Hey Oskar PODANIA O STAROŻYTNYCH PÓŁBOGACH I BOHATERACH GREKÓW I RZYMIAN


Hey Oskar

PODANIA

O STAROŻYTNYCH PÓŁBOGACH I BOHATERACH

PRZEDMOWA.

Czem wytłomaczyć urok, jaki do dziś dnia w oczach naszych mają znane imiona Zeusa czyli Jowisza, Hery czyli Junony, PallasAteny czyli Minerwy, Apollona i innych, niegdyś potężnych bóstw greckich i rzymskich, mimo że zblakły pod promieniami wiary w prawdziwego, jedynego, wiekuistego Boga? Co nas pobudza do wznawiania legend o dawnych bohaterach: Prometeuszu, Heraklesie, Odysseuszu, legend, budzących uśmiech dla dawnej cywilizacji, która się niemi z naiwnem zadowoleniem karmiła?

Czy nie byłoby lepiej wszystkie te i podobne baśni zostawić pod pyłem niepamięci?

Mają one obrońców i potężnych. Za niemi głos podnoszą nieśmiertelne arcydzieła greckich poetów, rzeźbiarzy, snycerzy i architektów, arcydzieła, któremi duch ludzki nigdy się nie nasyci, a których bez owych baśni wcale nie moglibyśmy pojąć.

W obronie ich stają i poważne badania dziejowe, które pod łupiną bajek odsłaniają ziarna prawdy historycznej, wskazują, jakiemi drogami kroczyły pojęcia ogólne, jak się rozwijały: rodzina, przemysł, handel, sztuka i stosunki ludzkie państwowe i społeczne.

W obronie ich stają nareszcie badania nad umysłowością człowieka, nad rozwojem fantazji i władzy rozumowania, nad rozwojem uczuć człowieka względem Bóstwa, bliźnich, samego siebie, względem zwierząt i nieożywionej przyrody.

Musi w tych podaniach tkwić wielka siła, skoro cała poezja klasyczna od czasów odrodzenia i dawniej jeszcze wplatała chętnie w swe rymy owe mitologiczne postaci, tak dalece, że Dantego zrozumiećby nie można bez nich, że nawet jeszcze Krasicki chętnie uciekał się do

nich, a i współcześni malarze i rzeźbiarze radzi tematów poszukują w mitycznym owym świecie.

Nie wszyscy, czytający podania mitologiczne, oddawać się będą pracom artystycznym i naukowym; ale wyniki tych prac są upowszechniane coraz bardziej, krążą niejako w powietrzu, a byłyby zgoła niezrozumiałe dla ludzi nieświadomych nawet ich punktu wyjścia.

Niedość na tem: jak bez cieniów nie ocenialibyśmy dobrodziejstwa światła i nie poznalibyśmy zapewne jego natury, tak nie znając dawnej cywilizacji, nie zdawalibyśmy sobie sprawy z późniejszych jej postępów, nie cieszylibyśmy się nadzieją dalszych, i może nie bylibyśmy nawet zdolni dla tych dalszych postępów dość skutecznie pracować. A praca ta dla cywilizacji udziałem jest nietylko genjuszów i specjalistów. Każdy w swojem kółeczku maleńkiem, przyczyniając się do podniesienia poziomu obyczajów, dokłada szacowną cegiełkę do budowy przyszłości.

Obok uczuć nam dziś przeciwnych, omal że niezrozumiałych, obok namiętności brutalnych i nieokiełznanych, znajdujemy jednak w tych legendach popędy najwznioślejsze, gotowość do ofiar, z jakich i dziś mielibyśmy prawo do zasługi i uznania powszechnego.

Nareszcie z tych wszystkich podań unosi się czar poezji swoistej, obcej naszym czasom i naszym okolicom, ale niemniej przeto zrozumiałej, która tedy rozszerza własne horyzonty nasze.

Nie gardźmy więc prastarą baśnią i ona bowiem

... jak lampa z kryształu,

Ubrana pędzlem w czarowne obrazy,

Chociaż ją zaćmi pył i liczne skazy,

Jeżeli świecznik postawisz w jej serce,

Jeszcze świeżością barwy znęci oczy,

Jeszcze na ścianach pałacu roztoczy

Kraśne, acz nieco przyćmione kobierce.

I.

PROMETEUSZ.

Starożytni Grecy wierzyli, że świat powstał z ciemnego bezkształtnego zamętu, który zwano Chaosem. Z nieprzejrzanej ciemności Chaosu ukazały się najpierw dwa bóstwa — "szerokoramienna" Gaja (Ziemia, żywicielka wszelkich stworzeń) i Uranos, który obrał sobie siedlisko na usianem gwiazdami sklepieniu nieba.

Gaja i Uranos mieli liczne potomstwo: olbrzymich jednookich Kiklopów (Cyklopów) i okropnych Hekatoncheirów (sturękich) oraz Tytanów. Pierwsi byli tak przerażająco potworni, że wzbudzili uczucie obrzydzenia i strachu we własnym ojcu,

który strącił ich dlatego w otchłań podziemną (Tartaros). Oburzeni tym postępkiem ojca, Tytani, za namową Gai, powstali przeciw niemu, a najmłodszy z nich Kronos zrzucił z tronu Uranosa i sam objął rządy nad światem.

Uranos rzucił klątwę na zuchwałego syna i zapowiedział mu, że taki sam los i jemu zgotowany będzie.

W obawie, żeby go istotnie nie spotkał taki los, jaki on ojcu zgotował, Kronos, według podania, pożerał

własne dzieci. Ale małżonka jego Rea ocaliła jedno z nich, podając Kronosowi zamiast dziecka owinięty w pieluchy kamień podobnego kształtu. Kronos go połknął. Ocalony chłopiec, którego karmiła koza Amaltea, wychował się szczęśliwie na wyspie Krecie pod opieką kapłanów Rei i urósł dziwnie szybko, tak, że ledwie rok licząc mógł już stawać do walki z Kronosem.

Zeus — tak chłopcu ocalonemu było na imię — najprzód podstępem zmusił Kronosa do wyrzucenia z siebie połkniętych dawniej pięcioro swych dzieci: Hestję, Demeterę, Herę, Hadesa i Pozejdona, a następnie, wespół z cudownie przywróconem do życia rodzeństwem — rozpoczął walkę z okrutnym ojcem.

Walka toczyła się przez dziesięć lat na górze Olymp w kraju, zwanym później i do dziś dnia Tessalją.

Kronos przywołał na pomoc Tytanów, ale został zwyciężony przez Zeusa i sprzymierzonych z nim Kiklopów i Hekatoncheirów.

Pobici Tytani musieli zstąpić w otchłanie podziemnego Tartaru. Kronos utrzymał tylko władzę na "Wyspie szczęśliwości", zwanej inaczej "wyspą błogosławionych", gdzie przebywali zmarli bohaterowie. Trzej zaś synowie jego podzielili między sobą władzę nad światem. Zeus (Jowisz), jako najpotężniejszy z braci, został "panem nieba", Pozejdon (Neptun) otrzymał władzę nad morzami i wogóle nad wodami, Hades (Pluton) miał rządzić pogrążonem w ciemnościach państwem umarłych.

Powierzchnia ziemi była dotychczas bezludną. W wodach pluskały się ryby, w powietrzu latały barwnie upierzone ptaki, w lasach i na polach żyły dzikie zwierzęta; ale nie było istoty, któraby siłą rozumu opanowała przyrodę i z bogactw jej skorzystała.

Japetos, jedyny Tytan, który Zeusa wspierał w zaciętej walce z Kronosem i pozostałymi synami Gai, miał syna Prometeusza. Przemyślny Prometeusz ulepił z wił

gotnej gliny istotę na obraz i podobieńsiwo bogów i włożył w piersi jej złe i dobre skłonności, zapożyczone od różnych zwierząt. Z niebios wziął też trochę ognia, aby nim ożywić tę istotę. Atene, bogini mądrości, zdjęta podziwem dla śmiałego czynu Tytana, przyszła mu z pomocą i wlała w jego utwór swe boskie tchnienie, to jest żywego ducha. Tak według podań greckich powstali pierwsi ludzie.

Wspaniali i silni, jak bogata przyroda, na której łonie żyli, byli wszakże jakby senni; błąkali się po urodzajnych obszarach, nie umiejąc korzystać z darów natury. Brakowało im bowiem zdolności do wynalazków, za pomocą których mogliby obracać na swój użytek wszystkie przedmioty.

Prometeusz, który szczerze kochał stworzonych przez siebie ludzi, postanowił temu zaradzić; nauczył więc ich ścinać drzewa w lasach, wyrabiać z nich belki, ciosać kamienie, wypalać cegłę z gliny. Wkrótce pokryły się morza łodziami i okrętami, a w lasach i na polach gorliwa zaczęła się praca. Oswojono i do jarzma wprzągnięto zwierzęta; ziemię, pokrytą zaroślami i dzikimi chwastami, zmieniono w uprawne, żyzne niwy. Nauczył też

Prometeusz ludzi śledzić bieg ciał niebieskich i z ich obrotu przepowiadać przyszłe wypadki; zapoznał ich z pożytecznemi własnościami wielu roślin, oraz umiejętnością pisania i rachowania.

Bogowie przypatrywali się bacznie pracy młodego rodu ludzkiego, udzielali ludziom wsparcia i pomocy, a w zamian wymagali czci im należnej. Zgromadzili się nawet umyślnie wszyscy bogowie w Sikjonie, na półwyspie Peloponezkim, dla ustanowienia praw, którym ci ludzie powinni podlegać, i obowiązków które mieli nadal ściśle wypełniać.

Tutaj wystąpił znowu Prometeusz, jako opiekun i obrońca ludzi. Chodziło o to: jaką część wołu mogą brać ludzie na swój użytek, a jaką mają składać w ofierze nieśmiertelnym bogom. Mądry Tytan zabił dużego wołu i podzielił go na dwie części. Z jednej strony położył zawinięte w skórę mięso, z drugiej — wszystkie kości i odpadki, które pokrył lśniącym łojem, poczem wezwał Zeusa, żeby zrobił wybór.

Domyślał się wprawdzie "wszechwiedny" Zeus podstępu ze strony syna Japetowego, umyślnie jednak, szukając powodu dla ukarania ludzi, wybrał ' część drugą, która zresztą była większą. Gdy po roztopieniu się łoju ujrzał same kości, okazał straszny gniew, i za karę odebrał tworom przebiegłego Tytana to, co było dla nich najważniejszem, bez czego obyć się nie mogli, mianowicie . ogień. Prometeusz zrozumiał doniosłość kary, zrozumiał, że bez ognia rodzaj ludzki nie będzie się mógł rozwijać i nowego użył wybiegu,

Kiedy po sklepieniu nieba przejeżdżał w płomieniach wóz boga słońca — Heliosa, Prometeusz przytknął do tych płomieni długą łodygę rośliny (zwanej dziś koprem włoskim) i ukrywszy zdobyty takim sposobem ogień w dudce trzcinowej, wrócił pospiesznie ze skarbem swym na ziemię.

Zeus zapłonął straszniejszym jeszcze gniewem i okrut

nie ukarał Prometeusza i jego twory. Rozkazał bogowi ognia, Hefaistosowi, ulepić z gliny młodą, piękną kobietę, podobną do bogiń nieśmiertelnych, i obdarzył ją siłą i głosem ludzkim. Wszyscy mieszkańcy Olimpu (tak się nazywała góra w Tessalji, będąca według Greków ulubioną siedzibą bogów) dali tej kobiecie rozmaite przymioty zewnętrzne, czary łagodności i wdzięku, ale napoili jej duszę jadem chytrości i kłamstwa. Tak wyposażona Pandora ("przez wszystkich obdarowana") w towarzystwie "posłańca bogów" Hermesa, syna Zeusowego, zstąpiła na ziemię. Przypatrywali się jej wszyscy z zachwytem, a Epimeteusz, brat Prometeusza, niebaczny na jego przestrogi, wprowadził Pandorę do swego doma. Jako posag dał Hermes Pandorze dużą puszkę, w której, jak mniemała, znajdują się skarby.

Zaledwie Pandora przestąpiła próg mieszkania, otworzyła ofiarowaną jej przez bogów puszkę, a z niej wyleciały i z szybkością wiatru rozprzestrzeniły się po całej ziemi wszelkie cierpienia, troski, niedole, choroby i zarazy, od tej chwili trapiące ludzkość. Złośliwe gorączki grasowały wszędzie, a ponury syn Nocy Tanatos (Śmierć) z opuszczoną pochodnią biegł od domu do domu.

I Prometeusz nie uszedł kary. Zeus rozkazał Hefaistosowi i jego sługom schwycić zuchwałego Tytana i przykuć go żelaznemi łańcuchami do stromej skały nad. prze

paścią w górach Kaukazu. Dla powiększenia męczarni skazańca, z rozkazu bogów, orzeł szarpał mu wątrobę. Dopóty miała trwać męka, póki między "nieśmiertelnymi" nie znajdzie się taki, który dobrowolnie zgodzi się umrzeć za Prometeusza.

Przez wieki cale, zawieszony między niebem i ziemią, cierpiał Prometeusz straszne katusze. Promienie słońca piekielnym żarem paliły jego ciało, a sen ani na chwilę nie zmrużył jego zmęczonych powiek. Jednak pomimo najokrutniej szych męczarni spokojnie wisiał Tytan na łańcuchu i cierpliwie oczekiwał wybawienia, wiedział bowiem, że wyzwoli go z więzów potomek w trzynastem pokoleniu pięknej, przez Zeusa ukochanej, Jo ().

Jakoż istotnie Herakles (Herkules), potomek Jo, w podróży do ogrodu Hesperyd po złote jabłka, przybył do owej skały na Kaukazie i ulitował się nad losem Prometeusza. Zabił orła strzałą, puszczoną z łuku, rozerwał łańcuchy i uprowadził skazańca. Musiał wszakże Prometeusz, na pamiątkę kary Zeusa, dźwigać ciągle jedno ogniwo łańcucha z kawałkiem skały.

Zarazem spełnił się wyrok Zeusa, że Prometeusz może być uwolniony od kary tylko przez dobrowolną śmierć zastępcy. Nieśmiertelny Kentaur () Cheiron, przypadkowo zraniony zatrutą strzałą, poddał się dobrowolnie śmierci, której mógł uniknąć i oznajmił, że zstępuje do "królestwa zmarłych" zamiast Prometeusza.

Z czasem Zeus pogodził się z Prometeuszem, a ludzie, pamiętając o wyświadczonych im dobrodziejstwach, oddawali synowi Japetosa cześć boską.

() czyt.: Ijo.

() Kentaury (Centaury) były to olbrzymie istoty podobne z całego ciała do koni, z głowy zaś i piersi do ludzi. Niąśmiertelny Cheiron, syn Kronosa, nie należał właściwie do rodu Kentaurów, tylko miał taką samą postać. Był on sławnym lekarzem, wróżbitą i muzykiem.

II.

PERSEUSZ.

Perseusz, jeden z najsławniejszych bajecznych bohaterów Grecyi, był, według podania, synem Zeusa i pięknej Danae, córki Akriziosa, króla Argosu.

Wyrocznia przepowiedziała temu królowi śmierć z ręki wnuka. W obawie, żeby się przepowiednia nie spełniła, Akrizios kazał zamknąć córkę w niedostępnej wieży, o spiżowych ścianach; do tej kryjówki nikt nie miał prawa wchodzić, nawet promień słońca nigdy tam nie zaglądał.

W zupełnej samotności spędzała Danae młode lata.. Aż Zeus, zdjęty litością nad jej losem, wszedł do więzienia w postaci "złotego deszczu" i zawarł z nią związek małżeński.

W ciemnej celi urodził się Perseusz, a pierwszy okrzyk, jaki, przychodząc na świat, wydał, był hasłem wyroku śmierci dla niego samego i nieszczęśliwej matki. Usłyszawszy bowiem krzyk niemowlęcia, Akrizios, zaniepokojony i dręczony okrutną obawą, pobiegł do wieży, odtrącił kobietę, stojącą na straży, i wpadł do ciemnicy, gdzie ujrzał córkę pielęgnującą czule synka.

Pamięć na groźną przepowiednię odebrała mu rozsądek i stłumiła uczucie ojcowskie. O własne bezpieczeństwo dbając jedynie, kazał zrobić wielką, skrzynię.

drewnianą, zamknąć w niej Danae z dziecięciem i wrzucić do morza.

Ale Zeus czuwał nad skazanymi na śmierć: popychana lekkim wietrzykiem skrzynia sunęła się po spienionej powierzchni fal morskich i dopłynęła szczęśliwie do wyspy Serifos, gdzie właśnie Diktys, brat tamecznego władzcy Polidektesa, zarzucał sieci na ryby. Zdziwiony widokiem skrzyni, wyciągnął ją z wody i zaprowadził uratowaną Danae z synem na dwór brata swego.

Polidektes przyjął ich bardzo gościnnie, i w domu jego Perseusz wyrósł na bohaterskiego młodziana, któremu w sile i męztwie nikt w całej Helladzie nie mógł dorównać. Sława Perseusza wzbudziła podejrzenie i trwogę w duszy Polidektesa, który zaczął się obawiać, żeby jego młody wychowaniec nie odebrał mu tronu, a nawet życia. Zaczął więc podniecać jego miłość własną i chęć przygód awanturniczych, aż wreszcie doprowadził do tego, że młodzieniec sam dobrowolnie wyraził zamiar odszukania Gorgony Meduzy i ucięcia jej głowy.

Chytry opiekun zgodził się chętnie na zuchwałe postanowienie młodzieńca i puścił go na poszukiwanie potwory, o której Perseusz wiedział tyle tylko, że przebywa gdzieś za Oceanem, na "nocnych krańcach" ziemi.

Starożytni Grecy sądzili, że ziemia jest nieruchomą, wypukłą płaszczyzną, podobną do tarczy, ze wszech stron otoczoną oceanem. Brzegi tej tarczy były podniesione dla stawienia oporu falom morskim. Nad ziemią rozpostarte było sklepienie niebios, podobne do namiotu, opierającego się na owych podwyższonych krawędziach. Codzień rano bóg Helios, zaprzągłszy do wozu cztery dzielne rumaki, wiózł słońce od wschodu ku zachodowi, gdzie wieczorem, na "krańcu nocnym" zanurzało się w Oceanie. Wielcy bogowie przebywali w przestworze powietrznym, między ziemią a sklepieniem nieba, a główną ich siedzibą był wspaniały pałac na szczycie Olimpu w Tessalii.

Pod powierzchnią ziemi, głęboko w jej wnętrzu leżał "świat podziemny", państwo Hadesa, na zachodzie wpadała rzeka, wypływająca z Oceanu. Ta rzeka, zwana Styksem, stanowiła granicę, którą należało przebyć, aby się dostać do świata podziemnego "państwa cieniów".

Meduza, z którą chciał stoczyć walkę Perseusz, była jedną z trzech sióstr Gorgon, córek Forkisa, jednego z bożków morskich i Kety.

Bogini Atene, rozgniewana na Meduzę za znieważenie jej świątyni, zamieniła włosy tej Gorgony w węże. Dwie siostry Steine i Eurjala były nieśmiertelne, trzecia zaś, Meduza — śmiertelna.

Atenę i Hermes czuwali nad Perseuszem i w ciemnościach nocy zaprowadzili go do państwa Grai, zwanych także Forkidami, ponieważ, równie jak Gorgony były córkami Forkisa.

Trzy siostry Graje ("posiwiałe") były istoty potworne, stare od urodzenia, mieszkające w ciemnej jaskini, niedaleko od wejścia do Tartaru. Miały one do wspólnego użytku jeden tylko ząb i jedno oko. Graje były niegdyś niańkami Gorgon i do tajemniczej ich siedziby one jedynie znały drogę.

Ukryty w gęstej trzcinie Perseusz doczekał się chwili, kiedy Graje zasnęły, wślizgnął się do jaskini i zabrał im jedyny ząb i jedyne oko. Z temi skarbami w ręku

bohater obudził trzy siostry, i w zamian za oddanie zęba i oka zażądał, żeby mu wskazały drogę do siedziby Meduzy. Graje musiały zgodzić się na to żądanie i nadto zaprowadzić Perseusza do pałacu Nimf, które posiadały oręże i narzędzia potrzebne do walki z Gorgoną.

Nimfy były to młode kobiety, istoty pośrednie między bogami a ludźmi, przebywające na polach, w górach, lasach, rzekach i jeziorach, kochane i czczone przez wszystkich i dla wszystkich życzliwe. Pędziły one życie wesołe. Od Nimf dostał Perseusz hełm, który go czynił niewidzialnym, skrzydlate sandały, które obuwszy, mógł unosić się w powietrze, i worek, spleciony z nici srebrnych. Prócz tego Atene dała mu zwierciadlaną tarczę, a Hermes — ostry sierp djamentowy.

Zaopatrzony w to wszystko, Perseusz wzniósł się w powietrze i wkrótce przybył do krainy, pozbawionej słońca, gdzie mieszkały Gorgony.

Właśnie wszystkie trzy spały, kiedy Perseusz spuścił się na rumaku na ziemię, niewidzialny, dzięki hełmowi, który miał na głowie. Pomny przestróg Ateny, odwrócił się do nich plecami, Gorgony bowiem każdego, kto na nie spojrzał, przeklętą siłą swego wzroku zamieniały w kamień. Zwrócił tylko ku nim swą połyskującą, stalową tarczę, i gdy w niej, jak w zwierciadle, ujrzał te potwory w całej ich obrzydliwości, nawet dzielne jego serce zadrżało. Twarze Gorgon były pokryte łuską smoczą, u nóg miały złote skrzydła, ręce z żelaza, zęby ich podobne były do kłów dzika, języki wywieszone, a na głowach zamiast włosów były sploty jadowitych wężów. Przejęty strachem Perseusz, ze znamion, jakie dali mu bogowie, poznał w tarczy, która z nich jest Meduzą, na chwilę zamknął oczy, poczem, ścisnąwszy mocno rękojeść sierpa, chwycił Meduzę za gadziny, poruszające się u jej głowy, wzniósł sierp i silnem uderzeniem odciął łeb od tułowia potwora. W tejże chwili z tułowia Meduzy wy

skoczył koń skrzydlaty Pegaz, uniósł się w górę i znikł w obłokach. Gdy łeb spadł, bohater chwycił go prędko, nie odwracając twarzy, rzucił do worka, i lotem strzały wzniósł się w powietrze, pędząc w tę stronę, gdzie w oddali jaśniało światło dzienne. Warknięcie sierpa rozbudziło dwie śpiące siostry. Z przeraźliwym wrzaskiem, z rozwartemi paszczami, wzlatując na smoczych skrzydłach, rzucały się one na wszystkie strony i szukały zabójcy, aby go rozszarpać jadowitemi szponami. Napróżno jednak przeszywały ciemności nocy oczami, sypiącemi mordercze iskry: niewidzialny pod osłoną hełmu Perseusz uszedł szczęśliwie pogoni. Pośpiesznie przeleciał nad zachodnią częścią Afryki, piasczysta pustynią Libji, a z kropel krwi Meduzy, które sączyły się z worka i spadały na ziemię, powstały jadowite węże, jak wiadomo, bardzo liczne w tych krajach.

W pustyniach afrykańskich Perseusz poczuł się bezpieczniejszym i chcąc trochę odpocząć, spuścił się w odwiedziny do Tytana Atlasa, na którego olbrzymich barkach spoczywał ciężar sklepienia niebios. Władca ten posiadał gaj z drzewami, z których zwisały złote owoce. Uprzedzony jednak źle przez wyrocznię względem syna Zeusowego — odmówił mu gościnności. Perseusz obrażony wyjął z worka głowę Meduzy i wysunął ją przed oczy nielitościwego olbrzyma. Dźwigający niebo Atlas skamieniał, a potężny jego tułów zamieniony został w górę skalistą, której wierzchołek wysoko się wznosi, broda zaś i włosy przemieniły się w lasy.

Lecąc wciąż dalej i dalej, przybył Perseusz do Etjopji. Nagle usłyszał jęki i zobaczył przecudnej urody dziewicę, przykutą do skały nadmorskiej, piękną Andromedę, córkę Kefeusza, zostawioną tam na pastwę morskiego potwora, który otwierał już paszczę, żeby ją połknąć, w chwili, kiedy zjawił się bohater.

Andromeda skazana była przez wyrocznię na śmierć dla przebłagania gniewu boga Pozeidona i nimf morskich Nereid, które matka jej Kassiopea obraziła, porównywając swą piękność z ich pięknością. Widok drżącej i bladej ofiary obudził litość w sercu Perseusza. Wyjmuje z worka głowę Meduzy i zwraca ją twarzą przeciw straszydłu morskiemu; w jednej chwili potwór zamienia się w kamień i tonie w głębinie.

Pełen radości i dumy uwalnia Perseusz z więzów Andromedę, prowadzi ją do domu uszczęśliwionych rodziców i oświadcza, że chce się z nią żenić. Rodzice zgodzili się chętnie i zaczęli robić przygotowania do wesela młodej pary.

Ale gdy już zgromadzili się goście weselni, zjawia się nagle Fineusz stryj Andromedy, z młodzieńcem, który dawniej chciał ją zaślubić. Obaj mieli w ręku długie włócznie i grozili śmiercią wszystkim obecnym, jeżeli córka królewska zaślubi Perseusza. Napadnięci chwycili za broń i zawrzała walka zawzięta. Zauważył jednak Perseusz, że liczba jego przyjaciół wciąż się zmniejsza. Zrazu walczył on dzielnie djamentowym sierpem, ale widząc niebezpieczeństwo, grożące królowi, krzyknął nagle grzmiącym głosem: "kto jest moim przyjacielem, niech się odwróci do mnie plecami!" poczem wydobył z worka głogę Meduzy i pokazał ją swym wrogom, którzy wnet skamienieli, zachowując postać, jaką przybrali wśród zaciętej potyczki.

Gdy Perseusz rzucił okiem na salę, w której tak niedawno brzmiały wesołe okrzyki, zdjął go strach wobec potęgi tej okropnej broni, jaką posiadał. Ofiarował więc później, na dowód wdzięczności, głowę Meduzy opiekunce swej Atenie, która odtąd nosiła ją na tarczy lub na pancerzu osłaniającym piersi. Hełm zaś, sandały i srebrny worek odesłał Perseusz napowrót Nimfom przez Hermesa.

Potem puścił się w dalszą drogę, przybył szczęśliwie z młodą żoną na dwór króla Polidektesa i natychmiast wziął udział w igrzyskach, które ten dla poddanych swoich i gości wyprawił. Krąg metalowy (diskos), rzucony ręką Perseusza, trafił przypadkiem w głowę nieznanego nikomu widza i zabił go na miejscu.

Nie omyliła się wyrocznia, bo jak się później okazało, zabitym był dziadek bohatera, Akrizios z Argosu, ten, który tak okrutnie obszedł się z córką i który jako podróżny przypatrywał się zabawie, nie przeczuwając, co go czeka.

Perseusz długie lata żył szczęśliwie z Andromedą i był ojcem walecznego i dumnego rodu królewskiego.

Po śmierci bohatera, dla uczczenia jego pamięci, nietylko wzniesiono świątynię, ale nawet zbudowano całe miasto (Mikenę), a potomni oddawali mu cześć boską. Bogowie zaś umieścili go wraz z Andromedą pomiędzy gwiazdami, na drodze mlecznej.

Dwóm gwiazdozbiorom nadano imiona sławnego bohatera i pięknej jego małżonki.

III.

HERAKLES.

Żaden z bohaterów greckich nie był tak czczony jak Herakles, którego Rzymianie przezwali Herkulesem.

Był on synem Zeusa i Alkmeny, pochodzącej z rodu sławnego Perseusza, a wychowywał się pod opieką krewnego swej matki Amfitrjona, króla Tyrynsu.

Od urodzenia znienawidziła Heraklesa "królowa niebios" Hera i dokładała wszelkich starań, ażeby go zgubić; więc też życie jego było pasmem cierpień i trudów nadludzkich. Ale właśnie przez cierpienia i walki, w których okazywał wielkość duszy, stał się wyższym nad innych śmiertelników. Nienawiść Hery była przyczyną jego sławy i dlatego Grecy nazywali go Heraklesem, co znaczy., wsławiony z przyczyny Hery".

Bohater ten urodził się w Tebach, w Bojotji (Beocji). Jeszcze był niemowlęciem w kolebce, kiedy Hera nasłała

na niego dwa okropne węże, które obwinęły się naokoło rącząt i szyjki dziecka. Ani matka, która spała, ani piastunka nie spostrzegły strasznych gadów. Ale maleńki Herakles nie uląkł się, śmiało schwycił oba węże za szyję i udusił je, zanim wystraszona piastunka zdążyła nadbiedz mu z pomocą. Znakomity wróżbita Teirezias przepowiedział wtedy, że chłopię, które takiego czynu dokonało, mieć będzie przyszłość wielką, lecz pełną cierpień.

Skoro Herakles trochę podrósł, powierzono go opiece znakomitych nauczycieli; jednym z nich był późniejszy wybawiciel Prometeusza, Cheiron.

Herakles był pilnym uczniem i wielkie robił postępy. Z trudnością tylko przychodziło mu nauczyć się muzyki na lirze. Kiedy pewnego razu Linos, mistrz muzyki, który uczył go gry na lirze, ukarał go niesłusznie, Herakles wpadł w straszny gniew i tak silnie uderzył Linosa lirą w głowę, że starzec wkrótce umarł. Za karę wysłał Amfitrjon Heraklesa na górę Kitairon i kazał mu tam paść bydło, owce i kozy. W górach wyrósł młody pasterz na najsilniejszego i najpiękniejszego mężczyznę w całej Helladzie: gdy miał lat ośmnaście, miał wzrostu cztery łokcie.

Pewnego dnia, gdy siedział zadumany, pilnując trzody, stanęły przed nim dwie nieznajome kobiety. Jedna była pełna godności i powagi, skromnie odziana; druga — zachwycająco piękna, strojna, obwieszona klejnotami.

— Synu Zeusa — zawołała ta druga, uprzedzając swoją towarzyszkę — chodź ze mną, weź mnie za przyjaciółkę. Długie życie uczynię dla ciebie jednym dniem rozkoszy, nie napotkasz żadnych przeszkód na twej drodze, nie zaznasz żadnych przykrości, trosk i trudów, ani pracy, ani wojny. Będziesz miał najsmaczniejsze potrawy i napoje, wszystkie zmysły twoje zachwycać się będą, bom ja jest Rozkosz, uszczęśliwienie ludzkości.

— Przychodzę do ciebie, Heraklesie — rzekła pierwsza — bo mam nadzieję, że złączony ze mną, dokonasz: wzniosłych i pięknych czynów. Nie przyrzekam ci łatwych przyjemności, gdyż moje dobra osiągnąć tylko można w ciężkim trudzie. Jeżeli wytrwasz, pozyskasz prawdziwe zadowolenie i sławę. Twoja droga — dodała, zwracając się do towarzyszki — prowadzi do upadku i zwątpień, moja — do szczytnej nieśmiertelności, bo ja jestem Cnotą.

— Bądź moją przewodniczką! — zawołał Herakles.

A gdy obie kobiety znikły, powstał raźnie i przysiągł sobie, że pójdzie przez życie drogą, wskazaną przez cnotę. Postanowił oswobodzić ludzkość od wszelkiego rodzaju jej wrogów, czy to złych łudzi, czy też od dzikich zwierząt. Z drzewa oliwnego sporządził sobie ciężką maczugę, której używał jako broni.

Wkrótce potem wykonał pierwszy czyn bohaterski: zabił lwa, który w górach Kiteronu, rozciągających się między Beocyą i Attyką, porywał bydło i owce Amfitryona. Skórą tego lwa Herakles odtąd się odziewał. Kiedy zaś nieprzyjaźni sąsiedzi napadli na miasto Teby i odpierający ich król Tirynsu, Amfitryon, poległ w walce, Herakles rzucił pasterstwo, pośpieszył na obronę miasta rodzinnego, pobił wrogów i zdobył stolicę ich, Orchomenos.

Sława tej bohaterskiej wyprawy wprawiła w podziw całą Helladę, bogowie zaś obdarzyli go cennemi darami. Atene dała mu pancerz, Apollon strzały, Hefaistos dał

złoty sajdak na strzały, a Hermes przypasał mu miecz. W nagrodę za uwolnienie go od nieprzyjaciół, król tebański Kreon dał mu swą córkę Megarę za żonę.

Zeus pragnął, żeby Herakles panował w Mikenie, i jeszcze przed przyjściem jego na świat przysiągł, że dziecię z rodu Perseusza, które się oznaczonego z góry dnia urodzi, będzie władcą tego kraju. Tymczasem mściwa Hera sprawiła, że w oznaczonym dniu urodził się Burysteusz, także potomek Perseusza, a Herakles dopiero nazajutrz. Więc nikczemny i tchórzliwy Eurysteusz został królem, a bohaterski Herakles musiał mu podlegać. Napróżno próbował uniknąć poniżającej dumę jego zależności; odwołał się do bogów, ale ci oświadczyli, że powinien spełniać rozkazy swego pana. Po tej odpowiedzi zgnębiony Herakles wpadł w szał, który zawzięta jego nieprzyjaciółka Hera chytrze w nim podniecała. Nieszczęśliwy szaleniec w napadzie obłąkania pozabijał własne dzieci.

Straszną była rozpacz jego, kiedy wkrótce potem szał przeszedł. Powtórnie zapytał bogów, co ma czynić, ale udał się teraz z prośbą o radę do sławnej wyroczni w Delfach, Przepowiednie głosił tam przez usta wieszczbiarki Pytyi () Apollon, zwany inaczej Foibos (Febus), syn Zeusa.

() Wyrocznia Delficka miała siedzibę w niewielkiem miasteczku Delfl (Delfoi) w krainie greckiej Fokis (w Focydzie), u podnóża góry Parnas, na wzgórzu amfiteatralnie (w półokrąg) roztoczonem, i wspartem o dwie urwiste skały. U stóp jednej z tych skał tryska źródło Kastalskte, niegdyś porosłe dokoła gajem wawrzynowym.

Parnas był siedliskiem Apollona i dziewięciu muz, czyli bogiń przełożonych nad sztuką i nauką. Czyste wody źródła Kastalskiego dawały natchnienie poetyckie.

Miasto na wzgórzu amfiteatralnem wyglądało malowniczo, gdyż domy wznosiły się coraz wyżej, a na miejscu najbardziej wzniesionem sterczały mury okalające świątynię Apollona, oraz kilka innych

W obrębie świątyni była szczelina w ziemi, z której wydobywały się odurzające wyziewy, "tchnienie MatkiGai". Nad tą szczeliną sadzano na trójnogu Pytyę, która w odurzeniu wygłaszała wyrazy, uważane za słowa samego boga. Otóż bóg oznajmił stanowczo Herakleso

świątyń pomniejszych, bogate skarbce i mieszkania pięciu kapłanów, losem wybieranych dożywotnio z najznakomitszych rodzin.

Wewnątrz obwodu murów mieszkaią także wieszczka, czyli kapłanka, zwana Pytją (Pytonissa), która nie mogła mieć mniej niż pięćdziesiąt lat, a nadto musiała być osobą znaną z cnót i niepokalanego życia; to. też przyodziana była w szaty dziewicze. Dokoła było mnóstwo pomników nader cennych, pochodzących z darów i ofiar. Nazwa Pytyi stąd poszła, że w Delfach Apollo zabił strasznego węża Pytona.

Przy wejściu do świętego miejsca spostrzegać się dawały napisy, przypominające o wysokich prawach moralnych, głoszonych przez siedmiu mędrców greckich ("znaj siebie samego", "we wszystkiem zachowaj miarę" itp.). Prócz tych napisów zdobiło mury świątyni mnóstwo pięknych posągów.

Oprócz posągu Apollona znajdował się w świątyni stożek z białego marmuru (Omfalos), poczytywany za środek ziemi. Za murem świątyni roztwierali się przepaść, z której chłodnem tchnieniem wionął wyziew udzielający proroczego jasnowidzenia. Tuż nad przepaścią stał olbrzymi trójnóg spiżowy z siedzeniem dla Pytyi.

O wróżby mogli zapytywać tylko mężczyźni, którzy, aby stać się godnymi usłyszenia wyroków, powinni byli przedtem modlić się i pościć. Również poszcząc, żując liście laurowe i pijąc wodę ze źródła Kassotis, przygotowywała się Pytya do wieszczenia, poczem, spełniwszy jeszcze różne obrzędy, wstępowała na trójnóg. Oddychając wyziewem z przepaści, wpadała zwolna w zachwyt, jej ciało wstrząsało się konwulsyjnie, i w tym stanie wymawiała wyrazy, które kapłan stojący tuż obok zapisywał, przepowiednię z nich układał i pytającemu oznajmiał. Przepowiednie te były niejasne, zagadkowe, nieraz też dawały się rozmaicie wykładać. W dawniejszych czasach miały formę wierszowaną, poetycką, później poprzestawano na prozie. Najwięksi poeci greccy: Pindar, Aischylos, Sofokles o wyroczni lej mówią ze czcią głęboką. Prawodawcy greccy, wodzowie i bohaterowie uciekali się do niej o radę. Nawet od obcych potężnych monarchów przybywały poselstwa, niosąc bogate dary i błagając o wróżbę.

wi, że powinien udać się do Mikeny i spełniać wszelkie rozkazy Eurysteusza. Ten zaś wyznaczył bohaterowi dziesięć prac do wykonania, dziesięć czynów nadzwyczajnych.

Pierwszym czynem miało być zabicie ogromnego lwa. który pustoszył okolice świątyni w Nemei. Lew ten nietylko wielkością i siłą był straszny, ale skórę miał tak twardą, że niepodobna było zadać mu rany. Kiedy Herakles po długich poszukiwaniach spotkał lwa, strzelił do niego kilkakrotnie z łuku, ale wszystkie strzały odskoczyły od skóry, Wtedy rzucił się na zwierza z maczugą, wpędził go do jaskini, uderzeniami maczugi powalił go na ziemię, leżącego chwycił za szyję i po ciężkiej walce zdusił. Skórę zdartą z tego lwa okazał Eurysteuszowi, potem sporządził z niej sobie nowy płaszcz i hełm; więc łeb lwa okrywał mu głowę, łapy na piersiach związane przytrzymywały płaszcz, a pozostała część skóry osłaniała mu plecy. Kiedy tę skórę Eurysteusz zobaczył, tak się jej widokiem przeraził, że schował się przed bohaterem w podziemiu, w żelaznej beczce. Na przyszłość zaś rozkazał, żeby Herakles nie wchodził do miasta, lecz zatrzymywał się przed bramą, tam składał dowody spełnienia poleceń i wysłuchiwał nowych. W moczarach Lernejskich, w pobliżu miasta Argos, żył straszny potwór, wąż o dziewięciu głowach, z których jedna była nieśmiertelną. Wąż ten był potom

W późniejszych wiekach wyrocznia coraz mniejszej używała powagi, choć jeszcze raz świetniejszym blaskiem otoczyły ją czasy rzymskiego cesarza Hadrjana (w pierwszej połowie IIgo wieku naszej ery). Wreszcie cesarz Teodozjusz Wielki ostatecznie zniósł wróżby Delfickie. Bogate skarby świątyni wielokrotnie bywały przez najeźdźców łupione.

Dziś na miejscu wspaniałych Delfów znajduje się licha wiosczyna Kastri, przez Albańczyków zamieszkana; jednakże wspaniałe ruiny świadczą dotąd o minionej Delfów wielkości.

Mem Tyfona, stugłowego syna Gai, który, jako sprzymierzeniec Kronosa, przeciw bogom powstał i którego Zeus pokonał i do Tartaru wtrącił. Potwór, zwany hydrą lernejską, nie chciał opuścić kryjówki, w której przebywał, i dopiero rzucaniem zapalonych strzał zmusił go Herakles do wyjścia. Ale zaledwie odciął hydrze jedną głowę, na jej miejsce wnet dwie nowe wyrastały. Kiedy rozmyślał, jakimby sposobem zgładzić potwora, na pomoc hydrze zjawił się olbrzymi rak, który kleszczami silnie ścisnął nogę bohatera.

Ciężka była walka przeciw dwóm na raz potworom. Herakles uderzeniem maczugi zgruchotał wreszcie raka, a siostrzeńcowi swemu Jolaosowi, który mu w tej wyprawie towarzyszył, kazał rozżarzyć wielką głownię; skoro tylko Herakles zetnie głowę hydrze, ten miał natychmiast przypalać skrwawioną szyję. Sposób był dobry, bo istotnie po przypaleniu ran, głowy już nie odrastały. Pozostała tylko ostatnia, nieśmiertelna, którą bohater przydusił do ziemi i przywalił olbrzymim odłamem skały, żeby potwór nie mógł się poruszyć. Herakles strzały swoje umoczył w jadzie hydry, przez co pozyskał straszną broń, gdyż rany, temi strzałami zadane, były nieuleczalne.

Do wykonania trzeciej pracy trzeba było wielkiej zręczności i wytrwałości, chodziło bowiem o schwytanie żywcem "świętej" łani ze złotemi rogami i miedzianem! nogami, przebywającej na górze Kerynei, a należącej do surowej bogini Artemidy (Dyany), siostry Apollona, która za najmniejsze uchybienie sobie, a zwłaszcza za znieważenie poświęconych jej obszarów srogo śmiertelników karała. Przez cały rok upędzał się Herakles za łanią, gonił ją aż do najdalszych krańców Północy i dopiero gdy ją napowrót zapędził do Arkadji, udało mu się zranić zwierzę w nogę, a następnie schwytać.

Zaniósł ją Eurysteuszowi, a ponieważ działał z jego

rozkazu, któremu z woli bogów musiał być posłusznym, przebaczyła mu Artemis porwanie ulubionej łani.

Nie odpoczął jeszcze po tych trudach, kiedy Eurysteusz polecił mu znowu, żeby schwytał żywcem dzika z Erymantosu w Arkadji.

Wyruszył bohater na wyprawę, ale w drodze spotkała go nowa przygoda. Kentaur Folos, do którego Herakles wstąpił, chcąc godnie przyjąć tak znakomitego gościa, wytoczył beczułkę starego wina, które bóg Dionysoz, inaczej Bakchos, wesoły opiekun pijatyki i uciech, darował wszystkim Kentaurom; ci więc napadli na ucztujących Folosa i Heraklesa, chcąc im odebrać beczułkę, jako swą wspólną własność. Wszczęła się krwawa walka; Herakles zatrutemi strzałami pozabijał wielu Kentaurów, lecz na nieszczęście, i gościnnego gospodarza śmiertelnie ugodził, i zranił swego starego nauczyciela Cheirona, który się między Kentaurów zamieszał. Po tym smutnym wypadku pośpieszył Herakles do Erymantosu, i odszukawszy w lesie dzika, zaczął tak przeraźliwie krzyczeć, że wystraszony zwierz pomknął w góry i tam ugrzązł w głębokim śniegu, skąd go bohater wydobył i związanego mocnemi postronkami do Mikeny przyniósł.

Piąte zadanie polegało na tem, aby Herakles w ciągu jednego dnia oczyścił stajnię, a właściwie oborę, należącą do Augiasa, króla Elidy. Obora od lat wielu niebyła oczyszczana; a stało w niej , sztuk bydła. Skąpy Augias śmiał się z zamiaru Heraklesa i przyrzekł mu

żartem dziesiątą część stada, jeżeli pracy tej dokona. Herakles poradził sobie w ten sposób, że skierował do obory bieg dwóch poblizkich strumieni — Alfejos i Penejos, których wartkie wody szybko wszystek nawóz uniosły. Stajnia była przed wieczorem oczyszczoną, ale Augias, dowiedziawszy się, że bohater wykonał tę pracę z rozkazu Eurysteusza, nie chciał mu dać przyrzeczonej nagrody. Eurysteusz zaś nie chciał znowu policzyć tej pracy Heraklesowi, ponieważ ten wykonał ją za przyrzeczoną sobie zapłatę.

W Arkadji, na jeziorze Stymfalijskiem, w miejscowości odludnej położonem, gnieździły się osobliwe ptaki, zwane Stymfalidami. Miały one żelazne dzioby, którymi najgrubsze zbroje przebijały, i żelazne szpony, a upierzenie składało się ze strzał, które mogły ciskać na znaczną odległość, Otóż ptaki te miał Herakles wytępić. Gdy przybył nad jezioro Stymfalijskie, otoczyło go groźne ptactwo, tak, że nie wiedział jak sobie dać radę. Pomogła mu w tem bogini Atene, dając mu dwie grzechotki przeraźliwe, które sam Hefaistos, bóg kowali, w kuźni swej na Olimpie zrobił. Głośnem grzechotaniem wypłoszył bohater całe stado Stymfalid i przeszył ich mnóstwo w locie zatrutemi strzałami, reszta zaś uciekła i zginęła bez śladu. To była szósta praca.

Teraz postanowił Eurysteusz, żeby Herakles przyprowadził mu ziejącego ogniem byka z wyspy Krety. Etyka tego królowi kreteńskiemu Minosowi posłał bóg Pozeidon, pod warunkiem, że poświęci go na ofiarę całopalną. Tymczasem król warunku nie spełnił i byka sobie przywłaszczył, wcielając go między trzody swoje, a Pozeidonowi ofiarował innego. Obrażony i rozgniewany Pozeidon zesłał na byka szał okrutny i straszne zwieszę szerzyło na Krecie, po której biegło, niesłychane zniszczenie. Herakles schwytał tego byka, siadł na niego, jak na wierzchowca, przejechał przez morze, przybył

do Mikeny i oddał go Eurysteuszowi. Król puścił wolno byka, który wprędce uległ znowu napadom szału i dopiero Tezeusz, bohater, o którym później będzie mowa, oswobodził od niego Grecję.Ósmym czynem bohaterskim było uprowadzenie czterech klaczy Diomedesa, króla Bistonów, narodu, zamieszkałego w Tracyi. Klacze te odznaczały się niezwykłą siłą, do żłobu przykuwano je grubemi, żelaznemi łańcuchami. Diomedes karmił tę swoją czwórkę mięsem nieszczęśliwych cudzoziemców, którzy do kraju jego przybywali. Herakles pokonał straż, pilnującą stajni, a samego Diomedesa, jako bezbożnego gwałciciela świętych praw gościnności, oddał na pożarcie tym klaczom, poczem szczęśliwie je uprowadził. Eurysteusz ofiarował później te klacze Herze.

Według podań greckich był za morzem kraj wojowniczych kobiet, Amazonek. Przedsiębrały one wojenne wyprawy nawet do dalekich krajów, a znane były wszędzie z nieustraszonej odwagi. Królowa ich Hippolita miała pas przecudnej roboty, otrzymany w darze od Aresa boga wojny. Pas ten chciała mieć córka Eurysteusza, i Herakles musiał zdobyć go jakimkolwiek sposobem. Na wyprawę wziął z sobą kilku towarzyszów, między którymi był sławny później bohater Tezeusz.

Po wielu przygodach przybył Herakles do stolicy Amazonek Temiskyry. Amazonki gościnnie przyjęły drużynę bohaterów i zdawało się, że sprawa będzie załatwiona pokojowo, gdyż Hippolita, ujęta powagą i męztwem Heraklesa, chciała mu dobrowolnie ofiarować pas żądany. Lecz przeszkodziła temu zawistna Hera, przyjąwszy bowiem postać jednej z Amazonek, podburzyła towarzyszki przeciw bohaterom, mówiąc im, że Herakles chce porwać Hippolitę i zawieźć do swojej ojczyzny. Amazonki zawrzały gniewem i rozpoczęły zaciętą walkę. W niej część towarzyszów Heraklesa już uległa męztwu wojowniczych

niewiast i trzeba było niezmiernych wysileń syna Zeusowego, ażeby nie być pokonanym. Sama królowa Hippolita poległa, a pas jej stał się łupem Heraklesa.

Wracając do domu, zatrzymał się Herakles w pobliżu miasta Troi, której władca Laomedon prosił go o pomoc. Laomedon był wielce przebiegły: oszukiwał on nawet bogów.

Przy budowie murów, otaczających miasto, pomagał mu bóg Pozeidon, za co miał otrzymać sowitą nagrodę. Chciwy król nie dotrzymał obietnicy. Wtedy Pozeidon, uniesiony słusznym gniewiern, zesłał potwora, który pustoszył miasto i całą okolicę. Wyrocznia zaś orzekła, że oddanie temu potworowi córki królewskiej na ofiarę ocali Troję od dalszego zniszczenia. Za wybawienie córki obiecał zrozpaczony, Laomedon dać Heraklesowi parę cudownych rumaków, które sam Zeus dał niegdyś jego ojcu. Kiedy bohater potwora zabił, pogrążając

miecz w jego paszczęce, król wyparł się swoich słów. Grożąc mu zemstą w przyszłości, odpłynął Herakles do ojczyzny.

Widząc, że bohater zwycięzko wszelkie przeszkody pokonywa, Eurysteusz wymyślał coraz cięższe prace. Dziesiątą, ostatnią pracą miało być przepędzenie do Mikeny trzód Geryonesa. Sam Geryones, straszliwy olbrzym, mający trzy zrośnięte z sobą ciała i trzy głowy, oraz sześć nóg, mieszkał na najdalszym zachodzie na krańcach ziemi; nie pasł on licznych trzód swoich, ale dozór nad niemi zlecił innemu olbrzymowi i psu dwugłowemu. Eurysteusz, wyprawiając Heraklesa, miał nadzieję, że nienawistny mu syn Alkmeny nie podoła temu zadaniu i sam zginie.

Bohater udał się naprzód na wyspę Kretę, gdzie mu wdzięcznie pamiętano wybawienie od byka; dobrał sobie kilku towarzyszów i z nimi przeprawił się morzem do Libji (w północnej Afryce) i zaszedł aż tam, gdzie obecnie jest cieśnina Gibraltarska, bo wtedy Europa łączyła się z Afryką przesmykiem. Tam stanął do walki z olbrzymem Antajosem (Anteuszem). Stara Gaja, ubolewając nad losem synów swych Tytanów, w Tartarze dręczonych, zbuntowała przeciw bogom innych swych potomków, olbrzymów czyli Gigantów, z których jednym był właśnie Antajos. Nikt pokonać go nie mógł, gdyż skoro padł na ziemię, powstawał natychmiast silniejszy niż poprzednio, bo każde zetknięcie ze swą matką (Ziemią) nowych mu sił dodawało i w jednej chwili cudownie leczyło jego rany. Herakles w ten sposób go zwyciężył, że chwyciwszy olbrzyma w swe muskularne ramiona, podniósł go wysoko w górę i na powietrzu zadusił.

Walka z Gigantami, czyli Gigantomachia skończyła się zwycięztwem bogów, którzy całemi wyspami ciskali na olbrzymów i przywalali ich niemi. Jeden z Gi

gantów leży pod wyspą Sycylją, a szamocząc się z gniewu, wstrząsa ziemią i przez krater Etny ogniem bucha.

Z Libji poszedł Herakles ku zachodowi, aż do krańca Afryki, gdzie Ocean oblewa brzegi pustyni. W tem miejscu Herakles rozdarł obie części świata, tak, że odtąd morze Śródziemne łączy się z oceanem Atlantyckim, a na pamiątkę swej wędrówki wbił na dwóch przeciwnych wybrzeżach dwa olbrzymie słupy, a raczej skały, które później nazywano Słupami Herkulesa (skały przy cieśninie Gibraltarskiej). Uważano je za granicę znanego świata.

Podzwrotnikowe słońce paliło tu strasznie, skutkiem tego bohater wpadł w szał i zaczął bluźnić bogu Heliosowi (słońcu), grożąc, że swe zatrute strzały przeciw niemu zwróci. Ale Helios, wiedząc, ile cierpień doznał w życiu Herakles, nie rozgniewał się na bluźniercę. przeciwnie, użyczył mu nawet swej złotej łódki, w której sam co wieczór, wyprzągłszy konie, wracał z Zachodu do wrót Poranku! Na tej łódce przepłynął Herakles do Iberji, skąd po wielu jeszcze przygodach, dostał się wreszcie na wyspę Erytyę, stanowiącą dziedzictwo Geryonesa.Śmiało rzucił się Herakles na dwugłowego psa i zabił go jednem uderzeniem maczugi; ten sam los spotkał olbrzymiego dozorcę, i zwycięzca stał się posiadaczem trzody. Niebawem atoli Geryones dowiedział się o swej stracie, i z ostrą włócznią popędził za bohaterem, żeby stoczyć z nim walkę. Chciał go Herakles ugodzić zatrutą strzałą, ale widząc to, Hera zeszła z niebios i osłoniła Geryonesa. Strzała trafiła w samą pierś Hery, która z głośnym krzykiem wzniosła się w górę, a bohater drugą strzałą położył na miejscu groźnego olbrzyma.

W powrotnej drodze nie obyło się bez przygód, lecz wszelkie trudności Herakles zwyciężył i przypędził szczęśliwie trzody do Mikeny.

Dokonał więc dziesięciu robót, wyznaczonych mu przez władcę. Ale nikczemny Eurysteusz dwóch nie chciał zaliczyć: zabicia hydry, ponieważ bohaterowi pomagał Jolaos i oczyszczenia stajni Augiasa, ponieważ Herakles żądał za to zapłaty. Musiał więc Herakles po ośmioletnich, nadludzkich trudach gotować się do nowych wysiłków, które co do trudności i niebezpieczeństw przechodziły wszystko, czego dotychczas dokonał.

Gdy się odbywało wesele Zeusa z Herą, wszyscy bogowie złożyli im swoje dary. Gaja dała im piękne rozłożyste drzewo, rodzące złote jabłka. Drzewo to rosło na zachodnim krańcu świata nad brzegami Oceanu.

Mieszkały tam cztery boskie dziewice "córki Wieczora" (Hesperos), które pielęgnowały i strzegły owo drzewo; prócz tego, cudownego drzewa pilnował dniem i nocą stugłowy smok Ladon, nigdy nie zasypiający.Żądał teraz Eurysteusz od Heraklesa, żeby przyniósł mu kilka złotych jabłek z ogrodu Hesperyd.

Herakles nie znał drogi do Hesperyd, ale wskazał mu ją po wielu prośbach i zaklęciach "wielokształtny'' starzec Nereus, jeden z niższych bożków morskich.

W długiej tej wędrówce spotykały Heraklesa rozmaite przygody. Naprzód zawziął się na niego bóg wojny Ares, którego syna Kyknosa bohater dwukrotnie pokonał. Herakles musiał się bronić od napaści, i kto wie, jaki obrót wzięłaby walka, gdyby nie wmieszał się do niej Zeus, rzucając z nieba błyskawicę i rozdzielając tym sposobem obu swoich synów.

Herakles przybył do Egiptu, gdzie panował Busyrys, który zabijał wszystkich cudzoziemców bogom na ofiarę; umyślnie dał się Herakles pojmać, lecz gdy go przyprowadzono przed oblicze króla, zerwał więzy i uśmiercił tyrana wraz z jego służalcami.

Podczas tej wędrówki oswobodził właśnie Prometeusza (), który przez wdzięczność wskazał mu drogę do Tytana Atlasa, wuja Hesperyd. Olbrzym ten, w pobliżu czarodziejskiego ogrodu, podtrzymywał na swych barkach sklepienie nieba, jęcząc pod ciężarem, który mu Zeus dźwigać kazał za udział w buncie Tytanów. Herakles, idąc za radą Prometeusza, prosił Atlasa, żeby przyniósł mu kilka złotych jabłek, w zamian za co obiecał na pewien czas wziąć ciężar sklepienia niebios na swe barki. Tytan odetchnął swobodnie, kiedy się pozbył ciężaru, i uradowany pośpieszył po złote jabłka do ogrodu Hesperyd. Uśpił smoka i uprosił dziewice aby mu dały kilka jabłek. Otrzymał je, ale gdy z niemi do siedziby swej powrócił, wolność wydała mu się tak miłą, ciężar, od którego się chwilowo uwolnił, tak strasznym, że nie chciał wziąć go napowrót na barki swoje i oświadczył Heraklesowi, iż sam odniesie złote jabłka do Eurysteusza. Bohater, który obawiał się, że Atlas umknie mu na zawsze, odpowiedział:

— Dobrze, chętnie potrzymam przez ten czas sklepienie, lecz niewygodnie wziąłem je na plecy. Weź jeszcze to sklepienie na chwilę na swe plecy i pokaż mi jak je mam trzymać.

Atlas rzucił na ziemię jabłka i dźwignął ciężar, oswobodzony zaś Herakles porwał zdobycz i pomknął szybko z powrotem. Zaniósł ją do Eurysteusza, który zły o to że nadzieja zgubienia Heraklesa znowu go zawiodła, nie przyjął ich.

Pozostało zatem już tylko ostatnie, najtrudniejsze do wykonania przedsięwzięcie i teraz Eurysteusz był pewien, że bohater w tej wyprawie śmierć znajdzie.

Zwiedził już Herakles najodleglejsze kraje ziemi, zwyciężył najstraszniejsze potwory, teraz rozkazano mu

() p. str. .

zejść do krainy cieniów, do strasznego Tartaru, państwa śmierci, dokąd żaden żywy człowiek jeszcze nie dotarł, i stamtąd wyprowadzić na światło dzienne trójgłowego psa Kerberosa (Cerbera), stojącego tam na straży.

Ażeby wejść do krainy cieniów, Herakles musiał być naprzód wtajemniczony w tzw. misterye eleuzyjskie. W Eleusis, niedaleko od Aten, odprawiano w podziemnej świątyni tajemnicze obrzędy: przedstawiały one dzieje boga Bakchosa czyli Dionyzosa, zwanego tu Jakchosem, porwanie pięknej Persefony, córki bogini Demetry, opiekunki rolnictwa i wogóle uprawy ziemi.

Tę Persefonę chwycił i poślubił władca świata podziemnego, Hades (Pluton). Żale matki, powrót na ziemię Persefony, która przez pół roku z woli bogów miała przebywać z matką (wiosna i lato), a pół roku w podziemiu z mężem (jesień i zima), wszystko to dawać miało pojęcie o życiu pozagrobowem.

Herakles poznał te tajemnice, i wiedziony przez Hermesa, towarzysza zmarłych, z Aten doszedł do Hadesu przez otwór w górze Tainaron (Tenarum), na półwyspie Peloponeskim, zmusiwszy Charona do przewiezienia go przez rzekę Acheron do podziemi. Gdy Herakles chciał uderzyć Meduzę, Hermes objaśnił go, że cieniów nie można zranić, bo miecz się ich nie ima. Lecz cienie zmarłych uciekały przerażone na widok żywego człowieka. Bohater, śmiało krocząc naprzód, spotkał przykutego do skały towarzysza] swego Teseusa, z wyprawy argonauckiej, którego Pluton tu więził żywego, gdy chciał dostać się do jego państwa podziemnego. Uwolniwszy go z więzów, pokonał pasterza trzód piekielnych Menoikiosa, samego nawet władcę podziemi strzałą ranił, tak, że uzyskał od niego pozwolenie zabrania Kerberosa, pod warunkiem, że w walce nie użyje żadnej broni. Herakles zobaczył w końcu strasznego potwora, którego przeraźliwe szczekanie i warczenie rozległo się jak huczenie

grzmotu, nie uląkł się jednak ani jego jadu, ani jego kudłów wężowych. Wtem wąż, stanowiący ogon Kerberosa, ugryzł w bok bohatera. Lecz bohater porwał jego nogi lewą ręką, a prawą pochwycił jego szyję.

Ledwo po nadludzkich wysiłkach powiodło się nieustraszonemu Heraklesowi uskromić trójgłowego psa i wynieść go na światło dzienne.

Kiedy potwora w ciężkich kajdanach przyniósł Eurysteuszowi, ten zadrżał ze strachu i zakrył oczy. Kerberos, nieprzyzwyczajony do widoku światła, skoro tylko Herakles zwolnił kolana, któremi go ściskał, dał susa i popędził do piekieł, szczekając i warcząc naprzemian.

Skończyła się więc służba Heraklesa u Eurysteusza. Ale bohater nie chciał wracać do Teb, gdzie go przykre dręczyły wspomnienia i wyruszył dalej po spełnieniu czynów nadzwyczajnych. Najpierw przybył do Eubei, na dwór króla Eurytosa, który córkę swą Jolę obiecał dać za żonę temu, kto się okaże celniejszym od niego łucznikiem. Herakles zwyciężył, ale król lękał się wydać córkę za człowieka, który w szale własne dzieci pozabijał, i odkładał zaślubiny pod rozmaitymi pozorami, aż wreszcie bohater mocno niezadowolony opuścił dwór, zawarłszy serdeczną przyjaźń z bratem Joli — Ifitosem.

W Tessalii odwiedził Herakles króla Admetosa, który wtedy właśnie opłakiwał zgon ukochanej żony. Niedawno przedtem sam Admetos był bardzo chory, bez nadziei wyzdrowienia; bóg Apollo był mu bardzo życzliwy, gdy bowiem był wygnany z Olimpu za zabicie Cyklopów, znalazł u Admeta przytułek pasąc jego owce. Bóg ten wstawiał się za nim do nieubłaganych Moir.

Trzy siostry Moiry (Parki), córki czarnej Nyksy (Nocy), miały władzę nad życiem ludzkiem. Jedna z nich, Kloto, przędła pasma, druga, Lachezys, odmierzała je, a trzecia, Atropos, przecinała; wtedy brat ich Tanatos (Śmierć) pozbawiał życia tego, czyja nić była przeciętą.

Moiry zgodziły się przedłużyć życie Admetosowi pod warunkiem, że kto inny dobrowolnie umrze za niego. Nikt nie chciał tego zrobić, nawet jego starzy i niedołężni rodzice. Tylko jedna Alkestis, słynąca z piękności i cnoty, ofiarowała się zastąpić męża i pójść do krainy cieniów. Admetos, któremu żal było umierać, przyjął wspaniałomyślną ofiarę żony i Alkestis umarła. Właśnie wtedy przybył Herakles. Dowiedziawszy się o tem co zaszło, i wzruszony szlachetnym postępkiem Alkestis oraz smutkiem owdowiałego przyjaciela, powtórnie udał się do Hadesu i szczęśliwie wyprowadził stamtąd Alkestis ku wielkiej a niespodzianej radości Admetosa. Tak odpłacał Herakles doznaną gościnność.

Kiedy się w dalszą podróż puścił, niespodzianie stanął przed nim przyjaciel jego Ifitos i rzekł:

— Rozbójnik Autolykos napadł i pochwycił trzodę mego ojca; ten wszakże, zagniewany wciąż na ciebie, twierdzi uparcie, żeś ty się tego czynu dopuścił przez zemstę za niedoszłe małżeństwo z Jolą. Więc mu oświadczyłem, że cię odszukam i razem z tobą zrobię na zuchwałego złodzieja wyprawę, aby niewinność twoja wyszła na jaw.

Herakles chętnie na to przystał i obaj przyjaciele udali się w pogoń za rabusiem, gdy nagle, za sprawą Hery, opanował Heraklesa dawny szał. Bez żadnego powodu chwycił Ifitosa i zrzucił go z wysokiego muru na ziemię.

Kiedy ochłonął i zobaczył martwe zwłoki przyjaciela, ogarnęła go straszna rozpacz i zaczęły dręczyć okropne wyrzuty sumienia. Chodził od świątyni do świątyni, od wyroczni do wyroczni, pragnąc kary i naznaczenia pokuty za ten czyn nierozważny. Zapytywał także Pytyi, która nie mogła mu dać odpowiedzi, jako zabójcy. Bohater w uniesieniu chciał połamać jej poświęcony trójnóg, a gdy bóg Apollo zjawił się w obronie swojej świą

tyni, Herakles wyzwał go do walki, której Zeus dopiero koniec położył.

Wtedy ogłoszono Heraklesowi wyrok, że dla odpokutowania musi być sprzedanym jako niewolnik na trzy lata.

Herakles zgodził się na ten wyrok i pozwolił, żeby go sprzedano królowej lidyjskiej Omfalii. Nowa jego władczyni nie wiedziała, że taki sławny bohater jest jej sługą, kiedy zaś odkryła tę tajemnicę, obdarzyła go wolnością.Życie Greków w czasach bohaterskich było proste i surowe; nawet władcy ich, zwani bazileusami, nieraz pasali trzody i sami uprawiali ziemię. Lidya wszakże jest krainą w Azyi Mniejszej, gdzie były inne obyczaje. Na dworach monarszych zwłaszcza panował tam przepych wschodni. W zbytkownem życiu dworskiem, wśród ciągłych zabaw i uczt Herakles, za sprawą Hery, tracił siłę ducha i ciała. Doszło wreszcie do tego, że sławny bohater przywdział suknie kobiece, a przędąc kądziel, opowiadał Omfalii i jej służebnicom przygody swego życia, jakby jakieś baśnie z odległej przeszłości.

Ale niedługo gnuśniał w takim stanie: wzbudziła się w nim dawna siła, a wraz z nią pragnienie dokonywania wielkich czynów i zdobycia sławy nieśmiertelnej. Zerwał z siebie wschodnie szaty, opuścił pałac królewski i ruszył w świat szeroki. Było to zaiste największym tryumfem Heraklesa — zwycięztwem nad zgubnemi nawyknieniami własnemi.

Pierwsze kroki zwrócił przeciwko wiarołomnemu Laomedonowi, królowi Troi. Zebrał drużynę bohaterów i zdobył Troję, a króla przeniewiercę uśmiercił. Z synów Laomedona ocalał tylko Priamos, za którego panowania toczyła się później słynna "wojna trojańska". W wyprawie na Laomedona towarzyszyli Hera

klesowi bohaterowie Peleus i Telamon, których synowie Achilleus i Ajaks później męztwem i sławą przewyższyli ojców.

Po powrocie z Troi, Herakles ukarał skąpego Augiasa. Zwycięztwo swoje nad nim uświetnił urządzeniem igrzysk olimpijskich, które później co cztery lata obchodzono. Na tych igrzyskach zgromadzali się przedstawiciele wszystkich ludów helleńskich; zapaśnicy walczyli z sobą, ścigali się jeźdźcy i woźnice, popisywali się szermierze, śpiewacy, nawet poeci, mówcy i uczeni. Pół dnia przeznaczono na popisy dzieci, które wykonywały te same ćwiczenia gimnastyczne co i starsi.

Już dawniej słyszał Herakles o piękności Dejaneiry, córki króla Oineusa z Kalidonu w Aitolii (Etolii). Acheloos, bóg rzeczny, który się ukazywał kolejno pod trzema postaciami: byka, węża i człowieka z byczą głową, chciał ją koniecznie zaślubić, ale królewna patrzeć na potwora nie mogła i gotowa była śmierć raczej wybrać, niż na taki związek zezwolić. Herakles pośpieszył teraz do Kalidonu, Acheloosa pod wszystkiemi jego postaciami w uciążliwych, długotrwałych zapasach zwyciężył i uroczą Dejaneirę pojął za żonę.

Wkrótce przypadkowe zabójstwo, popełnione na osobie kogoś ze służby dworskiej, popchnęło go do nowej, fatalnej dla niego podróży. Pewnego dnia przybył He

rakles z żoną nad brzeg rzeki, przez którą Kentaur Nessos ludzi przenosił. Herakles oddał mu pod opiekę żonę, sam zaś, nie potrzebując pomocy przewoźnika, ruszył naprzód. Tyczasem Nessos postanowił porwać Dejaneirę i zaczął z nią uciekać. Na krzyk żony wrócił się Herakles, a nie mogąc dopędzić szybkonogiego potwora, puścił za nim z łuku strzałę, zmaczaną niegdyś w jadzie hydry lernejskiej. Padł śmiertelnie ugodzony Nessos, ale chcąc zemścić się na swoim zabójcy, poradził Dejaneirze, ażeby zebrała w naczynie krew jadem zatrutą, płynącą z jego rany.

— Umaczaj w tej krwi szatę — rzekł — i daj ją wdziać mężowi, gdyby o tobie zapomniał, lub chciał cię porzucić, a z pewnością do ciebie powróci, bo krew moja ma własność czarodziejską.Łatwowierna kobieta posłuchała tej rady, nie wspominając o niej mężowi, i zebrała krew w naczynia.

Nareszcie osiadł Herakles w Tessalii i po tylu olbrzymich trudach używał zasłużonego wypoczynku. Syn jego i Dejaneiry Hyllos był już dorastającym młodzieńcem, kiedy bohaterowi uprzykrzył się spokojny żywot. Przypomniał sobie, że nie pomścił dotychczas obelgi, jaką mu wyrządził król Eurytos, odmawiając naprzód ręki córki, a następnie posądzając go o kradzież trzód. Wyprawił się więc do Eubei, zdobył gród królewski Oichalię, zabił Eurytosa i synów jego, a Jolę, niegdyś mu przyrzeczoną za żonę, jako niewolnicę do Dejaneiry odesłał. Sam jednak nie wrócił do domu, chciał bowiem Zeusowi złożyć ofiarę dziękczynną za zwycięstwo.

Tymczasem. Dejaneira niepokoiła się, że mąż nie wraca: obawiała się, że znów wyruszy na wędrówkę i poszukiwanie przygód, zapominając o niej i o domu. Posłaniec, który Jolę i łupy przywiózł, imieniem Lichas,

miał do Heraklesa powrócić. Przypomniawszy sobie radę umierającego Kentaura, Dejaneira dała umoczony w krwi Nessosa chiton (), mówiąc:

— Powiedz mężowi mojemu, że własnemi rękami utkałam ten chiton; nikt oprócz niego nie powinien tej szaty nosić, a podczas uroczystości na cześć zwycięstwa niech mu ona przypomina kochającą żonę.

Lichasowi, niosącemu chiton zamknięty w skrzynce, towarzyszył Hyllos, który chciał dawno niewidzianego ojca zobaczyć i przypatrzyć się uroczystościom.

Dejaneira, w niepokoju, którego wytłomaczyć sobie nie umiała, czekała niecierpliwie wiadomości od męża.

Po kilku dniach wrócił Hyllos blady i wzburzony. Obelżywemi słowy powitał matkę, która na spotkanie jego wybiegła i zabójczynią ją nazwał.

— Synu — zawołała śmiertelnie przerażona Dejaneira — cóż takiego zrobiłam? Za co mię znieważasz?!

— Zamordowałaś mi ojca! — odrzekł Hyllos — własnemi oczami patrzyłem na jego cierpienia okropne. Spotkałem ojca na górze Kenajon, gdzie składał ofiarę Zeusowi. Wdział zaraz na siebie szatę, którą mu Lichas w twojem imieniu wręczył i cieszył się z pięknego podarunku. Lecz gdy zapłonął ogień ofiarny, nagle ciało jego pokryło się potem, suknia przywarła do niego, jakby przykuta i piekła go niby rozpalone żelazo, a drżał cały, jakby go żmije jadowite szarpały. Doprowadzony strasznym bólem do szału, chwycił niewinnego Lichasa i rzucił go ze skały w morze. Wszyscy przytomni jęczeli z żalu i trwogi, lecz nikt do ojca nie śmiał się zbliżyć. Okrutne boleści rzucały go na ziemię, to znów zrywał się i wydawał przeraźliwe okrzyki, przeklinając ciebie i śluby swe z tobą. Wreszcie spostrzegłszy mię, prosił, żebym kazał nieść go coprędzej do domu,

() Szata w rodzaju bluzy lub koszuli, wprost na ciało wkładana.

bo nie chce przed oczyma obcych umierać. Wkrótce tutaj będzie, nie wiem, żywy czy umarły. Ty, matko" dokonałaś tej zbrodni, zabiłaś mego ukochanego ojca, najsławniejszego bohatera na ziemi!

Nie wyrzekłszy ani słowa na obronę swoją, wróciła Dejaneira do komnat kobiecych. Jedna z zaufanych jej służebnic, którą pani do tajemnicy przypupuściła, opowiedziała wszystko Hyllosowi. Zasmucony, że niesłusznie znieważył matkę, młodzieniec natychmiast pośpieszył do niej, ale nieszczęśliwa kobieta już nie żyła. Zrozpaczona odebrała sobie życie, wbijając ostry nóż w piersi.

Gdy Hyllos rzucił się z płaczem na stygnące zwłoki matki, posłyszał rozpaczliwe jęki ojca, którego w tej chwili wnoszono do domu. W strasznych bólach prosił Herakles syna, żeby go dobił i tym sposobem skrócił jego męczarnię, a gdy Hyllos nie mógł tego przemódz na sobie, zalecił mu, żeby przynajmniej pomścił śmierć jego. Wtedy Hyllos z płaczem opowiedział o niewinności matki i dobrowolnym jej zgonie.

Szał bohatera przeszedł w cichą rozpacz. Wydał ostatnie rozporządzenia i kazał zanieść się na górę Oetę, ażeby tam umrzeć.

Słudzy z rozkazu jego ułożyli wielki stos, na który Herakles wszedł i położył się na nim. Długo jednak, pomimo próśb bohatera, nikt nie chciał stosu podpalić,. Nakoniec uczynił to młody Filoktetes, jeden z późniejszych bohaterów, pod Troją wsławionych, któremu za tę ostatnią przysługę Herakles oddał swój łuk i strzały.

Buchnął potężny płomień i objął cały stos. Lecz jednocześnie zamigotały błyskawice, lśniący światłem obłok spuścił się ku ziemi i wśród huku piorunów zabrał Zeus syna swego do Olimpu. Daremnie przyjaciele szukali szczątków jego wśród zgliszcza. Bohater zamieszkał pośród bogów.

Tam na wstępie powitała go z dumą i radością życzliwa jego opiekunka Pallas Atenę. Dawna nieprzyjaciółka Heraklesa, królowa Olimpu, Hera, pogodziła się z nim, a nawet jedyną córkę swą Hebę, boginię wiecznej młodości, częstującą nektarem i ambrozyą () dała później za żonę nowemu bogu, który przez wielkie czyny i nadludzkie cierpienia zdobył sobie nieśmiertelność.

() Ambrozyą nazywali Grecy pokarm, nektarem zaś napój bogów., dający wieczną młodość.

IV.

TESEUS.

Założycielem i pierwszym władcą sławnego miasta Aten był Erichtonius, na cześć którego zbudowano później świątynię, zwaną Erechtejonem. Potomkiem jego był Aigeus, który zmuszony był opuścić miasto rodzinne i osiadł w Peloponezie, gdzie ożenił się z córką króla Traceny Aitrą. Teseus był synem Aigeusa i Aitry. Wkrótce po jego urodzeniu ojciec powrócił do Aten, ale nie mógł zabrać z sobą żony cudzoziemki i dziecka. Przed odjazdem zdjął z nóg sandały, odpasał miecz, położył na nich ciężki złom skały i rzekł do Aitry:

— Kiedy syn mój dorośnie i będzie tak silny, że głaz ten odwali, niech te sandały obuje, miecz mój do boku przypasze i przybywa do mnie, a uczynię go moim następcą.

Szesnaście lat miał Teseus; był silnym i zręcznym młodzieńcem, kiedy Aitra poprowadziła go do owej skały i powiedziała o zleceniu ojca. Młodzieniec odwalił kamień z łatwością, przypasał miecz, nałożył sandały i puścił

się w drogę do Aten. Napróżno matka i dziadek prosili go, żeby jechał na statku; młodzieniec, który marzył o nadzwyczajnych przygodach, umyślnie wybrał niebezpieczną drogę lądową, Wziął on sobie za wzór życie i czyny Heraklesa, z którym był spokrewniony i postanowił wstąpić w jego ślady.

— Cóżby powiedział mój ojciec — rzekł do dziadka

gdybym na oznakę synostwa przyniósł mu sandały bez kurzu i miecz bez krwi! — poczem wyruszył w drogę.

Po kilku dniach podróży przybył do posiadłości Peryfetesa, który żelazną maczugą rozbijał czaszki przechodniom. Teseus po krótkiej walce pokonał okrutnika i zabrał maczugę, podobną do Heraklesowej, którą później wsławił wielu czynami bohaterskiemi.

Na międzymorzu korynckiem mieszkał wówczas głośny rozbójnik, Synnys, przezwany "zginaczem sosen". Chwytał on podróżnych, przywiązywał ich za ręce i nogi

do wierzchołków dwóch nagiętych ku sobie sosen, a potem puszczał drzewa, które, prostując się, rozdzierały nieszczęśliwą ofiarę na dwoje. Zdobytą maczugą ogłuszył bohater zbója, i ukarał go w ten sam sposób, w jaki on pastwił się nad nieszczęśliwymi wędrowcami.

Następnie zabił Teseus "dzika kromiońskiego", pustoszącego okolicę i dwóch rozbójnikówsiłaczów, Skirona i Kerkiona, wreszcie już w granicach Attyki zgładził olbrzyma Prokrustesa. Olbrzym ten miał w siedzibie swej dwa łoża: jedno bardzo długie, drugie niezwykle krótkie. Do pierwszego kładł ludzi nizkiego wzrostu i wyciągał ciało ich, żeby długości łóżka dorównało. Ludzi wysokich kładł znowu do małego łóżka, i żeby się w niem zmieścić mogli, nogi im obcinał. Pastwił się tak nad wszystkimi, którzy, nie wiedząc, co ich czeka, w domu jego szukali gościnności. Teseus wpakował olbrzyma do małego łóżka i odrąbał mu głowę i nogi.

Przybywszy do Aten, młodzian nie wyjawił kim jest, ale jako wędrowny cudzoziemiec prosił o gościnność swego ojca. Przebywała wówczas w Atenach czarodziejka Medea, która na smoczym wozie z Koryntu przybyła i tak oplątała starego Aigeusa, że we wszystkich sprawach rad jej słuchał. Odgadła ona przy pomocy czarów, że Teseus jest spadkobiercą Aigeusa, namówiła więc króla, żeby młodego cudzoziemca otruł, gdyż ten czyha na jego życie. Podczas uczty podano Teseusowi czarę z zatrutem winem. Bohater postawił ją przed sobą i dla pokrajania mięsa wydobył z pochwy miecz ojcowski. Po tym mieczu poznał Aigeus syna, przewrócił czarę z winem i wzruszony, rozradowany, uściskał serdecznie młodzieńca. Chytra Medea, ratując życie, uciekła pośpiesznie z Aten.

Niebawem cała Attyka poznała i pokochała Teseusa, a gdy ten pokonał "byka maratońskiego", który był postrachem całego kraju, gdy następnie w życiu swem

stosował się zawsze do obyczajów ateńskich, zapomniano, że był synem cudzoziemki i uznano go za następcę Aigeusa. Na wyspie Krecie panował był niegdyś król Minos, syn Zeusa, monarcha pełen cnót, który później po śmierci został jednym z trzech sędziów w świecie podziemnym, roztrząsających czyny umarłych i wydających wyrok ostateczny.

Za panowania tego króla zjawił się na wyspie potwór, z ciałem ludzkiem, a głową byczą, zwany Minotauros. Pożerał on ludzi, a nikt nie mógł go pokonać. Minos kazał zbudować olbrzymi gmach dla tego straszydła.

Budowniczy Dajdalos (Dedal), który wówczas z synem Ikarem przybył na Kretę, podjął się budowy gmachu i wystawił słynny Labirynt, uważany za jeden z cudów świata. W gmachu tym było tyle komnat, tyle

poplątanych rozmaitych krużganków i korytarzy, że każdy musiał w nim zabłądzić. Jeden tylko Dajdalos znał plan Labiryntu, więc też Minos nie chciał go puścić z Krety.

Stęskniony do ojczyzny, budowniczy sporządził dla siebie i syna skrzydła, które woskiem do ciała przykleił, i przy ich pomocy obaj ulecieli. Niestety, Ikar, ciesząc się swobodnym lotem, zanadto zbliżył się do słońca; ciepło słoneczne stopiło wosk, a zuchwały młodzieniec spadł w morze i utonął.

Morze to nazwano Ikaryjskiem.

Ale wróćmy do Minotaura. Zamieszkał on w Labiryncie i karmił się ludźmi. Zwykle oddawano mu na żer jeńców wojennych.

Ateny, pobite w wojnie z Kretą, zobowiązały się posyłać co dziewięć lat na pożarcie Minotaurowi siedmiu młodzieńców i siedm dziewic.

Wkrótce po przybyciu Teseusa do Aten nadszedł smutny czas wysłania tych ofiar. Wybierano je przez losowanie, ale młody bohater oświadczył, że pojedzie dobrowolnie z innymi. Aigeus błagał syna, żeby zachował życie swoje dla szczęścia ojca i kraju. Młodzieniec odpowiedział, że właśnie dla sławy ojca i swojej, dla wyzwolenia Aten od haniebnej daniny, pragnie zabić Minotaura.

Król musiał zgodzić się na postanowienie syna. Przygotowano okręt z czarnymi żaglami, na którym miały jechać ofiary, ale Aigeus kazał dać sternikowi zapasowe białe żagle.

— Zawiesicie je — mówił — jeśli bogowie sprzyjać będą Teseusowi, jeżeli go ocalą. Gdyby go zła przygoda spotkała, pozostawicie czarne, abym wiedział zawczasu, jaka jest wola bogów.

Kiedy okręt ateński przybił do Krety, na wybrzeżu czekał już król Minos z uroczą córką Aryadną. Królewna, dowiedziawszy się o bohaterskiem postanowieniu Teseusa, chciała mu dopomódz i dała młodzieńcowi miecz oraz kłębek nici. Miecz był poświęcony, a kłębek miał posłużyć do znalezienia wyjścia z Labiryntu.Śmiało wszedł bohater na czele swych towarzyszów do ponurego gmachu, przytwierdził koniec nitki u wejścia i rozwijał kłębek, w miarę jak się naprzód posuwał. Wkrótce usłyszano chrapliwy ryk. Teseus z dobytym mieczem stanął tak, aby zawczasu widzieć dokładnie ruchy Minotaura. Błysnęły w ciemności iskrzące się oczy potwora; ujrzawszy swe ofiary, skoczył ku nim. W tej chwili Teseus przeszył go ostrym mieczem, który po samą rękojeść wbił mu w ciało. Parskając i chrapiąc, padł Minotaur na ziemię i ducha wyzionął.

Ateńczycy, towarzyszący bohaterowi, ochłonęli teraz ze strachu i wesoło podążali za swym przewodnikiem, który przy pomocy nitki prędko odnalazł bramę wchodową. Czekała tam na nich w niepokoju Aryadna i poradziła, żeby natychmiast odpłynęli, pomimo nocy, bo niewiadomo, jak jej ojciec w tym wypadku postąpi. Sama królewna lękała się gniewu surowego Minosa i prosiła Teseusa, żeby zabrał ją z sobą.

Jakkolwiek wdzięcznym był Aryadnie za pomoc, nie chciał jednak Teseus brać za żonę córki nieubłaganego wroga Aten. Towarzysze jego również byli niezadowoleni z uprowadzenia królewny, lękali się bowiem, że czyn ten do nowej wojny pobudzi rozgniewanego za wyrządzoną mu zniewagę Minosa. Oprócz tego Teseusowi ukazał się we śnie bożek Dyonizos (Bakchos) i zażądał Aryadny dla siebie, jako jemu przeznaczonej, grożąc w przeciwnym razie wszelkiemi nieszczęściami. Teseus musiał być posłuszny bogowi. Kiedy więc statek zatrzymał się po drodze przy wyspie Naksos, pozostawiono na brzegu

Aryadnę. Tam do płaczącej i rozżalonej przybył bóg Bakchos, powracający z Indyi i pojął ją za małżonkę.

Różowa Eos (Jutrzenka) otwierała właśnie wrota poranku, ażeby przepuścić złoty wóz Heliosa, kiedy Teseus i jego towarzysze ujrzeli brzegi Attyki i powitali je okrzykiem radosnym. Przy blasku pierwszych promieni słońca wpłynął okręt do portu.

Stary Aigeus niecierpliwie wyglądał powrotu syna. Przez noc całą, poprzedzającą jego przybycie, czuwał na wybrzeżu. Nareszcie o świcie zobaczył zdala zarysy statku. Przygląda się bacznie, wzrok go nie myli, na statku powiewają czarne żagle. Zachwiały się nogi pod nieszczęśliwym starcem i nie chcąc przeżyć syna, rzucił się ze skały w morze i utonął. Morze to, od imienia Aigeusa, nazywa się Egejskiem.

Niestety, w upojeniu radości i w pośpiechu, Teseus i wszyscy wraz z nim zapomnieli o umówionej zmianie żagli. Dziwili się, wyszedłszy na ląd, że nikt ich nie wita, że nie słyszą wesołych okrzyków, że ich nie. spotykają powitania krewnych. Nie witano zaś ich dlatego, że wszyscy, podobnie jak Aigeus, mieli swoich za straconych na zawsze.

Teseus, opłakawszy śmierć ojca, którą mimowolnie przyśpieszył, objął rządy kraju. Za panowania jego, Ateny stały się sławnem i potężnem miastem. Przez mądre ustawodawstwo zaprowadził ład i porządek w państwie. Ludność miasta znacznie się powiększyła, bo Teseus nadał prawa obywatelskie przybyszom z innych krajów. Niejednokrotnie brał udział w wyprawach bohaterskich, towarzyszył np. Heraklesowi do kraju Amazonek.Ścisła przyjaźń łączyła go z Peirytoosem, królem Lapitów. Wkrótce Peirytoos ożenił się z piękną dziewicą Hippodamają i zaprosił Teseusa na wesele. Liczni goście przybyli na wesołą uroczystość, między niemi wielu greckich bohaterów i książąt, a także sąsiadujący

Kentaurowie z darami pól i lasów. Wielki pałac królewski zaledwie pomieścił tylu gości weselnych, wesoło ucztujących wśród śpiewów i pląsów, posilających się wspaniałemi potrawami i kosztownemi winami. Tem właśnie winem podbudzony jeden z Kentaurów chciał porwać Peirytoosowi narzeczoną. Wszczęła się walka, wśród której wielu Kentaurów poległo, reszta ratowała się ucieczką. Lecz niedługo cieszył się Peirytoos swą piękną żoną, nielitościwa śmierć zabrała mu ją. Zrozpaczony postanowił zmusić Hadesa do powrócenia mu jej na ziemię. Zstąpił więc wraz z Teseusem do świata podziemnego

w celu porwania małżonki Hadesa, Persefony, ażeby następnie w zamian za nią swoją odzyskać.

Za ten świętokradzki zamiar obaj towarzysze, gdy w śnie spoczywali u bram królestwa cieniów, przykuci zostali przez Hadesa do skał w Tartarze. Teseusa uwolnił Herakles, ale Peirytoosowi nie mógł pomódz.

W starości doznał Teseus wielu cierpień i zawodów. Z pierwszej żony, Amazonki Antyopy miał syna Hippolitosa, którego bardzo kochał. Ale druga żona Faidra (Pedra) oczerniła pasierba przed ojcem. W pierwszym napadzie gniewu przeklął Teseus syna i prosił boga Posejdona, który obiecał mu spełnić wszelkie życzenia — ażeby niewdzięcznika ukarał. W tej chwili właśnie jechał Hippolitos wozem, zaprzężonym w czwórkę dzielnych koni, nad brzegiem morza. Nagle z fali wyskoczył potwór morski i spłoszył konie, które poniosły. Młodzieniec spadł z wozu i uderzywszy głową o kamień, zabił się na miejscu.

Ateńczycy, niepomni zasług Teseusa, odmówili mu posłuszeństwa. Porzucił więc bohater niewdzięczne miasto i osiadł na wyspie Skyros, gdzie miał własne posiadłości. Władca tej wyspy Likomedes był jego przyjacielem. Przeniewierzył się jednak przyjaźni i zapragnął zagarnąć majętności i skarby Teseusa. Pod pozorem, że chce mu wyspę pokazać, zaprowadził starca na stromą skałę i strącił w morze.

Tak smutny był koniec wielkiego bohatera! Ateńczycy nie troszczyli się o swego szlachetnego króla; dopiero za czasów wojen perskich przeniesiono zwłoki jego z wyspy Skyros do Aten i uroczystościami pamięć jego uczczono.

V.

WYPRAWA ARGONAUTÓW.

Król Bojotyi Atamas miał dwoje dzieci: syna Fryksosa i córkę Hellę. Po śmierci matki ich Nefeli ożenił się powtórnie z Ino, córką Kadmosa, założyciela sławnego miasta Teb.

Macocha znienawidziła dzieci Nefeli tak, że doznawały od niej ciągłych przykrości. W końcu postanowiła pozbyć się ich w jakikolwiek sposób. Za pomocą sztuk czarodziejskich sprowadziła na kraj różne choroby i klęski, a gdy Atamas zwrócił się do wyroczni z prośbą o radę, podmówiony przez Ino kapłan odpowiedział, że przyczyną wszystkich nieszczęść są dzieci królewskie z pierwszego małżeństwa i że należy je poświęcić bogom na ofiarę.

Ale kochająca matka Nefela czuwała troskliwie nad dziećmi z Olimpu, gdzie po śmierci przebywała jako pochodząca z rodu bogów. Zesłała im złotorunnego barana, który miał oboje przenieść przez lądy i morza do bezpiecznej krainy.

Pod osłoną nocy uciekły biedne dzieci z domu ojcowskiego. Starszy, Fryksos, rączkami obejmował barana za szyję, maleńka, drżąca Helia tuliła się bojaźliwie do brata.

Szumiało i błyszczało morze w srebrnem świetle księżyca. Mała Helia, gdy ujrzała pod sobą niezmierzony przestwór wód, w nagłym przestrachu wyrwała rączki ze złocistego runa i rzuciła się w głębinę.

Na jej pamiątkę nazwano później tę część morza Hellespontem czyli morzem Helli (cieśnina Dardanelska).

Gdy Fryksos spostrzegł, że siostra zniknęła, szukał jej i płakał, wołając, żeby wróciła; lecz szumiące fale nie puściły swojej ofiary. Złoty baran doniósł szczęśliwie chłopca do Kolchidy, na wschodnim brzegu Morza Czarnego.

Tam Fryksos zabił złotego barana — na własne jego żądanie — w dziękczynnej ofierze bogom, a skórę zawiesił w gaju poświęconym bogu Aresowi. Następnie udał się do króla owej ziemi Ajetesa i prosił go o opiekę. Ajetes, któremu wyrocznia obiecała sławę i bogactwa, jeżeli będzie strzegł złotego runa, gościnnie przyjął chłopca, wychował go ze swemi dziećmi i dał mu nawet potem córkę swą Chalkiopę za żonę.

Fryksos żył niedługo, ale imię jego stało się sławnem; opowiadania zaś o złotem runie krążyły po całej Grecyi i krajach okolicznych. Król Kolchidy, świadomy sztuk czarnoksięskich, postawił ogromnego smoka na straży przy złotem runie, gdyż posiadanie tego runa miało zapewnić krajowi sławę i bogactwo.

W Jolkosie w Tessalii panował wówczas Pelias, syn Ajolosa (Eola), brat rodzony Atamasa i stryj Fryksosa (). Przed dwudziestu laty okrutny ten władca zrzucił z tronu prawowitego króla, swego brata stryjecznego Aizona. Pelias czuł się zupełnie pewnym posiadaczem zagrabionego kraju, nie wiedział bowiem, że do

() Nie był to Ajolos, bóg wiatrów, ale syn Hellenosa, rodzica wszystkich Greków, który był wnukiem Prometeusa, a synem Deukaliona i Pirry, jedynej pary ludzi ocalonej po potopie.

brodusznemu i słabemu Aizonowi urodził się na wygnaniu syn.

Ażeby ukryć chłopca przed Peliasem, oddano malutkiego Jazona na wychowanie do Kentaura Cheirona, sławnego nauczyciela wielu bohaterów.

Pod opieką mądrego starca wyrósł Jazon na pięknego i silnego młodzieńca, dającego już w dziecinnych latach dowody niezwykłej odwagi. W dwudziestym roku życia Jazon wziął oszczep i dzidę, zarzucił na plecy skórę pantery, którą sam zadusił i wyruszył na poszukiwanie swej ojczyzny, nie wiedząc nawet, jak się nazywa miasto jego rodzinne.

W drodze spotkała go nad rzeką jakaś staruszka i prosiła, żeby ją przez wodę przeniósł. Jazon wziął na plecy babinę i rzekę w bród przeszedł, ale zgubił podczas tej przeprawy sandał z jednej nogi. Tą staruszką była Hera, która odtąd życzliwie opiekowała się bohaterem.

Wkrótce przybył Jazon do Jolkosu w chwili, kiedy Pelias, otoczony tłumem ludu, składał ofiarę bogom. Wszyscy podziwiali pięknego młodzieńca, nawet król zwrócił na niego uwagę, ale nagle zadrżał, bo tylko jedna noga nieznajomego była obuta. Wyrocznia kazała mu się wystrzegać takiego człowieka. Pelias, ukrywając doznany niepokój, kazał przywołać Jazona i zapytał jak się zowie i skąd przybywa. Młodzieniec odpowiedział szczerze, dodając, że szuka swego dziedzictwa królewskiego, które pragnie odzyskać; wszystko zresztą, co stryj bezprawnie posiadł: trzody, bydła i owce, pola i łąki, chce mu pozostawić.

Pelias umyślił pozbyć się go podstępem. Zaprosił więc Jazona do domu swego i wyznał, że jest jego stryjem.

— Chętnie zgodzę się na twe żądanie — powiedział — i oddam ci rządy kraju, ale musisz dowieść całemu lu

dowi, że jesteś zdolny do czynów bohaterskich, musisz dokonać przedsięwzięcia, któreby wymagało roztropności i męztwa. Od pewnego czasu trapi mię we śnie widziadło, cień krewnego naszego Pryksosa, który żąda, żeby zwłoki jego i złote runo przenieść do ojczyzny. Jam stary, ale ty silny młodzieniec, możesz to uczynić. Jedź i wróć z tym skarbem, a wtedy sam własną ręką włożę ci koronę na głowę.

PallasAtene pomaga budować okręt Argo.

Chytry Pelias liczył na to, że sposobność zdobycia sławy będzie miała dla młodego bohatera wielki urok, i że goniąc za nią, zostawi stryja dalej na tronie. Miał przytem nadzieję, że Jazon nie powróci z tej wyprawy.Śmiały Jazon z radością zgodził się na to: zapał młodzieńczy popychał go do czynów nadzwyczajnych. Na wezwanie jego odpowiedziało pięćdziesięciu junaków, pomiędzy którymi byli tacy znakomici bohaterowie jak Herakles, Teseus, Peleus, ojciec Achillesa, Peirytoos,

sławny śpiewak Orfeus, który głosem swym poskramiał dzikie zwierzęta i poruszał z miejsca skały, wreszcie dwaj bracia bliźniacy Kastor i Polidejkes (Polluks).

Najbieglejszy cieśla okrętowy grecki, Argos, zbudował wspaniały statek, który od jego imienia nazwany został Argo. PallasAtene dawała rady Argosowi, a drzewo do budowy okrętu sprowadzono ze świętego gaju dębowego w Dodonie. Okręt był na pięćdziesiąt wioseł, przyozdobiony wytworną snycerską robotą, a jednakże tak lekki, że bohaterowie mogli go bez wysiłku nieść na własnych barkach.

Kiedy jednak wsiedli na okręt i ujęli wiosła w silne dłonie, Argo nie chciał ruszyć się z miejsca. Wówczas zaczął śpiewać Orfeus i wtedy dopiero okręt wypłynął z przystani na morze. Naczelne dowództwo nad załogą objął Jazon.

Argonauci nie śpieszyli się do Kolchidy, często przybijali do brzegów, szukając rozrywek lub przygód. Naprzód odwiedzili starego Cheirona, który z zadowoleniem ujrzał aż tylu dzielnych wychowańców swoich, dążących do chwalebnych czynów. Potem ucztowali u królowej Amazonek Hypsypyli na wyspie Lemnos, której mieszkańcy starali się zatrzymać młodzieńców, obiecując im życie przyjemne, a nawet ofiarowali Jazonowi berło królewskie; ale bohaterowie nie zgodzili się na to.

Wreszcie przybyli do kraju Dolionów na wybrzeżu frygijskiem w Azyi Mniejszej. Mieszkał tam spokojny lud Dolionów pod panowaniem pobożnego króla Kyzikosa. Ożeniony z kobietą, którą kochał i która go kochała, wśród wiernych, przywiązanych poddanych, Kyzikos miałby raj prawdziwy w swojem maleńkiem państewku, gdyby nie dzicy sąsiedzi.

W poblizkich górach mieszkała nieokrzesana horda olbrzymów, grożąca nieustannie Dolionom łupieżczemi napadami. Dawno już pytał Kyzikos wyroczni o radę

i otrzymał odpowiedź, że z zachodu na potężnym okręcie przypłynie drużyna bohaterów, która mu da pomoc. I oto zbliżał się dumnie okręt Argo, podmuchami wiatru od zachodu pędzony.

Promienie rannego słońca odbijały się w lśniącyck tarczach i oszczepach. Tłumy ludu zgromadzonego w przystani ciekawie spoglądały na nieznanych przybyszów. Argonauci płynęli właśnie z Lemnos, gdzie na gościnnym dworze królowej Amazonek Hypsypyli serdecznego doznawali przyjęcia i czas jakiś mile spędzili. Ujrzawszy na poblizkiem wybrzeżu króla otoczonego przez naród, zwrócili okręt ku przystani, dając znaki, że bez nieprzyjacielskich przybywają zamiarów. Król Kyzikos powitał ich przyjaźnie i zaprosił do siebie na ucztę.

Statek Argo został pod strażą samego tylko Heraklesa, który, nie lubiąc hucznych biesiad, wolał bystrem okiem uważnie badać okolicę.

Nagle dostrzegł strasznych olbrzymów z okropnemi twarzami, którzy zbliżyli się znienacka, tocząc przed sobą wielkie odłamy skał: usiłowali oni zamknąć wejście do przystani. Herakles schwycił swój łuk potężny i puszczając zatrute strzały, szerzył zniszczenie pośród napastników. Ich krzyki ściągnęły ucztujących bohaterów, którzy przybyli na przystań i gęstym gradem strzał całą tę rozbójniczą hordę wytępili.

Serdecznie żegnani przez Dolionów, wsiedli Argonauci na okręt, podnieśli kotwicę, wiosła zanurzyły się w wodzie i niebawem okręt znikł z oczu Dolionów. Pogodna gwiaździsta noc zdawała się przyrzekać bohaterom po trudach dziennych dobrze zasłużony wypoczynek. Aż nagle zerwała się straszna burza, wicher pędził czarne chmury, a statkiem miotał jak łupiną; trzeszczały belki, wioślarze i sternicy znużeni walką z rozhukanemi żywiołami opuścili bezczynnie ręce, i Argo przybił do nieznanego brzegu. W świetle błyskawic ujrzeli bohaterowie

na wybrzeżu zbrojny tłum ludu. Z orężem w ręku wylądowali Argonauci i zawrzała zacięta walka. Gdy uciszyła się burza i brzask poranny bladem światłem szarzeć zaczął na niebie, żeglarze spostrzegli, że nie wiedząc z kim walczą, pozabijali swoich przyjaciół Dolionów wraz z ich uprzejmym królem. Szczerze wypadkiem tym zasmuceni, pochowali poległych i przez trzy dni składali bogom ofiary pokutne.

Do uczestników wyprawy należał młodziutki Hylas, syn Ifitosa, piękny, smukły młodzian, wychowaniec i ulubieniec Heraklesa, który niegdyś, w szalonej zapalczywości zabił jego ojca. Serdeczne przywiązanie łączyło obydwóch i groźne spiżowe rysy Heraklesa na widok Hylasa rozpromieniały się radością, podobnie jak na urwiskach posępnych igrają rumiane blaski, gdy wschodzące słońce rzuci na nie snopami swe złote promienie.

Wichry i fale nieraz wysilały swą wściekłość przeciw okrętowi Argonautów, a uderzenie o skały uszkodziło ster i trzeba było pomyśleć o naprawie. Okręt stanął w pobliżu lesistego wybrzeża i bohaterowie zabrali się do wesołej uczty. Na brzeg wyskoczył tylko Herakles, a za nim i Hylas, w poszukiwaniu krzepkiej jodły, z którejby można dobry ster wyciosać. Herakles niebawem znalazł potężne drzewo, które silnemi rękami objąwszy, wyrwał z korzeniami; młodzieniec zaś udał się do szemrzącej nieopodal w lesie krynicy, aby zaczerpnąć wody dla swego opiekuna. Ledwie pochylił się nad przezroczystym zdrojem, kiedy wyjrzała ku niemu z wody Najada, boginka tego źródła i białe ramiona oplótłszy koło jego szyi, pociągnęła go pieszczotliwie do siebie.

Okrzyk przerażenia, który wyrwał się z ust Hylasowi, usłyszał Herakles. Zaniepokojony, szukać zaczął przyjaciela w gąszczy leśnej i coraz bardziej oddalał się od brzegu. Długo czekali na niego i niecierpliwili się Argonauci, sternik naglił, żeby ruszyć w drogę, bo wiatr

pomyślny dął w żagle. Jedni chcieli czekać, drudzy — płynąć, wszczęła się kłótnia i doprowadziłaby może do rozlewu krwi, gdy nagle fala tak silnie zakołysała statkiem, że pękła lina, którą był przytwierdzony, a wiatr wypchnął go na otwarte morzę. Z głębi fal zabrzmiał głos boga morskiego Glaukosa:

— Nie kłóćcie się, bohaterowie, i pozostawcie Heraklesa jego losowi; nie zginie on, gdyż przeznaczony jest do wielkich czynów.

Nikt nie śmiał wszczynać sporu z bóstwem, lub działać wbrew jego woli. Niektórzy bohaterowie może nawet radzi byli, że tem większa sława ich czeka, im mniejsza liczba śmiałemu przedsięwzięciu podoła; wszyscy jednak czuli ubytek zdrowego, uczciwego sądu Heraklesa i potężnej jego siły, a najboleśniej odczuł rozłąkę Telamon.

Statek Argo, mimo nienaprawionych uszkodzeń, śmiało pruł fale, dążąc w dalszą drogę, i bohaterowie niejedno jeszcze zielone wybrzeże zwiedzili, niejedną groźną skałę ominęli szczęśliwie, z niejedną nawałnicą walczyli zwycięzko. Razu pewnego, podczas burzliwej nocy, wylądowali w kraju Bebryków, gdzie rządził król Amykos. W blizkości brzegów rósł gęsty las sosnowy, tam więc rozbili obóz, aby pod osłoną drzew użyć spoczynku po trudach mozolnej żeglugi. Znieśli duży stos suchych gałęzi, zamierzając rozniecić ogień, i zielonych suchych gałęzi, które im miały służyć za wonną pościel, gdy wpadł na czele dzikiego tłumu władca Bebryków i szukając zaczepki, zaczął urągliwie wyzywać do walki na pięści. Oburzyły bohaterów zuchwałe jego naigrawania. Polidejkes, jeden z najmłodszych, poskoczył i przyjął walkę, do której Amykos wyzywał.

Ogromny ciałem król pogardliwie spoglądał na niepokaźnego zapaśnika; lecz wnet się przekonał, że ma

z nielada graczem do czynienia. Polidejkes równie śmiało nacierał, jak zwinnie unikał ciosów potężnych.

Długo przeciągała się utarczka, lecz gdy smukły, sprężysty Grek po każdem starciu zdawał się być silniejszym, zapalczywszy wódz Bebryków tracił zimną krew i rozwagę wobec niespodziewanego oporu.

W dzikiem zacietrzewieniu szybkością i siłą ciosów usiłował rozerwać uwagę przeciwnika. Z tem większą wszakże przytomnością wypatrywał Polidejkes chwili stosownej. Nareszcie, gdy olbrzym podniósł prawicę do straszliwego uderzenia, młodzieniec szybkim jak błyskawica ruchem podbił ją tak potężnie, że ramię Amykosa opadło jakby sparaliżowane. Zaklął obezwładniony wielkolud i nie mogąc odeprzeć ciosów, runął na ziemię.

Okrzyk radości wydarł się z piersi Argonautów, gniew i wstyd ogarnął nieprzyjaciół. Z podniesionemi maczugami rzucili się Bebrykowie na Polidejkesa, lecz ochroniły 'go tarcze i oszczepy towarzyszów.

Napastnicy, poniósłszy duże straty, musieli się cofnąć w głąb wyspy.

Argonauci zaś ponieśli w tryumfie młodocianego bohatera na tarczach ku wybrzeżu, gałązkami wawrzynu i wonnemi różami go ozdobili, zbudowali ołtarz i złożyli Zeusowi ofiarę dziękczynną. Śpiewy ich z towarzyszeniem cudownych dźwięków liry Orfeusza i szumu fal morskich uczciły zwycięztwo odniesione nad Amykosem przez dzielnego Polidejkesa, pierwszego szermierza między Hellenami ().

Wschodzące słońce ujrzało Argonautów już na spienionem morzu, zwracających ku wschodowi tęskne spojrzenia. Kolchida była jeszcze daleko i niejedną przygodę należało zwalczyć przed dotarciem do upragnionego celu.

() Grecy nazywali siebie Hellenami. Rzymianie nazwali ich Grekami od nazwy niewielkiego plemienia helleńskiego Graikoi,

Teraz przybyli żeglarze do Saimydessosu w Trakii. Panował tam Fineus, syn Agenora, a brat założyciela Teb Kadmosa i pięknej Europy, którą na dalekie brzegi uniósł Zeus, przyjąwszy postać byka.

Szukając siostry, zawędrował Fineus do Trakii, tam osiadł i ożenił się z Kleopatrą, której ojcem był Boreas, bożek lodowatego wiatru północnego. Umierając, zostawiła Kleopatra mężowi dwóch synów.

Zeus w postaci byka i Europa.

Po jej śmierci Fineus poślubił Idaję, córkę króla Skytów. Lecz złośliwa ta niewiasta fałszywie oskarżyła pasierbów przed Fineusem, który, uniesiony gniewem, kazał oślepić obu młodzieńców.

Boreas ujął się za wnukami; na prośbę jego bogowie, oburzeni na okrutnego ojca, oślepili również Fineusa i rozkazali Harpiom, potwornym ptakom piekielnym, żeby pożerały lub plugawiły jadło, które skazaniec do ust brać będzie. Dręczony wyrzutami, bo się później o niewinności synów przekonał, wycieńczony głodem, bo mu Harpie tylko resztki pokarmów zostawiały, Fineus wzywał śmierci, aby go od męczarni uwolniła.

Wzruszeni widokiem tych katuszy, ulitowali się Argonauci nad występnym, ale bardzo surowo ukaranym starcem. Kiedy przy wspólnej uczcie Harpie jak zwykle rzuciły się na potrawy, natenczas Kalais i Zetes, dwaj synowie Boreasa, których ojciec nauczył latania w powietrzu, skorzystali z tej umiejętności i chwyciwszy Harpie, odnieśli je za góry, za lasy, ażeby napowrót trafić nie mogły. Następnie przywrócili wzrok swym siostrzeńcom, a nikczemna macocha Idaja poniosła karę śmierci.

Gdy Argonauci znowu wsiadali na okręt, wdzięczny Pineus, posiadający dar wieszczenia, dał im następującą radę:

— Za kilka dni płynąć będziecie przez cieśninę morską. Tam złowrogie potęgi grożą podróżnym niechybną śmiercią. Dwie urwiste skały, Symplegady, sterczą z morza, w którem zdają się tkwić niewzruszenie. Gdy wszakże między niemi znajdzie się jakakolwiek żywa istota, zbliżają się do siebie z siłą miażdżącą. Weźcie więc z sobą na statek gołębia, wypuśćcie go na wolność, zbliżając się do skał, i postąpcie za jego przykładem. Jeśli gołąb się zawaha — i wy czekajcie; jeżeli zaś poleci, to i wy płyńcie za nim, robiąc silnie wiosłami, a będziecie ocaleni.

Ze wzruszeniem pożegnali Argonauci Pineusa, dziękującego im serdecznie. Przeciwne wichry długo nie pozwalały im odbić od brzegu; nareszcie morze się uspokoiło i Argo pożeglował wesoło.

Głuchy łoskot fal morskich, rozbijających się o skały, oznajmił Argonautom, że zbliżają się do niebezpiecznego przesmyka. Wypuścili więc gołębia, który przefrunął szczęśliwie, bo stracił tylko kilka piórek z ogona, kiedy się skały zwarły. Lecz wnet rozsunęły się znowu i otworzyły przesmyk. Wtedy bohaterowie natężyli wszystkie siły i "Argo", chwycony powracającą falą, pomknął

jak strzała między skałami. Już wypływali na otwarte morze, gdy fala, wracająca od tamtej strony przesmyka, . odrzuciła statek wstecz. Teraz nie mieli ratunku. Już skały dotykały boków okrętu, kiedy nagle moc niewidzialna tak silnie go popchnęła, że wyskoczył na otwarte morze, jak pocisk, rzucony pewną ręką. To bogini Atenę w ostatniej chwili pośpieszyła z pomocą Argonautom. Cudem uniknąwszy śmierci, złożyli Argonauci dziękczynienie nadludzkie potędze i raźnie pożeglowali.

Na bezludnej wyspie, którą zwiedzili, znaleźli czterech młodzieńców. Byli to, jak się okazało, synowie Fryksosa. Wyruszyli oni na wyprawę morską, ale burza rozbiła statek i z całej załogi tylko ci czterej ocaleli, ubolewając, że matka i dziadek opłakują zapewne ich zgon. Argonauci zabrali na swój okręt rozbitków i wkrótce potem ujrzeli wybrzeże Kolchidy i ujście rzeki Fazis (dzisiaj Rion).

W oddali bielały pokryte śniegiem szczyty gór Kaukazu.

Kiedy okręt zarzucił kotwicę, Jazon wylał w nurty rzeki czarę wina na ofiarę bogom miejscowym.

— Włóżcie miecze do pochew i strzały do kołczanów — rzekł do towarzyszów — bo pójdziemy teraz do króla z oświadczeniem pokoju i przyjaźni.

Oprócz synów Fryksosa Jazon wziął z sobą dwóch tylko bohaterów, gdyż nie chciał przerazić Ajetesa widokiem tylu zbrojnych mężów.

Z godłami pokoju: zielonemi gałązkami w ręku, przybyli do pałacu Ajetesa i weszli po marmurowych schodach do wspaniale wyzłoconego przedsionka. Na spotkanie ich wyszła kobieta w szatach żałobnych, wdowa po Fryksosie, Chalkiope. Przez chwilę stała w osłupieniu, przypatrując się synom, których zgon opłakała, a potem krzyknęła głośno i zaczęła ich ściskać i całować. Na krzyk jej ze wszystkich komnat wybiegli niewolnicy

i służebnice, a po chwili zjawiła się niezwykłej urody dziewica, młodsza córka królewska, Medea. Z podziwem patrzy! na nią Jazon, i ona również zauważyła bohaterskiego młodzieńca.

Ajetes czekał na przybyszów, siedząc na tronie, otoczony blaskiem i przepychem, którego prości wówczas i skromni Grecy nie znali. Powitał przyjaźnie cudzoziemców, przyjął dary, jakie mu złożyli, i ofiarował im u siebie gościnność. Niebawem zasiedli do stołu bogato zastawionego.

Argos, jeden z synów Pryksosa, opowiedział dziadkowi Ajetesowi o rozbiciu okrętu przy brzegach bezludnej wyspy i o ratunku, jaki zawdzięczają obcym żeglarzom, których wódz, Jazon, jest przez Fryksosa z nimi spokrewniony.

Spokojnie wysłuchał tego stary król. Lecz gdy teraz Jazon nadmienił o celu swego przybycia, serce królewskie zawrzało gniewem. Biegły w sztukach czarnoksięskich Ajetes powziął w tej chwili postanowienie zgładzenia podstępem, zuchwałych awanturników. Ukrył jednak gniew i uśmiechnięty, podał puhar Jazonowi.

— Bądź miłym gościem w domu moim — powiedział — a odjeżdżając, zabierz runo, jeżeli wziąć je potrafisz. Możesz tego dokonać, jeżeli jesteś prawdziwym bohaterem, jeżeli istotnie pochodzisz z rodu bogów. Idź jutro za miasto, na równinę, tam znajdziesz parę dzikich byków, zaprząż je do pługa, którym zorzesz pole Aresa i zasiejesz zębami żmii. Z zasiewu tego wyrośnie natychmiast zastęp dzielnych wojowników, których musisz pokonać. Gdy to uczynisz, przekonasz mię, że ramię twoje potężne, a miecz twój jest bohaterski. Natenczas bez przeszkody pójdziesz do świętego gaju, w którym Fryksos runo święte zawiesił i straży smoka powierzył. Runo to możesz wydrzeć ze szponów potwora.

Ze zdumieniem wysłuchał Jazon tej mowy, ale do serca jego bojaźń nie miała przystępu, więc bez wahania zgodził się spełnić, czego po nim oczekiwano. Nie ulękli się też i towarzysze, gdy do nich na wybrzeże powrócił.

Ale Argos, najmłodszy z synów Fryksosa, wróciwszy do matki, powtórzył jej słowa Ajetesa. Głęboką litość uczula Chalkiope dla szlachetnych wojowników, nie widziała bowiem żadnego dla nich ratunku. Wtem weszła Medea i dowiedziawszy się o co chodzi, rzekła:

— Chalkiopo, ten szlachetny cudzoziemiec nie może zginąć. Ja go uratuję. Znasz maść czarodziejską, którą nam pozostawiła matka. Jej siła daje ludziom na jeden dzień moc niepokonaną i zabezpiecza ich od ran. Sama Hekate, bogini mroków i czarodziejstw, uwarzyła ją na przekorę innym bogom, aby ludzi ochronić przed samowolą mieszkańców Olimpu. Tę maść dam bohaterowi, gdyż śmierć jego byłaby dla mnie zbyt bolesną.

Chalkiope ze zdumieniem spoglądała na wybladła siostrę i usiłowała ją łagodnemi słowy uspokoić. Ale Medea wyrwała się z jej objęć i opuściła pokój, aby wykonać, co postanowiła.

Gdy nazajutrz, o świcie, Jazon przechadzał się po wybrzeżu, przybiegł do niego Argos.

— Medea, siostra mojej matki — rzekł — przysyła ci oto przeze mnie balsam cudowny, którym gdy się jutro namaścisz, bezpieczny będziesz od wszelkiego wroga.

Z początku obraził się bohater i drwił sobie z posła.

— Nie czarami zwycięża wrogów Jazon, syn Aizona. Nie urodziwej dziewczynie, ale silnej dłoni i ostremu mieczowi chcę tryumf zawdzięczać. Ufam zresztą, że w. potrzebie bogowie mi pomogą.

Długo musiał młody Argos przekonywać śmiałka, że silna ręka i ostry miecz nic przeciw czarom nie sprawią, że nieraz nawet bogowie zwalczyć ich nie mogą.

Zaklinał go, żeby przez próżność nie narażał swego życia, nie wystawiał na pewną zgubę tylu bohaterów, którzy z nim przybyli.

Wzgląd na towarzyszów skłonił wreszcie Jazona do wzięcia balsamu, którym miał przed walką ciało swe namaścić, i zaczarowanego kamienia, który powinien rzucić pomiędzy wyrosłych z ziemi wojowników.

Następnego dnia brzask poranny zabarwił dopiero szczyty Kaukazu, gdy niecierpliwy Ajetes kazał zaprządz rumaki do wozu i w otoczeniu służebników przybył na miejsce, gdzie Jazon dokonać miał bohaterskiego czynu. Lud, który się tłumnie na równinie zgromadził, ażeby zobaczyć nadzwyczajne widowisko, witał króla głośnymi okrzykami.

Prawie jednocześnie przybił do brzegu "Argo".

Otoczony zbrojnymi towarzyszami wyszedł na brzeg Jazon. Pancerze i hełmy bronzowe Greków błyszczały w słońcu, jak złoto. Bohater powitał króla, przypasał miecz, wziął do ręki puklerz, posmarowany cudownym balsamem i wyszedł sam w pole, oglądając się na wszystkie strony, aby go byki znienacka nie napadły.

Nagle, jakby łoskot burzy zagrzmiał w oddali, gorące tchnienie wionęło żarem na Jazona, który zobaczył naprzód dwa płomienie, a potem dwa olbrzymie byki, zionące ogniem i pędzące ku niemu. Silniej ujął lewą ręką puklerz, i nieustraszony oczekiwał natarcia dzikich bestyj. Straszną była chwila, kiedy byki, schyliwszy rogi, wpadły na niego i z łoskotem od tarczy się odbiły. Lecz Jazon w mgnieniu oka poskoczył ku jednemu z nich, prawą ręką chwycił za potężne rogi, olbrzymią swą siłą nagiął mu łeb aż do ziemi i wsadził w przygotowane jarzmo. Wnet potem obalił okropnym ciosem drugiego byka na ziemię i również go zaprzągł.

Okrzyk tryumfu rozległ się w szeregach Argonautów, podczas gdy Ajetes i Kolchijczycy ze zgrozą patrzyli

na tak niespodziewany pogrom ognistych zwierząt. Jazon tymczasem ujął pług żelazny, oszczepem koląc byki, zmusił je do wstania, i spokojnie, jakby codzienną spełniał robotę, zaczął orać twardą rolę. W wyorane świeżo skiby rzucał zęby gadziny, które dał mu król Ajetes. Nareszcie ogromne pole zaczerniało cale głębokiemi brózdami. Wtedy Jazon wyprzągł byki i odpędził je daleko.

Byki znikły w poblizkim lesie jak ogniste tumany. Tymczasem niwa zaroiła się jak mrowiem. Jak grzyby wyrastali z ziemi groźni wojownicy i wkrótce pokryli całe pole niby las gęsty. Wywijając dzidami i mieczami zbliżali się do Jazona. Wówczas Jazon cisnął pomiędzy nich kamień, który mu dała Medea. Zakotłowało się w tłumie, wszyscy ku kamieniowi poskoczyli, tylne szeregi rzuciły się na przednie z podniesionymi mieczami i wojownicy mordowali się z dziwną zaciekłością. Skorzystał z tego Jazon, napadł na rozjuszoną gromadę, i jak kosarz trawę na łące, tak on kładł całe szeregi pokotem. Trupy zasłały pole, a krew szeroką strugą spływała do morza.

Z głośnymi okrzykami radości otoczyli Argonauci swego wodza. Ajetes, tłumiąc wściekły gniew, że Jazonowi ktoś czarami dopomógł, wrócił do pałacu, rozmyślając, jakiegoby użyć sposobu, żeby zgubić zuchwałych przybyszów.

Poznała Medea po groźnym wzroku ojca, że ją podejrzewa, a znając jego okrutny i mściwy charakter, poczuła obawę o własne życie. Postanowiła więc uciec z domu rodzicielskiego i późnym wieczorem przybyła do obozu Argonautów, którzy wesoło na wybrzeżu ucztowali, wysławiając zwycięstwo swego wodza. Drżącym głosem zawołała Jazona, a gdy ten stanął przed nią, tak przemówiła:

— Jazonie, synu Aizona! Tobie i wszystkim boha

terom grozi śmierć niechybna, bo Ajetes zamyśla straszną zemstę, i ja nawet, córka jego, niepewną jestem życia. Rozwińcie żagle i uchodźcie stąd jak najprędzej, Po coś tu przybył, cudzoziemcze? Dla ciebie naraziłam życie! Jeżeli zechcesz, opuszczę kraj rodzinny i dom ojca mego, ale przyrzecz mi, że mię poślubisz i będziesz szanował, jako córkę królewską.

— Wobec Zeusa, który słucha słów moich, wobec Hery, która surowo karze złamanie obietnicy — zawołał Jazon — przysięgam ci, Medeo, że będziesz moją żoną i że otoczę cię czcią, jako wybawicielkę moją i nas wszystkich, gdyż bez twej pomocy zginęlibyśmy tu marnie.

— Każ więc towarzyszom twoim przygotować się do odjazdu — rzekła — a sam chodź ze mną do świętego gaju po złote runo, które ci dopomoże do osiągnięcia sławy i korony.

Idąc do gaju, Argonauci zdaleka już zobaczyli zawieszone na dębie złote runo, które wśród ciemnej nocy oświetlało cały lasek. Przy blasku tym można było dostrzedz wielkie, szare cielsko smoka, który z rozwartą paszczą i iskrzącemi oczami czuwał pod świętym dębem.

Jazon chciał powstrzymać towarzyszkę, ale Medea wysunęła się naprzód, ułamała gałązkę jałowcu i umoczywszy ją w czarodziejskim płynie, pokropiła potwora. Po chwili straszny smok spał w najlepsze.

Poskoczył Jazon, zerwał runo, przewiesił je przez lewe ramię i pełen radości wrócił z Medeą do towarzyszów.Świtało już, gdy Argonauci, zupełnie gotowi, usłyszeli gwar głosów, szczęk broni. Była to pogoń wysłana przez Ajetesa za Medeą. Dowodził oddziałem najmłodszy brat jej, młodziutki Apsyrtos. Argonauci rzucili się na żołnierzy królewskich i po krótkiej walce znieśli cały oddział. Tylko Apsyrtos, uniknąwszy ciosów i widząc się otoczonym, zaczął Jazona błagać o życie. Argonauci zabrali go z sobą jako zakładnika.

Płynęli już na otwartem morzu, daleko od brzegów, kiedy ujrzeli na krańcu widnokręgu jakby chmurę szarą, która się ku nim zbliżała. Były to żagle licznych statków kolchidzkich, a na ich czele mknął szybko okręt królewski. Wiatr nie był dla Argonautów pomyślny i ścigająca flota mogła ich wkrótce dopędzić.

Medea widziała zbliżającą się śmierć Argonautów i własną. Przerażenie podsunęło jej na myśl okropny sposób ratunku.

Poradziła, żeby zabić Apsyrtosa i ciało jego po kawałku rzucać w morze. Jakoż tak uczyniono. Ajetes kazał zbierać szcząteczki ciała ukochanego syna, żeby uczcić je pogrzebem, co pozwoliło Argonautom uniknąć pogoni. Ale bohaterowie oburzali się zarówno na doradczynię, która ich w ten ohydny sposób ocaliła, jak i na siebie samych i na Jazona, że jej podszeptom ulegli.

Podróż powrotna była pomyślną, nie uniknęli jednak żeglarze rozmaitych przygód.

Pewnego razu doleciały ich uszu dźwięki prześlicznej pieśni. Ździwieni i zasłuchani przestali wiosłować, jakby siłą czarodziejską przykuci do miejsca. Rozglądając się dokoła, ujrzeli cudowną wyspę, pokrytą ogrodami, w których rosły wspaniałe palmy, drzewa mirtowe, róże i rozmaite pachnące i barwne kwiaty. W tych zaczarowanych ogrodach siedziały piękne dziewice z ptasiemi skrzydełkami i nóżkami, i przygrywając na lirach, nuciły pieśni.

Były to Sejreny (Syreny), przywabiające śpiewem do brzegów wyspy żeglarzy, ażeby ich zatopić.

Ten los groził też Argonautom, którzy, oczarowani widokiem wyspy, chwycili znów za wiosła i zbliżać się ku niej poczęli. Na szczęście Orfeus zrozumiał, że są to czary, i przyzwawszy na pomoc Apollona, boskiego muzyka i śpiewaka, wziął lirę i wydobywał z niej takie cudowne tony, że zdziwione Sejreny przestały śpiewać

i przysłuchiwały się tym dźwiękom. Tymczasem Zeus posłał tak silny wicher, że okręt wyrwał się z zaczarowanego koła i oddalił się szybko od zdradliwej wyspy.

Widocznie bogowie opiekowali się bohaterami; przekonali się o tem Argonauci w następnej przygodzie.

Zmylili drogę i długo krążyli po morzach, aż wreszcie poznali wybrzeża Peloponezu, skąd łatwo już trafić mogli do Tessalii. Lecz nagle zerwał się straszny wicher, popędził okręt ku zachodowi i przerażeni bohaterowie spostrzegli, że "Argo" wpaść musi w wązką cieśninę między Skylla i Charybdą, strasznymi potworami morskimi, które już niejednego żeglarza pochłonęły. Skylla była olbrzymka w postaci smoka, z sześcioma głowami i dwunastoma nogami. Sześciu nogami trzymała się skały, sterczącej nad morzem, a sześciu pozostałemi grzebała w całej cieśninie, szukając żeru. Trawiona wiecznym głodem, spożywała ryby, delfiny i wszelkie stworzenia morskie, ale najchętniej pożerała ludzi, których porywała z przepływających mimo statków. Jeszcze straszniejszą była Charybdis, która siedziała na przeciwległej skale, ukryta wśród drzew figowych Trzy razy dziennie wciągała ona w swą lejkowatą, niezmierzoną gardziel wszystką wodę morską z cieśniny, a pochłonąwszy co tylko żywego w niej znalazła, wypluwała wodę napowrót.

Wobec nieuchronnej, jak się zdawało śmierci, przerażeni Argonauci ze łzami w oczach uścisnęli się serdecznie, oczekując ostatniej chwili. Ale Hera nie zapomniała o przysłudze, jaką jej oddał Jazon, a nienawidząc Peliasa, przywłaszczyciela tronu Jazonowskiego, postanowiła ocalić tych, którzy mu nieszczęście nieśli. Wezwała więc na pomoc nimfy morskie, zwinne Nereidy, które niespodzianie wynurzyły się z fal, chwyciły okręt na barki i uniosły go daleko od cieśniny.

Po wielu innych, mniej niebezpiecznych przygodach przybyli wreszcie Argonauci do przystani w Jolkosie.

Pelias, pewny, że Jazon nie wróci, ucztował i bawił się wesoło; dręczyła go tylko myśl, że jest już starym i niedługo życia używać będzie.

Argonauci stanęli zbrojnie pod murami grodu, w którym, na wieść o ich przybyciu, Pelias się zamknął.

Medea, przebrana za starą wróżkę, dostała się do zamku królewskiego i zdurzyła córki Peliasa, że może starcowi za pomocą czarów i ziół cudownych przywrócić siły i młodość.

— Trzeba jednak — dodała — ciało jego na kawałki porąbać i w kotle ugotować, a następnie posmarować te kawałki maścią, żeby się zrosły.

Córki zgodziły się na to i poćwiartowały śpiącego ojca. Wówczas Medea wzięła w rękę zapaloną pochodnię i poszła na wieżę zamkową pod pozorem złożenia ofiary bogini księżyca Selenie.

Był to znak umówiony, i skoro tylko światło zabłysło na wieży, Jazon z towarzyszami uderzył na gród. Daremnie mieszkańcy rozpaczliwymi okrzykami wzywali swego króla i wodza. Nie mogąc żadnych doczekać się rozkazów, zaniechali obrony. Argonauci złupili zamek Peliasa, i Jazon otrzymał dziedzictwo ojcowskie.

Widział jednak, że lud nie jest mu życzliwy, że obwiniają go o podstępne zamordowanie stryja, a żonę jego nazywają czarownicą. Zrzekł się więc dobrowolnie tronu na rzecz Akastosa, syna Peliasa, a sam osiadł w Koryncie z Medeą, którą poślubił, i w małżeństwie z nią doczekał się trzech synów, pięknych i żwawych chłopców.

W Koryncie sława Jazona nie była tak głośną, jak w ziemi ojczystej. Wspomnienia czynów bohaterskich, odbieranych hołdów, drażniły go tylko. Żałował utraconej korony, dla której zdobycia narażał życie swoje i tylu bohaterów. Wydawało mu się, że Medea jest winną tych niepowodzeń, jakie go spotkały i zapominał, że jej zawdzięcza ocalenie od niechybnej zguby.

Niechęć do żony wzrastała tembardziej, że słyszał nieraz, jak nazywano ją czarownicą i trucicielką.

Grecy nie lubili wogóle cudzoziemców, których bez różnicy nazywali barbarzyńcami, a nawet dla ziomków swoich, pochodzących z innych krajów, nie robili wyjątku. Każde miasto z okolicą stanowiło kraj oddzielny, było jedyną, prawdziwą ojczyzną dla swych mieszkańców. Przybysze, chociażby Grecy, nie mieli praw obywatelskich, stali niewiele wyżej od niewolników. Małżeństwo z cudzoziemką, a tembardziej z kobietą, pochodzącą z narodu barbarzyńskiego, nie miało żadnego znaczenia i mogło być w każdej chwili rozwiązanem.

Postanowił więc Jazon rozwieść się z żoną i przez nowy związek małżeński odzyskać utracone stanowisko. Król Koryntu Kreon zgadzał się wydać za niego córkę swą Krenzę. Dowiedziawszy się o tem, Medea przypomniała Jazonowi uroczystą przysięgę, złożoną owej pamiętnej nocy, w której złote runo zdobył. Widząc jednak, że mąż od zamiaru swego odstąpić nie myśli, pozornie pogodziła się ze swym losem, ale pod maską spokoju obmyśliła i przygotowała straszną zemstę.

Pewnego dnia dała Jazonowi dla Kreuzy piękną suknię i złotą koronę, pragnęła bowiem dowieść — mówiła — że nie ma do niej żadnej urazy. Ale kiedy Kreuza ubrała się w tę suknię, nagle ogarnął ją całą płomień. Na krzyk nieszczęśliwej zbiegli się wszyscy mieszkańcy pałacu, lecz nie mogli ugasić ognia, który w jednej chwili objął wszystkie sprzęty w komnacie. Zajęci ratowaniem Kreuzy ludzie nie dostrzegli, że płomienie odcięły im drogę. Pałac królewski spłonął, a w nim król Kreon z całą rodziną, dworzanami i niewolnikami. Tylko Jazon cudownie ocalał.

Rozjuszony gniewem pędził do domu swego, ażeby zemścić się na Medei. Zbliżał się da bramy, gdy ujrzał jakby chmurę, spadającą na dom, a po chwili ulatujący

w powietrze wóz, który ciągnęły skrzydlate smoki. Na wozie tym siedziała Medea.

Tknięty złowrogiem przeczuciem szybko przebiegał Jazon puste komnaty domu. Nagle zatrzymał się, posłyszawszy jęk stłumiony, dochodzący z sypialni dziecinnej. Gdy wpadł do tej komnaty, straszny widok ujrzały jego oczy.

Trzej synowie, broczący krwią, leżeli na podłodze. Pomordowała ich matka rodzona, ażeby zemścić się na ojcu. Ten okropny widok przypomniał nieszczęśliwemu trupa niewinnie zabitego Apsyrtosa.

W rozpaczy po stracie szczęścia i wszystkich swoich nadziei, Jazon chwycił nóż, którym Medea pozarzynała dzieci, wbił go sobie aż po rękojeść w piersi i padł bez duszy na ciała ukochanych synów.

VI.

OIDIPUS (EDYP).

W zamierzchłych czasach panował w Tebach król z rodu Kadmusa, syn Labdaka, a wnuk Polidora, Lajos z żoną Jokastą. Nie mieli oni dzieci, co bardzo smuciło Lajosa, który ubolewał, że nie zostawi po sobie następcy. Król wciąż składał bogom ofiary, dawał wspaniałe podarki świątyniom i od czasu do czasu zapytywał wyroczni, czy prośby jego będą wysłuchane. Najczęściej naprzykrzał się Apolionowi w Delfach, który dał mu wreszcie taką odpowiedź:

— Będziesz miał syna, jak tego żądasz, ale wiedz o tem, że syn ten będzie twoim zabójcą. Taka jest wola Zeusa, który ukarze cię za to, że porwałeś niegdyś Pelopsowi jego najpiękniejszego syna, Chryzypa.

Zmartwiony przepowiednią Lajos nie pragnął już teraz syna i pogodził się z myślą, że umrze bezdzietnym. Niespodziewanie wszakże syn mu się urodził. Lękając się o swe życie, rozkazał zanieść dziecię do lasu, na górach Kiteronu, i tam zostawić je na pastwę dzikich zwierząt. Sługa, któremu polecono wyrok ten wykonać, przekłuł dziecku nogi i zawiesił je na drzewie, ale potem wzruszyło go żałosne kwilenie niemowlęcia, zdjął je więc i oddał spotkanemu w pobliżu pasterzowi, który pilnował

stada Polibosa, króla Koryntu. Pasterz chętnie przyjął na wychowanie chłopca i nazwał go Oidipus, co znaczy "opuchłonogi".

Król Polibos był bezdzietnym, kiedy więc dowiedział się o znalezionym chłopcu, postanowił, wraz z żoną swoją Meropą, przyjąć go za syna. Oidipus wychowywał się więc na dworze, ukochany przez oboje królestwo, którzy go chowali jak własnego syna i dziedzica tronu. Nieświadomy swego pochodzenia uważał ich za swoich rodziców.

Pewnego razu, podczas uczty, jeden z biesiadników, posprzeczawszy się z Oidipusem, powiedział mu, że on nie jest synem królewskim. Chociaż Polibos i Merope starali się oddalić od niego wszelką wątpliwość, zaniepokojony młodzieniec udał się z zapytaniem do wyroczni delfickiej. Odpowiedź nie wyjaśniła mu wątpliwości, ale pogrążyła go w straszną rozpacz, brzmiała bowiem:

— Nie powracaj do ojczyzny, albowiem tam zabiłbyś swego ojca i ożeniłbyś się ze swą matką.

Przerażony tą okropną przepowiednią, błąkał się Oidipus po całej Grecyi, tylko nigdy nie zbliżał się do Koryntu, ponieważ sądził, że wyrocznia dotyczyła Polibosa i Meropy.

Wędrując po kraju Bojotów (Beotów) spotkał w odosobnionym wąwozie górskim nadjeżdżający z przeciwnej, strony wóz. Obelżywymi wyrazami krzyknął woźnica na przechodnia, żeby umykał z drogi. Obrażony Oidipus uderzył go za to kijem. Wówczas starzec, siedzący na wozie z kilkoma sługami, okutą laską zranił w głowę młodzieńca. Wszczęła się bójka i młody, silny Oidipus pozabijał pałką napastników, z wyjątkiem jednego sługi, który pośpiesznie uciekł.

Nie czuł się winnym Oidipus, gdyż walczył w obronie własnego życia, i ze spokojnem sumieniem poszedł w dalszą drogę.

Po pewnym czasie zbliżył się do Teb, gdzie wszyscy mieszkańcy byli poruszeni z powodu dwóch nieszczęść, które prawie jednocześnie na kraj spadły. Króla Lajosa zabił w podróży jakiś, jak powiadano, rozbójnik, a pod samem miastem, przy głównej drodze, usadowiła się niebezpieczna potwora — Sfinks. Była ona córką Tyfona, siostrą Cerbera, Hydry lerneńskiej i Chimery. Miała ta potwora ciało lwicy, orle skrzydła, a pierś, szyję i głowę kobiety, obdarzonej niezwykłą urodą. Wszystkim przechodniom zadawała pytania, a raczej zagadki, kto zaś odpowiedzieć nie umiał, tego rozszarpywała pazurami lub strącała ze skały, gdyby zaś kto zagadkę rozwiązał, ona nie mogłaby tego przeżyć. Dotychczas nikt śmierci nie uniknął, zginął nawet syn Kreona, brata królowej, który po śmierci Lajosa rządził państwem.

Kreon kazał ogłosić, że kto uwolni miasto od potwory, temu odda Jokastę za żonę i tron tebański. Oidipus, pod wpływem smutnej przepowiedni, nie ceniąc wcale życia, poszedł śmiało drogą, przy której siedziała potwora.

Naraz Sfinks zapytuje go:

— Jaka istota, głosem obdarzona, rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech, i wtedy jest najsłabszą, kiedy najwięcej nóg posiada?

Po krótkim namyśle Oidipus odpowiedział spokojnie:

— Człowiek. W poranku swego życia, w wieku niemowlęcym, pełza na czworakach i wtedy jest najsłabszym; w południe, w wieku dojrzałym, chodzi na dwóch nogach; a pod wieczór, w starości, podpiera się trzecią nogą — kijem.

Skoro tylko Oidipus odpowiedź wygłosił, potwora rzuciła się ze skały w przepaść.

Radośnie powitany przez tłumy ludu, okrzyknięty

zbawcą miasta, nieznany nikomu przybysz otrzymał przyrzeczoną nagrodę: rękę Jokasty i królestwo.

Długo panował Oidipus szczęśliwie, a Teby spokojne były i bezpieczne. Pod troskliwem okiem ojca rośli dwaj synowie: Eteokles i Polinejhes i dwie córki: Antygona i Ismena.

Ale nadszedł czas, oznaczony w postanowieniach bogów. Nieszczęścia i klęski spadły na kraj. Najprzód zesłał Apollo straszną zarazę, ludzie umierali gromadami i nie było lekarstwa na tę chorobę. Król posłał Kreona, szwagra swego, do Delfów, ażeby zapytał wyroczni, jakim sposobem można uwolnić naród od nieszczęścia?

Kreon przyniósł odpowiedź:

— Bóg Apollo zesłał pomór na ludzi, ponieważ niepomszczona śmierć Lajosa jest krwawą plamą na Tebach. Zaraza nie ustanie, dopóki zabójca nie będzie ukarany.

Oidipus, nie podejrzewając niczego, rozkazał wyśledzić koniecznie sprawcę zbrodni; temu, kto wykryje zabójcę, obiecał sowitą nagrodę, a na człowieka, z którego winy cierpi cały kraj, rzucił straszne przekleństwo.

Gdy śledztwo nie wykryło winowajcy, posłał król po starego, ślepego proroka Teiresiasa, któremu wszystko, cokolwiek stało się w świecie, było wiadomem. Starzec długo zwlekał, a gdy nareszcie przyszedł, na pytanie Oidipusa: "kto był sprawcą morderstwa?" w odpowiedzi zawołał trzykrotnie: "biada!" i prosił króla, żeby więcej o tej sprawie z nim nie mówił.

Król był z początku zdziwiony, a potem rozgniewany odpowiedzią starca, widział bowiem, że ten wie z pewnością, kto jest zabójcą Lajosa, tylko nie chce mówić o tem. Zawołał więc:

— Jeżeli milczysz, to stajesz się współwinnym morderstwa.

W ten sposób zmusił Teiresiasa do stanowczej odpowiedzi.

— Ty sam, nieszczęsny — zawołał prorokjesteś zabójcą ojca swego Lajosa!

Z początku Oidipus sądził, że Teiresias jest powiernikiem Kreona, który, chcąc zaszkodzić królowi w oczach ludu, bajkę tę wymyślił. Kazał więc uwięzić szwagra, chociaż ten z oburzeniem dowodził swej niewinności.

Opowiedział Oidipus Jokaście, że Teiresias nazwał go zabójcą Lajosa. Jokasta roześmiała się i rzekła:

— Powinno to cię przekonać, że nie należy wierzyć wyroczniom i prorokom. Wyrocznia delficka przepowiedziała Lajosowi, że zginie z ręki syna, tymczasem zabił go na rozstajnej drodze rozbójnik. A tego syna dawno pożarły w lesie na Kitajronie dzikie zwierzęta.

Oidipus, w którego umyśle zaczęły powstawać smutne przypuszczenia, spytał, jak wyglądał Lajos i w jakim był wieku. A gdy Jokasta opowiedziała mu wszystko, zmienił się na twarzy, zadrżał, bo przed oczyma stanął mu krwawy obraz tej walki, w której zabił nieznajomego starca".

— Teiresias nie jest ślepym, widzi on wszystko — zawołał Oidipus i zaczął rozpytywać Jokastę o rozmaite szczegóły, w nadziei, że osłabią one podejrzenie, jakie sam przeciwko sobie powziął. Dowiedział się wówczas, że jedyny świadek zabójstwa Lajosa, stary sługa, któremu udało się uciec, żyje jeszcze, można go więc wezwać, a on da najdokładniejsze objaśnienia.

Oidipus posłał natychmiast po owego sługę.

Wkrótce potem zgłosił się do króla jakiś człowiek, który przybył z Koryntu, i oznajmił, że Polibos umarł i że Oidipusa mianował swoim następcą i spadkobiercą. Wtedy odezwała się drwiąco Jokasta:

— Jakąż wartość mają przepowiednie bogów! Mąż

mój miał być mordercą swego ojca, a oto stary Polibos umarł spokojnie na swojem łożu.

— Królowo — odezwa! się posłaniec — mąż twój nie był rodzonym synem Polibosa, lecz tylko wychowańcem jego. Ja najlepiej wiem o tem, bo kiedym był pasterzem, oddał mi go na wychowanie pewien człowiek, i później dopiero zaniosłem dziecię do króla.

— A kto ci dał niemowlę? — zapytał drżącym szeptem Oidipus, któremu tchu zabrakło w piersiach.

— Sługa Ląjosa — odrzekł zapytany; kiedy zaś wymienił imię sługi, okazało się, że jest to ten sam, który uniknął śmierci w walce z zabójcą Ląjosa i którego właśnie z rozkazu króla poszukiwano.

Teraz wszystko stało się jasnem. Jokasta pobiegła do pałacu i zamknęła się w swej komnacie.

Oidipus z rozpaczą poznał okropną prawdę. Nie pozostało żadnej wątpliwości, gdy sprowadzono starego sługę Ląjosa, który poznał w królu zabójcę swego pana. Wysłaniec z Koryntu również poznał w tym starcu człowieka, który mu niegdyś oddał na wychowanie nowonarodzone dziecię.

Zniewolony groźnym rozkazem Oidipusa, sługa, który z początku zapierał się wszystkiego, wyznał, że chcąc uratować niemowlę od zagłady, oddał je pasterzowi Polibosa.

Głośno łkając, w pół nieprzytomny, pobiegł nieszczęśliwy Oidipus do komnaty Jokasty, ale znalazł drzwi zamknięte. Silnem uderzeniem wyłamał je i ujrzał straszny widok. Na belce nad łóżkiem wisiała Jokasta z potarganymi włosami, z zagasłemi oczami.

W szale rozpaczy wyrwał Oidipus złotą szpilkę z włosów umarłej i ostrym jej końcem wykłuł sobie oczy. Następnie przywołał sługi i kazał, żeby otwarli bramy pałacu i wyprowadzili go, ukazując go ludowi, jako

mordercę Lajosa, jako strasznego zbrodniarza I sprawcę wszystkich nieszczęść ojczyzny.

Ale przeszkodził temu Kreon z litości dla nieszczęśliwego, który za mimowolne zbrodnie strasznie już został ukarany.

Wzruszony tym dowodem przyjaźni, Oidipus oddał Kreonowi wszystkie swoje bogactwa, polecił jego opiece córki i prosił go, żeby zajął się pogrzebem Jokasty.

— Mnie, splamionego podwójną zbrodnią — rzekł do Kreona — wyrzućcie z kraju. Zaprowadźcie mię do lasu na Kjtajronie, abym mógł umrzeć tam, gdzie dawno powinienem był zginąć.

Musiał jednak Oidipus przez czas jakiś pozostać w Tebach, dla załatwienia spraw, które wymagały jego obecności.

Następnie zamierzał iść na wędrówkę po obcych, krajach jako żebrak niewidomy. Lecz postanowienie to, zrobione w chwili uniesienia i rozpaczy, po namyśle wydało mu się okropnem.

Zastanawiając się nad swym smutnym losem, przyszedł do przekonania, że za te zbrodnie, których się bezwiednie dopuścił, był już dostatecznie, może nawet zanadto surowo ukarany śmiercią Jokasty i dobrowolnem oślepieniem. Zdawało mu się, że miałby prawo pozostać w domu i nie narażać się na nędzę i upokorzenie. Prosił więc Kreona, żeby mu pozwolił zostać w Tebach. Ale nowy władca obawiał się tego ślepego, bezsilnego żebraka, bo wiedział, że Oidipus cieszy się miłością ludu. Rozkazał więc nieszczęśliwemu, żeby natychmiast opuścił kraj rodzinny.

Edyp miał czworo dzieci: dwóch synów i dwie córki.

Po stronie króla stanęli obaj synowie Oidipusa — Eteokles i Polinejkes, rozgniewani, że ojciec skarby swoje nie im oddał, lecz Kreonowi.

Opuszczony przez wszystkich, musiał iść biedny ślepiec w świat o kiju żebraczym. Towarzyszyła mu w tej bolesnej wędrówce tylko ukochana córka Antygona, druga córka Ismena została w domu.

Na wszystkie czasy zostanie Antygona wzorem poświęcenia, męstwa i miłości. Łagodna, ale silna, tkliwa, ale śmiała, była najlepszą córką dla nieszczęśliwego ojca, najlepszą siostrą dla niegodnych jej przywiązania braci. Prowadząc ociemniałego ojca, znosiła głód i pragnienie, chłód i słoty, albo znojne skwary; narażała się na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa.

Ten żywot tułaczy trwał lata całe. Mocą charakteru i męstwem w zapasach z losem młoda dziewczyna dorównała najdzielniejszym bohaterom. Nie pamiętając o tem, że jest córką królewską, nie wstydziła się pukać do drzwi domów ludzi obcych i prosić o kawałek chleba dla głodnego ojca.

Tymczasem bracia jej pędzili życie zbytkowne, a dobra, ale słaba Ismena, która pozostała z nimi w Tebach, czasem tylko ośmielała się prosić Kreona, żeby pozwolił nieszczęśliwemu ślepcowi wrócić do kraju.

W tułaczce swej zwiedził Oidipus Delfy i tę samą wyrocznię, która mu taki straszny los przepowiedziała, zapytał: jaki będzie koniec jego życia?

Odpowiedź brzmiała, że dozna wielu jeszcze cierpień, a wyzwolenie z męczarni znajdzie wtedy dopiero, kiedy dojdzie do kraju, gdzie mieszkają boginie, które lud nazywa Eumenidami. One dadzą mu spokojny, ostatni przytułek.

Eumenidami nazywano czasem, głównie w Atenach, trzy siostry Erynnye (Furye). Były one, podobnie jak Mojry, córkami czarnej Nyksy. Chude, zielonosine na twarzy, przerażającej groźnym wyrazem, miały zamiast włosów gadziny, które wiły się naokoło głowy i syczały.

W ręku trzymały bicz, spleciony z wężów i zapaloną pochodnię.

Były Brynnye mścicielkami wszelkich zbrodni. Dobrym ludziom nie szkodziły bynajmniej, ale złych prześladowały niemiłosiernie, pędziły z miejsca na miejsce, nie dawały spokoju w dzień i w nocy, a nieraz nawet po śmierci dręczyły w Tartarze. Równie jak one, mściwą i nieubłaganą była towarzyszka ich Nemezys, która karała wszelkie zbrodnie, popełnione przeciw społeczeństwu.

Jeżeliby te boginie dały Oidipusowi schronienie, to znaczyłoby, że wina jego odkupioną była długiem cierpieniem. Ale gdzie ich szukać, nie wiedział. Pytał się nieraz ludzi o przybytek Erynnyi, nikt mu jednak nie umiał wskazać miejsca ich pobytu, bo świątyń swych nie miały.

Pewnego razu zaszli tułacze do gaju w nieznanej im, pięknej okolicy. Antygona widziała w oddali mury i domy jakiegoś wielkiego miasta. Oidipus usiadł na kamieniu, a córka jego zamierzała udać się do poblizkiej wioski, żeby rozpytać ludzi i poprosić o jałmużnę.

Wtem podszedł do nich jakiś człowiek i krzyknął gniewnie:

— Precz z tego miejsca, stary! To ziemia poświęcona, nogi ludzkie nie powinny stąpać po niej.

A kiedy Oidipus zapytał go: — kraj i komu miejsce to poświęcone? Człowiek ów odpowiedział:

— Miejscowość, w której jesteście, należy do okręgu Kolonos; miasto, które widać w oddali, to sławne Ateny; a gaj ten jest poświęcony boginiom Eumenidom.

Słowa te jak balsam ożywczy podziałały na zbolałą duszę Oidipusa. Doszedł więc do kresu swej wędrówki, swoich męczarni! Zapytał jeszcze, kto rządzi tym krajem?

— Znane ci zapewne — rzekł mieszkaniec Kolonosu — sławne imię wielkiego bohatera Teseusa, który mieszka w Atenach. On jest teraz naszym władcą.

— Zaklinam cię — rzekł Oidipus — idź jak najśpieszniej do Teseusa i poproś go, żeby tu do mnie przybył. Za tę uprzejmość przyrzekam mu wielką nagrodę.

Wieśniak uśmiechnął się, słysząc żebraka, obiecującego nagrodę królowi, ale szlachetna postać ślepego cudzoziemca wywarła na nim wrażenie. Zgodził się więc spełnić jego prośbę i pośpieszył do Kolonosu, ażeby zawiadomić swoich sąsiadów o jakimś tajemniczym przybyszu.

Wkrótce nadbiegli ciekawi wieśniacy i zastali Oidipusa pogrążonego w modlitwie do Eumenid, opiekunek tej miejscowości. Gniewali się oni na cudzoziemca, że się ośmiela przebywać na ziemi poświęconej i rozkazali mu natychmiast miejsce to opuścić.

Zaledwie na gorące błagania Antygony zgodzili się wreszcie, żeby pozostał w gaju do przybycia Teseusa.

Tymczasem zdarzył się nieoczekiwany wypadek. Na spienionym koniu ukazała się młoda dziewica w towarzystwie jednego tylko sługi. Była to Ismena, oddawna poszukująca ojca, o którego pobycie w tych okolicach dowiedziała się od wracających z Delf pielgrzymów.

Udzieliła ona Oidipusowi wiadomości o tem, co zaszło w Tebach. Z początku rządził Kreon, ale później bracia jej upomnieli się o swe prawa Na tronie zasiadł Polinejkes, jako starszy. Eteokles jednak wkrótce podburzył lud, i wypędziwszy brata, zajął jego miejsce. Polinejkes szukał schronienia w Argosie, gdzie poślubił córkę króla Adrastosa, a teraz z teściem i innymi władcami Peloponezu ciągnie z wojskiem na Teby. Lecz według słów wyroczni ten z braci tron posiędzie, który będzie miał ojca przy sobie. Obaj więc pragną pogodzić się z nim i szukają miejsca jego pobytu.

Usłyszawszy to, Oidipus powstał i zawołał:

— Teraz więc, ślepy żebrak, poszukiwany będę i ceniony!

— Tak — odrzekła Ismena — właśnie dlatego przybyłam, żeby cię zawiadomić, iż Kreon z oddziałem zbrojnych przebiega kraje okoliczne i chce cię podstępem lub przemocą sprowadzić napowrót do Teb, bo wtedy zwycięży Eteokles, z którym on trzyma.

— Żaden z nich nie pociągnie mnie na swoją stronę — odezwał się Oidipus — ponieważ w ciężkich chwilach nie okazali mi miłości synowskiej.

Oidipus oznajmił mieszkańcom Kolonosu imię swoje, znane w całej Grecyi, co wielkie sprawiło na nich wrażenie. Przybył niebawem Teseus, powitał przyjaźnie ślepego żebraka, gdyż poznał w nim byłego króla Teb i ofiarował mu gościnność i opiekę.

Znękany starzec podziękował mu i opowiedział, jaki wyrok wydał Apollo, dodał następnie, że Teseus może będzie musiał walczyć o niego z ludźmi, którzy chcą go porwać. Prosił tedy gorąco władcę Aten, żeby go nie wydawał napastnikom.

Teseus przyrzekł bronić go całą siłą swoją.

Istotnie wkrótce pomoc króla okazała się potrzebną. Kreon wykrył schronienie Oidipusa, przedstawił mu się jako poseł od ludu tebańskiego, który prosi dawnego króla o objęcie napowrót rządów, a kiedy Oidipus, czytający w jego myślach, zrozumiał, o co Kreonowi idzie i odmówił mu, Kreon chciał porwać starca gwałtem. Sprzeciwili się temu mieszkańcy Kolonosu, powstała bójka, podczas której napastnicy zdołali uprowadzić Antygonę i Ismenę. Ale Teseus nadbiegł z pomocą, odebrał obie córki Oidipusa, a Kreona wypędził z granic swego kraju.

Niedługo potem zjawił się Polinejkes. Przebieglejszy od brata, nie chciał użyć przemocy, ale stanął przed ojcem jako pokorny, żałujący błędów syn, jako człowiek,

którego smutne, własne doświadczenie przekonało, że był występnym. Płacząc, upadł do nóg ojcu, błagał o przebaczenie, opowiadał o swem wygnaniu i otwarcie powiedział, że idzie z wojskiem na Teby. Namawiał Oidipusa, żeby mu w tej wyprawie towarzyszył, obiecując, po niezawodnem zwycięstwie, oddać mu rządy kraju.

— Nikczemny! — zawołał starzec — płaczesz teraz nad moim losem, na który sam mię skazałeś! Jeżeliby twemu bratu lub tobie było tego potrzeba i gdybym nie miał tych dobrych córek, dawno jużbym nie żył na świecie. Ale niezadługo spełni się nad wami kara bogów. Nie będziesz łupił swego rodzinnego miasta, nie będziesz mordował ziomków swoich. Padniesz, krwią własną zbryzgany, obok twego brata.

W ponurem milczeniu słuchał Polinejkes wyrzutów ojca.

Antygona, która braci serdecznie kochała, zbliżyła się do Polinejkesa i zaczęła prosić, żeby nie szedł na Teby, ale wracał do Argosu.

— Już zapóźno — odrzekł młodzieniec — okryłbym się śmiesznością na całe życie w oczach mych przyjaciół.

I wyrwawszy się z objęć siostry, odszedł z pochyloną głową, przeczuwając swój los smutny.

Spotkanie z synem było ostatniem wydarzeniem w życiu Oidipusa.

Pewnego dnia chmury zaćmiły słońce, zerwała się straszna burza. Zeus potrząsał swoją "aigidą" i ciskał pioruny (). Oidipus usłyszył w tych gromach głos boga podziemi, który go wzywał do swego państwa. Natychmiast więc posłał po Teseusa.

Król wkrótce przybył. Oidipus prosił go, żeby udał się wraz z nim na miejsce, gdzie chce być pochowany.

() Kiedy grzmiało Grecy mówili, że Zeus potrząsa swoją tarczą (ajgidąegidą).

— Ty jeden tylko — rzekł — powinieneś wiedzieć o tem, a tajemnicę powierzysz swemu następcy, bo dopóki ciało moje spoczywać będzie w ziemi ateńskiej, mieszkańcy jej mogą nieobawiać się wrogów. To jest dar, który w zamian za gościnność wam ofiaruję.

Po tej przemowie wstał rzeźko, wezwał córki i Teseusa, żeby szli za nim. Niewidomy starzec jakby odzyskał wzrok, śmiało posuwał się naprzód bez kija, zapuszczając się coraz dalej w cienisty, tajemniczy las Eumenid.

W głębi lasu była jaskinia, na którą lud wskazywał, jako na jedno z wejść do świata podziemnego. Niedaleko od niej usiadł Oidipus pod drzewem, umył się czystą wodą z poblizkiego źródła i wdział królewskie szaty, które Antygona troskliwie przechowywała. Zaledwie się ubrał, gdy w głębi pieczary rozległ się straszny grzmot. Było to wezwanie, żeby śpieszył do Hadesa.

Drżąc i płacząc, pożegnały biedne córki ojca, który starał się pocieszyć je i uspokoić.

Wtem zabrzmiał znowu głos donośny:

— Dlaczego się ociągasz? Chodź do mnie natychmiast !

Oidipus polecił córki opiece króla Aten i rozkazał im, oraz wszystkim obecnym, z wyjątkiem Teseusa, żeby odeszli, nie oglądając się wcale.

Kiedy po upływie pewnego czasu Antygona i Ismena powróciły na to samo miejsce, Oidipusa już nie było. Teseus stał przy wejściu do jaskini, głęboko zadumany

i trzymał rękę przy oczach, jakby się wpatrywał w coś niezwykłego. Potem podniósł ręce do góry, widocznie modlił się do bogów olimpijskich (), nakoniec upadł twarzą na ziemię dla okazania im czci.

() Grecy, modląc się do bóstw olimpijskich, wznosili ręce do góry, opuszczali je zaś na dół, kiedy błagali bóstw podziemnych. Skła

Cicho było dokoła, nawet liście nie szeleściły na drzewach. Córki były teraz pewne, że ojciec ich spokojnie i bez cierpień przeszedł do krainy cieniów.

Po chwili podszedł Teseus do płaczących córek Oidipusa. Ofiarował im gościnność i opiekę.

Ale Antygona nie chciała zostać u przyjaciela ojcowskiego: święty obowiązek wzywał ją do Teb, pragnęła bowiem zawiadomić braci o grożącem im nieszczęściu, jeżeli nie zaprzestaną zbrodniczej walki. Ismena towarzyszyła dzielnej siostrze.

dając ofiary bóstwom, przebywającym na ziemi, oraz bogom morskim, wyciągali ręce przed siebie. Nieraz podczas modlitwy, która zawsze byla prośbą, do bogów lub dziękczynieniem, padali na ziemię, przyklękali i opuszczali głowę na piersi.

VII.

SIEDMIU KRÓLÓW POD TEBAMI.

Przekleństwo rzucone przez Oidipusa na głowy niewdzięcznych synów, spełniło się wkrótce. Polinejkes zebrał w Argosie liczną drużynę wojowników, z którą miał nadzieję zdobyć tron ojcowski. Oprócz tego przyprowadzili mu posiłki: teść jego Adrastos, drugi zięć Adrastosa Tydeus, brat Dejaneiry, także wygnaniec ze swej ojczyzny, Kalidonu, Kapaneus, siostrzeniec Adrastosa, Hippomedon i Partenopajos bracia króla Argosu, wreszcie szwagier jego Amfiaraos.

Ten ostatni nie chciał należeć do wyprawy, ponieważ będąc prorokiem, wiedział, że wojna przyjmie nieszczęśliwy dla nich obrót. Ukrywał się więc w schronieniu, o którem wiedziała tylko żona jego Erifyla. Lecz Polinejkes przekupił chciwą kobietę, dając jej piękny na

szyjnik i szatę, które niegdyś Afrodyta darowała matce jego rodu, Harmonie, i Erifyla zdradziła miejsce pobytu swego męża. Amfiaraos, wbrew woli, musiał tedy iść na wojnę, ale przed opuszczeniem domu kazał synowi Alkmajonowi przysiądz, że w razie śmierci ojca, ukarze matkę za przeniewierstwo.

Wkrótce siedem zbrojnych hufców wyruszyło przeciw Tebom. Droga szła przez okolice pozbawione wody, i pragnienie dokuczało ludziom i koniom. Adrastos i towarzysze jego napróżno szukali źródła w lesie, gdy niespodziewanie spotkali piękną, chociaż już niezbyt młodą kobietę z dzieckiem na ręku. Wojownicy zrazu wzięli ją za Dryadę (nimfę leśną); ale z rozmowy okazało się, że jest to Hypsypyle, królowa Amazonek na wyspie Lemnos, która niegdyś gościnnie podejmowała Argonautów. Rozbójnicy morscy wzięli ją do niewoli i sprzedali Likurgosowi, królowi Nemei, a ten kazał jej być piastunką syna swego Ofeltesa. Kiedy Adrastos poprosił ją o wskazanie źródła, Hypsypyle położyła dziecko na trawie i poszła naprzód. Niedaleko szumiał zdrój świeżej wody tak obfity, że całe wojsko mogło ugasić pragnienie.

Pełni wdzięczności, Adrastos i inni wodzowie odprowadzili królowę niewolnicę do miejsca, gdzie zostawiła dziecko. Lecz przerażenie ogarnęło wszystkich, gdy dziecka nie znaleźli, a trawa była krwią zbroczona. Opodal pod drzewem spostrzegli ogromnego węża, widocznie odpoczywającego po świeżej, obfitej uczcie, a obok niego ogryzione kości małego Ofeltesa.

Hypsypyle płakała i wyrywała sobie włosy z głowy. Hippomedon rzucił się na węża, przywalił go ogromnym kamieniem, żeby się nie mógł zwinąć, a następnie wsadził mu w paszczę oszczep i zakłuł go na śmierć.

Tymczasem pozostali wodzowie zebrali kości Ofeltesa, pochowali je, i na cześć zmarłego kazali urządzić

żołnierzom wyścig zbrojny. Taki był początek słynnych. później "igrzysk nemejskich" ()

Eurydike, matka Ofeltesa, wtrąciła nieszczęsną piastunkę do więzienia i zapewnie ukarałaby ją śmiercią, gdyby synowie Hypsypyli, którzy oddawna jej poszukiwali, nie oswobodzili swej rodzicielki.

Ani przepowiednia Amfiaraosa, że śmierć Ofeltesa jest złą wróżbą, ani przekleństwo, które Oidipus rzucił na Polinejkesa, nie powstrzymało uczestników wyprawy.. Nakoniec po wielu trudach stanęli pod murami "siedmiobramnych" Teb, nazywanych tak dla odróżnienia od "stubramnych" Teb egipskich.

Miasto było obwarowane, Eteokles i Kreon przygotowali wszystkie środki obrony i zachęcali mieszkańców do mężnego oporu. Przy każdej bramie postawiono oddział starych żołnierzy. Przed rozpoczęciem wałki Kreon wezwał do siebie starego Teiresiasa i zapytał go, jaki będzie obrót wojny. Prorok smutnym głosem odpowiedział:

— Nic dobrego nie widzą oczy mojej duszy. Synowie Oidipusa ściągnęli na siebie przekleństwo ojca i obaj zginąć muszą. Ale miasto można jeszcze ocalić. Środek ocalenia jest wszakże tak dla ciebie przykry, że wolę o nim zamilczeć.

Kreon nie dał spokoju starcowi, dopóki Teiresiasnie zaczął znowu mówić:

— Dobrze więc, słuchaj mię, Kreonie! Miasto może być ocalone pod warunkiem, że najmłodszy z posiewu

() Oprócz igrzysk olimpijskich, pierwszy raz urządzonych jakoby przez Heraklesa, a później co cztery lata powtarzanych na cześć Zeusa, o których wyżej wspominaliśmy — były jeszcze w Grecyi igrzyska: pytyjskie na cześć Apollona. istmijskie na międzymorzu korynckiem, na cześć Posejdona i nemejskie. Igrzyska olimpijskie były najsłynniejsze.

"zębów smoczych" zginie dobrowolnie (). Kiedy ten poświęci życie swoje w ofierze bogom przy tem samem źródle, przy którem smok był zabity, kiedy krwią swoją napoi ziemię — wtedy odniesiemy zwycięstwo. Najmłodszy z potomstwa towarzyszów Kadmosa musi zginąć, jeżeli chcecie odwrócić grożące Tebom niebezpieczeństwo.

— Więc mój syn najukochańszy Menoikeus miałby umrzeć dla wybawienia ojczyzny? — zawołał Kreon, ściskając chłopca obok stojącego. — Nie, nigdy nie pozwolę go poświęcić! Uciekaj stąd, mój synu, jak możesz najdalej: do Delfów, do Tesprotyi, do świętego gaju w Dodonie i oddaj się pod opiekę wyroczni, tam będziesz bezpiecznym. Droga nie jest zbyt daleką i trudną, uciekaj więc, mój synu!

— Uspokój się, ojcze — rzekł chłopiec z wesołem obliczem wyruszę jak najrychlej i wybiorę najkrótszą prostą drogę.

Szlachetny chłopiec wybrał już drogę dla siebie: pośpieszył na wał miejski, tam ofiarował życie swe bogom za ocalenie kraju, potem wbił sobie nóż w gardło i brocząc obficie krwią, stoczył się na skały, otaczające u podnóża murów źródło Dirke.

Nie miał Kreon czasu na opłakiwanie dzielnego syna, ale wierząc wyroczni, że tą ofiarą Teby okupiły zwycięztwo, urządził zaraz obronę, bo oblegający rozpoczęli atak na miasto. Przed każdą z siedmiu bram rozłożyło się obozem jedno z siedmiu wojsk nieprzyjacielskich; dlatego i Kreon rozdzielił swoją załogę na siedm

() Kadmos, założyciel Teb, zasiał zęby zabitego przy źródle Dirke smoka. Z posiewu tego wyrośli pierwsi mieszkańcy Teb, których potomków z tego powodu nazywano "zębami smoka", albo "synami zębów smoczych". Ród królewski pochodził' w prostej linii od Kadmosa, pięć zaś najznakomitszych rodów, w tej liczbie ród Kreona, od owych "zębów".

oddziałów, przy każdej bramie po jednym. Zrazu posypały się z proc kamienie, następnie strzały i groty. Dwa natarcia szczęśliwie odparli Tebanie i niejeden napastnik, który wdarł się na mur miejski, zginął. Partenopajosowi udało się dotrzeć z hufcem swoim pod samą bramę. Żołnierze jego wypuścili grad pocisków i zaczęli podkładać ogień pod wrota. Wówczas tebańczyk Peryklimenos wyrwał z muru olbrzymi kamień i ugodził nim śmiertelnie wodza napastników, którzy natychmiast pierzchnęli. Tydeus skoczył do innej bramy i byłby wdarł się do miasta, gdyby nie nadbiegł Eteokles, który zagrzał swoich do nowej walki.

Ale najgroźniejszym dla oblężonego miasta był silny Kapaneus. Jako godło miał na tarczy wymalowanego olbrzyma, który na barkach dźwiga całe miasto. Drwiąc, wołał zuchwały król, że sam Zeus nie przeszkodzi mu zrównać Teb z ziemią i kazał przystawić do muru długą drabinę. Już stał na najwyższym szczeblu, już podniósł nogę, żeby postawić ją na murze, kiedy nagle na pogodnem niebie błysnęło, rozległ się straszny grzmot, a ciało Kapaneusa poszarpane i skrwawione spadło na ziemię. Zeus sam cisnął piorun i zabił pyszałka.

Wtedy Adrastos, przerażony tym nadzwyczajnym wypadkiem, nakazał odwrót. Ośmieleni Tebanie otwarli bramy i puścili się konno i na wozach w pogoń za nieprzyjacielem.

Niedługo jednak trwała walka w polu, bo obie strony były jednakowo po tylu wysiłkach wyczerpane.

Dlatego też chętnie zgodzili się oblężeni na propozycyę Eteoklesa. Nazajutrz po walce stanął on na murze i przez herolda zapytał oblegających:

— Dlaczego, mieszkańcy Argosu, ponosicie tyle ofiar, tyle krwi wylewacie, chcąc zdobyć tron dla Polinejkesa? Dlaczego Tebanie mają poświęcać się za mnie?

Słuszniej będzie, gdy ja i brat rozstrzygniemy sprawę pomiędzy sobą. Jeżeli w pojedynku ja zwyciężę, wtedy pozwólcie mi spokojnie panować w Tebach. Jeżeli zwycięży Polinejkes, posadźcie go na tronie, a sami wracajcie do ojczyzny.

Wystąpił wtedy Polinejkes i oświadczył, że gotów jest zmierzyć się z bratem. Oba wojska uszykowały się: jedno na murach, drugie w polu i złożyły bogom ofiary błagalne o pomyślność swych wodzów. Eteokles błagał o pomoc Ateny, opiekunki Teb, a Polinejkes — Hery, opiekunki Argosu.

Chrapliwe dźwięki trąb wezwały braci do walki. Obaj cisnęli wzajemnie na siebie oszczepy: Polinejkes ranił Eteoklesa w nogę, a ten brata w ramię. Wówczas chwycili krótkie miecze i starli się gwałtownie z sobą; po chwili Polinejkes śmiertelnie ranny leżał na ziemi. Eteokles schylił się, aby według ówczesnego zwyczaju odebrać kosztowny oręż zwyciężonemu, ale ten miał jeszcze tyle siły, że pchnął mieczem brata, który padł bez jęku, jak snop, i wyzionął ducha.

Antygona, z niewysłowioną boleścią i niepokojem śledząca przebieg walki, przybiegła teraz z płaczem do braci. Na jej ręku skonał Polinejkes, wyraziwszy przed śmiercią żal, że zabił brata. Prosił siostrę, żeby pochowała go w ziemi rodzinnej.

Spełniło się przekleństwo Oidipusa, ale zgon braci nie zażegnał walki. Obie strony przypisywały zwycięstwo swemu wodzowi. Tebanie byli uzbrojeni i gotowi do boju, Argijczycy zaś nie, bo sądzili, że pojedynek wodzów spór rozstrzygnie. Łatwo więc było przewidzieć koniec bitwy. Wieczorem tegoż dnia nie było ani jednego nieprzyjaciela pod murami Teb, wszyscy wyginęli albo poszli w rozsypkę. Z wodzów uszedł cało tylko Adrastos; Hippomedon i Tydeus polegli.

Dziwny był los pobożnego proroka Amfiaraosa. Ścigany przez dzielnego Peryklimenosa rzucił się z wozem do głębokiej rzeki, ale Tebanie skoczyli za nim. Nie chciał jednak Zeus oddać bogobojnego męża w ręce wrogów, spuścił więc piorun, który rozwarł ziemię. W tę szczelinę wpadł Amfiaraos z koniem i wozem i dostał się do świata podziemnego.

Po śmierci synów Oidipusa, na tronie tebańskini zasiadł znowu Kreon. Kazał on pochować ciało Eteoklesa z całą okazałością, zaś trupa Polinejkesa, jako wroga ojczyzny, zostawić na polu na pastwę psom i ptakom drapieżnym (). Surowa kara groziła temu, ktoby ośmielił się go pochować. Straż miała pilnować zwłok z oddali.

Ale kochająca siostra Antygona nie ulękła się kary. Pomimo błagań lękliwej Ismeny poszła w nocy w pole, własnemi rękami wykopała grób dla brata i pochowała jego zwłoki.

Nazajutrz jeden ze strażników blady i drżący przybiegł do Kreona z wiadomością, że nieznana ręka pogrzebała w nocy Polinejkesa. Kreon zagroził strażnikom szubienicą, jeżeli nie wykryją winowajcy i kazał wykopać zwłoki. Ale po południu, gdy zerwała się silna burza, strażnicy, którzy czuwali w ukryciu, spostrzegli jakąś kobietę, zbliżającą się do trupa. Natychmiast przybiegli do niej, związali ją i zaprowadzili do króla. Była to Antygona.

() Była to straszna kara, bo człowiek niepogrzebany nie mogł, według wierzeń greckich, zaznać pokoju po śmierci. Dlatego po bitwie strona przegrywająca wykupywała swoich poległych. Pewnego razu Ateńczycy skazali na śmierć zwycięskich wodzów, którzy z powodu burzy nie odszukali trupów swoich żołnierzy, poległych w bitwie morskiej.

Dumnie i śmiało stanęła przed groźnym władcą tebańskim, który był jej wujem i przyszłym świekrem, gdyż miała zaślubić syna jego Haimona. Przyznała się do swego czynu, ale nie przyznała do winy.

— Nie ludzkich, ale boskich rozkazów powinnam słuchać; nie postanowień królewskich, ale świętych praw niepisanych, które nakazują mi pochować brata.

Rozgniewany Kreon zagroził jej śmiercią, ale Antygona odrzekła, że nie lęka się zgonu, że hańba nie na nią spadnie, bo wszyscy mieszkańcy Teb w głębi serca przyznają, że spełniła święty obowiązek; jeżeli zaś milczą, to jedynie z obawy przed królem.

Kreon kazał nieszczęśliwą buntownicę wtrącić do więzienia.

Ismena, uniesiona szlachetnością ukochanej siostry i pragnąc los jej podzielić, oskarżyła się sama o współudział w pogrzebaniu brata. Zaprzeczyła temu Antygona, lecz podejrzliwy Kreon kazał uwięzić obie siostry.

Haimon, dowiedziawszy się, że schwytano i uwięziono jego narzeczoną, przybiegł do ojca i wyrzucał mu okrucieństwo, zapewniając, że wszyscy mieszkańcy Teb oświadczają się za skazanemi. Doprowadzony do wściekłości Kreon krzyknął, że każe Antygonę żywcem zamurować w podziemiu.

Syn, z rozpaczą w sercu, wybiegł i przez kilka dni do domu nie wracał.

Niewinność Ismeny prędko wyszła na jaw, Antygonę zaś zaprowadzono do wykutej w skale groty i tam zamurowano.

Wtedy stary Teiresias, niewołany, stanął przed królem i oznajmił mu, że powinien zaniechać zemsty, jeżeli nie chce ściągnąć na siebie gniewu bogów. Ale rady starca taki sam miały skutek, jak prośby Haimona i Ismeny. Kreon w gniewie zelżył proroka, nazywając go

łgarzem i sprzymierzeńcem wrogów królewskich. Wówczas oburzony Teiresias zawołał:

— Dowiedz się więc, zaślepieńcze, że za jedną głowę zapłacisz dwiema z własnej twej rodziny, ponieważ dopuściłeś się dwóch zbrodni, nie oddając zmarłego Hadesowi i pozbawiając życia niewinną ofiarę.

Starzec wyszedł, ale przepowiednia jego złamała upór Kreona. Wezwał na radę najstarszych i najpoważniejszych obywateli, a gdy ci oświadczyli się za pogrzebaniem Polinejkesa i uwolnieniem Antygony, sam król poszedł na pole i kazał pochować zwłoki. Następnie z licznym orszakiem udał się do więzienia Antygony, żeby jej przywrócić wolność. Prędko rozwalono świeży mur, ale ułaskawienie przybyło zapóźno. Antygona powiesiła się na swoim pasie. U nóg jej leżał trup Haimona, który widząc niezłomny opór ojca, zakradł się do groty jeszcze przed wprowadzeniem tam skazanej, a później, po jej śmierci, przebił się nożem.

Wieść o tym podwójnym skonie rozeszła się nadzwyczaj szybko po mieście. Dowiedziała się o śmierci Haimona matka jego Eurydike, nieutulona jeszcze w żalu po Menoikeusie, i w rozpaczy odebrała sobie życie.Śmierć żony i syna zgnębiła Kreona. Podania nie mówią o dalszem jego życiu, nie mogło ono jednak być Szczęśliwem i zaszczytnem. Nie wiemy nic także o losach Ismeny, pogrążonej w smutku po stracie ukochanej siostry i braci.

Eteokles i Polinejkes zostawili synów. Syn Polinejkesa, Tersander, w dziesięć lat po śmierci ojca podburzył znowu Argijczyków do walki z Tebami, chcąc pomścić tych, którzy tam polegli.

Była to tak zwana wojna epigonów (potomków), gdyż brali w niej udział synowie owych siedmiu wodzów, którzy wszyscy, z wyjątkiem Adrastosa, zginęli. Dowodził wojskami epigonów Alkmajon, syn Amfiaraosa.

Epigoni byli szczęśliwsi w walce. Zaraz w pierwszej bitwie poległ wódz tebański Laodamas, jedyny syn Eteoklesa. Oblężeni stracili odwagę i za radą Teiresiasa postanowili opuścić miasto w nocy. Prorok Teiresias umarł podczas ucieczki. Córka jego Manto wpadła w ręce zwycięzców. Epigonowie poświęcili ją bogom jako kapłankę świątyni Apollona w Delfach.

Manto była później nauczycielką sławnego piewcy Homera, któremu przypisywali Grecy dwa znakomite do dziś dnia utwory: o gniewie Achilleusa i o powrocie do ojczyzny Odysseusa. O treści tych pieśni powiemy w następnych rozdziałach.

VIII.

WOJNA TROJAŃSKA.

W północnej części Azyi Mniejszej, nad Helespontem i morzem Egejskiem leżała kraina Troada z wysoką górą Ida; w żyznej dolinie znajdowało się wspaniałe miasto z wysokim warownym grodem. Miasto nazywano Troją, od imienia Troia, założyciela tego miasta, wnuka Dardana. Syn Troia, Ilos, wybudował tuż nad Troją gród obronny zwany Ilionem (). W zamku znajdował się wysoki na trzy łokcie posąg PallasAteny, zwany Palladion. Mówiono, że spadł z nieba i dopóki będzie w murach grodu, nieprzyjaciel go nie zdobędzie. Panował w Troi Priamos, syn owego Laomedona, którego Herakles pokonał i zabił (). Małżonka Priamosa nazywała się He

() nazywają go także Pergamos.

() p. str. .

kabe (Hekuba). Najstarszym ich synem był mężny i szlachetny Hektor. Przed przyjściem na świat drugiego syna, śniło się Hekabie narodzenie rozżarzonej głowni, od której zapaliła się i zgorzała cała Troja. Wieszczbiarze objaśnili znaczenie tego snu jako zapowiedź, że drugi syn zgotuje zgubę ojczyźnie. Przerażony Priamos kazał tego nowonarodzonego syna porzucić w lesie; ale niewolnik, zamiast spełnić to polecenie, przyjął dziecię za swoje i wychował je na pięknego młodzieńca.

Parys, nazwany tak od imienia swego opiekuna, wyrósł między pasterzami, pilnującymi trzód królewskich na górze Ida.

Już w młodzieńczym wieku odznaczył się siłą i odwagą w walkach z dzikiemi zwierzętami i rozbójnikami. Towarzysze nazywali go Aleksander, co znaczy "obrona (szaniec) mężów".

W owym czasie odbyło się w Grecyi wspaniałe wesele. Tetis, córka boga morskiego Nereusa, wyszła za Peleusa, sławnego bohatera, panującego we Ftyi, w krainie Tessalskiej, przyjaciela Heraklesa. Na weselu jej byli wszyscy bogowie i boginie. Zapomniano tylko, czy też nie chciano zaprosić złośliwej Brydy, bogini niezgody. Ale zjawiła się ona sama, chociaż nieproszona, i rzuciła pomiędzy boginie złote jabłko z napisem: "najpiękniejszej". Jabłko dało powód do zawziętej kłótni, bo każda uważała siebie za najpiękniejszą. Ostatecznie inne boginie ustąpiły, ty lico trzy najznakomitsze — Hera, Atenę i Afrodite — wciąż się spierały i oddały sprawę na sąd Zeusa.

Król bogów był w niemałym kłopocie. Znał on przykry charakter swej małżonki i wiedział, że jeżeli nie przyzna jej pierwszeństwa, nie będzie miał chwili spokoju. Jeżeli zaś odda jabłko Herze, inne boginie oskarżą go o stronność. Na swoje szczęście przypomniał sobie pięknego pasterza, którego niedawno widział na górze

Ida, wskazał go więc zwaśnionym boginiom, jako bezstronnego sędziego. Natychmiast potem wysłał syna swego, sprytnego Hermesa, żeby pasterza uprzedził.

Hermes był bogiem przemysłu, a raczej wszelkiej przemyślności, opiekunem kupców, podróżnych i złodziei.

Charakter Hermesa już się zarysował w dzieciństwie.

W parę dni po urodzeniu, kiedy matka jego zasnęła, maleńki bóg po cichu wylazł z pieluszek, które zręcznie rozwiązał, i puścił się w świat.. Znalazłszy skorupę żółwią, naciągnął na nią struny i sporządził sobie instrument muzyczny. Brząkając sobie na tej "kitarze" (cytrze), ruszył dalej, i napotkał wkrótce stado, należące do brata jego Apollona. Zabrał ze stada pięćdziesiąt najładniejszych sztuk bydła, przywiązał im do ogonów i nóg wiązki słomy i chróstu, któremi, idąc, zacierały swe ślady, i zdobycz ukrył; poczem wlazł napowrót w pieluszki i położył się obok matki.

Apollo odnalazł jednak sprawcę kradzieży i oskarżył go przed Zeusem, który śmiał się z chytrych wykrętów swego najmłodszego synka, ale kazał mu zwrócić bydło bratu.

Dorósłszy, Hermes był używany przez bogów, a zwłaszcza przez Zeusa, jako poseł. I teraz więc, spełniając polecenie, stanął przed Parysem w swej zwykłej postaci: w kapeluszu, ozdobionym skrzydłami, z laską, około której wiły się dwa węże.

Po tych godłach i po skrzydlatych piętach poznał pasterz boskiego posłańca i przeląkł się, bo Hermes odprowadzał też umarłych do państwa Hadesa. Ale bóg uspokoił młodziana, oznajmując mu, o co idzie.

Zaledwie znikł Hermes, zjawiły się trzy boginie z fatalnem jabłkiem. Długo wahał się Parys wobec tylu czarownych wdzięków. Ażeby go skłonić do rychlejszego sądu i życzliwość jego pozyskać, Hera przyrzekła mu władzę i sławę, Atenę — mądrość i siłę, Afrodite zaś — najpiękniejszą kobietę na ziemi za żonę.

Te obietnice rozstrzygnęły. Pasterz olśniony pięknością bogiń, oddał jabłko tej z nich, która mu piękną żonę przyrzekła.

Hera i Atenę, obrażone, zaprzysięgły mu zemstę i postanowiły zgubić państwo trojańskie, Pryama i jego ród.

Wkrótce potem Parys przybył na dwór królewski i z powodzeniem przyjął udział w igrzyskach, które się tam właśnie odbywały: nieznany nikomu pasterz został zwycięzcą innych synów królewskich. Córka Priamosa Kassandra, którą Apollon obdarzył zdolnością odgadywania tajemnic i przyszłości — poznała w nim brata.

Ucieszeni widokiem pięknego młodzieńca, rodzice zapomnieli o złowróżbnej przepowiedni i uznali go za syna.

Niebawem zdarzyła się sposobność zyskania ślicznej żony. Siostra Priamosa, Hesyone, była wzięta do niewoli przez Heraklesa, gdy Troję zdobywał. Bohater darował tę zdobycz swemu przyjacielowi Telamonowi, który swą niewolnicę poślubił. Stary Pryam zatęsknił wreszcie do siostry, już wtedy owdowiałej, i wysłał po nią potężną flotę pod dowództwem Parysa, chociaż brat jego prorok Helenos wróżył, że podróż ta będzie przyczyną wielkiego nieszczęścia.

Po drodze flota zatrzymała się u brzegów wyspy Kytery, gdzie była sławna świątynia Afrodity.

Tam zobaczył Parys piękną Helenę, żonę króla Sparty Menelaosa, i zachwycony jej wdziękami, zażądał od bogini, ażeby spełniła daną mu obietnicę. Afrodite zatarła w sercu Heleny pamięć o Menelaosie, podówczas nieobecnym, przez co dopomogła Parysowi, i królewicz trojański, porwawszy Helenę, uwiózł ją do swego kraju.

Parys i Helena.

W drodze Nereus, bóg morza, przestrzegał i zapowiadał karę bogów, ale młodzi ludzie lekceważyli jego słowa.

Tindaros, przybrany ojciec Heleny, o której rękę przedtem ubiegali się prawie wszyscy młodzi królowie greccy, obawiając się, że odrzuceni mścić się będą na szczęśliwym wybrańcu, kazał im przysiądz, że przyszłemu

mężowi córki nietylko żadnej krzywdy nie zrobią, ale w każdem nieszczęściu pomoc mu dadzą.

Ponieważ nikt jeszcze nie był wtedy wybranym, wszyscy chętnie przysięgli. Wtedy Menelaos został szczęśliwym wybrańcem i poślubił Helenę.

Kiedy więc teraz Menelaos dowiedział się o porwaniu żony, przypomniał królom dawną przysięgę i wezwał ich. do wspólnej wyprawy na Troję.

Na czele wyprawy stanął starszy brat tego, Agamemnon, potężny król złotodajnej Mikeny.

Menelaosa i Agamemnona zwano Atrydami, t. j. synami Atreusa. Byli oni prawnukami sławnego Tantalosa, którego imię i dzisiaj często bywa powtarzane ("cierpi męki Tantala"). Ów Tantalos miał takie łaski u bogów, że z nim, jak z przyjacielem obcowali.

Wbiło go to w dumę i postanowił wystawić ich na próbę. Zamordował własnego syna Pelopsa i ciało jego jako pieczyste przyrządził. Ale żaden z bogów, zaproszonych na ucztę, nie tknął tej potrawy. Zeus kazał Hermesowi ciało Pelopsa ugotować i ożywił je, Tantalosa zaś strącił do Tartaru i wyznaczył mu okropną karę.

Skazaniec stoi w krynicy czystej wody, nad którą zwieszają się gałęzie drzew obciążone owocami. Gdy Tantalos nachyli usta, żeby ugasić pragnienie, woda nagle odpływa, gdy chce zerwać owoc, gałęzie odskakują w górę.

Wskrzeszony Pelops został władzcą wielu krajów w tej części Grecyi, którą od jego imienia Peloponezem nazwano.

Miał on dwóch synów, Atreusa i Tyestesa, którzy splamili się Strasznemi zbrodniami.

Tyestes, wygnany przez brata, porwał skrycie małego synka Atreusa i wychował go w dzikiej nienawiści ku rodzonemu ojcu. Kiedy zaś chłopiec wyrósł na mło

dzieńca, posłał go Tyestes do Mikeny, żeby Atreusa zabił. Zamach, się nie udał i ojciec nieświadomie skazał własnego syna na straszne męczarnie. Dowiedziawszy się później o podstępie Tyestesa, Atreus pozornie pogodził się z bratem i pewnego razu zaprosił go na ucztę.

Gdy wstawali od stołu, Atreus oznajmił bratu, że pieczyste, które mu smakowało, przyrządzone było z ciał jego dzieci. Helios, bóg słońca, nie mógł patrzeć na tak straszną zbrodnię i odwrócił swe oblicze. Synowie Atreusa i Tyestesa pałali ku sobie nienawiścią, która była powodem wielu nieszczęść i zbrodni.

Wszyscy wezwani królowie stawili się chętnie, z wyjątkiem dwóch: Odysseusa, zwanego też Ulissesem, króla Itaki i Aehilleusa, syna Peleusowego. Odysseus nie chciał opuścić niedawno zaślubionej żony Penelopy i maleńkiego synka Telemaehosa. Wysłano umyślnie po niego chytrego króla Palamedesa. Wobec posła udawał Odysseus obłąkanego: zaprzągł do pługa oślicę i wołu, a w skiby rzucał zamiast zboża bryłki soli. Ale Palamedes nie dał się oszukać i wziąwszy małego Telemaehosa położył go przed pługiem. Ojciec natychmiast powstrzymał pług i w ten sposób wykazał przytomność umysłu. Musiał więc Odysseus przyłączyć się do wyprawy, lecz poprzysiągł zemstę Palamedesowi.

Achilleus był synem bohatera Peleusa i Tetidy, na których weselu właśnie Eris, bogini niezgody, rzuciła między towarzyszki jabłko.

Zaraz po urodzeniu syna, Tetis wykąpała go w Styksie, ażeby zabezpieczyć ciało od ran. Tylko w piętę, za którą trzymała go matka w kąpieli, mógł być Achilleus zraniony. Ponieważ wyrocznia przepowiedziała, że syn Peleusa zginie w bitwie na obcej ziemi, Tetis wychowywała chłopca razem z dziewczynami i kazała mu nosić suknie kobiece, a później wysłała go na wyspę

Skyros, gdzie młody Achilleus przebywał z córkami króla Likomedesa w "ginaikionie" ().

Kapłan i wróżbita Kalchas oświadczył, że bez Achilleusa Troja nie może być zdobytą, wysłano więc Ulissesa, żeby odszukał i sprowadził koniecznie przebranego za dziewczynę młodzieńca. Wiedział Ulisses, że Achilleusznajduje się na dworze Likomedesa, ale nie mógł go poznać, dopóki nie wpadł na szczęśliwy pomysł. Przebrany za kupca rozłożył w sali towary: różne świecidełka, i broń. Wszystkie dziewczęta oglądały błyskotki, tylko Achilleus z żywą radością pochwycił oręż. Wtem nagle na podwórzu zabrzmiała pobudka wojenna. Przerażone

() Gyneceum — część domu, przeznaczona dla kobiet.

dziewczęta uciekły, Achilleus zaś z mieczem w dłoni skoczył ku drzwiom. Nie ulegało wątpliwości, że on jest synem Peleusa. Namówiony przez Ulissesa, młodzian zrzucił suknie kobiece i wraz ze starym nauczycielem swoim Foinixem stanął w szeregach wojowników.

Wodzem naczelnym mianowano Agamemnona, który rozkazał, żeby wojska zbierały się w przystani Aulis, naprzeciw wyspy Bubei. Tam zgromadziły się wkrótce liczne i dzielne drużyny, pod wodzą takich wojowników, jak Ajaks (Ajax), syn Telamona z Salaminy, brat jego przyrodni Teukros; drugi Ajaks Lokryjczyk; stary Nestor, król Pylosu, słynący z doświadczenia i mądrych rad, Filoktetes z Meliboi, któremu Herakles dał swój łuk i strzały; Patroklos z Eginy, serdeczny przyjaciel Achilleusa; Idomeneus, król Krety; Dyomedes, królewicz z Argosu i wielu innych, poprzednio już wymienionych. Połączeni Grecy nazywali się Danajami, Achajami albo Argijczykami, najwięcej bowiem wojowników i wodzów było z Argolidy. Około statków stało na kotwicy w zatoce aulijskiej, a na każdym statku znajdowało się przynajmniej pałających żądzą walki wojowników.

Długo czekano pomyślnego wiatru, gdyż Artemis, rozgniewana na wodza wyprawy, który w poświęconym tej bogini gaju zabił łanię, zesłała ciszę morską. Zapytany o radę Kalchas oświadczył, że dla przebłagania Artemidy musi Agamemnon poświęcić jej w ofierze córkę swą Ifigeneję. Król nie chciał usłuchać woli bogów, ale Menelaos i inni znaczni Grecy tak na niego nastawali, że w końcu uległ im i zgodził się na ofiarę. Pod pozorem, zaślubin Ifigenei z Achilleusem sprowadzono ją z matką Klitaimestrą (Klitemnestrą) do obozu. Odważna Ifigeneja, dowiedziawszy się o woli bogów i opłakawszy los swój nieszczęśliwy, spokojnie podeszła do ołtarza,. przy którym stał z nożem Kalchas. Odrzuciła pomoc

Achilleusa, mimowolnego współsprawcy jej nieszczęścia, gotowego teraz stanąć w jej obronie.

Ale Artemis ulitowała się nad młodą dziewicą. Ifigeneja zniknęła nagle w gęstym obłoku, który bogini na ołtarz spuściła, a zdumiony kapłan ujrzał obok siebie łanię, którą też zabił na ofiarę. Ocalona cudownie Ifigeneja została główną kapłanką Artemidy, w dalekiej Taurydzie; Artemis odbierała tam cześć w gaju świętym i w świątyni ku jej czci wystawionej.

Gdy nareszcie powiał wiatr pomyślny, rozpięto żagle i flota grecka pomknęła szybko ku brzegom trojańskim. Po drodze zatrzymały się okręty przy wyspie Chryze, gdzie jadowity wąż ukąsił w nogę Pilokteta. Rana nie goiła się i płynęła z niej cuchnąca ropa, z wielkiego zaś bólu Piloktetes wciąż jęczał, lub przeraźliwie krzyczał. Sprzykrzyło się to wodzom greckim, porzucili więc na odłudnem wybrzeżu nieszczęśliwego towarzysza, pomimo błagań jego i zaklęć.

Trojanie, oddawna uwiadomieni o wyprawie, wzmocnili mury Ilionu, ściągnęli z sąsiednich krajów posiłki

i z bronią w ręka czekali napastników. Poselstwo greckie, wysłane po Helenę, nie osiągnęło celu.

Na czele wojsk trojańskich stał mężny Hektor, najstarszy syn Priamosa. Godnymi towarzyszami wodza byli bracia jego: Deifobos, wieszcz Helenos, Parys i młody Troilos, zięć królewski, mąż Kreusy — Aineias (Eneas), syn Anchizesa i Afrodity, Pandaros z łukiem Apollona. Z pomiędzy sprzymierzeńców odznaczali się lidyjczycy Sarpedon i Glaukos.

Zaledwie Grecy wysiedli na ląd Troady u ujścia, rzeki Skamandru i pobudowali namioty, otwarła się brama grodu i wybiegł z niej hufiec trojański. Pierwszy padł w walce, ugodzony włócznią Aineiasa, grek Protezilaos, który też pierwszy stąpił na ziemię nieprzyjacielską. Jego narzeczona Laoddmeia wyprosiła sobie u bogów możność krótkiego widzenia się z ukochanym zmarłym, a następnie sama pozbawiła się życia. Hektor i Aineias dokazywali cudów waleczności i rozsiewali śmierć wśród nieprzyjaciół.

Achilleus z początku nie brał udziału w walce, widząc jednak porażkę swoich, stanął obok olbrzymiego Ajaksa Telamończyka i zaczął wraz z nim gromić wrogów. Na widok tych bohaterów nawet Hektor stracił odwagę i Trojanie odparci cofnęli się do miasta.

Wnet potem spadła na Greków nowa burza. Syn Poseidona, Kyknos, którego ciało nie podlegało ranom, wpadł na zajętych pogrzebem Protezilaosa i krwawą łaźnię wyprawił. Lecz i ten bohater nie sprostał Achilleusowi, który udusił go rzemieniami jego własnego hełmu.

Odysseus, który zaprzysiągł zemstę Palamedesowi za wykrycie jego schronienia i zwabienie pod mury Troi, w nikczemny sposób doprowadził do skutku swój zamiar. Zakopał w namiocie Palamedesa worek ze złotem frygijskiem, a następnie przez podmówionego człowieka, który

umyślnie dał się straży schwytać, wysłał list nibyto od Priamosa ze wzmianką o zdradzie i o owem złocie. Istotnie złoto znaleziono i szlachetny mądry Palamedes zginął ukamienowany jako zdrajca. Ciężko później musiał odpokutować Odysseus tę zbrodnię.

Dziewięć lat ciągnęła się walka, a żadna strona nie mogła przypisać sobie zwycięstwa. Trojanie ponieśli wielkie straty, ale dzielnie odpierali wrogów.. Grecy palili i rabowali miasta okoliczne, sprzymierzone z Troją i uprowadzili z nich dużo łupu, z mieszkańców zrobili niewolników i rozdzielili ich między siebie.

W wyprawach tych szczególnie odznaczali się Ajaks syn Telamona i Achilleus. Ten ostatni pojmał ukochaną córkę Brisesa Hippodameję albo Briseidę i córkę kapłana Chrysesa w Mysii Chryseidę, inaczej Astynomę, Ajaks zaś piękną trakijkę Tektnessę. Przy podziale łupów i jeńców Briseis dostała się Achilleusowi, Tekmessa Ajaksowi, a Chryseis Agamemnonowi, który jako wódz naczelny brał zawsze część zdobyczy. Pewien król trakijski, imieniem Polimostor, aby się Grekom przypodobać, sprowadził im zdradziecko Polidora, syna Priamowego, nad którym miał sobie powierzoną pieczę ojcowską.

Wkrótce potem, a w początku dziesiątego roku wojny, przybył do obozu greckiego kapłan Apollona Chryses i ofiarując bogaty okup, żądał od Agamemnona oddania córki. Kiedy wódz Greków nie zgodził się na okup i twardemi słowy go przyjął, strapiony ojciec odwołał się do pomocy boga, któremu służył. Apollon stał od początku walki po stronie Trojan, bo i bogowie brali udział w sporze dwóch narodów. Hera i Pallas, obrażone na Parysa, Posejdon, oszukany przez Laomedona pomagali Grekom, Ares, Apollon i Afrodite — Trojanom, Zeus zaś był bezstronny i nie chciał mieszać się do biegu wypadków.

Apollon na prośbę Chrysesa cisnął do obozu Greków swoje śmiercionośne strzały. Przez dziewięć dni srożyła

się między Grekami straszna zaraza, mnóstwo wojowników padło jej ofiarą. Zwołano wreszcie całe, wojsko na radę i Achilleus zapytał Kaichasa jakim sposobem można przebłagać gniew bogów. Kapłan, zapewniwszy sobie opiekę Achilleusa, oświadczył, że Apollon mści się za znieważenie swego sługi Chrysesa i chcąc gniew jego

Wyprowadzenie Bryzeidy z namiotu.

odwrócić, trzeba oddać Chryseidę ojcu. Agamemnon zgodził się oddać brankę, ale obrażony na Kalchasa i Achilleusa. osypał ich wymówkami. Popędliwy Achilleus zarzucił naczelnemu wodzowi chciwość nienasyconą i zagroził, że wraz ze swem wojskiem wróci do kraju, nie czekając kresu wojny.

Wszczął się spór gwałtowny. Agamemnon zawołał:

— Uciekaj, kiedy chcesz. My się bez kłótnika obejdziemy; to wszakże powiadam ci: Chryzeidę odeślę, zgodnie z wolą Apollona; ale rumianoustą Bryzeidę własnemi rękami wywlokę z twego namiotu, żebyś wiedział, że jestem nad tobą przełożony.

W oburzeniu porwał się syn Peleusa do szabli, chcąc zabić zuchwalca; lecz Atene niewidzialna powstrzymała go i przyrzekła mu wysoką w przyszłości nagrodę za okazanie umiarkowania. Zapanował tedy nad sobą bohater i włożył miecz do pochwy, lecz szorstko przemówił do Agamemnona i zakończył przysięgą:

— Jak pewnem jest, że to moje berło nie wyda pączków i liści, tak pewnem jest, że nie ujrzysz Achilleusa na polu bitwy, kiedy mężobójca Hektor kosić będzie szeregi twoich wojowników.

Daremnie starał się sędziwy Nestor kłótnię załagodzić; tyle tylko dokazał, że Achilleus o Bryzeidę walki nie wszczynał; lecz bohaterowie zachowali w sercu głęboką urazę wzajemną.

Odtąd zaczęły na Greków spadać klęski, które słynny poeta Homer uwiecznił we wspaniałym poemacie p.t. Ilias (Iliada).

Agamemnon uczynił, jak był zapowiedział: kazał sprowadzić swoim heroldom Bryzeidę z namiotu Achilleusa; Chryzeidę zaś Odysseus odprowadził do jej ojca.

Tymczasem Achilleus siedział zasmucony nad brzegiem morza. Tetis, matka jego, wynurzyła się z fal i przyrzekła mu prosić króla bogów o zemstę. Zeus na prośby bogini przyrzekł skinieniem głowy, iż Trojanie póty będą zwycięzcami, póki Achilleus nie otrzyma należnego zadośćuczynienia i nie będzie przywrócony do czci mu należnej.

Nazajutrz rano Grecy uszykowali się na łące nad rzeką Skamandrem w oczekiwaniu na Trojan.

Niebawem wśród obłoków pyłu zbliżył się zastęp trojański.

Na czele szedł Parys okryty centkowaną skórą pantery; stanąwszy na polu walki, wyzwał na pojedynek najmężniejszego z Greków.

Odpowiedział natychmiast na wyzwanie Menelaos, pałający zemstą przeciwko wydziercy swej żony. Widok jego napełnił takiem przerażeniem Parysa, świadomego swej winy, że niezwłocznie cofnął się do szeregu. Zgromił go surowo Hektor za tchórzostwo.

Parys odpowiedział:

— Słusznie ganisz mię, bracie, Będę jednak walczył samowtór z Menelausem o Helenę i jej skarby, ale powstrzymaj od udziału Trojan i Greków w tem starciu.

Uradowany Hektor wpadł pomiędzy walczących i oznajmił im o postanowieniu brata. Trojanie i Achajczycy stanęli w szeregach. Menelaos zgodził się na pojedynek; sprowadzono więc z miasta starego Priamosa, ażeby obaj z Agamemnonem zatwierdzili umowę i ułożyli warunki boju.

Po złożeniu ofiar bogom, Odysseus z Hektorem wybrali miejsce i losowali, kto pierwszy rzuci pocisk. Los wypadł! na Parysa. Królewicz silnie cisnął oszczepem, ale grot odbił się od pancerza Menelaosa, nie zrobiwszy mu szkody. Z głośnym okrzykiem na cześć Zeusa, mściciela zgwałconych praw gościnności, rzucił Menelaos oszczep, który przebił tarczę i pancerz i utkwił w ciele Trojańczyka. Lecz szabla, którą teraz dobył Menelaos, roztrzaskała się o hełm Parysa. Zajadły Menelaos chwycił Parysa za pióropusz hełmu, obalił młodzieńca na ziemię i wlec zaczął. Byłby go niechybnie zdusił własnemi jego rzemieniami hełmu, lecz życzliwa Parysowi Afrodite zdążyła rzemienie rozwiązać, i osłoniwszy go obłokiem, uniosła z pola wałki do miasta, do ukochanej Heleny. Zdziwiony Menelaos oglądał się dokoła, szukając przeciwnika.

Agamemnon ogłosił brata swego zwycięzcą i zażądał, żeby Trojańczycy. wydali Helenę, jako też zabrane przez nią skarby i żeby płacili Grekom roczną, daninę.

Ale w wyrokach bogów zapisane było, że wojna trwać ma dalej i zakończyć się inaczej. Jakoż Atene, przyjąwszy postać Trojańczyka Laodokosa, nakłoniła Pandarosa, syna Lykaona, Licyjczyka, do zdradzieckiego strzału.

Pandaros, wyborny łucznik, pewny był, że Menelaosa zabije. Lecz Atene tak pokierowała strzałą, iż Menelaos otrzymał tylko lekką ranę w pasie.

Grecy chwycili za broń i rzucili się na wiarołomnych wrogów. Trojanie podnieśli wielki okrzyk i rozpoczęła się mordercza walka. Wielu znakomitych mężów zginęło w bitwie, w której bogowie walczyli obok śmiertelników. Grekom pomagała Atene, Trojanom — Ares i Apollo.

Z Greków najwięcej się w dniu tym odznaczył Dyomedes, syn Tydeusa, króla Argosu. Atene obdarzyła go niezwykłą siłą i odwagą. Wielu wrogów zgładził już ze świata, kiedy Pandaros zadał mu strzałą cios w prawe ramię. Rana ubezwładniła wojownika na chwilę tylko, bo jego boska opiekunka przywróciła mu siłę w prawicy i w walce nauczyła go odróżniać bogów od zwykłych śmiertelników. Tem śmielej ruszył teraz Dyomedes i pokotem walił na ziemię całe szeregi nieprzyjaciół.

Aineias zawrócił uciekającego Pandarosa i razem napadli na wóz Dyomedesa, kierowany przez Stenelosa. Pandaros nie mógł przebić oszczepem puklerza Dyomedesa, ten zaś ugodził pomiędzy oczy swego przeciwnika i śmierć mu zadał.

Zeskoczył tedy Aineias z wozu, bo nie chciał oddać na urągowisko trupa przyjaciela. Dyomedes porwał duży kamień i cisnął w Trojańczyka, który niechybnie

zginąłby, gdyby nie usunęła go zręcznie czuwająca nad nim matka, Afrodite.

Poznał Dyomedes boginię, ale rozgrzany bojem, puścił za uciekającą strzałę i zranił ją w rękę. Przeraźliwie krzycząc, upuściła Afrodite na ziemię syna i pośpiesznie umknęła do Olimpu. Wtedy Apollo osłonił swą tarczą bohatera trojańskiego przeciw zaciekłości Dyomedesa. Ares wmieszał się także do walki pod postacią wojownika trackiego Akamasa i bitwa zawrzała na nowo.

Agamemnon, Menelaos i Antilochos zgładzili wielu Trojan. Hektor i Aineias nie oszczędzali Greków; licyjczyk Sarpedon zabił śmiałego Greka Tleptolema, syna Heraklesa.

Zwolna Grecy, poniósłszy znaczne straty, zaczęli się cofać. Wówczas przybyły im na pomoc boskie opiekunki Hera i Atene, zaniepokojone ich klęską, i donośnym głosem zachęcały żołnierzy do boju. Atene wskoczyła na wóz Dyomedesa i zwróciła go przeciw samemu bożkowi Aresowi. Oszczep, który rzucił bóg wojny, schwyciła Atene w powietrzu, sama zaś skierowała strzałę swego ulubieńca, która przebiła pas i utkwiła w ciele Aresa. Ryknął zraniony bóg głosem dziesięciu tysięcy ludzi i padając pokrył swem ciałem wielki obszar ziemi. Zerwał się jednak wkrótce i zawstydzony wrócił do Olimpu.

Zachęceni przykładem Dyomedesa wpadli Grecy na wrogów i wielu trupem położyli. Widząc porażkę swoich, Hektor, za radą brata swego, wieszczka Helenosa, wrócił do miasta, ażeby skłonić kobiety trojańskie do złożenia ofiary Atenie, bo tylko przebłaganie tej bogini mogło ocalić ich ojców, mężów, braci i synów.

Tłumy ludu otoczyły Hektora, biadając i pytaniami go zarzucając. Lecz bohater nie zatrzymywał się pośród zbiegowiska i podążył do pałacu swej matki, aby ją do

przewodniczenia w modłach kobiet nakłonić; następnie pośpieszył do mieszkania Heleny. Zastał przy niej Parysa, zawstydził go za gnuśność i na pole walki wysłał; teraz dopiero udał się do swej żony Andromacny i małego synka] Astyanaxa. Oboje byli na wysokiej wieży miejskiej, skąd śledzili z niepokojem przebieg walki. Andromacha uściskała męża i ze łzami w oczach robiła mu tkliwe wymówki, że zanadto życie swe naraża.

— Moja matka dawno już umarła, Hektorze, ojca mego i siedmiu braci uśmiercił okrutny Achilleus; ty jesteś teraz moją ostatnią pociechą, zarazem ojcem, mężem, matką i bratem. Miej litość nade mną, zostań tu w mieście: nie czyń syna twego sierotą, a jego matki wdową!

— I mnie myśl o tem trapi, kochana moja żono — odparł Hektor wzruszony — ale nigdy nie będę zbiegiem z pola walki. Przeciwnie, muszę stać w pierwszym szeregu: tak mi rozkazuje serce moje i tego wymaga moja dobra sława. Wiem, że nadejdzie dzień, w którym padnie święte Ilium, w którym polegnie stary Priamos i lud jego. Lecz zaprawdę, ani klęski Troi, ani nieszczęście mych rodziców i braci nie bolą mnie tak srodze, jak myśl o tem, że jakiś Achajczyk pozbawi cię wolności, uprowadzi, zmusi do robót służebnych, i ty, małżonka Hektora, innej, pośledniejszej niewieście najniższe posługi czynić będziesz musiała. Nie! raczej umrzeć wolę, niż dożyć tej chwili.

Mówiąc to, wyciągnął ręce do małego Astyanasa, ale dziecko przestraszyło się pióropuszu, powiewającego na hełmie ojcowskim i zakrywszy rączkami twarz, zapłakało. Uspokoiło się dopiero kiedy bohater zdjął hełm.

Hektor, ucałowawszy syna, zawołał:

— Zeusie, i wy, wielcy bogowie, sprawcie, żeby to dziecię przewyższyło kiedyś sławą i odwagą ojca. A zwra

cąjąc się do uśmiechniętej przez łzy Andromachy, dodał, pocieszając ją:

— Bądź spokojną, nie smuć się, wbrew przeznaczeniu nic mi się stać nie może, a przeznaczenia swego nikt nie uniknie; wracaj do domu, spełniaj swą powinność i pozwól mi spełniać moją.

I pożegnawszy małżonkę, pośpieszył na pole walki. Andromacha zaś i jej służebne w pałacu opłakiwały Hektora jakoby już umarłego.

Powróciwszy do swoich, wyzwał Hektor najmężniejszego z Greków na pojedynek, za radą Helenosa, który mu obwieścił, że tak chcą bogowie, i że wyrok śmierci w tej walce nie jest przeznaczony Hektorowi. Natychmiast wstrzymał Hektor bitwę, ogłosił wyzwanie i dodał warunek, aby zbroja zwyciężonego dostała się zwycięzcy, ale jego zwłoki będą mogli zabrać towarzysze i pochować.

Milczeli Grecy, bo lękano się potężnej prawicy bohatera trojańskiego. Ale niecierpliwy Menelaos, pałając gniewem, nazwał swoich tchórzami i oznajmił, że choć mniej silny, sam zmierzy się z Hektorem. Nie pozwolił na to Agamemnon, a na upomnienie Nestora zgłosiło się gotowych do walki siedmiu bohaterów, między nimi sam Agamemnon, obaj Ajaksowie, Dyomedes, Odysseus. Los padł na Ajaksa syna Telamona, który był po Achilleusie najsilniejszym wśród Greków.

Był to mąż tak strasznej postawy, że na widok jego zadrżało serce w piersi Hektora. Stosownie do prawideł, zaczęto od walki na oszczepy. Przebił miecz Hektora spiżową, sześciu skórami okrytą tarczę przeciwnika, lecz i Ajaks przeszył puklerz Priamowego syna, a nawet lekko zadrasnął jego ciało. Odrzuciwszy długie oszczepy, dobyli bohaterowie krótkich mieczy i Ajaks rąbnął w szyję Hektora, aż krew ciemna bryzgnęła. Cofnął się bohater

zraniony, chwycił głaz ciężki i ugodził w tarczę przeciwnika, ale jej nie zgruchotał. Tymczasem Ajaks cięższym jeszcze kamieniem cisnął tak silnie, że zdruzgotał tarczę Hektora i jego samego powalił. Szybko powstał bohater trojański i z mieczem w dłoni natarł na wroga, lecz heroldowie obu stron wmieszali się do walki i rozdzielili zapaśników. Nie sprzeciwiał się temu Hektor, bo poznał siłę Ajaksa, rzekł więc tylko, zwracając się do obu stron walczących:

— Pozwólcie nam ofiarować sobie wzajemnie podarunki, żeby w Grecyi i w Troi mówiono: bili się z największą zapalczywością, ale rozstali się w zgodzie.

Hektor dał Telamończykowi miecz swój z rękojeścią srebrną, a w zamian otrzymał świetny pas purpurowy.

Obie strony zawarły chętnie rozejm w celu pochowania poległych i nacieszenia się ocaleniem bohaterów. Antenor, mędrzec trojański, skłaniał nawet ziomków do układów o pokój, ale sprzeciwił się temu Parys, nie chcąc zwrócić zabranych skarbów i płacić haraczu. Po chwilowym tedy odpoczynku zaczęły się znowu krwawe zapasy.

Zeus zabronił teraz bogom udziału w bitwie i z góry Ida spokojnie przyglądał się walczącym, od rana aż do południa. Wreszcie sam wmieszał się do starcia, widząc, że żadna strona nie mogła pochlubić się zwycięstwem. Zwrócił więc przeciwko Grekom burzę piorunów i grzmotów.

Nestor, któremu Parys zabił konia, o mało nie wpadł w ręce strasznego Hektora, ale Dyomedes wyzwolił starca i byłby zabił syna Priamowego, gdy wtem Zeus rzucił z nieba piorun. Zląkł się syn Tydeusa gniewu pana bogów i za radą Nestora zaczął uciekać. Hektor gonił go i lżył szyderczemi słowy, a gromy Jowisza nie pozwalały Dyomedesowi zwrócić się i stawić mu czoło.

Ucieczka Dyomedesa zatrwożyła Greków, którzy

bezładnie cofnęli się do obozu. Tylko celny strzelec Teukros powstrzymywał wrogów, ale i on musiał w końcu zejść z pola, ciężko zraniony kamieniem rzuconym przez Hektora. Napróżno Hera i Atenę, nie mogąc wziąć udziału w walce, wstawiały się do Jowisza za Achajczykami. Hektor, ścieląc nieprzyjaciół, coraz gwałtowniejsze przypuszczał szturmy do wału obozowego Greków. Dopiero nadejście nocy przerwało rzeź krwawą. Ale Hektor nie wrócił do miasta, rozłożył się ze swymi obozem pod wałami, ażeby o świcie zacząć walkę i ostatecznie pokonać Greków.

Zatrwożeni Grecy nie udali się na spoczynek.

Agamemnon usłuchał teraz mądrej rady Nestora i zgodził się przeprosić Achilleusa. W poselstwie do obrażonego bohatera poszedł stary jego nauczyciel Foinix, a z nim Odysseus, Ajaks Telamończyk i dwaj heroldowie, ofiarując mu bogate dary i przyrzekając zwrot Bryzeidy. Zawzięty Achilleus uprzejmie przyjął i ugościł posłów, ale pomocy odmówił.

Nazajutrz Achajczycy wytężyli wszystkie siły. Agamemnon, okryty połyskującym pancerzem miedzianym, przywdziawszy hełm z sutym pióropuszem, osłonięty olbrzymią tarczą i uzbrojony dwoma oszczepami, pośpieszył naprzeciw nieprzyjaciół i sprawiał się tak mężnie, że upojeni już nadzieją zwycięstwa Trojanie cofnąć się musieli pod mury grodu, a nawet dzielny Hektor unikał z nim spotkania. Ale kiedy Agamemnona w ramię ranił Koon, jeden z synów Antenora i zmusił tem do wycofania się z bitwy, wojownicy trojańscy rzucili się znowu na Greków, a Hektor własną ręką położył trupem dziewięciu wodzów i wielu wojowników achajskich. Odysseus i Dyomedes z Ajaksem bronili jeszcze obozu, Dyomedes ugodził nawet Hektora w hełm tak silnie, że Hektor ogłuszony spadł z wozu i omal nie został zgładzony przez syna Tydeusa. Szczęściem dla niego, Parys

ranił z zasadzki strzałą w piętę Dyomedesa, który przeto musiał się cofnąć do obozu.

Z wodzów pozostał Odysseus sam jeden, także już ranny oszczepem i w ciężkiem niebezpieczeństwie; dopiero Ajaks Telamończyk wsparł go swem potężnem ramieniem i wrogów odstraszył. Celny łucznik Parys, który w dniu tym wielu Greków trupem położył lub ranił, ugodził strzałą w ramię Machaona, sławnego lekarza greckiego. Stary Nestor wziął przyjaciela na swój wóz i szukał z nim przytułku w obozie Achilleusa.

Siedział syn Peleusa spokojnie na tyle swego statku i przyglądał się walce. Widząc Nestora, wysłał swego przyjaciela Patroklosa, aby się dowiedzieć, kogo ranionego wiezie. Patroklos znalazł Nestora już w namiocie, poznał Machaona, dopomógł Nestorowi opatrzyć jego ranę, i ze wstydem słuchał gorzkich wyrzutów, jakich starzec nie szczędził Achilleusowi, który tak spokojnie patrzył na klęski Achajczyków. Patroklos był poruszony do głębi. Wyszedłszy z namiotu, spotkał bohatera Burypylosa, któremu również strzała Parysa ranę zadała i jemu również pomocy lekarskiej udzielił.

Tymczasem ciągle jeszcze wrzała zaciekła walka przy wałach. Zdolni do boju Grecy wytężyli wszystkie siły, aby napastników odeprzeć. Teukros i obaj Ajaksowie dokazywali cudów męstwa; lecz Trojanie coraz gwałtowniej parli się na wały. W tej chwili Polidamas przeraził się niepomyślnym znakiem, jaki dał Zeus, radził więc bratu swemu Hektorowi odstąpić od natarcia. Lecz bohater zawołał:

— Nam jeden tylko znak przewodniczy: ocalić kraj! — I nie przerywał walki.

Wodzowie licyjscy Glaukos i Sarpedon pojmali Greka Menesteusa. Wprawdzie Glaukosa zraniła strzała Teukrosa, lecz Sarpedon zrzucił napierśnik z wału Greków, ułatwiając swoim wdarcie się do ich obozu. Teraz już

obrona stawała się niesłychanie ciężką i zaledwo krótkie chwile trwać mogła. Lecz nie dość na tem: Hektor olbrzymim głazem roztrzaskał bramę obozu greckiego i Trojanie z okrzykiem zwycięstwa wtargnęli do wyciągniętych na ląd okrętów greckich.

W tej ostateczności Hera ocaliła Greków od zagłady. Wziąwszy z sobą czarodziejski pas, który był własnością Afrodity, podążyła na górę Ida i uśpiła swego małżonka. Skorzystał z tego Poseidon, bóg morza, dodał otuchy Grekom, pośpieszył na ląd, i przyjąwszy na się postać Kalchasa, uderzeniem swej laski wzmógł siłę obu Ajaksów. Skutkiem tego walka przedłużyła się, lecz ostatecznie zwycięstwo chyliło się ku Trojanom. Nareszcie Ajaks Telamończyk ugodził Hektora kamieniem tak potężnie, że ten runął na ziemię, hełm spadł z jego głowy i oszczep z rąk mu się wysunął.

Teraz dopiero wyparli Grecy Trojan z obozu, i ci schronili się na noc na wozy wojenne, zostawione przed obozem. Lecz w tej chwili ocknął się Zeus, a ujrzawszy swego, brata Poseidona między Grekami, zgromił surowo Herę, do brata swego wysłał Irys, z poleceniem ustąpienia z pola walki, a do Hektora wyprawił Apollona, aby odrętwiałego wyleczyć i wzmocnić.

Nieustraszony syn Priama ponownie tedy na czele swoich szeregów rozpoczął walkę okrutną. Najdzielniejsi wodzowie greccy skupili się, aby mu stawić opór, ale daremnie. Apollo mu towarzyszył i potęgą swoją straszył Achajów. Niebawem hufiec ich rozproszony rzucił się do ucieczki, w której wielu padło pod ciosami oszczepów i mieczów napastników. Hektor był wciąż na czele pościgu, w którym Apollo, drogę mu torował. Bożek poprowadził go wraz z całym zaprzęgiem przez rowy nieprzyjacielskie, i wały ich przed nim wyrównywał.

Grekom pozostało już tylko schronienie na okrętach. Patroklos, zajęty opatrywaniem rany Euryptosa,

musiał także uciekać; lecz przyrzekł dołożyć wszelkich usiłowań, aby syna Peleusowego nakłonić do udziału w walce, do ratowania okrętów, którym groziło wielkie niebezpieczeństwo. Hektor bowiem zawołał już o rozpalone żagwie, chcąc je na statki greckie rzucić i zniszczyć je ogniem. Ajaks Telamończyk, brat jego przyrodni Teukros, Menelaos i Antilochos z wysiłkiem stawili czoło napadającym; zwłaszcza Telamończyk, podpierając się długiem wiosłem, przeskakiwał z jednego okrętu na drugi, gasił ogień, wydawał rozkazy i sam dawał przykład niestrudzonej waleczności. Najzaciętszy bój zawrzał na okręcie Protesilaosa; Grecy i Trojanie mieczami i toporami rąbali się w boju morderczym.

Z płaczem wpadł Patroklos do namiotu Achilleusa.

— Skała i morze są rodzicami twymi, a nie Peleus i Tetis, okrutniku! — zawołał w rozpaczy. — Jeżeli masz serce kamienne, nie znające litości, pozwól mnie przynajmniej poprowadzić do boju naszych Myrmidonów i daj mi zbroję twoją, ażeby Trojanie myśleli, że ty sam śpieszysz na pomoc rodakom.

Zbroja ta bowiem była postrachem Trojańczyków.

Achilleus, choć zawsze jeszcze pamiętający doznanej zniewagi, jednakże wzruszony słowami przyjaciela, dał mu zbroję i pozwolił wziąć hufiec Myrmidonów, zalecając, żeby ogień gasili i wrogów odparli, ale nie puszczali się za nimi w pogoń, bo celny Apollo jest sprzymierzeńcem Trojan w tej walce i ujmie się za nimi.

— Wracaj więc — dodał — gdy uratujesz statki. Pościg dalszy byłby twoją zgubą.

Tymczasem Ajaks, który w końcu sam jeden odpierał nieprzyjaciół, tracił już siły; potężna prawica jego opadała bezwładnie pod ciężarem olbrzymiej tarczy, pot go zalewał i tchu mu zaczęło braknąć. Hektor potężnym ciosem strzaskał mu oszczep, z którego tylko kawałek drzewca został w ręce bohatera. Z jękiem ustąpił Tela

mończyk przed wyższą potęgą i natychmiast rzucili Trojanie na okręt Protesilaosa smolne żagwie, od których wysoko buchnęły płomienie.

Lecz tej samej chwili na czele mężnej załogi pięćdziesięciu statków myrmidońskich ukazał się żądny walki Patroklos w zbroi Achilleusa, kładąc w pierwszem natarciu Trojańczyka Pyraichmesa. Przestrach ogarnął zwycięzców, złamały się ich szyki, a dzielny Patroklos wpadł pośród nich i obalał każdego, kto mu stanął na drodze. Trojanie uciekli przez rów, w którym wielu z nich znalazło śmierć. Walka zawrzała za obrębem rowu. Bohater likijski Sarpedon, syn Zeusa, skoczył naprzeciw młodego wodza, który silnem uderzeniem dzidy przeszył groźnego przeciwnika i odpędził od trupa Likijczyków i Trojan. Grecy zdarli zbroję z Sarpedona, ciało zaś jego z rozkazu Zeusa usunął Apollon i oddał boskim braciom Hipnosowi (Sen) i Tanatosowi (Śmierć), aby je odnieśli do ziemi ojczystej poległego.

Nie pomnąc na przestrogi Achilleusa, Patroklos uniesiony powodzeniem, zapragnął tegoż dnia jeszcze zdobyć miasto i podstąpić pod jego mury. Ale tam czuwał Apollon, który przybrawszy postać Trojańczyka Asiosa, nakłonił Hektora do stoczenia walki z Patroklosem. Śmiały młodzian pięścią obalił woźnicę Hektorowego, ale w tej chwili sam otrzymał tak silny cios w kark od Apollona, że ogłuszony wypuścił z rąk puklerz, hełm spadł mu z głowy, a pancerz z ciała. Bezbronnego przeszył oszczepem z tyłu Euforbos, a Hektor przebił dzidą leżącego przeciwnika i z drwinami wyciągnął grot z ciała

— Niedługo cieszyć się będziesz zwycięstwem, znam ja tego, z czyich rąk zginiesz... — wyszeptał słabym głosem umierający Patroklos.

Zawrzała wściekła walka nad trupem młodzieńca. Menelaos nie mógł przeszkodzić Hektorowi zedrzeć z Pa

troklosa świetnej zbroi, ale mężny Ajaks uratował przynajmniej nagie ciało i walcząc bohatersko, cofał się z tym ciężarem ku swoim. Zapewne padłby i Ajaks w nierównej walce, gdyby nie to, że nagle ukazał się na wałach Achilleus. którego Antilochos, dzielny syn Nestora, wczas o nieszczęściu zawiadomił. Bez broni, przerażającym okrzykiem powstrzymał wrogów, którzy na sam widok jego pierzchnęli.

Boleść Achilleusa po stracie przyjaciela nie miała granic. Antilochos obawiał się, aby bohater sam sobie nie uczynił jakiej krzywdy. Żałosne jęki i skargi syna usłyszała boska Tetis w głębinie morskiej i pośpieszyła ze słowami pociechy. Obiecała mu przynieść nową zbroję, wykutą przez samego Hefaistosa, aby Achilleus mógł pomścić na Trojanach śmierć przyjaciela.

Nadejście nocy przerwało walkę.

Mimo upomnień mądrego Polymadasa, który się obawiał zemsty Achilleusa i radził wrócić do miasta, Hektor kazał wojsku nocować w polu, ażeby rankiem znowu napaść na obóz i okręty greckie.

Achilleus, pogrążony w smutku, czuwał nad zwłokami przyjaciela. Już nazajutrz rano Tetis przyniosła mu nową, prześliczną zbroję, arcydzieło Hefaistosa, złożoną

z pancerza, hełmu, nagolenników i tarczy. Tarcza była szczególnie misternej roboty: na jej wypukłości, złożonej z pięciu warstw i otoczonej potrójnym brzegiem, były wyrzeźbione: ziemia, morze, niebo i różne sceny z życia ludów, obrazy pokoju i oblężeń, roboty na polu i winobranie, stada bydła i pląsy taneczne.

Przywdziawszy zbroję, udał się Achilleus do obozu, ażeby potężnym okrzykiem wezwać Greków do walki. Wszyscy wodzowie, nawet ciężko ranni: Dyomedes, Odysseus i sam Agamemnon przybyli na radę. Achilleus oświadczył Agamemnonowi uroczystemi słowy, że zapomniał o gniewie, który był przyczyną śmierci tylu wojowników i płonie chęcią wyruszenia przeciw Trojanom.

Odpowiedział mu król Mikeny, że poczuwa się do winy i pragnie ją zgładzić w sposób taki, jak niedawno Odysseus w poselstwie do Achilleusa oznajmił.

Za radą roztropnego Odysseusa wszyscy wojownicy przed wyruszeniem na bitwę pokrzepili siły jadłem i napojem; tylko Achilleus żadnego pożywienia nie dotknął, bo przysiągł, że dopóty do ust pokarmu nie weźmie, dopóki śmierci przyjaciela nie pomści. Odprawiono modły dziękczynne z powodu pojednania się, odprowadzono Bryzeidę do namiotu Achilleusa i zarazem doręczono Achilleusowi dziesięć talentów złota, siedem trójnogów, dwanaście rumaków, dwadzieścia puharów i siedem szlachetnych niewolnic jako dary Agamemnona. Siły zasmuconego bohatera pokrzepiła Atenę ambrozyą i nektarem. Achilleus przywdział swą cudną zbroję i kazał swemu giermkowi Automedenowi zaprządz do wojen

nego wozu nieśmiertelnego rumaka. Gdy wszakże na wóz wsiadał, koń ów, Xantos, niespodziewanie przemówił ludzkim głosem i przepowiedział panu rychły zgon.

Zeus pozwolił znowu bogom mieszać się do walki. Hera, Atenę, Poseidon z Hefaistosem i Hermesem stanęli, jak dawniej, po stronie Greków; Ares zaś, Afrodite, Apollon i Artemis w szeregach trojańskich, do których przyłączył się także bóg rzeczny Skamandros. Zaczęła się najstraszniejszą w ciągu całej wojny bitwa. Zeus grzmiał na niebie, Poseidon tak silnie wstrząsał ziemią, aż Hades zeszedł z tronu w obawie, że się nad nim ziemia zawali. Eris, bogini niezgody, przebiegała między szeregami i samych nawet bogów podżegała. Apollon wystawił przeciw Achilleusowi Ainejasa, i obaj wodzowie przemówili do siebie nieprzyjacielskiemi słowy. Pocisk, rzucony przez Trojanina, przebił dwie warstwy spiżu na tarczy, ale głębiej sięgnąć nie mógł. Chwycił włócznię syn Peleusa i byłby niechybnie zgładził przeciwnika, gdyby ten nie był się szybko uchylił. Teraz Ainejas schwycił kamień, a Pelid wydobył miecz. Lecz obecny przy tem Poseidon, choć przychylny Grekom, zlitował się nad zagrożonym Ainejasem i uniósł go z placu boju. Daremnie oglądał się za nim Achilleus. Natomiast w zaciekłości swojej położył trupem wielu wrogów, a między innymi jednego z młodszych synów Priamosa.

Widok brata tarzającego się we krwi własnej i kurzawie pobudził Hektora. Mimo przestróg jednego z bóstw, stanął on do walki przeciw Achilleusowi, który z uciechą pośpieszył potykać się z zabójcą Patroklosa. Lecz jeszcze nie było im sądzono mierzyć się z sobą. Apollon otoczył Hektora mgłą i wyprowadził go z bitwy.

Zawiedziony w oczekiwaniach syn Tetydy z tem większą wściekłością rzucił się na wrogów, kłuł i rąbał, tratował uciekających i zapędził ich aż w nurty rzeki,

którą od boskiego jej opiekuna zwano Skamandrosem. Achilleus wpław gonił ich tu nawet, i krew pomordowanych zaczerwieniła fale. Nareszcie ręka jego omdlała w tej rzezi; lecz jeszcze schwytał żywcem dwunastu młodzieńców, których kazał odprowadzić do obozu swego, aby ich zabić na ofiarę bogom przy pogrzebie Patroklosa.

Teraz wystąpił przeciw niemu Trojanin Likaon, którego poprzednio Achilleus pojmał był w walce i sprzedał jako niewolnika. Szczęśliwem zrządzeniem losu Likaon z niewoli wrócił do ojczyzny. Tym razem nie uniknął śmierci z ręki Achilleusa. Trupy tak zapełniły łożysko Skamandrosu, że rozgniewany bożek, wychyliwszy się z wody, rozkazał odejść Achilleusowi, a gdy ten nie posłuchał, bóg, wezwawszy na pomoc towarzysza swego Simoisa, o mało nie zasypał zuchwalca muszlami, kamykami i żwirem. Zobaczyła to Hera i wysłała syna swego, kulawego, ale niezwykle silnego Hefaistosa, który rozniecił pożar na brzegach rzeki i poskromił rozzłoszczonych bożków.

Stary Priamos, który z wieży przypatrywał się bitwie, widząc klęskę wojsk swoich, kazał otworzyć bramy i wpuścić do miasta uciekających, poczem natychmiast bramy zatarasować. Spełnienie tego polecenia ułatwił Apollon, który bohaterskiego Antenora natchnął odwagą do walki z szalejącym Achilleusem. Zginąłby niechybnie Antenor, lecz Apollon usunął go w chwili, gdy już go oszczep miał dosięgnąć, sam przyjął jego postać i uciekając przed Achilleusem, odciągnął go od bramy. Niestety, Hektor został na polu, bo tak chciało jego przeznaczenie. Achilleus poznał nareszcie, kogo daremnie goni, i niechętnie zawrócił, szukając najważniejszego swego przeciwnika. Hektor czekał go już w pobliżu bramy Skaiskiej, nie zważając na prośby ojca i matki, którzy błagali go, żeby schronił się do grodu.

— Powinienem był — odrzekł Hektor — usłuchać wówczas Polidamasa, kiedy mię wzywał do powrotu po śmierci Patroklosa. Teraz, kiedy mój upór naraził cały naród na zgubę, nie powinienem tchórzliwie się kryć przed nieprzyjacielem. Obowiązkiem jest moim stoczyć z nim bój rozstrzygający.

Wobec groźnego Achilleusa, który straszny, jak bóg wojny, w pędzie zbliżał się ku niemu, po raz pierwszy w życiu zadrżał mężny Hektor i zaczął uciekać. Jak jastrząb za gołębiem puścił się za nim syn Peleusa i obaj trzy razy okrążyli miasto.

Ciekawie przyglądali się bogowie temu widowisku; wreszcie Zeus rzucił na złote wagi losy obu bohaterów. Szala Hektora szybko opadła ku Hadesowi i boski Apollon musiał go opuścić. Wtedy Atene w postaci syna Priamowego Deifobosa zabiegła Hektorowi drogę i zawołała:

— Stój bracie, pójdziemy razem na Achilleusa. Uradowany Hektor zawrócił, ale przed rozpoczęciem

walki zażądał, żeby ciało zwyciężonego oddane było ziomkom.

— Nie mów mi o układach — zawołał Achilleus — tyle między mną i tobą wspólnego, ile między lwami i ludźmi, między wilkami i owcami. Zbierz raczej wszystkie siły i całą umiejętność, a gotuj się do walki na oszczep i miecz; ale nie umkniesz mi już teraz i zapłacisz za smierć wszystkich moich ziomków.

Mówiąc to, cisnął w przeciwnika oszczepem, ale Hektor uchylił się szczęśliwie. Syn Priamosa podniósł oszczep Achilleusa i rzucił nim na wroga, lecz pocisk odskoczył od tarczy Achilleusa. Wezwał Hektor na pomoc brata: niestety, mniemany Deifobos zniknął, wręczywszy tajemnie oszczep Achilleusowi. Z mieczem w dłoni rzucił się zrozpaczony bohater na przeciwnika. Achilleus tymczasem zauważył, że pod szyją pancerz nie za

krywa Hektorowi ciała, i w to miejsce tak silnie pchnął oszczepem, że ostrze wyszło karkiem. Głośnym okrzykiem objawił zwycięzca swą radość. Umierający Hektor napróżno go zaklinał, żeby za okup, jakiego zechce, oddał trupa rodzicom. Nieubłagany Achilleus odpowiedział:

— Psom rzucę zwłoki twoje na pożarcie, choćby mi Priamos chciał za nie tyle dać złota, ile one zaważą.

— Serce twoje jest ze spiżu — odrzekł konający Hektor — ale bogowie mię pomszczą i padniesz na ziemię trafiony przy tej samej bramie, przy której ja ginę.

Achilleus zdarł z poległego swą własną zbroję, przekłuł nogi jego, przewlókł przez nie rzemienie, a przytroczywszy zwłoki do swego wozu wojennego, powlókł go przez całą równinę trojańską. Z niezmiernym jękiem patrzyli Trojanie na to żałosne widowisko, we łzach tonęli starzy rodzice zabitego, a szczególniej wzruszającą była boleść Andromachy, która długo pozostawiona bez żadnej wiadomości, niepokojącem uczuciem wiedziona, wstąpiła na mury miasta.

Wieczorem przywlókł Achilleus ciało Hektora na miejsce, gdzie spoczywały na murach zwłoki Patroklosa i zaprosił towarzyszów swoich na stypę. Nazajutrz narąbano drzewa i ułożono wielki stos, mający sto stóp obwodu, a na nim umieszczono trupa Patroklosa. Achilleus ostrzygł swoje bujne włosy i włożył je w skostniałe ręce ukochanego przyjaciela, potem na ofiarę dlań zabił dwunastu pojmanych żywcem młodzieńców trojańskich, i w obecności wszystkich mężów sam zapalił stos.

Przez całą noc gorzało wielkie ognisko, którego płomienie wiatr podniecał, Achilleus zaś ustawicznie czynił ofiary. O świcie dopiero wypaliło się wszystko na popiół. Szczątki Patroklosa umieszczono w złotej urnie w zbudowanym umyślnie grobie.

Po tym obrzędzie pogrzebowym urządził Achilleus dla uczczenia pamięci przyjaciela wielkie igrzyska, w których wszyscy Grecy mieli prawo uczestniczyć. Na nagrody dla zwycięzców przeznaczył złote trójnogi, ozdobne oręże, konie, byki i niewolnice.

W wyścigu na wozach przyjęli udział: Eumelos, Diomedes, Menelaos, Antilochos syn Nestora i Meriones; sędzią był stary Foiniks. Diomedes stanął pierwszy u mety; Antilochos i Menelaos współzawodniczyli o drugą nagrodę; ostatni przybył Eumelos, któremu jarzmo złamało się wśród biegu; Achilleus wszakże ofiarował mu piękną kolczugę, w uznaniu, że jego niepowodzenie było dziełem przypadku a nie własnej winy.

Później nastąpiła walka na pięści, w której Epejos, wojownik ogromnej siły, potężnem uderzeniem w kość policzkową zwalił na ziemię zakrwawionego Euryalosa, swego przeciwnika.

Teraz kolej wypadła na pasowanie się. Do walki stanęli Ajaks Telamończyk i Odysseus. Przebiegłością umiał Odysseus nadrobić, czego mu brakło pod względem siły muskułów, i Achilleus uznał obu zapaśników za godnych pierwszej nagrody.

O nagrodę za szybkość biegu walczyli Ajaks Lokryjczyk, Odysseus i Antilochos. Odysseus odniósł zwycięstwo, gdyż słynny z szybkości Ajaks potknął się i upadł na ziemię.

Do walki zbrojnej stanęli Ajaks i Dyomedes. Ajaks skruszył tarczę Dyomedesa; ten wszakże skierował cios tak groźny ku gardłu przeciwnika, że heroldowie przyskoczyli czemprędzej i rozdzielili walczących. Dyomedes otrzymał pierwszą nagrodę.

W rzucaniu ciężką żelazną kulą Polipoites wszystkich przewyższył, nawet Ajaksa Telamończyka.

W strzelaniu do gołębi Meriones odniósł tryumf nad biegłym łucznikiem Teukrosem.

Ciskanie oszczepami zakończyć miało igrzyska. Stawili się Agamemnon i Meriones. Nie czekając wszakże, aż złożą dowody swej siły i celności, Achilleus uznał Atrydę za najpierwszego w tym rodzaju walki z pomiędzy wszystkich Greków zebranych pod Troją i ofiarował mu pierwszą nagrodę.

Tak się odbyły igrzyska na uczczenie Patroklosa.

Achilleus po igrzyskach nie spał noc całą, a na drugi dzień, wczesnym rankiem, znowu powlókł trzykrotnie trupa Hektora dokoła grobu opłakiwanego przyjaciela.

Bogowie nie mogli patrzeć obojętnie na to urągowisko: Apollo i Afrodite litościwie chronili zwłoki Hektora od uszkodzenia, Zeus zaś polecił Tetidzie, żeby zmiękczyła serce syna i żeby się zgodził zwrócić je za okupem. Posłanniczka bogów, Iris, obwieściła Priamosowi rozkaz Zeusa, aby się udał do Achilleusa i ofiarował mu okup za ciało Hektora.

Zgnębiony starzec chętnie usłuchał. Królowa Hekabe drżała o życie męża, lecz pośpieszyła wybrać najpiękniejsze dywany i szaty, sztaby złota, puhary i trójnogi ze skarbca na okup. Wieczorem, na wozie zaprzężonym w muły, wyruszył Priamos w towarzystwie jednego tylko herolda Idaiosa do obozu Greków. Zeus zesłał znak pomyślny. Przy grobie starego króla Ilosa przyłączył się do Priama Hermes pod postacią jednego z Mirmidonów, ofiarując swe przewodnictwo i pomoc. Pomyślnie przeprowadził go przez straże Danaów do namiotu Achilleusa, otworzył mu ciężkie wrzeciądze i opuścił go, nie zaniedbawszy udzielić mu dobrych rad.

Achilleus ucztował właśnie z Automedonem i Alkimosem, kiedy starzec wszedł do namiotu i padłszy na kolana, całować zaczął te okrutne ręce, które mu niejednego syna zabiły. Na pamięć starego Peleusa zaklinał Priamos zaskoczonego znienacka bohatera, żeby się ulitował

nad zbolałem sercem ojcowskiem i oddał zwłoki ukochanego Hektora wzamian za przywiezione ogromne skarby. Zapłakał Achilleus, patrząc na łzy starca, wspomniał swojego ojca, wreszcie łagodnie podniósł z ziemi sędziwego króla i zaczął go pocieszać. Następnie kazał obmyć, namaścić i ubrać trupa Hektora i położyć go na wozie, z którego zdjęto skarby.

— Starcze — rzekł, wróciwszy do namiotu — jutro możesz wziąć zwłoki syna, ale teraz siadaj z nami i posil się nieco. Wszak i Niobe () nawet jadła i piła w ciężkim żalu po zgonie wszystkich swych dzieci, pobitych przez Apollona i Artemidę. Gdy wrócisz do grodu, będziesz opłakiwał syna, który zaiste godzien jest łez obfitych.

Zasiedli więc razem do stołu i rozmawiali, a biedny Priamos, opłakując syna, podziwiał jednocześnie męzką postawę i szlachetne obejście jego zwycięzcy, który nawzajem uczuł cześć dla szanownego starca.

Po uczcie Achilleus kazał usłać dla gościa miękkie łoże i zapytał go, ile czasu ma trwać zawieszenie broni, aby Hektor miał pogrzeb wspaniały.

() Niobe, córka Tantalosa, a żona sławnego grajka; króla tebańskiego Amfiona, matka licznej i dorodnej rodziny, w poczuciu dumy macierzyńskiej nazwała się wyższą od Latony, rodzicielki Apollona i Artemidy. Za karę Apollon i siostra jego zabili strzałami wszystkie dzieci Nioby. Zrozpaczona matka zamieniła się później w skałę, po której Izy spływały.

Priamos prosił o jedenaście dni rozejmu. Następnie udał się na spoczynek w namiocie swego wroga; lecz Hermes obudził go w nocy, ostrzegł przed zasadzkami Danaów i wyprowadził cichaczem z obozu aż do rzeki Skamandru.

Nad ranem, gdy stary król wrócił do swego grodu, najpierw przywitała zwłoki brata Kassandra, gorzko płacząc. Wnet po całem mieście rozległy się jęki i narzekania trojańskich mężów i niewiast. Hekabe i Andromacha rozpaczliwie zawodziły nad trupem, a wraz z niemi płakała Helena, która ze śmiercią Hektora straciła wiernego przyjaciela i obrońcę.

Przez dziewięć dni zwożono z Idy drzewo na stos potężny, dziesiątego dnia spalono trupa w obecności całego ludu, następnie popioły i szczątki kości zebrano w złotą urnę, pochowano uroczyście i usypano nad niemi mogiłę, wreszcie wyprawiono stypę dla miasta.

IX.

DALSZE LOSY ILIONU.

Opisem pogrzebu Hektora zakończył Homeros sławną pieśń swoją o gniewie Achilleusa.

Od innych piewców dowiadujemy się o dalszych losach Ilionu i wojowników achajskich.

Upłynął czas rozejmu, ale nikt z Troi nie wyjrzał za mury z obawy przed Achilleusem. Nareszcie oblężeni otrzymali dawno oczekiwane posiłki.

Królowa Amazonek Pentesylea przyprowadziła nieliczny, ale doborowy hufiec, złożony z dwunastu wojowniczych kobiet. Okrzykiem radości powitali je Trojanie, a sam Priamos powiódł je do swego pałacu. Amazonki przysięgły, że zabiją Achilleusa, a okręty jego spalą. Zwłaszcza chełpiła się z dzielności swej i siły piękna Pentensylea, rodzona córka boga Aresa.

Już nazajutrz w świetnej zbroi stanęła do niebezpiecznej walki. Po długiej przerwie zawrzała bitwa ogólna

i mnogie trupy Greków i Trojan pokryły pole. W liczbie padłych bohaterów było też kilka towarzyszek Pentesylei. Sama królowa nieuszkodzona wpadła konno w środek szyków greckich, kosząc, jak trawę, głowy ludzkie, zabijając oszczepem, siekierą i strzałami.

Achilleus i Ajaks, którzy tego dnia opłakiwali jeszcze Patroklosa, nie brali zrazu udziału w bitwie. Pentesylea parła więc naprzód zwycięsko, i Trojanie tak już pewni byli zagłady Greków, że nawet kobiety, za przykładem Amazonek, były gotowe uzbroić się i przyjąć udział w walce, zamiast bezczynnie, jak dotąd, przyglądać się z murów bojowaniu swych mężów i braci.

Słysząc rozpaczliwe krzyki swoich, Ajaks i Achilleus przywdzieli zbroję i pośpieszyli na pole bitwy. Już cztery Amazonki padły z ręki Achilleusa i tyleż z ręki Ajaksa, kiedy nadbiegła zuchwała Pentesylea, i szydząc z obu bohaterów, wyzwała ich na bój. Ajaks, nie chcąc we dwóch napadać na kobietę, oddalił się na inny punkt walki. Achilleus zaś zrazu oszczędzał przeciwniczkę, ale widząc grożące sobie niebezpieczeństwo, ugodził ją w pierś swym strasznym oszczepem. Pentesylea wypuściła z rąk topór i spadła z konia. Nie czekając, aż o łaskę prosić zacznie, Achilleus nadbiegł ku niej, przebił ją powtórnie, ale tym razem już śmiertelnie.

Okrutny zwycięzca, według zwyczaju, chciał zedrzeć z niej zbroję, i dopiero zdjąwszy hełm z głowy Amazonki, uderzony jej niezwykłą pięknością, przypomniał sobie, że przeciwniczka jego jest kobietą. Stanął więc nad trupem i powstrzymując tych, którzy chcieli odbić ciało, grzmiącym głosem zawołał:

— Stójcie! — Poczem oświadczył, że dobrowolnie odda Priamosowi zwłoki Pentesylei oraz jej towarzyszek, i że oba wojska uroczyście pogrzebią swych poległych.

Grecy i Trojanie uczcili okrzykiem przemowę Achilleusa, tylko nikczemny i złośliwy, a brzydki z postaci Tersites, którego wszyscy za jego drwiny nie lubili, zaczął szydzić z bohatera i urągać poległej.

Cierpliwie znosił Achilleus zjadliwe docinki, ale kiedy nikczemnik zabitą Amazonkę uderzył dzidą w oko, zerwał się bohater i jednem uderzeniem pięści położył trupem szydercę.

Wkrótce potem zjawił się nowy sprzymierzeniec Trojan Memnon, syn myśliwca Titonosa i skrzydlatej bogini Hemery, zwanej także Eos (jutrzenka), przewodniczki Heliosa, władca mieszkających na południowym krańcu ziemi Aitiopów (Etyopów).

Memnon zabił w walce wielu dzielnych Greków, między innymi młodego Antilochosa, który naraził się na śmierć dobrowolnie, dla ocalenia życia ojcu, sędziwemu Nestorowi. Achilleus ze smutkiem ciężkim dowiedział się o zgonie przyjaciela, który po śmierci Patroklosa był mu najmilszym, i rzucił się w wir bitwy, żeby odebrać trupa Memnonowi. Straszliwy pojedynek synów dwóch bogiń długo był nierozstrzygniętym, bo obie boskie matki błagały Zeusa, każda za swego syna. Władca bogów postanowił zważyć losy przeciwników i po krótkiem wahaniu się opadła szala Memnona. W tej chwili Achilleus przebił go dzidą.

Trupa zabrała strapiona Eos, i dla uczczenia syna zbudowała, według podania, sławny posąg Memnona (w Egipcie), wydający o świcie dźwięki, podobne do głosu struny, pękającej na lirze. Dźwiękami tymi codziennie witał Memnon matkę — jutrzenkę.

Ale i dni Achilleusa były już policzone. Wojska Memnona, strwożone śmiercią swego wodza, cofnęły się wraz z Trojanami do grodu. Oblegający podążyli za nimi, aby do murów przypuścić szturm ostateczny. Już mnóstwo obrońców padło; groźny Achilleus, uczepiwszy

się bramy miasta, usiłował ją z zawias wysadzić, kiedy, widząc to, Apollon skierował rękę Parysa, i strzała ugodziła bohatera w podniesioną piętę, w jedyne miejsce, w które mógł być zraniony. Osłabiony upływem krwi powalił Achilleus kilku jeszcze zblizka nacierających na niego wrogów, ale zwolna sztywniały członki bohatera, wyprężył się raz ostatni i padł martwy pod murami Ilionu.

Dzielny Ajaks, broniąc trupa, wylał mnóstwo krwi trojańskiej: z jego ręki padł Glaukos; Ainejas i Parys ranni musieli się oddalić. Nadbiegł wreszcie z pomocą Odysseus, i chociaż sam w tem spotkaniu ciężko ranny, zmusił wrogów do ucieszki.

Ciężko uczuli Grecy stratę największego ze swych bohaterów, ale większą jeszcze była boleść Tetidy, chociaż dawno już wiedziała, że syn jej w tej wojnie zginie. Pochowano Achilleusa w jednym grobie z Patroklosem, a na cześć jego urządziła Tetis wspaniałe igrzyska pogrzebowe i przeznaczyła dla zwycięzców bogate nagrody. Stary Nestor wygłosił rozrzewniającą mowę pochwalną, po której nastąpiły zapasy, walki na pięści, wyścigi konne, wozowe i piesze, strzelanie z luku i rzucanie pocisków do celu itd.

Niestety, igrzyska te były powodem nowego, wielkiego nieszczęścia.

Włócznię Achilleusa przeznaczyła Tetis tym Grekom, którzy uchronili trupa jej syna od zniewagi, a piękny pancerz ukuty przez Wulkana oraz hełm i tarczę temu z nich, kto się najbardziej w owej walce odznaczy. Ajaks i Odysseus natychmiast wszczęli spór o zaszczytną nagrodę. Za radą Nestora pozostawiono rozstrzygnięcie sporu jeńcom trojańskim.

Mężny, ale prostoduszny Ajaks nie mógł iść w zawody z wymownym i przebiegłym Odysseusem, który tak umiał przedstawić sprawę, że jemu jednomyślnie przy

znano zbroję. Głęboko dotknięty Ajaks poszedł do swego namiotu i nie śpiąc przez noc całą, rozmyślał o zemście, a zapalczywość jego rozpłomieniała się coraz bardziej. Nad ranem postanowił napaść na wojsko greckie i wymordować wszystkich, którzy mu opór stawiać będą, a najpierw nienawistnego Odysseusa i obu Atrydów, Agamemnona i Menelausa.

Przychalna Odysseusowi Atene umyślnie doprowadziła bohatera do szału, w którym napadł na stado owiec, sądząc, że ma przed sobą drużynę achajską. Biedny szaleniec rzucił się na dwóch baranów — przewodników, którzy mu się wydali Agamemnonem i Menelaosem, potem schwycił dużego barana, którego, jako Odysseusa, przywiązał do słupa przed namiotem i po wielu męczarniach zamordował.

Kiedy nasycił swą zemstę, Atene wróciła mu przytomność. Zobaczywszy, co zrobił, poczuł taki wstyd, że

sam przebił się mieczem, owym słynnym mieczem, nie gdyś otrzymanym w darze od Hektora na pamiątkę pojedynku.

Agamemnon i Menelaos chcieli zwłokom Ajaksa odmówić zaszczytów pogrzebowych, ponieważ chciał walczyć przeciwko swoim; ale Odysseus, ożywiony szlachetniejszemi uczuciami, przypomniał wielkie jego zasługi w walce przy okrętach greckich i sprawił, że ciało Ajaksa oddano jego przyrodniemu bratu Teukrosowi, który je uczcił obrzędem pogrzebowym.

Po zgonie tylu sławnych bohaterów nastąpiła przerwa w walkach, Trojanie odzyskali męstwo i coraz częściej robili drobne wycieczki. Udało się Grekom schwytać jeden taki oddział, a między jeńcami znalazł się syn Priamosa, Hellenos, obdarzony zdolnością przepowiadania przyszłości. Skorzystali z tego Kalchas i Odysseus, i zmusiwszy Hellenosa do mówienia, dowiedzieli się, że do zdobycia Ilionu potrzeba koniecznie Grekom: pomocy syna Achilleusowego, łuku i strzał Heraklesa i posiadania "palladionu" trojańskiego.

Dyomedes i Odysseus udali się natychmiast na wyspę Skyros, gdzie wychowywał się młody Pyrros, syn Achilleusa i Deinamii, córki króla Likomedesa.

Podczas nieobecności tych dwóch wodzów, Trojanie znowu z lepszem szczęściem walczyli. Na pomoc im przybył Eurypilos, syn Telefosa, jednego z królów Myzyjskich (Myzya, kraina w Azyi Mniejszej). Ow Telefos był niegdyś przewodnikiem Greków podczas przeprawy do Troi, ale posprzeczał się z Achilleusem, walczył z nim i odniósł ciężką ranę. Wprawdzie Achilleus sam go wyleczył z tej rany, niemniej Telefos odwrócił się od Greków, a nawet syna posłał Trojanom na pomoc. Eurypilos wygubił wielu Achajczyków, odparł ich aż na okręty, i byłby zapewne spalił flotę grecką, gdyby nie to, że właśnie zdążyli wrócić dwaj wysłani po syna Achilleu

sowego królowie wraz z młodziutkim bohaterem, którego przezwali Neoptolemos, co znaczy: nowy wojownik. Pałając chęcią walki, młodzieniec przywdział natychmiast a broję swego ojca, którą mu Odysseus podarował i w towarzystwie obu królów pośpieszył na krwawą robotę.

Na widok jego zbroi myśleli Trojanie, że Achileus powstał z grobu i zaczęli się cofać. Bitwa jednak trwała do wieczora i wznowiła się nazajutrz. W pojedyńczem spotkaniu powiodło się Neoptołemowi zabić Eurypila, niebezpiecznego sprzymierzeńca Trojan.

I ten wypadek wszakże nie przerwał bitwy zaciętej, gdyż Trojan wspierał Ares, Atene zaś dodawała męztwa Grekom. Nareszcie z rozkazu Zeusa bogowie opuścili walczących, i Trojanie w dzikiej ucieczce schronili się za bezpieczne mury miasta.

Następny dzień poświęcili Trojanie uczczeniu zwłok Eurypilosa, Neoptolemos zaś wspomnieniom swego ojca. Poczem zawrzały znowu bezskuteczne walki, aż Kalchas zaczął usilnie nalegać, aby sprowadzono Filoktetesa ze strzałami Heraklesa.

Filoktetes przebywał dotychczas na wyspie Lemnos, gdzie go Grecy nielitościwie porzucili, gdy nie mógł zagoić bolesnej rany w nodze. Na bezludziu bohater żywił się nędznie polując na ptaki morskie. Wysłano po Filoktetesa chytrego Odysseusa i Neoptolemosa. Odysseus nakłonił Neoptolema do kłamstw, za pomocą których łatwowiernemu Piloktetesowi zabrali łuk. Ale młodzieniec nie przemógł na sobie, żeby w kłamstwach trwać; poruszony cierpieniami Pilokteta przyznał się do wszystkiego i zwrócił Piloktetesowi jego broń. Wysłańcy pokłócili się z sobą i o mało już nie przyszło do walki między Odysseusem i Neoptolemosem, kiedy nagle zstąpił z Olimpu Herakles i rozkazał Filoktetesowi udać się pod Troję, obiecując, że rana jego będzie wyleczoną, a on wielką chwałą się okryje.

Grecy radośnie powitali dawnego towarzysza, a lekarz Podaleirios, brat Machaona, wybornego łucznika, poległego z ręki Eurypilosa, z pomocą bogów zagoił ranę w jednej chwili.

Uzdrowiony i nocnym spoczynkiem pokrzepiony Filoktetes zaraz nazajutrz po przybyciu wziął już udział w bitwie i wielu wrogów uśmiercił zatrutemi strzałami.

Niemniej chlubnie odznaczył się Neoptolemos, walczący ojcowskim oszczepem. Nie ustępowali tym razem w waleczności Trojanie, a między nimi bohatersko sprawiali się zwłaszcza Aineias i Parys. Ten ostatni celnemi strzałami wielu Greków trupem położył, aż sam zbliżył się na odległość strzały z łuku do Filoktetesa i strzała heraklesowa utkwiła w jego ciele.

Zakrwawiony, ustąpił z pola bitwy.

Rana była niewielka, ale szybko zaogniła się od zatrutej strzały. Jad hydry lerneńskiej rozszerzał się coraz bardziej. Przez całą noc żałośnie jęczał królewicz, lekkomyślny sprawca tej okropnej wojny, a żaden lekarz, dopomódz mu nie mógł, aż nad ranem w okropnych męczarniach ducha wyzionął.

Walki wznawiały się codziennie, mimo okropnego strudzenia; codzień ubywało walczących, zwłaszcza w szeregach obrońców miasta, lecz zaciekłość nie umniejszała się. Grecy wreszcie znowu szturm przypuścili do murów, ale dzielność Aineiasa i rozpaczliwe wysiłki Trojan. ponownie odparły napastników.

Kalchas wciąż przypominał, że jakimkolwiek sposobem trzeba zabrać "palladion" Trojanom. Palladion był

to mały, starożytny, z drzewa wyrzeźbiony posąg bogini PallasAtene, przechowywany w świątyni. Od posiadania jego zależało istnienie miasta. Palladion trojański z Grecyi dostał się później do Rzymu, gdzie go troskliwie strzeżono w świątyni Westy.

Przebrani za żebraków Odysseus i Dyornedes zakradli się do miasta i z pomocą Heleny uśpiwszy czujność straży, porwali palladion, z którym szczęśliwie wrócili do swego obozu.

Ale pomimo to Troja wciąż stawiała opór. Wojna ciężyła już i ludziom i bogom; dla rychlejszego jej ukończenia Zeus zabronił bogom brać udział w walkach.

Na radzie wodzów greckich Odysseus oświadczył, że do zdobycia miasta trzeba użyć podstępu.

— Zbudujmy — powiedział — wielkiego drewnianego konia, w którego wnętrzu mogłoby się pomieścić kilku dzielnych i silnych wojowników. Konia tego zostawimy na wybrzeżu, a wszystkie okręty odpłyną ku wyspie Tenedos. Jeden z naszych, śmiały i chytry człowiek, umyślnie wpadnie w ręce Trojan i namówi ich, żeby wprowadzili konia do miasta. W nocy, gdy Trojanie udadzą się na spoczynek, człowiek ten wypuści ukrytych w koniu wojowników, zapaliwszy uprzednio na widocznem miejscu ułożony stos drzewa, co będzie dla okrętów znakiem do powrotu.

Wszyscy zgodzili się na ten pomysł, tylko Neoptolemos i Filoktetes nie byli zadowoleni. Młodzieniec nienawidził chytrości, a świeżo uzdrowiony wojownik, tak długo mimowoli bezczynny, spragniony był walki. Ale zniecierpliwiony Zeus zagrzmiał z gniewu, i oporni musieli uledz.

Biegły rzeźbiarz Epejos, przy pomocy Ateny, w przeciągu trzech dni zbudował konia i zamknął się sam we wnętrzu z kilkoma innymi wojownikami. Grecy spalili swój obóz, wsiedli na okręty i pod dowództwem Aga

memnona i Nestora odpłynęli na wyspę Tenedos. Na wybrzeżu został tylko młody Grek Sinon, który okazał gotowość wykonania planu Odysseusa i nakłonienia Trojan, aby drewnianego potwora wprowadzili do miasta.

Niebawem otwarto bramy miasta i zdziwieni niespodziewaną ucieczką wrogów Trojanie wylegli tłumnie na wybrzeże, wydając radosne okrzyki, że się nareszcie pozbyli długoletnich zawziętych wrogów. Aż tu spostrzegają konia drewnianego. Widok dziwnego zwierzęcia zdumiał ich i strwożył.. Wynikła żwawa sprzeczka, co z nim zrobić: jedni chcieli wciągnąć konia do miasta i zachować na pamiątkę zwycięstwa, drudzy radzili go porąbać lub spalić. Za spaleniem najżarliwiej przemawiał kapłan Apollona Laokoon, który dowodził, że potworny rumak jest jakimś podstępem chytrych Danajów, i tak silnie uderzył dzidą w bok owego konia, że przerażeni wojownicy poruszyli się i słychać było chrzęst ich pancerzy.

Tymczasem pasterze trojańscy przyprowadzili schwytanego Sinona. Opowiadał on, że uciekł od Greków, ponieważ ci chcieli go zabić w ofierze bogom.

— Nazywam się Sinon — rzekł na zapytanie Priamosa — i jestem krewnym sprawiedliwego Palamedesa, który zawsze odradzał wojnę przeciw Troi, a przez podstęp Odysseusa uległ śmierci. Król Itaki, wiedząc, że go nienawidzę, czyhał i na moją zgubę. Kiedy postanowiono odpłynąć do ojczyzny i dla uproszenia szczęśliwego powrotu wyrocznia rozkazała zabić jednego z Greków na ofiarę bogom, Odysseus podmówił Kalchasa i los padł na mnie. Udało mi się zbiedz i ukrywałem się, dopóki Grecy nie opuścili obozu. Teraz wpadłem nieszczęsny w ręce wasze, róbcież ze mną co chcecie.

Wzruszyła Trojan jego opowieść. Priamos zapewnił mu łaskę i opiekę, żądając w zamian wyjaśnienia: w jakim celu pozostawiono drewnianego konia. Sinon odpowiedział, że gdy obecnie wszelkie węzły między nim

a wojskiem greckiern są zerwane, tedy nie poczuwa się do obowiązku ukrywania tajemnic swych ziomków.

— Ten koń jest zbudowany — rzekł chytry Sinon — dla przebłagania AtenyPallady, która rozgniewała się na Greków za skradzenie palladionu; Grecy mają nadzieję, że zniszczycie tego konia i ściągnięcie na siebie gniew bogini. Umyślnie zrobili tak wielkiego konia, żeby nie

mógł przejść przez bramę miejską i nie zapewnił miastu opieki bogini. Grecy bowiem zamierzają na przyszły rok wrócić z nowem wojskiem i wznowić oblężenie. Niespodziewany wypadek dodał wiary opowiadaniu Sinona. Poseidon, wrogo usposobiony dla Trojan, wiedząc że lud zjawisko takie tłumaczyć będzie na zgubę swoją, wysłał z morza dwa węże ogromne, które wypełzły na wybrzeże i skierowały się ku ołtarzowi, gdzie Laokoon czynił przygotowania do ofiary. Węże oplotły kapłana i dwóch jego młodziutkich synów, i nim ktokolwiek zdążył pośpieszyć z pomocą, jadowitemi ukąszeniami wszystkim trzem śmierć zadały, następnie popełzły do miasta, gdzie się skryły w świątyni Ateny.

Straszny los, który spotkał Laokoona, wydał się Trojanom karą bogów za zuchwałe porwanie się na świętego konia i za opór przeciwko wprowadzeniu go do murów Troi.

Wśród wesołych okrzyków i śpiewów obwiązano potworne zwierzę linami, umieszczono je na kołach, zaprzężono konie i pociągnięto do miasta, a ponieważ nie mogło przejść przez bramę, zrobiono wyłom w murze.

Kassandra, natchniona duchem proroczym, ostrzegała ziomków i płakała nad nieszczęściem, które im groziło, ale nie zwracano uwagi na jej słowa.

Do późnej nocy Trojanie jedli, pili i bawili się. Kiedy miasto pogrążone już było w głębokim śnie, Sinon wymknął się przez wyłom niestrzeżony i podpalił suchy stos pod miastem, dając tym sposobem znak okrętom zgromadzonym koło wyspy Tenedos. Powróciwszy do Ilionu, kluczem, który mu Grecy powierzyli, otworzył drzwiczki konia i wypuścił zamkniętych w nim wojowników; ci, idąc gromadą, podpalali domy i po drodze zabijali spotkanych, przerażonych mieszkańców: a otworzywszy bramy, wpuścili wojska greckie przybyłe napowrót do brzegów Troi.

Ainejas spał spokojnie w swym ustronnym domku, kiedy ukazał mu się we śnie Hektor nagi i pokrwawiony, jak wyglądał wówczas, gdy go Achilleus dokoła Troi włóczył. Obwieścił on przyjacielowi upadek Troi, a zarazem wezwał go do rychłej ucieczki. Ocknął się Ainejas i wszedł na dach swego domu, skąd zobaczył całe miasto w płomieniach i usłyszał wrzawę walki morderczej. Nie było wątpliwości, że Ilion wpadł w ręce wrogów. Jednakże bohaterski zięć Priamosa nie chciał ustąpić bez walki; przywdział zbroję, zebrał drużynę mężnych towarzyszów i korzystając z ciemności, podążył przeciw napastnikom. Po drodze przyłączali się do niego ci Trojanie, którzy zdołali uniknąć ciosów morderczych. Inni bronili się z dachow swoich domostw. Ale chociaż w rozpaczliwej walce wielu Greków zabili, pojmowali wszyscy, że niema żadnej nadziei ocalenia Troi. Rzeź i pożoga

zapanowały wszędzie, a wszystkie bóstwa odwróciły się od nieszczęsnego miasta. Nieliczni obrońcy mogli tylko ucieczką życie swoje uratować.

Bez litości pastwili się Grecy nad zwyciężonymi, nie oszczędzając starców, kobiet i dzieci. Ajaks z Lokrów okrutnie obszedł się z Kassandrą. Dyomedes ścinał najczcigodniejszych starców. Ale najbardziej szalał młodzieniaszek Neoptolemos, który zamordował sędziwego Priamosa, trzech jego synów, starego bohatera Agenora i maleńkiego niewinnego Astyanaxa, jedynaka Hektora i Andromachy. Wszyscy towarzysze Ainejasa padli dokoła niego, jeden po drugim, w boju beznadziejnym.

W końcu Ainejas sam jeden stawiał opór Grekom, ale i on ustąpił, gdy matka Afrodite pokazała mu, że nawet bogowie biorą udział w zagładzie Troi. Pośpieszył więc do domu, gdzie w trwodze i niepokoju czekali na

niego: zgrzybiały ojciec Anchises, wierna żona Kreusa i mały synek Askanios, zwany później Julus.

Menelaos znalazł ukrytą w pałacu królewskim Helenę, która zasłużyła na niejakie względy zwycięzców, gdyż przy porwaniu palladionu pomagała Odysseusowi. Na samym progu zabił Menelaos Deifobosa, który po śmierci Parysa stał się jej opiekunem. W gniewie pragnął zabić i Helenę, i podniósł już miecz na nią, ale tknięty litością, darował jej życie, zwłaszcza gdy i brat jego za nią się wstawiał.

Olbrzymią zdobycz wynieśli Grecy z gorejącego miasta na brzeg morski. Całe kupy broni, drogich sprzętów, naczyń, klejnotów, .pięknych tkanin, piętrzyły się w dawnem obozowisku, a obok nich stały gromady powiązanych brańców, prawie wyłącznie dzieci i kobiet.

O wschodzie słońca Troja była jednem zgliszczem i rumowiskiem: w gruzach leżały warowne wieże, domy królewskie i świątynie; został tylko dom Antenora, ocalony w nagrodę za to, że posiadacz jego przyjął kiedyś gościnnie Menelaosa i Odysseusa i namawiał ziomków, żeby ustąpili słusznym żądaniom Greków.

Z licznego rodu królewskiego uszedł za sprawą bogów tylko Ainejas. Stary ojciec jego nie] chciał przeżyć zagłady ojczyzny i nie zgadzał się iść z synem na wygnanie. Wtedy, na znak woli bogów, nad głową małego Askaniosa ukazał się płomień, który jednak nie opalił jego włosów. A gdy starzec trwał jeszcze w oporze, Ainejas prosił Jowisza o znak potwierdzający — i wśród huku gromów spadła z nieba gwiazda. Drżący Anchises uległ wreszcie prośbom syna: Ainejas wziął go na plecy, a za rękę prowadził Askaniosa. Anchises niósł z sobą penaty czyli bóstwa domowe. Kreusa, która szła za nimi, zniknęła. Stroskany mąż wrócił na jej poszukiwanie do miasta, lecz objawił mu się tylko cień

Kreusy, oznajmił, że umarła i przepowiedział mu świetną przyszłość w odległym kraju Hesperów (czyli w kraju na zachód położonym).

Nazajutrz Grecy obchodzili uroczyście zburzenie Troi. Urządzono igrzyska. Podczas uczty piewcy sławili czyny bohaterów poległych i żyjących.

W nocy śpiącemu Neoptolemosowi ukazał się ojciec jego Achilleus i zażądał, żeby cieniom jego złożono w ofierze najpiękniejszą zdobycz, ponieważ on więcej niż inni przyczynił się do upadku Troi.

Kiedy Neoptolemos oznajmił o tem przygotowującym się do odjazdu wodzom, i Poseidon jego opowiadanie potwierdził swym znakiem, wszyscy zgodzili się na złożenie ofiary i uznali, że najpiękniejszą zdobyczą, jest urodziwa córka Priamosa Polixena, Dawniej już swatano ją z Achilleusem, kiedy toczyły się układy o pokój.

Polixena dobrowolnie zgodziła się umrzeć na grobie bohatera i przebiła się mieczem. Wzruszeni Grecy uczcili ją wspaniałym pogrzebem.

Wesoło śpiewali Grecy, spuszczając na morze obładowane zdobyczą i bogato przystrojone okręty, a radosne ich okrzyki mieszały się z lamentem brańców trojańskich. Tylko wieszczek Kalchas i Amfilochos, obdarzony, podobnie jak ojciec jego Amfiaraos, darem proroczym, przeczuwając nieszczęście, pozostali i osiedlili się na brzegu azyatyckim, cala zaś flota popłynęła do ojczyzny.

Ale niewielu wodzom i bohaterom udało się szczęśliwie wrócić do domów, a z tych, co wrócili, niewielu znalazło szczęście i spokój w kraju rodzinnym. Powrót, tak przez wszystkich upragniony, stał się dla wielu szeregiem niebezpieczeństw, a nawet przyczyną zguby. Okręt Ajaksa Lokryjczyka rozbiła burza niedaleko od

Troi. Menelaos tułał się po morzach i obcych krajach, i dopiero po kilku latach wrócił do ojczyzny. Wódz naczelny, Agamemnon, przybył do domu, ażeby umrzeć z morderczej ręki brata stryjecznego, Aigistosa, któremu w tej zbrodni pomogła Klitaimestra, niemogąca przebaczyć mężowi poświęcenia na ofiarę ukochanej córki Higenei.

Najwięcej przygód doświadczył chytry Odysseus, o którego wędrówkach szczegółowo opowiemy.

X.

POWRÓT ODYSSEUSA.

Homeros, który opiewał gniew Achilleusa, opowiedział także niezwykłe przygody Odysseusa, w epopei, którą znamy pod nazwą Odyssei. Tak przynajmniej twierdzili Grecy. Dziś wszakże wielu uczonych dowodzi, że opowieść o losach chytrego króla Itaki jest znacznie późniejszą od pieśni o walkach pod Troją.

Wkrótce po opuszczeniu brzegów trojańskich gwałtowna burza rozproszyła flotę grecką [i popędziła okręty Odysseusa do Ismarosu, do kraju Kikonów. 'Wódz grecki zdobył i zrabował miasto, z którego zabrał mnóstwo łupów, ale towarzysze jego, ucieszeni zdobyczą, nieroztropnie ucztowali na wybrzeżu, zbytecznie zaufani w swej przewadze. Wkrótce też mieszkańcy, ochłonąwszy z prze

rażenia i zebrawszy posiłki, napadli na jego obóz i wielu wojowników wycięli, a pozostałych zmusili do spiesznej ucieczki na okręty.

Sterując ku zachodowi wbrew niepomyślnym wiatrom i niejedną burzę przetrwawszy, przybył Odysseus do kraju Lotofagów, których tak nazywano dlatego, że się żywili wyłącznie owocami lotosu. Owoc ten miał szczególniejszą własność: kto go skosztował, zapominało wszystkiem i pragnął na zawsze pozostać w tym zaczarowanym kraju. Trzej towarzysze Odysseusa, których mieszkańcy poczęstowali owocami lotosu, oświadczyli tego na sobie: musiano ich przemocą sprowadzić na okręt i ze łzami w oczach kraj ten opuszczali.

Błąkając się po nieznanem morzu, dopłynęły okręty do kraju Kiklopów. Nie byli to boscy potomkowie Uranosa i Gai, o których poprzednio mówiliśmy, ale cały lud jednookich olbrzymów, dzikich ludożerców. Mieszkali w podziemnych jaskiniach i mieli stada owiec i kóz. Kraj Kiklopów był piękny i żyzny, obfitujący w rozmaite płody. Grecy rozłożyli się obozem na wysepce, niezbyt odległej od lądu.

Nazajutrz Odysseusowi zachciało się poznać tamecznych mieszkańców, wziął więc dwunastu ludzi i popłynął na swym statku do lądu. Niedaleko brzegu zobaczyli ogromną jaskinię, obsadzoną drzewami wawrzynowemi (laurowemi) i ogrodzoną płotem. Wziąwszy z sobą zapas żywności i pełny miech wybornego wina (), Odysseus śmiało wszedł do jaskini, pragnąc za pomocą tych darów zjednać sobie życzliwość nieznanego jej mieszkańca. Lecz gospodarza nie zastali w domu; tylko przedmioty rozmaite, służące do powszedniego użytku, świadczyły,

() Grecy, zwłaszcza w podróży, przechowywali wino w miechach (workach) z koziej skóry.

że musiał to być olbrzym. Przerażeni towarzysze bohatera chcieli uciekać, lecz Odysseus kazał im pozostać, gdyż ciekawy był widzieć olbrzyma i spodziewał się od niego wzajemnych upominków.

Niezadługo nadszedł olbrzym, dźwigając ogromne naręcze drzewa na potężnych barkach, aby sobie ogień rozniecić. Zapędził do jaskini owce, zamierzając je wydoić, a wejście do jaskini zatarasował ogromnym kamieniem. Rozpaliwszy ogień, przy jego świetle dostrzegł gości.

— Czy jesteście rozbójnikami morskimi? — zapytał grzmiącym głosem.

Odysseus zaprzeczył i uprzejmie poprosił o gościnnoś, zaklinając go na Zeusa.

— Czy myślisz głupcze — rzekł olbrzym, śmiejąc się głośno — że my, Kiklopi, lękamy się Zeusa i jego gniewu? My jesteśmy silniejsi 'od niego. Ulituję się nad tobą, jeżeli będzie taka moja wola. Powiedz mi, gdzie jest twój okręt?

Przeczuwając złe zamiary potwora, Odysseus odpowiedział, że Posejdon rozbił jego okręt na morzu, a on ledwo zdołał tu uciec.

Po chwili potwór dowiódł, jakie uczucia żywi dla przybyszów; pochwycił dwóch Greków, strzaskał ich głowy o ziemię i szarpiąc ciało na kawały, pożarł obu. Pozostali przy życiu krzyczeli z całych sił, wzywając pomocy bogów.

Po tej wieczerzy ułożył się olbrzym do snu.

Mogli go Grecy zabić podczas snu, ale na nicby się to nie przydało, bo kamienia, zamykającego wejście, nie zdołaliby usunąć. Tak więc przepędzili bezsennie tę noc okropną, nie umiejąc znaleźć dla siebie ratunku. Nazajutrz rano potwór znów dwóch ludzi zjadł na śniadanie i popędził stado na pastwisko, nie zapomniawszy zamknąć najtroskliwiej kamieniem więźniów w jaskini.

Długo zastanawiał się Odysseus, w jaki sposób wydostać się z jaskini, wreszcie wpadł na myśl podstępną. Zaciosawszy ostro grubą gałąź drzewa oliwkowego, którą znalazł w części jaskini przeznaczonej dla owiec, widocznie przygotowaną na maczugę, przypiekł w ogniu jej koniec, ażeby był twardszy i ukrył tę broń w kupie nawozu.

Kiedy wieczorem potwór powrócił i pożarł znowu dwóch Greków, zbliżył się do niego Odysseus i podając drewnianą stągiewkę, którą napełnił winem, rzekł:

— Kiklopie, po mięsie napij się wina, ażebyś wiedział, jaki smaczny napój mieliśmy na okręcie, a w nagrodę ulituj się nad nami i puść nas na wolność.

Potwór z zadowoleniem wychylił do dna stągiewkę i zażądał drugiej, a potem trzeciej.

— Ja jestem Polifemos, syn Posejdona — zawołał pijany olbrzym — a ty, cudzoziemcze, jak się nazywasz?

— Nazywam się Nikt (Utis), tak wołali na mnie ojciec, matka i przyjaciele.

— Słuchaj Nikt — wybełkotał olbrzym, zasypiając — zjem cię na ostatku, pierwej spożyję wszystkich twoich towarzyszów. Oto dla ciebie mój podarek za wino.

Gdy sen zmorzył Polifemosa, Odysseus z czterema przez losowanie wybranymi towarzyszami rozgrzali w ogniu kół oliwkowy i z całej siły wbili go w jedyne oko olbrzyma, aż się powieka zwęgliła i oko przebite syczało na głowni. Wściekle rycząc ze srogiego bólu, zerwał się oślepiony Kiklop i zaczął szukać więźniów, ale ci zręcznie przed nim kryli się po kątach jaskini. Olbrzym, krzycząc przeraźliwie, zaczął zwoływać swych sąsiadów.

— Kto cię skrzywdził, Polifemosie? — zapytali.

— Nikt, Nikt! — jęczał olbrzym.

— Jeżeli nikt nie jest sprawcą twych cierpień — odpowiedzieli olbrzym — to pochodzą one od Zeusa, i my

uleczyć ich nie możemy. Udaj się z prośbą do ojca twego Posejdona.

To powiedziawszy, odeszli do swych zajęć pasterskich.

Chcąc jednak wypuścić owce na paszę, nie uwalniając więźniów, Polifemos odchylił nieco kamień i usiadł przy wejściu do jaskini. Przewidział to mądry Odysseus i zawczasu się na to przygotował. Powiązał po trzy największe barany wikliną, której nie brakło w jaskini,. pod każdym środkowym baranem umieścił jednego ze swych towarzyszów, sam zaś przyczepił się pod brzuchem najbardziej wełnistego. Olbrzym macał barany po grzbietach i wypuszczał je z jaskini, nie domyślając się podstępu.

Zabrawszy barany, Grecy pośpiesznie wsiedli na okręt, a gdy od brzegu odbili, Odysseus głośno zaczął urągać czatującemu wciąż Polifemosowi. Olbrzym wybiegł z jaskini, płonąc strasznym gniewem, i rzucił za. uciekającymi wielki odłam oderwany od wierzchołka skały, który o mało nie zatopił statku. Powracająca fala popchnęła statek napowrót ku brzegowi. Z niemałym trudem zdołali Grecy odpłynąć znowu. Z większej już odległości, Odysseus, szydząc z oślepionego, powiedział mu. prawdziwe swe imię. Wtedy Polifemos uprosił ojca swego Posejdona, żeby zuchwalca ukarał.

Skutkiem tego bohater przez dziesięć lat tułał się po świecie.

Pozostawieni na wysepce wojownicy pędzili czas w niepokoju i obawie o Odysseusa. Radośnie też powitali wodza i szczęśliwie ocalonych towarzyszów, a z obawy Kiklopów wszyscy zaraz ruszyli w dalszą drogę, poświęciwszy na ofiarę Zeusowi największego barana. Po kilku dniach żeglugi zawinęli do wyspy, będącej siedzibą syna Zeusowego Ajolosa (Eola), władcy wiatrów.

Murem spiżowym otoczona, wyspa ta pływała swobodnie po morzach.

Ajolos, który prowadził huczne, wesołe życie, gościnnie przyjął podróżnych w swoim wspaniałym pałacu, a przy pożegnaniu dał Odysseusowi wór skórzany, w którym uwięzione były wszystkie wiatry, ostrzegając go, żeby taki tylko wiatr za każdym razem uwalniał, jaki mu będzie potrzebny do żeglugi ku ojczystej wyspie Itace.

Po dziesięciu dniach wędrowcy ujrzeli już góry swej ojczyzny, a nawet ognie płonące na wybrzeżach. Ale na nieszczęście, Odysseus, który ciągle czuwał nad podarkiem Ajolosa, teraz właśnie znużony usnął. Towarzysze podróży, ciekawi, co ów worek zawiera, przekonani, że mieszczą się tam skarby, darowane Odysseusowi przez szczodrego Ajolosa, rozwiązali rzemienie i wypuścili wiatry, której burzliwie wydarły się z więzienia i natychmiast popchnęły wstecz okręty. Wprawdzie żeglarze wrócili znowu do Ajolosa, ale ten wypędził ich teraz, jako niemiłych bogom.

Długo błąkali się zasmuceni, aż przypłynęli do kraju Lestrygonów, podobnych Kiklopom olbrzymów i ludożerców, którzy napadli na przybyszów, strzaskali okręty odłamami skał, potopili załogę, i tylko na jednym statku z kilkudziesięcioma ludźmi zdołał ujść Odysseus.

Nowe niebezpieczeństwo groziło im na wyspie, którą władała czarodziejka Kirke, córka boga słońca Heliosa. Przybiwszy do brzegu w odludnem miejscu, posłał Odysseus połowę załogi pod dowództwem Eurylochosa dla zbadania wnętrza wyspy. Niebawem znaleźli się wysłańcy przed pięknym pałacem czarodziejki, skąd naprzeciw nich wybiegło całe stado dzikich zwierząt, wilków i lwów: te jednak nic złego nie zrobiły wylęknionym ludziom; owszem, łasiły się, jak psy.

W pałacu siedziała sama władczyni, przędąc i śpiewając. Ujrzawszy obcych, zaprosiła ich uprzejmie. Chętnie

przyjęli zaprosiny, tylko Eurylochos, nauczony smutnem doświadczeniem, nabytem u Kiklopów i u Lestrygonów, cofnął się z niedowierzaniem. Kirke wyprawiła gościom wspaniałą ucztę i poczęstowała ich plackami, do których dodała czarodziejskiego soku. Placki te odjęły jedzącym wszelką pamięć, następnie zaś dotknięciem laseczki zamieniła czarodziejka wojowników w świnie, zamknęła ich w chlewie i rzuciła im żołędzi na strawę.

Eurylochos wszystko to widział z ukrycia; zrozpaczony wrócił na okręt i zawiadomił wodza. Ani opowiadanie o strasznem zdarzeniu, ani łzy i prośby Eurylochosa nie wstrzymały Odysseusa od wybrania się do pałacu czarownicy. Uzbroiwszy się pośpieszył tam na pomoc towarzyszom. W połowie drogi do pałacu spotkał Hermesa, który dał mu się poznać po lasce i skrzydłach przy kapeluszu. Posłaniec bogów dał bohaterowi ziele, niweczące działanie czarów i poradził, żeby pogroził mieczem, jeśli Kirke zechce dotknąć go laseczką. Wtedy czarodziejka ulęknie się i spełni, czego Odysseus od niej zażąda. Rzeczywiście usłyszawszy głośne na świat cały imię Odysseusa, Kirke przyjęła go jak najserdeczniej i za

prosiła go do spożycia potraw, które przygotowała, a między innemi i owej czarodziejskiej potrawy. Lecz widząc, że czary jej nie działają, Kirke poznała, że wyższe potęgi chronią go od jej władzy. Gdy jeszcze Odysseus rzucił się z mieczem na nią, przyrzekła, że nic złego nie zrobi pozostałym Grekom, a nawet na prośbę gościa, przywróciła postać ludzką zamienionym w świnie jego towarzyszom.

Rok cały spędzili wesoło żeglarze na wyspie zaczarowanej w dostatku i wszelakich uciechach, ale serce Odysseusa opanowała taka tęsknota, że błagać zaczął Kirke, aby pozwoliła mu wyruszyć w drogę. Czarodziejka zgodziła się na jego prośbę, ale zażądała, żeby wprzód zstąpił do Hadesu i spytał zmarłego wróżbiarza Teiresiasa o swoją przyszłość, bo może nie ma po co wracać do ojczyzny.

Zadrżało serce bohatera na myśl o tej strasznej wyprawie, którą za życia miał odbyć, ale Kirke uspokoiła go i nauczyła, którą drogą ma podążać, i w jaki spo

sób ma zaklinać cienie zmarłych, a szczególniej cień Teiresiasa.

Popłynął więc Odysseus zaraz nazajutrz do krańców Okeanosu, opasującego całą ziemię, do kraju Persefony.

Przedtem jednak wydarzyło się nieszczęście. Elpenor, jeden z żeglarzy, zasnął pijany na dachu pałacu Kirki, a zbudzony hałasem towarzyszów, zerwał się, skoczył, spadł i na miejscu ducha wyzionął.

Pomyślny wiatr sprzyjał żegludze. Po kilku dniach Odysseus dotarł do pozbawionej słońca krainy Kimmeryjczyków, gdzie było wejście do świata podziemnego.

Doszedłszy do skał, wśród których płynęły: Kokitos, rzeka skarg wiecznych i strumień ognisty Pyriflegeton, wpadające nieopodal do Rzeki boleści czyli Acheronu, bohater, stosownie do rad Kirki, zstąpił do głębokiej przepaści. Stanąwszy po długiej wędrówce u celu podróży, wykopał jamę i złożył ofiarę cieniom zmarłych.

Zapach krwi zabitych zwierząt sprowadził liczne cienie, całemi gromadami wynurzające się z przepaści. Między innymi przybył i Teiresias. Odysseus poczęstował starca ciepłą krwią, której nie pozwolił dotknąć innym cieniom, odpędzając je swym mieczem, i prosił o wywróżenie mu przyszłości. Tak go nauczyła Kirke. Teiresias spełnił prośbę bohatera i oznajmił:

— Pragniesz powrócić szczęśliwie do Itaki, ale obraziłeś boga Posejdona, oślepiając jego syna. Spotkasz tedy na swej drodze ciężkie przeszkody. Jednakże ostatecznie wrócisz do ojczyzny. Twoi towarzysze, jeżeli chcą ocaleć, muszą być wstrzemięźliwi, nie powinni zwłaszcza nawet dotknąć byków, należących do Heliosa, których stado spotkają na wyspie Trinakryi. Gdyby pod naciskiem głodu zabili te byki, wyginą wszyscy, a ty powrócisz sam, w nędzy, na obcym okręcie. W domu czeka

cię niepokój. Penelopa, żona twoja, ' będzie musiała znosić wielkie przykrości, a mienie twoje będzie trwonione. Twój powrót przywróci porządek, ale jeśli chcesz w spokoju doczekać szczęśliwej starości, musisz pokutą i ofiarami przebłagać Posejdona.

Zaledwie odszedł Teiresias, zbliżył się do Odysseusa cień jego zmarłej matki, którą żywą jeszcze pozostawił, odjeżdżając na wojnę. Odysseus, nauczony przez Teiresiasa, dał jej się napić krwi ciepłej i przeżyli razem chwilę smutną i radosną jednocześnie. Opowiedziała mu matka o losach rodziny, o smutku wiernej Penelopy, która dzień i noc opłakuje małżonka, o starym Laertesie, pędzącym dni swoje w żalu i samotności; on zaś mówił jej o swoich zwycięstwach, przygodach i cierpieniach. Na pożegnanie Odysseus chciał uścisnąć matkę, lecz cień rozpłynął się i zniknął.

Nie mógł zwiedzić bohater całego świata podziemnego, którym rządzi nieubłagany Hades, czyli Aides (niewidzialny), nazywany także "bogaty" (Pluton), bo wszystkie skarby do niego należą, albo zwany nawet, dla wielkiej swej potęgi, Zeus katachtonis (podziemny). Widział Odysseus tylko Tartaros, inaczej Erebos, gdzie pokutują cienie, widział męki Tantalosa, ciężką pracę Sisyfosa, który za urąganie władzy bogów wtaczać musiał na górę wielki kamień, wyślizgujący mu się z rąk pod samym wierzchołkiem i napowrót staczający się w przepaść; widział wplecionego w koło Ixyona i Danaidy (córki Danaosa), które wodą, czerpaną sitami, wciąż napełniały bezdenną beczkę. Dalej spotkał cienie swoich towarzyszów: Agamemnona, o którego śmierci nie wiedział, a który mu oznajmił jak zginął za sprawą niewiernej żony; potem spotkał Achilleusa, który chociaż i w podziemnym świecie szanowany, skarżył się na brak światła, mówiąc, że wolałby między żywymi być parobkiem, niżeli tam królem, i wielu innych. Tylko Ajaks nie odpo

wiedział na powitanie dawnego przyjaciela, a potem przeciwnika, i minął go milczący i ponury. Nawet w krainie cieniów zachował urazę do Odysseusa, który stał się przyczyną przedwczesnej jego śmierci, gdy go pozbawił zbroi Achilleusa.

Gdy coraz liczniejsze gromady cieniów przybywały, Odysseusem i towarzyszami jego zawładło nagle takie przerażenie, iż uciekli pośpiesznie, wsiedli na okręt i na

powrót pożeglowali do Kirki, aby pogrzebem uczcić zwłoki Elpenora.

Znowu gościnnie przez czarodziejkę przyjęty, krótko u niej teraz zabawił Odysseus i podążył do Itaki.

Posłuszny życzliwym radom tej boginki, szczęśliwie minął wyspę, na której mieszkały zdradliwe Seireny, córki boga rzek Achelousa, kazał bowiem towarzyszom, żeby zatkali sobie uszy woskiem, sam zaś przywiązał się do masztu, a tak oparli się uroczemu śpiewowi tych zgubnych istot. Dopiero kiedy się oddalili od złowrogich brzegów, usianych kośćmi nieszczęśliwych żeglarzy, Odysseus pozwolił się odwiązać.

Lecz nowa groźba zawisła nad żeglarzami: zbliżyli się do straszliwego wiru Charybdy, chłonącego wszystkie okręty. Niebawem statek został porwany przez prąd niebezpieczny. Odysseus upomniał swych towarzyszów, aby natężyli wszystkie siły i starali się dosięgnąć skał przeciwległych. Bohater wiedział już od Kirki, jak okropna przeprawa tu ich czeka, lecz zachował ostrożność, że ich o tem nie uprzedzał. Straszliwa potwora morska, Skylla, o dwunastu nogach i sześciu głowach, osadzonych na długich szyjach wężowych i zbrojnych w trzy rzędy zębów potężnych, szczekała tu ze swej jaskini, jak młody pies i czatowała na łup. Kiedy okręt, przebywszy pomyślnie czarną, bagnistą topiel Charybdy, zbliżył się do owej skały, nagle pochyliło się ku niemu sześć głów potwory i po chwili sześciu nieszczęśliwych żeglarzy z okropnym krzykiem zatrzepotało w powietrzu. Ze zgrozą pozostali żeglarze usłyszeli trzask kości swych towarzyszów, gruchotanych w paszczach potwory.

Stamtąd wydobyli się przecież na otwarte morze i podążyli ku wyspie Trinakryi (teraźniejszej Sycylii), gdzie były pastwiska bydła i owiec należących do bożka słońca, Heliosa. Pomny przestróg Teiresiasa, nie chciał

Odysseus wylądować na tej wyspie. Ale kiedy towarzyszom swoim kazał żeglować dalej, oburzyli się. Oni tak byli spragnieni lądu, wypoczynku, wzmocnienia sił, wyczerpanych trudami i niebezpieczeństwami!

Odysseus ustąpił im, rad nie rad, ale związał wszystkich świętą przysięgą, że nie ruszą żadnego zwierzęcia na wyspie. Spożywano tedy zapasy żywności udzielone

przez Kirkę; lecz te wyczerpały się prędko, a Zeus ciągle zsyłał wiatry niepomyślne, które nie pozwalały okrętowi wypłynąć na morze. Wędrowcy łowili ryby i polowali na ptaki, głód jednak dokuczał im ciągle, a widok tłustego bydła był dla nich silną pokusą. Pewnego razu, kiedy Odysseus zasnął, nierozsądni, za radą Eurylochosa, zabili dwie sztuki bydła, w mniemaniu, że nic im nie będzie, jeżeli najlepsze części złożą w ofierze Heliosowi i przyrzekną zbudować dla niego świątynię w Itace.

Ale, niestety, rychło przekonali się, jak ciężki błąd popełnili. Jeszcze przed ucztą straszliwe znaki zwiastowały im gniew boga. Skóry, zdarte z zabitych zwierząt skakały, jakby były żywe, a mięso pieczone na drewnianych rożenkach, ryczało.

Wkrótce obudził się Odysseus, ale już zapóźno, aby przeszkodzić świętokradztwu. Nie chciał skosztować nawet mięsa, którem raczyli się przez sześć dni jego towarzysze.

Obrażony Helios udał się ze skargą do gromowładnego Zeusa, który przyrzekł, iż winnych ukarze surowo.

Siódmego dnia powiał wiatr pomyślny i okręt wypłynął na pełne morze. Zaledwie jednak żeglarze stracili z oczu wyspę, kiedy nad ich głowami zebrały się na niebie, z rozkazu Zeusa, czarne chmury. Straszna burza miotała okrętem jak szczapką drzewa.

Zdruzgotany maszt upadł na pokład i strzaskał czaszkę sternikowi. Niebawem straszliwa błyskawica rozdarła niebo, towarzyszył jej ogłuszający łoskot grzmotu i pod uderzeniem piorunu okręt pękł. Towarzysze Odysseusa wpadli w morze; po rozpaczliwej, daremnej walce z rozszalałą falą, pochłonęły wszystkich odmęty. Sam tylko bohater nasz zdołał utrzymać się na szczątkach rozbitego statku, pochwycił maszt złamany, u którego wisiała lina rzemienna, związał go ze sterem i powierzył się bałwanom morskim, które uniosły go dalej.

Lecz znowu zerwał się wiatr południowy, który liche resztki statku pchał ku niebezpiecznym wirom Skylli i Charybdy. Odysseus, pozostawiony tylko własnym siłom, nie mógł obronić swej tratwy. Połknęła ją Charybda. W porę zdążył Odysseus uchwycić się zwieszonej nad morzem gałęzi drzewa figowego i tak uczepiony bujał nad przepaścią. Cienie śmierci okrążyły go dokoła. Długą chwilę spędził w powietrzu niemal bez nadziei ocalenia. Wreszcie Charybda wypluła maszt ze sterem i w mgnieniu oka skoczył Odysseus na swoją tratwę.

Dziewięć dni jeszcze tułał się rozbitek po morzu, mając nieustannie śmierć przed oczami. Dziesiątego dnia zgłodniały i zbiedzony dopłynął do pięknej wyspy, na której mieszkała nimfa Kalipso.

Nimfami nazywali Grecy istoty płci żeńskiej, pośrednie między bogami i ludźmi, przez wszystkich czczone i kochane. Zaludniały one świat cały: góry, doliny, gaje,

jeziora i morza; pędziły żywot wesoły, kąpały się, śpiewały, tańczyły, lub przebiegały wyznaczone im obszary, polując z Artemidą, bawiąc się i grając z Apollonem i Hermesem, ucztując z Dyonisosem, wreszcie drocząc się i walcząc z towarzyszami tego boga, złośliwymi Satyrami i Sylenami. Miały wspólny z bogami dar stawania się niewidzialnemi, żywiły się ambrozyą, zawsze szczęśliwe, młode i silne żyły bardzo długo; ale nie były nieśmiertelnemi.

Dryadami albo Hamadryadami, czasem Alseidami nazywano nimfy leśne i drzewne, towarzyszące zwykle Artemidzie; Oreadami nimfy gór, Leimoniadami nimfy łąk i kwiatów, Auloniadami albo Napeami nimfy dolin, pasterki, które zwykle przebywały w orszaku Pana, boga trzód, brodatego, z kozimi rożkami i na kozich nogach. Auloniadą była piękna Eurydike, małżonka sławnego śpiewaka Orfeusa.

Kalipso, to znaczy płynąca w ukryciu, była jedną z Okeanid, nimf źródeł i strumieni, córek Okeanosa. Siostry jej nazywały się Prymno (spadająca z gór), Hippo (szybko bieżąca), Plexaura (pluskająca), Galaxaura (odświeżająca powietrze), Rodeja (płynąca wśród róż), Kallirroe (pięknie roztaczająca się), Melosis (zwilżająca pastwiska) i Telesto (nimfa czystych, świętych krynic).

Oprócz wymienionych znali jeszcze Grecy: Nereidy, córki boga Nereusa; nimfy morskie, od imienia matki zwane czasem Dorydami; córki Zeusa Najady, nimfy wodne, zwane żywiącemi, bo dawały urodzaje i towarzyszyły Demeterze; Potamidy, nimfy rzeczne; Limnady, nimfy jezior, stawów i bagnisk, rusałki, które śpiewem lub wołaniem na ratunek zwabiały ludzi i topiły ich; wreszcie córki Atlasa Atlantydy, Plejady i Hyady, które po śmierci brata Hyasa z żalu umarły i przeniesione

były między gwiazdy. Dwie z nich, Ida i Adrastea, które Zeusa wychowały, nazywano Dodonidami.

Nimfami były także Muzy, inaczej Pierydy lub Kameny, córki Mnemosyny i Zeusa, towarzyszki Apollona, opiekunki sztuk i nauk. Miejscami ich pobytu były źródła święte, dające natchnienie. Oto ich imiona: Klio, muza historyi, Melpomene — tragedyi, Talia — komedyi, Kaliope — pieśni bohaterskich, Euterpe — muzyki, Terpsychora — tańców chóralnych, Erato — pieśni weselnych, Urania — astronomii i Polihymnia — wymowy i śpiewu.

Kalipso z radością powitała sławnego bohatera, opiekowała się nim troskliwie i nie puszczała ze swej wyspy, chciała bowiem, żeby został jej mężem. Ale Odysseus tęsknił do rodziny i ojczyzny, której od tak dawna nie widział, bo dziesięć lat ciągnęła się wojna, a od zburzenia Troi również dziesiąty rok upływał i wszyscy bohaterowie, których śmierć oszczędziła, już wrócili do ognisk domowych.

Przez ten czas na Itace wielkie zaszły zmiany, o których Odysseus dowiedział się trochę od Teiresiasa i matki. Ponieważ tak długo nie wracał i nie dawał wiadomości o sobie, myśleli tedy wszyscy, że zginął na obczyźnie. Syn jego Telemachos był młodym chłopcem i nie mógł zastąpić ojca. Rozległe posiadłości królewskie, liczne stada i skarby nęciły wielu sąsiadów, którzy starać się zaczęli o rękę owdowiałej, jak zapewniano, Penelopy, ażeby wraz z nią otrzymać wszystkie te bogactwa.

Przekonani, że Odysseus nie żyje, lekceważąc sobie wdowę i młodego jej syna, przebywali prawie ciągle w ich domu, wyprawiali sobie uczty i trwonili mienie królewskie.

Pewnego razu, kiedy zuchwalcy urządzali igrzyska, przed młodym Telemachosem stanął mąż poważny wiekiem i postawą. Była to bogini Atene, opiekunka Odysseusa, która przyjęła postać króla Tafiów, Mentora, przy

jaciela Odysseusa, ażeby dodać odwagi młodzieńcowi i skłonić go do podróży, w celu zasiągnięcia wiadomości o losach ojca.

Właściwym zamiarem bogini było nietyle pomódz Odysseusowi, gdyż do tego nie potrzebowała Telemachosa, lecz wychować tego ostatniego na młodzieńca zacnego, któryby pociechą był swojemu ojcu, wykształcić jego rozum

i charakter, towarzyszyć mu w roli opiekuna, udzielając mu rad mądrych, a zwłaszcza świecąc przykładem.

I dziś jeszcze wychowawców rozumnych, troskliwych, nazywają mentorami — na pamiątkę owego Mentora, pod postacią którego Atene opiekowała się Telemachosem.

Co się tycze Odysseusa, to powrót jego już był postanowiony na radzie bogów.

Telemachos powitał gościa z całą życzliwością i zaufaniem należnem przyjacielowi ukochanego ojca.

Mentor zapytał chłopca, co znaczą rozbrzmiewające w domu śpiewy i wesołe okrzyki; natenczas Telemachos opowiedział o swoich i matki zmartwieniach i o bezczelności natrętów. Na to bogini rzekła:

— Zwołaj zaraz jutro na radę lud cały i wobec tego zgromadzenia zażądaj od wszystkich, starających się o rękę Penelopy, żeby wracali do swoich domów. Kiedy z nimi skończysz, poproś, żeby ci dano okręt i pojedź do Pylos, gdzie panuje stary Nestor, a następnie do króla

Sparty, Menelaosa, którzy zapewne wiedzą coś o twym ojcu. Jeżeli on żyje, bądź cierpliwym; jeżeli zaś zginął — wznieś mu pomnik i pomścij się na tych, którzy tobie i matce nie dają spokoju, a pozyskasz taką sławę jak Orestes po zabiciu Aigistosa, mordercy ojca swego Agamemnona.

Po tych słowach bogini oddaliła sięTelemachos, któremu jej rady dodały ufności i męstwa, zapowiedział zaraz ucztującym, że wobec zgromadzenia ludu wezwie ich, ażeby opuścili dom Odysseusa, nazajutrz zaś przez heroldów zwołał obywateli Itaki na walną radę. Zdziwili się wszyscy na widok śmiałej i pewnej siebie postawy młodzieńca zazwyczaj potulnego, a najznakomitszy z nich, Antinoos, odezwał się, przedrwijając:

— Zaprawdę, Telemachu, z łaski bogów stajesz się mówcą potężnym i zuchwałym; byleby cię tylko Zeus nie wyniósł na króla wyspy Itaki, którą ci twój ojciec zostawił w dziedzictwie.

Eurymachos zaś, jeden z najniegodziwszych gości, usiłował za pomocą obłudnych oznak przyjaźni wybadać Telemachosa, o czem rozmawiał z nim Mentor, gdyż podejrzewał, że gość ów przyniósł wieści jakieś o powrocie Odysseusa. Lecz Telemachos roztropnie uchylił się od badań i wrócił do swego pokoju w towarzystwie starej swej piastunki Euryklei; goście zaś pośpieszyli ucztować, słuchać muzyki i pieśni boskiego śpiewaka Femiosa, oraz tańczyć.

Nazajutrz rano Telemachos przez heroldów zwołał obywateli Itaki na zgromadzenie. Atene dodała mu takiej powagi, że zdumieli się wszyscy, gdy ująwszy berło mówcy, wystąpił przed zebranych i w gorzkich słowach oskarżył natarczywych gości o różne nadużycia.

— Jakiem prawem — pytał — rabujecie trzody mego ojca, zabieracie z piwnic jego wino, nieproszeni mieszkacie

w cudzym domu, znieważacie domowników i trwonicie cudze mienie, gdy ani ojciec mój, ani ja w niczem nie zawiniliśmy względem was? Lecz bogowie są sprawiedliwi, i kary ich nie ujdziecie!

Jeden tylko z oskarżonych, Antinoos, odważył się odpowiedzieć i zwalił całą winę na Penelopę, która żadnego z nich nie chce wybrać na męża, lecz chytrze wszystkich utrzymuje w niepewności.

— Zaczęła ona — mówił — tkać, jak sama nas objaśniła, wielką oponę, z której ma być całun pogrzebowy dla starego Laertesa, ojca jej małżonka, zapowiadając, że dopiero po skończeniu tej roboty wybierze sobie męża. Dużo już czasu upłynęło, a całun jeszcze nie skończony, choć ją codzień przy tkaniu widzimy. Ale nam powiedziała jedna ze służebnic, że w nocy chytra niewiasta porze to. co w ciągu dnia utkała! Takiego względem nas używa podejścia! Więc i my nie ustąpimy z jej domu, dopóki ty, młodzieńcze, nie uprosisz matki, żeby jednego z nas wybrała, lub zdała wybór na swego ojca Ikariona.

Telemachos oświadczył, że nie ma prawa zmuszać matki do takiego kroku, tembardziej, że śmierć ojca nie jest wcale pewną, i raz jeszcze z naleganiem zażądał, aby uprzykrzeni goście ustąpili, na co mu oni wszakże odpowiedzieli urąganiem.

Następnie zażądał Telemachos od ludu, aby mu dostarczono statku szybkobiegnącego na podróż do Pylos i Sparty dla zasięgnięcia wiadomości o ojcu. Ale nikt się nie podniósł, i nie wyrzekł słowa poparcia dla jego żądania, prócz starego Mentora, przyjaciela Odysseusa, którego, odjeżdżając do Troi, Odysseus uprosił, aby wespół ze starym Laertesem czuwał nad jego mieniem. Wszelako gniewne słowa Mentora goście Penelopy przyjęli drwinami, a jeden z nich, Laokritos, wyraził groźbę,

że i sam nawet Odysseus doznałby złego przyjęcia, gdyby wrócił i dopomniał się o swoje prawa.

Tak więc zgromadzenie rozeszło się, nic nie uradziwszy i goście gnieździli się dalej w domu Odysseusa. Wszelako Atene, w postaci starego Mentora, pożyczyła od bogatego obywatela Neomona odpowiedni do podróży statek, stara Eurykleja zaś przysposobiła dla Telemacha potrzebne do podróży zapasy wina i mąki. W nocy, kiedy goście byli pogrążeni w smacznym śnie, Telemachos opuścił Itakę i nazajutrz wpłynął do przystani Pylos w chwili, kiedy nad. brzegiem morza sędziwy Nestor wraz ze swymi synami, wśród tłumów ludu, składał ofiarę Posejdonowi. Przyjął on bardzo gościnnie Telemachosa, ale o jego ojcu żadnej nie miał wieści; natomiast opowiedział rozmaite szczegóły o bohaterskich czynach Odysseusa pod Troją, a także o smutnych losach różnych innych wodzów.

Późno w nocy dopiero skończyła się gawęda rozmownego starca z obu gośćmi, gdyż i Atene, przyjąwszy postać Mentora, towarzyszyła Telemachosowi. Nazajutrz rano Nestor złożył bogom wspaniałą ofiarę, aby ich zjednać dla Telemacha, obdarował młodzieńca i przydał mu syna swego Peizystratesa za towarzysza w podróży do Sparty.

Po dwóch dniach podróży przybyli wieczorem do górzystej Sparty i stanęli przed pałacem wspaniałym króla Menelaosa. Wszystkie komnaty pełne były gości, gdyż król obchodził właśnie zaręczyny ulubionej córki Hermiony z Orestesem, synem Agamemnona. Chociaż podróżni imion swych nie powiedzieli, Menelaos ugościł ich po przyjacielsku i zabawiał opowiadaniem swych przygód. Mówiąc o cierpieniach wodzów greckich, dodał:

— Ale żadnego nie żałuję tak, jak biednego Odysseusa, który tyle przeszedł, a teraz nie wiemy nawet, czy żyje czy umarł. Może opłakują go teraz stary ojciec

Laertes i mądra małżonka Penelopa ze swym synem Telemachosem.

Ale zatrzymał się, widząc, że słuchający go uważnie młodzieniec ma łzy w oczach. Helena, która w tej chwili weszła, poznała zaraz Telemachosa po wielkiem podobieństwie do ojca. Wtedy i syn Nestora potwierdził ich domysł. Król Sparty ucieszył się bardzo z odwiedzin syna dawnego przyjaciela, rozpytał go o wszystko, co się dzieje w Itace, ale na natarczywe pytania Telemachosa tylko tyle mógł odpowiedzieć, że słyszał w Egipcie od jednego z bożków morskich, wielokształtnego Proteusa, jakoby Odysseus przebywał na samotnej wyspie nimfy Kalipso, która nie chce go uwolnić.

Telemachos śpieszył się teraz do domu, ale serdecznie zapraszany przez przyjaciela ojcowskiego, musiał czas jakiś zabawić na jego dworze.

Zalotnicy Penelopy dowiedzieli się o odjeździe Telemachosa i widząc przedsiębiorczość lekceważonego dotychczas młodzieńca, postanowili go zgładzić. Podjął się tego Antinoos i uzbroiwszy dwudziestowiosłowy statek, wypłynął na morze, aby na powracającego do domu czatować pomiędzy Itaką i Same.

W tym samym czasie posłaniec boski Hermes, śpieszył z rozkazu Zeusa do nimfy Kalipso z zawiadomieniem, że bogowie, zgromadzeni na Olimpie, rozkazują jej uwolnić natychmiast Odysseusa. Zastał uroczą nimfę samotnie siedzącą w swej pysznej grocie, podczas gdy smutny Odysseus nad brzegiem morza wpatrywał się w dal bezgraniczną, trawiony tęsknotą i pragnąc ujrzeć chociażby dym ognisk ojczystych. Wiedząc, że wola Zeusa jest nieodmienną, Kalipso sama zawiadomiła Odysseusa o rychłem jego wyzwoleniu.

Bohater z początku wierzyć nie chciał swemu szczęściu. Wreszcie z pomocą nimfy wziął się do budowania statku, a raczej tratwy, na której po upływie pięciu dni

puścił się na morze. Osiemnastego dnia podróży ujrzał na widnokręgu jakieś góry, gdy niespodziewanie spotkał się z Posejdonem, który wracał z ziemi Aityopów i nie miał jeszcze wiadomości o tem, że na zebraniu bogów postanowiono ułatwić powrót Odysseusa. Mszcząc się za oślepienie Polifemosa, bóg podniósł do góry swoją "trienę" (trójząb), zgromadził ciemne chmury, potem dotknął fal morskich, wezwał na pomoc wichry i wywołał straszną burzę, która w jednej chwili rozbiła słabo spojony statek.

Odysseus rozpaczliwie walczył z falami, wreszcie udało mu się chwycić oburącz belkę z tratwy. Byłby jednak niewątpliwie utonął, gdyby nie zlitowała się nad nim dobra Leukotea, bogini morska, opiekunka żeglarzy. Dała mu ona swój pas, który chronił od utonięcia. Po wielu wysiłkach, zmęczony, nagi, dobił wreszcie bohater do jakiegoś wybrzeża i uczuł twardą ziemię pod nogami. Lecz tak był strudzony i znękany, że natychmiast omdlał. Odzyskawszy świadomość, rzucił napowrót do morza pas Leukotei, składając jej najczulsze dzięki" następnie schronił się do gaju oliwnego, gdzie upadłe liście posłużyły mu za pościel i okrycie i natychmiast usnął.

Obudził go nazajutrz wesoły śmiech dziewcząt. Nausikaa, córka króla Fajaków, mieszkańców tego kraju, grała z dziewczętami służebnemi w piłkę. Prały one przedtem bieliznę i suknie, a po robocie wymyśliły sobie ową zabawę, wśród której niezręcznie rzucona piłka wpadła w wodę, i hałas, jaki powsał z tego powodu, przerwał sen Odysseusa.

Nałamawszy corychlej gałązek oliwkowych dla przykrycia swej nagości, cały oblepiony błotem i szlamem, wyszedł bohater z ukrycia. Dziewczęta przestraszone uciekły, została tylko odważna Nausikaa, do której Odysseus zwrócił się z pochlebnerni słowy i prośbą o jakąkolwiek odzież, oraz o powiedzenie mu nazwy tej miejscowości i wskazanie drogi do miasta, objaśniając, że gniewny Posejdon zdruzgotał jego statek i w tym opłakanym stanie wyrzucił go na ląd nieznany.

Nausikaa, poznawszy ze słów cudzoziemca szlachetne jego pochodzenie, odpowiedziała mu, że znajduje się na wyspie zamieszkanej przez Fajaków, których królem jest ojciec jej Alkinoos i przywoławszy drżące z trwogi służebnice, kazała im przysposobić odzież dla rozbitka. Odysseus wtedy odszedł, wykąpał się i przywdział ofiarowaną sobie najpiękniejszą z szat schnących. Atene, która poprzedniej nocy w sennem widzeniu natchnęła Nausikaa chęcią do tej porannej przechadzki, teraz obdarzyła Odysseusa postawą dziwnie wspaniałą i przyjemną. Królewna zaprosiła go do domu ojca i w drodze, idąc z nim i ze służebnicami obok wozu z wypraną bielizną, opowiadała mu o swoim kraju, nadmieniając, że jej ziomkowie są wprawdzie nieszczególni łucznicy, ale za to wyborni żeglarze.

Tuż przed miastem Odysseus musiał przystanąć, gdyż Nausikaa, żeby uniknąć obmowy ludzkiej, postanowiła wrócić do pałacu rodzicielskiego przez ulice miasta ze swemi służebnicami tylko, nie zaś w towarzystwie nieznanego cudzoziemca, przybranego naprędce w szaty należące do jej rodziców. Atene dała Odysseusowi postać kobiety noszącej wodę, i tak niepoznanego przeprowadziła przez miasto do pałacu królewskiego, ażeby się udał wprost do dobrej królowej Arete, żony Alkinoosa, prosząc ją o pomoc i opiekę. Zastosować się w tem miał do rady, jaką mu i Nausikaa udzieliła.

Dom królewski był wspaniałym pałacem, błyszczącym od złota, srebra i bronzu. Prowadziła do niego droga przez ogród, w którym rosły drzewa, przez rok cały dające owoce. Król z żoną i gronem szlachetnie urodzonych Fajaków ucztował w wielkiej sali; właśnie mieli wstać od biesiady, gdy wszedł Odysseus i za radą Ateny upadł do nóg królowej Arete. Wszyscy obecni spoglądali zdumieni na nieznanego przychodnia. Lecz wnet, za radą sędziwego Echenora, Alkinoos wziął Odysseusa za rękę i posadził obok siebie. Bohater, nie wyjawiając imienia, opowiedział ostatnie swoje przygody, które go tu przywiodły.

Uczta rozpoczęła się na nowo. Dobrotliwy król okazał się wielce łaskawym względem nieznajomego, przyrzekł bowiem, iż odeśle go bezpiecznie do jego kraju.

Dopiero kiedy się goście rozeszli, królowa, która poznała szaty, jakiemi odziany był Odysseus, zapytała go, skąd jest rodem. Bohater, i teraz nie wymieniając imienia swego, opowiedział o swych przygodach na wyspie u nimfy Kalipso, o burzy morskiej i uprzejmym postępku Nausikai. Alkinoos, wielce ujęty całem zachowaniem się obcego przybysza, ponowił obietnicę odesłania go do ojczyzny.

Nazajutrz, gdy Alkinoos przechadzał się z Odysseusem po rynku miasta, Atene, przyjąwszy postać herolda, zwołała na rynek lud cały. Wtedy Alkinoos oznajmił, że pragnie cudzoziemca wyprawić do jego kraju i zażądał odpowiedniego statku. Poczem zaprosił znakomitszych obywateli na nową ucztę do swego pałacu, Fajakowie bowiem spędzali większą część czasu na ucztowaniu.

Dla urozmaicenia zabawy, przywiodła służba ślepego śpiewaka Demodokosa, który ku końcowi biesiady uderzył w struny arfy i zanucił pieśń o sporze dwóch bohaterów — Achilleusa syna Peleusa i Odysseusa syna

Laertesowego. Posłyszawszy śpiewane na swoją cześć pochwały, Odysseus ukrył oblicze w purpurowej szacie, aby łez nie okazać. Alkinoos zaś, widząc wzruszenie gościa, postanowił rozweselić go inną rozrywką, mianowicie igrzyskami, do których wezwał Fajaków.

Na placu targowym urządzono wyścigi, zapasy, skakanie, ciskanie diskiem (kręgiem ciężkim) i walkę na pięści. W tej ostatniej zwycięzcą był Laodamas, jeden z synów Alkinoosa, który zaczął nakłaniać Fajaków, aby do udziału zaprosili cudzoziemca; na to drugi syn Alkinoosa, Euryalos, wyraził powątpiewanie o sile Odysseusa.

Niechętnie powstał z miejsca podrażniony bohater, ujął największy "diskos" i lekko przerzucił go za metę, jakiej dosięgała młodzież Fajakijska. Następnie zaś wyzwał cały lud, z wyjątkiem swych gospodarzy, do wszelakich zapasów. Lecz Alkinoos, obawiając się zwady, w uprzejmych słowach pochwaliwszy mistrzowstwo gościa, zakończył igrzyska i zaprosił tancerzy z ludu, aby dali dowody swej umiejętności, gdyż Fajakijczycy byli bardzo biegli w tańcu i w grze na instrumentach strunowych.

Przy śpiewie i dźwięku arf kilku młodzieńców wykonało taniec tak piękny, że nawet Odysseusa wprawili w podziw i pozyskali głośne jego pochwały. Uznanie to zrobiło przyjemność Alkinoosowi, który wezwał książąt Fajakijskich, aby uczcili gościa pięknemi podarunkami, do których sam dodał kosztowne szaty i złoty puhar.

Kiedy wracano do pałacu, w progu spotkano piękną Nausikaę, której wzruszony bohater przyrzekł, że ją na zawsze zachowa w pamięci.

Przy wieczerzy na prośby Odysseusa znowu śpiewał Demodokos o zburzeniu Troi, o podstępach Odysseusa, i znowu łzy stanęły w oczach nieznanego gościa. Wtedy

Alkinoos wstrzymał pieśniarza i zapytał gościa o imię i ojczyznę.

Jakież było zdziwienie obecnych, kiedy cudzoziemiec oświadczył, że jest synem Laertesa, Odysseusem, którego sława rozbrzmiewała po całym świecie i którego przed chwilą w pieniach swych uczcił niewidomy śpiewak. Z natężoną uwagą przysłuchiwano się teraz jego opowiadaniom o przygodach w powrocie z pod Troi, o wypadkach u Kikonów i w kraju Lotofagów, o potwornych Kiklopach, skórzanym worku Ajolosa, Laistrygonach i czarodziejce Kirke, o zuchwałej podróży do Hadesu, o Skylli i Charybdzie, o trzodzie Heliosa, zatonięciu okrętu i ocaleniu Odysseusa na wyspie nimfy Kalipso.

Opowiadania gościa wywarły na wszystkich najgłębsze wrażenie. Alkinoos uważał sobie za szczęście, iż podejmuje tak znakomitego męża i rozkazał wszystkim dostojnikom, żeby złożyli dla niego podarunki wspanialsze od poprzednio ofiarowanych. Nazajutrz przysposobiono okręt, umieszczono na nim skarby i król wydał ucztę pożegnalną, która zakończyła się dopiero o zachodzie słońca. Odysseus, oczekujący z upragnieniem tej chwili, serdecznie pożegnał gościnnego króla i podziękę gorącą mu złożył, a następnie podążył na statek, aby się snem pokrzepić.

Następnego dnia o świcie sprawni żeglarze Fajakijscy już przybili do brzegów Itaki; sennego Odysseusa wynieśli na ląd w zatoce forkijskiej, skarby jego ukryli w poblizkiej grocie i natychmiast odpłynęli.

Ocknąwszy się ze snu, nie mógł Odysseus z powodu gęstej mgły poznać swej ojczyzny. Myślał, że wysadzono go zdradziecko w obcym kraju, ale uspokoił się nieco, znalazłszy w grocie wszystkie ofiarowane mu podarunki. Tymczasem zbliżyła się doń opiekunka jego Atene, rozwiała mgły, i rozradowany poznał swą gorąco i od tak dawna upragnioną Itakę. Opowiedziała mu bogini

o smutnym stanie rzeczy w jego domu i poradziła, żeby się udał naprzód do pasterza świń, wiernego Eumajosa, Dla ukrycia jego osoby aż do czasu, kiedy godzina wymiaru sprawiedliwości wybije, zamieniła bohatera w starego, brudnego, obdartego żebraka, i dała mu kij, torbę i podarte łachmany.

W tem przebraniu powędrował bohater przez sąsiedni łańcuch gór Neriton do górskiej doliny, w której Eumajos pasał trzodę. Stary pasterz nie poznał swego władcy w żebraku, ale chętnie przyjął ubogiego gościa i opowiedział mu o swoich strapieniach, jakich doznaje, gdy widzi, że zuchwali natręci marnują mienie szlachetnego pana, nie przepuszczając i jego trzodom. Rad słuchał Eumajos powieści zmyślonej o przygodach mniemanego żebraka, lecz zapewnieniom jego, iż Odysseus wrychle powróci, nie chciał dać wiary.

Podczas gdy Odysseus odpoczywał w chacie wiernego sługi, Atene pędem strzały pośpieszyła do Sparty, żeby skłonić Telemachosa do śpiesznego powrotu. Zarazem uprzedziła go o zamysłach i krokach przedsięwziętych przeciw niemu samemu. Nalegała więc, aby inną drogą wrócił. Menelaos i Helena serdecznie pożegnali młodzieńca i obdarzyli go pięknymi podarkami. Syn Nestora odwiózł go na wybrzeże, do okrętu. Telemachos zabrał z sobą wieszcza Teoklymenosa, który, uciekając przed nieprzyjaciółmi, schronił się na brzeg morski i chętnie przyjął zaproszenie młodzieńca.

Szczęśliwie ominąwszy zasadzkę, Telemachos po trzydniowej podróży ze Sparty wrócił do Itaki i wylądował w odosobnionej zatoce, uniknąwszy zastawionych sideł. Teoklymenosa odesłał do miasta, sam zaś, stosując się do objawionej we śnie woli Ateny, pośpieszył do chaty Eumajosa. Z nieopisaną radością powitał pasterz młodego pana, o którym sądził jak wszyscy, że go w drodze zabito.

Eumajos prosił Telemachosa o względy dla żebraka. Młodzieniec tedy ostrzegł uprzejmie, iżby się po jałmużnę nie udawał do nienawistnych a zuchwałych gości, pasterza zaś wysłał do matki z wiadomością o swoim powrocie, celem uspokojenia jej troski.

Skoro pasterz wyszedł, Atene przywróciła Odysseusowi jego właściwą postać i stawiła go przed zdumionym synem.

Telemachos myślał, że jakiś bóg mu się objawił. Kiedy Odysseus wyznał synowi, kim jest i czuie go uścisnął, Telemachos czas jakiś jeszcze uwierzyć nie mógł, że to nie widziadło, ale rodzony ojciec wrócił i żywy stoi przed nim. Długo płakali ze wzruszenia, nie mogąc przyjść do słowa.

Uspokoiwszy się nieco, zaczęli radzić nad pozbyciem się nieprzyjaciół. Stanęło na tem, aby Telemachos wrócił do domu. Odysseus zaś w postaci żebraka przyjdzie później do miasta w towarzystwie Eumajosa. Wtedy sam bliżej rozpatrzy się na miejscu, w jaki sposób działać należy.

Bohater zalecił synowi zachowanie wszystkiego w tajemnicy nawet przed matką, a przedewszystkiem polecił mu wynieść wszystką broń, wiszącą w sali, w której zwykli ucztować nieproszeni goście, pod pozorem, że od dymu zczerniała.

Do miasta, równocześnie z Eumajosem, przybył posłaniec z okrętu Telemachosa do Penelopy. Od niego dowiedzieli się zalotnicy o szczęśliwym powrocie młodzieńca. Powrócił też do przystani Antinoos ze swym okrętem, nic nie sprawiwszy. Bardzo niezadowolony ze swego niepowodzenia, radził towarzyszom, aby się Telemachosa pozbyli innym sposobem, zanim dosięgnie wieku takiego, że ich wszystkich z pomocą ludu wypędzi. Tylko najszlachetniejszy z nich Amfinoos oświadczył się

przeciw skrytobójstwu i z tej przyczyny wykonanie projektu uległo zwłoce.

Wieczorem wrócił Eumajos z miasta, przynosząc wiadomość o powrocie Antinoosa, a nazajutrz rano udał się, Telemachos do domu, czule powitany przez Penelopę i wierną piastunkę Eurykleję. Nie mógł on powiedzieć matce o powrocie ojca, ale ją uspokoił i pocieszył, wlewając w serce nadzieję. Potwierdził tę nadzieję wieszcz Teoklimenes, który także przybył do pałacu.

Zalotnicy przyjęli młodzieńca z obłudną życzliwością. W południe Eumajos przyprowadził starego żebraka. Przed miastem, u studni, spotkał ich pasterz kóz Melantios, który zdradzał rodzinę swego pana. Łotr ten zelżył wiernego Eumajosa i kopnął nogą nieznajomego żebraka.

Odysseus wszakże powściągną oburzenie i spokojnie poszedł dalszą drogą. Tak wszedł do swego domu jako obcy i zastał nieproszonych gości zajętych grą i tańcami. W domu nikt Odysseusa nie poznał, a raczej poznał go tylko stary pies Argos, który zaledwie tyle jeszcze miał sił, że zwlekł się z barłogu, polizał nogi i ręce pana i zdechł.

Eumajos zbliżył się do Telemachosa; Odysseus zaś stanął pokornie na progu sali. Na rozkaz Ateny wszakże obszedł stół dokoła, prosząc ucztujących o wsparcie. Niektórzy litościwie obdarzyli go drobnym datkiem, tylko zuchwały pasterz Melantios przemówił doń zelżywemi słowy, niegodziwy zaś Antinoos osypał go pogróżkami, a nawet cisnął mu w plecy stołeczek z pod nóg. Nieludzkość taka niepodobała się nawet niektórym biesiadnikom.

Dowiedziawszy się, że w sali jest żebrak, który kawał świata zwiedził, Penelope zapragnęła z nim pomówić,

w nadziei usłyszenia wieści jakiej o swoim małżonku. Odysseus wszakże, któremu Eumajos o tem życzeniu. Penelopy oznajmił, prosił, aby tę rozmowę odłożyć do wieczora, gdyż mogłaby zwrócić uwagę ucztujących i pobudzić ich do nowych zniewag.

Wkrótce potem przestąpił progi pałacu żebrak miejscowy Iros, znany ze swej żarłoczności i potężnej budowy ciała.

Budowie tej nie odpowiadały wszakże jego siły.

Dowiedziawszy się o przybyszu i obawiając się współzawodnictwa, Iros wystąpił do Odysseusa zuchwałe z pogróżkami i wymysłami. Spokojne zachowanie się Odysseusa bardziej jeszcze rozdrażniło zazdrośnika. Wyzwał tedy wątłego na pozór starca do walki na pięści, ku wielkiej uciesze biesiadników, którzy, radzi tak zabawnemu widowisku, podniecali obu przeciw sobie wzajemnie. Lecz chełpliwy Iros stracił odwagę, gdy jego przeciwnik, odwinąwszy łachmany, ukazał muskularne ramiona. Dość było lekkiego stosunkowo ciosu koło ucha i zuchwalec padł na ziemię, krwią plując i złorzecząc.

Ze śmiechem przyklasnęli biesiadnicy.

Zwycięzcę poczęstowali żołądkiem kozim, przeznaczonym na nagrodę w tej walce.

Wtedy na salę weszła Penelopa w towarzystwie służebnic. Na widok swej ukochanej a zawsze pięknej żony, Odysseus Zaledwo mógł powstrzymać wybuch serdecznych uczuć. Goście pośpieszyli złożyć jej wspaniałe dary, ponieważ każdy z nich pragnął ją skłonić dla siebie.

Tymczasem nadszedł wieczór. Odysseus musiał jeszcze niejedną zniewagę znieść i od gości, i od zuchwałego pasterza Melantiosa, i nawet od służebnic. Wreszcie biesiadnicy opuścili salę i udali się na spoczynek.

Teraz bohater z synem poprzenosili broń do ustronnej komnaty, poczem nastąpiła rozmowa z Penelopa.

Odysseus opowiedział jej tęż samą zmyśloną historyę, którą przedtem słyszał od niego Eumajos, dodał jednakże niektóre prawdziwe szczegóły o swoich losach, aby pocieszyć stroskaną żonę.

Słowa żebraka rozradowały królowę, chociaż nie była pewna ich prawdziwości. Ażeby mu się wywdzięczyć zaszczytną oznaką, kazała Euryklei umyć nogi gościowi, według ówczesnego zwyczaju, zanim on się uda na spoczynek. Wierną piastunkę, która Odysseusa znała od młodości, uderzyło od razu podobieństwo między żebrakiem a jej panem. Lecz kiedy, myjąc mu nogi, spostrzegła znaną sobie dobrze bliznę na nodze po ranie, otrzymanej jeszcze w dzieciństwie od kła dzika, nie wątpiła już, że ten nędzarz jest Odysseusem i omal nie krzyknęła z radości. Odysseus zaledwie zdążył ją powstrzymać i skinieniem nakazał jej, żeby o swem odkryciu jeszcze do czasu nikomu nie mówiła.

Niechętnie zgodziła się na to staruszka.

Ponieważ zajście z Eurykleją odbyło się na stronie, obok ogniska, więc Penelopa nie zwróciła na nie uwagi, i spokojnie przemówiła do żebraka:

— Nie mogę dłużej zatrzymać zuchwalców; zjedliby całe mienie mego Telemacha, gdybym, jako małżonka jednego z nich, nie opuściła tego domu. Jutrzejszy dzień więc będzie żałosnym dniem rozstrzygnięcia. Umyśliłam w tym celu rodzaj zapasów o lepsze. Małżonek mój pozostawił w domu łuk potężny, z którego niekiedy puszczał strzałę przez otwory w dwunastu siekierach ustawionych w jeden rząd. Kto ze starających się o moją rękę najłatwiej łuk naciągnie i te dwanaście siekier przestrzeli, z tym, jako wierna małżonka, opuszczę to mieszkanie, które jednak na zawsze zostanie mi drogiem.

Z radością pochwalił mądry Odysseus projekt swej żony: ocenił on już współzawodników i poznał, że z nich żaden takiemu zadaniu nie sprosta.

Pożegnawszy królowę, Odysseus udał się do przedsionka, gdzie dlań rozesłano kożuch barani. Długo jednakże zasnąć nie mógł, myśląc o walce, jaką nazajutrz stoczyć zamierzał. Czuwała też i Penelopa, głośno ubolewając nad losem, jakim jej groził dzień jutrzejszy.

Zwolna zajaśniał wreszcie ten dzień z takim niepokojem oczekiwany i zaroiło się w domu królewskim. Służba Penelopy i gości czyniła przygotowania do uczty. Eumajos przypędził na rzeź tłuste wieprze, Melantios — kozy, a Filoitios, pasterz bydła — wołu.

Filoitios należał do niewielkiej liczby starych sług, wiernych dawnemu panu.

Znowu goście drwili sobie z żebraka, a nawet jeden z nich, Ktesippos, rzucił w niego kością. Powstał Telemachos, żeby skarcić rozkiełznaną swawolę; zuchwała gromada odpowiedziała mu pośmiewiskiem.

Wtem nagle wszyscy poczuli jakąś dziwną bojaźń, jakby zapowiedź wielkiego nieszczęścia. Niepokój wzrósł jeszcze bardziej, kiedy prorok Teoklimenos, obecny jako gość na uczcie, oznajmił, że wieszczemi oczami widzi zbliżającą się klęskę i opuścił wesołe zgromadzenie.

Słowa jego pobudziły biesiadników do śmiechu i dalszej wesołej hulanki.

Ku końcowi uczty zjawiła się Penelopa. Niosła z sobą wielki łuk Odysseusa i obiecała rękę swą temu, kto najcelniej wystrzeli z tego łuku. Eumajos i Filoitios płakali, dowiedziawszy się o postanowieniu swej pani, lecz złajał ich Antinoos, oznajmując, że gotów jest poddać się próbie.

Najpierwszy stanął do niej Leiodes, ale nie mógł naciągnąć łuku. Wtedy Antinoos kazał wysmarować cięciwę tłuszczem, a łuk namoczyć i potem rozgrzać w ogniu, żeby stał się giętszym; pomimo to nikt nie umiał poradzić sobie z bronią bohatera.

Tymczasem Odysseus wyszedł na podwórze z Eumajosem i Filoitiosem i pokazawszy im bliznę na nodze, dał im się poznać. Niewysłowiona była radość tych wiernych sług. Lecz Odysseus kazał im zachować się spokojnie, aby wiadomość o nim przedwcześnie nie doszła biesiadników. Polecił bohater Eumajosowi, żeby, gdy wrócą, podał mu łuk; żeby nadto dziewczęta służebne oddalił do komnat wewnętrznych, gdzie mają się zająć swoją robotą, a Filoitios miał zamknąć bramy.

Kiedy Odysseus wrócił do sali, odkładał łuk Eurymachos, nie mogąc mu podołać, Antinoos zaś radził odłożyć tę sprawę do dnia następnego. Wtedy żebrak poprosił, żeby i jemu pozwolono sprobować swej siły. W pierwszej chwili zamilkli wszyscy, zdumieni takiem zuchwalstwem nieznanego włóczęgi; potem zaczął mu Antinoos urągać i grozić. Według umowy Eumajos ujął łuk, aby go podać swemu panu, lecz przerażony pogróżkami zalotników, już miał go odłożyć napowrót, kiedy nań Telemachos krzyknął, aby natychmiast uczynił zadość żądaniu żebraka. Odysseus obejrzał broń dokładnie, czy w dobrym znajduje się stanie, mało zważając na głośne drwinki biesiadników, potem nałożył strzałę, naciągnął łuk i spokojnie przestrzelił wszystkie siekiery.

— Telemachosie! — zawołał — twój gość nie przynosi ci wstydu. Zachowałem jeszcze dawną siłę, chociaż ci ludzie mię wyszydzali. Teraz nadszedł czas wyprawienia im kolacyi, mimo, że jeszcze słońce świeci na niebie.

Telemachos uzbroił się pośpiesznie i stanął obok ojca, który zrzucił łachmany żebracze, skoczył na próg sali, wysypał u nóg swoich strzały z kołczanu i naciągnąwszy znowu łuk, rzekł:

— Tamten popis już skończony. Teraz inny sobie cel wybiorę. Oby mi Apollon dopomógł!

To mówiąc, zmierzył do Antinoosa, który właśnie pił z puharu i przestrzelił mu gardziel. Antinoos upuścił puhar i padając, wywrócił stół. Zalotnicy rzucili się po broń, ale nie znalazłszy jej na ścianach, grozić zaczęli zuchwałemu cudzoziemcowi najokrutniejszą śmiercią.

— O, wy, psy podłe — krzyknął bohater — czyż nie poznajecie mię jeszcze?! Czy sądziliście, że już nigdy nie wrócę z Troi do domu, skoro ośmieliliście się grabić moje mienie, znieważać dom mój, pożądać mojej żony, nie dbając na bogów i ludzi! Teraz nadeszła chwila śmierci waszej!

Pobledli ze strachu tak zuchwali niedawno. Eurymachos pragnął się ocalić obłudną uprzejmością: przyrzekał hojnie wynagrodzić szkody, a całą winę zwalał na Antinoosa. Lecz nie pomogła mu słodka mowa. Strzała Odysseusa przeszyła mu wątrobę. Pozostali, nie mając innej broni, dobyli krótkich mieczy, które u boku nosili, a okrągłym stołem zastawiali się jak tarczą. Amfinomos usiłował mieczem utorować sobie drogę do wyjścia, lecz Telemachos ugodził go w plecy i pośpieszył do zbrojowni po oręż dla siebie, dla ojca i dla obu wiernych pasterzy. Wkrótce wszyscy czterej skoczyli ku wrogom, żeby się wręcz z nimi zetrzeć. Ujrzeli jednak z podziwieniem, że dwunastu z przeciwników ma także broń i puklerze. Zdrajca Melantios wymknął się niepostrzeżenie z sali przez drzwi boczne, i znalazłszy niezamkniętą komnatę, w której była broń (Telemachos w pośpiechu nie zamknął drzwi za sobą), dostarczył jej zalotnikom. Telemachos przypomniał sobie wnet o swojem zapomnieniu. Wysłał tedy pasterzy, aby przy drugiej wycieczce Melantiosa po broń, napadli na niego.

Jakoż znaleźli zdrajcę zdejmującego w zbrojowni hełm i tarczę. Schwycili go, związali mu z tyłu ręce i nogi razem i zawiesili go u powały.

Tymczasem PallasAtene pod postacią Mentora dodawała Odysseusowi odwagi, a włócznie przeciwników odsuwała od niego.

Pasterze, załatwiwszy się z Melantiosem, wrócili do swego pana i wszyscy czterej tak mężnie się sprawiali, że ani jeden z przeciwników nie pozostał przy życiu. Tylko szlachetny śpiewak Femios oraz herold Medon ocaleli: na prośby Telemachosa Odysseus darował im życie.

Dwunastu niewiernym służebnicom, które mu wskazała Eurykleja, kazał Odysseus uprzątnąć trupy, wymieść i wymyć salę, poczem i one poniosły karę śmierci: powieszono wszystkie na jednym postronku na podwórzu. Tamże sprowadzono wiarołomnego Melantiosa i ścięto.

Eurykleją przyniosła swemu panu wspaniałą szatę, wykadziła salę, wreszcie pobiegła oznajmić o jego powrocie wiernym służebnicom, przedewszystkiem zaś pogrążonej w smutku małżonce bohatera.

Penelopa sądziła na razie, że staruszka, wciąż marząca o powrocie pana, straciła zmysły; ale gdy Eurykleja opowiedziała jej o zwycięstwie mniemanego żebraka, o wytraceniu zalotników i o tem, że poznała Odysseusa po bliźnie na nodze, biedna kobieta wzruszona, wahając się między nadzieją i zwątpieniem, pobiegła śpiesznie do sali. W milczeniu siadła naprzeciw Odysseusa, przyglądała mu się, przypominała sobie jego rysy, niepewna, azali wszystko to, co widzi, snem jest czy rzeczywistością. Wymowne słowa męża i syna nie mogły jej przekonać ostatecznie. Nikt nie mógł wytłumaczyć sobie tej nienaturalnej oziębłości.

Odysseus wyszedł z sali, polecił muzykantom grać do tańca, żeby lud na ulicach myślał, że biesiadnicy jeszcze ucztują i żeby wiadomość o tem, czego dokonał, niepierwej stała się głośną, aż wraz z rodziną odwiedzi starego Laertesa. Następnie wziął kąpiel i przyodziany

przez Atenę urodą i wspaniałością, stanął znowu przed swoją małżonką.

Penelope postanowiła, przed powzięciem ostatecznej decyzyi, wyprobować go jeszcze. Gdy Eurykleja brała się pod noc do ścielenia łoża, kazała jej wynieść z ich sypialni jego łoże.

— Żono — zawołał zdziwiony Odysseus — dlaczego dręczysz mię takim rozkazem? Łoża mego nawet najsilniejszy człowiek z miejsca nie poruszy. Sam wyciosałem je w pniu drzewa oliwnego, które korzeniami tkwi w ziemi.

Teraz Penelopa nie mogła już wątpić, że ten człowiek jest jej mężem, gorąco upragnionym Odysseusem, gdyż o tem łożu nikt nie wiedział prócz niej. Z płaczem rzuciła się w jego objęcia, tysiącznymi pocałunkami obsypała go i prosiła o przebaczenie swojego niedowiarstwa. I Odysseus łkał głośno, trzymając ukochaną małżonkę w objęciach. Oboje do późnej nocy naopowiadać sobie nie mogli o przeżytych w ciągu tylu lat wypadkach i cierpieniach.

Nazajutrz rano wybrał się Odysseus do swego ojca Laertesa, Penelopie zaś kazał pozostać w pałacu. Bohater uzbroił się na tę wycieczkę, zbrojno także towarzyszyli mu Telemachos i obaj wierni pasterze. W drodze osłoniła ich Atene obłokiem, ażeby mogli zajść bezpiecznie; już bowiem rozbiegła się wieść o wytępieniu zalotników, i wywołała wzburzenie, gdyż pomordowani należeli do najznakomitszych rodów, mieli wielu krewnych i przyjaciół, a nawet umieli sobie wśród ludu znaleźć stronników.

Wchodząc do posiadłości ojcowskiej, Odysseus zatrzymał towarzyszów swoich, sam odszukał starca i wzruszony, ujrzał go zajętego okopywaniem drzewka.

Laertes wyglądał bardziej na parobka, niżeli na rodzica władcy Itaki, tak zaniedbane nosił ubranie. Odys

seus, chociaż spragniony ojcowskiego uścisku, przytłumił jednakże na chwilę głos serca, udał obcego, i zmyśloną opowieścią o mającem jakoby rychło nastąpić swojem przybyciu, starał się przygotować Laertesa do powitania. Gdy wszakże ujrzał rozżaloną twarz starca na samo wspomnienie Odysseusa, już się dłużej nie mógł powstrzymać. Ze łzami w oczach rzucił się na szyję staremu, oznajmując, kim jest.

Niedowierzającemu dowiódł blizną i przypomnieniem zdarzeń swego dzieciństwa, że mówi prawdę, a wtedy starzec pod nadmiarem szczęścia padł zemdlony w ramiona ukochanego syna.

Niewiele czasu pozostało obydwom na rozmowę i na spożycie razem z towarzyszami biesiady. Już bowiem stronnicy zabitych zgromadzili się tłumnie pod dowództwem Eupejtesa, ojca Antinoosa, i z bronią w ręku szukali Odysseusa.

Bohater postanowił śmiało uderzyć na nich, chociaż w domku Laertesa było tylko dwunastu ludzi, mianowicie, oprócz wiadomych osób, jeszcze zarządzający gospodarstwem wiejskiem Odysseusa stary Dalios i sześciu jego synów.

Ale niespodziewanie przybył im na pomoc potężny sprzymierzeniec: sama bogini Atene w postaci Mentora, którego widok podniósł w napadniętych ochotę do walki. Telemachos był uradowany, że będzie miał sposobność wykazać męstwo wobec ojca, a stary Laertes, któremu Atene wlała w żyły młodą siłę, cieszył się, że ojciec, syn i wnuk walczą w jednym szeregu. On też pierwszy rzucił oszczepem i śmiertelnie przebił Eupejtesa.

W zaciętej bitwie padło wielu napastników, a pozostali, przerażeni donośnym głosem bogini, pierzchnęli. Skoczył za nimi Odysseus i byłby wyciął wszystkich, gdy nagle piorun, ciśnięty ręką Zeusa, powstrzymał pogoń.

Po walce przystąpiły obie strony do układów. Na walnem zgromadzeniu ludowem odnowiono dawne stosunki pomiędzy ludem i władcą, i Odysseusa okrzyknięto jednogłośnie "basileusem" (królem) Itaki.

Długo jeszcze potem żył bohater ze swą wierną małżonką Penelopą, zaszczycany łaskami Ateny i innych bogów, bo nawet Posejdon okazywał się teraz względnym dla niego. A gdy w podeszłym wieku spokojnie zamknął oczy na sen wieczny, objął po nim władzę dzielny i rozumny Telemachos.

XI.

UCIECZKA ENEASA Z TROI.

Opowiedzieliśmy poprzednio o wyjściu z objętej pożarem Troi Ainejasa, którego teraz nazywać będziemy Eneasem (właściwie Aeneas), jak nazywali go Rzymianie, uważający się za potomków tego bohatera trojańskiego i jego towarzyszow. Widzieliśmy, jak wyniósł ze zgliszcz na barkach swych ojca, sędziwego Anchisesa i wyprowadził za rękę syna Ascaniusa, czyli Julusa.

Na brzegu morza, w Antandrosie, gdzie zatrzymał się Eneas po opuszczeniu Troi, zebrała się około niego nieliczna gromadka zbiegów; mężczyzn, kobiet i dzieci. Prędko zbudowano okręty, i pożegnawszy ojczyznę na zawsze, wyruszono w świat daleki, do nieznanych krajów, na niewiadome losy.

Wychodźcy wysiedli na ląd w Trakii. Eneas miał nadzieję, że znajdzie tu nową ojczyznę i bazał budować miasto, któremu dał nazwę Aenus.

Ale inaczej zawyrokowali bogowie.

Według zwyczaju, postanowiono przedewszystkiem złożyć bogom ofiarę dziękczynną. Sam Eneas wyprawił się do poblizkiego lasu, ażeby narąbać drew na ognisko ofiarne i nałamać zielonych, gałęzi. Lecz ilekroć chciał

wyrwać krzak z ziemi, natychmiast wytryskała z niego struga ciemnej krwi. Eneas przeraził się tego dziwnego zjawiska, wezwawszy jednak pomocy nimf leśnych i Bacchusa (), opiekuna Trakii, usiłował znowu wyrwać jedno drzewko, gdy wtem usłyszał głos z pod ziemi:

— Nie dręcz mej duszy i nie plam krwią czystych rąk swoich! Jestem Polidoros, twój powinowaty, którego w tem miejscu zamordowano. Uciekaj z tego kraju, w którym chciwość i okrucieństwo panują.

Rzeczywiście syn Priamosa Polidoros oddany był niegdyś na wychowanie jednemu z królów trackich Polimestorowi, który dowiedziawszy się o upadku Troi, zabił swego wychowańca i przywłaszczył sobie złoto, jakiem Priamos obdarzył był swego syna.

Gdy Eneas opowiedział o tym wypadku ojcu i towarzyszom, postanowili wszyscy opuścić natychmiast przeklęte miejsce i wyprawiwszy na cześć Polidorosa uroczystość żałobną, aby jego cieniowi zapewnić spokój, ruszyli w drogę.

() Pokrewni Grekom Rzymianie mieli wielu wspólnych z nimi bogów, tylko pod innemi nazwami i często z innym nieco charakterem. Później zresztą Rzymianie przyjęli wszystkie bóstwa greckie za swoje, jak wogóle przyjmowali bóstwa wielu podbitych narodów, np. egipskie, syryjskie itp. Ale nieraz te same bóstwa niejednakowe miały znaczenie u obu narodów. Tak np. Grecy nie bardzo poważali gwałtownego Aresa, u Rzymian zaś Mars był niemal głównym bogiem. Na odwrót, wielce czczona w całej Grecyi Pallas Atene, w Rzymie pod nazwą Minerwy nie wyróżniała się od innych bogiń. Mieli też Rzymianie wiele własnych bóstw, jak np. Janusa, z głową o dwóch twarzach; powszechnie czczonego boga leśnego Faunusa, którego nie należy mieszać z greckim Panem; Silvanusa, Pieusa, Picumnusa albo Pilumnusa, Vaticanusa i w. in. Księgi kapłańskie, tzw. Indigiiamenta, wyliczają około stu bogów i bogiń, opiekujących się tylko rozmaitemi czynnościami życia powszedniego. Stąd mówiono, że w Rzymie jest więcej bogów niż obywateli.

Bez wypadku dopłynęli wygnańcy do wyspy Delos, ojczyzny Apollo na, gdzie była słynna świątynia tego boga z wyrocznią. Najstarszy kapłan i król zarazem Anios, który był przyjacielem Anchisesa, przyjął ich bardzo gościnnie. Tutaj usłyszał Eneas podczas trzęsienia ziemi grzmiący w jej wnętrzu głos boga Apollona:

— Cierpiący ludu Dardanów! Ziemia, którą niegdyś posiadali wasi przodkowie, będzie dla was nową ojczyzną. Odnajdźcie starą macierz; stamtąd ród Eneasa zapanuje nad całym światem.

Anchises przypuszczał, że pod nazwą starej matki rozumieć należy wyspę Kretę, z której niegdyś jeden z ich przodków, Teukros (Teucer), przybył do Troi. Pełni nadziei wygnańcy popłynęli po trzydniowej podróży przez Archipelag do Krety i założyli miasto z grodem, który nazwali Nowy Pergamos. Eneas podzielił ziemię pomiędzy osiedleńców i ze starszymi tamecznego ludu zajął się obmyśleniem praw dla nowej osady. Na nieszczęście, lato było bardzo suche, zbiory przepadły, ludność trapił głód, a następnie zaraźliwe choroby, z których wielu umarło.

Wszyscy zgodzili się na radę Anchisesa, żeby płynąć znowu do Delos i zapytać wyroczni o wskazówkę. Kiedy przygotowywano się do podróży, Eneas miał we śnie widzenie. Penaty (), które on z płonącej Troi wyniósł, zjawiły się przed nim w jasnem świetle pełni księżycowej i rzekły:

— Apollo kazał nam powiedzieć ci to, o czem dowiedziałbyś się w Delos. Ufaj nam. Poszliśmy za tobą

() Penaty i Lary, znane tylko Rzymianom, bóstwa opiekuńcze domów i rodzin. Każda rodzina miała zwykle jednego Lara i kilku Penatów. Posążki bóstw domowych, w postaci młodych chłopców, bardzo szanowano, wieńczono je, składano im ofiary, podczas jedzenia przeznaczano dla nich smaczniejsze kąski itp.

i znajdziemy ojczyznę dla rodu twego; potomków twoich uwieńczymy sławą nieśmiertelną, a miasto twoje rządzić będzie światem całym.

Następnie przepowiedziały mu długą, uciążliwą wędrówkę, ponieważ bóstwa przeznaczyły dlań nie Kretę, ale ziemię leżącą na dalekim zachodzie, ziemię prastarą, siedzibę potężnej ludności, ziemię żyzną, którą Grecy nazywają Hesperyą, a mieszkańcy jej Italią. Stary Dardanos, założyciel Troi, pochodził z tej ziemi.

Kiedy Eneas opowiedział o tem wszystkiem ojcu swemu, przypomniał sobie Anchises, że Kasandra, nieszczęśliwa wieszczka, mówiła mu niegdyś o jakiejś Hesperyi, czy Italii, jako o ziemi przeznaczonej na dziedzictwo dla ich rodu, ale wówczas na słowa jej nie zwrócił uwagi, gdyż Troja była jeszcze potężną i nikt nie myślał z niej się wysiedlać. Wygnańcy postanowili płynąć na zachód, część ich jednak została na miejscu i osada Pergamus potem zakwitła.

Wędrowców spotkała na pełnem morzu straszliwa burza, trwająca trzy dni. Kiedy się wypogodziło, skołatany okręt przybił do jakiejś wyspy, na której bez żadnego dozoru pasły się stada tłustego bydła i kóz. Stada należały do ohydnych Harpij, które, odpędzone przez Argonautów od ślepego króla Pineusa, osiadły na bezludziu.

Istoty te potworne, olbrzymie ptaki z kobiecemi głowami, były córkami Giganta Taumasa i Okeanidy Elektry, a siostrami pięknej bogini tęczy — Irydy. Eneas i towarzysze jego, nie podejrzewając blizkości tych potworów, zabili kilka sztuk bydła i złożywszy część mięsa w ofierze bogom, zabrali się do jedzenia. Wtem z szumem i wrzaskiem zjawiły się Harpje i porwawszy mięsa, ile mogły, resztę zanieczyściły. Trojanie przenieśli się do groty i znowu upiekli mięso,

ale znowu Harpje nie pozwoliły zgłodniałym posilić się należycie.

Eneas kazał swoim powtykać w ziemię oszczepy i miecze, i kiedy po raz trzeci potworne ptaki przyleciały, dał! hasło do napadu. Ale miecze i oszczepy nie mogły przebić twardych, pierzastych pancerzy i potwory znowu zabrzydziły żywność. Nie dość na tem. Jedna z Harpij, imieniem Celaeno (po grecku Kelaune), odlatując, zawołała:

— Dlaczego wy, potomkowie Laomedona, rabujecie nasze stada i chcecie nas wypędzić z ojczyzny? Potężny Febus (Phoebus, grecki Foibos Apollon) ukarze was za to. Dojedziecie do Italii, ale przyszłą waszą posiadłość nie pierwej otoczycie murem, aż doświadczycie takiego strasznego głodu, że swoje stoły łamać i gryźć będziecie.

Przerażenie ogarnęło wędrowców. Anchises błagał bogów o opiekę przeciw nieszczęściom, poczem śpiesznie wsiedli na okręt i puścili się w dalszą drogę.

Zimę przepędzono na wybrzeżu Akarnanii (w zachodniej Grecyi), w pobliżu Actium; na wiosnę odszukali Trojanie Helenosa syna Priamosa, który ożeniwszy się z wdową po Hektorze, Andromachą, odziedziczył po śmierci Pyrrusa władzę nad kilkoma miastami greckiemi. Ziomkowie, spotkawszy się na obczyźnie, ucieszyli się wielce. Nareszcie wędrowcy wyruszyli w dalszą drogę i dotarli do brzegów Włoch (Italii); idąc jednak za radą Helenosa, postanowili opłynąć od południa ten kraj i wylądować na stronie zachodniej. Popłynęli więc ku wyspie Sycylii, gdzie o mało nie stali się pastwą Charybdy i zatrzymali się w pobliżu Etny.

Podczas ciemnej nocy popłynął Eneas ze swymi do

kraju Cyklopów (). Całe niebo pokrywały czarne chmury, a od strony Etny słychać było ciągłe grzmoty. Nad ranem zobaczyłi Trojanie na wybrzeżu jakiegoś wynędzniałego człowieka w łachmanach. Nędzarz ten ukląkł przed Eneasem i obejmując nogi bohatera, ze łzami błagał, żeby wziął go z sobą, chociaż jest on Achajczykiem. Na zapytanie starego Anchisesa odpowiedział, że uczestniczył w oblężeniu Troi, że był towarzyszem Odysseusa i nazywa się Ar. hemeni. des. Z przestrachu obłożnie zachorował w jaskini Polifemosa, a towarzysze, uciekając, zostawili go w ciemnym kącie. Udało mu się potem wymknąć podczas nieobecności ślepego olbrzyma i od trzech miesięcy tuła się, dręczony obawą spotkania Cyklopów lub śmierci głodowej.

— Lecz wolę — dodał — zemsty waszej doznać, niż wpaść w ręce Cyklopów.

Zaledwie skończył mówić, gdy pokazał się w oddali ślepy Polifemos, który biegł do morza, aby przemyć oko wciąż się jeszcze krwawiące. Trojanie ulitowali się nad nieszczęśliwym Grekiem, zabrali go z sobą i śpiesznie wsiedli na statek, w sam czas, bo Cyklop, posłyszawszy czujnem uchem uderzenia wioseł, pogonił za nimi, a niebawem też ukazali się gromadnie jego towarzysze, których przywołał swoim krzykiem.

W podróży wzdłuż brzegów Sycylii umarł stary Anchises, najwierniejszy doradca Eneasa. Z licznej rodziny został Eneasowi jedyny syn, mały Ascanius (Askanios), na którym spoczywała cała nadzieja przyszłości., Tro

() Po grecku Kiklopów. Jak utrzymują obecnie uczeni, Rzymianie wymawiali zawsze c jak k, np. Cicero — Kilcero, Caesar — Kesar, scilicet — skilihei. Zwykle przed e, i, y czytamy c, zaś przed a, o u wymawiamy c jak k.

janie sprawili Anchisesowi wspaniały pogrzeb w Drepanum, gdzie był życie zakończył.

Zaledwie wędrowcy po tej smutnej uroczystości odpłynęli od brzegów Sycylii, zaskoczyła ich straszna burza, którą zesłała Juno (Hera), nieubłagana nieprzyjaciółka Trojan. Nie chciała ona dopuścić, żeby potomek nienawistnego rodu zdobył we Włoszech nową ojczyznę, potęgę i sławę, uprosiła więc władcę burz Eola (Aeolus Ajolos), żeby wypuścił odrazu wszystkie wiatry, w zamian za co obiecała mu jednę ze swych ślicznych nimf za żonę.

Szalały wichry, biły pioruny, w walce z rozhukanemi falami pękały liny, łamały się maszty. Trzy statki osiadły na mieliźnie, trzy rozbiły się o skały, a jeden zatonął w głębiach morskich.

Straszna ta wrzawa i krzyki rozpaczliwe tonących obudziły śpiącego Neptunusa (Posejdona). Wysunął głowę z wody, i oburzony, że inni bogowie gospodarują w jego państwie, rozkazał wichrom uciszyć się natychmiast. Skoro wygładziła się powierzchnia morza, wyjechał sam Neptunus w wielkiej muszli, zaprzężonej czwórką "hippokampów" (koni morskich z rybiemi ogonami) otoczony gromadą podwładnych bogów. Dopomógł on odpłynąć okrętom, osiadłym na mieliźnie i skałach, i przywrócił spokój w państwie swojem. Eneasowi pozostało siedem okrętów, z któremi zatrzymał się w pięknej przystani na wybrzeżu Afryki. Wędrowcy zaraz po wylądowaniu obejrzeli się za posiłkiem. Eneas napotkał stado dzikich jeleni pasące się na murawie i zabił siedem sztuk. Daremnie natomiast spoglądał z wyniosłej skały nadbrzeżnej na morze, upatrując zaginionych towarzyszów, gdyż o losie kilku okrętów, które burza odpędziła, nie wiedział wcale. Sam stroskany, pocieszał tych, którzy z nim byli, nadzieją pięknej obiecanej im przyszłości.

Tymczasem na Olimpie zjawiła się Venus (Afrodite), boska matka Eneasa i zaniosła skargę do Jupitera (inaczej Jovis, grecki Zeus) na Junonę, że przesiaduje ukochanego jej syna. Władca bogów i ludzi uśmiechnął się, uścisnął córkę i zapewnił ją, że pomimo wszelkich przeszkód, Eneas osiedli się we Włoszech, będzie tam trzy lata panował szczęśliwie i umierając przekaże władzę synowi swemu Julusowi (Ascanius). Jupiter odsłonił przed Wenerą całe przyszłe dzieje jej rodu, oznajmił o Romulusie i Remusie, o założeniu Rzymu, o potędze ludu rzymskiego, o pojednaniu się Junony z tym ludem i o wielkim potomku Eneasa Juliuszu Cezarze, który dla swych znakomitych czynów do rzędu bogów będzie podniesiony.

Nazajutrz Eneas z wiernym towarzyszem broni Achatesem udał się wgłąb kraju dla zasiągnięcia wiadomości, gdzie zapędziła ich burza. W lesie spotkał bohater matkę swą Wenerę, ale jej nie poznał, bo była w stroju myśliwskim. Na pytania wędrowców łowczyni odpowiedziała:

— Jesteście w posiadłościach Fenicyan, wychodźców z Tyra. Leżące w pobliżu miasto nazywa się Kartago (Kartagina), a panuje w niem królowa Dido, której męża, bogatego Sieheusa, zamordował brat jej rodzony Pigmalion, król Tyru, chcąc zagarnąć jego skarby. Gdy się dowiedziała o tej zbrodni Dido, którą zabity mąż ostrzegł w widzeniu sennem, opuściła kraj z licznym pocztem przyjaciół i sług i ze wszystkiemi skar

bami, a nabywszy częścią za swoje złoto, częścią przez podstęp znaczny obszar ziemi od Libijczyków, założyła miasto.

A teraz, kiedy wiecie, coście wiedzieć powinni, powiedzcie, jak się nazywacie, skąd przybywacie i dokąd dążycie?

Wenus kazała Eneasowi opowiedzieć ostatnie jego przygody umyślnie w tym celu, żeby mu dodać otuchy. Z lotu ptaków przepowiedziała mu, że towarzysze, o których się niepokoi, będą ocaleni szczęśliwie. A gdy bohater rozweselił się, bogini przybrała nagle zwykłą swą postać i ucieszony Eneas poznał w niej matkę.

Wędrowcy raźnie ruszyli w dalszą drogę, i podczas gdy boginię osłonił obłok, wkrótce oczom ich ukazała się Kartagina. Warowny gród Byrsa bronił miasta. Gromady ludu pracowały gorliwie w powstającej dopiero osadzie: budowano pałace i domy, teatr i świątynie, kopano kanały, urządzono przystań dla okrętów. Eneas i Achates w obłoku, którym ich Wenus otoczyła, przeszli niepostrzeżenie wśród pracowników i stanęli w środku miasta przed świątynią Junony, łaskawej opiekunki Kartaginy. Świątynia była wspaniale ozdobiona pięknymi posągami i płaskorzeźbami z marmuru i bronzu. Zdumiony Eneas ujrzał tam przedstawione dokładnie główne wypadki wojny trojańskiej, poznał Priamosa, Achilleusa, Hektora, a nawet swoją własną podobiznę.

Ze wzruszenia, wywołanego smutnemi wspomnieniami, otrząsnęło go przybycie królowej, otoczonej świetnym orszakiem. Wśród tłumów, cisnących się dokoła, spostrzegł Eneas swych towarzyszów — Sergestusa, Kloantusa i innych, których okręty burza odpędziła. Stanęli oni przed królową i przez usta swego mówcy, Ilioneusa, prosili o łaskawe przyjęcie. Opowiedzieli o swej przeszłości, o doznanych w podróży przygodach i błagali Didony, żeby im pozostawiła okręt, pozwoliła zostać

w swem państwie i czekać na przybycie Eneasa, ich władcy; lub też, gdyby się okazało, że Eneas utonął, żeby im wolno było powrócić do Sycylii, gdzie mieszkają gościnni ich przyjaciele.

Dido, jaśniejąca urodą i młodością, uprzejmie powitała Trojan, zapewniła im opiekę i obiecała, że roześle na wszystkie strony gońców dla odszukania sławnego bohatera Eneasa.

W tej chwili Wenus rozwiała obłok, otaczający jej syna i Eneas stanął przed królową, ozdobiony blaskiem urody, jakim obdarzyła go matka.

— Tu jest — rzekł — ten, którego szukacie, Eneas trojański, ocalony z fal libijskich. Szlachetna królowo, która litujesz się nad szczątkami wielkiego niegdyś, a teraz tak nieszczęśliwego ludu, żaden z nas nie może godnie odpłacić ci za to; niechaj bogowie nas zastąpią! Niech sława twego czynu przyświeca przez długie wieki!

To rzekłszy, Eneas zbliżył się radośnie do swych ocalonych towarzyszów i dłonie ich uściskał.

Niespodziewane zjawienie się Eneasa poruszyło wszystkich. Dido zaprosiła bohatera i towarzyszów jego do pałacu na wspaniałą ucztę. Królowa słyszała wiele o sławnych czynach wodza trojańskiego, boskiego syna Wenery, i rada była przyjrzeć mu się i posłuchać jego opowiadań.

Eneas wysłał natychmiast Achatesa na okręt po małego Julusa i po hojne podarunki dla królowej, mianowicie wspaniały płaszcz, przetykany złotem, kosztowny pas Heleny, berło Iliony, córki Priamosa, naszyjnik z pereł i dyadem złoty, wysadzany drogimi kamieniami.

Podczas uczty królowa pierwsza wychyliła czarę wina za pomyślność gości trojańskich i poprosiła Eneasa, żeby opowiedział swoje przygody. Do późnej nocy słuchała Dido smutnej powieści o zburzeniu Troi, o cierpie

niach tułaczów i o klęskach, które na nich dotychczas spadały.

Siostra jej, Anna, namawiała królowę do zatrzymania Trojan w swem państwie i zaślubienia Eneasa. Dido odpowiedziała, że po śmierci Sicheusa postanowiła nie wychodzić za mąż. Anna zaś odparła, że słaba kobieta nie może sama rządzić państwem, ciągle narażonem na napady dzikich ludów, tembardziej, że chciwy Pygmalion prędzej czy później zechce zagarnąć Kartaginę.

Nieprzyjaciółka rodu Priamosa, Juno, nie chcąc dopuścić Eneasa do Włoch, postanowiła skojarzyć związek małżeński między nim i królową Kartaginy. Zwróciła się więc do Wenery, prosząc o pomoc w tej sprawie.

— Związek ten — dodała — odrazu rozstrzygnie spory i nieporozumienia, które nas różnią.

Wenus pozornie zgodziła się na ten projekt, ale ostateczne rozstrzygnięcie pozostawiła Jowiszowi.

Eneas i Dido, jako narzeczem, spędzali cały czas na ucztach i zabawach. Trojanie, zachwyceni wesołem życiem w bogatej Kartaginie, tonęli w zbytkach i nie myśleli wcale o uciążliwej podróży do Włoch.

Wtedy zerwała się Fama (Feme), bogini słuchów i wieści, i z trąbą, daleko roznoszącą jej głos, zaczęła biegać po miastach Libii. Bogini ta, córka Gei (Gaja), wychodząc z łona matki ziemi, mała jest i niepozorna, ale z każdym krokiem rośnie i stopniowo dochodzi do olbrzymich rozmiarów, gdyż nogami dotykając ziemi, głową sięga nieba. Pierzastą jej szatę pokrywa mnóstwo oczów, uszów i języków. Fama zagląda do najodleglejszych zakątków ziemi, głośnem krakaniem napełnia wsie i miasta, roznosząc prawdziwe lub zmyślone wieści.

I teraz Fama rozgłosiła wszędzie, że jakiś cudzoziemiec ma zostać mężem Didony, która zapomina o godności królewskiej i obowiązkach swoich. Wiadomość doszła do uszu króla Getulów, Jarbasa, którego Dido nie

chciała zaślubić, chociaż odstąpił jej znaczny obszar ziemi na założenie miasta. Jarbas, syn Jowisza (Jupitera), odwołał się do ojca z prośbą o zerwanie tego związku Didony z cudzoziemcem. Władca bogów wysłuchał go łaskawie i posłał do Kartaginy Merkurego (MercuriusHermes).

Boski poseł zastał Eneasa przy budowie nowego pałacu, i zbliżywszy się niepostrzeżenie do bohatera, szepnął mu do ucha:

— Niewolniku kobiety, czy już wyrzekłeś się odnalezienia przeznaczonego ci kraju i założenia tam państwa dla twego syna? Czy chcesz budować miasta dla obcych? Jowisz rozkazuje ci, abyś natychmiast kraj ten opuścił!

Słowa boga przeraziły Eneasa, polecił więc towarzyszom, żeby w największej tajemnicy gotowali się do drogi. Ale złośliwa Parna zaraz doniosła o tem Didonie. Królowa wezwała bohatera i czyniła mu gorzkie wyrzuty.

Eneas odpowiedział, że nie myśli o ucieczce, że nigdy nie zapomni jej dobrodziejstw, ale z wyroku bogów nie może dłużej zostać w Kartaginie, ponieważ musi założyć w Italii nowe państwo.

Gwałtowna Dido obsypała Eneasa obelgami, skarżyła się, że naraził ją na wstyd i obmowę i zemdlona padła w objęcia służebnic.

Pobożny bohater patrzył ze smutkiem na cierpienie Didony, ale nie śmiał opierać się woli Jowisza. Z pałacu królowej poszedł do przystani i naglił swoich do odjazdu. Dido z tarasu widziała przygotowania Trojan i posłała do Eneasa Annę z prośbą, żeby zatrzymał się na kilka dni. Lecz i Anna nie mogła nic uzyskać od człowieka, którego uszy i serce z woli bogów głuche były na wszelkie prośby.

Zrozpaczona Dido postanowiła umrzeć. Nie zdradzając zamiaru swego przed siostrą, kazała ułożyć wielki stos, a na nim broń i sprzęty, należące do Eneasa. Annie

powiedziała, że jest to potrzebne do czarów, za których pomocą chce zatrzymać Trojan i ich wodza. Stos osypano kwiatami i gałązkami cyprysu, a kapłanka etyopska rzeczywiście przez całą noc odprawiała czary i szeptała zaklęcia

Mercurius obudził Eneasa śpiącego na pokładzie i zawiadomił o grożącem mu niebezpieczeństwie.

Wezwani przez wodza Trojanie, pomimo że noc była ciemna, podnieśli kotwicę i wypłynęli z przystani.

Rano Dido wyszła na taras i ujrzała żagle trojańskie, znikające na krańcach widnokręgu. Pośpiesznie opuściła pałac, wstąpiła na stos i przebiła się mieczem Eneasa, mówiąc:

— Umieram chętnie i nikt nie pomści mej śmierci.

Przywołana przez niewolnice, Anna nadbiegła, niestety, zapóźno. Na ręku jej, zbroczona krwią, Dido umarła.

XII.

ENEAS W ITALII.

Burza zmusiła okręty trojańskie szukać schronienia w Sycylii, w posiadłościach króla Acestesa, którego ród pochodził z Troi. Przyjęci gościnnie towarzysze Eneasa upodobali sobie ten kraj. Za namową Junony, kobiety trojańskie, którym tułaczka najbardziej dokuczyła, postanowiły spalić okręty i w ten sposób przeszkodzić dalszej podróży. W nocy spłonęły cztery piękne statki, na pozostałych Jowisz ugasił ogień deszczem.

We śnie ukazał się Eneasowi cień Anchisesa i doradził mu, żeby zostawił w Sycylii starych i niedołężnych, a poprowadził do Italii tylko silnych wojowników i młode kobiety z dziećmi. Tak też uczynił bohater, i starzy Trojanie zbudowali sobie w Sycylii miasto, na cześć tamecznego króla nazwane Acesta.

Podróż do Italii odbyła się pomyślnie, bo Neptunus na prośbę Cyterei () uspokajał fale i wichry. Jeden tylko

() Cytheraea — często używana nazwa Wenery, gdyż na wyspie Cyterze (teraz Cerigo, jedna z wysp Jońskich. ) urodziła się ona i miała tam sławną świątynię. Cypryda, Anadyomene, Urania, Dionea i wielo 'innych nazw służyło tej bogini.

smutny wypadek zdarzył się w podróży: sternik Palinurus, rozespany, przechylił się przez burtę, wpadł do morza i utonął.

Ale i bez sternika wiatr popychał okręty i uradowani Trojanie wysiedli na ląd w Kumach (Cumae), gdzie mieszkała w tajemniczej grocie sybilla (wieszczka) Deifobe, którą z rozkazu ojca miał odszukać Eneas, żeby go zaprowadziła do krainy śmierci, po wróżby dotyczące losów potomków.

Sybilla kazała bohaterowi przynieść z lasu złotą gałązkę, dla ofiarowania jej Proserpinie (inaczej Libera — grecka Persefone albo Kora), małżonce Plutona. Para gołębi, ulubionych ptaków Wenery, przyniosła mu wkrótce pożądaną złotą gałązkę. Wtedy w towarzystwie Sybilli zstąpił Eneas przy huku grzmotów do strasznego podziemia.

Dziwnych kształtów istoty i cienie zachodziły im drogę: Potrzeba i Bojaźń, Głód i Choroba; nad głowami krążyły Harpje, Gorgony i inne potwory.

Wkrótce zbliżyli się do mętnych wód Kocytu (Kokitos). Nad brzegami tej rzeki snuły się gromady dusz, błagających strasznego przewoźnika Charona, żeby je przeprawił na drugi brzeg. Spotkał tu Eneas nieszczęśliwego sternika Palinurusa, który nie mógł dostać się do państwa cieniów, ponieważ nie był pogrzebany ze zwykłemi obrzędami i nie miał dawanego zawsze umarłym pieniążka na opłacenie przewozu.

Sybilla pokazała złotą gałązkę Charonowi i ten natychmiast przewiózł ją z towarzyszem.

Na drugim brzegu spotkał ich groźny Cerberus (Kerberos), ale poczęstowany zaczarowanym plackiem, puścił swobodnie. Wędrowcy szli dalej przez "pola boleści", pośród dusz dzieci i samobójców. W pobliżu ujrzał Eneas Didonę, ale gdy do niej przemówił i zaczął błagać o przebaczenie, milczący cień odwrócił się i zniknął

w poblizkim gaju, gdzie przebywał mąż jej, Sicheus. Idąc dalej, zobaczył cienie poległych pod Troją ziomków swych i Greków; te drugie uciekały, szeleszcząc — bo krzyczeć nie mogły — na widok groźnego przeciwnika.

Doszli wreszcie do miejsca, gdzie rozdzielają się drogi: jedna, na lewo, prowadzi do ponurego Tartaru, miejsca potępienia, druga, na prawo, do Elisium i do domu Disa (). Tu sybilla pokazała towarzyszowi ognisty potok Flegeton, opasający Tartar, i odsłoniła przed nim widok męk potępieńców.

Następnie zaszli do żelaznego pałacu Disa, gdzie Eneas zostawił w bramie złotą gałązkę, jako podarunek dla Proserpiny.

Stamtąd udali się do Elisium, przybytku błogosławionych. Na polach elizejskich przebywają starożytni bohaterowie, waleczni wojownicy, którzy polegli w obronie ojczyzny, pobożni kapłani i wieszcze, poeci, wynalazcy rzeczy pożytecznych i wogóle ludzie zasłużeni.

Tu właśnie znalazł Eneas cień Anchisesa.

Przywiązany syn trzykrotnie próbował uścisnąć ojca, lecz za każdym razem cień wymykał mu się z rąk. Anchises wyjaśnił synowi tajemnice podziemia i pokazał mu cały szereg dusz jego potomków, nienarodzonych jeszcze, od Silviusa i Romulusa, aż do światowładcy Juliusza Cezara.

Uśpiony Eneas ocknął się na brzegu morza pośród towarzyszów, nie wiedząc, jakim sposobem wrócił z podziemia.

Niedługo potem umarła stara jego piastunka Caieta (Kajeta), której imieniem Trojanie nazwali przystań (dzisiejsza Gaeta). Po pogrzebie ruszyli dalej ku północy, aż do miejsca, gdzie Tiber (Tyber) wpada do morza. Tu wylądowali, a zabiwszy kilka sztuk bydła, upiekli mięso

() Nazwa Plutona, któremu Rzymianie dawali imiona Bis, Vuejovis, Orcus, Februus, Summanus, a Grecy — Hades, Aides, Aidoneus.

i zasiedli do jedzenia. Ale ponieważ nie wzięli z sobą z okrętu żadnych naczyń, kładli kawały mięsa na świeżo upieczonych podpłomykach; kiedy zaś mięsa zabrakło, a jeść im się chciało, zaczęli łamać placki i spożywali je wesoło.

Wtedy mały Julus ze śmiechem zawołał:

— Zjadamy nasze stoły!

Na to Eneas aż podskoczył z radości, bo zrozumiał, że przepowiednia Harpji tak pomyślnie dla nich się spełnia.

— Bogowie są z nami! — zawołał — szczęście nam sprzyja, jesteśmy w ziemi obiecanej, ponieważ spełnienie się przepowiedni, jak mi powiedział ojciec, oznacza kres naszej podróży.

Wysłano natychmiast kilku ludzi dla zebrania wiadomości o kraju i jego mieszkańcach. Posłowie wkrótce wrócili i donieśli, że miejscowość, którą zajęli Trojanie, należy do kraju Latium, do ludu Laurentów czyli Latynów. Władcą kraju jest Latinus, syn Faunusa, a potomek Saturna (). Żonę jego zwą Amatą.

Eneas natychmiast wysłał do króla stu posłów, którzy, niosąc w ręku gałęzie oliwne na dowód pokojowego usposobienia przybyszów, prosili o życzliwe przyjęcie. Latinus był już w podeszłym wieku i nie miał syna, tylko córkę jedynaczkę, Lawinię. Sąsiedni książęta ubiegali się o jej rękę. Najznakomitszym z nich był Turnus, syn Daunusa, króla Rutulów.

Byłby on został z pewnością zięciem królewskim, ale sprzeciwiały się temu różne znaki wyroczne, które kapłani w imieniu bogów tak wyłożyli, że królewna

() Saturnus odpowiada greckiemu Kronosowi, ale znacznie różni się od niego. Żona jego zwała się Ops (dostatek). Potomkiem Saturna byt Picus, bóg leśny, ojciec Fatuusa, albo Faunusa, króla Latium, zaliczonego po śmierci w poczet bogów.

powinna zaślubić przybysza z dalekich stron, cieszącego się szczególną opieką bóstw.

Latinus przyjął posłów, siedząc na tronie i powitał ich uprzejmie, bo było mu wiadomem, jak mówił, że przodek ich, Trojańczyk Dardanus, pochodził z Italii.

W imieniu posłów wystąpił z dziękczynieniem za życzliwe przyjęcie mówca Ilioneus. Prosił on króla, żeby wyznaczył Eneasowi odpowiedni obszar ziemi; wręczył mu też dary: wspaniały puhar Anchisesa, płaszcz Priamosa, berło i mitrę.

Słowa mówcy trojańskiego przypadły do serca staremu Latinusowi, któremu przyszło na myśl, że Eneas jest może owym zapowiedzianym przez bogów narzeczonym córki, i uśmiechając się wesoło, odpowiedział:

— Zgadzam się, Trojanie, na prośbę waszą i przyjmuję dary. Niech sam Eneas tu przyjdzie, a znajdzie we mnie przyjaciela. A powiedzcie mu jeszcze, że mam jedyną córkę, którą z rozkazu ojca mego, Faunusa, powinienem wydać za cudzoziemca. Otóż myślę, że wasz wódz jest tym wybrańcem bogów.

Każdemu z posłów dał król konia z własnej stajni, z purpurową oponą i pozłacanym rzędem, Eneasowi zaś posłał wspaniałą, kapiącą złotem uprząż i parę koni cudownego pochodzenia.

Ale Juno zaczęła znowu wichrzyć przeciw woli Jowisza i w tym celu posłała do Latium Furyę Allekto, która obudziła w serca królowej Amaty niechęć ku cudzoziemcowi. A gdy stary Latinus nie dał się odwieść od swego zamiaru, Furya za pomocą jadu żmii uczyniła królowę obłąkaną i biedna kobieta biegała po całem mieście, narzekając na męża.

Niedość na tem: z rozkazu Junony Allekto nawiedziła Ardeę, miasto Rutulów; tam przybrała postać kapłanki Junony, starej Kaliby (Calyba) i udała się do śpiącego Turnusa.

— Czyż zniesiesz cierpliwie — rzekła — że rękę Lawinii i państwo, które do ciebie należeć powinno, otrzyma jakiś nieznany cudzoziemiec? Przysyła mię tu Saturnia (córka Saturna — Juno z rozkazem, abyś uzbroił swój lud, poszedł przeciwko Frygijczykom, spalił ich okręty, a ich samych w pień wyciął.

— Stara! — odpowiedział śpiący młodzieniec — wiem

o tem, że Juno mi sprzyja i że Trojanie wysiedli z okrętów przy ujściu Tybru, ale wszystko inne, co mi mówisz, jest wymysłem twojej starej głowy. Wracaj do świątyni

i spełniaj swoje obowiązki, a mnie zostaw troskę o wojnę i sprawy, które należą do mężów, nie do niewiast.

Rozzłoszczona Furya przybrała własną, przerażającą postać. Z wężami w ręku i we włosach, z pianą na ustach, rzuciła zapaloną pochodnię na pierś drzemiącego Turnusa i zawołała:

— Myślisz więc, że jestem zdziecinniałą staruchą, której różne brednie chodzą po głowie? Jam jedna z tych, które nazywają Dirami (), wojnę i śmierć niosę w dłoni.

Zimny pot wystąpił na czoło rozbudzonego Turnusa, zerwał się i zawołał: "do broni!" Furya natchnęła go żądzą wojny i skoro dzień zaświtał, rozkazał swoim poddanym zbroić się do walki z Latinusem i Trojanami.

Nie poprzestała na tem Furya, ale przeniosła się nad brzegi Tybru i tam także wznieciła waśń. Julus z młodocianymi swymi rówieśnikami chodził często na polowanie. Allekto pokazała mu pięknego jelenia i zręczny chłopiec ranił go strzałą. Był to jeleń oswojony przez głównego pasterza królewskiego, Tyrrusa, czule pieszczony przez królewnę Silwię. Broczące krwią zwierzę wpadło do swej zagrody, gdzie znalazła je Silwia i z pła

() Dirami, Eumenidami, albo Semnaibarni (czcigodnemi) nazywano Furye, greckie Erynnye. Było ich trzy: Tysyfone (mścicielka zbrodni) Megera (przerażająca) i Allekto (prześladująca bez przerwy).

czem opowiedziała o wypadku sąsiadom. Pasterze, a na ich czele Tyrrus, z pałkami i widłami pobiegli do lasu. Tymczasem Allekto zatrąbiła pobudkę, która we wszystkich piersiach wznieciła żądzę walki.

Z jednej strony stanęli Trojanie, z drugiej pasterze, i zaczęła się bitwa. Strzałą wypuszczoną z szeregów trojańskich przebity padł Almo, jeden z synów Tyrrusa.

Było to hasło do ogólnej rzezi.

Galaesus, bogaty i szanowany rolnik latyński, wmieszał się pomiędzy walczących, ażeby ich pogodzić, i padł ugodzony gradem strzał.

Allekto dokonała swego dzieła.

Pasterze zabrali ciała zabitych i przynieśli je do pałacu królewskiego właśnie w chwili, kiedy przybył rozjątrzony Turnus ze skargami na cudzoziemców. Król przez długi czas uspokajał roznamiętnionych, bo nie chciał wojny; nakoniec, widząc ich upór, zawołał gniewnie:

— Nierozumni, chcecie ściągnąć nieszczęście na głowy wasze, idąc przeciw woli bogów! Ciebie, Turnusie, bogowie najpierwej ukarzą. Ach, i oto ja, który myślałem, że zakończę życie w pokoju, muszę na starość narażać się na okropności wojny!

Latynowie domagali się gwałtownie, żeby otworzono bramy świątyni Janusa, którego nazywali Bifronsem (dwuczołowym).Świątynia tego boga "dobrego początku" zamknięta była na sto rygli i tylko w czasie wojny król Latium (Lacyum) uroczyście ją otwierał dla uproszenia błogosławieństwa. Janus był przed laty królem Latynów, pochodził z Grecyi, pierwszy zbudował świątynię i nauczył lud swój czci bogów, za co po śmierci sam został bogiem. Czczono go niemal narówni z Jowiszem.

Ale Latinus nie chciał otwierać świątyni i ukrył się przed wysłańcami ludu. Wówczas Juno sama zstąpiła

z nieba i drzwi otwarła. Od tej chwili wojna była konieczną.

Ze wszystkich miast pośpieszyli królowie na czele zbrojnych hufców. Pierwszy przybył nienawistny bogom Mezentius z pięknym synem Laususem, po nim Aveniinus syn Herkulesa (Heraklesa), bracia Catillus i Coras, dalej Caeoulus i kłótliwy Messapus, nakoniec potężny Turnus w hełmie, na którym przedstawioną była potworna Chimera, to jest lew z kozią głową na grzbiecie.

Rutulowie, Aumnkowie, Sikanowie i inne ludy szły za nim.

Hufce Wolsków prowadziła królowa Kamilla (Camilla). Młoda ta niewiasta od dzieciństwa ćwiczyła się w robieniu bronią i nie znała wrzeciona i krosien. Zręcznie, jak najlepsi jeźdźcy, toczyła koniem, łuk i kołczan przewiesiła przez ramię, a w prawej ręce trzymała potężną włócznię.

Zasmuconemu Eneasowi zjawił się we śnie bóg rzeczny Tiberinus i poradził, żeby zawarł przymierze z królem Tusków (Etrusków) Evandrusem, który mieszka w mieście Pallanteum i uważa się za potomka Paltasa, władcy Arkadyi. Wprawdzie Evandrus jest Grekiem, ale jako zacięty wróg Latynów chętnie przeciw nim stanie do walki.

— Jeżeli chcesz — dodał bóg — ja sam na spokojnych falach poniosę cię do niego. Złóż jednak naprzód ofiarę Junonie i gniew jej przebłagaj gorącemi prośbami, a mnie, bogowi Tybru, po odniesionem zwycięstwie oddasz cześć należną.

Nazajutrz Eneas spotkał w lesie pod dębem świnię z trzydziestoma prosiętami i wraz z tem licznem potomstwem zabił ją na ofiarę Junonie, według rady Tiberinusa. Następnie popłynął Tybrem do Pallanteum i wysiadł w tem miejscu, gdzie później był założony Rzym.

Evandrus obchodził właśnie uroczystość na cześć Herkulesa ustanowioną. Królewicz Pallas spotkał posłów,

którym Eneas kazał iść przed sobą z gałązkami oliwne mi. Stary król bardzo był rad odwiedzinom bohatera, bo z ojcem jego, Anchisesem, zaprzyjaźnił się w młodości, podczas pobytu w Arkadyi. Trojanie i Tuskowie skromnie ale wesoło ucztowali do późnej nocy i zawarli ścisły sojusz.

Miasto Pallanteum, na którego miejscu powstał później Rzym, było małe i biedne", a dom królewski podobniejszy do chałupy niż do pałacu. Ale lud ten ubogi i prosty miał serce szczere i Eneas wśród nich czuł się jak wśród swoich. Wenus kazała swemu mężowi Wulkanowi (Hefaistos) zrobić dla Eneasa wspaniałą zbroję, podobną do zbroi Achilleusa. Potulny bożek zapędził do roboty swoich czeladników Cyklopów; ci niebawem wykończyli cały rynsztunek: tarczę, hełm, pancerz, nagolenniki, miecz i dzidę.

Nazajutrz pożegnał Eneas Evandrusa, który dął mu czterystu jeźdźców pod dowództwem młodego Pallasa i prócz tego szczodrze obdarował gości trojańskich.

Wzruszające było pożegnanie sędziwego króla z jedynakiem, wyruszającym na krwawy bój.

— O, gdyby mi Jupiter przywrócił lata młodości, — zawołał — i siłę, jakiej niegdyś w walkach dawałem dowody! Król Erulus z Preneste miał potrójne życie i potrzykroć wysyłałem go do Tartaru. Bogowie, wysłuchajcie mojej prośby: albo Pallasowi pozwólcie wrócić bez szkody, albo mnie życie odbierzcie zaraz, dopóki w objęciach trzymam tego, który mi jest najdroższym!

Eneas i jego sprzymierzeni podążyli częścią na statkach, Tybrem, częścią wzdłuż brzegów rzeki.

Wojsko ruszyło ku obozowi trojańskiemu. Podczas drogi Eneas oddalił się od towarzyszów i spotkał w lesie boską swą matkę, która dała mu zwycięską, przez Wulkana ukutą zbroję. Uradowany bohater oglądał z uwielbieniem ten podarek. Zachwycił go zwłaszcza puklerz, na którym wyryte były obrazy przedstawiające dzieje jego potomków: wilczycę, karmiącą Romulusa i Remusa, porwanie Sabinek, układ Romulusa z Tatiusem, waleczność Horatiusa Koklesa, śmiałość Celii, odwagę Manliusa, klęskę Gallów, upadek Katyliny, tryumfy Cezara itp. Nie mógł odgadnąć znaczenia tych obrazów, ale podziwiał ich piękność. Bogini Iris (tęcza), która tak wiernie służyła Junonie, jak Merkury Jowiszowi, z rozkazu swej pani zawiadomiła Turnusa o podróży Bneasa i poradziła, żeby na czele wojsk swoich napadł teraz na obóz trojański. Turnus Wyruszy! W pochód na

tychmiast. Już zdaleka spostrzegł Kaikus, stojący na pikiecie przed obozem Trojan, ciemny obłok pyłu wzniesionego przez szeregi nieprzyjacielskie. Dał więc hasło swoim, którzy natychmiast, według rozkazów Eneasa, cofnęli się z otwartego pola za wały.

Turnus, jadący na przedzie swego wojska z dwudziestu ludźmi, urągał Trojanom, ukrytym za wałami. Jak wille do owczarni, tak on szukał wejścia do obozu. Nakoniec zobaczył okręty, przywiązane linami pomiędzy tamą a okopem.

— Dawajcie ognia! — zawołał. — Spalić statki! Wkrótce buchnęły płomienie i straszny pożar zagroził okrętom oblężonych.

Ale ocalił ich cud nieoczekiwany. Kiedy Eneas, opuszczając Troję, budował statki z drzew, ściętych na górze Ida, pani tej góry, Cybela (Kibele albo Rea), matka bogów, "wielka matka" zaniosła taką prośbę do Jowisza:

— Synu mój! Dałam Dardańczykom piękne świerki i klony na budowę statków, ale ty spraw, żeby moje

ukochane drzewa nie zatonęły i strzeż okręty od niebezpieczeństw.

Jowisz odpowiedział matce:

— To niemożliwe: żadne dzieło rąk ludzkich nie może być nieśmiertelnem; ale przyrzekam ci na Styx (), że te okręty, które dojdą do celu podróży, zamienione będą w bóstwa morskie, unoszące się swobodnie i bezpiecznie na falach.

Kiedy więc Turnus kazał podpalić okręty, ukazał się na niebie promienny obłok, z którego zagrzmiał głos straszliwy:

— Nie. kłopoczcie się, Teukrowie, o wyratowanie moich statków. Prędzej Turnus spali morze, aniżeli te okręty. Lecz wy, okręty, pożeglujcie swobodne, jako bóstwa morskie. Tak chce matka!

I w tej chwili okręty otrzymały życie, zanurzyły się, jak delfiny, i ukazały się znowu jako dziewice morskie cudnej urody, które odpłynęły w dal, pluskając wesoło.

Wszyscy zadziwieni i trwożni patrzyli na ten cud, tylko nieustraszony Turnus zawołał:

— Odwagi, przyjaciele! Ten znak woli bogów nie wróży wcale pomyślności Trojanom, gdyż znikła dla nich nadzieja ucieczki z nieprzyjacielskiego kraju. Sam Jowisz

() Przysięgi, złożonej na rzekę Styx, żadne bóstwo nie mogło złamać bezkarnie.

przecina im odwrót. Daremnie szukają w swoich wróżbach otuchy. Mojem jest przeznaczeniem zgładzić z powierzchni ziemi ten lud zuchwały, który mi narzeczoną śmie wydzierać.

To rzekłszy, władca Rutulów kazał obledz obóz trojański. Zamknięte w nim wojsko, stosownie do wyraźnego rozkazu Bneasa, nie wydalało się za obręb wałów. Mnesteas i Serestus kierowali obroną, straże czujnie pilnowały bram.

Przy jednej bramie stali na straży dwaj młodzieńcy — Nisus i Euryalus, związani serdeczną przyjaźnią. Starszy, Nisus, był celnym łucznikiem i dzielnie władał oszczepem, Euryalus zachwycał wszystkich niezwykłą pięknością. Nisusowi przyszła do głowy śmiała myśl, aby przejść przez czaty wrogów i zanieść Eneasowi wiadomość o niebezpieczeństwie grożąeem Trojanom. Euryalus chciał koniecznie towarzyszyć przyjacielowi w tej śmiałej wyprawie, pomimo, że go Nisus, ze względu na jego wiek młody i niedoświadczenie, odwodził od tego zamiaru. Obaj, skoro tylko zmieniono ich przy bramie, przedstawili zamiar swój czuwającej, mimo późnej godziny, starszyznie i Julusowi. Wszyscy z radością przyjęli zuchwały pomysł, a syn Eneasa przyrzekł Euryalusowi sowitą nagrodę, Nisusowi zaś swoją przyjaźń. Euryalus zrzekł się wszelkiego wynagrodzenia, prosił tylko Julusa, żeby otoczył opieką jego matkę, jeżeli on nie wróci z wyprawy.

Dwaj przyjaciele, osypani błogosławieństwami na drogę., opuścili obóz i stanęli wkrótce przed placówką Rutulów. Pijani Latynowie spali twardym snem i dzielni młodzieńcy wielu z nich zabili. Nisus zakradł się do namiotu wodza Mesappusa i chciał go zgładzić, ale Euryalus z obawy, że z nastającym brzaskiem dnia położenie ich jest coraz niebezpieczniejsze, naglił towarzysza do drogi. Na prędce chwycił więc Nisus hełm wodza zdobny sutym pióropuszem i obaj pobiegli ku poblizkiemu gajowi.

Zdradził ich hełm, błyszczący na głowie Nisusa. Szedł właśnie drogą konny hufiec Latynów pod dowództwem Wolseensa. Wojownik ten spostrzegł o brzasku porannym biegnących łudzi i zawołał, żeby się zatrzymali, a gdy ci nie odpowiedzieli wcale, kazał swoim trzystu jeźdźcom otoczyć lasek. Zwinniejszy Nisus wymknął się z zasadzki i dobiegł szczęśliwie do jeziora, ale, nie widząc Euryalusa, po chwili czekania wrócił do gaju i z gęstwiny dojrzał wrogów, którzy właśnie pochwycili przyjaciela i wlekli go z sobą. Zrozpaczony młodzieniec wezwał na pomoc Luny (grecka Selene, bogini księżyca), prosząc, aby pociskom jego dała celność i siłę, rzucił oszczepem i nawskroś przebił jednego z Latynów, innym oszczepem ugodził śmiertelnie drugiego.

Wolscens, rozjątrzony ciosami zadawanemi przez ukrytego nieprzyjaciela, rzucił się na Euryalusa, wołając:

— Ty mi zapłacisz za życie moich ludzi!

— Ja jestem sprawcą! — zawołał Nisus, strwożony

o przyjaciela, wychodząc z ukrycia — ja więc tylko za śmierć Latynów odpowiadać powinienem. Tamten jest niewinny!.

Ale dziki Wolscens, nie zważając na te słowa, przebił Euryalusa.

Jak nieprzytomny skoczył Nisus na wrogów, rąbiąc na prawo i lewo, dopadł Wolscensa i wbił mu miecz w gardło, a gdy tego dokonał, padł na ciało przyjaciela

i skłuty dzidami wyzionął ducha.

Latynowie zatknęli na spisy głowy młodzieńców i wśród naigrawań pokazali je Trojanom.

Niezmierna była boleść matki Euryalusa, gdy ją doszła wieść o śmierci jedynego syna. Głęboko także odczuł Julus stratę rówieśnika.

W przypuszczeniu, że wypadek ten zatrwożył oblężonych, Turnus kazał swoim uderzyć na obóz. Pod osłoną tarcz swoich Rutulowie poszli do szturmu, rowy nie

przyjacielskie usiłowali zasypać, okopy wyrównać, nareszcie w kilku miejscach próbowali przystawiać drabiny do murów. Tęcz Trojanie posiadali, nabytą bolesnem doświadczeniem, sztukę bronienia się w miejscu warownem. Odpierali napastników gęstemi strzałami i kamieniami. Rutulowie zaniechali tedy ogólnego szturmu; natomiast postanowili zdobyć wieżę obronną połączoną z murami pomostem. Rzucona przez Turnusa płonąca smolista pochodnia przylgnęła do drewnianej ściany i ogień szybko objął wieżę, Ratunek był niemożliwy, wkrótce cały budynek z trzaskiem runął na ziemię, przywalając znajdujących się w wieży Trojan. A tych, co wydobywali się żywi z pod płonących belek, pomordowali Rutulowie. Podczas tej utarczki, Julus, który dotychczas strzelał z łuku tylko do zwierzyny, ugodził w skroń Numanusa, szwagra Turnusowego.

Trojanie wykrzyknęli z radości, a Rutulowie cofnęli się. Lecz Apollo, przyjąwszy postać Butesa, dawnego giermka Anchisesowego, nie pozwolił rozgrzanemu żądzą walki Julusowi ścigać nieprzyjaciół; inni wodzowie trojańscy, poznawszy, że przez usta mniemanego Butesa przemawia któryś z bogów, wstrzymali Julusa i sami stanęli na czele szeregów, które walczyły przed murami.

Dwaj bracia, Pandarus i Bitias, młodzieńcy wysmukli a silni, powzięli śmiały zamiar. Otwarli bramę powierzoną ich obronie i wpuścili wrogów do wnętrza. Lecz sami stanęli z obu stron z doby temi mieczami i zabijali każdego wpadającego do obozu Rutula. Nadbiegł też wnet zastęp Trojan, który nieprzyjaciela odrzucił dalej wstecz.

Zawiadomiony o tem Turnus, który w innem miejscu usiłował wtargnąć do obozu, zwrócił się tu i jak burza wpadł ze swą bohaterską drużyną w otwarte wrota. Dzidą przebił silnego Bitiasa i obalając wszystkich, co mu stali na drodze, wdarł się do środka. Pandarus,

jakkolwiek zasmucony śmiercią brata, zebrał natychmiast wszystkie siły i czemprędzej zatrzasnął bramę, a potem zwrócił się przeciw Turnusowi z okrzykiem:

— Ej, ty oblubieńcze, tu nie pałac królowej Amaty, ani twoja ojczysta Ardea. To obóz trojański, z którego nie wyjdziesz żywym!

Uśmiechnął się Turnus, gdy usłyszał tę pogróżkę i wyzwał Pandarusa na pojedynek. Lecz Juno uchyliła w powietrzu pocisk, skierowany w pierś wodza Rutulów, który skorzystał z tego i rozrąbał mieczem na dwie połowy głowę nieszczęsnego Pandarusa.

Przerażenie ogarnęło Trojan. Byliby niechybnie zgubieni, gdyby był Turnus otworzył teraz wrota. On wszakże zanadto rozkoszował się rozlewem krwi, aby o czem innem myśleć, jak o rzezi i pościgu Trojan uciekających w głąb obozu. A za jego plecami Mnesteus już zebrał część rozpierzchłych Trojan i z nimi uderzył na wodza Rutulów. Turnusowi omdlewała ręka od zabijania. W tarczy jego tkwiło tyle nieprzyjacielskich oszczepów, że ledwie ją zdołał unieść. Jednakże bohater przebił się przez cały obóz trojański. Ścigał go zawzięcie Mnesteus, dopadł wreszcie, lecz do walki nie przyszło. Wódz Rutulów po raz pierwszy w życiu uciekł przed nieprzyjacielem; pomimo ciężkiej zbroi rzucił się do Tybru i przepłynął na drugą stronę rzeki, a następnie połączył się ze swem wojskiem.

Eneas z sojusznikami swymi przybył tymczasem do miasta Agylli w kraju Tusków (czyli Etrusków). Panował tam niegdyś Mezentius, ale za okrucieństwo był wygnany, i jako zbieg pomagał Turnusowi. Obrany królem na jego miejsce Tarcho, obawiając się zwycięstwa Rutułów, chętnie sprzymierzył się z Eneasem i zjednał mu pomoc innych miast, należących do potężnego związku Etruskiego.

Wódz trojański miał teraz pod rozkazami swymi trzydzieści statków, z którymi popłynął wzdłuż brzegów Etruryi. Na czele sunął jego statek, którym Eneas sam sterował. Wśród jasnej, księżycowej nocy wynurzyła się z fal gromada nimf pląsających, które otoczyły jego statek. Jedna z nich wspięła się na pokład i zaczęła cicho szeptać:

— Czy nie śpisz, synu Wenery? Czuwaj i pozwól wiatrom dąć w żagle. My jesteśmy świerki z góry Ida; niegdyś należałyśmy do twoich okrętów. Przez szczególną łaskę Cybeli uratowane od płonących żagwi Rutulów, zostałyśmy zamienione w nimfy. Niebezpieczeństwo grozi Askaniusowi i Trojanom zamkniętym w obozie. Pośpiesz im z rychłą pomocą. Zwycięstwo cię czeka!

Zniknęły nimfy w głębinie morskiej, ale tak silnie pchnęły statek, że popędził lotem strzały, a za nim z taką samą szybkością podążyły inne okręty. Nad ranem wszystkie stanęły już przy ujściu Tybru. Eneas w zbroi, ze lśniącą tarczą na ramieniu, ukazał się na przodzie swego okrętu i jaśniejący w słońcu, wydawał się bogiem wojny. Trojanie powitali wodza hucznymi okrzykami, serca Rutulów zadrżały na widok bohatera i licznej jego floty.

Tylko dzielny Turnus nie znał trwogi. Śmiało poprowadził swe hufce przeciw świeżo przybyłym, usiłując przeszkodzić ich wylądowaniu. A gdy mu się to nie powiodło, stawił wojsko do walki w otwartem polu. Niebawem nadszedł ze swoimi Eneas i zaczął się bój straszliwy.

Pod lasem stał Pallas, syn Evandrusa ze swoimi ludźmi. Z powodu pochyłości gruntu Arkadyjczycy musieli zsiąść z koni, a nieprzyzwyczajeni do walki pieszej, zaczęli zwolna ustępować. Wstyd i boleść mieszały się w sercu młodego wodza! Usiłnemi prośbami skłonił swoich do zatrzymania się, a następnie i do posunięcia się naprzód. Ale gdy natarł na nich Lausus, mężny syn

Mezentiusa, znowu zaczęli się cofać i tylko odwaga Pallasa wstrzymywała ich od ucieczki. Dwaj młodzi wodzowie pragnęli zmierzyć się z sobą, gdy nagle nadjechał na wozie wojennym Turnus i krzyknął na Laususa:

— Cofnij się! Ja będę walczył z Pallasem, życie jego do mnie należy. O, gdyby stary Evandrus widział tę walkę!

— Albo broń twoją zdobędę — odrzekł nieustraszony Pallas, — albo zginę z chwałą, mój ojciec oczekuje po mnie tego z dwojga.

Turnus zeskoczył wnet ze swego wozu i uderzył na Pallasa. Ten cisnął oszczepem w przeciwnika i przebił mu tarczę, ale jego samego tylko lekko zadrasnął.

— Strzeż się! — zawołał Turnus, drwiąc moja ręka silniejsza — i tak mocno uderzył włócznią, że przebił tarczę, pancerz i piersi młodziana.

Bez jęku padł Pallas, sam wyrwał grot z ciała, krew trysnęła strugą i dzielny młodzieniec wyzionął ducha. Zwycięzca zdjął z niego piękny pas złocisty, ale pozwolił stroskanym Arkadyjczykom zabrać zwłoki.Śmierć wodza wniosła popłoch w szeregi sprzymierzeńców. Rutulowie mordowali ich i pędzili przed sobą. Gdy wieść o tej klęsce doszła do Eneasa, walczącego w innej stronie, bohater szybko podążył z pomocą, zamierzając wyzwać Turnusa do pojedynczej walki i pomścić miłego mu Pallasa. Przebiegając pole bitwy, zabrał do niewoli gromadę Rutulów, którzy mieli pójść na ofiarę Manom (bóstwom opiekuńczym) Pallasa, innych wielu zarąbał. W tej właśnie chwili Julus wyprowadził w pole Trojan, zamkniętych dotąd w obozie.

I byłyby się już rozstrzygnęły losy Turnusa i jego wojska — lecz Juno, widząc niebezpieczeństwo, grożące jej protegowanemu, błagała Jowisza o pozwolenie przeciągnięcia sprawy. Z obłoków utworzyła postać Eneasa, użyczyła jej ruchu i głosu. Turnus, widząc tę postać, ucie

kającą z pola walki i kryjącą się trwożliwie na pokładzie jednego z okrętów etruskich, pośpieszył w pogoń za mniemanym wrogiem. Kiedy wpadł na pokład, bogini odcięła liny i statek odpłynął na pełne morze. Tu wrzekomy Eneas rozwiał się w mgłę lekką. Zrozpaczony Turnus nie wiedział, co czynić: błagał Jowisza, żeby mogł wrócić do swoich, a gdy okręt oddalał się coraz bardziej, chciał przebić się mieczem lub skoczyć w morze i wpław dostać się w zbroi do brzegu. Lecz Juno nie pozwoliła mu wykonać tych zamiarów i popędziła okręt do rodzinnego miasta królewicza — Ardei.

Eneas wciąż nadaremnie szukał przeciwnika w szeregach Rutulów, które przerzedzały się z każdą chwilą. Stojący dotychczas w odwodzie, Mezentius chciał ocalić niedobitków, wystąpił ze swoim oddziałem i torował sobie krwawą drogę pośród Etrusków i Trojan. Wreszcie spotkał się z Eneasem. Na widok pięknej zbroi przeciwnika, Mesentius chwycił za ramię syna swego Laususa, mężnie walczącego przy boku ojca, podniósł oszczep potężny i zawołał:

— Hej, ręko moja, coś dla mnie jedynym bogiem! Hej, mój oszczepie, dopomóż mi dziś! Ty, synu, bądź świadkiem zwycięstwa nad tym łupieżcą, którego zbroję tobie przeznaczam.

Z temi słowy rzucił oszczep, aż zaświszczał w powietrzu, lecz ześlizgnął się po puklerzu Eneasa i trafił śmiertelnie Greka Antoresa, który był przyjacielem króla Evandrusa. Natomiast oszczep Eneasa przebił tarczę Mezentiusa zrobioną z potrójnej blachy śpiżowej i samego ranił ciężko, aż krew trysnęła obficie. Już miał Eneas mieczem dobić wroga, gdy młody Lausus ze łzami w oczach poskoczył i zasłonił ojca. Za nim ruszyła cała gromada Rutulów, podnosząc wielką wrzawę i miotając oszczepy. Eneas, który i w nieprzyjacielu oceniał piękne uczucia miłości synowskiej, pragnął oszczędzić młodzieńca

i kazał mu się usunąć. Ale. gdy Lausus nie posłuchał i rwał się do walki, po krótkiej potyczce przebił go mieczem.

— Biedny chłopcze — rzekł bohater, oddając trupa młodzieńca jego towarzyszom — twoja szlachetna odwaga zasługiwałaby na lepszą nagrodę. Przynajmniej zostawiam ci ten oręż, którym tak się cieszyłeś. — To powiedziawszy, oddał jego zwłoki towarzyszom.

Mezentius tymczasem dowlókł się na brzeg Tybru, zdjął zbroję, obmył ranę i upadł bez sił. Niespokojny

o Laususa, wysyłał gońca za gońcem po wiadomości. Gdy mu wśród ubolewań przyniesiono na tarczy zwłoki syna, stary ucałował go z jękiem, uzbroił się znowu, nie bacząc na ciężką ranę, wziął pęk oszczepów i dosiadł wiernegokonia Rebusa.

Zobaczywszy zbliżającego się Eneasa, Mezentius zawołał:

— Podejdź bliżej, nie lękam się śmierci, gdy pozbawiłeś mię syna. Wracam, żeby umrzeć, lecz pierwej ofiaruję ci podarek.

To mówiąc, cisnął jeden oszczep, potem drugi, trzeci

i czwarty, wszystkie jednak odbiły się od tarczy ukutej przez Wulkana. Eneas zaś jednem uderzeniem włóczni rozbił łeb spinającemu się Rebusowi, i koń z jeźdżcem runął na ziemię, a oba walczące wojska wydały okrzyk zgrozy. Z mieczem w dłoni, szydząc, stanął bohater nad wogiem.

— Okrutniku! — jęknął Mezentius — dlaczego mi urągasz? Czyż nie chlubnie umieram? Nie chcę ci proponować układów, podobnie jak nie układał się z tobą mój Lausus. Błagam cię tylko o jedno: ochroń moje zwłoki przed zaciekłością moich poddanych i każ mię pochować obok syna.

To rzekłszy, sam wbił sobie miecz w gardło i dysząc chrapliwie, wyzionął ducha.

Nazajutrz, na pamiątkę zwycięstwa, kazał Eneas zawiesić na pniu wspaniałego dębu zbroję Mezentiusa i złożył ofiarę Marsowi, bogu wojny.

Ciało Pallasa spoczywało tymczasem na marach, które ustawiono na zielonym pagórku, pośrodku obozu pod strażą Acetesa, jego wychowawcy i giermka. Eneas, który nie mógł wstrzymać się od łez na widok poległego młodzieńca, przykrył zwłoki jego kosztowną, purpurową, złotem haftowaną tkaniną tyryjską, otrzymaną w darze od Didony. Wspaniały orszak odprowadził zwłoki Pallasa do ojca jego, do Pallanteum. Za noszami, na których niesiono ciało, szli jeńcy wojenni i konie obciążone zdobytemi zbrojami, dalej szedł, płacząc, stary Acetes, za nim ulubiony koń wojenny nieboszczyka, Eton, ze smutnie zwieszoną głową, nakoniec Arkaclyjczycy i wielu Trojan, z opuszczonemi ku ziemi, na znak żałoby, dzidami.

Wieść wyprzedziła idących, i wszystkich obywateli miasta Pallanteum pogrążyła w głębokim smutku. Arkadyjczycy z pochodniami wyszli naprzeciw zwłok i towarzyszyli im w uroczystym pochodzie; kobiety narzekaniami napełniały ulice. Nie dał się i król stary zatrzymać w pałacu: drżącemi nogami powlókł się naprzeciw ponurego orszaku i padł, głośno płacząc, na zwłoki syna.

Do Eneasa zgłosili się posłowie Latynów i prosili

o pozwolenie pogrzebania zabitych. Bohater chętnie przystał na to, zapewnił, że pokój milszy mu jest niż wojna,

i żegnając posłów, rzekł:

— Nie byłbym przyszedł do waszej ziemi, Latynowie, gdyby nie rozkaz bogów. Nie z wami prowadzę wojnę, lecz z Turnusem, którego król wasz został sprzymierzeńcem w zawziętej przeciwko mnie walce. Chętnie gotów jestem zakończyć wojnę pojedynkiem z księciem Rutulów.

Mówca Latynów Drances, wzruszony wspaniałomyślnością i łagodnością zwycięzcy, a przytem osobiście niechętny Turnusowi, oznajmił, że starać się będzie o pogodzenie króla Latinusa z Eneasem. Oświadczenie to przyjęli z uznaniem inni członkowie poselstwa. Umówiono się także o rozejm dwunastodniowy, w ciągu którego Trojanie i Latynowie, pracując spokojnie jedni obok drugich, oddali swoim poległym cześć pogrzebową.

Latynowie po powrocie posłów niechętnie patrzyli na Turnusa, zwłaszcza, gdy Drances im powiedział, że Eneas, nie chcąc rozlewu krwi, gotów jest rozstrzygnąć spór pojedynkiem z wodzem Rutulów. Ale królowa Amata żądała dalszego prowadzenia wojny, a miała za sobą także znaczne stronnictwo.

We Włoszech południowych, w kraju, zwanym Daunią, osiedlił się w tym czasie sławny bohater grecki Dyomedes, wygnany z Argosu. Kiedy o przybyciu jego dowiedział się Turnus, wysłał natychmiast przyjaciela swego Wenulusa, zapraszając wielkiego wojownika do walki z Trojanami i Eneasem. Lecz Dyomedes dał odpowiedź odmowną.

— Dlaczego dobrowolnie pozbawiacie się spokoju, wy, plemiona Ausonów, szczęśliwe ludy Saturna () — rzekł do Wenulusa. Spojrzyjcie na nas, zwycięzców Troi: jesteśmy dziś najbardziej pożałowania godni; sam Priamos uczułby litość na nami. A inni? Ajaks Lokryjczyk utonął w morzu; Menelaos i Odysseus tułają się, jeśli nie umarli na obczyźnie; Agamemnon — zabity przez własną żonę. Ja też cierpiałem wiele i nie zaznałem szczęścia od czasu, kiedy w bitwie zraniłem boską Wenus. Nie jestem już wrogiem Trojan. Zanieście podarunki

() Czas rządów Saturna we Włoszech nazywano złotym "wiekiem"; ludzie wtedy żyli bez trosk, w szczęściu, swobodzie i pokoju.

ode mnie Eneasowi, wielkiemu bohaterowi, z którym niegdyś potykałem się na równinach trojańskich. Gdyby po śmierci Hektora znalazło się w Ilionie trzech takich jak Eneas mężów, nie bylibyśmy zwycięzcami; owszem, Trojanie byliby wkroczyli do Grecyi. Radzę wam, pogódźcie się z bohaterem, a przynajmniej unikajcie z nim orężnego starcia!

Odpowiedź Dyomedesa uczyniła na wszystkich bardzo głębokie wrażenie. Król Latinus zgadzał się wyznaczyć Trojanom swoją dziedziczną ziemię nad Tybrem pod budowę miasta, lub też dać im dwadzieścia okrętów, jeżeli zechcą kraj jego opuścić. Prócz tego chciał wysłać do Eneasa stu posłów z oliwną różdżką pokoju oraz wspaniałymi darami: złotem, kością słoniową, płaszczem i tronem.

— Szlachetny królu! — zawołał na to stary Drances — chceszli mieć wieczny pokój z Trojanami, dodaj jeden dar jeszcze, rękę twej córki Lawinii.

— Milcz, Drancesie! — krzyknął nagle Turnus, występując z pośród tłumów zgromadzonego ludu — zawsze miałeś dzielniejszy język, niż ramię! Co znaczy dla nas Grek Dyomedes? Czy nie wystarczą nam Latium i kraj Wolsków? Lecz jeśli idzie o moje życie, chętnie je dla was poświęcę. Jestem Turnus, i Eneas znajdzie we mnie godnego przeciwnika.

Tymczasem Trojanie ze swymi sojusznikami podstępowali pod miasto. Na pierwszą wieść o ich zbliżaniu się, wojownicy latyńscy pośpieszyli na mury. Poczyniono przygotowania do odparcia szturmu. Królowa Amata i Lawinia złożyły ofiarę Minerwie (Pallas Atenie), opiekunce grodów. Turnus przywdziawszy zbroję, wesoło pośpieszył ze stopni pałacu do bram miasta, gdzie spotkała go Kamilla z oddziałem Wolsków. Oboje zgodzili się na plan wojenny, obmyślany przez Turnusa: Kamilla miała rozgromić w otwartem polu lekką jazdę

Eneasa, naprzód wysłaną, gdy Turnus poprowadzi swój hufiec krętą ścieżką między górami i niespodziewanie napadnie z zasadzki główne siły sprzymierzonych wojsk nieprzyjacielskich.

Turnus wyruszył niezwłocznie, a Kamilla i bohaterski Messapus z Wolskami i Latynami oczekiwali przed miastem nadejścia nieprzyjaciół. Jakoż wkrótce zbliżyli się oczekiwani wrogowie. Trzykrotnie Latynowie udawali ucieczkę na równinie pod miastem i nagle uderzali na wrogów, którzy bezładnie ich ścigali. Nakoniec oba wojska stanęły w miejscach swoich i starły się twarzą w twarz. Kamilla, uzbrojona dzidą, toporem i łukiem, walczyła jak amazonka, szerząc spustoszenie w szeregach nieprzyjacielskich. Właśnie przebiła Butesa i Orchilochusowi rozrąbała siekierą głowę, poczem zwróciła się przeciw młodemu Liguryjczykowi; ten, aby ujść straszliwego jej oręża, użył podstępu: wyzwał ją na walkę pieszą. Kamilla bez namysłu zeskoczyła z konia i natarła na przeciwnika. Lecz chytry młodzieniec pozostał na swoim koniu; owszem, dał mu ostrogi do szybkiej ucieczki. Nie ocaliło go to jednakże. Z szybkością błyskawicy skoczyła Kamilla, chwyciła konia za cugle i przebiła Liguryjczyka mieczem.

Po stronie sprzymierzonych odznaczył się w dniu tym szczególniej król Agylli Tarcho. Rzucił się w tłumy nieprzyjaciół, stawającego przeciw niemu Wenulusa ściągnął z konia, wsadził na swojego i uniósł, jako zdobycz wojenną.

Na Kamillę uderzyć pragnął bohater etruski, Arruns. Jak wicher szybko przebiegała ona równinę, lecz Arruns coraz bliżej do niej docierał. Chlorem, kapłan Cybeli frygijskiej, wpadł jej w oczy, bo miał pancerz złotem nabijany, złocony hełm i kołczan, oraz płaszcz purpurowy. Pędziła więc ku niemu, rozłakomiona spodziewaną bogatą zdobyczą, gdy Arruns, którego nie zauważyła,

rzucił w nią oszczep celnie wymierzony i ugodził ją głęboko w pierś. Brocząc krwią, pochyliła się Kamilla i padła w objęcia nadbiegających towarzyszek. Przed śmiercią skinęła na Akkę, swą przyjaciółkę i powiedziała jej, że władzę nad Wolskami przekazuje Turnusowi. Śmierć bohaterki bynajmniej nie odjęła Wolskom odwagi; przeciwnie, pałając żądzą zemsty, z dzikimi okrzykami natarli na przeciwników. Arrnus zarazem uradowany i przerażony swym czynem, uciekać musiał przed nimi i ukrył się w szeregach Etrusków. Ale nie uniknął śmierci. Z rozkazu Diany (Artemidy), której wychowanką była Kamilla, bogini Opis () przeszyła Arrunsa strzałą.

Nareszcie Latynowie i Wolskowie, widząc w oddali tuman kurzu, a więc nowe wojsko przeciwników, zaczęli cofać się do miasta, zawzięcie ścigani.

Turnus, dowiedziawszy się od Akki o śmierci Kamilli, opuścił dotychczasowe ukrycie, ruszył ku miastu i wpadł z wojskiem na równinę. Skutkiem tego Eneas mógł bez przeszkody przedostać się przez wąwozy górskie i postępując tuż za Turnusem, uderzył nań na otwartem polu.

Oba wojska rwały się do walki, ale zbliżał się już wieczór, więc odłożono stanowcze spotkanie do dnia następnego.

Wróciwszy do miasta, wódz Rutulów oświadczył królowi Latinusowi, że gotów jest osobiście rozprawić się

() Opis albo Upis "jasne oko nocy'', bogini księżyca w pełni. Czasem nazwę tę dawano samej Artemidzie Dyanie, która miała u Greków i Rzymian mnóstwo przezwisk, jako to: Muaychia, Lykeja (bogini świata), Opis, Delfinia, Dajnia: Efesia, Kallista (najpiękniejsza), Despoine (pani), Agrotera, Lafria (zdobywająca łupy), Brauronia, Limnaja, Ortia albo Ortosia, Britomartis, Diktynne, Cyntia, Delia, Feba, Laukofryne itd., jako opiekunkę matek i dzieci zwano ją Ejlejtya, Ilitya albo Eleuto.

ze zbiegiem azyatyckim na śmierć i życie o rękę Lawinii. Z ojcowską życzliwością radził ognistemu młodzieńcowi Latinus wyrzec się ręki Lawinii, ożenić się z córką którego innego władcy w kraju Latynów i spokojnie czekać przypadającego mu dziedzictwem po królu Daunusie panowania nad potężnymi Rutulami. Ale Turnus trwał w swym zamiarze, i ani prośby królowej Amaty, ani łzy Lawinii odwieść go od tego nie mogły. Do Eneasa posłał swego towarzysza, Idmona, z takiem przełożeniem:

— Nie prowadź Trojan jutro do walki, ja także moich Rutulów nie wyprowadzę. Niech wojska odpoczną. My natomiast w uczciwym pojedynku zaraz po wschodzie słońca rozstrzygniemy losy Lawinii i wojny.

Eneas chętnie przystał na taką propozycyę.

Następnego dnia, ledwo brzask szarzeć zaczął na niebie, oba wojska stanęły w szeregach na równinie, z opuszczonemi tarczami i wbitemi w ziemię dzidami. Z wież, dachów i murów miasta tłumy ludu przyglądały się ciekawie przygotowaniom do walki.

Wspaniale wystąpili wodzowie. Król Latinus jechał na przepysznym wozie, zaprzężonym w czwórkę pięknych rumaków, na głowie miał koronę błyszczącą w słońcu dwunastoma złotymi promieniami.

Wóz wojenny Turnusa ciągnęły dwa ogniste, białe konie.

Ale wszystkich zaćmił Eneas swoją świetną zbroją i przecudną tarczą. Towarzyszył mu Askanius.

Gdy się wodzowie zjechali, ofiarowano bogom na potwierdzenie układu prosię i jagnię: wodzowie obcięli zwierzętom sierść z czoła, rzucili na ołtarz i wyleli wino na ogień. Następnie zaprzysiężono warunki umowy, które opiewały, że jeśli Eneas padnie w walce, natenczas Trojanie pod dowództwem Julusa opuszczą Lacyum

i udadzą się do Pallanteum, do króla Ewandrusa. Jeżeli zaś Eneas zwycięży, to Trojanie i Latynowie połączą się z sobą i utworzą jeden naród, nad którym panować będzie Latinus; wódz trojański zaś otrzyma rękę jego córki i założy dla siebie miasto, które na cześć królewny nazwie Lawinią.

Turnus miał siostrę Juturnę, która była nieśmiertelną nimfą; Juno namówiła ją do zerwania umowy. Juturna, widząc, że brat jej, blady i posępny, wątpi o szczęśliwym dla siebie obrocie sprawy, a całe wojsko, zgnębione i smutne, dzieli złe przeczucia wodza, przybrała, postać Rutula Kamersa i zaczęła namawiać swoich do niespodziewanego napadu na wrogów liczebnie słabszych. Mniemany Kamers wskazał Rutulom pomyślny, jak mówił, znak. Oto orzeł porwał łabędzia i uniósł w powietrze, ale gromada różnych ptaków rzuciła się na napastnika i odbiła zdobycz. W szeregach Latynów i Rutulów głośno cieszono się z tego. Wróżbiarz Tolumnius zachęcał do napadu i sam pierwszy cisnął oszczepem, którym ugodzony śmiertelnie padł jeden z dziewięciu młodych, dzielnych synów Arkadyjczyka Gylippusa.

Bracia zabitego porwali się do broni, za nimi Trojanie i Tuskowie (Etruskowie) z jednej, a Latynowie i Rutulowie z drugiej strony. Eneas bez hełmu wpadł pomiędzy walczących i rozsądnemi słowy uspokajał zaciekłość tłumu. Nagle, niewiadomo przez kogo puszczona strzała utkwiła w ciele jego. Mnesteus i Achates uprowadzili słabnącego wodza wraz z Julusem do obozu, Turnus zaś, gdy zobaczył przeciwnika opuszczającego pole bitwy, wskoczył na wóz wojenny, uderzył na Trojan i srogą między nimi szerzył rzeź.

Napróżno Eneas usiłował wydobyć strzałę z ciała, nawet święcone zioła i zręczne sposoby doświadczonego lekarza Japisa zawiodły. Tymczasem ścigani przez Turnusa Trojanie tłoczyli się już do obozu. W tej ciężkiej

chwili Wenus nadbiegła synowi z pomocą, przyniosła z Krety święte ziele Dictamnum i włożyła je potajemnie do kociołka z lekarstwem. Skutek był cudowny. Po nowem obmyciu rany ból nagle ustąpił, krew przestała się sączyć, strzała sama wypadła i bohater poczuł w sobie dawną siłę. Japis poznał w tem pomocną rękę bóstwa.

Eneas natychmiast uzbroił się na nowo, pocałował Julusa i uśmiechając się, zawołał:

— Ucz się ode mnie, synu, odwagi w boju i znoszenia trudów, ale szczęścia ucz się od innych. Teraz idę cię bronić i wielką zdobycz dla ciebie pozyskać. To powiedziawszy, wybiegł ze swoimi, aby odeprzeć Turnusa.

Na widok bohatera, Turnus i siostra jego zdjęci przerażeniem ustąpili z pola, a wielu Rutulów padło z ręki Trojan, między nimi wiarołomny wieszcz Tolumnius. Juturna z wozu swego brata zepchnęła woźnicę jego Metiskusa i pędziła jak wiatr przed pogonią Eneasa, którego zawziętość rozżarzyła się bardziej jeszcze, gdy latyńczyk Messapus celnym rzutem oszczepu strącił mu pióropusz z hełmu.

Wenus podsunęła synowi plan szczęśliwy, żeby uderzył na środek, hufców nieprzyjacielskich, przebił się i wpadł do miasta ogołoconego z wojska. Eneas zwołał wodzów i opowiedział im swój zamiar; po chwili Trojanie i Tuskowie uformowani w szyku klinowym, biegli ku miastu, łamiąc i obalając wszystko po drodze. Pośpiesznie przyniesiono drabiny i płonące żagwie, a osłonięci tarczami wojownicy starali się wyłamać wrota.

Eneas stanął na widocznem miejscu i podniósłszy prawicę, donośnym głosem oskarżył króla Latynów o zerwanie umowy. Wzburzenie zapanowało między obywatelami miasta, dwie partyę wszczęły żywy spór: jedna chciała zawrzeć pokój, druga — bronić się do upadłego. Królowa Amata, widząc, że nad miastem zawisła klęska, której sama jest winną, i mniemając, że Turnus poledz

musiał, skoro nieprzyjaciele już podstąpili pod bramy, powiesiła się z rozpaczy. Zgon jej zwiększył jeszcze zamieszanie i trwogę, zarówno w rodzinie królewskiej, jak wśród mieszkańców.

Szturm na miasto rozstrzygnął o wyniku wojny. lecz to nie przeszkodziło spotkaniu orężnemu pomiędzy dwoma wodzami. Turnus, upędzając się za uciekającą coraz dalej w pole gromadą Trojan, zauważył nareszcie, że konie jego są znużone. Wtedy obejrzał się i spostrzegł dopiero, że za jego plecami walka wre już koło samych murów. Chciał nawracać, ale Juturna, drżąc o jego życie, wciąż naprzód pędziła konie.

Teraz dopiero spostrzegł królewicz, że wozem jego zamiast Metiskusa kieruje Juturna i powiedział:

— Poznaję cię, droga siostro! dlaczegoż ukrywasz przede mną twoją boskość? Powiedz mi, kto posłał cię do mnie i kazał podzielać trudy śmiertelnika? Gzy chcesz być przy moim boku w chwili śmierci? Bo nie widzę już innego celu przed sobą; najlepsi moi wojownicy dokoła mnie polegli, a ja muszę patrzeć na zdobycie miasta, którego broniłem. Ale Drances nie ujrzy mię haniebnie uciekającego z pola bitwy, taki wstyd na. kraj mój nie spadnie. Cóż jest strasznego w śmierci? Kiedy bogowie niebiescy odwrócili się ode mnie, bądźcież wy dla mnie życzliwymi, bogowie podziemni, chcę zejść do was we czci, niesplamiony, godny moich przodków!

Wtem z pokrwawioną twarzą nadbiegł Rutul Saces, powiedział bohaterowi o zagrożonem położeniu warowni. o śmierci królowej Amaty, i przynaglał go do spiesznej pomocy.

Zawracając wóz ku miastu, spostrzegł Turnus wysoką wieżę obronną, którą sam kazał niedaleko zbudować, całą objętą płomieniem. W tym upadku swego dzieła widział przepowiednię własnej zguby. Jednakże biegnąc odważnie na śmierć spodziewaną, zeskoczył z wozu, i jak

odłam skały, toczący się z góry, druzgocze w upadku swoim drzewa, trzody i pasterzy, tak młody siłacz po trupach nieprzyjaciół wpadł w ulicę miasta, torując sobie drogę do Eneasa.

— Zaczekajcie, Rutulowie i Latynowie! — wołał potężnym głosem — moja broń rozstrzygnie walkę!

Usłyszał Etieas głos przeciwnika i ku niemu podążył. Król Latinus z niepokojem w sercu patrzył z grodu na spotkanie dwóch bohaterów.

Ci rzucili naprzód oszczepami, ale żaden nie trafił przeciwnika. Dobyli więc mieczów i starli się tak blizko, że tarcza, dzwoniąc, trącała o tarczę, cios za ciosem padał, a ziemia drżała. Nagle Turnus wzniósł miecz do stanowczego ciosu. Krzyknęli przerażeni Trojanie, ale wódz Rutulów, w pośpiechu, zamiast swego cudownego miecza, wziął był, zeskakując z wozu, miecz Metiskusa, który nie podołał ukutej przez Wulkana zbroi Eneasa: pękł jak żelazo strawione rdzą. Bezbronny Turnus zaczął uciekać. Niestety, z jednej strony zamykał mu drogę hufiec Dardanów, z drugiej wały i bagna.

Eneas ścigał zawzięcie uciekającego, a oba wojska podniosły krzyk wielki. Turnus, uciekając wciąż wołał, żeby mu podano jego własny miecz. Lecz Eneas groził, że każdego, ktoby mu chciał pomódz, zabije, a miasto zniszczy. W pogoni, Eneas ujrzał swój oszczep, rzucony na Turnusa w początku walki, tkwiący w drzewie oliwnem poświęconem Faunusowi; chciał go wyciągnąć, ale strwożony Turnus zaczął błagać Faunusa i bogów krajowych, żeby zatrzymali oszczep. Jego prośba została wysłuchaną, a kiedy wódz Trojan mozolił się daremnie nad wyrwaniem oszczepu, Juturna pod postacią Metiskusa stanęła przy bracie i podała mu miecz niezniszczalny. Rozgniewana tem Wenus pomogła, synowi odzyskać oszczep i obaj bohaterowie, znowu uzbrojeni, stanęli do ostatniej walki.

Wielcy bogowie patrzyli na te zapasy z wyżyn Olimpu. Jowisz z niechęcią rzekł do Junony:

— Kiedyż skończy się nareszcie ta wojna? Eneas, jak sama wiesz, musi zostać zwycięzcą. Dlaczego więc przeciągasz bój, posyłając jego nieprzyjacielowi miecz przez Juturnę? Dosyć już nieszczęść sprowadził gniew twój; nie wolno ci dalej się mieszać!

Juno ze spuszczoną głową słuchała wymówek rnęża i tłomaczyła się, że już oddawna, stosownie do rozkazu Jowisza, nie bierze udziału w walce.

— I nadal uczestniczyć w tym boju nie będę — dodała — wszakże o jedno cię proszę: niech zwyciężeni Latynowie nie staną się Trojanami, niech zachowają mowę i obyczaje przodków. Mech piemię Rzymian potężnem się stanie przez cnoto latyńską.

Ojciec bogów i ludzi z uśmiechem przystał na spełnienie tego życzenia i przyrzekł" że Trojanie w zupełności staną się Latynami i że ją, królowę bogów, potomkowie obu ludów, Rzymianie, otoczą czcią szczególną, większą, niż jej okazywały wszystkie inne łudy. Natenczas uspokoił się stary gniew Junony.

Władca bogów posłał na ziemię jedną z Puryi, żeby przeraziła nimfę Juturnę znakiem złowieszczym. W postaci ptaka śmierci, okropnego puszczyka, Furya zaczęła oblatywać uciekającego Turnusa, uderzając go skrzydłami. Gdy zobaczyła to Juturna, straciła wszelką nadzieję, w rozpaczy wyrywała sobie włosy z głowy, drapała do krwi twarz i piersi, nakoniec przyjąwszy własną postać, zniknęła w falach Tybru.

Wtedy Eneas, z oszczepem w dłoni, zawołał głośno:

— Dlaczego zwlekasz, Turnusie i umykasz przede mną? Tu nie wyścig przecie, ale pojedynek. Zbierz wszystkie siły, użyj całej sztuki i staw się mężnie!

— Lękam się nie ciebie — odrzekł Turnus — lecz bogów, lękam się nieprzyjaznego mi Jowisza.

To mówiąc, podniósł z wielkim wysiłkiem ogromny kamień graniczny, który dwunastu zwykłych śmiertelników ledwo poruszyćby mogło i chciał cisnąć nim w przeciwnika. Ale w walce i ucieczce straci! siły, kolana ugięły się pod nim, krew stężała w żyłach. Upuścił głaz, chciał uciekać znowu, ale stał w miejscu, jak przykuty, oglądając się na wszystkie strony za wozem i siostrą.

Zaświszczał w powietrzu oszczep Eneasa, przebił tarczę, pancerz, utkwił w biodrach Turnusa i rzucił go na kolana. Jęknęli Rutulowie, Turnus zaś podnosząc prawicę ku zwycięzcy, mówił:

— Jestem godzien swego losu i nie żądam litości. Ale okaż miłosierdzie nad starym ojcem moim, Daunusem, oddaj mu mnie, albo przynajmniej zwłoki moje. Uznaję się za zwyciężonego. Niech twoją będzie Lawinia, lecz zaniechaj dalszej zawziętości.

Eneas chciał już darować życie pokonanemu wrogowi, gdy wtem zobaczył na nim naramienniki Pallasa. Gniew i ból opanowały znowu jego serce. Straszliwym głosem zawołał:

— Ty, pyszniący się łupem, zdartym z mego przyjaciela, miałbyś ujść mego miecza? Pallas zadaje ci ten. cios za śmierć swoją.

Drgnął Turnus całem ciałem, pchnięty w pierś mieczem, a gniewna dusza jego uleciała do państwa cieniów.

Tak kończy opowiadanie o losach Eneasa sławny poeta rzymski Vergilius (Wirgiliusz).

W kilku słowach streścić można dalsze wypadki.

Latinus zawarł pokój z Eneasem, dla którego już przedtem był życzliwie usposobiony.

Eneas przejednał sobie serce pięknej Lawinii i otrzymał jej rękę. Osiadł z żoną w nowo założonem mieście Lawinium.

Po kilkoletniem Szczęśliwem panowaniu znikł podczas bitwy z sąsiedniemi plemionami i został zaliczony w poczet bogów.

Syn i następca jego Julus zbudował nowe miasto, zwane Alba Longa, z którego pochodzili potomkowie Eneasa, bracia bliźniacy Romulus i Remus, założyciele "wiecznego miasta" Rzymu.

W taki sposób Rzymianie początki miasta swego odnosili do dawnej Troi. Juliowie i cesarze Julijscy uważali się za potomków Romulusa, a Wenerę, której Eneas był synem, za matkę rodu swego.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wierzenia i ideały starożytnych Greków i Rzymian, WOK
Dzisiejsza cywilizacja europejska jest dzieckiem starożytnych Greków i Rzymian, MITOLOGIE ŚWIATA
12.ELIMINACJE DO KONKURSU 'DZIEJE STAROŻYTNYCH GREKÓW I RZYMIAN', Kwalifikacje do konkursu o Antyku.
12.ELIMINACJE DO KONKURSU 'DZIEJE STAROŻYTNYCH GREKÓW I RZYMIAN', UCZNIOWIE PG NR 2 W ZSG NR 3, UCZN
Bravo B , Wipszyka E Historia starożytnyh Greków i Rzymian
Mitologia Wierzenia i podania Grekow i Rzymian [tom II] Jan Parandowski
Wierzenia i ideały starożytnych Greków i Rzymian
Cichocka H, Lichański J Zarys historii retoryki Volkmann R Wprowadzenie do retoryki Greków i Rzymi
Bogowie starożytnego Rzymu i osiągnięcia techniczne Rzymian
Sztuka Greków i Rzymian, Materiały naukowe, Sztuka
Wpływ Greków i Rzymian na rozwój sztuki europejskiej
Aleksander Krawczuk Wyobrażenia Greków i Rzymian Matka Ziemia [2000 Artykuł]

więcej podobnych podstron