Fronda Kampania antykościelna trwa Generał o Księdzu Jerzym dzisiaj Hitler o Polakach Jak to jest z tą ewolucją Kiedy urodził się Jezus Tajemnica składników materii


Portal fronda.pl

 

Wiele rzeczy wydarzyło się w tym czasie. Portal ma już statystykę na poziomie 22 tys.

odwiedzin dziennie, zarejestrowało się na nim ponad 9 000 użytkowników. Podobnie rosną

inne wskaźniki - fronda.pl jest coraz częściej cytowana (praktycznie każde medium

mainstreamowe cytowało nas już choć raz), coraz więcej osób wstępuje do Klubu Frondy

(niebawem wsparcie Użytkowników przekroczy 25% potrzeb). Nie inaczej jest też z

artykułami tworzonymi przez Redakcję - na ich kanwie wybuchł już niejeden skandal,

niejeden ważny wątek został wprowadzony do debaty publicznej - wystarczy wspomnieć

zawieruchę z promocją homoseksualizmu w katalogu IKEA, skandal w Pradze u

prezydenta Klausa, czy ostatnią obronę Benedykta XVI przed krytykami. Jednym

słowem, wizja z pierwszego mailingu, by zbudować potężne katolickie medium... nabiera

rumieńców!

 

Wprawdzie wszystko szczegółowo opiszemy w „Raporcie na 100 dni fronda.pl” dla

Klubowiczów Frondy (każdy Klubowicz dostanie go 26 lutego), ale już dziś można

podsumować studniówkę jako spektakularny sukces, którego rozmiar przewyższył

oczekiwania ludzi zaangażowanych przy projekcie!

 

Niestety, w związku z Kryzysem, który wygląda na coraz poważniejszy, dalszy los

fronda.pl nie jest wcale pewny. Jak widać na przykładzie paru spółek giełdowych, które z

dnia na dzień ogłosiły ostatnio bankructwa - to samo potencjalnie grozi naszym

sponsorom strategicznym. Prawdopodobieństwo, że firma któregoś z nich nagle wpadnie

w kłopoty, codziennie rośnie i tym pilniej należy przystąpić do powiększania liczebności

Klubu, co sygnalizowałem w poprzednim mailingu.

Do klubu zapisało sie już 140 osób - bardzo cieszy dynamika wzrostu, ale to nadal tylko

1,5 % użytkowników Portalu. Im nas będzie więcej, tym lepiej, bo Portal stanie się

bardziej stabilny. Wszak rzadko zdarza się, by równocześnie w tarapaty wpadło kilkaset osób.

 

Jeśli rozważałeś wspieranie fronda.pl, to teraz jest odpowiedni moment by wcielić te

rozważania w życie. Jeśli myślisz, że kwota, na którą Cię stać, jest zbyt niska - nie myśl

tak, bo liczy się każda złotówka! Spójrz na ostatnie listy wpłat, dołącz do nas już dziś!

 

Ciesząc się z sukcesów i dziękując w imieniu Redakcji oraz własnym za ostatnie 100 dni,

pozdrawiam serdecznie

 

Maciej Gnyszka

FFundraising Director

www.fronda.pl

 

Fronda Pismo Poświęcone nr 49
dyktatura Piotrusia Pana

FRONDA Warszawa 2008
Grzegorz Górny (redaktor)

 

- Dyktatura Piotrusia Pana
- Krótka historia rozluźnienia obyczajów
- Maryja nie wychowała Piotrusia Pana
- Gnoza Herberta i tajemnica Grassa
- Gowin i Zybertowicz w świecie postpolityki
- Sprawa księdza Hryniewicza
- Czy polski katolicyzm jest religią księgi?
- Przygody polskiego ducha
--------------------------------------------------------------------------

Apokalipsa, głupcze!

Bartłomiej Radziejewski 07-02-2009, ostatnia aktualizacja 07-02-2009 04:15

Czy żyjemy w czasach ostatecznych? Czy pamiętamy o Mesjaszu? Czy właściwie odczytujemy sens wydarzeń jako chrześcijanie?

Te pytania wyznaczają rytm lektury pierwszego numeru nowego kwartalnika pod zagadkowym tytułem „44/Czterdzieści i cztery”, wydawanego przez stowarzyszenie o tej samej nazwie.

To nie śmierć jest jedynym pewnikiem w życiu człowieka - pisze Rafał Tichy - lecz ponowne przyjście Chrystusa. Oczyści ono świat ze zła, chroniąc świadków tego wydarzenia przed śmiercią. Zapominamy o tym po trosze z własnej winy, ulegając złudzeniu wygodnego życia w świecie „natychmiastowego zaspokojenia” - dodaje Andrzej Fiderkiewicz - a po trosze z winy Kościoła. Nazbyt skupił się on bowiem na instytucjonalnej działalności, odsuwając na bok sprawy ostateczne - twierdzi Tichy. Tymczasem świadomość nadejścia Mesjasza jest niezbędna dla zrozumienia sensu historii i własnej w niej roli.

Apokalipsę poprzedzi nadejście i panowanie Antychrysta - przypomina Nelson Pereira. Szatan przybierze postać fałszywego mesjasza, wybitnego erudyty i psychologa tłumu mamiącego ludzkość obietnicami wiecznego dobrobytu i pokoju na ziemi. Prawdopodobnie będzie więc „pacyfistą, ekologiem i ekumenistą” podstępnie manipulującym masami, żeby odciągnąć je od Boga. Jak rozpoznać, że zbliża się apokalipsa? Po opisanych w Biblii znakach. Jednym z nich jest pojawienie się Antychrysta w sztuce. Marek Horodniczy analizuje demoniczną twórczość szwajcarskiego artysty Gigera, wskazując, jak wielkie wpływy zdobył on w świecie kultury.

Ale mesjanizm to nie tylko problem teologiczny. Michał Łuczewski dowodzi, że podobieństwo do Chrystusa jest w naszej cywilizacji podstawowym źródłem charyzmy, z której ulepione są społeczne autorytety. Taka charyzma wyniosła na szczyty opozycjonistów z czasów PRL: Adama Michnika czy Jacka Kuronia. Okazali się oni jednak fałszywymi męczennikami instrumentalnie wykorzystującymi religię do celów politycznych i uzurpującymi sobie prawo do bycia jedynymi autorytetami.

„44/Czterdzieści i cztery. Magazyn apokaliptyczny” to pokaźny kęs rozważań podanych w popkulturowym sosie. Z tekstami współgrają intrygująca oprawa graficzna i załączona na płycie CD muzyka liturgiczna na kwartet smyczkowy i elektronikę. Wszystko to tworzy całość, obok której trudno przejść obojętnie.

Rzeczpospolita

 

------------------------------------------------------

Święto Kiszczaka i Jaruzelskiego

Bronisław Wildstein 09-02-2009, ostatnia aktualizacja 09-02-2009 21:22

Czy obchody rocznicy Okrągłego Stołu musiały się zakończyć wezwaniem do budowy pomnika Jaruzelskiemu? Musiały, gdyż jego organizatorom w ogóle nie chodziło o analizę historii, ale o obronę swoich politycznych wyborów.

Dla byłych komunistów mit Okrągłego Stołu to jedyna szansa na ocalenie swojej przeszłości. Kariery robili dzięki służbie totalitarnemu państwu działającemu w cudzym interesie. Dla swoich korzyści łamali wszelkie moralne i etyczne zasady i gotowi byli na każde łajdactwo. Działali na szkodę swojej wspólnoty. Odkupić miałby to akt dobrowolnego zrzeczenia się przez nich władzy. Fakt, że Okrągły Stół był próbą rozpaczliwego jej ratowania, powoduje, że postkomuniści chcą zbudować mit, a nie analizować historię.

Druga strona Okrągłego Stołu, czyli zasiadająca tam "Solidarność" - a raczej jej większość - kreuje ten mit nie po to, aby obronić swoją rolę przy ówczesnych negocjacjach, ale swoje późniejsze polityczne wybory. Do porozumienia "Solidarność" wzywała od początku i była to strategia optymalna. Również 20 lat temu, przy wiedzy, którą posiadała wówczas opozycja, odejście od niej byłoby niezwykle ryzykowne. A wyniki porozumień w danym momencie wydawały się bardziej niż zadowalające. Uruchomiły one proces, który doprowadził do utraty władzy przez komunistów.

Problemem było polityczne porozumienie z obozem komunistycznym, którego dokonała grupa późniejszej Unii Demokratycznej. Po to, aby usprawiedliwić ten tak ryzykowny moralnie - a w efekcie i politycznie - sojusz, trzeba było zdjąć odium z byłych komunistów. Czyli wspólnie z nimi kreować mit Okrągłego Stołu. Pierwotnie środowisko to przyjmowało, że postkomuniści skazani będą na rolę podrzędną. Szybko się okazało, jak bardzo się mylili.

Ostatnie obchody są dowodem moralnego i politycznego bankructwa tego środowiska. Rozpaczliwie zabiegając o polityczne istnienie, gotowe jest ono żyrować dowolne postkomunistyczne przedsięwzięcie. Na szczęście i postkomuniści zaczynają schodzić z naszej politycznej sceny.

Skomentuj na blog.rp.pl/wildstein

Rzeczpospolita

---------------------------

Przewodnik Rydza-Śmigłego

Kamila Baranowska 09-02-2009, ostatnia aktualizacja 09-02-2009 03:37

Postacie: Stanisław Frączysty (1917 - 2009)

W sobotę w swoim domu w Chochołowie zmarł Stanisław Frączysty - żołnierz, kurier AK, więzień Auschwitz i Buchenwaldu. Miał 92 lata.

Po wybuchu wojny w 1939 r. 22-letni Staszek, podobnie jak jego bracia i siostry, zaangażował się w działalność konspiracyjną. W 1940 r. trafił do Budapesztu, gdzie zaprzysiężono go na kuriera. Organizuje własne trasy przerzutowe, nosi przesyłki, przeprowadza na Węgry ludzi poszukiwanych w Polsce przez gestapo. W październiku 1941 r. otrzymuje zlecenie przeprowadzenia do Polski „bardzo ważnej osoby”.

Po latach wspominał: „Wprowadzono mnie do pokoju, gdzie za biurkiem siedział starszy mężczyzna w kapeluszu, w grubych okularach, z sumiastym wąsem. Obecni odnosili się do niego z wielkim szacunkiem, tytułując go profesorem. (...) W trakcie omawiania trasy profesor wtrącał uwagi, pytał o najdrobniejsze szczegóły, posługując się przy tym fachowym słownictwem wojskowym. Zacząłem uważniej przyglądać się mojemu rozmówcy. Twarz wydawała mi się znajoma. (...) Podczas podróży dyskretnie obserwuję profesora. W dziennym świetle rysy twarzy tego człowieka są wyraźniejsze. Moje przypuszczenia przeradzają się w pewność. To marszałek Edward Rydz-Śmigły, do niedawna naczelny wódz”. Równie poruszające są wspomnienia z momentu przekroczenia granicy: „Jesteśmy w Polsce. Wzruszenie ściska gardło. W pewnej chwili marszałek rozgrzebuje rękami śnieg i zaczyna całować ziemię. Przez moment nie bardzo wiem, co robić. Na sentymenty nie ma jednak czasu. (...)” (a potem, w okupowanej Polsce gen. Sikorski kazał go zabić ... - JL)

Tamta wyprawa zakończyła się sukcesem. Podczas kolejnej - rok później, 22 lutego 1942 r., Frączysty wpadł. Został uwięziony w cieszącej się na Podhalu złą sławą katowni gestapo. Po kilku tygodniach nieludzkich przesłuchań, podczas których twardo odmawiał zeznań, przetransportowano go do KL Auschwitz. Odtąd stał się numerem 27235. Pod koniec 1944 r. przeniesiono go do KL Buchenwald. Z tego obozu udało mu się uciec. Ale na granicy czesko-niemieckiej dopadli go strażnicy. Znów trafił do Buchenwaldu. W 1945 r. obóz wyzwolili Amerykanie. Wrócił do Polski. W 1949 r. upomniała się o niego UB. „Było codzienne maglowanie i pytanie, dlaczego wróciłem do Polski, co robiłem u Amerykanów. Próbowano mi wcisnąć, że jestem agentem obcego wywiadu. W końcu wypuścili mnie” - wspominał. Wrócił do Chochołowa i zajął się uprawą ziemi. Trzy lata temu uczestniczył w jeszcze jednym ważnym wydarzeniu - 28 maja 2006 r. był jednym z 32 byłych więźniów, którzy pod Ścianą Śmierci w Auschwitz spotkali się z papieżem Benedyktem XVI.

Stanisław Frączysty za patriotyzm i odwagę został wyróżniony: Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Rzeczpospolita

Kampania antykościelna trwa.

Minister propagandy Goebbels przemawia 28 maja 1937 r. do 20 tys. nazistów zgromadzonych w Deutschlandhalle w Berlinie: „Rząd Rzeszy wolałby uniknąć poruszania tego argumentu, lecz arogancja katolików nie pozwala nam milczeć”. Jest to jeden z najbardziej znaczących epizodów hitlerowskiej kampanii oczerniania duchowieństwa katolickiego, która zaczęła się kilka lat wcześniej od nagłośnienia „afery” seksualnych praktyk pedofilskich i homoseksualnych w katolickim zgromadzeniu z Waldbreitbach. Cały aparat propagandy został wciągnięty w atak na duchownych, a gazety - zgodnie z zaleceniami Goebbelsa - szczegółowo donosiły o coraz to nowych „skandalach”, prześcigając się w niewybrednych tytułach: „Zakrystie przemieniły się w burdele”, „Klasztory stały się melinami homoseksualistów”. W krótkim czasie ok. 7 tys. księży i zakonników zostało oskarżonych o pedofilię lub homoseksualizm. Kościół katolicki płacił bardzo wysoką cenę za krytyczny stosunek do reżymu Hitlera.

W marcu 2010 r. biskup Regensburga Gerhard Müller przypomniał ten tragiczny rozdział w dziejach niemieckiego Kościoła w swym liście do wiernych. Niemiecki hierarcha podkreślił, że reżym nazistowski próbował przypisać winy nielicznej grupy kapłanów całemu Kościołowi - w oczach obywateli winnymi nie miały być konkrtetne osoby, lecz Kościół jako instytucja (ten zabieg goebbelsowskiej propagandy określa się mianem „Sippenhaft” - dosłownie „odpowiedzialność klanu”).

Trudno nie myśleć o tych dramatycznych wydarzeniach z lat 30. ubiegłego wieku dzisiaj, gdy jesteśmy świadkami podobnych poczynań światowych mediów: wyolbrzymianie do gigantycznych rozmiarów marginalnego zjawiska pedofilii księży ma ten sam cel - zrzucenie win poszczególnych osób na cały Kościół katolicki i podważenie jego prestiżu moralnego. Dzisiaj furia atakowania Kościoła dosięgła osoby Papieża - najpierw próbowano obwiniać brata Benedykta XVI, a następnie zaczęto stawiać zarzuty samemu Ojcu Świętemu, uciekając się do stronniczej, „naciąganej” lub wprost fałszywej interpretacji faktów. W nagonkę na Papieża zaangażowała się również jedna z najbardziej znanych gazet amerykańskich „The New York Times”, na której łamach powtórzono znane wcześniej i już wyjaśnione oskarżenia - tylko zła wola lub ideologiczne uprzedzenia w stosunku do Kościoła i Papieża mogą tłumaczyć nieustanne ich nagłaśnianie.

W tych samych dniach, gdy piętnujące Kościół tytuły trafiają na pierwsze strony gazet, pomija się milczeniem dramatyczne fakty prześladowania chrześcijan - komu zależy, by poinformować światową opinię publiczną np. o spaleniu żywcem pakistańskiego chrześcijanina, który nie chciał przejść na islam! Sięgając pamięcią wstecz, uderza fakt, że nikogo nie gorszyło powołanie w Holandii w 2006 r. partii pedofilskiej NVD (NVD oznacza „Miłość bliźniego, wolność i różnorodność), która domagała się legalizacji stosunków seksualnych z nieletnimi i zwierzętami, nieograniczonej dystrybucji materiałów pedopornograficznych oraz legalizacji narkotyków. Założyciel partii, niejaki Ad Van den Berg, twierdził, że „wychowywać dzieci oznacza również przyzwyczajać je do seksu. Jeżeli im się czegoś zabrania, stają się jeszcze bardziej ciekawskie”. Po powstaniu partii NVD świat nie podjął jednak walki z szerzącym się we współczesnym społeczeństwie zjawiskiem pedofilii.

Podobna zmowa milczenia panuje wokół nadużyć seksualnych dokonywanych przez żołnierzy sił pokojowych ONZ, którzy stacjonują w różnych częściach świata. Wiadomo, że są oni odpowiedzialni za skandale seksualne (prostytucja, pedofilia, gwałty) w Bośni, Kambodży, Burundi i Kongu, lecz mediów, które dziś chcą bronić dzieci przed pedofilami w sutannach, pedofile i gwałciciele w „błękitnych hełmach” nie interesują. Takie przykłady „wybiórczości” w polowaniu na pedofilów można by mnożyć.

Wracając jednak do historii, chciałbym zwrócić uwagę, że w czasach hitlerowskich - pomimo wielkiej presji propagandy i uzależnienia wymiaru sprawiedliwości od reżymu - z 7 tys. oskarżonych o „wykroczenia seksualne” księży skazano jedynie 130. Świadczy to z jednej strony o uczciwości sędziów, a z drugiej - o wielkiej dojrzałości niemieckich katolików, którzy nie dali się zwieść nazistowskiej propagandzie i byli świadomi, że ich Kościół jest przedmiotem śmiertelnego ataku antychrześcijańskiego totalitaryzmu. Dlatego, mimo oszczerczej kampanii, w tych trudnych latach kościoły były pełne wiernych, a seminaria miały wielu kandydatów do kapłaństwa. Czy i dzisiaj katolicy będą dostatecznie dojrzali, by dostrzec w obecnej, zakrojonej na cały świat, kampanii skierowanej przeciwko Kościołowi katolickiemu próbę rozprawienia się z jedyną instytucją, która nie poddaje się współczesnym, pseudopostępowym ideologiom i politycznej poprawności?

Włodzimierz Rędzioch

Generał o Księdzu Jerzym dzisiaj.

Gen. Jaruzelski przyznaje, że w latach 80. nie docierała do niego cała prawda o ks. Popiełuszce, a informacje, jakie otrzymywał na jego temat, były fałszowane. Do dzisiaj Generał nie nawiedził grobu sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki

Na posiedzeniu KC PZPR w 1986 r. gen. Wojciech Jaruzelski mówił: „Konsekwentnie należy przestrzegać zasady kija i marchewki, co Kościołowi i duchowieństwu powinno się opłacać, co zaś nie. Musimy to doskonalić konkretnym działaniem - karać i nagradzać”. Dzisiaj, w roku 2010, generał wyjaśnia, że miał wtedy na myśli tę część duchowieństwa, która - jak określa - była „rozbudzona politycznie”. W jego przekonaniu, chodziło więc o to, by takich zaangażowanych księży „na przykład karać, ograniczając materiały budowlane na kościoły, a nagradzać stosownie tych, którzy ograniczali się do duszpasterskiej misji”. Jednak obecnie pod tą wypowiedzią Jaruzelski by się nie podpisał. - Dzisiaj tych słów bym nigdy nie użył, uważam je za błędne, dla mnie wręcz krępujące - mówi.

Informacje od służb

W tamtych czasach gen. Jaruzelski stosował inne, podobne oceny w odniesieniu do Kościoła. W kwietniu 1987 r. mówił: „Towarzysze, nasza partia niesie straszliwy garb (...), garb religijności”. We wrześniu 1987 r. natomiast w rozmowie z przywódcą NRD Erichem Honeckerem generał precyzował swe myśli, podkreślając, że jest to „garb, którego nie można usunąć operacyjnie, z którym trzeba żyć”. Jak ocenia historyk dr Antoni Dudek, w latach 80. ubiegłego stulecia walka władz komunistycznych z Kościołem była prowadzona z niezwykłą konsekwencją.

- W całym peerelowskim 45-leciu Kościół nie był tak inwigilowany jak w ostatniej dekadzie PRL. Teczki ewidencji operacyjnej na księdza (TEOK) obejmowały wszystkich biskupów, księży świeckich, zakonników i alumnów. Odrębne teczki prowadzone były dla poszczególnych parafii. Taka sytuacja utrzymywała się do połowy roku 1989 - pisze Dudek w książce pt. „Reglamentowana rewolucja”. Teczkę TEOK miał również ks. Jerzy Popiełuszko. Notatki o nim były tu dokonywane na specjalnym formularzu przeznaczonym do inwigilacji duchowieństwa. Był obserwowany od pierwszego roku seminarium, a od kwietnia 1982 r. pozostawał „w aktywnym zainteresowaniu Wydziału IV KSMO w Warszawie”. Pojawiały się kolejne zapisy o nim aż do 19 października 1984 r., gdy zapisano krótko: „Zmarł”. - Dokument ten świadczy o prześladowaniu ze względów religijnych. Przez sam fakt, że Popiełuszko wstąpił do seminarium, że został księdzem, trafiał na listę podejrzanych - tłumaczy Katarzyna Soborak, notariusz procesu beatyfikacyjnego Księdza Jerzego.

To właśnie Popiełuszkę gen. Jaruzelski zaliczał do kapłanów „rozbudzonych politycznie”.

Wiadomo, że na temat działalności Księdza Jerzego Jaruzelski regularnie otrzymywał raporty, które do dziś się zachowały w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Adnotacje na ten temat znajdują się na każdym dokumencie osobno. Brzmią następująco: „Do wiadomości otrzymują: Tow. Wojciech Jaruzelski, Tow. Kazimierz Barcikowski, Tow. Józef Czyrek, Tow. Zbigniew Messner, Tow. Mirosław Milewski, Tow. Tadeusz Porębski, Tow. Jan Główczyk, Tow. Florian Siwicki, Tow. Mieczysław F. Rakowski, Tow. Adam Łopatka”.

Czy obecnie, z perspektywy blisko trzydziestu lat, jakie upłynęły od tamtych wydarzeń, generał uważa, że te raporty były wiarygodne i że docierała do niego wtedy cała prawda o ks. Popiełuszce?
Jaruzelski tłumaczy: - Dziś mogę na pewno powiedzieć, że wiele informacji, które do mnie wtedy dochodziły, nie tylko zresztą o ks. Popiełuszce, ale w ogóle o Kościele, było zniekształconych. Otrzymywałem je różnymi kanałami: rządowym, partyjnym, wojskowym, zwłaszcza z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Była to cała lawina spraw. Niewątpliwie część raportów można było odczytać wadliwie. Na pewno też spora część była przejaskrawiana, celowo fałszowana. Po latach widzę to wyraźniej. Zwłaszcza teraz, gdy otwierają się kolejne archiwa. Dlatego zresztą z powodu wielu ówczesnych sytuacji ubolewam, żałuję, za wiele przepraszam. Wtedy jednak, w latach 80., nie miałem tej świadomości.

Miał jednak określoną wizję Popiełuszki. Taką, jaka wyłania się z donosów partyjnych.

- Informacje o nim docierały do mnie w formie dość alarmistycznej. Wynikało z nich, że Msze św. za Ojczyznę zamieniają się w wiece polityczne, na których ludzie unoszą w górę ręce w tzw. zajączki, czyli w układ litery „V”. - Weryfikował Pan te informacje? - pytam. - Nie. Polegałem na wieloźródłowych raportach, jakie do mnie docierały. Nie uczestniczyłem też w żadnej Mszy za Ojczyznę. Nie rozmawiałem z ks. Popiełuszką. Nie znałem go, nawet nie widziałem go „na żywo”- jedynie na zdjęciach, które mi przynoszono. Z doniesień służb generał czerpał też wiedzę o kazaniach, które głosił Ksiądz Jerzy. - Nie docierałem wówczas do treści kazań Popiełuszki - przyznaje Jaruzelski. - W rezultacie, w mojej świadomości dawały one natchnienie do działalności politycznej, w tym do udziału w demonstracjach politycznych. Fakt, że w tych nabożeństwach brali udział również niewierzący, był dla mnie potwierdzeniem, że Popiełuszko mówił z podtekstem politycznym. Przecież pomodlić się mogli w swoim kościele, niekoniecznie trzeba było z całego kraju jechać do ks. Popiełuszki.

Męczennik polityczny?

Jednak samo zabójstwo Księdza Jerzego bulwersuje generała: - Dzisiaj na sprawę Popiełuszki patrzę przede wszystkim jak na straszliwą zbrodnię, która bezpośrednio dotknęła Kościół, rodzinę Popiełuszki, władze, dotknęła mnie samego - w sensie politycznym. Nasze stosunki z Kościołem, w tym moje z prymasem Glempem, przed 19 października 1984 r., układały się coraz lepiej. W 1983 r. odbyła się wizyta Jana Pawła II w Polsce. Prowadziłem z nim długie, konstruktywne rozmowy. I nagle pojawiło się takie uderzenie, które politycznie zaszkodziło władzy - taką tezę stawia Jaruzelski.
Jak przyjął wiadomość o beatyfikacji Księdza Jerzego?

- Morderstwo dokonane w tak okrutny sposób siłą faktu prowadzi do tego, że zostanie on ogłoszony świętym. Przyjąłem to jako rzecz naturalną, której można się było spodziewać. Będziemy mieli kolejnego świętego Polaka - podkreśla generał. Nadal jednak uważa, że „ks. Popiełuszko był jednym z tych duchownych, którzy wyraźnie nadużywali ambony dla nauk, niosących również polityczne emocje”. Nie zgadza się z orzeczeniem Watykanu, że Ksiądz Jerzy zginął za wiarę.

Tłumaczy na swój sposób: - Bez wątpienia ks. Popiełuszko jest męczennikiem. W moim przekonaniu jednak, nie za wiarę. Za wiarę nikogo się wtedy nie mordowało. Ci mordercy, dranie i łotry, którzy dokonali tej zbrodni, uznali, że ładunek kazań Popiełuszki jest taki, że daje polityczne skutki. I dlatego go zamordowali. To jedyny punkt widzenia, jaki przyjmuje Jaruzelski. Tymczasem, przy takim rozumowaniu, niemal nikogo w historii Kościoła nie można by uznać za męczennika za wiarę. Wyjaśnia to znawca tej problematyki - ks. prof. Józef Naumowicz z UKSW, patrolog:

- Weźmy przykład pierwszych chrześcijan: oficjalnym powodem skazania ich na śmierć było oskarżenie o „obrazę majestatu cesarskiego”; nie chcieli złożyć ofiary cesarskim bogom, dlatego uznano ich za wrogów państwa i władcy, za społecznych podżegaczy i buntowników. Czy więc nie umierali oni za wiarę? Czy ze względów politycznych? Takie twierdzenie było absurdalne. Faktycznie to ich wiara powodowała, że nie mogli się kłaniać fałszywym bogom i że świadczyli o prawdzie. To ich wiara także przyciągała innych ludzi, jak w przypadku Księdza Jerzego. Tak to jest, że przez całą historię, w czasie każdej rewolucji i każdego reżimu, skazywano ludzi Kościoła na śmierć i zawsze powoływano się na paragrafy polityczne. Trzeba jednak widzieć prawdziwe racje, dlaczego chrześcijanie pozostawali wierni swoim ideałom. Wystarczy też przeczytać kazania Księdza Jerzego, by dostrzec głęboko wewnętrzne i religijne motywacje jego postępowania.

- Nie chodzi jednak o to, by wnikać w intencje bezpośrednich sprawców męczeństwa i osądzać, czy ten, kto zadawał tortury lub wydawał czy wykonywał wyrok, działał z wrogości do wiary - tłumaczy ks. Naumowicz. - Ludzie ci stanowili nieraz jedynie element systemu totalitarnego, który napędzał mechanizm nienawiści do Kościoła. Nie chodzi więc tu o oskarżanie sprawców, gdyż tym zajmują się sądy cywilne. Tym bardziej że męczennik nie może być nigdy użyty „przeciwko” komukolwiek. Faktem jest natomiast, że systemy totalitarne rodziły męczenników. W nich bowiem wszystko stawało się polityką, nawet działanie czysto religijne. To jest ta wielka nieprawość i fałsz takich systemów. Fałszywie działalność Księdza Jerzego oceniano nawet w niektórych kręgach kościelnych.

- Na początku sam byłem uprzedzony do tego typu celebry - wspomina ks. Jan Sikorski, wówczas ojciec duchowny w Wyższym Seminarium Duchownym w Warszawie i wieloletni kapelan więziennictwa. Kiedyś jednak poszedł na nią z ciekawości. - I osłupiałem z wrażenia! - mówi. Nie spodziewał się tak podniosłego nastroju, głębokiej religijności, siły modlitwy. - Wtedy zobaczyłem, kim tak naprawdę jest Ksiądz Jerzy dla tych ogromnych rzesz ludzi, jak bardzo jest szanowany i jak go słuchają, jakie znaczenie odgrywa ta Msza św. w ich życiu. Zrozumiałem, co znaczyły dwie godziny wolnej Polski podczas Mszy św. na Żoliborzu. I jak wielką krzywdę robi się ks. Popiełuszce, mówiąc, że jego działanie było uprawianiem polityki - twierdzi ks. Sikorski. Także ludzie, którzy Księdza Jerzego znali (a rozmawiałam na pewno z kilkudziesięcioma z nich!), zgodnie przyznają, że przede wszystkim przemieniał ich serca. A przychodząc na Msze św. za Ojczyznę, i wsłuchując się w jego kazania, uczyli się nie tylko, jak na co dzień „zło dobrem zwyciężać”. Także, po wielu, nieraz kilkunastu lub kilkudziesięciu latach, przystępowali do spowiedzi, powracali do wiary i do Kościoła. Wielu dorosłych prosiło też Księdza Jerzego o chrzest.

Legenda Świętego

Na koniec pytam jeszcze gen. Jaruzelskiego, czy był na grobie ks. Popiełuszki?

- Nie byłem. Jestem niewierzący i sądzę, że byłoby sztucznie, gdybym przyszedł na ten grób. Nie chcę tworzyć wrażenia, że staram się w ten sposób uzyskać dla siebie rozgrzeszenie. Nie czuję się winny tej zbrodni. Sam zresztą doprowadziłem do tego, że winnych ukarano. Czuję się sam politycznie i moralnie poszkodowany. Nie chcę występować w roli człowieka, który chce się przykleić do legendy świętego i poprawić sobie w ten sposób reputację. Na uroczystości związane z beatyfikacją Księdza Jerzego, jak na chwilę obecną, generał także się nie wybiera.

Milena Kindziuk

Hitler o Polakach: To najzdolniejszy naród jaki spotkałem.

Władze amerykańskie znalazły po wojnie w jednym z bunkrów frankfurckich tajny memoriał Adolfa Hitlera do Heinricha Himmlera z 4 marca 1944 roku. Zawarł w nim zdumiewającą apologię narodu polskiego.

 

W polskim internecie furorę robi wycinek prasowy z "Głosu Wielkopolski" z 1947 roku, który powołując się na istniejącą wówczas agencję United Press przywołuje szokujące słowa Adolfa Hitlera:

„Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie... Polacy według mojej opinii, oraz na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany.

Na podstawie ostatnich badań, powadzonych przez Reichsrassenamt uczeni niemieccy doszli do przekonania, że Polacy powinni być asymilowani do społeczności niemieckiej jako element wartościowy rasowo. Uczeni nasi doszli do wniosku, że połączenie niemieckiej systematyczności z polotem Polaków dałoby doskonałe wyniki" - pisał kat Polaków.

Jak to jest z tą ewolucją?

Dwieście lat temu urodził się Karol Darwin (dokładnie 12 lutego 1809 r.). Sto pięćdziesiąt zaś lat wstecz wydał swoją najsłynniejszą książkę „On the Origin of Species by Means of Natural Selection” - O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru. Oficjalnie dała ona początek teorii ewolucji Dziś nikt poważny, z kościelnymi autorytetami włącznie, nie kwestionuje teorii ewolucji, która jest obecnie bezspornym faktem naukowym. Dowody zaś na ów „permanentny proces kierunkowy, polegający na stopniowych zmianach cech gatunkowych kolejnych pokoleń” dostarczają nam dziedziny wiedzy począwszy od paleontologii poprzez genetykę, a skończywszy na biogeografii.

Głos Kościoła

Przedstawiciele Kościoła katolickiego w ostatnich dziesięcioleciach wielokrotnie wypowiadali się nt. teorii ewolucji. Oczywiście, początkowo budziła ona wiele wątpliwości. Niemniej papież Pius XII w 1950 r. w encyklice „Humani generis”, mając do dyspozycji dorobek naukowy do połowy XX stulecia, oficjalnie uznał ewolucjonizm za hipotezę, nad którą trzeba się pochylić i dokonać nad nią dogłębnej refleksji.
Swoistego przełomu w tym względzie dokonał jednak Papież Polak. Otóż Jan Paweł II 22 października 1996 r., w przesłaniu adresowanym do członków Papieskiej Akademii Nauk pt. „Magisterium Kościoła wobec ewolucji” w punkcie czwartym wyraźnie napisał, że „nowe zdobycze nauki każą nam uznać, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą. Zwraca uwagę fakt, że teoria ta zyskiwała stopniowo coraz większe uznanie naukowców w związku z kolejnymi odkryciami dokonywanymi w różnych dziedzinach nauki. Zbieżność wyników niezależnych badań - bynajmniej nie zamierzona i nie prowokowana - sama w sobie stanowi znaczący argument na poparcie tej teorii”. Dalej zaś w tym samym punkcie sprecyzował: „W rzeczywistości należy mówić nie tyle o teorii, co raczej o teoriach ewolucji. Ich wielość wynika z jednej strony z różnych sposobów wyjaśniania mechanizmu ewolucji, a z drugiej - z różnych filozofii, które stanowią ich punkt odniesienia. Istnieją mianowicie interpretacje materialistyczne i redukcjonistyczne, a także interpretacje spirytualistyczne. Ich ocena należy do kompetencji filozofii, a dalej - do kompetencji teologii”.

Warto tu jeszcze przywołać Katechizm Kościoła Katolickiego: „Stworzenie ma właściwą sobie dobroć i doskonałość, ale nie wyszło całkowicie wykończone z rąk Stwórcy. Jest ono stworzone «w drodze» (in statu viae) do ostatecznej doskonałości, którą ma dopiero osiągnąć i do której Bóg je przeznaczył. Bożą Opatrznością nazywamy zrządzenia, przez które Bóg prowadzi swoje stworzenie do tej doskonałości” (nr 302). Generalnie Urząd Nauczycielski Kościoła nie może jednak zgodzić się na takie propozycje mieszczące się w szeroko rozumianej teorii ewolucji, które redukują homo sapiens do tzw. wyżej zorganizowanego zwierzęcia, nie uwzględniając jego osobowej godności.

Co wiemy o ewolucji?

Hm… Im więcej na ten temat wiemy, tym bardziej rewidujemy nasze całkiem niedawne wyobrażenia. Okazuje się bowiem, że praktycznie co roku trzeba w wielu punktach po prostu zmieniać poglądy. Widać to doskonale na przykładzie teorii ewolucji odnoszącej się do ludzi. Najnowsze odkrycia wydają się wskazywać, że ludzką ewolucję niekoniecznie trzeba postrzegać jako swoistą drabinę, po szczeblach której nasi praprzodkowie pięli się na szczyt, gdzie teraz jesteśmy.

Najprawdopodobniej było tak, że wiele gatunków hominidów egzystowało obok siebie praktycznie w tym samym czasie. Klasycznym przykładem jest homo floresiensis (hobbit; miał niewiele ponad metr wzrostu), którego kulturę odkryto w Indonezji w 2003 r. Wyginął on dopiero ok. 13 tys. lat temu (pojawił się mniej więcej 95 tys. lat wstecz). A zatem żył on „równolegle” do… nas. Homo sapiens bowiem, jak wskazują na to etiopskie znaleziska również z 2003 r., pojawił się ok. 230 tys. lat temu, by ok. 11 tys. lat temu zacząć uprawiać rolę i hodować bydło, ok. 8 tys. lat temu wytapiać metale, 5,5 tys. temu wynaleźć koło, potem pismo, a teraz… To trudno nawet przewidzieć. Warto też wyraźnie zaznaczyć, że żyliśmy obok homo neandertalensis (neandertalczyk). Był on od nas starszy o jakieś 20 tys. lat, a wyginął bezpowrotnie ok. 30 tys. lat temu. Dlaczego? Tego dokładnie nie wiadomo. W każdym razie obecnie może dojść do tego, że uda się go sklonować. Ponoć potrzeba ok. 30 mln USD, by to zrobić, ale to już inna sprawa...

Meandry ewolucji

Badacze są zgodni, że homo sapiens, jako efekt milionów lat ewolucji, jest świetnie zaprojektowany. Potrafimy stać prosto na dwóch nogach. Mamy wolne ręce. Za ich pomocą operujemy rzeczami, narzędziami. Głowę mamy na szczycie ciała, co pozwala nam na kontrolowanie otoczenia. Dzięki parze oczu w niej osadzonych widzimy w trzech wymiarach. Nawet jeśli stracimy jedno z nich, i tak zachowujemy zdolność widzenia.
Wielu jednak ewolucjonistów nieco żartobliwie zauważa, że jednak nam się słabo poszczęściło. Moglibyśmy przecież mieć zamiast pary ramion np. dwie lub trzy. Moglibyśmy wtedy wykonywać wiele czynności jednocześnie. Podobnie rzecz się ma z nogami. Przecież np. owady mają sześć kończyn, a pająki aż osiem. W każdym razie tak naprawdę nie mamy powodów do narzekania. A ewolucja? No cóż. Cały czas trwa. Kto tam wie, co takiego jeszcze z nas wyrośnie...

Jakub Fossa

Kiedy urodził się Jezus?

Dlaczego Boże Narodzenie świętujemy 25 grudnia? Najbardziej powszechna jest teza, że tę akurat datę przejęto od pogan w celach ewangelizacji ich zwyczajów. Czy aby na pewno? Niektórzy uczeni skłaniają się ku innej genezie jej pochodzenia. Według nich, wybór grudniowej daty ma związek ze śmiercią Chrystusa. Twierdzą, że chrześcijanie już na początku czwartego wieku przyjęli, zgodnie z zapisem Ewangelii wg św. Jana, że Chrystus umarł na krzyżu 25 marca. W tym też dniu miało nastąpić poczęcie Jezusa Chrystusa, bo wielkie dzieła Boże dzieją się zawsze w tym samym czasie roku kalendarzowego. Dziewięć miesięcy po 25 marca przypada właśnie 25 grudnia. O tym, jak chrześcijanie ustalali datę narodzin Chrystusa, pisał przed świętami periodyk „Biblical Archaeology Review”.

W Ewangeliach trudno doszukiwać się dokładnych wskazówek, kiedy narodził się Jezus. Opisy św. Mateusza i św. Łukasza mówią o pasterzach, którzy strzegli swych stad, co mogłoby stanowić wskazówkę, tyle że należy zachować ostrożność, bo Ewangelie to dzieła teologiczne, a nie historyczne. Prawdą jest, że pierwsi chrześcijanie nie zajmowali się świętowaniem narodzin swego Pana. W pierwszych pismach chrześcijańskich - u św. Ireneusza czy Tertuliana - trudno szukać wzmianek o Narodzeniu Pańskim. Żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku po Chrystusie Orygenes wręcz wyśmiewa pogański zwyczaj obchodów urodzinowych popularny w Cesarstwie Rzymskim. Pierwsi chrześcijanie główną uwagę poświęcali świętu Paschy, czyli świąt wielkanocnych. To święto odróżniało chrześcijan już w połowie II wieku. W pierwszym i drugim wieku uwaga chrześcijan skupiała się na posługiwaniu Chrystusa, Jego cudach, śmierci i zmartwychwstaniu. Wkrótce jednak wyznawcy Chrystusa przypomnieli sobie o Jego narodzinach. Wskazują na to już pisma Nowego Testamentu. Pierwsze, takie jak Listy Pawłowe czy Ewangelia wg św. Marka, nie wspominają o narodzinach Chrystusa. Czynią to dopiero św. Mateusz i św. Łukasz, a później - pisma apokryficzne. Jednak np. Protoewangelia Jakuba podaje imiona dziadków Chrystusa, szczegóły jego edukacji, ale nie podaje daty Jego urodzin.

Po raz pierwszy domniemane daty urodzin Jezusa pojawiają się w piśmie pochodzącym z 200 r. autorstwa Klemensa z Aleksandrii, który relacjonuje kilka propozycji obecnych w tradycjach różnych gmin chrześcijańskich. Nie ma jednak wśród nich znanej nam dziś daty - 25 grudnia. Ta pierwszy raz pojawia się w źródłach pisanych w połowie czwartego wieku. Około 400 r. wspomina ją też św. Augustyn, opisując grupę donatystów, którzy świętują Boże Narodzenie 25 grudnia. Wiemy więc, że niektóre gminy chrześcijańskie 300 lat po narodzeniu Chrystusa zaczęły obchodzić Boże Narodzenie 25 grudnia. Skąd wzięły datę? Przeciwko najbardziej popularnej tezie, że od pogan, przemawiają następujące argumenty. Najwcześniejsze wzmianki o celebracji Bożego Narodzenia pochodzą z czasów, w których chrześcijanie starali się raczej odróżniać od pogan i nie przyjmowali ich zwyczajów, co prowadziło zresztą do krwawych prześladowań. Zmieniło się to dopiero po przyjęciu chrztu przez cesarza Konstantyna. Skąd się zatem wziął 25 grudnia? Już Tertulian ok. 200 r. obliczył, że podawany przez św. Jana 14. dzień miesiąca Nisan, jako dzień śmierci Jezusa, odpowiada 25 marca w rzymskim kalendarzu. 25 marca to dziewięć miesięcy przed 25 grudnia. Wierzono, że Jezus został poczęty i ukrzyżowany w tym samym dniu. Przekonaniu temu sprzyjał także św. Augustyn, co wyraził w dziele „O Trójcy Świętej”. To przekonanie wyraża także chrześcijańska sztuka, która obrazując scenę Zwiastowania, przedstawia Jezusa, schodzącego z nieba z krzyżem. Pojęcie, że stworzenie i zbawienie powinno się zdarzyć w tym samym czasie roku - jest obecne także w starej tradycji żydowskiej.

Tajemnica składników materii.

Czym jest CERN i Wielki Zderzacz Hadronów? Czy bozon Higgsa istnieje? Czy lepiej poznamy początki materii i wszechświata? Na te i inne pytania być może już we wrześniu uzyskamy część odpowiedzi

Demokryt (460-370), jeden z najznamienitszych uczonych starożytnej Grecji, opierając się na wiedzy zdobytej podczas swoich studiów i podróży, był przekonany, że dostępna naszym zmysłom materia ma charakter ziarnisty. Innymi słowy - wszystko, co istnieje, ma składać się z atomów, czyli niepodzielnych cząstek („atom” z grec. znaczy niepodzielny).

Kolejny genialny Grek - Arystoteles (384-322) był zdania, że cała materia w kosmosie zbudowana jest z czterech fundamentalnych elementów: ziemi, wody, powietrza i ognia. Dwa pierwsze z nich podlegają sile grawitacji (opadają), a dwa ostatnie - sile lewitacji (unoszą się). Mało tego - wychowawca Aleksandra Wielkiego (356-323) był przekonany, że materia ma charakter ciągły. Oznacza to, że każdą jej część da się dzielić bez końca na coraz mniejsze kawałki. Nigdy zatem nie da się dotrzeć do takiej cząstki, która byłaby niepodzielna. Jak jest naprawdę?

Poszukiwanie odpowiedzi

Przez całe tysiąclecia próbowano dotrzeć do najmniejszych elementów, z których zbudowana jest materia. Tak naprawdę nikomu się to do tej pory nie udało. Jednak dziś już wiemy, że elektrony (cząstka o jednostkowym ujemnym ładunku elektrycznym), protony („proton” znaczy po grec. pierwszy; cząstka o jednostkowym dodatnim ładunku elektrycznym) i neutrony („neuter” z łac. oznacza obojętny; cząstka pozbawiona ładunku elektrycznego), które wchodzą w skład poszczególnych atomów, nie są najmniejszymi cegiełkami materii. Okazuje się bowiem, że w rzeczywistości istnieją jeszcze mniejsze cząstki elementarne. Zostały one nazwane kwarkami. Nazwa ta pochodzi z cytatu zaczerpniętego od irlandzkiego pisarza Jamesa Joyce'a (1882-1941): „Three quarks for Mister Mark!” (Trzy kwarki dla Pana Marka), jak podaje Stephen Hawking w „Krótkiej historii czasu”. Ale czy kwarki rzeczywiście są najmniejsze? Prawdopodobnie nie.

Na granicy szwajcarsko-francuskiej, na przedmieściach Genewy powstał w latach 50. ubiegłego wieku ośrodek badań jądrowych CERN (nazwa pochodzi z fr. Conseil Européen pour la Recherche Nucléaire, czyli Europejska Rada Badań Jądrowych), który po dziś dzień jest rozbudowywany (Można śmiało napisać, że jest to największe laboratorium świata, gdzie w podziemnym tunelu (dł. 27 km) w temperaturze zbliżonej do zera bezwzględnego (ok. - 273,05oC) cząstki elementarne poddawane są zderzeniom. Fizycy chcą w ten sposób wykreować warunki panujące mniej więcej 13,7 mld lat temu, czyli zaraz po tzw. Wielkim Wybuchu, który zdaniem większości współczesnych badaczy dał początek znanemu nam wszechświatowi (czasowi i materii).

Bozon Higgsa

Obecnie CERN zatrudnia ponad 2600 pracowników (w tym ok. 200 Polaków). Warto wiedzieć, że właśnie tam powstały strony internetowe (język ich pisania). Z tym ośrodkiem współpracuje ok. 8000 naukowców i inżynierów z ponad 500 instytucji badawczych świata. Cóż takiego próbują oni odkryć? Tym czymś ma być przewidziana przez Model Standardowy (jedna z matematycznych hipotez opisujących fizykę cząstek podstawowych) tzw. boska cząstka, czyli bozon Higgsa (Peter Ware Higgs jest szkockim fizykiem; ur. 29 maja 1929 r. w Bristolu).

Owa hipotetyczna cząstka istniała tylko przez kilka sekund po Wielkim Wybuchu. Zdaniem wielu fizyków cząstek elementarnych, dała ona początek każdej formie materii. Uważa się też, iż dzięki bozonowi Higgsa materia posiada masę. Jej istnienia miał dowieść eksperyment rozpoczęty w CERN 10 września 2008 r. za pośrednictwem Wielkiego Zderzacza Hadronów (z ang. Large Hadron Collider; skrót LHC), który umieszczony jest w tunelu wspomnianym wcześniej na głębokości od 50 do 175 km pod ziemią. Maszyna ta miała odtworzyć warunki panujące tuż po Wielkim Wybuchu. Niestety, urządzenie to działało tylko kilka dni. Wyciek helu, który je chłodził, uszkodził elektromagnesy. Ich wymiana trwała rok i kosztowała ponad 40 mln franków szwajcarskich. Kolejna próba uruchomienia tej maszynerii ma nastąpić w najbliższym czasie.

Czy poznamy początek wszystkiego?

Pewnie nigdy tak się nie stanie. To, co widzimy wokół siebie, jest niezwykle złożone. Istnieje ok. stu chemicznych atomów. Wchodzą one w różne interakcje. Te atomowe układy są tworzywem do wszystkiego, co nas otacza. Możemy jednak powiedzieć, że w najbardziej wczesnym stadium istnienia wszechświata, tuż po jego stworzeniu przez Wielki Wybuch, materia, którą teraz znamy, po prostu nie istniała. Niewyobrażalne gorąco, które wtedy panowało, jak się przypuszcza, nie było dobrym środowiskiem do powstawania żadnych złożonych cząstek.

Badacze sądzą, że w pierwszych chwilach istnienia znanego nam kosmosu występował najprawdopodobniej tylko jeden rodzaj cząstek i jedno oddziaływanie. Niektórzy nawet twierdzą, że cząstki i siły na nie działające tworzyły jakąś swoistą jedność. W niej tkwiły jakby zarodki wszystkiego, co jest. Potem, po miliardach lat ewolucji, pojawił się człowiek. Ktoś może zapytać: Po co? Może właśnie po to, by zastanawiać się nad tym, co było na początku. Może po to, by starać się lepiej poznać zamysł Tego, który był, jest i będzie zawsze, czyli Stwórcy.

Jakub Fossa



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Taniezakupy pl i
Taniezakupy pl i 3czekolady pl Kampania zastraszania trwa Co robić 2
Jak to dziala, generator snów
LEP-pytania-Paszkowski, Kiedy rozpoczyna się i ile czasu trwa okres połogu
Dzisiaj rano jechałem jak zwykle do pracy Trasą Łazienkowska, pliki
To jest dzisiaj regułą w szkołach
2018 12 26 Wielowieyska nie dostrzega antykościelnej agitki Smarzowskiego Pawlicki Porównanie Żyd Sü
British Patent 6,502 Improvements relating to the Generation and Distribution of Electric Currents a
POMYŚL DZISIAJ, Polska dla Polaków, Antykomuna
20120620 fronda Gontarczyk dla Fronda generał nieciekawy SBek
Antykomunizm dzisiaj
J S Tym GENERAŁ WŁADYSŁAW ANDERS JAKO DOWÓDCA W KAMPANII 1939 ROKU
Więżniarki Z Anteny TVP Polonia zdjęto zapowiadany film dokumentalny Do kin wejdą filmy o generale
Antykoncepcja
Antykoncepcja 10
82 Dzis moj zenit moc moja dzisiaj sie przesili przeslanie monologu Konrada
15 Sieć Następnej Generacjiid 16074 ppt
Doustne antykoagulanty stosowanie
Solid Edge Generator kół zębatych

więcej podobnych podstron