była frontem do drogi. Naprzeciw, po drugiej stronie traktu, stały dwie nędzne chaty, skutecznie ograniczające widoczność na przedpole. Nie było ono zresztą zbyt interesujące: rozrzucone głazy, łagodne pochyłości, kaktusy. Na tyłach ha-cjendy znajdował się obszerny, kwadratowy dziedziniec, obwiedziony trzymetrowym drew-niano-glinianym murem. W narożniku wydzielono zagrodę dla koni i bydła.
Początkowo maszerujący z Paolo Verde legioniści zlekceważyli odstręczające obejście i rozłożyli się biwakiem koło źródła na skraju drogi; mniej więcej w połowie odległości między hacjendą a wioską. Żołnierze odpoczywali, pili kawę. Około 7.00 warta wystawiona na skraju obozu wszczęła alarm. Z malej, ku drodze zbiegającej doliny dochodził tętent kopyt, ale jeźdźców nie było widać w kurzawie. Po chwili wahania - sądził, że to zwiadowcy płk. Dupina - kpt. Danjou nakazał trąbić na alarm. W ciągu kilku minut kompania zwarła szyk i przygotowała się do starcia. Meksykańscy jeźdźcy, zobaczywszy linię obronną wstrzymali konie; nastąpiła krótka wymiana strzałów i kawaleria zawróciła. Danjou nakazał żołnierzom napełnić manierki wodą, zebrać sprzęt i przejść kilkadziesiąt metrów dalej od wylotu dolinki. Równocześnie wysłał czteroosobowy patrol, chcąc wiedzieć, czy nieprzyjaciel cofnął się na dobre. Okazało się, że nie.
Meksykanie zgrupowali się na pobliskim wzgórzu. Spokojnie obserwowali, jak wschodzące coraz wyżej słońce rozgrzewa sukienne kurtki legionistów. Ok. 9-00 temperatura przekroczyła już 40'C. Płk Milian, który rychło dołączył do swej przedniej straży, nie dawał rozkazu ponowienia ataku. Znal legionistów i wiedział, że będą walczyć. Zdecydował się na szarżę, kiedy 70 dołączył kolejny oddział. Kawalerzyści mieli do - pokonania ok. 300 metrów otwartej przestrzeni. Pędząc galopem rozdzielili się ok. 100 metrów przed legionistami, chcąc otoczyć czerwo-no-niebieski czworobok. Ten stał w ciszy, z bronią gotową do strzału. Kiedy jeźdźcy zbliżyli się na odległość ok. 40 metrów padła salwa. Pierwsza linia nacierających załamała się w pędzie. Padające konie podcinały nogi drugiej fali ataku. W kilka chwil powstało kłębowisko, w które legioniści strzelali salwami. Po kwadransie Meksykanie odtrąbili odwrót. Na placu zostało ok. 50 zabitych i rannych. Legioniści nie stracili żadnego ze swoich.
Danjou nakazał ludziom przejść na drugą stronę drogi i zająć pozycję dodatkowo ubezpieczaną od skrzydła kaktusowym zagajnikiem. Wydawało mu się, że nauczka ostudzi zapędy Meksykanów. Nie brał pod uwagę, że dla Miliana, zniszczenie kompanii nie było celem, lecz jedynie środkiem. Marzył o złocie, a Danjou stał mu - po części - na przeszkodzie. Do drugiego ataku Meksykanie podeszli ostrożniej. Niewielka grupa podjechała pod zagajnik, zeszła z koni i pieszo próbowała oskrzydlić legionistów. Zająw-szy pozycje wśród kaktusów otwarła ogień; równocześnie przez drogę ruszyli jeźdźcy. I tym razem musieli się cofnąć, zostawiając 28 zabitych.
Wtedy kpt. Danjou popełnił kardynalny błąd. Zamiast kazać cofać się spokojnie w kierunku Paolo Verde, licząc na pomoc 7. Kompanii - postanowił bronić się w hacjendzie. Uznał, że pierwsze starcia zniechęcą Meksykanów do aktywniejszych działań, a kompania dotrwa w mu-rach gospody do nadejścia głównej kolumny. Ok. 10.00 legioniści zajęli obejście i rozpoczęli przygotowania do obrony. Barykadowano bramy i okna, przygotowywano stanowiska strzeleckie. Danjou osobiście ustalał obsadę każdego z punktów obrony. Kiedy jednak stwierdzono, że zapomniano nabrać wody we wszystko w co się dało, było już za późno. Wokół źródła stała meksykańska kawaleria.
Płk. Milian triumfował: „Mysz jest w pułapce. Najlepsza piechota unieruchomiona. Ich dowódca musi być idiotą”4. On sam głupcem nie był. Nie szafował życiem swych ludzi i potrafił wyciągać wnioski z porażek. Kazał posłać na tyły i po godzinie dysponował dwoma polowymi armatami. Kiedy zobaczył je Danjou poniewczasie zrozumiał, że miejsce które wybrał stało się potrzaskiem. Podzielił swych ludzi na dwie grupy. Pierwsza broniła okien od frontu, druga podwó-
Konspekt nr 2/2007 (29)