L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, Córki Nocy, Zaklinaczka [Rozdz 1 4; s 11 43] 'z błędami wersj 1'

background image

w

I

A

T

N

O

c

Y

<T

1>

DOTYK WAMPIRA

CÓRKI NOCY

ZAKLINACZKA

L 1 SMITH

Ewa Rdtajczyk

Ewa Spirydowkz

background image

DOTYK WAMPIRA

background image

ROZDZIAŁ 1

P

ierwszego dnia wakacji Poppy dowiedziała się, że umrze.

Stuło się to w poniedziałek, w pierwszy prawdziwy dzień wa-

kacji (weekend się nie liczy). Obudziła się cudownie beztroska

I pomyślała: wolne. Przez okno sączyło się słoneczne światło, któ-

lt> iiaduwało przezroczystym zasłonom wokół łóżka złocistą po-
Iwldtę. Poppy rozsunęła je, wyskoczyła z łóżka... i się skrzywiła.

Aua. Znów ten ból w żołądku. Jakby coś ją gryzło, przeżera-

ło nlv w stronę pleców. Trochę ulżyło, kiedy się skuliła.

Nie, pomyślała. Odmawiam chorowania w wakacje. Odma-

Wlmn. Muszę myśleć pozytywnie.

Z ponurą miną, zgięta wpół - myśl pozytywnie, idiotko! -

pr/09/.la korytarzem do łazienki wyłożonej turkusowo-złotymi

mi. Bała się, że będzie wymiotować, ale ból ustąpił równie

, juk się pojawił. Wyprostowała się i triumfalnie spojrzała

nit odbicie potarganej głowy w lustrze.

- Irzymaj się mnie, mała, a wszystko będzie dobrze - wy-

IRoplala, puszczając porozumiewawczo oko. Przysunęła twarz

do lustra, wpatrując się w swoje podejrzliwie zmrużone zielo-

ne oczy. Na nosie miała cztery piegi. Cztery i pół, jeżeli ma być
ftlinelnic szczera, a na ogół była szczera do bólu. Ale dziecinne,

tle... słodkie! Pokazała język i odwróciła się z wielką godnoś-
till), nic zawracając sobie głowy tym, żeby uczesać niesforne ru-
(kmiłcd/.iune loki.

A

11 -.,

background image

Z laką wyniosłością dotarta do kuchni, gdzie Phillip, jej

brat bliźniak, jadł płatki Spccial K. Znów zmrużyła oczy, tym

razem patrząc na niego. Nic doić. że jest mała, drobna, ma krę-
cone włosy i że, właściwie, wygląda jak siedzący na jaskrze elf
z obrazka w książce dla dzieci, to w dodatku ma brata bliźnia-

ka - wysokiego, z jasnymi włosami wikinga, o klasycznej uro-

dzie... cóż, to tylko dowodzi jawnej niesprawiedliwości we

wszechświecie.

- Cześć, Phillip - odezwała się groźnie.
Na Phillipic nic zrobiło to wrażenia: przywykł do humorów

siostry. Na chwile uniósł wzrok znad komiksu w „LA. Timcsie".

Poppy musiała przyznać, że brat ma ładne oczy - intrygujące,
zielone, z bardzo ciemnymi rzęsami, tylko to mieli wspólne.

- Cześć - odpowiedział krótko i wrócił do komiksu.
Niewielu znała nastolatków, którzy czytali gazety, ale to

w końcu Phil. lak jak Poppy, w zeszłym roku chodził do pierw-

szej klasy liceum El Camino, ale w przeciwieństwie do niej, do-
stawał najlepsze stopnie, a przy tym był gwiazdą drużyny pił-
karskiej, hokejowej i koszykarskiej. I przewodniczącym klasy.

Uwielbiała go drażnić. Jej zdaniem był za sztywny.

Zachichotała, wzruszyła ramionami i dala sobie spokój

z groźną miną.

- Gdzie Cliff i mama?
Cliff Hilgard, jeszcze większy szlywniak i bardziej zasadni-

czy niż Phil, od trzech lat byt ich ojczymem.

- Cliff jest w pracy. Mama się ubiera. A ty lepiej coś zjedz,

bo się będzie czepiać.

- Dobra, dobra... - Wspięła się na palce i zaczęła szperać

w kredensie. Znalazła pudełko z lukrowanymi płatkami, zanu-

rzyła rękę i delikatnie wyjęła jeden. Zjadła go na sucho.

Walc nie tak źle być niską i drobną. Tanecznym kro-

kiem podeszła do lodówki, potrząsając w rytm pudełkiem

z płatkami.

- lestem... demonem seksu! - zaśpiewała, przytupując.
- Nie, nie jesteś - zgasił ją Phillip z miażdżącym spoko-

jem. - Może byś się ubrała?

12 —

Poppy spojrzała nsna siebie, przytrzymując otwarte drzwi lo-

dówki. Miała na sobiese za duży T-shirt, w którym spala. Wyglą-
dał jak minisukienka. .

- Jestem ubrana - odpowiedziała pogodnie, wyciągając

z lodówki colę lighl.

Rozległo się pukatanie do kuchennych drzwi. Poppy przez

szklaną szybę widziatsła, kto przyszedł.

- Cześć, James! UWejdż.
James Rasmusscm wszedł i zdjął przyciemniane ray-bany.

Na jego widok Poppyw poczuła skurcz - jak zwykle. Nic miało
znaczenia, że od dziessicciu lat widuje go właściwie codziennie.
Zawsze czuła krótkie : szarpnięcie w piersi, coś pomiędzy słody-
czą a bólem.

Nie tylko dlatcgoo, że wyglądał jak przystojny buntownik,

i kojarzył jej się mglisścic z Jamescm Dcanem. Miał jedwabiste
jasnobrązowe włosy, subtelną, inteligentną twarz i szare oczy.

na zmianę przenikliwe i zimne. Był najprzystojniejszym chło-
pakiem w El Camino,. ale nie to przyciągało uwagę Poppy. Miał
w sobie coś - tajemniiezego. fascynującego i niedostępnego. Na
jego widok serce zaczynało jej mocniej bić i dostawała gęsiej

skórki.

Phillip miał na lemat Jamesa inne zdanie. Jak tylko go zo-

baczył, zcsztywnial i twarz mu zastygła. Nic poi rafii ukryć nie-

chęci.

James uśmiechnął się blado, jakby reakcja Phillipa go roz-

bawiła.

-Cześć.
- Cześć - rzucił Phil, ani trochę niewzruszony.

Poppy miała nieodparte wrażenie, że najchętniej wziąłby ją

pod pachę i czym prędzej wyniósł z kuchni. Zawsze robił się
nadopiekunczy, kiedy w pobliżu pojawiał się James.

- Jak tam Jacklyn i Michaela? - dodał złośliwie.
James zastanawiał się chwilę.

- Właściwie nie wiem.
- Nie wiesz? No lak, przed wakacjami zawsze rzucasz

dziewczyny. Chcesz być wolny, co?

background image

- Oczywiście -odparłuprzejmie |amcs. Uirniechnąl się.
Phllllp spojrzał tu niego z nieskrywaną nienawiścią.
Poppy nalomiwl ogarnęła radotó Żegnaj, |ncklyn: żegnaj.

Mkhado. Żegnajcie zgrabne długie nogłlacklyn i niesamowite

balon)' Michaell. Lato zapowiada się wspaniale.

Wielu ludzi myilalo. M znajomotf Poppy i |amcsa jest czy-

sto platonicina. Ale to nieprawda. Poppy od lal wiedziała, że
u niego ttyjdzie. Ib jedna z ic) dwóch wicUcicłi ambicji. Dru-
ga - poznać swial. Na razie nie zdobyła się jednak na 10, zc-
by poinformować o tym |amesa. Niech mu się jeszcze zdaje,
że uwielbia długonogie dziewczyny /. paznokciami od manikiu-
rzystki i Urnowymi cyckami.

- Ib nowa płyta? - spytała, żeby |ames oderwał surowy

mrok od przyszłego szwagra.

|«rncs połknął haczyk.
- Tak. cino-lcchno.
- Węccj gardłowych ŚpiewówTuvy, nie mogę się doczekać.

Chodźmy posłuchać.

Ale w lej chwili weszła jej malka - zimna'idealna Uond>n-

ka jakz filmów Hitchcocka. Na jej twany ita ogót gokil wynai
niewymuszonej slanawczoki. Poppy omal na nia. nic wpadła,
wychodząc z kuchni.

- Przepraszam, dobry!
- Zaczekaj' - Malka chwyciła ją za koszulkę na kuku. -

Dzień dobry. Phll; dzień dobry, lamo - dodała.

Phll odpowiedział, a |ames skinął kj gtowq. ironicznie

uprzejmy.

- Zjedliicie Śniadanie? - spytała, a kiedy chłopcy potwicr-

dzlll, spojrzała na córkę. -A ty? - 5p>t»ta. wpalruiąc się w Warz

Poppy.

Poppy zagrzechotała pudełkiem lukrowanych plalkow: mat-

ka się skrzywiła.

- Czemu przynajmniej nie zjesz kh z mlekiem?
- Takie są lepsze - odpowiedziała stanowczo, ale kiedy

malka lekko pchnęła ją w stronę lodówki, podeszła i wyjęta li-
trowy kanon odtłuszczonego mleka.

— U ~

- lakic macie plany na pierwszy dzieA wolnoki? - spytała

matka, spoglądając najpierw na Jamesa. potniej na Poppy.

- Oj, nic wiem. - Poppy zerknęła na James*. - Posłucha-

my muzyki, raołe połdzlcmy w góry? Albo przclcdziemy się na
ptoie?

- |ak chcesz - powiedział |amie. - Mimy cale lato.
Przed oczami Poppy rozciągnęło sic lato, gorące, złociste

i ołsnlcwająec. Pachnące chlorem z buenu i morską sofa). Cmla
|e lak ciepłą trawę pod płccami. Trzy drugie miesiące, pomyila-
la. Cala wieczność. Trzy miesiące to wiecinoic.

Dziwne, że myilala akurat o tym. kiedy to się siało.
- Możemy zajrzeć do nowych sklepów w Vltlagc... - zaczę-

ła, ale nagłe dopadł ją ból I słowa uwięilyjej w gardle.

Niedobrze. Gwałtowny, dtręcający boi sprawił, że zgięła

się wpół. Karton mleka wypadł jej z rąk i wszystko zrobiło się
szare.

ROZDZIAŁ Z

y! - Słyszała glos matki, ale nic nie widziała. Kuchenną

X podłogę przesłaniały tańczące cnmc plamy. -Poppy, nieci

nie jest? - Teraz poczuta, ic dłonie nulki fciskająją kurczowo
za ramiona. Boi ustępował i zaczynała widzieć.

Kiedy się wyprostowała, zobaczyła przed sobą lamcsa

Twarz miał prawie bez wyrazu, ale znała gp na tyle dobrze, żeby
dostrzec w jego oczach troskę. Trzymał kanon z mlekiem. Mu-
siat go ibpać w locie. Niesamowity refleks, pomyślała leniwie

Naprawdę niesamowity.

Phillipsul.
- Nic d nie jest? Co się siało?
- Nic... wiem. - Poppy rozejrzała się i zakłopotana wzru-

szyła ramionami. Czuła się już lepiej i wolała, żeby przesiali się

_ u-.

background image

lak na nią gapić. Żeby poradzić sobie z bólem, nie moin* o nim

rozmyślać, trzeba go ignorować.

- To lylko głupi ból żołądki... Mam chyba gaslro coś mm.

IVwnic mi fedzenic zaszkodziło.

- Poppy, (o nic jest jailrocntcriiij - Maiła potrząsnęła nią

lekka - Bolało cięjuż wcześniej, miesiąc temu. prawda? 1b la-

ki sam ból?

Poppy poruszyła się niespokojnie. Prawdę mówiąc, ból ni-

gdy nk zniknął. Cudem, w gorączce ujęć' pod koniec roku,

udawało jej *ic nic zwracać na niego uwagi, a do (ej pory zdą-

żyła się x nim oswoić.

- lak jakby... - Grała ru zwlokę. - Ale...
Malec nie trzeba byto więcej. Delikatnie ścisnęła córkę i ru-

szyła do kuchennego telefonu

- Wcm.żcniclubitzIckarzy.alcdzwoniędodokioraPrank-

lina. Chór. żeby clę obejrzał Nic możemy (ego ignorować.

- Oj, mamo, sq wakacie...
- Poppy. bez dyskusji. - Malka zakryła dłonią mikrofon

słuchawki. - Id* się ubrać.

(typy jęknę la, ale wicdxialn. że nic nie wskóra.
- Posłuchajmy przynajmniej plyiy. zanim pójdę. - Skinęła

na lamcu. kloo' patrzył w próżnię zamyślony.

Zerknął ru płytę, jakby o niej zapomniał. I odstawił kanon

x mlekiem. Phillip wyszedł a nimi na korytarz

- Hej. kolei, poczekaj tu. aż się ubierze.

- Wyluzuj, Phil - powiedział Jamo niemal nieobecnym

głosem.

- Ręce z daleka od mojej siostry, niecnoto.
Poppy wchodziła do pokoju, kręcąc głowi). James wcale nic

marzy o tym. żeby zobaczył ją naga.. NicHcty. pooiyilata ponu-

ro, wyciągając * szary krótkie spodenki. Wskoczyła w nie. nic

przestając kręcić głową. |ame* był jej najlepszym przyjacielem,

najlepszym z najlepszych, a ona jego przyjaciółka,. Ale nigdy

nie okazał nawet cienia chęci, żeby się do niej dobrać. Czatami

zastanawiała się, czy on w ogóle zauważa, it ma do czynienia

z dziewczyną.

Kiedyś zauważy, pomyślała i krzyknęła na niego zza drzwi,

wszedł i uśmiechnął się do niej. lb był uśmiech, jaki inni

rzadko oglądali - nic szyderczy czy ironiczny, ale miły, lekki

- Przepraszam za lego lekarza - powiedziała.

- Daj spokój Powinnaś pojechać. - James spojrzał na nią

przenikliwie. - TWoja mama ma rację, lb trwa juz za długo.

Schudłaś, nie śpisz po nocach...

Spojrzała na niego przestraszona. Nikomu nie mówiła, że

najgorszy ból czuje nocą. nawet |nmc*owi. Ale on niektóre rze-

czy po prostu wiedział. Jakby czytał w jej myślach

- Znam cię, to wszystko. - Figlarnie spojrzał na nią z uko-

sa. Rozpakował płytę.

Poppy wzruszyła ramionami, opadła na łóżko i wlepiła

wzrok w sufit.

- Chciolabym. żeby mama dala mi spokój chociaż w waka-

cje - Odwróciła głowę i przyjrzała się badawczo Jamcsowi. -

Szkoda, że nic jest jak twoja Zawsze się zamartwia i próbuje

mnie ustawić.

- A mo|cj właściwie nic obchodzi, co robię. Nie wiem. co

gorsze - stwierdził z goryczą.

- Itafli rodzice pozwalają ci mieszkać samemu.
- lak, bo to tańsze niż zatrudnianie zarządcy nicnichumo-

ści - James pokręcił głową, wpatrując się w płytę, którą wkła-

dał do odtwarzacza. - Nic narzekaj na swoich rodziców, dzie-

ciaku. Chyba nic wiesz, jaką jesteś szczęściarą.

Poppy zastanawiała się nad tym. kiedy włączyła się płyta.

Razem z |araesan lubili trans - undergroundowe elektronicz-

ne dźwięki, które przyszły z Europy. |omcs był miłośnikiem

Icchno. Poppy też przepadała za tymi rytmami. Uważała, że to

prawdziwi muzyka, ostra i nieprzetworzona, grana przez ludzi,

którzy w nią wierzą. LućUi z pasją, a nic z pieniędzmi.

Poza tym dzięki clno-tcchno Poppy czuła się częścią innych

miejsc. Uwielbiała inność i obcość tej muzyki.

lamcsa chyba leż właśnie za to lubiła. Za jego odmienność.

Zadarła głowę i spojrzała na niego. Przestrzeń wypełniały dziw-

ne rytmy bębnów Bunindi

— 17

background image

Znała Jamesa lepiej niż ktokolwiek inny. ale było w nim coś.

co nawet dla niej stanowiło tajemnicę. Coś. czego nikt nic mógł
uchwycić.

Inni brali to za arogancję, chłód, wyniosłość, ale się myli-

li. To była po prostu odmienność. Wydawał się bardziej „inny"
niż uczniowie z zagranicy. Czasami Poppy myślała, że już jesl
bliska znalezienia przyczyny tej odmienności, ale zawsze jej się

wymykała. A kilka razy. zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy
słuchali muzyki albo wpatrywali się w ocean, czuła, że zaraz
wyzna jej swój sekret.

I że to, co usłyszy, okaże się czymś ważnym, tak szokują-

cym i cudownym, jakby przemówił do niej dziki kot.

Teraz, kiedy patrzyła na Jamesa, na jego wyraźny, nierucho-

my profil i na faliste brązowe włosy na czole, odnosiła wraże-
nie, że jesl smutny.

• Jamie, chyba nic się nic stało, co? 1 b znaczy, w domu ani

nigdzie? - Tylko ona jedyna na świecie mogła mówić do niego
„Jamie". Nawet Jacklyn ani Michacla nigdy się na to nic odwa-
żyły.

• A co miałoby się stać w domu? -spytał z uśmiechem, któ-

rego nic było widać w oczach. Lekceważąco pokręcił głową. -

Nic martw się, Poppy. 1b nicważnego, ma przyjechać w odwie-
dziny krewny. Niemile widziany krewny. - Jego uśmiech dotarł
do oczu i zalśnił w nich. - A może po prostu się o ciebie mar-
twię - powiedział.

Poppy chciała powiedzieć: „akurat", ale wymamrotała

tylko:

• Naprawdę?
Jej powaga chyba poruszyła w nim czulą strunę. Jego

uśmiech zniknął. Siedzieli i po prostu patrzyli sobie w oczy. Ja-
mes sprawiałwrażenie niepewnego, niemal bezbronnego.

• Poppy...
• Tak? - Z trudem przełknęła ślinę.
Otworzył usla, nagle wstał i podszedł, żeby wyregulować

wysokie stojące głośniki. Kiedy wrócił, oczy miał ciemne i nie-

przeniknione.

ID

«

• Pewnie, że bym się martwi), gdybyś naprawdę była cho-

ra - przyznał swobodnie. - Na tym chyba polega przyjaźń?

Poppy wypuściła powietrze z pluć.
• Racja - odparła melancholijnie i obdarzyła go stanow-

czym uśmiechem.

• Ale nic jesteś chora - stwierdził. - Po prostu trzeba się

tym zająć. Lekarz pewnie da ci antybiotyk albo coś innego...
wielką strzykawą - dodał złośliwie.

• Zamknij się.
James dobrze wiedział, że Poppy potwornie boi się zastrzy-

ków. Sama myśl o igle przebijającej skórę...

• Idzie twoja mama. - Zerknął w stronę uchylonych

drzwi.

Poppy nic bardzo wiedziała, jakim cudem usłyszał, że ktoś

Się zbliża - w pokoju głośno grała muzyka, a na korytarzu leżał
dywan. A jednak po chwili malka otworzyła drzwi.

• No, kochanie - ponagliła energicznie. - Doktor Franklin

kazał przyjeżdżać. Przykro mi, James, ale zabieram Poppy.

• Nie szkodzi. Wpadnę po południu.

Poppy wiedziała, kiedy jest na straconej pozycji. Pozwoliła

matce zaciągnąć się do garażu, nic zwracając uwagi na Jamesa
parodiującego kogoś, klo dostaje wielki zastrzyk.

Godzinę później grzecznie leżała w gabinecie doktora Frank-

lina, odwracając wzrok, kiedy delikatnie badał jej brzuch. Byl

wysoki, szczupły, szpakowaty i emanował z niego autorytet
wiejskiego lekarza, któremu się bezgranicznie ufa.

• Ul cię boli? - spytał.
• lak... Ale jakby szło do pleców. Może naciągnęłam sobie

mięsień.

Delikatne palce przesuwały się, badając brzuch. Nagle się

zatrzymały. Twarz lekarza się zmieniła. Poppy wiedziała już, że
to nie naciągnięty mięsień. Ani rozstrój żołądka czy coś banal-

nego, i że wszystko zmieni się raz na zawsze.

• Chciałbym zlecić dodatkowe badanie - oznajmi! doktor

Franklin.

background image

Miał rzeczowy i opanowany gtos. a jednak Poppy ogarnę-

ła panika. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, co się w niej dzia-
ło - miała nieodparte wrażenie, że otwiera się przed nią w ziemi

czarna dziura.

- Dlaczego? - spytała matka.
- Cóż... - Doktor Franklin się uśmiechnął i przesunął oku-

lary na czoło. Uderzał dwoma palcami o leżankę. - Właściwie

w celu eliminacji. Poppy mówi, że ma bóle w górnej części brzu-
cha, które promieniują do pleców i nasilają się w nocy. Ostatnio
straciła apetyt i schudła. Wyczuwam powiększony woreczek
żółciowy. To objawy typowe dla wiciu chorób, a USG pozwoli

niektóre wykluczyć.

Poppy się uspokoiła. Nic mogła sobie przypomnieć, po co

jest woreczek żółciowy, ale była przekonana, że go nic potrze-

buje. Przecież organ o tak głupiej nazwie nie może pełnić żad-
nej ważnej funkcji. Doktor Franklin mówił dalej - o trzustce,
zapaleniu trzustki i powiększonej wątrobie, a matka kiwała

głową, jakby wszystko rozumiała. Poppy c/ula, że panika mija.
Jakby czarną dziurę szczelnie zasłoniła pokrywa, nie pozosta-
wiając po przepaści najmniejszego śladu.

- Badania można zrobić w szpitalu dziecięcym po drugiej

stronic ulicy - mówił doktor Franklin. - Proszę do mnie wrócić
z wynikami.

Matka pokiwała głową: spokojna, poważna i dzielna. lak

Phil. Albo Cliff. Dobrze, zajmiemy się tym.

Poppy w pewnym sensie czuła się wyróżniona. Nie znała

nikogo, kto byłby w szpitalu na badaniach.

Kiedy wychodziły z gabinetu, matka zmierzwiła jej włosy.

- No. Poppct? Co tym razem wywinęłaś?

Poppy uśmiechnęła się figlarnie. Strach całkowicie się ulotnił.

- Może będę musiała mieć operację i zostanie mi intrygują-

ca blizna - zażartowała, żeby rozśmieszyć matkę.

- Miejmy nadzieję, że nie - odparła matka, wcale nieroz-

bawiona.

Szpital Dziecięcy Suzanne G. Montcforte mieścił się w oka-

załym szarym budynku z falistymi ścianami i wielkimi pano-

- 20 ~

runicznymi oknami. Poppy zajrzała do sklepu z upominkami
przy wejściu. Na pierwszy rzut oka widać było. że to sklep dla
dzieci, pełen tęczowych zabawek i pluszowych zwierzaków,
które przychodzący z wizytą dorośli mogli kupić w prezencie
W ostatniej chwili.

Ze sklepu wyszła dziewczyna niewiele starsza od Poppy;

llcdcmnasto-, osiemnastoletnia. Była ładna, miała subtelny
makijaż i fajną bandanę, która nie do końca ukrywała brak

włosów. Wyglądała na szczęśliwą, miała pełne policzki, a spod

Chustki wystawały dyndające wesoło kolczyki, jednak Poppy
ogarnęło współczucie... Ta dziewczyna jest poważnie chora.
Szpitale są właśnie dla takich jak ona - dla poważnie cho-
rych. Poppy chciała już jak najszybciej być po badaniach i stąd
wyjść.

USG nie było bolesne, ale dość nieprzyjemne. Pielęgniar-

ka posmarowała jej brzuch maziowatą galaretą, a potem prze-

(uwala po nim zimnym skanerem, który bombardował falami

dźwiękowymi, żeby wydobyć obraz wnętrza. Poppy wróciła my-
ilami do ładnej dziewczyny bez włosów.

Wolała myśleć o czymś innym... o Jamcsie. Nie wiedzieć

czemu, przypomniał jej się dzień, kiedy zobaczyła go pierw-
szy raz w przedszkolu. Blady, chudy, z dużymi szarymi oczami.

MU w sobie coś niezwykłego. Starsi chłopcy od razu wzięli go

na cel. Na podwórku ganiali za nim jak psy myśliwskie za li-

Hm - aż w końcu Poppy się zorientowała, co jest grane.

|uż w wieku pięciu lat miała porządny prawy sierpowy.

Wparowała w środek gromady, zaczęła walić po twarzach i ko-

pać w piszczele, aż tamci pouciekali. Później odwróciła się do

jamesa.

- Chcesz się kolegować?

Po krótkiej chwili wahania nieśmiało kiwnął głową. W jego

tuMcchu była dziwna słodycz.

Poppy szybko się zorientowała, że jej nowy kolega jest tro-

chę dziwny. Kiedy zdechła klasowa jaszczurka, bez obrzydzenia
wziął ją do ręki i spytał Poppy, czy chce potrzymać. Nauczyciel-
ka była przerażona.

•- 21

~

background image

Wiedział też, gdzie znaleźć martwe zwierzęta. Pokazał jej

pusta, działkę - tam, w wysokiej brązowej trawie leżały szkielety
kilku królików. W ogóle go to nic ruszało.

Kiedy podrósł, starsze dzieciaki przestały go dręczyć. Do-

gonił ich wzrostem, był zadziwiająco silny i szybki; przylgnęła
do niego opinia twardego i niebezpiecznego. Kiedy się wkurzył,
w jego szarych oczach pojawiał się przerażający blask.

Ale na Poppy nigdy się nie złościł. Byli najlepszymi przyjaciół-

mi. W pierwszej klasie liceum zaczął się umawiać'/. dziewczynami
- marzyły o nim wszystkie w szkole - ale z żadną nie chodził dłu-
go. I nigdy im się nie zwierzał, był tajemniczy i skryty, tylko Poppy
znała jego drugie oblicze - bezbronnego i troskliwego chłopaka.

- Dobrze. - Pielęgniarka potrząsnęła Poppy. przywołując ją

do rzeczywistości. - Skończone, zetrzemy z ciebie ten żel.

- I co wyszło? - Poppy spojrzała na monitor.
- Lekarz prześle opis do gabinetu twojego lekarza - poin-

formowała pielęgniarka zupełnie obojętnym tunem.

Poppy spojrzała na nią surowo.

W poczekalni u doktora Franklina Poppy wierciła się nie-

spokojnie, a matka przeglądała nieaktualne czasopisma.

W końcu z gabinetu wychyliła się pielęgniarka.
- Pani Hilgard?
Wstały obie.
- Hm, nie. - Pielęgniarka wyglądała na spłoszoną. - Pani

Hilgard, doktor chce porozmawiać tylko z panią.

Poppy i matka spojrzały na siebie. Po chwili matka odłożyła

czasopismo „People" i poszła za pielęgniarką.

Poppy patrzyła za nią.
O co tu chodzi? Doktor Franklin nigdy wcześniej tego nie

robił.

Serce biło jej mocno. Nie szybko, a mocno. Bum, bum. bum.

Wstrząsało wnętrznościami, aż Poppy kręciło się w głowic.

Nie myśl o tym. To pewnie nic takiego. Poczytaj gazetę.

Ale jej palce odmawiały posłuszeństwa. Kiedy w końcu zdo-

łała otworzyć czasopismo, błądziła wzrokiem po wyrazach, ale

treść nie docierała do mózgu.

-

22 ~

O czym matka i doktor Franklin tam rozmawiają? Co jest

grane? Tyle czasu...

Chwila się przeciągała. Poppy czekała, miotając się mię-

dzy dwiema skrajnymi myślami: to nic poważnego, matka wyj-
dzie i będzie się śmiała, że coś takiego w ogóle przyszło córce
do głowy; dzieje się coś okropnego i trzeba się poddać jakie-
muś strasznemu leczeniu. Zakryła dziura i odkryta dziura. Raz
wszystko wydawało się śmiechu warte i Poppy czuła się zawsty-
dzona melodramalycznymi myślami, a po chwili miała wraże-
nie, że cale jej dotychczasowe życic było snem, a teraz dopada

|q brutalna rzeczywistość.

Szkoda, że nic mogę zadzwonić do lamcsa, pomyślała.

- Poppy? Wejdź - powiedziała w końcu pielęgniarka.
W gabinecie doktora Franklina. na ścianach wyłożonych

boazerią wisiały zaświadczenia i dyplomy. Poppy usiadła w skó-
rzanym fotelu i starała się nie wpatrywać nachalnie w twarz
matki.

Matka wyglądała... zbyt spokojnie. Spokój podszyty był

napięciem. Uśmiechała się, ale jakoś dziwnie. Wargi lekko jej
drżały.

O Boże, pomyślała Poppy. Coś jest nie tak.

- Nic ma powodów do paniki - zaczął lekarz, a Poppy na-

tychmiast ogarnęła jeszcze większa panika. Jej dłonie przywar-
ty do skórzanych poręczy fotela. - Na twoim USG widać coś
niezbyt typowego, dlatego chciałbym wykonać kilka innych ba-
dań - ciągnął doktor Franklin rzeczowym tonem, żeby ją uspo-
koić. - Do jednego musisz być na czczo, twoja mama mówi, że
nie jadłaś dziś śniadania...

- Zjadłam jeden płatek kukurydziany - odpowiedziała me-

chanicznie.

- jeden płatek? Cóż, możemy uznać, że to nic. W takim ra-

zie zaczniemy dzisiaj. Moim zdaniem najlepiej położyć cię do

(zpitala. Zrobimy tomografię komputerową i ERCP. To skrót
nazwy, której nawet ja nic poi rafię wymówić. - Uśmiechnął się.
Poppy mu się przyglądała. - Niczego się nie bój - dodał łagod-
nie. - Tomografia przypomina prześwietlenie. ERCP polega na

background image

wprowadzeniu rurki przez gardło i żołądek do trzustki. Do rur-
ki wstrzykuje się płyn. który umożliwi kontrast...

(ego wargi się poruszały, ale Poppy przestała słyszeć słowa. Nie

mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była tak przerażona.

Z tą intrygującą blizną tylko żartowałam, pomyślała. Nie

chcę być naprawdę chora. Nie chcę iść do szpitala i nie chce

mieć żadnych rurek w gardle.

Spojrzała na matkę w milczącym błaganiu. Matka wzięła ją

za rękę.

- To nic takiego, kochanie. Pojedziemy do domu i spakuje-

my trochę rzeczy, a polem wrócimy.

- Muszę iść do szpitala dzisiaj?
- Tak byłoby najlepiej - stwierdzi! doktor Hranklin.
Poppy zacisnęła dłoń na dluni matki. Pociemniało jej przed

oczami.

- Dziękuję. (hven - powiedziała matka, kiedy wychodziły

z gabinetu.

Poppy nigdy nie słyszała, żeby wcześniej matka zwracała

się do doktora Franklina po imieniu.

Ale o nic nie pytała. Nie odzywała się. kiedy wychodziły

z budynku i wsiadały do samochodu. Po drodze do domu matk;t
zaczęła mówić o zwykłych rzeczach przyjemnym, spokojnym
głosem, a Poppy zmuszała się. żeby odpowiadać. Udawała, że
wszystko jest jak zwykle, mimo że cały czas szalał w niej po-
Iworny niepokój.

Dopiero kiedy znalazły się w jej pokoju i pakowały do małej

walizki ulubione książki i bawełnianą piżamę, spytała prawie

od niechcenia:

- A lak właściwie, co mi jest?

Matka nie odpowiedziała od razu. Spoglądała w dół na wa-

lizkę.

- Doktor Franklin nie wic, czy w ogóle coś ci jest - odparła

w końcu.

- Ale co podejrzewa? Przecież musi coś podejrzewać. Mó-

wił o trzustce, więc pewnie przypuszcza, że mam coś/. trzustką.

Badał też chyba woreczek żółciowy...

-

24 -

- Kochanie. - Matka chwyciła ją za ramiona.
Poppy zaczęła się denerwować. Wzięła głęboki wdech.
- Ja tylko chcę znać prawdę. To moje ciało i mam prawo

wiedzieć, czego szukają, tak?

Trochę się zagalopowała. Tak naprawdę chciała powiedzieć

coś zupełnie innego. Potrzebowała otuchy, zapewnienia, że
doktor Franklin szuka jakiejś banalnej choroby. Ze nic złego
się nie wydarzy i nie będzie żadnej tragedii. Niestety, nie usły-
szała lego.

- Tak. masz prawo wiedzieć. - Matka powoli wypuściła po-

wietrze, potem zaczęła wolno: - Poppy. doktor Franklin od po-

czątku niepokoił się o twoją trzustkę. To. co się dzieje w trzust-
ce, może powodować zmiany w innych organach, w woreczku
żółciowym i wątrobie. Kiedy doktor Frankitn wyczuł te zmiany,

wysłał cię na badania...

- Powiedział, że USCi jest nietypowe, jak bardzo nietypo-

we? - Poppy z trudem przełknęła ślinę.

- To wszystko tylko wstępne... - Matka zauważyła jej mi-

nę i westchnęła. Niechętnie ciągnęła dalej. - USG wykazało, że
możesz mieć coś w trzustce. Coś. czego nie powinno tam być.
Dlatego doktor Franklin chce zrobić inne badania, które dadzą
nam pewność. Ale...

- Coś, czego nie powinno lam być? Mamo. masz na my-

śli... nowotwór? Raka? - Dziwne, jak bardzo trudno było wy-
powiedzieć te słowa.

Matka skinęła głową.
- Tak. Haka.

KOZDZIAŁ 5

Joppy nic mogła myśleć o niczym innym niż ładna łysa dziew-

. czyna w sklepie z upominkami.

n i Jii.i.>i*U.i*.hJii.*»i*ł B.iu

background image

Rak.

- Ale... ale oni chyba mogą coś z lym zrobić, co? - Nawet

we własnych uszach jej głos brzmiał bardzo młodo. - Najwyżej
wylną mi trzustkę.

- Och, kochanie, oczywiście. - Matka wzięła ją w ramiona. -

Obiecuję, jeżeli coś jest nic tak. zrobimy wszystko, żeby (o na-
prawić. Poszłabym na koniec świata, żeby ci pomóc. Przecież
wiesz. Na razie wcale nie wiadomo, czy coś jest nie w porządku.

Doktor Franklin powiedział, że u nastolatków rak trzustki zda-

rza się niezwykle rzadko. Nic martwmy się na zapas.

Poppy trochę ulżyło. Znów nie widziała dziury. Ale gdzieś

w głębi duszy nadal czuła chłód.

- Muszę zadzwonić do Jamcsa.
Matka skinęła głowa,,
- Tylko się nic rozgaduj.

Poppy zaciskała kciuki, wybierając numer. Proszę. |amcs.

bądź tam, proszę, bądź. myślała. I byl.

- Co się stało? - spytał krótko, gdy tylko się odezwała.
- Nic, to znaczy... wszystko.•Może. - Poppy usłyszała swój

dziki śmiech, zupełnie nieszczery.

- Co się stało? - powtórzył ostro James. - Pokłóciłaś się

z Cliflcm?

- Nic. Cliffjest w biurze. A ja idę do szpitala.
- Czemu?
- Podejrzewają, że mam raka.
Kiedy to wypowiedziała, poczuła ulgę, coś w rodzaju emo-

cjonalnego uwolnienia. Znów się roześmiała.

Cisza na drugim końcu linii.
- Halo?
- Jestem - odezwał się James. - )u żjadę.
- Nie. nie ma sensu. Za chwilę muszę wychodzić. - Cze-

kała, żeby powiedział, że przyjedzie do niej do szpitala, ale nie
zrobił tego.

- James, mogę cię o coś prosić? Dowiedz się wszystkiego

o raku trzustki, dobrze? Na wszelki wypadek.

- Podejrzewają raka trzustki?

— 26 ~

- Nic są pewni. Zrobią mi badania. Mam tylko nadzieję, że

Obejdzie się bez kłucia. - Znowu się roześmiała, chociaż czuła
niepokój. Chciała, żeby James ją pocieszył.

- Zobaczę, co mi się uda znaleźć w necie. - Jego glos był

pozbawiony emocji, niemal bez wyrazu.

- Możesz do mnie później zadzwonić. Pewnie pozwolą ci

Mlelcfonować do szpitala.

- Jasne.
- Dobra, muszę iść. Mama czeka.
- Trzymaj się.

Poppy odłożyła słuchawkę z uczuciem pustki. Matka stała

w drzwiach.

- Chodź. Poppet. Idziemy.

James siedział bez ruchu, wpatrując się w telefon pustym

wzrokiem.

Poppy była przerażona, a on nic potrafi! jej pomóc. Nie

umiał sypać jak z rękawa krzepiącymi frazesami. To nie w mo-
im stylu, pomyślał ponuro.

Żeby dzielić się pozytywnymi myślami, trzeba mieć pozy-

tywne podejście do życia. A James zbyt dobrze poznał świat,
żeby mieć jakiekolwiek złudzenia.

Jednak mógł poradzić sobie z suchymi faktami. Odsunął

na bok stos rozmaitych klamotów. włączył laptop i połączył się
z intemetem.

Po kilku minutach przeszukiwał zasoby Krajowego Insty-

tutu Onkologicznego CancerNct. Znalazł pierwszy plik: „Rak
trzustki", przeznaczony dla pacjentów. Przebiegi treść wzro-

kiem. Opowiadała o funkcji trzustki, o stadiach choroby i le-
czeniu. Nic strasznego.

Później przeszedł do: ..Rak trzustki. Dla lekarzy". Sparali-

żowała go już pierwsza linia.

Rak gruczołu trzustki jest rzadko uleczalny.
Czytał dalej.
Duży odsetek zgonów... przerzuty... słaba reakcja na che-

mioterapię, naświetlanie i operację... ból...

" 27 ~

background image

Ból. Poppy jest dzielna, ale zmaganie się z ciągłym bólem

złamałoby każdego. Zwłaszcza kiedy widoki na przyszłość są
tak marne.

Jeszcze raz spojrzał na górę artykułu. Przeciętna przeżywał -

ność mniej niż trzy procent. Jeżeli rak się rozprzestrzenił, nie-
cały jeden procent.

Na pewno jest więcej informacji. James natrafił na kilka ar-

tykułów z gazet i czasopism medycznych. Były jeszcze gorsze
niż pliki z CanccrNctu.

Eksperci twierdzą, że zdecydowana większość pacjentów

umrze, i to w krótkim czasie. Rak trzustki jest na ogół nicopc-
racyjny. szybko postępuje i wyniszcza organizm, Średnia dłu-
gość przeżycia z rakiem w zaawansowanym stadium wynosi od
trzech tygodni do trzech miesięcy...

Trzy tygodnie do trzech miesięcy.
Wpatrywał się w ekran komputera. Miał ściśnięte gardło,

kłuło go w piersiach i prawic nic nie widział. Usiłował wziąć się
w garść. Powtarzał sobie, że to jeszcze nic pewnego. Poppy ro-
bią badania, ale to nic znaczy, że ma raka.

Jednak przeczytane informacje nie dawały mu spokoju. Już

jakiś czas temu się zorientował, że Poppy coś jest. Coś w niej

było zakłócone. Wyczuwał inny rytm ciała, wiedział, że dziew-
czyna mato śpi. I ból - zawsze go wyczuwał. Tylko nic zdawał

sobie sprawy, że teraz ból jest aż tak poważny.

Poppy też wie. pomyślał. Głęboko w duszy wic, że dzieje się

z nią coś bardzo złego, inaczej nic prosiłaby mnie, żebym szu-
kał informacji. Ale czego właściwie się spodziewa? Że wejdę do
niej i powiem, że za kilka miesięcy umrze?

A ja mam stać z boku i się przyglądać?

Jego wargi lekko odsłoniły zęby. Nie byl to miły uśmiech, ra-

czej dziki grymas. Przez siedemnaście lat widział wiele zgonów.
Znał stadia umierania. Wiedział, że istnieje różnica między
chwilą, kiedy ustaje oddychanie, a momentem, kiedy przesta-

je pracować mózg. Widział charakterystyczną bladość świeżego

trupa. Wiedział, że gałki oczne zapadają się po pięciu minutach
od wyzionięcia ducha. Ten akurat szczegół zna mało kto. Pięć

- 28 -

minut po śmierci oczy robią się płaskie i mętnoszare. Ciało za-
czyna się kurczyć. Człowiek robi się mniejszy.

Poppy już jest taka malutka...
Zawsze się bał, żeby nie zrobić jej krzywdy. Wyglądała na

bardzo kruchą, a on, gdyby byl nieostrożny, mógł skrzywdzić
kogoś o wiele silniejszego. Między innymi dlatego utrzymywał

między nimi dystans.

To jeden z powodów. Nie najważniejszy.

Innym było coś, czego nie potrafił ubrać w słowa, nawet

przed samym sobą. Zbliżał się do tego. co zakazane. Ale musiał
przestrzegać zasad, które wpajano mu od urodzenia.

Ludziom nocy nic wolno się zakochać w człowieku. Karą za

przekroczenie prawa jest śmierć.

W tej chwili to nie miało znaczenia. Wiedział, co musi zro-

bić. Dokąd jechać.

Wylogował się z Intcrnctu. Byl opanowany i myślał racjo-

nalnie. Wstał, wziął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je na
nos. Wyszedł na bezlitosne czerwcowe słońce, zatrzaskując za
sobą drzwi.

Poppy z nieszczęśliwą miną rozejrzała się po pomieszcze-

niu. W zasadzie nie wyglądało tak strasznie poza tym. że było za

zimne... no ale to w końcu szpital. Taka prawda kryła się za ład-

nymi niebiesko-różowymi zasłonkami, telewizją sieciową i me-
nu kolacji ozdobionym postaciami z bajek. Wiadomo że tutaj
człowiek ląduje tylko wtedy, gdy jest naprawdę ciężko chory.

Oj, przestań, zganiła siebie. Rozchmurz się trochę. Co się

stało z mocą Poppytywncgo myślenia? Gdzie się podziała Pop-
pyanna, kiedy jest ci potrzebna? Gdzie Mary Poppyns?

Boże, już sama siebie usiłuję rozbawić, pomyślała.
Uśmiechnęła się blado, mimo że niewiele jąbawiło. Pielęg-

niarki były miłe, a łóżko bardzo wygodne. Z boku miało pilota,
którym ustawiało się materac w każdej możliwej pozycji.

Akurat kiedy się nim bawiła, weszła matka.

- Złapałam CUffa, przyjedzie tu później. Chyba powinnaś

lic przebrać do badań.

~ 29 -

background image

Poppy spojrzała na swój szpitalny szlafrok z krepy w nicbic-

sko-biale paski i poczuła bolesny spazm, promieniujący od żo-
łądka do pleców. W najgłębszym zakamarku duszy pomyślała:

Proszę, jeszcze nie teraz. Nigdy nic będę gotowa.

James podjechał integrą na parking przy Fcrry Street, nie-

daleko Sloneham. To nie była przyjemna część miasta. Turyści
zwiedzający Los Angeles omijali tę okolicę.

Zrujnowany budynek - kilka opustoszałych pięter, okna za-

bite dyktą, graffiti na ścianach z pustaków pokrytych wyblakłą
farbą.

Nawet smog wydawał się tu gęstszy. Powietrze było żółte

i mdłe. )ak trujące wyziewy, nawet najjaśniejszy dzień oblekało
w szarość. Wszystko wyglądało nierealnie i złowieszczo.

Okrążył budynek. Z tylu znajdowały się drzwi na zaplecze

sklepów. Na jednych nie było graffiti. Na szyldzie nad nimi za-
miast napisu narysowano czarny kwiat.

Czarny irys.
Zapukał. Drzwi uchyliły się ńa kilka centymetrów, a przez

szparę wyjrzał kościsty dzieciak w pogniecionej koszulce, z za-
spanymi oczami.

- To ja. Ulf- powiedział, opierając się pokusie, żeby otwo-

rzyć dr/.wi kopniakiem. Ach. te wilkolaki. pomyślał. Dlaczego
muszą tak bronić swojego terytorium?

Drzwi otworzyły się tylko na tyle. żeby )ames mógł wejść do

środka. Kościsty chłopak wystawił głowę na zewnątrz, rozejrzał
się podejrzliwie, potem zatrzasną) drzwi.

- Najlepiej idź obsikaj swój rewir - rzucił James przez

ramię.

Miejsce przypominało kawiarenkę. W mrocznym pomiesz-

czeniu jeden przy drugim stały okrągłe stoliki. Na drewnianych
krzesłach siedziało kilkoro nastolatków. Z tylu sali dwóch chło-
paków grało w bilard.

James podszedł do stolika, przy którym siedziała dziewczy-

na. Zdjąt okulary przeciwsłoneczne i usiadł.

- Cześć. Gisele.

Podniosła wzrok. Miała ciemne włosy i niebieskie oczy.

Skośne, tajemnicze, obrysowane czarną konturówką - w stylu
tlarożytncgo Egiptu.

Oglądała jak czarownica i to nie był zbieg okoliczności.
- James. Tęskniłam za tobą. - Mówiła cichym, chropawym

głosem. - Co słychać? - Wzięła ze stołu niezapaloną świecz-
kę i energicznie machnęła dłońmi, jakby uwalniała uwięzione-
go ptaka. Knot świeczki zapłonął. - Wyglądasz wspaniale, jak

zwykle. - Uśmiechnęła się do niego w rozedrganym złotym
łwietle.

- Ty też. Prawdę mówiąc, sprowadza mnie tu interes.

Uniosła brew.

- Chyba jak zawsze?
- Tym razem to coś innego. Chcę cię prosić... o profesjonal-

ną opinię w pewnej kwestii.

Rozłożyła szczupłe dłonie, połyskując w blasku świecy

srebrnymi paznokciami. Na palcu wskazującym miała pierścień
z Czarną dalią.

- Moja moc jest do twojej dyspozycji. Chcesz, kogoś prze-

kląć? A może przyciągnąć szczęście i powodzenie? Bo zaklęcia
miłosne nie są ci potrzebne.

- Potrzebuję czaru, który wyleczy chorobę. Nic wiem, czy

musi być dostosowany do choroby, czy podziała coś bardziej

ogólnego. Jakieś ogólne zaklęcie dla zdrowia...

- James. - Roześmiała się leniwie, położyła dłoń na jego

dłoni i lekko ją potarła. - Jesteś mocno zdenerwowany, praw-
da? Nigdy cię takiego nic widziałam.

To fakt. zupełnie stracił głowę. Przywołał się do porządku.

- O jakiej konkretnie chorobie mówimy? - spytała, bo Ja-

mes się nie odezwał.

- O raku.
Odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała.
- Chcesz powiedzieć, że tacy jak ty mogą mieć raka? Nic

wierzę. Mów co chcesz, ale nic próbuj mnie przekonywać, że

lunie chorują na ludzkie choroby.

To była najtrudniejsza część.

~- 31 ~

background image

- Nie chodzi o osobę laką jak ja ani jak ty. To człowiek -

powiedział cicho.

Uśmiech Giselc zniknął.
- Ktoś z zewnątrz? - Jej glos nie byl już leniwy ani chropa-

wy. - Obcy? Oszalałeś, James?

- Ona nic wic nic o mnie ani o świecie nocy. Nie zamierzam

łamać zasad. Chce lylko, żeby była zdrowa.

- Jesteś pewien, że już nic złamałeś zasad? - Jej skośne nie-

bieskie oczy przesunęły się na jego (warz. - Na pewno się w niej
nic zakochałeś? - dodała szeptem, bo James sprawiał wrażenie,
że zupełnie nic rozumie, o co jej chodzi.

Zmusił sie, żeby wytrzymać badawcze spojrzenie.
- Nic mów lak. chyba że chcesz konfrontacji - odezwał się

spokojnie, ale groźnie.

Gisclc odwróciła wzrok. Bawiła się pierścionkiem. Płomień

świecy zamigotał i zgasi.

- James, znam cię od dawna - powiedziała, nic podnosząc

wzroku. - Nic chcę, żebyś wpakował się w klopuly. Wierzę ci,
skoro twierdzisz, że nic złamałeś zasad, ale lepiej zapomnijmy
o tej rozmowie. Po prostu wyjdź, a ja będę udawać, że nigdy nic
zamieniliśmy na len lemat ani słowa.

- A zaklęcie?
- Nic ma takiego zaklęcia. A nawet jeśli, na pewno bym ci

nie pomogła. Idź.

Wyszedł.
Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Pojechał do

Brcnlwood. Okolica różniła się od poprzedniej jak diament

od węgla. Zatrzymał samochód na zadaszonym parkingu przy
osobliwym ceglanym budynku z fontanną. Po ścianach, aż na

hiszpańską dachówkę, pięła się czerwona i fioletowa bugen-

willa.

Przeszedł pod lukiem na dziedziniec i znalazł się przed biu-

rem ze złotym napisem na drzwiach. Doktor Jasper J. Rasmus-

scn. Jego ojciec byl psychoterapeutą.

Nic zdążył wyciągnąć ręki do klamki, bo drzwi otworzyły

się i z budynku wyszła kobieta. Typowa klientka ojca - po czter-

- 32 -

dziestce. bogata, w designerskim dresie i sandałach na obca-
lach.

Wyglądała na lekko otumanioną i rozespaną, a na szyi miała

dwie małe, szybko gojące się punktowe ranki.

James wszedł do biura. Miało poczekalnię, ale bez recepcjo-

nistki. Z gabinetu dobiegała muzyka Mozarta. Zapukał.

-Tato?

W drzwiach stanął przystojny ciemnowłosy mężczyzna.

w doskonale skrojonym szarym garniturze i koszuli z mankie-

tami na spinki. Wyczuwało sięw nim silę i stanowczość.

Ale nic ciepło.

- Co jest, James? - spytał lakim tonem, jakim zwracał się

do klientów: uważnym, wyważonym i uprzejmym.

- Masz minutę?
Ojciec spojrzał na rolcksa.
- Następny klient przychodzi za pól godziny.
- Muszę z tobą porozmawiać.
Ojciec spojrzał na niego surowo i wskazał tapicerowany fo-

tel. James usiadł na samym brzegu.

- Co jest?
James szukał odpowiednich słów. Wszystko zależy od tego.

Czy ojciec go zrozumie. Ale jakie słowa będą odpowiednie? Po-
ttawil na brutalną szczerość.

- Chodzi o Poppy. Od jakiegoś czasu choruje, podejrzewają

nowotwór.

- Przykro mi to słyszeć. - Doktor Rasmussen sprawiał wra-

ienic zaskoczonego, jednak w jego glosie nie było smutku.

- To rak. Niesamowicie bolesny i prawie w stu procentach

nieuleczalny.

- Szkoda. - W glosie ojca znów dato się słyszeć tylko lekkie

zaskoczenie.

James nagle zrozumiał, skąd ono wynika. Ojca nic dziwiło,

ie Poppy jest chora, ale to. że James wybrał się do niego, żeby
0 tym powiedzieć.

- Tato, jeśli to rak, ona umrze. To dla ciebie nic nie

znaczy?

- 33 ~

background image

Doktor Rasmusscn splótł palce i wpatrywał się w rudawy

blat mahoniowego biurka.

- James, już to przerabialiśmy - mówił powoli i stanow-

czo. -Wiesz, że twoja matka i ja martwimysię, że za bardzo się
zbliżyłeś do Poppy. Za bardzo... się z nią związałeś.

James poczuł nagły przypływ głuchej wściekłości.
- Tak jak z panną Eniniy?
Ojciec nawet nie mrugnął.
- Mniej więcej.
James odpędzi! obrazy, które zaczęły pojawiać się w jego

myślach. Nie może teraz myśleć o pannie Emmic, musi być bez-
stronny. Inaczej nic przekona ojca.

- Tato, znam Poppy cale życie. Potrzebuję jej.
- Po co? Nic w celach oczywistych. Chyba nigdy nic piłeś

jej krwi, co?

James z trudem przełknął ślinę, c/.ując mdłości. Pić krew

Poppy? Tak ją wykorzystywać? Na samą myśl o tym zrobiło mu

się niedobrze.

- lato, ona jest moją przyjaciółką. - Przestał się silić na

obiektywizm. - Po prostu nie mogę patrzeć, jak cierpi. Nie mo-
gę. Muszę coś zrobić.

- Rozumiem. - Twarz ojca się rozjaśniła.
- Rozumiesz? - Jamesowi zakręciło sięw głowic od niespo-

dziewanego poczucia ulgi.

- James, czasami nic nic poradzisz na pewien przypływ...

współczucia dla ludzi. W innym wypadku bym tego nic przy-

znał, ale znasz Poppy długo. Żal ci, że cierpi. Jeżeli chcesz, żeby
cierpiała krócej... tak, potrafię to zrozumieć.

Poczucie ulgi prysnęło jak bańka mydlana. |amcs wpatry-

wał się w ojca przez kilka sekund.

- Zabójstwo z litości? Myślałem, że Starsi zakazali za-

bójstw na tym (erenic.

- Zachowaj rozsądek i dyskrecję. Nie będzie trzeba anga-

żować w to Starszych.

James poczuł metaliczny smak w ustach. Wstał i roześmiał

się lekko.

- Dzięki, tato. Naprawdę, bardzo mi pomogłeś.
Ojciec najwyraźniej nic usłyszał sarkazmu.
- Cieszę się, James. A przy okazji, jak tam mieszkanie?
- Dobrze - odpowiedział nieobecnym głosem James.
- A w szkole?
- Są wakacje, tato - rzucił i wyszedł.

Na dziedzińcu oparł się o ceglany mur i wpatrywał w plu-

skającą fontannę.

Skończyły mu się pomysły. Skończyła się nadzieja. Thceba

ile trzymać zasady świata mocy.

Jeżeli Poppy naprawdę ma raka, to umrze.

KOZDZIAE 4

K

iedy Poppy bez apetytu wpatrywała się w tacę z kola-
cją - kawałki kurczaka i frytki, do sali wszedł doktor

Fronklin.

Badania miała już za sobą. Tomografia okazała się nie taka

najgorsza poza tym. że mogła przyprawić o klaustrofobię, ale
ERCP było straszne. Poppy czuła w gardle nieistniejącą rurkę
u każdym razem, kiedy przełykała ślinę.

- Gardzisz takim wykwintnym szpitalnym posiłkiem - za-

łartowal ostrożnie lekarz. Zdobyła się na uśmiech.

Mówiło rzeczach bez znaczenia. Ani słowa o wynikach ba-

dań, a Poppy nic miała pojęcia, kiedy można się ich spodzie-
wać. Jednak wobec doktora Franklina była podejrzliwa. Coś

wzbudzało jej niepokój - to, że delikatnie pogłaskał jej stopę

pod kołdrą, a może jego podkrążone oczy...

Kiedy od niechcenia zaprosił jej matkę „na mały spacer po

korytarzu", utwierdziła sięw podejrzeniach.

Powie jej. Ma wyniki, ale nie chce, żebym wiedziała.

Wjednej chwili w jej głowie zrodził się plan.

- 35 - •

background image

- Idź, mamo, jestem trochę śpiąca. - Ziewnęła.

Położyła się i zamknęła oczy.

Jak tylko wyszli, wyskoczyła z łóżka. Obserwowała ich od-

dalające się plecy na korytarzu. Poszła za nimi cicho w samych
skarpetkach.

Kilka minut postała pr/.y dyżurce pielęgniarek.
- Chciałam rozprostować nogi - wyjaśniła, kiedy pielęg-

niarka spojrzała na nią pytająco.

Musiała udawać, że tak sobie spaceruje, i dopiero kiedy pie-

lęgniarka poszła do jednej z sal, S2ybko ruszyła dalej koryta-

rzem.

Na końcu znajdowała się poczekalnia. Widziała ją już

wcześniej. Rył tam telewizor i sprzęt kuchenny, żeby oczekują-
cym krewnym zapewnić komfortowe warunki. Poppy podeszła

na palcach do uchylonych drzwi. Słyszała glos doktora Frankli-
na, ale nie wyłapywała słów.

Bardzo ostrożnie podeszła bliżej. Zaryzykowała i zajrzała

do środka.

Od razu się zorientowała, że nic musi szczególnie uważać.

Wszyscy byli pochłonięci rozmową.

Na jednej kanapie siedział doktor Franklin. Obok niego

Afroamerykanka w okularach z łańcuszkiem, w białym fartu-

chu lekarskim.

Na drugiej kanapie - ojczym Poppy, Cliff. Zwykle idealnie

ułożone ciemne włosy miał lekko rozczochrane, a na ogól nie-
ruchoma jak skala szczęka ciągle drgała. Ramieniem obejmo-
wał żonę. Doktor Franklin mówił do obojga, trzymając matkę
za rękę.

Matka szlochała.

Poppy odsunęła się od drzwi.

O Boże. Mam raka.

Nigdy wcześniej nic widziała, żeby matka płakała. Ani kie-

dy umarła babcia, ani w trakcie rozwodu z ojcem. Matka była
specjalistką od radzenia sobie ze wszystkim. Poppy nic znała
drugiej tak twardej osoby.

A teraz...

. - 36 -~

Mam go. To pewne, bez dwóch zdań.

Ale może nie jest aż tak źle? Mama przeżyła szok, dobra,

to normalne. Ale to wcale nie znaczy od razu, że umrę. Stoi za
mną cala współczesna medycyna.

Powtarzała to sobie, oddalając się od poczekalni.
Nie zdążyła jednak odejść w porę. leszcze usłyszała zmie-

niony, zbolały glos matki.

- Moje dziecko. Och, moja mała dziewczynka.

Poppy zamarła.

- Chce mi pan powiedzieć, że nic ma ratunku? - odezwał

8lę Cliff głośno i ze złością.

Poppy nie czuła własnego oddechu. Mimowolnie wróciła do

drzwi

- Doktor Loftus jest onkologiem, ekspertem jeśli chodzi

o ten rodzaj raka. Wytłumaczy to państwu lepiej niż ja - oznaj-
mił doktor Franklin.

Wtedy włączył się nowy glos - drugiej lekarki. Z początku

Poppy wyłapywała tylko strzępy zdań, które nic jej nie mówiły:

ftdcnocacrinoma. niedrożność żył nerkowych, stadium trzecie.

Medyczny żargon.

- Ujmując rzecz prościej - powiedziała w końcu doktor

LiOftus - ... problem w tym, że rak się rozprzestrzenił. Są prze-
rzuty w wątrobie i naczyniach limfatycznych wokół trzustki. To

znaczy, że jest nieresekcyjny. nic możemy operować.

- Ale chemioterapia... - zaczął Cliff.
- Spróbujemy połączyć naświetlanie i chemioterapię sub-

stancją zwaną 5-fluorouracil. Daje pewne rezultaty. Ale nic
będę państwa oszukiwać. W najlepszym przypadku przedłuży
chorej życie o kilka tygodni. Na tym etapie szukamy środków

poliatywnych, żeby zmniejszyć ból i żeby czas, który jej został,
przeżyła jak najlepiej. Rozumieją państwo?

Tłumiony szloch matki. Poppy nie była w stanic się ruszyć.

Miała wrażenie, że słucha radia. Jakby to zupełnie jej nie doty-

czyło.

- Tu, w południowej Kalifornii, prowadzi się pewne pro-

gramy badawcze. Eksperymenty z immunoterapią i chirurgią

background image

kriogeniczną. Ale powtarzam, mówimy o metodach paliatyw*
nych, nieo leczeniu...

- Do jasnej cholery! - wybuchnął Cliff. - Tu chodzi o młodą

dziewczynę! Jak to możliwe, że doszło do... do trzeciego sta*
di u ni i nikt (ego nie zauważył? Przecież dwa dni temu tańczyła

pr/ez całą noc!

- Przykro mi, panie Hilgard. - Doktor Loftus mówiła tak

łagodnie, że Poppy ledwie słyszała jej słowa. - To rak bczob-
jawowy. Symptomy pojawiają się dopiero, kiedy choroba jest

bardzo zaawansowana. Dlatego wskaźnik pr/eżycia jest tak ni-

ski. Muszę państwu powiedzieć, że Poppy jest drugim nastolat-
kiem, u którego widzę ten rodzaj nowotworu. Doktor Franki i n

postawił bardzo trafną wstępną diagnozę.

- Powinnam była wiedzieć - wychrypiała matka. - Powin-

nam przyprowadzić ją wcześniej... Powinnam...

Rozległ się łomot. Poppy odruchowo zajrzała pr/ez drzwi.

Matka jak opętana waliła pięściami w stół z formiki. Cliff usiło-

wał ją powstrzymać.

I*oppy się wycofała.
O Boże. Muszę stąd iść. Nie chcę tego widzieć. Nie mogę

na to patrzeć

Ruszyła z powrotem przez korytarz. Jej nogi poruszały się.

Jak zwykle. Zadziwiające, źc normalnie funkcjonują.

Dookoła nic się nie zmieniło. Dyżurka pielęgniarek jeszcze

udekorowana z okazji czwartego lipca. Na wyściełanym siedzi-

sku okiennym w jej sali nada) leży walizka. Drewniana podłoga
ciągle jest twarda.

Wszystko takie samo jak wcześniej. Jak to możliwe? Jakim

cudem ściany nadal stoją? Jakim cudem w sąsiedniej sali ryczy
telewizor?

Umrę, pomyślała Poppy.
Dziwne, ałe nic była przerażona. Czuła tylko niebywale za-

skoczenie, które narastało z każdą myślą, przerywaną tym jed-

nym słowem.

To moja wina, bo (umrę) nic poszłam wcześniej do le-

karza.

- 38 -

Cliff przeze mnie powiedział: „do jasnej cholery" (umrę).

Nie wiedziałam, że aż tak mnie lubi. żeby zakląć.

Myśli wirowały jak oszalałe.
Umrę przez coś. co siedzi we mnie, jak obcy w filmie. To jest

We mnie teraz. Teraz.

Położyła dłonie na brzuchu i zadarła koszulkę. Skóra była

Kładka, nieskazitelna. Żadnego bólu.

Ale to tam jest i pr/ez to umrę. Niedługo. Ciekawe, jak

Wtybko? Nic słyszałam, jak o tym mówili.

Potrzebuję Jamesa.
Sięgając po telefon, miała wrażenie, że ręka jest odłączo-

na od ciała. Wybrała numer, powtarzając w myślach: „Proszę,
bądź".

Tym razem nie zadziałało. Telefon dzwonił i dzwonił. Po

tygnalc Poppy zostawiła wiadomość: „Zadzwoń do mnie do
tzpitala'. Rozłączyła się i wpatrywała w plastikowy dzban lo-
dowatej wody przy łóżku.

Wróci i do mnie zadzwoni. Muszę tylko wytrzymać do tego

oxasu.

Nagle to stało się jej celem. Wytrzymać do rozmowy z Ja-

Iflcscm. Do tego czasu nie musi myśleć o niczym, wystarczy, że
przeżyje. Dopiero potem się zastanowi, co powinna czuć i co
powinna zrobić.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Przestraszona

Poppy uniosła wzrok: zobaczyła matkę i Cłiffa. Przez chwilę by-
ła w stanic skupić się tylko na ich twarzach i odnosiła dziwne

wrażenie, że głowy unoszą się w powietrzu.

Matka miała czerwone, zapuchnięte oczy. Cliff był biały jak

kreda, co podkreślało ciemny zarost na twarzy.

O mój Boże, czyżby zamierzali mi powiedzieć? Nic mogą.

Nic mogą kazać mi tego słuchać.

Poppy poczuta nieodpartą chęć ucieczki. Była na skraju

paniki.

- Kochanie, przyszło do ciebie kilkoro przyjaciół - powie-

działa matka. - Phil powiedział im. że jesteś w szpitalu, no

1 właśnie są.

., 39 ~

background image

James, pomyślała Poppy i coś chwyciło ją za serce. Ale Ja-

mesa nic było wśród osób tłoczących się w drzwiach. Siały tam

głównie dziewczyny ze szkoły.

Nic nie szkodzi. Zad/.woni później. Nie musisz teraz o tym

myśleć.

Zresztą przy tylu gościach nawet nie dało się myśleć. I do-

brze. Nie do wiary, że potrafiła tak z nimi siedzieć i gadać, cho-

ciaż duchem była dalej niż Neptun. A jednak rozmawiała i dzię-

ki temu mogła wyłączyć umysł.

Nikt nie miał pojęcia, że jest poważnie chora. Nawet Phil.

który z zapałem okazywał braterską miłość. Rozmawiali o zwy-

kłych rzeczach, o imprezach, rolkach, muzyce i książkach. O rze-

czach z dawnego życia Poppy, które nagłe oddaliło się o sto lat.

Cliff odnosił się do niej milej niż wtedy, kiedy zalecał się do

matki.

Goście w końcu wyszli, została tylko matka. Co chwilę do-

tykała córki lekko drżącymi dłońmi. Nawet gdybym nie wie-

działa, tobym się domyśliła, pomyślała Poppy. Mama zachowu-

je się zupełnie inaczej niż zwykle. •

- Chyba zostanę na noc - oznajmiła. Nie bardzo jej się udał

beztroski ton. - Pielęgniarka powiedziała, że mogę spać na sie-

dzeniu na oknie, bo to właściwie leżanka dla rodziców. Zasta-

nawiam się tylko, czy nie wpaść do domu po kilka rzeczy.

- |asne, jedź. - Poppy nie mogła powiedzieć nic innego, je-

żeli nadal chciała udawać, że nie wie. Poza tym, mama na pew-

no potrzebuje trochę czasu dla siebie z daleka od szpitala.

Jak tylko matka wyszła, pielęgniarka w bluzce w kwiaty

i szpitalnych spodniach zmierzyła Poppy gorączkę i ciśnienie.

I zostawiła Poppy samą.

Zrobiło się późno. Z daleka nadal dochodziły odgłosy te-

lewizji. Przez uchylone drzwi widać było korytarz pogrążony

w mroku. Na oddziale najwyraźniej zapanowała cisza nocna

Poppy czuła się bardzo samotna, a ból pożerał jągłęboko od

środka. Spod gładkiej skóry brzucha dawał o sobie znać rak,

Najgorsze, że James nic zadzwonił. Jak mógł? Chyba wie.

że go potrzebuję?

Jak długo jeszcze uda jej się nic myśleć o nadchodzącej

łmierci.

Może powinna postarać się zasnąć. Wyłączyć świadomość.

Wtedy nic będzie mogła myśleć.

Kiedy tylko zgasiła światło i zamknęła oczy, wokół niej

lotlańczyly się duchy, Nic obrazy ładnej łysej dziewczyny, ale

Mklclcty. Thimny. A najgorsza ze wszystkiego była nieskończo-

tlt ciemność.

Jeżeli umrę. nic będzie mnie tutaj. Ale czy w ogóle gdzieś

będę? Czy po prostu nie będzie mnie wcale.

1b najbardziej przerażająca rzecz, jaka kiedykolwiek przy-

*Kh |cj do głowy. Niebycie. Zaczęła o tym myśleć i nic mogła

nic na to poradzić, Straciła panowanie Zaczął ją zżerać po-

tworny strach, przyprawiający o dreszcze pod sztywną poszwą

I cienkim kocem. Umrę. umrę. umrę...

- Poppy.
Otworzyła oczy. Przez sekundę nic rozpoznawała czarnej

postaci w ciemnym pokoju. Przemknęła jej szalona myśl: oto

przyszła Śmierć we własnej osobie.

- |ames?

- Nic wiedziałem, czy śpisz.

Wyciągnęła rękę do przycisku przy łóżku, żeby włączyć

•winiło.

- Nie, nie zapalaj - poprosił. - Musiałem przemknąć obok

pielęgniarek, nic chcę, żeby mnie wyrzuciły.

Poppy z trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłonie na fał-

duje koca.

- Cieszę się. że jesteś - powiedziała. - Myślałam, że już nie

przyjdziesz. - Tak naprawdę pragnęła rzucić mu się w ramiona,

nlochać i krzyczeć.

Ale nie zrobiła tego. Nie dlatego, że nigdy wcześniej tak

lic nie zachowywała. Powstrzymało ją coś w Jamcsie. Coś nie-

uchwytnego, a jednak niemal... przerażającego.

Tb, jak stoi? To. że nie widzi jego twarzy? Wiedziała tylko,

te nagle wydal jej się obcy.

Odwrócił się i bardzo ostrożnie zamknął ciężkie drzwi.

background image

Ciemność, Jedyne światło wpadało pr/czokno. Poppy czuła

się dziwnie odcięta od reszty szpitala, od reszty świata.

Przebywanie sam na sam z Jamcscm powinno być miłe.

Gdyby nie lo przejmujące uczucie, że jest jakiś inny.

- Znasz wyniki - powiedział cicho. To nic było pytanie.
- Mama nie wie. że wiem - odparła. Skąd się biorą takie

sensowne słowa, skoro ma ochotę tylko krzyczeć? - Podsłucha-
łam, jak doktor mówił... |ames. mani go. I... to zły rodzaj raka.
Podobnojużsi| przerzuty. 1 chyba,.. - Niemogławydobyćzsie-
bie ostatniego słowa, chociaż skrzeczało jej w myślach.

- Umrzesz - powiedział James. Wydawał się cichy i sku-

piony. Nieobecny. - Przeczytałem o tym. - Podszedł do okna
i wyjrzał na zewnątrz. - Wiem. że jest groźny. Piszą, że powo-
duje wiełki ból.

- James. - Poppy westchnęła.

- Czasami operują tylko po lo. żeby zmniejszyć cierpie-

nie. Ale nieważne, co zrobią, i tak cię nie uratują. Chemia,
naświetlania nic nic dadzą, umrzesz. Pewnie zanim skończy
się lalo.

- James...
- To twoje ostatnie lato.
- |anies. zmiłuj się! - To był niemal krzyk. Poppy łapczywie

nabierała powietrza, ściskając koc. - Czemu mi to robisz?

Odwróci! się i jednym ruchem złapał ją za nadgarstek.
- Chcę, żeby do ciebie dotarło, że oni ci nie pomogą - po-

wiedział wzburzony. - Rozumiesz?

- lak. rozumiem. - Poppy słyszała narastającą histerię

w swoim głosie. - Przyszedłeś mi lo powiedzieć? Chcesz mnie
zabić?

- Nic! - |ego palce zacisnęły się boleśnie. - Chcę cię urato-

wać. -Wypuścił powietrze i powtórzył to ciszej, ale równie sta-

nowczo. - Chcę cię uratować, Poppy.

Przez kilka chwil skupiała się na tym, żeby regularnie oddy-

chać. Kobita wszystko, żeby nic wybuchnąć płaczem.

- Ale nie jesteś w stanie - odezwała się w końcu. - Nikł nie

jest w stanic.

- 1\t się mylisz. - Powoli oswobodził jej nadgarstek i ścis-

nął metalową poręcz łóżka. - Poppy, muszę ci coś wyznać.
O (obie.

- James... - Zabrakło jej słów. Miała wrażenie, że po pro-

•lu zwariował. W pewnym sensie, gdyby wszystko inne nie było

tik okropne, potraktowałaby to jako komplement. James przez
nią wpadł w popłoch. Tak się przejął jej chorobą, że całkiem
Ofzalal. - Tobie naprawdę na mnie zależy - wyszeptała ze śmie-
cJlcm i szlochem jednocześnie. Położyła dłoń na jego dłoni, na
poręczy łóżka.

On też roześmiał się krótko. Chwycił mocno jej dłonie,

B później odsunął od siebie.

- Ty nic nie rozumiesz - powiedział spiętym głosem. -

Wydaje ci się. że wiesz o mnie wszystko... - ciągns|l. wyglą-
dając przez okno. - A jednak nic wiesz czegoś bardzo waż-

nego.

Poppy czuła się jak sparaliżowana. Nie mogła pojąc, dlacze-

go James nawija o sobie, skon) ona umiera. Ale zdobyła się na
wyrozumiałość.

- Możesz mi powiedzieć wszystko, Przecież wiesz.
- Nic uwierzysz. Nie mówiąc o tym, że złamię zasady.
- Złamiesz prawo?
- Zasady. Mnie obowiązują inne przepisy niż ciebie. Ludz-

kie prawa niewiele dla nas /.naczą, ale nasze własne są nieubła-
»we.

- James... - Poppy oniemiała ze strachu. On naprawdę

•tracił głowę.

- Nic wiem. jak lo powiedzieć. Czuję się jak bohater

z kiepskiego horroru. - Wzruszył ramionami. - Wiem. jak
(0 brzmi, ale.. - zaczął, nic odwracając się. - Poppy. jestem
wampirem.

Przez chwilę siedziała bez ruchu. Nagle rzuciła się do stoli-

ka przy łóżku. Zacisnęła palce na stosie małych misek w kształ-
cie półksiężyca i cisnęła wniego wszystkimi.

- Bydlaku! - wrzasnęła i znów sięgnęła po coś. żeby

nucić.

— 42


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, Córki Nocy, Zaklinaczka [Rozdz 1 4; s 11 43] z błędami
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, , [reszta dotyku Wampira; s 45 170]
Smith L[1] J Ĺšwiat nocy 01 Dotyk Wampira (strony 24 25)
Świat nocy 01 01 Dotyk Wampira
L J Smith Świat Nocy 01 , Córki Nocy, [Rozdz 1 2; s 170 190]
L J Smith Świat Nocy 02 , Anioł Ciemności, [ Rozdz 1 7 ]
L J Smith Świat Nocy 02 Wybrani (całość)
Smith L J Świat nocy 02 Wybrani [Roz 9 10]
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Zaklinaczka
Smith Lisa Jane Świat nocy 02 Córki nocy
Świat nocy 01 02 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 06 Pakt Dusz
Smith Lisa Jane Świat nocy 04 Wybrani
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Pakt Dusz (rozdział 1)
Świat nocy 02 01 Wybrani

więcej podobnych podstron