2012-01-24 18:42
Nie było uderzenia w brzozę
(foto. Małgorzata Armo)
Posłowie z parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy
smoleńskiej wysłuchali za pomocą telemostu ekspertów z USA. W
przedstawionych symulacjach profesorowie Wiesław Binienda i
Kazimierz Nowaczyk podważali teorię Rosjan, że Tu-154M 10
kwietnia 2010 r. zderzył się z brzozą.
Prof. Wiesław Binienda to kierownik Wydziału Inżynierii Cywilnej na uniwersytecie w
Akron w Ohio, z kolei Kazimierz Nowaczyk jest fizykiem, profesorem na uniwersytecie w Maryland.
Na posiedzenie zespołu przyszli m.in. prezes PiS Jarosław Kaczyński i wdowa po gen. Andrzeju Błasiku - Ewa Błasik.
Prof. Nowaczyk przedstawił symulację, według której tupolew nie mógł zderzyć się z brzozą. "Kontakt z brzozą przy pierwszej
radiolatarni i kontakt z brzozą, która miała odciąć fragment skrzydła samolotu, nie mogły mieć miejsca" - oświadczył prof.
Nowaczyk.
Jak tłumaczył, nie mogło do tego dojść, ponieważ w tych dwóch miejscach samolot znajdował się około 14 m wyżej w stosunku
do wysokości podawanej zarówno przez MAK, jak i przez komisję Jerzego Millera. "Czyli około 20 m nad poziomem gruntu" -
zaznaczył.
Z kolei prof. Binienda zaprezentował ekspertyzę dotyczącą tego, co powinno się dziać ze skrzydłem oraz z całym samolotem,
gdyby z prędkością 270 km/h zderzył się z brzozą.
"Gdyby tak było, że ten samolot naprawdę uderzył w to drzewo, to wnioski są takie: skrzydło samolotu Tu-154M przecina drzewo
niezależnie od wysokości uderzenia w drzewo, orientacji samolotu czy odległości miejsca uderzenia od końca skrzydła" -
powiedział prof. Binienda. Jednocześnie podkreślił, że "uszkodzenie skrzydła nie zmniejszyłoby powierzchni nośnej ani stabilności
samolotu".
Zarówno Binienda jak i Nowaczyk zaznaczyli, nie mieli dostępu do wszystkich danych. Apelowali, aby rząd jak najszybciej
zadbał o to, by wrak wrócił do kraju i by można było zrobić badania bezpośrednio na nim.
Według Macierewicza zaprezentowane przez Biniendę i Nowaczyka symulacje to pierwsze naukowe analizy tego, co się zdarzyło
10 kwietnia 2010 r. "Chcę to z całą mocą podkreślić - ani rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, ani zespół tzw. ekspertów
pana ministra Millera, nie dokonywali żadnych badań samolotu" - powiedział.
Szef zespołu Antoni Macierewicz (PiS) na początku posiedzenia wyraził żal, że nikt z prokuratury wojskowej nie przyszedł na
posiedzenie. Zapewnił, że wszystkie omawiane na spotkaniu dokumenty zostaną dostarczone śledczym.
"Wypada mi wyrazić żal, że prokuratura nie znalazła nawet jednej osoby, która mogłaby na bieżąco uczestniczyć w prezentacji
naszych ekspertów" - powiedział Macierewicz.
Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg w liście skierowanym do zespołu napisał, że w
związku "z zaplanowaną ważną czynnością w śledztwie" w sprawie katastrofy smoleńskiej, zarówno on sam, jak i podlegli mu
prokuratorzy, którzy również zostali zaproszeni przez Macierewicza na posiedzenie zespołu, nie będą w stanie wziąć w nim
udziału. Chodzi o ppłk. Karola Kopczyka i mjr. Jarosława Seję.
Jak przekazał, został także upoważniony do poinformowania posłów, że również prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej
płk Zbigniew Rzepa nie może wziąć udziału w posiedzeniu. Szeląg zaznaczył przy tym w liście, że postępowanie w sprawie
katastrofy smoleńskiej prowadzone jest w oparciu o przepisy postępowania karnego, którego uregulowania nie przewidują
konsultacji. "A taki właśnie charakter mógłby mieć udział prokuratorów w spotkaniu ze specjalistami opracowującymi ekspertyzy
na rzecz zespołu parlamentarnego" - napisał.
Dodał, że prokuratorzy "z zainteresowaniem i uwagą" zapoznają się z wszelkimi materiałami dotyczącymi ekspertyz, w
szczególności ze szczegółowymi opisami prowadzonych badań, ich metodologią i wykorzystanymi modelami matematycznymi.
Poprosił o przesłanie tych materiałów prokuraturze.
-----------------------------------------------------------
Antoni Macierewicz, Wiesława Lewandowska
Nie było beczki ani pancernej brzozy
O smoleńskich faktach i mitach, oglądaniu wraku samolotu przez ekspertów oraz wpływie czynników
zewnętrznych z Antonim Macierewiczem rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESAAWA LEWANDOWSKA: Od pewnego czasu media przekonują, że większość Polaków jest
bardzo znużona katastrofą smoleńską, że nie oczekuje już żadnych wyjaśnień. Dziwi to Pana?
ANTONI MACIEREWICZ: To nie jest prawda. Polacy chcą rozmawiać o Smoleńsku, gdy wiedzą, że
spotkają się z uczciwą analizą, a nie z kłamliwą propagandą. Ludzie nie są znużeni informacjami na temat
katastrofy smoleńskiej, co najwyżej zmęczeni bezradnością wobec kłamstwa smoleńskiego. Wielu Polaków
prezentuje bardzo jednoznaczne przekonania...
Czyli jakie?
Po prostu uważają, że mieliśmy do czynienia z zamachem, ze świadomym doprowadzeniem do śmierci
Prezydenta RP i znaczącej części polskiej elity politycznej. To przekonanie jest dobrze ugruntowane wśród
tzw. szarych ludzi, ale skrywane i rzadko ujawniane publicznie wobec takich opiniotwórczych i zarazem
opresyjnych mediów, jak TVN, Gazeta Wyborcza czy obecnie nawet publiczna TVP, które podobne
osądy piętnują i wyśmiewają. Znaczna część społeczeństwa uważa, że odpowiedzialność za tę tragedię leży
zarówno po stronie rosyjskiej, jak i po stronie rządu Donalda Tuska.
Polski raport komisji Millera, który główną winę przypisał pilotom, nie zbulwersował jednak opinii
publicznej, został przyjęty raczej spokojnie...
Może to z powodu wspomnianej opresji medialnej... Raport ten jest zbiorem niejasności i przekłamań, które
w sposób skrajny ignorują i lekceważą opinię publiczną, licząc właśnie na jej zmęczenie bezradnością
wobec kłamstwa smoleńskiego. W przeciwnym razie nie stosowano by takich nieścisłości, jak np.
zamieszczenie zdjęcia kokpitu samolotu TU-154 M, lecz nie tego roztrzaskanego, tylko podebranej
internaucie fotografii egzemplarza nr 102... Ten fakt pokazuje, że tak naprawdę komisja rządowa nie
prowadziła skrupulatnych badań, a tylko układała pewną historyjkę pod z góry założone tezy. Miano
udowodnić tezę o winie pilotów i odpowiednio dopasowywano, w dodatku niechlujnie, fakty oparte prawie
wyłącznie na danych Anodiny. Te zaś, które nie pasowały, pomijano.
A może wobec braku dokumentów i dostępu do dowodów komisja Millera po prostu nie miała szans, aby
ustalić rzeczywiste przyczyny katastrofy?
Moim zdaniem, to nieprawda. Dowodzą tego skuteczne działania naszego zespołu parlamentarnego, którego
formalny zakres możliwości był nieporównanie mniejszy niż komisji rządowej. Dodam tu, że urzędnicy
Sejmu od samego początku odmawiali nam jakiejkolwiek pomocy, marszałek Schetyna nie zgodził się
nawet na wydanie drukiem Białej Księgi, choć jest to przecież efekt prac prowadzonych przez posłów i
senatorów RP. Odmówił także sfinansowania naszych ekspertyz...
Wobec tego jak one powstają?
Niezbędne koszty pokrywamy z prywatnych kieszeni, część ekspertyz a mamy znakomitych ekspertów
polskich i amerykańskich została wykonana w ramach pomocy i zaangażowania ludzi dobrej woli.
Zarówno raport MAK, jak i raport Millera dość jednoznacznie opisują przebieg wydarzeń, wskazują
winnych i tym samym kończą sprawę. Przeczące tym ustaleniom badania zespołu sejmowego wciąż trwają i
dostarczają nowych, bulwersujących informacji. Jak dużo ich jeszcze przed nami?
Z pewnością konieczne są jeszcze czasochłonne analizy... Dotyczyć one będą nieodtworzonego wciąż
przebiegu wydarzeń ostatnich 20-30 sekund lotu. Z kolejnych cząstkowych informacji, które dotychczas
nam przekazano, wynika, że nie było uderzenia w brzozę, że samolot przeleciał kilka metrów nad tym
drzewem. Moment katastrofy został poprzedzony przez dwa silne wstrząsy, a na wysokości 15-17 m
nastąpiło załamanie zasilania elektrycznego i upadek samolotu na ziemię. Na pewno nie było też tzw.
beczki, czyli obrotu samolotu, a słynna pancerna brzoza nie złamała skrzydła samolotu.
Skąd wiadomo, że nie było beczki , a brzoza nie złamała skrzydła?
Z analizy pracy radiowysokościomierza, który pokazywał przytaczane w obu raportach dane dotyczące
wysokości samolotu. To urządzenie umieszczone jest pod kadłubem kokpitu, a po przechyleniu samolotu
przekraczającym 30 stopni jego wskazania przestają być precyzyjne przy 40 stopniach w ogóle nie
można ich brać pod uwagę... Wraz z obrotem samolotu wokół osi stożek fal radiowych zaczyna biec
horyzontalnie, a następnie trafia w niebo, a więc urządzenie wskazuje nieskończoność... Zatem, gdyby
samolot był odwrócony wysokościomierz nie mógłby wskazać o godz. 10.41.05, że samolot znajduje się
na wysokości 15 m nad ziemią... a takie wskazanie odnotowały przyrządy!
Na czym więc opierało się twierdzenie, że samolot odwrócił się po zderzeniu z brzozą?
Na kłamstwie. W raporcie Millera nie ukrywa się tego, że kąt przechylenia samolotu został wyliczony, a nie
jest wynikiem zanotowanych wskazań przyrządów podających parametry lotu. Dokonano więc ekstrapolacji
poprzedniego przechylenia, zakładając, że było ono pogłębiane. Ale ważniejsze jest, że nikt nie badał
skrzydła ani wraku z punktu widzenia uderzenia w brzozę. Nie ma żadnych dowodów, a nawet przesłanek
wskazujących na to, że brzoza złamała skrzydło. A mimo to na takiej właśnie tezie oparto cały dowód w
sprawie katastrofy smoleńskiej. Po przedstawieniu na posiedzeniu zespołu parlamentarnego w dniu 8
września br. wyników badań przeprowadzonych przez prof. Wiesława Biniendę wiemy, że brzoza nie
złamała skrzydła. Przypomnijmy, że prof. Binienda badał w 2003 r. przyczyny katastrofy wahadłowca
Columbia. Ta sama metodologia posłużyła mu teraz do badania katastrofy TU-154 M. Precyzyjnie zostało
odtworzone matematycznie skrzydło i brzoza, a następnie przeprowadzono serię eksperymentów, badając,
jak się zachowa samolot po uderzeniu w brzozę z tą samą prędkością, na tej samej wysokości i pod tym
samym kątem, jak to opisuje MAK i raport Millera. Wynik jest jednoznaczny: brzoza zostaje przecięta,
skrzydło lekko wyszczerbione, ale trajektoria i stabilność lotu nienaruszone. Dzięki temu wiemy już z
pewnością, że brzoza nie złamała skrzydła. Tak więc główna teza raportu Anodiny i raportu Millera jest
błędna. Jest fałszem niemającym precedensu w historii badania katastrof samolotowych.
Komisja Millera składała się z najlepszych ponoć fachowców, skąd więc tego rodzaju przeoczenia?
No właśnie! Dziwię się ekspertom, którzy stwierdzili, że samolot roztrzaskał się o ziemię. Przecież trzy dni
przed ogłoszeniem raportu Millera prokurator wojskowy Krzysztof Parulski poinformował opinię publiczną,
że do katastrofy doszło 15 m nad ziemią z chwilą wyłączenia zasilania samolotu. To jest fakt, który my
podawaliśmy już ponad pół roku wcześniej!
Ta informacja prokuratora została jednak niezauważona, a może zlekceważona, bo powiązana z
wątpliwym wynikiem pracy zespołu sejmowego?
Tak, ale wtedy pojawiły się też sugestie p. Edmunda Klicha, że może rzeczywiście tak właśnie było...
Jednak przekonywał ten samolot zaczął rozpadać się od momentu uderzenia w brzozę, czyli ok. 3-5 s
wcześniej. Następnie podczas lotu nad drzewami gałęzie zaczęły wkręcać się w silniki i to spowodowało
katastrofę... .
A nie mogło tak być?
Nie. Tak nie było. Brzoza nie złamała skrzydła i samolot nie zrobił beczki . Żadne gałęzie nie wkręcały się
w silnik. To w ogóle bzdura z punktu widzenia budowy i działania silników TU-154. Gdyby to jednak było
możliwe mielibyśmy łatwo sprawdzalny dowód w postaci konkretnego uszkodzenia silników. Te silniki
istnieją w całości, nie rozpadły się...
Ale przecież nie zostały przez polskich ekspertów sprawdzone!
To po pierwsze, a po drugie ci sami ludzie, którzy mówią, że gałęzie wkręcały się w silniki, twierdzą też,
że silniki pracowały bez zakłóceń do samego końca, czyli do zderzenia z ziemią. Te sprzeczności są
dramatyczne, a wyjaśnienia całkowicie nieprzekonujące i niewiarygodne. Należy odnotować
prokuratorskie potwierdzenie faktu wyłączenia zasilania na wysokości 15 m, co było bezpośrednią
przyczyną katastrofy.
Polscy eksperci jednak nadal podważają tę hipotezę, twierdząc, że nic takiego nie wynika z zapisu
czarnych skrzynek, że to tylko błąd interpretacyjny.
Tylko że informacja o przebiegu wydarzeń nie pochodzi z tych skrzynek, lecz z pamięci komputera, która
jest niezależna i niezwiązana w żaden sposób z czasem notowanym przez skrzynki. Komputer ma takie
zabezpieczenie, które sprawia, że z chwilą wyłączenia jego zasilania jest jeszcze możliwość zamrożenia
danych, które potem można odtworzyć. Nasze ustalenia potwierdzają, że przebieg ostatnich kilkudziesięciu
sekund katastrofy był zupełnie inny, niż dotychczas przedstawiano. Przyczyną katastrofy były czynniki
zewnętrzne, niezależne od woli pilotów. Uderzenie w brzozę nie spowodowało tej tragedii!
A w wyobrazni Polaków już niemal na dobre zakodował się obraz skrzydła samolotu ścinającego brzozę,
a właściwie jak przekonują eksperci brzozy ścinającej skrzydło samolotu...
Wspomagający nasz zespół amerykańscy eksperci przeprowadzili za pomocą najnowocześniejszego
programu NASA symulację uderzenia tego skrzydła w taką brzozę. Okazało się, że znajdujące się w
konstrukcji tegoż skrzydła metalowe wzmocnienia (lonżerony) nie mogły ulec złamaniu przy uderzeniu w tę
brzozę. Prawdopodobnie jednak zderzenia z brzozą wcale nie było, bo samolot leciał kilka metrów nad nią...
Pada zarzut, że amerykańscy eksperci też pracują na rosyjskich danych...
Tak nie jest. Prace zespołu opierają się na danych uzyskanych w wyniku badań przeprowadzonych przez
laboratoria pracujące w USA oraz na eksperymencie przeprowadzonym w Polsce, ujawniającym, że
przycisk odejście powinien umożliwić manewr planowany przez kapitana Protasiuka odejścia w
automacie. Dzięki ujawnionym wynikom badań wiadomo z pewnością, że musiała nastąpić awaria
przycisku odejście , że brzoza nie złamała skrzydła i samolot nie odwrócił się o 180 stopni, a wreszcie, że
tragedia rozegrała się 15-17 m nad ziemią, gdy doszło do awarii zasilania elektrycznego. To komisja
Millera, dzięki premierowi Tuskowi, skupiła się na tym, co dostała od Rosjan... Oddając śledztwo w ręce
ekspertów rosyjskich, rząd Tuska całkowicie je zablokował. A z drugiej strony właśnie dzięki temu
możemy się przekonać, jak dalece manipulowano tymi faktami w obu raportach rosyjskim i Millera w
celu przedstawienia zgodnej z pewnymi tezami interpretacji zdarzeń.
Na przykład jakich zdarzeń?
Można mówić o mistyfikacji przedstawionej w obu tych raportach, po to by udowodnić, że wypadek był
skutkiem błędu kapitana. Z badań punktów geograficznych, wskazanych przez urządzenia TAWS, wynika,
że zmiana trajektorii lotu samolotu nie wiąże się w żaden sposób z brzozą, tylko z zupełnie innymi
wydarzeniami, i że nastąpiła dużo pózniej. W skrzynce rejestrującej parametry lotu te wydarzenia są
odnotowane jako 2 silne wstrząsy, które miały miejsce 3 s przed uderzeniem w ziemię. Przyczyną katastrofy
było działanie zewnętrzne.
Czy można przypuszczać, jakiego rodzaju?
Tego jeszcze nie wiemy. Ale powtarzam nie był to wynik uderzenia w brzozę ani odwrócenia się
samolotu, i nie był to błąd polskich pilotów. Ten fakt jest ukrywany przed opinią publiczną zarówno przez
stronę rosyjską, jak i przez rząd premiera Tuska. W raporcie Millera stworzono pozory, że polscy eksperci
np. badali wrak.
Pozory? Opinia publiczna była informowana o kłopotach z dostępem do wraku...
To było coś dużo gorszego, co należy właśnie nazwać mistyfikacją. Mamy na to dowód w postaci
oświadczeń ekspertów podpisanych pod raportem Millera, oświadczeń złożonych w lutym 2011 r., w
których przyznają, że nie zbadali wraku samolotu. Nie doszło do tego, ponieważ przewodniczący polskiej
komisji Bogdan Klich wyjechał z Rosji akurat w tym terminie, w którym Rosjanie wyznaczyli badanie
wraku. Faktem jest, że pół roku pózniej na posiedzeniu Senatu owi eksperci, milcząc, potakiwali panu
Millerowi, mówiącemu, że wrak został zbadany wizualnie cokolwiek to miałoby znaczyć.
Czyli jak badano ten wrak?
Gdy próbowaliśmy o to dopytać, okazało się, że po prostu... popatrzyli i ocenili.
Jak gapie przy stłuczce samochodów na skrzyżowaniu?
Tak! Tak to mniej więcej wyglądało. To niespotykane w historii badania wypadków lotniczych! Obejrzeli
szczątki rozbitego samolotu, potem obejrzeli zdjęcia i na tej podstawie kompetentnie ocenili, co się stało
ze skrzydłem, co z silnikiem, wysnuli wnioski, ustalili przyczyny... To niedopuszczalne. Najbardziej jednak
gorszące jest to, że ta procedura została zaakceptowana i autoryzowana przez rząd premiera Tuska. Powiem
mocno: uważam, na podstawie badań prof. Biniendy, że minister Miller jest odpowiedzialny za sfałszowanie
dokumentu państwowego, jakim jest raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych. A prokuratura nie
reaguje.
Tymczasem to komisja sejmowa jest ścigana przez prokuraturę. Za co?
Za Białą Księgę. To jest pierwsza w historii parlamentaryzmu niepodległej Polski sytuacja, w której organ
sejmowy jest ścigany za prace na rzecz ujawnienia prawdy. Zarzuca się nam zdradę tajemnicy śledztwa. A
oskarża nas o to prokuratura, która ponosi odpowiedzialność za zatajanie przed społeczeństwem wielu
bardzo ważnych i nieobjętych tajemnicą państwową informacji, jak np. o dokładnym czasie katastrofy, który
był nieprawdziwie podawany przez co najmniej miesiąc, choć od pierwszego dnia był znany... Prokurator
Seremet już w pierwszym tygodniu po tragedii zapewniał, że śledztwo będzie jawne, poza faktami objętymi
tajemnicą państwową. Chciałbym więc, aby odpowiedziano mi, czy tajemnicą państwową jest np.
informacja, że samolot TU-154 M-101 przed tym tragicznym lotem miał kilkanaście zasadniczych awarii, w
tym awarii systemów, które wskazywano pózniej jako przyczyny tragedii? A może tajemnicą państwową
jest fakt, że funkcjonariusze BOR-u nigdy nie sprawdzali lotniska w Smoleńsku, co wskazywałoby na
odpowiedzialność pana Millera jako szefa MSWiA, nie tylko polityczną, ale karną, za złamanie instrukcji
HEAD? Rozumiem, że prokuratura chroni w ten sposób człowieka, którego tak naprawdę powinna ścigać.
Jak Pan dziś odpowie na pytanie, które przez 2 lata powtarzają zarówno zwolennicy teorii spiskowych,
jak i rządowych, że do tej katastrofy musiało dojść z wielu powodów?
Być może to, co traktujemy tylko jako zwykłe zaniedbania, było zaniedbaniami przez kogoś
dopuszczonymi... Być może te zaniedbania oraz przyczyny zewnętrzne układają się w całość... Nie
chciałbym tego rozstrzygać, nawet jeśli powiązanie znacznie wcześniejszych i ostatnio stwierdzonych
faktów tworzy logiczny łańcuch przyczyn.
Jakie wcześniejsze fakty ma Pan na myśli?
Musielibyśmy zacząć od zamachu gruzińskiego w 2008 r. i ujawnionych niedawno podejrzeń o inwigilację
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, m.in. przez centrum antyterrorystyczne (CAT) usytuowane w ABW.
Dlaczego prezydent był inwigilowany? Do dzisiaj nie zostało to wyjaśnione. Dlaczego po zamachu
gruzińskim sporządzono i ujawniono kuriozalny raport CAT, stwierdzający, że zamachu nie dokonali
Rosjanie, lecz była to prowokacja gruzińska? Dlaczego dano pożywkę do atakowania prezydenta, do
sugestii, że to ofiara jest sprawcą czynu wymierzonego w siebie samego? Przypomnijmy tu choćby słowa
marszałka Bronisława Komorowskiego z 2008 r.: Jaka wizyta, taki zamach. Z 30 m tylko ślepy snajper by
nie trafił . Wtedy rozpoczął się ten proces oswajania opinii publicznej, że prezydentowi coś się może
zdarzyć i że on sam będzie sobie winien...
I dlatego Polacy, gdy minął pierwszy szok, tak gładko potem przyjmowali wszelkie oficjalne
tłumaczenia?
Tak właśnie sądzę. Dlatego też do pewnego stopnia zaakceptowano także nawet te pózniejsze działania
premiera, niezgodne z interesem Polski.
Które konkretnie?
Przede wszystkim chodzi o rezygnację z egzekwowania porozumienia dwustronnego z 1993 r., które dawało
Polsce możliwość uczestniczenia w wyjaśnieniu tego dramatu na równych prawach z Rosjanami. Przez
pierwsze dni prowadzono badania według procedury przewidzianej tą właśnie umową, co zeznał przed
zespołem prof. Żylicz, a pózniej potwierdził minister Bogdan Klich niestety, dopiero po swej dymisji.
Tymczasem już 13 kwietnia 2010 r. premier Tusk, czy to pod presją rosyjską, czy z własnej inicjatywy
tego nie wiemy zrezygnował z porozumienia z 1993 r. i zgodził się na to, by tragedia smoleńska była
badana w oparciu o zarządzenie premiera Putina.
Nie według konwencji chicagowskiej?
No właśnie, wprowadzono w tej sprawie wiele zamętu. Konwencja chicagowska nie miała tu zastosowania,
ponieważ katastrofa smoleńska nie była katastrofą samolotu cywilnego, dlatego teraz organ regulujący
postępowanie według tej konwencji, czyli ICAO, nie może ingerować... Od raportu MAK nie ma odwołania.
Dlatego to, co zapowiadał premier Tusk po ogłoszeniu rosyjskiego raportu, że będzie międzynarodowy
arbitraż, wnioski do ICAO, interwencje było po prostu socjotechnicznym kłamstwem. Rzeczywistą
podstawą prawną do badania tej tragedii jest zarządzenie premiera Putina! Można więc powiedzieć, że
polscy urzędnicy przez ostatnie półtora roku wykonywali polecenia oparte na rosyjskich przepisach. Do tego
doprowadziły decyzje Donalda Tuska.
Dlatego zarzuca Pan premierowi złamanie polskiego prawa, złamanie Konstytucji RP?
Tak. Po pierwsze, dlatego że w sposób sprzeczny z polską konstytucją zawarł z premierem Rosji
porozumienie o rezygnacji z korzystnej dla Polski umowy międzynarodowej. A po drugie że złamał art.
129 KK, mówiący o tym, że kto, będąc uprawnionym do reprezentowania Rzeczypospolitej Polskiej,
wchodzi w porozumienie z organami innego państwa na szkodę Rzeczypospolitej, podlega karze więzienia
od roku do 10 lat. Rezygnując ze wspomnianego porozumienia, premier w sposób znaczący pogorszył
sytuację polskiej strony, a w konsekwencji do dzisiaj nie mamy czarnych skrzynek ani wraku samolotu.
Krótko mówiąc Polska jest bezradna!
W miesiąc po publikacji polskiego raportu w samym środku kampanii wyborczej ogłoszono, że
wrak będzie zbadany przez polskich ekspertów! Czy to nie jest dyplomatyczny sukces polskiego rządu?
Raczej wyborcza gra, którą zarzuca się stronie przeciwnej... A moim zdaniem, jest to po prostu przyznanie,
że raport Millera jest fałszerstwem, bo jasno z tego wynika, że nie został oparty na niezbędnych badaniach.
Ten raport jest polityczną kompilacją hipotez, wyobrażeń, bezpodstawnych stwierdzeń. Dopiero na początku
września 2011 r. prokurator generalny Andrzej Seremet po rozmowie z Aleksandrem Bastrykinem, szefem
rosyjskiego Komitetu Śledczego, ogłosił, że polscy eksperci pojadą badać wrak w pazdzierniku. Może
wtedy wszystko już przykryją normalne o tej porze w Rosji opady śniegu...
Uważa Pan, że to zakrawa na kpinę z polskich śledczych?
Tak, zresztą od samego początku rząd Tuska na to pozwolił. Po upływie prawie półtora roku można
jednoznacznie stwierdzić, że Rosjanie świadomie blokują dostęp strony polskiej zarówno do wraku, do
czarnych skrzynek, jak i do innych dowodów, np. protokołów sekcji zwłok. Wszystko wskazuje na to, że
Rosjanie działają tak, bo obawiają się, że ujawnione dowody obarczą ich odpowiedzialnością za dramat
smoleński. Rząd Tuska pomaga Rosjanom w tym działaniu. Chcę jasno powiedzieć, że mamy do czynienia z
matactwem mającym na celu ukrycie prawdy.
Czy to jednak nie za ostry sąd, Panie Pośle?
Nie. Po rozpoczęciu pracy zespołu mówiłem publicznie o zbrodni moralnej teraz wiem, że mamy do
czynienia z faktami, z których wynika, że pasażerowie tego samolotu zginęli w wyniku działania czynników
zewnętrznych...
Jak długo jeszcze potrwają badania komisji sejmowej?
Do skutku.
A nie jest Pan, jak inni, zmęczony katastrofą smoleńską ?
Jestem bardzo zmęczony działaniami na szkodę państwa polskiego, działaniami mającymi na celu ukrycie
prawdy, ale to nie zmienia mojej determinacji...
* * *
Antoni Macierewicz kandyduje z listy PiS do Sejmu RP z obszaru miast na prawach powiatu Piotrków
Trybunalski i Skierniewice oraz powiatów: bełchatowskiego, opoczyńskiego, piotrkowskiego,
radomszczańskiego, rawskiego, skierniewickiego i tomaszowskiego (województwo łódzkie)
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Nie było miejsca dla Ciebie soloAsnyk Miedzy nami nic nie bylol j nie bylo slowa i obrazyl j nie bylo smokologiamiedzy nami nic nie bylo, asnykNie było litościOświadczenie ONZ – państwa Ukraina nie ma i nigdy nie byłoMałżeństwo Aby marzenie nie było rozczarowaniemNIE bylo ciebie Gizowska txtMiernik jakiego nie było HP34970Amiedzy nami nic nie bylo Asnyknie bylo nas byl wilkwięcej podobnych podstron