KRONIKA WYDARZEŃ
14 listopada 2010 r. minęła 10. rocznica śmierci Profesora Wiesława Bareja.
Opuścił nas po ciężkiej kilkunastomiesięcznej chorobie czcigodny profesor, wybitny naukowiec i organizator nauki, wspaniały człowiek. Wszyscy, którzy znali Profesora, przyzwyczaili się przez wiele lat do tego, że mimo swoich licznych obowiązków na Uczelni, w Komitecie Badań Naukowych i wyjazdów zawsze chętnie służył swoją radą, wiedzą i doświadczeniem. Wszyscy w Katedrze po ]ego śmierci doświadczyli, co to znaczy, kiedy zabraknie autorytetu, mentora i przyjaciela. Mimo sporego bagażu doświadczeń zdobytych za granicą, sam niejednokrotnie odczułem, jak bardzo brakuje nie tyle jego opieki, ile właśnie rozmowy, mądrej rady i wsparcia w ważnych chwilach.
Po tych ostatnich 10 latach jego Katedra, którą nieprzerwanie kierował od 1969 r., wygląda inaczej, realizuje nowy profil badań, skupia wielu nowych ludzi, ale w wielu chwilach, szczególnie tych skrajnie dobrych lub złych, często wspominamy jego imię. Pamięć jest zresztą utrzymywana dzięki miłym gestom ze strony Uczelni, takim jak nazwanie imieniem Profesora budynku, w którym mieści się Katedra Nauk Fizjologicznych, oraz ufundowanie w 2002 r. pamiątkowej tablicy z popiersiem Profesora.
Chciałbym z okazji tej smutnej rocznicy zająć przez chwilę uwagę Czytelnika garścią wspomnień o Profesorze, a tych, co Go znali, pobudzić do wspomnień...
Pamiętam dobrze moje pierwsze spotkanie z Profesorem. Początek października 1980 r., pierwszy wykład z przedmiotu „fizjologia zwierząt" dla studentów drugiego roku. Siedzę w 2. rzędzie ławek i czekam na wykład w auli I przy ul. Nowoursynowskiej. Drugi, trzeci rząd to było moje ulubione miejsce w każdej auli, zwykle wolne, z dobrą widocznością i słyszalnością. W tych latach rzadko używano nagłośnienia nawet w tej najnowszej auli na warszawskiej weterynarii. Dotąd, tj. na I roku, niewiele mówiło się między studentami
0 fizjologii, więcej o biochemii, której wszyscy bali się jak ognia przez kiepską zdawalność, i mikrobiologii, o której chodziły wśród studentów różne groźnie brzmiące opowieści. Tak właściwie to nic specjalnego nie mówiło się o fizjologii poza tym, że na ćwiczeniach kroi się żaby i podłącza do baterii 4,5 V. Ze „Miętkiewski" i „Walawski" (podręczniki) są już za stare, ale niektórzy prowadzący ćwiczenia je lubią, bo się z nich uczyli. Że najlepiej to poszukać gdzieś w wypożyczalniach „Krzymowskiego", ale on też już przestarzały, a nowy „Krzymowski" ma wyjść lada chwila, może trafi do księgarni przed egzaminem w letniej sesji. Starsze roczniki szeptały też, że na ćwiczeniach jest taki jeden strasznie chudy, co wszystkich oblewa i lepiej do niego nie trafić na zaliczenie, i taki jeden, co lubi dziewczyny. I to wszystko. O wykładowcy nic. W takich sytuacjach ciekawość narasta. Czekamy.
Dokładnie kwadrans po nieparzystej wchodzi do auli młody, niewysoki pan w jasnoszarym garniturze z dużym plikiem papierów, książek i folii. Energicznie wskakuje na podium jakby te parę kilo papieru nic nie ważyło i szybko rozkłada je na stole. Uśmiecha się, mówi „dzień dobry”, krótko przedstawia się i jakby nigdy nic zaczyna wykład. No i ten ubiór, daleki od zgrzebności i niechlujstwa akademików lat osiemdziesiątych. Świetnie dobrany do garnituru i koszuli krawat, wyczyszczone na błysk pantofle. Lata, w których przyszło mi studiować do kolorowych nie należały, więc każdy elegancko i ze smakiem ubrany robił wrażenie. Szok. Zazwyczaj wykładowca albo wkraczał majestatycznie, albo wczłapywał ciężko sapiąc, w jednym i drugim przypadku za grosz energii
1 radości z życia. Dotychczas każdy na pierwszym wykładzie przez minimum pól godziny opowiadał, jak ważny jest jego przedmiot, zerkał przy tym z ukrycia na zegarek i wieszczył, co nas czeka, jeśli nie będziemy chodzić na jego wykłady. Po takim exposś zwykle rozwijał zażólcone kartki i powoli przechodził do rzeczy. Niektórzy też mieli w zwyczaju czytać swoje książki. A tu folie na rzutnik, kartki lub cale grube podręczniki podkładane pod kamerę tv, jakieś wzory szybko pisane na tablicy, nowe słownictwo, setki informacji na minutę, trudno zanotować, zapamiętać i połapać się w tym wszystkim - tu obraz neuronu spod mikroskopu, a tu potencjały rejestrowane w neuronie przez elektrody, raz jedno-, raz dwubiegunowe, a za chwilę jeszcze jakieś inne wykresy i tabele, które coś
14