Smith Wilbur Saga Rodu簂lantyne'ow 4 Lampart Poluje W Ciemnosci


WILBUR SMITH

LAMPART POLUJE W CIEMNO艢CI

AMBER

Tytu艂 orygina艂u THE LEOPARD HUNTS IN DARKNESS

Ilustracja na ok艂adce KEVIN TWEDDELL

Redakcja stylistyczna EL呕BIETA MICHALSKA-NOYAK

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta JACEK RING

Copyright 漏 Wilbur Smith 1984

Autor zastrzega swoje prawa moralne.

Wszystkie prawa zastrze偶one.

Pierwsze wydanie 1984 pod tytu艂em "The Leopard Hunts in Darkness" opublikowane przez William Heinemann Ltd.

part of Reed Consumer Books Limited,

Michelin House, 81 Fulham Road, London SW3 6RB

and Auckland, Melbourne, Singapore and Toronto

For the Polish edition 漏 Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1995

ISBN 83-7082-457-1

WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62

Warszawa 1997. Wydanie II Druk: Cieszy艅ska Drukarnia Wydawnicza

Dla Danielle, z col膮 moj膮 mi艂o艣ci膮.

Ten lekki wiatr przew臋drowa艂 sze艣膰set kilometr贸w. Wyruszy艂 z bezkres贸w pustyni Kalahari, kt贸r膮 mali 偶贸艂ci Buszmeni nazywaj膮 „Wielk膮 Such膮". Teraz, po dotarciu do zbocza doliny Zambezi, mi臋dzy wzg贸rzami a nier贸wnym nadbrze偶em rozbi艂 si臋 na wiry i podmuchy powietrza.

S艂o艅 sta艂 tu偶 poni偶ej szczytu jednego ze wzg贸rz. By艂 zbyt ostro偶ny, 偶eby pokaza膰 si臋 na tle nieba. M艂ode li艣cie drzew masa przys艂ania艂y jego cielsko, zlewaj膮ce si臋 z szar膮 ska艂膮 zbocza.

Wyci膮gn膮艂 wysoko tr膮b臋, nabra艂 powietrza w szerokie, ow艂osione nozdrza, opu艣ci艂 j膮 i delikatnie dmuchn膮艂 w otwarty pysk. Dwa organy w臋chowe w g贸rnej wardze rozwar艂y si臋 niczym p膮ki r贸偶y — bada艂 smak powietrza.

Wyczuwa艂 czysty, ostry piach dalekich pusty艅, s艂odkie py艂ki setek dzikich ro艣lin, ciep艂y od贸r stada-bawo艂贸w z pobliskiej doliny i ch艂odny posmak wody, kt贸r膮 pi艂y i w kt贸rej si臋 k膮pa艂y. Rozpozna艂 te i inne wonie i bezb艂臋dnie oszacowa艂 odleg艂o艣ci od 藕r贸d艂a ka偶dego z nich.

Jednak to nie one go interesowa艂y. Szuka艂 innego, dra偶ni膮cego i przykrego zapachu przebijaj膮cego pozosta艂e: zapachu dymu tytoniowego zmieszanego ze specyficznym odorem pi偶ma: zje艂cza艂ym potem w niepranej we艂nie; woni nafty, myd艂a karbolowego i wyprawionej sk贸ry — zapachu cz艂owieka. A on tam by艂, tak samo uporczywie pod膮偶aj膮cy jego tropem, jak ka偶dego dnia od pocz膮tku po艣cigu.

Jeszcze raz stary samiec poczu艂, jak budzi si臋 w nim atawistyczny gniew. Ten zapach prze艣ladowa艂 niezliczone pokolenia jego gatunku. Od ma艂ego nauczy艂 si臋 nienawidzi膰 i ba膰 si臋 go, niemal przez ca艂e 偶ycie przed nim ucieka艂.

Ostatnia przerwa w nieustannym po艣cigu i ucieczce trwa艂a jedena艣cie lat. Jedena艣cie lat spokoju dla stad znad rzeki Zambezi. S艂o艅 nie m贸g艂 pozna膰 ani zrozumie膰 tego przyczyny — miedzy jego prze艣ladowcami toczy艂a si臋 zaci臋ta wojna domowa, kt贸ra zamieni艂a rozleg艂e tereny le偶膮ce wzd艂u偶 po艂udniowego brzegu Zambezi w stref臋 buforow膮. By艂a ona zbyt

niebezpieczna dla 艂owc贸w s艂oni, a nawet dla stra偶nik贸w przyrody, do kt贸rych obowi膮zk贸w nale偶a艂o wybijanie nadwy偶ek populacji. W tamtych latach stadom 艣wietnie si臋 偶y艂o, ale teraz prze艣ladowania zacz臋艂y si臋 od nowa z dawnym, nieprzejednanym okrucie艅stwem.

Ogarni臋ty gniewem i przera偶eniem stary samiec zn贸w podni贸s艂 tr膮b臋 i wci膮gn膮艂 straszn膮 wo艅. Potem odwr贸ci艂 si臋 i bezszelestnie przeszed艂 na drug膮 stron臋 skalistego wzg贸rza, kt贸re by艂o jedynie szaraw膮 plam膮, nieznacznie zak艂贸caj膮c膮 czysty b艂臋kit afryka艅skiego nieba. Unosz膮c w nozdrzch zapach cz艂owieka, zszed艂 na tyln膮 skarp臋, gdzie rozsiane by艂o jego stado.

W艣r贸d drzew rozproszy艂o si臋 prawie trzysta s艂oni. Wi臋kszo艣膰 samic mia艂a ze sob膮 m艂ode, niekt贸re tak ma艂e, 偶e niczym t艂uste prosiaczki, mie艣ci艂y si臋 pod brzuchami matek. Zwija艂y swoje niewielkie tr膮bki na czo艂a i d藕wiga艂y je wy偶ej, do sutk贸w wisz膮cych u nabrzmia艂ych wymion mi臋dzy przednimi nogami samic.

Starsze s艂oni膮tka dokazywa艂y, brykaj膮c i ganiaj膮c si臋 ha艂a艣liwie, a偶 kt贸ry艣 z poirytowanych doros艂ych osobnik贸w zrywa艂 z drzewa ga艂膮藕 i, dzier偶膮c j膮 w tr膮bie, bi艂 na prawo i lewo. Rozp臋dza艂 w ten spos贸b dokuczliwe maluchy, kt贸re piszcza艂y z udawanym przera偶eniem.

Samice i m艂ode samce pas艂y si臋 z niespieszn膮 rozwag膮. Powoli wplata艂y tr膮by g艂臋boko w g臋ste zaro艣la pe艂ne kolc贸w, sk膮d wyrywa艂y gar艣膰 dojrza艂ych jag贸d i dok艂adnie uk艂ada艂y je w gardzieli, albo ko艅cem poplamionego k艂a podwa偶a艂y kor臋 drzewa msasa, oddzdera艂y spory jej kawa艂ek i z b艂ogo艣ci膮 wpycha艂y go za opadaj膮cy tr贸jk膮t dolnej wargi. Niekt贸re siada艂y na tylnych nogach, jak pies, co s艂u偶y, i podnosi艂y cielsko, aby wyci膮gni臋t膮 tr膮b膮 dosi臋gn膮膰 delikatnych li艣ci na czubku wysokiego drzewa, lub, wykorzystuj膮c cztery tony wagi, napiera艂y szerokim czo艂em na pie艅 i potrz膮sa艂y drzewem, kt贸re ko艂ysa艂o si臋 i zgina艂o, dop贸ki nie sypn臋艂o gradem dojrza艂ych owoc贸w. Troch臋 ni偶ej dwa m艂ode samce po艂膮czy艂y si艂y, aby przewr贸ci膰 wysokie na osiemna艣cie metr贸w drzewo, kt贸rego g贸rnych li艣ci nawet one nie mog艂y dosi臋gn膮膰. Kiedy upad艂o z trzaskiem p臋kaj膮cych w艂贸kien, na wzg贸rzu pojawi艂 si臋 przewodnik stada i w jednej chwili urwa艂a si臋 radosna wrzawa, zast膮piona nagle wstrz膮saj膮c膮 przez kontrast cisz膮.

M艂ode z niepokojem przytuli艂y si臋 do matek, a doros艂e zwierz臋ta zamar艂y w pozycji obronnej, nastawiaj膮c uszu i poruszaj膮c jedynie czubkami tr膮b.

Samiec zszed艂 do nich ko艂ysz膮cym krokiem. Grube 偶贸艂te k艂y zadar艂 wysoko, a spos贸b uniesienia poobszarpywanych uszu 艣wiadczy艂 o przera偶eniu. Jego czaszk臋 wci膮偶 wype艂nia艂 zapach cz艂owieka. Gdy dotar艂 do najbli偶szej grupy samic, wyci膮gn膮艂 tr膮b臋 i rozdmucha艂 go nad nimi.

W mgnieniu oka rozpierzch艂y si臋, instynktownie staj膮c pod wiatr, tak by zapach prze艣ladowc贸w ca艂y czas lecia艂 w ich stron臋. Reszta stada zauwa偶y艂a ten manewr i przygotowa艂a si臋 do biegu — karmi膮ce matki z m艂odymi znalaz艂y si臋 w 艣rodku, otoczone przez stare, bezp艂odne

8

kr贸lowe. M艂ode samce os艂ania艂y stado z przodu, a starsze, ze swoimi adiutantami, z bok贸w. I tak oddali艂y si臋 rozko艂ysanym, tratuj膮cym ziemi臋 krokiem, kt贸rym mog艂y posuwa膰 si臋 naprz贸d dzie艅 i noc, dzie艅 i noc bez przystanku.

Stary uciekaj膮cy samiec by艂 zbity z tropu. Nie do艣wiadczy艂 nigdy podobnie uporczywego po艣cigu. Trwa艂 on ju偶 osiem dni, a jednak 艣cigaj膮cym nie zdarzy艂o si臋 zbli偶y膰 na tyle, 偶eby bezpo艣rednio zaatakowa膰 stado. Znajdowali si臋 na po艂udniu. Czu膰 by艂o ich zapach, ale prawie nigdy nie weszli w ograniczone pole widzenia s艂oni. Wydawa艂o si臋, 偶e jest ich wielu, wi臋cej ni偶 wszystkich wcze艣niej spotkanych przez starego samca ludzi razem wzi臋tych. Tworzyli lini臋 rozci膮gni臋t膮 jak sie膰 w poprzek po艂udniowych szlak贸w. Widzia艂 ich tylko raz. Pi膮tego dnia, b臋d膮c u kresu wytrzyma艂o艣ci, zawr贸ci艂 stado i pr贸bowa艂 przedrze膰 si臋 na drug膮 stron臋, ale oni przeci臋li mu drog臋. Ma艂e figurki, proste jak patyki, tak zwodniczo kruche, a przecie偶 tak zab贸jcze, wyskakuj膮c z 偶贸艂tej trawy udaremni艂y mu ucieczk臋 na po艂udnie. Wymachiwa艂y derkami i uderza艂y w puste puszki po nafcie, a偶 starego s艂onia opu艣ci艂a odwaga i zawr贸ci艂, sprowadzaj膮c stado urwist膮 skarp膮 w stron臋 wielkiej rzeki.

Skarp臋 przecina艂y 艣cie偶ki, kt贸rymi od tysi臋cy lat chodzi艂y stada s艂oni, 艣cie偶ki wiod膮ce po mniej stromych zboczach, przez przej艣cia i bramy w murach z syderytu. Jednym z takich trakt贸w stary s艂o艅 z mozo艂em sprowadzi艂 swoje stado, kt贸re w w膮skich miejscach wyci膮ga艂o si臋 w pojedyncz膮 nitk臋, po czym zn贸w si臋 rozszerza艂o.

Nawet w nocy nie pozwoli艂 im si臋 zatrzyma膰. Wprawdzie nie by艂o ksi臋偶yca, ale nisko nad ziemi膮 wisia艂y wielkie bia艂e gwiazdy. Stado prawie bezg艂o艣nie przemierza艂o ciemny las. Po p贸艂nocy stary s艂o艅 zszed艂 ze 艣cie偶ki i poczeka艂, a偶 stado p贸jdzie przodem; nim min臋艂a godzina, wiatr zn贸w przyni贸s艂 zepsuty zapach cz艂owieka, s艂abszy i du偶o bardziej odleg艂y, ale wci膮偶 wyczuwalny. Przewodnik stada pospieszy艂 naprz贸d, aby dogoni膰 swoje samice.

O 艣wicie znale藕li si臋 w okolicy, kt贸rej nie widzia艂 od lat — na w膮skim pasku ziemi wzd艂u偶 rzeki. W czasie przeci膮gaj膮cej si臋 wojny ziemia ta sta艂a si臋 scen膮 intensywnych dzia艂a艅 cz艂owieka i dlatego by艂a przez starego s艂onia omijana a偶 do dzi艣, kiedy niech臋tnie pozwoli艂 si臋 tu zagna膰.

Stado nie p臋dzi艂o ju偶 tak szybko. Po艣cig pozosta艂 daleko w tyle, s艂onie zwolni艂y wi臋c i porusza艂y si臋 w tempie, kt贸re nie przeszkadza艂o im je艣膰 w drodze. Tutaj, w dolnych partiach doliny, las by艂 bujniejszy i bardziej zielony. Lasy msasa ust膮pi艂y drzewom mopani i gigantycznym, spuchni臋tym baobabom, kt贸rym upa艂 wydawa艂 si臋 dodawa膰 si艂. Stary s艂o艅 wyczu艂 przed sob膮 wod臋 i z pragnienia zaburcza艂o mu w brzuchu, jednak jakie艣 niejasne przeczucie m贸wi艂o mu o innym niebezpiecze艅stwie ni偶 to nadchodz膮ce od tym — o czym艣, co czeka艂o z przodu. Cz臋sto zatrzymywa艂 si臋, ko艂ysz膮c powoli wielkim szarym 艂bem. Wachlowa艂 czujnie uszami, a ma艂e oczka b艂yszcza艂y mu, kiedy rozgl膮da艂 si臋 bacznie, nim ruszy艂 w dalsz膮 drog臋.

Nagle zatrzyma艂 si臋 raz jeszcze. Co艣 na granicy wzroku przyku艂o jego uwag臋; co艣, co po艂yskiwa艂o metalicznie w uko艣nych promieniach porannego s艂o艅ca. Z przera偶enia odskoczy艂 w ty艂, a pod wp艂ywem zara藕liwego strachu cofn臋艂o si臋 te偶 ca艂e stado.

Samiec wpatrywa艂 si臋 w plamk臋 odbitego 艣wiat艂a. Powoli trwoga go opuszcza艂a, nic si臋 bowiem nie porusza艂o pr贸cz lekkiego wiatru przeczesuj膮cego las, nic nie by艂o wok贸艂 s艂ycha膰, jedynie jego szum w konarach oraz usypiaj膮cy 艣wiergot i brz臋czenie beztroskich ptak贸w i owad贸w. Mimo to stary s艂o艅 wpatrywa艂 si臋 przed siebie i czeka艂. W miar臋 jak s艂o艅ce si臋 przesuwa艂o, zauwa偶a艂 inne, identyczne metalowe przedmioty i prze-st臋powa艂 z nogi na nog臋, pomrukuj膮c gard艂owo z niezdecydowania.

Starego samca niepokoi艂 szereg ma艂ych kwadratowych p艂ytek z cynkowanej blachy. By艂y przymocowane do 偶elaznych rur wbitych w ziemi臋 przed laty, tak. 偶e zapach cz艂owieka dawno ju偶 wywietrza艂.

Na ka偶dej p艂ytce ludzie wymalowali lakoniczne ostrze偶enie: UWAGA! POLE MINOWE oraz stylizowan膮 czaszk臋 i skrzy偶owane piszczele. W ostrym s艂o艅cu litery ze szkar艂atnych zmieni艂y si臋 w blador贸偶owe.

Pole zaminowa艂y wiele lat wcze艣niej si艂y bezpiecze艅stwa rozwi膮zanego obecnie, sk艂adaj膮cego si臋 z bia艂ych, rz膮du Rodezji. Mia艂o ono tworzy膰 swego rodzaju kordon sanitarny — by艂a to pr贸ba powstrzymania si艂 partyzanckich ZIPRA i ZANU przed wej艣ciem na ten teren z ich baz znajduj膮cych si臋 za rzek膮 w Zambii. Miliony min przeciwpiechotnych i ci臋偶szych daymore'贸w pokrywa艂y ca艂e pole wzd艂u偶 i wszerz tak g臋sto, 偶e jego rozbrojenie stawa艂o si臋 niemo偶liwe. Koszt takiego przedsi臋wzi臋cia by艂 za艣 na pewno za wysoki dla nowego, czarnego rz膮du kraju, kt贸ry i tak boryka艂 si臋 z powa偶nymi trudno艣ciami ekonomicznymi.

Stary s艂o艅 wci膮偶 si臋 waha艂, podczas gdy powietrze zacz膮艂 wype艂nia膰 hucz膮cy 艂oskot, dziki odg艂os huraganu. D藕wi臋k dochodzi艂 zza'stada, zn贸w od po艂udnia. Samiec odwr贸ci艂 si臋 szybko, 偶eby stawi膰 mu czo艂o.

Nisko nad szczytami drzew sun膮艂 ciemny groteskowy kszta艂t, zawieszony na srebrnym, 艣wiszcz膮cym dysku. Nape艂niaj膮c niebo ha艂asem, obni偶y艂 lot nad st艂oczonym stadem, tak bardzo 偶e wzbudzony przez wiruj膮ce 艣mig艂a p臋d powietrza wygi膮艂 g贸rne ga艂臋zie drzew i poderwa艂 z suchej powierzchni ziemi chmur臋 czerwonego piachu.

W obliczu nowego niebezpiecze艅stwa s艂o艅 odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 naprz贸d, przekraczaj膮c lini臋 rzadko rozsianych, metalowych p艂ytek, a za nim na pole minowe wpad艂o przera偶one stado.

Przebieg艂 pi臋膰dziesi膮t metr贸w w g艂膮b pola, zanim wybuch艂a pod nim pierwsza min膮. Eksplodowa艂a w g贸r臋, prosto w grub膮 warstw臋 sk贸ry na jego prawej tylnej nodze, przecinaj膮c j膮 wp贸艂 niczym uderzeniem topora. Surowe, czerwone mi臋so wisia艂o w strz臋pach, a g艂臋boka rana ods艂ania艂a bia艂膮 ko艣膰, kiedy zwierz臋 s艂aniaj膮c si臋 sz艂o dalej na trzech nogach. Nast臋pna mina wybuch艂a pod praw膮 przedni膮 i zamieni艂a kopyto w zakrwawione, siekane mi臋so. S艂o艅 rykn膮艂 z b贸lu i przera偶enia i opad艂 na zad,

10

podczas gdy jego stado, razem z m艂odymi, mijaj膮c go wbiega艂o na pole minowe. Pocz膮tkowo g艂uche odg艂osy detonacji rozlega艂y si臋 sporadycznie wzd艂u偶 skraju pola, ale szybko przesz艂y w urywane staccato, przypominaj膮c gr臋 ob艂膮kanego perkusisty. Czasami cztery czy pi臋膰 min wybucha艂o jednocze艣nie, wywo艂uj膮c g艂o艣n膮 eksplozj臋 d藕wi臋ku, kt贸ry odbija艂 si臋 od wzg贸rz skarpy i powraca艂 zwielokrotnionym echem.

Akompaniowa艂 temu, niczym sekcja smyczkowa piekielnej orkiestry, 艣wiszcz膮cy 艂oskot wirnika 艣mig艂owca, kt贸ry pikowa艂, ko艂ysa艂 si臋, opada艂 i wznosi艂 wzd艂u偶 kra艅c贸w pola. Zagania艂 sp艂oszone s艂onie, jak pies pilnuj膮cy stada owiec. Pilot to rzuca艂 艣mig艂owiec, 偶eby odda膰 drog臋 grupie zwierz膮t, kt贸re od艂膮czy艂y si臋 od reszty, to zn贸w p臋dzi艂, 偶eby z艂apa膰 pi臋jcnego m艂odego samca, kt贸remu jakim艣 cudem uda艂o si臋 przebiec pole bez szwanku i dotrze膰 w bezpieczne miejsce na brzegu rzeki. Zmusza艂 go do odwrotu i zagania艂 na pole, gdzie wybuch odrywa艂 zwierz臋ciu stop臋 — s艂o艅 pada艂, tr膮bi膮c i rycz膮c przera藕liwie.

Grzmot rozrywaj膮cych si臋 min by艂 nieprzerwany jak odg艂os bitwy morskiej. Ka偶da eksplozja wyrzuca艂a s艂up piachu wysoko w spokojne powietrze nad dolin膮, tak 偶e dziej膮ce si臋 w niej okropie艅stwa przys艂ania艂a po cz臋艣ci czerwona mg艂a. Piach kr臋ci艂 si臋 i wirowa艂 w g贸r臋 a偶 do szczyt贸w drzew, a oszala艂e zwierz臋ta, niczym ciemne, udr臋czone widma, miota艂y si臋 o艣wietlane b艂yskami wybuchaj膮cych min.

Jednej ze starszych samic wybuch oderwa艂 wszystkie nogi. Le偶a艂a na bolcu i usi艂uj膮c wsta膰 wali艂a g艂ow膮 w tward膮 ziemi臋. Inna szorowa艂a brzuchem po piachu, ci膮gn膮c za sob膮 tylne nogi. Tr膮b膮 ochrania艂a malutkie s艂oni膮tko u swego boku, a偶 w ko艅cu mina eksplodowa艂a pod jej klatk膮 piersiow膮, wyginaj膮c 偶ebra na zewn膮trz i odrywaj膮c jednocze艣nie zad tul膮cego si臋 do matki male艅stwa.

Inne m艂ode, oddzielone 贸d matek, biega艂y z piskiem w chmurze py艂u, a偶 wybuch i kr贸tkie b艂yski ognia k艂ad艂y temu kres, gruchocz膮c im ko艅czyny.

D艂ugo trwa艂o, zanim spowolnia艂o tempo salw, a eksplozje sta艂y si臋 zn贸w przerywane i w ko艅cu ucich艂y. 艢mig艂owiec wyl膮dowa艂 przed lini膮 znak贸w ostrzegawczych. Silnik zamar艂 i usta艂o wirowanie 艣mig艂a. S艂ycha膰 by艂o jedynie porykiwania okaleczonych i dogorywaj膮cych zwierz膮t, le偶膮cych na skot艂owanej ziemi pod pokrytymi piachem drzewami. Wej艣cie do 艣mig艂owca by艂o otwarte. Jaki艣 m臋偶czyzna zeskoczy艂 lekko na ziemi臋.

By艂 to Murzyn ubrany w wyblak艂膮 d偶insow膮 kurtk臋 bez r臋kaw贸w i obcis艂e d偶insy farbowane w plamy. Podczas wojny w Rodezji d偶insowy przyodziewek by艂 nieoficjalnym umundurowaniem 偶o艂nierzy opozycji. M臋偶czyzna mia艂 na nogach kolorowe zachodnie buty' z t艂oczeniami, na czubku g艂owy lotnicze okulary przeciws艂oneczne Polaroida w z艂otych oprawkach, a o g贸rn膮 kiesze艅 kurtki zaczepi艂 rz膮d d艂ugopis贸w — w艣r贸d partyzant贸w kombatant贸w 艣wiadczy艂o to o wysokiej randze. Pod prawym ramieniem ni贸s艂 ka艂asznikowa. Podszed艂 do skraju pola minowego i sta艂

11

tam pe艂ne pi臋膰 minut, patrz膮c beznami臋tnie na zamieniony w rze藕ni臋 las. P贸藕niej zawr贸ci艂 w stron臋 艣mig艂owca.

Z kabiny spogl膮da艂 uwa偶nie w jego stron臋 pilot, wd膮偶 w s艂uchawkach na misternej afro, ale oficer zignorowa艂 go i zaj膮艂 si臋 kad艂ubem maszyny.

Wszystkie oznaczenia i numery identyfikacyjne pokryto starannie ta艣m膮 maskuj膮c膮, a nast臋pnie spryskano czarn膮 emali膮 w sprayu. W jednym miejscu ta艣ma si臋 odkld艂a, ods艂aniaj膮c r贸g napisu. Oficer kraw臋dzi膮 d艂oni j膮 przylepi艂; kr贸tkim, ale krytycznym spojrzeniem obrzuci艂 swoje „dzie艂o" i schroni艂 si臋 w rieniu najbli偶szego drzewa mopani.

Postawi艂 karabin przy pniu drzewa, roz艂o偶y艂 na ziemi chustk臋 do nosa, 偶eby nie pobrudzi膰 spodni, i usiad艂, opieraj膮c si臋 plecami

0 chropowat膮 kor臋. Z艂ot膮 zapalniczk膮 Dunhilla przypali艂 papierosa

1 zad膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko, nim pozwoli艂 dymowi przes膮czy膰 si臋 powoli przez pe艂ne, demne usta.

Wtedy po raz pierwszy u艣miechn膮艂 si臋, ch艂odno i refleksyjnie, na my艣l o tym, jak wielu ludzi, ile czasu i amunicji by艂o trzeba do zabida trzystu s艂oni w spos贸b konwencjonalny. „Od czasu wojny w buszu towarzysz komisarz nie straci艂 nic ze swego sprytu — kto inny wpad艂by na co艣 takiego?" Pokr臋ci艂 g艂ow膮 z podziwem i szacunkiem.

Wypaliwszy papierosa, palcami rozgni贸t艂 niedopa艂ek — ot, taki sobie ma艂y nawyk z tamtych minionych dni — i zamkn膮艂 oczy.

Straszny ch贸r j臋k贸w i ryk贸w nie przeszkodzi艂 mu w za艣ni臋ciu. Obudzi艂 go dopiero d藕wi臋k ludzkich g艂os贸w. Szybko wsta艂, od razu czujny, i spojrza艂 na s艂o艅ce. By艂o po po艂udniu.

Podszed艂 do 艣mig艂owca i obudzi艂 pilota:

— Nadchodz膮.

Zdj膮艂 megafon z uchwytu na 艣danie i czeka艂 w otwartym luku, a偶 pierwsi wy艂oni膮 si臋 spo艣r贸d drzew. Spojrza艂 na nich z rozbawionym lekcewa偶eniem.

— Pawiany! — wycedzi艂 z pogard膮 cz艂owieka wykszta艂conego dla wie艣niaka, pogard膮 jednego Afrykanina dla drugiego, z innego plemienia.

Zbli偶ali si臋, id膮c d艂ugim sznurem po 艣ladach s艂oni: dwie czy trzy setki m臋偶czyzn otwieraj膮cych ten poch贸d i kobiet go zamykaj膮cych, w okrydach ze sk贸r zwierz臋cych i w starej, wystrz臋pionej odzie偶y z Zachodu. Wiele kobiet mia艂o nagie piersi. Niekt贸re z nich by艂y m艂ode. Zuchwale przechyla艂y g艂owy i lirycznie ko艂ysa艂y kr膮g艂ymi po艣ladkami pod kr贸tkimi sp贸dniczkami z ogon贸w zwierz膮t. Kiedy odziany w d偶ins oficer przygl膮da艂 si臋 im, pogarda zamieni艂a si臋 w uznanie —mo偶e p贸藕niej znalaz艂by chwil臋 dla kt贸rej艣 z nich, pomy艣la艂 i w艂o偶y艂 r臋k臋 do kieszeni d偶ins贸w. Murzyni ustawili si臋 wzd艂u偶 skraju pola minowego, trajkotali i piszczeli z zachwytu. Niekt贸rzy, chichocz膮c i podskakuj膮c, pokazywali sobie nawzajem cielska wielkich, ubitych zwierz膮t.

Oficer pozwoli艂 im da膰 upust rado艣ci, zas艂u偶yli na t臋 przerw臋. Osiem dni byli w drodze, prawie bez odpoczynku. Pracowali na zmiany jako

12

naganiacze, 偶eby zap臋dzi膰 stado s艂oni do podn贸偶a skarpy. Kiedy czeka艂, a偶 si臋 uspokoj膮, zn贸w zaduma艂 si臋 nad charyzm膮 i charakterem jednostki, kt贸ra potrafi艂a zespoli膰 t臋 t艂uszcz臋 prymitywnych, niepi艣miennych wie艣niak贸w, stworzy膰 z niej sp贸jn膮 i sprawn膮 ca艂o艣膰. Ca艂膮 operacj臋 zorganizowa艂 bowiem jeden cz艂owiek.

„To prawdziwy m臋偶czyzna!", oficer pokiwa艂 g艂ow膮 i otrz膮sn膮艂 si臋 z fali uwielbienia. Podni贸s艂 do ust megafon.

— Cicho! Cisza! — uspokoi艂 ich i zacz膮艂 rozdziela膰 zadania do wykonania.

Z tych, kt贸rzy mieli topory i pangi, utworzy艂 grupy rze藕nik贸w. Kobietom kaza艂 ustawi膰 w臋dzarnie i wyple艣膰 kosze z kory mopani, za艣 innym zebra膰 drewno na ogniska. Potem zn贸w zaj膮艂 si臋 rze藕nikami.

呕aden z cz艂onk贸w plemienia nigdy nie lecia艂 艣mig艂owcem czy samolotem. Oficer musia艂 wi臋c ostrym czubkiem swego budora przekona膰 pierwszych z nich, by weszli do luku. W ten spos贸b mogli przelede膰 nad w膮skim, usianym minami paskiem i dosta膰 si臋 do najbli偶szego martwego s艂onia.

Wychylaj膮c si臋 z luku, oficer spogl膮da艂 w d贸艂 na starego samca. Ocenia艂 grube, wygi臋te k艂y i zauwa偶y艂, 偶e bestia wykrwawi艂a si臋 na 艣mier膰. Da艂 pilotowi znak do obni偶enia lotu.

Zbli偶y艂 usta do ucha najstarszego m臋偶czyzny.

— Tylko pami臋taj, 偶eby wasze stopy nie dotkn臋艂y ziemi! — wykrzycza艂. Cz艂owiek kr贸tko kiwn膮艂 g艂ow膮. — Najpierw k艂y, potem mi臋so.

Tamten powt贸rzy艂 gest. Oficer poklepa艂 go po ramieniu, a on zeskoczy艂 na puchn膮cy ju偶 od gaz贸w gnilnych brzuch s艂onia i zr臋cznie na nim balansowa艂. Reszta grupy, 艣ciskaj膮c w d艂oniach topory, posz艂a w jego 艣lady.

Na dany przez oficera znak r臋k膮 艣mig艂owiec podni贸s艂 si臋 i pomkn膮艂 jak wa偶ka do nast臋pnego zwierz臋cia, z kt贸rego pyska stercza艂a cenna ko艣膰 —wd膮偶 jeszcze 偶y艂o. D藕wign臋艂o si臋 do pozycji siedz膮cej i wyd膮gni臋t膮 tr膮b膮, oblepion膮 krwi膮 i piachem, pr贸bowa艂o schwyta膰 unosz膮cy si臋 w powietrzu obiekt.

Ubezpieczony sznurem oficer wycelowa艂 z ka艂asznikowa i wystrzeli艂 ij 艂i kk k Si d艂 i l偶艂

py y y

jedn膮 kul臋 w miejsce po艂膮czenia karku z czaszk膮. Samica upad艂a i le偶a艂a bez ruchu obok nieruchomego da艂a jej dziecka. Oficer da艂 g艂ow膮 znak szefowi nast臋pnej grupy rze藕nik贸w.

Balansuj膮c na gigantycznych szarych g艂owach, uwa偶aj膮c, by nie tkn膮膰 stop膮 ziemi, robotnicy oddosywali k艂y od wielkich czaszek. By艂a to delikatna praca, poniewa偶 nieostro偶ne uderzenie mog艂oby drastycznie zmniejszy膰 warto艣膰 cennego materia艂u. Widzieli, jak oficer w plamiastych d偶insach dobrze wymierzonym machni臋ciem kolby z艂ama艂 szcz臋k臋 m臋偶czy藕nie, kt贸ry jedynie wyrazi艂 w膮tpliwo艣膰 co do otrzymanego rozkazu. Co zrobi艂by z kim艣, kto uszkodzi艂by kie艂? Pracowali ostro偶nie. Gdy k艂y by艂y ju偶*odd臋te, 艣mig艂owiec wd膮gn膮艂 je w g贸r臋 i przeni贸s艂 grup臋 na nast臋pnego trupa.

13

T

Do zapadni臋cia zmroku wi臋kszo艣膰 s艂oni zmar艂a od ci臋偶kich ran albo zosta艂a dobita, ale j臋ki tych, kt贸re nie otrzyma艂y jeszcze coup de gr贸ce, po艂膮czone z odg艂osami nadci膮gaj膮cych sfor hien i szakali, nadawa艂y nocy przera藕liwe oblicze. M臋偶czy藕ni z toporami pracowali dalej przy 艣wietle pochodni z trawy i przed pierwszym brzaskiem zebrali ca艂膮 ko艣膰 s艂oniow膮.

Teraz mogli zaj膮膰 si臋 oprawianiem i rozcz艂onkowywaniem da艂. Jednak rosn膮cy upa艂 by艂 szybszy od nich. Od贸r psuj膮cego si臋 mi臋sa, zmieszany z gazami z rozerwanych wn臋trzno艣ci, przyprawia艂 podkradaj膮cych si臋 padlino偶erc贸w o nowe paroksyzmy 偶ar艂ocznej rado艣d. 艢mig艂owiec od razu przenosi艂 ka偶dy odd臋ty udziec czy 艂opatk臋 w bezpieczne miejsce poza polem minowym. Kobiety d臋艂y mi臋so na pasy i rozwiesza艂y je na prowizorycznych w臋dzarniach nad tl膮cymi si臋 ogniskami z zielonych ga艂臋zi.

Podczas nadzorowania prac oficer liczy艂 艂upy. Szkoda 偶e nie mogli ocali膰 sk贸r. Ka偶da by艂a warta z tysi膮c dolar贸w, ale zajmowa艂y za du偶o miejsca i nie mo偶na ich by艂o odpowiednio zakonserwowa膰, a nadgni艂e pozbawione zosta艂yby warto艣ci. Z drugiej strony lekko nadpsute mi臋so bardziej odpowiada艂oby afryka艅skiemu podniebieniu — Anglik zreszt膮 te偶 lubi, kiedy dziczyzna jest skrusza艂a.

Pi臋膰set ton 艣wie偶ego mi臋sa straci艂oby po艂ow臋 wagi w czasie suszenia. Na szcz臋艣cie kopalnie miedzi w s膮siedniej Zambii, z dziesi膮tkami tysi臋cy robotnik贸w do nakarmienia, by艂y ch艂onnym rynkiem zbytu protdn. Uzgodniono ju偶 cen臋 — dwa dolary za funt z grubsza uw臋dzonego mi臋sa. To dawa艂o oko艂o miliona dolar贸w ameryka艅skich. No i oczywi艣cie by艂a jeszcze ko艣膰 s艂oniowa.

艢mig艂owiec przeni贸s艂 j膮 w zadszne miejsce le偶膮ce w艣r贸d wzg贸rz, nieca艂y kilometr od chaotycznie rozbitego obozu. Tam u艂o偶ono j膮 w rz臋dach i wybrany zesp贸艂 przyst膮pi艂 do pracy. Wie艣niacy usuwali z zagi臋tych do 艣rodka ko艅c贸w k艂贸w t艂ust膮, bia艂膮 tkank臋 nerwow膮 w kszta艂cie sto偶ka i oczyszczali ko艣d z krwi i wszelkich zanieczyszcze艅, kt贸rych zapach m贸g艂by podra偶ni膰 wyczulony nos celnika.

By艂o czterysta k艂贸w. Niekt贸re, nale偶膮ce do bardzo m艂odych osobnik贸w, wa偶y艂y tylko po kilka funt贸w, ale d臋偶ar ka偶dego z k艂贸w przewodnika stada znacznie przekracza艂 osiemdziesi膮t funt贸w — w sumie 艣rednia waga k艂a wynosi艂a dwadzie艣cia funt贸w. W Hongkongu p艂acono sto dolar贸w za funt, czyli za sam膮 ko艣膰 mo偶na by dosta膰 osiemset tysi臋cy dolar贸w. Jeden dzie艅 pracy przyni贸s艂by ponad milion dolar贸w zysku — w kraju gdzie przed臋tny roczny doch贸d doros艂ego m臋偶czyzny nie przekracza艂 sze艣ciuset...

Oczywi艣de, z operacj膮 wi膮za艂y si臋 r贸wnie偶 koszty. Jeden z m臋偶czyzn strad艂 r贸wnowag臋 i spad艂 ze szczytu martwego delska. Wyl膮dowa艂 p艂asko na po艣ladkach, prosto na minie przedwpiechotaej. „Syn ob艂膮kanego pawiana", oficer wd膮偶 by艂 zdenerwowany g艂upot膮 wie艣niaka. Przez ni膮 musieli przerwa膰 prac臋 na prawie godzin臋, 偶eby zabra膰 da艂o i przygotowa膰 je do poch贸wku. Kto艣 inny straci艂 stop臋 od 藕le wymierzonego dosu

14

toporem, kilku Murzyn贸w odnios艂o l偶ejsze rany od wymachiwania pangami, jeden umar艂 w nocy z kul膮 ka艂asznikowa w brzuchu, kiedy zaprotestowa艂, widz膮c, co oficer robi z jego m艂odsz膮 偶on膮 w krzakach za w臋dzarniami. Kiedy jednak wzi臋艂o si臋 pod uwag臋 zysk, koszty by艂y doprawdy niewielkie. Towarzysz komisarz b臋dzie zadowolony, i nie bez powodu.

Nadszed艂 ranek trzedego dnia, zanim zesp贸艂 pracuj膮cy nad ko艣d膮 ku zadowoleniu oficera wype艂ni艂 swoje zadanie. Zosta艂 potem wys艂any w d贸艂 doliny do pomocy przy w臋dzarniach — 偶adnym oczom nie wolno odkry膰 to偶samo艣d wa偶nego go艣da, kt贸ry mia艂 w艂a艣nie przyby膰 na przegl膮d 艂up贸w.

Przyleda艂 艣mig艂owcem. Oficer sta艂 na baczno艣膰 w przerwie mi臋dzy d艂ugimi rz臋dami l艣ni膮cej ko艣d. Wzbudzony przez maszyn臋 p臋d powietrza szarpa艂 mu kurtk臋 i trzepota艂 nogawkami spodni, ale on trwa艂 nieugi臋ty.

Maszyna osiad艂a na ziemi. Wyszed艂 z niej przystojny m臋偶czyzna

0 w艂adczej postawie, silny i wyprostowany, z ol艣niewaj膮co bia艂ymi kwadratowymi z臋bami na tle mahoniowoczaraej twarzy. K臋dzierzawe, typowe dla Murzyn贸w, w艂osy mia艂 przystrzy偶one prawie przy samej kszta艂tnej czaszce. Ubrany by艂 w bia艂膮 koszul臋, demnoniebiesld krawat

1 drogi per艂owoszary garnitur w艂oskiego kroju oraz czarne buty r臋cznej roboty z mi臋kkiej del臋cej sk贸ry.

U艣miechaj膮c si臋 wyd膮gn膮艂 r臋k臋 do oficera. M艂odszy m臋偶czyzna natychmiast porzud艂 sw膮 pe艂n膮 szacunku postaw臋 i podbieg艂 do niego jak dziecko do ojca.

— Towarzysz komisarz!

— Nie, nie! — 艂agodnie, wd膮偶 si臋 u艣miechaj膮c, go艣膰 zbeszta艂 oficera.— Ju偶 nie towarzysz komisarz, ale towarzysz minister. Nie dow贸dca garstki nie umytych 偶o艂nierzy z buszu, ale minister suwerennego rz膮du. I najwi臋kszy 艂owca ko艣d s艂oniowej wszechczas贸w, nieprawda偶?

Craig Me艂low skrzywi艂 si臋, gdy taks贸wka podskoczy艂a na kolejnym wyboju na Pi膮tej Aid przy samym wej艣du do Bergdorfa Goodmana. Jej zawieszenie, podobnie jak wi臋kszo艣膰 nowojorskich taks贸wek, bardziej pasowa艂oby do czo艂gu Shermana. „Lepiej mi si臋 jecha艂o landroverem przez depresj臋 Mbabwe", pomy艣la艂 Craig i nagle poczu艂 przyp艂yw nostalgii, kiedy przypomnia艂 sobie kr臋t膮, poryt膮 koleinami drog臋 wiod膮c膮 przez nieprzyst臋pne tereny le偶膮ce na po艂udnie od rzeki Chobe, szerokiego zielonego dop艂ywu wielkiej Zambezi.

To by艂o tak daleko st膮d i tak dawno temu. Porzud艂 wspomnienia i powr贸d艂 do rozmy艣la艅 nad sob膮. Czu艂 si臋 zlekcewa偶ony. Musia艂 jecha膰 taks贸wk膮 na lunch z wydawc膮 i samemu zap艂ad膰 za przejazd. Kiedy艣 wys艂aliby po niego limuzyn臋 z szoferem, a miejscem przeznaczenia by艂oby JRour Seasons" albo, ,La Grenouille", a nie jaka艣 makaroniarska spelunka w Village. W ten subtelny spos贸b wydawcy okazywali niezadowolenie,

15

kiedy pisarz nie dostarcza艂 偶adnego maszynopisu przez trzy lata i wi臋cej czasu sp臋dza艂 ze swoim maklerem i na hulankach w „Studio 54" ni偶 przy maszynie do pisania.

„Tak, chyba mnie to czeka", skrzywi艂 si臋 Craig. Si臋gn膮艂 po papierosa, ale znieruchomia艂, bo przypomnia艂 sobie, 偶e rzuci艂 palenie. Odgarn膮艂 wi臋c z czo艂a gruby kosmyk ciemnych w艂os贸w i zacz膮艂 przygl膮da膰 si臋 twarzom ludzi w t艂umie na chodniku. Kiedy艣 taka krz膮tanina pobudza艂a i o偶ywia艂a go po ciszy afryka艅skiego buszu. Nawet liche fasady z neonami, wychodz膮ce na za艣miecone ulice, by艂y jak膮艣 odmian膮 i intrygowa艂y go. Teraz czu艂, 偶e dusi si臋 w zamkni臋ciu, i t臋skni艂 za cho膰by przelotnym widokiem otwartego nieba zamiast tej w膮skiej wst膮偶ki prze艣wituj膮cej mi臋dzy wysokimi budynkami.

Taks贸wka zatrzyma艂a si臋 gwa艂townie, przerywaj膮c jego rozmy艣lania, a kierowca nie obracaj膮c si臋 wymamrota艂:

— Szesnasta Ulica.

Craig wsun膮艂 banknot dziea臋dodolarowy w otw贸r w pancernej szybie z perspeksu, kt贸ra chroni艂a taks贸wkarza przed pasa偶erami.

— Reszty nie trzeba — powiedzia艂 i wyszed艂 na chodnik.

Od razu zauwa偶y艂 restauracj臋—przemy艣lne w艂oskie zas艂ony i butelki chianti w plecionce z rafii w oknie.

Krocz膮c chodnikiem, Craig porusza艂 si臋 sprawnie, niemal nie utykaj膮c, tak 偶e w艂a艣ciwie trudno by艂o zauwa偶y膰 t臋 u艂omno艣膰. Mimo jego obaw wn臋trze restauracji okaza艂o si臋 czyste i ch艂odne, a zapach potraw pobudza艂 apetyt.

Od stolika w g艂臋bi sali podni贸s艂 si臋 Ashe Levy, kt贸ry skin膮艂 mu g艂ow膮:

— Craig, m贸j drogi! — Obj膮艂 go ramieniem i ojcowsko poklepa艂 po policzku. — Dobrze wygl膮dasz, ty stary byku!

Ashe wypracowa艂 w艂asny, eklektyczny styl. Mia艂 艣ci臋te na je偶a w艂osy i okulary w z艂otych oprawkach. Nosi艂 kaszmirow膮 marynark臋 z w膮skimi klapami, koszul臋 w paski z kontrastuj膮cym bia艂ym ko艂nierzykiem, platynowe spinki do mankiet贸w i krawata oraz br膮zowe buty z surowej sk贸ry z dziurkowanym wzorkiem na noskach. Oczy mia艂 bardzo jasne i unika艂 patrzenia prosto w oczy rozm贸wcy. Craig wiedzia艂, 偶e Ashe pali tylko najlepsze cygara — z艂ote tijua艅skie.

— Mi艂y lokal, Ashe. Jak uda艂o ci si臋 go znale藕膰?

— Znudzi艂y mi si臋 stare „Seasons".—Ashe u艣miechn膮艂 si臋 szelmowsko, ucieszony, 偶e gest niezadowolenia zosta艂 dostrze偶ony.

— Craig, chcia艂bym, 偶eby艣 pozna艂 pewn膮 niezwykle utalentowan膮 dam臋. '

Do tej pory siedzia艂a ukryta w cieniu z ty艂u sto艂u, ale teraz pochyli艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, kt贸ra znalaz艂a si臋 w zasi臋gu 艣wiat艂a lampy — na pocz膮tku Craig nie widzia艂 nic wi臋cej.

D艂o艅 mia艂a w膮sk膮, o arystokratycznych palcach, ale paznokcie, cho膰 wypiel臋gnowane, by艂y kr贸tko przyci臋te i nie pomalowane. Spod z艂otej

16

opalenizny prze艣witywa艂y b艂臋kitem wyra藕ne 偶y艂y. Ko艣ci mia艂a delikatne, ale u nasady d艂ugich, prostych palc贸w wyczuwa艂o si臋 zrogowacenia sk贸ry — to by艂a d艂o艅 przyzwyczajona do ci臋偶kiej pracy.

Craig u艣cisn膮艂 t臋 r臋k臋. Poczu艂 jej si艂臋, delikatno艣膰 suchej, ch艂odnej sk贸ry na wierzchu i stwardnia艂e miejsca wewn膮trz d艂oni; spojrza艂 w twarz nieznajomej.

Mia艂a grube, ciemne jask贸艂cze brwi. Jej oczy, nawet przy tak s艂abym 艣wietle, by艂y zielone z miodowymi plamkami wok贸艂 藕renic, spojrzenie za艣 szczere i bezpo艣rednie.

— Sally-Anne Jay — powiedzia艂 Ashe. — To jest Craig Mellow. Nos mia艂a prosty, ale troch臋 za du偶y, a usta zbyt szerokie, by mo偶na

0 nich powiedzie膰, 偶e s膮 pi臋kne. Jej g臋ste ciemne w艂osy by艂y mocno 艣ci膮gni臋te w ty艂. Twarz pokrywa艂a miodowa opalenizna, taka sama jak na d艂oniach, a policzki by艂y lekko przypr贸szone piegami.

— Czyta艂am pa艅sk膮 ksi膮偶k臋 — powiedzia艂a. G艂os mia艂a czysty

1 spokojny, ze 艣rodkowoatlantyddm akcentem. Dopiero gdy us艂ysza艂 jego brzmienie, zda艂 sobie straw臋 z jej m艂odego wieku. — My艣l臋, 偶e zas艂u偶y艂a na to, co j膮 spotka艂o.

— Komplement czy policzek? — stara艂 si臋, 偶eby zabrzmia艂o to lekko i oboj臋tnie, ale mia艂 gor膮c膮 nadziej臋, 偶e dziewczyna nie zalicza si臋 do tych, kt贸rzy dowodz膮 swych wysokich wymaga艅 literackich, mieszaj膮c z b艂otem dzie艂o znanego pisarza, patrz膮c mu przy tym prosto w oczy.

— Spotka艂a si臋 z dobrym przyj臋ciem — stwierdzi艂a, a Craig si臋 ucieszy艂, cho膰 najwyra藕niej temat uwa偶a艂a za wyczerpany. Aby okaza膰 zadowolenie, u艣cisn膮艂 jej d艂o艅 i przytrzyma艂 chwil臋 d艂u偶ej, a偶 ona wysun臋艂a j膮 i po艂o偶y艂a z powrotem na kolanach.

Nie by艂a wi臋c 艂owc膮 skalp贸w ani nie mia艂a zamiaru mu nadskakiwa膰. W ka偶dym razie, pomy艣la艂, do艣膰 ju偶 mia艂 zachwyconych literatami panienek usi艂uj膮cych wej艣膰 mu do 艂贸偶ka, a pochlebcy wcale nie byli lepsi od malkontent贸w — w ka偶dym razie niewiele.

— Zobaczmy, czy uda si臋 nam贸wi膰 Ashe'a, 偶eby postawi艂 nam drinka — zaproponowa艂 i usiad艂 naprzeciwko niej.

Ashe jak zwykle narobi艂 zamieszania studiuj膮c kart臋 win, ale w ko艅cu zdecydowa艂 si臋 na frascati za dziesi臋膰 dolar贸w.

— Wspania艂y, 艂agodny smak. — Spr贸bowa艂 wino.

— Jest zimne i mokre — zgodzi艂 si臋 Craig i Ashe zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. Obu przypomnia艂o si臋, 偶e zesz艂ym razem pili Corton Cha-rlemagne z 1970 roku.

— Spodziewamy si臋 jeszcze jednego go艣cia — Ashe poinformowa艂 kelnera. — Zam贸wimy, jak si臋 pojawi. — Obr贸ci艂 si臋 do Craiga. — Oirialem rtworzy膰 Sally-Anne okazj臋, 偶eby mog艂a pokaza膰 ci swoje dzie艂o.

^^—zach臋ci艂 j膮 pisarz, w jednej chwili zn贸w got贸w do obrony, 娄ych, co chcieli wyp艂yn膮膰 na jego sukcesie — tych z nie sami, kt贸re mia艂 poprze膰, doradc贸w finansowych, kt贸rzy

17

mogliby dla niego zaj膮膰 si臋 jego 艣wietnymi honorariami, innych, kt贸rzy pozwoliliby mu spisa膰 swoje biografie i wspania艂omy艣lnie podzieliliby si臋 z nim zyskiem czy te偶 sprzedaliby mu ubezpieczenie albo raj na morzach po艂udniowych, zam贸wiliby scenariusz filmowy za niewielk膮 zaliczk臋 albo jeszcze mniejszy udzia艂 w zyskach — oni wszyscy zbierali si臋 niczym hieny nad 艂upem lwa.

Sally-Anne podnios艂a le偶膮c膮 na pod艂odze obok niej teczk臋 i po艂o偶y艂a j膮 przed Craigiem na stole. Kiedy Ashe poprawia艂 艣wiat艂o, dziewczyna rozwi膮za艂a tasiemki i wyprostowa艂a si臋 na krze艣le.

Craig otworzy艂 teczk臋 i znieruchomia艂. Poczu艂, 偶e na ramionach robi mu si臋 g臋sia sk贸rka i k艂uj膮 go w艂osy na karku — tak reagowa艂 na wielko艣膰, na pi臋kno doskona艂e. W Metropolitan Museum przy Central Parku znajdowa艂 si臋 obraz Gauguina: polinezyjska madonna z Dzieci膮tkiem Jezus na r臋ku. Na jego widok Craiga k艂u艂y w艂osy. Podobne wra偶enie wywo艂a艂y fragmenty poezji Tomasa Stearnsa Eliota i prozy Lawrence'a Durrella, za ka偶dym razem kiedy je czyta艂.

Pierwszy takt V Symfonii Beethovena, niewiarygodne j臋tka Rudolfa Nuriejewa, spos贸b, w jaki Nicklaus i Borg uderzali pi艂k臋 za swoich dobrych czas贸w — to wszystko przyprawia艂o go o k艂ucie. Teraz tego samego dokona艂a ta dziewczyna.

Przynios艂a zdj臋cie. Wywo艂ano je technik膮 drobnoziarnist膮, wi臋c ka偶dy szczeg贸艂 by艂 wyra藕ny, kolory czyste i bardzo realistyczne. Przedstawia艂o ono s艂onia, starego samca. Patrzy艂 w aparat z wyra藕nym przera偶eniem, uszy rozk艂ada艂 jak ciemne flagi. W jaki艣 spos贸b oddawa艂 bezmiar i niesko艅czono艣膰 kontynentu, a mimo to by艂 osaczony. Wyczuwa艂o si臋, 偶e na nic si臋 nie zdawa艂a jego ogromna si艂a, 偶e wprawia艂y go w pop艂och zjawiska wykraczj膮ce poza do艣wiadczenie jego i jego przodk贸w, 偶e nied艂ugo ugnie si臋 pod ci臋偶arem zmian — tak jak sama Afryka.

Fotografia ukazywa艂a te偶 l膮d, 偶yzn膮, czerwon膮 ziemi臋 pooran膮 wiatrem, spieczon膮 s艂o艅cem, zniszczon膮 susz膮. Craig prawie czu艂 smak kurzu na j臋zyku. A ponad wszystkim rozci膮ga艂o si臋 bezkresne niebo, nios膮ce obietnic臋 pomocy — srebrne cumulonimbusy przypominaj膮ce pokryty 艣niegiem 艂a艅cuch g贸rski, przetykane purpur膮 i fioletem, przek艂ute jednym tylko promieniem skrytego za nim s艂o艅ca, kt贸ry pada艂 na zwierz臋, niczym b艂ogos艂awie艅stwo.

Dziewczyna uchwyci艂a tre艣膰 i tajemnic臋 jego rodzinnego l膮du w jedn膮 setn膮 sekundy potrzebn膮 na otwarcie i zamkni臋cie si臋 przes艂ony, podczas gdy on pracowa艂 mozolnie przez d艂ugie, bolesne miesi膮ce i nawet nie zbli偶y艂 si臋 do celu. Uzna艂 ju偶 skrycie sw膮 pora偶k臋 i ba艂 si臋 spr贸bowa膰 jeszcze raz. Wypi艂 ma艂y 艂yk md艂ego wina, kt贸re otrzyma艂 jako nagan臋 za nag艂y kryzys zaufania we w艂asne mo偶liwo艣ci. Wino mia艂o posmak chininy, czego wcze艣niej nie zauwa偶y艂. -娄 A

— Sk膮d jeste艣? — spyta艂, nie podnosz膮c g艂owy. ,

— Z Denver w Kolorado — odpowiedzia艂a. — Ale m贸j ojciec wiele

18

lat pracowa艂 w ambasadzie w Londynie. Uczy艂am si臋 prawie wy艂膮cznie w Anglii. — To wyja艣nia艂o jej akcent. — Wyjecha艂am do Afryki, kiedy mia艂am osiemna艣cie lat, i zakocha艂am si臋 w niej. — W ten prosty spos贸b opowiedzia艂a histori臋 swego 偶ycia.

Dotkni臋cie fotografii i odwr贸cenie jej na drug膮 stron臋 wymaga艂o od Craiga wysi艂ku fizycznego. Pod ni膮 le偶a艂o nast臋pne zdj臋cie, ukazuj膮ce m艂od膮 kobiet臋 siedz膮c膮 na czarnej skale magmowej obok pustego wodopoju. Na g艂owie mia艂a uszy kr贸lika — charakterystyczne dla plemienia Owahimba nakrycie g艂owy. Sta艂o przy niej dziecko, kt贸re karmi艂a piersi膮. Sk贸ra kobiety l艣ni艂a natarta t艂uszczem i ochr膮. Jej oczy przypomina艂y oczy malowide艂 na grobowcach faraon贸w. By艂a pi臋kna.

„Zaiste, Denver w Kolorado!" — pomy艣la艂 Craig i zdziwi艂a go w艂asna zawzi臋to艣膰, g艂臋bia nag艂ej niech臋ci. Jak 艣mia艂a ta cholerna, smarkata cudzoziemka utrafi膰 tym portretem m艂odej kobiety w samo sedno z艂o偶onego ducha narodu. Sp臋dzi艂 z tymi lud藕mi ca艂e 偶ycie i nigdy nie widzia艂 Afrykanina tak wyra藕nie jak w tej chwili, we w艂oskiej restauracji w Greenwich Village.

Z t艂umion膮 pasj膮 odwr贸ci艂 zdj臋cie. Na nast臋pnym obiektyw zagl膮da艂 w tr膮bkowat膮 gardziel wspania艂ego kasztanowato-z艂otego kielicha kigelii africany — ulubionego dzikiego kwiatu Craiga. W jego l艣ni膮cej g艂臋bi usadowi艂 si臋 ma艂y 偶uczek po艂yskuj膮cy opalizuj膮c膮 zieleni膮 niczym cenny szmaragd. Wszystko tworzy艂o doskona艂膮 kompozycj臋 kszta艂t贸w i kolor贸w. Craig poczu艂 przyp艂yw nienawi艣ci.

I kolejne zdieda. Jedno ze szczerz膮cym z臋by wojskowym gburem z karabinem Ka艂asznikowa na ramieniu i naszyjnikiem z zasuszonych ludzkich uszu na szyi — karykatura barbarzy艅stwa i arogancji. Inne przedstawia艂o pomarszczonego szamana, obwieszonego rogami, paciorkami, czaszkami i wszystkimi przera偶aj膮cymi akcesoriami jego profesji, wraz z wyci膮gni臋t膮 przed nim na go艂ej, brudnej ziemi pacjentk膮. By艂a ni膮 dojrza艂a kobieta. Znachor stawia艂 jej ba艅ki, a jej krew tworzy艂a ciemne, l艣ni膮ce w臋偶e na sk贸rze. Na piersiach, policzkach i czole mia艂a tatua偶e; ostro spi艂owane z臋by —pozosta艂o艣膰 z czas贸w kanibalizmu —przywodzi艂y na my艣l rekina, a oczy, przypominaj膮ce oczy cierpi膮cego zwierz臋cia, wydawa艂y si臋 wype艂nione afryka艅skim stoicyzmem i cierpliwo艣ci膮.

I nast臋pna fotografia pe艂na kontrast贸w—afryka艅skie dzieci w pokrytej prymitywn膮 strzech膮 szkole z pali. Mia艂y po jednym podr臋czniku aa trzy osoby, ale wszystkie ochoczo zg艂asza艂y si臋 do odpowiedzi na pytania m艂odej czarnej nauczycielki, a ich twarze roz艣wietla艂o pal膮ce pragnienie wiedzy.

Na tych zdj臋ciach by艂o wszystko, pe艂ny zapis nadziei i rozpaczy, skrajnej n臋dzy i ogromnych bogactw, bestialstwa i czu艂o艣ci, bezlitosnych 偶ywio艂贸w i bujnej p艂odno艣ci, b贸lu i 艂agodnego humoru. Craig nie potrafi艂 si臋'zmusi膰, 偶eby podnie艣膰 g艂ow臋, wi臋c powoli przewraca艂 sztywne, b艂yszcz膮ce kartki, smakuj膮c ka偶dy obraz i oddalaj膮c chwil臋, kiedy b臋dzie musia艂 spojrze膰 dziewczynie w twarz.

19

te

Nagle znieruchomia艂, uderzony uj臋ciem robi膮cym szczeg贸lne wra偶enie —cmentarzysko zbiela艂ych kosa. Zdj臋cie by艂o czarno-biale, co zwi臋ksza艂o efekt dramatyczny. Ko艣ci po艂yskiwa艂y w o艣lepiaj膮cym s艂o艅cu Afryki, ca艂e pola ko艣ci, wielka ko艣膰 udowa i piszczel odbarwione jak wyrzucone przez wod臋 drewno, olbrzymie klatki piersiowe niczym szkielety osiad艂ych na mieli藕nie kliper贸w i czaszki wielko艣ci beczek piwa z ciemnymi jaskiniami oczodo艂贸w. Craig pomy艣la艂 o cmentarzysku s艂oni—w艣r贸d starych my艣liwych 偶y艂 mit o tajemniczym miejscu, do kt贸rego udaj膮 si臋 s艂onie, aby umrze膰.

— K艂usownicy—wyja艣ni艂a. — Dwie艣cie osiemdziesi膮t sze艣膰 trup贸w. I Craig, zdumiony liczb膮, w ko艅cu na ni膮 spojrza艂.

— Naraz? — spyta艂, a ona skin臋艂a g艂ow膮.

— Zagonili je na jedno ze starych p贸l minowych.

Craig mimo woli wzdrygn膮艂 si臋 i ponownie spojrza艂 na fotografi臋. Pod blatem sto艂u jego prawa r臋ka pow臋drowa艂a w d贸艂 uda, a偶 natkn臋艂a si臋 na mocny pasek podtrzymuj膮cy nog臋. Ogarn臋艂o go d艂awi膮ce wsp贸艂czucie dla losu tych wielkich zwierz膮t. Przypomnia艂 sobie w艂asne pole minowe i zn贸w poczu艂 silny wstrz膮s eksplozji, jakby uderzy艂 go m艂ot kowalski.

— Przykro mi — powiedzia艂a mi臋kko. — Wiem o pa艅skiej nodze.

— Odrabia prac臋 domow膮 — zauwa偶y艂 Ashe.

„Zamknijcie si臋 — pomy艣la艂 z w艣ciek艂o艣ci膮 Craig. — Czemu oboje si臋 nie zamkniecie!" Nie cierpia艂, gdy kto艣 wspomina艂 o jego nodze. Gdyby dziewczyna rzeczywi艣cie odrobi艂a prac臋 domow膮, wiedzia艂aby

0 tym — lecz chodzi艂o nie tylko o nog臋, ale i o s艂onie. Craig pracowa艂 kiedy艣 jako stra偶nik przyrody w departamencie zajmuj膮cym si臋 zwierzyn膮 艂own膮. Pozna艂 s艂onie, pokocha艂 je, i dow贸d tej rzezi przera偶a艂 go

1 przyprawia艂 o md艂o艣ci. Zwi臋kszy艂o to jego niech臋膰 do dziewczyny, poniewa偶 to ona wywo艂a艂a te uczucia. Chcia艂 si臋 zem艣ci膰, jak dziecko czu艂 偶膮dz臋 odwetu. Ale zanim go dokona艂, przyby艂 sp贸藕niony go艣膰, wci膮gaj膮c ich w litani臋 dokonywanych przez Ashe'a prezentacji.

— Craig, chcia艂bym, 偶eby艣 pozna艂 bardzo interesuj膮cego faceta. — Gdy Ashe kogo艣 przedstawia艂, nigdy nie zapomina艂 go zareklamowa膰. — To jest Henry Pickering, pierwszy wiceprezes Banku 艢wiatowego... pos艂uchaj, a us艂yszysz, jak w jego g艂owie pobrz臋kuj膮 te wszystkie miliardy dolar贸w. Henry, oto Craig Mellow, nasz genialny ch艂opak. Opr贸cz Karen Blken Craig jest jednym z najwa偶niejszych pisarzy, kt贸rzy kiedykolwiek 偶egnali si臋 z Afryk膮. To on we w艂asnej osobie!

— Czyta艂em t臋 ksi膮偶k臋. — Henry kiwn膮艂 g艂ow膮. By艂 bardzo wysoki, szczup艂y i przedwcze艣nie 艂ysy. Mia艂 na sobie ciemny garnitur i niewiarygodnie bia艂膮 koszul臋, uniform bankiera, jedynie kolor krawata i b艂yszcz膮cych b艂臋kitnych oczu ujawnia艂 odrobin臋 indywidualno艣ci. — Tym razem chyba nie przesadzasz, Ashe.

Przyjacielsko poca艂owa艂 Sally-Anne w "policzek, usiad艂, spr贸bowa艂 nalanego przez Ashe'a wina i przesun膮艂 kieliszek odrobin臋 do ty艂u. Craig podziwia艂 jego styl.

20

— I co pan o nich s膮dzi? — spyta艂 pisarza Pickering, spogl膮daj膮c na otwart膮 teczk臋 ze zdj臋ciami.

— Jest zafascynowany, Henry — wci膮艂 si臋 zr臋cznie Ashe Levy. — Oszala艂 na ich punkcie, szkoda 偶e nie widzia艂e艣 jego miny, kiedy spojrza艂 na nie po raz pierwszy — jest zafascynowany, cz艂owieku, zafascynowany!

— Dobrze — powiedzia艂 艂agodnie Henry, patrz膮c na Craiga. — Wyja艣ni艂e艣 ju偶, o co chodzi?

— Chcia艂em to poda膰 na gor膮co. — Ashe potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. — Chcia艂em zrobi膰 na nim wra偶enie. — Obr贸ci艂 si臋 do Craiga. — Ksi膮偶ka — powiedzia艂. — Chodzi o ksi膮偶k臋. Tytu艂 brzmi Afryka Craiga Mellowa. Masz napisa膰 o Afryce twoich przodk贸w, o tym, jaka by艂a i jaka jest teraz. Wracasz tam i zbierasz materia艂. Rozmawiasz z lud藕mi...

— Przepraszam — przerwa艂 mu Henry. — Rozumiem, 偶e pos艂uguje si臋 pan jednym z dwu g艂贸wnych j臋zyk贸w Zimbabwe, sindebele, jak mi si臋 wydaje?

— P艂ynnie — Ashe odpowiedzia艂 za Craiga. — Jakby by艂 jednym z nich.

— Dobrze. — Henry kiwn膮艂 g艂ow膮. — Czy to prawda, 偶e ma pan tam wielu przyjaci贸艂, nawet kilku wysoko postawionych?

Ashe nie da艂 doj艣膰 do g艂osu Craigowi:

— Niekt贸rzy z jego starych znajomk贸w to ministrowie rz膮du Zim-babwe. Nie mo偶na zaj艣膰 du偶o wy偶ej.

Craig spu艣ci艂 wzrok na zdj臋cie cmentarzyska s艂oni. Zimbabwe — nie m贸g艂 si臋 przyzwyczai膰 do tej nowej nazwy nadanej pa艅stwu przez czarnych zwyci臋zc贸w. Wci膮偶 my艣la艂 o nim jako o Rodezji. O kraju, kt贸ry jego przodkowie toporem, kilofem i karabinem maszynowym wydarli przyrodzie. O ich, a do niedawna i jego kraju, wci膮偶 jego domu, bez wzgl臋du na to jak by艂 nazywany.

— Ksi膮偶ka ma by膰 arcydzie艂em, nie b臋dziemy na niczym oszcz臋dza膰. Mo偶esz je藕dzi膰, gdzie chcesz, rozmawia膰, z kim chcesz, Bank 艢wiatowy tego dopilnuje i za to zap艂aci. — Ashe Levy z entuzjazmem p臋dzi艂 dalej, a Craig spojrza艂 na Henry'ego.

— Bank 艢wiatowy wydawc膮? — spyta艂 sardonicznie.

Zanim Ashe zd膮偶y艂 otworzy膰 usta, Pickering go powstrzyma艂, k艂ad膮c mu r臋k臋 na ramieniu.

— Ashe, na chwil臋 ja przejm臋 pa艂eczk臋 — powiedzia艂. Wyczu艂 nastr贸j Craiga, wyja艣ni艂 wi臋c 艂agodnie i uspokajaj膮co. — Nasze interesy polegaj膮 g艂贸wnie na udzielaniu po偶yczek krajom rozwijaj膮cym si臋. Prawie miliard zainwestowali艣my w Zimbabwe. Chcemy chroni膰 nasz膮 inwestycj臋. Prosz臋 pomy艣le膰 o tym jak o prospekcie reklamowym... chcemy, 偶eby 艣wiat pozna艂 to ma艂e pa艅stwo afryka艅skie. Chcieliby艣my pokaza膰 na jego przek艂adzie, jak dobrze mo偶e sobie radzi膰 czarny rz膮d. S膮dzimy, 偶e pa艅ska ksi膮偶ka mog艂aby nam w tym pom贸c.

21

— A to? — Craig wskaza艂 plik fotografii.

— Chcemy, 偶eby ksi膮偶ka oddzia艂ywa艂a nie tylko na intelekt, ale i na uczucia czytelnika. Uwa偶amy, 偶e Sally-Anne mo偶e to zapewni膰.

Przez par臋 chwil Craig nic nie m贸wi艂. Poczu艂, jak gdzie艣 g艂臋boko w nim, niczym ohydny gad, k艂臋bi si臋 strach. Strach przed pora偶k膮. Potem pomy艣la艂 o tym, 偶e b臋dzie musia艂 konkurowa膰 z tymi zdj臋ciami, dostarczy膰 tekst, kt贸rego nie przygas艂yby straszliwe obrazy z obiektywu dziewczyny. Ryzykowa艂 reputacj臋, a ona nie mia艂a nic do stracenia. Wszystko przemawia艂o na jej korzy艣膰. Nie by艂a sprzymierze艅cem, tylko wrogiem. Z pe艂n膮 si艂膮 powr贸ci艂a niech臋膰, zn贸w przeradzaj膮ca si臋 w nienawi艣膰.

Pochyla艂a si臋 ku niemu nad sto艂em, a jej d艂ugie rz臋sy okalaj膮ce zielono nakrapiane oczy znalaz艂y si臋 w 艣wietle lampy. Usta dr偶a艂y jej z entuzjazmu, a na dolnej wardze pojawi艂a si臋 male艅ka kropelka 艣liny, przypominaj膮ca drobn膮 per艂臋. Nawet teraz, w z艂o艣ci i strachu, Craig zastanawia艂 si臋, jaki by by艂 poca艂unek tych ust.

— Craig — odezwa艂a si臋. — Mog臋 zrobi膰 lepsze tid tych, je艣li b臋d臋 mia艂a okazj臋. Mog臋 p贸j艣膰 na ca艂o艣膰, je艣li da mi pan szans臋. Prosz臋!

— Lubisz s艂onie? — spyta艂 Craig. — Opowiem d histori臋 o s艂oniu. By艂 sobie stary s艂o艅, w kt贸rego lewym uchu mieszka艂a pch艂a. Pewnego dnia s艂o艅 przechodzi艂 przez rozklekotany most. Kiedy by艂 ju偶 po drugiej stronie, pch艂a powiedzia艂a mu na ucho: „O rany, ale rozchwiali艣my ten most!"

Powoli usta Sally-Anne zamkn臋艂y si臋 i zblad艂y. Zamruga艂a, a ciemne rz臋sy zatrzepota艂y jak skrzyd艂a motyla. Gdy w oczach b艂ysn臋艂y 艂zy, odchyli艂a si臋 w ty艂, poza zasi臋g 艣wiat艂a.

W dszy, kt贸ra nast膮pi艂a, Craig poczu艂 nagle wyrzuty sumienia. By艂 oburzony w艂asnym okrude艅stwem i ma艂ostkowo艣ci膮. My艣la艂, 偶e b臋dzie odporna i twarda, 偶e odpowie d臋t膮 ripost膮. Nie spodziewa艂 si臋 艂ez. Pragn膮艂 j膮 podeszy膰, powiedzie膰, 偶e nie chda艂, 偶eby to tak zabrzmia艂o, wyt艂umaczy膰 w艂asny strach i niepewno艣膰, ale ona ju偶 wsta艂a i podnios艂a teczk臋 ze zdj臋dami.

— Fragmenty pa艅skiej ksi膮偶ki by艂y pe艂ne zrozumienia i wsp贸艂czuda. Tak bardzo chda艂am z panem pracowa膰—powiedzia艂a mi臋kko. — Chyba g艂upio by艂o spodziewa膰 si臋, 偶e b臋dzie pan taki jak pa艅ska ksi膮偶ka. — Spojrza艂a na Levy'ego: — Przepraszam, Ashe, nie jestem ju偶 g艂odna.

Wydawca podni贸s艂 si臋 szybko.

— We藕miemy razem taks贸wk臋 — powiedzia艂 i odezwa艂 si臋 aksamitnym g艂osem do Craiga:

— Dobra robota, bohaterze, zadzwo艅, jak b臋dziesz mia艂 nowy maszynopis. — I wybieg艂 za Sally-Anne.

Kiedy znalaz艂a si臋 w drzwiach, o艣wietli艂o j膮 s艂o艅ce i Craig ujrza艂 przez sp贸dnic臋 kszta艂t jej n贸g — d艂ugich i pi臋knych. A potem ju偶 jej nie by艂o.

Henry Pickering bawi艂 si臋 kieliszkiem i w zamy艣leniu spogl膮da艂 na wino.

— To pasteryzowany mocz rzymskiego koz艂a — powiedzia艂 Craig.

22

G艂os mu si臋 lekko za艂amywa艂. Gestem przywo艂a艂 kelnera i zam贸wi艂 butelk臋 Meursault.

— Niez艂a zamiana — eufemistycznie wyrazi艂 si臋 Henry. — C贸偶, mo偶e ten pomys艂 z ksi膮偶k膮 nie by艂 najlepszy, co? — Spojrza艂 na zegarek. — Lepiej zam贸wmy co艣.

Rozmawiali o innych sprawach: o d艂ugu meksyka艅skim, rz膮dach Reagana, cenie z艂ota — Henry wola艂 srebro ze wzgl臋du na szybki wzrost ceny i s膮dzi艂, 偶e diamenty wkr贸tce b臋d膮 zn贸w dobrze sta艂y.

— Warto kupi膰 akcje De Beers — poradzi艂.

Kiedy pili kaw臋, podesz艂a do nich m艂oda, wysmuk艂a blondynka, siedz膮ca przy jednym ze stolik贸w.

— Pan jest Craig Mellow — stwierdzi艂a pewnym tonem. — Widzia艂am pana w telewizji. Pa艅ska ksi膮偶ka bardzo mi si臋 podoba艂a. Prosz臋, niech pan to dla mnie podpisze.

Gdy podpisywa艂 jej jad艂ospis, pochyli艂a si臋 nad nim i przydsn臋艂a ma艂膮, tward膮 i gor膮c膮 pier艣 do jego ramienia.

— Pracuj臋 w dziale kosmetycznym u Saksa na Pi膮tej Aid—wyszepta艂a. — Zawsze mo偶esz mnie tam znale藕膰.

Gdy odesz艂a, pozosta艂 po niej zapach drogich, pewnie kradzionych perfum.

— Zawsze odprawiasz je z kwitkiem? — t臋sknie spyta艂 Pickering.

— Cz艂owiek jest tylko cz艂owiekiem — za艣mia艂 si臋 Craig. Henry upar艂 si臋, 偶e zap艂ad rachunek.

— Czeka na mnie limuzyna, m贸g艂bym d臋 gdzie艣 podrzud膰 — zaproponowa艂.

— Przejd臋 si臋, 偶eby zrzud膰 spaghetti — odpowiedzia艂 pisarz.

— Wiesz, Craig, chyba wr贸dsz do Afryki. Widzia艂em, jak patrzy艂e艣 na te zdj臋da. Jak kto艣 naprawd臋 wyg艂odnia艂y.

— Mo偶liwe.

— Ksi膮偶ka, nasz w niej udzia艂... Chodzi o co艣 wi臋cej, ni偶 s膮dzi Ashe. Znasz tam wysoko postawionych Murzyn贸w. To mnie interesuje. My艣li zawarte w twojej ksi膮偶ce pasuj膮 do naszych pogl膮d贸w. Je艣li zdecydujesz si臋 wr贸d膰, zadzwo艅 przed wyjazdem. Mogliby艣my wy艣wiadczy膰 sobie nawzajem przys艂ug臋.

Henry usadowi艂 si臋 na tylnym siedzeniu czarnego cadillaca. Kiedy drzwi by艂y jeszcze otwarte, powiedzia艂:

— W艂a艣dwie s膮dzi艂em, 偶e jej zdj臋da s膮 niez艂e. Zamkn膮艂 drzwi i da艂 znak kierowcy.

„Bawu" by艂 przycumowany mi臋dzy dwoma wyprodukowanymi fabrycznie jachtami, czterdziestopi臋dostopowym camper and nicholsonem a bezkabinowym hatterasem, i prezentowa艂 si臋 wcale nie gorzej, mimo 偶e mia艂 ju偶 prawie pi臋膰 lat. Ka偶d膮 jego 艣rubk臋 Craig wkr臋d艂 w艂asnymi

23

r臋kami. Przystan膮艂 przy wej艣ciu do portu, 偶eby na niego spojrze膰, ale dzisiaj ten widok nie sprawia艂 mu takiej przyjemno艣ci jak zwykle.

— By艂o do ciebie par臋 telefon贸w, Craig — zawo艂a艂a do niego dziewczyna z recepcji w biurze portowym. Wszed艂 do 艣rodka. — Mo偶esz skorzysta膰 z tego aparatu — zaproponowa艂a.

Przejrza艂 notatki, kt贸re mu poda艂a. Jedn膮 wiadomo艣膰, zaznaczon膮 „pilne", zostawi艂 jego makler, drug膮 — redaktor literacki 艣rodkowo-zachodniego dziennika. Ostatnio takie telefony nie zdarza艂y si臋 cz臋sto.

Najpierw zadzwoni艂 do maklera. Okaza艂o si臋, 偶e ten sprzeda艂 z艂ote certyfikaty Mocatta, kt贸re wcze艣niej kupi艂 po 320 dolar贸w za uncj臋, za 502 dolary. Craig kaza艂 umie艣ci膰 pieni膮dze na rachunku na 偶膮danie.

P贸藕niej wykr臋ci艂 drugi numer. Kiedy czeka艂 na po艂膮czenie, dziewczyna zza biurka krz膮ta艂a si臋 wyj膮tkowo pracowicie. Pochyla艂a si臋 nad najni偶szymi szufladami szafki z dokumentami, tak 偶eby Craig m贸g艂 obejrze膰 zawarto艣膰 jej bia艂ych bermud贸w i r贸偶owej koszulki bez plec贸w.

Kiedy Mellow dodzwoni艂 si臋 do pani redaktor, ta chcia艂a si臋 dowiedzie膰, kiedy uka偶e si臋 jego nowa ksi膮偶ka.

„Jaka znowu ksi膮偶ka?" pomy艣la艂 gorzko Craig, ale odpowiedzia艂:

— Nie ustalili艣my jeszcze dok艂adnej daty, ale przygotowania trwaj膮. Czy chce pani przeprowadzi膰 ze mn膮 wywiad?

— Dzi臋kuj臋, ale zaczekamy do wydania ksi膮偶ki, panie Mellow. „To sobie poczekacie, skarbie", pomy艣la艂 Craig. Kiedy odwiesi艂

s艂uchawk臋, dziewczyna rzuci艂a mu jasne spojrzenie!

— Przyj臋cie jest dzisiaj na „Firewater".

Przez okr膮g艂y rok co noc na kt贸rym艣 z jacht贸w odbywa艂o si臋 przyj臋cie.

— Wybierasz si臋?

Mi臋dzy szortami a koszulk膮 widnia艂 p艂aski, j臋drny brzuch. Bez okular贸w mog艂a by膰 ca艂kiem 艂adna i, do diab艂a, zrobi艂 w艂a艣nie 膰wier膰 miliona dolar贸w na certyfikatach z艂ota, a z siebie g艂upka na lunchu.

— Urz膮dzam w艂asne przyj臋cie na ,,Bawu" — powiedzia艂 — na dwie osoby. — Od dawna czeka艂a cierpliwie i wreszcie nadszed艂 jej czas.

Twarz dziewczyny si臋 rozja艣ni艂a, po czym pozna艂, 偶e mia艂 racj臋. Naprawd臋 by艂a do艣膰 艂adna.

— Ko艅cz臋 o pi膮tej.

— Wiem — odpowiedzia艂. — Przyjd藕 od razu po pracy. Zniszczy膰 jedn膮 i uszcz臋艣liwi膰 drug膮, pomy艣la艂. Powinno si臋 wyr贸wna膰,

ale oczywi艣cie by艂o inaczej.

Craig le偶a艂 na plecach pod prze艣cierad艂em, na szerokiej koi, z r臋kami u艂o偶onymi pod g艂ow膮. S艂ucha艂 cichych odg艂os贸w nocy — skrzypienia zablokowanego steru, stukania fa艂u o maszt i delikatnego chlupotu fal przy kad艂ubie. Przyj臋cie na „Firewater" po drugiej stronie basenu osi膮gn臋艂o apogeum, s艂ycha膰 by艂o odleg艂e pluski i przyt艂umione wybuchy pijackiego

24

艣miechu, kiedy wyrzucano kogo艣 za burt臋, a usta 艣pi膮cej obok niego dziewczyny regularnie wydawa艂y ciche, wilgotne i dr偶膮ce d藕wi臋ki.

By艂a ch臋tna i bardzo do艣wiadczona, ale mimo to Craig wci膮偶 czu艂 si臋 nieusatysfakcjonowany i niespokojny. Chcia艂 wyj艣膰 na pok艂ad, ale to obudzi艂oby dziewczyn臋. Wiedzia艂, 偶e wci膮偶 mia艂aby na niego ochot臋, a on mia艂 ju偶 dosy膰. Le偶a艂 wi臋c i pozwala艂 obrazom z teczki Sally-Anne przesuwa膰 si臋 przed oczami, co przypomina艂o pokaz latarni magicznej. Obudzi艂y one inne, u艣pione dawno temu, a teraz zn贸w 偶ywe i 艣wie偶e, powracaj膮ce wraz z zapachami, smakami i odg艂osami Afryki. Tak wi臋c zamiast hulanki pijanych jachtowicz贸w s艂ysza艂 zn贸w nocny rytm tubylczych b臋bn贸w wzd艂u偶 rzeki Chobe, zamiast kwa艣nej wody East River czu艂 zapach podzwrotnikowych kropli deszczu na spieczonej ziemi. Zacz膮艂 go dr臋czy膰 s艂odkogorzki smutek nostalgii i nie zasn膮艂 ju偶 tej nocy.

Dziewczyna upar艂a si臋, 偶eby zrobi膰 mu 艣niadanie. Nie robi艂a tego z tak膮 wpraw膮, z jak膮 si臋 kocha艂a. Kiedy wysz艂a na brzeg, prawie godzin臋 zaj臋艂o mu sprz膮tanie kuchni. Potem przeszed艂 do salonu.

Zas艂oni艂 iluminator nad swoim nawigacyjno-pisarskim pulpitem, tak 偶eby nie rozprasza艂o go 偶ycie portowe, i zasiad艂 do pracy. Przeczyta艂 jeszcze raz ostatnich dziesi臋膰 stron i zda艂 sobie spraw臋, 偶e b臋dzie mia艂 szcz臋艣cie, je艣li ocali chocia偶 dwie z nich. Zabra艂 si臋 do tego z ponur膮 zawzi臋to艣ci膮, co odbi艂o si臋 na rozwoju akcji i konstrukcji dialog贸w, oklepanych i idiotycznych. Po godzinie si臋gn膮艂 po stoj膮cy na p贸艂ce przy biurku tezaurus, 偶eby znale藕膰 synonim.

— M贸j Bo偶e, nawet ja wiem, 偶e nikt w normalnej rozmowie nie u偶ywa s艂owa „pierzchliwy" — wymamrota艂, odk艂adaj膮c ksi膮偶k臋, i znieruchomia艂, gdy spomi臋dzy kartek wypad艂 cienki plik z艂o偶onego papieru listowego.

Ciesz膮c si臋 w g艂臋bi serca z pretekstu do przerwania zmaga艅, rozwin膮艂 kartki i, lekko zaskoczony, odkry艂, 偶e to list od dziewczyny o imieniu Janin臋 — dzieli艂a z nim cierpienia spowodowane ranami wojennymi, towarzyszy艂a mu w bardzo d艂ugiej rekonwalescencji, by艂a u jego boku, kiedy stawia艂 pierwsze kroki po utracie nogi, zast臋powa艂a go przy sterze jachtu w czasie pierwszego atlantyckiego sztormu „Bawu". List od dziewczyny, kt贸r膮 kiedy艣 kocha艂 i prawie po艣lubi艂, a kt贸rej twarz ledwie m贸g艂 sobie teraz przypomnie膰.

Janin臋 napisa艂a go w swoim domu w Yorkshire, trzy dni przed 艣lubem z weterynarzem, kt贸ry by艂 m艂odszym wsp贸lnikiem jej ojca. Powoli przeczyta艂 wszystkie dziesi臋膰 stron i zrozumia艂, dlaczego schowa艂 je przed sob膮 samym. Ze s艂贸w Janin臋 tylko miejscami przebija艂a gorycz, ale niekt贸re z nich bardzo bola艂y.

„...Tak d艂ugo by艂e艣 nieudacznikiem, 偶e tw贸j nag艂y sukces ci臋 zniszczy艂..."

Zastanowi艂 si臋 nad tym. Czy kiedykolwiek zrobi艂 co艣 jeszcze poza napisaniem ksi膮偶ki, tej jednej, jedynej ksi膮偶ki? A Janin臋 da艂a mu odpowied藕.

„...By艂e艣 taki niewinny i delikatny, Craig, taki ujmuj膮cy przez twoj膮

25

ii

ch艂opi臋c膮 niezdarno艣膰. Z takim cz艂owiekiem chcia艂am 偶y膰, ale kiedy wyjechali艣my z Afryki, wydawa艂o si臋, 偶e wszystko w tobie wysycha, zacz膮艂e艣 stawa膰 si臋 trudny i cyniczny..."

„..Pami臋tasz pierwszy dzie艅 naszej znajomo艣ci, albo jeden z pierwszych? Powiedzia艂am d: 芦Jeste艣 rozpieszczonym ch艂opczykiem i rezygnujesz ze wszystkiego, co ma jak膮艣 warto艣膰.禄 C贸偶, to prawda, Craig. Zrezygnowa艂e艣 z naszego zwi膮zku. Nie chodzi mi tylko o te laleczki, 艂owczynie literackich skalp贸w, kt贸re nie maj膮 gumki w majtkach, chodzi o to, 偶e przesta艂o ci zale偶e膰. Dam ci przyjacielsk膮 rad臋: nie rezygnuj z jedynej rzeczy, kt贸r膮 robisz naprawd臋 dobrze, nie rezygnuj z pisania, Craig. To by艂by naprawd臋 grzech..."

Przypomnia艂 sobie, z jak膮 wynios艂o艣ci膮 kpi艂 z tego pomys艂u, kiedy czyta艂 to po raz pierwszy. Teraz si臋 nie 艣mia艂 — za bardzo si臋 ba艂. Dzia艂o si臋 dok艂adnie tak, jak przepowiedzia艂a Janin臋.

„Naprawd臋 ci臋 pokocha艂am, Craig, nie od razu, ale z czasem, po trochu. Musia艂e艣 si臋 bardzo stara膰, 偶eby to zniszczy膰. Ale ju偶 ci臋 nie kocham, w膮tpi臋, czy kiedykolwiek kogo艣 pokocham, nawet tego m臋偶czyzn臋, za kt贸rego w sobot臋 wychodz臋 za m膮偶 — ale lubi臋 ci臋, zawsze b臋d臋 ci臋 lubi膰. Dobrze ci 偶ycz臋, a ty strze偶 si臋 swego najbardziej nieprzejednanego wroga — siebie samego."

Craig z艂o偶y艂 list. Mia艂 ochot臋 na drinka. Zszed艂 do kuchni i nala艂 sobie du偶膮 szklank臋 Bacardi z odrobin膮 cytryny. Pij膮c, czyta艂 list jeszcze raz. Uderzy艂o go jedno zdanie.

„Kiedy wyjechali艣my z Afryki, wydawa艂o si臋, 偶e wszystko w tobie wysycha — zrozumienie, geniusz."

— Tak — wyszepta艂. — Wysch艂o. Wszystko wysch艂o.

Nagle jego nostalgia przerodzi艂a si臋 w niezno艣ny b贸l t臋sknoty za ojczyzn膮. Zgubi艂 drog臋, jego wewn臋trzna fontanna wysch艂a — teraz chcia艂 powr贸ci膰 do 藕r贸d艂a.

Porwa艂 list na drobne kawa艂ki i wrzuci艂 w spienion膮 wod臋 basenu, pust膮 szklank臋 zostawi艂 na listwach uszczelniaj膮cych luk i przeszed艂 po k艂adce na molo.

Nie chcia艂 rozmawia膰 z dziewczyn膮, wi臋c skorzysta艂 z automatu przy bramie portu.

Posz艂o 艂atwiej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Telefonistka z centrali po艂膮czy艂a go od razu z sekretark膮 Henry'ego Pickeringa.

— Nie wiem, czy pan Pickering jest wolny. A kto m贸wi?

— Craig Mellow.

Pickering w艂膮czy艂 si臋 prawie natychmiast.

— Jest takie stare powiedzenie Matabele: „Cz艂owiek, kt贸ry pije wod臋 z Zambezi, zawsze musi wr贸ci膰, 偶eby zn贸w si臋 napi膰" — powiedzia艂 Craig.

— Wi臋c jeste艣 spragniony — odrzek艂 Henry. — Domy艣li艂em si臋.

— Powiedzia艂e艣, 偶ebym zadzwoni艂.

26

— Odwied藕 mnie.

— Dzisiaj? — spyta艂 Craig.

— Hej, kolego, jeste艣 w gor膮cej wodzie k膮pany! Chwileczk臋, musz臋 sprawdzi膰 m贸j harmonogram... mo偶e o sz贸stej wieczorem? Wcze艣niej naprawd臋 nie mog臋.

Biuro Henry'ego znajdowa艂o si臋 na dwudziestym sz贸stym pi臋trze. Wysokie okna wychodzi艂y na czelu艣cie biegn膮cych w艣r贸d drapaczy chmur alei i szeroki zielony pas Central Parku w oddali.

Pickering nala艂 Craigowi whisky z wod膮 sodow膮 i przyni贸s艂 mu j膮. Stali przy oknie, spogl膮daj膮c w d贸艂 na wn臋trzno艣ci miasta i popijaj膮c w milczeniu, podczas gdy wielka czerwona kula s艂o艅ca rzuca艂a dziwaczne cienie w sp膮sowia艂ym zmroku.

— Chyba czas ju偶 porzuci膰 uprzejmo艣ci, Henry — odezwa艂 si臋 w ko艅cu Craig. — Powiedz, czego tak naprawd臋 ode mnie chcesz.

— Mo偶e masz racj臋 — zgodzi艂 si臋 Pickering. — Ksi膮偶ka by艂a jakby przykrywk膮. Nie bardzo fair... chocia偶, je艣li o mnie chodzi, ch臋tnie zobaczy艂bym tw贸j tekst z tamtymi zdj臋ciami...

Craig zrobi艂 lekki gest zniecierpliwienia, a Henry m贸wi艂 dalej:

— Jestem wiceprezesem banku. Kieruj臋 wydzia艂em afryka艅skim.

— Widzia艂em napis na drzwiach — skin膮艂 g艂ow膮 Craig.

— Wbrew temu, co twierdzi wielu naszych krytyk贸w, nie jeste艣my instytucj膮 charytatywn膮, ale jednym z bastion贸w kapitalizmu. Afryka to kontynent pa艅stw o kruchej gospodarce. Opr贸cz oczywistych wyj膮tk贸w: Republiki Po艂udniowej Afryki i producent贸w ropy naftowej dalej na pomocy, s膮 to g艂贸wnie kraje rolnicze, bez kr臋gos艂upa przemys艂owego i z niewielkimi zasobami surowc贸w mineralnych.

Craig ponownie skin膮艂 g艂ow膮.

— Wiele z tych pa艅stw, kt贸re niedawno wyzwoli艂y si臋 z kolonializmu, wci膮偶 korzysta z infrastruktury zbudowanej przez bia艂ych osadnik贸w, podczas gdy inne, na przyk艂ad Zambia, Tanzania i Mozambik, mia艂y do艣膰 czasu, 偶eby wpa艣膰 w chaos ospa艂o艣ci i fantazji ideologicznych. Trudno b臋dzie je uratowa膰. — Henry pokr臋ci艂 g艂ow膮 ze smutkiem. Przypomina艂 teraz przedsi臋biorc臋 pogrzebowego. — Ale dla innych, jak Zimbabwe, Kenia czy Malawi, jest jeszcze nadzieja. System wci膮偶 dzia艂a, jak na razie farmy nie zosta艂y ca艂kowicie zniszczone ani oddane w r臋ce hord koczuj膮cych tam wie艣niak贸w, kolej funkcjonuje i s膮 jeszcze jakie艣 dewizowe dochody z turystyki oraz handlu miedzi膮 i chromem. Przy odrobinie szcz臋艣cia mo偶emy utrzyma膰 je przy 偶yciu.

— Ale dlaczego? — spyta艂 Craig. — To znaczy, powiedzia艂e艣, 偶e nie zajmujesz si臋 dobroczynno艣ci膮, wi臋c dlaczego?

— Dlatego 偶e je艣li ich nie nakarmimy, to wcze艣niej czy p贸藕niej b臋dziemy musieli z nimi walczy膰. Je艣li zaczn膮 g艂odowa膰, zgadnij w czyje czerwone 艂apska wpadn膮.

— Tak. To brzmi logicznie. — Mellow s膮czy艂 whisky.

27

liii

— Wracaj膮c do sprawy — m贸wi艂 dalej Henry — kraje na naszej li艣cie wybranych dysponuj膮 prawdziwym kapita艂em. Nie jest to nic tak namacalnego jak z艂oto, ale co艣 du偶o cenniejszego. S膮 atrakcyjne dla turyst贸w z Zachodu. Je艣li mamy kiedykolwiek zobaczy膰 jakie艣 procenty z tych miliard贸w, kt贸re tam utopili艣my, musimy zrobi膰 wszystko, 偶eby pozosta艂y atrakcyjne.

— Jak to zrobicie? — Craig obr贸ci艂 si臋 do niego.

— We藕my na przyk艂ad Keni臋—zaproponowa艂 Pickering.—Pewnie, 偶e ma s艂o艅ce i pla偶e, ale to samo jest w Grecji czy na Sardynii, kt贸re s膮 pioru艅sko bli偶ej Pary偶a i Berlina. Czego jednak nie ma nad Morzem 艢r贸dziemnym, to dzikiej, afryka艅skiej przyrody, a w艂a艣nie dla niej tury艣ci sp臋dz膮 w samolotach wi臋cej godzin. To jest zabezpieczenie naszej po偶yczki. Dolary turyst贸w trzymaj膮 nas w interesie.

— Dobra, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie? — Mellow zmarszczy艂 brwi.

— Poczekaj, z czasem dojdziemy do tego — odpowiedzia艂 Henry. — Pozw贸l, 偶e najpierw na艣wietl臋 ci z grubsza ca艂膮 sytuacj臋. Ot贸偶 niestety, pierwsze, co widzi czarny Afrykanin po wyniesieniu si臋 bia艂ego cz艂owieka i uzyskaniu niepodleg艂o艣ci, to ko艣膰 s艂oniowa, rogi nosoro偶c贸w i biegaj膮ce 偶ywe mi臋so. Jeden nosoro偶ec czy samiec s艂onia wart jest wi臋cej, ni偶 czarny obywatel mo偶e zarobi膰 w ci膮gu dziesi臋ciu lat uczciwej pracy. Departament Ochrony Zwierzyny 艁ownej, przez pi臋膰dziesi膮t lat kierowany przez bia艂ych, chroni艂 te wspania艂e bogactwa, ale teraz biali uciekli do Australii czy Johannesburga. Arabski szajch got贸w jest zap艂aci膰 dwadzie艣cia pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w za sztylet z r膮czk膮 z prawdziwego rogu nosoro偶ca, a zwyci臋ski partyzant ma w r臋kach ka艂asznikowa. Wszystko uk艂ada si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰.

— Tak, widzia艂em to — przytakn膮艂 Craig.

— To samo dzieje si臋 w Kenii. K艂usownictwo by艂o dobrze prosperuj膮cym interesem, kierowanym z g贸ry. Z samej g贸ry. Zlikwidowanie tego procederu kosztowa艂o nas pi臋tna艣cie lat pracy i 艣mier膰 jednego prezydenta. Obecnie Kenia ma najsurowsze prawo 艂owieckie w Afryce, i, co wa偶niejsze, jest ono przestrzegane. Musieli艣my u偶y膰 wszystkich naszych wp艂yw贸w. Musieli艣my nawet zagrozi膰, 偶e zakr臋cimy kurek, ale teraz nasza inwestycja jest bezpieczna. — Przez moment Henry wygl膮da艂 na zadowolonego z siebie, lecz po chwili ogarn臋艂a go melancholia.—Obecnie musimy przej艣膰 dok艂adnie tak膮 sam膮 drog臋 w Zimbabwe. Widzia艂e艣 te zdj臋cia masakry na polu minowym. Zn贸w rodzi si臋 ten proceder i podejrzewamy, 偶e kieruje nim kto艣 bardzo wysoko postawiony. Musimy to przerwa膰.

— Wci膮偶 czekam, 偶eby si臋 dowiedzie膰, w jaki spos贸b to mnie dotyczy.

— Potrzebuj臋 agenta operacyjnego. Kogo艣 z do艣wiadczeniem... mo偶e nawet kogo艣, kto pracowa艂 kiedy艣 w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej, kogo艣, kto pos艂uguje si臋 miejscowym j臋zykiem, kto ma pretekst do je偶d偶enia po kraju i zadawania pyta艅, mo偶e w艂a艣nie pisarza zbieraj膮cego

28

materia艂y do nowej ksi膮偶ki, kt贸ry ma znajomych w rz膮dzie. Oczywi艣cie, gdyby m贸j agent cieszy艂 si臋 mi臋dzynarodow膮 s艂aw膮, otworzy艂oby si臋 przed nim jeszcze wi臋cej drzwi, a gdyby do tego okaza艂 si臋 zagorza艂ym zwolennikiem kapitalizmu i naprawd臋 wierzy艂 w to, co robimy, by艂by w pe艂ni skuteczny.

— Ja w roli Jamesa Bonda?

— Agent operacyjny Banku 艢wiatowego. Pensja wynosi czterdzie艣ci tysi臋cy dolar贸w rocznie, pokrycie wydatk贸w i wielka satysfakcja zawodowa. A je艣li nie b臋dzie z tego ksi膮偶ki, stawiam ci lunch w „La Grenouille" i wybrane przez ciebie wino.

— Jak ju偶 powiedzia艂em, Henry, czas porzuci膰 uprzejmo艣ci i pom贸wi膰 ze mn膮 bez owijania w bawe艂n臋.

W tym momencie Craig po raz pierwszy us艂ysza艂 艣miech Henry'ego — zara藕liwy, ciep艂y, gard艂owy chichot.

— Twoja przenikliwo艣膰 potwierdza s艂uszno艣膰 mojego wyboru. Zgoda, Craig, jest co艣 jeszcze. Nie chcia艂em sprawy zbyt komplikowa膰, nie zanim w to wejdziesz. Pozw贸l, 偶e nalej臋 ci kolejnego drinka.

Podszed艂 do barku w kszta艂cie starego globusa i kiedy wrzuca艂 l贸d do szklanki, ci膮gn膮艂 dalej:

— Spraw膮 wielkiej wagi jest dla nas uzyskanie pe艂nego obrazu tego, co w ukryciu dzieje si臋 we wszystkich krajach, z kt贸rymi co艣 nas 艂膮czy. Innymi s艂owy, chodzi nam o sprawny system wywiadowczy. Naszej siatce w Zimbabwe daleko do skuteczno艣ci. Niedawno stracili艣my najwa偶niejszego cz艂owieka, wypadek samochodowy, w ka偶dym razie tak to wygl膮da艂o. Zanim odszed艂, przekaza艂 nam wiadomo艣膰: s艂ysza艂 pog艂oski

0 planowanym zamachu stanu popieranym przez Ruskich.

— My Afrykanie nie przywi膮zujemy wielkiej wagi do g艂osowania, urny wyborcze to nie dla nas. Jedyne, co si臋 liczy, to zale偶no艣ci plemienne

1 silna r臋ka. Tfrmwrfi stanu ma wi臋cej sensu ni偶 g艂osowanie — westchn膮艂 Craig.

— Wi臋c jak, wchodzisz do zespo艂u? — chcia艂 si臋 dowiedzie膰 Henry.

— Przyjmuj臋, 偶e w y d a t k i obejmuj膮 r贸wnie偶 bilety lotnicze pierwszej klasy? — spyta艂 z艂o艣liwie Mellow.

— Ka偶dy ma swoj膮 cen臋.—Pickering zrobi艂 krok w ty艂. — Czy taka jest twoja?

— Nie jestem tak tani — Craig pokr臋ci艂 g艂ow膮 — ale bardzo bym si臋 wkurzy艂, gdyby jaki艣 sowiecki lizus rz膮dzi艂 krajem, w kt贸rym pogrzebana jest moja noga. Przyjmuj臋 prac臋.

— Tak my艣la艂em. — Henry poda艂 mu d艂o艅. By艂a ch艂odna i niezwykle silna. — Przy艣l臋 d na jacht go艅ca z dokumentacj膮 i zestawem przedmiot贸w pierwszej potrzeby. Dokumentacj臋 przeczytaj i oddaj go艅cowi. Zestaw zatrzymaj.

Zestaw przedmiot贸w pierwszej potrzeby Henry'ego Pickeringa zawiera艂 lalka legitymacji prasowych, cz艂onkostwo Klubu Ambasador贸w TWA,

29

"I,1,1

nieograniczon膮 kart臋 kredytow膮 Visa Banku 艢wiatowego i ozdobn膮 gwiazd臋 z metalu i emalii w sk贸rzanym pude艂ku z wyt艂oczonym napisem: „Inspektor Terenowy — Bank 艢wiatowy".

Craig zwa偶y艂 j膮 w d艂oni:

— Mo偶na by zabi膰 ni膮 lwa ludojada — wymamrota艂. — Nie wiem, do czego jeszcze mog艂aby si臋 przyda膰.

Lektura akt by艂a du偶o bardziej po偶yteczna. Kiedy j膮 sko艅czy艂, zda艂 sobie spraw臋, 偶e przemianowanie Rodezji na Zimbabwe to prawdopodobnie najmniej drastyczna zmiana ze wszystkich, jakie dokona艂y si臋 w kraju jego narodzin w ci膮gu zaledwie kilku lat od dnia, kiedy go opu艣ci艂.

Craig ostro偶nie jecha艂 wypo偶yczonym volkswagenem przez faliste wzg贸rza pokryte z艂ot膮 traw膮, zr臋cznie otwieraj膮c i zamykaj膮c przepustnic臋. Dziewczyna z plemienia Matabele w biurze wynajmu samochod贸w na lotnisku w Bulawayo ostrzeg艂a go:

— Zbiornik jest pe艂ny, sir, ale nie wiem, kiedy b臋dzie pan m贸g艂 zn贸w zatankowa膰. W kraju Matabele jest bardzo ma艂o benzyny.

W samym mie艣cie widzia艂 d艂ugie kolejki samochod贸w przy stacjach benzynowych, a gdy wpisywa艂 si臋 do ksi臋gi meldunkowej i bra艂 klucze do jednego z domk贸w, w艂a艣ciciel motelu pokr贸tce na艣wietli艂 mu sytuacj臋:

— Rebelianci z Maputo uszkadzaj膮 ruroci膮g ze wschodniego wybrze偶a. Ca艂y dowcip polega na tym, 偶e tu偶 za granic膮 Afrykanerzy maj膮 mn贸stwo benzyny i ch臋tnie by j膮 sprzedali, ale nasi wspaniali ch艂opcy nie chc膮 politycznie ska偶onego paliwa, wi臋c ca艂y kraj powoli ogarnia zast贸j. Do diab艂a z politycznymi mrzonkami... 偶eby prze偶y膰, musimy z nimi handlowa膰, i najwy偶szy czas, 偶eby przyj臋li to do wiadomo艣ci.

Craig prowadzi艂 wi臋c oszcz臋dnie i niewielka szybko艣膰 mu odpowiada艂a. Pozwala艂a na uwa偶ne przygl膮danie si臋 znajomemu krajobrazowi i ocen臋 zmian przyniesionych przez tych kilka kr贸tkich lat.

Dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w za miastem skr臋ci艂 z g艂贸wnej, wy艂o偶onej makadamem drogi i pojecha艂 na pomoc 偶贸艂tym, piaszczystym traktem. Zanim ujecha艂 kilometr, dotar艂 do granicy posiad艂o艣ci. Od razu zauwa偶y艂, 偶e brama jest przekrzywiona i otwarta na o艣cie偶 —jeszcze nigdy jej takiej nie widzia艂. Zaparkowa艂 i pr贸bowa艂 zamkn膮膰 za sob膮 wrota, ale framuga by艂a spaczona, a zawiasy zardzewia艂e. Zrezygnowa艂 wi臋c i wszed艂 w traw臋, 偶eby obejrze膰 le偶膮c膮 w niej tablic臋.

Kto艣 艣ci膮gn膮艂 j膮 i zabra艂 przytrzymuj膮ce sworznie. Le偶a艂a napisem w d贸艂. Chocia偶 wyblak艂a na s艂o艅cu, wci膮偶 mo偶na by艂o przeczyta膰:

Hodowla Afrikander贸w King's Lynn

Dom „Wspania艂ego I"

Wielkiego Mistrza nad Mistrzami

W艂a艣ciciel: Jonathan Ballantyne

30

Craig mia艂 w pami臋ci 偶ywy obraz wielkiej czerwonej bestii z przygarbionym grzbietem i ko艂ysz膮cym si臋 podgardlem. Uginaj膮c si臋 pod w艂asnym ci臋偶arem, byk spacerowa艂 po arenie z niebiesk膮 rozetk膮 czempiona na pysku. Prowadzi艂 go, za blaszane k贸艂ko w wilgotnych, b艂yszcz膮cych nozdrzach, dumny Jonathan „Bawu" Ballantyne, dziadek Craiga ze strony matki.

Craig wr贸ci艂 do volkswagena i pojecha艂 dalej przez traw臋, kt贸ra kiedy艣 by艂a g臋sta, z艂ota i s艂odka, a przez kt贸r膮 teraz prze艣witywa艂a, niczym czaszka 艂ysiej膮cego m臋偶czyzny w 艣rednim wieku, naga piaszczysta ziemia. Zmartwi艂 go stan pastwiska. Nigdy, nawet podczas czteroletniej suszy lat pi臋膰dziesi膮tych, nie pozwalano w King's Lynn na takie zniszczenie trawy. Craig nie potrafi艂 poj膮膰, co si臋 tu sta艂o, dop贸ki nie przystan膮艂 przy k臋pie akacji rzucaj膮cych cie艅 na drog臋.

Kiedy wy艂膮czy艂 silnik, spomi臋dzy drzew dobieg艂o go beczenie. By艂 wstrz膮艣ni臋ty.

— Kozy! — wykrztusi艂. — W King's Lynn hoduje si臋 kozy. Bawu Ballantyne pewnie przewraca si臋 w grobie. Kozy na jego

ukochanej trawie. Craig poszed艂 ich poszuka膰. Znalaz艂 stado sk艂adaj膮ce si臋 z co najmniej dwustu k贸z. Niekt贸re z tych zwinnych kolorowych zwierz膮t wspi臋艂y si臋 wysoko na drzewa — jad艂y kor臋 i str膮ki z nasionami, podczas gdy inne wyrywa艂y traw臋 z korzeniami, co powodowa艂o jej zanik i niszczenie gleby. Craig widzia艂 ju偶 spustoszenia, jakie spowodowa艂y te zwierz臋ta na terytoriach plemiennych.

Stada dogl膮da艂o dw贸ch nagich ch艂opc贸w z plemienia Matabele. Byli zachwyceni, kiedy Craig odezwa艂 si臋 do nich w ich ojczystym j臋zyku. Wepchn臋li do buzi tanie cukierki, kt贸re zabra艂 ze sob膮 w艂a艣nie na wypadek takiego spotkania, i trajkotaii bez 偶adnych zahamowa艅.

Tak, w King's Lynn mieszka艂o teraz trzydzie艣ci rodzin i ka偶da z nich mia艂a w艂asne stado k贸z.

— Najlepsze kozy w ca艂ym kraju Matabele — chwalili si臋 lepkimi ustami ch艂opcy, a pod drzewami stary, rogaty kozio艂ek wspi膮艂 si臋 na m艂od膮 k贸zk臋 i zacz膮艂 podskakiwa膰 z wigorem. — Widzisz! — krzykn臋li pastuszkowie — rozmna偶aj膮 si臋 z ochot膮. Nied艂ugo b臋dziemy mieli wi臋cej k贸z ni偶 wszystkie inne rodziny.

— Co si臋 sta艂o z bia艂ymi farmerami, kt贸rzy tu mieszkali?—spyta艂 Craig.

— Poszli sobie! — odrzekli z dum膮. — Nasi wojownicy przegonili ich tam, sk膮d przyszli, i teraz ziemia nale偶y do dzieci rewolucji.

Mieli po sze艣膰 lat, ale ju偶 艣wietnie znali rewolucyjne has艂a.

Ka偶dy z nich mia艂 na szyi proc臋 ze starej gumowej rurki, a wok贸艂 nagiego pasa sznur zestrzelonych ptak贸w: skowronk贸w, gaj贸wek i przypominaj膮cych klejnoty cukrzyk贸w. Craig wiedzia艂, 偶e w po艂udnie upiek膮 je w ca艂o艣ci na roz偶arzonych w臋glach. Poczekaj膮, a偶 spal膮 si臋 pi贸ra, i poch艂on膮 ze smakiem ma艂e, sczernia艂e cia艂ka. Gdyby stary Bawu Ballantyne z艂apa艂 jakiego艣 pastucha z proc膮, porz膮dnie z艂oi艂by mu sk贸r臋.

31

Ch艂opcy odprowadzili Craiga do drogi, wy艂udzili od niego jeszcze po cukierku i po偶egnali jak starego, dobrego przyjaciela. Mimo k贸z i ptak贸w, Mellow na nowo poczu艂 do Matabele nieprzepart膮 sympati臋. W ko艅cu byli to Jego" Matabele i dobrze by艂o znowu by膰 w domu.

Zatrzyma艂 si臋 ponownie na wzg贸rzu i spojrza艂 w d贸艂 na zabudowania King's Lynn. Zaniedbane trawniki by艂y zupe艂nie zniszczone, a po grz膮dkach 艂azi艂y kozy. Nawet z tej odleg艂o艣ci Craig widzia艂, 偶e g艂贸wny budynek opustosza艂. Po wy艂amanych oknach zosta艂y brzydkie dziury, jak po wybitych z臋bach. Z dachu skradziono wi臋kszo艣膰 p艂yt azbestowych i belki stercza艂y na tle nieba niczym samotny szkielet. Blachy z dachu zosta艂y wykorzystane do postawienia obok starych zagr贸d dla byd艂a rozklekotanych chat dzikich lokator贸w.

Craig zjecha艂 ze wzg贸rza i zaparkowa艂 obok zbiornika do k膮pieli zwierz膮t. Wyschni臋ty d贸艂 wype艂niony by艂 teraz do po艂owy piaskiem i 艣mieciami. Min膮艂 go, kieruj膮c si臋 do obozowiska koczownik贸w. Mieszka艂o w nim kilka rodzin. Paroma dobrze wymierzonymi kamieniami odgoni艂 ujadaj膮ce kundle, kt贸re rzuci艂 si臋 na niego, a potem przywita艂 si臋 ze starym m臋偶czyzn膮 siedz膮cym przy jednym z ognisk.

— Widz臋 ci臋, stary ojcze. — Craig u偶y艂 tradycyjnego pozdrowienia Matabele, jego znajomo艣膰 j臋zyka jeszcze raz wywo艂a艂a zachwyt.

Sp臋dzi艂 przy ognisku godzin臋, gaw臋dz膮c ze starym Matabele. S艂owa coraz 艂atwiej mu przychodzi艂y, a uszy wychwytywa艂y rytm i niuanse sindebele. Dowiedzia艂 si臋 wi臋cej ni偶 w ci膮gu czterech dni pobytu w kraju Matabele.

— Powiedzieli nam, 偶e po rewolucji ka偶dy b臋dzie mia艂 艂adny samoch贸d i pi臋膰set sztuk najlepszego byd艂a bia艂ych. — Stary splun膮艂 w ogie艅. — Samochody Utaj膮 tylko ministrowie. Powiedzieli, 偶e zawsze b臋dziemy mieli pe艂ne brzuchy, ale jedzenie jest pi臋膰 razy dro偶sze ni偶 przed ucieczk膮 Smitha i bia艂ych. Wszystko jest pi臋膰 razy dro偶sze: cukier, s贸l, myd艂o... wszystko.

Za rz膮d贸w bia艂ych surowy system kontroli wymiany walut i sztywna struktura wewn臋trznych cen chroni艂y kraj przed najgorszymi skutkami inflacji; teraz do艣wiadcza艂 on wszystkich rado艣ci zwi膮zanych z pc do wsp贸lnoty mi臋dzynarodowej i tutejsza waluta zdewaluowa艂a si臋 o dwadzie艣cia procent.

— Nie sta膰 nas na byd艂o — narzeka艂 stary — wi臋c hodujemy kozy. Kozy! — Zn贸w splun膮艂 w ognisko i patrzy艂, jak jego 艣lina skwierczy w ogniu. — Kozy! Jak Maszona, zjadacze brudu. — Plemienna nienawi艣膰 wrza艂a jak jego plwocina.

Starzec mamrota艂 z przej臋ciem nad dymi膮cym ogniskiem jeszcze po odej艣ciu Craiga, kt贸ry podszed艂 do domostwa. Na schodach prowadz膮cych na du偶膮, po艂o偶on膮 od frontu werand臋, dozna艂 dziwnego uczucia, jakby nagle mia艂 si臋 przed nim pojawi膰 jego dziadek i powita膰 go jak膮艣 cierpk膮 uwag膮. Oczyma duszy widzia艂 zn贸w, jak ten stary m臋偶czyzna stoi przed

I

nim wyprostowany i elegancki, opalony, z g臋stymi, srebrnymi w艂osami i intensywnie zielonymi oczami Ballantyne'贸w, i m贸wi: „Wi臋c jednak przywlok艂e艣 si臋 do domu, Craig!"

Ale na werandzie by艂 tylko gruz i odchody dzikich go艂臋bi, kt贸rym nikt nie przeszkadza艂 gnie藕dzi膰 si臋 na krokwiach.

Przeszed艂 werand膮 do podw贸jnych drzwi prowadz膮cych do starej biblioteki. Wej艣cie do niej zdobi艂y kiedy艣 dwa olbrzymie k艂y s艂onia, kt贸rego zastrzeli艂 prapradziadek Craiga w latach sze艣膰dziesi膮tych ubieg艂ego stulecia. K艂y te nale偶a艂y do rodzinnej spu艣cizny i zawsze „pe艂ni艂y stra偶" u wej艣cia do King's Lynn. Dziadek Bawu dotyka艂 ich za ka偶dym razem, kiedy pod nimi przechodzi艂, tak 偶e na 偶贸艂tej ko艣ci pojawi艂o si臋 wypolerowane miejsce. Teraz w murze widnia艂y jedynie dziury po wyrwanych sworzniach, na kt贸rych niegdy艣 wisia艂y k艂y. Jedyn膮 pami膮tk膮 rodzinn膮, jaka mu pozosta艂a, by艂 zbi贸r oprawionych w sk贸r臋 dziennik贸w: 偶mudnie spisane dzieje przodk贸w od przybycia jego prapradziadka do Afryki przed ponad stu laty. K艂y by艂yby dope艂nieniem starych ksi膮g. Obieca艂 sobie, 偶e postara sieje odszuka膰. Na pewno b臋dzie mo偶na znale藕膰 艣lad tak rzadkich i cennych przedmiot贸w.

Wszed艂 do opustosza艂ego budynku. P贸艂ki, szafki i deski pod艂ogowe zosta艂y zabrane przez dzikich lokator贸w doliny na opa艂, a szyby pos艂u偶y艂y za tarcze ma艂ym Murzynom z procami. Ksi膮偶ki, portrety na 艣cianach, dywany i ci臋偶kie meble z rodezyjskiego drewna tekowego — wszystko znikn臋艂o. Z domostwa zosta艂 tylko szkielet, ale by艂 on trwa艂y. Craig otwart膮 d艂oni膮 poklepa艂 艣ciany, zbudowane przez prapradziadka Zoug臋 Ballanty-ne'a z r臋cznie ciosanych kamieni i zaprawy, kt贸ra twardnia艂a ju偶 niemal sto lat. Wyda艂y g艂o艣ny d藕wi臋k. Potrzeba by艂o tylko odrobiny wyobra藕ni i troch臋 pieni臋dzy, 偶eby zn贸w zamieni膰 ten szkielet we wspania艂y dom.

Craig wyszed艂 z budynku i wspi膮艂 si臋 na wznosz膮cy si臋 za nim pog贸rek, na kt贸rym pod drzewami msasa, za skalistym szczytem, znajdowa艂 si臋 ogrodzony cmentarz rodzinny. Mi臋dzy nagrobkami ros艂a trawa. Cmentarz, jak wiele innych pozosta艂o艣ci ery kolonialnej, by艂 zaniedbany, ale nie zniszczony.

Craig usiad艂 na skraju grobu dziadka i powiedzia艂:

— Cze艣膰, Bawu. Wr贸ci艂em. — I wzdrygn膮艂 si臋, kiedy niemal us艂ysza艂 pe艂en udawanego szyderstwa g艂os starego cz艂owieka, kt贸ry m贸wi艂 w jego wyobra藕ni: „Tak, za ka偶dym razem, kiedy sparzysz sobie ty艂ek, p臋dem wracasz do domu. Co si臋 sta艂o tym razem?" — Wysch艂em, Bawu — g艂o艣no odpowiedzia艂 na zarzut i zamilk艂.

Siedzia艂 tak d艂u偶szy czas, w ko艅cu poczu艂, jak jego niepok贸j powoli opada.

— Cholerny tu ba艂agan, Bawu — ponownie przem贸wi艂 i ma艂a, siedz膮ca na nagrobku jaszczurka z niebieskim 艂ebkiem pierzch艂a na d藕wi臋k jego g艂osu. — K艂y znikn臋艂y z werandy, a na naszej najlepszej trawie pas膮 si臋 kozy.

32

3 — Lunput poluje w ciemnoia

33

1

Znowu zamilk艂, ale tym razem zacz膮艂 co艣 obmy艣la膰 i przelicza膰. Siedzia艂 tak prawie godzin臋, a potem wsta艂.

— Bawu, co by艣 powiedzia艂, gdyby uda艂o mi si臋 przegna膰 te kozy z twojego pastwiska? — spyta艂.

Zszed艂 ze wzg贸rza i wr贸ci艂 do samochodu.

Kiedy przyjecha艂 z powrotem do miasta, by艂a prawie pi膮ta. Agencja handlu nieruchomo艣ciami i dom aukcyjny naprzeciwko Standard Banku wci膮偶 istnia艂y. Nawet przemalowano szyld na purpurowo. Kiedy Craig wszed艂 do 艣rodka, od razu pozna艂 grubego licytatora z czerwon膮 twarz膮, w spodenkach khaki i koszuli bez ko艂nierza i r臋kaw贸w.

— Wi臋c nie ulotni艂e艣 si臋 jak my wszyscy, Jock — powita艂 Jocka Danielsa.

„Ulotnienie si臋" by艂o niepochlebnym okre艣leniem emigracji. Spo艣r贸d dwustu pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy bia艂ych Rodezyjczyk贸w, prawie sto pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy „ulotni艂o si臋", od kiedy zacz臋艂y si臋 dzia艂ania wojenne. Wi臋kszo艣膰 z nich wyjecha艂a po przegraniu wojny i przej臋ciu w艂adzy przez czarny rz膮d Roberta Mugabe.

Jock gapi艂 si臋 na niego.

— Craig! — wybuchn膮艂. — Craig Mellow! — Uj膮艂 d艂o艅 pisarza br膮zow膮 zrogowada艂膮 艂ap膮. — Tak, zosta艂em, ale czasami cholernie tu samotnie. Ale tobie si臋 powiod艂o, na Boga, naprawd臋 ci si臋 powiod艂o. W gazetach pisz膮, 偶e zarobi艂e艣 na tej ksi膮偶ce milion dolar贸w. Tutaj ma艂o kto m贸g艂 w to uwierzy膰. Poczciwy Craig Mellow, m贸wili ludzie, wyobra藕cie sobie, nikt inny tylko Craig Mellow.

— Tak w艂a艣nie m贸wili?—U艣miech Craiga st臋偶a艂. Pisarz cofn膮艂 d艂o艅.

— Mnie si臋 ta ksi膮偶ka nie podoba艂a. — Jock pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Ze wszystkich czarnych zrobi艂e艣 cholernych bohater贸w... ale to w艂a艣nie lubi膮 za oceanem, prawda? Czarne jest pi臋kne, to sprzedaje ksi膮偶ki, co?

— Niekt贸rzy z krytyk贸w nazwali mnie rasist膮 — wymamrota艂 Craig. — Wszystkich nie zadowolisz.

Jock nie s艂ucha艂.

— Jeszcze jedno, Craig, dlaczego musia艂e艣 wyduma膰, 偶e pan Rhodes by艂 peda艂em?

Cecil Rhodes, „ojciec" bia艂ych osadnik贸w, nie 偶y艂 ju偶 od osiemdziesi臋ciu lat, ale ludzie starej daty wzi膮偶 m贸wili o nim „pan Rhodes".

— Powody poda艂em w ksi膮偶ce — Craig pr贸bowa艂 go u艂agodzi膰.

— To by艂 wielki cz艂owiek, Craig, ale teraz w艣r贸d was, m艂odych, panuje moda na zrzucanie wielko艣ci z piedesta艂u, zachowujecie si臋 jak kundle pr贸buj膮ce ugry藕膰 w 艂ap臋 lwa.

Craig zauwa偶y艂, 偶e Jock zacz膮艂 zapala膰 si臋 do swego ulubionego tematu, i spr贸bowa艂 odwr贸ci膰 jego uwag臋.

34

— Jock, mo偶e si臋 napijemy? — spyta艂, a Jock zamilk艂. Jego r贸偶owe policzki i spuchni臋ty nos by艂y wynikiem dzia艂ania nie tylko s艂o艅ca Afryki.

— No, teraz m贸wisz z sensem. — Daniels zwil偶y艂 wargi j臋zykiem. — To by艂 d艂ugi, suchy dzie艅. Poczekaj, tylko zamkn臋 sklep.

— Gdybym przyni贸s艂 butelk臋, mogliby艣my si臋 napi膰 tutaj i spokojnie porozmawia膰.

Resztki nieprzyjaznego nastawienia Jocka znikn臋艂y jak kamfora.

— 艢wietny pomys艂. W alkoholowym maj膮 jeszcze kilka butelek Dimple Haig... i, jak ju偶 idziesz, przynie艣 wiadro lodu.

Siedzieli w klitce, kt贸ra by艂a biurem Jocka, i pili dobr膮 whisky z tanich grubych kubk贸w. Daniels z艂agodnia艂 w spos贸b widoczny.

— Nie wyjecha艂em, Craig, bo nie by艂o dok膮d. Anglia? Nie by艂em tam od wojny. Zwi膮zki zawodowe i paskudna pogoda... nie, dzi臋kuj臋. RPA? Czeka ich to samo, co nas, my przynajmniej mamy to za sob膮. — Zn贸w nape艂ni艂 kubki. —Je艣li zdecydujesz si臋 wyjecha膰, pozwol膮 ci zabra膰 ze sob膮 dwie艣cie dolar贸w. Dwie艣cie dolar贸w, 偶eby zacz膮膰 od nowa w wieku sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu lat... nie, do cholery, dzi臋kuj臋.

— Wi臋c jak tu si臋 偶yje, Jock?

— Wiesz, kto jest tutaj optymist膮? — spyta艂 Jock., — Kto艣, kto wierzy, 偶e gorzej ju偶 by膰 nie mo偶e. — Zani贸s艂 si臋 艣miechem i klepn膮艂 w nagie, ow艂osione udo. — Nie. 呕artuj臋. Nie jest a偶 tak 藕le. P贸ki nie oczekujesz dawnego poziomu 偶ycia, je艣li trzymasz j臋zyk za z臋bami i nie mieszasz si臋 do polityki, mo偶esz 偶y膰 w miar臋 dobrze — pewnie r贸wnie dobrze jak gdziekolwiek indziej.

— A jak im si臋 powodzi, w艂a艣cicielom du偶ych farm i rancz?

— Tworz膮 elit臋. Rz膮d odzyska艂 zdrowy rozs膮dek. Zostawili ca艂e to g贸wno z nacjonalizacj膮 ziemi. Musieli spojrze膰 prawdzie w oczy: je艣li maj膮 nakarmi膰 czarne masy, potrzebuj膮 bia艂ych farmer贸w. Robi膮 si臋 z nich dumni. Kiedy przyjmuj膮 jakiego艣 wa偶nego go艣cia, chi艅skiego komunist臋 czy libijskiego ministra, obwo偶膮 go po farmach bia艂ych, 偶eby pokaza膰 mu, jak wszystko 艣wietnie wygl膮da.

— A jak jest z cen膮 ziemi?

— Pod koniec wojny, kiedy ju偶 wygrywali czarni i robili du偶o krzyku o zabieraniu farm i oddawaniu ich masom, ziemi nie mo偶na by艂o si臋 pozby膰. — Jock p艂uka艂 gard艂o whisky. — We藕 na przyk艂ad sp贸艂k臋 twojej rodziny, Rholands Ranching Company, w tym wszystkie trzy rancza: King's Lynn, Queen's Lynn i ten du偶y kawa艂ek ziemi na p贸艂nocy, granicz膮cy z rezerwatem Chizarira... tw贸j wuj Douglas sprzeda艂 to wszystko za cholerne 膰wier膰 miliona dolar贸w. Przed wojn膮 m贸g艂by 偶膮da膰 dziesi臋膰 milion贸w.

.— 膯wier膰 miliona. — Craig by艂 wstrz膮艣ni臋ty. — Odda艂 za darmo!

— Wchodzi艂 w to ca艂y inwentarz: krowy medalistki i nagradzane byki rasy Afrikander, wszystko. — Jock rozkoszowa艂 si臋 relacj膮. — Wi-

35

dzisz, on musia艂 wyjecha膰. By艂 cz艂onkiem rz膮du Smitha od samego pocz膮tku i wiedzia艂, 偶e b臋dzie spalony, kiedy czarni przejm膮 w艂adz臋. Sprzeda艂 to szwajcarsko-niemieckiemu konsorcjum, zap艂acili mu w Zurychu. Stary Dougje zabra艂 rodzin臋 i pojecha艂 do Australii. Oczywi艣cie mia艂 ju偶 za granic膮 kilka milion贸w, wi臋c m贸g艂 sobie kupi膰 ma艂e, przyjemne ranczo w Queensland. Tylko nas, biedak贸w, wszystko, co mamy, trzyma tutaj... my musieli艣my zosta膰.

— Napij si臋 jeszcze — zaproponowa艂 Craig i powr贸ci艂 do tematu Rholands Ranching. — Co konsorcjum zrobi艂o z Rholands?

— Cholerne przebieg艂e szkopy! — Jock zacz膮艂 ju偶 lekko be艂kota膰. — Zabrali ca艂y inwentarz, przekupili kogo艣 z rz膮du, 偶eby dosta膰 zezwolenie na eksport, i przewie藕li zwierz臋ta statkiem za granic臋, do Republiki Po艂udniowej Afryki. Podobno sprzedali je tam za prawie p贸艂tora miliona. Pami臋taj, 偶e by艂o to byd艂o najwy偶szej klasy, najlepsze z najlepszych. I tak zarobili ponad milion, ca艂y zysk w艂o偶yli w akcje z艂ota i zgarn臋li nast臋pne par臋 milion贸w.

— Ogo艂ocili rancza i je zostawili? — upewni艂 si臋 Craig, a Jock z powag膮 kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Oczywi艣cie pr贸buj膮 sprzeda膰 sp贸艂k臋. Mam j膮 w swoich ksigach, ale zdobycie nowego inwentarza i rozkr臋cenie pracy na ranczach wymaga艂oby olbrzymiego kapita艂u. Nikogo to nie interesuje. Powiedz mi, kto chce przywozi膰 pieni膮dze do kraju, kt贸ry balansuje nad przepa艣ci膮?

— ile chc膮 za sp贸艂k臋? — spyta艂 od niechcenia Craig.

Jock Daniels natychmiast wytrze藕wia艂 i zmierzy艂 pisarza b艂yszcz膮cym spojrzeniem licytatora.

— Chyba nie jeste艣 zainteresowany? — Oczy za艣wieci艂y mu jeszcze bardziej. — Naprawd臋 zarobi艂e艣 na tej ksi膮偶ce milion dolar贸w?

— Ile chc膮? — powt贸rzy艂 Craig.

— Dwa miliony. W艂a艣nie dlatego nie znalaz艂em nabywcy. Wielu miejscowych ch艂opak贸w ch臋tnie po艂o偶y艂oby 艂apy na tych pastwiskach, ale dwa miliony?! Kto w tym kraju ma takie pieni膮dze...

— Przypu艣膰my, 偶e dostaliby pieni膮dze w Zurychu, czy to mia艂oby wp艂yw na cen臋?

— Na 艣mierdz膮ce pachy Maszona!

— Mia艂oby wp艂yw?

— W Zurychu wzi臋liby milion.

— 膯wier膰 miliona?

— Nie ma mowy, nigdy, nawet za sto tysi臋cy lat. — Jock z przekonaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Zadzwo艅 do nich. Powiedz, 偶e rancza s膮 pe艂ne dzikich lokator贸w, 偶e pr贸ba ich usuni臋cia wywo艂a艂aby teraz du偶o politycznego zamie Powiedz, 偶e na trawie pas膮 si臋 kozy i za rok ten teren zamieni si臋 w pustyni臋. Zaznacz, 偶e inwestycja zwr贸ci si臋 im w ca艂o艣ci. Powiedz, 偶e rz膮d zagrozi艂 przej臋ciem ziemi nieobecnych w艂a艣cicieli. Mog膮 wszystko straci膰.

36

— To wszystko prawda, ale 膰wier膰 miliona? — zacz膮艂 zrz臋dzi膰 Jock. — Marnujesz m贸j czas.

— Zadzwo艅 do nich.

— Kto zap艂aci za rozmow臋?

— Ja. Nic na tym nie stracisz, Jock. Daniels westchn膮艂 z rezygnacj膮.

— Dobra, zadzwoni臋.

— Kiedy?

— Dzisiaj pi膮tek, nie ma sensu dzwoni膰 przed poniedzia艂kiem.

— Dobrze. A tymczasem, czy mo偶esz zdoby膰 dla mnie kilka kanistr贸w benzyny?

— Po co d benzyna?

— Wybieram si臋 do Chizarira. Nie by艂em tam od dziesi臋ciu lat. Je艣li mam kupi膰 ranczo, chcia艂bym je jeszcze raz obejrze膰.

— Nie jecha艂bym tam, Craig. To kraj bandyt贸w.

— Ludzie kulturalni u偶ywaj膮 s艂owa „dysydenci".

— To bandyci z plemienia Matabele — powiedzia艂 z naciskiem Jock — i albo podziurawi膮 ci ty艂ek, albo porw膮 ci臋 dla okupu, a mo偶e i to,i to.

— Daj mi benzyn臋, zaryzykuj臋. Wr贸c臋 na pocz膮tku przysz艂ego tygodnia, 偶eby dowiedzie膰 si臋, czy twoi kumple z Zurychu przyj臋li propozycj臋.

By艂a to cudowna cz臋艣膰 kraju, wci膮偶 dzika i dziewicza, bez p艂ot贸w, p贸l uprawnych i budynk贸w, naturalnie zabezpieczona przed nap艂ywem byd艂a i wie艣niak贸w dzi臋ki biegn膮cemu od doliny Zambezi do las贸w rosn膮cych wzd艂u偶 skarpy pasowi terenu, na kt贸rym wyst臋powa艂a mucha tse-tse.

Z obu stron teren graniczy艂 z olbrzymimi rezerwatami przyrody — z Rezerwatem Zwierz膮t 艁ownych Chizarira i Le艣nym Rezerwatem Mzolo. W czasie kryzysu lat trzydziestych stary Bawu starannie wybra艂 te ziemie i zap艂aci艂 po sze艣膰 pens贸w za ka偶dy akr — sto tysi臋cy akr贸w za dwa tysi膮ce pi臋膰set funt贸w. „Oczywi艣cie, to nigdy nie b臋dzie teren hodowli", powiedzia艂 kiedy艣 Craigowi. Nocowali wtedy pod dzikimi figowcami nad zielon膮 g艂臋bi膮 rozlewiska rzeki Chizarira i przygl膮dali si臋 step贸wce, kt贸ra lecia艂a skosem na tle zachodz膮cego s艂o艅ca, szybko poruszaj膮c skrzyd艂ami, i wyl膮dowa艂a na drugim, piaszczystym brzegu w kolorze cukru. „Trawa jest kwa艣na, a tse-tse zabije wszystko, co spr贸bujesz tu hodowa膰, ale w艂a艣nie dlatego ten kawa艂ek starej Afryki zawsze pozostanie nietkni臋ty."

Dla starego cz艂owieka by艂 to teren polowa艅 i ustronna kryj贸wka.

Nigdy nie rozci膮gn膮艂 tu drutu kolczastego ani nawet nie zbudowa艂 chaty,

bo wola艂 spa膰 na go艂ej ziemi pod roz艂o偶ystymi konarami dzikiego figowca.

* Bawu polowa艂 tutaj bardzo wybi贸rczo — na s艂onie, lwy, nosoro偶ce

i bawo艂y — tylko na niebezpieczne zwierz臋ta, kt贸rych zreszt膮 zazdro艣nie

37

strzeg艂 przed innymi strzelbami; prawa do polowa艅 nie przyzna艂 nawet w艂asnym synom i wnukom. „To m贸j ma艂y prywatny raj — powiedzia艂 Craigowi — i jestem wystarczaj膮co samolubny, 偶eby tego nie zmienia膰."

Craig w膮tpi艂, aby kto艣 korzysta艂 z drogi prowadz膮cej do rozlewiska, od czasu kiedy by艂 tu z dziadkiem po raz ostatni, czyli od dziesi臋ciu lat. By艂a zupe艂nie zaro艣ni臋ta. S艂onie zepchn臋艂y na ni膮 drzewa mopani, tworz膮c z nich prowizoryczne szlabany; rozmy艂y j膮 ulewne deszcze.

— No, panie Avis, pom臋cz si臋 troch臋 — rzuci艂 Craig i wjecha艂 na drog臋 swym ma艂ym, ale silnym volkswagenem.

Okaza艂o si臋, 偶e ten pojazd z nap臋dem na przednie ko艂a jest do艣膰 lekki i zwinny, aby da膰 sobie rad臋 nawet z najbardziej wyboistym korytem wyschni臋tej rzeki, chocia偶 Craig musia艂 na piaszczystym dnie uk艂ada膰 ga艂臋zie, 偶eby samoch贸d mia艂 punkt oparcia na mia艂kim pod艂o偶u. Par臋 razy zgubi艂 drog臋, i aby j膮 odnale藕膰, zmuszony by艂 wysiada膰 z wozu i uwa偶nie si臋 rozgl膮da膰.

Raz wpad艂 w nor臋 mr贸wnika i 偶eby z niej wyjecha膰, musia艂 lewarkiem podnie艣膰 prz贸d volkswagena; mn贸stwo czasu zajmowa艂o mu szukanie objazdu wok贸艂 drzew-szlaban脫w zwalonych przez s艂onie. W ko艅cu musia艂 zostawi膰 samoch贸d i pieszo pokona膰 ostatnie kilka kilometr贸w. Do rozlewiska dotar艂 przy ostatnich promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca.

Zawin膮艂 si臋 w koc, kt贸ry zw臋dzi艂 z motelu, i spa艂 bez ruchu i marze艅 sennych, a偶 obudzi艂 si臋 w czerwonej magii afryka艅skiego 艣witu. Bez podgrzewania zjad艂 pieczon膮 fasolk臋 prosto z puszki i zaparzy艂 kaw臋, zostawi艂 swoje rzeczy pod dzikim figowcem i zszed艂 w d贸艂 wzd艂u偶 brzegu rzeki.

Pieszo m贸g艂 pokona膰 jedynie male艅ki fragment szerokiego klina dzikiego l膮du, zajmuj膮cego ponad sto tysi臋cy akr贸w, ale rzeka Chizarira by艂a jego sercem i g艂贸wn膮 arteri膮. To, co znajdzie tutaj, pozwoli mu oceni膰, jakie zmiany zasz艂y na ca艂ym terenie, od czasu kiedy by艂 tu po raz ostatni.

Prawie natychmiast zorientowa艂 si臋, 偶e w lesie wci膮偶 pe艂no jest pospolitej zwierzyny: du偶e, niesamowite kudu ze skr臋conymi rogami uskakiwa艂y mu z drogi, machaj膮c bia艂ymi, puszystymi ogonami, a ma艂e, wdzi臋czne impale unosi艂y si臋 w艣r贸d drzew niczym r贸偶owy dym. P贸藕niej znalaz艂 艣lady rzadszych zwierz膮t — najpierw 艣wie偶y odcisk 艂ap lamparta w glinie na brzegu rzeki, gdzie drapie偶nik pi艂 w nocy wod臋, a nast臋pnie wyd艂u偶ony trop w kszta艂cie 艂zy i przypominaj膮ce winogrona odchody wspania艂ej czarnej antylopy.

Na lunch zjad艂 suszon膮 kie艂bas臋, kt贸r膮 d膮艂 w plasterki scyzorykiem, a z owoc贸w baobabu wyssa艂 bia艂e grudki cierpkiego mi膮偶szu. Ruszy艂 dalej i dotar艂 do szerokiego pasa g臋stych zaro艣li hebanu, i pod膮偶y艂 jedn膮 z w膮skich, wij膮cych si臋 艣de偶ek, przetartych przez zwierz臋ta. Uszed艂 zaledwie sto krok贸w, gdy w g膮szczu spledonych konar贸w natrafi艂 na niewielk膮 polank臋 — ogarn臋艂o go podniecenie. Polana cuchn臋艂a jak

38

zagroda dla byd艂a, albo jeszcze gorzej. Rozpozna艂 kopiec odchod贸w, do kt贸rego zwierz臋 zawsze wraca, aby si臋 wypr贸偶ni膰. Z wygl膮du fekali贸w — przetrawione ga艂膮zki i kora — oraz faktu, 偶e zosta艂y one wymieszane i porozrzucane, Craig natychmiast wywnioskowa艂, 偶e jest to gnojowisko czarnego nosoro偶ca, jednego z najrzadszych i najbardziej zagro偶onych gatunk贸w afryka艅skich zwierz膮t.

Inaczej ni偶 spokrewniony z nim bia艂y nosoro偶ec, 艂agodne i ospa艂e zwierz臋 pas膮ce si臋 na 艂膮kach, czarny nosoro偶ec oskubuje ni偶sze ga艂臋zie g臋stych zaro艣li, w艣r贸d kt贸rych zazwyczaj zamieszkuje. Z natury jest zwierz臋dem z艂o艣liwym, w艣dbskim, g艂upim i 艂atwo wpadaj膮cym w z艂o艣膰. Atakuje wszystko, co go denerwuje, w艂膮cznie z lud藕mi, ko艅mi, d臋偶ar贸w-kami, a nawet lokomotywami.

Przed wojn膮 w dolinie Zambezi, tam gdzie droga i kolej wiod膮 w kierunku Wodospadu Wiktorii, grasowa艂a wyj膮tkowo niebezpieczna bestia. Mia艂a na swoim konde osiemna艣cie d臋偶ar贸wek i autobus贸w, kt贸re dopada艂a na stromym odcinku skarpy, gdzie zwalnia艂y do pr臋dko艣d marszu. Atakowa艂a je 艂bem, wypuszczaj膮c ob艂ok pary z przebitej rogiem ch艂odnicy, po czym, w pe艂ni zadowolona, wraca艂a truchtem w g臋ste zaro艣la, pokwikuj膮c zwyd臋sko.

Sukcesy tak uderzy艂y jej do g艂owy, 偶e w ko艅cu przeliczy艂a si臋 z si艂ami i, sun膮c d臋偶ko po torach niczym rycerz w 艣redniowiecznym turnieju, zaatakowa艂a ekspres jad膮cy do Wodospadu Wiktorii. Lokomotywa porusza艂a si臋 z pr臋dko艣d膮 trzydziestu kilometr贸w na godzin臋, a wa偶膮cy dwie tony nosoro偶ec p臋dzi艂 z mniej wi臋cej t膮 sam膮 szybko艣d膮 w przedw-nym kierunku, spotkanie by艂o wi臋c spektakularne. Pod膮g wprawdzie zatrzyma艂 si臋 ze zgrzytem, ale dla nosoro偶ca by艂 to koniec kariery rozpruwacza ch艂odnic.

Naj艣wie偶sze odchody na gnojowisku pochodzi艂y najwy偶ej sprzed dwunastu godzin, jak z zadowoleniem stwierdzi艂 Craig, a 艣lady 艣wiadczy艂y o tym, 偶e by艂a tu rodzina z艂o偶ona z samca i samicy z m艂odym. Craig u艣miechn膮艂 si臋 na wspomnienie starej legendy Matabele, wyja艣niaj膮cej zwyczaj rozrzucania odchod贸w przez nosoro偶ca i jego l臋k przed je偶o-zwierzem —jedynym zwierz臋ciem z buszu, przed kt贸rym udeka w panicznym strachu.

Matabele opowiadaj膮, 偶e pewnego razu nosoro偶ec po偶yczy艂 od je偶ozwierza koleci aby za艂ata膰 rozerwan膮 przez der艅 grub膮 sk贸r臋. Obieca艂 go odda膰 przy nast臋pnym spotkaniu. Kiedy ju偶 zaszy艂 rozdarcie sznurkiem z kory, podziwiaj膮c swoje dzie艂o, w艂o偶y艂 kolec w pysk i po艂kn膮艂 go przez nieuwag臋. Teraz wd膮偶 go szuka i pilnie unika je偶ozwierza, obawiaj膮c si臋 wyrzut贸w.

Liczba wszystkich 偶yj膮cych na 艣wierie czarnych nosoro偶c贸w nie przekracza艂a kilku tysi臋cy, znalezienie paru osobnik贸w udeszy艂o wi臋c Craiga i urealni艂o jego mgliste dot膮d plany zwi膮zane z tym terenem. * Wd膮偶 z u艣miechem na twarzy poszed艂 naj艣wie偶szym odchodz膮cym

39

od gnojowiska 艣ladem w nadziei wytropienia zwierz膮t i przeby艂 zaledwie osiemset metr贸w, kiedy tu偶 za szar膮 艣cian膮 nieprzebytych g膮szczy, kt贸re ros艂y obok w膮skiej 艣cie偶ki, rozleg艂 si臋 nag艂y, 艣wiszcz膮cy, alarmuj膮cy wrzask i ponad krzakami ukaza艂a si臋 chmura br膮zowych b膮kojad贸w. Te ha艂a艣liwe ptaki 偶yj膮 w symbiotycznym zwi膮zku z wi臋kszymi afryka艅skimi zwierz臋tami, 偶ywi膮c si臋 wy艂膮cznie n臋kaj膮cymi je kleszczami i pij膮cymi krew muchami. W zamian za to s膮 wiernymi stra偶nikami, otrzegaj膮cymi przed niebezpiecze艅stwem.

Od razu po alarmuj膮cych krzykach rozleg艂o si臋 og艂uszaj膮ce parskanie i sapanie, przywodz膮ce na my艣l maszyn臋 parow膮. Zaro艣la rozchyli艂y si臋 z trzaskiem i Craig ujrza艂 olbrzymi膮 szar膮 besti臋, kt贸ra wypad艂a na 艣cie偶k臋 nieca艂e trzydzie艣ci krok贸w przed nim, rycz膮c w 艣wi臋tym oburzeniu i rozgl膮daj膮c si臋 kr贸tkowzrocznymi oczkami umieszczonymi nad dwoma wypolerowanymi rogami za czym艣, na co mo偶na by przypu艣ci膰 atak.

艢wiadom, 偶e s艂aby wzrok zwierz臋cia nie pozwoli mu zauwa偶y膰 nieruchomego cz艂owieka z odleg艂o艣ci wi臋kszej ni偶 pi臋tna艣cie krok贸w i 偶e lekki wiatr nie przyniesie mu jego zapachu, Craig sta艂 jak s艂up soli, got贸w jednak uskoczy膰 z drogi w razie ataku. Nosoro偶ec ze zdumiewaj膮c膮 zr臋czno艣ci膮 obraca艂 si臋 w r贸偶ne strony, a jego gniewne pomruki nie cich艂y. W rozgor膮czkowanej wyobra藕ni Craiga r贸g zwierz臋cia zdawa艂 si臋 z ka偶d膮 sekund膮 rosn膮膰 i zaostrza膰. Ukradkiem si臋gn膮艂 do kieszeni po scyzoryk. Bestia wyczu艂a ten ruch i przebieg艂a kilka krok贸w w stron臋 Craiga, tak 偶e znalaz艂 si臋 w zasi臋gu jej wzroku i, w ko艅cu, w prawdziwym niebezpiecze艅stwie.

B艂yskawicznie rzuci艂 n贸偶 nad g艂ow膮 zwierz臋cia w rosn膮cy za nim hebanowy g膮szcz, a kiedy przedmiot uderzy艂 w ga艂膮藕, rozleg艂 si臋 g艂o艣ny 艂oskot.

Nosoro偶ec w mgnieniu oka obr贸ci艂 swe olbrzymie szare cielsko i rzuci艂 si臋 w艣ciekle w kierunku, sk膮d doszed艂 go d藕wi臋k. Zaro艣la rozwar艂y si臋 jak przed czo艂giem i g艂o艣ne odg艂osy szar偶y szybko cich艂y, w miar臋 jak nosoro偶ec bieg艂 w g贸r臋 wzg贸rza w poszukiwaniu przeciwnika. Craig usiad艂 ci臋偶ko na 艣rodku 艣cie偶ki i zgi膮艂 si臋 ze 艣miechu, w kt贸rym pobrzmiewa艂o lekkie echo.

W ci膮gu nast臋pnych kilku godzin Craig znalaz艂 trzy niecki z cuchn膮c膮 stoj膮c膮 wod膮, kt贸r膮 te dziwne zwierz臋ta wol膮 od czystego nurtu rzeki, i wybra艂 nawet miejsca przysz艂ych kryj贸wek dla turyst贸w, sk膮d mogliby ogl膮da膰 nosoro偶ce z bliska. Oczywi艣cie przy wodzie ustawi s艂one lizawki, aby uczyni膰 te miejsca bardziej atrakcyjnym dla zwierz膮t Pozwoli to fotografowa膰 je z bliska i przygl膮da膰 si臋 im do woli.

Siedz膮c na pniu przy jednym z wodopoj贸w, zastanawia艂 si臋 nad argumentami przemawiaj膮cymi za realizacj膮 jego plan贸w. Miejsce le偶a艂o o nieca艂膮 godzin臋 lotu od Wodospadu Wiktorii, jednego z siedmiu przyrodniczych cud贸w 艣wiata, kt贸ry przyci膮ga艂 co miesi膮c oko艂o tysi膮ca turyst贸w. Przyjazd tutaj wymaga艂by od nich niewielkiego nad艂o偶enia

40

drogi i niedu偶ej dop艂aty do biletu lotniczego. Na stosunkowo ma艂ym obszarze 偶y艂o tu wiele gatunk贸w dzikich zwierz膮t, a w艣r贸d nich w艂a艣nie czarny nosoro偶ec, tak rzadko spotykany nawet w rezerwatach. Teren z obu stron graniczy艂 z nie zagospodarowanymi rezerwatami przyrody, wi臋c interesuj膮cych zwierz膮t nie powinno zabrakn膮膰.

To, o czym my艣la艂, to ob贸z z szampanem i kawiorem, w rodzaju prywatnych posiad艂o艣ci s膮siaduj膮cych z Parkiem Narodowym Krugera w Republice Po艂udniowej Afryki. Zbudowa艂by ma艂e obozy, wystarczaj膮co oddalone jeden od drugiego, aby stworzy膰 wra偶enie, 偶e ma si臋 to odludzie tylko dla siebie. Zatrudni艂by zmy艣lnych przewodnik贸w, kt贸rzy zabieraliby turyst贸w na pe艂ne przyg贸d wycieczki landroverem lub pieszo, 偶eby pokaza膰 im zwierz臋ta rzadkich i niebezpiecznych gatunk贸w. Wieczorem wracaliby do obozu, gdzie czeka艂yby na nich luksusowe warunki — klimatyzacja, wyszukane potrawy i wina, m艂ode, 艂adne hostessy, kt贸re by im nadskakiwa艂y, filmy przyrodnicze oraz ciekawe i pouczaj膮ce wyk艂ady wyg艂aszane przez ekspert贸w. I bra艂by za to wszystko b膮jo艅skie sumy, kieruj膮c sw膮 ofert臋 do najbogatszych.

By艂o ju偶 po zmroku, kiedy wyczerpany Craig powr贸ci艂 do swego prowizorycznego obozowiska pod dzikimi figowcami; twarz i ramiona poczerwienia艂y mu od s艂o艅ca, kark sw臋dzia艂 i spuch艂 od uk膮sze艅 tse-tse, a wra偶liwy kikut nogi bola艂 go od niecodziennego wysi艂ku. By艂 za bardzo zm臋czony, aby je艣膰. Odczepi艂 protez臋, napi艂 si臋 whisky z plastikowego kubka, zawin膮艂 w koc i prawie natychmiast zasn膮艂. W nocy, kiedy ockn膮艂 si臋 na chwil臋, s艂ucha艂 z sennym zadowoleniem odleg艂ych, dumnych ryk贸w poluj膮cych lw贸w.

Rano obudzi艂y go pogwizdywania zielonych go艂臋bi, kt贸re urz膮dzi艂y sobie uczt臋 na figowcach nad jego g艂ow膮. Poczu艂 wilczy g艂贸d i uczucie da, jakiego nie pami臋ta艂 od lat.

Po 艣niadaniu poku艣tyka艂 nad wod臋 ze zwini臋tym „Tygodnikiem

ler贸w", bibli膮 afryka艅skich rolnik贸w, w r臋ku. Tam, gdy usiad艂 p艂ytkim miejscu na piasku o ziarnach wielko艣ci cukru, przyjemnie awatym pod go艂ymi po艣ladkami, a wci膮偶 obola艂y kikut zanurzy艂 w koj膮cej, ch艂odnej, zielonej wodzie, zacz膮艂 wg艂臋bia膰 si臋 w og艂oszone w pi艣mie ceny inwentarza i liczy膰 w pami臋ci.

Jego ambitne plany szybko uleg艂y ograniczeniu, kiedy zorientowa艂 si臋, ile b臋dzie kosztowa艂o rasowe byd艂o i konie do King's Lynn i Queen's Lyim. Konsorcjum sprzeda艂o ich stada za p贸艂tora miliona, a od tego czasu ceny posz艂y w g贸r臋.

Musia艂by kupi膰 dobre byki i krowy i samemu powoli pracowa膰 nad wyhodowaniem w艂asnej odmiany. Koszty wci膮偶 by艂yby wysokie — trzeba by na nowo wyposa偶y膰 rancza, a stworzenie o艣rodka turystycznego tutaj, nad Chizarira, b臋dzie kosztowa膰 drugie tyle. Poza tym musia艂by usun膮膰 rodziny dzikich lokator贸w razem z ich kozami, a jedynym sposobem na to by艂o zaproponowanie im odszkodowania. Dziadek Bawu zawsze mu

'/7 41

\.

m贸wi艂: „Zastan贸w si臋, ile ci臋 to mo偶e kosztowa膰, i pomn贸偶 to przez dwa. Wtedy poznasz przybli偶on膮 sum臋."

Craig rzuci艂 tygodnik na brzeg i po艂o偶y艂 si臋 na plecach, tak 偶e nad wod膮 widoczna by艂a tylko jego g艂owa.

Liczy艂 i kalkulowa艂. Na jego korzy艣膰 przemawia艂 fakt, 偶e do tej pory 偶y艂 oszcz臋dnie na jachcie, inaczej ni偶 wielu innych pisarzy, kt贸rzy nagle osi膮gn臋li sukces. Ksi膮偶ka przez prawie rok utrzymywa艂a si臋 na listach bestseller贸w po obu stronach Atlantyku, zosta艂a uznana za najlepsz膮 przez trzy znacz膮ce kluby ksi膮偶ki, przet艂umaczona na j臋zyki obce, w tym na hindu, wydana w skr贸conej wersji przez Reader's Digest; pos艂u偶y艂a r贸wnie偶 do nakr臋cenia serialu telewizyjnego — by艂 to sukces, mimo 偶e do jego dochod贸w zawsze w ko艅cu wtr膮ca艂 si臋 poborca podatkowy.

I zn贸w mia艂 szcz臋艣cie — nawet po tych grabie偶ach m贸g艂 spekulowa膰 na z艂ocie i srebrze, wykona艂 trzy udane posuni臋cia na gie艂dzie i, w ko艅cu, we w艂a艣ciwym czasie zamieni艂 wi臋kszo艣膰 zysk贸w na franki szwajcarskie. Opr贸cz tego m贸g艂 przecie偶 sprzeda膰 jacht. Przed miesi膮cem proponowano mu za „Bawu" sto pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy dolar贸w, ale nie mia艂 najmniejszej Ochoty si臋 z nim rozstawa膰. Poza tym m贸g艂 spr贸bowa膰 wydusi膰 od Levy'ego jak膮艣 wi臋ksz膮 zaliczk臋 na poczet kolejnej ksi膮偶ki i da膰 mu w zastaw w艂asn膮 dusz臋. .

Dokonawszy ostatecznych podsumowa艅, doszed艂 do wniosku, 偶e je艣li zrobi wszystko, co w jego mocy, i wykorzysta wszelkie mo偶liwo艣ci, mo偶e uda mu si臋 zdoby膰 p贸艂tora miliona, co da艂oby mu zaledwie po艂ow臋 sumy.

— Henry Pickeringu, m贸j ulubiony bankierze, czy偶by szykowa艂a ci si臋 niespodzianka? — U艣miechn膮艂 si臋 zawadiacko na my艣l o tym, 偶e ma zamiar z艂ama膰 pierwsz膮, najwa偶niejsz膮 zasad臋 ostro偶nego inwestora i postawi膰 wszystko na jedn膮 kart臋. — Drogi Henry, nasz komputer wybra艂 ci臋 jako szcz臋艣liwego po偶yczkodawc臋 p贸艂tora miliona dolc贸w jednonogiemu, sko艅czonemu, by艂emu grafomanowi — chwilowo nie potrafi艂 wymy艣li膰 nic lepszego i nie warto by艂o si臋 tym naprawd臋 przejmowa膰 przed otrzymaniem odpowiedzi od konsorcjum. Zaj膮艂 si臋 wi臋c bardziej doczesnymi rozwa偶aniami.

Pochyli艂 g艂ow臋 i zaczerpn膮艂 w usta 艂yk czystej, s艂odkiej wody. Chizarira by艂a jednym z mniejszych dop艂yw贸w Zambezi, znowu wi臋c pi艂 wod臋 tej wielkiej rzeki, tak jak zapowiedzia艂 to Pickeringowi. S艂owa „Chizarira" nie wym贸wi艂by za nic 偶aden turysta, nie m贸wi膮c o jego zapami臋taniu. Potrzebowa艂 innej nazwy, pod kt贸r膮 b臋dzie sprzedawa艂 sw贸j ma艂y afryka艅ski raj.

— Wody Zambezi — powiedzia艂. — Nazw臋 go Wody Zambezi, Zambezi Waters. — I omal si臋 nie zakrztusi艂, kiedy w pobli偶u miejsca, w kt贸rym le偶a艂, rozleg艂 si臋 wyra藕ny g艂os:

— To pewnie szaleniec. — By艂 to g艂臋boki, melodyjny g艂os Matabe-le. — Najpierw przychodzi tu sam i bez broni, a potem siada w艣r贸d krokodyli i m贸wi do drzew!

42

Craig zr臋cznie przetoczy艂 si臋 na brzuch i spojrza艂 na trzech m臋偶czyzn, kt贸rzy bezszelestnie wyszli z lasu i stali teraz na brzegu, dziesi臋膰 krok贸w od niego, przygl膮daj膮c mu si臋 z tajemniczymi minami.

Wszyscy trzej ubrani byli w wyp艂owia艂y d偶ins—mundur partyzant贸w z buszu — a broni膮, kt贸r膮 nie艣li z niedba艂膮 zr臋czno艣ci膮, by艂y wszechobecne ka艂asznikowy z charakterystycznymi, lekko zakrzywionymi, czarnymi magazynkami i cz臋艣ciami drewnianymi pokrytymi blach膮.

D偶ins, ka艂asznikowy, Matabele — Craig nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, kim byli. Regularne oddzia艂y Zimbabwe nosi艂y obecnie mundury robocze lub polowe, wi臋kszo艣膰 z nich mia艂a bro艅 NATO i m贸wi艂a j臋zykiem Maszona. Ci tutaj to cz艂onkowie rozwi膮zanej Rewolucyjnej Armii Ludowej Zimbabwe, kt贸rzy stali si臋 teraz rebeliantami —• lud藕mi nie podlegaj膮cymi 偶adnemu prawu ani w艂adzy, zamienionymi przez d艂ug膮, mordercz膮 i krwaw膮 wojn臋 w buszu w twardych, bezwzgl臋dnych m臋偶czyzn ze 艣mierci膮 w oczach i d艂oniach. Mimo 偶e Craig zosta艂 uprzedzony o mo偶liwo艣ci takiego spotkania i w艂a艣ciwie prawie go oczekiwa艂, wywo艂any nim wstrz膮s przyprawi艂 go o sucho艣膰 w ustach i md艂o艣ci.

— Nie musimy go zabiera膰 — powiedzia艂 najm艂odszy z trzech partyzant贸w. — Mo偶emy go zastrzeli膰 i po cichu pogrzeba膰, tyle samo to warte co wzi臋cie zak艂adnika. — Nie sko艅czy艂 jeszcze dwudziestu pi臋ciu lat, jak domy艣la艂 si臋 Craig, a zabi艂 ju偶 pewnie po jednej osobie na ka偶dy rok swego 偶ycia.

— Tych sze艣ciu zak艂adnik贸w, kt贸rych zgarn臋li艣my na drodze do Wodospadu Wiktorii, d艂ugo dawa艂o nam w ko艣膰, a w ko艅cu i tak musieli艣my ich za艂atwi膰 — zgodzi艂 si臋 drugi m臋偶czyzna i razem spojrzeli na trzeciego.

Niewiele by艂 od nich starszy, ale nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e to w艂a艣nie on jest przyw贸dc膮. Jego twarz od- k膮cika ust przez policzek do w艂os贸w przy skroni przecina艂a cienka blizna. 艢ci膮ga艂a mu usta w krzywy, sardoniczny u艣miech.

Craig pami臋ta艂 zdarzenie, o kt贸rym m贸wili. Partyzanci zatrzymali autobus turystyczny na g艂贸wnej drodze do Wodospadu Wiktorii i uprowadzili sze艣ciu m臋偶czyzn, Kanadyjczyk贸w, Amerykan贸w i Brytyjczyka — zabrali ich do buszu jako zak艂adnik贸w i chcieli wymieni膰 na wi臋藕ni贸w politycznych. Mimo intensywnych poszukiwa艅 prowadzonych przez policj臋 i regularne oddzia艂y wojska nie odnaleziono 偶adnego z zak艂adnik贸w.

Dow贸dca przez par臋 d艂ugich sekund wpatrywa艂 si臋 w Craiga ciemnymi oczami, a potem przygotowa艂 karabin do ostrza艂u automatycznego.

— Prawdziwy Matabele nie zabija brata krwi cz艂onka swojego plemienia. — Du偶o kosztowa艂o Craiga odezwanie si臋 pewnym g艂osem, w kt贸rym nawet nie brzmia艂a nuta przera偶enia. Jego sindebele by艂 tak p艂ynny i bez zarzutu, 偶e dow贸dca partyzant贸w zamruga艂 ze zdziwienia.

. — Hau! — powiedzia艂, co mia艂o wyrazi膰 zdumienie. — M贸wisz jak m臋偶czyzna, ale kto jest tym bratem krwi, kt贸rym si臋 przechwalasz?

43

— Minister Tungata Zebiwe — odpowiedzia艂 Craig i zauwa偶y艂 natychmiastow膮 zmian臋 wyrazu oczu m臋偶czyzny i nag艂e zmieszanie jego dw贸ch towarzyszy. Uderzy艂 w strun臋, kt贸ra wytr膮ci艂a ich z r贸wnowagi, i op贸藕ni艂 przynajmniej o chwil臋 w艂asn膮 egzekucj臋. Mimo wszystko automatyczny karabin dow贸dcy wci膮偶 by艂 got贸w do strza艂u, wci膮偶 celowa艂 w jego brzuch.

Cisz膮 przerwa艂 ch艂opak, m贸wi膮c g艂o艣no, aby pokry膰 w艂asn膮 niepewno艣膰:

— Byle pawian mo偶e wykrzykiwa膰 ze wzg贸rza imi臋 lwa z czarn膮 grzyw膮 i domaga膰 si臋 jego ochrony, ale czy lew pozna tego pawiana? Zabijmy go, m贸wi臋, i sko艅czmy ju偶 t臋 spraw臋.

— A jednak on m贸wi jak brat — wymamrota艂 dow贸dca — a towarzysz Tungata to surowy cz艂owiek...

Craig zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e jego 偶ycie wci膮偶 wisi na w艂osku, wystarczy艂oby tylko lekkie przechylenie szali na kt贸r膮艣 stron臋.

— Co艣 wam poka偶臋 — powiedzia艂, wci膮偶 bez najl偶ejszego dr偶enia w g艂osie. — Pozw贸lcie mi podej艣膰 do mojego plecaka.

Dow贸dca si臋 waha艂.

— Jestem nagi — przekonywa艂 go Craig. — Bez broni, nie mam nawet no偶a, a was jest trzech, z karabinami.

— Id藕! — zgodzi艂 si臋 Matabele. — Ale uwa偶aj. Od wielu ksi臋偶yc贸w nie zabi艂em nikogo i brakuje mi tego.

Craig ostro偶nie podni贸s艂 si臋 z wody i ujrza艂 w ich oczach zainteresowanie, z jakim przygl膮dali si臋 jego nodze, uci臋tej w po艂owie goleni, mi臋dzy kolanem a kostk膮, oraz kompensuj膮cemu umi臋艣nieniu drugiej nogi i reszty da艂a. Zainteresowanie zamieni艂o si臋 w przezorny szacunek, gdy zobaczyli, jak pr臋dko i zr臋cznie porusza si臋 na jednej nodze. Ociekaj膮cy wod膮 sp艂ywaj膮c膮 po twardych, p艂askich mi臋艣niach klatki piersiowej i brzucha, dotar艂 do plecaka. Przygotowa艂 si臋 do tego spotkania — z przedniej kieszeni wyci膮gn膮艂 portfel i wr臋czy艂 dow贸dcy partyzant贸w kolorowe zdj臋cie.

Przedstawia艂o ono dw贸ch m臋偶czyzn siedz膮cych na masce przedpotopowego landrovera. 艢miej膮c si臋 jeden drugiego obejmowa艂 r臋k膮. W wolnych r臋kach trzymali po puszce piwa, kt贸r膮 obaj salutowali fotografowi. Panuj膮ce mi臋dzy nimi zrozumienie i 艂膮cz膮ca ich przyja藕艅 rzuca艂y si臋 w oczy.

Partyzant z blizn膮 przygl膮da艂 si臋 zdj臋ciu d艂u偶sz膮 chwil臋, a nast臋pnie zabezpieczy艂 bro艅.

— To towarzysz Tungata — potwierdzi艂 i poda艂 fotografi臋 pozosta艂ym dw贸m.

— Mo偶e — przyzna艂 niech臋tnie ch艂opak — ale dawno temu. Wti膮偶 uwa偶am, 偶e powinni艣my go jednak zastrzeli膰. — Ale zabrzmia艂o to raczej jak t臋skne 偶yczenie ni偶 przekonanie.

— Towarzysz Tungata po艂kn膮艂by d臋 bez 偶uda — jego kolega zako艅czy艂 dyskusj臋 i zarzuci艂 bro艅 na rami臋.

44

Craig podni贸s艂 z ziemi sztuczn膮 nog臋 i b艂yskawicznie przymocowa艂 j膮 do kikuta, co bardzo zaintrygowa艂o 偶o艂nierzy, kt贸rzy zapomnieli o swych morderczych zamiarach i skupili si臋 wok贸艂 bia艂ego, badaj膮c jego cudown膮 protez臋.

Znaj膮c dobrze upodobanie Afryka艅czyk贸w do 偶art贸w, Craig zacz膮艂 si臋 dla nich wyg艂upia膰. Zata艅czy艂, wykr臋ci艂 piruet na chorej nodze, bez mrugni臋da okiem trzasn膮艂 si臋 w gole艅 i w ko艅cu zdj膮艂 z g艂owy najm艂odszego, najbardziej 偶膮dnego krwi partyzanta czapk臋, skr臋ci艂 j膮 w kul臋 i z okrzykiem „Pele!" pos艂a艂 j膮 kopni臋ciem sztucznej nogi mi臋dzy ni偶sze ga艂臋zie dzikiego figowca. Pozostali dwaj wyli z rado艣d i 艣miali si臋 do 艂ez z poni偶enia ch艂opaka, kt贸ry wdrapywa艂 si臋 na drzewo, aby odzyska膰 czapk臋.

Wyczuwaj膮c w艂a艣ciwy moment, Craig otworzy艂 plecak i wyj膮艂 z niego kubek i butelk臋 whisky. Nala艂 s艂uszn膮 porcj臋 i poda艂 naczynie dow贸dcy z blizn膮.

— Za brad — powiedzia艂.

呕o艂nierz opar艂 karabin o pie艅 i przyj膮艂 kubek. Opr贸偶ni艂 go jednym haustem i z rozkosz膮 wypu艣ci艂 opary alkoholu nosem i ustami. Dwaj pozostali przyj臋li swoje porcje z r贸wnym zapa艂em.

Gdy Craig wd膮gn膮艂 spodnie i usiad艂 na plecaku, stawiaj膮c przed sob膮 butelk臋, Matabele od艂o偶yli bro艅 i przykucn臋li w p贸艂okr臋gu twarz膮 do niego.

— Nazywam si臋 Craig Mellow — powiedzia艂.

— B臋dziemy m贸wi膰 na d臋bie Kuphela — odrzek艂 dow贸dca — to znaczy „noga chodzi sama". — Pozostali zaklaskali z aprobat膮, a Craig nala艂 ka偶demu whisky, aby uczci膰 swoje chrzciny.

— Ja jestem towarzysz Czujny — oznajmi艂 mu najstarszy. Wi臋kszo艣膰 partyzant贸w przyj臋艂a pseudonimy wojenne. — To towarzysz Pekin. — W ho艂dzie chi艅skim instruktorom, jak przypuszcza艂 Craig. — A to — dow贸dca wskaza艂 najm艂odszego — jest towarzysz Dolar.

Craig z trudem powstrzyma艂 si臋 od 艣miechu przy tym zaskakuj膮cym zestawieniu ideologii.

— Towarzyszu Czujny — powiedzia艂 — naznaczy艂y d臋 kanka. S艂owo kanka oznacza艂o szakale, si艂y bezpiecze艅stwa. Craig domy艣la艂

si臋, 偶e dow贸dca b臋dzie dumny ze swych blizn wojennych. Towarzysz Czujny pog艂adzi艂 si臋 po policzku.

— Bagnet. My艣leli, 偶e nie 偶yj臋, i zostawili mnie hienom.

— A twoja noga — zrewan偶owa艂 si臋 Dolar. — Te偶 na wojnie? Odpowied藕 twierdz膮ca zdradzi艂aby, 偶e walczy艂 przedwko nim. Nie

m贸g艂 przewidzie膰 ich reakcji, ale waha艂 si臋 tylko chwil臋, zanim skin膮艂 g艂ow膮.

— Wlaz艂em na jedn膮 z naszych w艂asnych min.

— Na w艂asn膮 min臋! — Czujny zapia艂 z zachwytu nad kawa艂em. — Stan膮艂 na swojej w艂asnej minie!

• Inni te偶 uznali to za zabawne i Craig nie wyczu艂 w nich 偶adnych oznak niech臋ci.

45

— Gdzie? — dopytywa艂 si臋 Pekin.

— Nad rzek膮, mi臋dzy Kazungula i Wodospadem Wiktorii.

— A tak. — Pokiwali g艂owami. — To by艂o z艂e miejsce. Cz臋sto przechodzili艣my tam przez rzek臋 — wspomnia艂 Czujny. — W艂a艣nie tam bili艣my si臋 ze Skautami.

Skauci Ballantyne'贸w tworzyli jedn膮 z elitarnych jednostek oddzia艂贸w bezpiecze艅stwa, Craig by艂 ich zbrojmistrzem.

— Tego dnia, kiedy wszed艂em na min臋, Skauci poszli za rzek臋 za waszymi lud藕mi. Na zambijskim brzegu by艂a straszna bitwa i wszyscy Skauci zgin臋li.

— Hau! Hau! —wykrzykiwali ze zdumienia. — To by艂o tego dnia! Byli艣my tam — walczyli艣my wtedy z towarzyszem Tungat膮.

— Co za walka! Jakie pi臋kne zabijanie, kiedy wpadli w pu艂apk臋 — wspomina艂 Dolar, a w jego oczach zn贸w pojawi艂 si臋 morderczy b艂ysk.

— Walczyli! Matko Nkulu Kulu, jak oni walczyli! To byli prawdziwi m臋偶czy藕ni!

呕o艂膮dek Craiga skr臋ci艂 si臋 z md艂o艣ci od tych wspomnie艅. Tego feralnego dnia Skaut贸w poprowadzi艂 za rzek臋 jego kuzyn, Roland Ballantyne. Kiedy Craig le偶a艂 krwawi膮c na skraju pola minowego, z oderwan膮 nog膮, par臋 kilometr贸w dalej Roland i jego ludzie walczyli i gin臋li. Ich cia艂a zosta艂y zbezczeszczone i sprofanowane przez tych ludzi, z kt贸rymi teraz rozmawia艂 o tym jak o pami臋tnym meczu pi艂ki no偶nej.

Craig dola艂 jeszcze whisky. Jak on wtedy nienawidzi艂 ich i ich kumpli — „terrs贸w", jak ich nazywali, „terroryst贸w" — nienawidzi艂 szczeg贸ln膮 nienawi艣ci膮, kt贸r膮 czujemy do tego, co zagra偶a naszemu istnieniu i wszystkiemu, co dla nas najdro偶sze. Ale teraz, kiedy przysz艂a na niego kolej, pozdrowi艂 ich uniesieniem kubka i wypi艂. S艂ysza艂 o pilotach RAF-u i Luftwafte, kt贸rzy spotykali si臋 po wojnie i wspominali, tak jak oni teraz, raczej jak towarzysze broni ni偶 艣miertelni wrogowie.

— Gdzie by艂e艣, kiedy bombardowali艣my magazyny w Harare i spalili艣my paliwo? — pytali.

— Pami臋tacie, jak Skauci skakali z nieba na nasz ob贸z w Molingushi? Zabili wtedy o艣miuset naszych, i ja tam by艂em! — przypomina艂 z dum膮 Pekin. — Ale mnie nie dopadli!

W tym momencie Craig poczu艂, 偶e nie mo偶e ju偶 d艂u偶ej podtrzymywa膰 tej nienawi艣ci. Pod warstw膮 okrucie艅stwa i* barbarzy艅stwa, b臋d膮c膮 wynikiem wojny, kryli si臋 prawdziwi Matabele, kt贸rych zawsze kocha艂, ludzie o wielkim poczuciu humoru, g艂臋bokiej dumie indywidualnej i plemiennej, wielkim poczuciu honoru i lojalno艣ci oraz z w艂asnym specyficznym kodeksem etycznym. Kiedy tak gaw臋dzili, Craig zacz膮艂 si臋 do nich przekonywa膰, a oni to wyczuli i odwzajemniali mu si臋.

— Wi臋c, Kuphela, co ci臋 tu sprowadza? Taki rozs膮dny cz艂owiek jak ty wchodzi do jaskini lamparta, nie maj膮c przy sobie nawet kija? Musia艂e艣 o nas s艂ysze膰, i mimo to przyjecha艂e艣 tu?

46

— Tak, s艂ysza艂em o was. S艂ysza艂em, 偶e jeste艣cie surowi jak dawni wojownicy Mzilikaziego.

Napuszyli si臋 lekko, s艂ysz膮c komplement.

— Ale przyjecha艂em tu, 偶eby si臋 z wami spotka膰 i porozmawia膰 — kontynuowa艂 Craig.

— Dlaczego? — spyta艂 Czujny.

— Mam zamiar napisa膰 ksi膮偶k臋 — ksi膮偶k臋 o tym, jacy naprawd臋 jeste艣cie, i o tym, o co wci膮偶 walczycie.

— Ksi膮偶k臋? — Pekin natychmiast sta艂 si臋 podejrzliwy.

— Jak膮 ksi膮偶k臋? — popar艂 go Dolar.

— A kim偶e ty jeste艣, 偶eby pisa膰 ksi膮偶k臋? — Czujny nie kry艂 pogardy. — Jeste艣 za m艂ody. Pisarze ksi膮偶ek to wielcy i uczeni ludzie. — Jak wszyscy ledwie pi艣mienni Afrykanie czu艂 prawie przes膮dny l臋k przed s艂owem drukowanym i cze艣膰 dla siwych w艂os贸w.

— Jednonogi pisarz ksi膮偶ek — zadrwi艂 Dolar, a Pekin zachichota艂 i podni贸s艂 karabin. U艂o偶y艂 go w poprzek na kolanach i zachichota艂 jeszcze raz. Atmosfera zn贸w si臋 zmieni艂a. — Je偶eli k艂amie o tej ksi膮偶ce, to mo偶e k艂amie r贸wnie偶 o swojej przyja藕ni z towarzyszem Tungat膮 — podsun膮艂 z rozmarzeniem Dolar.

Craig i na to by艂 przygotowany. Z klapy plecaka wyci膮gn膮艂 du偶膮 br膮zow膮 kopert臋 i wysypa艂 z niej plik wycink贸w prasowych. Przek艂ada艂 je powoli, odczekuj膮c, a偶 ich pe艂ne niedowierzania kpiny zamieni膮 si臋 w zainteresowanie, p贸藕niej wybra艂 jeden i wr臋czy艂 go Czujnemu. Serial oparty na ksi膮偶ce by艂 emitowany przez telewizj臋 Zimbabwe dwa lata wcze艣niej, zanim ci partyzanci wr贸cili do buszu, i ca艂y czas cieszy艂 si臋 ogromn膮 popularno艣ci膮. ' — Hau! — wykrzykn膮艂 Czujny. — To stary kr贸l Mzilikazi!

Zdj臋cie zamieszczone na pocz膮tku artyku艂u ukazywa艂o Craiga na planie wraz z obsad膮 filmu. Partyzanci od razu rozpoznali czarnego aktora ameryka艅skiego, kt贸ry gra艂 rol臋 dawnego kr贸la Matabele. By艂 ubrany w kostium ze sk贸ry lamparta i pi贸r czapli.

— A to ty, obok kr贸la. — Nawet zdj臋cie Tungaty nie zrobi艂o na nich wi臋kszego wra偶enia.

Jeszcze inny wycinek to by艂a fotografia zrobiona w ksi臋garni wydawnictwa Doubleday przy Pi膮tej Alei; przedstawia艂a ona Craiga stoj膮cego obok olbrzymiej piramidy z egzemplarzy jego ksi膮偶ki, nad kt贸r膮 wisia艂o powi臋kszone zdj臋cie autora z ty艂u ok艂adki.

— To ty! — Os艂upieli. — To ty napisa艂e艣 t臋 ksi膮偶k臋?

— Teraz wierzycie mi? — dopytywa艂 si臋 Craig, ale Czujny uwa偶nie bada艂 dowody przed wydaniem opinii.

Poruszaj膮c ustami wczytywa艂 si臋 powoli w tre艣膰 artyku艂贸w, a kiedy od*da艂 je Craigowi, powiedzia艂 z powag膮:

— Kuphela, mimo m艂odego wieku naprawd臋 jeste艣 wa偶nym pisarzem. Teraz byli niemal wzruszaj膮co gotowi wyla膰 przed nim swoje 偶ale,

47

niczym petenci sk艂adaj膮cy skargi na indaba, gdzie starszyzna plemienna wys艂uchuje stron i wydaje wyrok. Tymczasem s艂o艅ce wznios艂o si臋 na b艂臋kitne i nieskalane niczym jajo czapli niebo, stan臋艂o w zenicie i rozpocz臋艂o majestatyczne zej艣cie w stron臋 swej 艣mierci w krwawym zachodzie.

Opowiadali o tragedii Afryki, o barierach dziel膮cych ten pot臋偶ny kontynent, b臋d膮cych 藕r贸d艂em przemocy i nieszcz臋艣膰, o jedynej nieuleczalnej, dotykaj膮cej ich wszystkich chorobie — o systemie plemiennym.

Tutaj walczyli ze sob膮 Matabele i Maszona.

— Zjadacze brudu — nazwa艂 ich Czujny — kt贸rzy ukrywaj膮 si臋 w jaskiniach i uciekaj膮 na obwarowane wzg贸rza, szakale, co gryz膮 dopiero wtedy, kiedy odwr贸cisz si臋 do nich plecami.

By艂a to pogarda wojownika dla kupca, cz艂owieka czynu dla przebieg艂ego negocjatora i polityka.

— Od kiedy wielki Mzilikazi przekroczy艂 rzek臋 Limpopo, Maszona byli naszymi psami — amaholi, niewolnicy i synowie niewolnik贸w.

To zjawisko dominacji i wypierania jednej grupy przez inn膮 nie ogranicza艂o si臋 do Zimbabwe, ale od wiek贸w wyst臋powa艂o na ca艂ym kontynencie. Dalej na pomoc w艂adczy, s艂yn膮cy z wojennej techniki, Masajowie najechali i sterroryzowali s艂abszych Kikuju; olbrzymi Tutsi, kt贸rzy ka偶dego m臋偶czyzn臋 mierz膮cego mniej ni偶 dwa metry uwa偶aj膮 za kar艂a, zrobili z 艂agodnych Hutu swoich niewolnik贸w — a w ka偶dym przypadku niewolnicy nadrabiali brak wojowniczo艣ci polityczn膮 przebieg艂o艣ci膮: jak tylko zabrak艂o protekcji bia艂ych kolonizator贸w, albo wymordowali swoich prze艣ladowc贸w, jak Hutu Tutsi, albo wypaczyli doktryn臋 rz膮du westminsterskiego, odrzucaj膮c system zabezpiecze艅 utrzymuj膮cy gospodark臋 w r贸wnowadze, i wykorzystali przewag臋 liczebn膮 do zepchni臋cia swych niegdysiejszych pan贸w do roli plemienia uciemi臋偶onego politycznie, tak jak Kikuju zrobili z Masajami.

Dok艂adnie ten sam proces mia艂 miejsce tutaj, w Zimbabwe. Wojna w buszu zepchn臋艂a bia艂ych osadnik贸w na drugi plan, a poj臋cia uczciwo艣ci i fair play, kt贸re narzucili plemionom biali urz臋dnicy pa艅stwowi, znikn臋艂y razem z nimi.

— Na ka偶dego indoda Matabele przypada pi臋ciu zjadaczy brudu Maszona — powiedzia艂 z gorycz膮 Czujny — ale czy to daje im jakie艣 prawo do rz膮dzenia nami? Czy pi臋ciu niewolnik贸w mo偶e rozkazywa膰 kr贸lowi? Gdy szczekaj膮 pawiany, czy czarnogrzywy lew musi dr偶e膰?

— Tak to si臋 robi w Anglii i Ameryce — odrzek艂 艂agodnie Craig. — Decydowa膰 musi wola wi臋kszo艣ci... *

— Szczam z wielk膮 si艂膮 na wol臋 wi臋kszo艣ci — Czujny impertynencko skwitowa艂 zasad臋 demokracji. — Takie rzeczy mog膮 by膰 dobre w Anglii czy Ameryce, ale tu jest Afryka. Tutaj to nie dzia艂a, nie nagn臋 si臋 do woli pi臋ciu zjadaczy brudu. Ani do woli stu, ani tysi膮ca. Jestem Matabele i mo偶e mi rozkazywa膰 tylko jeden cz艂owiek: kr贸l Matabele.

48

„Tak — pomy艣la艂 Craig — tu jest Afryka. Stara Afryka budz膮ca si臋 z odr臋twienia b臋d膮cego wynikiem stu lat kolonializmu i szybko powracaj膮ca do swych dawnych zwyczaj贸w."

Pomy艣la艂 o dziesi膮tkach tysi臋cy m艂odych, niedo艣wiadczonych Anglik贸w, kt贸rzy za niewielkie wynagrodzenie przyje偶d偶ali tu, aby sp臋dzi膰 偶ycie w s艂u偶bie kolonialnej, i z mozo艂em starali si臋 wpoi膰 opornym podopiecznym szacunek dla protestanckiego etosu pracy, dla zasad fair play i rz膮du westminsterskiego — wracali do Anglii przedwcze艣nie postarzali i podupadli na zdrowiu, 偶eby swe ostatnie dni prze偶y膰 dzi臋ki n臋dznej emeryturze i przekonaniu, 偶e po艣wi臋cili 偶ycie sprawie, kt贸ra przetrwa. „Czy kiedykolwiek podejrzewali — zastanawia艂 si臋 Craig — 偶e to wszystko p贸jdzie na marne?"

Granice ustalone przez system kolonialny wyznaczono porz膮dnie i starannie. By艂y nimi rzeki, brzegi jezior, grzbiety 艂a艅cuch贸w g贸rskich, a gdzie tych zabrak艂o, przychodzi艂 bia艂y geodeta, kt贸ry dzieli艂 pustkowie lini膮. „Po tej stronie jest Niemiecka Afryka Wschodnia, a ta strona jest brytyjska." Ale wbijaj膮c swe paliki nie liczy艂 si臋 w og贸le z plemionami, kt贸re w ten spos贸b rozdziela艂 na p贸艂.

— Wielu naszych mieszka za rzek膮, w RPA, jeste艣my rozdzieleni — narzeka艂 Pekin.— Gdyby byli z nami, by艂oby nas wi臋cej i wszystko wygl膮da艂oby inaczej.

— A Maszona jest przebieg艂y, tak przebieg艂y jak pawiany, kt贸re nocami pustosz膮 pola kukurydzy. Wie, 偶e jeden wojownik Matabele po偶ar艂by setk臋 jego wojownik贸w, wi臋c kiedy po raz pierwszy powstali艣my przeciwko nim, pos艂u偶y艂 si臋 bia艂ymi 偶o艂nierzami rz膮du Smitha, kt贸rzy tu pozostali...

Craig pami臋ta艂 rado艣膰 rozgoryczonych bia艂ych 偶o艂nierzy, kt贸rzy nie uwa偶ali si臋 za pokonanych, ale za zdradzonych, gdy rz膮d Mugabe wys艂a艂 ich do walki z dysydenckim od艂amem Matabele.

— Biali piloci przybywali w swoich samolotach, a bia艂e oddzia艂y Pu艂ku Rodezyjskiego...

Po walce dworzec przetokowy w Bulawayo przepe艂niony by艂 d臋偶ar贸w-kami-ch艂odniami, z kt贸rych ka偶d膮 od pod艂ogi po dach wype艂nia艂y cia艂a zabitych Matabele.

— Biali 偶o艂nierze odwalili za nich ca艂膮 robot臋, a Mugabe i jego ludzie uciekli do Harare, gdzie trz臋艣li si臋 i dygotali pod sp贸dnicami swoich kobiet. Potem, kiedy ju偶 biali 偶o艂nierze zabrali nam bro艅, wyczo艂gali si臋 z kryj贸wek, otrzepali z kurzu i wr贸cili dumni jak zdobywcy.

— Zha艅bili naszych przyw贸dc贸w...

Nkomo, przyw贸dca Matabele, zosta艂 oskar偶ony o udzielenie schronienia rebeliantom oraz potajemne gromadzenie zapas贸w broni i zmuszony przez zdominowany przez Maszona rz膮d do przymusowego odej艣cia na emerytur臋.

— W buszu maj膮 tajne wi臋zienia, do kt贸rych zabieraj膮 naszych

4 — Ltaput poh膮je w dcmnoid

49

przyw贸dc贸w — m贸wi艂 dalej Pekin. — Tam robi膮 z nimi takie rzeczy,

0 kt贸rych samo opowiadanie jest ni膰 do zniesienia.

— Teraz, kiedy zostali艣my pozbawieni broni, ich jednostki specjalne pl膮druj膮 nasze wioski. Bij膮 starych m臋偶czyzn i kobiety, gwa艂c膮 m艂odsze, zabieraj膮 m艂odych m臋偶czyzn, kt贸rzy gin膮 bez 艣ladu.

Craig widzia艂 zdj臋cie m臋偶czyzn ubranych w b艂臋kit i khaki dawnej brytyjskiej policji Afryki Po艂udniowej — dot膮d mundur honoru i fair play — prowadz膮cych 艣ledztwo w wiosce. Zdj臋cie przedstawia艂o rozci膮gni臋tego na ziemi nagiego Matabele, kt贸rego unieruchamiali swym ci臋偶arem uzbrojeni i umundurowani konstable, stoj膮cy obutymi stopami na obu kostkach i nadgarstkach m臋偶czyzny, podczas gdy dw贸ch innych bi艂o go pa艂kami ci臋偶kimi jak kije baseballowe. Brali pe艂ny rozmach wysoko sponad g艂owy i obsypywali jego plecy, ramiona i po艣ladki gradem cios贸w. Pod zdj臋ciem widnia艂 napis: „Policja Zimbabwe przes艂uchuje podejrzanego w celu uzyskania informacji o miejscu przebywania porwanych brytyjskich

1 ameryka艅skich turyst贸w, b臋d膮cych zak艂adnikami matabelskich dysydent贸w." To, co robili z dziewczynami Matabele, nie zosta艂o sfotografowane.

— Mo偶e wtedy oddzia艂y rz膮dowe szuka艂y zak艂adnik贸w, kt贸rych, jak sami przyznajecie, schwytali艣cie — dogryz艂 im Craig. — Jeszcze przed chwil膮 ch臋tnie by艣cie mnie zabili albo r贸wnie偶 wzi臋li jako zak艂adnika.

— Maszona zacz臋li to robi膰, zanim porwali艣my pierwszego zak艂adnika — zareplikowa艂 Czujny.

— Ale wy porywacie niewinnych ludzi — upiera艂 si臋 Craig. — Zabijanie bia艂ych farmer贸w...

— A co innego mo偶emy zrobi膰, 偶eby pokaza膰 ludziom, co dzieje si臋 z naszym narodem? Mamy naprawd臋 niewielu przyw贸dc贸w, kt贸rzy nie zostali zamkni臋ci albo uciszeni, a i oni s膮 bezsilni. Nie mamy broni opr贸cz tej, kt贸r膮 uda艂o nam si臋 ukry膰, nie mamy wp艂ywowych przyjaci贸艂, podczas gdy Maszona maj膮 chi艅skich, brytyjskich i ameryka艅skich sprzymierze艅c贸w. Co innego mo偶emy zrobi膰, 偶eby 艣wiat zrozumia艂, co si臋 tu wyczynia?

Craig rozs膮dnie doszed艂 do wniosku, 偶e nie jest to czas ani miejsce na wyk艂ad o politycznej moralno艣ci, a potem pomy艣la艂 kwa艣no: „A mo偶e moja moralno艣膰 jest staromodna". W stosunkach mi臋dzynarodowych narodzi艂a si臋 nowa praktyka polityczna, kt贸ra zosta艂a uznana za dopuszczaln膮: prawo bezsilnych, st艂amszonych mniejszo艣ci, by u偶ywaj膮c przemocy 艣ci膮gn膮膰 uwag臋 na swoj膮 sytuacj臋 — przyk艂adem Palesty艅czycy i separaty艣ci baskijscy, terrory艣ci z Irlandii Pomocnej podk艂adaj膮cy bomby w Londynie; za granic膮 panowa艂a nowa moralno艣膰. Maj膮c do艣wiadczenie, 偶e do korzystnych zmian politycznych mo偶na doprowadzi膰 stosuj膮c przemoc, ci m艂odzi ludzie byli dzie膰mi tej moralno艣ci.

Mimo 偶e Craig nigdy, nawet za sto lat, nie znalaz艂by usprawiedliwienia dla tych metod, przyzna艂 niech臋tnie, 偶e jednak wsp贸艂czuje ich po艂o偶eniu i sympatyzuje z ich d膮偶eniami. Mi臋dzy rodzin膮 Craiga i plemieniem Matabele zawsze istnia艂y dziwne wi臋zy, czasami wi臋zy krwi, utrwali艂a si臋

50

wi臋c tradycja poszanowania i zrozumienia dla ludzi, kt贸rzy byli prawdziwymi przyjaci贸艂mi i niebezpiecznymi wrogami, dla arystokratycznego, dumnego i wojowniczego ludu, zas艂uguj膮cego na lepsze traktowanie.

W charakterze Craiga by艂a 偶y艂ka elitaryzmu, nie pozwalaj膮ca mu spokojnie patrze膰, jak LOiputanie obezw艂adniaj膮 Guliwera. Brzydzi艂 si臋 polityk膮 zawi艣ci i wyst臋pn膮 natur膮 socjalizmu, kt贸ry, jak wyczuwa艂, stara si臋 zrzuci膰 bohater贸w z coko艂贸w i zr贸wna膰 wszystkich wyj膮tkowych ludzi ze zwyk艂ym, szarym posp贸lstwem, zast膮pi膰 prawdziwe przyw贸dztwo g艂upkowatym be艂kotem prostak贸w ze zwi膮zk贸w zawodowych, zdusi膰 wszelk膮 inicjatyw臋 karz膮cym systemem podatkowym, a potem powoli poprowadzi膰 ot臋pia艂y i uleg艂y mot艂och prosto na ogrodzone drutem kolczastym podw贸rko marksistowskiego totalitaryzmu.

Ci ludzie to terrory艣ci — to prawda. Craig si臋 u艣miechn膮艂. Robin Hood te偶 by艂 terroryst膮 — ale przynajmniej mia艂 styl i troch臋 klasy.

— Zobaczysz si臋 z towarzyszem Tungat膮? — dopytywali si臋 z prawie po偶a艂owania godnym przej臋ciem.

— Tak. Nied艂ugo si臋 z nim zobacz臋.

— Powiedz mu, 偶e jeste艣my. 呕e jeste艣my gotowi i czekamy. Craig skin膮艂 g艂ow膮.

— Powiem mu.

Odprowadzili go do miejsca, gdzie zostawi艂 samoch贸d, a towarzysz Dolar upar艂 si臋, 偶e poniesie jego plecak. Gdy dotarli do brudnego i lekko poobijanego volkswagena, usadowili si臋 w nim tak, 偶e z trzech okien wystawa艂y lufy ka艂asznikow贸w.

— Pojedziemy z tob膮 — wyja艣ni艂 Czujny — a偶 do g艂贸wnej drogi do Wodospadu Wiktorii, bo gdyby艣 sam spotka艂 jaki艣 nasz patrol, mog艂oby si臋 to 藕le dla ciebie sko艅czy膰.

Dojechali do wy艂o偶onej makadamem Wielkiej P贸艂nocnej Drogi p贸藕no po zapadni臋ciu zmroku. Craig otworzy艂 plecak i da艂 im to, co pozosta艂o mu z 偶ywno艣ci, i resztki whisky. W portfelu mia艂 dwie艣cie dolar贸w — dorzuci艂 je do 艂upu. Na po偶egnanie podali sobie d艂onie.

— Powiedz towarzyszowi Tungacie, 偶e potrzebujemy broni — poprosi艂 Dolar.

— Powiedz mu, 偶e bardziej ni偶 bro艅 potrzebny jest nam przyw贸dca. — Czujny w szczeg贸lny spos贸b u艣cisn膮艂 d艂o艅 Craiga, taki u艣cisk rezerwowa艂 tylko dla zaufanych przyjaci贸艂.

— Odejd藕 w pokoju, Kuphela — powiedzia艂. — Niech krocz膮ca samotnie noga niesie ci臋 szybko i daleko.

— Zosta艅 w pokoju, przyjacielu — odrzek艂 Craig.

— Nie, Kuphela, 偶ycz mi raczej krwawej wojny. — Przeoran膮 blizn膮 twarz Czujnego wykrzywi艂 okropny u艣miech widoczny w 艣wiat艂ach samochodu.

• Gdy Craig si臋 obejrza艂, znikn臋li w ciemno艣ci — cicho jak poluj膮ce lamparty. .

51

— Nie da艂bym nawet palca, 偶e ci臋 jeszcze zobacz臋 — Jock Daniels powita艂 Craiga wchodz膮cego do domu aukcyjnego nast臋pnego ranka. — Pojecha艂e艣 nad Chizarira czy zwyci臋偶y艂 zdrowy rozs膮dek?

— Przecie偶 偶yj臋, prawda? —pisarz unikn膮艂 bezpo艣redniej odpowiedzi.

— Grzeczny ch艂opiec. — Jock pokiwa艂 g艂ow膮. — Nie ma sensu zadawa膰 si臋 z tymi shufta Matabele, bandyckie nasienie.

— Dosta艂e艣 wiadomo艣ci z Zurychu? Jock pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Dopiero wys艂a艂em teleks, o dziewi膮tej naszego czasu. U nich jest

0 godzin臋 wcze艣niej.

— Mog臋 skorzysta膰 z telefonu? Par臋 prywatnych rozm贸w...

— Miejscowych? Nie chc臋, 偶eby艣 na m贸j koszt gaw臋dzi艂 ze swoimi sikorkami w Nowym Jorku.

— Oczywi艣cie.

— Dobrze, je艣li popilnujesz mi sklepu, kiedy wyjd臋.

Craig usadowi艂 si臋 za biurkiem Jocka i zajrza艂 do zaszyfrowanych notatek, kt贸re zrobi艂 z akt Henry'ego Pickeringa.

Najpierw zadzwoni艂 do ameryka艅skiej ambasady w Harare, stolicy le偶膮cej prawie pi臋膰set kilometr贸w na pomocny wsch贸d od Bulawayo.

— Prosz臋 z panem Morganem Oxfordem, waszym attach膰 kulturalnym — poprosi艂 telefonistk臋 z centrali.

— Oxford. — W szorstkim akcencie pobrzmiewa艂 Boston i dobre uniwersytety ze wschodniego wybrze偶a Stan贸w.

— Craig Mellow. Nasz wsp贸lny znajomy prosi艂 mnie, 偶ebym zadzwoni艂 i przekaza艂 panu pozdrowienia.

— Tak, oczekiwa艂em pana. Mo偶e by mnie pan kiedy艣 odwiedzi艂?

— Z mi艂膮 ch臋ci膮 — odpowiedzia艂 Craig i odwiesi艂 s艂uchawk臋.

Na Henrym mo偶na by艂o polega膰. Ka偶da przekazana Orfordowi wiadomo艣膰 poleci poczt膮 dyplomatyczn膮 i trafi na biurko Pickeringa w ci膮gu dwunastu godzin.

Nast臋pnie wykr臋ci艂 numer biura ministra turystyki i informacji

1 w ko艅cu po艂膮czy艂 si臋 z sekretark膮 ministra. Kiedy przem贸wi艂 w j臋zyku sindebele, jej nastawienie z艂agodnia艂o.

— Towarzysz minister jest w Harare na posiedzeniu parlamentu — poinformowa艂a go i poda艂a mu prywatny numer Tungaty w izbie ustawodawczej.

Po trzech nieudanych pr贸bach Craig dodzwoni艂 si臋 wreszcie do jednej z sekretarek w parlamencie. Zauwa偶y艂, 偶e sie膰 telefoniczna zacz臋艂a si臋 powoli psu膰. Nieszcz臋艣ciem wszystkich kraj贸w rozwijaj膮cych si臋 by艂 brak dobrych rzemie艣lnik贸w — przed wyzwoleniem wszyscy monterzy w kraju byli biali, a po uzyskaniu niepodleg艂o艣ci wi臋kszo艣膰 z nich si臋 ulotni艂a.

Sekretark膮 by艂a dziewczyna z plemienia Maszona, kt贸ra upar艂a si臋, 偶eby angielszczyzn膮 udowodni膰 swoje kwalifikacje.

52

— Uprzejmie prosz臋 o okre艣lenie charakteru sprawy, w jakiej pan dzwoni. — Najwyra藕niej czyta艂a z jakiego艣 wzorcowego formularza.

— Nieurz臋dowy. Jestem znajomym towarzysza ministra.

— Ach tak. N-i-e-u-偶-e-n-d-o-w-y. — Zapisuj膮c s艂owo, sekretarka mozolnie je literowa艂a.

— N-i-e-u-r-z-臋-d-o-w-y — poprawi艂 j膮 cierpliwie Craig. Zacz膮艂 przystosowywa膰 si臋 na nowo do afryka艅skiego tempa.

— Sprawdz臋 rozk艂ad zaj臋膰 towarzysza ministra. B臋d臋 zobowi膮zana, je艣li zadzwoni pan jeszcze raz.

Craig spojrza艂 na list臋. Nast臋pny by艂 rz膮dowy rejestr handlowy i tym razem mia艂 szcz臋艣cie. Po艂膮czono go z kompetentnym i uczynnym urz臋dnikiem, kt贸ry zapisa艂 jego pro艣b臋.

— Rejestr akcji i statut sp贸艂ki dzia艂aj膮cej pod nazw膮 Rholands Ltd., dawniej znanej jako Ziemie i Kopalnie Rodezji Ltd. — S艂ysza艂 wyra藕n膮 nut臋 dezaprobaty w g艂osie urz臋dnika. Obecnie „Rodezja" by艂o s艂owem nieprzyzwoitym i Craig postanowi艂 zmieni膰 nazw臋 firmy, je艣li kiedykolwiek b臋dzie do tego uprawniony. „Zimlands" brzmia艂oby o wiele milej dla afryka艅skiego ucha. — Przed czwart膮 b臋dzie pan m贸g艂 odebra膰 kopie — zapewni艂 go urz臋dnik. — Op艂ata za wyszukanie dokument贸w wynosi pi臋tna艣cie dolar贸w.

P贸藕niej Craig zadzwoni艂 do biura g艂贸wnego geodety i zn贸w poprosi艂

0 kopie dokument贸w — tym razem chodzi艂o o tytu艂y w艂asno艣ci nieruchomo艣ci sp贸艂ki: rancz King's Lynn, Queen's Lynn i maj膮tku Chizarira.

Na li艣cie pozosta艂o jeszcze czterna艣cie nazwisk — ludzi, kt贸rzy, kiedy on wyjecha艂, prowadzali rancza w kraju Matabele* bliskich s膮siad贸w

1 przyjaci贸艂 rodziny, ciesz膮cych si臋 zaufaniem i sympati膮 dziadka Bawu.

Z czternastu os贸b uda艂o mu si臋 skontaktowa膰 jedynie z czterema, reszta wyprzeda艂a maj膮tki i ruszy艂a daleko na po艂udnie. W g艂osach tych, kt贸rzy pozostali, s艂ycha膰 by艂o autentyczn膮 rado艣膰 z jego powrotu. „Witaj w domu, Craig. Wszyscy czytali艣my ksi膮偶k臋 i widzieli艣my film w telewizji!" Ale zamykali si臋 w sobie natychmiast, jak tylko zaczyna艂 zadawa膰 pytania. „Ten cholerny telefon przecieka jak rzeszoto — powiedzia艂 jeden z nich. — Przyjed藕 na ranczo na kolacj臋. Zosta艅 na noc, Craig. 艁贸偶ko dla ciebie zawsze si臋 znajdzie. B贸g mi 艣wiadkiem, niecz臋sto widuje si臋 stare, znajome twarze."

By艂o ju偶 dobrze po po艂udniu, kiedy wr贸ci艂 Jock Daniels, spocony i czerwony.

— Jeszcze wisisz na moim telefonie? — burkn膮艂. — Ciekawe, czy w monopolowym znajdzie si臋 jeszcze jedna butelka Dimple Haig.

Craig poj膮艂 subteln膮 aluzj臋. Przeszed艂 przez ulic臋 i wr贸ci艂 z butelk膮 w br膮zowej papierowej torbie.

• — Zapomnia艂em, 偶e 偶ycie w tym kraju wymaga 偶elaznej w膮troby. Otworzy艂 butelk臋, a zakr臋tk臋 wyrzuci艂 do kosza na 艣mieci. Za dziesi臋膰 pi膮ta zadzwoni艂 zn贸w do parlamentarnego biura ministra.

53

— Towarzysz minister Tungata Zebiwe zgodzi艂 si臋 艂askawie spotka膰 si臋 z panem w pi膮tek rano, o godzinie dziesi膮tej. Mo偶e panu po艣wi臋ci膰 dwadzie艣cia minut.

— Prosz臋 przekaza膰 ministrowi moje szczere wyrazy wdzi臋czno艣ci. Znaczy艂o to, 偶e musi co艣 zrobi膰 z trzema dniami, a p贸藕niej przejecha膰

samochodem prawie pi臋膰set kilometr贸w do Harare.

— Nie ma odpowiedzi z Zurychu? — Nala艂 Jackowi Dimple Haig.

— Gdyby艣 mi z艂o偶y艂 tak膮 ofert臋, te偶 nie kwapi艂bym si臋 z odpowiedzi膮 — zrz臋dzi艂 Daniels, wyrywaj膮c Craigowi z r膮k butelk臋 i dolewaj膮c sobie do kieliszka.

W ci膮gu nast臋pnych kilku dni Craig korzysta艂 z zaprosze艅 starych przyjaci贸艂 Bawu i zosta艂 obsypany dowodami, tradycyjnej rodezyjskiej go艣cinno艣ci.

— Oczywi艣cie nie mo偶na ju偶 dosta膰 wszystkich artyku艂贸w luksusowych: d偶em贸w Crossa i Blackwella czy myd艂a Bronnleya—wyja艣nia艂a jedna z goszcz膮cych go pa艅 domu, nak艂adaj膮c mu obficie na talerz same smako艂yki — ale dawanie sobie bez nich rady mo偶e by膰 w pewien spos贸b zabawne. — I da艂a znak ubranemu na bia艂o s艂u偶膮cemu, aby ponownie nape艂ni艂 srebrny p贸艂misek pieczonymi s艂odkimi ziemniakami.

Sp臋dzi艂 te dni z opalonymi na ciemno, m贸wi膮cymi powoli m臋偶czyznami w filcowych kapeluszach z szerokim rondem i szortach khaki, z pasa偶erskiego siedzenia otwartego landrovera przygl膮daj膮c si臋 ich stadom t艂ustego, zadbanego byd艂a.

— Wci膮偶 nic nie mo偶e si臋 r贸wna膰 z wo艂owin膮 z kraju Matabele — m贸wili mu z dum膮. — Najs艂odsza trawa na ca艂ym 艣wiecie. Oczywi艣cie musimy wysy艂a膰 wszystko przez RPA, ale ceny s膮 cholernie dobre.

— Dobrze, 偶e nie wyjecha艂em. Stary Derek Sanders odezwa艂 si臋 z Nowej Zelandii. Pracuje teraz jako najemny robotnik na owczej farmie i ma cholernie ci臋偶kie 偶ycie. Nie ma tam Matabele do brudnej roboty — stwierdzi艂 jeden z farmer贸w. Spojrza艂 na swoich czarnych pasterzy z ojcowskim uczuciem. — Ci膮gle s膮 tacy sami, mimo ca艂ej tej politycznej gadaniny. S贸l tej cholernej ziemi, ch艂opcze. Moi ludzie. Wydaje mi si臋, jakby byli moj膮 rodzin膮, dobrze, 偶e ich nie zostawi艂em.

— Oczywi艣cie, 偶e mamy problemy — powiedzia艂 mu inny z jego gospodarzy. — Wymiana z zagranic膮 wo艂a o pomst臋 do nieba. Trudno dosta膰 cz臋艣ci zamienne do ci膮gnik贸w i lekarstwa dla zwierz膮t — ale rz膮d Mugabe zaczyna si臋 budzi膰. Jako producenci 偶ywno艣ci mamy pierwsze艅stwo przy przyznawaniu koncesji na import artyku艂贸w pierwszej potrzeby. Oczywi艣cie telefony dzia艂aj膮, kiedy chc膮, i poci膮gi nie je偶d偶膮 ju偶 wed艂ug rozk艂adu. Mamy galopuj膮c膮 inflacj臋, ale ceny wo艂owiny dotrzymuj膮 jej kroku. Otwarto szko艂y, lecz wysy艂amy nasze dzieciaki za po艂udniow膮 granic臋, 偶eby zapewni膰 im przyzwoite wykszta艂cenie.

— A polityka?

— To sprawa mi臋dzy czarnymi i czarnymi, Matabele i Maszona.

54

Bia艂y, dzi臋ki Bogu, zosta艂 wy艂膮czony z gry. Niech te b臋karty porozrywaj膮 si臋 na kawa艂ki, je艣li chc膮. Ja si臋 do tego nie mieszam i nie藕le na tym wychodz臋... pewnie, 偶e nie tak jak za dawnych czas贸w, ale one ju偶 nigdy nie wr贸c膮, prawda?

— Dokupi艂by pan wi臋cej ziemi?

— Nie mam pieni臋dzy, ch艂opcze.

— Ale gdyby pan mia艂? Farmer potar艂 nos z zadum膮.

— Mo偶e kiedy艣 da艂oby si臋 zbi膰 kokosy, gdyby kraj ruszy艂 we w艂a艣ciwym kierunku, przy obecnych cenach ziemi... albo mo偶na by wszystko straci膰, gdyby poszed艂 w drug膮 stron臋.

— To samo da si臋 powiedzie膰 o gie艂dzie, ale, tak w og贸le, 偶yje si臋 tu dobrze?

— 呕yje si臋 dobrze... i, do diab艂a, zaraz po mleku matki pi艂em wod臋 z Zambezi. Nie s膮dz臋, 偶ebym czu艂 si臋 dobrze wdychaj膮c londy艅ski smog czy 艂api膮c muchy na australijskim odludziu.

W czwartek rano Craig wr贸ci艂 do motelu, odebra艂 pranie, przepakowa艂 sw膮 jedyn膮 torb臋 podr贸偶n膮, zap艂aci艂 rachunek i wymeldowa艂 si臋. Wpad艂 do biura Jocka.

— Ci膮gle nie ma wiadomo艣ci z Zurychu?

— Godzin臋 temu przyszed艂 teleks. — Jock wr臋czy艂 mu kartk臋, a Craig szybko przebieg艂 j膮 wzrokiem.

„Przyznajemy pa艅skiemu klientowi prawo zakupu w ci膮gu trzydziestu dni wszystkich sp艂aconych akcji Rholands Company za p贸艂 miliona dolar贸w ameryka艅skich — suma p艂atna w ca艂o艣ci, w Zurychu, przy podpisaniu dokument贸w. Nast臋pne oferty nie b臋d膮 przyjmowane." Nie zdobyli si臋 na co艣 bardziej ostatecznego. Bawu powiedzia艂: swoje obliczenia pomn贸偶 przez dwa, i jak na razie mia艂 racj臋.

Jock przygl膮da艂 si臋 jego twarzy.

— Podwoili twoj膮 ofert臋—zauwa偶y艂. — Mo偶esz zdoby膰 p贸艂 miliona?

— B臋d臋 musia艂 pogada膰 z bogatym wujkiem — dra偶ni艂 si臋 z nim Craig. — A w ka偶dym razie mam trzydzie艣ci dni. Przed ich up艂ywem wr贸c臋.

— Gdzie mog臋 ci臋 znale藕膰? — spyta艂 Jock.

— Nie szukaj mnie. Ja zadzwoni臋 do ciebie.

Wyprosi艂 u Jocka benzyn臋 z jego prywatnych zapas贸w, wyprowadzi艂 volkswagena na drog膮 wiod膮c膮 na p贸艂nocny wsch贸d, w kierunku kraju Maszona i Harare, i szesna艣cie kilometr贸w za miastem trafi艂 na pierwszy szlaban.

„Prawie jak za dawnych, dobrych czas贸w", pomy艣la艂, wychodz膮c na skraj drogi. Dw贸ch czarnych 偶o艂nierzy w maskuj膮cych mundurach polowych starannie i z rozwag膮 szuka艂o w jego samochodzie broni, podczas gdy porucznik z odznak膮 wyszkolonej przez Korea艅czyk贸w Trzeciej Brygady na czapce ogl膮da艂 jego paszport.

Po raz kolejny Craig chwali艂 sobie tradycj臋 rodzinn膮, zgodnie z kt贸r膮

55

wszystkie ci臋偶arne matki z jego rodziny, ze strony zar贸wno Mellow贸w, jak i Ballantyne'贸w, na czas rozwi膮zania wysy艂ano do Anglii. Ta ma艂a niebieska ksi膮偶eczka ze z艂otym lwem i jednoro偶cem oraz wybitym na ok艂adce napisem Honi soit qui mai y pense wci膮偶 wymaga艂a pewnych wzgl臋d贸w, nawet przy szlabanie Trzeciej Brygady.

By艂o ju偶 p贸藕no po po艂udniu, gdy wjecha艂 na lini臋 niewysokich wzg贸rz i spojrza艂 w d贸艂 na bez艂adn膮 kupk臋 drapaczy chmur, kt贸re tak niestosownie wyrasta艂y z veldu, afryka艅skiego stepu, niczym nagrobki wiary w nie艣miertelno艣膰 brytyjskiego imperium.

Miasto nosz膮ce niegdy艣 imi臋 lorda Salisbury, ministra spraw zagranicznych, kt贸ry pracowa艂 nad Kr贸lewsk膮 Kart膮 Brytyjskiej Kompanii Po艂udniowoafryka艅skiej, powr贸ci艂o do nazwy Harare, pochodz膮cej od imienia wodza plemienia Maszona. Jego kryte strzech膮 chaty z gliny znale藕li w tym miejscu biali pionierzy we wrze艣niu 1890 roku, gdy w ko艅cu dotarli tu wozami z po艂udnia. Zmieniono r贸wnie偶 nazwy ulic — wcze艣niej upami臋tnia艂y one bia艂ych pionier贸w i imperium Wiktorii, a teraz syn贸w czarnej rewolucji i ich sprzymierze艅c贸w — „to co nazywamy ulic膮, pod inn膮 nazw膮..." — podda艂 si臋 Craig.

Kiedy wjecha艂 do miasta, poczu艂 atmosfer臋 prosperity. Po chodnikach przetacza艂 si臋 ha艂a艣liwy czarny t艂um, a foyer nowoczesnego, szesnastopi臋t-rowego hotelu „Monomotapa" rozbrzmiewa艂o dwudziestoma r贸偶nymi j臋zykami i akcentami, gdy tury艣ci potr膮cali przyjezdnych bankier贸w i biznesmen贸w, zagranicznych dygnitarzy, urz臋dnik贸w pa艅stwowych i doradc贸w wojskowych.

Nie by艂o wolnego pokoju dla Craiga, dop贸ki nie porozmawia艂 on z zast臋pc膮 dyrektora, kt贸ry widzia艂 serial i czyta艂 jego ksi膮偶k臋, po czym wprowadzono go uroczy艣cie do apartamentu na pi臋tnastym pi臋trze z widokiem na park. Kiedy bra艂 k膮piel, przyby艂 orszak kelner贸w nios膮cych kwiaty i kosze owoc贸w oraz grzeczno艣ciow膮 butelk臋 po艂udniowoafryka艅skiego szampana. Po pomocy sko艅czy艂 opracowywa膰 sw贸j raport dla Henry'ego Pickeringa i przed dziewi膮t膮 trzydzie艣ci nast臋pnego ranka by艂 przy budynku parlamentu w Causeway.

Sekretarka ministra kaza艂a mu czeka膰 czterdzie艣ci pi臋膰 minut, zanim wprowadzi艂a go do wyk艂adanego boazeri膮 gabinetu, a znad biurka podni贸s艂 si臋 towarzysz minister Tungata Zebiwe.

Craig zapomnia艂 ju偶, jak pot臋偶ne wra偶enie robi艂 wygl膮d tego cz艂owieka, a mo偶e od ich ostatniego spotkania przyby艂o mu wzrostu. Kiedy przypomnia艂 sobie, 偶e niegdy艣 Tungata by艂 jego s艂u偶膮cym, ch艂opcem do noszenia broni, gdy Craig pracowa艂 jako stra偶nik w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej, wyda艂o mu si臋, 偶e dzia艂o si臋 to w jaldm艣 innym 偶yciu. Za tamtych czas贸w nazywa艂 si臋 Samson Kuma艂o — Kuma-lowie byli kr贸lewskim rodem Matabele, a on pochodzi艂 od nich w linii prostej. Bazo, jego pradziadek, przewodzi艂 powstaniu Matabele w roku 1896 i za udzia艂 w nim zosta艂 powieszony przez osadnik贸w. Jego

56

prapradziadek, Gandang, by艂 przyrodnim bratem LobenguH, ostatniego kr贸la Matabele, kt贸ry zgin膮艂 haniebnie, zagoniony na 艣mier膰 przez kawalerzyst贸w Rhodesa i pogrzebany w nieznanym grobie gdzie艣 na pustkowiu na pomocy po zniszczeniu przez nich jego stolicy w GuBulawayo, czyli Miejscu Zabijania. Kr贸lewska krew p艂yn臋艂a w jego 偶y艂ach i wci膮偶 wygl膮da艂 jak kr贸l. Wy偶szy od Craiga, mia艂 dobrze ponad metr osiemdziesi膮t, szczup艂y, sama sk贸ra i ko艣ci, co cz臋sto zdarza艂o si臋 w艣r贸d Matabele; budow臋 da艂a podkre艣la艂 kr贸j w艂oskiego garnituru z jedwabiu — Tungata mia艂 szerokie jak szubienica ramiona i p艂aski brzuch. W czasie wojny zalicza艂 si臋 do tych 偶o艂nierzy z buszu, kt贸rym wszystko si臋 udawa艂o, i pozosta艂 wojownikiem, co do tego nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Zupe艂nie nieoczekiwanie Craig poczu艂 wielk膮 rado艣膰 z ponownego z nim spotkania.

— Witaj, towarzyszu ministrze — pozdrowi艂 go, m贸wi膮c w j臋zyku sindebele i unikaj膮c wyboru mi臋dzy starym, znajomym „Sam" i pseudonimem wojennym, kt贸rego teraz Murzyn u偶ywa艂, Tungata Zebiwe, co znaczy „Poszukiwacz Sprawiedliwo艣ci".

— Odes艂a艂em ci臋 kiedy艣 — Tungata odpowiedzia艂 w tym samym j臋zyku. —Wyr贸wna艂em rachunki mi臋dzy nami i odes艂a艂em ci臋. — Ciemne oczy nie odwzajemni艂y b艂ysku rado艣ci, a ci臋偶ka, ko艣cista szcz臋ka zacisn臋艂a si臋 zawzi臋cie.

— Jestem wdzi臋czny za to, co zrobi艂e艣. — Craig ju偶 si臋 nie u艣miecha艂, ukrywa艂 rado艣膰. To w艂a艣nie Tungata podpisa艂 specjalne ministerialne rozporz膮dzenie zezwalaj膮ce Craigowi na zabranie z terytorium kraju zbudowanego przez niego jachtu „Bawu", podczas gdy surowe przepisy celne zakazywa艂y nawet wywozu lod贸wki czy 偶elaznego 艂贸偶ka. W owym czasie jacht stanowi艂 ca艂y maj膮tek Craiga, okaleczonego przez wybuch miny i unieruchomionego na w贸zku inwalidzkim.

— Nie potrzebuj臋 twojej wdzi臋czno艣ci — odrzek艂 Tungata, a jednak jego oczy koloru przypalonego miodu ukrywa艂y co艣, czego Craig nie m贸g艂 zrozumie膰.

— Ani przyja藕ni, kt贸r膮 wci膮偶 ci ofiaruj臋? — spyta艂 艂agodnie Craig.

— Ona umar艂a na polu bitwy — odpowiedzia艂 Tungata. — Zmy艂a j膮 krew. Postanowi艂e艣 wyjecha膰. Dlaczego teraz wr贸ci艂e艣?

— Bo to jest m贸j kraj.

— Tw贸j kraj... — Ujrza艂, jak l艣ni膮ca czerwie艅 gniewu zalewa bia艂ka oczu Tungaty. — Tw贸j kraj. M贸wisz jak bia艂y osadnik. Jak jeden z kawalerzyst贸w-morderc贸w Cecila Rhodesa.

— Nie to mia艂em na my艣li.

— Twoi ludzie zdobyli tej kraj z broni膮 w r臋ku i oddali go w r臋ce trzymaj膮ce bro艅. Nie wspominaj przy mnie o twoim kraju.

— Nienawidzisz prawie tak samo zawzi臋cie, jak walczy艂e艣 — odrzek艂 Craig, czuj膮c, 偶e w nim wzbiera gniew. — Ale ja nie wr贸ci艂em tu po to, a6y nienawidzi膰. Wr贸ci艂em, bo czu艂em, 偶e m贸g艂bym pom贸c odbudowa膰 to, co zosta艂o zniszczone.

57

Tungata usiad艂 za biurkiem i po艂o偶y艂 r臋ce na bia艂ym bibularzu. By艂y bardzo ciemne i pot臋偶ne. Wpatrywa艂 si臋 w nie w milczeniu, kt贸re trwa艂o d艂u偶sz膮 chwil臋.

— By艂e艣 w King's Lynn — w ko艅cu Tungata przerwa艂 cisz臋, a Craig drgn膮艂. — Pojecha艂e艣 na p贸艂noc, do Chizarira.

— Masz dobre oczy — przytakn膮艂 Craig. — Wszystko widz膮.

— Poprosi艂e艣 o kopie tytu艂贸w w艂asno艣ci tych ziem. — Craig znowu by艂 zaskoczony, nic jednak nie powiedzia艂. — Ale nawet ty musisz wiedzie膰, 偶e do zakupu ziemi w Zimbabwe potrzebne jest pozwolenie rz膮du. Trzeba z艂o偶y膰 o艣wiadczenie, jak zamierza si臋 wykorzysta膰 t臋 ziemi臋 i czy dysponuje si臋 kapita艂em, kt贸ry pozwoli艂by na jej zagospodarowanie.

— Tak, nawet ja o tym wiem — zgodzi艂 si臋 Craig.

— Wi臋c przyszed艂e艣 zapewni膰 mnie o swojej przyja藕ni. — Tungata spojrza艂 na niego. — A potem, jako stary przyjaciel, poprosisz o kolejn膮 przys艂ug臋, prawda?

Craig roz艂o偶y艂 r臋ce, wn臋trzem d艂oni do g贸ry, w ge艣cie poddania si臋.

— Jeden bia艂y farmer na ziemi, kt贸ra mog艂aby wy偶ywi膰 pi臋膰dziesi膮t rodzin Matabele. Jeden bia艂y farmer obrastaj膮cy w t艂uszcz i pieni膮dze', podczas gdy jego s艂u偶膮cy chodz膮 w 艂achmanach i jedz膮 odpadki, kt贸rymi w nich rzuca — szydzi艂 Tungata, a Craig zareplikowa艂:

— Jeden bia艂y farmer przywo偶膮cy miliony kapita艂u do kraju, kt贸ry rozpaczliwie go potrzebuje, jeden bia艂y farmer zatrudniaj膮cy tuziny Matabele, karmi膮cy i ubieraj膮cy ich, ucz膮cy ich dzieci, jeden bia艂y farmer produkuj膮cy 偶ywno艣膰, kt贸ra nasyci dziesi臋膰 tysi臋cy Matabele, a nie n臋dznych pi臋膰dziesi臋ciu. Jeden bia艂y farmer dbaj膮cy o swoj膮 ziemi臋, broni膮cy jej przed kozami i susz膮, tak 偶e b臋dzie rodzi膰 przez pi臋膰set, a nie pi臋膰 lat... — da艂 upust z艂o艣ci i spojrza艂 Tungatie w oczy, stoj膮c na sztywnych nogach przed biurkiem.

— Jeste艣 tutaj sko艅czony — zawarcza艂 Tungata. — Kraal jest przed tob膮 zamkni臋ty. Wracaj do swojej 艂odzi, swojej s艂awy i nadskakuj膮cych ci kobiet; ciesz si臋, 偶e zabrali艣my ci tylko jedn膮 nog臋, odejd藕, zanim stracisz r贸wnie偶 g艂ow臋.

Tungata poruszy艂 r臋k膮 i zerkn膮艂 na zegarek.

— To wszystko, co mam ci do powiedzenia — powiedzia艂 i wsta艂. A jednak Craig wyczuwa艂, 偶e za jego odpychaj膮cym i wrogim

spojrzeniem wci膮偶 kryje si臋 to nieokre艣lone co艣. Pr贸bowa艂 to odkry膰 — z pewno艣ci膮 nie l臋k, nie przebieg艂o艣膰. Bezradno艣膰, mo偶e g艂臋boki 偶al, a nawet poczucie winy... albo po艂膮czenie kilku tych uczu膰.

— W takim razie, zanim odejd臋, mam dla ciebie co艣 jeszcze. — Craig zbli偶y艂 si臋 do biurka i rzek艂 ciszej. — Wiesz, 偶e by艂em nad Chizarira. Spotka艂em tam trzech ludzi. Nazywali si臋 Czujny, Pekin i Dolar i prosili mnie, 偶ebym przekaza艂 d wiadomo艣膰... *

Nie powiedzia艂 nic wi臋cej, bo gniew Tungaty zamieni艂 si臋 w furi臋, kt贸ra nim zatrz臋s艂a, zm膮ci艂a mu wzrok i spi臋艂a mi臋艣nie mocno zarysowanej w膮skiej szcz臋ki.

58

— Zamilcz — zasycza艂, zmuszaj膮c si臋 偶elaznym wysi艂kiem woli do 艣ciszenia g艂osu. — Mieszasz si臋 do spraw, kt贸rych nie rozumiesz i kt贸re d臋 nie dotycz膮. Opu艣膰 ten kraj, zanim one d臋 przygniot膮.

— Odjad臋 — Craig wyzywaj膮co wytrzyma艂 jego spojrzenie — ale dopiero wtedy, gdy moje podanie o zakup ziemi zostanie oficjalnie odrzucone.

— W takim razie wyjedziesz wkr贸tce — odpowiedzia艂 Tungata. — Obiecuj臋 d to.

Na parkingu przy parlamencie volkswagen sma偶y艂 si臋 w porannym s艂o艅cu. Craig otworzy艂 drzwiczki i czeka艂, a偶 wn臋trze si臋 och艂odzi; poczu艂, 偶e dygoce po konfrontacji z Tungata Zebiwe. Uni贸s艂 d艂o艅 i patrzy艂, jak dr偶膮 mu ko艅ce palc贸w. Kiedy pracowa艂 w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej, po zastrzeleniu lwa ludojada albo niszcz膮cego zbo偶e s艂onia tak samo odczuwa艂 spadanie poziomu adrenaliny.

Wsun膮艂 si臋 za kierownic臋 i, czekaj膮c na odzyskanie samokontroli, stara艂 si臋 pouk艂ada膰 swoje wra偶enia po spotkaniu i zastanowi膰 si臋 nad tym, czego si臋 dowiedzia艂.

Najwyra藕niej od chwili przybyda do kraju Matabele znajdowa艂 si臋 pod obserwacj膮 jednej z pa艅stwowych agencji wywiadowczych. Mo偶e zainteresowali si臋 nim, dlatego 偶e jest s艂ynnym pisarzem... pewnie nigdy si臋 tego nie dowie — w ka偶dym razie o ka偶dym jego kroku informowano Tungat臋.

Nie potrafi艂 jednak odkry膰 prawdziwych przyczyn gwa艂townego sprzedwu Tungaty wobec jego plan贸w. Powody, kt贸re poda艂 Matable, by艂y ma艂ostkowe i z艂o艣liwe, a Samson Kuma艂o nigdy nie by艂 ma艂ostkowy ani z艂o艣liwy. Craig nie w膮tpi艂, 偶e dobrze wyczu艂 to dziwne, 艂agodniejsze uczurie sprzeczne z odpychaj膮cym przyj臋dem, 偶e g艂臋bokie wody, na kt贸re wyp艂yn膮艂, przecina艂y pr膮dy pod膮偶aj膮ce w r贸偶nych kierunkach.

Wr贸ci艂 do reakcji Tungaty na wzmiank臋 o trzech dysydentach, kt贸rych spotka艂 na pustkowiu nad Chizarira. Najwyra藕niej Tungata zna艂 ich imiona, a jego wybuch na pewno nie 艣wiadczy艂 o czystym sumieniu. Wiele jeszcze Craig chda艂by wiedzie膰 i wiele zainteresowa艂oby Henry'ego Pickeringa.

Zapali艂 silnik i ruszy艂 powoli w stron臋 hotelu alejami, kt贸re zbudowano kiedy艣 tak, aby m贸g艂 na nich zawr贸d膰 zaprz臋g trzydziestu sze艣ciu wo艂贸w.

Kiedy znalaz艂 si臋 w pokoju hotelowym, by艂o prawie po艂udnie. Otworzy艂 barek i si臋gn膮艂 po butelk臋 d偶inu. Potem, nie otwieraj膮c, wstawi艂 j膮 z powrotem i zamiast tego zadzwoni艂 po kaw臋. Zwyczaju piria w 艣rodku dnia nabra艂 w Nowym Jorku i wiedzia艂, 偶e przyczyni艂 si臋 on do poczuda braku celu. Postanowi艂, 偶e to si臋 zmieni.

Usiad艂 przy biurku naprzedwko okna i patrzy艂 na faluj膮ce w parku niebieskie drzewa d偶akarandy, zbieraj膮c jednocze艣nie my艣li; wzi膮艂 pi贸ro i uaktualni艂 raport dla Henry'ego Pickeringa, notuj膮c swoje przypuszczenia co do powi膮za艅 Tungaty z matabelskimi dysydentami i podaj膮c opis jego zmieszanego z poczudem winy sprzedwu wobec podania o zakup ziemi.

59

To logicznie prowadzi艂o do pro艣by o dofinansowanie — Craig przedstawi艂 liczby, ocen臋 potencja艂u Rholands i swoje plany zwi膮zane z King's Lynn i Chizarira w jak najkorzystniejszym 艣wietle. Graj膮c na ujawnionym przez Henry'ego zainteresowaniu turystyk膮 w Zimbabwe, rozwodzi艂 si臋 d艂u偶ej nad utworzeniem Zambezi Waters jako atrakcji turystycznej.

Umie艣ci艂 dwa pliki kartek w oddzielnych br膮zowych kopertach, zapiecz臋towa艂 je i pojecha艂 do ambasady ameryka艅skiej. Przeszed艂 przez kontrol臋 komandosa czuwaj膮cego w opancerzonej budce i czeka艂 na Morgana (Morda, kt贸ry mia艂 potwierdzi膰 jego to偶samo艣膰.

Attache kulturalny by艂 dla Craiga niespodziank膮. Liczy艂 sobie niewiele ponad trzydzie艣ci lat, tak jak i on, ale bardziej przypomina艂 atlet臋 z college'u — mia艂 kr贸tko przyci臋te w艂osy, b艂臋kitne oczy o 艣widruj膮cym spojrzeniu, a silny u艣cisk d艂oni sugerowa艂, 偶e m贸g艂 by膰 o wiele mocniejszy.

Zaprowadzi艂 Craiga do ma艂ego biura na ty艂ach budynku i bez s艂owa komentarza przyj膮艂 dwie br膮zowe, nie zaadresowane koperty.

— Mam ci臋 wprowadzi膰 w 艣rodowisko — powiedzia艂. — Dzi艣 wieczorem w rezydencji ambasadora Francji jest przyj臋cie z koktailem. Jak na pocz膮tek, w sam raz. Od sz贸stej do si贸dmej, czy to d odpowiada?

— Tak.

— Mieszkasz w „Mono" czy „Meikles"?

— W „Monomotapa".

— Przyjad臋 po d臋bie. Godzina 17.45.

Craig zauwa偶y艂 jego wojskowy spos贸b wyra偶ania si臋 i pomy艣la艂 kwa艣no: „Attach膰 kulturalny?"

Nawet za socjalistycznych rz膮d贸w Mitterranda Francuzi wykazywali si臋 charakterystycznym wielkim stylem. Przyj臋cie odbywa艂o si臋 na trawnikach rezydencji ambasadora, przy weso艂ym 艂opode tr贸jkolorowych flag na lekkim wieczornym wietrze i zapachu Icwieda frangipani, w ust臋puj膮cym skwarze dnia. S艂u偶ba by艂a ubrana w bia艂e kanza po kostki oraz kar-mazynowe fezy i szarfy; szampan, choda偶 nie najlepszego rocznika, by艂 jednak markowy, a paszteciki z g臋si膮 w膮tr贸bk膮 pochodzi艂y od Perigord. Na ko艅cu trawnika, pod drzewami spathodea policyjna orkiestra gra艂a lekkie melodie z w艂oskiej operetki w radosnym afryka艅skim rytmie, i tylko r贸偶norodno艣膰 go艣d odr贸偶nia艂a ten koktajl od garden party u gubernatora generalnego Rodezji, w kt贸rym Craig wzi膮艂 udzia艂 przed sze艣cioma laty. Najliczniejsi i najbardziej rzucaj膮cy si臋 w oczy byli Chi艅czycy i Korea艅czycy, desz膮cy si臋 szczeg贸lnymi 艂askami rz膮du.'To w艂a艣nie oni najwytrwalej wspierali, mi臋dzy innymi materialnie, si艂y Maszona w czasie d艂ugiej wojny w buszu, podczas gdy Sowied pope艂nili rzadko zdarzaj膮cy si臋 im b艂膮d w ocenie sytuacji i nadskakiwali frakcji Matabele, za co musieli teraz odpokutowa膰 przed rz膮dem Mugabe.

60

Wydawa艂o si臋, 偶e w ka偶dej grupie ludzi na trawniku s膮 te kr臋pe figurki w zmi臋tych pi偶amach, szczerz膮ce z臋by i ko艂ysz膮ce d艂ugimi, denldmi lokami, jak lalki mandaryn贸w, podczas gdy Rosjanie tworzyli w艂asn膮 ma艂膮 grupk臋, a tymi w mundurach byli m艂odsi oficerowie — nie by艂o w艣r贸d nich nawet pu艂kownika, jak zauwa偶y艂 Craig. St膮d Rosjanie mogli tylko awansowa膰.

Morgan Oxford przedstawi艂 Craiga gospodarzom. Ambasadorowa, co najmniej o trzydzie艣ci lat m艂odsza od m臋偶a, mia艂a na sobie jasn膮 sukni臋 z nadrukowanym wzorem od Pucdego, kt贸r膮 nosi艂a z paryskim szykiem. Craig powiedzia艂: Enchante, madame i musn膮艂 jej d艂o艅 ustami; kiedy si臋 wyprostowa艂, pos艂a艂a mu d艂ugie, oceniaj膮ce spojrzenie, zanim odwr贸ci艂a si臋 do nast臋pnego go艣da czekaj膮cego w kolejce.

— Pickering ostrzeg艂 mnie, 偶e niez艂y z d臋bie ogier — Morgan zbeszta艂 go 艂agodnie — tylko 偶eby艣 mi tu nie wywo艂a艂 dyplomatycznego incydentu.

— Dobra, zadowol臋 si臋 szklank膮 b膮belk贸w.

I ka偶dy z nich, z kieliszkiem szampana w r臋ku, ruszy艂 na przegl膮d towarzystwa. Damy z republik 艣rodkowej Afryki ubrane by艂y w stroje narodowe, cudown膮 kakofoni臋 kolor贸w przypominaj膮c膮 chmur臋 motyli; m臋偶czy藕ni trzymali w d艂oniach starannie wyrze藕bione laski albo packi do odganiania much zrobione ze zwierz臋cych ogon贸w, a d, kt贸rzy byli muzu艂manami, mieli na g艂owach okr膮g艂e haftowane fezy z chwastami 艣wiadcz膮cymi o tym, 偶e nale偶eli oni do had偶i, tych, kt贸rzy odbyli pielgrzymk臋 do Mekki.

„Spij spokojnie, Bawu — Craig pomy艣la艂 o swoim dziadku, arcy-koloni艣de. — Dobrze, 偶e nie do偶y艂e艣 tego widoku."

— Poka偶my si臋 lepiej Brytyjczykom, zdaje si臋, 偶e to twoja baza — zaproponowa艂 Morgan i przedstawi艂 go 偶onie brytyjskiego wy偶szego komisarza, damie o pot臋偶nej kwadratowej szcz臋ce i z pokryt膮 lakierem fryzur膮 i la Margaret Thatcher.

— Nie mog臋 powiedzie膰, 偶eby podoba艂y mi si臋 te wszystkie opisy przemocy w pa艅skiej ksi膮偶ce — powiedzia艂a surowo. — Czy s膮dzi pan, 偶e to by艂o naprawd臋 konieczne?

Craig postara艂 si臋, aby w jego g艂osie nie zabrzmia艂a nawet nuta ironii.

— Afryka jest krajem przemocy. Ten, kto ukry艂by przed pani膮 ten fakt, nie opowiada艂by prawdziwych historii.

Naprawd臋 nie by艂 w nastroju na amatorsk膮 krytyk臋 literack膮. Odwr贸ci艂 wi臋c wzrok w stron臋 towarzystwa na trawniku.

I wtedy serce w nim skoczy艂o jak uwi臋zione w klatce zwierz臋. Spogl膮da艂a na niego z drugiego ko艅ca trawnika zielonymi oczami pod nieprzerwan膮 lini膮 demnych, grubych brwi. Mia艂a na sobie bawe艂nian膮 sp贸dnic臋 z naszytymi kieszeniami, ukazuj膮c膮 jej nagie 艂ydki, sanda艂y z paskami owini臋tymi wok贸艂 kostek i prosty podkoszulek. Ciemne, g臋ste w艂osy, zwi膮zane z ty艂u sk贸rzanym rzemykiem, by艂y 艣wie偶o umyte i l艣ni膮ce.

61

Chocia偶 nie mia艂a makija偶u, jej opalona sk贸ra tryska艂a zdrowiem, a usta r贸偶owi艂a m艂oda jasna krew. Z ramienia zwisa艂 jej nikon z automatycznym przewijaniem, a obie r臋ce spoczywa艂y w kieszeniach sp贸dnicy.

Obserwowa艂a go, ale w momencie gdy Craig spojrza艂 na ni膮, unios艂a brod臋 w ge艣cie lekkiej pogardy, wytrzyma艂a jego wzrok odpowiednio d艂ug膮 chwil臋, po czym obr贸ci艂a g艂ow臋 do stoj膮cego obok niej m臋偶czyzny, s艂uchaj膮c uwa偶nie tego, co m贸wi艂, a nast臋pnie ukazuj膮c bia艂e z臋by w kr贸tkim, kontrolowanym wybuchu 艣miechu. M臋偶czyzna by艂 Afrykani-nem, prawie na pewno z plemienia Maszona, jako 偶e mia艂 na sobie wykrochmalony na sztywno mundur regularnych wojsk Zimbabwe z czerwonymi naszywkami sztabowymi i gwiazdkami genera艂a brygady. By艂 przystojny jak m艂ody Harry Belafonte.

— Niekt贸rzy maj膮 dobre oko do koni wy艣cigowych — powiedzia艂 mi臋kko Morgan, zn贸w kpi膮c z Craiga. — No, chod藕, przedstawi臋 ci臋.

Zanim Craig zd膮偶y艂 zaprotestowa膰, Oxford ruszy艂 po trawniku i Mellow musia艂 pod膮偶y膰 za nim.

— Generale Fungabera, czy mog臋 panu przedstawi膰 pana Craiga Mellowa? Pan Mellow jest tym s艂ynnym powie艣ciopisarzem.

— Mi艂o mi, panie Mellow. Przepraszam, 偶e nie czyta艂em pa艅skich ksi膮偶ek. Mam tak ma艂o czasu na przyjemno艣ci. — Starannie dobiera艂 s艂owa, a jego angielski by艂 doskona艂y, cho膰 z silnym obcym akcentem.

— Genera艂 Peter Fungabera jest ministrem bezpiecze艅stwa wewn臋trznego, Craig — wyja艣ni艂 Morgan.

— Trudna teka, generale. — Craig u艣cisn膮艂 mu d艂o艅 i zauwa偶y艂, 偶e chocia偶 jego oczy by艂y przenikliwe i okrutne niczym oczy soko艂a, u艣miech 艣wiadczy艂 o poczuciu humoru. Od razu poczu艂 do niego sympati臋. Twardy cz艂owiek, ale dobry, oceni艂.

Genera艂 skin膮艂 g艂ow膮.

— To, co warto robi膰, nigdy nie jest 艂atwe, nawet pisanie ksi膮偶ek. Zgodzi si臋 pan ze mn膮, panie Mellow?

Mia艂 refleks i Craig polubi艂 go jeszcze bardziej, ale serce wci膮偶 wali艂o mu jak m艂otem, a usta by艂y suche, m贸g艂 wi臋c tylko cz臋艣膰 uwagi skoncentrowa膰 na generale.

— A to —powiedzia艂 Morgan —jest panna Sally-Anne Jay. Craig obr贸ci艂 si臋, aby spojrze膰 jej w twarz. Ile czasu up艂yn臋艂o, od

kiedy si臋 widzieli? Mo偶e miesi膮c? Ale zda艂 sobie spraw臋, 偶e 艣wietnie pami臋ta ka偶d膮 z艂ot膮 plamk臋 jej oczu i ka偶dy pieg na policzkach.

— Pan Mellow i ja ju偶 si臋 poznali艣my, chocia偶 w膮tpi臋, 偶eby on o tym pami臋ta艂. — Odwr贸ci艂a si臋 do Morgana i wzi臋艂a go za rami臋 przyjacielskim, poufa艂ym gestem. — Przepraszam, 偶e nie spotka艂am si臋 z tob膮 po powrocie ze Stan贸w, Morgan. Jeszcze raz dzi臋kuj臋 za zorganizowanie mojej wystawy. Dosta艂am tyle list贸w...

— Ach, do nas te偶 dotar艂o par臋 opinii—odrzek艂 Morgan. —Wszystkie bardzo pochlebne. Zjemy lunch w przysz艂ym tygodniu? Poka偶臋 ci je. —

62

Zwr贸ci艂 si臋 do Craiga, aby udzieli膰 wyja艣nie艅.—Wys艂ali艣my kolekcj臋 zdj臋膰 Sally-Anne do wszystkich naszych biur konsularnych. S膮 cudowne, Craig, naprawd臋 musisz zobaczy膰 jej prace.

— O, ju偶 je widzia艂. — Sally-Anne u艣miechn臋艂a si臋 ch艂odno. — Ale niestety pan Mellow nie podziela twego entuzjazmu dla moich skromnych wysi艂k贸w. — A potem, nie daj膮c Craigowi szansy na zaprotestowanie, zn贸*w odwr贸ci艂a si臋 do Morgana. — To cudowne, 偶e genera艂 Fungabera obieca艂 towarzyszy膰 mi w odwiedzinach jednego z o艣rodk贸w resocjalizacyjnych i pozwoli mi zrobi膰 seri臋 zdj臋膰... — Subtelnym pochyleniem cia艂a skutecznie wy艂膮czy艂a Craiga z rozmowy, pozostawiaj膮c go oniemia艂ego i czuj膮cego si臋 niezr臋cznie obok grupy.

Z pomoc膮 przyszed艂 mu genera艂 Fungabera, kt贸ry lekko dotkn膮艂 jego ramienia i odci膮gn膮艂 go na bok wystarczaj膮co daleko, aby zapewni膰 im prywatno艣膰.

— Wygl膮da na to, 偶e ma pan sk艂onno艣膰 do robienia sobie wrog贸w, panie Mellow.

— Nie zrozumieli艣my si臋 w Nowym Jorku. — Craig spojrza艂 w bok na Sally-Anne.

— Wprawdzie wyczu艂em wiej膮cy tutaj arktyczny wiatr, lecz nie m贸wi艂em o tej m艂odej, czaruj膮cej osobie, ale o ludziach wy偶ej postawionych i 艂atwiej mog膮cych wy艣wiadczy膰 panu z艂膮 przys艂ug臋. — Teraz Craig skupi艂 uwag臋 na Fungaberze, a ten 艂agodnie m贸wi艂 dalej: — Pa艅skie spotkanie tego ranka z moim koleg膮 z gabinetu by艂o — zawiesi艂 g艂os — powiedzmy, bezowocne.

— Bezowocne to bardzo dobre okre艣lenie — zgodzi艂 si臋 Craig.

— Wielka szkoda, panie Mellow. Je艣li mamy si臋 sta膰 samowystarczalni, je艣li chodzi o 偶ywno艣膰, a niezale偶ni od naszych rasistowskich s膮siad贸w z po艂udnia, potrzebujemy, zdecydowanych farmer贸w z kapita艂em, kt贸rzy zaj臋liby si臋 dewastowan膮 obecnie ziemi膮.

— Jest pan dobrze poinformowany, generale, i przewiduj膮cy. „Czy ka偶dy w tym kraju zna ju偶 dok艂adnie moje plany?" — zastanawia艂 si臋 Craig.

— Dzi臋kuj臋 panu, panie Mellow. Mo偶e, kiedy b臋dzie pan gotowy z艂o偶y膰 podanie o zakup ziemi, uczyni mi pan ten zaszczyt i porozmawia ze mn膮 jeszcze raz. „Przyjaciel na dworze", czy nie tak to si臋 nazywa? M贸j szwagier jest ministrem rolnictwa. — Kiedy Peter Fungabera si臋 u艣miecha艂, nie mo偶na by艂o mu si臋 oprze膰. — A teraz, panie Mellow, jak pan s艂ysza艂, zamierzam towarzyszy膰 pannie Jay w wizycie w pewnym odosobnionym miejscu. Prasa mi臋dzynarodowa nie藕le si臋 zabawia. Buchenwald, tak zdaje si臋 napisa艂 jeden z dziennikarzy, a mo偶e Belsen? Przysz艂o mi na my艣l, 偶e cz艂owiek z pa艅sk膮 reputacj膮 m贸g艂by nieco inaczej przedstawi膰 sytuacj臋, przys艂uga za przys艂ug臋, prawda? A gdyby podr贸偶owa艂 pan w tym samym towarzystwie co panna Jay, m贸g艂by pan mie膰 okazj臋 wyja艣nienia nieporozumie艅, nieprawda偶?

63

By艂o jeszcze ciemno i ch艂odno, gdy Craig zatrzyma艂 volkswagena na parkingu za jednym z hangar贸w bazy lotniczej New Sarum i, ci膮gn膮c za sob膮 swoj膮 ma艂膮 torb臋, schyli艂 g艂ow臋 w niskim bocznym wej艣ciu do przypominaj膮cego jaskini臋 wn臋trza.

Peter Fungabera ju偶 tam by艂; rozmawia艂 z dwoma podoficerami si艂 powietrznych, ale jak tylko zobaczy艂 Craiga, odprawi艂 ich niedba艂ym uniesieniem d艂oni do czo艂a i podszed艂 do niego z u艣miechem.

Ubrany by艂 w maskuj膮cy mundur polowy i beret w kolorze burgunda ze srebrn膮 odznak膮 Trzeciej Brygady w kszta艂cie g艂owy lamparta. Opr贸cz broni w kaburze mia艂 ze sob膮 tylko kr贸tk膮 lask臋 pokryt膮 sk贸r膮.

— Dzie艅 dobry, panie Mellow. Podziwiam punktualno艣膰. — Zerkn膮艂 na torb臋 Craiga. — I umiej臋tno艣膰 podr贸偶owania bez obci膮偶e艅.

Zr贸wna艂 si臋 z Craigiem i razem wyszli na zewn膮trz przez wysokie drzwi obrotowe.

Przed hangarem sta艂y dwa wiekowe ju偶 bombowce Canberra — obecnie duma si艂 powietrznych Zimbabwe, kiedy艣 bezlito艣nie wysadza艂y w powietrze partyzanckie obozy za rzek膮 Zambezi — za nimi za艣 ma艂a, l艣ni膮ca Cessna 210. Peter Fungabera poszed艂 w jej stron臋, jak tylko spod jej skrzyd艂a wy艂oni艂a si臋 Sally-Anne. By艂a poch艂oni臋ta swoim kontrolnym obchodem i Craig zda艂 sobie spraw臋, 偶e to ona mia艂a by膰 ich pilotem. Spodziewa艂 si臋 raczej 艣mig艂owca i wojskowego lotnika.

Mia艂a na sobie wiatr贸wk臋, d偶insy i wysokie buty z mi臋kkiej sk贸ry. Jej w艂osy okrywa艂 jedwabny szal. Sprawia艂a wra偶enie osoby znaj膮cej si臋 na rzeczy, gdy sprawdza艂a poziom paliwa w zbiornikach, a nast臋pnie zeskoczy艂a na pole startowe.

— Dzie艅 dobry, generale. Usi膮dzie pan z prawej strony?

— Mo偶e z przodu posadzimy pana Mellowa? Ja ju偶 to wszystko widzia艂em.

— Jak pan sobie 偶yczy. — Ch艂odno skin臋艂a g艂ow膮 Craigowi. —Panie Mellow. — I wesz艂a do kokpitu. Po otrzymaniu z wie偶y~pozwolenia na start podprowadzi艂a samolot do punktu startowego, zaci膮gn臋艂a hamulec r臋czny i zamrucza艂a: — Za du偶o wieprzowiny w dobrym 偶ydowskim wychowaniu powoduje k艂opoty.

Dobre maniery nakazywa艂y kontynuowa膰 rozpocz臋t膮 konwersacj臋. Craig by艂 zaskoczony, ale ona zignorowa艂a go i dopiero gdy jej r臋ce zacz臋艂a ustawia膰 trym i pu艂ap, sprawdza膰 mieszank臋 paliwow膮, kompasy i inne urz膮dzenia, zrozumia艂, 偶e w ten spos贸b okre艣la艂a przygotowania do startu, i jego lekkie obawy co do umiej臋tno艣ci kobiet-pilot贸w zacz臋艂y go opuszcza膰.

Po starcie skr臋ci艂a na p贸艂nocny zach贸d, w艂膮czy艂a automatycznego pilota, roz艂o偶y艂a sobie na kolanach map臋 w du偶ej skali i skoncentrowa艂a si臋 na szlaku. Dobra technika latania, przyzna艂 Craig, ale niezbyt sprzyjaj膮ca stosunkom towarzyskim.

64

— Pi臋kna maszyna — spr贸bowa艂 nawi膮za膰 rozmow臋. — Nale偶y do ciebie?

— Po偶yczona do偶ywotnio przez 艢wiatowy Trust Przyrody — odpowiedzia艂a, ca艂y czas skupiona na widniej膮cym przed ni膮 niebie.

— Z jak膮 pr臋dko艣ci膮 lata?

— Wprost przed panem, panie Mellow, jest licznik — zmia偶d偶y艂a go bez wysi艂ku.

Dopiero Peter Fungabera pochyli艂 si臋 nad oparciem siedzenia Craiga i przerwa艂 milczenie.

— Oto Wielka Dajka. — Wskaza艂 stromy utw贸r geologiczny znajduj膮cy si臋 pod nimi. — Intruzja z wysok膮 zawarto艣ci膮 minera艂贸w, chromu, platyny, z艂ota... —Za dajk膮 szybko sko艅czy艂y si臋 tereny rolnicze i lecieli teraz ponad wielkim obszarem poszarpanych wzg贸rz i zab贸jczo zielonych las贸w, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 bez ko艅ca a偶 do mlecznego horyzontu.

— Wyl膮dujemy na prowizorycznym lotnisku po tej stronie Wzg贸rz Pongola. Jest tam misja i ma艂a osada, ale to bardzo odosobnione miejsce. B臋dzie na nas czeka艂 transport, ale do obozu trzeba b臋dzie jecha膰 jeszcze dwie godziny — wyja艣ni艂 genera艂.

— Czy mo偶emy zej艣膰 ni偶ej, generale? — spyta艂a Sally-Anne, a Peter Fungabera zachichota艂.

— Nie musz臋 pyta膰 po co. Sally-Anne u艣wiadamia mi znaczenie dzikich zwierz膮t i ich ochrony.

Sally-Anne zwolni艂a przepustnic臋 i zesz艂a w d贸艂. Wzmaga艂 si臋 upa艂 i lekki samolot zacz膮艂 kiwa膰 si臋 i podskakiwa膰 na wst臋puj膮cych pr膮dach ciep艂ego powietrza p艂yn膮cych od skalistych wzg贸rz. Ziemia pod nimi nie by艂a zamieszkana ani uprawiana.

— Wzg贸rza zapomniane przez Boga — mrukn膮艂 genera艂. — Brak sta艂ych 藕r贸de艂 wody, kwa艣na trawa-i muchy.

Mimo to Sally-Anne wypatrzy艂a stado du偶ych be偶owych antylop po艂udniowoafryka艅skich o garbatych grzbietach, a trzydzie艣ci kilometr贸w dalej samotnego s艂onia.

Zni偶y艂a lot do poziomu czubk贸w drzew, zaci膮gn臋艂a klapy i wykona艂a seri臋 wolnych, stromych zwrot贸w wok贸艂 samca, odcinaj膮c mu drog臋 do lasu i przytrzymuj膮c na otwartej przestrzeni, tak 偶e zmusi艂a go, by z wyci膮gni臋t膮 tr膮b膮 i nastawionymi uszami stawi艂 czo艂o kr膮偶膮cej maszynie.

— Jest wspania艂y! — krzykn臋艂a. Uderzy艂 w nich wiatr z otwartego okna, kt贸ry porwa艂 ze sob膮 jej s艂owa. — Po sto funt贸w ko艣ci s艂oniowej z ka偶dej strony.—Jedn膮 r臋k膮 robi艂a zdj臋cia z otwartego okna, a jej nikon warcza艂 przy przewijaniu filmu.

Byli tak nisko, 偶e zdawa艂o si臋, i偶 s艂o艅 mo偶e wyci膮gni臋t膮 tr膮b膮 schwyta膰

czubek skrzyd艂a, a Craig wyra藕nie widzia艂 wilgotny wyciek z gruczo艂贸w za

oczami zwierz臋cia. Zorientowa艂 si臋, 偶e kurczowo trzyma si臋 bok贸w siedzenia.

. W ko艅cu usatysfakcjonowana Sally-Anne wyr贸wna艂a lot i poderwa艂a

samolot w g贸r臋. Craig osun膮艂 si臋 z ulg膮 na fotel.

5 — Luuput poluje w deonot贸

65

— Ba艂 si臋 pan, 偶e wyjdzie st膮d nogami do przodu, panie Mellow? O, przepraszam, raczej jedn膮 nog膮?

„Wied藕ma — pomy艣la艂 Craig. — To dos poni偶ej pasa." Ale ona rozmawia艂a ju偶 przez rami臋 z Peterem Fungaber膮.

— Martwy, ten s艂o艅 ma warto艣膰 najwy偶ej dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w. 呕ywy, wart jest dziesi臋膰 razy tyle i sp艂odzi setk臋 samc贸w, kt贸re go zast膮pi膮.

— Sally-Anne jest przekonana, 偶e w tym kraju dzia艂a na wi臋ksz膮 skal臋 gang k艂usownik贸w. Pokaza艂a mi par臋 godnych uwagi zdj臋膰 i, musz臋 przyzna膰, zaczynam podziela膰 jej niepok贸j.

— Musimy ich znale藕膰 i zniszczy膰, generale — nalega艂a.

— Znajd藕 ich dla mnie, Sally-Anne, a ja ich zniszcz臋. Z g贸ry masz moje s艂owo.

Przys艂uchuj膮cy si臋 ich rozmowie Craig poczu艂 staro艣wieckie uczucie, kt贸rego do艣wiadczy艂, kiedy tylko ujrza艂 tych dwoje razem. Bez w膮tpienia panowa艂o mi臋dzy nimi porozumienie, a Fungaber膮 by艂 niesamowicie przystojnym go艣ciem. Zerkn膮艂 w ty艂 ponad ramieniem i zobaczy艂, 偶e genera艂 przygl膮da mu si臋 uwa偶nie, zamy艣lonym spojrzeniem, kt贸re natychmiast pokry艂 u艣miechem.

— A co pan s膮dzi na ten temat, panie Mellow? — powiedzia艂 i nagle... Craig zacz膮艂 opowiada膰 o swych planach dotycz膮cych Zambezi Waters nad Chizarira: o czarnym nosoro偶cu i chronionych terenach dzikiej przyrody otaczaj膮cych jego ziemi臋, o tym, jak 艂atwo mo偶na si臋 tam dosta膰 z Wodospadu Wiktorii, a Sally-Anne s艂ucha艂a go teraz r贸wnie uwa偶nie jak genera艂.

Gdy sko艅czy艂, oboje przez chwil臋 milczeli, a p贸藕niej Fugabera powiedzia艂:

— Teraz, panie Mellow, m贸wi pan z sensem. W艂a艣nie takich plan贸w potrzebuje ten kraj i nawet najbardziej zacofani i niewyrobieni moi rodacy zrozumiej膮, jakie zyski mog膮 z nich p艂yn膮膰.

— Czy nie 艂atwiej by艂oby Craig, generale?

— Dzi臋kuj臋, Craig, przyjaciele m贸wi膮 mi Peter. \

P贸艂 godziny p贸藕niej w zab贸jczym s艂o艅cu Craig ujrza艂 przed sob膮 b艂ysk dachu z cynkowanej 偶elaznej blachy, a Sally-Anne oznajmi艂a:

— Misja Tuti.

I zacz臋艂a podchodzi膰 do l膮dowania. Mocno przechyli艂a samolot zataczaj膮c 艂uk nad ko艣cio艂em i Craig zobaczy艂 wok贸艂 grupki chat ma艂e figurki machaj膮ce do nich r臋kami.

Pas by艂 kr贸tki, w膮ski i nier贸wny, wia艂 boczny wiatr, samolot zachybota艂 si臋, ale Sally-Anne odzyska艂a r贸wnowag臋 na chwil臋 przed dotkni臋ciem ziemi. Craig zda艂 sobie spraw臋, 偶e naprawd臋 jest bardzo dobra.

Obok pasa startowego, pod olbrzymim drzewem manila czeka艂 wojskowy landrover koloru piasku; trzech kawalerzyst贸w pozdrowi艂o Petera Fungaber臋 tupaniem but贸w, kt贸re wzbi艂y z ziemi py艂, i uderzeniem d艂o艅mi w kolby strzelb. P贸藕niej, kiedy Craig pomaga艂 Sally-Anne zakotwiczy膰 samolot, za艂adowali skromny baga偶 do landrovera.

66

Gdy samoch贸d dojecha艂 do szko艂y misyjnej obok ko艣cio艂a, Sally-Anne spyta艂a:

— My艣lisz, 偶e maj膮 tu toalet臋?

Peter lask膮 poklepa艂 kierowc臋 po ramieniu i w贸z si臋 zatrzyma艂.

Murzy艅skie dzieci o wytrzeszczonych oczach st艂oczy艂y si臋 na werandzie, na kt贸r膮 wysz艂a r贸wnie偶 nauczycielka, aby powita膰 lekkim dygni臋ciem wchodz膮c膮 po schodach Sally-Anne. Murzynka by艂a w mniej wi臋cej tym samym wieku co Amerykanka; mia艂a d艂ugie, szczup艂e nogi widoczne pod prost膮 bawe艂nian膮 sp贸dnic膮. Jej ubranie o chirurgicznej czysto艣ci by艂o wyprasowane na sztywno, a na bia艂ych tenis贸wkach nie by艂o nawet plamki. Mia艂a g艂adk膮 jak aksamit sk贸r臋 i, jak ka偶da dziewczyna z plemienia Nguni, twarz okr膮g艂膮 jak ksi臋偶yc w pe艂ni, rysy naprawd臋 pi臋kne, l艣ni膮ce z臋by i oczy gazeli; porusza艂a si臋 z wdzi臋kiem, wygl膮da艂a na spostrzegawcz膮 i inteligentn膮.

Porozmawia艂a chwil臋 z Sally-Anne i wprowadzi艂a j膮 do budynku.

— Craig, my艣l臋, 偶e powinni艣my si臋 dobrze zrozumie膰. — Peter patrzy艂 na odchodz膮ce dziewczyny. — Zauwa偶y艂em, jak patrzy艂e艣 na mnie i Sally-Anne. Powiem tylko, 偶e podziwiam jej osi膮gni臋cia, inteligencj臋 i przedsi臋biorczo艣膰, ale, inaczej ni偶 wielu moich koleg贸w, w og贸le nie poci膮ga mnie mieszanie ras. Wed艂ug mnie Europejki s膮 m臋skie i apodyktyczne, a bia艂e cia艂o md艂e. Wybacz mi moj膮 szczero艣膰.

— Mi艂o mi to s艂ysze膰, Peter — u艣miechn膮艂 si臋 Craig.

— Z kolei w tej m艂odej nauczycielce widz臋... ty znasz si臋 na s艂owach, opisz j膮 za mnie.

— Smaczny k膮sek.

— Dobrze.

— Kobiet臋 na wydaniu.

— Jeszcze lepiej — zachichota艂 Peter. — Naprawd臋 musz臋 znale藕膰 czas na przeczytanie twojej ksi膮偶ki. — Przesta艂 si臋 艣mia膰 i m贸wi艂 dalej: — Na imi臋 jej Sara. Ma matur臋 z czterech przedmiot贸w i dyplom nauczycielki; jest wykwalifikowan膮 piel臋gniark膮; pi臋kna z niej dziewczyna, a mimo to skromna, pe艂na szacunku i obowi膮zkowa, z tradycyjnymi dobrymi manierami... zauwa偶y艂e艣, 偶e nie patrzy艂a na nas, m臋偶czyzn? To by by艂o bezczelne. — Peter pokiwa艂 g艂ow膮 z uznaniem. — Nowoczesna kobieta ze staromodnymi zaletami. A jej ojciec jest czarownikiem, kt贸ry ubiera si臋 w sk贸ry, wr贸偶y z ko艣ci i myje si臋 raz do roku. Afryka — westchn膮艂. — Moja cudowna, bezgranicznie fascynuj膮ca, wci膮偶 si臋 zmieniaj膮ca i zawsze niezmienna Afryka.

Panie wr贸ci艂y ze znajduj膮cej si臋 za szko艂膮 toalety, gaw臋dz膮c z o偶ywieniem, Sally-Anne zacz臋艂a robi膰 zdj臋cia uwieczniaj膮ce dzieci z nauczycielk膮, kt贸ra wygl膮da艂a na niewiele starsz膮 od nich. Obaj m臋偶czy藕ni przygl膮dali si臋, im z landrovera.

— Peter, wygl膮dasz na cz艂owieka czynu i nie uwierz臋, 偶e nie sta膰 ci臋 na wykupienie panny m艂odej. Na co czekasz? — spyta艂 Craig.

67

— Ona jest Matabele, a ja Maszona. Capuletti i Montecchi — wyja艣ni艂 kr贸tko Peter. — To wszystko.

Stoj膮ce na werandzie dzieci na znak Sary za艣piewa艂y im powitaln膮 piosenk臋; nast臋pnie na pro艣b臋 Sally-Anne zacz臋艂y recytowa膰 alfabet i tabliczk臋 mno偶enia, a ona fotografowa艂a ich przej臋te twarze. Gdy wr贸ci艂a do landrovera, 艣piewa艂y na po偶egnanie i macha艂y r臋kami, a偶 zas艂oni艂 ich wzniecony py艂.

Droga by艂a nier贸wna i landrover podskakiwa艂 na g艂臋bokich koleinach powsta艂ych w porze deszczowej w czarnym, lepkim b艂ocie i zeschni臋tych teraz na beton. Na pomocnym horyzoncie widzieli prze艣wituj膮ce przez las b艂臋kitne wzg贸rza, strome, ostre i odstraszaj膮ce.

— Wzg贸rza Pongola — obja艣ni艂 im Peter. — Nieprzyjazny kraj.

I gdy zbli偶ali si臋 do celu wyprawy, zacz膮艂 opowiada膰, czego mog膮 si臋 spodziewa膰.

— Te o艣rodki resocjalizacyjne to nie obozy koncentracyjne, ale, jak sama nazwa wskazuje, o艣rodki resocjalizacji i przystosowania do 偶ycia w normalnym 艣wiecie.

Spojrza艂 na Craiga.

— Wiesz, 偶e mamy za sob膮 straszn膮 wojn臋 domow膮. Jedena艣cie lat piek艂a, kt贸re nauczy艂y brutalno艣ci ca艂e pokolenie m艂odych ludzi. Od kiedy przestali by膰 ma艂ymi dzie膰mi, znali jedynie 偶ycie z karabinem w r臋ku, nauczono ich tylko niszczenia i tego, 偶e cz艂owiek mo偶e zaspokoi膰 swoje pragnienia w prosty spos贸b: zabijaj膮c ka偶dego, kto stanie na jego drodze.

Fungabera milcza艂 przez chwil臋 i Craig widzia艂, 偶e prze偶ywa ponownie to, co jemu przypad艂o w udziale w tamtych strasznych latach. Peter westchn膮艂 lekko.

— Tych biedak贸w zwiedli niekt贸rzy przyw贸dcy. Aby podtrzyma膰 ich w trudach i niedostatkach wojny w buszu z艂o偶yli im obietnice, kt贸rych dotrzymanie by艂o niemo偶liwe. Obiecali 偶yzn膮 ziemi臋 i setki sztuk byd艂a pierwszej klasy, pieni膮dze, samochody i wiele 偶on, kt贸re b臋d膮 mogli sobie wybra膰. — Peter zrobi艂 gest zniecierpliwienia. — Dano im wielkie nadzieje, a kiedy te nie mog艂y zosta膰 zaspokojone, zwr贸cili si臋/przeciwko osobom, kt贸re sk艂ada艂y obietnice. Ka偶dy z nich mia艂 bro艅, ka偶dy by艂 do艣wiadczonym 偶o艂nierzem, kt贸ry zabi艂 wielu ludzi i nie zawaha艂by si臋 przed ponownym u偶yciem broni. Co mieli艣my robi膰? — Fungabera przerwa艂 i zerkn膮艂 na zegarek. — Czas zje艣膰 lunch i rozprostowa膰 nogi — zaproponowa艂.

Kierowca zatrzyma艂 si臋 w miejscu, gdzie droga krzy偶owa艂a si臋 z wysok膮 grobl膮 z ziemi i drewnianym mostem nad korytem rzeki, kt贸rej ch艂odna, zielona woda wirowa艂a ponad pofa艂dowanymi piaszczystymi 艂achami, a na obu brzegach chwia艂y si臋 wysokie trzciny. Eskorta rozpali艂a ognisko, upiek艂a nad nim kolby kukurydzy i zaparzy艂a herbat臋, podczas gdy Peter wolnym krokiem oprowadza艂 swych go艣ci wzd艂u偶 grobtt i kontynuowa艂 wyk艂ad.

68

— U nas, Afrykan贸w, by艂a kiedy艣 taka tradycja. Gdy kt贸ry艣 z m艂odych stawa艂 si臋 krn膮brny i kpi艂 sobie z praw plemiennych, wysy艂any by艂 do obozu w buszu, gdzie starsi przywo艂ywali go do porz膮dku. O艣rodek resocjalizacyjny jest unowocze艣nion膮 wersj膮 tradycyjnego obozu w buszu. Nie b臋d臋 pr贸bowa艂 nic przed wami ukry膰. Nie wybieramy si臋 do domu wczasowego. M臋偶czy藕ni z o艣rodka s膮 twardzi i tylko twarde traktowanie mo偶e mie膰 na nich jaki艣 wp艂yw. Z drugiej strony nie s膮 to obozy zag艂ady, powiedzmy, 偶e przypominaj膮 raczej areszt armii brytyjskiej... — Craig m贸g艂 jedynie podziwia膰 szczero艣膰 Petera Fungabery — ...wolno wam rozmawia膰 z ka偶dym aresztantem, ale musz臋 was prosi膰, 偶eby艣cie nie spacerowali sami po buszu, to dotyczy szczeg贸lnie ciebie, Sally-Anne. — U艣miechn膮艂 si臋 do niej. — To bardzo odosobnione i dzikie miejsce. Odpadki i nieczysto艣ci przyci膮gaj膮 tu hieny i lamparty, kt贸re staj膮 si臋 zuchwa艂e i niczego si臋 nie boj膮. Zwr贸膰cie si臋 do mnie, kiedy zechcecie wyj艣膰 z obozu, to dam wam eskort臋.

Zjedli skromny lunch, 艂uszcz膮c palcami przypieczon膮 kukurydz臋 i popijaj膮c j膮 mocn膮, przes艂odzon膮, czarn膮 herbat膮.

— Je艣li jeste艣cie gotowi, ruszamy dalej. — Peter zaprowadzi艂 ich z powrotem do landrovera, a godzin臋 p贸藕niej dotarli do O艣rodka Resocjalizacyjnego Tuti.

Podczas wojny w buszu by艂a to jedna z „chronionych wsi" — pomys艂 rz膮du Smitha w celu obrony czarnych wie艣niak贸w przed zastraszaniem ze strony partyzant贸w. W centrum wioski znajdowa艂 si臋 skalisty kopje, pozbawiony wszelkiej ro艣linno艣ci stos du偶ych okr膮glak贸w z szarego granitu, na kt贸rego szczycie zbudowano ma艂y, zabezpieczony workami z piaskiem fort z gniazdami karabin贸w maszynowych, platformami strzelniczymi, okopami i ziemiankami. Poni偶ej rozci膮ga艂 si臋 ob贸z: r贸wne rz臋dy krytych strzech膮 chat z b艂ota—wiele z nich mia艂o 艣ciany do po艂owy wysoko艣ci, co zapewnia艂o przep艂yw powietrza — postawionych wok贸艂 pustego, zakurzonego kawa艂ka ziemi, kt贸ry m贸g艂 by膰 placem do musztry albo boiskiem pi艂ki no偶nej, jako 偶e po dw贸ch stronach sta艂y prowizoryczne bramki i zupe艂nie nie pasuj膮cy tutaj mocny, wybielony wapnem mur od strony fortu.

Ob贸z otacza艂y dwie siatki z drutu kolczastego, oddzielone od siebie g艂臋bokim rowem. By艂y g臋ste i wysokie na trzy metry. W dno rowu g臋sto wbito w ziemi臋 zaostrzone, drewniane pale, a w ka偶dym rogu palisady wznosi艂y si臋 wysokie wie偶e wartownicze na s艂upach, za kt贸re pos艂u偶y艂y drzewa z buszu. Stoj膮cy przy jedynej bramie stra偶nicy zasalutowali landroverowi, kt贸ry jecha艂 powoli drog膮 okr膮偶aj膮c膮 plac do musztry.

W s艂o艅cu dwustu lub trzystu m艂odych Murzyn贸w, ubranych jedynie w szorty koloru khaki, gimnastykowa艂o si臋 energicznie w rytm okrzyk贸w czarnych umundurowanych instruktor贸w. Pod strzechami wspartymi na palach setki innych siedzia艂y w r贸wnych rz臋dach na nagiej ziemi i recytowa艂y zgodnym ch贸rem lekcj臋 wypisan膮 na tablicy.

69

— Zwiedzanie od艂o偶ymy na p贸藕niej —powiedzia艂 Peter. —Najpierw za艂atwimy wam kwatery.

Craig zosta艂 umieszczony w ziemiance w forcie. Pod艂oga z ziemi by艂a 艣wie偶o zamieciona i spryskana wod膮 dla sch艂odzenia jej i zlikwidowania kurzu. Jedynymi wyposa偶eniem by艂y upleciona z trzciny mata do spania i zas艂aniaj膮cy wej艣cie parawan z materia艂u na worki. Na macie le偶a艂o pude艂ko zapa艂ek i paczka 艣wiec. Craig domy艣li艂 si臋, 偶e by艂y to przedmioty zbytku zarezerwowane dla wa偶nych go艣ci.

Sally-Anne zakwaterowano w ziemiance po drugiej stronie okopu. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie odstraszaj膮 jej prymitywne warunki; kiedy Craig zajrza艂 za parawan, zobaczy艂, jak siedz膮c na macie w pozycji lotosu, czy艣ci soczewk臋 aparatu i zmienia film.

Peter Fungabera przeprosi艂 ich i poszed艂 okopem do plac贸wki dow贸dztwa na szczycie wzg贸rza. Par臋 minut p贸藕niej zacz膮艂 pracowa膰 generator energii elektrycznej i Craig us艂ysza艂, jak Peter m贸wi szybko przez radio j臋zykiem Maszona, kt贸rego nie uda艂o mu si臋 zrozumie膰. Wr贸ci艂 do nich p贸艂 godziny p贸藕niej.

— Za godzin臋 zrobi si臋 ciemno. Zejdziemy na d贸艂 i zobaczymy, jak rozdaje si臋 aresztantom wieczorny posi艂ek.

Wi臋藕niowie w grobowym milczeniu stali w kolejce, powoli posuwaj膮c si臋 do przodu w oczekiwaniu na jedzenie. Nikt si臋 nie u艣miecha艂. Zachowywali si臋 bardzo spokojnie. Nie okazywali nawet 艣ladu zainteresowania bia艂ymi go艣膰mi i genera艂em.

— Prosty wikt — zauwa偶y艂 Peter. — Kasza z kukurydzy i zielenina. Ka偶demu z m臋偶czyzn na艂o偶ono do miski 艂y偶k膮 sztywn膮, puszyst膮

mas臋, a na to porcj臋 gotowanych warzyw.

— Mi臋so raz w tygodniu. Tyto艅 raz w tygodniu. Brak przydzia艂u to kara za z艂e zachowanie.

Peter m贸wi艂 prawd臋. M臋偶czy藕ni byli chudzi, spod wy膰wiczonych ci臋偶k膮 prac膮 mi臋艣ni wystawa艂y im 偶ebra, na 偶adnym z nich nie by艂o grama t艂uszczu. W mgnieniu oka poch艂on臋li jedzenie, na stoj膮co, do czysta wycieraj膮c palcami miski. Chudzi, ale nie wycie艅czeni, z widocznymi 偶ebrami, ale nie zag艂odzeni, oceni艂 Craig, i nagle zw臋zi艂y mu si臋 oczy.

— Ten m臋偶czyzna jest ranny. — Fioletowy siniak wida膰 by艂o nawet na pociemnia艂ej od s艂o艅ca sk贸rze.

— Mo偶esz z nim porozmawia膰 — zach臋ca艂 Peter.

Gdy Craig zadawa艂 pytania w sindebele, m臋偶czyzna natychmiast odpowiada艂.

— Co si臋 sta艂o z twoimi plecami?

— Pobito mnie.

— Dlaczego?

— Za b贸jk臋 z innym m臋偶czyzn膮.

Peter przywo艂a艂 jednego ze stra偶nik贸w, porozmawia艂 z nim cicho w j臋zyku Maszona, a nast臋pnie wyja艣ni艂:

70

— D藕gn膮艂 innego wi臋藕nia zaostrzonym drutem kolczastym. Pozbawiony mi臋sa i tytoniu na dwa miesi膮ce, poza tym dosta艂 pi臋tna艣cie bat贸w trzcin膮. W艂a艣nie takiemu rodzajowi zachowania aspo艂ecznego staramy si臋 zapobiega膰.

Gdy szli z powrotem przez plac do musztry, mijaj膮c wapnowany mur, Peter m贸wi艂 dalej:

— Jutro zrobicie obch贸d po obozie. Wyje偶d偶amy pojutrze z samego rana.

Zjedli razem z oficerami Maszona, a po偶ywienie by艂o takie samo jak to podawane aresztantom, z dodatkiem gulaszu z 偶ylastego mi臋sa nieokre艣lonego pochodzenia i w膮tpliwej 艣wie偶o艣ci. Jak tylko sko艅czyli je艣膰, Peter Fungabera przeprosi艂 ich i wyszed艂 z ziemianki, a za nim oficerowie, Craig i Sally-Anne zostali sami.

Zanim Craig zd膮偶y艂 zastanowi膰 si臋, co powiedzie膰, Sally-Anne wsta艂a bez s艂owa i opu艣ci艂a ziemiank臋. Tego by艂o ju偶 za wiele i Craig rozz艂o艣ci艂 si臋 na dziewczyn臋. Poderwa艂 si臋 i wyszed艂 za ni膮. Znalaz艂 j膮 na platformie strzelniczej g艂贸wnego okopu, siedzia艂a na parapecie z work贸w piasku, z podci膮gni臋tymi pod brod臋 nogami, kt贸re obejmowa艂a ramionami; patrzy艂a w d贸艂 na obozowisko. Ksi臋偶yc tu偶 po pe艂ni wisia艂 wysoko nad wzg贸rzami na horyzoncie. Nie obejrza艂a si臋, gdy Craig stan膮艂 obok niej; jego gniew wyparowa艂 tak samo nagle, jak si臋 pojawi艂.

— Zachowa艂em si臋 jak 艣winia — powiedzia艂. Obj臋艂a mocniej kolana i nic nie odpowiedzia艂a.

— Kiedy spotkali艣my si臋 po raz pierwszy, mia艂em z艂膮 pass臋—uparcie ci膮gn膮艂 dalej. — Nie chc臋 zanudza膰 ci臋 szczeg贸艂ami, ale ksi膮偶ka, kt贸r膮 pr贸bowa艂em napisa膰, jako艣 mi nie sz艂a i zagubi艂em si臋. Odegra艂em si臋 za to na tobie.

Wci膮偶 nie dawa艂a po sobie pozna膰, 偶e go s艂ucha. Poni偶ej, w lesie za podw贸jnym ogrodzeniem, rozleg艂 si臋 nagle ohydny wrzask, wznosz膮ce si臋 i opadaj膮ce wybuchy ponurego 艣miechu, zawodzenie i 艂kanie podchwycone i powtarzane w kilkunastu punktach na obwodzie obozu, zamieraj膮ce w ko艅cu seri膮 opadaj膮cych chichot贸w, pochrz膮kiwa艅 i 艣miertelnych j臋k贸w.

— Hieny—powiedzia艂 Craig, a Sally-Anne lekko zadr偶a艂a i wyprostowa艂a si臋, jakby mia艂a wsta膰.

— Prosz臋 — us艂ysza艂 we w艂asnym g艂osie nut臋 desperacji. — Jeszcze tylko minut臋. Szuka艂em okazji, 偶eby ci臋 przeprosi膰.

— To niepotrzebne — odrzek艂a. — By艂am zarozumia艂a, oczekuj膮c, 偶e spodoba d si臋 to, co zrobi艂am. — Jej g艂os ani na jot臋 nie brzmia艂 pojednawczo. — Chyba sama si臋 o to prosi艂am, no i dosta艂am od ciebie!

— To, co zrobi艂a艣... twoje zdj臋cia... — g艂os mu si臋 za艂amywa艂 — ...one mnie przestraszy艂y. Dlatego zareagowa艂em tak m艣ciwie, tak dziecinnie.

. Teraz po raz pierwszy odwr贸ci艂a si臋, aby na niego spojrze膰, i ksi臋偶yc osrebrzy艂 jej twarz.

71

— Przestraszy艂y ri臋? — spyta艂a.

— Przerazi艂y. Widzisz, nie by艂em w stanie pracowa膰. Zaczyna艂em s膮dzi膰, 偶e sta膰 mnie by艂o tylko na ten jeden raz, 偶e moja pierwsza ksi膮偶ka by艂a fuksem i 偶e tak naprawd臋 nie mam talentu. G膮gle pi艂em... — teraz nie odrywa艂a od niego wzroku; jej usta by艂y lekko rozchylone, a oczy przypomina艂y tajemnicze ciemne otwory — ..i wtedy ty dobi艂a艣 mnie tymi cholernymi zdj臋ciami i rzuci艂a艣 wyzwanie, 偶ebym im dor贸wna艂.

Powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Mo偶e nie o to d chodzi艂o, ale tak w艂a艣nie to odebra艂em. To by艂o wyzwanie i nie mia艂em odwagi go przyj膮膰. Ba艂em si臋, napad艂em wi臋c na d臋bie i od tamtej chwili nie przesta艂em tego 偶a艂owa膰.

— Podoba艂y d si臋? — spyta艂a.

— Wstrz膮sn臋艂y moim ma艂ym 艣wiatem. Ukaza艂y mi zn贸w Afryk臋 i nape艂ni艂y mnie nostalgi膮. Gdy je zobaczy艂em, zrozumia艂em, czego mi brakuje. T臋sknota za domem ogarn臋艂a mnie niczym ma艂ego ch艂opca w pierwsz膮 samotn膮 noc w internade. — Poczu艂 w gardle d艂awienie i nie wstydzi艂 si臋 tego. — To w艂a艣nie te twoje fotografie sprowadzi艂y mnie tu z powrotem.

— Nie wiedzia艂am — powiedzia艂a i oboje 7芦rmilr1i

Craig wiedzia艂, 偶e je艣li si臋 odezwie, s艂owa mog膮 zamieni膰 si臋 w 艂kanie, 艂zy 偶alu nad sob膮 szczypa艂y go w powieki.

W obozie pod nimi kto艣 zacz膮艂 艣piewa膰. Pi臋kny tenor Afrykanina dodera艂 do szczytu wzg贸rza przyt艂umiony, ale wyra藕ny, tak 偶e Craig rozpoznawa艂 s艂owa. By艂a to stara pie艣艅 bitewna Matabele, ale teraz brzmia艂a jak elegia wyra偶aj膮ca ca艂膮 tragedi臋 i derpienie kontynentu; nawet hieny zamilk艂y, kiedy g艂os 艣piewa艂:

Krety mieszkaj膮 pod ziemi膮, Czy s膮 martwe? — pyta艂y c贸rki Maszobane. Pos艂uchajcie, 艣liczne panny, czy nie s艂yszycie, Jak co艣 porusza si臋 w ciemno艣ci?

G艂os 艣piewaka w ko艅cu umilk艂, a Craig wyobrazi艂 sobie setki m艂odych m臋偶czyzn le偶膮cych na matach w bezsennej dszy, tak jak i on przygn臋bionych pie艣ni膮 i nie mog膮cych oderwa膰 od niej mysi.

Sally-Anne zn贸w si臋 odezwa艂a:

— Dzi臋kuj臋, 偶e mi powiedzia艂e艣. Wiem, ile d臋 to musia艂o kosztowa膰. Dotkn臋艂a jego nagiego ramienia lekkim mu艣ni臋ciem koniuszk贸w

palc贸w, kt贸re rozesz艂o si臋 dreszczem po zako艅czeniach jego nerw贸w i wywo艂a艂o 艂omotanie serca.

Potem wyprostowa艂a nogi, zeskoczy艂a lekko na ziemi臋, wr贸ci艂a do okopu i szybko si臋 oddali艂a. Us艂ysza艂, jak opad艂a klapa z materia艂u na worki nad wej艣ciem do jej ziemianki i jak zaskwiercza艂a zapa艂ka, kt贸r膮 zapali艂a 艣wiec臋.

72

Wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 zasn膮膰, wi臋c sta艂 tak samotny, s艂uchaj膮c odg艂os贸w afryka艅skiej nocy i przygl膮daj膮c si臋 ksi臋偶ycowi. Powoli czu艂, 偶e s艂owa podnosz膮 si臋 w nim, niczym woda w studni, kt贸r膮 wcze艣niej ca艂kowide opr贸偶niono. Opu艣ci艂 go smutek i pojawi艂o si臋 podniecenie.

Zszed艂 do swojej ziemianki, zapali艂 jedn膮 ze 艣wiec, wetkn膮艂 j膮 w nisz臋 w 艣cianie i wyj膮艂 z torby notatnik i d艂ugopis. S艂owa w jego m贸zgu pieni艂y si臋 i bulgota艂y jak gotuj膮ce si臋 mleko. Dotkn膮艂 d艂ugopisem do bia艂ego, poliniowanego papieru, a ten pomkn膮艂 po nim, jakby by艂 偶ywym stworzeniem. S艂owa tryska艂y z Craiga w radosnym, d艂ugo powstrzymywanym orgazmie i rozsypywa艂y si臋 bez艂adnie po papierze. Przerywa艂 tylko, aby zapali膰 od topniej膮cych ogark贸w nowe 艣wiece.

Rano mia艂 czerwone i piek膮ce ze zm臋czenia oczy. Czu艂 si臋 s艂abo i niepewnie, jakby za szybko przebieg艂 zbyt d艂ugi dystans, ale jego notatnik by艂 w trzech czwartych zapisany, a on sam czu艂 dziwne uniesienie.

Uniesienie to nie min臋艂o wraz z nadej艣dem gor膮cego, b艂yszcz膮cego ranka. Przedwnie, spot臋gowa艂a je zmiana stosunku Sally-Anne do Craiga. Wd膮偶 zachowywa艂a si臋 z rezerw膮 i niewiele m贸wi艂a, ale przynajmniej s艂ucha艂a, kiedy on m贸wi艂, i odpowiada艂a powa偶nie i z namys艂em. Raz czy dwa nawet si臋 u艣miechn臋艂a — wtedy jej za du偶e usta i nos harmonizowa艂y z reszt膮 twarzy. Craigowi trudno by艂o skupi膰 si臋 na po艂o偶eniu tych ludzi, kt贸rym mieli si臋 tu przyjrze膰, dop贸ki nie zda艂 sobie sprawy ze wsp贸艂czuda Sally-Anne i nie us艂ysza艂, jak po raz pierwszy m贸wi swobodnie.

— Tak 艂atwo mo偶na by zadowoli膰 si臋 zakwalifikowaniem ich jako brutalnych przest臋pc贸w — wyszepta艂a, przygl膮daj膮c si臋 ich twarzom pozbawionym wyrazu i nic nie m贸wi膮cym oczom — dop贸ki si臋 nie zrozumie, 偶e zostali oni pozbawieni wszelkich ucz艂owieczaj膮cych wp艂yw贸w. Wi臋kszo艣膰 z nich w wieku trzynastu, czternastu lat zosta艂a porwana ze szko艂y i zabrana do partyzanckich oboz贸w na szkolenie. Nie maj膮 nic, nigdy nic nie mieli opr贸cz ka艂asznikowa. Jak mo偶emy oczekiwa膰 od nich szacunku dla prawa w艂asno艣ci, szacunku do ludzi? Craig, prosz臋 d臋, spytaj tego, ile ma lat.

— Nie wie — przet艂umaczy艂 Craig. — Nie wie, kiedy si臋 urodzi艂 ani gdzie s膮 jego rodzice.

— Nawet to zosta艂o mu odebrane — zauwa偶y艂a Sally Ann臋.

I nagle Craig przypomnia艂 sobie, jak grubia艅sko potrafi艂 odm贸wi膰 pida wina, kt贸re niezupe艂nie by艂o w jego gu艣de, albo jak bezmy艣lnie m贸g艂 zam贸wi膰 nowy garnitur czy wsi膮艣膰 do kabiny samolotu pierwszej klasy — podczas gdy d ludzie nosili jedynie wystrz臋pione szorty i nie mieli nawet pary but贸w ani koca do ochrony przed ch艂odem.

— Przepa艣膰 miedzy posiadaj膮cymi i biedakami tego 艣wiata wd膮gnie nas w otch艂a艅 zniszczenia — powiedzia艂a Sally-Anne, utrwalaj膮c swoim nikonem rezygnacj臋 ot臋pia艂ego zwierz臋cia, kt贸ra nast臋puje po rozpaczy. — Spytaj tego, jak jest traktowany — nalega艂a, a kiedy Craig przem贸wi艂, m臋偶czyzna gapi艂 si臋 na niego, nic nie rozumiej膮c, jakby to pytanie zupe艂nie

73

go nie dotyczy艂o i powoli dobre samopoczucie Craiga rozwia艂o si臋 jak poranna mg艂a.

W otwartych chatach uczono postawy politycznej i roli odpowiedzialnego obywatela socjalistycznego pa艅stwa. Wykresy na tablicach obrazowa艂y zwi膮zek parlamentu z w艂adz膮 wykonawcz膮 i s膮downicz膮. Zosta艂y one skopiowane starann膮, p贸艂piimienn膮 r臋k膮 znudzonych instruktor贸w i by艂y bezmy艣lnie powtarzane przez rz臋dy siedz膮cych na ziemi aresztant贸w. To, 偶e najwyra藕niej nic z tego nie rozumieli, jeszcze bardziej przygn臋bi艂o Craiga.

Kiedy pow艂贸cz膮c nogami wracali do swoich kwater na wzg贸rzu, Craigowi przysz艂a nieoczekiwanie do g艂owy pewna my艣l; odwr贸ci艂 si臋 do Petera Fungabery.

— Wszyscy ci ludzie to Matabele, prawda?

— Tak. — Peter kiwn膮艂 g艂ow膮. — Trzymamy plemiona oddzielnie, to zmniejsza tarcia.

— Czy s膮 jacy艣 maszo艅scy aresztanci? — dopytywa艂 si臋 Craig.

— O tak — zapewni艂 go Peter. — Obozy dla nich znajduj膮 si臋 na wschodnich wy偶ynach. Maj膮 dok艂adnie takie same warunki...

O zachodzie s艂o艅ca uruchomiono generator zasilaj膮cy radio i dwadzie艣cia minut p贸藕niej Peter Fungabera zszed艂 do ziemianki, gdzie Craig czyta艂 i poprawia艂 swoje zapiski z ostatniej nocy.

— Jest dla ciebie wiadomo艣膰, Craig, przekazana przez Morgana Oxforda z ameryka艅skiej ambasady.

O偶ywiony Craig poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Za艂atwi艂 wcze艣niej, 偶eby odpowied藕 Henry'ego Pickeringa przes艂ano mu od razu po jej otrzymaniu. Wzi膮艂 kartk臋 papieru, na kt贸rej Peter zanotowa艂 pospiesznie przekaz radiowy, i przeczyta艂: „Do Mellowa. Stop. Inni nie podzielaj膮 mojego entuzjazmu dla projektu. Stop. Ashe Levy nie chce da膰 zaliczki ani gwarancji. Stop. Komisja Po偶yczek 偶膮da dodatkowej mocnej gwarancji przed zainwestowaniem. Stop. 呕a艂uj臋 i pozdrawiam. Henry."

Craig przeczyta艂 wiadomo艣膰 raz szybko, a potem jeszcze raz bardzo wolno.

— Nie m贸j interes — wymamrota艂 Fungabera — ale s膮dz臋, 偶e to dotyczy twoich plan贸w wobec miejsca, kt贸re nazywasz Zambezi Waters?

— Zgadza si臋. I, niestety, niszczy je w zarodku — odpowiedzia艂 mu gorzko Craig.

— Henry?

— Znajomy bankier, mo偶e za bardzo na niego liczy艂em.

— Tak—potwierdzi z zamy艣leniem Peter—na to wygl膮da, prawda? To, 偶e Craig pracowa艂 ca艂膮 noc, nie pomog艂o mu teraz w za艣ni臋ciu.

Mata by艂a twarda jak 偶elazo, a piekielny ch贸r sfory hien w lesie odpowiada艂 jego pos臋pnemu nastrojowi.

W d艂ugiej drodze powrotnej na lotnisko przy misji Tuti siedzia艂 obok kierowcy i nie bra艂 udzia艂u w rozmowie Petera i Sally-Anne, kt贸rzy

74

zajmowali miejsca za nim. Dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋, jak wielk膮 wag臋 przywi膮zywa艂 do kupna Rholands, i by艂 bardzo z艂y na Ashe'a Levy'ego, kt贸ry nie udzieli艂 mu poparcia, na Henry'ego Pickeringa, kt贸ry za s艂abo si臋 stara艂, i na t臋 jego cholern膮 Komisj臋 Po偶yczek, kt贸ra nie widzia艂a nic poza czubkiem w艂asnego nosa.

Sally-Anne nalega艂a, 偶eby jeszcze raz zatrzyma膰 si臋 przy szkole misyjnej, aby mog艂a odnowi膰 swoj膮 znajomo艣膰 z Sar膮, matabelsk膮 nauczycielk膮. Tym razem Sara by艂a przygotowana i przyj臋艂a go艣ci herbat膮. Nie b臋d膮c w nastroju do 偶art贸w, Craig znalaz艂 sobie ustronne miejsce pod nisk膮 艣cian膮 werandy i zacz膮艂 pos臋pnie knu膰 plan obej艣cia odmowy Henry'ego Pickeringa.

Sara z przesadn膮 skromno艣ci膮 podesz艂a do niego z emaliowanym kubkiem herbaty na rze藕bionej drewnianej tacy. Kiedy mu go podawa艂a, by艂a odwr贸cona plecami do Petera Fungabery.

— Gdy krokodyl ludojad wie, 偶e szuka go my艣liwy, chowa si臋 w b艂ocie na dnie najg艂臋bszej sadzawki — m贸wi艂a mi臋kko w sindebele — a gdy lampart poluje, poluje w ciemno艣ci.

Zaskoczony Craig spojrza艂 jej w twarz. Nie opu艣ci艂a oczu, w kt贸rych ciemnej g艂臋bi 偶arzy艂 si臋 gniew i zawzi臋to艣膰.

— Szczeniaki Fungabery pewnie ha艂asowa艂y — mi臋kko ci膮gn臋艂a dalej — nie mog艂y si臋 naje艣膰, kiedy tam byli艣cie. Musia艂y by膰 g艂odne. S艂ysza艂e艣 je, Kuphela? — spyta艂a i tym razem Craig drgn膮艂 z zaskoczenia. Sara u偶y艂a imienia, kt贸re nada艂 mu towarzysz Czujny. Sk膮d je zna艂a? Co mia艂a na my艣li m贸wi膮c o szczeniakach Fungabery?

Zanim Craig zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, Peter Fungabera podni贸s艂 g艂ow臋 i zobaczy艂 wyraz jego twarzy. Spokojnie, ale szybko wsta艂 i przeszed艂 po werandzie w stron臋 Sary. Dziewczyna w jednej chwili spu艣ci艂a wzrok z twarzy Craiga, lekko dygn臋艂a i wycofa艂a si臋 z pust膮 tac膮.

— Craig, niech rozczarowanie nie przygn臋bia ci臋 za bardzo. Przy艂膮cz si臋 do nas. — Peter po przyjacielsku po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Mellowa.

W drodze z misji do pobliskiego l膮dowiska Sally-Anne nagle si臋 pochyli艂a i dotkn臋艂a ramienia Craiga.

— Zastanawia艂am si臋, Craig. To miejsce, kt贸re nazywasz Zambezi Waters, jest najwy偶ej p贸艂 godziny lotu st膮d. Znalaz艂am rzek臋 Chizarira na mapie. Mogliby艣my troch臋 zboczy膰 z drogi i przelecie膰 si臋 nad tym terenem przed powrotem do domu.

— Nie ma sensu. — Craig pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Dlaczego? — spyta艂a, a on poda艂 jej kartk臋 z wiadomo艣ci膮 od Pickeringa.

— Och, tak mi przykro. — Nie udawa艂a, Craig wyczu艂 jej trosk臋 i to go nieco pocieszy艂o.

— Chcia艂bym zobaczy膰 ten teren — w艂膮czy艂 si臋 nagle Fungabera, a kfedy Craig ponownie pokr臋ci艂 g艂ow膮, jego, g艂os stwardnia艂. — Polecimy tam—powiedzia艂 tonem nie znosz膮cym sprzeciwu, a Craig z oboj臋tno艣ci膮 wzruszy艂 ramionami.

75

Craig i Sally-Anne pochylili si臋 nad map膮.

— Rozlewiska powinny by膰 tutaj, gdzie ten potok 艂膮czy si臋 z g艂贸wnym nurtem rzeki. — Dziewczyna szybko zacz臋艂a obliczenia pos艂uguj膮c si臋 cyrklem i przelicznikiem odchylenia wiatru.

— W porz膮dku — powiedzia艂a. — Przy tym wietrze dolecimy tam w dwadzie艣cia minut.

W czasie lotu Sally-Anne bada艂a teren i por贸wnywa艂a go z map膮, a Craig rozmy艣la艂 nad s艂owami matabelskiej dziewczyny. „Szczeniaki Fungabery". Brzmia艂o to do艣膰 gro藕nie, a u偶ycie przez ni膮 imienia Kuphela niepokoi艂o go jeszcze bardziej. Mo偶na to by艂o wyt艂umaczy膰 tylko w jeden spos贸b: musia艂a mie膰 kontakt z grup膮 dysydenckich patryzant贸w i prawdopodobnie nale偶a艂a do niej. Co chcia艂a powiedzie膰 przez alegori臋 z lampartem i krokodylem, co kry艂o si臋 za sformu艂owaniem „szczeniaki Fungabery"? I, o cokolwiek chodzi艂o, czy mog艂a by膰 bezstronna i godna zaufania, je艣li popiera艂a partyzant贸w?

— Jest rzeka — powiedzia艂a Sally-Anne, zamykaj膮c przepustnic臋 i zaczynaj膮c p艂ytki, opadaj膮cy zwrot w stron臋 przeb艂yskuj膮cej mi臋dzy szczytami drzew wody.

Lecia艂a bardzo nisko wzd艂u偶 brzegu rzeki i mimo g臋stej ro艣linno艣ci, wypatrywa艂a stada dzikich zwierz膮t, kiedy wreszcie uda艂o jej si臋 wytropi膰 w zaro艣lach hebanu niezgrabne, przypominaj膮ce ska艂臋 cielsko wielkiego czarnego nosoro偶ca — a偶 pisn臋艂a z rado艣ci.

Nagle wkaza艂a przed siebie.

— Patrzcie!

W zakolu rzeki znajdowa艂 si臋 pas otwartego l膮du obrze偶ony wysokimi nadrzecznymi drzewami, trawa by艂a tam kr贸tko przyci臋ta z臋bami stada zebr, kt贸re teraz wzbija艂y kurz, uciekaj膮c w panice przed nadlatuj膮cym samolotem.

— Za艂o偶臋 si臋, 偶e mog艂abym tu wyl膮dowa膰 — stwierdzi艂a Sally-Anne i otworzy艂a klapy, wytracaj膮c szybko艣膰 Cessny i opuszczaj膮c dzi贸b, aby mie膰 lepsz膮 widoczno艣膰. Nast臋pnie wysun臋艂a podwozie.

Wykona艂a seri臋 przelot贸w nad kawa艂kiem l膮du, ka偶dy ni偶ej od poprzedniego, a偶 przy czwartym przelocie ko艂a samolotu znalaz艂y si臋 nieca艂y metr nad ziemi膮, a pasa偶erowie widzieli ka偶dy odcisk kopyta zebr w piaszczystej ziemi. — Mocno i r贸wno — powiedzia艂a; przy nast臋pnym przelocie dotkn臋艂a l膮du i natychmiast wcisn臋艂a do maksimum hamulec bezpiecze艅stwa, kt贸ry zatrzyma艂 samolot nieca艂e sto pi臋膰dziesi膮t krok贸w za miejscem zetkni臋cia z ziemi膮.

— Kobieta-ptak — rzuci艂 Craig, a ona u艣miechn臋艂a si臋 na komplement.

Wysiedli z samolotu i ruszyli r贸wnin膮 w stron臋 艣ciany lasu, przebyli j膮 szlakiem utworzonym przez zwierz臋ta i wyszli na skaliste urwisko nad rzek膮.

Widok przypomina艂 pi臋kn膮 kame臋. Biate 艂awice piasku i wypolero-

76

wane wod膮 ska艂y b艂yszcz膮ce jak 艂uski gad贸w, ci膮gn膮ce si臋 ga艂臋zie przybrane gniazdami tkaczy nad g艂臋bok膮 zielon膮 wod膮, wysokie drzewa z bia艂ymi korzeniami pe艂zn膮cymi po ska艂ach jak w臋偶e, a w ko艅cu — rozleg艂y las.

— Pi臋knie tu — powiedzia艂a Sally-Anne i oddali艂a si臋 z aparatem fotograficznym.

— Dobre miejsce na jeden z twoich oboz贸w. — Peter Fungabera wskaza艂 na wielkie stosy grudkowatego 艂ajna s艂oni na mieli藕nie pod nimi.

— By艂by st膮d widok jak z 艂awek stadionu.

— Tak, by艂by — zgodzi艂 si臋 Peter. — Wygl膮da za dobrze, 偶eby poszed艂 za t臋 cen臋. Mo偶na by wyci膮gn膮膰 z niego miliony.

— Jak na dobrego afryka艅skiego socjalist臋 m贸wisz jak zgni艂y kapitalista — powiedzia艂 przygn臋biony Craig.

Peter zachichota艂 i odrzek艂:

— M贸wi膮, 偶e socjalizm jest najlepsz膮 ideologi膮, dop贸ki ma si臋 kapitalist贸w, kt贸rzy za ni膮 zap艂ac膮.

Craig spojrza艂 na niego ostro i po raz pierwszy zobaczy艂 w oczach Fungabery b艂ysk starej, dobrej, zachodnioeuropejskiej chciwo艣ci. Obaj zamilkli i przygl膮dali si臋 Sally-Anne, kt贸ra w korycie rzeki fotografowa艂a drzewa i ska艂y.

— Craig — Peter najwyra藕niej podj膮艂 decyzj臋 — gdyby uda艂o mi si臋 za艂atwi膰 gwarancj臋, jakiej 偶膮da Bank 艢wiatowy, oczekiwa艂bym udzia艂u w akcjach Rholands.

— Chyba mia艂by艣 do tego prawo. — Craig poczu艂, jak odradza si臋 w nim nadzieja, i w tym momencie Sally-Anne zawo艂a艂a:

— Robi si臋 p贸藕no, a do Harare dwie i p贸艂 godziny lotu.

Po powrocie do wojskowej bazy lotniczej New Sarum Peter Fungabera u艣cisn膮艂 im obojgu d艂onie.

— Mam nadziej臋, 偶e zdj臋cia dobrze wyjd膮 — powiedzia艂 Sally-Anne, a Craiga zapyta艂: — B臋dziesz w „Monomotapa"? Skontaktuj臋 si臋 tam z tob膮 w ci膮gu trzech najbli偶szych dni.

Wsiad艂 do wojskowego d偶ipa, kt贸ry na niego czeka艂, da艂 znak kierowcy i odje偶d偶aj膮c pozdrowi艂 ich uniesieniem laski.

— Masz samoch贸d? — Craig spyta艂 Sally-Anne, a kiedy pokr臋ci艂a g艂ow膮, rzek艂: — Nie mog臋 obieca膰, 偶e b臋d臋 prowadzi艂 samoch贸d tak dobrze jak ty samolot. Zaryzykujesz?

Mieszka艂a w starym bloku w alejach naprzeciwko siedziby rz膮du. Podwi贸z艂 j膮 pod wej艣cie.

— Co powiesz na kolacj臋? — zapyta艂.

— Mam du偶o pracy, Craig.

— Szybka kolacja, obiecuj臋, w ramach zawarcia pokoju. Odwioz臋 d臋.do domu przed dziesi膮t膮.—Teatralnym gestem po艂o偶y艂 r臋k臋 na sercu.

* — Dobrze, czekam o si贸dmej — zgodzi艂a si臋, a on przed w艂膮czeniem silnika przygl膮da艂 si臋, jak dziewczyna wchodzi po schodach. Porusza艂a si臋 energicznie i bez kokieterii, ale jej ty艂eczek w d偶insach by艂 bardzo seksowny.

77

Sally-Anne zaproponowa艂a restauracj臋, gdzie zosta艂a powitana przez wielkiego, brodatego w艂a艣ciciela jak cz艂onek rodziny kr贸lewskiej i gdzie Craig skosztowa艂 najlepszej w swoim 偶yciu wo艂owiny, grubej, soczystej i mi臋kkiej. Pili caberneta i sztywna na pocz膮tku rozmowa stawa艂a si臋 coraz swobodniejsza.

— Uk艂ada艂o si臋 dobrze, dop贸ki by艂am zwyk艂ym asystentem technicznym u Kodaka, ale kiedy zacz臋to mnie zaprasza膰 jako oficjalnego fotografa na r贸偶ne ekspedycje i kiedy potem organizowa艂am w艂asne wystawy, nie m贸g艂 tego znie艣膰—wyzna艂a—pierwszy w historii m臋偶czyzna zazdrosny o nikona.

— Jak d艂ugo byli艣cie ma艂偶e艅stwem?

— Dwa lata.

— Bez dzieci?

— Tak, dzi臋ki Bogu.

Jad艂a tak samo, jak chodzi艂a, starannie i sprawnie, a jednocze艣nie ze zmys艂owym poci膮giem do przyjemno艣ci, a kiedy sko艅czy艂a, spojrza艂a na swego z艂otego rolexa.

— Obieca艂e艣 odwie藕膰 mnie o dziesi膮tej — powiedzia艂a i mimo jego protest贸w podzieli艂a rachunek dok艂adnie na p贸艂 i zap艂aci艂a swoj膮 cz臋艣膰.

Kiedy zatrzyma艂 si臋 przed jej mieszkaniem, spojrza艂a na niego przez chwil臋 z powag膮, zanim zapyta艂a:

— Wejdziesz na kaw臋?

— Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮. — Ju偶 otwiera艂 drzwi, kiedy dorzuci艂a:

— Wyja艣nijmy to od razu na pocz膮tku — powiedzia艂a. — Kawa to instant Nescafe — i to wszystko. 呕adnej gimnastyki ani niczego innego, w porz膮dku?

— W porz膮dku — zgodzi艂 si臋.

— Chod藕my.

Jedynymi meblami w jej mieszkaniu by艂y przeno艣ny magnetofon, obci膮gni臋te p艂贸tnem poduszki i pojedyncze 艂贸偶ko polowe, a na nim starannie zwini臋ty 艣piw贸r. Opr贸cz poduszek nic nie le偶a艂o na wypolerowanej pod艂odze, a 艣ciany by艂y wytapetowane zdj臋ciami. Zaj膮艂 si臋 ich ogl膮daniem, kiedy ona przygotowywa艂a kaw臋 w male艅kiej kuchni.

— Je艣li chcesz i艣膰 do 艂azienki, to tutaj — zawo艂a艂a. — Tylko b膮d藕 ostro偶ny.

By艂a to raczej ciemnia ni偶 pomieszczenie przeznaczone do k膮pieli, z czarnym, 艣wiat艂oszczelnym namiotem z nylonu zamykanym na zamek b艂ykawiczny nad prysznicem oraz ze s艂ojami chemikali贸w i paczkami papieru fotograficznego, tam gdzie w 艂azience innej kobiety by艂yby perfumy i myd艂a.

Usadowili si臋 niedbale na poduszkach, pili kaw臋, wys艂uchali kasety z V Symfoni膮 Beethoyena i rozmawiali o Afryce. Raz czy dwa napomkn臋艂a o czym艣 z jego ksi膮偶ki udowadniaj膮c, 偶e przeczyta艂a j膮 z uwag膮.

78

— Musz臋 jutro wcze艣nie wsta膰... — Si臋gn臋艂a w ko艅cu po pusty kubek, kt贸ry wyj臋艂a mu z r臋ki. — Dobranoc, Craig.

— Kiedy b臋dziemy mogli si臋 zn贸w zobaczy膰?

— Nie jestem pewna, lec臋 jutro wcze艣nie rano w g贸ry i nie wiem, na jak d艂ugo. — Zauwa偶y艂a wyraz jego twarzy i z艂agodnia艂a. — Po powrocie zadzwoni臋 do ciebie do „Mono", je艣li chcesz.

— Chc臋.

— Zaczynam ci臋 lubi膰, Craig, mo偶e jak przyjaciela, ale nie szukam romantycznych prze偶y膰. Wci膮偶 czuj臋 si臋 zraniona. Mam nadziej臋, 偶e si臋 rozumiemy—powiedzia艂a, gdy podali sobie r臋ce w drzwiach jej mieszkania.

- Mimo jej deklaracji Craig by艂 dziwnie zadowolony z siebie, jad膮c z powrotem do „Monomotapa". Na tym etapie nie dba艂 o dog艂臋bn膮 analiz臋 swoich uczu膰 do niej ani o okre艣lenie swoich zamiar贸w. By艂a to po prostu przyjemna odmiana — nie mie膰 do czynienia z kolejn膮 艂owczyni膮 znakomito艣ci pr贸buj膮c膮 wpisa膰 go na w艂asn膮 list臋 podboj贸w. Jej rezerwa pot臋gowa艂a jego fizyczny poci膮g do niej. Podziwia艂 talent i osi膮gni臋cia dziewczyny i w pe艂ni podziela艂 mi艂o艣膰 do Afryki i wsp贸艂czucie, jakim darzy艂a jej narody.

„To na razie wystarczy", powiedzia艂 sobie, parkuj膮c volkswagena. W hotelowym holu czeka艂 na niego zast臋pca dyrektora, rozpaczliwie za艂amuj膮cy r臋ce; zaprowadzi艂 go do swego biura.

— Panie Mellow, kiedy pana nie by艂o, odwiedzili mnie ludzie ze specjalnego wydzia艂u policji. Musia艂em otworzy膰 dla nich pa艅sk膮 skrytk臋 i wpu艣ci膰 ich do pa艅skiego pokoju.

— Cholera jasna, wolno im robi膰 takie rzeczy? — Craig by艂 w艣ciek艂y.

— Nie rozumie pan, tutaj mog膮 robi膰, co im si臋 偶ywnie podoba. — Zast臋pca dyrektora pospieszy艂 z wyja艣nieniem: — Nic nie zabrali ze skrytki, panie Mellow, tego mo偶e pan by膰 pewien.

— Mimo wszystko chcia艂bym j膮 sprawdzi膰 — za偶膮da艂 ponuro Craig. Przejrza艂 szybko czeki podr贸偶ne — rachunek si臋 zgadza艂. Powrotny

bilet na samolot by艂 nie ruszony, tak samo paszport — ale grzebali w zestawie przedmiot贸w pierwszej potrzeby, kt贸ry dosta艂 od Henry'ego Pickeringa. Z艂ocona odznaka identyfikacyjna inspektora terenowego odczepi艂a si臋 od sk贸rzanej oprawy.

— Kto m贸g艂 wyda膰 rozkaz takiej rewizji? — spyta艂 zast臋pc臋 dyrektora, kiedy zamykali skrytk臋.

— Tylko kto艣 bardzo wysoko postawiony.

„Tungata Zebiwe — pomy艣la艂 gorzko. — Ty z艂o艣liwy, w艣cibski gnoju, jak bardzo si臋 zmieni艂e艣!"

Craig zani贸s艂 do ambasady raport dla Henry'ego Pickeringa z wizyty w O艣rodku Resocjalizacyjnym Tuti; Morgan Oxford przyj膮艂 dokument i zaproponowa艂 kaw臋.

79

— Mo偶e zatrzymam si臋 tu d艂u偶ej, ni偶 zamierza艂em — powiedzia艂 mu Craig — a w pokoju hotelowym po prostu nie mog臋 pracowa膰.

— Cholernie ci臋偶ko tu znale藕膰 mieszkanie — Morgan wzruszy艂 ramionami. — Zobacz臋, co da si臋 zrobi膰.

Zadzwoni艂 do niego nast臋pnego dnia.

— Craig, jedna z dziewczyn od nas wyje偶d偶a do domu na miesi臋czny urlop. Jest twoj膮 wielbicielk膮 i wynajmie ci mieszkanie za sze艣膰set dolar贸w. Wyje偶d偶a jutro.

Mieszkaniem by艂a kawalerka, ale wygodna i z dobr膮 wentylacj膮. W pokoju sta艂 du偶y st贸艂, kt贸ry m贸g艂 pos艂u偶y膰 za biurko. Na jego 艣rodku Craig po艂o偶y艂 pUk czystych arkuszy do maszyny z ceg艂膮 zamiast przycisku do papieru, a obok sw贸j s艂ownik — Condse Oxford Dictionary — i powiedzia艂 g艂o艣no:

— Z powrotem w bran偶y.

Zd膮偶y艂 prawie zapomnie膰, jak szybko czasem mijaj膮 godziny w krainie wyobra藕ni, w g艂臋bokiej, czystej rado艣ci obserwowania, jak po drugiej stronie sto艂u ro艣nie stos zapisanych kartek.

W ci膮gu nast臋pnych kilku dni Morgan Oxford, dzwoni艂 do niego dwukrotnie, za ka偶dym razem z zaproszeniem na przyj臋cie dyplomatyczne i za ka偶dym razem Craig odmawia艂, a偶 w ko艅cu wy艂膮czy艂 telefon. Kiedy czwartego dnia zmi臋k艂 i w艂o偶y艂 wtyczk臋 do gniazdka, prawie natychmiast zadzwoni艂 telefon.

— Panie Mellow. — G艂os nale偶a艂 do Afrykanina. — Trudno by艂o pana znale藕膰. Prosz臋 nie odk艂ada膰 s艂uchawki, genera艂 Fungabera chce z panem porozmawia膰.

— Craig, m贸wi Peter. — Znajomy urokliwy g艂os i ci臋偶ki akcent. — Czy mo偶emy si臋 spotka膰 dzi艣 po po艂udniu? O trzeciej? Przy艣l臋 kierowc臋.

Rezydencja Petera Fungabery le偶a艂a dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w za miastem, na wzg贸rzach wznosz膮cych si臋 nad Jeziorem Macillwane. Dom zosta艂 zbudowany w latach dwudziestych przez bogatego cz艂owieka, kt贸rego — jako czarn膮 owc臋 — rodzina wys艂a艂a do kolonii; by艂 on m艂odszym synem angielskiego producenta samolot贸w. Wok贸艂 budynku bieg艂y szerokie werandy i bia艂e okapy z wypuk艂ymi ozdobami, w otoczeniu trawnik贸w i kwitn膮cych drzew.

Przy bramie wjazdowej na teren g艂贸wnego budynku Craig i jego kierowca zostali dok艂adnie sprawdzeni przez stra偶nika z Trzeciej Brygady w pe艂nym rynsztunku. Craig wbieg艂 po schodach od frontu, na kt贸rych szczycie czeka艂 na niego Peter Fungabera. Mia艂 na sobie lu藕ne bia艂e spodnie z bawe艂ny i karmazynow膮 jedwabn膮 koszul臋 z kr贸tkimi r臋kawami, kt贸ra wygl膮da艂a wspaniale na tle czarnej aksamitnej sk贸ry. Przyjacielsko obejmuj膮c Craiga ramieniem, sprowadzi艂 go na werand臋, gdzie siedzia艂a grupka kilku os贸b.

— Craig, pozw贸l, 偶e przedstawi臋 ci pana Musharew臋, dyrektora Banku Ziemi Zbnbabwe. To jest pan Kapwepwe, jego zast臋pca, a to pan Cohen, m贸j adwokat. Panowie, oto Craig Mellow, ten znany pisarz.

80

U艣cisn臋li sobie d艂onie.

— Drinka, Craig? My pijemy Krwaw膮 Mary.

— 艢wietnie.

S艂u偶膮cy ubrany w bia艂膮, uk艂adaj膮c膮 si臋 w fa艂dy kanza, pozosta艂o艣膰 czas贸w kolonialnych, przyni贸s艂 Craigowi drinka, a kiedy wyszed艂, Peter Fungabera powiedzia艂 po prostu:

— Bank Ziemi Zimbabwe zgodzi艂 si臋 por臋czy膰 za ciebie w sprawie po偶yczki pi臋ciu milion贸w dolar贸w od Banku 艢wiatowego albo zwi膮zanego z nim banku w Nowym Jorku.

Craig oniemia艂.

— Wiesz, tw贸j zwi膮zek z Bankiem 艢wiatowym nie jest szczeg贸lnie 艣ci艣le strze偶on膮 tajemnic膮. R贸wnie偶 Henry Pickering jest nam dobrze znany — u艣miechn膮艂 si臋 Peter i szybko m贸wi艂 dalej: — Oczywi艣cie mamy pewne warunki i zastrze偶enia, ale nie s膮dz臋, by by艂y one wyg贸rowane. — Zwr贸ci艂 si臋 do swego bia艂ego adwokata. — Masz dokumenty, Izzy? Dobrze, zechciej da膰 panu Mellowowi kopi臋 i zapoznaj nas, prosz臋, z tre艣ci膮.

Isadore Cohen poprawi艂 okulary, u艂o偶y艂 przed sob膮 na stole gruby stos dokument贸w i zacz膮艂 czyta膰.

— Po pierwsze, pozwolenie na zakup ziemi —powiedzia艂. — Zezwala si臋 Craigowi Mellowowi, poddanemu brytyjskiemu i obywatelowi Zimbabwe, na zakup kontrolnego pakietu akcji prywatnej sp贸艂ki farmerskiej, znanej pod firm膮 Rholands (Pty) Ltd. Zezwolenie zosta艂o podpisane przez prezydenta pa艅stwa i kontrasygnowane przez ministra rolnictwa.

Craig pomy艣la艂 o Tungacie Zebiwe, kt贸ry obieca艂 zablokowa膰 to pozwolenie, ale przypomnia艂 sobie, 偶e minister rolnictwa jest szwagrem Petera Fungabery. Zerkn膮艂 na genera艂a, ale ten z uwag膮 s艂ucha艂 przemowy prawnika.

Isadore Cohen czyta艂 starannie ka偶dy dokument, nie omijaj膮c nawet preambu艂y i po ka偶dym paragrafie robi膮c przerwy na pytania i wyja艣nienia.

Craig by艂 tak podekscytowany, 偶e z trudem m贸g艂 spokojnie siedzie膰; usi艂owa艂 zapanowa膰 nad g艂osem, chcia艂, by brzmia艂 r贸wno i rzeczowo. Zapomnia艂 ju偶 o chwilowej panice, kt贸ra ogarn臋艂a go, gdy Peter nagle wspomnia艂 o Banku 艢wiatowym, i teraz mia艂 ochot臋 krzycze膰 i ta艅czy膰 po ca艂ej werandzie: Rholands jest jego, King's Lynn jest jego, Queen's Lynn jest jego i Zambezi Waters te偶 nale偶膮 do niego.

Jednak nawet w tym podnieceniu jeden z przeczytanych przez Isadore'a Cohena paragraf贸w zabrzmia艂 w jego uchu fa艂szywie.

— Co to do cholery znaczy: wr贸g pa艅stwa i ludu Zimbabwe? — dopytywa艂 si臋.

— To standardowa klauzula we wszystkich naszych dokumentach — Cohen pr贸bowa艂 go uspokoi膰 — zwyk艂e wyra偶enie uczu膰 patriotycznych. Bank Ziemi jest instytucj膮 rz膮dow膮. Gdyby zaci膮gaj膮cy po偶yczk臋 mia艂 si臋 zaanga偶owa膰 w dzia艂alno艣膰 antypa艅stwow膮 i zosta艂by og艂oszony wrogiem

6 — Lampart pohye w demnota

81

pa艅stwa i ludu, Bank Ziemi by艂by zmuszony wym贸wi膰 wszelkie wi膮偶膮ce go z nim zobowi膮zania.

— Czy to jest zgodne z prawem? — Craig mia艂 w膮tpliwo艣ci, a kiedy ponownie prawnik go uspokoi艂, pyta艂 dalej: — Czy s膮dz膮 panowie, 偶e bank udzielaj膮cy po偶yczki zgodzi si臋 na to?

— Ju偶 si臋 zgodzi艂, przy innych umowach o zabezpieczenie — odrzek艂 dyrektor banku. — Jak powiedzia艂 pan Cohen, to standardowa klauzula.

— Poza tym, Craig — u艣miechn膮艂 si臋 Peter Fungabera — chyba nie zamierzasz przeprowadza膰 zbrojnej rewolucji w celu obalenia naszego rz膮du, prawda?

Craig bez przekonania odwzajemni艂 u艣miech.

— C贸偶, w porz膮dku, je艣li ameryka艅ski bank udzielaj膮cy po偶yczki si臋 na to zgodzi, to pewnie sprawa jest koszerna.

Czytanie zaj臋艂o prawie godzin臋, nast臋pnie dyrektor Musharewa podpisa艂 wszystkie kopie, a jego zast臋pca i Peter Fungabera po艣wiadczyli podpis. Potem przysz艂a kolej na Craiga, kt贸ry podpisa艂 umow臋 i procedura si臋 powt贸rzy艂a; w ko艅cu Isadore Cohen odcisn膮艂 na ka偶dym dokumencie piecz臋膰 notarialn膮.

— To tyle, panowie. Podpisane, zapiecz臋towane, we w艂a艣ciwych r臋kach.

— A, czy偶bym zapomnia艂 ci o tym powiedzie膰? — Peter u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie. — Wczoraj po po艂udniu, o dziesi膮tej rano czasu nowojorskiego, dyrektor Kapwepwe rozmawia艂 z Pickeringiem. B臋dziesz m贸g艂 podj膮膰 pieni膮dze, jak tylko zabezpieczenie znajdzie si臋 w jego r臋kach. — Da艂 znak kr膮偶膮cemu w pobli偶u s艂u偶膮cemu. — Teraz mo偶esz przynie艣膰 szampana.

Wznie艣li toasty za siebie nawzajem, za Bank Ziemi, Bank 艢wiatowy, Rholands Company, i dopiero gdy druga butelka by艂a ju偶 pusta, dw贸ch czarnych bankier贸w po偶egna艂o si臋 niech臋tnie.

Kiedy ich limuzyna zacz臋艂a oddala膰 si臋 po podje藕dzie, Peter Fungabera uj膮艂 Craiga za rami臋.

— A teraz mo偶emy om贸wi膰 moje honorarium za zorganizowanie sprawy. Pan Cohen ma dokumenty.

Craig przeczyta艂 je i poczu艂, jak krew odp艂ywa mu z twarzy.

— Dziesi臋膰 procent. — Z trudem z艂apa艂 oddech. — Dziesi臋膰 procent sp艂aconych akcji Rholands.

— Naprawd臋 musimy zmieni膰 nazw臋. —娄 Fungabera zmarszczy艂 brwi. — Jak widzisz, pan Cohen b臋dzie posiadaczem akcji jako m贸j przedstawiciel. To mo偶e nam p贸藕niej oszcz臋dzi膰 k艂opot贸w.

Craig uda艂, 偶e ponownie czyta umow臋, cho膰 krew si臋 w nim burzy艂a. Obaj m臋偶czy藕ni przygl膮dali mu si臋 w milczeniu. Dziesi臋膰 procent to z艂odziejstwo, ale co m贸g艂 zrobi膰?

Isadore Cohen powoli odkr臋ci艂 nasadk臋 pi贸ra i wr臋czy艂 je Craigowi.

— S膮dz臋, 偶e minister, a jednocze艣nie dow贸dca armii oka偶e si臋

82

bardzo pomocnym cichym partnerem w tym przedsi臋wzi臋ciu —powiedzia艂 i Craig wzi膮艂 pi贸ro.

— Jest tylko jeden egzemplarz — Peter wci膮偶 si臋 u艣miecha艂 — i ja go zatrzymam.

Craig kiwn膮艂 g艂ow膮. Nie b臋dzie 偶adnego dowodu transakcji, udzia艂y u przedstawiciela, 偶adnych dokument贸w opr贸cz tych w r臋kach Petera Fungabery. W przypadku sporu s艂owo Craiga b臋dzie musia艂o wystarczy膰 przeciwko s艂owu wa偶nego ministra — ale chcia艂 mie膰 Rholands. Bardziej ni偶 czegokolwiek w 偶yciu, Craig pragn膮艂 mie膰 Rholands.

Z艂o偶y艂 szybko podpis pod umow膮, a siedz膮cy po drugiej stronie sto艂u m臋偶czy藕ni wyra藕nie si臋 rozlu藕nili i Peter Fungabera kaza艂 przynie艣膰 trzeci膮 butelk臋 szampana.

Do tej pory Craig potrzebowa艂 jedynie pi贸ra i sterty papieru, no i m贸g艂 wedle w艂asnego uznania marnowa膰 albo wykorzystywa膰 sw贸j czas. Nagle musia艂 stawi膰 czo艂o olbrzymiej odpowiedzialno艣ci, z jak膮 wi膮za艂o si臋 posiadanie, i czas si臋 dla niego kurczy艂. Tak du偶o by艂o do zrobienia i tak ma艂o na to czasu, 偶e poczu艂, jak parali偶uje go niepewno艣膰, przera偶a zuchwalstwo i przygn臋bia zw膮tpienie we w艂asne zdolno艣ci organizacyjne.

Potrzebowa艂 pociechy i zach臋ty i natychmiast pomy艣la艂 o Sally-Anne. Pojecha艂 pod jej mieszkanie, ale okna by艂y zamkni臋te, poczta wysypywa艂a si臋 ze skrzynki i nikt nie odpowiedzia艂 na pukanie.

Wr贸ci艂 do kawaleria, usiad艂 przy stole, wzi膮艂 ze stosu kartk臋 papieru, napisa艂: „Rzeczy do zrobienia", a potem zacz膮艂 si臋 w ni膮 wpatrywa膰.

Przypomnia艂 sobie, co powiedzia艂a o nim kiedy艣 pewna dziewczyna. „Tylko jedno w 偶yciu robi艂e艣 dobrze." A od napisania ksi膮偶ki daleko by艂o do postawienia na nogi sp贸艂ki hodowlanej wartej miliony dolar贸w. Poczu艂 rodz膮c膮 si臋 w nim panik臋, lecz zd艂awi艂 j膮. Pochodzi艂 z farmerskiej rodziny — dorasta艂, czuj膮c w nozdrzach zapach krowiego 艂ajna, nauczy艂 si臋 ocenia膰 „chodz膮c膮 wo艂owin臋", kiedy by艂 jeszcze tak ma艂y, 偶e m贸g艂 siada膰 na wzniesionym 艂臋ku siod艂a Bawu jak wr贸bel na palu ogrodzenia.

„Uda mi si臋", powiedzia艂 sobie z zawzi臋to艣ci膮 i przyst膮pi艂 do pracy. Napisa艂:

1) Zadzwoni膰 do Jocka Danielsa. Przyj膮膰 ofert臋 kupna Rholands.

2) Polecie膰 do Nowego Jorku:

a) Spotka膰 si臋 z przedstawicielem Banku 艢wiatowego.

b) Otworzy膰 rachunek bie偶膮cy i oszcz臋dno艣ciowy.

c) Sprzeda膰 „Bawu".

3) Polecie膰 do Zurychu:

a) Podpisa膰 akt kupna akcji.

b) Za艂atwi膰 wyp艂acenie nale偶no艣ci sprzedaj膮cym.

Panika zacz臋艂a ust臋powa膰. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 telefonu i wykr臋ci艂 numer British Airways. W pi膮tek m贸g艂 polecie膰 do Londynu, a potem Concordem do Nowego Jorku.

83

Jocka Danielsa z艂apa艂 w biurze.

— Craig, gdzie do cholery si臋 podziewa艂e艣? Zorientowa艂 si臋, ze Jock zacz膮艂 ju偶 wieczorne picie.

— Jock, gratulacje, w艂a艣nie zarobi艂e艣 dwadzie艣cia pi臋膰 patyk贸w prowizji — powiedzia艂 Craig i upaja艂 si臋 cisz膮 zdumienia.

Lista Craiga zacz臋艂a si臋 wyd艂u偶a膰, zajmowa艂a ju偶 ponad dziesi臋膰 stron: 39) Dowiedzie膰 si臋, czy Okky van Rensburg jest ci膮gle w kraju. Okky przez dwadzie艣cia lat by艂 mechanikiem w King's Lynn. Dziadek

Craiga chwali艂 si臋, 偶e Okky potrafi rozebra膰 do ostatniej 艣rubki ci膮gnik

Johna Deera i zbudowa膰 z tych cz臋艣ci cadillaca i dwa rollsy Silver Clouds.

By艂 Craigowi potrzebny. Mellow od艂o偶y艂 pi贸ro i u艣miechn膮艂 si臋 na

wspomnienie staruszka.

— Wracamy do domu, Bawu — powiedzia艂 na g艂os.

Spojrza艂 na zegarek — by艂a dziesi膮ta, ale wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 zasn膮膰.

W艂o偶y艂 lekki sweter i wyszed艂 na nocny spacer. W艂贸czy艂 si臋 po ulicach, a godzin臋 p贸藕niej stan膮艂 pod domem Sally-Anne. Wygl膮da艂o na to, 偶e nogi same go tu przyprowadzi艂y.

Poczu艂 lekkie mrowienie podniecenia. Jej okno by艂o otwarte i pali艂o si臋 w nim 艣wiat艂o.

— Kto tam? — kobiecy g艂os by艂 przyt艂umiony.

— To ja, Craig.

Nast膮pi艂a d艂u偶sza chwila ciszy.

— Jest prawie pomoc.

— Dopiero jedenasta... i mam ci co艣 do powiedzenia.

— No dobrze, drzwi s膮 otwarte.

By艂a w ciemni. S艂ysza艂 plusk chemikali贸w.

— B臋d臋 za pi臋膰 minut — zawo艂a艂a. — Umiesz robi膰 kaw臋? Kiedy wysz艂a, ubrana by艂a w lu藕ny, zrobiony na drutach sweter

zwisaj膮cy do kolan, a nie zwi膮zane w艂osy opada艂y jej na ramiona. Nie widzia艂 jej nigdy takiej i teraz wpatrywa艂 si臋 w ni膮 ze zdumieniem.

— Lepiej, 偶eby to by艂o naprawd臋 c o艣 — ostrzeg艂a, opieraj膮c pi臋艣ci o biodra.

— Mam Rholands — powiedzia艂 i teraz ona by艂a zdumiona.

— Kto albo co to jest Rholands?

— Sp贸艂ka, w kt贸rej sk艂ad wchodz膮 Zambezi Waters. Nale偶y do mnie. Jest moja. Czy to jest co艣?

Zacz臋艂a i艣膰 w jego stron臋 unosz膮c ramiona, aby go obj膮膰, i on jak lustro powt贸rzy艂 ten ruch, gdy nagle zreflektowa艂a si臋 i stan臋艂a w miejscu, zmuszaj膮c go do tego samego. Dzieli艂y ich dwa kroki.

— Craig, to cudowna wiadomo艣膰. Tak si臋 ciesz臋. Jak to si臋 sta艂o? My艣la艂am, 偶e nic z tego nie wysz艂o.

— Peter Fungabera za艂atwi艂 zabezpieczenie po偶yczki pi臋ciu milion贸w dolar贸w.

84

J *娄-.

— O Bo偶e. Pi臋膰 milion贸w. Po偶yczasz pi臋膰 milion贸w? Ile wynosi procent od pi臋ciu milion贸w?

Nie chcia艂 o tym my艣le膰. Mia艂 to wypisane na twarzy, a ona ju偶 偶a艂owa艂a swoich s艂贸w.

— Przepraszam. To by艂o bezczelne pytanie. Naprawd臋 ciesz臋 si臋, 偶e ci si臋 uda艂o. Musimy to uczci膰... — Szybko odsun臋艂a si臋 od niego.

W szafce kuchennej znalaz艂a butelk臋 z resztk膮 whisky Glenlivet na dnie, kt贸r膮 dola艂a do paruj膮cej kawy.

— Za sukces Zambezi Waters — przepi艂a do niego. — Najpierw opowiedz mi wszystko ze szczeg贸艂ami, a potem ja te偶 b臋d臋 mia艂a dla ciebie wiadomo艣膰.

. - By艂o po p贸艂nocy, gdy sko艅czy艂 opisywa膰 swoje plany — rozw贸j bli藕niaczych rancz na po艂udniu, odbudowa domostwa, zakup rasowego byd艂a; g艂贸wnie jednak rozwodzi艂 si臋 nad zamierzeniami zwi膮zanymi z Zambezi Waters i tamtejsz膮 przyrod膮, wiedz膮c, 偶e w艂a艣nie to najbardziej j膮 zainteresuje.

— Zastanawia艂em si臋 nad tym... potrzebuj臋 pomocy kobiety przy planowaniu i zak艂adaniu oboz贸w, i to nie byle jakiej kobiety, ale takiej, kt贸ra ma artystyczny talent, zna i kocha afryka艅ski busz.

— Craig, je艣li to mnie masz na my艣li, to pami臋taj, 偶e jestem tu na stypendium 艢wiatowego Trustu Przyrody i do niego nale偶y ca艂y m贸j czas.

— Nie zajmie to tak du偶o czasu — zaprotestowa艂 — chodzi tylko o konsultacje. Mog艂aby艣 przylecie膰 na jeden dzie艅, kiedy by ci pasowa艂o. — Zauwa偶y艂, 偶e dziewczyna mi臋knie. — A potem, oczywi艣cie, jak ju偶 obozy b臋d膮 dzia艂a膰, chcia艂bym, 偶eby艣 da艂a go艣ciom seri臋 wyk艂ad贸w i pokaz贸w slajd贸w z twoimi zdj臋ciami... — Widzia艂, 偶e potr膮ci艂 w艂a艣ciw膮 strun臋. Jak ka偶dego artyst臋, cieszy艂a j膮 ka偶da okazja pokazywania swoich prac.

— Nic nie obiecuj臋 — powiedzia艂a surowo, ale oboje wiedzieli, 偶e si臋 zgodzi, i Craig poczu艂, jak ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci, jaki wzi膮艂 na siebie, znacznie zel偶a艂.

— Powiedzia艂a艣, 偶e masz dla mnie wiadomo艣膰 — przypomnia艂 jej w ko艅cu, zadowolony z szansy przeci膮gni臋cia spotkania. Ale nie spodziewa艂 si臋, 偶e tak nagle zrobi si臋 艣miertelnie powa偶na.

— Tak, mam nowin臋. — Wydawa艂o si臋, 偶e zbiera si臋 w sobie. — Wpad艂am na trop szefa k艂usownik贸w.

— O Bo偶e! Tego drania, kt贸ry wybi艂 te stada s艂oni? To dopiero nowina. Gdzie? Jak?

— Wiesz, 偶e ostatnie dziesi臋膰 dni by艂am w g贸rach na wschodzie. Nie powiedzia艂am ci, 偶e badam dla Trustu Przyrody 偶yj膮ce tam lamparty. M,am swoich ludzi na wi臋kszo艣ci le艣nych teren贸w zamieszkanych przez te zwierz臋ta. Mierzymy i zaznaczamy na mapie ich terytoria, rejestrujemy ich odchody i ofiary, pr贸bujemy oszacowa膰, jak wp艂ywaj膮 na nie zmiany demograficzne... i temu podobne sprawy. Zwi膮zany jest z tym jeden

85

z moich ludzi. To stary, parszywy k艂usownik Shangane, ma pewnie z osiemdziesi膮t lat, a jego najm艂odsza 偶ona siedemna艣cie... w zesz艂ym tygodniu obdarowa艂a go par膮 bli藕ni膮t. To szelma kuty na cztery nogi, z ogromnym poczuciem humoru i zami艂owaniem do szkockiej whisky: dwie kapki Glenlivet i robi si臋 rozmowny. Byli艣my w g贸rach Vumba, sami w obozie, i po drugim 艂yku wypsn臋艂o mu si臋, 偶e zaproponowano mu dwie艣cie dolar贸w za sk贸r臋 lamparta. Wzi臋liby wszystkie, jakie uda mu si臋 z艂apa膰; obiecali dostarczy膰 stalowe pu艂apki spr臋偶ynowe. Nala艂am mu jeszcze i dowiedzia艂am si臋, 偶e propozycj臋 z艂o偶y艂 m艂ody, bardzo dobrze ubrany Murzyn prowadz膮cy rz膮dowego landrovera. M贸j stary Shangane powiedzia艂 mu, 偶e boi si臋, 偶e go aresztuj膮 i wsadz膮 do wi臋zienia, ale tamten zapewni艂 go, 偶e b臋dzie bezpieczny. 呕e b臋dzie pod ochron膮 jednego z wielkich wodz贸w z Harare, towarzysza ministra, kt贸ry by艂 s艂ynnym wojownikiem podczas wojny w buszu i kt贸ry wci膮偶 dowodzi w艂asn膮, prywatn膮 armi膮.

Na 艂贸偶ku polowym le偶a艂a sztywna teczka z tektury. Sally-Anne przynios艂a j膮 i po艂o偶y艂a Craigowi na kolanach. Craig otworzy艂 j膮. Na pierwszej kartce by艂a pe艂na lista cz艂onk贸w rz膮du Zimbabwe. Dwadzie艣cia sze艣膰 nazwisk z podanymi obok nazwami ministerstw.

— Bardzo szybko mo偶emy j膮 skr贸ci膰, niewielu ministr贸w rzeczywi艣cie walczy艂o — zauwa偶y艂a Sally-Anne. — Wi臋kszo艣膰 z nich sp臋dzi艂a wojn臋 w apartamentach hotelu „Ritz" w Londynie albo w daczy dla go艣ci nad Morzem Kaspijskim.

Usiad艂a na poduszce obok Craiga i si臋gn臋艂a po drug膮 kartk臋.

— Sze艣膰 nazwisk — powiedzia艂a. — Sze艣ciu dow贸dc贸w z pola walki.

— Wci膮偶 za du偶o — wymamrota艂 Craig i zauwa偶y艂, 偶e list臋 rozpoczyna nazwisko Petera Fungabery.

— Mo偶emy eliminowa膰 dalej — zgodzi艂a si臋 Sally-Anne. — Prywatne wojsko. Na pewno chodzi o dysydent贸w. Wszyscy dysydenci to Matabele. Ich przyw贸dca musi nale偶e膰 do tego samego plemienia.

Ods艂oni艂a trzeci膮 kartk臋. Na niej by艂o tylko jedno nazwisko.

— Jeden z najlepszych dow贸dc贸w na wojnie. Matabele. Minister turystyki, kt贸remu podlega Departament Przyrody. To znane powiedzenie, 偶e bardzo cz臋sto kradn膮 skarb ci, kt贸rzy mieli go piklowa膰. Wszystko pasuje.

Craig cicho przeczyta艂 nazwisko „Tungata Zebiwe" i zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie chce, by to by艂a prawda.

— Ale on pracowa艂 ze mn膮 w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej, by艂 moim stra偶nikiem...

— Jak ju偶 powiedzia艂am, stra偶nicy maj膮 lepsz膮 ni偶 ktokolwiek inny okazj臋 do nadu偶y膰.

— Ale co Sam zrobi艂by z pieni臋dzmi? Szef k艂usownik贸w musi zbija膰 miliony dolar贸w. Sam 偶yje bardzo skromnie, ka偶dy o tym wie, nie ma du偶ego domu, drogich samochod贸w ani prywatnej ziemi, nie robi prezent贸w kobietom... 偶adnych kosztownych s艂abostek.

86

— Mo偶e opr贸cz najdro偶szej ze wszystkich—cicho wysun臋艂a obiekcj臋 Sally-Anne. — W艂adzy.

Tym razem protest zamar艂 Craigowi na ustach, a ona pokiwa艂a g艂ow膮.

— W艂adza. Nie rozumiesz, Craig? Utrzymywanie w艂asnej armii dysydent贸w poch艂ania pieni膮dze, grube pieni膮dze.

Elementy powoli uk艂adaj膮 si臋 w ca艂o艣膰, przyzna艂 Craig. Henry Pickering uprzedzi艂 go o zbi偶aj膮cym si臋 zamachu stanu popieranym przez Sowiet贸w. W czasie wojny Rosjanie wspierali matabelsk膮 frakcj臋 ZIPRA, tak 偶e ich kandydat prawie na pewno b臋dzie pochodzi艂 z tego plemienia.

Craig jednak wci膮偶 buntowa艂 si臋 przeciw tej my艣li, trzymaj膮c si臋 kurczowo wspomnie艅 o kim艣, kto by艂 kiedy艣 jego przyjacielem, prawdopodobnie najlepszym przyjacielem, jakiego mia艂 czy b臋dzie mia艂 kiedykolwiek. Pami臋ta艂 o wielkiej uczciwo艣ci cz艂owieka, kt贸rego zna艂 wtedy jako Samsona Kuma艂o, wychowanego w misji chrze艣cijanina wielkiej prawo艣ci i zasad, kt贸ry odszed艂 wraz z nim z Departamentu Ochrony Zwierzyny 艁ownej, gdy zacz臋li podejrzewa膰, 偶e ich bezpo艣redni prze艂o偶ony zwi膮zany jest z gangiem k艂usownik贸w. Czy teraz sam zosta艂 szefem k艂usownik贸w? Czy zdolny do wielkiego wsp贸艂czucia cz艂owiek, kt贸ry pom贸g艂 okaleczonemu i za艂amanemu Craigowi zabra膰 ze sob膮 z Afryki jedyn膮 rzecz, kt贸ra do niego nale偶a艂a, jacht, teraz by艂 偶膮dnym w艂adzy spiskowcem?

— Jest moim przyjacielem — powiedzia艂.

— By艂. Ale si臋 zmieni艂. Kiedy ostatnio si臋 z nim widzia艂e艣, o艣wiadczy艂, 偶e jest twoim wrogiem — zauwa偶y艂a Sally-Anne. — Sam mi to powiedzia艂e艣.

Craig kiwn膮艂 g艂ow膮 i nagle przypomnia艂 sobie przeszukanie swojej skrytki w hotelu dokonane na rozkaz kogo艣 z g贸ry. Tungata musia艂 podejrzewa膰, 偶e Craig jest agentem Banku 艢wiatowego, domy艣li艂 si臋, 偶e ma zbiera膰 informacje na temat k艂usownictwa i walki o w艂adz臋 — to mog艂o t艂umaczy膰 jego niezrozumiale gwa艂towny sprzeciw wobec plan贸w Mellowa.

— Nie podoba mi si臋 to — wymamrota艂 Craig. — Cholernie nie podoba mi si臋 to przypuszczenie, ale my艣l臋, 偶e mo偶esz mie膰 racj臋.

— Jestem tego pewna.

— Co masz zamiar zrobi膰?

— P贸jd臋 do Petera Fungabery z tymi dowodami, kt贸re mam.

— On zgniecie Sama—powiedzia艂 Craig, ale ona przypomnia艂a mu szybko:

— Tungata jest z艂y, Craig, to rabu艣!

— Jest moim przyjacielem.

— By艂 twoim przyjacielem — zaprzeczy艂a Sally-Anne. — Nie wiesz, kim si臋 sta艂... nie wiesz, co dzia艂o si臋 z nim w buszu. Wojna mo偶e zmieni膰 ka偶dego cz艂owieka. W艂adza mo偶e zmieni膰 go jeszcze bardziej.

— O Bo偶e, rzyga膰 mi si臋 chce.

87

— Chod藕 ze mn膮 do Petera Fungabery. B膮d藕 przy tym, jak b臋d臋 wytacza膰 spraw臋 przeciwko Tungacie Zebiwe. — Sally-Anne w ge艣cie pocieszenia wzi臋艂a go za r臋k臋.

Craig nie pope艂ni艂 b艂臋du i nie odwzajemni艂 u艣cisku.

— Przykro mi, Craig. — 艢cisn臋艂a jego palce. — Naprawd臋 mi przykro — powiedzia艂a i cofn臋艂a d艂o艅.

Peter Fungabera m贸g艂 po艣wi臋ci膰 im chwil臋 czasu z samego rana, pojechali wi臋c razem do jego rezydencji na Wzg贸rzach MaciUwane.

S艂u偶膮cy zaprowadzi艂 ich do gabinetu genera艂a, olbrzymiego pokoju z ma艂膮 ilo艣ci膮 mebli i widokiem na jezioro, kt贸ry niegdy艣 by艂 sal膮 bilardow膮. Jedn膮 ze 艣cian zakrywa艂a bardzo du偶a mapa 殴mbabwe. By艂y w ni膮 wbite r贸偶nokolorowe chor膮giewki. Pod oknem sta艂 d艂ugi st贸艂 zasypany raportami, depeszami i dokumentami z parlamentu, a na 艣rodku nagiej, kamiennej pod艂ogi — biurko z czerwonego afryka艅skiego drewna tekowego.

Peter Fungabera podni贸s艂 si臋 zza biurka, aby ich powita膰. By艂 bosy i mia艂 na sobie bia艂膮 prost膮 przepask臋 na biodra. Naga sk贸ra na piersi i mi臋艣niach b艂yszcza艂a, jakby zosta艂a 艣wie偶o nasmarowana oliw膮, a musku艂y porusza艂y si臋 pod ni膮 jak 偶ywe kobry uwi臋zione w worku. Najwyra藕niej Peter Fungabera zachowywa艂 szczytow膮 form臋 bojow膮, jak przysta艂o na wojownika.

— Wybaczcie m贸j negli偶 — u艣miechn膮艂 si臋 id膮c w ich stron臋, aby si臋 z nimi przywita膰 — ale naprawd臋 swobodniej si臋 czuj臋, kiedy mog臋 by膰 w pe艂ni Afrykaninem.

Przed biurkiem sta艂y niskie sto艂ki z rze藕bionego w zawi艂e wzory hebanu.

— Ka偶臋 przynie艣膰 krzes艂a — zaproponowa艂 Peter. — Niewielu bia艂ych go艣ci mnie tu odwiedza.

— Nie, nie. — Sally-Anne swobodnie usadowi艂a si臋 na jednym ze sto艂k贸w.

— Wiecie, 偶e zawsze ciesz臋 si臋 ze spotkania z wami, ale o dziesi膮tej zero zero musz臋 by膰 w parlamencie... — przynagli艂 ich Fungabera.

— Od razu przejd臋 do rzeczy — zgodzi艂a si臋 Sally-Anne. — Chyba wiemy, kto jest szefem k艂usownik贸w.

Peter mia艂 w艂a艣nie usi膮艣膰 za biurkiem, ale teraz pochyli艂 si臋 opieraj膮c pi臋艣ci na blacie, a jego spojrzenie sta艂o si臋 ostre i pytaj膮ce.

— Powiedzia艂e艣, 偶e mam d tylko poda膰 nazwisko, a ty go zgnieciesz — przypomnia艂a mu Sally-Anne, a Peter skin膮艂 g艂ow膮.

— Podaj mi je — rozkaza艂, ale Sally-Anne zacz臋艂a opowiada膰, tak jak wcze艣niej Craigowi, o 藕r贸d艂ach informacji i drodze dedukcji.

Peter Fungabera wys艂ucha艂 jej w milczeniu, marszcz膮c brwi; potakiwa艂 z zamy艣leniem, 艣ledz膮c jej tok rozumowania. Wreszcie poda艂a wniosek, nazwisko, kt贸re zosta艂o na jej li艣cie.

— Towarzysz minister Tungata Zebiwe — powt贸rzy艂 cicho Peter, kt贸ry w ko艅cu opad艂 na krzes艂o i podni贸s艂 z biurka oprawion膮 w sk贸r臋 lask臋. Wpatrywa艂 si臋 ponad g艂ow膮 Sally-Anne w zakryt膮 map膮 艣cian臋, uderzaj膮c lask膮 w r贸偶owe wn臋trze lewej d艂oni.

Cisza przeci膮ga艂a si臋 i Sally-Anne nie wytrzyma艂a:

— No wi臋c?

Peter Fungabera spojrza艂 na ni膮:

— Wybra艂a艣 dla mnie najbardziej roz偶arzony w臋giel z ogniska, kt贸ry mam wyj膮膰 go艂ymi r臋kami — powiedzia艂. — Jeste艣 pewna, 偶e nie wp艂yn臋艂o na ciebie to, jak towarzysz Zebiwe potraktowa艂 pana Craiga Mellowa?

— To niegodne przypuszczenie — odpowiedzia艂a mu mi臋kko Sally--Anne.

. — Tak, chyba tak. — Peter Fungabera spojrza艂 na Craiga.

— A co ty o tym my艣lisz?

— On by艂 moim przyjacielem i kiedy艣 odda艂 mi wielk膮 przys艂ug臋.

— To by艂o dawno temu—zauwa偶y艂 Fungabera. — Teraz o艣wiadczy艂, 偶e jest twoim wrogiem.

— Mimo to lubi臋 go i podziwiam.

— A jednak?... — ponagli艂 go 艂agodnie Peter.

— A jednak s膮dz臋, 偶e Sally-Anne mog艂a wpa艣膰 na w艂a艣ciwy trop -r-Craig podda艂 si臋 zrezygnowany.

Fungabera wsta艂 i przeszed艂 w milczeniu do szerokiej mapy.

— Ca艂y kraj jest jak beczka z prochem — powiedzia艂 patrz膮c na kolorowe flagi. — Matabele w ka偶dej chwili mog膮 wywo艂a膰 rebeli臋. Tu! Tii! Tu! Ich partyzanci zbieraj膮 si臋 w buszu. — Uderzy艂 d艂oni膮 w map臋. — Byli艣my zmuszeni zdusi膰 spisek ich nieodpowiedzialnych przyw贸dc贸w, kt贸rzy chcieli doprowadzi膰 do zbrojnego powstania. Nkomo zosta艂 zmuszony do wycofania si臋 z 偶ycia politycznego, a dw贸ch matabelsldch cz艂onk贸w rz膮du aresztowano i oskar偶ono o zdrad臋 stanu. Tungata Zebiwe jest obecnie jedynym Matabele w rz膮dzie. Cieszy si臋 wielkim powa偶aniem, i to nie tylko w艣r贸d swoich, a dla Matabele jest jedynym przyw贸dc膮, jaki im pozosta艂. Gdyby艣my go ruszyli...

— Chcesz mu darowa膰! —powiedzia艂a rozczarowana Sally-Anne. — Ujdzie mu to p艂azem. Tak wygl膮da wasz socjalistyczny raj. Jedno prawo dla ludu, inne dla...

— Zamilcz, kobieto — rozkaza艂 Peter Fungabera, a ona go pos艂ucha艂a.

Wr贸ci艂 do biurka.

— Wyja艣nia艂em wam konsekwencje zbyt szybkiego dzia艂ania. Aresztowanie Tungaty Zebiwe mog艂oby pogr膮偶y膰 ca艂y kraj w krwawej wojnie domowej. Nie powiedzia艂em, 偶e nie podejm臋 偶adnych dzia艂a艅, ale na pewno nie zrobi臋 nic bez niepodwa偶alnych dowod贸w, bez zezna艅 niezale偶nych, w pe艂ni bezstronnych 艣wiadk贸w, kt贸re wspar艂yby podj臋te przeze mnie kroki. — Wci膮偶 wpatrywa艂 si臋 w map臋 po drugiej stronie pokoju. —

89

艢wiat ju偶 nas oskar偶a o planowanie ludob贸jstwa na plemieniu Matabele, podczas gdy my tylko utrzymujemy rz膮dy prawa i szukamy sposobu na ugod臋 z tym wojowniczym i trudnym we wsp贸艂偶yciu ludem. W tej chwili Tungata Zebiwe jest naszym jedynym rozs膮dnym i pojednawczym 艂膮cznikiem z Matabele, nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na bezmy艣lne zniszczenie go. — Przerwa艂, po czym odezwa艂a si臋 milcz膮ca dot膮d Sally-Anne.

— Nie wspomnia艂e艣 o czym艣, co Craig i ja om贸wili艣my wcze艣niej. Je艣li Tungata Zebiwe jest szefem k艂usownik贸w, przeznacza zyski na jaki艣 szczeg贸lny cel. Nie wygl膮da na to, 偶eby 偶y艂 rozrzutnie, ale wiemy, 偶e jest zwi膮zany z dysydentami.

Wyraz twarzy Petera Fungabery zaostrzy艂 si臋* a jego oczy by艂y straszne.

— Je艣li to Zebiwe, dostan臋 go — obieca艂 bardziej sobie ni偶 jej. — A kiedy to si臋 stanie, b臋d臋 mia艂 dow贸d dla 艣wiata, wtedy ju偶 mi nie ucieknie.

— W talom razie lepiej szybko si臋 do tego zabierz — poradzi艂a mu cierpko Sally-Anne.

— Tak, wybra艂 pan dobry czas na sprzeda偶.

Handlarz jacht贸w sta艂 w kokpicte „Bawu" i udawa艂 偶eglarza w swojej dwurz臋dowej kurtce i czapce marynarskiej ze z艂ot膮 kotwic膮 — siedemset dolar贸w u Bergdorfa Goodmana. Jego opalenizna by艂a wspania艂a i r贸wna — kwarc贸wka w Nowojorskim Klubie Sportowym. Wok贸艂 przenikliwie patrz膮cych b艂臋kitnych oczu mia艂 delikatn膮 siateczk臋 zmarszczek — nie od mru偶enia ich przy sekstansie ani od podzwrotnikowego s艂o艅ca na dalekich oceanach i koralowych pla偶ach, ale od wczytywania si臋 w etykiety z cenami i cyfry na czekach, Craig by艂 tego pewien.

— Oprocentowanie rachunk贸w spada, ludzie zn贸w kupuj膮 jachty. Przypomina艂o to rozmow臋 z prawnikiem o warunkach rozwodu albo

z grabarzem o organizacji pogrzebu. ,3awu" zbyt d艂ugo by艂 cz臋艣ci膮 偶yda Craiga.

— Jacht jest w dobrym stanie, wszystko wygl膮da jak nowe, a pa艅ska cena jest rozs膮dna. Jutro przyprowadz臋 kogo艣, 偶eby go sobie obejrza艂.

— Tylko prosz臋 si臋 upewni膰, 偶e mnie tu nie ma — rzek艂 z naciskiem Craig.

— Rozumiem, panie Mellow.

Facet nawet m贸wi艂 jak przedsi臋biorca pogrzebowy.

Ashe Levy te偶 brzmia艂 jak przedsi臋biorca pogrzebowy, kiedy Craig zadzwoni艂 do niego. Pos艂a艂 jednak do portu go艅ca, kt贸ry zabra艂 pierwsze trzy rozdzia艂y uko艅czone przez Craiga w Afryce. Nast臋pnie Craig poszed艂 na lunch z Henrym Pickeringiem.

— Naprawd臋 mi艂o ci臋 widzie膰. — Craig zd膮偶y艂 zapomnie膰, jak bardzo polubi艂 tego go艣cia po zaledwie dw贸ch kr贸tkich spotkaniach.

90

— Mo偶e najpierw co艣 zam贸wimy — zaproponowa艂 Henry i zdecydowa艂 si臋 na butelk臋 Grands Echezeaux.

— Odwa偶ny z ciebie facet. — Craig si臋 u艣miechn膮艂. — Ja zawsze boj臋 si臋 to wym贸wi膰, 偶eby nie pomy艣leli, 偶e mam atak kichania.

— Wi臋kszo艣膰 ludzi te偶 si臋 tego obawia. Pewnie dlatego jest to najmniej znane z naprawd臋 wspania艂ych win tego 艣wiata... i dlatego, dzi臋ki Bogu, jest tanie.

Pochylili si臋 nad winem i po艣wi臋cili mu uwag臋, na jak膮 zas艂ugiwa艂o. Po chwili Henry odstawi艂 kieliszek.

— A teraz powiedz mi, co s膮dzisz o generale Fungaberze? — zacz膮艂. — Wszystko jest w moich raportach. Nie przeczyta艂e艣 ich?

. - — Przeczyta艂em, ale chc臋, 偶eby艣 mi powiedzia艂. Czasami w rozmowie mo偶e wyp艂yn膮膰 co艣, co nie znalaz艂o si臋 w raporcie.

— Peter Fungabera jest cz艂owiekiem kulturalnym. Jego angielski jest nadzwyczajny: dob贸r s艂贸w, si艂a wyrazu, ale z silnym afryka艅skim akcentem. W mundurze wygl膮da jak genera艂 armii brytyjskiej, w cywilnym ubraniu jak gwiazda serialu telewizyjnego, a w przepasce na biodra na tego, kim jest naprawd臋, na Afrykanina. O tym cz臋sto zapominamy my艣l膮c o nich. Znamy wszyscy tajemniczo艣膰 Chi艅czyk贸w i brytyjsk膮 flegm臋, ale rzadko bierzemy pod uwag臋 to, 偶e czarny Afrykanin mo偶e mie膰 specyficzn膮 natur臋...

— W艂a艣nie! — mrukn膮艂 z zadowolon膮 min膮 Henry Pickering.—Tego w twoich raportach nie by艂o. M贸w dalej, Craig.

— Uwa偶amy, 偶e s膮 powolni, por贸wnuj膮c ich do naszych szybkich standardowych reakcji, i nie zdajemy sobie sprawy, 偶e to nie lenistwo, ale g艂臋bokie zastanowienie, rozwaga-przed przyst膮pieniem do dzia艂ania. My艣limy, 偶e s膮 pro艣ci i bezpo艣redni, podczas gdy tak naprawd臋 to najbardziej tajemniczy i nieodgadniony lud, bardziej przywi膮zany do swego plemienia ni偶 jakikolwiek Szkot do klanu. Rodzinna wendeta mo偶e u nich trwa膰 ponad sto lat, jak u Sycylijczyk贸w...

Henry Pickering s艂ucha艂 uwa偶nie, zadaj膮c naprowadzaj膮ce pytania, tylko wtedy gdy Craig zastanawiaj膮c si臋 zawiesza艂 g艂os. Raz zapyta艂:

— Ci膮gle czego艣 tak do ko艅ca nie rozumiem, Craig, subtelnej r贸偶nicy mi臋dzy terminami Matabele, Ndebele i sindebele. M贸g艂by艣 mi to wyja艣ni膰?

— Francuz sam na siebie m贸wi Francais, ale my nazywamy go Francuzem. Matabele nazywa siebie Ndebele, ale my nazywamy go Matabele.

— Aha. — Henry kiwn膮艂 g艂ow膮. — A j臋zyk, kt贸rym m贸wi, to sindebele, prawda?

— Zgadza si臋. W艂a艣ciwie wydaje si臋, 偶e s艂owo „Matabele" nabra艂o po uzyskaniu niepodleg艂o艣ci kolonialnego zabarwienia...

* Rozmowa toczy艂a si臋 dalej spokojnie, swobodnie, na luzie, tak 偶e Craig zaskoczony zorientowa艂 si臋, 偶e prawie wszyscy opu艣cili ju偶 lokal i kelner kr膮偶y w pobli偶u z rachunkiem.

91

— To, co chcia艂em powiedzie膰 — podsumowa艂 — to to, 偶e kolonia-lizm pozostawi艂 Afryce narzucony system warto艣ci. Ona odrzuci go i powr贸ci do w艂asnego.

— I pewnie b臋dzie jej z tym lepiej — doko艅czy艂 za niego Henry. — No, Craig, z pewno艣ci膮 zarobi艂e艣 na swoj膮 pensj臋. Naprawd臋 ciesz臋 si臋, 偶e tam wracasz. S膮dz臋, 偶e wkr贸tce b臋dziesz naszym najbardziej skutecznym agentem operacyjnym w tym regionie. Kiedy wyje偶d偶asz?

— Przyjecha艂em do Nowego Jorku tylko po czek.

Henry Pickering wybuchn膮艂 tym swoim wspania艂ym, gard艂owym 艣miechem.

— Robisz aluzje, jakby艣 wali艂 m艂otem kowalskim, dr偶臋 na sam膮 my艣l o tym, jak wygl膮da艂oby twoje bezpo艣rednie 偶膮danie. — Zap艂aci艂 rachunek i wsta艂. — Nasz prawnik oczekuje. Najpierw podpiszesz cyrograf, a potem upowa偶ni臋 ci臋 do podj臋cia sumy pi臋ciu milion贸w dolar贸w.

Wn臋trze limuzyny by艂o ciche i ch艂odne, a zawieszenie zapobiega艂o zwyk艂ej torturze jazdy po nawierzchni ulic Nowego Jorku.

— A teraz opowiedz mi szerzej o wnioskach Sally-Anne dotycz膮cych m贸zgu gangu k艂usownik贸w — zach臋ci艂 go Henry.

— Na tym etapie nie widz臋 innego kandydata na szefa gangu, mo偶e nawet na przyw贸dc臋 dysydent贸w.

Henry milcza艂 przez chwil臋, a potem powiedzia艂:

— Co s膮dzisz o niech臋ci genera艂a Fungabery do dzia艂ania?

— Jest cz艂owiekiem ostro偶nym, no i Afrykaninem. Niczego nie zrobi w po艣piechu. Dobrze to przemy艣li, ostro偶nie zapu艣ci sie膰, ale kiedy ju偶 przyst膮pi do dzia艂ania, chyba wszystkich nas zaskoczy to, jak b臋dzie ono szybkie i zdecydowane.

— Chcia艂bym, 偶eby艣 udzieli艂 genera艂owi Fungaberze wszelkiej pomocy. Prosz臋 ci臋, Craig, pe艂na wsp贸艂praca.

— Wiesz, 偶e Tungata by艂 moim przyjacielem.

— Konflikt lojalno艣ci?

— Chyba nie, nie, je艣li jest winny.

— Dobrze! M贸j zarz膮d jest bardzo zadowolony z twoich dotychczasowych osi膮gni臋膰. Jestem upowa偶niony do podniesienia ci wynagrodzenia do sze艣膰dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w rocznie.

— 艢wietnie — u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie Craig. — Bardzo mi to pomo偶e w sp艂aceniu procent贸w od pi臋ciu milion贸w dolar贸w.

By艂o jeszcze jasno, kiedy Craig wysiad艂 z taks贸wki przy bramie portu. Ostry k膮t padania promieni s艂onecznych zamieni艂 smog Manhattanu w 艣liczn膮 purpurow膮 mg艂臋, 艂agodz膮c膮 wygl膮d ponurych sylwetek wielkich wie偶 z betonu.

92

Gdy Craig wszed艂 na k艂adk臋, jacht zanurzy艂 si臋 lekko pod jego ci臋偶arem, co zaniepokoi艂o posta膰 w kokpicie.

— Ashe! — Craig nie posiada艂 si臋 ze zdziwienia. — Ashe Levy, dobra wr贸偶ka biednych pisarzy.

— Skarbie. — Ashe podszed艂 do niego po pok艂adzie niepewnym krokiem szczura l膮dowego. — Nie mog艂em czeka膰, musia艂em od razu do ciebie przyj艣膰.

— Jestem wzruszony. — G艂os Craiga brzmia艂 drwi膮co. — Zawsze, kiedy nie potrzebuj臋 pomocy, przylatujesz do mnie jak na skrzyd艂ach.

Ashe Levy zignorowa艂 uwag臋 i po艂o偶y艂 d艂onie na ramionach Craiga. — Przeczyta艂em to. Przeczyta艂em jeszcze raz, a potem zamkn膮艂em w; swoim sejfie — zni偶y艂 g艂os. — To jest pi臋kne.

Craig powstrzyma艂 si臋 od kolejnej z艂o艣liwo艣ci i zerkn膮艂 na Ashe'a, czy na jego twarzy nie dostrze偶e oznak nieszczero艣ci, ale zamiast nich zobaczy艂 za okularami w z艂otej oprawce stalowe oczy pe艂ne 艂ez wzruszenia.

— To najlepsza rzecz, jak膮 napisa艂e艣, Craig.

— To tylko trzy rozdzia艂y.

— Jakbym dosta艂 obuchem w 艂eb.

— Trzeba to jeszcze mocno doszlifowa膰.

— W膮tpi艂em w ciebie, Craig. Przyznaj臋. Zaczyna艂em wierzy膰, 偶e nie masz w sobie nast臋pnej ksi膮偶ki, ale to mnie porazi艂o. Siedz臋 tu od kilku godzin i powtarzam to sobie w my艣lach; chyba m贸g艂bym wyrecytowa膰 fragmenty z pami臋ci.

Craig uwa偶nie mu si臋 przygl膮da艂. W oczach mog艂o l艣ni膰 odbite od wody 艣wiat艂o zachodz膮cego s艂o艅ca. Ashe zdj膮艂 okulary i g艂o艣no oczy艣ci艂 nos. 艁zy by艂y prawdziwe, ale Craig nie bardzo im wierzy艂. Istnia艂 tylko jeden spos贸b, 偶eby to sprawdzi膰.

— Ashe, mo偶esz da膰 mi na ni膮 zaliczk臋?

Nie potrzebowa艂 teraz pieni臋dzy, ale musia艂 si臋 ostatecznie upewni膰.

— De d potrzeba, Craig? Dwie艣cie kawa艂k贸w?

— Wi臋c naprawd臋 d si臋 podoba. — Craig odetchn膮艂 g艂臋boko, kiedy wieczne w膮tpliwo艣ci pisarza zosta艂y rozproszone na kr贸tki, b艂ogos艂awiony czas. — Napijmy si臋, Ashe.

— Zr贸bmy co艣 lepszego — zaproponowa艂 Ashe. — Upijmy si臋. Craig usiad艂 na rufie i opar艂 stopy na sterze; patrzy艂, jak na szklance

w jego d艂oni tworz膮 si臋 diamendki rosy, i nie s艂ucha艂 ju偶 tak naprawd臋 Ashe'a, kt贸ry zachwyca艂 si臋 ksi膮偶k膮. Zamiast tego pozwoli艂 swoim my艣lom w臋drowa膰 i przysz艂o mu do g艂owy, 偶e najlepiej by艂oby, gdyby szcz臋艣liwe trafy nie zdarza艂y si臋 wszystkie naraz, ale po kolei, 偶eby mo偶na je by艂o naprawd臋 smakowa膰.

By艂 zasypany przyjemno艣ciami. Pomy艣la艂 o King's Lynn i poczu艂 w nozdrzach wo艅 gliniastej gleby pastwisk kraju Matabele. Pomy艣la艂 o Zambezi Waters i ponownie us艂ysza艂 rozp臋dzone wielkie delsko w kolczastych zaro艣lach. Pomy艣la艂 o dwudziestu rozdzia艂ach, kt贸re nast膮pi膮

93

za pierwszymi trzema, i poczu艂, 偶e palce a偶 mu si臋 rw膮 do pisania. Czy to mo偶liwe, zastanawia艂 si臋, 偶eby by艂 w tej chwili najszcz臋艣liwszym cz艂owiekiem na 艣wiecie?

Wtedy nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e szcz臋艣cie mo偶na w pe艂ni doceni膰 jedynie dziel膮c je z kim艣 — i odkry艂 gdzie艣 g艂臋boko w sobie ma艂e, puste miejsce i odczu艂 cie艅 melancholii na my艣l o dziwnie c臋tkowanych oczach i m艂odych, j臋drnych ustach. Chcia艂 jej o tym opowiedzie膰, chcia艂, 偶eby przeczyta艂a te trzy rozdzia艂y, i nagle z ca艂ej duszy zapragn膮艂 znale藕膰 si臋 z powrotem w Afryce, tam gdzie Sally-Anne.

Na parkingu ze starymi samochodami Jocka Danielsa, na ty艂ach jego domu aukcyjnego, Craig znalaz艂 u偶ywanego landrovera. Nie zwracaj膮c uwagi na beznami臋tny licytatorski za艣piew Jocka ws艂ucha艂 si臋 w prac臋 silnika. By艂 rozregulowany, ale nic nie stuka艂o ani nie terkota艂o. Nap臋d na przednie ko艂a w艂膮cza艂 si臋 g艂adko, sprz臋g艂o pracowa艂o bez zarzutu. Kiedy przejecha艂 si臋 wozem po wyboistym terenie ze stromymi parowami na skraju miasta, odpad艂 mu t艂umik, ale reszta jako艣 si臋 trzyma艂a. Kiedy艣 potrafi艂 w jeden weekend rozebra膰 swojego starego landrovera na cz臋艣ci i z艂o偶y膰 go z powrotem. Wiedzia艂, 偶e m贸g艂by go naprawi膰. Zbi艂 cen臋 Jocka

0 tysi膮c dolar贸w — i tak mocno przep艂aci艂 — ale spieszy艂o mu si臋.

Za艂adowa艂 do landrovera wszystko, co zosta艂o mu po sprzeda偶y jachtu: walizk臋 pe艂n膮 ubra艅, ulubione ksi膮偶ki i sk贸rzany kufer z metalowymi okuciami, sw贸j najci臋偶szy baga偶 zawieraj膮cy rodzinne kroniki.

Te kroniki by艂y ca艂ym spadkiem, jaki zostawi艂 mu Bawu. Reszta wielomilionowej spu艣cizny po dziadku, 艂膮cznie z akcjami Rholands, przesz艂a na jego najstarszego syna Douglasa, wuja Craiga, kt贸ry sprzeda艂 wszystko

1 wyjecha艂 do Australii. Ale przecie偶 te stare, podniszczone, spisane r臋cznie teksty oprawione w sk贸r臋 by艂y najwi臋kszym skarbem. Ich lektura sta艂a si臋 dla Craiga lekcj膮 historii, da艂a mu poczucie dumy ze swego pochodzenia, uzbroi艂a go w wiedz臋 i zrozumienie tego okresu, wystarczaj膮ce do tego, by usi膮艣膰 i napisa膰 ksi膮偶k臋, kt贸ra z kolei przynios艂a mu sukces, s艂aw臋 i maj膮tek, nawet Rholands odzyska艂 dzi臋ki tej skrzyni starych papier贸w.

Zastanawia艂 si臋, ile tysi臋cy razy jecha艂 t膮 drog膮 do King's Lynn — ale nigdy w tym charakterze, nie jako w艂a艣ciciel. Zatrzyma艂 si臋 tu偶 za g艂贸wn膮 bram膮, tak 偶eby jego stopy mog艂y po raz pierwszy dotkn膮膰 jego w艂asnej ziemi.

Stan膮艂 na niej i rozejrza艂 si臋 wok贸艂 po z艂otej trawie, po gajach akacji

0 p艂askich u g贸ry koronach, po zarysach szaroniebieskich wzg贸rz w oddali, po nieskalanej kopule b艂臋kitnego nieba wznosz膮cej si臋 nad jego g艂ow膮

1 ukl臋kn膮艂 jak skruszony grzesznik. Jedynie przy tym ruchu noga mu nieco przeszkadza艂a. Nabra艂 w d艂onie troch臋 ziemi. By艂a prawie tak warto艣ciowa i czerwona, jak mi臋so krowy, kt贸ra b臋dzie si臋 na niej pas艂a. Na1 oko podzieli艂 gar艣膰 na dwie cz臋艣ci i wysypa艂 jedn膮 dziesi膮t膮.

94

— To twoje dziesi臋膰 procent, Peterze Fungabero — wyszepta艂. — Ale ta ziemia jest moja i przysi臋gam, 偶e do ko艅ca 偶ycia nie dam jej sobie odebra膰, b臋d臋 j膮 chroni艂 i piel臋gnowa艂, tak mi dopom贸偶 B贸g.

Po tym przedstawieniu poczu艂 si臋 tylko troch臋 g艂upio, wysypa艂 reszt臋 ziemi, wytar艂 r臋ce o spodnie i wr贸ci艂 do landrovera.

Na wzg贸rzach przed domostwem spotka艂 wysok膮, wychudzon膮 posta膰 id膮c膮 drog膮. M臋偶czyzna mia艂 na sobie sk膮p膮 przepask臋 na biodra i zat艂uszczony, nie prany koc na grzbiecie; na ramieniu ni贸s艂 w艂贸cznie. Stopy obu艂 w sanda艂y wyci臋te ze starych opon samochodowych, a kolczyki to by艂y ozdobione kolorowymi paciorkami zatyczki s艂oj贸w na 偶r膮ce substancje, tak 偶e p艂atki uszu zosta艂y niepomiernie rozci膮gni臋te. Prowadzi艂 przed sob膮 ma艂e stadko r贸偶nokolorowych k贸z.

— Widz臋 ci臋, starszy bracie — pozdrowi艂 go Craig i stary cz艂owiek pokaza艂 szczerb臋 w 偶贸艂tych z臋bach u艣miechaj膮c si臋 na znak, 偶e zauwa偶y艂 uprzejmo艣膰 pozdrowienia i rozpozna艂 Craiga.

— Widz臋 ci臋, Nkosi. — By艂 to ten sam starzec, kt贸rego Mellow znalaz艂 siedz膮cego w zabudowaniach King's Lynn.

— Kiedy spadnie deszcz? — spyta艂 Craig i wr臋czy艂 mu paczk臋 papieros贸w, kt贸r膮 przywi贸z艂 tu w艂a艣nie z my艣l膮 o takim spotkaniu.

Nast膮pi艂y niespieszne pytania i odpowiedzi, schemat, kt贸ry w Afryce musi poprzedza膰 ka偶d膮 powa偶n膮 dyskusj臋.

— Jak masz na imi臋, stary cz艂owieku? — By艂 to raczej wyraz szacunku ni偶 wypomnienie podesz艂ego wieku.

— Nazywaj膮 mnie Shadrach.

— Powiedz mi, Shadrachu, czy twoje kozy s膮 na sprzeda偶? — Craig m贸g艂 w ko艅cu zapyta膰 bez obawy o pos膮dzenie go o brak obycia. W oczach Shadracha od razu pojawi艂a si臋 przebieg艂o艣膰.

— To pi臋kne kozy — powiedzia艂. — Rozstanie si臋 z nimi to jak rozstanie z w艂asnymi dzie膰mi.

Shadrach by艂 uznanym przedstawicielem i przyw贸dc膮 ma艂ej spo艂eczno艣ci dzikich lokator贸w zajmuj膮cych King's Lynn. Craig zorientowa艂 si臋, 偶e za jego po艣rednictwem mo偶e prowadzi膰 z nimi negocjacje, i kamie艅 spad艂 mu z serca. Zaoszcz臋dzi to wiele czasu i nerw贸w.

Nie chcia艂 jednak pozbawi膰 Shadracha okazji popisania si臋 swymi zdolno艣ciami kupieckimi ani obrazi膰 go pr贸b膮 przyspieszenia negocjacji, tak wi臋c przeci膮gn臋艂y si臋 one na nast臋pne dwa dni, w kt贸rych czasie Craig zrobi艂 z ci臋偶kiego p艂贸tna nowy dach starego domku go艣cinnego, skradzion膮 pomp臋 zast膮pi艂 listerem z silnikiem diesla, kt贸ry mia艂 wyci膮ga膰 wod臋 ze studni, a do pustej sypialni domku wstawi艂 nowe 艂贸偶ko polowe.

Trzeciego dnia uzgodniono cen臋 i Craig sta艂 si臋 w艂a艣cicielem prawie dw贸ch tysi臋cy k贸z. Zap艂aci艂 sprzedaj膮cym got贸wk膮, przeliczaj膮c ka偶dy banknot i monet臋 wk艂adane im do r膮k, aby zapobiec sporom, a potem za艂adowa艂 sw贸j becz膮cy nabytek do czterech wynaj臋tych ci臋偶ar贸wek i wys艂a艂 go do rze藕ni w Bulawayo, zalewaj膮c tym samym rynek i obni偶aj膮c

95

艢redni膮 cen臋 o pi臋膰dziesi膮t procent, co da艂o ponad dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w straty na ca艂ej transakcji.

— Dobre wej艣cie w interes. — U艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no i pos艂a艂 po Shadracha.

— Powiedz mi, stary cz艂owieku, co wiesz o bydle? — Przypomina艂o to pytanie Polinezyjczyka, co wie o rybach, albo Szwajcara, czy kiedykolwiek widzia艂 艣nieg.

Shadrach wyprostowa艂 si臋 oburzony.

— Kiedy by艂em taki — powiedzia艂 cierpko, wskazuj膮c wysoko艣膰 poni偶ej swego prawego kolana — pi艂em gor膮ce mleko prosto z krowiej d贸jld. Kiedy by艂em taki — przesun膮艂 nieco r臋k臋 — sam opiekowa艂em si臋 stadem dwustu sztuk. Tymi r臋kami uwalnia艂em ciel臋ta, kt贸re nie mog艂y wyj艣膰 z 艂ona matki, nosi艂em je na tych ramionach, kiedy woda wzbiera艂a i nie mog艂y przej艣膰 przez br贸d. Kiedy by艂em taki — pi臋膰 centymetr贸w nad kolanem — zabi艂em lwic臋 przebijaj膮c j膮 w艂贸czni膮, gdy zaatakowa艂a moje stado...

Craig cierpliwie s艂ucha艂 opowie艣ci, a偶 Shadrach zako艅czy艂:

— A ty o艣mielasz si臋 mnie pyta膰, co wiem o bydle!

— Wkr贸tce na tej trawie b臋d臋 wypasa艂 tak l艣ni膮ce i pi臋kne krowy, 偶e ich widok wype艂ni twoje oczy 艂zami. B臋d臋 mia艂 byki, kt贸rych sk贸ra b艂yszczy jak woda w s艂o艅cu, kt贸rych garby wznosz膮 si臋 na grzbietach jak wielkie g贸ry i kt贸rych podgardla, ci臋偶kie od t艂uszczu, zamiataj膮 gleb臋, tak jak deszczowe wiatry zmiataj膮 kurz z nawiedzonej przez susz臋 ziemi.

— Hau! — powiedzia艂 Shadrach, wyra偶aj膮c wielkie zdumienie i b臋d膮c pod wra偶eniem zar贸wno liryzmu Craiga, jak i jego zamiar贸w.

— Potrzebuj臋 kogo艣, kto zna si臋 na bydle... i na ludziach — powiedzia艂 Craig.

Shadrach znalaz艂 mu ludzi. Wybra艂 dwudziestu spo艣r贸d rodzin dzikich lokator贸w, samych silnych i ch臋tnych, nie za m艂odych, 偶eby nie byli g艂upi i niestali, nie za starych, 偶eby nie byli za s艂abi.

— Reszta — powiedzia艂 Shadrach z pogard膮 — to owoce zwi膮zk贸w pawian贸w i z艂odziei byd艂a z plemienia Maszona. Kaza艂em im opu艣ci膰 nasz膮 ziemi臋.

Craig u艣miechn膮艂 si臋 przy liczbie mnogiej zaimka dzier偶awczego, ale robi艂 na nim wra偶enie fakt, 偶e kiedy Shadrach rozkazywa艂, m臋偶czy藕ni go s艂uchali.

Shadrach zebra艂 wybranych przez siebie ludzi przed z grubsza odnowionym domkiem i uraczy艂 ich tradycyjn膮 giy膮, pobudzaj膮c膮 krew w 偶y艂ach mow膮 po艂膮czon膮 z pantomim膮, kt贸r膮 dawni induna Matabele zagrzewali swych wojownik贸w do walki w przeddzie艅 bitwy.

— Znacie mnie! — krzycza艂. — Wiecie, 偶e moja praprababka by艂a c贸rk膮 starego kr贸la Lobenguli, „tego, kt贸ry p臋dzi jak wiatr".

— E-he! — Zacz膮艂 im si臋 udziela膰 jego nastr贸j.

— Wiecie, 偶e jestem ksi臋ciem krwi i 偶e w normalnym 艣wiecie by艂bym

96

indun膮 tysi膮ca os贸b, z pi贸rami tkacza we w艂osach i ogonami wo艂贸w na wojennej tarczy. — Przebi艂 powietrze w艂贸czni膮.

— E-he!

Patrz膮c na ich twarze, Craig zauwa偶y艂 prawdziwy respekt, jakim darzyli starca, i by艂 zachwycony wyborem, kt贸rego dokona艂.

— Tak! — pia艂 Shadrach. — Dzi臋ki m膮dro艣ci i dalekowzroczno艣ci obecnego tu m艂odego Nkosi naprawd臋 zosta艂em indun膮. Jestem indun膮 King's Lynn — wym贸wi艂 to jak „Kingi-Iingi" — a wy jeste艣cie moimi amadoda, moimi wybranymi wojownikami.

— E-he! — zgodzili si臋 i zatupali bosymi stopami po ziemi, co zabrzmia艂o jak wystrza艂 armatni.

- — Sp贸jrzcie teraz na tego bia艂ego m臋偶czyzn臋. Mo偶e my艣licie, 偶e jest m艂ody i nieopierzony, ale wiedzcie, 偶e to wnuk Bawu i prawnuk Taka Taki.

— Hau! — Wojownikom Shadracha zapar艂o dech w piersiach, bo by艂y to imiona o magicznym dzia艂aniu. Bawu znali osobi艣cie, Sir Ralpha Ballantyne'a tylko jako legend臋: Taka Taka to d藕wi臋kona艣ladowcze imi臋 nadane Sir Ralphowi przez Matabele od odg艂osu karabinu maszynowego, kt贸rym tak dobrze w艂ada艂 w czasie matabelskiej wojny i powstania.

Patrzyli na Craiga innymi oczami.

— Tak — zapala艂 si臋 coraz bardziej Shadrach — sp贸jrzcie na niego. To wojownik, kt贸ry wyni贸s艂 straszne blizny z wojny w buszu. Zabi艂 setki tch贸rzliwych gwa艂cicieli Maszona... — Craig zamruga艂 przy tej licencia poetka u偶ytej przez Shadracha — zabi艂 nawet kilku dzielnych matabelsldch bojownik贸w o lwich sercach z ZEPRA. Teraz znacie go wi臋c jako m臋偶czyzn臋, a nie ch艂opca.

— E-he! — Nie okazali urazy za rzekomo spowodowan膮 przez Craiga 艣mier膰 ich braci.

— Wiedzcie r贸wnie偶, 偶e przyby艂 tu, aby zrobi膰 z was, pilnuj膮cych k贸z kobiet, siedz膮cych na s艂o艅cu i 艂api膮cych swoje pch艂y, zn贸w dumnych hodowc贸w byd艂a, bo... — Shadrach przerwa艂, 偶eby zwi臋kszy膰 efekt dramatyczny — wkr贸tce na tej trawie b臋d膮 si臋 pa艣膰 tak l艣ni膮ce i pi臋kne krowy, 偶e ich widok...

Cragi zauwa偶y艂, 偶e Shadrach potrafi dok艂adnie powt贸rzy膰 jego s艂owa, wykazuj膮c niezwyk艂膮 pami臋膰 analfabety. Kiedy zako艅czy艂 przem贸wienie wysokim, bocianim skokiem w powietrze i stukotem w艂贸czni, nast膮pi艂 niepohamowany wybuch rado艣ci, po czym m臋偶czy藕ni spojrzeli na Craiga z wyczekiwaniem.

„A teraz nast臋pne cholerne przedstawienie", powiedzia艂 sobie Craig, staj膮c przed nimi. M贸wi艂 spokojnie i cicho melodyjnym sindebele.

— Byd艂o b臋dzie tu wkr贸tce, a wiele jest do zrobienia, zanim przyb臋dzie. Wiecie o phcach dla robotnik贸w rolnych ustalonych przez rz膮d. B臋d臋 je wyp艂aca艂 i dodam racje 偶ywno艣ci dla was i waszych rodzin. — Zosta艂o to przyj臋te bez wielkiego entuzjazmu. — A do tego za ka偶dy rok s艂u偶by dostaniecie pi臋kn膮 m艂od膮 krow臋 i prawo wypasania jej

7 — LHnptit pobije w rirmnnfci

97

na trawie Kingi Lingi, no i prawo prowadzenia jej do moich wspania艂ych byk贸w, tak 偶eby mog艂a rodzi膰 wam pi臋kne del臋ta...

— E-he! — krzyczeli i tupali z rado艣d i w ko艅cu Craig podni贸s艂 obie r臋ce.

— Mo偶e s膮 w艣r贸d was tacy, kt贸rych b臋dzie kusi艂o, 偶eby zabra膰 co艣, co nale偶y do mnie, albo kt贸rzy znajd膮 sobie rzucaj膮ce de艅 drzewo i sp臋dz膮 pod nim dzie艅 zamiast budowa膰 ogrodzenie z drutu albo pilnowa膰 byd艂a. — Patrzy艂 na nich, wi臋c troch臋 si臋 zl臋kli. — Ten m膮dry rz膮d zabrania cz艂owiekowi kopania drugiego swoj膮 stop膮, ale uwa偶ajcie, ja mog臋 was kopa膰 nie u偶ywaj膮c w艂asnej nogi.

Przerwa艂, jednym zr臋cznym ruchem odpi膮艂 nog臋 i stan膮艂 przed nimi trzymaj膮c j膮 w r臋ku. Gapili si臋 na niego w zdumieniu.

— Widzicie, to nie jest moja stopa!

Wygl膮dali, jakby robi艂o im si臋 s艂abo, jakby byli 艣wiadkami jakich艣 strasznych czar贸w. Zacz臋li nerwowo szura膰 nogami i rozgl膮da膰 si臋 za sposobem ucieczki.

— Tak wi臋c — krzycza艂 Craig — nie 艂ami膮c prawa mog臋 kopa膰, kogo tylko zechc臋. — Zrobi艂 dwa szybkie podskoki, wykorzysta艂 p臋d i wymierzy艂 czubek buta protezy prosto w siedzenie najbli偶szego wojownika.

Jeszcze przez chwil臋 trwa艂a zdumiona dsza, a potem zwyd臋偶y艂o w nich poczucie humoru. 艢miali si臋, a偶 艂zy dek艂y im po policzkach. Zataczali si臋 w k贸艂ko, uderzaj膮c si臋 po g艂owie, padali sobie w ramiona, wzdychaj膮c i trac膮c oddech ze 艣miechu. Shadrach zapomnia艂 o swojej ksi膮偶臋cej godno艣d; pad艂 na ziemi臋 i bezradnie wi艂 si臋 w piachu, gdy obezw艂adnia艂y go kolejne fale weso艂o艣d.

Craig patrzy艂 na nich z czu艂o艣d膮. Byli teraz jego lud藕mi, jego wybranymi pracownikami. Na pewno byli w艣r贸d nich dranie. B臋dzie musia艂 si臋 ich pozby膰. Na pewno nawet d dobrzy b臋d膮 膰mami umy艣lnie testowa膰 jego czujno艣膰 i cierpliwo艣膰, tak jak zwykle robi si臋 w Afryce, ale z czasem stan膮 si臋 r贸wnie偶 mocno zwi膮zan膮 rodzin膮 i wiedzia艂, 偶e ich pokocha. Najwa偶niejsze by艂y ogrodzenia, ale jak je naprawi膰? Brakowa艂o kilometr贸w drutu kolczastego, prawie na pewno skradzionego. Gdy Craig pr贸bowa艂 uzupe艂ni膰 braki, zda艂 sobie spraw臋, dlaczego tak si臋 sta艂o. Nie mo偶na go by艂o kupi膰 w ca艂ym kraju Matabele. W tym kwartale nie wydano zezwole艅 na import drutu kolczastego.

— Pierwszy pow贸d do szczeg贸lnej rado艣d z prowadzenia farmy w czarnym Zimbabwe — powiedzia艂 mu kierownik Towarzystwa Wsp贸艂pracy Farmer贸w w Bulawayo. — Kto艣 za艂atwi艂 pozwolenie na import cukierk贸w i mlecznej czekolady za milion dolar贸w, ale nie by艂o zezwolenia na drut kolczasty.

— Na Boga. — Craig by艂 zrozpaczony. — Musz臋 mie膰 ogrodzenia. Nie mog臋 bez nich hodowa膰 byd艂a. Kiedy dostaniede konsygnowan膮 przesy艂k臋?

98

— To zale偶y od jakiego艣 urz臋dniczyny z Ministerstwa Handlu w Harare. — Kierownik wzruszy艂 ramionami i zawiedziony Craig wraca艂 do landrovera, kiedy nagle przyszed艂 mu do g艂owy pewien pomys艂.

— Mog臋 skorzysta膰 z telefonu? — poprosi艂 kierownika. Wykr臋ci艂 prywatny numer, kt贸ry dosta艂 od Petera Fungabery, i gdy

tylko si臋 przedstawi艂, sekretarka go po艂膮czy艂a.

— Peter, mamy du偶y problem.

— Jak mog臋 d pom贸c?

Craig przedstawi艂 sytuacj臋, a Peter m贸wi艂 do siebie robi膮c notatki.

— Ile d potrzeba?

— Co najmniej tysi膮c dwie艣cie beli. v — Co艣 jeszcze?

— Na razie nie... a tak! Przepraszam, 偶e zawracam d tym g艂ow臋, Peter, ale pr贸bowa艂em znale藕膰 Sally-Anne. Nie odbiera telefon贸w ani nie odpowiada na telegramy.

— Zadzwo艅 za dziesi臋膰 minut — nakaza艂 Peter Fungabera i kiedy Craig wykona艂 polecenie, us艂ysza艂: — Sally-Anne nie ma w kraju. Musia艂a polede膰 Cessna do Kenii. Jest w miejscu zwanym Kitchwa Tembu w Masai Mara.

— Nie wiesz, kiedy wr贸ci?

— Nie, ale jak tylko b臋dzie w kraju, dam d zna膰.

Craig by艂 pod wra偶eniem mo偶liwo艣ci Petera Fungabery, tego, 偶e m贸g艂 艣ledzi膰 czyje艣 ruchy nawet poza granicami Zimbabwe. Najwyra藕niej Sally-Anne by艂a na jakiej艣 li艣de os贸b godnych uwagi i uderzy艂a go my艣l, 偶e prawdopodobnie on te偶 jest na tej samej li艣de.

Oczywi艣de wiedzia艂, dlaczego Sally-Anne by艂a w Kitchwa Tembu. Dwa lata wcze艣niej Craig odwiedzi艂 ten wspania艂y ob贸z safari na wy偶ynie Mara na zaproszenie w艂a艣ddeli, Geoffa i Jorie Kent贸w. O tej porze roku wielkie stada bawo艂贸w wok贸艂 obozu zacz臋艂y mie膰 m艂ode i bitwy mi臋dzy opieku艅czymi **vtut*nti a czaj膮cymi si臋 sforami drapie偶nik贸w zamierzaj膮cych po偶re膰 nowo narodzone del臋ta by艂y jednym z najwspanialszych widowisk afryka艅skiego veldu. Sally-Anne na pewno jest tam ze swoim nikonem.

W powrotnej drodze do King's Lynn wst膮pi艂 na poczt臋 i pos艂a艂 jej telegram przez Abercrombie i biuro Kenta w Nairobi: „Przywie藕 mi wskaz贸wki dla Zambezi Waters. Stop. Czy d膮gle trwa polowanie? Pozdrowienia Craig."

Trzy dni p贸藕niej konw贸j d臋偶ar贸wek wjecha艂 ze zgrzytem na wzg贸rza King's Lynn i pluton 偶o艂nierzy Trzedej Brygady wy艂adowa艂 tysi膮c dwie艣de bel drutu kolczastego do nie pokrytych dachem szop na d膮gniki.

. — Czy trzeba zap艂ad膰 faktur臋? — Craig spyta艂 dowodz膮cego akcj膮 sier偶anta. — Albo podpisa膰 jakie艣 dokumenty?

— Nie wiem—odpowiedzia艂. — Wiem tyle, 偶e mia艂em to dostarczy膰, i wykona艂em rozkaz.

99

Craig patrzy艂, jak ci臋偶ar贸wki z ha艂asem zje偶d偶aj膮 ze wzg贸rza, i poczu艂 jakby kamie艅 w 偶o艂膮dku. Podejrzewa艂, 偶e nigdy nie b臋dzie 偶adnej faktury. Wiedzia艂 te偶, 偶e to Afryka, i nie chcia艂 rozwa偶a膰 konsekwencji zra偶enia do siebie Petera Fungabery.

Przez pi臋膰 dni pracowa艂 razem z grupami Matabele buduj膮cymi ogrodzenie, nagi do pasa, w ci臋偶kich r臋kawicach ze sk贸ry chroni膮cych r臋ce; rzuca艂 si臋 ca艂ym cia艂em na napinacze drutu i razem ze swoimi lud藕mi 艣piewa艂 pie艣ni towarzysz膮ce pracy — ale ca艂y czas czu艂 w brzuchu przygniataj膮cy kamie艅 wyrzut贸w sumienia i nie m贸g艂 tego d艂u偶ej znie艣膰.

W posiad艂o艣ci ci膮gle nie by艂o telefonu, pojecha艂 wi臋c do Bulawayo. Znalaz艂 Petera w parlamencie.

— Craig, m贸j drogi, naprawd臋 niepotrzebnie si臋 denerwujesz. G艂贸wny kwatermistrz jeszcze nawet nie zapisa艂 tego drutu na mnie. Ale je艣li ma d to przynie艣膰 ulg臋, przy艣lij mi czek, a ja dopilnuj臋, 偶eby sprawa natychmiast zosta艂a za艂atwiona. Aha, Craig, napisz, 偶eby czek wyp艂acono got贸wk膮, dobrze?

W ci膮gu kilku nast臋pnych tygodni Craig odkry艂 w sobie zdolno艣膰 funkcjonowania przy du偶o mniejszej ilo艣ci snu ni偶 ta, kt贸r膮 uwa偶a艂 za niezb臋dn膮. By艂 na nogach ka偶dego ranka o czwartej trzydzie艣ci i wyp臋dza艂 z chat brygady swoich Matabele. Wychodzili zaspani, jeszcze owini臋ci w koce i dr偶膮cy z zimna, kaszl膮cy od dymu z ogniska i narzekaj膮cy, ale nie 藕li.

W po艂udnie Craig chowa艂 si臋 w cieniu akacji i, tak jak oni, przesypia艂 sjest臋. Potem, od艣wie偶ony, pracowa艂 ca艂e popo艂udnie, a偶 d藕wi臋czny odg艂os uderzenia w szyn臋 zawieszon膮 na ga艂臋zi drzewa d偶akarandy przed domostwem obwieszcza艂 godzin臋 — brygady podawa艂y sobie okrzyk: „Shayile! Wybi艂a!" — i wszyscy grupami wracali na wzg贸rza.

P贸藕niej Craig zmywa艂 z siebie pot i kurz w betonowym zbiorniku, zjada艂 co艣 pospiesznie i przed zapadni臋ciem zmroku siedzia艂 ju偶 w domku przy tanim stole z sosnowego drewna w bia艂ym 艣wietle sycz膮cej lampy gazowej; z kartk膮 papieru przed sob膮 i d艂ugopisem w r臋ku przenosi艂 si臋 w 艣wiat wyobra藕ni. Czasami ko艅czy艂 pisa膰 dobrze po p贸艂nocy, a potem, ra藕ny i pe艂en 偶ycia, wychodzi艂 zn贸w o czwartej trzydzie艣ci w pokryty ros膮 brzask zwiastuj膮cy poranek.

Ko艅ce przyciemni艂o mu sk贸r臋 i rozja艣ni艂o kosmyk stercz膮cych nad oczami w艂os贸w, ci臋偶ka fizyczna praca wyrobi艂a mu mi臋艣nie i wzmocni艂a nog臋 z protez膮, tak 偶e m贸g艂 bez zm臋czenia chodzi膰 ca艂y dzie艅 wzd艂u偶 ogrodzenia. Mia艂 tak ma艂o wolnego czasu, 偶e gotowa艂 sobie byle co, wyszczupla艂 wi臋c i jego twarz przywodzi艂a na my艣l soko艂a. Butelk臋 whisky zostawi艂 nietkni臋t膮 w torbie.

Pewnego wieczora, kiedy zaparkowa艂 landrovera pod d偶akarandami i zacz膮艂 i艣膰 w stron臋 domku, gwa艂townie przystan膮艂. Aromat pieczonej

100

wo艂owiny i ziemniak贸w uderzy艂 go w nozdrza. Spod j臋zyka trysn臋艂a mu 艣lina i zn贸w ruszy艂 naprz贸d, nagle g艂odny jak wilk.

W male艅kiej prowizorycznej kuchni nad ogniskiem sta艂 wymizerowany cz艂owiek. W艂osy mia艂 mi臋kkie i bia艂e jak wata. Spojrza艂 z wyrzutem na Craiga, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 w drzwiach.

— Czemu po mnie nie pos艂a艂e艣? — spyta艂 w sindebele. — Nikt inny nie gotuje w Kingi Lingi.

— Joseph! — krzykn膮艂 Craig i rzuci艂 mu si臋 w ramiona.

Stary przez trzydzie艣ci lat by艂 kucharzem Bawu. Potrafi艂 obs艂u偶y膰 uroczyste przyj臋cie na pi臋膰dziesi膮t os贸b albo w czasie polowania ugotowa膰 co艣. szybko na ognisku w buszu. W zaimprowizowanym piekarniku z blaszanego koryta ju偶 piek艂 si臋 chleb, a w misce le偶a艂a sa艂ata, kt贸r膮 zebra艂 w zaniedbanym ogrodzie.

Joseph wyswobodzi艂 si臋 z obj臋膰 Craiga, lekko ura偶ony tym naruszeniem etykiety.

— Nkosana. — Joseph wci膮偶 zwraca艂 si臋 do niego zdrobniale. — Mia艂e艣 brudne ubranie i nie pos艂ane 艂贸偶ko — surowo napomnia艂 Craiga. — Musieli艣my pracowa膰 ca艂y dzie艅, 偶eby posprz膮ta膰 ba艂agan, kt贸ry zrobi艂e艣.

Dopiero wtedy Craig zauwa偶y艂 w kuchni drugiego m臋偶czyzn臋.

— Kapa-lala — za艣mia艂 si臋 rado艣nie, a ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i sk艂oni艂 zadowolony. Zajmowa艂 si臋 w艂a艣nie ci臋偶kim czarnym 偶elazkiem wype艂nionym 偶arz膮cymi si臋 w臋glami. Ca艂a po艣ciel i wszystkie ubrania Craiga zosta艂y uprane i by艂y teraz starannie prasowane. 艢ciany domku by艂y wymyte, a pod艂oga wypolerowana na wysoki po艂ysk. Nawet metalowe krany nad zlewem l艣ni艂y jak guziki marynarskiego munduru wyj艣ciowego.

— Zrobi艂em list臋 potrzebnych nam rzeczy — oznajmi艂 Craigowi Joseph. — Na razie wystarcz膮, ale nie wypada, 偶eby艣 mieszka艂 w takiej ruderze. Nkosi Bawu, tw贸j dziadek, nie pochwali艂by tego. — Kucharz Joseph mia艂 okre艣lone poczucie stylu. — Dlatego wys艂a艂em wiadomo艣膰 do wuja mojej pierwszej 偶ony, kt贸ry 艣wietnie kryje dachy s艂om膮, i kaza艂em mu przyprowadzi膰 najstarszego syna, murarza, i bratanka, dobrego cie艣l臋. B臋d膮 tu jutro i zaczn膮 naprawia膰 to, co te psy zrobi艂y z du偶ym domem. Je艣li chodzi o ogrody, znam cz艂owieka... — I wylicza艂 na palcach, co uwa偶a za konieczne dla przywr贸cenia w King's Lynn jako takiego porz膮dku. — Wtedy b臋dziemy mogli zaprosi膰 na bo偶onarodzeniowy obiad trzydziestu wa偶nych go艣ci, jak za dawnych dobrych czas贸w. A teraz, Nkosana, id藕 si臋 umy膰. Obiad b臋dzie gotowy za pi臋tna艣cie minut.

Po dok艂adnym ogrodzeniu wybieg贸w i przy posuwaj膮cej si臋 pracy przy remoncie zabudowa艅 i g艂贸wnego budynku Craig m贸g艂 w ko艅cu przyst膮pi膰 do najwa偶niejszej operacji — zakupu nowego inwentarza. Wezwa艂 Shadracha i Josepha i odda艂 King's Lynn pod ich wsp贸ln膮 opiek臋 na czas jego nieobecno艣ci. Z powag膮 wzi臋li na siebie ten obowi膮zek.

101

Nast臋pnie pojecha艂 na lotnisko, zostawi艂 samoch贸d na parkingu i wsiad艂 do samolotu lec膮cego na po艂udnie.

Przez nast臋pne trzy tygodnie odwiedza艂 wielkie rancza hodowlane p贸艂nocnego Transwalu, tej prowincji Republiki Po艂udniowej Afryki, kt贸rej klimat najbardziej przypomina kraj Matabele. Kupno rasowego byd艂a nie nale偶y do transakcji, przy kt贸rych mo偶na si臋 spieszy膰. Ka偶d膮 poprzedza艂y dni rozm贸w ze sprzedaj膮cym i dok艂adny przegl膮d samych zwierz膮t. Craig korzysta艂 z tradycyjnej go艣cinno艣ci mieszkaj膮cych na wsi Afrykaner贸w. Jego gospodarzami byli ludzie, kt贸rych przodkowie przyw臋drowali tu z Przyl膮dka Dobrej Nadziei w wozach ci膮gni臋tych przez wo艂y, i ca艂e 偶ycie 偶yli blisko swoich zwierz膮t. Tak wi臋c kupuj膮c ich inwentarz, Craig korzysta艂 ze zgromadzonych przez nich wiadomo艣ci i do艣wiadcze艅 i ka偶da transakcja niezmiernie wzbogaca艂a jego wiedz臋 o bydle. To, czego si臋 nauczy艂, wzmog艂o jego pragnienie powt贸rzenia udanych eksperyment贸w Bawu, kt贸ry krzy偶owa艂 miejscow膮 ras臋 Afrikander, znan膮 z wytrzyma艂o艣ci i odporno艣ci na choroby i susz臋, z bardziej mleczn膮 ras膮 Santa Gertrudis.

Kupi艂 m艂ode, sztucznie zap艂odnione krowy, kt贸re mia艂y nied艂ugo si臋 ocieli膰. Kupi艂 byki ze 艣wietnymi rodowodami po znanych przodkach i przebrn膮艂 przez formalno艣ci, r贸偶ne inspekcje i szczepienia, kwarantann臋 i ubezpieczenia, wszystko co by艂o konieczne do tego, 偶eby byd艂o mog艂o przekroczy膰 granic臋. Jednocze艣nie zorganizowa艂 przew贸z drog膮 l膮dow膮 do King's Lynn, kt贸rym mieli si臋 zaj膮膰 ludzie specjalizuj膮cy si臋 w transporcie cennych zwierz膮t.

Wyda艂 prawie dwa miliony po偶yczonych dolar贸w, zanim wr贸ci艂 do King's Lynn, 偶eby ostatecznie przygotowa膰 ranczo na przybycie byd艂a. Dostawy rasowego inwentarza zosta艂y roz艂o偶one na okres kilku miesi臋cy, tak 偶eby ka偶d膮 parti臋 mo偶na by艂o w艂a艣ciwie odebra膰 i da膰 jej czas na zadomowienie si臋 przed przybyciem nast臋pnej.

Pierwsze przyjecha艂y cztery m艂ode byki, kt贸re dopiero co osi膮gn臋艂y wiek rozp艂odowy. Craig zap艂aci艂 za ka偶dego z nich pi臋tna艣cie tysi臋cy dolar贸w. Peter Fungabera postanowi艂 zrobi膰 z ich przybycia wa偶n膮 uroczysto艣膰. Nam贸wi艂 dw贸ch ministr贸w, swoich krewnych, 偶eby wzi臋li udzia艂 w powitalnej ceremonii; premier i towarzysz minister Tungata Zebiwe byli tego dnia zaj臋ci.

Craig wypo偶yczy艂 du偶y namiot, a szcz臋艣liwy i czuj膮cy si臋 wa偶n膮 osob膮 Joseph przygotowywa艂 jeden ze swych legendarnych bankiet贸w al fresco. Craig wci膮偶 si臋 gryz艂 po wydaniu dw贸ch milion贸w dolar贸w, zaoszcz臋dzi艂 wi臋c na szampanie i zam贸wi艂 zamiast prawdziwego imitacj臋 z Przyl膮dka Dobrej Nadziei.

Ministrowie przybyli sznurem czarnych mercedes贸w, a towarzyszyli im uzbrojeni po z臋by goryle, wszyscy w sportowych lotniczych okularach przeciws艂onecznych. Panie mia艂y na sobie d艂ugie zwoje bawe艂ny o najdzikszych i najbardziej nieprawdopodobnych kolorach. Tani, s艂odki szampan szed艂 tak dobrze, jakby kto艣 wyci膮gn膮艂 zatyczk臋 z wanny, wi臋c szybko

102

wszystkie zacz臋艂y chichota膰 i 艣wiergota膰 jak stado l艣ni膮cych szpak贸w. Pierwsza 偶ona ministra edukacji rozpi臋艂a bluzk臋, wyci膮gn臋艂a pe艂n膮 pier艣 i poda艂a j膮 siedz膮cemu na jej biodrze dziecku, podczas gdy sama raczy艂a si臋 obficie szampanem.

— Tankowanie paliwa w czasie lotu — zauwa偶y艂 z kwa艣nym u艣miechem jeden z bia艂ych s膮siad贸w Craiga, kt贸ry swego czasu s艂u偶y艂 w RAF-ie jako pilot bombowca.

Peter Fungabera przyby艂 jako ostatni, w stroju wieczorowym, z m艂odym adiutantem za kierownic膮 — kapitanem Trzeciej Brygady, kt贸rego Craig zauwa偶y艂 ju偶 wcze艣niej na kilku uroczysto艣ciach. Tym razem Peter przedstawi艂 go:

v— Kapitan Timon Nbcbi.

By艂 tak chudy, i偶 wydawa艂o si臋, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e si臋 z艂ama膰. Jego oczy za okularami w stalowej oprawce by艂y zbyt 艂agodne jak na 偶o艂nierza, a u艣cisk d艂oni szybki i nerwowy. Craig chcia艂 zamieni膰 z nim par臋 s艂贸w, ale w艂a艣nie wje偶d偶a艂 na wzg贸rza transporter z bykami.

Spowity chmur膮 g臋stego, czerwonego py艂u zatrzyma艂 si臋 przed ogrodzeniem z roz艂upanych pali, kt贸re Craig zbudowa艂 dla byk贸w. Opuszczono k艂adk臋, ale zanim otworzono drzwi, Peter Fungabera wszed艂 na podium i zwr贸ci艂 si臋 do zebranych.

— Pan Craig Mellow to cz艂owiek, kt贸ry m贸g艂 wybra膰 ka偶dy z kraj贸w 艣wiata i w nim zamieszka膰 i, jako autor t艂umaczonego na wszystkie j臋zyki bestsellera, by艂by tam przyj臋ty z otwartymi r臋kami. Postanowi艂 wr贸ci膰 do Zimbabwe i w ten spos贸b o艣wiadczy艂 ca艂emu 艣wiatu, 偶e w naszym kraju ludzie ka偶dej rasy, z ka偶dego plemienia — czarni i biali, Maszona i Matabele, mog膮 偶y膰 i pracowa膰 spokojnie i bez l臋ku, pod ochron膮 sprawiedliwych praw. — Po tej politycznej reklamie Peter Fungabera pozwoli艂 sobie na 偶arcik. — Powitajmy teraz w艣r贸d nas nowych imigrant贸w, b臋d膮 oni przecie偶 ojcami wielu wspania艂ych syn贸w i c贸rek i przyczyni膮 si臋 do dobrobytu naszego Zimbabwe.

Peter Fungabera da艂 znak do rozpocz臋cia owacji, a Craig otworzy艂 drzwi i wszyscy ujrzeli pierwszego imigranta, mrugaj膮cego oczami od s艂o艅ca. By艂a to olbrzymia bestia, ponad tona mi臋艣ni wybrzuszaj膮cych si臋 pod l艣ni膮c膮, czerwonobr膮zow膮 sk贸r膮. Byk mia艂 za sob膮 w艂a艣nie szesna艣cie godzin zamkni臋cia w ha艂a艣liwej i chwiej膮cej si臋 maszynie. Zaaplikowane mu 艣rodki uspokajaj膮ce przesta艂y ju偶 dzia艂a膰, pozosta艂a jednak uraza i z艂o艣膰 do ca艂ego 艣wiata. Spojrza艂 w d贸艂 na klaszcz膮cy t艂um, na wiruj膮ce kolory narodowych stroj贸w kobiet i znalaz艂 w ko艅cu obiekt, na kt贸rym m贸g艂by wy艂adowa膰 swoje zdenerwowanie i frustracj臋. Wyda艂 d艂ugi, dziki ryk i, ci膮gn膮c za sob膮 pilnuj膮cych go robotnik贸w, jak lawina rzuci艂 si臋 w d贸艂 po k艂adce.

* Robotnicy pu艣cili liny, a szar偶uj膮cy byk rozbi艂 ogrodzenie z pali, jak r贸wnie偶 ministerialne towarzystwo, kt贸re rozpierzch艂o si臋 jak ptaki na widok p臋dz膮cego w ich stron臋 jastrz臋bia. Dygnitarze wyprzedzali swoje

103

偶ony w wy艣cigu do azylu drzew d偶akarandy; przywi膮zane do plec贸w kobiet niemowl臋ta krzycza艂y tak samo jak ich matki.

Byk, wci膮偶 w pe艂nym p臋dzie, wpad艂 na 艣cian臋 namiotu, 艣ci膮gaj膮c mocuj膮ce liny — naci膮gni臋te p艂贸tno opad艂o faluj膮c wdzi臋cznie i ogarni臋ci panik膮 biesiadnicy zostali uwi臋zieni. Zwierz臋 wy艂oni艂o si臋 z drugiej strony le偶膮cego namiotu, w momencie gdy 艣cie偶k膮 mkn臋艂a piszcz膮c z przera偶enia m艂odsza 偶ona jednego z ministr贸w. Byk skierowa艂 w jej stron臋 wystawiony do przodu r贸g, o kt贸rego czubek zaczepi艂 si臋 艂opocz膮cy r膮bek jej sukni. Podrzuci艂 艂bem i materia艂 w jasnych kolorach odwin膮艂 si臋 z da艂a dziewczyny jak linka dzieci臋cego b膮ka. Murzynka wykona艂a piruet, z艂apa艂a r贸wnowag臋 i, zupe艂nie naga, pomkn臋艂a szybko d艂ugimi susami w g贸r臋 wzg贸rza: jej d艂ugie nogi miga艂y tylko, a pe艂ne piersi podskakiwa艂y spr臋偶y艣cie.

— Dwa do jednego, 偶e koby艂ka wygra o pier艣 — zawy艂 ekstatycznie pilot bombowca RAF-u. On te偶 ju偶 zatankowa艂 sporo taniego szampana.

Jaskrawa suknia owin臋艂a si臋 wok贸艂 g艂owy zwierz臋cia, kt贸re, niczym byk widz膮cy w czasie corridy peleryn臋 matadora, wpad艂o w sza艂. Ko艂ysa艂o swym wielkim, uzbrojonym 艂bem z boku na bok, podczas gdy suknia wirowa艂a zawadiacko jak chor膮giew na wietrze w czasie bitwy, ods艂aniaj膮c jedno z ma艂ych, z艂o艣liwych oczu zwierz臋cia; spogl膮da艂o ono na czcigodnego ministra edukacji, najmniej chy偶ego z biegn膮cych, kt贸ry z trudem pokonywa艂 wzniesienie.

Minister d藕wiga艂 d臋偶ar da艂a stosowny dla tak wa偶nego cz艂owieka. Olbrzymi brzuch trz膮s艂 mu si臋 pod kamizelk膮. Twarz mia艂 szar膮 jak popi贸艂 i krzycza艂 dziewcz臋cym falsetem z przera偶enia i wyczerpania:

— Zastrzelcie go! Zastrzelde tego diab艂a!

Jego ochroniarze zignorowali polecenie. Wyprzedzali go o pi臋膰dziesi膮t krok贸w i dystans szybko si臋 powi臋ksza艂.

Stoj膮cy wysoko na transporterze Craig patrzy艂 bezradnie, jak byk schyli艂 艂eb i p臋dzi艂 w g贸r臋 stoku za udekaj膮cym ministrem. Spod kopyt zwierz臋cia wznosi艂 si臋 kurz. Byk zarycza艂 ponownie. Wydawa艂o si臋, 偶e strumie艅 wypuszczonego podczas ryku powietrza, zaledwie kilka centymetr贸w od ministerialnego ty艂ka, dos艂ownie podnosi i przesuwa do przodu o kilka ostatnich krok贸w czcigodnego dygnitarza, kt贸ry okaza艂 si臋 lepszy we wspinaczce ni偶 w sprinde. Jak wiewi贸rka wdrapa艂 si臋 na pie艅 pierwszej d偶akarandy i zawis艂 niebezpiecznie na ni偶szych ga艂臋ziach, tu偶 nad bykiem. I

Sfrustrowane zwierz臋 jeszcze raz zarycza艂o krwio偶erczo, 艂ypi膮c w g贸r臋 na trz臋s膮c膮 si臋 ze strachu posta膰, ry艂o ziemi臋 przednimi kopytami i przecina艂o powietrze pe艂nymi zamachami niebezbiecznych, zako艅czonych na bia艂o rog贸w.

— Zr贸bde co艣! — wrzeszcza艂 minister. — Zabierzcie go st膮d! Jego goryle obejrzeli si臋 przez rami臋 i, widz膮c, co si臋 dzieje, odzyskali

odwag臋. Zatrzymali si臋, zdj臋li bro艅 z ramion i zacz臋li ostro偶nie okr膮偶a膰 byka i jego ofiar臋.

104

— Nie! — krzyk Craiga przebi艂 si臋 przez szcz臋k 艂adowanych karabin贸w automatycznych. — Nie strzela膰! — By艂 pewien, 偶e ubezpieczenie nie obejmowa艂o „艣mierci spowodowanej umy艣ln膮 seri膮 z karabin贸w", i, pomijaj膮c ju偶 pi臋tna艣de tysi臋cy dolar贸w, ostrzelany zosta艂by teren za bykiem, na kt贸rym znajdowa艂 si臋 namiot wraz z k艂臋bi膮cymi si臋 pod nim lud藕mi, uciekaj膮ce kobiety i dzied, no i on, Craig.

Jeden z umundurowanych ochroniarzy podni贸s艂 bro艅 i wycelowa艂. Niedawny wysi艂ek i przera偶enie sprawi艂y, 偶e jego r臋ce dr偶a艂y. Wylot lufy kre艣li艂 w powietrzu coraz wi臋ksze ko艂a.

— Nie! — rykn膮艂 ponownie Craig i rzuci艂 si臋 na pod艂og臋 przyczepy. W tym momencie chuda, wysoka posta膰 stan臋艂a mi臋dzy chwiej膮c膮 si臋 strzelb膮 i wielkim bykiem.

— Shadrach! — szepn膮艂 z ulg膮 Craig, gdy starzec w艂adczo odepchn膮艂 luf臋 i obr贸ci艂 si臋 twarz膮 do zwierz臋cia.

— Widz臋 d臋, Nkunzi Kakhulu! Wielki byku! — pozdrowi艂 go uprzejmie.

Na d藕wi臋k jego g艂osu byk zako艂ysa艂 艂bem i najwyra藕niej r贸wnie偶 „widzia艂" Shadracha. Prychn膮艂 i gro藕nie kiwn膮艂 艂bem.

— Hau! Ksi膮偶e byd艂a! Jak偶e jeste艣 pi臋kny! — Shadrach zrobi艂 krok w stron臋 niebezpiecznych, ostrych rog贸w.

Byk grzebn膮艂 nog膮 w ziemi i ostrzegawczo ruszy艂 w jego stron臋. Shadrach ani drgn膮艂 i zwierz臋 si臋 zatrzyma艂o. ,-^

— Jak szlachetn膮 masz g艂ow臋! — zawodzi艂 艣piewnie, -f Twoje oczy s膮 jak dwa demne ksi臋偶yce!

Byk zamachn膮艂 si臋 w jego stron臋 rogami, ale tym razem mniej zajadle, wtedy Shadrach post膮pi艂 krok do przodu. Udch艂y piski ogarni臋tych przera偶eniem kobiet i dzied. Nawet najbardziej boja藕liwi zatrzymali si臋 i patrzyli na starca i czerwon膮 besti臋.

— Twoje rogi s膮 ostre jak k艂uj膮ca w艂贸cznia wielkiego Mzilikaziego. Shadrach nie przesuwa艂 i艣膰 do przodu, a byk mruga艂 niepewnie

powiekami i zerka艂 na niego oczami w czerwonych obw贸dkach.

— Jak偶e wspania艂e s膮 twoje j膮dra — mrucza艂 uspokajaj膮co Shadrach —jak wielkie, okr膮g艂e g艂azy granitu. Dziesi臋膰 tysi臋cy kr贸w poczuje ich d臋偶ar i majestat.

Byk zrobi艂 krok w ty艂 i jeszcze raz, bez przekonania, podrzud艂 艂bem.

— Tw贸j oddech jest gor膮cy jak pomocny wiatr, m贸j niezr贸wnany kr贸lu byk贸w. — Shadrach powoli wyd膮gn膮艂 r臋k臋, a wszyscy przygl膮dali mu si臋, powstrzymuj膮c oddech.

— M贸j skarbie. — Shandrach dotkn膮艂 l艣ni膮cego, wilgotnego pyska w kolorze czekolady. Byk gwa艂townie cofn膮艂 艂eb, ale potem ostro偶nie wyd膮gn膮艂 go z powrotem, aby pow膮cha膰 palce Shadracha. — M贸j s艂odki skarbie, ojcze wspania艂ych byk贸w... — Shadrach delikatnie wsun膮艂 palec wskazuj膮cy w d臋偶lde k贸艂ko z br膮zu tkwi膮ce w nosie zwierz臋cia i przytrzyma艂 jego 艂eb. Pochyli艂 si臋 tak, 偶e jego usta znalaz艂y si臋 przy nozdrzach

105

byka, i dmuchn膮艂 w nie g艂o艣no. Byk zadr偶a艂 i Craig zauwa偶y艂 wyra藕nie, jak rozlu藕niaj膮 si臋 spi臋te mi臋艣nie na jego 艂opatkach. Shadrach wyprostowa艂 si臋 i, trzymaj膮c palec w k贸艂ku, ruszy艂, a byk spokojnie poszed艂 za nim, ko艂ysz膮c podgardlem. Widzowie wydali s艂aby okrzyk ulgi i niedowierzania, kt贸ry ucich艂, gdy Shadrach rzuci艂 w ich stron臋 mia偶d偶膮ce i pogardliwe spojrzenie.

— Nkosi! — krzykn膮艂 do Craiga. — Wygo艅 ze swojej ziemi te skrzecz膮ce ma艂py Maszona. Denerwuj膮 moje male艅stwo — rozkaza艂.

Craig mia艂 wielk膮 nadziej臋, 偶e 偶aden z jego wysoko postawionych go艣ci nie rozumie sindebele.

Po raz kolejny zastanowi艂a Craiga prawie mityczna wi臋藕 istniej膮ca mi臋dzy ludem Nguni a jego byd艂em. Od czas贸w gin膮cych w pomroce dziej贸w, kiedy pierwsze stada wysz艂y z Egiptu i rozpocz臋艂y trwaj膮c膮 stulecia w臋dr贸wk臋 na po艂udnie, przeznaczenie tych zwierz膮t zosta艂o mocno zwi膮zane z przeznaczeniem czarnego cz艂owieka. Ta odmiana z garbem pochodzi艂a z Indii, rodzaj bos indicus r贸偶ni艂 si臋 od europejskiego bos taurus, ale na przestrzeni wiek贸w sta艂 si臋 r贸wnie afryka艅ski jak plemiona, kt贸re o niego dba艂y i dzieli艂y z nim 偶ycie. To dziwne, zastanowi艂 si臋 Craig, 偶e plemiona wypasaj膮ce byd艂o wydawa艂y si臋 zawsze bardziej dominuj膮ce i wojownicze: ludy takie jak Masaje, Bechuana czy Zulusi zawsze rozkazywa艂y zwyk艂ym oraczom ziemi. Mo偶e ta wojowniczo艣膰 bra艂a si臋 z ci膮g艂ej potrzeby zdobywania nowych pastwisk, obrony ich przed innymi i ochrony stad przed drapie偶nikami, zwierz臋tami... i lud藕mi.

Kiedy patrzy艂o si臋 na Shadracha odprowadzaj膮cego byka, wida膰 by艂o wyra藕nie t臋 w艂adcz膮 arogancj臋, bestia i jej pan wygl膮dali razem imponuj膮co. Nie mo偶na by艂o tego natomiast powiedzie膰 o ministrze edukacji, wci膮偶 trzymaj膮cym si臋 kurczowo jak kot ga艂臋zi d偶akarandy. Craig przy艂膮czy艂 si臋 do b艂aga艅 ludzi z obstawy, kt贸rzy namawiali go, 偶eby zszed艂 ju偶 z drzewa.

Jako ostami z oficjalnych go艣ci odjecha艂 Peter Fungabera. Przedtem Craig oprowadzi艂 go po domostwie, a genera艂 z uznaniem wdycha艂 s艂odki zapach z艂otej, zeschni臋tej trawy, kt贸ra pokrywa艂a ju偶 po艂ow臋 dachu.

— W czasie wojny m贸j dziadek zast膮pi艂 strzech臋 fa艂dowan膮 blach膮 azbestow膮 — powiedzia艂 Craig. — Z waszych pocisk贸w rakietowych RPG-7 by艂y gor膮ce bestyjki.

— Tak — zgodzi艂 si臋 spokojnie Peter. — Zapalili艣my nimi troch臋 ognisk.

— Prawd臋 m贸wi膮c, jestem wdzi臋czny za mo偶liwo艣膰 odbudowy budynku. Strzecha daje ch艂贸d i jest bardziej malownicza, poza tym instalacja elektryczna i wodno-kanalizacyjna wymaga艂a wymiany...

— Musz臋 pogratulowa膰 ci tego, czego dokona艂e艣 w tak kr贸tkim czasie. Wkr贸tce b臋dziesz mieszka艂 w wielkim stylu, tak jak twoi przodkowie, od kiedy zaj臋li t臋 ziemi臋.

Craig spojrza艂 na niego ostro, szukaj膮c oznak z艂o艣liwo艣ci, ale u艣miech Petera by艂 tak samo czaruj膮cy i beztroski, jak zwykle.

106

— Wszystkie te ulepszenia znacznie podwy偶szaj膮 warto艣膰 posiad艂o艣ci — zauwa偶y艂 Craig. — A znaczna jej cz臋艣膰 nale偶y do ciebie.

— Oczywi艣cie. — Peter uspokajaj膮co po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Craiga. — A na d臋bie wd膮偶 czeka mn贸stwo pracy. Organizacja Zambezi Waters, kiedy si臋 do tego zabierasz?

— Jestem ju偶 prawie gotowy, jak tylko przyjedzie reszta inwentarza, i Sally-Anne ma mi pom贸c przy paru rzeczach.

— A — powiedzia艂 Peter. — W takim razie mo偶esz ju偶 zacz膮膰. Sally-Anne Jay wyl膮dowa艂a na lotnisku w Harare wczoraj rano.

Craig poczu艂 mrowienie rosn膮cej rado艣ci i oczekiwania.

— Dzi艣 wieczorem pojad臋 do miasta, 偶eby do niej zadzwoni膰. Peter Fungabera cmokn膮艂 z niezadowoleniem.

— Jeszcze nie za艂o偶yli d telefonu? Dopilnuj臋, 偶eby zrobili to jutro. Na razie mo偶esz skorzysta膰 z mojego radia.

Monter przyjecha艂 przed po艂udniem nast臋pnego dnia, a Cessna Sally-Anne warkocz膮c nadleda艂a ze wschodu godzin臋 p贸藕niej. Craig kaza艂 zapali膰 szmaty i stary pojemnik po oleju silnikowym, aby oznakowa膰 nie u偶ywany pas startowy i poinformowa膰 dziewczyn臋 o kierunku wiatru, a ona zesz艂a na ziemi臋 i podjecha艂a do miejsca, gdzie zaparkowa艂 landrovera.

Kiedy zeskoczy艂a z kabiny, Craig u艣wiadomi艂 sobie, 偶e zapomnia艂 ju偶, jak szybko i ra藕nie dziewczyna si臋 porusza i jak zgrabnie wygl膮da w obds艂ych d偶insach. Jej u艣miech by艂 szczery, a u艣cisk r臋ki dep艂y i mocny. Nie mia艂a nic pod bawe艂nian膮 koszul膮. Zauwa偶y艂a, 偶e zerkn膮艂 w d贸艂, a potem, z poczudem winy, z powrotem w g贸r臋, ale nie okaza艂a niech臋d.

— Ranczo 艣licznie wygl膮da z g贸ry — powiedzia艂a.

— Oprowadz臋 d臋 — zaproponowa艂, a ona rzuri艂a torb臋 na tylne siedzenie landrovera i przeskoczy艂a przez drzwiczki jak ch艂opak.

Kiedy wr贸cili do domostwa, by艂o p贸藕no po po艂udniu.

— Kapa-lala przygotowa艂 dla d臋bie pok贸j, a Joseph swoj膮 popisow膮 kolacj臋. Generator wreszde pracuje, tak 偶e mamy 艣wiat艂o, i woda w boilerze grza艂a si臋 ca艂y dzie艅, wi臋c mo偶esz si臋 wyk膮pa膰. A mo偶e odwie藕膰 d臋 do motelu w mie艣de?

— Oszcz臋dzajmy benzyn臋 — powiedzia艂a z u艣miechem.

Wysz艂a na werand臋 z r臋cznikiem owini臋tym jak turban na wilgotnych w艂osach, opad艂a na stoj膮ce obok niego krzes艂o i po艂o偶y艂a stopy na barierce.

— Bo偶e, to by艂o cudowne. — Pachnia艂a myd艂em i by艂a jeszcze r贸偶owa i rozgrzana po k膮pieli.

— Jak d przygotowa膰 whisky?

— Do pe艂na i du偶o lodu.

Upi艂a 艂yk i westchn臋艂a. Ogl膮dali zach贸d s艂o艅ca, jeden z tych zapieraj膮cych widok贸w afryka艅skiego nieba, kt贸re zniewala艂y ich i ca艂y 艣wiat; rozmowa w obliczu takiego pi臋kna by艂aby blu藕nierstwem. W mil-

107

czeniu patrzyli na odchodz膮ce s艂o艅ce, wreszcie Craig pochyli艂 si臋 i wr臋czy艂 Sally-Anne cienki plik kartek.

— Co to? — zaintrygowa艂 j膮.

— Cz臋艣膰 twojego wynagrodzenia za konsultacje i wyk艂ady w Zambezi Waters. — Craig w艂膮czy艂 lamp臋 nad jej krzes艂em.

Czyta艂a powoli, przegl膮daj膮c ka偶d膮 kartk臋 trzy czy cztery razy, a kiedy sko艅czy艂a, po艂o偶y艂a plik ostro偶nie na kolanach i utkwi艂a wzrok w nocy.

— To dopiero szkic, tylko kilka pierwszych stron. Zasugerowa艂em, jakie zdj臋cia powinny towarzyszy膰 ka偶demu tekstowi — Craig niezdarnie przerwa艂 cisz臋. — Oczywi艣cie widzia艂em tylko kilka. Z pewno艣ci膮 masz setki innych. Chyba powinni艣my postara膰 si臋 o dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t stron i tyle samo twoich zdj臋膰... kolorowych, oczywi艣cie.

Powoli odwr贸ci艂a do niego g艂ow臋.

— Ba艂e艣 si臋? — spyta艂a. — Niech d臋 diabli, Craigu Mellow, teraz ja jestem kompletnie przera偶ona.

Zn贸w zauwa偶y艂 w jej oczach 艂zy.

— To jest tak... — szuka艂a odpowiedniego s艂owa, ale si臋 podda艂a. — Je艣li moje fotografie pojawi膮 si臋 obok tego, b臋d膮 wygl膮da膰... sama nie wiem, n臋dznie, b臋d膮 niegodne g艂臋bokiej mi艂o艣ci do tego kraju, kt贸r膮 tak wspaniale potrafisz uj膮膰 w s艂owa.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 przecz膮co. Spu艣ci艂a wzrok na tekst i przeczyta艂a go jeszcze raz.

— Jeste艣 pewien, Craig, jeste艣 pewien, 偶e chcesz napisa膰 t臋 ksi膮偶k臋 ze mn膮?

— Tak, bardzo chc臋.

— Dzi臋kuj臋 — powiedzia艂a po prostu.

I w tym momende Craig wiedzia艂 ju偶 z ca艂膮 pewno艣d膮, 偶e b臋d膮 kochankami. Nie teraz, nie dzi艣, by艂o jeszcze za wcze艣nie — ale kt贸rego艣 dnia posi膮d膮 si臋 nawzajem. Czu艂, 偶e ona te偶 o tym wie, bo choda偶 tak kr贸tko rozmawiali, jej policzki demniary pod opalenizn膮 od uderze艅 krwi za ka偶dym razem, kiedy na ni膮 patrzy艂, i nie potrafi艂a spojrze膰 mu w oczy.

Po kolacji Joseph poda艂 kaw臋 na werandzie, a gdy wyszed艂, Craig wy艂膮czy艂 艣wiat艂o i w demno艣d patrzyli na ksi臋偶yc wschodz膮cy nad koronami drzew msasa, kt贸re ros艂y rz臋dami na wzg贸rzach nad dolin膮.

Kiedy w ko艅cu podnios艂a si臋, 偶eby i艣膰 spa膰, porusza艂a si臋 powoli i wyra藕nie oci膮ga艂a z wyj艣dem. Stan臋艂a przed nim, g艂ow膮 si臋gaj膮c jego brody, jeszcze raz powiedzia艂a 艂agodnie: „Dzi臋kuj臋" przechyli艂a g艂ow臋 do ty艂u i wspi臋艂a si臋 na palce, aby musn膮膰 jego policzek mi臋kkimi ustami. On jednak wiedzia艂, 偶e jeszcze nie jest gotowa, i nie zrobi艂 nic, 偶eby j膮 zatrzyma膰.

Zanim przyby艂 ostatni transport byd艂a, drugie domostwo, w odleg艂ym o osiem kilometr贸w Queen's Lynn, by艂o gotowe do zamieszkania i wprowadzi艂 si臋 tam wraz z rodzin膮 w艂a艣nie przez Craiga zatrudniony bia艂y

108

nadzorca. By艂 nim t臋gi, powoli m贸wi膮cy m臋偶czyzna, kt贸ry urodzi艂 si臋 i ca艂e 偶yde mieszka艂 w tym kraju, pos艂ugiwa艂 si臋 sindebele r贸wnie dobrze jak Craig, rozumia艂 i szanowa艂 czarnych i by艂 przez nich w zamian lubiany i szanowany. Ale przede wszystkim zna艂 si臋 na bydle i kocha艂 je, by艂 prawdziwym Afrykaninem.

Maj膮c w posiad艂o艣d takiego wsp贸艂pracownika jak Hans Groenewald, Craig m贸g艂 si臋 skoncentrowa膰 na przygotowaniu Zambezi Waters dla turyst贸w. Wybra艂 m艂odego architekta, kt贸ry zaprojektowa艂 domki my艣liwskie w kilku z najbardziej luksusowych prywatnych rancz z dzikimi zwierz臋tami w po艂udniowej Afryce, i sprowadzi艂 go z Johannesburga.

Wszyscy troje, Craig, Sally-Anne i architekt, obozowali przez tydzie艅 w Zambezi Waters i przew臋drowali oba brzegi rzeki Chizarira, badaj膮c ka偶d膮 pi臋d藕 terenu, wybieraj膮c miejsca budowy pi臋du domk贸w dla go艣ci i budynku dla ludzi, kt贸rzy mieli tu pracowa膰. Z rozkazu Petera Fungabery przydzielono im do ochrony oddzia艂 偶o艂nierzy Trzeriej Brygady pod dow贸dztwem kapitana Timona Nbebiego.

Pierwsze wra偶enie, jakie wywar艂 na Craigu ten oficer, potwierdzi艂o si臋, kiedy pozna艂 go lepiej. By艂 to powa偶ny m艂ody cz艂owiek z zami艂owaniem do nauki, kt贸ry ca艂y wolny czas po艣wi臋ca艂 na korespondencyjny kurs ekonomii politycznej Uniwersytetu Londy艅skiego. Opr贸cz rodzimego maszona w艂ada艂 angielskim i sindebele; nocami rozmawia艂 d艂ugo przy ognisku z Craigiem i Sally-Anne — pr贸bowali znale藕膰 spos贸b po艂o偶enia kresu nienawi艣d plemiennej dr臋cz膮cej kraj. Pogl膮dy Timona by艂y zaskakuj膮co umiarkowane jak na oficera elitarnej jednostki Maszona i wydawa艂o si臋, 偶e ch艂opak szczerze pragnie trwa艂ej ugody mi臋dzy plemionami.

— Panie Mellow — powiedzia艂 — jak mo偶na 偶y膰 w kraju podzielonym nienawi艣d膮? Gdy patrz臋 na Irlandi臋 Pomocn膮 czy Liban i widz臋 owoce konfliktu plemiennego, zaczynam si臋 ba膰.

— Ale przede偶 ty jeste艣 Maszona, Timon — zauwa偶y艂 艂agodnie Craig. — Jeste艣 winien wierno艣膰 w艂asnemu plemieniu.

— Tak — zgodzi艂 si臋 Timon. — Ale przede wszystkim jestem patriot膮. Ka艂asznikowem nie zapewni臋 pokoju moim dziedom. Nie mog臋 sta膰 si臋 dumnym Maszona, morduj膮c wszystkich Matabele.

Tych dyskusji nie m贸g艂 zako艅czy膰 偶aden wniosek, a zaostrza艂a je jeszcze potrzeba korzystania z ochrony nawet na tym odludnym i pozornie spokojnym terenie. G膮g艂a obecno艣膰 uzbrojonych m臋偶czyzn zacz臋艂a dra偶ni膰 zar贸wno Craiga, jak i Sally-Anne i pewnego wieczoru pod koniec pobytu w Zambezi Waters oboje wymkn臋li si臋 spod oka stra偶nik贸w.

Nareszde czuli si臋 ze sob膮 naprawd臋 swobodnie, mogli po przyjadel-sku milcze膰 albo rozmawia膰 godzin臋 bez przerwy. Zacz臋li si臋 dotyka膰 — wda偶 by艂y to kr贸tkie, pozornie przypadkowe kontakty, kt贸rych jednak oboje byli bardzo 艣wiadomi. Zdarza艂o si臋, 偶e wyd膮ga艂a r臋k臋 i k艂ad艂a j膮 na jego d艂oni, aby podkre艣li膰 to, co m贸wi艂a, albo odera艂a si臋 lekko o niego, kiedy pochylali si臋 razem nad wykonanymi przez architekta pierwszymi

109

szkicami domk贸w. Choda偶 z pewno艣ci膮 by艂a bardziej zwinna od niego, Craig przytrzymywa艂 j膮 za 艂okie膰, aby pom贸c jej przej艣膰 po ska艂ach w rzece albo pochyla艂 si臋 nad ni膮, 偶eby pokaza膰 gniazdo dzi臋cio艂a czy dziki ul na drzewie.

Tego dnia, nareszcie sami, odkryli termitier臋 wy偶sz膮 od otaczaj膮cego hebanu i wznosz膮c膮 si臋 ponad gnojowiskiem nosoro偶ca. By艂 to dobry punkt obserwacyjny, sk膮d mo偶na te偶 by艂o robi膰 zdj臋da. Siedz膮c tam czekali na wizyt臋 tego prehistorycznego zwierz臋cia. Rozmawiali szeptem, pochylaj膮c ku sobie g艂owy, ale tym razem si臋 nie dotykali.

Nagle Craig zerkn膮艂 w d贸艂 w g臋ste zaro艣la pod nimi i zamar艂.

— Nie ruszaj si臋 — wyszepta艂 艂agodnie. — Sied藕 spokojnie! Dziewczyna powoli obr贸ci艂a g艂ow臋, aby spojrze膰 tam, gdzie on,

i us艂ysza艂 jej st艂umione, wyra偶aj膮ce zaskoczenie „och!"

— Kto to? — zachrypia艂a, ale Craig nie odpowiedzia艂.

Widzia艂 tylko dw贸ch, bo jedynie ich oczy by艂y widoczne. Podeszli bezszelestnie jak lamparty, stapiaj膮c si臋 z poszydem z 艂atwo艣d膮 ludzi, kt贸rzy ca艂e 偶yrie sp臋dzili na ukrywaniu si臋.

— No, Kuphela — przem贸wi艂 w ko艅cu jeden z nich, g艂osem cichym, ale gro藕nym. —Wi臋c przyprowadzi艂e艣 tu mordercze maszo艅skie psy, 偶eby na nas zapolowa艂y.

— To nie tak, towarzyszu Czujny — odpowiedzia艂 mu Craig chrapliwym szeptem. — Zostali przys艂ani przez rz膮d, 偶eby mnie ochrania膰.

— By艂e艣 naszym przyjadelem, nie potrzebowa艂e艣 ochrony przed nami.

— Rz膮d o tym nie wie. — Craig stara艂 si臋 w艂o偶y膰 w szept jak najwi臋ksz膮 moc przekonywania. — Nikt nie wie o naszym spotkaniu. Nikt nie wie, 偶e tu jeste艣de. Przysi臋gam na moje 偶ycie.

— Niech b臋dzie — zgodzi艂 si臋 towarzysz Czujny. — Powiedz mi natychmiast, po co tu przyjecha艂e艣, je艣li nie po to, 偶eby nas zdradzi膰.

— Kupi艂em t臋 ziemi臋. Ten drugi towarzysz膮cy nam bia艂y m臋偶czyzna buduje domy. Chc臋 zrobi膰 tu rezerwat, kt贸ry b臋d膮 odwiedza膰 tury艣d. Jak Park Wankie.

Wiedzieli, o czym m贸wi. S艂ynny Park Narodowy Wankie le偶a艂 przede偶 w kraju Matabele; przez par臋 minut dwaj partyzand szeptali ze sob膮, a potem zn贸w spojrzeli na Craiga.

— Co si臋 z nami stanie — dopytywa艂 si臋 towarzysz Czujny — kiedy zbudujesz swoje domy?

— Jeste艣my przyjad贸hni — przypomnia艂 mu Craig. — Miejsca wystarczy i dla was. B臋d臋 dostarcza艂 wam 偶ywno艣膰 i pieni膮dze, a wy w zamian b臋dziede chroni膰 moje domy i zwierz臋ta. B臋dziede czuwa膰 z ukryria nad moimi go艣膰mi i nie b臋dzie ju偶 mowy o zak艂adnikach. Dogadamy si臋 po przyjadelsku?

— De jest dla d臋bie warta twoja przyja藕艅, Kuphela?

— Pi臋膰set dolar贸w miesi臋cznie.

— Tysi膮c — przebi艂 towarzysz Czujny.

110

— Prawdziwi przyjadele nie powinni k艂贸d膰 si臋 o pieni膮dze—zgodzi艂 si臋 Craig. — Mam przy sobie tylko sze艣膰set dolar贸w, ale reszt臋 zakopi臋 pod dzik膮 fig膮, tam gdzie urz膮dzili艣my ob贸z.

— Znajdziemy — zapewni艂 go towarzysz Czujny. — I co miesi膮c b臋dziemy si臋 spotyka膰 tu albo tam. — Wskaza艂 dwa miejsca, dwa du偶e pag贸rki znacznie oddalone od rzeki, kt贸rych szczyty zaledwie b艂臋kitnia艂y na horyzonde. — Sygna艂em do spotkania b臋dzie ma艂e ognisko z zielonych li艣ci albo trzy wystrza艂y z karabinu w r贸wnych odst臋pach.

— Zgoda.

— A teraz, Kuphela, zostaw pieni膮dze w norze mr贸wnika przy twoich stopach i zabierz swoj膮 kobiet臋 z powrotem do obozu.

W drodze powrotnej Sally-Anne sz艂a bardzo blisko za nim, dla pewno艣d bra艂a go te偶 za r臋k臋 co kilkaset metr贸w i ogl膮da艂a si臋 z l臋kiem przez rami臋.

— O Bo偶e, Craig, to byli prawdziwi shufta, prawdziwi twardzi partyzand. Czemu nas pu艣dli?

— Z najlepszego powodu na 艣wiede: dla pieni臋dzy. — Chichot Craiga nawet w jego w艂asnych uszach brzmia艂 nieco ochryple i dusz膮co, a adrenalina wd膮偶 kr膮偶y艂a mu w 偶y艂ach. — Za n臋dzne tysi膮c dolar贸w miesi臋cznie zatrudni艂em w艂a艣nie najtwardszych na rynku ochroniarzy i stra偶nik贸w zwierz膮t. Niez艂y interes.

— Robisz z nimi interes? — dopytywa艂a si臋 Sally-Anne. — Czy to nie jest niebezpieczne? To pewnie zdrada stanu albo co艣 w tym rodzaju?

— Chyba tak, musimy tylko dopilnowa膰, 偶eby nikt si臋 o tym nie dowiedzia艂!

Zatrudnienie architekta okaza艂o si臋 nast臋pnym dobrym interesem. Jego projekty by艂y wspania艂e; domki mia艂y zosta膰 zbudowane z kamienia, miejscowego drewna i s艂omy. Mia艂y si臋 dyskretnie wtapia膰 w otoczenie w wybranych miejscach nad rzek膮. Sally-Anne pracowa艂a z nim nad wyposa偶eniem w meble oraz urz膮dzeniem wn臋trz i wprowadzi艂a w艂asne dep艂e akcenty.

W d膮gu nast臋pnych kilku miesi臋cy praca Sally-Anne dla 艢wiatowego Trustu Przyrody zajmowa艂a jej du偶o czasu, ale podczas swoich podr贸偶y znalaz艂a ludzi, jakich potrzebowali do obs艂ugi Zambezi Waters.

Po pierwsze oczarowa艂a wyszkolonego w Szwajcarii szefa kuchni, pracuj膮cego dla jednej z wielkich sied hotelowych. Potem wybra艂a pi臋ciu m艂odych przewodnik贸w safari, wszystkich urodzonych w Afryce, o g艂臋bokiej wiedzy i bardzo kochaj膮cych ten l膮d i jego przyrod臋 oraz, co najwa偶niejsze, umiej膮cych przekaza膰 t臋 wiedz臋 i mi艂o艣膰 innym.

.Nast臋pnie zaj臋艂a si臋 projektem broszury reklamowej, w kt贸rej wykorzysta艂a swoje zdj臋cia i tekst Craiga. „To co艣 w rodzaju pr贸by generalnej naszej ksi膮偶ki", zauwa偶y艂a, kiedy dzwoni艂a do niego z Johan-

111

nesburga, a Craig po raz pierwszy zda艂 sobie spraw臋 z tego, czego si臋 podj膮艂, zgadzaj膮c si臋 na wsp贸艂prac臋 z ni膮. By艂a perfekcjonistk膮. Je艣li co艣 by艂o nie w porz膮dku, ona robi艂a wszystko, 偶eby w ko艅cu by艂o w porz膮dku, i zmusza艂a jego i drukarzy do tego samego.

W ko艅cu powsta艂o miniaturowe arcydzie艂o o starannie dobranej szacie graficznej, w kt贸rym nawet uk艂ad druku by艂 dobrze skomponowany z ilustracjami Sally-Anne. Egzemplarze folderu przes艂a艂a do wszystkich zajmuj膮cych si臋 Afryk膮 biur podr贸偶y na 艣wiecie, od Tokio do Kopenhagi.

— Musimy ustali膰 dat臋 otwarcia Zambezi Waters — powiedzia艂a Craigowi — i upewni膰 si臋, 偶e naszymi pierwszymi go艣膰mi b臋d膮 ludzie, kt贸rymi zajmuj膮 si臋 media. Obawiam si臋, 偶e b臋dziesz musia艂 przyj膮膰 ich za darmo.

— Nie my艣lisz chyba o 偶adnej gwie藕dzie rocka? — Craig u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie, a ona si臋 wzdrygn臋艂a.

— Zadzwoni艂am do taty do ambasady w Londynie. Mo偶e uda mu si臋 sprowadzi膰 ksi臋cia Andrzeja, ale szczerze m贸wi膮c to wielki znak zapytania. Henry Pickering zna Jane Fond臋...

— M贸j Bo偶e, nigdy nie zdawa艂em sobie sprawy, jaka z ciebie babka z wy偶szych sfer.

— A skoro ju偶 jeste艣my przy znakomito艣ciach, chyba mog臋 艣ci膮gn膮膰 艣wietnie sprzedaj膮cego si臋 powie艣dopisarza, kt贸ry opowiada kiepskie dowcipy i pewnie wypije wi臋cej whisky, ni偶 jest wart!

Kiedy Craig by艂 gotowy do rozpocz臋cia w艂a艣ciwej budowy Zambezi Waters, poskar偶y艂 si臋 Peterowi Fungaberze, 偶e trudno jest znale藕膰 robotnik贸w w g艂臋bi buszu. Peter odpowiedzia艂:

— Nie martw si臋, ja to za艂atwi臋.

I pi臋膰 dni p贸藕niej przyby艂 konw贸j wojskowych ci臋偶ar贸wek z dwiema setkami wi臋藕ni贸w z o艣rodk贸w resocjalizacyjnych.

— Niewolnicza si艂a robocza — powiedzia艂a Craigowi z niesmakiem Sally-Anne.

Drog臋 dojazdow膮 do rzeki Chizarira uko艅czono w dziesi臋膰 dni, a Craig m贸g艂 ju偶 zadzwoni膰 do Sally-Anne do Harare i powiedzie膰:

— Chyba spokojnif mo偶emy ustali膰 dat臋 otwarcia na pierwszego lipca.

— To cudownie, Craig.

— Kiedy mo偶esz znowu przyjecha膰? Nie widzia艂em d臋 prawie miesi膮c.

— Dopiero trzy tygodnie — zaprzeczy艂a.

— Mam nast臋pne dwadzie艣cia stron naszej ksi膮偶ki — rzuci艂 przyn臋t臋. —Musimy je szybko razem przejrze膰.

— Prze艣lij mi je.

— Przyjed藕 i je sobie we藕.

— Dobrze — skapitulowa艂a. — W przysz艂ym tygodniu, w 艣rod臋. Gdzie b臋dziesz, w King's Lynn czy Zambezi Waters?

— W Zambezi Waters. Elektrycy i hydraulicy ko艅cz膮 prac臋. Chc臋 tego dopilnowa膰.

112

— Przylec臋.

Wyl膮dowa艂a na otwartym terenie przy rzece, gdzie brygady Craiga pokry艂y pas ziemi 偶wirem, przygotowuj膮c w ten spos贸b dobre na ka偶d膮 pogod臋 l膮dowisko. Przed przybyciem dziewczyny wywieszono nawet r臋kaw wskazuj膮cy kierunek wiatru.

W chwili gdy wyskoczy艂a z kabiny, Craig zauwa偶y艂, 偶e jest w艣ciek艂a.

— O co chodzi?

— Straci艂e艣 dwa nosoro偶ce. — Podesz艂a w jego stron臋. — Zauwa偶y艂am cia艂a z g贸ry.

— Gdzie? — Craig od razu rozz艂o艣ci艂 si臋 tak jak ona.

— W g臋stych zaro艣lach za w膮wozem. To na pewno k艂usownicy. Ga艂a le偶膮 o pi臋膰dziesi膮t krok贸w od siebie. Kilka razy przelecia艂am nisko nad nimi, rogi zosta艂y zabrane.

— My艣lisz, 偶e to Charlie i Lady Di? — spyta艂.

Craig i Sally-Anne dokonali wcze艣niej z lotu ptaka przegl膮du nosoro偶c贸w i zidentyfikowali w posiad艂o艣ci dwadzie艣cia siedem osobnik贸w. Czterem m艂odym i dziewi臋ciu parom dojrza艂ych zwierz膮t nadali imiona. Charlie i Lady Di, m艂ode nosoro偶ce, prawdopodobnie dopiero co po艂膮czy艂y si臋 w par臋. Craigowi i Sally-Anne uda艂o si臋 dosta膰 do nich pieszo w g臋stych zaro艣lach, kt贸re nosoro偶ce zaj臋艂y jako swoje terytorium. Oba zwierz臋ta mia艂y pi臋kne rogi, samiec du偶o grubsze i ci臋偶sze. Przedni r贸g,

0 d艂ugo艣ci p贸艂 metra i wadze dziewi臋ciu kilogram贸w, by艂by wart dla. k艂usownika co najmniej dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w. Samica, Lady Di, by艂a mniejszym zwierz臋ciem z par膮 cie艅szych, 艂adnie zakrzywionych rog贸w,

1 kiedy j膮 ostatnio widzieli, by艂a w zaawansowanej d膮偶y.

— Tak. To one. Jestem tego pewna.

— Trudno jest porusza膰 si臋 po tej stronie w膮wozu — wymamrota艂 Craig. — Nie dotrzemy tam przed zmrokiem.

— Nie landroverem—zgodzi艂a si臋 Sally-Anne—ale chyba znalaz艂am miejsce, gdzie mog艂abym wyl膮dowa膰. Le偶y jaki艣 kilometr od zw艂ok.

Craig zdj膮艂 strzelb臋 z uchwyt贸w za siedzeniem kierowcy landroyera i sprawdzi艂, czy jest za艂adowana.

— W porz膮dku. Chod藕my — powiedzia艂.

Zdobycz k艂usownik贸w znajdowa艂a si臋 w najbardziej oddalonym zak膮tku posiad艂o艣ci, prawie na skraju poszarpanej 艣dany doliny, wpadaj膮cej w g艂臋biny wielkiej rzeki. Miejscem do l膮dowania wypatrzonym przez Sally-Anne by艂a w膮ska, naturalna polana w g贸rze w膮wozu; dziewczynie nie uda艂o si臋 pierwsze podej艣de do l膮dwania, musia艂a wi臋c podlede膰 jeszcze raz. Przy drugiej pr贸bie prze艣lizn臋艂a si臋 miedzy koronami drzew i wyl膮dowa艂a we w艂a艣dwym miejscu.

Zostawili Cessn臋 na polanie i zacz臋li schodzi膰 w d贸艂 w膮wozu. Prowadzi艂 Craig, z odbezpieczon膮 strzelb膮 gotow膮 do strza艂u. K艂usownicy wd膮偶 mogli by膰 w pobli偶u.

Przez ostatni kilometr ich przewodnikami by艂y s臋py. Obsiad艂y

I — Luoputpoh艂je w daancifri

113

wszystkie drzewa wok贸艂 trup贸w, wygl膮da艂y jak straszliwe czarne owoce. Ziemia wok贸艂 cia艂 zosta艂a ubita przez padlino偶erc贸w i us艂ana pi贸rami zgubionymi przez s臋py. Kiedy podeszli bli偶ej, uciek艂o przed nimi stado przygarbionych hien, skacz膮c w charakterystyczny spos贸b. Nawet ich przera偶aj膮co uz臋bione szcz臋ki nie by艂y w stanie po偶re膰 ca艂ej grubej sk贸ry nosoro偶c贸w, mimo 偶e k艂usownicy rozpruli jamy brzuszne swoich ofiar, by u艂atwi膰 im zadanie.

Trupy le偶a艂y tu co najmniej od tygodnia, fetor zgnilizny pot臋gowa艂 jeszcze od贸r s臋pich odchod贸w, kt贸re pobieli艂y szcz膮tki. Oczy samca zosta艂y wyd艂ubane, a uszy i pysk pok膮sane. Jak zauwa偶y艂a z samolotu Sally-Anne, rogi znikn臋艂y, a na ods艂oni臋tej ko艣ci nosowej zwierz臋cia wci膮偶 dobrze widoczne by艂y 艣lady cios贸w topora.

Patrz膮c na to dzie艂o zniszczenia Craig zauwa偶y艂, 偶e trz臋sie si臋 z gniewu i 偶e usta zupe艂nie mu wysch艂y.

— Gdybym ich znalaz艂, pozabija艂bym — powiedzia艂, a stoj膮ca obok ponura Sally-Anne zblad艂a.

— Gnoje — wyszepta艂a — cholerne, parszywe gnoje.

Podeszli do samicy. Jej rogi r贸wnie偶 by艂y odr膮bane, a jama brzuszna rozci臋ta. Hieny wyci膮gn臋艂y m艂odego z jej 艂ona i prawie ca艂ego po偶ar艂y. Sally-Anne kucn臋艂a obok 偶a艂osnych szcz膮tk贸w.

— Ksi膮偶臋 Billy — szepn臋艂a. — Biedactwo.

— Nic tu po nas. — Craig wzi膮艂 j膮 za rami臋 i podni贸s艂. — Chod藕my. Lekko pow艂贸czy艂a nogami, kiedy j膮 stamt膮d zabiera艂. Ze szczytu

wzg贸rza wyznaczonego na miejsce spotkania Craiga z Czujnym patrzyli na br膮zow膮 ziemi臋 a偶 do rzeki, kt贸ra wygl膮da艂a jak wij膮cy si臋 nieregularnie pas g臋stego, bujnego lasu prawie na kra艅cu ich pola widzenia.

Wczesnym popo艂udniem Craig rozpali艂 ognisko sygna艂owe z dymi膮cych, zielonych li艣ci i dok艂ada艂 do niego regularnie. Niebo robi艂o si臋 ju偶 niebieskofioletowe; ogarn臋艂a ich cisza i ch艂贸d wieczoru, tak 偶e Sally-Anne dygota艂a.

— Zimno? — spyta艂 Craig.

— I smutno. — Sally-Anne zesztywnia艂a, ale nie odsun臋艂a si臋, kiedy Craig obj膮艂 j膮 ramieniem. Potem powoli rozlu藕ni艂a si臋 i przytuli艂a do jego ciep艂ego da艂a. Ciemno艣膰 zamazywa艂a horyzont i skrada艂a si臋 w ich stron臋.

— Widz臋 ci臋, Kuphela. — G艂os zabrzmia艂 tak blisko, 偶e oboje drgn臋li ze strachu, a Sally-Anne, jakby poczu艂a si臋 winna, odskoczy艂a od Craiga. — Wzywa艂e艣 mnie. — Towarzysz Czujny sta艂 poza kr臋giem 艣wiat艂a od ogniska.

— Gdzie by艂e艣, kiedy kto艣 zabi艂 dwa z moich bejane i ukrad艂 ich rogi? — zaatakowa艂 ostro Craig. — Gdzie by艂e艣 ty, kt贸ry obieca艂e艣 by膰 iiioiiii strRznildcni?

Zaleg艂a d艂uga cisza.

— Gdzie to si臋 sta艂o? Craig opisa艂 miejsce.

114

— To daleko st膮d i daleko od naszego obozu. Nie wiedzieli艣my. — G艂os brzmia艂 przepraszaj膮co, najwyra藕niej towarzysz Czujny czu艂, 偶e nie dotrzyma艂 umowy. — Ale znajdziemy tych, kt贸rzy to zrobili. P贸jdziemy za nimi i znajdziemy ich.

— Wa偶ne jest, 偶eby艣my znali nazwisko cz艂owieka, kt贸ry kupuje od nich rogi — rzek艂 Craig z naciskiem.

— Przynios臋 d to nazwisko — obieca艂 towarzysz Czujny. — Czekaj na nasze ognisko sygna艂owe na tym wzg贸rzu.

Dwana艣cie dni p贸藕niej Craig zauwa偶y艂 przez lornetk臋 ma艂y, szary pi贸ropusz dymu na odleg艂ym wzg贸rzu przypominaj膮cym wieloryba. Na spotkanie pojecha艂 sam, poniewa偶 Sally-Anne wyjecha艂a trzy dni wcze艣niej. Bardzo chcia艂a zosta膰, ale do Harare przyje偶d偶a艂 jeden z dyrektor贸w Trustu Przyrody i musia艂a go powita膰.

— My艣l臋, 偶e od tego zale偶y moje stypendium na przysz艂y rok — powiedzia艂a smutno Craigowi wsiadaj膮c do Cessny — ale zadzwo艅 do mnie, jak tylko odezw膮 si臋 d twoi oswojeni bandyd.

Craig dziarsko wspi膮艂 si臋 na wzg贸rze; oddycha艂 r贸wno i czu艂, 偶e jego noga nie zm臋czy艂a si臋 i jest sUna. W d膮gu ostatnich miesi臋cy naprawd臋 zm臋偶nia艂 i poprawi艂 kondycj臋; kiedy sta艂 tak przy dopalaj膮cych si臋 resztkach ogniska sygna艂owego, d膮gle czu艂 silny gniew.

Min臋艂o dwadzie艣da minut, zanim na skraju lasu pojawi艂 si臋 dcho towarzysz Czujny, wd膮偶 ukrywaj膮cy si臋 i trzymaj膮cy karabin automatyczny w zgi臋du ramienia.

— Nikt d臋 nie 艣ledzi艂? — Craig z przekonaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Musimy d膮gle uwa偶a膰, Kuphela.

— Znale藕li艣de tych ludzi?

— Przynios艂e艣 nasze pieni膮dze?

— Tak. — Craig wyd膮gn膮艂 z naszytej kieszeni roboczej kurtki grub膮 kopert臋. — Znale藕li艣cie tych ludzi?

— Papierosy — dra偶ni艂 si臋 z nim Czujny. — Przynios艂e艣 papierosy? Craig rzud艂 mu paczk臋, a Czujny zapali艂 jednego i g艂臋boko si臋 zaci膮gn膮艂.

— Hau! — powiedzia艂. — Dobre.

— M贸w — nalega艂 Craig.

— By艂o trzech m臋偶czyzn. Poszli艣my ich tropem od trup贸w zwierz膮t... chocia偶 艣lady mia艂y ju偶 dziesi臋膰 dni i pr贸bowali je zatrze膰. — Towarzysz Czujny zad膮gn膮艂 si臋 papierosem, a偶 iskry wzleda艂y z jego roz偶arzonego ko艅ca. — Ich wioska le偶y na skarpie doliny trzy dni marszu st膮d. To by艂y ma艂py Batonka. — Batonka to jedno z prymitywnych plemion, zajmuj膮cych si臋 zbieractwem i my艣listwem, mieszkaj膮cych wzd艂u偶 doliny Zambezi. — Mieli jeszcze przy sobie rogi nosoro偶c贸w. Zabrali艣my ca艂膮 tr贸jk臋 do buszu i d艂ugo z nimi rozmawiali艣my. — Craigowi 艣derp艂a sk贸ra na my艣l o tej d艂ugiej konwersacji. Poczu艂, 偶e jego gniew opada i ust臋puje miejsca fa艂szywemu poczudu winy: powinien by艂 przestrzec Czujnego przed stosowaniem jego metod.

115

— Co ci powiedzieli?

— Powiedzieli o pewnym m臋偶czy藕nie, m臋偶czy藕nie z miasta, kt贸ry je藕dzi samochodem i ubiera si臋 jak bia艂y. Kupuje rogi nosoro偶c贸w, sk贸ry lampart贸w i ko艣膰 s艂oniow膮 i p艂aci wi臋cej pieni臋dzy, ni偶 oni kiedykolwiek widzieli.

— Gdzie i kiedy si臋 z nim spotykaj膮?

— Przyje偶d偶a przy ka偶dej pe艂ni ksi臋偶yca drog膮 z misji Tuti do rzeki Shangani. Czekaj膮 na niego noc膮 przy drodze.

Craig usiad艂 przy ognisku i zamy艣li艂 si臋. Trwa艂o to kilka minut, w ko艅cu spojrza艂 na Czujnego.

— Powiesz tym ludziom, 偶eby przy nast臋pnej pe艂ni czekali z rogami nosoro偶c贸w przy drodze, a偶 przyjedzie ten cz艂owiek...

— To niemo偶liwe — przerwa艂 mu towarzysz Czujny.

— Dlaczego? — spyta艂 Craig.

— Oni nie 偶yj膮.

Craig patrzy艂 na niego z przera偶eniem.

— Wszyscy trzej?

— Wszyscy. — Towarzysz Czujny skin膮艂 g艂ow膮. Oczy mia艂 zimne, puste i bezlitosne.

— Ale... — Craig nie m贸g艂 zmusi膰 si臋 do zadania pytania. Wys艂a艂 partyzant贸w na k艂usownik贸w. By艂o to jak poszczucie domowego chomika sfor膮 foksterier贸w. Mimo 偶e nie chcia艂, 偶eby tak si臋 sta艂o, niew膮tpliwie by艂 za to odpowiedzialny. Poczu艂 wstyd i zrobi艂o mu si臋 niedobrze.

— Nie martw si臋, Kuphela — uspokaja艂 go 艂agodnie Czujny. — Przynie艣li艣my ci rogi twoich bejane, a ci ludzie to przecie偶 tylko brudne ma艂py Batonka.

Nios膮c na ramieniu torb臋 z pask贸w 艂yka z rogami nosoro偶c贸w, Craig zszed艂 do landrovera. By艂o mu niedobrze, czu艂 si臋 zm臋czony i bola艂a go noga, ale wrzynaj膮cy si臋 w cia艂o pasek od torby nie rani艂 go bardziej ni偶 w艂asne sumienie.

Rogi nosoro偶c贸w sta艂y rz臋dem na biurku Petera Fungabery. By艂o ich cztery — d艂ugie rogi dolne i kr贸tkie g贸rne.

— Afrodyzjaki — zamrucza艂 Peter, g艂adz膮c jeden z nich d艂ugimi w膮skimi palcami.

— To bzdura — powiedzia艂 Craig. — Analiza chemiczna wykazuje, 偶e nie zawieraj膮 偶adnej substancji, kt贸ra mog艂aby mie膰 w艂a艣ciwo艣ci afrodyzjaku.

— To tylko pewien rodzaj sklejonej zrogowacia艂ejmasy —wyja艣ni艂a Sally-Anne. — To, czego oczekuje wypalony chi艅ski rozpustnik, kiedy miele to na proszek i za偶ywa z 艂ykiem wody r贸偶anej, to efekt podobie艅stwa: r贸g jest d艂ugi i twardy, voild\

— W ka偶dym razie arabscy nafdarze wi臋cej zap艂ac膮 za r臋koje艣膰

116

no偶a, ni偶 przebiegli starzy Chi艅czycy za swoje osobiste sztylety—zauwa偶y艂 Craig. •

— Bez wzgl臋du na miejsce przeznaczenia faktem jest, 偶e w Zambezi Waters mamy o dwa nosoro偶ce mniej ni偶 miesi膮c temu, a ile ub臋dzie w nast臋pnym miesi膮cu?

Peter Fungabera wsta艂 i boso przeszed艂 na drug膮 stron臋 biurka. Jego przepaska na biodra by艂a 艣wie偶o uprana i dok艂adnie uprasowana. Stan膮艂 przed nimi.

— Przeprowadzi艂em w艂asne 艣ledztwo — powiedzia艂 spokojnie. — Wszystkie tropy zdaj膮 si臋 prowadzi膰 do tego samego punktu, do kt贸rego dosz艂a Sally-Anne. Wydaje si臋 absolutnie pewne, 偶e na terenie ca艂ego kraju dzia艂a 艣wietnie zorganizowany gang k艂usownik贸w. Cz艂onk贸w szczep贸w zamieszkuj膮cych obszary bogate w zwierzyn臋 namawia si臋 do k艂usownictwa i zdobywania cennych produkt贸w zwierz臋cych. Odbieraj膮 je po艣rednicy, z kt贸rych wielu to ni偶si urz臋dnicy pa艅stwowi, jak na przyk艂ad oficerowie okr臋gowi czy stra偶nicy przyrody. 艁up gromadzi si臋 w wielu bezpiecznych i oddalonych kryj贸wkach, a偶 osi膮gnie tak wysok膮 warto艣膰, 偶e op艂aci si臋 wys艂a膰 go za granic臋.

Peter Fungabera zacz膮艂 wolno spacerowa膰 po pokoju.

— Przesy艂k臋 zwykle wysy艂a si臋 handlowym samolotem Air Zimbabwe do Dar-es-Salaam na wybrze偶u Tanzanii. Nie jeste艣my pewni, co dzieje si臋 dalej, ale prawdopodobnie towar 艂aduje si臋 na radziecki albo chi艅ski frachtowiec.

— Rosjanie nie przejmuj膮 si臋 ochron膮 przyrody. — Sally-Anne kiwn臋艂a g艂ow膮. — Produkcja futer z soboli i przemys艂 wielorybniczy przynosz膮 im mn贸stwo dewiz.

— Jakiemu ministerstwu podlegaj膮 dzia艂ania Air Zimbabwe?—spyta艂 nagle Craig.

— Ministerstwu turystyki szanownego Tungaty Zebiwe — odpowiedzia艂 g艂adko Peter i wszyscy samiiirii na chwil臋, zanim zacz膮艂 m贸wi膰 dalej. — Przed wys艂aniem przesy艂ki ca艂y towar sprowadza si臋 do Harare tego samego dnia lub nocy. Nie magazynuje si臋 go, tylko przenosi bezpo艣rednio do samolotu przy zachowaniu wszelkich 艣rodk贸w ostro偶no艣ci i chwil臋 p贸藕niej maszyna startuje.

— Jak cz臋sto to si臋 odbywa? — spyta艂 Craig, a Peter Fungabera spojrza艂 pytaj膮co na swego adiutanta, kt贸ry sta艂 skromnie z ty艂u pokoju.

— To zale偶y — opowiedzia艂 kapitan Timon Nbebi. — W porze deszczowej trawa jest wysoka i warunki w buszu s膮 ci臋偶kie, ma艂o si臋 poluje. Jednak w porze suchej k艂usownicy potrafi膮 pracowa膰 wydajniej. Dowiedzieli艣my si臋 od naszego informatora, 偶e przesy艂ka ma zosta膰 wys艂ana w ci膮gu dw贸ch najbli偶szych tygodni...

— Dzi臋kuj臋, kapitanie — przerwa艂 mu poirytowany Fungabera marszcz膮c lekko czo艂o; najwidoczniej sam chcia艂 im przekaza膰 t臋 informacj臋. — Dowiedzieli艣my si臋 r贸wnie偶, 偶e szef organizacji sam cz臋sto bierze

117

aktywny udzia艂 w operacjach. We藕my na przyk艂ad t臋 masakr臋 s艂oni na zapomnianym polu minowym — Peter spojrza艂 na Sally-Anne — t臋, kt贸r膮 tak realistycznie sfotografowa艂a艣. Dowiedzieli艣my si臋 wi臋c, 偶e jaki艣 minister, nie jeste艣my pewni kt贸ry, przyby艂 tam wojskowym 艣mig艂owcem. Wiemy te偶, 偶e dwa razy wysoki urz臋dnik rz膮dowy, rzekomo minister, by艂 obecny na lotnisku przy za艂adunku towaru.

— Pewnie boi si臋, 偶e jego ludzie mogliby go oszuka膰 — wymamrota艂 Craig.

— Trudno mu si臋 dziwi膰, skoro pracuje dla niego banda rzezimieszk贸w. — G艂os Sally-Anne chrypia艂 z oburzenia, ale Peter Fungabera wydawa艂 si臋 nieporuszony.

— Chyba zostaniemy uprzedzeni o nast臋pnej przesy艂ce. Jak ju偶 wspomnia艂em, mamy naszego cz艂owieka w ich siatce. Gdy ten dzie艅 b臋dzie si臋 zbli偶a艂, b臋dziemy obserwowa膰 naszego podejrzanego i, przy odrobinie szcz臋艣cia, z艂apiemy go na gor膮cym uczynku. Je艣li nie, przejmiemy przesy艂k臋 na lotnisku i aresztujemy tych, kt贸rzy przy niej b臋d膮. Jestem pewien, 偶e uda nam si臋 przekona膰 kt贸rego艣 z nich, 偶eby zosta艂 艣wiadkiem oskar偶enia.

Patrz膮c na jego twarz, Craig rozpozna艂 ten sam zimny i bezlitosny wyraz, kt贸ry ostatnio widzia艂, gdy towarzysz Czujny informowa艂 go o 艣mierci trzech k艂usownik贸w. By艂 to tylko ulotny przeb艂ysk spod wykwintnych manier Petera Fungabery, kt贸ry ju偶 wr贸ci艂 za biurko.

— Z powod贸w,, jakie ju偶 wcze艣niej poda艂em, potrzebuj臋 niezale偶nych i wiarygodnych 艣wiadk贸w zatrzymania, kt贸rego mo偶e uda nam si臋 dokona膰. Chc臋, 偶eby艣cie oboje przy tym byli. By艂bym wi臋c zobowi膮zany, gdyby艣cie mogli szybko wyjecha膰 na ka偶de wezwanie i gdyby艣cie poinformowali kapitana Nbebi, gdzie b臋dzie mo偶na si臋 z wami skontaktowa膰 o ka偶dej porze w ci膮gu najbli偶szych dw贸ch czy trzech tygodni.

Kiedy zabierali si臋 do wyj艣cia, Craig nagle spyta艂:

— Jaka jest najwy偶sza kara za k艂usownictwo?

Peter Fungabera spojrza艂 na niego znad papier贸w, kt贸re porz膮dkowa艂 na biurku.

— Wed艂ug obecnego prawa najwy偶ej osiemna艣cie miesi臋cy w obozie pracy za ka偶de z przewinie艅 obj臋tych ustaw膮...

— To za ma艂o! — Craig mia艂 przed oczami wyra藕ny obraz zmaltretowanych i gnij膮cych trup贸w jego zwierz膮t.

— Tak — zgodzi艂 si臋 Peter. — To za ma艂o. Dwa dni temu przedstawi艂em w parlamencie z w艂asnej inicjatywy projekt poprawki do ustawy. W czwartek b臋dzie czytany po raz trzeci i mog臋 was zapewni膰, 偶e ma pe艂ne poparcie partii. Zostanie przyj臋ty tego dnia.

— I — spyta艂a Sally-Anne — jakie b臋d膮 nowe kary?

— Za handel bez zezwolenia trofeami niekt贸rych wyszczeg贸lnionych zwierz膮t, w odr贸偶nieniu od samego k艂usownictwa czy polowania, najwy偶sz膮"

118

kar膮 b臋dzie dwana艣cie lat obozu pracy i grzywna nie przekraczaj膮ca stu tysi臋cy dolar贸w.

Zamy艣lili si臋 przez chwil臋.

— Dwana艣cie lat, tak, to wystarczy. — Craig kiwn膮艂 g艂ow膮.

Wezwanie od Petera Fungabery przysz艂o wcze艣nie rano, kiedy Craig i Hans Groenewald, jego nadzorca, wr贸cili do domostwa z porannej inspekcji pastwisk. Craig w艂a艣nie spo偶ywa艂 jedno z gargantua艅skich 艣niada艅 Josepha, gdy zadzwoni艂 telefon, i odbieraj膮c go wci膮偶 delektowa艂 si臋 wo艂owymi kie艂baskami domowej roboty.

— Panie Mellow, m贸wi kapitan Nbebi. Genera艂 chce, 偶eby jak najszybciej przyby艂 pan do niego do operacyjnej kwatery g艂贸wnej w domu na Wzg贸rzach Macillwane. Spodziewamy si臋, 偶e nasz cz艂owiek dzi艣 wykona ruch. Jak szybko mo偶e pan przyby膰?

— To sze艣膰 godzin jazdy — zauwa偶y艂 Craig.

— Panna Jay jedzie w艂a艣nie na lotnisko. Najp贸藕niej za dwie godziny powinna przylecie膰 po pana do King's Lynn.

Sally-Anne przyby艂a po dw贸ch godzinach i Craig czeka艂 na ni膮 na l膮dowisku. Polecieli prosto na lotnisko w Harare, a potem Sally-Anne poprowadzi艂a samoch贸d do domu na Wzg贸rzach Macillwane.

Wje偶d偶aj膮c przez bram臋 od razu zauwa偶yli, 偶e dzieje si臋 tam co艣 dziwnego. Na frontowym trawniku sta艂 艣mig艂owiec Super Frelon. Pilot i mechanik oparci o kad艂ub palili papierosy i gaw臋dzili. Spojrzeli badawczo na Sally-Anne i Craiga, kt贸rzy pojawili si臋 na podje藕dzie, a po chwili przestali si臋 nimi interesowa膰 jako ma艂o wa偶nymi osobami. Za domem sta艂y rz臋dem cztery wojskowe ci臋偶ar贸wki w kolorze piasku, wok贸艂 nich kr臋cili si臋 偶o艂nierze Trzeciej Brygady w pe艂nym rynsztunku. Craig czu艂, 偶e byli podekscytowani jak psy my艣liwskie czekaj膮ce na polowanie.

Biuro Petera Fungabery zamieniono na kwater臋 g艂贸wn膮 operacji. Naprzeciwko 艣ciany z olbrzymi膮 wypuk艂膮 map膮 ustawiono dwa stoliki polowe. Przy pierwszym siedzieli trzej ni偶si oficerowie. Na drugim sta艂o radio; Timon Nbebi pochyla艂 si臋 przez rami臋 operatora i m贸wi艂 do mikrofonu cichym, szumi膮cym maszona, kt贸rego Craig nie m贸g艂 zrozumie膰; przerwa艂 nagle, aby wyda膰 rozkaz czarnemu sier偶antowi przy mapie, kt贸ry natychmiast przesun膮艂 jedn膮 z kolorowych chor膮giewek na now膮 pozycj臋.

Peter Fungabera niedbale powita艂 Sally-Anne i Craiga, da艂 im znak, 偶eby podeszli do sto艂k贸w, i dalej m贸wi艂 przez telefon. Kiedy od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, wyja艣ni艂 szybko:

— Wiemy, gdzie znajduj膮 si臋 trzy 艂adunki: jeden jest w shamba w g*贸rach Cbimanimani, g艂贸wnie sk贸ry lampart贸w i troch臋 ko艣ci s艂oniowej. Drugi znajduje si臋 przy handlowej osadzie niedaleko Chiredzi na po艂udniu, g艂贸wnie ko艣膰 s艂oniowa. A trzeci nadje偶d偶a z p贸艂nocy. Chyba jest prze-

119

trzymywany w misji Tuti. To najwi臋kszy i najcenniejszy 艂adunek, ko艣膰 s艂oniowa i rogi nosoro偶c贸w.

Przerwa艂, gdy kapitan Nbebi wr臋czy艂 mu kartk臋; przeczyta艂 j膮 szybko i powiedzia艂:

— Dobrze, przesu艅 dwa plutony na drodze p贸艂nocnej a偶 do Karoi. — I zn贸w odwr贸ci艂 si臋 do Craiga.

— Operacja nosi kryptonim „Bada", co w j臋zyku maszona znaczy „lampart". W czasie akcji podejrzanego b臋dziemy nazywa膰 „Bada". — Craig kiwn膮艂 g艂ow膮. — Dowiedzieli艣my si臋 w艂a艣nie, 偶e Bada opu艣ci艂 Harare. Podr贸偶uje urz臋dowym mercedesem z kierowc膮 i dwoma ochroniarzami. Oczywi艣cie wszyscy trzej to Matabele.

— Dok膮d jad膮? — spyta艂a szybko Sally-Anne.

— Na razie wydaje si臋, 偶e kieruj膮 si臋 na p贸艂noc, ale na tym etapie nie mo偶na by膰 tego pewnym.

— Na spotkanie z wielkim 艂adunkiem...—W oczach Sally-Anne zab艂ys艂 ogie艅 walki, a Craig poczu艂, jak z podniecenia 艂askocz膮 go w艂osy na karku.

— Musimy przyj膮膰, 偶e tak w艂a艣nie jest—zgodzi艂 si臋 Peter. —A teraz pozw贸lcie, 偶e zapoznam was z planem dzia艂ania, na wypadek gdyby Bada ruszy艂 na p贸艂noc. Przesy艂ki z Chimanimani i Chiredzi wpu艣cimy bez przeszk贸d a偶 na lotnisko. Jak tylko tam przyb臋d膮, zostan膮 przej臋te, a kierowcy, razem z komitetem powitalnym, aresztowani i u偶yci p贸藕niej jako 艣wiadkowie. Oczywi艣cie ca艂膮 drog臋 od momentu za艂adowania ci臋偶ar贸wki b臋d膮 pod obserwacj膮. W艂a艣ciciele obu sk艂ad贸w zostan膮 aresztowani, jak tylko ci臋偶ar贸wki odjad膮 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰.

Craig i Sally-Anne s艂uchali uwa偶nie, a Peter m贸wi艂 dalej:

— Je艣li Bada ruszy na wsch贸d albo po艂udnie, skoncentrujemy si臋 na tym sektorze. Przewidywali艣my jednak, 偶e skoro najcenniejszy towar jest na p贸艂nocy, tam w艂a艣nie pojedzie Bada, je艣li, oczywi艣cie, w og贸le gdziekolwiek mia艂by jecha膰. Wygl膮da na to, 偶e mieli艣my racj臋. Gdy tylko uzyskamy pewno艣膰, mo偶emy rusza膰 w drog臋.

— Jak masz zamiar go z艂apa膰? — dopytywa艂a si臋 Sally-Anne.

— To w du偶ym stopniu kwestia okoliczno艣ci i to, co zrobimy, zale偶y bezpo艣rednio od dzia艂a艅 Bady. Musimy spr贸bowa膰 po艂膮czy膰 go z przesy艂k膮. B臋dziemy obserwowa膰 zar贸wno pojazd z przemycanym towarem jak i jego mercedesa, i, gdy tylko si臋 spotkaj膮, spadniemy na nich... — Dla podkre艣lenia swych s艂贸w Peter Fungabera uderzy艂 pokryt膮 sk贸r膮 lask膮 w otwart膮 d艂o艅 z odg艂osem przypominaj膮cym strza艂 z pistoletu; Craig by艂 ju偶 tak przej臋ty, 偶e drgn膮艂 przy tym nerwowo, po czym u艣miechn膮艂 si臋 z zak艂opotaniem do Sally-Anne.

Radio zatrzeszcza艂o i zaszumia艂o, potem jaki艣 g艂os przem贸wi艂 w j臋zyku maszona, a kapitan Timon Nbebi lakonicznie potwierdzi艂 odbi贸r i spojrza艂 na Petera.

— Przysz艂o potwierdzenie, sir. Bada jedzie szybko na p贸艂noc drog膮 do Karoi.

120

— W porz膮dku, kapitanie, mo偶emy przej艣膰 do wariantu trzeciego — rozkaza艂 Peter i przypi膮艂 sobie pas z rewolwerem w kaburze. — Macie ju偶 co艣 od oddzia艂贸w pikluj膮cych drogi do Tuti?

Kapitan Nbebi odezwa艂 si臋 trzy razy do mikrofonu i prawie natychmiast otrzyma艂 bardzo kr贸tk膮 odpowied藕.

— Nie o tej porze, generale — zameldowa艂 Peterowi.

— Jeszcze za wcze艣nie. — Peter przechyli艂 na bakier beret w kolorze burgunda i nad jego prawym okiem b艂ysn膮艂 srebrny 艂eb lamparta. — Ale mo偶emy ju偶 zacz膮膰 ustawia膰 si臋 na pozycjach wyj艣ciowych. — Pierwszy przeszed艂 przez szklane drzwi na werand臋.

Za艂oga 艣mig艂owca zauwa偶y艂a go, szybko rzuci艂a na ziemi臋 papierosy, zadepta艂a je i wskoczy艂a na pok艂ad. Peter Fungabera wspi膮艂 si臋 do kabiny, zaj臋cza艂 starter i rotory zawirowa艂y nad ich g艂owami.

Kiedy usadowili si臋 na 艂awkach i zapi臋li pasy, przej臋ty Craig zada艂 dr臋cz膮ce go pytanie, wystarczaj膮co jednak cicho, 偶eby w rosn膮cym ryku silnika nie us艂yszeli go inni.

— Peter, to operacja wojskowa na wielk膮 skal臋, prawie krucjata. Czemu by po prostu nie przekaza膰 tej sprawy policji?

— Od kiedy zwolniono bia艂ych oficer贸w, policja sta艂a si臋 band膮 niezdarnych partaczy... — Peter pos艂a艂 mu szelmowski u艣miech — ...a poza tym, stary, to s膮 r贸wnie偶 moje nosoro偶ce.

艢mig艂owiec oderwa艂 si臋 od ziemi ruchem, od kt贸rego czu艂o si臋 w艂asne wn臋trzno艣ci, i skierowa艂 na pomoc. Trzyma艂 si臋 blisko ziemi, aby nie odznacza膰 si臋 na tle nieba, a p臋d powietrza w otwartym luku uniemo偶liwi艂 dalsz膮 rozmow臋.

Lecieli daleko na zach贸d od g艂贸wnej drogi wiod膮cej na p贸艂noc, 偶eby nie ryzykowa膰, 偶e dostrzeg膮 ich pasa偶erowie mercedesa. Godzin臋 p贸藕niej, kiedy 艣mig艂owiec zatrzyma艂 si臋 i zacz膮艂 l膮dowa膰 w ma艂ym forcie wojskowym w Karoi, Craig rzuci艂 okiem na zegarek. By艂o po czwartej.

Peter Fungabera zauwa偶y艂 to i pokiwa艂 g艂ow膮.

— Wygl膮da na to, 偶e to b臋dzie nocna operacja — przyzna艂.

Wioska Karoi by艂a kiedy艣 wa偶nym o艣rodkiem dla bia艂ych w艂a艣cicieli rancz z tego terenu, ale teraz pozosta艂a z niej jedynie ulica z podniszczonymi sklepikami, stacj膮 obs艂ugi, poczt膮 i ma艂ym posterunkiem policji. Baza wojskowa le偶a艂a nieco poza miastem, wd膮偶 chroni艂y j膮 dobre fortyfikacje — z czas贸w wojny w buszu — z zasiekami z drutu kolczastego i grubymi na sze艣膰 metr贸w, pochylonymi 艣cianami work贸w z piaskiem.

Miejscowy komendant, m艂ody czarny podporucznik, wyra藕nie by艂 przera偶ony rang膮 go艣cia i salutowa艂 teatralnie za ka偶dym razem, kiedy Peter Fungabera si臋 odzywa艂.

*— Zabierz mi sprzed oczu tego idiot臋 — burkn膮艂 do kapitana Nbetriego, kt贸ry zaj膮艂 miejsce komendanta. — I daj mi najnowszy raport o lokalizacji Bady.

' 121

— Dwadzie艣cia trzy minuty temu Bada przejecha艂 przez Sinoia — odezwa艂 si臋 kapitan Nbebi znad radia.

— Dobrze. Mamy dok艂adny opis pojazdu?

— Ciemnoniebieski mercedes 280 SE z ministerialnym proporcem na masce. Rejestracja PL 674. Bez motocyklist贸w, bez 偶adnej eskorty. W 艣rodku s膮 cztery osoby.

— Dopilnuj, 偶eby wszystkie jednostki mia艂y ten opis, i powt贸rz jeszcze raz, 偶eby nikt nie strzela艂. Mamy wzi膮膰 Bad臋 bez dra艣ni臋cia. Je艣li co艣 mu si臋 stanie, b臋dziemy mieli nast臋pn膮 rebeli臋 Matabele. Nikomu nie wolno strzela膰 do niego ani do samochodu, nawet w obronie w艂asnej. To ma by膰 jasne. Ka偶dy, kto z艂amie rozkaz, b臋dzie mia艂 ze mn膮 do czynienia.

Nbebi wywo艂ywa艂 ka偶d膮 jednostk臋 z osobna, powtarza艂 rozkazy Petera i czeka艂, a偶 potwierdzono ich odbi贸r. Potem pi艂 herbat臋 z wyszczerbionych emaliowanych kubk贸w, z niecierpliwo艣ci膮 patrz膮c na radio.

Nagle zatrzeszcza艂o i podskoczy艂 do niego Timon Nbebi.

— Zlokalizowali艣my ci臋偶ar贸wk臋 — przet艂umaczy艂 zwyci臋sko. — To zielony pi臋dotonowy ford z p艂贸cienn膮 plandek膮. W kabinie siedz膮 kierowca i pasa偶er. Z ci臋偶kim 艂adunkiem, nisko na zawieszeniu, i z dodatkowym niskim biegiem pod g贸r臋. Dziesi臋膰 minut temu przejecha艂a przez br贸d rzeki Sanyati w kierunku od misji Tuti do skrzy偶owania dr贸g czterdzie艣ci kilometr贸w na p贸艂noc st膮d.

— Wi臋c drogi mercedesa i ci臋偶ar贸wki maj膮 si臋 przeci膮膰—powiedzia艂 mi臋kko Peter Fungabera, a w jego oczach pojawi艂 si臋 b艂ysk my艣liwskiego. Ca艂膮 uwag臋 skupili teraz na radiu — za ka偶dym razem, kiedy o偶ywa艂o, oczy wszystkich od razu obraca艂y si臋 w jego stron臋.

Meldunki przychodzi艂y regularnie, odzwierciedlaj膮c szybk膮 jazd臋 mercedesa na p贸艂noc w ich stron臋 i oci臋偶a艂y ruch ci臋偶ar贸wki przemieszczaj膮cej si臋 powoli ze zgrzytem w przeciwnym kierunku po zakurzonej i porytej koleinami bocznej drodze. Mi臋dzy kolejnymi meldunkami siedzieli w milczeniu popijaj膮c ma艂ymi rykami mocn膮, przes艂odzon膮 herbat臋 i chrupi膮c kanapki z ciemnego chleba i wo艂owiny z puszki.

Peter Fungabera niewiele jad艂. Odchyli艂 krzes艂o i po艂o偶y艂 nogi na biurku komendanta. Uderza艂 lask膮 w sznurowad艂a swoich but贸w na gumowych podeszwach, idealnych do chodzenia po d偶ungli; monotonny rytm uderze艅, kt贸ry zacz膮艂 denerwowa膰 Craiga. Nagle zn贸w zat臋skni艂 za papierosem, pierwszy raz od miesi臋cy; wsta艂 i zacz膮艂 niespokojnie spacerowa膰 po pokoiku.

Timon Nbebi odebra艂 kolejny meldunek, kt贸ry przet艂umaczy艂 z ma-szona odk艂adaj膮c mikrofon:

— Mercedes dotar艂 do wioski. Zatrzymali si臋 przy stacji obs艂ugi, 偶eby uzupe艂ni膰 benzyn臋.

Tungata Zebiwe by艂 zaledwie kilkaset metr贸w od miejsca, w kt贸rym siedzieli. Craig u艣wiadomi艂 to sobie z niepokojem. Do tej pory wszystko przypomina艂o raczej 膰wiczenie intelektualne ni偶 prawdziwy po艣dg na

122

艣mier膰 i 偶ycie. Przesta艂 my艣le膰 o Tungarie jak o cz艂owieku, by艂 dla niego tylko „Bada", zwierz臋ciem do wytropienia i zagonienia w pu艂apk臋. Teraz nagle przypomnia艂 go sobie jako m臋偶czyzn臋, przyjadela, wspania艂ego cz艂owieka i zn贸w resztki przyjacielskiej lojalno艣ci walczy艂y w nim z pragnieniem wymierzenia sprawiedliwo艣d przest臋pcy.

Poczu艂 nagle, 偶e przebywanie w posterunku wywo艂uje w nim klau-strofobi臋, i wyszed艂 na ma艂e podw贸rko otoczone wysokimi, grubymi 艣cianami work贸w z piaskiem. S艂o艅ce ju偶 zasz艂o i kr贸tki afryka艅ski zmrok zabarwi艂 na fioletowo niebo nad jego g艂ow膮. Sta艂 i wpatrywa艂 si臋 w nie. Us艂ysza艂 lekkie st膮pni臋cie obok siebie.

— Nie b膮d藕 taki nieszcz臋艣liwy — prosi艂a 艂agodnie Sally-Anne. Wzruszy艂a go jej troska.

— Nie musisz jecha膰 z nami — m贸wi艂a dalej. — M贸g艂by艣 tu zosta膰. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Chc臋 to zobaczy膰 na w艂asne oczy — powiedzia艂. — Choda偶 nie s膮dz臋, 偶eby mi si臋 to spodoba艂o.

— Wiem — odrzek艂a. — I szanuj臋 d臋 za to.

Spojrza艂 w d贸艂 na jej zwr贸con膮 ku niemu twarz i wiedzia艂, 偶e ona chce, by j膮 poca艂owa艂. Nadesz艂a chwila, na kt贸r膮 czeka艂 tak d艂ugo i tak derpliwie. W ko艅cu by艂a gotowa, jej pragnienie by艂o tak wielkie jak jego.

Koniuszkami palc贸w dotkn膮艂 delikatnie jej policzka, a ona przymkn臋艂a oczy. Pochyli艂a si臋 w jego stron臋, a on zrozumia艂, 偶e j膮 kocha. Ta 艣wiadomo艣膰 na chwil臋 zapar艂a mu dech. Poczu艂 prawie religijny l臋k.

— Sally-Anne — wyszepta艂.

Drzwi posterunku otworzy艂y si臋 z trzaskiem i na podw贸rko wyszed艂 Peter Fungabera.

— Ruszamy — rzud艂, a oni odskoczyli od siebie.

Craig spostrzeg艂, 偶e Sally-Anne dr偶y lekko, jakby budzi艂a si臋 ze snu, a jej oczy przytomniej膮.

Id膮c rami臋 w rami臋, ruszyli za Peterem i Timonem do otwartego landrovera stoj膮cego przy bramie fortu.

Po upalnym dniu wiecz贸r by艂 ch艂odny, a do tego owiewa艂 ich wiatr, poniewa偶 szyba ochronna zosta艂a przyczepiona do maski samochodu.

Prowadzi艂 Timon Nbebi, a Peter Fungabera siedzia艂 obok. Craig i Sally-Anne wdsn臋li si臋 na tylne siedzenie razem z radiooperatorem. Timon jecha艂 ostro偶nie, zapali艂 tylko 艣wiat艂a postojowe, a dwie otwarte d臋偶ar贸wld wojskowe za艂adowane 偶o艂nierzami Trzedej Brygady w pe艂nym rynsztunku sun臋艂y tu偶 za nimi.

Mercedes wyprzedza艂 ich o p贸艂 kilometra. Czasami widzieli blask jego tylnych 艣wiate艂, kiedy wspina艂 si臋 pod g贸r臋 na jedno z g臋sto zalesionych wzg贸rz.

Peter Fungabera sprawdzi艂 hodometr.

123

— Przejechali艣my trzydzie艣ci siedem kilometr贸w. Zjazd do Sanyati i Tuti b臋dzie ju偶 za trzy kilometry. — Lask膮 klepn膮艂 Timona w rami臋.,— Zatrzymaj si臋. Po艂膮cz si臋 z jednostk膮 przy skrzy偶owaniu.

Craig zorientowa艂 si臋, 偶e dr偶y zar贸wno z emocji, jak i z zimna. Nie wy艂膮czaj膮c silnika, Timon po艂膮czy艂 si臋 ze skrzy偶owaniem, przy kt贸rym ukryta by艂a jednostka obserwacyjna.

— A! No prosz臋! — Timon nie potrafi艂 ukry膰 podniecenia, kt贸re zabrzmia艂o w jego g艂osie. — Bada zjecha艂 z g艂贸wnej drogi, generale. Obserwowana ci臋偶ar贸wka zatrzyma艂a si臋 i stoi trzy kilometry od skrzy偶owania. Musieli si臋 wcze艣niej um贸wi膰, sir.

— Jed藕 dalej — rozkaza艂 Peter Fungabera. — Za nimi!

Teraz Timon prowadzi艂 szybko, o艣wietlaj膮c 艣wiat艂ami postojowymi skraj drogi.

— Tu jest skrzy偶owanie! — warkn膮艂 Peter, gdy z ciemno艣ci wy艂oni艂a si臋 blada, piaszczysta, nie wyko艅czona droga.

Timon zwolni艂 i wjecha艂 na ni膮. Z ciemno艣ci czaj膮cego si臋 o krok buszu wyszed艂 sier偶ant Trzeciej Brygady. Wskoczy艂 na stopie艅 samochodu, po czym uda艂o mu si臋 zasalutowa膰 woln膮 r臋k膮.

— Przejechali t臋dy minut臋 temu, generale — obja艣ni艂. — Ci臋偶ar贸wka jest wprost przed nimi. Ustawili艣my za ni膮 blokad臋 i drug膮 ustawimy tutaj, jak tylko pan przejedzie, sir. Zakorkowali艣my ich.

— Do dzie艂a, sier偶ancie. — Peter skin膮艂 g艂ow膮 i odwr贸ci艂 si臋 do Timona Nbebi. — Droga opada st膮d po stromi藕nie do brodu. Niech ci臋偶ar贸wki wy艂膮cz膮 silniki, jak tylko zaczniemy si臋 toczy膰. Zjedziemy bez w艂膮czania silnika.

Gsza brzmia艂a teraz niesamowicie. S艂ycha膰 by艂o jedynie pisk zawieszenia landrovera, chrz臋st opon po 偶wirze i szelest wiatru muskaj膮cego ich uszy.

Zakr臋ty prowizorycznej drogi wy艂ania艂y si臋 nagle z ciemno艣ci z pr臋dko艣ci膮 odbieraj膮c膮 odwag臋 i Timon Nbebi gwa艂townie szarpa艂 kierownic膮, 偶eby je pokona膰, kiedy p臋dzili w d贸艂 po wielkiej skarpie. Dwie ci臋偶ar贸wki kierowa艂y si臋 ich tylnymi 艣wiat艂ami. Tworzy艂y olbrzymie, czarne kszta艂ty majacz膮ce w ciemno艣ci tu偶 za nimi. Sally-Anne wzi臋te Craiga za r臋k臋, kiedy zarzuci艂o nimi na zakr臋cie, i trzyma艂a j膮 mocno ca艂膮 drog臋 w d贸艂.

— S膮! — warkn膮艂 Peter Fungabera g艂osem ochryp艂ym z podniecenia. Zobaczyli w dole migaj膮ce mi臋dzy drzewami 艣wiat艂a mercedesa.

Doganiali ich szybko. Na kilka sekund 艣wiat艂a zas艂oni艂 kolejny zakr臋t wij膮cego si臋 szlaku, a potem znowu b艂ysn臋艂y — dwa d艂ugie promienie pal膮ce jasn膮, zakurzon膮 powierzchni臋 drogi, kt贸rym po chwili odpowiedzia艂a druga para ja艣niej膮cych 艣wiate艂 skierowanych w przeciwn膮 stron臋 i nawet z tej odleg艂o艣ci o艣lepiaj膮co bia艂ych. Druga para reflektor贸w zab艂ys艂a trzy razy, co najwyra藕niej by艂o sygna艂em rozpoznawczym, i mercedes natychmiast zwolni艂.

124

— Mamy ich — zatriumfowa艂 Peter Fungabera i wy艂膮czy艂 艣wiat艂a postojowe.

Przed nimi okryta plandek膮 ci臋偶ar贸wka wytoczy艂a si臋 wolno z pobocza, gdzie sta艂a w ciemno艣ci, na 艣rodek drogi. Zala艂a 艣wiat艂em mercedesa, kt贸ry si臋 zatrzyma艂. Wysiad艂o z niego dw贸ch m臋偶czyzn; podeszli do kabiny ci臋偶ar贸wki. Jeden z nich mia艂 karabin. Zacz臋li rozmawia膰 z kierowc膮 przez okno.

Landrover p臋dzi艂 cicho w zupe艂nej ciemno艣ci w stron臋 jasno o艣wietlonej grupy w dolinie. Sally-Anne mocno 艣ciska艂a r臋k臋 Craiga.

Na drodze pod nimi jeden z m臋偶czyzn ruszy艂 w stron臋 ty艂u ci臋偶ar贸wki, zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 w g贸r臋 na ciemn膮 drog臋 w stron臋 nadje偶d偶aj膮cego landrovera. Byli teraz tak blisko, 偶e musia艂 us艂ysze膰 chrz臋st opon nawet w ha艂asie powodowanym przez silnik mercedesa i ci臋偶ar贸wki.

Peter Fungabera w艂膮czy艂 艣wiat艂a. Rozb艂ys艂y zadziwiaj膮c膮 jasno艣ci膮; w tej samej chwili genera艂 podni贸s艂 do ust elektroniczny megafon.

— Nie rusza膰 si臋! — Wzmocniony g艂os pomkn膮艂 grzmotem w noc i powr贸ci艂 druzgoc膮cym echem odbitym od pobliskich/Wzg贸rz. — Nie pr贸bujcie ucieka膰!

Dw贸ch m臋偶czyzn okr臋ci艂o si臋 na pi臋cie i rzuci艂o w stron臋 mercedesa. Timon Nbebi zapali艂 rycz膮cy silnik i landrover podskoczy艂 do przodu.

— Zosta艅cie na miejscach! Rzu膰cie bro艅!

M臋偶czy藕ni zawahali si臋, a potem ten uzbrojony rzuci艂 karabin na ziemi臋 i obaj podnie艣li r臋ce do g贸ry, mrugaj膮c w o艣lepiaj膮cym blasku reflektor贸w.

Timon Nbebi szybko zajecha艂 drog臋 mercedesowi. Potem wyskoczy艂 z samochodu, podbieg艂 do otwartego okna i wycelowa艂 do 艣rodka z p贸艂automatycznego uzi.

— Wychodzi膰! — krzycza艂. — Wszyscy wychodzi膰!

Za nimi zatrzyma艂y si臋 z piskiem dwie ci臋偶ar贸wki, a spod ich tylnych podw贸jnych k贸艂 unosi艂y si臋 chmury kurzu. Z pojazd贸w wysypali si臋 uzbrojeni 偶o艂nierze, kt贸rzy ruszyli na dw贸ch bezbronnych m臋偶czyzn i powalili ich na drog臋. Otoczyli mercedesa, gwa艂townie otworzyli drzwi i wyci膮gn臋li z samochodu kierowc臋 i drugiego m臋偶czyzn臋 z tylnego siedzenia.

Nie by艂o w膮tpliwo艣ci co do wysokiej postaci o szerokich ramionach. Reflektory dobrze o艣wietla艂y ciemn膮, nieprzyst臋pn膮 twarz i mocno zarysowan膮 chud膮 szcz臋k臋. Tungata Zebiwe strz膮sn膮艂 z siebie trzymaj膮cych go 偶o艂nierzy i rozejrza艂 si臋 wok贸艂, zmuszaj膮c ich do tego, 偶e cofn臋li si臋 mimo woli.

— Precz, skoml膮ce szakale! O艣mielacie si臋 mnie dotyka膰? Ubrany by艂 w ciemne szerokie spodnie i bia艂膮 koszul臋. Jego ostrzy偶ona

na i膰r贸tko g艂owa by艂a czarna i kr膮g艂a jak kula armatnia.

— Wiecie, kim jestem? — pyta艂. — B臋dziecie 偶a艂owa膰, 偶e waszych dwudziestu pi臋ciu ojc贸w nie nauczy艂o was lepszych manier.

125

Pod wp艂ywem jego aroganckiej pewno艣ci siebie zrobili jeszcze krok w ty艂 i spojrzeli w kierunku landrovera. Peter Fungabera wszed艂 z ciemno艣ci w 艣wiat艂o reflektor贸w i Tungata Zebiwe natychmiast go rozpozna艂.

— Ty! — rykn膮艂. — Oczywi艣cie, rze藕nik numer jeden.

— Otworzy膰 ci臋偶ar贸wk臋 — rozkaza艂 Peter Fungabera, nie odrywaj膮c wzroku od Tungaty. Patrzyli na siebie z tak膮 nienawi艣ci膮, 偶e wszystko inne wok贸艂 nich straci艂o wszelkie znaczenie. By艂a to konfrontacja, kt贸ra wydawa艂a si臋 uosabia膰 ca艂膮 dziko艣膰 kontynentu — dw贸ch pot臋偶nych m臋偶czyzn wyzwolonych z wszelkich ogranicze艅 narzuconych przez cywilizacj臋, podzielonych tak wielkim antagonizmem, 偶e sami ledwo mogli go znie艣膰.

Craig wyskoczy艂 wcze艣niej z landrovera i ruszy艂 naprz贸d, ale teraz zatrzyma艂 si臋 zdumiony przy mercedesie. Nawet w najdalej id膮cych przypuszczeniach nie spodziewa艂 si臋 czego艣 takiego. Ta niemal namacalna nienawi艣膰 nie zrodzi艂a si臋 w tej chwili, wydawa艂o si臋, 偶e ci dwaj rzuc膮 si臋 na siebie jak walcz膮ce zwierz臋ta i go艂ymi r臋kami rozerw膮 sobie gard艂a. Ta pasja mia艂a g艂臋bokie korzenie, czerpi膮ce soki z odwiecznej wrogo艣ci.

呕o艂nierze wyrzucali z zatrzymanej ci臋偶ar贸wki bele i paczki. Jedna z paczek p臋k艂a, spadaj膮c na drog臋, i d艂ugie, 偶贸艂te k艂y s艂oni zal艣ni艂y w 艣wietle reflektor贸w jak bursztyn. Kt贸ry艣 偶o艂nierz rozci膮艂 jedn膮 z bel i wyci膮gn膮艂 p臋k cennych futer: z艂ot膮, nakrapian膮 sk贸r臋 lamparta, g臋ste rude futra rysi.

— Wystarczy! — W zd艂awionym g艂osie Petera Fungabery d藕wiecza艂 triumf, odraza i uniesienie spowodowane dowiedzeniem swoich racji. — Bierzcie tego matabelskiego psa!

— Zemsta spadnie na twoj膮 g艂ow臋, synu kurwy z plemienia Maszo-na! — rykn膮艂 na niego Tungata.

— Bierzcie go! — Peter ponagli艂 swoich ludzi, ale oni wahali si臋, powstrzymywani niewidzialn膮 aur膮 w艂adzy, kt贸ra emanowa艂a z tej wysokiej, majestatycznej postaci.

Wtedy w艂a艣nie Sally-Anne wyskoczy艂a z landrovera i pobieg艂a w stron臋 le偶膮cego na drodze skarbu — futer i ko艣ci s艂oniowej. Przez sekund臋 znalaz艂a si臋 mi臋dzy Tungat膮 Zebiwe a 偶o艂nierzami Fungabery; minister ruszy艂 z niesamowit膮 szybko艣ci膮, jak atakuj膮ca 偶mija, tak 偶e nikt nie by艂 w stanie zareagowa膰.

Z艂apa艂 Sally-Anne za rami臋, wykr臋ci艂 je, uni贸s艂 j膮 z ziemi i trzyma艂 przed sob膮 jak tarcz臋; pochyli艂 si臋 i wygrzeba艂 z kurzu porzucony karabin. Wybra艂 doskona艂y moment. Wszyscy byli st艂oczeni. 呕o艂nierze staK tak blisko siebie, 偶e 偶aden z nich nie m贸g艂 strzeli膰 nie rani膮c jednego ze swoich.

Z ty艂u Tungat臋 chroni艂 landrover, a z przodu da艂o Sally-Anne.

— Nie strzela膰! — Peter Fungabera zagrzmia艂 na swoich podw艂adnych. — Chc臋 tego matabelskiego b臋karta dla siebie!

Trzymaj膮c kolb臋 jedn膮 r臋k膮, Tungata prze艂o偶y艂 luf臋 karabinu pod pach臋 Sally-Anne, i wycelowa艂 w Petera Fungaber臋, podczas gdy sam

126

wycofywa艂 si臋 w stron臋 landrovera, ci膮gn膮c za sob膮 dziewczyn臋. Silnik samochodu wd膮偶 by艂 w艂膮czony.

— Nie udekniesz. — Peter Fungabera by艂 pewny siebie. — Droga jest zablokowana, mam stu ludzi. W ko艅cu d臋 dopad艂em.

Tungata do ko艅ca przesun膮艂 kdukiem selektor pr臋dko艣d strza艂u i opu艣d艂 bro艅, celuj膮c w brzuch Fungabery. Craig sta艂 troch臋 z boku za jego lewym ramieniem, na chwil臋 przed strza艂em zauwa偶y艂 lekkie odchylenie lufy karabinu. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e Tungata specjalnie celuje nieco w bok od biodra Petera. Klekocz膮cy huk automatycznego karabinu og艂usza艂, grupa m臋偶czyzn rozbieg艂a si臋 szukaj膮c os艂ony.

Tungata panowa艂 nad sytuacj膮. Kule grz臋z艂y w karoserii ci臋偶ar贸wki, robi膮c ciemne dziury, z kt贸rych ka偶d膮 otacza艂a obw贸dka jasnego, nagiego metalu. Peter Fungabera rzud艂 si臋 w bok, pomkn膮艂 wzd艂u偶 ci臋偶ar贸wki, pad艂 p艂asko na drog臋 i wczo艂ga艂 si臋 jak oszala艂y za ko艂a pojazdu.

Dym z karabinu i kurz spowi艂y p艂on膮ce 艣wiat艂a reflektor贸w, 偶o艂nierze rozbiegli si臋, zas艂aniaj膮c sobie nawzajem pole ra偶enia, podczas gdy w panuj膮cym zamieszaniu Tungata podni贸s艂 Sally-Anne i wrzud艂 j膮 na siedzenie landrovera. B艂yskawicznie wskoczy艂 za kierownic臋 i wrzuci艂 bieg — silnik zarycza艂 i samoch贸d skoczy艂 do przodu. x

— Nie strzela膰! — ponownie krzykn膮艂 Peter Fungabera, a w jego g艂osie zabrzmia艂a desperacja. — Chc臋 go 偶ywego!

Przed landrovera wyskoczy艂 偶o艂nierz, na pr贸偶no pr贸buj膮c go zatrzyma膰. Kiedy maska uderzy艂a go prosto w pier艣 i upad艂, rozleg艂o si臋 g艂o艣ne pla艣ni臋cie. Ga艂o uderzy艂o kilka razy o podwozie, potem wytoczy艂o si臋 na drog臋 i landrover pomkn膮艂 w g贸r臋 demnego wzg贸rza.

Craig bez zastanowienia rzuci艂 .si臋 do drzwi porzuconego mercedesa, otworzy艂 je i wsun膮艂 si臋 na siedzenie. Zablokowa艂 kierownic臋 w skr臋cie o 180 stopni i ruszy艂. Ty艂 mercedesa okr臋ci艂 si臋 na wiruj膮cych ko艂ach, a prz贸d odbi艂 si臋 prawym bokiem od wysokiego, piaszczystego nasypu, co obr贸d艂o samoch贸d o kolejne kilka stopni. Craig zdj膮艂 nog臋 z gazu, w艂膮czy艂 hamulec, obr贸d艂 kierownic臋 do pierwotnej pozycji i wdsn膮艂 gaz do dechy. Mercedes ruszy艂 do przodu jak strza艂a, a kierowca us艂ysza艂 przez otwarte okno krzyk Petera Fungabery:

— Craig! Poczekaj!

Zignorowa艂 go i skupi艂 si臋 na pokonaniu pierwszego ostrego zakr臋tu drogi na skarpie, kt贸ry pojawi艂 si臋 przed nim. Kierowanie mercedesem by艂o zdradziecko lekkie, za mocno obr贸d艂 kierownic膮 i zewn臋trzne ko艂a stuka艂y po nier贸wnym poboczu. W ko艅cu zakr臋t mia艂 ju偶 za sob膮, a przed nim prawie nie by艂o wida膰 czerwonych tylnych 艣wiate艂 landrovera zas艂oni臋tych bia艂膮 chmur膮 kot艂uj膮cego si臋 kurzu.

Craig prze艂膮czy艂 nap臋d na cztery ko艂a, silnik zaj臋cza艂 i wskaz贸wka obrotomierza wskoczy艂a na czerwone pole powy偶ej 5000, a samoch贸d pomkn膮艂 w g贸r臋, szybko zmniejszaj膮c dystans dziel膮cy go od landrovera.

Niemal go dogoni艂 przed nast臋pnym zakr臋tem i kurz tak o艣lepi艂

127

Craiga, 偶e musia艂 zdj膮膰 nog臋 z gazu i pokona膰 zakr臋t nic nie widz膮c; zn贸w cudem mu si臋 uda艂o, mimo 偶e tylne ko艂a wjecha艂y na stromizn臋; by艂

0 krok od katastrofy, zanim wyprowadzi艂 w贸z na prost膮.

Zacz膮艂 wyczuwa膰 maszyn臋; nieca艂e czterysta metr贸w przed sob膮 widzia艂 przez chwil臋 majacz膮cego w艣r贸d kurzu landrovera. Jego reflektory o艣wietli艂y Sally-Anne. Czepia艂a si臋 boku samochodu, pr贸buj膮c wsta膰

1 wyskoczy膰 z mkn膮cego pojazdu, ale Tungata wyci膮gn膮艂 d艂ug膮 r臋k臋, schwyci艂 j膮 za rami臋, 艣ci膮gn膮艂 z powrotem i zmusi艂, 偶eby usiad艂a.

Szal zlecia艂 jej z g艂owy, poszybowa艂 w g贸r臋 jak nocny ptak i znikn膮艂 w ciemno艣ci, a uwolnione ciemne, g臋ste w艂osy owija艂y jej g艂ow臋 i twarz. Potem kurz zn贸w zas艂oni艂 landrovera — Craig poczu艂, jak gniew uderza go w pier艣 z d艂awi膮c膮 si艂膮. W tym momencie nienawidzi艂 Tungaty Zebiwe tak jak nikogo przedtem. R贸wno wszed艂 w nast臋pny zakr臋t, 艂atwo go pokona艂 i chwil臋 potem zn贸w doda艂 gazu. Landrover by艂 nieca艂e trzysta metr贸w przed nim i dystans coraz bardziej si臋 zmniejsza艂; p贸藕niej Craig przyhamowa艂 przed nast臋pnym zakr臋tem, a kiedy z niego wyjecha艂, landrover by艂 du偶o bli偶ej. Sally-Anne wierci艂a si臋 i obraca艂a do ty艂u. Twarz mia艂a bia艂膮, niemal 艣wiec膮c膮 w blasku reflektor贸w, wok贸艂 niej ta艅czy艂a l艣ni膮ca burza w艂os贸w, kt贸ra chwilami wydawa艂a si臋 j膮 dusi膰 i nagle dziewczyna znikn臋艂a za nast臋pn膮 krzywizn膮. Craig wjecha艂 za nimi w zakr臋t, w艂膮czaj膮c tylny hamulec, jako 偶e samoch贸d wr臋cz unosi艂 si臋 w m膮cznej chmurze kurzu, a po pokonaniu wira偶u ujrza艂 przed sob膮 blokad臋.

W poprzek drogi zaparkowano trzytonow膮 ci臋偶ar贸wk臋 wojskow膮, a odst臋py mi臋dzy ni膮 a nasypem wype艂niono 艣wie偶o 艣ci臋tymi kolczastymi drzewami. Splecione ga艂臋zie tworzy艂y solidne zasieki, a pnie zosta艂y zwi膮zane 艂a艅cuchami. Craig zobaczy艂 stalowe ogniwa po艂yskuj膮ce w 艣wietle reflektor贸w. Zapora zatrzyma艂aby buldo偶er.

Przed blokad膮 sta艂o pi臋ciu 偶o艂nierzy daj膮cych landrovefowi znak strzelbami, 偶eby si臋 zatrzyma艂. To, 偶e jeszcze nie otworzyli ognia, da艂o Craigowi nadziej臋, 偶e Peter Fungabera skontaktowa艂 si臋 z nimi drog膮 radiow膮, mimo to dr臋cz膮cy niepok贸j przyprawia艂 go o md艂o艣ci, gdy widzia艂, jak 艂atwo jest zrani膰 siedz膮c膮 w samochodzie Sally-Anne. Wyobrazi艂 sobie seri臋 pocisk贸w karabinowych wbijaj膮cych si臋 w to 艣liczne m艂ode cia艂o i twarz.

— Prosz臋, me strzelajcie — wyszepta艂 i tak mocno nacisn膮艂 peda艂 gazu, 偶e zako艅czenie jego sztucznej nogi wbi艂o mu si臋 bole艣nie w kikut. Prz贸d mercedesa by艂 pi臋tna艣cie metr贸w za landroverem i wci膮偶 si臋 do niego zbli偶a艂.

Jakie艣 sto metr贸w przed blokad膮 nasyp z prawej strony drogi obni偶a艂 si臋 w jednym miejscu. Tungata zboczy艂 w jego stron臋, zadar艂 w g贸r臋 brzydki, t臋po zako艅czony prz贸d wozu, wdrapa艂 si臋 czterema ko艂ami na szczyt i wdar艂 si臋 jak kombajn w 偶贸艂ty 艂an wysokiej trawy rosn膮cej za nasypem.

128

Craig wiedzia艂, 偶e nie mo偶e i艣膰 w jego 艣lady. Nisko zawieszony mercedes zniszczy艂by podwozie na nasypie. Szybko min膮艂 luk臋 i nacisn膮艂 na hamulec, gdy przed nim wy艂oni艂a si臋 blokada i zaj臋艂a ca艂膮 przedni膮 szyb臋. Mercedes zatrzyma艂 si臋 w poprzek drogi w tumanie wzbitego przez siebie kurzu, a Craig rzuci艂 si臋 ca艂ym ci臋偶arem na drzwiczki i wypad艂 na zewn膮trz.

Odzyska艂 r贸wnowag臋 i wdrapa艂 si臋 na nasyp. Landrover ujecha艂 ju偶 prawie dwadzie艣cia metr贸w, silnik rycza艂 na niskim biegu, w贸z uderza艂 w przeszkody, podskakiwa艂 na nier贸wnej ziemi i 艣cina艂 g臋st膮, 偶贸艂t膮 traw臋, kt贸rej 藕d藕b艂a by艂y grubo艣ci ma艂ego palca m臋偶czyzny i si臋ga艂y ponad jego g艂ow臋; przeciska艂 si臋 mi臋dzy drzewami z pr臋dko艣ci膮 zredukowan膮 ze wzgl臋du na teren do szybko艣ci biegn膮cego cz艂owieka. Craig zrozumia艂, 偶e Tungacie uda si臋 objecha膰 blokad臋, i pobieg艂, aby odci膮膰 drog臋 land-roverowi. Gniew i obawa o Sally-Anne wydawa艂y si臋 go prowadzi膰, tylko raz potkn膮艂 si臋 na nier贸wnym pod艂o偶u.

Tungata Zebiwe zauwa偶y艂 go i uni贸s艂 jedn膮 r臋k膮 karabin, celuj膮c ponad mask膮 podskakuj膮cego i wyj膮cego landrovera, ale Sally-Anne rzuci艂a si臋 na bro艅, uczepi艂a si臋 jej obiema r臋kami, 艣ci膮gaj膮c ca艂ym cia艂em luf臋 w d贸艂, a Tungata nie m贸g艂 oderwa膰 drugiej r臋ki od kierownicy, kt贸ra i tak wymyka艂a si臋 z jego uchwytu. Min臋li ju偶 blokad臋 i oddalali si臋 od Craiga, kt贸ry zrozpaczony zda艂 sobie spraw臋, 偶e ich nie dogoni, lecz bieg艂 nadal, potykaj膮c si臋, za wyj膮cym samochodem.

Sally-Anne i Tungata niezdarnie walczyli ze sob膮, a偶 wielki czarny m臋偶czyzna uwolni艂 r臋k臋 i, u偶ywaj膮c jej jak ostrza, wymierzy艂 dziewczynie brutalny cios pod ucho. Upad艂a twarz膮 na tablic臋 rozdzielcz膮, a Tungata przekr臋ci艂 kierownic臋. Samoch贸d zboczy艂 z kursu, daj膮c Craigowi kilka cennych metr贸w, a potem zako艂ysa艂 si臋 przez chwil臋 na wysoidm nasypie za blokad膮, zanim przez niego przeskoczy艂, i spad艂 ze szcz臋kiem metalu i obracaj膮cymi si臋 ko艂ami na drog臋.

Craig zmobilizowa艂 ostatnie rezerwy si艂 i determinacji i pomkn膮艂 naprz贸d, by dotrze膰 do tego miejsca na nasypie chwil臋 po znikni臋ciu wozu.

Trzy metry pod nim landrover w jaki艣 cudowny spos贸b wci膮偶 sta艂 — ko艂ami do do艂u — a ci臋偶ko poturbowany Tungata z ustami krwawi膮cymi od uderzenia o kierownic臋 usi艂owa艂 nad nim zapanowa膰.

Craig nie zawaha艂 si臋 ani przez chwil臋. Skoczy艂 z nasypu, a l膮dowanie zapar艂o mu dech w piersi. Landrover odje偶d偶a艂, a on upad艂 po艂ow膮 da艂a na drzwi baga偶nika. Poczu艂, jak 偶ebra otar艂y si臋 o metal, wyrzucone z p艂uc powietrze za艣wista艂o mu w gardle, a gwiazdki przez chwil臋 lata艂y przed oczami, ale znalaz艂 r臋k膮 radio i kurczowo si臋 go z艂apa艂.

Poczu艂, jak landrover pod nim faluje, i us艂ysza艂 Sally-Anne piszcz膮c膮 z b贸lu i przera偶enia. Ten d藕wi臋k doda艂 mu si艂 i przywr贸ci艂 jasno艣膰 widzenia. Wisia艂 na baga偶niku, z ko艂ysz膮cymi si臋 w powietrzu nogami.

Za nim wojskowa ci臋偶ar贸wka wytacza艂a si臋 z blokady, aby z grzmotem silnika i blaskiem reflektor贸w ruszy膰 w po艣cig, podczas gdy przed nim

9 — Luaput pohye w dcanoid

129

w szalonym tempie zbli偶a艂o si臋 skrzy偶owanie z g艂贸wn膮 drog膮, jako 偶e landrover zn贸w osi膮gn膮艂 sw膮 szczytow膮 pr臋dko艣膰.

Craig przygotowa艂 si臋, mimo to jednak ostry skr臋t prawie wyrwa艂 mu ramiona ze staw贸w, gdy Tungata wzi膮艂 zakr臋t na dw贸ch ko艂ach. Teraz kierowa艂 si臋 na p贸艂noc. Oczywi艣cie, do granicy na Zambezi by艂o tylko sto sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w. Droga prowadzi艂a po wielkiej skarpie i przed posterunkiem granicznym i mostem nad Zambezi w 膯hirundu, na tym opanowanym przez tse-tse i spieczonym na proch pustkowiu, nie by艂o 偶adnych ludzkich osad. Maj膮c zak艂adnika, m贸g艂 tam dotrze膰. Gdyby Craig si臋 podda艂, Tungata m贸g艂 tam dotrze膰 — albo zabi膰 siebie i Sally-Anne, pr贸buj膮c tego dokona膰.

Centymetr po centymetrze Craig wczo艂giwa艂 si臋 do landrovera. Sally-Anne le偶a艂a powyginana na siedzeniu, jej g艂owa ko艂ysa艂a si臋 z boku na bok przy ka偶dym gwa艂townym ruchu samochodu; obok niej siedzia艂 barczysty Tungata w bia艂ej koszuli 艣wiec膮cej w odbitym blasku reflektor贸w.

Craig pu艣d艂 si臋 jedn膮 r臋k膮 i si臋gn膮艂 do oparda siedzenia, 偶eby wczo艂ga膰 si臋 do 艣rodka. Nagle landrover gwa艂townie skr臋ci艂 i w tej samej chwili Mellow ujrza艂 w lusterku odbide oczu Tungaty. Od d艂u偶szego czasu obserwowa艂 Craiga czekaj膮c na odpowiedni moment, 偶eby zrzuci膰 go z samochodu.

Si艂a od艣rodkowa wyrzuci艂a Craiga z pojazdu, tak 偶e zatoczy艂 艂uk. Trzyma艂 si臋 tylko lew膮 r臋k膮, a mi臋艣nie i 艣d臋gna trzeszcza艂y z wysi艂ku, poniewa偶 wisia艂 na nich ca艂ym da艂em. Z trudem z艂apa艂 powietrze, gdy ogarn膮艂 go b贸l piersi, ale nie rozlu藕ni艂 u艣dsku i dalej wisia艂 na samochodzie, a kraniec stalowej blachy wcina艂 si臋 w jego zranione 偶ebra.

Tungata jeszcze raz przekr臋ci艂 kierownic臋 i wjecha艂 na pobocze, a Craig w 艣wietle reflektor贸w zobaczy艂, jak p臋dzi w stron臋 wa艂u. Tungata pr贸bowa艂 zmie艣膰 go z samochodu na nasyp i poszatkowa膰 na kawa艂ki mi臋dzy ska艂膮 艂upkow膮 a ostrym metalem. Craig krzykn膮艂 z wysi艂ku, podd膮gaj膮c do g贸ry kolana. Rozleg艂 si臋 gwa艂towny 艂oskot metalu i kamienia, gdy landrover otar艂 si臋 o nasyp. Co艣 uderzy艂o go w nog臋 dosem, kt贸ry poczu艂 a偶 w biodrze, i us艂ysza艂, jak rozrywaj膮 si臋 paski, kiedy oderwa艂o mu protez臋. Gdyby to by艂a jego w艂asna noga, zosta艂by strasznie okaleczony, ale teraz, gdy landrover wjecha艂 z powrotem na drog臋, wykorzysta艂 jego p臋d, przetoczy艂 si臋 przez tylne siedzenie i zadsn膮艂 wolne rami臋 na szyi Tungaty.

By艂 to 艣miertelny u艣cisk — w艂o偶y艂 w niego ca艂膮 swoj膮 si艂臋; poczu艂 w zgi臋ciu 艂okda mi臋kk膮 krta艅 Tunagaty i mocny udsk kr臋gos艂upa przypominaj膮cy napi臋cie suchej ga艂膮zki na moment przed p臋kni臋ciem. Chtia艂 go zabi膰, chda艂 oderwa膰 mu g艂ow臋, ale u艂o偶enie da艂a nie pozwoli艂o mu wykorzysta膰 ca艂ej si艂y.

Tungata obiema r臋kami pu艣ci艂 kierownic臋 i zacz膮艂 szarpa膰 nadgarstek i 艂okie膰 Craiga wydaj膮c z g艂o艣ni skrzecz膮cy d藕wi臋k. Landrover zjecha艂 z drogi, przeskoczy艂 przez nie zabezpieczone pobocze na stromy skalisty stok i pokozio艂kowa艂 z chrz臋stem rozdzieranego metalu.

130

U艣cisk Craiga rozerwa艂 si臋, wyrzud艂o go w powietrze. Spad艂 na tward膮 ziemi臋, przetoczy艂 si臋 i, poturbowany i bezradny, le偶a艂 przez sekund臋 z szumem w uszach, a偶 oprzytomnia艂 i podni贸s艂 si臋 na kolana.

Landrover wyl膮dowa艂 na dachu. Reflektory wd膮偶 艣wieci艂y, a w ich blasku, na stoku trzydzie艣ci krok贸w ni偶ej, le偶a艂a Sally-Anne. Wygl膮da艂a jak 艣pi膮ca dziewczynka. Mia艂a zamkni臋te oczy i otwarte usta, bardzo czerwone na tle bladej twarzy; z w艂os贸w na jasne czo艂o sp艂ywa艂a demna stru偶ka krwi.

Zacz膮艂 si臋 do niej czo艂ga膰, kiedy z demno艣ci wy艂oni艂a si臋 wielka, demna, barczysta posta膰. Tungata by艂 wyra藕nie oszo艂omiony, chodzi艂 w k贸艂ko i trzyma艂 si臋 za zranione gard艂o. Na jego widok Craig wpad艂 w sza艂 z 偶alu i w艣ciek艂o艣ci.

Rzuci艂 si臋 na Tungat臋 i zderzyli si臋 piersiami. Dawno temu po przyjadelsku bawili si臋 w zapasy, ale Craig zapomnia艂 ju偶 o wprost byczej sile tego m臋偶czyzny. Jego mi臋艣nie by艂y twarde, spr臋偶yste i czarne jak zwulkanizowana guma opon d臋偶ar贸wld, a Craigowi trudno by艂o utrzyma膰 r贸wnowag臋 na jednej nodze. Tungata, cho膰 oszo艂omiony, powali艂 go na ziemi臋.

Lec膮c w d贸艂, Craig nie rozlu藕ni艂 u艣dsku i Tungade, mimo jego si艂y, nie uda艂o si臋 wyrwa膰. Razem upadli na ziemi臋 i Craig pos艂u偶y艂 si臋 swoim kikutem—zamachn膮艂 si臋 tward膮, gumow膮 podk艂adk膮 umocowan膮 na jego ko艅cu i, wykorzystuj膮c d臋偶ar padaj膮cego Tungaty, r膮bn膮艂 go poni偶ej pasa.

Tungata zacharcza艂 i opad艂 z si艂. Craig wytoczy艂 si臋 spod niego, wspar艂 si臋 na ramionach i rzud艂 ca艂ym da艂em do przodu, aby jeszcze raz zada膰 dos kikutem. Zabrzmia艂o to jak uderzenie toporem w pie艅 drzewa, Tungata zosta艂 ugodzony w sam 艣rodek klatki piersiowej, tu偶 nad sercem.

Upad艂 do ty艂u i le偶a艂 nieruchomo, bezbronny. Craig podczo艂ga艂 si臋 do niego i si臋gn膮艂 obiema r臋kami do gard艂a. Poczu艂 w艂贸kna mi臋艣ni opasuj膮ce ostre, twarde jab艂ko Adama, zag艂臋bi艂 w nie kduld i kiedy poczu艂 gasn膮ce 偶yde, zrozumia艂, 偶e nie mo偶e go zabi膰. Rozwar艂 d艂onie i odsun膮艂 si臋, dr偶膮c i z trudem 艂api膮c powietrze.

Zostawi艂 Tungat臋 na skalistej ziemi i poczo艂ga艂 si臋 do miejsca, gdzie le偶a艂a Sally-Anne. Podni贸s艂 j膮 i u艂o偶y艂 sobie na kolanach, tul膮c jej g艂ow臋 ramieniem, przera偶ony, 偶e jej da艂o wydawa艂o si臋 wiotkie i bez 偶yda. Jedn膮 r臋k膮 star艂 strumyk krwi, 偶eby nie dosta艂 si臋 do jej oczu.

Na drodze z metalicznym piskiem hamulc贸w zatrzyma艂a si臋 jad膮ca za nimi d臋偶ar贸wka i w d贸艂 stoku zbieg艂a gromada uzbrojonych m臋偶czyzn, ujadaj膮cych jak sfora my艣liwskich ps贸w po schwytaniu ofiary. W ramionach Craiga Sally-Anne poruszy艂a si臋 jak budz膮ce si臋 ze snu dziecko i zamrucza艂a dcho.

呕y艂a, d膮gle 偶y艂a. Craig szepn膮艂:

— Najdro偶sza, moja najdro偶sza, tak bardzo d臋 kocham!

131

Sally-Anne mia艂a cztery p臋kni臋te 偶ebra, mocno zwichni臋t膮 praw膮 kostk臋; jej kark posinia艂 i bardzo spuch艂 od ciosu, kt贸ry otrzyma艂a. Jednak rana g艂owy by艂a tylko powierzchowna i prze艣wietlenie nie wykaza艂o uszkodzenia czaszki. Mimo to zatrzymano j膮 na obserwacj臋 w prywatnej sali, kt贸r膮 za艂atwi艂 dla niej Peter Fungabera w zat艂oczonym szpitalu pa艅stwowym.

Tam w艂a艣nie odwiedzi艂 j膮 Abel Khori, oskar偶yciel publiczny zajmuj膮cy si臋 spraw膮 Tungaty Zebiwe. Pan Khori by艂 dystyngowanym m臋偶czyzn膮 z plemienia Maszona, kt贸ry zosta艂 prawnikiem w Londynie, nosi艂 si臋 w stylu Iincoln's Inn Fields i mia艂 s艂abo艣膰 do m膮drych, byle nie zwi膮zanych z tematem, maksym 艂aci艅skich.

— Odwiedzam pani膮, aby u艣ci艣li膰 pewne punkty o艣wiadczenia, kt贸re z艂o偶y艂a ju偶 pani policji. By艂oby bowiem wysoce niew艂a艣ciwe z mojej strony, gdybym w jakikolwiek spos贸b pr贸bowa艂 wp艂yn膮膰 na pani przysz艂e zeznania — wyja艣ni艂 Khori.

Pokaza艂 Craigowi i Sally-Anne relacje ze spontanicznych demonstracji Matabele domagaj膮cych si臋 uwolnienia Tungaty, kt贸re szybko zosta艂y rozp臋dzone przez policj臋 i oddzia艂y Trzeciej Brygady i o kt贸rych nale偶膮cy do plemienia Maszona redaktor „Heralda" wspomnia艂 dopiero na 艣rodkowych stronach.

— Musimy pami臋ta膰, 偶e ten cz艂owiek jest ipsojure oskar偶ony o czyn przest臋pczy i 偶e nie powinni艣my pozwoli膰 mu sta膰 si臋 m臋czennikiem za spraw臋 swego plemienia. Wiecie, jakie to by by艂o niebezpieczne. Im wcze艣niej b臋dziemy mogli za艂atwi膰 ca艂膮 spraw臋 mutatis mutandis, tym lepiej dla wszystkich.

Craig i Sally-Anne najpierw byli zdumieni, a potem poczuli si臋 nieswojo, gdy us艂yszeli o po艣piechu, z jakim zamierzano postawi膰 przed s膮dem Tungat臋 Zebiwe. Mimo 偶e wokandy by艂y zapisane na nast臋pne siedem miesi臋cy, jego rozprawa w S膮dzie Najwy偶szym mia艂a si臋 odby膰 za dziesi臋膰 dni.

— Nie mo偶emy nudis verbis trzyma膰 siedem miesi臋cy w wi臋zieniu cz艂owieka o jego pozycji — t艂umaczy艂 oskar偶yciel — a wypu艣ci膰 go za kaucj膮 i pozwoli膰 mu rozgrza膰 swoich zwolennik贸w by艂oby samob贸jczym szale艅stwem.

Opr贸cz procesu Craiga i Sally-Anne zajmowa艂y inne, mniej wa偶ne sprawy. Jej Cessna powinna zosta膰 poddana przegl膮dowi, kt贸rego dokonywano po ka偶dym tysi膮cu godzin lotu, aby mo偶na jej by艂o przed艂u偶y膰 certyfikat. Z powodu braku sprz臋tu nie mo偶na by艂o tego zrobi膰 w Zim-babwe, wi臋c musieli znale藕膰 innego pilota, kt贸ry zamiast niej polecia艂by maszyn膮 do Johannesburga.

— B臋d臋 si臋 czu艂a jak ptak z obci臋tymi skrzyd艂ami — narzeka艂a.

— Znam to uczucie. — Craig u艣miechn膮艂 si臋 smutno i uderzy艂 le偶膮c膮 na pod艂odze kul臋.

— Och, przepraszam, Craig.

132

T

— Nie masz za co. Jako艣 nie przeszkadza mi ju偶 rozmowa o moim brakuj膮cym kulasie. W ka偶dym razie rozmowa z tob膮.

— Kiedy b臋dziesz mia艂 protez臋 z powrotem?

— Morgan Oxford wys艂a艂 j膮 przesy艂k膮 dyplomatyczn膮, a Henry Pickering obieca艂, 偶e b臋dzie 艣ciga艂 technik贸w z Hopkins Orthopaedic. B臋dzie gotowa na proces.

Proces. Wszystko wydawa艂o si臋 prowadzi膰 do tego tematu, nawet zarz膮dzanie King's Lynn i ostatnie przygotowania do otwarcia domk贸w w Zambezi Waters nie mog艂y odci膮gn膮膰 Craiga od Sally-Anne i przygotowa艅 do procesu. Mia艂 szcz臋艣cie, 偶e w King's Lynn by艂 Hans Groenewald i 偶e Peter Younghusband, m艂ody kenijski mened偶er i przewodnik wybrany prze? Sally-Anne, przyjecha艂 do Zambezi Waters i zaj膮艂 si臋 prowadzeniem o艣rodka. Mimo 偶e Craig musia艂 codziennie rozmawia膰 z nimi dwoma telefonicznie albo przez radio, zosta艂 w Harare, blisko Sally-Anne.

Proteza wr贸ci艂a na dzie艅 przed wypisaniem Sally-Anne ze szpitala. Podci膮gn膮艂 nogawk臋, 偶eby jej j膮 pokaza膰.

— Wyprostowana, dosztukowana, naoliwiona i dok艂adnie odnowiona — chwali艂 si臋. — Jak tam twoja g艂owa?

— Tak jak twoja noga — za艣mia艂a si臋. — Chocia偶 lekarze ostrzegali mnie, 偶ebym przynajmniej przez kilka nast臋pnych tygodni na ni膮 nie pada艂a.

Z powodu zwichni臋cia pomaga艂a sobie lask膮 i wd膮偶 mia艂a obanda偶owan膮 klatk臋 piersiow膮, kiedy nast臋pnego ranka schodzi艂a z torb膮 do landrovera.

— Bol膮 偶ebra?—Widzia艂, jak skrzywi艂a si臋 wsiadaj膮c do samochodu.

— Dop贸ki nikt nie b臋dzie ich. 艣ciska艂, wytrzymam.

— Wi臋c bez u艣cisk贸w. Tak膮 przyjmujemy zasad臋? — spyta艂.

— Chyba tak... — przerwa艂a i popatrzy艂a na niego przez chwil臋, zanim spu艣ci艂a oczy i zamrucza艂a skromnie — ale to g艂upcy 艣lepo trzymaj膮 si臋 zasad, podczas gdy m膮drzy ludzie jedynie przyjmuj膮 je do wiadomo艣ci.

Craig poczu艂 si臋 znacznie podniesiony na duchu.

S膮d Numer Dwa wydzia艂u kraju Maszona S膮du Najwy偶szego Republiki Ztmbabwe zachowa艂 ca艂膮 pomp臋 brytyjskiego wymiaru sprawiedliwo艣ci.

Nad sal膮 g贸rowa艂a podwy偶szona 艂awa z god艂em Zimbabwe nad miejscem dla s臋dziego; naprzeciwko niej sta艂y rz臋dy d臋bowych 艂aw, miejsce dla 艣wiadk贸w by艂o po jednej stronie, a 艂awa oskar偶onych — po drugiej. Oskar偶yciele, doradcy i obro艅cy ubrani byli w d艂ugie, czarne togi, a s臋dzia w szkar艂acie wygl膮da艂 wspaniale. Zmieni艂 si臋 jedynie kolor twarzy, kt贸rych czer艅 dodatkowo podkre艣la艂y 艣nie偶ne, g臋ste sploty peruk i bia艂e, d艂ugie, wykro膰hmalone ko艂nierzyki.

Sala by艂a zat艂oczona i kiedy zape艂ni艂y si臋 tak偶e miejsca stoj膮ce, wo藕ni zamkn臋li drzwi, pozostawiaj膮c ogromny t艂um na korytarzu. Publiczno艣膰

133

by艂a spokojna i powa偶na; wi臋kszo艣膰 stanowili Matabele, kt贸rzy przejechali d艂ug膮 drog臋 autobusami z kraju Matabele, wielu z nich nosi艂o rozetki partii ZAPU. Dopiero kiedy wprowadzono oskar偶onego, nast膮pi艂o poruszenie i rozleg艂 si臋 szmer, a z ty艂u sali jaka艣 czarna kobieta ubrana w kolory ZAPU krzykn臋艂a histerycznie:

— Bayete, Nkosi Nkulu! — I pozdrowi艂a go zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮. Stra偶nicy natychmiast j膮 schwytali i wypchn臋li za drzwi. Tungata

Zebiwe sta艂 w 艂awie oskar偶onych z kamienn膮 twarz膮, sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮 pomniejszaj膮c znaczenie ka偶dej znajduj膮cej si臋 w sali osoby. Nawet s臋dzia, pan Domashawa, wysoki i wychudzony Maszona z nietypowym, delikatnie zarysowanym nosem Egipcjanina i ma艂ymi, bystrymi, ptasimi oczkami, mimo 偶e odziany w dodaj膮c膮 autorytetu szkar艂atn膮 tog臋, w por贸wnaniu z nim wygl膮da艂 pospolicie. S臋dzia Domashawa cieszy艂 si臋 jednak opini膮 nieustraszonego i prokurator zachwyca艂 si臋 jego wyborem, gdy m贸wi艂 o nim Sally-Anne i Craigowi.

— Tak, to z pewno艣ci膮 persona grata, a teraz jest bardzo in gremia legis, nie b贸jcie si臋, sprawiedliwo艣ci stanie si臋 zado艣膰.

Za czas贸w rodezyjskich porzucono brytyjskie rozwi膮zanie z 艂aw膮 przysi臋g艂ych. Werdykt mia艂 wydawa膰 s臋dzia korzystaj膮cy z pomocy dw贸ch ubranych na czarno doradc贸w siedz膮cych z nim w 艂awie. Obaj pochodzili z plemienia Maszona: jednym by艂 ekspert od ochrony 艣rodowiska, drugim urz臋dnik maj膮cy w艂adz臋 s臋dziowsk膮. S臋dzia m贸g艂 zasi臋gn膮膰 u nich jako u ekspert贸w rady, je艣li uzna艂by to za stosowne, ale ostateczny werdykt mia艂 wyda膰 sam.

U艂o偶y艂 w艂a艣nie swoj膮 tog臋, tak jak stru艣 otrz膮sa pi贸ra, kiedy uk艂ada si臋 w gnie藕dzie, i 艣widrowa艂 Tungate Zebiwe bystrymi, ciemnymi oczami, podczas gdy urz臋dnik s膮dowy czyta艂 po angielsku akt oskar偶enia.

By艂o osiem g艂贸wnych zarzut贸w: handel i eksport sk贸r i ko艣ci chronionych dzikich zwierz膮t, uprowadzenie i przetrzymywanie zak艂adnika, napa艣膰 z broni膮 w r臋ku, napa艣膰 z zamiarem spowodowania powa偶nych uszkodze艅 da艂a, pr贸ba morderstwa, stawianie czynnego oporu przy aresztowaniu, kradzie偶 samochodu i umy艣lne zniszczenie pa艅stwowej w艂asno艣ci. Do tego dochodzi艂o dwana艣cie pomniejszych zarzut贸w.

— Na Boga — szepn膮艂 Craig do Sally-Anne — rzucaj膮 w niego ceg艂ami ze 艣cian.

— I p艂ytkami z pod艂ogi — przytakn臋艂a. — Dobrze, chcia艂abym zobaczy膰, jak ten dra艅 zadynda.

— Przykro mi, kochanie, to nie s膮 zarzuty przest臋pstw podlegaj膮cych karze g艂贸wnej. — A jednak w czasie pierwszej mowy prokuratora Craiga przyt艂acza艂o uczucie, jakby bra艂 udzia艂 w greckiej tragedii, w kt贸rej posta膰 bohatera otaczaj膮 i niszcz膮 gorsi, podlejsi ludzie.

Mimo swoich odczu膰 Craig 艣wiadom by艂, 偶e Abel Khori odwala kawa艂 dobrej roboty; przedstawiaj膮c spraw臋 w mowie prokuratorskiej, wykaza艂 si臋 nawet umiej臋tno艣ci膮 ograniczenia u偶ycia 艂aci艅skich maksym.

134

Pierwszym na d艂ugiej li艣cie 艣wiadk贸w oskar偶enia by艂 genera艂 Peter Fungabera. Wygl膮da艂 ol艣niewaj膮co w od艣wi臋tnym mundurze; z艂o偶y艂 przysi臋g臋 i stan膮艂 wyprostowany i bardzo wojskowy, jedn膮 r臋k膮 trzymaj膮c niedbale lask臋. Zeznawa艂 jasno, bez dwuznaczno艣ci, tak prosto i wymownie, 偶e s臋dzia od czasu do czasu kiwa艂 z aprobat膮 g艂ow膮, robi膮c notatki.

Komitet Centralny partii ZAPU powierzy艂 obron臋 londy艅skiemu adwokatowi, ale nawet mecenas Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci Joseph Petal nie by艂 w stanie zburzy膰 pewno艣ci siebie genera艂a Fungabery i szybko zda艂 sobie spraw臋 z daremno艣ci swych wysi艂k贸w, wycofa艂 si臋 wi臋c, by zaczeka膰 na bardziej bezbronn膮 ofiar臋.

Nast臋pnym 艣wiadkiem by艂 kierowca ci臋偶ar贸wki wioz膮cej towar, by艂y partyzant z ZIPRA, 艣wie偶o zwolniony z jednego z o艣rodk贸w resocjalizacyjnych; zeznawa艂 w j臋zyku miejscowym, zeznania przek艂ada艂 na angielski t艂umacz przysi臋g艂y.

— Czy kiedykolwiek spotka艂 pan oskar偶onego przed noc膮, kiedy zosta艂 pan aresztowany?—spyta艂 Abel Khori po ustaleniu jego to偶samo艣ci.

— Tak. Walczy艂em razem z nim.

— Czy widzia艂 go pan po wojnie?

— Tak.

— Czy mo偶e pan powiedzie膰 s膮dowi, kiedy to mia艂o miejsce?

— W zesz艂ym roku w porze suchej.

— Zanim zosta艂 pan umieszczony w o艣rodku resocjalizacyjnym?

— Tak, wcze艣niej.

— Gdzie spotka艂 si臋 pan z ministrem Tungat膮 Zebiwe?

— W dolinie, nad wielk膮 rzek膮.

— Czy m贸g艂by pan opowiedzie膰 s膮dowi o tym spotkaniu?

— Polowali艣my na s艂onie, dla ko艣ci.

— Jak na nie polowali艣cie?

— Mieli艣my 艣mig艂owiec i ludzi z plemienia Batonka, kt贸rzy zap臋dzili je na stare pole minowe.

— Zg艂aszam sprzeciw, wysoki s膮dzie, co do tej linii pyta艅 — interweniowa艂 mecenas Joseph Petal. — To nie ma zwi膮zku z zarzutami.

— Ma zwi膮zek z pierwszym zarzutem — upiera艂 si臋 Abel Khori.

— Oddalam sprzeciw, panie Petal. Prosz臋 kontynuowa膰, panie prokuratorze.

— De s艂oni zabili艣cie?

— Du偶o, du偶o s艂oni.

— Czy mo偶e pan oceni膰 ile?

— Mo偶e dwie艣cie, nie jestem pewien.

— I stwierdza pan, 偶e by艂 tam minister Tungata Zebiwe?

— Przylecia艂, kiedy s艂onie by艂y ju偶 zabite. Przylecia艂 policzy膰 ko艣膰 s艂oniow膮 i zabra膰 j膮 swoim 艣mig艂owcem...

— Jakim 艣mig艂owcem?

— Rz膮dowym.

135

— Sprzeciw, wysoki s膮dzie, to nie ma zwi膮zku ze spraw膮.

— Sprzeciw oddalony, panie Petal. Prosz臋 kontynuowa膰.

Kiedy przysz艂a jego kolej na zadawanie pyta艅, mecenas Joseph Petal natychmiast przeszed艂 do ataku.

— Wydaje mi si臋, 偶e nigdy nie nale偶a艂 pan do 偶o艂nierzy ruchu oporu ministra Tungaty Zebiwe. 呕e tak naprawd臋 nigdy nie spotka艂 pan ministra przed t膮 noc膮 na drodze do Karoi...

— Sprzeciw, wysoki s膮dzie — krzykn膮艂 oburzony Abel Khori. — Obrona pr贸buje zdyskredytowa膰 艣wiadka, wiedz膮c, 偶e nie istniej膮 spisy 偶o艂nierzy-patriot贸w i 偶e z tego powodu 艣wiadek nie mo偶e udowodni膰, i偶 dzielnie s艂u偶y艂 sprawie.

— Sprzeciw podtrzymany. Panie Petal, prosz臋 ograniczy膰 si臋 do zadawania konkretnych pyta艅 i nie zn臋ca膰 si臋 nad 艣wiadkiem.

— Tak jest, wysoki s膮dzie. — Mecenas Petal poczerwienia艂 z rozczarowania i odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do 艣wiadka. — Czy mo偶e pan powiedzie膰 s膮dowi, kiedy zosta艂 pan zwolniony z o艣rodka resocjalizacyjego?

— Zapomnia艂em. Nie mog臋 sobie przypomnie膰.

— Czy wydarzy艂o si臋 to na d艂ugo czy na kr贸tko przed aresztowaniem?

— Na kr贸tko — odpowiedzia艂 pos臋pnie 艣wiadek, patrz膮c na swoje d艂onie z艂o偶one na kolanach.

— Czy nie zosta艂 pan zwolniony z obozu dla wi臋藕ni贸w, pod warunkiem, 偶e pojedzie pan ci臋偶ar贸wk膮 i 偶e zgodzi si臋 zeznawa膰...

— Wysoki s膮dzie! — wrzasn膮艂 Abel Khori, a w ostrym g艂osie s臋dziego zabrzmia艂o oburzenie.

— Panie Petal, prosz臋 nie nazywa膰 o艣rodk贸w resocjalizacyjnych obozami dla wi臋藕ni贸w.

— Prosz臋 bardzo, wysoki s膮dzie. — Petal kontynuowa艂: — Czy kiedy zosta艂 pan zwolniony z o艣rodka resocjalizacyjnego, co艣 panu obiecywano?

— Nie. — 艢wiadek rozgl膮da艂 si臋 wok贸艂 z nieszcz臋艣liw膮 min膮.

— Czy dwa dni przed zwolnieniem nie odwiedzi艂 pana w o艣rodku Timon Nbebi, kapitan Trzeciej Brygady?

— Nie.

— Czy w og贸le kto艣 pana odwiedza艂?

— Nie! Nie!

— Nie mia艂 pan 偶adnych go艣ci, jest pan pewien?

— 艢wiadek odpowiedzia艂 ju偶 na to pytanie — przerwa艂 mu s臋dzia, a Petal westchn膮艂 i teatralnie uni贸s艂 r臋ce do g贸ry.

— Nie mam wi臋cej pyta艅, wysoki s膮dzie.

— Czy zamierza pan wezwa膰 nast臋pnych 艣wiadk贸w, panie Khori? Craig wiedzia艂, 偶e nast臋pny mia艂 by膰 Timon Nbebi, ale z jakich艣

powod贸w Abel Khori go pomin膮艂 i zamiast niego wezwa艂 偶o艂nierza, kt贸rego powali艂 landrover. Craig poczu艂 lekki ch艂贸d w膮tpliwo艣ci przy tej zmianie strategii oskar偶enia. Czy prokurator chcia艂 ochroni膰 kapitana Nbebi przed krzy偶owym ogniem pyta艅? Czy chcia艂 uniemo偶liwi膰 Petalowi

136

dr膮偶enie kwestii wizyty Timona Nbebi w o艣rodku resocjalizacyjnym? Je艣li tak by艂o, mia艂o to ogromne znaczenie, wi臋c Craig chc膮c nie chc膮c od艂o偶y艂 w膮tpliwo艣ci na bok.

Konieczno艣膰 t艂umaczenia wszystkich pyta艅 i odpowiedzi bardzo przeci膮ga艂a proces, kt贸ry sta艂 si臋 przez to nudny, tak 偶e Craig zosta艂 wezwany na 艣wiadka dopiero trzeciego dnia. Po z艂o偶eniu przysi臋gi, zanim Abel Khori zada艂 pierwsze pytanie, Craig zerkn膮艂 w stron臋 艂awy oskar偶onych. Tungata Zebiwe patrzy艂 na niego uwa偶nie, a kiedy ich oczy si臋 spotka艂y, da艂 mu znak praw膮 r臋k膮.

Za dawnych czas贸w, kiedy pracowali razem w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej, Craig i Tungata stworzyli bardzo bogaty j臋zyk znak贸w. Podczas niebezpiecznej pracy przy okr膮偶aniu stada s艂oni przed rozpocz臋ciem strzelania, w kt贸rego czasie ich obowi膮zkiem by艂o zabicie nadwy偶ki zwierz膮t 偶yj膮cych w rezerwacie, albo gdy podchodzili stado podkradaj膮cych byd艂o lw贸w, szybko i cicho porozumiewali si臋 tym prywatnym j臋zykiem.

Teraz Tungata zacisn膮艂 pi臋艣膰, jego pot臋偶ne czarne palce zamkn臋艂y si臋 nad r贸偶owym wn臋trzem d艂oni w znaku, kt贸ry m贸wi艂: „Strze偶 si臋! Wielkie niebezpiecze艅stwo."

Kiedy ostatnio Tungata pokaza艂 mu ten znak, mia艂 jedynie u艂amek sekundy, aby odwr贸ci膰 si臋 i odeprze膰 atak w艣ciek艂ej, zranionej w p艂uco lwicy; pluj膮c r贸偶ow膮 krwi膮 na os艂aniaj膮ce go g臋ste krzaki, bieg艂a z ci臋偶kim, rz臋偶膮cym oddechem i rzuci艂a si臋 na niego jak z艂ocisty piorun — mimo i偶 kula z jego magnum.458 przebi艂a jej serce, p臋dem swojego cia艂a zwali艂a Craiga z n贸g.

Teraz znak Tungaty przyprawi艂 go o mrowienie i g臋si膮 sk贸rk臋 na ramionach, wywo艂uj膮c wspomnienie niebezpiecze艅stwa, kt贸re min臋艂o, i zwiastuj膮c nowe. „Gro藕ba czy ostrze偶enie", zastanawia艂 si臋 wpatrzony w Tungat臋. Nie m贸g艂 si臋 przekona膰, bo Tungata siedzia艂 teraz bez ruchu, oboj臋tny jak g艂az. Craig przes艂a艂 mu sygna艂: „Znak zapytania! Nie rozumiem", ale Tungata zignorowa艂 go i Craig nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e przegapi艂 pierwsze pytanie Abla Khoriego.

— Przepraszam, czy m贸g艂by pan powt贸rzy膰? Abel Khori przepytywa艂 go szybko.

— Czy zauwa偶y艂 pan, 偶eby kierowca ci臋偶ar贸wki da艂 jaki艣 znak zbli偶aj膮cemu si臋 mercedesowi?

— Tak, w艂膮czy艂 艣wiat艂a.

— I jaka by艂a reakcja?

— Mercedes zatrzyma艂 si臋 i wysiad艂o z niego dw贸ch ludzi, kt贸rzy poszli porozmawia膰 z kierowc膮 ci臋偶ar贸wki.

— Czy pana zdaniem to by艂o um贸wione spotkanie?

— Sprzeciw, wysoki s膮dzie, 艣wiadek nie mo偶e odpwiedzie膰 na to pytanie.

*— Sprzeciw podtrzymany. Prosz臋 艣wiadka, 偶eby pomin膮艂 to pytanie.

— Wr贸膰my teraz do momentu, kiedy dzielnie wyrwa艂 pan pann臋 Jay ze z艂ych szpon贸w oskar偶onego.

137

— Sprzeciw wobec s艂owa „z艂y".

— Prosz臋 nie u偶ywa膰 przymiotnika „z艂y".

— Tak jest, wysoki s膮dzie.

Po danym r臋k膮 znaku, w czasie kiedy Craig sk艂ada艂 zeznania, Tungata Zebiwe siedzia艂 nieruchomo jak wyrze藕biony w granicie pos膮g z kraju Matabele z brod膮 opart膮 na piersi, ale ca艂y czas nie spuszcza艂 oczu z twarzy Craiga.

Gdy pan Petal podni贸s艂 si臋, aby zada膰 mu pytania, Tungata poruszy艂 si臋 po raz pierwszy — pochyli艂 si臋 i wypowiedzia艂 kilka lapidarnych, ale mocnych s艂贸w. Petal wydawa艂 si臋 protestowa膰, ale Tungata zrobi艂 nie znosz膮cy sprzeciwu gest.

— Nie mam pyta艅, wysoki s膮dzie — uleg艂 Petal i opad艂 z powrotem na krzes艂o. Craig opu艣ci艂 miejsce 艣wiadka.

Ostatnim i chyba najwi臋cej m贸wi膮cym 艣wiadkiem oskar偶enia by艂a Sally-Anne.

Kula艂a jeszcze z powodu zwichni臋tej kostki, wi臋c Abel Khori podbieg艂 do niej i pom贸g艂 doj艣膰 do miejsca dla 艣wiadk贸w. Jedyn膮 skaz膮 na jej sk贸rze by艂 ciemny 艣lad po uderzeniu w szyj臋; zeznawa艂a pewnie, bez wahania, czystym, przyjemnym g艂osem.

— Kiedy oskar偶ony pani膮 schwyta艂, co pani czu艂a?

— Ba艂am si臋 o moje 偶ycie.

— Powiedzia艂a pani, 偶e oskar偶ony pani膮 uderzy艂. Gdzie spad艂 cios?

— Tutaj, na szyj臋, wida膰 艣lad.

— Prosz臋 powiedzie膰 s膮dowi, czy odnios艂a pani inne obra偶enia.

— Tak. Mia艂am cztery p臋kni臋te 偶ebra i zwichni臋t膮 kostk臋.

Abel Khori w pe艂ni wykorzysta艂 tak 艣wietnego 艣wiadka, a pan Petal bardzo m膮drze zn贸w zaniecha艂 zadawania pyta艅. Oskar偶enie sko艅czy艂o przedstawia膰 dowody wieczorem trzeciego dnia; Craig poczu艂 si臋 zmartwiony i przygn臋biony.

By艂 w艂a艣nie z Sally-Anne w jej ulubionej restauracji i nie poprawi艂a mu humoru nawet butelka dobrego wina z Przyl膮dka.

— Ta sprawa z kierowc膮, kt贸ry nigdy nie widzia艂 Tungaty i zosta艂 zwolniony po obietnicy poprowadzenia ci臋偶ar贸wki...

— Chyba w to nie uwierzy艂e艣? — za艣mia艂a si臋 Sally-Anne. — Nawet s臋dzia nie ukrywa艂, 偶e ta historyjka wyda艂a mu si臋 bardzo naci膮gana.

Odprowadziwszy j膮 do domu Craig przespacerowa艂 si臋 opustosza艂ymi ulicami— czu艂 si臋 samotny i zdradzony, chocia偶 nie potrafi艂 logicznie uzasadni膰 tego uczucia.

Mecenas Petal rozpocz膮艂 czynno艣ci obrony, powo艂uj膮c na 艣wiadka szofera Tungaty Zebiwe.

By艂 nim m臋偶czyzna z plemienia Matabele o ci臋偶kiej budowie, m艂ody,. ale ju偶 z oznakami oty艂o艣ci, z okr膮g艂膮 twarz膮, kt贸ra powinna by膰 jowialna

138

i u艣miechni臋ta, ale w tej chwili .by艂a zak艂opotana i zachmurzona. Mia艂 艣wie偶o ogolon膮 g艂ow臋 i w czasie ca艂ego przes艂uchania ani razu nie spojrza艂 na Tungat臋.

— W nocy pa艅skiego aresztowania, jakie otrzyma艂 pan polecenia od ministra Zebiwe?

— 呕adne. Nie da艂 mi 偶adnych polece艅.

Petal wygl膮da艂 na autentycznie zaskoczonego i sprawdzi艂 co艣 w notatkach.

— Czy nie powiedzia艂, gdzie ma pan jecha膰? Nie wiedzia艂 pan, dok膮d jedziecie?

— M贸wi艂: ,jed藕 prosto", „tutaj skr臋膰 w lewo", „tutaj skr臋膰 w prawo" — wymamrota艂 kierowca. — Nie wiedzia艂em, dok膮d jedziemy.

Najwyra藕niej nie takiej odpowiedzi spodziewa艂 si臋 pan Petal.

— Czy minister Zebiwe nie kaza艂 panu jecha膰 do misji Tuu?

— Sprzeciw, wysoki s膮dzie.

— Prosz臋 nie naprowadza膰 艣wiadka, panie Petal.

Petal najwyra藕niej si臋 zastanawia艂. Prze艂o偶y艂 kartki, zerkn膮艂 na Tungat臋 Zebiwe, kt贸ry siedzia艂 zupe艂nie biernie, i zmieni艂 lini臋 przes艂uchania.

— Gdzie pan przebywa艂 po aresztowaniu?

— W wi臋zieniu.

— Czy mia艂 pan jakich艣 go艣ci?

— Odwiedzi艂a mnie 偶ona.

— Nikt inny?

— Nie. — Atakowany szofer pochyli艂 g艂ow臋.

— Co za 艣lady ma pan na g艂owie? Bito pana?

Dopiero teraz Craig zauwa偶y艂 ciemne guzy na ogolonej czaszce kierowcy.

— Wysoki s膮dzie, wnosz臋 stanowczy sprzeciw — krzykn膮艂 p艂aczliwie Abel Khori.

— Panie Petal, jaki cel ma ta linia przes艂uchania? — z艂owrogo spyta艂 s臋dzia Domashawa.

— Wysoki s膮dzie, staram si臋 ustali膰, dlaczego zeznania 艣wiadka stoj膮 w sprzeczno艣ci z wcze艣niejszym o艣wiadczeniem z艂o偶onym policji.

Petal usi艂owa艂 otrzyma膰 jasn膮 odpowied藕 od pos臋pnego i niech臋tnego do wsp贸艂pracy 艣wiadka i w ko艅cu podda艂 si臋 z gestem rezygnacji.

— Nie mam wi臋cej pyta艅, wysoki s膮dzie.

W tym momencie przyst膮pi艂 do przes艂uchiwania u艣miechni臋ty Abel Khori.

— Wi臋c ci臋偶ar贸wka w艂膮czy艂a 艣wiat艂a, kiedy podjechali艣cie?

— Tak.

— I co si臋 wtedy sta艂o?

— Nie rozumiem.

— Czy kto艣 siedz膮cy w mercedesie co艣 powiedzia艂 lub zrobi艂, gdy zobaczyli艣cie ci臋偶ar贸wk臋?

139

— Wysoki s膮dzie... — zacz膮艂 pan Petal.

— Nie widz臋 nic z艂ego w tym pytaniu. Prosz臋 艣wiadka o odpowied藕. Szofer zmarszczy艂 czo艂o pr贸buj膮c sobie przypomnie膰, a potem

wymamrota艂:

— Towarzysz minister Zebiwe powiedzia艂: „Jest, zatrzymaj si臋".

— , Jest!"—powoli i wyra藕nie powt贸rzy艂 Abel Khori. — „Zatrzymaj si臋!" To w艂a艣nie powiedzia艂 oskar偶ony na widok ci臋偶ar贸wki, zgadza si臋?

— Tak. Tak powiedzia艂.

— Nie mam wi臋cej pyta艅, wysoki s膮dzie.

— Wezwa膰 Sar臋 Tandiwe Nyoni. — Mecenas Joseph Petal wezwa艂 nie zapowiedzianego 艣wiadka, a Abel Khori zachmurzy艂 si臋 i naradza艂 z o偶ywieniem ze swymi dwoma doradcami. Jeden z nich wsta艂, sk艂oni艂 si臋 przed s臋dzi膮 i pospiesznie opu艣ci艂 sal臋.

Sara Tandiwe Nyoni zaj臋艂a miejsce dla 艣wiadk贸w i nieskaziteln膮 angielszczyzn膮 z艂o偶y艂a przysi臋g臋. G艂os mia艂a melodyjny i s艂odki, zachowywa艂a si臋 z rezerw膮 i nie艣mia艂o艣ci膮, tak samo jak tego dnia, kiedy Craig i Sally-Anne ujrzeli j膮 po raz pierwszy w misji Tuti. Ubrana by艂a w zielon膮 bawe艂nian膮 sukienk臋 z bia艂ym ko艂nierzem i proste bia艂e buty na niskim obcasie. Jej w艂osy by艂y kunsztownie splecione w tradycyjn膮 fryzur臋; gdy sko艅czy艂a czyta膰 przysi臋g臋, zwr贸ci艂a swe 艂agodne spojrzenie na Tungat臋 Zebiwe siedz膮cego na 艂awie oskar偶onych. On nie u艣miechn膮艂 si臋, jego twarz pozosta艂a nieruchoma, ale prawa d艂o艅 le偶膮ca na barierce poruszy艂a si臋 lekko i Craig zorientowa艂 si臋, 偶e Tungata posy艂a dziewczynie znaki tajnego kodu.

„Odwagi —m贸wi艂 znak. —Jestem z tob膮!" I zauwa偶y艂, 偶e doda艂o to dziewczynie si艂 i pewno艣ci siebie. Podnios艂a brod臋 i spojrza艂a Petalowi prosto w twarz.

— Prosz臋 poda膰 swoje nazwisko.

— Sara Tandiwe Nyoni — odpowiedzia艂a.

Tandiwe Nyoni, jej matabelskie imi臋, znaczy艂o „Ukochany Ptak" i Craig przet艂umaczy艂 je Sally-Anne. '

— 艢wietnie do niej pasuje — szepn臋艂a w odpowiedzi.

— Pani zaw贸d?

— Jestem nauczycielk膮 Pa艅stwowej Szko艂y Podstawowej w Tuti.

— Prosz臋 powiedzie膰 s膮dowi, jakie ma pani kwalifikacje.

Joseph Petal szybko udowodni艂, 偶e by艂a wykszta艂con膮 i odpowiedzialn膮 m艂od膮 kobiet膮. Przeszed艂 do nast臋pnych pyta艅:

— Czy zna pani oskar偶onego Tungat臋 Zebiwe?

Zanim odpowiedzia艂a, spojrza艂a na Tungat臋 i twarz jej poja艣nia艂a.

— Tak, o tak — wyszepta艂a ochryple.

— Prosz臋 m贸wi膰 g艂o艣niej, droga pani.

— Znam go. ,

— Czy kiedykolwiek odwiedza艂 pani膮 w misji Tuti?

— Tak. — Kiwn臋艂a g艂ow膮.

— Jak cz臋sto?

140

T

— Towarzysz minister jest wa偶n膮 i zapracowan膮 osob膮, a ja jestem nauczycielk膮...

Tungata wykona艂 praw膮 r臋k膮 ma艂y gest zaprzeczenia. Zauwa偶y艂a to i na jej kszta艂tnych ustach pojawi艂 si臋 lekki u艣miech.

— Przyje偶d偶a艂 tak cz臋sto, jak m贸g艂, ale nie tak cz臋sto, jakbym sobie tego 偶yczy艂a.

— Czy spodziewa艂a si臋 go pani owej nocy, o kt贸rej mowa?

— Tak.

— Dlaczego?

— Rozmawiali艣my przez telefon poprzedniego ranka. Obieca艂 mi, 偶e si臋 zjawi. Powiedzia艂, 偶e przyjedzie samochodem i przyb臋dzie przed pomoc膮. — U艣miech znik艂 z jej ust, a oczy pociemnia艂y i posmutnia艂y- — Czeka艂am a偶 do 艣witu, ale nie przyjecha艂.

— Czy zgodnie z tym, co pani wiadomo, by艂 jaki艣 szczeg贸lny pow贸d jego przyjazdu w tamten weekend?

— Tak. —Policzki Sary pociemnia艂y. Sally-Anne by艂a zafascynowana. Nigdy wcze艣niej nie widzia艂a rumie艅ca murzy艅skiej dziewczyny. — Tak, powiedzia艂, 偶e chce porozmawia膰 z moim ojcem. Um贸wi艂am ich.

— Dzi臋kuj臋, moja droga — powiedzia艂 艂agodnie Joseph Petal. Gdy mecenas Petal przes艂uchiwa艂 艣wiadka, asystent prokuratora

wr贸ci艂 na swoje miejsce i wr臋czy艂 Ablowi Khoriemu kartki z odr臋cznie zrobionymi notatkami. Oskar偶yciel trzyma艂 je w r臋ku, kiedy powsta艂, aby przyst膮pi膰 do zadawania pyta艅.

— Panno Nyoni, czy mo偶e pani powiedzie膰 s膮dowi, co oznacza w j臋zyku sindebele s艂owo isifebft

Tungata Zebiwe warkn膮艂 cicho i chcia艂 wsta膰, ale stra偶nik po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu, 偶eby go powstrzyma膰.

— Oznacza nierz膮dnic臋 — odpowiedzia艂a cicho Sara.

— Czy nie oznacza te偶 niezam臋偶nej kobiety 偶yj膮cej z m臋偶czyzn膮...?

— Wysoki S膮dzie! — Sprzeciw Josepha Petala by艂 sp贸藕niony, ale zaciek艂y, i s臋dzia Domashawa podtrzyma艂 go.

— Panno Nyoni — spr贸bowa艂 jeszcze raz Abel Khori. — Czy kocha pani oskar偶onego? Prosz臋 m贸wi膰 g艂o艣niej, nie s艂yszymy pani.

Tym razem g艂os Sary zabrzmia艂 mocno, niemal wyzywaj膮co.

— Tak.

— Czy zrobi艂aby pani dla niego wszystko?

— Tak.

— Czy sk艂ama艂ab/pani, 偶eby go uratowa膰?

— Zg艂aszam sprzeciw, wysoki s膮dzie. — Mecenas Petal podskoczy艂 na r贸wne nogi.

— A ja wycofuj臋 pytanie. — Abel Khori uprzedzi艂 interwencj臋 s臋dziego. — Chcia艂bym raczej zasugerowa膰, panno Nyoni, 偶e oskar偶ony poprosi艂 pani膮 o utworzenie magazynu przy szkole, gdzie mo偶na by by艂o przechowywa膰 nielegaln膮 ko艣膰 s艂oniow膮 i sk贸ry lampart贸w!

141

— Nie. — Sara pokr臋ci艂a g艂ow膮. — On nigdy by...

— I 偶e poprosi艂 pani膮 o nadzorowanie za艂adunku tych k艂贸w na ci臋偶ar贸wk臋 i wys艂anie ci臋偶ar贸wki...

— Nie! Nie! — krzycza艂a.

— Kiedy rozmawia艂a z nim pani przez telefon, czy nie kaza艂 pani. przygotowa膰 wysy艂ki...

— Nie! To dobry cz艂owiek — za艂ka艂a Sara. — Wielki i dobry cz艂owiek. Nigdy by tego nie zrobi艂.

— Nie mam wi臋cej pyta艅, wysoki s膮dzie. — Bardzo zadowolony z siebie Abel Khori usiad艂, a asystent pochyli艂 si臋 i szeptem mu pogratulowa艂.

— Wzywam oskar偶onego, ministra Tungat臋 Zcbiwe.

To by艂 ryzykowny krok ze strony Petala. Craig, mimo 偶e by艂 laikiem, widzia艂, 偶e Abel Khori to twardy przeciwnik.

Joseph Petal zacz膮艂 od przedstawienia pozycji Tungaty w spo艂eczno艣ci, jego s艂u偶by sprawie rewolucji, skromnego stylu 偶yda.

— Czy ma pan jakie艣 nieruchomo艣ci?

— Mam dom w Harare.

— Czy zechce pan powiedzie膰 s膮dowi, ile pan za niego zap艂aci艂?

— Czterna艣cie tysi臋cy dolar贸w.

— To niepozorna suma w por贸wnaniu z cenami innych dom贸w, prawda?

— To niepozorny dom — odpowiedzia艂 偶artem Tungata, zachowuj膮c 艣mierteln膮 powag臋 i nawet s臋dzia si臋 u艣miechn膮艂.

— Ma pan samoch贸d?

— Mam do dyspozycji jeden z samochod贸w ministerstwa.

— Konta za granic膮?

— Nie.

— 呕ony?

— Nie... — spojrza艂 w stron臋 Sary Nyoni siedz膮cej z ty艂u galerii — ...jak na razie — doko艅czy艂.

— 呕ony wed艂ug prawa zwyczajowego? Inne kobiety?

— Mieszka u mnie moja starsza ciotka. Zajmuje si臋 domem.

— Przechodz膮c do wiadomej nocy. Czy m贸g艂by pan powiedzie膰, dlaczego znalaz艂 si臋 pan na drodze do Karoi?

— Jecha艂em do misji Tuti.

— W jakim celu?

— 呕eby odwiedzi膰 pann臋 Nyoni... i porozmawia膰 z jej ojcem w osobistej sprawie.

— Pa艅ska wizyta by艂a zapowiedziana?

— Tak, rozmow膮 telefoniczn膮 z pann膮 Nyoni.

— Odwiedza艂 j膮 pan wcze艣niej, wi臋cej ni偶 raz?

— Zgadza si臋.

— Gdzie si臋 pan wtedy zatrzymywa艂?

142

— Przygotowano dla mnie kryt膮 strzech膮 indlu.

— Chat臋? Z mat膮 do spania i ogniskiem?

— Tak.

— Czy nie s膮dzi pan, 偶e takie warunki s膮 pana niegodne?

— Wr臋cz przeciwnie, ciesz臋 si臋 z ka偶dej okazji powrotu do tradycyjnego sposobu 偶ycia mego narodu.

— Czy kto艣 dzieli艂 z panem t臋 chat臋?

— M贸j kierowca i moja ochrona.

— A panna Nyoni, czy odwiedza艂a tam pana?

— To by艂oby sprzeczne z naszymi zwyczajami i prawem plemiennym.

— Oskar偶yciel u偶y艂 s艂owa isifebi. Co pan o tym s膮dzi?

—禄• M贸g艂by okre艣la膰 nim znane sobie kobiety. Ja nie znam nikogo, do kogo by ono pasowa艂o.

S臋dzia zn贸w si臋 u艣miechn膮艂, a asystent prokuratora 偶artobliwie tr膮ci艂 Abla Khoriego 艂okciem.

— Panie ministrze, czy ktokolwiek inny wiedzia艂 o pa艅skim zamiarze wyjazdu do misji Tuti?

— Nie robi艂em z tego tajemnicy. Zapisa艂em t臋 wizyt臋 w moim notesie z rozk艂adem zaj臋膰.

— Czy ma pan ten notes?

— Nie. Prosi艂em moj膮 sekretark臋, 偶eby przekaza艂a go obronie, ale znikn膮艂 z mojego biurka.

— Rozumiem. Kiedy kaza艂 pan szoferowi przygotowa膰 samoch贸d, czy poinformowa艂 go pan o celu podr贸偶y?

— Tak.

— Twierdzi, 偶e by艂o inaczej.

— W talom razie jego pami臋膰 szwankuje... albo zosta艂a zepsuta. — Tungata wzruszy艂 ramionami.

— Dobrze. Tamtej nocy, kiedy jechali艣cie drog膮 mi臋dzy Karoi a misj膮 Tuti, czy spotkali艣cie jaki艣 inny pojazd?

— Tak. Na poboczu, w ciemno艣ci, sta艂a ci臋偶ar贸wka, ale by艂a zwr贸cona w przeciwnym kierunku.

— Czy zechcia艂by pan powiedzie膰 s膮dowi, co si臋 wtedy wydarzy艂o?

— Kierowca ci臋偶ar贸wki trzy razy w艂膮czy艂 i wy艂膮czy艂 艣wiat艂a. Jednocze艣nie zjecha艂 na drog臋.

— W taki spos贸b, 偶eby zmusi膰 pa艅ski samoch贸d do zatrzymania si臋?

— Zgadza si臋.

— Co pan wtedy zrobi艂?

— Powiedzia艂em kierowcy: „Zatrzymaj si臋, ale uwa偶aj. Mo偶e to zasadzka."

— Zatem nie spodziewa艂 si臋 pan tej ci臋偶ar贸wki? *— Nie spodziewa艂em si臋.

— Czy powiedzia艂 pan: „Jest! Zatrzymaj si臋!"?

— Nie.

143

— Co mia艂 pan na my艣li m贸wi膮c: „Mo偶e to zasadzka"?

— Ostatnio wiele pojazd贸w zosta艂o zaatakowanych przez uzbrojonych bandyt贸w, shufta, szczeg贸lnie noc膮 na opustosza艂ych drogach.

— Co wiec pan czu艂?

— Przeczuwa艂em k艂opoty.

— Co si臋 wtedy sta艂o?

— Dwaj ludzie z mojej ochrony wysiedli z mercedesa i poszli porozmawia膰 z kierowc膮 ci臋偶ar贸wki.

— Czy z pa艅skiego miejsca w mercedesie wida膰 by艂o kierowc臋?

— Tak. By艂 mi zupe艂nie obcy. Nigdy wcze艣niej go nie widzia艂em.

— Jak pan na to zareagowa艂?

— Sta艂em si臋 bardzo ostro偶ny.

— I co si臋 wydarzy艂o?

— Nagle na drodze za nami zapali艂y si臋 inne reflektory. Jaki艣 g艂os rozkaza艂 moim ludziom przez megafon podda膰 si臋 i rzuci膰 bro艅. Mojego mercedesa otoczyli uzbrojeni m臋偶czy藕ni, kt贸rzy mnie z niego si艂膮 wyci膮gn臋li.

— Czy rozpozna艂 pan kt贸rego艣 z nich?

— Tak. Kiedy zosta艂em wyci膮gni臋ty z samochodu, zauwa偶y艂em genera艂a Fungaber臋.

— Czy to rozwia艂o pa艅skie podejrzenia?

— Przeciwnie, by艂em przekonany, 偶e memu 偶yciu zagra偶a niebezpiecze艅stwo.

— Dlaczego, panie ministrze?

— Genera艂 Fungabera dowodzi brygad膮, kt贸ra znana jest z bezlitosnego traktowania znanych przedstawicieli plemienia Matabele...

— Sprzeciw, wysoki s膮dzie, Trzecia Brygada jest cz臋艣ci膮 regularnych si艂 zbrojnych pa艅stwa, a genera艂 Fungabera znanym i szanowanym oficerem — wykrzykn膮艂 Abel Khori.

— Oskar偶enie ma ca艂kowit膮 s艂uszno艣膰. — S臋dzia nagle zatrz膮s艂 si臋 gniewem. — Nie mog臋 dopu艣ci膰 do tego, 偶eby oskar偶ony w sali s膮dowej atakowa艂 wybitnego 偶o艂nierza i jego dzielnych ludzi. Nie dopuszcz臋 do tego, aby oskar偶ony w mojej obecno艣ci szerzy艂 uprzedzenia i nienawi艣膰 plemienn膮. Prosz臋 uwa偶a膰: nie zawaham si臋 uzna膰 pana winnym ci臋偶kiej obrazy s膮du, je艣li dalej b臋dzie si臋 pan tak zachowywa艂.

Joseph Petal musia艂 poczeka膰 dobr膮 chwil臋, zanim jego 艣wiadek otrz膮sn膮艂 si臋 po tej tyradzie.

— Powiedzia艂 pan, 偶e czu艂, i偶 jego 偶yciu grozi niebezpiecze艅stwo?

— Tak — odpowiedzia艂 spokojnie Tungata.

— By艂 pan spi臋ty i zdenerwowany?

— Tak.

— Czy widzia艂 pan, jak 偶o艂nierze wy艂adowuj膮 z ci臋偶ar贸wki ko艣膰 s艂oniow膮 i futra?

— Wdzia艂em.

— Jaka by艂a pa艅ska reakcja?

— S膮dzi艂em, 偶e te rzeczy w jaki艣 spos贸b, nie by艂em pewien w jaki, mnie obci膮偶膮 i zostan膮 u偶yte jako pretekst, 偶eby mnie zabi膰.

— Sprzeciw, wysoki s膮dzie — krzykn膮艂 Abel Khori.

— Wi臋cej nie b臋d臋 ostrzega艂 oskar偶onego — zagrozi艂 s臋dzia Do-mashawa.

— Co si臋 potem sta艂o?

— Panna Jay wysiad艂a z samochodu, kt贸rym jecha艂a, i podesz艂a blisko mnie. Uwaga 偶o艂nierzy by艂a odwr贸cona. S膮dzi艂em, 偶e to moja ostatnia szansa. Z艂apa艂em pann臋 Jay, aby powstrzyma膰 偶o艂nierzy przed strzelaniem, i pr贸bowa艂em uciec landroverem.

— Dzi臋kuj臋, panie ministrze. — Mecenas Joseph Petal zwr贸ci艂 si臋 do s臋dziego. — Wysoki s膮dzie, m贸j 艣wiadek przeszed艂 m臋cz膮ce przes艂uchanie. Czy m贸g艂bym prosi膰 o przerwanie obrad do jutra rana, aby mia艂 szans臋 odzyska膰 si艂y?

Abel Khori ju偶 by艂 na nogach, 偶膮dny krwi.

— Dopiero po艂udnie, oskar偶ony zeznawa艂 mniej ni偶 trzydzie艣ci minut i jego obro艅ca traktowa艂 go recte et suanter. Dla wy膰wiczonego i zaprawionego w bojach 偶o艂nierza to drobiazg per se. — Abel Khori by艂 tak poruszony, 偶e zn贸w powr贸ci艂 do 艂aciny.

— B臋dziemy kontynuowa膰, panie Petal—powiedzia艂 s臋dzia, a Joseph Petal wzruszy艂 ramionami.

, — Mo偶e pan przes艂ucha膰 艣wiadka, panie Khori.

Abel Khori by艂 w swoim 偶ywiole, sta艂 si臋 liryczny i poetycki.

— Zezna艂 pan, 偶e ba艂 si臋 o w艂asne 偶ycie, ale wydaje mi si臋, 偶e nie dawa艂o panu spokoju w艂asne sumienie, 偶e 艣miertelnie ba艂 si臋 pan kary, 偶e przera偶a艂a pana wizja stawienia czo艂a temu w艂a艣nie s膮dowi ludowemu, stawienia czo艂a oburzeniu tej uczonej i sprawiedliwej postaci odzianej w szkar艂at, kt贸r膮 widzi pan przed sob膮.

— Nie.

— 呕e nie kierowa艂o panem nic pr贸cz poczucia winy, kt贸re sprawi艂o, 偶e dopu艣ci艂 si臋 pan haniebnych i bezlitosnych czyn贸w...

— Nie. Nie by艂o tak.

— Kiedy schwyta艂 pan 艣liczn膮 pann臋 Jay, czy nie u偶y艂 pan nadmiernej si艂y i nie powykr臋ca艂 jej m艂odych i wra偶liwych cz艂onk贸w? Czy nie zaatakowa艂 jej pan gradem brutalnych cios贸w?

— Uderzy艂em j膮 raz, aby przeszkodzi膰 jej w wyskoczeniu z p臋dz膮cego samochodu i nie dopu艣ci膰 do tego, 偶eby si臋 powa偶nie zrani艂a.

— Czy nie wycelowa艂 pan 艣miertelnej broni, to jest broni u偶ywanej w wojsku do atakowania, o kt贸rej pan wiedzia艂, 偶e jest za艂adowana, w genera艂a Petera Fungaber臋?

*— Grozi艂em mu broni膮, tak, to prawda.

— A potem strzeli艂 pan w doln膮 cz臋艣膰 jego da艂a, 艣d艣le m贸wi膮c w brzuch?

144

10 — Lunpirt poluje w amnoid

145

— Nie strzela艂em do Fungabery. Celowa艂em tak, 偶eby w niego nie trafi膰.

— Wydaje mi si臋, 偶e pr贸bowa艂 pan zabi膰 genera艂a i tylko jego wspania艂y refleks go uratowa艂.

— Gdybym pr贸bowa艂 go zabi膰 — powiedzia艂 spokojnie Tungata — nie 偶y艂by teraz.

— Kiedy ukrad艂 pan landrovera, czy zdawa艂 pan sobie spraw臋 z tego, 偶e to w艂asno艣膰 pa艅stwa? Czy celowa艂 pan do pana Craiga Mellowa? I przed zabiciem go powstrzyma艂a pana jedynie odwa偶na interwencja panny Jay?

Przez nast臋pn膮 godzin臋 Abel Khori atakowa艂 zajadle niewzruszon膮 posta膰 z 艂awy oskar偶onych, wyci膮gaj膮c z niej seri臋 obci膮偶aj膮cych potwierdze艅, tak 偶e kiedy w ko艅cu oskar偶yciel usiad艂, napuszony jak zwyci臋ski kogut po walce, Craig os膮dzi艂, 偶e mecenas Joseph Petal ci臋偶ko zap艂aci艂 za niewielk膮 przewag臋, jak膮 m贸g艂 uzyska膰 wzywaj膮c na 艣wiadka swego klienta.

Mimo wszystko mowa zamykaj膮ca Petala w zr臋czny spos贸b zmierza艂a do wywo艂ania wsp贸艂czucia oraz do wyja艣nienia i usprawiedliwienia post臋powania Tungaty Zebiwe tamtej nocy, a jednocze艣nie nie godzi艂a w patriotyczne czy plemienne uczucia s臋dziego.

— Jutro og艂osz臋 wyrok — obwie艣ci艂 s臋dzia Domashawa i wszyscy powstali, a podekscytowani widzowie wychodz膮c z sali wymieniali p贸艂g艂osem komentarze.

Przy obiedzie Sally-Anne wyzna艂a:

— Po raz pierwszy w ca艂ej tej sprawie by艂o mi przykro, kiedy zeznawa艂a Sara... to takie s艂odkie dziecko.

— Dziecko? Chyba jest od ciebie starsza o rok czy dwa — zachichota艂 Craig — czyli ty przy niej by艂aby艣 niemowlakiem.

Zignorowa艂a jego niepowa偶n膮 uwag臋 i m贸wi艂a dalej:

— Tak bardzo w niego wierzy, 偶e przez chwil臋 czy dwie nawet ja zacz臋艂am w膮tpi膰 w to, co wiem... p贸藕niej, oczywi艣cie, Abel Khori sprowadzi艂 mnie z powrotem na ziemi臋.

S臋dzia Domashawa czyta艂 wyrok skrzekliwym g艂osem, kt贸ry nie bardzo pasowa艂 do powagi tre艣ci. Najpierw opisa艂 zdarzenia b臋d膮ce przedmiotem sporu oskar偶enia i obrony, a potem argumentowa艂:

— Obrona opar艂a si臋 na dw贸ch g艂贸wnych filarach. Pierwszym z nich jest zeznanie panny Sary Nyoni, kt贸ra twierdzi, 偶e oskar偶ony zd膮偶a艂 do tego, co, z braku lepszego s艂owa, powinni艣my uzna膰 za schadzk臋 zakochanych, i 偶e jego spotkanie z ci臋偶ar贸wk膮 by艂o przypadkowe albo ukartowane w jaki艣 nie wyja艣niony spos贸b przez nieznane osoby. Panna Nyoni wywar艂a na s膮dzie wra偶enie niedo艣wiadczonej, szczerej i prostej m艂odej damy, kt贸ra, jak sama przyznaje, znajduje si臋 ca艂kowicie pod wp艂ywem oskar偶onego. S膮d musia艂, wobec tych fakt贸w, rozwa偶y膰 za艂o偶enie oskar偶enia, 偶e oskar偶ony m贸g艂 w艂a艣ciwie tak bardzo wp艂yn膮膰 na pann臋

146

Nyoni, 偶e zgodzi艂aby si臋 ona dzia艂a膰 jako wsp贸lnik i organizowa膰 przew贸z kontrabandy. Wobec powy偶szego, s膮d odrzuci艂 zeznanie panny Nyoni jako potencjalnie stronnicze i niewiarygodne...

Drugi filar obrony opiera si臋 na za艂o偶eniu, 偶e istnia艂o zagro偶enie 偶ycia oskar偶onego — albo 偶e s膮dzi艂 on, 偶e tak jest — ze strony aresztuj膮cych go oficer贸w, i to przekonanie doprowadzi艂o go do podj臋cia serii nie przemy艣lanych i odruchowych dzia艂a艅 w samoobronie.

Genera艂 Peter Fungabera jest oficerem o nieskazitelnej reputacji i wysokim urz臋dnikiem pa艅stwowym. Trzecia Brygada jest elitarn膮 jednostk膮 regularnej armii pa艅stwa, jej cz艂onkowie to zaprawieni w bojach weterani, ale i zdyscyplinowani, wy膰wiczeni 偶o艂nierze. Dlatego te偶 s膮d kategorycznie odrzuca twierdzenie oskar偶onego, 偶e genera艂 Fungabera tub jego ludzie mogliby, nawet w najdalej id膮cych przypuszczeniach, stanowi膰 zagro偶enie dla jego bezpiecze艅stwa, nie m贸wi膮c ju偶 o 偶yciu. S膮d odrzuca r贸wnie偶 argument, jakoby oskar偶ony uwa偶a艂, 偶e tak w艂a艣nie by艂o.

Przechodz臋 przeto do pierwszego zarzutu. To znaczy do handlu sk贸rami i ko艣膰mi chronionych dzikich zwierz膮t. Uznaj臋 oskar偶onego winnym wymienionego zarzutu i skazuj臋 go na maksymalny wymiar kary zgodny z ustaw膮: dwana艣cie lat ci臋偶kich rob贸t. Co do drugiego zarzutu porwania i przetrzymywania zak艂adnika uznaj臋 oskar偶onego winnym i skazuj臋 go na dziesi臋膰 lat ci臋偶kich rob贸t. Co do trzeciego zarzutu napa艣ci z broni膮 w r臋ku uznaj臋 oskar偶onego winnym i skazuj臋 go na sze艣膰 lat ci臋偶kich rob贸t...

...Napa艣膰 z zamiarem spowodowania ci臋偶kich uszkodze艅 cia艂a—sze艣膰 lat ci臋偶kich rob贸t...

...Usi艂owanie morderstwa — sze艣膰 lat ci臋偶kich rob贸t...

...Nakazuj臋, aby wyroki by艂y wykonane jeden po drugim i aby 偶adna ich cz臋艣膰 nie podlega艂a zawieszeniu...

S艂ysz膮c to nawet Abel Khori by艂 poruszony. Wyroki dawa艂y razem czterdzie艣ci lat. Przy maksymalnym zmniejszeniu kary za dobre sprawowanie pozostawa艂o Tungacie do odsiedzenia trzydzie艣ci lat — reszta normalnego 偶ycia.

Z ty艂u sali jaka艣 czarna kobieta krzykn臋艂a w sindebele:

— Babal Ojcze! Zabieraj膮 nam naszego ojca! Inni podj臋li okrzyk:

— Ojciec narodu! Umar艂 nasz ojciec!

Jaki艣 m臋偶czyzna zacz膮艂 艣piewa膰 wysokim barytonem.

Czemu szlochacie, wdowy znad Shangani... Czemu p艂aczecie, synkowie Kret贸w, Kiedy wasi ojcowie wykonali rozkaz kr贸la?

By艂a to jedna ze starych pie艣ni bojowych impi kr贸la Lobenguli, a 艣piewaj膮cym by艂 dojrza艂y m臋偶czyzna o wyrazistej, inteligentnej twarzy

147

i kr贸tko przyci臋tej brodzie w kszta艂cie 艂opaty, ledwie przypr贸szonej siwizn膮. Kiedy 艣piewa艂, po policzkach p艂yn臋艂y mu 艂zy i osiada艂y na w艂oskach brody. Gdyby 偶y艂 w innych czasach, m贸g艂by by膰 indun膮 jednego z kr贸lewskich impi. Pie艣艅 podj臋li otaczaj膮cy go m臋偶czy藕ni, a s臋dzia Domashawa powsta艂 ogarni臋ty furi膮.

— Je艣li natychmiast si臋 nie uciszycie, to ka偶臋 opr贸偶ni膰 sal臋, a winnych oskar偶臋 o obraz臋 s膮du — przekrzykiwa艂 pie艣艅, ale jeszcze przez -kilka minut panowa艂o istne piek艂o, zanim wo藕nym uda艂o si臋 przywr贸ci膰 porz膮dek.

Ca艂y ten czas Tungata Zebiwe sta艂 spokojnie w 艂awie oskar偶onych z cieniem szyderczego u艣miechu na ustach. Kiedy by艂o ju偶 po wszystkim, ale stra偶nicy jeszcze go nie wyprowadzili, spojrza艂 przez sal臋 na Craiga Mellowa i pos艂a艂 mu ostatni znak r臋k膮. Wcze艣niej u偶ywali go jedynie dla zabawy, mo偶e po za偶artej pr贸bie si艂 w zapasach albo po innej przyjacielskiej rywalizacji. Teraz Tungata by艂 艣miertelnie powa偶ny. Sygna艂 znaczy艂: „Jeste艣my kwita — wyr贸wna艂o si臋", i Craig 艣wietnie go zrozumia艂. Oaig straci艂 nog臋, a Tungata wolno艣膰. Byli kwita.

Chcia艂 krzykn膮膰 do cz艂owieka, kt贸ry kiedy艣 by艂 jego przyjacielem, 偶e to kiepski uk艂ad, nie z jego wyboru, ale Tungata ju偶 si臋 odwr贸ci艂. Stra偶nicy pr贸bowali wyprowadzi膰 go z 艂awy oskar偶onych, ale on wyrwa艂 si臋, szukaj膮c wzrokiem kogo艣 w zat艂oczonej sali.

Sara Nyoni wesz艂a na 艂awk臋 i ponad g艂owami t艂umu wyci膮gn臋艂a w jego stron臋 obie r臋ce. Tungata przes艂a艂 jej ostatni znak. Craig z 艂atwo艣ci膮 go odczyta艂. „Poszukaj schronienia — kaza艂 jej Tungata. — Ukryj si臋. Jeste艣 w niebezpiecze艅stwie!"

Po zmienionym wyrazie jej twarzy Craig pozna艂, 偶e dziewczyna zrozumia艂a rozkaz, a potem stra偶nicy poci膮gn臋li Tungat臋 Zebiwe po schodach prowadz膮cych do wi臋ziennych cel w podziemiach.

Craig Mellow przepycha艂 si臋 przez 艣piewaj膮ce i lamentuj膮ce t艂umy Matabele, kt贸re przepe艂nia艂y budynki S膮du Najwy偶szego i zatrzyma艂y ruch drogowy w porze lunchu na szerokiej szosie do niego prowadz膮cej. Poci膮gn膮艂 Sally-Anne za nadgarstek i szorstko odepchn膮艂 ramieniem fotograf贸w z prasy, kt贸rzy pr贸bowali go zatrzyma膰.

Na parkingu pom贸g艂 Sally-Anne wsi膮艣膰 na przednie siedzenie land-rovera i przebieg艂 do siedzenia kierowcy, gro偶膮c wzniesion膮 pi臋艣ci膮 ostatniemu i najbardziej uporczywemu fotografowi, kt贸ry wszed艂 mu w drog臋. Pojecha艂 prosto do jej mieszkania i zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami. Nie wy艂膮czy艂 silnika.

— Co dalej? — spyta艂a Sally-Anne.

— Nie rozumiem pytania — warkn膮艂.

— Hej! — powiedzia艂a. — Jestem twoim przyjacielem, pami臋tasz mnie?

r

— Przepraszam. — Osun膮艂 si臋 na kierownic臋. — Czuj臋 si臋 podle, cholernie podle.

Nie odpowiedzia艂a, ale jej oczy przepe艂nia艂o wsp贸艂czucie.

— Czterdzie艣ci lat — wyszepta艂. — Nigdy bym si臋 tego nie spodziewa艂. Gdybym tylko wiedzia艂...

— Nic nie mog艂e艣 zrobi膰, ani wtedy, ani teraz. Zacisn膮艂 pi臋艣膰 i uderzy艂 ni膮 w kierownic臋.

— Szkoda drania, czterdzie艣ci lat!

— Wejdziesz na g贸r臋? — spyta艂a mi臋kko, ale on pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Musz臋 wraca膰 do King's Lynn. Zaniedba艂em wszystko, kiedy zacz臋艂o si臋 to cholerne zamieszanie.

— Ju偶 jedziesz? — By艂a bardzo zaskoczona.

— Tak.

— Sam? — spyta艂a, a on kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Chc臋 by膰 sam.

— 呕eby艣 m贸g艂 si臋 dr臋czy膰. — Jej g艂os zabrzmia艂 mocniej. — Niech mnie diabli, je艣li na to pozwol臋. Jad臋 z tob膮. Poczekaj! Wrzuc臋 par臋 rzeczy do torby, nie musisz nawet wy艂膮cza膰 silnika, wr贸c臋 szybko.

Nie by艂o jej pi臋膰 minut, po czym zbieg艂a po schodach ci膮gn膮c plecak i futera艂 z aparatem. Wrzuci艂a je na ty艂 landrovera.

— W porz膮dku, w drog臋.

Niewiele m贸wili w czasie d艂ugiej podr贸偶y, ale Craig cieszy艂 si臋, 偶e by艂a obok, by艂 wdzi臋czny za u艣miech, kt贸ry posy艂a艂a mu, kiedy na ni膮 zerka艂, za dotyk d艂oni, gdy wyczuwa艂a, 偶e ogarnia go zbyt ponury nast贸j, za niewymagaj膮ce milczenie.

Wjechali na wzg贸rza King's Lynn o zmroku. Joseph w jednej chwili polubi艂 Sally-Anne. Ju偶 by艂a jego „ma艂膮 pani膮", a u艣miech wci膮偶 przebija艂 si臋 przez namaszczon膮 powag臋, gdy kaza艂 s艂u偶膮cym zabra膰 jej skromny baga偶.

— Przygotuj臋 dla pani k膮piel, bardzo gor膮c膮.

— By艂oby cudownie, Josephie.

Po k膮pieli wr贸ci艂a na werand臋, a Craig podszed艂 do barku i przygotowa艂 dla niej whisky, tak jak lubi艂a, i drugiego drinka dla siebie — szkock膮 z odrobin膮 wody sodowej.

— Za s臋dziego Domashaw臋 — ironicznie uni贸s艂 szklank臋 — i za maszo艅sk膮 sprawiedliwo艣膰. Za ca艂e czterdzie艣ci lat tej sprawiedliwo艣ci.

Mimo jego protest贸w Sally-Anne nie chcia艂a pi膰 wina do kolacji.

— Baron Rothschild czu艂by si臋 strasznie obra偶ony. To jego najlepsze. Moja ostatnia butelka osobi艣cie przeze mnie przemycona. — Weso艂o艣膰 Craiga by艂a wymuszona.

Po kolacji si臋gn膮艂 po karafk臋 z brandy i ju偶 mia艂 nala膰, gdy dziewczyna powiedzia艂a:

— Craig, prosz臋 ci臋, nie upij si臋.

Znieruchomia艂 z karafk膮 nad kieliszkiem i badawczo spojrza艂 jej w twarz.

148

149

— Me. — Pokr臋ci艂a g艂ow膮. — Nie zaczynam si臋 rz膮dzi膰 — jestem po prostu samolubna. Chc臋, 偶eby艣 dzisiaj by艂 trze藕wy.

Postawi艂 karafk臋, odsun膮艂 krzes艂o i przeszed艂 do niej zza sto艂u. Wsta艂a i zrobi艂a krok w jego kierunku. Zatrzyma艂 si臋 przed ni膮.

— Och, kochanie, tak d艂ugo czeka艂em.

— Wiem — szepn臋艂a. — Ja te偶.

Wzi膮艂 j膮 ostro偶nie w ramiona, niczym co艣 cennego i kruchego, i poczu艂, jak zachodzi w niej przemiana. Wydawa艂a si臋 mi臋kn膮膰, jej da艂o sta艂o si臋 gi臋tkie, dopasowywa艂o si臋 kszta艂tem do jego cia艂a, przylega艂o do niego, promieniowa艂o ciep艂em.

Pochyli艂 g艂ow臋, gdy unios艂a brod臋, i ich usta po艂膮czy艂y si臋. Jej wargi by艂y ch艂odne i suche, ale prawie natychmiast poczu艂, 偶e ro艣nie w nich 偶ar — rozchyli艂y si臋, wilgotne i s艂odkie jak 艣wie偶o zerwana, nagrzana s艂o艅cem figa p臋kaj膮ca od miodowego soku. Ca艂uj膮c j膮 patrzy艂 jej w oczy i zachwyca艂 si臋 kolorami i wzorami tworz膮cymi wok贸艂 藕renic, zielony przestrza艂 ze z艂otymi strza艂kami, a potem zakry艂y je powieki i po艂膮czy艂y si臋 jej d艂ugie, wywini臋te rz臋sy. Craig te偶 zamkn膮艂 oczy i wydawa艂o mu si臋, 偶e ziemia pod jego nogami chwieje si臋 i ko艂ysze, a on razem z ni膮; trzyma艂 dziewczyn臋 w ramionach, ale nie pr贸bowa艂 jeszcze odkry膰 jej cia艂a, zadowalaj膮c si臋 cudownym smakiem jej ust i aksamitnym dotykiem j臋zyka.

Joseph otworzy艂 drzwi od kuchni, stan膮艂 trzymaj膮c przed sob膮 tac臋 z kaw膮, a potem u艣miechn膮艂 si臋 zadowolony i wycofa艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. 呕adne z nich nie u艂ysza艂o, jak przyszed艂 ani jak wyszed艂. Kiedy cofn臋艂a usta, Craig poczu艂 si臋 okradziony i oszukany i jeszcze raz si臋 do nich nachyli艂. Ona po艂o偶y艂a mu palec na wargach, powstrzymuj膮c go na chwil臋, a jej szept zabrzmia艂 tak ochryple, 偶e odchrz膮kn臋艂a i powiedzia艂a jeszcze raz:

— Chod藕my do twojej sypialni, kochanie.

Kiedy Craig usiad艂 nagi na skraju 艂贸偶ka, aby odpi膮膰 nog臋, poczu艂 si臋 niezr臋cznie, ale ona szybko ukl臋k艂a przed nim, r贸wnie偶 naga, odsun臋艂a jego d艂onie i sama rozwi膮za艂a paski. Potem pochyli艂a g艂ow臋 i poca艂owa艂a stwardnia艂e da艂o na samym ko艅cu nogi.

— Dzi臋kuj臋 — szepn膮艂. — Ciesz臋 si臋, 偶e to zrobi艂a艣.

— To ty — odrzek艂a — i cz臋艣膰 d臋bie. — Poca艂owa艂a go jeszcze raz, a potem jej usta przesun臋艂y si臋 delikatnie na kolano i jeszcze dalej.

Obudzi艂 si臋 pierwszy, le偶a艂 z zamkni臋tymi oczami zdumiony dziwnym, cudownym uczudem, kt贸re — nie wiedzia艂 dlaczego — go ogarn臋艂o, a偶 nagle przypomnia艂 sobie i sp艂yn臋艂a na niego fala rado艣d, otworzy艂 oczy i obr贸ci艂 g艂ow臋, przez chwil臋 bardzo si臋 ba艂, 偶e jej nie b臋dzie — ale by艂a.

Zrzuci艂a swoj膮 poduszk臋 z 艂贸偶ka i skopa艂a po艣del na bok. Le偶a艂a zwini臋ta jak dziecko, z kolanami prawie pod brod膮. 艢wiat艂o poranka, prze艣wituj膮ce przez zas艂ony, rzuca艂o per艂ow膮 po艣wiat臋 na jej sk贸r臋 i denie

150

na krzywizny i wkl臋s艂o艣d da艂a. Rozrzucone w艂osy zakrywa艂y jej twarz i falowa艂y przy ka偶dym d艂ugim, spokojnym oddechu.

Le偶a艂 nieruchomo, 偶eby jej nie zbudzi膰, i po偶era艂 j膮 wzrokiem; chda艂 wyd膮gn膮膰 r臋k臋, ale odmawia艂 sobie tego, tak 偶eby b贸l pragnienia si臋 zaostrzy艂, czeka艂, a偶 stanie si臋 nie do zniesienia. Musia艂a wyczu膰 jego spojrzenie, bo poruszy艂a si臋 i wyprostowa艂a nogi, przetoczy艂a si臋 na plecy i przed膮gn臋艂a powoli, wygi臋ta w lubie偶ny 艂uk, jak kot.

Podni贸s艂 si臋 i jednym palcem odgarn膮艂 l艣ni膮ce, demne w艂osy z twarzy dziewczyny. Jej oczy obr贸ci艂y si臋 nieprzytomnie w jego stron臋, odzyska艂y ostro艣膰 widzenia i dziewczyna spojrza艂a na niego z komicznym zdumieniem. Potem zmarszczy艂a nos w szelmowskim u艣miechu.

— Hej, prosz臋 pana — szepn臋艂a —jest pan cholernie nadzwyczajny. Teraz 偶a艂uj臋, 偶e czeka艂am tak d艂ugo.

I wyd膮gn臋艂a do niego ramiona. Craig jednak nie podziela艂 jej 偶alu. Wiedzia艂, 偶e moment by艂 doskonale wybrany — nawet dzie艅 wcze艣niej by艂oby zbyt wcze艣nie. P贸藕niej powiedzia艂 jej o tym, gdy le偶eli wtuleni w siebie, lekko sklejeni w艂asnym potem.

— Najpierw nauczyli艣my si臋 lubi膰 si臋 nawzajem, chda艂em, 偶eby tak by艂o.

— Masz racj臋—powiedzia艂a i odsun臋艂a si臋 troch臋, 偶eby spojrze膰 mu w twarz, a jej piersi wyda艂y rozkosznie nieprzyzwoity d藕wi臋k odsysania, kiedy odkleja艂y si臋 od jego torsu. — Lubi臋 d臋, naprawd臋 d臋 lubi臋.

— A ja...—zacz膮艂, ale ona pospiesznie zakryte mu usta koniuszkami palc贸w.

— Jeszcze nie, Craig, kochanie — poprosi艂a. — Nie chc臋 tego us艂ysze膰, jeszcze nie.

— A kiedy? — spyta艂.

— Chyba nied艂ugo... — I doda艂a z wi臋ksz膮 pewno艣d膮: — Tak, nied艂ugo, i wtedy b臋d臋 mog艂a powiedzie膰 d to samo.

Wielka posiad艂o艣膰 King's Lynn wydawa艂a si臋 czeka膰 na to, co si臋 sta艂o, tak samo jak oni.

Dawno temu zosta艂a wydarta przyrodzie. Mi艂o艣膰 innego m臋偶czyzny i innej kobiety by艂a inspiracj膮 do jej zbudowania, a przez nast臋pne dziesi膮tki lat do jej utrzymania i zadbania o ni膮 potrzebna by艂a mi艂o艣膰 kolejnych m臋偶czyzn i kobiet. Oni i pokolenia ich potomk贸w spoczywali teraz na ogrodzonym cmentarzu na pag贸rku za domostwem, ale kiedy 偶yH, King's Lyon kwit艂a. Podupad艂a, gdy znalaz艂a si臋 w r臋kach nieczu艂ych cudzoziemc贸w z dalekiego kraju; zosta艂a odarta, sprofanowana i pozbawiona tego podstawowego pierwiastka, jakim jest mi艂o艣膰.

* Nawet kiedy Craig odbudowa艂 dom i sprowadzi艂 byd艂o na pastwiska, wd膮偶 brakowa艂o tego niezb臋dnego elementu. Teraz nareszde w King's Lynn pojawi艂y si臋 pierwsze p膮czki mi艂o艣d i rado艣膰 zakochanych wydawa艂a

151

si臋 promieniowa膰 z domostwa na wzg贸rzu i przenika膰 ca艂膮 posiad艂o艣膰, daj膮c ziemi o偶ywczy oddech i p艂odn膮 obietnic臋 nowego 偶yda.

Matabele od razu zorientowali si臋 w sytuacji. Gdy Craig i Sally-Anne jechali zniszczonym landroverem czerwonymi, zakurzonymi drogami 艂膮cz膮cymi olbrzymie wybiegi, matabelskie kobiety podnosi艂y g艂owy znad drewnianych mo藕dzierzy, w kt贸rych t艂uk艂y kukurydz臋, albo obraca艂y si臋 z wyprostowanymi szyjami, d藕wigaj膮c drzewa do ognisk na g艂owach, 偶eby rzuci膰 pozdrowienie i obdarzy膰 ich ciep艂ym i rozumiej膮cym spojrzeniem. Stary Joseph nie m贸wi艂 nic, ale 艣del膮c 艂贸偶ko Craiga k艂ad艂 cztery poduszki, stawia艂 kwiaty na stoliku z tej strony 艂贸偶ka, kt贸r膮 wybra艂a Sally-Anne, i ka偶dego ranka przynosi艂 im na tacy cztery herbatniki — swoj膮 specjalno艣膰 — razem z herbat膮.

Przez trzy dni Sally-Anne gryz艂a si臋 w j臋zyk, ale pewnego ranka, siedz膮c w 艂贸偶ku i popijaj膮c herbat臋, powiedzia艂a Craigowi:

— Te zas艂ony nadawa艂yby si臋 raczej na 艣cierki. — Nadgryzionym herbatnikiem wskaza艂a tani, nie wybielony perkal, kt贸ry przypi膮艂 nad oknami.

— Lepiej by艣 to zrobi艂a? — spyta艂 Craig z ukryt膮 przebieg艂o艣ci膮, a ona wpad艂a w pu艂apk臋.

Kiedy ju偶 wzi臋艂a na siebie wyb贸r zas艂on, automatycznie musia艂a si臋 zaj膮膰 innymi sprawami. Od projektowania mebli, kt贸re mia艂 zrobi膰 krewny Josepha, s艂ynny de艣la, do za艂o偶enia nowego ogrodu warzywnego i zasadzenia na nowo krzak贸w r贸偶 i innych krzew贸w, kt贸re umar艂y, poniewa偶 nikt ich nie dogl膮da艂.

Nast臋pnie do spisku w艂膮czy艂 si臋 Joseph, kt贸ry przyni贸s艂 jej planowany jad艂ospis kolacji.

— Powinienem poda膰 wieczorem piecze艅, Nkosazana, czy kurczaka w sosie curry?

— Nkosi Craig lubi flaczki. — Sally-Anne odkry艂a to w czasie jakiej艣 rozmowy. — Umiesz zrobi膰 flaczki z cebul膮?

Joseph promienia艂.

— Kiedy stary gubernator generalny przed wojn膮 przyje偶d偶a膰 do Kingi-Lingi, ja zawsze robi膰 mu flaczki z cebul膮, Nkosazana. On mi m贸wi膰: „Bardzo dobre, Joseph, najlepsze na 艣wiecie!"

— W porz膮dku, Joseph, dzi艣 wieczorem zjemy twoje „najlepsze na 艣wiecie flaczki z cebul膮". — Za艣mia艂a si臋 i dopiero kiedy Joseph formalnie wr臋czy艂 jej klucze do spi偶arni, zrozumia艂a, 偶e to, co powiedzia艂a, by艂o deklaracj膮 o powa偶nych skutkach.

By艂a przy tym, kiedy o p贸艂nocy przysz艂o na 艣wiat pierwsze nowe del臋 w King's Lynn; por贸d by艂 d臋偶ki — del膮tko mia艂o przekr臋cony do ty艂u 艂ebek, tak 偶e Craig musia艂 namydli膰 r臋k臋 i w艂o偶y膰 j膮 do 艂ona matki, aby je uwolni膰, podczas gdy Shadrach i Hans Groenewald trzymali przywi膮zane do 艂ba krowy wodze, a Sally-Anne sta艂a z uniesion膮 wysoko lamp膮, by widzieli, co robi膮.

152

Kiedy w ko艅cu si臋 urodzi艂o, okaza艂o si臋, 偶e to bladobe偶owa ja艂贸wka, chwiej膮ca si臋 na swych d艂ugich, niezgrabnych nogach. Jak tylko zacz臋艂a ssa膰 wymi臋 matki, mogli zostawi膰 j膮 Shadrachowi i i艣膰 spa膰 do domu.

— To by艂o jedno z najwspanialszych do艣wiadcze艅 w moim 偶ydu, kochanie. Kto d臋 tego nauczy艂?

— Bawu, m贸j dziadek. — Obejmowa艂 j膮 w ciemnej sypialni. — Nie by艂o d niedobrze?

— By艂o cudownie, narodziny mnie fascynuj膮.

— Jak Henryk VIII wol臋 je w teorii — zachichota艂.

— Niegrzeczny ch艂opiec — szepn臋艂a. — Ale czy nie jeste艣 zbyt zm臋czony?

— A ty?

— Nie—przyzna艂a. — Nie mog臋 tak naprawd臋 powiedzie膰, 偶e jestem. Raz czy dwa bez przekonania pr贸bowa艂a mu si臋 wymkn膮膰 i wyjecha膰.

— Dosta艂am dzi艣 telegram, certyfikat Cessny jest gotowy i powinnam pojecha膰 do Johannesburga, 偶eby j膮 odebra膰.

— Je艣li mo偶esz poczeka膰 dwa czy trzy tygodnie, pojad臋 z tob膮. Na po艂udniu panuje straszna susza i ceny byd艂a spad艂y na 艂eb, na szyj臋. Mogliby艣my odwiedzi膰 wi臋ksze rancza i wybra膰 co lepsze sztuki.

Zgodzi艂a si臋 i dni mija艂y jeden za drugim, wype艂nione mi艂o艣ci膮 i prac膮 —prac膮 nad ksi膮偶k膮 ze zdj臋ciami, nad now膮 powie艣ci膮, zbieraniem w terenie materia艂u badawczego dla Trustu Przyrody, nad ostatnimi przygotowaniami do otwarda Zambezi Waters, codziennymi zaj臋dami i upi臋kszaniem King's Lynn.

Z ka偶dym tygodniem jej wola oparda si臋 urokowi rzucanemu na ni膮 przez Craiga i King's Lynn s艂ab艂a, potrzeby poprzedniego stylu 偶yda blad艂y, a偶 pewnego dnia z艂apa艂a si臋 na tym, 偶e nazwa艂a budynek na wzg贸rzu swoim domem, co j膮 lekko zaszokowa艂o.

Tydzie艅 p贸藕niej przyszed艂 list polecony odes艂any z Harare. By艂 to formularz podania o wznowienie naukowego stypendium Trustu Przyrody. Zamiast wype艂ni膰 go i natychmiast wys艂a膰, wrzuci艂a przesy艂k臋 do futera艂u aparatu.

„Jutro to zrobi臋", obieca艂a sobie, ale w g艂臋bi duszy zrozumia艂a, 偶e dosz艂a w swoim 偶ydu do rozstaju dr贸g. Perspektywa samotnego podr贸偶owania samolotem po Afryce, kiedy za ca艂y maj膮tek mia艂a zmian臋 ubra艅 i aparat fotograficzny, spa艂a tam, gdzie po艂o偶y艂a g艂ow臋, i k膮pa艂a si臋, kiedy nadarzy艂a si臋 okazja, nie pod膮ga艂a jej ju偶 tak jak kiedy艣.

Tego wieczoru przy kolacji rozejrza艂a si臋 po olbrzymiej, prawie pustej jadalni, upi臋kszonej jedynie nowymi zas艂onami, dotkn臋艂a sto艂u do posi艂k贸w z rodezyjsldego drzewa tekowego wymodelowanego pod jej nadzorem przez krewnego Josepha, i wyobrazi艂a sobie patyn臋, jaka wkr贸tce go pokryje. Potem przez p艂on膮ce 艣wiece spojrza艂a na m臋偶czyzn臋 siedz膮cego naprzedw niej i poczu艂a l臋k, dziwne uniesienie. Wiedzia艂a, 偶e podj臋艂a decyzj臋. -

153

Zabrali kaw臋 na werand臋; s艂uchali koncertu cykad w d偶akarandach i pisku lataj膮cych nietoperzy poluj膮cych pod 偶贸艂tym ksi臋偶ycem.

Przytuli艂a si臋 do jego ramienia i powiedzia艂a:

— Craig, kochanie, czas, bym d wyzna艂a, 偶e d臋 kocham, bardzo kocham.

Craig chda艂 p臋dzi膰 do Bulawayo i wzi膮膰 szturmem urz膮d stanu cywilnego, ale ona powstrzyma艂a go ze 艣miechem.

— M贸j Bo偶e, szalony cz艂owieku, tu nie chodzi o kupienie funta sera. Nie mo偶na tak po prostu wsta膰 i wzi膮膰 艣lub.

— Dlaczego nie? Wielu ludzi tak robi.

— Ja nie — powiedzia艂a stanowczo. — Chc臋, 偶eby wszystko odby艂o si臋 jak nale偶y. — Policzy艂a co艣 na palcach, popisa艂a o艂贸wkiem kalendarz z ty艂u notesu i zdecydowa艂a: — Szesnastego lutego.

— To za cztery miesi膮ce — j臋kn膮艂 Craig, ale jego protesty zosta艂y skutecznie st艂umione.

Joseph w pe艂ni popiera艂 plany Sally-Anne dotycz膮ce uroczystego 艣lubu.

— Wy pobra膰 si臋 w Kingj-Lingi, Nkosikazi.

By艂o to raczej o艣wiadczenie ni偶 pytanie, a sindebele Sally-Anne by艂 ju偶 na tyle dobry, 偶e mog艂a zauwa偶y膰, i偶 zosta艂a awansowana z „ma艂ej pani" na „wielk膮 dam臋".

— Ile os贸b? — pyta艂 Joseph. — Dwie艣cie, trzysta?

— W膮tpi臋, 偶eby艣my mogli tyle zebra膰 — wysun臋艂a obiekcje Sally--Anne.

— Kiedy Nkosana Roly bra膰 艣lub w Kingj-Lingi, my mie膰 czterysta, nawet Nkosi Smithy przyjecha膰!

— Joseph! — zbeszta艂a go — straszliwy z d臋bie snob!

Przyt艂aczaj膮ce uczude przygn臋bienia, kt贸re ogarn臋艂o Craiga po og艂oszeniu wyroku Tungaty, powoli znika艂o, wypierane poruszeniem panuj膮cym w King's Lynn. W d膮gu kilku miesi臋cy zapomnia艂 o tym wszystkim i tylko w dziwnych i nieoczekiwanych momentach atakowa艂o go wspomnienie o dawnym przyjadelu. Dla reszty 艣wiata Tungata Zebiwe m贸g艂by nigdy nie istnie膰. Po obszernych sprawozdaniach i transmisjach z jego procesu w prasie i telewizji wydawa艂o si臋, 偶e zapad艂a nad nim jak ca艂un zas艂ona milczenia.

Potem nagle jeszcze raz nazwisko Tungaty Zebiwe zap艂on臋艂o na ekranie ka偶dego telewizora i ukaza艂o si臋 na pierwszej stronie ka偶dej gazety kontynentu.

Craig i Sally-Anne siedzieli przed telewizorem, przera偶eni, nie wierz膮c w艂asnym uszom, gdy us艂yszeli pierwsze doniesienie. Kiedy sko艅czy艂y si臋 wiadomo艣ci i zacz臋艂a prognoza pogody, Craig wsta艂 i podszed艂 do

154

odbiornika. Wy艂膮czy艂 go i wr贸d艂 do Sally-Anne, poruszaj膮c si臋 jak kto艣, kto wd膮偶 jest w d臋偶kim szoku po jakim艣 strasznym wypadku.

Siedzieli w milczeniu w podemnia艂ym pokoju, a偶 Sally-Anne wzi臋艂a go za r臋k臋. 艢dsn臋艂a j膮 mocno, ale mimo woli ca艂ym jej da艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz.

— Biedne dziewczynki... — to by艂y jeszcze malutkie dzied. Mo偶esz sobie wyobrazi膰 ich przera偶enie?

— Zna艂em Goodwin贸w. Byli dobrymi lud藕mi. Zawsze dobrze traktowali swoich Murzyn贸w — wymamrota艂 Craig.

— To dowodzi, lepiej ni偶 cokolwiek innego, 偶e mieli racj臋 zamykaj膮c go jak niebezpieczne zwierz臋. — Jej przera偶enie zacz臋艂o zamienia膰 si臋 w gniew.

— Nie rozumiem, co mieli nadziej臋 przez to zyska膰... — Craig z niedowierzaniem kr臋ci艂 g艂ow膮, a Sally-Anne wybuch艂a.

— Ca艂y kraj, ca艂y 艣wiat musi zobaczy膰, kim naprawd臋 s膮. 呕膮dni krwi, nieludzcy... — G艂os jej si臋 za艂ama艂 i przeszed艂 w szloch. — Te dzied... Jezu Chryste, nienawidz臋 go. 呕ycz臋 mu 艣mierci.

— Podali jego nazwisko, ale to nie znaczy, 偶e Tungata wyda艂 taki rozkaz, zgodzi艂 si臋 na to, czy cho膰by o tym wiedzia艂 — Craig pr贸bowa艂 m贸wi膰 przekonuj膮co.

— Nienawidz臋 go — szepn臋艂a. — Nienawidz臋 go za to.

— To szale艅stwo. Wszystko, co mogliby osi膮gn膮膰, to 艣d膮gn膮膰 oddzia艂y Maszona, kt贸re przetoczy艂yby si臋 przez kraj Matabele niczym gniew bog贸w.

— Ta ma艂a mia艂a dopiero pi臋膰 lat. — Ogarni臋ta w艣ciek艂o艣ci膮 i smutkiem powtarza艂a wd膮偶 Sally-Anne.

— Nigel Goodwin by艂 dobrym cz艂owiekiem, zna艂em go nie藕le, w czasie wojny byli艣my w tej samej specjalnej jednostce policji. Lubi艂em go. — Craig podszed艂 do barku i nala艂 dwie whisky. — Bo偶e, prosz臋 d臋, 偶eby wszystko nie zacz臋艂o si臋 od pocz膮tku. Wszystkie te okropie艅stwa, okrude艅stwo i terror... Bo偶e, oszcz臋d藕 nam tego.

Mimo 偶e Nigel Goodwin dobiega艂 czterdziestki, mia艂 艣wie偶膮 twarz nie spalon膮 przez afryka艅skie s艂o艅ce, kt贸ra sprawia艂a, 偶e wygl膮da艂 jak ch艂opak. Jego 偶ona, Helen, by艂a szczup艂膮 os贸bk膮 o demnych w艂osach i b艂yszcz膮cych, br膮zowych oczach. Charakter mia艂a 艂agodny, do ludzi odnosi艂a si臋 otwarde i z prostot膮. *

Obie dziewczynki mieszka艂y w przyklasztornym internade w Bulawayo. O艣miolatka AKce Goodwin mia艂a rude w艂osy i czerwonawe piegi i, jak ojdec, by艂a pulchna i r贸偶owa. Stephanie, m艂odsza, mia艂a pi臋膰 lat, w艂a艣ciwie za ma艂o jak na szko艂臋 z internatem. Jednak, jako 偶e jej starsza siostra uczy艂a si臋 w klasztornej szkole, matka prze艂o偶ona zrobi艂a dla niej wyj膮tek. Mata by艂a 艂adniejsza, drobna, demna, z jasnymi oczami matki i 偶wawa jak ptaszek.

155

Ka偶dego pi膮tkowego ranka Nigel i Helen Goodwin przeje偶d偶ali sto dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w z ranczo do miasta. O pierwszej zabierali dziewczynki z klasztoru, jedli lunch z butelk膮 wina w hotelu „Selborne", a po po艂udniu robili zakupy. Helen uzupe艂nia艂a zapasy artyku艂贸w spo偶ywczych, wybiera艂a materia艂y na sukienki dla siebie i dziewczynek, a potem, kiedy dziewczynki sz艂y do kina na seans dla dzieci, udawa艂a si臋 do fryzjera — jedyny luksus jej prostej egzystencji.

Nigel by艂 w komitecie Zwi膮zku Farmer贸w Kraju M atabele i sp臋dza艂 godzin臋 czy dwie w biurze Zwi膮zku na niespiesznej rozmowie z sekretarzem i tymi cz艂onkami, kt贸rzy byli tego dnia w mie艣cie. Potem przechadza艂 si臋 szerokimi, wypalonymi s艂o艅cem ulicami, ze zsuni臋tym do ty艂u kapeluszem z odgi臋t膮 do do艂u po艂ow膮 ronda; r臋ce trzyma艂 w kieszeniach, zadowolony pyka艂 czarn膮 fajk臋 z korzenia wrzo艣ca, pozdrawia艂 przyjaci贸艂 i znajomych, zar贸wno bia艂ych, jak czarnych, i zatrzymywa艂 si臋 co kilka metr贸w, aby zamieni膰 s艂owo czy uci膮膰 pogaw臋dk臋.

Kiedy wr贸ci艂 pod Sp贸艂dzielni臋 Farmer贸w, gdzie zostawi艂 toyot臋, czeka艂 tam na niego jego matabelski brygadzista Josiah z dwoma robotnikami. 艁adowali na ci臋偶ar贸wk臋 zakupy: fragmenty ogrodzenia, narz臋dzia, cz臋艣ci zamienne, lekarstwa dla byd艂a i inne drobiazgi. Po chwili zjawi艂a si臋 Helen z dziewczynkami, gotowa do drogi powrotnej.

— Przepraszam, panienko — Nigel zaczepi艂 偶on臋 — czy widzia艂a pani gdzie艣 pani膮 Goodwin? — By艂 to jego cotygodniowy 偶arcik; Helen zachichota艂a zadowolona i pochwali艂a si臋 now膮 fryzur膮.

Dla dziewczynek mia艂 torb臋 cukierk贸w. 呕ona zaprotestowa艂a:

— S艂odycze tak 藕le wp艂ywaj膮 na z臋by, kochanie. — A Nigel mrugn膮艂 do dziewczynek i przyzna艂 jej racj臋:

— Wiem, ale ten jeden raz im nie zaszkodzi.

Stephanie, poniewa偶 by艂a jeszcze malutka, jecha艂a mi臋dzy rodzicami w kabinie ci臋偶ar贸wki, podczas gdy Alice siedzia艂a z ty艂u razem z Josiahem i innymi Matabele.

— Ubierz si臋 ciep艂o, kochanie, zrobi si臋 ciemno, zanim dojedziemy do domu — ostrzega艂a j膮 Helen.

Pierwsze sto kilometr贸w jechali szos膮, a potem skr臋cili na drog臋 prowadz膮c膮 przez farm臋 i Josiah zeskoczy艂 z pojazdu, 偶eby otworzy膰 bram臋 z drutu i wpu艣ci膰 ich do 艣rodka.

— Nareszcie w domu — powiedzia艂 z zadowoleniem Nigel, wje偶d偶aj膮c na w艂asn膮 ziemi臋. Zawsze to m贸wi艂, a Helen wyci膮ga艂a d艂o艅 i k艂ad艂a j膮 na jego nodze.

— Dobrze by膰 w domu, kochanie — zgodzi艂a si臋.

Ogarn臋艂a ich nag艂a afryka艅ska noc i Nigel w艂膮czy艂 reflektory. O艣wietli艂y one oczy byd艂a — ma艂e, jasne punkciki, a ostry, amoniakalny zapach odchod贸w unosi艂 si臋 w ch艂odnym powietrzu wieczoru.

— Robi si臋 sucho — mrukn膮艂 Nigel. — Przyda艂by si臋 deszcz.

156

— Tak, kochanie.—Helen wzi臋艂a ma艂膮 Stephanie na kolana i dziecko przytuli艂o si臋 sennie do jej ramienia.

— Jeste艣my — zamrucza艂 Nigel. — Cooky zapali艂a lampy.

Od dziesi臋ciu lat obiecywa艂 sobie, 偶e zainstaluje pr膮dnic臋, ale zawsze by艂o co艣 wa偶niejszego, wi臋c wd膮偶 u偶ywali gazu i nafty. Mi臋dzy pniami drzew akacji mruga艂y do nich na powitanie 艣wiat艂a domostwa.

Nigel zaparkowa艂 ci臋偶ar贸wk臋 przy tylnej werandzie, wy艂膮czy艂 silnik i 艣wiat艂a. Helen zesz艂a na ziemi臋 nios膮c Stephanie. Dziecko spa艂o ju偶 z kciukiem w buzi, chude, nagie n贸偶ki ko艂ysa艂y si臋 w powietrzu.

Nigel przeszed艂 na ty艂 ci臋偶ar贸wki i zdj膮艂 Alice na ziemi臋.

— Longile, Josiah, mo偶ecie ju偶 i艣膰. Roz艂adujemy ci臋偶ar贸wk臋 jutro rano — powiedzia艂 swoim pracownikom. — Dobranoc!

Trzymaj膮c Alice za r臋k臋, poszed艂 za 偶on膮 na werand臋, ale nim do niej dotarli, uderzy艂 w nich o艣lepiaj膮cy snop 艣wiat艂a pot臋偶nej latarki i rodzina zatrzyma艂a si臋, tworz膮c ma艂膮, zwart膮 grup臋.

— Kto to? — spyta艂 zirytowany Nigel, zas艂aniaj膮c oczy od 艣wiat艂a jedn膮 r臋k膮, drug膮 wd膮偶 trzymaj膮c r膮czk臋 Alice.

Jego oczy przyzwyczai艂y si臋 do blasku, tak 偶e widzia艂, co si臋 dzieje, i nagle zrobi艂o mu si臋 niedobrze ze strachu o 偶on臋 i dzieci. Trzech czarnych m臋偶czyzn ubranych w niebieskie d偶insowe spodnie i kurtki celowa艂o z ka艂asznikow贸w w rodzin臋. Nigel szybko obejrza艂 si臋 do ty艂u. Zobaczy艂 tam innych intruz贸w, nie by艂 pewien ilu. Wyszli z demno艣d i poganiali broni膮 przestraszonego Josiaha i dw贸ch robotnik贸w.

Nigel pomy艣la艂 o stalowym sejfie na bro艅 w jego biurze na ko艅cu werandy. Potem przypomnia艂 sobie, 偶e by艂 pusty. Pod koniec wojny jednym z pierwszych posuni臋膰 nowego czarnego rz膮du by艂o zmuszenie bia艂ych farmer贸w do oddania wszelkiej broni. Zda艂 sobie jednak spraw臋, 偶e to nie ma znaczenia, i tak nie uda艂oby mu si臋 dotrze膰 do sejfu.

— Kto to, tatusiu? — spyta艂a Alice dr偶膮cym ze strachu g艂osem. Oczywi艣cie wiedzia艂a. By艂a na tyle du偶a, 偶e pami臋ta艂a czasy wojny.

— B膮d藕cie dzielne, moje kochane — powiedzia艂 do nich Nigel, a Helen zbli偶y艂a si臋 do jego boku, trzymaj膮c wd膮偶 ma艂膮 Stephanie w ramionach.

Wylot lufy karabinu uderzy艂 Nigela w plecy. R臋ce 艣ci膮gni臋to mu do ty艂u i zwi膮zano nadgarstki ocynkowanym drutem. Wrzyna艂 si臋 w da艂o. Potem napastnicy zabrali Stephanie z ramion matki i postawili j膮 na ziemi. Chwia艂a si臋 sennie na nogach i jak ma艂a s贸wka mruga艂a oczami w smudze 艣wiat艂a, wd膮偶 ss膮c palec. Zwi膮zali Helen r臋ce na plecach. J臋kn臋艂a, kiedy drut wda艂 si臋 w da艂o, a potem zagryz艂a warg臋. Dw贸ch z nich podesz艂o z drutem do dzied.

^— To ma艂e dzied — powiedzia艂 Nigel w sindebele. — Prosz臋, nie zwi膮zujde ich, nie r贸bde im krzywdy.

— Zamilcz, bia艂y szakalu — odpowiedzia艂 jeden z Murzyn贸w w tym samym j臋zyku i przykl臋kn膮艂 na jednym kolanie za Stephanie.

157

— To boli, tatusiu — zacz臋艂a p艂aka膰. — On mnie kaleczy. Niech przestanie.

— Musisz by膰 dzielna — powt贸rzy艂 Nigel, z艂y na siebie, z powodu tego, co m贸wi. — Jeste艣 ju偶 du偶膮 dziewczynk膮..

Drugi m臋偶czyzna podszed艂 do Alice.

— Ja nie b臋d臋 p艂aka膰 — obieca艂a. — B臋d臋 dzielna, tatusiu.

— Moja s艂odka dziewczynka — powiedzia艂, kiedy tamten j膮 wi膮za艂.

— Rusza膰 si臋! — rozkaza艂 ten z latark膮, najwyra藕niej przyw贸dca bandy, i luf膮 karabinu automatycznego pogoni艂 dzied po tylnych schodach na kuchenn膮 werand臋.

Stephanie potkn臋艂a si臋 i upad艂a. Ze zwi膮zanymi r臋kami nie mog艂a si臋 podnie艣膰. Wi艂a si臋 bezradnie.

— Wy gnoje — szepn膮艂 Nigel. — Wy brudne gnoje.

Jeden z nich chwyci艂 dziecko za w艂osy i podni贸s艂 je. Dziewczynka podesz艂a niepewnym krokiem, 艂kaj膮c histerycznie, do stoj膮cej pod 艣cian膮 werandy siostry.

— Nie b膮d藕 dzieckiem, Stephy — powiedzia艂a jej Alice. — To tylko taka zabawa. — Ale g艂os dr偶a艂 jej z przera偶enia, a pe艂ne 艂ez oczy w 艣wietle latarki zrobi艂y si臋 olbrzymie.

Ustawili Nigela i Helen obok dziewczynek, kierowali snop 艣wiat艂a na ka偶d膮 twarz po kolei, o艣lepiaj膮c ich tak, 偶eby nie widzieli, co dzieje si臋 na podw贸rzu.

— Czemu to robide? — spyta艂 Nigel. — Wojna si臋 sko艅czy艂a, nic wam nie zrobili艣my.

Nie by艂o 偶adnej odpowiedzi, tylko promie艅 jasnego 艣wiat艂a poruszaj膮cy si臋 po ich bladych twarzach i p艂acz Stephanie, rozdzieraj膮ce, 偶a艂o艣liwe 艂kanie. Potem w demno艣d rozleg艂 si臋 szmer innych g艂os贸w, wielu st艂umionych, przera偶onych g艂os贸w kobiet, dzied i m臋偶czyzn.

— Przyprowadzili naszych ludzi, 偶eby to zobaczyli — powiedzia艂a mi臋kko Helen. — Jak w czasie wojny. B臋dzie egzekucja.

M贸wi艂a tak, 偶eby nie us艂ysza艂y jej dziewczynki. Nigelowi nie przychodzi艂a do g艂owy 偶adna odpowied藕, wiedzia艂, 偶e 偶ona ma racj臋.

— 呕a艂uj臋, 偶e nie m贸wi艂em d cz臋艣dej, jak bardzo d臋 kocham — powiedzia艂.

— Nie szkodzi — szepn臋艂a. — Ca艂y czas o tym wiedzia艂am. Napastnicy sp臋dzili wszystkich Matabele z wioski na farmie, riemny

t艂um poza zasi臋giem 艣wiat艂a latarki, a potem rozleg艂 si臋 g艂os dow贸dcy m贸wi膮cego w 艣ndebele.

— Oto bia艂e szakale 偶ywi膮ce si臋 owocami matabelskiej ziemi. Oto bia艂e 艣mied sprzymierzone z maszo艅skimi zab贸jcami, zjadaczami brudu z Harare, zaprzysi臋偶onymi wrogami dzied Lobengu艂i...

M贸wca sam siebie podjudza艂 i dra偶ni艂. Nigel zauwa偶y艂 ju偶, ze pozostali pilnuj膮cy ich ludzie zacz臋li ko艂ysa膰 si臋 i 艣piewnie pomrukiwa膰, wpadaj膮c w pasj臋, w kt贸rej rozum nie dzia艂a. Matabele mieli na to nazw臋:

158

„boskie szale艅stwo". Kiedy stary Mzilikazi by艂 kr贸lem, to „boskie szale艅stwo" spowodowa艂o 艣mier膰 miliona ludzi.

— Ci biali lizacze odchod贸w Maszona to zdrajcy, kt贸rzy oddali Tungat臋 Zebiwe, ojca naszego ludu, do maszo艅skich oboz贸w 艣mierci — krzycza艂 dow贸dca.

— Ca艂uj臋 was, moje kochane — szepn膮艂 Nigel Goodwin.

' Helen nigdy przedtem nie s艂ysza艂a, 偶eby m贸wi艂 co艣 tak czu艂ego i w艂a艣nie to, nie strach, sprawi艂o, 偶e zacz臋艂a p艂aka膰. Pr贸bowa艂a powstrzyma膰 艂zy, ale ju偶 pop艂yn臋艂y i skapywa艂y jej z brody.

— Co musimy z nimi zrobi膰? — zawy艂 dow贸dca.

— Zabi膰 ich! — krzykn膮艂 jeden z jego ludzi, ale zebrani w demno艣d Matabele z farmy milczeli.

— Co musimy z nimi zrobi膰? — dow贸dca powt贸rzy艂 pytanie. Zeskoczy艂 z werandy i wykrzycza艂 je w twarze ludzi z farmy; oni d膮gle milczeli.

— Co musimy z nimi zrobi膰? — Zn贸w to pytanie i tym razem odg艂os cios贸w, gumowych uderze艅 lufy karabinu w czarne da艂a.

— Co musimy z nimi zrobi膰? — To samo pytanie po raz czwarty.

— Zabi膰 ich! — Niepewny, przera偶ony g艂os i nast臋pne uderzenia.

— Zabi膰 ich! — Podj臋to okrzyk.

— Zabi膰 ich!

— Abantwana komina! — Nigel rozpozna艂 kobiecy g艂os, nale偶a艂 on do starej, grubej Marty, niani dziewczynek. — Moje dzieci! — krzycza艂a, ale jej g艂os szybko zgin膮艂 w ch贸rze powtarzaj膮cym: „Zabi膰 ich! Zabi膰 ich!" Krzyk pot臋偶nia艂 w miar臋 rozprzestrzeniania si臋 „boskiego szale艅stwa".

Dw贸ch m臋偶czyzn, obaj w d偶insach, wesz艂o w strumie艅 艣wiat艂a. Schwytali Nigela za ramiona i odwr贸dli go twarz膮 do 艣dany, zanim zmusili go do ukl臋kni臋cia.

Dow贸dca wr臋czy艂 latark臋 jednemu ze swoich ludzi, wyd膮gn膮艂 pistolet zza paska d偶ins贸w i odd膮gn膮艂 zamek, wpuszczaj膮c kul臋 do komory. Bro艅 ostro szcz臋kn臋艂a. Przy艂o偶y艂 luf臋 do ty艂u g艂owy Nigela i wystrzeli艂. Nigel upad艂 na twarz. M贸zg rozprys艂 si臋 na bia艂ej 艣danie, decz zacz臋艂a sp艂ywa膰 na pod艂og臋 galaretowatym strumieniem.

Jego nogi kopa艂y jeszcze i ta艅czy艂y, kiedy tamri zmusili Helen, 偶eby ukl臋k艂a twarz膮 do 艣dany obok trupa m臋偶a.

— Mamusiu! — krzykn臋艂a Alice, gdy nast臋pna kula przebi艂a czo艂o matki i jej czaszka zapad艂a si臋 do 艣rodka.

Sko艅czy艂 si臋 ma艂y, 偶a艂osny popis odwagi Alice. Nogi odm贸wi艂y jej pos艂usze艅stwa i upad艂a zgi臋ta na pod艂og臋 werandy. Z lekkim pluskiem opr贸偶ni艂y si臋 jej wn臋trzno艣d.

Dow贸dca podszed艂 do dziewczynki. Jej czo艂o niemal dotyka艂o pod艂ogi. Rudawe loki rozdzieli艂y si臋, ods艂aniaj膮c ty艂 szyi. Dow贸dca wyd膮gn膮艂 praw膮 r臋k臋 i dotkn膮艂 luf膮 pistoletu delikatnej, bia艂ej sk贸ry karku. Si艂a odrzutu targn臋艂a jego ramieniem, rozleg艂 si臋 g艂uchy, zgrzytliwy odg艂os

159

st艂umionego wystrza艂u. B艂臋kitne spirale dymu unios艂y si臋 w g贸r臋 w promieniu 艣wiat艂a.

Ma艂a Stephanie by艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra stawia艂a op贸r, a偶 przyw贸dca uderzy艂 j膮 luf膮 pistoletu. Nawet wtedy kr臋ci艂a si臋 i kopa艂a, le偶膮c na pod艂odze werandy w rozlewaj膮cej si臋 ka艂u偶y krwi jej siostry. Przyw贸dca nadepn膮艂 na jej plecy mi臋dzy 艂opatkami, 偶eby nie rusza艂a si臋 przy strzale. Kula wysz艂a ze skroni Stephanie powy偶ej prawego ucha i wy偶艂obi艂a w betonowej pod艂odze dziur臋 niewiele wi臋ksz膮 ni偶 naparstek. Otw贸r szybko nape艂ni艂 si臋 krwi膮.

Dow贸dca pochyli艂 si臋, zanurzy艂 palec wskazuj膮cy w krwawym zag艂臋bieniu i napisa艂 na bia艂ej 艣cianie werandy du偶ymi, nier贸wnymi literami: „TUNGAfA ZEBIWE 呕YJE".

Nast臋pnie zeskoczy艂 z werandy i, jak lampart, cicho wszed艂 w noc. Jego ludzie pod膮偶yli za nim g臋siego, spokojnym, rozko艂ysanym krokiem.

„Obiecuj臋 wam uroczy艣cie — m贸wi艂 premier — 偶e ci tak zwani dysydenci zostan膮 zniszczeni, dok艂adnie zniszczeni." — Jego oczy za soczewkami okular贸w mia艂y stalowy, pusty wyraz. Wskutek s艂abej jako艣ci obrazu telewizyjnego wok贸艂 jego g艂owy tworzy艂o si臋 odbicie, ale gniew, kt贸ry wydawa艂 si臋 tryska膰 z odbiornika i zalewa膰 salon King's Lynn, nie stawa艂 sie przez to s艂abszy.

— Nigdy go takim nie widzia艂em — powiedzia艂 Craig.

— Zwykle jest tak膮 zimn膮 ryb膮 — przytakn臋艂a Sally-Anne. „Rozkaza艂em wojsku i jednostkom policji przyst膮pi膰 do po艣cigu

i uj膮膰 sprawc贸w tego strasznego czynu. Znajdziemy ich i tych, kt贸rzy ich wspieraj膮; poczuj膮 oni na w艂asnej sk贸rze gniew ludu. Nie b臋dziemy d艂u偶ej znosi膰 tych dysydent贸w."

— Dobrze — kiwn臋艂a g艂ow膮 Sally-Anne — nie mog臋 powiedzie膰, 偶ebym kiedykolwiek go lubi艂a... do dzi艣.

— Kochanie, nie ciesz si臋 z tego za bardzo — ostrzeg艂 j膮 Craig. — Pami臋taj, 偶e to Afryka, a nie Ameryka czy Wielka Brytania. Ten kraj ma inny charakter. Tutaj s艂owa maj膮 inne znaczenie, takie s艂owa jak „uj膮膰" czy „po艣cig". i

— Craig, wiem, 偶e zawsze sympatyzujesz z Matabele, ale tym razem na pewno...

— W porz膮dku — zgodzi艂 si臋, unosz膮c d艂o艅 — przyznaj臋. Matabele s膮 jedyni w swoim rodzaju, moja rodzina zawsze w艣r贸d nich 偶y艂a, bili艣my i wykorzystywali艣my ich, walczyli艣my z nimi, wyrzyn膮li艣my ich... byli艣my w zamian wyrzynani przez nich. Ale r贸wnie偶 dbali艣my o Matabele i szanowali艣my ich, poznali艣my ich i, tak, pokochali艣my. Nie znam Maszona. S膮 tajemniczy i zimni, sprytni i podst臋pni. Nie znam ich j臋zyka i nie ufam im. Dlatego wol臋 mieszka膰 w kraju Matabele.

— Chcesz powiedzie膰, 偶e Matabele to 艣wi臋ci, 偶e nie s膮 zdolni do

160

pope艂nienia czego艣 tak strasznego? — Zdenerwowa艂 Sally-Anne, jej g艂os si臋 zaostrzy艂, wi臋c szybko zacz膮艂 uspokaja膰 dziewczyn臋.

— Dobry Bo偶e, nie! S膮 okrutni jak ka偶de afryka艅skie plemi臋, ale bardziej wojowniczy. W dawnych czasach, kiedy naje偶d偶ali jakie艣 obce plemi臋, zwykle podrzucali niemowl臋ta w powietrze i 艂apali je na ostrza swoich w艂贸czni, wpychali stare kobiety do ognisk i 艣miej膮c si臋 patrzyli, jak p艂on膮. Okrucie艅stwo w Afryce ma inny wymiar. Je艣li tu si臋 偶yje, trzeba to szybko zrozumie膰. — Przerwa艂 i u艣miechn膮艂 si臋. — Kiedy艣 dyskutowa艂em

0 politycznej filozofii z cz艂owiekiem z plemienia Matabele, by艂ym partyzantem, i wyja艣nia艂em mu poj臋cie demokracji. Odpowiedzia艂 mi: „To mog艂oby si臋 sprawdzi膰 w twoim kraju, ale tutaj nie dzia艂a. Tutaj to nie dzia艂a." Nie rozumiesz? W tym tkwi sedno sprawy. Afryka tworzy w艂asne zasady i wed艂ug nich funkcjonuje; postawi臋 milion dolar贸w przeciwko szczypcie odchod贸w s艂onia, 偶e w ci膮gu najbli偶szych tygodni zobaczymy par臋 ciekawych rzeczy, kt贸rych nie zobaczy艂aby艣 w Pensylwanii czy Dorset! Kiedy Mugabe m贸wi „zniszczy膰"; nie ma na my艣li „zaaresztowa膰

1 postawi膰 przed niezawis艂ym s膮dem". Jest Afrykaninem imana my艣li dok艂adnie to: zniszczy膰!

To by艂o w 艣rod臋, a p贸藕niej nadszed艂 pi膮tek, dzie艅 targowy w King's Lynn, dzie艅, w kt贸rym wyje偶d偶ano do Bulawayo po zakupy i aby spotka膰 si臋 ze znajomymi. Craig i Sally-Anne wyjechali wcze艣nie rano. Pojecha艂a za nimi nowa pi臋ciotonowa ci臋偶ar贸wka zape艂niona Matabele z rancza, kt贸rzy skorzystali z darmowego przewozu i wybrali si臋 do miasta. Mieli na sobie najlepsze ubrania i 艣piewali podekscytowani.

Craig i Sally-Anne natkn臋li si臋 na blokad臋 niedaleko skrzy偶owania przy Thabas Indunas. Ruch by艂 wstrzymany na jakich艣 stu metrach i Craig zorientowa艂 si臋, 偶e wi臋kszo艣膰 pojazd贸w jest odsy艂ana z powrotem.

— Poczekaj! — powiedzia艂 Sally-Anne, zostawi艂 j膮 w landroverze i pobieg艂 na czo艂o kolumny stoj膮cych samochod贸w.

Nie by艂a to zwyk艂a, tymczasowa blokada. Po obu stronach autostrady sta艂y ci臋偶kie karabiny maszynowe w otoczonych workami z piaskiem gniazdach, a dalej ustawiono lekkie karabiny maszynowe, na wypadek gdyby jaki艣 p臋dz膮cy pojazd przerwa艂 blokad臋.

W艂a艣ciwa barykada sk艂ada艂a si臋 z beczek wype艂nionych betonem i metalowych p艂ytek ze stercz膮cymi ostrzami, kt贸re mia艂y przebija膰 opony. Stra偶nicy byli z Trzeciej Brygady — nosili charakterystyczne berety w kolorze burgunda ze srebrnymi odznakami. Ich maskuj膮ce mundury polowe w paski nadawa艂y im tygrysi wygl膮d kot贸w z d偶ungli.

— Co si臋 dzieje, sier偶ancie? — Craig spyta艂 jednego z nich.

t— Droga jest zamkni臋ta, marnbo — odpowiedzia艂 mu uprzejmie m臋偶czyzna. — Mog膮 przejecha膰 jedynie posiadacze przepustek wojskowych.

— Musz臋 dosta膰 si臋 do miasta.

U — Lioput poluje w demooid

161

— Nie dzisiaj. — 呕o艂nierz pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Bulawayo nie jest dzisiaj dobrym miejscem do odwiedzin.

Jakby dla potwierdzenia jego s艂贸w od strony miasta dobieg艂 ich przyt艂umiony odg艂os wystrza艂贸w. Zabrzmia艂 jak trzask zielonych ga艂膮zek w ognisku i w艂osy na przedramionach Craiga unios艂y si臋 odruchowo. Bardzo dobrze zna艂 ten d藕wi臋k, kt贸ry obudzi艂 teraz koszmarne wspomnienia z czas贸w wojny. By艂 to odg艂os odleg艂ego ognia z karabin贸w maszynowych.

— Wracaj do domu, mambo — powiedzia艂 sier偶ant przyjaznym g艂osem. — To ju偶 nie jest twoja indaba.

Nagle Craig zaniepokoi艂 si臋 bardzo o bezpieczny powr贸t do King's Lynn ci臋偶ar贸wki pe艂nej jego ludzi. Pobieg艂 z powrotem do landrovera, ostro wykr臋ci艂 i wyjecha艂 ze sznura stoj膮cych samochod贸w.

— O co chodzi, Craig?

— Chyba si臋 zacz臋艂o — powiedzia艂 ponuro i nacisn膮艂 do oporu peda艂 gazu.

Spotkali ci臋偶ar贸wk臋 z King's Lynn tocz膮c膮 si臋 weso艂o w ich stron臋; kobiety 艣piewa艂y i klaska艂y, a ich sukienki 艂opota艂y lekko na wietrze. Craig da艂 znak, 偶eby si臋 zatrzymali, i wskoczy艂 na stopie艅. Shadrach, w szarym garniturze, kt贸ry da艂 mu Craig, siedzia艂 na honorowym miejscu obok kierowcy.

— Zawr贸膰cie — rozkaza艂 Craig. — Wracajcie do Kingi-Lingj. Jest du偶y problem. Nikt nie mo偶e opu艣ci膰 Kingi-Lingi, dop贸ki to si臋 nie sko艅czy.

— Czy to 偶o艂nierze Maszona?

— Tak — odpowiedzia艂 Craig. — Trzecia Brygada.

— Szakale i synowie jedz膮cych 艂ajno szakali — powiedzia艂 Shadrach i splun膮艂 przez otwarte okno.

„Twierdzenie, 偶e tysi膮ce niewinnych ludzi zosta艂o zamordowanych przez pa艅stwowe si艂y bezpiecze艅stwa, to nonsens... — Minister sprawiedliwo艣ci Zimbabwe w ciemnym garniturze i bia艂ej koszuli wygl膮da艂 jak wzi臋ty makler. U艣miecha艂 si臋 ironicznie na ekranie telewizora; twarz l艣ni艂a mu lekko od potu, bo lampy 艂ukowe, kt贸re jedynie uwydatnia艂y w臋glow膮 czer艅 jego sk贸ry, mocno grza艂y. — Jeden czy dw贸ch cywili zgin臋艂o w krzy偶owej wymianie ognia mi臋dzy si艂ami bezpiecze艅stwa a wyj臋tymi spod prawa dysydentami matabelskimi, ale tysi膮ce?! Ha, ha, ha! — za艣mia艂 si臋 jowialnie. — Gdyby zgin臋艂y tysi膮ce, to chcia艂bym, 偶eby kto艣 pokaza艂 mi ich cia艂a. Nic o nich nie wiem."

— C贸偶... — Craig wy艂膮czy艂 telewizor. — To wszystko, co powiedz膮 d w Harare. — Sprawdzi艂, kt贸ra godzina. — Ju偶 prawie 贸sma, zobaczmy, co ma do powiedzenia BBC.

W czasie rz膮d贸w re偶imu Smitha z jego drako艅sk膮 cenzur膮 ka偶dy my艣l膮cy cz艂owiek w 艣rodkowej Afryce zapewni艂 sobie dost臋p do odbiornika

162

kr贸tkich fal radiowych. Ci膮gle warto by艂o stosowa膰 si臋 do tej zasady. Craig mia艂 odbiornik marki Yaesu Musen; znalaz艂 afryka艅ski serwis BBC na cz臋stotliwo艣ci 2171 kiloherc贸w.

„Rz膮d Zimbabwe wydali艂 z kraju Matabele wszystkich zagranicznych dziennikarzy. Ambasador Zjednoczonego Kr贸lestwa wyrazi艂 premierowi Zimbabwe g艂臋bokie zaniepokojenie rz膮du Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci, wywo艂ane doniesieniami o okrutnych czynach pope艂nianych przez si艂y bezpiecze艅stwa..."

Craig prze艂膮czy艂 na Radio Republiki Po艂udniowej Afryki, kt贸re

przem贸wi艂o jasno i wyra藕nie: .....nap艂yw setek nielegalnych uchod藕c贸w

zza p贸艂nocnej granicy z Zimbabwe. Wszyscy uchod藕cy nale偶膮 do plemienia Matabele. Przedstawiciel jednej z grup opisa艂 masakr臋 wie艣niak贸w i cywili, kt贸rej by艂 艣wiadkiem. 芦Zabijaj膮 ka偶dego — powiedzia艂. — Kobiety i dzieci, a nawet kury i kozy.禄 Inny uchod藕ca prosi艂: 芦Nie odsy艂ajcie nas z powrotem. 呕o艂nierze nas zabij膮.禄"

Craig przeszuka艂 pasma i znalaz艂 G艂os Ameryki.

„Joshua Nkomo, przyw贸dca partii ZAPU, przyby艂 do s膮siedniej Botswany po ucieczce z kraju. 芦Zastrzelili mojego kierowc臋 —powiedzia艂 naszemu reporterowi z tamtego regionu. — Mugabe chce mojej 艣mierci. Postanowi艂 dosta膰 mnie w swoje r臋ce.禄

...Po ostatnich aresztowaniach i zatrzymaniach wszystkich pozosta艂ych wa偶niejszych cz艂onk贸w partii ZAPU wyjazd Nkomo z Zimbabwe pozbawia nar贸d ostatniego przyw贸dcy i przedstawiciela...

...Tymczasem rz膮d Roberta Mugabe zablokowa艂 dop艂yw wszelkich informacji z zachodniej cz臋艣ci kraju, wszyscy zagraniczni dziennikarze zostali wydaleni, a pro艣ba Mi臋dzynarodowego Czerwonego Krzy偶a o wpuszczenie obserwator贸w zosta艂a odrzucona."

— Sk膮d ja to znam — wymamrota艂 Craig. — Mam nawet takie samo uczucie md艂o艣ci na dnie 偶o艂膮dka, kiedy tego s艂ucham.

W poniedzia艂ek by艂y urodziny Sally-Anne. Po 艣niadaniu pojechali razem do Queen's Lynn po jej prezent. Craig powierzy艂 go pani Groene-wald, 偶onie nadzorcy, 偶eby zachowa膰 go w tajemnicy i przygotowa膰 niespodziank臋.

— Och, Craig, on jest pi臋kny.

— Teraz obaj b臋dziemy trzyma膰 ci臋 w King's Lynn — odrzek艂. Sally-Anne wzi臋ta na r臋ce szczeniaka w kolorze miodu i poca艂owa艂a

go w mokry nos, a piesek odwzajemni艂 si臋 jej li藕ni臋ciem.

— To rodezyjski ridgeback — oznajmi艂 Craig — a raczej powinno si臋 go teraz nazywa膰 zimbabwe艅skim ridgebaclriem.

Sk贸ra szczeniaka wydawa艂a si臋 na niego za du偶a. Zwisa艂a w zmarszczkach nad czo艂em, co nadawa艂o mu wygl膮d zmartwionego. Grzbiet mia艂 zbudowany w spos贸b charakterystyczny dla tej rasy.

163

— Sp贸jrz na jego 艂apy! — krzykn臋艂a Sally-Anne. — B臋dzie z niego potw贸r. Jak mam go nazwa膰?

Craig og艂osi艂 ten dzie艅 wolnym od pracy, aby uczci膰 urodziny Sally-Anne. Zabrali psiaka i lunch nad g艂贸wn膮 tam臋 pod domostwem i zastanawiali si臋 nad imieniem. Sally-Anne nie zgodzi艂a si臋 na propozycj臋 Craiga: „Pies".

Tkacze o czarnych g艂owach macha艂y skrzyd艂ami, pokrzykiwa艂y i zwisa艂y do g贸ry nogami z gniazd w kszta艂cie koszy nad ich g艂owami. W koszyku le偶a艂a zimna butelka bia艂ego wina, kt贸r膮 w艂o偶y艂 Joseph. Szczeniak gania艂 koniki polne, a偶 pad艂 wyczerpany na kocu obok Sally-Anne. Sko艅czyli wino, a potem si臋 kochali, i Sally-Anne szepn臋艂a z powag膮:

— Szsz! Nie zbud藕 szczeniaka!

Jechali z powrotem na wzg贸rza, kiedy Sally-Anne powiedzia艂a nagle:

— Ca艂y dzie艅 nie m贸wili艣my o k艂opotach.

— Nie psujmy tego.

— Nazw臋 go Buster.

— Dlaczego?

— Pierwszego szczeniaka, jakiego dosta艂am, nazwa艂am Buster. Dali Busterowi kolacj臋 w misce z napisem „Pies", kt贸r膮 Craig dla

niego kupi艂, a potem przygotowali mu pos艂anie obok pieca w pustej skrzynce po winie. Oboje byli przyjemnie zm臋czeni; tego wieczora darowali sobie prac臋 nad ksi膮偶k膮 i zdj臋ciami i poszli spa膰 od razu po kolacji. Craiga obudzi艂 odg艂os strzelaniny. Pozosta艂y po wojnie odruch wyrzuci艂 go z 艂贸偶ka, zanim ca艂kiem oprzytomnia艂. Strzelano z karabinu maszynowego, kr贸tkimi seriami w bardzo niewielkich odst臋pach, jak zauwa偶y艂; kr贸tkie serie oznacza艂y dobrych, wy膰wiczonych strzelc贸w. Znajdowali si臋 w dole przy wiosce albo przy warsztacie. Pr贸bowa艂 oceni膰 odleg艂o艣膰.

Odnalaz艂 protez臋 i, ju偶 zupe艂nie przytomny, przymocowa艂 pasek; jego pierwsze my艣li pobieg艂y do Sally-Anne. Schylony poni偶ej poziomu parapetu okien wr贸ci艂 do 艂贸偶ka i 艣ci膮gn膮艂 j膮 na pod艂og臋.

By艂a naga i nieprzytomnie zaspana.

— O co chodzi?

— Masz. — Poda艂 jej sukienk臋. — Ubierz si臋, ale nie podno艣 g艂owy. Kiedy wci膮ga艂a na siebie sukienk臋, on stara艂 si臋 uporz膮dkowa膰

my艣li. W domu nie by艂o broni, nie licz膮c no偶y kuchennych i siekierki do r膮bania drewna na ognisko na tylnej werandzie. Nie by艂o os艂oni臋tych workami z piaskiem kryj贸wek ani strefy obronnej z zasiekami i reflektorami, ani nadajnika radiowego — 偶adnego z najbardziej podstawowych 艣rodk贸w obrony, w kt贸re kiedy艣 by艂o zaopatrzone ka偶de farmerskie domostwo.

Rozleg艂 si臋 kolejny odg艂os wystrza艂u i krzyk kobiety, po czym st艂umiony wrzask nagle si臋 urwa艂.

— Co si臋 dzieje? Kto to? — G艂os Sally-Anne brzmia艂 r贸wno

164

i d藕wi臋cznie. By艂a ju偶 przytomna i nie ba艂a si臋. Poczu艂, 偶e jest z niej dumny. — Czy to dysydenci?

— Nie wiem, ale nie b臋dziemy tu czeka膰, 偶eby si臋 dowiedzie膰 — powiedzia艂 ponuro.

Spojrza艂 w g贸r臋 na 艂atwopaln膮 s艂om臋 dachu. Najlepiej dla nich by艂oby wydosta膰 si臋 z domu i skry膰 w buszu. 呕eby to zrobi膰, musieli odwr贸ci膰 uwag臋 napastnik贸w.

— Zosta艅 tu — nakaza艂. — W艂贸偶 buty i b膮d藕 gotowa do ucieczki. Wr贸c臋 za chwil臋.

Przetoczy艂 si臋 pod oknem do samej 艣ciany i stan膮艂 na nogi. Drzwi sypialni nie by艂y zamkni臋te na klucz; wyskoczy艂 na korytarz. Zmarnowa艂 dziesi臋膰 sekund przy telefonie — wiedzia艂, 偶e przeci臋li druty, co zosta艂o natychmiast potwierdzone g艂uch膮, martw膮 cisz膮 w s艂uchawce. Zostawi艂 j膮 dyndaj膮c膮 na przewodzie i pobieg艂 do kuchni.

M贸g艂 wymy艣li膰 tylko jeden spos贸b odwr贸cenia uwagi — 艣wiat艂o. Uderzy艂 w艂膮cznik zdalnie sterowanej pr膮dnicy i dobieg艂 go s艂aby szmer z maszynowni po przeciwnej stronie podw贸rza; 偶ar贸wki nad jego g艂ow膮 zajarzy艂y si臋 偶贸艂to, a potem zaja艣nia艂y pe艂nym blaskiem. Otworzy艂 skrzynk臋 z bezpiecznikami nad tablic膮 rozdzielcz膮, w艂膮czy艂 艣wiat艂o w domu, potem na werandzie i w ogrodzie od frontu. Ty艂 budynku pozosta艂 nie o艣wietlony. Craig postanowi艂, 偶e w艂a艣nie t臋dy si臋 przedostan膮 i b臋d膮 musieli zrobi膰 to szybko. Napastnicy nie zaatakowali jeszcze domostwa, ale mog艂o to wkr贸tce nast膮pi膰.

Wybieg艂 z kuchni, przystan膮艂 przy tylnych drzwiach 艣wietlicy i zerkn膮艂 przez nie na ogr贸d i werand臋, 偶eby sprawdzi膰 o艣wietlenie. Ziele艅 trawnik贸w mia艂a w sztucznym 艣wietle dziwny, soczy艣cie zielony kolor, d偶akarandy g贸rowa艂y nad nimi niczym sklepienie katedry. Strzelanina usta艂a, ale poni偶ej, przy wiosce robotnik贸w, lamentowa艂a jaka艣 kobieta, oznajmiaj膮c tym p艂aczliwym, afryka艅skim d藕wi臋kiem 偶a艂ob臋. Kiedy go us艂ysza艂, poczu艂 g臋si膮 sk贸rk臋.

Craig wiedzia艂, 偶e ju偶 wchodz膮 na wzg贸rze, i kiedy odwraca艂 si臋, 偶eby wr贸ci膰 do Sally-Anne, uchwyci艂 jaki艣 lekki ruch na granicy 艣wiat艂a; zmru偶y艂 oczy i pr贸bowa艂 go zidentyfikowa膰. Gdyby rozpozna艂 atakuj膮cych, poprawi艂by nieco swoje po艂o偶enie, ale zwlekaj膮c marnowa艂 jednocze艣nie cenne sekundy.

To by艂 biegn膮cy m臋偶czyzna, zbli偶aj膮cy si臋 do domu, Murzyn, nagi — nie, w przepasce biodrowej. W艂a艣ciwie nie bieg艂, tylko zatacza艂 si臋 i chwia艂 jak pijany. W 艣wiat艂ach werandy po艂owa jego da艂a l艣ni艂a, jakby by艂a 艣wie偶o posmarowana oliw膮, i Craig zda艂 sobie spraw臋, 偶e to krew. Cz艂owiek by艂 umazany w艂asn膮 krwi膮 skapuj膮c膮 z niego jak woda z sier艣ci psa my艣liwskiego, kt贸ry w艂a艣nie wyszed艂 na brzeg z kaczk膮 w z臋bach.

* Po chwili jeszcze wi臋kszy, straszny szok. Craig zorientowa艂 si臋, 偶e to stary Shadrach, i bez zastanowienia ruszy艂 mu na pomoc. Kopn膮艂 na o艣cie偶 oszklone drzwi 艣wietlicy, wybieg艂 na werand臋 i przeskoczy艂 nisk膮

165

艣ciank臋. Sapa艂 Shadracha w ramiona, w momencie kiedy ten w艂a艣nie mia艂 upa艣膰, i wzi膮艂 go na r臋ce. Zaskoczy艂 go niewielki ci臋偶ar cia艂a starca. Craig przeni贸s艂 go jednym skokiem na werand臋 i kucn膮艂 przy nim za 艣ciank膮.

Trafili go w rami臋, tu偶 nad 艂okciem. Ko艣膰 by艂a strzaskana i r臋ka wisia艂a na strz臋pie cia艂a. Shadrach przytula艂 j膮 do piersi, jakby przytula艂 ss膮ce niemowl臋.

— Nadchodz膮 — powiedzia艂 Craigowi ostatkiem tchu. — Musicie ucieka膰. Zabijaj膮 naszych ludzi, was te偶 zabij膮.

Zakrawa艂o na cud, 偶e stary cz艂owiek m贸g艂 m贸wi膰, a co dopiero rusza膰 si臋 i biec z tak膮 ran膮. Skulony za 艣cian膮 oderwa艂 z臋bami pas bawe艂ny z przepaski biodrowej i zacz膮艂 owija膰 nim rami臋 nad ran膮. Craig odsun膮艂 jego d艂o艅 i sam zawi膮za艂 w臋ze艂.

— Musisz ucieka膰, paniczu. — I nim Craig m贸g艂 go powstrzyma膰, stan膮艂 na nogi i znikn膮艂 w ciemno艣ci za 艣wiat艂em reflektor贸w.

„Ryzykowa艂 偶ycie, 偶eby mnie ostrzec", Craig patrzy艂 za nim przez sekund臋, a potem podni贸s艂 si臋 i, pochylony, wbieg艂 z powrotem do domu.

SaUy-Anne by艂a tam, gdzie j膮 zostawi艂, skulona pod oknem. 艢wiat艂o wpada艂o przez nie 偶贸艂tym kwadratem; zauwa偶y艂, 偶e spi臋艂a w艂osy z ty艂u g艂owy, w艂o偶y艂a koszulk臋 i szorty, a teraz wi膮za艂a lekkie sk贸rzane tenis贸wki.

— Grzeczna dziewczynka. — Ukl膮k艂 przy niej. — Chod藕my.

— Buster — odpowiedzia艂a. — M贸j piesek!

— Na Boga, dziewczyno!

— Nie mo偶emy go zostawi膰! — Mia艂a ten uparty wyraz twarzy, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 dobrze pozna膰.

— Ponios臋 ci臋, je艣li b臋d臋 musia艂 — ostrzeg艂 j膮 ostro i, podnosz膮c si臋 szybko, zaryzykowa艂 ostatni rzut oka ponad parapetem.

Trawniki i ogr贸d wci膮偶 by艂y jasno o艣wietlone. Z doliny wy艂ania艂y si臋 ciemne sylwetki m臋偶czyzn, uzbrojonych m臋偶czyzn id膮cych r贸wn膮 tyralier膮. Przez chwil臋 nie wierzy艂 w艂asnym oczom, a potem osun膮艂 si臋 z ulg膮.

— Dzi臋ki d, Bo偶e! — wyszepta艂.

Zorientowa艂 si臋, 偶e zaczyna odreagowywa膰 napi臋cie. Czu艂 si臋 s艂aby i dr偶膮cy, wzi膮艂 Sally-Anne w ramiona i u艣ciska艂 j膮.

— Ju偶 w porz膮dku — powiedzia艂. — Wszystko b臋dzie w porz膮dku.

— Co si臋 sta艂o?

— Przyby艂y si艂y bezpiecze艅stwa — odpowiedzia艂. Rozpozna艂 berety w kolorze burgunda ze srebrnymi odznakami, kt贸re mieli m臋偶czy藕ni zbli偶aj膮cy si臋 do domu trawnikiem. — Trzecia Brygada jest tutaj, ju偶 nic si臋 nam nie stanie.

Wyszli na frontow膮 werand臋, aby przywita膰 swoich wybawc贸w; Sally-Anne nios艂a szczeniaka w ramionach, a Craig obejmowa艂 j膮 ramieniem.

— Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e widz臋 pana i pa艅skich ludzi, sier偶ancie — Craig powita艂 podoficera prowadz膮cego pierwsz膮 lini臋 偶o艂nierzy.

— Prosz臋 wej艣膰 do 艣rodka. — Sier偶ant wykona艂 broni膮 rozkazuj膮cy, a mo偶e nawet gro偶膮cy gest.

166

By艂 wysokim m臋偶czyzn膮 o d艂ugich, muskularnych ko艅czynach, twarz mia艂 zimn膮 i oboj臋tn膮 i Craig poczu艂, jak jego ulga topnieje. Co艣 by艂o nie tak. Linia 偶o艂nierzy zamkn臋艂a si臋 jak sie膰 wok贸艂 domostwa, podczas gdy strzelcy wychodzili naprz贸d parami, os艂aniaj膮c si臋 nawzajem — by艂a to klasyczna taktyka walk ulicznych — szybko podeszli do domu i, wybijaj膮c okna i boczne drzwi, zalali wn臋trze. Z ty艂u domu rozleg艂 si臋 brz臋k t艂uczonego szk艂a. Zacz臋艂a si臋 niszczycielska rewizja.

— Co si臋 dzieje, sier偶ancie? — Craiga ogarn膮艂 gniew i tym razem gest wysokiego sier偶anta by艂 bez w膮tpienia wrogi.

Craig i Sally-Anne wycofali si臋 przed nim do jadalni i stan臋li na 艣rodku pokoju obok wielkiego stora, przodem do uniesionego karabinu; Craig obejmowa艂 dziewczyn臋 opieku艅czo.

Dw贸ch 偶o艂nierzy w艣lizn臋艂o si臋 przez drzwi frontowe i zameldowa艂o co艣 sier偶antowi niezrozumia艂ym dla Craiga be艂kotem maszona. Sier偶ant przyj膮艂 wiadomo艣膰 skinieniem g艂owy i wyda艂 im jaki艣 rozkaz. Ustawili si臋 pos艂usznie wzd艂u偶 艣ciany z broni膮 wycelowan膮 prosto w bia艂ych ludzi na 艣rodku pokoju.

— Gdzie s膮 艣wiat艂a? — spyta艂 sier偶ant, a kiedy Craig mu odpowiedzia艂, poszed艂 je w艂膮czy膰 i w pokoju zrobi艂o si臋 jasno.

t- Co tu si臋 dzieje, sier偶ancie? — powt贸rzy艂 Craig, z艂y i niepewny. Zn贸w zaczaj si臋 ba膰 o Sally-Anne.

Sier偶ant zignorowa艂 pytanie i podszed艂 do drzwi. Zawo艂a艂 jednego z 偶o艂nierzy na trawniku, a ten przybieg艂 natychmiast. Mia艂 przeno艣ny nadajnik radiowy przywi膮zany do plec贸w, z anten膮 w kszta艂cie skor-pioniego ogona wystaj膮c膮 znad ramienia. Sier偶ant powiedzia艂 co艣 艂agodnie do mikrofonu i wr贸ci艂 do pokoju. .

Czekali teraz bez ruchu. Craigowi wydawa艂o si臋, 偶e w ciszy min臋艂a godzina, ale nie up艂yn臋艂o pi臋膰 minut, gdy sier偶ant lekko przechyli艂 g艂ow臋 nas艂uchuj膮c. Craig te偶 to us艂ysza艂 — rytm silnika pracuj膮cego w innym tempie ni偶 dieselowska pr膮dnica. Kiedy zabrzmia艂 g艂o艣niej, Craig wiedzia艂 ju偶, 偶e to landrover.

Podjecha艂 podjazdem, omi贸t艂 reflektorami okna; zapiszcza艂y hamulce i zachrz臋艣d艂 偶wir. Wy艂膮czono silnik, trzasn臋艂y drzwi, a potem rozleg艂y si臋 kroki grupy m臋偶czyzn id膮cych po werandzie.

Genera艂 Peter Fungabera wprowadzi艂 swoich oficer贸w przez oszklone drzwi. Beret mia艂 nasuni臋ty na jedno oko, a na szyi dobrany kolorem jedwabny szalik. Opr贸cz pistoletu w zawieszonej u boku kaburze za ca艂膮 bro艅 mia艂 oprawion膮 w sk贸r臋 lask臋.

Za nim szed艂 wysoki, przygarbiony kapitan Timon Nbebi — nie-odgadnione oczy schowa艂 za okularami w stalowej oprawce. Mia艂 w r臋ku sk贸rzany mapownik, a na ramieniu pistolet maszynowy, wisz膮cy na pasku. * — Peter! — Ostro偶no艣膰 hamowa艂a rado艣膰 Craiga. Wszystko by艂o zbyt przemy艣lane, zbyt kontrolowane, zbyt gro藕ne. — Zgin臋艂o kilku moich ludzi. M贸j induna jest gdzie艣 tam na zewn膮trz, ci臋偶ko ranny.

167

— Wr贸g poni贸s艂 wiele strat w ludziach—przytakn膮艂 Peter Fungabera.

— Wr贸g? — Craiga zamurowa艂o.

— Dysydenci. — Peter ponownie kiwn膮艂 g艂ow膮. — Matabelscy dysydenci.

— Dysydenci?—Craig wpatrywa艂 si臋 w niego zdumiony. — Shadrach dysydentem? To szale艅stwo, to prosty, niewykszta艂cony pastuch i nie obchodzi go polityka...

— Pozory cz臋sto myl膮. — Peter Fungabera odsun膮艂 stoj膮ce przy ko艅cu sto艂u krzes艂o i postawi艂 na nim nog臋, opieraj膮c 艂okie膰 na kolanie. Timon Nbebi po艂o偶y艂 na stole przed dow贸dc膮 mapownik, cofn膮艂 si臋 i stan膮艂 w obronnej pozycji, trzymaj膮c pistolet maszynowy za kolb臋.

— Czy kto艣 m贸g艂by mi w ko艅cu powiedzie膰, co tu si臋 do cholery dzieje, Peter? — Craig, wyprowadzony z r贸wnowagi, nie panowa艂 nad nerwami. — Kto艣 zaatakowa艂 moj膮 wiosk臋, zabito moich ludzi, B贸g jeden wie, ilu. Czemu nie gonisz napastnik贸w?

— Strzelanina si臋 sko艅czy艂a — odpar艂 Peter Fungabera. — Oczy艣cili艣my to gniazdo 偶mij ze zdrajc贸w, kt贸rych hodowa艂e艣 w tym twoim kolonialnym maj膮tku.

— O czym u licha m贸wisz? — Teraz Craig zupe艂nie straci艂 g艂ow臋. — Chyba nie m贸wisz powa偶nie?!

— Powa偶nie? — Peter u艣miechn膮艂 si臋 swobodnie. Wyprostowa艂 si臋 i zdj膮艂 nog臋 z krzes艂a. Podszed艂 do nich i spojrza艂 im w oczy. — Piesek. — Wci膮偶 si臋 u艣miecha艂. — Jaki 艣liczny.

Wzi膮艂 Bustera z r膮k Sally-Anne, zanim zorientowa艂a si臋, co ma zamiar zrobi膰. Wr贸ci艂 do ko艅ca sto艂u, pieszcz膮c zwierz膮tko, skrobi膮c je za uchem. Wci膮偶 by艂o na p贸艂 艣pi膮ce i skomla艂o cichutko, obw膮chuj膮c cz艂owieka i szukaj膮c instynktownie sutka nutki.

— Powa偶nie? — Peter powt贸rzy艂 pytanie. — Chc臋 przekona膰 was ' raz na zawsze, jak bardzo jestem powa偶ny.

Upu艣ci艂 szczeniaka na wy艂o偶on膮 kamieniami pod艂og臋. Psiak upad艂 na grzbiet i le偶a艂 oszo艂omiony. Fungabera opar艂 but na klatce piersiowej zwierz膮tka i strzaska艂 j膮 ca艂ym ci臋偶arem da艂a. Szczeniak pisn膮艂 tylko raz, kiedy zapad艂y si臋 偶ebra.

— Oto jaki jestem powa偶ny. — Ju偶 si臋 nie u艣miecha艂. — Wasze 偶ycie ma dla mnie tak膮 sam膮 warto艣膰, jak膮 mia艂o to zwierz臋.

Sally-Anne j臋kn臋艂a cicho i odwr贸ci艂a si臋, chowaj膮c twarz na piersi Craiga. Mia艂a md艂o艣ci i Craig czu艂, 偶e pr贸buje nad nimi zapanowa膰. Peter Fungabera kopn膮艂 偶贸艂te zw艂oki do kominka i usiad艂.

— Ju偶 dosy膰 zmarnowali艣my czasu na przedstawienia — powiedzia艂 i otworzy艂 sk贸rzany mapownik, rozk艂adaj膮c na stole przed sob膮 dokumenty. — Panie Mellow, dzia艂a艂 pan jako agent prowcateur op艂acany przez s艂ynn膮 ameryka艅sk膮 CIA...

— To cholerne k艂amstwo! — krzykn膮艂 Craig, ale Peter zignorowa艂 ten wybuch.

168

— Pa艅skim lokalnym zwierzchnikiem by艂 ameryka艅ski agent Morgan Oxford z ambasady Stan贸w Zjednoczonych, podczas gdy g艂贸wny zwierzchnik i mocodawca to niejaki Henry Pickering, podaj膮cy si臋 za wysokiego urz臋dnika Banku 艢wiatowego w Nowym Jorku. Zaanga偶owa艂 zar贸wno pana, jak i pann臋 Jay...

— To nieprawda!

— Pa艅skie wynagrodzenie wynosi艂o sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy dolar贸w rocznie, a celem pa艅skiej misji by艂o utworzenie w kraju Matabele o艣rodka wywrotowego, co zosta艂o sfinansowane pieni臋dzmi z funduszy CIA, przekazanymi panu w formie po偶yczki przez zale偶ny od CIA oddzia艂 Banku 艢wiatowego. Wyasygnowana suma wynosi艂a pi臋膰 milion贸w dolar贸w.

— Jezu, Peter, to nonsens i ty o tym wiesz.

— W dalszym ci膮gu przes艂uchania b臋dzie si臋 pan do mnie zwraca艂 „sir" albo „generale Fungabera", czy to jasne? — Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 nas艂uchiwa膰: nagle co艣 si臋 wydarzy艂o za oszklonym oknem. Brzmia艂o to tak, jakby nadjecha艂 konw贸j lekkich ci臋偶ar贸wek z nast臋pnymi oddzia艂ami. S艂ycha膰 by艂o wykrzykiwane w j臋zyku maszona rozkazy. Przez szklane drzwi Craig ujrza艂 tuzin 偶o艂nierzy d藕wigaj膮cych na werand臋 ci臋偶kie skrzynie.

Peter Fungabera spojrza艂 pytaj膮co na Timona Nbebiego, kt贸ry skinieniem g艂owy odpowiedzia艂 na nie wypowiedziane pytanie.

— Dobrze! — Peter Fungabera odwr贸ci艂 si臋 zn贸w twarz膮 do Craiga. — Mo偶emy kontynuowa膰. Nawi膮za艂 pan rozmowy ze znanymi matabelsldmi zdrajcami, korzystaj膮c ze swojej 艣wietnej znajomo艣ci j臋zyka i charakteru tego krn膮brnego ludu...

— Nie podasz 偶adnego nazwiska, bo nie by艂o takich ludzi.

Peter Fungabera skin膮艂 na Timona Nbebiego. Ten krzykn膮艂 jaki艣 rozkaz.

呕o艂nierze wprowadzili do pokoju m臋偶czyzn臋. By艂 bosy, ubrany tylko w szorty khaki i wychudzony do tego stopnia, 偶e jego olbrzymia g艂owa wygl膮da艂a groteskowo. By艂a ogolona, pokryta guzami i 艣wie偶ymi strupami, a 偶ebra pokrywa艂y szramy po biciu —prawdopodobnie u偶yto nies艂awnych biczy ze sk贸ry hipopotama, zwanych sjambokami.

— Znasz tego bia艂ego? — zapyta艂 go Peter Fungabera. M臋偶czyzna gapi艂 si臋 na Craiga. Oczy mia艂 zamglone i matowe, jakby posypane kurzem.

— Nigdy go nie widzia艂em... — zacz膮艂 Craig, ale przerwa艂, poniewa偶 go rozpozna艂. To by艂 towarzysz Dolar, najm艂odszy i najbardziej wojowniczy z m臋偶czyzn z Zambezi Waters.

— Tak? — zach臋ci艂 go Peter, zn贸w si臋 u艣miechaj膮c. — Co chcia艂 pan powiedzie膰, panie Mellow?

*— Chc臋 zobaczy膰 si臋 z kim艣 z brytyjskiego przedstawicielstwa — powiedzia艂 Craig — a panna Jay chcia艂aby zadzwoni膰 do ambasady Stan贸w Zjednoczonych.

169

— Oczywi艣de. — Kiwn膮艂 g艂ow膮 Peter Fungabera. — Wszystko w swoim czasie, ale najpierw musimy sko艅czy膰 to, co zacz臋li艣my. — Odwr贸ci艂 si臋 zn贸w do Dolara. — Znasz tego bia艂ego?

Towarzysz Dolar skin膮艂 g艂ow膮.

— Da艂 nam pieni膮dze.

— Zabierzde go — rozkaza艂 Fungabera. — Dbajde o niego i dajde mu co艣 do jedzenia. A teraz, panie Mellow, czy wd膮偶 zaprzecza pan, 偶e kontaktowa艂 si臋 z wywrotowcami? — Nie czeka艂 na odpowied藕, tylko g艂adko przeszed艂 dalej: — Stworzy艂 pan w tym maj膮tku arsena艂 z broni膮 z zamiarem u偶ycia jej w zamachu stanu przedwko wybranemu przez lud rz膮dowi. Zamach ten mia艂 wynie艣膰 do w艂adzy proameryka艅skiego dyktatora...

— Nie — powiedzia艂 spokojnie Craig. — Nie mam 偶adnej broni. Peter Fungabera westchn膮艂.

— Pa艅skie zaprzeczenia s膮 bezcelowe... i m臋cz膮ce. — Potem rzud艂 do wysokiego maszo艅skiego sier偶anta: — Wyprowad藕 ich!

Pierwszy wyszed艂 na werand臋, gdzie jego ludzie ustawili skrzynie.

— Otw贸rzcie je — rozkaza艂, a 偶o艂nierze odbili zadski i podnie艣li wieka.

Craig rozpozna艂 bro艅 z艂o偶on膮 w skrzyniach. By艂y to ameryka艅skie karabiny maszynowe Armalite 5,56 mm AR 18. Po sze艣膰 w ka偶dym opakowaniu, nowiutkie, jeszcze w fabrycznym smarze.

— Nie mam z nimi nic wsp贸lnego — zaprzeczy艂 gwa艂townie.

— Wyczerpujesz moj膮 derpliwo艣膰. — Peter Fungabera odwr贸d艂 si臋 do Timona Nbebiego. — Przyprowad藕 tego drugiego bia艂ego.

Hans Groenewald, nadzorca Craiga, zosta艂 wyd膮gni臋ty z kabiny jednej z zaparkowanych d臋偶ar贸wek i wprowadzony na werand臋. R臋ce mia艂 skute na plecach i by艂 przera偶ony. Wydawa艂o si臋, 偶e z jego szerokiej, opalonej twarzy usz艂o powietrze, pojawi艂y si臋 na niej grube, d臋偶kie zmarszczki i zwoje lu藕nej sk贸ry jak na chorym ogarze, a demna opalenizna zblad艂a do koloru kawy z mlekiem. Oczy mia艂 nabieg艂e krwi膮 i kaprawe jak oczy pijaka.

— Przechowywa艂e艣 t臋 bro艅 w szopach d膮gnik贸w na tym ranczo? — spyta艂 Peter Fungabera, ale nikt nie us艂ysza艂 odpowiedzi Groenewalda.

— M贸w g艂o艣niej, cz艂owieku.

— Tak, przechowywa艂em j膮, sir.

— Z czyjego polecenia?

Groenewald spojrza艂 偶a艂o艣nie na Mellowa i nagle serce Craiga sku艂 l贸d, a fala zimna rozesz艂a si臋 w d贸艂 do brzucha i l臋d藕wi.

— Z czyjego polecenia? — powt贸rzy艂 derpliwie Peter Fungabera.

— Z polecenia pana Mellowa, sir.

— Zabra膰 go.

Gdy stra偶nicy odprowadzali go z powrotem do d臋偶ar贸wki, Groenewald mia艂 odwr贸con膮 g艂ow臋, oczy utkwione w Craiga i um臋czony wyraz twarzy. Nagle krzykn膮艂:

170

— Przepraszam, panie Mellow, mam 偶on臋 i dzied...

Jeden ze stra偶nik贸w wymierzy艂 kolb膮 karabinu dos w 偶o艂膮dek Groenewalda, tu偶 poni偶ej 偶eber. Groenewald strad艂 oddech i zgi膮艂 si臋 wp贸艂. By艂by upad艂, ale schwytali go za ramiona i wrzudli do kabiny. Kierowca d臋偶ar贸wki w艂膮czy艂 silnik i wielka maszyna zjecha艂a z 艂oskotem ze wzg贸rza.

Peter Fungabera wprowadzi艂 ich z powrotem do jadalni i usiad艂 przy ko艅cu sto艂u. Przek艂adaj膮c i studiuj膮c papiery z mapownika nie zwraca艂 uwagi na Craiga i Sally-Anne. Zmuszono ich do ustawienia si臋 naprzedwko przy 艣danie; z ka偶dej strony sta艂 jeden 偶o艂nierz. Zapad艂a d艂uga dsza. Mimo 偶e Craig zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e dsza ta jest zamierzona, chda艂 j膮 przerwa膰, wykrzycze膰, 偶e jest niewinny, zaprotestowa膰 przedwko k艂amstwom, p贸艂prawdom i przek艂amaniom, sied, w kt贸r膮 powoli ich wpl膮tywano.

Obok niego sta艂a wyprostowana Sally-Anne, zadska艂a d艂onie na wysoko艣d pasa, aby powstrzyma膰 ich dr偶enie. Jej twarz pod denka, l艣ni膮c膮 warstw膮 potu mia艂a chorobliwy zielony odde艅, a oczy co raz to bieg艂y w stron臋 kominka, gdzie jak porzucona zabawka le偶a艂o zgniedone da艂o psiaka.

W ko艅cu Peter Fungabera odsun膮艂 na bok papiery i odchyli艂 si臋 na krze艣le, uderzaj膮c lekko lask膮 w blat sto艂u.

— Stryczek — powiedzia艂 — zbrodnia pa艅ska i panny Jay...

— Ona nie ma z tym nic wsp贸lnego. — Craig obj膮艂 j膮 opieku艅czo ramieniem.

— Kobiece dolne narz膮dy s膮 mniej odporne na gwa艂towne opuszczenie zapadni szafotu — zauwa偶y艂 Peter Fungabera. — Skutki mog膮 by膰 do艣膰 dziwne, tak przynajmniej s艂ysza艂em. — S艂owa te wywo艂a艂y obraz, kt贸ry przyprawi艂 Craiga o md艂o艣ci, 艣lina wype艂ni艂a mu usta. Po艂kn膮艂 j膮 i nie by艂 w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu.

— Na szcz臋艣cie nie musi do tego doj艣膰. Wyb贸r nale偶y do was. Palce Petent bawi艂y si臋 lask膮. Craig z艂apa艂 si臋 na tym, 偶e uparde

wpatruje si臋 w jego r臋ce. Wn臋trze d艂oni i d艂ugich, pot臋偶nych palc贸w by艂o delikatnie r贸偶owe, mi臋kkie.

— S膮dz臋, 偶e jeste艣cie ofiarami waszych imperialistycznych, kapitalistycznych zwierzchnik贸w. — Peter zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. — Mam zamiar pu艣ci膰 was wolno.

G艂owy obojga podskoczy艂y gwa艂townie i spojrzeli mu w twarz.

— Tak, chyba mi nie wierzyde, ale m贸wi臋 powa偶nie. Osobi艣cie troch臋 was polubi艂em. Powieszenie was nie sprawi艂oby mi szczeg贸lnej przyjemno艣ci. Oboje mad臋 artystyczny talent i marnotrawstwem by艂oby go zniszczy膰, a od tej pory ju偶 nie b臋dziede mogli zrobi膰 nic z艂ego.

Wd膮偶 milczeli, zacz臋艂a si臋 w nich budzi膰 nadzieja, ale bali si臋, wyczuwaj膮c, 偶e to tylko cz臋艣膰 okrutnej zabawy w kotka i myszk臋.

— Jestem got贸w z艂o偶y膰 wam propozycj臋. Je艣li przyznade si臋 do wszystkiego, z艂o偶yde pe艂ne zeznania, nie przemilczaj膮c niczego, ka偶臋 was

171

odstawi膰 na granic臋 z dokumentami podr贸偶y i wszelkimi ruchomo艣ciami i warto艣ciowymi przedmiotami, kt贸re wybierzecie. Ka偶臋 was wypu艣ci膰, 偶eby艣cie odjechali i nie siali niepokoju w艣r贸d nas.

Odczeka艂 chwil臋 u艣miechaj膮c si臋, a jego laska stuka艂a w blat sto艂u, co brzmia艂o jak przeciekaj膮cy kran. To rozprasza艂o Craiga. Zorientowa艂 si臋, 偶e nie jest w stanie jasno my艣le膰. Wszystko sta艂o si臋 za szybko. Peter Fungabera ci膮gle wytr膮ca艂 go z r贸wnowagi, zmieniaj膮c kierunki ataku. Potrzebowa艂 czasu, 偶eby wzi膮膰 si臋 w gar艣膰 i zacz膮膰 zn贸w my艣le膰 jasno i logicznie.

— Zeznania? — wybuchn膮艂. — Jakie zeznania? Jedno z twoich przedstawie艅 przed s膮dem ludowym? Publiczne poni偶enie?

— Nie, nie s膮dz臋, 偶eby艣my poszli tak daleko — zapewni艂 go Fungabera. — Potrzebuj臋 tylko twojego spisanego o艣wiadczenia, spisu twoich zbrodni i machinacji twoich mocodawc贸w. Zeznania po艣wiadcz膮 艣wiadkowie, a potem zostaniecie odstawieni pod eskort膮 na granic臋 i wypuszczeni na wolno艣膰. Wszystko za艂atwimy jasno, prosto i, je艣li wolno mi tak powiedzie膰, w bardzo cywilizowany i humanitarny spos贸b.

— Oczywi艣cie przygotujecie mi zeznanie do podpisania? — spyta艂 gorzko Craig, a Peter zachichota艂.

— C贸偶 za spostrzegawczo艣膰. — Wybra艂 jeden z dokument贸w z le偶膮cego przed nim stosu. — Oto ono. Musisz tylko wstawi膰 dat臋 i podpisa膰.

Nawet Craig da艂 si臋 zaskoczy膰.

— Przepisali艣cie ju偶 na maszynie?

Nikt nie odpowiedzia艂, a kapitan Nbebi przyni贸s艂 mu dokument.

— Prosz臋 najpierw przeczyta膰, panie Mellow — zach臋ci艂 go.

By艂y to trzy du偶e kartki papieru zapisanego na maszynie, w wi臋kszo艣ci zape艂nione demaskacjami jego „imperialistycznych mocodawc贸w" i skrajnie lewicowymi, histerycznymi frazesami. Ale w tym grochu z kapust膮, niczym 艣liwki w puddingu zdarza艂y si臋 niezaprzeczalne fakty, oskar偶enia, kt贸re by艂y prawdziwe.

Przeczyta艂 tekst powoli, pr贸buj膮c zmusi膰 ot臋pia艂y m贸zg do jasnego my艣lenia, ale wszystko by艂o takie nierealne, jak ze snu, wydawa艂o si臋 nie dotyczy膰 go tak naprawd臋—dop贸ki nie przeczyta艂 s艂贸w, kt贸re wstrz膮sn臋艂y nim tak, 偶e w pe艂ni odzyska艂 przytomno艣膰 umys艂u. S艂owa te by艂y tak znajome, tak dobrze je pami臋ta艂, 偶e w偶era艂y si臋 w j膮dro jego duszy jak st臋偶ony kwas.

„W pe艂ni uznaj臋, 偶e moimi czynami udowodni艂em, i偶 jestem wrogiem pa艅stwa i narodu Zimbabwe."

Dok艂adnie takich samych s艂贸w u偶yto w innym podpisanym przez niego dokumencie — nagle przejrza艂 ca艂膮 intryg臋.

— King's Lynn—szepn膮艂 i spojrza艂 znad spisanego zeznania na Petent Fungaber臋. —To o to w tym wszystkim chodzi. Chcesz dosta膰 King's Lynn!

Zapad艂a cisza zak艂贸cana jedynie uderzeniami laski o blat sto艂u. Peter Fungabera doskonale nad sob膮 panowa艂 i wci膮偶 si臋 u艣miecha艂.

172

— Mia艂e艣 wszystko zaplanowane od samego pocz膮tku. Zabezpieczenie mojej po偶yczki... tam wpisa艂e艣 t臋 klauzul臋.

Ospa艂o艣膰 i odr臋twienie opad艂y z Craiga; poczu艂, 偶e zn贸w wzbiera w nim gniew. Rzuci艂 zeznanie na pod艂og臋. Podni贸s艂 je kapitan Nbebi i trzyma艂 niezgrabnie w d艂oniach. Craig zatrz膮s艂 si臋 z w艣ciek艂o艣ci. Zrobi艂 krok w stron臋 siedz膮cej przed nim eleganckiej postaci i mimo woli wyci膮gn膮艂 r臋ce, ale wysoki sier偶ant Maszona zagrodzi艂 mu drog臋 luf膮 karabinu.

— Ty cholerna 艣winio! — zasycza艂 do Petera Craig, a na jego dolnej wardze pojawi艂a si臋 odrobina bia艂ej, spienionej 艣liny. — Chc臋 rozmawia膰 z policj膮, domagam si臋 ochrony prawa.

— Panie Mellow — odpowiedzia艂 spokojnie Peter Fungabera — w kraju Matabele, prawo to ja. I to moj膮 ochron臋 mog臋 panu zaoferowa膰.

— Nie zrobi臋 tego. Nie podpisz臋 tego g贸wna. Pr臋dzej mnie diabli porw膮.

— To da艂oby si臋 za艂atwi膰 — zaduma艂 si臋 lekko Fungabera, a potem zacz膮艂 go przekonywa膰: — Naprawd臋 radzi艂bym przerwa膰 to przedstawienie i ugi膮膰 si臋 przed tym, co nieuchronne. Prosz臋 podpisa膰 dokument, a b臋dziemy mogli si臋 obej艣膰 bez dalszych nieprzyjemno艣ci.

Na usta Craiga cisn臋艂y si臋 mocne s艂owa, powstrzyma艂 je z wysi艂kiem, nie chc膮c si臋 poni偶a膰.

— Nie — powiedzia艂. — Nigdy tego nie podpisz臋. Najpierw musieliby艣cie mnie zabi膰.

— Dam d ostatni膮 szans臋, 偶eby艣 zmieni艂 zdanie.

— Nie. Nigdy!

Peter Fungabera obr贸ci艂 si臋 na krze艣le w stron臋 wysokiego sier偶anta.

— We藕 t臋 kobiet臋 —powiedzia艂. — Najpierw ty, potem twoi ludzie, po kolei, co do jednego. Tu, w tym pokoju, na tym stole.

— Jezu, ale z ciebie bydl臋 — wybuchn膮艂 Craig i pr贸bowa艂 obj膮膰 Sally-Anne, ale 偶o艂nierze schwytali go od ty艂u i rzucili pod 艣cian臋. Jeden z nich przytrzyma艂 go tam ostrzem bagnetu wymierzonym w gard艂o.

Drugi wykr臋ci艂 nadgarstki Sally-Anne w g贸r臋, mi臋dzy 艂opatki, i przytrzyma艂 j膮 przed sier偶antem. Zacz臋艂a si臋 gwa艂townie wyrywa膰, ale 偶o艂nierz podni贸s艂 j膮 tak, 偶e ledwo dotyka艂a czubkami but贸w kamiennej pod艂ogi, a jej twarz wykrzywi艂a si臋 z b贸lu.

Sier偶ant by艂 beznami臋tny, nie patrzy艂 na ni膮 po偶膮dliwie ani nie wykonywa艂 nieprzyzwoitych gest贸w. Uj膮艂 obiema r臋kami prz贸d koszulki Sally-Anne i rozerwa艂 j膮 od szyi do pasa. Ukaza艂y si臋 piersi. Wygl膮da艂y na bardzo bia艂e i delikatne, a ich r贸偶owe koniuszki wydawa艂y si臋 wra偶liwe i bezbronne.

— Mam stu pi臋膰dziesi臋ciu ludzi — zauwa偶y艂 Peter Fungabera. — Troch臋 to potrwa, zanim wszyscy sko艅cz膮.

Sier偶ant wczepi艂 kciuki w pasek jej szort贸w i 艣ci膮gn膮艂 je gwa艂townie w d贸艂. Opad艂y spl膮tane wok贸艂 jej kostek. Craig pr贸bowa艂 ruszy膰 do

173

przodu, ale ostrze bagnetu przeci臋to mu sk贸r臋 na gardle. Na koszul臋 sp艂yn臋艂o wolno kilka kropli krwi. Sally-Anne pr贸bowa艂a zakry膰 d艂oni膮 ciemny tr贸jk膮t wzg贸rka 艂onowego. Gest by艂 偶a艂o艣nie nieskuteczny.

— Wiem, jak bardzo nawet tak zwany bia艂y libera艂, taki jak ty, oburza si臋 na my艣l o czarnym dele wdzieraj膮cym si臋 do wn臋trza jego kobiety. — Peter Fungabera m贸wi艂 tonem cz艂owieka prowadz膮cego zwyczajn膮 rozmow臋. — Gekawe, ile razy pozwolisz, 偶eby to si臋 sta艂o.

Sier偶ant i 偶o艂nierz podnie艣li z obu stron Sally-Anne i po艂o偶yli j膮 na plecach na wielkim stole. Sier偶ant zabra艂 jedwabne szorty kr臋puj膮ce jej kostki, ale zostawi艂 tenis贸wki i strz臋py koszulki.

Z wpraw膮 podci膮gn臋li jej kolana w g贸r臋, do klatki piersiowej, a nast臋pnie wcisn臋li je pod pachy. Musieli to przedtem cz臋sto robi膰. By艂a bezradna, z艂o偶ona wp贸艂, otwarta i zupe艂nie bezbronna. Ka偶dy m臋偶czyzna w pokoju ogl膮da艂 g艂臋boko ukryte sekrety jej da艂a. Sier偶ant woln膮 r臋k膮 zacz膮艂 rozpina膰 pas.

— Craig! — krzykn臋艂a Sally-Anne, a da艂o Craiga mimowolnie podskoczy艂o jak pod uderzeniem bata.

— Podpisz臋 — szepn膮艂. — Pu艣膰cie j膮 tylko, a podpisz臋.

Peter Fungabera wyda艂 jaki艣 rozkaz w j臋zyku maszona i 偶o艂nierze uwolnili Sally-Anne. Sier偶ant pom贸g艂 jej stan膮膰 na nogi. Uprzejmie wr臋czy艂 jej z powrotem szorty, a ona w艂o偶y艂a je, podskakuj膮c na jednej nodze, dr偶膮c i szlochaj膮c dcho.

Potem podbieg艂a do Craiga i obj臋艂a go ramionami. Nie mog艂a m贸wi膰, krztusi艂a si臋 tylko i po艂yka艂a 艂zy. Jej da艂o trz臋s艂o si臋 gwa艂townie, a Craig przytulaj膮c j膮 wydawa艂 niezrozumia艂e, uspokajaj膮ce d藕wi臋ki.

— Im szybdej pan podpisze, tym wcze艣niej b臋dziede mogli odjecha膰. Craig podszed艂 do sto艂u, wd膮偶 obejmuj膮c Sally-Anne lewym ramieniem.

Kapitan Nbebi poda艂 mu pi贸ro i Craig postawi艂 swoje inicja艂y na dw贸ch pierwszych stronach zezna艅, a ostatni膮 podpisa艂 pe艂nym nazwiskiem. Jego podpis po艣wiadczyli kapitan Nbebi i Peter Fungabera. Genera艂 powiedzia艂:

— Jeszcze jedna, ostatnia formalno艣膰. Chc臋, 偶eby lekarz pu艂kowy sprawdzi艂, czy na dele pa艅skim i panny Jay nie ma jakich艣 艣lad贸w maltretowania czy przymuszania.

— Niech d臋 diabli, czy dziewczyna nie ma ju偶 do艣膰?

— Prosz臋 d臋, zr贸b mi t臋 przyjemno艣膰, m贸j drogi.

Lekarz ju偶 czeka艂 w jednej z d臋偶ar贸wek na dworze. By艂 ma艂ym, elegancko ubranym m臋偶czyzn膮 z plemienia Maszona, dziarskim i rzeczowym.

— Kobiet臋 mo偶e pan przebada膰 w sypialni, doktorze. W szczeg贸lno艣d prosz臋 upewni膰 si臋, czy nie zosta艂a zgwa艂cona — poinstruowa艂 go Peter, a kiedy wyszli z jadalni, zwr贸ci艂 si臋 do Craiga: — Tymczasem mo偶esz otworzy膰 sejf w swoim biurze, zabra膰 paszport i wszelkie dokumenty, jakich m贸g艂by艣 potrzebowa膰 w podr贸偶y.

174

Dw贸ch 偶o艂nierzy odprowadzi艂o Craiga do biura na drugim ko艅cu werandy i czeka艂o, kiedy on wystukiwa艂 szyfr. Zabra艂 paszport, portfel z kartami kredytowymi i odznak臋 Banku 艢wiatowego, trzy ksi膮偶eczki czek贸w podr贸偶nych American Express i plik manuskryptu nowej powie艣ci. Wepchn膮艂 wszystko do torby lotniczej British Airways i wr贸ci艂 do jadalni.

Sally-Anne wr贸ci艂a z sypialni z lekarzem. Przebra艂a si臋 w niebieski sweter z kaszmiru, koszul臋 i d偶insy; panowa艂a nad sob膮, tylko chwilami wyrywa艂 jej si臋 zd艂awiony szloch, choda偶 d膮gle mia艂a lekkie drgawki. Przyd膮gn臋艂a futera艂 z aparatem, a pod rami臋 wzi臋艂a teczk臋 ze zdj臋ciami i tekstem do ksi膮偶ki.

— Twoja kolej — Peter Fungabera kaza艂 Craigowi i艣膰 za lekarzem, a kiedy'ten wr贸ci艂, Sally-Anne siedzia艂a ju偶 na tylnym siedzeniu stoj膮cego przed werand膮 landrovera. Obok niej siedzia艂 kapitan Nbebi, a z ty艂u samochodu dw贸ch uzbrojonych 偶o艂nierzy. Miejsce obok kierowcy czeka艂o na Craiga.

Peter Fungabera sta艂 na werandzie.

— Do widzenia, Craig — powiedzia艂, a Craig patrzy艂 na niego, pr贸buj膮c w spojrzeniu skupi膰 niech臋膰 i z艂o艣膰, kt贸re do niego czu艂.

— Chyba nie wierzy艂e艣, 偶e naprawd臋 pozwol臋 d odbudowa膰 twoje rodzinne imperium? — spyta艂 bez z艂o艣liwo艣ci Peter. — Za du偶o kosztowa艂o nas zniszczenie tego 艣wiata.

Gdy landrover zje偶d偶a艂 w demno艣ti ze wzg贸rz, Craig odwr贸d艂 si臋 i spojrza艂 za siebie. Peter Fungabera wd膮偶 sta艂 na o艣wietlonej werandzie, ale jego wysoka sylwetka jakby si臋 zmieni艂a. Wygl膮da艂, jakby tu by艂o jego miejsce — jak zdobywca po podboju, w艂a艣ddel wspania艂ej posiad艂o艣d. Craig patrzy艂 na niego, a偶 zakry艂y go drzewa, i dopiero wtedy zacz膮艂 w nim rosn膮膰 zaczyn prawdziwej nienawi艣d.

艢wiat艂a landrovera przesun臋艂y si臋 po tablicy z napisem:

Hodowla Afhkander贸w King's Lynn W艂a艣ddel: Craig Mellow

S艂owa brzmia艂y jak szyderstwo. Min臋li tablic臋 i przejechali ze szcz臋kiem przez elektrycznego pastucha: Zostawili za sob膮 ziemi臋 King's Lynn i marzenia Craiga i skierowali si臋 na zach贸d. Tocz膮ce si臋 z trudem opony zacz臋艂y monotonnie szumie膰, uderzaj膮c o czarn膮 nawierzchni臋 szosy, a w samochodzie wd膮偶 nikt si臋 nie odzywa艂.

Kapitan Nbebi otworzy艂 trzymany na kolanach mapownik i wyri膮gn膮艂 butelk臋 ognistego spirytusu z trzciny cukrowej, miejscowej produkcji. Poda艂 j膮 siedz膮cemu z przodu Craigowi. Ten szorstko machn膮艂 r臋k膮 na znak, 偶e nie chce, ale Timon Nbebi nalega艂, wi臋c Craig przyj膮艂 butelk臋, cho膰 bez wdzi臋czno艣ci. Zdj膮艂 nakr臋tk臋, po艂kn膮艂 艂yk i g艂o艣no wypu艣ci艂

175

opary alkoholu z ust. 艁zy pojawi艂y mu si臋 w oczach, i w jednej chwili kula ognia z 偶o艂膮dka rozesz艂a si臋 wraz z krwi膮 po ca艂ym ciele. Poci膮gn膮艂 jeszcze raz i poda艂 butelk臋 do ty艂u, dla Sally-Anne. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Wypij — rozkaza艂 Craig i ona potulnie pos艂ucha艂a. Przesta艂a ju偶 艂ka膰, ale ci膮gle pojawia艂y si臋 ataki dr偶enia. Od spirytusu zacz臋艂a kaszle膰 i krztusi膰 si臋, ale po艂kn臋艂a 艂yk i to j膮 uspokoi艂o.

— Dzi臋kuj臋. — Odda艂a butelk臋 Timonowi Nbebiemu i wszyscy poczuli si臋 zak艂opotani uprzejmo艣ci膮 kobiety, kt贸ra dopiero co zosta艂a sponiewierana i poni偶ona.

Dotarli do pierwszej blokady na przedmie艣ciu Bulawayo i Craig spojrza艂 na zegarek. By艂a za siedem trzecia rano. Przy barierce nie czeka艂 偶aden samoch贸d, dw贸ch 偶o艂nierzy wysz艂o zza barykady i podesz艂o do landrovera. Timon Nbebi opu艣ci艂 szyb臋 i cicho zamieni艂 kilka s艂贸w z jednym z nich, podaj膮c jednocze艣nie swoj膮 przepustk臋. 呕ohiierz obejrza艂 j膮 szybko w 艣wietle latarki i zwr贸ci艂 w艂a艣cicielowi. Zasalutowa艂 — barierka si臋 podnios艂a. Przejechali.

Bulawayo by艂o ciche i opustosza艂e, tylko w kilku oknach pali艂o si臋 艣wiat艂o. Sygnalizator rozb艂ysn膮艂 na zielono, pomara艅czowo, a potem na czerwono i kierowca zatrzyma艂 si臋 pos艂usznie, chocia偶 ulice by艂y zupe艂nie puste. Silnik warkota艂 na ja艂owym biegu; zag艂uszy艂 go na chwil臋 przyt艂umiony, odleg艂y, trzaskaj膮cy odg艂os wystrza艂贸w z karabinu maszynowego.

Craig obserwowa艂 w lusterku twarz Timona Nbebiego i zauwa偶y艂, jak ten lekko si臋 krzywi na d藕wi臋k strzelaniny. Potem 艣wiat艂o zmieni艂o si臋 i pojechali dalej, skr臋caj膮c w drog臋 prowadz膮c膮 przez przedmie艣cia na po艂udnie. Na skraju miasta by艂y nast臋pne dwie blokady, a potem ju偶 wolna droga.

P臋dzili w ciemno艣ci na po艂udnie przy pisku opon i uderzeniach wiatru

0 kabin臋. Po艣wiata z tablicy rozdzielczej nadawa艂a ich twarzom chory, zielonkawy odcie艅; raz czy dwa zatrzeszcza艂o radio z ty艂u samochodu

1 zabe艂kota艂o co艣 w zniekszta艂conym maszona. Przy jednej z transmisji Craig rozpozna艂 g艂os Petera Fungabery, ale ten pewnie wzywa艂 jak膮艣 inn膮 jednostk臋, bo Timon Nbebi nie zrobi艂 nic, 偶eby odpowiedzie膰; jechali dalej w milczeniu. Monotonny szum silnika oraz ciep艂o kabiny usypia艂y Craiga, kt贸ry, wyczerpany z艂o艣ci膮 i strachem, zasn膮艂.

Obudzi艂 si臋 i drgn膮艂, gdy Timon Nbet艅 odezwa艂 si臋 po raz pierwszy, a silnik zmieni艂 obroty. Zaczyna艂o 艣wita膰. Widzia艂 sylwetki koron drzew na tle bledn膮cego cytrynowego nieba. Landrover zwolni艂, a potem skr臋ci艂 z pokrytej tarmakadamem szosy w piaszczyst膮 drog臋. Kabin臋 wype艂ni艂 natychmiast grzybowy zapach kurzu.

— Gdzie jeste艣my? — dopytywa艂 si臋 Craig. — Dlaczego zje偶d偶amy z drogi?

Timon Nbebi powiedzia艂 co艣 kierowcy, a ten zjecha艂 na pobocze i zatrzyma艂 si臋.

— Prosz臋 wysi膮艣膰 — powiedzia艂 Timon, a kiedy Craig wykonywa艂

176

rozkaz, Nbebi czeka艂 na niego, jakby chcia艂 mu pom贸c — tymczasem wzi膮艂 Craiga za rami臋, obr贸ci艂 lekko i zanim ten zareagowa艂 na lodowaty dotyk stali na sk贸rze, Timon sku艂 mu oba nadgarstki. Zrobi艂 to z zaskoczenia i z tak膮 wpraw膮, 偶e przez kilka sekund Craig sta艂 oszo艂omiony, trzymaj膮c przed sob膮 r臋ce w kajdankach i wpatruj膮c si臋 w nie. Po chwili krzykn膮艂:

— Chryste, co to jest?

Tymczasem Timon Nbebi zd膮偶y艂 ju偶 r贸wnie szybko i skutecznie sku膰 Sally-Anne i, ignoruj膮c wybuch Craiga, rozmawia艂 cicho z kierowc膮 i dwoma 偶o艂nierzami. M贸wili za szybko, 偶eby Craig m贸g艂 ich zrozumie膰, chocia偶 uda艂o mu si臋 wy艂apa膰 maszo艅skie s艂owa „zabi膰" i „ukry膰". Jeden z 偶o艂nierzy wydawa艂 si臋 protestowa膰. Timon pochyli艂 si臋 przez otwarte drzwi do landrovera i podni贸s艂 mikrofon radia. Poda艂 sygna艂 wywo艂awczy, powt贸rzy艂 go trzy razy i po chwili oczekiwania po艂膮czono go z Peterem Fungaber膮. Craig rozpozna艂 g艂os genera艂a, mimo 偶e zniekszta艂cony. Nast膮pi艂a kr贸tka wymiana zda艅 i kiedy Timon Nbebi od艂o偶y艂 mikrofon, 偶o艂nierz ju偶 nie protestowa艂. Najwyra藕niej rozkazy Nbebiego zosta艂y potwierdzone.

— Jedziemy dalej. — Timon przeszed艂 na angielski. Craig zosta艂 brutalnie wepchni臋ty na tylne siedzenie. Zmiana w traktowaniu ich nie wr贸偶y艂a niczego dobrego.

Kierowca prowadzi艂 landrovera coraz g艂臋biej w kolczasty veld, a 艣wiat艂o poranka stawa艂o si臋 coraz ja艣niejsze. Na zewn膮trz kabiny poranny ch贸r ptak贸w rozbrzmiewa艂 pe艂nym g艂osem. Craig rozpozna艂 czysty, wysoki duet pary brodaczy na rosn膮cej przy drodze akacji. W promie艅 艣wiat艂a reflektor贸w wpad艂 br膮zowy zaj膮c, kt贸ry pokica艂 w dal, klapi膮c d艂ugimi r贸偶owymi uszami. Potem niebo zacz臋艂o p艂on膮膰 niesamowitymi kolorami afryka艅skiego 艣witu i kierowca wy艂膮czy艂 艣wiat艂a.

— Craig, kochanie. Zabij膮 nas, prawda? — spyta艂a cicho Sally-Anne. Jej g艂os brzmia艂 teraz czysto i mocno. Pokona艂a panik臋 i zn贸w panowa艂a nad sob膮. M贸wi艂a, jakby byli sami.

— Przykro mi. — Nie przysz艂o mu do g艂owy nic innego. — Powinienem by艂 wiedzie膰, 偶e Peter Fungaber膮 nigdy nas nie pu艣ci.

— Nic nie m贸g艂by艣 na to poradzi膰. Nawet gdyby艣 wiedzia艂.

— Pochowaj膮 nas gdzie艣 daleko od ludzi i nasze znikni臋cie obci膮偶y konto matabelsldch dysydent贸w — powiedzia艂 Craig.

Timon Nbebi siedzia艂 oboj臋tny, w milczeniu, nie potwierdzaj膮c ani nie zaprzeczaj膮c oskar偶eniu.

Droga rozchodzi艂a si臋, lewe odga艂臋zienie by艂o ledwo widoczne i to w艂a艣nie na nie wskaza艂 Timon Nbebi. Kierowca znowu zwolni艂 i wrzuci艂 ni偶szy bieg. Turkotali po tym wyboistym szlaku nast臋pne dwadzie艣cia minut. Zrobi艂o si臋 ju偶 zupe艂nie jasno, wschodz膮ce s艂once pali艂o czubki akacji.

Timon Nbebi wyda艂 kolejny rozkaz, kierowca skr臋ci艂 z drogi i pro-

12 — Lampart poluje w ciemnota

177

wadzi艂 na 艣lepo przez wysok膮 do pasa traw臋. Jecha艂 skrajem szarego kopje z granitu, do miejsca gdzie nie mo偶na ich by艂o zobaczy膰 z tej bocznej drogi w buszu, sk膮d kto艣 m贸g艂 ich 艣ledzi膰. Nast臋pny kr贸tki rozkaz — kierowca zatrzyma艂 si臋 i wy艂膮czy艂 silnik.

Spad艂a na nich cisza wzmagaj膮ca poczucie odosobnienia i izolacji.

— Nikt nas tu nigdy nie znajdzie — powiedzia艂a cicho Sally-Anne, a Craig nie m贸g艂 znale藕膰 dla niej 偶adnego s艂owa pociechy.

— Zosta艅cie na swoich miejscach — rozkaza艂 Timon Nbcbi.

— Czy nie ma pan 偶adnych wyrzut贸w sumienia z powodu tego, co ma pan zamiar zrobi膰? — spyta艂a Sally-Anne, a on odwr贸ci艂 si臋 do niej. Za okularami w stalowej oprawce jego oczy mo偶e i by艂y przys艂oni臋te 偶alem i cierpieniem, ale usta mia艂 bezwzgl臋dnie zaci艣ni臋te. Nie odpowiedzia艂 na pytanie; po chwili odwr贸ci艂 si臋 od niej i zeskoczy艂 na ziemi臋. Wyda艂 rozkazy w j臋zyku maszona, a 偶o艂nierze z ty艂u samochodu umie艣cili bro艅 na stojakach, podczas gdy kierowca wspi膮艂 si臋 do baga偶nika na dachu i zabra艂 na d贸艂 trzy zestawy narz臋dzi do kopania row贸w.

Timon Nbebi si臋gn膮艂 przez okno samochodu i wyci膮gn膮艂 ze stacyjki kluczyki, a potem odprowadzi艂 swoich ludzi na bok i czubkiem buta zaznaczy艂 na szarej, piaszczystej ziemi dwa prostok膮ty. Trzej Maszona zrzucili kabury i kurtki od mundur贸w i zacz臋li kopa膰 groby. Szybko wchodzili w g艂膮b mi臋kkiej gleby. Timon Nbebi sta艂 obok i przygl膮da艂 si臋. Pali艂 papierosa i szary dym unosi艂 si臋 spiralami prosto do g贸ry w spokojnym, ch艂odnym powietrzu poranka.

— Spr贸buj臋 przej膮膰 jeden z karabin贸w — szepn膮艂 Craig.

Bro艅 le偶a艂a z ty艂u samochodu. Musia艂by przeczo艂ga膰 si臋 za siedzenie i si臋gn膮膰 do karabin贸w tkwi膮cych w stojakach. Musia艂by otworzy膰 zacisk jednego ze stojak贸w, na艂adowa膰 bro艅, prze艂膮czy膰 pr臋dko艣膰 strza艂u i wycelowa膰 przez tylne okno — wszystko ze skutymi r臋kami.

— Nie uda ci si臋 — szepn臋艂a Sally-Anne.

— Prawdopodobnie nie — zgodzi艂 si臋 ponuro — ale wymy艣lisz co艣 lepszego? Kiedy powiem „ju偶", masz rzuci膰 si臋 p艂asko na pod艂og臋.

Craig przekr臋ci艂 si臋 na siedzeniu; ruchy kr臋powa艂a mu noga, kt贸ra utkwi艂a przy d藕wigni w艂膮cznika nap臋du na cztery ko艂a. Uwolni艂 j膮 szarpni臋ciem i zacz膮艂 zbiera膰 si艂y. Wci膮gn膮艂 d艂ugi oddech i spojrza艂 przez tylne okno na ma艂膮 grupk臋 grabarzy.

— Pos艂uchaj — powiedzia艂 z naciskiem. — Kocham si臋. Nigdy nikogo nie kocha艂em tak jak ciebie.

— Ja te偶 ci臋 kocham — wyszepta艂a.

— B膮d藕 dzielna! — powiedzia艂.

— Powodzenia! — Siedzia艂a skulona, a on mia艂 ju偶 ruszy膰, kiedy Timon Nbebi odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 samochodu. Zobaczy艂 Craiga odwr贸conego na siedzeniu i Sally-Anne schowan膮 poni偶ej poziomu okien. Zmarszczy艂 czo艂o i wr贸ci艂 do landrovera szybkim, zdecydowanym krokiem. Zatrzyma艂 si臋 przy otwartym oknie i przem贸wi艂 spokojnie po angielsku.

178

— Prosz臋 tego nie robi膰, panie Mellow. Wszystkim nam grozi wielkie niebezpiecze艅stwo. Mamy jak膮艣 szans臋 tylko wtedy, je艣li nie b臋dzie si臋 pan rusza艂, czy w jakikolwiek spos贸b przeszkadza艂. —Wyci膮gn膮艂 z kieszeni kluczyki, a drug膮 r臋k膮 rozlu藕ni艂 klap臋 kabury przy pasku. 艁agodnie m贸wi艂 dalej: — Uda艂o mi si臋 rozbroi膰 moich ludzi i zaj膮膰 ich uwag臋 prac膮. Kiedy wsi膮d臋 do samochodu, prosz臋 mi nie przeszkadza膰 i nie pr贸bowa膰 mnie atakowa膰. Jestem w takim samym niebezpiecze艅stwie jak wy. Musicie mi zaufa膰. Czy rozumie mnie pan?

— Tak. — Craig kiwn膮艂 g艂ow膮. „Chryste! A mam wyb贸r?" — pomy艣la艂.

Timon otworzy艂 drzwiczki od strony kierowcy i w艣lizn膮艂 si臋 do samochodu. Zerkn膮艂 na trzech 偶o艂nierzy, kt贸rzy teraz stali po pas w dw贸ch grobach, a potem wsun膮艂 kluczyk do stacyjki i przekr臋ci艂 go.

Silnik zaskoczy艂 g艂o艣no, a trzech 偶o艂nierzy spojrza艂o przed siebie w zdumieniu. Starter wirowa艂 i warkota艂, a samoch贸d nie chcia艂 zapali膰. Jeden z 偶o艂nierzy krzykn膮艂 i wyskoczy艂 z grobu. Pier艣 mia艂 pokryt膮 potem i szarym py艂em. Ruszy艂 w kierunku landrovera, kt贸ry nie m贸g艂 ruszy膰 z miejsca. Timon Nbebi raz po raz naciska艂 peda艂 gazu i przekr臋ca艂 kluczyk. Na jego twarzy malowa艂 sie strach i desperacja.

— Zalejesz 艣wiece — krzykn膮艂 Craig. — Zdejmij nog臋 z gazu! 呕o艂nierz zacz膮艂 biec w ich stron臋. Wykrzykiwa艂 gniewne pytania,

starter warcza艂, warcza艂 i warcza艂, a Timon siedzia艂 przyklejony do kierownicy.

Biegn膮cy 偶o艂nierz prawie zr贸wna艂 si臋 z nimi i teraz pozostali, wolniejsi i mniej czujni, ruszyli za nim. R贸wnie偶 krzyczeli, a jeden z nich gro藕nie wymachiwa艂 艂opat膮.

— Zamknij drzwi! — ponaglaj膮co krzykn膮艂 Craig, a Timon wcisn膮艂 przycisk przy zamku, w chwili gdy 偶o艂nierz rzuci艂 si臋 ca艂ym ci臋偶arem da艂a na klamk臋. Poci膮gn膮艂 j膮 z ca艂ej si艂y, a potem doskoczy艂 do tylnych drzwi i zanim Sally-Anne zd膮偶y艂a je zablokowa膰, otworzy艂 je szarpni臋ciem. Si臋gn膮艂 do 艣rodka, z艂apa艂 Sally-Anne za rami臋 i zacz膮艂 j膮 wyci膮ga膰.

Craig wci膮偶 siedzia艂 odwr贸cony na przednim siedzeniu, teraz podni贸s艂 wysoko obie skute d艂onie i uderzy艂 偶o艂nierza w ogolon膮 g艂ow臋. Ostra, stalowa kraw臋d藕 kajdanek przeci臋艂a sk贸r臋 g艂owy do ko艣ci i m臋偶czyzna upad艂 po艂ow膮 da艂a w samochodzie, a drug膮 po艂ow膮 na zewn膮trz.

Craig uderzy艂 go jeszcze raz, w 艣rodek czo艂a, i przez mgnienie oka widzia艂 bia艂膮 ko艣膰 na dnie rany, zanim zala艂a j膮 jasna krew. Pozosta艂ych 偶ohiierzy dzieli艂y od nich zaledwie kroki, ujadali jak psy i byli uzbrojeni w 艂opaty.

W tym momende silnik landrovera obudzi艂 si臋 z j臋kiem i zapali艂. Timon Nbebi uderzy艂 d藕wigni臋 skrzyni bieg贸w, kt贸ra ze szcz臋kiem metalu zaskoczy艂a, i samoch贸d ruszy艂 jak strza艂a do przodu. Craiga rzuci艂o przez siedzenie na Sally-Anne, a krwawi膮cy 偶o艂nierz, kt贸rego bezw艂adne nogi utkwi艂y w kolczastym krzaku, zsun膮艂 si臋 na ziemi臋.

179

Landrover gwa艂townie skr臋ca艂 i podskakiwa艂 na nier贸wnej ziemi; za nim bieg艂o dw贸ch wrzeszcz膮cych czarnych 偶o艂nierzy, a otwarte drzwi zamyka艂y si臋 i otwiera艂y z hukiem. Po chwili Timon Nbebi wyr贸wna艂 po艂o偶enie kierownicy i zmieni艂 bieg. Samoch贸d przyspieszy艂, uderzaj膮c

0 ska艂y i le偶膮ce na ziemi ga艂臋zie, a 艣cigaj膮cy 偶o艂nierze zostali daleko w tyle. Jeden z nich, zdesperowany, cisn膮艂 za nimi 艂opat臋. Uderzy艂a w tyln膮 szyb臋, a rozbite szk艂o rozsypa艂o si臋 po kabinie.

Timon Nbebi odnalaz艂 szlak, kt贸rym tu przyjechali przez wysok膮 traw臋, i w ko艅cu poruszali si臋 z pr臋dko艣ci膮, jakiej nie m贸g艂 rozwin膮膰 biegn膮cy m臋偶czyzna. Dwaj 偶o艂nierze poddali si臋 i stan臋li sapi膮c na drodze; okrzyki gniewu i wzajemnego obwiniania si臋 s艂ab艂y, a偶 zupe艂nie ucich艂y. Timon dotar艂 do drogi w buszu, tam gdzie j膮 porzucili, wjecha艂 na ni膮

1 przyspieszy艂.

— Prosz臋 wyci膮gn膮膰 r臋ce — poleci艂, a kiedy Craig podsun膮艂 mu skute d艂onie, Timon otworzy艂 kajdanki. — Niech pan uwolni pann臋 Jay. — Poda艂 mu kluczyk.

Rozciera艂a sobie nadgarstki.

— O Bo偶e, Craig, naprawd臋 my艣la艂am, 偶e to ju偶 koniec.

— Ma艂o brakowa艂o — zgodzi艂 si臋 Timon Nbebi, kt贸ry skupi艂 si臋 na prowadzeniu. — Chyba Napoleon tak powiedzia艂. — I zanim Craig spr贸bowa艂 wyprowadzi膰 go z b艂臋du, doda艂: — Prosz臋 wzi膮膰 sobie jeden z karabin贸w, panie Mellow, a drugi po艂o偶y膰 obok mnie.

Sally-Anne poda艂a do przodu bro艅. Trzecia Brygada by艂a jedyn膮 jednostk膮 regularnej armii wci膮偶 u偶ywaj膮c膮 ka艂asznikow贸w — spadek po instruktorach z Kord P贸艂nocnej.

— Wie pan, jak si臋 z tym obchodzi膰, panie Mellow? — spyta艂 Timon Nbebi.

— By艂em zbrojmistrzem policji rodezyjskiej.

— Oczywi艣cie, ale偶 jestem g艂upi.

Craig szybko sprawdzi艂 zakrzywiony, „bananowy" magazynek i prze艂adowa艂 komor臋. Bro艅 by艂a nowa i zadbana. Craig w mgnieniu oka przeszed艂 metamorfoz臋. Przed kilkoma minutami by艂 zaledwie drzazg膮 z rozbitego statku unoszon膮 przez pr膮d, nie m贸g艂 zapanowa膰 nad rozwojem wypadk贸w, by艂 zagubiony, niepewny, przestraszony. Teraz jednak mia艂 bro艅, teraz m贸g艂 walczy膰, obroni膰 swoj膮 kobiet臋 i siebie, m贸g艂 kierowa膰 biegiem wydarze艅, a nie by膰 przez nie unoszonym. Obudzi艂 si臋 w nim pradawny, atawistyczny instynkt ludzi pierwotnych i Craig upaja艂 si臋 nim. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 nad siedzeniem i uj膮艂 d艂o艅 Sally-Anne. 艢cisn膮艂 j膮 szybko, a ona gor膮co odwzajemni艂a u艣cisk.

— Teraz mamy przynajmniej jak膮艣 szans臋.

Dotar艂o do niej nowe brzmienie jego g艂osu. Nabra艂a troch臋 otuchy i po raz pierwszy od poprzedniego wieczoru u艣miechn臋艂a si臋 do niego. Uwolni艂 r臋k臋, odnalaz艂 w schowku butelk臋 spirytusu z trzciny cukrowej i poda艂 jej. Kiedy wypi艂a, podsun膮艂 j膮 Timonowi Nbebiemu.

180

— No dobrze, kapitanie, co tu si臋 do cholery dzieje?

Timon z trudem z艂apa艂 oddech, od 偶aru alkoholu zachryp艂 mu g艂os, ale odpowiedzia艂:

— Mia艂 pan ca艂kowit膮 racj臋, panie Mellow, dosta艂em od genera艂a Fungabery rozkaz zabrania pana i panny Jay do buszu i zlikwidowania was. Mia艂 pan r贸wnie偶 racj臋 przypuszczaj膮c, 偶e wasze znikni臋cie p贸jdzie na konto matabelsldch dysydent贸w.

— No a dlaczego nie wykona艂 pan rozkazu?

Zanim odpowiedzia艂, Timon odda艂 butelk臋 Craigowi i zerkn膮艂 przez rami臋 na Sally-Anne.

—.Przykro mi, 偶e musia艂em zacz膮膰 przygotowania do egzekucji bez wyja艣nienia wam, o co chodzi, ale moi ludzie m贸wi膮 po angielsku. Musia艂em postara膰 si臋, 偶eby to wygl膮da艂o realistycznie. Denerwowa艂o mnie to, bo nie chcia艂em przysparza膰 pani wi臋cej b贸lu po tym, co ju偶 pani przesz艂a.

— Kapitanie Nbebi, wszystko panu wybaczam i uwielbiam pana za to, co pan teraz robi, ale, na Boga, dlaczego pan to robi? — dopytywa艂a si臋 Sally-Anne.

— Tego, co teraz powiem, nie m贸wi艂em wcze艣niej nikomu. Widzicie, moja matka nale偶a艂a do plemienia Matabele. Umar艂a, kiedy by艂em ma艂y, ale dobrze j膮 pami臋tam i czcz臋 to wspomnienie. — Nie patrzy艂 na nich, tylko przed siebie. — Ojciec wychowywa艂 mnie na Maszon臋, ale zawsze by艂em 艣wiadom tego, 偶e w moich 偶y艂ach p艂ynie matabelska krew. To m贸j nar贸d i nie mog臋 d艂u偶ej 艣cierpie膰 tego, co mu si臋 robi. Jestem pewien, 偶e genera艂 Fungabera zacz膮艂 zdawa膰 sobie spraw臋 z moich uczu膰, chocia偶 w膮tpi臋, by wiedzia艂 o mojej matce; wie jednak, 偶e nie mog臋 by膰 d艂u偶ej dla niego u偶yteczny. Ostatnio pojawi艂y si臋 lekkie oznaki nieufno艣ci. Za d艂ugo by艂em blisko lamparta ludojada, 偶eby nie rozpoznawa膰 jego nastroj贸w. Najpierw pochowa艂bym was, a potem i dla mnie by si臋 co艣 znalaz艂o, jaki艣 nic oznakowany gr贸b... albo szczeniaki Fungabery.

Timon powiedzia艂 to w sindebele, amawundhla ka Fungabera, i Crai-giem wstrz膮sn臋艂o. Sara Nyoni, nauczycielka w misji Tuti, u偶y艂a tego samego zwrotu.

— Ju偶 s艂ysza艂em to wyra偶enie, nie rozumiem go.

— Hieny — wyja艣ni艂 Timon. — Tych, kt贸rzy umieraj膮 lub s膮 zabijani w o艣rodkach resocjalizacyjnych, zabiera si臋 do buszu i rzuca hienom. One nie zostawiaj膮 nic, ani od艂amka ko艣ci, ani k臋pki w艂os贸w.

— O Bo偶e — powiedzia艂a wysokim g艂osem Sally-Anne. — Byli艣my w Tuti, s艂yszeli艣my te bydl臋ta, ale nie wiedzieli艣my o tym. H臋 os贸b potraktowano w ten spos贸b?

Timon odpowiedzia艂:

— Mog臋 tylko zgadywa膰, wiele tysi臋cy.

— Trudno w to uwierzy膰.

— Nienawi艣膰 genera艂a Fungabery do Matabele to rodzaj szale艅stwa,

181

obsesja. Ma zamiar wybi膰 ich co do jednego. Najpierw zaj膮艂 si臋 ich przyw贸dcami i oskar偶y艂 ich o zdrad臋... oskar偶y艂 fa艂szywie, jak Tungat臋 Zebiwe.. t

— Nie! — powiedzia艂a nieszcz臋艣liwa Sally-Anne. — Nie znios臋 tego, Zebiwe by艂 niewinny?

— Przykro mi, panno Jay — Timon Nbebi odpowiedzia艂 twierdz膮co. — Fungabera musia艂 by膰 bardzo ostro偶ny, kiedy zabra艂 si臋 za Zebiwe. Wiedzia艂, 偶e je艣li zamknie go za dzia艂alno艣膰 polityczn膮, zbuntuje si臋 ca艂e plemi臋 Matabele. Pani i pan Mellow stworzyli艣cie mu doskona艂膮 okazj臋: przest臋pstwo pospolite. Przest臋pstwo z chciwo艣ci.

— G艂upiej臋 — powiedzia艂a Sally-Anne. — Je艣li Zebiwe nie by艂 szefem k艂usownik贸w, to czy w og贸le taki istnia艂? A je艣li tak, to kto nim by艂?

— Sam genera艂 Fungabera — powiedzia艂 po prostu Timon Nbebi.

— Jeste艣 pewien? — Craig nie m贸g艂 w to uwierzy膰.

— Osobi艣cie by艂em odpowiedzialny za wys艂anie z kraju wielu 艂adunk贸w zwierz臋cej kontrabandy.

— A ta noc na drodze do Karoi?

— To 艂atwo by艂o zaaran偶owa膰. Genera艂 wiedzia艂, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej Zebiwe zn贸w pojedzie do misji Tuti. Sekretarka Zebiwe poda艂a nam dok艂adn膮 dat臋 i godzin臋. Za艂atwili艣my, 偶eby przy drodze do Tuti czeka艂a na niego ci臋偶ar贸wka z kontraband膮 prowadzona przez matabelskiego wi臋藕nia, kt贸rego przekupili艣my. Oczywi艣cie nie przewidzieli艣my gwa艂townej reakcji Tuhgaty Zebiwe, by艂a nam jednak jak najbardziej na r臋k臋.

Timon jecha艂 tak szybko, jak pozwala艂a na to droga, podczas gdy Sally-Anne i Craig tkwili zgarbieni na siedzeniach, a uniesienie wywo艂ane ucieczk膮 ust膮pi艂o miejsca zm臋czeniu i reakcji po wstrz膮sie.

— Dok膮d zmierzasz? — spyta艂 Craig.

— Do granicy z Botswan膮.

By艂o to 艣r贸dl膮dowe pa艅stwo na po艂udnie i zach贸d od Zimbabwe, kt贸re sta艂o si臋 azylem dla uchod藕c贸w politycznych z s膮siednich kraj贸w.

— Mam nadziej臋, 偶e w drodze b臋dziecie mieli okazj臋 zobaczy膰, co naprawd臋 dzieje si臋 z moim narodem. Nikt inny nie b臋dzie m贸g艂 o tym za艣wiadczy膰. Genera艂 Fungabera uniemo偶liwi艂 wjazd do po艂udniowo--zachodniego kraju Matabele. Nie wpuszcza si臋 dziennikarzy, duchownych, przedstawicieli Czerwonego Krzy偶a...

Zwolni艂 w miejscu, gdzie mr贸wniki w poszukiwaniu termit贸w wykopa艂y na drodze nory, a potem zn贸w przyspieszy艂.

— Dzi臋ki przepustce od genera艂a Fungabery dojedziemy troch臋 dalej, ale nie a偶 do Botswany. B臋dziemy musieli korzysta膰 z bocznych, ma艂ych dr贸g, a偶 dotrzemy do granicy. Nied艂ugo Fungabera dowie si臋 o mojej zdradzie i zacznie nas 艣ciga膰 ca艂a Trzecia Brygada. Zanim do tego dojdzie, musimy odjecha膰 jak najdalej.

Dotarli do g艂贸wego rozjazdu i Timon zatrzyma艂 si臋, ale nie wy艂膮czy艂

182

silnika. Wyci膮gn膮艂 ze sk贸rzanego mapownika map臋 w du偶ej skali i studiowa艂 j膮 uwa偶nie.

— Jeste艣my troch臋 na po艂udnie od linii kolejowej. Ta droga prowadzi do misji Empandeni. Je艣li uda si臋 nam tam dotrze膰, zanim zostanie wszcz臋ty alarm, b臋dziemy mogli spr贸bowa膰 przej艣膰 przez granic臋 mi臋dzy Madaba i Matsumi. Policja Botswany regularnie patroluje ten odcinek.

— Zr贸bmy tak. — Craig si臋 niecierpliwi艂, strach powraca艂, le偶膮ca na kolanach bro艅 nie dzia艂a艂a ju偶 tak uspokajaj膮co. Timon zwin膮艂 map臋 i ruszy艂.

— Czy mog臋 ci zada膰 jeszcze kilka pyta艅? — odezwa艂a si臋 po kilku minutach Sally-Anne.

— Spr贸buj臋 odpowiedzie膰 — zgodzi艂 si臋 Timon.

— Zabicie Goodwin贸w i innych bia艂ych rodzin w kraju Matabele... czy te nieludzkie czyny zosta艂y dokonane na rozkaz Tungaty Zebiwe? Czy on jest odpowiedzialny za te potworne morderstwa?

— Nie, nie, panno Jay. Zebiwe stara艂 si臋 za wszelk膮 cen臋 powstrzyma膰 tych morderc贸w. Chyba w艂a艣nie dlatego jecha艂 do misji Tuti... 偶eby spotka膰 si臋 z radyka艂ami w艣r贸d Matabele i spr贸bowa膰 ich przekona膰.

— A napisane krwi膮 zdanie „Tungata Zebiwe 偶yje"?

Teraz Timon Nbebi zamilk艂, twarz skrzywi艂a mu si臋, jakby toczy艂 jak膮艣 wewn臋trzn膮 walk臋, a oni czekali, a偶 przem贸wi. W ko艅cu westchn膮艂 g艂o艣no, a jego g艂os si臋 zmieni艂.

— Panno Jay, prosz臋 spr贸bowa膰 zrozumie膰 moje po艂o偶enie, zanim os膮dzi mnie pani za to, co pani powiem. Genera艂 Fungabera jest cz艂owiekiem przekonywaj膮cym. Poci膮ga艂y mnie jego obietnice chwa艂y i. nagrody. Potem nagle zaszed艂em, za daleko i nie mog艂em wr贸ci膰. My艣l臋, 偶e j臋zyk angielski ma na to odpowiednie okre艣lenie: — ride the tiger... By艂em zmuszony pope艂nia膰 z艂e czyny, jeden gorszy od drugiego. — Przerwa艂, a potem szybko wyrzuci艂 z siebie: — Panno Jay, ja sam wyci膮gn膮艂em morderc贸w rodziny Goodwin贸w z o艣rodka resocjalizacyjnego. Powiedzia艂em im, gdzie maj膮 jecha膰, co zrobi膰... i co napisa膰 na 艣cianie. Dostarczy艂em im bro艅 i za艂atwi艂em przejazd na miejsce samochodem Trzeciej Brygady.

Zn贸w zapad艂a cisza zak艂贸cana jedynie warkotem silnika landrovera; Timon Nbebi j膮 przerwa艂 m贸wi膮c tak, jakby s艂owa mia艂y u艣mierzy膰 jego poczucie winy.

— To byli Matabele, weterani, m臋偶czy藕ni nauczeni przez wojn臋 okrucie艅stwa, kt贸rzy zrobiliby wszystko, by odzyska膰 wolno艣膰 i szans臋 noszenia broni. Nie wahali si臋.

— To Fungabera wyda艂 rozkaz? — spyta艂 Craig.

— Oczywi艣cie. Mia艂 to by膰 pretekst do rozpocz臋cia czystek w kraju Matabele. Mo偶e teraz rozumiecie, dlaczego z wami uciekam. Nie mog艂em dalej i艣膰 t膮 drog膮.

— A inne morderstwa, zabicie senatora Savage'a i jego rodziny? — zapyta艂a Sally-Anne.

183

— Genera艂 Fungabera nie musia艂 ju偶 wydawa膰 rozkaz贸w. — Timon pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Machina posz艂a w ruch. W buszu ci膮gle pe艂no jest zdzicza艂ych na wojnie m臋偶czyzn. Ukrywaj膮 bro艅 i przychodz膮 do miast, niekt贸rzy maj膮 nawet prac臋, ale w weekendy albo inne wolne dni wracaj膮 do buszu, wykopuj膮 karabiny i szalej膮. Nie s膮 politycznymi dysydentami, tylko uzbrojonymi bandytami, a rodziny bia艂ych to najbardziej soczysty k膮sek, naj艂atwiejszy cel: ludzie bogaci i bezradni, bo pozbawieni broni przez rz膮d Mugabe...

— A Peterowi Fungaberze tylko w to graj. Ka偶dego bandyt臋 nazywa si臋 politycznym dysydentem, ka偶da przera偶aj膮ca napa艣膰, ukazywana 艣wiatu jako dow贸d matabelskiego barbarzy艅stwa i krn膮brno艣ci, to pretekst do kontynuacji czystek — doko艅czy艂 za niego Craig.

— Zgadza si臋, panie Mellow.

— I zamordowa艂 ju偶 Tungat臋 Zebiwe... — Craig poczu艂 si臋 stary i zm臋czony, zala艂o go poczucie winy i 偶al po starym towarzyszu — ...tego mo偶emy by膰 pewni!

— Nie, panie Mellow. — Timon pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Nie s膮dz臋, 偶eby Zebiwe by艂 martwy. My艣l臋, 偶e genera艂 Fungabera potrzebuje go 偶ywego. Wi膮偶e z nim jakie艣 plany.

— Jakie plany? — dopytywa艂 si臋 Craig.

— Nie wiem na pewno, ale my艣l臋, 偶e Fungabera za艂atwia jakie艣 interesy z Rosjanami.

— Z Rosjanami? — Craig zrobi艂 niedowierzaj膮c膮 min臋.

— Spotyka艂 si臋 w tajemnicy z jakim艣 cudzoziemcem, z cz艂owiekiem, kt贸ry chyba jest wa偶n膮 figur膮 rosyjskiego wywiadu.

— Jeste艣 pewien, Timonie?

— Widzia艂em tego cz艂owieka na w艂asne oczy.

Craig zastanowi艂 si臋 nad tym przez kilka sekund, a nast臋pnie powr贸ci艂 do pierwszego pytania.

— Dobrze, zostawmy na razie Rosjan. Gdzie jest Tungata Zebiwe? Gdzie przetrzymuje go Fungabera?

— Tego te偶 nie wiem, przykro mi, panie Mellow.

— Je艣li 偶yje, niech Pan zlituje si臋 nad jego dusz膮 — szepn膮艂 Craig. Wyobra偶a艂 sobie, co Tungata musi prze偶ywa膰. Milcza艂 przez kilka

minut, a potem zmieni艂 temat.

— Genera艂 Fungabera przej膮艂 m贸j maj膮tek dla siebie, nie dla pa艅stwa? Nie myl臋 si臋?

— Genera艂 bardzo chcia艂 mie膰 t臋 ziemi臋. Cz臋sto o tym m贸wi艂.

— Jak? To znaczy, nawet pseudolegalnie, jak to za艂atwi?

— To bardzo proste — wyja艣ni艂 Timon. — Uznano pana za wroga pa艅stwa. Straci艂 pan maj膮tek. Zostanie on skonfiskowany na rzecz pa艅stwa. Bank Ziemi wym贸wi zabezpieczenie pa艅skiej po偶yczki na podstawie podpisanej przez pana zwalniaj膮cej klauzuli. Urz臋dnik zarz膮dzaj膮cy w艂asno艣ci膮 nale偶膮c膮 kiedy艣 do wrog贸w odda pa艅skie akcje

184

Rholands Company na przetarg dla os贸b prywatnych. Oferta genera艂a Fungabery zostanie przyj臋ta, poniewa偶 jego szwagier jest tym urz臋dnikiem. Cena zostanie wyznaczona z du偶膮 korzy艣ci膮 dla genera艂a.

— Nie w膮tpi臋 — powiedzia艂 gorzko Craig.

— Ale po co mu tyle zachodu? — pyta艂a Sally-Anne. — Musi by膰 kilkakrotnym milionerem. Na pewno ma ju偶 dosy膰...

— Panno Jay, dla niekt贸rych ludzi nie istnieje s艂owo „dosy膰".

— Chyba nie s膮dzi, 偶e ujdzie mu to na sucho?

— A kto mo偶e go powstrzyma膰, panno Jay? — A poniewa偶 nie odpowiada艂a, m贸wi艂 dalej: — Afryka wraca do stanu, w jakim by艂a, zanim wdar艂 si臋 tu bia艂y cz艂owiek. Dla tutejszego w艂adcy istnieje tylko jedno kryterium: si艂a. My, Afrykanie, nie ufamy niczemu innemu. Fungabera jest silny, tak jak kiedy艣 Tungata Zebiwe. — Timon spojrza艂 na zegarek. — No, ale musimy co艣 zje艣膰. Chyba mamy przed sob膮 d艂ugi dzie艅.

Zjecha艂 z drogi w niewysokie zaro艣la. Wspi膮艂 si臋 na mask臋 i u艂o偶y艂 ga艂臋zie tak, aby zakry艂y samoch贸d, i uniemo偶liwi艂y te偶 wykrycie go z powietrza, a potem z szafki pod siedzeniem wyj膮艂 skrzynk臋 z zapasowymi racjami 偶ywno艣ci. Woda by艂a w zbiorniku pod pod艂og膮.

Craig nape艂ni艂 metalow膮 mena偶k臋 piaskiem, kt贸ry nas膮czy艂 benzyn膮 z zapasowego zbiornika. W ten spos贸b przygotowa艂 nie wydzielaj膮cy dymu palnik, na kt贸rym mo偶na by艂o zaparzy膰 herbat臋. Jedli niezbyt smaczne racje, co pewien czas wymieniaj膮c uwagi.

W pewnej chwili Timon nastawi艂 g艂o艣niej radio, pos艂ucha艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nic, co by nas dotyczy艂o.—Wr贸ci艂 i usiad艂 na ziemi obok Craiga.

— Jak my艣lisz, daleko mamy do granicy? — spyta艂 Craig z ustami pe艂nymi zimnej, kiepskiej, wo艂owiny z puszki.

— Sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w, mo偶e troch臋 wi臋cej.

Radio zn贸w zaskrzecza艂o, a Timon podskoczy艂 i pochyli艂 si臋 nad nim z uwag膮.

— Kilka kilometr贸w przed nami jest jednostka Trzeciej Brygady — przekaza艂. — S膮 w pobli偶u misji Empandeni. Byli na "akcji przeciwko dysydentom, ale ju偶 po wszystkim, i wyje偶d偶aj膮. Mo偶e t膮 drog膮. Musimy by膰 ostro偶ni.

— Sprawdz臋, czy nie wida膰 nas z drogi. — Craig si臋 podni贸s艂. — Sally-Anne, zga艣 ogie艅! Kapitanie, prosz臋 mnie ubezpiecza膰!

Podni贸s艂 ka艂asznikowa i wybieg艂 na drog臋. Przyjrza艂 si臋 krytycznie zaro艣lom kryj膮cym landrovera, a nast臋pnie zatar艂 艣lady w艂asne i samochodu li艣ciast膮 ga艂臋zi膮 i starannie uni贸s艂 traw臋, kt贸r膮 landrover zgni贸t艂, zje偶d偶aj膮c z drogi. „Nie wygl膮da to doskonale, ale mo偶e wytrzyma pobie偶n膮 kontrol臋 z p臋dz膮cego samochodu", pomy艣la艂. Po chwili nieruchome powietrze lekko zawibrowa艂o. Nastawi艂 uszu. By艂 to odg艂os silnik贸w ci臋偶ar贸wek, coraz g艂o艣niejszy. Craig wr贸ci艂 biegiem do landrovera i wspi膮艂 si臋 na przednie siedzenie obok Timona.

185

— Prosz臋 odstawi膰 karabin do stojaka — powiedzia艂 Timon, a kiedy Craig si臋 zawaha艂, doda艂:—Niech pan mnie pos艂ucha, panie Mellow. Je艣li nas znajd膮, walka nie b臋dzie mia艂a sensu. B臋d臋 musia艂 spr贸bowa膰 przekona膰 ich, 偶eby nas pu艣cili. Nie m贸g艂bym tego zrobi膰, gdyby pan by艂 uzbrojony.

Craig niech臋tnie poda艂 bro艅 Sally-Anne. Umie艣ci艂a j膮 w stojaku.

Craig poczu艂 si臋 bezbronny, zacisn膮艂 pi臋艣ci na kolanach. Odg艂os silnik贸w stawa艂 si臋 g艂o艣niejszy, zacz膮艂 te偶 dochodzi膰 艣piew m臋skich g艂os贸w. Pie艣艅 pot臋偶nia艂a i mimo napi臋cia oczarowany Craig poczu艂, 偶e k艂uj膮 go w艂osy na karku.

— Trzecia Brygada — powiedzia艂 Timon. — To Pie艣艅 Deszczowego Wiatru, pu艂kowa pie艣艅 chwa艂y.

呕adne z nich nie odpowiedzia艂o; Timon zamrucza艂 sobie melodi臋, a potem zacz膮艂 cicho 艣piewa膰. Mia艂 zdumiewaj膮co przejmuj膮cy g艂os.

Kiedy pionie nar贸d, deszczowy wiatr przynosi ulg臋,

Kiedy byd艂o pada od suszy, deszczowy wiatr je podnosi,

Kiedy twoje dzieci p艂acz膮 z pragnienia, deszczowy wiatr je napoi,

My jeste艣my wiatrem, co przynosi deszcz,

My jeste艣my dobrym wiatrem narodu.

Timon przet艂umaczy艂 im tekst z maszona. Teraz Craig widzia艂 ju偶 nad zaro艣lami szary py艂 wznoszony przez ci臋偶ar贸wki, a 艣piew brzmia艂 blisko i czysto.

Na chwil臋 rozb艂ys艂o odbite od metalu s艂o艅ce, a potem Craig zobaczy艂 przez listowie przeje偶d偶aj膮cy konw贸j. Sk艂ada艂 si臋 z trzech ci臋偶ar贸wek pomalowanych matow膮 farb膮 w kolorze piasku, za艂adowanych 偶o艂nierzami w maskuj膮cych mundurach i czapkach, z karabinami w pozycji „do przegl膮du". W kabinie ostatniej ci臋偶ar贸wki jecha艂 oficer, jedyny, kt贸ry mia艂 czerwony beret ze srebrn膮 odznak膮. Spojrza艂 prosto na Craiga, kt贸remu wyda艂o si臋, 偶e tamten jest bardzo blisko, a os艂ona z listowia zrobi艂a si臋 nagle jakby rzadsza. Skuli艂 si臋 na siedzeniu.

Potem konw贸j na szcz臋艣cie si臋 oddali艂, 艂oskot silnik贸w i 艣piew przycich艂y, blady kurz osiad艂.

Timon Nbebi odetchn膮艂 g艂臋boko.

— Mog膮 nadjecha膰 nast臋pni — ostrzeg艂 i z palcami na kluczykach poczeka艂, a偶 powr贸ci prawdziwa cisza. Potem zapali艂 silnik, wyjecha艂 z zaro艣li i wr贸ci艂 na drog臋.

Skr臋ci艂 w kierunku przeciwnym do oddalaj膮cego si臋 konwoju i pojecha艂 po 艣ladach odci艣ni臋tych przez ci臋偶ar贸wki g艂臋boko w piaszczystej ziemi. Min臋艂o dwadzie艣cia minut, kiedy Timon pochyli艂 si臋 nagle na siedzeniu i spojrza艂 przez szyb臋 na niebo.

— Dym—powiedzia艂.—Empandeni jest tu偶 przed nami. Przygotuje pani aparat, panno Jay? S膮dz臋, 偶e Trzecia Brygada zostawi艂a co艣 dla pani.

186

Dojechali do p贸l kukurydzy otaczaj膮cych misyjn膮 wiosk臋. 艁odygi ro艣lin wysch艂y, kolby w 偶贸艂tych os艂onkach zacz臋艂y pochyla膰 si臋 ci臋偶ko, gotowe do zbioru. W polu pracowa艂y niedawno kobiety. Jedna z nich le偶a艂a teraz przy drodze. Strzelono jej w plecy, kiedy ucieka艂a; kula wysz艂a mi臋dzy piersiami. Malutkie niemowl臋, kt贸re nios艂a na plecach, zosta艂o przebite bagnetem, wiele razy. Kiedy przeje偶d偶ali obok, podnios艂a si臋 niebieska chmura much, kt贸ra potem zn贸w opad艂a.

Nikt nic nie m贸wi艂. Sally-Anne si臋gn臋艂a do futera艂u i wyj臋艂a nikona. Jej twarz by艂a szara, odp艂yn臋艂a z niej krew.

Inne kobiety le偶a艂y dalej od drogi — kupki pstrych szmat, bardzo poplamione. We wsi mog艂o by膰 z pi臋膰dziesi膮t chat, wszystkie si臋 pali艂y; p艂omienie ze s艂omianych dach贸w strzela艂y wysoko ku czystemu, b艂臋kitnemu niebu poranka. Wi臋kszo艣膰 trup贸w 偶o艂nierze wrzucili do p艂on膮cych chat, pozostawiaj膮c czarne ka艂u偶e krwi i 艣lady po wleczonych w kurzu zw艂okach. Zapach przypalonego mi臋sa by艂 bardzo silny, osiada艂 na ich podniebieniach jak zastyg艂y smalec. Craig poczu艂, 偶e 偶o艂膮dek mu si臋 podnosi i zakry艂 d艂oni膮 usta i nos.

— To s膮 dysydenci? — szepn臋艂a Sally-Anne. Usta mia艂a kredowo-bia艂e. Automat przesuwaj膮cy film w nikonie warcza艂, kiedy przez okno robi艂a zdj臋cia.

呕o艂nierze Maszona zabili te偶 kurczaki, lu藕ne pi贸ra falowa艂y w lekkich powiewach wiatru, jakby rozdar艂a si臋 poduszka.

— Zatrzymaj si臋! — rozkaza艂a Sally-Anne.

— To mo偶e by膰 niebezpieczne — powiedzia艂 Timon.

— Zatrzymaj si臋 — powt贸rzy艂a.

Pozostawi艂a drzwi otwarte i wesz艂a mi臋dzy chaty. Pracowa艂a szybko, zmieniaj膮c film rolka za rolk膮 zwinnymi, wy膰wiczonymi palcami, podczas gdy jej bia艂e usta dr偶a艂y, a oczy za obiektywem zrobi艂y si臋 olbrzymie z przera偶enia.

— Musimy rusza膰 dalej — powiedzia艂 Timon.

— Poczekaj. — Sally-Anne szybko posuwa艂a si臋 naprz贸d, pracuj膮c, jak przysta艂o na zawodowca. Znikn臋艂a za grup膮 chat.

Smr贸d spalonego da艂a przyprawi艂 Craiga o md艂o艣ci, a gdy wiatr zmienia艂 kierunek, 偶ar ognia atakowa艂 go wielkimi podmuchami jak z pieca hutniczego.

Sally-Anne krzykn臋艂a; obaj m臋偶czy藕ni wyskoczyli z landrovera i pobiegli w stron臋 g艂osu, odbezpieczaj膮c bro艅; oddalili si臋 od siebie tak, 偶eby mogli si臋 os艂ania膰. Craig poczu艂, 偶e odzyskuje dawn膮 sprawno艣膰 fizyczn膮. Dotar艂 do 艣ciany po drugiej stronie chaty.

Sally-Anne sta艂a na otwartej przestrzeni, nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej robi膰 zdj臋膰. U jej st贸p le偶a艂a naga czarna kobieta. Powy偶ej pasa jej da艂o by艂o da艂em 艂adnej, zdrowej, m艂odej kobiety, poni偶ej p臋pka — r贸偶ow膮 potwor-no艣d膮 bez sk贸ry. Wyczo艂ga艂a si臋 z ognia, w kt贸ry j膮 wrzucili. Miejscami, poni偶ej pasa oparzenia' nie by艂y g艂臋bokie, a z da艂a w r贸偶owe 艂aty

187

s膮czy艂a si臋 limfa. W innych miejscach wida膰 by艂o ko艣ci; ko艣膰 biodrowa, spalona na w臋giel, wystawa艂a z przypieczonej sk贸ry. Mi臋艣nie brzucha by艂y przepalone, a z otworu stercza艂y wn臋trzno艣ci. Jakim艣 cudem jeszcze 偶y艂a. Jej palce mechanicznym, powtarzaj膮cym si臋 ruchem zgarnia艂y piach. Usta otwiera艂y si臋 i zamyka艂y konwulsyjnie, nie wydaj膮c d藕wi臋ku, a oczy by艂y szeroko otwarte, przytomne i pe艂ne cierpienia.

— Prosz臋 wr贸ci膰 do samochodu, panno Jay — powiedzia艂 Timon Nbebi. — Nic nie mo偶e pani dla niej zrobi膰.

Sally-Anne sta艂a sztywno, niezdolna si臋 ruszy膰. Craig obj膮艂 j膮 ramieniem, obr贸ci艂 i poprowadzi艂 w stron臋 landrovera.

Przy rogu p艂on膮cej chaty Craig si臋 obejrza艂. Timon Nbebi zbli偶y艂 si臋 do okaleczonej, i stan膮艂 nad ni膮 z gotowym do strza艂u ka艂asznikowem opartym o biodro. Jego twarz by艂a rozdarta cierpieniem, cierpia艂 prawie razem z t膮 kobiet膮.

Craig poprowadzi艂 Sally-Anne za chat臋. Za nimi rozleg艂 si臋 huk pojedynczego wystrza艂u, przyt艂umiony trzaskiem otaczaj膮cych ich p艂omieni. Sally-Anne potkn臋艂a si臋, ale po chwili odzyska艂a r贸wnowag臋. Kiedy dotarli do samochodu, opar艂a si臋 o kabin臋 i powoli zgi臋te wp贸艂. Zwymiotowa艂a w piach, a potem wyprostowa艂a si臋 i wytarte usta grzbietem d艂oni.

Craig wyj膮艂 ze skrytki spirytus. Na dnie zosta艂 centymetr alkoholu. Poda艂 butelk臋 Sally-Anne, a ona wypite t臋 resztk臋 jak wod臋. Craig odebra艂 od niej pust膮 butelk臋, a potem nagle z w艣ciek艂o艣ci膮 cisn膮艂 j膮 w p艂on膮c膮 chat臋. Timon Nbebi wyszed艂 zza rogu. Bez s艂owa usiad艂 za kierownic膮, a Craig pom贸g艂 Sally-Anne wej艣膰 na tylne siedzenie. Przejechali powoli przez wie艣, obracaj膮c g艂owami z boku na bok, gdy ukazywa艂y si臋 nowe okropie艅stwa.

Kiedy mijali ma艂y ko艣ci贸艂ek z czerwonej ceg艂y, run膮艂 jego dach, a drewniany krzy偶 na wie偶y poch艂on臋艂y wybuchy iskier, p艂omienie i b艂臋kitny dym. W jasnym s艂o艅cu p艂omienie by艂y prawie bezbarwne.

Timon Nbebi pos艂ugiwa艂 si臋 radiem, tak jak nawigator pos艂uguje si臋 echosond膮, szukaj膮c przej艣cia przez mielizn臋.

Blokady i pu艂apki Trzeciej Brygady meldowa艂y si臋 drog膮 radiow膮 terenowej kwaterze g艂贸wnej, podaj膮c swoje pozycje jako cz臋艣膰 rutynowych raport贸w — Timon zaznacza艂 je pinezkami na mapie.

Dwa razy omin臋li blokady, skr臋caj膮c w boczne drogi i 艣cie偶ki dla byd艂a, jad膮c ostro偶nie na prze艂aj przez las akacjowy. Jeszcze dwa razy natrafili na ma艂e wioski, wnwiuHnine przez dwie, trzy matabelslde rodziny

d jj kki

, p , y y

hoduj膮ce byd艂o. Ubieg艂a ich Trzecia Brygada, oraz towarzysz膮ce jej kruki i s臋py, dziobi膮ce bez apetytu cz臋艣ciowo spieczone trupy w ciep艂ych popio艂ach spalonych chat.

Ca艂y czas jechali na zach贸d, je艣li tylko pozwala艂y na to drogi. Przy

188

ka偶dym wzniesieniu, z kt贸rego mogli si臋 rozejrze膰, Timon zatrzymywa艂 samoch贸d w ukryciu, a Craig wspina艂 si臋 na szczyt i sprawdza艂 teren przed nimi. Rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony; b艂臋kit nieba nad szerokim widnokr臋giem szpeci艂y kolumny dymu stoj膮ce nad p艂on膮cymi wioskami. Wci膮偶 przedzierali si臋 na zach贸d; ukszta艂towanie terenu szybko si臋 zmieni艂o, gdy dotarli na skraj pustyni Kalahari. By艂o coraz mniej nier贸wno艣ci. Ziemia przesz艂a w szar膮, monotonn膮, p艂ask膮 bezkresn膮 r贸wnin臋, pod wysoko zawieszonym, bezlitosnym s艂o艅cem. Drzewa skar-艂owada艂y, ich ga艂臋zie by艂y powykr臋cane od 偶aru jak ko艅czyny kalek. Ziemia ta mog艂a zaspokoi膰 jedynie najbardziej podstawowe potrzeby ludzi, by艂a zacz膮tkiem wielkiego pustkowia. Mimo to jechali ni膮 na zach贸d.

S艂o艅ce stan臋艂o w zenicie, po czym zacz臋艂o w臋dr贸wk臋 w d贸艂 po niebie, a oni od 艣witu przejechali zaledwie czterdzie艣ci par臋 kilometr贸w. Do granicy zosta艂o jeszcze co najmniej trzydzie艣ci, jak Craig oceni艂 patrz膮c na map臋, a wszyscy troje byli wyczerpani nieustannym napi臋ciem i gor膮cem panuj膮cym w metalowej kabinie bez tapicerki.

Po po艂udniu zatrzymali si臋 jeszcze raz na kilka minut. Craig zaparzy艂 herbat臋. Sally-Anne posz艂a za nisk膮 k臋p臋 kolczastych krzak贸w i kucn臋艂a poza zasi臋giem ich wzroku, a Timon zasiad艂 nad radiem.

— Przed nami nie ma ju偶 wiosek — powiedzia艂 po w艂膮czeniu odbiornika. — Chyba nic nam nie grozi, ale nigdy nie zapuszcza艂em si臋 dalej. Nie wiem, czego mo偶emy si臋 spodziewa膰.

— By艂em tu z Tungat膮, kiedy pracowali艣my w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej. To by艂o w siedemdziesi膮tym drugim. Przeszli艣my za stadem lw贸w zabijaj膮cych byd艂o prawie sto sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w za granic臋. To nieprzyjazny teren: nie ma wody powierzchniowej, panwie solne... — Przerwa艂, bo Timon gwa艂townie da艂 mu znak, 偶eby zamilk艂.

Timon us艂ysza艂 w radiu inny g艂os. By艂 bardziej w艂adczy, bardziej ostry ni偶 meldunki pluton贸w, kt贸re Nbebi pods艂uchiwa艂. Najwyra藕niej domaga艂 si臋 pierwsze艅stwa i oczyszcza艂 sie膰, 偶eby poda膰 piln膮 wiadomo艣膰. Kapitan znieruchomia艂 i krzykn膮艂 st艂umionym g艂osem.

— O co chodzi? — Craig nie m贸g艂 zapanowa膰 nad z艂ymi przeczuciami, ale Timon uniesieniem r臋ki nakaza艂 cisz臋 i s艂ucha艂 d艂ugiej przemowy staccato w j臋zyku maszona, kt贸ra nast膮pi艂a po zapowiedzi. Gdy odbiornik zamilk艂, kapitan spojrza艂 na nich.

— Jaki艣 patrol znalaz艂 trzech 偶o艂nierzy, kt贸rych zostawili艣my na odludziu dzi艣 rano. Og艂oszono alarm dla wszystkich jednostek. Genera艂 Fungabera nada艂 sprawie z艂apania nas bezwzgl臋dne pierwsze艅stwo. Dwa samoloty wywiadowcze zosta艂y wys艂ane w t臋 okolic臋. Nied艂ugo powinny si臋nad nami pojawi膰. Genera艂 bardzo dok艂adnie wyliczy艂 nasz膮 pozycj臋; kaza艂 jednostkom karnym na wsch贸d od nas porzuci膰 swoje zadania i natychmiast przemie艣ci膰 si臋 w tym kierunku. Domy艣li艂 si臋, 偶e pr贸bujemy dotrze膰 do granicy na po艂udnie od Plumtree i linii kolejowej. Wysy艂a dwa

189

plutony z g艂贸wnej plac贸wki granicznej w Plumtree, 偶eby nas zablokowa艂y. —Przerwa艂, zdj膮艂 okulary i wyczy艣ci艂 szk艂a ko艅cem jedwabnej apaszki. Bez okular贸w widzia艂 tyle co sowa w 艣wietle dnia.

— Genera艂 Fungabera poda艂 wszystkim jednostkom has艂o „lampart"... — Zn贸w przerwa艂, a potem niemal przepraszaj膮co wyja艣ni艂: — Has艂o „lampart" to rozkaz „natychmiast zabi膰", co, obawiam si臋, jest raczej z艂膮 wiadomo艣ci膮.

Craig z艂apa艂 map臋 i roz艂o偶y艂 j膮 na masce. Sally-Anne stan臋艂a tu偶 za nim.

— Jeste艣my tutaj —powiedzia艂, a Timon twierdz膮co kiwn膮艂 g艂ow膮. — Prowadzi st膮d tylko jedna droga, kt贸ra skr臋ca w kierunku pomocnym, mniej wi臋cej na zachodnio-p贸mocny zach贸d —mrucza艂 do siebie. —Patrol z Plumtree musi ni膮 jecha膰, 偶eby si臋 z nami spotka膰, tak samo jednostki karne za nami.

Timon ponownie kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Tym razem nas nie min膮. B臋d膮 na zwiadzie.

Radio znowu o偶y艂o; Timon podskoczy艂 do niego i mina zrzed艂a mu jeszcze bardziej.

— Jednostka karna za nami znalaz艂a 艣lady naszego samochodu. S膮 niedaleko i poruszaj膮 si臋 szybko — zameldowa艂. -*- Skontaktowali si臋 z patrolem na drodze przed nami. Jeste艣my w pu艂apce. Nie wiem, co robi膰, panie Mellow. B臋d膮 tu za par臋 minut. — I spojrza艂 b艂agalnie na Craiga.

— W porz膮dku. — Craig zupe艂nie naturalnie przej膮艂 dowodzenie. — Pojedziemy do granicy na prze艂aj.

— Ale powiedzia艂 pan, 偶e to nieprzyjazny teren... — zacz膮艂 Timon.

— Prze艂膮cz nap臋d na cztery ko艂a, ruszamy — rzuci艂 kr贸tko Craig. — B臋d臋 jecha艂 na dachu, 偶eby ci臋 pilotowa膰. Sally-Anne, usi膮d藕 z przodu.

Usadowiony na baga偶niku, z ka艂asznikowem przewieszonym przez rami臋, Craig pos艂uguj膮c si臋 kompasem z mapownika Timona, obliczy艂 z grubsza azymut i krzykn膮艂 do Nbebiego.

— W prawo, skr臋膰 w prawo... w porz膮dku. Trzymaj si臋 tego kierunku. Kierowa艂 si臋 na bia艂y blask ma艂ej panwi solnej kilka kilometr贸w

przed nimi, a ziemia pod samochodem wydawa艂a si臋 zwarta i nadaj膮ca si臋 do do艣膰 szybkiej jazdy. Landrover przyspiesza艂, przebijaj膮c si臋 przez niskie, kolczaste zaro艣la, skr臋caj膮c tylko wtedy, gdy napotyka艂 bardziej k艂uj膮cy krzak czy jedno z kar艂owatych drzew. Po ka偶dym zboczeniu z drogi Craig naprowadza艂 Timona na w艂a艣ciwy kurs.

Jechali z pr臋dko艣ci膮 czterdziestu kilometr贸w na godzin臋 i a偶 do horyzontu mieli woln膮 drog臋. 艢cigaj膮ce ci臋偶ar贸wki, ci臋偶kie i niezdarne, nie mog艂y ich dogoni膰, Craig by艂 tego pewien, a do granicy mieli nieca艂膮 godzin臋 jazdy i nied艂ugo powinien zapa艣膰 zmrok. Ostatnia fili偶anka herbaty poprawi艂a mu humor i Craig poczu艂, 偶e odzyskuje nadziej臋.

— Dobra, dranie, chod藕cie tu po nas! — wyzwa艂 niewidzialnego

190

wroga i za艣mia艂 si臋. Zapomnia艂 ju偶, jak adrenalina kr膮偶y we krwi, gdy niebezpiecze艅stwo jest blisko. Kiedy艣 to uczucie mu s艂u偶y艂o i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nadal jest od niego uzale偶niony.

Rozejrza艂 si臋, spojrza艂 w ty艂 i od razu to zobaczy艂: co艣 jakby ma艂y cyklon albo piaszczyste diabe艂ki ta艅cz膮ce na pustyni w gor膮cej ciszy po艂udnia, ta chmura piasku porusza艂a si臋 jednak szybko w 艣ci艣le okre艣lonym kierunku, drog膮, kt贸r膮 w艂a艣nie porzucili, by艂a dok艂adnie tam, gdzie spodziewa艂 si臋 j膮 znale藕膰, na wsch贸d od nich.

— Widz臋 jeden patrol — pochyli艂 si臋 i krzykn膮艂 w otwarte okno kierowcy. — S膮 jakie艣 osiem kilometr贸w za nami.

Potem zn贸w si臋 obejrza艂 i skrzywi艂 na widok chmury kurzu wzbijanej przez landrover przy nap臋dzie na cztery ko艂a. Sun臋艂a za nimi jak tren panny m艂odej i wisia艂a w powietrzu par臋 minut po ich przeje藕dzie — d艂uga, blada smuga nad zaro艣lami. Nie mogli jej nie zauwa偶y膰. Obserwowa艂 kurz zamiast patrze膰 przed siebie. Kierowca nie m贸g艂 zauwa偶y膰 nory mr贸wnika, bo przys艂ania艂a j膮 wypalona pustynna trawa. Wpadli w ni膮 i utkn臋li.

Craiga wyrzuci艂o z dachu do przodu; przelecia艂 nad mask膮 i uderzy艂 w ziemi臋 艂okciami, kolanami i policzkiem. Le偶a艂 w piachu oszo艂omiony i obola艂y. Przetoczy艂 si臋 na siedzenie i wyplu艂 z ust mulist膮 krew. Sprawdzi艂 j臋zykiem z臋by—wszystkie tkwi艂y mocno na swoim miejscu. Na 艂okciach nie mia艂 sk贸ry, a na wysoko艣ci kolan przez d偶insy s膮czy艂a si臋 krew. Poszuka艂 r臋k膮 paska przytrzymuj膮cego protez臋—by艂 nienaruszony. Z trudem si臋 pod藕wign膮艂.

Landrover by艂 mocno przechylony do przodu i na lewy bok, podwozie tkwi艂o g艂臋boko w norze. Craig doku艣tyka艂 do kabiny od strony pasa偶era, przeklinaj膮c w艂asn膮 nieuwag臋, i szarpni臋ciem otworzy艂 drzwi. Szyba by艂a rozbita w miejscu, gdzie uderzy艂a w ni膮 g艂owa Sally-Anne, a dziewczyna le偶a艂a bez ruchu.

— O Bo偶e! — wyszepta艂 i delikatnie podni贸s艂 jej g艂ow臋. Nad okiem mia艂a niebieski guz wielko艣ci 偶o艂臋dzia, ale kiedy dotkn膮艂 jej policzka, jej wzrok oprzytomnia艂 i spojrza艂a na niego.

— Bardzo si臋 porani艂a艣? Podnios艂a si臋 z wysi艂kiem.

— Krwawisz — wybe艂kota艂a jak pijana.

— To tylko zadrapanie — uspokoi艂 j膮 i 艣cisn膮艂 za rami臋, patrz膮c nad ni膮 na Timona.

Ustami uderzy艂 w kierownic臋, mia艂 przeci臋t膮 g贸rn膮 warg臋 i jeden z siekaczy z艂amany przy dzi膮艣le. Z ust ciek艂a mu krew, ale zatamowa艂 j膮 jedwabnym szalikiem.

— Wrzu膰 wsteczny—poleci艂 Craig i wyci膮gn膮艂 Sally-Anne z kabiny, 偶eby odci膮偶y膰 pojazd. Przesz艂a chwiejnie kilka krok贸w i osun臋艂a si臋 na ziemi臋 — wci膮偶 mia艂a mi臋kkie nogi i nie mog艂a odzyska膰 r贸wnowagi po uderzeniu w g艂ow臋.

191

Silnik si臋 zablokowa艂 i nie chcia艂 zapali膰. Craig patrzy艂 z niepokojem na chmur臋 kurzu za nimi. Nie by艂a daleko i szybko si臋 zbli偶a艂a. W ko艅cu silnik zaskoczy艂, zaj膮kn膮艂 si臋 i zarycza艂, gdy Timon mocno nacisn膮艂 peda艂. Z hukiem pu艣ci艂 sprz臋g艂o i cztery ko艂a zakr臋ci艂y si臋 gwa艂townie.

— Spokojnie, cz艂owieku, z艂amiesz wa艂 — burkn膮艂 na niego Craig. Timon spr贸bowa艂 jeszcze raz, 艂agodniej, i ko艂a zn贸w si臋 zakr臋ci艂y,

wzbijaj膮c kurz; samoch贸d zako艂ysa艂 si臋 jak szalony, ale nie wyjecha艂 z jamy.

— Przesta艅! — Craig waln膮艂 Timona w rami臋, 偶eby go powstrzyma膰. Obracaj膮ce si臋 ko艂a kopa艂y w mi臋kkiej ziemi gr贸b dla landrovera.

Craig opad艂 na brzuch i zajrza艂 pod podwozie. Lewe przednie ko艂o wpad艂o do nory i obraca艂o si臋 w powietrzu, ci臋偶ar samochodu spoczywa艂 na przednim zawieszeniu.

— 艁opata! — Craig krzykn膮艂 do Timona.

— Zostawili艣my je—przypomnia艂 kapitan, wi臋c Craig zacz膮艂 go艂ymi r臋kami rozgrzebywa膰 ziemi臋 przy norze.

— Znajd藕 co艣 do kopania! — Kopa艂 dalej jak szalony.

Timon przetrz膮sn膮艂 tyln膮 szafk臋 i przyni贸s艂 mu r膮czk臋 od lewarka oraz pang臋 o szerokim ostrzu. Craig zabra艂 si臋 do pracy, chrz膮kaj膮c i sapi膮c; od potu piek艂o go zadrapanie na policzku.

Radio zabe艂kota艂o.

— Znale藕li miejsce, gdzie zjechali艣my z drogi —przet艂umaczy艂 Timon.

— Chryste! — Craig za艂ka艂 z wysi艂kiem — to nieca艂e trzy kilometry st膮d.

— Pom贸c ci? — Timon zasepleni艂 przez dziur臋 w z臋bach.

Craig nie zada艂 sobie trudu, 偶eby odpowiedzie膰. Pod podwoziem mog艂a pracowa膰 tylko jedna osoba. Ziemia osun臋艂a si臋 i landrover opad艂

0 kilka centrymetr贸w; wisz膮ca opona znalaz艂a punkt oparcia na dnie dziury. Craig zaj膮艂 si臋 teraz ostrym brzegiem nory, 艣cina艂 go uko艣nie, tak 偶eby nie zablokowa艂 ko艂a.

— Sally-Anne, usi膮d藕 za kierownic膮. — Rzuca艂 urywane s艂owa, ci膮gle zadaj膮c ciosy pang膮. — Timon i ja spr贸bujemy podnie艣膰 prz贸d. — Wyczo艂ga艂 si臋 spod samochodu i obejrza艂 za siebie. Kurz wzbijany przez po艣cig by艂 dobrze widoczny na poziomie ziemi. — Timon, chod藕 tu.

Stan臋li rami臋 w rami臋 przed ch艂odnic膮 i zgi臋li kolana, 偶eby lepiej chwyci膰 przedni zderzak. Sally-Anne siedzia艂a za wysmarowan膮 piachem szyb膮. Guz na jej czole wygl膮da艂 jak olbrzymi, niebieski, wysysaj膮cy krew kleszcz wczepiony w blad膮 sk贸r臋. Patrzy艂a na Craiga przez szyb臋 zdesperowanym wzrokiem.

— Teraz! — mrukn膮艂 Craig i wyprostowali si臋 razem podnosz膮c samoch贸d kolanami i ca艂ym ci臋偶arem da艂a.

Craig poczu艂, 偶e prz贸d uni贸s艂 si臋 o lalka centymetr贸w na zawieszeniu,

1 da艂 Sally-Anne znak g艂ow膮. Dziewczyna pu艣d艂a sprz臋g艂o i silnik zawarcza艂; ko艂o si臋 zakr臋ci艂o, a samoch贸d odskoczy艂 do ty艂u i utkn膮艂 zablokowany na kra艅cu nory.

192

— Opu艣膰! — wysapa艂 Craig i upadli na mask臋 艂api膮c oddech. Craig zobaczy艂 kurz po艣dgu tak blisko, 偶e spodziewa艂 si臋 ujrze膰 zaraz

d臋偶ar贸wk臋.

— Dobra, rozhu艣tamy go! — powiedzia艂 Timonowi. — Teraz! Raz! Dwa! Trzy!

Gdy Sally-Anne rozp臋dza艂a silnik, a oni, w kr贸tkich, regularnych odst臋pach, rzucali si臋 swoim d臋偶arem na zderzak.

— Raz! Dwa! Trzy! — sapa艂 Craig; samoch贸d zacz膮艂 falowa膰 i dziko podskakiwa膰 na brzegu nory. — Nie przestawaj!

Kurz wznosi艂 si臋 wok贸艂 nich, a g艂os w radiu skamla艂 rado艣nie jak pies my艣liwski, kt贸ry wyczu艂 trop. Zauwa偶yli kurz.

— Do g贸ry!

Craig odkry艂 zapasy si艂, kt贸rych istnienia nawet by nie podejrzewa艂. Zazgrzyta艂 z臋bami, oddech rz臋zi艂 mu w gardle, twarz spuch艂a na ciemno-czerwono, jak ze z艂o艣ci, obraz wirowa艂 mu przed oczami i nape艂nia艂 si臋 艣wiat艂em. Mimo to podnosi艂 d臋偶ar, cho膰 wiedzia艂, 偶e rozrywa sobie 艣d臋gno i mi臋艣nie plec贸w, czu艂 si臋 tak, jakby kr臋gos艂up mia艂 mu p臋kn膮膰 a偶 nagle ko艂a landrovera odbi艂y si臋 od brzegu i samoch贸d odskoczy艂 do ty艂u, uwolniony.

Pozbawiony oparda Craig upad艂 na kolana i pomy艣la艂, 偶e chyba ju偶 nie wstanie.

— Craig! Szybdej! — krzycza艂a Sally-Anne. — Wsiadaj!

Z ogromnym wysi艂kiem podni贸s艂 si臋 na nogi i chwiejnym krokiem podszed艂 do ruszaj膮cego landrovera. Wd膮gn膮艂 si臋 na mask臋 i Sally-Anne ruszy艂a; przez par臋 chwil Craig le偶a艂 wczepiony w blach臋, powoli odzyskuj膮c si艂y. Wgramoli艂 si臋 na baga偶nik na dachu i obejrza艂 do ty艂u.

艢dga艂a ich tylko jedna d臋偶ar贸wka, pi臋dotonowa toyota w znajomym kolorze piasku. W dr偶膮cym, rozgrzanym powietrzu wygl膮da艂a monstrualnie, wydawa艂a si臋 p艂yn膮膰 w ich stron臋 nad ziemi膮. Craig zamruga艂 oczami, 偶eby usun膮膰 z nich pot. Jak blisko by艂a? Trudno oceni膰, kiedy si臋 siedzi wysoko i patrzy przez faluj膮ce powietrze.

Kiedy wzrok mu si臋 wyostrzy艂, zobaczy艂, 偶e niezgrabna, wielka konstrukcja nad kabin膮 toyoty to d臋偶ki karabin maszynowy na okr膮g艂ej podstawie z kryj膮c膮 si臋 za nim g艂ow膮 strzelca. Z tej odleg艂o艣ci wygl膮da艂 jak zmodyfikowany Goriunow, straszna bro艅.

— S艂odki Jezu! — szepn膮艂, gdy nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e landrover jako艣 dziwnie si臋 porusza. Samoch贸d dr偶a艂 i trz膮s艂 si臋 gwa艂townie, z okolic lewego przedniego ko艂a, miejsca uderzenia w jam臋, dochodzi艂 piskliwy odg艂os t艂uk膮cych o siebie metalowych cz臋艣ci — a pr臋dko艣膰 zmala艂a, bardzo zmala艂a.

# Craig pochyli艂 si臋 i krzykn膮艂 w okno kierowcy:

* — Szybdej!

— Prz贸d jest p臋kni臋ty. — Sally-Anne wystawi艂a g艂ow臋 przez okno. — Jak przyspiesz臋, samoch贸d rozled si臋 na kawa艂ki.

13 — Luspirt poluje w acnwoici

193

Craig si臋 obejrza艂. Ci臋偶ar贸wka zbli偶a艂a si臋, powoli, ale nieub艂aganie. Zobaczy艂, 偶e strzelec na dachu kabiny lekko obr贸ci艂 karabin w ich stron臋.

— Spr贸buj, Sally-Anne! — krzykn膮艂. — Zaryzykuj, mo偶e wytrzyma. Maj膮 ci臋偶ki karabin maszynowy i wchodzimy ju偶 w jego zasi臋g.

Landrover z trudem przyspieszy艂; rozleg艂 si臋 g艂o艣ny klekot po艂膮czony z j臋kiem metalu. W贸z ca艂y dygota艂 i od tego dr偶enia zacz臋艂y Craigowi szcz臋ka膰 z臋by. Zn贸w si臋 obejrza艂. Dystans mi臋dzy nimi a ci臋偶ar贸wk膮 przesta艂 si臋 zmniejsza膰, po chwili Craig zobaczy艂, 偶e 艣cigaj膮cy pojazd zatrz膮s艂 si臋 gwa艂townie od wystrza艂贸w karabinu.

Na razie strza艂贸w nie by艂o s艂ycha膰 — Craig obserwowa艂 wszystko, jakby to go nie dotyczy艂o. Nagle blisko lewego boku landrovera kurz rozprysn膮艂 si臋 jak fontanna, i wzbi艂 prawie dwa metry w g贸r臋 w rozgrzane powietrze, tworz膮c przezroczyst膮 zas艂on臋; wygl膮da艂 ca艂kiem niewinnie, lecz odg艂os przelatuj膮cej kuli zabrzmia艂 z艂owrogo jak brz臋k miedzianego drutu telegraficznego uderzonego 偶elaznym pr臋tem.

— Skr臋膰 w lewo! — wrzasn膮艂 Craig. „Zawsze skr臋caj tam, gdzie pad艂 strza艂. Strzelec b臋dzie mierzy艂 w przeciwn膮 stron臋, a kurz pomo偶e zas艂oni膰 cel", przypomnia艂 sobie.

Nast臋pna seria pad艂a z prawej strony i by艂a bardzo szeroka.

— Skr臋膰 w prawo! — krzykn膮艂 Craig.

— Strzelaj do nich! — Sally-Anne zn贸w wystawi艂a g艂ow臋 przez okno. Najwyra藕niej wraca艂a do siebie po uderzeniu w g艂ow臋 i ogarnia艂 j膮 bojowy sza艂.

— Ja wydaj臋 polecenia, ty prowad藕 samoch贸d.

Nast臋pna salwa r贸wnie偶 by艂a szeroka, rozci膮ga艂a si臋 na jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w.

— Skr臋膰 w lewo!

Kluczenie przeszkadza艂o strzelcowi w celowaniu, a wzbijany przez landrover kurz zas艂ania艂 mu cel, ale dziel膮cy ich dystans zacz膮艂 si臋 zmniejsza膰. Ci臋偶ar贸wka zn贸w ich dogania艂a.

Panew solna by艂a niedaleko, setki akr贸w srebra l艣ni膮cego w promieniach s艂o艅ca. Craig zmru偶y艂 oczy od blasku i zauwa偶y艂 szlak: to stadko zebr pokona艂o g艂adk膮 powierzchni臋 panwi. Ich kopyta przebi艂y pokryw臋 soln膮 do ukrytej pod ni膮 偶贸艂tej papki. Utkn膮艂by tam ka偶dy kierowca skuszony tym zwodniczo zach臋caj膮cym przej艣ciem

— Omi艅 prawy kraniec panwi, w lewo! Jeszcze! Jeszcze! W porz膮dku, tak trzymaj — krzycza艂.

Min臋li w膮ski r贸g panwi — mo偶e uda艂oby mu si臋 skusi膰 po艣cig, 偶eby przejecha艂 t臋dy na skr贸ty. Odwr贸ci艂 si臋 i wpatrywa艂 w kurz i po chwili powiedzia艂 cicho:

— Cholera!

Dow贸dca ci臋偶ar贸wki by艂 za sprytny, 偶eby przeje偶d偶a膰 przez r贸g. Jecha艂 za nimi okr臋偶n膮 drog膮, a wok贸艂 landrovera pada艂y salwy z karabinu maszynowego. Trzy kule wbi艂y si臋 w metalow膮 kabin臋, pozostawiaj膮c po

194

sobie postrz臋pione kratery otoczone l艣ni膮cym metalem, tam gdzie odpad艂a farba maskuj膮ca.

— Nic ci nie jest?

— Nie! — odkrzykn臋艂a Sally-Anne, ale w jej g艂osie nie by艂o ju偶 takiej pewno艣ci siebie. — Craig, nie zajedziemy daleko. Peda艂 gazu jest wci艣ni臋ty do ko艅ca, a samoch贸d zwalnia. Co艣 si臋 roztapia!

Teraz i Craig poczu艂 dolatuj膮cy z uszkodzonego przodu zapach rozgrzanego do czerwono艣ci metalu.

— Timon, podaj mi karabin!

Ci臋偶ar贸wka wci膮偶 by艂a daleko poza zasi臋giem ka艂asznikowa, ale dzi臋ki salwie, kt贸r膮 wystrzeli艂, poczu艂 si臋 mniej bezradny, mimo 偶e nie widzia艂, gdzie pada艂y jego kule. Przelecia艂y z hukiem za r贸g panwi solnej, ze smrodem rozgrzanego metalu i kurzu, a Craig, prze艂adowuj膮c karabin, patrzy艂 przed siebie.

Jak daleko jeszcze do granicy? Jakie艣 pi臋tna艣cie kilometr贸w? Ale czy granica pa艅stwa powstrzyma karny patrol Trzeciej Brygady, kt贸ry dosta艂 rozkaz „lampart"? Izrael i Republika Po艂udniowej Afryki dawno temu stworzy艂y precedensy „gor膮cego po艣cigu" wkraczaj膮cego na terytorium neutralne. Wiedzia艂, 偶e b臋d膮 ich 艣ciga膰, a偶 ich dopadn膮.

Landrover przechyla艂 si臋 teraz rytmicznie na nier贸wnym zawieszeniu i Craig po raz pierwszy tak naprawd臋 zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e si臋 im nie uda. Rozz艂o艣ci艂a go ta my艣l. Wystrzela艂 drugi magazynek w kr贸tkich odst臋pach i przy trzeciej salwie toyota ostro skr臋ci艂a i zatrzyma艂a si臋 w chmurze w艂asnego kurzu.

— Trafi艂em! — rykn膮艂 rado艣nie.

— Tak trzyma膰! — odkrzykn臋艂a Sally-Anne. — Geronimo!

— Nie藕le, panie Mellow, ca艂kiem nie藕le.

Masywna ci臋偶ar贸wka sta艂a bez ruchu, a wok贸艂 niej opada艂y k艂臋by kurzu.

— Ud艂awcie si臋 tym! — wy艂 Craig. — Wsad藕cie to sobie w ty艂ek, wy synowie je偶ozwierzy! — Wystrzeli艂 ca艂y magazynek w stron臋 odleg艂ego pojazdu.

Wok贸艂 kabiny ci臋偶ar贸wki t艂oczyli si臋 m臋偶czy藕ni, jak czarne mr贸wki wok贸艂 trupa trzmiela, a kulej膮cy landrover oddala艂 si臋 od nich.

— O nie —j臋kn膮艂 Craig.

Ci臋偶ar贸wka skr臋ci艂a w ich stron臋 i zn贸w podni贸s艂 si臋 za ni膮 pierzasty ogon kurzu. .

— Jad膮 dalej!

Mo偶e uda艂o mu si臋 wcze艣niej trafi膰 kierowc臋, ale jakiekolwiek szkody wyrz膮dzi艂, nie by艂y one trwa艂e. Zatrzyma艂 ich na nieca艂e dwie minuty, a teraz ci臋偶ar贸wka zbli偶a艂a si臋 szybciej r贸偶 przedtem. Jakby dla pokre艣lenia przewagi kolejna seria z karabinu maszynowego z trzaskiem trafi艂a landrovera.

W kabinie kto艣 krzykn膮艂 — przenikliwym, kobiecym g艂osem. Craig zlodowacia艂 i zamar艂 z przera偶enia trzymaj膮c si臋 kurczowo baga偶nika.

195

r

— Timon jest ranny. — To g艂os Sally-Anne. Serce Craiga zabi艂o z ulg膮.

— Jak ci臋偶ko?

— Ci臋偶ko. Ca艂y krwawi.

— Nie mo偶emy si臋 zatrzyma膰. Jed藕 dalej.

Zdesperowany Craig spojrza艂 przed siebie — rozci膮ga艂a si臋 przed nim wielka pustka. Znikn臋艂y nawet kar艂owate drzewa. Ziemia by艂a p艂aska, bez 偶adnych wzniesie艅, a 艣wiat艂o odbijane od panwi solnych nadawa艂o niebu mlecznoblady odcie艅 i zaciera艂o horyzont, tak 偶e nie by艂o wida膰 wyra藕nej linii dziel膮cej powietrze od ziemi, nic, na czym mo偶na by by艂o zaczepi膰 oko.

Craig spu艣ci艂 wzrok i krzykn膮艂:

— Zatrzymaj si臋!

Aby wzmocni膰 si艂臋 polecenia, z ca艂ej si艂y uderzy艂 w dach kabiny. Sally-Anne natychmiast zareagowa艂a i nacisn臋艂a hamulec. Uszkodzonym landroverem zarzuci艂o w poprzek i samoch贸d od razu si臋 zatrzyma艂.

Przyczyn膮 nag艂ego niepokoju Craiga by艂a pozornie niewinna, ma艂a, 偶贸艂ta, futrzana kulka mniejsza od futbol贸wki. Skoczy艂a przed pojazd na d艂ugich tylnych nogach kangura, zupe艂nie nieproporcjonalnych w stosunku do reszty cia艂a, a potem nagle znikn臋艂a w ziemi.

— Postrza艂ka! — krzykn膮艂 Craig. — Wielka kolonia, prosto przed nami.

— Kangurze szczury! — Silnik pracowa艂 na ja艂owym biegu, a Sally--Anne wychyli艂a si臋 z okna patrz膮c w g贸r臋 oczekuj膮co.

Mieli szcz臋艣cie. Postrza艂ka to zwierz臋 prawie ca艂kowicie nocne, ten jeden osobnik, kt贸ry wyszed艂 z nory, by艂 czym艣 niezwyk艂ym w 艣wietle dnia, ale dla nich ostrze偶eniem. Dopiero teraz, dobrze si臋 przygl膮daj膮c, Craig m贸g艂 w艂a艣ciwie oceni膰 rozmiary kolonii. Sk艂ada艂a si臋 z dziesi膮tek tysi臋cy jam o wej艣ciach, kt贸rymi by艂y ma艂e, niepozorne kopce lu藕nej ziemi, ale Craig wiedzia艂, 偶e piaszczysta gleba pod nimi jest podziurawiona jak rzeszoto 艂膮cz膮cymi si臋 norami, a ca艂y teren podkopany do g艂臋boko艣ci ponad metra.

Ta ziemia nie utrzyma艂aby ci臋偶aru cz艂owieka na koniu, nie m贸wi膮c o landroverze. Przy pracuj膮cym na ja艂owym biegu silniku Craig wyra藕nie s艂ysza艂 ryk jad膮cej za nimi ci臋偶ar贸wki; rozleg艂 si臋 trzask wystrza艂贸w z karabinu maszynowego, tak blisko, 偶e Craig schyli艂 si臋 odruchowo.

— Skr臋膰 w lewo! — krzykn膮艂. — Z powrotem w stron臋 panwi. Skr臋cili pod k膮tem prostym przed zbli偶aj膮c膮 si臋 ci臋偶ar贸wk膮, poganiani

ogniem z karabinu maszynowego, a do Craiga zacz臋艂y dociera膰 j臋ki Timona przebijaj膮ce si臋 przez warkot silnika. Zatka艂 sobie uszy, 偶eby ich nie s艂ysze膰.

— Nie ma przejazdu! — krzykn臋艂a Sally-Anne. Nory postrza艂ek by艂y wsz臋dzie.

— Jed藕 dalej! — odpowiedzia艂 jej Craig.

Ci臋偶ar贸wka skr臋ci艂a, 偶eby przeci膮膰 im drog臋, i szybko si臋 teraz zbli偶a艂a.

196

— No! — krzykn膮艂 Craig z ulg膮.

Jak si臋 domy艣li艂, kolonia postrza艂ek ko艅czy艂a si臋 niemal na skraju panwi solnej, le偶a艂a poza zasi臋giem s艂onych przeciek贸w. Mo偶na by艂o przejecha膰 w膮skim pasem, na kt贸ry Craig naprowadza艂 Sally-Anne. Po przebyciu nieca艂ych pi臋ciuset metr贸w znale藕li si臋 za przesmykiem i mieli przed sob膮 twardy grunt. Sally-Anne prowadzi艂a samoch贸d jak najdalej od po艣cigu.

— Nie! Nie! — krzykn膮) Craig. — Skr臋膰 mocno w prawo. — Zawaha艂a si臋. — Zr贸b to, do cholery!

I nagle zrozumia艂a, o co mu chodzi; wykr臋ci艂a kierownic膮 i przejecha艂a w przeciwnym kierunku, przed zbli偶aj膮c膮 si臋 ci臋偶ar贸wk膮.

Ci臋偶ar贸wka natychmiast skr臋ci艂a, 偶eby zn贸w odci膮膰 im drog臋, oddali艂a si臋 od panwi i pasa twardego gruntu prowadz膮cego przez podziemny labirynt nor. By艂a tak blisko, 偶e widzieli g艂owy 偶o艂nierzy stoj膮cych w jej budzie, zauwa偶yli beret w kolorze burgunda i jasny b艂ysk srebrnej odznaki, s艂yszeli dzikie, 偶膮dne krwi okrzyki, widzieli, jak kto艣 triumfalnie potrz膮sa ka艂asznikowem.

Seria z karabinu maszynowego zry艂a ziemi臋 trzy metry przed land-roverem; wjechali w stoj膮c膮 chmur臋 kurzu.

Craig strzela艂 bez przerwy z ka艂asznikowa, pr贸buj膮c odci膮gn膮膰 uwag臋 kierowcy od ziemi przed ci臋偶ar贸wk膮.

— Prosz臋, prosz臋, niech to si臋 stanie — b艂aga艂, zmieniaj膮c magazynek gor膮cego karabinu. I bogowie go wys艂uchali. Rozp臋dzona ci臋偶ar贸wka wjecha艂a na podkopany teren.

Przypomina艂a s艂onia wpadaj膮cego w pu艂apk臋. Ziemia otworzy艂a si臋 i po艂kn臋艂a j膮; zapadaj膮cy si臋 pojazd przechyli艂 si臋 na bok i wyrzuci艂 z budy 艂adunek uzbrojonych m臋偶czyzn. Kiedy opad艂 kurz, ci臋偶ar贸wka le偶a艂a na boku, pogrzebana do po艂owy wysoko艣ci. Wok贸艂 niej rozsypane by艂y ludzkie da艂a, niekt贸re zaczyna艂y si臋 z trudem podnosi膰, inne le偶a艂y tam, gdzie upad艂y.

— 艢wietnie! — krzykn膮) Craig do kabiny. — B臋dzie im potrzebny buldo偶er, 偶eby si臋 st膮d wydosta膰.

— Craig! — odkrzykn臋艂a. — Z Timonem jest 藕le. Nie m贸g艂by艣 mu pom贸c?

— Zatrzymaj si臋 na sekund臋.

Craig zeskoczy艂 z dachu, wgramoli艂 si臋 na tylne siedzenie i Sally-Anne natychmiast ruszy艂a dalej.

Timon le偶a艂 bezw艂adnie, zwisaj膮c z siedzenia, z g艂ow膮 odrzucon膮 do ty艂u i opart膮 o drzwi. Zgubi艂 okulary. Oddech bulgota艂 mu w gardle, a ty艂 kurtki od munduru by艂 przesi膮kni臋ty krwi膮. Craig u艂o偶y艂 go na siedzeniu i rozpi膮艂 suwak kurtki.

By艂 przera偶ony. Kula musia艂a przebi膰 metalow膮 kabin臋 i to uderzenie zrobi艂o z niej prymitywny pocisk dum-dum. Utworzy艂a w plecach Timona otw贸r wielko艣ci p贸艂 fili偶anki i utkwi艂a g艂臋boko w ciele.

197

Do tablicy rozdzielczej by艂a przymocowana apteczka. Craig wyj膮艂 z niej dwa opatrunki, zerwa艂 opakowania i owin膮艂 ran臋. Chocia偶 landrover szarpa艂 i podskakiwa艂, Craig mocno zacisn膮艂 banda偶e.

— Jak z nim jest? — Sally-Anne na moment oderwa艂a wzrok od terenu przed ni膮.

— Wyjdzie z tego — powiedzia艂, 偶eby nie niepokoi膰 Timona, ale pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zaprzeczy艂 ruchem warg.

Timon umrze. By艂o to kwesti膮 zaledwie godziny, mo偶e dw贸ch. Nikt nie prze偶y艂by takiej rany. Zapach rozgrzanego metalu w kabinie dusi艂 ich.

— Nie mog臋 oddycha膰 — szepn膮艂 Timon i pr贸bowa艂 zaczerpn膮膰 powietrza.

Craig mia艂 nadziej臋, 偶e kapitan jest nieprzytomny, ale oczy Timona wpatrywa艂y si臋 w jego twarz. Craig wybi艂 pi臋艣ci膮 szyb臋 w oknie nad jego g艂ow膮, 偶eby wpad艂o wi臋cej powietrza.

— Moje okulary — powiedzia艂 Timon. — Nic nie widz臋.

Craig znalaz艂 szk艂a w stalowej oprawce na pod艂odze mi臋dzy siedzeniami i w艂o偶y艂 mu je.

— Dzi臋kuj臋, panie Mellow. — Niewiarygodne, lecz Timon si臋 u艣miechn膮艂. — Ale nie wygl膮da na to, 偶ebym mia艂 dalej z wami jecha膰.

Craiga d艂awi艂 偶al. Mocno 艣cisn膮艂 Timona za rami臋, w nadziei 偶e mo偶e go to cho膰 troch臋 pocieszy.

— Ci臋偶ar贸wka? — spyta艂 Timon.

— Przewr贸cili艣my j膮.

— Brawo, sir.

Kiedy to m贸wi艂, kabina wype艂ni艂a si臋 smrodem spalonej gumy i oleju.

— Palimy si臋! — krzykn臋艂a Sally-Anne, a Craig szybko obr贸ci艂 si臋 na siedzeniu.

Prz贸d landrovera p艂on膮艂, od rozgrzanego do czerwono艣ci metalu uszkodzonego zawieszenia zapali艂 si臋 smar i guma przedniej opony. Niemal w tej samej chwili zawieszenie zepsu艂o si臋 zupe艂nie, silnik na pr贸偶no warcza艂 i samoch贸d zatrzyma艂 si臋 ze zgrzytem. Zapali艂o si臋 odczepiaj膮ce si臋 sprz臋g艂o i podwozie rzygn臋艂o k艂臋bami dymu.

— Wy艂膮cz silnik! — poleci艂 Craig i z hukiem otworzy艂 drzwi, chwytaj膮c umieszczon膮 przy drzwiach ga艣nic臋.

Rozpyli艂 nad p艂on膮cym przodem samochodu bia艂膮 chmur臋 proszku, niemal natychmiast gasz膮c p艂omienie, a potem odczepi艂 i podni贸s艂 mask臋, parz膮c palce o gor膮cy metal. Skierowa艂 strumie艅 z ga艣nicy na silnik, 偶eby zapobiec ponownemu pojawieniu si臋 ognia, i zrobi艂 krok w ty艂.

— No — wyda艂 ostateczny wyrok. — Ten autobus ju偶 nigdzie nie pojedzie!

Gsza po wyciu silnika i odg艂osach strzelaniny by艂a przyt艂aczaj膮ca. Stukanie stygn膮cego metalu brzmia艂o g艂o艣no jak d藕wi臋k cymba艂贸w. Craig przeszed艂 do ty艂u kabiny i obejrza艂 si臋. Za nimi w rozgrzanym powietrzu nie by艂o wida膰 zablokowanej ci臋偶ar贸wki. Cisza brz臋cza艂a im w uszach

198

i samotno艣膰 pustyni, kt贸ra zdawa艂a si臋 op贸藕nia膰 jego ruchy i my艣lenie, spad艂a na niego, jak przedmiot.

Poczu艂, 偶e usta ma suche jak papier, poziom adrenaliny wyra藕nie spad艂.

— Woda! — Podszed艂 szybko do zbiornika pod siedzeniem, zdj膮艂 nakr臋tk臋 i sprawdzi艂 wska藕nik.

— Co najmniej dwadzie艣cia pi臋膰 litr贸w.

Obok stojaka z ka艂asznikowem wisia艂a aluminiowa mena偶ka pozostawiona przez jednego z grabarzy. Craig nape艂ni艂 j膮 wod膮 ze zbiornika i zani贸s艂 Timonowi.

Wypi艂 z wdzi臋czno艣ci膮, g艂o艣no prze艂ykaj膮c i krztusz膮c si臋 z po艣piechu. P贸藕niej sapi膮c po艂o偶y艂 si臋 z powrotem. Craig poda艂 mena偶k臋 Sally-Anne, a potem napi艂 si臋 sam. Timon wygl膮da艂 troch臋 lepiej i Craig sprawdzi艂 opatrunek. Na razie krew by艂a zatamowana.

— Pierwsza zasada przetrwania na pustyni — przypomnia艂 sobie Craig — trzyma膰 si臋 samochodu.

Tutaj ta regu艂a nie mia艂a zastosowania. Samoch贸d przyci膮gnie po艣cig niczym latarnia morska. Timon wspomina艂 wcze艣niej o samolotach zwiadowczych. Na tej otwartej r贸wninie zauwa偶膮 landrovera z odleg艂o艣ci pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w. Poza tym by艂 jeszcze ten drugi patrol z przygranicznego posterunku w Plumtree. Zjawi si臋 tu za kilka godzin.

Nie mogli zosta膰. Musieli i艣膰 dalej. Spojrza艂 na Timona i zrozumieli si臋 w jednej chwili.

— B臋dziecie musieli mnie zostawi膰 — szepn膮艂 ranny.

Craig nie m贸g艂 wytrzyma膰 jego wzroku, s艂owa uwi臋z艂y mu w gardle. Z powrotem wspi膮艂 si臋 na dach i obejrza艂 za siebie.

Bardzo dobrze by艂o wida膰 ich 艣lady w mi臋kkiej ziemi, zacienia艂y je uko艣ne promienie obni偶aj膮cego si臋 s艂o艅ca. Prze艣ledzi艂 je wzrokiem do niewyra藕nego horyzontu i drgn膮艂 zaniepokojony.

Co艣 porusza艂o si臋 na samej granicy zasi臋gu jego wzroku. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 mia艂 nadziej臋, 偶e to tylko gra 艣wiate艂. Potem to co艣 zn贸w spuch艂o jak wij膮ca si臋 d偶d偶ownica, pop艂yn臋艂o nad ziemi膮 w rozgrzanym powietrzu, z powrotem osiad艂o na gruncie i sta艂o si臋 szeregiem uzbrojonych m臋偶czyzn id膮cych g臋siego, biegn膮cych po ich 艣ladach. Ludzie z Trzeciej Brygady nie porzucili po艣cigu. Pieszo, r贸wnym truchtem przemierzali r贸wnin臋. Craig ju偶 kiedy艣 pracowa艂 z doborowymi czarnymi oddzia艂ami, wiedzia艂, 偶e mog膮 utrzyma膰 to tempo ca艂膮 dob臋.

Zeskoczy艂 na d贸艂 i odnalaz艂 lornetk臋 Timona w schowku obok siedzenia kierowcy.

— 艢ciga nas pieszy patrol — powiedzia艂.

— Ilu? — spyta艂 Timon.

Craig spojrza艂 z dachu przez lornetk臋.

— O艣miu. — Wywrotka spowodowa艂a straty w ludziach. Obejrza艂 si臋 na s艂o艅ce. Czerwienia艂o i traci艂o 偶ar, wchodz膮c w pas

drgaj膮cego powietrza nad ziemi膮. Za dwie godziny zajdzie, oceni艂.

199

— Je艣li umie艣cicie mnie z karabinem w dobrym punkcie, zatrzymam ich na troch臋 — powiedzia艂 Timon. Gdy Craig si臋 waha艂, doda艂: — Niech pan nie traci czasu na k艂贸tnie, panie Mellow.

— Sally-Anne, nape艂nij mena偶k臋 — Craig wyda艂 polecenie. — We藕 czekolad臋 i wysokoproteinowe racje z zapas贸w, map臋, kompas i t臋 lornetk臋.

Zlustrowa艂 teren wok贸艂 unieruchomionego landrovera. P艂askie ukszta艂towanie nie dawa艂o mo偶liwo艣ci obrony. Jedynym silnym punktem by艂 sam samoch贸d. Craig odbi艂 z dna zbiornika na benzyn臋 zatyczk臋 otworu odprowadzaj膮cego i spu艣ci艂 reszt臋 paliwa na piaszczyst膮 gleb臋, by jaki艣 celny strza艂 nie zapali艂 landrovera, zagra偶aj膮c Timonowi. Szybko zbudowa艂 prowizoryczn膮 os艂on臋 przy tylnych ko艂ach, zabezpieczaj膮c ko艂ami zapasowymi i stalow膮 skrzynk膮 na narz臋dzia pozycj臋 Timona, na wypadek gdyby zacz臋li go ostrzeliwa膰 ogniem flankowym.

Pom贸g艂 Timonowi wysi膮艣膰 z samochodu i u艂o偶y膰 si臋 na brzuchu za tylnymi ko艂ami. Zn贸w pokaza艂a si臋 krew, przesi膮k艂a przez opatrunek, a Timon poszarza艂 jak popi贸艂 i na jego g贸rnej wardze pojawi艂y si臋 ma艂e, jasne b膮belki. Craig poda艂 mu jeden z ka艂asznikow贸w i po艂o偶y艂 przed nim poduszk臋 z siedzenia jako podp贸rk臋 do celowania. Po prawej stronie Timona zostawi艂 pude艂ko z zapasowymi magazynkami — pi臋膰set kul.

— Wytrzymam do zmroku — wychrypia艂 Timon. — Ale zostawcie mi jeden granat.

Wszyscy wiedzieli po co. Timon nie chcia艂, 偶eby wzi臋li go 偶ywego, wysadzi si臋 w powietrze.

Craig wzi膮艂 pozosta艂e pi臋膰 granat贸w i schowa艂 je do jednego z plecak贸w. Po艂o偶y艂 na nich torb臋 British Airways z dokumentami i r臋kopisem ksi膮偶ki. Ze skrzynki z narz臋dziami wzi膮艂 zw贸j lekkiego drutu i par臋 no偶yc; z pude艂ka z amunicj膮 — sze艣膰 zapasowych magazynk贸w do ka艂asznikowa. Podzieli艂 zawarto艣膰 apteczki, zostawiaj膮c Timonowi dwa banda偶e, paczk臋 tabletek przeciwb贸lowych i strzykawk臋 z morfin膮. Reszt臋 wysypa艂 do plecaka.

Rozejrza艂 si臋 szybko po wn臋trzu landrovera. Czy by艂o jeszcze co艣, co mog艂oby si臋 przyda膰? Na pod艂odze le偶a艂a zwini臋ta plastikowa mata z maskuj膮cym wzorem. Wepchn膮艂 j膮 do torby, kt贸r膮 nast臋pnie podni贸s艂 dla ocenienia ci臋偶aru. M贸g艂 wzi膮膰 tylko tyle. Spojrza艂 na Sally-Anne. Przez jedno rami臋 mia艂a przewieszon膮 mena偶k臋, a przez drugie — plecak. Zwin臋艂a teczk臋 ze zdj臋ciami i wepchn臋艂a j膮 do plecaka. By艂a bardzo blada i wydawa艂o si臋, 偶e guz na jej czole spuch艂 jeszcze bardziej.

— W porz膮dku? — spyta艂 Craig.

— Tak.

Kucn膮艂 obok Timona.

— Do widzenia, kapitanie — powiedzia艂.

— Do widzenie, panie Mellow.

Craig wzi膮艂 go za r臋k臋 i spojrza艂 mu w oczy. Nie zobaczy艂 w nich strachu i zn贸w zdumia艂 go spok贸j, z jakim Afrykanin przyjmuje 艣mier膰. Widzia艂 to wiele razy. 禄

200

— Dzi臋kuj臋 ci, Timonie, za wszystko — powiedzia艂.

— Hamba gashle — powiedzia艂 艂agodnie Timon. — Id藕cie w pokoju.

— Shala gashle — Craig odpowiedzia艂 na tradycyjne po偶egnanie. — Zosta艅 w pokoju.

Wsta艂 i przy rannym ukl臋k艂a Sally-Anne.

— Jeste艣 dobrym cz艂owiekiem, Timonie — powiedzia艂a — i bardzo odwa偶nym.

Timon odpi膮艂 klap臋 kabury i wyci膮gn膮艂 pistolet. By艂a to chi艅ska kopia tokariewa, typ 51. Odwr贸ci艂 go i poda艂 jej kolb臋. Nic nie powiedzia艂, a ona po chwili wzi臋艂a bro艅.

— Dzi臋kuj臋, Timonie.

Wszyscy wiedzieli, 偶e pistolet, tak jak granat, by艂 przeznaczony na sam koniec — 艂atwiejszy spos贸b odej艣cia. Sally-Anne wepchn臋艂a bro艅 za pasek d偶ins贸w, a potem nagle pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a Timona.

— Dzi臋kuj臋—powiedzia艂a jeszcze raz, wsta艂a szybko i odwr贸ci艂a si臋. Pierwszy bieg艂 truchtem Craig. Ogl膮da艂 si臋 za siebie co kilka metr贸w,

kieruj膮c si臋 tak, 偶eby samoch贸d ich zas艂ania艂. Gdyby 艣cigaj膮cy domy艣lili si臋, 偶e dwie osoby opu艣ci艂y pojazd, zostawiliby po prostu po艂ow臋 ludzi, 偶eby go zaatakowali, a reszta pop臋dzi艂aby ich tropem.

Trzydzie艣ci pi臋膰 minut p贸藕niej us艂yszeli pierwsz膮 seri臋 z broni automatycznej. Craig przystan膮艂, 偶eby pos艂ucha膰. Landrover by艂 teraz tylko ma艂ym czarnym pryszczem w oddali, nad kt贸rym ciemnia艂o niebo i zapada艂 zmrok. Na pierwsz膮 salw臋 odpowiedzia艂a burza ognia, wiele karabin贸w z furi膮 strzelaj膮cych jednocze艣nie.

— To dobry 偶o艂nierz—powiedzia艂 Craig. — Musia艂 by膰 pewien tego pierwszego strza艂u. Ju偶 nie ma ich. o艣miu, m贸g艂bym si臋 za艂o偶y膰.

Ze zdziwieniem zauwa偶y艂, 偶e 艂zy sp艂ywaj膮 jej po policzkach, zamieniaj膮c si臋 w br膮zowe b艂oto w piachu, kt贸ry pokrywa艂 jej sk贸r臋.

— Nie chodzi o umieranie — powiedzia艂 cicho — ale o spos贸b, w jaki przychodzi.

Wybuch艂a gniewem:

— Zachowaj dla siebie to literackie, hemingwayowskie g贸wno, draniu! To nie ty umierasz. — I od razu doda艂a skruszona: — Przepraszam, kochanie, boli mnie g艂owa i tak bardzo go polubi艂am.

Odg艂os strzelaniny s艂ab艂, w miar臋 jak biegli dalej, a偶 zamieni艂 si臋 w szmer przypominaj膮cy odg艂os krok贸w w wyschni臋tym buszu daleko za nimi.

— Craig!—zawo艂a艂a Sally-Anne; odwr贸ci艂 si臋. Przystan臋艂a dwadzie艣cia krok贸w za nim i jej wyczerpanie by艂o bardzo widoczne. Jak tylko si臋 zatrzyma艂, opad艂a na ziemi臋 i w艂o偶y艂a g艂ow臋 mi臋dzy kolana.

— Za chwil臋 dojd臋 do siebie. To tylko moja g艂owa.

* Craig rozerwa艂 paczk臋 tabletek przeciwb贸lowych z apteczki. Kaza艂 jej wzi膮膰 dwie i popi膰 艂ykiem wody z mena偶ki. Guz na jej czole przera偶a艂 go. Obj膮艂 j膮 ramieniem i mocno przytuli艂.

201

T

— O, tak jest dobrze. — Osun臋艂a si臋 oparta o niego.

W riszy pustynnego zmierzchu rozleg艂 si臋 odleg艂y szcz臋k eksplozji, przyt艂umiony odleg艂o艣ci膮, i Sally-Anne zesztywnia艂a.

— Co to?

— R臋czny granat — powiedzia艂 i spojrza艂 na zegarek. — Ju偶 po wszystkim, ale da艂 nam przewag臋 pi臋膰dziesi臋ciu pi臋ciu minut. Niech d臋 B贸g b艂ogos艂awi, Timonie, i oby艣 si臋 nie'm臋czy艂.

— Nie wolno nam tego marnowa膰—powiedzia艂a mu z determinacj膮 i wsta艂a. Obejrza艂a si臋. — Biedny Timon — powiedzia艂a i ruszy艂a przed siebie.

Odkrycie tego, 偶e landrovera broni艂 tylko jeden cz艂owiek, zajmie im najwy偶ej kilka minut. Chwil臋 p贸藕niej znajd膮 odchodz膮ce stamt膮d 艣lady i rusz膮 za nimi. Craig zastanawia艂 si臋, ilu Timon zastrzeli艂 i ilu jeszcze zosta艂o.

„Nied艂ugo si臋 przekonamy", powiedzia艂 sobie i po chwili z szybko艣ci膮 teatralnej kurtyny zapad艂a noc.

Od trzech dni by艂 n贸w i jedyne 艣wiat艂o dawa艂y gwiazdy. Z jednej strony wznosi艂 si臋 wysoko Orion, a z drugiej p艂on膮艂 wielki krzy偶. Cudownie l艣ni艂y w suchym powietrzu pustyni, a Droga Mleczna powleka艂a niebiosa jak fosforyzuj膮cy sok 艣wietlika rozgniecionego mi臋dzy palcami. Niebo by艂o wspania艂e, ale gdy Craig si臋 obejrza艂, zobaczy艂, 偶e dawa艂o wystarczaj膮co du偶o 艣wiat艂a, 偶eby mo偶na by艂o zauwa偶y膰 ich 艣lady.

— Odpocznij! — powiedzia艂 Sally-Anne, a ona wyci膮gn臋艂a si臋 jak d艂uga na ziemi. Bagnetem od ka艂asznikowa 艣ci膮艂 k臋pk臋 zaro艣li i zwi膮za艂 j膮 drutem, kt贸ry przyczepi艂 z ty艂u paska.

— Prowad藕! — poleci艂 kr贸tko, oszcz臋dzaj膮c energi臋 na s艂owach. Dziewczyna sz艂a przed nim, ju偶 nie bieg艂a, a on d膮gn膮艂 za sob膮 k臋p臋

suchych zaro艣li. Zamiata艂 ni膮 ziemi臋 i kiedy zn贸w si臋 obejrza艂, ich 艣lady znik艂y.

Zanim uszli pierwszy kilometr, d臋偶ar krzaku d膮gn膮cego si臋 jak kotwica uczepiona do paska wyra藕nie go os艂abi艂. Craig pochyla艂 si臋 do przodu, 偶eby go zr贸wnowa偶y膰. Trzy razy w d膮gu godziny Sally Ann臋 prosi艂a o wod臋. Poda艂 jej j膮 niech臋tnie. Nigdy nie pij przy pierwszym pragnieniu — jedna z najwa偶niejszych zasad przetrwania. Je艣li wypijesz, pragnienie b臋dzie ros艂o. Ale ona by艂a chora i derpia艂a po uderzeniu w g艂ow臋 —nie mia艂 serca jej odm贸wi膰. Sam nie pi艂. Jutro, je艣li prze偶yj膮, ogarnie ich pal膮ce piek艂o pragnienia. Zabra艂 mena偶k臋, 偶eby nie kusi艂a dziewczyny.

Troch臋 przed p贸艂noc膮 odwi膮za艂 drut od paska; nie m贸g艂 ju偶 znie艣膰 d臋偶aru d膮gn膮cej si臋 za nimi miot艂y, a je艣li Maszona d膮gle szli ich tropem, i tak nie na wiele by si臋 zda艂a. Zdj膮艂 plecak z plec贸w Sally-Anne i przewiesi艂 go sobie przez rami臋.

— Dam rad臋—zaprotestowa艂a, choda偶 zatacza艂a si臋 jak pijana. Ani razu si臋 nie poskar偶y艂a, mimo 偶e jej twarz w 艣wietle gwiazd by艂a srebrna jak panew solna.

202

Pr贸bowa艂 wymy艣li膰 co艣, co mog艂oby j膮 podeszy膰.

— Pewnie ju偶 par臋 godzin temu przeszli艣my przez granic臋 — powiedzia艂.

— Czy to znaczy, 偶e jeste艣my bezpieczni? — szepn臋艂a, a on nie m贸g艂 si臋 zmusi膰 do k艂amstwa. Zadr偶a艂a.

Nocny wiatr przedziera艂 si臋 przez ich denkie ubrania. Craig roz艂o偶y艂 nylonow膮 mat臋 i owin膮艂 j膮 wok贸艂 ramion dziewczyny, potem wspar艂 Sally-Anne na swoim ramieniu i poprowadzi艂 j膮 dalej.

Po przej艣ciu kilometra dotarli do drugiego ko艅ca panwi solnej. Craig zrozumia艂, 偶e Sally-Anne tej nocy ju偶 dalej nie p贸jdzie. Panew ko艅czy艂a si臋 skorupiastym, p贸艂metrowym wzniesieniem, za kt贸rym zn贸w rozd膮ga艂a si臋 r贸wnina.

— Tu si臋 zatrzymamy. — Dziewczyna osun臋艂a si臋 na ziemi臋, a on okry艂 j膮 mat膮.

— Mog臋 si臋 napi膰?

— Nie. Dopiero rano.

Mena偶ka by艂a lekka; kiedy k艂ad艂 j膮 na ziemi臋, woda zapluska艂a tak, jakby jedynie obmywa艂a 艣cianki, a nie wype艂nia艂a jej. Wyd膮艂 stos zaro艣li, 偶eby os艂oni膰 g艂ow臋 dziewczyny od wiatru, a potem 艣ci膮gn膮艂 jej tenis贸wki, aby pomasowa膰 stopy i zbada膰 je dotykiem.

— Ale偶 to musi bole膰.

Sk贸ra na jej lewej pi臋de by艂a zdarta do 偶ywego da艂a. Podni贸s艂 j膮 do ust i wyliza艂 otarde do czysta, oszcz臋dzaj膮c wod臋. Nast臋pnie skropi艂 ran臋 艣rodkiem dezynfekcyjnym i owin膮艂 banda偶em z apteczki. Zamieni艂 jej skarpetki na nogach, i z powrotem zawi膮za艂 buty.

— Jeste艣 taki dobry — zamrucza艂a, kiedy w艣lizn膮艂 si臋 pod mat臋 i wzi膮艂 j膮 w ramiona — i taki dep艂y.

— Kocham d臋 — powiedzia艂. — Za艣nij ju偶.

Westchn臋艂a i przytuli艂a si臋 do niego, a on my艣la艂, 偶e 艣pi, dop贸ki nie powiedzia艂a dcho:

— Craig, tak mi przykro z powodu King's Lynn.

Potem nareszde zasn臋艂a, czu艂 na swojej piersi jej g艂臋boki i r贸wny oddech. Nie budz膮c dziewczyny, wysun膮艂 si臋 spod maty. Usiad艂 na niskim wzniesieniu z ka艂asznikowem na kolanach, by obserwowa膰 otwart膮 przestrze艅 i czeka膰 na ich przyj艣cie.

Czuwaj膮c my艣la艂 o tym, co powiedzia艂a Sally-Anne. My艣la艂 o King's Lynn. My艣la艂 o swoich stadach wielkich, czerwonych zwierz膮t i o domostwie na wzg贸rzu. My艣la艂 o m臋偶czyznach i kobietach, kt贸rzy kiedy艣 tam 偶yli i wychowywali swoje dzied. Marzy艂 przede偶, by 偶y膰 jak oni, planowa艂 z t膮 kobiet膮 robi膰 to samo, co oni kiedy艣 robili.

Moja kobieta. Wr贸d艂 do miejsca, gdzie le偶a艂a, i kl臋kn膮艂 przy niej* 偶eby pos艂ucha膰 jej oddechu; pomy艣la艂 o tym, jak le偶a艂a naga i bezbronna, rozd膮gni臋ta na d艂ugim stole, wystawiona na widok wielu okrutnych oczu.

203

Wr贸ci艂 na czaty na skraj panwi i pomy艣la艂 o Tungacie Zebiwe, przypomnia艂 sobie 艂膮cz膮c膮" ich kiedy艣 przyja藕艅 i p艂yn膮c膮 z niej rado艣膰. Zobaczy艂 jeszcze raz znak dany r臋k膮 przez wyprowadzanego z 艂awy oskar偶onych Tungat臋.

„Jeste艣my kwita — wyr贸wna艂o si臋", i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Pomy艣la艂 o tym, 偶e kiedy艣 by艂 milionerem, i o milionach, kt贸re teraz musia艂 zwr贸ci膰. Jedno posuni臋cie z zamo偶nego cz艂owieka zamieni艂o go w kogo艣 gorszego od 偶ebraka. Nie nale偶a艂 do niego nawet stos kartek w torbie British Airways. R臋kopis zostanie zaj臋ty, jego wierzyciele go przejm膮. Nie mia艂 nic, nic pr贸cz tej kobiety... i gniewu.

Potem nad wszystkimi wyobra偶eniami zapanowa艂 obraz twarzy genera艂a Fungabery — g艂adkiej jak gor膮ca czekolada, pi臋knej jak grzech 艣miertelny, pot臋偶nej i z艂ej: demonicznej — i ogarn臋艂a go w艣ciek艂o艣膰 tak wielka, 偶e nie do opisania.

Siedzia艂 ca艂膮 noc bez snu, nienawidz膮c ze wszystkich si艂, jakie w sobie znalaz艂. Co godzina wraca艂 do 艣pi膮cej Sally-Anne i kuca艂 obok niej. Raz poprawi艂 okrywaj膮c膮 j膮 mat臋, innym razem dotkn膮! lekko koniuszkami palc贸w guza na jej czole, a ona j臋kn臋艂a przez sen; potem wraca艂 na czaty.

Kiedy dostrzeg艂 daleko na panwi ciemne kszta艂ty, skurcz 偶o艂膮dka przyprawi艂 go o md艂o艣ci, ale gdy przyjrza艂 im si臋 przez lornetk臋 Timona, zobaczy艂, 偶e to para bladych oryks贸w, olbrzymich pustynnych antylop, wielkich jak konie, z dobrze widocznymi w 艣wietle gwiazd pyskami z wzorem w kszta艂cie rombu. Bezg艂o艣nie min臋艂y pod wiatr miejsce, gdzie siedzia艂, i znikn臋艂y w mroku nocy.

Orion schodzi艂 coraz ni偶ej po niebie i zblad艂 przy pierwszym blasku 艣witu. Nadszed艂 czas rusza膰 w drog臋, ale on zwleka艂, nie chc膮c wystawia膰 Sally-Anne na trudy i straszne pr贸by, kt贸re mia艂 przynie艣膰 dzie艅 — podarowa艂 jej te kilka ostatnich minut, zapomnienia.

Wtedy ich zobaczy艂 i zala艂a go fala rozpaczy. Wci膮偶 byli daleko, po drugiej stronie panwi — ciemna plama, za du偶a, 偶eby mog艂a by膰 jednym z pustynnych zwierz膮t, ciemna plama zbli偶aj膮ca si臋 do niego powoli, lecz systematycznie. Miot艂a z krzaka, kt贸r膮 ci膮gn膮艂, musia艂a spe艂ni膰 swe zadanie, skoro powstrzyma艂a ich na tak d艂ugo. Ale kiedy j膮 porzuci艂, pewnie szybko szli dalej po g艂臋bokich 艣ladach.

Potem rozpacz odp艂yn臋艂a., Je艣li ma doj艣膰 do najgorszego, to r贸wnie dobrze mo偶e to si臋 sta膰 teraz—pomy艣la艂—miejsce dobre jak ka偶de inne na ostatnie starcie." Maszona musz膮 przej艣膰 przez otwart膮 panew, a on mia艂 lekk膮 przewag臋 dzi臋ki wzniesieniu i rzadkiej os艂onie wysokich do kolan zaro艣li —jednak niewiele czasu, 偶eby to wykorzysta膰.

Pobieg艂 do plecaka zgi臋ty wp贸艂, tak 偶eby na tle rozja艣niaj膮cego si臋 nieba nie by艂o wida膰 jego sylwetki. Wepchn膮艂 pi臋膰 granat贸w za koszul臋, z艂apa艂 zw贸j drutu i no偶yce i pop臋dzi艂 z powrotem na skraj wzniesienia.

Zerkn膮艂 z ukrycia na zbli偶aj膮cy si臋 patrol. Poniewa偶 panew by艂a tak bardzo ods艂oni臋ta, szli jednym szeregiem; domy艣li艂 si臋 jednak, 偶e gdy tylko

204

dotr膮 do wzniesienia, ustawi膮 si臋 w szyku bojowym, w klasycznej formacji do biegu w kszta艂cie strza艂ki, kt贸ra pozwoli艂aby im nawzajem si臋 os艂ania膰 i unikn膮膰 flankowego ataku z zasadzki.

Kieruj膮c si臋 takim rozumowaniem, Craig zacz膮艂 uk艂ada膰 granaty. Umieszcza艂 je wzd艂u偶 g贸rnej kraw臋dzi wzniesienia — ta wysoko艣膰 rozszerzy troch臋 zasi臋g wybuchu.

Przywi膮za艂 wszystkie granaty mocno do ga艂膮zek krzak贸w, w odleg艂o艣ci co dwadzie艣cia krok贸w, a potem spl膮tanym w臋z艂em przywi膮za艂 po jednym drucie do ka偶dej zawleczki zabezpieczaj膮cej zapalnik. Nast臋pnie poprowadzi艂 druty, ka偶dy z osobna, do miejsca, gdzie spa艂a Sally-Anne, i przymocowa艂 je do klapy plecaka.

Kl臋cza艂 teraz na kolanach, poniewa偶 robi艂o si臋 coraz ja艣niej i z ka偶d膮 minut膮 patrol by艂 coraz bli偶ej. Przygotowa艂 pi膮ty, ostatni granat i wyci膮gn膮艂 si臋 na brzuchu. Druty rozchodzi艂y si臋 jak wachlarz od miejsca, gdzie le偶a艂 za os艂on膮 ze 艣ci臋tych zaro艣li. Sprawdzi艂, czy ka艂asznikow jest na艂adowany, i po艂o偶y艂 po swojej prawej stronie zapasowe magazynki.

Nadszed艂 czas obudzi膰 dziewczyn臋. Poca艂owa艂 j膮 delikatnie w usta; ona zmarszczy艂a nos i zamrucza艂a cicho, a potem otworzy艂a oczy i na chwil臋 zaja艣nia艂a w nich zieleni膮 mi艂o艣膰, kt贸rej miejsce zaj臋艂o przera偶enie, gdy przypomnia艂a sobie, w jakiej s膮 sytuacji. Chcia艂a si臋 podnie艣膰, ale on powstrzyma艂 j膮 gestem.

— S膮 tutaj — ostrzeg艂 j膮. — B臋d臋 walczy艂. Skin臋艂a g艂ow膮.

— Masz pistolet Timona?

Jeszcze raz kiwn臋艂a g艂ow膮, si臋gaj膮c po niego za pasek d偶ins贸w.

— Wiesz, jak si臋 nim pos艂ugiwa膰?

— Tak.

— Zachowaj jedn膮 kul臋 na koniec. Wpatrywa艂a si臋 w niego.

— Obiecaj mi, 偶e nie b臋dziesz si臋 waha膰.

— Obiecuj臋 — szepn臋艂a.

Powoli podni贸s艂 g艂ow臋. Patrol by艂 nieca艂e czterysta metr贸w od skraju panwi i, tak jak przewidzia艂, ustawia艂 si臋 w szyk do po艣cigu w ksztajde strza艂ki.

Gdy 偶o艂nierze w s艂abym 艣wietle zamienili si臋 z bezkszta艂tnej plamy w tyralier臋, m贸g艂 ich policzy膰. Pi臋ciu! Zn贸w ogarn膮艂 go pesymistyczny nastr贸j. Timon nie spisa艂 si臋 tak dobrze, jak Craig mia艂 nadziej臋. Zastrzeli艂 zaledwie trzech ze 艣cigaj膮cych. Pi臋ciu to za du偶o dla Craiga. Nawet przy przewadze, jak膮 dawa艂o mu zaskoczenie i kryj贸wka, by艂o ich po prostu za du偶o.

^— Schyl g艂ow臋 — szepn膮艂. — Twarz mo偶e 艣wieci膰 jak lustro. 'Pos艂usznie ukry艂a twarz w zgi臋ciu ramienia. On podci膮gn膮艂 koszul臋, 偶eby zakry膰 sobie usta i nos, i obserwowa艂 zbli偶aj膮cych si臋 偶o艂nierzy.

Bo偶e, s膮 naprawd臋 nie藕li, pomy艣la艂. Jak si臋 poruszaj膮! Szli ca艂膮 noc,

205

a wci膮偶 s膮 sprytni i czujni jak rysie. Prowadzi艂 wysoki Maszona, kt贸ry mkn膮艂 jak strza艂a na wietrze. Nisko na prawym biodrze ni贸s艂 ka艂asz艅ikowa i by艂 w pe艂ni skoncentrowany. Raz w jego oczach odbi艂o si臋 艣wiat艂o nadchodz膮cego 艣witu i wtedy zab艂ys艂y na czerni jego twarzy niczym odleg艂y wystrza艂 armatni. Craig domy艣li艂 si臋, 偶e to dow贸dca.

Sun臋艂y za nim, po dwie z ka偶dej strony, pos臋pne, kr臋pe postacie, gro藕ne, a jednak niewolniczo pos艂uszne prowadz膮cemu. Reagowa艂y jak marionetki na sygna艂y dawane im r臋k膮 przez wysokiego Maszon臋. 呕o艂nierze zbli偶ali si臋 bezg艂o艣nie do skraju panwi: Craig u艂o偶y艂 sobie w lewej d艂oni druty tak, 偶e wychodzi艂y mu spomi臋dzy palc贸w.

Na pi臋膰dziesi膮t metr贸w od wzniesienia Maszona zatrzyma艂 swoich ludzi kr贸tkim sygna艂em i linia zamar艂a bez ruchu. Maszona obraca艂 powoli g艂ow膮 z boku na bok, badaj膮c niskie wzniesienie i znajduj膮ce si臋 za nim zaro艣la. Zrobi艂 pi臋膰 lekkich krok贸w do przodu i zn贸w si臋 zatrzyma艂. Jeszcze raz obr贸ci艂 g艂ow膮 — w lewo, w prawo i znowu w lewo. Musia艂 co艣 zauwa偶y膰. Craig odruchowo wstrzyma艂 oddech, gdy mija艂y d艂ugie sekundy.

Potem Maszona zn贸w si臋 poruszy艂. Okr臋ci艂 si臋 i przywo艂a艂 flanki, daj膮c im znak pchni臋ciem palca wskazuj膮cego i machni臋ciem pi臋艣ci. 呕o艂nierze ustawili si臋 w odwr贸con膮 strza艂k臋 — Maszona przyj臋li tradycyjny szyk bitewny plemion Nguni, „rogi byka", kt贸ry tak skutecznie stosowa艂 kr贸l Chaka; teraz rogi te zbli偶a艂y si臋 do stanowiska Craiga, 偶eby go osaczy膰.

Craigowi kamie艅 spad艂 z serca na my艣l o tym, jaki by艂 przewiduj膮cy rozmieszczaj膮c granaty tak szeroko. Dwaj 偶o艂nierze na flankach prawie 偶e wejd膮 na jego zewn臋trzne granaty. Uporz膮dkowa艂 w r臋ku druty, podci膮gaj膮c nie napi臋te, i obserwowa艂 zbli偶aj膮cych si臋 m臋偶czyzn. Chcia艂by, 偶eby by艂 w艣r贸d nich wysoki Maszona, najbardziej niebezpieczny, ale ten nie ruszy艂 si臋 jeszcze. Sta艂 ci膮gle poza zasi臋giem wybuchu, obserwuj膮c zmian臋 szyku i kieruj膮c ni膮.

呕o艂nierz po prawej dotar艂 do wzniesienia i wkroczy艂 na nie ostro偶nie, ale ten po lewej by艂 jeszcze dziesi臋膰 krok贸w od brzegu panwi.

— Razem — szepn膮艂 Craig. — Musz臋 zdj膮膰 ich razem.

Przepuszczony przez Craiga m臋偶czyzna na wzniesieniu musia艂 niemal musn膮膰 kolanem ukryty granat. 呕o艂nierz po lewej dotar艂 do wzniesienia, wok贸艂 g艂owy mia艂 zakrwawiony banda偶 — dzie艂o Timona. Granat znajdowa艂 si臋 mniej wi臋cej na poziomie jego p臋pka. Craig z ca艂ej si艂y poci膮gn膮艂 dwa zewn臋trzne druty i us艂ysza艂, jak zawleczki wylatuj膮 z granat贸w z metalicznym brz臋kiem.

Sp艂onki dzia艂a艂y z trzysekundowym op贸藕nieniem, a Maszona zareagowali wy膰wiczonymi odruchami. Cz艂owiek na wzniesieniu znikn膮艂 z pola widzenia, ale Craig oceni艂, 偶e by艂 za blisko granatu, 偶eby prze偶y膰. Pozostali trzej na panwi r贸wnie偶 padli na ziemi臋 i zacz臋li strzela膰; trafiali w skorup臋, wi臋c przetoczyli si臋 na boki i otworzyli ogie艅 flankowy, atakuj膮c szczyt wzniesienia.

206

Tylko 偶o艂nierz po lewej, ten obanda偶owany, z powodu rany pewnie reaguj膮cy wolniej, zosta艂 na nogach te decyduj膮ce o 艣mierci sekundy. Granat eksplodowa艂 z jasno艣ci膮 lampy b艂yskowej i m臋偶czyzn臋 trafi艂 od艂amek. Wbi艂 mu si臋 w brzuch, a si艂a wybuchu podrzuci艂a go w g贸r臋. Po prawej ekspolodowa艂 z kr贸tkim hukiem drugi granat i Craig us艂ysza艂 g艂uchy jak d藕wi臋k b臋bna odg艂os od艂amka uderzaj膮cego w cia艂o.

„Dw贸ch drani z g艂owy", pomy艣la艂, i spr贸bowa艂 dosta膰 wysokiego Maszon臋, ale musia艂 celowa膰 przez zaro艣la i nad kraw臋dzi膮 wzniesienia; Maszona ci膮gle turla艂 si臋 po panwi. Pierwsza seria Craiga wbi艂a si臋 o kilka centymetr贸w za blisko, ale na w艂a艣ciwej wysoko艣ci; druga seria pad艂a odrobin臋 za bardzo w lewo, a Maszona ostrzela艂 si臋 i potoczy艂 dalej.

Jeden z 偶o艂nierzy wskoczy艂 na wzniesienie i zaatakowa艂, robi膮c uniki jak 膮uarterback z pi艂k膮; Craig skierowa艂 bro艅 w jego stron臋. Trafi艂 go ju偶 pierwsz膮 seri膮, zaczynaj膮c od wysoko艣ci krocza i id膮c w g贸r臋 po brzuchu i klatce piersiowej. Ka艂asznikowy by艂y znane z tego, 偶e przy strza艂ach odskakuj膮 do g贸ry, i Craig to wykorzysta艂. 呕o艂nierz wypu艣ci艂 karabin z r膮k, zakr臋ci艂 si臋 gwa艂townie wok贸艂 w艂asnej osi, opad艂 na kolana i run膮艂 na twarz jak modl膮cy si臋 muzu艂manin.

Wysoki Maszona podni贸s艂 si臋 b艂yskawicznie, krzykn膮艂 jaki艣 rozkaz i zacz膮艂 si臋 zbli偶a膰; drugi m臋偶czyzna szed艂 dwadzie艣cia krok贸w za nim. Craig, zadowolony, przesun膮艂 muszk臋 na niego. Nie m贸g艂 teraz nie trafi膰. Ka艂asznikow podskoczy艂 raz i szcz臋kn膮艂 przy pustej komorze. Maszona szed艂 dalej nietkni臋ty.

Craigowi prze艂adowywanie nie wychodzi艂o ju偶 tak szybko jak kiedy艣; wycelowa艂 w Maszon臋 o ten u艂amek sekundy za p贸藕no i kiedy nacisn膮艂 spust, tamten znikn膮艂 z pola widzenia pod brzegiem wzniesienia, a seria Craiga przelecia艂a nad nim, nie wyrz膮dzaj膮c mu 偶adnej krzywdy.

Craig zakl膮艂 i skierowa艂 luf臋 w ostatniego 偶o艂nierza, kt贸remu do bezpiecznego miejsca brakowa艂o pi臋ciu krok贸w. Strzela艂 na 艣lepo, ale jedna szcz臋艣liwa kula z d艂ugiej serii trafi艂a go w usta i odrzuci艂a mu g艂ow臋 do ty艂u niczym mocny cios pi臋艣ci膮. Burgundowoczerwony beret, b艂yszcz膮cy w porannym 艣wietle jak 艂adny ptak, wzleda艂 wysoko w powietrze, a 偶o艂nierz osun膮艂 si臋 na ziemi臋.

Czterech z pi臋ciu przez pierwsze dziesi臋膰 sekund to du偶o wi臋cej, ni偶 Craig m贸g艂 oczekiwa膰, ale pi膮ty 偶o艂nierz, najbardziej niebezpieczny, ci膮gle 偶y艂 i kry艂 si臋 pod os艂on膮 wzniesienia — na pewno zauwa偶y艂 pluj膮cy ogniem wylot jego lufy. Zna艂 dok艂adnie pozycj臋 Mellowa.

— Le偶 pod mat膮 — Craig poleci艂 Sally-Anne i poci膮gn膮艂 druty pozosta艂ych trzech granat贸w. Wybuchy nast膮pi艂y niemal jednocze艣nie; rozleg艂 si臋 grzmot jak przy salwie burtowej ze wszystkich dzia艂 okr臋tu wojennego i w tym kurzu i p艂omieniach Craig si臋 poruszy艂.

Skierowa艂 si臋 prosto i na prawo, przebieg艂 trzydzie艣ci krok贸w zgi臋ty wp贸艂, z za艂adowanym ka艂asznikowem w r臋ku; rzuci艂 si臋 do przodu i przetoczy艂, a potem czeka艂, le偶膮c na brzuchu i obserwuj膮c miejsce pod

207

wzniesieniem, gdzie znikn膮艂 Maszona, ale rzucaj膮c te偶 szybkie spojrzenia w lewo i prawo.

艢wiat艂o by艂o lepsze, szybko zbli偶a艂 si臋 艣wit. Maszona poruszy艂 si臋. Szybki jak mamba, wyszed艂 na wzniesienie — ma艂a sylwetka na tle bia艂ej panwi — tam gdzie Craig si臋 go nie spodziewa艂. Musia艂 przeczo艂ga膰 si臋 na 艂okciach pod wzniesieniem i by艂 daleko na lewo od Craiga.

Mellow wycelowa艂 w niego, ale nie strzeli艂 — ta nik艂a szansa nie by艂a na tyle dobra, 偶eby mia艂 zdradzi膰 swoj膮 pozycj臋 — i Maszona znikn膮艂 w niskich zaro艣lach pi臋膰dziesi膮t krok贸w od niego. Craig poczo艂ga艂 si臋, 偶eby przeci膮膰 mu drog臋; porusza艂 si臋 powoli jak d偶d偶ownica, nie wydaj膮c d藕wi臋ku, nie wzbijaj膮c kurzu, ca艂y zamieniony we wzrok i s艂uch. P艂yn臋艂y d艂ugie sekundy ci膮gn膮ce si臋 jak melasa, a Craig posuwa艂 si臋 wolno do przodu wiedz膮c, 偶e Maszona musi kierowa膰 si臋 w stron臋 miejsca, gdzie on zostawi艂 Sally-Anne.

Wtedy dziewczyna krzykn臋艂a. Ka偶dym nerwem zareagowa艂 na ten krzyk; tamci dwoje podnie艣li si臋 z zaro艣li — szarpi膮ca si臋 i drapi膮ca jak kot Sally-Anne i trzymaj膮cy j膮 za w艂osy Maszona; kl臋cza艂 na kolanach, ale przytrzymywa艂 j膮 z 艂atwo艣ci膮 i obraca艂 ni膮 tak, aby udaremni膰 ka偶d膮 pr贸b臋 strza艂u.

Craig zaszar偶owa艂. To nie by艂a 艣wiadoma decyzja. Bezwiednie zerwa艂 si臋 na nogi i rzuci艂 przed siebie, wymachuj膮c ka艂asznikowem jak maczug膮. Maszona zauwa偶y艂 go i pu艣ci艂 Sally-Anne, kt贸ra zrobi艂a kilka krok贸w w ty艂 i upad艂a. Maszona pochyli艂 si臋 pod obracaj膮cym si臋 karabinem i, wstaj膮c z kolan, uderzy艂 Craiga ramieniem w 偶ebra. Craigowi bro艅 wypad艂a z r膮k, ale schwyta艂 przeciwnika za bary i trzyma艂 z desperacj膮, usi艂uj膮c z艂apa膰 oddech, kt贸ry straci艂 wskutek uderzenia. Maszona zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, 偶e karabin jest bezu偶yteczny w bezpo艣rednim starciu, upu艣ci艂 go i walczy艂 r臋kami.

Przy tym pierwszym kontakcie Craig wiedzia艂 ju偶, 偶e Maszona jest dla niego po prostu za silny. By艂 wysoki i ci臋偶ki, a do艣wiadczenie nada艂o mu twardo艣膰 czarnego antracytu. Zarzuci艂 d艂ugie rami臋 na kark Craiga, ale ten, zamiast si臋 oprze膰, ca艂y ci臋偶ar cia艂a skierowa艂 w t臋 sam膮 stron臋, w kt贸r膮 ci膮gn膮艂 go 偶o艂nierz. To go zaskoczy艂o i obaj pokozio艂kowali na ziemi臋. Znajduj膮c si臋 nad przeciwnikiem, Craig kopn膮艂 metalow膮 nog膮, ale go nie trafi艂.

Maszona obr贸ci艂 si臋 i zn贸w uderzy艂. Craig przyj膮艂 cios i zwarli si臋 pier艣 w pier艣, tocz膮c si臋 jeden na drugim, gniot膮c ostre zaro艣la, z sykiem wypuszczaj膮c sobie w twarz oddech. Maszona jak wilk szcz臋kn膮艂 bia艂ymi kwadratowymi z臋bami przy twarzy Craiga. Gdyby trafi艂, odgryz艂by mu nos albo zrani艂 policzek. Craig widywa艂 takie zdarzenia podczas burd w piwiarniach.

Zamiast cofn膮膰 g艂ow臋, Craig pochyli艂 j膮 do przodu i uderzy艂 Murzyna czo艂em w usta. Jeden z siekaczy Maszony z艂ama艂 si臋 przy dzi膮艣le i usta zala艂a mu krew. Craig odchyli艂 si臋, 偶eby jeszcze raz uderzy膰 go g艂ow膮, ale

208

Maszona znalaz艂 si臋 nad nim i nagle wyj膮艂 n贸偶 wojskowy z pochwy z ty艂u paska. Zdesperowany Craig schwyci艂 go za nadgarstek i w ostatniej chwili powstrzyma艂 cios.

Poturlali si臋 i Maszona znalaz艂 si臋 na wierzchu; siedzia艂 okrakiem na Craigu z no偶em w prawej r臋ce; ostrze jasnym, srebrnym czubkiem zbli偶a艂o si臋 w stron臋 gard艂a i twarzy Craiga. Wyci膮ga艂 w stron臋 wroga obie r臋ce, jedn膮 trzyma艂 nadgarstek Maszony, drug膮 w zgi臋ciu jego 艂okcia, ale nie m贸g艂 go powstrzyma膰. Czubek no偶a powoli si臋 zbli偶a艂, Maszona odrzuci艂 nogi w ty艂 i jedn膮 wcisn膮艂 mi臋dzy nogi Craiga, przygwa偶d偶aj膮c go jak kochanek.

N贸偶 schodzi艂 w d贸艂, twarz Maszony opuch艂a z wysi艂ku, z艂amany z膮b czerwienia艂 od krwi, kt贸ra sp艂ywa艂a po brodzie i kapa艂a na odwr贸con膮 twarz Craiga, oczy w sieci br膮zowych 偶y艂ek wychodzi艂y mu z orbit.

Craig opiera艂 si臋 z ca艂ej si艂y. Czubek no偶a zatrzyma艂 si臋 na sekund臋, a potem zn贸w ruszy艂 w d贸艂 i dotkn膮艂 sk贸ry Craiga w do艂ku, gdzie styka艂y si臋 obojczyki. K艂u艂 jak ig艂a strzykawki, wbijaj膮c si臋 w sk贸r臋. Craig z przera偶eniem poczu艂, 偶e Maszona przygotowuje si臋 do ostatecznego pchni臋cia, kt贸rym srebrna stal przetnie jego krta艅 — i wiedzia艂, 偶e nie mo偶e temu zapobiec.

Nagle jakim艣 cudem g艂owa Maszony zmieni艂a kszta艂t; wykrzywi艂a si臋 jak gumowa maska na Halloween, zapad艂a do 艣rodka, zawarto艣膰 czaszki za艣 wytrysn臋艂a ze skroni fontann膮 — a Craiga og艂uszy艂 odg艂os wystrza艂u. Si艂y opu艣ci艂y cia艂o Maszony, kt贸re stoczy艂o si臋 i osun臋艂o na ziemi臋. Craig usiad艂. Sally-Anne by艂a zaledwie trzydzie艣ci centymetr贸w od niego, kl臋cza艂a obr贸cona w jego stron臋, trzymaj膮c w obu d艂oniach pistolet Tokariewa z luf膮 wci膮偶 skierowan膮 w niebo,- tak jak odrzuci艂 j膮 wystrza艂. Zanim wystrzeli艂a, musia艂a przy艂o偶y膰 wylot lufy do skroni Maszony.

— Zabi艂am go. — Oddycha艂a gwat艂ownie i jej oczy wype艂nia艂o przera偶enie.

— Dzi臋ki Bogu! — wysapa艂 Craig, przytykaj膮c ko艂nierz koszuli do naci臋cia na gardle.

— Nigdy przedtem niczego nie zabi艂am — szepn臋艂a Sally-Anne. — Nawet kr贸lika ani ryby, niczego.

Wypu艣ci艂a pistolet i zacz臋艂a trze膰 r臋ce, jedn膮 o drug膮, wpatrzona w trupa Maszony. Ca艂a si臋 trz臋s艂a.

— Zabierz mnie — b艂aga艂a. — Prosz臋 ci臋, Craig. Czuj臋 zapach krwi, zabierz mnie st膮d.

— Tak. Tak. — Pom贸g艂 jej wsta膰 i w szalonym po艣piechu zwin膮艂 mat臋 i zapi膮艂 plecaki. — T臋dy. — Obci膮偶ony baga偶em i broni膮 Craig poprowadzi艂 j膮 na zach贸d.

Szli ju偶 prawie trzy godziny i zatrzymali si臋, 偶eby wypi膰 pierwszy, male艅ki 艂yk wody, gdy Craig zauwa偶y艂 swoje straszne niedopatrzenie. Butelki z wod膮! W panicznym po艣piechu zapomnia艂 zabra膰 martwemu Maszonie butelki z wod膮.

14 — Limput poluje w cUmnoid

209

T臋sknie obejrza艂 si臋 za siebie. Nawet gdyby zostawi艂 tu Sally-Anne i wr贸ci艂 sam, kosztowa艂oby go to cztery godziny, a patrole Trzeciej Brygady pewnie ju偶 si臋 zbli偶aj膮. Zwa偶y艂 w d艂oni butelk臋 z wod膮 — zosta艂a zaledwie jedna czwarta, co z trudem wystarczy艂oby na jeden dzie艅, nawet gdyby po艂o偶yli si臋 i czekali na ch艂贸d nocy; a przecie偶 musieli i艣膰.

Decyzj臋 podj臋to za niego. Rozleg艂 si臋 odg艂os jednosilnikowego samolotu, zbli偶aj膮cego si臋 z pomocy. Dobity wpatrywa艂 si臋 w blade niebo nad pustyni膮, czuj膮c bezradno艣膰 kr贸lika uciekaj膮cego przed szybuj膮cym soko艂em.

— Samolot zwiadowczy — powiedzia艂 i ws艂ucha艂 si臋 w rytm silnika. D藕wi臋k ucich艂 na chwil臋, a nast臋pnie zn贸w zabrzmia艂 g艂o艣no. — Przeszukuj膮 teren wzd艂u偶 i wszerz.

M贸wi膮c to zobaczy艂 go. By艂 bli偶ej, ni偶 my艣la艂, i lecia艂 bardzo nisko. Craig dotkn膮艂 r臋k膮 ramienia Sally-Anne, daj膮c jej znak, 偶eby si臋 po艂o偶y艂a, i nakrywaj膮c j膮 mat膮, obejrza艂 si臋 za siebie. Samolot zbli偶a艂 si臋 szybko — jednosilnikowy dolnop艂at. Lekko zboczy艂 z kursu i kierowa艂 si臋 prosto na niego. Craig opad艂 obok Sally-Anne i wczo艂ga艂 si臋 pod mat臋.

Silnik zarycza艂 g艂o艣niej. Pilot ich zauwa偶y艂. Craig podni贸s艂 r贸g maty i wyjrza艂.

— Piper Lance — powiedzia艂a cicho Sally-Anne.

Mia艂 oznakowania si艂 powietrznych Zimbabwe, a — co najdziwniejsze — pilotem by艂 bia艂y; jednak po jego prawej stronie siedzia艂 Murzyn w przera偶aj膮cym berecie w kolorze burgunda, ze srebrn膮 odznak膮. Obaj z kamiennymi twarzami patrzyli w d贸艂, gdy Piper Lance bra艂 ostry zakr臋t, a czubek jednego skrzyd艂a mierzy艂 jak n贸偶 prosto w miejsce, gdzie le偶a艂 Craig. Czarny oficer trzyma艂 przy ustach mikrofon od radia. Skrzyd艂a Pipera wyr贸wna艂y si臋 i samolot wyszed艂 ze skr臋tu, kieruj膮c si臋 tam, sk膮d przylecia艂. Warkot silnika ucich艂 i roztopi艂 si臋 w pustynnej ciszy.

Craig pom贸g艂 wsta膰 Sally-Anne.

— Mo偶esz i艣膰 dalej?

Kiwn臋艂a g艂ow膮 i odrzuci艂a z czo艂a przesi膮kni臋ty potem kosmyk w艂os贸w. Usta mia艂a spierzchni臋te, a doln膮 warg臋 p臋kni臋t膮. L艣ni艂a na niej kropla krwi, przypominaj膮ca male艅ki rubin.

— Musieli艣my wej艣膰 daleko na terytorium Botswany, przygraniczna droga nie mo偶e by膰 daleko. Gdyby艣my znale藕li patrol botswa艅skiej policji...

Droga by艂a w膮ska — dwie ci膮g艂e koleiny prowadz膮ce na p贸艂noc i po艂udnie, zbaczaj膮ce od czasu do czasu, aby omin膮膰 koloni臋 postrza艂ek czy jak膮艣 panew. By艂a patrolowana regularnie przez botswa艅sk膮 policj臋, kt贸ra mia艂a zapobiega膰 k艂usownictwu i nielegalnemu przekraczaniu granicy.

Craig i Sally-Anne dotarli do niej po po艂udniu. Do tego czasu Craig pozby艂 si臋 ju偶 karabinu i amunicji i wyrzuci艂 z plecak贸w wszystko opr贸cz

210

najpotrzebniejszych rzeczy. Zastanawia艂 si臋 nawet przez chwil臋, czyby nie zakopa膰 r臋kopisu i kiedy艣 po niego wr贸ci膰. Wa偶y艂 prawie cztery kilogramy, ale Sally-Anne wyperswadowa艂a mu to ochryp艂ym szeptem.

Butelka na wod臋 by艂a pusta. Ostatni raz napili si臋, ka偶de po 艂yku ciep艂ego p艂ynu, tu偶 przed po艂udniem. Szli teraz z pr臋dko艣ci膮 niewiele wi臋ksz膮 ni偶 p贸艂tora kilometra na godzin臋. Craig przesta艂 si臋 poci膰. Czu艂, jak j臋zyk zaczyna mu puchn膮膰 i gard艂o zasycha—偶ar wysysa艂 z cia艂a wod臋.

Craig uporczywie wbija艂 wzrok w rozmazan膮 przez upa艂 lini臋 horyzontu i ca艂y wysi艂ek skupia艂 na podnoszeniu jednej nogi i stawianiu jej przed drug膮. Przeszli przez drog臋 nie zauwa偶aj膮c jej i ruszyli w g艂膮b pustyni. Nie oni pierwsi, wycie艅czeni pragnieniem i skwarem, stracili szans臋 ocalenia i szli na spotkanie 艣mierci. Wlekli si臋 tak jeszcze przez dwie godziny, zanim Craig si臋 zatrzyma艂.

— Powinni艣my byli ju偶 dotrze膰 do drogi — szepn膮艂 i jeszcze raz sprawdzi艂 wskaz贸wk臋 kompasu. — Ten kompas musi by膰 zepsuty! Pomoc nie jest tam. — By艂 zdezorientowany i mia艂 w膮tpliwo艣ci. — Ten cholerny kompas si臋 zepsu艂. Zaszli艣my za daleko na po艂udnie — wyda艂 ostateczn膮 opini臋. Zgubili si臋 i zacz臋li pierwsze k贸艂ko, cmentarn膮 spiral臋, kt贸ra poprzedza 艣mier膰 na pustyni.

Na godzin臋 przed zachodem s艂o艅ca Craig potkn膮艂 si臋 o rosn膮ce w szarej glebie, wyschni臋te, br膮zowe pn膮cze. Wyda艂o ono jeden zielony owoc wielko艣ci pomara艅czy. Ukl膮k艂 i zerwa艂 go z tak膮 czci膮, jakby to by艂 cenny diament. Be艂kocz膮c co艣 do siebie pop臋kanymi i krwawi膮cymi ustami, ostro偶nie rozci膮艂 go bagnetem. S艂o艅ce nada艂o owocowi ciep艂o 偶ywego cia艂a.

— Diamentowy melon — wyt艂umaczy艂 Sally-Anne, kt贸ra siedzia艂a i patrzy艂a na niego t臋pym, nie rozumiej膮cym wzrokiem.

Czubkiem bagnetu posieka艂 na papk臋 bia艂y mi膮偶sz melona, a potem podni贸s艂 po艂贸wk臋 owocu do ust Sally-Anne. Jej gard艂o pracowa艂o jak pompa, staraj膮c si臋 po艂kn膮膰 klarowny, ciep艂y sok; dziewczyna zamkn臋艂a oczy w ekstazie, gdy p艂yn rozla艂 si臋 po jej spuchni臋tym j臋zyku.

Z niezwyk艂膮 ostro偶no艣ci膮 Craig wycisn膮艂 z owocu 膰wier膰 fili偶anki soku i poda艂 go dziewczynie. Jego samego bola艂o gard艂o i kurczy艂o si臋 od zapachu p艂ynu, kt贸ry kaza艂 jej pi膰. Wydawa艂a si臋 na jego oczach odzyskiwa膰 si艂y, a gdy jej usta poch艂on臋艂y ostatni膮 kropl臋, zda艂a sobie spraw臋 z tego, co zrobi艂.

— A ty? — szepn臋艂a.

Podni贸s艂 tward膮 sk贸rk臋 i wyci艣ni臋ty mi膮偶sz i zacz膮艂 je ssa膰.

— Przepraszam. —Przerazi艂a j膮 w艂asna bezmy艣lno艣膰, ale on pokr臋ci艂 g艂ow膮.

^— B臋dzie ch艂odno. Noc.

'Pom贸g艂 jej wsta膰 i chwiejnym krokiem ruszyli dalej. Czas kurczy艂 si臋 w umy艣le Craiga. Patrzy艂 na zach贸d s艂o艅ca i my艣la艂, 偶e to 艣wit.

211

— Z艂y. — Wzi膮艂 kompas i odrzuci艂 go od siebie. Nie polecia艂 zbyt daleko. — Z艂y, z艂a droga. — Odwr贸ci艂 si臋 i poprowadzi艂 Sally-Anne z powrotem.

Umys艂 Craiga wype艂ni艂y cienie i ciemne kszta艂ty; niekt贸re by艂y bez twarzy, przera偶aj膮ce — krzycza艂 na nie bezg艂o艣nie, 偶eby je odp臋dzi膰. Niekt贸re rozpoznawa艂. Ashe Levy przejecha艂 obok na kosmatym grzbiecie olbrzymiej hieny, wymachiwa艂 nowym r臋kopisem Craiga, a jego okulary w z艂otej oprawce migota艂y w 艣wietle zachodz膮cego s艂o艅ca. „Wydanie kieszonkowe nie rozchodzi si臋 — cieszy艂 si臋. — Nikt tego nie chce, kochany, jeste艣 sko艅czony. Cz艂owiek jednej ksi膮偶ki to ty, kochany Craigu." Potem Craig zda艂 sobie spraw臋, 偶e to nie jego r臋kopis, tylko karta win z „Four Seasons". „Spr贸bujemy Corton Charlemagne? —Ashe naigrawa艂 si臋 z Craiga. — Czy flaszk臋 Wdowy?"

— Tylko czarownicy je偶d偶膮 na hienach — wrzasn膮艂 Craig, ale z wysuszonego gard艂a nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k. — Zawsze wiedzia艂em, 偶e jeste艣...

Ashe wybuch艂 z艂o艣liwym 艣miechem, zmusi艂 hien臋 do galopu i wyrzuci艂 r臋kopis w powietrze. Bia艂e kartki sfrun臋艂y na ziemi臋 jak siadaj膮ce czaple, a kiedy Craig rzuci艂 si臋 na kolana, 偶eby je zebra膰, zamieni艂y si臋 w gar艣膰 piachu — poczu艂, 偶e nie mo偶e wsta膰. Sally-Anne by艂a obok niego i gdy tak le偶eli przytuleni do siebie, zapad艂a nad nimi noc.

Kiedy si臋 ockn膮艂, by艂 ranek; nie m贸g艂 obudzi膰 Sally-Anne. Oddycha艂a ci臋偶ko, jej nos i otwarte usta wydawa艂y chrapi膮ce, pi艂uj膮ce d藕wi臋ki.

Kl臋cz膮c na kolanach, Craig kopa艂 d贸艂 na destylator s艂oneczny. Mimo 偶e ziemia by艂a mi臋kka i sypka, sz艂o mu to powoli. Pracowicie, wci膮偶 na kolanach, zebra艂 nar臋cze pustynnych ro艣lin. Kiedy 艣cina艂 je r贸wno bagnetem i uk艂ada艂 na dnie do艂u, wydawa艂o si臋, 偶e w zdrewnia艂ych ro艣linach nie ma wilgoci.

Odci膮艂 g贸r臋 pustego aluminiowego pojemnika na wod臋 i tak utworzony kubek umie艣ci艂 na 艣rodku do艂u. Wykonanie nawet tak prostych zada艅 wymaga艂o niesamowitej koncentracji. Rozci膮gn膮艂 nad do艂em plastikow膮 mat臋, kt贸rej brzegi przysypa艂 kupkami ziemi. Na 艣rodku po艂o偶y艂 delikatnie jeden karabinowy nab贸j, tak 偶eby by艂 dok艂adnie nad aluminiowym kubkiem.

Potem doczo艂ga艂 si臋 z powrotem do Sally-Anne i usiad艂 przy niej tak, 偶eby jego cie艅 zas艂oni艂 jej twarz przed s艂o艅cem.

— Wszystko b臋dzie dobrze — powiedzia艂. — Nied艂ugo znajdziemy drog臋. Musi by膰 blisko...

Nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e z jego gard艂a nie wydobywa si臋 偶aden d藕wi臋k, a nawet gdyby si臋 wydobywa艂, ona nie mog艂aby go us艂ysze膰.

— Ten ma艂y gn贸j Ashe to k艂amca. Sko艅cz臋 t臋 ksi膮偶k臋, zobaczysz. Sp艂ac臋 sw贸j d艂ug. Podpiszemy umow臋 o adaptacj臋 filmow膮... odkupi臋 King's Lynn. Wszystko b臋dzie w porz膮dku, nie martw si臋, ukochana.

Przeczeka艂 piek膮cy 偶ar poranka, walcz膮c z niecierpliwo艣ci膮, i w po艂u-

212

dnie, patrz膮c na zegarek, otworzy艂 destylator. S艂o艅ce atakuj膮ce plastikow膮 mat臋 podnios艂o temperatur臋 w zakrytym dole niemal do punktu wrzenia. Para ze 艣ci臋tych ro艣lin skropli艂a si臋 na spodniej stronie plastikowej maty i sp艂yn臋艂a w stron臋 naboju. Stamt膮d sk膮pa艂a do aluminiowego kubka.

Zebra艂 膰wier膰 litra. Uj膮艂 kubek w obie r臋ce, trz臋s膮c nim tak, 偶e prawie rozla艂 wod臋. Wzi膮艂 ma艂y 艂yk i przytrzyma艂 go w ustach. P艂yn by艂 gor膮cy, ale smakowa艂 jak mi贸d, i musia艂 u偶y膰 ca艂ej si艂y woli, 偶eby go nie po艂kn膮膰.

Pochyli艂 si臋 i prztkn膮艂 usta do sczernia艂ych i krwawi膮cych warg Sally-Anne. 艁agodnie wstrzykn膮艂 mi臋dzy nie wod臋.

— Pij, najdro偶sza, wypij wszystko. — Zorientowa艂 si臋, 偶e chichocze g艂upio, patrz膮c, jak dziewczyna z trudem po艂yka p艂yn.

Przelewa艂 cenny p艂yn ze swoich ust do ust dziewczyny, po kilka kropli, a ona ka偶d膮 kolejn膮 porcj臋 prze艂yka艂a z wi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮. Ostatni 艂yk zachowa艂 dla siebie i pozwoli艂 mu sp艂yn膮膰 w d贸艂 gard艂a. Uderzy艂 mu do g艂owy jak mocny alkohol, siedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 g艂upio nabrzmia艂ymi, spuchni臋tymi ustami, twarz mia艂 opuchni臋t膮 i spieczon膮 od s艂o艅ca na purpurowo, otarte policzki, pokryte s膮cz膮cymi si臋 strupami, nabieg艂e krwi膮 oczy, zaklejone zaschni臋tym 艣luzem.

Jeszcze raz zrobi艂 destylator i po艂o偶y艂 si臋 obok Sally-Anne. Zakry艂 jej twarz od s艂o艅ca oddart膮 po艂膮 swojej koszuli i szepn膮艂:

— W porz膮dku... znajdziemy... pomoc. Nie martw si臋... ukochana... Ale wiedzia艂, 偶e to ich ostatni dzie艅. Nie uda mu si臋 d艂u偶ej utrzyma膰

jej przy 偶yciu. Jutro umr膮. Od s艂o艅ca czy zamordowani przez ludzi z Trzeciej Brygady — i tak umr膮.

O zachodzie s艂o艅ca destylator da艂 im kolejne p贸艂 kubka wody i kiedy j膮 wypili, wtuleni w siebie zapadli w ci臋偶ki, przypominaj膮cy 艣mier膰 sen.

Co艣 obudzi艂o Craiga; przez chwil臋 my艣la艂, 偶e to nocny wiatr w zaro艣lach. Z trudem zmusi艂 si臋 do tego, 偶eby usi膮艣膰. Przechyli艂 g艂ow臋 nas艂uchuj膮c — nie wiedzia艂, czy ci膮gle ma halucynacje, czy te偶 naprawd臋 s艂yszy cichy, wznosz膮cy si臋 i opadaj膮cy d藕wi臋k. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e za chwil臋 zacznie 艣wita膰, horyzont rysowa艂 si臋 wyra藕nie ciemn膮 lini膮 pod aksamitnym niebosk艂onem.

Potem nagle d藕wi臋k si臋 wzmocni艂 i Craig go rozpozna艂. Charakterystyczny rytm czterocylindrowego silnika landrovera. Trzecia Brygada nie porzuci艂a posagu. Zbli偶ali si臋 nieub艂aganie jak hieny, kt贸re zw臋szy艂y krew.

Daleko na pustyni zobaczy艂 par臋 reflektor贸w, ich blade promienie ko艂ysa艂y si臋 i przechyla艂y, gdy samoch贸d posuwa艂 si臋 po nier贸wnym terenie. Si臋gn膮艂 po ka艂asznikowa. Nie m贸g艂 go znale藕膰. „Ashe Levy musia艂 go ukra艣膰 — pomy艣la艂 gorzko — zabra艂 go ze sob膮 na hienie. Nigdy nie ufa艂em temu sukinsynowi."

Za艂amany Craig wpatrywa艂 si臋 w zbli偶aj膮ce si臋 艣wiat艂a. W ich promieniach ta艅czy艂a ma艂a, chochlikowata posta膰, 偶贸艂ty, miniaturowy

213

cz艂owieczek. „Puk — pomy艣la艂 — wr贸偶ki. Nigdy nie wierzy艂em we wr贸偶ki. Nie m贸w tego, kiedy tak si臋 m贸wi, jedna z nich umiera. Nie chc臋 zabija膰 wr贸偶ek. Wierz臋 w nie." Przez jego rozgor膮czkowany umys艂 przewija艂a si臋 fantazja pomieszana z przeb艂yskami jasno艣ci.

Nagle zobaczy艂, 偶e ma艂ym, p贸艂nagim, 偶贸艂tym cz艂owieczkiem jest Buszmen, przedstawiciel pustynnego plemienia Pigmej贸w. Buszme艅ski tropiciel, Trzecia Brygada korzysta z us艂ug buszme艅skiego tropiciela, 偶eby ich wyw臋szy膰. Tylko Buszmen by艂by zdolny biec ca艂膮 noc po ich 艣ladach, odnajdywanych w 艣wietle reflektor贸w landrovera.

艢wiat艂a samochodu zab艂ys艂y nad nimi jak teatralna rampa, Craig podni贸s艂 r臋k臋 i zas艂oni艂 oczy. 艢wiat艂o by艂o tak jasne, 偶e sprawia艂o b贸l. W drugiej r臋ce, za plecami trzyma艂 bagnet.

Dopadn臋 jednego, m贸wi艂 sobie, i za艂atwi臋.

Landrover zatrzyma艂 si臋 zaledwie kilka krok贸w od nich. Ma艂y buszme艅ski tropiciel sta艂 obok, trajkocz膮c co艣 i klekocz膮c w tym swoim dziwnym ptasim j臋zyku. Craig us艂ysza艂, jak otwieraj膮 si臋 drzwi landrovera, i spoza o艣lepiaj膮cych 艣wiate艂 wy艂oni艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna. Craig rozpozna艂 go w jednej chwili. Genera艂 Peter Fungabera — pod艣wietlony od ty艂u 艣wiat艂em reflektor贸w wydawa艂 si臋 wysoki jak olbrzym, kiedy kroczy艂 w stron臋 Craiga zwini臋tego w k艂臋bek na pustynnym piachu.

„Dzi臋ki ci, Bo偶e —modli艂 si臋 Craig—dzi臋kuj臋 ci, 偶e przys艂a艂e艣 mi go, nim umar艂em", i 艣cisn膮艂 w r臋ku bagnet. „W gard艂o — powiedzia艂 sobie — kiedy pochyli si臋 nade mn膮." Zebra艂 resztki si艂 — genera艂 Peter Fungabera pochyli艂 si臋 nad nim. Teraz! Craig si臋 wyt臋偶y艂. „Wbij ostrze w jego gard艂o!" Ale nic si臋 nie sta艂o. Jego cz艂onki nie reagowa艂y* by艂 sko艅czony.

— Musz臋 pana poinformowa膰, 偶e jest pan aresztowany za nielegalne wtargni臋cie na terytorium Republiki Botswany, sir — powiedzia艂 genera艂 Fungabera, ale jakim艣 zmienionym g艂osem. By艂 on g艂臋boki i 艂agodny, a w ci臋偶ko akcentowanym angielskim pobrzmiewa艂o przej臋cie. „Nie nabierze mnie—pomy艣la艂 Craig—oszust", i zobaczy艂, 偶e Peter Fungabera ma na sobie mundur sier偶anta botswa艅skiej policji.

— Mad臋 szcz臋艣cie. — Przykl臋kn膮艂 na jedno kolano. — Znale藕li艣my miejsce, gdzie przeszli艣de przez drog臋. — Uni贸s艂 do ust Craiga pokryt膮 filcem butelk臋 z wod膮. — Jedziemy za wami od wczoraj, od trzeciej po po艂udniu.

Ch艂odna, s艂odka woda trysn臋艂a Craigowi do ust i sp艂yn臋艂a po brodzie. Wypu艣ci艂 bagnet i schwyta艂 butelk臋 obiema r臋kami. Chtia艂 po艂kn膮膰 ca艂膮 wod臋 naraz, chria艂 si臋 w niej utopi膰. By艂a tak cudowna, 偶e jego oczy zala艂y

si臋 bami

Przez 艂zy zobaczy艂 na otwartych drzwiach landrovera herb botswa艅skiej policji.

— Kto? — wpatrywa艂 si臋 w genera艂a Fungaber臋, ale nigdy przedtem nie widzia艂 tej twarzy. By艂a szeroka, z p艂askim nosem, malowa艂a si臋 na niej troska i przej臋cie.

214

T

— Kto? — zakraka艂.

— Prosz臋 nie m贸wi膰, musimy natychmiast zabra膰 pana i t臋 pani膮 do szpitala we Frandstown. Mn贸stwo ludzi umiera na pustyni, mieli艣cie cholerne szcz臋艣cie.

— Nie jest pan genera艂em Fungabera?—wyszepta艂. — Kim pan jest?

— Policja Botswany, patrol graniczny. Sier偶ant Simon Mafekeng do pa艅skich us艂ug, sir.

Jako ch艂opiec, przed wielk膮 wojn膮 ojczy藕nian膮, pu艂kownik Niko艂aj Bucharin towarzyszy艂 ojcu podczas polowa艅 na stada wilk贸w, kt贸re w czasie d艂ugich, d臋偶kich, zimowych miesi臋cy terroryzowa艂y ich wiosk臋 po艂o偶on膮 na odludziu na wysokim Uralu.

Te wyprawy w rozleg艂e, mroczne lasy tajgi wykszta艂ci艂y w nim g艂臋bok膮 pasj臋 my艣liwsk膮. Znajdowa艂 przyjemno艣膰 w przebywaniu w odosobnionych, dzikich miejscach i w pierwotnej rado艣ci sprawdzenia swoich zmys艂贸w w starciu z niebezpiecznym zwierz臋ciem. Mimo sze艣膰dziesi臋ciu dw贸ch lat w pe艂ni zachowa艂 wzrok, s艂uch, w臋ch i nadzwyczajny zmys艂 urodzonego my艣liwego, pozwalaj膮cy mu przewidzie膰 wszystkie ruchy i wybiegi ofiary. Wraz z niemal komputerow膮 pami臋ci膮 do fakt贸w i twarzy cechy te umo偶liwi艂y mu prze艣cigniecie innych w pracy i wynios艂y go na sam szczyt jego wydzia艂u w dziewi膮tym departamende, gdzie zawodowo zajmowa艂 si臋 polowaniem na najniebezpieczniejsz膮 zwierzyn臋 — polowaniem na cz艂owieka.

Kiedy polowa艂 na dziki i nied藕wiedzie w wielkich posiad艂o艣dach rekreacyjnych, zarezerwowanych.na u偶ytek wy偶szych oficer贸w GRU i KGB, niepokoi艂 swoich towarzyszy i le艣nik贸w pogard膮 dla strzelania z przygotowanych kryj贸wek i tym, 偶e sam wchodzi艂 w najg臋stsze mateczniki. Dreszcz wielkiego niebezpiecze艅stwa zaspokaja艂 jak膮艣 jego g艂臋bok膮 potrzeb臋.

Gdy zadanie, nad kt贸rym teraz pracowa艂, dotar艂o do jego biura na drugim pi臋trze centralnej kwatery g艂贸wnej przy placu Dzjer偶y艅skiego, natychmiast zrozumia艂 jego wag臋 i zaj膮艂 si臋 nim osobi艣cie. Z wielk膮 ostro偶no艣ci膮 stopniowo wykorzystywa艂 swoje mo偶liwo艣d i kiedy nadszed艂 czas, 偶eby pu艂kownik Bucharin spotka艂 si臋 twarz膮 w twarz z um贸wion膮 osob膮 na terenie, na kt贸rym mieli si臋 porusza膰, wybra艂 kryj贸wk臋, kt贸ra by艂a najbardziej w jego gu艣cie.

Rosjanie, szczeg贸lnie d wysoko postawieni, byli obiektami wrogiej podejrzliwo艣ci w m艂odej Republice Zimbabwe. Podczas chimurengi, wojny o niepodleg艂o艣膰, Rosja postawi艂a na mew艂a艣dwego konia i udzieli艂a poparda partii ZIPRA Joshuy Nkomo — rewolucyjnemu od艂amowi Matabele. Je艣li chodzi o rz膮d w Harare, Rosjanie byli nowym kolonialnym wrogiem, podczas gdy prawdziwymi przyjad贸艂mi rewolucji okaza艂y si臋 Chiny i Korea P贸艂nocna.

215

Z tych powod贸w pu艂kownik Niko艂aj Bucbarin wszed艂 na terytorium Zimbabwe, pos艂uguj膮c si臋 fi艅skim paszportem na fa艂szywe nazwisko. P艂ynnie w艂ada艂 fi艅skim, tak samo jak pi臋cioma innymi j臋zykami, w艂膮cznie z angielskim. Potrzebowa艂 przykrywki, pod kt贸r膮 m贸g艂by swobodnie opu艣ci膰 Harare, gdzie ka偶dy jego ruch by艂by obserwowany, i wyjecha膰 na pustkowie, gdzie bez obawy przed inwigilacj膮 m贸g艂by si臋 spotka膰 z um贸wion膮 osob膮.

Chocia偶 wiele innych afryka艅skich republik pod presj膮 Banku 艢wiatowego i Mi臋dzynarodowego Funduszu Walutowego zakaza艂o polowa艅 na grubego zwierza, Zimbabwe wci膮偶 zezwala艂o zawodowym my艣liwym prowadzi膰 starannie zorganizowane safari na wyznaczonych „kontrolowanych terenach 艂owieckich". By艂y one jednym z wi臋kszych 藕r贸de艂 dewiz dla podupadaj膮cej gospodarki.

Pu艂kownika bawi艂o udawanie dobrze prosperuj膮cego handlarza drewnem z Helsinek i dawanie upustu swemu upodobaniu do polowania w ten dekadencki spos贸b, zarezerwowany niemal wy艂膮cznie dla finansowej arystokracji systemu kapitalistycznego.

Oczywi艣cie bud偶et wyasygnowany na t臋 akcj臋 nie wytrzyma艂by takiego wydatku. Na szcz臋艣cie genera艂 Peter Fungabera, obiekt operacji, by艂 zamo偶nym i ambitnym cz艂owiekiem. Nie robi艂 trudno艣ci, kiedy pu艂kownik Bucharin zaproponowa艂, 偶eby parawanem dla ich spotkania uczyni膰 polowanie na grubego zwierza i by genera艂owi Fungaberze przypad艂 zaszczyt odegrania roli gospodarza i zap艂acenia za safari tysi膮ca dolar贸w dziennie.

Stoj膮c teraz na 艣rodku ma艂ej polany, pu艂kownik Bucharin patrzy艂 na swojego cz艂owieka, po tym jak rozmy艣lnie zrani艂 byka. Rosjanin 艣wietnie pos艂ugiwa艂 si臋 pistoletem, karabinem i dubelt贸wk膮, a odleg艂o艣膰 wynosi艂a nieca艂e trzydzie艣ci metr贸w. Gdyby tylko chcia艂, m贸g艂 pos艂a膰 kul臋 w jedno z oczu zwierz臋cia, w sam 艣rodek czarnej, b艂yszcz膮cej 藕renicy. Postrzeli艂 jednak byka w brzuch, na szeroko艣膰 d艂oni za p艂ucami, tak 偶eby m贸g艂 swobodnie oddycha膰, ale nie zanadto z ty艂u, 偶eby nie uszkodzi膰 zadu i nie zwolni膰 w ten spos贸b jego biegu.

By艂 to wspania艂y byk o olbrzymich, czarnych, roz艂o偶ystych rogach. Byk z takim poro偶em to zdobycz, kt贸r膮 niewielu mog艂o si臋 pochwali膰, a 偶e pu艂kownik pierwszy go zrani艂, zwierz臋 musia艂o przypa艣膰 mu w udziale bez wzgl臋du na to, kto wymierzy coup de gr贸ce. U艣miechn膮艂 si臋 do Petera Fungabery, nalewaj膮c w贸dk臋 do srebrnej nakr臋tki swojej piersi贸wld.

— Na zdorowie! — powiedzia艂 do Fungabery i wypi艂 bez mrugni臋cia okiem; nape艂ni艂 ponownie naczy艅ko i poda艂 je genera艂owi.

Fungabera ubrany by艂 w wykrochmalony i wyprasowany na sztywno mundur roboczy z plakietk膮 z jego nazwiskiem na piersi. Jedwabnym szalem w kolorze khaki otoczy艂 szyj臋; g艂ow臋 mia艂 jednak go艂膮, 偶eby nie odstrasza膰 zwierzyny odbitym od odznaki s艂o艅cem.

Przyj膮艂 srebrny „kieliszek" i spojrza艂 nad nim na Rosjanina. Ten by艂

216

jego wzrostu, tylko jeszcze bardziej szczup艂y, trzyma艂 si臋 prosto i wygl膮da艂 jak m臋偶czyzna o trzydzie艣ci lat m艂odszy. Oczy mia艂 dziwnie blade,

0 okrutnym b艂臋kitnym odcieniu. Jego twarz pokryta by艂a bliznami — pami膮tkami z wojny i innych dawnych konflikt贸w — tak 偶e wygl膮da艂a jak miniaturowy krajobraz ksi臋偶ycowy. G艂ow臋 mia艂 ogolon膮 — pokrywaj膮ca j膮 r贸wna szczecina by艂a srebrna i b艂yszcza艂a w s艂o艅cu jak w艂贸kna szklane.

Peter Fungabera lubi艂 tego cz艂owieka. Lubi艂 aur臋 w艂adzy, kt贸ra otacza艂a go niczym p艂aszcz imperatora. Lubi艂 jego wrodzone okrucie艅stwo, niemal afryka艅skie, wi臋c Peter 艣wietnie je rozumia艂. Lubi艂 jego kr臋tactwa, przek艂adance k艂amstw, prawd i p贸艂prawd tak pomieszanych, 偶e nie mo偶na ich by艂o rozr贸偶ni膰. Podnieca艂a go atmosfera niebezpiecze艅stwa emanuj膮ca z niego tak mocno, 偶e nieomal odczuwa艂 j膮 jak w艂asn膮 aur臋. .Jeste艣my ulepieni z tej samej gliny", my艣la艂 Peter, wznosz膮c „kieliszek" w stron臋 Rosjanina. Jednym 艂ykiem po艂kn膮艂 ostry alkohol. Potem, staraj膮c si臋 ukry膰 brak tchu, odda艂 „kieliszek" z powrotem.

— Pijesz jak m臋偶czyzna—przyzna艂 Niko艂aj Bucharin. — Zobaczmy, czy tak samo polujesz.

Peter dobrze si臋 domy艣li艂. To by艂 test — w贸dka i baw贸艂, obie te rzeczy. Wzruszy艂 ramionami, aby okaza膰 oboj臋tno艣膰, a Rosjanin skin膮艂 na zawodowego my艣liwego, kt贸ry z szacunkiem sta艂 poza zasi臋giem g艂osu.

My艣liwym by艂 urodzony w Zimbabwe bia艂y m臋偶czyzna pod czterdziestk臋, przebrany do tej roli w kapelusz z szerokim rondem i kamizelk臋 khaki z wielkokalibrowymi nabojami w pasach na piersi. Mia艂 g臋st膮, kr臋con膮 brod臋 i niezwykle nieszcz臋艣liwy wyraz twarzy, jak przysta艂o na cz艂owieka, kt贸ry ma tropi膰 postrzelonego bawo艂u w g臋stym nadrzecznym buszu.

— Genera艂 Fungabera we藕mie .458 — powiedzia艂 pu艂kownik Bucharin, a my艣liwy kiwn膮艂 g艂ow膮.

Jak temu staremu, dziwacznemu draniowi uda艂o si臋 spartaczy膰 taki wystawiony strza艂? Do tej pory strzela艂, jakby by艂 mistrzem Bisley. Chryste, ale ten busz naprawd臋 wygl膮da obrzydliwie. My艣liwy zdusi艂 w sobie dr偶enie i strzeli艂 palcami na tragarza numer dwa, 偶eby przyni贸s艂 drug膮 ci臋偶k膮 strzelb臋.

— Pan poczeka tu z tragarzami — powiedzia艂 cicho Rosjanin.

— Sir! — my艣liwy szybko zaprotestowa艂. — Nie mog臋 pu艣ci膰 pan贸w samych. Straci艂bym licencj臋. Nie mo偶na...

— Do艣膰 — powiedzia艂 pu艂kownik Bucharin.

— Ale偶 sir, pan nie rozumie...

— Do艣膰, powiedzia艂em!

Rosjanin nigdy nie podnosi艂 g艂osu, ale te jego blade oczy natychmiast uciszy艂y my艣liwego. Nagle zrozumia艂, 偶e boi si臋 tego cz艂owieka bardziej ni偶 utraty licencji czy zranionego byka kryj膮cego si臋 w zaro艣lach. Ust膮pi艂

1 z ulg膮 si臋 wycofa艂.

217

Rosjanin wzi膮艂 .458 od tragarza, otworzy艂 zamek, 偶eby sprawdzi膰, czy bro艅 jest na艂adowana mi臋kko zako艅czonymi kulami, i poda艂 j膮 Peterowi Fungaberze. Peter przyj膮艂 j膮, u艣miechaj膮c si臋 lekko, zwa偶y艂 w d艂oniach, a potem odda艂 tragarzowi. Pu艂kownik Bucharin uni贸s艂 jedn膮 srebrn膮 brew i r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂. U艣miech wyra偶a艂 szyderstwo z odrobin膮 pogardy.

Peter rzuci艂 co艣 ostro w j臋zyku maszona do nosiciela:

Tamten odpowiedzia艂:

— Ehhe, mambo!

M臋偶czyzna pobieg艂 i wyrwa艂 z r膮k jednego z czarnych nosicieli inn膮 bro艅. Przyni贸s艂 j膮 Peterowi i zaklaska艂 cicho, aby okaza膰 mu szacunek.

Peter zwa偶y艂 now膮 bro艅 w d艂oniach. By艂a ni膮 w艂贸cznia assegai o kr贸tkim drzewcu. R臋koje艣膰 mia艂a zrobion膮 z twardego drewna owini臋tego miedzianym drutem. Ostrze mia艂o ponad p贸艂 metra d艂ugo艣ci i dziesi臋膰 centymetr贸w szeroko艣ci. Kraw臋dzi膮 l艣ni膮cego grota Peter ostro偶nie zgoli艂 w艂oski ze swojego kciuka, a potem ostentacyjnie zrzuci艂 z siebie kurtk臋, spodnie i wysokie buty.

Ubrany jedynie w oliwkowozielone szorty, nios膮c w艂贸czni臋 assegai powiedzia艂:

— Tak si臋 to robi po afryka艅sku, pu艂kowniku. — Rosjanin przesta艂 si臋 u艣miecha膰. — Ale nie wymagam, aby w ten sam spos贸b polowa艂 cz艂owiek w pa艅skim wieku. — Peter usprawiediwi艂 go uprzejmie. — Mo偶e pan znowu u偶y膰 swojej strzelby.

Rosjanin kiwn膮艂 g艂ow膮 poddaj膮c si臋. T臋 potyczk臋 przegra艂, ale czy temu czarnemu muzykowi uda si臋 udowodni膰, 偶e jest mocny nie tylko w g臋bie? Bucharin spojrza艂 w d贸艂 na trop. Wielkie 艣lady kopyt mia艂y wielko艣膰 g艂臋bokich talerzy na zup臋, a wodniste krople krwi zabarwione by艂y zielonkawo-偶贸艂tymi odchodami z przerwanych wn臋trzno艣ci.

— Ja b臋d臋 prowadzi艂 po tropie — powiedzia艂. — Pan b臋dzie wypatrywa艂 byka.

Ruszyli sprawnie, Rosjanin pi臋膰 krok贸w z przodu, pochylony z uwag膮 nad krwawym tropem; za nim Peter Fungabera z assegai w r臋ku. Jego ciemne oczy bacznie lustrowa艂y zaro艣la przed nimi — oczy wy膰wiczone, nie oczekuj膮ce widoku ca艂ego zwierz臋cia, szukaj膮ce drobiazg贸w, na przyk艂ad l艣nienia wilgotnego pyska albo wielkiej krzywizny pochylonego rogu.

Nie uszli dwudziestu krok贸w, kiedy ze wszystkich stron otoczy艂 ich zielony busz. By艂o w nim parno jak w cieplarni, duszno od ociekaj膮cej wilgoci膮 ro艣linno艣ci. Powietrze 艣mierdzia艂o ple艣ni膮 gnij膮cych li艣ci, kt贸re t艂umi艂y kroki. Cisza by艂a przygniataj膮ca, tak 偶e drapni臋de kolczastej ga艂臋zi po sk贸rzanych spodniach Rosjanina zabrzmia艂o g艂o艣no jak silnik ci膮gnika. Pu艂kownik poci艂 si臋; koszula przesi膮k艂a mu potem, utworzy艂a si臋 ciemna 艂ata mi臋dzy 艂opatkami, kropelki l艣ni艂y na karku jak rosa. Peter s艂ysza艂 jego oddech, g艂臋boki i ochryp艂y, ale instynktownie wyczuwa艂, 偶e to nie strach tak dzia艂a na Rosjanina, tylko przenikaj膮ce podniecenie my艣liwego.

218

Peter Fungabera odczuwa艂 co innego. Kiedy powinien si臋 ba膰 — wype艂nia艂a go ozi臋b艂o艣膰. Wy膰wiczy艂 to sobie w czasie chimurengi. To by艂o konieczne, to przedstawienie z assegai. Mia艂o jedynie wywrze膰 wra偶enie na Rosjaninie. Znieczulony ozi臋b艂o艣ci膮, Peter Fungabera przygotowywa艂 si臋. Czu艂, jak pracuj膮 jego mi臋艣nie, czu艂 napi臋cie rosn膮ce w 艣ci臋gnach i nerwach, przypomina艂 strza艂臋 w napr臋偶onym 艂uku.

Jedynie pobie偶nie omiata艂 wzrokiem busz bezpo艣rednio po linii tropu, a ca艂膮 uwag臋 skupia艂 na bokach. Bestia, na kt贸r膮 polowali, by艂a najbardziej przebieg艂ym z niebezpiecznych zwierz膮t Afryki, mo偶e z wyj膮tkiem lamparta. Mia艂a jednak w sobie straszn膮 si艂臋 stu lampart贸w. Lew zaryczy przed atakiem, s艂o艅 zawr贸ci przed gro藕b膮 kul w klatce piersiowej, ale baw贸艂 przyl膮dkowy podchodzi cicho i tylko jedno powstrzyma jego szar偶臋 — 艣mier膰.

Wielka, fosforyzuj膮ca mucha usiad艂a na wardze Peter膮 Fungabery i wesz艂a mu do nosa. Tak bardzo by艂 skoncentrowany, 偶e nie poczu艂 tego i jej nie odgoni艂. Wszystkie w艂adze cielesne i umys艂owe skupi艂 na obserwacji buszu po bokach.

Rosjanin zatrzyma艂 si臋, 偶eby zbada膰 zmieniony trop — 艣lad solidnych kopyt, ka艂u偶臋 krwistych odchod贸w. Tutaj byk stan膮艂 po pierwszym dzikim biegu. Peter Fungabera wyobrazi艂 go sobie, jak stoi, masywny i czarny, z nosem uniesionym wysoko, ogl膮da si臋 w stron臋 my艣liwych i czuje rozprzestrzeniaj膮cy si臋 z wn臋trzno艣ci b贸l i odchody sp艂ywaj膮ce z rozerwanych jelit po zadzie. Tutaj sta艂 i s艂ucha艂 ich g艂os贸w, a gniew i nienawi艣膰 ju偶 zacz臋艂y w nim kipie膰. Tu ogarn臋艂a go mordercza w艣ciek艂o艣膰. Opu艣ci艂 艂eb i pobieg艂 dalej, wyginaj膮c grzbiet z b贸lu, rozjuszony.

Rosjanin obejrza艂 si臋 na Peter膮 — nie musieli nic m贸wi膰. Jednocze艣nie ruszyli naprz贸d.

Byk w swoich reakcjach pos艂ugiwa艂 si臋 atawistyczn膮 pami臋ci膮—wszystko, co robi艂, niezliczon膮 ilo艣膰 razy robili przed nim jego przodkowie. Od tego pierwszego dzikiego galopu, kiedy dosta艂 kul臋, zatrzymania si臋, aby pos艂ucha膰 i obejrze膰 si臋, zebrania si艂 wielkich mi臋艣ni, poprzez spokojniejszy trucht i obr贸cenie si臋 tak, aby ustawi膰 si臋 zadem do kapry艣nego wiatru, 偶eby ten przynosi艂 mu zapach my艣liwych, a偶 do obracania z boku na bok wielkim, uzbrojonym 艂bem w poszukiwaniu miejsca na zasadzk臋—wszystko to by艂o cz臋艣ci膮 wzoru.

Byk szybko przeby艂 w膮sk膮 polank臋, wsun膮艂 艂eb w 艣cian臋 l艣ni膮cych, zielonych li艣ci po drugiej stronie, pozostawiaj膮c na nich 艣wie偶膮, jasn膮 krew i przebieg艂 jeszcze pi臋膰dziesi膮t metr贸w. Potem nagle skr臋ci艂 w bok i ruszy艂 z powrotem, zataczaj膮c szerokie ko艂o. Teraz specjalnie porusza艂 si臋 ukradkiem, przy ka偶dym kroku delikatnie w艣lizguj膮c cielsko mi臋dzy splecione ze sob膮 pn膮cza i ga艂臋zie, a偶 wr贸ci艂 na skraj buszu.

* Tu si臋 zatrzyma艂, schowany po drugiej stronie w膮skiej polany, maj膮c z boku w艂asne krwawe 艣lady; cia艂o mia艂 zupe艂nie zas艂oni臋te g臋st膮 ro艣linno艣ci膮; znieruchomia艂 w straszliwym bezruchu. Pozwoli艂 k艂uj膮cym

219

muchom ucztowa膰 na otwartej ranie, nie zatrz膮s艂 sk贸r膮 ani nie machn膮艂 ogonem. Nie zastrzyg艂 偶adnym z wielkich uszu w kszta艂cie fili偶anek, tylko wystawi艂 je do przodu. Nie mruga艂 nawet oczami, 艣ledz膮c krwawy trop i czekaj膮c na my艣liwych.

Rosjanin lekkim krokiem wszed艂 na polan臋, spogl膮daj膮c przed siebie w stron臋 zakrwawionych ga艂臋zi po drugiej stronie. Cicho ruszy艂 naprz贸d. Peter Fungabera poszed艂 za nim, pilnuj膮c bok贸w; porusza艂 si臋 jak tancerz, jego da艂o l艣ni艂o od potu, p艂askie twarde mi臋艣nie na piersi i ramionach zmienia艂y kszta艂t przy najmniejszym ruchu.

Zauwa偶y艂 oko byka; odbija艂o 艣wiat艂o jak nowa moneta. Peter zamar艂. Pstrykn膮艂 palcami lewej r臋ki i Rosjanin zamar艂 wraz z nim. Fungabera wpatrywa艂 si臋 w oko bawo艂u, niezupe艂nie pewien, co widzi, wiedzia艂 jednak, 偶e to w艂a艣ciwe miejsce — trzydzie艣ci metr贸w na lewo. Gdyby byk zawr贸ci艂, by艂by w艂a艣nie tam.

Peter zamruga艂 i nagle obraz si臋 wyklarowa艂. Jego spojrzenie nie koncentrowa艂o si臋 ju偶 na jednym oku, zobaczy艂 wi臋c krzywizn臋 rogu, tak nieruchomego, 偶e mo偶na by go wzi膮膰 za ga艂膮藕. Widzia艂 rogi stykaj膮ce si臋 nad okiem byka, a potem spojrza艂 w samo oko —i by艂o to jak spojrzenie w piek艂o.

Byk zaszar偶owa艂. Las otwiera艂 si臋 przed jego atakiem, ga艂臋zie trzaska艂y i p臋ka艂y, li艣cie trz臋s艂y si臋 i drga艂y jakby pod wp艂ywem huraganu, a偶 potw贸r wpad艂 na polan臋. Sun膮艂 bokiem — by艂 to zdradliwy, lecz charakterystyczny manewr, kt贸ry usypia艂 uwag臋 my艣liwego a偶 do nag艂ego bezpo艣redniego ataku zwierz臋cia.

Bieg艂 szybko. Wydawa艂o si臋 niemo偶liwe, 偶eby tak olbrzymia bestia mog艂a porusza膰 si臋 tak pr臋dko. By艂 szeroki i wysoki jak granitowy kopje, grzbiet i 艂opatki mia艂 pokryte skorup膮 z wyschni臋tego b艂ota, w kt贸rym si臋 wytarza艂, a na bokach i karku l艣ni艂y srebrzyste 艂aty pokryte dawno zagojonymi bliznami po kolcach i lwich pazurach.

Spomi臋dzy rozchylonych szcz臋k 艣cieka艂y mu srebrne strugi 艣liny, a 艂zy 偶艂obi艂y mokre 艣lady na w艂ochatym pysku. Trudno by艂oby m臋偶czy藕nie obj膮膰 ten kark czy zmierzy膰 rozci膮gni臋tymi ramionami roz艂o偶yste rogi. W zwojach sk贸ry na gardle wisia艂y jak dojrza艂e winogrona gromady niebieskich kleszczy, cuchn膮cy woli od贸r dusi艂 w tej le艣nej deplarni.

Pojawi艂 si臋, majestatyczny w morderczym gniewie, a Peter Fungabera wyszed艂 mu naprzeciw. Wybieg艂 przed Rosjanina, w chwili gdy ten uni贸s艂 kr贸tk膮 i grub膮 strzelb臋 ci臋偶kiego kalibru; genera艂 zas艂oni艂 mu pole strza艂u i zmusi艂 do skierowania lufy w niebo. Peter porusza艂 si臋 jak demne widmo le艣ne, zbli偶aj膮c si臋 do byka od strony przeciwnej do kierunku jego szar偶y, wyprowadzi艂 go z r贸wnowagi, tak 偶e zwierz臋 zaatakowa艂o jak wycofuj膮cy si臋 bokser uderzaj膮cy sierpowym, bokser, kt贸ry nie wybiera w艂a艣ciwego momentu ani nie zadaje przemy艣lanego dosu; Peter zrobi艂 unik jedynie g贸rn膮 cz臋艣ci膮 da艂a — zakrzywiony r贸g przeszy艂 powietrze w odleg艂o艣ci kilku centymetr贸w od jego 偶eber, a Fungabera odchyli艂 si臋 w ty艂, gdy 艂eb zwierz臋cia wzni贸s艂 si臋 wysoko po dosie.

220

W tym momencie byk by艂 ods艂oni臋ty od brody do mi臋kkich zwoj贸w sk贸ry mi臋dzy przednimi nogami, a Peter Fungabera z ca艂ej si艂y pchn膮艂 w艂贸czni臋.

Byk nadzia艂 si臋 na czubek assegai. Ostrze wesz艂o w niego z odg艂osem ssania, przywodz膮cym na my艣l stop臋 grz臋zn膮c膮 w b艂ode, i zosta艂o po艂kni臋te przez 偶ywe da艂o. Znika艂o w 艣rodku, a偶 palce prawej r臋ki Petera, trzymaj膮ce drzewce, zag艂臋bi艂y sie w ranie i tryskaj膮ca krew zala艂a mu ca艂e rami臋. Peter pu艣d艂 assegai, odwr贸ci艂 si臋 i odbieg艂, podczas gdy byk zesztywnia艂 ze 艣mierteln膮 w艂贸czni膮 w piersi. Chda艂 pobiec za Peterem, ale szybko si臋 zatrzyma艂 i sta艂 na chwiej膮cych si臋, kr臋pych, grubych nogach, wpatruj膮c si臋 w nagiego m臋偶czyzn臋 matowiej膮cymi oczami.

Peter Fungabera ustawi艂 si臋 przed nim z wdzi臋cznie wzniesionymi

ramionami

— Ha, w艂adco ziemi! — wo艂a艂 w maszona. — Ha, grzmocie niebios! Byk zrobi艂 dwa skoki do przodu i co艣 w nim wybuch艂o. Krew

trysn臋艂a podw贸jnym potokiem z rozszerzonych nozdrzy. Otworzy艂 pysk i zarycza艂, a posoka wystrzeli艂a mu z gard艂a jasn膮, pieni膮c膮 kaskad膮 i zala艂a pier艣. Wielkie bydl臋 zachwia艂o si臋, pr贸buj膮c za wszelk膮 cen臋 utrzyma膰 r贸wnowag臋.

— Gi艅, nasienie czarnych bog贸w! — naigrywa艂 si臋 z niego Peter. — Poczuj ostrze przysz艂ego kr贸la i gi艅!

Byk osun膮艂 si臋 na ziemi臋. Grunt zadr偶a艂 im pod nogami, gdy uderzy艂 o niego d臋偶ar zwierz臋cia.

Peter podszed艂 do olbrzymiego, ozdobionego rogami 艂ba, w kt贸rym ledwo tli艂y si臋 bledn膮ce oczy. Przykl臋kn膮艂 na jednym kolanie, zebra艂 w z艂o偶one r臋ce g臋st膮, gor膮c膮 krew wylewaj膮c膮 si臋 z otwartego pyska byka, podni贸s艂 d艂onie do ust i wypi艂 j膮, jakby by艂a winem. 艢cieka艂a mu strumieniem z r膮k i kapa艂a po brodzie; Peter za艣mia艂 si臋 — ten d藕wi臋k 艣ci膮艂 w 偶y艂ach nawet nieczu艂膮 krew Rosjanina.

— Wypi艂em twoj膮 偶yw膮 krew, o wielki byku. Teraz twoja si艂a nale偶y do mnie!—krzycza艂, a byk wygi膮艂 grzbiet w 艂uk w ostatnim spazmie 艣mierd.

Peter Fungabera wzi膮艂 prysznic i przebra艂 si臋 do obiadu. Spodnie mia艂 czarne z burgundowymi paskami z jedwabiu po bokach. Kr贸tka do pasa kurtka by艂a w tym samym, charakterystycznym dla brygady kolorze burgunda z czarnymi wy艂ogami z jedwabiu. Bia艂膮 wykrochmalon膮 koszul臋 zdobi艂a czarna muszka pod ko艂nierzem; na piersi genera艂a widnia艂y dwa rz臋dy miniaturowych odznacze艅.

Obozowi s艂u偶膮cy ustawili st贸艂 pod roz艂o偶ystymi konarami drzewa mhpba-hoba na skraju obszaru pokrytego zielon膮, soczyst膮, kr贸tk膮 traw膮, poza zasi臋giem wzroku i s艂uchu mieszka艅c贸w g艂贸wnego obozu. Na stole sta艂a butelka whisky Cbivas Rega艂 i druga w贸dki, wiaderko z lodem i dwa kryszta艂owe kieliszki.

221

Pu艂kownik Niko艂aj Bucharin siedzia艂 naprzeciwko Petera. Jego d艂uga, lu藕na, bawe艂niana koszula zwisa艂a na workowate spodnie i by艂a 艣ci膮gni臋ta w talii paskiem. Na nogach mia艂 d艂ugie buty z mi臋kkiej sk贸rki u偶ywanej do wyrobu r臋kawiczek. Pochyli艂 si臋, nape艂ni艂 kieliszki i poda艂 jeden z nich Peterowi.

Tym razem alkohol nie podzia艂a艂 tak gwa艂townie. Pili powoli i patrzyli, jak afryka艅skie s艂o艅ce przybiera kolor r贸偶owych fio艂k贸w i p艂on膮cego z艂ota. Cisza by艂a dobr膮 towarzyszk膮 dla dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy razem ryzykowali 偶ycie, ka偶dy z nich uzna艂 drugiego za godnego siebie, za towarzysza, z kt贸rym mo偶na umrze膰, albo za przeciwnika, z kt贸rym walczy si臋 na 艣mier膰 i 偶ycie.

W ko艅cu pu艂kownik Bucharin z brz臋kiem odstawi艂 kieliszek na st贸艂.

— No wi臋c, przyjacielu, powiedz, czego chcesz — zach臋ci艂.

— Chc臋 tego l膮du — odpowiedzia艂 po prostu Peter Fungabera.

— Ca艂ego? — spyta艂 pu艂kownik.

— Ca艂ego.

— Nie tylko Zimbabwe?

— Nie tylko Zimbabwe.

— A my mamy ci pom贸c go zaj膮膰?

— Tak.

— W zamian za?

— Moj膮 przyja藕艅.

— Przyja藕艅 a偶 do 艣mierci? — zasugerowa艂 sucho pu艂kownik. — Czy do chwili gdy znajdziesz sobie nowego przyjaciela?

Peter si臋 u艣miechn膮艂. M贸wili tym samym j臋zykiem, 艣wietnie si臋 rozumieli.

— Jakie da nam pan namacalne dowody wiecznej przyja藕ni? — dopytywa艂 si臋 Rosjanin.

— Ten m贸j biedny kraik — Peter wzruszy艂 ramionami — kilka cennych minera艂贸w: nikiel, chrom, tytan, beryl, kilka uncji z艂ota.

Rosjanin z namys艂em pokiwa艂 g艂ow膮.

— Przydadz膮 si臋 nam.

— Potem, kiedy stan臋 si臋 ju偶 Monomotap膮 Zimbabwe, moje oczy

naturalnie nie spoczn膮...

— Naturalnie.—Rosjanin obserwowa艂 jego oczy. Nie lubi艂 czarnych, ten fanatyczny rasizm by艂 powszechny w艣r贸d Rosjan, nie 艂ubi艂 koloru ich sk贸ry ani ich zapachu... ale ten tutaj! ,

— Moje oczy mog膮 zwr贸ci膰 si臋 na po艂udnie — powiedzia艂 cicho Peter Fungabera.

Ha! Pu艂kownik Bucharin ukry艂 sw膮 rado艣膰 za cierpi臋tnicz膮 min膮. Ten tutaj by艂 inny!

— Tam gdzie wasze oczy od dawna s膮 skierowane — Peter m贸wi艂 dalej, a Rosjanin niemal zarechota艂.

— Co zobaczy pan na po艂udniu, towarzyszu generale?

222

— Zobacz臋 zniewolony lud gotowy do wyzwolenia.

— I co jeszcze?

— Zobacz臋 z艂oto Witwatersrand i pola Oranii, zobacz臋 diamenty Kimberley, uran, platyn臋, z艂oto, mied藕, s艂owem, jeden z najwi臋kszych skarbc贸w tej ziemi.

— Tak? — sondowa艂 go zadowolony Rosjanin. Ten tutaj jest szybki, ma g艂ow臋 na karku, ten tutaj jest na tyle odwa偶ny, 偶eby to zrobi膰.

— Zobacz臋 pa艅stwo dziel膮ce zachodni 艣wiat, o艣rodek kontroluj膮cy zar贸wno po艂udniowy Atlantyk, jak i Ocean Indyjski, o艣rodek le偶膮cy na naftowym szlaku mi臋dzy Zatok膮 a Europ膮, mi臋dzy Zatok膮 a obiema Amerykami.

Rosjanin podni贸s艂 r臋k臋.

— Dok膮d doprowadz膮 pana te my艣li?

— Moim obowi膮zkiem b臋dzie wyniesienie tego kraju na po艂udniu na nale偶ne mu miejsce we wsp贸lnocie narod贸w, pod opiek膮 i kuratel膮 tego najwi臋kszego z mi艂o艣nik贸w wolno艣ci: Zwi膮zku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Rosjanin kiwn膮艂 g艂ow膮, wci膮偶 obserwuj膮c jego oczy. Tak, ten czarny przejrza艂, co si臋 za tym wszystkim kryje. Po艂udnie by艂oby wspania艂膮 zdobycz膮, ale 偶eby j膮 dosta膰, trzeba by艂o otoczy膰 j膮 u艣ciskiem dusiciela. Na wschodzie mieli ju偶 Mozambik, na zachodzie nale偶a艂a do nich Angola i wkr贸tce do艂膮czy r贸wnie偶 Namibia. Do wyizolowania zdobyczy potrzebowali ju偶 tylko pomocy — a na pomocy, niczym kciuk na tchawicy, le偶a艂o Zimbabwe, a ten cz艂owiek m贸g艂 je im da膰.

Pu艂kownik Bucharin odchyli艂 si臋 na swoim p艂贸ciennym krze艣le polowym. Pyta艂 rzeczowo i szybko.

— Okazja?

— Chaos ekonomiczny, wojny mi臋dzyplemienne, upadek centralnego rz膮du. — Peter Fungabera wylicza艂 na palcach.

— Obecny rz膮d wychodzi panu daleko naprzeciw, samemu tworz膮c kryzys gospodarczy — zauwa偶y艂 Rosjanin — a pan odwala kawa艂 dobrej v roboty, podsycaj膮c nienawi艣ci plemienne.

— Dzi臋kuj臋, towarzyszu.

— Ale wie艣niacy musz膮 troch臋 pog艂odowa膰, zanim stan膮 si臋 pos艂uszni...

— Naciskam na gabinet, 偶eby znacjonalizowa艂 nale偶膮ce do bia艂ych farmy i rancza. Bez bia艂ych farmer贸w mog臋 wam obieca膰 niez艂膮 porcj臋 g艂odowania. — Peter Fungabera si臋 u艣miechn膮艂.

— S艂ysza艂em, 偶e zrobi艂 pan ju偶 dobry pocz膮tek. Gratuluj臋 niedawnego przej臋cia pa艅skiego maj膮tku, King's Lynn. Tak si臋 nazywa, nieprawda偶?

— Jest pan 艣wietnie poinformowany, pu艂kowniku.

— Staram si臋 by膰. Ale kiedy nadejdzie moment przej臋cia ster贸w pa艅stwa, jakiego cz艂owieka b臋d膮 ceni膰 ludzie?

— Silnego — odpowiedzia艂 Peter bez wahania. — Takiego, kt贸rego bezwzgl臋dno艣膰 zosta艂a udowodniona.

223

— Tak jak pa艅ska podczas chimurengi i niedawno w kraju Matabele.

— Charyzmatycznego m臋偶czyzn臋 o silnej osobowo艣ci, cz艂owieka, kt贸rego nar贸d dobrze zna.

— Kobiety s艂awi膮 pana w pie艣niach na ulicach Harare, ani jeden dzie艅 nie mija bez pojawienia si臋 pa艅skiej twarzy na ekranach telewizor贸w albo nazwiska na pierwszych stronach gazet.

— Cz艂owieka, kt贸ry ma za sob膮 si艂臋.

— Trzeci膮 Brygad臋 — Rosjanin kiwn膮艂 g艂ow膮 — i b艂ogos艂awie艅stwo ludu ZSRR. Jednak — przerwa艂 znacz膮co — dwa pytania wymagaj膮 odpowiedzi, towarzyszu generale.

— Tak?

— Pierwsze jest zbyt przyziemne i niesmaczne, 偶eby mieli je omawia膰 tacy ludzie jak pan i ja: pieni膮dze. Moi mocodawcy si臋 niepokoj膮. Nasze wydatki zacz臋艂y znacznie przewy偶sza膰 warto艣膰 przesy艂ek ko艣ci s艂oniowej i innych produkt贸w zwierz臋cych, kt贸re pan nam wys艂a艂... — Jeszcze raz uni贸s艂 d艂o艅, aby uprzedzi膰 usprawiedliwienia. By艂a to r臋ka starego m臋偶czyzny, nakrapiana ciemnymi plamami wyschni臋tej sk贸ry i pokryta wystaj膮cymi, niebieskimi 偶y艂ami. — Wiem, 偶e powinni艣my to robi膰 wy艂膮cznie z umi艂owania wolno艣ci, 偶e pieni膮dze to kapitalistyczna nieprzyzwoito艣膰, ale nic na tym 艣wiecie nie jest doskona艂e. Jednym s艂owem, towarzyszu generale, wyczerpa艂 pan ju偶 kredyt przyznany panu przez Moskw臋.

— Rozumiem. — Peter Fungabera kiwn膮艂 g艂ow膮. — A drugie pytanie?

— Plemi臋 Matabele. To wojowniczy i trudny nar贸d. Wiem, 偶e by艂 pan zmuszony do wzniecania nienawi艣ci, wywo艂ywania wa艣ni i niesnasek i do wzbudzenia pa艅sk膮 kampani膮 w kraju Matabele dezaprobaty zachodnich mocarstw dla obecnego rz膮du. Ale co dalej? Jak b臋dzie pan nad nimi panowa艂, kiedy ju偶 dojdzie pan do w艂adzy?

— Na oba pytania odpowiem jednym nazwiskiem — odrzek艂 Peter Fungabera.

— Jakim?

— Tungata Zebiwe.

— Ha! Tak! Tungata Zebiwe. Matabelski przyw贸dca. Usun膮艂 go pan. Przypuszcza艂em, 偶e zosta艂 ju偶 zlikwidowany.

— Przetrzymuj臋 go w wielkiej tajemnicy w bezpiecznym miejscu, w jednym z moich o艣rodk贸w resocjalizacyjnych niedaleko st膮d.

— Prosz臋 mi wyja艣ni膰.

— Po pierwsze pieni膮dze. Rosjanin wysun膮艂 obiekcje:

— Z tego, co wiemy, Tungata Zebiwe nie jest bogaczem.

— Ma klucz do fortuny, kt贸ra mo偶e z 艂atwo艣ci膮 przekracza膰 dwie艣cie milion贸w dolar贸w ameryka艅skich.

Rosjanin z niedowierzaniem uni贸s艂 srebrn膮 brew. Peter rozpoznawa艂 ju偶 ten spos贸b reagowania i zaczyna艂 go on irytowa膰.

224

— Diamenty — powiedzia艂.

— M贸j kraj jest potentatem w tej dziedzinie. — Rosjanin lekcewa偶膮co roz艂o偶y艂 r臋ce.

— To nie przemys艂owe 艣miecie ani kamyczki ze skazami, ale prawdziwe klejnoty pierwszej wody, du偶e kamienie, olbrzymie kamienie, jedne z najcenniejszych na 艣wiecie.

Rosjanin spojrza艂 z zadum膮.

— Je艣li to prawda...

— To j est prawda! Ale nie podam szczeg贸艂贸w. Na razie.

— Dobrze. A wi臋c przynajmniej mog臋 z艂o偶y膰 jak膮艣 obietnic臋 ss膮cym fors臋 pijawkom z naszego departamentu skarbu? I drugie pytanie. Matabele. Chyba nie planuje pan ich likwidacji, ka偶dego m臋偶czyzny, kobiety i dziecka?

Peter Fungabera z 偶alem pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nie. Wprawdzie by艂oby to najlepsze rozwi膮zanie, ale Ameryka i Wielka Brytania nie pozwol膮 na to. Nie, jeszcze raz moj膮 odpowiedzi膮 jest Tungata Zebiwe. Kiedy przejm臋 w艂adz臋 nad krajem, on si臋 znowu pojawi... to b臋dzie zakrawa艂o na cud. Zmartwychwstanie. Plemi臋 Matabele oszaleje z rado艣ci i ulgi. P贸jd膮 za nim, poza nim 艣wiata nie b臋d膮 widzie膰, a ja zrobi臋 z niego swojego zast臋pc臋, wiceprezydenta.

— On pana nienawidzi. Zniszczy艂 go pan. Je艣li go pan uwolni, b臋dzie pr贸bowa艂 si臋 zem艣ci膰.

— Nie. — Peter pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Przy艣l臋 go do was. Macie specjalne kliniki, gdzie leczycie ci臋偶kie przypadki, prawda? Instytuty, w kt贸rych cz艂owieka chorego psychicznie mo偶na leczy膰 narkotykami... Stosujecie te偶 i inne techniki, kt贸re sprawi膮, 偶e zn贸w b臋dzie rozs膮dny i trze藕wo my艣l膮cy...

Tym razem Rosjanin rzeczywi艣cie zacz膮艂 rechota膰, nala艂 sobie nast臋pny kieliszek w贸dki, trz臋s膮c si臋 od bezg艂o艣nego 艣miechu. Kiedy spojrza艂 na Petera, w jego bladych oczach po raz pierwszy pojawi艂 si臋 szacunek.

— Twoje zdrowie, Monomotapo Zimbabwe, niech twoje panowanie trwa tysi膮c lat!

Odstawi艂 kieliszek i zwr贸ci艂 spojrzenie na odleg艂y wodop贸j otoczony bagnem. Podesz艂o do niego stado zebr. By艂y nerwowe i boja藕liwe, lwy przecie偶 cz臋sto czaj膮 si臋 nad wod膮. W ko艅cu wesz艂y jednym rz臋dem po kolana w wod臋 i razem pochyli艂y pyski, kt贸re dotkn臋艂y powierzchni. Tworzy艂y fryz z identycznych 艂b贸w, przypominaj膮cy niesko艅czone odbicie lustrzane, a偶 stary ogier wartownik parskn膮艂 alarmuj膮co i uk艂adanka ekspolodowa艂a spienion膮 wod膮 i galopuj膮cymi w pop艂ochu kszta艂tami.

— Leczenie, o kt贸rym pan m贸wi, jest drastyczne. — Pu艂kownik Bucharin patrzy艂, jak stado zebr znika艂o w lesie. — Niekt贸rym pacjentom nie udaje si臋 go prze偶y膰. A ci, kt贸rym si臋 udaje, staj膮 si臋... — szuka艂 odpowiedniego s艂owa — ..inni.

— Ich umys艂y s膮 zniszczone — Peter powiedzia艂 to za niego.

15 — Lampart poluje w dcmiioaa

225

— M贸wi膮c szczerze, tak. — Pu艂kownik kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Potrzebne mi jego cia艂o, a nie umys艂. Potrzebuj臋 lalki, nie cz艂owieka.

— To si臋 da za艂atwi膰. Kiedy go nam przy艣lecie?

— Najpierw diamenty — odrzek艂 Peter.

— Oczywi艣cie, najpierw diamenty. Ile czasu to zajmie? Peter wzruszy艂 ramionami.

— Niewiele.

— Kiedy b臋dziecie gotowi, przy艣l臋 wam lekarza z odpowiednimi medykamentami. Mo偶emy przewie藕膰 Tungat臋 Zebiwe t膮 sam膮 drog膮, co ko艣膰 s艂oniow膮: Air Zimbabwe do Dar-es-Salaam, a stamt膮d jednym z naszych frachtowc贸w do Odessy.

— Zgoda.

— M贸wi pan, 偶e jest przetrzymywany gdzie艣 niedaleko st膮d? Chcia艂bym go zobaczy膰.

— Czy to rozs膮dne?

— Prosz臋 pozwoli膰 mi na spe艂nienie tej zachcianki! — W ustach pu艂kownika Bucharina by艂 to raczej rozkaz ni偶 pro艣ba.

Tungata Zebiwe sta艂 w silnym bia艂ym blasku po艂udniowego s艂o艅ca. Twarz膮 zwr贸cony by艂 w stron臋 bielonego wapnem muru, kt贸ry zbiera艂 promienie s艂o艅ca i odbija艂 je jak olbrzymie lustro. Stan膮艂 tam przed wschodem s艂o艅ca, kiedy mr贸z 艣ci膮艂 rzadk膮 br膮zow膮 traw臋 skraju placu do musztry.

Tungata by艂 zupe艂nie nagi, tak jak i dwaj m臋偶czy藕ni po jego bokach. Wszyscy trzej byli tak chudzi, 偶e ka偶de ich 偶ebro by艂o dobrze widoczne, a kr臋gi wystawa艂y na 艣rodku plec贸w jak paciorki r贸偶a艅ca. Tungata zmru偶y艂 oczy w szparki, chroni膮c je przed blaskiem zalanego s艂o艅cem muru, i skoncentrowa艂 si臋 na 艣ladzie na tynku, aby przeciwdzia艂a膰 zawrotom g艂owy, kt贸re ju偶 nieraz powali艂y stoj膮cych po obu stronach m臋偶czyzn. Dopiero ci臋偶ka ch艂osta sprawiona im przez stra偶nik贸w zmusi艂a ich do powstania, wci膮偶 jednak ko艂ysali si臋 i chwiali.

— Odwagi, bracia—Tungata szepn膮艂 w sindebele.—Nie pozw贸lcie, aby te maszo艅skie psy zobaczy艂y, 偶e jeste艣cie ledwie 偶ywi.

Z ca艂膮 determinacj膮 postanowi艂 trzyma膰 si臋 na nogach i wpatrywa艂 si臋 w do艂ek na murze. By艂 to 艣lad po uderzeniu kuli, zatarty wapnem. Po ka偶dej egzekucji pokrywali mur wapnem—skrupulatnie tego przestrzegali.

— Amanzi — zachrypia艂 m臋偶czyzna po prawej — wody!

— Nie my艣l o niej — zabroni艂 mu Tungata. — Nie m贸w o niej, inaczej oszalejesz.

呕ar odbija艂 si臋 od muru falami, kt贸re uderza艂y z fizyczn膮 si艂膮.

— O艣lep艂em — szepn膮艂 drugi m臋偶czyzna. — Nic nie widz臋. — Bia艂y blask podra偶ni艂 jego ga艂ki oczne jak 艣nie偶na 艣lepota.

226

— Nie ma tu nic do ogl膮dania opr贸cz ohydnych twarzy ma艂p Maszona — powiedzia艂 Tungata. — Dzi臋kuj za to, 偶e o艣lep艂e艣, przyjacielu.

Nagle rozleg艂y si臋 za nimi szorstkie rozkazy wykrzyczane w j臋zyku maszona, a potem og艂o艣 st贸p zbli偶aj膮cych si臋 z drugiej strony placu do musztry.

— Id膮 — szepn膮艂 o艣lep艂y Matabele, a Tungata Zebiwe poczu艂, jak ro艣nie w nim wielki 偶al.

Tak, szli nareszcie. Tym razem po niego.

Ka偶dego dnia podczas d艂ugich tygodni pobytu w obozie s艂ysza艂 ci臋偶kie kroki plutonu egzekucyjnego przechodz膮cego w po艂udnie przez plac. Tym razem szli po niego. Nie ba艂 si臋 艣mierci, ale na my艣l o niej robi艂 si臋 smutny. By艂 smutny, poniewa偶 nie m贸g艂 pom贸c swemu narodowi w jego strasznej sytuacji, poniewa偶 nigdy ju偶 nie zobaczy swojej kobiety, a ona nigdy nie da mu syna, o kt贸rym marzy艂. By艂 smutny, dlatego 偶e jego tak obiecuj膮ce 偶ycie sko艅czy si臋 przed wydaniem owoc贸w. Nagle pomy艣la艂 o dawno minionym dniu, kiedy sta艂 u boku swego dziadka i patrzy艂 na pola kukurydzy skoszonej przez kr贸tk膮 i gwa艂town膮 burz臋 gradow膮. „Ca艂a praca na marne, co za strata!" — wymamrota艂 wtedy dziadek, a Tungata powt贸rzy艂 sobie cicho jego s艂owa, kiedy jakie艣 brutalne r臋ce obr贸ci艂y go i popchn臋艂y do drewnianego pala, wbitego w ziemi臋 przed murem.

Przywi膮zali mu nadgarstki do dr膮ga, a on otworzy艂 szeroko oczy. Mog艂y w ko艅cu odpocz膮膰 od blasku, widok psu艂 jednak stoj膮cy przed nim rz膮d uzbrojonych m臋偶czyzn.

Przyprowadzili dw贸ch pozosta艂ych nagich Matabele spod muru. Ten, kt贸rego o艣lepi艂o s艂o艅ce, upad艂 na kolana, wycie艅czony i przera偶ony, i jego wn臋trzno艣ci opr贸偶ni艂y si臋 mimo woli. Stra偶nicy 艣miali si臋 i krzyczeli z obrzydzeniem.

— Wsta艅! — rozkaza艂 mu ostro Tungata. — Zgi艅 na stoj膮co jak prawdziwy syn Maszobane!

M臋偶czyzna podni贸s艂 si臋 z trudem.

— Podejd藕 do pala — rozkaza艂 mu Tungata. — Jest troch臋 na lewo. M臋偶czyzna poszed艂 po omacku i znalaz艂 pal. Przywi膮zali go do niego. Pluton egzekucyjny sk艂ada艂 si臋 z o艣miu ludzi, kt贸rych dow贸dc膮 by艂

kapitan Trzeciej Brygady. Przeszed艂 powoli wzd艂u偶 ich szeregu, bior膮c ka偶dy karabin i sprawdzaj膮c, czy jest na艂adowany. 呕artowa艂 sobie w j臋zyku maszona, kt贸rego Tungata nie rozumia艂, a jego ludzie si臋 艣miali. 艢miali si臋 bez umiaru, jak po alkoholu czy narkotykach. Robili ju偶 wcze艣niej to, co mieli teraz zrobi膰, i lubili to. Tungata pozna艂 wielu im podobnych w czasie wojny — stali si臋 uzale偶nieni od przemocy i krwi.

. Kapitan wr贸ci艂 na czo艂o szeregu i z kieszeni na piersi wyj膮艂 kartk臋 maszynopisu, brudn膮 i pomi臋t膮. Przeczyta艂 j膮 jak uczniak, potykaj膮c si臋 o s艂owa i kalecz膮c ich wymow臋, ledwo mo偶na by艂o zrozumie膰 jego angielski.

227

— Zostali艣cie skazani jako wrogowie pa艅stwa i ludu — czyta艂. — Zostali艣cie uznani za niezdolnych do poprawy. Wasz wyrok 艣mierci zosta艂 zatwierdzony przez wiceprezydenta Republiki Zimbabwe...

Tungata Zebiwe podni贸s艂 brod臋 i zacz膮艂 艣piewa膰. Jego g艂os rozleg艂 si臋 g艂o艣no, g艂臋boki i pi臋kny, zag艂uszaj膮c piskliwe s艂owa maszo艅skiego kapitana:

Krety skry艂y si臋 pod ziemi膮,

Czy nie 偶yj膮? — pyta艂y c贸rki Maszobane.

艢piewa艂 star膮 pie艣艅 bojow膮 Matabele i pod koniec pierwszej zwrotki warkn膮艂 na dw贸ch skaza艅c贸w stoj膮cych po jego bokach:

— 艢piewajcie! Niech te maszo艅skie szakale us艂ysz膮 ryk matabe-lskiego lwa.

艢piewali wi臋c z nim:

Jak czarny w膮偶 mamba spod kamienia Karmili艣my 艣mier膰 srebrystym z臋bem...

Stoj膮cy przodem do nich kapitan wyda艂 rozkaz — pluton jak jeden cz艂owiek zrobi艂 krok w prz贸d i podni贸s艂 bro艅. Tungata 艣piewa艂 dalej, patrz膮c im w oczy, wyzywaj膮c ich, a m臋偶czy藕ni obok niego karmili si臋 jego odwag膮 i ich g艂osy zabrzmia艂y mocniej. Drugi rozkaz i karabiny skierowa艂y si臋 do przodu. Oczy kat贸w spogl膮da艂y znad celownik贸w, a trzech nagich Matabele 艣piewa艂o dalej w blasku s艂o艅ca.

Nagle przy艂膮czy艂y si臋 do nich inne g艂osy, odleg艂e g艂osy podejmuj膮ce wojenn膮 pie艣艅. Dochodzi艂y z wi臋ziennych chat poza placem do musztry. Setki uwi臋zionych Matabele 艣piewa艂o razem z nimi, 艂膮cz膮c si臋 w chwili 艣mierci, dodaj膮c im si艂 i otuchy.

Maszo艅slri kapitan podni贸s艂 praw膮 r臋k臋 i w ostatnich sekundach 偶yda smutek Tungaty znikn膮艂, zast膮piony rosn膮c膮 dum膮. To prawdziwi m臋偶czy藕ni, my艣la艂, ze mn膮 czy beze mnie stawi膮 op贸r tyranowi.

Kapitan gwa艂townie opu艣ci艂 d艂o艅 krzycz膮c komend臋:

— Ognia!

Serie rozleg艂y si臋 jednocze艣nie. Linia 偶o艂nierzy ko艂ysa艂a si臋 od ostrych odrzut贸w karabin贸w. Odg艂os strza艂贸w wdar艂 si臋 do uszu Tungaty, tak 偶e ten wzdrygn膮艂 si臋 mimo woli.

S艂ysza艂 z艂owrogi d藕wi臋k kul wbijaj膮cych si臋 w 偶ywe da艂o i k膮tem oka widzia艂, jak m臋偶czy藕ni obok niego podskakuj膮 niczym od uderze艅 niewidzialnych m艂ot贸w kowalskich, a potem pochylaj膮 si臋 do przodu, zwisaj膮c na sznurach. Pie艣艅 nagle zamar艂a im na ustach. Jednak d膮gle rozbrzmiewa艂a w ustach Tungaty, kt贸ry sta艂 wyprostowany.

Strzelcy opu艣cili bro艅, 艣miej膮c si臋 i tr膮caj膮c 艂okdami, jakby po jakim艣 艣wietnym dowdpie. W wi臋ziennych chatach pie艣艅 bojowa zamieni艂a si臋

228

w pos臋pne, 偶a艂obne zawodzenie, w ko艅cu i g艂os Tungaty zadr偶a艂 i przeszed艂 w dsz臋.

Obr贸ti艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na m臋偶czyzn, kt贸rych mia艂 po bokach. W nich uderzy艂a seria i ich tu艂owia by艂y podziurawione kulami. Muchy gromadami siada艂y ju偶 na ranach.

Nagle kolana Tungaty ugi臋艂y si臋 i poczu艂, 偶e jego zwieracz si臋 rozlu藕nia. Walczy艂 ze swoim da艂em, nienawidz膮c w艂asnej s艂abo艣d, stopniowo jednak nad nim zapanowa艂.

Maszo艅sld kapitan stan膮艂 przed Tungata i powiedzia艂 po angielsku:

— Dobry kawa艂, co? Mocny, cz艂owieku, mocny! — I u艣miechn膮艂 si臋 zadowolony. Potem odwr贸ci艂 si臋 i krzykn膮艂: — Przynie艣de wod臋, szybko!

Jaki艣 偶o艂nierz przyni贸s艂 emaliowane naczynie z czyst膮, pluszcz膮c膮 wod膮 i kapitan wzi膮艂 je od niego. Tungata czu艂 zapach wody. M贸wi si臋, 偶e mali Buszmeni potrafi膮 wyczu膰 jej zapach z odleg艂o艣d wielu kilometr贸w, ale on nie wierzy艂 w to tak naprawd臋 a偶 do tej chwili. Woda pachnia艂a s艂odko jak 艣wie偶o przeci臋ty miodowy melon, a jego gard艂o spazmatycznie kurczy艂o si臋 w odruchu prze艂ykania. Nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od naczynia.

Kapitan podni贸s艂 je obiema r臋kami do ust i upi艂 艂yk, a potem g艂o艣no wyp艂uka艂 usta i gard艂o. Wyplu艂 wod臋 i u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie do Tungaty, a nast臋pnie przytrzyma艂 naczynie przed jego twarz膮. Powoli i z rozmys艂em przechyli艂 je i woda wyla艂a si臋 na piach pod stopami Tungaty. Opryska艂a mu nogi do kolan. Ka偶da kropla by艂a zimna jak sopel lodu i ka偶da kom贸rka da艂a Tungaty pragn臋艂a jej z si艂膮, kt贸ra graniczy艂a z szale艅stwem. Kapitan obr贸d艂 naczynie i wyla艂 ostatnie krople.

— Mocny, cz艂owieku! — powt贸rzy艂 bezmy艣lnie i odwr贸ci艂 si臋, 偶eby wyda膰 rozkaz swoim ludziom. G wybiegli z placu do musztry, pozostawiaj膮c Tungat臋 samego z trupami i muchami.

Przyszli po niego o zachodzie s艂o艅ca. Kiedy przednali wi臋zy kr臋puj膮ce mu nadgarski, j臋kn膮艂 mimo woli od nag艂ego przyp艂ywu krwi do spuchni臋tych d艂oni i upad艂 na kolana. Nogi odm贸wi艂y mu pos艂usze艅stwa. Musieli go zanie艣膰 do chaty.

Pomieszczenie by艂o puste, nie licz膮c wiadra bez pokrywki stoj膮cego w rogu — s艂u偶膮cego jako zbiornik na odchody — i dw贸ch misek na 艣rodku klepiska z zaschni臋tego b艂ota. Jedna zawiera艂o p贸艂 litra wody, druga pecyn臋 twardego, bia艂ego dasta z kukurydzy. Ciasto by艂o mocno przesolone. Nast臋pnego dnia za zjedzenie go zap艂ad wysok膮 cen臋 pragnienia, ale musi mie膰 si艂y.

Wypi艂 po艂ow臋 wody, reszt臋 zostawi艂 na rano; wyd膮gn膮艂 si臋 na nagiej ziemi. 呕ar skupiony w d膮gu dnia w dachu z 偶elaznej blachy bi艂 teraz w niego, ale Tungata wiedzia艂, 偶e przed 艣witem b臋dzie dr偶a艂 z zimna. Bola艂 go* ka偶dy staw, a g艂owa pulsowa艂a od s艂o艅ca i blasku, tak 偶e my艣la艂, i偶 czaszka p臋knie mu jak wype艂niony m膮czk膮, dojrza艂y owoc drzewa baobabu.

229

Na zewn膮trz, w ciemno艣ci za ogrodzeniem, sfory hien walczy艂y

0 przygotowan膮 dla nich uczt臋. Pokrzykuj膮c i wyj膮c wznieca艂y wrzaw臋, daj膮c popis chciwo艣ci. Ucisza艂y si臋 tylko wtedy, gdy chrupa艂y ko艣ci w wielkich szcz臋kach.

Tungacie uda艂o si臋 jednak zasn膮膰; obudzi艂 go o 艣wicie tupot n贸g

1 wykrzykiwane rozkazy. Szybko po艂kn膮艂 reszt臋 wody, 偶eby si臋 wzmocni膰, a potem kucn膮艂 nad wiadrem. Ma艂o brakowa艂o, a jego cia艂o zawiod艂oby go poprzedniego dnia. Dzisiaj na to nie pozwoli.

Drzwi otworzy艂y si臋 z hukiem.

— Wy艂a藕, matabelski psie! Wychod藕, 艣mierdz膮cy kundlu! Zaprowadzili go z powrotem pod mur. Sta艂o ju偶 pod nim trzech

nagich Matabele. Zauwa偶y艂, 偶e 偶o艂nierze wybielili mur. Bardzo skrupulatnie do tego podchodzili. Stan膮艂 twarz膮 do bia艂ej powierzchni, sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w od niej, i zebra艂 w sobie si艂y na czekaj膮cy go dzie艅.

W po艂udnie rozstrzelali trzech wi臋藕ni贸w. Tym razem Tungata nie m贸g艂 poprowadzi膰 ich 艣piewu. Pr贸bowa艂, ale gard艂o odm贸wi艂o mu pos艂usze艅stwa. Po po艂udniu obraz na siatk贸wce rozbi艂 mu si臋 na plamy ciemno艣ci i przejmuj膮cego, bia艂ego 艣wiat艂a. Jednak za ka偶dym razem, gdy nogi si臋 pod nim ugina艂y i zwisa艂 na zwi膮zanych nadgarstkach, b贸l staw贸w barkowych przy wygi臋tych do g贸ry ramionach przywraca艂 mu przytomno艣膰.

Pragnienia nie da si臋 opisa膰 s艂owami.

Plamy ciemno艣ci sta艂y si臋 g艂臋bsze i pojawia艂y si臋 na d艂u偶ej, b贸l nie m贸g艂 mu ju偶 przywr贸ci膰 przytomno艣ci. Z jednego z ciemnych obszar贸w odezwa艂 si臋 g艂os:

— Drogi kolego — m贸wi艂. — To wszystko sprawia mi straszn膮 przykro艣膰.

G艂os Petera Fungabery rozwia艂 ciemno艣ci i podzia艂a艂 jak bodziec. Tungata z trudem wyprostowa艂 si臋, podni贸s艂 g艂ow臋 i skoncentrowa艂 wzrok. Spojrza艂 w twarz Petera Fungabery i poczu艂 przyp艂yw nienawi艣ci. Kultywowa艂 j膮 w sobie jako 偶yciodajn膮 si艂臋.

Peter Fungabera by艂 w mundurze polowym i berecie. W prawej r臋ce trzyma艂 lask臋. Po jego prawej stronie sta艂 bia艂y m臋偶czyzna, kt贸rego Tungata nigdy wcze艣niej nie widzia艂. By艂 wysoki, szczup艂y i stary. G艂ow臋 mia艂 艣wie偶o ogolon膮, sk贸r臋 pooran膮 bliznami, a jego oczy mia艂y dziwny, blady odcie艅 b艂臋kitu, kt贸ry odpycha艂 Tungat臋 i mrozi艂 krew w 偶y艂ach jak spojrzenie kobry. Nieznajomy patrzy艂 na niego z czysto klinicznym zainteresowaniem, wzrokiem pozbawionym lito艣ci i wszelkich innych ludzkich uczu膰.

— 呕a艂uj臋, 偶e nie widzi pan towarzysza ministra Zebiwe w jego najlepszej formie — powiedzia艂 Peter bia艂emu. — Bardzo schud艂, ale nie tutaj...

Ko艅cem laski Peter Fungabera podni贸s艂 ci臋偶k膮 czarn膮 ki艣膰 nagich genitali贸w Tungaty.

230

— Widzia艂 pan kiedy艣 co艣 takiego? — spyta艂, pos艂uguj膮c si臋 lask膮 tak zr臋cznie, jakby to by艂a chi艅ska pa艂eczka. Przywi膮zany do pala Tungata nie m贸g艂 wykona膰 偶adnego ruchu. To by艂o najwi臋ksze poni偶enie — to aroganckie szarpanie i badanie intymnych cz臋艣ci jego cia艂a.

— Starczy艂oby dla trzech zwyk艂ych m臋偶czyzn — oceni艂 Peter z szyderczym podziwem, a Tungata patrzy艂 na niego bez s艂owa.

Rosjanin zrobi艂 niecierpliwy gest i Peter skin膮艂 g艂ow膮.

— Ma pan racj臋. Marnujemy czas.

Spojrza艂 na zegarek, a nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋 do kapitana, czekaj膮cego w pobli偶u ze swoim plutonem.

— Przyprowad藕cie wi臋藕nia do fortu. Musieli nie艣膰 Tungat臋.

Kwatera Petera Fungabery w blokhauzie na skalistym pag贸rku by艂a umeblowana po sparta艅sku, ale pod艂oga z piachu zosta艂a niedawno zmieciona i spryskana wod膮. On i Rosjanin usiedli po jednej stronie rozk艂adanego sto艂u, kt贸ry s艂u偶y艂 im za biurko. Po drugiej stronie sta艂a drewniana 艂awka.

Stra偶nicy posadzili na niej Tungat臋. Odepchn膮艂 ich r臋ce i usiad艂 wyprostowany, patrz膮c w milczeniu na dw贸ch m臋偶czyzn naprzeciwko. Peter powiedzia艂 co艣 w maszona do kapitana i 偶o艂nierze przynie艣li tani szary koc, kt贸ry owin臋li wok贸艂 ramion Tungaty. Kolejny rozkaz i kapitan przyni贸s艂 tac臋, na kt贸rej sta艂a butelka w贸dki, butelka whisky, dwie szklanki, wiadro z lodem i dzban wody.

Tungata nie patrzy艂 na wod臋. Wymaga艂o to wielkiego opanowania, ale uda艂o mu si臋 nie oderwa膰 wzroku od twarzy Petera Fungabery.

— No, wr贸cili艣my do cywilizacji — powiedzia艂 Peter. — Towarzysz minister Zebiwe nie zna j臋zyka maszona, pos艂uguje si臋 jedynie prymitywnym dialektem sindebele, b臋dziemy wi臋c u偶ywa膰 j臋zyka znanego nam wszystkim: angielskiego.

Nala艂 w贸dki i whisky, a gdy l贸d brz臋kn膮艂 o szklank臋, Tungata drgn膮艂, ale nie oderwa艂 wzroku od twarzy genera艂a.

— To spotknie informacyjne — wyja艣ni艂 Peter. — Nasz go艣膰 — wskaza艂 bia艂ego starego cz艂owieka — bada histori臋 Afryki. Przeczyta艂 i zapami臋ta艂 wszystko, co zosta艂o napisane o tym kraju. A ty, m贸j drogi Tungato, jeste艣 potomkiem rodu Kuma艂o, dawnych bandyckich wodz贸w Matabele, kt贸rzy przez sto lat naje偶d偶ali i terroryzowali prawowitych w艂a艣cicieli tej ziemi, lud Maszona. St膮d obu wam mog膮 by膰 znane fakty, kt贸re mam zamiar opowiedzie膰. Je艣li tak, prosz臋 o wyrozumia艂o艣膰. — Upi艂 艂yk whisky, i ani Tungata, ani bia艂y nie poruszyli si臋 ani nie odezwali.

— Musimy cofn膮膰 si臋 o sto pi臋膰dziesi膮t lat — powiedzia艂 Peter — do czasu, gdy m艂ody dow贸dca walcz膮cy dla kr贸la Zulus贸w Chaki, cz艂owiek,

231

kt贸ry by艂 faworytem kr贸la, nie odda艂 Chace 艂up贸w wojennych. Cz艂owiek ten nazywa艂 si臋 Mzilikazi, syn Maszobane z rodu Kuma艂o, szczepu Zulus贸w. Przy okazji warto nadmieni膰, 偶e stworzy艂 on precedens dla plemienia, kt贸re mia艂 za艂o偶y膰. Po pierwsze by艂 mistrzem grabie偶y i rabunku oraz znanym morderc膮. Po drugie by艂 z艂odziejem. Okrad艂 w艂asnego w艂adc臋. Nie odda艂 Chace kr贸lewskiej cz臋艣ci 艂up贸w. No i Mzilikazi by艂 tch贸rzem, bo gdy Chaka pos艂a艂 po niego, aby stawi艂 czo艂o karze, uciek艂. — Peter u艣miechn膮艂 si臋 do Tungaty. — Morderca, z艂odziej i tch贸rz, tym by艂 Mzilikazi, ojciec Matabele, i te s艂owa 艣wietnie opisuj膮 ka偶dego cz艂onka jego plemienia od tamtych czas贸w a偶 po dzie艅 dzisiejszy. Morderca! Z艂odziej! Tch贸rz! — Rozkoszowa艂 si臋 tymi obelgami, a Tungata patrzy艂 mu w twarz b艂yszcz膮cymi oczyma.

— Tak wi臋c ten wz贸r ludzkich cn贸t zabra艂 ze sob膮 pu艂k zuluskich zdrajc贸w i uciek艂 na p贸艂noc. Uderza艂 na s艂absze plemiona, kt贸re spotyka艂 na drodze, i zabiera艂 ich stada i m艂ode kobiety. To by艂o umfecane, wielkie zabijanie. M贸wi si臋, 偶e od matabelskich w艂贸czni zgin膮艂 milion bezbronnych dusz. Z pewno艣ci膮 Mzilikazi zostawi艂 za sob膮 opustosza艂膮 ziemi臋, ziemi臋 bielej膮cych czaszek i spalonych wiosek. Znaczy艂 ogniem sw膮 drog臋 zniszczenia przez kontynent, a偶 spotka艂 nadchodz膮cego z po艂udniowego zachodu wroga bardziej 偶膮dnego krwi, bardzie) chciwego: bia艂ego cz艂owieka, Bur贸w. Wystrzelali oni band臋 Mzilikaziego jak w艣ciek艂e psy. I ten tch贸rz Mzilikazi znowu uciek艂. Z powrotem na pomoc.

Peter 艂agodnie poruszy艂 kostkami lodu w szklance; wyda艂y one d藕wi臋k, od kt贸rego Tungata zamruga艂, ale nie spojrza艂 na nap贸j.

— 艢mia艂y Mzilikazi przekroczy艂 rzek臋 Limpopo i znalaz艂 wspania艂膮 ziemi臋 o s艂odkiej trawie i czystej wodzie. Zamieszkiwa艂 j膮 艂agodny lud pasterski, potomkowie plemienia, kt贸re zbudowa艂o wielkie kamienne miasta, urodziwi ludzie, kt贸rych Mzilikazi pogardliwie nazwa艂 „zjadaczami brudu" i m贸wi艂 o nich jak o swoim bydle. Traktowa艂 ich jak byd艂o, zabijaj膮c dla sportu albo oszcz臋dzaj膮c, aby da膰 niewolnik贸w swym leniwym wojownikom. M艂ode maszo艅skie kobiety, je艣li by艂y ju偶 dojrza艂e, by艂y pokrywane dla przyjemno艣ci albo dla dostarczenia wi臋kszej liczby wojownik贸w jego morderczym impi — no ale wy ju偶 o tym wszystkim wiecie.

— Fakty znamy, tak. — Starszy bia艂y cz艂owiek kiwn膮艂 g艂ow膮. — Ale nie pa艅sk膮 ich interpretacj臋. Co dowodzi, 偶e historia to jedynie propaganda napisana przez zwyci臋zc贸w.

Peter si臋 za艣mia艂.

— Nie s艂ysza艂em jeszcze, 偶eby kto艣 tak to uj膮艂. Ale to prawda. Teraz my, Maszona, jeste艣my ostatecznymi zwyci臋zcami, do nas wi臋c nale偶y prawo pisania historii.

— Niech pan m贸wi dalej — poprosi艂 bia艂y m臋偶czyzna. — To pouczaj膮ce.

— Dobrze. W roku 1868, wed艂ug miary bia艂ych ludzi, Mzilikazi, ten

232

wielki, t艂usty rozpustnik i chory morderca, umar艂. Zabawne jest to, 偶e jego nast臋pcy trzymali jego trupa pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 dni w upale, zanim go pogrzebali, tak 偶e cuchn膮艂 po 艣mierci r贸wnie mocno, jak za 偶yda. Kolejna mi艂a cecha Matabele.

Przerwa艂, my艣l膮c, 偶e Tungata zaprotestuje, a jako 偶e ten nic nie powiedzia艂, m贸wi艂 dalej.

— Jego nast臋pc膮 by艂 jeden z jego syn贸w, Lobengula, „ten, kt贸ry p臋dzi jak wiatr", tak samo gruby, przebieg艂y i 偶膮dny krwi jak jego s艂ynny ojciec. Jednak niemal w tym samym czasie, kiedy przej膮艂 on wodzostwo Matabele, zosta艂y zasiane dwa nasiona; wkr贸tce mia艂y one wyrosn膮膰 w wielki bluszcz, kt贸ry zd艂awi艂 i w ko艅cu powali艂 na ziemi臋 tego grubego byka Kuma艂o. — Zwi臋kszy艂 efekt dramatyczny pauz膮, jak do艣wiadczony gaw臋dziarz, a potem podni贸s艂 palec. — Po pierwsze, daleko na po艂udnie od spl膮drowanych przez niego teren贸w na samotnym pag贸rku na veldzie biali ludzie znale藕li ma艂y, l艣ni膮cy kamyk, a po drugie z ponurej wyspy daleko na pomocy przyby艂 tu na statku m艂ody, bia艂y, chorowity m臋偶czyzna, szukaj膮cy czystego, suchego powietrza dla swych s艂abych p艂uc. Pag贸rek szybko zosta艂 rozkopany przez bia艂e mr贸wki i sta艂 si臋 dziur膮 szerok膮 na p贸艂tora kilometra i g艂臋bok膮 na sto dwadzie艣cia metr贸w. Biali ludzie nazwali j膮 Kimberley, na cze艣膰 ministra spraw zagranicznych Anglii, kt贸ry wybaczy艂 im ten rabunek na miejscowych plemionach.

Ten chorowity bia艂y nazywa艂 si臋 Cecil John Rhodes; okaza艂 si臋 on osobnikiem jeszcze bardziej przebieg艂ym, chytrym i bez zasad ni偶 kt贸rykolwiek matabelski kr贸l. Po prostu po艂kn膮艂 tych bia艂ych, kt贸rzy odkryli pag贸rek l艣ni膮cych kamieni. Terroryzowa艂 ich, przekupywa艂, oszukiwa艂 i wy艂udza艂 ziemi臋, a偶 wszystko nale偶a艂o do niego. Sta艂 si臋 najbogatszym cz艂owiekiem 艣wiata. Jednak zdobywanie tych l艣ni膮cych kamyk贸w wymaga艂o olbrzymiej pracy fizycznej dziesi膮tek tysi臋cy ludzi. Kiedy tylko trzeba odwali膰 jak膮艣 ci臋偶k膮 robot臋, gdzie bia艂y w Afryce zwraca swoje oczy?

Peter zachichota艂 i pozostawi艂 to retoryczne pytanie bez odpowiedzi.

— Cecil Rhodes oferowa艂 podstawowe wy偶ywienie, tani膮 strzelb臋 i kilka monet za trzy lata 偶ycia czarnego m臋偶czyzny. Murzyni, pro艣ci i naiwni, zaakceptowali te warunki i uczynili ze swojego pana wielokrotnego multimilionera. W艣r贸d czarnych, kt贸rzy przybyli do Kimberley, znajdowali si臋 m艂odzi matabelscy amadoda. Zostali przys艂ani przez Lobengul臋; czy wspomina艂em, 偶e Lobengula by艂 z艂odziejem? Rozkaza艂 m艂odym ludziom kra艣膰 l艣ni膮ce kamyki i przywozi膰 je sobie. Dziesi膮tki tysi臋cy Matabele wyprawia艂y si臋 daleko na po艂udnie do kopalni i wraca艂y z diamentami.

— Diamenty, kt贸re wybierali, by艂y najwi臋ksze i najja艣niejsze, najlepiej by艂o je wida膰 przy p艂ukaniu i kolejnych czynno艣ciach. Ile diament贸w? Jeden Matabele, kt贸rego z艂apa艂a bia艂a policja, po艂kn膮艂 348 karat贸w diament贸w wartych wtedy 3000 funt贸w w z艂ocie, na dzisiejsze warunki powiedzmy 300 000 funt贸w. Inny rozci膮艂 swoje udo i schowa艂 we w艂asnym

233

ciele jeden diament wa偶膮cy 200 karat贸w. — Peter wzruszy艂 ramionami. — Kto mo偶e wiedzie膰, ile m贸g艂by by膰 dzisiaj warty? Mo偶e 2 000 000 funt贸w?

Bia艂y, kt贸ry podczas pierwszej cz臋艣ci opowie艣ci zachowywa艂 si臋 z rezerw膮, a nawet wygl膮da艂 na znudzonego, teraz siedzia艂 pochylony z uwag膮 do przodu i przechyliwszy g艂ow臋 wpatrywa艂 si臋 w usta Petera Fungabery.

— M贸wi臋 tylko o nielicznych z艂apanych przez policj臋, ale wiele tysi臋cy matabelskich przemytnik贸w diament贸w nigdy nie zosta艂o z艂apanych. Pami臋tajcie, 偶e na samym pocz膮tku wydobywania w艂a艣ciwie nie kontrolowano czarnych pracownik贸w, przychodzili i odchodzili wedle w艂asnej fantazji. Niekt贸rzy zostawali tam tydzie艅, po czym si臋 ulatniali, inni przed odej艣ciem przepracowywali pe艂ne trzy lata wed艂ug umowy, ale kiedy odchodzili, odchodzi艂y z nimi l艣ni膮ce kamyki: w ich w艂osach, obcasach nowych but贸w, w ustach, brzuchach, wepchni臋te do odbytnic albo pochew ich kobiet — diamenty o wadze wielu tysi臋cy karat贸w opuszcza艂y kopalni臋. Oczywi艣cie, to nie mog艂o trwa膰 d艂ugo. Rhodes wprowadzi艂 system ogrodze艅. Na ca艂e trzy lata kontraktu robotnicy byli zamykani w barakach ogrodzonych drutem kolczastym. Przed odej艣ciem rozbierano ich do naga i umieszczano w specjalnych chatach na dziesi臋膰 dni kwarantanny, w czasie kt贸rych golono im g艂owy i okolice organ贸w p艂ciowych i ich cia艂a skrupulatnie badali biali lekarze, dok艂adnie sprawdzali ich odbytnice i 艣wie偶o zagojone rany, kt贸re w razie konieczno艣ci otwierali chirurgicznym skalpelem.

Podawano im wielkie ilo艣ci rycyny, a pod latrynami umieszczano sita z ma艂ymi oczkami, tak 偶eby ich odchody mog艂y by膰 przep艂ukane, jakby by艂y b艂臋kitn膮 ziemi膮 kopalni. Jednak Matabele byli przebieg艂ymi z艂odziejami i wci膮偶 znajdywali sposoby wyniesienia diament贸w z barak贸w. Diamentowa rzeka zosta艂a zredukowana do strumyczka, ale ten strumyk ci膮gle p艂yn膮艂 na p贸艂noc, do 艁obenguli.

Znowu spytacie, ile ich by艂o? Mo偶emy si臋 tylko domy艣la膰. By艂 taki Matabele imieniem Bazo, Top贸r, kt贸ry opu艣ci艂 Kimberley ze sznurem diament贸w wok贸艂 pasa. S艂ysza艂e艣 o Bazo, synu Gandanga, m贸j drogi Tungato. By艂 twoim pradziadkiem. Zosta艂 g艂o艣nym inchm膮 Matabele i w czasie swoich rozboj贸w wymordowa艂 setki bezbronnych Maszona. Pas diament贸w, kt贸ry po艂o偶y艂 przed Lobengul膮, jak g艂osi legenda, wa偶y艂 tyle co dziesi臋膰 strusich jaj. Poniewa偶 jedno strusie jajo ma obj臋to艣膰 r贸wn膮 obj臋to艣ci dw贸ch tuzin贸w jaj kurzych, bior膮c nawet pod uwag臋, 偶e w legendach jest mn贸stwo przesady, dochodzimy do liczby przekraczaj膮cej, przy obecnej inflacji, 5 000 000 funt贸w szterling贸w.

Inne 藕r贸d艂o podaje, 偶e Lobengul膮 mia艂 pi臋膰 garnk贸w nape艂nionych diamentami pierwszej wody. To daje pi臋膰 galon贸w diament贸w, ilo艣膰 wystarczaj膮c膮 do zachwiania monopolem centralnej organizacji sprzedaj膮cej diamenty De Beers.

Jeszcze inne ustne podanie m贸wi o rytualnych khombisile, kt贸re

234

Lobengul膮 urz膮dza艂 dla swoich indun贸w, doradc贸w plemiennych. Khombisile w j臋zyku sindebele oznacza przedstawienie albo pokaz — Peter wyja艣ni艂 bia艂emu m臋偶czy藕nie i m贸wi艂 dalej. — W zaciszu swej chaty kr贸l rozbiera艂 si臋 do naga, a jego 偶ony naciera艂y jego opas艂e cia艂o g臋stym t艂uszczem wo艂owym. Nast臋pnie wk艂ada艂y w t艂uszcz diamenty, a偶 ca艂e cia艂o mia艂 pokryte mozaik膮 cennych kamieni: 偶ywa rze藕ba pokryta diamentami warto艣ci 100 000 000 funt贸w. Tak wi臋c Lobengul膮 mia艂 prawdopodobnie wi臋cej diament贸w, ni偶 kiedykolwiek uda艂o si臋 zebra膰 w jednym miejscu, nie licz膮c podziemi centrali De Beers w Londynie.

Gdy to si臋 dzia艂o, Rhodes, przebywaj膮cy w Kimberley i op臋tany pomys艂em stworzenia imperium, spogl膮da艂 na pomoc i marzy艂. Si艂a obsesji by艂a tak wielka, 偶e zacz膮艂 m贸wi膰 o. „swojej pomocy". W ko艅cu przej膮艂 j膮 tak samo jak kopalnie diament贸w w Kimberley — po trochu. Wysy艂a艂 do 艁obenguli pos艂a艅c贸w, aby wynegocjowali od niego zgod臋 na poszukiwania i eksploatacj臋 minera艂贸w w jego posiad艂o艣ciach, do kt贸rych nale偶a艂a r贸wnie偶 ziemia Maszona.

Od bia艂ej kr贸lowej z Anglii Rhodes otrzyma艂 zgod臋 na utworzenie Royal Charter Company, a potem wys艂a艂 armi臋 twardych i bezwzgl臋dnych ludzi, aby zaj臋艂a te tereny. Lobengul膮 nie spodziewa艂 si臋 czego艣 takiego. Kilku m臋偶czyzn kopi膮cych ma艂e dziury, owszem, ale nie armia brutalnych awanturnik贸w.

Najpierw Lobengul膮 protestowa艂 — na pr贸偶no. Biali naciskali go coraz mocniej, a偶 pod ich wp艂ywem pope艂ni艂 b艂膮d w ocenie sytuacji, tragiczny w skutkach. Lobengul膮, czuj膮c, 偶e jego 偶yciu grozi niebezpiecze艅stwo, zebra艂 swoje impi w demonstracji si艂y.

To by艂a prowokacja, kt贸r膮 zaplanowa艂 i zaaran偶owa艂 Rhodes wraz ze swoimi zwolennikami. Uderzyli na Lobengul臋 HwlHm i bezlitosnym natarciem. Wybili jego s艂ynne impi i rozbili nar贸d matabelski. Potem pop臋dzili do kraalu 艁obenguli w GuBulawayo. Jednak Lobengul膮, ten przebieg艂y z艂odziej i tch贸rz, uciek艂 ju偶 na p贸艂noc, zabieraj膮c ze sob膮 偶ony, stada, to co zosta艂o z jego walecznych impi — no i diamenty.

艢ciga艂 ich przez jaki艣 czas niewielki oddzia艂 bia艂ych, kt贸rzy wpadli w matabelsk膮 zasadzk臋 i zostali wyci臋ci co do jednego. Ruszy艂oby za Lobengul膮 wi臋cej bia艂ych, ale zacz臋艂y si臋 deszcze, kt贸re zamieni艂y veld w b艂oto, a rzeki w pot臋偶ne potoki. Tak wi臋c Lobengul膮 uciek艂 ze skarbem. B艂膮ka艂 si臋 bez celu na p贸艂nocy, a偶 straci艂 jak膮kolwiek nadziej臋.

W jakim艣 dzikim i odosobnionym miejscu przywo艂a艂 Gandanga, swego przyrodniego brata. Powierzy艂 mu opiek臋 nad narodem i, tch贸rzliwy do ko艅ca, poleci艂 czarownikowi przygotowa膰 truj膮cy nap贸j, kt贸ry nast臋pnie wypi艂.

* Gandang umie艣ci艂 jego da艂o w pozycji siedz膮cej w jaskini. U艂o偶y艂 wok贸艂 dobytek 艁obenguli: w艂贸cznie, wojenne pi贸ropusze i futra, mat臋 do spania i oparcie pod g艂ow臋, strzelby, no偶e i garnki na piwo — no

235

i diamenty. Siedz膮cy trup Lobenguli zosta艂 zawini臋ty w zielon膮 sk贸r臋 lamparta, a u jego st贸p postawiono pi臋ciogalonowe garnki z diamentami. Nast臋pnie wej艣cie do jaskini zosta艂o starannie zamkni臋te i ukryte, a Gandang poprowadzi艂 nar贸d Matabele z powrotem, w niewol臋 Rhodesa i Royal Charter Company.

Pytacie, kiedy to si臋 wydarzy艂o? W porze deszczowej roku 1894. Niedawno — zaledwie dziewi臋膰dziesi膮t lat temu.

Pytacie gdzie? Odpowiedz brzmi: niedaleko miejsca, w kt贸rym teraz siedzimy. Prawdopodobnie nie dalej ni偶 trzydzie艣ci kilometr贸w st膮d. Lobengula szed艂 w prostej linii od GuBulawayo i prawie dotar艂 do Zambezi, zanim wpad艂 w rozpacz i pope艂ni艂 samob贸jstwo.

Pytacie, czy 偶yje kto艣, kto zna dok艂adne po艂o偶enie jaskini ze skarbem? Odpowied藕 brzmi tak!

Peter Fungabera przerwa艂 i wykrzykn膮艂:

— Och, wybacz mi, m贸j drogi Tungato, zapomnia艂em zaproponowa膰 ci co艣 do picia. — Krzykn膮艂, by przyniesiono jeszcze jedn膮 szklank臋, po czym nape艂ni艂 j膮 wod膮 i lodem i sam zani贸s艂 Tungacie.

Tungata trzyma艂 szklank臋 obiema r臋kami i pi艂 powoli ma艂ymi 艂yczkami.

— O czym to ja m贸wi艂em? — Peter Fungabera wr贸ci艂 na swoje krzes艂o za sto艂em.

— Opowiada艂e艣 nam o jaskini — bia艂y m臋偶czyzna o bladych oczach nie wytrzyma艂.

— A, tak, rzeczywi艣cie. C贸偶, wydaje si臋, 偶e Lobengula przed 艣mierci膮 powierzy艂 swemu przyrodniemu bratu opiek臋 nad diamentami. Podobno powiedzia艂 mu: „Nadejdzie dzie艅, kiedy m贸j lud b臋dzie potrzebowa艂 tych diament贸w. Ty, tw贸j syn i jego synowie przechowaj膮 skarb do tego dnia." Tak wi臋c tajemnica pozosta艂a w rodzinie Kuma艂o, tak zwanej rodzinie kr贸lewskiej Matabele. Kiedy wybrany syn wchodzi艂 w wiek m臋ski, by艂 zabierany przez ojca czy dziada na pielgrzymk臋.

Tungata by艂 tak wycie艅czony, 偶e czu艂 si臋 s艂aby i mia艂 gor膮czk臋; nie m贸g艂 skupi膰 my艣li, a lodowata woda w pustym 偶o艂膮dku dzia艂a艂a na niego niemal jak narkotyk, tak 偶e fantazja zmiesza艂a si臋 z rzeczywisto艣ci膮 i wspomnienie jego w艂asnej pielgrzymki do grobu Lobenguli sta艂o si臋 tak 偶ywe, 偶e s艂uchaj膮c g艂osu Petera Fungabery wydawa艂 si臋 prze偶ywa膰 j膮 jeszcze raz.

Wyruszy艂 na ni膮, kiedy sko艅czy艂 pierwszy rok studi贸w na Uniwersytecie Rodezji. Pojecha艂 do domu, 偶eby sp臋dzi膰 d艂ugie wakacje ze swoim dziadkiem. Gideon Kuma艂o by艂 zast臋pc膮 dyrektora szko艂y misyjnej Khami, tu偶 za miastem Bulawayo. „Mam dla ciebie wspania艂膮 niespodziank臋 — powiedzia艂 mu na powitanie u艣miechaj膮c si臋 za grubymi soczewkami okular贸w. Jeszcze troch臋 widzia艂, ale w ci膮gu nast臋pnych pi臋ciu lat straci艂 do reszty wzrok. — Wybieramy si臋 razem w podr贸偶, Vundla." Tak pieszczotliwie nazywa艂 go dziadek. VundJa to zaj膮c, bystre, 偶ywe zwierz膮tko zawsze bardzo lubiane przez Afrykan贸w. Niewolnicy zabrali jego legend臋 ze sob膮 do Ameryki pod postaci膮 Kr贸lika Brera.

236

Pojechali razem na pomoc autobusem, przesiadaj膮c si臋 kilka razy przy samotnych sklepach czy na rozdro偶ach na pustkowiu, czasem czekaj膮c dwie doby na przystanku, kiedy nast臋pny autobus si臋 sp贸藕nia艂. Op贸藕nienie im jednak nie przeszkadza艂o. Robili sobie wtedy piknik — siadali noc膮 przy ognisku i rozmawiali.

Jakie wspania艂e historie opowiada艂 stary dziadek Gideon. Ba艣nie, legendy i opowie艣ci z historii plemienia, a historia ta fascynowa艂a Tungat臋. M贸g艂 s艂ucha膰 bez znu偶enia po pi臋膰dziesi膮t razy: historii o wyj艣ciu Mzilikaziego z Zululandu, o umfecane, wojnie z Burami, i o przej艣ciu rzeki JJmpopo. Potrafi艂 wyrecytowa膰 nazwy s艂awnych impi i imiona dowodz膮cych nimi m臋偶czyzn, m贸wi膰 o prowadzonych przez nich kampaniach i s艂ynnych wygranych bitwach.

Ze szczeg贸lnym zainteresowaniem wys艂ucha艂 opowie艣ci dziadka

0 „Kretach, kt贸re skry艂y si臋 pod ziemi膮", oddziale, kt贸ry stworzy艂

1 kt贸rym kierowa艂 jego pradziadek Bazo, Top贸r. Nauczy艂 si臋 艣piewa膰 pie艣ni wojenne i pie艣ni chwa艂y Kret贸w i marzy艂, 偶e kt贸rego艣 dnia w jakim艣 cudownym 艣wiecie sam b臋dzie dowodzi艂 Kretami, w charakterystycznej opasce ze sk贸ry kreta na g艂owie, w futrze i pi贸ropuszu.

Tak wi臋c ta dw贸jka, siwobrody starzec o s艂abn膮cym wzroku i wyrostek, podr贸偶owa艂a przez pi臋膰 dni wype艂nionych atmosfer膮 zrozumienia i szczero艣ci, a偶 na pro艣b臋 dziadka stary, ha艂a艣liwy i zakurzony autobus wysadzi艂 ich w lesie na brudnej, porytej koleinami drodze.

„Zapami臋taj sobie dobrze to miejsce, Vundla — pouczy艂 go Gideon.— Patrz, strumie艅 ze zwa艂ami ska艂, a tam pag贸rek w kszta艂cie 艣pi膮cego lwa. To pocz膮tek drogi."

Ruszyli na p贸艂noc przez las, kieruj膮c si臋 seri膮 punkt贸w orientacyjnych, kt贸re starzec recytowa艂 w formie rymowanki. Tungata zda艂 sobie spraw臋, 偶e bez problemu jest w stanie j膮 powt贸rzy膰:

Na pocz膮tku jest 艣pi膮cy lew, id藕 za jego spojrzeniem, do miejsca gdzie s艂onie przechodz膮 potok...

Podr贸偶 zaj臋艂a im jeszcze trzy dni przy wolnym tempie Gideona, kt贸ry wspomagany przez Tungat臋 z trudem wspi膮艂 si臋 na strome wzg贸rze. W ko艅cu stan臋li przed grobowcem Lobenguli.

Tungata przypomnia艂 sobie, jak kl臋cza艂 przed grobowcem, ss膮c krew z przeci臋tego nadgarstka. Wyplu艂 j膮 na ska艂y blokuj膮ce wej艣cie i powtarza艂 po dziadku t臋 straszliw膮 przysi臋g臋 opieki nad grobem i zachowania tajemnicy. Oczywi艣cie ani w s艂owach starca, ani w samej przysi臋dze nie by艂o mowy o diamentach czy skarbie. Tungata przysi膮g艂 jedynie strzec tajemnicy grobowca i przekaza膰 j膮 swemu wybranemu synowi, a on z kolei swemu. Mia艂o to trwa膰, a偶 do dnia, gdy „dzieci Maszobane wo艂a膰 b臋d膮 o pomoc i kamienie rozewr膮 si臋, aby uwolni膰 ducha Lobenguli, kt贸ry wypadnie jak ogie艅, ogie艅 Lobenguli!"

237

Po ceremonii stary cz艂owiek po艂o偶y艂 si臋 w cieniu fikusa rosn膮cego przy wej艣ciu i, wyczerpany d艂ug膮 podr贸偶膮, spa艂 a偶 do zmroku. Tungata si臋 nie k艂ad艂, tylko bada艂 grobowiec i jego otoczenie. Znalaz艂 znaki, kt贸re doprowadzi艂y go do pewnego wniosku, z kt贸rego nie zwierzy艂 si臋 dziadkowi — ani wtedy, ani podczas podr贸偶y do domu. Nie chcia艂 niepokoi膰 Gideona, jego mi艂o艣膰 do niego by艂a zbyt wielka, zbyt si臋 o niego troszczy艂.

G艂os Petera Fungabery zmusi艂 go do powrotu do tera藕niejszo艣ci.

— W艂a艣ciwie mamy w艂a艣nie zaszczyt go艣ci膰 w艣r贸d nas wspania艂ego cz艂onka rodu Kuma艂o i obecnego stra偶nika grobu starego rabusia: szanownego towarzysza ministra Tungat臋 Zebiwe.

Blade, okrutne oczy bia艂ego m臋偶czyzny wbi艂y si臋 w Tungat臋, kt贸ry zesztywnia艂 na twardej drewnianej 艂awce. Spr贸bowa艂 przem贸wi膰 i przekona艂 艅臋, 偶e nawet tak niewielka ilo艣膰 wody, kt贸r膮 wypi艂, rozlu藕ni艂a mu gard艂o. G艂os mia艂 g艂臋boki i r贸wny, tylko nieco urywaj膮cy si臋 przy ko艅cach wypowiedzi.

— 艁udzisz si臋, Fungabera. — Wypowiedzia艂 nazwisko jak obelg臋, ale u艣miech Petera nie znikn膮艂. — Nie wiem nic o tych bzdurach, kt贸re ci si臋 przy艣ni艂y, a nawet gdybym wiedzia艂... — Tungata nie musia艂 ko艅czy膰 zdania-

— Przekonasz si臋, 偶e moja cierpliwo艣膰 dla ciebie nie ma granic — obieca艂 mu Peter. — Diamenty le偶膮 tam dziewi臋膰dziesi膮t lat. Dodatkowe kilka tygodni nic nie zmieni. Przywioz艂em ze sob膮 lekarza, kt贸ry b臋dzie nadzorowa艂 w tym czasie tw贸j stan zdrowia. Sprawdzimy po prostu, ile zniesiesz, zanim opu艣ci ci臋 twoja matabelska odwaga. B臋dziesz jednak mia艂 mo偶liwo艣膰 w dowolnej chwili po艂o偶y膰 kres tym nieprzyjemno艣ciom. Mo偶esz zdecydowa膰 si臋 zabra膰 nas do miejsca poch贸wku Lobenguli i bezpo艣rednio potem za艂atwi臋 ci wyjazd z kraju, gdziekolwiek zechcesz... — Peter zawiesi艂 g艂os, po czym n臋ci艂 dalej — ..i pojedzie z tob膮 m艂oda kobieta, kt贸ra tak dzielnie broni艂a d臋 na sali s膮dowej, Sara Nyoni.

Tym razem pod pogardliw膮 mask膮, kt贸r膮 przybra艂 Tungata, zab艂ys艂o uczucie.

— O tak.—Peter kiwn膮艂 g艂ow膮. — Pikujemy, 偶eby nic jej si臋 nie sta艂o.

— Twoich k艂amstw nie trzeba udowadnia膰. Gdyby艣 j膮 mia艂, dawno by艣 si臋 ni膮 pos艂u偶y艂.

Tungata stara艂 si臋 wierzy膰, 偶e Sara go pos艂ucha艂a. Odczyta艂a i zrozumia艂a sygna艂, kt贸ry pos艂a艂 jej d艂oni膮 na sali s膮dowej, kiedy go wyprowadzano. „Poszukaj schronienia! Ukryj si臋. Jeste艣 w niebezpiecze艅stwie!" — poled艂 jej, a ona przyj臋艂a to do wiadomo艣ci i zgodzi艂a si臋. By艂a bezpieczna, musia艂 w to wierzy膰, to jedno mu pozosta艂o.

— Zobaczymy — odrzek艂 Peter Fungabera.

— Nie 偶eby to mia艂o jakie艣 znaczenie. — Tungata musia艂 spr贸bowa膰 ochroni膰 Sar臋 teraz, kiedy jasne by艂o, 偶e Maszona poluj膮 na ni膮. — To tylko kobieta, r贸bcie z ni膮, co chcecie. Ma艂o mnie to obejdzie.

238

Fungabera podni贸s艂 g艂os:

— Kapitanie!

Dow贸dca stra偶y natychmiast si臋 zjawi艂.

— Zabierzcie wi臋藕nia z powrotem do jego kwatery. Traktowanie go b臋dzie ustalane i nadzorowane przez lekarza. Rozumiecie?

Kiedy zostali sami, pu艂kownik Bucharin powiedzia艂 dcho:

— Nie p贸jdzie z nim 艂atwo. Ma si艂臋 fizyczn膮 i jeszcze co艣 poza tym. Niekt贸rzy ludzie po prostu nie uginaj膮 si臋, nawet pod najwi臋kszym przymusem.

— Mo偶e to zaj膮膰 troch臋 czasu, ale w ko艅cu...

— Nie jestem taki pewny — westchn膮艂 przygn臋biony Bucharin. — Czy rzeczywi艣cie mad臋 t臋 kobiet臋, o kt贸rej m贸wi艂e艣, t臋 Sar臋 Nyoni?

Peter zawaha艂 si臋.

— Jeszcze nie. Znikn臋艂a, ale to te偶 tylko kwestia czasu. Nie mo偶e si臋 wiecznie ukrywa膰.

— Czas — powt贸rzy艂 pu艂kownik Bucharin. — Tak, jest czas na wszystko, ale tw贸j czas mija. Trzeba to za艂atwi膰 szybko albo wcale.

— To zajmie dni, nie tygodnie — obieca艂 Peter, ale g艂os mia艂 niepewny i pu艂kownik Bucharin, do艣wiadczony 艂owca ludzi, wyczu艂 swoj膮 przewag臋.

— Ten Zebiwe to twardy cz艂owiek, nie jestem pewien, czy leczenie w naszej klinice przyniesie oczekiwane rezultaty. Nie podoba mi si臋 ta ca艂a historia o diamentowym skarbie. Za bardzo tr膮d opowie艣ciami dla ma艂ych ch艂opc贸w. I nie podoba mi si臋 to, 偶e pozwoli艂e艣 si臋 wymkn膮膰 tej matabelskiej kobiede. Zaczyna mnie martwi膰 ca艂y ten interes.

— Jeste艣 zbyt wielkim pesymist膮, wszystko idzie dobrze. Potrzebuj臋 tylko troch臋 czasu, 偶eby d to udowodni膰.

— Wiesz ju偶, 偶e nie mog臋 tu d艂u偶ej zosta膰, musz臋 wraca膰 do Moskwy. I co mam im tam powiedzie膰. 呕e szukasz skarbu? — Bucharin wzni贸s艂 obie r臋ce. — Pomy艣l膮, 偶e zacz膮艂em si臋 starze膰.

— Miesi膮c — powiedzia艂 Peter Fungabera. — Potrzebny mi jeszcze miesi膮c.

— Dzisiaj mamy dziesi膮tego. Do ostatniego dnia miesi膮ca masz czas na dostarczenie nam pieni臋dzy i tego cz艂owieka.

— To za kr贸tko — zaprotestowa艂 Peter.

— Pierwszego dnia nast臋pnego miesi膮ca wr贸c臋 tutaj. Je艣li tego dnia nie b臋dziesz gotowy, poradz臋 moim zwierzchnikom, 偶eby porzudli ca艂e to przedsi臋wzi臋cie.

呕mija mia艂a prawie dwa metry d艂ugo艣d i wydawa艂a si臋 gruba jak d臋/arna locha. Le偶a艂a zwini臋ta w rogu dziurkowanej klatki, a we wzorze na jej hukach lekka purpura przechodzi艂a w z艂oto, rdza w czerwie艅, wszystkie kolory jesieni zamkni臋te w romby, z kt贸rych ka偶dy otacza艂a 偶a艂obna czer艅.

239

Jednak kolory i wzory nie by艂y wystarczaj膮co efektowne, aby odci膮gn膮膰 uwag臋 od ohydnej g艂owy stworzenia. Rozmiarem przypomina艂a truj膮c膮 dyni臋, a kszta艂tem asa pik, ku nosowi zw臋偶a艂a si臋 i stawa艂a bardziej p艂aska. Oczy 偶mii 艣wieci艂y jak paciorki wypolerowanego agatu, a j臋zyk by艂 rozdwojony i niezwykle szybki, gdy wy艣lizgiwa艂 si臋 do przodu i chowa艂 z powrotem.

— Nie mog臋 da膰 za ni膮 偶adnej gwarancji — powiedzia艂 Peter Fungabera. — Nasz dobry lekarz jest odpowiedzialny za t臋 ma艂膮 rozrywk臋. — U艣miechn膮艂 si臋 do Tungaty. — Wiele dni min臋艂o od naszej ostatniej rozmowy i, szczerze m贸wi膮c, tw贸j czas si臋 ko艅czy. Tak jak m贸j. Dzi艣 musimy zawrze膰 porozumienie, p贸藕niej nie b臋dzie mia艂o znaczenia. Jutro nie b臋dzie pan mia艂 偶adnej warto艣ci, towarzyszu Zebiwe.

Tungata siedzia艂 przywi膮zany do solidnego krzes艂a z czerwonego teku rodezyjskiego. Dziurkowana klatka sta艂a przed nim na stole.

— Pracowa艂e艣 kiedy艣 w Departamencie Ochrony Zwierzyny 艁ownej — m贸wi艂 dalej Peter Fungabera. — Wiesz zatem, 偶e ten gad to bitis gabonica, 偶mija gabo艅ska. To jeden z najbardziej jadowitych w臋偶y afryka艅skich, ust臋puj膮cy jedynie mambie. Jednak jego uk膮szenie wywo艂uje wi臋kszy b贸l ni偶 uk膮szenie mamby czy kobry. M贸wi si臋, 偶e przed 艣mierci膮 ten b贸l doprowadza ludzi do szale艅stwa.

Dotkn膮艂 drut贸w ko艅cem laski i 偶mija rzuci艂a si臋 na ni膮. Monstrualny 艂eb p艂ynnym, lekko drgaj膮cym ruchem odchyli艂 si臋 do ty艂u, po艂ow臋 jej grubego cielska si艂a uderzenia wynios艂a w powietrze; szcz臋ki rozwar艂y si臋, ukazuj膮c 偶贸艂te jak mas艂o wn臋trze gard艂a, a d艂ugie, odgi臋te z臋by zal艣ni艂y biel膮 jak wypolerowana porcelana, gdy 偶mija wbi艂a si臋 w druciane sito z si艂膮, kt贸ra zatrz臋s艂a sto艂em. Nawet Peter Fungabera mimowolnie odskoczy艂, a potem zachichota艂 za偶enowany.

— Nie znosz臋 w臋偶y — wyja艣ni艂. — Cierpnie mi od nich sk贸ra. A pan, towarzyszu ministrze?

— Cokolwiek planujesz, to bluff — odpowiedzia艂 Tungata. Jego g艂os by艂 teraz s艂abszy. Od ich ostatniego spotkania wiele dni sp臋dzi艂 przy murze na s艂o艅cu. Jego cia艂o wydawa艂o si臋 skurczone, za ma艂e w stosunku do g艂owy. Sk贸ra mu poszarza艂a, wygl膮da艂a na such膮 i zakurzon膮. — Nie mo偶esz sobie pozwoli膰 na to, 偶eby to co艣 mnie uk膮si艂o. Przypuszczam, 偶e usun膮艂e艣 gruczo艂y jadowe.

— Doktorze. —Peter Fungabera odwr贸ci艂 si臋 do lekarza pu艂kowego, kt贸ry siedzia艂 po drugiej stronie sto艂u. Ten wsta艂 natychmiast i wyszed艂 z pokoju.

— Mieli艣my du偶o szcz臋艣cia, 偶e uda艂o nam si臋 znale藕膰 okaz tego gatunku — m贸wi艂 dalej lekkim tonem Fungabera. — Jak wiesz, jest naprawd臋 rzadko spotykany.

Lekarz wr贸ci艂; na r臋kach mia艂 grube r臋kawice a偶 do 艂okci. Ni贸s艂 du偶ego szczura, wielko艣ci kodaka. Szczur piszcza艂 przeszywaj膮co i wyrywa艂 mu si臋 z r膮k. Lekarz ostro偶nie otworzy艂 drzwiczki na g贸rze drudanej

240

klatki, wrzuci艂 przez nie gryzonia i natychmiast z trzaskiem je zamkn膮艂. Ma艂e futrzane zwierz膮tko pop臋dzi艂o przez klatk臋, badaj膮c drudane 艣ciany nosem i w膮sami, a偶 nagle zobaczy艂o w k膮de 偶mij臋. Podskoczy艂o wysoko i opad艂o na sztywne 艂apy, a potem wycofa艂o si臋 w przedwleg艂y r贸g i przycupn臋艂o tam, patrz膮c na drugi koniec klatki.

呕mija zacz臋艂a si臋 odwija膰, jej 艂uski b艂yszcza艂y z nieziemsk膮 pi臋kno艣ci膮, gdy zwierz臋 sun臋艂o bezg艂o艣nie po posypanej piaskiem podstawie klatki w stron臋 tkwi膮cego w rogu szczura. Jaki艣 nienaturalny bezruch ogarn膮艂 to ma艂e zwierz臋. Jego nos ju偶 nie drga艂 i si臋 nie kr臋d艂. Szczur opad艂 na brzuch, nastroszy艂 futro i patrzy艂 z hipnotyczn膮 fascynacj膮, jak 艣mier膰 sunie nieub艂aganie w jego stron臋.

P贸艂 metra przed szczurem 偶mija zatrzyma艂a si臋 z szyj膮 wygi臋t膮 w napr臋偶one „S", a potem, tak szybko, 偶e oko nie mog艂o tego uchwyd膰, uderzy艂a.

Szczurem rzud艂o o klatk臋, a 偶mija od razu si臋 wycofa艂a; jej sploty nawija艂y si臋 na siebie. Na rdzawym futerku szczura pojawi艂y si臋 ma艂e kropelki krwi, a da艂o zacz臋艂o szybko drga膰. N贸偶ki kurczy艂y si臋 nerwowo i podskakiwa艂y konwulsyjnie, a potem nagle zwierz臋 zapiszcza艂o przera藕liwie w niezno艣nym b贸lu agonii i przewr贸ci艂o si臋 na grzebiet w ostatnich, 艣miertelnych drgawkach.

Lekarz wyj膮艂 da艂o z klatki par膮 drewnianych szczypc贸w i wyni贸s艂 je z pokoju.

— Oczywi艣cie — powiedzia艂 Peter Fungabera — masa twojego da艂a jest wiele razy wi臋ksza ni偶 tego gryzonia. Z tob膮 trwa艂o by to du偶o d艂u偶ej.

Lekarz powr贸ci艂, a wraz z nim pojawi艂 si臋 dow贸dca stra偶y i dwaj 偶o艂nierze.

— Jak ju偶 m贸wi艂em, doktor wpad艂 na ten pomys艂. My艣l臋, 偶e spisa艂 si臋 doskonale, bior膮c pod uwag臋 ograniczone materia艂y i brak czasu.

Podnie艣li krzes艂o Tungaty i przysun臋li bli偶ej klatki. Jeden z 偶o艂nierzy przyni贸s艂 drug膮, mniejsz膮, drudan膮 klatk臋. Mia艂a kszta艂t du偶ego he艂mu do szermierki i pasowa艂a do g艂owy Tungaty — zapina艂a si臋 wygodnie wok贸艂 jego szyi. Z przodu okr膮g艂ego he艂mu wystawa艂a drudana rura, przypominaj膮ca pogrubion膮 i skr贸con膮 tr膮b臋 s艂onia.

Dw贸ch 偶o艂nierzy stan臋艂o za krzes艂em Tungaty i przesun臋艂o go do przodu tak, 偶e otwarta rura z drutu zr贸wna艂a si臋 z drzwiczkami klatki 偶mii. Maszo艅ski lekarz ostro偶nie po艂膮czy艂 rur臋 he艂mu Tungaty i klatk臋.

— Kiedy drzwi od klatki zostan膮 uniesione, ty i 偶mija b臋dziede mieli wsp贸ln膮 przestrze艅 偶ydow膮. — Tungata wpatrywa艂 si臋 w rur臋, si臋gaj膮c wzrokiem a偶 do zamykaj膮cych j膮 drzwiczek. — Ale mo偶emy to przerwa膰, kiedy tylko powiesz to, na co czekamy.

— Tw贸j ojdec by艂 jedz膮c膮 odchody maszo艅sk膮 hien膮 — powiedzia艂 dcho Tungata.

* — Ogrzewaj膮c przedwleg艂膮 艣cian臋, sprawimy, 偶e 偶mija opu艣d klatk臋 i wejdzie do twojej. Radz臋 d, b膮d藕 rozs膮dny, towarzyszu. Zaprowad藕 nas do grobowca Lobenguli.

16 — Lunput poluje w dcmnoid

241

— Grobowiec kr贸la jest 艣wi臋ty... — wyrwa艂o si臋 Tungacie. By艂 s艂abszy, ni偶 my艣la艂. Wypsn臋艂o mu si臋. Do tej pory uparcie zaprzecza艂 istnieniu grobu.

— Dobrze — powiedzia艂 zadowolony Peter. — Wreszcie doszli艣my do porozumienia, je艣li chodzi o istnienie grobowca. Teraz zg贸d藕 si臋 zaprowadzi膰 nas do niego i to zako艅czy spraw臋. Bezpieczny lot do innego kraju dla ciebie i tej kobiety...

— Pluj臋 na ciebie, Fungabera, i na toczon膮 chorobami kurw臋, kt贸ra by艂a twoj膮 matk膮.

— Otworzy膰 klatk臋 — rozkaza艂 Fungabera.

Zabrz臋cza艂y druty i Tungata wpatrywa艂 si臋 w rur臋 jak w luf臋 strzelby. 呕mija le偶a艂a zwini臋ta w drugim ko艅cu klatki, wbijaj膮c w niego swoje b艂yszcz膮ce, czarne oczy.

— Jeszcze jest czas, towarzyszu.

Tungata nie ufa艂 ju偶 swemu g艂osowi i nic nie powiedzia艂. Uzbroi艂 si臋 w determinacj臋 i spojrza艂 w oczy 偶mii pr贸buj膮c j膮 zdominowa膰.

— Do dzie艂a — powiedzia艂 Peter i jeden z jego podw艂adnych postawi艂 na stole ma艂y koszyk z w臋glem drzewnym.

Tungata nawet ze swojego miejsca czu艂 jego 偶ar. 呕o艂nierz powoli przysun膮艂 偶arz膮ce si臋 naczynie do drugiego ko艅ca drucianej klatki, a 偶mija zasycza艂a gwa艂townie i rozwin臋艂a si臋. Aby uciec od 偶aru, zacz臋艂a pe艂zn膮膰 w stron臋 otworu drucianej rury.

— Szybko, towarzyszu — pogania艂 go Peter. — Powiedz, ze si臋 zgadzasz. Zosta艂y ju偶 tylko sekundy. Jeszcze mog臋 zamkn膮膰 drzwiczki.

Tungata poczu艂 szczypanie potu, kt贸ry zala艂 mu czo艂o i sp艂yn膮艂 na nagi tors. Chcia艂 rzuci膰 przekle艅stwo na Petera Fungaber臋, zes艂a膰 mu los r贸wnie straszny jak ten, kt贸ry on w艂a艣nie mu gotowa艂, ale t臋tno pulsowa艂o mu w uszach, og艂uszaj膮c go.

呕mija zawaha艂a si臋 przy otworze, oci膮gaj膮c si臋 z wej艣ciem do rury.

— Jeszcze jest czas — szepn膮艂-Peter. — Nie zas艂ugujesz na tak obrzydliw膮 艣mier膰. Powiedz, 偶e to zrobisz!

Tungata dot膮d nie zdawa艂 sobie sprawy, jak olbrzymia jest 偶mija. Ich oczy dzieli艂o nieca艂e p贸艂 metra i zwierz臋 zasycza艂o znowu g艂o艣no jak przebita opona ci臋偶ar贸wki, wydmuchuj膮c wielki strumie艅 powietrza, kt贸ry niemal go og艂uszy艂. 呕o艂nierz przytkn膮艂 koszyk z 偶arz膮cym si臋 w臋glem mocno do klatki i 偶mija wepchn臋艂a 艂eb w otw贸r rury; 艂uski na jej brzuchu zacz臋艂y sucho zgrzyta膰 o drut.

— Jeszcze nie jest za p贸藕no. — Peter Fungabera rozpi膮艂 klap臋 kabury i wyci膮gn膮艂 pistolet. Przytkn膮艂 wylot lufy do drutu par臋 centymetr贸w od 艂ba 偶mii. — Powiedz to, a rozwal臋 jej 艂eb.

— Niech ci臋 diabli porw膮 do 艣mierdz膮cego, maszo艅sldego piek艂a — szepn膮艂 Tungata.

Czu艂 ju偶 zapach 偶mii — nie by艂 to silny od贸r, raczej s艂aba, mysia s艂odko艣膰, lekko zepsuta. Zrobi艂o mu si臋 od niej niedobrze. Poczu艂, jak

242

zbiera mu si臋 na wymioty, kt贸re ju偶 zacz臋艂y piec go w gardle. Po艂kn膮艂 je i pr贸bowa艂 wyrwa膰 si臋 z przytrzymuj膮cych go wi臋z贸w. Klatka zatrz臋s艂a si臋, ale dw贸ch 偶o艂nierzy przytrzyma艂o go za ramiona, a wielka 偶mija, zaniepokojona jego ruchami, zasycza艂a jeszcze raz i wygi臋艂a szyj臋 w gotowe do uderzenia „S".

Tungata przesta艂 si臋 wyrywa膰 i zmusi艂 si臋 do bezruchu. Czu艂, jak pot sp艂ywa mu po ciele, 艂askocze go zimnem w boki i zbiera si臋 pod nim na siedzeniu krzes艂a.

呕mija powoli wyprostowa艂a szyj臋 i podpe艂z艂a bli偶ej jego twarzy. By艂a pi臋tna艣cie centymetr贸w od jego oczu, a Tungata siedzia艂 nieruchomo jak pos膮g, zlany w艂asnym potem, ogarni臋ty wstr臋tem i przera偶eniem. By艂a tak blisko, 偶e nie widzia艂 jej ju偶 ostro. By艂a jedynie zamazanym obrazem wype艂niaj膮cym jego pole widzenia — i wtedy 偶mija wysun膮艂a czarny rozdwojony j臋zyk i zacz臋艂a bada膰 twarz Tungaty przypominaj膮cymi pi贸rko mu艣ni臋ciami.

Ka偶dy nerw Tungaty by艂 napi臋ty do granic wytrzyma艂o艣ci, nadmiar adrenaliny wywo艂ywa艂 uczucie duszno艣ci. Resztkami si艂 Matabele stara艂 si臋 zachowa膰 przytomno艣膰, inaczej czeka艂o go wpadni臋cie w czarn膮 przepa艣膰 zapomnienia.

呕mija porusza艂a si臋 powoli. Czu艂 艣liski, zimny dotyk zwoj贸w na policzku, pod uchem, na karku, i wtedy w najwi臋kszym spazmie przera偶enia zorientowa艂 si臋, 偶e olbrzymi gad zarzuca wok贸艂 jego g艂owy splot za splotem, owijaj膮c go, zakrywaj膮c mu usta i nos. Nie 艣mia艂 krzycze膰 ani poruszy膰 si臋, a sekundy si臋 przeci膮ga艂y.

— Polubi艂a ci臋. — G艂os Petera Fungabery obni偶y艂 si臋 z podniecenia i oczekiwania. — Chce si臋 z tob膮 dogada膰.

Tungata poruszy艂 oczami i Peter znalaz艂 si臋 na skraju jego pola widzenia, przys艂oni臋ty przez cienk膮 siatk臋 klatki.

— Nie mo偶emy na to pozwoli膰 — powiedzia艂 podekscytowany Peter, a Tungata zobaczy艂, jak jego d艂o艅 si臋ga w stron臋 koszyka z w臋glem. Po raz pierwszy zauwa偶y艂, 偶e do p艂on膮cego w臋gla zosta艂 wrzucony cienki pr臋t, co艣 w rodzaju pogrzebacza. Gdy Peter go wyci膮gn膮艂, jego ko艅c贸wka by艂a roz偶arzona do czerwono艣ci.

— To twoja ostatnia szansa, 偶eby si臋 zgodzi膰—powiedzia艂. — Kiedy dotkn臋 tym tego stworzenia, ono oszaleje.

Poczeka艂 na odpowied藕.

— Oczywi艣cie, nie mo偶esz m贸wi膰. Je艣li si臋 zgadzasz, po prostu szybko zamrugaj oczami.

Tungata wpatrywa艂 si臋 w niego przez siatk臋, pr贸buj膮c wyrazi膰 nieruchomym spojrzeniem ca艂y ogrom nienawi艣ci, kt贸r膮 do niego czu艂.

— No c贸偶, pr贸bowali艣my — powiedzia艂 Peter Fungabera. — Teraz mo偶esz mie膰 pretensje tylko do siebie.

. * Wsun膮艂 czubek roz偶arzonego pogrzebacza przez siatk臋 i dotkn膮艂 nim 偶mii. Rozleg艂 si臋 ostry syk przypalanego da艂a, wzlecia艂 malutki ob艂oczek 艣mierdz膮cego dymu i gad wpad艂 w sza艂.

243

Tungata poczu艂, jak zwoje owijaj膮 jego g艂ow臋, podskakuj膮c i puchn膮c, a potem wielkie cielsko zacz臋艂o bi膰 i uderza膰 o 艣ciany, w szalonych konwulsjach. Klatka trzaska艂a, zgrzyta艂a i stukota艂a, a Tungata straci艂 panowanie nad sob膮—us艂ysza艂 w艂asny krzyk, gdy ogarn臋艂o go przera偶enie.

Wtedy jego pole widzenia wype艂ni艂 艂eb 偶mii. Jej szcz臋ki rozwar艂y si臋 i zobaczy艂 偶贸艂t膮 gardziel, gdy zwierz臋 go zaatakowa艂o. Si艂a uderzenia oszo艂omi艂a Tungat臋. 呕mija trafi艂a w policzek pod okiem, mocnym ciosem, kt贸ry zatrz膮s艂 Murzynem tak, 偶e jego z臋by si臋 zwar艂y i przebi艂y j臋zyk. Krew wype艂ni艂a mu usta i poczu艂, jak d艂ugie, zakrzywione z臋by wbijaj膮 si臋 mu w cia艂o niczym haczyki od w臋dki i jak szarpi膮 je i dr膮, wtryskuj膮c strumienie 艣miertelnej trucizny — wtedy ogarn臋艂a go mi艂osierna ciemno艣膰 i przytrzymywany wi臋zami Tungata osun膮艂 si臋 nieprzytomnie na krze艣le.

— Zabi艂e艣 go, cholerny kretynie! — G艂os Petera Fungabery by艂 ostry i spanikowany.

— Nie, nie. — Lekarz szybko pracowa艂. Z pomoc膮 偶o艂nierzy 艣ci膮gn膮艂 z g艂owy Tungaty he艂m. Jeden z nich rzuci艂 偶mij臋 o 艣cian臋 i zgni贸t艂 jej 艂eb kolb膮 ka艂asznikowa. — Nie. Zemdla艂, to wszystko. Jest bardzo s艂aby.

Razem podnie艣li Tungat臋 i zanie艣li go do 艂贸偶ka polowego, stoj膮cego pod przeciwleg艂膮 艣cian膮. Z przesadn膮 trosk膮 po艂o偶yli go na nim i lekarz szybko sprawdzi艂 puls.

— Nic mu nie jest. — Nape艂ni艂 jednorazow膮 strzykawk臋 p艂ynem ze szklanej ampu艂ki i wbi艂 j膮 w l艣ni膮ce od potu rami臋 Tungaty. —To 艣rodek pobudzaj膮cy... no, prosz臋! — Lekarzowi najwyra藕niej kamie艅 spad艂 z serca. — Prosz臋! Ju偶 dochodzi do siebie.

Lekarz przetar艂 tamponem g艂臋bokie rany na policzku Tungaty, z kt贸rych s膮czy艂a si臋 wodnista limfa.

— Zawsze istnieje ryzyko infekcji od tych ugryzie艅 — wyja艣ni艂 zaniepokojony lekarz. — Podam mu antybiotyk.

Tungata j臋kn膮艂, co艣 zabe艂kota艂 i zacz膮艂 si臋 lekko rzuca膰. 呕o艂nierze przytrzymali go, a偶 zupe艂nie odzyska艂 przytomno艣膰, a potem pomogli mu usi膮艣膰. Jego oczy dostrzeg艂y Petera Fungaber臋 i wida膰 by艂o, 偶e jest zupe艂nie zbity z tropu.

— Witamy z powrotem w 艣wiecie 偶ywych, towarzyszu. — G艂os petera zn贸w by艂 g艂adki i modulowany. — Jeste艣 teraz jednym z niewielu uprzywilejowanych, kt贸rzy zajrzeli na drug膮 stron臋.

Lekarz wci膮偶 co艣 przy nim robi艂, ale Tungata nie spuszcza艂 oczu z twarzy Fungabery.

— Nie rozumiesz — powiedzia艂 Peter — i nie mo偶na mie膰 do d臋bie o to pretensji. Widzisz, nasz dobry lekarz rzeczywi艣cie usun膮艂 gruczo艂y jadowe tego stworzenia, tak jak przypuszcza艂e艣.

Tungata pokr臋ci艂 g艂ow膮, bo nie m贸g艂 m贸wi膰.

— Szczur! — powiedzia艂 za niego Peter. — Tak, oczywi艣de, szczur.

244

To by艂o dosy膰 sprytne. Kiedy doktor wyszed艂 z pokoju, zrobi艂 mu ma艂y zastrzyk. Wypr贸bowali艣my dawk臋 na innych gryzoniach, aby uzyska膰 odpowiednie op贸藕nienie. Mia艂e艣 racj臋, drogi Tungato, jeszcze nie jeste艣my gotowi zrezygnowa膰 z d臋bie. Mo偶e nast臋pnym razem, albo jeszcze nast臋pnym, nigdy nie b臋dziesz tego pewien. Poza tym, oczywi艣cie, mogli艣my si臋 przeliczy膰. Na przyk艂ad w z臋bach 偶mii mog艂a pozosta膰 odrobina trucizny... — Peter wzruszy艂 ramionami. — To bardzo delikatne sprawy... tym razem, nast臋pnym razem... kto wie? Jak d艂ugo jeste艣 w stanie to wytrzyma膰, towarzyszu, zanim rozum odm贸wi d pos艂usze艅stwa?

— Wytrzymam tak d艂ugo jak ty — szepn膮艂 ochryple Tungata. — Przysi臋gam, 偶e tak b臋dzie.

— No, no, 偶adnych przedwczesnych obietnic — Peter zbeszta艂 go 艂agodnie. — Nast臋pne ma艂e przedsi臋wzi臋cie, jakie planuj臋, wi膮偶e si臋 z moimi szczeniakami... s艂ysza艂e艣 szczeniaki Fungabery, s艂ysza艂e艣 je ka偶dej nocy. Nie jestem pewien, jak mo偶emy je kontrolowa膰. To b臋dzie interesuj膮ce, mo偶esz 艂atwo strad膰 r臋k臋 czy stop臋, wystarczy jedno k艂apni臋cie szczek. — Peter bawi艂 si臋 lask膮, obracaj膮c j膮 mi臋dzy palcami. — Wyb贸r nale偶y do d臋bie i, oczywi艣cie, jedno twoje s艂owo, a wszystko si臋 sko艅czy. — Peter uni贸s艂 jedn膮 d艂o艅. — Nie, prosz臋, nie marnuj si艂. Nie musisz ju偶 teraz dawa膰 odpowiedzi. Damy d jeszcze kilka dni przed murem, 偶eby艣 przyszed艂 do siebie po tych strasznych przej艣ciach, a potem...

Tungata strad艂 poczude czasu. Nie pami臋ta艂, ile dni sp臋dzi艂 przy murze, ilu ludzi przy nim zabito, ile nocy przele偶a艂 s艂uchaj膮c hien.

Trudno by艂o mu si臋gn膮膰 my艣l膮 w przysz艂o艣膰 dalej ni偶 do nast臋pnej miski z wod膮. Lekarz precyzyjnie okre艣li艂 ilo艣膰 p艂ynu konieczn膮 do podtrzymania go przy 偶yriu. Pragnienie by艂o m臋k膮, kt贸ra nigdy nie ustawa艂a, nawet w czasie snu, gdy偶 jego koszmary wype艂nia艂y teraz obrazy z wod膮 — jeziora i p艂yn膮ce strumienie, kt贸rych nie m贸g艂 dosi臋gn膮膰, deszcz, kt贸ry pada艂 wok贸艂 niego nie dotykaj膮c go... i szalone pragnienie nie do zniesienia.

Obok pragnienia gro藕ba Petera Fungabery wydania go sforze hien rozj膮trza艂a jego wyobra藕ni臋 i przera偶a艂a go coraz bardziej ka偶dego dnia, kt贸ry oddala艂 jej realizacj臋. Woda i hieny... zaczyna艂 zbli偶a膰 si臋 do granic zdrowia psychicznego. Wiedzia艂, 偶e d艂u偶ej nie wytrzyma, i zastanawia艂 si臋 zbity z tropu, dlaczego przetrwa艂 tak d艂ugo. G膮gle musia艂 sobie przypomina膰, 偶e 偶yje tylko dlatego, 偶e zna tajemnic臋 grobowca Lobenguli. Dop贸ki strzeg艂 tajemnicy, nie mogli go zabi膰. Ani na chwil臋 nie dopu艣ci艂 do siebie nadziei, 偶e Peter Fungabera dotrzyma obietnicy i wy艣le go w^ bezpieczne miejsce, kiedy ju偶 zostanie doprowadzony do grobowca.

Musia艂 wytrwa膰, to by艂 jego obowi膮zek. P贸ki 偶y艂, wd膮偶 istnia艂a przynajmniej niewielka nadzieja na wyzwolenie. Wiedzia艂, 偶e po jego 艣mierd nar贸d wpadnie g艂臋biej w szpony tyrana. On by艂 dla Matabele

245

nadziej膮 na wybawienie. Jego obowi膮zkiem wobec nich jest 偶y膰; chocia偶 艣mier膰 by艂aby teraz ulg膮 i b艂ogos艂awie艅stwem, nie m贸g艂 umrze膰. Musia艂 偶y膰 dalej.

Czeka艂 w lodowatej ciemno艣ci przed艣witu, cia艂o mia艂 zbyt sztywne i s艂abe, 偶eby si臋 podnie艣膰. Tego dnia b臋d膮 go musieli zanie艣膰 do muru, albo do innego miejsca, kt贸re dla niego przygotowali. Nienawidzi艂 tej my艣li. Nie chcia艂 okazywa膰 przed nimi takiej s艂abo艣ci.

Us艂ysza艂, 偶e 偶ycie obozowe znowu si臋 budzi. Marszowy krok stra偶nik贸w, rozkazy wykrzykiwane ze z艂o艣ci膮, odg艂os uderze艅 i krzyki wi臋藕ni贸w wyci膮ganych z przyleg艂ej celi pod mur, przy kt贸rym wykonywano egzekucje.

Nied艂ugo przyjd膮 po niego. Si臋gn膮艂 po misk臋 z wod膮 i uderzy艂 w niego zimny wybuch rozczarowania, kiedy przypomnia艂 sobie, 偶e poprzedniego wieczoru nie by艂 w stanie zapanowa膰 nad sob膮. Miska by艂a pusta. Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i, jak pies, wyliza艂 emali臋, na wypadek gdyby zosta艂a chocia偶 kropla cennego p艂ynu. Powierzchnia by艂a sucha.

Rygle odskoczy艂y i drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem. Dzie艅 si臋 rozpocz膮艂. Tungata spr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰. Przechyli艂 si臋 na kolana. Wszed艂 stra偶nik, kt贸ry po艂o偶y艂 na progu jaki艣 ciemny przedmiot, a potem wycofa艂 si臋 bez s艂owa. Drzwi znowu zaryglowano i Tungata zosta艂 sam.

Nigdy przedtem nic takiego si臋 nie zdarzy艂o. Tungata os艂upia艂, nic nie rozumia艂. Przycupn膮艂 w ciemno艣ci i czeka艂, 偶eby wydarzy艂o si臋 co艣 jeszcze, ale nic si臋 nie sta艂o. S艂ysza艂, jak wyprowadza si臋 pozosta艂ych wi臋藕ni贸w, a potem za drzwiami jego celi zapad艂a cisza.

Robi艂o si臋 coraz ja艣niej, a on ostro偶nie obejrza艂 przedmiot zostawiony przez stra偶nika. By艂o nim plastikowe wiadro, kt贸rego zawarto艣膰 zal艣ni艂a w 艣wietle poranka.

Woda. Ca艂y galon wody. Doczo艂ga艂 si臋 do niej, nieufnie, nie dopuszczaj膮c do siebie na razie nadziei. Ju偶 raz go oszukali. Przyprawili mu wod臋 w misce i zd膮偶y艂 po艂kn膮膰 艂yk, nim zorientowa艂 si臋, 偶e dodali do niej du偶o soli i gorzkiego a艂unu. Pragnienie, kt贸re nast膮pi艂o p贸藕niej, wywo艂a艂o u niego delirium, tak 偶e trz膮s艂 si臋 jak w przesileniu malarii.

Ostro偶nie zanurzy艂 palec wskazuj膮cy w p艂yn w wiadrze i spr贸bowa艂 kropl臋. By艂a to s艂odka, czysta woda. Wyda艂 cichy, gard艂owy j臋k i zaczerpn膮艂 cennej cieczy do pustej miski. Przechyli艂 g艂ow臋 i wla艂 sobie wod臋 do gard艂a. Pi艂 ze straszn膮 desperacj膮, spodziewaj膮c si臋, 偶e w ka偶dej chwili drzwi mog膮 si臋 z trzaskiem otworzy膰 i stra偶nik kopni臋ciem przewr贸ci wiadro. Pi艂, a偶 zabulgota艂o mu w pustym brzuchu i zak艂u艂a go kolka. Wtedy odpocz膮艂 lalka minut czuj膮c, jak p艂yn nape艂nia odwodnione tkanki i o偶ywia je, a potem zn贸w pi艂, odpoczywa艂 i pi艂. Po trzech godzinach, po raz pierwszy od czasu, kt贸ry ogarnia艂 pami臋ci膮, odda艂 du偶膮 ilo艣膰 moczu do wiadra spe艂niaj膮cego rol臋 toalety.

Kiedy w ko艅cu przyszli po niego w po艂udnie, by艂 w stanie wsta膰 o w艂asnych si艂ach i obrzuci膰 ich spor膮 ilo艣ci膮 wymy艣lnych przekle艅stw.

246

Zaprowadzili go pod mur do egzekucji, a on by艂 niemal radosny. Z wod膮 phuzcz膮c膮 w brzuchu wiedzia艂, 偶e mo偶e bez ko艅ca stawia膰 im op贸r. Pal egzekucyjny ju偶 go nie przera偶a艂. Za d艂ugo i za cz臋sto przy nim sta艂. Powita艂 go jako cz臋艣膰 sta艂ego porz膮dku, kt贸ry rozumia艂. Doszed艂 do momentu, kiedy cz艂owiek boi si臋 jedynie nieznanego.

Na 艣rodku placu do musztry zda艂 sobie spraw臋, 偶e zasz艂a jaka艣 zmiana. Naprzeciw muru sta艂o co艣 nowego. Chroni膮cy przed s艂o艅cem daszek, starannie pokryty s艂om膮. Pod daszkiem ustawiono dwa krzes艂a i st贸艂 przygotowany do lunchu.

Przy stole siedzia艂a znajoma, nienawistna posta膰 — Peter Fungabera. Tungata nie widzia艂 go od wielu dni; opu艣ci艂 go ten nowy przyp艂yw odwagi, ust臋puj膮c miejsca s艂abo艣ci. Poczu艂, 偶e mi臋kn膮 mu kolana, i potkn膮艂 si臋. Co przygotowali na dzisiaj? Gdyby tylko wiedzia艂, m贸g艂by si臋 z tym zmierzy膰. Niepewno艣膰 by艂a jedyn膮 tortur膮 nie do zniesienia.

Peter Fungabera jad艂 lunch i nie podni贸s艂 wzroku, gdy Tungat臋 przeprowadzono za s艂omian膮 os艂on臋. Peter jad艂 palcami, po afryka艅sku; bra艂 twarde bia艂e ciasto z kukurydzy i ugniata艂 je w ma艂e kulki, wyciska艂 w nich kciukiem ma艂e zag艂臋bienie, kt贸re wype艂nia艂 sosem z duszonych warzyw i solonej ryby kapenta z jeziora Kariba. Zapach jedzenia sprawi艂, 偶e usta Tungaty wype艂ni艂y si臋 艣lin膮, jednak kroczy艂 ci臋偶ko dalej w stron臋 muru i pala egzekucyjnego.

Dzi艣 mia艂a mu towarzyszy膰 tylko jedna ofiara, jak zauwa偶y艂 mru偶膮c oczyod blasku. By艂a ju偶 przywi膮zana do jednego z pali. Po chwili, z lekkim wstrz膮sem zaskoczenia, Tungata zda艂 sobie spraw臋, 偶e to kobieta.

M艂oda dziewczyna by艂a naga. Jej sk贸ra b艂yszcza艂a w s艂o艅cu 艂agodnym, aksamitnym po艂yskiem, l艣ni艂a jak wypolerowany bursztyn. Cia艂o mia艂a uformowane z wdzi臋kiem, piersi symetryczne i j臋drne — ich aureole by艂y koloru dojrza艂ych morw, a sutki uniesione i rozchylone na boki — nogi d艂ugie i smuk艂e, a nagie stopy ma艂e i kszta艂tne. Poniewa偶 by艂a przywi膮zana, nie mog艂a si臋 zas艂oni膰. Tungata wyczuwa艂, 偶e dziewczyna wstydzi si臋 swojej nago艣ci, seksu kryj膮cego si臋 w gniazdku ciemnego puchu u zbiegu ud jak ma艂e zwierz膮tko 偶yj膮ce w艂asnym 偶yciem. Odwr贸ci艂 wzrok, spojrza艂 jej w twarz — i ogarn臋艂a go rozpacz. *

Sta艂o si臋. Stra偶nicy pu艣cili jego ramiona, a on podszed艂 chwiejnie do m艂odej kobiety przy palu. Chocia偶 oczy mia艂a rozszerzone i pociemnia艂e z przera偶enia i wstydu, jej pierwsze s艂owa dotyczy艂y jego. Szepn臋艂a mi臋kko w sindebek:

— M贸j panie, co oni z tob膮 zrobili? i

— Sara. — Chcia艂 wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i dotkn膮膰 tej 艣licznej i drogiej mu twarzy, alt nigdy by tego nie zrobi艂 przy patrz膮cych lubie偶nie stra偶nikach.

— Jak d臋 znale藕li? — Poczu艂 si臋 bardzo stary i kruchy. By艂o ju偶 po .wszystkim. .

— Zrobi艂am tak, jak mi kaza艂e艣 — powiedzia艂a t艂umacz膮c si臋 cicho. — Posz艂am w g贸ry, ale dosta艂am p贸藕niej wiadomo艣膰: jedno z moich

247

dzied ze szko艂y umiera艂o, mia艂o dyzenteri臋, a nie by艂o tam lekarza. Me mog艂am zignorowa膰 tego wezwania.

— Oczywi艣de to by艂o k艂amstwo — powiedzia艂 bezbarwnym tonem.

— To by艂o k艂amstwo — przyzna艂a. — Czekali na mnie maszo艅scy 偶o艂nierze. Wybacz mi, panie.

— To ju偶 nie ma znaczenia — odpowiedzia艂.

— Nie dla mnie, panie — b艂aga艂a. — Nie r贸b nic dla mnie. Jestem c贸rk膮 Maszobane. Znios臋 wszystko, co te maszo艅skie bestie mog膮 mi zrobi膰.

Smutno pokr臋d艂 g艂ow膮; w ko艅cu wyd膮gn膮艂 d艂o艅 i dotkn膮艂 jej ust koniuszkami palc贸w. R臋ka trz臋s艂a mu si臋 jak pijakowi. Dziewczyna poca艂owa艂a go w palce. Opu艣ci艂 d艂o艅, odwr贸ci艂 si臋 i podszed艂 chwiejnym, d臋偶kim krokiem do s艂omianego parawanu. 呕o艂nierze nie zrobili nic, aby go powstrzyma膰.

Kiedy si臋 zbli偶y艂, Peter Fungabera spojrza艂 na niego i wskaza艂 mu puste p艂贸cienne krzes艂o. Tungata osun膮艂 si臋 na nie.

— Po pierwsze — powiedzia艂 — kobieta musi by膰 rozwi膮zana i ubrana.

Peter wyda艂 rozkaz. Okryli j膮 i odprowadzili do jednej z chat.

— M贸j panie... — Wyrywa艂a si臋, obracaj膮c zrozpaczon膮 twarz w jego stron臋.

— Nie mo偶e by膰 w 偶aden spos贸b 藕le traktowana.

— Nie by艂a — odrzek艂 Peter. — I nie b臋dzie, chyba 偶e ty do tego doprowadzisz.

Popchn膮艂 misk臋 z kukurydzianym dastem w stron臋 Tungaty. Ten j膮 zignorowa艂.

— Musi by膰 wywieziona z kraju i oddana w r臋ce przedstawiciela Mi臋dzynarodowego Czerwonego Krzy偶a we Frandstown.

— Na lotnisku w Tuti czeka lekki samolot. Jedz, towarzyszu, musimy dba膰 o to, 偶eby艣 by艂 silny i zdrowy.

— Kiedy ju偶 b臋dzie bezpieczna, porozmawia ze mn膮, przez radio czy przez telefon, i poda mi has艂o, kt贸re z ni膮 ustal臋, zanim odjedzie.

— Zgoda. — Fungabera nala艂 Tungade gor膮cej herbaty.

— B臋dziemy sami przy ustalaniu has艂a.

— Oczywi艣de, mo偶esz z ni膮 porozmawia膰. — Peter skin膮艂 g艂ow膮. — Ale na 艣rodku tego placu do musztry. 呕aden z moich ludzi nie podejdzie do was bli偶ej ni偶 na sto metr贸w, ale ca艂y czas b臋dzie w was wycelowany karabin maszynowy. Zostawi臋 d臋 z t膮 kobiet膮 — dok艂adnie na pi臋膰 minut.

— Zawiod艂am d臋 — powiedzia艂a Sara.

Tungata zd膮偶y艂 ju偶 zapomnie膰, jaka jest pi臋kna. Pragn膮艂 jej do b贸lu, ca艂ym swoim istnieniem.

248

— Nie—odpowiedzia艂 — to by艂o nieuniknione. Nic tu nie zawini艂a艣. Wysz艂a艣 z ukrycia z poczuda obowi膮zku, nie dla siebie.

— M贸j panie, co mam teraz robi膰?

— Pos艂uchaj — powiedzia艂, a m贸wi艂 dcho i szybko. — Kilku moim zaufanym ludziom uda艂o si臋 udec przed bandytami Trzedej Brygady Fungabery. Musisz ich znale藕膰. My艣l臋, 偶e s膮 w Botswanie. — Poda艂 jej nazwiska, a ona wiernie je powt贸rzy艂a. — Powiedz im...

Zapami臋ta艂a wszystko, co jej powiedzia艂, i powt贸rzy艂a dok艂adnie. K膮tem oka Tungata zauwa偶y艂, 偶e stra偶nicy ruszaj膮 ze skraju placu w ich stron臋. Pi臋膰 minut byda razem dobieg艂o ko艅ca.

— Kiedy b臋dziesz bezpieczna, pozwol膮 nam porozmawia膰 przez radio. 呕eby zawiadomi膰 mnie, 偶e wszystko jest w porz膮dku, powiesz: „Tw贸j pi臋kny ptak szybko odleda艂 wysoko". Powt贸rz.

— Och, m贸j panie — brakowa艂o jej tchu.

— Powt贸rz!

Pos艂ucha艂a, a potem rzuci艂a mu si臋 w ramiona. Obj臋艂a go z ca艂ej si艂y, tak jak i on j膮.

— Czy jeszcze kiedy艣 d臋 zobacz臋?

— Nie — odpowiedzia艂. — Musisz o mnie zapomnie膰.

— Nigdy! — krzykn臋艂a. — Nigdy, je艣li nawet do偶yj臋 staro艣d. Stra偶nicy rozdzielili ich si艂膮. Na plac do musztry wjecha艂 landrover.

Wepchn臋li do niego Sar臋.

Ostatnim obrazem dziewczyny, jaki widzia艂, by艂a jej twarz w tylnym oknie, ogl膮daj膮ca si臋 za nim —jej pi臋kna, ukochana twarz.

Trzedego dnia przyszli zabra膰 Tungat臋 z celi i zaprowadzili go do kwatery dowodzenia Petera Fungabery na pag贸rku.

— Kobieta jest gotowa do rozmowy z tob膮. B臋dziede m贸wi膰 tylko po angielsku. Rozmowa b臋dzie nagrywana. —Peter wskaza艂 tranzystorowy magnetofon, le偶膮cy obok aparatu radiowego. — Je艣li mimo wszystko przemydsz jak膮艣 wiadomo艣膰 w sindebele, zostanie p贸藕niej przet艂umaczona.

— Has艂o, kt贸re ustalili艣my, jest w sindebele — powiedzia艂 mu Tungata. — B臋dzie musia艂a je powt贸rzy膰.

— Dobrze. To jest do przyj臋cia, ale nic wi臋cej. —Przyjrza艂 si臋 Tungade krytycznie. — Niezmiernie si臋 desze widz膮c, 偶e tak dobrze wygl膮dasz, towarzyszu, odrobina dobrego po偶ywienia i odpoczynku zdzia艂a艂a cuda.

Tungata mia艂 na sobie wyblak艂y letni mundur, 艣wie偶o jednak uprany i wyprasowany. Wd膮偶 by艂 wychudzony i wymizerowany, ale jego sk贸ra straci艂a ju偶 szary, przykurzony wygl膮d, a oczy by艂y czyste i b艂yszcz膮ce. Opuchlizna po uk膮szeniu 偶mii zmniejszy艂a si臋, a pokrywaj膮cy j膮 strup wygl膮da艂 sucho i dobrze.

Peter Fungabera skin膮艂 g艂ow膮 na kapitana stra偶y, kt贸ry poda艂 mikrofon radia Tungade i w艂膮czy艂 przydsk „nagrywanie" na magnetofonie.

249

— M贸wi Tungata Zebiwe.

— M贸j panie, m贸wi Sara. — Jej g艂os skrzypia艂 i by艂 zniekszta艂cony przez zak艂贸cenia radiowe, ale zawsze by go pozna艂. Pier艣 wype艂ni艂 mu b贸l t臋sknoty.

— Jeste艣 bezpieczna?

— Jestem we Francistown. Zajmuje si臋 mn膮 Czerwony Krzy偶.

— Masz dla mnie wiadomo艣膰? Odpowiedzia艂a w sindebele:

— Tw贸j pi臋kny ptak szybko odlecia艂 wysoko. Potem doda艂a:

— Spotka艂am tutaj innych. Nie rozpaczaj.

— To dobrze, chc臋, 偶eby艣...

Peter Fungabera wyci膮gn膮艂 r臋k臋 nad radiem i wyj膮艂 mu mikrofon z r臋ki.

— Przykro mi, towarzyszu, ale to ja p艂ac臋 za rozmow臋. — Przytrzyma艂 mikrofon przy ustach i wy艂膮czy艂 przycisk nagrywania.

— Koniec rozmowy — powiedzia艂 i przerwa艂 po艂膮czenie. Niedbale rzuci艂 mikrofon kapitanowi stra偶y.

— Ka偶cie jednemu z zaufanych Matabele przet艂umaczy膰 ta艣m臋, a potem natychmiast przynie艣cie mi kopi臋.

Nast臋pnie zn贸w zwr贸ci艂 si臋 do Tungaty.

— Sko艅czy艂y si臋 twoje ma艂e wakacje, towarzyszu. Teraz ja i ty mamy co艣 do zrobienia. Zaczynamy?

Tungata zastanawia艂 si臋, jak d艂ugo jeszcze b臋dzie m贸g艂 przeci膮ga膰 poszukiwania grobu Lobenguli. Ka偶da godzina, kt贸r膮 m贸g艂 zyska膰, mia艂a warto艣膰 kolejnej godziny 偶ycia, kolejnej godziny nadziei. v

— Min臋艂o prawie dwadzie艣cia lat, od kiedy dziadek zabra艂 mnie w to miejsce. Moja pami臋膰 szwankuje...

— Twoja pami臋膰 pracuje jak najlepszy komputer — odrzek艂 mu Peter.—Znany jeste艣 z tego, ze 艣wietnie zapami臋tujesz miejsca i nazwiska, towarzyszu, zapominasz, 偶e s艂ysza艂em, jak przemawiasz w Zgromadzeniu bez notatek. Poza tym b臋dziesz mia艂 艣mig艂owiec, kt贸ry przetransportuje ci臋 na miejsce.

— To na nic. Za pierwszym razem poszed艂em tam pieszo. Musimy teraz i艣膰 tak samo. Nie rozpozna艂bym z powietrza punkt贸w orientacyjnych.

Ruszyli wi臋c po piaszczystych drogach, kt贸rymi Tungata i stary Gideon jechali autobusami tak wiele lat wcze艣niej, a Tungata rzeczywi艣cie nie m贸g艂 znale藕膰 punktu wyj艣cia: zwa艂贸w ska艂 w dawnym biegu rzeki i pag贸rka w kszta艂cie g艂owy s艂onia. Trzy dni strawili na poszukiwaniach i Peter Fungabera robi艂 si臋 coraz bardziej niecierpliwy i nieufny, a偶 zatrzymali si臋 w male艅kiej wiosce ze sklepem, kt贸ry by艂 ostatnim punktem orientacyjnym zapami臋tanym przez Tungat臋.

250

— Hau! Stara droga. Tak, most zosta艂 zniszczony wiele lat temu. Nie by艂a ju偶 p贸藕niej u偶ywana. Teraz nowa droga biegnie t臋dy.:.

Znale藕li w ko艅cu zaro艣ni臋ty szlak i cztery godziny p贸藕niej dotarli do wyschni臋tego koryta rzeki. Stary most zapad艂 si臋 i tworzy艂 stert臋 rozbitego betonu poro艣ni臋tego ju偶 lianami, ale skalna 艣ciana w g贸rze biegu rzeki wygl膮da艂a dok艂adnie tak, jak zapami臋ta艂 j膮 Tungata, kt贸rego teraz przeszy艂 dreszcz nostalgii. Nagle wyda艂o mu si臋, 偶e stary Gideon stoi obok niego; tak bardzo wyczuwa艂 jego obecno艣膰, 偶e obejrza艂 si臋 przez rami臋, zrobi艂 praw膮 r臋k膮 znak, kt贸ry mia艂 ug艂aska膰 duchy przodk贸w, i szepn膮艂:

— Wybacz mi, Baba, 偶e mam zamiar z艂ama膰 przysi臋g臋.

To dziwne, ale obecno艣膰, kt贸r膮 wyczuwa艂, by艂a dobrotliwa i 偶yczliwie pob艂a偶aj膮ca — taki zawsze by艂 stary Gideon.

— 艢cie偶ka jest tam. — Zostawili samoch贸d przy zawalonym mo艣cie i dalej poszli pieszo.

Prowadzi艂 Tungata z dwoma 偶o艂nierzami za plecami. Szed艂 niespiesznie, co irytowa艂o Petera Fungaber臋, kt贸ry kroczy艂 za stra偶nikami. W czasie marszu Tungata puszcza艂 wodze wyobra藕ni. Wydawa艂o mu si臋, 偶e jako wcielenie Gandanga, jego prapradziadka, wiernego i lojalnego do ko艅ca, bierze udzia艂 w eksodusie ludu Matabele przed niemal stu laty. Poczu艂 znowu rozpacz pokonanego narodu i strach przed przera偶aj膮cym po艣cigiem bia艂ych, kt贸rzy w ka偶dej chwili mogli wy艂oni膰 si臋 z lasu ze swymi szcz臋kaj膮cymi karabinami maszynowymi o trzech nogach. Wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy zawodzenia kobiet i ma艂ych dzieci, ryk byd艂a, kt贸re traci艂o si艂y i pada艂o w tym trudnym, nieprzyjaznym kraju.

Gdy pad艂 ostatni z wo艂贸w, Gandang rozkaza艂 wojownikom ze swego s艂ynnego regimentu Inyati zaprz膮&si臋 do ostatniego wozu kr贸la. Tungata wyobrazi艂 sobie w艂adc臋, oty艂ego, chorego i skazanego na kl臋sk臋, siedz膮cego na ko艂ysz膮cym si臋 ko藕le, z oczami wpatrzonymi w gro藕n膮 pomoc — cz艂owieka, kt贸ry dosta艂 si臋 mi臋dzy kamienie milowe historii i przeznaczenia i zosta艂 przez nie zgnieciony.

„A teraz jeszcze ta ostatnia zdrada — pomy艣la艂 gorzko Tungata. — Prowadz臋 te maszo艅skie zwierz臋ta, 偶eby jeszcze raz zak艂贸ci艂y jego spoczynek."

Trzy razy specjalnie skr臋ca艂 w niew艂a艣ciw膮 艣cie偶k臋, wykorzystuj膮c do ostatnich granic cierpliwo艣膰 Petera Fungabery. Za trzecim razem Fungabera kaza艂 rozebra膰 go do naga i zwi膮za膰 mu r臋ce i nogi, a potem stan膮艂 nad nim z biczem z wyprawionej sk贸ry hipopotama, przera偶aj膮cym kiboko, kt贸ry zosta艂 rozpowszechniony w Afryce przez arabskich handlarzy niewolnik贸w, i ch艂osta艂 Tungat臋 jak psa, a偶 jego krew zacz臋艂a 艣cieka膰 w szar膮 piaszczyst膮 ziemi臋.

( To raczej wstyd i poni偶enie ni偶 b贸l sprawi艂y, 偶e Tungata zawr贸ci艂 i zn贸w szed艂 w艂a艣ciwym szlakiem. Kiedy w ko艅cu dotar艂 do wzg贸rza, pojawi艂o si臋 ono przed nimi tak samo nieoczekiwanie, jak podczas pierwszej pielgrzymki.

251

T

Przeszli g艂臋bokim w膮wozem z czarnej ska艂y wypolerowanej przez tysi膮cletia wzburzonymi potokami w贸d. Ono by艂o usiane ma艂ymi zielonymi stawami stoj膮cej wody; jej spienion膮 powierzchni臋 m膮ci艂y gigantyczne, w膮sate z臋bacze, kt贸re podp艂ywa艂y w g贸r臋, 偶eby co艣 zje艣膰; w rozgrzanym powietrzu nad nimi unosi艂y si臋 艣liczne motyle z jask贸艂czymi ogonami, klejnoty w barwach szkar艂atu i opalizuj膮cego b艂臋kitu.

Wyszli zza zakr臋tu w膮wozu, wspinaj膮c si臋 na g艂azy wielko艣ci i koloru s艂onia, gdy nagle otaczaj膮ce zbocza rozwar艂y si臋, a las odsun膮艂. Przed nimi, niczym wielki pomnik maj膮cy przy膰mi膰 piramidy faraon贸w, wy艂oni艂o si臋 si臋gaj膮ce nieba wzg贸rze Lobenguli.

Zbocza by艂y strome i pokryte porostami w przer贸偶nych odcieniach 偶o艂d, ochry i malachitu. Na g贸rnych wyst臋pach znajdowa艂a si臋 kolonia s臋p贸w z ma艂ymi, doros艂e ptaki 偶eglowa艂y z wdzi臋kiem nad rozgrzan膮 pr贸偶ni膮, poddaj膮c si臋 pr膮dom wznosz膮cym, gdy przechyla艂y si臋 i wykonywa艂y spirale.

— Oto jest—zamrucza艂 Tungata. — Thabas Nkosi, Wzg贸rze Kr贸la. Naturalna 艣de偶ka na szczyt prowadzi艂a uskokiem w 艣danie, gdzie

wapie艅 pokrywa艂 typow膮 dla tego terenu ska艂臋. Miejscami droga by艂a stroma i zniech臋ca艂a 偶o艂nierzy, obd膮偶onych paczkami i broni膮, kt贸rzy zerkali nerwowo w d贸艂 i posuwaj膮c si臋 w g贸r臋 trzymali si臋 mocno wewn臋trznej 艣ciany, ale Peter Fungabera i Tungata wspinali si臋 bez trudu pewnym krokiem nawet w najgorszych miejscach, zostawiaj膮c eskort臋 daleko w tyle.

„M贸g艂bym zrzud膰 go ze ska艂y — pomy艣la艂 Tungata — je艣li uda mi si臋 go zaskoczy膰." Obejrza艂 si臋: Peter by艂 dziesi臋膰 krok贸w pod nim. W prawej r臋ce trzyma艂 pistolet Tokariewa i u艣miecha艂 si臋 jak mamba.

— Nie! — ostrzeg艂 i to wystarczy艂o, 偶eby si臋 zrozumieli. Tungata na razie porzud艂 my艣l o zem艣de i ruszy艂 dalej w g贸r臋. Skr臋ci艂

za r贸g skalny; wyszli na grzbiet wzg贸rza, sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w nad demnym w膮wozem.

Stoj膮c w pewnej odleg艂o艣d od siebie, obaj lekko spoceni, m臋偶czy藕ni spogl膮dali w d贸艂 na g艂臋bok膮 i szerok膮 dolin臋 ZambezL W oddali przez mg艂臋 rozgrzanego powietrza i b艂臋kitny dym pierwszych po偶ar贸w buszu pory suchej, widzieli l艣ni膮ce szerokie wody stworzonego ludzk膮 r臋k膮 jeziora Kariba. 呕o艂nierze zeszli ze 艣cie偶ki z widoczn膮 ulg膮, a Peter Fungabera spojrza艂 wyczekuj膮co na Tungat臋.

— Mo偶emy i艣膰 dalej, towarzyszu.

— Niewiele ju偶 zosta艂o do przej艣da — odpowiedzia艂 mu Tungata. Pokrywa skalna na powierzchni zbocza zerodowa艂a i rozp臋k艂a si臋;

drzewa, kt贸re znalaz艂y oparde w p臋kni臋ciach i szczelinach, oplot艂y swoimi korzeniami powierzchni臋 skaln膮 jak kopuluj膮ce w臋偶e, a ich pnie zgrubia艂y i uleg艂y deformacji wskutek upa艂u i suszy.

Tungata przeprowadzi艂 ich przez rozkruszone ska艂y i las powykr臋canych drzew do wej艣da do parowu. Ros艂a przy nim stara figa-dusidel,

252

kt贸rej deliste ramiona w kolorze brudnej 偶o艂d d藕wiga艂y ki艣de gorzkich owoc贸w. Gdy zbli偶yli si臋 do niego, nagle w powietrze wzbi艂o si臋 stado br膮zowych papug o zielonych skrzyd艂ach z jasno偶贸艂tymi lotkami, kt贸re ucztowa艂o na dzikich figach. U st贸p fikusa zbocze by艂o pop臋kane; korzenie odnalaz艂y p臋kni臋da i jeszcze bardziej je rozszerzy艂y.

Tungata stan膮艂 przed zboczem. Peter Fungabera, t艂umi膮c w sobie okrzyk zniederpliwienia, spojrza艂 na niego i zobaczy艂, 偶e usta tamtego poruszaj膮 si臋 bezg艂o艣nie w modlitwie czy b艂aganiu. Fungabera zacz膮艂 uwa偶niej przygl膮da膰 si臋 艣danie i z rosn膮cym podnieceniem zauwa偶y艂, 偶e p臋kni臋da w skale by艂y zbyt regularne jak na dzie艂o natury.

— Tutaj! — przywo艂a艂 偶o艂nierzy; kiedy podbiegli, wskaza艂 jeden z blok贸w w 艣danie, a oni przyst膮pili do pracy bagnetami i go艂ymi r臋kami.

W d膮gu pi臋tnastu minut znojnej roboty zdj臋li dwa bloki i by艂o ju偶 jasne, 偶e 艣dana jest starannie wzniesionym murem. W g艂臋bi otworu pozostawionego po bloku zauwa偶yli drugi mur.

— Przyprowadzi膰 wi臋藕nia — rozkaza艂 Peter. — B臋dzie pracowa艂 w pierwszej linii.

Nim zapad艂 zmrok, zrobili w zewn臋trznej 艣danie otw贸r wystarczaj膮co szeroki, aby pracowa艂o w nim rami臋 w rami臋 dw贸ch m臋偶czyzn, i zacz臋li rozbija膰 wewn臋trzny mur. Tungata naocznie m贸g艂 si臋 przekona膰 o s艂uszno艣ci swoich domys艂贸w z czasu pierwszego pobytu tutaj — znaki, kt贸re zauwa偶y艂 i o kt贸rych nie powiedzia艂 dziadkowi Gideonowi, by艂y jeszcze lepiej widoczne na wewn臋trznym murze grobowca. Pomog艂y mu one oczy艣d膰 sumienie i zmniejszy膰 b贸l wywo艂any z艂amaniem przysi臋gi.

Peter Fungabera niech臋tnie rozkaza艂 przerwa膰 prac臋 na noc. Sk贸ra na d艂oniach Tungaty by艂a zdarta od kontaktu z chropowatymi blokami, a jeden z paznokd zosta艂 pod kamieniami. Na noc przykuto go kajdankami do jednego z 偶o艂nierzy, ale nawet to nie przeszkodzi艂o mu pogr膮偶y膰 si臋 w. wywo艂anym zm臋czeniem niemal narkotycznym 艣nie bez marze艅. Nat臋pnego ranka Fungabera musia艂 ich obu obudzi膰 kopniakami.

By艂o jeszcze demno, kiedy w milczeniu zjedli sk膮pe racje zimnego dasta kukurydzianego i popili je s艂odk膮 herbat膮. Ledwo zd膮偶yli j膮 po艂kn膮膰, gdy Peter Fungabera .zap臋dzi艂 ich do roboty.

Pokaleczone d艂onie Tungaty by艂y sztywne i niezr臋czne. Fungabera sta艂 za nim w otworze, a kiedy wi臋zie艅 si臋 od膮ga艂, uderza艂 go kibokiem po 偶ebrach, w mi臋kkie i wra偶liwe da艂o pod pachami. Tungata rycza艂 jak zraniony lew i wyrywa艂 ze 艣dany pi臋膰dziesi臋ciokilogramowy blok.

S艂o艅ce rozja艣ni艂o grzbiet wzg贸rza, a jego z艂ote promienie o艣wietli艂y zbocze. Tungata i jeden z maszo艅sltich 偶o艂nierzy podwa偶yli martw膮 ga艂臋zi膮 kolejn膮 ska艂臋, a gdy ta zacz臋艂a si臋 rusza膰, rozleg艂 si臋 艂oskot i chropowaty zgrzyt — wewn臋trzna 艣dana zawali艂a si臋 w ich stron臋. Odskoczyli na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰 i stan臋li kaszl膮c w tumanach kurzu, zagl膮daj膮c do wytworzonego w ten spos贸b otworu.

253

Powietrze w jaskini 艣mierdzia艂o jak oddech pijaka, st臋chle i kwa艣no, a ciemno艣膰 wewn膮trz by艂a gro藕na i odpychaj膮ca.

— Ty pierwszy — rozkaza艂 Peter Fungabera.

Tungata si臋 zawaha艂. Ogarn臋艂a go przes膮dna trwoga. By艂 cz艂owiekiem wykszta艂conym i kulturalnym, ale pod tym wszystkim by艂 Afrykaninem. Tego miejsca broni艂y duchy jego plemienia i przodk贸w. Spojrza艂 na Petera i wiedzia艂, 偶e do艣wiadcza on tego samego l臋ku przed nadnaturalnym, mimo 偶e jest uzbrojony w latark臋, kt贸rej baterie skrz臋tnie oszcz臋dza艂 na t臋 chwil臋.

— Ruszaj si臋! — rozkaza艂 Fungabera. Mimo ostrego g艂osu nie m贸g艂 ukry膰 niepokoju i Tungata, aby go zawstydzi膰, wszed艂 ostro偶nie przez zwa艂 skalny do jaskini.

Sta艂 przez chwil臋, 偶eby oczy przyzwyczai艂y si臋 do mroku, i zacz膮艂 widzie膰 wn臋trze jaskini. Ziemia pod jego stopami by艂a g艂adka i wy艣lizgana, ale stromo opada艂a w d贸艂. Najwyra藕niej przed dziesi膮tkami tysi臋cy lat jaskinia ta s艂u偶y艂a jako legowisko zwierz膮t i dom ludzi pierwotnych, nim sta艂a si臋 kr贸lewskim grobem.

Peter Fungabera, stoj膮cy za Tungata, przesun膮艂 promie艅 latarki po 艣cianach i suficie, kt贸ry pokryty by艂 sadz膮 z dawnych palenisk, a g艂adkie 艣ciany bogato ozdobione rysunkami ma艂ych 偶贸艂tych Buszmen贸w, kt贸rzy kiedy艣 tu mieszkali. By艂y to wizerunki dzikich zwierz膮t, na kt贸re polowali i kt贸re tak 艣wietnie obserwowali — stada czarnych bawo艂贸w, wysoka, plamiasta 偶yrafk, nosoro偶ce i antylopy z rogami w 艣wiec膮cych barwach, wszystkie cudownie odtworzone. Obok nich pigmejski artysta narysowa艂 wsp贸艂czesnych mu ludzi, figurki z patyczk贸w z po艣ladkami wystaj膮cymi jak garby wielb艂膮d贸w i wspania艂ymi cz艂onkami w stanie erekcji maj膮cymi s艂awi膰 ich m臋sko艣膰. Uzbrojeni w 艂uki, 艣cigali stada po skalistej 艣cianie.

Peter Fungabera omi贸t艂 艣wiat艂em latarki t臋 cudown膮 galeri臋 i zatrzyma艂 je na wewn臋trznych zakamarkach jaskini, kt贸ra si臋 tam zw臋偶a艂a; przej艣cie skr臋ca艂o i gin臋艂o pod nimi w tajemniczym mroku.

— Naprz贸d! — rozkaza艂, a Tungata ruszy艂 ostro偶nie w d贸艂 po pochy艂ej pod艂odze komory.

Dotarli do zw臋偶enia jaskini, gdzie musieli pochyli膰 si臋 pod niskim sufitem. Tungata skr臋ci艂 za skalisty r贸g i przeszed艂 pi臋膰dziesi膮t krok贸w, nim zatrzyma艂 si臋 nagle.

Dotar艂 do przestronnej pieczary pod wypuk艂ym sufitem sze艣膰 metr贸w nad ich g艂owami. Pod艂oga by艂a p艂aska, ale za艣miecona kamieniami, kt贸re spad艂y z g贸ry. Peter Fungabera omi贸t艂 latark膮 艣ciany. Przy przeciwleg艂ym sklepieniu znajdowa艂 si臋 wyst臋p, si臋gaj膮cy wysoko艣ci膮 ramienia m臋偶czyzny; genera艂 zatrzyma艂 艣wiat艂o na stosie le偶膮cych na nim przedmiot贸w.

Przez chwil臋 Tungata by艂 zaskoczony, a potem rozpozna艂 kszta艂t ko艂a od wozu o wzorze sprzed stu lat, ko艂a wy偶szego od ci膮gn膮cych je wo艂贸w; rozpozna艂 te偶 podwozie i ramy. Pojazd zosta艂 rozebrany na cz臋艣ci i wniesiony do jaskini.

254

— W贸z Lobenguli — szepn膮艂. — Jego ukochany pojazd, ci膮gni臋ty przez wojownik贸w, gdy zabrak艂o wo艂贸w...

Peter Fungabera popchn膮艂 go luf膮 tokariewa i obaj ruszyli naprz贸d mi臋dzy zwa艂ami kamieni.

By艂y tam strzelby poustawiane w koz艂y jak snopy pszenicy, stare lee-enfieldy, cz臋艣膰 zap艂aty, jak膮 Cecil Rhodes da艂 Lobenguli za zgod臋 na szukanie minera艂贸w. Bro艅 i co miesi膮c sto z艂otych suweren贸w — cena ziemi i narodu sprzedanego w niewol臋, przypomnia艂 sobie gorzko Tungata. Na wyst臋pie le偶a艂y te偶 sterty innych przedmiot贸w: sk贸rzane woreczki na s贸l, sto艂ki i no偶e, paciorki, ozdoby, tabakiery ze zwierz臋cego rogu i assegai

0 szerokich ostrzach.

Peter Fungabera krzykn膮艂 z chciwo艣ci i zniecierpliwienia.

— Szybciej. Musimy znale藕膰 jego cia艂o, diamenty b臋d膮 przy nim. Ko艣ci! Zab艂ys艂y w 艣wietle latarki. Stos ko艣ci pod wyst臋pem. Czaszka! 艢mia艂a si臋 do nich bez weso艂o艣ci, wci膮偶 okrywa艂a j膮

czapeczka ze zbitej w k艂aki we艂ny.

— To on! — wykrzykn膮艂 rado艣nie Peter. — Tu jest ten stary diabe艂. — Opad艂 na kolana obok szkieletu.

Tungata sta艂 na boku. Po pierwszej fali trwogi zda艂 sobie spraw臋, 偶e to szkielet niskiego, starszego cz艂owieka, niewiele wi臋kszego od dziecka, bez kilku z臋b贸w z przodu w g贸rnej szcz臋ce. Lobengula by艂 wielkim m臋偶czyzn膮 o pi臋knych, l艣ni膮cych z臋bach. Ka偶dy, kto cho膰 raz go spotka艂, opisywa艂 jego u艣miech. Ten szkielet wci膮偶 by艂 przystrojony makabrycznymi przyborami czarownika: paciorkami, skorupkami i ko艣膰mi, rogami ma艂ej antylopy, wype艂nionymi lekarstwem i czaszkami gad贸w, przywi膮zanymi wok贸艂 ko艣cistego pasa. Nawet Peter uzna艂 sw贸j b艂膮d i skoczy艂 na r贸wne nogi.

— To nie on! — krzykn膮艂 z niepokojem. — Pewnie po艣wi臋cili jego czarownika i zostawili go tu jako stra偶nika. — Gwa艂townie omiata艂 jaskini臋 latark膮. — Gdzie on jest? — dopytywa艂 si臋. — Na pewno wiesz. Musieli ci powiedzie膰.

Tungata milcza艂. Nad szkieletem czarownika wyst臋p zamienia艂 si臋 w co艣 w rodzaju olbrzymiego pulpitu ze ska艂y. Maj膮tek kr贸la by艂 u艂o偶ony starannie wok贸艂 niego, a ofiar臋 z cz艂owieka z艂o偶ono pod nim. To by艂o najwa偶niejsze miejsce w jaskini. Umieszczenie tu da艂a kr贸la by艂oby logiczne

1 naturalne. Peter Fungabera te偶 to wyczu艂 i zwr贸ci艂 na nie promie艅 艣wiat艂a.

Skalisty pulpit by艂 pusty.

— Nie ma go tu — szepn膮艂 Peter g艂osem nabrzmia艂ym rozczarowaniem i zawodem. — Cia艂o Lobenguli znikn臋艂o!

Znaki, jakie Tungata zauwa偶y艂 na zewn臋trznej 艣cianie, w miejscu gdzie mur zosta艂 otwarty i ponownie zalepiony mniej skrupulatnie .i fachowo, doprowadzi艂y go do w艂a艣ciwego wniosku. Grobowiec starego kr贸la najwyra藕niej zosta艂 ograbiony wiele lat wcze艣niej. Jego da艂o dawno zosta艂o st膮d zabrane, a wej艣de zamurowano, by zatrze膰 艣lady profanacji.

255

Peter Fungabera wdrapa艂 si臋 na skalisty pulpit i zacz膮艂 jak szalony przeszukiwa膰 go na czworakach. Stoj膮c biernie z ty艂u, Tungata dziwi艂 si臋 chciwo艣ci, kt贸ra o艣miesza艂a nawet tak niebezpiecznego i robi膮cego wielkie wra偶enie cz艂owieka jak Peter Fungabera. Mrucza艂 co艣 do siebie bez sensu, przesypuj膮c przez zgi臋te palce drobny piasek z pod艂ogi.

— Sp贸jrz! Sp贸jrz na to!

Podni贸s艂 ma艂y, ciemny przedmiot; Tungata si臋 zbli偶y艂. W 艣wietle latarki pozna艂, 偶e to skorupa z glinianego garnka, fragment obrze偶a z tradycyjnym wzorem z romb贸w, zdobi膮cym zwykle matabelskie garnki na piwo.

— Garnek na piwo. — Peter obr贸ci艂 go w d艂oniach. — Jeden z garnk贸w na diamenty. Pobity! — Upu艣ci艂 skorup臋 i pogrzeba艂 w piachu, wzbudzaj膮c ma艂y ob艂oczek kurzu, kt贸ry wirowa艂 w promieniu latarki.

Znalaz艂 co艣 jeszcze. Co艣 mniejszego. Trzyma艂 to kciukiem i palcem wskazuj膮cym. By艂o to wielko艣ci orzecha w艂oskiego. Zwr贸ci艂 艣wiat艂o latarki na ten przedmiot i w jednej chwili rozszczepi艂o si臋 ono na t臋czowe odcienie widma. Barwne promienie pada艂y na twarz Petera Fungabery jak s艂o艅ce odbite od wody.

— Diament. — Oddycha艂 z nabo偶nym przej臋ciem, obracaj膮c powoli klejnot palcami, tak 偶e rzuca艂 strza艂y i ostrza 艣wiat艂a.

To by艂 nie oszlifowany kamie艅, Tungata zdawa艂 sobie z tego spraw臋, ale siatka krystaliczna uformowa艂a si臋 tak symetrycznie i ka偶da powierzchnia by艂a tak doskona艂a, 偶e skupia艂 i odbija艂 nawet s艂abe 艣wiat艂o latarki.

— Jaki pi臋kny! — zamrucza艂 Peter, podnosz膮c go bli偶ej twarzy. Diament mia艂 doskona艂y kszta艂t o艣mio艣cianu, a jego kolor, nawet

przy sztucznym 艣wietle, by艂 czysty jak 艣nieg stopiony w g贸rskim strumieniu.

— Pi臋kny — powt贸rzy艂 Peter Fungabera, a potem powoli z jego twarzy znikn膮} ten rozmarzony wyraz uniesienia. — Tylko jeden! — szepn膮艂. — Samotny kamie艅 zgubiony w po艣piechu, podczas gdy powinno tu by膰 pi臋膰 garnk贸w wype艂nionych po brzegi diamentami.

Jego oczy oderwa艂y si臋 od klejnotu i spocz臋艂y na Tungacie. Latarka by艂a opuszczona w d贸艂 i rzuca艂a na jego twarz dziwaczne cienie, nadaj膮c jej demoniczny wygl膮d.

— Wiedzia艂e艣 — oskar偶y艂 go. — Ca艂y czas czu艂em, 偶e co艣 ukrywasz. Wiedzia艂e艣, 偶e diamenty zosta艂y zabrane i wiesz dok膮d.

Tungata przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale Fungabera wpad艂 ju偶 w furi臋. Twarz mu si臋 wykrzywi艂a i bezd藕wi臋cznie porusza艂 ustami, kt贸re pokry艂a cienka warstwa bia艂ej piany.

— Wiedzia艂e艣!

Zeskoczy艂 z wyst臋pu z furi膮 zranionego lamparta.

— Powiesz mi! — wrzasn膮艂. — W ko艅cu mi powiesz. Uderzy艂 Tungat臋 w twarz luf膮 tokariewa.

— Powiedz! — krzykn膮艂. — Powiedz, gdzie one s膮! — I stal t艂uk艂a g艂ucho o twarz Tungaty, gdy tamten uderza艂 go raz po raz.

256

— Powiedz mi, gdzie s膮 diamenty!

Lufa zachrz臋艣ci艂a o ko艣膰 policzkow膮, rozdzieraj膮c cia艂o, i Tungata upad艂 na kolana. Fungabera odszed艂 i uczepi艂 si臋 skalistego wyst臋pu, aby opanowa膰 furi臋.

— Nie — powiedzia艂 sobie. — To za 艂atwe. On b臋dzie cierpia艂... Obj膮艂 si臋 mocno ramionami, 偶eby zapanowa膰 nad sob膮 i ponownie

nie zaatakowa艂 Tungaty.

— W ko艅cu mi powiesz, b臋dziesz mnie b艂aga艂, 偶ebym ci pozwoli艂 zaprowadzi膰 si臋 do diament贸w. B臋dziesz mnie b艂aga艂, 偶ebym ci臋 zabi艂...

— Niewini膮tka w lesie cudzo艂o偶nik贸w — powiedzia艂 Morgan Oxford. — To w艂a艣nie wy! I nas te偶 wepchn臋li艣cie w to gniazdo rozpusty, tkwimy w nim po uszy.

Morgan Oxford przylecia艂 z Harare, kiedy tylko dowiedzia艂 si臋, 偶e graniczny patrol botswa艅ski przywi贸z艂 Craiga i Sally-Anne z pustyni.

— Zar贸wno ameryka艅ski ambasador, jak i Brytyjczycy otrzymali noty od Mugabe. Brytyjczycy ci膮gle podskakuj膮, no i si臋 pieni膮. Nic o tobie nie wiedz膮, Craig, a jeste艣 poddanym brytyjskim. Przypuszczam, 偶e chcieliby zamkn膮膰 ci臋 w wie偶y i odci膮膰 ci g艂ow臋.

Morgan sta艂 w nogach szpitalnego 艂贸偶ka Sally-Anne. Podzi臋kowa艂 za krzes艂o zaproponowane mu przez Craiga.

— A je艣li chodzi o ciebie, moja panno, ambasador prosi艂 mnie, abym ci臋 poinformowa艂, 偶e chcia艂by, by艣 pierwszym samolotem wr贸ci艂a do Stan贸w.

— Nie mo偶e mi tego rozkaza膰 — Sally-Anne przerwa艂a ten potok z艂o艣ci. — To nie Rosja Radziecka, jestem woln膮 obywatelk膮.

— Ju偶 nied艂ugo. Nie, na Boga, je艣li Mugabe dostanie ci臋 w swoje r臋ce! Morderstwo, powstanie zbrojne i par臋 innych zarzut贸w...

— To kant!

— Ty i obecny tu tw贸j ch艂opak zostawili艣cie po sobie stos ciep艂ych trup贸w, jak puste puszki po piwie po maj贸wce w 艢wi臋to Pracy. Mugabe wszcz膮艂 u rz膮du Botswany starania o ekstradycj臋...

— Jeste艣my uchod藕cami politycznymi — wybuch艂a Sally-Anne.

— Bonnie i Clyde, kochanie, tak to przedstawiaj膮 Zimbabwe艅czycy.

— Sally-Anne! — wtr膮ci艂 si臋 艂agodnie Craig. — Nie wolno ci si臋 denerwowa膰...

— Denerwowa膰! — krzykn臋艂a dziewczyna. — Oboje zostali艣my okradzeni i pobici, grozi艂 mi gwa艂t i pluton egzekucyjny, a teraz oficjalny przedstawiciel Stan贸w Zjednoczonych Ameryki P贸艂nocnej, kt贸rego to kraju przypadkiem jestem obywatelk膮, wpycha si臋 tu i nazywa nas kryminalistami.

. — Nikim was nie nazywam — zaprzeczy艂 beznami臋tnie Morgan. — Po prostu radz臋 ci, 偶eby艣 zabra艂a z Afryki sw贸j 艣liczny ty艂eczek i wr贸ci艂a do mamy.

17 — Lunput poluje w ricmnoid

257

— Nazywa nas kryminalistami, a potem traktuje mnie jak m臋ski szowinista i...

— Przyhamuj troch臋, Sally-Anne. — Znu偶ony Morgan Oxford uni贸s艂 d艂o艅. — Zacznijmy jeszcze raz. Jeste艣cie w tarapatach, jeste艣my w tarapatach. Musimy co艣 wymy艣li膰.

— Usi膮dziesz w ko艅cu? — Craig podsun膮艂 mu krzes艂o, a Morgan osun膮艂 si臋 na nie i zapali艂 chesterfielda.

— A tak w og贸le, jak si臋 czujecie? — spyta艂.

— My艣la艂am, 偶e nigdy o to nie spytasz, kochanie — warkn臋艂a Sally-Anne.

— Ona jest bardzo odwodniona. Lekarze podejrzewali uszkodzenie nerek, przez trzy dni podawali jej kropl贸wk臋 i p艂yny. Je艣li o to chodzi, nic jej nie jest. Martwili si臋 te偶 tym uderzeniem w g艂ow臋, ale prze艣wietlenie niczego z艂ego nie pokaza艂o, dzi臋ki Bogu. To by艂 tylko 艂agodny wstrz膮s. Obiecali wypisa膰 j膮 jutro rano.

— Wi臋c mo偶e podr贸偶owa膰?

— Twoja troska naprawd臋 mnie wzrusza...

— S艂uchaj, Sally-Anne, tu jest Afryka. Je艣li Zimbabwe艅czycy dostan膮 ci臋 w swoje r臋ce, w 偶aden spos贸b nie b臋dziemy mogli ci pom贸c. To dla twojego dobra. Musisz wyjecha膰. Ambasador...

— Pieprz臋 ambasadora — powiedzia艂a z furi膮 Sally-Anne — i pieprz臋 ciebie, Morganie Oxfordzie.

— Nie mog臋 m贸wi膰 w imieniu Jego Ekscelencji — Morgan u艣miechn膮艂 si臋 po raz pierwszy — ale je艣li chodzi o mnie, to kiedy mo偶emy zacz膮膰?

I nawet Sally-Anne si臋 za艣mia艂a.

Craig wykorzysta艂 to rozlu藕nienie atmosfery.

— Morgan, mo偶esz na mnie polega膰, dopilnuj臋, 偶eby zrobi艂a, co trzeba...

W jednej chwili siedz膮ca w 艂贸偶ku Sally-Anne napuszy艂a si臋, gotowa odparowa膰 nast臋pn膮 szowinistyczn膮 napa艣膰, ale Craig leciutko zmarszczy艂 czo艂o i pokr臋ci艂 g艂ow膮 — dziewczyna niech臋tnie ust膮pi艂a. Morgan natomiast zaatakowa艂 Craiga.

— A je艣li chodzi o ciebie, Craig, jak do cholery dowiedzieli si臋, 偶e pracujesz dla Agencji? — zapyta艂 Morgan.

— A pracuj臋? — Craig wygl膮da艂 na bardzo zaskoczonego. — Je艣li tak, nikt mi o tym nie powiedzia艂.

— A my艣lisz, 偶e Henry Pickering to kto, 艣wi臋ty Miko艂aj?

— Henry to wiceprezes Banku 艢wiatowego!

— Niewini膮tka —j臋kn膮艂 Morgan — niewini膮tka w g膮szczu ciemnych interes贸w. — Zebra艂 si臋 w sobie. — C贸偶, w ka偶dym razie ju偶 po wszystkim. Twoja umowa zosta艂a rozwi膮zana. Gdyby istnia艂 tryb szybszy ni偶 natychmiastowy, zosta艂by na pewno zastosowany.

— Trzy dni temu pos艂a艂em Henry'emu pe艂ny raport...

— Tak! — Morgan z rezygnacj膮 pokiwa艂 g艂ow膮. — O tym, 偶e Peter

258

Fungabera jest cz艂owiekiem Moskwy. Peter to Maszona, Ruscy nigdy by si臋 do niego z niczym nie zwr贸cili. Zapewne wypad艂o ci z g艂owy, 偶e genera艂 Fungabera od samego pocz膮tku nienawidzi Rosjan i jeste艣my z nim w dobrych stosunkach, w艂a艣ciwie bardzo dobrych. Ju偶 dosy膰 powiedzia艂em.

— Na Boga, Morgan. W takim razie gra na dwa fronty. Powiedzia艂 mi o tym jego adiutant, kapitan Timon Nbebi!

— Kt贸ry, jak si臋 wygodnie z艂o偶y艂o, nie 偶yje — przypomnia艂 mu Morgan. — Je艣li to poprawi d samopoczucie, mog臋 d powiedzie膰, 偶e wprowadzili艣my tw贸j raport do komputera; oceni艂 jego wiarygodno艣膰 na trzy z minusem. Henry Pickering przesy艂a d serdeczne podzi臋kowania.

Sally-Anne w艂膮czy艂a si臋 do dyskusji:

— Morgan, widzia艂e艣 moje zdj臋cia spalonych wsi, zabitych dzieci, spustosze艅, kt贸re by艂y dzie艂em Trzeciej Brygady...

— Jak kto艣 kiedy艣 powiedzia艂, nie mo偶na zrobi膰 omletu nie t艂uk膮c jaj — przerwa艂 jej Morgan.gr- Naturalnie nie podoba nam si臋 przemoc, ale Peter Fungabera jest antyradziecki. Matabele s膮 proradzieccy. Musimy popiera膰 re偶imy antykomunistyczne, nawet je艣li nie podobaj膮 nam si臋 niekt贸re z ich metod. W Salwadorze kobiety i dzied dostaj膮 lanie, ale czy to znaczy, 偶e mamy przesta膰 pomaga膰 temu krajowi? Czy musimy wycofywa膰 si臋 z ka偶dego przedsi臋wzi臋da, gdy tylko nasi sprzymierze艅cy nie trzymaj膮 si臋 艣d艣le postanowie艅 Konwencji Genewskiej? Wydoro艣lej, Sally-Anne, taki jest prawdziwy 艣wiat.

W male艅kiej sali zapad艂a dsza, przerywana jedynie stukaniem galwanizowanej stali dachu, kt贸ra rozszerza艂a si臋 w po艂udniowym upale. Po spalonym br膮zowym trawniku spacerowali pacjend, ubrani jednakowo w r贸偶owe szlafroki ze znakiem Ministerstwa Zdrowia Botswany na plecach.

— Tylko tyle masz nam do powiedzenia? — spyta艂a w ko艅cu Sally-Anne.

— To ma艂o? — Morgan zgasi艂 papierosa i wsta艂. — Jeszcze jedno, Craig. Henry Pickering prosi艂, 偶eby ci powiedzie膰, 偶e Zimbabwe艅sld Bank Ziemi wycofa艂 zabezpieczenie twojej po偶yczki. Jako podstaw臋 podaj膮 to, 偶e zosta艂e艣 uznany za wroga ludu. Henry prosi艂, 偶eby d powiedzie膰, 偶e czekaj膮 na sp艂at臋 sumy z procentami. Rozumiesz co艣 z tego?

— Niestety — Craig przytakn膮艂 ponuro.

— Powiedzia艂, 偶e spr贸buje co艣 z tob膮 wymy艣li膰, kiedy pojawisz si臋 w Nowym Jorku, ale tymczasem musieli zamrozi膰 wszystkie twoje konta i wydali wydawcom polecenie, aby wstrzymali wszystkie przysz艂e wyp艂aty twoich honorari贸w autorskich.

— Spodziewa艂em si臋 tego.

— Przykro mi, Craig. Rzeczywi艣de nieweso艂o to wygl膮da.—Morgan poda艂 mu r臋k臋. — Podoba艂a mi si臋 twoja ksi膮偶ka, naprawd臋, i polubi艂em d臋.* Przykro mi tylko, 偶e musia艂o si臋 to sko艅czy膰 w taki spos贸b.

Craig odprowadzi艂 go a偶 do zielonego forda z dyplomatyczn膮 rejestracj膮, kt贸rym Morgan je藕dzi艂.

259

— Wy艣wiadczysz mi ostatni膮 przys艂ug臋?

— Je艣li b臋d臋 m贸g艂. — Morgan spojrza艂 na niego podejrzliwie.

— Czy m贸g艂by艣 dopilnowa膰, 偶eby do mojego wydawcy w Nowym Jorku dotar艂a pewna paczka? — A poniewa偶 w膮tpliwo艣ci Morgana nie zosta艂y rozwiane, doda艂: — Daj臋 s艂owo, 偶e to tylko ostatnie strony mojego nowego r臋kopisu.

— W takim razie w porz膮dku — powiedzia艂 ci膮gle niepewny Oxford. — Dopilnuj臋, 偶eby to dosta艂.

Craig przyni贸s艂 torb臋 British Airways z wynaj臋tego landrovera po drugiej stronie parkingu.

— Pilnuj tego — prosi艂. — To krew z mojego serca i nadzieja na wybawienie.

Popatrzy艂, jak zielony ford odje偶d偶a, i wr贸ci艂 do szpitalnego budynku.

— O co chodzi艂o z tymi bankami i po偶yczkami? — spyta艂a Sally--Anne, kiedy wszed艂 do sali.

— To znaczy, 偶e kiedy prosi艂em ci臋 o r臋k臋, by艂em milionerem.—Craig znowu usiad艂 na skraju jej 艂贸偶ka. — Teraz jestem sp艂ukany, jak tylko mo偶e by膰 kto艣, kto nie ma 偶adnych aktyw贸w, za t臋 par臋 milion贸w d艂ugu.

— Masz now膮 ksi膮偶k臋. Ashe Lewy m贸wi, 偶e to b臋dzie przeb贸j.

— Kochanie, gdybym do ko艅ca 偶ycia co roku pisa艂 bestseller, by艂bym mo偶e w stanie terminowo sp艂aca膰 odsetki od tego, co jestem winien Pickeringowi i jego bankom.

Patrzy艂a na niego wielkimi oczami.

— Wi臋c pr贸buj臋 ci powiedzie膰, 偶e moja propozycja wymaga rewizji, masz szans臋 zmieni膰 zdanie. Nie musisz za mnie wychodzi膰.

— Craig — powiedzia艂a. — Zamknij drzwi na klucz i zas艂o艅 okno.

— Chyba 偶artujesz! Nie tu, nie teraz! W tym kraju to pewnie powa偶ne naruszenie prawa, nielegalne wsp贸艂偶ycie, czy co艣 w tym rodzaju.

— Pos艂uchaj, m贸j panie, kiedy 艣cigaj膮 ci臋 za morderstwo i powstanie zbrojne, odrobina nielegalnego przytulania si臋 z przysz艂ym m臋偶em, nawet je艣li to biedak, nie jest wielkim ci臋偶arem dla sumienia.

Craig zabra艂 Sally-Anne ze szpitala nast臋pnego ranka. Mia艂a na sobie te same d偶insy, koszul臋 i tenis贸wki co w dniu, kiedy j膮 tu przywieziono.

— Siostra da艂a je do prania i zszycia... — Przerwa艂a na widok landrovera. — A to co? My艣la艂am, 偶e jeste艣my bez grosza?

— Do komputera nie dotar艂a jeszcze ta szcz臋艣liwa wiadomo艣膰, wci膮偶 przyjmuj膮 moj膮 kart臋 American Express.

— Czy to uczciwe?

— Moja pani, kiedy ma si臋 pi臋膰 du偶ych baniek d艂ugu, dodatkowe par臋 setek dolc贸w nie jest wielkim ci臋偶arem dla sumienia. — U艣miechn膮艂 si臋 do niej przekornie, przekr臋caj膮c kluczyk w stacyjce, a kiedy silnik zapali艂, powiedzia艂 weso艂o: — Nic pan na to nie poradzi, panie Hertz.

260

— Bardzo dobrze to znosisz, Craig. — Przysun臋艂a si臋 do niego na siedzeniu.

— Oboje 偶yjemy, to 艣wietny pow贸d do fajerwerk贸w i powszechnego 艣wi臋towania. Je艣li chodzi o pieni膮dze, c贸偶, chyba tak naprawd臋 nie nadaj臋 si臋 na milionera. Kiedy mam pieni膮dze, ca艂y czas martwi臋 si臋, 偶e je strac臋. To wyczerpuje moje si艂y. Teraz, gdy je straci艂em, zn贸w w jaki艣 dziwny spos贸b czuj臋 si臋 wolny.

— Jeste艣 szcz臋艣liwy, bo straci艂e艣 wszystko, co kiedykolwiek mia艂e艣? — Obr贸ci艂a si臋 na siedzeniu, by na niego spojrze膰. — Nawet jak na d臋bie to szale艅stwo!

— Nie jestem szcz臋艣liwy, nie — zaprzeczy艂. — To, czego naprawd臋 偶a艂uj臋, to utrata King's Lynn i Zambezi Waters. Mogli艣my z nich zrobi膰 co艣 wspania艂ego, ty i ja. Bardzo mi tego 偶al, i 偶al mi Tungaty Zebiwe.

— Tak. Zniszczyli艣my go. — Oboje spowa偶nieli i posmutnieli. — Gdyby艣my tylko mogli co艣 dla niego zrobi膰.

— Ale nie mo偶emy. — Craig pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Mimo zapewnie艅 Timona nie wiemy, czy 偶yje, a nawet je艣li tak, nie mamy najmniejszego poj臋cia, gdzie jest ani jak go znale藕膰.

Przejechali z grzechotem po torach kolejowych i znale藕li si臋 na g艂贸wnej ulicy Francistown. *

— ,.Klejnot pomocy" — powiedzia艂 Craig. — Dwa tysi膮ce mieszka艅c贸w, g艂贸wny przemys艂: spo偶ycie napoj贸w alkoholowych, przyczyna istnienia: niepewna. — Zaparkowa艂 pod jedynym hotelem. — Jak widzisz, wszyscy mieszka艅cy przebywaj膮 stale, r贸wnie偶 teraz, w barze.

Jednak m艂oda botswa艅ska recepcjonistka by艂a 艂adna i kompetentna.

— Panie Mellow, jaka艣 pani czeka na pana — zawo艂a艂a, gdy Craig wszed艂 do hallu.

Craig nie pozna艂 swego go艣cia, p贸ki Sally-Anne nie podbieg艂a do kobiety i nie obj臋艂a jej.

— Sara! — krzykn臋艂a. — Jak si臋 tu dosta艂a艣? Jak nas znalaz艂a艣? W pokoju Craiga sta艂y dwa pojedyncze 艂贸偶ka, kt贸re dzieli艂a toaletka;

na l艣ni膮cej, cementowej pod艂odze pomalowanej na czerwono le偶a艂a wytarta imitacja perskiego dywanu i sta艂o jedno drewniane krzes艂o. Dziewczyny usiad艂y na jednym z 艂贸偶ek, z nogami podci膮gni臋tymi pod siebie, w tej wygodnej pozycji cz臋sto przyjmowanej przez kobiety.

— W Czerwonym Krzy偶u powiedziano mi, 偶e policja znalaz艂a was na pustyni i przywioz艂a tutaj, panno Jay.

— Mam na imi臋 Sally-Anne, Saro.

Sara z wdzi臋czno艣ci膮 u艣miechn臋艂a si臋 艂agodnie.

— Nie by艂am pewna, czy zechcecie si臋 ze mn膮 zobaczy膰 teraz, po procesie. Ale potem moi przyjaciele powiedzieli mi, jak brutalnie z wami post膮pili 偶o艂nierze Fungabery. Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e zdali艣cie sobie spraw臋 z tego, 偶e ca艂y czas mia艂am racj臋, 偶e Tungata Zebiwe nie jest przest臋pc膮 i 偶e potrzebuje teraz przyjaci贸艂.

261

Zwr贸ci艂a si臋 do Craiga.

— On by艂 pa艅skim przyjacielem, panie Mellow. Opowiada艂 mi o panu. M贸wi艂 o panu z szacunkiem i wielkim uczuciem. Ba艂 si臋 o pana, gdy us艂ysza艂, 偶e wr贸ci艂 pan do Zimbabwe. Domy艣li艂 si臋, 偶e chce pan odzyska膰 rodzinn膮 ziemi臋 w kraju Matabele, i wiedzia艂, 偶e szykuj膮 si臋 powa偶ne k艂opoty i 偶e dotkn膮 one pana. Powiedzia艂, 偶e jest pan za wra偶liwy na ci臋偶kie czasy, kt贸re nadchodz膮. Nazywa艂 pana „Pupho", marzycielem, 艂agodnym marzycielem, ale powiedzia艂, 偶e potrafi pan te偶 by膰 bardzo uparty. Chcia艂 oszcz臋dzi膰 panu kolejnych cierpie艅. Powiedzia艂: „Ostatnio straci艂 nog臋 — tym razem mo偶e straci膰 偶ycie. 呕eby by膰 jego przyjacielem, musz臋 sta膰 si臋 jego wrogiem. Musz臋 wyp臋dzi膰 go z Zimbabwe."

Craig siedzia艂 na prostym drewnianym krze艣le i przypomina艂 sobie burzliwe spotkanie z Tungat膮, gdy przyszed艂 do niego po pomoc w zdobyciu King's Lynn. Wi臋c to by艂a gra? Nawet teraz trudno by艂o mu w to uwierzy膰. Pasja Tungaty by艂a tak prawdziwa, jego furia tak przekonywaj膮ca.

— Przepraszam, panie Mellow. M贸wi臋 o panu takie nieuprzejme rzeczy. Opowiadam tylko to, co m贸wi艂 Tungata. By艂 pa艅skim przyjacielem. Wci膮偶 nim jest.

— Nie ma ju偶 wi臋kszego znaczenia to, co o mnie my艣la艂 — wymamrota艂 Craig. — Sam ju偶 pewnie nie 偶yje.

— Nie! — Po raz pierwszy Sara podnios艂a g艂os, kt贸ry zabrzmia艂 gwa艂townie, niemal gniewnie. — Nie, prosz臋 tak nie m贸wi膰! On 偶yje. Widzia艂am go i rozmawia艂am z nim. Nigdy nie mogliby zabi膰 takiego cz艂owieka!

Krzes艂o zaskrzypia艂o pod Craigjem, gdy ten nagle pochyli艂 si臋 do przodu.

— Widzia艂a艣 go? Kiedy?

— Dwa tygodnie temu.

— Gdzie? Gdzie by艂?

— W Tuti, w obozie.

— Samson 偶yje!

Gdy Craig to m贸wi艂, zasz艂a w nim jaka艣 zmiana. Opuszczone z przygn臋bienia ramiona wyprostowa艂y si臋, g艂owa unios艂a ra藕niej, a oczy za艣wieci艂y ja艣niej i 偶ywiej. Tak naprawd臋 nie patrzy艂 na Sar臋. Patrzy艂 na 艣cian臋 nad jej g艂ow膮, pr贸buj膮c opanowa膰 burz臋 emocji i my艣li, kt贸re nim zaw艂adn臋艂y, nie zauwa偶y艂 wi臋c, 偶e Sara p艂acze.

To Sally-Anne obj臋艂a j膮 opieku艅czo i pocieszaj膮co, a Sara zaszlocha艂a:

— M贸j drogi Tungata. Co oni mu zrobili. G艂odzili go i bili. Wygl膮da jak wiejski kundel, same ko艣ci i blizny. Porusza si臋 jak bardzo stary cz艂owiek, tylko oczy ci膮gle ma dumne.

Sally-Anne przytuli艂a j膮 bez s艂owa. Craig zerwa艂 si臋 z krzes艂a i zacz膮艂 chodzi膰 po pokoju. By艂 on tak ma艂y, 偶e po zrobieniu trzech krok贸w Craig

262

zawraca艂 i szed艂 w drug膮 stron臋. Sally-Anne si臋gn臋艂a do kieszeni po zgniecion膮 chusteczk臋 dla Sary.

— Kiedy Cessna b臋dzie gotowa? — spyta艂 Craig nie zatrzymuj膮c si臋. Jego sztuczna noga trzaska艂a cichutko za ka偶dym razem, gdy przesuwa艂 j膮 do przodu.

— Jest gotowa od tygodnia. Chyba ci o tym powiedzia艂am? — odpowiedzia艂a z roztargnieniem Sally-Anne, zaj臋ta Sar膮.

— Jak膮 ma ca艂kowit膮 pojemno艣膰?

— Cessna? Przewozi艂am ni膮 raz sze艣膰 doros艂ych os贸b, ale by艂 艣cisk. W papierach ma wpisane... — Sally-Anne przerwa艂a. Powoli oderwa艂a wzrok od Sary i popatrzy艂a na niego nieufnie.

— Na wszystko co dla ciebie 艣wi臋te, Craig, postrada艂e艣 zmys艂y?

— Zasi臋g przy pe艂nym za艂adowaniu? — Craig zignorowa艂 jej pytanie.

— Tysi膮c dwie艣cie mil morskich przy przepustnicy ustawionej na maksymaln膮 wytrzyma艂o艣膰... ale chyba nie m贸wisz powa偶nie.

— W porz膮dku. — Craig my艣la艂 g艂o艣no. — Mog臋 przewie藕膰 dwie beczki paliwa landroverem. Mo偶esz wyl膮dowa膰 i zatankowa膰 na panwi na granicy... znam takie miejsce niedaleko Panda Matenga, pi臋膰set kilometr贸w na pomoc st膮d. To najbli偶sze miejsce na granicy...

— Craig, wiesz, co zrobi膮, je艣li nas z艂api膮? — Sally-Anne by艂a tak wstrz膮艣ni臋ta, 偶e jej g艂os chrypia艂.

Sara trzyma艂a nos w chusteczce, ale jej oczy patrzy艂y to na jedno, to na drugie z rozmawiaj膮cych.

— Bro艅 — wymamrota艂 Craig. — B臋dzie nam potrzebna bro艅. Morgan Oxford? Nie, cholera, on nas spisa艂 na straty.

— Karabiny? — G艂os Sary t艂umi艂y 艂zy i chusteczka.

— Karabiny i granaty—przytakn膮艂 Craig. — Materia艂y wybuchowe, co tylko uda nam si臋 zdoby膰.

— Mog臋 zdoby膰 karabiny. Niekt贸rzy z naszych uciekli. S膮 tutaj, w Botswanie. Po wojnie schowali karabiny w buszu.

— Jakie karabiny? — dopytywa艂 si臋 Craig.

— Bananowe karabiny i r臋czne granaty.

— Ka艂asznikowy — ucieszy艂 si臋 Craig. — Sara, jeste艣 skarbem.

— Tylko my dwoje? — Sally-Anne poblad艂a, gdy zrozumia艂a, 偶e on naprawd臋 chce to zrobi膰. — My dwoje przeciw ca艂ej Trzeciej Brygadzie, to masz na my艣li?

— Nie, ja id臋 z wami. — Sara od艂o偶y艂a chusteczk臋. — B臋dzie nas troje.

— Troje, wspaniale! — powiedzia艂a Sally-Anne. — Troje, cholernie cudownie!

__ Craig zawr贸ci艂 i stan膮艂 przed nimi.

. — Po pierwsze: narysujemy map臋 obozu Tuti. Zaznaczymy ka偶dy szczeg贸艂, jaki uda艂o nam si臋 zapami臋ta膰.

Zn贸w zacz膮艂 chodzi膰, nie m贸g艂 sta膰 spokojnie.

263

— Po drugie: spotkamy si臋 z przyjaci贸艂mi Sary i zobaczymy, co mog膮 dla nas zrobi膰. Po trzecie: Sally-Anne poleci do Johannesburga i odbierze Cessn臋. Ile czasu ci potrzeba?

— Mog臋 wr贸ci膰 za trzy dni. — Policzki Sally-Anne zn贸w si臋 zar贸偶owi艂y. — Je艣li zdecyduj臋 si臋 polecie膰!

— Dobra! W porz膮dku! — Craig zatar艂 r臋ce. — Teraz mo偶emy zacz膮膰 robi膰 map臋.

Craig zam贸wi艂 do pokoju kanapki i butelk臋 wina; pracowali a偶 do drugiej w nocy, kiedy Sara po偶egna艂a si臋, obiecuj膮c wr贸ci膰 zaraz po 艣niadaniu. Craig ostro偶nie z艂o偶y艂 map臋, a potem razem z Sally-Anne wyci膮gn膮艂 si臋 na jednym z w膮skich 艂贸偶ek; oboje byli jednak tak zdenerwowani i podekscytowani, 偶e nie mogli zasn膮膰.

— Sam pr贸bowa艂 mnie ochroni膰 — pia艂 Craig. — Ca艂y czas robi艂 to dla mnie.

— Opowiedz mi o nim — szepn臋艂a Sally-Anne, przytulona do jego piersi, a potem s艂ucha艂a, jak m贸wi o ich przyja藕ni. Kiedy w ko艅cu zamilk艂, spyta艂a mi臋kko: — Wi臋c naprawd臋 zamierzasz to zrobi膰?

— Naprawd臋, ale czy ty zrobisz to ze mn膮?

— To szale艅stwo — powiedzia艂a. — Czysta g艂upota, ale w takim razie zr贸bmy to.

Kopc膮cy, czarny dym ognisk sygna艂owych, rozpalonych przez Craiga z t艂ustych szmat, wznosi艂 si臋 dwiema prostymi kolumnami w czyste, pustynne niebo. Craig i Sara stali razem na masce landrovera i patrzyli na po艂udnie. Znajdowali si臋 na suchej, dzikiej ziemi p贸艂nocno-wschodniej Botswany. Granica z Zmbabwe by艂a trzydzie艣ci kilometr贸w na wsch贸d, dzieli艂a ich od niej p艂aska, ja艂owa r贸wnina poznaczona tu i 贸wdzie akacjami i poplamiona bia艂ymi panwiami solnymi niczym tr膮dem.

Rozgrzane powietrze dr偶a艂o, oczy ulega艂y optycznemu z艂udzeniu: kar艂owate drzewa po drugiej stronie panwi wydawa艂y si臋 p艂ywa膰 i zmienia膰 kszta艂t jak ciemna ameba pod mikroskopem. Od bia艂ej powierzchni panwi oderwa艂 si臋 oszala艂y tuman piasku, kt贸ry wirowa艂 i ko艂ysa艂 si臋 fali艣cie jak w ta艅cu brzucha; uni贸s艂 si臋 na wysoko艣膰 sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w w gor膮ce powietrze, zanim rozpad艂 si臋 r贸wnie nagle, jak si臋 pojawi艂.

Odg艂os silnika Cessny wznosi艂 si臋, opada艂 i zn贸w si臋 wznosi艂 w rozrzedzonym miejscami od upa艂u powietrzu.

— Tam! — Sara wskaza艂a plamk臋 wielko艣ci komara nisko na horyzoncie.

Craig po raz ostatni oceni艂 z niepokojem prowizoryczny pas do l膮dowania. Na obu jego ko艅cach zapali艂 ogniska sygna艂owe, gdy tylko us艂yszeli warkot silnika Cessny. Wcze艣niej przejecha艂 landroverem tam i z powrotem mi臋dzy ogniskami, 偶eby oznaczy膰 tward膮 skorup臋 na skraju panwi. Pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej powierzchnia by艂a zdradziecko mi臋kka.

264

Teraz spojrza艂 na zbli偶aj膮cy si臋 samolot. Sally-Anne obni偶a艂a lot nad baobabami i znalaz艂a si臋 nad pasem, kt贸ry dla niej przygotowa艂. Najpierw przezornie przelecia艂a nad nim z g艂ow膮 wychylon膮 z kabiny, przygl膮daj膮c mu si臋, a potem zawr贸ci艂a, lekko usiad艂a na ziemi i podjecha艂a do landrovera.

— Nie by艂o ci臋 ca艂膮 wieczno艣膰. — Craig z艂apa艂 j膮, gdy wyskoczy艂a z kokpitu.

— Trzy dni — zaprotestowa艂a.

— To wieczno艣膰 — powiedzia艂 i poca艂owa艂 j膮.

Postawi艂 j膮 na ziemi, ale ci膮gle obejmowa艂 ramieniem, prowadz膮c do landrovera. Kiedy ju偶 przywita艂a si臋 z Sar膮, Craig przedstawi艂 j膮 dw贸m Matabele, kt贸rzy siedzieli w cieniu landrovera.

M臋偶czy藕ni uprzejmie podnie艣li si臋, 偶eby si臋 z ni膮 przywita膰.

— To Jonasz, a to Aaron. Zaprowadzili nas do skrytki z broni膮 i pomog膮 nam w miar臋 swoich mo偶liwo艣ci.

Byli to ma艂om贸wni, do艣膰 ponurzy m艂odzi m臋偶czy藕ni o starych oczach, kt贸re widzia艂y rzeczy nie do opowiedzenia, ale byli r贸wnie偶 szybcy i pe艂ni dobrej woli.

Przepompowali benzyn臋 lotnicz膮 z czterdz艂estoczterogalonowych beczek na tylnym siedzeniu landrovera prosto do zbiornik贸w w skrzyd艂ach Cessny, podczas gdy Craig wyjmowa艂 siedzenia z ty艂u kokpitu, 偶eby zmniejszy膰 ci臋偶ar samolotu i zrobi膰 miejsce na 艂adunek.

Nast臋pnie zacz臋li 艂adowa膰. Sally-Anne wa偶y艂a ka偶dy przedmiot na wadze spr臋偶ynowej kupionej specjalnie w tym celu i zapisywa艂a wynik. Amunicja by艂a najci臋偶sza. Mieli osiem tysi臋cy naboj贸w 7,62 mm Ps. Craig rozdzieli艂 艂adunek i wk艂ada艂 pociski do foliowych torebek na 艣mieci, 偶eby mniej wa偶y艂y i zajmowa艂y mniej miejsca. Latami le偶a艂y zakopane w ziemi i wiele naboj贸w tak zardzewia艂o, 偶e ju偶 mog艂y si臋 nie nadawa膰 do u偶ytku. Craig jednak posortowa艂 je i sp贸bowa艂 wystrzeli膰 po kilka pocisk贸w z ka偶dej skrzynki — za ka偶dym razem skutecznie.

Wi臋kszo艣膰 karabin贸w r贸wnie偶 skorodowa艂a; Craig sp臋dzi艂 kilka nocy przy lampie gazowej, rozk艂adaj膮c je na cz臋艣ci i sk艂adaj膮c z nich nowe, a偶 mia艂 dwadzie艣cia pi臋膰 dobrych egzemplarzy. By艂o jeszcze pi臋膰 pistolet贸w Tokariewa i dwie skrzynki granat贸w, kt贸re wydawa艂y si臋 w lepszym stanie ni偶 karabiny. Craig wypr贸bowa艂 po jednym granacie z ka偶dej skrzynki, wrzucaj膮c je do nory mr贸wnika — zako艅czy艂o si臋 to wybuchem i niez艂膮 chmur膮 kurzu. Zosta艂o im czterdzie艣ci pi臋膰 z pi臋膰dziesi臋ciu. Craig zapakowa艂 je do pi臋ciu tanich p艂贸ciennych plecak贸w, kt贸re kupi艂 u hurtownika we Francistown.

Reszt臋 ekwipunku zdoby艂 r贸wnie偶 we Francistown — no偶yce do drutu, no偶yce do sworzni, link臋 nylonow膮, pangi, kt贸re Jonasz i Aaron .naostrzyli tak, 偶e przypomina艂y brzytwy, latarki i zapasowe baterie, mena偶ki i butelki na w贸d臋, i z tuzin innych przedmiot贸w, kt贸re mog艂y si臋 przyda膰. Sara zosta艂a mianowana sanitariuszk膮 i przygotowa艂a apteczk臋

265

z artyku艂贸w zakupionych w aptece we Francistown. Racje 偶ywno艣ci by艂y sparta艅skie. Surowe posi艂ki z kukurydzy zosta艂y zapakowane w foliowe torebki; z dost臋pnych im produkt贸w by艂o to najbardziej po偶ywne danie w stosunku do jego wagi; zabrali te偶 kilka torebek soli gruboziarnistej.

— W porz膮dku, wystarczy. — Sally-Anne przerwa艂a za艂adunek. — Jeszcze jeden gram i nie oderwiemy si臋 od ziemi. Reszta b臋dzie musia艂a zaczeka膰 na drugi przelot.

Gdy zapad艂a ciemno艣膰, usiedli wok贸艂 ogniska i zajadali si臋 stekami i 艣wie偶ymi owocami, kt贸re Sally-Anne przywioz艂a z Johannesburga.

— Jedzcie ile wlezie, dzieci — zach臋ca艂a ich. — Mo偶e min膮膰 sporo czasu, zanim zn贸w b臋dziemy syci.

P贸藕niej Craig i Sally-Anne przenie艣li swoje koce daleko od ogniska, z dala te偶 od pozosta艂ych cz艂onk贸w grupy, i po艂o偶yli si臋 nadzy po艣r贸d' ciep艂ej nocy — kochali si臋 pod srebrnym sierpem ksi臋偶yca, oboje przejmuj膮co 艣wiadomi, 偶e mo偶e robi膮 to po raz ostatni.

艢niadanie zjedli w ciemno艣ci, po zachodzie ksi臋偶yca i przed pierwszym blaskiem 艣witu. Jonasz i Aaron mieli pilnowa膰 landrovera i pom贸c przy za艂adunku i zatankowaniu przed drugim lotem, a Sally-Anne podprowadzi艂a Cessn臋 na koniec pasa, gdy tylko by艂o wystarczaj膮co jasno, 偶eby go widzie膰.

Nawet w ch艂odzie nocy prze艂adowany samolot d艂ugo nie m贸g艂 oderwa膰 si臋 od ziemi, ale w ko艅cu wzlecia艂 powoli w stron臋 rozja艣nionego wschodem s艂o艅ca nieba.

— Granica Zimbabwe — mrukn臋艂a Sally-Anne. — A ja wci膮偶 nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to robimy.

Craig usadowi艂 si臋 obok niej na paczkach z amunicj膮, a Sara zwin臋艂a si臋 za nimi na szczycie 艂adunku. Sally-Anne skr臋ca艂a lekko, gdy dostrzeg艂a punkty orientacyjne zaznaczone na mapie le偶膮cej na jej kolanach. Wyznaczy艂a sobie tras臋 przecinaj膮c膮 Uni臋 kolejow膮 dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w na po艂udnie od g贸rniczego miasta Wankie, a kilka kilometr贸w dalej — szos臋, tak aby omin膮膰 ludzkie siedziby. Teren pod nimi szybko si臋 zmienia艂, pustynia przesz艂a w g臋sty las z otwartymi polanami, pokrytymi z艂ot膮 traw膮. Na p贸艂nocy kilka wysokich cumulus贸w zwiastowa艂o pi臋kn膮 pogod臋, poza tym niebo by艂o czyste. Craig zmru偶y艂 oczy od wschodz膮cego s艂o艅ca i spojrza艂 w d贸艂.

— S膮 tory.

Sally-Anne zamkn臋艂a przepustnic臋 i ostro zeszli w d贸艂. Cztery i p贸艂 metra nad koronami drzew samolot min膮) z rykiem opuszczon膮 lini臋 kolejow膮, a kilka minut p贸藕niej przeci膮艂 szos臋. Przez mgnienie oka widzieli ci臋偶ar贸wk臋 jad膮c膮 powoli po niebieskoszarej wst膮偶ce z tar-makadamu, ale przelecieli za ni膮 i mogli by膰 widoczni jedynie przez par臋 sekund. Sally-Anne skrzywi艂a si臋.

— Miejmy nadziej臋, 偶e niczego si臋 nie domy艣la... pewnie kr臋ci si臋 tu sporo lekkich samolot贸w. — Spojrza艂a na zegarek. — Spodziewany czas l膮dowania: za czterdzie艣ci minut.

266

— W porz膮dku — powiedzia艂 Craig. — Powt贸rzmy to sobie jeszcze raz. Zostawiasz Sar臋 i mnie, potem zn贸w jak najszybciej odlatujesz. Z powrotem na panew. 艁adujesz i tankujesz. Za dwa dni wracasz tutaj. Je艣li zauwa偶ysz sygna艂 dymny, l膮dujesz. Nie ma sygna艂u, wracasz na panew. Czekasz dwa dni i lecisz po raz ostatni. Je艣li w czasie drugiego lotu nie b臋dzie sygna艂u, to koniec. Odlatujesz i ju偶 tu nie wracasz.

Wzi臋艂a go za r臋k臋.

— Craig, nawet tak nie m贸w. Prosz臋 ci臋, kochany, musisz tu na mnie czeka膰.

Trzymali si臋 za r臋ce przez reszt臋 podr贸偶y, poza kr贸tkimi chwilami, gdy potrzebne jej by艂y obie r臋ce do kierowania samolotem.

— Jest!

Rzeka Chizarira wi艂a si臋 jak ciemnozielony pyton po rozleg艂ej br膮zowej ziemi, po艂yskiwa艂a woda mi臋dzy drzewami.

— Zambezi Waters, tu偶 przed nami.

Trzymali si臋 z dala od oboz贸w, kt贸re wybudowali z tak膮 mi艂o艣ci膮, ale oboje wpatrywali si臋 t臋sknie w g贸r臋 rzeki, gdzie senne b艂臋kitne wzg贸rza znaczy艂y lini臋 horyzontu.

Sally-Anne schodzi艂a coraz ni偶ej, a偶 zacz臋艂a 艣cina膰 czubki drzew, a potem powoli zawr贸ci艂a szerokim 艂ukiem, lec膮c tak, aby schowa膰 si臋 za wzg贸rzami dziel膮cymi ich od budynk贸w Zambezi Waters.

— Jest! — krzykn膮艂 Craig i wskaza艂 miejsce pod czubkiem lewego skrzyd艂a.

Zauwa偶yli bia艂e paciorki na skraju lasu.

— Wci膮偶 tu le偶膮!

Ko艣ci nosoro偶c贸w Craiga zabitych przez k艂usownik贸w, a w艂a艣ciwie to, co po nich pozosta艂o z uczty padlino偶erc贸w, wybiela艂y od s艂o艅ca.

Sally-Anne opu艣ci艂a podwozie, a nast臋pnie zr贸wna艂a si臋 z w膮skim pasem trawy w g贸rnej cz臋艣ci w膮wozu, gdzie ju偶 wcze艣niej l膮dowa艂a.

— Oby tylko gu藕ce i mr贸wniki nie ry艂y i nie kopa艂y tu wcze艣niej nor — zamrucza艂a.

Prze艂adowana Cessna lecia艂a niemrawo, a kontrolka utraty szybko艣ci zacz臋艂a bucze膰 i 艣wieci膰 z przerwami, sygnalizuj膮c zmniejszon膮 moc silnika.

Sally-Anne przelecia艂a stromo nad koronami drzew i zesz艂a na ziemi臋 z wibruj膮cym hukiem. Cessna przechyli艂a si臋 dziobem do do艂u i podskoczy艂a na nier贸wnej powierzchni, ale dzi臋ki doci艣ni臋temu do maksimum hamulcowi bezpiecze艅stwa i chropowatej trawie oplataj膮cej podwozie szybko odzyska艂a r贸wnowag臋; Sally-Anne odetchn臋艂a z ulg膮.

— Dzi臋ki ci, Bo偶e.

Roz艂adowali Cessn臋 w szalonym po艣piechu, zwalaj膮c wszystko na kup臋, a p贸藕niej przykryli 艂adunek zielonymi sieciami z nylonu — przeznaczonymi do os艂aniania m艂odych ro艣lin przed s艂o艅cem — kt贸re Craig znalaz艂 we Francistown.

Wtedy Sally-Anne i Craig spojrzeli na siebie z rozpacz膮.

267

— O Bo偶e, nie cierpi臋 tego — powiedzia艂a.

— Ja te偶, wi臋c ruszaj! Ruszaj szybko, niech to wszyscy diabli! U艣ciskali si臋 szybko i dziewczyna pobieg艂a do kokpitu. Podjecha艂a do

ko艅ca polany, zgniataj膮c traw臋, a potem wr贸ci艂a po w艂asnych 艣ladach przy w pe艂ni otwartej przepustnicy. Odci膮偶ony samolot wyskoczy艂 w powietrze. Craig zobaczy艂 blad膮 twarz Sally-Anne obracaj膮c膮 si臋 do niego w oknie, potem rozdzieli艂y ich korony drzew.

Craig poczeka艂, a偶 zamilkn膮 ostatnie wibracje silnika i nad buszem zn贸w zapanuje cisza. Potem podni贸s艂 karabin i plecak i powiesi艂 je sobie na ramionach. Spojrza艂 na Sar臋. W艂o偶y艂a d偶insy i niebieskie p艂贸cienne buty. Nios艂a torb臋 z jedzeniem i butelki z wod膮; przy pasie mia艂a kabur臋 z tokariewem.

— Gotowa?

Skin臋艂a g艂ow膮; ruszy艂a za nim i utrzymywa艂a szybkie tempo, jakie narzuci艂. Dotarli do pag贸rka wcze艣nie po po艂udniu, a z jego szczytu Craig spojrza艂 w stron臋 po艂o偶onych nad rzek膮 oboz贸w Zambezi Waters.

To, co mieli teraz zrobi膰, by艂o niebezpieczne, ale rozpali艂 sygna艂owe ognisko; potem, razem z Sar膮, ruszy艂 dalej i przygotowa艂 zasadzk臋 na biegn膮cej tamt臋dy 艣cie偶ce, na wypadek gdyby sygna艂 dymny sprowadzi艂 nieproszonych go艣ci.

Po艂o偶yli si臋 w dobrze ukrytym miejscu i 偶adne z nich przez trzy godziny nie rusza艂o si臋 ani nic nie m贸wi艂o, tylko oczy bada艂y stok pod i nad nimi i otaczaj膮cy ich busz.

A jednak dali si臋 zaskoczy膰. Ochryp艂y i cierpki g艂os szepn膮艂 w sindebele blisko, bardzo blisko nich.

— Ha! Kuphela, wi臋c przynios艂e艣 moje pieni膮dze. — Ich oczom nieoczekiwanie ukaza艂o si臋 poorane szramami oblicze towarzysza Czujnego. Niepostrze偶enie podczo艂ga艂 si臋 do nich na odleg艂o艣膰 dziesi臋ciu krok贸w. — My艣la艂em, 偶e o nas zapomnia艂e艣.

— Nie mam dla was pieni臋dzy, tylko ci臋偶k膮 i niebezpieczn膮 prac臋 — powiedzia艂 Craig.

Z towarzyszem Czujnym by艂o trzech ludzi, chudych, przypominaj膮cych wilki m臋偶czyzn. Zgasili ognisko sygna艂owe i znikn臋li w buszu w rozci膮gni臋tym szyku zwiadowczym, przy kt贸rym mogli si臋 w marszu os艂ania膰.

— Musimy i艣膰 dalej — wyja艣ni艂 towarzysz Czujny. — Tutaj, na otwartej przestrzeni, maszo艅skie kartka 艣cigaj膮 nas jak psy go艅cze. Od naszego ostatniego spotkania stracili艣my wielu dobrych ludzi. Zabrali towarzysza Dolara.

— Tak. — Craig przypomnia艂 go sobie, jak pobity i upodlony zeznawa艂 przeciwko niemu tamtej strasznej nocy w King's Lynn.

Maszerowali jeszcze dwie godziny po zmroku, kieruj膮c si臋 na p贸艂noc ku nieprzyjaznej i pop臋kanej ziemi wzd艂u偶 skarpy wielkiej rzeki. Drog臋 torowali im zwiadowcy, ca艂y czas niewidzialni w lesie przed nimi.

268

Prowadzi艂y ich i dawa艂y poczucie bezpiecze艅stwa jedynie ich ptasie pokrzykiwania.

Doszli w ko艅cu do partyzanckiego obozu. Przy ma艂ych, nie wydzielaj膮cych dymu ogniskach siedzia艂y kobiety; jedna z nich podbieg艂a i obj臋艂a Sar臋, gdy tylko j膮 rozpozna艂a.

— To najm艂odsza c贸rka mojej ciotki — wyja艣ni艂a Sara. Rozmawia艂a teraz z Craigiem tylko w sindebele.

Ob贸z by艂 smutny i bardzo prymitywny; tworzy艂y go surowe jaskinie wyr膮bane w stromym brzegu wyschni臋tego koryta rzeki i zas艂oni臋te drzewami. Robi艂 wra偶enie tymczasowego. Nie by艂o w nim 偶adnych przedmiot贸w zbytku ani cz臋艣ci ekwipunku, kt贸re nie mog艂yby by膰 spakowane w kilka minut i przeniesione w inne miejsce. Kobiety partyzant贸w nie u艣miecha艂y si臋, tak samo jak ich m臋偶czy藕ni.

— Nie zatrzymujemy si臋 d艂ugo w jednym miejscu — wyja艣ni艂 towarzysz Czujny. — Gdyby艣my si臋 zatrzymali, kanka zauwa偶yliby nasze 艣lady z powietrza. Chocia偶 nigdy nie chodzimy tymi samymi drogami, nawet za potrzeb膮, nasze stopy bardzo szybko wydeptuj膮 艣cie偶ki, a oni w艂a艣nie tego szukaj膮. Wkr贸tce zn贸w musimy si臋 przenie艣膰.

Kobiety przynios艂y jedzenie i Craig zda艂 sobie spraw臋, jaki jest g艂odny i zm臋czony; jednak nim zacz膮艂 je艣膰, otworzy艂 plecak i rozda艂 kartony papieros贸w, kt贸re przyni贸s艂. Po raz pierwszy zobaczy艂 u艣miech na twarzach tych zgorzknia艂ych m臋偶czyzn, kt贸rzy podawali sobie w k贸艂ku jeden niedopa艂ek.

— Ilu masz ludzi?

— Dwudziestu sze艣ciu. — Towarzysz Czujny zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem i poda艂 go dalej. — Ale niedaleko jest inna grupa.

„Dwudziestu sze艣ciu to wystarczy — rozmy艣la艂 Craig. — Gdyby uda艂o si臋 wykorzysta膰 element zaskoczenia, w zupe艂no艣ci wystarczy."

Jedli palcami ze wsp贸lnego garnka; potem towarzysz Czujny pozwoli艂 swoim podzieli膰 si臋 jeszcze jednym papierosem.

— Kuphela, powiedzia艂e艣, 偶e masz dla nas prac臋.

— Towarzysz minister Tungata Zebiwe jest wi臋藕niem Maszona.

— To straszne. To sztylet wepchni臋ty w serce narodu Matabele, ale nawet tu w buszu wiemy o tym od wielu miesi臋cy. Czy przyby艂e艣 powiedzie膰 nam o czym艣, o czym wie ca艂y 艣wiat?

— Przetrzymuj膮 go 偶ywego w Tuti.

— Tuti. Hau! — wykrzykn膮艂 gwa艂townie towarzysz Czujny i m臋偶czy藕ni zacz臋li m贸wi膰 jeden przez drugiego.

— Sk膮d o tym wiesz?

— S艂yszeli艣my, 偶e nie 偶yje... m — To gadka starej kobiety...

- * Craig krzykn膮艂 w stron臋 kobiet.

— Sara! Podesz艂a do nich.

269

— Znacie t膮 kobiet臋? — spyta艂 Craig.

— To kuzynka mojej 偶ony.

— To nauczycielka z misji.

— To jedna z nas.

— Powiedz im — poleci艂 jej Craig.

S艂uchali w skupieniu, a Sara opowiada艂a o swoim ostatnim spotkaniu z Tungat膮; ich oczy b艂yszcza艂y w 艣wietle ogniska, a kiedy sko艅czy艂a, oni wci膮偶 milczeli. Sara wsta艂a dcho i wr贸ci艂a do kobiet, a towarzysz Czujny zwr贸ci艂 si臋 do jednego ze swoich ludzi.

— M贸w! — poleci艂 mu.

Pierwszy wybrany do wyg艂oszenia swojej opinii by艂 najm艂odszy z nich, najni偶szy rang膮. Inni mieli m贸wi膰 w porz膮dku starsze艅stwa. By艂a to stara, tradycyjna kolejno艣膰 podczas narad, kt贸ra zabiera艂a sporo czasu. Craig uzbroi艂 si臋 w cierpliwo艣膰 — c贸偶, Afryka.

Po pomocy towarzysz Czujny dokona艂 podsumowania.

— Znamy t臋 kobiet臋. Jest godna zaufania i wierzymy jej s艂owom. Towarzysz Tungata jest naszym ojcem. Jego krew to krew kr贸l贸w, a przetrzymuj膮 go 艣mierdz膮cy Maszona. Co do tego wszyscy si臋 zgadzamy. — Zawiesi艂 g艂os. — Niekt贸rzy z nas chcieliby wyrwa膰 go z r膮k tych maszo艅sldch gwa艂cicieli dzieci, ale inni m贸wi膮, 偶e jest nas za ma艂o i 偶e mamy tylko jeden karabin na dw贸ch i zaledwie po pi臋膰 kul do niego. Tak wi臋c jeste艣my podzieleni. — Spojrza艂 na Craiga. — A co ty powiesz, Kuphela?

— Powiem, 偶e przywioz艂em wam osiem tysi臋cy naboj贸w, dwadzie艣cia pi臋膰 karabin贸w i pi臋膰dziesi膮t granat贸w — powiedzia艂 Craig. — Powiem, 偶e towarzysz Tungata to m贸j przyjaciel i brat. Powiem, 偶e je艣li tutaj s膮 same kobiety i tch贸rze, a nie ma m臋偶czyzn, kt贸rzy poszliby ze mn膮, to p贸jd臋 sam z t膮 kobiet膮, Sar膮, kt贸ra ma serce wojownika, i znajd臋 m臋偶czyzn gdzie indziej.

Obra偶ony towarzysz Czujny zmarszczy艂 twarz zniekszta艂con膮 bliznami i przem贸wi艂 g艂osem pe艂nym wyrzutu.

— Nie m贸wmy ju偶 o kobietach i tch贸rzach, Kuphela. W og贸le ju偶 o niczym nie m贸wmy. Ruszajmy raczej do Tuti i zr贸bmy to, co trzeba zrobi膰. Takie jest moje zdanie.

Zapalili ognisko sygna艂owe, kiedy tylko us艂yszeli Cessn臋, i zgasili je natychmiast, gdy Sally-Anne potwierdzaj膮co b艂ysn臋艂a 艣wiat艂ami do l膮dowania. Partyzanci towarzysza Czujnego 艣ci臋li pangami traw臋 na polanie, zapchali dziury i nier贸wne miejsca, tak 偶e Sally-Anne wyl膮dowa艂a pewnie i spokojnie.

Partyzanci wy艂adowali reszt臋 amunicji i broni w zdyscyplinowanym milczeniu, ale nie mogli ukry膰 u艣miech贸w zadowolenia, gdy podawali sobie torby z amunicj膮 i plecaki z granatami. 艁adunek szybko znika艂

270

w lesie. Po pi臋tnastu minutach Craig i Sally-Anne zostali sami pod skrzyd艂em pustego samolotu.

— Wiesz, o co si臋 modli艂am? — spyta艂a. — Modli艂am si臋, 偶eby nie uda艂o ci si臋 znale藕膰 tej bandy, a gdyby艣 ich znalaz艂, 偶eby nie chcieli z tob膮 i艣膰 i 偶eby艣 musia艂 porzuci膰 plan i wr贸ci膰 ze mn膮.

— Nie jeste艣 zbyt dobra w modlitwie, prawda?

— Nie wiem. Zamierzam sporo 膰wiczy膰 przez nast臋pne kilka dni.

— Pi臋膰 dni — sprecyzowa艂 Craig. — Wracasz tu we wtorek rano.

— Tak. — Kiwn臋艂a g艂ow膮. — Wystartuj臋 noc膮 i b臋d臋 nad lotniskiem w Tuti o wschodzie s艂o艅ca, to jest o 5.22.

— Ale nie wolno ci l膮dowa膰, dop贸ki nie dam sygna艂u, 偶e zabezpieczyli艣my pas. No i, na mi艂o艣膰 bosk膮, nie spal za du偶o paliwa, musisz wr贸ci膰 na panew. Je艣li si臋 nie poka偶emy, nie czekaj na nas.

— B臋d臋 mog艂a bezpiecznie przeczeka膰 nad Tuti trzy godziny. To znaczy, 偶e musicie dotrze膰 tam do 8.30.

— Je艣li do tej pory nam si臋 nie uda, nie uda nam si臋 w og贸le. Czas ju偶 na ciebie, kochanie.

— Wiem — odrzek艂a Sally-Anne, ale nie poruszy艂a si臋.

— Musz臋 i艣膰 — powiedzia艂.

— Nie wiem, jak mam prze偶y膰 te nast臋pne kilka dni, siedz膮c tam na pustyni, nie wiedz膮c nic, 偶yj膮c tylko obawami i wyobra藕ni膮.

Wzi膮艂 j膮 w ramiona i poczu艂, 偶e dziewczyna dr偶y.

— Tak bardzo si臋 o ciebie boj臋 — wyszepta艂a.

— Zobaczymy si臋 we wtorek rano — powiedzia艂. — Na pewno.

— Na pewno! — przytakn臋艂a, a potem g艂os jej si臋 za艂ama艂. — Wr贸膰 do mnie, Craig. Nie chc臋 偶y膰 bez ciebie. Obiecaj mi, 偶e wr贸cisz.

— Obiecuj臋.—Poca艂owa艂 j膮.

— No, teraz czuj臋 si臋 o wiele lepiej. — Pos艂a艂a mu ten sw贸j zuchwa艂y u艣miech, jednak k膮ciki jej ust dr偶a艂y.

Wspi臋艂a si臋 do kokpitu i zapali艂a silnik.

— Kocham ci臋. — Odczyta艂 z jej ust te s艂owa, kt贸re zag艂uszy艂 silnik. Sally Ann臋 zawr贸ci艂a Cessn臋 z wybuchowym odg艂osem otwartej

przepustnicy i ju偶 si臋 nie odwr贸ci艂a.

Na mapie by艂o to tylko nieca艂e sto kilometr贸w i z przedniego siedzenia w samolocie trasa nie wygl膮da艂a na trudn膮. Na ziemi jednak by艂o inaczej.

Pokonywali doliny i wzg贸rza; wody sp艂ywa艂y z ich prawej strony w lewo, w kierunku skarpy doliny Zambezi. Byli zmuszeni i艣膰 to w g贸r臋 po wzniesieniach, to zn贸w zst臋powa膰 z nich, tak 偶e nigdy nie znale藕li si臋 na p艂askim terenie.

Partyzanci ukryli swoje kobiety w bezpiecznym miejscu i bardzo niech臋tnie zgodzili si臋 zabra膰 ze sob膮 na wypraw臋 Sar臋, ale dziewczyna

271

nios艂a tyle samo 艂adunku, co ka偶dy z nich, i utrzymywa艂a szybkie tempo, jakie narzuci艂 towarzysz Czujny.

Wzg贸rza z syderytu ch艂on臋艂y s艂oneczny 偶ar; gor膮ce powietrze bi艂o w nich, gdy w pode czo艂a wspinali si臋 na strome zbocza i zn贸w schodzili w doliny. Schodzenie by艂o r贸wnie wyczerpuj膮ce jak wspinaczka, kr臋gos艂upy ledwie wytrzymywa艂y ci臋偶ar 艂adunku, 艣ci臋gna i mi臋艣nie n贸g naci膮ga艂y si臋. Stare szlaki s艂oni, kt贸rymi szli, pokryte by艂y okr膮g艂ymi kamykami wymytymi przez deszcz, toczy艂y si臋 pod ich nogami jak 艂o偶yska kulkowe i czyni艂y ka偶dy krok niebezpiecznym.

Jeden z partyzant贸w upad艂 tak nieszcz臋艣liwie, 偶e kostka mu spuch艂a i nie mogli mu z powrotem w艂o偶y膰 buta. Podzielili mi臋dzy siebie jego 艂adunek i zostawili go — mia艂 znala藕膰 drog臋 powrotn膮 do miejsca, gdzie czeka艂y kobiety.

W ci膮gu dnia n臋ka艂y ich malutkie pszczo艂y mopani — zbiera艂y si臋 chmarami wok贸艂 ust, nozdrzy i oczu w upartym poszukiwaniu wilgoci — w nocy za艣 komary ze stoj膮cych zbiornik贸w wody w dolinie. Na pewnym etapie w臋dr贸wki przekroczyli granic臋 pasa wyst臋powania much, do pszcz贸艂 i komar贸w do艂膮czy艂y ciche, chy偶e muchy tse-tse, siadaj膮ce na ciele tak 艂agodnie, 偶e ofiara nie spodziewa艂a si臋 niczego, p贸ki pal膮ca jak rozgrzane 偶elazo ig艂a nie wbi艂a si臋 w mi臋kk膮 sk贸r臋 za uchem czy pod pach膮.

Ca艂y czas istnia艂o niebezpiecze艅stwo ataku. Co kilka kilometr贸w albo zwiadowcy na przedzie, albo zamykaj膮ca poch贸d ariergarda podnosi艂a alarm; zmuszeni byli wtedy biec do kryj贸wek i czeka膰 z palcem na spu艣cie, a偶 dochodzi艂 do nich sygna艂 odwo艂ania alarmu.

By艂o to 偶mudne, wyczerpuj膮ce i denerwuj膮ce — ca艂e dwa dni marszu od mro藕nego 艣witu przez spiekot臋 po艂udnia zn贸w do nocy, a偶 dotarli do wioski ojca Sary. Mia艂 na imi臋 Vusamanzi i by艂 czarownikiem plemienia Matabele, wr贸偶biarzem i zaklinaczem deszczu. Jak wszyscy szamani, 偶y艂 w odosobnieniu, otoczony jedynie 偶onami i najbli偶sz膮 rodzin膮. Mimo wielkiego dla nich szacunku, zwykli 艣miertelnicy unikali mistrz贸w sztuk tajemnych; przychodzili do nich tylko po wr贸偶by czy lekarstwa, p艂acili koz膮 czy innym zwierz臋ciem, i czym pr臋dzej wracali do domu.

Usytuowanana na szczycie wzg贸rza wioska Vusamanziego le偶a艂a kilka kilometr贸w na pomoc od misji Tuti. Tworzy艂a j膮 ma艂a, dobrze prosperuj膮ca spo艂eczno艣膰, hoduj膮ca kozy, kury i uprawiaj膮ca pola kukurydzy w dolinie.

Partyzanci po艂o偶yli si臋 w lesie pod pag贸rkiem; wys艂ali Sar臋, aby upewni艂a si臋, czy wszystko jest w porz膮dku, i uprzedzi艂a wie艣niak贸w o ich przybyciu. Sara wr贸ci艂a przed up艂ywem godziny; Craig i towarzysz Czujny poszli razem z ni膮 do wioski.

Vusamanzi zdoby艂 swe imi臋, „Podnosz膮cy Wody", dzi臋ki rzekomej umiej臋tno艣ci kontrolowania Zambezi i jej dop艂yw贸w. Jako bardzo m艂ody cz艂owiek zes艂a艂 wielk膮 pow贸d藕 na wie艣 jednego z pomniejszych wodz贸w, kt贸ry oszuka艂 go na sp艂atach, i od tego czasu wielu innych, kt贸rzy mu si臋

272

narazili, uton臋艂o przy brodach i k膮pieliskach. M贸wi艂o si臋, 偶e na rozkaz Vusamanziego powierzchnia spokojnej wody podnosi si臋 nagle sycz膮c膮 fal膮, gdy naznaczona ofiara zbli偶a si臋, aby si臋 napi膰, wyk膮pa膰 czy przej艣膰 na drug膮 stron臋, wtedy zostaje wessana. W艂a艣ciwie 偶adna z 偶yj膮cych os贸b nie by艂a 艣wiadkiem tego strasznego zjawiska—mimo wszystko Vusamanzi nie mia艂 specjalnych k艂opot贸w z d艂ugami pacjent贸w czy innych klient贸w.

W艂osy Vusamanziego tworzy艂y 艣nie偶nobia艂膮 czapeczk臋, mia艂 on te偶 ma艂膮 br贸dk臋, r贸wnie偶 bia艂膮, przyci臋t膮 na mod艂臋 zulusk膮 w kszta艂t 艂opaty. Sara musia艂a si臋 urodzi膰, kiedy ojciec by艂 ju偶 niem艂ody, ale odziedziczy艂a po nim pi臋kny wygl膮d, jako 偶e m臋偶czyzna by艂 przystojny i pe艂en godno艣ci. Od艂o偶y艂 na bok swoje insygnia, pozosta艂 tylko w zwyk艂ej przepasce na biodrach. Trzyma艂 si臋 prosto, by艂 szczup艂y, a g艂os, kt贸rym uprzejmie pozdrowi艂 Craiga, brzmia艂 mocno i g艂臋boko.

Sara odnosi艂a si臋 do niego z widocznym szacunkiem; wzi臋艂a z r膮k jednej z m艂odszych 偶on garnek z piwem i ukl臋k艂a, 偶eby w艂asnor臋cznie mu go poda膰. I ona musia艂a zajmowa膰 szczeg贸lne miejsce w uczuciach starca, gdy偶 ten u艣miechn膮艂 si臋 do niej z czu艂o艣ci膮, a kiedy usiad艂a u jego st贸p, od niechcenia pie艣ci艂 jej g艂ow臋, s艂uchaj膮c uwa偶nie tego, co mia艂 mu do powiedzenia Craig. Potem, zanim zwr贸ci艂 si臋 do niego, pos艂a艂 c贸rk臋, 偶eby pomog艂a jego 偶onom przygotowa膰 jedzenie i piwo i zanie艣膰 je partyzantom ukrytym w dolinie.

— Cz艂owiek, kt贸rego nazywasz Tungata Zebiwe, Poszukiwacz Sprawiedliwo艣ci, urodzi艂 si臋 jako Samson Kuma艂o. Jest w prostej linii nast臋pc膮 Mzilikaziego, pierwszego kr贸la i ojca naszego narodu. To na niego przechodz膮 proroctwa przodk贸w. W艂a艣nie tej nocy, gdy zabrali go maszo艅scy 偶o艂nierze, pos艂a艂em po niego; chcia艂em oceni膰, jak wywi膮zuje si臋 z obowi膮zk贸w, i powierzy膰 mu tajemnice kr贸l贸w. Je艣li jeszcze 偶yje, jak m贸wi moja c贸rka, obowi膮zkiem ka偶dego Matabele jest uczyni膰 wszystko, aby go uwolni膰. Od niego zale偶y przysz艂o艣膰 naszego narodu. Jak mog臋 ci pom贸c?

— Ju偶 nam pomog艂e艣 ofiaruj膮c jedzeni*—podzi臋kowa艂 mu Craig. — Teraz potrzebujemy informacji.

— Pytaj, Kuphela. Powiem ci wszystko, co b臋d臋 m贸g艂.

— Droga 艂膮cz膮ca misj臋 Tuti i ob贸z 偶o艂nierzy biegnie niedaleko st膮d. Zgadza si臋?

— Za tymi wzg贸rzami. — Starzec pokaza艂 palcem.

— Sara powiedzia艂a mi, 偶e co tydzie艅, tego samego dnia, jad膮 t膮 drog膮 ci臋偶ar贸wki wioz膮ce 偶ywno艣膰 dla 偶o艂nierzy i wi臋藕ni贸w z obozu.

— Tak jest. Co tydzie艅 w poniedzia艂ek, p贸藕no po po艂udniu, przeje偶d偶aj膮 t臋dy ci臋偶ar贸wki za艂adowane torbami kukurydzy i innymi towarami. Nast臋pnego ranka wracaj膮 puste.

„ *— Ile ci臋偶ar贸wek?

— Dwie albo, rzadziej, trzy.

— Ilu 偶o艂nierzy ich pilnuje?

II — Lampart poluje w danoofd

273

— Dw贸ch z przodu obok kierowcy, trzech czy czterech z ty艂u. Jeden stoi na dachu z du偶膮 strzelb膮, kt贸ra szybko strzela. — Ge偶ki karabin maszynowy, domy艣li艂 si臋 Craig. — 呕o艂nierze s膮 bardzo czujni i ostro偶ni, a ci臋偶ar贸wki jad膮 szybko.

— W zesz艂y poniedzia艂ek przejecha艂y tak jak zwykle? — spyta艂 Craig.

— Jak zwykle. — Vusamanzi kiwn膮艂 l艣ni膮cobia艂膮 we艂nist膮 g艂ow膮. Trzeba przyj膮膰, 偶e wci膮偶 post臋puj膮 wed艂ug tego schematu, pomy艣la艂

Craig i postawi艂 wszystko na jedn膮 kart臋.

— Jak daleko jest st膮d do misji? — spyta艂.

— St膮d dot膮d. — Czarownik pokaza艂 ramionami cz臋艣膰 nieba, kt贸r膮 pokona艂oby s艂o艅ce podczas czterogodzinnej w臋dr贸wki. Przyjmuj膮c tempo id膮cego cz艂owieka, dawa艂o to w przybli偶eniu dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w.

— A st膮d do obozu 偶o艂nierzy? — pyta艂 dalej Craig. Vusamanzi wzruszy艂 ramionami.

— Tyle samo.

— Dobrze. — Craig roz艂o偶y艂 map臋, znajdowali si臋 w po艂owie drogi mi臋dzy obozem a misj膮. M贸g艂 dosy膰 dok艂adnie okre艣li膰 po艂o偶enie. Zacz膮艂 przelicza膰 czas i odleg艂o艣ci i zapisywa膰 je na marginesie mapy.

— Musimy poczeka膰 jeden dzie艅. — Craig w ko艅cu podni贸s艂 g艂ow臋 znad papieru. — M臋偶czy藕ni odpoczn膮 i przygotuj膮 si臋.

— Moje kobiety ich nakarmi膮 — zgodzi艂 si臋 Vusamanzi.

— A w poniedzia艂ek b臋d臋 potrzebowa艂 kilku twoich ludzi do pomocy.

— Tu s膮 tylko kobiety — wysun膮艂 obiekcje starzec.

' — Potrzebuj臋 kobiet, m艂odych, 艂adnych kobiet — powiedzia艂 Craig.

Nast臋pnego ranka Craig i towarzysz Czujny wyruszyli przed 艣witem, zabieraj膮c ze sob膮 pos艂a艅ca; przeprowadzili rozpoznanie na tej cz臋艣ci drogi, kt贸ra le偶a艂a tu偶 za lini膮 niskich wzg贸rz. By艂a taka, jak j膮 zapami臋ta艂 Craig, prymitywna droga z g艂臋bokimi koleinami utworzonymi przez ci臋偶kie samochody, ale Trzecia Brygada usun臋艂a zaro艣la z obu jej stron, aby zmniejszy膰 ryzyko zasadzki.

Jeszcze przed po艂udniem dotarli do miejsca, gdzie Peter Fungabera zatrzyma艂 si臋 w czasie ich pierwszej podr贸偶y do Tuti — grobli, gdzie droga przebiega艂a po drewnianym mo艣cie na drugi brzeg zielonej rzeki, przy kt贸rej zjedli wtedy lunch sk艂adaj膮cy si臋 z pieczonych kolb kukurydzy.

Craig przekona艂 si臋, 偶e wszystko doskonale pami臋ta. Podjazd do mostu najpierw w d贸艂 po stromym zboczu doliny, a p贸藕niej po w膮skiej grobli z ziemi powinien zmusi膰 konw贸j z dostaw膮 do wolniejszej jazdy. By艂o to wymarzone miejsce na zasadzk臋; Craig wys艂a艂 pos艂a艅ca z powrotem do wioski Vusamanziego, aby sprowadzi艂 pozosta艂ych m臋偶czyzn. Czekaj膮c na nich, Craig i Czujny omawiali plany i dostosowywali je do warunk贸w terenowych, w jakich mieli dzia艂a膰.

G艂贸wnym celem uderzenia powinien by膰 most, ale gdyby to si臋 nie

powiod艂o, musieli mie膰 awaryjny plan, kt贸ry pozwoli艂by powstrzyma膰 konw贸j. Gdy tylko przyby艂a wi臋ksza grupa partyzant贸w, Craig pos艂a艂 Czujnego z pi臋cioma m臋偶czyznami na drog臋 za mostem. W miejscu niewidocznym z mostu 艣ci臋li drzewo mhoba-hoba, tak 偶e upad艂o ono w poprzek drogi i skutecznie zablokowa艂o przejazd. W tym punkcie mia艂, dowodzi膰 Czujny, podczas gdy Craig by艂 odpowiedzialny za atak na most.

— Kt贸rzy z was m贸wi膮 w j臋zyku maszona? — spyta艂.

— Ten m贸wi, jakby by艂 Maszona, tamten troch臋 gorzej.

— Maj膮 si臋 trzyma膰 z daleka od walki. Nie mo偶emy ryzykowa膰 ich straty — rozkaza艂 Craig. — B臋d膮 nam potrzebni w obozie.

— Przypilnuj臋 ich — zgodzi艂 si臋 Czujny.

— A teraz kobiety.

Sara wybra艂a wcze艣niej trzy ze swoich przyrodnich si贸str z wioski, w wieku od szesnastu do osiemnastu lat.

By艂y to naj艂adniejsze z licznych c贸rek starego czarownika, a gdy Craig wyja艣nia艂 im ich zadanie, chichota艂y, opuszcza艂y g艂owy, zakrywa艂y usta d艂o艅mi i wykonywa艂y r贸偶ne gesty 艣wiadcz膮ce o skromno艣ci i dziewcz臋cej nie艣mia艂o艣ci. Ale najwyra藕niej przygoda ta sprawia艂a im olbrzymi膮 przyjemno艣膰 — nic tak ekscytuj膮cego i podniecaj膮cego nie zdarzy艂o si臋 jeszcze w ich kr贸tkim 偶yciu.

— Czy wszystko zrozumia艂y? — Craig spyta艂 Sar臋. — To b臋dzie niebezpieczne, musz膮 post臋powa膰 dok艂adnie wed艂ug wskaz贸wek.

— Ja b臋d臋 z nimi — uspokoi艂a go Sara. — Ca艂y czas, dzi艣 w nocy te偶, szczeg贸lnie dzi艣 w nocy.

Zdecydowa艂a si臋 na to dla dobra dziewcz膮t. By艂a w pe艂ni 艣wiadoma zalotnych spojrze艅 wymienianych .mi臋dzy jej siostrami i m艂odymi partyzantami. Przegoni艂a je, wci膮偶 chichocz膮ce, do prowizorycznego sza艂asu z kolczastych ga艂臋zi, kt贸ry kaza艂a im zbudowa膰, i usadowi艂a si臋 u wej艣cia.

— Kolce s膮 wystarczaj膮co ostre, 偶eby powstrzyma膰 lwa ludojada, Kuphela — powiedzia艂a Craigowi — ale nie wiem, czy dadz膮 sobie rad臋 z ogierem, kt贸rego sw臋dzi w艂贸cznia, i dziewczyn膮, co upar艂a si臋, 偶e go po niej podrapie. Niewiele snu czeka mnie tej nocy.

Craig r贸wnie偶 przez ca艂膮 noc nie zmru偶y艂 oka. Zn贸w 艣ni艂y mu si臋 koszmary — straszne sny, kt贸re niemal doprowadzi艂y go do szale艅stwa podczas d艂ugiej i powolnej rekonwalescencji po wypadku na polu minowym i utracie nogi. Tkwi艂 w nich jak w pu艂apce i nie m贸g艂 wyrwa膰 si臋 z powrotem na jaw臋, dop贸ki nie obudzi艂a go Sara, a kiedy oprzytomnia艂, trz膮s艂 si臋 tak gwa艂townie, 偶e z臋by mu szcz臋ka艂y; przesi膮kni臋ta potem koszula wygl膮da艂a, jakby wyszed艂 w艂a艣nie spod ciep艂ego prysznica.

Sara wszystko rozumia艂a. Z wsp贸艂czuciem siedzia艂a przy nim i trzyma艂a go za r臋k臋, a偶 dr偶enie usta艂o, a potem rozmawiali do rana, staraj膮c si臋 m贸wi膰 szeptem, tak 偶eby nie obudzi膰 艣pi膮cych. Rozmawiali o Tungacie i Sally-Anne, o tym, czego ka偶de z nich oczekiwa艂o od 偶ycia, i o szansach na realizacj臋 tych marze艅.

274

275

— Kiedy ju偶 po艣lubi臋 towarzysza ministra, b臋d臋 mog艂a przem贸wi膰 w imieniu wszystkich matabelskich kobiet. Za d艂ugo by艂y traktowane przez m臋偶czyzn jak sprz臋ty. Nawet ja, dyplomowana piel臋gniarka i nauczycielka, musz臋 jada膰 przy ognisku dla kobiet. Czeka mnie walka, w kt贸rej musz臋 wygra膰 dla kobiet mego plemienia nale偶ne im miejsce i uznanie ich prawdziwej warto艣ci.

Craig poczu艂, 偶e jego szacunek dla Sary zaczyna dor贸wnywa膰 sympatii. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e jest ona odpowiedni膮 kobiet膮 dla takiego m臋偶czyzny jak Tungata Zebiwe. W czasie rozmowy uda艂o mu si臋 st艂umi膰 l臋k przed nadchodz膮cym dniem i noc min臋艂a tak szybko, 偶e by艂 zaskoczony, gdy spojrza艂 na zegarek.

— Czwarta. Czas rusza膰 — szepn膮艂. — Dzi臋kuj臋 ci, Saro. Nie jestem odwa偶ny. Potrzebuj臋 twojej pomocy.

Podnios艂a si臋 gi臋tkim ruchem i przez chwil臋 sta艂a patrz膮c na niego.

— Jeste艣 wobec siebie niesprawiedliwy. My艣l臋, 偶e jeste艣 bardzo odwa偶ny — powiedzia艂a mi臋kko i posz艂a obudzi膰 siostry.

S艂o艅ce by艂o wysoko, a Craig le偶a艂 na drugim brzegu strumienia w szczelinie mi臋dzy dwoma czarnymi g艂azami wypolerowanymi przez wod臋. Ka艂asznikow stercza艂 przed nim wycelowany w grobl臋 i odleg艂e brzegi rzeki po obu stronach drewnianego mostu. Wcze艣niej wymierzy艂 zasi臋g krokami. Od miejsca, gdzie le偶a艂, do ko艅ca por臋czy by艂o nieca艂e sto dwadzie艣cia metr贸w. Z takiej odleg艂o艣ci m贸g艂 trafi膰 w cel o pi臋tnastocen-tymetrowej 艣rednicy.

„呕eby to nie by艂o konieczne", pomy艣la艂 i jeszcze raz obrzuci艂 niespokojnym wzrokiem obserwowany punkt. Pod mostem ukry艂o si臋 czterech partyzant贸w, nagich od pasa w g贸r臋. Mimo 偶e w zasi臋gu r臋ki mieli karabiny oparte o prz臋s艂a mostu, byli uzbrojeni w p贸艂torametrowe 艂uki u偶ywane podczas polowa艅 na s艂onie. Craig nieufnie odnosi艂 si臋 do tej broni, dop贸ki dobrze jej nie obejrza艂. 艁uki zrobione by艂y z mocnego, gi臋tkiego drewna, oplecionego pasami zielonej sk贸ry kudu, kt贸ra sch艂a i kurczy艂a si臋 na drzewcu, a偶 ten sta艂 si臋 twardy jak stal. Ci臋ciwa ze splecionych 艣ci臋gien by艂a mocna niemal jak nylonowe w艂贸kno. Nawet przy u偶yciu ca艂ej swojej si艂y Craig nie by艂 w stanie rozci膮gn膮膰 偶adnego z 艂uk贸w do ko艅ca, a ci膮gn膮c trzeba by艂o z si艂膮 konieczn膮 do podniesienia stufuntowego ci臋偶aru. Naci膮gni臋cie 艂uku wymaga艂o zrogowacia艂ych palc贸w i dobrze wy膰wiczonych mi臋艣ni klatki piersiowej i ramienia.

Groty strza艂 by艂y z g艂adkiej stali zaostrzonej na czubkach jak ig艂a, 偶eby 艂atwo wchodzi艂y w cia艂o; jeden z partyzant贸w oddali艂 si臋 na trzydzie艣ci krok贸w i wbi艂 jedn膮 z takich strza艂 na g艂臋boko艣膰 p贸艂 metra w mi臋sisty, w艂贸knisty pie艅 baobabu. Trzeba by艂o wyr膮bywa膰 j膮 z niego siekier膮. Strza艂a taka mog艂aby przeszy膰 na wylot doros艂ego cz艂owieka, a nawet przebi膰 na wylot klatk臋 piersiow膮 du偶ego s艂onia.

276

Tak wi臋c teraz pod mostem sta艂o czterech 艂ucznik贸w, a dziesi臋ciu innych m臋偶czyzn przycupn臋艂o w g艂臋bokiej do kolan wodzie przy brzegu. Wida膰 by艂o tylko czubki ich g艂贸w i nie mogli by膰 zauwa偶eni przez nikogo z drugiej strony rzeki, bo zas艂ania艂 ich ostry spadek brzegu i zaro艣la trzciny o puszystych czubkach.

Rytm silnik贸w nadje偶d偶aj膮cych ci臋偶ar贸wek zmieni艂 si臋, kiedy kierowcy, jad膮c pod g贸r臋, przerzucili biegi, zanim jeszcze pojazdy pojawi艂y si臋 na wzg贸rzu i zjecha艂y do grobli i mostu. Craig sam wcze艣niej przeszed艂 po tym zboczu sprawdzaj膮c, czy nie wida膰 z niego jakich艣 zdradzaj膮cych ich znak贸w; przyda艂o mu si臋 w tym dawne szkolenie w rodezyjskiej policji — rozgl膮da艂 si臋 za 艣mieciami czy podeptanymi ro艣linami, b艂yskiem metalu, 艣ladami st贸p na bia艂ych, piaszczystych brzegach rzeki czy poboczu drogi; nic nie znalaz艂.

— Musimy to zrobi膰 teraz — powiedzia艂a Sara.

Kucn臋艂a razem z siostrami za ska艂膮 obok. Mia艂a racj臋 — za p贸藕no by艂o na jakiekolwiek zmiany, organizowanie czego艣 innego. Nie mogli si臋 wycofa膰.

— Ruszaj — powiedzia艂, a ona wsta艂a i zrzuci艂a z ramion d偶insow膮 koszul臋, kt贸ra opad艂a na piasek. Jej siostry szybko posz艂y za jej przyk艂adem, wstaj膮c i zrzucaj膮c przepaski.

Wszystkie cztery by艂y nagie, okryte jedynie ma艂ymi fartuszkami wyszywanymi paciorkami, przyczepionymi do ich talii paskami z koralik贸w. Fartuszki os艂ania艂y ich wzg贸rki 艂onowe, ale przy ka偶dym ruchu dziewcz膮t biegn膮cych w stron臋 wody podskakiwa艂y i wszystko ods艂ania艂y. Ich m艂ode, pulchne ty艂eczki by艂y nagie, rozszerza艂y si臋 pon臋tnie pod w膮skimi jak u osy taliami.

— 艢miejcie si臋! — rzuci艂 za nimi Craig. — B膮d藕cie rozbawione. Zupe艂nie nie wstydzi艂y si臋 nago艣ci. We wsiach fartuszek z paciorkami

wci膮偶 by艂 codziennym tradycyjnym strojem prostych, niezam臋偶nych dziewcz膮t matabelskich. Nawet Sara nosi艂a go, zanim wyjecha艂a do miasta, by zacz膮膰 swoj膮 edukacj臋.

Opryskiwa艂y si臋 nawzajem. Woda b艂yszcza艂a na ich l艣ni膮cej, czarnej sk贸rze, a 艣miech brzmia艂 tak podniecaj膮co i wdzi臋cznie, 偶e musia艂 przyci膮gn膮膰 uwag臋 ka偶dego m臋偶czyzny. Craig zauwa偶y艂 jednak, 偶e jego partyzanci pozostali nieporuszeni. Nawet nie obr贸cili g艂贸w, 偶eby na nie spojrze膰. Przy pracy byU zawodowcami, ca艂膮 uwag臋 skupiali na niebezpiecznym zadaniu, jakie mieli do wykonania.

Pierwsza ci臋偶ar贸wka wjecha艂a na dalekie wzg贸rze. By艂a to pi臋cio-tonowa toyota podobna do tej, kt贸ra 艣ciga艂a Craiga i Sally-Anne za botswa艅sk膮 granic臋, r贸wnie偶 pomalowana na piaskowy kolor. Za gniazdem ci臋偶kiego karabinu maszynowego siedzia艂 偶o艂nierz. Po chwili na wzg贸rzu pojawi艂a si臋 druga ci臋偶ar贸wka z ci臋偶kim 艂adunkiem i broni膮.

— 呕eby nie by艂o trzeciej. Prosz臋, tylko dwie — wyszepta艂 Craig i przycisn膮艂 kolb臋 ka艂asznikowa do ramienia. Bro艅 owin膮艂 wcze艣niej such膮

277

traw膮, 偶eby zamaskowa膰 jej kszta艂t, a twarz i d艂onie wysmarowa艂 grub膮 warstw膮 czarnej gliny z brzegu rzeki.

By艂y tylko dwie! Wtacza艂y si臋 na grobl臋, podczas gdy Sara i jej siostry sta艂y po kolana w zielonej wodzie pod por臋cz膮 mostu i macha艂y do 偶o艂nierzy r臋kami. Pierwszy samoch贸d zwolni艂, a dziewczyny ko艂ysa艂y biodrami, wybucha艂y prowokuj膮cym 艣miechem i trz臋s艂y mokrymi, l艣ni膮cymi piersiami.

W kabinie pierwszej ci臋偶ar贸wki siedzia艂o dw贸ch m臋偶czyzn. Jeden z nich by艂 m艂odszym oficerem, Craigowi nawet przez zakurzon膮 szyb臋 uda艂o si臋 zauwa偶y膰 jego odznak臋 na berecie i b艂ysk gwiadek na naramiennikach. M臋偶czyzna u艣miecha艂 si臋 szeroko, a jego z臋by b艂yszcza艂y prawie tak jasno jak odznaki. Powiedzia艂 co艣 do kierowcy i pierwszy pojazd stan膮艂 z piskiem hamulc贸w na skraju mostu. Druga ci臋偶ar贸wka musia艂a wi臋c r贸wnie偶 si臋 zatrzyma膰.

M艂ody oficer otworzy艂 drzwi i wyszed艂 na schodek. 呕o艂nierze z ty艂u ci臋偶ar贸wki i strzelec przy karabinie maszynowym wyci膮gali szyje, szczerzyli z臋by i wykrzykiwali spro艣ne uwagi. Dziewcz臋ta, id膮c za przyk艂adem Sary, zanurzy艂y si臋 skromnie w wodzie do pasa i odpowiedzia艂y na propozycje i komentarze fa艂szyw膮 nie艣mia艂o艣ci膮. Kilku 偶o艂nierzy wyskoczy艂o z drugiego samochodu i podesz艂o, by przy艂膮czy膰 si臋 do zabawy.

Jedna ze starszych dziewcz膮t zrobi艂a szelmowski, nieprzyzwoity gest kciukiem i palcem wskazuj膮cym — na brzegu, jako wyraz uznania, rozleg艂 si臋 ryk m臋skiego, spro艣nego 艣miechu. M艂ody oficer odpowiedzia艂 jeszcze wyra藕niejszym gestem, a pozostali 偶o艂nierze wyszli z ci臋偶ar贸wek i st艂oczyli si臋 za nim. Jedynie obaj strzelcy przy karabinach maszynowych zostali na swoich miejscach.

Craig rzuci艂 okiem na to, co dzia艂o si臋 pod mostem. 艁ucznicy wczo艂giwali si臋 na brzuchach na drugi brzeg rzeki, tak 偶eby drewniane belki mostu zas艂ania艂y ich przed gromad膮 偶o艂nierzy.

Wtedy z wody podnios艂a si臋 Sara. Rozwi膮za艂a pasek fartuszka i trzyma艂a teraz w r臋ku to prawdziwie oszcz臋dne okrycie; wymachiwa艂a nim prowokacyjnie. Brn臋艂a w stron臋 m臋偶czyzn na brzegu, a woda wirowa艂a wok贸艂 jej ud; 偶o艂nierzom 艣miech zamar艂 na ustach, kiedy na ni膮 patrzyli. Sz艂a powoli, ruch wody powtarza艂 i wzmacnia艂 ko艂ysz膮cy ruch jej miednicy. By艂a l艣ni膮ca i pi臋kna jak mokra wydra, s艂o艅ce padaj膮ce na jej cia艂o dodawa艂o niesamowitego blasku, otacza艂o je nieziemsk膮 po艣wiat膮; nawet le偶膮cy w swojej kryj贸wce Craig czu艂, 偶e 偶artobliwy nastr贸j patrz膮cych na ni膮 m臋偶czyzn zamienia si臋 w po偶膮danie i zaczyna ich ogarnia膰 seksualny sza艂.

Sara zatrzyma艂a si臋 pod nimi, uj臋艂a piersi w d艂onie i podnios艂a je, kieruj膮c sutki w ich stron臋. Teraz dla 偶o艂nierzy nie istnia艂o nic poza ni膮, nawet strzelcy karabin贸w maszynowych przy gniazdach wysoko na ci臋偶ar贸wkach byli zaabsorbowani i oczarowani.

Za nimi spod os艂ony grobli wy艂onili si臋 czterej 艂ucznicy. Byli nie dalej ni偶 dziesi臋膰 krok贸w od boku pierwszej ci臋偶ar贸wki, gdy jak jeden m膮偶

278

ukl臋kli i naci膮gn臋li 艂uki. Te wygi臋艂y si臋; r臋ce partyzant贸w dotkn臋艂y ich ust, a spocone mi臋艣nie wybrzuszy艂y si臋 na plecach, gdy celowali wzd艂u偶 drzewc贸w, a potem jeden po drugim wypu艣cili strza艂y.

Nie rozleg艂 si臋 偶aden d藕wi臋k, nawet najcichszy 艣wist, tylko jeden ze strzelc贸w osun膮艂 si臋 艂agodnie do przodu i zawis艂 na dachu ci臋偶ar贸wki, ko艂ysz膮c g艂ow膮 i ramionami. Drugi wygi膮艂 plecy, otworzy艂 szeroko, ale bezg艂o艣nie usta i pr贸bowa艂 si臋gn膮膰 przez rami臋 do drzewca, kt贸ry wystawa艂 sztywno miedzy jego 艂opatkami. Wtedy trafi艂a go nast臋pna strza艂a, i ogarn臋艂y go 艣miertelne drgawki; po chwili upad艂 i znikn膮艂 z pola widzenia.

艁ucznicy zmienili cel i strza艂y poszybowa艂y cicho w stron臋 gromady 偶o艂nierzy na brzegu rzeki — kt贸ry艣 z nich krzykn膮艂. W tej samej chwili partyzanci kryj膮cy si臋 przy brzegu wyskoczyli z wody. Przez trzciny wyszli na l膮d, w momencie gdy 偶o艂nierze obr贸cili si臋, by stawi膰 czo艂o 艂ucznikom. Nadzy partyzanci zaszli ich od ty艂u. Gdy wymachiwali pangami o d艂ugich ostrzach —jak tenisista odbieraj膮cy trudn膮 pi艂k臋 forehandem — Craiga dobiega艂y gwa艂towne chrz膮kni臋cia. Kt贸re艣 ostrze przeci臋艂o czerwony beret m艂odszego oficera i roz艂upa艂o mu czaszk臋 a偶 do brody.

Sara zawr贸ci艂a i pop臋dzi艂a z powrotem, zbieraj膮c pozosta艂e dziewcz臋ta. Jedna z m艂odszych krzycza艂a, gdy brn臋艂y po zalanych wod膮 mieliznach.

Rozleg艂 si臋 pojedynczy strza艂, a potem ju偶 wszyscy 偶o艂nierze le偶eli na ziemi, rozrzuceni wzd艂u偶 brzegu rzeki; partyzanci atakowali ich pangami, tn膮c i r膮bi膮c.

— Sara — zawo艂a艂 Craig, gdy dziewczyna dotar艂a do brzegu. — Zabierz siostry z powrotem do buszu!

Chwyci艂a sp贸dnic臋, poczeka艂a, a偶 dziewcz臋ta j膮 min膮, i pop臋dzi艂a je przed sob膮.

Craig przebieg艂 przez most. Partyzanci zacz臋li ju偶 odziera膰 i okrada膰 zabitych. Robili to ze zr臋czno艣ci膮 艣wiadcz膮c膮 o d艂ugiej praktyce — najpierw zabierali zegarki, a potem zawarto艣膰 kieszeni i 艂adownic.

— Czy kto艣 dosta艂? — rzuci艂 szybko pytanie.

Ten jeden wystrza艂 go zaniepokoi艂, ale nie by艂o ofiar. Da艂 partyzantom jeszcze dwie minuty na zabranie 艂up贸w, a potem wys艂a艂 na wzg贸rze patrol, aby zabezpieczy膰 si臋 przed ewentualn膮 niespodziank膮. Wr贸ci艂 do martwych Maszona.

— Pogrzebcie ich! — Poprzedniego popo艂udnia przygotowali wielki gr贸b, do kt贸rego teraz zaci膮gn臋li nagie cia艂a.

Na boku ci臋偶ar贸wki, tam gdzie zawis艂 strzelec, widnia艂a krew.

— Zmyjcie to! — Jeden z partyzant贸w zaczerpn膮艂 w mena偶k臋 wod臋 z rzeki. — I upierzcie te mundury. — Mog艂y wyschn膮膰 w ci膮gu godziny albo jeszcze szybciej.

Sara wr贸ci艂a, zanim uporali si臋 z grzebaniem zabitych. Zn贸w by艂a ubrana.

— Pos艂a艂am dziewczyny z powrotem do wioski. Dobrze znaj膮 okolic臋. Nic im si臋 nie stanie.

279

— 艢wietnie si臋 spisa艂a艣 — powiedzia艂 Craig i wszed艂 do kabiny pierwszej ci臋偶ar贸wki. Kluczyki byty w stacyjce.

Partyzanci, kt贸rzy zaj臋H si臋 grzebaniem trup贸w, wr贸cili z g臋stego buszu; Craig odwo艂a艂 wartownik贸w. Kierowca wyznaczony do prowadzenia drugiej ci臋偶ar贸wki zapali艂 silnik, a pozostali weszli do pojazdu. Oba samochody przejecha艂y przez most i z rykiem wtoczy艂y si臋 na nast臋pne wzg贸rze. Ca艂a akcja zaj臋艂a nieca艂e trzydzie艣ci minut. Dotarli do zwalonego drzewa mhoba-hoba, gdzie Czujny wysiad艂 i kaza艂 im zjecha膰 z drogi. Craig zaparkowa艂 w g膮szczu i natychmiast jedna grupa partyzant贸w przykry艂a oba pojazdy 艣ci臋tymi ga艂臋ziami, a druga zacz臋艂a je roz艂adowywa膰 i usuwa膰 blokad臋.

艁adunek sk艂ada艂 si臋 z dwustufuntowych work贸w z ciastem kukurydzianym, skrzynek z konserwami mi臋snymi, koc贸w, lekarstw, papieros贸w, amunicji, myd艂a, cukru, soli — niezwykle cenna zdobycz dla partyzant贸w. Zabrali wszystko i Craig wiedzia艂, 偶e schowaj膮 艂up i wr贸c膮 po niego, gdy tylko nadarzy si臋 okazja. By艂y tam te偶 torby zawieraj膮ce dobytek zabitych 偶o艂nierzy, cenne mundury Trzeciej Brygady, a nawet dwa s艂ynne berety w kolorze burgunda. Podczas gdy partyzanci przebierali si臋 w te mundury, Craig sprawdzi艂, kt贸ra godzina. By艂o par臋 minut po pi膮tej.

Zauwa偶y艂 ju偶 wcze艣niej, 偶e radiooperator z obozu Tuti ka偶dego dnia w艂膮cza艂 pr膮dnic臋 i sk艂ada艂 sw贸j rutynowy meldunek o si贸dmej. Sprawdzi艂 radio w ci臋偶ar贸wce — pi臋tna艣cie amper贸w, wystarczaj膮co du偶o, 偶eby skontaktowa膰 si臋 z obozem Tuti, ale za ma艂o, by po艂膮czy膰 si臋 w kwater膮 g艂贸wn膮 w Harare. To przemawia艂o na ich korzy艣膰.

Wezwa艂 do kabiny Czujnego i Sar臋 i razem przejrzeli notatki. Sally-Anne mia艂a by膰 nad lotniskiem w Tuti nazajutrz rano o 5.20 i mog艂a nad nim kr膮偶y膰 do 8.30. Craig przeznaczy艂 trzy godziny na podr贸偶 powrotn膮 z obozu Tuti do lotniska przy misji — wzi膮艂 pod uwag臋 wszelkie mo偶liwe op贸藕nienia i nieszcz臋艣liwe zbiegi okoliczno艣ci. Najlepiej by艂oby, gdyby opu艣cili ob贸z o 2.30, ale nie p贸藕niej ni偶 o pi膮tej rano.

To oznacza艂o, 偶e powinni wyznaczy膰 godzin臋 przyjazdu pod bram臋 obozu na pomoc albo oko艂o p贸艂nocy. Pozosta艂yby im dwie i p贸艂 godziny na zabezpieczenie pozycji, zatankowanie benzyny z obozowych zapas贸w, uwolnienie wi臋藕ni贸w, odnalezienie Tungaty i ruszenie w drog臋 powrotn膮.

— W porz膮dku — powiedzia艂 Craig — niech teraz ka偶da grupa powt贸rzy to, co do niej nale偶y. Najpierw ty, Saro...

— Zabieram dw贸ch moich ludzi z przecinakami i idziemy prosto do chaty Numer Jeden...

Przydzieli艂 jej dw贸ch ludzi, poniewa偶 mog艂o si臋 okaza膰, 偶e Tungata jest tak s艂aby, 偶e nie da rady i艣膰 bez pomocy. Chata Numer Jeden le偶a艂a z dala od innych, za w艂asnym ogrodzeniem, i najwyra藕niej s艂u偶y艂a jako najbezpieczniejsza cela. Sara widzia艂a, jak przyprowadzili z niej Tungat臋 na ich ostatnie spotkanie na placu do musztry.

— Kiedy go znajdziemy, mo偶emy przyprowadzi膰 go do punktu

280

zbornego przy g艂贸wnej bramie. Je艣li b臋dzie m贸g艂 i艣膰 sam, zostawi臋 swoich ludzi, 偶eby otworzyli pozosta艂e cele i uwolnili wi臋藕ni贸w.

— Dobrze. — 艢wietnie to opanowa艂a.

— Teraz druga grupa.

— Pi臋ciu ludzi do wie偶y stra偶niczej przy ogrodzeniu... — Czujny powt贸rzy艂 swoje instrukcje.

— W porz膮dku. — Craig wsta艂. — Ale wszystko zale偶y od jednej rzeczy. M贸wi艂em o tym ju偶 z pi臋膰dziesi膮t razy, ale powiem jeszcze raz. Musimy opanowa膰 radio, zanim zaczn膮 nadawa膰. Mamy na to jakie艣 pi臋膰 minut od pierwszego strza艂u: dwie minuty, zanim operator zorientuje si臋, co si臋 dzieje, dwie minuty, zanim w艂膮czy pr膮dnic臋 i osi膮gnie odpowiedni膮 moc, i minuta, nim skontaktuje si臋 z kwater膮 g艂贸wn膮 w Harare i przeka偶e ostrze偶enie. Je艣li mu si臋 uda, b臋dzie po nas. — Spojrza艂 na zegarek. — Pi臋膰 po si贸dmej, mo偶emy ju偶 si臋 odezwa膰. Gdzie jest ten cz艂owiek, kt贸ry m贸wi j臋zykiem maszona?

Craig dok艂adnie poinstruowa艂 go, co ma m贸wi膰, i z ulg膮 zorientowa艂 si臋, 偶e m臋偶czyzna jest bystry.

— M贸wi臋 im, 偶e konw贸j ma op贸藕nienie. Jedna z ci臋偶ar贸wek zepsu艂a si臋, ale b臋dzie zreperowana. Przyjedziemy p贸藕niej ni偶 zwykle, w nocy — powt贸rzy艂.

— Zgadza si臋.

— A je艣li zaczn膮 si臋 dopytywa膰, odpowiem: „Wiadomo艣膰 nie zrozumiana. Przekaz si臋 przerywa i nie daje si臋 odczyta膰." Powtarzam: „B臋dziemy p贸藕no", i daj臋 znak do wy艂膮czenia.

Craig czeka艂 niespokojnie, gdy partyzant m贸wi艂 przez radio; s艂ucha艂 niezrozumia艂ych odpowiedzi w j臋zyku maszona operatora z obozu Tuti, ale nie by艂 w stanie wyczu膰 w zniekszta艂conym g艂osie 偶adnych 艣lad贸w nieufno艣ci czy zaniepokojenia.

Partyzant da艂 znak do przerwania transmisji i poda艂 mikrofon Craigowi.

— M贸wi, 偶e zrozumia艂. Oczekuj膮 naszego przyjazdu w nocy.

— Dobrze. Teraz mo偶emy posih膰 si臋 i odpocz膮膰.

Craig jednak nie m贸g艂 nic zje艣膰. Czu艂 md艂o艣ci z napi臋cia przed nadchodz膮c膮 noc膮 i po krwawych scenach na mo艣cie. Te pangi, u偶yte z wyzwolon膮 nagle nienawi艣ci膮, dokona艂y ohydnych okalecze艅. Wiele razy podczas d艂ugiej wojny w buszu by艂 艣wiadkiem 艣mierci przychodz膮cej pod okrutn膮 postaci膮, ale nigdy si臋 do niej nie przyzwyczai艂, wci膮偶 przyprawia艂a go o md艂o艣ci.

„Jest bardzo jasno", pomy艣la艂 Craig, wygl膮daj膮c spod p艂贸ciennej plandeki pierwszej ci臋偶ar贸wki. Za cztery dni mia艂a by膰 pe艂nia i ksi臋偶yc 艣wieci艂 tak wysoko i intensywnie, 偶e rzuca艂 na ziemi臋 ostro zako艅czone cienie. Ci臋偶ar贸wka ko艂ysa艂a si臋 i podskakiwa艂a na nier贸wnej drodze, wzbijaj膮c kurz, kt贸ry zatyka艂 mu gard艂o.

281

Nie odwa偶y艂 si臋 jecha膰 w kabinie, nawet z wysmarowan膮 na czarno twarz膮. Dobre oko z 艂atwo艣ci膮 zauwa偶y艂oby mistyfikacj臋. Obok kierowcy usadowi艂 si臋 Czujny, ubrany w pe艂ny mundur m艂odszego oficera z beretem w kolorze burgunda i dystynkcjami. Przy nim siedzia艂 m臋偶czyzna znaj膮cy j臋zyk maszona, kt贸ry w艂o偶y艂 drugi beret. Ci臋偶kie karabiny maszynowe zosta艂y za艂adowane i przygotowane do strza艂u, ka偶dy obs艂ugiwany by艂 przez wybranego partyzanta; o艣miu innych, w z艂upionych mundurach, jecha艂o nie ukrywaj膮c si臋 na zewn膮trz budy, a pozostali przycupn臋li wraz z Craigiem pod p艂贸cienn膮 plandek膮.

— Jak na razie wszystko idzie dobrze — szepn臋艂a Sara.

— Jak na razie — zgodzi艂 si臋 Craig. — Ale ja wol臋 trudne pocz膮tki i szcz臋艣liwe zako艅czenia...

Rozleg艂y si臋 trzy uderzenia w 艣ciank臋 kabiny za g艂ow膮 Craiga. By艂 to znak Czujnego, 偶e wida膰 ju偶 ob贸z.

— No c贸偶, dotarli艣my na miejsce. — Craig przekr臋ci艂 si臋, 偶eby wyjrze膰 przez otw贸r, kt贸ry wyci膮艂 w budzie.

Zauwa偶y艂 wie偶e stra偶nicze obozu, przypominaj膮ce platformy wiertnicze na tle o艣wietlonego przez ksi臋偶yc nieba, i b艂ysk drutu kolczastego. Potem, do艣膰 nagle, niebo si臋 rozja艣ni艂o. Latarnie na s艂upach wzd艂u偶 ogrodzenia zajarzy艂y si臋, a nast臋pnie rozb艂ys艂y silnym bia艂ym 艣wiat艂em. Na ca艂ym terenie za drutami by艂o jasno jak w po艂udnie.

— Pr膮dnica —j臋kn膮艂 Craig. — Chryste, w艂膮czyli pr膮dnic臋, 偶eby nas powita膰.

Craig zrobi艂 pierwszy b艂膮d. Zaplanowa艂 wszystko zak艂adaj膮c, 偶e b臋dzie si臋 to dzia艂o w ciemno艣ci i tylko reflektory ci臋偶ar贸wek b臋d膮 艣wieci膰 i o艣lepia膰 stra偶nik贸w. A jednak, zda艂 sobie teraz spraw臋, zapalenie 艣wiate艂 przez stra偶nik贸w by艂o logiczne i oczywiste — chcieli widzie膰 konw贸j i u艂atwi膰 roz艂adunek.

A oni nie mieli drogi odwrotu. Mogli jedynie jecha膰 dalej, w blask latarni, a Craig by艂 bezradny — 艣wiat艂a uniemo偶liwia艂y mu wyj艣cie spod plandeki, nie m贸g艂 nawet porozumie膰 si臋 z Czujnym, kt贸ry siedzia艂 przed nim w kabinie. Ostro kl膮艂 na siebie, 偶e nie przewidzia艂 takiego rozwoju wypadk贸w, i nie odrywa艂 oczu od otworu.

Stra偶nicy nie otwierali bram; przy 艣cianie wartowni sta艂 ci臋偶ki karabin maszynowy otoczony workami z piaskiem i Craig zobaczy艂, 偶e jego lufa obraca si臋 powoli tak, 偶eby mie膰 ich na muszce. Pojawi艂 si臋 dy偶uruj膮cy oddzia艂 — podoficer i czterech 偶o艂nierzy, kt贸rzy ustawili si臋 w szeregu przed wartowni膮.

Kiedy pierwsza ci臋偶ar贸wka podjecha艂a do bramy, stan膮艂 przed ni膮 sier偶ant i podni贸s艂 r臋k臋. Gdy samoch贸d si臋 zatrzyma艂, m臋偶czyzna podszed艂 do bocznego okna, spyta艂 o co艣 w j臋zyku maszona, a partyzant w berecie p艂ynnie mu odpowiedzia艂. Natychmiast zmieni艂 si臋 ton, jakim przemawia艂 sier偶ant, widocznie odpowied藕 by艂a niew艂a艣ciwa. Podni贸s艂 g艂os, kt贸ry sta艂 si臋 napastliwy i ostry. Sta艂 poza ograniczonym polem widzenia Craiga, ale

282

T

ten zobaczy艂 reakcj臋 uzbrojonej stra偶y. 呕o艂nierze zdejmowali bro艅 z ramion i zacz臋li okr膮偶a膰 ci臋偶ar贸wk臋, bluff sko艅czy艂 si臋, zanim zd膮偶y艂 si臋 rozpocz膮膰.

Craig poklepa艂 w nog臋 stoj膮cego nad nim umundurowanego partyzanta. By艂 to um贸wiony sygna艂 — partyzant rzuci艂 granat, kt贸ry trzyma艂 w prawej r臋ce ju偶 z wyci膮gni臋t膮 zawleczk膮. Poszybowa艂 wysoko leniw膮 parabol膮 i spad艂 dok艂adnie w gniazdo karabinu maszynowego.

W tej samej chwili Craig powiedzia艂 cicho do m臋偶czyzn po jego obu stronach:

— Zabijcie ich.

Wepchn臋li wyloty luf ka艂asznikow贸w w zrobione w plandece otwory do strzelania, a cel znajdowa艂 si臋 nieca艂e dziesi臋膰 krok贸w od nich. Seria uderzy艂a w nieprzygotowanych 偶o艂nierzy, zanim zd膮偶yli podnie艣膰 bro艅. Sier偶ant ruszy艂 w stron臋 drzwi wartowni, ale z kabiny wychyli艂 si臋 Czujny i strzeli艂 mu dwa razy w plecy z tokariewa.

Gdy sier偶ant upad艂 jak d艂ugi na ziemi臋, granat wybuch艂 za workami z piaskiem i lufa karabinu maszynowego wycelowa艂a w niebo, poniewa偶 ukryty strzelec zosta艂 rozerwany przez od艂amek.

— Jed藕! — Craig wepchn膮艂 g艂ow臋 i ramiona w otw贸r w plandece i wrzasn膮艂 na kierowc臋 przez otwarte okno kabiny: — Rozwal bram臋!

Zarycza艂 pot臋偶ny dieselowski silnik toyoty i ci臋偶ar贸wka nagle ruszy艂a. Rozleg艂 si臋 rozdzieraj膮cy trzask, pojazd podskoczy艂 i zatrz膮s艂 si臋, zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, a potem wjecha艂 z rykiem na o艣wietlony teren, ci膮gn膮c za sob膮 spl膮tany drut kolczasty i kawa艂ki drewna z bramy.

Craig wdrapa艂 si臋 na kabin臋 obok strzelca obs艂uguj膮cego karabin maszynowy.

— W lewo... — Skierowa艂 luf臋 na stoj膮cy przy bramie budynek koszarowy ze s艂omy i cegie艂 suszonych na s艂o艅cu. Strzelec pos艂a艂 d艂ug膮 seri臋 w grupk臋 p贸艂nagich 偶o艂nierzy, kt贸rzy wysypali si臋 z frontowych drzwi.

— Wie偶a po prawej.

Strzelali do nich dwaj stra偶nicy z wie偶y. Kule 艣wiszcza艂y i trzaska艂y wok贸艂 ich g艂贸w jak uderzenia bata na byd艂o. Strzelec obr贸ci艂 luf臋 karabinu i podni贸s艂 j膮—pas z amunicj膮 znika艂 w klekocz膮cym zamku, a po drugiej stronie wypada艂 l艣ni膮cy strumie艅 pustych 艂usek. Od艂amki drewna i szk艂a spad艂y ze 艣cian i okien wie偶y, a huraganowy ogie艅 uderzy艂 w obu stra偶nik贸w i rzuci艂 nimi do ty艂u.

— Przed nami chata Numer Jeden — Craig krzykn膮艂 do Sary. Dziewczyna i jej dwaj partyzanci siedzieli ukryci przy tylnych

drzwiach, a kiedy toyota zwolni艂a, wyskoczyli z niej i pobiegli dalej. Sara mia艂a ze sob膮 no偶yce do metalu; dwaj partyzanci biegli przed ni膮 klucz膮c, robi膮c uniki i strzelaj膮c z biodra.

. Craig przesun膮艂 si臋 po 艣cianie ci臋偶ar贸wki na stopie艅 przy drzwiach i z艂apa艂 si臋 mocno kabiny.

— Jed藕 do pag贸rka—krzykn膮艂 do kierowcy. — Musimy zaj膮膰 radio! Ufortyfikowany pag贸rek le偶a艂 wprost przed nimi, ale 偶eby dotrze膰 do

283

jego st贸p, musieli przejecha膰 szeroki, jasno o艣wietlony plac do musztry z wapnowanym murem po drugiej stronie.

Craig zerkn膮艂 za siebie. Sara i jej ma艂y oddzia艂 dotarli do chaty i pr贸bowali przeci膮膰 drut. Szybko sobie z tym poradzili i znikn臋U w budynku.

Poszuka艂 wzrokiem drugiej ci臋偶ar贸wki. Jecha艂a wzd艂u偶 ogrodzenia, po jego wewn臋trznej stronie; zatrzymywa艂a si臋 przy ka偶dej wie偶y stra偶niczej i zalewa艂a j膮 ci臋偶kim ogniem z karabinu maszynowego. Za艂atwili ju偶 cztery wie偶e, zosta艂y tylko dwie.

Jasne b艂yski towarzysz膮ce eksplozjom granat贸w przyci膮gn臋艂y jego uwag臋 do koszar贸w granicz膮cych z g艂贸wnym skupiskiem chat dla wi臋藕ni贸w. Druga ci臋偶ar贸wka zostawi艂a grup臋 partyzant贸w, kt贸rzy mieli je zaatakowa膰. Craig widzia艂, jak kryj膮 si臋 pod parapetami budynku i wrzucaj膮 granaty przez okna, gdy wybucha艂y, ruszali naprz贸d, o艣wietleni jak 膰my przy lampie, w stron臋 g艂贸wnego skupiska wi臋ziennych chat.

W ci膮gu kilku minut zapanowali nad ca艂ym obozem. Unieszkodliwili wie偶e, zniszczyli wartowni臋 i oba koszarowe bloki — zdobyli wszystko. Craig poczu艂 fal臋 triumfu, a potem spojrza艂 przed siebie, przez plac do musztry, na pag贸rek. Wszystko opr贸cz pag贸rka — a kiedy to pomy艣la艂, z ob艂o偶onej workami z piaskiem g贸rnej partii skalistego wzg贸rza wyci膮gn膮艂 si臋 w jego stron臋 bia艂y 艣lad pocisku smugowego. Wygl膮da艂 jak sznur jasnych, bia艂ych, ognistych paciork贸w, najpierw zbli偶aj膮cy si臋 do艣膰 wolno, a potem dziwnie przyspieszaj膮cy i nagle wok贸艂 nich wzbi艂 si臋 piach, rozleg艂 si臋 艣wist i zgrzytliwy odg艂os kuli wbijaj膮cej si臋 w metalow膮 mask臋 p臋dz膮cej ci臋偶ar贸wki.

Pojazd skr臋ci艂 gwa艂townie, a Craig krzykn膮艂 do kierowcy, kt贸ry desperacko uczepi艂 si臋 lusterka:

— Jed藕 dalej! Musimy zaj膮膰 radio!

Kierowca walczy艂 z szarpi膮c膮 i podskakuj膮c膮 kierownic膮; prz贸d ci臋偶ar贸wki zn贸w skierowa艂 si臋 w stron臋 pag贸rka, w chwili gdy trafi艂a w ni膮 druga seria z karabinu maszynowego. Przednia szyba eksplodowa艂a i rozpad艂a si臋 na diamentowe kawa艂eczki, a kierowc臋 rzuci艂o o drzwi kabiny — mia艂 przestrzelon膮 pier艣. Ci臋偶ar贸wka zwolni艂a, gdy jego stopa ze艣lizgn臋艂a si臋 z peda艂u gazu.

Craig z艂apa艂 za klamk臋 i gwa艂townie otworzy艂 drzwi. Ga艂o kierowcy zjecha艂o z siedzenia i wypad艂o na ziemi臋. Craig wskoczy艂 na jego miejsce i z ca艂ej si艂y nadepn膮艂 na gaz. Ci臋偶ar贸wka zn贸w ruszy艂a naprz贸d.

Siedz膮cy obok Craiga Czujny strzela艂 z ka艂asznikowa przez ziej膮cy otw贸r po szybie, a nad nimi ci臋偶ki karabin maszynowy odpowiada艂 og艂uszaj膮cym klekotem na ogie艅 z pag贸rka. Strumienie strza艂贸w wydawa艂y si臋 spotyka膰 i miesza膰 w powietrzu nad nag膮 ziemi膮 placu do musztry i wtedy Craig zauwa偶y艂 co艣 jeszcze.

Z jednego z otwor贸w strzelniczych w ob艂o偶onych workami 艣cianach u st贸p wzg贸rza wylecia艂a w ich stron臋 lekko 艣wiec膮ca czarna plamka

284

wielko艣ci ananasa. Od razu wiedzia艂, co to jest, ale nie mia艂 nawet czasu krzykn膮膰 ostrzegawczo: uderzy艂 w nich pocisk rakietowy z RPG-7.

Trafi艂 nisko w prz贸d ci臋偶ar贸wki, to ich ocali艂o — g艂贸wne uderzenie zosta艂o przyj臋te przez solidny blok silnika, ale mimo wszystko oderwa艂o prz贸d ci臋偶ar贸wki i zatrzyma艂o j膮, jakby wpad艂a nagle na 艣cian臋 z syderytu. Toyota przekozio艂kowa艂a nad zniszczon膮 przedni膮 osi膮, wyrzucaj膮c Craiga przez otwarte drzwi kabiny.

Podni贸s艂 si臋 na kolana i wtedy sta艂 si臋 celem dla karabinu maszynowego na wzg贸rzu. Strumie艅 kul obsypa艂 go gradem twardych od艂amk贸w suchej gliny z powierzchni placu, wi臋c zn贸w upad艂 na p艂ask.

Wok贸艂 zniszczonej ci臋偶ar贸wki le偶eli oszo艂omieni i ranni partyzanci; jeden z nich tkwi艂 pod samochodem z miednic膮 i nogami zmia偶d偶onymi przez stalow膮 艣cian臋 i wy艂 z b贸lu jak zwierz臋 z艂apane w sid艂a.

— Dalej — krzykn膮艂 Craig w sindebele. — Do muru, biegnijcie do muru.

Podskoczy艂 i zacz膮艂 biec. Wapnowany mur do egzekucji by艂 po ich prawej stronie, odleg艂y o jakie艣 siedemna艣cie metr贸w. Garstka ludzi us艂ysza艂a krzyk Craiga i pobieg艂a za nim.

艢ciga艂y ich salwy z karabinu maszynowego; 艣wist kul wok贸艂 jego g艂owy sprawia艂, 偶e Craig zatacza艂 si臋 jak pijany, ale trzyma艂 si臋 w dzielnie. Biegn膮cy tu偶 przed nim m臋偶czyzna dosta艂 w obie nogi i upad艂. Gdy Craig go mija艂, ten obr贸ci艂 si臋 na plecy i rzuci艂 mu swojego ka艂asznikowa.

— Bierz, Kuphela. Ja ju偶 jestem martwy.

Craig z艂apa艂 karabin w locie, nie zwalniaj膮c kroku.

— Jeste艣 prawdziwym m臋偶czyzn膮 — zawo艂a艂 do powalonego partyzanta i pobieg艂 dalej. Czujny dotar艂 ju偶 do daj膮cego schronienie muru, ale strzelec na pag贸rku celowa艂 teraz w Craiga — wzbija艂 zas艂ony piachu i kawa艂k贸w gliny przeznaczonymi dla niego strumieniami kul.

Craig ruszy艂 w stron臋 ko艅ca muru. Pocisk przelecia艂 tu偶 obok niego. Craig da艂 susa do przodu i uderzy艂 w mur, le偶a艂 ze spl膮tanymi ko艅czynami, pr贸buj膮c z艂apa膰 oddech. Tylko Czujnemu- i dw贸m innym partyzantom uda艂o si臋 dotrze膰 do muru — pozostali le偶eli martwi w ci臋偶ar贸wce albo powyginani na otwartej przestrzeni mi臋dzy samochodem a 艣cian膮.

— Musimy zdoby膰 t臋 bro艅 — wysapa艂, a Czujny pos艂a艂 mu krzywy u艣miech.

— Dobra, Kuphela, ruszaj, popatrzymy z wielkim zainteresowaniem. Nast臋pny pocisk z RPG uderzy艂 w mur, og艂uszaj膮c ich i okrywaj膮c

cienk膮 mgie艂k膮 bia艂ego piachu.

Craig przetoczy艂 si臋 na bok i sprawdzi艂 ka艂asznikowa. Mia艂 pe艂ny magazynek. Czujny poda艂 mu jeszcze jeden z plecaka na ramieniu. Craig mi膮艂 te偶 przy pasku pistolet Tokariewa, a w zapi臋tych kieszeniach na piersi dwa ostatnie granaty.

Rzuci艂 jeszcze jedno szybkie spojrzenie za r贸g muru i w jednej chwili seria z karabinu maszynowego uderzy艂a ze zgrzytem w ceg艂y nad jego

285

g艂ow膮. Cofn膮艂 si臋. Do podn贸偶a pag贸rka by艂o nieca艂e sto metr贸w, ale r贸wnie dobrze mog艂o to by膰 sto kilometr贸w. Utkwili tu na dobre, a strzelec na wzg贸rzu panowa艂 nad ca艂ym obozem. Nikt nie m贸g艂 poruszy膰 si臋 w 艣wietle lamp, nie 艣ci膮gaj膮c na siebie jednocze艣nie ognia albo pocisku z wyrzutni RPG.

Craig z niepokojem poszuka艂 wzrokiem drugiej ci臋偶ar贸wki, ale jej kierowca pewnie by艂 na tyle przytomny, 偶eby zaparkowa膰 za jednym z budynk贸w, jak tylko zacz膮艂 si臋 ostrza艂 z RPG. Nie by艂o 艣ladu 偶adnego z pozosta艂ych partyzant贸w, wszyscy gdzie艣 si臋 ukryli, ale i tak ponie艣li ju偶 zbyt du偶o ofiar.

— To nie mo偶e si臋 tak sko艅czy膰... — Craiga z偶era艂o poczucie zawodu i bezradno艣ci. — Musimy zdoby膰 t臋 bro艅!

Strzelec na wzg贸rzu, nie maj膮c celu, zaprzesta艂 ognia — i nagle w ciszy Craig us艂ysza艂 艣piew, pocz膮tkowo niewyra藕ny, z艂o偶ony z kilku g艂os贸w, p贸藕niej coraz g艂o艣niejszy i mocniejszy:

Czemu szlochacie, wdowy znad Shangani Gdy tr贸jnogie karabiny 艣miej膮 si臋 g艂o艣no?

Potem stara pie艣艅 bojowa wybuch艂a jak grzmot w ciszy, wyrzucona z setek garde艂.

Czemu p艂aczecie, synkowie Kret贸w, Kiedy wasi ojcowie wykonali rozkaz kr贸la?

Z chat wi臋ziennych nadchodzili oni, nieregularna armia nagich postaci; niekt贸rzy chwiali si臋 ze s艂abo艣ci, inni biegli r贸wno; nie艣li ze sob膮 kamienie, ceg艂y i pale wyrwane z dach贸w ich wi臋zie艅. Kilku, bardzo niewielu, podnios艂o karabiny zabitych stra偶nik贸w, ale wszyscy 艣piewali buntowniczo, szar偶uj膮c na wzg贸rze i karabin maszynowy.

— Chryste! — szepn膮艂 Craig. — To b臋dzie masakra.

W pierwszej linii t艂umu, wywijaj膮c ka艂asznikowem, sz艂a wysoka, wychudzona posta膰 wygl膮daj膮ca jak ko艣cista karykatura samej 艣mierci i wok贸艂 niej zbiera艂a si臋 armia g艂odomor贸w i wi臋ziennych 艣mieci. Craig wsz臋dzie rozpozna艂by Tungat臋 Zebiwe, nawet w takim stanie.

— Sam, wracaj! — krzykn膮艂 u偶ywaj膮c imienia, pod kt贸rym zna艂 swego przyjaciela, ale Tungata nie zwa偶aj膮c na nic szed艂 dalej. Stoj膮cy obok Craiga Czujny powiedzia艂 flegmatycznie:

— Kiedy zaczn膮 w nich strzela膰, to b臋dzie nasza ostatnia szansa.

— Tak, przygotujcie si臋 — odpar艂 Craig.

Czujny mia艂 racj臋. Nie mog膮 pozwoli膰, 偶eby ich towarzysze zgin臋li na pr贸偶no. Kiedy to m贸wi艂, rozleg艂y si臋 strza艂y z karabinu maszynowego.

— St贸j! — Craig z艂apa艂 Czujnego za rami臋. — Nied艂ugo b臋d膮 musieli zmieni膰 pasy.

286

I czekaj膮c, a偶 karabin wystrzela sw贸j pierwszy pas, patrzy艂, jakie straszne robi艂 spustoszenia w t艂umie uwolnionych wi臋藕ni贸w.

Strumie艅 pocisk贸w smugowych wydawa艂 si臋 ich zmiata膰 jak miotacz ognia, ale gdy pad艂a pierwsza linia, m臋偶czy藕ni z drugiej zape艂nili luki i Tungata Zebiwe wci膮偶 szed艂 dalej, wyprzedzaj膮c swoich towarzyszy, strzelaj膮c w biegu z ka艂asznikowa — strzelec na szczycie wzg贸rza zauwa偶y艂 go i skierowa艂 na niego luf臋, tak 偶e Tungat臋 poch艂on臋艂a chmura piachu, ale jakim艣 cudem pozosta艂 nietkni臋ty. Nagle karabin maszynowy zamilk艂.

— Karabin jest pusty! — krzykn膮艂 Craig. — Naprz贸d!

Ruszyli jak sprinterzy, a otwarta przestrze艅 wydawa艂a si臋 rozci膮ga膰 przed Craigiem do kra艅c贸w ziemi.

Nast臋pna rakieta zaj膮cza艂a nad ich g艂owami i Craig pochyli艂 si臋 w biegu, ale wystrzelony w panice pocisk lecia艂 wysoko. Przelecia艂 nad placem do musztry i uderzy艂 w olbrzymi srebrny zbiornik z paliwem przy koszarach stra偶nik贸w. Paliwo wybuch艂o, wydaj膮c sycz膮cy d藕wi臋k. P艂omienie wystrzeli艂y sze艣膰dziesi膮t metr贸w w g贸r臋; Craig poczu艂, jak owiewa go gor膮cy p臋d powierza, ale bieg艂 i strzela艂 dalej.

Powoli zostawa艂 w tyle za Czujnym i pozosta艂ymi partyzantami, chora noga dawa艂a mu si臋 ju偶 mocno we znaki. Biegn膮c liczy艂 w my艣lach. Dobry 偶o艂nierz m贸g艂 potrzebowa膰 dziesi臋ciu sekund na zamian臋 pojemnik贸w z amunicj膮 i za艂adowanie karabinu. Spod os艂aniaj膮cego muru wyruszyli przed siedmioma sekundami, osiem, dziewi臋膰, dziesi臋膰 — teraz! A do bezpiecznego miejsca brakowa艂o im jeszcze dwudziestu krok贸w.

Czujny dotar艂 do fortyfikacji z work贸w z piaskiem, wdrapa艂 si臋 na nie i zeskoczy艂.

Wtedy co艣 uderzy艂o Craiga .niczym m艂ot kowalski i rzuci艂o go gwa艂townie na ziemi臋; wok贸艂 niego lata艂y kule. Przetoczy艂 si臋 na brzuch i zn贸w podni贸s艂 do biegu; strzelec, kt贸ry zauwa偶y艂 wcze艣niej, 偶e upad艂, przesun膮艂 ogie艅 z powrotem na atakuj膮c膮 ci偶b臋 uwolnionych wi臋藕ni贸w.

Trafiony, ale nie ranny, Craig bieg艂 jednak dalej — zrozumia艂, 偶e dosta艂 w nog臋, w sztuczn膮 nog臋. Chcia艂o.mu si臋 艣mia膰, takie to by艂o 艣mieszne i taki by艂 przera偶ony.

„Mo偶ecie mi to zrobi膰 tylko raz", pomy艣la艂 i wreszcie dotar艂 do podn贸偶a pag贸rka. Podskoczy艂, opar艂 si臋 jedn膮 r臋k膮 o parapet z work贸w z piaskiem i przerzuci艂 ci臋偶ar cia艂a na drug膮 stron臋. Opad艂 na w膮sk膮, opuszczon膮 platform臋 strzelnicz膮.

„Radio — skoncentrowa艂 na tym ca艂膮 wol臋 — musz臋 dotrze膰 do radia." I zeskoczy艂 do okopu, kt贸rym pobieg艂 a偶 do zakr臋tu. Us艂ysza艂 odg艂osy walki i krzyk, a kiedy wyszed艂 zza rogu, Czujny podnosi艂 si臋 znad cia艂a 偶o艂nierza Trzeciej Brygady, kt贸ry obs艂ugiwa艂 RPG.

^ — Biegnij do karabinu — rozkaza艂 Craig. — Ja zajm臋 si臋 radiostacj膮. . 'Wspi膮艂 si臋 na przej艣cie z work贸w i min膮艂 ziemiank臋, w kt贸rej zakwaterowano go w czasie pobytu w obozie.

— A teraz pierwsze po lewej...

287

Rzuci艂 si臋 do wej艣cia, odpychaj膮c na bok zas艂on臋 z juty i us艂ysza艂 radiooperatora, kt贸ry krzycza艂 jak szalony w swojej ziemiance na ko艅cu wykopu. Craig pomkn膮艂 wzd艂u偶 w膮skiego przej艣cia i zatrzyma艂 si臋 w drzwiach.

Za p贸藕no! 呕o艂膮dek skr臋ci艂 mu si臋 z rozpaczy. Radiooperator, ubrany tylko w podkoszulek i slipy, siedzia艂 zgarbiony nad radiem na 艂awce przy 艣cianie w g艂臋bi ziemianki. Obiema r臋kami trzyma艂 mikrofon przy ustach i wykrzykiwa艂 do niego po angielsku ostrze偶enie; powt贸rzy艂 je po raz trzeci, i wtedy z g艂o艣nika rozleg艂o si臋 potwierdzenie odbioru, tak偶e w czystej angielszczy藕nie.

— Wiadomo艣膰 odebrana i zrozumiana — m贸wi艂 g艂os operatora % kwatery g艂贸wnej Trzeciej Brygady w Harare. — Trzymajcie si臋! Natychmiast przy艣lemy wam posi艂ki...

Craig wystrzeli艂 z ka艂asznikowa d艂ug膮 seri臋 — kule wbi艂y si臋 w radio, rozbijaj膮c obudow臋 i wydzieraj膮c z niej l艣ni膮ce sploty drut贸w. Nie uzbrojony radiooperator upu艣ci艂 mikrofon, skuli艂 si臋 przy 艣cianie ob艂o偶onej vvorkami z piaskiem i spojrza艂 na Craiga rozszerzonymi oczami, be艂kocz膮c 26 strachu. Craig wycelowa艂 w niego ka艂asznikowa, ale strzeli膰 nie m贸g艂.

I nagle w korytarzu za nim rozleg艂a si臋 seria wystrza艂贸w i uderzaj膮ce ]cule przybi艂y radiooperatora do 艣ciany. Po chwili osun膮艂 si臋 bezw艂adnie na ziemi臋.

— Zawsze by艂e艣 za mi臋kki, Pupho — powiedzia艂 g艂臋boki g艂os za Craigiem, a ten odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na wychudzon膮, nag膮 posta膰, znacznie od niego wy偶sz膮, na pooran膮 szramami i wysuszon膮 twarz, vv ciemne sokole oczy.

— Sam! — wyszepta艂 Craig. — Na Boga, dobrze ci臋 znowu widzie膰.

Piewsza ci臋偶ar贸wka ca艂y prz贸d mia艂a zniszczony pociskiem RPG, podczas gdy tylne ko艂a drugiej zosta艂y uszkodzone ogniem z ci臋偶kiego karabinu maszynowego. Kontrolki paliwa obu samochod贸w sygnalizowa艂y, je zbiorniki s膮 puste.

W kr贸tkich s艂owach Craig wyja艣ni艂 Tungacie plan opuszczenia kraju.

— Ostateczny termin to godzina 贸sma. Je艣li do tej pory nie uda nam si臋 wr贸ci膰 na lotnisko, b臋dziemy musieli i艣膰 na piechot臋.

— Do lotniska jest pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w — zastanawia艂 si臋 Tungata. — Nie ma tu innego samochodu. Fungabera zabra艂 landrovera, kiedy wyjecha艂 dwa dni temu.

— Mog臋 wzi膮膰 tylne ko艂a ze zniszczonej ci臋偶ar贸wki, ale paliwo! Sam, potrzebujemy paliwa.

Obaj spojrzeli w stron臋 p艂on膮cego zbiornika. P艂omienie wci膮偶 wznosi艂y si臋 wysoko w nocne niebo i chmury g臋stego, czarnego dymu toczy艂y si臋 nad placem do musztry. W 艣wietle p艂omieni martwi m臋偶czy藕ni le偶eli pokotem tam, gdzie skosi艂 ich karabin maszynowy, ale nie prze偶y艂 tak偶e

偶aden ze stra偶nik贸w. Wszyscy zostali rozerwani na kawa艂ki i pobici na krwaw膮 papk臋 przez swoich wi臋藕ni贸w. Craig zastanowi艂 si臋, ilu ludzi zgin臋艂o, i zl膮k艂 si臋 odpowiedzi —przecie偶 osobi艣cie odpowiada艂 za 艣mier膰 ka偶dego z nich.

Tungata obserwowa艂 go. By艂 teraz ubrany w r贸偶ne cz臋艣ci garderoby, zabrane na chybi艂 trafi艂 z szafek w koszarach; wi臋kszo艣膰 z nich by艂a za ma艂a na jego olbrzymi膮 posta膰. Wi臋zienny fetor wci膮偶 otacza艂 go jak p艂aszcz.

— Zawsze taki by艂e艣 — przem贸wi艂 艂agodnie Tungata — po nieprzyjemnym zadaniu. Pami臋tam wybijanie nadwy偶ek s艂oni, nie jad艂e艣 potem przez kilka dni.

— Odprowadz臋 paliwo z jednego zbiornika do drugiego — powiedzia艂 szybko Craig. Zapomnia艂 ju偶, jaki Tungata by艂 spostrzegawczy. Zauwa偶y艂 jego wyrzuty sumienia. — I ka偶臋 im zacz膮膰 zmienia膰 ko艂a. Ale musisz dla nas znale藕膰 paliwo, Sam! Musisz! — Craig odwr贸ci艂 si臋 i poku艣tyka艂 w stron臋 najbli偶szej ci臋偶ar贸wki, zadowolony, 偶e mo偶e w ten spos贸b uciec przez przenikliwym wzrokiem Tungaty.

Czeka艂 na niego Czujny.

— Stracili艣my czternastu ludzi, Kuphela — powiedzia艂.

— Przykro mi.

Bo偶e! Co za banalna formu艂ka.

— I tak kiedy艣 musieliby umrze膰. — Partyzant wzruszy艂 ramionami.— Co teraz zrobimy?

W skrzyniach z narz臋dziami obu ci臋偶ar贸wek by艂y ci臋偶kie klucze do k贸艂, poza tym mieli wystarczaj膮co du偶o ludzi, by podnie艣膰 ty艂 wozu i na czas pracy podeprze膰 go drewnianymi klinami. Craig nadzoruj膮c wymian臋 tylnej osi i k贸艂, podwin膮艂 nogawk臋 i jodpi膮艂 sztuczn膮 nog臋. Kula z karabinu przebi艂a si臋 przez aluminiow膮 gole艅, pozostawiaj膮c w 艂ydce poszarpany otw贸r wylotowy, ale kostka ze stawem by艂a nienaruszona. M艂otkiem ze skrzyni z narz臋dziami wklepa艂 r贸wno z powrotem ostre p艂atki metalu i znowu przypi膮艂 nog臋.

— No, tylko wytrzymaj jeszcze troch臋-— powiedzia艂 jej stanowczo, poklepa艂 czule i zabra艂 klucz od Czujnego, kt贸ry ju偶 odkr臋ci艂 dwie 艣ruby tylnego ko艂a ci臋偶ar贸wki.

Godzin臋 p贸藕niej Tungata zjawi艂 si臋 w miejscu, gdzie Craig i jego brygada opuszczali ci臋偶ar贸wk臋 na tyln膮 o艣, posk艂adan膮 z cz臋艣ci drugiego pojazdu. Craig do 艂okci by艂 czarny od g臋stego smaru. Sara bieg艂a, by dotrzyma膰 kroku Tungacie. Przy nim wydawa艂a si臋 szczup艂a i dziewcz臋ca mimo karabinu, kt贸ry nios艂a.

— Nie ma paliwa — powiedzia艂 Tungata. — Przeszukali艣my ob贸z.

— Mamy chyba pi臋tna艣cie litr贸w.—Craig wyprostowa艂 si臋 i r臋kawem koszuli star艂 pot z twarzy. Pobrudzi艂 sobie smarem policzek. — Mo偶emy na nim przejecha膰 trzydzie艣ci pi臋膰 kilometr贸w. Je艣li b臋dziemy mieli szcz臋艣cie. — Spojrza艂 na zegarek. — Trzecia! Kiedy ten czas min膮艂? Sally-Anne przyleci za niewiele ponad dwie godziny. Nie zd膮偶ymy...

19 — 艁unput poluje w ticmsoid

— Craig, Sara powiedzia艂a mi, co dla mnie zrobi艂e艣, powiedzia艂a

0 ryzyku, o planach, o wszystkim... — powiedzia艂 cicho Tungata.

— Nie mamy na to teraz czasu, Sam.

— Tak — zgodzi艂 si臋. — Musz臋 przem贸wi膰 do moich ludzi, potem mo偶emy jecha膰.

Wi臋藕niowie, kt贸rzy prze偶yli masakr臋 na placu do musztry, zebrali si臋 wok贸艂 Tungaty, kt贸ry stan膮艂 na masce ci臋偶ar贸wki. Twarze mieli zwr贸cone do g贸ry, w jego stron臋, o艣wietlone surowym blaskiem latarni.

— Musz臋 was opu艣ci膰 — powiedzia艂 Tungata i rozleg艂y si臋 pomruki niezadowolenia — ale zostanie z wami m贸j duch, b臋dzie z wami do dnia, kiedy powr贸c臋. A przysi臋gam na brod臋 mojego ojca i mleko, kt贸re pi艂em z piersi matki, 偶e do was wr贸c臋.

— Baba! — wo艂ali do niego. — Jeste艣 naszym ojcem.

— Maszo艅scy kanka bardzo szybko tu si臋 pojawi膮. Musicie i艣膰 do buszu, zabra膰 ze sob膮 ca艂膮 bro艅 i jedzenie, jakie uda wam si臋 znale藕膰, i i艣膰 z tymi lud藕mi. — Wskaza艂 ma艂膮 grupk臋 partyzant贸w zebranych wok贸艂 towarzysza Czujnego. — Oni zaprowadz膮 was w bezpieczne miejsce i tam poczekacie, a偶 wr贸c臋 na tyle silny, 偶eby poprowadzi膰 was ku szcz臋艣liwej przysz艂o艣ci. — Tungata wyci膮gn膮艂 r臋ce jak do b艂ogos艂awie艅stwa. — Id藕cie w pokoju, przyjaciele!

Wyci膮gali do niego ramiona, niekt贸rzy p艂akali jak dzieci. Potem, ma艂ymi grupami, zacz臋li oddala膰 si臋 w kierunku bramy obozu i kryj膮cej si臋 za ni膮 ciemno艣ci.

Towarzysz Czujny oci膮ga艂 si臋 z odej艣ciem. Podszed艂 do Craiga

1 u艣miechn膮艂 si臋 tym swoim zimnym, bia艂ym u艣miechem wilka.

— Chocia偶 by艂e艣 na pierwszej linii walki, nie zabi艂e艣 ani jednego Maszony, ani tu, ani na mo艣cie — powiedzia艂. — Dlaczego, Kuphela?

— Zabijanie zostawiam wam — odpowiedzia艂 mu Craig. — Jeste艣cie w tym lepsi ode mnie.

— Jeste艣 dziwnym cz艂owiekiem, pisarzu ksi膮偶ek — ale jeste艣my ci wdzi臋czni. Je艣li b臋d臋 偶y艂 wystarczaj膮co d艂ugo, z dum膮 b臋d臋 opowiada艂 swoim wnukom o rzeczach, kt贸rych dzi艣 dokonali艣my.

— Do widzenia, przyjacielu — powiedzia艂 Craig i u艣cisn臋li sobie r臋ce podw贸jnym u艣ciskiem d艂oni, nadgarstka i zn贸w d艂oni, kt贸ry by艂 pozdrowieniem o g艂臋bokim znaczeniu. Potem Czujny odwr贸ci艂 si臋, odbieg艂 z karabinem w opuszczonej r臋ce i po艂kn臋艂a go noc. Wszyscy troje, Craig, Tungata i Sara, stali przy kabinie ci臋偶ar贸wki, nie mog膮c wykrztusi膰 s艂owa.

Pierwszy odezwa艂 si臋 Craig:

— Sam, s艂ysza艂e艣, jak radiooperator rozmawia艂 z kwater膮 g艂贸wn膮. Wiesz, 偶e Fungabera na pewno ju偶 wys艂a艂 posi艂ki. Czy mi臋dzy obozem a Harare s膮 jacy艣 偶o艂nierze?

— Nie s膮dz臋. — Tungata pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Kilku ludzi w Karoi, ale to za ma艂o, 偶eby odpowiedzie膰 na taki atak.

— W porz膮dku, powiedzmy, 偶e zebranie i wys艂anie odpowiedniego

290

oddzia艂u zaj臋艂o im godzin臋. Dotarcie do Tuti zajmie im nast臋pne pi臋膰 godzin... — Spojrza艂 dla upewnienia si臋 na Tungat臋, a ten kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Uderz膮 na misj臋 oko艂o sz贸stej, a Sally-Anne powinna by膰 nad lotniskiem o pi膮tej. B臋d膮 blisko, szczeg贸lnie je艣li ostatnie kilka kilometr贸w b臋dziemy musieli przej艣膰 pieszo. Ruszajmy!

Gdy Matabele wspinali si臋 do kabiny, Craig rozejrza艂 si臋 po raz ostatni po zniszczonym obozie. P艂omienie przygas艂y, ale dym unosi艂 si臋 nad opustosza艂ymi chatami i placem do musztry, na kt贸rym le偶eli zabici. Scen臋 wci膮偶 jasno o艣wietla艂y latarnie.

— Latarnie... — powiedzia艂 na g艂os Craig.

Niepokoi艂o go co艣 zwi膮zanego z latarniami. Pr膮dnica? Tak, to o ni膮 chodzi艂o — musia艂 pomy艣le膰 o czym艣 zwi膮zanym z pr膮dnic膮.

— W艂a艣nie! — szepn膮艂 g艂o艣no i wskoczy艂 do kabiny. — Sam, pr膮dnica...

Zapali艂 silnik i z warkotem wykr臋ci艂 ci臋偶ar贸wk膮. Si艂ownia znajdowa艂a si臋 z ty艂u wzg贸rza, by艂a cz臋艣ci膮 g艂贸wnego kompleksu chronionego workami z piaskiem i fortyfikacjami na wzniesieniu nad ni膮. Craig zatrzyma艂 ci臋偶ar贸wk臋 przy schodkach prowadz膮cych w d贸艂 do si艂owni, zbieg艂 po nich i wpad艂 do pomieszczenia.

Pr膮dnic膮 by艂 dwudziestopi臋ciokilowatowy lister, zielona, du偶a i niska maszyna, a jej zbiornik na paliwo wisia艂 nad ni膮, przymocowany do 艣ciany stalowymi sworzniami. Craig poklepa艂 艣ciank臋 zbiornika, a ten wyda艂 pocieszaj膮cy, g艂uchy d藕wi臋k.

— Pe艂ny! — rykn膮艂 Craig. — Czterdzie艣ci galon贸w, nareszcie!

Droga wi艂a si臋 jak pyton, a ci臋偶ar贸wka ze zbiornikiem na paliwo pe艂nym po brzegi by艂a ci臋偶ka i niezdarna na zakr臋tach. Craig musia艂 obiema r臋kami przekr臋ca膰 kierownic臋. Podjazdy by艂y strome i pr臋dko艣膰 spada艂a do tempa marszu, gdy Craig zmienia艂 biegi. Potem zje偶d偶ali z drugiej strony wzg贸rza niebezpiecznie szybko; pusta ci臋偶ar贸wka podrzuca艂a nimi niemi艂osiernie, gdy wpadali na g艂臋bokie koleiny.

Ma艂o brakowa艂o, a Craig nie trafi艂by na grobl臋 przy mo艣cie; wisieli ju偶 przechyleni nad zboczem, kt贸rego kraw臋d藕 kruszy艂a si臋 pod wielkimi, podw贸jnymi tylnymi ko艂ami, zanim kierowca cofn膮艂 samoch贸d i przejechali z turkotem po w膮skim, drewnianym mo艣cie.

— Godzina? — spyta艂 Craig, a Sara spojrza艂a na zegarek w 艣wietle lampek tablicy rozdzielczej.

— Czwarta pi臋膰dziesi膮t trzy.

Craig oderwa艂 na chwil臋 wzrok od jasnego tunelu 艣wiate艂 reflektor贸w i po raz pierwszy zauwa偶y艂 sylwetki drzew na tle rozja艣niaj膮cego si臋 nieba. Na szczycie wzg贸rza zjecha艂 na pobocze i w艂膮czy艂 radio. Powoli zmienia艂 kana艂y, szukaj膮c wiadomo艣ci o ruchach wojsk, ale by艂o s艂ycha膰 jedynie szum.

291

— Je艣li s膮 w zasi臋gu fal radiowych, nie puszczaj膮 pary z ust. Wy艂膮czy艂 odbiornik i zn贸w wjecha艂 na drog臋, po raz kolejny zdumiony

szybko艣ci膮, z jak膮 nadchodzi afryka艅ski 艣wit. Poni偶ej, w dolinie, krajobraz wy艂ania艂 si臋 z uciekaj膮cej nocy; rozci膮ga艂a si臋 pod nimi wielka, ciemna, le艣na r贸wnina prowadz膮ca od st贸p wzniesie艅 do misji.

— Szesna艣cie kilometr贸w — powiedzia艂 Tungata.

— Jeszcze p贸艂 godziny — odrzek艂 Craig i sprowadzi艂 rycz膮c膮 toyot臋 w d贸艂 po ostatnich wzg贸rzach. Zanim dotarli do r贸wniny, zrobi艂o si臋 na tyle jasno, 偶e m贸g艂 wy艂膮czy膰 reflektory. — Nie ma sensu zwraca膰 na siebie uwagi.

Nagle wyprostowa艂 si臋, zaniepokojony zmian膮 w rytmie silnika, kt贸ry by艂 teraz g艂o艣niejszy i bardziej zgrzytliwy.

— O Bo偶e, tylko nie to, nie teraz — szepn膮艂, a potem zda艂 sobie spraw臋, 偶e s艂yszy nie odg艂os toyoty, ale innego silnika, znajduj膮cego si臋 za ci臋偶ar贸wk膮. Brzmia艂 coraz g艂o艣niej, bli偶ej, coraz wyra藕niej. Opu艣ci艂 szyb臋 i wystawi艂 g艂ow臋 na ch艂odny p臋d wiatru.

Lecia艂a za nimi Cessna Sally-Anne, zaledwie pi臋tna艣cie metr贸w nad ziemi膮; po艂yskiwa艂a na niebiesko i srebrno w pierwszych promieniach s艂o艅ca.

Craig krzykn膮艂 z rado艣ci i zacz膮艂 gwa艂townie macha膰 r臋k膮.

Cessna szybko zr贸wna艂a si臋 z nimi. Z kokpitu patrzy艂a na niego ukochana twarz Sally-Anne. Dziewczyna mia艂a na g艂owie r贸偶owy szal. 艢mia艂a si臋, bo rozpozna艂a Craiga, pomacha艂a do niego i powiedzia艂a bezg艂o艣nie: „Daj gazu!" Potem min臋艂a ich z hukiem, wzleda艂a wy偶ej, kiwaj膮c skrzyd艂ami Cessny z boku na bok, i skierowa艂a si臋 w stron臋 lotniska.

Wypadli z lasu i p臋dzili przez pola kukurydzy otaczaj膮ce malutk膮 wiosk臋 przy misji. Blaszane dachy ko艣cio艂a i szko艂y b艂yszcza艂y w 艣wietle wschodz膮cego s艂o艅ca. Z chat przy drodze wysz艂o kilku zaspanych wie艣niak贸w, kt贸rzy drapi膮c si臋 i ziewaj膮c patrzyli na ci臋偶ar贸wk臋.

Craig zwolni艂, a Sara krzycza艂a przez okno:

— 呕o艂nierze id膮! B臋d膮 k艂opoty! Ostrze偶cie wszystkich! Id藕cie do buszu! Ukryjcie si臋!

Do tej pory Craig nie si臋gn膮艂 my艣l膮 tak daleko. Odwet Trzeciej Brygady na miejscowej ludno艣ci na pewno b臋dzie przera偶aj膮cy. Przyspieszy艂, przejecha艂 przez wiosk臋 i do lotniska zosta艂 im ju偶 tylko kilometr; widzieli, jak na ko艅cu pasa powiewa podniszczony r臋kaw wskazuj膮cy kierunek wiatru. Cessna kr膮偶y艂a coraz ni偶ej nad nimi. Craig zobaczy艂, 偶e Sally-Anne opu艣ci艂a podwozie i zacz臋艂a ostatnie podej艣cie do l膮dowania.

— Sp贸jrz! — krzykn膮艂 ochryple Tungata.

Z ich lewej strony nadlatywa艂 z rykiem inny samolot, poruszaj膮cy si臋 nisko i szybko, du偶o wi臋ksza maszyna o podw贸jnym silniku. Craig od razu j膮 rozpozna艂.

By艂a to stara transportowa Dakota, weteran wojny pustynnej w Afryce

292

T

Pomocnej i wojny w buszu w Rodezji. Pomalowana by艂a szar膮, antyod-blaskow膮 i maskuj膮c膮 farb膮 i zdobi艂y j膮 okr膮g艂e oznakowania Si艂 Powietrznych Zimbabwe. G艂贸wny luk tu偶 za skrzyd艂em by艂 otwarty i wychylali si臋 z niego m臋偶czy藕ni. Byli ubrani w maskuj膮ce mundury polowe i hehny. Wida膰 te偶 by艂o du偶e tobo艂ki spadochron贸w. W luku sta艂o dw贸ch 偶o艂nierzy, ale reszta t艂oczy艂a si臋 tu偶 za nimi.

— Spadochroniarze! — krzykn膮艂 Craig.

Dakota zlecia艂a stromo w ich kierunku i przelecia艂a tak nisko, 偶e p臋d powietrza ze 艣migie艂 wzburzy艂 kukurydz臋 rosn膮c膮 obok na polu. Gdy samolot ich mija艂, Craig i Tungata jednocze艣nie rozpoznali jednego z m臋偶czyzn w luku.

— Fungabera! — rzuci艂 przez zaci艣ni臋te z臋by Tungata. — To on! Natychmiast otworzy艂 drzwi i wdrapa艂 si臋 na kabin臋 do karabinu

maszynowego. Mimo os艂abienia posz艂o mu to tak szybko, 偶e dotar艂 do broni, wycelowa艂 z niej i wystrzeli艂 d艂ug膮 seri臋, p贸ki jeszcze Dakota by艂a w jego zasi臋gu. Pociski przelecia艂y pod lewym skrzyd艂em samolotu, wystarczaj膮co blisko, by zaniepokoi膰 pilota i zmusi膰 go do wykonania kr贸tkiego skr臋tu w g贸r臋.

— Wznosz膮 si臋 na wysoko艣膰 zrzutu! — krzykn膮艂 Craig. Fungabera na pewno zauwa偶y艂 i rozpozna艂 niebiesko-srebrn膮 Cessn臋.

Domy艣li艂 si臋, 偶e chc膮 uciec tym samolotem i 偶e ci臋偶ar贸wka jedzie na lotnisko na spotkanie z nim. Szybciej m贸g艂 u偶y膰 spadochroniarzy zrzucaj膮c ich, ni偶 l膮duj膮c. Mia艂 zamiar dzi臋ki nim opanowa膰 lotnisko, zanim Cessna zd膮偶y艂aby odlecie膰. Bezpieczn膮 wysoko艣ci膮 zrzutu by艂o trzysta metr贸w, ale to byli spadochroniarze wysokiej klasy. Dakota wyr贸wna艂a lot na stu pi臋膰dziesi臋ciu metrach, jak oceni艂. Craig, i zrzut mia艂 si臋 odby膰 wzd艂u偶 d艂ugo艣ci pasa.

Cessna zbli偶a艂a si臋 w艂a艣nie zza ogrodzenia po drugiej stronie lotniska. Sally-Anne w艂a艣nie wyl膮dowa艂a i jecha艂a pr臋dko w kierunku p臋dz膮cej toyoty.

Nad pasem z lec膮cej oci臋偶ale Dakoty wypad艂a ma艂a figurka m臋偶czyzny i niemal natychmiast otworzy艂 si臋 zielony jedwab spadochronu. W jego 艣lady poszed艂 sznur nast臋pnych 偶o艂nierzy i niebo zape艂ni艂o si臋 lasem z艂owieszczych grzyb贸w, truj膮co zielonych i ko艂ysz膮cych si臋 lekko na porannym wietrze, ale opadaj膮cych w kierunku br膮zowej, spieczonej darni lotniska.

Cessna dotar艂a do ko艅ca pasa i zakr臋ci艂a ostro o sto osiemdziesi膮t stopni. Dopiero wtedy Craig zda艂 sobie spraw臋, 偶e Sally-Anne by艂a do艣膰 przewiduj膮ca, 偶eby oceni膰 niebezpiecze艅stwo i konieczno艣膰 po艣piechu, i 偶e wyl膮dowa艂a przy tylnym wietrze, przyjmuj膮c ryzyko wi臋kszej pr臋dko艣ci i d艂u偶szego przejazdu, 偶eby tylko m贸c natychmiast wystartowa膰 z wiatrem przy pe艂nym obci膮偶eniu i ataku spadochroniarzy.

Siedz膮cy na kabinie Tungata strzela艂 w niebo odmierzonymi, kontrolowanymi seriami, maj膮c nadziej臋 raczej przestraszy膰 spadaj膮cych

293

偶o艂nierzy ni偶 ich zabi膰. Cz艂owiek wisz膮cy na ko艂ysz膮cych si臋 linkach spadochronu jest celem niemal nie do trafienia.

Sally-Anne wychyla艂a si臋 z otwartych drzwi kokpitu krzycz膮c i machaj膮c do nich, silnik pracowa艂 ju偶 na pe艂nej mocy, powstrzymywa艂a wi臋c Cessn臋 hamulcami. Podskoczyli na poboczu drogi startowej i Craig skr臋ci艂 z po艣lizgiem i piskiem hamulc贸w, zatrzymuj膮c samoch贸d tak, 偶eby zas艂oni膰 samolot i drog臋, kt贸r膮 musieli do niego przebiec.

— Wysiadaj — wrzasn膮艂 na Sar臋, a ta zeskoczy艂a i pobieg艂a do samolotu. Sally-Anne chwyci艂a j膮 za rami臋 i pomog艂a jej podci膮gn膮膰 si臋 na tylne siedzenie.

Na kabinie Tungata wystrzeli艂 ostatni膮 seri臋 z karabinu maszynowego. Pierwsi trzej 偶o艂nierze byli ju偶 na ziemi, ich zielone spadochrony toczy艂 powoli lekki wiatr, a kule Tungaty wzbija艂y mi臋dzy nimi chmury kurzu. Craig zobaczy艂, 偶e jeden ze spadochroniarzy upad艂 i linki zacz臋艂y go ci膮gn膮膰. Craig z艂apa艂 ka艂asznikowa i zapasow膮 torb臋 amunicji i krzykn膮艂:

— Chod藕my, Sam. Chod藕my!

Pobiegli do Cessny, a Tungata, s艂aby i chory, upad艂 przy schodkach; Craig musia艂 go podnie艣膰 i podsadzi膰.

Sally-Anne zwolni艂a hamulce, zanim Tungata znalaz艂 si臋 na pok艂adzie, i Craig bieg艂 obok Cessny, gdy ta nabiera艂a szybko艣ci. Tungata opad艂 na tylne siedzenie obok Sary, a Craig podskoczy艂 i z艂apa艂 si臋 luku. Mimo 偶e przeszkadza艂 mu ka艂asznikow i torba, podci膮gn膮艂 si臋 na przednie siedzenie obok Sally-Anne.

— Zamknij drzwi! — krzykn臋艂a Sally-Anne nie patrz膮c na niego, skoncentrowana na pasie przed nimi. Zwisaj膮cy pas od siedzenia utkwi艂 w drzwiach i Craig walczy艂 z nim, gdy osi膮gali pr臋dko艣膰 startow膮. Uda艂o mu si臋 go wypl膮ta膰 i zatrzasn膮膰 drzwi. Gdy spojrza艂 przed siebie, zobaczy艂 spadochroniarzy p臋dz膮cych ze skraju pasa, aby przeci膮膰 drog臋 samolotowi.

Nie potrzeba by艂o l艣ni膮cej generalskiej gwiazdy na he艂mie, 偶eby rozpozna膰 Petera Fungaber臋. Budowa ramion, spos贸b noszenia g艂owy i p艂ynny, koci wdzi臋k w ruchach by艂y bardzo charakterystyczne. Jego ludzie rozsypali si臋 za nim — biegli prawie dok艂adnie przed Cessna, zaledwie czterysta czy pi臋膰set krok贸w od niej.

Samolot uni贸s艂 dzi贸b, podskoczy艂 lekko i znalaz艂 si臋 w powietrzu. Peter Fungabera i szereg jego 偶o艂nierzy znikn臋li im z pola widzenia pod dziobem i silnikiem, gdy Cessna wznosi艂a si臋 coraz wy偶ej; musia艂a jednak przelecie膰 dok艂adnie nad ich g艂owami, na wysoko艣ci niewiele wi臋kszej ni偶 sto metr贸w.

— O matko! — powiedzia艂a Sally-Anne niemal zwyk艂ym tonem. — Ju偶 do艣膰!

Kiedy to m贸wi艂a, tablica rozdzielcza przed Craigiem eksplodowa艂a, pokrywaj膮c go drobinami szk艂a przypominaj膮cymi kryszta艂ki cukru. P艂yn hydrauliczny obla艂 mu koszul臋.

294

Seria z karabinu maszynowego wpad艂a przez pod艂og臋 kabiny i wylecia艂a przez cienki metalowy dach.

Siedz膮ca z ty艂u Sara krzycza艂a, a obudow臋 samolotu szarpa艂a nawa艂nica kul z ka艂asznikowa. Craig czu艂, jak jego siedzenie podskakuje od pocisk贸w wbijaj膮cych si臋 w metalow膮 konstrukcj臋. W skrzydle tu偶 obok jego okna pojawia艂y si臋 poszarpane otwory.

Sally-Anne pchn臋艂a dr膮偶ek sterowniczy do przodu i Cessna zapikowa艂a z powrotem w stron臋 lotniska p臋dem, kt贸ry podrzuci艂 im 偶o艂膮dki do g贸ry — w ten spos贸b zrobi艂a unik przed strumieniem ognia i da艂a im chwil臋 wytchnienia. Pojawi艂a si臋 przed nimi br膮zowa ziemia i Sally-Anne powstrzyma艂a samob贸jczy lot Cessny w d贸艂, ko艂o uderzy艂o jednak

0 powierzchni臋 i odbili si臋 od niej gwa艂townie w powietrze. Craig zobaczy艂, jak dwaj spadochroniarze odskakuj膮 w bok przed p臋dz膮cym samolotem.

Dzikie nurkowanie niesamowicie zwi臋kszy艂o ich pr臋dko艣膰, tak 偶e Sally-Anne mog艂a wykona膰 bardzo szybki skr臋t, niemal zamiataj膮c ziemi臋 lewym skrzyd艂em. Twarz mia艂a skupion膮, a mi臋艣nie przedramion napi臋te. Przed nimi po lewej stronie pasa, jakie艣 sto metr贸w od jego skraju, sta艂o samotne drzewo o g臋stej, szerokiej koronie. By艂a to manila, wysoka na dwadzie艣cia siedem metr贸w.

Sally-Anne na chwil臋 wyr贸wna艂a lot i skierowa艂a si臋 w stron臋 manili', lewe skrzyd艂o samolotu niemal musn臋艂o jej najdalej wysuni臋te ga艂臋zie

1 chwil臋 potem Cessna wykona艂a skr臋t w przeciwn膮 stron臋, sprytnie zas艂aniaj膮c si臋 drzewem przed szeregiem spadochroniarzy na lotnisku.

Sally-Anne trzyma艂a si臋 blisko ziemi, a偶 podwozie zamiata艂o czubki kolb kukurydzy rosn膮cej w polu, i zerka艂a w lusterko nad g艂ow膮, 偶eby mie膰 manil臋 ca艂y czas r贸wno za ogonem Cessny, co ogranicza艂o pole strza艂u spadochroniarzom.

— Gdzie Dakota? — Craig przekrzykiwa艂 szum wiatru w kabinie.

— Podchodzi do l膮dowania — zawo艂a艂 Tungata, a Craig, obracaj膮c si臋 na siedzeniu, zobaczy艂 k膮tem oka, jak wielka szara maszyna schodzi coraz ni偶ej, ustawiona r贸wnolegle do pasa.

— Nie mog臋 podci膮gn膮膰 podwozia. — Sally-Anne wciska艂a kciukiem wahad艂owy wy艂膮cznik, ale zielone oczy kontrolek podwozia wci膮偶 patrzy艂y na ni膮 z konsoli. — Mamy tam awari臋, zaci臋艂o si臋.

P臋dzi艂 na nich las za polami, a gdy Sally-Anne podci膮gn臋艂a dr膮偶ek, aby przeprowadzi膰 Cessn臋 nad koronami drzew, doprowadzenie hydrauliczne p臋k艂o pod przerwan膮 przez strza艂y obudow膮 silnika i na przedniej szybie rozla艂 si臋 lepki p艂yn hydrauliczny.

— Nic nie widz臋! — krzykn臋艂a Sally-Anne, szarpni臋ciem otworzy艂a boczne okienko i lecia艂a dalej, kieruj膮c si臋 po艂o偶eniem horyzontu wobec lewego skrzyd艂a.

.„ * — Nie mamy 偶adnych przyrz膮d贸w. — Craig sprawdza艂 roztrzaskan膮 tablic臋 rozdzielcz膮. — Nie ma pr臋dko艣ciomierza, wska藕nika wznoszenia si臋, sztucznego horyzontu, wysoko艣ciomierza, 偶yrokompasu...

•295

— Podwozie... — przerwa艂a mu Sally-Anne. — Za du偶e obd膮偶enie, zmniejszy nam zasi臋g, nie uda si臋 nam wr贸ci膰!

Wci膮偶 si臋 wznosi艂a, ale stopniowo zacz臋艂a przyjmowa膰 w艂a艣ciwy kurs pos艂uguj膮c si臋 wisz膮c膮 nad jej g艂ow膮 busol膮, gdy silnik si臋 zaj膮kn膮艂, niemal zamilk艂 — a potem zn贸w zaterkota艂 pe艂nym g艂osem.

Sally-Anne szybko ustawi艂a pu艂ap i moc.

— To zabrzmia艂o jak k艂opoty z paliwem — szepn臋艂a. — Pewnie trafili w przew贸d paliwowy. — Prze艂膮czy艂a selektor zbiornik贸w z paliwem z „prawe skrzyd艂o" na „oba", a potem spojrza艂a na Craiga i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. — Cze艣膰! Strasznie si臋 za tob膮 st臋skni艂am.

— Ja za tob膮 te偶. — 艢cisn膮艂 j膮 za udo.

— Czas? — Zn贸w zrobi艂a si臋 rzeczowa.

— Pi膮ta siedemna艣cie — odpowiedzia艂 Craig i wyjrza艂 przez okno. Br膮zowy w膮偶 drogi do Tuti odchyla艂 si臋 na p贸艂noc, a oni przelatywali w艂a艣nie nad pierwsz膮 lini膮 wzg贸rz — gdzie艣 tutaj by艂a wioska Vusaman-ziego, par臋 kilometr贸w od drogi.

Silnik zn贸w niepokoj膮co zamilk艂, a twarz Sally-Anne by艂a spi臋ta i przej臋ta.

— Czas? — spyta艂a jeszcze raz.

— Pi膮ta dwadzie艣cia siedem — odpar艂 Craig.

— Nie mo偶na ju偶 nas zobaczy膰 z lotniska. Ani us艂ysze膰.

— Fungabera nie wie, gdzie jeste艣my, dok膮d lecimy.

— W Victoria Falls maj膮 艣mig艂owiec bojowy — Tungata wychyli艂 si臋 nad oparciami siedze艅. —Je艣li domy艣la si臋, 偶e lecimy do Botswany, wy艣l膮 go, 偶eby przeci膮艂 nam drog臋.

— Mo偶emy przegoni膰 艣mig艂owiec. — Craig zaryzykowa艂 to przypuszczenie.

— Nie z opuszczonym podwoziem — zaprzeczy艂a Sally-Anne... i wtedy silnik zupe艂nie si臋 wy艂膮czy艂.

Nagle zrobi艂o si臋 dziwnie cicho, s艂ycha膰 by艂o tylko szum wiatru w dziurach po kulach w kad艂ubie; 艣mig艂o obraca艂o si臋 jeszcze wolno przez kilka sekund, a potem zatrzyma艂o si臋 gwa艂townie i wycelowa艂o w niebo jak ostrze topora kata.

— C贸偶 — powiedzia艂a mi臋kko Sally-Anne — to ju偶 nie jest istotne. Silnik si臋 wy艂膮czy艂. Spadamy. — I rozpocz臋艂a szybko przygotowania do przymusowego l膮dowania, poniewa偶 Cessna zacz臋艂a 艂agodnie opada膰 w stron臋 pag贸rkowatej i poro艣ni臋tej lasem ziemi pod nimi. Do ko艅ca zaci膮gn臋艂a klapy, 偶eby zwolni膰 pr臋dko艣膰.

— Zapi膮膰 pasy — powiedzia艂a. — Na ramionach te偶.

Odci臋艂a dop艂yw paliwa ze zbiornik贸w g艂贸wnymi prze艂膮cznikami, 偶eby zapobiec wybuchowi ognia przy uderzeniu.

— Widzisz jak膮艣 polan臋? — spyta艂a Craiga wygl膮daj膮c bezradnie przez wysmarowan膮 szyb臋.

— Nic. — Pod nimi rozci膮ga艂 si臋 ciemnozielony materac lasu.

296

— Spr贸buj臋 znale藕膰 jakie艣 dwa du偶e drzewa i uderzy膰 w nie skrzyd艂ami, to pozbawi nas pr臋dko艣ci. Ale b臋dzie to niez艂e uderzenie — powiedzia艂a zmagaj膮c si臋 z boczn膮 szyb膮.

— Mog臋 j膮 wybi膰 — zaproponowa艂 Tungata.

— Dobrze — zgodzi艂a si臋 Sally-Anne.

Tungata pochyli艂 si臋 i trzema uderzeniami pi臋艣ci wybi艂 perspeks z ramy. Sally-Anne wysun臋艂a g艂ow臋 przez otw贸r, mru偶膮c oczy od wiatru.

Ziemia coraz szybciej lecia艂a w ich stron臋; wzg贸rza wydawa艂y si臋 powi臋ksza膰 i zacz臋艂y g贸rowa膰 nad nimi, gdy Sally-Anne 艂agodnym 艣lizgiem wlecia艂a w w膮sk膮 dolin臋. Nie mia艂a pr臋dko艣ciomierza, kierowa艂a si臋 wi臋c do艣wiadczeniem, gdy unosi艂a dzi贸b w g贸r臋, aby wytraci膰 szybko艣膰. Przez mg艂臋 smaru na przedniej szybie Craig zauwa偶y艂 zarys drzew.

— Otworzy膰 drzwi! — wyda艂a polecenie Sally-Anne. — Nie odpinajcie pas贸w, dop贸ki nie przestaniemy si臋 toczy膰, a potem jak najszybciej wyskakujcie i biegnijcie jak sfora d艂ugich, chudych ps贸w!

Podnios艂a prz贸d samolotu; Cessna wytraci艂a szybko艣膰 i dzi贸b opad艂 z powrotem jak kamie艅, ale Sally-Anne obliczy艂a manewr co do u艂amka sekundy i zanim prz贸d samolotu zd膮偶y艂 opa艣膰 poni偶ej ty艂u, uderzy艂a w drzewa. Skrzyd艂a Cessny zosta艂y wyrwane, a nimi szarpn臋艂o na pasach z si艂膮, kt贸ra zdziera艂a sk贸r臋 i obija艂a cia艂o. Mimo 偶e przy uderzeniu stracili prawie ca艂膮 pr臋dko艣膰, rozcz艂onkowane cielsko samolotu, 艣lizgaj膮c si臋, z trzaskiem pomkn臋艂o w las. Ciska艂o nimi z boku na bok i trz臋s艂o na siedzeniach, a kad艂ub obraca艂 si臋 gwa艂townie; zatoczy艂 ko艂o wok贸艂 pnia kolejnego drzewa i w ko艅cu si臋 zatrzyma艂.

— Wychodzi膰! — krzykn臋艂a.Sally-Anne. — Czuj臋 benzyn臋! Wychodzi膰 i ucieka膰!

Otwarte drzwi zosta艂y wcze艣niej wyrwane z zawias贸w, a oni zrzucili z siebie pasy, wypadli na skalist膮 ziemi臋 i zacz臋li biec.

Craig dogoni艂 Sally-Anne. Szal spad艂 jej z g艂owy i d艂ugie, ciemne w艂osy powiewa艂y na wietrze. Obj膮艂 j膮 ramieniem i poprowadzi艂 w kierunku kraw臋dzi wyschni臋tego parowu; wskoczyli do niego i kucn臋li dysz膮c na piaszczystym dnie, trzymaj膮c si臋 siebie kurczowo.

— Zapali si臋? — wysapa艂a Sally-Anne.

— Poczekaj, to si臋 przekonasz. — Przytrzyma艂 j膮 i oboje w napi臋ciu oczekiwali na syk przeciekaj膮cej benzyny i eksplozj臋 g艂贸wnych zbiornik贸w.

Nic si臋 nie wydarzy艂o. Zapad艂a nad nimi cisza buszu, zacz臋li wi臋c rozmawia膰 zal臋knionym szeptem.

— Latasz jak anio艂 — powiedzia艂.

— Anio艂 ze z艂amanymi skrzyd艂ami. ^ Poczekali jeszcze minut臋.

. — A propos — szepn膮艂 — co to jest d艂ugi, chudy pies?

— Chart — zachichota艂a w reakcji na strach. — Jamnik to d艂ugi, niski pies. — I zacz臋li oboje chichota膰, przytuleni do siebie.

297

— Rozejrzyjmy si臋. — Wci膮偶 艣mia艂a si臋 nerwowo.

Wstali ostro偶nie i wyjrzeli nad brzeg parowu. Kad艂ub by艂 rozbity, a metalowa obudowa Cessny pogi臋ta jak folia aluminiowa, ale nie by艂o ognia. Wyszli z kryj贸wki.

— Sam! — zawo艂a艂 Craig. — Sara!

Oboje podnie艣li si臋 z miejsca, gdzie si臋 ukryli, u podn贸偶a skalistego zbocza doliny.

— Jeste艣cie cali?

Ca艂a czw贸rka by艂a roztrz臋siona i pot艂uczona, Sara mia艂a zadrapany policzek i zakrwawiony nos, ale nikt nie by艂 powa偶nie ranny.

— I co do cholery mamy teraz robi膰? — spyta艂 Craig i ca艂a grupka popatrzy艂a na siebie bezradnie.

Spl膮drowali rozbity kad艂ub Cessny — zabrali skrzyni臋 z narz臋dziami, apteczk臋, zestaw najbardziej potrzebnych rzeczy razem z latark膮, pi臋dolit-rowy aluminiowy pojemnik na wod臋, specjalnie ocieplane koce i tabletki s艂odowe, pistolet, ka艂asznikowa z amunicj膮, mapownik, Craig odkr臋ci艂 te偶 busol臋 z sufitu kabiny. Potem przez godzin臋 starali si臋 ukry膰 przed ewentualnym samolotem zwiadowczym wszelkie 艣lady l膮dowania. Tungata i Craig przeci膮gn臋li razem do parowu od艂amane cz臋艣ci skrzyde艂, kt贸re przykryli suchymi krzakami. Nie mogli ruszy膰 kad艂uba ani silnika, ale przykryli je wi臋ksz膮 ilo艣ci膮 ga艂臋zi i krzak贸w.

W tym czasie dwa razy dobieg艂 ich z oddali odg艂os samolotu. Nie mo偶na by艂o nie rozpozna膰 rezonuj膮cego stukotu dw贸ch silnik贸w.

— Dakota — powiedzia艂a Sally-Anne.

— Szukaj膮 nas.

— Nie wiedz膮, 偶e spadli艣my — zaprotestowa艂a Sally-Anne.

— Nie, ale na pewno wiedz膮, 偶e nie藕le oberwali艣my — zauwa偶y艂 Craig. — Musz膮 zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e jest du偶e prawdopodobie艅stwo, i偶 jeste艣my na ziemi. Prawdopodobnie wy艣l膮 piesze patrole, 偶eby przeszuka艂y okolic臋, wypyta艂y wie艣niak贸w.

— Im szybciej si臋 st膮d wydostaniemy...

— Kt贸r臋dy?

— Czy mog臋 co艣 zasugerowa膰? — Sara z szacunkiem w艂膮czy艂a si臋 do dyskusji. — Potrzebujemy jedzenia i przewodnika. Chyba potrafi臋 wyprowadzi膰 nas st膮d do wioski mojego ojca. On ukryje nas, p贸ki nie zdecydujemy, co robi膰 dalej, p贸ki nie b臋dziemy gotowi ruszy膰 w drog臋.

Craig spojrza艂 na Tungat臋.

— To ma sens, masz co艣 przeciwko, Sam? Okay, w takim razie chod藕my.

Zanim opu艣cili miejsce przymusowego l膮dowania, Craig odci膮gn膮艂 Sally-Anne na bok.

— Smutno d? To by艂 pi臋kny samolot.

298

r

— Nie rozczulam si臋 nad maszynami. — Pokr臋ci艂a g艂ow膮. — By艂 z niego kiedy艣 艣wietny samolocik, ale teraz jest spieprzony i pogi臋ty. Uczucia oszcz臋dzam dla tego, co mo偶na przytuli膰. — 艢cisn臋艂a go za r臋k臋. — Czas ju偶 i艣膰, kochanie.

Craig ni贸s艂 karabin i prowadzi艂 ich, szed艂 przed nimi i znaczy艂 szlak. Dziewcz臋ta podpiera艂y Tungat臋, kt贸ry opad艂 z si艂.

Wieczorem dokopali si臋 do wody w wyschni臋tym korycie rzeki i wyssali po jednej s艂odowej tabletce, zanim owin臋li si臋 w ocieplane foli膮 koce. Dziewcz臋ta mia艂y pierwsze pe艂ni膰 wart臋, a Craig i Tungata rzucali monet膮 o p贸藕niejsze, ci臋偶sze godziny czuwania.

Wcze艣nie rano Craig natrafi艂 na cz臋sto u偶ywan膮 艣cie偶k臋, a kiedy dotar艂a do niej Sara, natychmiast j膮 rozpozna艂a. Po dw贸ch godzinach znale藕li si臋 w dolinie p贸l uprawnych pod wzg贸rzem z wiosk膮 Vusamanziego i, podczas gdy reszta grupy ukry艂a si臋 w kukurydzy, Sara wspi臋艂a si臋 na g贸r臋 poszuka膰 ojca. Gdy wr贸ci艂a godzin臋 p贸藕niej, by艂 z ni膮 stary czarownik.

Podszed艂 prosto do Tungaty i ukl膮k艂 przed nim na spuchni臋tych, zniszczonych artretyzmem kolanach, wzi膮艂 jedn膮 ze st贸p Tungaty i postawi艂 j膮 sobie na srebrnej g艂owie.

— Widz臋 ci臋, synu kr贸l贸w — pozdrowi艂 go. — Duchu wielkiego Mzilikaziego, latoro艣lo pot臋偶nego Kuma艂o, jestem twoim niewolnikiem.

— Powsta艅, starcze. — Tungata u偶y艂 pe艂nego szacunku s艂owa kehla, kt贸rym czci艂o si臋 starszych, i podni贸s艂 go.

— Wybacz mi, 偶e nie przyjmuj臋 ci臋 pocz臋stunkiem — przeprasza艂 Vusamanzi — ale tutaj nie jest bezpiecznie. Maszo艅scy 偶o艂nierze s膮 wsz臋dzie. Musz臋 zaprowadzi膰 was w bezpieczne miejsce, wtedy b臋dziecie mogli odpocz膮膰 i pokrzepi膰 si臋. Chod藕cie za mn膮.

Ruszy艂 szybkim krokiem na swoich ko艣cistych, starych nogach i musieli troch臋 przyspieszy膰, 偶eby nie zgubi膰 go z oczu. Craig sprawdzi艂 na zegarku, 偶e szli dwie godziny, drug膮 godzin臋 przez g臋ste, kolczaste zaro艣la i nier贸wn膮, skalist膮 ziemi臋. Nie by艂o tam 偶adnej 艣cie偶ki, a rozgrzana cisza buszu i otaczaj膮ce ich zewsz膮d wzg贸rza wywo艂ywa艂y uczucie klaustrofobii i niepokoju.

— Nie podoba mi si臋 tutaj — Tungata powiedzia艂 cicho do Craiga. — Nie ma 偶adnych ptak贸w, zwierz膮t, tylko wyczuwa si臋 co艣 z艂ego... nie, nie z艂ego, ale tajemniczego i gro藕nego.

Craig rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Ska艂y wygl膮da艂y na pop臋kane jak 偶u偶el wyrzucony z hutniczego pieca, krzewy by艂y zdeformowane i pokr臋cone, czarne jak w臋giel drzewny i srebrne jak tr膮d, gdy pada艂y na nie promienie s艂o艅ca. Ich ga艂臋zie pokrywa艂y ci膮gn膮ce si臋 porosty o chorym, zielonym kolorze. Tungata mia艂 racj臋, nie s艂ycha膰 by艂o 偶adnych ptak贸w ani szelestu ma艂ych zwierz膮t w poszyciu. Nagle Craiga przeszed艂 ch艂贸d, zadr偶a艂 vi s艂o艅cu.

— Te偶 to czujesz — powiedzia艂 Tungata, a gdy to m贸wi艂, starzec znikn膮艂 nagle, jakby zosta艂 poch艂oni臋ty przez czarn膮, pop臋kan膮 ska艂臋.

299

Craig podbieg艂 do przodu, t艂umi膮c dreszcz przes膮dnego strachu. Dotar艂 do miejsca, gdzie znikn膮艂 Vusamanzi, i rozejrza艂 si臋, ale nigdzie nie by艂o 艣ladu starca.

— T臋dy. — G艂os Vusamanziego zabrzmia艂 jak grobowe echo. — Za skalnym za艂omem.

艢ciana skalna ukrywa艂a w膮sk膮 szczelin臋, wystarczaj膮co jednak szerok膮, by przecisn膮艂 si臋 przez ni膮 cz艂owiek. Craig wsun膮艂 si臋 w ni膮 i zatrzyma艂, 偶eby przyzwyczai膰 oczy do s艂abego 艣wiat艂a.

Vusamanzi zdj膮艂 z p贸艂ki skalnej nad g艂ow膮 tani膮 lamp臋 sztormow膮 i nape艂ni艂 j膮 naft膮 z butelki, kt贸r膮 przyni贸s艂 w torbie. Potar艂 zapa艂k臋 i przytkn膮艂 j膮 od knota.

— Chod藕cie — zaprosi艂 ich do 艣rodka i poprowadzi艂 korytarzem.

— W tych wzg贸rzach roi si臋 od jaski艅 i tajemnych przej艣膰—wyja艣ni艂a Sara. — Wszystkie s膮 z dolomitu.

Sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej korytarz otworzy艂 si臋 w szerok膮 komnat臋. S艂abe naturalne 艣wiat艂o przedostawa艂o si臋 do 艣rodka przez otw贸r wysoko w sklepieniu. Vusamanzi zgasi艂 lamp臋 i postawi艂 j膮 na zbudowanym przez cz艂owieka wapiennym wyst臋pie obok paleniska. Ska艂臋 nad paleniskiem pokrywa艂a sadza, a na pod艂odze le偶a艂a kupa starego popio艂u. Obok sta艂a r贸wna sterta drewna na opa艂.

— To 艣wi臋te miejsce — powiedzia艂 im Vusamanzi. — Tutaj w艂a艣nie mieszkali uczniowie czarownik贸w w czasie terminowania. To tutaj jako m艂ody m臋偶czyzna zdobywa艂em wiedz臋 pod kierunkiem mojego ojca i nauczy艂em si臋 starych proroctw i sztuk magicznych. — Da艂 im znak, by usiedli, i wszyscy z wdzi臋czno艣ci膮 opadli na skalist膮 pod艂og臋. — Tutaj b臋dziecie bezpieczni. 呕o艂nierze was nie znajd膮. Za tydzie艅 czy za miesi膮c, kiedy zm臋cz膮 si臋 poszukiwaniami, b臋dziecie mogli bezpiecznie odej艣膰. Wtedy znajdziemy dla was przewodnika.

— Tu pewnie straszy — szepn臋艂a Sally-Anne, gdy Craig przet艂umaczy艂 jej s艂owa czarownika.

— Kilka moich kobiet idzie za nami zjedzeniem. Dop贸ki tu b臋dziecie, b臋d膮 przychodzi膰 co drugi dzie艅 ze straw膮 i wiadomo艣ciami.

Zanim zapad艂 zmrok, do jaskini przyby艂y dwie z przyrodnich si贸str Sary. Przynios艂y na g艂owach ci臋偶kie tobo艂ki i natychmiast zaj臋艂y si臋 przygotowaniem posi艂ku. Ich 艣miech i weso艂a rozmowa, b艂ysk p艂omieni w palenisku, zapach dymu i gotuj膮cego si臋 jedzenia cz臋艣ciowo rozproszy艂y przygn臋biaj膮c膮 atmosfer臋 groty.

— Musisz je艣膰 z kobietami—Craig poinstruowa艂 Sally-Anne. — Taki jest zwyczaj. Starzec by艂by bardzo niezadowolony...

— Wygl膮da na kochanego staruszka, ale tak naprawd臋 jest tylko nast臋pn膮 m臋sk膮 szowinistyczn膮 艣wini膮 — zaprotestowa艂a.

Trzej m臋偶czy藕ni podawali sobie w k贸艂ku garnek z piwem i jedli ze stoj膮cej na 艣rodku wsp贸lnej miski, a mi臋dzy kolejnymi k臋sami starzec m贸wi艂 do Tungaty:

300

— Duchy nie dopu艣ci艂y do naszego pierwszego spotkania, Nkosi. Czekali艣my na ciebie tamtej nocy, ale zabrali ci臋 Maszona. Dla wszystkich nas by艂 to czas smutku, ale duchy da艂y si臋 ub艂aga膰, uwolni艂y ci臋 z r膮k Maszona i doprowadzi艂y w ko艅cu do naszego spotkania. — Vusamanzi spojrza艂 na Craiga. — Musimy om贸wi膰 sprawy wielkiej wagi, sprawy dotycz膮ce przysz艂o艣ci plemienia.

— M贸wisz, 偶e duchy zorganizowa艂y moj膮 ucieczk臋 z maszo艅skiego obozu — odpowiedzia艂 Tungata. — Mo偶e i tak, ale w takim razie ten bia艂y jest ich pos艂a艅cem. On i jego kobieta ryzykowali 偶ycie, 偶eby mnie uwolni膰.

— Jednak to przecie偶 bia艂y — powiedzia艂 delikatnie starzec.

— Jego rodzina mieszka na tej ziemi od stu lat, a on jest moim bratem — powiedzia艂 po prostu Tungata.

— R臋czysz za niego, Nkosi? — Czarownik by艂 uparty.

— M贸w, starcze — zapewi艂 go Tungata. — Wszyscy tu jeste艣my przyjaci贸艂mi.

Czarownik westchn膮艂, zawaha艂 si臋 i wzi膮艂 jeszcze gar艣膰 jedzenia.

— Jak m贸j pan sobie 偶yczy — zgodzi艂 si臋 w ko艅cu, a potem nagle powiedzia艂: — Jeste艣 stra偶nikiem grobu starego kr贸la, prawda?

Ciemne oczy Tungaty przymkn臋艂y si臋 w 艣wietle ogniska.

— Co ty o tym wiesz, starcze?

— Wiem, 偶e synowie domu Kuma艂o, gdy osi膮gaj膮 wiek m臋ski, s膮 zabierani do grobu kr贸la, gdzie musz膮 z艂o偶y膰 przysi臋g臋 stra偶nika.

Tungata niech臋tnie kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Mo偶liwe, 偶e tak jest.

— Czy znasz przepowiedni臋? — spyta艂 starzec. Tungata zn贸w kiwn膮艂 g艂ow膮 i powiedzia艂:

— Kiedy plemi臋 b臋dzie w wielkiej potrzebie, przyjdzie mu na pomoc duch starego kr贸la.

— Duch Lobenguli przyjdzie jako ogie艅 — poprawi艂 go czarownik.

— Tak — przytakn膮艂 Tungata. — Ogie艅 Lobenguli.

— Przepowiednia m贸wi wi臋cej, du偶o wi臋cej. Znasz dalszy ci膮g, synu Kuma艂o?

— Opowiedz mi j膮, stary ojcze.

— Przepowiednia m贸wi tak: M艂ode lamparta najpierw z艂amie przysi臋g臋, a potem zerwie kajdany. M艂ode lamparta najpierw poleci jak orze艂, a potem pop艂ynie jak ryba. Kiedy rzeczy te si臋 dope艂ni膮, ogie艅 Lobenguli uwolni si臋 z ciemnych miejsc i przyjdzie z pomoc膮 swemu ludowi, i go ocali.

Wszyscy zamilkli, zastanawiaj膮c si臋 nad t膮 zagadk膮.

— Noszenie sk贸ry lamparta jest przywilejem domu Kuma艂o — przypomnia艂 im Vusamanzi. — To znaczy, 偶e m艂ode lamparta z przepowiedni mo偶je by膰 potomkiem tego kr贸lewskiego rodu.

- Tungata chrz膮kn膮艂.

— Nie wiem, czy z艂ama艂e艣 jak膮艣 przysi臋g臋 — starzec m贸wi艂 dalej — ale zerwa艂e艣 kajdany, kt贸rymi skuli si臋 Maszona.

$01

— Aha! — Tungata kiwn膮艂 g艂ow膮 z nieprzeniknion膮 i kamienn膮 twarz膮.

— Uciek艂e艣 z Tuti w indeki, kt贸ry rzeczywi艣cie lata jak orze艂 — zauwa偶y艂 starzec, a Tungata zn贸w przytakn膮艂, ale po angielsku szepn膮艂 do Craiga:

— Pi臋kno tych starych przepowiedni polega na tym, 偶e mo偶na je dopasowa膰 praktycznie do wszystkich okoliczno艣ci. Za ka偶dym razem, kiedy si臋 je powtarza, gubi膮 si臋 jakie艣 szczeg贸艂y albo przepowiednie si臋

0 nie wzbogacaj膮, w zale偶no艣ci od nastroju i intencji obecnego proroka. — Potem g艂adko przeszed艂 na sindebele. — Jeste艣 m膮dry, starcze, i znasz si臋 na magii, ale powiedz nam, co mo偶e znaczy膰 p艂yn膮ca ryba? Musz臋 ci臋 uprzedzi膰, 偶e nie umiem p艂ywa膰 i 偶e jedyn膮 rzecz膮, jakiej naprawd臋 si臋 boj臋, jest 艣mier膰 przez utoni臋cie. Musisz poszuka膰 innej ryby.

Vusamanzi star艂 t艂uszcz z brody i zrobi艂 zadowolon膮 min臋.

— Jest jeszcze co艣, o czym musz臋 ci powiedzie膰 — m贸wi艂 dalej Tungata. — Wszed艂em do grobowca Lobenguli. Jest pusty. Ga艂o Lobenguli znikn臋艂o. Przepowiednia straci艂a wa偶no艣膰 ju偶 dawno temu.

Stary czarownik nie okaza艂 zaniepokojenia s艂owami Tungaty. Odchyli艂 si臋 na pi臋tach i odkr臋ci艂 zatyczk臋 tabakiery, kt贸ra wisia艂a mu na szyi.

— Je艣li wszed艂e艣 do grobowca Lobenguli, z艂ama艂e艣 przysi臋g臋, w kt贸rej obieca艂e艣 dopilnowa膰, aby pozosta艂 nienaruszony — zauwa偶y艂 ze z艂o艣liwym b艂yskiem w oczach. — Z艂amana przysi臋ga z przepowiedni, czy to o to chodzi? — Nie czekaj膮c na odpowied藕, wysypa艂 sobie na d艂o艅 troch臋 czerwonej tabaki, kt贸r膮 nast臋pnie wci膮gn膮艂 do obu dziurek nosa. Kichn膮艂 ekstatycznie, a偶 艂zy pociek艂y mu po starych, zwi臋d艂ych policzkach. — Je艣li z艂ama艂e艣 przysi臋g臋, Nkosi, nie by艂o w twojej mocy si臋 temu oprze膰. Doprowadzi艂y do tego duchy twoich przodk贸w, a ty jeste艣 bez winy. Pozw贸lcie mi jednak wyja艣ni膰, dlaczego grobowiec by艂 pusty. — Przerwa艂

1 wydawa艂o si臋, 偶e nagle zmieni艂 temat. — Czy kt贸ry艣 z was s艂ysza艂

0 cz艂owieku, kt贸ry 偶y艂 dawno temu, o cz艂owieku zwanym Taka-Taka?

Obaj kiwn臋li g艂owami.

— Taka-Taka by艂 pradziadkiem ze strony matki obecnego tu Pup-ho. — Tungata wskaza艂 g艂ow膮 Craiga. — Taka-Taka by艂 s艂ynnym bia艂ym 偶o艂nierzem za czas贸w Lobenguli. Walczy艂 przeciwko impi kr贸la. Taka-Taka to d藕wi臋k, jaki wydawa艂 jego karabin maszynowy, gdy atakowali go matabelscy wojownicy.

— Sir Ralph BaUantyne—przytakn膮艂 Craig. — Jeden z najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w Rhodesa i pierwszy premier Rodezji. — Przeszed艂 na sindebele. — Taka-Taka le偶y w grobie na Wzg贸rzach Matopos, blisko grobu Lodzi, samego Cecila Rhodesa.

— To ten. — Vusamanzi star艂 kciukiem tabak臋 z g贸rnej wargi i 艂zy z policzka. — Taka-Taka, 偶o艂nierz i rabu艣 艣wi臋tych miejsc plemienia. To w艂a艣nie on ukrad艂 kamienne soko艂y z ruin Wielkiego Zimbabwe. To on r贸wnie偶 dotar艂 do naszych wzg贸rz, aby sprofanowa膰 grobowiec Lobenguli

1 ukra艣膰 ogniste kamienie, w kt贸rych mieszka duch kr贸la.

302

Teraz i Craig, i Tungata pochylili si臋 z uwag膮.

— Przeczyta艂em ksi膮偶k臋, w kt贸rej Taka-Taka opisa艂 ca艂e swoje 偶ycie... — R臋cznie spisane pami臋tniki starego sir Ralpha by艂y cz臋艣ci膮 osobistego skarbu Craiga, kt贸ry zosta艂 w King's Lynn, gdy wyp臋dzi艂 go stamt膮d Peter Fungabera. — Czyta艂em s艂owa Taka-Taki, a one nie m贸wi膮 nic o dotarciu do grobowca Lobenguli. I co to za ogniste kamienie, o kt贸rych m贸wisz?

Starzec przerwa艂 mu podnosz膮c r臋k臋.

— Jeste艣 za szybki, Pupho — upomnia艂 Craiga. — Niech syn Kuma艂o wyja艣ni nam te tajemnice. Czy s艂ysza艂e艣 o tych ognistych kamieniach, Tungato Zebiwe, kt贸ry by艂e艣 kiedy艣 Samsonem Kuma艂o?

— Co艣 o nich s艂ysza艂em —przyzna艂 ostro偶nie Tungata. — S艂ysza艂em

0 ogromnym skarbie z艂o偶onym z diament贸w, diament贸w zabranych przez amadoda Lobenguli z kopalni bia艂ego cz艂owieka Lodzi na po艂udniu...

Craig chcia艂 mu przerwa膰, ale Tungata go uciszy艂.

— P贸藕niej to wyja艣ni臋 — obieca艂 i zn贸w odwr贸ci艂 si臋 do starego czarownika.

— To, co s艂ysza艂e艣, to prawda — zapewni艂 go Vusamanzi. — Pi臋膰 garnk贸w na piwo wype艂nionych ognistymi kamieniami...

— Kt贸re zosta艂y ukradzione przez sir Ralpha, przez Taka-Tak臋? — pr贸bowa艂 zgadn膮膰 Craig.

Vusamanzi spojrza艂 na niego gro藕nie.

— Powiniene艣 i艣膰 do ogniska kobiet, Pupho, bo paplasz, jakby艣 by艂 jedn膮 z nich.

Craig st艂umi艂 u艣miech i usiad艂 odpowiednio powa偶nie, podczas gdy Vusamanzi poprawi艂 sw贸j str贸j ze zwierz臋cej sk贸ry i m贸wi艂 dalej.

— Gdy Lobengula zosta艂 pogrzebany, a grobowiec zapiecz臋towany przez jego przyrodniego brata i lojalnego indun臋, cz艂owieka o imieniu Gandang...

— Kt贸ry by艂 moim prapradziadkiem — zamrucza艂 Tungata.

— Kt贸ry by艂 twoim prapradziadkiem -*• przytakn膮艂 starzec. — A wi臋c Gandang umie艣ci艂 w grobowcu razem z kr贸lem wszystkie jego skarby

1 poprowadzi艂 zwyci臋偶one plemi臋 Matabele z powrotem. Wr贸ci艂, 偶eby pertraktowa膰 z Lodzi i tym Taka-Tak膮, i plemi臋 znalaz艂o si臋 w niewoli bia艂ego cz艂owieka. Ale w tych wzg贸rzach pozosta艂 jeden cz艂owiek, by艂 nim znany czarownik zwany Insutsha, Strza艂a. Zosta艂, by pilnowa膰 kr贸lewskiego grobowca; zbudowa艂 przy nim wiosk臋, wzi膮艂 sobie 偶ony i sp艂odzi艂 syn贸w. Insutsha, Strza艂a, by艂 moim dziadkiem... — Zaskoczeni, poruszyli si臋 lekko, a Vusamanzi wygl膮da艂 za zadowolonego z siebie. — Tak, widzicie, co robi膮 duchy? Wszystko jest zaplanowane i dzieje si臋 zgodnie z przeznaczeniem: nasza tr贸jka jest zwi膮zana histori膮 i pochodzeniem: Gandang, Taka-Taka i Insutsha. Ich duchy sprowadzi艂y tutaj nas, swoich potomk贸w, zebra艂y nas razem w cudowny spos贸b.

— Sally-Anne ma racj臋, tutaj naprawd臋 straszy — powiedzia艂 Craig,

303

a Vusamanzi zmarszczy艂 czo艂o s艂ysz膮c ten nietaktowny wtr臋t w obcym j臋zyku.

— Ten Taka-Taka, jak ju偶 sugerowa艂em, by艂 znanym 艂otrem o nosie hieny i apetycie s臋pa—podsumowa艂 z przyjemno艣ci膮 Vusamanzi i spojrza艂 znacz膮co na Craiga.

„Rozumiem!" Craig u艣miechn膮艂 si臋 w g艂臋bi duszy, ale nie zmieni艂 powa偶nego wyrazu twarzy.

— Us艂ysza艂 legend臋 o pi臋ciu garnkach z ognistymi kamieniami i spotka艂 si臋 z tymi lud藕mi z impi Gandanga, kt贸rzy prze偶yli, z lud藕mi, kt贸rzy byli przy 艣mierci kr贸la; m贸wi艂 im s艂odkie i mi艂e s艂贸wka, dawa艂 w prezencie byd艂o i z艂ote monety... i znalaz艂 zdrajc臋, najgorszego psa, kt贸ry nie by艂 godzien zwa膰 si臋 Matabele. Nie wym贸wi臋 imienia tego kawa艂ka padliny, ale pluj臋 na jego nie oznaczony i zha艅biony gr贸b. — Plwocina Vusamanziego z sykiem upad艂a na 偶arz膮ce si臋 w臋gle ogniska.

— Ten pies zgodzi艂 si臋 zaprowadzi膰 Taka-Tak臋 na miejsce poch贸wku kr贸la. Ale zanim to zrobi艂, wybuch艂a wielka wojna mi臋dzy bia艂ymi lud藕mi i Taka-Taka pojecha艂 na p贸艂noc, gdzie walczy艂 przeciwko niemieckiemu indunie zwanemu Hamba-Hamba, „ten kt贸ry chodzi tu i tam i nie daje si臋 z艂apa膰".

— Von Lettow-Vorbeck — przet艂umaczy艂 Craig — dow贸dca niemiecki w Afryce Wschodniej w latach 1914-1918.

Tungata mu przytakn膮艂.

— Gdy wojna si臋 sko艅czy艂a, Taka-Taka wr贸ci艂 i przywo艂a艂 matabel-skiego zdrajc臋; razem zapu艣cili si臋 w te wzg贸rza z psem synem psa jako przewodnikiem, czterech bia艂ych pod wodz膮 Taka-Taki, i zacz臋li szuka膰 grobu. Szukali przez dwadzie艣cia osiem dni, bo zdrajca nie pami臋ta艂 dok艂adnie miejsca i grobowiec by艂 sprytnie ukryty. Jednak Taka-Taka wyczu艂 go w ko艅cu tym swoim nosem hieny, otworzy艂 kr贸lewski gr贸b, znalaz艂 wozy i karabiny, ale cia艂o kr贸la i pi臋膰 garnk贸w, kt贸rych tak bardzo pragn膮艂, znikn臋艂y!

— Widzia艂em to i ju偶 wam o tym powiedzia艂em — odezwa艂 si臋 Tungata. Ogarn臋艂o ich rozczarowanie; Tungata uni贸s艂 d艂o艅 w ge艣cie rezygnacji,

a Craig wzruszy艂 ramionami, ale Vusamanzi rezolutnie m贸wi艂 dalej.

— M贸wi si臋, 偶e w艣ciek艂o艣膰 Taka-Taki by艂a jak pierwsze wielkie burze pory deszczowej. M贸wi si臋, 偶e rycza艂 jak lew ludojad i 偶e twarz mu poczerwienia艂a, spurpurowia艂a, a w ko艅cu poczernia艂a. — Vusamanzi zarechota艂 z rado艣ci. — M贸wi si臋, 偶e zdj膮艂 kapelusz z g艂owy i rzuci艂 go na ziemi臋, a potem wzi膮艂 karabin i chcia艂 zastrzeli膰 matabelskiego przewodnika, ale powstrzymali go jego biali towarzysze. Przywi膮za艂 wi臋c tego psa do drzewa i bi艂 go kibokiem tak d艂ugo, p贸ki nie zobaczy艂 jego 偶eber wystaj膮cych spomi臋dzy cia艂a na plecach; potem odebra艂 mu z艂ote monety i byd艂o, kt贸rymi go wcze艣niej przekupi艂, i znowu go bi艂, i w ko艅cu, wci膮偶 wyj膮c jak samiec s艂onia w czasie rui, Taka-Taka odszed艂 i nigdy wi臋cej nie pojawi艂 si臋 w艣r贸d tych wzg贸rz.

304

— 艁adna bajka — zgodzi艂 si臋 Tungata. — Opowiem j膮 moim dzieciom. — Wyprostowa艂 si臋 i ziewn膮艂. — Robi si臋 p贸藕no.

— To nie koniec bajki — powiedzia艂 z afektacj膮 Vusamanzi; po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Tungaty, przytrzymuj膮c go na miejscu.

— Jest co艣 jeszcze?

— Zgadza si臋. Musimy si臋 troch臋 cofn膮膰, poniewa偶 gdy Taka-Taka, jego towarzysze i ten psi zdrajca dotarli do tych wzg贸rz, by rozpocz膮膰 poszukiwania, m贸j dziadek Insutsha od razu nabra艂 podejrze艅. Wszyscy znali Taka-Tak臋. Wiedzieli, 偶e nie robi艂 nic bez konkretnego celu. Insutsha pos艂a艂 wi臋c trzy ze swoich naj艂adniejszych, m艂odych 偶on do obozu Taka-Taki; zanios艂y mu one w podarunku jaja i kwa艣ne mleko, a Taka--Taka odpowiedzia艂 na pytania dziewcz膮t, 偶e przyby艂 do tych wzg贸rz, by polowa膰 na nosoro偶ce. — Vusamanzi przerwa艂, spojrza艂 na Craiga i wyja艣ni艂: — Taka-Taka znany by艂 r贸wnie偶 jako k艂amca. Jednak najpi臋kniejsza z 偶on poczeka艂a na psiego zdrajc臋 Matabele przy k膮pielisku nad rzek膮. Pod wod膮 dotkn臋艂a tej rzeczy, o kt贸rej m贸wi膮, 偶e im twardsza si臋 staje, tym mi臋kszy robi si臋 m贸zg m臋偶czyzny, kt贸ry ni膮 w艂ada, i im szybciej si臋 rusza, tym szybciej porusza si臋 jego j臋zyk. Z w艂贸czni膮 w r臋ku dziewczyny matabelski zdrajca pochwali艂 si臋 obietnicami byd艂a i z艂otych monet, a pi臋kna kobieta uciek艂a z powrotem do wioski mojego dziadka.

Vusamanziemu uda艂o si臋 zn贸w przyci膮gn膮膰 ich uwag臋 i najwyra藕niej rozkoszowa艂 si臋 tym.

— M贸j dziadek wpad艂 w wielkie przera偶enie. Taka-Taka przyszed艂 sprofanowa膰 i obrabowa膰 grobowiec kr贸la. Insutsha po艣ci艂 i czuwa艂, rzuca艂 ko艣ci i wpatrywa艂 si臋 w naczynie do wr贸偶enia z wody, i w ko艅cu wezwa艂 swoich czterech uczni贸w. Jednym z nich by艂 m贸j ojciec. Przy pe艂ni ksi臋偶yca poszli do grobowca i otworzyli go, z艂o偶yli ofiar臋, aby u艂agodzi膰 ducha kr贸la, a potem z szacunkiem wynie艣li go i z powrotem zamurowali wej艣cie do pustego grobowca. Zabrali cia艂o kr贸la w bezpieczne miejsce i z艂o偶yli je tam razem z garnkami l艣ni膮cych kamieni. Ojciec powiedzia艂 mi, 偶e w po艣piechu wywr贸cili i pobili jeden z nich, pozbierali jednak rozsypane kamienie do torby ze sk贸ry zebry, zostawiaj膮c w grobowcu skorupy.

— Uczniowie i Taka-Taka nie zauwa偶yli jednego z diament贸w — powiedzia艂 cicho Tungata. — Znale藕li艣my gliniane skorupy i jeden kamie艅 tam, gdzie go zostawili.

— Teraz mo偶esz i艣膰 spa膰, jeste艣 bardzo zm臋czony, Nkosi — zezwoli艂 mu Vusamanzi z b艂yskiem w starych, kaprawych oczach. — Co? Chcesz dalej s艂ucha膰? Nie mam nic wi臋cej do powiedzenia. Bajka si臋 sko艅czy艂a.

— Dok膮d zabrali cia艂o kr贸la? — spyta艂 Tungata. — Wiesz dok膮d, m贸j m膮dry i szanowny ojcze?

Vusamanzi u艣miechn膮艂 si臋 szelmowsko.

., *— To doprawdy mi艂a niespodzianka znale藕膰 szacunek dla wieku w艣r贸d m艂odych ludzi nowych czas贸w, ale wracaj膮c do twego pytania, synu Kuma艂o: wiem, gdzie jest cia艂o kr贸la. Ojciec przekaza艂 mi t臋 tajemnic臋.

20 — Lunpirt poluje w rinnnoid

305

— Czy mo偶esz mnie tam zaprowadzi膰?

— Czy nie m贸wi艂em wam, 偶e miejsce, w kt贸rym siedzimy, jest 艣wi臋te? Jest 艣wi臋te nie bez powodu.

— M贸j Bo偶e!

— Tutaj! — Craig i Tungata krzykn臋li razem, a Vusamanzi zarechota艂 rado艣nie i obj膮艂 swoje stare ko艣ciste kolana, zadowolony z ich reakcji.

— Rano zaprowadz臋 was do grobu kr贸la — obieca艂 — ale teraz gard艂o mam suche od d艂ugiego gadania. Podajcie staremu garnek z piwem.

Gdy Craig si臋 obudzi艂, pierwsze 艣wiat艂o poranka przenika艂o do jaskini przez otw贸r w sklepieniu, mleczne i niebieskawe od dymu z paleniska, na kt贸rym dziewcz臋ta przygotowywa艂y poranny posi艂ek.

Podczas 艣niadania i po uzyskaniu niech臋tnego pozwolenia od Vusa-manziego Craig stre艣ci艂 po angielsku Sarze i Sally-Anne opowie艣膰 o drugim pogrzebie Lobenguli. Obie s艂ucha艂y jak zaczarowane, a potem zapali艂y si臋, 偶eby do艂膮czy膰 do ekspedycji.

— Trudno tam dotrze膰 — odstrasza艂 je starzec — i to miejsce nie jest przeznaczone dla oczu bab.

Ale Sara pos艂a艂a mu sw贸j najs艂odszy u艣miech, pog艂aska艂a go po g艂owie, szepn臋艂a mu co艣 do ucha i w ko艅cu, po kolejnej gburowatej demonstracji srogo艣ci, starzec ust膮pi艂.

Pod kierunkiem Vusamanziego m臋偶czy藕ni przygotowali si臋 do wyprawy. W jednym z bocznych odga艂臋zie艅 jaskini, pod p艂askim kamieniem, by艂 schowek zawieraj膮cy drug膮 lamp臋 naftow膮, dwa proste topory i trzy du偶e zwoje nylonowej liny doskona艂ej jako艣ci, kt贸r膮 starzec najwidocznej wysoko ceni艂.

— Wyzwolili艣my wspania艂膮 lin臋 z r膮k armii Smithy'ego w czasie wojny w buszu — pochwali艂 si臋.

— Jeden wielki powiew wolno艣ci — zamrucza艂 Craig, a Sally-Anne gro藕n膮 min膮 przywo艂a艂a go do porz膮dku.

Ruszyli w d贸艂 jednym z odga艂臋zie艅 jaskini; prowadzi艂 Vusamanzi, nios膮cy jedn膮 z lamp naftowych, za nim szed艂 Tungata z jednym zwojem liny, po艣rodku dziewcz臋ta, a Craig z drugim zwojem i drug膮 lamp膮 z ty艂u.

Vusamanzi kroczy艂 korytarzem, kt贸ry zw臋偶a艂 si臋 i wi艂. Przy rozwidleniu przewodnik si臋 nie zawaha艂. Craig otworzy艂 scyzoryk i zrobi艂 naci臋cie na prawym odga艂臋zieniu, a potem pobieg艂, 偶eby dogoni膰 reszt臋 grupy.

Tunele i jaskinie tworzy艂y labirynt. Woda wy偶艂obi艂a te wapienne wzg贸rza tak, 偶e zacz臋艂y one przypomina膰 ser Gruyere. Czasami wdrapywali si臋 na osypiska skalne, w jednym miejscu wspinali si臋 po nier贸wnych, naturalnych schodach w wapienia. Craig oznacza艂 ka偶dy najmniejszy zakr臋t drogi. Powietrze by艂o zimne, bardzo wilgotne i przesi膮kni臋te smrodem ekskrement贸w. Od czasu do czasu wok贸艂 ich g艂贸w porusza艂y si臋

306

r

w pop艂ochu cienie skrzyde艂 i przera藕liwy pisk obudzonych nietoperzy odbija艂 si臋 echem w korytarzach.

Po dwudziestu minutach dotarli do niemal pionowego uskoku z g艂adkiego, l艣ni膮cego wapienia, tak g艂臋bokiego, 偶e 艣wiat艂o lampy nie dociera艂o do jego ko艅ca. Zgodnie ze wskaz贸wkami Vusamanziego przymocowali koniec zwoju nylonowej liny do wapiennego s艂upa i ze艣lizn臋li si臋 pojedynczo pi臋tna艣cie metr贸w w d贸艂 do nast臋pnego zej艣cia. By艂 to pionowy uskok w formacji skalnej, gdzie dwa utwory geologiczne przesun臋艂y si臋 lekko i utworzy艂y w g艂臋bi ziemi otwart膮 szczelin臋. By艂a tak w膮sk膮, 偶e Craig ociera艂 si臋 o 艣ciany i w 艣wietle lampy widzia艂 b艂yszcz膮ce oczy nietoperzy wisz膮cych do g贸ry nogami u skalistego sklepienia nad nimi.

Rozwijaj膮c drug膮 lin臋 za sob膮, Vusamanzi schodzi艂 ostro偶nie po zdradliwej pochy艂o艣ci szczeliny. Robi艂a si臋 ona coraz szersza, a sklepienie znika艂o w mroku nad ich g艂owami. Przypomina艂a Craigowi wielk膮 galeri臋 w sercu piramidy Cheopsa; by艂a to rozpadlina skalna niebezpiecznie stroma, tak 偶e przy ka偶dym kroku musieli trzyma膰 si臋 liny. lina ju偶 si臋 prawie sko艅czy艂a, gdy Vusamanzi stan膮艂 wyprostowany na przechylonej p艂ycie, o艣wietlony w艂asn膮 lamp膮 — wygl膮da艂 jak czarny Moj偶esz schodz膮cy z g贸ry.

— Co jest? — zawo艂a艂 Craig.

— Zejd藕 tu! — poleci艂 mu Tungata. Craig pokona艂 ostatni膮 stromizn臋 i zobaczy艂, 偶e Vusamanzi i pozostali siedz膮 na p艂ycie skalnej i zerkaj膮 przez jej skraj na spokojn膮 powierzchni臋 podziemnego jeziora.

— Co teraz? — spyta艂a Sally-Anne g艂osem zmienionym z emocji.

Jezioro wype艂nia艂o wapienny szyb. Po drugiej stronie, jakie艣 czterdzie艣ci pi臋膰 metr贸w od nich, sklepienie szybu znika艂o w wodzie pod tym samym k膮tem co pod艂oga, na kt贸rej stali.

Craig po raz pierwszy pos艂u偶y艂 si臋 latark膮, kt贸r膮 wynie艣li z rozbitego samolotu. Po艣wieci艂 ni膮 w wod臋, kt贸ra sta艂a tu spokojnie przez wieki, tak 偶e wszelkie osady znikn臋艂y i pozostawi艂y j膮 czyst膮 jak g贸rski strumie艅. Widzieli, jak pochylona pod艂oga galerii znika pod tym samym k膮tem w g艂臋bi. Craig wy艂膮czy艂 latark臋, 偶eby oszcz臋dzi膰 baterie.

— No, Sam. — Po艂o偶y艂 Tungade r臋k臋 na ramieniu. — Masz teraz swoj膮 wielk膮 szans臋 pop艂ywa膰 jak ryba.

Tungata kr贸tko i nieszczerze zachichota艂 i obaj spojrzeli na Vusaman-ziego.

— Dok膮d teraz, szanowny ojcze?

— Gdy Taka-Taka pojawi艂 si臋 w tych wzg贸rzach, a m贸j dziadek i ojciec uratowali cia艂o kr贸la przed profanacj膮, mija艂 w艂a艣nie si贸dmy rok strasznego okresu suszy, kt贸ra wypali艂a ziemi臋. Poziom wody w szybie by艂 du偶o ni偶szy ni偶 teraz. Tam — Yusamanzi wskaza艂 przejrzyste g艂臋bie — znajduje si臋 nast臋pne skalne odga艂臋zienie. W tym miejscu z艂o偶yli cia艂o Lobenguli. W ci膮gu wielu nast臋pnych lat dobre i obfite deszcze b艂ogos艂awi艂y tej ziemi i ka偶dego roku poziom w贸d si臋 podnosi艂. Za pierwszym razem

307

gdy odwiedzi艂em to miejsce przyprowadzony przez ojca, woda by艂a poni偶ej tamtej ostrej ska艂y...

Craig szybko zapali艂 latark臋 i w jej 艣wietle zobaczyli rozszczepiony wapie艅 le偶膮cy co najmniej dziewi臋膰 metr贸w pod powierzchni膮.

— Ale nawet wtedy gr贸b kr贸la by艂 ju偶 pod wod膮.

— Wi臋c nie widzia艂e艣 nigdy grobu na w艂asne oczy? — spyta艂 Craig.

— Nie — potwierdzi艂 Vusamanzi. — Ale opisa艂 mi go m贸j ojciec. Craig ukl膮k艂 na skraju jeziora i w艂o偶y艂 r臋k臋 do wody. By艂a tak zimna,

偶e zadr偶a艂 i szybko cofn膮艂 d艂o艅. Wytar艂 j膮 koszul膮, a kiedy podni贸s艂 oczy, Tungata patrzy艂 na niego z zagadkowym wyrazem twarzy.

— Chwileczk臋, m贸j ukochany matabelski bracie—powiedzia艂 gwa艂townie Craig. —Wiem dok艂adnie, co znaczy ta mina. Lepiej o tym zapomnij.

— Nie umiem p艂ywa膰, Pupho, przyjacielu.

— Zapomnij — poradzi艂 mu Craig.

— Przywi膮zany ci臋 do jednej z lin. Nic z艂ego nie b臋dzie mog艂o ci si臋 sta膰.

— Wiesz, gdzie mo偶esz sobie wsadzi膰 te liny.

— Latarka jest wodoodporna, b臋dzie 艣wieci艂a pod wod膮 — Tungata spokojnie m贸wi艂 dalej.

— Chryste! — powiedzia艂 gorzko Craig. — Pierwsza afryka艅ska zasada: kiedy wszystko inne zawodzi, rozejrzyj si臋 za najbli偶sz膮 bia艂膮 twarz膮.

— Pami臋tasz, jak przep艂yn膮艂e艣 rzek臋 Iimpopo, 偶eby wygra膰 艣mieszn膮 stawk臋, skrzynk臋 piwa? — spyta艂 s艂odko Tungata.

— Wtedy by艂em pijany, dzisiaj jestem trze藕wy. — Craig poszuka艂 wzrokiem wsparcia u Sally-Anne, ale si臋 rozczarowa艂.

— Nie, i ty te偶!

— W Limpopo s膮 krokodyle, tutaj ich nie ma — zauwa偶y艂a. Craig zacz膮艂 powoli rozpina膰 koszul臋, a Tungata u艣miechn膮艂 si臋

i zaj膮艂 przygotowaniem liny. Craig odpi膮艂 protez臋, a potem od艂o偶y艂 j膮 ostro偶nie na bok — wszyscy z zainteresowaniem patrzyli na niego. Nast臋pnie, w slipkach, stan膮艂 na jednej nodze na skraju jeziora, a Tungata przymocowa艂 mu lin臋 do pasa.

— Pupho — powiedzia艂 cicho — b臋dzie d potem potrzebne suche ubranie. Czemu chcesz je zamoczy膰?

— Sara — wyja艣ni艂 Craig i spojrza艂 na dziewczyn臋.

— Ona jest z plemienia Matabele. Nago艣膰 nas nie szokuje.

— Niech sobie zatrzyma swoje sekrety — u艣miechn臋艂a si臋 Sara — chocia偶 ja przed nim nie mam 偶adnych. — I Craig przypomnia艂 sobie, jak sta艂a naga w wodzie pod mostem.

Usiad艂 na skraju p艂yty skalnej, 艣ci膮gn膮艂 slipy i rzuci艂 je na szczyt sterty swojego ubrania; 偶adna z dziewczyn nie odwr贸ci艂a wzroku. Wsun膮艂 si臋 do wody, z zimna z trudem 艂api膮c oddech. Podp艂yn膮艂 spokojnie na 艣rodek jeziora i zatrzyma艂 si臋.

308

— Mierzcie czas — krzykn膮艂 do nich. — Co sze艣膰dziesi膮t sekund poci膮gnijcie dwa razy za lin臋. Bez wzgl臋du na to, gdzie b臋d臋, wyci膮gnijcie mnie po trzech minutach, dobra?

— Dobra. — Tungata u艂o偶y艂 zwoje liny mi臋dzy stopami, gotowe do rozwini臋cia.

Craig zawis艂 w wodzie i zacz膮艂 mocno oddycha膰, pracowa艂 p艂ucami jak miechami, oczyszczaj膮c je z dwutlenku w臋gla. By艂a to niebezpieczna sztuczka — niedo艣wiadczony nurek m贸g艂 straci膰 przytomno艣膰 z braku tlenu. Craig nabra艂 powietrza w p艂uca, wyrzuci艂 nog臋 i doln膮 cz臋艣膰 cia艂a nad powierzchni臋, nurkuj膮c jak kaczka, i wszed艂 g艂臋boko w zimn膮, czyst膮 wod臋.

Bez maski obraz mia艂 bardzo zniekszta艂cony, ale ca艂y czas o艣wietla艂 latark膮 ostr膮 wapienn膮 wie偶yczk臋 dziewi臋膰 metr贸w pod wod膮; szybko schodzi艂 w jej stron臋, w uszach mu trzaska艂o i piszcza艂o wskutek gw艂atownej zmiany ci艣nienia.

Dotar艂 do wie偶yczki i odepchn膮艂 si臋 od ska艂y. Teraz ju偶 艂atwiej by艂o schodzi膰, poniewa偶 ci艣nienie wody spr臋偶y艂o mu powietrze w p艂ucach i zmniejszy艂o p艂ywalno艣膰. Zobaczy艂 zamazane, strome i skaliste dno jeziora, przekr臋ci艂 si臋 na bok i rozejrza艂 za otworem po obu 艣cianach l艣ni膮cego wapienia.

Poczu艂 podw贸jne szarpni臋cie opasuj膮cej go liny — min臋艂a pierwsza minuta; zobaczy艂 pod sob膮 wej艣cie do grobowca. By艂 to prawie okr膮g艂y otw贸r w lewej 艣cianie g艂贸wnej galerii, przypomina艂 Craigowi pusty oczod贸艂 ludzkiej czaszki.

Zanurkowa艂 w jego stron臋 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋, 偶eby chwyci膰 si臋 wapiennego parapetu nad otworem. Wej艣cie do grobowca by艂o wystarczaj膮co szerokie, 偶eby zmie艣ci艂 si臋 w nim pochylony m臋偶czyzna. Przejecha艂 d艂oni膮 po 艣cianach i przekona艂 si臋, 偶e by艂y wypolerowane bie偶膮c膮 wod膮 i jedwabiste od pokrywaj膮cej je warstwy szlamu. Craig domy艣li艂 si臋, 偶e by艂 to tunel prowadz膮cy z powierzchni ziemi, wy偶艂obiony w wapieniu przez deszcz贸wk臋 w ci膮gu tysi膮ca lat.

Nagle zacz膮艂 si臋 ba膰. To ciemne wej艣cie wygl膮da艂o pos臋pnie i gro藕nie. Spojrza艂 w g贸r臋. Dwana艣cie metr贸w nad g艂ow膮 zobaczy艂 s艂aby odbity blask lampy starego Vusamanziego, a lodowata woda odbiera艂a mu odwag臋. Chcia艂 rzuci膰 si臋 w stron臋 powierzchni i poczu艂 pierwsze 艂omotanie w p艂ucach.

Co艣 szarpn臋艂o go za pas i przez chwil臋 ogarn臋艂a go panika, zanim u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to um贸wiony sygna艂. Dwie minuty — niemal kres jego mo偶liwo艣ci.

Wsun膮艂 si臋 w wej艣cie do grobowca. Wznosi艂o si臋 艂agodnie w g贸r臋, zaokr膮glone jak rura 艣ciekowa. Craig przep艂yn膮艂 sze艣膰 metr贸w, przy艣wiecaj膮c sobie latark膮, ale woda zacz臋艂a robi膰 si臋 ciemna i mroczna, jako 偶e poruszy艂 le偶膮cy na dnie osad.

Nagle korytarz si臋 sko艅czy艂, a on przesun膮艂 r臋k膮 po chropowatej

309

艣cianie. 艁omot w p艂ucach si臋 nasila艂, a w uszach rozleg艂 si臋 艣piew, wzrok mu si臋 m膮ci艂, w g艂owie zaczyna艂o si臋 kr臋ci膰, ale zmusi艂 si臋 do pozostania aa miejscu i woln膮 r臋k膮 zbada艂 koniec tunelu od 艣ciany do 艣ciany i z g贸ry na d贸艂.

Szybko zorientowa艂 si臋, 偶e dotyka r贸wnego muru z wapienia, wzniesionego tu, aby zablokowa膰 tunel: dawni czarownicy ponownie zamurowali grobowiec Lobenguli. Craig stwierdzi艂, 偶e 艣wietnie si臋 spisali.

Jego przeszukuj膮ce palce natrafi艂y na co艣 o g艂adkiego i metalicznego, co le偶a艂o u st贸p muru. Podni贸s艂 to i odwr贸ci艂 si臋, ruszy艂 w d贸艂 korytarza, ogarni臋ty panik膮 i wzbieraj膮cym w nim pragnieniem powietrza; dotar艂 do g艂贸wnej galerii, ci膮gle trzymaj膮c metalowy przedmiot w d艂oni.

Wysoko nad nim 艣wieci艂a lampa, a on p艂yn膮艂 do g贸ry, zmys艂y zacz臋艂y mu si臋 m膮ci膰 przed oczami mia艂 ciemno艣膰 i plamy 艣wiat艂a, gdy偶 jego m贸zgowi brakowa艂o tlenu, r臋ce i nogi porusza艂y sie coraz wolniej.

Z szarpni臋ciem napi臋艂a si臋 linia otaczaj膮ca go w pasie i poczu艂, 偶e kto艣 ci膮gnie go szybko do g贸ry. Trzy minuty min臋艂y i Tungata wyci膮ga艂 go na powierzchni臋. 艢wiat艂o lampy wirowa艂o nad jego g艂ow膮, gdy on kr臋ci艂 si臋 na ko艅cu liny; nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, spr贸bowa艂 zaczerpn膮膰 oddech — lodowata woda wp艂yn臋艂a mu do gard艂a i dosta艂a si臋 do p艂uc, piek膮ca jak ci臋cie brzytwy.

Wyskoczy艂 z wody, w kt贸rej Tungata sta艂 po pas, ci膮gn膮c obur膮cz lin臋 ratunkow膮. W chwili gdy si臋 wynurzy艂, Tungata go chwyci艂, obj膮艂 pot臋偶nym, umi臋艣nionym ramieniem i poci膮gn膮艂 na brzeg.

Dziewcz臋ta z艂apa艂y go za nadgarstki i pomog艂y mu wej艣膰 na p艂yt臋. Craig opad艂 na bok, zwini臋ty jak p艂贸d, i zacz膮艂 kaszle膰 — wyrzuca艂 wod臋 z p艂uc i trz膮s艂 si臋 gwat艂ownie z zimna.

Sally-Anne przewr贸ci艂a go na brzuch i zacz臋艂a klepa膰 obiema r臋kami po plecach. Z gard艂a wyla艂a mu si臋 woda, a oddech powoli si臋 uspokoi艂; w ko艅cu Craig usiad艂 i wytar艂 sobie usta. Sally-Anne zdj臋艂a koszul臋 i zacz臋艂a go ni膮 energicznie trze膰. W 艣wietle lampy jego cia艂o by艂o posinia艂e od zimna i trz臋s艂o si臋 mimo woli.

— Jak si臋 czujesz? — spyta艂a Sara.

— Cholernie wspaniale — wysapa艂. — Nie ma to jak orze藕wiaj膮ca k膮piel.

— Nic mu nie jest — zapewni艂 ich Tungata — skoro zacz膮艂 nam przygryza膰, nic mu nie jest.

Craig roz艂o偶y艂 r臋ce nad kloszem lampy, 偶eby je rozgrza膰, i powoli dr偶enie ust膮pi艂o. Sara pochyli艂a si臋 do Tungaty, ze z艂o艣liwym u艣miechem wskaza艂a znajduj膮c膮 si臋 poni偶ej pasa cz臋艣膰 nagiego da艂a Craiga i co艣 szepn臋艂a.

— Zgadza si臋! — zachichota艂 Tungata, na艣laduj膮c akcent ameryka艅skiego Murzyna. — Co wi臋cej, te bia艂asy nie maj膮 te偶 poczuria rytmu.

Craig si臋gn膮艂 szybko po slipy, a Sally-Anne stancja w jego obronie.

— Nie widzide go w najlepszej formie, ta woda jest lodowata.

310

R臋ce Craiga by艂y czerwonobr膮zowe od rdzy. Poplami艂y mu slipy i wtedy przypomnia艂 sobie o metalowym przedmiode, kt贸ry znalaz艂 przy murze grobowca. Le偶a艂 tam, gdzie go upu艣d艂, na skraju p艂yty.

— Cz臋艣膰 艂a艅cucha — powiedzia艂 i podni贸s艂 go. — Od wozu d膮gni臋tego przez wo艂y.

Do tej pory Vusamanzi siedzia艂 na uboczu w milczeniu, na skraju zasi臋gu 艣wiat艂a lampy. Teraz przem贸wi艂.

— To by艂 艂a艅cuch z kr贸lewskiego .wozu. M贸j dziadek pos艂u偶y艂 si臋 nim, 偶eby spu艣d膰 da艂o kr贸la w d贸艂 szybu.

— Wi臋c znalaz艂e艣 gr贸b kr贸la? — spyta艂 Tungata.

Ten ma艂y kawa艂ek metalu by艂 dla nich wszystkich dowodem zamieniaj膮cym fantazj臋 w rzeczywisto艣膰.

— Chyba tak — Craig zacz膮艂 przymocowywa膰 protez臋 — ale nigdy nie b臋dziemy wiedzieli na pewno. — Wszyscy patrzyli na niego w oczekiwaniu. Rozkaszla艂 si臋 znowu, potem oddech mu si臋 wyr贸wna艂 i m贸wi艂 dalej: — Jest tam korytarz, tak jak powiedzia艂 Vusamanzi. Le偶y jakie艣 cztery i p贸艂 metra poni偶ej tej wie偶yczki i odbija troch臋 w lewo, okr膮g艂y otw贸r z wznosz膮cym si臋 ostro szybem. Jakie艣 sze艣膰 metr贸w od wej艣cia szyb jest zablokowany murem z u艂o偶onych blisko siebie du偶ych blok贸w i kawa艂k贸w wapienia. Nie ma sposobu, by przekona膰 si臋, jak gruby jest ten mur, ale jedno jest pewne: przedostanie si臋 przez niego b臋dzie kosztowa艂o du偶o pracy. Kiedy tam by艂em, mog艂em wytrzyma膰 jeszcze dwadzie艣cia sekund, za ma艂o, 偶eby wyrwa膰 choda偶 jeden blok. Bez aparatu do nurkowania nikomu nie uda si臋 przedosta膰 przez ten mur.

Sally-Anne wk艂ada艂a w艂a艣nie wilgotn膮 koszul臋 na bia艂y biustonosz; znieruchomia艂a, w jej spojrzeniu by艂o wyzywanie.

— Craig, kochanie, nie mo偶emy si臋 tak po prostu podda膰, nie mo偶emy st膮d odej艣膰 i 偶y膰 w niepewno艣ci. To by mi nie da艂o spokoju... nie rozwi膮za膰 takiej zagadki! Ju偶 nigdy nie by艂abym szcz臋艣liwa, nigdy w 偶ydu.

— Jestem otwarty na propozycje — zgodzi艂 si臋 sarkastycznie Craig. — Czy kto艣 ma przypadkiem akwalung w tylnej kieszeni spodni? A mo偶e damy Vusamanziemu koz臋, a on sprawi, 偶e wody si臋 rozst膮pi膮, jak przed Moj偶eszem w Morzu Czerwonym?

— Nie b膮d藕 taki zgry藕liwy — powiedzia艂a Sally-Anne.

— Wi臋c niech kto艣 ruszy g艂ow膮 i co艣 wymy艣li! Nikt si臋 nie zg艂asza? W porz膮dku, w takim razie wr贸膰my tam, gdzie jest ognisko i odrobina s艂o艅ca.

Craig wrzuci艂 zardzewia艂y kawa艂ek metalu do wody.

— 艢pij dobrze, Lobengulo, „ty, kt贸ry p臋dzisz jak wiatr", zatrzymaj te swoje ogniste kamienie, i shala gashle, zosta艅 w pokoju!

Drog臋 powrotn膮 w g贸r臋 przez labirynt korytarzy i po艂膮czonych z nimi jaski艅 przeszli ponur膮 i milcz膮c膮 procesj膮, choda偶 Craig sprawdza艂 i na nowo zaznacza艂 ka偶dy zakr臋t i rozwidlenie, jakie mijali.

311

Gdy dotali z powrotem do g艂贸wnej jaskini, rozdmuchanie ognia z 偶aru paleniska i zagotowanie mena偶ki z wod膮 zaj臋艂o im zaledwie kilka minut.

Mocna, przes艂odzona herbata prawdziwie rozgrza艂a Craiga i wszystkim poprawi艂a humor.

— Musz臋 wraca膰 do wioski — powiedzia艂 Vusamanzi. — Je艣li przyjd膮 maszo艅scy 偶o艂nierze i mnie nie znajd膮, wyda im si臋 to podejrzane, zaczn膮 zn臋ca膰 si臋 nad moimi kobietami i torturowa膰 je. Musz臋 i艣膰, 偶eby je ochroni膰, bo nawet Maszona boj膮 si臋 moich czar贸w. — Zabra艂 swoj膮 torb臋, peleryn臋 i ozdobnie rze藕biony kij. — Ca艂y czas musicie siedzie膰 w jaskini. Opu艣ci膰 j膮 to narazi膰 si臋 na odkrycie przez 偶o艂nierzy. Macie jedzenie, wod臋, opa艂, koce i naft臋 do lamp, nie ma potrzeby, 偶eby艣cie wychodzili. Moje kobiety przyjd膮 do was pojutrze zjedzeniem i wiadomo艣ciami o Maszona. — Ukl膮k艂 przed Tungat膮. — Zosta艅 w pokoju, wielki ksi膮偶臋 Kuma艂o. Serce m贸wi mi, 偶e to ty jeste艣 m艂odym lampartem z przepowiedni i 偶e znajdziesz spos贸b uwolnienia ducha Lobenguli.

— Mo偶e wr贸c臋 tu kiedy艣 ze specjalnymi maszynami, kt贸re s膮 potrzebne, by dotrze膰 do miejsca spoczynku kr贸la.

— Mo偶e — zgodzi艂 si臋 Vusamanzi. — Z艂o偶臋 ofiar臋 i poradz臋 si臋 duch贸w. Mo偶e 艂askawie zechc膮 mnie poprowadzi膰. — Zatrzyma艂 si臋 przy wyj艣ciu z jaskini i po偶egna艂 ich. — Kiedy b臋dzie bezpiecznie, wr贸c臋. Zosta艅cie w pokoju, moje dzieci.

I odszed艂.

— Co艣 mi m贸wi, 偶e mamy przed sob膮 dhigie i ci臋偶kie oczekiwanie — powiedzia艂 Craig — Miejsce, w kt贸rym przyjdzie nam sp臋dzi膰 ten czas, te偶 nie jest najatrakcyjniejsze.

Wszyscy oni byli aktywnymi, inteligentnymi lud藕mi i to uwi臋zienie niemal natychmiast zacz臋艂o ich dra偶ni膰. Wed艂ug nie wypowiedzianej umowy podzielili jaskini臋 na teren wsp贸lny wok贸艂 paleniska i dwa tereny prywatne dla obu par po obu jego stronach. Woda ciekn膮ca po 艣cianie skalnej, zebrana do glinianego garnka, wystarcza艂a dla ich potrzeb, w艂膮cznie z myciem, a w jednym z korytarzy by艂 pionowy szyb, kt贸ry pos艂u偶y艂 jako naturalna latryna. Ale nie mieli nic do czytania, a Craig szczeg贸lnie dotkliwie odczuwa艂 brak materia艂贸w do pisania. Aby przynajmniej cz臋艣ciowo rozwia膰 nud臋, Sara zacz臋艂a uczy膰 Sally-Anne sindebele i uczennica tak szybko robi艂a post臋py, 偶e wkr贸tce by艂a w stanie zrozumie膰 zwyk艂膮 rozmow臋 i dosy膰 p艂ynnie bra膰 w niej udzia艂.

Tungata szybko odzyskiwa艂 si艂y podczas tych dni przymusowej bezczynno艣ci. Nabra艂a da艂a, strupy na twarzy i ciele dobrze si臋 goi艂y, odzyskiwa艂 witalno艣膰. Cz臋sto to w艂a艣nie Tungata prowadzi艂 dhigie dyskusje przy ognisku, przeskakuj膮c z tematu na temat, i to niepohamowane poczucie humoru, kt贸re Craig dobrze pami臋ta艂 z minionych dni, zacz臋艂o przebija膰 przez ponury nastr贸j, w jakim by艂 pocz膮tkowo pogr膮偶ony.

Kiedy Sally-Anne zrobi艂a obra藕liw膮 uwag臋 o s膮siedniej Republice

312

Po艂udniowej Afryki i panuj膮cym w niej apartheidzie, Tungata z udan膮 powag膮 zaprotestowa艂:

— Nie, nie, Pendula... — nada艂 jej matabelskie imi臋: „ta, kt贸ra zawsze ma ostatnie s艂owo" — ...nie, Pendula, zamiast ich pot臋pia膰, my, czarni Afrykanie, powinni艣my dzi臋kowa膰 za nich we wszystkich naszych modlitwach! Bo potrafi膮 oni jednym zawo艂aniem po艂膮czy膰 setk臋 plemion. Wystarczy tylko, 偶eby jeden z nas podni贸s艂 si臋 i krzykn膮艂: „Rasistowscy Burowie!", a wszyscy inni przestaj膮 bi膰 si臋 nawzajem po g艂owach i na chwil臋 stajemy si臋 braterskim zgromadzeniem.

Sally-Anne zaklaska艂a.

— Chcia艂abym us艂ysze膰, jak wyg艂aszasz tak膮 mow臋 na najbli偶szym spotkaniu Organizacji Jedno艣ci Afryka艅skiej!

Tungata zachichota艂, zacz臋li si臋 zaprzyja藕nia膰.

— Za co jeszcze powinni艣my by膰 wdzi臋czni... — kontynuowa艂.

— M贸w dalej — zach臋ca艂a go.

— Tamte po艂udniowe plemiona to najbardziej bojowe afryka艅skie czarnuchy, Zulusi, $bsa, Tsw膮na. My mamy pe艂ne r臋ce roboty z Maszona. Wyobra藕 sobie, co by by艂o, gdyby i ta banda si臋 na nas rzuci艂a. Nie, od dzisiaj moim mottem b臋dzie: „Ka偶dego dnia poca艂uj jednego Afykanera"!

— Nie zach臋caj go — Sara b艂aga艂a Sally-Anne. — Kt贸rego艣 dnia b臋dzie tak przemawia艂 przed lud藕mi, kt贸rzy wezm膮 go na serio.

Zdarza艂o si臋 te偶, 偶e ogarnia艂 Tungat臋 na nowo przejmuj膮cy, ponury nastr贸j.

— Tu jest jak w Irlandii Pomocnej czy w Palestynie, tylko na sto razy wi臋ksz膮 skal臋 i sytuacja jest bardziej z艂o偶ona. Konflikt mi臋dzy nami a Maszona to mikrokosmos ca艂ego afryka艅skiego problemu.

— Widzisz jakie艣 rozwi膮zanie? — spyta艂a Sally-Anne.

— Tylko jedno, radykalne i trudne — odpowiedzia艂. — Widzisz, mocarstwa europejskie, wydzieraj膮c sobie w dziewi臋tnastym wieku cz臋艣ci Afryki, podzieli艂y kontynent mi臋dzy siebie, nie zawracaj膮c sobie g艂owy granicami plemion i jeden z najwa偶niejszych artyku艂贸w Organizacji Jedno艣ci Afryka艅skiej stanowi, 偶e granice te s膮 艣wi臋te. Mo偶na by by艂o obali膰 ten artyku艂 i podzieli膰 kontynent wed艂ug granic plemiennych, ale po strasznych do艣wiadczeniach z podzia艂em Indii i Pakistanu 偶aden racjonalnie my艣l膮cy cz艂owiek tego nie poprze. Poza t膮 mo偶liwo艣ci膮 jedynym rozwi膮zaniem wydaje mi si臋 forma rz膮d贸w federalnych, oparta mniej wi臋cej na systemie ameryka艅skim, gdzie pa艅stwo by艂oby podzielone na plemienne prowincje, posiadaj膮ce automoni臋 w wewn臋trznych sprawach.

Aby rozerwa膰 dziewcz臋ta i nauczy膰 je czego艣, Craig i Tungata opowiedzieli im histori臋 tej ziemi mi臋dzy rzekami Iimpopo i Zambezi, przy czym ka偶dy z nich skupia艂 si臋 na roli odegranej przez jego nar贸d i rodzin臋 w jej odkryciu, zaj臋ciu i konflikcie, kt贸ry j膮 podzieli艂.

Dwa razy w ci膮gu dw贸ch kolejnych dni s艂yszeli d藕wi臋ki dobiegaj膮ce spoza jaskini — znany, gwi偶d偶膮cy, klekocz膮cy ryk wirnika 艣mig艂owca

'313

wzbijaj膮cego si臋 w powietrze pod ostrym k膮tem; milczeli wtedy i patrzyli w g贸r臋 na kamienne sklepienie, p贸ki ten d藕wi臋k si臋 nie oddali艂. Nast臋pnie dyskutowali o szansach ucieczki przed tak niestrudzenie 艣cigaj膮cym ich i poluj膮cym na nich wrogiem.

Co drugi dzie艅 przychodzi艂y kobiety z wioski Vusamanaego — sz艂y w ciemno艣ci przed艣witu, by wymkn膮膰 si臋 patrz膮cym na nie z g贸ry oczom. Przynosi艂y jedzenie i informacje.

呕o艂nierze Trzeciej Brygady przybyli do wioski, najpierw j膮 otoczyli, a potem zaatakowali i przeszukali chaty. Skuli jedn膮 z m艂odszych dziewcz膮t, wykrzykiwali pogr贸偶ki i dr臋czyli starca, ale Vusamanzi z godno艣ci膮 patrzy艂 na nich z g贸ry i w ko艅cu mieszka艅c贸w wioski ochroni艂 l臋k Maszona przed magi膮 czarownika. 呕o艂nierze odjechali, nie kradn膮c nic bardzo warto艣ciowego, nie spalili ani jednej chaty, zabili kilka kurczak贸w — ale obiecali, 偶e wr贸c膮.

Jednak zakrojone na olbrzymi膮 skal臋 polowanie na ludzi post臋powa艂o na ca艂ym terenie. Za dnia Maszona przeszukiwali las i wzg贸rza pieszo i ze 艣mig艂owc贸w i wy艂apali ju偶 setki uciekinier贸w z obozu. Kobiety widzia艂y, jak przewozili ich w wielkich ci臋偶ar贸wkach, nagich i skutych razem 艂a艅cuchami.

O ile by艂o Vusamanziemu wiadomo, Maszona nie odkryli na razie zniszczonej Cessny, ale wci膮偶 by艂o bardzo niebezpiecznie i czarownik nakaza艂 swoim wys艂anniczkom przekona膰 ich, 偶e naprawd臋 musz膮 pozosta膰 w jaskini. Sam przyjdzie do nich wtedy, kiedy uzna, 偶e to jest bezpieczne.

Te wiadomo艣ci przygn臋bi艂y wszystkich i trzeba by艂o niezwyk艂ych popis贸w i umiej臋tno艣ci gaw臋dziarskich Craiga, 偶eby nastr贸j w jaskini si臋 poprawi艂. Ulubiony temat stanowi艂 grobowiec Lobenguli i ogromna fortuna, kt贸r膮, jak chcieli wierzy膰, zawiera艂. Om贸wili ju偶 w szczeg贸艂ach sprz臋t, jaki by艂by potrzebny ekipie nurk贸w do otwarcia grobu i dotarcia do cia艂a, a teraz Sally-Anne poprosi艂a Tungat臋:

— Powiedz nam, Sam, gdyby tam by艂 skarb, gdyby艣 m贸g艂 do niego dotrze膰 i gdyby by艂 tak wielki, jak by艣my chcieli, co by艣 z nim zrobi艂?

— My艣l臋, 偶e trzeba by by艂o traktowa膰 go jak w艂asno艣膰 ludu Matabele. Musia艂by by膰 oddany w powiernictwo i zu偶yty na korzy艣膰 Matabele, przede wszystkim do wywalczenia lepszej sytuacji politycznej. Patrz膮c na to pragmatycznie, negocjatorowi z takim finansowym popardem by艂oby 艂atwiej przyci膮gn膮膰 uwag臋 brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i ameryka艅skiego Departamentu Stanu. M贸g艂by wym贸c na nich interwencj臋. Rz膮d w Harare musia艂by traktowa膰 ich powa偶nie, mieliby艣my mo偶liwo艣ci, kt贸re obecnie nie s膮 w naszym zasi臋gu.

— Potem pieni膮dze posz艂yby na sfinansowanie r贸偶nych program贸w spo艂ecznych: na edukacj臋, ochron臋 zdrowia, poparcie dla praw kobiet — powiedzia艂a Sara, na chwil臋 pozbywaj膮c si臋 nie艣mia艂o艣ci.

— Kupi艂by艣 ziemi臋, kt贸r膮 by艣 do艂膮czy艂 do plemiennych trustlan-d贸w — doda艂 Craig — 偶eby zapewni膰 pomoc finansow膮 uprawiaj膮cym

314

rol臋 wie艣niakom, pomoc przy zakupie ci膮gnik贸w i maszyn, stworzy膰 programy udoskonalania hodowli rasowego byd艂a.

— Craig — Sally-Anne po艂o偶y艂a r臋k臋 na jego zdrowej nodze — czy jest jaki艣 spos贸b, 偶eby dosta膰 si臋 do komnaty grobowca? Nie m贸g艂by艣 zanurkowa膰 jeszcze raz?

— M贸j skarbie, pozw贸l mi wyja艣ni膰 po raz setny, 偶e prawdopodobnie przy ka偶dym zanurkowaniu m贸g艂bym wyj膮膰 jeden kamie艅, ale dwadzie艣cia takich zanurze艅 by mnie zabi艂o.

— O Bo偶e, to takie przygn臋biaj膮ce! — Sally-Anne zerwa艂a si臋 i zacz臋艂a chodzi膰 tam i z powrotem mi臋dzy nimi a ogniskiem. — Czuj臋 si臋 taka bezradna. Je艣li czego艣 nie zrobimy, oszalej臋. Czuj臋 si臋, jakbym si臋 dusi艂a, potrzebny mi du偶y 艂yk tlenu. Nie mogliby艣my wyj艣膰 na zewn膮trz na par臋 minut? — A potem od razu sama sobie odpowiedzia艂a. — Wiem, to niemo偶liwe. Wybaczcie mi. Jestem g艂upia. — Spojrza艂a na zegarek. —

0 Bo偶e, straci艂am poczucie czasu, wiecie, 偶e ju偶 po p贸艂nocy?

Craig i Sally-Anne le偶eli na swoim materacu ze 艣ci臋tej trawy

1 wygarbowanych sk贸r; przytuleni szeptali sobie prosto do uszu, 偶eby nie przeszkadza膰 drugiej parze.

— Wstydz臋 si臋 tego, 偶e przyczyni艂am si臋 do jego uwi臋zienia. Jest takim cudownym cz艂owiekiem, kochanie, czasami czuj臋 si臋 jak marny py艂ek, kiedy go s艂ucham.

— A on mo偶e zrobi膰 co艣 wielkiego — zgodzi艂 si臋 Craig.

— Powr贸t tutaj, 偶eby go uwolni膰, mo偶e by膰 najwa偶niejsz膮 rzecz膮, jak膮 w 偶yciu zrobili艣my.

— Je艣li uda nam si臋 wyj艣膰 z tego ca艂o — zastrzeg艂 si臋 Craig.

— Musi by膰 jaka艣 sprawiedliwo艣膰 na tym wstr臋tnym 艣wiecie.

— Pi臋kna my艣l.

— Poca艂uj mnie na dobranoc, Craig.

Craig uwielbia艂 s艂ucha膰, jak ona spokojnie oddycha podczas snu, i czu膰 obok siebie zupe艂nie rozlu藕nione cia艂o, czasami tylko uk艂adaj膮ce si臋 wygodniej w jego ramionach, ale dzisiaj d艂ugo nie m贸g艂 zasn膮膰.

Co艣 go dr臋czy艂o, jaki艣 niepok贸j w pod艣wiadomo艣ci... Co艣, co kto艣 powiedzia艂 tego wieczora, z tego zdawa艂 sobie spraw臋, ale za ka偶dym razem, gdy to co艣 zaczyna艂o wychodzi膰 na powierzchni臋, za bardzo wyt臋偶a艂 umys艂 i znowu znika艂o. W ko艅cu uciek艂 si臋 do starej sztuczki oczyszczania umys艂u — wyobrazi艂 sobie kosz na 艣mieci i kiedy pojawia艂a si臋 niepo偶膮dana my艣l, przedziera艂 j膮 na p贸艂, zgniata艂 i wyrzuca艂 do wymy艣lonego kosza.

— Chryste! — powiedzia艂 i usiad艂 sztywno, jakby kij po艂kn膮艂. Jego gwa艂towny ruch obudzi艂 Sally-Anne; usiad艂a obok niego, zgarniaj膮c w艂osy z oczu i be艂kocz膮c sennie.

- — O co chodzi? — zawo艂a艂 Tungata z ko艅ca jaskini.

— Tlen! — krzykn膮艂 Craig. — Sally-Anne powiedzia艂a: „Dusz臋 si臋, potrzebny mi du偶y 艂yk tlenu".

— Nie rozumiem — zamrucza艂a Sally-Anne, jeszcze nie ca艂kiem rozbudzona.

— Kochanie, obud藕 si臋! No ju偶! — Potrz膮sn膮艂 ni膮 艂agodnie. — Tlen! Cessna jest przygotowana do lotu na du偶ych wysoko艣ciach, prawda?

— Wielkie nieba — spojrza艂a na niego szeroko otwartymi oczami. — Czemu wcze艣niej o tym nie pomy艣leli艣my?

— Kamizelki, masz je?

— Tak. Kiedy prowadzi艂am obserwacj臋 flaming贸w nad Jeziorem Tanganika, kaza艂am je umie艣ci膰 pod poduszkami siedze艅.

— A system tlenowy, czy to obw贸d zamkni臋ty?

— Tak.

— Pupho! — Tungata zapali艂 lamp臋 i przyni贸s艂 j膮 do nich, a za nim przysz艂a naga Sara, zataczaj膮ca si臋 jak zaspany szczeniak. — Powiedz nam, Pupho, co si臋 dzieje?

— Sam, kr贸lewno. — Craig u艣miechn膮艂 si臋 szeroko do niego, si臋gaj膮c po spodnie. — Ty i ja idziemy na spacerek. '

— Teraz?

— Teraz, p贸ki jest ciemno.

Ksi臋偶yc 艣wieci艂 wystarczaj膮co mocno, 偶eby o艣wietli膰 im drog臋 do wioski Vusamanziego. Omin臋li szczyt wzg贸rza, nie chc膮c niepokoi膰 starca. Zaszczeka艂 na nich pies z wioski, ale oni odnale藕li 艣cie偶k臋 i szybko ni膮 ruszyli.

Poranek zasta艂 ich na 艣cie偶ce.

Dwa razy zmuszeni byli si臋 ukry膰. Za pierwszym razem niemal wpadli na patrol maszo艅skich 偶o艂nierzy w maskuj膮cych mundurach. Tungata, kt贸ry szed艂 pierwszy, ostrzeg艂 Craiga sygna艂em oznaczaj膮cym wielkie niebezpiecze艅stwo. Po艂o偶yli si臋 w g臋stych zaro艣lach 偶贸艂tej trawy obok 艣cie偶ki i patrzyli, jak tamci mijaj膮 ich bezg艂o艣nie. Kiedy by艂e ju偶 po wszystkim, Craig zda艂 sobie spraw臋, 偶e serce bije mu jak oszala艂e i trz臋s膮 mu si臋 r臋ce.

— Robi臋 si臋 na to za stary — szepn膮艂.

— Ja te偶 — przytakn膮艂 Tungata.

Za drugim razem ostrzeg艂 ich trzaskaj膮cy rytm wirnik贸w 艣mig艂owca i obaj rzucili si臋 do parowu przy 艣cie偶ce. Niezdarna maszyna zlecia艂a jak wielka mucha w d贸艂 zbocza doliny; wida膰 by艂o karabin maszynowy w otworze kad艂uba i wystaj膮ce za nim g艂owy 偶o艂nierzy oddzia艂u szturmowego w zielonych he艂mach przypominaj膮cych truj膮ce muchomory. 艢mig艂owiec szybko ich min膮艂 i ju偶 nie wr贸ci艂.

Przegapili miejsce, gdzie za pierwszym razem weszli na 艣cie偶k臋, i musieli niez艂y kawa艂ek si臋 cofn膮膰, tak 偶e by艂o ju偶 p贸藕no po po艂udniu, gdy zbli偶yli si臋 do miejsca przymusowego l膮dowania.

Podchodzili do niego bardzo ostro偶nie, okr膮偶aj膮c teren i rozgl膮daj膮c

316

si臋 za prowadz膮cym do miejsca 艣ladem, sprawdzaj膮c z niewyczerpan膮 cierpliwo艣ci膮, czy wrak nie zosta艂 odkryty i wystawiony na przyn臋t臋. W ko艅cu kiedy do niego podeszli, przekonali si臋, 偶e by艂 nienaruszony, w dok艂adnie takim stanie, w jakim go zostawili.

Tungata wspi膮艂 si臋 na zbocze doliny i stan膮艂 na warcie z ka艂asz-nikowem, podczas gdy Craig usi艂owa艂 wydosta膰 sprz臋t, po kt贸ry przyszli. Cztery nadmuchiwane kamizelki ratunkowe by艂y pod siedzeniami, tak jak powiedzia艂a Sally-Anne. Zrobione by艂y z impregnowanego nylonu wysokiej jako艣ci, ka偶da z nabojem dwutlenku w臋gla i nie wypuszczaj膮cym powietrza wentylem przy ustniku. Do poduszek na piersi przyczepiony by艂 gwizdek i — b艂ogos艂awiony niech b臋dzie producent — okr膮g艂a lampka, zasilana mocn膮 bateri膮. Pod siedzeniem pilota znajdowa艂 si臋 — kolejne tysi膮c b艂ogos艂awie艅stw — zestaw do naprawy kamizelek z no偶yczkami, zdziera-kiem i dwiema tubkami kleju z 偶ywicy.

Stalowe butle z tlenem by艂y przyczepione do stojaka z ty艂u przegrody oddzielaj膮cej kabin臋 pilota od pomieszczenia dla pasa偶er贸w. By艂o ich trzy, ka偶da o pojemno艣ci dw贸ch litr贸w. Wychodzi艂y z nich mi臋kkie, plastikowe rurki prowadz膮ce pod obiciem 艣cian do ka偶dego siedzenia i zako艅czone maskami o dw贸ch wbudowanych zaworach. U偶ytkownik wdycha艂 czysty tlen i wydycha艂 mieszank臋 nie zu偶ytego tlenu, pary wodnej i dwutlenku w臋gla, ulatuj膮ca przez wyj艣ciowy zaw贸r do dw贸ch metalowych zbiornik贸w pod pod艂og膮. Pierwszy zbiornik zawiera艂 krzemionkowy 偶el usuwaj膮cy par臋 wodn膮, drugi nape艂niony by艂 wapnem sodowym, kt贸re usuwa艂o dwutlenek w臋gla, i oczyszczony tlen wraca艂 do masek. Gdy ci艣nienie czystego tlenu w obiegu opada艂o do poziomu ci艣nienia otaczaj膮cej atmosfery, automatycznie w艂膮cza艂y si臋 dop艂yw gazu z trzech stalowych butli. Plastikowe rurki by艂y przymocowane aluminiowymi z艂膮czkami wysokiej jako艣ci, krzywakami i kszta艂tkami.

Zachowuj膮c wszelkie 艣rodki ostro偶no艣ci i zdaj膮c sobie spraw臋, jak niewiele ma czasu Craig wyrwa艂 ca艂y system, a z okrywaj膮cych siedzenia narzut z mocnego p艂贸tna sporz膮dzi艂 torby, go kt贸rych zapakowa艂 ocalony sprz臋t.

By艂o ju偶 ciemno, gdy gwizdni臋ciem 艣ci膮gn膮艂 Tungat臋 ze wzg贸rza. Ka偶dy % nich zarzuci艂 sobie tobo艂ek na rami臋 i ruszyli z powrotem.

Gdy weszli na 艣cie偶k臋, niemal p贸艂 godziny stracili na zacieraniu 艣lad贸w i ukrywaniu wszelkich znak贸w 艣wiadcz膮cych o tym, 偶e w og贸le z niej schodzili.

— My艣lisz, 偶e w 艣wietle dnia nie b臋dzie nic wida膰? — spyta艂 pow膮tpiewaj膮co Craig.—Nie chcemy im przecie偶 wskaza膰 drogi do wraku.

—.Zrobili艣my tyle, ile mogli艣my.

Na 艣cie偶ce bardzo przyspieszyli i mimo 偶e nie艣li ci臋偶kie, niewygodne tobo艂ki, skr贸cili czas powrotu o godzin臋 i dotarli do jaskini tu偶 po 艣wicie.

Sally-Anne nie powiedzia艂a nic, kiedy Craig wszed艂 do jaskini. Wsta艂a tylko od ogniska, podesz艂a do niego i wtuli艂a twarz w jego pier艣. Sara

317

zgodnie z tradycj膮 dygn臋艂a przed Tungat膮 i przynios艂a mu garnek z piwem, pozwalaj膮c mu si臋 pokrzepi膰, zanim si臋 przywita艂a. Dopiero kiedy wypi艂, ukl臋k艂a przy nim, zaklaska艂a cicho i szepn臋艂a w sindebele: — Widz臋 ci臋, m贸j panie, ale jak przez mg艂臋, bo oczy mam wype艂nione 艂zami rado艣ci!

Maszo艅ski sier偶ant bra艂 udzia艂 w pieszym patrolu, kt贸ry trwa艂 ju偶 trzydzie艣ci trzy godziny bez przerwy. Poprzedniego ranka mieli kr贸tkie, niewiele znacz膮ce starcie z ma艂膮 grup膮 uciekinier贸w, kt贸rych 艣cigali, wymian臋 ognia trwaj膮c膮 nie d艂u偶ej ni偶 trzy minuty. Potem matabelscy partyzanci wycofali si臋 i podzielili na cztery grupy. Sier偶ant poszed艂 za jedn膮 z nich z pi臋cioma lud藕mi, 艣ciga艂 j膮 do zmroku i zgubi艂 na skalistym skraju doliny Zambezi. Wraca艂 teraz z patrolem po posi艂ki i nowe rozkazy.

Mimo d艂ugiego patrolu oraz silnych prze偶y膰 zwi膮zanych ze starciem i gor膮cym po艣cigiem sier偶ant wci膮偶 by艂 偶wawy i czujny. Krok mia艂 elastyczny, g艂owa obraca艂a mu si臋 niestrudzenie z boku na bok, kiedy posuwa艂 si臋 po 艣cie偶ce, a spod skraju tropikalnego kapelusza po艂yskiwa艂y bia艂ka oczu.

Nagle da艂 znak do rozwini臋cia kolumny. Gdy przenosi艂 ka艂asznikowa z jednego biodra na drugie, 偶eby os艂oni膰 lew膮 flank臋, us艂ysza艂, jak 偶o艂nierze rozchodz膮 si臋 za nim i padaj膮 na ziemi臋, os艂aniaj膮c go i wspieraj膮c. Le偶eli w trawie obok dr贸偶ki, rozgl膮daj膮c si臋 i czekaj膮c, podczas gdy sier偶ant bada艂 niewielki 艣lad, kt贸ry go zaniepokoi艂. By艂 nim p臋k d艂ugiej trawy po drugiej stronie 艣cie偶ki: 藕d藕b艂a zosta艂y z艂amane, a potem ostro偶nie podniesione, by ukry膰 z艂amanie, i teraz znowu lekko zwisa艂y. 艢lad tego rodzaju m贸g艂 zostawi膰 cz艂owiek schodz膮cy ze 艣cie偶ki, aby przygotowa膰 obok niej zasadzk臋.

Sier偶ant le偶a艂 dwie minuty, a poniewa偶 nie rozleg艂y si臋 odg艂osy strza艂贸w, przebieg艂 dziesi臋膰 krok贸w zgi臋ty wp贸艂, zn贸w pad艂 na p艂ask, przetoczy艂 si臋 dwa razy dla utrudnienia wrogowi celowania i przeczeka艂 nast臋pne dwie minuty.

Wci膮偶 nie by艂o strza艂贸w — podni贸s艂 si臋 ostro偶nie i podszed艂 do k臋pki zniszczonej trawy. To by艂 艣lad cz艂owieka: ma艂a grupka ludzi zesz艂a tu ze 艣cie偶ki albo wesz艂a na ni膮 i zatar艂a za sob膮 艣lady. Ludzie zadaj膮 sobie tyle trudu tylko wtedy, je艣li spodziewaj膮 si臋 po艣cigu. Sier偶ant zagwizda艂 na swego tropiciela i pokaza艂 mu 艣lad.

Tropiciel oddali艂 si臋 od 艣cie偶ki, rozgl膮daj膮c si臋, i po kilku minutach zameldowa艂:

— Dw贸ch ludzi w wysokich butach. Jeden z nich id膮c lekko oszcz臋dza lew膮 nog臋. Skierowali si臋 w d贸艂 doliny. — Dotkn膮艂 jednego ze 艣lad贸w st贸p na piasku. W przedniej cz臋艣ci 艣ladu mr贸wkolew zbudowa艂 swoj膮 male艅k膮,

318

sto偶kowat膮 pu艂apk臋, umo偶liwiaj膮c tropicielowi dok艂adne okre艣lenie czasu. — Sze艣膰 do o艣miu godzin temu — powiedzia艂 tropiciel — w nocy. Weszli na 艣cie偶k臋, ale nie mo偶emy i艣膰 za nimi, ich 艣lady zosta艂y pokryte innymi.

— Je艣li nie mo偶emy przekona膰 si臋, dok膮d id膮, zobaczmy, sk膮d przyszli — powiedzia艂 sier偶ant. — Znajd藕 ich wcze艣niejsze 艣lady!

Trzy godziny p贸藕niej sier偶ant podszed艂 do wraku Cessny.

Craig przespa艂 si臋 kilka godzin, a potem przy 艣wietle lampy naftowej zacz膮艂 przystosowywa膰 aparat tlenowy do korzystania z niego pod wod膮. G艂贸wn膮 cz臋艣ci膮 prymitywnego ekwipunku tlenowego by艂a torba. Do zrobienia jej u偶y艂 jednej z nadmuchiwanych kamizelek. Tlen ze stalowej butli wprowadzi艂 do torby przez zaw贸r ustnika, kt贸ry po艂膮czy艂 z ni膮 d艂ug膮 plastikow膮 rur膮.

Pracuj膮c Craig t艂umaczy艂:

— Na g艂臋boko艣ci dwunastu metr贸w pod wod膮 ci艣nienie b臋dzie wi臋ksze ni偶 dwie atmosfery... pami臋tacie lekcje fizyki: dziesi臋膰 metr贸w wody to jedna atmosfera, plus ci艣nienie powietrza nad powierzchni膮: dwie atmosfery, zgadza si臋?

Tr贸jka jego trzech przej臋tych s艂uchaczy wyda艂a potwierdzaj膮ce d藕wi臋ki.

— Tak! Wi臋c je艣li mam oddycha膰 swobodnie, tlen musi wlatywa膰 mi do p艂uc przy takim samym ci艣nieniu, jakie ma otaczaj膮ca go woda. Tlen w torbie jest pod tym samym ci艣nieniem, jakie dzia艂a na mnie, et voil&\

— M贸j staruszek zawsze mawia艂, 偶e w 偶yciu liczy si臋 przede wszystkim rozum! — przyklasn臋艂a mu Sally-膭nne.

— Substancje chemiczne z tych dw贸ch zbiornik贸w usuwaj膮 par臋 wodn膮 i dwutlenek w臋gla z wydychanego przeze mnie powietrza, oczyszczony tlen wraca do torby t膮 rurk膮 i ja znowu go wdycham.

Przymocowywa艂 do torby nowe cz臋艣ci klejem z 偶ywicy z zestawu do naprawy.

— Kiedy zu偶yj臋 tlen z torby, wyr贸wnam jego brak 艣wie偶ym tlenem z butli przymocowanej do moich plec贸w. O, tak... — Przekr臋ci艂 kurek oznakowanej na bia艂o-czarno butli i rozleg艂 si臋 syk ulatniaj膮cego si臋 gazu.

— Oczywi艣cie jest kilka problem贸w... — Craig zacz膮艂 zmienia膰 kszta艂t maski, tak 偶eby w wodzie dobrze trzyma艂a si臋 twarzy.

— To znaczy? — spyta艂a Sally-Anne.

— P艂ywalno艣膰 — odpowiedzia艂 Craig. — Kiedy zu偶yj臋 tlen z torby, stan臋 si臋 mniej p艂awny i stalowa butla 艣ci膮gnie mnie na dno jak kamie艅. Kiedy na nowo wype艂ni臋 torb臋, b臋d臋 m贸g艂 wzlecie膰 jak balon.

— Jak sobie z tym poradzisz?

* — Obci膮偶臋 si臋 kamieniami, 偶eby zej艣膰 do wej艣cia do grobowca, a kiedy ju偶 tam b臋d臋, przywi膮偶臋 si臋 lin膮, 偶eby zosta膰 na miejscu.

Craig przygotowa艂 plecak, na kt贸rym zawiesi艂 dwa zbiorniki i butl臋

319

z tlenem. Dok艂adnie wymierzy艂 miejsce zawieszenia butli, tak 偶eby m贸c dosi臋gn膮膰 do jej kurka przez rami臋.

— Jednak to nie p艂awno艣膰 jest najwi臋kszym problemem — powiedzia艂.

— Masz ich wi臋cej? — spyta艂a Sally-Anne.

— Ile tylko chcesz. — Craig u艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no. — Czy wiesz, 偶e czysty tlen wdychany przez d艂u偶szy czas przy ci艣nieniu bezwzgl臋dnym wi臋kszym ni偶 dwie atmosfery, to znaczy na g艂臋boko艣ci wi臋kszej ni偶 dziesi臋膰 metr贸w, staje si臋 艣miertelnym gazem, r贸wnie niebezpiecznym jak tlenek w臋gla w spalinach samochodu?

— Co mo偶esz z tym zrobi膰?

— Niewiele — przyzna艂 Craig. — Jedynie ograniczy膰 czas ka偶dego zanurzenia i dok艂adnie obserwowa膰 reakcje organizmu, kiedy b臋d臋 pracowa艂 przy murze grobowca.

— Nie mo偶esz wyliczy膰, ile czasu jeste艣 bezpieczny, zanim tlen zacznie ci臋 tru膰...

Craig przerwa艂.

— Nie, wz贸r by艂by zbyt skomplikowany i zbyt wiele zmiennych trzeba by wyliczy膰, od masy mojego cia艂a po dok艂adn膮 g艂臋boko艣膰 wody. Poza tym to zatrucie ma dzia艂anie kumuluj膮ce. Ka偶de kolejne zanurzenie b臋dzie bardziej ryzykowne.

— O m贸j Bo偶e, kochanie... — Sally Ann臋 patrzy艂a na niego wielkimi oczami.

— Zanurzenia b臋d膮 kr贸tkie i ustalimy sobie seri臋 sygna艂贸w — uspokaja艂 j膮 Craig. — Co minut臋 b臋dziesz mi posy艂a艂a sygna艂 lin膮 i je艣li nie odpowiem albo moja odpowied藕 nie b臋dzie natychmiastowa i zdecydowana, wyci膮gniecie mnie na powierzchni臋. Zatrucie jest zdradliwe, ale nast臋puje stopniowo, wp艂ynie na moj膮 reakcj臋 na sygna艂, zanim zupe艂nie strac臋 przytomno艣膰. To da nam pewien margines.

Ostro偶nie od艂o偶y艂 na bok niezgrabny sprz臋t, blisko ogniska, tak 偶eby ciep艂o przyspieszy艂o twardnienie kleju z 偶ywicy.

— Kiedy tylko z艂膮cza b臋d膮 sklejone, b臋dziemy mogli to wypr贸bowa膰, a potem zrobi膰 skok na bank.

— Jak d艂ugo to potrwa?

— Klej twardnieje dwadzie艣cia cztery godzinny.

— Tak d艂ugo?

— Odpoczynek zwi臋kszy moj膮 odporno艣膰 na skutki zatrucia tlenem.

Las by艂 zbyt g臋sty, 偶eby 艣mig艂owiec m贸g艂 w nim wyl膮dowa膰. Maszyna zawis艂a nad koronami drzew i mechanik spu艣ci艂 Petera Fungaber臋 na wyci膮gu w dziur臋 w p艂aszczu zielonej ro艣linno艣ci.

Peter obraca艂 si臋 powoli na cienkiej stalowej linie, a id膮cy ku do艂owi p臋d powietrza z wirnik贸w szarpa艂 polowym maskuj膮cym mundurem

wok贸艂 jego torsu. Dwa metry nad ziemi膮 wy艣lizn膮艂 si臋 z owini臋tej materia艂em p臋tli i spad艂 na ziemi臋 bezpiecznie jak kot. Odpowiedzia艂 salutuj膮cemu maszo艅skiemu sier偶antowi, kt贸ry na niego czeka艂, szybko opu艣ci艂 miejsce zrzutu i spojrza艂 w g贸r臋 na nast臋pnego cz艂owieka spuszczanego ze stoj膮cego w miejscu 艣mig艂owca.

Pu艂kownik Bucharin r贸wnie偶 ubrany by艂 w mundur maskuj膮cy i spadochroniarski he艂m. Jego poorana bliznami twarz wydawa艂a si臋 niewra偶liwa na tropikalne s艂o艅ce, krew z niej odp艂yn臋艂a i by艂a teraz niemal tak blada jak jego zimne arktyczne oczy. Nie skorzysta艂 z pomocy maszo艅skiego sier偶anta i sam wszed艂 na zbocze doliny. Peter Fungabera kroczy艂 obok niego i 偶aden z nich si臋 nie odzywa艂, dop贸ki nie dotarli do po艂amanego i rozbitego kad艂uba Cessny.

— Nie ma w膮tpliwo艣ci? — spyta艂 Bucharin.

— Rejestracja ZS-KYA. Musi pan pami臋ta膰, 偶e lecia艂em tym samolotem — odpowiedzia艂 Peter Fungabera, kl臋kaj膮c na jedno kolano, aby zbada膰 d贸艂 kad艂uba. — Je艣li potrzeba innych dowod贸w — dotkn膮艂 r贸wnego otworu w metalowej obudowie — strza艂y z karabinu maszynowego prosto z do艂u.

— 呕adnych trup贸w?

— Zgadza si臋. — Peter Fungabera wyprostowa艂 si臋 i zajrza艂 do kokpitu. — Nie ma 艣lad贸w krwi ani innych wskaz贸wek, kt贸re 艣wiadczy艂yby o tym, 偶e kt贸ry艣 z pasa偶er贸w zosta艂 ranny. I wrak zosta艂 ogo艂ocony.

— Bardzo mo偶liwe, 偶e zosta艂 ograbiony przez miejscowych.

— Mo偶e — zgodzi艂 si臋 Peter. — Ale nie s膮dz臋. Tropiciele zbadali 艣lady i oto ich rekonstrukcja zdarze艅. Po rozbiciu dwana艣cie dni temu cztery osoby opu艣ci艂y to miejsce, dwie z nich to kobiety, a jeden z m臋偶czyzn mia艂 nier贸wny ch贸d. Potem, w ci膮gu ostatnich trzydziestu sze艣ciu godzin, dwaj m臋偶czy藕ni wr贸cili do wraka. S膮 pewni, 偶e to ci sami, odciski but贸w si臋 zgadzaj膮 i jeden z nich w ten sam spos贸b oszcz臋dza lew膮 nog臋.

Bucharin kiwn膮艂 g艂ow膮.

-r- Za drugim razem z wraku zabrano wi臋kszo艣膰 lu藕nego sprz臋tu. Dwaj m臋偶czy藕ni opu艣cili ten teren, nios膮c ci臋偶kie paczki, i weszli na 艣cie偶k臋 przecinaj膮c膮 g贸rn膮 cz臋艣膰 doliny jakie艣 dziesi臋膰 kilometr贸w st膮d. Tam 艣lad zosta艂 zgubiony i przykryty przez 艣lady innych przechodz膮cych.

— Rozumiem. — Bucharin patrzy艂 na niego' uwa偶nie. — A teraz prosz臋 mi powiedzie膰 o innych swoich wnioskach.

— S膮 dwie czarne i dwie bia艂e osoby. Widzia艂em je na w艂asne oczy na lotnisku w Tuti. Jeden z czarnych to bez w膮tpienia minister Tungata Zebiwe, rozpozna艂em go.

^ — Pobo偶ne 偶yczenie? On jest pa艅sk膮 ostatni膮 nadziej膮 na ubicie ze mn膮 interesu.

— Wsz臋dzie rozpozna艂bym tego cz艂owieka.

— Nawet z samolotu?

320

21 — Lampart poluje w demnoid

321

— Tak.

— Prosz臋 m贸wi膰 dalej — zach臋ci艂 Bucharin.

— Drugiej czarnej osoby nie rozpozna艂em. Ani nie widzia艂em ich na tyle dobrze, 偶eby z ca艂膮 pewno艣ci膮 zidentyfikowa膰 kt贸rego艣 z bia艂ych, ale pilotem prawie na pewno jest Amerykanka o nazwisku Jay. Chocia偶 samolot nale偶y do 艢wiatowego Trustu Przyrody, ona z niego korzysta艂a. Drugi bia艂y to prawdopodobnie jej kochanek, brytyjski pisarz sensacyjny, kt贸ry ma sztuczn膮 nog臋, co t艂umaczy艂oby nier贸wne 艣lady. Ale ta tr贸jka jest niewa偶na, tylko Zebiwe ma znaczenie. A teraz wiemy, 偶e ci膮gle 偶yje.

— Wiemy tak偶e, 偶e panu umkn膮艂, m贸j drogi generale — zauwa偶y艂 Bucharin.

— Nie s膮dz臋, 偶eby uda艂o mu si臋 to na d艂ugo. — Peter Fungabera odwr贸ci艂 si臋 do sier偶anta stoj膮cego za nim wyczekuj膮co. — Bardzo dobrze si臋 spisali艣cie. Jak dot膮d, bardzo dobrze.

— Mambo!

— S膮dz臋, 偶e ten matabelski pies i jego biali przyjaciele s膮 ukrywani i karmieni przez okoliczn膮 ludno艣膰.

— Mambo!

— Przes艂uchamy ich.

— Mambo!

— Zaczniemy od najbli偶szej wioski. Kt贸ra to?

— Wioska Vusamanziego le偶y za t膮 i nast臋pn膮 dolin膮.

— Otoczycie j膮. Nikomu nie wolno opu艣ci膰 jej ani uciec, nawet kozie czy dziecku.

— Mambo!

— Kiedy zabezpieczycie wiosk臋, przyb臋d臋, 偶eby nadzorowa膰 przes艂uchanie.

Craig i Tungata trzy razy schodzili w d贸艂 do jeziora Lobenguli u st贸p wielkiej galerii, nios膮c ze sob膮 prowizoryczny sprz臋t do nurkowania, zapasowe butle z tlenem, lampy podwodne, kt贸re Craig zrobi艂 z baterii i 偶ar贸wek wydobytych z kamizelek ratunkowych, drewno na opa艂 i futrzane koce do ogrzania Craiga po ka偶dym zanurzeniu oraz prowiant pozwalaj膮cy unikn膮膰 wspinania si臋 z powrotem do g贸rnej jaskini na posi艂ki.

Po dyskusji ustalono, 偶e obie dziewczyny b臋d膮 na zmian臋 czeka膰 w g贸rnej jaskini na pos艂a艅ca z wioski Vusamanziego. B臋d膮 mog艂y r贸wnie偶 zej艣膰 w d贸艂 i ostrzec pozosta艂ych, gdyby jaki艣 maszo艅ski patrol natkn膮艂 si臋 na wej艣cie.

Przed przetestowaniem sprz臋tu do nurkowania Craig i Tungata dok艂adnie sprawdzili drog臋 prowadz膮c膮 do jeziora, wybieraj膮c miejsca, w kt贸rych mieli si臋 schowa膰, w razie gdyby zostali zmuszeni do obrony przed atakiem Maszona. Chocia偶 偶aden z nich o tym nie wspomnia艂, obaj byli w pe艂ni 艣wiadomi tego, 偶e nie istnieje 偶adne wyj艣cie, 偶aden otw贸r

322

pozwalaj膮cy im na ucieczk臋 z g艂臋bi g贸ry i 偶e wszelka obrona musi sko艅czy膰 si臋 w lodowatej wodzie jeziora.

Tungata tylko raz otwarcie da艂 po sobie pozna膰, 偶e wie o tym: na oczach pozosta艂ej tr贸jki wzi膮艂 cztery kule 7,62 mm do tokariewa, owin膮艂 je w strz臋p koziej sk贸ry i wepchn膮艂 w p臋kni臋cie w wapiennej 艣cianie przy jeziorze. Obie zafascynowane dziewczyny patrzy艂y na niego w napi臋ciu i chocia偶 Craig udawa艂, 偶e sprawdza urz膮dzenie do oddychania, wszyscy rozumieli, o co chodzi. By艂o to ostatnie zabezpieczenie przed torturami i powolnym okaleczaniem, po jednej kuli dla ka偶dego.

— Okay! — W ciszy galerii g艂os Craiga zabrzmia艂 bardzo g艂o艣no. — Sprawdz臋, jak dzia艂a ten wynalazek.

Tungata podni贸s艂 urz膮dzenie, a Craig ukl臋kn膮艂 i wsun膮艂 g艂ow臋 w otw贸r kamizelki ratunkowej. Sally-Anne i Sara umie艣ci艂y mu na plecach butl臋 i zbiorniki, kt贸re nast臋pnie przymocowa艂y pasami p艂贸tna wyci臋tymi z narzut na siedzenia. Craig sprawdzi艂 w臋z艂y. W razie gdyby sprz臋t zawi贸d艂, musia艂 mie膰 mo偶liwo艣膰 szybkiego zrzucenia go.

W ko艅cu wskoczy艂 do jeziora i zadr偶a艂 z zimna. W艂o偶y艂 mask臋 na usta i nos, zawi膮za艂 pas za g艂ow膮 i do po艂owy wype艂ni艂 tlenem torb臋 na piersiach. Stoj膮cej na brzegu tr贸jce da艂 znak kciukiem, 偶e wszystko w porz膮dku, i znikn膮艂 pod wod膮.

Tak jak przewidzia艂, jego pierwszym problemem by艂a p艂ywalno艣膰. Torba na piersiach wywr贸ci艂a go na plecy jak 艣ni臋t膮 ryb臋 i nie by艂 w stanie wyprostowa膰 si臋 za pomoc膮 tylko jednej nogi. Podp艂yn膮艂 z powrotem na p艂yt臋 i zacz膮艂 nieprzyjemne do艣wiadczenia z kamieniami, kt贸re powinny obci膮偶y膰 go tak, aby mia艂 w wodzie odpowiedni膮 pozycj臋. W ko艅cu przekona艂 si臋, 偶e jedynym sposobem jest trzyma膰 bardzo ci臋偶ki kawa艂ek ska艂y, kt贸ry poci膮gn膮艂by go g艂ow膮 w d贸艂. Jednak kiedy tylko puszcza艂 kamie艅, od razu wraca艂 na powierzchni臋.

— Przynajmniej miejsca po艂膮cze艅 s膮 szczelne — powiedzia艂 po wynurzeniu si臋. — I tlen do mnie dochodzi. Du偶o wody przecieka przez boki maski, ale mog臋 j膮 usun膮膰 bez problemu. — Zademonstrowa艂 sztuczk臋 polegaj膮c膮 na przytrzymaniu g贸ry maski i mocnym wydechem wypchni臋ciu do艂em zebranej wody.

— Kiedy masz zamiar pop艂yn膮膰 do muru?

娄— My艣l臋, 偶e nie mog臋 si臋 ju偶 lepiej przygotowa膰 — przyzna艂 niech臋tnie Craig. -

— Musicie wiedzie膰 o tym, 偶e chcia艂bym by膰 dla was jak ojciec. — Peter Fungabera u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie. — Traktuj臋 was jak swoje dzieci.

^ — Tyle rozumiem z tego maszo艅skiego paplania, co ze szczekania pawian贸w na szczytach wzg贸rz — odpowiedzia艂 uprzejmie Yusamanzi, a Fungabera zrobi艂 gest zniecierpliwienia, odwracaj膮c si臋 do sier偶anta.

— Gdzie jest ten t艂umacz?

323

— B臋dzie tu za chwil臋, mambo.

Uderzaj膮c si臋 lekko lask膮 po udzie, Peter Fungabera przeszed艂 powoli wzd艂u偶 nier贸wnego szeregu wie艣niak贸w, kt贸rych jego 偶o艂nierze oderwali od pracy na polach kukurydzy i wyp艂oszyli z chat. Poza starcem by艂y tam same kobiety i dzieci. Niekt贸re kobiety by艂y r贸wnie stare jak czarownik, z g艂owami pokrytymi bia艂ymi w艂osami i z zasuszonymi wymionami zwisaj膮cymi do pasa, a t艂uste dzieci innych wisia艂y przywi膮zane do plec贸w matek albo sta艂y nagie u ich kolan; wok贸艂 nozdrzy berbeci zasch艂y na bia艂o smarki, po ich ustach i w k膮cikach oczu 艂azi艂y spokojnie muchy, a szkraby wpatrywa艂y si臋 w Petera, kt贸ry mija艂 je z nieprzeniknionym spojrzeniem. W艣r贸d zebranych by艂y te偶 m艂odsze kobiety o j臋drnych piersiach i l艣ni膮cej sk贸rze, niedojrza艂e dziewcz臋ta i nie obrzezani ch艂opcy. Fungabera u艣miecha艂 si臋 do nich uprzejmie, ale wpatrzone w niego twarze nie mia艂y 偶adnego wyrazu.

— Moje matabelskie szczeniaki, jeszcze przed ko艅cem tego dnia troch臋 sobie poszczekacie — obieca艂 im cicho i przy ko艅cu szeregu zawr贸ci艂, skierowa艂 si臋 powoli w cie艅 jednej z chat, gdzie czeka艂 na niego Rosjanin.

— Z tego starego nic pan nie wydob臋dzie. — Bucharin wyj膮艂 z z臋b贸w hebanow膮 cygarniczk臋 i kaszln膮艂 lekko, zas艂aniaj膮c usta d艂oni膮. — Jest wysuszony, poza zasi臋giem b贸lu, poza zasi臋giem cierpienia. Niech pan spojrzy na jego oczy. To oczy fanatyka.

— Ma pan racj臋, ci sangoma s膮 zdobi do autohipnozy, on b臋dzie odporny na b贸l. — Fungabera podwin膮艂 niecierpliwie mankiet munduru i spojrza艂 na zegarek. — Gdzie si臋 podziewa ten t艂umacz?

Min臋艂a jeszcze godzina, zanim na 艣cie偶ce wiod膮cej z doliny ukaza艂 si臋 pop臋dzany przez stra偶nik贸w zaufany Matabele z o艣rodka resocjalizacyjnego. Pad艂 na kolana przed Peterem Fungabera, be艂kocz膮c co艣 i wznosz膮c skute r臋ce.

— Wstawaj! — rozkaza艂 genera艂 i rzuci艂 do sier偶anta: — Zdejmijcie mu kajdanki. Przyprowad藕cie tu starca.

Vusamanziego wprowadzono na 艣rodek placu.

— Powiedz mu, 偶e jestem jego ojcem — rozkaza艂 Fungabera.

— Mambo, on odpowiada, 偶e jego ojciec by艂 cz艂owiekiem, a nie hien膮.

— Powiedz mu, 偶e chocia偶 dbam o niego i jego ludzi, jestem z niego niezadowolony.

— Mambo, on odpowiada, 偶e je艣li wywo艂a艂 niezadowolenie Waszej Wielmo偶no艣ci, sam jest bardzo zadowolony.

— Powiedz mu, 偶e ok艂ama艂 moich ludzi.

— Mambo, on ma nadziej臋, 偶e b臋dzie mia艂 okazj臋 zrobi膰 to jeszcze raz.

— Powiedz mu, 偶e wiem, i偶 ukrywa i karmi czterech wrog贸w pa艅stwa.

— Mambo, on sugeruje, 偶e Wasza Wielmo偶no艣膰 jest umys艂owo chory. Nie zna ukrytych wrog贸w pa艅stwa.

— Dobrze. Teraz zwr贸膰 si臋 do tych wszystkich ludzi. Powt贸rz, 偶e chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, gdzie ukrywaj膮 si臋 zdrajcy. Powiedz, 偶e je艣li mnie do nich zaprowadz膮, nikomu z wioski nie stanie si臋 nic z艂ego.

324

T艂umacz stan膮艂 przed milcz膮cym szeregiem kobiet i dzieci; wyg艂osi艂 d艂ug膮 i przekonuj膮c膮 mow臋, ale kiedy sko艅czy艂, tamci dalej oboj臋tnie na niego patrzyli. Jedno z niemowl膮t zacz臋艂o niecierpliwie krzycze膰; matka przesun臋艂a je pod ramieniem i wcisn臋艂a mu do male艅kiej buzi nabrzmia艂y sutek. Znowu zapad艂a cisza.

— Sier偶ancie!

Peter Fungabera wyda艂 kr贸tkie rozkazy i 偶o艂nierze brutalnie zwi膮zali r臋ce Vusamanziego na plecach. Jeden z nich 藕rebi艂 stryczek z d艂ugiej nylonowej liny, kt贸rej drugi koniec przerzuci艂 przez podp贸rki podwy偶szenia, na kt贸rym na skraju placu sta艂 kosz z kukurydz膮. Podprowadzili Vusamanziego pod ten kosz i za艂o偶yli mu stryczek przez g艂ow臋.

— A teraz powiedz ludziom, 偶e je艣li kto艣 zgodzi si臋 zaprowadzi膰 nas do zdrajc贸w, tortury natychmiast zostan膮 przerwane.

T艂umacz podni贸s艂 g艂os, ale zanim sko艅czy艂, Vusamanzi go przekrzycza艂:

— Przeklinam ka偶dego, kto odezwie si臋 od tej maszo艅skiej 艣wini. Nakazuj臋 wam milczenie, bez wzgl臋du na to, co b臋dzie si臋 dzia艂o; tego, kto je z艂amie, odwiedz臋 zza grobu. Ja, Vusamanzi, w艂adca w贸d, tak rozkazuj臋!

— Do dzie艂a! — rozkaza艂 Fungabera, a sier偶ant naci膮gn膮艂 lin臋. Stryczek zacisn膮艂 si臋 powoli wok贸艂 szyi starca, kt贸ry zosta艂 zmuszony do stania na palcach. — Wystarczy! — I 偶o艂nierze przywi膮zali wolny koniec liny.

— A teraz niech podchodz膮 i m贸wi膮.

T艂umacz chodzi艂 wzd艂u偶 szeregu kobiet, przynaglaj膮c je i wreszcie b艂agaj膮c bezwstydnie, ale Vusamanzi ostro na nie patrzy艂 — nie m贸g艂 m贸wi膰, ale ci膮gle rozkazywa艂 im ca艂膮 swoj膮 moc膮.

— Z艂amcie mu jedn膮 stop臋 — rozkaza艂 Fungabera.

Sier偶ant stan膮艂 przed starcem i pos艂uguj膮c si臋 kolb膮 jak t艂uczkiem do kukurydzy zgni贸t艂 lew膮 stop臋 Vusamanziego. Gdy kobiety us艂ysza艂y, jak stare, kruche ko艣ci trzaskaj膮 niczym drewno w palenisku, zacz臋艂y zawodzi膰 i rusza膰 si臋 niespokojnie.

— M贸wcie! — rozkaza艂 Peter Fungabera.

Vusamanzi sta艂 na jednej nodze, lina wykr臋ca艂a mu szyj臋 na bok. Jego zraniona stopa zacz臋艂a puchn膮膰 jak nadmuchiwany balon, zrobi艂a si臋 trzy razy wi臋ksza, a czarna i l艣ni膮ca jak przejrza艂y owoc sk贸ra rozci膮gn臋艂a si臋 tak, i偶 wydawa艂o si臋, 偶e p臋knie.

— M贸wcie! — genera艂 rozkaza艂 po raz drugi, ale zag艂uszy艂 go lament kobiet.

__ — Z艂amcie mu drug膮 stop臋! — Skin膮艂 na sier偶anta. - Gdy kolba karabinu strzaska艂a ma艂e kostki prawej stopy Vusaman-ziego, ten zawis艂 na linie, a sier偶ant odszed艂 do ty艂u, patrz膮c z szyderczym u艣miechem na wij膮cego si臋 starca.

325

Wszystkie kobiety teraz krzycza艂y, a do zbola艂ego ch贸ru do艂膮czy艂 si臋 p艂acz dzieci. Jedna ze starszych 偶on, wyrwa艂a si臋 z szeregu i pobieg艂a, wyci膮gaj膮c chude ramiona, w stron臋 m臋偶czyzny, kt贸ry od pi臋膰dziesi臋ciu lat by艂 jej m臋偶em.

— Zostawcie j膮! — rozkaza艂 Fungabera stra偶nikom, kt贸rzy chcieli j膮 zatrzyma膰. Odeszli na bok.

Dotar艂a do m臋偶a i pr贸bowa艂a go podnie艣膰, p艂acz膮c z mi艂o艣ci i wsp贸艂czucia, ale nie mia艂a nawet tyle si艂y, 偶eby unie艣膰 wychudzone da艂o Vusamanziego. Uda艂o jej si臋 tylko zmniejszy膰 nacisk na jego krta艅, ale to tylko przed艂u偶y艂o cierpienia. Otwarte usta starca szuka艂y powietrza, a jego wargi pokry艂a bia艂a piana. Wydawa艂 ochryp艂y, kracz膮cy d藕wi臋k.

— Pos艂uchajcie, jak pieje matabelski kogut i jak gdacze jego stara kura! — Fungabera u艣miechn膮艂 si臋, a jego 偶o艂nierze parskn臋li rubasznym 艣miechem.

D艂ugo to trwa艂o, ale gdy w ko艅cu Vusamanzi zawis艂 spokojnie i cicho z twarz膮 wykrzywion膮 w niebo, jego 偶ona opad艂a na ziemi臋 u jego st贸p i zacz臋艂a ko艂ysa膰 si臋 rytmicznie, op艂akuj膮c zmar艂ego.

Fungabera wr贸ci艂 do Rosjanina; Bucharin zapali艂 nast臋pnego papierosa i wycedzi艂:

— Brutalne, i nieskuteczne.

— Od pocz膮tku nie mieli艣my szans z tym starym. Musieli艣my si臋 go pozby膰 i wprowadzi膰 odpowiedni nastr贸j. — Peter wytar艂 ko艅cem apaszki brod臋 i czo艂o. — To by艂o skuteczne, pu艂kowniku, prosz臋 tylko spojrze膰 na twarze tych kobiet. — Poszed艂 do nich.

— Spytaj je, gdzie ukrywaj膮 si臋 wrogowie pa艅stwa.

Ale gdy tylko t艂umacz zacz膮艂 m贸wi膰, stara kobieta zerwa艂a si臋 i podbieg艂a do nich.

— Widzia艂y艣cie, jak wasz pan umar艂 bez s艂owa — zaskrzecza艂a. — S艂ysza艂y艣cie jego rozkaz. Wiecie, 偶e wr贸ci!

Peter Fungabera b艂yskawicznie przekr臋ci艂 lask臋 i wsun膮艂 jej koniec pod 偶ebra starej kobiety. Ta krzykn臋艂a i osun臋艂a si臋 na zionie. Jej 艣ledziona, powi臋kszona przez infekcj臋 malaryczn膮, przerwa艂a si臋 od ciosu.

— Pozb膮d藕cie si臋 jej 娄— rozkaza艂 Peter i jeden z 偶o艂nierzy chwyci艂 j膮 za kostki i zaci膮gn膮艂 za chaty.

— Spytaj je, gdzie ukrywaj膮 si臋 wrogowie pa艅stwa.

Peter przeszed艂 powoli wzd艂u偶 szeregu, patrz膮c kobietom w twarze, oceniaj膮c stopie艅 przera偶enia, kt贸re widzia艂 w ka偶dej parze czarnych matabelskich oczu. Nie spieszy艂 si臋 z wyborem; wr贸ci艂 w ko艅cu do najm艂odszej z matek, dziecka prawie, kt贸ra trzyma艂a na plecach niemowl臋 przywi膮zane kawa艂kiem materia艂u w niebieski wz贸r.

Stan膮艂 przed ni膮 i tak popatrzy艂 jej w twarz, 偶e odwr贸ci艂a wzrok; potem chwyci艂 j膮 za nadgarstek i zaprowadzi艂 艂agodnie na 艣rodek placu, gdzie wci膮偶 p艂on臋艂y resztki ogniska.

Zgarn膮艂 na jedno miejsce tl膮ce si臋 ko艅ce pni i, ci膮gle trzymaj膮c

326

dziewczyn臋, poczeka艂, a偶 znowu buchnie p艂omie艅. Wtedy wykr臋ci艂 jej rami臋 i zmusi艂, 偶eby ukl臋k艂a. Kobiety powoli milk艂y; obserwowa艂y wszystko z przera偶eniem.

Peter Fungabera rozlu藕ni艂 niebieski materia艂 i zdj膮艂 niemowl臋 z plec贸w dziewczyny. By艂 to ch艂opiec, puco艂owate dziecko o sk贸rze koloru dzikiego miodu, z ma艂ym, p臋katym brzuszkiem przepe艂nionym mlekiem matki; na nadgarstkach i kostkach mia艂 fa艂dki t艂uszczu przypominaj膮ce bransoletki. Peter podrzuci艂 go lekko, a gdy spada艂, z艂apa艂 go za kostk臋. Dziecko wrzasn臋艂o i zawis艂o g艂ow膮 w d贸艂.

— Gdzie ukrywaj膮 si臋 wrogowie pa艅stwa?

Twarz dziecka spuch艂a i pociemnia艂a od nap艂ywaj膮cej krwi.

— Ona m贸wi, 偶e nie wie.

Peter Fungabera przesun膮艂 dziecko nad p艂omienie.

— Gdzie s膮 wrogowie pa艅stwa?

Za ka偶dym razem, gdy powtarza艂 to pytanie, opuszcza艂 dziecko

0 kilka centymetr贸w.

— M贸wi, 偶e nie wie.

Nagle Peter opu艣ci艂 ma艂e, wij膮ce si臋 cia艂ko w sam 艣rodek p艂omieni

1 dziecko wyda艂o zupe艂nie nowy d藕wi臋k. Wtedy poderwa艂 je do g贸ry i podsun膮艂 matce przed oczy. P艂omienie spali艂y rz臋sy niemowl臋cia i jego ma艂e, g臋ste loczki.

— Powiedz jej, 偶e powoli upiek臋 tego prosiaczka, a potem ka偶臋 jej go zje艣膰.

Dziewczyna spr贸bowa艂a wyrwa膰 mu dziecko — bezskutecznie. Zacz臋艂a wykrzykiwa膰 jedno zdanie, powtarzaj膮c je w k贸艂ko, a inne kobiety westchn臋艂y i ukry艂y twarze.

— M贸wi, 偶e was do nich zaprowadzi.

Fungabera rzuci艂 jej dziecko i wolnym krokiem wr贸ci艂 do Rosjanina. Pu艂kownik Bucharin lekko pochyli艂 g艂ow臋 z uznaniem, ale zdegustowany.

Craig znajdowa艂 si臋 dwana艣cie metr贸w pod wod膮, zawieszony przed murem grobowca. Do pasa przywi膮za艂 sobie kawa艂ek wapienia i przy s艂abym 偶贸艂tym 艣wietle lampki z jednej z kamizelek ratunkowych szuka艂 uwa偶nie w murze s艂abego punktu, od kt贸rego m贸g艂by zacz膮膰. Pomaga艂 sobie r臋kami, poniewa偶 obraz zniekszta艂ca艂a woda, i przekona艂 si臋, 偶e w murze nie ma przerwy ani otworu, ale jego d贸艂 zbudowany jest z o wiele wi臋kszych kawa艂k贸w ska艂y ni偶 g贸rna cz臋艣膰. Prawdopodobnie liczba du偶ych g艂az贸w, kt贸re da艂o si臋 przenie艣膰 do grobowca, wyczerpywa艂a si臋 w miar臋 post臋pu prac i stary czarownik oraz jego uczniowie musieli zadowoli膰 si臋 drobniejszym materia艂em; mimo to nawet najmniejszy kamie艅 by艂 wi臋kszy od ludzkiej g艂owy.

Craig chwyci艂 jeden z nich i usi艂owa艂 ruszy膰 go z miejsca. R臋ce mia艂 zmi臋kczone od wody, kt贸r膮 teraz zar贸偶owi艂a ma艂a smu偶ka krwi, gdy偶

327

ostra kraw臋d藕 kamienia przeci臋艂a mu sk贸r臋; nie czu艂 jednak b贸lu, bo znieczula艂o go zimno.

Niemal natychmiast plama krwi w wodzie pociemni艂a, poniewa偶 gwa艂townym ruchem wznieci艂 wiry piachu i od艂amk贸w skalnych, kt贸re tak d艂ugo le偶a艂y tu w spokoju. Po kilku sekundach Craig zupe艂nie nic ju偶 nie widzia艂, jako 偶e woda zrobi艂a si臋 brudna, i wy艂膮czy艂 lamp臋, 偶eby oszcz臋dzi膰 bateri臋. Drobiny piachu dra偶ni艂y mu oczy, wi臋c zamkn膮艂 je mocno i pracowa艂 po omacku.

S膮 trzy stopnie ciemno艣ci, ale ta by艂a zupe艂na. Przyt艂acza艂a go niemal fizycznym ci臋偶arem, dziesi膮tk贸w metr贸w twardej ska艂y i wody nad jego g艂ow膮. Tlen, kt贸ry wci膮ga艂 do ust, mia艂 nieprzyjemny, chemiczny smak i co kilka oddech贸w przez nie dopasowan膮 mask臋 przedostawa艂a si臋 struga wody; dusi艂 si臋 ni膮, powstrzymuj膮c kaszel, bo jego atak m贸g艂by zupe艂nie oderwa膰 mask臋.

Zimno przypomina艂o 艣mierteln膮 chorob臋, wyczerpywa艂o go i niszczy艂o, wp艂ywa艂o na jego zdolno艣膰 my艣lenia oraz na reakcje. Coraz bardziej zagra偶a艂o Craigowi zatrucie tlenowe, a ka偶de poci膮gni臋cie liny z powierzchni wydawa艂o si臋 nast臋powa膰 ca艂膮 wieczno艣膰 po poprzednim. Rozbija艂 jednak mur z ponur膮 determinacj膮, zaczynaj膮c nienawidzi膰 dawno zmar艂ych przodk贸w Yusamanziego za ich staranno艣膰 w budowaniu go.

Zanim up艂yn臋艂o p贸艂 godziny, uda艂o mu si臋 zdj膮膰 stos g艂az贸w z g贸rnej cz臋艣ci muru i zrobi膰 w nim otw贸r o 艣rednicy oko艂o metra, wystarczaj膮co szeroki, 偶eby m贸g艂 si臋 w nim zmie艣ci膰 razem ze sprz臋tem, ale wci膮偶 nie widzia艂, jak gruby jest mur.

Usun膮艂 ska艂y, kt贸re wyj膮艂, zsuwaj膮c je i spychaj膮c w otch艂a艅 g艂贸wnej galerii. Potem z wielk膮 ulg膮 odwi膮za艂 lin臋 od przytrzymuj膮cego go ci臋偶aru i zacz膮艂 powoli unosi膰 si臋 ku powierzchni.

Tungata pom贸g艂 Craigowi wydosta膰 si臋 na p艂yt臋, poniewa偶 ten by艂 s艂aby jak dziecko i ci臋偶ki sprz臋t 艣ci膮ga艂 go w d贸艂. Tungata zdj膮艂 go z niego, a Sara nala艂a kubek czarnej herbaty i rozmiesza艂a w nim lepki br膮zowy cukier.

— Gdzie Sally-Anne? — spyta艂.

— Pendula stoi na warcie w g贸rnej jaskini — odpowiedzia艂 Tungata. Craig uj膮艂 kubek obiema r臋kami i trz臋s膮c si臋 z zimna przysun膮艂 si臋

bli偶ej do ma艂ego, dymi膮cego ogniska.

— Zrobi艂em ma艂y otw贸r w g贸rnej cz臋艣ci muru na g艂臋boko艣膰 oko艂o metra, ale nie wiem, jak膮 mur ma grubo艣膰 ani ile razy jeszcze b臋d臋 musia艂 nurkowa膰, 偶eby si臋 przez niego przedosta膰. — Upi艂 艂yk herbaty, — Zapomnieli艣my o czym艣: b臋d臋 potrzebowa艂 czego艣 do przeniesienia skarbu, je艣li go znajdziemy. Garnki s膮 najwyra藕niej kruche, stary Insutsha pobi艂 jeden, i trudno je b臋dzie nie艣膰. B臋dziemy musieli skorzysta膰 z toreb, kt贸re zrobi艂em z p艂贸ciennych narzut. Kiedy Sara p贸jdzie zwolni膰 Pendul臋, musi j膮 poprosi膰, 偶eby je tu przynios艂a.

Gdy spowodowane zimnem ot臋pienie min臋艂o pod wp艂ywem ciep艂a

328

ogniska i gor膮cej herbaty, Craiga rozbola艂a g艂owa. Wiedzia艂, 偶e to skutek wdychania tlenu pod ci艣nieniem, pierwszy objaw zatrucia. Przypomina艂 on siln膮 migren臋, b贸l by艂 tak intensywny, 偶e Craig mia艂 ochot臋 g艂o艣no j臋cze膰. Wygrzeba艂 z apteczki trzy 艣rodki przeciwb贸lowe i po艂kn膮艂 je, popijaj膮c herbat膮.

Potem usiad艂 skulony i przygn臋biony i czeka艂, a偶 lekarstwa zaczn膮 dzia艂a膰. Tak bardzo ba艂 si臋 powrotu do muru, 偶e czu艂 nudno艣a i zaczyna艂 traci膰 si艂臋 woli. Zorientowa艂 si臋, 偶e szuka wym贸wki, aby op贸藕ni膰 nast臋pne zanurzenie, straszne zimno i dusz膮ce ci艣nienie ciemnej wody, przera偶a艂y go.

Tungata patrzy艂 na niego w milczeniu zza ogniska. Craig zsun膮艂 futrzan膮 peleryn臋 z ramion i odda艂 pusty kubek Sarze. Wsta艂. B贸l g艂owy s艂ab艂, przechodz膮c w t臋pe pulsowanie.

— Chod藕my — powiedzia艂, a Tungata 艣cisn膮艂 mu rami臋, zanim za艂o偶y艂 mu przez g艂ow臋 aparat tlenowy.

Przy kolejnym zetkni臋ciu z lodowat膮 wod膮 Craiga ogarn膮艂 strach, ale zmusi艂 si臋 do zanurzenia, a trzymany przez niego kamie艅 szybko poci膮gn膮艂 go w d贸艂. W jego wyobra藕ni wej艣cie do grobowca nie przypomina艂o ju偶 pustego oczodo艂u, ale raczej bezz臋bn膮 gardziel jakiej艣 straszliwej istoty z afryka艅skiej mitologii, otwart膮 i gotow膮 go po艂kn膮膰.

Zag艂臋bi艂 si臋 w niej, pop艂yn膮艂 w g贸r臋 pochylonym szybem i przywi膮za艂 si臋 do g艂azu przy otworze w murze. Osad zd膮偶y艂 ju偶 opa艣膰 i w s艂abym 艣wietle lampy otoczy艂y go cienie i kszta艂ty ska艂; zn贸w mia艂 atak klaustro-fobii na my艣l o tym, 偶e za chwil臋 o艣lepi go chmura brudu. Szorstka ska艂a rani艂a jego okaleczone d艂onie. Podwa偶y艂 kawa艂 wapienia i lekkie przesuni臋cie otaczaj膮cych go kamieni poruszy艂o osad, kt贸ry otacza艂 teraz jego g艂ow臋. Wy艂膮czy艂 lamp臋 i zn贸w zacz膮艂 prac臋 po omacku.

Sygna艂y przesy艂ane lin膮 przywi膮zan膮 do pasa by艂y jedyn膮 form膮 kontaktu z rzeczywisto艣ci膮 i czasem — w jaki艣 spos贸b pomaga艂y mu zapanowa膰 nad rosn膮cym przera偶eniem spowodowanym zimnem i ciemno艣ci膮. Po dwudziestu minutach powr贸ci艂 b贸l g艂owy, dzia艂anie lekarstwa os艂ab艂o. Craig czu艂 si臋 tak, jakby wbijano-mu m艂otkiem w skro艅 t臋py gw贸藕d藕, kt贸rego 偶elazny czubek wchodzi艂 mu za oczy.

„Nie wytrzymam tych dziesi臋ciu minut — pomy艣la艂. — Wracam." Zacz膮艂 ju偶 odp艂ywa膰 od muru, ale uda艂o mu si臋 pokona膰 s艂abo艣膰.

„Pi臋膰 minut — obieca艂 sobie. — Jeszcze tylko pi臋膰 minut."

Wsun膮艂 g贸rn膮 po艂ow臋 da艂a w otw贸r, a stalowy cylinder z tlenem uderzy艂 o ska艂臋 i zadzwoni艂 jak dzwon. Schwyta艂 po omacku kraw臋dzie tr贸jk膮tnego kamienia, kt贸ry od kilku minut udaremnia艂 jego wysi艂ki. Jeszcze raz po偶a艂owa艂, 偶e nie ma kr贸tkiego 艂omu, kt贸ry m贸g艂by wepchn膮膰 w szczelin臋 i poszerzy膰 j膮. Pos艂u偶y艂 si臋 zamiast niego palcami, potem opar艂 si臋 o 艣ciany otworu i zacz膮艂 szarpa膰, przy ka偶dym poci膮gni臋ciu z wi臋ksz膮 si艂膮, a偶 mi臋艣nie na plecach mia艂 zupe艂nie napr臋偶one, a brzuch bola艂 go z wysi艂ku.

Co艣 si臋 ruszy艂o i us艂ysza艂 zgrzyt ska艂y o ska艂臋. Poci膮gn膮艂 jeszcze raz

329

i szczelina zamkn臋艂a mu si臋 na palcach. Krzykn膮艂 z b贸lu. B贸l zgniecionych palc贸w wyzwoli艂 w nim jednak rezerwy si艂, rzuci艂 si臋 na ska艂臋, ta potoczy艂a si臋, uwalniaj膮c mu palce. W tej samej chwili rozleg艂 si臋 stukocz膮cy, szcz臋kaj膮cy grzmot spadaj膮cych blok贸w skalnych.

Le偶a艂 w otworze i przyciska艂 zranione palce do piersi, j臋cz膮c pod mask膮 i d艂awi膮c si臋 wod膮, kt贸ra wla艂a si臋 przez ni膮, gdy krzykn膮艂.

„Wracam teraz — postanowi艂. — Wystarczy. Mam ju偶 do艣膰." Zacz膮艂 wysuwa膰 si臋 z otworu; wyci膮gn膮艂 ostro偶nie r臋k臋, 偶eby odepchn膮膰 si臋 do ty艂u. Nie poczu艂 nic. Macha艂 przed sob膮 r臋k膮 w pr贸偶ni. Zamar艂, pr贸buj膮c podj膮膰 decyzj臋, a woda pluska艂a mu w masce. Mia艂 przeczucie, 偶e je艣li teraz wr贸ci na powierzchni臋, nie b臋dzie w stanie zmusi膰 si臋 do ponownego wej艣cia do wody.

Jeszcze raz si臋gn膮艂 r臋k膮 przed siebie i gdy na nic nie natrafi艂, posun膮艂 si臋 odrobin臋 do przodu i zn贸w wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Przytrzymywa艂a go lina od ci臋偶arka, wi臋c odwi膮za艂 j膮; podpe艂zn膮艂 troch臋 do przodu i butla na plecach zaklinowa艂a si臋 pod kamiennym sklepieniem. Przetoczy艂 si臋 lekko na bok i uda艂o mu siej膮 uwolni膰. Wci膮偶 nic przed sob膮 nie wyczuwa艂. Przep艂yn膮艂 przez mur i nagle ogarn膮艂 go przes膮dny l臋k.

Cofn膮艂 si臋 i butla zn贸w uderzy艂a o sklepienie. Tym razem mocno si臋 zaklinowa艂a. Utkn膮艂 w miejscu i od razu zacz膮艂 si臋 szarpa膰, 偶eby si臋 uwolni膰. Oddech mia艂 przyspieszony, szybszy, ni偶 pozwala艂a na to przepustowo艣膰 zawor贸w w masce, tak 偶e dostawa艂 za ma艂o tlenu. Kiedy si臋 dusi艂, serce bi艂o mu jak oszala艂e i og艂usza艂o go w艂asne t臋tno.

Nie m贸g艂 porusza膰 si臋 do ty艂u; macha艂 zdrow膮 nog膮, a chora znalaz艂a oparcie na g艂adkiej skale. Odepchn膮艂 si臋 od niej obiema nogami i nag艂ym ruchem wysun膮艂 si臋 z otworu w murze grobowca.

Niespokojnie szuka艂 czego艣 po omacku i jedn膮 r臋k膮 uderzy艂 o g艂adk膮 艣dan臋 szybu, ale teraz nie mia艂 obci膮偶enia i torba na piersiach bezlito艣nie unosi艂a go w g贸r臋. Podni贸s艂 obie r臋ce, by zapobiec uderzeniu g艂ow膮 o sklepienie i chwyci膰 si臋 czego艣. Pod ot臋pia艂ymi palcami ska艂a by艂a 艣liska jak namydlone szk艂o i gdy si臋 wznosi艂, tlen w torbie rozrzedza艂 si臋 wraz ze spadkiem ci艣nienia, co sprawia艂o, 偶e unosi艂 si臋 jeszcze szybciej i tylko linka sygna艂owa przywi膮zana do pasa zwalnia艂a jego szale艅czy p臋d. Kiedy pr贸bowa艂 odzyska膰 r贸wnowag臋, nadwy偶ka tlenu ulotni艂a si臋 bokami maski i w ko艅cu ogarn臋艂a go zupe艂na panika. Wirowa艂 w g贸r臋 w przera偶aj膮cej ciemno艣ci.

Nagle wyp艂yn膮艂 powierzchni臋; le偶a艂 na plecach, podskakuj膮c jak korek. Zerwa艂 mask臋 z twarzy i nabra艂 powietrza w p艂uca. By艂o czyste, ale z lekkim zapaszldem odchod贸w nietoperzy. Oddycha艂 z ulg膮.

Poczu艂 szarpniecie liny. Sze艣膰 razy po kolei. To by艂o zakodowane pytanie Tungaty: „Nic ci nie jest?" Wskutek niekontrolowanego wzlotu musia艂 rozwin膮膰 si臋 zw贸j le偶膮cy mi臋dzy stopami Tungaty, co mocno go zaniepokoi艂o. Craig uspokoi艂 go sygna艂em i w艂膮czy艂 lamp臋.

Przy膰mione 艣wiat艂o o艣lepia艂o jego oczy, kt贸re tak d艂ugo nic nie widzia艂y i piek艂y, podra偶nione brudn膮 wod膮. Mrugaj膮c, rozejrza艂 si臋 wok贸艂.

330

Korytarz wznosi艂 si臋 od muru pod ostrym k膮tem, a tutaj przechodzi艂 w pionowy szyb. Czarownicy byli zmuszeni wyr膮ba膰 w 艣cianach nisze i zbudowa膰 drabin臋 z grubo ociosanego drewna, 偶eby wej艣膰 do g贸ry. 呕erdzie drabiny by艂y przywi膮zane lin膮 z kory i wznosi艂y si臋 nad g艂ow膮 Craiga, lecz jego lampa by艂a za s艂aba, by o艣wietli膰 ca艂y stromy szyb. Drabina znika艂a w ciemno艣ci.

Craig podp艂yn膮艂 z boku i z艂apa艂 si臋 prymitywnej drewnianej drabiny, pr贸buj膮c zebra膰 my艣li i wyobrazi膰 sobie uk艂ad szybu oraz jego kszta艂t. Wiedzia艂, 偶e skoro wr贸ci艂 na powierzchni臋, musia艂 wznie艣膰 si臋 dwana艣cie metr贸w w g贸r臋 po przej艣ciu przez mur. Musia艂 przeby膰 drog臋 o kszta艂cie przypominaj膮cym liter臋 „U" — pierwsza jej odnoga by艂a w g艂贸wnej galerii, dno bieg艂o wzd艂u偶 szybu a偶 do muru, a druga odnoga prowadzi艂a strom膮 cz臋艣ci膮 korytarza z powrotem na powierzchni臋.

Sprawdzi艂 drewnian膮 drabin臋; mimo 偶e trzeszcza艂a i chwia艂a si臋 troch臋, wytrzyma艂a jego ci臋偶ar. B臋dzie musia艂 porzuci膰 sprz臋t do nurkowania, 偶eby wspi膮膰 si臋 po rozklekotanej drabinie, ale najpierw powinien odpocz膮膰 i odzyska膰 pe艂ni臋 w艂adzy nad sob膮. 艢cisn膮艂 skronie obiema r臋kami, b贸l by艂 niemal nie do zniesienia.

W tym momencie lina u pasa napi臋艂a si臋 — trzy nast臋puj膮ce po sobie poci膮gni臋cia. Pilne wezwanie — sygna艂 obwieszczaj膮cy 艣miertelne niebezpiecze艅stwo. Dzia艂o si臋 co艣 bardzo z艂ego i Tungata przesy艂a艂 mu ostrze偶enie i pro艣b臋 o pomoc.

Craig nasun膮艂 mask臋 na twarz i nada艂 sygna艂: „Wci膮gnij mnie!"

Lina napi臋艂a si臋 i szybko znikn膮艂 pod wod膮.

M艂odej matabelskiej matce pozwolono zatrzyma膰 przywi膮zane do plec贸w dziecko, ale jedn膮 r臋k臋 mia艂a przykut膮 do pasa sier偶anta Trzeciej Brygady.

Petera Fungaber臋 kusi艂o, 偶eby skorzysta膰 ze 艣mig艂owca i w ten spos贸b przyspieszy膰 po艣cig i schwytanie uciekinier贸w, ale w ko艅cu zdecydowa艂, 偶e p贸jd膮 pieszo, nie robi膮c ha艂asu. Docenia艂 艣ciganych. Wiedzia艂, 偶e odg艂os 艣mig艂owca zaniepokoi ich i da im szans臋 kolejnego ^znikni臋cia w buszu. R贸wnie偶 ze wzgl臋du na czynnik zaskoczenia postanowi艂, 偶e grupa 艣cigaj膮ca b臋dzie ma艂a i 艂atwa do kierowania — dwudziestu wybranych ludzi, z kt贸rymi przeprowadzi艂 indywidualne rozmowy.

— Tego Matabele musimy wzi膮膰 偶ywcem. Nawet je艣li cen膮 b臋dzie wasze 偶ycie, musz臋 go mie膰 偶ywego!

艢mig艂owiec mia艂 by膰 wezwany przez radio, jak tylko znajd膮 uciekinier贸w; potem przyb臋dzie trzystu 偶o艂nierzy, kt贸rzy opanuj膮 teren.

_ *Ma艂y oddzia艂 szybko si臋 przemieszcza艂. Sier偶ant ci膮gn膮艂 za sob膮 dziewczyn臋, kt贸ra, p艂acz膮c ze wstydu, 偶e dopuszcza si臋 zdrady, wskazywa艂a zakr臋ty i rozga艂臋zienia ledwo widocznej 艣cie偶ki.

331

— Wie艣niacy zanosili im 偶ywno艣膰 — szepn膮艂 Peter do Rosjanina. — Z tej 艣cie偶ki regularnie korzystano.

— Dobre miejsce na zasadzk臋. — Bucharin zerka艂 na wychodz膮ce na zbocza doliny. — Mo偶e s膮 z nimi uciekinierzy z obozu.

— Zasadzka oznacza kontakt, wi臋c modl臋 si臋 o ni膮 — odpowiedzia艂 cicho Peter.

I po raz kolejny Rosjanin by艂 zadowolony z tego, 偶e wybra艂 w艂a艣nie jego. Ten m臋偶czyzna mia艂 predyspozycje, by wykona膰 tak trudne zadanie. Teraz trzeba by艂o jedynie niewielkiej zmiany w kolejach wojny i jego szefowie w Moskwie b臋d膮 mieli baz臋 wypadow膮 w 艣rodkowej Afryce.

Kiedy ju偶 tak si臋 stanie, trzeba b臋dzie oczywi艣cie dobrze pilnowa膰 tego Fungabery. To nie jeszcze jeden goryl, kt贸rym mo偶na kierowa膰 jak marionetk膮. Jego psychika by艂a niezg艂臋biona i do Bucharina nale偶e膰 b臋dzie odkrycie jej tajnik贸w. Zadanie to b臋dzie wymaga艂o subtelno艣ci i przebieg艂o艣ci. Nie m贸g艂 si臋 tego doczeka膰 i wiedzia艂, 偶e praca nad nim b臋dzie r贸wnie przyjemna jak ten po艣cig.

Szed艂 swobodnie obok Petera Fungabery, bez wysi艂ku dotrzymuj膮c mu kroku, i czu艂 to rozkoszne napi臋cie 偶o艂膮dka i nerw贸w, wzmo偶on膮 czujno艣膰 wszystkich zmys艂贸w — to szczeg贸lne upojenie, jakie daje polowania na ludzi.

Tylko on wiedzia艂, 偶e nie sko艅czy si臋 ono schwytaniem tego Matabele. B臋dzie nast臋pna ofiara, r贸wnie nieuchwytna, co cenna. Wpatrywa艂 si臋 teraz w plecy id膮cego przed nim m臋偶czyzny, rozkoszowa艂 si臋 jego ruchami, d艂ugim, elastycznym krokiem, sposobem trzymania g艂owy nad 偶ylast膮 szyj膮, plamami potu na maskuj膮cym materiale — tak, nawet jego zapachem, dzik膮 woni膮 Afryki.

Bucharin u艣miechn膮艂 si臋. C贸偶 za imponuj膮ce trofea mia艂y ukoronowa膰 jego d艂ug膮 i 艣wietn膮 karier臋: Matabele, Maszona i ta ziemia.

Rozwa偶ania te w 偶aden spos贸b nie zak艂贸ca艂y pracy zmys艂贸w Bucharina. By艂 w pe艂ni 艣wiadomy, 偶e dolina zw臋偶a si臋 przed nimi, a zbocza robi膮 si臋 coraz bardziej strome i 偶e otaczaj膮cy ich las jest dziwnie skar艂owacia艂y. Dotkn膮艂 ramienia Petera, 偶eby zwr贸ci膰 jego uwag臋 na zmian臋 w formacji geologicznej mijanego przez nich zbocza, pojawienie si臋 dolomitu, gdy nagle matabelska kobieta zacz臋艂a krzycze膰. Jej ostry g艂os odbija艂 si臋 echem od zbocza i otaczaj膮cego lasu, burz膮c cisz臋 upa艂u zalegaj膮c膮 nad t膮 dziwn膮, tajemnicz膮 dolin膮. Jej krzyki by艂y niezrozumia艂e, ale z pewno艣ci膮 nios艂y ostrze偶enie.

Peter Fungabera podszed艂 do niej dwoma szybkimi krokami i stan膮艂 za ni膮. Jedn膮 r臋k臋 po艂o偶y艂 pod jej brod膮, drug膮 umie艣ci艂 u podstawy karku i wprawnym ruchem odci膮gn膮艂 jej g艂ow臋 do ty艂u. Szyja dziewczyny p臋k艂a ze s艂yszalnym trzaskiem — krzyki urwa艂y si臋 r贸wnie nagle, jak si臋 zacz臋艂y.

Gdy martwe da艂o upad艂o na ziemi臋, Peter odwr贸ci艂 si臋 szybko i da艂 pak 偶o艂nierzom. Oni zareagowali natychmiast — zeskoczyli ze 艣cie偶ki i ustawili si臋 w haczykowatym szyku do okr膮偶ania.

332

Kiedy byli gotowi, Peter obejrza艂 si臋 na Rosjanina i kiwn膮艂 g艂ow膮. Bucharin bez s艂owa podszed艂 do niego i obaj ruszyli naprz贸d, z broni膮 gotow膮 do strza艂u, szybko i ostro偶nie.

Ledwo widoczna 艣cie偶ka zaprowadzi艂a ich do st贸p 艣ciany skalnej, a potem do w膮skiej, pionowej szczeliny. Peter i Bucharin wskoczyli w ni膮 i przylgn臋li do 艣cian po obu stronach otworu.

— Nora matabelskiego lisa — ucieszy艂 si臋 cicho Peter. — Teraz ju偶 mi si臋 nie wymknie!

— Maszona tu s膮! — Krzyk dobiega艂 od wej艣cia do jaskini, zniekszta艂cony przez zakr臋ty w skale i os艂on臋 z krzak贸w. — Maszona przyszli po was! Uciekajcie! Maszona... — Nagle kobiecy g艂os zamilk艂.

Sara zerwa艂a si臋 z miejsca przy ognisku, przewracaj膮c 偶elazny tr贸jn贸g do gotowania potraw, przemkn臋艂a przez jaskini臋, chwytaj膮c po drodze lamp臋, i wbieg艂a w labirynt korytarzy.

Stan膮wszy u szczytu tunelu prowadz膮cego do g艂贸wnej galerii wykrzycza艂a ostrze偶enie w stron臋 jeziorka:

— Maszona s膮 tutaj, m贸j panie! Odkryli nas! — A echo wzmocni艂o jeszcze przera偶enie i pop艂och brzmi膮ce w jej g艂osie.

— Id臋 do ciebie! — odkrzykn膮艂 Tungata w g贸r臋 galerii i wskoczy艂 do szybu w 艣wiat艂o jej lampy. Wspi膮艂 si臋 w g贸r臋, ko艂ysz膮c si臋 na linie, i obj膮艂 j膮 ramieniem.

— Gdzie s膮?

— Przy wej艣ciu... rozleg艂 si臋 jaki艣 g艂os, jedna z naszych kobiet ostrzeg艂a mnie krzykiem — s艂ysza艂am strach w jej g艂osie, kt贸ry potem nagle zamilk艂. Chyba j膮 zabili.

— Zejd藕 do jeziorka. Pom贸偶 Penduli wci膮gn膮膰 Pupho.

— M贸j panie, nie ma dla nas ratunku, prawda?

— B臋dziemy walczy膰 — odpowiedzia艂. — I mo偶e wtedy uda nam si臋 uratowa膰. Id藕 ju偶, Pupho powie wam, co robi膰.

Nios膮c ka艂as藕nikowa w opuszczonej r臋ce, Tungata znikn膮艂 w korytarzu prowadz膮cym w stron臋 g艂贸wnej jaskini. Sara z trudem zesz艂a po stromej 艣cianie; w po艣piechu potkn臋艂a si臋 i ostatnie dwa metry przelecia艂a, kalecz膮c sobie kolana.

— Pendula! — krzykn臋艂a, desperacko potrzebuj膮c kontaktu z drugim cz艂owiekiem.

— Tutaj, Saro. Pom贸偶 mi.

Gdy dotar艂a do skraju p艂yty w g艂臋bi galerii, Sally-Anne sta艂a po pas w wodzie i ci膮gn臋艂a lin臋.

(— Pom贸偶 mi, zaklinowa艂 si臋! . * Sara wskoczy艂a do wody i chwyci艂a koniec liny. .,

— Maszona nas znale藕li.

— Tak. S艂ysza艂am.

333

— Co my zrobimy, Pendula?

— Najpierw wyci膮gnijmy Craiga. Potem co艣 wymy艣limy.

Nagle lina poluzowa艂a — dwana艣cie metr贸w ni偶ej Craigowi uda艂o si臋 przedosta膰 przez w膮ski otw贸r w 艣cianie i teraz obie dziewczyny szybko ci膮gn臋艂y go w g贸r臋.

Na powierzchni wody pojawi艂a si臋 kipi膮ca wysypka b膮belk贸w tlenu. Dziewcz臋ta zobaczy艂y w przejrzystej wodzie p艂yn膮cego w ich stron臋 Craiga, kt贸rego maska zamienia艂a w jakiego艣 groteskowego potwora morskiego. Wynurzy艂 si臋 i zdar艂 z siebie mask臋, parskaj膮c i kaszl膮c od 艣wie偶ego powietrza.

— O co chodzi? — wykrztusi艂, opadaj膮c z pluskiem na p艂yt臋 skaln膮.

— Maszona s膮 tutaj — odpowiedzia艂y razem, jedna po angielsku, druga w sindebele.

— O Bo偶e! — Craig osun膮艂 si臋 na p艂yt臋. — O Bo偶e!

— Co teraz zrobimy, Craig? — Obie wpatrywa艂y si臋 w niego przera偶one, a zimno i b贸l wydawa艂y si臋 go parali偶owa膰.

Nagle powietrze wok贸艂 nich zadrga艂o, jakby znale藕li si臋 w 艣rodku uderzanego w dzikim tempie b臋bna.

— Strza艂y! — szepn膮艂 Craig, zakrywaj膮c uszy d艂o艅mi. — Samson si臋 na nich natkn膮艂.

— Jak d艂ugo mo偶e ich powstrzyma膰?

— To zale偶y od tego, czy- u偶yj膮 granat贸w albo gazu... — Nie doko艅czy艂, trz臋s膮c si臋 gwa艂townie. Popatrzy艂 na nie. Wyczu艂y jego rozpacz, wi臋c odwr贸ci艂 wzrok.

— Gdzie jest pistolet? — spyta艂a przera偶ona Sara, zerkaj膮c na zwini臋t膮 kozi膮 sk贸r臋 w szczelinie skalnej 艣ciany.

— Nie! —wydusi艂 z siebie Craig.—Tylko nie to. —Z艂apa艂j膮 za rami臋. Zebra艂 si臋 w sobie i otrz膮sn膮艂 z rozpaczy, jakby wytrz膮sa艂 wod臋

z w艂os贸w.

— U偶ywa艂a艣 kiedy艣 akwalungu? — spyta艂 Sally-Anne. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— C贸偶, nadszed艂 dobry moment, 偶eby艣...

— Ja nie mog艂abym tam wej艣膰!—Sally-Anne z l臋kiem patrzy艂a w wod臋.

— Mo偶esz zrobi膰 wszystko, co musisz — ofukn膮艂 j膮. —Pos艂uchajcie, znalaz艂em drugie odga艂臋zienie szybu wychodz膮ce na powierzchni臋. To zajmie trzy czy cztery minuty...

— Nie! — Sally-Anne skurczy艂a si臋 ze strachu.

— Najpierw przeprowadz臋 ciebie — powiedzia艂. — Potem wr贸c臋 po Sar臋.

— Wola艂abym tu umrze膰, Pupho — szepn臋艂a czarna dziewczyna.

— Jak sobie 偶yczysz.

Craig zmienia艂 ju偶 butl臋 z tlenem i odkr臋ca艂 jeden z nowych cylindr贸w, zwracaj膮c si臋 ponownie do Sally-Anne.

— Obejmiesz mnie i b臋dziesz spokojnie i bez problem贸w oddycha膰.

334

Powstrzymuj ka偶dy oddech tak d艂ugo, jak tylko b臋dziesz mog艂a, a potem wypuszczaj ostro偶nie. Otw贸r w 艣cianie jest w膮ski, ale ty jeste艣 mniejsza ode mnie, przejdziesz bez trudu. — Za艂o偶y艂 jej na ramiona aparat tlenowy. — Ja przejd臋 pierwszy i poci膮gn臋 ci臋 za sob膮. Po drugiej stronie ju偶 jest 艂atwo, prosto do g贸ry. Kiedy b臋dziemy si臋 wznosi膰, pami臋taj, 偶eby wydycha膰 tlen, inaczej p臋kniesz jak papierowa torebka. Chod藕.

— Craig, boj臋 si臋.

— Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e to kiedy艣 us艂ysz臋.

Zanurzony do pasa w wodzie, nasun膮艂 mask臋 na doln膮 cz臋艣膰 jej twarzy.

— Nie walcz — powiedzia艂. — Zamknij oczy i odpr臋偶 si臋. B臋d臋 ci臋 holowa艂. Nie szarp si臋, na Boga, tylko si臋 nie szarp!

Kiwn臋艂a g艂ow膮, bo usta zas艂ania艂a jej maska, i zn贸w w galerii rozbrzmia艂o dolatuj膮ce z g贸ry echo og艂uszaj膮cego klekotu karabin贸w automatycznych.

— Bli偶ej — mrukn膮艂 Craig. — Sam si臋 wycofuje. — Potem zawo艂a艂 do Sary stoj膮cej na p艂ycie nad nimi. — Podaj mi moj膮 nog臋!

Sara wr臋czy艂a mu protez臋, kt贸r膮 przymocowa艂 do paska.

— Kiedy mnie nie b臋dzie, spakuj ca艂膮 偶ywno艣膰, jak膮 uda ci si臋 zebra膰, do p艂贸ciennych toreb. Zapasowe lampy i baterie te偶. Wr贸c臋 po d臋bie w ci膮gu dziesi臋ciu minut.

Odetchn膮艂 jeszcze kilka razy g艂臋boko, trzymaj膮c przy piersi g艂az, kt贸ry mia艂 艣ci膮gn膮膰 ich w d贸艂. Da艂 znak Sally-Anne, a ona podesz艂a do niego z ty艂u i wsun臋艂a mu r臋ce pod pachy.

— We藕 g艂臋boki oddech i udawaj martw膮 — poleci艂 jej i sam po raz ostatni nabra艂 powietrza w p艂uca. Zanurkowa艂 z Sally-Anne uczepion膮 jego plec贸w; opadli razem w stron臋 wej艣cia do grobowca.

W po艂owie drogi w d贸艂 Craig us艂ysza艂 trzask zawor贸w jej maski i poczu艂, 偶e pier艣 Sally-Anne opada i wznosi si臋 przy oddechu — czeka艂 z napi臋ciem na atak kaszlu, ale nie nast膮pi艂.

Dotarli do wej艣cia; pu艣ci艂 kamie艅 i podci膮gn膮艂 j膮 do muru. 艁agodnie uwolni艂 si臋 z jej r膮k, pr贸buj膮c porusza膰 si臋 spokojnie i bez po艣piechu. W艣lizn膮艂 si臋 ty艂em w otw贸r, trzymaj膮c j膮 za r臋ce, i wci膮gn膮艂 dziewczyn臋 za sob膮. Nie obci膮偶ony aparatem tlenowym 艂atwo si臋 przez niego prze艣lizn膮艂.

Znowu us艂ysza艂 jej oddech. „Grzeczna dziewczynka! — pochwali艂 j膮 bezg艂o艣nie. — Grzeczna i dzielna dziewczynka!"

Na chwil臋 jej sprz臋t zaklinowa艂 si臋 w przej艣ciu, ale go uwolni艂, a potem przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Przesz艂a. Dzi臋ki d, Bo偶e, przesz艂a.

Teraz do g贸ry! P艂yn臋li coraz szybdej, pod wp艂ywem zmiany d艣nienia piszcza艂o mu w uszach. Szturchn膮艂 j膮 mocno w 偶ebra i us艂ysza艂 szmer b膮belk贸w, gdy wypu艣d艂a z p艂uc rozpr臋偶aj膮cy si臋 tlen.

„Bystra dziewczyna." 艢cisn膮艂 j膮 za r臋k臋, a ona odwzajemni艂a u艣cisk.

Wznoszenie si臋 trwa艂o tak d艂ugo, 偶e zacz膮艂 si臋 ba膰, i偶 zgubi艂 drog臋

335

i skr臋ci艂 w z艂e odga艂臋zienie tunelu, gdy nagle znale藕li si臋 na powierzchni. Craig m贸g艂 wreszcie zaczerpn膮膰 powietrza.

Oddychaj膮c z trudem, w艂膮czy艂 lampk臋 przy jej ekwipunku.

— Ty nie jeste艣 dobra — wysapa艂. — Jeste艣 po prostu cholernie wspania艂a!

Podholowa艂 j膮 do st贸p drabiny i zacz膮艂 zdejmowa膰 z niej aparat tlenowy.

— Wyjd藕 z wody na drabin臋 — mrukn膮艂. — Masz, przyczep moj膮 protez臋 do szczebla. Wr贸c臋 tak szybko, jak tylko b臋d臋 m贸g艂.

Poniewa偶 aparat zak艂ada艂o si臋 ci臋偶ko, Craig nie marnowa艂 czasu i wetkn膮艂 sobie zbiorniki pod rami臋.

Nie mia艂 kamienia, kt贸rym m贸g艂by si臋 obci膮偶y膰, wi臋c odkr臋ci艂 zaw贸r i opr贸偶ni艂 torb臋 z tlenem. Sprz臋t uzyska艂 w ten spos贸b ujemn膮 p艂ywa艂no艣膰 i zaczyna艂 ci膮gn膮膰 go w d贸艂. Nie m贸g艂 skorzysta膰 z tlenu, musia艂 wi臋c znowu p艂yn膮膰 o w艂asnych si艂ach. Zawis艂 na szczebelku drabiny, nape艂niaj膮c p艂uca powietrzem, a potem zanurkowa艂.

Prze艣lizn膮艂 si臋 ty艂em przed otw贸r w murze, ci膮gn膮c za sob膮 opr贸偶niony ekwipunek. Poniewa偶 torba by艂a pusta, przeszed艂 przed mur do艣膰 艂atwo. Przy wej艣ciu do wielkiej galerii otworzy艂 zaw贸r cylindra z tlenem. Gaz z sykiem wlatywa艂 do torby, rozdymaj膮c j膮, i po chwili sprz臋t znowu by艂 p艂awny. Craig szybko wydosta艂 si臋 na powierzchni臋.

Sara siedzia艂a na skraju p艂yty; mia艂a ze sob膮 spakowane torby.

— Chod藕! — wysapa艂 Craig.

— Pupho, nie mog臋.

— Znie艣 tu ten sw贸j ma艂y, czarny ty艂ek! — zacharcza艂.

— Masz, zabierz torby, ja zostaj臋.

Craig z艂apa艂 j膮 za kostk臋 i 艣ci膮gn膮艂 z p艂yty; dziewczyna wpad艂a z pluskiem do wody i z艂apa艂a si臋 go kurczowo.

— Wiesz, co zrobi膮 z tob膮 Maszona?

Brutalnie w艂o偶y艂 jej kamizelk臋 przez g艂ow臋; nad nimi rozleg艂y si臋 znowu strza艂y z karabin贸w maszynowych —j臋ki rykoszet贸w odbija艂y si臋 od wysokich 艣cian galerii.

Craig przy艂o偶y艂 jej mask臋 do twarzy.

— Oddychaj! — rozkaza艂. Wci膮gn臋艂a powietrze przez mask臋.

— Widzisz, jakie to 艂atwe? Kiwn臋艂a g艂ow膮.

— Masz, przytrzymuj mask臋 obiema r臋kami. Oddychaj powoli i spokojnie. Ponios臋 ci臋, le偶 nieruchomo. Nie ruszaj si臋!

Znowu kiwn臋艂a g艂ow膮. Przywi膮za艂 sobie p艂贸cienne torby do pasa i podni贸s艂 kamie艅. Zacz膮艂 艂apa膰 powietrze.

Nad nimi rozleg艂 si臋 wystrza艂 z granatnika, co艣 potoczy艂o si臋 z turkotem po galerii i ca艂膮 jaskini臋 rozja艣ni艂 ostry b艂臋kitny blask p艂on膮cego fosforu.

336

Z kamieniem wetkni臋tym pod jedno rami臋 i Sar膮 pod drugim Craig znikn膮艂 pod wod膮. W po艂owie drogi w d贸艂 poczu艂, 偶e Sara pr贸buje oddycha膰, i od razu wiedzia艂, 偶e maj膮 k艂opoty. Na艂yka艂a si臋 wody i zacz臋艂a krztusi膰 si臋 i charcze膰 w mask臋. Jej cia艂o ogarn臋艂y skurcze, wi艂a si臋 i szarpa艂a. Z trudem m贸g艂 j膮 utrzyma膰; by艂a zaskakuj膮co silna i jej mocne, szczup艂e cia艂o kr臋ci艂o mu si臋 w ramionach.

Dotarli do wej艣cia do szybu i gdy Craig pu艣ci艂 kamie艅, gwa艂townie zmieni艂a si臋 ich p艂ywa艂no艣膰. Sara wirowa艂a nad nim i uderzy艂a go 艂okciem w twarz. Cios oszo艂omi艂 go i na chwil臋 Craig rozlu藕ni艂 chwyt. Dziewczyna wyrwa艂a mu si臋 i zacz臋艂a szybko si臋 wznosi膰, macha艂a r臋kami i kopa艂a.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uda艂o mu si臋 z艂apa膰 j膮 za kostk臋. Uczepiony kraw臋dzi otworu, 艣ci膮gn膮艂 j膮 z powrotem w d贸艂 i w 艣wietle lampy zobaczy艂, 偶e zdar艂a sobie mask臋 z twarzy.

Przyci膮gn膮艂 j膮 si艂膮 do muru, a ona drapa艂a go i kopn臋艂a w d贸艂 brzucha, ale on zd膮偶y艂 unie艣膰 kolana i os艂oni膰 krocze; zatoczy艂 ni膮 ko艂o. Trzymaj膮c Sar臋 od ty艂u, wci膮gn膮艂 j膮 w otw贸r, a ona walczy艂a z nim z desperacj膮, jak膮 rodz膮 przera偶enie i panika. Przeci膮gn膮艂 j膮 przez mur do po艂owy, wtedy rurka od maski utkwi艂a w szczelinie, nie pozwalaj膮c im p艂yn膮膰 dalej.

Gdy pr贸bowa艂 j膮 wyszarpa膰, Sara zacz臋艂a s艂abn膮膰, jej ruchy sta艂y si臋 spazmatyczne i nieskoordynowane. Dusi艂a si臋.

Craig z艂apa艂 rurk臋 obiema r臋kami i opar艂 si臋 nog膮 o 艣cian臋. Poci膮gn膮艂 z ca艂ej si艂y i rurka oderwa艂a si臋 od torby z tlenem. Gaz wylatywa艂 z sykiem srebrnymi b膮belkami, ale Sara by艂a wolna.

Wyci膮gn膮艂 j膮 z otworu i skierowa艂 si臋 w g贸r臋; m贸g艂 pracowa膰 tylko jedn膮 nog膮, podczas gdy opr贸偶niony aparat tlenowy i p艂贸cienne torby z jedzeniem, przyczepione do pasa, ci膮gn臋艂y ich do do艂u.

Walcz膮c z Sar膮 Craig straci艂 w艂asny zapas tlenu. Czu艂 w p艂ucach ogie艅, a jego klatk膮 piersiow膮 szarpa艂y gwa艂towne skurcze. Nie przestawa艂 porusza膰 nog膮. Sara le偶a艂a spokojnie w jego ramionach, a on poczu艂, 偶e mimo jego wysi艂k贸w przestali p艂yn膮膰 w • g贸r臋, 偶e zawi艣li w czarnej g艂臋binie... Craig me m贸g艂 ju偶 zdoby膰 si臋 na nic. Du偶o 艂atwiej by艂o da膰 sobie spok贸j i nie walczy膰. Powoli poprzez zas艂ony zoboj臋tnienia dosz艂o do jego 艣wiadomo艣ci, 偶e odczuwa lekki b贸l, ale dopiero gdy jego g艂owa wychyn臋艂a na powierzchni臋 wody, zda艂 sobie spraw臋, 偶e kto艣 ci膮gn膮艂 go za w艂osy.

Mimo 偶e p贸艂przytomny, domy艣li艂 si臋, 偶e Sally-Anne musia艂a zauwa偶y膰 blask lampy pod wod膮 i zrozumie膰, 偶e maj膮 k艂opoty. Zanurkowa艂a do nich, schwyta艂a Craiga za w艂osy i wyci膮gn臋艂a go na powierzchni臋.

Gdy pr贸bowa艂 z艂apa膰 oddech, zda艂 sobie spraw臋 r贸wnie偶 z tego, 偶e ci膮gle trzyma Sar臋 za rami臋. Nieprzytomna dziewczyna le偶a艂a twarz膮 w d贸艂 obok niego.

— Pom贸偶 mi! — krztusi艂 si臋 w艂asnym oddechem. — Wyci膮gnij j膮!

Razem 艣ci膮gn臋li z Sary uszkodzony aparat tlenowy i podnie艣li j膮 na

22 — Lu艅part poluje w dannof ci

337

pierwszy szczebel drabiny nad wod膮, gdzie Sally-Anne u艂o偶y艂a j膮 sobie na kolanach twarz膮 w d贸艂 — Sara wisia艂a jak czarny nie偶ywy kodak.

Craig w艂o偶y艂 palec do jej ust — sprawdzaj膮c, czy z j臋zykiem jest wszystko w porz膮dku — a potem wcisn膮艂 go g艂臋biej, do gard艂a, by wywo艂a膰 odruch wymiotny. Chlusn臋艂y woda i resztki pokarmu; dziewczyn臋 ogarn臋艂y lekkie drgawki.

Zawieszony w wodzie obok Sary Craig obmy艂 jej twarz, a potem nakry艂 jej usta swoimi i pr贸bowa艂 zastosowa膰 sztuczne oddychanie, podczas gdy Sally-Anne trzyma艂a najlepiej jak mog艂a bezw艂adne da艂o Murzynki.

— Zacz臋艂a oddycha膰.

Craig oderwa艂 wargi od ust Sary. By艂o mu niedobrze i kr臋d艂o mu si臋 w g艂owie.

— Aparat do nurkowania jest na nic — szepn膮艂 — rurka si臋 oderwa艂a i opad艂a na dno szybu.

— Sam — szepn膮艂. — Musz臋 wr贸d膰 po Sama.

— Kochanie, nie mo偶esz. Zrobi艂e艣 ju偶 dosy膰. Zabijesz si臋.

— Sam — powt贸rzy艂. — Musz臋 sprowadzi膰 tu Sama. Niezdarnie odwi膮za艂 torby z jedzeniem i powiesi艂 je obok protezy na

drabinie. Z艂apa艂 si臋 szczebla i oddycha艂 tak g艂臋boko, jak pozwala艂y na to obola艂e p艂uca. Sara kaszla艂a i charcza艂a, ale pr贸bowa艂a si臋 podnie艣膰. Sally-Anne podnios艂a j膮 i trzyma艂a na kolanach jak dziecko.

— Craig, kochany, wr贸膰 ca艂y i zdrowy — poprosi艂a b艂agalnym g艂osem.

— Jasne — odpowiedzia艂 i zrobi艂 jeszcze kilka wdech贸w, zanim odepchn膮艂 si臋 od drabiny i zimna woda ponownie zamkn臋艂a si臋 nad jego g艂ow膮.

Podwodny oddnek wielkiej galerii, nawet na tak du偶ej g艂臋boko艣d, na jakiej znajdowa艂o si臋 wej艣de do szybu, o艣wietlony by艂 fosforyzuj膮cymi b艂yskami i w miar臋 jak Craig si臋 wznosi艂, 艣wiat艂o stawa艂o si臋 coraz bardziej intensywne, w ko艅cu przypomina艂o mocny blask lamp 艂ukowych.

Gdy wynurzy艂 si臋 na powierzchni jeziorka, zorientowa艂 si臋, 偶e g贸rna cz臋艣膰 galerii wype艂niona jest wiruj膮cym dymem z p艂on膮cych rakiet. Wd膮gn膮艂 powietrze i natychmiast jego gard艂o i pier艣 ogarn膮} b贸l, a oczy piek艂y tak bardzo, 偶e ledwo widzia艂.

„Gaz 艂zawi膮cy", zrozumia艂. Maszona wpuszczali gaz do jaskini.

Craig zauwa偶y艂 Tungat臋; by艂 w wodzie, zanurzony po pas za p艂yt膮 skaln膮. Oderwa艂 sobie wcze艣niej pas materia艂u z koszuli, zamoczy艂 go i zawi膮za艂 wok贸艂 ust i nosa, ale oczy mia艂 czerwone i 艂zawi膮ce.

— W ca艂ej jaskini a偶 roi si臋 od 偶o艂nierzy — powiedzia艂 g艂osem przyt艂umionym przez szmat臋 i przerwa艂, poniewa偶 doleda艂 do nich echem stentorowy, bezosobowy g艂os m贸wi膮cy w j臋zyku angielskim, zniekszta艂conym przez elektroniczny megafon.

— Je艣li natychmiast si臋 poddade, nic wam si臋 nie stanie.

338

Jakby dla zaakcentowania tych s艂贸w rozleg艂 si臋 odg艂os granatnika i do galerii wlecia艂 nast臋pny pojemnik z gazem 艂zawi膮cym, kt贸ry odbija艂 si臋 od ska艂 jak pi艂ka, wypuszczaj膮c bia艂e ob艂oki dra偶ni膮cego gazu.

— Zeszli ju偶 na d贸艂 klatki, nie mog艂em ich powstrzyma膰. — Tungata wychyli艂 si臋 zza skraju p艂yty i wystrzeli艂 kr贸tk膮 seri臋 w galeri臋. Kule z j臋kiem odbi艂y si臋 od ska艂y, a gdy ka艂asznikow zamilk艂, Tungata zn贸w si臋 schowa艂. — Ostatni magazynek — mrukn膮艂 i rzuci艂 pust膮 bro艅 do wody. Si臋gn膮艂 po przyczepiony do pasa pistolet.

— Daj spok贸j. Sam — wysapa艂 Craig. — Mo偶emy si臋 st膮d wydosta膰, pod wod膮 jest przej艣cie.

— Nie umiem p艂ywa膰. — Tungata sprawdzi艂 pistolet, wsun膮艂 w kolb臋 magazynek i odbezpieczy艂.

— Przeprowadzi艂em Sar臋. — Craig pr贸bowa艂 oddycha膰 przez ob艂ok pal膮cego gazu. — Przeprowadz臋 i d臋bie.

Tungata spojrza艂 na niego.

— Zaufaj mi, Sam.

— Sarze nic nie grozi?

— Nie, daj臋 d s艂owo.

Tungata waha艂 si臋; walczy艂 ze strachem przed wod膮.

— Nie mo偶esz pozwoli膰 na to, 偶eby d臋 dopadli — powiedzia艂 Craig. — Jeste艣 to winien Sarze i twojemu narodowi.

Craig u偶y艂 jedynego argumentu, jaki m贸g艂 przem贸wi膰 do przyw贸dcy Matabele. Tungata w艂o偶y艂 pistolet z powrotem za pas.

— Powiedz mi, co mam robi膰 — poprosi艂.

Nie mo偶na by艂o nabra膰 du偶o powietrza w wype艂nionej gazem jaskini.

— Nabierz tyle powietrza, ile mo偶esz, i zatrzymaj je. Zatrzymaj, zmu艣 si臋, 偶eby nie oddycha膰 — zacharcza艂. Gaz 艂zawi膮cy rozdziera艂 mu p艂uca i czu艂, 偶e w jego 偶y艂ach zimno i 艣miertelna ospa艂o艣膰 kr膮偶膮 niczym p艂ynny o艂贸w. Wiedzia艂, 偶e droga b臋dzie d艂uga i trudna.

— Tutaj! — Tungata pod膮gn膮艂 go w d贸艂. — 艢wie偶e powietrze! Pod nachylon膮 p艂yt膮 by艂o jeszcze troch臋 czystego powietrza. Craig

zach艂annie si臋 nim zach艂ysn膮}.

Wzi膮艂 Tungat臋 za r臋ce i po艂o偶y艂 je na p艂贸dennym pasie.

— Trzymaj si臋! — poleci艂 mu i gdy ten kiwn膮艂 g艂ow膮, wd膮gn膮艂 ostatni d艂ugi oddech i obaj znikn臋li pod wod膮. Szybko zeszli w d贸艂.

Gdy dotarli do 艣dany, nie mieli ze sob膮 niezgrabnego sprz臋tu tlenowego, kt贸ry m贸g艂by im przeszkadza膰, i Craig resztkami si艂, jakie mu zosta艂y, przed膮gn膮艂 Tungat臋 na drug膮 stron臋. Porusza艂 si臋 jednak coraz wolniej, s艂abn膮c z ka偶d膮 chwil膮; zn贸w przestawa艂 czu膰 konieczno艣膰 oddychania — objaw anoksji, g艂odu tlenowego.

Byli po drugiej stronie muru, ale nie wiedzia艂, co robi膰 dalej. By艂 zagubiony i zdezorientowany, m贸zg odmawia艂 mu pos艂usze艅stwa. Zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e chichocze lekko, wypuszczaj膮c ustami bezcenne b膮belki powietrza. 艢wiat艂o lampy zamieni艂o si臋 w cudown膮, szmaragdow膮

339

ziele艅, a nast臋pnie rozbi艂o si臋 w spektrum kolor贸w t臋czy. By艂o pi臋kne i przygl膮da艂 mu si臋 zamglonym wzrokiem, zaczynaj膮c przetacza膰 si臋 na plecy. Ogarnia艂 go spok贸j, cudowny spok贸j, jak zapomnienie po zastrzyku z pentatolu. Wypuszcza艂 z ust powietrze, kt贸rego b膮belki l艣ni艂y jak drogocenne kamienie. Przygl膮da艂 si臋 im, jak lec膮 w g贸r臋.

„W g贸r臋! — pomy艣la艂 oszo艂omiony. — Trzeba p艂yn膮膰 w g贸r臋!", i odepchn膮艂 si臋 s艂abo i leniwie do g贸ry.

W tym momencie co艣 poci膮gn臋艂o go mocno za pas i w 艣wietle lampy zobaczy艂 nogi Tungaty poruszaj膮ce si臋 jak t艂oki lokomotywy parowej. Po chwili znikn臋艂y w ciemno艣ci. Jego ostatni膮 my艣l膮 by艂o: „Je艣li to jest umieranie, to jest ono lepsze ni偶 to, co si臋 o nim m贸wi..."

Obudzi艂 go b贸l; pr贸bowa艂 zmusi膰 si臋 do powrotu w przytulne 艂ono ciemno艣ci i 艣mierci, ale szarpa艂y go i bi艂y jakie艣 r臋ce, wbija艂y mu si臋 te偶 w cia艂o chropowate szczeble drewnianej drabiny. Potem dotar艂o do jego 艣wiadomo艣ci, 偶e p艂uca mu p艂on膮, a oczy bol膮 tak, jakby p艂ywa艂y w st臋偶onym kwasie. Zako艅czenia nerw贸w by艂y nadwer臋偶one, czu艂 ka偶dy naci膮gni臋ty mi臋sie艅 i pieczenie wszystkich zadrapa艅 i otar膰 sk贸ry.

Wreszcie us艂ysza艂 g艂os.

— Craig! Craig, kochany, obud藕 si臋!

I poczu艂 bolesne uderzenie mokr膮 r臋k膮 w policzek. Odsun膮艂 g艂ow臋.

— Odzyskuje przytomno艣膰!

Byli jak ton膮ce szczury na dnie studni, uczepieni rozklekotanej drabiny, zanurzeni do pasa w wodzie, trz臋s膮cy si臋 z zimna.

Obie dziewczyny usadowi艂y si臋 na ni偶szym szczeblu, Craig by艂 przywi膮zany do g艂贸wnej 偶erdzi p臋tl膮 z p艂贸tna przeci膮gni臋t膮 pod pachami, a Tungata, w wodzie obok niego, przytrzymywa艂 mu g艂ow臋, 偶eby nie opad艂a do przodu.

Craig z wysi艂kiem przesun膮艂 wzrokiem po ich zaniepokojonych twarzach, a potem u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo do Tungaty.

— Sam, m贸wi艂e艣, 偶e nie umiesz p艂ywa膰, c贸偶, prawie uda艂o ci si臋 mnie nabra膰!

— Nie mo偶emy tu zosta膰. — Sally-Anne szcz臋ka艂a z臋bami.

— Jest tylko jedno wyj艣cie... — Wszyscy spojrzeli w g贸r臋 na ponury szyb nad nimi.

Craig, kt贸rego g艂owa wci膮偶 chwia艂a si臋 na karku, odepchn膮艂 d艂o艅 Tungaty i z wysi艂kiem zacz膮艂 bada膰 stan drabiny.

Zosta艂a zbudowana wiele lat temu. lina z kory, kt贸r膮 czarownicy zwi膮zali miejsca po艂膮cze艅, przegni艂a i wisia艂a teraz kruchymi pasemkami przypominaj膮cymi wi贸rki le偶膮ce na pod艂odze warsztatu stolarza. Wydawa艂o si臋, 偶e ca艂a konstrukcja przechyli艂a si臋 na bok, chyba 偶e oko budowniczego nie by艂o na tyle dok艂adne, by uchwyci膰 pion.

— S膮dzisz, 偶e utrzyma nas wszystkich? — Sara wypowiedzia艂a to pytanie na g艂os.

340

Craig my艣la艂 z trudem, wszystko dochodzi艂o do niego przez sito md艂o艣ci i b贸lu.

— Pojedynczo — wybe艂kota艂 — najpierw najl偶ejsi. Ty, Sally-Anne, potem Sara... — Odczepi艂 protez臋 od szczebla. — Zabierz ze sob膮 lin臋. Jak b臋dziesz na g贸rze, wci膮gniesz torby i lampy.

Sally-Anne pos艂usznie zwin臋艂a lin臋 na rami臋 i zacz臋艂a wspina膰 si臋 po drabinie.

Sz艂a szybko, lekko, ale konstrukcja skrzypia艂a i chwia艂a si臋 pod ni膮. Oddali艂a si臋 tak, 偶e tylko blask lampy wskazywa艂 miejsce, gdzie si臋 znajduje, a potem nawet on nagle znikn膮艂.

— Sally-Anne!

— W porz膮dku! — Jej g艂os dolecia艂 echem z g贸ry szybu. — Tutaj jest podest.

— Jak du偶y?

— Wystarczaj膮co du偶y, spuszczam lin臋.

Lina zsun臋艂a si臋 na d贸艂 jak w膮偶 i Tungata przywi膮za艂 do niej torby.

— G膮gnij!

Tobo艂ek ko艂ysz膮c si臋 poszybowa艂 w g贸r臋.

— W porz膮dku, przy艣lijcie Sar臋.

Sara znikn臋艂a im z pola widzenia. Us艂yszeli szept dziewcz膮t na g贸rze. W ko艅cu zawo艂a艂y:

— Dobra, nast臋pny!

— Id藕, Sam!

— Jeste艣 l偶ejszy ode mnie.

— Och, Chryste, id藕 ju偶!

Tungata wspina艂 si臋 zr臋cznie, ale drabina trz臋s艂a si臋 pod jego ci臋偶arem. Jeden ze szczebli wy艂ama艂 si臋 i wypad艂 spod jego nogi.

— Uwa偶aj! — krzykn膮艂 Tungata.

Craig schowa艂 si臋 pod wod臋, a dr膮g z ci臋偶kim pluskiem uderzy艂 w powierzchni臋 nad nim.

Tungata znikn膮艂 z pola widzenia, a po chwili rozleg艂 si臋 jego g艂os:

— Ostro偶nie, Pupho! Drabina si臋 rozlatuje!

Craig wyci膮gn膮艂 si臋 z wody, usiad艂 na dolnym szczeblu i przypi膮艂 protez臋.

— Bo偶e, jak dobrze. — Poklepa艂 j膮 z uczuciem i kilka razy machn膮艂 nog膮 na pr贸b臋. — Wchodz臋 — zawo艂a艂.

Nie doszed艂 jeszcze do po艂owy, gdy poczu艂, 偶e konstrukcja porusza si臋 pod nim, i zbyt gwa艂townie rzuci艂 si臋 naprz贸d.

Jeden z dr膮g贸w z艂ama艂 si臋 z trzaskiem przypominaj膮cym wystrza艂 z muszkietu i ca艂a drabina przechyli艂a si臋 na bok. Craig z艂apa艂 za boczn膮 belk臋, w chwili gdy z艂ama艂y si臋 pod nim trzy czy cztery szczeble, kt贸re wpad艂y do wody z seri膮 g艂o艣nych plusk贸w. Jego nogi wisia艂y w powietrzu i za ka偶dym razem, kiedy szuka艂 dla nich oparcia, czu艂, 偶e drabina niebezpiecznie si臋 przechyla.

341

— Pupho!

— Utkwi艂em. Nie mog臋 si臋 ruszy膰, bo ca艂e to cholerstwo si臋 zawali.

— Poczekaj!

Przez kilka sekund by艂o cicho, a potem zn贸w rozleg艂 si臋 g艂os Tungaty:

— Masz lin臋! Na ko艅cu jest p臋tla. Wisia艂a dwa metry od niego.

— Przesu艅 j膮 troch臋 w lewo, Sam. P臋tla zbli偶y艂a si臋 do niego.

— Jeszcze troch臋! Ni偶ej, troch臋 ni偶ej!—Wisia艂a ju偶 w jego zasi臋gu- — Trzymaj mocno!

Craig rzuci艂 si臋 w stron臋 p臋tli i uda艂o mu si臋 zahaczy膰 o ni膮 ramieniem.

— Id臋!

Pu艣ci艂 jednak drabin臋 i zawis艂 na linie—by艂 za s艂aby, 偶eby si臋 wspina膰.

— Wci膮gnij mnie!

Powoli jecha艂 w g贸r臋 i mimo 偶e czu艂 si臋 w tej pozycji bardzo niepewnie, zdawa艂 sobie spraw臋, jak wielkiej si艂y by艂o trzeba do wci膮gni臋cia w ten spos贸b doros艂ego m臋偶czyzny. Bez Tungaty nie uda艂oby mu si臋 prze偶y膰.

Widzia艂 zbli偶aj膮ce si臋 艣wiat艂o lampy odbite od 艣cian szybu, a potem g艂ow臋 Sally-Anne patrz膮cej na niego znad kraw臋dzi podestu.

— Ju偶 niedaleko. Trzymaj si臋!

Zr贸wna艂 si臋 ze skrajem p贸艂ki skalnej; Tugnata sta艂 na niej przy 艣cianie, owini臋ty lin膮; ci膮gn膮艂 j膮 obiema r臋kami, tak 偶e nabrzmia艂y mu 偶y艂y na szyi, mia艂 otwarte usta i sapa艂 z wysi艂ku. Craig zarzuci艂 艂okie膰 na kraw臋d藕 podestu, przy nast臋pnym poci膮gni臋ciu Tungaty mocno machn膮艂 nog膮 i wtoczy艂 si臋 na ska艂臋, na brzuch.

Min臋艂o wiele minut, nim by艂 w stanie usi膮艣膰 i zainteresowa膰 si臋 tym, co dzieje si臋 wok贸艂 niego. Wszyscy czworo byli przemoczeni i trz臋艣li si臋 z zimna; siedzieli st艂oczeni na nachylonym pode艣cie z wyszlifowanego wod膮 wapienia, na kt贸rym ledwo si臋 mie艣cili.

Pionowy szyb nad nimi wznosi艂 si臋 dalej, jego g艂adkie, niedost臋pne 艣ciany znika艂y w ciemno艣ci. Drabina zbudowana przez czarownik贸w si臋ga艂a tylko do tego podestu. W ciszy Craig s艂ysza艂 dochodz膮cy z g贸ry odg艂os kapi膮cej wody i pisk zaniepokojonych ich g艂osami i ruchami nietoperzy. Sally-Anne unios艂a wysoko lamp臋, ale nie zobaczyli ko艅ca szybu.

Craig rozejrza艂 si臋 po wyst臋pie — mia艂 jakie艣 dwa i p贸艂 metra szeroko艣ci. W 艣cianie zauwa偶y艂 wej艣cie do bocznego odga艂臋zienia tunelu, du偶o ni偶szego i w臋偶szego ni偶 g艂贸wny szyb, pionowo wcinaj膮cy si臋 w ska艂臋.

— Wygl膮da na to, 偶e to jedyna droga — szepn臋艂a Sally-Anne. — Tutaj kierowali si臋 czarownicy.

Nikt nie odpowiedzia艂. Wszyscy wyczerpani byli wspinaczk膮 i przemarzni臋ci do ko艣ci.

— Powinni艣my i艣膰 dalej! — nalega艂a Sally-Anne.

342

Craig otrz膮sn膮艂 si臋.

— Torby i lin臋 zostawmy tutaj.—G艂os wci膮偶 mia艂 ochryp艂y i szorstki od gazu 艂zawi膮cego; zakaszla艂, co sprawi艂o mu b贸l. — Mo偶emy po nie wr贸ci膰, je艣li b臋d膮 nam potrzebne.

Nie ufa艂 sobie na tyle, 偶eby stan膮膰 na nogach. Czu艂 si臋 s艂abo i niepewnie, a czarny wylot szybu by艂 tu偶 obok niego. Na czworaka podpe艂z艂 do otworu w 艣cianie.

— Daj mi lamp臋.

Sally-Anne poda艂a mu j膮, a on wczo艂ga艂 si臋 do niskiego wej艣cia. Przed nim by艂 korytarz. Po pi臋tnastu metrach sklepienie podnosi艂o si臋 na tyle, 偶e m贸g艂 porusza膰 si臋 w kucki i, opieraj膮c si臋 woln膮 r臋k膮

0 艣cian臋, posuwa膰 si臋 troch臋 szybciej. Tr贸jka przyjaci贸艂 pod膮偶a艂a za nim. Jeszcze trzydzie艣ci metr贸w i znalaz艂 si臋 u wylotu korytarza. Wyprostowa艂 si臋 i rozgl膮da艂 wok贸艂 z rosn膮cym zainteresowaniem. Nast臋pni wychodz膮cy z otworu potr膮cali go, ale ledwo to zauwa偶a艂, tak by艂 oczarowany.

Stali razem, blisko siebie, jakby chcieli poczu膰 si臋 pewniej, i patrzyli zafascynowani, a ich g艂owy obraca艂y si臋 powoli we wszystkie strony.

— Bo偶e, ale偶 tu pi臋knie — szepn臋艂a Sally-Anne. Zabra艂a Craigowi lamp臋 i podnios艂a j膮 wysoko.

Byli w grocie 艣wiate艂, grocie kryszta艂u. Przez wieki woda nanosi艂a na wysokie sklepienie i 艣ciany krystaliczne wapno przypominaj膮ce cukier. Sk膮pa艂o ono na pod艂og臋 i skrzep艂o.

W efekcie powsta艂y cudowne rze藕by widoczne w po艂yskuj膮cym, opalizuj膮cym 艣wietle. Na 艣cianach widnia艂y maswerki przypominaj膮ce stare weneckie koronki, tak delikatne, 偶e 艣wiat艂o lampy prze艣witywa艂o przez nie jak przez drogocenn膮 porcelan臋. By艂y tam wspania艂e monolityczne gzymsy i filary 艂膮cz膮ce wysokie sklepienie z pod艂og膮, bajecznie kolorowe formy w kszta艂cie anielskich skrzyde艂 w locie. Olbrzymie, k艂uj膮ce stalaktyty zwisa艂y gro藕nie jak wypolerowany miecz Damoklesa albo jak bia艂e z臋by 偶ar艂acza ludojada, niekt贸re przypomina艂y gigantyczne kandelabry albo piszcza艂ki niebia艅skich organ贸w. Z pod艂ogi wyrasta艂y zwarte szeregi stalagmit贸w, plutony i szwadrony fantastycznych kszta艂t贸w: zakapturzeni mnisi w sutannach z macicy per艂owej, bohaterowie w l艣ni膮cej zbroi, baletnice i chochliki, wilki i garbusy, postacie wdzi臋czne i przera偶aj膮ce — wszystkie p艂on膮ce w 艣wietle lampy milionami kryszta艂owych iskierek.

Wci膮偶 trzymaj膮c si臋 blisko siebie, z wahaniem, krok po kroku, posuwali si臋 w g艂膮b jaskini, id膮c przez labirynt wysokich stalagmit贸w

1 potykaj膮c si臋 o przypominaj膮ce sztylety ostrza z wapienia, kt贸re od艂ama艂y si臋 od sufitu i pokrywa艂y pod艂og臋 jak groty strza艂.

Craig zatrzyma艂 si臋 ponownie i pozostali st艂oczyli si臋 za nim. - * 艢rodek jaskini by艂 otwart膮 przestrzeni膮 — pod艂oga zosta艂a oczyszczona z od艂amk贸w skalnych i ludzkie r臋ce wznios艂y na niej kwadratow膮 platform臋 z l艣ni膮cego wapienia, przypominaj膮c膮 poga艅ski o艂tarz. Z pod-

-343

ci膮gni臋tymi do piersi nogami, ubrany w z艂ot膮, nakrapian膮 sk贸r臋 lamparta siedzia艂 na niej m臋偶czyzna.

— Lobengula... — Tungata przykl臋kn膮艂 na jedno kolano. — Ten, kt贸ry p臋dzi jak wiatr.

R臋ce Lobenguli spoczywa艂y na kolanach; by艂y zmumifikowane, czarne i skurczone. Paznokcie ros艂y mu jeszcze po 艣mierci. By艂y drugie i zakrzywione jak szpony drapie偶nika. Lobengula musia艂 mie膰 na g艂owie nakrycie z futra i pi贸r, kt贸re spad艂o i le偶a艂o teraz obok niego na o艂tarzu. Pi贸ra czapli ci膮gle by艂y b艂臋kitne i sztywne, jakby w艂a艣nie zosta艂y wyrwane.

Mo偶e specjalnie, ale raczej przez przypadek siedz膮ce cia艂o umieszczono dok艂adnie w miejscu, nad kt贸rym ze sklepienia przecieka艂a woda. Nawet teraz, kiedy stali przed o艂tarzem, spad艂a z wysoka kolejna kropelka, kt贸ra z cichym odg艂osem rozbi艂a si臋 o czo艂o kr贸la, a potem sp艂yn臋艂a powoli po jego twarzy drobinami przypominaj膮cymi 艂zy. Musia艂y spa艣膰 na niego miliardy kropel i ka偶da z nich zostawi艂a na zmumifikowanej g艂owie w艂asny osad l艣ni膮cego wapnia.

Lobengula zamienia艂 si臋 w kamie艅, jego czaszk臋 ju偶 pokrywa艂 przezroczysty he艂m jakby z 艂oju z topi膮cej si臋 艣wiecy. Woda sp艂yn臋艂a i wype艂ni艂a jego oczodo艂y per艂owym osadem, pokry艂a zasuszone usta i zarys szcz臋ki. Wspania艂e bia艂e z臋by Lobenguli u艣miecha艂y si臋 do nich zza kamiennej maski.

Efekt by艂 nieziemski i przera偶aj膮cy. Przes膮dna Sara pisn臋艂a ze strachu i z艂apa艂a gwa艂townie Sally-Anne za r臋k臋, a ta r贸wnie mocno odwzajemni艂a u艣cisk. Craig przesun膮艂 promie艅 艣wiat艂a po tej straszliwej g艂owie i powoli opu艣ci艂 lamp臋.

Na o艂tarzu przed Lobengula le偶a艂o pi臋膰 ciemnych przedmiot贸w. Cztery garnki na piwo, r臋cznie ulepione z gliny, ze stylizowanym wzorkiem z romb贸w; ka偶dy z nich zamkni臋ty by艂 membran膮 z koziego p臋cherza. Pi膮tym przedmiotem by艂a torba zrobiona ze sk贸ry nie narodzonej zebry, zszytej 艣ci臋gnem zwierz臋cia.

— Sam, ty... — zacz膮艂 Craig i g艂os mu si臋 za艂ama艂. Odchrz膮kn膮艂 i podj膮艂 znowu. — Ty jeste艣 jego potomkiem. Jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸ra ma prawo czegokolwiek tu dotkn膮膰.

Tungata ci膮gle kl臋cza艂 na jednym kolanie i nie odpowiada艂. Wpatrywa艂 si臋 w zmienion膮 g艂ow臋 kr贸la i porusza艂 ustami, modl膮c si臋 bezg艂o艣nie. „Zwraca si臋 do chrze艣cija艅skiego Boga — zastanawia艂 si臋 Craig — czy do duch贸w swoich przodk贸w?"

Sally-Anne mimo woli zaszczeka艂a z臋bami — jedynie ten d藕wi臋k s艂ycha膰 by艂o w jaskini — i Craig obj膮艂 obie dziewczyny ramionami. Przytuli艂y si臋 do niego z wdzi臋czno艣ci膮, dr偶膮c z zimna i l臋ku.

Powoli Tungata podni贸s艂 si臋 i podszed艂 do kamiennego o艂tarza.

— Widz臋 ci臋, wielki Lobengulo — powiedzia艂. — Ja, Samson Kuma艂o, z twojego plemienia i z twojej krwi, 艣l臋 ci pozdrowienie poprzez lata! — Zn贸w u偶ywa艂 oryginalnego imienia, m贸wi膮c o swym pochodzeniu;

344

ci膮gn膮艂 cichym, ale spokojnym g艂osem. — Je艣li to ja jestem m艂odym lampartem z twojej przepowiedni, prosz臋 ci臋 o b艂ogos艂awie艅stwo, o, kr贸lu. Ale je艣li nie jestem tym lampartem, uderz moj膮 bezczeszcz膮c膮 r臋k臋 i spraw, 偶eby usch艂a, gdy tylko dotknie skarb贸w domu Maszobane.

Wyci膮gn膮艂 powoli praw膮 d艂o艅 i po艂o偶y艂 j膮 na jednym z czarnych glinianych garnk贸w.

Craig zorientowa艂 si臋, 偶e wstrzymuje oddech, czekaj膮c na co艣, czego nie umia艂 okre艣li膰, mo偶e na to, 偶eby z martwego gard艂a kr贸la rozleg艂 si臋 g艂os albo 偶eby ze sklepienia spad艂 jeden ze stalaktyt贸w, wreszcie... 偶eby uderzy艂 w nich piorun.

Cisza przeci膮ga艂a si臋. Tungata po艂o偶y艂 na garnku drug膮 d艂o艅, a potem podni贸s艂 go powoli, pozdrawiaj膮c kr贸la.

Rozleg艂 si臋 ostry trzask i krucha, wypalona glina p臋k艂a. Dno wypad艂o z garnka i trysn膮艂 z niego potok b艂yszcz膮cego 艣wiat艂a, kt贸re przy膰mi艂o blask krystalicznego osadu wielkiej jaskini. Diamenty grzechota艂y i odbija艂y si臋 od kamiennego o艂tarza; utworzy艂y w ko艅cu piramid臋 i le偶a艂y, migoc膮c w 艣wietle lampy jak roz偶arzone w臋gle.

— Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to diamenty — szepn臋艂a Sally-Anne. — Wygl膮daj膮 jak kamyki, 艂adne, l艣ni膮ce, ale po prostu kamyki.

Wysypali zawarto艣膰 wszystkich czterech garnk贸w i torby ze sk贸ry zebry do p艂贸dennej torby z jedzeniem, zostawili puste gliniane naczynia u st贸p kr贸la, opu艣cili Lobengule i wycofali si臋 na koniec kryszta艂owej jaskini, blisko korytarza.

— C贸偶 — zauwa偶y艂 Craig — legenda okaza艂a si臋 bardzo ubarwiona: 偶aden z tych garnk贸w nie mia艂 obj臋to艣ci galona, mia艂y raczej po pincie.

— Ale lepiej dosta膰 nawet.pi臋膰 pint贸w diament贸w ni偶 rogiem nosoro偶ca w oko — odparowa艂 Tungata.

Uda艂o im si臋 ocali膰 kilka szczebli z g贸rnej cz臋艣d drabiny, z kt贸rych zrobili teraz ma艂e ognisko na pod艂odze jaskini. Kucn臋li wok贸艂 kupki kamieni, a ich przemokni臋te ubrania parowa艂y pod wp艂ywem dep艂a p艂omieni.

— Je艣li to w og贸le diamenty. — Sally-Anne d膮gle by艂a sceptyczna.

— To s膮 diamenty — o艣wiadczy艂 beznami臋tnie Craig — co do jednego. Popatrz!

Wybra艂 jeden z kamieni, kryszta艂 z ostrym wierzcho艂kiem. Przeci膮gn膮艂 nim po soczewce lampy. Rozleg艂 si臋 przera藕liwy pisk, od kt贸rego derp艂a sk贸ra, a na szkle powsta艂a g艂臋boka bia艂a rysa.

— Oto dow贸d! To jest diament!

— Takie du偶e! — Sara podnios艂a najmniejszy, jaki uda艂o jej si臋 znale藕膰. — Nawet najmniejszy jest wi臋kszy od g贸rnej cz臋艣d mojego palca. — Por贸wna艂a je.

. * — Dawni matabelscy robotnicy zabierali tylko takie kamienie, kt贸re by艂y widoczne ju偶 w pierwszym p艂ukaniu 偶wiru — wyja艣ni艂 Craig. — Pamietajde te偶, 偶e podczas d臋cia i szlifowania strac膮 co najmniej

345

sze艣膰dziesi膮t procent swojej masy. Ten prawdopodobnie ostatecznie b臋dzie nie wi臋kszy ni偶 ziarnko zielonego groszku.

— Kolory — wymamrota艂 Tungata — tyle r贸偶nych kolor贸w. Niekt贸re by艂y p贸艂prze藕roczyste w kolorze cytryny, inne demnobursz-

tynowe albo o barwie koniaku, we wszystkich odcieniach. Ale by艂y i nieskazitelne, czyste jak stopiony 艣nieg w strumieniu g贸rskim, z zamro偶onymi fasetami odbijaj膮cymi p艂omienie ma艂ego dymi膮cego ogniska.

— Sp贸jrzcie na ten!

Sally-Anne trzyma艂a w r臋ku kamie艅 o barwie g艂臋bokiego b艂臋kitu z odcieniem fioletu — jak kolor nurtu Pr膮du Mozambickiego, gdy w po艂udnie tropikalne s艂o艅ce dociera promieniami w g艂臋biny.

— I ten. — Jasny jak krew tryskaj膮ca z przerwanej arterii.

— I ten. — Przejrzysta ziele艅, niewiarygodnie pi臋kna, zmieniaj膮ca si臋 przy ka偶dym drgnieniu 艣wiat艂a.

Sally-Anne u艂o偶y艂a przed sob膮 rz膮d kolorowych kamieni.

— Takie 艂adne — powiedzia艂a.

Sortowa艂a je, 偶贸艂te, z艂ote i bursztynowe w jednym rz臋dzie, r贸偶owe i czerwone w drugim.

— Diament mo偶e przyj膮膰 kt贸rykolwiek z podstawowych kolor贸w. Wydaje si臋, 偶e sprawia mu przyjemno艣膰 na艣ladowanie barw w艂a艣ciwych innym klejnotom. Tak napisa艂 w XIV w. podr贸偶nik John Mandeville. — Craig wyci膮gn膮艂 r臋ce w stron臋 p艂omienia. — Mo偶e te偶 skrystalizowa膰 w ka偶dym kszta艂cie od doskona艂ego sze艣cianu do oktahedronu czy dodekahedronu.

— A niech ci臋, kolego — nabija艂a si臋 z niego Sally-Anne — co to za zwierz ten oktahedron?

— Dwa ostros艂upy o wsp贸lnej podstawie.

— O kurcz臋! A dodekahedron?

— Dwa romboedry z艂膮czone fasetami.

— Sk膮d to wszystko wiesz?

— Napisa艂em tak膮 jedn膮 ksi膮偶k臋, pami臋tasz? — Teraz Craig si臋 u艣miechn膮艂. — Po艂owa ksi膮偶ki by艂a o Rodezji, Kimberley i diamentach.

— Ju偶 wystarczy — skapitulowa艂a.

— Wcale nie wystarczy — Craig pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Mog臋 m贸wi膰 dalej. Diament jest minera艂em, kt贸ry najdoskonalej odbija 艣wiat艂o, tylko chromian o艂owiu za艂amuje wi臋cej 艣wiat艂a, tylko chryzolit lepiej je rozszczepia. Ale nic nie mo偶e si臋 r贸wna膰 z diamentem przy jego po艂膮czonych w艂a艣ciwo艣ciach odbijania, za艂amywania i rozszczepiania 艣wiat艂a.

— Przesta艅! — protestowa艂a Sally-Anne, ale wci膮偶 wygl膮da艂a na zainteresowan膮 i Craig m贸wi艂 dalej.

— Jego blask nie blednie, chocia偶 staro偶ytni nie potrafili go szlifowa膰, aby ods艂oni膰 jego prawdziw膮 wspania艂o艣膰. Dlatego Rzymianie wy偶ej cenili per艂y i nawet pierwsi hinduscy rzemie艣lnicy jedynie wypolerowali naturalne fasety Koh-i-nora. Zamarliby ze zgrozy na wie艣膰, 偶e wsp贸艂cze艣ni szlifierze

346

zredukowali wag臋 tego kamienia z ponad siedmiuset karat贸w do stu sze艣ciu.

— Ile to jest siedemset karat贸w? — chcia艂a wiedzie膰 Sally-Anne. Craig wybra艂 z rz臋du ustawionego przez ni膮 jeden kamie艅. By艂

wielko艣ci pi艂ki golfowej.

— Ten ma pewnie trzysta karat贸w; mo偶na by go zeszlifowa膰 w brylant czystej wody o wadze ponad stu karat贸w. Potem ludzie dadz膮 mu imi臋, jak Wielki Mogo艂, Or艂贸w czy Szach, i utkaj膮 o nim legendy.

— Ogie艅 Lobenguli — nie艣mia艂o zaproponowa艂a Sally-Anne.

— Dobrze! — Craig kiwn膮艂 g艂ow膮. — Pasuje do niego. Ogie艅 Lobenguli!

— Ile? — zapyta艂 Tungata. — Jak膮 warto艣膰 ma ta kupka 艂adnych kamyk贸w?

— B贸g jeden wie. — Craig wzruszy艂 ramionami. — Niekt贸re z nich to 艣mieci... —Wybra艂 olbrzymi膮, bezkszta艂tn膮 bry艂臋 ciemnoszarego koloru, kt贸rej czarne plamki i c臋tki by艂y zauwa偶alne nawet go艂ym okiem, a skazy i linie widnia艂y w jego wn臋trzu jak srebrne 偶y艂ki na li艣ciach. — Ten ma warto艣膰 przemys艂ow膮, zostanie wykorzystany jako narz臋dzie albo tn膮ca kraw臋d藕 g艂owicy 艣widra wiertniczego, ale je艣li chodzi o niekt贸re z pozosta艂ych, mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e s膮 warte tyle, ile zap艂aci za nie jaki艣 bogacz. Niemo偶liwe b臋dzie jednoczesne sprzedanie ich wszystkich, rynek ich nie wch艂onie. Sprzeda偶 ka偶dego kamienia b臋dzie wymaga膰 specjalnego nabywcy i b臋dzie du偶膮 transakcj膮.

— Ile, Pupho? — dopytywa艂 si臋 Tungata. — Jaka jest dolna czy g贸rna granica?

— Naprawd臋 nie wiem, nie. potrafi臋 oceni膰. — Craig podni贸s艂 nast臋pny du偶y kamie艅 o niedoskona艂ych, nakrapianych powierzchniach ukrywaj膮cych g艂臋boko jego prawdziwy ogie艅. — Wysoko wykwalifikowani technicy b臋d膮 pracowa膰 nad nim tygodniami, mo偶e miesi膮cami, badaj膮c jego ziarnisto艣膰 i odkrywaj膮c rysy. Wypoleruj膮 w nim okienko, tak 偶eby mo偶na by艂o zajrze膰 do jego wn臋trza. Potem, kiedy zdecyduj膮 si臋 zrobi膰 z niego brylant, przetnie go wzd艂u偶 linii rys mistrz szlifierski o 偶elaznych nerwach, pos艂uguj膮cy si臋 narz臋dziem przypominaj膮cym rze藕nicki top贸r. Jedno fa艂szywe uderzenie m艂otkiem i kamie艅 mo偶e si臋 rozpa艣膰 na bezwarto艣ciowe kawa艂eczki. M贸wi si臋, 偶e szlifierz, kt贸ry przecina艂 Cul-linana, zas艂ab艂 z ulgi po dobrym uderzeniu r贸wno roz艂upuj膮cym diament. — Craig, zamy艣lony, podrzuca艂 wielki klejnot. — Je艣li ten kamie艅 zostanie dobrze oszlifowany, a jego kolor oceniony na tr贸jk臋, mo偶e by膰 wart, powiedzmy, milion dolar贸w.

— Milion dolar贸w! Za jeden kamie艅! — krzykn臋艂a Sally-Anne. m — Mo偶e wi臋cej — pokiwa艂 g艂ow膮 Craig. — Mo偶e du偶o wi臋cej.

. * — Je艣li tyle jest wart jeden kamie艅 — Sally-Anne podnios艂a gar艣膰 diament贸w w z艂膮czonych d艂oniach i pozwoli艂a im sp艂yn膮膰 powoli przez palce — ile b臋dzie wart ca艂y ten skarb?

347

— Tylko sto milion贸w albo a偶 pi臋膰set milion贸w — powiedzia艂 cicho Craig i te niewyobra偶alne sumy wydawa艂y si臋 raczej przygn臋bi膰 ich wszystkich ni偶 wprawi膰 w eufori臋.

Sally-Anne upu艣ci艂a ostatnie kilka kamyk贸w, jakby pali艂y j膮 w palce, obj臋艂a si臋 ramionami i zadr偶a艂a. Wilgotne w艂osy opada艂y prostymi pasmami na jej twarz i 艣wiat艂o ogniska podkre艣la艂o cienie pod jej oczami. Wszyscy czworo wygl膮dali na wyczerpanych.

— W takim razie siedz膮c tutaj — powiedzia艂 Tunata — jeste艣my prawdobodobnie najbogatszymi lud藕mi na 艣wiecie, a ja odda艂bym to wszystko za jeden promie艅 s艂o艅ca i jeden 艂yk wolno艣ci.

— Pupho, opowiedz co艣 — poprosi艂a Sara. — Opowiedz nam jaki膮艣 histori臋.

— Tak — do艂膮czy艂a si臋 Sally-Anne. — Na tym polega twoja praca. Opowiedz nam o diamentach. Pom贸偶 nam zapomnie膰 o wszystkim innym. Opowiedz nam jak膮艣 histori臋.

— Dobrze — zgodzi艂 si臋 Craig i gdy Tungata dok艂ada艂 ma艂e szczapy drewna do ogniska, zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. — Czy wiecie, 偶e Koh-i-nor znaczy „G贸ra 艢wiat艂a" i 偶e Babar Zdobywca ustali艂 jego warto艣膰 na po艂ow臋 dziennych wydatk贸w ca艂ego 艣wiata? Mo偶e my艣licie, 偶e 偶aden klejnot mu nie dor贸wnywa艂, ale by艂 on tylko jednym z drogocennych kamieni znalezionych w Delhi. To miasto swymi skarbami prze艣cign臋艂o cesarski Rzym i pyszny Babilon. Inne wspania艂e klejnoty Delhi r贸wnie偶 mia艂y cudowne nazwy. Pos艂uchajcie tylko: Morze 艢wiat艂a, Korona Ksi臋偶yca, Wielki Mogo艂...

Craig grzeba艂 w pami臋ci w poszukiwaniu historyjek, kt贸re oderwa艂yby ich od rozmy艣la艅 nad beznadziejno艣ci膮 ich sytuacji, od rozpaczy, kt贸r膮 przynios艂aby 艣wiadomo艣膰, 偶e zostali 偶ywcem pogrzebani g艂臋boko pod ziemi膮.

Opowiedzia艂 im o wiernym s艂udze, kt贸remu de Sancy powierzy艂 sw贸j wielki rodzinny diament, przesy艂aj膮c go Henrykowi z Nawarry, aby wszed艂 w poczet klejnot贸w korony francuskiej. O jego podr贸偶y dowiedzieli si臋 z艂odzieje; napadli na biedaka w lesie. Poder偶n臋li mu gard艂o i przeszukali trupa i jego ubranie. Nie znalaz艂szy diamentu, zakopali da艂o w po艣piechu i uciekli. Wiele lat p贸藕niej pan de Sancy odnalaz艂 gr贸b w lesie i kaza艂 wypatroszy膰 roz艂o偶one ju偶 zw艂oki s艂u偶膮cego. Legendarny diament zosta艂 znaleziony w 偶o艂膮dku.

— Ohyda. — Sally-Anne zadr偶a艂a.

— Mo偶e — zgodzi艂 si臋 z ni膮 Craig. — Ale z ka偶dym szlachetnym diamentem wi膮偶e si臋 jaka艣 krwawa historia. By zdoby膰 drogocenny kamie艅, cesarze, rad偶owie i su艂tani knuli intrygi i wyruszali na zbrojne wyprawy, inni g艂odzili ludzi na 艣mier膰, pos艂ugiwali si臋 wrz膮cym olejem czy roz偶arzonym 偶elazem do wypalania oczu, kobiety ucieka艂y si臋 do trucizny albo sprzedawa艂y swoje cia艂o, 艂upiono pa艂ace i profanowano 艣wi膮tynie. Za ka偶dym diamentem zdaje si臋 ci膮gn膮膰 jak za komet膮 ogon krwi i bar-

348

barzy艅stwa. Mimo to wydaje si臋, 偶e 偶aden z tych strasznych czyn贸w, 偶adne z nieszcz臋艣膰 nigdy nie zniech臋ci艂y nikogo z tych, kt贸rzy po偶膮dali kamieni. Kiedy ksi膮偶臋 Szud偶a wyg艂odzony do ko艣ci stan膮艂 przed obliczem Runjeeta Singbia, „Lwa Pend偶abu", ze swoimi 偶onami i rodzin膮 z艂aman膮 i okaleczon膮 w czasie tortur, kt贸re w ko艅cu zmusi艂y go do oddania Wielkiego Mogo艂a, cz艂owiek, kt贸ry kiedy艣 by艂 jego najlepszym przyjacielem, triumfuj膮cy, z olbrzymim kamieniem w d艂oni, spyta艂: „Powiedz mi, Szud偶a, na ile by艣 go wyceni艂?"

— Nawet wtedy z艂amany i pokonany ksi膮偶臋 Szud偶a wiedz膮c, 偶e stoi na samym progu niegodnej 艣mierci, odpowiedzia艂: „On ma cen臋 szcz臋艣cia. Poniewa偶 Wielki Mogo艂 zawsze by艂 cudownym talizmanem tych, kt贸rzy zwyci臋偶aj膮."

Tungata chrz膮kn膮艂 na ko艅cu opowie艣ci i pogardliwie tr膮ci艂 palcem le偶膮c膮 przed nim w 艣wietle ogniska stert臋 kamieni.

— Szkoda 偶e 偶aden z nich nie przyniesie, nam chocia偶 odrobiny tego szcz臋艣cia.

Craigowi zabrak艂o ju偶 historyjek, gard艂o zaciska艂o mu si臋 z b贸lu wywo艂anego zimnem i pal膮cym gazem 艂zawi膮cym, a 偶adna z pozosta艂ych os贸b nie mog艂a wymy艣li膰 nic, co mog艂oby poprawi膰 im humor. W milczeniu zjedli niesmaczne, przypalone ciastka z kukurydzy, a potem po艂o偶yli si臋 tak blisko ogniska, jak tylko mogli. Craig le偶a艂 i s艂ucha艂 oddech贸w 艣pi膮cych towarzyszy, ale mimo zm臋czenia my艣li kot艂owa艂y mu si臋 w g艂owie, nie pozwalaj膮c mu zasn膮膰.

Jedyne wyj艣cie z jaskini prowadzi艂o przez podziemne jezioro i w g贸r臋 wielk膮 galeri膮, ale jak d艂ugo Maszona b臋d膮 pilnowa膰 tego wyj艣cia? Jak d艂ugo uda im si臋 tu wytrzyma膰? Mieli 偶ywno艣膰 na dzie艅 lub dwa, mogli pi膰 wod臋 艣ciekaj膮c膮 z sufitu jaskini, ale baterie obu lamp wyczerpywa艂y si臋, 艣wiat艂o, kt贸re dawa艂y, 偶贸艂k艂o i s艂ab艂o, drewno z drabiny pos艂u偶y艂oby do podtrzymywania ognia jeszcze przez kilka dni, a potem czeka艂y ich zimno i ciemno艣膰. Kiedy doprowadzi ich to do szale艅stwa? Kiedy zostan膮 zmuszeni przep艂yn膮膰 tym strasznym szybem prosto w ramiona 偶o艂nierzy czekaj膮cych przy...?

Rozmy艣lania Craiga zosta艂y gwa艂townie przerwane. Ska艂a, na kt贸rej le偶a艂, zadr偶a艂a i podskoczy艂a pod nim, a on z trudem stan膮艂 na czworakach.

Z cienia okrywaj膮cego sklepienie jaskini oderwa艂 si臋 jak dojrza艂y owoc przy silnym wietrze jeden z wielkich stalaktyt贸w, dwadzie艣cia ton po艂yskuj膮cego wapienia, kt贸ry rozbi艂 si臋 o ziemi臋 zaledwie dziesi臋膰 krok贸w od miejsca, gdzie le偶eli. Nape艂ni艂 przy tym pieczar臋 k艂臋bami py艂u. Sara obudzi艂a si臋, wrzeszcz膮c z przera偶enia, a Tungata miota艂 si臋 i krzycza艂, wyrwany z g艂臋bokiego snu.

Dr偶enie trwa艂o tylko kilka sekund, a potem zapad艂 nad nimi znowu spok贸j, kompletna cisza g艂臋bi ziemi, i ca艂a czw贸rka skupiona nad tl膮cym si臋 ogniskiem patrzy艂a po sobie z przera偶eniem.

— Co to by艂o, u licha? — spyta艂a Sally-Anne.

349

Craig oci膮ga艂 si臋 z odpowiedzi膮. Spojrza艂 na Tungat臋.

— Maszona... — ten powiedzia艂 cicho — ...chyba wysadzili wielk膮 galeri臋. Zamurowali nas.

— O m贸j Bo偶e! — Sally-Anne powoli zakry艂a usta d艂o艅mi.

— Pogrzebani 偶ywcem. — Sara powiedzia艂a g艂o艣no to, co wszyscy my艣leli.

Od kra艅ca wyst臋pu do poziomu wody szyb mia艂 jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w g艂臋boko艣ci. Tungata zmierzy艂 go nylonow膮 lin膮, zanim Craig zacz膮艂 schodzi膰. By艂 wystarczaj膮co g艂臋boki, by ka偶dy, kto ze艣lizn膮艂by si臋 i spad艂 w przepa艣膰, zabi艂 si臋 lub okaleczy艂.

Przywi膮zali koniec liny do jednego z dr膮g贸w, zaklinowanego jak kotwica w wej艣ciu do tunelu prowadz膮cego do kryszta艂owej jaskini i Craig jeszcze raz opu艣ci艂 si臋 po linie w d贸艂 szybu. Gdy zbli偶a艂 si臋 do tafli wody, ostro偶nie przeni贸s艂 ci臋偶ar cia艂a na rozklekotane szcz膮tki drabiny, a potem si臋 zanurzy艂.

Zanurkowa艂 tylko raz. To wystarczy艂o, by potwierdzi膰 ich najgorsze obawy. Tunel prowadz膮cy do g艂贸wnej galerii by艂 zablokowany ci臋偶kim zwa艂em skalnym. Craig nie m贸g艂 dotrze膰 nawet do szcz膮tk贸w muru zbudowanego przez czarownik贸w. By艂 od niego odci臋ty ska艂ami, kt贸re oderwa艂y si臋 od sklepienia i niebezpiecznie si臋 chwia艂y. Poruszaj膮c r臋kami po omacku, spowodowa艂 kolejn膮 lawin臋 spadaj膮cych z hukiem kamieni.

Wycofa艂 si臋 z tunelu i z ulg膮 wr贸ci艂 na powierzchni臋. Uczepi艂 si臋 drewnianej drabiny, dysz膮c ci臋偶ko ze strachu wywo艂anego gro藕b膮 zasypania.

— Pupho, nic ci nie jest?

— Nie! — odkrzykn膮艂 Craig w g贸r臋 szybu. — Ale mia艂e艣 racj臋. Tunel zosta艂 wysadzony. Nie ma st膮d wyj艣cia!

Kiedy wspi膮艂 si臋 z powrotem na podest, przyjaciele wyczekiwali go z niecierpliwo艣ci膮. W 艣wietle ogniska wida膰 by艂o ich ponure i napi臋te twarze.

— Co teraz zrobimy? — spyta艂a Sally-Anne.

— Przede wszystkim musimy bardzo dok艂adnie zbada膰 jaskini臋. — Craig ci膮gle ci臋偶ko dysza艂. — Ka偶dy r贸g i k膮t, ka偶dy otw贸r i odga艂臋zienie ka偶dego tunelu. Rozdzielimy si臋. Sam i Sara, zacznijcie od lewej, ostro偶nie korzystajcie z lamp, oszcz臋dzajcie baterie.

Trzy godziny p贸藕niej, wed艂ug rolexa Craiga, zn贸w spotkali si臋 przy ognisku. Lampy dawa艂y teraz jedynie s艂ab膮 偶贸艂t膮 po艣wiat臋 — baterie s艂ab艂y i wkr贸tce mog艂y si臋 wyczerpa膰.

— Znale藕li艣my tunel z ty艂u o艂tarza — zameldowa艂 Craig. — Na pewnym odcinku wygl膮da艂 nie藕le, ale potem zw臋zi艂 si臋 zupe艂nie. A wy? Macie co艣? — Craig oczyszcza艂 zadrapanie na kolanie Sally-Anne, kt贸ra po艣lizn臋艂a si臋 na zdradliwym pod艂o偶u i upad艂a.

350

— Nic — westchn膮艂 Tungata. Craig owin膮艂 kolano kawa艂kiem materia艂u oddartym z po艂y koszuli Sally-Anne. — Znale藕li艣my par臋 korytarzy, ale wszystkie ko艅czy艂y si臋 艣lepo.

— I co teraz?

— Zjemy troch臋 i odpoczniemy. Powinni艣my postara膰 si臋 zasn膮膰. Musimy oszcz臋dza膰 si艂y. — Craig m贸wi膮c te s艂owa wiedzia艂, 偶e to tylko wykr臋t, ale, o dziwo, zasn膮艂.

Gdy si臋 obudzi艂, Sally-Anne le偶a艂a wtulona w niego; zakaszla艂a przez sen. Kaszel by艂 ochryp艂y i mokry. Zimno i wilgo膰 atakowa艂y ich wszystkich, ale sen od艣wie偶y艂 Craiga i doda艂 mu si艂. Chocia偶 gard艂o i pier艣 nadal go jeszcze bola艂y, b贸l jakby troch臋 zel偶a艂 i Craig mia艂 lepszy nastr贸j. Opar艂 si臋 zn贸w o ska艂臋, ostro偶nie, 偶eby nie obudzi膰 Sally-Anne. Po drugiej stronie ogniska chrapa艂 Tungata, kt贸ry po chwili chrz膮kn膮艂, przewr贸ci艂 si臋 na drugi bok i zamilk艂.

Jedyny d藕wi臋k w jaskini wydawa艂a teraz woda skapuj膮ca ze sklepienia, ale wkr贸tce do艂膮czy艂 si臋 do niego inny, bardzo s艂aby odg艂os, tak s艂aby, 偶e m贸g艂by by膰 jedynie echem ciszy w jego w艂asnych uszach. Craig znieruchomia艂 i ca艂y zamieni艂 si臋 w s艂uch. D藕wi臋k ten denerwowa艂 go, nie dawa艂 mu spokoju, pr贸bowa艂 go okre艣li膰. „Oczywi艣cie, nietoperze!" Przypomnia艂 sobie, 偶e s艂ysza艂 je wyra藕niej, gdy po raz pierwszy wszed艂 na podest. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, a nast臋pnie delikatnie zsun膮艂 g艂ow臋 Sally-Anne z ramienia. Zamrucza艂a cicho i gard艂owo, przewr贸ci艂a si臋 na drugi bok i zn贸w si臋 uspokoi艂a.

Craig wzi膮艂 jedn膮 z lamp i wr贸ci艂 do tunelu prowadz膮cego na podest i do szybu. Zapali艂 j膮 tylko raz czy dwa, musia艂 przecie偶 oszcz臋dza膰 resztki pozosta艂ej w bateriach energii; stan膮艂 w ciemno艣ci na pode艣cie, oparty plecami o 艣cian臋 skaln膮, i nas艂uchiwa艂.

Nast膮pi艂a d艂uga cisza, przerywana.jedynie d藕wi臋cznymi, melodyjnymi uderzeniami kropli o ska艂臋; nagle rozleg艂 si臋 cichy ch贸r pisk贸w dochodz膮cych echem z g贸ry szybu, a potem zn贸w w jaskini zaleg艂a cisza.

Craig zapali艂 lamp臋. By艂a pi膮t膮, nie by艂 pewien, czy rano, czy wieczorem, ale skoro nietoperze gnie藕dzi艂y si臋 w g贸rze, na zewn膮trz musia艂o by膰 jasno. Kucn膮艂 na ziemi i przeczeka艂 godzin臋, powoli odliczaj膮c minuty. Dobieg艂 go nowy wybuch dalekich odg艂os贸w nietoperzy — nie by艂y to ju偶 pojedyncze, zaspane popiskiwania, ale podekscytowany ch贸r — tysi膮ce tych ssak贸w budzi艂o si臋 w艂a艣nie na nocne polowanie.

Ch贸r szybko zamilk艂, a Craig zn贸w spojrza艂 na zegarek. Sz贸sta trzydzie艣ci pi臋膰. Wyobrazi艂 sobie, jak gdzie艣 nad nim napowietrzna horda wylatuje strumieniem z wyj艣cia jaskini, jak dym z komina w ciemniej膮ce wieczorne niebo.

Przesun膮艂 si臋 powoli na skraj podestu, z艂apa艂 si臋 艣ciany dla utrzymania r贸wnowagi i bardzo ostro偶nie, ci膮gle si臋 trzymaj膮c, wychyli艂 si臋 nad przepa艣膰. Obr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby spojrze膰 w g贸r臋 szybu i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 z lamp膮 jak najdalej. S艂abe 偶贸艂te 艣wiat艂o wydawa艂o si臋 jedynie podkre艣la膰 wisz膮c膮 nad nim czer艅.

351

Szyb w przekroju by艂 p贸艂okr膮g艂y, od przeciwleg艂ej 艣ciany dzieli艂y go jakie艣 trzy metry. Craig zrezygnowa艂 z pr贸by spenetrowania zalegaj膮cej w g贸rze ciemno艣ci i, wyczerpuj膮c bateri臋 lampy, skupi艂 si臋 na badaniu ska艂y tworz膮cej drug膮 艣cian臋 szybu.

By艂a g艂adka jak szk艂o, wypolerowana przez wod臋. Nie by艂o na niej 偶adnego punktu oparcia ani niszy, niczego opr贸cz... Wyci膮gn膮艂 si臋 jeszcze troch臋. Na 艣cianie, na granicy jego pola widzenia, wprost przed nim widnia艂a ciemniejsza plama, do艣膰 wysoko nad jego g艂ow膮. Czy by艂a to warstwa ska艂y innego koloru, czy mo偶e szczelina? Nie by艂 pewien, a lampa coraz bardziej przygasa艂a. Plama mog艂a r贸wnie dobrze by膰 wynikiem gry 艣wiat艂ocienia.

— Pupho — dobieg艂 go od ty艂u g艂os Tungaty; Craig si臋 cofn膮艂. — Co jest?

— Chyba to jedyna droga na powierzchni臋. — Wy艂膮czy艂 lamp臋, 偶eby j膮 oszcz臋dzi膰.

— W g贸r臋 tym kominem? — w ciemno艣ci zabrzmia艂 niedowierzaj膮cy g艂os Tungaty. — Nikt si臋 t臋dy nie przedostanie.

— Nietoperze... gnie偶d偶膮 si臋 gdzie艣 tam w g贸rze.

— Nietoperze maj膮 skrzyd艂a — przypomnia艂 mu Tungata. Po chwili doda艂: — Jak wysoko?

— Nie wiem, ale chyba po drugiej stronie jest jaka艣 szczelina czy wyst臋p skalny. Zapal drug膮 lamp臋, ma mocniejsz膮 bateri臋.

Obaj wychylili si臋 i spojrzeli na przeciwleg艂膮 艣cian臋.

— Jak my艣lisz?

— Chyba co艣 tam jest.

— Gdybym m贸g艂 si臋 tam dosta膰! — Craig zn贸w wy艂膮czy艂 lamp臋.

— Jak?

— Nie wiem, musz臋 si臋 zastanowi膰.

Usiedli oparci plecami o 艣cian臋, stykaj膮c si臋 lekko ramionami. Po chwili Tungata mrukn膮艂:

— Craig, je艣li kiedykolwiek si臋 st膮d wydostaniemy... diamenty. B臋dziesz mia艂 prawo do cz臋艣ci...

— Zamknij si臋, Sam. My艣l臋. — Potem, po kilku minutach: — Sam, dr膮gi, najd艂u偶szy dr膮g drabiny, my艣lisz, 偶e si臋gnie na drug膮 stron臋?

Rozpalili na wyst臋pie ognisko, kt贸rego niepewne, faluj膮ce 艣wiat艂o rozja艣ni艂o nieco szyb. Jeszcze raz Craig zszed艂 w d贸艂 po linie do szcz膮tk贸w drewnianej drabiny i tym razem zbada艂 ka偶dy fragment konstrukcji. Wi臋kszo艣膰 dr膮g贸w by艂a poucinana toporem, prawdopodobnie dlatego, 偶eby 艂atwiej je by艂o znie艣膰 w d贸艂 tunelami i korytarzami, ale boki drabiny sk艂ada艂y si臋 z d艂u偶szych kawa艂k贸w — najd艂u偶szy by艂 niewiele grubszy od nadgarstka Craiga, ale jego kora mia艂a szczeg贸lny blady odcie艅, kt贸remu drewno to zawdzi臋cza艂o swe afryka艅skie miano — „s艂oniowy kie艂". Jego zwyczajowa angielska nazwa oznacza艂a „o艂owiane drewno" — jedno z najtwardszych, najbardziej spr臋偶ystych drzew veldu.

352

Przesuwaj膮c si臋 wzd艂u偶 niego, mierz膮c go roz艂o偶onymi ramionami, Craig uzna艂, 偶e dr膮g ma nieca艂e pi臋膰 metr贸w d艂ugo艣ci. Do jego g贸rnego ko艅ca przywi膮za艂 lin臋, krzykn膮艂 w g贸r臋, 偶eby wyja艣ni膰, co robi, a potem pos艂u偶y艂 si臋 scyzorykiem z zestawu do naprawy kamizelek, by przeci膮膰 lin臋 z kory, kt贸r膮 dr膮g by艂 przymocowany do drabiny. Nadszed艂 ten straszliwy moment, gdy dr膮g w ko艅cu zawis艂 na linie, ko艂ysz膮c si臋 jak wahad艂o, a ca艂a konstrukcja, pozbawiona swej g艂贸wnej cz臋艣ci, zacz臋艂a 艂ama膰 si臋 i zsuwa膰 w d贸艂 szybu.

Craig wci膮gn膮艂 si臋 po linie i z ulg膮 rzuci艂 na podest; gdy odzyska艂 oddech, dr膮g wci膮偶 ko艂ysa艂 si臋 w szybie na ko艅cu liny, mimo 偶e reszta drabiny zapad艂a si臋 w wod臋.

— To by艂a ta 艂atwa cz臋艣膰 roboty — ostrzeg艂 ich ponuro Craig.

On i Tungata wykorzystywali swoj膮 si艂臋 fizyczn膮, dziewcz臋ta zwija艂y i naprowadza艂y lin臋 — w ten spos贸b wd膮gali dr膮g centymetr po centymetrze, a偶 jego koniuszek pojawi艂 si臋 nad skrajem podestu. Przywi膮zali go, a Craig po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu i zrobi艂 z wolnego ko艅ca liny lasso, kt贸re zaczepi艂 o dolny koniec dr膮ga. Teraz trzymali ju偶 oba ko艅ce i mogli zacz膮膰 wd膮ga膰 go w g贸r臋 w poprzek.

Po godzinie derpliwej i wyczerpuj膮cej pracy uda艂o im si臋 oprze膰 jeden koniec dr膮ga o przedwleg艂膮 艣cian臋 szybu, a drugi wepchn膮膰 w tunel za nimi.

— Musimy podnie艣膰 drugi koniec — wyja艣nia艂 Craig, gdy odpoczywali — i spr贸bowa膰 wsun膮膰 go w t臋 szczelin臋 w 艣cianie, je艣li to jest szczelina.

Dwa razy omal nie stradli dr膮ga, kt贸ry wymyka艂 im si臋 z r膮k, ale za ka偶dym razem przytrzymywali go lin膮 i zaczynali od pocz膮tku to zniech臋caj膮ce zadanie. . r 娄

Rolex Craiga wskaza艂 pomoc, zanim uda艂o im si臋 w ko艅cu podnie艣膰 koniec dr膮ga na wysoko艣膰 tiemnej plamy, ledwo widocznej w 艣wietle lampy.

— Jeszcze tylko centymetr w prawo — sapn膮艂 Craig i obr贸cili 艂agodnie dr膮g; poczuli, jak przesuwa si臋 w ich d艂oniach, a potem z lekkim uderzeniem jego koniec zaklinowa艂 si臋 w szczelinie w przedwleg艂ej 艣rianie; ,Craig i Tungata osun臋li si臋 na kolana i u艣dsn臋li, gratuluj膮c sobie resztkami si艂.

Sara do艂o偶y艂a drewna do ognia i w blasku 艣wiat艂a mogli obejrze膰 swoje dzie艂o. Mieli teraz most przez szyb, wznosz膮cy si臋 pod do艣膰 stromym k膮tem od podestu, z tylnym ko艅cem umocowanym solidnie w skale za nimi i z drugim zaklinowanym w w膮skiej szczelinie w przedwleg艂ej 艣cianie.

— Kto艣 musi po tym przej艣膰. — G艂os Sally Ann臋 brzmia艂 dcho i niepewnie.

/ * — A co b臋dzie po drugiej stronie? — spyta艂a Sara.

— Dowiemy si臋, kiedy si臋 tam dostaniemy — zapewni艂 Craig.

— Pozw贸l mi i艣膰 — Tungata dcho poprosi艂 Craiga.

23 — Lampart poluje w dcmgoiri

353

— Wspina艂e艣 si臋 kiedy艣 po ska艂ach? Tungata pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— No to masz odpowied藕 — odrzek艂 Craig, zamykaj膮c dyskusj臋. — Teraz zrobimy sobie dwie godziny przerwy, postarajcie si臋 zasn膮膰.

Jednak 偶adne z nich nie mog艂o spa膰 i Craig zarz膮dzi艂 narad臋 jeszcze przed up艂ywem dw贸ch godzin. Wyt艂umaczy艂 Tungacde, jak ma go asekurowa膰, siedz膮c p艂asko z mocno podpartymi stopami i lin膮 owini臋t膮 wok贸艂 pasa, przez plecy i ramiona.

— Nie dawaj mi za du偶o luzu, ale mnie nie ci膮gnij — wyja艣ni艂. — Je艣li spadn臋, krzykn臋: „Spadam!" Wtedy poci膮gnij lin臋 tak i trzymaj z ca艂ej si艂y, dobrze?

Na pasku p艂贸tna przewiesi艂 sobie przez rami臋 lamp臋, a potem, gdy dziewcz臋ta usadowi艂y si臋 na ko艅cu dr膮ga, by go przytrzyma膰, Craig usiad艂 na nim okrakiem i zacz膮艂 si臋 przesuwa膰 ze stopami zwisaj膮cymi w pr贸偶ni. Lina ci膮gn臋艂a si臋 za nim, w miar臋 jak Tungata j膮 popuszcza艂.

Po nieca艂ych dw贸ch metrach Craig zorientowa艂 si臋, 偶e k膮t wznoszenia jest zbyt ostry, i musia艂 po艂o偶y膰 si臋 p艂asko na dr膮gu, zahaczaj膮c si臋 o niego kostkami, i odpycha膰 si臋 w g贸r臋 nogami. Szybko wysun膮艂 si臋 poza zasi臋g 艣wiat艂a z ogniska i rozci膮gaj膮ca si臋 pod nim czarna pustka przyci膮ga艂a go bipnotycznie. Nie patrzy艂 w d贸艂. Z ka偶dym jego ruchem dr膮g ugina艂 si臋 pod ci臋偶arem i Craig s艂ysza艂, jak drugi koniec szoruje ze zgrzytem o ska艂臋 nad nim, ale w ko艅cu jego palce dotkn臋艂y zimnego wapienia 艣ciany szybu.

Z niepokojem poszuka艂 po omacku szczeliny i poczu艂, 偶e kamie艅 spada mu z serca, gdy jego palce wyczu艂y jej kszta艂t. Bieg艂a pionowo w g贸r臋 szybu, szeroka na kilka centymetr贸w; potem szybko zw臋偶a艂a si臋 ku do艂owi.

— Szczelina jest w porz膮dku! — krzykn膮艂. — I mam zamiar j膮 wypr贸bowa膰.

— B膮d藕 ostro偶ny, Craig.

„Chryste! — pomy艣la艂. — Co za krety艅skie powiedzenie."

Wyci膮gn膮艂 swobodnie lew膮 r臋k臋 i w艂o偶y艂 d艂o艅 z palcami z艂o偶onymi w pi臋艣膰 w szczelin臋, tak g艂臋boko jak m贸g艂. Potem roz艂o偶y艂 d艂o艅, a gdy zmieni艂a kszta艂t, poszerzy艂a si臋 i mocno, pewnie utkwi艂a w szczelinie.

Usiad艂 na mostku z dr膮ga, podci膮gn膮艂 jedno kolano do piersi i woln膮 r臋k膮 zamkn膮艂 klamerk臋 sztucznej kostki. By艂a teraz sztywna.

Odetchn膮艂 g艂臋boko i powiedzia艂 cicho:

— W porz膮dku, do roboty.

Wyci膮gn膮艂 w g贸r臋 woln膮 r臋k臋, wepchn膮艂 j膮 w szczelin臋 i zaklinowa艂 w niej praw膮 pi臋艣膰. Wykorzystuj膮c si艂臋 obu ramion, podci膮gn膮艂 si臋 na kolana i balansowa艂 na dr膮gu.

Rozlu藕ni艂 le偶膮c膮 ni偶ej r臋k臋, kt贸ra 艂atwo wy艣lizn臋艂a si臋 ze szczeliny. Si臋gn膮艂 tak wysoko, jak m贸g艂, i jeszcze raz roz艂o偶y艂 pi臋艣膰. Podci膮gn膮艂 si臋 i stan膮艂 na dr膮gu wyprostowany, twarz膮 do 艣ciany.

Podni贸s艂 sztuczn膮 nog臋 i obr贸ci艂 j膮 tak, 偶e stopa wesz艂a w szczelin臋

354

ca艂ym podbiciem, a potem, gdy wyprostowa艂 nog臋, stopa przekr臋ci艂a si臋 i zaklinowa艂a w p臋kni臋ciu w skale. Podni贸s艂 si臋, zostawiaj膮c dr膮g pod sob膮.

— Dobre, stare, blaszane palce — chrz膮kn膮艂. Jego zdrowa noga i stopa nie mog艂yby wytrzyma膰 tego ci臋偶aru nawet w specjalnych butach do wspinaczki, chroni膮cych i wzmacniaj膮cych je.

W艂o偶y艂 w szczelin臋 obie d艂onie i podni贸s艂 si臋 si艂膮 samych ramion. Gdy tylko ci臋偶ar przeni贸s艂 si臋 z nogi, przekr臋ci艂 stop臋, wysun膮艂 j膮 ze szpary i podci膮gn膮艂 kolano, aby podeprze膰 si臋 nieca艂e p贸艂 metra wy偶ej. Zawieszony na przemian to na ramionach, to na nodze, szed艂 w g贸r臋, ci膮gn膮c za sob膮 lin臋.

By艂 teraz daleko od ogniska, w ciemno艣ci. M贸g艂 si臋 kierowa膰 jedynie dotykiem, a czarna przepa艣膰 wydawa艂a si臋 ci膮gn膮膰 go za pi臋ty, gdy tak wisia艂 na 艣cianie. Liczy艂 kroki w g贸r臋, oceniaj膮c ka偶dy na czterdzie艣ci pi臋膰 centymetr贸w. Przeszed艂 dwana艣cie metr贸w, gdy szczelina zacz臋艂a si臋 poszerza膰. Musia艂 teraz za ka偶dym razem si臋ga膰 g艂臋biej, 偶eby mie膰 punkt oparcia, na skutek czego jego kroki stawa艂y si臋 coraz kr贸tsze, a wysi艂ek ramion i nogi coraz wi臋kszy.

Wskutek przymusowego stykania si臋 ze 艣cian膮 zdar艂a mu si臋 sk贸ra z knykci sprawiaj膮c, 偶e ka偶de kolejne podci膮gni臋cie bardziej bola艂o, a wysi艂ek, do kt贸rego nie by艂 przyzwyczajony, 艣ci膮ga艂 mu mi臋艣nie wewn臋trznej strony ud i krocza w ogniste supe艂ki.

Nie m贸g艂 i艣膰 dalej. Musia艂 odpocz膮膰. Zorientowa艂 si臋, 偶e przytula do 艣ciany, przyciska si臋 do niej, dotykaj膮c zimnego wapienia czo艂em, jakby si臋 modli艂. Po艂o偶y膰 si臋 na 艣cianie to umrze膰 — m贸wi pierwsze prawo wspinaczki. Taka postawa oznacza pora偶k臋 i rozpacz. Craig wiedzia艂

0 tym, ale nic nie m贸g艂 na to poradzi膰.

Z艂apa艂 si臋 na tym, 偶e 艂ka. Wyj膮艂 jedn膮 pi臋艣膰 ze szczeliny i porusza艂 palcami, przywracaj膮c w niej kr膮偶enie krwi, a potem uni贸s艂 j膮 do ust

1 obliza艂 zranion膮 sk贸r臋. Zamieni艂 r臋ce i j臋kn膮艂, gdy 艣wie偶a krew nap艂yn臋艂a do 艣ci艣ni臋tej d艂oni.

— Pupho, dlaczego si臋 zatrzyma艂e艣? lina przesta艂a si臋 wyci膮ga膰. Niepokoili si臋.

— Craig, nie poddawaj si臋, kochany. Nie poddawaj si臋. — Sally-Anne wyczu艂a jego rozpacz. W jej g艂osie by艂o co艣, co doda艂o mu si艂.

Powoli odsun膮艂 si臋 od 艣ciany, odzyska艂 r贸wnowag臋 i si臋gn膮艂 w g贸r臋, obie r臋ce jedna za drug膮, lewa, prawa, trzyma膰, podci膮gn膮膰 nog臋, stan膮膰 '— i zn贸w, a potem ca艂a piekielna tortura zaczyna艂a si臋 jeszcze raz, i jeszcze raz. Nast臋pne trzy metry, sze艣膰 metr贸w — liczy艂 w ciemno艣ci.

Wyci膮gn膮膰 praw膮 d艂o艅 i... i... nic. Otwarta przestrze艅.

Jak oszala艂y szuka艂 szczeliny po omacku — nie ma. Wtedy jego d艂o艅 uderzy艂a w ska艂臋 daleko w bok — szczelina otwiera艂a si臋, tworz膮c g艂臋bok膮 nisz臋 w kszta艂cie litery „V", wystarczaj膮co szerok膮, 偶eby zmie艣ci艂 si臋 w niej cz艂owiek.

„Dzi臋ki ci, Bo偶e, och, dzi臋ki ci, dzi臋ki..." Craig wci膮gn膮艂 si臋 do

355

艣rodka, opar艂 si臋 biodrami i ramionami o 艣ciany i przytuli艂 okaleczone d艂onie do piersi.

— Craig! — zad藕wi臋cza艂 w szybie okrzyk Tungaty.

— Wszystko w porz膮dku — odkrzykn膮艂. — Znalaz艂em nisz臋. Odpoczywam. Daj mi pi臋膰 minut.

Wiedzia艂, 偶e nie mo偶e odpoczywa膰 za d艂ugo, bo d艂onie mu zesztyw-niej膮 i stan膮 si臋 bezu偶yteczne, wi臋c ca艂y czas zamyka艂 je i otwiera艂.

— W porz膮dku! — zawo艂a艂. — Id臋 dalej.

Odepchn膮艂 si臋 d艂o艅mi od obu 艣cian szczeliny, twarz膮 w stron臋 zupe艂nej ciemno艣ci szybu.

Szczelina szybko otworzy艂a si臋 i przesz艂a w szeroki, g艂臋boki komin, tak 偶e nie m贸g艂 ju偶 opiera膰 si臋 plecami o jedn膮 stron臋 i szed艂 po drugiej stopami, przesuwaj膮c ramiona i odpychaj膮c si臋 za ka偶dym razem od ska艂y o kilka centymetr贸w. Sz艂o mu to sprawnie, a偶 nagle komin si臋 sko艅czy艂. Zamyka艂 si臋 tak w膮skim rowkiem, 偶e nie m贸g艂 w艂o偶y膰 w niego nawet palca.

Dotkn膮艂 艣ciany szybu nad kominem, si臋gaj膮c jak najwy偶ej... i nie znalaz艂 w g贸rze 偶adnego punktu zaczepienia ani nieregularno艣ci w g艂adkiej 艣cianie.

— Koniec drogi! — szepn膮艂.

Nagle wszystkie mi臋艣nie jego cia艂a zacz臋艂y bezg艂o艣nie krzycze膰 z b贸lu i poczu艂, 偶e przygniata go ci臋偶ar znu偶enia. Nie mia艂 si艂y na d艂ug膮, niebezpieczn膮 drog臋 powrotn膮 w d贸艂 komina ani na utrzymanie si臋 w niewygodnej pozycji, zawiewszony w skalnej szczelinie.

Wtedy nagle przera藕liwie zapiszcza艂 nad nim nietoperz. D藕wi臋k by艂 tak bliski i wyra藕ny, 偶e zaskoczony Craig omal nie wypad艂 ze szczeliny. Przytrzyma艂 si臋 i, mimo 偶e nogi dr偶a艂y mu z wysi艂ku, przesun膮艂 si臋 bokiem na sam brzeg komina. Nietoperz pisn膮艂 jeszcze raz i odpowiedzia艂a mu setka innych. Musia艂o ju偶 艣wita膰, nietoperze wraca艂y do swoich gniazd, le偶膮cych gdzie艣 nad nim.

Craig zmieni艂 pozycj臋 i si臋gn膮艂 po lamp臋 zawieszon膮 na szyi na p艂贸ciennym pasku. Uni贸s艂 j膮 w g贸r臋 szybu, nast臋pnie obr贸ci艂 g艂ow臋 i przesun膮艂 si臋 jeszcze dalej, a偶 przytrzymywa艂 si臋 jedynie ko艅cem ramienia, a g艂owa wystawa艂a mu zza ostrego rogu komina w szyb.

W艂膮czy艂 lamp臋. W jednej chwili rozleg艂 si臋 gwar zaniepokojonych nietoperzy —przera偶one piski i odg艂os bicia skrzyd艂ami. Nieca艂y metr nad g艂ow膮 Craiga, poza jego zasi臋giem, znajdowa艂o si臋 okno w 艣cianie skalnej, z kt贸rego jak z blaszanego gard艂a tr膮bki dochodzi艂y te d藕wi臋ki. Si臋gn膮艂 w jego stron臋, ale palcom zabrak艂o dziewi臋ciu centymetr贸w.

Gdy usi艂owa艂 przedosta膰 si臋 do g贸ry, zgas艂 偶贸艂ty blask lampy. Przez kilka sekund w艂贸kna jeszcze 偶arzy艂y si臋 na czerwono w malutkiej szklanej ampu艂ce, a potem i one zgas艂y; ciemno艣膰 ruszy艂a na Craiga, aby go poch艂on膮膰; on wycofa艂 si臋 do komina.

Zawiedziony Craig wyrzuci艂 bezu偶yteczn膮 lamp臋; ta spadaj膮c obija艂a

356

si臋 o ska艂臋, wydaj膮c coraz s艂abszy brz臋k, a偶 po kilku sekundach rozleg艂 si臋 odleg艂y plusk wody, do kt贸rej wpad艂a.

— Craig!

— W porz膮dku, upu艣ci艂em lamp臋.

Us艂ysza艂 we w艂asnym g艂osie zgorzknienie i zw膮tpienie, ale w ciemno艣ci jeszcze raz spr贸bowa艂 dosi臋gn膮膰 okna. Paznokcie bezskutecznie drapa艂y o kamie艅; podda艂 si臋 i zacz膮艂 zsuwa膰 w d贸艂 komina. W niszy w kszta艂cie litery „V", gdzie szczelina 艂膮czy艂a si臋 z kominem, zaklinowa艂 si臋 jeszcze raz.

— Co si臋 dzieje, Craig?

— Nie da rady — odkrzykn膮艂. — Nie ma st膮d wyj艣cia. Ju偶 po nas, chyba 偶e... — przerwa艂.

— O co chodzi? Chyba 偶e co?

— Chyba 偶e kt贸ra艣 z dziewczyn wejdzie tu i mi pomo偶e. W ciemno艣ci pod nim zaleg艂o milczenie.

— Ja p贸jd臋 — Tungata przerwa艂 cisz臋.

— To na nic. Jeste艣 za ci臋偶ki. Nie m贸g艂bym ci臋 utrzyma膰. Zn贸w cisza, a potem g艂os Sally-Anne:

— Powiedz, co mam robi膰.

— Przywi膮偶 si臋 do ko艅ca liny. U偶yj w臋z艂a ratowniczego.

— W porz膮dku.

— Dobrze, przejd藕 przez dr膮g. B臋d臋 ci臋 trzyma艂.

Zerkaj膮c w d贸艂, zobaczy艂 jej sylwetk臋 na tle 艣wiat艂a z ogniska. Sz艂a powoli. Ostro偶nie napina艂 lin臋, gotowy poci膮gn膮膰 j膮, gdyby spad艂a.

— Przesz艂am.

— Znalaz艂a艣 szczelin臋?

— Tak.

— B臋d臋 ci臋 wci膮ga艂. Musisz mi pom贸c i odpycha膰 si臋 od szczeliny stopami.

— Dobrze.

— Ju偶!

Poczu艂 ca艂y jej ci臋偶ar na linie, kt贸ra wbi艂a mu si臋 w rami臋.

— Odepchnij si臋! — poleci艂; gdy poczu艂, 偶e ci臋偶ar si臋 zmniejszy艂, poci膮gn膮艂 lin臋.

— Odepchnij si臋! — Przesun臋艂a si臋 w g贸r臋 o nast臋pne dziesi臋膰 centymetr贸w.

— Odepchnij si臋!

Wydawa艂o si臋, 偶e to nie ma ko艅ca, kiedy dziewczyna krzykn臋艂a i lina zsun臋艂a mu si臋 po ramieniu, sprawiaj膮c b贸l. Prawie wyrwa艂a go z niszy.

Zmaga艂 si臋 z ni膮, ci膮gn膮c mocno, czuj膮c, 偶e ostry nylon zdziera mu sk贸r臋 z d艂oni, a偶 j膮 zatrzyma艂. Sally-Anne wci膮偶 krzycza艂a i ko艂ysa艂a si臋 na linie wzd艂u偶 艣ciany. . * — Zamknij si臋! — wrzasn膮艂 na ni膮. — We藕 si臋 w gar艣膰.

Ucich艂a i powoli przestawa艂a si臋 ko艂ysa膰.

— Straci艂am oparcie. — Jej g艂os brzmia艂 prawie jak szloch.

357

— Mo偶esz odnale藕膰 szczelin臋?

— Tak.

— Dobrze, powiedz, kiedy b臋dziesz gotowa.

— Ju偶!

— Odepchnij si臋!

Pomy艣la艂, 偶e to nigdy si臋 nie sko艅czy, i wtedy poczu艂, 偶e jej r臋ka dotyka jego nogi.

— Uda艂o ci si臋 — szepn膮艂. — Ty cholernie cudowna kobieto. Zrobi艂 dla niej pod sob膮 miejsce w kominie i pom贸g艂 jej do niego

wej艣膰. Pokaza艂, jak si臋 bezpiecznie zaklinowa膰, a potem wzi膮艂 j膮 za rami臋 i mocno 艣cisn膮艂.

— Nie mog臋 i艣膰 dalej.—To by艂y pierwsze jej s艂owa, gdy dosz艂a do siebie.

— Tamto by艂o najgorsze, reszta jest 艂atwa. Nie chcia艂 jej m贸wi膰 o oknie — na razie.

— Pos艂uchaj nietoperzy — doda艂 jej otuchy. — Powierzchnia musi by膰 blisko, bardzo blisko. Pomy艣l o pierwszym promieniu s艂o艅ca,

0 pierwszym 艂yku suchego, s艂odkiego powietrza.

— Mog臋 ju偶 i艣膰 dalej — powiedzia艂a w ko艅cu, a on poprowadzi艂 j膮 w g贸r臋 komina.

Kiedy tylko otw贸r zrobi艂 si臋 na tyle szeroki, 偶e mogli si臋 min膮膰, kaza艂 jej przej艣膰 nad siebie, tak 偶eby m贸g艂 podtrzymywa膰 jej stopy r臋kami

1 pomaga膰 jej wspi膮膰 si臋 wy偶ej, gdy komin stawa艂 si臋 za szeroki, by mog艂a si臋 przesuwa膰 po 艣cianie.

— Craig, Craig! Jest zamkni臋ty. Sko艅czy艂 si臋. To 艣lepy komin.

Za chwil臋 mog艂a wpa艣膰 w panik臋 i czu艂, 偶e trz臋sie si臋, d艂awi膮c 艂kanie.

— Przesta艅 — warkn膮艂. — Jeszcze tylko jeden wysi艂ek. Tylko jeden, daj臋 s艂owo.

Poczeka艂, a偶 dziewczyna si臋 uspokoi, a potem m贸wi艂 dalej.

— W 艣cianie tu偶 nad twoj膮 g艂ow膮 jest okno, zaraz za ko艅cem komina. Tylko p贸艂 metra...

— Nie dam rady dosi臋gn膮膰.

— Dasz! Dasz rad臋. Zrobi臋 z siebie most. Staniesz mi na brzuchu, z 艂atwo艣ci膮 go dosi臋gniesz. S艂yszysz? Sally-Anne, odpowiedz.

— Nie — szepn臋艂a cicho. — Nie dam rady.

— W takim razie 偶adne z nas nigdzie nie p贸jdzie — powiedzia艂 ostro. — To jedyne wyj艣cie. Zrobisz to albo tu zgnijemy. S艂yszysz?

Przysun膮艂 si臋 do niej, tak 偶e jej po艣ladki opiera艂y si臋 o jego brzuch. Potem zaklinowa艂 si臋 z ca艂ej si艂y, naciskaj膮c nogami jedn膮 艣cian臋 komina, a ramionami drug膮, tworz膮c pod ni膮 most.

— Opu艣膰 si臋 powoli — szepn膮艂. — Usi膮d藕 mi na brzuchu.

— Craig, jestem za ci臋偶ka.

— Zr贸b to, do cholery. Zr贸b to!

Opad艂a na niego i b贸l by艂 nie do zniesienia. Jego 艣ci臋gna i mi臋艣nie rozrywa艂y si臋, a przed oczami lata艂y mu plamy 艣wiat艂a.

358

— Teraz wyprostuj si臋 — wydusi艂.

Podnios艂a si臋 na kolana; jej rzepki wbija艂y mu si臋 w cia艂o jak gwo藕dzie.

— Wsta艅! — j臋kn膮艂. — Szybko!

Podnosz膮c si臋 zachwia艂a si臋 na niestabilnej platformie jego cia艂a.

— Si臋gnij tak wysoko, jak tylko mo偶esz!

— Craig, tutaj jest otw贸r!

— Mo偶esz w niego wej艣膰?

呕adnej odpowiedzi. Przenios艂a ci臋偶ar z nogi na nog臋, a Craig krzykn膮艂 z wysi艂ku.

Odbi艂a si臋 i nie czu艂 ju偶 jej ci臋偶aru. Us艂ysza艂 chrobot st贸p o szyb, gdy wci膮ga艂a si臋 w g贸r臋, i liny, kt贸ra sun臋艂a za ni膮.

— Craig, to p贸艂ka, jaskinia!

— Znajd藕 co艣, do czego mo偶na by przywi膮za膰 lin臋.

Min臋艂a minuta, a potem nast臋pna — nie m贸g艂 ju偶 wytrzyma膰, ko艅czyny mu 艣cierp艂y, ramiona...

— Przywi膮za艂am! Nie odczepi si臋.

Poci膮gn膮艂 lin臋 i przekona艂 si臋, 偶e mocno si臋 trzyma. Opasa艂 si臋 ni膮 i uwolni艂 stopy. Wyko艂ysa艂 si臋 z komina i zawis艂 w szybie. .

Wci膮gn膮艂 si臋 po linie, r臋ka za r臋k膮, i w ko艅cu ukaza艂 si臋 w kamiennym oknie, Sally-Anne go przytuli艂a. Za wiele przeszed艂, 偶eby m贸wi膰; trzyma艂 si臋 jej mocno, jak dziecko trzyma si臋 matki.

— Co si臋 tam dzieje? — Tungata nie m贸g艂 opanowa膰 zniecierpliwienia.

— Znale藕li艣my inny korytarz — odkrzykn膮艂 Craig. — Musi prowadzi膰 na powierzchni臋, tu s膮 nietoperze.

— Co mamy zrobi膰?

, — Spuszcz臋 lin臋. B臋dzie w niej p臋tla. Najpierw Sara. B臋dzie musia艂a przej艣膰 przez dr膮g i wej艣膰 w p臋tl臋. We dwoje b臋dziemy mogli j膮 wci膮gn膮膰. — Musia艂 wykrzycze膰 d艂ugi tekst. — Zrozumia艂e艣?

— Tak. Ka偶臋 jej to zrobi膰.

Craig zrobi艂 p臋tl臋 na ko艅cu liny, a potem, w zupe艂nej ciemno艣ci, podczo艂ga艂 si臋 do punktu zaczepienia wybranego przez Sally-Anne. By艂a nim skalista wie偶yczka, stoj膮ca pi臋膰 metr贸w od wyst臋pu. W臋ze艂 by艂 mocny. Craig cofn膮艂 si臋 i spu艣ci艂 p臋tl臋 w d贸艂 szybu. Po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu i spojrza艂 w ciemno艣膰. Blask ognia by艂 daleko w dole — przyt艂umiona czerwie艅 paleniska. Dobiega艂 go pog艂os ich rozmowy.

— Co was zatrzymuje? — krzykn膮艂.

Potem zobaczy艂 ciemny kszta艂t, ledwo widoczny w 艣wietle ognia, przesuwaj膮cy si臋 po mo艣cie z dr膮ga. By艂 za du偶y jak na jedn膮 osob臋 i Craig zrozumia艂, 偶e na dr膮gu byli oboje. Tungata przesuwa艂 si臋 ty艂em i ci膮gn膮艂 j膮 za sob膮.

Znikn臋li mu z pola widzenia, prosto pod oknem.

— Pupho, przesu艅 lin臋 w lewo.

Craig pos艂ucha艂 go i poczu艂, 偶e Tungata z艂apa艂 p臋tl臋.

'359

— W porz膮dku, Sara jest na linie.

— Powiedz jej, 偶e musi i艣膰 po 艣cianie, gdy b臋dziemy j膮 ci膮gn膮膰. Sally-Anne usiad艂a tu偶 za Craigiem; lina przechodzi艂a do niej nad

jego ramieniem. Craig opar艂 stopy o boczn膮 艣cian臋.

— Ci膮gnij! — wyda艂 polecenie, a ona szybko z艂apa艂a rytm.

Sara by艂a ma艂a i szczup艂a, ale wci膮ganie trwa艂o d艂ugo i Craig mia艂 r臋ce odarte do krwi. Min臋艂o pi臋膰 minut ci臋偶kiej pracy, nim przeci膮gn臋li j膮 przez parapet i ca艂a tr贸jka mog艂a odpocz膮膰.

— W porz膮dku, Sam. Ju偶 jeste艣my gotowi, 偶eby ci臋 wci膮gn膮膰. — Spu艣ci艂 p臋tl臋 w szyb.

Teraz lin臋 ci膮gn臋艂y trzy osoby, siedz膮ce jedna za drug膮, ale Tungata by艂 du偶ym, ci臋偶kim m臋偶czyzn膮. Craig s艂ysza艂, jak dziewczyny j臋cz膮 i szlochaj膮 z wysi艂ku.

— Sam, czy mo偶esz zaklinowa膰 si臋 w kominie? — wysapa艂 Craig. — Chcieliby艣my odpocz膮膰.

Poczu艂, 偶e ci臋偶ar nie napina liny; ca艂a tr贸jka po艂o偶y艂a si臋 bezw艂adnie i odpoczywa艂a.

— W porz膮dku, do roboty.

Tungata wydawa艂 si臋 teraz jeszcze ci臋偶szy, ale w ko艅cu ukaza艂 si臋 w oknie i przez chwil臋 nikt nie m贸g艂 wydusi膰 z siebie s艂owa. Pierwszy odzyska艂 mow臋 Craig:

— O kurcz臋, zapomnieli艣my o kamieniach! Zostawili艣my te cholerne diamenty!

Rozleg艂 si臋 cichy trzask i rozb艂ys艂o 偶贸艂te 艣wiat艂o, gdy Tungata w艂膮czy艂 lamp臋, kt贸r膮 zabra艂 ze sob膮. Wszyscy mrugali powiekami jak sowy, a Tungata zachichota艂 ochryple.

— Jak my艣lisz, dlaczego by艂em taki ci臋偶ki?

Na kolanach trzyma艂 p艂贸cienn膮 torb臋 i gdy j膮 poklepa艂, diamenty zachrobota艂y jak wiewi贸rka gryz膮ca orzechy.

— Zuch! — wykrztusi艂 z ulg膮 Craig. — Ale wy艂膮cz to, bateria starczy ju偶 tylko na lalka minut.

Pos艂ugiwali si臋 lamp膮 kr贸tkimi b艂yskami. Przy pierwszym przekonali si臋, 偶e okno przechodzi艂 w jaskini臋 o niskim sklepieniu, tak szerok膮, 偶e me by艂o wida膰 jej bocznych 艣cian. Sklepienie pokryte by艂o kosmatym nalotem — nietoperze. Ich oczy tworzy艂y miliony kropeczek odbitego 艣wiat艂a, a nagie pyski by艂y r贸偶owe i obrzydliwe.

Pod艂og臋 jaskini pokrywa艂y ich odchody. Wype艂nia艂y ka偶d膮 nier贸wno艣膰, a pod艂oga by艂a p艂aska i mi臋kka pod stopami; t艂umi艂a odg艂osy krok贸w, gdy szli grup膮, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, by nie zgubi膰 si臋 w ciemno艣ci.

Prowadzi艂 ich Tungata, kt贸ry co lalka minut zapala艂 lamp臋, by sprawdzi膰, dok膮d id膮: Craig szed艂 z ty艂u ze zwini臋t膮 lin膮 przewieszon膮 przez rami臋. Powoli pod艂oga zacz臋艂a si臋 podnosi膰, a sklepienie obni偶a膰.

— Poczekaj — powiedzia艂a Sally-Anne. — Nie w艂膮czaj 艣wiat艂a.

360

— O co chodzi?

— Przed nami... w g贸rze. Czy to moja wyobra藕nia?

S膮 r贸偶ne stopnie ciemno艣ci. Craig wpatrywa艂 si臋 w czer艅 przed nimi i powoli wy艂oni艂 si臋 z niej blady nimb, mniejsze nat臋偶enie czerni.

— 艢wiat艂o — szepn膮艂. — Tam jest 艣wiat艂o.

Ruszyli naprz贸d, wpadaj膮c na siebie w po艣piechu, biegn膮c i popychaj膮c si臋, 艣miej膮c si臋, gdy 艣wiat艂o przybra艂o na sile; widzieli ju偶 swoje kontury; 艣miech przeszed艂 w histeri臋. 艢wiat艂o przed nimi zamieni艂o si臋 w z艂oty blask, a oni sun臋li w jego stron臋 po mi臋kkim, uginaj膮cym si臋 zboczu.

Sklepienie stopniowo opada艂o, zmusza艂o do posuwania si臋 na kolanach, a potem na brzuchu, a 艣wiat艂o by艂o cienkim, poziomym ostrzem o艣lepiaj膮cym jasno艣ci膮. Przedzierali si臋 w jego stron臋, wzbijaj膮c py艂 wysuszonych ekskrement贸w, tak 偶e pokrywa艂 on ich twarze i dusi艂, ale oni pokrzykiwali i wrzeszczeli histerycznie.

Craig zauwa偶y艂, 偶e Sara nie wstydzi si臋 艂ez l艣ni膮cych na jej twarzy. Tungata zanosi艂 si臋 od dzikiego 艣miechu, a gdy dotar艂 do w膮skiego wyj艣cia z jaskini, Craig rzuci艂 si臋 do przodu i z艂apa艂 go za kostki.

— Poczekaj, Sam! Uwa偶aj!

Tungata pr贸bowa艂 wyrwa膰 mu si臋 z r膮k i czo艂ga膰 dalej, ale Craig go powstrzyma艂.

— Maszona! Tam s膮 Maszona.

To s艂owo zatrzyma艂o ich i uciszy艂o. Le偶eli tu偶 przed kraw臋dzi膮 jaskini, a ich euforia gdzie艣 znik艂a.

— Craig i ja p贸jdziemy na zwiad, rozejrzymy si臋 po terenie. — Tungata po omacku poszuka艂 czego艣 w odchodach i poda艂 Craigowi kamie艅 wielko艣ci pi艂ki do koszyk贸wki. — To najlepsza bro艅, jak膮 mam. Wy dwie zostaniecie tu, a偶 was zawo艂amy, dobrze?

Craig nabra艂 pe艂ne r臋ce odchod贸w i wymaza艂 nimi na czarno twarz, r臋ce i nogi. Potem zsun膮艂 zw贸j liny z ramienia i podczo艂ga艂 si臋 do Tungaty. By艂 zadowolony, 偶e przyjaciel przej膮艂 teraz dowodzenie. W jaskini przyw贸dca by艂 Craig, ale tam na zewn膮trz le偶a艂 艣wiat Tungaty. W buszu Sam by艂 cz艂owiekiem-lampartem.

Przepe艂zli ostatni metr dziel膮cy ich od wyj艣cia. By艂o ono w膮sk膮, poziom膮 szczelin膮 w skale — mia艂a jakie艣 czterdzie艣ci centymetr贸w wysoko艣ci i os艂ania艂a j膮 z艂ota trawa s艂oniowa rosn膮ca tu偶 za kraw臋dzi膮. Otw贸r wychodzi艂 na wsch贸d — wczesne poranne s艂o艅ce 艣wieci艂o im w twarz. Le偶eli przez chwil臋, przyzwyczajaj膮c oczy do blasku po dniach ciemno艣ci.

Nast臋pnie Tungata poczo艂ga艂 si臋 naprz贸d jak czarna mamba, ledwie poruszaj膮c wysok膮 traw臋, po kt贸rej si臋 przesuwa艂.

* Craig policzy艂 do pi臋膰dziesi臋ciu i ruszy艂 za nim. Znalaz艂 si臋 na zboczu wzg贸rza z pokrytego warstw膮 wapienia tworz膮cego na nim skarpy, ponad kt贸rymi ros艂y skar艂owacia艂e, wysuszone zaro艣la i sztywna trawa s艂oniowa.

-361

Byli tu偶 pod szczytem, a stok opada艂 pod nimi stromo w g臋sto zalesion膮 dolin臋. Mimo 偶e by艂 poranek, s艂o艅ce przygrzewa艂o ju偶 mocno i Craig rozkoszowa艂 si臋 nim.

Tungata le偶a艂 ni偶ej; da艂 Craigowi na migi znak: „Os艂aniaj mnie z lewej".

Craig ostro偶nie przesun膮艂 si臋 na w艂a艣ciw膮 pozycj臋 — na 艂okciach, ci膮gn膮c za sob膮 nogi.

„Szukaj!" Tungata pos艂a艂 mu stanowczy sygna艂 i le偶eli przez ca艂e dziesi臋膰 minut, badaj膮c dok艂adnie teren pod sob膮, nad sob膮 i po obu bokach, przygl膮daj膮c si臋 ka偶demu centymetrowi, ka偶demu krzakowi, skale...

„Teren czysty", zasygnalizowa艂 Craig, a Tungata zacz膮艂 porusza膰 si臋 wzd艂u偶 zbocza. Craig, trzymaj膮c si臋 z ty艂u, os艂ania艂 go.

Zbli偶y艂 si臋 do nich ptak, czarno-bia艂y ptak z nieproporcjonalnie du偶ym 偶贸艂tym dziobem, olbrzymim i semicko wygi臋tym, od kt贸rego pochodzi艂a jego nazwa: dzioboro偶ec, i przezwisko — 偶ydowski kanarek. Jego lot by艂 charakterystycznie nier贸wny i opadaj膮cy; ptak usiad艂 na niskim krzaku tu偶 poni偶ej Tungaty, ale prawie natychmiast wyda艂 ochryp艂y okrzyk niepokoju i rzuci艂 si臋 z powrotem w powietrze, odlatuj膮c w d贸艂 wzg贸rza.

„Niebezpiecze艅stwo!", szybko zasygnalizowa艂 Tungata i obaj zamarli.

Craig wpatrywa艂 si臋 w skupisko ska艂, trawy i zaro艣li, z kt贸rego uciek艂 dzioboro偶ec, i pr贸bowa艂 zorientowa膰 si臋, co go tak zaniepokoi艂o.

Co艣 si臋 lekko poruszy艂o; Craig by艂 tak blisko, 偶e us艂ysza艂 trzask zapalanej zapa艂ki. Z k臋py zaro艣li unios艂a si臋 smuga eterycznego dymu, kt贸ry podra偶ni艂 mu nozdrza zapachem pal膮cego si臋 tytoniu. Potem zauwa偶y艂 kszta艂t stalowego he艂mu, pokrytego siatk膮 maskuj膮c膮. He艂m poruszy艂 si臋, gdy nosz膮cy go cz艂owiek ponownie zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem.

Teraz Craig mia艂 ju偶 przed oczami ca艂y obraz. M臋偶czyzna w mundurze maskuj膮cym le偶a艂 za lekkim karabinem maszynowym na tr贸jnogu, a lufa broni owini臋ta by艂a paskami juty, kt贸re mia艂y ukry膰 jej kszta艂t.

„Ilu?", spyta艂 Tungata, i wtedy Craig zauwa偶y艂 drugiego m臋偶czyzn臋. Siedzia艂 oparty plecami o pie艅 niskiego kolczastego drzewa. Ge艅 ga艂臋zi nad jego g艂ow膮 doskonale 艂膮czy艂 si臋 z tygrysimi paskami jego maskuj膮cego munduru, fiy艂 to pot臋偶ny m臋偶czyzna, z go艂膮 g艂ow膮 i szewronami sier偶anta na ramieniu: obok niego le偶a艂 pistolet maszynowy U艅.

Craig mia艂 ju偶 zasygnalizowa膰: „dw贸ch", gdy m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 z kieszeni na piersi mi臋kk膮 paczk臋 papieros贸w i poda艂 j膮 komu艣. Wtedy podni贸s艂 si臋 trzeci m臋偶czyzna, kt贸ry do tej pory le偶a艂 w cieniu p艂asko na plecach i przyj膮艂 paczk臋. Wyj膮艂 papierosa, a nast臋pnie rzuci艂 paczk臋 czwartemu, kt贸ry przetoczy艂 si臋 na 艂okie膰, by j膮 z艂apa膰, czym ujawni艂 swoj膮 obecno艣膰.

„Czterech!", zasygnalizowa艂 Craig.

By艂o to gniazdo karabinu maszynowego, doskonale umieszczone na

362

uskoku wzg贸rza, aby mie膰 pod ostrza艂em le偶膮ce pod nim stoki. Peter Fungabera najwidoczniej przewidzia艂 istnienie odga艂臋zie艅 g艂贸wnej jaskini. Wzg贸rza pewnie by艂y usiane gniazdami karabin贸w. Do tego miejsca przyprowadzi艂 ich czysty przypadek. Strzelec patrzy艂 w d贸艂 wzg贸rza, a jego koledzy le偶eli wyci膮gni臋ci, rozlu藕nieni i znudzeni dniami bezowocnego czuwania.

„Przygotuj si臋 do ataku", zasygnalizowa艂 Tungata.

„Znak zapytania?", Craig ruszy艂 kciukiem. „Czterech! Znak zapytania?", Craig podawa艂 w w膮tpliwo艣膰 ich szans臋.

„Ruszaj w prawo!", odpowiedzia艂 Tungata, a nast臋pnie wzmocni艂 rozkaz zaci艣ni臋ciem pi臋艣ci. „Wykrzyknik!"

Craig poczu艂 przyp艂yw adrenaliny, ko艅czyny mu si臋 rozgrza艂y, a usta wysch艂y. 艢cisn膮艂 okr膮g艂y kamie艅 w prawej r臋ce.

Byli tak blisko, 偶e widzia艂 艣lin臋 na ko艅cu papierosa, kt贸rego strzelec wyj膮艂 z ust. Gniazdo by艂o wype艂nione 艣mieciami: papierowymi opakowaniami, pustymi puszkami po jedzeniu i niedopa艂kami papieros贸w. Bro艅 偶o艂nierzy le偶a艂a porzucona na boku. M臋偶czyzna le偶膮cy na plecach zakry艂 sobie oczy 艂okciem i pal膮cy si臋 papieros wystawa艂 mu z ust jak 艣wieca. Oparty o drzewo sier偶ant struga艂 scyzorykiem kawa艂ek drewna. Trzeci rozpi膮艂 mundur i w skupieniu szuka艂 robactwa we w艂osach na piersi. Jedynie m臋偶czyzna za karabinem by艂 czujny.

Tungata przysuwa艂 si臋 do Craiga.

„Gotowy?" Uni贸s艂 d艂o艅 i spojrza艂 na Craiga.

„Tak."

R臋ka Tungaty opad艂a — rozkaz mia艂 by膰 wykonany.

Craig ruszy艂, przetoczy艂 si臋 przez skraj gniazda i zaatakowa艂 m臋偶czyzn臋 ze scyzorykiem. Trafi艂 go kamieniem w skro艅 i od razu wiedzia艂, 偶e cios by艂 za mocny. Poczu艂, 偶e ko艣膰 w g艂owie m臋偶czyzny p臋k艂a.

Sier偶ant bezg艂o艣nie osun膮艂 si臋 do przodu i w tej samej chwili Craig us艂ysza艂 za sob膮 cichy odg艂os starcia i j臋k — to Tungata zaatakowa艂 strzelca. Craig nawet si臋 nie obejrza艂. Z艂apa艂 uzi i odbezpieczy艂.

Poszukiwacz robactwa podni贸s艂 wzrok i opad艂a mu szcz臋ka, gdy Craig przytkn膮艂 mu wylot lufy do twarzy, wbijaj膮c stalowe k贸艂ko w policzek, i w艂adczo spojrza艂 w oczy, nakazuj膮c milczenie.

Tungata podni贸s艂 z ziemi scyzoryk sier偶anta i opad艂 na le偶膮cego 偶o艂nierza, wbijaj膮c mu kolano w przepon臋, co gwa艂townie wypchn臋艂o powietrza z p艂uc, a nast臋pnie przy艂o偶y艂 mu ostrze no偶a do mi臋kkiego da艂a za uchem. Twarz m臋偶czyzny spuch艂a i wykrzywi艂a si臋, gdy ten usilnie pr贸bowa艂 z艂apa膰 powietrze.

— Je艣li kt贸ry艣 krzyknie — szepn膮艂 Tungata — odetn臋 mu j膮dra i zatkam mu nimi g臋b臋. . * Wszystko trwa艂o nieca艂e pi臋膰 sekund.

Tungata ukl臋kn膮艂 przy sier偶ancie, kt贸rego unieszkodliwi艂 Craig, i poszuka艂 pulsu na szyi. Po chwili pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 zdziera膰 z trupa

-363

mundur polowy. Wcisn膮艂 si臋 w niego, ale by艂 za ma艂y, szczeg贸lnie na wysoko艣ci piersi.

— We藕 mundur strzelca—rozkaza艂; zabra艂 Craigowi uzi i wycelowa艂 go w dw贸ch wi臋藕ni贸w.

Kark strzelca by艂 z艂amany. Tungata 艣ci膮gn膮艂 mu he艂m do ty艂u i pasek wbi艂 mu si臋 pod brod臋. Mundur zabitego 艣mierdzia艂 starym, zje艂cza艂ym potem i dymem tytoniowym, ale pasowa艂 na Craiga. Stalowy he艂m by艂 za du偶y, opada艂 mu na oczy, ale zakrywa艂 jego d艂ugie, proste w艂osy.

Tungata przysun膮艂 twarz do twarzy je艅c贸w.

— Poci膮gniecie ze sob膮 trupy tych maszo艅skich ps贸w.

Craig i Tungata os艂aniali ich, podczas gdy je艅cy ci膮gn臋li przez traw臋 za nogi dwa nagie cia艂a, a potem wtoczyli je do ciemnego wn臋trza jaskini. Wstrz膮艣ni臋te dziewcz臋ta milcza艂y.

— Rozbiera膰 si臋! — Tungata rozkaza艂 je艅com. Kiedy byH w wojskowych szortach, poleci艂 Craigowi: — Zwi膮偶 ich!

Craig gestem kaza艂 im si臋 po艂o偶y膰 na brzuchu i zwi膮za艂 im nylonow膮 lin膮 nadgarstki na wysoko艣ci pasa, potem podci膮gn膮艂 ich nogi i przywi膮za艂 kostki do r膮k. Z tego w臋z艂a nie mogli si臋 wypl膮ta膰. Nast臋pnie 艣ci膮gn膮艂 im skarpetki z n贸g, wepchn膮艂 do ust i zakneblowa艂.

Kiedy to robi艂, Tungata pomaga艂 dziewcz臋ta przebra膰 si臋 w zdobyte mundury polowe. By艂y o wiele za du偶e, ale Sara i Sally-Anne podwin臋艂y mankiety r臋kaw贸w i nogawek i paskiem przymocowa艂y spodnie do talii.

— Poczerni]' sobie twarz, Pendula — poleci艂 Tungata, a ona si臋 wysmarowa艂a. — R臋ce te偶. Teraz schowaj w艂osy. — Z kieszeni skradzionego munduru wyci膮gn膮艂 beret i rzuci艂 go jej.

— Chod藕my. — Tungata podni贸s艂 p艂贸cienn膮 torb臋 z diamentami i ruszy艂 w d贸艂 stoku. Zaprowadzi艂 ich z powrotem do opuszczonego gniazda karabinu maszynowego.

Tungata wywr贸ci艂 plecak, wysypuj膮c zawarto艣膰 na ziemi臋, potem wepchn膮艂 do niego torb臋 z diamentami i zapi膮艂. Zarzuci艂 go sobie na plecy.

Craig przeszukiwa艂 reszt臋 ekwipunku. Poda艂 dwa granaty Tungacie i dwa nast臋pne wepchn膮艂 sobie do kieszeni. Znalaz艂 dla Sary tokariewa i poda艂 drugiego uzi Sally-Anne. Dla siebie znalaz艂 ka艂asznikowa z pi臋cioma zapasowymi magazynkami. Tungata zatrzyma艂 wcze艣niej zdobytego uzi. Craig wzi膮艂 jeszcze butelk臋 z wod膮. Otworzy艂 paczk臋 czekolady i wszyscy, przygotowuj膮c si臋 do odej艣cia, wypchali ni膮 sobie usta. Smakowa艂a tak cudownie, 偶e oczy Craiga wype艂ni艂y si臋 艂zami.

— Ja p贸jd臋 pierwszy — odezwa艂 si臋 z pe艂nymi ustami Tungata. — Spr贸bujemy przej艣膰 w d贸艂 doliny pod os艂on膮 drzew.

Trzymali si臋 tu偶 pod zboczem wzg贸rza, szli prosto w d贸艂, korzystaj膮c z tego, 偶e stok po ich prawej stronie by艂 nagi.

Doszli w艂a艣nie do linii drzew, gdy us艂yszeli 艣mig艂owiec. Lecia艂 w g贸r臋 doliny. By艂 jeszcze za wzg贸rzem, ale szybko si臋 zbli偶a艂.

— Na ziemi臋! — rzuci艂 Craig i uderzy艂 otwart膮 d艂oni膮 Sally-Anne

364

mi臋dzy 艂opatki. Upadli twarzami do ziemi, ale rytm wirnik贸w zmieni艂 si臋, ochryp艂 i przesta艂 si臋 przemieszcza膰, zatrzyma艂 si臋 tu偶 poza zasi臋giem ich wzroku, za rogiem skalistego zbocza.

— L膮duje — powiedzia艂a Sally-Anne i ha艂as silnika zamar艂.

— Jest na ziemi. — Sally-Anne podnios艂a g艂ow臋. — Wyl膮dowa艂. Tak! Wy艂膮czy艂 silnik.

W ciszy dobiega艂y ich przyt艂umione odg艂osy wykrzykiwanych rozkaz贸w.

— Pupho, chod藕 tutaj — poleci艂 Tungata. — Wy dwie poczekajcie. Craig i Tungata podczo艂gali si臋 do kraw臋dzi wzg贸rza i ostro偶nie

wyjrzeli na drug膮 stron臋.

Pod nimi, jakie艣 czterysta metr贸w w d贸艂 doliny, na skraju lasu by艂a ma艂a, p艂aska polanka. Trawa na niej zosta艂a wyr贸wnana i po drugiej stronie, przy drzewach, sta艂 otwarty p艂贸cienny namiot chroni膮cy przed s艂o艅cem. 艢mig艂owiec znajdowa艂 si臋 na 艣rodku polany, a pilot schodzi艂 w艂a艣nie z luku. Pod drzewami przy namiocie byli 偶o艂nierze w mundurach Trzeciej Brygady, a w namiocie wida膰 by艂o trzech czy czterech m臋偶czyzn siedz膮cych przy stole.

— Polowa kwatera g艂贸wna — mrukn膮艂 Craig.

— To dolina, kt贸r膮 przyszli艣my, g艂贸wna jaskinia jest tu偶 pod nami.

— Masz racje. — Craig do tej chwili nie poznawa艂 terenu z tego miejsca i wysoko艣ci.

— Wygl膮da na to, 偶e si臋 wycofuj膮. — Tungata wskaza艂 na drzewa. W d贸艂 doliny szed艂 g臋siego pluton zamaskowanych 偶o艂nierzy.

— Prawdopodobnie czekali jakie艣 czterdzie艣ci osiem godzin po wysadzeniu galerii, teraz pewnie postawili na nas krzy偶yk.

— Ilu? — spyta艂 Tungata.

— Widz臋 — Craig zmru偶y艂 oczy — co najmniej dwudziestu, nie licz膮c tych w namiocie. Oczywi艣cie na wzg贸rzach s膮 nast臋pni.

Tungata wycofa艂 si臋 z linii wzg贸rza i skin膮艂 na Sally-Anne. Dziewczyna podczo艂ga艂a si臋 do niego.

— Co wiesz o tej maszynie? — wskaza艂 na 艣mig艂owiec.

— To Super Frelon — odpar艂a bez wahania.

— Umiesz nim lata膰?

— Umiem lata膰 wszystkim.

— Do cholery, Sally-Anne, nie wym膮drzaj si臋 — szepn膮艂 zirytowany Craig. — Lata艂a艣 ju偶 takim?

— Nie Super Frelonem, ale mam zrobione pi臋膰set godzin na 艣mig艂owcach.

— De czasu zaj臋艂oby d uruchomienie go i start, gdyby艣 ju偶 by艂a w kabinie?

Teraz si臋 zawaha艂a.

— Dwie, trzy minuty.

— Za d艂ugo. — Craig pokr臋ci艂 g艂ow膮.

'365

— A je艣li uda nam si臋 wyci膮gn膮膰 stra偶nik贸w z polanki na czas startu? — spyta艂 Tungata.

— To mog艂oby si臋 uda膰 — zgodzi艂 si臋 Craig.

— Wi臋c tak zrobimy. — Tungata szybko rozdziela艂 zadania. — Ja p贸jd臋 na koniec doliny. Ty zabierzesz dziewczyny na skraj polanki. Jasne?

Craig skin膮艂 g艂ow膮.

— Za czterdzie艣ci pi臋膰 minut — spojrza艂 na zegarek — dok艂adnie '

0 dziewi膮tej trzydzie艣ci, zaczn臋 rzuca膰 granaty i strzela膰 z ka艂asznikowa. To powinno wyci膮gn膮膰 wi臋kszo艣膰 Maszona z polanki. Jak tylko zacznie si臋 strzelanina, ruszycie do 艣mig艂owca. Kiedy us艂ysz臋, 偶e maszyna wystartowa艂a, wybiegn臋 na ods艂oni臋ty stok, tam! — Wskaza艂 w g贸r臋 doliny. — Tu偶 pod t臋 pokryw臋 skaln膮. Maszona nie zd膮偶膮 mnie dosta膰, b臋dziecie mogli zabra膰 mnie stamt膮d.

— Do dzie艂a. — Craig poda艂 Tungacie ka艂asznikowa i zapasowe magazynki. — Zatrzymam uzi i jeden granat. — Wzi膮艂 bro艅 od Tungaty.

— We藕 te偶 diamenty. — Tungata zdj膮艂 plecak i rzuci艂 go Craigowi.

— Do zobaczenia. — Craig poklepa艂 go po ramieniu, a Tungata ruszy艂 w d贸艂 zbocza.

Craig poprowadzi艂 dziewcz臋ta prosto w d贸艂, trzymaj膮c si臋 zaro艣li

1 pop臋kanych ska艂. Z ulg膮 dotarli od linii drzew i odkryli par贸w, kt贸ry skr臋ca艂 i prowadzi艂 wzd艂u偶 skraju polanki. Poczo艂g膮li si臋 nim, a Craig co kilkadziesi膮t metr贸w ostro偶nie podnosi艂 g艂ow臋, 偶eby sprawdzi膰, gdzie si臋 znajduj膮.

— Bli偶ej 艣mig艂owca nie podejdziemy — szepn膮艂 i dziewcz臋ta opad艂y na ziemi臋 pcd os艂on膮 brzegu parowu. Craig zrzuci艂 ci臋偶ki plecak i jeszcze raz si臋 rozejrza艂.

艢mig艂owiec sta艂 na otwartym terenie jakie艣 sto pi臋膰dziesi膮t krok贸w od nich. Pilot siedzia艂 przy podwoziu w cieniu rzucanym przez kad艂ub. Super Frelon by艂 niezgrabn膮 maszyn膮 o t臋po zako艅czonym dziobie, pomalowan膮 matow膮 farb膮 w kolorze sza艂wi owej zieleni. Craig opad艂 obok Sally-Anne.

— Jaki ma zasi臋g? — spyta艂 szeptem.

— Nie jestem pewna — odpowiedzia艂a r贸wnie偶 szeptem Sally--Anne. — Z pe艂nymi zbiornikami chyba z tysi膮c kilometr贸w.

— M贸dl si臋 o pe艂ne zbiorniki. — Craig spojrza艂 na rolexa. — Dziesi臋膰 minut. — Wyj膮艂 z kieszeni po tabliczce czekolady dla ka偶dego.

Stru偶ki potu wy偶艂obi艂y pr臋gi w papce na policzkach Sally-Anne. Craig wymiesza艂 piasek z wod膮 z butelki i tym b艂otem poprawi艂 jej „makija偶". Potem ona to samo zrobi艂a jemu.

— Dwie minuty. — Craig sprawdzi艂 czas i wyjrza艂 z parowu. Pilot 艣mig艂owca wsta艂, przeci膮gn膮艂 si臋 i wr贸ci艂 do Super Frelona.

— Co艣 si臋 dzieje — mrukn膮艂 Craig.

艢mig艂owiec zas艂ania艂 mu cz臋艣ciowo namiot, ale wida膰 by艂o, 偶e tam te偶 co艣 si臋 dzieje.

366

Z namiotu wysz艂a ma艂a grupa ludzi. Stra偶nicy salutowali i odchodzili wyprostowani jak struny, a potem nagle obr贸ci艂y si臋 wirniki 艣mig艂owca i zawarcza艂 g艂o艣no starter. Z otwor贸w wydechowych wylecia艂 b艂臋kitny dym i g艂贸wny silnik Super Frelona obudzi艂 si臋 z rykiem.

Od grupy przy namiocie odesz艂a para oficer贸w, kt贸rzy ruszyli w kierunku 艣mig艂owca.

— Mamy k艂opoty — mrukn膮艂 ponuro Craig. — Wycofuj膮 si臋. — A potem drgn膮艂. — To Peter Fungabera!

Peter mia艂 na g艂owie beret w kolorze burgunda ze srebrn膮 odznak膮 w kszta艂cie 艂ba lamparta, pier艣 zdobi艂y mu kolorowe rz臋dy baretek i pod szyj膮, w rozpi臋ciu munduru, powiewa艂a apaszka. Pod rami臋 wetkn膮艂 nieod艂膮czn膮 lask臋. Szed艂 zaj臋ty dyskusj膮 z wysokim, starszym, bia艂ym m臋偶czyzn膮, kt贸rego Craig nigdy wcze艣niej nie widzia艂.

Bia艂y ubrany by艂 w prost膮 kurtk臋 typu safari w kolorze khaki. By艂 z go艂膮 g艂ow膮. W艂osy mia艂 przystrzy偶one do go艂ej sk贸ry, o szczeg贸lnie odpychaj膮cym, ziemistym odcieniu. Ni贸s艂 czarn膮 akt贸wk臋 przypi臋t膮 stalowym 艂a艅cuchem do nadgarstka. Gdy szli w stron臋 czekaj膮cego 艣mig艂owca, przechyla艂 g艂ow臋, s艂uchaj膮c roznami臋tnionego wywodu Petera Fungabery.

W po艂owie drogi mi臋dzy namiotem a 艣mig艂owcem obaj zatrzymali si臋, sprzeczaj膮c si臋 z o偶ywieniem. Bia艂y gwa艂townie gestykulowa艂 woln膮 r臋k膮. By艂 ju偶 do艣膰 blisko, by Craig zauwa偶y艂, 偶e oczy ma tak blade, i偶 nadaj膮 mu wygl膮d marmurowego pos膮gu o pustym spojrzeniu. Sk贸r臋 mia艂 usian膮 starymi bliznami, ale to w艂a艣nie on by艂 dominuj膮c膮 postaci膮 w艣r贸d tych dwojga. Zachowywa艂 si臋 szorstko, niemal pogardliwie, jakby uwa偶a艂 Fungaber臋 za zb臋dnego, niegodnego jego uwagi. Natomiast Peter Fun-C&bera wygl膮da艂 jak kto艣, kto- wyszed艂 ca艂o z rozbitego samolotu. Wydawa艂o si臋, 偶e jest zagubiony. Podnosi艂 g艂os, tak 偶e Craig s艂ysza艂 jego b艂agalny ton, mimo 偶e nie dobiega艂y go konkretne s艂owa. Ten cz艂owiek nie przypomina艂 znanego Craigowi Fungabery.

Bia艂y odprawi艂 gc gestem, odwr贸ci艂 si臋 i zn贸w ruszy艂 w stron臋 艣mig艂owca.

W tym momencie rozleg艂 si臋 wybuch granatu i obaj m臋偶czy藕ni na polance obr贸cili si臋 szybko w kierunku, sk膮d dolecia艂 odg艂os detonacji. Teraz z tej samej strony zabrzmia艂a seria z ka艂asznikowa, do kt贸rej od razu do艂膮czy艂y si臋 ostre rozkazy, wykrzykiwane wok贸艂 namiotu. 呕o艂nierze pobiegli wzd艂u偶 kra艅ca polanki, kieruj膮c si臋 w g贸r臋 doliny. Kolejna seria z karabinu i wszyscy skoncentrowali uwag臋 na miejscu, sk膮d dochodzi艂y odg艂osy. Craig pospiesznie wrzuci艂 plecak na rami臋.

— Chod藕cie! — rzuci艂. — Wiecie, co robi膰!

Ca艂a tr贸jka wyskoczy艂a z parowu i ruszy艂a na polan臋. . — Nie spieszcie si臋 — ostrzeg艂 je cicho Craig.

Trzymali si臋 zwart膮 grup膮, id膮c szybko, ale zdecydowanie po otwartym terenie w stron臋 Fungabery i jego towarzysza.

Craig wyj膮艂 granat z kieszeni i z臋bami wyci膮gn膮艂 zawleczk臋. Trzyma艂

'367

granat w lewej r臋ce. W prawej ni贸s艂 uzi, za艂adowany i odbezpieczony, z selektorem nastawionym na ci膮g艂y ogie艅. Dzieli艂o ich od Fungabery nieca艂e pi臋膰 krok贸w, gdy ten obejrza艂 si臋; jego zdumienie nie mia艂o granic, kiedy rozpozna艂 Craiga mimo jego maski z b艂ota.

— Z tej odleg艂o艣ci mog臋 ci臋 przeci膮膰 na p贸艂 — ostrzeg艂 go Craig, podnosz膮c uzi na wysoko艣膰 brzucha Petera. — Ten granat jest odbezpieczony. Je艣li go upuszcz臋, rozwali nas w drobny mak. — Musia艂 krzycze膰, 偶eby jego g艂os przebi艂 si臋 przez ryk silnika.

Bia艂y m臋偶czyzna obr贸ci艂 si臋 do niego twarz膮, jego blade, arktyczne oczy by艂y okrutne.

— Id藕cie po pilota — poleci艂 Craig dziewcz臋tom, a one pobieg艂y do w艂azu 艣mig艂owca.

— A teraz wy dwaj — Craig zwr贸ci艂 si臋 do m臋偶czyzn — id藕cie do 艣mig艂owca. Nie spieszcie si臋, nie krzyczcie.

Craig szed艂 trzy kroki za nimi. Zanim dotarli do helikoptera, w otwartych drzwiach pojawi艂 si臋 pilot z r臋kami wysoko nad g艂ow膮, a za nim Sara z tokariewem przy艂o偶onym do jego plec贸w.

— Wy艂a藕! — rozkaza艂 Craig, a pilot, z wyra藕n膮 ulg膮, zeskoczy艂 na ziemi臋.

— Powiedz swoim, 偶e genera艂 Fungabera jest zak艂adnikiem — rzuci艂 Craig. — Pr贸ba ataku mo偶e si臋 dla niego sko艅czy膰 tragicznie. Rozumiesz?

— Tak. — Pilot kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Teraz wracaj do namiotu. Id藕 powoli. Nie biegnij. Nie krzycz. Pilot odszed艂 z wdzi臋czno艣ci膮, ale gdy tylko oddali艂 si臋 na bezpieczn膮

odleg艂o艣膰, zacz膮艂 biec.

— W艂a藕cie! — Craig wskaza艂 wej艣cie broni膮, ale Peter Fungabera spojrza艂 na niego i pochyli艂 g艂ow臋.

— Nie r贸b tego. — Craig cofn膮艂 si臋 o krok, jako 偶e Fungabera mia艂 zdesperowan膮 min臋 cz艂owieka, kt贸ry nie ma ju偶 nic do stracenia.

— Rusza膰 si臋! — rozkaza艂. — W艂a藕cie po drabinie!

Wtedy Fungabera go zaatakowa艂. Prawie jakby wyzywa艂 艣mier膰, ruszy艂 prosto na luf臋 uzi. Craig jednak by艂 przygotowany. Podni贸s艂 bro艅 i uderzy艂 ni膮 w bok g艂owy Fungabery z si艂膮, kt贸ra rzuci艂a tamtego na kolana.

Gdy Peter osun膮艂 si臋 na ziemi臋; Craig wycelowa艂 uzi w bia艂ego m臋偶czyzn臋, uprzedzaj膮c jego ruch.

— Pom贸偶 mu wej艣膰 po drabinie — poleci艂 i chocia偶 bia艂emu przeszkadza艂a czarna akt贸wka przyczepiona 艂a艅cuchem do nadgarstka, wycelowany automat wygl膮da艂 tak gro藕nie, 偶e m臋偶czyzna pochyli艂 si臋 nad Fungabera i podni贸s艂 go z ziemi. Wci膮偶 oszo艂omiony po ciosie, Peter zatacza艂 si臋 na nogach. Be艂kota艂 nieprzytomnie.

— To ju偶 nie ma znaczenia, wszystko sko艅czone.

— Zamknij si臋, g艂upcze — sykn膮艂 na niego bia艂y.

— Wsad藕 go do 艣mig艂owca. — Craig przytkn膮艂 uzi do plec贸w bia艂ego i obaj je艅cy ruszyli w stron臋 drabiny.

368

— Trzymaj ich na muszce, Saro — zawo艂a艂 Craig i obejrza艂 si臋 przez rami臋. Pilot 艣mig艂owca ju偶 prawie dotar艂 do skraju polanki. — Szybciej tam! — burkn膮艂 na m臋偶czyzn Craig; bia艂y wepchn膮艂 Fungaber臋 przez drzwi i sam si臋 za nim wtoczy艂.

Craig wskoczy艂 do 艣mig艂owca.

— Tam! — pokaza艂 je艅com 艂awk臋. — Zapnijcie pasy! — A potem krzykn膮艂 do Sary: — Powiedz Penduli, 偶eby rusza艂a!

艢mig艂owiec oderwa艂 si臋 od ziemi i szybko wzni贸s艂 nad polank膮, a Craig wyrzuci艂 przez otwarte drzwi granat. Eksplodowa艂 w lesie daleko pod nimi. Craig mia艂 nadziej臋, 偶e wybuch wzmo偶e zamieszanie tam na dole.

Craig stan膮艂 za Fungabera z uzi przy艂o偶onym do jego karku i woln膮 r臋k膮 wyci膮gn膮艂 tokariewa z kabury na biodrze Petera. Wepchn膮艂 go sobie do kieszeni, potem cofn膮艂 si臋 i zapi膮艂 pasy bezpiecze艅stwa przy drzwiach. Gdy Sara wr贸ci艂a z kokpitu, poleci艂 jej:

— Pilnuj ich obu! —A sam wychyli艂 si臋 z luku i spojrza艂 przed siebie. Prawie natychmiast zobaczy艂 Tungat臋. Min膮艂 ju偶 drzewa, by艂 tu偶 pod

skalistym zboczem; macha艂 obiema r臋kami i wywija艂 ka艂asznikowem.

— Trzymajcie si臋! Schodz臋, 偶eby go zabra膰 — w g艂o艣niku-mikrofonie nad g艂ow膮 Craiga zapiszcza艂 g艂os Sally Ann臋.

Wielki 艣mig艂owiec opad艂 szybko w stron臋 czekaj膮cego Tungaty; Sally-Anne zatrzyma艂a maszyn臋 nad jego g艂ow膮.

Trawa wok贸艂 Tungaty le偶a艂a p艂asko od p臋du powietrza, a ukradziony mundur marszczy艂 si臋 i furkota艂. Odrzuci艂 w bok ka艂asznikowa i spojrza艂 na Craiga. 艢mig艂owiec jeszcze troch臋 sie obni偶y艂; Craig wychyli艂 si臋 z luku i poda艂 przyjacielowi r臋k臋. Tungata podskoczy艂, zawis艂 na niej i Craig wci膮gn膮艂 go na pok艂ad.

— W porz膮dku! — wrzasn膮艂 do g艂o艣nika. — Ruszaj! — I wznie艣li si臋 w niebo tak szybko, 偶e kolana ugi臋艂y si臋 pod Craigiem.

Na wysoko艣ci oko艂o trzystu metr贸w Sally-Anne skr臋ci艂a na zach贸d.

Tungata obr贸ci艂 si臋 do postaci na 艂awce i znieruchomia艂. Wpatrywa艂 si臋 dziko w Fungaber臋, ale Peter osun膮艂 si臋 na siedzenie, ci膮gle nieprzytomny.

— Gdzie ich znalaz艂e艣, Pupho? — spyta艂 ochryple Tungata.

— To ma艂y prezent dla ciebie, Sam. — Craig poda艂 mu uzi. — Jest na艂adowany i odbezpieczony. Czy mog臋 zostawi膰 ci臋 z t膮 par膮 pi臋knisi贸w?

— Sprawi mi to niewys艂owion膮 przyjemno艣膰. — Tungata wycelowa艂 bro艅 w dw贸ch siedz膮cych na 艂awce m臋偶czyzn.

— Sprawdz臋, jak Pendula daje sobie rad臋.

Craig mia艂 ju偶 odej艣膰, ale zaniepokoi艂o go co艣 w postawie bia艂ego je艅ca i szybko zawr贸ci艂. Bia艂y skorzysta艂 z zamieszania i odpi膮艂 stalowy 艂a艅cuch od nadgarstka, a teraz cisn膮艂 czarn膮 akt贸wk臋 w stron臋 otwartych drzwi.

Dzia艂aj膮c odruchowo, Craig rzuci艂 si臋 w bok, jak koszykarz przewiduj膮cy podanie, i trafi艂 d艂oni膮 w lec膮c膮 teczk臋, zbijaj膮c j膮 na bok, tak 偶e

24 — L艂mput poluje w demno艂ci

369

nie trafi艂a w luk i odbi艂a si臋 z trzaskiem od 艣cianki. Zanurkowa艂 po ni膮 i przycisn膮艂 do piersi.

— To musi by膰 bardzo interesuj膮cy towar — zauwa偶y艂 艂agodnie, wstaj膮c. — Pilnowa艂bym tego tutaj, Sam, jest r贸wnie podst臋pny, co pi臋kny — poradzi艂.

Zabieraj膮c teczk臋, Craig przeszed艂 do przodu i wdrapa艂 si臋 do kokpitu. Opad艂 na siedzenie drugiego pilota obok Sally-Anne i zdj膮艂 plecak zawieraj膮cy diamenty. Wepchn膮艂 go za siedzenie.

— Wi臋c jednak potrafisz lata膰 tym cholerstwem, kobieto-ptaku! U艣miechn臋艂a si臋 do niego szeroko, bia艂e z臋by ja艣nia艂y na tle poczernionej twarzy.

— Kieruj臋 si臋 w stron臋 panwi, na kt贸rej zostawili艣my landrovera.

— Dobry pomys艂. Co z paliwem?

— Jeden zbiornik pe艂ny, drugi w trzech czwartych. Mamy spory zapas.

Craig po艂o偶y艂 sobie akt贸wk臋 na kolanach i sprawdzi艂 zamki. By艂y na szyfr.

— Kiedy dotrzemy do granicy? — spyta艂.

— Robimy trzysta kilometr贸w na godzin臋, za nieca艂e dwie godziny, lepiej ni偶 na piechot臋, prawda?

— No jasne! — Craig u艣miechn膮艂 si臋 do niej.

Scyzorykiem oderwa艂 zamki szyfrowe i otworzy艂 akt贸wk臋. Na wierzchu le偶a艂y dwie koszule na zmian臋 i zwini臋te skarpetki, butelka rosyjskiej w贸dki z po艂ow膮 zawarto艣ci, tani portfel zawieraj膮cy cztery paszporty, fi艅ski, szwedzki, wschodnioniemiecki i rosyjski, oraz bilety Aeroflotu.

— To dopiero podr贸偶nik! — Craig otworzy艂 butelk臋 w贸dki i wzi膮艂 艂yk. — Brrr! — Otrz膮sn膮艂 si臋. — To jest co艣! — Poda艂 butelk臋 Sally-Anne i podni贸s艂 koszule. Pod nimi le偶a艂y teczki w zielonych ok艂adkach; widnia艂 na nich wybity cyrylic膮 napis i czarny herb: sierp i m艂ot.

— Rosjanin, na Boga! Ten go艣膰 to bolszewik! Otworzy艂 pierwsz膮 teczk臋 i jego zainteresowanie wzros艂o.

— To jest po angielsku!

Przeczyta艂 pierwsz膮 stron臋 i tekst zacz膮艂 go wci膮ga膰. Nie oderwa艂 si臋 od niego, nawet gdy Sally-Anne spyta艂a:

— Co tam jest napisane?

Przelecia艂 przez pierwszy plik, potem przez dwa nast臋pne. Po dwudziestu pi臋ciu minutach podni贸s艂 g艂ow臋 z zaskoczon膮, og艂upia艂膮 min膮 i spojrza艂 pustym wzrokiem przez szyb臋.

— Nie mog臋 w to uwierzy膰. — Pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Byli tak cholernie pewni siebie. Wydrukowali to nawet w czystej angielszczy藕nie dla Petera Fungabery. Nie kryli si臋 z tym. Nie wysilili si臋 nawet, 偶eby zaszyfrowa膰 nazwiska.

— O co chodzi? — Sally-Anne zerkn臋艂a na niego.

370

— Na sam膮 my艣l o tym cz艂owiek si臋 wzdraga. — Poci膮gn膮艂 jeszcze 艂yk w贸dki. — Sam musi to przeczyta膰!

Wsta艂 i 艂api膮c r贸wnowag臋 przy pochylaniu si臋 i falowaniu 艣mig艂owca, zszed艂 na g艂贸wny pok艂ad i pospieszy艂 do Tungaty.

Tungata i Sara siedzieli naprzeciwko obu zak艂adnik贸w. Tungata wykorzysta艂 zapasowe pasy, kt贸rymi skr臋powa艂 im mocno kostki i nadgarstki. Wydawa艂o si臋, 偶e Peter Fungabera doszed艂 nieco do siebie; on i Tungata patrzyli na siebie z nienawi艣ci膮 zaprzysi臋g艂ych wrog贸w.

— Spokojnie! — Craig opad艂 na 艂awk臋 obok Tungaty. — Daj mi uzi. — Craig zabra艂 mu bro艅. — Teraz przeczytaj to sobie! — I po艂o偶y艂 mu akt贸wk臋 na kolanach.

— Mi艂o mi pana pozna膰, pu艂kowniku Bucharin — powiedzia艂 figlarnie Craig. — Na pewno cieszy si臋 pan, 偶e nie sp臋dza zimy w Moskwie? — Wymierzy艂 uzi w jego brzuch.

— Jestem cz艂onkiem korpusu dyplomatycznego Zwi膮zku Socjalistycznych...

— Tak, pu艂kowniku, przeczyta艂em pa艅sk膮 wizyt贸wk臋. — Craig wskaza艂 akta. — A ja jestem zdesperowanym uciekinierem, kt贸ry mo偶e do艣膰 powa偶nie pana zrani膰, je艣li si臋 pan nie zamknie.

Nast臋pnie obr贸ci艂 si臋 do Fungabery.

— Mam nadziej臋, 偶e dbasz o King's Lynn, nie zapominasz wyciera膰 but贸w i tak dalej?

— Raz mi pan uciek艂, panie Mellow — powiedzia艂 cicho Peter Fungabera. — Nie pope艂niam dwa razy tych samych b艂臋d贸w.

I mimo broni w r臋kach i 艣wiadomo艣ci, 偶e Peter jest sp臋tany jak kozio艂 ofiarny, Craig poczu艂 na plecach, lekki ch艂贸d strachu i nie m贸g艂 wytrzyma膰 mia偶d偶膮cego spojrzenia pe艂nego nienawi艣ci, kt贸re wbi艂 w niego genera艂. Spojrza艂 na Tungat臋.

Ten przegl膮da艂 szybko zielone teczki i gdy czyta艂, wyraz twarzy zmieni艂 mu si臋 z niedowierzaj膮cego na rozw艣cieczony.

— Wiesz, co to jest, Pupho?

— To plan cholernej rewolucji — Craig kiwn膮艂 g艂ow膮 — napisany jasn膮 angielszczyzn膮, najwyra藕niej ze wzgl臋du na Petera Fungaber臋.

— Wszystko... pami臋tali o wszystkim. Sp贸jrz na to. listy tych, kt贸rych trzeba zlikwidowa膰, dok艂adne nazwiska... i tych, kt贸rzy mog膮 kolaborowa膰. Przygotowali nawet radiowe i telewizyjne obwieszczenia na dzie艅 zamachu!

— Strona dwudziesta pi膮ta — podpowiedzia艂 Craig. — Sprawd藕 to. Tungata obr贸ci艂 kartki.

— Ja... — Czyta艂 dalej. — Wys艂any do kliniki w Europie, kuracja niszcz膮ca umys艂, bezmy艣lny zdrajca prowadz膮cy matabelsld lud w wieczn膮 niewol臋...

— Tak, Sam, ty by艂e艣 osi膮 ca艂ej operacji. Kiedy Fungabera straci艂 ci臋 w jaskini, kiedy wysadzi艂 wielk膮 galeri臋, przyzna艂 si臋 do pora偶ki. Sp贸jrz tylko na niego.

- 371

Tungata jednak ju偶 nie s艂ucha艂. Rzuci艂 akt贸wk臋 z powrotem Craigowi na kolana i pochyli艂 si臋 tak, 偶e jego twarz od twarzy Fungabery dzieli艂o tylko trzydzie艣ci centymetr贸w. Wysun膮艂 do przodu ko艣cist膮 szcz臋k臋 i powoli jego oczy pokry艂y si臋 czerwonym po艂yskiem w艣ciek艂o艣ci.

— Sprzeda艂by艣 t臋 ziemi臋 i jej ludy w now膮 niewol臋, imperialistom, w por贸wnaniu z kt贸rymi rz膮dy Smitha wydawa艂yby si臋 dobrotliwe i altruistyczne? Skaza艂by艣 w艂asne plemi臋, i moje, i wszystkie inne... Szale艅stwo. — Rozjuszony Tungata zacz膮艂 m贸wi膰 bez sk艂adu. —W艣ciek艂y pies, op臋tany 偶膮dz膮 w艂adzy.

Nagle rykn膮艂, mimowolnie daj膮c upust swemu b贸lowi, nienawi艣ci i w艣ciek艂o艣ci. Rzuci艂 si臋 na Petera, z艂apa艂 szeroki nylonowy pas, kt贸ry go kr臋powa艂, rozpi膮艂 go i wyci膮gn膮艂 olbrzymiego Maszon臋 z 艂awki. Z si艂膮 zranionego bawo艂u przeci膮gn膮艂 go w stron臋 kwadratu otwartych drzwi.

— Szalony psie! — rykn膮艂 i zanim Craig zd膮偶y艂 zareagowa膰, wypchn膮艂 Fungaber臋 ty艂em przez otw贸r.

Craig rzuci艂 uzi Sarze i podskoczy艂 do Tungaty. Ten opad艂 na kolana pod ci臋偶arem Fungabery i trzyma艂 si臋 jednym ramieniem kraw臋dzi drzwi. W drugiej r臋ce ci膮gle mia艂 pas owijaj膮cy pier艣 Petera.

Fungabera wisia艂 na zewn膮trz. R臋ce mia艂 zwi膮zane, a szyj臋 obr贸con膮 tak, 偶e patrzy艂 w twarz Tungaty. Nieprzyjazne, br膮zowe wzg贸rza Afryki le偶a艂y sze艣膰set metr贸w pod nim, czarne, kamienne szczyty wygl膮da艂y, jak wyszczerzone z臋by 偶ar艂acza ludojada.

— Sam, poczekaj! — Craig przekrzykiwa艂 wycie wiatru i og艂uszaj膮cy odg艂os silnika.

— Gi艅, ty zdradziecki, morderczy... — rykn膮艂 Tungata w obr贸con膮 do g贸ry twarz Fungabery.

Craig nie widzia艂 nigdy takiego strachu, jaki wyra偶a艂y ciemne oczy Petera Fungabery. Usta mia艂 szeroko otwarte i wiatr rozwiewa艂 mu srebrnymi stru偶kami 艣lin臋 z ust, ale 偶aden d藕wi臋k nie wydobywa艂 mu si臋 z gard艂a.

— Poczekaj, Sam — krzykn膮艂 Craig — nie zabijaj go. Tylko on mo偶e ci臋 oczy艣ci膰, mo偶e oczy艣ci膰 nas wszystkich. Je艣li go zabijesz, ju偶 nigdy nie b臋dziesz m贸g艂 mieszka膰 w Zmbabwe...

Tungata obr贸ci艂 g艂ow臋 i wpatrywa艂 si臋 w Craiga.

— Nasza jedyna szansa, 偶eby si臋 oczy艣ci膰!

Czerwony po艂ysk gniewu zacz膮艂 znika膰 z oczu Tungaty, ale mi臋艣nie nadal mia艂 napi臋te od wysi艂ku przytrzymywania Fungabery przy ciosach i uderzeniach wiatru.

— Pom贸偶 mi! — zachrypia艂 i Craig jednym ruchem z艂apa艂 pas bezpiecze艅stwa, zrywaj膮c go z bezw艂adno艣ciowego b臋benka, i zapi膮艂 go sobie wok贸艂 talii. Po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, zaczepi艂 kostkami o podstaw臋 艂awki i si臋gn膮艂 obiema r臋kami do nylonowego pasa. Razem wci膮gn臋li Fungaber臋 na pok艂ad; genera艂 ze strachu nogi mia艂 jak z waty, nie mog艂y go utrzyma膰, kiedy pr贸bowa艂 wsta膰.

372

Tungata rzuci艂 go przez kabin臋 i Peter uderzy艂 w tyln膮 艣ciank臋. Osun膮艂 si臋 i obr贸ci艂 na bok, podci膮gaj膮c kolana do pozycji embrionalnej; pod mia偶d偶膮cym ci臋偶arem pora偶ki j臋kn膮艂 cicho i zakry艂 g艂ow臋 obiema r臋kami.

Craig chwiej膮c si臋 wr贸ci艂 do kokpitu i opad艂 na siedzenie drugiego pilota.

— Co si臋 do cholery dzieje? — dopytywa艂a si臋 Sally-Anne.

— Nic wielkiego. W艂a艣nie uda艂o mi si臋 powstrzyma膰 Sama przed zabiciem Petera Fungabery.

— Dlaczego to zrobi艂e艣? — Sally-Anne podnios艂a g艂os, 偶eby przekrzycze膰 terkot wirnik贸w nad ich g艂owami. — Sama z przyjemno艣ci膮 rozwali艂abym t臋 艣wini臋.

— Kochanie, czy mo偶esz po艂膮czy膰 si臋 z ambasad膮 Stan贸w Zjednoczonych w Harare?

Zastanowi艂a si臋.

— Nie z tego 艣mig艂owca.

— Podaj rejestracj臋 Cessny, za艂o偶臋 si臋, 偶e jeszcze nie zg艂osili jej zagini臋cia.

— B臋d臋 musia艂a 艂膮czy膰 si臋 przez Johannesburg, to jedyna stacja o dostatecznym zasi臋gu.

— Niewa偶ne jak, tylko 艣ci膮gnij Morgana (Morda do mikrofonu. Stacja w Johannesburgu natychmiast odpowiedzia艂a na wezwanie

Sally-Anne i spokojnie przyj臋艂a jej sygna艂 rozpoznawczy.

— Podaj swoj膮 pozycj膮, Kilo Yankee Alfa.

— Pomocna Botswana... — Sally-Anne poda艂a miejsce, gdzie powinni si臋 znale藕膰 za godzin臋 — w drodze z Francistown do Maun.

— Z jakim numerem w Harare chcesz si臋 po艂膮czy膰? .

— Osobista rozmowa z attache kulturalnym, Morganem Oxfordem, w ambasadzie Stan贸w Zjednoczonych. Przykro mi, nie znam numeru.

— Prosz臋 czeka膰.

Nie min臋艂a minuta, gdy w艣r贸d szmeru zak艂贸ce艅 rozleg艂 si臋 g艂os Morgana Oxforda.

— Tu Oxford. Kto m贸wi? Sally-Anne poda艂a mikrofon Craigowi.

— Morgan, m贸wi Craig, Craig Mellow.

— Jasny gwint! — G艂os Morgana zrobi艂 si臋 ostry. — Gdzie jeste艣, do cholery? Rozp臋ta艂o si臋 piek艂o. Gdzie jest Sally-Anne?

— Morgan, pos艂uchaj. To bardzo wa偶ne. Czy mia艂by艣 ochot臋 przes艂ucha膰 prawdziwego pu艂kownika rosyjskiego wywiadu, kt贸ry ma akta planowanej rosyjskiej inwazji i destabilizacji po艂udniowej po艂owy kontynentu afryka艅skiego?

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nie s艂ycha膰 by艂o nic opr贸cz szumu, a potem Morgan powiedzia艂:

— Poczekaj dziesi臋膰 sekund!

'373

Oczekiwanie wydawa艂o si臋 trwa膰 du偶o d艂u偶ej ni偶 dziesi臋膰 sekund, a potem Morgan odezwa艂 si臋 ponownie.

— Nie m贸w nic wi臋cej. Podaj mi tylko miejsce spotkania.

— Oto dane z mapy... — Craig odczyta艂 wsp贸艂rz臋dne z mapy, kt贸re napisa艂a mu Sally-Anne. — Jest tam prowizoryczny pas do l膮dowania. Zapal臋 ogniska sygna艂owe. Kiedy b臋dziesz m贸g艂 tam by膰?

— Poczekaj dziesi臋膰 sekund! —Tym razem trwa艂o to kr贸cej. —Jutro o 艣wicie.

— Zrozumia艂em — potwierdzi艂 Craig. — B臋dziemy czeka膰. Koniec przekazu. — I odda艂 mikrofon Sally-Anne.

— Granica za czterdzie艣ci trzy minuty — powiedzia艂a mu. — Pasuje d to b艂oto. Zaczynam przekonywa膰 si臋, 偶e to zmiana na lepsze.

— A ty, pi臋kna, na pewno trafisz na ok艂adk臋 „Vogue"! Wydmucha艂a w艂osy z nosa i pokaza艂a mu j臋zyk.

Min臋li granic臋 dziel膮c膮 Zimbabwe i p贸艂nocn膮 Botswan臋 i siedemna艣cie minut p贸藕niej zobaczyli wynaj臋tego landrovera dok艂adnie tam, gdzie go zostawili, na skraju szerokiej bia艂ej panwi solnej.

— M贸j Bo偶e, kolesie Sary d膮gle tam stercz膮, to si臋 nazywa up贸r. — Craig zauwa偶y艂 dwie malutkie figurki stoj膮ce obok samochodu. — Lepiej uprzed藕my ich, bo kiedy zobacz膮 oznaczenia rz膮dowe, mog膮 zacz膮膰 strzela膰.

Gdy si臋 zbli偶yli, Sara zawo艂a艂a do czekaj膮cych Matabele przez lotniczy megafon, 偶eby ich uprzedzi膰, i Craig zauwa偶y艂, jak opuszczaj膮 bro艅, kiedy Super Frelon obni偶y艂 lot. Zobaczy艂 radosne u艣miechy na obr贸conych twarzach dw贸ch m艂odych m臋偶czyzn.

Jonasz ustrzeli艂 rano gazel臋, tak 偶e wieczorem mieli uczt臋 z pieczonej dziczyzny i solonego dasta kukurydzianego, a potem d膮gn臋li losy o nocn膮 wart臋 przy je艅cach.

Warkot zbli偶aj膮cego si臋 samolotu us艂yszeli po raz pierwszy, gdy jeszcze trwa艂 per艂owy p贸艂mrok poranka, i Craig wyjecha艂 landroverem na panew, 偶eby zapali膰 ogniska dymne. Nadlatywa艂 z po艂udnia, olbrzymi transportowy samolot Lockheed z oznaczeniami Si艂 Powietrznych Stan贸w Zjednoczonych. Sally-Anne rozpozna艂a go. — To maszyna NASA, kt贸ra stacjonuje w Johannesburgu jako cz臋艣膰 programu wahad艂owca.

— Rzeczywi艣cie wzi臋li nas na powa偶nie — mrukn膮艂 Craig, gdy Lockheed opad艂 na ziemi臋.

— Zdumiewaj膮co kr贸tki start i l膮dowanie — powiedzia艂a Sally--Anne. — Tylko popatrz.

Gigantyczny samolot zatrzyma艂 si臋 po przejechaniu takiej samej odleg艂o艣ci co Cessna. Cz臋艣膰 przednia otworzy艂a si臋 jak dzi贸b pelikana i po mostku zesz艂o pi臋ciu m臋偶czyzn z Morganem Oxfordem na czele.

374

— Jak pi臋膰 sardynek z puszki — zauwa偶y艂 Craig, gdy podeszli, 偶eby si臋 z nimi przywita膰.

Go艣de mieli na sobie lekkie garnitury, bia艂e koszule, z przypinanymi ko艂nierzykami i krawaty; wszyscy poruszali si臋 ze zr臋czno艣ci膮 atlet贸w.

— Sally-Anne, Craig. — Morgan kr贸tko u艣dsn膮艂 im d艂onie, a nast臋pnie przywita艂 si臋 z Tungat膮. — Oczywi艣cie znam pana, panie ministrze. A to moi wsp贸艂pracownicy. — Nie przedstawi艂 ich jednak, tylko przeszed艂 do rzeczy. — Craig, o kim m贸wi艂e艣 przez mikrofon?

Dwaj m艂odzi Matabele podprowadzili bli偶ej je艅c贸w, trzymaj膮c ich na muszce.

— To d dopiero bohater! —wykrzykn膮艂 Morgan Oxford. —Genera艂 Fungabera! Craig, postrada艂e艣 zmys艂y?

— Przeczytaj to. — Craig poda艂 mu akt贸wk臋. — A potem porozmawiamy.

— Poczekajde, prosz臋. — Morgan wzi膮艂 teczk臋.

Jonasz i Aaron podprowadzili je艅c贸w do samolotu; przej臋li ich Amerykanie.

Peter Fungabera wci膮偶 mia艂 r臋ce zwi膮zane nylonowymi paskami ze 艣mig艂owca. Wydawa艂o si臋, 偶e si臋 skurczy艂, nie by艂 ju偶 imponuj膮c膮, w艂adcz膮 postad膮. P艂aszcz kl臋ski przyt艂oczy艂 go. Jego sk贸ra mia艂a szary odde艅, a oczy nie podnosi艂y si臋 ju偶, 偶eby spojrze膰 w twarz Tungade Zebiwe. To Tungata z艂apa艂 go jedn膮 r臋k膮 za szcz臋k臋, wpychaj膮c palce w policzki i otwieraj膮c usta, i przekr臋ci艂 mu g艂ow臋 tak, 偶eby spojrze膰 mu w oczy. Wpatrywa艂 si臋 w nie d艂u偶sz膮 chwil臋, a potem odepchn膮艂 go z pogard膮, tak 偶e Peter zachwia艂 si臋 i by艂by upad艂, gdyby nie podtrzyma艂 go jeden z Amerykan贸w.

— W g艂臋bi duszy ka偶dego zn臋caj膮cego si臋 nad s艂abszymi tyrana czai si臋 tch贸rz—zagrzmia艂 Tungata. — Dobrze, 偶e powstrzyma艂e艣 mnie przed zabidem go, Pupho, upadek z nieba to za ma艂o dla takich jak on. Teraz czeka go sprawiedliwszy los. Zabierzde go sprzed moich oczu, bo robi mi si臋 niedobrze.

Odprowadzono Petera Fungaber臋 i Rosjanina do wn臋trza Lockheeda, a Craig i jego towarzysze usiedli i czekali. Oczekiwanie by艂o d艂ugie. Siedzieli w deniu rzucanym przez landrovera i gaw臋dzili na r贸偶ne tematy, milkn膮c co jaki艣 czas, gdy dobiega艂 ich skrzekUwy g艂os i szczebiot radia Lockheeda.

— Rozmawiaj膮 z Waszyngtonem — domy艣li艂 si臋 Craig — przez satelit臋.

Min臋艂a dziesi膮ta, zanim Morgan w towarzystwie jednego z Amerykan贸w podszed艂 do nich.

— To pu艂kownik Smith — oznajmi艂, a ton jego g艂osu 艣wiadczy艂, 偶e nie powinni bra膰 tego dos艂ownie. — Ocenili艣my dokumenty, kt贸re nam dostarczyli艣cie, i na tym etapie mo偶emy powiedzie膰, 偶e s膮 one autentyczne.

' 375

— Co za wspania艂omy艣lno艣膰 — powiedzia艂 艣miertelnie powa偶nym g艂osem Craig.

— Panie ministrze Zebiwe, byliby艣my bardzo wdzi臋czni, gdyby m贸g艂 pan po艣wi臋ci膰 nam cz臋艣膰 swego cennego czasu. W Waszyngtonie s膮 ludzie, kt贸rzy nie mog膮 si臋 doczeka膰 rozmowy z panem. Zapewniam, 偶e przyniesie to korzy艣膰 obu stronom.

— Chcia艂bym, by towarzyszy艂a mi ta m艂oda dama. — Tungata wskaza艂 Sar臋.

— Tak, oczywi艣cie. —Morgan obr贸ci艂 si臋 do Craiga i Sally-Anne. — Je艣li o was chodzi, to nie zaproszenie, lecz rozkaz: jedziecie z nami.

— A co ze 艣mig艂owcem i landroverem? — spyta艂 Craig.

— Nie martwcie si臋 o nie. Zostan膮 zwr贸cone prawowitym w艂a艣cicielom.

Trzy tygodnie p贸藕niej w budynku Organizacji Narod贸w Zjednoczonych szefowi delegacji Zimbabwe wr臋czono plik dokument贸w. Zawiera艂 on wyci膮gi z trzech zielonych teczek i kopie przes艂ucha艅 Petera Fungabery przez anonimowe osoby. Dokumenty pospiesznie wys艂ano do Harare, w wyniku czego rz膮d Zimbabwe natychmiast wystosowa艂 pro艣b臋 o ekstradycj臋 genera艂a Fungabery. Dw贸ch starszych inspektor贸w oddzia艂u specjalnego zimbabwe艅skiej policji przylecia艂o do Nowego Jorku, aby przewie藕膰 genera艂a pod eskort膮.

Gdy samolot Pan Am wyl膮dowa艂 w Harare, genera艂 Fungabera skuty kajdankami zszed艂 po schodkach z cz臋艣ci Bodnga przeznaczonej dla pasa偶er贸w pierwszej klasy. Na polu startowym czeka艂a na nich furgonetka.

Media nie odnotowa艂y jego powrotu.

Zawieziono go prosto do g艂贸wnego wi臋zienia w Harare, gdzie szesna艣cie dni p贸藕niej zmar艂 w jednej z cel przes艂ucha艅.

Troch臋 po pomocy tego samego dnia na pustej szosie za miastem czarny ministerialny mercedes zjecha艂 z drogi w pe艂nym p臋dzie i stan膮艂 w p艂omieniach. By艂a w nim tylko jedna osoba. Po ogl臋dzinach uz臋bienia, zw臋glonego trupa zidentyfikowano jako genera艂a Petera Fungaber臋, kt贸ry pi臋膰 dni p贸藕niej zosta艂 pochowany z wojskowymi honorami na „Polu Bohater贸w", cmentarzu walcz膮cych w chimurendze patriot贸w, po艂o偶onym na wzg贸rzach nad Harare.

W pierwszy dzie艅 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia o dziesi膮tej rano oddzia艂 ameryka艅skiej policji wojskowej ze stra偶nicy aliant贸w przy Checkpoint Charlie eskortowa艂 pu艂kownika do wschodnioberli艅skiej granicy.

Bucharin w艂o偶y艂 na lekki str贸j safari ameryka艅skie wojskowe palto, a na 艂ys膮 g艂ow臋 — zrobion膮 na drutach ryback膮 czapk臋.

W p贸艂 drogi min膮艂 ubranego w tani garnitur m臋偶czyzn臋 w 艣rednim

376

wieku, kt贸ry szed艂 w przeciwnym kierunku. M臋偶czyzna kiedy艣 m贸g艂 by膰 pulchny — sk贸ra na jego g艂owie wydawa艂a si臋 za du偶a i mia艂a szary, przyt艂umiony odcie艅 艣wiadcz膮cy o d艂ugim pobycie w niewoli.

Mijaj膮c si臋 spojrzeli na siebie bez ciekawo艣ci.

„呕ycie za 偶ycie", pomy艣la艂 Bucharin i nagle poczu艂 si臋 bardzo zm臋czony, szed艂 kr贸tkim, utykaj膮cym krokiem starego cz艂owieka.

Za granicznymi budynkami czeka艂 na niego czarny sedan. Z ty艂u siedzia艂o dw贸ch m臋偶czyzn, jeden z nich wysiad艂, gdy Bucharin si臋 zbli偶y艂. Mia艂 na sobie d艂ugi cywilny prochowiec i kapelusz o szerokim rondzie w fasonie bardzo lubianym w KGB.

— Bucharin? — spyta艂. Jego g艂os brzmia艂 neutralnie, ale oczy by艂y zimne i srogie.

Gdy Bucharin przytakn膮艂, ten kr贸tko kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 samochodu. Bucharin wsun膮} si臋 na tylne siedzenie, a za nim cz艂owiek z KGB, kt贸ry zatrzasn膮艂 drzwi. Wn臋trze by艂o przegrzane; 艣mierdzia艂o czosnkiem, przetrawion膮 w贸dk膮 i nie pranymi skarpetkami.

Sedan ruszy艂. Bucharin opar艂 si臋 o siedzenie i zamkn膮艂 oczy. „B臋dzie 藕le — pomy艣la艂 — mo偶e nawet gorzej, ni偶 si臋 spodziewa艂em."

Henry Pickering wydawa艂 lunch w prywatnych apartamentach Banku 艢wiatowego wychodz膮cych na Central Park.

Sara i Sally-Anne nie widzia艂y si臋 prawie pi臋膰 miesi臋cy; teraz obj臋艂y si臋 jak siostry i oddali艂y w r贸g salonu, ignoruj膮c pozosta艂ych i pr贸buj膮c nadrobi膰 zaleg艂o艣ci.

Tungata i Craig byli bardziej opanowani.

— Mam wyrzuty sumienia, Pupho... pi臋膰 miesi臋cy. To za d艂ugo.

— Wiem, jaki by艂e艣 zaj臋ty. — Craig okaza艂 wyrozumia艂o艣膰. — A ja zajmowa艂em si臋 sob膮. Ostatni raz widzieli艣my si臋 w Waszyngtonie...

— Prawie miesi膮c rozm贸w z ameryka艅skim Departamentem Stanu — kiwn膮艂 g艂ow膮 Tungata — a potem tu, w Nowym Jorku, z ambasadorem Zimbabwe i Bankiem 艢wiatowym. Tyle mam do opowiedzenia, 偶e nie wiem, od czego zacz膮膰.

— Mo偶e na pocz膮tek powiesz mu, 偶e zosta艂e艣 oczyszczony przez rz膮d Zimbabwe — zasugerowa艂 Henry Pickering.

— To dobry pocz膮tek — zgodzi艂 si臋 Tungata. — Przede wszystkim zosta艂em oczyszczony z zarzutu k艂usownictwa...

— Sam, to najmniej z tego, co mogli zrobi膰...

— To na pocz膮tek. — Tungata u艣miechn膮艂 si臋 i spl贸t艂 ramiona. — Dokumenty, kt贸re podpisa艂e艣 dla Fungabery, zosta艂y uznane za niewa偶ne, a przyznanie si臋 do winy: jako uzyskane pod przymusem. Rozporz膮dzenie og艂aszaj膮ce d臋 wrogiem pa艅stwa i ludu zosta艂o uniewa偶nione, tak samo sprzeda偶 akcji Rholands Peterowi Fungaberze. King's Lynn i Zambezi Waters wracaj膮 do ciebie.

377

Craig patrzy艂 na niego bez s艂owa, a on m贸wi艂 dalej:

— Premier uzna艂, 偶e wszystkie akty przemocy dokonane przez nas by艂y czynami w samoobronie, pocz膮wszy od zabicia 偶o艂nierzy Trzeciej Brygady, 艣cigaj膮cych was do granicy z Botswan膮, po kradzie偶 Super Frelona, i zwolni艂 nas z odpowiedzialno艣ci...

Craig tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Poza tym Trzecia Brygada zosta艂a wycofana z kraju Matabele. Zosta艂a rozwi膮zana, a jej 偶o艂nierze wcieleni do regularnej armii; akcje represyjne wobec mojego narodu zosta艂y zawieszone i na tereny zamieszkane przez plemi臋 Matabele zostali wpuszczeni niezale偶ni obserwatorzy, kt贸rzy maj膮 „czuwa膰 nad utrzymaniem pokoju".

— Jak na razie, to najlepsza wiadomo艣膰, Sam.

— Jest ich wi臋cej — zapewni艂 go Tungata.—Zwr贸cono mi obywatelstwo Zimbabwe i paszport. Mog臋 wr贸ci膰 do domu i mam gwarancje, 偶e moja dzia艂alno艣膰 polityczna nie b臋dzie ograniczana. Rz膮d ma rozwa偶y膰 pomys艂 referendum w sprawie federalnej autonomii dla ludu Matabele, a ja w zamian u偶yj臋 wszystkich swoich wp艂yw贸w, by przekona膰 uzbrojonych dysydent贸w do wyj艣cia z buszu i oddania broni w ramach powszechnej amnestii.

— To by艂 tw贸j cel 偶yciowy, gratuluj臋, Sam, naprawd臋 ci gratuluj臋.

— To dzi臋ki twojej pomocy. — Tungata zwr贸ci艂 si臋 do Henry'ego Pickeringa. — Mog臋 mu powiedzie膰 o Ogniu Lobenguli?

— Poczekaj. — Pickering wzi膮艂 ich za ramiona i obr贸ci艂 w stron臋 jadalni. — Najpierw usi膮d藕my do lunchu.

Jadalnia wyk艂adana by艂a boazeri膮 z jasnego d臋bu, tworz膮c膮 艣wietne t艂o dla zdobi膮cych trzy 艣ciany pi臋ciu obraz贸w przedstawiaj膮cych stary Zach贸d. Czwart膮 艣cian臋 tworzy艂o olbrzymie okno widokowe, wychodz膮ce na miasto i Central Park.

Henry u艣miechn膮艂 si臋 z ko艅ca sto艂u do Craiga.

— Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e poszliby艣my na ca艂o艣膰. — I pokaza艂 Craigowi etykiet臋 wina.

— O kurcz臋! Sze艣膰dziesi膮ty pierwszy.

— C贸偶, nie co dzie艅 goszcz臋 autora najlepiej sprzedaj膮cej si臋 ksi膮偶ki...

— Tak, czy to nie cudowne! — przerwa艂a mu Sally-Anne. — Craig by艂 pierwszy w rankingu „New York Timesa" ju偶 w pierwszym tygodniu publikacji!

— A co z umow膮 z telewizj膮? — spyta艂 Tungata.

— Jeszcze nie jest podpisana — wyja艣ni艂 Craig.

— Ale, z tego co wiem, nied艂ugo b臋dzie — powiedzia艂 Henry, nape艂niaj膮c kieliszki winem. — Szanowni pa艅stwo, wznosz臋 toast: za ostatnie dzie艂o Craiga Mellowa i jego sukces.

Wypili, 艣miej膮c si臋, a Craig, z nie naruszonym kieliszkiem, zaprotestowa艂:

— Co jest! Wymy艣lcie co艣, za co i ja b臋d臋 m贸g艂 wypi膰.

378

— Prosz臋 bardzo! — Henry Pickering ponownie wzni贸s艂 kieliszek. — Za Ogie艅 Lobenguli! Teraz mo偶esz mu powiedzie膰.

— Je艣li te dwie kobiety na dziesi臋膰 sekund przestan膮 gada膰...

— To niesprawiedliwe! — zaprotestowa艂a Sally-Anne. — My nie gadamy, my powa偶nie debatujemy.

Tungata u艣miechn膮艂 si臋 do niej i m贸wi艂 dalej:

— Jak wiecie, Henry umie艣ci艂 diamenty Lobenguli w bezpiecznym miejscu i za艂atwi艂 ich wycen臋. Zbadali je najlepsi ludzie Harry'ego Winstona i doszli do przybli偶onej sumy...

— M贸w szybko! — zawo艂a艂a Sally-Anne. — Ile?

— Jak wiecie, rynek diament贸w prze偶ywa teraz powa偶ne za艂amanie. Kamienie sprzedawane dwa lata temu za siedemdziesi膮t tysi臋cy dolar贸w przynosz膮 zaledwie dwadzie艣cia tysi臋cy...

— Przesta艅, Sam, nie dra偶nij si臋 z nami!

— No dobrze, ci od Winstona ocenili kolekcj臋 na sze艣膰set milion贸w dolar贸w...

Wszyscy zacz臋li m贸wi膰 jeden przez drugiego i up艂yn臋艂o troch臋 czasu, zanim Tungata zn贸w doszed艂 do g艂osu.

— Jak ustalili艣my na pocz膮tku, diamenty maj膮 by膰 z艂o偶one w funduszu powierniczym i zamierzam poprosi膰 Craiga, by zosta艂 jednym z cz艂onk贸w zarz膮du.

— Zgadzam si臋.

— Jednak偶e czterna艣cie kamieni ju偶 zosta艂o sprzedanych. Da艂em na to zgod臋. Wp艂ywy z transakcji wynios艂y pi臋膰 milion贸w dolar贸w. Ca艂a suma zosta艂a przekazana Bankowi 艢wiatowemu jako pe艂na sp艂ata po偶yczki Craiga wraz z procentami. — Tungata wyci膮gn膮艂 kopert臋 z wewn臋trznej kieszeni marynarki. — Oto kwit, Pupho, twoja cz臋艣膰 Ognia Lobenguli. Nie masz ju偶 d艂ugu. King's Lynn i Zambarf Waters s膮 twoje.

Craig obraca艂 kopert臋 palcami, gapi膮c si臋 na Tungat臋 jak og艂upia艂y. Tungata pochyli艂 si臋 do przyjaciela i powiedzia艂 powa偶nie:

— W zamian za to chcia艂bym ci臋 o co艣 prosi膰, Pupho.

— Pro艣 — powiedzia艂 Craig. — O co tylko chcesz.

— Obiecaj, 偶e wr贸cisz do Afryki. Potrzebujemy takich jak ty, by pomogli nam budowa膰 przysz艂o艣膰 ziemi, kt贸r膮 obaj kochamy.

Craig si臋gn膮艂 przez st贸艂 i uj膮艂 d艂o艅 Sally-Anne. ^|, - .

— Powiedz mu — poprosi艂.

— Tak, Sam, wracamy z tob膮 do domu — powiedzia艂a cicho. — Masz nasze s艂owo.

Sally-Anne i Craig wje偶d偶ali na wzg贸rza King's Lynn starym Iandroverem. W promieniach popo艂udniowego s艂o艅ca z艂oci艂y si臋 pastwiska, a drzewa na grzbiecie wzg贸rz tworzy艂y delikatn膮 koronk臋 na tle spokojnego b艂臋kitu letniego afryka艅skiego nieba.

' 379

jy,';?, 娄• '":!> ,芦!', r"' M.

娄'娄禄娄娄 I

Czekali na nich na trawnikach pod d偶akarandami—domowa s艂u偶ba i pasterze z King's Lynn, wszyscy. Gdy Craig obj膮艂 Shadracha, wyczu艂 pusty r臋kaw.

— Nie martw si臋, Nkosi, potrafi臋 pracowa膰 jedn膮 r臋k膮 lepiej, ni偶 wszystkie te szczeniaki dwiema.

— Zrobimy interes — zaproponowa艂 Craig. — Po偶ycz臋 ci rami臋, je艣li ty po偶yczysz mi nog臋.

— Stary Murzyn roze艣mia艂 si臋, a偶 艂zy 艣ciek艂y mu na koszul臋. Joseph czeka艂 na szerokiej werandzie, z dala od posp贸lstwa, wspania艂y

w 艣nie偶nobia艂ej kanzie i czepku kucharskim na g艂owie.

— Widz臋 ci臋, Nkosikazi — powita艂 powa偶nie Sally-Anne, gdy ta wesz艂a po schodach, ale nie m贸g艂 ukry膰 iskier zadowolenia b艂yszcz膮cych mu w oczach.

— Ja te偶 ci臋 widz臋, Josephie. I postanowi艂am, 偶e b臋dziemy mieli dwustu go艣ci na weselu — odpowiedzia艂a mu p艂ynnym sindebele, a zdumiony Joseph zakry艂 usta obiema r臋kami. Po raz pierwszy widzia艂a go tak poruszonego.

— Hau! — powiedzia艂.

A potem zwr贸ci艂 si臋 do podw艂adnych.

— Teraz mamy w Kingi-Lingi prawdziwie wielk膮 pani膮, kt贸ra rozumie wasze ma艂pie gadanie — rzuci艂 ostro. — Biada wi臋c temu, kto b臋dzie k艂ama艂, oszukiwa艂 czy krad艂!

Craig i Sally-Anne stali na szczycie schod贸w, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, a mieszka艅cy King's Lynn 艣piewali pie艣艅, kt贸ra wita w臋drowca wracaj膮cego do domu po d艂ugiej i niebezpiecznej podr贸偶y. Kiedy sko艅czyli, Craig spojrza艂 na Sally-Anne.

— Witaj w domu, kochanie — powiedzia艂.

I gdy kobiety zawodzi艂y i ta艅czy艂y—g艂贸wki niemowl膮t przywi膮zanych do ich plec贸w podskakiwa艂y wtedy jak ma艂e czarne szczeni臋ta — a m臋偶czy藕ni pokrzykiwali rado艣nie, Craig wzi膮艂 j膮 w ramiona.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Wilbur Saga Rodu?llantyne'ow 1 Lot Sokola
Smith Wilbur Saga Rodu?llantyne'ow 2 Twardzi Ludzie
Smith Wilbur Saga Rodu?llantyne'ow 3 Placz Aniola
Smith Wilbur Saga rodu?llantyne贸w 3 P艂acz anio艂a
Smith Wilbur Saga rodu Courteneyow Odglos Gromu
Wilbur Smith Cykl Saga rodu Courteney贸w (11) B艂臋kitny horyzont
Wilbur Smith Cykl Saga rodu Courteney贸w (09) Drapie偶ne ptaki
Smith Wilbur Ciemno艣膰 w S艂o艅cu innaczej Katanga
Smith Wilbur Ptak slonca
Smith Wilbur ?llantyne贸w 2 Twardzi ludzie
Smith Wilbur Szlak Or艂a
Smith Wilbur Katanga
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom5 Droga W Ciemno艣ciach
Smith Wilbur Odglos Gromu
Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (35) Droga w ciemno艣ciach
Smith Wilbur Katanga (2)
Smith Wilbur Odglos Gromu
Smith Wilbur ?llantyne贸w 1 Lot soko艂a

wi臋cej podobnych podstron