Wojciech Kajtoch - Bracia Strugaccy (zarys twórczości) [Ślimak na zboczu]
Wojciech Kajtoch
Bracia Strugaccy (zarys twórczości)
1993
(...) Weźmy pod uwagę elementy dwu rzeczywistości Ślimaka
na zboczu, od którego zaczniemy nie
tylko dlatego, że powstał jako pierwszy z wymienionej trójki. Wydaje mi się,
że losy jego bohaterów ilustrują moralny dylemat zgody lub niezgody na
rzeczywistość, która się nie podoba, a szansę jej zmiany leżą całkowicie
poza możliwościami podmiotu wybierającego linię postępowania. Dylemat, który
podczas pisania kolejnych książek przyjdzie teraz Strugackim rozstrzygać.
Akcja przebiega na skraju i w głębi jakiegoś półbajecznego Lasu,
miejsca nieprzyjemnych tajemnic i groźnych zagadek. Badaniem i
zagospodarowywaniem Lasu zajmuje się specjalny Zarząd. (...) Czytelnik nie
powinien łamać sobie głowy nad problemem, gdzie właściwie przebiega akcja:
w głuchym, niezbadanym kącie Ziemi czy na oddalonej, fantastycznej planecie.
Dla zrozumienia powieści to nie gra roli, ponieważ Las jest raczej symbolem
czegoś nie poznanego i obcego niż czymś nie poznanym i obcym.
- pisano w autorskim wstępie do najpierw publikowanych fragmentów. Jak i
co symbolizowano?
Fabuła powieści ma dwa wątki: przeżycia błądzącego po Lesie Kandyda i
przygody Piereca błąkającego się po Zarządzie. Już imiona budzą
jednoznaczne skojarzenia [Kandyd (franc. candide - naiwny, dobroduszny) - to przecież imię bohatera Kandyda
- opowiastki filozoficznej Woltera. "Perec" - to po rosyjsku nie tylko "pieprz", ale także: "inteligentny, jadowity żart, kpina,
szyderstwo".], każą szukać przypowieści i alegorii. Akcja
trwa dobę. Wątki są równoległe, w ciągu rozdziałów na przemian
relacjonowane. Poza wyznacznikami czasu i faktem, że Kandyd jest - jak i
Pierec - pracownikiem Zarządu (po katastrofie helikoptera żyje życiem leśnych
aborygenów), na pozór nie łączą się.
Las to olbrzymi obszar bujnego, rządzącego się swoimi prawami życia, będąca
jakby jednym organizmem dżungla o zamazanych granicach roślinnego i zwierzęcego,
a nawet ludzkiego i zwierzęcego świata. Cywilizacja tu istniejąca ma
biologiczny charakter. Ludzie samą myślą kierują wirusami, owadami, roślinami,
a las dostarcza wszystkich dóbr - zwłaszcza prymitywnej wsi. Ale równocześnie
jej mieszkańcy, podtruwani bagnistymi wyziewami, żyją w somnambulicznym półśnie.
Bardziej rozwinięta kultura "miast" umie również wytwarzać np.
"biologiczne roboty".
Lecz w nieziemskim Lesie prawdopodobnie po ziemsku toczy się historia.
Prawdopodobnie - bo wydarzenia poznajemy oczami Kandyda odziewającego tylko
nieznane procesy w nasze pojęcia. Trwają "Przezwyciężenia, Zabagnienia,
Wielkie Przeorania", jak komunikują ludzie-odbiorniki.
Dokonuje ich gospodarz Lasu, "miejska" cywilizacja kobiet. Przy
"Przezwyciężeniu" ogłupiałe wioski ulegają zagładzie. Z odławianych
przez roboty kobiet formuje się następne "oddziały druhen". Mężczyzn
nie uważa się za ludzi. Czy na tym polega tutejszy "postęp
historyczny"? Kandyd ostatecznie odpowiedzieć nie może:
ja przecież nie wiem, co to takiego Przezwyciężenie. Dla mnie jest to
straszne, dla mnie jest to odrażające, a wszystko dlatego, że jest mi to
obce. Więc być może nie należy mówić "okrutne, bezmyślne szczucie Lasu
na ludzi", tylko "planowe, świetnie zorganizowane, precyzyjnie przemyślane
natarcie nowego na stare" ... Nie zwyrodnienie, lecz rewolucja. Prawidłowości
rozwoju tendencyjnie obserwowane przeze mnie z boku, oczami obcego, który nic
nie rozumie i właśnie dlatego wyobraża sobie, że rozumie wszystko i ma prawo
osądzać.
Proporcje "nieziemskiego" i "ziemskiego" w rzeczywistości Zarządu
są odwrotne. To miasteczko naukowców i administracji. Ale równocześnie to pełen
więźniów i strzelających bez ostrzeżenia strażników obóz pracy. To także
skrajnie wyalienowana organizacja biurokratyczna. Tak sformalizowana, że z samą
przypadkowością walczy wydawaniem zarządzeń. A zasada tajemnicy służbowej prowadzi
np. ku temu, że zbiegłego robota szuka tłum z zawiązanymi oczyma. Jest rozkaz
szukać, a zobaczenie "ściśle tajnej" maszyny grozi zesłaniem. Równocześnie
energię biegających wykorzystuje się na zorganizowanie zajęć sportowych
(wykonuje się plan k.o.).
Wszelka próba umieszczenia owej jawnie karykaturyzującej nasz świat
rzeczywistości w konkretnym czasie historycznym i przestrzeni spełza na
niczym. Z tego punktu widzenia wizja jest pełna sprzeczności. Np. są w użyciu
myślące maszyny i samochody pancerne czasów Verdun, roztaczane przez dyrekcję
perspektywy rozwoju Zarządu podobne są do propagandowych obrazów komunizmu
szerzonych za Chruszczowa - a okrutna dyscyplina pracy, wydawanie przez
mitycznego Dyrektora tylko telefonicznych poleceń, władztwo strachu i
donosicielstwa musiały radzieckim czytelnikom przypominać czasy Józefa
Wissarionowicza.
Wrażenie nierzeczywistości i koszmaru wzmacnia u czytelnika zastosowanie w
opisie przygód Piereca nadrealistycznych, naśladujących poetykę sennego
marzenia, technik narracyjnych. Na przykład "kadrowania": epizody
przechodzą nagle jeden w drugi, jak we śnie, bez przygotowania i uzasadnienia
logiką akcji. Pojawiają się też swoiste dla snu motywy: błądzenie po wypełnionym
prowadzącymi donikąd korytarzami i drzwiami budynku, ucieczka, która nie może
(pozornie bez istotnych przyczyn) dojść do skutku itd. Strugaccy nawiązywali
do Michaiła Sałtykowa-Szczedrina i Kafki.
Głównych sensów utworu szukać należy w analogiach łączących wątki
(skoro formalnie łączy je niewiele, to wykrywane w miarą lektury, podobne w
obu wątkach treści zostały po to wprowadzone, by przyciągnąć do siebie
uwagą). Pierwsza polega na tym, że i w Lesie, i w Zarządzie skryte są
zwyrodniałe społeczne struktury. Druga - to podobieństwa i różnice losu
bohaterów.
Pierec i Kandyd są inteligentami usiłującymi poznawać i rozumieć świat.
Nie zadowalają się, jak inni, bezrefleksyjnym przyjmowaniem rzeczywistego za
oczywiste. Obydwaj, poznając, nie są pewni rezultatów. Istnienie - z racji
używania określonego języka, wyznawania pewnej ideologii i zajmowania danej
społecznej pozycji - percepcyjnych wykrzywień i ograniczeń jest leitmotivem
utworu. Są samotni. Kandyd na próżno namawia współmieszkańców wioski na
wyprawą do Miasta - Pierec będzie ofiarą sił, którym bez sojuszników
stawiał czoła. I dla obydwu nadejdzie moment wyboru.
Kandyd napotka "druhny"; postanowią zatrudnić go, spożytkować w
dziele eksterminacji. Powie wówczas "nie", uwolni się i zdecyduje działać
na rzecz wieśniaków, mimo iż sądzi, że
historyczna prawda, tu, w Lesie, nie jest po ich stronie, że są oni
reliktami, skazanymi na zagładą przez obiektywne prawa i pomagać im to znaczy
iść przeciwko postępowi (...). Prawa rozwoju nie mogą być złe albo dobre,
istnieją poza moralnością. Ale ja nie! (...) po prostu nie mogą patrzeć,
kiedy ludzi traktuje się jak zwierzęta. Ale może problem polega na
terminologii i gdyby kobiety nauczyły mnie swego języka, wszystko brzmiałoby
dla mnie inaczej - wrogowie postępu, żarłoczne tępe darmozjady... ideały...
wielkie cele... naturalne prawa natury... I w imię tego likwiduje się połowę
ludności! Nie, to nie dla mnie. Nie dla mnie, w żadnym języku świata.
Kandyd odrzuca pokusą moralnego relatywizmu, znalezienia sobie wysokich
filozoficznych usprawiedliwień dla tchórzostwa. Przeciwnie, uważa, że człowiek
postawiony wobec czegoś potężnego i okrutnego (nawet jeśliby był to proces
historyczny - ulubieniec rewolucjonistów) musi się oprzeć na własnym
moralnym instynkcie. Nie powinien też powoływać się na wzglądy taktyki i
rozsądku - tę tezę Kandyd zastosuje w praktyce w zasadzie bezsensownie
niszcząc narzędzia wyniszczenia - bioroboty - przypadkowo znalezionym nożem.
Ale zrobi to, co może zrobić.
Pierec natomiast da się schwytać w pułapką zastawioną biurokratycznymi
mocami. Mimo że ma - inaczej niż zatruty wyziewami, półsenny Kandyd - sprawny, jasny umysł i mimo całego swego idealizmu. Po kolejnych próbach
wyjazdu z Zarządu (w naszych oczach przeszkody zdają się być skutkiem zmowy)
nadchodzi chwila, gdy niespodziewanie wszyscy uznają go za Dyrektora. Przerażony,
dosłownie zagnany przez płaszczącego się kadrowego - "szarą eminencją"
do gabinetu, przyjmuje reguły gry. Ulegnie pokusie "wykorzystania w dobrym
celu złych środków", atrakcjom moralnego relatywizmu - obejmie
stanowisko, łudząc się, że absurdalną i zmurszałą instytucją da się
jakoś dla dobra Lasu wykorzystać. Ale działa "wektor administracyjny",
wedle którego każda dyrektywa musi wynikać z poprzednich; okaże się, że w
biurokratycznym aparacie nie ma swobody decyzji ani manewru. Próba żartu z
systemem skończy się tragicznie - Pierec jest jego więźniem, jako ucieczką
ma jeszcze ukryty w sejfie pistolet z jednym nabojem.
Morał obydwu wątków jest jasny - ze złem się w układy nie wchodzi.
Arkadij i Borys Strugaccy - Ślimak na zboczu - Las
Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
strugaccy slimak na zboczuSlimak na krawedzi staliStrugacki Arkadij i Borys Noc na Marsiezestawy cwiczen przygotowane na podstawie programu Mistrz Klawia 6PKC pytania na egzaminPrezentacja ekonomia instytucjonalna na MoodleSerwetka z ukośnymi kieszonkami na sztućceMUZYKA POP NA TLE ZJAWISKA KULTURY MASOWEJzabawki na choinkeLasy mieszane i bory na wydmach nadmorskichAnaliza?N Ocena dzialan na rzecz?zpieczenstwa energetycznego dostawy gazu listopad 09więcej podobnych podstron