5
etyka i poetyka
jest miejsce po sobie Z napisem zabronione,
ze sobą wbijanym w ranek
jak olchowy palik: dwóch młodych uderza
na przemian młotkami, starszy dogląda.
Gdzie indziej znaczy coraz bardziej tutaj.
Nie ucieknie się ogrodzeniom, przecieknie topniejącą zmarzliną w głąb.
Pozostawiać, nie pozostając.
Po obu stronach stalowej siatki świecą rozsypane zawilce.
- Uff... - odetchnął z ulgą - Formułę mam. Wszystko powinno się udać.
Wiersz nr 1 z Nieuleczalnych okolic, Romana Kaźmierskiego został stosunkowo niedawno odkryty przez Biuro Poszukiwania Zaklęć Przywoławczych. Początkowo jego skuteczność była testowana na martwych myszach polnych i pasikonikach odurzonych dwutlenkiem węgla. Efekty były obiecujące, bo 98 mysz na sto martwych powracało do życia po użyciu owego zaklęcia. Na próbie pasikoników efekt był wręcz fenomenalny. Wszystkie zmartwychwstawały.
Po kilku minutach starszy pan dotarł do dużej sali. Oświetlały ją zawieszone na ścianach łuczywa. W jej centralnym miejscu płonęło ognisko, wokół którego krzątały się tajemnicze postacie ubrane w czarne obrzędowe stroje.
- Jesteś, jesteś - zawołała jedna z nich, podchodząc pospiesznie do starszego pana.
- Czy wszystko gotowe? - zapytał.
- Tak mistrzu. Czekaliśmy tylko na ciebie.
- A kandydat?
- Też jest. Czeka w pomieszczeniu obok.
-Wie?
- Nie. Powiedzieliśmy mu, że odbywa się kongres heideggerianów i że będą dyskusje o jego tomiku Nieuleczalne. Tylko tyle mu powiedzieliśmy. Baliśmy się, że nie przyjedzie.
- Dobrze. Bardzo dobrze - odparł starszy pan - Zaczynajmy.
Członkowie tajnego stowarzyszenia, tak tajnego, że nikt nie zna jego nazwy, ustawili się w kręgu dookoła ognia. Zgodnie z pradawnym zwyczajem, który towarzyszy wszelkim tego typu spotkaniom wyrecytowano kilka powiedzonek łacińskich. Spalono czarnego kota i już zabierano się do rozdziewiczenia blondwłosej dziewicy, gdy nagle ktoś zakłócił ceremoniał:
- Ekhm, ekhm. Kiedy będziemy komentować moją poezję? - zapytał Roman, wchodząc do sali.
Członkowie tajnego bractwa zamilkli. Roznegliżowana dziewka, która w tej chwili leżała na zaimprowizowanym naprędce ołtarzu pospiesznie okryła nagie ciało i zawiedziona uciekła.
- No właśnie mieliśmy po pana posłać - odpowiedział starszy pan, spoglądając za oddalająca się dziewką. „I znowu nie poruchałem!” - pomyślał w duchu. Ale nie dał tego po sobie poznać. Podszedł do Romana, objął go i prowadząc go ku ognisku powiedział:
- Panie Romanie, czas żeby poznał pan prawdę.
marek trojanowski