Eucharystia w naszym zyciu 04


ż
4. NIEDZIELNA MSZA ŚWIĘTA

W Dekalogu danym przez Boga Mojżeszowi na górze Synaj trzecie z kolei przykazanie zostało sformułowane w następujący sposób:
"Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga Twego" (Wj 20,8-9).
By uzasadnić ustanowienie szabatu, jeden z pisarzy natchnionych ujął stworzenie świata w sześciu dniach. Siódmy zaś przedstawił jako Boży odpoczynek. Choć z natury swej wszystkie dni są jednakowe, jednak z ustanowienia Bożego siódmy został wyróżniony. Taki tydzień został nam dany.
Chrześcijanie początkowo świętowali sobotę razem z Żydami. Wkrótce przeszli jednak na świętowanie niedzieli. Stało się to za sprawą św. Pawła, apostoła pogan. Gdy zgromadził on w Troadzie nowo nawróconych Greków na "łamanie chleba", działo się to - jak pisze św. Łukasz - "w pierwszym dniu po szabacie..." (Dz 20,7). "Łamaniem chleba" w pierwszych wiekach nazywano Mszę świętą. Niedziela w języku łacińskim i w innych pochodnych od niego zwie się "Dniem Pańskim" (dies dominica, domenica, dimanche...). Tego przejścia na niedzielę dokonali chrześcijanie ze względu na to, że Chrystus zmartwychwstał w pierwszym dniu po szabacie. Zmartwychwstanie jest dla nas najważniejszym wydarzeniem w dziejach ludzkości.
Mahometanie, jako dzień święty obchodzą piątek.
Zdaje się, że jedyną próbą zlikwidowania niedzieli, zresztą bezskuteczną, było zastąpienie przez rewolucję francuską tygodnia przez dekadę, w której święto wypadałoby co dziesiąty dzień.

Odpoczynek w dniu świętym
Podstawowym celem, dla którego Mojżesz ustanowił szabat w niu Boga, było oddanie czci Bogu i odpoczynek dla człowieka, i o tym Księga Wyjścia: "Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram" (Wj 20,10-11). Przykazanie to, jak widzimy, ma charakter humanitarny. Zapewnia odpoczynek siódmego dnia nawet niewolnikom i zwierzętom, którymi posługuje się człowiek.
Tymczasem po wiekach uczeni w Piśmie faryzeusze obwarowali zakaz pracy w szabat tak drobiazgowymi przepisami, iż bardziej przeszkadzał on niż pomagał w wypoczynku. Oto niektóre z tych zakazów: rozpalić ogień, bo posiłek winien być przygotowany w przeddzień, zerwać owoc z drzewa, napisać dwie litery betu, przejść więcej niż 6 stadiów (trochę ponad jeden kilometr), leczyć chorego poza niebezpieczeństwem śmierci. Tych zakazów było kilkadziesiąt. Stały się one czymś w rodzaju sztywnego gorsetu, którym trudno było się poruszać.
Stąd, jak wiemy z Ewangelii, oskarżano Chrystusa, że łamie szabat, uzdrawiając w tym dniu chorych, apostołów zaś o to, że "będąc głodnymi, łuskali ziarna z kłosów. Chrystus w walce z farezeuszami podkreślał, że szabat został stworzony dla człowieka jego dobra, a nie człowiek dla szabatu.
U nas chrześcijan nie ma tak drobiazgowych zakazów pracy niedzielę. Zakazane są zasadniczo tylko prace zarobkowe, i to niekonieczne. Nie mamy skrupułów w leczeniu chorych w tym ilu. Mogą funkcjonować również służby publiczne, jak na przykład komunikacja, choć są opłacane. Jest rzeczą normalną, że gospodynie W tym dniu przygotowują posiłek lub wykonują jakieś drobne prace Porządkowe. Jednak gdzie jest to możliwe, winny poważniejsze prace tego typu wykonywać w sobotę.
Jako dzień wolny od pracy niedziela daje rodzicom możliwość pędzenia czasu z dziećmi, pogłębienia wspólnoty rodzinnej. Piękną formą świętowania jest również odwiedzanie starszych rodziców, krewnych lub przyjaciół. Również wspólny spacer z dziećmi lub dłuższa wycieczka pozwala bardziej zbliżyć się obu pokoleniom. Wbrew pozorom telewizor częściej w tym przeszkadza niż pomaga.

Msza święta
Centralnym momentem dla chrześcijanina jest udział we Mszy świętej w niedzielę. Kardynał D. Mercier na pytanie, kim jest chrześcijanin, odpowiedział: "Ten, kto bierze udział we Mszy świętej".
Niedzielny odpoczynek i Msza święta pozwalają nam oderwać się od codziennych prac i kłopotów, spojrzeć na nie z pewnego dystansu, z perspektywy Bożej. Dzięki temu możemy je właściwie ocenić w świetle Ewangelii, a potem podziękować Bogu za to, co było dobre, przeprosić za to, co niewłaściwe, i wnieść poprawki w najbliższym tygodniu. Chrystus przyjęty w Komunii świętej pomoże nam w ich wypełnieniu.
Przykład gorliwego uczestniczenia w niedzielnej Mszy świętej dają niekiedy znani ludzie. Kimś takim był marszałek Ferdynand Foch, który przyczynił się do zwycięstwa armii francuskiej w pierwszej wojnie światowej. Gdy przyjechał do Kanady, przygotowano dla niego bogaty program spotkań w niedzielę. Wykreślił niektóre z nich, by móc udać się na Mszę świętą.
Podobnie postąpił zwycięski dowódca wojsk francuskich w drugiej wojnie światowej, generał Charles de Gaulle. Gdy przybył z wizytą do Związku Radzieckiego, odwiedzając Leningrad nie omieszkał wziąć udziału w niedzielnej Mszy świętej w jedynej świątyni katolickiej tego miasta. Anegdota mówi, że by trochę uświetnić ten udział, ubrano w komże agentów KGB i dano im w ręce świece, by witali gościa w drzwiach kościoła.
Sigrid Undset (+ 1949) laureatka Nagrody Nobla z literatury, znana jako autorka powieści Krystyna córka Lawransa, po przejściu na katolicyzm urządziła w swym domu w protestanckiej Norwegii kaplicę, by umożliwić nielicznym katolikom tego kraju udział we Mszy świętej.
Wspomnijmy jeszcze niedziele z terenu Polski.
Było to na początku XX wieku we wsi Głogowa w województwie łódzkim. Dziewięcioletnia Helenka, córka ubogiego rolnika musiała w niedzielę wypędzać krowy na pastwisko i tam je pilnować. W odległym o dwa kilometry kościele była odprawiana tylko jedna Msza święta, stąd cała rodzina, musiała iść do kościoła jednocześnie. By móc pójść razem, Helenka wpadła na taki pomysł. Wieczorem, przed pójściem spać, uchyliła okno. Rano, jeszcze przed świtem, gdy wszyscy spali, wysunęła się przez nie cichutko. Zanim cała rodzina zebrała się na śniadaniu, krowy mogły wrócić nakarmione z pastwiska. Ale ojciec nie wiedząc o planie swej córki zastał rankiem oborę szeroko otwartą i pustą. Zamarł z przerażenia, że złodzieje ukradli mu krowy. Sprawa wyjaśniła się wkrótce i Helenka mogła pójść z całą rodziną do kościoła. Tą dziewczyną była późniejsza siostra Faustyna Kowalska (1905-1938), apostołka Miłosierdzia Bożego.

Wymówki
W większości krajów frekwencja na niedzielnej Mszy świętej kończącym się XX stuleciu jest niska, często ilwet bardzo niska; aha się w granicach od 2 do 30 procent. Jakie są tego przyczyny? Można by je streścić w jednym zdaniu: słaba wiara. Tę słabą wiarę usiłuje się często usprawiedliwić różnymi wymówkami. Są one podobne do tych, które Jezus wymienił w przypowieści o wymawiających się od zaproszenia na ucztę, będącą obrazem Królestwa Bożego. Jeden z zaproszonych wymawia się: "Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!" (Łk 14,18). Dziś taką wymówką jest praca w ogródku, na działce, czy w garażu. Drugi zaś odmawia przyjścia, słowami: "Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować!" (Łk 14,19). Dziś woły w pracy i podróży zastąpił samochód. Iluż mężczyzn siada w niedzielę za kierownicą, zabierając jeszcze kogoś z rodziny, i rusza nad rzekę, jezioro, w góry czy do lasu, zapominając, że jest Bóg i Msza święta.
Może jeszcze częstsza jest wymówka, którą Ewangelia wyraża w słowach: "Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść!" (Łk 14,20). Opuszczanie Mszy świętej nierzadko zaczyna się już w narzeczeństwie. Dwoje zakochanych mówi: "Wybieramy się na wycieczkę, więc nie możemy być w kościele". Podobnie myślący będą w ten sam sposób postępować i w małżeństwie. W chwilach fascynacji sobą, szczęścia, wydaje się im, że sami sobie wystarczą, nie widzą potrzeby Boga. Zapominają, że ich szczęście byłoby piękniejsze, pełniejsze, a przede wszystkim bardziej trwałe, gdyby w ich życiu było miejsce dla Chrystusa. Niejednego błędnego kroku uniknęliby, gdyby za regułę swego życia uznali Ewangelię. Przebudzenie i otrzeźwienie następuje zwykle dopiero, gdy przyjdą poważne trudności w życiu ich dwojga.
Oczywiście istnieją też powody zwalniające nas od uczestnictwa we Mszy świętej. Najczęstszym i najważniejszym jest zły stan zdrowia, zwłaszcza jeśli wiąże się ze starszym wiekiem. Chodzi tu o rzeczywisty zły stan zdrowia, a nie o urojony. Nierzadko bowiem zdarzają się przypadki, że w niedzielę rano ktoś mówi: "Taki jestem zmęczony, źle się czuję, muszę dłużej wypocząć, nie mogę iść do kościoła". Ta niedzielna słabość czy choroba zwykle mija w południe, gdy się już kończą Msze święte.
W ostatnim półwieczu pojawiła się wymówka i przeszkoda dawniej nie znana: telewizja. W poniedziałek ksiądz pyta chłopca na religii:
- Czy byłeś na Mszy w niedzielę?
- Nie, nie byłem.
- Dlaczego?
- Bo oglądałem film w telewizji.
- A mama, czy ci przypomniała o Mszy świętej?
- Mama razem ze mną oglądała film.
Zdarzają się i takie wypadki. Częściej jednak winien jest tu ojciec niż matka. Matki i żony są zwykle bardziej gorliwe w spełnianiu niedzielnego obowiązku niż strona męska. Przypomina mi się tu anegdota.
W niedzielę rano żona zachęca męża, by poszedł z nią do kościoła. Ten odpowiada:
Idź ty i pomódl się za nas oboje.
Ody następnej niedzieli usłyszała tę samą odpowiedź, mówi: W nocy miałam sen, żeśmy się już zestarzeli i pomarli. Stanęliśmy razem u wrót nieba. Św. Piotr nam otworzył i mówi do mnie: Wejdź tylko ty do nieba za was oboje - i zamknął bramę. Zdaje się, że mąż wyciągnął wniosek z tego snu.

Z obowiązku, z miłości i wdzięczności
Nakaz i przypilnowanie uczęszczania na Mszę świętą ze strony rodziców jest rzeczą dopuszczalną w stosunku do małych i roztrzepanych dzieci. Im są starsze, tym mniej powinno być tego pilnowania, a kara winna być całkowicie wykluczona. Niewłaściwie postępują rodzice mówiąc: "Nie byłeś na Mszy świętej, nie pójdziesz przez tydzień do kolegów".
Natomiast nie można wykluczyć ani potępić istniejącego w nas poczucia obowiązku uczestniczenia we Mszy świętej, choć nie jest najlepszym motywem. Często rozumiemy wartość Mszy świętej mamy chęć pójść na nią, ale zaczynamy tłumaczyć się przed sobą zenczeniem czy ulegać pokusie jakiejś interesującej imprezy. Wówczas poczucie obowiązku pomaga nam w przezwyciężeniu trudności. Dobrze jest, jeśli będzie ono wynikało z miłości do Boga i wdzięczności wobec Niego. Dosadnie wyraża to pisarz L.Veuillot. "Rozmawiają dwaj przyjaciele. Jeden stara się dobrze świętować niedzielę, a drugi ją lekceważy. Pierwszy zwraca się do przyjaciela:
- Załóżmy, że ja mam siedem cennych monet w kieszeni i spostrzegając na drodze biednego darowuję mu sześć. Co byś o tym powiedział?
- Uważałbym cię za bardzo hojnego, a obdarowany winien okazać ci wdzięczność.
Dobrze, ale jeśli on zamiast mi podziękować, zabrałby mi siódmą monetę?
- Należałoby go surowo ukarać.
- Przyjacielu, ta historia odnosi się do ciebie. Bóg podarował sześć dni do pracy, a ty zamiast okazać mu wdzięczność, odbierasz u jeszcze siódmy."

Wysłuchać czy uczestniczyć
Przez wiele stuleci największą przeszkodą w uczestniczeniu we Mszy świętej był język łaciński, w jakim ją odprawiano. W kilku pierwszych wiekach łacina była w środkowej i zachodniej Europie językiem powszechnie używanym (we wschodniej - język grecki). Później Cesarstwo Rzymskie rozpadło się i powstało wiele państw z własnymi językami narodowymi. Łacina pozostała jednak nadal językiem obowiązkowym w liturgii Kościoła rzymskokatolickiego aź do Soboru Watykańskiego II, i to nie tylko w Europie, ale i na całym świecie.
Przed tym wydarzeniem Msza święta dla wielu mających dobrą wolę uczestniczenia w niej była trudnym obowiązkiem. Dla innych, tradycyjnych tylko chrześcijan, nudnym spędzaniem czasu w kościele. Pobożniejsi starali się włączyć w to, co się dzieje w ciszy przy ołtarzu, czytając modlitwy z książeczek do nabożeństwa. Teksty tych modlitw nie były jednak wzięte z mszału, ale układali je zwykle kapłani według własnej pobożności. Stąd powstawały takie dziwolągi: kapłan odmawiał po łacinie "Ojcze nasz", a wierni czytali z książeczek jakąś modlitewkę. Proste, pobożne niewiasty, odmawiały często różaniec. Pamiętam jedną z nich, która już po reformie z przyzwyczajenia odmawiała różaniec podczas całej Mszy świętej. Idąc do Komunii świętej zaznaczała palcem "zdrowaśkę", na której skończyła, by po przyjęciu Pana Jezusa nadal kontynuować różaniec. Być może była w swej pobożności blisko Boga, ale nie było to uczestniczenie we Mszy świętej. Można było niekiedy usłyszeć śpiew "Godzinek" podczas Najświętszej Ofiary. W tej sytuacji nieliczna elitarna grupa chcąc w niej uczestniczyć, posługiwała się mszalikami.

Reforma liturgii
W drugiej połowie XX wieku-zaraz po soborze weszła w życie reforma liturgii. Łacinę zastąpiły zrozumiałe dla wszystkich języki narodowe. Reforma nie ograniczyła się tylko do języka. Mszę świętą zaczęli odprawiać kapłani twarzą do ludu, a nie jak dotąd-plecami. To umożliwiało im żywszy kontakt z wiernymi. Wiele modlitw jak: "Chwała na wysokości Bogu", "Wierzę", "Święty, Święty, Święty", "Ojcze nasz", "Baranku Boży", kapłan odmawia obecnie głośno razem z wiernymi, a nie jak przedtem sam. Niektóre części, jak akt pokuty, czy Modlitwa Wiernych, której przedtem w ogóle nie było, są dialogiem między kapłanem a ludem. Modlitwę Eucharystyczną, którą kiedyś kapłan czytał po cichu, teraz odmawia głośno.
Dzięki tym zmianom wierni mogą ze zrozumieniem uczestniczyć w Najświętszej Ofierze nawet nie korzystając z mszalika. Reformę liturgiczną należy uznać za największe osiągnięcie Soboru Watykańskiego II. Kiedyś, przed soborem, przykazanie kościelne polecało: "W niedziele i święta Mszy świętej pobożnie wysłuchać". Dziś słowo "wysłuchać" razi nas. Dzięki soborowi już nie słuchamy, ale uczestniczymy w niej. Zmiany te znajdują również teoretyczne uzasadnienie. Tak pisze o nich francuski liturgista, ks. A. M. Roguet: "Ponieważ Chrystus jest jedynym i prawdziwym kapłanem, więc kapłani i lud mogą jedynie uczestniczyć w Eucharystii, to znaczy grać swoją część, wykonywać swoją partię, podobnie jak aktorzy, którzy nie odgrywają wszyscy razem całej sztuki, lecz każdy wykonuje swoją specjalną rolę" (A. M. Roguet, Msza święta dzisiaj, Kraków 1972).
Przed soborem nie negowano wprawdzie, że wszyscy mają uczestniczyć we Mszy świętej, w praktyce jednak tego nie podkreślano, dobiero sobór podkreślił powszechne kapłaństwo całego Ludu Bogn i wynikającą stąd czynną rolę w Najświętszej Ofierze. To powszechne kapłaństwo wynika ze związania przez chrzest każdego iernego z Chrystusem, Najwyższym Kapłanem. Św. Piotr mówi o tym w swym Liście: "Wy jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem" (1 P 2,9). Stąd też kapłan we Mszy świętej nie mówi: "ofiaruję", "dzięki składam", "proszę", ale w liczbie mnogiej: "ofiarujemy", "dzięki składamy", "prosimy". Najpełniej wyraża się ten udział każdego ochrzczonego w Komunii świętej, w której przyjmuje Chrystusa na równi z kapłanem.
Rola jednak kapłana jest szczególna. Nazywamy ją - w odróżnieniu od kapłaństwa powszechnego wszystkich wiernych - "kapłaństwem ministerialnym", to jest będącym w służbie ludu (minister łacinie znaczy sługa).
"Odmiennie od ludu - pisze wspomniany A. M. Roguet - który reprezentuje Chrystusa zbiorowo, kapłan reprezentuje Chrystusa osobowo. Dlatego tylko on sam może konsekrować chleb i wino, kiedy tnówi, a raczej kiedy Chrystus mówi jego ustami: To jest moje Ciało Wydane za was. To jest kielich mojej Krwi... Kapłan reprezentuje Chrystusa i przewodniczy ludowi w Najświętszej Ofierze na podstawie święceń udzielonych mu przez biskupa."

Troska o dobre uczestniczenie
Wprowadzenie przez sobór języków narodowych i wielu innych zmian umożliwia wprawdzie dobre uczestniczenie we Mszy świętej, ale nie powoduje go bez naszego zaangażowania. I obecnie można spotkać w naszych świątyniach wiernych z "zasznurowanymi" ustami, nie zwracających uwagi ani na ołtarz, ani na modlitwy odmawiane przez innych. Trzeba sporo dobrej woli i wysiłku, by otworzyć się na ofiarę Chrystusa, by wraz z innymi modlić się, śpiewać nie tylko ustami, ale swym sercem i umysłem. O dobrym udziale świadczy również troska, by odmawiać modlitwy nie za szybko, ani za wolno, ani za głośno, ani za cicho, ale harmonijnie, zgodnie z całym zgromadzeniem Ludu Bożego. Punktualność też wyraża troskę o dobry udział, o to, by nie przeszkadzać innym. O pięknym, wspólnotowym uczestniczeniu we Mszy świętej, mówi czytelniczka francuskiego pisma "Amen".
"Dzień radości przeżywam w niedzielę, w Dzień Pański. Wstaję wcześniej, by się lepiej przygotować - i o dziesiątej dźwięk dzwonów zaprasza mnie na to wielkie spotkanie. Już w drodze odczuwam radość, gdy spotykam idących w tym samym kierunku przyjaciół i nieznajomych, z którymi łączy mnie wspólny cel. Staję przy dzieciach, którym nikt nie towarzyszy, by im pomóc śledzić przebieg Mszy świętej. Uśmiechamy się do siebie. Msza święta jest okazją do wspólnej modlitwy, bo życie codzienne nas rozprasza. Czuję się złączona z całym świętującym Kościołem. Słowo Boże poucza mnie o moim życiu i o życiu innych. Składam Bogu w ofierze cały mój tydzień, taki, jaki był, i wiem, że Chrystus zapomni o naszych upadkach, odkupi nas, przywróci nam radość chrztu świętego"
(mężatka, 32 lata).
Jednak, mimo najlepszej woli, często ulegamy roztargnieniom. Jaką mamy wówczas zachować postawę, mówi jeden z polskich pisarzy. "Popatrz, Chryste, i to, i tamto, i owo, wydaje mi się ważniejsze od Twojej Ofiary, od Misterium Słowa, Męki i Zmartwychwstania. Oddaję Ci to razem z całą moją duchową płycizną. Umocnij mnie, abym o tym wszystkim (co mi przychodzi do głowy) myślał po Twojemu, albo wcale, albo przestał się tym zajmować, jeśli jest to przeciw Tobie" (Piotr Wojciechowski).

Od wysłuchania do uczestnictwa
(świadectwo)
W dzieciństwie i wczesnej młodości Msza święta była dla mnie niemal podświadomym podporządkowaniem się tradycji, pewną regułą postępowania, nawet czymś w rodzaju magii (jeżeli nie pójdę do kościoła, to coś mi się nie powiedzie w tym tygodniu). Była również okazją do spotkania z innymi dziećmi, a później z koleżankami i kolegami ze szkoły, miała charakter niemal towarzyski. W kościele, który nie miał nagłośnienia, przy niezbyt dobrej dykcji księdza - teksty i kazanie były właściwie niesłyszalne, a niezbyt zrozumiała liturgia łacińska stawała się tylko akompaniamentem do własnych myśli, nie zawsze skoncentrowanych na sprawach wiary. Może tylko przy Podniesieniu i wtedy, kiedy odzywały się dzwonki, usiłowałam się skupić i przypominałam sobie, gdzie jestem. Na ogół myśl hulała luzem i najważniejsze stawały się wspólne spacery po kościele. Tak - z perspektywy czasu i coraz krytyczniejszego spojżenia na samą siebie - oceniam moje zaangażowanie w tamte dawne Msze dzieciństwa.
W okresie młodości i życia dojrzałego punkt ciężkości wyraźnie się przesunął i znów, w nie najwłaściwszym, chyba, kierunku. Świat wokół mnie całkowicie się zmienił i regularne chodzenie do kościoła w niedzielę było opowiedzeniem się za pewnym światopoglądem oraz wyrazem sprzeciwu wobec innego. W ten sposób najłatwiej można było sobie udowodnić brak konformizmu i wierność pewnym wartościom. Właśnie dowartościowanie się - a więc motywy pozareligijne. Oczywiście ta postawa powoli uległa zmianom. Pamiętam, że z wewnętrznym sprzeciwem przyjęłam zmianę liturgii łacińskiej na polską. Wmawiałam sobie, że to odbiera Mszy jej powagę i wymiar Tajemnicy, że podporządkowanie się rygorom i wspólne recytowanie zdań stwarza jakiś mechaniczny rytuał i uniemożliwia przeżycie Mszy indywidualnie, po swojemu. Prawdopodobnie, w gruncie rzeczy, chodziło mi o powierzchowny nastrój i o to, że liturgia zaczęła krępować moje rozbiegane myśli. Stopniowo nie tylko się do tego przyzwyczaiłam, ale zaczęłam na nowo rozumieć te - pozornie tak dobrze znane - słowa. Msza zaczynała się dla mnie jednak właściwie dopiero od Ofiarowania.
Pamiętam - było to chyba z dziesięć lat temu - taki moment: byłam w Krakowie z wizytą u przyjaciół i wybierałyśmy się z panią domu do kościoła. Przynaglała mnie, bo nie chciała się spóźnić. - A ja często celuję tak, żeby przyjść po kazaniu - powiedziałam jej lekko. Przyjrzała mi się z uwagą: - A ja jestem zawsze chciwa tekstów i czytań - powiedziała. Zdziwiłam się trochę, później zastanowiłam. Starałam się już odtąd nigdy nie spóźniać i nastąpiła kolejna faza: odkryłam teksty.
Przełom nastąpił dopiero sześć lat temu. Tutaj data jest już wyraźna. Wtedy przeżyłam nawrócenie - chyba tak właśnie mogę to nazwać, chociaż nigdy przecież nie zerwałam związku z Kościołem, uważałam się za chrześcijankę i oburzyłabym się, gdyby ktoś to zakwestionował. Wiem już teraz, że wiara to coś zupełnie innego. To nie nastrój, tradycja i przyzwyczajenie, ale ciągłe szukanie, drążenie coraz głębiej, wpływ tego, w co wierzę, na to, jak żyję, próba nadania temu życiu podstawowego kierunku.
Czym jest dla mnie Msza święta dzisiaj? Jest głęboką, wewnętrzną potrzebą. Ulgą, wyciszeniem, narastającą refleksją. Jest również, a może przede wszystkim - Spotkaniem. W jej kulminacyjnym punkcie, w Eucharystii.
Niedawno, w którymś z kazań, usłyszałam takie słowa: Jeżeli wybraliśmy Chrystusa, musimy wybierać Go stale, codziennie.
Msza staje się teraz dla mnie takim właśnie świadomym wyborem
(Ewa Szumańska, dziennikarka; Z ankiety: Czym jest dla mnie Msza święta?).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Eucharystia w naszym zyciu 25
Eucharystia w naszym zyciu 14
Eucharystia w naszym zyciu 26
Eucharystia w naszym zyciu 01
Eucharystia w naszym zyciu 17
Eucharystia w naszym zyciu 27
Eucharystia w naszym zyciu 08
Eucharystia w naszym zyciu 03
Eucharystia w naszym zyciu 20
Eucharystia w naszym zyciu 20
Eucharystia w naszym zyciu 22
Eucharystia w naszym zyciu 06
Eucharystia w naszym zyciu 13
Eucharystia w naszym zyciu 28
Eucharystia w naszym zyciu 02
Eucharystia w naszym zyciu 11
Eucharystia w naszym zyciu 16
Eucharystia w naszym zyciu 19
Eucharystia w naszym zyciu 19

więcej podobnych podstron