Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira


Dotyk wampira

ROZDZIAŁ 1

Pierwszego dnia wakacji Poppy dowiedziała się, że umrze. Siato się to w poniedziałek, w pierwszy prawdziwy dzień wakacji (weekend się nie liczy). Obudziła się cudownie beztroska i pomyślała: wolne. Przez okno sączyło się słoneczne światło, które nadawało przezroczystym zasłonom wokół łóżka złocistą poświatę. Poppy rozsunęła je, wyskoczyła z łóżka... i się skrzywiła.

Aua. Znów ten ból w żołądku. Jakby coś ją gryzło, przeżera­ło się w stronę pleców. Trochę ulżyło, kiedy się skuliła.

Nie, pomyślała. Odmawiam chorowania w wakacje. Odmawiam. Muszę myśleć pozytywnie.

Z ponurą miną, zgięta wpół - myśl pozytywnie, idiotko! - przeszła korytarzem do łazienki wyłożonej turkusowo-złotymi kaflami. Bała się. że będzie wymiotować, ale ból ustąpił równie nagle jak się pojawił. Wyprostowała się i triumfalnie spojrzała na odbicie potarganej głowy w lustrze.

Trzymaj się mnie, mała, a wszystko będzie dobrze - wyszeptała, puszczając porozumiewawczo oko. Przysunęła twarz do lustra, wpatrując się w swoje podejrzliwie zmrużone zielone oczy. Na nosie miała cztery piegi. Cztery i pół, jeżeli ma być zupełnie szczera, a na ogół była szczera do bólu. Ale dziecinne, ale .... słodkie! Pokazała język i odwróciła się z wielką godnością, nie zawracając sobie głowy tym, żeby uczesać niesforne rudomiedziane loki.

Z taką wyniosłością dotarła do kuchni, gdzie Phillip, jej brat bliźniak, jadł płatki Special K. Znów zmrużyła oczy. tym razem patrząc na niego. Nic dość. że jest mała. drobna, ma krę­cone włosy i że. właściwie wygląda jak siedzący na jaskrze elf z obrazka w książce dla dzieci, to w dodatku ma brata bliźnia­ka - wysokiego, z jasnymi włosami wikinga, o klasycznej uro­dzie... cóż, to tylko dowodzi jawnej niesprawiedliwości we

wszechświecie.

- Cześć, Phillip - odezwała się groźnie.

Na Phillipie nie zrobiło to wrażenia; przywykł do humorów siostry. Na chwile uniósł wzrok znad komiksu w „L.A. Timesie". Poppy musiała przyznać, że brat ma ładne oczy - intrygujące, zielone, z bardzo ciemnymi rzęsami. Tylko to mieli wspólne.

Niewielu znała nastolatków, którzy czytali gazety, ale to w końcu Phil. Tak jak Poppy, w zeszłym roku chodził do pierw­szej klasy liceum El Camino. ale w przeciwieństwie do niej, do­stawał najlepsze stopnie, a przy tym był gwiazdą drużyny pił­karskiej, hokejowej i koszykarskiej. I przewodniczącym klasy, Uwielbiała go drażnić. Jej zdaniem był za sztywny.

Zachichotała, wzruszyła ramionami i dala sobie spokój z groźną miną.

- Gdzie Cliff i mama?

Cliff Hilgard jeszcze większy sztywniak i bardziej zasadni­czy niż Phil. od trzech lal był ich ojczymem.

- Cliff jest w pracy Mama się ubiera. A ty lepiej coś zjedz, bo się będzie czepiać.

- Dobra, dobra,.. - Wspięła się na palce i zaczęła szperać w kredensie, Znalazła pudełko z lukrowanymi płatkami, zanu­rzyła rękę i delikatnie wyjęta jeden. Zjadła go na sucho.

Wcale nie tak źle być niską i drobną. Tanecznym kro­kiem podeszła do lodówki, potrząsając w rytm pudelkiem z płatkami.

Poppy spojrzała na siebie, przytrzymując otwarte drzwi lo­dówki, Miała na sobie za duży T-shirt, w którym spala. Wyglądał jak minisukienka.

- Jestem ubrana - odpowiedziała pogodnie, wyciągając z lodówki colę light.

Rozległo się pukanie do kuchennych drzwi. Poppy przez szklaną szybę widziała, kto przyszedł.

- Cześć, James! Wejdź.

James Rasmussen wszedł i zdjął przyciemniane ray-bany. Na jego widok Poppy poczuła skurcz - jak zwykle. Nie miało znaczenia, że od dziesięciu lal widuje go właściwie codziennie. Zawsze czuła krótkie szarpnięcie w piersi, coś pomiędzy słody­czą a bólem.

Nie tylko dlatego, że wyglądał jak przystojny buntownik, i kojarzył jej się mgliście z Jamesem Deanem. Miał jedwabiste jasnobrązowe włosy, subtelna, inteligentną, twarz i szare oczy, na zmianę przenikliwe i zimne. Był najprzystojniejszym chło­pakiem w El Camino, ale nie to przyciągało uwagę Poppy. Miał w sobie coś - tajemniczego, fascynującego i niedostępnego. Na jego widok serce zaczynało jej mocniej bić i dostawała gęsiej skórki,

Phillip miał na temat Jamesa inne zdanie. Jak tylko go zo­baczył, zesztywniał i twarz, mu zastygła. Nie potrafił ukryć niechęci.

James uśmiechnął się blado, jakby reakcja Plillipa go roz­bawiła.

Poppy miała nieodparte wrażenie, że najchętniej wziąłby ją pod pachę i czym prędzej wyniósł z kuchni, Zawsze robił się nadopiekuńczy,. kiedy w pobliżu pojawiał się James

James zastanawiał się chwilę.

Phillip spojrzał na niego z nieskrywaną nienawiścią.

Poppy natomiast ogarnęła radość. Żegnaj, Jacklyn, żegnaj, Michaela. Żegnajcie zgrabne długie nogi Jacklyn i niesamowite balony Michaeli. Lato zapowiada się wspaniale.

Wielu ludzi myślało, że znajomość Poppy i Jamesa test czy­sto platoniczna. Ale to nieprawda. Poppy od lat wiedziała, że za niego wyjdzie. To jedna z jej dwóch wielkich ambicji. Druga - poznać świat. Na razie nie zdobiło się jednak na to. że­by poinformować o tym Jamesa. Niech mu się jeszcze zdaje, że uwielbia długonogie dziewczyny z. paznokciami od manikiurzystki i filmowymi cyckami

- To nowa płyta? - spytała, żeby James oderwał surowy wzrok od przyszłego szwagra.

James połknął haczyk.

- Tak. etno-techno.

Ale w tej chwili weszła jej matka - zimna idealna blondynka jak z filmów Hitchcocka. Na jej twarzy na ogól gościł wyraz niewymuszonej stanowczości. Poppy omal na nią nie wpadła, wychodząc z kuchni.

- Przepraszam, dobry!

Phil odpowiedział, a James skinął jej głową, ironicznie uprzejmy.

- Zjedliście śniadanie? - spytała, a kiedy chłopcy potwier­dzili, spojrzała na córkę. - A ty? - spytała, wpatrując się w twarz Poppy.

Poppy zagrzechotała, pudelkiem lukrowanych płatków, mat­ka, się skrzywiła.

-Czemu przynajmniej nie zjesz ich z mlekiem?

- Jakie macie plany na pierwszy dzień wolności? - spytała matka, spoglądając najpierw na Jamesa, później na Poppy.

Przed oczami Poppy rozciągnęło się lalo, gorące, złociste i olśniewające. Pachnące chlorem z. basenu i morską solą. Czuła je jak ciepłą trawę pod plecami. Trzy długie miesiące, pomyśla­ła. Cała wieczność. Trzy miesiące to wieczność.

Dziwne, że myślała akurat o tym, kiedy to się stało.

- Mażemy zajrzeć do nowych sklepów w Village - zaczę­ła, ale nagłe dopadł ją, ból i słowa uwięzły jej w gardle.

Niedobrze. Gwałtowny, skręcający ból sprawiał, że zgięła się wpół. Karton mleka wypadł jej z rąk i wszystko zrobiło się szare.

ROZDZIAŁ 2

Poppy! - Słyszała głos matki, ale nie nic widziała. Kuchenną podłogę przeszywały tańczące czarne plamy. - Poppy, nic ci nie jest? - Teraz poczuła, że dłonie matki ściskają ją kurczowo za ramiona. Ból ustępował i zaczynała widzieć.

Kiedy się wyprostowała, zobaczyła przed sobą Jamesa. Twarz miał prawie bez wyrazu, ale znała go na tyle dobrze, żeby dostrzec w jego oczach troskę. Trzymał karton z mlekiem. Mu­siał go złapać w locie. Niesamowity refleks, pomyślała leniwie. Naprawdę niesamowity. Phillip stał.

Matce nie trzeba było więcej. Delikatnie ścisnęła córkę i ruszyła do kuchennego telefonu.

Poppy jęknęła, ale wiedziała, że nic nie wskóra.

Zerknął na płytę, jakby o niej zapomniał, i odstawił karton z mlekiem. Phillip wyszedł za nimi na korytarz.

Poppy wchodziła do pokoju, kręcąc głową. James wcale nie marzy o tym, żeby zobaczyć ją nago. Niestety, pomyślała ponuro, wyciągając z szafy krótkie spodenki. Wskoczyła w nie, nie przestając kręcić głową. James był jej najlepszym przyjacielem, najlepszym z najlepszych, a ona jego przyjaciółką. Ale nigdy nie okazał nawet cienia chęci, żeby się do niej dobrać. Czasami zastanawiała się, czy on w ogóle zauważa, że ma do czynienia z dziewczyną.

Kiedyś zauważy, pomyślała i krzyknęła na niego zza drzwi.

Wszedł i uśmiechnął się do niej. To był uśmiech, jaki inni rzadko oglądali - nie szyderczy czy ironiczny, ale miły, lekki.

Spojrzała na niego przestraszona. Nikomu nie mówiła, że najgorszy ból czuje nocą, nawet Jamesowi. Ale on niektóre rzeczy po prostu wiedział. Jakby czytał w jej myślach.

- Znam cię, to wszystko. - Figlarnie spojrzał na nią z ukosa. Rozpakował płytę.

Poppy wzruszyła ramionami, opadła na łóżko i wlepiła wzrok w sufit.

Poppy zastanawiała się nad tym, kiedy włączyła się płyta.

Razem z Jamesem lubili trans - undergroundowe elektroniczne dźwięki, które przyszły z Europy. James był miłośnikiem techno. Poppy też przepadała za tymi rytmami. Uważała, że to prawdziwa muzyka, ostra i nieprzetworzona, grana przez ludzi, którzy w nią wierzą. Łudzi z pasją, a nie z pieniędzmi.

Poza tym dzięki etno - techno Poppy czuła się częścią innych miejsc. Uwielbiała inność i obecność tej muzyki.

Jamesa chyba też właśnie za to lubiła. Za jego odmienność. Zadarła głowę i spojrzała na niego. Przestrzeń wypełniały dziwne rytmy bębnów Burundi.

Znała Jamesa lepiej niż ktokolwiek inny, ale było w nim coś, co nawet dla niej stanowiło tajemnice. Coś, czego nikt nie mógł uchwycić.

Inni brali to za arogancję, chłód, wyniosłość, ale się myli­li. To była po prostu odmienność. Wydawał się bardziej „inny" niż uczniowie z zagranicy. Czasami Poppy myślała, że już jest bliska znalezienia przyczyny tej odmienności, ale zawsze jej się wymykała. A kilka razy, zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy słuchali muzyki albo wpatrywali się w ocean, czuła, że zaraz wyzna jej swój sekret.

I że to, co usłyszy, okaże się czymś ważnym, tak szokują­cym i cudownym, jakby przemówił do niej dziki kot.

Teraz, kiedy patrzyła na Jamesa, na jego wyraźny, nieruchomy profil i na faliste brązowe włosy na czole, odnosiła wraże­nie, że jest smutny.

Jamie, chyba nic się nic stało, co? To znaczy, w domu ani nigdzie? - Tylko ona jedyna na świecie mogła mówić do niego „Jamie". Nawet Jacklyn ani Michaela nigdy się na to nie odważyły.

- A co miałoby się stać w domu? - spytał z uśmiechem, któ­rego nie było widać w oczach. Lekceważąco pokręcił głową. - Nic martw się Poppy. To nic ważnego, ma przyjechać w odwie­dziny krewny. Niemile widziany krewny. - Jego uśmiech dotarł do oczu i zalśnił w nich. - A może po prostu się o ciebie mar­twię - powiedział.

Poppy chciała powiedzieć: „akurat”, ale wymamrotała tylko:

- Naprawdę?

Jej powaga chyba poruszyła w nim czułą strunę. Jego uśmiech zniknął. Siedzieli i po prostu patrzyli sobie w oczy. Ja­mes sprawiał wrażenie niepewnego, niemal bezbronnego.

Otworzył usta, nagle wsiał i podszedł, żeby wyregulować wysokie stojące głośniki. Kiedy wrócił, oczy miał ciemne i nie­przeniknione.

- Pewnie, że bym się martwił, gdybyś naprawdę była cho­ra - przyznał swobodnie. - Na tym chyba polega przyjaźń?

Poppy wypuściła powietrze z płuc.

James dobrze wiedział, ze Poppy potwornie boi się zastrzy­ków. Sama myśl o igle przebijającej skórę...

- Idzie twoja mama - Zerknął w stronę uchylonych drzwi.

Poppy nie bardzo wiedziała, jakim cudem usłyszał, że ktoś się zbliża - w pokoju głośno grała muzyka, a na korytarzu leżał dywan. A jednak po chwili matka otworzyła drzwi.

Poppy wiedziała, kiedy jest na straconej pozycji Pozwoliła matce zaciągnąć się do garażu, nie zwracając uwagi na Jamesa parodiującego kogoś, kto dostaje wielki zastrzyk.

Godzinę później grzecznie leżała w gabinecie doktora Frank­lina, odwracając wzrok, kiedy delikatnie badał jej brzuch. Był wysoki, szczupły, szpikowały i emanował z niego autorytet wiejskiego lekarza, któremu się bezgranicznie ufa.

Delikatne palce przesuwały się, badając brzuch. Nagle się zatrzymały. Twarz lekarza się zmieniła. Poppy wiedziała już, że to nie naciągnięty mięsień. Ani rozstrój żołądka czy coś banal­nego, i że wszystko zmieni się raz na zawsze.

Miał rzeczowy i opanowany głos, a jednak Poppy ogarnę­ła panika. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, co się w niej dzia­ło - miała nieodparte wrażenie, że otwiera się przed nią w ziemi czarna dziura.

Poppy się uspokoiła. Nie mogła sobie przypomnieć, po co jest woreczek żółciowy, ale była przekonana, że go nie potrze­buje. Przecież organ o tak głupiej nazwie nie może pełnić żad­nej ważnej funkcji. Doktor Franklin mówił dalej - o trzustce, zapaleniu trzustki i powiększonej wątrobie, a matka kiwała głową, jakby wszystko rozumiała. Poppy czuła, że panika mija. Jakby czarną dziurę szczelnie zasłoniła pokrywa, nie pozostawiając po przepaści najmniejszego śladu.

- Badania można zrobić w szpitalu dziecięcym po drugiej stronie ulicy - mówił doktor Franklin - Proszę do mnie wrócić z wynikami.

Matka pokiwała głową: spokojna, poważna i dzielna. Jak Phil. Albo Cliff. Dobrze, zajmiemy się tym.

Poppy w pewnym sensie czuła się wyróżniona Nie znała nikogo, kto byłby w szpitalu na badaniach.

Kiedy wychodziły z gabinetu, matka zmierzwiła jej włosy.

- No. Poppy? Co tym razem wywinęłaś?

Poppy uśmiechnęła się figlarnie. Strach całkowicie się ulotnił.

Szpital Dziecięcy Suzanne G. Monteforte mieścił się w oka­załym szarym budynku z falistymi ścianami i wielkimi panoramicznymi oknami. Poppy zajrzała do sklepu z upominkami przy wejściu. Na pierwszy rzut oka widać było, że to sklep dla dzieci, pełen tęczowych zabawek i pluszowych zwierzaków, które przychodzący z wizytą dorośli mogli kupić w prezencie w ostatniej chwili.

Ze sklepu wyszła dziewczyna niewiele starsza od Poppy: siedemnasto-, osiemnastoletnia. Była ładna, miała subtelny makijaż i fajną bandanę, która nie do końca ukrywała brak włosów. Wyglądała na szczęśliwą, miała pełne policzki, a spod chustki wystawały dyndające wesoło kolczyki, jednak Poppy ogarnęło współczucie... Ta dziewczyna jest poważnie chora. Szpitale są właśnie dla takich jak ona - dla poważnie cho­rych. Poppy chciała już jak najszybciej być po badaniach i stąd wyjść.

USG nie było bolesne, ale dość nieprzyjemne. Pielęgniar­ka posmarowała jej brzuch maziowatą galaretą, a potem przesuwała po nim zimnym skanerem, który bombardował falami dźwiękowymi, żeby wydobyć obraz wnętrza. Poppy wróciła my­ślami do ładnej dziewczyny bez włosów.

Wolała myśleć o czymś innym... o Jamesie. Nie wiedzieć czemu, przypomniał jej się dzień, kiedy zobaczyła go pierw­szy raz w przedszkolu. Blady, chudy, z dużymi szarymi oczami. Miał w sobie coś niezwykłego. Starsi chłopcy od razu wzięli go na cel. Na podwórku ganiali za nim jak psy myśliwskie za li­sem - aż w końcu Poppy się zorientowała, co jest grane.

Już w wieku pięciu lat miała porządny prawy sierpowy, Wparowała w środek gromady, zaczęła walk po twarzach i ko­pać w piszczcie, aż tamci pouciekali. Później odwróciła się do Jamesa.

- Chcesz się kolegować?

Po krótkiej chwili wahania nieśmiało kiwnął głową. W jego uśmiechu była dziwna słodycz.

Poppy szybko się zorientowała, że jej nowy kolega jest tro­chę dziwny. Kiedy zdechła klasowa jaszczurka, bez obrzydzenia wziął ją do ręki i spytał Poppy. czy chce potrzymać. Nauczyciel­ka była przerażona.

Wiedział też, gdzie znaleźć martwe zwierzęta. Pokazał jej pustą działkę - tam, w wysokiej brązowej trawie leżały szkielety kilku królików. W ogóle go to nie ruszało.

Kiedy podrósł, starsze dzieciaki przestały go dręczyć. Dogonił ich wzrostem, był zadziwiająco silny i szybki; przylgnęła do niego opinia twardego i niebezpiecznego. Kiedy się wkurzył, w jego szarych oczach pojawiał się przerażający blask.

Ale na Poppy nigdy się nie złościł. Byli najlepszymi przyjaciół­mi. W pierwszej klasie liceum zaczął się umawiać z dziewczynami - marzyły o nim wszystkie w szkole - ale z żadną nie chodził dłu­go. I nigdy im się nie zwierzał, był tajemniczy i skryty. Tylko Poppy znała jego drugie oblicze - bezbronnego i troskliwego chłopaka.

Poppy spojrzała na nią surowo.

W poczekalni u doktora Franklina Poppy wierciła się nie­spokojnie, a matka przeglądała nieaktualne czasopisma. W końcu z gabinetu wychyliła się pielęgniarka.

- Pani Hilgard? Wstały obie.

- Hm. nie - Pielęgniarka wyglądała na spłoszoną. - Pani Hilgard, doktor chce porozmawiać tylko z panią.

Poppy i matka spojrzały na siebie. Po chwili matka odłożyła czasopismo ..People" i poszła za pielęgniarką.

Poppy patrzyła za nią.

O co tu chodzi? Doktor Franklin nigdy wcześniej tego nie robił.

Serce biło jej mocno. Nic szybko, n mocno. Bum, bum. bum. Wstrząsało wnętrznościami, aż Poppy kręciło się w głowie.

Nie myśl o tym. To pewnie nic takiego. Poczytaj gazetę.

Ale jej palce odmawiały posłuszeństwa. Kiedy w końcu zdo­łała otworzyć czasopismo, błądziła wzrokiem po wyrazach, ale treść nie docierała do mózgu.

O czym matka i doktor Franklin tam rozmawiają? Co jest grane? Tyle czasu...

Chwila się przeciągała Poppy czekała, miotając się mię­dzy dwiema skrajnymi myślami: to nic poważnego, matka wyj­dzie i będzie się śmiała, że coś takiego w ogóle przyszło córce do głowy; dzieje się coś okropnego i trzeba się poddać jakie­muś strasznemu leczeniu. Zakryta dziura i odkryta dziura. Raz wszystko wydawało się śmiechu warte i Poppy czuła się zawsty­dzona melodramatycznymi myślami, a po chwili miała wraże­nie, że całe jej dotychczasowe życie było snem, a teraz dopada ją brutalna rzeczywistość.

Szkoda, że nie mogę zadzwonić do Jamesa. pomyślała.

- Poppy? Wejdź - powiedziała w końcu pielęgniarka.

W gabinecie doktora Franklina, na ścianach wyłożonych boazerią wisiały zaświadczenia i dyplomy. Poppy usiadła w skó­rzanym fotelu i starała się nie wpatrywać nachalnie w twarz matki

Matka wyglądała... zbyt spokojnie. Spokój podszyty był napięciem. Uśmiechała się, ale jakoś dziwnie. Wargi lekko jej drżały.

O Boże. pomyślała Poppy. Coś jest nie tak.

Jego wargi się poruszały, ale Poppy przestała słyszeć słowa. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była tak przerażona.

Z tą intrygującą blizną tylko żartowałam, pomyślała. Nie chcę być naprawdę chora. Nie chcę iść do szpitala i nie chcę mieć żadnych rurek w gardle.

Spojrzała na matkę w milczącym błaganiu. Matka wzięła ją za rękę.

To nic takiego, kochanie. Pojedziemy do domu i spakuje­my trochę rzeczy, a potem wrócimy.

- Muszę iść do szpitala dzisiaj?

Tak byłoby najlepiej, stwierdził doktor Franklin. Poppy zacisnęła dłoń na dłoni matki. Pociemniało jej przed oczami.

- Dziękuję, Owen - powiedziała matka, kiedy wychodziły z gabinetu.

Poppy nigdy nie słyszała, żeby wcześniej matka zwracała się do doktora Franklina po imieniu.

Ale o nic nie pytała. Nie odzywała się, kiedy wychodziły z budynku i wsiadały do samochodu. Po drodze do domu matka zaczęła mówić o zwykłych rzeczach przyjemnym, spokojnym głosem, a Poppy zmuszała się, żeby odpowiadać. - Udawała, że wszystko jest jak zwykle, mimo że cały czas szalał w niej po­tworny niepokój.

Dopiero kiedy znalazły się w jej pokoju i pakowały do małej walizki ulubione książki i bawełnianą piżamę, spytała prawie od niechcenia:

- A tak właściwie, co mi jest?

Matka nie odpowiedziała od razu. Spoglądała w dół na wa­lizkę.

- Kochanie. - Matka chwyciła ją za ramiona.

Poppy zaczęła się denerwować. Wzięła głęboki wdech.

- Ja tylko chcę znać prawdę. To moje ciało i mam prawo wiedzieć, czego szukają, tak?

Trochę się zagalopowała. Tak naprawdę chciała powiedzieć coś zupełnie innego. Potrzebowała otuchy, zapewnienia, że doktor Franklin szuka jakiejś banalnej choroby. Że nic złego się nie wydarzy i nie będzie żadnej tragedii. Niestety, nie usły­szała tego.

Matka skinęła głową.

- Tak. Raka.

ROZDZIAŁ 3

Poppy nie mogła myśleć o niczym innym niż ładna łysa dziew­czyna w sklepie z upominkami.

Rak.

Poppy trochę ulżyło. Znów nie widziała dziury. Ale gdzieś w głębi duszy nadal czuła chłód.

Poppy zaciskała kciuki, wybierając numer. Proszę. James, bądź tam, proszę, bądź, myślała. I był.

- Co się stało? - spytał krótko, gdy tylko się odezwała.

Kiedy to wypowiedziała, poczuła ulgę, coś w rodzaju emo­cjonalnego uwolnienia. Znów się roześmiała. Cisza na drugim końcu linii.

Poppy odłożyła słuchawkę z uczuciem pustki. Matka stała w drzwiach.

- Chodź. Poppet. Idziemy.

James siedział bez ruchu, wpatrując się w telefon pustym wzrokiem.

Poppy była przerażona, a on nie potrafił jej pomóc. Nic umiał sypać jak z rękawa krzepiącymi frazesami. To nie w mo­im stylu, pomyślał ponuro.

Żeby dzielić się pozytywnymi myślami, trzeba mieć pozytywne podejście do życia. A James zbyt dobrze poznał świat, żeby mieć jakiekolwiek złudzenia.

Jednak mógł poradzić sobie z suchymi faktami. Odsunął na bok stos rozmaitych klamotów. włączył laptop i połączył się z Internetem.

Po kilku minutach przeszukiwał zasoby Krajowego Insty­tutu Onkologicznego CancerNet. Znalazł pierwszy plik: ..Rak trzustki", przeznaczony dla pacjentów. Przebiegł treść wzro­kiem. Opowiadała o funkcji trzustki, o stadiach choroby i le­czeniu. Nic strasznego.

Później przeszedł do: „Rak trzustki. Dla lekarzy”. Sparali­żowała go już pierwsza linia.

Rak gruczołu trzustki jest rzadko uleczalny.

Czytał dalej.

Duży odsetek zgonów... przerzuty... słaba reakcja na che­mioterapię, naświetlanie i operację... ból...

Ból. Poppy jest dzielna, ale zmaganie się z ciągłym bólem złamałoby każdego. Zwłaszcza kiedy widoki na przyszłość są tak marne.

Jeszcze raz spojrzał na górę artykułu. Przeciętna przeżywalność mniej niż trzy procent. Jeżeli rak się rozprzestrzenił, nie­cały jeden procent.

Na pewno jest więcej informacji. James natrafił na kilka ar­tykułów z gazet i czasopism medycznych. Były jeszcze gorsze niż pliki z CancerNetu.

Eksperci twierdzą, że zdecydowana większość pacjentów umrze, i to w krótkim czasie. Rak trzustki jest na ogół nieoperacyjny, szybko postępuje i wyniszcza organizm. Średnia dłu­gość przeżycia z rakiem w zaawansowanym stadium wynosi od trzech tygodni do trzech miesięcy...

Trzy tygodnie do trzech miesięcy.

Wpatrywał się w ekran komputera. Miał ściśnięte gardło, kłuło go w piersiach i prawie nic nie widział. Usiłował wziąć się W garść. Powtarzał sobie, że to jeszcze nic pewnego. Poppy ro­bią badania, ale to nie znaczy, że ma raka.

Jednak przeczytane informacje nie dawały mu spokoju. Już jakiś czas temu się zorientował, że Poppy coś jest. Coś w niej było zakłócone. Wyczuwał inny rytm ciała, wiedział, że dziew­czyna mało śpi. I ból - zawsze go wyczuwał. Tylko nie zdawał sobie sprawy, że teraz ból jest aż tak poważny.

Poppy też wie. pomyślał. Głęboko w duszy wie. że dzieje się z nią coś bardzo złego, inaczej nie prosiłaby mnie, żebym szu­kał informacji. Ale czego właściwie się spodziewa? Że wejdę do niej i powiem, że za kilka miesięcy umrze?

A ja mam stać z boku i się przyglądać?

Jego wargi lekko odsłoniły zęby. Nie był to miły uśmiech, ra­czej dziki grymas. Przez siedemnaście lal widział wiele zgonów. Znał stadia umierania. Wiedział, że istnieje różnica między chwilą, kiedy ustaje oddychanie, a momentem, kiedy przesta­je pracować mózg. Widział charakterystyczną bladość świeżego trupa. Wiedział, że gałki oczne zapadają się po pięciu minutach od wyzionięcia ducha. Ten akurat szczegół zna mało kto. Pięć minut po śmierci oczy robią się płaskie i mętnoszare. Ciało za­czyna się kurczyć. Człowiek robi się mniejszy. Poppy już jest taka malutka...

Zawsze się bał, żeby nie zrobić jej krzywdy. Wyglądała na bardzo kruchą, a on, gdyby był nieostrożny, mógł skrzywdzić kogoś o wiele silniejszego. Między innymi dlatego utrzymywał między nimi dystans.

To jeden z powodów. Nie najważniejszy.

Innym było coś, czego nic potrafił ubrać w słowa, nawet przed samym sobą. Zbliżał się do tego, co zakazane. Ale musiał przestrzegać zasad, które wpajano mu od urodzenia.

Ludziom nocy nic wolno się zakochać w człowieku. Karą za przekroczenie prawa jest śmierć.

W tej chwili to nie miało znaczenia. Wiedział, co musi zro­bić. Dokąd jechać.

Wylogował się z Internetu. Był opanowany i myślał racjo­nalnie. Wstał, wziął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je na nos. Wyszedł na bezlitosne czerwcowe słońce, zatrzaskując za sobą drzwi.

Poppy z nieszczęśliwą miną rozejrzała się po pomieszcze­niu. W zasadzie nie wyglądało tak strasznie poza tym, że było za zimne... no ale to w końcu szpital. Taka prawda kryła się za ład­nymi niebiesko-różowymi zasłonkami, telewizją sieciową i me­nu kolacji ozdobionym postaciami z bajek. Wiadomo że tutaj człowiek ląduje tylko wtedy, gdy jest naprawdę ciężko chory.

Oj, przestań, zganiła siebie. Rozchmurz się trochę. Co się siało z mocą Poppytywnego myślenia? Gdzie się podziała Poppyanna, kiedy jest ci potrzebna? Gdzie Mary Poppyns?

Boże. już sama siebie usiłuję rozbawić, pomyślała.

Uśmiechnęła się blado, mimo że niewiele ją bawiło. Pielęg­niarki były miłe, a łóżko bardzo wygodne. Z boku miało pilota, którym ustawiało się materac w każdej możliwej pozycji.

Akurat kiedy się nim bawiła, weszła matka.

- Złapałam Cliffa. przyjedzie tu później. Chyba powinnaś się przebrać do badań.

Poppy spojrzała na swój szpitalny szlafrok z krepy w niebiesko-białe paski i poczuła bolesny spazm, promieniujący od żo­łądka do pleców. W najgłębszym zakamarku duszy pomyślała: Proszę, jeszcze nie teraz. Nigdy nie będę gotowa.

James podjechał integrą na parking przy Ferry Street, nie­daleko Stoneham. To nie była przyjemna część miasta. Turyści zwiedzający Los Angeles omijali tę okolicę.

Zrujnowany budynek kilka opustoszałych pięter, okna za­bite dyktą, graffiti na ścianach z pustaków pokrytych wyblakłą farbą.

Nawet smog wydawał się tu gęstszy. Powietrze było żółte i mdłe. Jak trujące wyziewy, nawet najjaśniejszy dzień oblekało w szarość. Wszystko wyglądało nierealnie i złowieszczo.

Okrążył budynek. Z tyłu znajdowały się drzwi na zaplecze sklepów. Na jednych nie było graffiti. Na szyldzie nad nimi za­miast napisu narysowano czarny kwiat.

Czarny irys.

Zapukał. Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, a przez szparę wyjrzał kościsty dzieciak w pogniecionej koszulce, z za­spanymi oczami.

- To ja. Ulf - powiedział, opierając się pokusie, żeby otwo­rzyć drzwi kopniakiem. Ach. te wilkołaki, pomyślał. Dlaczego muszą tak bronić swojego terytorium?

Drzwi otworzyły się tylko na tyle. żeby James mógł wejść do środka. Kościsty chłopak wystawił głowę na zewnątrz, rozejrzał się podejrzliwie, potem zatrzasnął drzwi

- Najlepiej idź obsikaj swój rewir - rzucił James przez ramię.

Miejsce przypominało kawiarenkę. W mrocznym pomiesz­czeniu jeden przy drugim stały okrągłe stoliki. Na drewnianych krzesłach siedziało kilkoro nastolatków. Z tyłu sali dwóch chło­paków grało w bilard.

James podszedł do stolika, przy którym siedziała dziewczy­na. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i usiadł.

Podniosła wzrok. Miała ciemne włosy i niebieskie oczy. Skośne, tajemnicze, obrysowane czarną konturówką - w stylu starożytnego Egiptu.

Wyglądała jak czarownica i to nie był zbieg okoliczności.

- James Tęskniłam za tobą. - Mówiła cichym, chropawym głosem. - Co słychać? - Wzięła ze stołu niezapaloną świecz­kę i energicznie machnęła dłońmi, jakby uwalniała uwięzione­go ptaka. Knot świeczki zapłonął. - Wyglądasz wspaniale, jak zwykle. - Uśmiechnęła się do niego w rozedrganym złotym świetle.

Uniosła brew.

- Tym razem to coś innego. Chcę cię prosić... o profesjonalną opinię w pewnej kwestii.

Rozłożyła szczupłe dłonie, połyskując w blasku świecy srebrnymi paznokciami. Na palcu wskazującym miała pierścień z czarną dalią.

To fakt, zupełnie stracił głowę. Przywołał się do porządku.

- O jakiej konkretnie chorobie mówimy? - spytała, bo Ja­mes się nie odezwał.

Odrzuciła głowę do tylu i się roześmiała

- Chcesz, powiedzieć, że tacy jak ty mogą mieć raka? Nie wierzę. Mów co chcesz, ale nie próbuj mnie przekonywać, że lamie chorują na ludzkie choroby.

To była najtrudniejsza część.

- Nie chodzi o osobę taką jak ja ani jak ty. To człowiek - powiedział cicho.

Uśmiech Gisele zniknął.

Zmusił się. żeby wytrzymać badawcze spojrzenie.

- Nie mów tak. chyba że chcesz konfrontacji - odezwał się spokojnie, ale groźnie.

Gisele odwróciła wzrok. Bawiła się pierścionkiem. Płomień świecy zamigotał i zgasł.

Wyszedł.

Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Pojechał do Brentwood. Okolica różniła się od poprzedniej jak diament od węgla. Zatrzymał samochód na zadaszonym parkingu przy osobliwym ceglanym budynku z fontanną. Po ścianach, aż na hiszpańską dachówkę, pięła się czerwona i fioletowa bugenwilla.

Przeszedł pod łukiem na dziedziniec i znalazł się przed biu­rem ze złotym napisem na drzwiach. Doktor Jasper J. Rasmussen. Jego ojciec był psychoterapeutą.

Nic zdążył wyciągnąć ręki do klamki, bo drzwi otworzyły się i z budynku wyszła kobieta. Typowa klientka ojca - po czterdziestce, bogata, w designerskim dresie i sandałach na obca­sach.

Wyglądała na lekko otumanioną i rozespaną, a na szyi miała dwie małe, szybko gojące się punktowe ranki.

James wszedł do biura. Miało poczekalnię, ale bez recepcjo­nistki. Z gabinetu dobiegała muzyka Mozarta. Zapukał.

- Tato?

W drzwiach stanął przystojny ciemnowłosy mężczyzna, w doskonale skrojonym szarym garniturze i koszuli z mankie­tami na spinki. Wyczuwało się w nim siłę i stanowczość.

Ale nie ciepło.

Ojciec spojrzał na roleksa.

Ojciec spojrzał na niego surowo i wskazał tapicerowany fotel. James usiadł na samym brzegu

- Co jest?

James szukał odpowiednich słów. Wszystko zależy od tego. czy ojciec go zrozumie. Ale jakie słowa będą odpowiednie? Po­stawił na brutalną szczerość.

James nagle zrozumiał, skąd ono wynika. Ojca nie dziwiło, że Poppy jest chora, ale to, że James wybrał się do niego, żeby o tym powiedzieć.

- Tato. jeśli to rak, ona umrze. To dla ciebie nic nie znaczy?

Doktor Rasmussen splótł palce i wpatrywał się w rudawy blat mahoniowego biurka.

- James, już to przerabialiśmy - mówił powoli i stanowczo. - Wiesz, że twoja matka i ja martwimy się, że za bardzo się zbliżyłeś do Poppy. Za bardzo... się z nią związałeś.

James poczuł nagły przypływ głuchej wściekłości.

Ojciec nawet nie mrugnął.

James odpędził obrazy, które zaczęły pojawiać się w jego myślach. Nie może teraz myśleć o pannie Emmie, musi być bez­stronny. Inaczej nie przekona ojca.

- Tato, znam Poppy cale życie. Potrzebuję jej.

- Po co? Nie w celach oczywistych. Chyba nigdy nie piłeś jej krwi, co?

James z trudem przełknął ślinę, czując mdłości. Pić krew Poppy? Tak ją wykorzystywać? Na samą myśl o tym zrobiło mu się niedobrze

- James, czasami nic nie poradzisz na pewien przypływ... współczucia dla ludzi. W innym wypadku bym lego nie przy­znał, ale znasz Poppy długo. Żal ci, że cierpi. Jeżeli chcesz, żeby cierpiała krócej.. tak, potrafię to zrozumieć.

Poczucie ulgi prysnęło jak bańka mydlana. James wpatry­wał się w ojca przez kilka sekund.

James poczuł metaliczny smak w ustach. Wstał i roześmiał się lekko.

Na dziedzińcu oparł się o ceglany mur i wpatrywał w plu­skającą fontannę.

Skończyły mu się pomysły. Skończyła się nadzieja. Trzeba się trzymać zasady świata mocy.

Jeżeli Poppy naprawdę ma raka, to umrze.

ROZDZIAŁ 4

Kiedy Poppy bez apetytu wpatrywała się w tacę z kolacją - kawałki kurczaka i frytki, do sali wszedł doktor Franklin.

Badania miała już za sobą. Tomografia okazała się nie taka najgorsza poza tym, że mogła przyprawić o klaustrofobię, ale ERCP było straszne. Poppy czuła w gardle nieistniejącą rurkę za każdym razem, kiedy przełykała ślinę.

- Gardzisz takim wykwintnym szpitalnym posiłkiem - za­żartował ostrożnie lekarz. Zdobyła się na uśmiech.

Mówił o rzeczach bez znaczenia. Ani słowa o wynikach ba­dań, a Poppy nie miała pojęcia, kiedy można się ich spodzie­wać. Jednak wobec doktora Franklina była podejrzliwa. Coś wzbudzało jej niepokój - to, że delikatnie pogłaskał jej stopę pod kołdrą, a może jego podkrążone oczy...

Kiedy od niechcenia zaprosił jej matkę „na mały spacer po korytarzu”, utwierdziła się w podejrzeniach.

Powie jej. Ma wyniki, ale nie chce, żebym wiedziała.

W jednej chwili w jej głowie zrodził się plan.

- Idź. Mamo, jestem trochę śpiąca. - Ziewnęła. Położyła się i zamknęła oczy.

Jak tylko wyszli, wyskoczyła z łóżka. Obserwowała ich od­dalające się plecy na korytarzu. Poszła za nimi cicho w samych skarpetkach.

Kilka minut postała przy dyżurce pielęgniarek.

- Chciałam rozprostować nogi - wyjaśniła, kiedy pielęg­niarka spojrzała na nią pytająco.

Musiała udawać, że tak sobie spaceruje, i dopiero kiedy pie­lęgniarka poszła do jednej z sal, szybko ruszyła dalej koryta­rzem.

Na końcu znajdowała się poczekalnia. Widziała ją już wcześniej Był tam telewizor i sprzęt kuchenny, żeby oczekują­cym krewnym zapewnić komfortowe warunki. Poppy podeszła na palcach do uchylonych drzwi. Słyszała głos doktora Franklina, ale nie wyłapywała słów.

Bardzo ostrożnie podeszła bliżej. Zaryzykowała i zajrzała do środka.

Od razu się zorientowała, że nie musi szczególnie uważać. Wszyscy byli pochłonięci rozmową.

Na jednej kanapie siedział doktor Franklin. Obok niego Afroamerykanka w okularach z łańcuszkiem, w białym fartu­chu lekarskim.

Na drugiej kanapie - ojczym Poppy, Cliff. Zwykle idealnie ułożone ciemne włosy miał lekko rozczochrane, a na ogól nie­ruchoma jak skała szczęka ciągle drgała. Ramieniem obejmo­wał żonę. Doktor Franklin mówił do obojga, trzymając matkę za rękę.

Matka szlochała.

Poppy odsunęła się od drzwi.

O Boże. Mam raka.

Nigdy wcześniej nic widziała, żeby matka płakała. Ani kie­dy umarła babcia, ani w trakcie rozwodu z ojcem. Matka była specjalistką od radzenia sobie ze wszystkim. Poppy nie znała drugiej tak twardej osoby.

A teraz...

Mam go. To pewne, bez dwóch zdań.

Ale może nie jest aż tak źle? Mama przeżyła szok, dobra, to normalne. Ale to wcale nie znaczy od razu, że umrę. Stoi za mną cała współczesna medycyna.

Powtarzała to sobie, oddalając się od poczekalni.

Nie zdążyła jednak odejść w porę. Jeszcze usłyszała zmie­niony, zbolały głos matki.

Poppy zamarła.

- Chce mi pan powiedzieć, że nie ma ratunku? - odezwał się Cliff głośno i ze złością.

Poppy nie czuła własnego oddechu. Mimowolnie wróciła do drzwi.

- Doktor Loftus jest onkokigiem, ekspertem jeśli chodzi o ten rodzaj raka. Wytłumaczy to państwu lepiej niż ja - oznaj­mił doktor Franklin.

Wtedy włączył się nowy glos drugiej lekarki Z początku Poppy wyłapywała tylko strzępy zdań, które nic jej nie mówiły: adenocacrinoma, niedrożność żył nerkowych, stadium trzecie. Medyczny żargon.

Tłumiony szloch matki. Poppy nie była w sianie się ruszyć. Miała wrażenie, że słucha radia. Jakby to zupełnie jej nie doty­czyło.

- Tu, w południowej Kalifornii, prowadzi się pewne pro­gramy badawcze. Eksperymenty z immunoterapią i chirurgią kriogeniczną. Ale powtarzam, mówimy o metodach paliatyw­nych, nie o leczeniu...

Rozległ się łomot. Poppy odruchowo zajrzała przez drzwi. Matka jak opętana waliła pięściami w stół z formiki. Cliff usiło­wał ją powstrzymać.

Poppy się wycofała.

O Boże. Muszę stad iść. Nie chcę tego widzieć. Nie mogę na to patrzeć.

Ruszyła z powrotem przez korytarz. Jej nogi poruszały się. Jak zwykle. Zadziwiające, że normalnie funkcjonują.

Dookoła nic się nie zmieniło. Dyżurka pielęgniarek jeszcze udekorowana z. okazji czwartego lipca. Na wyściełanym siedzi­sku okiennym w jej sali nadal leży walizka. Drewniana podłoga ciągle jest twarda.

Wszystko takie samo jak wcześniej. Jak to możliwe? Jakim cudem ściany nadal stoją? Jakim cudem w sąsiedniej sali ryczy telewizor?

Umrę. pomyślała Poppy.

Dziwne, ale nie była przerażona. Czuła tylko niebywale za­skoczenie, które narastało z każdą myślą, przerywaną tym jed­nym słowem.

To moja wina, bo (umrę) nie poszłam wcześniej do le­karza.

Cliff przeze mnie powiedział: „do jasnej cholery" (umrę). Nie wiedziałam, że aż tak mnie lubi, żeby zakląć.

Myśli wirowały jak oszalałe.

Umrę przez coś, co siedzi we mnie, jak obcy w filmie. To jest we mnie teraz. Teraz.

Położyła dłonie na brzuchu i zadarła koszulkę. Skóra była gładka, nieskazitelna. Żadnego bólu.

Ale to tam jest i przez to umrę. Niedługo. Ciekawe, jak szybko? Nie słyszałam, jak o tym mówili.

Potrzebuję Jamesa.

Sięgając po telefon, miała wrażenie, że ręka jest odłączo­na od ciała. Wybrała numer, powtarzając w myślach: „Proszę, bądź".

Tym razem nie zadziałało. Telefon dzwonił i dzwonił. Po sygnale Poppy zostawiła wiadomość: „oddzwoń do mnie do szpitala ". Rozłączyła się i wpatrywała w plastikowy dzban lodowatej wody przy łóżku.

Wróci i do mnie zadzwoni. Muszę tylko wytrzymać do tego czasu.

Nagle to stało się jej celem. Wytrzymać do rozmowy z Ja­mesem. Do tego czasu nie musi myśleć o niczym, wystarczy, że przeżyje. Dopiero potem się zastanowi, co powinna czuć i co powinna zrobić.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Przestraszona Poppy uniosła wzrok; zobaczyła matkę i Cliffa. Przez chwilę by­ła w stanic skupić się tylko na ich twarzach i odnosiła dziwne wrażenie, że głowy unoszą się w powietrzu.

Matka miała czerwone, zapuchnięte oczy. Cliff był biały jak kreda, co podkreślało ciemny zarost na twarzy.

O mój Boże, czyżby zamierzali mi powiedzieć? Nic mogą. Nie mogą kazać mi tego słuchać.

Poppy poczuła nieodpartą chęć ucieczki. Była na skraju paniki.

- Kochanie, przyszło do ciebie kilkoro przyjaciół - powie­działa matka - Phil powiedział im. że jesteś w szpitalu, no i właśnie są.

James, pomyślała Poppy i coś chwyciło ją za serce. Ale Jamesa nie było wśród osób tłoczących się w drzwiach. Stały tam głównie dziewczyny ze szkoły.

Nic nie szkodzi. Zadzwoni później. Nie musisz teraz o tym myśleć.

Zresztą przy tylu gościach nawet nie dało się myśleć. I do­brze. Nie do wiary, że potrafiła tak z nimi siedzieć i gadać, cho­ciaż duchem była dalej niż Neptun. A jednak rozmawiała i dzię­ki temu mogła wyłączyć umysł.

Nikt nie miał pojęcia, że jest poważnie chora. Nawet Phil, który z zapałem okazywał braterską miłość. Rozmawiali o zwy­kłych rzeczach, o imprezach, rolkach, muzyce i książkach. O rzeczach z dawnego życia Poppy, które nagle oddaliło się o sio lat.

Cliff odnosił się do niej milej niż wtedy, kiedy zalecał się do matki.

Goście w końcu wyszli, została tylko matka. Co chwilę do­tykała córki lekko drżącymi dłońmi Nawet gdybym nie wie­działa, tobym się domyśliła, pomyślała Poppy. Mama zachowu­je się zupełnie inaczej niż zwykle.

- Chyba zostanę na noc - oznajmiła. Nie bardzo jej się udał beztroski ton. - Pielęgniarka powiedziała, że mogę spać na sie­dzeniu na oknie, bo to właściwie leżanka dla rodziców. Zasta­nawiam się tylko, czy nie wpaść do domu po kilka rzeczy.

- Jasne, jedź. - Poppy nie mogła powiedzieć nic innego, je­żeli nadal chciała udawać, że nie wie. Poza tym, mama na pew­no potrzebuje trochę czasu dla siebie z daleka od szpitala.

Jak tylko matka wyszła, pielęgniarka w bluzce w kwiaty i szpitalnych spodniach zmierzyła Poppy gorączkę i ciśnienie. I zostawiła Poppy samą.

Zrobiło się późno. Z daleka nadal dochodziły odgłosy te­lewizji. Przez uchylone drzwi widać było korytarz, pogrążony w mroku. Na oddziale najwyraźniej zapanowała cisza nocna.

Poppy czuła się bardzo samotna, a ból pożerał ją głęboko od środka. Spod gładkiej skóry brzucha dawał o sobie znać rak.

Najgorsze, że James nie zadzwonił. Jak mógł. Chyba wic, że go potrzebuję?

Jak długo jeszcze uda jej się nie myśleć o nadchodzącej śmierci.

Może powinna postarać się zasnąć. Wyłączyć świadomość. Wtedy nie będzie mogła myśleć.

Kiedy tylko zgasiła światło i zamknęła oczy, wokół niej roztańczyły się duchy. Nie obrazy ładnej łysej dziewczyny, ale szkielety. Trumny. A najgorsza ze wszystkiego była nieskończo­na ciemność.

Jeżeli umrę, nie będzie mnie tutaj. Ale czy w ogóle gdzieś będę? Czy po prostu nie będzie mnie wcale

To najbardziej przerażająca rzecz, jaka kiedykolwiek przyszła jej do głowy. Niebycie. Zaczęła o tym myśleć i nie mogła nic na to poradzić. Straciła panowanie. Zaczął ją zżerać po­tworny strach, przyprawiający o dreszcze pod sztywną poszwą i cienkim kocem. Umrę, umrę. umrę...

- Poppy.

Otworzyła oczy. Przez sekundę nie rozpoznawała czarnej postaci w ciemnym pokoju. Przemknęła jej szalona myśl: oto przyszła śmierć we własnej osobie.

Wyciągnęła rękę do przycisku przy łóżku, żeby włączyć światło.

- Nie. nie zapalaj poprosił - Musiałem przemknąć obok pielęgniarek, nic chcę, żeby mnie wyrzuciły.

Poppy z trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłonie na fał­dzie koca.

- Cieszę się. że jesteś - powiedziała. - Myślałam, że już nie przyjdziesz - Tak naprawdę pragnęła rzucić mu się w ramiona, szlochać i krzyczeć.

Ale nie zrobiła lego. Nie dlatego, że nigdy wcześniej tak się nie zachowywała. Powstrzymało ją coś w Jamesie. Coś nie­uchwytnego, a jednak niemal... przerażającego.

To, jak stoi? To, że nie widzi jego twarzy? Wiedziała tylko, że nagle wydal jej się obcy.

Odwrócił się i bardzo ostrożnie zamknął ciężkie drzwi.

Ciemność. Jedyne światło wpadało przez okno. Poppy czuła się dziwnie odcięta od reszty szpitala, od reszty świata.

Przebywanie sam na sam z Jamesem powinno być miłe. Gdyby nie to przejmujące uczucie, że jest jakiś inny.

Odwrócił się i jednym ruchem złapał ją za nadgarstek. Chcę, żeby do ciebie dotarło, że oni ci nie pomogą - po­wiedział wzburzony, - Rozumiesz?

Przez kilka chwil skupiała się na tym, żeby regularnie oddy­chać. Robita wszystko, żeby nie wybuchnąć płaczem.

- James... - Zabrakło jej słów. Miała wrażenie, że po prostu zwariował, W pewnym sensie, gdyby wszystko inne nie było tak okropne, potraktowałaby to jako komplement. James przez nią wpadł w popłoch. Tak się przejął jej chorobą, że całkiem oszalał. - Tobie naprawdę na mnie zależy - wyszeptała ze śmiechem i szlochem jednocześnie. Położyła dłoń na jego dłoni, na poręczy łóżka.

On też roześmiał się krótko. Chwycił mocno jej dłonie, a później odsunął od siebie.

- Ty nic nie rozumiesz - powiedział spiętym głosem. - Wydaje ci się, że wiesz o mnie wszystko... - ciągnął, wyglądając przez okno. - A jednak nie wiesz czegoś bardzo waż­nego.

Poppy czuła się jak sparaliżowana. Nie mogła pojąć, dlaczego James nawija o sobie. skoro ona umiera. Ale zdobyła się na wyrozumiałość.

Przez chwilę siedziała bez ruchu. Nagle rzuciła się do stoli­ka przy łóżku. Zacisnęła palce na stosie małych misek w kształ­cie półksiężyca i cisnęła w niego wszystkimi.

- Bydlaku! - wrzasnęła i znów sięgnęła po coś, żeby rzucić.

ROZDZIAŁ 5

James uchylił się, kiedy Poppy celowała w niego książką. - Poppy...

James, który machał rękami, żeby ją uciszyć, zamarł i spojrzał w stronę drzwi.

W drzwiach stanęła pielęgniarka w bluzce w kwiaty i szpitalnych zielonych spodniach.

- Tylko członkowie rodziny mogą zostawać na noc - zwróciła się do Jamesa.

Poppy wpatrywała się w telewizor i czekała, aż James wyjdzie. Nie wyszedł. Obszedł łóżko i stanął przy pielęgniarce. Ta zadarła głowę, żeby na niego spojrzeć, nie przestając poprawiać pościeli. Nagle jej dłonie zwolniły i znieruchomiały.

Poppy rozejrzała się zdumiona. Pielęgniarka wpatrywała się w Jamesa. Dłonie trzymała nieruchomo na kołdrze i patrzyła na niego jak zaczarowana.

A James wpatrywał się w nią. Przy włączonym świetle Poppy widziała jego twarz i znów miała dziwne wrażenie, że go nic poznaje. Był bardzo blady i wyglądał niemal srogo, jakby robił coś, co wymaga nie lada wysiłku. Miał zaciśnięte zęby, a oczy nabrały barwy srebra. Prawdziwego, mieniącego się w świetle. Przypominał wygłodniałą panterę.

- gdybyś, hm... czegoś potrzebowała - wyszeptała w końcu.

Wyszła, Poppy przyglądała się jej z zapartym tchem. Potem powoli, poruszając tylko oczami, spojrzała na Jamesa.

- James, przepraszam, po prostu...- Poppy drżały ręce. Zamknęła oczy. - Może powinieneś

lepiej...

- Poppy, spójrz na mnie. Mówię prawdę. Przysięgam. - Przez chwilę obserwował jej minę, w końcu westchnął. - Dobra. Nie zamierzałem tego robić, ale...

Wstał i pochylił się nad Poppy. Nie skrzywiła się, ale czuła, że oczy otwierają jej się szeroko.

- Popatrz. - Odsłonił zęby.

Prosta czynność, zaskakujący skutek. Transformacja. W jednej chwili zmienił się z bladego, ale dość zwykłego Jamesa, w coś, czego nigdy wcześniej nic widziała - inne ludzkie stworzenie.

Jego oczy migotały srebrem, a cała twarz nabrała drapieżnego wyglądu. Poppy prawie tego nie zauważyła. Przyglądała się jego zębom.

Nie zębom. Kłom. Miał kły jak kot. Wydłużone, zagięte, ostro zakończone. Zupełnie nie przypominały sztucznych zębów wampira sprzedawanych w sklepach z gadżetami. Wyglądały na bardzo mocne, bardzo ostre i bardzo prawdziwe. Poppy krzyknęła. James zakrył jej usta dłonią.

Poppy była w stanie myśleć tylko o panu i pani Rasmussen, ich luksusowym domu w stylu rancza i złotym mercedesie.

Poppy poruszyła się niespokojnie.

Źrenice miał koloru czystego srebra.

Poppy oparła się o stos poduszek. Może łatwiej było jej uwierzyć dlatego, że dziś rano wydarzyło się w jej życiu coś niewiarygodnego. Rzeczywistość wywróciła się do góry nogami i, prawdę mówiąc, jeszcze jedno nieprawdopodobieństwo nie robiło wielkiej różnicy. Umrę, a mój przyjaciel jest krwiopijcą, pomyślała. Sprzeczka wyssała z niej resztki sił. Patrzyli na siebie w milczeniu.

Łagodnie, nie patrząc na nią, położył dłoń na jej piszczeli pod kołdrą. Delikatnie, z czułością, potrząsnął jej nogą.

- Zrobię z ciebie wampira, mała.

Uniosła obie pięści do twarzy i zaczęła płakać.

Umysł Poppy, który znów pogrążył się w chaosie, nagle .kupił się na tym pytaniu. Było jak

światło latarki w czarnym pokoju.

Czy chce żyć?

O Boże; jasne, że tak.

Aż do dzisiejszego dnia zakładała, że ma bezwarunkowe prawo do życia. Nie odczuwała nawet wdzięczności za ten przywilej. Teraz już zrozumiała, że nie należy przyjmować tego za rzecz oczywistą, i wiedziała też, że o to będzie walczyć.

Obudź się, Poppy, wolał jej zdrowy rozsądek. On mówi, że może uratować ci życie.

- Poczekaj chwilę. Muszę się zastanowić - powiedziała trzeźwo. Łzy przestały płynąć. Odsunęła Jamesa od siebie i intensywnie wpatrywała się w białą szpitalną poszwę.

Dobra. Dobra. Myśl logicznie, dziewczyno. Wiedziałaś, że James skrywa tajemnicę. Nigdy nie przypuszczałaś, że to coś takiego. No i co? To nadal James. Może i jest przerażającym krwiopijcą, ale mu na tobie zależy. Nikt inny nie jest w stanie ci pomóc.

Zorientowała się, że ściska go za rękę.

Dziwne, ale ta informacja pokrzepiła Poppy. Warunkowa nadzieja wydawała się bardziej wiarygodna niż absolutna pewność. Żeby żyć, musi zaryzykować.

No, świetnie. A ja się bałam zastrzyku. Teraz wbiją się we mnie kły. Z trudem przełknęła ślinę i zamrugała, wpatrując się w próżnię.

Poppy zamknęła oczy i skuliła się tak, jak przed zastrzykiem.

Rozluźnij się, nakazała sobie stanowczo. Choćby nie wiem jak bolało i było okropne, wytrzymasz. Musisz. Od tego zależy Twoje życie. Serce waliło jej tak mocno, że wstrząsało całym ciałem.

- Tutaj. - James dotknął jej szyi zimnymi palcami, jakby szukał pulsu.

No, dalej, pomyślała Poppy. Zaczynaj.
Czuła ciepły oddech, kiedy pochylał się nad nią i delikatnie chwycił za ramiona. Każdy jej
nerw reagował na jego obecność. Nagle poczuła zimno na szyi i zaraz potem, zanim zdążyła
cofnąć głowę, podwójne ukąszenie. Kły zanurzyły się w jej ciele, robiąc dwie małe ranki,
przez k lorę James mógł napić się jej krwi... ,

Teraz naprawdę zacznie boleć, pomyślała. Nic już nie pomoże. Znalazła się w rękach myśliwego. Była jak królik owinięty zwojami węża, jak mysz w pazurach kota. Nie czuła się jak najlepsza przyjaciółka Jamesa, tylko jak jego obiad...

Poppy, co robisz? Nie walcz. Przykro mi, kiedy się opierasz. James do niej mówił, chociaż ciepłe wargi na jej szyi się nie poruszały. Glos słyszała w swojej głowie.

Nie opieram się, pomyślała. Nastawiam tylko na to, że będzie bolało. Poczuła pieczenie w miejscu ukłucia. Czekała na coś gorszego - ale nic takiego nie nastąpiło. Było niezwykle.

Och, pomyślała.

Poczucie ciepła okazało się nawet przyjemne. Wrażenie ulgi, dawania. I bliskości. Ona i James stawali się coraz bliżsi, jak dwie Krople wody dążące ku sobie, żeby się połączyć. Dotykała umysłu Jamesa. Wyczuwała jego myśli i doznania. Przepływały przez nią jego emocje. Czułość... troskliwość... opiekuńczość. Bezwzględna czarna wściekłość na chorobę. Rozpacz, że nie ma innego sposobu, żeby pomóc, l tęsknota... za tym, żeby z nią być, żeby ją uszczęśliwić.

Tak, pomyślała.

Fala słodyczy przyprawiła o zawrót głowy. Poppy wyciągnęła rękę po dłoń Jamesa. Ich palce się splotły. James, pomyślała z zadziwieniem i radością. Słowo, które do niego posłała, było nieśmiałą pieszczotą. Poppy. Czuła jego zaskoczenie i rozkosz.

Nierzeczywista przyjemność cały czas narastała. Była tak intensywna, że Poppy drżała. Jak mogłam być tak głupia, żeby się tego bać. To nie jest okropne. Jest... miłe. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiej bliskości. Miała wrażenie, że są jedną istotą, połączeni, nie jak drapieżnik i ofiara, ale partnerzy w tańcu. Poppy i James. Czuła dotyk jego duszy. Dziwne, ale on się tego bał. To też wyczuwała. Poppy, nie... -tyle mrocznych rzeczy... -lepiej, żebyś nie wiedziała...

Mrok, zgadza się, pomyślała, Ale nie mrok i potworność. Mrok i samotność. Bezgraniczna samotność. Wrażenie, że nie przynależy do żadnego z dwóch światów, które zna. Nie należy nigdzie. Poza... Nagle ujrzała obraz siebie. W jego umyśle była krucha i słodka jak szmaragdowooki duszek powietrzny. Sylf - z duszą z czystej stali. To niezupełnie ja. Nie jestem wysoka i piękna jak Jacklyn czy Michaela...

Słowa, które usłyszała, nie były skierowane do niej - wyrażały coś, co James myśli o sobie samym albo są wspomnieniem z dawno przeczytanej książki.

Dziewczyny nie kocha się za jej urodę. Kocha się ją dlatego, że śpiewa pieśń, którą tylko ty rozumiesz...

Tej myśli towarzyszyło silne poczucie troski. Wreszcie się dowiedziała, co czuje wobec niej

James. Jest dla niego czymś niezwykle ważnym, co należy chronić za wszelką cenę...

Za wszelką cenę. Bez względu na to, co się z nim stanie. Poppy usiłowała zanurzyć się głębiej

w jego umysł, podążając za tą myślą. Wyczuła zasady, a właściwie prawa...

Poppy, niekulturalnie przeszukiwać czyjś umysł bez pozwolenia. Słowa Jamesa naznaczone

były desperacją. Poppy się wycofała. Nie zamierzała być wścibska. Chciała tylko pomóc...

Wiem, przyszła do niej myśl Jamesa, a wraz z nią strumień ciepła i wdzięczności. Rozluźniła

się i rozkoszowała uczuciem jedności.

Chciałabym, żeby to trwało wiecznie, pomyślała, i właśnie w lody się skończyło. Ciepło z szyi zniknęło , a James się odsunął i wyprostował.

Westchnęła, protestując, i usiłowała z powrotem go do siebie przyciągnąć, ale jej nie pozwolił.

Dziwne, pomyślała Poppy. Wszystko jest takie samo, a jednak inne. Czuła się, jakby wydostała się na suchy ląd po tym, lak niemal utonęła w oceanie. Zniknęło przerażenie, które ją dręczyło przez cały dzień, i po raz pierwszy w życiu poczuła się zupełnie bezpieczna. Po chwili James pokręcił głową i wstał,

- Co jeszcze musimy zrobić? - spytała.

Uniósł nadgarstek do ust. Energicznie machnął głową, jakby zdzierał kawałek materiału trzymany w zębach. Kiedy odsunął rękę, Poppy zauważyła krew. Ciekła wąską stróżką. Była tak czerwona, że nie wyglądała juk prawdziwa. Zaskoczona Poppy z trudem przełknęła ślinę.

- To nic wielkiego - powiedział łagodnie James. - Musisz to zrobić. Jeżeli nie będziesz miała w sobie mojej krwi, po śmierci nie skiniesz się wampirem. Po prostu umrzesz. Jak każdy człowiek.

A ja chcę żyć, pomyślała. Trudno. Zamknęła oczy i pozwoliła, żeby James naprowadził jej głowę do swojego nadgarstka. Czerwona ciecz nie smakowała jak krew, a w każdym razie nie jak ta, którą czuła, kiedy ugryzła się w język albo wkładała do ust rozcięty palec. Smak miała... dziwny. Intensywny. Jak magiczny eliksir, pomyślała oszołomiona Poppy. I znów dotknęła umysłu Jamesa. Upojona bliskością, piła jego krew. Dobrze. Musisz dużo wypić, powiedział. Głos jego umysłu był cichszy niż wcześniej. Nagle Poppy się przeraziła. A co się stanie z tobą?

- Nic mi nie będzie - odpowiedział głośno. - Martwię się o ciebie. Jeżeli wypijesz za mało mojej krwi, znajdziesz się w niebezpieczeństwie.

No cóż, on się zna. Poppy z radością chłonęła dziwny, esencjonalny płyn. Pławiła się w blasku, który - jak jej się wydawało -bił z niej na zewnątrz. Czuła się taka wyciszona, spokojna... I nagle, bez ostrzeżenia, spokój został zniszczony. Wdarł się w niego ostry zaskoczony głos.

- Co ty wyprawiasz?

Poppy uniosła głowę. W drzwiach zobaczyła Phillipa.

ROZDZIAŁ 6

James działał szybko. Chwycił plastikowy kubek ze stolika przy łóżku i podał go Poppy. Zrozumiała. Oszołomiona niezdarnie wzięła duży łyk wody i oblizała wargi, żeby zmyć ślady krwi.

Phillip, który mógłby nosić przydomek „Opanowany", dziś uprawiał wrażenie zupełnie niezrównoważonego. Mama mu powiedziała, pomyślała Poppy.

Nie działa, pomyślała. Może Phil jest za bardzo rozwścieczony? Albo zbyt uparty. Spojrzała pytająco na Jamesa. Odpowiedział jej ledwie zauważalnym ruchem głowy. On też nie wiedział, w czym problem. Oboje wiedzieli za to, co to znaczy. James będzie musiał wyjść. Poppy czuła się oszukana i sfrustrowana. Nie zależało jej na niczym poza rozmową z Jamesem. Chciała rozkoszować się tym, co odkryli na swój temat - i nie mogła. Nie przy Philpie.

- A w ogóle, skąd się tu wziąłeś? - spytała poirytowana.

- Podrzuciłem mamę. Wiesz, że nie lubi jeździć po ciemku. l przywiozłem to. - Postawił boomboksa na stoliku przy łóżku. -1 to. - Położył obok niego czarną skrzynkę z płytami. -Cała twoja ulubiona muzyka.

Poppy poczuła, że złość znika.

- Dzięki. - Była wzruszona, tym bardziej że Phil nie powiedział: „Cała twoja pokręcona muzyka", chociaż zwykle tak to określał.

Phil wzruszył ramionami, rzucając gniewne spojrzenie Jamesowi. Biedny Phil, pomyślała. Byt rozczochrany. I miał podpuchnięte oczy.

W spojrzeniu jego szarych oczu - szarych, nie srebrnych - było coś tylko dla niej. Tego czegoś nie widziała nigdy wcześniej, przez wszystkie lata, kiedy go znała.

- Do zobaczenia, James - pożegnała go miękko. - I... dziękuję. -Wiedziała, że zrozumie, co miała na myśli.

Dopiero kiedy znalazł się za drzwiami, z depczącym mu po piętach Phillipem, który zachowywał się jak bramkarz wyprowadzający niesfornego klienta, Poppy przyszła do głowy niepokojąca myśl.

„Jeżeli wypijesz za mało mojej krwi, znajdziesz się w niebezpieczeństwie". Tak powiedział. Zaraz potem im przerwano. Wystarczy jej tyle, ile wypiła? A jeśli nie? Nie miała pojęcia, a Jamesa zapytać nie mogła.

Phil szedł tuż za Jamesem przez całą drogę do wyjścia.

Nie dziś, pomyślał James. Dziś nie może sobie zawracać głowy Phillipem Northernem. Nie miał cierpliwości; poza tym ciągle się zastanawiał, czy Poppy wypiła wystarczająco dużo jego krwi. Wydawało mu się, że tak, ale im wcześniej napije się znowu, tym lepiej.

Phillip wyprzedził Jamesa i stanął przed nim jak słup soli. Oddychał szybko, a jego zielone oczy były rozpalone.

- Dobra, koleś - zaczął. - Nie wiem, co kombinujesz, ale koniec z tym. Od tej pory masz się trzymać od Poppy z daleka. jasne?

James oczami wyobraźni widział, jak z trzaskiem łamie Phillipowi kark. Ale się powstrzymał

A teraz... Był blisko niej. Dotykał jej umysłu i przekonał «lv, że jest jeszcze odważniejsza i dzielniejsza, niż przypuszczał, jeszcze bardziej współczująca i bezbronna. Chciał znów znaleźć się przy Poppy. Zależało mu na niej tak że ledwie mógł oddychać. Jego miejsce jest przy niej. Dotarło również do niego, że to może nie wystarczyć. Kiedy dwoje ludzi wymienia się krwią, rodzi się między nimi silna więź. Źle by postąpił, gdyby wykorzystał tę więź albo wdzięczność Poppy. Dopóki nie nabierze pewności, że ona myśli trzeźwo i podejmuje przemyślane decyzje, powinien trzymać i' u pewnej odległości. To jedyne honorowe wyjście.

Jamesa na chwilę ogarnęło rozbawienie, bo Phil mówił śmiertelnie poważnie. Potrzebował sześciu dziewczyn na rok. Po dwóch miesiącach więź między nimi stawała się niebezpieczna.

Ty głupi człowieku, pomyślał James. Przez chwilę miał ochotę zmiażdżyć mu dłoń. Albo go podnieść i rzucić nim przez parking na czyjąś przednią szybę. Albo...

- Jesteś bratem Poppy - wycedził przez zaciśnięte zęby. -Dlatego dam ci szansę, żebyś się ode mnie odczepił.

Phil przez kilka sekund wpatrywał się w jego twarz, potem go wypuścił. Sprawiał wrażenie wstrząśniętego. Ale nie na tyle. żeby milczeć.

- Masz ją zostawić w spokoju - powtórzył. - Nic nie rozumiesz. Jej choroba... jest poważna. Nie można jeszcze dodatkowo mieszać jej w życiu. Ona potrzebuje tylko... - Przerwał i przełknął ślinę.

James nagle poczuł się bardzo zmęczony. Nie mógł winić Phillipa za to, że jest zdenerwowany - jego umysł był pełen wyraźnych obrazów umierającej siostry. James zwykle widział tylko ogólny zarys ludzkich myśli, ale te Phillipa promieniowały bardzo jasno, niemal oślepiały. Półprawdy i uniki nie zadziałały. Czas na prawdziwe kłamstwa. Byle zadowolić Phila i uwolnić siebie.

- Wiem, że choroba Poppy jest poważna - powiedział. -Znalazłem artykuł w necie. Dlatego tu przyjechałem, jasne? Żal mi jej. Poppy interesuje mnie tylko jako przyjaciółka, ale dla jej dobra chcę udawać, że mi się podoba.

Phillip zawahał się, patrząc na niego bacznie i podejrzliwie. Powoli pokręcił głową.

Tego też James nie słuchał. Niestety. Poppy leżała w ciemnej szpitalnej sali i słuchała oddechu matki.

Nie śpisz, pomyślała. Ja też nie śpię. Ty wiesz, że nie śpię, i ja wiem, że nie śpisz... A jednak nie rozmawiały. Poppy rozpaczliwie chciała powiedzieć matce, że wszystko będzie dobrze -ale jak? Nie może przecież wydać sekretu Jamesa. A nawet gdyby mogła, matka by nie uwierzyła. Muszę znaleźć sposób. Muszę. I wtedy ogarnęła ją wielka fala senności. To był najdłuższy dzień w jej życiu, a do tego miału w sobie pełno cudzej krwi, która już zaczęta

działać w dziwny, magiczny sposób. Poppy nie była w stanie... po prostu nie była w stanie utrzymać otwartych powiek. Kilka razy w nocy przychodziła pielęgniarka, ale Poppy tego nie słyszała. Po raz pierwszy od tygodni jej snu nie zakłócał żaden ból. Następnego ranka obudziła się zdezorientowana i słaba. Kiedy usiadła, przed oczami pojawiły się czarne plamy.

- Jesteś głodna? - spytała matka. - Zostawili dla ciebie tacę ze śniadaniem.

Zapach jajek przyprawił Poppy o mdłości. Ale matka obserwowała ją z niepokojem, więc trochę podziubała jedzenie na talerzu, a potem poszła się umyć. W łazienkowym lustrze obej­rzała szyję z boku. Zadziwiające - ani śladu po ranie. Kiedy wróciła do sali, matka płakała. Nie było powodzi łez ani szlochów. Tylko przecierała oczy chusteczką, ale Poppy nie mogła tego znieść.

- Mamo, jeżeli się martwisz, jak mi to powiedzieć... Ja wiem - wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć.

Matka poderwała głowę przerażona. Przyjrzała się Poppy i rozpłakała na dobre.

Co mam powiedzieć? - zastanawiała się Poppy. Nie martw się, mamo, bo nie umrę, tylko stanę się wampirem. Taką mam nadzieję. Pewna nie jestem, bo czasami transformacja się nie udaje. Ale jeśli mi się poszczęści, za kilka tygodni będę się żywić krwią. Myśląc o tym, uświadomiła sobie, że nie spytała Jamesa, ile potrwa przemiana. Matka oddychała głęboko, żeby się uspokoić.

- Poppy, chcę, żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham. Cliff i ja zrobimy wszystko, dosłownie wszystko, żeby ci pomóc. On w tej chwili przegląda raporty kliniczne, badania nad nowymi sposobami leczenia ludzi. Jeżeli uda nam się zyskać na czasie, aż ktoś wynajdzie

lek...

Poppy nie mogła tego znieść. Czuła ból matki. Dosłownie. Nachodził ją pulsującymi falami, które odbijały się echem w żyłach i przyprawiały o zawroty głowy. To ta krew, pomyślała. Coś ze mną robi, zmienia mnie. Podeszła do matki, żeby ją przytulić, pocieszyć.

- Mamo, ja się nie boję - wyszeptała. - Nie umiem tego wytłumaczyć, ale nie czuję strachu. I nie chcę, żebyś przeze mnie była nieszczęśliwa.

Matka tuliła Poppy z całych sił, jakby śmierć właśnie teraz mogła wydrzeć jej córkę z ramion. Płakała. Poppy też płynęły łzy. Bo nawet jeśli nie umrze naprawdę, wiele straci. Swoje dawne życie, rodzinę, wszystko co znajome. Czuła ulgę, opłakując to; musiała dać upust emocjom. Ale kiedy już skończyła, spróbowała jeszcze raz.

0 Boże, zachowuję się jak jakaś święta w Małych kobietkach, pomyślała. A gdybym naprawdę miała umrzeć, wściekałabym się i darła do samego końca. Jednak udało jej się pocieszyć matkę, która odsunęła się zapłakana, ale dumna.

- Jesteś wyjątkowa, Poppy - wymamrotała drżącymi wargami.

Święta Poppy odwróciła wzrok potwornie zawstydzona. Wybawiła ją kolejna fala zawrotów głowy. Matka pomogła jej się położyć..

1 nagle Poppy wpadła na to, jak zadać pytanie, na które pragnęła znać odpowiedź.

Wszyscy wyglądali na przestraszonych. Doktor Loftus uśmiechnęła się smutno.

Doktor Franklin i doktor Loftus spojrzeli na siebie wymownie.

Lekarze znów spojrzeli po sobie, potem na matkę. Po chwili, nawet nie siląc się na subtelność, we troje wyszli na korytarz, żeby się naradzić. Kiedy wrócili, Poppy wiedziała, że wygrała.

W domu było dziwnie. Cliff i Phil niemal skakali przy niej, a jednocześnie udawali, że nie dzieje się nic niezwykłego. Popy słyszała, jak pielęgniarka radziła matce, żeby się starać zachować zwykły porządek dnia. Jakbym miała urodziny, pomyślała Poppy oszołomiona. Co kilku minut rozlegał się dzwonek do drzwi i dostawała nowy bukiet kwiatów. Jej sypialnia przypominała ogród. Czuła się źle z powodu Phila. Wyglądał na zdruzgotanego, ale dzielnie się trzymał. Jego też chciała pocieszyć, ale jak?

- Próbowałam się z nim wczoraj skontaktować, ale podobno przeprowadził się gdzieś w okolice Vermont, Nie wiadomo dokładnie gdzie.

Poppy skinęła głową. Typowe dla ojca - ciągle w ruchu. Był Dj-em, a w przerwach artystą lub magikiem cyrkowym. Rozstał się z mamą, bo nic dobrze mu nie wychodziło, każdym razie nie na tyle, żeby na tym przyzwoicie zarabiać.

Cliff był całkowitym przeciwieństwem ojca - odpowiedzialny, zdyscyplinowany i pracowity. Idealnie pasował do mamy i Phila. Tak doskonale, że Poppy czasem czuła się czarną owcą w rodzinie.

Poppy miała taką nadzieję. To ostatnia okazja, żeby go zobaczyć. Dopiero około godziny przed kolacją Phil i Cliff pobiegli pozałatwiać swoje sprawy, a matka poszła się zdrzemnąć, więc Poppy mogła w końcu zadzwonić do Jamesa.

- Już jadę - rzucił. - Wejdę sam.

Dziesięć minut później znalazł się w sypialni. Poppy czuła się dziwnie onieśmielona. Między nią a Jamesem coś się zmieniło. Już nie byli zwykłymi przyjaciółmi. Nawet nie powiedzieli sobie „cześć". Przez długą chwilę po prostu na siebie patrzyli. Tym razem szarpnięcie w piersiach, które Poppy zawsze czuła na widok Jamesa, zmieniło się w lawinę czystej słodyczy. Zależy mu na niej. Widziała to w jego oczach. Chyba się trochę zagalopowałaś, szeptał jej umysł. Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Owszem, zależy mu na tobie, ale nie powiedział, że jest zakochany. A to różnica. Zamknij się, nakazała trzeźwo Poppy swojemu umysłowi.

. - Zniknął. To chyba dziwne? Wczoraj przespałam całą noc. I jeszcze jedno. Chyba zaczynam... jakby to powiedzieć... czytać w ludzkich myślach. James uśmiechnął się lekko, unosząc zaledwie kącik warg.

- To dobrze. Martwiłem się... - Przerwał i podszedł włączyć odtwarzacz. Rozległo się żałosne zawodzenie Bantu. - Martwiłem się, że wczoraj wypiłaś za mało krwi - dokończył cicho, znowu siadając. - Dzisiaj będziesz musiała wypić więcej, ja zresztą też.

Poppy zadrżała. Nie czuła już odrazy. Nadal się bała, ale tylko skutków tego, co zamierzali zrobić. Cieszyła się, że dzięki temu może być bliżej Jamesa i go karmić, ale pamiętała, że to ma ją zmienić.

- Nie rozumiem jednego: dlaczego nie ugryzłeś mnie nigdy Wcześniej - odezwała się lekkim tonem, ale pytanie było bardzo poważne. - To znaczy... - ciągnęła powoli - ... robiłeś to z Michaelą i z Jacklyn, prawda? A z innymi dziewczynami?

Odwrócił wzrok.

Poppy skinęła głową; cieszyła się z takiej odpowiedzi. Nic pytała, kim są Starsi.

- Poza tym to niebezpieczne - mówił dalej James. - Można to robić z nienawiścią i zabić. Na dobre.

Poppy poczuła niemal rozbawienie.

- Ty byś nie zabił.

James patrzył na nią przenikliwie. Na dworze było pochmurno, a w słabym świetle sypialni Poppy twarz Jamesa wyglądała blado, oczy wydawały się srebrne.

- A jednak zabiłem - wyznał ponuro i bez wyrazu. - Oddałem za mało krwi, żeby ktoś mógł się odrodzić jako wampir.

ROZDZIAŁ 7

Widocznie miałeś powód - stwierdziła stanowczo Poppy. Spojrzał na nią, a ona wzruszyła ramionami. - Znam cię. - Znała go tak, jak nigdy nikogo innego.

- Nie miałem powodu... - odwrócił wzrok - ...ale w pewnym stopniu można mnie usprawiedliwić. Zostałem podstawiony. Do tej pory mam przez to koszmary. Słychać było, że jest zmęczony i strasznie smutny. To samotny świat, pełen sekretów, przypomniała sobie Poppy. A James musi ukrywać największy przed wszystkimi, nawet przed nią.

Ale ich umysły nie były połączone i James nie dał najmniejszej oznaki, że to usłyszał.

- Lepiej zaczynajmy. - Wstał i zasłonił okna. - Światło dzienne odbiera wampirom całą moc -poinformował głosem prelegenta dającego gościnny wykład.

Poppy skorzystała z przerwy i podeszła do odtwarzacza. Muzyka się zmieniła - leciały teraz duńskie klubowe rytmy, odpowiednie do ludowych tańców, ale niezbyt romantyczne. Poppy wcisnęła przycisk i z głośników popłynęło aksamitne portugalskie zawodzenie. Zaciągnęła przezroczyste firanki wokół łóżka. Znaleźli się z Jamesem w swoim małym świecie, przyciemnionym i odosobnionym, spowitym mglistą kremową bielą.

- Jestem gotowa.

James przysunął się do niej. Mimo półmroku uległa hipnotycznemu spojrzeniu. Jego oczy

były jak okna do innego świata, do odległego i magicznego miejsca.

Świat nocy. Odchyliła głowę, kiedy James wziął ją w ramiona.

Tym razem podwójne ukłucie w szyję porządnie zabolało. Ale wszystko wynagrodził

moment, w którym umysł Jamesa dotknął jej myśli. Poczucie jedności, nagiego połączenia,

zalało ją jak gwiezdny blask. Znów miała wrażenie, że rozpływają się i stapiają ze sobą w

każdym miejscu, którego dotykają. Czuła, jak bije w nim jej własny puls. Bliżej, bliżej...

bliżej, aż nagle poczuła, że się wycofał. James? Co się stało?

Nic, odpowiedział. Wyczuła jednak, że to nie do końca prawda. Usiłował osłabić

wzmacniającą się między nimi więź... dlaczego?

Poppy, po prostu nic chcę cię do niczego zmuszać. To, co czujemy, jest... nieprawdziwe... Nieprawdziwe? To najbardziej realna rzecz, jakiej w życiu doświadczyła. Prawdziwsza niż rzeczywistość. Radość zmącił przypływ złości na Jamesa.

Nie chcę, żeby tak było, powiedział zdesperowanym tonem. Więzi krwi nie można się oprzeć. Nie oparłabyś się jej nawet gdybyś mnie nienawidziła. To nie w porządku... Poppy nie obchodziło, co jest w porządku. Skoro nie można się oprzeć, to dlaczego próbujesz? - spytała tryumfująco.

W myślach usłyszała coś, co przypominało śmiech. Znów przywarli do siebie, dając się ponieść fali czystych uczuć.

Więź krwi, pomyślała Poppy, kiedy James w końcu uniósł głowę. To bez znaczenia, czy mi powie, że mnie kocha - teraz jesteśmy związani. I nic tego nie zmieni. Za chwilę sama przypieczętuje tę więź, pijąc jego krew. No, spróbuj się temu oprzeć, pomyślała i przestraszyła się, kiedy James zaśmiał się cicho.

Umrę, pomyślała Poppy. Ale przynajmniej wiem, ile życia mi zostało jako człowiekowi. James obnażył długie, delikatne kły i rozciął nimi swój nadgarstek. Poruszał się zwinnie jak wąż. Krew, która się pojawiła, miała kolor syropu wiśniowego. W chwili, kiedy Poppy pochylała się z rozchylonymi wargami, rozległo się pukanie do drzwi. Poppy i James zamarli przerażeni. Znów pukanie. Poppy, skołowana i osłabiona, nie była w stanie się ruszyć. W jej głowie pojawiła się jedna myśl: Och, proszę. Proszę, tylko nie... Drzwi się otworzyły. ...Phil.

Phillip zdążył już wetknąć głowę do pokoju.

- Poppy, nie śpisz? Mama mówi... - zaczął, szukając włącznika na ścianie. Nagle w pokoju zrobiło się jasno.

No, świetnie. Phil zaglądał przez przezroczyste draperie przy łóżku. Poppy patrzyła na niego załamana.

James ściskał Phila za ręce równie mocno jak Phil jego. Poppy z niepokojem czekała, czy nie zaczną się tłuc głowami.

O Boże, gdyby tylko mogła trzeźwo myśleć... Czuła się, jakby nie miała mózgu.

Ale ona nie słuchała. Czuła, że Phil jest smutny, a to było dla niej o wiele bardziej przekonujące niż złość Jamesa. W dodatku Phillip - uczciwy, prostolinijny i godny zaufania -prawie zawsze mówił prawdę. Tak jak teraz. A to znaczy, że James kłamie. Wybuch.

- Ty... - syknęła do Jamesa. - Ty... - Nie mogła wymyślić wystarczająco mocnego przekleństwa. Czuła się bardziej zraniona i zdradzona niż kiedykolwiek w życiu. Myślała, że zna Jamesa, ufała mu bezgranicznie. Dlatego zdrada tym bardziej bolała. - Więc to wszystko było udawane? Tak?

Wewnętrzny głos podpowiadał jej, żeby poczekała i ochłonęła, że w tym stanie nie powinna podejmować ostatecznych , decyzji. Ale, niestety, tak wzburzona nie potrafiła słuchać we­wnętrznego głosu. Złość nie pozwalała jej spokojnie przeanalizować sytuacji.

James uchylił się tak, że pięść Philla ledwie musnęła mu włosy. Phil zamierzył się znowu, ale James zrobił unik i chwycił go od tyłu za kark. Poppy usłyszała odgłos kroków na korytarzu.

Dzika mina zniknęła z twarzy Jamesa. Wypuścił Phillipa z uścisku,

- Przepraszam, ale ja muszę zostać. Poppy... Phillip wbił mu łokieć w brzuch.

Być może Jamesa nie zabolało to tak, jak zabolałoby człowieka, ale Poppy dostrzegła, że wściekłość zalała jego twarz, kiedy się powstrzymywał, żeby nie zgiąć się wpół. Podniósł Phila i cisnął nim głową w przód, w szafę. Matka krzyknęła. Cliff wskoczył między Phila a Jamesa.

- Dość! - ryknął. Odwrócił się do Phila. - Nic ci nie jest? -Spojrzał na Jamesa. - Co tu się dzieje?

Phil rozcierał głowę. James milczał. Poppy zaniemówiła.

W ciągu ostatnich dwóch dni James dzwonił osiem razy. Pierwszy raz telefon w jej pokoju zadzwonił po pomocy. Odebrała w półśnie.

- Poppy, nie rozłączaj się - poprosił.

Odłożyła słuchawkę. Chwilę później telefon znów zadzwonił.

Poppy słyszała słowa, ale wydawały się nierealne. Złapała się na tym, że są jej obojętne. Nie potrafiła zebrać myśli.

Słowa Jamesa potwierdzały jej wcześniejsze przypuszczenia. Jak przez mgłę do Poppy docierało, że zachowuje się jak Marissa Schaffer po sześciu piwach na sylwestrowej imprezie u Jana Nedjara. Że robi z siebie skończoną kretynkę. Ale nie l mogła nic na to poradzić.

- Chcę tylko wiedzieć jedno - oznajmiła. - Czy to prawda, że powiedziałeś to wszystko

Phillipowi?

James westchnął.

Przez cały następny dzień niewiele do niej docierało. Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste - kłótnia z Jamesem, jego ostrzeżenie, a nawet jej choroba. Zwłaszcza choroba. Zdążyła się przyzwyczaić, że wszyscy traktują ją w szczególny sposób, ale nie roztrząsała powodów takiego traktowania.

Nie przejęła się nawet przekazywanymi Philowi szeptem uwagami, że choroba bardzo szybko postępuje. Że biedna Poppy blednie, słabnie i że jej stan się pogarsza. Tylko ona wiedziała, że rozmowy w korytarzu słyszy teraz tak wyraźnie, jakby odbywały się w jej pokoju.

Wszystkie zmysły miała wyostrzone, choć umysł pozostawili przyćmiony. Kiedy spojrzała w lustro, przestraszyła się -była blada, przezroczysta jak wosk. Oczy miała tak intensywnie zielone i rozpalone, że niemal parzyły.

James dzwonił jeszcze sześć razy, ale za każdym matka mówiła mu, że Poppy odpoczywa.

Cliff naprawił uszkodzony zawias szafy.

Kto by pomyślał, że ten chłopak ma taką siłę? - powiedział.

James zamknął telefon komórkowy i walnął pięścią w deskę rozdzielczą integry. Było czwartkowe popołudnie.

Kocham cię. Powinien to wyznać Poppy. Niestety już za późno.

Czemu tego nie powiedział? Teraz powody wydawały mu się głupie. Nie chciał wykorzystać niewinności i wdzięczności Poppy... No, brawo. Za to dobrał się do żył i złamał dziewczynie serce. Tylko przyspieszył jej śmierć.

Trudno, nie ma czasu tego roztrząsać. Trzeba odstawić teatrzyk. Wysiadł z samochodu i ruszył w stronę olbrzymiego domu w stylu rancza, mnąc w dłoniach wiatrówkę. Przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi, nie informując o swojej obecności. Nie musiał -matka sama go wyczuje.

Wnętrze o stylowych, surowych ścianach wieńczyły katedralne sklepienia. Uwagę zwracały liczne okna zasłonięte eleganckimi, szytymi na zamówienie kotarami. Dzięki nim pomieszczenie, choć ponure, wydawało się przestronne. Niemal przepastne.

James usiadł na kanapie z wybarwionej na purpurowo skóry. Czekał go sprawdzian umiejętności aktorskich. Jeżeli uda mu się przetrwać kolejną minutę tak, żeby matka nie domyśliła się prawdy, będzie wolny.

Z trudem wygłosił to politycznie poprawne stanowisko. Usiłował rozluźnić mięśnie. Nagle zorientował się, że myśli matki zaczynają oplątywać jego umysł, szukając słabego punktu. Skupił się na wspomnieniu Michaeli Vasquez, żeby dało się od niego wyczuć niezobowiązujące zauroczenie. Zadziałało. Badające czułki wycofały się z jego umysłu, matka uspokoiła się i uśmiechnęła.

- Cieszę się, że tak dobrze to zniosłeś. Ale gdybyś jednak zapragnął z kimś porozmawiać... twój ojciec zna kilku bardzo dobrych terapeutów.

Terapeutów wampirów, oczywiście. Nafaszerują mu głowę tym, że ludzie są tylko po to, żeby się nimi żywić.

Po moim trupie, pomyślał James. Zupełnie zapomniał, że wisi nad nim groźba wizyty Asha. Ale to nie był dobry moment na kłótnie. Wychodził, czując się jak żongler, który podrzuca za dużo piłek.

Kiedy wrócił do samochodu, wziął telefon komórkowy, zawahał się i po chwili go odłożył. Nie ma sensu dzwonić. Pora zmienić strategię.

Koniec z półśrodkami. Czas na poważną ofensywę wymierzoną tam, gdzie powinna zdziałać najwięcej.

Przez kilka minut się zastanawiał, aż w końcu pojechał na McDonnell Drive, parking

oddalony o kilka domów od mieszkania Poppy.

Czekał.

Był gotowy siedzieć tak całą noc, ale na szczęście nie musiał. Kiedy stonce zaczęło zachodzić, drzwi garażu się otworzyły i wyjechał z niego tyłem biały volkswagen jetta. James dostrzegł jasną czuprynę po stronie kierowcy. Cześć, Phil. Miło cię widzieć. Ruszył za jettą.

ROZDZIAŁ 8

James się uśmiechnął, kiedy jetta skręciła na parking 7-Eleven. Za sklepem znajdowało się miłe ustronne miejsce. Zaczynało się ściemniać.

Podjechał tyłem i wysiadł, żeby mieć na oku wejście do sklepu. Kiedy Phil wychodził z torbą, zaskoczył go od tyłu.

Phil jęknął i szarpiąc się, wypuścił z rąk torbę. James się tym nie przejął. Słońce zaszło, więc był w pełni sił.

Zaciągnął Phila na tyły sklepu i ustawił go przodem do ściany za kontenerem na śmieci. Klasyczna pozycja policyjna.

James zacisnął zęby. Wiedział, że z obrzucania się wyzwiskami na pewno nie wyniknie nic dobrego, ale ledwo nad sobą pilnował. Phil doprowadzał go do szału.

- Jeżeli tak, to ją namówisz, żeby ze mną porozmawiała. To przez ciebie nie chce mnie widzieć, więc teraz musisz ją przekonać, żeby pozwoliła mi przyjść

Phil rozejrzał się po parkingu, jakby szukał jakiegoś świadka zajścia. James mówił wolno i dobitnie, podkreślając każde słowo.

Po rozmowie z Poppy w szpitalu James wyciągnął odpowiednie wnioski. Najpierw należy pokazywać, dopiero potem mówić. Bez słowa chwycił Phila za włosy i odciągnął mu głowę ilu tyłu.

Za sklepem stała tylko jedna latarnia, ale jej światło wystarczyło, żeby Phil dobrze się przyjrzał szczerzącym się nad nim kłom. James swoim kocim wzrokiem nawet w ciemności zauważyłby, że zielone oczy Phila robią się coraz większe. Phillip wrzasnął i zesztywniał. James wiedział, że nie ze strachu. Phil nie był tchórzem. Krzyknął porażony tym, że jego niewiara zamienia się w wiarę. Phillip zaklął.

Phil mało nie stracił równowagi. Żeby ustać, chwycił się kontenera na śmieci.

Phil musiał uwierzyć.

Wpatrywał się w Jamesa jak zahipnotyzowany. Krew odpłynęła mu z twarzy. Cały czas przełykał ślinę, jakby zbierało mu się na wymioty.

Phil powoli pokręcił głową. Opierał się plecami o ścianę, jedną ręką nadal przytrzymując się śmietnika. James zaczął tracić cierpliwość.

Co za ton! Phil nie sprzeciwiał się dlatego, że uważał pomysł za zbyt radykalny albo niezwykły. Nie wpadł w szał jak Poppy. Powiedział to z bezwzględną stanowczością i ze śmiertelnym przerażeniem. Jakby James właśnie zagroził, że zabierze Poppy duszę.

- Tylko tak można uratować jej życie - przekonywał James.

Phil zdjął rękę z kontenera i stanął o własnych siłach. W jego oczach byt strach graniczący z przerażeniem, ale patrzył Jamesowi prosto w twarz.

- Wiesz, co? Nie dla wszystkich ludzi najważniejsze jest to, żeby przeżyć - wyjaśnił. - Przekonasz się.

Nie wierzę, pomyślał James. Mówi jak kapitan statku kosmicznego do obcych z innej planety w filmie science fiction: „Przekonasz się, że ludzie na Ziemi nie są takim łatwym celem, jak ci się zdaje".

Chwyć się tego, podpowiedział Jamesowi umysł. Odwrócił wzrok.

Nie zabijaj go, uspokajał się gorączkowo James. Musisz go przekonać.

Phil się skrzywił, obrócił i walnął pięścią w metalową ściankę kontenera.

- Myślisz, że nie wiem? Żyję z tą myślą od poniedziałku.

James stał nieruchomo z łomoczącym sercem. Czul cierpienie, jakie biło od Phila, i ból jego zranionej ręki. Dopiero po kilku sekundach zdołał odezwać się spokojnie.

James znowu nie był w stanie odpowiedzieć od razu. Teraz zrozumiał, że problem polega na tym, że Phil jest za bystry i sam sobie tym szkodzi. Za dużo myśli.

zachorowała?

- Nie.

Phil odetchnął.

- Masz szczęście. Inaczej bym cię zabił.

James mu wierzył. Był o wiele silniejszy niż Phil, szybszy l nigdy wcześniej nie bał się człowieka. Ale jakoś nie miał wątpliwości, że Phil znalazłby na to sposób.

- Słuchaj, nie rozumiesz jednego - powiedział. - Poppy naprawdę tego chce i my już się tym zajęliśmy. Zaczęła się przemieniać. Jeżeli teraz umrze, nie stanie się wampirem. Ale wcale nie wiadomo, czy umrze. Może skończyć jako żywy trup. Zombie. Bez mózgu. Z gnijącym ciałem, ale nieśmiertelną duszą.

Wargi Phila zadrżały z odrazy.

Phil ciągle kręcił głową.

Phil przestał się szarpać. Stał ze spuszczoną głową i odwrócił się tak, żeby nie patrzeć na Jamesa.

- Nie mogłem się powstrzymać, chociaż chciałem. Gdybyś mnie spytał, kto ma umrzeć: ja czy panna Emma, bez wahania wskazałbym na siebie. Ale kiedy jesteś wygłodniały, nie panu­jesz nad sobą. Więc się napiłem jej krwi. Cały czas płakałem, ale nie mogłem się od niej oderwać. Potem wiedziałem, że jest za późno.

Zapadła cisza. James nagle uświadomił sobie, że zaciśnięte palce chwycił bolesny skurcz. Powoli wypuścił koszulę Phila, który cały czas milczał.

Phil powoli się odwrócił i spojrzał na niego. Pierwszy raz tego wieczoru jego twarz wyrażała coś innego niż przerażeni' i strach. To chyba żal. pomyślał James. Wziął głęboki oddech. Po trzynastu latach milczenia w końcu opowiedział tę historię. W dodatku komu - Phillipowi Northowi. Nie ma sensu zastanawiać się nad absurdami. Chciał jechać do domu.

- Posłuchaj mojej rady. Jeżeli nie przekonasz Poppy, żeby się ze mną zobaczyła, dopilnuj, żeby nie zrobili jej sekcji zwłok. Nie chciałbyś, żeby chodziła pusta w środku. I miej przygotowany drewniany kołek, bo w końcu nie będziesz mógł dłużej na ul i patrzeć. Żałość zniknęła z oczu Phila. Jego wargi ułożyły się w surową, drżącą linię.

Nie dopuścimy do tego, żeby się zamieniła w... jakiegoś półżywego potępieńca -wymamrotał. - Ani w wampira. Przykro mi z powodu tego, co się stało z panną Emma, ale to niczego nie zmienia.

O tym powinna decydować Poppy... Phillip miał już dość. Kręcił tylko głową.

Dłonie Jamesa stały się zimne jak lód. Phil nie zdawał sobie sprawy, że z powodu tych słów James ma obowiązek go zabić. Każdy człowiek, który natknie się na tajemnice świata nocy, musi umrzeć. A ten, kto grozi, że wyjawi o nim prawdę, musi zginąć natychmiast, bez dodatkowych pytań i bez miłosierdzia.

Nagle James poczuł się tak zmęczony, że przestał widzieć wyraźnie" Odejdź stąd, Phil - odezwał się głosem pozbawionym emocji. I to już. A jeżeli naprawdę chcesz chronić siostrę, nic nikomu nie powiesz. Bo oni zaczną tropić i się dowiedzą, że Poppy też zna sekret. A wtedy ją zabiją, ale najpierw zabiorą na przesłuchanie. Będzie niewesoło. Jacy „oni"? Twoi rodzice?

Ludzie nocy. Otaczamy was, Phil. Człowiekiem nocy może być każdy, nawet burmistrz. Więc lepiej trzymaj gębę na kłódkę. Phillip spojrzał na niego zmrużonymi oczami. W końcu się odwrócił i odszedł w stronę drzwi wejściowych do sklepu. James nie pamiętał, kiedy czuł się tak pusty. Wszystko potoczyło się źle. Poppy groziło mnóstwo niebezpieczeństw. A Phillip North ma go za potwora. Ale nie wie, że James na ogół jest tego samego zdania. Phillip był już w połowie drogi do domu, kiedy sobie przypomniał, że zostawił torbę z sokiem żurawinowym dla Poppy i wiśniowymi lizakami lodowymi. Przez ostatnie dwa dni prawie nic nie jadła, a kiedy już robiła się głodna, miała dziwne zachcianki. Kiedy po raz drugi płacił w 7-Eleven, dotarto do niego, że prosiła o coś czerwonego. Poczuł mdłości. Ostatnio mii ochotę tylko na czerwone rzeczy, w dodatku półpłynne. Czy ona zdaje sobie z tego sprawę? Przyjrzał się siostrze, kiedy wchodził do sypialni dać jej li' żaka. Większość czasu spędzała teraz w łóżku. Była strasznie blada i nieruchoma. Jedyną żywą części były jej zielone oczy; zdominowały twarz, lśniły niemal dziki obłędem. Cliff i matka rozmawiali, żeby załatwić dla niej pielęgniarkę która czuwałyby całą dobę.

- Nie lubisz lodów? - spytał Phil, przysuwając krzesło łóżka.

Poppy z obrzydzeniem przyjrzała się lizakowi lodowemu Liznęła delikatnie i się skrzywiła. Phillip ją obserwował.

Kolejne liźnięcie. Odłożyła loda do pustego plastikowe; kubka na nocnej szafce.

Kiedyś nie mogła usiedzieć na miejscu, pomyślał Phil. Tata mówił na nią Kilowat albo Bączek. Rozsadzała ją energia.

Trochę dziwna reakcja. Nie w stylu Poppy. Owszem, bywała agresywna, ale nigdy wcześniej Phil nie słyszał w jej głosie takiego zwierzęcego tonu.

W jego umyśle pojawił się obraz: istota z Nocy żywych trupów, poruszająca się mimo wyrwanych trzewi. Żywy trup, jak panna Emma.

Czy naprawdę to samo stałoby się z Poppy, gdyby teraz umarła? Czyżby do tej pory zdążyła się aż tak zmienić?

Phil przyglądał jej się długą chwilę. Oparł się i zamknął oczy, kciukiem uciskając skroń, gdzie bolało najbardziej.

Nie, to nie „trochę dziwna" reakcja. Nie chciał wierzyć, ale Poppy była odmieniona. Irracjonalna. A teraz, kiedy się nad tym zastanowił, stwierdził, że z każdą godziną od wyrzucenia Jamesa robi się coraz dziwniejsza.

Może znajduje się w jakimś stanie przejściowym? Nie jest ani człowiekiem, ani wampirem. I nie potrafi trzeźwo myśleć. Tak jak powiedział James. To Poppy powinna zdecydować. Musi ją zapytać.

- Poppy? - Odczekał, aż na niego spojrzy, zielonymi nieruchomymi oczami. - James twierdzi, że zgodziłaś się, żeby cię... zmienił. Zanim się na niego wściekłaś. To prawda?

Uniosła brwi.

- Jestem na niego wściekła - potwierdziła, jakby przyswoiła tylko tę część pytania. - I wiesz, dlaczego cię lubię? Bo zawsze go nienawidziłeś. A teraz nienawidzimy go oboje.

Phil zastanawiał się chwilę, później odezwał się ostrożnie.

- Dobra. Ale wcześniej, kiedy jeszcze się z nim przyjaźniłaś... czy chciałaś zamienić się w... to, czym on jest?

Nagle w oczach Poppy pojawił się przebłysk rozsądku.

- Ja po prostu bałam się umrzeć - wyznała. - Byłam przerażona, pragnęłam żyć. Gdyby lekarze mogli coś dla mnie zrobić, zdałabym się na nich. Ale nie mogą. - Siedziała, wpatrując się w pustkę, jakby widziała tam coś strasznego. - Nie wiesz jak to jest, kiedy słyszysz, że umrzesz - wyszeptała.

Phillipa przebiegły dreszcze. Nie, tego nie wie, ale nagle sobie brutalnie uzmysłowił, co będzie z nim, kiedy Poppy umrze. Jak pusty stanie się świat. Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu.

W końcu Poppy znów opadła na poduszki. Pod oczami miała sine cienie, jakby rozmowa ją wykończyła.

- To chyba nie ma znaczenia - powiedziała słabym, ale przerażająco rezolutnym głosem. - I tak nie umrę. Lekarze wszystkiego nie wiedzą.

Więc tak sobie z tym radzi, pomyślał Phillip. Całkowita negacja.

Już się dowiedział, czego chciał. Miał jasny obraz sytuacji i wyraźny plan, co musi zrobić.

- Zostawię cię, odpocznij. - Poklepał Poppy po ręce. Była bardzo zimna i krucha, pełna maleńkich kości jak skrzydło ptaka. - Do zobaczenia.

Bez słowa wymknął się z domu. Kiedy już wyjechał na drogę, dodał gazu. Zaledwie w dziesięć minut dotarł pod blok. Nigdy wcześniej nie byt u Jamesa.

- Co ty tu robisz? - James chłodno powitał go w drzwiach. Mogę wejść? Muszę ci coś powiedzieć.

Miejsce było przestronne i puste: zabałaganiony stół i jedno krzesło, zagracone biurko, nieładny narożnik. W kątach stały poutykane kartonowe pudła z książkami i płytami. Za drzwiami znajdowała się spartańska sypialnia.

Czego chcesz? - powtórzył James.

Phil z trudem przełknął ślinę. Dopiero po drugiej albo trzeciej próbie, mimo powstrzymującej go dumy, udało mu się wydusić:

- Pomóż mojej siostrze.

ROZDZIAŁ 9

Poppy obróciła się na łóżku. Czuła się nieszczęśliwa. Było to dręczące uczucie, które paliło ją pod skórą. Brało się nie z głowy, ale z ciała. Gdyby nie osłabienie, wstałaby i pobiegła, żeby się go pozbyć. Ale zamiast mięśni miała spaghetti.

Umysł pozostawał zamroczony. Nie próbowała już myśleć. Najszczęśliwsza była, kiedy spała. Ale dziś wieczorem nie mogła zasnąć. W kącikach ust ciągle czuła smak wiśniowego lizaka lodowego. Spróbowałaby zmyć ten smak, ale myśl o wodzie przyprawiała ją o mdłości. Woda nie jest dobra. Nie tego potrzebuję. Wcisnęła twarz w poduszkę. Nie wiedziała, czego potrzebuje, ale wiedziała, że tego nie dostanie.

Z korytarza dobiegł łagodny odgłos. Kroki. Co najmniej dwóch osób. Nie przypominały kroków mamy i Cliffa; poza tym oni już poszli spać. Rozległo się delikatne pukanie, a potem drzwi się otworzyły i na podłodze pojawił się wachlarz światła.

- Poppy, śpisz? Mogę? -wyszeptał Phil.

Oburzyła się, kiedy wszedł, nie czekając na odpowiedź. Ktoś z nim był.

Mało, że ktoś. Ten ktoś. Ten, który najbardziej ze wszystkich ją zranił. Zdrajca. James.

Złość dała jej silę, żeby usiąść.

I wtedy stało się coś zadziwiającego. Nawet Poppy, mimo zamroczenia, zorientowała się, że to zadziwiające.

Stojący za Jamesem Phil zmieszał się, jakby wzmianka o telepatii wprawiła go w zakłopotanie.

- Ja mogę powiedzieć, że teraz mówi prawdę - oznajmił, a Poppy i James spojrzeli na niego zaskoczeni. - Wywnioskowałem to z rozmowy to z tobą - zwrócił się do Jamesa. nie patrząc

na niego. - Może i jesteś potworem, ale na pewno zależy ci na Poppy. Nie chcesz jej skrzywdzić.

- W końcu zrozumiałeś? Najpierw musiałeś zrobić to całe... - James przerwał i pokręcił głową. - Poppy, skup się. Poczuj to, co ja czuję. Odkryj prawdę. Nie, i nie zmusisz mnie do tego, pomyślała Poppy. Ale część jej wnętrza, która chciała poznać prawdę, okazała się silniejsza niż ta ogarnięta wściekłością. Poppy niepewnie dotknęła Jamesa nie dłonią, ale umysłem. Nie potrafiłaby opisać, jak to zrobiła. Po prostu zrobiła.

I zobaczyła, że umysł Jamesa lśni jak diament i płonie intensywnie. Czuła się inaczej niż wtedy, gdy była z nim jednością, kiedy wymienili się krwią. Teraz zaglądała do niego z zewnątrz, z oddali wyczuwając emocje. Ale to wystarczyło. Ciepło, tęsknota i troska były całkiem wyraźne. Tak jak udręka, którą odczuwał, wiedząc, że ona cierpi i go nienawidzi.

Poppy jak przez mgłę zorientowała się, że Phillip wychodzi z pokoju. Smuga światła zwęziła się, kiedy przymknął za sobą drzwi. Twarz Jamesa częściowo znalazła się w mroku.

Większa część twarzy Jamesa pogrążyła się w cieniu.

W ciemności wyglądała na czarną. Poppy zafascynowana wlepiła wzrok w sączący się płyn. Rozchyliła wargi i zaczęła szybciej oddychać.

- No, już. - James podsunął nadgarstek.

Przywarła do niego ustami, jakby chciała ratować Jamesa po ukąszeniu przez węża. To było takie naturalne, takie proste. Tego właśnie potrzebowała, kiedy wysyłała Phila po lizaki lodowe i sok żurawinowy. Ta słodka, gęsta substancja była wyjątkowa i nic innego nic mogło się z nią równać. Poppy ssała łapczywie.

Wspaniałe doznania - bliskość, intensywny smak czerwonego płynu, siła i żywotność, które zalewały jej ciało, ogrzewając po czubki palców. Ale najlepsze ze wszystkich było poczucie kontaktu z umysłem Jamesa. Z rozkoszy kręciło jej się w głowie. Jak mogła w niego zwątpić? Teraz, kiedy na własnej skórze czuła to, co on czuje do niej, wydawało jej się to śmieszne. Ni­gdy nie pozna nikogo tak dobrze jak Jamesa. Przepraszam, powiedziała do niego w myśli i poczuła że przyjął to przesłanie, wybaczył i rozkoszował odzyskaną jednością. To nie twoja wina, odparł.

Umysł Poppy z każdą chwilą odzyskiwał trzeźwość. Jakby budziła się z głębokiego, nieprzyjemnego snu. Chciałabym żeby to się nigdy nie skończyło. Właściwie nie kierowała tych słów do Jamesa, po prostu przemknęła jej przez głowę taka myśl.

Zareagował, choć szybko starał się to ukryć. Nie zdążył. Poppy to wyczula. Wampiry nie robią tego między sobą.

Szok. Już nigdy po przemianie nie będą cieszyli się tą rozkoszą? Nie, nie wierzę, zaprotestowała w duchu. Na pewno jest jakiś sposób...

Znów wyczuła reakcję Jamesa, ale kiedy chciała ją zgłębić, delikatnie odsunął nadgarstek.

- Dzisiaj lepiej nie pij już więcej.

Jego prawdziwy głos zabrzmiał dziwnie w uszach Poppy. Bardziej utożsamiała z Jamesem głos jego myśli, ale teraz nie potrafiła ich dobrze wyczuć. Stali się dwiema odrębnymi istotami. Potworne. Jak przeżyje, jeżeli już nigdy więcej nie dotknie jego umysłu? Jeżeli będzie musiała posługiwać się słowami, które nagle wydały jej się tak nieporadne jak sygnały dymne? Jeżeli nigdy więcej nie poczuje go w pełni, całej jego istoty otwartej na nią? To okrutne i niesprawiedliwe. Wszystkie wampiry muszą być idiotami, jeżeli zadowalają się czymś gorszym. Zanim zdążyła otworzyć usta, żeby chociaż spróbować to wytłumaczyć Jamesowi, drzwi się otworzyły. Zaglądał zza nich Phillip.

I bez telepatii wychwytywało się jego odrazę. Spojrzał na jej wargi, potem szybko odwrócił wzrok. Poppy zorientowała się, co zobaczył. Plamę jak po jagodach. Otarła usta grzbietem dłoni.

Chciała powiedzieć, że to nie jest odrażające. To część natury. Sposób dawania życia. Tajemniczy i piękny. Dobry.

- Nie można krytykować czegoś, czego się nie spróbowało - wymamrotała tylko.

Twarz Phillipa wykrzywiła się z przerażenia. Dziwne, ale James całkowicie się z nim zgadzał. Poppy to wyczuwała. Uważał, że wymiana krwi jest czymś mrocznym i złym. Przepełniało go poczucie winy. Poppy westchnęła przeciągłe, ze znużeniem.

Poppy pokręciła głową.

James wzruszył ramionami. Nie patrzył ani na Poppy, ani na Phila.

- W pewnym sensie. Ale działa też jak uniwersalny lek. Rany się szybko goją, ciało się regeneruje. Komórki wampirów są tak odporne, że wystarcza im bardzo mała ilość tlenu. Krew wampira może wszystko, poza przenoszeniem tlenu.

W umyśle Poppy zapaliła się lampka. Olśnienie - wyjaśniła się tajemnica Drakuli.

Poppy oparła się o poduszki.

Znowu zapadła cisza. James położył dłonie na jej dłoniach. cały się trząsł. Phil uniósł wzrok. Twarz miał skupioną, a oczy ciemne.

- Jesteśmy bliźniakami. Więc jakim cudem stałaś się o tyle starsza ode mnie? - spytał ściszonym głosem.

Chwila szeptów.

- Jutrzejszy dzień będzie dobrą porą - oznajmił w końcu James. - Jest piątek. Myślisz, że uda ci się wieczorem wywabić mamę i Cliffa z domu?

Phil zamrugał.

James spojrzał na niego tajemniczo.

Przerażenie niemal sparaliżowało Phila, kiedy usłyszał wzmiankę o zakładzie pogrzebowym. Poppy zresztą też lekko zmroziło. Gdyby nie krążąca w niej pożywna obca krew, która ją uspokajała...

- Czemu? - spytał kategorycznie Phil.

James bardzo dyskretnie pokręcił głową. Twarz miał bez wyrazu.

James skinął głową.

- Pójdę już. -Wstał. Phil się odsunął, żeby zrobić mu przejście, ale James zatrzymał się przy Poppy. - Nic ci nie będzie? - zapytał szeptem.

Poppy skwapliwie skinęła głową.

- No to do jutra. - Dotknął z czułością jej policzka opuszkami palców.

Przelotny kontakt sprawił, że serce Poppy zaczęło bić mocniej. Tak, na pewno nic mi nie

będzie. Patrzyli na siebie przez chwilę, później James się odwrócił. Jutro, pomyślała Poppy,

spoglądając na zamykające się za nim drzwi. Jutro jest dzień mojej śmierci.

Poppy dostrzegła jedną zaletę tego wszystkiego - niewiele osób zna dokładną datę swojej

śmierci. Więc tylko nieliczni mogą pożegnać się tak, jak ona zamierza.

To bez znaczenia, że w rzeczywistości nie umiera. Kiedy gąsienica zamienia się w motyla,

kończy się dla niej życie gąsienicy. Kończy się wygrzewanie na gałęziach i jedzenie liści.

Kończy się El Camino. Nie będzie już spania w tym łóżku.

Trzeba zostawić to wszystko za sobą. Rodzinę, miasto. Całe ludzkie życie. Czekała ją zupełnie nowa przyszłość i nie miała pojęcia jaka. Mogła tylko zaufać Jamesowi i swojej zdolności przystosowania.

I Czuła się tak, jakby spoglądała na rozciągającą się przed nią niewyraźną, krętą drogę i nie była w stanie dostrzec, dokąd prowadzi, bo znikała w ciemności.

Koniec z jeżdżeniem na rolkach po deptaku przy Yenice Heach. Z plaskaniem mokrymi stopami po betonie przy szkole publicznej Tamashaw. Koniec z zakupami w Yillage. Spojrzała na każdy kąt swojego pokoju. Zegnaj, pomalowana na biało szafo. Żegnaj, biurko. Napisała przy nim setki listów - na blacie zostały plamy po laku. Żegnaj, łóżko; żegnajcie, zwiewne białe zasłony przy łóżku, dzięki którym czuła się; jak arabska księżniczka z bajki. Żegnaj, stereo.

O rany. Moje stereo. I płyty. Nie mogę ich zostawić, nie mogę... Cóż, nie ma wyjścia.

Może i dobrze, że musiała uporać się ze stratą sprzętu, zanim wyszła z pokoju. Dzięki temu przygotowała się na to, żeby zacząć się oswajać ze stratą ludzi.

Mocno przytuliła matkę, w jednej chwili świadoma wielu drobnych doznań. Chłód kuchennych płytek pod gołymi stopami, mdły zapach kokosa, który po szamponie pozostał na włosach matki. Ciepło matczynego ciała.

Wtedy dotarło do niej, że mimo wszystko nie będzie mogła się ze wszystkimi pożegnać. Nie jest w stanie w jedno popołudnie związać wszystkich luźnych końców swojego życia. To prawda, ma ten przywilej, wie, że to jej ostatni dzień życia tu taj, ale odchodzi jak wszyscy inni - nieprzygotowana.

- Pamiętaj, że cię kocham - wyszeptała, mrugając, żeby się nie rozpłakać.

Później pozwoliła matce odprowadzić się do łóżka. Resztę dnia spędziła przy telefonie. Starała się szybko docenić wszystko, zanim będzie musiała to zostawić.

Nie mogła odpowiedzieć. Chciała zadzwonić do ojca, ale nikt nie wiedział, gdzie on jest. Żałowała też, że w zeszłym roku nie przeczytała dramatu Nasze miasto, tylko skorzystała z notatek Phila i z własnego refleksu. Pamiętała jedynie, że to było o zmarłej dziewczynce, Mora dostała szansę, żeby jeszcze raz spojrzeć na jeden zwykły dzień swojego życia i naprawdę go docenić. Może taka lektura pomogłaby jej uporządkować swoje uczucia, ale już za późno. Zmarnowałam dużo czasu w liceum, uświadomiła sobie. Przechytrzałam nauczycieli, ale to wcale nie było takie sprytne. Odkryła w sobie nowy wymiar szacunku dla Phila, który zaprzęgał swój umysł do pracy. Może jednak mój brat nie jest żałosnym purytańskim kujonem. Może to on zawsze miał rację... Bardzo się zmieniam, pomyślała i zadrżała. Nie wiedziała, czy to z powodu obcej krwi w organizmie, raka czy dorastania. Ale się zmieniała. Zadzwonił dzwonek u drzwi. Poppy bez wychodzenia z pokoju wiedziała, kto to. Wyczuła Jamesa.

Przyszedł, żeby zacząć przedstawienie. Spojrzała na zegarek. Nie do wiary. Już prawie czwarta.

Miała wrażenie, że czas dosłownie ucieka. Nie panikuj. Masz jeszcze kilka godzin, powiedziała sobie l znów wzięła telefon. Kilka minut później do sypialni zapukała matka.

Matka nie od razu dała się przekonać, że Poppy czuje się o wiele lepiej, że jeszcze przed nią trochę życia i nie ma co przejmować się akurat tym piątkiem.

W końcu data się namówić i pocałowała córkę na do widzenia. Poppy zostało jeszcze pożegnać się z Cliffem. Przytulił ją a ona wreszcie mu wybaczyła, że nie jest jej ojcem. Starałeś się, jak mogłeś, pomyślała. Odsunęła się od jego świeżo wyprasowanego ciemnego garnituru i spojrzała na prostokątną szczękę. I to ty zaopiekujesz się mamą... później. Więc ci wybaczam. Jesteś w porządku, naprawdę. Cliff i mama ruszyli do drzwi i to był już zupełnie ostatni moment, żeby ich pożegnać. Poppy zawołała za nimi, oboje się, odwrócili uśmiechnęli do niej. Kiedy zniknęli, do pokoju weszli James i Phil. Popatrzył na Jamesa. Jego szare oczy były mętne i nie wyrażały żadnych uczuć.

ROZDZIAŁ 10

Wszystko musi być jak należy - stwierdziła Poppy. - Na taką okazję wszystko musi być jak należy. Phil, wyjmij kilka świec.

Phil spojrzał na nią przelotnie i wyszedł.

Poza tym - chociaż żadne z nich o tym nie wspominało - oboje wiedzieli, że może umrzeć naprawdę. James był w tej kwestii szczery: niektórym ludziom transformacja się nie udaje.

Phil wrócił ze świecami - świątecznymi, zwykłymi, zapachowymi i wotywnymi. Poppy poleciła, żeby porozstawiał je po pokoju i zapalił. Sama poszła do łazienki, żeby włożyć najlepszą koszulę nocną - flanelową, w małe truskawki.

Tylko sobie wyobraź, pomyślała. Ostatni raz idziesz tym korytarzem, po raz ostatni otwierasz drzwi łazienki.

Łazienka była piękna. Łagodny blask świecznika tworzył aurę świętości i tajemnicy. Płynęła nieziemska słodka muzyka. Poppy poczuła, że mogłaby się w niej zanurzyć na zawsze, tak samo jak zapada się w sen. Otworzyła szafkę i wieszakiem strąciła z górnej półki płowego wypchanego lwa i pluszowego Kłapouchego. Zabrała zwierzaki ze sobą do łóżka i położyła obok stosu poduszek. Może to głupie, dziecinne, ale chciała je mieć ze sobą. Spojrzała na Jamesa i Phillipa.

Obaj na nią patrzyli. Phil był wyraźnie zdenerwowany, dotykał palcami warg, żeby powstrzymać ich drżenie. James też się denerwował chociaż tylko ktoś, kto zna go tak dobrze jak Poppy, potrafiłby to zauważyć.

- Wszystko w porządku - powiedziała. - Nie widzicie? Nic mi nie jest, więc nie ma powodu, żeby z wami było coś nie tak.

Dziwne, ale to prawda. Nic jej nie było. Czuła się spokojna i opanowana, jakby wszystko stało się bardzo proste. Widziała przed sobą drogę. Wystarczyło tylko, żeby nią szła, krok poi kroku. Phil ścisnął ją za rękę.

Przestraszona mina Phila wskazywała, że nie jest do końca przekonany.

Poppy też nie chciała się nad tym rozwodzić.

- Poradzisz sobie, Phil - powiedziała stanowczo. - Musisz. Pamiętaj, jeżeli nie stanie się to teraz, to umrę za kilka tygodni naprawdę.

Phil tak mocno ściskał mosiężny pręt ramy łóżka, że aż pobielały mu palce. Ale osiągnął cel - wziął się w garść. Prawie.

- Masz rację - przyznał niepewnie. - W porządku, poradzę sobie.

Phil wahał się przez chwilę, potem skinął głową i wyszedł.

Skinęła głową. Wierzę ci, pomyślała. Wyciągnęła do niego ręce. Kiedy dotknął jej szyi, odchyliła głowę. Wraz z upływem krwi czuła, że jej umysł jest przyciągany do jego umysłu. Nie martw się, Poppy. Nie bój się. Z jego myśli biła głęboka troska, która właściwie potwierdzała, że jednak jest się czego bać i że coś może pójść nie tak. Poppy czuła się jednak spokojna. Miłość Jamesa ją uspokajała i zalewała światłem.

Nagle poczuła bezmiar przestrzeni. Jakby horyzonty rozciągnęła się w nieskończoność. Jakby odkryła nowy wymiar. Jakby nie było ograniczeń ani przeszkód w tym, co wspólnie z Jamesem są w stanie zrobić. Czuła się... wolna.

Zaczęła odpływać. Słabła w ramionach Jamesa. Opadała jak zwiędnięty kwiat.

Wypiłem już dosyć, powiedział James do jej umysłu. Ciepłe i zwierzęce wargi odsunęły się

od jej szyi.

- Teraz twoja kolej.

Jednak tym razem nie naciął sobie nadgarstka. Zdjął koszulkę i energicznie przeciągnął paznokciem u dołu szyi.

Jejku, pomyślała Poppy. Pochyliła się powoli, niemal z namaszczeniem. Dłonie Jamesa podtrzymywały jej głowę z tyłu. I Objęła go ramionami, czując jego nagą skórę pod swoją flanelową koszulą.

Nieopisane doznanie. Ale jeżeli James mówił prawdę, to był ostatni raz w jej życiu. Już nigdy więcej nie wymienią się krwią.

Nie mogę się z tym pogodzić, przemknęło jej przez myśl, ale na niczym nie mogła się zbyt długo skupić. Tym razem dzika i trująca krew wampira zamiast rozjaśnić umysł przyprawiała ją o jeszcze większą dezorientację. James?

Spokojnie. To początek przemiany.

Czuła się ociężała... śpiąca... Było jej ciepło. Zapadała się w słone fale oceanu. Niemal wyobrażała sobie, jak krew wampira przedostaje się do jej żył, pokonuje wszystko, na co natrafiła po drodze. Pradawna krew, pierwotna. Zmieniała ją w coś odwiecznego, co istnieje od zarania dziejów. Coś prymitywnego. Każda molekuła w jej ciele się zmienia...

Z trudem otworzyła oczy.

- Nic mi nie jest... chce mi się tylko spać.

Mocniej zacisnął wokół niej ramiona, później ostrożnie położył ją na spiętrzonych poduszkach.

- Teraz odpoczywaj. Zawołam Phila. Zanim wyszedł, pocałował ją w czoło. Mój pierwszy pocałunek, pomyślała sennie. A ja jestem w śpiączce. Super.

Poczuła, jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. Spojrzała w górę. Phil. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego, siedział na samym brzegu i się przyglądał.

- Zalewa ją krew wampira - wyjaśnił James.

- Jestem bardzo śpiąca - wymamrotała Poppy.

Nic ją nie bolało. Miała tylko ochotę odpłynąć. Jej ciało było ciepłe i bezwładne, jakby spowiła je gęsta, delikatna mgła.

Phil? Zapomniałam ci powiedzieć... dziękuję. Że nam pomogłeś. I za wszystko. Jesteś dobrym bratem.

- Nie musisz mi tego mówić teraz - odparł zwięźle. - Podziękujesz mi później. Ja tu będę, przecież wiesz.

Ale mnie może nie być, pomyślała Poppy. To jedna wielka niewiadoma. Nigdy bym się na to nie zgodziła, gdybym imała filie wyjście. Mogłam tylko poddać się bez walki. Ale walczyłam, prawda? Przynajmniej tyle.

- Tak, walczyłaś - przytaknął Phil. Poppy nie zdawała sobie prawy, że mówi na głos. -Zawsze byłaś waleczna. Wiele się od Ciebie nauczyłem.

Zabawne, bo to ona się od niego dużo nauczyła - co prawda najwięcej w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

Chciała mu to powiedzieć, ale czulą się taka zmęczona... Język Silnia sztywny, cale ciało słabe i omdlałe.

- Tylko... trzymaj mnie za rękę. - Jej słowa były zaledwie fochę głośniejsze od oddechu. Phillip chwycił jedną jej dłoń, James drugą.

Tak było dobrze. Tak należało to zrobić, z Kłapouchym i lwem na poduszkach, z Philem i Jamesem trzymającymi ją za lic. Dzięki nim czulą się bezpieczna. Jedna ze świec miała zapach wanilii, ciepły i miły. Przypominał Poppy dzieciństwo. Waniliowe wafle i popołudniowa drzemka. Z tym właśnie jej się kojarzył. Z drzemką w przedszkolu pani Spurgeon; promienie słońca padały na podłogę, a leżaku obok spał James. Tak bezpieczna, spokojna...

To właśnie chciała usłyszeć. Zanurzyła się w muzyce, jakby zapadała w sen, bez strachu. Kropla wpadająca do oceanu...

Nie jestem gotowa, pomyślała w ostatniej chwili. Ale już znała odpowiedź. Nikt nigdy nie jest gotowy.

Ależ ona głupia, zapomniała o najważniejszym. Nie powiedziała Jamesowi, że go kocha. Nawet wtedy, kiedy on wyznał jej miłość. Starała się nabrać powietrza w płuca, zebrać siły... Za późno. Świat zewnętrzny zniknął, a ona nie czuła już swojego ciała. Unosiła się w ciemności i muzyce. Teraz mogła tylko usnąć.

- Śpij. - James pochylił się nad Poppy. - Nie budź się, do póki ci nie powiem. Po prostu śpij. Phil miał napięte wszystkie mięśnie. Poppy wyglądała tak spokojnie - była blada, loki koloru miedzi rozsypały się po poduszce, czarne rzęsy rzucały cień na policzki, a wargi rozchyliły się, kiedy lekko oddychała. Przypominała porcelanową lalkę. Ale im spokojniej leżała, tym większe przerażenie ogarniało Phila.

Poradzę sobie z tym, powtarzał sobie. Muszę.

Poppy łagodnie wypuściła powietrze i nagle jej mostek uniósł się raz, drugi. Dłoń zacisnęła się na dłoni Phila, a oczy otworzyły się, a jednak jakby nic nie widziała. Wyglądała na za­skoczoną.

- Poppy! - Phil chwycił ją za flanelową koszulę. Była w niej taka mała i krucha. - Poppy! Ciężkie sapanie ustało. Poppy na chwilę zawisła w próżni, a potem powieki się zamknęły, ciało opadło na poduszki. Phil trzymał jej bezwładną dłoń.

Stracił resztki panowania nad sobą.

Dusza opuściła Poppy. Jej ciało było bez życia, bez ducha, pozbawione sił witalnych. Dłoń w dłoni Phila tkwiła bezwładnie inaczej niż dłoń śpiącego. Skóra straciła blask, jakby ktoś
delikatnie na nią nachuchał. '

Phil odrzucił głowę do tyłu i wydał z siebie zwierzęcy ryk. Nieludzki. Wył.

Zmysł słuchu zanika ostatni - warknął mu do ucha. - ona może cię słyszeć.

Phil wyrwał się i pobiegł do salonu. Nie wiedział, co robić. Po prostu musiał coś zniszczyć.

Poppy nie żyje. Nie ma jej.

Przewrócił fotel, potem ławę. Podniósł lampę, wyrwał kabel z gniazdka i rzucił nią w kominek.

- Przestań! - James usiłował przekrzyczeć hałas.

Phil podbiegi do niego. Sama siła jego uścisku powaliła Jamnu do tyłu, na ścianę. Obaj runęli na podłogę.

- Zabiłeś ją! - sapnął Phil, próbując dosięgnąć gardła Jamesa.

Srebro. Oczy Jamesa płonęły jak roztopiony metal. Złapał Phila za nadgarstki i ścisnął boleśnie.

- Przestań natychmiast, Phillip - syknął.

Phil się uspokoił. Niemal szlochając, walczył o oddech.

- Zabiję cię, jeżeli będę musiał, żebyś nie zagrażał Poppy - ostrzegł James nadal dzikim i złowieszczym głosem. - A nic się jej nie stanie, jak się uspokoisz i będziesz robił dokładnie to, co ci powiem. Jasne? - Mocno potrząsnął Philem, niemal waląc jego głową o ścianę. Dziwne, ale podziałało. Powiedział, że zależy mu na Poppy. I chociaż wydawało się to nieprawdopodobne, Phii zaczął wierzyć, że James mówi prawdę.

Rozpalona do czerwoności wściekłość wyparowała z głowy Phila. Wziął głęboki oddech.

Phii zerknął na rozsuwane szklane drzwi. Dopiero zaczynało się ściemniać. Ale przecież ostatnio Poppy dużo spała.

Sprzątanie sypialni nie trwało długo. Najtrudniejsze Phila było to, że cały czas musiał patrzeć na Poppy. A za każdym razem, kiedy na nią spoglądał, coś ściskało go za serce. Wydawała się, jak delikatna kruszynka... bożonarodzeniowy aniołek w czerwcu.

Źle się czuł, zabierając pluszowe zwierzaki. Obudzi się, prawda? - spytał.

Boże, mam taką nadzieję - odparł James bardzo zmęczonym głosem. Zabrzmiało to bardziej jak modlitwa niż życzenie. Jeśli nie, to nie będziesz mnie musiał ścigać z osikowym kołkiem.

Sam się tym zajmę.

Nie gadaj głupot - warknął Phii, wstrząśnięty i zły. - Jeżeli Poppy na czymś zależało... zależy, to właśnie na życiu. Gdyby popełniła samobójstwo, to tak jakbyś dał jej w twarz. Poza tym, gdyby nawet się nie udało, to przecież zrobiłeś, co mogłeś. Nie obwiniaj się, bo to idiotyczne. James wpatrywał się w niego zaskoczony, oniemiały. W końcu powoli skinął głową. Dzięki.

To był siedmiomilowy krok - po raz pierwszy znaleźli się po miej stronie barykady. Phillip poczuł, że łączy ich dziwna

Trzeba chyba zadzwonić do restauracji - powiedział tylko, odwracając wzrok, James spojrzał na zegarek.

Philla ogarnęło przerażenie. Wyrachowany padalec.

- Jestem po prostu praktyczny - mruknął James ze znużeniem, jakby tłumaczył coś dziecku. Dotknął marmurowo białej dłoni Poppy. - Dobra. Dzwonię. Ty możesz znów wpaść w szał, proszę bardzo.

Phill pokręcił głową. Nie miał już sił. Chciało mu się tylko płakać, jak dziecku, które się zgubiło albo zostało skrzywdzone.

Uklęknął przy łóżku Poppy i czekał. Muzyka się skończyła; słyszał telewizor z salonu. Stracił poczucie czasu do chwili, kiedy rozległ się warkot samochodu na podjeździe. Oparł czoło o materac. Nie zmuszał się do łez. Płakał naprawdę. W tej chwili był przekonany, że stracił ją na zawsze.

- Weź się w garść - powiedział James, stając za nim. - Przyjechali.

ROZDZIAŁ 11

Następnych kilka godzin było najgorszych w życiu Phila. Przede wszystkim z powodu matki. Jak tylko weszła, chciał ją pocieszyć. Rzecz jasna, żadne pocieszenie nie istniało. Mógł się tylko do niej przytulić.

To zbyt okrutne, pomyślał zamroczony. Musi być jakiś l sposób, żeby jej powiedzieć. Ale ona nigdy w to nie uwierzy, a nawet gdyby, wtedy sama znajdzie się w niebezpieczeństwie... W końcu przyjechała karetka, ale wcześniej zjawił się doktor Franklin.

A w zakładach pogrzebowych balsamują ciało. Dlatego muszę tu być, kiedy przyjadą zabrać zwłoki. Wpłynę na ich umysł, żeby jej nie zabalsamowali, nie zaszyli warg ani...

Phill wpadł do łazienki, bo zrobiło mu się niedobrze. Znów nienawidził Jamesa.

Nikt nie zawiózł Poppy do szpitala, a doktor Franklin nawet nie wspomniał o sekcji. Trzymał panią Hilgard za rękę i mówił cicho, że takie rzeczy mogą zdarzyć się nagle i że przynajmniej Poppy nie cierpiała.

Ciągle to powtarzał, Cliff też, lekarz też, a karetka w końcu odjechała. Potem, kiedy matka siedziała na łóżku i głaskała Poppy po głowie, zjawili się ludzie z zakładu pogrzebowego.

- Dajcie mi tylko kilka minut - odezwała się z suchymi oczami, blada. - Chcę przez chwilę pobyć z nią sama.

Grabarze zakłopotani siedzieli w salonie, a James wpatrywał się w nich uporczywie. Phil wiedział czemu. James wpajał im w umysły, że nie będzie żadnego balsamowania.

Phil też rozumiał. Tego, co usłyszał mężczyzna, nie powiedział Cliff.

Więc on z kolei nie słyszał, co mówią mężczyźni. Phill spojrzał na Jamesa i dostrzegł pot cieknący mu po twarzy. Jednoczesne panowanie nad trzema umysłami kosztowało go mnó­stwo wysiłku.

W końcu Cliff wyprowadził żonę do małżeńskiej sypialni, żeby nie musiała patrzeć na to, co będzie się działo dalej.

Dwaj mężczyźni weszli do pokoju Poppy z pokrowcem na ciało i noszami na kółkach. Kiedy wychodzili, pokrowiec miał kształt małego, łagodnego wzgórka.

Phil znów zaczął tracić panowanie nad sobą. Chciał wszystko kopać, przebiec maraton, żeby stąd uciec.

Ale nagle ugięły się pod nim kolana i pociemniało mu w czach. Podtrzymały go silne ramiona i zaprowadziły do krzesła.

- Wytrzymaj - szepnął James. - Jeszcze tylko kilka minut. Już prawie koniec.

W tej chwili Phil był niemal w stanie mu wybaczyć, że jest krwiożerczym potworem. Wszyscy położyli się bardzo późno, ale nikt nie zasnął. Phill zrozpaczony leżał przy zapalonym świetle do wschodu słońca.

Dom pogrzebowy przypominał wiktoriańską posiadłość, a kaplica, gdzie stała biała trumna ze złotymi wykończeniami, wypełniona była kwiatami i ludźmi. Z daleka Poppy wyglądała jakby spała.

Phil nie chciał na nią patrzeć. Przyglądał się za to osobom które wchodziły do sali pożegnań i zapełniały dziesiątki drewnianych ławek. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, ilu ludzi kochało Poppy.

- Była taka pełna życia - powiedział nauczyciel angielskiego.

Nie mogę uwierzyć, że umarła - stwierdził chłopak z drużyny piłkarskiej Philla. Nigdy jej nie zapomnę - wyjąkała jedna z jej przyjaciółek.

Phil w ciemnym garniturze stał razem z matką i Cliffem. Scena kojarzyła mu się ze składaniem życzeń ślubnych. Matka powtarzała: „Dziękuję za przybycie" i obejmowała gości. Krewni, znajomi, przyjaciele podchodzili, delikatnie dotykali trumny, płakali. Przy odbieraniu kondolencji od tylu żałobników wydarzyło się coś dziwnego. Phil się nabrał. Śmierć Poppy była na tyle realna, że wszystko związane z wampirami wydało mu się snem. Stopniowo zaczynał wierzyć w to, w czym brał udział.

Przecież nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Poppy chorowała na raka, a teraz nie żyje. Wampiry to zwykły zabobon. James nie przyszedł do kaplicy. Poppy miała sen.

Spacerowała nad oceanem z Jamesem. Było ciepło i czuła zapach soli; stopy miała mokre i zapiaszczone. Włożyła nowy kostium kąpielowy, taki, który zmienia kolor, kiedy się zmoczy. Miała nadzieję, że James zwróci na to uwagę, ale nic nie powiedział na ten temat. Nagle zorientowała się, że James ma na sobie maskę. Dziwne - krzywo się opali, skoro ma zasłoniętą część twarzy.

To nie James. Chłopak miał blond włosy, jeszcze jaśniejsze od. Phila. Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Jego zielone oczy nagle stały się niebieskie.

Phil usiadł na łóżku z łomoczącym sercem. Boże, co to było? Coś jakby krzyk, glos Poppy. Mam halucynacje.

Nic dziwnego. Jest poniedziałek, dzień pogrzebu Poppy - spojrzał na zegar - mniej więcej cztery godziny trzeba być w kościele. Pewnie mu się przyśniło. Ale słyszał, że jest przerażona...

Odgonił tę myśl. Przekonał siebie, że Poppy nie żyje, a zmarli nie krzyczą.

Na pogrzebie przeżył jednak szok. Zobaczył ojca ubranego w coś, co nawet przypominało

garnitur, chociaż marynarka nie pasowała do spodni, a krawat był przekrzywiony.

Wiedział, że ojciec jest nieodpowiedzialny i beznadziejny, jeżeli chodzi o wychowanie dzieci, postrzelony i słaby. Ale kochał Poppy bardziej niż ktokolwiek. W tej chwili Phil nie potrafił myśleć o nim źle, mimo że obok stał Cliff, któremu ojciec nie dorastał do pięt. Szok nastąpił, kiedy tata odwrócił się do Phila przed nabożeństwem.

Ale uczucie przyprawiające o dreszcz zniknęło niemal natychmiast w zalewie pogrzebowego smutku, w słowach: „Poppy będzie na zawsze żyła w naszych sercach i w pamięci". Srebrny karawan przejechał na cmentarz Forest Park, wszyscy stanęli w czerwcowym słońcu, żeby wysłuchać ostatnich słów duchownego nad trumną Poppy. Phil, zanim doczekał chwili, kiedy miał położyć na trumnie różę, cały się trząsł.

Straszny moment. Dwie przyjaciółki Poppy histerycznie zanosiły się od płaczu. Matka zgięła się wpół i została niemal siłą zabrana od trumny. Nic było czasu na myślenie, ani wtedy, ani potem - na stypie.

W domu zderzyły się dwa światy. Phil, w samym środku zamieszania, dostrzegł Jamesa. Nie wiedział, co zrobić. James nie pasował do tego, co się tu odbywało. Phil był już prawie zdecydowany, żeby go wyprosić, bo jego chory żart się skończył. Ale zanim zdążył to zrobić, James podszedł do niego.

Bum! To byt odgłos zderzenia dwóch światów. Phil przez chwilę wirował w przestrzeni, nie należąc do żadnego z nich.

To pobudziło Phila do działania. Wyprostował się energicznie.

Ale... - powiedział stanowczo, kiedy Phil otworzył usta - ...wiem na pewno, że jeżeli zostawimy Poppy w trumnie, to czeka ją bardzo nieprzyjemna niespodzianka. Rozumiesz? Dłonie Phila rozluźniły się powoli.

Phil starał się nie wyobrażać sobie co. James, oczywiście jest wampirem i na ogół wygląda całkiem normalnie. Ale w głowie Phila krążyły obrazy Poppy przypominającej potwora z Hollywood. Czerwone oczy, kredowa cera, ociekające krwią zęby.

Jeżeli rzeczywiście taka się stanie... cóż, spróbuje ją pokochać. Ale nie miał pewności, czy nie będzie chciał sięgnąć po osikowy kołek.

Cmentarz Forest Park w nocy był zupełnie inny. Ciemność wydawała się bardzo gęsta. Na żelaznej bramie wisiała tabliczka „Nie wchodzić po zmierzchu", ale brama była otwarta. Nie chcę tu być, pomyślał Phil.

James przejechał jednopasmową jezdnią, która wiła się Wokół cmentarza, i zaparkował pod olbrzymim starym miłorzębem.

Dwie polowe latarki. Łom. Kilka starych desek. Brezentową| folię. I dwa zupełnie nowe szpadle.

- Pomóż mi to przenieść.

Po co ci to wszystko? - spytał Phil. Żwir chrzęścił mu pod stopami, kiedy podążał za Jamesem jedną z wąskich krętych dróżek.

Wspięli się po zniszczonych drewnianych schodach, przelali na drugą stronę i znaleźli się w Krainie Zabawek.

Taką nazwę rzucił ktoś na pogrzebie. Phil usłyszał, jak rozmawiali o tym dwaj koledzy Cliffa z pracy. Chodziło o część cmentarza, gdzie pochowano głównie dzieci. Można się było zorientować, nie patrząc nawet na nagrobki, bo wszędzie stały na nich inne zabawki. Grób Poppy znajdował się na samym skraju Krainy Zabawek. Rzecz jasna, jeszcze bez nagrobka.

James rzucił rzeczy na trawę i uklęknął, żeby zbadać ziemię, oświetlając ją latarką.

Phil stał w milczeniu i rozglądał się po cmentarzu. Ciągle przestraszony; częściowo bał się

tego, że ktoś ich przyłapie, a częściowo tego, że im się nie uda. Ciszę mąciły jedynie odgłosy świerszczy i ruchu ulicznego w oddali. Gałęzie drzew i krzewów poruszały się łagodnie na wietrze.

myśleć tylko o fizycznym wysiłku o wykopywaniu dziury w ziemi. Skupił się na tym i nacisnął łopatę stopą. Wbiła się w ziemię bez oporu. Nabrał ziemi, odrzucił ją na brezent. Szło łatwo. Ale za trzydziestym razem poczuł się zmęczony.

Phil zrozumiał. Funkcję koparki pełnił James. Był silniejszy niż ktokolwiek, kogo Phil widział. Wybierał ziemię łopata za łopatą, nawet się nie prostując. Wyglądało to tak, jakby się bawił.

Mimowolnie odwzajemnił uśmiech. Nie potrafił zdobyć się na święte oburzenie. Mimo siły Jamesa kopanie zabrało dużo czasu. Philowi wydawało się, że dziura jest szersza niż potrzeba. W końcu jego łopata dotknęła czegoś twardego.

Jest. - Sapnął, stopniowo przesuwając wieko za betonowi skrzynię. To dlatego dziura musiała być taka szeroka - żeby pomieścić pokrywę z jednej strony i Jamesa z drugiej. Teraz, spoglądając prosto w dół, Phil widział trumnę. Leżała na niej ogromna wiązanka lekko pogniecionych żółtych róż. James ciężko dyszał, ale Phil przypuszczał, że to nie z wysiłku. On sam odnosił wrażenie, że płuca ma ściśnięte, a serce łomotało mu tak mocno, że wprawiało w drżenie całe ciało.

- O Boże - powiedział cicho.

James spojrzał w górę. Potem przesunął róże w nogi trumny i wolno zaczął otwierać zasuwy. Kiedy już były rozpięte, zatrzymał się na chwilę, trzymając dłonie płasko na gładkiej powierzchni trumny. W końcu uniósł wieko.

ROZDZIAŁ 12

Poppy leżała na białym aksamitnym obiciu. Miała zamknięte oczy, była bardzo blada i... piękna. Ale czy martwa?

- Obudź się - powiedział James. Położył dłoń na jej dłoniach.

Phillip miał wrażenie, że James przywołuje ją zarówno głosem, jak i umysłem.

Przez śmiertelnie długą minutę nic się nie działo. James wsunął drugą dłoń pod kark Poppy i lekko ją uniósł.

- Już pora. Obudź się, obudź. Powieki Poppy drgnęły .

Coś gwałtownie wstrząsnęło Phillipem. Chciał wydać okrzyk zwycięstwa i podskakiwać na trawie. Ale też uciekać W końcu bezwładnie opadł przy krawędzi grobu.

- Dalej, Poppy. Wstawaj. Musimy iść. - James mówił łagodnym, sugestywnym głosem, jakby wybudzał kogoś z narkozy.

Tak właśnie wyglądała Poppy. Phil przyglądał się zafascynowany wstrząśnięty i przerażony, jak siostra mruga, lekko odwraca głowę i otwiera oczy. Niemal od razu znów je zamknęła, ale James nie przestawał mówić i następnym razem, już na dobre uniosła powieki. James przytrzymał ją delikatnie. Usiadła.

Wydostała się bez problemu, bo była bardzo drobna. James przytrzymał ją za jedną rękę. Phil podciągnął w górę za drugą. Przytulił Poppy konwulsyjnie.

Kiedy się odsunął, zamrugała, patrząc na niego. Jej czoło przecięła łagodna zmarszczka. Oblizała palec wskazujący przesunęła nim po policzku Phila.

- Jesteś brudny - zauważyła.

Mówi. Nie ma czerwonych oczu ani białej twarzy. Naprawdę żyje. Z ulgą znów ją przytulił.

- Świetnie - odpowiedział James, ciągle jej się przyglądając jakby była trzystukilogramowym schizofrenicznym gorylem.

- Chodź tutaj. - James pokazał, żeby Phil stanął za nim.

Phil zaczął się czuć nieswojo. Poppy... Czy to możliwe, że go obwąchuje? Nie głośnymi, wilgotnymi pociągnięciami nosa, ale delikatnie jak kotka. Przesuwała nosem koło jego ramienia.

- Phil, chodź! - polecił James bardziej stanowczo. Ale wszystko wydarzyło się tak szybko, że Phil nawet nie zdążył się ruszyć. Delikatne dłonie zacisnęły się wokół jego bicepsów jak stalowe imadła. Poppy uśmiechnęła się do niego, ukazując bardzo ostre zęby, a później doskoczyła mu do gardła jak kobra.

Umrę - pomyślał Phil ze spokojną ciekawością. Nie był w stanie walczyć z Poppy. Pierwsza próba się nie udała, zęby przejechały mu po szyi jak dwa rozpalone pogrzebacze.

- Nie zrobisz tego. - James objął Poppy w pasie i oderwał ją od Phila.

Poppy wydała pełen rozczarowania jęk. Phil z trudem trzymał się na nogach, a ona przyglądała mu się tak, jak kot obserwuje interesującego owada. Nie spuszczała z niego wzroku, nawet wtedy, kiedy mówił do niej James.

- To Phil. Twój brat bliźniak, pamiętasz?

Poppy wlepiła w Phila ogromnie powiększone źrenice. Wyglądała na zdezorientowaną i wygłodniałą.

Z początku Phillip nie mógł się ruszyć. Poppy ciągle patrzyła na niego złaknionym,

intensywnym wzrokiem. Stała tak w ciemności w swojej najlepszej białej sukience, delikatna jak lilia, z włosami łagodnie okalającymi twarz. Obserwowała go wzrokiem jaguara.

Nie była już człowiekiem. Zmieniła się w coś innego. Teraz należała do świata nocy.

O Boże, może powinniśmy po prostu pozwolić jej umrzeć, pomyślał Phil, chwytając łopatę

drżącymi dłońmi. James już zdążył położyć z powrotem pokrywę grobowca. Phil niemal na

oślep rzucał ziemię.

W każdym razie zmieniła się, i tylko czas pokaże, jak bardzo.

Jedna rzecz - Phil popełnił błąd, myśląc, że wampiry są podobne do ludzi. Poczuł się przy Jamesie na tyle swobodnie, że prawie zapomniał, co ich różni. Drugi raz tego błędu nie popełni. Poppy czuła się wspaniale - niemal pod każdym względem. Tajemnicza i silna. Poetycka, pełna możliwości. Jakby zrzuciła swoje stare ciało - jak wąż zrzuca skórę - żeby ukazała się zupełnie nowa postać. I wiedziała - chociaż nie miała pojęcia skąd - że jest chora na raka.

Zniknęła ta okropna rzecz, która szalała w jej organizmie. Nowe ciało zabiło tego potwora, wchłonęło. Może dlatego, że zmieniła się każda komórka dawnej Poppy North. Bez względu na powód czuła się zdrowa i pełna energii. I nie tylko lepiej niż przed chorobą, ale też lepiej niż kiedykolwiek w życiu. Była dziwnie świadoma swojego ciała, a mięśnie i stawy wydawało się, że pracują w niemal magiczny sposób. Jedyny problem w tym, że jest głodna. Musiała zaangażować całą siłę woli, żeby nie skoczyć na blondyna w dole, Phila. Wiedziała, że jest jej bratem, ale... też człowiekiem. Wyczuwała pożywną, życiodajną substancję płynącą w jego żyłach. Elektryzujący płyn, którego potrzebowała, żeby przetrwać. Skocz na niego, szeptała jej część umysłu. Poppy zmarszczyła czoło i usiłowała odpędzić tę myśl. Poczuła, że coś w buzi drażni jej dolną wargę, i odruchowo dotknęła tego kciukiem. Ząb. Lekko zakrzywiony. Oba jej kły były długie, ostro zakończone i wrażliwe. Niesamowite. Delikatnie potarła nowe zęby, a potem ostrożnie badała je językiem. Docisnęła je do wargi.

Skurczyły się do normalnych rozmiarów. Jeżeli pomyślałaby o człowieku pełnym krwi jak wiśnie soku, wyrosłyby znowu. Hej, patrzcie, co potrafię!

Ale nie zawracała głowy dwóm ponurym chłopakom zakopującym dół. Spojrzała dookoła, starając się czymś zainteresować. Dziwne, ale miała wrażenie, że nie jest to ani dzień, ani noc. Może nastąpiło zaćmienie Słońca. Było za ponuro jak na dzień, ale o wiele za jasno jak na noc. Widziała liście na klonach i szary hiszpański mech zwisający z dębów. Wokół mchu latały maleńkie ćmy, dostrzegła ich blade skrzydełka. Kiedy popatrzyła w górę, przeraziła się. Na niebie coś się unosiło - gigantyczna okrągła rzecz, porażająca srebrzystym blaskiem. Poppy pomyślała o statku kosmicznym, obcych światach, aż w końcu dotarta do niej prawda. To księżyc. Zwyczajny księżyc w pełni. A wyglądał na tak wielki i powalający blaskiem dlatego, że ona ma zdolność ostrego widzenia w nocy. Dlatego też zauważyła ćmy. Wszystkie jej zmysły były wyostrzone. Wokół niej unosiły się smakowite zapachy: małych gryzoni i drobnych ptaków. Powiew wiatru przyniósł apetyczny aromat królika. Bardzo wyraźnie też słyszała. Raz odwróciła głowę, gdy zaszczekał pies tuż obok. Dopiero po chwili zorientowała się. że odgłos dobiegał z daleka, zza cmentarza. Tylko wydawał się bliski.

Zakład, że potrafię też szybko biegać, pomyślała. Czuła mrowienie w nogach. Chciała wybiec w cudowną, przesycenie rozkosznymi zapachami noc. Pragnęła się z nią zjednoczyć. Teraz była jej częścią.

Skinął lekko głową. Włosy opadały mu na czoło i wyglądał uroczo niechlujnie. Poppy miała wrażenie, jakby wcześniej Jamesa nie znała, bo teraz odbierała go nowymi zmysłami. Dostrzegała nie tylko jedwabiste brązowe włosy, zagadkowe szare oczy i zgrabne umięśnione ciało. Wyczuwała też zapach zimowego deszczu, bicie serca drapieżcy i srebrzystą poświatę mocy. Umysł prosty i bystry, ale jednocześnie łagodny i niemal melancholijny. Teraz jesteśmy partnerami w polowaniu, powiedziała mu ochoczo. Uśmiechnął się na potwierdzenie, choć... w głębi duszy się martwił. Był albo smutny, albo zły o coś, co przed nią ukrywał. Odpędziła tę myśl. Głód ustąpił. Czuła się dziwnie. Jakby miała trudności z oddychaniem. James i Phillip strzepnęli brezent i rozwinęli pasy sztucznej trawy, żeby przykryć grób. Jej grób. Zabawne, nie pomyślała o tym wcześniej. Leżała w grobie - powinna czuć odrazę albo przerażenie.

Nie czuła. W ogóle nic nie pamiętała od momentu, kiedy zasnęła w swojej sypialni, do chwili, kiedy się obudziła, słysząc wołanie Jamesa. Poza snem...

A kto miałby ją zobaczyć? Ulice świeciły pustkami. Powietrze, które owiewało jej policzki, było chłodne i przyjemne, ale nie ułatwiało oddychania. Za nic nie mogła wziąć pełnego oddechu.

Serce mocno waliło Poppy, wargi i język miała suche jak pergamin. I ciągle brakowało jej tlenu.

Co się ze mną dzieje? Nagle pojawił się ból. Upiorne drętwienie mięśni, podobne do skurczy, która chwytały ją w czasie biegów w podstawówce. Jak przez mgłę pamiętała, co mówiła nauczycielka wuefu. „Skurcze chwytają, kiedy mięśnie dostają za mało krwi. To wołanie mięśni zagłodzonych na śmierć".

Au, boli. Boli. Nie dała rady nawet zawołać Jamesa na pomoc. Chwyciła się drzwi i starała oddychać. Kaszlała, charczała, ale nic nie pomagało. Wszędzie łapały ją skurcze, a teraz dostała jeszcze takich zawrotów głowy, że widziała świat za zasłoną migoczących światełek. Umiera. Jednak coś poszło nie tak. Czuła się, jakby tu tonęła. Rozpaczliwie usiłowała znaleźć dostęp do tlenu. Na próżno. I wtedy zobaczyła ratunek. A właściwie wyczuła. Samochód zatrzymał się na czerwonym świetle. Poppy trzymała głowę za oknem i nagle poczuła powiew życia. Życie. Tego potrzebowała. Nie zastanawiała się, po prostu działała. Błyskawicznie wyskoczyła z samochodu. Usłyszała za sobą krzyk Phila i Jamesa. Zignorowała obu. Liczyło się tylko to, żeby powstrzymać ból. Chwyciła mężczyznę na chodniku tak, jak tonący łapie ratownika. Instynktownie. Był wysoki i silny jak na człowieku Ciemny dres, kurtka, na twarzy zarost. Nie był zupełnie czysty, ale to bez znaczenia. Nie interesowało jej opakowanie, tylko słodka, lepka zawartość. Tym razem trafiła idealnie. Jej cudowne zęby wydłużyły się jak pazury i wbiły w szyję przechodnia. Szarpał się trochę, ale potem osłabł.

Zaczęła pić po jej gardle ściekała miedziana słodycz. Czysty zwierzęcy głód wziął nad nią górę, kiedy opróżniała jego żyły. Usta miała pełne dzikiego, surowego, pierwotnego płynu,. Każdy kolejny jego łyk przynosił jej życie. Piła i piła. Ból znikał. Pojawiła się euforyczna lekkość. W przerwie na oddech poczuła, jak jej płuca nabrzmiewają od chłodnego, zbawiennego powietrza.

Pochyliła się, żeby ssać dalej, chłeptać, delektować się. Mężczyzna miał w sobie czysty gorący strumień, a ona chciała osuszyć go do reszty. Wtedy James odchylił jej głowę. Odezwał się jednocześnie na głos i w jej umyśle opanowanym, ale stanowczym tonem.

Te słowa ją przeraziły i przywołały do rzeczywistości. Zabić... Wiedziała, że dzięki temu można zdobyć moc. Krew jest życiem, energią, pożywieniem. Gdyby wzięła z tego mężczyzny wszystko, jak sok z wyciśniętej pomarańczy, posiadałaby moc całej jego istoty. Kto wie, do czego byłaby wtedy zdolna?

Ale to człowiek, nie pomarańcza. Ona też kiedyś taka była. Powoli, niechętnie oderwała się od swojej ofiary, a James odetchnął głęboko. Poklepał ją po ramieniu i klapnął na chodnik, jakby już nie mógł ustać ze zmęczenia. Phil siedział pod ścianą pobliskiego budynku. Był totalnie przerażony i Poppy to czuła. Wychwytywała jego myśli: to „upiorne", „niemoralne". Potem: „czy warto ratować jej życie, skoro straciła duszę?" James gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na Phila. Poppy wyczuwała srebrzystą falę jego złości.

- Nic nie rozumiesz? - powiedział gwałtownie. - Mogła cię zaatakować w każdej chwili, ale nie zrobiła tego, chociaż umierała. Nie wiesz, co to znaczy żądza krwi. To coś innego niż pragnienie. Dusisz się. Komórki zaczynają umierać z braku tlenu, bo twoja własna krew nie może go dostarczyć. To najgorszy ból, jaki istnieje, a jednak cię nic wykorzystała, żeby minął.

Phillip był wstrząśnięty. Wpatrywał się w Poppy, potem uniósł niepewnie dłoń.

Tak, Poppy to widziała, ale nie potrafiła czuć się szczęśliwa. Wiedziała, że Phil ciągle ją potępia. Nie tylko za to, co zrobiła, ale też za to, kim jest.

To ją rozśmieszyło. Ale wyczuwała smutek w jego troskliwej miłości. Taki jak wcześniej. James nie lubił być drapieżcą, a uczynił nim też Poppy. Ich plan powiódł się znakomicie. Dawna Poppy North przestała istnieć.

Chociaż słyszała jego myśli, nie przypominało to całkowicie tego zjednoczenia jak wtedy, kiedy wymieniali się krwią. Może już nigdy nie połączy ich taka bliskość.

Do mieszkania Jamesa jechali w milczeniu. Phil siedział z tyłu pogrążony w depresji.

- Słuchaj, możesz wziąć samochód, żeby wrócić do domu - zaproponował James, wyciągając bagaże w swojej wiacie. - Nie chcę jeździć z Poppy, a samej jej nie zostawię.

Phil wytrzeszczył oczy na ciemny piętrowy budynek. Odkaszlnął. Mieszkanie Jamesa było zakazanym miejscem. Poppy nigdy nie mogła tu przychodzić wieczorami. Cóż, nadal odczuwał braterską troskę o swoją siostrę wampirzycę.

Phil chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał. Wziął kluczyki od Jamesa. Spojrzał na Poppy.

- Cieszę się, że żyjesz. Kocham cię - powiedział.

Poppy wiedziała, że chce ją przytulić, ale coś ich powstrzymało. Czuła pustkę w piersiach.

- Cześć, Phil.

Wsiadł do auta i odjechał.

ROZDZIAŁ 13

Mieszkanie było urządzone dość ascetycznie, ale i funkcjonalnie. Wysokie sufity i przestronne wnętrza - na pewno sporo kosztowało. W salonie stał niski narożnik i stolik z komputerem, a na ścianie wisiało kilka orientalnych obrazów. I książki w kartonowych pudłach poutykanych po kątach.

- Jamie... Ja rozumiem. - Poppy spojrzała mu prosto w oczy.

Uśmiechnął się. Był spocony, brudny i zmęczony. Ale jego mina mówiła, że Poppy jest warta tego całego trudu i poświęcenia.

- Nie obwiniaj Phila. - Machnął lekceważąco dłonią. Prawdę mówiąc, całkiem dobrze to wszystko znosi. Nigdy wcześniej nie odsłoniłem się przed człowiekiem, ale podejrzewam, że większość uciekłaby z krzykiem i więcej nie wróciła. A on przynajmniej próbuje sobie z tym poradzić.

Skinęła głową i nie ciągnęła tematu. Powinni już położyć się spać. Wzięła worek ze swoimi rzeczami i poszła do łazienki.

Ale nie przebrała się od razu. Zafascynowało ją własne lustrzane odbicie. Więc to tak wygląda wampirzyca Poppy...

Jestem ładniejsza, zauważyła z satysfakcją. Cztery piegi na nosie zniknęły. Skórę miała kremowobladą, jak w reklamie kremu do twarzy. Oczy - zielone niczym klejnoty. Włosy napuszył wiatr w burzliwe loki koloru lśniącej miedzi.

Już nie przypominam elfa, pomyślała. Wyglądam dziko, nie bezpiecznie i egzotycznie. Jak modelka. Jak gwiazda rocka. Jak James.

Pochyliła się do lustra i potarła kły, żeby urosły. Nagle od skoczyła, z trudem łapiąc oddech.

Oczy. O Boże, nic dziwnego, że Phil był przestraszony. Kiedy wydłużały jej się zęby, oczy stawały się srebrno-zielone, niesamowite. Jak u polującego kota. Ogarnęło ją przerażenie. Musiała przytrzymać się umywalki, żeby nie upaść.

Nie chcę tego, nie chcę... Opanuj się, dziewczyno. Przestań jęczeć. A myślałaś, że jak będziesz wyglądać? Jak Shirley Tempie? Teraz jesteś myśliwym. I Twoje oczy robią się srebrne, a krew ma smak wiśniowej konfitury. I to wszystko, inaczej spoczywałabyś w pokoju. Więc się opanuj.

Stopniowo jej oddech się uspokajał. Po kilku minutach już całkiem ochłonęła. Znalazła... akceptację. Miała wrażenie, że coś uwolniło jej gardło i żołądek. Nie była otumaniona ani senna tuk jak po przebudzeniu na cmentarzu. Mogła trzeźwo myśleć o swoim położeniu. I je zaakceptować. Zrobiłam to sama i nie pobiegłam do Jamesa, pomyślała nagle przestraszona. Już nie potrzebuje jego słów pociechy i zapewnień, że wszystko się ułoży. Sama mogę sprawić, żeby było dobrze.

Może tak właśnie się dzieje, kiedy człowiek staje przed najgorszą rzeczą na świecie. Straciła rodzinę i swoje dawne życie, ale odnalazła siebie. I to musi jej wystarczyć. Ściągnęła przez głowę białą sukienkę i przebrała się w bawełnianą koszulkę i spodnie od dresu. Wyszła do Jamesa z podniesioną głową.

Leżał w sypialni, na wielkim łożu w jasnobrązowej pościeli. Nadal miał na sobie brudne ciuchy i jedną ręką zakrywał sobie oczy. Wyprostował się, kiedy podeszła.

Uśmiechnął się szeroko, nie podnosząc ręki.

Patrzyła na niego, kiedy tak leżał rozczochrany, z rozsznurowanymi adidasami, uwalany ziemią.

- Zapomniałam ci o czymś powiedzieć - wyznała. - Zorientowałam się dopiero, kiedy... zasypiałam. Zapomniałam ci powiedzieć, że cię kocham.

Usiadł.

- Zapomniałaś tylko wyrazić to słowami.

Poppy uśmiechnęła się mimo woli. Zadziwiająca rzecz, jedyna całkowicie dobra w tym, co się z nią stało. Porozumieli się z Jamesem. Ich więź się zmieniła, ale nadal posiadała wszystko, co Poppy ceniła w ich dawnej przyjaźni. Zrozumienie, kumpelstwo. Teraz doszła do tego ekscytacja odkrywaniem siebie nawzajem jako kogoś więcej niż najlepszego przyjaciela. I dotarła do tej jego części, do której wcześniej nie mogła się nawet zbliżyć. Znała jego tajemnice. Ludzie nigdy tak nie poznają drugiego człowieka. Nie są w stanie wejść do czyjegoś umysłu. Wszystkie słowa świata to za mało, żeby się przekonać, że ty i ktoś inny zobaczyliście ten sam odcień czerwieni. I nawet jeżeli już nigdy nie stopią się z Jamesem jak dwie krople wody, zawsze będzie w stanie dotknąć jego umysłu.

Trochę nieśmiało położyła mu głowę na ramieniu. Nie pocałowali się, ale na razie tyle jej wystarczało - czuła oddech Jamesa, słyszała bicie serca i chłonęła jego ciepło. A kiedy ją objął, doświadczyła jakby zbyt wspaniałych, intensywnych doznań, ale jednocześnie spływała na nią fala bezpieczeństwu i spokoju.

To było jak słodka, przejmująca pieśń, od której przechodni dreszcze. Chcesz rzucić się na podłogę i płakać. Albo oprzeć się wygodnie i całkowicie poddać się muzyce. James ujął jej dłoń i pocałował.

Poppy szturchnęła go łokciem.

Delikatnie wytargał Poppy za nos, żartobliwie ją ganiąc.

Do niektórych. Ludzie nocy mogą się pobierać tylko w obrębie swojego gatunku, ale mieszają się między sobą: lamie, wampiry stworzone, wilkołaki, oba rodzaje czarownic...

Poppy, która bawiła się wykręcaniem palców na różne strony, poruszyła się zaciekawiona.

James wzruszył ramionami.

Phil nie mógł zasnąć.

Za każdym razem, kiedy przymykał powieki, widział swoją siostrę. Poppy śpiąca w trumnie. Poppy wpatrująca się w niego oczami wygłodniałej kocicy. Poppy unosząca głowę znad szyj przechodnia, z poplamionymi wargami, jakby jadła wiśnie. Nie była już człowiekiem.

Oczywiście od początku wiedział, że tak się stanie, ale to wcale nic pomagało mu się z tym pogodzić.

Po prostu nie potrafił przejść do porządku dziennego nad napadaniem na ludzi i rozdzieraniem im gardeł w ramach kolacji. I co z tego, że ofiary były hipnotyzowane? Cały ten system śmiertelnie go przerażał. Może James ma rację? Ludzie nie radzą sobie ze świadomością, że ktoś stoi wyżej od nich w łańcuchu pokarmowym Utracili kontakt z przodkami jaskiniowcami, którzy wiedzieli, co znaczy być obiektem polowania. Wydawało im się, że pozbyli się całej pierwotnej natury. Phillip mógłby im co nieco na ten temat

powiedzieć. Niestety on sam nie mógł się z tym wszystkim pogodzić, a Poppy już się nie zmieni. Był w stanie to znieść tylko z jednego względu - nadal ją kocha.

Poppy obudziła się następnego dnia w ciemnej sypialni z zasłoniętymi kotarami i zorientowała się, że druga połowa łóżka jest pusta. Ale nie wpadła w panikę. Instynktownie powędrowała myślami i... już. James był w kuchni. Czuła się pełna energii. Jak szczeniak, który nie może się, doczekać, żeby spuszczono go ze smyczy. Ale gdy tylko weszła do salonu, uświadomiła sobie, że jej moc jest słabsza. I bolą ją oczy. Zmrużyła je, spoglądając w przyprawiającą o ból jasność w oknie.

- Nie wiedziałam, że masz kuzyna.

A co potem? - pomyślała Poppy. Przecież nie może pozostawać w ukryciu na zawsze. Należy do świata nocy, ale świat nocy nie chce jej zaakceptować. Musi istnieć jakieś rozwiązanie i trzeba mieć tylko nadzieję że James je znajdzie.

- Wracaj szybko - poprosiła, a on pocałował ją w czoło. To było bardzo miłe i wyglądało na to, że stanie się zwyczajem.

Kiedy wyszedł, wzięła prysznic i włożyła czyste ubranie. Dobry poczciwy Phil spakował jej ulubione dżinsy. Zaczęła się rozglądać po mieszkaniu, żeby nie siedzieć bezczynnie i nie myśleć. Zwłaszcza o swoim pogrzebie.

Obok narożnika stal telefon i kusił. Tyle razy musiała opierać się, żeby nie chwycić za słuchawkę, że bolała ją ręka.

Ale do kogo mogłaby zadzwonić? Do nikogo. Nawet do Phila, bo gdyby ktoś go usłyszał... A jeśli odebrałaby matka? Nie, nie myśl o mamie, idiotko.

Za późno. Nagle ogarnęło ją nieodparte, rozpaczliwe pragnienie, żeby usłyszeć głos matki, zwykłe „halo". Sama by się w ogóle nie odezwała. Potrzebowała tylko potwierdzenia, że mama istnieje.

Wybrała numer telefonu, nie namyślając się dłużej. Liczyli! sygnały. Jeden, dwa, trzy...

- Halo?

Głos matki. I już po wszystkim, ale to Poppy nie wystarczyło Siedziała, starając się oddychać bezszelestnie. Łzy spływały jej po policzkach. Ściskała kabel telefonu i słuchała cichego bzyczenia po drugiej stronie. Jak więzień w sądzie przed odczytaniem wyroku.

- Halo? Halo? - Głos matki był monotonny i zmęczony, ale nie zniecierpliwiony. Ktoś, kto właśnie stracił córkę, nie przejmuje się głuchymi telefonami.

Po chwili kliknięcie zasygnalizowało rozłączenie.

Poppy przycisnęła słuchawkę do piersi i płakała, kołysząc się lekko. W końcu odłożyła ją z powrotem na widełki.

Już więcej tego nie zrobi. To gorsze niż gdyby w ogóle nie mogła usłyszeć matki. I wcale nie pomogło jej poradzić sobie z rzeczywistością.

Miała wrażenie, że znajduje się w dziwnym stanie zawieszenia, kiedy pomyślała, że jej mama jest w domu, wszyscy są w do mu, a jej tam nie ma. Życie toczy się nadal, ale ona już w nim nie bierze udziału. Nie może sobie tak po prostu do nich wejść. Ty naprawdę uwielbiasz się zadręczać, co? Może tak zajęła byś się czymś innym? Przeszukiwała szafkę Jamesa, kiedy drzwi mieszkania się otworzyły.

Usłyszała metaliczny brzęk kluczy, więc wywnioskowała, że to James. Ale nagle wyczuła, że to nie on. To nie umysł Jamesa.

Odwróciła się. Zobaczyła chłopaka z popielatymi włosami do ramion.

Bardzo przystojny, prawie takiej samej budowy jak James, ale nieco wyższy i może rok

starszy. Miał ładny kształt twarzy, czyste rysy i złośliwe, lekko skośne oczy.

Ale to nie dlatego się na niego gapiła.

Posłał jej krótki uśmiech.

Cóż, najlepszą obroną jest dobry atak.

- A czemu miałby coś takiego powiedzieć? - Splotła ręce na piersiach.

Rzucił jej szelmowskie, drwiące spojrzenie. W tym świetle jego orzechowe oczy wyglądały prawie na złote.

- Bo jestem zły - odpowiedział po prostu.

Poppy usiłowała przywołać na twarz wyraz słusznego oburzenia, jak Phil. Nie wyszło jej za dobrze.

Poppy tylko pokręciła głową. Usiłowała zebrać myśli. James teraz prawdopodobnie chodzi i szuka matki. Kiedy już ją znajdzie, dowie się, że Ash tu jest, i natychmiast wróci. Czyli... powinna zająć Asha do powrotu Jamesa. Ale jak? Nigdy nie próbowała być czarująca i ujmująca dla chłopaków. I martwiła się, żeby nie powiedzieć za dużo, żeby zdradzić. Hm... W razie wątpliwości, zamykaj oczy i skacz na głęboką wodę.

Poppy nie wiedziała, co to jest „madder". Jakaś roślina?

Chyba.

Miała nieodparte wrażenie, że Ash wie wszystko. Ogarnięta niepokojem musiała się ruszyć. Podeszła do sprzętu stereo Jamesa.

- Lubisz jakąś robaczywą muzykę? Techno? Acid jazz, Trip-hop? Jungle? - Pomachała winylową płytą. - To poważne jump-up jungle.

Zamrugał.

Ash siedział na narożniku z wyciągniętymi długimi nogami. Oczy zrobiły mu się granatowe i lekko szkliste.

- Skarbie - wtrącił się w końcu. - Bardzo mi przykro, że ci przerywam, ale musimy porozmawiać.

Poppy była na tyle bystra, że nie zapytała, o czym.

- Ten rodzaj klawiszy jak zza grobu i dźwięki niczym jęki troli sprawiają, że człowiek... -Musiała wziąć oddech. Ash wykorzystał tę chwilę.

- Naprawdę musimy pogadać - oświadczył. - Zanim wróci James.

Teraz nie miała jak mu się wywinąć. Zaschło jej w gardle Ash pochylił się, a jego oczy stały się blękitnozielone, jak tropikalne wody. One naprawdę zmieniają kolor, pomyślała Poppy.

Że nie możesz ukryć swoich myśli. Nauczysz się, dotarły do niej słowa, których nie wypowiedział na głos. O jasna... Powinna o tym pamiętać. Skupić się i ukryć myśli. Starała się to zrobić teraz.

Daruj sobie. Wiem, że nie jesteś lamią. Zostałaś stworzona nielegalnie. Niegrzeczny James. Nie było sensu zaprzeczać, więc zadarła brodę i zmrużyła oczy. No i co z tego?

ROZDZIAŁ 14

- Lubię Jamesa - oznajmił Ash. - Chociaż, moim zdaniem jest trochę zbyt łagodny dla robactwa, ale mimo wszystko nie chcę, żeby miał kłopoty. A już na pewno nie tego, żeby zginął.

Poppy poczuła się tak jak wczoraj wieczorem, kiedy jej ciału brakowało powietrza.

- A ty chcesz, żeby zginął? - spytał, jakby to było najbardziej rozsądne pytanie na świecie. Pokręciła głową.

Ash pilnie oglądał swoje paznokcie. Wydawało się, że sytuacja jest dla niego równie trudna, jak dla niej.

Coś zaczęło rozsadzać Poppy, jakby w piersiach miała uwięzionego ptaka, który usiłuje się wydostać.

Poppy już nie kręciło się w głowie, tylko dosłownie wirowało. Czuła się jak zamroczona i było jej niedobrze, jakby właśnie wysiadła z diabelskiego młyna w wesołym miasteczku.

- Nie rozumiesz? - spytał znów Ash, Rozłożył ręce i zaczął przemawiać niemal ze współczuciem. - Narażasz Jamesa na niebezpieczeństwo. Jesteś żywym dowodem na to, że popełnił przestępstwo.

To akurat Poppy rozumiała.

Poppy zmiękły kolana.

Poppy dumnie zadarła brodę. Choć zrozpaczona i oszołomioną, odezwała się z najwyższą pogardą, cedząc słowa:

Po tym wszystkim, co on poświęcił dla mnie? Za kogo ty mnie uważasz? Ash pochylił głowę.

Poppy pokręciła głową.

- Ja... dobra. - Nie przestając kręcić głową, poczłapała do sypialni.

Nie miała siły dłużej się z nim kłócić, ale też nie zamierzała słuchać jego rad. Zamknęła drzwi i ze wszystkich sił starała się osłonić swoje myśli. Wyobraziła sobie wokół nich kamienny mur. Na wciśnięcie do worka spodni od dresu, koszulki i białej sukienki wystarczyło jej trzydzieści sekund. Później wzięła książkę z nocnej szafki i pisak z szuflady. Wydarła tytułową stronę i zaczęła szybko bazgrać:

Kochany Jamesie! Bardzo cię przepraszam, ale gdybym zostala, żeby ci to wytłumaczyć, na pewno próbowałbyś mnie powstrzymać. Dzięki Ashowi zrozumiałam prawdę - dopóki będę przy tobie, narażam twoje życie na niebezpieczeństwo. A nie mogę tego robić. Umarłabym, gdyby przeze mnie coś ci się stało. Naprawdę. Teraz wyjeżdżam. Ash zabiera mnie gdzieś daleko stąd, gdzie mnie nie znajdziesz. Gdzie nikt się nie zorientuje, kim jestem. Będę tam bezpieczna. A ty będziesz bezpieczny tutaj. I chociaż nie będziemy razem, tak naprawdę nigdy się nie rozstaniemy. Kocham cię. Na zawsze. Ale muszę to zrobić. Proszę, pożegnaj ode mnie Phila. Twoja bratnia dusza, Poppy.

Podpisując się, skropiła kartkę łzami. Położyła ją na poduszce i wyszła do Asha.

James przeskakiwał po dwa stopnie, wysyłając przed siebie myśli. Nie chciał wierzyć w to, co mówiły mu zmysły. Na pewno tam jest. Na pewno... Zaczął walić do drzwi, jednocześnie wsuwając klucz w zamek.

Poppy! Poppy, odpowiedz mi! Poppy! - krzyczał w duchu

Kiedy już przekroczył próg, otoczyła go pustka, ale nadal nie wierzył. Biegał po mieszkaniu, zaglądał do każdego pomieszczenia, a serce biło mu w piersiach coraz mocniej i mocniej. Nie było jej worka, ubrań. Nie było Poppy.

W końcu oparł się o szybę w salonie. Widział ulicę - ani śladu Poppy. Ani Asha.

Wszystko przeze mnie, pomyślał rozpaczliwie. Cale popołudnie uganiał się za matką. Tylko po to, żeby się dowiedział, kiedy w końcu ją złapał - że Ash jest już w El Camino i kilka godzin temu pojechał do jego mieszkania. Z kluczem. Znalazł się sam na sam z Poppy.

I James od razu zadzwonił do domu. Nikt nie odebrał. W drodze powrotnej łamał wszelkie

przepisy drogowe. Ale nie zdążył.

- Ash, ty padalcu. Jeżeli jej coś zrobisz, choćby dotkniesz... Jeszcze raz obszedł mieszkanie, próbując zrozumieć, co się stało. W sypialni zauważył białą kartkę na jasnobrązowej poduszce.

List. Chwycił go i zaczął czytać. Z każdą linijką robiło mu się coraz zimniej. Kiedy dotarł do końca, był zimny jak lód i gotowy zabić. Małe okrągłe plamki rozmazały pisak. Łzy. Za każdą jedną porachuje Ashowi kości.

Starannie złożył list i schował do kieszeni. Wyjął kilka rzeczy z szafki i schodząc klatką schodową, zadzwonił z komórki.

Phil gapił się w telewizor, właściwie nic nie widząc. Jak mogło go cokolwiek interesować, kiedy myślał tylko o siostrze, która być może ogląda te same programy... albo gryzie ludzi. Usłyszał pisk opon hamującego samochodu. Zerwał się na równe nogi. Dziwne, ale nie miał żadnych wątpliwości, kto to, widocznie zaczął rozpoznawać warkot silnika integry.

Phil rozejrzał się gorączkowo. Na ulicy nie było nikogo, ale drzwi do domu stały otwarte. A James wrzeszczał, jakby go nie obchodziło, że ktoś może usłyszeć. Po chwili do Phila dotarło znaczenie słów Jamesa.

- Nieżywy - warknął James.

Phillip wiedział, że wcale nie chodzi o to, że Ash jest zombie.

To miało znaczyć, że Ash będzie nieżywy, zupełnie nieżywy i to całkiem niedługo.

James zdjął nogę z gazu.

Phil przeczytał list i przełknął ślinę. Zerknął na Jamesa tępo wpatrującego się w drogę. Czuł się zakłopotany, że wkroczył na prywatny teren, zawstydzony pieczeniem w oczach. „Twoja bratnia dusza, Poppy". No, no.

Phil chwycił się deski rozdzielczej.

Philowi opadła szczęka. Las Vegas? Omal nie parskną śmiechem. Niezłe bujdy.

Phil zmarszczył czoło.

Poppy wpatrywała się w horyzont. Zapadał zmierzch, czerwone słońce zachodziło za nimi. Dookoła roztaczał się zupełnie ulicy krajobraz - pustynia nie była taka brązowa, jak wyobrażała sobie Poppy. Raczej szaro-zielona, z zielono-szarymi kępami. Drzewa Jozuego wyglądały przepięknie. Do tej pory nie widziała rośliny z takimi czułkami. Prawie wszystko, co tu rosło, miało ciernie. Okolica świetnie nadawała się na miejsce wygnania. Poppy poczuła się tak, jakby zostawiała za sobą nie tylko dawne życie, ale też wszystko, co wydawało jej się znajome.

- Zajmę się tobą - obiecał łagodnie Ash. Poppy nawet nie drgnęła powieka.

Phillip najpierw zobaczył Nevadę - linię świateł w ciemności. W miarę jak zbliżali się do granicy stanowej, światła zamieniały się w szyldy z mrugającymi, zlewającymi się neonami. Whiskey Pete's. Buffalo Bill's. Prima Donna. I w takie miejsce zabrał Poppy jakiś facet z reputacją Don Juana?

Poppy nie widziała miasta, jedynie światło w chmurach. To łuna nad Las Vegas, zorientowała się po chwili, kiedy autostrada skręciła. Oczarowana patrzyła na mieniącą się kałuże w płaskiej niecce między górami. Mimowolnie ogarnęło ją podniecenie. Zawsze chciała zwiedzać świat. Odległe miejsca. Egzotyczne lądy. Byłaby zachwycona, gdyby tylko obok niej siedział James. Jednak z bliska miasto nie wyglądało tak cudownie jak z oddali. Kiedy Ash zjechał z autostrady, Poppy znalazła się w świecie jaskrawego koloru, światła, ruchu i marnej tandety.

Po jednej stronie miała masywny czarny hotel w kształcie piramidy, z ogromnym sfinksem przed wejściem. Oczy sfinksa miotały laserowymi strumieniami. Po drugiej stał obskurny zajazd z szyldem: „Pokoje 18".

Poppy zastanawiała się, czy mu powiedzieć, że wcale nic chce, żeby pokazywał jej świat nocy. Coś zaczynało ją niepokoić w Ashu. Zachowywał się tak, jakby zabrał ją na randkę, a nie wywoził na zesłanie.

Ale to jedyna osoba, jaką tu znam, uświadomiła sobie z żalem. A przecież nie mam pieniędzy, nawet głupich osiemnastu dolarów na ten lichy motel.

Martwiło ją jednak coś gorszego. Od jakiegoś czasu odczuwała głód, a teraz zaczynało jej brakować tchu. Ale nie była ogłupiałym, bezmyślnym zwierzęciem jak wczoraj w nocy. Nie chciała napadać na ludzi z ulicy.

- To tutaj - powiedział Ash.

Wjechali w boczną uliczkę, ciemną i nie tak zatłoczoną jak ulice Strip.

- Dobra, sprawdzę najpierw, czy są.

Otaczały ich wysokie budynki ze ścianami z pustaków. Niebo przesłaniały rzędy linii energetycznych. Ash zapukał do jakiś drzwi bez klamki. Nie było na nich też żadnego oznaczenia, tylko niezdarne graffiti. Czarna dalia.

Poppy wpatrywała się w kontener na śmieci, usiłując zapanować nad oddechem. Wdech, wydech. Powoli i głęboko. Nic się nie dzieje, powietrza nie brakuje. Tylko ci się wydaje, że nie ma tlenu. Drzwi się otworzyły i Ash skinął na nią głową.

Blaise - zjawiskowa dziewczyna z gęstymi ciemnymi lokami i atrakcyjnymi krągłościami. Thea - szczuplejsza, z blond włosami. Obie znikały Poppy z pola widzenia, bo zamazywał jej się obraz przed oczami.

Wzięła Poppy pod rękę i wprowadziła do drugiego pomieszczenia za zasłonę z paciorków. Poppy nie protestowała. Nie była w stanie myśleć, poza tym bolała ją cała górna szczęka. Już na samo słowo „pić" wydłużały jej się zęby.

Potrzebuję... Muszę... Ale nie wiedziała jak. W lustrze pochwyciła swoje odbicie srebrne oczy i dzikie kły. Nie chciała znów zachować się jak zwierzę, naskoczyć na Theę i dopaść jej do gardła. Ale nie mogła spytać, jak ma się pożywić, bo wydałoby się, że jest nowym wampirem. Stała, drżąc.

ROZDZIAŁ 15

- Nie krępuj się - powiedziała Thea. Wyglądała na rówieśniczkę Poppy, ale bijąca od niej aura łagodności i rozsądku dodawała jej powagi. - Usiądź. Tutaj. - Posadziła Poppy na podniszczonej kanapie i wyciągnęła nadgarstek.

Poppy przez chwilę wpatrywała się w niego, aż w końcu sobie przypomniała. Jamesa dającego jej krew ze swojej ręki. Więc to tak trzeba zrobić. W przyjazny i cywilizowany sposób. Widziała blade niebieskie żyły pod skórą. Ten widok pozbawił ją resztek wahania. Odezwał się instynkt. Chwyciła rękę Thei. Zanim się zorientowała, już piła krew. Ciepłą słono-słodką substancję. Dającą życie i wybawienie od bólu. Z rozkoszy aż chciało jej się płakać. Nic dziwnego, że wampiry nienawidzą ludzi, pomyślała ponuro. Ludzie nie muszą polować, są pełni tego cudownego płynu.

Ale przecież Thea nie jest człowiekiem, zauważyła inna część jej umysłu. Tylko czarownicą. A jej krew smakuje dokładnie tak samo jak ludzka. Każdy zmysł Poppy to potwierdzał. Więc czarownicy są ludźmi, ale z niezwykłą mocą, pomyślała Poppy. Ciekawe. Musiała się kontrolować, żeby wiedzieć, kiedy przestać Dała radę. Uwolniła nadgarstek Thei, oparła się i z lekkim zakłopotaniem oblizała wargi. Nie miała odwagi spojrzeć w brązowe oczy dziewczyny. Właśnie wtedy uświadomiła sobie, że cały czas odgradzała swoje myśli. Nie nastąpiło psychiczne zespolenie jak wtedy kiedy wymieniała się krwią z Jamesem. To znaczy, że już posiadała jedną umiejętność wampira. Szybciej niż przypuszczał James czy

Ash.

Poczuła, że ma w sobie tyle energii, że mogłaby odtańczyć skoczny taniec niderlandzki. I odzyskała pewność siebie - na tyle, żeby uśmiechnąć się do Thei.

- Dziękuję - powiedziała.

Thea odwzajemniła uśmiech, jakby uznała Poppy za dziwną, ale miłą postać. Chyba nic nie podejrzewała.

- Nie ma sprawy. - Wyprostowała rękę, krzywiąc się lekko.

Poppy wreszcie rozejrzała się po pokoju. Pomieszczenie bardziej przypominało salon niż część sklepu. Poza kanapą znajdowało się w nim niewiele rzeczy: telewizor i kilka krzeseł, a po drugiej stronie duży stół z płonącymi świecami i kadzidłem.

Blaise spochmurniała. Wpatrywała się w Poppy uporczywie i długo. Z niechęcią i... podejrzliwością. Rodzącą się podejrzliwością.

Poppy to wyczuwała. Myśli Blaise były przejrzyste, ostro i niebezpieczne jak potłuczone szkło.

Nagle Blaise znów się uśmiechnęła.

Propozycja najwyraźniej wydala się Ashowi kusząca. W półmroku sali jego oczy rzucały ciemny blask.

Zagryzł wargę i z uśmiechem pokręcił głową.

- Zobaczę - powiedział. - Zależy, czy się wyrobię.

Pod tymi słowami kryło się coś więcej. Poppy miała wrażenie, że Ash i Blaise przesyłają sobie ukrytą wiadomość. Ale nie telepatycznie, więc Poppy nie potrafiła jej odczytać.

- W takim razie miłej zabawy. - Thea posłała Poppy przelotny uśmiech, kiedy Ash wyprowadzał ją na zewnątrz.

Ash patrzył przed siebie na Strip.

Wulkan wydawał hałaśliwe odgłosy. Poppy z niedowierzaniem przyglądała się słupowi ognia, który wystrzelił wysoko. Ogień był prawdziwy, a od niego zapaliła się lawa. Po czarnej skale staczały się czerwone i złote płomienie, aż całe jezioro u podnóża stanęło w ogniu.

Poppy się nie odezwała.

Chyba naprawdę go zabolało. I dobrze, pomyślała Poppy. Opuścił rękę i patrzył na nią rozżalonymi brązowymi oczami.

Przechylił głowę i uśmiechnął się boleśnie.

- Po prostu za mało mnie znasz - wyjaśnił. - Kiedy się lepiej poznamy...

Ash otworzył usta, zamknął i znów otworzył.

Znów się roześmiał, westchnął i spojrzał w górę.

- Dobra. Powinienem wiedzieć. - Zachichotał, jakby wyśmiewał sam siebie.

Poppy poczuła ulgę. Bała się, że będzie wkurzony i zacznie się na niej wyżywać. A jednak zachowywał się czarująco, chociaż nadal bił od niego chłód, jakby pod skórą płynęła mu lodowata rzeka.

Najwyraźniej jednak nie stracił świetnego nastroju.

Poppy się zawahała. Nie chciała iść na żadną imprezę. Ale nie miała też ochoty być z Ashem sam na sam.

Wolał nie myśleć, co wtedy. Podejrzewał szybką wizytę u pierwszego lepszego Starszego. Serce waliło mu jak młotem i dzwoniło mu w uszach.

- Blaise pojechała z nimi? - spytał. Nie, poszła na noc świętojańską. Próbowała namówić też Asha, ale powiedział, że chce pokazać Poppy miasto. - Thea uniosła palec. - Czekaj, możesz sprawdzić na imprezie. Ash wspomniał, że wpadnie później.

Jamesa aż zatkało.

Phil podniósł się z podłogi między przednim a tylnym siedzeniem.

Phil przełknął ślinę.

Przyjęcie było nietypowe. Poppy nie mogła się nadziwić, że większość gości jest w tak młodym wieku. Zaledwie kilku dorosłych i mnóstwo nastolatków.

- To stworzone wampiry - wyjaśnił usłużnie Ash. Poppy pamiętała, co powiedział James - stworzone wampiry pozostają w takim wieku, w jakim zmarli jako ludzie, albo sami decydują, kiedy przestać się starzeć. Czyli James może dorastać, a ona zawsze będzie szesnastolatką. W zasadzie dla niej to bez znaczenia. Ale co na to James?

Dziwny widok - dziewiętnastolatek poważnie gawędził z małym, na oko czteroletnim, dzieckiem. Dzieciak byt milutki z lśniącymi czarnymi włosami i skośnymi oczami, ale w twarzy miał coś niewinnego i okrutnego zarazem.

- Zobaczmy. To jest Circe. Znana czarownica. A to Sekhmet, zmiennokształtna. Lepiej jej nie wkurzać - wyjaśnił wesoło Ash.

Stali na małej antresoli, poziom wyżej niż główna sala domu, a raczej posiadłości. To była najbardziej luksusowa prywatna rezydencja, jaką Poppy widziała. A była przecież i w Bel Ali', i Beverly Hills.

Poppy myślała, że Ash żartuje. Ale może jednak nie.

Wzrokiem zmierzyła odległość do ziemi. Nie zdążyła zrobić kolejnego ruchu, bo Ash chwycił ją za rękę.

Nie walcz jeszcze, rozpaczliwie doradzał jej umysł. On jest silny. Zaczekaj na odpowiedni moment. Zmusiła się, żeby się rozluźnić i spojrzała w ciemne oczy Asha.

- To pułapka... Chcesz mnie wydać. Uśmiechnął się.

- Ale czemu? - wymamrotała.

Odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał - cudownie, melodyjnie. Poppy zrobiło się niedobrze.

Ash zastanawiał się przez chwilę.

- James sobie poradzi.

Najwyraźniej to życiowa dewiza Asha - niech każdy sobie radzi sam, nikt nikomu nie będzie pomagał.

Kopnęła go z całej siły i zaczęła przechodzić przez poręcz balkonu.

James ruszył szalonym pędem w stronę domu. Był tak skupiony na zadaniu, że nie usłyszał otwierających się za nim drzwi samochodu.

- A wyglądałaś na taką miłą dziewczynkę - sapnął Ash. Wykręcał Poppy obie ręce za plecami, starając się znaleźć poza zasięgiem jej stóp. - Przestań natychmiast,

Byt za silny. Poppy nie mogła nic zrobić. Wciągał ją centymetr po centymetrze z powrotem na antresolę.

- Nie ma sensu, lepiej się poddaj, mówił umysł Poppy. To na nic. Przegrałaś. Oczyma duszy już widziała całą sytuację. Siebie postawioną przed tłumem, wydaną na pastwę tych wszystkich zgrabnych, przystojnych ludzi nocy. Wyobrażała sobie ich bezlitosne spojrzenia. Melancholijnego faceta, któremu na pewno zmieni się wyraz twarzy. Stanie się dziki. Wydłużą mu się zęby. Oczy staną się srebrne. A później warknie i rzuci się na nią.

I taki będzie jej koniec. A może przestępców w świecie nocy skazuje się inaczej. Tak czy owak, nie czeka ją nic miłego.

Ale ja ci tego nie ułatwię! - pomyślała. Posłała tę myśl wprost do Asha, wyrzucając z siebie złość, żal i poczucie zdrady. Instynktownie. Wrzeszczała jak dziecko w napadzie histerii.

Z tą różnicą, że osiągnęła efekt, jaki trudno osiągnąć krzykiem - Ash się skrzywił. O mały

włos nie wypuścił jej rąk z uścisku. To było tylko chwilowe osłabienie, ale mimo wszystko Poppy szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia. Zraniłam go. Zraniłam!

W tej samej chwili przestała zmagać się fizycznie. Całą swoja uwagę i energię skupiła na ataku psychicznym. Bombardowaniu myślami.

Zostaw mnie, ty parszywy wampirzy lizusie! Ash się potknął. Poppy naparła myślami, jakby to była woda gniewnie tryskająca z węża strażackiego. Zooostaaaaaaaaw mnieeeeeeee!!!!

Ash cofnął ręce. Kiedy Poppy wyczerpała się energia, niepewnie spróbował chwycić ją jeszcze raz.

- Lepiej nie - odezwał się głos chłodny jak stal.

Poppy spojrzała na antresolę. James. Serce mało nie wyskoczyło jej z piersi. Rzuciła mu się w ramiona.

Uniosła głowę, słysząc śmiech Asha.

- Szykuje się niezła walka - stwierdził.

Nie, pomyślała Poppy. Ash tryskał energią, wyglądał niebezpiecznie i był bardzo rozzłoszczony. Nawet gdyby James zdołał go pokonać, na pewno zostałby ranny. I nawet gdyby udało im się wygrać wspólnymi siłami, ponieśliby jakieś straty.

Poppy gwałtownie odwróciła głowę. Po poręczy balkonu zwycięsko wspinał się brudny Phil.

Zapadła cisza. Poppy, James i Ash patrzyli na niego. Poppy ogarnęła nagła, zupełnie niestosowna ochota, żeby się roześmiać. Zorientowała się, że James też rozpaczliwie powstrzymuje śmiech.

Ash zmierzył Phila od stóp do głów, później z ukosa spojrzał na Jamesa.

Ash jeszcze raz spojrzał na Phila, potem na Jamesa, w końcu na Poppy.

- Dobra, znikamy - oznajmił James. - Wyjdziemy teraz bardzo cicho i ostrożnie przez ten mały pokoik, korytarzem. I nie będziemy się zatrzymywać. Phillip, chyba że wolisz zejść tak jak wszedłeś - dodał.

Phil pokręcił głową. James znów wziął Poppy za rękę, ale przystanął i odwrócił się do Asha.

- Zawsze wszystkich miałeś gdzieś. Ale któregoś dnia zacznie ci na kimś zależeć i wtedy się przekonasz, co to ból. Oj przekonasz się.

Ash spojrzał na niego, ale Poppy nie mogła nic wyczytać z jego ciągle zmieniających się oczu.

Przez następną minutę James wpatrywał się w kuzyna. Ash skromnie odwrócił wzrok. Poppy liczyła uderzenia serca, kiedy obaj stali bez ruchu.

W końcu James się otrząsnął i pociągnął ją w stronę antresoli. Phil ruszył tuż za nimi.

Spokojnie opuścili dom. Nikt nie próbował ich zatrzymać.

Jednak Poppy poczuła się bezpiecznie dopiero, kiedy znaleźli się na drodze.

Poppy odwróciła się i wlepiła w niego wzrok.

ROZDZIAŁ 16

Phil?

Poppy aż zabrakło tchu.

Poppy zapiekły oczy. Jeżeli Phil twierdzi, że jesteśmy częścią natury, to nie uważa nas już za nienormalnych. A to wiele znaczy.

James nagle uśmiechnął się promiennie.

Poppy patrzyła na niego, aż poczuła buzujący przypływ ekscytacji.

Poppy oparła się, żeby uspokoić serce, znów będą w stanie połączyć się myślami. Kiedy tylko zechcą. Już sobie wyobrażała, jak przedostaje się do umysłu Jamesa. Zleją się w jedno jak dwie krople wody. Staną się jednością w takim wymiarze, jakiego żaden człowiek nie potrafi zrozumieć.

Dochodziła północ następnego dnia. Godzina duchów. Poppy stała w sypialni matki, chociaż wcześniej myślała, że już nigdy więcej nie zobaczy tego miejsca.

James czekał na zewnątrz, w samochodzie wyładowanym rzeczami. Była tam między innymi wielka waliza płyt ukradzionych z domu przez Phila. Za kilka minut wyruszą na Wschodnie Wybrzeże, do ojca Poppy. Ale najpierw Poppy musi coś zrobić. Zakradła się po cichu do wielkiego loża, jak cień, nie budząc śpiących. Przystanęła przy nieruchomej postaci matki. Popatrzyła na nią, potem przemówiła myślami.

Na pewno myślisz, że to sen, mamo. Nie wierzysz w duchy! Ale muszę ci powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku. Jest mi dobrze, czuję się szczęśliwa i chociaż nie rozumiesz, proszę postaraj się uwierzyć. Tylko ten jeden raz uwierz w to, czego nie możesz zobaczyć. Przerwała.

Kocham cię, mamo. I zawsze będę kochała.

Kiedy wychodziła z sypialni, matka nadal spała. Uśmiechała się przez sen.

Phil stał na dworze przy integrze. Poppy go przytuliła, a on odwzajemnił uścisk. Z całej siły.

Poppy posłała mu całusa i odjechali z Jamesem w ciemną noc.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Zaklinaczka
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, Córki Nocy, Zaklinaczka [Rozdz 1 4; s 11 43] z błędami
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, Córki Nocy, Zaklinaczka [Rozdz 1 4; s 11 43] z błędami we
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, , [reszta dotyku Wampira; s 45 170]
Smith Lisa Jane Świat nocy 06 Pakt Dusz
Smith Lisa Jane Świat nocy 04 Wybrani
Smith Lisa Jane Świat nocy 07 Łowczyni
Smith Lisa Jane Świat nocy 05 Anioł Ciemności
Smith Lisa Jane Świat Nocy Grubsze niż Woda
Smith Lisa Jane Świat nocy 09 Światło Nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 02 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 03 Zaklinaczka
Smith L[1] J Ĺšwiat nocy 01 Dotyk Wampira (strony 24 25)
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Pakt Dusz (rozdział 1)
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Wybrani (roz 1 10)
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 02 Wybrani [Roz 5 8]

więcej podobnych podstron