wał się „Pochód Królów na Wawel” i nigdy nie doczekał się realizacji, ponieważ nigdy nie było na to stosownych środków. Rzecz była bowiem ogromnie kosztowna również i z tego powodu, że jest to projekt rzeźby grupowej, zawierającej ustawienie kilkunastu, symbolicznych postaci, znanych z naszej wielkiej Historii, które to postaci wyszły z grobów, by spieszyć na ratunek Narodowi, a prowadzone są przez symboliczne potraktowanie, całkowicie zakwefione, z zasłoniętymi oczami... polskie Fatum. Projekt ten - fascynujący i dynamiczny - do dziś pozostał w makiecie. I ten właśnie projekt, wymyślony przecież nie w romantyzmie, a w symbolizmie - Wajda postanowił właśnie romantycznie ożywić. Widziałam wtedy na własne oczy prawdziwie szczęśliwego człowieka. Był nim właśnie Andrzej Wajda, ponieważ udało mu się wtargnąć ze swoją romantyczną koncepcją prawdziwie plenerowego, lub raczej - ostentacyjnie ulicznego, spektaklu w sam środek normalnego życia i zmusić ludzi przypadkowych, aby zareagowali tak, jak on chciał.
Proszę sobie wyobrazić tę naszą krakowską, zabytkową, uliczną perspektywę: od Barbakanu i Bramy Floriańskiej, przez ulicę Floriańską, do Rynku - a potem tzw. Traktem Królewskim, czyli przez ulicę Grodzką - na Wawel. I proszę zobaczyć „oczyma duszy”, jak w tę rzeczywistość historycznych murów, ale i bardzo współczesnego, barwnego obrazu reklam, a także tłumu krakowian i turystów - wchodzą powolnym ruchem, w sobie tylko właściwym rytmie - historyczni królowie, pamiętni z dawnej tradycji
biskupi, z późniejszym świętym Stanisławem Szczepanowskim na czele, ale
• _ *
jest także i Bolesław Śmiały, jest Piotr Skarga i tylu jeszcze innych „kaznodziejów naszej historii”, są też słynni rycerze w pełnym uzbrojeniu, a także inne, symboliczne już tylko postacie - wiedzione, na dodatek, przez symbol-symboli, czyli „polskie Fatum”, uosobione w całkowicie zakwefionej, kobiecej sylwetce.
Wszystkie te postacie - odziane były w powiewne, ale szare, nawet -czarne, jakby z ziemi wyciągnięte szaty - i twarze też miały szare, „kamienne”, ale bardziej „nagrobkowe”, niż „pomnikowe”. I cały ten „trupi świat" wchodził powoli w barwny tłum zwykłych ulicznych przechodniów. I to wchodził z trudem, w specjalnym tempie, bo każda z postaci szła na wysokich szczudłach. I widziałam na własne oczy, że odmienność tego powoli wchodzącego w nas trupiego świata, wprowadzanego wraz z mocnym, niemal natrętnym biciem dzwonu Zygmunta wywoływała, po całej ich drodze -postępujące milczenie. Jeszcze na początku ktoś chciał bić brawo - ale „za chwilę" - już okazywało się nietaktem. A potem, na ułożonym w Rynku
87