Co to znaczy być chrześcijaninem Ks Marek Dziewiecki


Wstęp

Chrześcijaństwo patrzy na człowieka w sposób całościowy i realistyczny. Ukazuje jego wielkość, jego powołanie do życia w prawdzie i miłości, w wolności i świętości, a jednocześnie jego poranienia, które są skutkiem grzechu pierworodnego i całej sumy zła, jaka dokonała się w historii ludzkości. Być człowiekiem to być kimś zagrożonym naiwnością, kłamstwem, ignorancją, samotnością, nienawiścią, grzechem. Człowiek to zatem ktoś, kto potrzebuje Zbawiciela i nieustannego nawracania się. Tej podstawowej prawdy o człowieku doświadczamy z całą mocą na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia. Żyjemy bowiem w czasach gwałtownych przemian społecznych, obyczajowych i kulturowych, które sprawiają, że wielu ludzi - zwłaszcza młodych - gubi się w cywilizacji, która promuje bezkrytyczny konsumpcjonizm oraz naiwny liberalizm. Współczesny człowiek coraz lepiej rozumie świat wokół siebie, a jednocześnie coraz mniej rozumie samego siebie i własne powołanie. Coraz częściej wyrządza krzywdę innym ludziom i samemu sobie. Nigdy jeszcze w historii naszej Ojczyzny nie było tylu samobójców i przestępców, co obecnie. Nigdy nie było tak wiele osób chorych psychicznie, uzależnionych, bezradnych materialnie i duchowo. Nigdy nie było tylu małżeństw rozbitych i tylu nieszczęśliwych dzieci.

W tej sytuacji prowadzenie rekolekcji w parafiach i innych wspólnotach formacyjnych jest ważnym i niezbędnym wyrazem troski Kościoła o współczesnego człowieka. O tego człowieka, który coraz częściej przeżywa bolesny kryzys w wymiarze osobistym, rodzinnym i społecznym. Jednocześnie jesteśmy świadomi, że coraz mniej wierzących korzysta z szansy, jaką są rekolekcje. Dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia. Częściowo jest to spowodowane faktem, że każdy, kto błądzi i przeżywa kryzys, ma tendencję, by uciekać od światła i by - jak pierwsi ludzie - chować się przed szukającym go Bogiem. Częściowo jednak mniejsze zainteresowanie rekolekcjami jest związane z faktem, że ich tematyka oraz sposób realizacji nie uwzględnia w wystarczającym stopniu egzystencjalnych potrzeb i percepcyjnych możliwości słuchacza.

Zapraszamy do lektury konferencji rekolekcyjnych, które zostały zweryfikowane w bezpośrednim kontakcie z młodzieżą oraz z ludźmi dorosłymi w różnych środowiskach i miejscach Polski. Mamy nadzieję, że zamieszczone tutaj teksty okażą się pomocą w przekazywaniu odwiecznej prawdy o Bogu i człowieku ludziom wkraczającym w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa.

Ks. Marek Dziewiecki

Boże piękno, które odnawia i zbawia człowieka

konferencja I

"Śpiewajcie Panu pieśń nową, głoście chwałę Jego do krańców ziemi" (Iz 42, 10)

Chyba każdy z was chciałby, aby początek trzeciego tysiąclecia wiązał się z radością, z nadzieją na szczęśliwe życie. Niestety koniec starego tysiąclecia rozczarował chyba nas wszystkich. Współczesna kultura i cywilizacja oddaliła się od Boga, a przez to także od człowieka. Stare tysiąclecie zamknęliśmy w Europie i w Polsce niespotykaną dotąd ilością ludzi cierpiących i nieszczęśliwych. Nigdy wcześniej nie było wśród nas i w naszych domach tylu ludzi uzależnionych od alkoholu i narkotyków, tylu ludzi agresywnych, tylu przestępców, tylu chorych psychicznie i samobójców. Do Europy wróciła po 50 latach wojna na Bałkanach, a parlament holenderski pozwolił na zabijanie ludzi starszych i cierpiących, którzy przecież wołają o pomoc i o miłość, a nie o zastrzyk z trucizną i śmierć. Coraz więcej jest wśród nas ludzi dotkniętych największym kalectwem, w jakie może popaść człowiek. Tym kalectwem jest niezdolność do miłości, niezdolność do tego, by kochać i by kierować się w życiu prawdą. Coraz więcej wokół nas a czasem i w nas samych tego, co prymitywne duchowo i co brzydkie moralnie. Nawet sztuka staje się coraz częściej miejscem ukazywania brzydoty, a muzyka zamienia się w hałas, w którym wykrzykiwane są słowa pogardy, nienawiści i rozpaczy.

  Stare iluzje i nowe dramaty

Ludzkość ciągle na nowo powtarza stare błędy. Pierwsi ludzie uwierzyli, że potrafią sami odróżnić dobro od zła i że nie potrzebują Boga, by być szczęśliwymi. Już na początku historii ludzie ukrywali się przed Bogiem i wyrządzali sobie nawzajem krzywdę. W jakimś stopniu każdy z nas powtarza te stare iluzje o istnieniu szczęścia bez Boga, bez zasad moralnych, bez pracy nad sobą. Powtarzając stare iluzje, błędy i grzechy, współczesny człowiek popada w nowe cierpienia i dramaty: w nowe choroby (np. AIDS), w nowe uzależnienia (np. od komputera), w nowe formy kalectwa psychicznego, duchowego i moralnego. Dramaty te stają się tak wielkie, że w ciągu ostatnich kilku lat dziesięciokrotnie wzrosła w Polsce ilość samobójstw wśród dzieci i młodzieży. Wielu młodych sięga po alkohol i narkotyk, ryzykując w ten sposób jakby samobójstwo na raty.
Prawdziwe piękno jest w naszych czasach często wyśmiewane. Modne staje się tolerowanie zła, natomiast czynienie dobra i szlachetne postępowanie jest traktowane jako naiwność czy słabość. Piękno i dobro jest negowane wszędzie tam, gdzie zwycięża przemoc i nienawiść, gdzie panuje egoizm i niesprawiedliwość, gdzie pojawia się demoralizacja, wyuzdanie, prymitywizm. A także tam, gdzie znika radość życia, gdzie zamiera entuzjazm, gdzie gaśnie nadzieja na życie w miłości i uczciwości. Piękno i dobro jest zagrożone wszędzie tam, gdzie dominuje przeciętność, miernota, gdzie zwycięża egoizm, znudzenie życiem, rozczarowanie. Piękno i dobro umiera wszędzie tam, gdzie "bohaterami" dzieci i młodzieży stają się te postaci ze świata muzyki, sportu, polityki czy biznesu, które okazują się ludźmi małymi, prymitywnymi, niezdolnymi do uczciwości i miłości, które niszczą własne życie rodzinne, które wchodzą na drogę przestępstw, uzależnień i przedwczesnej śmierci. Piękno i dobro jest zagrożone wszędzie tam, gdzie wzorem i ideałem jest ktoś inny niż Chrystus i Jego świadkowie: Ojciec Kolbe, Matka Teresa, Jan Paweł II.

  Troska o nową przyszłość

W książce "Ziemia, planeta ludzi", A. De Saint-Exupery wspomina spotkanie w nocnym pociągu z grupą polskich górników, którzy w 1937 r. utracili pracę w kopalniach i z całymi rodzinami zostali wydaleni z Francji. Odbywając podróż do Ojczyzny, byli potwornie zmęczeni, smutni, zdeformowani fizycznie. Obserwując mężczyznę i kobietę, którzy przytuleni do siebie, spali na podłodze wagonu trzeciej klasy, Exupery napisał: "Pomyślałem: ta nędza, ten brud, ta brzydota - nie one są problemem. Ten mężczyzna i ta kobieta poznali się kiedyś, mężczyzna uśmiechał się na pewno do kobiety, na pewno przyniósł jej kwiaty po pracy. Nieśmiały i niezręczny, bał się może, że zostanie odtrącony. A kobieta przez wrodzoną kokieterię, kobieta pewna swego wdzięku, z upodobaniem podniecała może jego niepokój. I tamten, który dziś jest już tylko maszyną do kopania czy wiercenia, przeżywał rozkoszną udrękę. Niepojęte, jak mogli stać się tymi bryłami gliny." Snując takie refleksje, Exupery dostrzegł ich śpiące dziecko. "Cóż to była za twarzyczka! Z tej pary narodził się ten jakby złocisty owoc. Z tych ciężkich łachmanów zrodziło się arcydzieło piękna i wdzięku. Pochyliłem się nad gładkim czołem, delikatnym zarysem ust i powiedziałem do siebie: oto muzyk, dziecięcy Mozart, piękna zapowiedź życia. Mali książęta z bajki nie mogli być inni: otoczony opieką i staraniem, kształcony, wychowany, kim mógłby zostać! Kiedy drogą skrzyżowań uzyskuje się nowy gatunek róży, wszyscy ogrodnicy są poruszeni. Izoluje się tę różę, pielęgnuje, otacza dbałością. Ale nie ma ogrodnika dla ludzi. Mały Mozart trafi pod walce maszyny. Największe swoje wzruszenie będzie czerpał z banalnej muzyczki w zaduchu tancbudy. W każdym z tych ludzi, w jakimś stopniu, został Mozart zamordowany. Tylko Duch, jeśli tchnie na glinę, może stworzyć Człowieka."

Jakże aktualna jest ta refleksja Exuperego sprzed ponad sześćdziesięciu laty. Jakże wielu dzieciom i młodzieży w naszej Ojczyźnie grozi znowu nie tylko ubóstwo materialne, ale także to najbardziej groźne i bolesne: ubóstwo duchowe. Jakże wielu nastolatkom grozi, że zadowolą się zaduchem trzeciorzędnej dyskoteki, albo czwartorzędną ideologią o istnieniu łatwego szczęścia: bez autorytetów i zasad moralnych, bez dyscypliny i wewnętrznej wolności, bez miłości i odpowiedzialności. Jakże wielu młodych wokół nas i w naszych domach, w naszych szkołach i na naszych podwórkach jest głodnych miłości, czułości, poczucia bezpieczeństwa.

  Jakie piękno może nas zbawić?

W powieści Dostojewskiego pt. "Idiota", człowiek niewierzący - Hipolit, pyta księcia Myszkina: "Czy to prawda, książę, że powiedzieliście kiedyś, iż świat będzie zbawiony przez piękno? (...) Jakie piękno może zbawić świat?". Myszkin, stojący obok umierającego na tyfus osiemnastolatka, nie odpowiedział. Swoją postawą zdawał się jednak wskazywać, że jedynym pięknem, które może zbawić ten świat, jest miłość współczująca w cierpieniu. My wiemy, jak nazwać tę miłość. Jest nią Bóg - Jezus Chrystus. Ten, który staje się człowiekiem, abyśmy zobaczyli Jego miłość, która współcierpi, gdy my cierpimy, i która zbawia, gdy my błądzimy. Święty Augustyn ze zdumieniem odkrywa, że nie zbawia nas jakieś pociągające piękno zewnętrzne, fizyczne, lecz piękno wewnętrzne, piękno Bożej miłości, piękno "tak stare i tak nowe jednocześnie" (Wyznania 10, 27).
Gdy jesteśmy z Bogiem, gdy przystępujemy do spowiedzi i komunii świętej, to odkrywamy jak bardzo jesteśmy piękni pięknem człowieka szlachetnego. Odkrywamy, że potrafimy kochać i cieszyć się życiem, że przeżywamy radość, jakiej nie może dać nam alkohol, narkotyk, popęd czy pieniądz. Gdy jesteśmy zaprzyjaźnieni z Bogiem, to powtarza się wtedy historia Apostołów na górze Tabor, gdy wznieśli się ponad ziemię i ponad samych siebie, aby pozostać sam na sam z Chrystusem. Uwolnieni od tego, co złe, co brzydkie i grzeszne, zawołali zupełnie spontanicznie: "Dobrze, że tu jesteśmy" (Mt 17,4). Kto czuje się kochany przez Boga i kto uczy się od niego kochać, ten dostrzega piękno życia i piękno własnego wnętrza. Tak dosłownie widać to u ludzi, którzy są już fizycznie starzy i umęczeni trudem życia, ale którzy kochają i mają święte wnętrze. Promieniuje wtedy z nich piękno, które sprawia, że z radością i zafascynowaniem patrzymy na pomarszczoną twarz Matki Teresy z Kalkuty czy na cierpiące oblicze Jana Pawła II.

  Boże piękno czyni nas nowym człowiekiem

Gdy Apostołowie szli z Jezusem na górę Tabor, to wierzyli już, że jest On Zbawicielem. Widzieli, że potrafi on wielu ludzi uzdrowić i przemienić. Z pewnością jednak stawiali sobie pytanie: czy może On przemienić cały ten świat, już wtedy pełen zła, nienawiści, cynizmu, egoizmu. Apostołowie musieli stawiać sobie pytanie: w jaki sposób może ktoś taki jak Jezus, ktoś taki dobry, łagodny i delikatny przemienić tak agresywny i zły świat? Chyba każdy z nas stawia sobie podobne pytanie: W jaki sposób Jezus ukrzyżowany i wyszydzony może zbawić ludzkość, która tak często okazuje się cyniczna i okrutna?

A jednak od dwóch tysięcy lat Chrystus przemienia historię tej ziemi i zmienia życiorysy najbardziej nawet zatwardziałych grzeszników. W dwa tysiące lat od swoich narodzin na tej ziemi Chrystus nadal nas fascynuje, nadal porusza nasze serce i najgłębsze aspiracje. On jeden może nam powiedzieć: Nie bójcie się świata ani sami siebie, jeśli jesteście ze Mną. Gdy On jest naszą Drogą, Prawdą i Życiem, gdy słuchamy Go bardziej niż gazet i alkoholu, bardziej niż telewizji i mody, bardziej niż samych siebie, wtedy stajemy się nowym człowiekiem. On stwarza nas raz jeszcze, dając nam nowe wnętrze, w którym pojawia się piękno serca, czystość sumienia, szlachetność aspiracji. Czas rekolekcji to czas jakby przytulenia się do Chrystusa z naszymi słabościami, grzechami i lękami. To przyjście do Niego z naszymi rozczarowaniami i zranieniami. To oddanie się w ręce Tego, który nas zachwyca i który nas zaprasza, byśmy już teraz budowali Jego królestwo miłości, prawdy, sprawiedliwości i pokoju.

  Na którą ucztę pójdziemy?

Celem wszystkiego, co czynił i co mówił Jezus, było pomaganie człowiekowi, by się nawrócił, czyli by nauczył się kochać. Syn Boży przyszedł na ziemię, aby nas zaprosić na ucztę wielkiej miłości: tej bezwarunkowej, wiernej i nieodwołalnej. Na ucztę wybawienia od wszystkiego, co nas niepokoi, krzywdzi, boli, co odbiera nam radość życia i co zagraża naszej przyszłości (Łk 14, 15-24). Jednocześnie On sam nam uświadamia i przypomina, że na tej ziemi wiele osób i środowisk kieruje do nas zaproszenia na inne uczty. Na uczty znacznie mniejszej miłości: tej niewiernej i odwołalnej. Na uczty egoizmu, agresji, naiwności. Na uczty alkoholizmu, narkomanii, pornografii. Na uczty, które kończą się cierpieniem, utratą wolności, rozgoryczeniem. Na uczty trujące fizycznie, psychicznie, moralnie, społecznie. Łatwo ulec takiemu zaproszeniu, bo są to uczty, na których nie trzeba mieć szaty ludzkiej godności i dojrzałości. Są to uczty, które obiecują iluzję łatwego szczęścia i perspektywę doraźnej przyjemności. Na takie uczty łatwo zapraszać i łatwo przyjąć zaproszenie.

Bóg, który zna serce człowieka, wie o tym lepiej od nas samych. Z tego właśnie powodu postanowił zaprosić nas na swoją ucztę miłości i radości w sposób najbardziej niezwykły: wysyłając do nas swego Syna, aby On nas osobiście zaprosił. Jego Syn przeszedł przez ziemię wszystkim czyniąc dobrze. Do końca. Do śmierci krzyżowej. Więcej nie mógł już zrobić. Teraz odpowiedź zależy od każdego z nas. Na którą ucztę pójdę? Kto lub co jest moją drogą, prawdą, życiem? To najtrudniejsze pytania i decyzje, przed którymi stoi każdy człowiek. Jezus nie pozostaje obojętnym obserwatorem w obliczu naszych zmagań, rozterek i poszukiwań (por. Mt 20, 1-16). On nieustannie znajduje ludzi, wydarzenia i doświadczenia, poprzez które ponawia swoje zaproszenie: Jeśli chcesz, pójdź za mną na ucztę tej miłości, za którą najbardziej tęsknisz. Niech teraz każdy z nas w chwili modlitwy i ciszy odpowie Chrystusowi na Jego zaproszenie.

Ks. Marek Dziewiecki

Ku wolności wyswobodził nas Chrystus

konferencja II

Wolność jest trudna. Trzeba się jej uczyć. Trzeba się uczyć być prawdziwie wolnym (Jan Paweł II)

Mam nadzieję, że rekolekcje, które przeżywacie, pomogą Wam uczynić wasze życie piękniejszym, bardziej Bożym i świętym. Jednym z podstawowych warunków życia w miłości, prawdzie i świętości, jest czuwanie nad własną wolnością, którą Bóg nas obdarował i która jest w nas nieustannie zagrożona. Popatrzmy zatem na tajemnicę ludzkiej wolności.

Każdy z nas jest świadomy, że posiada zdolność dokonywania wyborów. Nie znaczy to jednak, że wszyscy ludzie żyją w wolności, gdyż realizacja tego Bożego daru nie następuje w sposób automatyczny, jak uczenie się chodzenia czy posługiwania językiem ojczystym. Wolność stanowi dla każdego człowieka dar i zadanie. Nie można jej sobie zagwarantować raz na zawsze. Nikt z nas nie jest w pełni wolnym wewnętrznie i zewnętrznie. Nikt też nie jest w sposób absolutny zniewolony. Każdy człowiek posiada sobie tylko właściwy stopień wolności.

Podstawowym powodem obserwowanych obecnie trudności w osiągnięciu wolności przez człowieka, żyjącego w cywilizacji Zachodniej, jest dominujący typ kultury. Mamy do czynienia z dominacją dwóch trendów kulturowych. Pierwszym z nich jest modernizm. W dziedzinie poznania modernizm charakteryzuje się racjonalizmem, gromadzeniem wielkiej ilości danych statystycznych, opieraniem się na precyzyjnej logice faktów. Natomiast w dziedzinie działania modernizm kieruje się zasadą skuteczności i dążeniem do maksymalizacji osiąganych rezultatów. W konsekwencji modernizm umożliwia wzrost ekonomiczny, doskonalenie narzędzi produkcji i organizacji pracy, skuteczne działanie mediów. W modernizmie dominuje kryterium zysku i władza pieniądza, której podporządkowane jest nie tylko życie ekonomiczne i polityczne, ale nawet osobiste, rodzinne i artystyczne człowieka. Zupełnie inna jest logika postmodernizmu. Modernizm ignoruje pojedynczego człowieka, jego sytuację życiową, jego podmiotowość. Podporządkowuje życie ludzkie prawom ekonomii, techniki i skuteczności działania. Tymczasem postmodernizm jest wyrazem uprzywilejowania subiektywności pojedynczej osoby. W postmodernizmie wszystko jest subiektywne, dowolne, relatywne, indywidualne a najważniejszą wartością staje się tolerowanie wszelkich subiektywnych postaw i zachowań.

Wydawałoby się, że w obliczu tak sprzecznych trendów kulturowych, współczesny człowiek musi dokonać radykalnego wyboru między modernizmem a postmodernizmem. Tymczasem obserwujemy niezwykły fakt, iż w cywilizacji Zachodniej postmodernizm nie zastąpił modernizmu, lecz oba te teoretycznie wykluczające się systemy kulturowe, znalazły sposób na harmonijne współistnienie. Modernizm nadal w sposób bezwzględny wpływa na życie współczesnego człowieka w wymiarze ekonomicznym, politycznym i społecznym. Z kolei postmodernizm zdominował życie osobiste, rodzinne i obyczajowe poszczególnych ludzi. Okazuje się, że tego typu splot modernizmu i postmodernizmu ma bardzo negatywny wpływ na sposób interpretowania i przeżywania ludzkiej wolności. Wspólną płaszczyzną obu tych kierunków jest materializm, czyli patrzenie na człowieka oraz na przejawy jego działalności jedynie poprzez pryzmat cielesności i emocjonalności oraz dążenie do materialnego jedynie dobrobytu. W tak zredukowanym spojrzeniu na człowieka nie ma miejsca na dobrobyt duchowy, na sferę moralną, na szukanie sensu życia, na spotkanie z Bogiem, na odpowiedzialną wolność.

Okaleczenie ludzkiej wolności na skutek konsensusu między modernizmem i postmodernizmem najłatwiej zauważyć, obserwując pokolenie ludzi młodych. Część z nich - także wśród studentów - bezkrytycznie przyjęła subiektywistyczne zasady kultury postmodernistycznej, ale - zgodnie z dyktatem modernizmu - ograniczyła je wyłącznie do życia osobistego i obyczajowego. Młodzi są przekonani, że w świecie ich prywatności nie musi istnieć żadna prawda obiektywna, żadne obiektywne normy moralne czy zobowiązania prawne, że mogą robić to wszystko, czego subiektywnie pragną i co subiektywnie uważają za słuszne. W tej perspektywie wyrazem wolności jest kierowanie się cielesnymi i emocjonalnymi odczuciami oraz subiektywnymi przekonaniami. Największą zaś wartością nie jest już miłość czy prawda, lecz tolerancja. I to tolerancja rozumiana jako przekonanie, że nie istnieje obiektywna prawda, obiektywne dobro, ani jakiekolwiek obiektywne kryterium ludzkiego postępowania. W tej perspektywie nie da się i nie należy odróżniać dobra od zła, prawdy od fałszu, dojrzałych postaw od zachowań patologicznych, gdyż według postmodernizmu dosłownie wszystkie poglądy i postawy są równie słuszną alternatywą.

W ten sposób zaskakująca symbioza modernizmu z postmodernizmem w sposób niemal niezauważalny dla samych zainteresowanych bardzo skutecznie wypacza i ogranicza wolność współczesnego człowieka. W życiu osobistym wolność ta zostaje wypaczona lub ograniczona przez uleganie iluzjom łatwego szczęścia, które nie musi kierować się żadnymi obiektywnymi prawdami, normami moralnymi czy zobowiązaniami. Młodzi wyzwolili się już z XX-wiecznych utopii o kolektywnym szczęściu, prezentowanych przez socjalizm międzynarodowy (komunizm) czy socjalizm narodowy (faszyzm). Popadają jednak w "nowoczesne" utopie o łatwym szczęściu, tym razem w wymiarze indywidualnym, prywatnym. Trwając w tego typu utopiach, tym łatwiej i w sposób coraz mniej świadomy podporządkowują się dyktaturze ekonomii i polityki. W konsekwencji coraz więcej ludzi żyje nie tylko w iluzji łatwego szczęścia, ale także łudzi się, że żyje w wolności. Statystyki tych iluzji pokrywają się ze statystykami cierpienia i dramatów, np. w postaci rosnącej liczby narkomanów, alkoholików, chorych psychicznie, samobójców czy przestępców. Jednak w odniesieniu do życia prywatnego współczesny człowiek ucieka od modernistycznej zasady wyciągania logicznych -wniosków z obiektywnych faktów i ze statystycznych danych. Stając się ofiarą postmodernistycznej logiki subiektywności i bezkrytycznej tolerancji, zatraca świadomość konsekwencji swoich czynów i zadawala się toksyczną karykaturą "wolności", która polega na szukaniu doraźnej przyjemności cielesnej lub emocjonalnej.

Drugim, obok negatywnych wpływów kulturowych, czynnikiem ograniczającym wolność współczesnego człowieka, są naiwne i utopijne wizje ludzkiej wolności. Jednym z typowych błędów jest utożsamianie wolności zewnętrznej z wolnością wewnętrzną. Wielu ludzi jest przekonanych, że wystarczy przezwyciężyć społeczno-polityczny system zniewolenia, aby automatycznie żyć w wolności wewnętrznej. Tymczasem przezwyciężenie zewnętrznych ograniczeń wolności (politycznych, ekonomicznych, społecznych, itd.) jedynie ułatwia realizację wolności wewnętrznej, ale nie gwarantuje, że dana osoba taką wolność osiągnie. Okazuje się, że w systemach totalitarnych wiele osób potrafi ochronić wolność wewnętrzną, mimo braku wolności zewnętrznej. Natomiast to właśnie we współczesnych demokracjach liberalnych miliony młodych jest zniewolonych różnego rodzaju uzależnieniami. Innym błędem jest odrywanie wolności od wymagań miłości prawdy, od norm moralnych, prawnych czy społecznych. Błąd polega tu na absolutyzowaniu wolności, czyli na traktowaniu jej jako najwyższej wartości. Człowiek tak rozumiejący wolność sądzi, że być wolnym to czynić wszystko to, na co ma się w danym momencie ochotę. Gdyby taka była natura wolności, to najbardziej wolne byłyby małe dzieci, a także ludzie chorzy psychicznie i przestępcy, gdyż te grupy osób kierują się zasadą: robię to, czego chce moje ciało i emocje, co przychodzi mi spontanicznie, co mi się subiektywnie podoba, co nie wymaga wysiłku ani dyscypliny.

Kolejną wypaczoną postawą jest dążenie do osiągnięcia wolności dla samej wolności. Mamy wtedy do czynienia z wolnością czysto teoretyczną, która nie jest zdolna do wypowiedzenia się w konkretnym działaniu. W obliczu tak rozumianej wolności ludzie unikają zobowiązań i więzi, zwłaszcza na całe życie, aby "chronić" wolność. Tymczasem tak, jak ludzka myśl wyraża się i realizuje poprzez słowo, tak ludzka wolność wyraża się i realizuje poprzez konkretne działanie, poprzez wypełnianie słusznych obowiązków i zobowiązań. W przeciwnym wypadku okazuje się iluzją. Innym błędem jest rozumienie wolności jako prawa do kierowania się niczym nie ograniczonym subiektywizmem. W praktyce prowadzi to do czynienia tego, co łatwiejsze, a nie tego, co wartościowsze. Za mitem takiej łatwej wolności kryje się tchórzostwo wobec prawdy o człowieku i o realiach jego życia, a także lęk wobec wymagań płynących z miłości i odpowiedzialności. Ponadto ludzka wolność jest zagrożona zawężeniem pragnień i aspiracji. Wolność znajduje się bowiem w służbie ludzkich dążeń, pragnień, nadziei i aspiracji. W wypadku każdego człowieka granice jego wolności zostają więc ograniczone czy zdeformowane w takim samym stopniu, w jakim są zdeformowane i ograniczone jego dążenia, aspiracje czy pragnienia.

Katechizm Kościoła Katolickiego definiuje ludzką wolność jako "zakorzenioną w rozumie i woli możliwość działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Dzięki wolnej woli każdy decyduje o sobie" (KKK 1731). Sensem ludzkiej wolności jest dobrowolne opowiedzenie się po stronie Boga oraz dążenie do błogosławionej doskonałości (por. Gaudium et Spes, 17). Wolność osiąga tę doskonałość wtedy, gdy jest ukierunkowana na Boga, który jest źródłem doskonałości i szczęścia. Dopóki nie opowie się po stronie najwyższego dobra, jakim jest Bóg, wolność "zakłada możliwość wyboru między dobrem a złem, a więc wzrastania w doskonałości, albo upadania i grzeszenia. (...). Staje się źródłem pochwały lub nagany, zasługi lub winy" (KKK 1732). Innymi słowy dojrzale wyrażana wolność to umiejętność szlachetnego poruszania się w świecie wartości. To zdolność opowiadania się po stronie miłości i prawdy, czyli po stronie prawdziwej miłości. Z tego właśnie powodu "im więcej człowiek czyni dobra, tym bardziej staje się wolnym. Prawdziwą wolnością jest tylko wolność w służbie dobra i sprawiedliwości. Wybór nieposłuszeństwa i zła jest nadużyciem wolności i prowadzi do niewoli grzechu" (KKK 1733).

Korzystanie z wolności w naturalny sposób prowadzi do podjęcia odpowiedzialności za własne czyny: odpowiedzialności moralnej, prawnej, społecznej. Nie ma wolności bez odpowiedzialności. Zarówno bowiem wolność jak i odpowiedzialność wynikają ze zdolności człowieka do podejmowania działań świadomych i dobrowolnych. Z tego samego powodu ewentualne ograniczenia świadomości lub wolności działania powodują proporcjonalne ograniczenia odpowiedzialności moralnej. Wolność czyni człowieka odpowiedzialnym za podjęte działania w takim stopniu, w jakim są one dobrowolne i świadome (por. KKK 1734).

Wolność jest niezbywalnym atrybutem i prawem każdego człowieka. Żadna władza ani instytucja nie może odbierać człowiekowi wolności, którą obdarzył go sam Bóg. "Prawo do korzystania z wolności jest nieodłącznym wymogiem godności osoby ludzkiej, zwłaszcza w dziedzinie moralności i religii. Prawo to powinno być uznane przez władze świeckie oraz chronione w granicach dobra wspólnego i porządku publicznego" (KKK 1738). Niestety człowiek potrafi źle używać wolności i sam się jej pozbawić. "Wolność człowieka jest ograniczona i omylna. Rzeczywiście, człowiek zbłądził. Zgrzeszył w sposób wolny. Odrzucając plan miłości Bożej, oszukał samego siebie; stał się niewolnikiem grzechu. Ta pierwsza alienacja pociągnęła za sobą wiele innych. Od początku historia ludzkości świadczy o nieszczęściach i uciskach, które zrodziły się w sercu człowieka w następstwie złego używania wolności" (KKK 1739). Oddalając się od miłości i sprawiedliwości, od prawa moralnego i ładu społeczno-kulturowego człowiek "godzi we własną wolność, sam się zniewala, zrywa braterstwo z innymi ludźmi i buntuje się przeciw prawdzie Bożej" (KKK 1740). Chrystus jest tym, który przywraca człowiekowi wolność, który wyzwala nas od zła i grzechu i wyswobadza ku wolności (por. Ga 5,1). On jest prawdą, która przywraca nam wolność dzieci Bożych (por. Rz 8, 21). Kiedy bardziej słuchamy Boga niż ludzi i niż samych siebie, wtedy właśnie jesteśmy najbardziej wolni od zła i najbardziej zdolni do czynienia dobra.

Po grzechu pierworodnym ludzka wolność jest zagrożona. W naszych czasach jest zagrożona w sposób szczególny. Dominujące trendy społeczne i kulturowe u szczytu hierarchii wartości stawiają demokrację i tolerancję, a nie miłość i prawdę. Środki przekazu propagują dążenie do naiwnej spontaniczności, do szukania doraźnej przyjemności oraz lansują przeżywanie siebie głównie w kategoriach fizycznych i emocjonalnych. A więc w tych wymiarach, w których granice ludzkiej wolności są najmniejsze. W tej sytuacji ochrona wolności wymaga od każdego chrześcijanina demaskowaniu fałszywych wizji wolności, a także zafascynowania się perspektywą prawdziwej wolności dzieci Bożych. Życie w wolności wymaga nieustannej czujności, wewnętrznej dyscypliny i trudu samowychowania, bo przecież "uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę" (J. Liebert). Wolności nikt nie osiąga raz na zawsze. Jest ona sprawnością, która podlega nieustannemu ćwiczeniu, jak u sportowców czy muzyków. W przeciwnym razie słabnie, zamiera. Zachowanie wolności wymaga samowychowania i dyscypliny we wszystkich sferach życia. Osiągnięcie dyscypliny i wewnętrznej wolności w jednym aspekcie (np. wobec nacisków ciała czy bolesnych emocji) ułatwia osiągnięcie wolności we wszystkich innych dziedzinach życia. Natomiast porażka w jakiejkolwiek sferze (np. moralnej czy społecznej) osłabia wolność człowieka we wszystkich innych wymiarach jego życia.

Ludzka wolność nie oznacza kierowania się spontanicznością czy czynienia czegokolwiek. Ludzka wolność to zdolność czynienia tego, co szlachetne i wartościowe. I tylko tego. Zatem im bardziej wolny jest dany człowiek, tym bardziej zawężony - pozytywnie zawężony! - okazuje się repertuar jego zachowań. Człowiek wolny wyklucza bowiem z repertuaru swoich zachowań wszystko to, co sprzeciwia się miłości i prawdzie. Wszystko to, co jest wyrazem słabości, zależności czy nieodpowiedzialności. Łatwo jest wtedy przewidzieć, jak może on postąpić w danej sytuacji. Natomiast człowiek, który nie osiągnął wewnętrznej wolności, nie potrafi ustrzec się zachowań, które krzywdzą jego samego i innych ludzi. Trudno jest przewidzieć jego zachowania właśnie dlatego, że nie jest on zależny od samego siebie. Czasami ulega naciskom ciała, innym razem ulega subiektywnym sposobom myślenia, emocjom, presjom środowiska czy też różnego rodzaju uzależnieniom.

Biblia dostarcza nam bardzo konkretnego i precyzyjnego opisu dojrzałej wolności. Jeśli chcesz być człowiekiem wolnym, to najpierw nie rób tego, co krzywdzi ciebie lub innych. W szczególności nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie kłam. Nie stawiaj na miejscu Boga ani samego siebie, ani innego człowieka ani żadnej rzeczy. Ale to jeszcze nie wszystko. Jeśli chcesz być w pełni wolnym człowiekiem, to czyń dobro. Najpierw kochaj. Kochaj Boga nade wszystko, a drugiego człowieka aż tak, jak chcesz kochać samego siebie. Szanuj rodziców. Przebaczaj. Bądź cierpliwy. Zło w tobie i wokół ciebie zwyciężaj dobrem.

Jakże szczęśliwi są ci ludzie, którzy w taki właśnie sposób korzystają z Bożego daru wolności. Jakże szczęśliwi są ci, którzy pamiętają ku jakiej wolności wyswobodził nas Chrystus (por. Ga 5,1). Czuwajmy z Chrystusem nad naszą wewnętrzną wolnością. Powierzmy ją w ręce Tego, którego prawda nas wyzwala i którego miłość daje nam siłę do życia w wolności. Niech każdy z nas wsłucha się teraz w słowo, które kieruje do nas Bóg, by w świetle Jego mądrości zastanowić się nad własnym sposobem korzystania z wolności i podjąć w tym względzie postanowienia na dziś i na jutro: "Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy. (...). Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie" (Pwt 30, 15-16.19).

Ks. Marek Dziewiecki

Co to znaczy być chrześcijaninem?

konferencja III

1. Człowiek zagrożony przez samego siebie

Gdy patrzymy ma katedry czy inne pomniki kultury przeszłości, to wpadamy w zachwyt i zdumienie, że człowiek był w stanie stworzyć takie arcydzieła. Świadczą one o pięknie i głębi jego świata duchowego i o jego więzi z Bogiem. Są znakiem wewnętrznej harmonii, wytrwałości, cierpliwości człowieka tamtych czasów. Dzisiejszy człowiek dysponuje wspaniałą techniką a mimo to nie tworzy takich arcydzieł. Brakuje mu wewnętrznego bogactwa, więzi miłości, dojrzałej hierarchii wartości, wewnętrznej ciszy, głębokiej duchowości, zamyślenia. W człowieku naszych czasów gwałtownie rośnie natomiast suma napięcia i lęku. I to nie tylko między wrogimi narodami ale także w kręgu najbliższych, w rodzinie a nawet w sercu poszczególnych ludzi. W konsekwencji obserwujemy dramatyczny wzrost alkoholizmu i narkomanii. Coraz więcej jest przemocy fizycznej i emocjonalnej. Coraz więcej zaburzeń i chorób psychicznych. Coraz więcej rozwodów i samobójstw.

Dzieci, z którymi rozmawiam, mówią, że tęsknią za szczęściem, za miłością ze strony rodziców, za poczuciem bezpieczeństwa. Także dorośli przeżywają głód miłości i więzi ale oni zwykle wstydzą się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą. Człowiek współczesny zgłębia tajemnice przyrody i kosmosu. Żyje w coraz większym dobrobycie materialnym. Coraz mniej jednak rozumie samego siebie. Coraz bardziej zagłusza w sobie prawdę i miłość. Jest coraz bardziej biedny psychicznie i duchowo. Aspiruje do wolności i niezależności, a jednocześnie popada w różnego rodzaju uzależnienia od ludzi, rzeczy czy substancji chemicznych. Coraz częściej wyrządza krzywdę sobie i innym.

Warto więc stawiać samemu sobie i naszym wychowankom pytanie: czy ja też odkryłem jak ważne są dla mnie więzi z Bogiem? Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to warto postawić sobie drugie pytanie: jakie są moje więzi z Bogiem? Dotykamy tutaj największej tajemnicy ludzkiego serca. Bo jakże wielką tajemnicą są więzi między ludźmi. Tym bardziej niezwykłe i tajemnicze jest spotkanie człowieka ze swoim Stwórcą.

2. Szukajcie a znajdziecie

Kilkanaście lat temu ukazała się we Włoszech książka Augusto Gueriero, pt. "Szukałem i nie znalazłem". Autor tłumaczył w swej publikacji, że nie odnalazł Boga mimo, że Go szukał. W odpowiedzi znany zakonnik włoski Carlo Carretto napisał pasjonującą książkę pt. "Ho cercato e...ho trovato" ("Szukałem i ...znalazłem). W książce tej daje świadectwo własnego szukania Boga. Carretto jest przekonany, że każdy, kto szczerze i uczciwie szuka Boga, znajdzie Go z pewnością. Upewnia nas o tym sam Chrystus: szukajcie a znajdziecie. Carretto pyta ze zdumieniem: jak można nie spotkać Boga, który jest miłością, życiem i światłem? Chyba tylko wtedy, gdy się Go nie chce szukać.

Zdajemy sobie jednak sprawę, że po grzechu pierworodnym kontakt człowieka z Bogiem stał się trudniejszy. Nie jest on czymś spontanicznym, jak nie jest czymś spontanicznym szukanie prawdy o sobie czy dorastanie do miłości. Potrzebna jest szczera wola i wysiłek szukania. Niektórzy ludzie szukają Boga z entuzjazmem i fascynacją. Tęsknią za Nim a ich serce pozostaje niespokojne i nienasycone, dopóki nie znajdą Boga. Inni szukają Go z niepokojem. Czasem z lękiem i zawstydzeniem. Niektórzy nie chcą w ogóle szukać Boga. Ukrywają się przed Nim. Bardzo się Go boją. Próbują nie słyszeć głosu własnego sumienia. Tacy ludzie popadają w rozpacz w obliczu śmierci, gdyż wtedy już nie można uniknąć spotkania z Bogiem oraz konfrontacji z prawdą o sobie i o własnym życiu.

Jeśli chcemy zrozumieć samych siebie, jeśli chcemy zrozumieć tajemnicę własnego istnienia i powołania, jeśli chcemy do głębi zrozumieć naszą obecną sytuację życiową, nasze najgłębsze tęsknoty i pragnienia, to musimy szczerze i odważnie zajrzeć do własnego wnętrza, aby zobaczyć, czy i w jaki sposób szukamy Boga w naszym życiu. Szukanie Boga i więzi z Bogiem to najważniejszy a jednocześnie najbardziej niezwykły wymiar ludzkiej rzeczywistości. Dotyka tajemnicy Bożej łaski, tajemnicy człowieka i tajemnicy spotkania. Spróbujmy się zamyślić nad tą tajemnicą, aby odkryć na czym polegają dojrzałe więzi z Bogiem, aby takich więzi się uczyć, aby je w nas strzec i umacniać.

3. A może niepotrzebna jest wiara?

Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że bez kontaktu z Bogiem ich życie staje się zubożone i zagrożone a jednocześnie wiele osób przeżywa duże trudności w budowaniu dojrzałych więzi z Bogiem. Jedną z takich trudności jest fakt, że kontakt z Bogiem opiera się na wierze. Tymczasem człowiek współczesny chciałby opierać własne życie i więzi na pewności, na dowodach, na wiedzy naukowej. Mówią mi o tym często ludzie młodzi. Ich rozumowanie jest następujące: "w kontakcie z człowiekiem opieramy się na wiedzy i pewności a w kontakcie z Bogiem musimy zdobywać się na wiarę. A to jest trudne, gdyż wiąże się z ryzykiem". Takie rozumowanie wydaje się słuszne ale w rzeczywistości nie jest ono prawdziwe. Opiera się bowiem na błędnym założeniu, że nasze więzi z ludźmi nie niosą ze sobą ryzyka i nie wymagają zawierzenia. Tymczasem nie tylko nasze więzi z Bogiem lecz także więzi z drugim człowiekiem nie są możliwe bez wiary i zaufania!

To, że drugi człowiek mnie kocha, że chce mnie chronić i szanować, że jest wobec mnie szczery, że chodzi mu o moje dobro - to wszystko nie podlega dowodom! Tutaj nie można nigdy osiągnąć pewności! Drugi człowiek może mi jedynie dawać znaki przyjaźni czy szczerości. Ale jego wnętrze, jego motywacje, jego nastawienie do mnie pozostaje przede mną zakryte. Mogę jedynie uwierzyć w szczerość jego znaków i na tej wierze budować z nim więzi. Albo mogę nie uwierzyć i pozostać samotny, zalękniony, nieufny wobec wszystkich.

Podobnie przedstawia się sprawa naszych więzi z Bogiem. Bóg daje nam znaki swojej obecności i swojej miłości: w spotykanych osobach, w wydarzeniach, w głosie naszego sumienia. Jeśli mamy otwarte oczy i wrażliwe sumienie, to odkrywamy, że cały świat i całe nasze życie jest wypełnione Jego znakami. A największym znakiem jest Jezus Chrystus, w którym stało się możliwe dosłownie zobaczyć Boga i bezpośrednio doświadczyć Jego miłości. Wbrew pozorom więzi z Bogiem wymagają chyba mniejszego wysiłku wiary niż więzi z ludźmi, bo drugi człowiek daje nam często sprzeczne znaki, które nas niepokoją: czasem okazuje nam życzliwość i przyjaźń a za chwilę ten sam człowiek potrafi dawać znaki agresji, obojętności czy egoizmu. Tymczasem Bóg obdarowuje nas zawsze miłością i prawdą. Ale Jego znaki docierają tylko do tych, którzy mają oczy i chcą widzieć, mają uszy i chcą słyszeć. Warto postawić sobie pytanie: czy ja jestem świadomy, że nie tylko więzi z Bogiem lecz także więzi z człowiekiem oparte są na wierze? Czy jestem świadom, że z nikim nie mogę zbudować więzi, które nie wymagałyby wiary i zaufania? Czy jestem człowiekiem zdolnym do obdarowania innych moim zaufaniem? A może nie ufam nawet samemu sobie? Wtedy nie potrafiłbym zaufać nikomu: ani Bogu ani żadnemu człowiekowi.

4. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu

Gdy przy okazji różnych spotkań z młodzieżą przedstawiam sygnalizowane powyżej wyjaśnienia to większość słuchaczy przyznaje dosyć łatwo, że rzeczywiście nie tylko kontakt z Bogiem, ale także kontakt z człowiekiem opiera się na wierze i zaufaniu. Niektórzy mówią wtedy o innej trudności: "wprawdzie także w kontaktach międzyludzkich jesteśmy skazani na wiarę ale człowieka możemy zobaczyć, możemy go dotknąć a Bóg pozostaje dla nas niewidzialny. To bardzo utrudnia nawiązanie z Nim kontaktu". Również to stwierdzenie jest błędne w tym sensie, że sugeruje, iż nasze więzi z drugim człowiekiem opierają się wyłącznie na tym, co widzialne. Tymczasem także więzi z człowiekiem opierają się głównie na tym, co niewidzialne!

Jakże pięknie i poetycko wyraża tę prawdę A. de Saint-Exupery, opisując więzi między lotnikiem a Małym Księciem: "Ponieważ Mały Książę był senny, wziąłem go na ręce i poszedłem dalej. Byłem wzruszony. Wydawało mi się, że niosę kruchy skarb. W świetle księżyca patrzyłem na blade czoło, na zamknięte oczy, na pukle włosów poruszane wiatrem i mówiłem sobie, że to, co widzę, jest tylko zewnętrzną powłoką. Najważniejsze jest niewidoczne. To, co mnie wzrusza najmocniej w tym małym śpiącym królewiczu, to jego wierność dla kwiatu, to obraz róży, który świeci w nim jak płomień lampy nawet podczas snu."

Byłbym bardzo powierzchownym człowiekiem, gdyby łączyło mnie z innymi ludźmi tylko to, co jest w nich widzialne czy gdybym kochał w nich tylko to, co widzialne. Oznaczałoby to w praktyce, że kocham jedynie ciało, fizyczność człowieka. Tymczasem podstawą miłości i więzi - także między ludźmi! - jest to, co niewidzialne: wnętrze danego człowieka, głębia świata, który w sobie nosi i pielęgnuje, jego system wartości, który w nim świeci nawet, gdy on nic nie mówi, jego przeżycia i wrażliwość, jego postawa wobec innych, jego wewnętrzna dyscyplina i osobowość, stawiane sobie wymagania, jego zdolność do miłości i wierności, jego szlachetność i uczciwość w szukaniu prawdy, jego intencje i motywacje, którymi się kieruje.

Tam więc, gdzie w grę wchodzą więzi i prawdziwa miłość, tam najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Także w świecie widzialnych ludzi! To, że Bóg jest niewidoczny dla naszych oczu, nie przekreśla więc możliwości doświadczenia Jego istnienia i Jego obecności w naszym życiu. Warto więc sobie postawić pytanie: czy ja potrafię dostrzegać i doświadczać jedynie tego, co jest widzialne dla oczu? Gdyby tak było, to rzeczywiście nie byłbym w stanie nawiązać kontaktu z Bogiem i żyć w Jego obecności. Ale wtedy nie byłbym też w stanie nawiązać prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem. W świecie osób to, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu.

5. Bóg na obraz i podobieństwo człowieka?

Inna jeszcze przeszkoda w budowaniu dojrzałych więzi z Bogiem wynika z błędnych, czasem zupełnie wypaczonych wyobrażeń na temat Boga. Niemiecki filozof Fryderyk Nietsche napisał zdanie, które niestety często okazuje się prawdziwe: "Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo a człowiek odpłacił mu się tym samym". Rzeczywiście każdemu z nas w jakimś stopniu grozi to, że będziemy się kontaktować nie z Bogiem, ale z jakimś naszym wyobrażeniem na Jego temat.

Przekonuję się, że wypaczone spojrzenie na Boga mają nie tylko ludzie o słabym przygotowaniu intelektualnym, ale często także ludzie z wyższym wykształceniem, którzy w okresie studiów z jakichś względów utracili bliższy kontakt z Bogiem i Kościołem. Być może są to jeszcze skutki ideologii marksistowskiej, która była narzucona w polskim systemie edukacyjnym. Nie jest to jednak z pewnością jedyny powód. Kilka miesięcy temu spotkałem młodego psychologa. Powiedział, że według niego chrześcijaństwo nawołuje do bierności, do rezygnacji z własnych praw i ze słusznej obrony. W oczach tego psychologa Kościół Katolicki był niemal tym samym, co jakaś sekta z zamierzchłej przeszłości, która nawoływała do samobójstw. Widziałem zdumienie owego psychologa, gdy zacząłem wyjaśniać, że chrześcijaństwo jest Ewangelią życia, prawdy, wytrwałości, światła. Jest Ewangelią miłości silniejszej niż grzech i śmierć. Jest Ewangelią, w której zło zwycięża się dobrem a nie przemocą czy zemstą. Mój rozmówca był zasłuchany. Ale mnie cisnęło się pytanie: dlaczego nie zajrzał on sam do Ewangelii? Dlaczego dotąd szukał Boga jedynie w książkach, które Boga zwalczały?

Każdemu z nas grożą w jakimś stopniu zniekształcone, a nawet zupełnie fałszywe wizje Boga. Są one związane z ograniczonością naszego poznania, z wychowaniem, ze specyficzną historią życia, z dominującymi doświadczeniami i emocjami, ze sposobami patrzenia na siebie samego i na otaczający nas świat. Zniekształcone spojrzenie na Bożą rzeczywistość oznacza ostatecznie, że człowiek próbuje wyobrazić sobie Boga na własne podobieństwo, dostosować Go do własnych potrzeb czy oczekiwań, zamiast wsłuchiwać się w to, co Bóg sam nam objawia ze swojej tajemnicy.

Nie sposób omówić wszelkich możliwych błędów w patrzeniu na Boga. Popatrzmy więc na te, które są najbardziej typowe. Niektórzy wyobrażają sobie Boga na podobieństwo policjanta, który widzi głównie zło w człowieku, aby za nie karać. Najlepiej od razu i srogo. Ludzie, którzy mają tego typu wyobrażenia o Bogu, przeżywają strach, bunt, niepokój. Ukrywają się przed Bogiem i nie potrafią nawiązać z Nim osobistej przyjaźni. Tacy ludzie nie potrafią spotkać się z Bogiem, który jest miłością. Często z tego typu błędną wizją Boga łączy się przekonanie, że Bóg zsyła nam cierpienia. Spotykam ludzi, którzy mówią o swoim żalu do Pana Boga za to, że zsyła im różne krzyże, na które nie zasłużyli: np. śmierć kogoś bliskiego, chorobę, wypadek, bolesne konflikty i cierpienia w rodzinie, itp.

Tymczasem krzyże i cierpienia zsyłamy sobie nawzajem sami poprzez nasze słabości i grzechy. Bóg zsyłać nam może jedynie dobro. Chrystus nigdy nie powiedział, że ześle nam krzyż. On wyjaśnia jedynie, że jeśli w naszym życiu pojawi się krzyż (zesłany przez nas samych lub przez innych ludzi albo przez okoliczności od nikogo bezpośrednio nie zależne) to najdojrzalszą postawą jest wziąć go na swoje ramiona, aby w duchu miłości i prawdy ten krzyż cierpliwie przezwyciężać. A gdy nie jest możliwe przezwyciężenie krzyża (np. chroniczna choroba czy śmierć kogoś kochanego) to Chrystus wzywa nas do wytrwania także w takiej sytuacji w oparciu o wiarę, nadzieję i miłość.

Nie powinienem więc nigdy sądzić, iż krzywda, której od kogoś doznaję czy cierpienie, które mnie spotyka, jest wolą Bożą. Gdyby to było prawdą, to - krzywdząc innych - każdy z nas mógłby im mówić, że jest to... wola Boża i że Pan Bóg się nami posługuje, aby im zsyłać krzyże! Jest chyba dla każdego oczywiste, że takie rozumowanie byłoby naiwne albo cyniczne. Wolą Bożą jest to, byśmy obdarowywali się miłością i prawdą. Wszystko inne nie pochodzi od Boga. Krzyże pojawiają się w ludzkim życiu właśnie dlatego, że ktoś nie respektuje woli Bożej.

Niektórzy ludzie popełniają błąd przeciwny w patrzeniu na Boga. Widzą w Nim dobrotliwego i naiwnego przyjaciela, który zawsze jest wyrozumiały i wszystko przebacza. Tacy ludzie przeżywają kontakt z Bogiem w kategoriach pobłażania sobie i samo usprawiedliwiania siebie. Nie stawiają sobie wymagań moralnych lecz ulegają własnej słabości. Tacy ludzie nie potrafią lub nie chcą spotkać się z Bogiem, który jest prawdą i sprawiedliwością.

Bliscy tej postawy są także ci wszyscy, którzy uważają, iż człowiek nie powinien kierować się niezmiennymi prawdami i zasadami moralnymi, lecz subiektywnymi odczuciami własnego sumienia. Dla takich ludzi prawie wszystko jest jednakowo wartościową alternatywą a ideałem staje się tolerowanie wszystkiego. W tego rodzaju wizji religijności Pan Bóg zostaje zredukowany do folklorystycznego rekwizytu. Ale cenę za takie wypaczenie płaci człowiek: przestaje bowiem odróżniać dobro od zła, a przez to odbiera sobie szansę na lepsze życie.

Jeszcze inną formą wypaczonej wizji Boga jest skrajne negatywne patrzenie na ziemską rzeczywistość, którą On stworzył. Towarzyszy temu zwykle dążenie do ucieczki od codziennego życia i od otaczających nas ludzi, czyli szukanie kontaktu z Bogiem, unikając kontaktu z człowiekiem i z tym wszystkim, czym Bóg nas obdarował. Tymczasem Chrystus wzywa nas, abyśmy właśnie na tej ziemi przybliżali sobie nawzajem Królestwo Boże i odkrywali Bożą obecność. Dojrzała religijność nie zastępuje życia, ani nie jest ucieczką od życia doczesnego. Dojrzała religijność jest sztuką życia. Sztuką życia w oparciu o mądrość Ewangelii. Z tego właśnie względu człowiek, który dojrzale spotyka się z Bogiem, potrafi także dojrzale spotykać się z samym sobą i z drugim człowiekiem. Dojrzała religijność uczy dojrzałego przyjęcia ziemskiej rzeczywistości i przekształcania oblicza tej ziemi według logiki Ewangelii. Prawdziwa religijność pomaga przyjąć i przeżywać ziemską rzeczywistość w duchu miłości i odpowiedzialności, z entuzjazmem i nadzieją. Ludzie, którzy widzą jedynie zło wokół siebie i unikają więzi z człowiekiem, nie potrafią spotkać się z Bogiem, który jest Ojcem dla nas wszystkich i który widział, iż wszystko, co stworzył, było bardzo dobre.

6. Przyjaciel, który stawia wymagania

Sądzę, że największa trudność w nawiązaniu kontaktu z Bogiem nie wynika z tego, że trzeba zawierzyć, że trzeba szukać Niewidzialnego czy że nasze wyobrażenia o Nim są błędne lecz z faktu, że Bóg stawia nam jasne wymagania. On nas zna do głębi. On jeden wie, kiedy możemy być naprawdę szczęśliwi i co nam w tym przeszkadza. On nas nie łudzi ani nie oszukuje. Bóg proponuje nam tę miłość, za którą najbardziej tęsknimy ale która jest trudna. Wymaga od nas siły woli, dyscypliny, jasnych zasad moralnych. Jest to bowiem miłość cierpliwa, która nie zazdrości, która jest cicha i czysta, która nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, która jest wierna i bezinteresowna. Jest to miłość, która szuka prawdy i sprawiedliwości, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma i która nigdy nie ustaje (por. I Kor 13, 4-7).

Tylko taka miłość gwarantuje małżonkom wierność i wzajemne wsparcie w dobrej i złej doli, aż do śmierci. Tylko taka miłość między rodzicami daje ich dzieciom poczucie bezpieczeństwa i radość życia. Tylko taka miłość między przyjaciółmi jest umocnieniem i uczy zaufania oraz szacunku do siebie samego i innych. Tylko taka miłość umożliwia księżom i siostrom zakonnym, by byli wiernymi świadkami Chrystusa, którego miłość jest silniejsza niż grzech i śmierć. Dopóki nie wymagamy od samych siebie takiej miłości, dopóty nie wejdziemy w dojrzałą więź z Bogiem. I dopóty niespokojne pozostaną nasze serca.

7. Przyjaciel, który kocha i zaskakuje

To, że Bóg stawia wymagania, nie jest jedyną istotną trudnością w drodze do wiary. Drugą taką trudnością jest to, kim Bóg jest. Aby uwolnić się od fałszywych i niebezpiecznych wyobrażeń na temat Boga, powinniśmy wczytywać się i wsłuchiwać w to, co On sam nam o sobie objawia w całej historii stworzenia i odkupienia. Bóg jest Miłością. Jest Przyjacielem, który nas kocha. Nieodwołalnie i bezwarunkowo. I który nas nieustannie zaskakuje logiką miłości. Spotkanie z Bogiem jest więc spotkaniem z Miłością, a wiara w Boga jest ostatecznie wiarą w Miłość. I tu może pojawić się zasadnicza trudność: kontakt z Bogiem jest bowiem ze zrozumiałych względów trudny dla każdego, kto wątpi czy w ogóle nie wierzy w miłość. A tego typu wątpliwości mają zwykle ci wszyscy, którzy doznali w życiu wielu krzywd, w bolesny a czasem wręcz dramatyczny sposób doświadczyli zła, egoizmu, wrogości ze strony innych ludzi. Zwłaszcza jeśli takie doświadczenia miały miejsce już w dzieciństwie, kiedy trudno się bronić i kiedy mały człowiek wyrabia sobie podstawowe przekonania na temat siebie i świata.

Może ktoś powiedzieć, że taki człowiek nie doświadczył zła czy krzywdy ze strony Boga lecz ze strony ludzi. To prawda, ale gdy ktoś jest krzywdzony i bardzo cierpi, to może zwątpić we wszelką miłość. Ponadto im ktoś jest bardziej pozbawiony miłości ze strony ludzi, tym bardziej jej potrzebuje i pragnie. A wtedy zwykle bardzo niedojrzałe są jego oczekiwania wobec tych, od których spodziewa się miłości i przyjaźni. Oznacza to, że człowiekowi, który jest zgłodniały miłości, będzie bardzo trudno odkryć, że Bóg go kocha, gdyż człowiek taki ma wobec Boga błędne oczekiwania. Nie rozumie on, że Bóg jego oczekiwań nie może spełnić właśnie dlatego, że jest miłością. Dojrzałą i mądrą.

Często zresztą oczekiwania ze strony człowieka nie wierzącego w miłość czy zgłodniałego miłości okazują się wewnętrznie sprzeczne. Dla przykładu, wymaga on by Bóg srogo karał wszystkich, którzy nie potrafią kochać. Gdy jednak taki człowiek odkrywa, że on sam też nie potrafi kochać, wtedy oczekuje, że Pan Bóg będzie wobec niego cierpliwy i wyrozumiały. Innym znowu razem, gdy np. przez dłuższy czas boleśnie krzywdzi samego siebie własną słabością czy grzechem, ma żal do Pana Boga, że go... wcześniej nie ukarał. Tymczasem Bóg kocha nas miłością, którą nawet dojrzałym ludziom trudno jest zrozumieć i zaakceptować.

8. Po owocach poznaje się jakość więzi

Zadaniem każdego z nas jest troska o budowanie dojrzałych więzi z Bogiem. Pragnę tutaj zasygnalizować kilka kryteriów, które pomagają zrozumieć, na czym polegają dojrzałe więzi z Bogiem i jakie powodują one skutki w naszym życiu. Po pierwsze, sprawdzianem dojrzałego kontaktu z Bogiem jest upewnianie się, że jestem cenny w oczach Bożych, że Bóg mnie kocha. Zawsze. Do końca. Nieodwołalnie. Bezwarunkowo. Także wtedy, gdy jestem jeszcze lub znowu grzesznikiem. Potwierdzeniem takiego doświadczenia Bożej miłości jest poczucie bezpieczeństwa w obliczu Boga i kochanie Go nade wszystko. A także wewnętrzna przemiana w nowego człowieka, który stawia sobie coraz wyższe wymagania moralne, który przezwycięża własne słabości i własną przeszłość. Doświadczając Bożej miłości człowiek rozwija się i umacnia w dobru, podobnie jak rozwija się i umacnia w dobru dziecko, które czuje się otoczone miłością i akceptacją ze strony rodziców.

Po drugie, potwierdzeniem autentycznych więzi z Bogiem jest życie sakramentalne i regularne praktyki religijne. Tak, jak dziecko każdego dnia na nowo potrzebuje i szuka kontaktu z kochającymi rodzicami, tak też człowiek żyjący w osobistej przyjaźni z Bogiem, codziennie na nowo szuka Bożej obecności, Bożej miłości i prawdy. Istotnym wyrazem takiego szukania jest regularne korzystanie z sakramentu pokuty, częsta Eucharystia i komunia św., lektura Pisma św., udział w rekolekcjach.

Po trzecie, sprawdzianem dojrzałych więzi z Bogiem jest silna ufność. Ufność ta wyraża się posłuszeństwem wobec Boga. Człowiek dojrzałej wiary jest pewien, że przykazania Boże są naszą mądrością i siłą, że nie tylko trzeba ale warto słuchać Boga bardziej niż ludzi i niż samego siebie. Dojrzały chrześcijanin to ten kto odkrył, że szukanie i pełnienie woli Bożej jest dla niego sprawą najważniejszą. Jest dosłownie kwestią życia lub śmierci, bo decyduje o jakości naszego postępowania i naszych więzi.

Po czwarte, człowiek żyjący w przyjaźni z Bogiem potrafi przyjąć samego siebie i innych ludzi z dojrzałą miłością. Z miłością większą i wierniejszą niż czysto naturalna czy tylko emocjonalna miłość. Potrafi z szacunkiem patrzyć na siebie i innych. Człowiek wierzący wie, że on sam i inni ludzie są godni miłości i szacunku nie dlatego, że są doskonali i zasługują na miłość lecz dlatego, że są cenni w oczach Bożych. Jeśli naprawdę kocham Boga, to wymagam od siebie, aby kochać tych, których On kocha, czyli ciebie i mnie. Człowiek wierzący wymaga od siebie, by odnosić się do ludzi i świata z szacunkiem, cierpliwością, delikatnością, wrażliwością. A więc podobnie jak Chrystus, który przeszedł przez ziemię czyniąc wszystkim dobrze.

9. Modlitwa jest spotkaniem

Ważnym sprawdzianem i potwierdzeniem więzi z Bogiem jest osobista modlitwa. Jest ona naturalną konsekwencją życia w Bożej obecności. Jest wyrazem siły naszych więzi z Bogiem. Pragnę zasygnalizować tutaj kilka cech dojrzałej modlitwy. Istotą modlitwy jest wsłuchiwanie się w głos Boży, w wolę Bożą. Modlący się to ten, który najpierw słucha. A warunkiem słuchania jest wewnętrzna cisza. Bardzo pouczające w tym względzie jest odkrycie, jakiego dokonał wspomniany już włoski franciszkanin Carlo Carretto w czasie swego pobytu na pustyni. Pierwszej nocy był przekonany, że na pustyni panuje zupełna cisza, że pustynia milczy. Jednak drugiej nocy odkrył ze zdumieniem, że pustynia mówi. Carretto usłyszał szum wiatru, lot ptaka, szelest żmii, odgłosy różnych żyjątek. Zrozumiał wtedy, że pierwszego wieczoru nie słyszał pustyni, gdyż w nim był hałas. Był zajęty własnymi myślami, skoncentrowany na swoich przeżyciach i oczekiwaniach wobec pustyni. Drugiego dnia zapanowała w nim wewnętrzna cisza. I wtedy usłyszał głos pustyni.

Pan Bóg nieustannie chce nam coś powiedzieć. Jeśli Go nie słyszymy, to dlatego, że wsłuchujemy się zbytnio w nas samych, w nasze własne wyobrażenia na temat Boga, w nasze wobec Niego oczekiwania. Skupiamy się na tym, co według nas powinien uczynić Pan Bóg i w jaki sposób powinien do nas przemówić. Między nami a Bogiem pojawia się wtedy mur naszych wyobrażeń i oczekiwań. Trudno jest modlić się i trudno usłyszeć głos Boży wtedy, gdy wsłuchujemy się we własny głos. Bóg nie krzyczy. On mówi do nas po cichu. I czeka, aż zdecydujemy się zrezygnować z naszych myśli i przekonań, aby u Niego szukać odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania.

Jakże znamienne w tym względzie jest odkrycie, z którego zwierza się francuski lotnik i pisarz - A. de Saint Exupery. Któregoś dnia, jak opisuje to w książce "Twierdza", uświadomił sobie z dotkliwym bólem i niepokojem, że więzi miłości, które łączą go z ludźmi, są jakby jedynie zwielokrotnieniem jego samego. Nie wystarczą, aby przezwyciężyć poczucie osamotnienia. Exupery doświadczył tego dnia intensywnej tęsknoty za Bogiem. Poszedł w góry, aby się modlić. Gdy był już wysoko, zauważył kruka, siedzącego na jednym z drzew. Zaczął tak mówić do Boga: "Panie, potrzebuję jakiegoś znaku. Rozkaż, aby w chwili, gdy skończę się modlić, ten kruk odleciał. Będzie to jak zwrócone ku mnie spojrzenie czyichś oczu i poczuję, że nie jestem sam na świecie. Połączy mnie z Tobą choćby mglista ufność. I przyglądałem się krukowi. Ale ptak siedział bez ruchu. Wtedy pochyliłem się ku skalnej ścianie. Panie - powiedziałem - niewątpliwie masz rację. Gdyby kruk odleciał, mój smutek byłby jeszcze większy. Gdyż taki znak mogę otrzymać od kogoś równego sobie, a zatem tak jakby od siebie samego. Byłoby to więc znowu odbicie mojego pragnienia. I znowu spotkałbym tylko własną samotność. Pokłoniwszy się do ziemi wróciłem tą samą drogą. I wtedy moja rozpacz zaczęła ustępować nieoczekiwanej i szczególnej pogodzie ducha. Po raz pierwszy pojąłem, że nauka modlitwy jest nauką ciszy. I że miłość zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma oczekiwania na dar. Miłość jest więc przede wszystkim ćwiczeniem się w modlitwie, a modlitwa ćwiczeniem się w ciszy."

Dojrzała modlitwa zaczyna się od nasłuchiwania Boga w ciszy. Przynosi wtedy zaskakujące odkrycia, odsłania nieznane dotąd prawdy, uczy patrzenia w głąb, pomaga w nowy sposób zrozumieć samego siebie oraz tajemnicę życia i miłości, obdarowuje Bożą mądrością. Taka modlitwa staje się prawdziwym spotkaniem. Spotkaniem z Miłością. Dlatego przynosi jedyną radość, która jest prawdziwa - tą niespodziewaną. Po spotkaniu z Bogiem wracamy wprawdzie tą samą drogą do domu ale my sami jesteśmy już przemienieni: stajemy się zdolni chronić w nas i wokół nas Bożą miłość i prawdę.

Modlitwa jest prawdziwym spotkaniem, w którym Bóg uczy nas najważniejszych prawd i wartości. Dopiero wtedy możemy my sami zacząć mówić do Boga, aby wypowiedzieć naszą miłość ku Niemu, naszą wdzięczność i radość. A także nasz niepokój, ból, nasze wątpliwości i pytania. Bardzo zachęcam Czytelników, by każdego wieczoru znaleźli chociaż kilka minut czasu, aby opowiedzieć Bogu o tym, co działo się w nas tego dnia. Mamy wtedy szansę, by zrozumieć lepiej sens wydarzeń, spotkań i doświadczeń, które przeżyliśmy. Łatwiej wtedy o dojrzalsze pokierowanie życiem następnego dnia.

10. Nawrócić się to nauczyć się kochać

Słuchając Boga w czasie modlitwy mamy szansę lepiej poznać i zrozumieć nasze powołanie do życia w miłości i prawdzie a opowiadając Mu o tym, co się w nas dzieje, możemy głębiej i uczciwiej spojrzeć na nasze obecne życie. Taka modlitwa staje się początkiem nawrócenia. Nawrócenie bowiem zaczyna się od refleksji nad własnym życiem w obliczu Boga. Bez refleksji nie sposób zmienić życia. Sama jednak refleksja nie wystarczy. Gdyby bowiem nie była to refleksja dokonana wobec Boga, to prowadziłaby raczej do rozpaczy i rezygnacji niż do nawrócenia. Bardzo wymowny jest tu przykład Judasza. Uznał on szczerze swój grzech: "zdradziłem niewinnego". Ale pozostał sam z bolesną prawdą o sobie. Rezultatem była desperacja i samobójstwo.

Jakże inaczej zachował się Piotr. On też bardzo się sobą rozczarował: ze strachu zaparł się ukochanego Mistrza. Ale Piotr, w przeciwieństwie do Judasza, nie tylko uznał prawdę o sobie ale szedł z nią do Chrystusa, chociaż musiało go to wiele kosztować. Kiedy skrzyżowały się ich spojrzenia, Piotr raz jeszcze upewnił się o Bożej miłości. Miał wtedy siłę, by gorzko zapłakać i stać się odtąd silnym jak skała świadkiem Zmartwychwstałego.

Owocem dojrzałej modlitwy jest więc wysiłek nawrócenia. Prawdziwe nawrócenie zaczyna się od uznania prawdy o sobie w obliczu Boga i od głębokiego żalu za popełnione grzechy. Ale to jest dopiero początek nawrócenia. Wymaga ono następnie szczerej decyzji i wysiłku, by już więcej nie grzeszyć a także by zadośćuczynić tym, których się skrzywdziło. Ale i to nie wystarczy.

Nawrócić się w pełni to znaczy nauczyć się kochać. Unikanie grzechów to zbyt mało, gdyż naszym powołaniem jest coś znacznie większego: życie w miłości i prawdzie. Ponadto tylko wtedy, gdy kochamy, mamy realną szansę, by już więcej nie grzeszyć. Innymi słowy nawrócić się to odkryć, że uczciwa i szczera miłość jest najkrótszą drogą do pełni życia, do bogatej samorealizacji, do szczęścia na miarę najgłębszych tęsknot ludzkiego serca. Istnieją oczywiście mniej wymagające drogi życia ale nie dają one takiej satysfakcji. Przeciwnie, przynoszą rozczarowanie a czasem dramatyczne cierpienie. Człowiek nawrócony to ten, kto zszedł z błędnych dróg nie ze strachu przed złem lecz dlatego, że zafascynował się miłością i prawdą.

11. Ty, Boże, masz rację!

Owocem nawrócenia jest pojednanie z Bogiem. To coś więcej niż tylko uznanie przed Nim własnej winy i żal za grzechy. Pojednać się z Bogiem to odkryć, że On ma rację. Tego nie można powiedzieć o żadnym człowieku, gdyż nikt z ludzi nie ma pełnej racji. Tylko Bóg. Pojednać się z Bogiem to słuchać Go bardziej niż ludzi i niż siebie samego. Zawsze. Także wtedy, gdy stawia to ogromne wymagania. Także wtedy, gdy czegoś nie rozumiem, gdy ludzie wokół mnie sprzeciwiają się Bogu. Pojednać się z Bogiem to uczynić Go jedynym Panem własnego życia i postępowania.

Pojednanie z Bogiem owocuje pojednaniem z ludźmi. A to oznacza najpierw pojednanie z samym sobą. Kto bowiem nie pojedna się ze sobą, ten nie jest w stanie pojednać się z innymi. Pojednanie z samym sobą oznacza najpierw przebaczenie sobie własnych błędów i wyrządzonych krzywd. Nie chodzi tu jednak o pobłażliwość czy naiwność. Nie chodzi o przebaczenie sobie po to, by nadal postępować tak, jak dotąd, lecz po to, by stworzyć szansę na nową teraźniejszość, by nie pozostawać do śmierci niewolnikiem przeszłości. Człowiek pojednany z samym sobą pamięta nadal swoją przeszłość ale po to, by wyciągać z niej wnioski a nie po to, by się nadal potępiać, zniechęcać czy popadać w rozpacz. Człowiek pojednany ze sobą stawia sobie jasne wymagania moralne, gdyż zrozumiał, że inaczej nie może mieć nadziei na nową przyszłość. Człowiek pojednany ze sobą obejmuje siebie i swoją teraźniejszość w duchu prawdy a jednocześnie z przyjaźnią i cierpliwością. A wszystko to czyni mocą więzi z Bogiem a nie w oparciu o własną siłę czy doskonałość.

Pojednanie z Bogiem i z samym sobą prowadzi do pojednania z drugim człowiekiem. Także tutaj punktem wyjścia jest przebaczenie innym tak, jak Bóg przebaczył nam nasze winy. Pojednać się z drugim to przyjąć go w nowy sposób: z miłością i szacunkiem. Obecnie ukazuje się wiele książek z zakresu psychologii, które chcą uczyć pozytywnych więzi z innymi. Niestety z reguły publikacje te nie sięgają istoty problemu a nawet wprowadzają czytelników w błąd. Przykładem jest bardzo popularna obecnie w USA i Europie książka G. Jampolskiego i D. Cirincione pt. "Miłość - jak tworzyć pozytywne związki". Autorzy tej pracy opierają się na założeniu, że podstawą pozytywnych związków z ludźmi jest uczenie się pozytywnego patrzenia na nich i pozytywnego myślenia na ich temat. Ale wtedy byłyby to związki oparte na życzliwej iluzji! Tymczasem nasz sposób patrzenia na innych nie powinien być ani pozytywny ani negatywny lecz po prostu prawdziwy. Powinienem więc być realistą i dostrzegać, że niektórzy ludzie zachowują się uczciwie i stawiają sobie wymagania a inni postępują egoistycznie i wyrządzają krzywdy. Pojednać się z bliźnimi to objąć miłością jednych i drugich! Ale każdego inaczej, w zależności od ich postawy i postępowania! W inny sposób należy przecież wyrażać miłość wobec tych, którzy stawiają sobie wymagania i uczą się dojrzałej miłości a w inny wobec tych, którzy ulegają własnym słabościom i kierują się iluzjami czy kłamstwem. Dopiero wtedy będzie to miłość nie tylko bezwarunkowa ale także mądra i dojrzała, bo dostosowana do niepowtarzalnej sytuacji danej osoby.

Mam nadzieję, że zamieszczone tutaj refleksje pomogą Czytelnikom w budowaniu i przeżywaniu dojrzałej więzi z Bogiem. Ostatecznym sprawdzianem tej więzi jest odkrycie i upewnienie się, że Bóg jest Miłością, którą warto kochać najbardziej i za którą najbardziej tęskni nasze serce. Kochając tę Miłość uczymy się z dojrzałą przyjaźnią i cierpliwym szacunkiem przyjąć nas samych i tych, którzy żyją wokół nas.

Ks. Marek Dziewiecki

Rola duchowości w życiu chrześcijanina

konferencja IV

Gdy chcemy zrozumieć jakiegoś człowieka, jego stopień dojrzałości i jego sytuację egzystencjalną, to warto przyjrzeć się głównym celom i aspiracjom, do jakich zmierza. W społeczeństwie polskim końca XX-tego wieku dominuje człowiek, który tęskni za dobrobytem. Słowo "dobrobyt" stało się obecnie bardzo popularne. Niemal każdy polityk obiecuje wyborcom głównie dobrobyt: pracę, mieszkania, pieniądze. O tęsknotach za dobrobytem mówią często dorośli, młodzież a nawet dzieci. Państwa, które doszły już do dobrobytu, stają się dla wielu ludzi w Polsce wzorcem i ideałem, przedmiotem porównań oraz tęsknot.

W rozmowach i marzeniach o dobrobycie mało jednak kto precyzuje, o jaki dobrobyt chodzi Gdy już takie pytanie padnie to okazuje się, że chodzi głównie a czasem jedynie o dobrobyt materialny: o to, by mieć więcej pieniędzy, by mieszkać w lepszym domu, by jeździć lepszym samochodem, by nosić lepszą odzież. Jednocześnie zanika tęsknota za dobrobytem duchowym by być lepszym i głębszym człowiekiem, by bardziej kochać i być kochanym, by lepiej żyć a nie tylko by więcej mieć. W ten sposób zmierzamy do sytuacji, w której także w Polsce człowiek będzie coraz bardziej bogaty materialnie i coraz bardziej biedny duchowo. Jest to niezwykle groźna sytuacja, gdyż im bardziej człowiek jest biedny duchowo, tym bardziej umie nie posługiwać się dobrobytem materialnym Innymi słowy posiadanie pieniędzy przez ludzi ubogich duchowo jest bardzo groźne dla nich samych. Doświadczenie pokazuje, iż nie potrafią oni korzystać z posiadanych środków materialnych tak, aby się rozwijać, aby bardziej kochać i odważniej szukać prawdy. Przeciwnie, im są bogatsi materialnie, tym bardziej stają się egoistyczni i powierzchowni, tym bardziej ubożeją duchowo. Okazuje się, że dla ludzi biednych duchowo dobrobyt materialny nie jest szansą rozwoju lecz raczej drogą do niszczenia siebie.

Tak wyraźnie można zaobserwować to zjawisko na Zachodzie Europy, gdzie już od kilkudziesięciu lat większość ludzi żyje w dobrobycie materialnym, któremu towarzyszy coraz większe ubóstwo psychiczne i duchowe. Konsekwencją jest coraz więcej samobójców, osób chorych psychicznie, narkomanów, brutalnych przestępców, rozbitych rodzin, nieszczęśliwych dzieci. Po raz kolejny potwierdza się prawidłowość obserwowana od tysiącleci: poszczególne osoby i całe cywilizacje rozpadają się i niszczą, jeśli ubożeją duchowo. Gdy ubóstwu duchowemu towarzyszy bogactwo materialne, to rozpad dokonuje się jeszcze szybciej i okazuje się jeszcze bardziej nieuchronny. Człowiek żyjący w dobrobycie materialnym łatwiej bowiem może się łudzić, że samo posiadanie pieniędzy wystarczy mu, by być szczęśliwym. Nie ma dla człowieka groźniejszej sytuacji jak tęsknota za dobrobytem materialnym połączona z jednoczesną tęsknotą za bogactwem duchowym. Aby zrozumieć dlaczego tak się dzieje, trzeba określić czym jest duchowość i jaką rolę pełni ona w życiu człowieka i społeczeństwa.

Dlaczego duchowość jest tak ważna?

Często uczestniczę w różnych spotkaniach, zjazdach i dyskusjach poświęconych duchowości. Nigdy dotąd nie miałem jednak szczęścia usłyszeć precyzyjnej definicji duchowości. Spróbujmy więc ustalić, czym jest duchowość a co jest jedynie jej namiastką czy iluzją duchowości.
Duchowość to ta sfera, w której człowiek stawia sobie pytanie o to, kim jest i po co żyje. Duchowość jest zatem zdolnością do odkrycia i zrozumienia tajemnicy człowieka i sensu jego życia. Dzięki temu duchowość może stać się centralnym systemem zarządzania życiem. Dopóki dana osoba nie rozwinie sfery duchowej, dopóty nie może zająć dojrzałej postawy wobec siebie, wobec świata i życia. Nie można przecież zająć dojrzałej postawy wobec rzeczywistości, nad którą dany człowiek nie zastanawia się i której się nie rozumie. Ponadto duchowość okazuje się czymś niezastąpionym, gdyż człowiek nie może zrozumieć samego siebie z jakiejkolwiek innej perspektywy niż perspektywa duchowa.

Jeśli np. ktoś kontaktuje się z samym sobą jedynie poprzez ciało, to ono nie może mu wyjaśnić tajemnicy człowieka, gdyż ciało nie wie, kim jest człowiek i po co on żyje. Ciało odczuwa jedynie własne potrzeby i popędy. Pozostawione samemu sobie ciało staje się rodzajem nowotworu, który podporządkowuje sobie całego człowieka i żyje jego kosztem. Człowiek jedynie cielesny nie może więc zrozumieć samego siebie i nie może odpowiedzialnie kierować swoim życiem. U człowieka cielesnego zarządzanie życiem dokonuje się w oparciu o jedną tylko cząstkę jego rzeczywistości. Człowiek cielesny to człowiek podlegający dyktaturze ciała.

Podobnie człowiek nie może zrozumieć samego siebie jeśli kontaktuje się jedynie z własną psychiką, a więc z własnymi strategiami myślenia czy własnymi sposobami przeżywania emocjonalnego. Umysł ludzki posiada zdolność myślenia ale nie jest źródłem wiedzy o tajemnicy człowieka. Umysł może tę tajemnicę odkryć ale nie może jej własną mocą ustalić czy wymyślić. Pozostawiony własnej spontaniczności umysł ludzki nie szuka prawdy lecz wygodnych dla danego człowieka półprawd a nawet iluzji. Człowiek, dla którego jego własne myślenie jest najwyższym i jedynym autorytetem, kieruje się tzw. logiką prywatną po to, by nie odkryć całej o prawdy o swoim życiu, zwłaszcza tej trudnej i stawiającej jasne wymagania. Ale kierując się jedynie subiektywnym myśleniem człowiek wyrządza sobie zwykle wielką krzywdę, oszukuje samego siebie i pozbawia się szansy na rozwój. System subiektywnych iluzji i zaprzeczeń u alkoholika czy narkomana jest tu przykładem bardzo czytelnym ale wcale nie jedynym czy najbardziej dramatycznym.

Także z perspektywy emocji człowiek nie może odkryć kim jest i po co żyje. Człowiek jedynie emocjonalny nie wie, jaką postawę powinien on zająć wobec własnej rzeczywistości a nawet wobec samych emocji. Emocje pozostawione własnej spontaniczności kierują się własną logiką: szukają jedynie dobrego samopoczucia. Natychmiast i za wszelką cenę. Nawet za cenę niszczenia człowieka, którego są częścią. Wszelkie uzależnienia od osób, rzeczy czy substancji chemicznych są bezpośrednią konsekwencją dyktatury emocji, na którą skazuje się człowiek jedynie emocjonalny.

Niezwykłością sfery duchowej jest fakt, że w tej sferze i tylko w tej sferze człowiek może zapytać się o własną tajemnicę nie z perspektywy cząstkowej (cielesnej czy psychicznej) lecz z perspektywy całego człowieka. I tylko w tej sferze może znaleźć ostateczną odpowiedź która stanie się podstawą zajęcia dojrzałej postawy wobec życia. Duchowość to zdolność człowieka do zrozumienia samego siebie. Duchowość zaczyna się zatem dopiero wtedy gdy człowiek wznosi się ponad swoje ciało i ponad swoje ciało i ponad swoją psychikę, aby postawić sobie pytanie o swoją rzeczywistość o to kim jest i po co żyje o to jaki sens ma jego ciało, jego myślenie i jego emocje i on sam.

Na szczęście nawet w naszych czasach większość ludzi stawia sobie przynajmniej czasami tego typu pytania. Nie gwarantują one jednak automatycznie odnajdywania prawdziwych odpowiedzi i rozwoju sfery duchowej. Jest możliwe, że ktoś nazywa duchowością coś, co w rzeczywistości duchowością nie jest. Dla przykładu różnego rodzaju wzruszenia artystyczne, odczucia estetyczne, zachwyt nad przyrodą, ogólne medytacje i ćwiczenia na skupienie (np. yoga) - to wszystko stanowi jedynie różne sposoby rozwijania wrażliwości psychicznej i ćwiczenia koncentracji. Nie musi to być jednak powiązane z rozwoje duchowym. Istnieje zatem Groźba zastąpienia duchowość jej namiastką czy iluzją. Zagrożeniu temu ulega obecnie zwłaszcza wielu młodych ludzi. Tęsknią oni za światem duchowym ale z różnych względów zatrzymują się w połowie drogi i rozwijają jedynie to, co stanowi namiastkę duchowości a czasem jedynie jej karykaturę. Przykładem niebezpiecznej namiastki duchowości czy jej karykatury są pewne sekty i subkultury młodzieżowe. W jakimś stopniu takiemu ryzyku podlegają nawet pewne grupy i ruchy w Kościele, o ile dominują w nich aspekty emocjonalne i zjawiska drugorzędne dla dojrzałej duchowości i religijności.

Ostatnio miałem kilka spotkań z ludźmi, którzy opowiadali mi, że zachwycili się buddyzmem i z tego względu odeszli od Kościoła. Zadałem im podstawowe pytanie: co was tak zachwyciło w buddyzmie? Wszyscy odpowiadali podobnie: zachwyciła nas duchowość buddyjska, która kieruje się zasadą: nie zadawaj nikomu cierpienia: ani ludziom, ani zwierzętom, ani przyrodzie. Jakże zaszokowani byli ci ludzie, gdy pomogłem im odkryć naiwność tego systemu. Po pierwsze, jest utopią dążenie, by nie zadawać nikomu i niczemu cierpienia, bo na tej ziemi jest to niemożliwe. A każda utopia jest bardzo niebezpieczna. Wyjątkowo niebezpieczne są zwłaszcza piękne utopie: społeczne i moralne. Po drugie, buddyzm zakłada, że cierpienie jest największym nieszczęściem. Tymczasem cierpienie jest ogromnie cenną informacją, która pomaga człowiekowi odróżniać dobro od zła, prawdę od iluzji. Człowiek zwykle najbardziej dojrzewa duchowo i rozwija się właśnie przez cierpienie.

Po trzecie wreszcie, chrześcijaństwo proponuje znacznie większy ideał, niż nie zadawanie cierpienia. Uczy nas, by kochać, by przyjąć z miłością i przyjaźnią samych siebie i innych ludzi. A kochać to znacznie więcej niż powstrzymywać się od zadawania cierpienia. Ponadto buddyzm jest systemem bardzo subiektywnym, gdyż nie uznaje istnienia osobowego Boga. Bóstwem nazywa cząstkę dobra, którą odkrywa w sobie dany człowiek. Ale każdy robi to według swoich subiektywnych odczuć i kryteriów. W praktyce okazuje się, że w tej sytuacji ideałem staje się nirwana: zobojętnienie na siebie i na świat, rozpłynięcie się w kosmicznej nieokreśloności, by przestać być wrażliwym na cierpienie, którego nie sposób uniknąć na tej ziemi.

Buddyści z zasady unikają tego, co stanowi samą istotę duchowości, gdyż unikają pytań o tajemnicę człowieka, o obiektywne prawdy i zasady moralne. Uważają je nawet za niebezpieczne filozofowanie. W tym sensie system ten pośrednio zabrania szukania prawdy i odkrywania własnej tajemnicy. Duchowość jest więc tutaj zastąpiona utopijną zasadą unikania cierpienia. A gdy okazuje się, że jest to utopia, wtedy pozostaje już tylko jedno: ucieczka od świata i życia w nirwanę, w całkowite zobojętnienie.

Gdy brak jest duchowości lub gdy dany człowiek rozwija jedynie jej namiastkę, to z definicji nie może on zająć dojrzałej postawy wobec własnego życia. A postawa błędna będzie prowadzić do bolesnych emocji, do kryzysu życia, do różnego rodzaju zniewoleń i uzależnień. Nie ma więc wolności bez duchowości gdyż człowiek nie może odpowiedzialnie kierować sobą i swoim życiem dopóki nie wie, kim jest i po co żyje. Człowiek bez duchowości to człowiek z definicji uzależniony od jednej ze swoich sfer cząstkowych albo od nacisków płynących ze środowiska zewnętrznego. To człowiek, który żyje jak małe dziecko, czyli nieświadomie i jedynie w oparciu o bodźce, które oddziałują na niego w danym momencie.

W praktyce oznacza to, że człowiek, który nie rozwinął sfery duchowej, uzależnia się od swego ciała (np. obżarstwo, lenistwo, uzależnienie od popędu), od subiektywnego myślenia (różne postaci iluzji i zaprzeczania prawdy o własnym życiu), od emocji (ucieczka od emocji za wszelką cenę lub bierne uleganie emocjom, kierowanie się tym, co przyjemne emocjonalnie a nie tym, co wartościowe), od nacisków środowiska (robię to, co większość, bo sam nie wiem, kim jestem i po co żyję), od określonych osób (uleganie innymi lub posługiwanie się nimi w zależności od potrzeb i stanów emocjonalnych) czy od określonych rzeczy (pieniądze, władza). Człowiek pozbawiony sfery duchowej jest w jakimś stopniu uzależniony od wszystkich tych czynników jednocześnie, chociaż zwykle jakaś forma uzależnienia okazuje się dominująca i łatwo zauważalna z zewnątrz.
Wszystkie te formy uzależnienia to ostatecznie wynik dramatycznego zawężenia pragnień, typowego dla człowieka pozbawionego duchowości. Są ludzie, dla których jedynym pragnieniem jest już tylko np. posiadanie pieniędzy, alkohol, seks, narkotyk. W takiej sytuacji człowiek staje się niewolnikiem tych nielicznych pragnień, które mu jeszcze pozostały. Dzieje się tak dlatego, że te zawężone pragnienia okazują się niezwykle silne, niemal obsesyjne, gdyż pochłaniają całą energię życiową człowieka i nie mają konkurencji. Wydają się jedyną drogą do szczęścia.

W naszym społeczeństwie nastąpiło niemal programowe zawężenie ludzkich pragnień i aspiracji do koncentracji na ciele i na dobrym samopoczuciu emocjonalnym za każdą cenę. Środki przekazu, czasopisma dla dzieci i młodzieży, reklamy, dominująca mentalność i moda promują styl życia, który wyłącza duchowość a przez to zawęża ludzkie pragnienia do sfery cielesnej i emocjonalnej, co prowadzi do różnego rodzaju uzależnień. Dominuje obecnie człowiek ciała i emocji kosztem człowieka ducha. Tymczasem tylko w sferze duchowej człowiek może zająć świadomą i dojrzałą postawę wobec całej swojej rzeczywistości, gdyż tylko w tej sferze może odkryć i zrozumieć własną tajemnicę. Tylko człowiek duchowy ma więc szansę, by dojrzale pokierować swoim życiem. Przyjrzyjmy się teraz na czym polega tego typu dojrzała postawa wobec siebie i życia.

Postawa ta wymaga, po pierwsze, dojrzałego odniesienia się do własnej rzeczywistości cielesnej. Oznacza to, że człowiek nie utożsamia się jedynie z własnym ciałem i nie ulega dyktaturze ciała, a więc dyktaturze instynktów, popędów czy cielesnych jedynie potrzeb. Przeciwnie, człowiek duchowy jest zdolny do dyscypliny wewnętrznej oraz uczy się takiego kierowania swym ciałem, by wyrażało ono miłość, odpowiedzialność, pracowitość, wytrwałość, służbę na rzecz bliźniego, zaangażowanie się na rzecz dobra i prawdy.

Po drugie, rozwój duchowy umożliwia zajęcie dojrzałej postawy wobec własnych emocji. W tej dziedzinie grożą dwie skrajności. Z jednej strony grozi unikanie kontaktu z emocjami a z drugiej uleganie dyktaturze emocji. Dojrzałość w tej dziedzinie polega na tym, że emocje informują daną osobę o jej sytuacji wewnętrznej czy zewnętrznej ale nią nie rządzą. Decyzje należy podejmować w oparciu o miłość, prawdę i odpowiedzialność a nie w oparciu o stany emocjonalne. Ponadto dojrzałość polega na uświadomieniu sobie, że celem życia jest postępowanie zgodne z wymaganiami prawdy i miłości a nie szukanie dobrego samopoczucia emocjonalnego za wszelką cenę. Złe samopoczucie nie jest nieszczęściem lecz cenną, chociaż bolesną informacją. A dobre samopoczucie nie jest osiągalne wprost, gdyż jest ono konsekwencją szlachetnego życia.

Rozwój duchowy umożliwia także odpowiedzialne posługiwanie się własnym myśleniem. Istnieje bowiem ścisły związek między jakością myślenia a jakością postępowania i życia. Zagrożenie w tej dziedzinie płynie z faktu, że człowiek jest w stanie manipulować myśleniem. Potrafi tak dobierać argumenty i tak selekcjonować informacje, by przekonać innych a nawet samego siebie o tym, o czym chce być przekonany. Także wtedy, gdy przeczą temu oczywiste fakty. Przykładem błędnego myślenia może być przekonanie ludzi młodych, że sięgają oni po alkohol nie ze słabości lecz dla potwierdzenia własnej dojrzałości czy niezależności. Odpowiedzialność w dziedzinie myślenia polega na odwadze i wolności szukania i uznawania prawdy obiektywnej. Także wtedy, gdy okazuje się ona dla kogoś bolesna, wymagająca, trudna. Chodzi więc o to, by mieć rację w życiu a nie tylko w myśleniu. Dojrzałość w tej dziedzinie oznacza ostatecznie wolność od dyktatury subiektywnego myślenia oraz zdolność szukania prawdy, która wyzwala.

Zajęcie tego typu postawy wobec całej swej rzeczywistości jest owocem dojrzałości duchowej. Duchowość zaczyna się od postawienia sobie pytania o własną tajemnicę. Rozwija się zaś i staje się coraz bardziej dojrzałą duchowością na tyle, na ile dany człowiek dociera do pogłębionej i prawdziwej odpowiedzi na pytanie o tajemnicę swego istnienia i o sens życia. Nie wystarczą tu odpowiedzi pogłębione. Muszą to być także odpowiedzi prawdziwe. Duchowość jest możliwa nie tylko dzięki temu, że człowiek potrafi być świadomy samego siebie ale także dzięki temu, że prawda o człowieku i o sensie jego życia jest obiektywnym faktem, który człowiek jest w stanie odkryć. Dojrzała duchowość oznacza, że człowiek nie wymyśla jakiejś "wizji" samego siebie lecz odkrywa obiektywną prawdę o sobie: o tym, co go rozwija i o tym, co mu zagraża i uniemożliwia rozwój.

Dzięki temu dojrzała sfera duchowa - i tylko ona - może stać się centralnym i prawomocnym systemem kierowania życiem.

Jednak sama duchowość nie wystarczy! Dany człowiek może mieć przecież precyzyjną świadomość tego, kim jest i po co żyje a mimo to może nie mieć siły i motywacji, by żyć w zgodzie z samym sobą i z własnymi aspiracjami czy ideałami. Duchowość jest odkryciem teorii odpowiedzialnego życia. Ale nawet najprawdziwsza teoria życia nie wystarczy, jeśli dany człowiek nie posiada siły, która umożliwia mu wierną realizację przyjętych zasad czy odkrytego powołania.

Religijność jako ostateczne wypełnienie duchowości

Zajęcie dojrzałej postawy wobec samego siebie i całej rzeczywistości w oparciu o rozwój duchowy jest warunkiem koniecznym ale nie wystarczającym, by odpowiedzialnie pokierować własnym życiem pośród różnych trudności wewnętrznych i zewnętrznych. Jakże symptomatyczne jest w tym względzie pytanie, które postawił mi 16-letni uczeń szkoły średniej: "Proszę księdza, dlaczego mam nie pić alkoholu? Ja chcę być szczęśliwy i wiem, że pijąc w moim wieku, już za rok mogę być alkoholikiem. Ale dlaczego miałbym sobie nie szkodzić, skoro rodzice się mną nie interesują i skoro mnie samemu nie zależy już na moim zdrowiu i życiu?" Temu chłopcu i ludziom w podobnej sytuacji można skutecznie pomóc w zajęciu dojrzałej postawy wobec życia jedynie poprzez wprowadzenie ich w sferę religijności, a więc w świat nieodwołalnej miłości i całej prawdy. Boże objawienie pozwala człowiekowi upewnić się co do swej natury i co do ostatecznego powołania a więź z Bogiem daje siłę, aby nie ustać w drodze.

I tu wkraczamy w tajemnicę istoty religijności. Duchowość umożliwia odkrycie odpowiedzialnego stylu życia zgodnie z naturą człowieka i jego najgłębszymi aspiracjami. Religijność umożliwia zrealizowanie takiego stylu życia w praktyce. Pod warunkiem jednak, że jest to religijność dojrzała. Religijność niedojrzała zastępuje życie, stanowi jakąś formę ucieczki od życia, podczas gdy religijność dojrzała uczy życia, gdyż umożliwia odkrycie prawdy i dorastanie do miłości.

Nie jest jednak możliwe zbudowanie dojrzałej religijności bez pogłębionego życia duchowego. Człowiek jedynie cielesny czy emocjonalny, człowiek prymitywny duchowo, nie jest bowiem zdolny, by zbudować osobistą więź przyjaźni z Bogiem. Świadome i odpowiedzialne pokierowanie własnym życiem wymaga zatroszczenia się o pogłębiony rozwój duchowy. Rozwój ten nie jest bowiem procesem spontanicznym. Potrzeby duchowe nie są tak krzykliwe i tak wyraźnie odczuwane przez człowieka jak potrzeby cielesne czy emocjonalne. Dziecko zwykle łatwiej poprosi rodziców o coś do zjedzenia niż o coś do przemyślenia. W naszych czasach tak wiele ludzi wręcz boi się stawiania sobie pytania o to, kim są i po co żyją.

Troska o dobrobyt duchowy i o rozwój duchowości powinna zatem stanowić podstawowe zadanie poszczególnych osób, rodzin, instytucji wychowawczych i całych społeczeństw. Nie ma przecież przyszłości bez duchowości Formy pomocy w rozwoju duchowym mogą być bardzo różne, gdyż na wiele sposobów można pomagać człowiekowi, by odkrywał on kim jest i po co żyje a także by poszerzał swoje horyzonty ideałów i aspiracji. Dobrą pomocą będzie np. uczenie dojrzałego i uczciwego myślenia o własnym życiu, pomaganie w osiągnięciu wewnętrznej ciszy, ukazywanie podstawowych pytań o sens życia, o hierarchię wartości, o zasady postępowania, uczenie odróżniania dobra od zła, prawdy od kłamstwa, demaskowanie wypaczonych wizji człowieka a także takich stylów życia, które okazują się drogą do cierpienia i krzywdy, do niszczenia siebie i innych. Szczęśliwi są ci ludzie oraz te rodziny i społeczeństwa, które najpierw szukają dobrobytu duchowego, gdyż wszystko inne będzie im dodane.

Ks. Marek Dziewiecki

Człowiek w obliczu sumienia

konferencja V

Słyszymy nieraz stwierdzenie, że ktoś postępuje tak, jakby nie miał sumienia, jakby był człowiekiem bez sumienia. Wyrażenia tego typu używane są na oznaczenie sytuacji, w której człowiek nie kieruje się sumieniem lub nie wykształcił w sobie prawego sumienia, czyli kieruje się błędnym sumieniem. Gdy jakiś człowiek postępuje niesumiennie, to nie znaczy, że w ogóle nie ma on sumienia. Sumienie może być przez człowieka zagłuszone lub wypaczone ale nie może być wyeliminowane, gdyż należy ono do natury człowieka i wyraża jego świadomość moralną.

Sumienie nie jest zatem wytworem określonego typu socjalizacji czy wychowania. Jest wrodzoną wrażliwością moralną. Jest wrodzoną zdolnością odróżniania dobra od zła moralnego. Jest darem Boga, który nas kocha i który pragnie, byśmy nie krzywdzili samych siebie ani innych ludzi poprzez grzeszne postępowanie. "W głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie potrzeba, do miłowania, do czynienia dobra a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu nakazem. (...) Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego sercu rozbrzmiewa" (Gaudium et Spes, 16). Sumienie jest głosem kochającego Boga. Kiedy jakaś mama z niespokojem patrzy na źle postępujące dziecko, aby pomóc mu w ten sposób odróżnić dobro od zła, to naśladuje postawę Boga, który chroni nas przed złem właśnie poprzez głos sumienia.

Sumienie nas osądza i napomina

Posłuchajmy następującej historii. Oto w pewnym przedszkolu ktoś z czteroletnich dzieci wybił szybę. Nikt tego nie zauważył a sprawca nie przyznał się. Wtedy pani wychowawczyni zebrała wszystkie dzieci i powiedziała: "przyniosłam bryłę węgla, aby każde dziecko potarło o nią ręką. To jest bowiem niezwykły węgiel, który wskaże na winowajcę." Dzieci po kolei podchodziły do bryły węgla i pocierały o nią ręce. Potem wychowawczyni poprosiła, by wszystkie dzieci podniosły ręce do góry. Okazało się, że tylko jedno dziecko miało ręce czyste. To właśnie było dziecko, które wybiło szybę. Chłopczyka coś niepokoiło więc bał się, że zostanie zdemaskowany i tylko udawał, że pocierał dłońmi o bryłę węgla.

To opowiadanie ukazuje istotę działania sumienia. W obliczu błędnego zachowania sumienie niepokoi, powoduje lęk, poczucie winy. Niepokoje i konflikty sumienia mogą powodować nieraz dramatyczne rozterki i cierpienia człowieka, który grzeszy. Natomiast w obliczu czynów moralnie dobrych sumienie reaguje pochwałą, przynosi radość, wewnętrzny pokój i satysfakcję. "Sumienie moralne, obecne we wnętrzu osoby, nakazuje jej w odpowiedniej chwili pełnić dobro, a unikać zła. Osądza ono również konkretne wybory, aprobując te, które są dobre, i potępiając te, które są złe" (KKK 1777).

Pismo św. w wielu miejscach mówi o sumieniu i jego działaniu. "Pan Bóg zapytał Kaina: Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze , miałbyś twarz pogodną. Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!" (Rdz 4,6-10). W obliczu wyrzutów i niepokojów sumienia niektórzy ludzie potrafią gorzko zapłakać i przemienić się (Piotr, Magdalena). Inni popadają w rozpacz (Judasz) a jeszcze inni oszukują samych siebie, kłamią i zagłuszają głos sumienia. Przykładem jest tu Kain, który cynicznie się broni: "czyż ja jestem stróżem mego brata?"

Sumienie: twórca czy lektor prawd moralnych?

Prawidłowo rozwijający się człowiek dysponuje sumieniem, które jest głosem wrażliwości moralnej. Przy czym "sumienie moralne jest sądem rozumu, przez który osoba ludzka rozpoznaje jakość moralną konkretnego czynu, który zamierza wykonać, którego właśnie dokonuje lub którego dokonała" (KKK 1778). Odpowiedzialna postawa człowieka polega zatem na wsłuchiwaniu się w głos sumienia, dzięki któremu może on odkryć i uświadomić sobie obiektywne prawdy moralne. Niestety człowiek potrafi manipulować własnym sumieniem. W dodatku pokusa manipulowania sumieniem jest tym większa, im bardziej zaburzone i niemoralne okazuje się postępowanie danego człowieka. Próbuje on wtedy zagłuszyć swoje sumienie albo wykorzystywać je w sposób błędny, aby bronić się przed prawdą o własnym postępowaniu.

W takiej sytuacji człowiek posługuje się sumieniem tak, jakby ono miało władzę decydowania o tym, co jest dobre a co jest złe moralnie. Człowiek uzurpuje sobie wtedy władzę ustanawiania prawd i zasad moralnych według swoich subiektywnych potrzeb i odczuć, zamiast te zasady odkrywać, poznawać i je respektować. Sumienie powinno być zatem jedynie lektorem ale nigdy twórcą prawd i zasad moralnych.

Błędne sumienie

"Sumienie, stając wobec wyboru moralnego, może wydać zarówno prawy sąd, zgodny z rozumem i prawem Bożym, jak i - przeciwnie - sąd błędny, który od tego odbiega" (KKK 1786). Istnieje kilka typowych postaci błędnego sumienia. Jak już wspomnieliśmy - największym zagrożeniem jest sytuacja, w której sumienie danego człowieka uzurpuje sobie władzę decydowania o tym, co jest dobre a co jest złe moralnie, zamiast odczytywać i respektować obiektywny porządek moralny.
Błędne sumienie może wynikać też z faktu, że jest ono zaburzone a przez to w błędny sposób odczytuje zasady moralne lub nieprawidłowo osądza dane zachowanie. Istnieje wiele postaci błędnego działania sumienia. Może być ono niewrażliwe. Wtedy nie reaguje na zachowania, które są grzeszne i które naruszają porządek moralny. Istnieje też sumienie niepewne. Oznacza to, że dany człowiek nawet wobec oczywistych faktów nie potrafi ocenić, które zachowanie jest dobre moralnie a które błędne.

Z drugiej strony sumienie może być nadwrażliwe. Oznacza to sytuację, w której dany człowiek wszędzie widzi zło moralne. Widzi więc grzech także tam, gdzie go nie ma i bardzo przez to cierpi. Sumienie nadwrażliwe może prowadzić do patologicznego poczucia winy i skrupulanctwa. Wszelkie zaburzenia w działaniu sumienia są zwykle konsekwencją zaburzeń osobowościowych danego człowieka. Człowiek niedojrzały psychicznie czy znerwicowany będzie z reguły przeżywał trudności z właściwym wykorzystaniem głosu sumienia.

Bywa i tak, że sumienie okazuje się niepewne w obliczu konkretnych decyzji czy sytuacji. Każdy z nas powinien wtedy "szukać tego, co jest słuszne i dobre, oraz rozeznawać wolę Bożą wyrażoną w prawie Bożym. W tym celu człowiek stara się interpretować dane doświadczenia i znaki czasów dzięki cnocie roztropności, radom osób godnych zaufania oraz pomocy Ducha Świętego i Jego darów" (KKK 1787-8).

Jest także możliwe, że z jakichś względów człowiek żyje w ignorancji moralnej, gdyż jego sumienie "wydaje błędne sądy o czynach, które mają być dokonane lub już zostały dokonane" (KKK 1790). Oczywiście nie zawsze ignorancja moralna jest zawiniona przez danego człowieka. Może być ona np. wynikiem błędnego wychowania albo intensywnej indoktrynacji. Jest ona natomiast przypisana odpowiedzialności osobistej wtedy, "gdy człowiek niewiele dba o poszukiwanie prawdy i dobra, a sumienie z nawyku do grzechu powoli ulega niemal zaślepieniu. W tych przypadkach osoba jest odpowiedzialna za zło, które popełnia" (KKK 1791).
"Nieznajomość Chrystusa i Jego Ewangelii, złe przykłady dawane przez innych ludzi, zniewolenie przez uczucia, domaganie się źle pojętej autonomii sumienia, odrzucenie autorytetu Kościoła i Jego nauczania, brak nawrócenia i miłości, mogą stać się początkiem wypaczeń w postawie moralnej" (KKK 1792). Nie wystarczy więc sam fakt posiadania sumienia. Każdy z nas ma moralny obowiązek troski o prawidłowe uformowanie sumienia.

Sposoby wychowania prawego sumienia

"Prawda o dobru moralnym, wyrażona w prawie rozumu, jest praktycznie i konkretnie uznana przez roztropny sąd sumienia. Człowieka, który wybiera zgodnie z tym sądem, nazywa się człowiekiem roztropnym" (KKK 1780). Dojrzałe życie i postępowanie wymaga zatem ukształtowania w sobie prawego sumienia, aby w każdej sytuacji życiowej dany człowiek był zdolny do prawidłowego odróżniania czynów dobrych i złych moralnie.

Ukształtowanie dojrzałego i prawego sumienia jest zadaniem trudnym. Wynika to z faktu, że głos sumienia dotyczy najpierw i przede wszystkim oceny naszego osobistego postępowania. W jednej ze scen "Małego Księcia" A. de Saint-Exuperiego pada stwierdzenie: "Będziesz sądzić samego siebie. To najtrudniejsze. Znacznie trudniej jest sądzić siebie niż bliźniego. Jeśli potrafisz dobrze siebie osądzić, będziesz naprawdę mądry." Skąd bierze się ta trudność w osądzaniu samych siebie? Otóż kiedy próbujemy osądzać innych ludzi, bywamy zwykle precyzyjnymi i krytycznymi obserwatorami ich postępowania. Kiedy zaś oceniamy nasze własne czyny, wtedy grozi nam naiwne usprawiedliwianie samych siebie albo obarczanie odpowiedzialnością za nasze winy innych osób.

"Sumienie dobrze uformowane jest prawe i prawdziwe. Formułuje ono swoje sądy, kierując się rozumem, zgodnie z prawdziwym dobrem chcianym przez mądrość Stwórcy" (KKK 1783). Jakie są zatem cechy prawego i prawdziwego sumienia, które sprawiają, że jesteśmy odpowiedzialni i wrażliwi w moralnym osądzaniu naszych czynów? Otóż, po pierwsze, człowiek prawego sumienia jest człowiekiem pokornym i otwartym na głos Boży. Nie dokonuje oceny własnych czynów według własnych, subiektywnych kryteriów lecz wsłuchuje się w głos Boży i w Boże przykazania oraz konfrontuje własne życie z postępowaniem Jezusa Chrystusa.

Sumienie prawe to nie tylko sumienie pokorne wobec Boga ale także sumienie wrażliwe. Oznacza to, że w obliczu błędnego postępowania i grzechu człowiek kierujący się wrażliwym sumieniem potrafi przed Bogiem i samym sobą szczerze uznać swój błąd. Potrafi też szczerze żałować i podjąć wysiłek nawrócenia czyli zmiany postępowania.

Sumienie prawe jest ponadto sumieniem roztropnym. Człowiek kierujący się takim sumieniem potrafi prawidłowo i dojrzale uwzględniać wszelkie uwarunkowania zewnętrzne, a także niezawinione ograniczenia własnej wolności i świadomości, związane z określonym czynem czy zachowaniem. Taki człowiek nie jest więc ani okrutny ani naiwny w ocenie moralnej własnych czynów. Również w ocenie swoich zachowań z przeszłości potrafi uwzględnić ówczesny stopień wrażliwości i dojrzałości swojego sumienia. Nie ocenia zatem przeszłych czynów według obecnego stopnia świadomości moralnej jeśli z jakichś względów nie dysponował wcześniej tak pogłębioną świadomością moralną jak obecnie.

Dojrzałość sumienia nie ogranicza się jedynie do zdolności trafnej oceny moralnej określonych zachowań obecnych czy z przeszłości. Ważny jest bowiem także sposób reagowania sumienia w obliczu określonego osądu moralnego. Prawidłowo funkcjonujące sumienie w obliczu grzesznych zachowań potrafi mobilizować do nawrócenia i czynienia dobra, podczas gdy sumienie zaburzone straszy, paraliżuje i demobilizuje.

"Oto niektóre zasady, które stosują się do wszystkich przypadków:
- nigdy nie jest dopuszczalne czynienie zła, by wynikło z niego dobro;
- 'złota zasada': 'Wszystko... co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!' (Mt 7,12);
- 'dobrą jest rzeczą... nie czynić niczego, co twego brata razi, gorszy albo osłabia' (Rz 14,21)" (KKK 1789).

Wykształtowanie prawego i prawdziwego sumienia jest zadaniem na całe życie. Jest to zadanie "nieodzowne w życiu każdego człowieka, który jest poddawany negatywnym wpływom, a przez grzech - kuszony do wybrania raczej własnego zdania i odrzucenia nauczania pewnego" (KKK 1783). Właściwe uformowanie sumienia "zapewnia wolność i prowadzi do pokoju serca" (KKK 1984). Podstawowym warunkiem kształtowania prawego sumienia jest osobista więź przyjaźni wobec Boga i zaufanie wobec Niego, gdyż "dobre i czyste sumienie jest oświecane przez prawdziwą wiarę. Albowiem miłość wypływa równocześnie 'z czystego serca, dobrego sumienia i wiary nieobłudnej' (1 Tm 1, 5)" (KKK 1794).

"W formowaniu sumienia słowo Boże jest światłem na naszej drodze; powinniśmy przyjmować je przez wiarę i modlitwę oraz stosować w praktyce. Powinniśmy także badać nasze sumienie, wpatrując się w krzyż Pana. Jesteśmy wspierani darami Ducha Świętego, wspomagani świadectwem lub radami innych ludzi i prowadzeni pewnym nauczaniem Kościoła" (KKK 1785).

Wychowanie i ustrzeżenie przez całe życie prawego sumienia wiąże się ze stawianiem sobie wymagań, by postępować w sposób szlachetny i zgodny z głosem sumienia. W przeciwnym wypadku człowiek będzie miał tendencję, by zagłuszać lub wypaczać własne sumienie. "Jest ważne, by każdy wszedł w siebie, ażeby usłyszeć głos swojego sumienia i za nim pójść. To poszukiwanie głębi wewnętrznej jest tym bardziej konieczne, że życie często sprawia, iż uchylamy się od wszelkiej refleksji, zastanowienia się lub wejścia w siebie" (KKK 1779). Szczególnie ważnym i skutecznym miejscem poszukiwania owej głębi i kształtowania sumienia jest sakrament pokuty a także osobisty, codzienny rachunek sumienia, gdy człowiek staje w obliczu kochającego i zbawiającego Boga w całej prawdzie o sobie oraz o własnym postępowaniu. Warto podejmować trud szlachetnego formowania sumienia, gdyż "wychowanie prawego sumienia zapewnia wolność i prowadzi do pokoju serca" (KKK 1784).

Tylko człowiek sumienia może być człowiekiem nadziei

"Człowiek we wszystkim tym, co mówi i co czyni, powinien wiernie iść za tym, o czym wie, że jest słuszne i prawe. Właśnie przez sąd swego sumienia człowiek postrzega i rozpoznaje nakazy prawa Bożego" (KKK 1778). Zadaniem każdego człowieka jest więc postępowanie zgodne z własnym sumieniem. Tylko człowiek sumienia może być człowiekiem szczęśliwym i zrealizować swoje powołanie do miłości wiernej i nieodwołalnej. "Człowiek powinien być zawsze posłuszny pewnemu sądowi swojego sumienia. Gdyby dobrowolnie działał przeciw takiemu sumieniu, potępiałby sam siebie" (KKK 1790).

Życie wbrew własnemu sumieniu oddala człowieka nie tylko od Boga i bliźniego ale także od samego siebie: od własnych najgłębszych i najszlachetniejszych pragnień i aspiracji. Kompromisy z własnym sumieniem są bardzo niebezpieczne nawet w drobnych sprawach, gdyż rozpoczynają zwykle proces stopniowej demoralizacji i utraty wrażliwości moralnej. Chrystus przestrzega nas przed taką sytuacją w sposób bardzo stanowczy: "Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie" (Łk 16,10).

"Sumienie pozwala wziąć odpowiedzialność za dokonane czyny. Jeżeli człowiek popełnia zło, słuszny sąd sumienia może być w nim świadkiem uniwersalnej prawdy o dobru, a zarazem o złu jego pojedynczego wyboru. Wyrok sądu sumienia stanowi rękojmię nadziei i miłosierdzia. Poświadczając zły czyn, przypomina o przebaczeniu, o które trzeba prosić, o dobru, które należy ciągle praktykować, i o cnocie, którą bezustannie należy rozwijać za pomocą łaski Bożej: 'Uspokoimy przed Nim nasze serce. A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko' (1 J 3, 19-20)" (KKK 1781).

Tylko człowiek postępujący zgodnie ze swoim sumieniem może być człowiekiem nadziei i zachować szansę na szczęśliwą przyszłość.

Nadzieja płynie bowiem z uznania prawdy o naszym życiu, zwłaszcza z uznania prawdy o naszej postawie moralnej. Kto błądzi i wypacza sumienie, czyli uznaje swój błąd za słuszne postępowanie, ten przekreśla szansę na nawrócenie i nadzieję na lepszą przyszłość. Kto natomiast błądzi ale zachowuje prawe i prawdziwe sumienie, czyli uczciwie odróżnia dobro od zła moralnego oraz wymaga od siebie nieustannego nawrócenia, ten zachowuje szansę na przezwyciężenia zła i na osiągnięcie świętości.

Ks. Marek Dziewiecki

Boży zamysł wobec małżeństwa i rodziny

konferencja VI

Żyjemy w czasach gwałtownych przemian społecznych, politycznych, ekonomicznych. Młode pokolenie pragnie zbudować nowy, lepszy świat. Wielu nastolatków nie uznaje dotychczasowych autorytetów ani sposobów życia. Młodzi bardzo wysoko cenią sobie wolność, niezależność, własne przekonania. Buntują się przeciwko tradycyjnym normom moralnym, obyczajom i sposobom życia. Inaczej niż poprzednie pokolenie, przeżywają więzi rówieśnicze, zakochanie i przyjaźń między chłopcami a dziewczętami. Mają czasem dziwne spojrzenie na małżeństwo i rodzinę. Zwykle dlatego, że wielu młodym trudno podejmować decyzje na całe życie. Znaczna część młodych żyje w zaburzonych rodzinach, w których brakuje miłości, poczucia bezpieczeństwa i czułości. Tacy młodzi wątpliwości, czy miłość w ogóle istnieje, czy jest możliwe harmonijne życie małżeńskie i czy może ono przynieść szczęście.

Boży zamysł związku między mężczyzną a kobietą

Wsłuchajmy się w to, co na temat małżeństwa mówi Chrystus. "Przystąpili do Jezusa faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, i zadali Mu pytanie: "Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?" On odpowiedział: "Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela". Odparli Mu: "Czemu więc Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją?" Odpowiedział im: "Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony; lecz od początku tak nie było"(Mt 19, 3-7).

W Ewangelii według św. Mateusza Chrystus przypomina nam o Bożym zamyśle wobec małżeństwa i rodziny. Stwórca, który sam jest wspólnotą kochających się osób, pragnie aby każdy człowiek żył we wspólnocie miłości nie tylko z Nim lecz także z ludźmi. Bóg, który najlepiej zna człowieka, nasze najgłębsze pragnienia i tęsknoty, wie, że każdy z nas tęskni za miłością nieodwołalną i wierną już tu, na tej ziemi. Dlatego wymyślił i ustanowił najbardziej niezwykłą wspólnotę miłości między ludźmi i nazwał ją małżeństwem. Jest to nierozerwalna wspólnota miłości między mężczyzną a kobietą. Jest to wspólnota niezwykła, gdyż małżonkowie stają się już do śmierci aż tak bardzo sobie bliscy, jakby byli jednym ciałem. "Odtąd już nie są dwoje, lecz jedno ciało" (Mt 19, 6). Odtąd sam Bóg kocha małżonków nie tylko indywidualnie ale w ich wzajemnej jedności i miłości małżeńskiej.

Małżeństwo to niezwykły zamysł Boży, przekraczający nasze ludzkie pomysły na temat miłości i więzi między kobietą a mężczyzną. Jest to zamysł o tak niezwykłej miłości, że zdumiewa nas i fascynuje swoim pięknem. Dzięki Bożej wizji małżeństwa i rodziny, trwa nadal historia ludzkości. To właśnie w małżeństwie i rodzinie człowiek uczy się tej miłości, która jest cierpliwa, łaskawa, która nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu. To właśnie w chrześcijańskim małżeństwie i rodzinie człowiek dorasta do miłości, która nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, która wszystko przetrzyma i nigdy się nie skończy (por. 1 Kor 13, 4-8). To właśnie dzięki wiernej i nierozerwalnej miłości małżeńskiej małżonkowie mają odwagę przekazywać nowe życie oraz znajdują sił i wytrwałość potrzebną, by chronić i wychowywać dzieci, którymi Bóg ich obdarza.

Wymagająca miłość małżeńska

Boża, niezwykła i fascynująca wizja miłości i jedności małżeńskiej nas niepokoi, gdyż stawia wielkie wymagania. Wymaga od niedoskonałych przecież mężczyzn i kobiet złożenia najbardziej zdumiewającej przysięgi, jaką tylko miłość Boża mogła zaplanować i zaproponować: "Biorę Cię za męża-za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci". To są najwspanialsze słowa jakie mężczyzna i kobieta mogą sobie nawzajem wypowiedzieć! Są to słowa o miłości aż tak zdumiewającej i niezwykłej, że można je wypowiedzieć tylko dzięki pomocy Boga i tylko w obecności Boga, który jest źródłem i wzorem miłości wiernej i nieodwołalnej.

Współczesny człowiek jest nadal zafascynowany Boża propozycją takiej miłości. Ale coraz więcej ludzi lęka się zobowiązań, które płyną z takiej miłości. W naszych czasach obserwujemy tendencję, by podważać potrzebę życia małżeńskiego i rodzinnego. Niektórzy mają wątpliwości czy współczesny człowiek jest jeszcze zdolny do miłości wiernej i nieodwołalnej. Cywilizacja, która stawia wyżej posiadanie rzeczy niż kochanie człowieka, boi się chrześcijańskiej wizji miłości małżeńskiej. Stąd w filmach, radiu i telewizji, w gazetach i książkach spotykamy się z propozycjami więzi między kobietą a mężczyzną opartej na znacznie mniejszej miłości.

Tego typu więzi, oparte na miłości niewiernej i odwołalnej, nie zaspakajają największych marzeń i tęsknot ludzkiego serca ale pociągają tym, że nie stawiają dosłownie żadnych wymagań. Ukazują bowiem rozrywkową wizję więzi między kobietą a mężczyzną: bawimy się sobą, żyjemy na luzie, do niczego się nie zobowiązujemy, nie dzielimy się naszą miłością z dziećmi. A jeśli pojawią się pierwsze trudności, to się rozstaniemy i spróbujemy zbudować więzi z inną osobą. A potem znowu z inną. I tak będziemy się bawić życiem, samym sobą i drugim człowiekiem aż do śmierci. Do tak myślących ludzi można skierować słowa, które Chrystus wypowiedział 2 tysiące lat temu: macie zatwardziałe serca, lecz od początku tak nie było (por. Mt 19, 7).

Łatwa miłość jest iluzją

Naiwna, rozrywkowa wizja życia, pozbawiona miłości małżeńskiej, wiernej i odpowiedzialnej, może być dla kogoś kusząca ale jest jedynie utopią. I to bardzo groźną, trującą utopią. Jak wszystkie utopie, które przedstawiane są w kuszącej i atrakcyjnej postaci. Życia na tej ziemi nie da się przeżyć w rozrywkowy sposób, unikając poważnych więzi i zobowiązań. Nie można się bawić życiem, sobą i innymi ludźmi, jeśli chcemy być szczęśliwymi.

Jestem pewien, że nikt z Czytelników nie chciałby, aby jego rodzice mieli rozrywkową wizję małżeństwa i rodziny. Łatwo sobie wyobrazić, jaki byłby los ludzkości, gdyby większość ludzi uległa pokusie takiego bawienia się sobą i drugim człowiekiem. Na świecie byłoby jeszcze więcej ludzi samotnych, rozgoryczonych, uzależnionych od alkoholu, narkotyków i seksu, agresywnych, zalęknionych, zaburzonych psychicznie. Świat wypełniłby się największym kalectwem, jakie może dotknąć człowieka: niezdolnością, by kochać.

Nic więc dziwnego, że człowiek tęskni za tą największą i najbardziej wymagającą miłością, którą proponuje nam Pan Bóg i którą nazywamy miłością małżeńską. Trzeba się jednak zastanowić w jaki sposób można się do takiej miłości przygotowywać? Jakie zagrożenia zależy pokonać i jakie pozytywne warunki trzeba wypełnić?

Zagrożenia w dorastaniu do miłości małżeńskiej

Sporo jest obecnie zjawisk negatywnych, które utrudniają dorastanie do miłości małżeńskiej i które prowokują do szukania mniejszej miłości a nawet do rezygnacji z życia w miłości.
Jednym z takich niepokojących zjawisk są gazety, filmy czy audycje, w których ośmieszane jest małżeństwo i rodzina. Poważnym zagrożeniem w dorastaniu do miłości małżeńskiej jest kierowanie się doraźną przyjemnością a nie wartościami i normami moralnymi, sięganie po napoje alkoholowe i inne substancje uzależniające, naiwna, rozrywkowa wizja ludzkiej seksualności, współżycie przedmałżeńskie, nałogi seksualne, wzrastanie w rodzinach, które przeżywają kryzys a także brak duchowości i pogłębionej więzi z Bogiem.

Istnieją także zjawiska, które objawiają jednocześnie pozytywne i negatywne aspekty. Dla przykładu, jest rzeczą pozytywną, że obecnie chłopcy i dziewczęta już od dzieciństwa mogą ze sobą przebywać, razem się bawić, uczyć się i współpracować. W naszych czasach rodzice zostawiają młodym znacznie większą niż dawniej swobodę w dobieraniu sobie kolegów i koleżanek i w spędzaniu wolnego czasu z osobami płci odmiennej. Z reguły młodzi sami wybierają sobie tych, z którymi wiążą się uczuciowo.

Jednocześnie obserwujemy negatywne aspekty tej sytuacji. Część chłopców i dziewcząt spotyka się w sposób zły, np. oparty na poszukiwaniu jedynie cielesnej przyjemności czy na wspólnym sięganiu po substancje uzależniające. Ponadto pomimo tego, że chłopcy i dziewczęta sami wybierają sobie partnerów, że mają wiele okazji i czasu na wzajemne poznawanie się i pokochanie, to jednak często boją się głębszych więzi a tym bardziej lękają się podejmowania decyzji o nierozerwalnym małżeństwie. Nieraz w ogóle taką ewentualność wykluczają! Tłumaczą to zwykle ochroną własnej wolności. W rzeczywistości chodzi raczej o to, że nie umieją pokochać drugiej osoby na tyle, by zaryzykować dla niej życie. W konsekwencji nie wierzą też, że ta druga osoba może ich pokochać miłością wierną i nieodwołalną.

Budowanie więzi między chłopcem a dziewczyną

Zastanówmy się teraz nad tym, jakie pozytywne warunki trzeba spełnić, aby dorastać do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej .Jednym z takich warunków jest zachowanie właściwej kolejności w budowaniu więzi między chłopakiem a dziewczyną. Oznacza to, że młodzi zaczynają od więzi intelektualnej. Poznają się, opowiadają o sobie, o własnych przekonaniach i poglądach, o zainteresowaniach, o radościach i troskach, o rodzinie i środowisku, w którym żyją.
Jeśli dwoje młodych zaczyna siebie poznawać i rozumieć, to pojawia się wtedy więź emocjonalna. Chłopak i dziewczyna zaczynają coraz bardziej się sobą cieszyć, czują się ze sobą bezpieczni, ufają sobie. Tęsknią, gdy nie są razem. Zwierzają się z przeżyć, o których dotąd nikomu nie mówili. W ten sposób rodzi się intensywna więź emocjonalna, zwana zakochaniem.

W miarę rozwoju więzi intelektualnej i emocjonalnej pojawia się więź duchowa. Duchowość to ta sfera, w której człowiek poszukuje odpowiedzi na najważniejsze pytania: kim jestem i po co żyję? Więź duchowa oznacza, że chłopak i dziewczyna rozmawiają o swojej wizji siebie i świata, o wartościach i zasadach moralnych, o pragnieniach i aspiracjach życiowych, o własnej wizji szczęścia, miłości, małżeństwa i rodziny. Te wizje powinny być podobne. Nie można przecież założyć szczęśliwej i trwałej rodziny, gdy jedna ze stron chce budować małżeństwo w oparciu o miłość, wierność i uczciwość a druga strona kieruje się egoizmem czy akceptuje zdradę małżeńską. Budowanie więzi duchowej w oparciu o podobne wartości i zasady moralne decyduje zwykle o tym, czy rozwijająca się znajomość między chłopakiem a dziewczyną okaże się jeszcze jedną z wielu więzi koleżeńskich czy też przekształci się w więź wyjątkową i bardzo osobistą.

W tym drugim przypadku kolejną fazą powinna być weryfikacja więzi między chłopakiem a dziewczyną poprzez obserwowanie wzajemnych sposobów odnoszenia się do siebie na tle kontaktów z innymi ludźmi. Budowanie więzi poznawczej, emocjonalnej i duchowej koncentruje dwoje młodych ludzi na nich samych, na ich przeżyciach we dwoje. Jest to faza izolacji, a nawet ucieczki od środowiska i od więzi społecznych. Dojrzały rozwój więzi między chłopakiem a dziewczyną sprawia, że znowu poszerza się ich kontakt z innymi ludźmi. Oczywiście nie jest to powrót do poprzedniego stanu, gdyż teraz jest to już powrót we dwoje. Kontaktując się z innymi ludźmi, młodzi mają szansę, by sprawdzić we wspólnym działaniu czy to wszystko, co sobie wzajemnie mówili i co sobie obiecywali, jest prawdą czy też jedynie iluzją, albo obietnicą bez pokrycia. Działając razem w klasie i grupie rówieśniczej, razem z innymi bawiąc się, modląc i pokonując trudności, obserwując siebie na tle kontaktów z innymi ludźmi, młodzi mogą przekonać się, na ile rzeczywiście rozumieją się, szanują i respektują, na ile podobne mają zasady moralne, co naprawdę znaczą dla nich takie wartości jak: miłość, wierność, uczciwość, odpowiedzialność.

Budowanie więzi małżeńskiej

Właściwe odnoszenie się do siebie danego chłopaka i dziewczyny, sprawdzone w kontaktach z innymi ludźmi, staje się potwierdzeniem, że więź między nimi jest już czymś więcej niż tylko emocjonalnym zauroczeniem. Młodzi są wtedy blisko tego, co nazywamy przyjaźnią. W tej płaszczyźnie ich więź może trwać i rozwijać się do końca życia, przynosząc obu stronom radość i wzajemne wsparcie. Może jednak przerodzić się ona w więź jeszcze bardziej wyjątkową i jedyną: w więź małżeńską. Dzieje się tak wtedy, gdy dwoje zaprzyjaźnionych już ludzi, którzy się wzajemnie poznali i polubili, którzy mają podobną wizję życia i szczęścia, potwierdzoną we wspólnym działaniu, decydują się na coś jeszcze większego: na całkowite zawierzenie się drugiej osobie i na wspólne budowanie życia aż do śmierci w ramach małżeństwa i rodziny. Po podjęciu tego typu decyzji potrzebny jest jeszcze pewien okres czasu, by ze sobą rozmawiać i współdziałać z nieznanej dotąd perspektywy: z perspektywy małżeństwa i rodziny. Chłopak patrzy wtedy na dziewczynę jako na przyszłą żonę i matkę swoich dzieci a ona obserwuje chłopaka jako kandydata na męża i na ojca jej potomstwa.

Sama miłość nie wystarczy, aby założyć szczęśliwą rodzinę! Sama miłość może wystarczyć do nawiązania przyjaźni lecz życie małżeńskie i rodzinne wymaga dojrzałej osobowości, nabycia określonych cech i umiejętności. Można być przyjacielem np. alkoholika czy narkomana, który sięga po substancje uzależniające, ale nie można go wybrać na współmałżonka i rodzica, bo dopóki trwa w takim stanie, dopóty nie może dojrzale wypełnić obowiązków małżeńskich i rodzicielskich. Nawet jeśli kocha bardzo szczerze.

Gdy obydwie strony ocenią zgodnie, że ten okres, zwany narzeczeństwem, potwierdził ich wzajemną miłość i zaufanie, to zostają spełnione warunki, by podjąć decyzję o zawarciu małżeństwa. W ramach małżeństwa przychodzi czas na więź seksualną. Dopiero w kontekście nierozerwalnej miłości małżeńskiej współżycie potwierdza to, co ludzka seksualność ze swej natury oznacza: nieodwołalną, wierną miłość małżeńską i rodzicielską. Nie grozi wtedy nadmierna koncentracja na seksualności kosztem innych wymiarów więzi, gdyż więzi te już zostały zbudowane i są podstawą wszelkiej intymności między małżonkami: także intymności seksualnej.

Więź z Bogiem i z rodzicami podstawą przygotowania do małżeństwa

Odpowiedzialne budowanie więzi między chłopakiem a dziewczyną jest koniecznym warunkiem przygotowania się do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Drugim warunkiem jest troska o dojrzałą więź z Bogiem. Nierozerwalna, wierna miłość małżeńska i rodzicielska to wspaniały plan Pana Boga i tylko żyjąc w Jego obecności, możemy uczyć się takiej właśnie miłości. Świat, w którym żyjemy, będzie nas zawsze uczył znacznie mniejszej miłości. Chrystus uczy nas miłości bezwarunkowej, wiernej i ofiarnej, bez której nie ma szczęśliwych rodzin. Kto chce dobrze przygotować się do małżeństwa, ten powinien troszczyć się o swoją wiarę, o życie sakramentalne, o modlitwę i czytanie Pisma świętego, o zachowanie Bożych przykazań. Powinien też cieszyć się wiarą tej osoby, z którą chce założyć rodzinę i pomagać jej w pogłębianiu przyjaźni z Bogiem. Osobista przyjaźń z Bogiem jest nie tylko fundamentem życia kapłańskiego czy zakonnego. Jest także fundamentem dobrego życia małżeńskiego i rodzinnego.

Trzecim warunkiem dojrzałego przygotowania się do małżeństwa jest troska o dobre więzi z rodzicami. Warto rozmawiać z mamą i tatą o życiu, wartościach, małżeństwie, o wzajemnych relacjach między chłopcami i dziewczętami. Rodzice nie tylko mają większe doświadczenie od swoich dzieci. Oni także je kochają i dlatego będą im podpowiadać to, co mądre i dojrzałe. Nawet wtedy, jeśli we własnym życiu popełnili jakieś błędy. Niepokojąca jest sytuacja, jeśli ktoś z nastolatków ukrywa przed rodzicami chłopaka czy dziewczynę, z którą się związał. Zwłaszcza w okresie zakochania każdy potrzebuje rady i wsparcia kogoś z bliskich.

Wdzięczność i czujność

Małżeństwo to niezwykły zamysł Boga, który powołuje kobietę i mężczyznę do złączenia się na zawsze miłością, za którą najbardziej tęsknimy: miłością wierną i nieodwołalną. Taka miłość jest konieczna, aby ludzie już na tej ziemi byli szczęśliwi. Taką miłością łączy małżonków sam Bóg mocą swojego autorytetu. Chrześcijańskie małżeństwo jest rzeczą świętą. Jest sakramentem. "Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela" (Mt 19, 7).

Dziękujmy Bogu za dar nierozerwalnego małżeństwa. Jednocześnie bądźmy czujni. Świat, w którym żyjemy, często lekceważy małżeństwo i rodzinę albo proponuje mniejszą miłość jako sposób na życie. Najlepszym sposobem czujności jest przyjaźń z Bogiem, z rodzicami i wychowawcami a także stawianie sobie wymagań, które umożliwiają budowanie właściwych więzi między chłopcami i dziewczętami. Warto też postawić sobie kilka pytań:
-czy opowiadam rodzicom o tym, jak sobie wyobrażam więzi między chłopakiem a dziewczyną i czy pytam ich o to, co sądzą o moich poglądach i zachowaniach w tej dziedzinie?
- jakie cechy i umiejętności powinni mieć moim zdaniem młodzi, którzy decydują się na zawarcie małżeństwa?
- czy modlę się o dobre przygotowanie do małżeństwa i życia rodzinnego?
- jak rozumiem następujące wypowiedzi: "Stanie się matką, to początek poematu, dramatu, tragedii czy epopei: ale nigdy nie komedii" (Magdalena di Spello). "Taty nie zapomina się nigdy... Mając 4 lata: tata wie wszystko. Mając 8 lat: tata wie prawie wszystko. Mając 15 lat: tata nie wie o wielu rzeczach. Mając 18 lat: ojciec niczego nie rozumie. Mając 30 lat: poproszę o radę mojego ojca. Mając 40 lat: gdybym słuchał mojego ojca. Mając 50 lat: gdybym miał jeszcze ojca..."

Modlitwa

Panie Boże, każdy z nas pragnie mieć kochających się rodziców i żyć w szczęśliwej rodzinie. Marzymy też o tym, by w przyszłości założyć własną szczęśliwą rodzinę, w której wszyscy będą czuli się kochani i bezpieczni. Chcemy Ci podziękować za to, że pomyślałeś o tych naszych pragnieniach i tęsknotach i że powołujesz kobietę i mężczyznę do życia w małżeństwie opartym na miłości, za którą najbardziej tęsknimy: na miłości nieodwołalnej, wiernej, ofiarnej i płodnej. Na miłości, która wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma, która wszystko może i która nigdy się nie skończy, bo Ty jesteś taką miłością.

Chcemy Ci Panie Boże za to wszystko podziękować. Chcemy też prosić Ciebie o pomoc, abyśmy tak przeżyli młodość, by dorastać do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, której Ty sam nas uczysz. Chcemy Cię prosić, aby nikt i nic nie niszczyło naszych rodzin i naszej przyszłości. Z ufnością i nadzieją prosimy o to przez Chrystusa, naszego Pana i Przyjaciela. Amen.

Ks. Marek Dziewiecki



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Co to znaczy być dobrą koleżankąkolegą, Wychowanie do życia w rodzinie
Co to znaczy być mężczyzną
Co to znaczy być świętym-kazanie na Urocz.Wszystkich św., Homilie i kazania
Co to znaczy być zdrowym w ykład II z lekką nadwyżką
SYLABUS - Co to znaczy być zdrowym, PSYCHOLOGIA, Semestr II, Zdrowie
Co to znaczy być zdrowym wykład I
Co to znaczy być zdrowym syllabus 2008, PSYCHOLOGIA, Semestr II, Zdrowie
Co to znaczy być biednym, Rok szkolny 2011-2012
asertywność, Co to znaczy być asertywnym, Co to znaczy być asertywnym
Co to znaczy być dzieckiem w dzisiejszej Polsce, wypracowania
Co to znaczy być dobrą koleżankąkolegą, Wychowanie do życia w rodzinie
Co to znaczy być skromnym i czystym
Titkow, Domański (red) Co to znaczy być kobietą w Polsce str 5 39
Titkow A , Domański H Co to znaczy być kobietą w Polsce str 65 87
Co to znaczy być STARYM(1)
CO TO ZNACZY BYĆ APOSTOŁEM BOŻEGO MIŁOSIERDZIA cz1
CO TO ZNACZY BYĆ CZŁOWIEKIEM WIERZĄCYM
Dziewiecki Marek Co to znaczy kochać

więcej podobnych podstron