Pedersennte Raija ze śnieżnej krainy8 Wędrowny ptak

Bente Pedersen

WĘDROWNY PTAK

1

- Można by pomyśleć, że się zakochałeś w tej łaj­bie! - powiedziała Olga, opierając się o jedną z por­towych szop. Spojrzała w kierunku statku, który kie­dyś nazywał się „Raija”, potem „Raisa”, a teraz znów „Raija”.

Michaił podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.

Miał na sobie proste, połatane w wielu miejscach samodziałowe spodnie i szeroką, błękitną koszulę. W pasie przewiązany był kolorowym szalem. Tylko buty: skórzane, grubo smarowane tłuszczem zdradza­ły, że nie był zwykłym marynarzem. Olga wiedziała o tym, bo sama o nie zadbała.

Michaił nie miał jeszcze szesnastu lat, ale został już pryncypałem. Armatorem.

- Niedługo popłyniemy na zachód - powiedział ci­cho chłopak. Nie udało mu się cofnąć szybko spoj­rzenia, choć może powinien. Olga z pewnością znów uzna, że jest dziecinny. Ale naprawdę kochał ten sta­tek! Nic nie mógł na to poradzić. Miał być na nim kapitanem!

To jego statek!

Te słowa śpiewały mu we krwi. Nie umiał jej tego wytłumaczyć. Nawet nie próbował opisywać uczuć, ja­kie wywoływał w nim statek noszący imię jego matki.

To była jego pieśń.

Muzyka jego krwi. Tylko jego. Tym nie umiał się z nikim podzielić. Nawet z Olgą.

Dziewczyna zaśmiała się. Zabrzmiało to tak smut­no, że Michaił spojrzał na nią. Jakże chciałby cofnąć czas! Znów co prawda byłby chłopcem, ale to było­by warte nawet tego.

Wiele rzeczy powinno było ominąć Olgę.

Olga... Szesnaście lat, ciemne loki związane tasiem­ką, brązowe oczy, którym nigdy nic nie umknęło. Drobna twarz o zdecydowanym wyrazie. Ładna na swój sposób. Dumnie wyprostowany kark. Podbró­dek zawsze uniesiony w górę. Wstrząsała głową i trzymała ją prosto zupełnie jak Raija.

Olga nauczyła się tych gestów wtedy, gdy wszyscy oprócz jego matki ją opuścili.

W jej ruchach Michaił dostrzegł to samo dziecko, porzucone przez Olega i Tonie. Jego matka stała się na jakiś czas matką i dla niej. Potem Tonią i Oleg wrócili i znów wzięli ją do siebie. Zażądali miłości, której wcześniej się wyrzekli.

Te myśli były nowe dla Michaiła. Odkrywał nowe ścieżki. Nie mógł teraz iść ich śladem, ale zapamięty­wał je i obiecywał sobie, że kiedyś je zgłębi.

Olga miała w oczach otchłań. Zima zamroziła ką­ciki jej ust, luty pochylił jej ramiona.

On załatwił pieniądze na zabieg. Ona położyła się na zniszczonym stole w nędznej lepiance.

Teraz wokół nich był maj. Późny maj. Lód scho­dził z Morza Białego.

Michaiłowi oczekiwanie ściskało gardło. Jego spoj­rzenie często podążało na zachód. Nie miał czasu na nic więcej poza przygotowaniami. Deptał Olegowi po piętach, chcąc nauczyć się jak najwięcej. Nie po­święcał ostatnio Oldze zbyt dużo czasu.

- Nie będę mogła mieć dzieci. Wiedziałeś o tym? - Brązowe oczy wpatrzyły się w jego, żądając uczciwej odpowiedzi.

Michaił podążył wzrokiem za lecącą mewą. Zapra­gnął, by też mógł tak uciec.

- Tak.

- Mama powiedziała mi dopiero dzisiaj. Michaił uderzał piętami w beczkę, na której sie­dział, wzbudzając w niej głuche echo.

- Mogłeś mi powiedzieć! - Oskarżenie w jej głosie było niczym ostrze noża. Już ona to umiała. Tylko je­go matka była w tym lepsza od Olgi. Kiedyś podsłu­chał matkę, gdy rozmawiała z kupcami. Potrafiła wy­targować ceny, o jakich inni mogli tylko marzyć...

- Zabroniono mi - odparł Misza zgodnie z prawdą. Tym razem ona spuściła wzrok.

- Tak, pewnie nie mogłeś - westchnęła ledwie do­słyszalnie Olga.

Nadal ubierała się w intensywne kolory. Bluzkę miała czerwoną. Spódnicę jaskrawoniebieską, że aż kłuła w oczy. Wąską talię ścisnęła brązowym paskiem tak mocno, że powinna mieć kłopoty z oddychaniem. Miedziana klamra u paska stanowiła okaz niezłej ro­boty rzemieślniczej.

Olga przyprawiała widza o szok. Była na swój spo­sób ładna, ale jej uroda uderzała jakby nazbyt inten­sywnie, gwałtownie...

- Powiedziałam mamie, że nie wyjdę za Nikołaja! Miał ochotę jej przyklasnąć. Dobrze było znów usłyszeć jej pełen sprzeciwu ton głosu. Brakowało mu go. Już sądził, że go nigdy nie usłyszy. A przecież Ol­ga nie była Olgą bez nagłych zmian humoru, bez bły­skawic bijących z oczu.

- Nie musisz.

- Mama mówiła, że niewielu chciałoby małżonki, tak, tego słowa użyła, małżonki, która nie może mieć dzieci. A dopiero teraz mi o tym powiedziała. I na­wet płakała!

- Nie musisz o tym nikomu mówić - stwierdził Mi­chaił. Nigdy nie podobała mu się propozycja Niko­łaja, z którą wystąpił pewnej rozświetlonej zorzą po­larną lutowej nocy.

- Nikołaj nie dba o mnie bardziej niż o swoją fajkę! - Olga wstrząsnęła głową i odwróciła się do chłopaka ple­cami. Stała, objąwszy się ramionami jak tarczą.

Michaił nie mógł nie przyznać, że Olga wyglądała w tym momencie wspaniale. Niektórym kobietom było do twarzy z dumą. Olga do nich należała.

- On zawsze będzie czcił pamięć Jelizawiety. Za­wsze będzie w niej zakochany. Ona nie żyje, ale on jest ciągle tak samo zakochany. Sądzę, że ma wyrzu­ty sumienia, gdy patrzy na twoją matkę.

- Na mamę? - spytał Michaił, oszołomiony. Olga odwróciła się i z pobłażliwym uśmiechem pogła­dziła go czule po policzku. Już nie osłaniała się tarczą.

- Misza, mały Misza! Dostrzegasz tylko statki, prawda? Nie zauważyłeś, że Nikołaj jest zadurzony w Raiji - Raisie? - Olga, zwłaszcza gdy była rozczulo­na, nadal używała imienia, które nadała opiekunce w dzieciństwie.

- Mama jest ze dwa razy starsza od Nikołaja! Chy­ba zwariowałaś!

Dziewczyna zaśmiała się. Gestem dała mu do zro­zumienia, że chce koło niego usiąść. Michaił zesko­czył i podniósł ją na beczkę. Olga była tak szczupła w talii, że jego palce niemal się zetknęły na jej ple­cach. Potem sam wskoczył na beczkę. Oparli się o ścianę szopy.

- Nikołaj ma tak bezbronny wyraz twarzy, gdy pa­trzy na twoją starą matkę - uśmiechnęła się Olga. - Ma wyrzuty sumienia, jakby Jelizawieta stała tuż obok niego. Nikołaj wcale nie uważa, że Raija - Raisa jest stara. A na pewno nie jest od niego dwa razy star­sza! Nie mogłaby być jego matką!

Michaił poczuł się głupio. Jego matka była ładna, nie mógł temu zaprzeczyć. Zawsze uważał, że jego matka jest najpiękniejsza na świecie.

Ale trudno mu było spojrzeć na nią oczami męż­czyzny, który mógł jej pożądać.

Trudno i za życia ojca, i teraz. Raija to jego matka!

Na matki nie sposób patrzeć inaczej.

- Czy uważasz, że to ważne mieć dzieci? Synów? To niesprawiedliwe, że ona zadaje takie pytanie!

Michaił niemal zdrętwiał z zimna, mimo że słońce świeciło mocno jak na tę porę roku.

Przecież on dopiero zaczynał się zastanawiać, w ja­ki sposób się robi dzieci... A ona go pyta, czy to waż­ne mieć dzieci! On jeszcze o tym nie myślał!

Często sam czuł się jak dziecko.

- Nie wiem - odparł szczerze.

- Mama mówi, że wszyscy mężczyźni chcą mieć synów - stwierdziła Olga tonem kobiecej mądrości. Była dorosła na inny sposób niż on. Doświadczyła czegoś, czego on sobie nawet nie wyobrażał.

- Matki nie zawsze mają rację - obwieścił Micha­ił z przekonaniem. Mimo to czuł się równie głupio jak przedtem. Ramię Olgi dotykało go miękko. Jego ręce były kanciaste. Ostatnio urósł jeszcze bardziej, podczas gdy Olga pozostała niewysoka. To budziło w nim ciepło. - Nikołaj zapewniał, że może pocze­kać - dodał, gdy cisza pomiędzy nimi stała się przy­tłaczająca.

- Tak - odparła cicho, nie patrząc na niego.

- Nie musisz jeszcze odpowiadać - dorzucił. - Nie.

Cisza była niczym wielki, czarny ptak o ogrom­nych skrzydłach, które zasłaniały słońce i chłodziły świat.

- Nie chcę wchodzić w tę okropna rodzinę! Pamię­tasz jego matkę? Tę lodowatą babę? Nawet nie chce mi się nazywać jej klępą, bo obrazę dla każdej szanu­jącej się klepy stanowiłoby porównanie z madam Norkiną.

- Może ona umrze, zanim ty się zdecydujesz?

- A może Nikołaj zmieni zdanie? - W głosie Olgi zabrzmiała nadzieja.

Zsunęła się z beczki i znów objęła się ramionami. Nagle Michaił uświadomił sobie, że ona zawsze tak spała, gdy już - wtedy - zrozumiała, że Tonią i Oleg odeszli od niej. Nigdy wcześniej tego nie skojarzył, dopiero teraz.

- Możesz już iść z powrotem do tej swojej ukocha­nej! - uśmiechnęła się Olga blado i odeszła bez słowa po­żegnania. Skraj jej spódnicy przelotnie muskał ziemię.

Michaił miał niejasne poczucie, że Olga próbowa­ła mu powiedzieć coś, czego on nie umiał pojąć.

Bo on nic nie rozumiał! Sprawiało to, że czul się zdezorientowany i zły. Wydawało mu się, że Olga za­wiodła się na nim.

Maj przeszedł w czerwiec. Michaił nie miał zbyt wiele czasu na myślenie o Oldze. Zresztą o niczym, co nie miało związku z jego podróżą na zachód.

Już tak długo podróż wydawała się ułudą. Czymś, o czym się mówiło: „latem” i „wkrótce”.

A teraz Michaił niemal tego dotykał. Plany były go­towe. Oleg miał płynąć z nim. Sam siebie ze śmie­chem mianował bosmanem. Powiedział, że jest kapi­tanem tylko na „Antonii”. Michaił wiedział, że Oleg postanowił tak tylko po to, żeby mu pomóc. Był mu za to wdzięczny. I tak czuł się mały i przerażony.

Raija płynęła z nimi. Musiała, nawet gdyby miał ją ciągnąć za włosy. Chciał z nią porozmawiać.

Wkrótce.

Michaił znów to odkładał. Raija pojechała do domu nad Dwiną. On do późnej nocy pomagał przy załadun­ku. To, że był pryncypałem, nie zwalniało go z nicze­go. Ojciec też by pomagał. Michaił czuł, że jako arma­tor chce być podobny do ojca. Ale nie wiedział, czy chce być do niego podobny jako mężczyzna.

Michaił spal w ich budynku w porcie. W lecie by­ło to możliwe. Mimo że noce potrafiły jeszcze schło­dzić swym oddechem, mógł napalić w piecu tak, że siedział z podciągniętymi rękawami. Gdyby miał jed­nak marznąć, zawsze mógł chwycić za jedną z bute­lek likieru Olega. Zasoby te, o których Antonia nie wiedziała, albo udawała, że nie wie, służyły do pomo­cy przy zawieraniu transakcji handlowych.

Raija uśmiechała się na myśl o tych butelkach i ta­jemnicy Olega. Michaił podejrzewał, że Antonia re­agowała tak samo.

Po tym, jak w czasie tej zimy obserwował swoją matkę przy pracy, Michaił poznał ją z nowych i ob­cych stron. Zrozumiał, że kobiety posiadają cechy, których nie okazują na co dzień. Skoro nawet własna matka była w stanie go zaskoczyć, większość innych kobiet stanowiła dla niego tajemnicę.

Nawet Olga.

Właśnie tajemnicza Olga weszła do jego kantorka, niosąc razowy chleb, soloną rybę i masło, a w dzban­ku kwas zrobiony przez Antonię.

- Mama była pewna, że umierasz z głodu - rzuciła lekkim tonem, odstawiając koszyk na jego biurko. Biurko było jaśniejsze pośrodku, wzdłuż brzegów i na rogach. Najczęściej używane szuflady też były ja­śniejsze od pozostałych.

Olga usiadła na biurku. Miała na sobie wysokie, sznurowane buty, ponad którymi bielała halka przy­kryta czarną spódnicą. Ściskał ją ten sam skórzany pas, co zwykle. Nad nim błękitniała bluzka kolorem jesiennego nieba nad żółknącymi polami. Michaił szybko otrząsnął z siebie tę wizję. W obecności Olgi niebezpiecznie było tracić wątek.

Zaczął jeść. Olga była najwyraźniej spragniona to­warzystwa, bo nie ruszała się z miejsca. Nie chciała jedzenia, ale chętnie popijała kwas z tego samego dzbanka, co Misza. Nie chciało im się niepotrzebnie brudzić kubków. Akurat pod tym względem się zga­dzali.

- Błagałabym, żeby z wami płynąć - rzuciła Olga, dyndając nogami - gdyby nie to, że macie zabrać Walerija.

A więc mogła już wymówić jego imię. Dużo czasu na to potrzebowała. Drogo musiała zapłacić za zna­jomość z nim. I on nigdy nie miał się o niczym do­wiedzieć. Olga wymusiła i na ojcu, i na Michaile, że nic nie powiedzą.

- Przecież Nikołaj dowodzi „Antonią”. Tam znala­złoby się miejsce - rzucił Michaił bez zastanowienia.

- Sądzisz, że mama by mi na to pozwoliła? - spy­tała Olga z uśmieszkiem. - Ja i Nikołaj! Zgadza się, bym mu powiedziała „tak”, ale nie wysłałaby mnie ra­zem z nim w wielomiesięczną podróż w obce kraje! Dobrze mnie teraz pilnuje. Dba, bym nie znalazła się sam na sam z mężczyzną. - Westchnęła. - Bóg jeden wie, co o mnie myśli.

Michaił jadł w milczeniu. Nie wspomniał, że teraz Olga była sam na sam z nim. Wiedział, że Tonią nie zalicza go jeszcze do mężczyzn. Jego nie uznaje za za­grożenie. W pewien sposób było to zawstydzające, jakby był niewinną owieczką...

Olga podeszła do pieca, dołożyła kilka szczap i usia­dła na sofie, podwijając pod siebie nogi. Wyglądała za­razem jak mała dziewczynka i jak dorosła Olga.

Michaił nadal jadł, mimo że był już syty.

- Uważasz, że jestem ładna, Misza? Chłopak zaczerwienił się, zaskoczony.

- Nooo - zawahał się - nie jesteś gorsza od innych... chyba - wykrztusił, chowając się za dzbanek z kwa­sem. Czul, że jego dłonie są ogromne, a ramiona dłu­gie jak nigdy przedtem.

- O Boże, po co go pytam? - Olga przewróciła oczami i westchnęła tak, że i ściany by jej współ­czuły.

- Jesteś... ładna na swój sposób, Olgo. Michaił trzymał oburącz dzbanek z kwasem. To­nią pewnie obawiałaby się, czy go nie zgniecie.

Dziewczyna uśmiechnęła się, zrezygnowana.

- Znam cię, Misza, choć jest wiele rzeczy, których o tobie nie wiem. Jakie dziewczyny ci się podobają?.

- Dziewczyny? Nie wiem...

- Nigdy nie byłeś zakochany?

- Nie... Chyba nie. W kim miałbym się zakochać? Czy to takie ważne?

- Chodź tu! - rozkazała, poklepując miejsce obok siebie na sofie. Michaił posłuchał. Od dawna wiedział, że nie warto sprzeciwiać się Oldze. Nauczyła go te­go, jeszcze zanim postawił pierwsze kroki. - Noga mi zdrętwiała. Zdejmij mi but!

Michaił rozsznurował jeden i drugi, bo oba wylą­dowały na jego kolanach. Olga była bez pończoch. Bose nogi podwinęła pod siebie i poprosiła o kwas.

- Nie chcę wyjść za Nikołaja.

- Nikt cię nie zmusza.

- Lubisz mnie?

- Ale masz pytania! Lubię cię, choć jesteś męcząca - zaśmiał się Misza nerwowo. Ona nie dołączyła się do żartu. Nie miał pojęcia, do czego zmierzała.

- Męczę cię teraz? - Olga weszła mu na kolana, za­mykając go w rogu sofy. Usiadła twarzą do niego, z kolanami po obu stronach jego nóg. Spódnica led­wo przykrywała jej nogi.

- Co u diabła...? Olga objęła go za szyję i oparła czoło o jego czoło.

- Męczę cię teraz? - powtórzyła pytanie. Jej oczy znalazły się tak blisko jego, że Michaił nie mógł od­czytać ich wyrazu. Była tak blisko... pachniała sobą, świeżo, ale i inaczej.

- Do cholery, Olga, co to znaczy?

- A jak myślisz? Uśmiechnęła się i zwilżyła usta. Wpółotwartymi wargami pocałowała go. Przechyliła do tyłu, aż po­czuł twardy kant oparcia sofy pod karkiem. Przytu­liła się tak mocno, że prawie nie mógł oddychać. Do­piero po chwili wpadł na to, że powinien to robić przez nos.

Jej miękkie wargi... Łaskoczący go koniuszek języ­ka bawił się wewnątrz jego ust. Sprawił, że Misza po­czuł mrowienie w wargach. Twarde piersi napierały na niego, uda ściskały jego nogi...

Michaił nic nie rozumiał.

To było przerażające. Dziwne. Nie chciał tego. Nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć, czego ona chce. Nie chciał. Tego też nie.

Ale nie odsunął jej. Objął jej szczupłą talię. Dłoń­mi przesuwał po jej plecach, czując ciepło jej ciała. Nie miała nic pod bluzką.

- Dotykaj mnie! - wyszeptała. - Zobacz, jaka jestem! Puściła go jedną ręką i znów zaczęła całować.

Drażniła i pieściła. Wolną dłonią ujęła jego dłoń i skierowała ku dekoltowi. Rozpięła kilka guzików i wprowadziła jego dłoń pod materiał.

Niezgrabnie ujął jej pełną pierś. Poczuł sutek ni­czym twardą bazię. Ścisnął - może zbyt mocno...

Michaił całował Olgę z otwartymi oczami. Ona też. Patrzył w głąb jej dekoltu. Ona patrzyła na jego dłoń.

Jej miękkie usta kierowały nim, palce pieściły kark.

Jego druga ręka powędrowała na jej spódnicę. Zna­lazła kolano i przesuwała się po wewnętrznej stronie uda, pomiędzy jej gładką skórą a szorstkim materia­łem jego spodni.

Prosiła go o zdjęcie jej butów po to, by dostrzegł, że nic nie ma na nogach! Misza zrozumiał to i znów się przestraszył. Ona go przerażała.

Ale Olga wiedziała, co robi.

Jego dłoń znalazła cel. Wtedy Olga uniosła się nie­co i opadła na nią. Wzdychała w uniesieniu wprost w jego usta, gdy jego niezgrabne palce starały się jej dogodzić. Zakręciło mu się w głowie. Musiał za­mknąć oczy i uwolnić usta od jej pocałunków. Zna­lazł jej szyję.

Wtedy zeszła z jego kolan i z szelestem materiału położyła się na sofie, podciągając spódnicę nad kola­na niemal tak wysoko, że zobaczył wszystko.

Przesunął się za nią, przykrywając ją sobą. Ostat­nie guziki w jej bluzce odskoczyły z trzaskiem. Jego dłoń odsunęła spódnicę, a dziewczyna rozchyliła uda. Szeroko otwartymi oczami, niczym brązowymi stud­niami, wpatrywała się w niego. Mógł się niemal w nich przejrzeć.

Jej dłonie rozpinały jego pas. Michaił bał się. Oślepł. Ogłuchł. I pewnie oszalał.

Ona była taka wilgotna...

Bał się.

Ale Olga nie zmuszała go. Dotknęła go przez spodnie, ale on sam wydostał to, co tam miał. Sam wśli­znął się w gniazdo, które dla niego przygotowała. I był ledwo w połowie drogi, gdy zaszumiało mu w uszach.

Michaił opadł na nią z palącymi wstydem policz­kami. Olga pewnie pomyśli, że z niego dzieciak...

Ale on był dzieckiem...

Szaleństwo pozostawiło po sobie lęk. Michaił za­piął bluzkę Olgi. Zapiął spodnie i zacisnął pas.

Pogłaskał ją po włosach.

- Jestem draniem - powiedział przez zaciśnięte usta, próbując ułożyć jej loki na miejsce. - Nie jestem ani trochę lepszy od Walerija. Nawet nie w połowie.

- Chciałam tego! Od początku - stwierdziła Olga stanowczo. Usiadła blisko Michaiła, bliżej niż on chciał. - Nie będzie z tego dziecka - dodała z cieniem goryczy w głosie. - Chciałbyś mieć dzieci, Misza? - spytała cicho, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Wzrokiem prosiła o zaprzeczenie.

Ręce znów wydały mu się za długie. Jednym ramie­niem objął Olgę i nie wiedział, co ma począć z dru­gim. Ona położyła głowę na jego piersi.

- Podobało ci się, co zrobiliśmy razem?

- O rany, Olga, musimy o tym jeszcze mówić? Pokiwała głową.

- Wiele o tym myślałam. Bałam się znów to zro­bić. Przecież potem było tak brzydko. Ale przedtem było dobrze... Wtedy chciałam tego. Z Walerijem. Ale pomyślałam, że powinno móc być dobrze przez cały czas, nie tylko przed. I bałam się, że nie będzie. Ale nie sądziłam, że ty zrobiłbyś to brzydko. Chciałam przeżyć to z tobą. Jesteś na mnie zły?

Michaił westchnął.

- Tak, trochę. Nie, u diabła, nie! Nie wiem! Nigdy tak o tobie nie myślałem...

- A teraz będziesz? - Nie dawała mu spokoju pytaniami. - Będziesz o mnie myślał, gdy popłyniesz na zachód? Będziesz za mną tęsknił? Za tym, żeby to jeszcze ze mną zrobić?

- Nie wiem, Olga, nie wiem! Nie naciskaj mnie! Może...

- Ja chcę, żebyś za mną tęsknił.

- Dlaczego? Jej śmiech brzmiał wyzywająco.

- Teraz cię przestraszę tak, Misza, żebym była pew­na, że będziesz o mnie myślał w podróży! - Olga na­brała oddechu i oświadczyła uroczyście: - Zamierzam wyjść za ciebie za mąż.

- Zwariowałaś, dziewczyno? Olga pokręciła głową.

- Dobrze to przemyślałam. To świetne rozwiąza­nie. Zatrzymamy nasze statki. Oczywiście to źle, że nie mogę mieć dzieci, ale zawsze możemy jakieś przy­garnąć. Wiele jest biednych rodzin, które nie mają za co się utrzymać. Znamy się dobrze. Wiemy o sobie wszystko. Byłam dla ciebie tą pierwszą. I zamierzam być jedyną.

- Chyba zupełnie oszalałaś!

- No i może cię lubię - dodała z uśmiechem dziew­czyna. - Obejmij mnie, Misza! Zaraz muszę iść. Ma­ma nie powinna zacząć o tobie źle myśleć.

Misza objął ją posłusznie, ciesząc się niepomiernie, że Olga wkrótce sobie pójdzie.

- Raija - Raisa też jedzie - mówiła dalej. - Tata nie chciał, lecz ona tylko prasnęła ręką w stół i powie­działa, że to jej syn jest pryncypałem. Ależ ta twoja mama jest ładna!

Michaił westchnął. Niemal czuł się zawiedziony.

Wszyscy podejmowali decyzje za jego plecami. W je­go imieniu. Dla niego. Olga. Jego matka.

- No to nie będę musiał jej przekonywać - rzucił. - Chcę pokazać jej Norwegię.

Włosy Olgi łaskotały jego szyję. Czuł ją niczym rozżarzony węgiel na swoich kolanach. Nie mógł za­mknąć powiek, bo wtedy wspomnienia tego, co przed chwilą przeżył, stawały żywe przed oczami. Czuł się na zmianę oszołomiony i zawstydzony.

- Nie masz szansy, Misza! - Olga pocałowała jego szyję. Wzdrygnął się, jakby go oparzyła. - Sądzę, że urodziłeś się dla mnie, wiesz? - Zaśmiała się cicho i mrugnęła okiem. - Jesteś dokładnie dziewięć miesię­cy młodszy ode mnie. Zrobiono cię dla mnie!

- Wolałbym sam wybrać sobie żonę - wykrztusił Misza. Nadal czuł, jakby miał zbyt długie ręce.

- Oczywiście, że sam wybierzesz! Mnie!

2

Już długo żeglowali. Wiatry im sprzyjały. Morze niosło ich na zachód wzdłuż ubogiego wybrzeża pół­nocnej Norwegii.

Już rozpoznawali okolice.

Zatrzymywali się tak rzadko, jak mogli.

Nie popłynęli na zachód Morza Białego. Błogosła­wieństwo otrzymali w porcie w Archangielsku. Przy­był na nie mnich, którego Antonia znała z czasów, o których nikt już nie wspominał. Nie przywitali się zbyt serdecznie. Oleg starał się zachować obojętność, ale nie bardzo mu się udawało.

Walerij już nie chciał płynąć na zachód. Przysłał Raiji list, który przeczytała wszystkim. W zawiły spo­sób Walerij prosił ją o wybaczenie czegoś, o czym nikt nie miał pojęcia. Pisał, że chce pozostać na Wy­spach Sołowieckich. Nie pragnął już niczego innego. Znalazł spokój. Światło, o którego istnieniu wcześ­niej nie wiedział. Odnalazł siłę w wierze. Chciał zo­stać mnichem.

Trudno było wyobrazić sobie Walerija jako mni­cha. Olga śmiała się w głos. Nawet Michaił z trudem wyobrażał sobie Walerija pobożnego i pokornego, w prostym habicie.

Tylko Raija przyznała, że to dobrze, że odnalazł własną drogę. Tylko ona nie wątpiła w jego zapał.

Podróż od razu nabrała innego charakteru. Obec­ność Walerija rzuciłaby na nią cień.

Płynęli już kilka tygodni. Zdecydowani, prowadze­ni doświadczeniem Olega. Z Michaiłem jako naj­młodszym pryncypałem. Oleg nie pamiętał, by kiedy­kolwiek słyszał o młodszym.

Był niedoświadczony. Oleg rozumiał tych z zało­gi, którzy zrezygnowali z rejsu. Rozumiał też tych, którzy zostali, narzekając.

Młody chłopak obarczony taką odpowiedzialno­ścią... To dlatego Oleg popłynął jako bosman. Według niektórych: jako prawdziwy kapitan.

Zrobił to dla Jewgienija. Jewgienij był jego najstar­szym i najlepszym przyjacielem. Zasłużył na to, by Oleg przez jakiś czas czuwał nad jego synem.

Michaił i tak był całkiem rozsądny, jak na chłopa­ka w tym wieku. Pływał już z ojcem. Bawił się w por­cie, od kiedy ledwo odrósł od ziemi. Więcej wiedział o statkach niż jego rówieśnicy. Wyrósł wśród ludzi morza. Osłuchał się z językiem marynarzy, jeszcze zanim sam zaczął mówić.

Był urodzony na kapitana.

Ale wszyscy sądzili, że przejdzie przez wszystkie stopnie wtajemniczenia. Uważali, że będzie starszy, kiedy obejmie dowodzenie statkiem.

A teraz miał szesnaście lat i całą flotę pod swoim dowództwem.

I nikt nie był w stanie odwieść go od tego rejsu. Oleg nawet próbował rozmawiać o tym z Raiją, ale bez skutku. Była równie uparta jak syn.

Oleg domyślał się, dlaczego ona też chciała płynąć.

To nie był zwykły rejs po ryby wzdłuż wybrzeża północnej Norwegii.

Mieli ważniejsze powody.

Michaił musiał tu przypłynąć.

Raija też.

Oleg nie mógł ich powstrzymać. I nie chciał.

Raija miała prawo, by tam powrócić. By odnaleźć tych, których kiedyś zostawiła. By zebrać okruchy własnego niegdysiejszego życia. Wszyscy mają prawo do swojej przeszłości.

A Jewgienij przecież nie żyje.

To już go nie dotyczy. Przeżył swoje życie tak, jak chciał. Zdobył jedyną kobietę, którą pragnął. Uczynił ją szczęśliwą. Miał z nią syna.

Jeszcze nocą rozpoczęli wpływanie do tego fiordu. Trudno zresztą było określić porę. Noce miały jedy­nie czerwonawą poświatę. Tarcza słoneczna zbliżała się do horyzontu, potem jakby się odbijała i wracała na niebo, świecąc coraz jaśniej.

Teraz było późne przedpołudnie.

Długo podziwiali strome góry schodzące do mo­rza. Tylko u ich podnóża widniał wąski pasek ziele­ni, na którym osiedlili się ludzie. Widzieli ich łodzie na kamienistym brzegu. Szopy i domki nieco wyżej.

Oleg odnalazł Raiję stojącą na dziobie statku. Nie miał wcześniej czasu, by z nią porozmawiać.

Nadal była piękną kobietą. Zimą skończyła czterdzie­ści jeden lat Jej życie nie należało do najłatwiejszych. Gdy się lepiej przypatrzyło, dało się dostrzec zmarszczki wo­kół oczu i ust, na czole ślady po przeżytych troskach.

Ale jej włosy pozostały czarne. Oczy nadal iskrzy­ły się niczym węgiel.

Rozpuściła kok na karku, pozwalając, by wiatr ba­wił się jej długimi do pasa włosami.

Z daleka można ją było wziąć za dziewczynę. Oczywiście, z upływem łat jej ciało nabrało obfitszych kształtów, ale po nagłej śmierci Jewgienija znów schudła. Bardzo przeżyła jego stratę. Stała się jakby inna, coś obcego zagościło na jej twarzy.

Dopiero teraz Oleg uświadomił sobie, co to było. Wcześniej nie umiał tego skojarzyć.

Teraz wiedział, kogo mu ona przypomina.

Kobietę, którą wzięli na pokład pewnej nocy wła­śnie na tym fiordzie dawno temu.

Oleg domyślił się, że ona też to pamiętała.

Wróciła jej pamięć.

- Byłaś tu wcześniej - powiedział cicho, stając obok Raiji.

- Wiem - odparła. Nie mógł dostrzec jej twarzy. Ciemne loki, żyjące własnym życiem, ukrywały ją przed nim.

- Obiecałem Jewgienijowi, że nigdy ci o tym nie powiem.

Dopiero teraz Raija spojrzała na towarzysza. Spoj­rzenie było przepastnie czarne, ale nie oskarżające. Raija założyła najbardziej niesforne loki za ucho.

- I uważam, że powinieneś dotrzymać tej obietni­cy. To już nie ma znaczenia. - Uśmiechnęła się do Olega tak, jak tylko ona potrafiła. Uśmiechem, któ­ry trafiał prosto do serca. - Pamiętam to, co pamię­tam. Nikt nie musi mi nic opowiadać.

Wpatrzyła się w głąb fiordu. Oleg też go sobie przypominał.

- Zawsze nienawidziłam tych gór - stwierdziła zdziwiona - a teraz czuję się tu swojsko, jakbym wra­cała do domu. Czy to nie dziwne?

Oleg nie odpowiedział. Nie był w stanie. Nie mógł wydobyć głosu. Poczuł wyraźnie, że przyczynił się wobec niej do wielkiej niesprawiedliwości. Za późno było na przeprosiny. Gdyby nawet je wypowiedział, ona spojrzałaby tylko na niego swymi ciemnymi oczami i spytała: „Za co przepraszasz?”.

Nie potrafił tego zrobić.

Raija nigdy nie przypominała żadnej kobiety, któ­rą znał. Oleg żałował, że Tonią nie płynie z nimi. To­nią może by zrozumiała Raiję.

Ale Raija była jedyną kobietą na pokładzie. Niko­go nie dziwiło, gdy kapitan zabierał ze sobą w rejs żo­nę, ale nigdy nie zdarzało się, by na statku płynęła więcej niż jedna kobieta. Załoga by tego nie zniosła.

Nadal zagłębiali się w fiord Lyngen. Wspomnienia napływały ku Raiji szeroką falą. Rozpoznawała szczyty gór. Przypominała sobie ich nazwy. Wiedzia­ła, jak nazywają się osady, koło których przepływali. Po obu stronach fiordu.

Opuścili kotwicę jak najbliżej lądu.

Raija dostrzegła domek na cyplu. Dobry Boże, ja­kiż on mały!

Ale pamiętała, jaki był zaciszny. Przebiegła wzro­kiem po zielonej trawie dochodzącej do ścian domu, po wydeptanej ścieżce prowadzącej do obory i na brzeg do szopy i łódki.

Zobaczyła dym idący z komina. Słaba smużka uno­siła się leniwie ku niebu.

Michaił podszedł do Raiji. Cały dzień stała na po­kładzie. Widziała zbliżający się cypel.

Najpierw tylko go sobie wyobrażała. Potem ujrza­ła na własne oczy.

Teraz już nic nie widziała, bo płakała. Poczuła dłoń syna na ramieniu.

- To tu - powiedziała Raija pewnym tonem. - Spuść łódkę na wodę, Misza! Jesteśmy na miejscu.

- Wcześnie przypłynęli w tym roku - powiedział Reijo, śledząc wzrokiem żagle kolorowego statku. Wydawał się płynącym kwiatem.

Już szesnasty rok obserwował rosyjskie statki.

Mattiego nie interesowały statki. Pochodził z głębi lądu i morze go nie pociągało.

Sedolf zerknął ponad ramieniem Reijo i stwierdził, że tego statku nie pamięta.

- Ale i tak trudno dopatrzyć się pomiędzy nimi róż­nicy - dodał. - Przemalowują je chyba co roku. I nie można się zorientować w tych ich literach. Nawet jak znasz swoje, i tak nie rozczytasz tego, co tam skrobią. Ich litery przypominają ślady wron na śniegu...

Mężczyźni poświęcili dzień na przygotowanie na­rzędzi do wyrębu. Ostrzyli siekiery, wymieniali trzonki, gdzie było trzeba. Przygotowywali toporki i noże. Byli sami w domu, podczas gdy Elise i Ida z dziećmi gospodarowały w domu Idy i Sedolfa. Le­piej, żeby dzieci nie kręciły się pod nogami, gdy tyle niebezpiecznych narzędzi leżało wokół.

Mieli ścinać drzewa na nowy dom Mattiego i Elise. Miejsce, za które w swoim czasie Ida i Sedolf podzię­kowali, Reijo oddał swojej wychowanicy i jej mężowi, bratu Raiji. Mattiemu z trudem przyszło przyjęcie da­ru, wolałby budować swój dom na ziemi, którą kupił.

Ale nie mógł odmówić. Ten, kto nic nie posiada, nie może odmawiać. Będzie miał dług wobec Reijo. Mógł trafić dużo gorzej.

Tam, na polanie, gdzie góry nie przytłaczały aż tak bardzo, zamierzał postawić swój dom. Z widokiem na lasy i fiord, i na niebo. Lepszego i szerszego wido­ku nie mogli mieć w Finlandii. Do rzeki było daleko, ale w pobliżu polany płynął strumyk. Reijo obiecał, że pogłębią go i będą mieli studnię.

Reijo po stracie Heleny chciał być czymś ciągle zajęty. - Wydaje mi się, że spuszczają łódkę - rzucił Sedolf. - Płyną tu. Pewnie po wodę. Dziwne, że tak bli­sko zakotwiczyli.

- Tak - potwierdził Reijo. Zerknął raz i drugi, ale nie chciał, by młodzi wzięli go za starego głupca.

Już kilka lat temu pogodził się z rzeczywistością. Strata Heleny nie zmieniła tego.

- Jest z nimi kobieta - zaśmiał się Matti, ale nagle jego twarz stężała, potem rozjaśniła się. - No, u dia­bła! - rzucił i popędził na dwór.

Reijo popatrzył przez okno i zrozumiał, dlaczego Matti zniknął. W łódce było troje ludzi. Potężny męż­czyzna wiosłował. Drugi, szczupły, siedział za pleca­mi kobiety.

Jej włosy powiewały na wietrze niczym skrzydła kruka.

Raija siedziała z twarzą zwróconą ku lądowi. Domek nie wydawał się większy, nawet gdy się zbliżyli. Ściany już dawno nie były smołowane, zauważyła. Smużka dy­mu unosiła się z komina i niknęła pod niebem.

Raija nie mogła uzmysłowić sobie, co czuła.

Może pewnego dnia wydobędzie to wspomnienie i nazwie swoje uczucia. Teraz nie była w stanie.

Oczy patrzyły.

Uszy nasłuchiwały. Dźwięki były tak znane... Ryt­miczne uderzenia wioseł o wodę. Twarz Olega, jego oczy wpatrzone w nią intensywnie. Wydawał się rozu­mieć więcej z tego, co ona przeżywała, niż ona sama.

Misza siedział za nią. On też patrzył na ląd. Raija cieszyła się, że nie widzą siebie nawzajem. Nie chcia­ła, by syn zajrzał w głąb jej duszy.

Powinna przypłynąć całkiem sama. Ale Misza sta­nowił część całości. Oleg też. Od samego początku.

Dno łódki zaszurało o kamienie. Przybijali do lą­du. Oleg odłożył wiosła i wyskoczył do wody. Wciąg­nął łódkę na brzeg.

Raija stanęła niepewnie na kiwającym się podłożu. Czuła, że Michaił ją wspiera. Uniosła spódnicę, gdy wychodziła z łódki. Zamoczyła buty, ale to się nie li­czyło.

A więc znów tu stała. Jej stopy stały na ziemi, do której należała - i nie należała.

Postaci mężczyzn przed domem... Rozpoznała dwóch z nich. Trzeci trzymał się z tyłu. Został na schodach domu, gdy dwaj pierwsi pobiegli na brzeg.

Antti też przypominał skałę, a Reijo był podobny do ojca. Kiedyś jego włosy były niczym łan zboża w słoneczny dzień. Teraz, gęste i krótko przycięte, połyskiwały srebrem księżyca. Oczy jak zielone klej­noty. Teraz wiedziała, do czego mogła je porównać. Jej usta wymawiały słowa, których nie wypowiadała wcześniej pomiędzy ścianami z bali w Lyngen. Reijo miał oczy jak szmaragdy. Może po upływie tych lat bez tak iskrzącego spojrzenia, ale Raija była pewna, że nic się nie zmieniło.

Nie mogła uwierzyć, kogo jeszcze zobaczyła. Była przekonana, że Matti będzie chciał wrócić do domu. Do Finlandii.

Matti zawsze miał ojczyste lasy we krwi.

Matti podszedł dwa kroki przed Reijo. Miał szero­kie barki, ale zbyt szczupłe. Ojciec też był taki. Dziw­ne, jak bardzo synowie przypominali swych ojców. Patrzyła na nich i widziała Erkkiego i Anttiego.

Jej stopy chciały poczuć coś innego niż tylko ka­mienie. Wiatr rozwiewał jej włosy. Panowała cisza. Nikt nic nie mówił. Oleg i Misza nie poruszali się.

Także Matti i Reijo zatrzymali się.

Było tak cicho...

Raija ruszyła czas. Jej stopy przeszły po piasku, po soczystej trawie. Stanęły przed tym, którego oczy tak przypominały jej oczy. Który uśmiechał się jej uśmie­chem.

Pokręcili głowami w zadziwieniu. Ich uśmiech po­konał lata. Był poszukujący, niedowierzający...

Rozpoznający.

- Siostro! - powiedział Matti, otwierając ramiona. Otoczyły ją mocnym uściskiem. Jego mięśnie były twarde.

- Masz za długie włosy, mały Matti! - potargała mu je, śmiejąc się i ściskając go. Ich śmiech zbliżał ich do siebie. Pomagał pokonywać dzielący ich czas.

Matti nie chciał jej puścić, lecz nagle przypomniał sobie o Reijo. Cofnął ręce z ramion Raiji i odszedł na bok. Nie zasłaniał już tego drugiego.

Raija poczuła dreszcz. Pozostał jej jeszcze kawałek drogi do przejścia. Zrozumiała teraz, dlaczego Wasilij już od pierwszego wejrzenia wydał jej się tak znajomy. W jego oczach rozpoznała oczy Reijo: zielone, przej­rzyste, zamyślone, przenikające... Pełne tajemnicy, któ­rej nigdy nie rozwiązała ani u Wasilija, ani u Reijo.

Pozwolił, by podeszła. Nie uczynił żadnego gestu, by jej dotknąć. Nie obejmował jej inaczej niż tym swoim przenikliwym spojrzeniem.

- Wiele czasu upłynęło, Reijo - powiedziała. Już tak dawno nie mówiła po fińsku. Tylko w myślach bawiła się słowami, które odnalazła nocą po śmierci Jewgienija.

- Tak, wiele.

- Wróciłam. Pokiwał głową.

- Widzę.

- To długa historia.

Reijo przeczesał palcami włosy. Raija poznała ten gest z dawnych czasów, widziała go tysiące razy przedtem. Nagle tyle pamiętała.

- Większość historii, których warto wysłuchać, jest długa - powiedział. - A gdzie Jewgienij?

- Nie żyje - odparła Raija sztywno. - Umarł jesie­nią zeszłego roku. Tragicznie.

Reijo pokiwał głową.

- Nie mam do niego żalu - westchnął. - Skłamał. Wrócił i powiedział mi, że nie żyjesz. Wiedziałaś o tym?

Raija pokręciła głową.

- Masz tylko syna?

- Miałam jeszcze córkę - Raija nie chciała ujawniać swego bólu. - Umarła. To część mojej historii. Nie będę jej teraz opowiadać, ale pragnę, byś jej wysłu­chał. Chociaż nie chcę niszczyć ci życia...

Przez twarz Reijo przeleciał uśmiech, jednocześnie czuły i gorzki, zrezygnowany.

- Nigdy nikogo nie znalazłeś? - pytanie zabrzmia­ło niczym okrzyk, niczym prośba o wybaczenie. - Może dobrze, że nigdy nie łączyła nas wielka namięt­ność, że nie było pomiędzy nami wielkiego uczucia! Od jesieni wiele o tobie myślałam. Marzyłam, byś znalazł kogoś, kogo pokochałbyś wielką miłością. Ty nie powinieneś być sam, Reijo!

- Ona nie żyje - rzucił Reijo. Cień bólu przemknął po jego twarzy. Dał świadectwo wielkiej miłości. - To też długa historia, Raiju. Czy mamy czas, by wymie­nić się długimi opowieściami? Czy tym razem statek zaczeka? Mam w sobie wiele bólu. Wolę bronić się przed nowym cierpieniem. Za nic nie chcę dać się znów zranić.

- Nikogo nie zranię, jeśli przestąpię próg twojego domu?

Reijo pokręcił głową. Słońce operowało w srebrze jego włosów. Bruzdy zmarszczek także świadczyły o jego przejściach. Jego słowa mogły je wytłumaczyć. Tak, jak jej słowa miały wyjaśnić jej zmarszczki.

Odwróciła się do Olega i Miszy. Wywołała uśmiech na twarz. Wciągnęła i ich w swój krąg. Pokazała im tę cześć jej życia.

- Mój młodszy brat - powiedziała z czułością w głosie. Byli do siebie tak podobni, że nietrudno by­ło się tego domyślić. - Matti. I Reijo. Był moim mę­żem, gdy stąd wyjeżdżałam. - Nabrała głęboko powietrza. - Chyba wobec Boga i władz nadal jesteśmy małżeństwem. Nie jestem Raisą Bykową, tylko Raiją Kesaniemi. Przykro mi, Misza... To mój syn, Micha­ił - przeszła znów na fiński. - I mój najstarszy rosyj­ski przyjaciel, Oleg Jurków. On mówi po norweska Misza tylko po rosyjsku.

Matti wyciągnął dłoń i uścisnął dłoń Olega i Miszy.

- U diabła, Raija - uśmiechnął się zażenowany. - Nie bałaś się duchów, gdy wybierałaś mu imię!

- Jewgienij je wybrał - odparła cicho. - To też część historii.

Reijo też się przywitał. Uśmiechnął się ciepło, nie­mal po ojcowsku, do Miszy.

- Podobny do ciebie, Raiju. Teraz nawet bardziej niż ostatnio. To twoje cechy przebijają się we wszyst­kich twoich dzieciach. Różne twoje cechy w każdym z nich. Misza jest bardzo podobny do Idy.

Raija zachwiała się, nagle zabrakło jej powietrza. Reijo schwycił ją, objął ramionami. Spojrzeli sobie w oczy. Wcześniej się oceniali. Powstrzymali się. Pró­bowali przykładać ramię i wyważać drzwi, za który­mi stało to drugie.

Teraz już to nie było możliwe. Zamki pękły. Żad­ne z nich nie musiało szukać klucza, który zardzewiał i zaginął.

Drzwi stanęły otwarte na oścież.

Ramiona Reijo wokół talii Raiji. Jej ramiona na je­go karku. Oboje unieśli brwi - on proste, a ona wy­gięte w łuk. Policzek otarł się o policzek. Skóra roz­poznała skórę.

- Jeden rok - powiedział Reijo głosem grubym ze wzruszenia. Odsunął lekko Raiję i przyjrzał się jej, przekrzywiając głowę. Patrzył na jej twarz, próbował dostrzec minione lata. - Nadal jesteś tak piękna, że mógłby minąć tylko jeden rok. - Uśmiechnął się. - Tęskniłem za tobą, ty urwisie. Nie chciałem uwie­rzyć, że nie żyjesz. Nawet po rozmowie z Jewgieni­jem. Nawet po tym, gdy się dowiedziałem, że dałaś mu syna. Tęskniłem za tobą, Raiju. O Boże, jakże ja za tobą tęskniłem!

- A dzieci? - spytała Raija bez tchu, patrząc ponad ramieniem Reijo na mężczyznę siedzącego na scho­dach domu. To nie był Knut. Jej starszy syn był blon­dynem, a ten miał ciemne włosy.

- Knut i Maja są w Finlandii. - Reijo uśmiechnął się przelotnie i pogładził Raiję po policzku. Gdy już odważył się jej dotknąć, było to dobre uczucie. Była prawdziwa pod opuszkami jego palców. Nie znikała, nawet gdy zamykał oczy. Nie rozwiewała się w po­wietrzu, nawet gdy jej nie dotykał. - Ailo też jest w Finlandii - dodał z bólem, który zawsze towarzy­szył wzmiankom o Ailo. - Ida i Elise są tu. Elise wy­szła za twojego brata. Jak zawsze mamy zawikłane re­lacje rodzinne!

Raija szeroko otwartymi oczami wpatrzyła się w Mattiego. Ten rozłożył ręce i uśmiechnął się szeroko.

- Taka ładna wyrosła z niej dziewczyna! - powie­dział tonem usprawiedliwienia. - Wszystko odbyło się bardzo przyzwoicie!

Reijo uśmiechnął się pod nosem i skinął głową w stronę domu:

- To mąż Idy, Sedolf. Świetny chłopak ze złej stro­ny fiordu. - Pogładził Raiję po włosach. - Nadal jak jedwab - stwierdził ze zdziwieniem. Odnalazł w nich siwe ślady, ale i tak jej nie postarzały, tylko dodawa­ły uroku. - Jesteś kobitą z piekła rodem, która nie brzydnie z latami! Ty nie blakniesz. Jak, u licha, ty to robisz, co? - Westchnął. - Jeszcze kilka dokumentów nie jest całkiem w porządku w naszej rodzinie. Nie tylko my namieszaliśmy. Ida wyszła za Ailo.

Raija poczuła, jakby grunt usuwał jej się spod nóg. To brzmiało tak właściwie: jej córka i syn Mikkala!

To stanowiło właściwe zakończenia bajki. Ale przecież na schodach domu Reijo siedział ciemno­włosy mężczyzna, nie Ailo, a jednak mąż Idy.

- Powiedziałeś przecież, że Ailo jest w Finlandii?

- Ida ma dokumenty zaświadczające, że Ailo nie żyje - odrzekł Reijo. - Nasza córka jest bardziej two­ja niż moja. To jej historia. Sama niech ci opowie. Na­zywa ją „Sagą o mężczyźnie w masce”. Masz już wnu­ki, kochana. Jesteś babcią! To też długa historia.

Raija zadrżała. Wsparła się o Reijo, gdy odwróciła się do syna i Olega. W wielu miejscach czuła się jak w do­mu. Tutaj też. Z dłonią Reijo ściskającą jej dłoń. Z jego ramieniem wspierającym jej ramię. Stał w jej cieniu.

- Zostaję tu - rzuciła do Michaiła i Olega. - Płyńcie z powrotem na „Raiję”. Ja muszę ich spotkać - sama.

- Ale to też moja rodzina! - powiedział Michaił, pro­stując kark. Raija rozpoznała w tym swój ruch, choć zwykle widziała w synu więcej z cech Jewgienija.

- Tak, to też twoi krewni, mój Miszo. Spotkasz się z nimi. Ale teraz muszę być sama. To moje życie. Kie­dyś moje. Odrzuciłam je, wybrałam inne drogi niż te, które wiodły tutaj.

- To tata milczał! - Misza wreszcie wykrzyczał swój gniew. - On to przemilczał. Kłamał!

Raija pokiwała głową.

- Tak, ja wiem. Wiem, dziecko. Ale przedtem ja do­konałam wyboru. Ja. Nie twój ojciec. Nikt inny. I te­go też nie żałuję. To długa historia, którą ci opowiem. Zanim poznasz swoje rodzeństwo...

Michaił uważnie patrzył na matkę. Żałował, że nie rozumiał nic z tego, o czym oni mówili po fińsku. Wreszcie pokiwał głową.

- Wrócę wieczorem - powiedział.

- Dobrze. Raija puściła dłoń Reijo i pocałowała syna w oba policzki, zanim odszedł. Oleg pogładził ją po głowie.

- Cieszę się, że ich odnalazłaś - rzucił szczerze.

- Ja też, Oleg. Raija patrzyła za nimi, jak płynęli w stronę statku.

Stała na brzegu i napawała się widokiem. Reijo sta­nął za nią i położył jej ręce na ramionach. Jego od­dech musnął jej ucho.

- Poślę Mattiego i Sedolfa po Idę. Mieszka na two­jej ziemi. Teraz będziemy ścinać nasz pierwszy las, Raiju. Twój i mój.

- Jesteś podobny do swojego ojca.

- Wiem - rzucił Reijo z uśmiechem. - On też cię bardzo kochał, Raiju.

3

Dłonie Raiji wielokrotnie gładziły zniszczoną po­wierzchnię stołu. Z czułością, szacunkiem, zupełnie jakby dotykała czegoś uświęconego...

Reijo po drugiej stronie stołu, z jedną dłonią przy­krywającą drugą. Patrzył na nią. Twarz miał poważ­ną i spokojną.

- Jesteś zły? - spytała nagle. - Nienawidzisz mnie? Nienawidziłeś?

- Nie - odparł, opierając podbródek o rękę. - Nie­nawiść to strata czasu. Ja nie miałem czasu. Czułem, że masz swoje powody, by zostać. - Zamilkł na dłuż­szą chwilę. - Ale czekałem wiele lat. I nigdy nie uwie­rzyłem, że nie żyjesz. Pogodziłem się z tym, że cię nie ma, ale nie, że nie żyjesz. Rozumiesz?

- Pamiętasz Kallego? - spytała Raija z powagą. - To mi się też przytrafiło. Wtedy... Kalle chyba najbardziej chciał uciec od wszystkiego. Zawsze wybierał najła­twiejsze rozwiązania. Nigdy nie wierzyłam, że możli­we jest po prostu stracić przeszłość. Nie rozumiałam tego. Ale potem mnie to spotkało. Może dlatego, że potrzebowałam ucieczki. A gdy Jewgienij umarł, wszystko do mnie powróciło. Nie umiem tego wytłu­maczyć. Przedtem czułam to jako skałę, lodowatą ciemność, która mnie zatrzymywała za każdym ra­zem, gdy próbowałam przez nią przejść. Ale skała po śmierci Jewgienija rozstąpiła się! Wszystkie sny i frag­menty przeszłości, których nie rozumiałam, nagle sta­ły się częścią całości. Byłam jak naczynie, które znów się napełniło. Tak długo byłam pusta, Reijo...

- Co z Jewgienijem? On wiedział...

- Jewgienij milczał - odparła Raija zrezygnowa­nym tonem. - Oleg milczał. Antonia milczała. Nie by­ło więcej wtajemniczonych. Oni byli moimi najbliż­szymi. Ten zawód boli najbardziej.

Raija nie wspomniała o Miszy. Na nim wymuszo­no milczenie. Rozumiała to. Zobaczyła, jak on wy­raźnie się odprężył, gdy zrozumiał, że pamięć jej wróciła. Spoczywała na nim zbyt duża odpowiedzial­ność. - Nie ma zbyt wielu ludzi, którzy mnie nigdy nie zawiedli - uśmiechnęła się Raija. Ostrożnie do­tknęła palcem dłoni Reijo. - Ty tego nigdy nie zro­biłeś. Wasilij też nie. Tylko wy. A ja zawiodłam wszystkich. Wszystkich.

- Wasilij?

- Jego też kochałam - odparła Raija. - Na swój spo­sób. On był ojcem mojej córeczki Natalii. Nadal bo­li mnie wspomnienie o niej. Ona też jest częścią hi­storii, którą chcę ci opowiedzieć. Teraz tylko trochę, by uwolnić nieco bólu. Wasilija... Wasię... straciłam. Popełnił samobójstwo. Aż tak było to dla niego po­ważne. Cały Archangielsk traktował mnie jak wdowę po nim, jakby nie było w tym ani trochę mojej winy. Natalia umarła. Jewgienij umarł. Odprowadziłam moich najbliższych na cmentarz. Tam, na wschodzie, pozostał mi tylko Misza.

- Tutaj masz wielu.

- Nie wiem - odparła. - Śnię Mikkala. To nie są zwykłe sny. On do mnie przychodzi wtedy, gdy od­pływam. Natalia go widziała w morzu.

Reijo wzdrygnął się, ale nic nie powiedział.

- Chciałabym być z nim pochowana - mówiła da­lej Raija. - Umarłemu pewnie wszystko jedno, ale często o tym myślę, że chcę spocząć razem z nim w grobie. Z Mikkalem.

- Ty też przychodziłaś do mnie w moich snach - odezwał się Reijo ochryple. - Prosiłaś, bym zadbał, żebyś spoczęła w morzu.

Spojrzała na niego pytająco.

- Straciliśmy ciało Mikkala - wyjaśnił Reijo. - Stra­ciliśmy łódkę z jego ciałem. Zatonęła w morzu...

- Opowiedz mi! Reijo opowiedział o podróży na wschód wzdłuż wybrzeża Finnmarku. Była to opowieść pełna bó­lu. Ravna im wybaczyła. Powiedziała, że morze to dobre miejsce na grób. Wyznała, że staje nad gro­bem syna za każdym razem, gdy staje nad brzegiem morza.

- To wiele tłumaczy. - Raija zbladła. Dłonią obra­cała nerwowo jeden z guzików bluzki, aż go urwała. Bluzkę miała jasnoniebieską, spódnicę o ton ciem­niejszą. Reijo uważał, że wygląda w tych kolorach bezbarwnie. Powinna nosić intensywne kolory, w których sama by promieniowała.

- Przecież nie mogłam tego wiedzieć... Jej słowa zawisły w powietrzu pomiędzy nimi. Nie mogła tego wiedzieć. Ale wiedziała. Nie potrafili te go wytłumaczyć.

- Coś jest. Potem - dodała Raija pewnym tonem. - Jest druga strona. Naprawdę. Ja tam wędrowałam.

Wracałam w mrozie, tak jak kiedyś. Ale teraz jest mi trudniej. Nie chcę wracać.

- Pamiętasz, że nie chciałem w to uwierzyć? - uśmiechnął się Reijo. Miał czterdzieści dwa lata, ale wyglądał młodziej, zwłaszcza gdy się uśmiechał. Moż­na było w twarzy dorosłego odnaleźć młodzieńca. - Maja też to miała. Uratowała moje życie. Przyszłaś do niej we śnie i dałaś jej ten... dar.

- Też to śniłam. - Raija wyciągnęła dłonie i dotknę­ła go chłodnymi palcami. Jego dłonie były tak ciepłe! Ciepłe, szorstkie, dobre dłonie.

- Ida też coś ma - dodał Reijo. - Jakąś nadwrażli­wość. Przeczucia.

Raija milczała. Stół pomiędzy nimi tak naprawdę ich nie rozdzielał, a raczej spajał. Gdy myślała o wspólnocie, przede wszystkim przechodził jej przez myśl stół, a nie łóżko. Rodzina zgromadzona wokół stołu na posiłek - to był dla niej symbol wspólnoty.

Ten stół kiedyś był jej. Teraz tak myślała o innym stole.

- Dzieci? - To pytanie przyszło jej z wielkim tru­dem, ale już nie mogła czekać. Reijo opowiadał tak ostrożnie...

- W skrócie? - spytał, ściskając jej dłonie. Reijo już jako chłopak był małomówny. Jego oczy obserwowa­ły. Mógł wiele przekazać uściskiem dłoni, uśmie­chem, mrugnięciem oka. Upływające lata rysowały zmarszczki, ale nie były w stanie zmienić człowieka. Raija czuła wyraźnie, że Reijo nadal jest jej przyja­cielem. Najlepszym, jakiego kiedykolwiek miała. Najlepszym, jakiego ktokolwiek mógł mieć.

- Z Elise i Mattim było najmniej kłopotów. Starał się też o nią pewien Simon Bakken, pamiętasz jego krewnych? Ale Elise wiedziała, kogo chce. A Matti okazał się porządnym mężem. Pojechali zaraz po ślu­bie do Finlandii. Niedawno wrócili. Nie było im tam lekko. Wrócili z czworgiem dzieci. Dwoje tam po­chowali. - Reijo uśmiechnął się przelotnie i potarł jej dłonie kciukiem. - Mają Eija - Marię, Reino, Mikaela i Inkeri Raiję.

- Babcia? - Raija pokręciła głową. - Nie czuję się aż tak stara...

- Masz więcej wnucząt, babciu! - zaśmiał się, dro­cząc się. Ale zamilkł, gdy dostrzegł jej zagubione spoj­rzenie. - Mamy jedno wspólne, no i Mikkal, gdyby żył... Mały Mikkal. Podobny do ciebie jak dwie kro­ple wody. To synek Idy i Ailo. Urodziła bliźniaki. Dziewczynka umarła w zeszłym roku. Ida ciężko to przeżyła. Nazywaliśmy ją małą Raiją. Niezwykle po­dobna do Mikkala. Już jako noworodki miały ukształtowane twarze. Nie mogły się nazywać ina­czej! Musiały nosić wasze imiona. - Reijo westchnął. - Ida wyszła za Ailo. On wyruszył na wschód, a wy­lądował w Finlandii. Maja tam była. Potrzebowała go. Pomiędzy nimi istniała więź...

- Byli rodzeństwem... - rzuciła Raija.

- Tak, byli rodzeństwem - powtórzył Reijo. - Prze­szli przez wiele cierpienia. Ailo został poważnie popa­rzony. Ida ci opowie. Mówi, że on już nie ma twarzy, że to tylko maska. On już nie wrócił. Maja napisała, że Ailo nie żyje. Ida i Sedolf zakochali się w sobie. Jej córeczka umarła. I wtedy pojechali do Finlandii...

Reijo puścił dłonie Raiji. Musiał wstać i przejść po izbie. Dzień był jasny, ale trzymał się z dała. Reijo dołożył do paleniska. Ściany z bali nie dopuszczały zbyt dużo ciepła z zewnątrz.

- Mówię o wszystkich naraz... Sedolf jest kuzynem Simona. Maja zaszła w ciążę z Simonem. Pobrali się niechętnie. On wylądował w więzieniu i wrócił od­mieniony.

Reijo usiadł obok Raiji i objął ją ramieniem. Pa­miętał to uczucie z dawnych czasów, znał jej barki, zaokrąglenie ramienia. Jego dłoń tak dobrze tam pa­sowała. To spotkanie przywołało 'wszystkie wspo­mnienia.

- Maja sądziła, że ja potrafiłbym wypełnić jej pust­kę. Były chwile, że i ja w to wierzyłem. Byłem samot­ny. To jest coś więcej niż uczucie. To ból tak kon­kretny, że niemal można go dotknąć. - Uśmiechnął się blado. - No i tu opowieść się plącze. To tak, jak gdy używa się zbyt wiele kolorów przy tkaniu. Zle­wają się w jedno, jak gęsto rosnące krzaki. Knut po­wędrował do Finnmarku. Simon też. To było przed Idą i Ailo. Matti pojechał do Finlandii z Elise. Ta opo­wieść to istny gąszcz!

- Dobrze opowiadasz.

- Pamiętasz dziewczynę z lochów Vardo? - spytał nagle Reijo. - Finka. Nieduża blondynka, niczym się nie wyróżniająca. Ale miała w sobie coś dobrego. Na­zywała się Anjo. Ona cię pamięta.

Raija pokręciła głową.

- Mało stamtąd pamiętam. To nadal czarna plama. Opowiadałam o tym Mikkalowi, ale to było dawno. Nie przypomnę sobie tego, nie chcę.

- Chłopcy się spotkali. Ailo był z Knutem. Pozna­li Anjo i młodego Fina, Heino. - Reijo zamilkł na chwilę. - To był syn Petriego. Petri pojechał do Finn­marku szukać ciebie i tam zmarł. Heino chciał odna­leźć ojca i ciebie. Nienawidził cię za to, że ojciec nie mógł o tobie zapomnieć.

Raija zbladła. Pozostawiła wiele kręgów na wodzie. Mętnej wodzie...

- Odnaleźli złoto Kallego. Knut rozdzielił je wśród wszystkich. Ożenił się z Anjo. Ona jest niemal w na­szym wieku, ale jeśli któreś z naszych dzieci jest na­prawdę szczęśliwe, to właśnie Knut. Mają dwoje dzie­ci, Karla i Ailę. Trzy latka i niecały rok... Mieszkają u Mai. Porzucili wszystko po tej stronie granicy. Si­mon umarł na północy. Knut wrócił do domu z żo­ną, Ailo i Heino. Ailo i Ida byli dla siebie stworzeni. A Heino roztopił lodową powłokę Mai. Nigdy wcze­śniej wiosna nie przyszła gwałtowniej... Pobrali się i pojechali na południe, do Finlandii. Dobrze im się powodziło, aż Heino zginął w pożarze, zresztą to by­ło bardziej zawikłane. Maja wyszła niespodziewanie za mąż za fińskiego arystokratę. Jest teraz panią na wyspie Hailuoto, niedaleko Oulu. Jest panią Marią Runefelt. William to dobry człowiek. Mają syna - Williama Henrika Reijo.

- Więc ty też pozostawiłeś ślad - uśmiechnęła się Raija. - W sercach...

Zażenowany Reijo udał, że nie słyszy.

- Ailo znalazł schronienie pod opiekuńczymi skrzy­dłami Mai. Ma żonę, Annę Kajsę. To córka z niepra­wego loża ojca Williama. Wiesz, biedni ludzie zawsze ulegali bogatym... Knut, Anjo i dzieci też u niej są.

Spojrzał na Raiję. Niemal czuł jej ból. Było jej ciężko.

- Helena przybyła znikąd - powiedział Reijo ciepłym tonem. Mówienie o niej sprawiało ból, ale za­razem dobrze było dać się pochłonąć wspomnieniom. Zanurzyć się w czułości. Zanurzyć po szyję. Tak pra­gnął móc cofnąć czas! Wrócić, dotknąć tego, co było. Ale Helena nie żyje. - To część mojej historii, Raiju. Była Finką. Młodsza od Idy. Ale z nią nigdy nie czu­łem się staro. Miała w sobie tyle radości! Dobra, cie­pła... Mam syna, Raiju. Ivar Antti. Ma rok. Jakoś mo­je dzieci chowają się bez matek... Po tamtej stronie fiordu zeszła lawina. Jumala jeden wie, dlaczego He­lena wypłynęła łódką w taką mgłę. Mnie nie było w domu. Wyrzuciło ją na ląd na naszym brzegu.

Reijo spojrzał poważnie na Raiję. Chciał być uczci­wy aż do bólu. Wiedział, że jego słowa mogą ją do­tkliwie zranić.

- Gorzej było stracić ją niż ciebie, Raiju. Moja ra­dość zależała od niej. Drzwi do największego i naj­bardziej czułego uczucia są teraz zamknięte. Zaryglo­wane. Ona ma klucze. Utonęły wraz z nią. To jej twarzy będę szukał po tamtej stronie, jeśli istnieje. Teraz będę wierzył, że tak. Nic innego mnie tu nie trzyma. Wierzę, że ona tak po prostu nie zniknęła. Że gdzieś jest, gdzieś indziej. Że kiedyś ją obejmę. No i Ivar. On mnie potrzebuje. Chcę widzieć, jak do­rasta. To mnie trzyma przy życiu. Daje sens dniom. Nie oczekuję więcej od życia. Ty powróciłaś z prze­szłości, Raiju.

Wiedziała. Zrozumiała, co jej przekazał. Wiedzia­ła, jakie inne słowa mógł wybrać.

- Jestem brudna - stwierdziła. - Wszystko mnie swędzi. Rozgrzejesz dla mnie saunę, Reijo?

Zaśmiał się i delikatnie pogłaskał palcami jej policzek. Nie była to już skóra dziewczyny, ale nadal za­chowała miękkość.

- Napalę tak, że pęknie - obiecał. - Niewiele się zmieniłaś, Raiju.

Zdążyli jeszcze podzielić się wieloma myślami, za­nim sauna się rozgrzała. Raija z podwiniętymi noga­mi siedziała na ławie w kuchni. Pamiętała te niezli­czone razy, gdy tak siadała, dzieląc śmiech i smutek. Razem z Reijo. Razem z Anttim.

Myślała o tych z jej dzieci, które też tak siadywa­ły. Starała się je sobie wyobrazić, ale mimo to były nadal nierzeczywiste. Okruchy czegoś, do czego nie miała prawa.

Nie było jej tu wtedy.

Dla nich nie żyła.

- Czy dobrze zrobiłam, że wróciłam? - spytała na­gle. - O Boże, Reijo, może ja tego wcale nie przemy­ślałam? Uważasz, że nie powinnam? Czułam, że mu­szę. I chyba nie myślałam o was...

- Ja się cieszę, że wróciłaś - przyznał Reijo szcze­rze i z powagą. - Mimo wszystko, Raiju.

- Powinnam wziąć ze sobą coś na zmianę! - Raija rozłożyła ręce. - Ale gdy zobaczyłam ten dom, o ni­czym już nie myślałam. Musiałam na ląd.

- Spaliłem ubrania Heleny - rzucił Reijo. - Były porządne, ale nie mógłbym znieść widoku kogokol­wiek innego w nich. Ty nie zostawiłaś po sobie tyle, by starczyło na ognisko.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Nagle stali się dla siebie kimś nowym. Raija zawstydziła się jakby. Nie było to jak na nią zwyczajne. Kiedyś była swobodną i szalona jak wiosenne wiatry, które bez pyta­nia ogałacały ziemię z zimowej szaty.

- Mógłbym popłynąć po twoje rzeczy, ale możesz coś od nas pożyczyć. Jest ubranie, które Ida dała Elise. Powinno na ciebie pasować. Nasza córka ma podobną figurę do twojej. Nadal trzymasz się młodo, Raiju.

- Ty też niewiele się zmieniłeś, Reijo! - zaśmiała się Raija. - Znasz mnie aż nadto dobrze. Widzisz, jak te­raz się boję?

- Może pójdziesz sama? Pokręciła głową.

- Nie stanowimy dla siebie zagrożenia, Reijo. I po tym, co narozrabialiśmy, to nawet nie będzie grzech...

Ujęli się za ręce i razem przeszli przez podwórze. Wyglądali na parę, która dzieliła stół i łoże wystar­czająco długo, by znać się na wskroś. Nawet szli tym samym rytmem.

No i przecież była to prawda.

- Nigdy nie widziałem twoich ran jako blizn. - Re­ijo potrząsnął głową, bliski łez.

Mikkal płakał nad nimi, a potem je pieścił. Jewgie­nij i Wasilij tak samo. Na niej samej już nie robiły wrażenia. Stały się jej częścią. Znała je - białawe i po­skręcane.

Teraz pamiętała nawet, w jaki sposób powstały. Wie­działa, które powstały po poparzeniu, które po uderze­niach szpicrutą. Jej ciało zostało naznaczone. Ale jej du­sza nigdy się nie ugięła w lochach twierdzy Vardo.

Jej skóra nadal nosiła te ślady, ale nie dała się uznać za czarownicę. Wyszła z tego dumnie wyprostowana. Może bardziej niż przedtem.

- Anjo opowiadała nam, co ci robili - powiedział Reijo cicho. Jego spojrzenie nie odrywało się od blizn. Znał ciało Raiji. Już go nie kusiło, choć kiedyś ma­rzył o nim. Kochał je - myślami, dłońmi, ustami, skó­rą - duszą i ciałem.

Jej nagość nie budziła w nim pożądania. Te blizny wywoływały w nim tylko czułość.

- Anjo opowiadała - powtórzył. - A ja pamiętałem rany, krew, twój ból. Podeszłe ropą oparzenia. Ślady po pejczu, po nożu... A Anjo ubrała je w słowa.

- Tej części historii ci nie opowiem. Więcej razy nie mogę, Reijo. - Raija zmusiła się do położenia na jednej z pólek. Nie na tej najwyższej, tam gorąco ude­rzało jak ściana. Nie rozumiała, jak Reijo mógł tam wysiedzieć. Nie wyglądało na to, by ciężka para wod­na jakoś mu szkodziła. - Przecież miałam wrócić - powiedziała wreszcie. Spojrzała przelotnie na Reijo. Jego ciało wydawało się nadal zwarte. Widać było, że dużo chodził bez koszuli tego lata. Na plecach był ciemniejszy niż na brzuchu, a nogi miał białe. Męż­czyźni właśnie tak wyglądali po lecie. - Wtedy nie uciekałam na zawsze, Reijo. Miałam wrócić. Wiedzia­łam, że się jakoś ułoży. Zawsze byliśmy sobie bliscy, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Uważałam, że to rów­nie dobra podstawa jak namiętność. Ona wszystko w końcu pożera, jak ogień suchą trawę.

- Wiem, że tego chciałaś - odparł Reijo łagodnie. - Teraz wiem.

Włosy przykleiły mu się do czoła, pociemniałe. Ra­ija dostrzegła, że mu się przerzedziły, linia czoła po­deszła wyżej.

- Nie miałaś nad tym władzy - dodał.

- Ja miałam wrócić - powiedziała Raija cicho. Para wodna dochodziła do sufitu. Raija dostrzegała ślady po ociosywaniu belek siekierą. - Miałam być matką.

Reijo nie mógł dostrzec jej uśmiechu, ale słyszał go w jej glosie. Wiedział, że ona najbardziej oskarżała siebie. Wiedział, że oskarża siebie o to, czego nie by­ła winna.

- Całą zimę zajęło mi układanie fragmentów w ca­łość. Czułam się, jakbym siedziała nad dwunastoma potłuczonymi szklankami. I miałam jej poskładać... Całą zimę trwało, zanim zrozumiałam i mogłam spoj­rzeć w przeszłość bez goryczy. I nie mogłam się tym z nikim podzielić.

- Nie mamy wpływu na nasze życie - powiedział Reijo. - Nawet nie możemy wpływać na najważniej­sze zmiany, Raiju. Kiedyś wierzyłem, że los leży w mo­ich rękach, że jest niczym glina, którą mogę ugniatać, jak tylko chcę. Życie to nie glina. To zbiór ścieżek. Dla jednych wielu, dla innych kilku. Dla nas kręcą się one w sposób niezwykły. Moja ścieżka wiodła przez pięk­ne tereny. Teraz stoję na polanie. Nigdy nie sądziłem, że tu dotrę. Myślę, że tu kiedyś byłem, ale las się prze­cież zmienia, prawda? Wszystko rośnie, coś znika. Nic nie jest dokładnie takie samo, jak dawniej. Ja też nie jestem ten sam. Patrzę z innej perspektywy. Patrzę oczami, które widziały wiele od ostatniego czasu. Jumala, chyba rozumiesz, co mam na myśli?

- Może.

- Nie wyrzekłbym się czasu z Heleną. Reijo skurczył się w sobie po wypowiedzeniu jej imienia. Ból zastygł w twarzy. Oczy pod jasnymi brwiami ściemniały.

- A może ta ścieżka była równie dobra jak inne? - rzuciła Raija, siadając i sięgając po chochlę z wodą. Polała nią kamienie. Zasyczało, para uniosła się cięż­ko i położyła, gorąca, na skórze. Zapiekła.

- Ona rozświetlała wszystko wokół siebie - powie­dział Reijo. - Przybyła ze świata, który w niczym nie przypominał naszego. Nie umiała szorować podłogi ani prać ubrań. Przypaliła strasznie dużo garnków, zanim nauczyła się gotować. Płakała nad swoim pierwszym chlebem. Jadłem go i sądziłem, że stracę na nim wszystkie zęby... Ale robiłem to dla niej. Pró­bowała. Starała się. Była jednym z najbardziej upar­tych ludzi, których znałem w życiu. - Uśmiechnął się, odprężony. Spojrzał Raiji w oczy. - Może w tym przypominała ciebie. Ale poza tym wcale. Była deli­katna, ciepła i ustępliwa.

- No, ja na pewno nie jestem ustępliwa! - Raija zli­zała pot z górnej wargi. Smakował morzem. Niemal unosiła się na parze wodnej.

- Na pewno ciebie nie przypominała - Reijo wie­dział, że Raija nie atakowała Heleny. Słuchała. Do­brze było opowiedzieć o Helenie komuś, kto nic o niej nie wiedział.

Opowiadał więc. O tym, jak nastała w ich życiu. Jak z niego odeszła.

Tajemniczo.

Opowiadał jej o ranach, które nosił w sercu i du­szy. Jak rozdrapywał te rany, zrywał cienkie warstwy strupów, by utrzymywać pamięć o niej. Opowiadał Rraiji o bólu.

- Boję się, że nadejdzie dzień, gdy już nie poczuję bólu. Nie chcę go utracić. Nadal chcę go czuć niczym szpony drapieżnego ptaka w moim sercu. Boję się, że o niej zapomnę. Ona na to nie zasłużyła.

- Ból znika - powiedziała Raija bez ogródek. Wie­działa, że on nie chce tego słyszeć, ale przedstawiła mu swój ból. W całej okazałości. Oboje niczego przed sobą nie ukrywali.

W parę wodną popłynęły nowe fragmenty tej po­łowy życia, którą spędzili osobno. Obrazy. Szybkie szkice. Wybierali je bez zwracania uwagi na kolejność wydarzeń, zupełnie jakby zrywali kwiaty na łące. Szli tam, dokąd prowadziły ich oczy, na skróty, w po­przek... Taki bukiet zawsze będzie ładny. Wiązanka polnych kwiatów nie może być inna.

Chwile z ich życia nie przypominały może rumian­ków, dzwonków czy jaskrów, ale i tak nie mogli wsty­dzić się swojego bukietu.

- Jewgienij postawił wszystko na jedną kartę. - Re­ijo potrząsnął głową. Nie umiał wczuć się w sytuację mężczyzny, który dał Raiji pełną garść kłamstw. Któ­ry trzymał się konsekwentnie tych kłamstw aż do śmierci. Który z własnej woli dał się wplątać w lepką sieć, którą sam rozwinął.

- Brak mi słów. Muszę przyznać, że trochę go po­dziwiam. To wymagało wielkiej odwagi. To nie two­ja wina, Raiju, że dla ciebie mężczyźni tracą głowę. Cieszę się, że Ida trafiła na Sedolfa. Już zaczynała za bardzo przypominać ciebie, Mały Kruku...

Nie sądziła, że ktokolwiek jeszcze nazwie ją tym przydomkiem. Właściwe było, gdyby to mówił Mik­kal. To było jego pieszczotliwe imię dla niej. Od pierwszego dnia, gdy stanęli twarzą w twarz. Ona, za­płakana ośmiolatka, i on, czternastolatek, który bez chwili wahania wziął na siebie odpowiedzialność za nią. Który obiecał, że będzie zawsze o nią dbał.

Mały Kruk.

Może ona właśnie nim się stała?

- Czy dzieci mają do mnie żal? Zawiodłam ich bar­dziej niż ciebie. Matti i tak mnie kocha, jesteśmy tej samej krwi. Ty wybaczasz. Liczyłam na to, bo ty je­steś takim przyjacielem, który nigdy, przenigdy nie zawodzi.

- Mai tu nie ma, Raiju. Przykro mi to mówić, ale cieszę się, że jej nie spotkasz. Ze względu na Maję. Teraz jest jej dobrze, jest szczęśliwa. Udało jej się wy­pchnąć ciebie ze świadomości. Jej nie powinnaś ru­szać, Raiju!

- Oto mój najgłębszy smutek...

- Maja powinna się dowiedzieć, że żyjesz. Ale nie - spotkać. Ja też kocham Maję. Stała się moją ulubie­nicą, może bardziej niż Ida.

- Chcesz, bym odpłynęła, Reijo?

- A chciałaś zostać?

- Nie wiem - odparła Raija.

4

- Dlaczego on tak gna? - Elise osłoniła oczy dłonią i patrzyła, jak Matti popędza konia niczym szalony woźnica. Sedolf trzymał się mocno wozu obiema rę­kami. Obaj wyglądali na zadowolonych figlarzy.

- Tata? Może coś z tatą? - Ida zerwała się, otrzepała spódnicę i poprawiła grzywkę. Nadal starała się ładnie wyglądać, gdy nadchodził Sedolf. - Nie, oni się szcze­rzą - odpowiedziała sama sobie, ściągając brwi, pomię­dzy którymi utworzyła się podwójna zmarszczka.

Elise dostrzegła ją i przypomniała sobie, u kogo ją widywała dawno temu... Wzruszył ją ten widok.

Matti objął Elise i okręcił ją wokół w rytm jakiegoś tańca, aż spódnica jej zafurkotała. Ucałował ją soczyście w oba policzki, puścił i szybko podniósł w górę Idę.

- Chyba całkiem już zwariowałeś! - prychnęła Ida. - Postaw mnie na ziemi, Matti!

- Co za dzień, gołąbeczki! - śmiał się Matti, speł­niając prośbę siostrzenicy.

Sedolf stał oparty o wóz i uśmiechał się pogodnie. Nie spuszczał jednak czujnego spojrzenia z żony.

- Co się stało? - Ida patrzyła to na jednego, to na drugiego. Nawet dzieci przestały się bawić i zerkały na dorosłych.

Matti nabrał powietrza. To, co w nim wzbierało, zna­lazło ujście w słowach pędzących niczym wodospad:

- Ona wróciła! Jumala, sam nie mogę w to uwie­rzyć! Ale ona wróciła! Raija jest na cyplu!

- Kto? - spytała Ida, choć słowa Mattiego niemal namacalnie wisiały w powietrzu. Jednak musiała spy­tać: - Kto?

- Twoja matka - odpowiedział Sedolf, podchodząc do Idy. Objął ją, pogłaskał, ustami dotknął jej czoła. Jego spojrzenie miało siłę odbijającą jej własną, o któ­rej na chwilę zapomniała. - Przypłynął rosyjski sta­tek, moja Ido. Twoja matka jest na brzegu. Jesteś do niej podobna, nietrudno ją poznać. A chłopak jest już niemal dorosły.

- A on? Jej Rusek? O Boże, co na to tata? Biedny tata! Dlaczegóż, u diabła, Helena musiała umrzeć?

- Raija! - niemal śpiewał Matti. - Nasza Raija! - Kręcąc głową, usiadł na ziemi, by zaraz się zerwać. - Raija, Elise! Nigdy wcześniej nie doświadczyłem, by ktoś powrócił z zaświatów. Nigdy w takie coś nie wierzyłem. Może też nie całkiem wierzyłem, że Raija nie żyje, ale nie miałem nadziei na cud. To się nie zda­rza. Ale to naprawdę ona! Raija!

Elise nic nie odpowiadała. Milczała, pełna niedowie­rzania. Próbowała pojąć coś, co zakrawało na szaleń­stwo. Sen w środku dnia! Nieoczekiwany, nagły. Raija...

- A tata? - domagała się odpowiedzi Ida. - Boże je­dyny, dlaczego ona to robi ojcu? Czy już nie cierpiał wystarczająco z jej powodu? Chyba musi to rozumieć?

- Reijo otworzył dla niej ramiona - odparł Sedolf spokojnie. Na ustach miał uśmiech pełen czułości.

- Nie bądź Mają! - poprosił Matti. Nie chciał, by jego radość przesłoniły jakieś cienie. - Reijo ją objął.

- Dopiero co pochowaliśmy Helenę! - Ida wysunęła się z objęć Sedolfa i odgrodziła się przed nim, splatając przed sobą ramiona. Odwróciła się do nich plecami.

Matti i Sedolf wymienili spojrzenia. Dopiero co wi­dzieli takie same gesty, to samo wstrząśnięcie głową...

- Reijo się ucieszył - wytłumaczył Matti, nie zwraca­jąc uwagi na mur, który wzniosła Ida. Położył dłonie na jej ramionach, przyłożył policzek do jej włosów. - Po­słuchaj swojego starego, mądrego wujka - uśmiechnął się, próbując zmienić jej niespodziewany nastrój. - Re­ijo jest pełen ciepła, mała. Stali o kilka kroków od sie­bie, aż wreszcie nie było pomiędzy nimi dystansu.

- Nie wierzę ci - upierała się Ida, nadal dumnie wy­prostowana.

- To nie było płomienne spotkanie - mówił Matti, gładząc ją po policzku. Ida pozwalała mu na to, choć nie dawała się rozbroić. - Nie takie. Ale oni nadal ży­wią do siebie uczucie. Inny rodzaj miłości...

Matti pamiętał Mikkala. Pamiętał Raiję i Mikkala razem. Jednak według niego nigdy wcześniej Raija i Reijo nie wydawali się sobie bliżsi niż właśnie teraz. To nie był ogień palący skórę, tylko coś delikatnego i wielkiego. Czułość. Bliskość. Coś większego niż przyjaźń. Poczucie wspólnoty w przestrzeni, której nikt nie mógł ograniczyć. Właśnie taką otwartą, wiel­ką wspólnotę dzielili Raija i Reijo.

Nadal.

- Ty i Ailo także dzielicie ból - odezwał się opornie Sedolf. - To nie jest do tego podobne, Ida. To, co dzie­licie z Ailo, czy tego chcecie, czy nie, jest nowsze, bar­dziej bolesne, a poza tym jesteście innymi ludźmi. Ona nie jest tobą, Ida. A Reijo to nie Ailo. To, co ty czu­jesz, nie jest tym, co czują oni. Ty zostawiłaś dużo bólu w Finlandii. Jeśli tam wrócisz, nadal go znajdziesz. Ale Reijo i twoja matka spotkali się radośnie. Matti nie kłamie. Jest tak, jak on mówi: to inny rodzaj miłości.

- Nie wierzę wam - upierała się Ida. Trzymała się tego jak skały. Gniew wzbierał w niej jak wody przy­pływu. - Dlaczego ona wróciła? Czy nie mogłaby nie żyć? O Boże, nie to miałam na myśli, tylko czy nie mogła tam pozostać?

- Ja chcę się z nią zobaczyć! - odezwała się Elise. - Czy mogę? Czy ona tego chce? Muszę ją zobaczyć!

- Ona chce - Matti pokiwał głową. Nadal trzymał Idę za ramiona.

- Teraz - zażądała Elise.

- Ja nie chcę - rzuciła Ida. - Nie mogę. Zapadła cisza. Nikt się już Idzie nie sprzeciwiał.

Nikt nie próbował przekonywać. Matti puścił ją. Jej chłód aż poczuł na swoich dłoniach. Sedolf został z Idą. Cicho poprosił Mattiego i Elise, żeby pojecha­li. Niczego nie obiecywał. Pozostał obok Idy, nie na­ruszając jej szańców obronnych.

Wóz zaskrzypiał, odjeżdżając. Jeszcze długo go sły­szeli. Mikkal nie rozumiał, dlaczego Matti, Elise i ich dzieci tak nagle zniknęli. Kolana Sedolfa wynagrodzi­ły mu trochę ten zawód.

- Dlaczego ja tak to odbieram? - Ida odwróciła się gwałtownie w stronę męża. - Przecież nie jestem Ma­ją! To nie jest nienawiść. Nie możesz sądzić, że jej nienawidzę. Ale po prostu nie mogę... Nie mogę, Sedolf! Rozumiem, że tata się cieszy, a jednocześnie nie rozumiem. Przecież tak niedawno umarła Helena...

- Ona nie jest rywalką Heleny - odparł Sedolf. - Nie byłaby nią, nawet gdyby Helena żyła.

Ida westchnęła. Czuła się samotna, bezsilna. Nie pragnęła jego objęć. Musiała sama poszukać rozwią­zania.

- Chyba pójdę się przejść - powiedziała.

Raija wykręcała włosy. Stała, bosa, na podwórku, w cudzym ubraniu. Czuła, że to obejście stało się dla niej w pewien sposób obce.

Reijo nie dopiął koszuli. Z sauny nadal unosił się słaby dym.

- Pamiętam, jak kiedyś tak stałaś - odezwał się, zaczesując włosy palcami. - To przedziwne, ile takich drobiazgów powraca mi w pamięci, gdy ciebie widzę. One gdzieś tam leżały i nawet mi się nie przypomina­ły. Ale teraz wiele powraca. Twoje włosy na wietrze...

- Ja to nie tylko włosy!

- Tak, wiem. Ale stanowią najwyraźniejszą część obrazu przedstawiającego ciebie. Gdy próbowałem wyobrazić sobie twoją postać, nie potrafiłem nadążyć za upływem lat. Nie mogłem cię postarzyć...

Reijo uśmiechnął się. Patrzył na Raiję badawczo. Światło nie było dla niej łaskawe, ale to mu nie prze­szkadzało.

- Teraz widzę, że mogłem wyobrazić sobie twoje zmarszczki, każdą z nich. Pamiętam, jak się uśmiecha­łaś i w jaki sposób twój uśmiech mógł wyrzeźbić te linie koło oczu, koło ust. Wiem, jak marszczyłaś brwi, by powstały te dwie kreski pomiędzy nimi. Widzę twoje lata. Lata, kiedy ja żyłem tutaj. Czas przeszedł przez nasze twarze w innych butach. Pozostawił inne ślady. To dziwne, Raiju. Minęło przecież tyle lat. A te­raz wydaje mi się, że tak niedawno wyjechałaś.

- Mam dwa życia - powiedziała Raija, wstrząsając głową. Reijo widział ten ruch u wszystkich dzieci. Je­dynie u Idy przyprawiło go to o najmocniejszy dreszcz. Ida nie mogła pamiętać matki. Był to ruch, który otrzymała wraz z krwią, a nie podpatrzony. - Jedno, zanim zapomniałam - mówiła dalej Raija - i drugie, od wypadku do śmierci Jewgienija.

- A teraz? - spytał Reijo.

- To przedłużenie jednego z nich - odparła z po­wagą. - Nie jestem pewna, którego. Ale to ciąg dal­szy. Ścieżki prowadzą dalej.

Reijo nie pytał, dokąd. Albo nie chciał, albo sam się domyślał.

Zbliżali się do siebie. Oboje to wyczuwali. Ich bli­skość była nadwrażliwa. Nawet słońce i wiatr jej szkodziły.

- Oto są! - Reijo uświadomił sobie, że poczuł ulgę. Niemal go to rozzłościło. Przecież to była Raija! Po­mimo Że dzielące ich lata chwilami wydawały się nie do przejścia, Raija stała przed nim tak bliska, że wy­dawała się częścią niego samego. Świadomość tego sprawiała mu niemal ból. Reijo wolał mieć na to in­ne słowo, ale nie umiał go znaleźć.

Jego radość była tak wielka, że aż bolesna.

- To więcej, niż się mogłam spodziewać - wykrztu­siła Raija, wciąż obejmując szczupłe ciało Elise. Ona też była jej dzieckiem. Pamięta jeszcze dziewczynkę o krągłych ramionach i włosach jak łan zboża w lip­cu. Zmieniła się, ale nadal pozostała Elise. Jej dziec­ko. Jedyne, które wybrała.

Matti przytulał całą gromadkę dzieci o czujnych oczach. Patrzyły na mamę, która w jednej chwili sta­ła się niczym obca. Płakała na ramieniu tej nieznanej, ładnej pani, o której im powiedziano, że jest ich cio­cią i babcią. Nic nie rozumiały. Dobrze, że ramiona taty się nie zmieniły. Mimo że mówił im te dziwne rzeczy, sam się nie zmienił. Targał im włosy tak sa­mo jak zawsze i mówił, że ta pani nazywa się Raija i jest jego siostrą. I prawie mamą mamy. Zupełnie, jakby mógł istnieć ktoś taki jak prawie mama...

- Prawdziwa ciocia i prawie babcia - tłumaczył Matti, ale to nie pomagało.

- Nie wiem, czy mogę w to wierzyć - powiedziała Raija. Jej słowa brzmiały dla dzieci trochę dziwnie, ale wypowiadała je po fińsku. Coś w ich melodii by­ło obce, ale to tylko pomagało wyobrazić sobie ją ja­ko kogoś, kto przybył z nieznanej im bajki.

- Tak jest dobrze. Tak dobrze! - musiała to powtó­rzyć, żeby jej uczucie stało się realne. Przekonać sa­ma siebie, że mówi prawdę. Po chwili dodała: - Nic dobrego nigdy nie trwało dla mnie zbyt długo.

- Możesz wyciągnąć ręce - odezwał się Reijo.

Palce Raiji zaczęły chwytać powietrze. Dzieci Eli­se i Mattiego roześmiały się, rzucając ukradkowe spojrzenia na tą dorosłą, niemal starą panią, która ro­biła takie głupie rzeczy. Bawiła się w kota albo dra­pała powietrze. Przecież to niemożliwe!

- Nie wiem, czy ja mogę mieć cokolwiek w rękach - powiedziała Raija. Przeleciała wzrokiem po dorosłych. Z trudem mogła patrzeć na dzieci. Przypominały jej ból z przeszłości. Ból, od którego tak tanio się wykręciła.

Czy miała teraz zapłacić? Oczekiwano tego po niej?

To Matti wypowiedział przy wszystkich te słowa. Te, które Reijo litościwie tylko wspomniał. Matti nie zrobił tego ze złej woli, nie po to, by ją zranić. Zo­stał tak wychowany, by widzieć wszystko w klarow­nych liniach. Pamiętał, że sama Raija żądała tego od niego pewnej zimy w środku Finlandii.

- Po tym całym czasie nie możesz tak po prostu odpłynąć. Bardziej czujesz się w domu tam na wscho­dzie czy tu?

- Nie wiem - odparła po długiej chwili namysłu. - Teraz sama nie wiem, gdzie się czuję jak w domu. Mo­że nigdzie?

- Tu zawsze jest dla ciebie miejsce - powiedział Re­ijo, choć nie musiał. Raija wiedziała, że on nadal ją wspiera, nawet w czas sztormów.

- Jeszcze żyją tacy, którzy mnie pamiętają. - Raija wielokroć o tym myślała, gotowa niemal z tego po­wodu zrezygnować z podróży.

- No i co z tego? - spytał Matti bez zastanowienia.

- Reijo ożenił się z Heleną - odparła Raija cicho. - Urodził im się syn. Ja dla nich nie żyłam, braciszku. Ale naprawdę żyłam, nadal żyję. Też wyszłam za mąż. Ani Reijo, ani ja nie mogliśmy tego zrobić. We­dług prawa nadal jesteśmy małżeństwem. To wielki grzech. Ludzie nie przeoczą tego. Nie tutaj. Nie, je­śli chodzi o mnie.

- Nie mów tak - mruknął Reijo. Skrzywił twarz w uśmiechu. On też zdążył o tym pomyśleć, ale nie widział tego tak czarno jak Raija. - Oni jeszcze mo­gą cię zaskoczyć, ci nasi ludzie znad fiordu. Nie jest tu tak ciasno, jak myślisz. Są tacy, którzy potrafią pa­trzeć szeroko, wspiąć się na szczyty gór. A nawet na płaskowyżu można znaleźć takich, którzy mają wą­skie horyzonty. Nie oceniaj ich zbyt surowo!

Raija nie odpowiedziała. Zresztą Reijo tego nie żą­dał.

Ich spojrzenia odczuwała na skórze. Nie umiała na nie odpowiedzieć. Słowa pozostały niewypowiedzia­ne, lecz wyraźne jak kręgi na wodzie.

- Będziemy ścinać drzewa na dom Mattiego - po­wtórzył Reijo to, co mówił w saunie. - Potem będę wypalał dziegieć. Nie ustawię zbyt wielkiego mielerza. Nie wierzę, że obecność kobiet przynosi temu nieszczęście. Już kiedyś pomagałaś przy tym, Raiju, córko Erkkiego. Byłaś dokładna i porządna, gdy tak postanowiłaś.

- Nie lubię się ukrywać - odparła, mimo że nadal nie udzieliła ostatecznej odpowiedzi.

- Musisz dać szansę Idzie! - Elise nie mogła dłużej milczeć na ten temat.

- Statek będzie stał tak długo, jak ja będę chciała - oznajmiła Raija stanowczo.

Znów to uczucie rozpoznawania! Reijo stwierdził, że Raija coraz bardziej staje się sobą z dawnych cza­sów. Wychodziła z zasłon oddalenia. Ukazała swoją władczość niczym ostrze noża. Nie było to dla niego niczym nowym. Piętnastoletnia Raija była równie zdecydowana. Jej ostry języczek niejeden raz wychłostał jego lub Kallego.

Nie można się aż tak zmienić.

- Ale ja nie chcę się ukrywać! I nie przyjechałam tu, by komukolwiek zaszkodzić. Zrobił się z tego obosieczny miecz. Sądziłam, że potrafię wybrać...

- Cokolwiek wybierzesz - rzucił Reijo z mocą - nie będziesz musiała się ukrywać. Musimy o tym poroz­mawiać. Ty i ja. Dotychczas tylko wspominaliśmy, moja mała Raiju.

Wymienili spojrzenia. Niczego nie postanowili. Nadal pozostawało im wiele do opowiedzenia.

Dzień przeszedł w wieczór. Niebo założyło su­kienkę o różowych brzegach, przejrzyście niebieską na górze. Gdyby się podeszło wystarczająco blisko, można by zajrzeć prosto do raju.

Statek leżał ciężko na wodach fiordu. Załamywał na sobie fale, tworząc nowe wzory na lustrze, w któ­rym odbijało się niebo. Małe fale przeszkadzały nie­bu uwierzyć, że i tam ono sięga.

Jedli, siedząc wokół stołu o zniszczonym blacie. Różne wiatry przyniosły ich do tego domku na cy­plu, ale byli tu na swoim miejscu. Łamali ciemny chleb i moczyli w zupie rybnej. Mogli posmarować go masłem. W każdym kęsie spożywali dary Boże.

Ramię przy ramieniu. Dotykali się nawzajem, bo zrobiło się ciasno. Przywoływali wspomnienia sprzed lat. Ale wtedy byli to inni ludzie. Inna wspólnota.

Panował spokój. Nawet cisza nie była wymuszo­na, lecz odprężająca. Spojrzenia na twarze innych nie wymuszały tematów, których jeszcze nie mogli poru­szać. Stanowili całość. Przynajmniej w czasie tego po­siłku. W czasie wieczoru. Dalej nie sięgali. Nie nale­żało wypłaszać czasu z jego gęstwiny. Nawet ptaszki czuły się najbezpieczniej w gnieździe ukrytym przed ludzkimi oczami.

Ida nie była zła. Nie była zła na Raiję. Tym razem nie. Ale czuła „coś”.

Coś, co popędziło ją w góry przez brzozowy za­gajnik i podmokłe łąki. Co podarło jej spódnicę, zmo­czyło nogi, na których brakowało już miejsca na no­we zadrapania.

Coś...

Spocona, zdyszana, zmoczona aż po uda, z podra­panymi do krwi dłońmi, wreszcie usiadła.

Na kamieniu, który nie znał niczego poza wido­kiem, niebem i górą, poza mchem, który pokrywał go delikatną wilgocią, śpiewem ptaków, chmurami, któ­re albo płynęły po niebie, albo ściskały chłodem. Mo­że to nie tak mało?

Wszystko leżało pod nią. Statek ze wschodu także. Ten statek, na który jej ojciec czekał przez połowę życia. Na który w końcu przestał czekać.

Dlaczego przyjechała właśnie teraz?

Za późno na bycie matką. Nikt nie nadrobi tylu lat.

Ida zapłakała. Siedziała, mając cały swój świat pod sobą, piękny, skąpany w promieniach słońca.

Ona powinna przypłynąć w deszczu! We mgle! Przekraść się na ląd otulona mgłą, tak jak uciekła pod osłoną nocy.

Wiatr wiejący łagodnie znad fiordu osuszył jej łzy. Nie ocierała ich.

Cisza śpiewała w jej uszach, szeptała melodie, któ­re przemawiały do jej duszy. Ale nic nie było w sta­nie uciszyć tego „czegoś”.

Przygniatało jej piersi. Było niczym hak, na który nadziała się jak ryba.

Trudne, ciężkie, niedobre...

Ludzie podpłynęli już, by pohandlować z Rosjana­mi. Łódki krążyły wokół statku.

To bolało.

Z komina domku na cyplu unosił się dym. Szara smużka, która opowiadała o zacisznym wnętrzu, w którym jej nie było.

To bolało.

Ida dostrzegała ludzi na pokładzie statku. Jej serce też biło mocniej, gdy rosyjskie statki zawijały do fior­du. Najpierw dlatego, że przejęła tęsknotę ojca. Po­tem chciała zyskiwać wrażenia z innego świata, choć nawet nie rozmawiała z załogą.

W końcu nadeszły marzenia o tym bracie, którego miała gdzieś tam, na wschodzie. O tym, którego nie było jej dane poznać.

Ból. To bolało. Długo bolało. Myśli mogły też spo­wodować rany równie łatwo jak cienkie rzemienie ciężkiego plecaka.

Była za daleko, by rozróżnić kogoś na pokładzie. Ludzi z osady poznawała po ich łódkach. Czy umia­łaby poznać jego? Czy ten brat jest na tyle podobny do nich, by go poznała? Czy istniało coś takiego jak więź krwi, która łączyła ze sobą krewnych?

Ida nie wiedziała.

Tkwiło w niej tyle bólu. Tyle tego „czegoś”, czego nie chciała nazwać.

Była przemoczona, przepocona, włosy miała przy­klejone do czoła. Wieczór dmuchnął zimnym powie­trzem tak, że zaczęła szczękać zębami. Łzy ogrzewa­ły jej policzki tylko przez chwilę.

Złość uderzyła w nią samą. Czy miała tu siedzieć jak naburmuszone dziecko? Płakać aż do nocy? Zapiekły ją dłonie, gdy ocierała oczy i nos. Spódnicy nie pomogło już otrzepanie z gałązek. Ubranie kleiło się do niej zimno.

Ale kark nadal umiała trzymać prosto. Plecy przy­pominały młodą sosnę, która potrafiła oprzeć się każ­demu wiatrowi.

Dumnie jak królowa zaczęła schodzić w dół. Uważnie stawiała kroki, nie gnała jak wtedy, pod gó­rę. Wszystko, co widziała w dole, było jej. Nie miała powodów, by od tego uciekać. Nic nie mogło jej stamtąd wygnać.

To nadal siedziało w niej. Ciężkie, czarne. Niena­zwany ból. Coś.

Ida wyszła z lasu ponad cyplem. Stanęła oblana różowozłotą, letnią poświatą wieczoru. Wdychała rześ­kie powietrze przywracające zdrowy rozsądek. Ku­magi były tak mokre, że zdjęła je i przewiesiła przez ramię za kolorowe rzemyki. Odwlekała spotkanie. Zbocze było nierówne i niezbyt wygodne, by chodzić po nim na bosaka. Dlatego szła, powoli przebywając ten kawałek, który zwykle pokonywała biegiem.

Ida trzymała myśli na uwięzi. Niemal ją oślepiały. Nie chciała patrzeć na ściany z bali, które oddzielały ją od nich. To zawsze był jej dom rodzinny. Zawsze czuła się tu mile widziana.

Tylko nie teraz.

Tym razem stała poza.

Weszła prosto na chłopaka, który szedł od strony morza. Ubrany porządnie, na niebiesko. Był dużo wyższy od niej, o długich kończynach. Może trochę za szczupły, ale to pewnie wina wieku. Z latami po­winien nabrać mięśni.

Wszystkie jej myśli krążyły wokół wyglądu tego chłopaka. Ida stała bosa na trawie. Wstrząsnęła gło­wą, odgarniając grzywkę z oczu. Zobaczyła, że on powtarza jej gest i potem dłonią zaczesuje swoje czar­ne, gęste włosy do tyłu. Na próżno, zaraz znów opa­dły mu na czoło.

Był ciemnooki i ładny. Może nawet za ładny. Nos. Uśmiech. Mrok w spojrzeniu.

Oczywiście, że istniały więzy krwi! Oczywiście, że go poznała! Aż ją to przeraziło i położyło się cięża­rem na sercu.

Ale on był jej bratem. Nigdy nic złego jej nie zro­bił. Nie prosił się na ten świat.

Ida pokonała dzielącą ich odległość. Objęła go ramio­nami, ufając, że on ją zrozumie. Nie wiedziała, czy on rozumie ich język, zresztą nie była pewna, czy uda jej się wydobyć głos. Ale musiała go objąć. I poczuła zwią­zek krwi, gdy on delikatnie pogładził ją po włosach.

Ida zamknęła oczy i poczuła, że jej ból nie jest bez­denny.

Gdy cofnęła ramiona, skinęła głową w stronę drzwi. On pokiwał głową w odpowiedzi.

Dłoń Idy odnalazła dłoń Michaiła.

To był jej dom. Nie musiała pukać.

5

Nie potrzebowali ich przedstawiać. Raija zrozu­miała, że Reijo nie przesadzał - Ida była do niej po­dobna. No i do Michaiła. Nie dałoby się zataić ich pokrewieństwa.

Jej dzieci.

Ramię przy ramieniu, w drzwiach. Ręka w rękę. Ida z mokrymi kumagami wiszącymi w drugiej dło­ni. Michaił w wysokich butach do konnej jazdy. To Antonia zaraziła ich wszystkich swoimi zwyczajami.

Ida, niemal jak młoda Raija... Inne kolory, ale rów­nie intensywne.

Raija zrozumiała, co Reijo miał na myśli, gdy mó­wił, że Ida najbardziej ze wszystkich jest jej dziec­kiem. I dlaczego cieszył się, że trafiła na Sedolfa. Jed­nak mimo wszystko Raija żałowała, że to nie Ailo.

To wydawało się takie słuszne. Niczym zadość­uczynienie za wszystko, za życie, jakie przeżyli ona i Mikkal. Za wszystko, co odrzucili.

Raija podniosła się powoli. Jej dwudziestoletnia cór­ka... To dziecko, którego właściwie nigdy nie poznała. Nawet pamiętała uśmiech na jej okrągłej twarzyczce, ru­de kosmyki włosów, iskrzące się zielono oczy. Pamięta, jak podobna była do Reijo wtedy, maleńka i zależna od niej. Otoczona jej miłością i opieką.

Dawno temu.

To Ida najbardziej ze wszystkich jej dzieci zosta­ła pozbawiona matki. Tu najbardziej było widać za­wód, jaki sprawiła. Gorycz... Raija wystarczająco do­brze znała Reijo, by wierzyć jego słowom, że żadne z jej dzieci jej nie nienawidziło. Reijo umiał je od te­go odwieść.

Ida i Michaił. Tacy podobni. Z tak różnym dzie­ciństwem. Trzymający się w tak naturalny sposób za ręce.

Reijo ujął dłoń Raiji. Podniósł się i pociągnął ją za sobą. Szedł pierwszy. Wspierali się nawzajem.

- Oto nasza córka, Raiju - powiedział. Ciepło płynące z jego dłoni było tak dobre, zapewniające bezpieczeństwo. Puścił ją tylko po to, by ją objąć ramieniem. - Jest równie piękna jak matka - dodał i położył dłoń na ramieniu Idy, uśmiechając się do niej krzepiąco.

- I równie mądra jak jej ojciec, mam nadzieję... - Słowa Raiji brzmiały niepewnie. Czuła, jakby spoty­kała siebie samą. Też była kiedyś tak dumna, butna, uparta.

Nie przypuszczała, że któreś spotkanie będzie aż tak trudne. Ida nie pomagała jej. Puściła tylko dłoń Michaiła. Wydawało się, jakby tych dwoje stało po przeciwnej stronie barykady. Jej dzieci, które sama urodziła.

Nawet spojrzenie Miszy wydało jej się oskarżają­ce. Zupełnie jakby on też ją oceniał.

- Ida, nie umiem przejść słowami nad tą przepa­ścią, ale muszę cię objąć. Pozwolisz mi?

Ida pokiwała głową. Pozwoliła, by otoczyły ją ra­miona tej kobiety, która była jej matką. Poczuła jej zapach. Nie mogła nawet porównać go ze wspomnie­niami, bo nawet jeśli istniały, zostały zagłuszone przez wszystkie późniejsze.

Raija chciałaby ją trzymać w ramionach jeszcze długo, ale wszystko w Idzie wyrażało sprzeciw. To Raija narzuciła jej tę bliskość, której ona nie chciała. Jeszcze nie. Nie taką.

Więc Raija się wycofała. Poczuła dłoń Reijo na ramieniu. Jego palce gładziły ją uspokajająco. Jego wymowne gesty - równie stare jak ich przyjaźń. Ta­kie, jaki był Reijo: znany i dający poczucie bezpie­czeństwa.

- Minęło tyle czasu - rzuciła Ida niepewnie. Nie tłumaczyła więcej. Nie wiedziała zresztą, czy tego po niej oczekują. Nie chciała spełniać żadnych oczeki­wań, szczególnie tych, których mogła spodziewać się ze strony matki. Na Reijo nawet nie patrzyła. Nie mogła znieść tego, że wziął stronę Raiji. Nie mogła patrzeć na to, co on okazywał Raiji. Ida nawet nie chciała wiedzieć, co to jest.

- Już poznałaś Michaiła - wydobyła z siebie Raija. - Jesteście tacy podobni...

Może to nie był niebezpieczny temat?

- Jego poznałam, tak. - Ida potrafiła wyrazić wie­le przy pomocy niewielu słów. - Jego było miło spo­tkać. Dużo o nim myślałam, od kiedy dowiedziałam się, że istnieje. Będę miała czas na poznanie go? Chyba nie mówi żadnym z języków, które znam, prawda?

- Statek pozostanie tu tak długo, jak Raija zechce - powtórzył Reijo słowa Raiji.

- Doprawdy? - Pytanie zawisło w ciszy. Miało wymowę, której Ida nie chciała mu dać. Dziwny posmak w ustach...

- Dlaczego musiałaś tu przyjechać? - spytała. Mo­że nie powinna, ale z przemilczanej goryczy rosną tylko chwasty i dławią wszelkie dobro.

- Ida! - rzucił Reijo oburzony. Już dawno nie wi­działa u niego takiego spojrzenia.

- Ona ma prawo pytać - sprzeciwiła się Raija przy­gnębiona. Pobladła.

Zapadła cisza. W powietrzu wisiało ciężkie oskar­żenie. Ida wiedziała, że skierowane jest przeciwko niej. Oni byli źli na nią, a nie na Raiję!

Jej matka pławiła się w ich współczuciu i zrozu­mieniu. Żadne z nich nie wypowiedziało słowa: za­wód...

Raija usiadła. Dłońmi gładziła stół. Czuła, jakby dotykała żyjącego przyjaciela.

Reijo stał przy Idzie, czujny, jakby miał zamiar za­reagować, gdyby córce przyszło coś szalonego do gło­wy. Aż tak nie był jej pewny. Aż tak mało ją rozumiał...

Michaił żałował, że nie może wtopić się w ścianę. Wyczuwał konflikt. Widział napięcie w twarzach. Słyszał ostry ton głosu dziewczyny, która okazała się być jego siostrą. Widział bezsilność Raiji. Chciał móc jej bronić, ale nie mógł. Przynajmniej wtedy, gdy stał za plecami swojej siostry. Było to dla niego całkiem nowe i silne uczucie: czuć się związanym z kimś ta­kimi więzami.

Mieć rodzeństwo.

- Mam wytłumaczenie, dlaczego dopiero teraz przypłynęłam. Dlaczego teraz stało się dla mnie waż­ne odnalezienie was.

Ida patrzyła uważnie na Raiję. Poznała ubranie. Wi­działa wcześniej smużkę dymu z sauny. Widziała roz­czochrane włosy ojca. Coś ścisnęło się jej w brzuchu.

Przecież Helena jeszcze nie tak długo leży w gro­bie! Jak on mógł? Co takiego nadzwyczajnego jest w tej Raiji?

Oczywiście, jest ładna, ale nic takiego, co powala­ło na kolana. Nie widziała nic szczególnego w jej ry­sach. I nie rozumiała, dlaczego twarz matki wydała jej się taka zwyczajna i znajoma.

- Nie jest ci dobrze tam, w Rosji? - Ida skrzyżo­wała ramiona na piersi. Kumagi wisiały niczym broń gdzieś koło jej kolan. - Jeżeli masz władzę nad stat­kiem, chyba nie możemy cię żałować. Wspięłaś się w hierarchii. My niczego nie możemy ci ofiarować. Nadal jesteśmy biedni.

- Ida! - ojciec ponownie ją upomniał. - Ida, wystar­czy. Już od dobrej chwili wystarczy.

- To was straciłam - powiedziała Raija, ściskając krawędź stołu. Czy ona też była taka uparta i nieprze­jednana w młodości? Tak, odpowiedziało coś w niej, tak... - Najważniejsze dla mnie było odnalezienie was.

- My też cię straciliśmy - odparła Ida twardym to­nem. - Pogodziliśmy się z tym, że cię nie ma. Długie lata trwało, zanim się od ciebie uwolniliśmy. Pomyś­lałaś o tym?

- My się cieszymy, że cię znów widzimy, Raiju! - Reijo próbował łatać to, co Ida rozerwała. Szybko znalazł łaty, pomyślała Ida. - My tak nie myślimy.

- Ida tak - odparła Raija. - I ma do tego całkowi­te prawo. Nasza córka jest dorosła. Nigdy przy niej nie byłam. Ty musiałeś być dla niej i ojcem, i matką. I dla moich dzieci. Nigdy nie będę mogła podzię­kować ci odpowiednio za wszystko, co dla mnie uczyniłeś. I nigdy nie będę mogła prosić o wybacze­nie tego, co zrobiłam tobie i moim dzieciom. Nigdy. Żądałabym zbyt wiele.

Zamilkła na chwilę, wodząc wzrokiem od Reijo przez Elise do Idy.

- Może Ida ma rację. Może powinnam była tam zostać. Mogę tylko powiedzieć, że myślałam o sobie. Że nie potrafiłabym się czuć kompletna, nie mogła­bym umrzeć, gdybym tu nie przyjechała. Czułam, że muszę...

- Ja się cieszę, że przyjechałaś! - powiedział Reijo, kładąc nacisk na każde słowo. Jego zielone oczy po­ciemniały z gniewu. Spojrzał ostro na córkę. - Nawet Helena by to zrozumiała - dodał. Pojmował, z czego mogła się wziąć połowa goryczy Idy. - Nic nie dzia­łoby się inaczej, gdyby Helena żyła.

- Może tylko nie rozpaliłbyś w saunie - odgryzła się Ida. Niczego nie zamierzała owijać w bawełnę. Sam Reijo wychował ją tak, by była szczera. Co praw­da zwykle wymagał, by to nikogo nie raniło. To, co mogło sprawić przykrość, należało powiedzieć w in­ny sposób. Ale poza tym był zwolennikiem nazywa­nia rzeczy po imieniu.

- Nie muszę się przed tobą tłumaczyć, Ida! - Re­ijo zbliżał się niebezpiecznie do granicy swego praw­dziwego gniewu. - Mimo że dorosłaś, nadal jesteś mo­ją córką i żądam od ciebie szacunku!

Ida pochyliła głowę. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że przesadziła. Pewnie by tego nie powiedziała, gdyby Sedolf tu był. On umiał sprawić, że trzymała się w ryzach. Wydobywał z niej najlepsze cechy. Poskramiał przebłyski charakteru szalonej dziewczyny, które na­dal w niej drzemały. Nie szkodziły, dopóki nie wpa­dała w złość.

- Nie powinnam tego powiedzieć - przyznała ci­chutko. - Przepraszam. Tych myśli nie powinnam wypowiadać. Wybacz mi.

- W porządku - Reijo nie był pamiętliwy. To mu wystarczyło. Nie chciał tego przeciągać i bardziej ją upokarzać. I on, i pozostali wiedzieli jasno, że Ida świadomie skierowała przeprosiny tylko do niego. Raiji nie prosiła o wybaczenie.

Ale Reijo znał dobrze swoją córkę. Była ulepiona z tej samej gliny, co Raija. Różnica polegała na tym, że Raija była starsza. Krawędzie, które nadal ostre u Idy, u Raiji się wygładziły.

Idy nie dało się do niczego zmuszać, bo wtedy sprzeciwiała się ze zdwojoną siłą. A to mogło okazać się bolesne dla wszystkich.

- Pójdę do domu - oznajmiła Ida. - Nic już więcej nie powiem. I nie oczekuję też żadnej odpowiedzi.

- Bardzo chcę z tobą porozmawiać - odezwała się Raija. Nadal siedziała, ale widać było, że się odpręży­ła. Już nie ściskała krawędzi stołu. - Chcę odpowie­dzieć na twoje pytania, Ido. Masz do tego prawo.

- Może jutro. - Ida wstrząsnęła głową, rozczesując palcami swoje wilgotne, splątane włosy.

Raiję aż zakłuło w sercu. Poczuła, jakby widziała siebie samą. To były jej ruchy! Młoda Raija widocz­na była we wszystkich ruchach Idy.

- Będziesz tu jutro? Raija pokiwała głową. Lata życia nauczyły ją ostrożności w składaniu obietnic. Ale tej musi dotrzy­mać.

- Odwiozę cię, ty mała oso! - Matti zerwał się na nogi. Spojrzeniem poprosił Elise, by pozostała. - Twój stary, połamany podagrą wujek podwiezie cię do domu. Ja wiem, że dałabyś radę pójść sama. Ale jesteś teraz tak rozogniona, że mogłabyś użądlić sa­ma siebie. Lepiej więc, byś żądło wbiła we mnie. Mo­ja gruba skóra zniesie wszystko.

Z cudem graniczyło, że Ida mu się nie sprzeciwiła. On był wujkiem Mattim i nadal ceniła go wysoko. Poza tym czuła zmęczenie. Bolały ją nogi. Ciało wo­łało o spędzenie choć godziny w gorącej saunie. Nie odmówiłaby, o, nie! Ale Sedolf chyba nie był aż tak domyślny. Pewnie zaczynał się niepokoić. Powinna wrócić, zanim wyruszy na jej poszukiwanie.

Wypuściła Mattiego pierwszego. Pamiętała, by ży­czyć wszystkim dobrej nocy. Do Michaiła nawet się uśmiechnęła, otrzymując w odpowiedzi od przyrod­niego brata lustrzane odbicie własnego uśmiechu.

Wywołało to w niej przedziwne emocje.

- Uważasz, że powinnam być dla niej milsza?

Ida objęła wzrokiem wieczorny krajobraz. Podo­bały jej się kolory, które słońce malowało na jej gó­rach.

- Powinnaś.

- Ty masz chociaż o niej wspomnienia, wujku Matti!

Ida siedziała na koźle obok Mattiego. Łokcie opar­ła na kolanach; nie musiała się trzymać, bo jechali po­woli.

- Ja jej nie pamiętam. Łatwiej było myśleć o niej łagodnie i miło, gdy nie miałam żadnych prawdzi­wych wspomnień. Człowieka z marzeń można kształtować dokładnie tak, jak się chce. Łatwiej by­ło mieć mamę z marzeń niż tą, która siedzi przy sto­le obok taty.

- To był kiedyś też jej stół.

- Ja nie uważam, by ona jeszcze miała do niego prawo.

Matti objął Idę ramieniem i przytulił. W rodzie Alatalo nie szczędzono sobie dotyku. Matti obcował z tym od dzieciństwa. Dopiero po nagłej śmierci oj­ca i ponownym zamążpójściu matki uściski zniknę­ły. Przez moment Matti zastanowił się, jak się wie­dzie jego matce. W drodze na północ nie zatrzymali się w Tornedalen. Przejechali przez dolinę, nie za­trzymując się w żadnej zagrodzie, jak obcy.

Zastanawiał się, czy Kari jest do niego podobny.

- Sądzisz, że ona tu zostanie? - spytała Ida. Matti otrząsnął się ze swoich myśli.

- A jakże by mogła? - Matti odpowiedział jej py­taniem. Sam wiedział, co powiedział Raiji, ale wie­dział też, jak przedstawia się rzeczywistość. - Sama pomyśl, Ida! Ona nie jest głupia, oboje mają głowy na karku. Jak mogłaby zostać? Dla wszystkich tutaj ona nie żyje. Od razu by powstały o niej legendy. Ci, którzy ją pamiętają, nie są jeszcze tak starzy. Nie są­dzisz chyba, że jej nie poznają? Sądzisz, że można znać twoją matkę, i po prostu ją zapomnieć? Aż tak bardzo się nie zmieniła. Ja od razu ją poznałem, gdy kiedyś pojawiła się koło kościoła w Tornedalen. Ona nie może zostać, to niemożliwe. Sama powiedziała, że nie może niszczyć życia Reijo.

Ida westchnęła i oparła głowę o ramię wuja. Może schudł przez te lata szukania szczęścia na południu Finlandii, ale ramię miał nadal silne.

I nadal był rozsądny.

- We mnie nie ma złości - tłumaczyła Ida. - Nie sądzę. Nie nienawidzę jej. Nawet nie wiem, czy będę jej nie lubić. Ale nie chcę też jej lubić. Nie mam ocho­ty jej zrozumieć. Nie chcę jej wysłuchać!

- Jesteś do niej podobna.

- Chyba mam oczy! - odcięła się Ida zirytowana.

- Nie mam na myśli wyglądu. Oczywiście, twarz i ciało macie podobne, choć przypominasz też Reijo. Może bardziej w tym, czego nie widać, Idusiu. Ty masz naturę Raiji. Ona nigdy nie wybaczyła mamie małżeństwa z Akim. Potrafiła być uprzejma i poka­zywała gładką twarz. Tobie może przychodzi to z większym trudem. Jesteś nieprzejednana. Dla cie­bie każda rzecz jest albo dobra, albo zła. Ona pew­nie też w głębi serca tak myślała. Ale potrafiła uda­wać tak, by nie uznano jej za nieuprzejmą. Ale nie przesadzała. Ja dobrze wiedziałem, co ona naprawdę uważa. Mama też. Według Raiji małżeństwo mamy z Akim to był zawód. To, że przeszła z biedy do do­mu gospodarza. Ze u pasa zawiesiła ciężki pęk klu­czy. Dla mnie były to ciężkie lata, ale już nie głodo­wałem. Dlatego rozumiem mamę. Ona nie wyszła za mąż z miłości, tylko z rozsądku. I może zasłużyła na wybaczenie. Przez całe życie ciężko pracowała. Za życia taty harowała. Wiele ich łączyło, ale bieda to wymazała. Ona zasłużyła na te klucze, na masło na chlebie, na mięso kilka razy w tygodniu. Ale dla Ra­iji i tak był to zawód.

- Dlaczego mi to opowiadasz, Matti?

- Sądziłem, że powinnaś o tym wiedzieć.

- Ida myśli albo na czarno, albo na biało - tłuma­czyła Elise. Starała się załagodzić konflikt, bo zbyt wszystkich kochała, by przyjąć go do wiadomości. - Reijo nie wychował nas, byśmy myśleli o tobie z go­ryczą.

- Wiem. - Raija usiadła, wygładzając dłońmi spód­nicę. Materiał był gładki i znoszony. - Poznaję to my­ślenie na czarno i biało, wiem, skąd ona je ma. Z lata­mi pojawi się więcej kolorów. Ida jest jeszcze młoda. Trudno jej z tym. - Uśmiechnęła się do Elise. - Tobie się udało, kochana. Nie masz naszej krwi. Pochodzisz z łagodniejszego rodu.

- Tu nie chodzi tylko o ród - odezwał się Reijo. Czuł zawód. - Ale choćby o dobre maniery.

- Ona jest dorosła!

- Chodzi mi o szacunek - mówił dalej Reijo. - Mo­że nie wbijałem im tego do głów, ale nauczyli się za­sad. I nauczyli się szanować starszych, przodków. Ida powinna to wiedzieć!

- Ty też nie pochodzisz od Alatalo - powiedziała Raija łagodnie. - Jesteś z rodu Kesaniemi. To też ła­godniejszy ród.

- Za dużo usprawiedliwiasz. - Reijo nie chciał spoj­rzeć łaskawiej na Idę. Zawiódł się na córce.

- Ja dopiero z latami zaczęłam dostrzegać więcej barw - tłumaczyła Raija.

Ivar wyszedł z grupki dzieci i potargał ojca za no­gawkę. Uśmiechnął się, pokazując kilka ząbków.

- Powinieneś już dawno być w łóżku, łobuzie uśmiechnął się do malca Reijo i wziął go na ręce. Je­go głos stał się łagodny niczym miód.

Oczy Raiji przesłoniła melancholia. Przypomniała sobie Reijo stojącego tak z Knutem. Gdy odzyskała pamięć, wszystko trafiło na miejsce. Fragmenty wspomnień tworzyły nad nią gwiaździste niebo. Gdziekolwiek by spojrzała, nachodziły ją nowe wspomnienia.

Elise zaczęła zaganiać oporne dzieci do łóżka.

Raija nalała miodu i poczęstowała Michaiła. Po­prosiła, by coś zjadł, ale on tylko odłamał kawałek ra­zowego chleba. Jego oczy wędrowały wzdłuż ścian. Po raz pierwszy był w norweskim domu. Ich szopy na Soroya nie liczyły się. To był prawdziwy dom.

To też był dom jego matki.

Reijo przekazał Ivara w ramiona Elise. Mały nie protestował. Też był zmęczony. Dzień przyniósł za wiele wrażeń jak dla rocznego człowieka.

- Muszę wrócić na statek - oznajmiła Raija po ci­chej rozmowie z Michaiłem. Niczego mu nie tłuma­czyła dokładnie, wypytała tylko o handel. - Nie po­winniśmy kupować tu za dużo ryby, bo może się ze­psuć. A musimy też popłynąć na południe. Może.

- Ale tu potrzeba mąki. - Reijo uśmiechnął się lek­ko. - Nie mam ryby na wymianę, ale mogę zapłacić.

- Nie będziesz mi za nic płacił, Reijo Kesaniemi! - Raija wstrząsnęła głową. - Ty dostaniesz za darmo. I tak mój dług się nie zmniejszy.

- A wrócisz? Nie możesz znów zniknąć. Dziś w no­cy statek nie podniesie kotwicy i nie odpłynie... - Re­ijo otrząsnął się z bolesnych wspomnień.

- Pewnych rzeczy nie powtórzę, Reijo. A tym razem nie mam przed czym uciekać. I nie wracam z przeszłości. Tego nie powtórzę. Przyjechałam. Te lata, które minęły, istnieją. Wrócę na ląd jutro rano. Ty chyba nadal wcześnie wstajesz?

- Poranny połów nie czeka - uśmiechnął się Re­ijo. - Moje zwyczaje pozostały te same. I to nie fiord zabrał mi Helenę. To coś innego, nad czym nie mam władzy. Ten kawałek morza jest mój. Napawam się nim w spokoju co rano. Rozmawiam z niebem, mo­rzem i samym sobą. Zdarza się, że uzyskuję niezłe odpowiedzi, najczęściej od siebie. Morze i niebo to małomówni kumple.

- Ja jeszcze nadal nie lubię morza. - Raija zapatrzy­ła się na widok z okna. Wody fiordu Lyngen były o wiele mniejsze niż Morze Białe.

Tak się kiedyś bała wód fiordu. A teraz spędziła ty­godnie na pokładzie statku. Odzwyczaiła się od cho­dzenia po podłodze, która się nie kołysała.

Ale nadal nie lubiła morza.

- Morze nie jest dla kobiet - uśmiechnął się Reijo półgębkiem. Raija nie podjęła wyzwania.

Rozległo się pukanie. Żadne z nich nie zauważyło, by ktokolwiek się zbliżał, jednak do domku prowa­dziło wiele ścieżek.

Raija siedziała nieporuszona, patrząc pytająco w stronę Reijo. Wzrok Michaiła wędrował pomiędzy nimi. Nadal z trudem rozumiał sytuację, wiele zga­dywał.

- Do diabła! - mruknął Reijo. - Idź do alkowy!

- Do diabła! - odpowiedziała, wstrząsając głową. Uśmiechała się lekko, na twarzy nie było śladu stra­chu. Oczy miotały czarne błyskawice. Siedziała tak samo jak Reijo, z nie po kobiecemu szeroko rozsta­wionymi nogami. - Czyżbyś nie wpuszczał gości do środka, Reijo Kesaniemi? - spytała wyzywająco. Reijo ochrypłym głosem rzucił „proszę!”.

- Nie sądziłem, że będziesz w domu - rzucił przy­bysz. Był w wieku Reijo. Miał jaśniejsze od niego wło­sy, przechodzące w siwe, czuprynę nadal gęstą. Szczupły, niewysoki. Mieszkańcy ziemi nad fiordem nie bywali wysocy. Raija popatrzyła na niego przez zmrużone powieki. Kogoś jej przypominał. Jego spo­sób chodzenia, ruchy, ręce...

Mężczyzna minął wzrokiem Reijo, zamykając za sobą drzwi. Szczęka mu opadła, ukazując braki w uzębieniu. Dopiero gdy już zamknął usta, Raija skojarzyła, kogo on jej przypominał. I kim jest. To kuzyn Kallego, Kristoffer! Kalle mógłby wyglądać jak on, gdyby żył.

- Raija? - spytał z niedowierzaniem Kristoffer. Zbladł, z głowy ściągnął czapkę, by mieć co gnieść w dłoniach. Spojrzeniem szukał pomocy u Reijo, ale ten siedział, milcząc, przy stole. Jeden kącik ust drgał mu w zapowiedzi uśmiechu.

- U diabła... nie, nie mogę przeklinać! Przecież nie­długo umrę, więc nie powinienem. Ty nie żyjesz! To nie jest Raija! To pewnie jej córka! - stwierdził z ulgą. - Właśnie! Córka Raiji, ta, która pojechała do Fin­landii. Słyszeliśmy, że wyszłaś za mąż niejeden raz... Maju, no właśnie, Maja. Ale... - znów pytający wzrok powędrował ku Reijo, lecz i tym razem nie uzyskał pomocy. - Boże! Też nie powinienem nadużywać Je­go imienia... to niedobrze, moja dusza nie zazna spo­koju. Przecież ona miała te blizny. Boże, Reijo, u ciebie w domu są duchy? Przecież ona nie żyje! Wszy­scy wiemy, że nie żyje!

- Ja nie jestem duchem, Kristoffer - Raija wstała i podeszła do niego, choć ten cofnął się do drzwi. Uję­ła go za rękę, zanim uciekł. Uścisnęła go na dowód, że żyje. - Minęło wiele czasu. Lata pozostawiły ślady także na tobie. Ale nadal tak przypominasz Kallego, że nie mogłabym się pomylić.

- Raija? - wyszeptał. Patrzył na Reijo spojrzeniem, w którym mieszały się niedowierzanie i strach.

- Nie jestem żadnym duchem - powtórzyła ze smutnym uśmiechem. - Ale nie wiem na pewno, czy nadal jestem Raiją. Tam, na wschodzie, nazywam się Raisa Bykowa. Statek zakotwiczony na fiordzie nale­ży do mnie.

6

- Nie sądziłem, że wieści rozejdą się aż tak szybko - powiedział Reijo przygnębionym tonem, gdy biegnący Kristoffer był już tylko ciemnym kształtem na brzegu morza. - Nawet nie powiedział, dlaczego przyszedł - za­śmiał się. - Niezłym byłaś duchem, Raiju. Myślisz, że bardziej by zbladł, gdyby spotkał czarta?

Nie zdołali wytłumaczyć sytuacji, nawet niczego nie próbowali tłumaczyć temu, który posiadał teraz ziemię Elvejordów.

- Co ludzie powiedzą? - wyszeptał do nich na od­chodnym.

- Co ludzie powiedzą? - powtórzyła jego pytanie Raija smutnym tonem. Pogładziła Reijo po policzku i po włosach. Włosy były inne w dotyku niż w mło­dości. Dziwne, nawet to jej się przypomniało!

- Nie wiem - Reijo pokręcił głową. - Ale ty wie­działaś, które drzwi prowadzą do alkowy. Wolałaś zostać i pokazać się. To wymagało odwagi. I twojej, i mojej. Teraz mogę tylko powiedzieć, że podziwiam twoją odwagę. Ale doprawdy nie wiem, czy ty jednak zachowałaś rozsądek, Alatalo.

- Ściśle rzecz biorąc, jestem Kesaniemi. - Raija po­bladła. - Nie mam już własnego nazwiska, Reijo. Czy to był błąd?

- Już za późno, by coś zmienić, kochana. Kristoffer dawno już nie biegał tak szybko od czasu, gdy zdzierał kumagi za Elen. To będzie niczym pożar na suchym pastwisku. Już dawno nie mieli o czym ga­dać od czasu...

Zamilkł.

Od czasu śmierci Heleny. Od przybycia Mattiego i Elise. Wygląda na to, że to głównie jego rodzina za­grzewa plotkarzy w osadzie do pracy.

Raija oparła policzek o jego ramię. Było jej ciężko na sercu. Chyba już taki jej los, by parzyć sobie pal­ce. Nie żyłaby, gdyby wciąż nie czuła jakiegoś bólu.

- Płyniemy na statek, Misza - rzuciła nagle. Poczu­ła, że musi się stąd wyrwać. Potrzebowała samotno­ści. Chciała pomyśleć o domu nad Dwiną, przywołać z pamięci jego zapach, odgłosy. Jej dom. Chciała usły­szeć wokół siebie rosyjski, ten galopujący język, któ­ry łaskotał jej podniebienie. - Przypłynę jutro rano, Reijo. Muszę. Może powinnam była zostać rozpozna­na. Może to mnie powstrzyma przed ucieczką...

- Tego nigdy nie wiemy - odparł Reijo równie po­ważnym tonem. - Ty zawsze miałaś swoje powody, choć nie zawsze je rozumiałem. Nie możesz mnie już zawieść. Ale na pewno się ucieszę, gdy jutro rano zo­baczę statek. Nie będę czuwał, żeby się upewnić. Na to już za późno. Ale ucieszy mnie, jeśli dotrzymasz słowa, Mały Kruku.

- Znalazłaś to, czego szukałaś? - Oleg przyszedł do jej kajuty i zadawał pytania, które trafiały w sedno. Michaił bał się ich zadać. Wciąż czekał, by ona sama opowiedziała.

Niewiele było do opowiadania.

- Znalazłam wiele osób, Oleg. Nie sądziłam, że spotkam Mattiego. Ożenił się z moją wychowanką. Mają dzieci, wśród nich córkę, którą nazwali Inkeri Raija. Niedługo skończy dwa latka. Jest tam też chłopczyk, Mikkal, mój wnuk. Zarazem wnuk tego, kogo kochałam niezwykle mocno.

Raija nalała koniaku do szklanki Olega i sobie odrobinę na dno.

- Pamiętasz te strzały, gdy uciekałam? Dzień wcze­śniej, zanim weszłam na pokład. Były skierowane do mnie. A on mnie osłonił. Tyle dla niego znaczyłam. A może byłoby lepiej, gdyby trafiły mnie...

Raija westchnęła. Długo patrzyła na Michaiła. Uj­rzenie go obok Idy było dla niej wstrząsem. Wtedy uświadomiła sobie, że on jest podobny do niej samej. Zwykle w synu doszukiwała się cech Jewgienija. Za­wsze widziała w nim Jewgienija Bykowa.

Alatalo.

Michaił odziedziczył wiele cech rodu Alatalo.

- Miał na imię Mikkal. Słyszysz, jak podobne są wasze imiona? Ale to nie ja wybrałam twoje dla cie­bie. To twój ojciec. Bóg jeden wie, dlaczego.

Przełknęła łyczek koniaku, krzywiąc się. Poczuła, jak grzeje jej usta, przełyk...

- Był moją pierwszą miłością. Może tego nie zro­zumiesz, Misza, nie wiem. Nie umiem ci przekazać, ile on dla mnie znaczył. Mój ojciec pewnego zimowe­go dnia wyprowadził mnie z domu. Pochodzę z bie­doty, rodzice nie mogli mnie dłużej utrzymywać. Mróz ściął zboże tej jesieni, i poprzedniej. Wysłali mnie na północ, do nadmorskiego kraju, powierzając opiece lapońskiej rodziny. Miałam osiem lat i rozumiałam, że już ich więcej nie zobaczę. Ani mamy, ani taty, ani braciszka, który nie miał jeszcze roku, leżał w kołysce i patrzył na mnie najbardziej brązowymi oczkami w Tornedalen. Płakałam, gdy patrzyłam na oddalającego się ojca. Zima się kończyła, padał śnieg z deszczem. Wypłakiwałam oczy na tym deszczu i wietrze. Otulona byłam brązowym szalem mojej mamy, kumagi miałam mokre. Wtedy podszedł on i przytulił mnie. Miałam osiem lat. Zapłakana dziew­czynka o szarpanych wiatrem czarnych włosach. On miał czternaście lat. Powiedział, że zawsze się będzie mną opiekował. Odważył się mnie przytulić. Nazwał Małym Krukiem. On też miał czarne włosy. Twarz kanciastą, ale ładną. Niezwykłe oczy: brązowo - bursztynowe. Nigdy wcześniej takich nie widziałam, do­piero u Mai. Jego rodzice mieli zabrać mnie do Nor­wegii i znaleźć rodzinę, która by mnie przygarnęła.

Raija zamrugała powiekami. Nie chciała pozwolić na łzy. Półmrok kajuty ukrywał przed nią twarze Olega i Miszy. Zresztą nie chciała spojrzeć im w oczy. Nie chciała zobaczyć, jakie wrażenie robi na nich hi­storia jej życia. Może nie była najpiękniejsza, ale by­ła jej. Własna.

- Zostałam u Ravny i Pehra jako młodsza siostra Mikkala. Byłam za młoda na cokolwiek innego. Za mała, by pojmować coś z uczuć. Ale Mikkal rozumiał, był sześć lat starszy. Miał gorącą krew. Jego ojciec ode­słał mnie, gdy miałam trzynaście lat. Zamieszkałam tu, nad fiordem Lyngen. W Skibotn. Gdy miałam piętna­ście lat, zaszłam w ciążę z Mikkalem. I wyszłam za przyjaciela Reijo, Kallego. Karl był Norwegiem. Mo­ja opiekunka też. Może już wtedy powinnam wyjść za Reijo, nie wiem. Ale on był Finem, i nie wypadało. Urodziła się Maja. Mikkal też się ożenił i urodził mu się syn, Ailo. Później się spotkaliśmy.

Oleg napełnił szklanki do połowy. Wyjął też szklan­kę dla Michaiła.

- Chłopak jest już wystarczająco dorosły, Raiju - Raiso. A do twojej historii potrzeba czegoś mocniej­szego...

Pokiwała głową. Przełknęła łyk trunku. Zastanawiała się, ile z tej historii Oleg już znał. Co przekazał mu Jew­gienij. Co opowiedział Miszy. Jej pozostało tylko opisa­nie im wszystkiego, co wreszcie poskładała w całość.

- Karl zaginął na morzu. Ja wzięłam do siebie Eli­se. Jej ojciec był na tej samej łodzi, co Kalle, a matka z rozpaczy odebrała sobie życie. Knut urodził się zi­mą. Reijo musiał odebrać poród, a był strasznie pija­ny. Nigdy nie widziałam, by ktoś równie szybko wy­trzeźwiał! Reijo wprowadził się do mnie. Niedługo potem wyruszyliśmy na północ. Zimą. Było bardzo ciężko. Pojawił się Karl, który jednak przeżył. Mówił coś o złocie i przed śmiercią dał mi mapę. Wyszłam za Reijo. Ale przez cały czas Mikkal istniał. Ofiaro­wał mi swoje życie. Jego żona postradała rozum i wspólnota osądziła, że jest wolny. Ale ja nie mogłam z nim być. - Pokręciła głową. - Przypłynął rosyjski statek. Jednego z załogi postrzelono, ja wycięłam mu kulę. To był twój wujek, Misza. Aleksiej. Chyba ni­gdy nie widziałam piękniejszego mężczyzny - Jej uśmiech sprawił, że cienie zatańczyły. Szklanki posy­łały iskry, które chwytały od lampy. Poziom złociste­go koniaku w naczyniu Raiji nie zmniejszał się.

- Następnego lata twój ojciec podpalił mój sklep.

Nasze pierwsze spotkanie było awanturą, krzycza­łam na niego, wściekła... Potem odszedł Reijo. Ida urodziła się zimą, w Wigilię. Ruda. Nigdy nie miałam dziecka, które by tak wrzeszczało, jak ona. Popłynę­łam na wschód z twoim ojcem i Aleksiejem. Miałam wyjść za twojego wuja. Pewnego razu pomiędzy ni­mi powstała bójka. Aleksiej upadł, uderzył się w gło­wę i umarł. Twój ojciec już wtedy poprosił mnie o rę­kę, ale ja zeszłam na ląd na wschodzie Finnmarku. Przezimowałam w lepiance razem z dziećmi. Bóg je­den wie, jak to przeżyliśmy. Wiosną najęłam się jako kucharka dla fińskich rybaków. Oskarżono mnie o czary i wtrącono do lochu w Vardo. Blizny na mo­im ciele pochodzą stamtąd. Wreszcie wrzucono mnie do wody, by udowodnić, że jestem czarownicą. Gdy wypłynęłam, czekali na mnie Reijo, Petri i Santeri. No i Mikkal. Zorganizowali mi ucieczkę. Ścigano mnie i nie miałam wyboru. Uciekłam z Mikkalem i je­go synem na płaskowyż. Reijo zajął się moimi dzieć­mi. My powędrowaliśmy do Finlandii i odnalazłam moją matkę i brata. Ojciec dawno nie żył. Spędzili­śmy razem całą zimę: ja, Mikkal, Ailo i Matti. Dobrze nam było, ale musiałam wrócić. Przybyliśmy na czas jesiennego jarmarku. Postanowiłam, że zostanę w domku na cyplu. Mikkal wiedział o tym. Nie mo­gliśmy razem żyć tak, by kogoś nie ranić. Zawsze był ktoś, kto nas potrzebował bardziej niż my siebie na­wzajem. Zawsze poświęcaliśmy tę drugą osobę. Mia­łam zostać z Reijo. Byłam mu to winna. I moim dzie­ciom. Nie zdążyłam długo z nimi być. Zdołałam tyl­ko je zawieść, nic innego.

Raija przełknęła jednym haustem zawartość szklanki. Skrzywiła się. Trunek był mocny, grzał w brzuchu. Ale znieczulił język tak, by mogła opowiedzieć o tym, co bolało.

- Ten mężczyzna z twierdzy Vardo musiał być sza­lony. Ten, który mnie torturował. Śledził mnie, od kie­dy zniknęłam. Odnalazł mnie wśród jarmarcznych bud. Chciał mnie zastrzelić. Mikkal zasłonił mnie sobą. Umarł na moich rękach, z ustami przy moich ustach. Ofiarował za mnie swoje życie. A ja znów uciekłam. Reijo zawiózł mnie na rosyjski statek czekający na wo­dach fiordu. Mniej więcej tu, gdzie zakotwiczyliśmy. Bosmanem był Oleg Jurków, a kapitanem pewien Jew­gienij Byków. Miałam zostać rok i potem wrócić.

- Ja opowiedziałem Miszy o tej podróży na wschód - rzekł Oleg. - Opowiedziałem, jak to, co się zdarzyło, mo­gło się zdarzyć. O jego ojcu. O tobie. O tym, jak urato­wałaś mu życie. O dziecku, które straciłaś.

- Tata też mi trochę opowiedział - rzucił Michaił ochryple. Nie czuł się dorosły. Nawet nie teraz, ze szklanką koniaku w dłoniach i ogniem w żołądku. - Wybierał, co mi powiedzieć. Przekazał to na swój sposób. Sprawił, że przyrzekłem milczenie. Ale po tym, jak tu byliśmy, obiecałem sobie, że cię tu kiedyś przywiozę. Uważałem, że masz do tego prawo. Je­stem na niego zły!

Michaił pochylił głowę i ujrzał odbicie swojej twa­rzy w powierzchni koniaku. Zakołysał szklanką, by nie patrzeć sobie w oczy.

- Nie powinieneś być zły na Jewgienija. Ja mu wy­baczyłam - powiedziała Raija. - On nie mógł żyć ina­czej. Za bardzo mnie kochał. My byliśmy dla niego wszystkim.

- Byłaś z tatą. Z Wasilijem. Wujkiem Aleksiejem... - Michaił nie chciał spojrzeć na matkę. Utkwił wzrok w szafce ze szklankami, ponad głową Raiji. - Wyszłaś za mąż za Kallego. Potem za Reijo. No i jeszcze ten... Mikkal.

- Było ich więcej - ucięła Raija głosem ostrym ni­czym świeżo naostrzony nóż. - Nie tak wielu więcej, ale kilku wam nie wymieniłam. Jesteś moim synem, ale nie masz prawa znać wszystkich stron mojego życia. Coś zachowuję dla siebie. Wyliczyłam tych, którzy po­zostawili jakieś ślady. Może nigdy mnie nie zrozu­miesz. Jesteś mężczyzną i nigdy całkowicie nie zrozu­miesz kobiety. Ale jesteś moim synem. Coś ze mnie jest też i w tobie, czy tego chcesz, czy nie. Nie jestem jak inne matki. Zawsze najbardziej byłam sobą, a mniej matką. Mniej żoną. Najbardziej byłam Raiją.

- Więc jego kochałaś najbardziej? Tego Mikkala?

Raija poszukała wzrokiem oczu syna. Teraz wi­działa w nim Jewgienija. Dziwne, jak to może się zmienić. Gdy stali obok siebie z Idą, wyraźnie widzia­ła ich podobieństwo do siebie, cechy rodu Alatalo.

- Kochałam ich wszystkich - powiedziała. - Wypeł­niali różne przestrzenie mojego serca. W każdym z nich coś było. Żaden nie był podobny do drugiego.

- Wasia był podobny do Reijo! - Michaił dostrzegł to, co i ona zauważyła.

- Może tak - zgodziła się. Jej syn miał bystre spoj­rzenie. Dobrze było wiedzieć coś takiego. Raija ceni­ła tę cechę, mogła pomóc mu w życiu. Niebezpiecz­nie jest być ślepym.

- Czy najbardziej kochałaś Mikkala?

- Zasługiwaliśmy na siebie - Raija unikała bezpośredniej odpowiedzi na jego pytanie. - Może byliśmy sobie przeznaczeni i zostaliśmy ukarani za to, że ucie­kaliśmy od swego losu. Już nie wiem. Wielu rzeczy nie rozumiem, mój Miszo. Im bardziej się starzeję, tym mniej rozumiem. Gdy miałam piętnaście lat, uważałam, że wiem, co jest dla mnie najlepsze. Dla Mikkala. Dla nas wszystkich. Ale z tego wszystkiego powstało najwięcej bólu. Skrzywdziłam każdego, do kogo się zbliżyłam. Nigdy nie rozświetliłam mu ży­cia, a raczej go oparzyłam. Ale chciałam dobrze! I żadnemu z nich nie kłamałam. Nigdy nie wyznałam miłości, gdy jej nie czułam. Zawsze byłam ostrożna, jeśli chodziło o to słowo. Nawet twojemu ojcu nie skłamałam. On nigdy nie zrozumiał, co czułam do Wasi, ale mi wybaczył. Może dlatego, że czuł, że jest wobec mnie winny, nie wiem. Ale ja nie kłamałam.

- Ja tego nie rozumiem - przyznał Michaił szcze­rze. Już nie myślał o kłamstwie ojca, jakoś się z tym pogodził. Obiecał tylko sobie, że nigdy tak nie postą­pi. Kłamstwo pociągało za sobą jedynie zło. - Nie ro­zumiem tego z mężczyznami. Jak to było możliwe? Przecież nie jesteś... łatwa.

- Nie jestem rozwiązła? - Raija użyła mocnego sło­wa, aż syn się zaczerwienił. - Nie, nie jestem - odpo­wiedziała sobie sama. - Nie umiem tego wytłumaczyć. Mogę tylko powtórzyć, co już mówiłam. Zawsze naj­bardziej byłam Raiją.

- Przecież nie mogłaś kochać ich wszystkich?

- Jesteś taki młody, Misza! - westchnął Oleg. - Tak strasznie młody! Żebyś wiedział, ile spojrzeń może pochwycić twoje! Ile kobiet chciałbyś objąć. Za ilo­ma będziesz tęsknić. Większości nie dostaniesz, niektóre dostaniesz w marzeniach. A niektóre w rzeczy­wistości. O niektórych zapomnisz. Ale nadal jesteś młody...

- Istnieje wiele rodzajów miłości - stwierdziła Ra­ija cicho. - Jest wiele sposobów kochania drugiego człowieka. Ja kochałam wielu mężczyzn. Może zbyt wielu, ktoś mógłby powiedzieć. Raz wróżyła mi ciot­ka Mikkala, albo ciotka jego ojca, już nie pamiętam dokładnie. Była stara i mówili, że jest szalona. Może była szamanką. Powiedziała, że w moim życiu będzie więcej mężczyzn niż dzieci. - Raija zaśmiała się i do­dała żartobliwie: - Dzieci też nazbierałam niezłą gro­madkę, mimo wszystko. Ale mężczyzn było więcej. Jej wróżba sprawdziła się. Powiedziała, że nigdy nie osią­gnę szczęścia. Widziała dla mnie ból. Powiedziała, że poświęcę dziecko. Gdyby wiedziała, ile ich było! I wi­działa Reijo jako przyjaciela - na zawsze. Wtedy są­dziłam, że mówi o Mikkalu. - Raija nabrała oddechu. - Pamiętasz mężczyznę, którego Natalia widziała w morzu? Pamiętasz, jak mi pomógł?

Michaił pokiwał głową. Były takie obszary w życiu matki, które akceptował bez rozumienia. Wiele go niepokoiło. Ale Natalia widziała jakiegoś mężczyznę i potrafiła go opisać. Teraz przypomniał sobie, że do­piero co usłyszał podobny opis. Chwilę potrwało, za­nim zrozumiał, kogo kiedyś opisywała jego sio­strzyczka.

- Ja tego też nie pojmuję - przyznała Raija, blada. - Ale Natalia widziała Mikkala. Ja też go widziałam. Był młody... Czekał na mnie. Przygotował wszystko. Już wie­le razy czułam pokusę odejścia razem z zorzą polarną.

- Z zorzą polarną? - Michaił poczuł mdłości. Nie chciał myśleć. Nie chciał wiedzieć tego, do czego go zmuszała. Coś, co było czymś jednym, okazywało się czymś zupełnie innym. Nie wierzył w to, co ona pra­wie powiedziała. A może wtedy, kiedyś, naprawdę uderzyła się w głowę za mocno?

Michaił i w to nie chciał wierzyć. Nie sądził, by je­go matka była szalona.

Ale różniła się od innych matek.

Sama to powiedziała. Zawsze najbardziej była Raiją.

Nie wiedział tylko, czy właśnie taką matkę chciał mieć.

Chciał mieć po prostu mamę! Nadal jej potrzebo­wał. Nie był gotów dorosnąć, nie tak szybko.

- Mikkal czeka na mnie w Saivo - powiedziała, jak­by mówiła o jakimś kraju, do którego się podróżuje.

Michaił wiedział lepiej. To była obca nazwa wzię­ta z języka, który był dla niego obcy. Języka z prze­szłości należącej do Mikkala.

Michaił źle się czuł, wymawiając imię Mikkala na­wet w myślach. Brzmiało podobnie do jego własne­go, choć z akcentem na innej sylabie. Jego imię było niczym krok w dzikim tańcu, a tego mężczyzny - po­dmuchem wiatru na płaskowyżu północy.

Dźwięk był podobny. I jego ojciec sam je dla nie­go wybrał. Michaił zawsze miał je nosić ze sobą jak pamiątkę straconego życia Raiji. Życia, które mogła przeżyć.

- Nie chcę o tym słuchać! - rzucił. Przełknął reszt­kę koniaku i zakaszlał. Chciał wlać go w siebie jak dorosły, ale nim nie był. Nie chciał być! Nie chciał rozumieć... - Pragnę ich poznać - powiedział szybko. Słowa toczyły się niczym lawina. - Poznać moje ro­dzeństwo. No i twoje wnuki, babuszko! - Uśmiechnął się szeroko. Dziwnie było nazywać tak własną matkę. Wcale nie wyglądała na babcię. - Lubię Reijo. Chcę ich poznać. Też mam do tego prawo. Są moją rodziną!

- Poznasz ich - obiecała Raija. - Cała osada teraz wie, że tu jestem. Ze żyję. Nie mam pojęcia, dlacze­go chciałam się ujawnić. Ale już to wiedzą. Nie wiem, czy nie utrudniłam sprawy... Ale na pewno ich spo­tkasz, Misza. To twoi krewni.

- Jesteś szczęśliwa? - spytał Oleg. Już wcześniej za­dawali sobie osobiste pytania, nie uchylali się nawet przed zadawaniem drugiemu rany.

- Bardziej kompletna. Jestem zbyt oszołomiona, by czuć szczęście. To tu jest moje, i zarazem nie moje. By­łoby inaczej, gdyby żył Mikkal. Wtedy bym została. Musiałabym zostać. Ale Mikkal nie żyje. Jest w Saivo, dokąd nie idzie się za życia. I gdy już się przyjdzie, ni­gdy się nie wraca. Są chwile, gdy chcę już tam trafić...

- Gdybyś miała dostać to, na co zasłużyłaś - Oleg zaśmiał się rubasznie - powinnaś spędzić wieki w pie­kle z tym, kogo tu najmniej lubiłaś...

Raija nie przejęła się jego słowami. On zresztą nie chciał jej zranić.

- Rozumiesz, Misza - powiedziała zmęczonym gło­sem - że życie w Rosji było dla mnie aż za dobre? Nie powinieneś być zły na ojca! On chciał dla mnie jak najlepiej. Ale gdy już sobie przypomniałam... mu­siałam wrócić. - Zaśmiała się ponuro. - Mój ojciec prosił, bym mu wybaczyła, gdy ode mnie odchodził. Wtedy nie płakał, ale potem widziałam po jego ple­cach, że płakał. Prosił o wybaczenie i mówił, że kie­dyś go zrozumiem. Wiele lat trwało, zanim zrozumiałam. Długo sprawiało mi to ból. A teraz ja muszę wie­lu prosić o wybaczenie. Nawet ciebie, Misza.

- Dlaczego? - Chłopak nie mógł odstawić szklan­ki na stół. Była niczym jego kotwica. Musiał czuć jej chłód i ciężar, inaczej odpłynąłby gdzieś od wszyst­kiego, co niby było znane. Nie czułby dna.

- Dlatego, że nie pochwalasz życia, o jakim ci opo­wiedziałam. - Raija siedziała niczym cień w swoim krześle. Szklankę odstawiła na stół. W cięciach szkła odbijało się światło lampy. - Dla ciebie nie będę nikim innym, mimo że teraz wiesz wszystko. Ja to wszystko przeżyłam, zanim zostałam twoją mamą. I jeśli jestem taka, jak o mnie myślisz, mój chłopcze, to już wtedy nią byłam. Byłam nią przez całe twoje życie. Znasz mo­je życie tam, w domu. Nie sądź mnie. Żyłam tak, jak musiałam, zawsze do ostatecznych granic. Zawsze ja­ko Raija. Nawet wtedy, gdy nie byłam pewna, kim je­stem, moje serce podpowiadało mi, co robić.

- Nie mam nic do wybaczenia - odparł Misza ochrypłym głosem. Nie rozumiał, jak matka mogła wyczuć jego myśli. Przecież w końcu czytać w my­ślach nie umiała! A on ledwo zdążył cokolwiek po­myśleć!

- Kiedyś może zrozumiesz - Raija chciała nieco złagodzić słowa. I tak chłopak będzie miał ciężką noc. Ale musiała tak postąpić. - Maja, twoja najstarsza sio­stra, urodziła się w tysiąc siedemset dwudziestym szó­stym. Wiosną. Ochrzciłam ją Maria, ale nazywałam Mają, i tak już zostało. Jest córką Mikkala. Reijo mó­wi, że ona ma do mnie największy żal. Mieszka w Finlandii, nie spotkasz jej. Knut urodził się w ty­siąc siedemset dwudziestym siódmym, podczas jesiennego jarmarku. Syn Kallego, bardzo do niego po­dobny. Też mieszka na południu Finlandii, u Mai. Elise jest moją przybraną córką, to ta blondynka, któ­rą widziałeś, urodzona w dwudziestym trzecim. Wy­szła za mojego braciszka, Mattiego. Matti jest o sie­dem lat ode mnie młodszy. Nasze losy się plączą... No i Ida, do której jesteś tak podobny, urodziła się w dwudziestym dziewiątym. Wszyscy założyli rodzi­ny. Mają dzieci. Ida wyszła za syna Mikkala. Reijo nie chciał opowiedzieć mi o nich wszystkiego, mówił, że to Ida musi. Mieli dwoje dzieci, Mikkala i małą Ra­iję. Dziewczynka umarła. Tyle jest bólu, gdziekol­wiek się spojrzy... Czworo z moich wnucząt nie żyje. Ośmioro żyje. Trudno mi to wszystko ogarnąć. Re­ijo ma rocznego synka. Ponownie się ożenił; wierzył, że nie żyję. Jego żona utonęła w fiordzie. Niedawno ją pochował. Tyle jest bólu, mój Miszo, tyle bólu... Można zacząć wierzyć w klątwy...

- Już trochę pohandlowaliśmy - Oleg przerwał trudne tematy. - Nie musimy płynąć dużo dalej, Bykowa. Jeżeli chcesz, możemy tu zostać przez tydzień. Będziesz miała czas.

- Teraz cała osada wie, że tu jestem - powtórzyła Raija. - Ujawniłam się. Dlaczego to zrobiłam? Dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym pozostała niewi­doczna. Łatwiej byłoby zostać. Łatwiej odjechać. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam...

- Porozmawiamy o tym jutro - Oleg nie chciał, by Raiję znów porwały wspomnienia. Nie chciał, by znów odpłynęła w swoją podróż. Niczego bardziej się nie bał, zwłaszcza teraz. Widział to wiele razy, lecz nadal się bał. - Teraz jesteś tutaj. Wróciłaś. Oni nie uciekną. Możesz spać spokojnie, Raiju - Raiso. Misza i ja zadbamy, by na łajbie wszystko było w porząd­ku. Może pozwolimy marynarzom jutro wyjść na ląd? Długo już pływali, zasłużyli sobie na to.

- Nie chcę żadnych awantur z tymi, którzy tu mieszkają! - rzuciła ostro i zdecydowanie Raija.

- Nasi ludzie nie robią awantur - zapewnił Oleg równie stanowczo.

- Mogłabyś tu zostać, a my popłyniemy kawałek na południe i zabierzemy cię w drodze powrotnej - zaproponował jeszcze inne rozwiązanie Misza.

- Muszę się przespać - odrzekła tylko Raija. Była skonana. Nadal nie wiedziała, czego chce. Domek na cyplu był jej celem. Dalej nie wybiegała myślami. Nie odważyła się. A teraz musiała. Gdy nadejdzie ranek, będzie musiała wiedzieć.

7

Lato mogło być takie piękne nad fiordem Lyngen. Jykea. Ivguvuotna. Bez względu na nazwę, jaką mu nadano w każdym z używanych nad nim języków.

Jest łagodne. Ciepło może leżeć warstwami otoczo­ne górami na północnym zachodzie, wschodzie i po­łudniu. Słońce toczy się swoją trasą przez dzień i noc. Chowa się tylko za ostrymi szczytami gór Lyngsalpene, po czym wraca, czerwone, na niebo, niemal do­tykając promieniami cichych wód fiordu. Świeci całą dobę, niezmordowane. Błogosławi ziemię niezliczo­nymi promieniami, życiodajną pieszczotą.

Raija wcześnie stanęła na pokładzie. Wody fiordu były niebieskie, o ton ciemniejsze niż niebo. Bez­chmurne niebo. Dopiero gdzieś nad Finlandią wid­niały przezroczyste smugi chmur, jakby ktoś próbo­wał coś wymazać, ale mu się nie udało.

Las był tak zielony, że aż kłuł w oczy. Łąki, któ­re dostrzegała, świeżo skoszone. Leżały jasne i na­gie, otoczone brzozami i ciemnozielonymi sosnami. Najlepiej na piaszczystej glebie rosły tu sosny. Ra­ija stała, chłonąc ten widok, i czuła całą sobą, że to jej ziemia. Jej.

Reijo też wcześnie wstał, widziała dym wydobywa­jący się z komina. Dobrze wiedziała, jak się rozpala ogień na tamtym palenisku. Znała jego narowy.

Serce jej się ścisnęło.

Było już za późno.

Przez wiele lat powinna tam być. Wstawać pierw­sza i rozpalać na palenisku. Przez wiele lat powinna patrzeć na fiord.

Cofnęła się, gdy zobaczyła, że Reijo wychodzi. Nie chciała, by ją dostrzegł. Poranki należały do niego. Nie chciała mu odebrać tej chwili i stać się częścią czegoś, do czego nie miała prawa. Obserwowała, jak wyciąga łódkę, wchodzi do niej i na stojąco odpycha się wiosłem od dna. Szybko robiło się głęboko i wkrótce Reijo usiadł.

Przepełniła ją czułość. Stała, trzymając się tak moc­no lin, że aż kostki jej zbielały.

Jego ciało było takie samo. Starsze - ale takie sa­mo. Dobrze wiedziała, w jaki sposób Reijo pochyla się nad wiosłami, gdy wprawia je w ruch. Widywa­ła pracę jego mięśni. Tyle o nim wiedziała. Tak do­brze znała.

Słońce oszukało jej wzrok i sprawiło wrażenie, że włosy Reijo są złociste. Mogłaby sądzić, że on jest równie młody jak wtedy, gdy go opuściła, i że teraz właśnie jest chwila, gdy wraca.

Ale wiedziała, że są srebrne.

Już za późno dla nich dwojga. Już na tyle weszli w zmierzch, że oświetlał ich jedynie księżyc. A świa­tło księżyca nie niesie ze sobą życia. Jest tylko odbi­ciem dnia.

Było za późno.

Raija stała, zastanawiając się, dlaczego Reijo aż tak długo żył samotnie. Ich uczucie wygasło, zanim tra­fiła do Vardo, zanim urodziła się Ida. Zanim wyruszył w drogę, gdy ich dom mu nie wystarczył, nie mie­ścił jego tęsknot.

Ona też czasem za tym tęskniła. Też chciała żyć, mając niebo za jedyny dach.

Reijo był przystojny. Miał w sobie coś, co podoba­ło się kobietom. Dawał poczucie bezpieczeństwa. Był niczym opoka, choć nie wyróżniał się wzrostem. Si­ła pochodziła nie tylko z jego ciała. Był zarazem moc­ny i łagodny. Czuły.

Raija rozumiała, dlaczego Wasilij tak łatwo zdobył jej zaufanie. Wszedł w jej życie niczym nóż w mięk­kie masło. Wasia i Reijo na pewno by się polubili.

Dlaczego Reijo tak długo czekał? Dlaczego tak du­żo czasu upłynęło, zanim znalazł kobietę?

Wytłumaczenie stanowiły jej dzieci. Było ich wie­le i trzymały go mocno przy ziemi. Nawet gdy opu­ściły gniazdo, nadal pozostawały z nim związane, co niewiele kobiet by zaakceptowało.

No i wciąż był Finem...

Antti, jego ojciec, też nie ożenił się powtórnie. A może po prostu mężczyźni z rodu Kesaniemi są wybredni? Powinna to wiedzieć, przecież ich znała.

Ale mogła tylko zgadywać, przepełniona czułością. Śledziła go wzrokiem i obserwowała, jak szuka swo­ich miejsc do łowienia, jak zarzuca sznur z haczyka­mi. Widziała jego szerokie plecy. Łowił ryby, siedząc twarzą do słońca. Może udawał, że wszystko jest tak jak zwykle.

Może udawał, że jej wcale tu nie ma.

Raija mogła tylko zgadywać, patrząc na niego. Do­chodziły do niej poranne odgłosy pracy na statku, tak obce dla Reijo. Stała z nogami w obu światach.

Nigdzie nie należała.

Minęło tyle czasu.

Zrobiło się za późno.

Ale był przystojny. Jej przyjaciel. Srebro księżyca i skała. Szmaragdowe spojrzenie. Kiedyś utka jego ob­raz. Z iskrząco zielonym kolorem, jeśli tylko znajdzie roślinę, która użyczy takiego barwnika wełnie. Z pas­mami brązowego i niebieskiego, jak bejcowana łódka i wody fiordu. Utka jego ramiona, dłonie trzymające wiosła. Utka jego uśmiech, oczy i gęste włosy. Przed­stawi go jako górę o ciepłej skórze. Kiedyś...

Reijo przepełniał ją tak ogromną czułością...

Ale było o wiele za późno.

Michaił przywiózł ją na ląd, gdy już wiedziała, że nie zakłóci porządku porannych obowiązków. Wi­działa, jak jakiś czas temu Reijo dobił do brzegu z po­łowem.

Raija miała nadzieję, że złowił młode dorsze z czar­nymi grzbietami, a nie te zwykłe. Nic na świecie nie smakowało bardziej niż świeżo złowione dorszyki ugotowane w morskiej wodzie do momentu, gdy skó­ra na nich się marszczy, a mięso twardnieje.

Miała na sobie własne ubranie. Pożyczone niosła pod pachą. Zamierzała przeprosić, że nie mogła go uprać.

Dobrze było chodzić w butach do konnej jazdy. Za­stanawiała się, czy znów przywykłaby do kumagów.

Bluzka jej miała hafty wokół szyi i mankietów. Wzory, których nie znano tu nad fiordem, a które wydawały jej się podobne do haftów cynową nitką ze skórzanych kaftanów z osady lapońskiej Mikkala.

Odjechała z Tornedalen w brązowym szalu okręconym wokół głowy i zawiązanym za plecami. Ona była mała, a szal duży.

Teraz okryta była innym szalem. Też wełniany, ale o innych kolorach. Był niebieski z dodatkiem najzim­niejszego żółtego, jakiego potrafiła uzyskać. Z dodat­kiem krwistoczerwonego. Szal był obszerny i dobrze grzał. Zimowymi nocami stała i marzła pod niebem nad Morzem Białym, patrząc aż do bólu oczu na zo­rzę polarną. Latem ta zorza grzała jej ramiona.

- Wcześnie wstałaś - przywitał ją Reijo. Był świe­żo ogolony. Raija musiała się powstrzymać, by nie pogłaskać go po twarzy. Jej palce chciały go dotykać.

- Nie sądziłam, że mnie dostrzeżesz - uśmiechnę­ła się w odpowiedzi. Dobrze się czuła, rozmawiając z nim. Stał na schodach w samej koszuli. Był boso, spodnie miał podwinięte do kolan. Spodnie były po­łatane widocznymi łatami. Helena pewnie umiała haf­tować, ale jej wychowanie nie obejmowało łatania spodni z samodziału.

Raija od razu pożałowała, że coś takiego przyszło jej do głowy.

Nie miała żadnego • prawa do sądzenia. Helena uszczęśliwiła Reijo, inaczej by jej nie wybrał. Ona sa­ma bynajmniej nie była panią, a też nie umiała łatać. Ledwo szyła. Dobrze się złożyło, że przy Jewgieniju niczego jej nie brakowało.

- Widzę to, co chcę zobaczyć - odpowiedział. - Ja­ko dziewczyna nie byłaś taka dyskretna. To wzrusza­jące. Zmieniłaś się, Raiju!

Pogładził ją po policzku. Spojrzeniem musnął jej czerwoną bluzkę wyszywaną w maki. Wydawały się całą łąką. Ale Reijo ich nie znał.

- Co zrobiłaby piętnastoletnia Raija? - spytał z uśmie­chem.

- Piętnastoletnia Raija wdrapałaby się przez burtę i błagała, bym ją ze sobą zabrała...

Reijo usiadł na najwyższym stopniu schodów. Ra­ija usiadła obok niego. Wiele razy tak siadywali. Z nim przyjaźniła się najdłużej. To ważne.

- Misza włóczy się po brzegu - powiedziała i za­śmiała się sama z siebie. - Jakie to dziwne, że znajdu­ję takie słowa! Tak dawno ich używałam. Nie wie­działam, że znam inny język niż rosyjski. Pamiętałam kilka słów po fińsku, ale nie miałam pojęcia, co zna­czą. Nikt wokół mnie ich nie rozumiał.

- Jakie to słowa? - spytał zaciekawiony Reijo. Raija zachichotała.

- Głównie przekleństwa. Dziwne, że właśnie one zdołały pierwsze przeniknąć przez ten mur zapo­mnienia!

- Były najmniej niebezpieczne - stwierdził Reijo. - Nic dla ciebie nie znaczyły. Używałaś ich tylko po to, by zrobić wrażenie i podkreślić, że jesteś inna. Po nic innego.

- Dlaczego ty tyle wiesz?

- Dobrze cię znałem, przyjaciółko. Chyba równie dobrze, jak ty siebie. A czasem lepiej. Wraz z tobą straciłem wiele z twojego życia. Mimo to czuję, że na­dal cię znam. Ale mnie zaskakujesz. Kiedyś tak nie było. Zawsze mogłem przewidzieć twoje reakcje.

Ponad nimi zaskrzeczała mewa, bijąc białymi skrzydłami na tle błękitnego nieba. Jej błyszczące oczka dostrzegały wszystko, a żółty dziób gotów był do natychmiastowego połknięcia najmniejszego ka­wałka czegoś nadającego się do jedzenia.

- Elise już oprawiła ryby - westchnął Reijo, spo­glądając na swoje dłonie. - Czuję się zbędny. Ale ona chce wszystko robić, chce zapracować na to, że tu mieszkają. A przecież miejsca jest dosyć, jesteśmy sa­mi z Ivarem. Dobrze ich tu mieć. Ale Elise i Matti bardzo chcą za siebie płacić.

- Wczoraj w nocy opowiedziałam Michaiłowi, kim była jego matka - rzuciła Raija. Zsunęła szal z ramion. Dzień robił się cieplejszy.

- I jak to przyjął?

- Pyta, dlaczego miałam tylu mężczyzn... - zaśmia­ła się smutno Raija. Włosy rozpuściła. Nigdy nie lubi­ła ich wiązać. Teraz powinna nosić przyzwoity kok nad karkiem. Wdowieństwo zobowiązywało. Ale ona nigdy nie robiła tego, czego po niej oczekiwano. Nie dawała rady. Zawsze była Raiją.

Tylko Raiją. Na dobre i na złe.

Reijo objął ją ramieniem. Wiele razy tak siedzieli, śmiejąc się, płacząc, rozmawiając aż do głębi duszy.

- Lubię tego chłopaka - powiedział Reijo szczerze. - Polubiłem go od pierwszego razu, gdy go ujrzałem. - Zaśmiał się. - Ponieważ nie miałem najmniejszej wąt­pliwości, czyim jest synem, sprawa była przesądzona. Nie mogłem go nie polubić. Zresztą Jewgienija też lu­biłem.

- Dlaczego? - chciała wiedzieć Raija.

Dzika kaczka załopotała skrzydłami niedaleko ka­mieni na brzegu. Stadko piskląt pływające po wodzie zaniepokoiło się. Wysoki syn Raiji przeszedł pomiędzy szopami. Był obcy w świecie wybrzeża. Ptaki o tym wiedziały.

- Jewgienij kochał - odpowiedział Reijo z policz­kiem opartym o jej czoło. Nie było nic złego w tym, że tak siedzieli. Znali się już od tak dawna: ona miała trzynaście, a on czternaście lat. Oddzielała ich zawsze tylko skóra. Nawet wtedy, gdy byli tylko przyjaciół­mi, a nie kochankami, oddzielała ich tylko skóra.

Trudno o taką przyjaźń.

- Jewgienij był mężczyzną. Wierzył w coś i trzy­mał się tego. Uważał, że dał ci życie, na jakie zasłu­giwałaś, że dał ci szczęście. Wierzył, że kłamstwo wy­trzyma. Rozumiesz? Niezależnie od tego, co zrobił, on cię kochał. Ofiarował ci wszystko. Wtedy tego nie wiedziałem, lecz go polubiłem. Był człowiekiem, któ­rego chciałbym mieć za przyjaciela. No i wasz syn... gdy go ujrzałem, wiedziałem, że chciałbym mieć ta­kiego syna. Żałuję, że nie znamy wspólnego języka, bo chciałbym poznać twojego syna, Raiju. Wydaje się być świetnym chłopakiem!

- Masz własnego syna, Reijo - odparła Raija czule.

- Ivar może też będzie świetnym chłopakiem. - Głos Reijo od razu zyskał na cieple, gdy o nim wspo­mniał. - Jest późnym błogosławieństwem mojego ży­cia. Na pewno nie zasłużył, by tak wcześnie zostać pozbawionym matki.

- Ja zawiodłam wszystkich. - Raija patrzyła dale­ko na fiord. Pamiętała, jakie polecenia wydała dziś ra­no przy stole. Wiedziała, że Michaił myśli o nich wła­śnie teraz. - Misza może miał prawo pytać, dlaczego było tylu mężczyzn. Nie opowiedziałam mu o Krwa­wym Ole. Tego nie jestem w stanie opowiedzieć.

- Winny ci jestem moje życie - Reijo uścisnął ją za ramiona. - Wykupiłaś moje życie, Raiju Alatalo, cór­ko Erkkiego.

- Mam dokumenty świadczące, że jestem Raisą Bykową - odparła, jakby pragnąc ocalić kawałek siebie.

- Może one nam pomogą - zastanowił się Reijo. - Ja mam dokumenty mówiące o tym, że jesteś moją żoną. Ale wtedy nazywałaś się Raija Elvejord, córka Erkkiego, wdowa po Karlu Elvejord.

- Czy to tylko ja? - spytała Raija. - Czy to tylko ja, Reijo? Mówiłam Miszy, że żyłam tak, jak musia­łam. W jedyny sposób, jaki mi odpowiada. Czy to ta­kie proste?

- A jakie miałoby być?

- Ty nie lubisz takich słów - powiedziała Raija nie­mal zażenowana. - Klątwa...

Reijo patrzył na nią przed dłuższą chwilę. Uśmiechnął się, ściągnął brwi, potargał jej grzywkę i przytulił. Chciał otrząsnąć ją z tej myśli.

- Ta powaga do ciebie nie pasuje! Nie było z tobą aż tak źle, moja mała. Miałaś też szczęście w życiu. I tu, i tam na wschodzie.

- Ale było też wiele bólu - odparła Raija cicho. - Tak okropnie dużo bólu. A marzenia... nigdy się nie spełniły. To szczęście, na które czekałam, nigdy do mnie nie trafiło! - powiedziała z goryczą. Raija oczekiwała więcej po życiu. Czuła, że było jej to obiecane.

- Moja Raiju! - Zielone oczy Reijo spojrzały w głąb jej duszy. Znów ją rozumiał. Podążył zawiłymi ścież­kami jej myśli. - Pamiętasz tych, z którymi wyrasta­liśmy, prawda? Byli mniej więcej w naszym wieku.

Nie było nas wiele: ty i ja, Kalle, Sandra, Ludvig, Li­sa, Ole Hans. Pamiętasz ich, prawda?

Pokiwała głową. Z nimi się nie przyjaźniła, ale zna­ła. Trzymała się razem z Reijo i Kallem. Ale i tak ona i Reijo wyróżniali się jako Finowie. Nieważne, jak długo mieszkali nad fiordem, nigdy nie byli tacy jak reszta. Nie wszyscy z tych, którzy tu żyli, byli rów­nie norwescy. Jednak urodzili się tutaj. Mówili po lapońsku, ale nie hodowali reniferów. Nie wędrowali. I wielu z nich nosiło skórzane kaftany.

Raija pamiętała ich. Byli mniej więcej rówieśnika­mi. Nawet pamiętała ich twarze.

- Sandra wyszła za Kristoffera z Karnes. On już wtedy miał dzieci w naszym wieku. Przed Sandrą wy­niszczył trzy żony. Ona jeszcze żyje. Pamiętasz, że była ładna? Nie tak jak ty, ale ładna. A Kristoffer był jak zużyty kumag. Nadal żyje, choć jest niedołężnym, śliniącym się, gadającym od rzeczy starcem. Tak, wie­dział, co robi, gdy brał sobie młodą żonę! Dzieci ucie­kły z domu, ale Sandra musi zostać. Pracuje w polu, łowi ryby, sprzedaje swetry. Zawsze ma robótkę w rę­kach. Kristoffer trzy razy w ciągu zeszłego roku pró­bował podpalić dom. On już nie wie, co robi, cofnął się do czasów dzieciństwa. A Sandra pewnie też mia­ła marzenia, Raiju. - Reijo nabrał oddechu. - Ludvig wziął sobie za żonę dziewczynę znad fiordu Ulls. Ma­ją szesnaścioro dzieci. Troje z nich umarło. Muszą się mocno starać, by wyżywić wszystkie. Rzadko aż ty­le przeżywa. Żona jest pracowita, a Ludvig prawie nie śpi. Gdyby nie sprzedawał skór, nie daliby rady. Lisa Perssenów najęła się jako służąca w Malselv. Wróci­ła do domu z bękartem. Mówiono, że to dzieło gospodarza domu, ale Lisa nie pisnęła słowa. Ona pew­nie też miała marzenia. A teraz dba o starych rodzi­ców. Syn urósł i wyjechał stąd, pewnie nie miał naj­lepszych wspomnień. Ole Hans gospodarował tak nieumiejętnie, że gospodarstwo poszło za długi. On, żona i dziewięcioro dzieci zostali bez dachu nad gło­wą. Żona służy u ludzi, dzieci rozdano, żadnego tu nie ma. Ole Hans żyje wódką, którą udaje mu się wy­mienić. Nie sądzisz, że on też miał marzenia? A mo­że też mówi o klątwie? Mogę ci opowiedzieć o takich samych klątwach za każdymi drzwiami wzdłuż na­szego fiordu. Myślisz, że oni są szczęśliwi?

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi - zaprotestowała Raija słabo. Siedziała z pochyloną głową. Próbowała sobie ich wyobrazić. Nie umiała. Poczuła się skarco­na. Nie spodziewała się tego po Reijo. I nie była pew­na, czy jej się to podoba. Czuła, jakby on ją zawiódł. Jakby nie był tym, kogo się spodziewała spotkać. A przecież nie mógł się aż tak zmienić od wczoraj.

Czyżby podjęła złą decyzję?

- Ty zawsze wierzyłaś w miłość - uśmiechnął się Reijo ciepło. - Jesteś dorosła i tyle przeżyłaś. Tyle bó­lu. Kochałaś i byłaś kochana, i mimo to wierzysz w to jedyne, wielkie uczucie?

Raija uciekła od jego głosu i ramion. Od jego cie­pła. Od rozsądku i tego, co ściągało ją na ziemię. Re­ijo zawsze twardo stąpał po ziemi. On zawsze spro­wadzał na ziemię jej marzenia, jedno po drugim. Ściągał je tak nisko, że już nie widziała w nich nicze­go nadzwyczajnego.

Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach odeszła na skraj zbocza. Dziwiła się, dlaczego nikt nie wychodzi, przecież o tej porze raczej nie śpią. Dzieci na pewno nie. Było tak ciepło, że mogłyby biegać na bo­saka po trawie. Nie widziała też żadnych cieni za oknem. Tylko światło słońca się w nim odbijało. Pa­miętała, że jeśli patrzyło się pod odpowiednim kątem i z głową odpowiednio przekrzywioną, na szybie wi­dać było delikatne kręgi, które sprawiały, że świat na zewnątrz wydawał się trochę nierzeczywisty. Z ze­wnątrz szyba wyglądała jak powierzchnia wody zmą­cona przez wrzucony do niej kamień.

Misza usiadł na brzegu. Raija wyczuwała, że podo­ba mu się widok. Nie miał tego nieprzyjemnego uczu­cia co ona, gdy patrzyła na góry i morze.

Dla Miszy morze było życiem. A góry pewnie czymś najwspanialszym, co widział. Zafascynowały go. Jego oczy błądziły po szczytach.

Raija rozumiała go. Można było się zachwycić tym krajobrazem. Ale chciałaby zabrać syna w głąb wąskiej doliny, wyżej, tam gdzie się rozszerzała i stawała pła­skowyżem. Wtedy może by zrozumiał, jak tam jest wspaniale. Zrozumiałby, czego jej oczy zawsze szuka­ły, gdzie się czuła szczęśliwa. Może wtedy zrozumiał­by, dlaczego tak jej było dobrze nad Morzem Białym.

Ona potrzebowała przestrzeni dla swoich myśli. Musiała mieć szeroki widok na horyzont, ku które­mu mogły szybować jej marzenia.

- Co powiedzą ludzie, Reijo? - spytała. Usłyszała, że podszedł do niej, widziała go kątem oka. Zresztą zawsze wyczuwała jego bliskość.

Może nie tak silnie jak Mikkala. Ich związek był szczególnie mocny. Nie można go porównać z ni­czym innym. Zostali ze sobą związani na zawsze tego szarego przedpołudnia w Tornedalen w tysiąc sie­demset osiemnastym roku.

Stała na cyplu i patrzyła na fiord Lyngen. Może nie zasłużyła, by powrócić...

Raija uświadomiła sobie, że tylko trzech mężczyzn pozostawiło trwałe ślady w jej duszy. Trzech, z któ­rymi czuła się naprawdę związana. Których kochała w taki sposób, że zawsze będą dla niej żywi.

Reijo. Wasilij.

Mikkal.

Mikkal najbardziej ze wszystkich.

Wszyscy byli kimś więcej niż kochankami. Przyja­ciółmi. Znała ich tak dobrze, aż do bólu. I nie lubiła wszystkich ich cech. Ale nie chciała ich zmieniać.

Marzyła o miłości. Marzyła, by tak kochać jedne­go, by wykluczało to kogokolwiek innego.

Nigdy tak się nie stało.

Ale Reijo oczywiście się nie mylił. Jej życie to nie tylko łzy. Mimo wszystko miała być za co wdzięcz­na losowi. Tutaj wielu ciężko walczyło o codzienny chleb. Nie było łatwo się najeść, choć fiord leżał u ich stóp. Nic tu nie przychodziło łatwo, no, może z wy­jątkiem płodzenia dzieci...

Raija pamiętała smak chleba pieczonego z mielo­nej kory. Pamiętała, jak ciężko leżał w brzuchu i jak nadal czuła głód pomimo tego ciężaru. Pamiętała mdłości, rwanie w jelitach...

Z trudem odgrzebywała te wspomnienia. To dzia­ło się tak dawno!

- Wezmę na siebie część odpowiedzialności - po­wiedziała cicho, nie patrząc na Reijo. Spoglądała na drobne fale i wiedziała, jak wyglądają te duże, wielkości domu... - Będziesz miał kłopoty. Szkoda, że nie schowałam się w alkowie. Ale ta moja cholerna duma! Muszę być uparta. Muszę stawiać czoło wyzwaniom. I zapominam, jak często parzyłam palce, bawiąc się z ogniem. - Zaczerpnęła oddechu. - Ale tym razem nie ucieknę. Spróbuję wytłumaczyć, przedstawić moją wersję. Pewnie kościół nas potępi, da nam pokutę. Ale przecież nie każą wykopać twojej żony, prawda? Tak się nie robi? Może żyła w grzechu, ale nieświadomie!

- Nie, tak się nie robi - odparł Reijo ochryple. Nie był pewien. Pogłoski rozejdą się szeroko...

- Wzięłam ze sobą moje rzeczy - Raija wreszcie spoj­rzała na towarzysza. - Misza i Oleg popłyną aż do Tromso. Mamy tam klientów. To potrwa kilka tygodni.

- A ty?

- Zostanę tu - stwierdziła Raija stanowczo.

8

Michaił zjadł śniadanie z rodziną na cyplu. Z ro­dziną matki. Jego rodziną.

Bawił się z dziećmi. Zawsze miał do nich podejście.

Te przypominały mu o Natalii. Nigdy jej nie za­pomni, mimo że nie mówił o niej często. To zbyt bo­lało. Siostrzyczka stanowiła część jego życia. Zawsze nią będzie, nawet jeśli nie ma jej na tym świecie.

Wiedział, że matka go nie odepchnęła, ale jej decy­zja bolała.

- Dasz sobie radę, mamo? - pytał już któryś raz. Dziwnie to brzmiało i wiedział, dlaczego. Zwykle Ra­ija zadawała mu to pytanie. To ona opiekowała się nim, bała się o niego. A teraz on niepokoił się o nią. - Jesteś pewna, że dasz radę?

Raija uścisnęła go za ramię. Już nie dosięgała wy­żej, nie mogła potargać mu włosów. Jej chłopak wy­rósł na wysokiego.

- Nie jestem u obcych - powiedziała. - Jestem u swoich, Misza. No i twoich. To miejsce było kie­dyś moim domem. Oczywiście, że dam sobie radę. Jak zawsze. Nie wiedziałeś?

Zaśmiała się żartobliwie. Ale nie dodała mu pewności.

Bolało go, że matka nie chce, by z nią został. Mi­sza czuł to jak głuchy ból w piersi. Pamiętał, że kie­dyś już przeżywał coś podobnego.

Wtedy powodem był Wasilij.

Wiedział, że inny mężczyzna mógł matkę zabrać rodzinie.

Michaił był wtedy zły, choć najbardziej w imieniu ojca. Mimo wszystko Wasilij nigdy nie zagrażał po­zycji Miszy u Raiji.

Teraz to coś innego.

To nie żaden mężczyzna chciał go usunąć w cień.

To inni, którzy stali jej tak samo blisko jak on. Ona miała tu inne dzieci.

I Raija nie chciała, by tu przebywał, gdy będzie wracała dawnymi ścieżkami. To bolało.

- Michaił, ja potrzebuję czasu - powiedziała Ra­ija. Objęła go. Była tak nieduża, a miała tak wiele siły. Nie wyglądała na to. - Muszę ich poznać na nowo. Chcę się dowiedzieć, kim są, zanim będę mo­gła pośredniczyć pomiędzy tobą a nimi. Rozumiesz, Misza?

Nie rozumiał, ale i tak pokiwał głową, aż zatańczy­ła jego gęsta, czarna grzywka.

- Kocham cię tak samo mocno, mimo że nie chcę, byś tu został - uśmiechnęła się Raija, znużona.

Czuła się, jakby przeniosła się w czasie. Jej ojciec też ją prosił, by zrozumiała. Patrzył na nią ciemnymi oczami Alatalo w tamten szary dzień i powiedział, że kiedyś, gdy będzie dorosła, zrozumie.

Minęło wiele lat, zanim tak się stało. Długo dźwi­gała brzemię goryczy, zanim mogła powiedzieć, że on mówił wtedy prawdę.

Teraz powtarzała słowa Erkkiego Alatalo swojemu najmłodszemu synowi.

- Te ścieżki muszę przejść sama - powtórzyła swojemu ulubieńcowi. - Nie mogę cię ze sobą wziąć, Mi­sza, mimo że bym chciała. Pogodził się z tym.

- Jesteś naprawdę pewna, że sobie poradzisz, ma­mo? - musiał jednak jeszcze spytać. Może brzmiało to dziecinnie, może ona uważa teraz, że jeszcze nie jest mężczyzną. Ale musiał spytać. Musiał się upew­nić, że ona naprawdę tego chce. Nie podobała mu się decyzja matki, ale czuł, że jej od niej nie odwiedzie. Jego matka była uparta.

Nie można zawrócić przypływu.

- Nie mamy czasu - uśmiechnęła się Raija. - Jesteś pryncypałem, Michaile Jewgienijewiczu Byków! Masz zadania. - Uśmiechnęła się czule. - Dam sobie radę, synku. Wzrusza mnie twoja troska. Mój czas jeszcze nie nadszedł, zapewniam cię!

Michaił wierzył jej. Mówiła to z taką pewnością. Nigdy by tego przed nikim nie przyznał, ale wierzył święcie, że ona będzie znała swoją godzinę śmierci. To było przerażające, ale matka miała zdolności, których nie umiał wytłumaczyć. Takie, nad którymi lepiej się nie zastanawiać. Uznawał je, bo bywał świadkiem ich działania. Zwłaszcza w przypadku Natalii.

Było w niej coś wyjątkowego. Czasami zastanawiał się, czy siostrzyczka nie jest aniołem.

Czasami czuł wdzięczność wobec losu, że Natalia umarła. Może nie za sposób, w jaki to się stało, ale że umarła jako dziecko. Nosiła ciężkie brzemię dzie­dzictwa. Za ciężkie.

Niekiedy Misza bał się, że i on może coś takiego w sobie nosić. W mniejszym stopniu, ale jednak coś.

Bał się odkryć w sobie nowe strony. Nowe zdolno­ści, których nie chciał.

Nie wiedział, czy można się od nich uwolnić. Za bardzo był podobny do matki...

Michaił zapragnął, by nie musiał przekazać tego dalej. To był rodzaj przekleństwa, coś, od czego nie można uciec. Dziedziczone z krwią.

Olga.

Gdyby wybrał Olgę, nie przekazałby tego nikomu.

Dużo o niej myślał. Myślał o tej chwili, którą mu ofiarowała. O słowach, które powiedziała. O doświad­czeniu, które mu dała: dobrym, delikatnym i ładnym. Mimo to Michaił czuł się niepewnie, gdy o tym my­ślał. Nie sądził, by się sprawdził jako mężczyzna.

Olga była taka zdecydowana. Uparta i niezmordo­wana, gdy już obrała sobie jakiś cel. Teraz wybrała go nie tylko dla siebie, ale i dla niego. To go zniechę­cało.

On nie był tak pewien jak Olga.

Podobała mu się. Myśl o niej przepełniała go gorą­cem. Policzki zaczynały palić. Ciało przestawało go słuchać.

Jednak nie był przekonany, czy może złożyć swo­je życie w jej dłonie.

Michaił nie lubił, gdy inni decydowali za niego.

Nie może myśleć o Oldze!

Jednak była najlepszym wyborem, gdyby chciał powstrzymać złe dziedzictwo.

Jego matka nie powinna wiedzieć, o czym on teraz myśli. Tego był pewien.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła go Raija. - To tylko kilka tygodni, Misza. Dasz sobie radę. Musisz pełnić obowiązki kapitana bez matki u boku. Zy­skasz większy szacunek załogi. A Oleg będzie cię wspierał. Możesz go o wszystko pytać.

Michaił wiedział o tym. Powtórzył jeszcze, że wró­ci za parę tygodni, uściskał ją i wszedł do łódki.

Raija stała i patrzyła za nim, na jego równe, silne pociągnięcia wioseł. Na jego twarz. Wyglądał tak młodo, a jednak wkrótce miał stać się mężczyzną.

Stała i patrzyła, jak przygotowują statek do odpły­nięcia. Stała, a serce ciążyło kamieniem w jej piersi. Czuła zbliżający się płacz, ale nie zapłakała.

To był jej pierwszy raz.

Michaił był jej najmłodszym dzieckiem, ale ona ni­gdy wcześniej nie przeżyła odchodzenia dziecka. To miało boleć. Miała tego świadomość.

Rozstania są bolesne.

A przecież stanowią naturalną kolej rzeczy...

Dzieci dorastają, przecinają więzy łączące je z ro­dzicami. Tworzą własne życie.

Kiedyś następował moment zerwania więzi. To musiało boleć. Musiało zawierać tęsknotę.

Może za bardzo się do niego przywiązała... Ale był tak wspaniałym chłopcem! Jej ulubieńcem, choć nigdy nie maminsynkiem. Należał bardziej do niej niż do Jewgienija, nawet zewnętrznie bardziej po­dobny do niej. Z Jewgienijem dzielił tylko miłość do morza. Ojciec uniknął tego bólu, który teraz przeżywała...

- Nie będziesz tu marzła! - stwierdził Reijo.

Raija nie spojrzała na niego, ale wyczuła jego cie­pło i poczucie bezpieczeństwa, jakie roztaczał.

Zatrzymał się obok niej. Patrzył na nią długo, zanim narzucił szal na jej ramiona. Zrobiło się chłod­no, wiatr tańczył w kierunku fiordu.

- Nie musisz stać tu i patrzeć, jak odpływają, mo­ja Raiju!

Wiedziała to, ale nie mogła zmusić się do odejścia. Sta­ła wśród kamieni i wodorostów zniszczonych przypły­wami i odpływami. Stała z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, nie spuszczając wzroku ze statku, który sta­nowił źródło utrzymywania dla niej, Michaiła, Olega...

Wiedziała, że oni nie mają czasu, by na nią patrzeć. Zdawała sobie sprawę z tego, że Michaił jest teraz za­jęty. Nie był kapitanem tylko z tytułu. Miał swoje za­dania. Raija wiedziała, co dzieje się na pokładzie w chwili podniesienia kotwicy.

Ale chciała choćby w ten sposób być z nimi. Nie mogła pójść do domu i stamtąd patrzeć na nich. To nie byłoby to samo.

Po dwóch godzinach statek zaczął wypływać z fior­du. Do ostatniej chwili trwał jeszcze handel. Ludzie nie wiedzieli, że mieli szansę zrobienia lepszego inte­resu niż gdzie indziej.

Raija o to zadbała.

Nie musieli płacić rybą złowioną przez cały sezon za worek mąki. Łatwiej im było dokonać korzystnej wymiany.

Wreszcie żagle napełniły się wiatrem i statek skie­rował się ciężko na północ, ku ujściu fiordu Lyngen. Kolorowy statek kołyszący się na falach. Wróci do­piero za kilkanaście dni.

Raija machała ręką, choć nikt nie odpowiadał. I tak machała. Nie mogła przestać, dopóki żagle nie stały się tylko plamami na horyzoncie.

Wtedy Reijo położył jej ręce na ramionach i wy­szeptał do ucha:

- No, teraz idziesz do domu, Raiju. Dość się na­marzłaś. Porozmawiamy sobie, ty i ja. Coś wymyśli­łem, zobaczysz!

Elise działała w domu. Dbała o czystość, zamiata­ła i sprzątała. Wypełniała go zapachem jedzenia. Dzieci miały czyste ubranka i zawsze coś do zabawy w dłoniach, czy to kłębek wełny, czy kawałek paty­ka. Nuciła im piosenki. Wyklaskiwała rymowanki. Pilnowała, by nie oszukiwały, choć przymykała oczy na drobne nieporozumienia.

Dobrze im zrobi dawanie sobie rady na własną rę­kę! Ona sama wyrosła w gromadce, która czasami się kłóciła, no i wszyscy wyszli na ludzi.

Elise była bardzo opiekuńcza. Jak tylko Reijo i Ra­ija weszli, przysunęła zydel do paleniska i usadziła na nim Raiję.

- Na pewno przemarzłaś na kość, stojąc tam go­dzinami! - skarciła ją i zaraz zachichotała. - Trochę dziwnie cię upominać, mamo Raiju, ale skoro jesteś tak nierozsądna, sama będziesz za to odpowiadać!

Raija tylko się uśmiechnęła i posłusznie przyjęła miskę z zupą rybną zagęszczoną kaszą. Chętnie zja­dła gorącą potrawę.

Reijo mrugnął do niej. Trzymał Ivara na kolanach i w sposób mistrzowski godził zabawianie syna i zje­dzenie dwóch misek zupy.

- Elise nie oszczędza na kaszy - uśmiechnął się szel­mowsko, skubiąc Elise za warkocz.

- Już tak dawno nie musiałam oszczędzać! - broni­ła się. - Lubię gotować! Czy to źle?

Reijo pokręcił głową i poprosił o jeszcze jedną mis­kę zupy. Śmiech Elise powiedział mu, że wybaczyła.

U pogodnej i wesołej Elise nietrudno było o śmiech. Reijo zaczął dostrzegać w niej tę dawną Elise, młodą dziewczynę o krągłych kształtach, rozmawiającą z nim aż do nocy. Ona na ławie pod oknem, on po drugiej stronie stołu. Jej młodzieńcze myśli...

Dzieci po kolei dzieliły się z nim zwierzeniami z ła­wy pod oknem. Reijo żałował, że nie może odstąpić Raiji wspomnień któregoś z wieczorów.

Elise zaczynała przypominać dziewczynę, jaką pa­miętał. Z okrągłymi, rumianymi policzkami.

Znów młoda być nie mogła, ale według Reijo po­winna jeszcze trochę się zaokrąglić, wygładzić zmarszczki, wypełnić bluzkę obfitszym biustem.

Oczywiście nie przejmował się, że nie oszczędza na kaszy. Cieszył się, że lubi gotować.

Ja nie zbiednieję, pomyślał. W domku z bejcowa­nych belek na cyplu starczyło dla nich miejsca zarów­no w pomieszczeniach, jak i w sercu. I na pewno nikt nie będzie tu głodował, jakem Reijo Kesaniemi!

Przyda się trochę więcej ciała zarówno Mattiemu, Elise, jak i dzieciom. Powinien częściej łowić tłuste dorsze o czarnych grzbietach i gotować je wraz z wą­tróbką. Wtedy wszyscy szybciej nabiorą ciała!

- Jak dobrze, że tu jesteś, Raiju! - rzuciła Elise z głę­bi serca. - Ale dwa tygodnie to strasznie mało czasu! Nie zdążysz nadgonić takiego kawału życia! Przepra­szam! - uśmiechnęła się przelotnie i zerwała na nogi. - Nie miałam na myśli niczego złego. Matti mówi, że ja gadam, zanim pomyślę. Ale to nieprawda. Tylko jak­by chcę przekazać wszystkie moje myśli na raz!

- Nic nie szkodzi. - Raiję wzruszyła jej troska i okazane ciepło. - Jesteś szczera, Elise. Nie zaszko­dziło ci wychowanie się wśród tylu Alatalo. My kom­plikujemy nasze relacje. Czasami nie jesteśmy mili. Ale ty nie potrafiłabyś nikogo zranić swoimi słowa­mi. Masz gorące serce. Twoi rodzice byli dobrymi ludźmi. Nie niesiesz trudnego dziedzictwa.

- Niby nie - uśmiechnęła się Elise szeroko - ale w końcu wybrałam sobie jednego z rodu Alatalo! Więc może trochę mi zaszkodziło... - Po chwili doda­ła żarliwie: - I jestem z tego dumna, Raiju! Jestem dumna z Mattiego. Dumna, że to on jest ojcem na­szych dzieci. Że one stały się częścią rodu Alatalo! Ani ty, ani ja nie mamy się czego wstydzić. Jestem dumna, że weszłam w tę rodzinę!

- Jesteś za dobra dla nas - wyznała Raija. - Mój brat nie wie, jakie to szczęście, że zostałaś jego żoną!

- Czy Matti pojechał? - wtrącił Reijo. Elise pokiwała głową.

- Spakowałam już was - powiedziała i podzieliła się jeszcze jedną myślą: - Porozmawiam z Idą. Ona jest tak przepełniona uczuciami, emocjami. Ale w głę­bi duszy jest rozsądna. Stanowi taką dziwną mieszan­kę. - Błękitne oczy Elise rozświetliły ogniki. - Może to nic dziwnego. Często zapominam, kto jest czyim dzieckiem w naszej gromadce! Wydaje mi się nawet, że ja jestem podobna do Reijo! Chociaż on jest tyl­ko moim przybranym ojcem!

- Mimo to otrzymałaś bardzo dużo od Reijo - rzu­ciła Raija.

- W każdym razie - mówiła dalej Elise - Ida tak naprawdę jest równie rozsądna jak Reijo!

- To dobra cecha rodu Kesaniemi - Raija zrobiła minę do Reijo. - Za to uczucia odziedziczyła po mnie. Niczego innego nie można więc oczekiwać.

- Ida wydawała się bardziej dorosła, gdy była dziec­kiem - stwierdziła Elise.

Przypomniała sobie letnie, jasne noce w ich alko­wie. Ona i Maja naciągały sobie na głowę przykrycie, nurkowały w ciemność i chichocząc, dzieliły ze sobą tajemnice. Tak niewiele wiedziały! Tylu spraw nie wa­żyły się poruszać!

No i Ida. Wciskała swoje zimne stopy pod ich przykrycie i wkradała się do nich. Zadawała pytania, na które nie umiały odpowiedzieć. Żądała podziele­nia się doświadczeniami, których nie miały, ale do czego za nic w świecie nie chciały się przyznać.

Chyba i tak Ida to wiedziała. Ona miała coś mądrego i wszystkowiedzącego w swoich zielonych, przejrzystych oczach.

Naprawdę była bardzo dorosła jako dziecko.

Za to teraz wielu rzeczy nie wiedziała.

- Idę od razu zalewają emocje - tłumaczyła Elise. - Kipią. A dopiero potem ona myśli. I jeśli dochodzi do wniosku, że się pomyliła, pierwsza wyciąga rękę i przeprasza.

- Tego na pewno nie odziedziczyła po Alatalo! - stwierdziła Raija stanowczo. - My trzymamy się aż do końca nawet błędnych przekonań... - Uśmiechnę­ła się i nabrała oddechu. - Dajmy Idzie czas, którego potrzebuje. Ja nie przyjechałam tu, by cokolwiek utrudniać jej ani komukolwiek z was.

Miała dwa tygodnie. Nie powiedziała im, dlaczego się zjawiła. Nie powiedziała, co chciała osiągnąć. Już nawet sama tego nie wiedziała. Wiele spraw zmieni­ło się tak szybko, nie tylko przez te lata.

- Dlaczego nas spakowałaś? - przypomniała sobie Raija słowa Elise. Nie widziała już swojej torby po­dróżnej tam, gdzie ją zostawiła. Stała koło drzwi, przekazując sygnał, że jej właścicielka zostaje.

Na jakiś czas.

Zostawiła też sporo rzeczy na statku jako znak dla Michaiła, że zamierza wrócić.

- Podjąłem postanowienie za nas oboje - powie­dział Reijo, podrzucając Ivara aż pod sufit. Chłopczyk śmiał się, zachwycony. Miał śmiech ojca. Oba głosy zlały się ze sobą, wypełniając serce Raiji ciepłym uczu­ciem. Malec nie miał podobnych rysów twarzy do Re­ijo. Raija próbowała odnaleźć w nim tę nieznaną jej Helenę, ale nie umiała. Miała nadzieję, że będzie umia­ła ją sobie wyobrazić dzięki opowieści Reijo.

Chciała tego.

Chciała poznać tę młodą kobietę, którą on kochał tak mocno i która dala mu tak wiele.

- Pozwoliłem sobie podjąć postanowienie za nas oboje, Raiju, i mam nadzieję, że nie ukarzesz mojej zu­chwałości swoim słynnym alatalowskim milczeniem!

Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.

- Pamiętasz, jak się do mnie nie odzywałaś całymi dniami, gdy byłaś na mnie zła? - spytał Reijo. - Od­powiadałaś mi najkrócej, jak umiałaś, albo przekazy­wałaś polecenia poprzez Elise.

- Pamiętam to! Teraz sobie przypominam! Uważa­łam, że to było straszne, bo tak was oboje kochałam! - Przerwała sobie sama: - Ech, słyszycie, jak ja mówię? Chyba nigdy nie wrócę do norweskiego!

Norweski był językiem ojczystym Elise, ale z Mat­tim rozmawiała tylko po fińsku. On nie miał zdolno­ści do języków, choć rozumiał i norweski, i lapoński. Z dziećmi mówili po fińsku. Ale Elise usłyszała na­głe, że nadal mówi dialektem z południa Finlandii! A przecież tak dawno stamtąd wyjechali!

- Chyba będzie tu niezły ścisk - powiedział Reijo z powagą. - Jesteś największą sensacją od czasu śmier­ci Heleny. Przysiągłbym, że teraz mówią o tobie wszędzie. Plotki już wspinają się w góry i przechodzą do Manndalen.

Zaśmiał się i zakołysał Ivara na kolanie. Chłopiec trzymał się mocno palców taty małymi, pulchnymi łapkami. Reijo kołysał syna cierpliwie.

- Nie radziłem się ciebie, Raiju, ale raczej zgodzisz się ze mną. To ułatwi sprawę. - Nabrał powietrza. - Tutaj chodzi o wiele osób. O Elise, Mattiego i dzie­ciaki. O Idę, Sedolfa i małego Mikkala. O tego tu Ivara. O naszych w Finlandii. Ale przede wszystkim, Raiju, chodzi o ciebie i mnie. Musimy sobie wiele opowiedzieć i wytłumaczyć. Wiele węzłów musimy rozwiązać. Będziesz miała na to czas. Ale przede wszystkim myślałem, że powinniśmy spędzić trochę czasu sami. - Twarz Reijo rozjaśniła się. - Załatwi­łem nam odroczenie tego piekła, które nas tu czeka. Zabieram cię w góry!

- W góry? Reijo pokiwał głową.

- Słuch ci nie szwankuje, babciu! Słyszysz równie dobrze jak dziewczyna! Ty i ja idziemy w góry!

- Chyba nie spakowałam dosyć ubrań - wtrąciła Elise - ale uważałam, że ważniejsze jest, byście zabrali jedzenie. Będziecie to wszystko nieść na plecach.

- Na pewno zadbałaś najlepiej, jak to jest możliwe - odparł Reijo, patrząc wciąż na Raiję. - Matti albo Sedolf zawiozą nas wozem jak najwyżej. Potem pójdzie­my na własnych nogach.

Zerknął na jej wypucowane buty do konnej jazdy.

- Myślę, że powinnaś zmienić buty. Do takiej wę­drówki najlepiej nadają się kumagi. Od tych wspania­łości dostaniesz tylko odcisków. Wyglądasz w nich zresztą jak poborca podatkowy!

Raija udała, że nie słyszy.

- W górach musi być teraz ładnie - powiedziała. - Wszystko niebieskie. Niebo, jeziora...

Rozmarzyła się. Przypominała sobie pory roku na płaskowyżu. Pamiętała, jak się zmieniają: czasem gwałtownie, a czasem łagodnie, powoli, jakby sama natura napawała się tymi zmianami. - Zieleń jest tak zielona, zanim straci kolor! Jakby iskrzyła po raz ostatni, zanim nadejdzie zimno. Niektóre liście już są żółte, choć to jeszcze nie pora. Wszystko jest stono­wane. No i ta niebieskość. Przejrzyste powietrze. Zie­leń. Plamy żółtego...

- ...i czerwonego, które nie dbają o twoje stonowa­ne kolory! - żartował Reijo z błyskiem w oczach. Ro­zumiał jej uczucia. Sam odczuwał to piękno, które malowała. Sam je widział i wielbił tak jak ona. Nie miał żadnej ulubionej pory roku, dla niego wszystkie miały w sobie coś. Były równie ważne. Gdyby którejś zabrakło, pozostałe by się zmieniły.

Reijo nie umiał sobie tego wyobrazić, ale był pe­wien, że żadna pora roku nie istniałaby bez innych. Trudno byłoby mu przekazać te myśli słowami, ale Raija pewnie by go zrozumiała. Umiała spojrzeć sze­roko.

- Twój kwiat też teraz krzyczy - dodał. - Twój ja­skier lodowy, Raiju. Pamiętam, jak zawsze podobał ci się ten niepozorny kwiatek. Ja też widziałem go wie­le razy na płaskowyżu, kwitnący tuż obok ostatnich łach śniegu. On potrafi rosnąć wręcz na kamieniu, na lodzie. Biały, pulchny i pełen woli życia. - Glos mu niemal odmówił posłuszeństwa. Musiał odwrócić spojrzenie. Ogarnęło go tyle wspomnień. Tyle, który­mi jeszcze nie mógł podzielić się z Raiją. - Kucałem koło niego. Gładziłem jego płatki tak, jak ludzie gła­dzą kociaki. Rozmawiałem z nim. Tak wysoko w gó­rach nikt nie zwraca uwagi, z kim się gada. Myślałem sobie - twój kwiat, Raiju. Lubisz go ty i renifery. Jest biały przez całe lato, dopiero gdy idzie jesień, staje się czerwony, niemal fioletowy. Zupełnie jakby krzyczał. Wtedy jest widoczny na śniegu. Zabiera trochę ciepła dla siebie. Kusi ostatnie promienie słońca swoim czer­wonym kolorem.

- Naprawdę tak myślałeś? - spytała Raija z niedo­wierzaniem, wpatrując się w niego z uwagą.

- Czemu nie? Raija nie umiała wytłumaczyć, dlaczego ją to tak zdziwiło. Reijo był mężczyzną z pokładami czułości. Wiedziała o tym. Był tak silny, że mógł pozwolić so­bie na delikatność.

Ale jego wyznanie poruszyło coś w głębi jej duszy.

- A co z twoim synkiem? - spytała. - Zabierzesz go ze sobą?

Raiji przypomniała się jej ucieczka z Vardo. Mik­kal i Ailo. To właśnie syn Mikkala uczynił z ucieczki coś normalnego. To on dbał o to, by ich dni co­dzienne przeplatały święta.

Gdyby ona i Mikkal byli sami, zniszczyliby siebie nawzajem. Może ich wspólna podróż trwałaby kró­cej niż ten rok.

Ailo stanowił jasny punkt tamtego roku.

Mikkal chyba ją zawiódł. Teraz mogła to przyznać. Przyznanie się już nie bolało. Nie musiała kłamać.

Nie kochała go mniej z tego powodu. Ale on ją za­wiódł.

- Młody Kesaniemi zatęskni za tatą dziś wieczo­rem - odparł Reijo. - Ale jutro rano będzie zadowo­lony z opieki Elise. Ida też o niego zadba, zaleje go czułością. Nie będzie źle małemu Ivarowi Anttiemu, mimo że ojciec ucieknie w góry na kilka dni. Chyba to tata będzie za nim tęsknił!

Reijo potarł czubek nosa o nosek małego. Raija przypomniała sobie, jak robił tak z Mają, z Knutem...

- Tu chodzi o nas, Raiju. Musimy sobie wiele wy­tłumaczyć. Zmierzymy się z tym wszystkim razem, ale najpierw musimy uniknąć wszelkich niespodzia­nek. Musimy opowiedzieć sobie nasze życie. Będzie­my przed sobą bardziej nadzy niż wczoraj w saunie, kochana.

Raija pokiwała głową. Mądrze to wymyślił. No bo był mądry!

- Masz dla mnie kumagi? - spytała. - Oczywiście, że idę z tobą w góry!

9

- Obawiam się, że jest coś, czego nie uda nam się uniknąć - powiedział Reijo, podsadzając Raiję nawóz.

Matti wrócił niedawno. Nazajutrz mieli z Sedolfem rozpocząć ścinkę drzew na dom. Nie opowiadał wiele o Idzie, wzruszył tylko ramionami i rzucił, że była małomówna.

Raija domyślała się, co Reijo miał na myśli. Sama się tego bała. Siedziała na wozie w swojej czerwonej, haftowanej bluzce, okryta niebieskim szalem, z czer­woną wstążką we włosach.

Zwykle niczego się nie bała, ale tego - tak.

- Moglibyśmy ukryć cię na wozie i jechać, jak gdyby nigdy nic - mówił dalej Reijo, ściskając jej dłonie, - Ale ani ty, ani ja nie jesteśmy tacy, prawda, Mały Kruku?

- Ale ty będziesz mówił - odparła. Reijo pokiwał głową i wspiął się na wóz obok niej.

Matti powoził sam na koźle. Reijo siedział ramię w ramię z Raiją, ale jej nie obejmował ani nie trzy­mał za rękę.

Pomachał do tych, którzy patrzyli na nich z okna domku. Zostawili cypel za sobą.

- Zatrzymaj się tutaj - rzucił do Mattiego, gdy do­jechali nad brzeg morza. Zeskoczył z w o z u i podał rę­kę Raiji. - Chodź! Nic złego się nie stanie. Trochę się u nas zmieniło od czasów, gdy tu byłaś, Raiju. Nie jest tak, jak się obawiasz. Nie jesteśmy tacy źli, my znad fiordu.

Raija nie była całkiem pewna, czy mu wierzy, ale to on tu mieszkał przez te lata. To on się najbardziej narażał. Przecież nadal będzie tu mieszkał.

Ona miała wrócić. Znów mogła uciec.

To była tylko wizyta.

Przy łodziach zgromadziło się kilkunastu męż­czyzn. Nie mieli teraz nic do roboty, gdy już rosyj­ski statek odpłynął.

Oczywiście, mieli o czym mówić!

Większość sądziła, że Raija odpłynęła.

Niektórzy uważali, że Kristoffer musiał być pija­ny i nie wiedział, o czym mówi. To, co opowiadał, było zbyt nieprawdopodobne. Uśmiechali się pod wąsem. Jeśli już opowiada się żart, powinien być choć trochę realny.

Ktoś widział jakąś kobietę stojącą na brzegu przy szopie Reijo, gdy statek odpływał, ale z daleka.

A tu nadchodzi Reijo, obejmując ją ramieniem! Czuli się, jakby zobaczyli ducha.

- Przyprowadziłem tę, o której pewnie mówicie - powiedział Reijo, zatrzymując się pośród nich. Męż­czyźni byli ich rówieśnikami, w takim wieku, by ją pamiętać.

Nie mogli oderwać od niej oczu. To zresztą zawsze było trudne z powodu jej urody.

- Sądziliśmy, że Kristoffer zmyśla! - odezwał się w końcu jeden z nich. - To się nie trzymało kupy!

Raija spojrzała na nich, wytrzymując ich wzrok. W archangielskim porcie musiała znosić bardziej lep­kie spojrzenia.

Może Reijo jednak miał rację?

- U diabła, nie spodziewaliśmy się jej jeszcze zo­baczyć! - zaśmiał się ktoś nerwowo.

- Nie możesz narzekać na brak kobiet, Kesaniemi! Same przychodzą! - rzucił inny.

- Ech, zamknij się! - ktoś go uciszył.

- Nie mogę was prosić, byście o tym nic nie mó­wili - powiedział Reijo. - Nie mogę was zmusić do milczenia. Ale wierzcie mi, wszystko ma swoje uza­sadnienie. Nie ja o tym powinienem mówić. To jej historia.

Spojrzał na Raiję.

- Tak, winnam wam ją - przyznała cicho, a oni aż wstrzymali oddech, by dobrze usłyszeć jej głos. Wszę­dzie by go rozpoznali. - Ale Reijo najbardziej. Potrze­buję czasu, by z nim porozmawiać.

- Idziemy razem w góry - dodał Reijo.

- By... rozmawiać? - rzucił znacząco jeden, wyplu­wając przeżuwaną trawę.

Reijo uśmiechnął się. To były ich żarty. Nie zamie­rzali ranić.

- Potrzebuję kilku dni - mówił dalej. - Potem mo­gę spotkać się z wójtem, księdzem czy diabłem, kto tam będzie chciał.

Zamilkł i popatrzył na nich po kolei. Chciał, by go zrozumieli.

- Poproszę was o coś. I nie oczekuję, że teraz odpo­wiecie. Gdy wrócimy, i tak dowiem się, co się działo.

Zebrani pokiwali głowami. Raija nagle poczuła coś, czego wcześniej nie znała. Uznanie. Nie dla siebie, na tyle nie była próżna. Była dumna, że owym uznaniem darzono Reijo.

A więc stał się dla nich kimś więcej niż tylko Kwe­nem z cypla!

- Na wschodzie nazywają ją Raisa - mówił dalej Reijo, nadal obejmując ją ramieniem. - Statek, który właśnie odpłynął, to jej statek. Pewnie zauważyliście, że mąka w tym roku była taka tania? Za to możecie podziękować Raisie Bykowej!

Raija nie odezwała się, zanim Matti nie pogonił ko­nia i nie oddalili się od mężczyzn na brzegu.

- Przez chwilę się bałam - wyznała. - Oni nie mo­gliby mnie skrzywdzić, ale się bałam.

Zamilkła. Zastanawiała się, spoglądając na Reijo. Pró­bowała zgadnąć, o czym myśli, ale nie umiała. Przed­tem tak. Odbierała to jako znak wzajemnej bliskości, tego, jak dobrze się znają, jaka przyjaźń ich łączyła.

Teraz zrozumiała, że to było dlatego, że żyli tak blisko i że ich świat był tak mały. Wtedy łatwo zgad­nąć, o czym myśli ta druga osoba.

- Poczułaś jeszcze coś? - spytał Reijo, splatając luź­no dłonie na kolanach.

- Sympatię - odrzekła Raija bez zastanowienia. - Jesteś teraz jednym z nich, Reijo. Długo to trwało, ale cieszę się, że nie ma pomiędzy wami barier.

- Tak łatwo nie jest! - zaśmiał się, ale spoważniał. - To ciepło skierowali także ku tobie, Raiju. Może tego nie wiesz, ale nadal mieszkałaś pomiędzy nami. Byłaś inna, niczym rzadki kwiat. Zawsze dziwi jego obec­ność, ale coś w nim jest. A gdy znika, zawsze się go pamięta. Staje się częścią tej natury, do której wcze­śniej nie należał. Tak też było z tobą.

Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie mogła jesz­cze mówić mu o pieśniach śpiewanych w karczmach Archangielska, o historiach opowiadanych wokół Mo­rza Białego i wzdłuż rzek płynących na południe. Nie mogła opowiedzieć Reijo o Carycy. Jeszcze nie.

- Stałaś się naszym rzadkim kwiatem - uśmiechnął się Reijo. - Naszym obcym ptakiem. Nieznanym i obcym, tak. Ale jednak naszym. Rozumiesz?

- Co się teraz stanie? - spytała. Zastanawiała się, co on wymyślił, dlaczego zatrzymał się przy mężczy­znach, dlaczego ją ze sobą zabrał, wręcz im pokazał. To nie było ot, tak sobie. Na tyle znała Reijo.

- Nie wiem - odparł Reijo szczerze. - Mam pew­ną nadzieję. Ale niektórych rzeczy nie można mówić zbyt wyraźnie. Nikt nie lubi, gdy się za niego myśli. Mam nadzieję, że to, co wyczułaś, przejdzie na in­nych. Nie dowiemy się niczego przed powrotem. Je­śli nic z tego, na co liczę, się nie zdarzy, mamy inne możliwości. Twój stary mąż nigdy nie traci rezonu. - Zaśmiał się. - Chyba naprawdę jestem twoim mężem! Drogi Boże, jakże to życie się z nami obeszło, Raiju!

Droga dla wozów skończyła się. Musieli zejść. Re­ijo zdjął plecaki i pomógł Raiji założyć jej na plecy. Zrobiony był z miękkiej skóry, takimi ściegami, któ­re można było podziwiać jak dzieła sztuki. Jon przy­niósł jeden dla Reijo. Ida też taki dostała. Matti go przywiózł ze sobą.

Ida nie przesyłała pozdrowień, ale pożyczyła Raiji swój plecak.

To ogrzało serce Raiji. Gest ten zawierał w sobie źdźbło nadziei.

- Uważajcie na siebie! - Matti czuł, że powinien im to powiedzieć.

Reijo zaśmiał się, a Raija przewróciła oczami.

- Ja znam te trasy, kolego! - odparł Reijo. - Mógł­bym wrócić bezpiecznie z większości miejsc niemal na ślepo. A Raija ma góry we krwi. Będzie niczym dziewczyna, gdy tylko poczuje pod kumagami mchy i porosty, gdy zaczepi spódnicą o wrzosy. Poprowa­dzę ją przez najgęstsze chaszcze karłowatej brzozy, które znajdę, by znów poczuła się jak w domu!

- Tak, dacie sobie radę - zaśmiał się Matti. - Raija jest jak kot, teraz wiem. A diabeł dba o swoich, więc o ciebie, Reijo, też nie muszę się martwić!

- Pilnujcie porządku w domu - rzucił Reijo, poda­jąc Raiji dłoń.

Pomógł jej wspiąć się na pierwszą stromiznę. Matti nie patrzył za nimi. Zawrócił konia i wóz i pojechał w stronę fiordu. Nie oglądał się za siebie. To była sprawa pomiędzy Raiją a Reijo.

Teren na początku drogi okazał się trudny. Stwór­ca musiał być wtedy szczególnie kapryśny. Skały od­dzielały kępy wrzosów i mchu, po których niepew­nie się stąpało.

Teren wznosił się w górę. Stromo. Nie było żadnej ścieżki, kierowali się od kępy mchów do następnej. Wspinali się tam, gdzie to było możliwe. Obchodzili zbocza tam, gdzie niemożliwe.

Nie rozmawiali wiele ze sobą w czasie pierwszego wejścia. Podawali sobie nawzajem pomocną dłoń, gdy zachodziła taka potrzeba, uważali na siebie.

Nie po raz pierwszy szli razem w góry.

Gdy już nad ich głowami pojawiło się więcej nie­ba, napięte rysy ich twarzy zaczęły się rozluźniać.

Oddychali swobodniej.

Pospieszyli dalej, wyżej. Chcieli się poczuć jeszcze bardziej wolni. Biegli tam, gdzie to było możliwe. Śmiali się z siebie. Starali utrzymać się na nogach, mi­mo że teren pod ich stopami usiłował ich schwytać.

I wreszcie roztoczył się przed nimi widok. Patrzy­li dalej niż na drugą stronę rzeki. W dole widzieli, jak płynie leniwie, zakręcając tu i ówdzie. Popatrzyli w górę. Wiedzieli, że czeka ich jeszcze kawałek wspi­naczki, zanim zobaczą widok znacznie szerszy.

Kraina otworzy się przed nimi dopiero za chwilę.

To tam się kierowali. Jeszcze od celu dzieliło ich kilka godzin marszu. Ale mieli czas, mnóstwo czasu. Nie musieli się nigdzie spieszyć.

Usiedli na kamieniu wystarczająco dużym, by obo­je mieli miejsce. Odsapnęli, ocierając pot. Zdjęli pleca­ki i rozprostowali ramiona. Pokazali sobie nawzajem swoje górskie twarze. Mieli specjalny rodzaj wolności w oczach, w uśmiechu, w ruchach.

- Jednak zapomniałam, jak może być tu ładnie - po­wiedziała Raija. - Pamiętałam tylko niebieskość, a nie jak wspaniale może tu być. Pamiętałam rzekę, ale nie to, jaka potrafi być biała. Pamiętałam tylko, jak dusiła mnie dolina. Jaka się czułam mała, jakby góry stały na­de mną i mnie pilnowały. Zawsze widziałam w nich ty­siące oczu. - Popatrzyła w dół, a potem z tęsknotą w gó­rę. - Ale zapomniałam, jak dobrze było pójść w górę, wydostać się ponad wszystko. Ponad ludzkie spojrze­nia. Gdy wchodzę w górę, opuszczają mnie wszelkie cie­nie. To dobrze. To takie cudowne uczucie!

Przycisnęła dłonie do piersi.

Rei jo rozumiał ją, choć sam pewnie by tego nie wyraził. Raija zawsze umiała się wysłowić, choć potrafi­ła i jego pochwalić.

- No i co, dobrze wymyśliłem? Raija pokiwała głową z przekonaniem.

- W Rosji jest inaczej?

- Tak. Raija nie wiedziała, jak mogła mu to wytłumaczyć.

Tam wszystko było wielkie, szerokie, jakby powięk­szona wersja wszystkiego, co znała.

Tutaj była różnorodność. Tam bardziej do siebie podobne, jakby w zgodzie ze sobą nawzajem.

- Nie umiem ci tego teraz wytłumaczyć! - powiedzia­ła w końcu. - Później. Muszę znaleźć właściwe słowa. Tak długo tam mieszkałam, że jest to dla mnie oczywi­ste, nie musiałam nikomu tego opisywać. Rozumiesz?

Rozumiał. Podniósł jej plecak. Ruszyli w dalszą drogę.

Dalej.

Wyżej.

Jeszcze nie u celu, lecz bliżej.

Często odpoczywali, siedząc w niemal nabożnym skupieniu pomiędzy niebem a ziemią, będąc tu i tam w tym samym momencie. Nie rozmawiali wiele. Od­kładali to na później.

Teraz był czas na przeżywanie, patrzenie, chowa­nie wrażeń w sercu. Chłonięcie wszystkimi zmysłami.

Siedzieli ramię przy ramieniu. Stali blisko. Nie do­tykali się, lecz i tak dzielili wszystko, co widzieli.

Oboje słyszeli krzyk siewki, samotnego ptaszka z płaskowyżów.

Oboje widzieli myszołowa szybującego ponad ich głowami wysoko na niebie. On pewnie też ich widział: dwoje ludzi zagubionych pośród nieskończo­ności krajobrazu późnego lata.

Oboje czuli łagodny wiatr z południowego wschodu, wiejącego od świerkowych borów i jezior Finlandii, od pól, które pewnie stały ciężkie od dojrzałego zboża.

Ich myśli szły przeróżnymi ścieżkami. Płynęły swo­bodnie, niosąc często wzruszenia. Zwłaszcza te, które poleciały na południowy wschód i z powrotem. Wspo­mnienia stamtąd miały rozmaite odcienie. Strupy po­krywające rany ich duszy stawały się grube, lecz prę­dzej pękały, niż pozwalały na powstanie nowej skóry.

Szli z wiatrem głaszczącym ich karki. Wspinali się na zbocza, by po drugiej stronie zejść w dół. Z tru­dem łapali równowagę na gołoborzach sypkich kamie­ni. Zatrzymywali się czasem, podziwiając, jak porosty tworzyły obrazy na tych kamieniach: wspaniałe obra­zy w kolorach czarnym, jasnozielonym i białym.

Natura lubiła zabawę.

Szli, choć nastała noc. Była jasna, mimo że słońce już dobrą chwilę temu schowało się za górami na pół­nocnym wschodzie. Wieczorem niebo przybierało in­ny odcień niebieskiego, jakby ten jaskrawy kolor dnia bladł, stawał się pastelowy, łatany chmurkami.

Ten, kto miał czas, by obserwować wieczorne niebo, nigdy nie mógł się stać pesymistą. Miał tam tysiące ob­razów, tysiące historii. Ktoś, kto zachował w sobie dzie­cięcą wrażliwość, nieskażoną powagą dorosłości i dnia codziennego.

Wspinali się na wzgórza i stawali na szczycie, pi­jąc chciwie nocne powietrze niczym najczystszą wo­dę. Potem zbiegali na drugą stronę. Kraina, po której szli, unosiła się potężnymi fałami.

Tygodnie spędzone na pokładzie sprawiły, że Ra­ija coraz bardziej odczuwała zmęczenie.

Reijo szedł bez wysiłku. Podziwiała go. Przypomi­nała sobie jego miękkie, kocie ruchy. Wydawało się, że wchodzenie nic go nie kosztuje. Tam, gdzie Raija walczyła o oddech, on stał i spokojnie czekał, aż ona dojdzie do siebie. Wtedy zaczynała iść wcześniej, niż naprawdę mogła, by Reijo nie pomyślał, że straciła swoją dawną formę.

Dlatego ucieszyła się, gdy Reijo z uśmiechem wska­zał dłonią i powiedział, że wkrótce będą na miejscu.

- Pomyślałem, że tu będzie miło się zatrzymać. Tylko po tej stronie, czy po tamtej?

Raija spojrzała w tym kierunku. Nie znała tej oko­licy. Po ich stronie zbocza były kamienie i czasem krzewy. Na tej wysokości, na której byli, mało co ro­sło powyżej kolan, ale tu ledwo sięgało ponad kost­ki. Po dnie doliny wiła się rzeczka wypływająca z ma­łego jeziora.

Po tamtej stronie rosła trawa. Wiedziała, że to oznacza wilgoć, ale rosły tam także karłowate brzo­zy. Może znajdą coś na ognisko.

Podłoże wszędzie było z kamieni, ale po tamtej stronie wszystko wyglądało bardziej urodzajnie, mi­ło i zachęcała bardziej otwarta przestrzeń.

- Po tamtej - postanowiła, wzdychając w duchu. A więc jeszcze nie dotarli do celu. No ale przynaj­mniej nie musieli się już wspinać. Zeszli w dół nad rzeczkę w miejscu, gdzie mogli przejść po kamieniach i woda nie płynęła zbyt gwałtownie.

- Dobrze byłoby mieć łódkę - powiedziała Raija, zawsze gotowa do marzeń.

- Chciałbym widzieć, jak ciągniesz ze sobą tu łódkę - rzucił Reijo sucho. - Mogłabyś zacząć zimą, a cieszyć się nią następnego lata, jeśli pogoda do tego czasu by jej nie zniszczyła. Ale sama myśl jest zabawna, przyznaję.

Przeszli przez rzeczkę. Jak dzieci ze śmiechem przeskakiwali po kamieniach. Wybrali każde swoją drogę i ścigali się ze sobą. Dobrze było tak się odprę­żyć, stracić nieco powagi osób dorosłych.

- Będziemy spać pod gołym niebem - obwieścił Re­ijo. - Wiem, że byłoby przyjemniej mieć namiot, ale dopóki nie pada, damy sobie radę. Za dużo mieliby­śmy do niesienia.

Raija pokiwała głową. Spociła się tak, że aż drżała. Pot chłodził jej ciało. Elise nakłoniła ją, by pod bluz­kę włożyła jeszcze wełnianą koszulkę. Teraz była jej za to wdzięczna. Z melancholią wspomniała, ile razy to ona upominała Elise, by się właściwie ubrała.

Teraz nie wpadłaby na to. Lato, pamiętała, zwykle było ciepłe.

- Mamy szopę na polowania przy jeziorze bardziej na południowy wschód - rzucił Reijo. - Ale leży na bardziej uczęszczanych traktach, dlatego tam nie chciałem iść. Nie wiem, czy umiałbym teraz cokol­wiek wytłumaczyć.

- Tak jest dobrze - odparła Raija, zakładając swe­ter, który miała zawiązany w pasie. Był z grubej weł­ny i ogrzał ją aż do kości.

Zaczęli szukać drewna na opał. Znaleźli sporo świeżych gałązek, ale mało suchych i grubszych. Cza­sem wypłaszali ptaszki. Raija zatrzymywała się z sza­cunkiem za każdym razem, gdy para niedużych skrzydełek podrywała się z traw pod jej stopami. Jej oczy śledziły to małe życie, ukryte pomiędzy gałąz­kami karłowatej brzozy. Pokryte było piórkami w kolorach, które albo ukrywały, albo przyciągały uwagę. Nie istniało nic pośredniego. Ptaszki były al­bo kwiatami na niebie, albo wyszukanymi zestawami maskujących kolorów.

Znosili naręcza gałązek i korzeni do miejsca, które Reijo wybrał na ognisko. Raija oceniła, że było dobre: blisko jeziora, osłonięte kamieniami od strony wiatru, który zresztą w każdej chwili mógł się zmienić.

Reijo rozpalił ogień. Noc od razu wydała się łagod­niejsza. Przysunęli się do ogniska, zdjęli kumagi i umieścili jak najbliżej ciepła, by wyschły.

Reijo wyciągnął ze swego plecaka parę białych, grubych, wełnianych skarpet. Raija zastanawiała się, co tam dodatkowo zmieścił z rzeczy, które jeszcze mogły im się przydać. Najwyraźniej on niósł o wiele więcej niż ona. Choćby skóry.

Raija nie lubiła, gdy ktoś się dla niej poświęcał. Za­wsze było jej trudno przyjmować coś od kogoś.

- Skarpety na Lofoty, Raiju! - Reijo ujął jej nogę i naciągnął na nią skarpetę. Wystawiła drugą. - Teraz ciepło?

Pokiwała głową. Skarpety sięgały jej niemal do ko­lan. Robiło je się zawsze z grubej wełny, co najmniej dwa razy za duże, potem prało w gorącej wodzie i fil­cowało, by stały się grubsze niż zwykłe. Mężczyźni łowiący ryby na Lofotach nie mogli marznąć w nogi.

- Kto ci je zrobił? - spytała, bo nie mogła sobie wy­obrazić, by któraś z jej córek była tak zdolna.

- Ida - zaśmiał się Reijo. - To nie miały być skar­pety na Lofoty, ale Ida właśnie tak robi na drutach:

wszystko za duże. Ale te dało się uratować. Ty nigdy nie byłaś w tym dobra - śmiał się dalej - Twoje cór­ki też nie są. - Zamilkł na chwilę i spoważniał. - Ale Ailo jest złotnikiem.

- Mikkal zawsze umiał coś robić - odparła. Wspo­minanie go nie bolało. - Rzeźbił ptaki...

- Ailo też tworzy figurki ptaków, ale nie rzeźbi. Wytapia w złocie i srebrze. Wyglądają prawie jak ptaszki Mikkala. Mają tylko inaczej wychylone skrzydła. Pewnie je sobie przywołuje z pamięci, a przecież był wtedy dzieckiem, gdy je widział.

Reijo zaczął rysować na ziemi kształty skrzydeł.

- To ptak Mikkala. Raija rozpoznała go. Reijo obok narysował drugie skrzydło, niemal identyczne.

- To jest ostrzejsze, inaczej wykrojone. Reijo starł rysunki dłonią i uśmiechnął się szeroko.

- Ailo przedstawia innego ptaka, choć pewnie o tym nie wie. Zbyt długo mieszka nad morzem. Ta, dla której go robił, mieszka nad morzem. Ailo wyta­pia mewę. Mikkal rzeźbił w kości, dlatego jego ptak też był biały, ale to nie mewa.

- Mikkal rzeźbił kruka - powiedziała Raija cicho i nawet zerknęła w górę, jakby spodziewając się wi­doku jego czarnych skrzydeł. O wiele szerszych niż skrzydła mewy.

- Helena umiała haftować - uśmiechnął się Reijo. - Stawiać drobne ściegi na delikatnym materiale. U nas nie znalazła takich materiałów ani tak cienkich igieł. Zresztą, na cóż nam takie materiały? My musi­my bronić się przed zimnem. Nie żyjemy tu dla ozdo­by. U ciebie na wschodzie też nie?

- Niektórzy tam żyją dla ozdoby - odparła. - A wielu, wielu z ledwością udaje się obronić przed zimnem. Wszędzie jest tyle trudu. Wcześniej tego nie wiedziałam. - Wpatrzyła się w ogień i ciaśniej okryła szalem. - Tej zimy dużo myślałam o moim dzieciń­stwie. Po tym, jak znów je sobie przypomniałam, ciężko mi się zrobiło na duszy. I nikt nie mógł mi po­móc wypełnić luk. Zupełnie jak kamyki leżące obok drogi. Nie wiem, czy należą do mnie. Matti nic nie pamięta z tamtego czasu. On ma swoje dzieciństwo, ja moje. Wspólnych mamy tylko rodziców. Wydaje się to tak mało, Reijo...

Zamilkła.

Wokół nich natura i noc rozmawiały cicho ze so­bą. Wiatr coraz częściej zawiewał ze wschodu, gotów wkrótce stłumić słaby płomień ich ogniska.

- Sądzę, że i ja, i Matti nie przeżylibyśmy, gdyby oni mnie nie odesłali.

- Musisz tak sądzić? - zastanawiał się Reijo, które­mu wiek nie stępił ostrości sądów. Z plecaka wyjął suszone mięso. Odkrawał cienkie kawałki, które sta­wiały opór przy gryzieniu.

- Może tak wolę - przyznała Raija. - Nie mam nic do zarzucenia życiu, które przeżyłam. No, może z pewnymi wyjątkami. Może tam nie byłoby inaczej. Ale nie mogę znieść myśli, że moje odejście nic nie zmieniło. Nie umiem przyjąć, że przeżylibyśmy na­wet, gdybym została. Nie było nam łatwo, to wiem. Puchliśmy z głodu, pamiętam. Tata wcześnie zmarł. Ale może... - Westchnęła. - Wiem, że była tam cięż­ka harówka. Ale wszędzie tak jest!

- Nigdy nie dowiesz się, jak mogłoby być - stwierdził Reijo. - Matti nie może ci odpowiedzieć. Ojciec też nie. Twoja matka żyje, ale pewnie nie chciałaby usły­szeć tego pytania. Teraz nie jest pora na dalekie podró­że. Powinnaś przyjechać w październiku i na dłużej niż dwa tygodnie. Ale to nie byłaby łatwa wyprawa.

- Wiem. Ale tamta sprawa nie daje mi spokoju. Wciąż o tym myślę. Może łatwiej wrócić do własne­go dzieciństwa i czuć, że to mnie sprawiono zawód.

- Ida się opamięta - Reijo podchwycił jej myśl. - To nie był zawód, sama wiesz. Nawet ja, który znam tylko fragmenty historii, rozumiem, że nie zostałaś ze złej woli. Wróciłabyś, gdybyś mogła. Teraz wró­ciłaś.

- Trochę późno - odparła, wyciągając przed siebie nogi. Zdrętwiały od siedzenia po turecku.

Jak dawno nie była na płaskowyżu!

Żuła mięso. Miało smak przeszłości. Wiedziała, że Reijo je solił i wędził w saunie. Rozpoznawała aro­mat jałowca. Soli dodawał Reijo akurat taką ilość, by piekła język po zjedzeniu większej porcji mięsa.

Tak właśnie wędził Antti. A on soli dawał tyle, ile matka Ravna.

- Nie będziemy teraz rozmawiać o Idzie - posta­nowił Reijo. - A może jesteś zmęczona i chcesz spać?

Pokręciła głową. Zmęczenie już jej minęło, a mieli tak mało czasu!

- Opowiedz mi o swoich pierwszych latach. Potem ja o moich. Wtedy nadążymy za sobą i będziemy mie­li rozeznanie.

Raija przysunęła się do niego bliżej. Zdradzieckie podmuchy wiatru doszły za ich kamienie. Już nie by­ło zacisznie, ale Reijo dawał nieco ochrony.

- Wziąłeś jeszcze chleb? - spytała.

- Ależ się stałaś wymagająca w tej Rosji! - zażarto­wał Reijo, ale wyciągnął z plecaka okrągły, razowy chleb pieczony na sposób fiński, z otworem pośrod­ku, i ułamał dla niej kawałek. - Ale karmić cię nie bę­dę - zastrzegł, obejmując ją i dzieląc swoje ciepło.

Raija jadła. Myślała i opowiadała. Czasem Reijo za­dawał jej jakieś pytanie. Czasem oboje milczeli. Cza­sem śmiali się.

Raija opowiadała całą sobą i to ją rozgrzewało. Po­magała sobie gestami dłoni, by pokazać, co ma na my­śli, by wytłumaczyć i podkreślić. Jej głos żył i zmie­niał się. Malowała postaci ludzkie tak żywo, że Reijo czuł, jakby je znał. Mógł je rozróżniać na podstawie barwy głosu, jakiej Raija im użyczała. Był pewien, że robiła to właściwie.

Potem opowiadał Reijo. Cicho i inaczej niż Raija. Ale ona posiadała dar wyobraźni, który pozwolił jej ubarwić jego spokojny opis. Wzmacniała jego słowa tam, gdzie była pewna, że on nie dopowiada.

Razem podążali ścieżkami przeszłości.

Fragmentami, inaczej nie było to możliwe. Ale ro­zumieli więcej.

Nie tylko tego drugiego. Także siebie samego, swo­je decyzje.

To była jasna, rześka noc. Ale nie marzli, mimo że nad ich słowami unosiła się biała para.

10

Obudziło ją słońce. Słońce i rybołówka. Mewa rzu­ciła się w powietrze i zakręciła gwałtownie ponad ich głowami. Jej czarny kapturek widziała tak blisko, a zaraz potem już wysoko. Rozpoznawała ją po kształcie skrzydeł i ostrym, przenikliwym krzyku.

Słońce przebłyskiwało zza cienkiej zasłony chmur, które wiatr pewnie zaraz rozgoni.

Dzień miał jeszcze różową poświatę. Kolory nocy blakły wraz z postępem poranka. Woda jeziorka cza­sami lekko się marszczyła. Raija dostrzegała kręgi pozostawiane przez żerujące ryby. Miała nadzieję, że Reijo w swym przepastnym plecaku ma też linkę i haczyk.

Ale nie obudziła go, by spytać o to.

Ostrożnie przeciągnęła się, choć było to niemal niemożliwe. Leżała bardzo blisko przyjaciela. Okryli się jedną ze skór, którą on niósł. Ziemia była bardzo wilgotna. Nie znaleźli nic do podłożenia pod spód i musieli użyć drugiej ze skór, dlatego do przykrycia pozostała im tylko jedna.

Mimo wszystko Raija pomyślała, że Elise mogła im spakować nieco mniej jedzenia, za to choć jeszcze jeden sweter albo mały pled...

Ognisko paliło się długo. Dołożyli resztę opalu, gdy się kładli spać. Ptaki już dawno świergotały, gotowe na nowy dzień. Ich śpiew ukołysał ich do snu.

Niebo było czyste w nocy, ale nie zmarzła. Może dlatego, że ucichł wiatr.

Wody jeziorka były spokojne niczym tafla lustra. Po jej powierzchni ślizgały się owady. Czasem od spodu atakowała je ryba, pozostawiając plusk i kręgi na wodzie.

Było pięknie.

Reijo stał się znów tak bliski.

Wczoraj zjedli jeszcze więcej chleba i mięsa. Ogrzewali żeberka nad ogniskiem, parząc palce. Śmiali się i wspominali, pijąc miód z kubka, który Reijo też niósł w plecaku.

Raija nie rozumiała, ile jego plecak mógł pomie­ścić. Domyślała się, że on musiał go sam spakować, nie Elise. To było w stylu Kesaniemi!

Ona opowiadała.

On opowiadał.

Przeszli z grubsza przez wszystko. Ich własne hi­storie. Dzieci.

Powiedział, że to od Idy powinna się dowiedzieć o Ailo, jednak musiał jej coś naszkicować.

Raija próbował odmalować mu życie nad Morzem Białym, pokazać tę Rosję, którą znała, lubiła, nie lubi­ła, kochała.

Tę Rosję, za którą już zaczynała tęsknić.

Było to zadanie niemal niemożliwe jak na tak krót­ką noc.

Zbliżyli się do siebie, bo marzli. Zasnęli właściwie z wyczerpania.

Ścieżki szesnastu lat pokonane w jakże krótką noc! Przeznaczoną tylko na to, ale jakże krótką.

Nadal miała pytania, które chciała mu zadać. Ta­kie, na które musiała uzyskać odpowiedź. Reijo też umiał zatrzymać się przed dotknięciem jej czułych punktów. Mądrze i czujnie się wycofał.

Ale ona musiała spytać. Reijo też wreszcie spyta. A wobec niego będzie szczera.

Udało jej się znaleźć pozycję, która nie była nie­wygodna. Napawała się promieniami słońca. Pełnia lata już minęła, ale słońce nadał grzało. Zresztą nie był to już wczesny ranek...

Czekał ich piękny dzień.

Nadal lubiła patrzeć na tarczę słońca, gdy otwiera­ła oczy. Jako dziecko bawiła się w myślach z promie­niami słońca.

Promienie słońca w Tornedalen. Te same w Varanger. Te same w Skibom.

Reijo miał długie rzęsy. Były tak jasne, że normal­nie ich się nie zauważało. Teraz Raija widziała je do­kładnie. Skóra Reijo postarzała się.

To wszystko, czego nie dostrzegła od razu, z odle­głości, widziała teraz.

Wyglądał ładnie we śnie.

Wielu ludzi tak wygląda. Wtedy niczego nie ukry­wają, nie udają. Raija chciałaby kiedyś zobaczyć, jak sama wygląda, gdy śpi. Może wtedy by lepiej zrozu­miała siebie. Dlaczego wolność jest dla niej taka ważna.

Zrozumiała to właśnie wczorajszej nocy, gdy opo­wiadała Reijo swoje życie. Wtedy to do niej dotarło. Oczywiście, zawsze szukała też kogoś.

Nie mogła żyć w samotności.

Ale równie intensywnie chroniła swoją wolność.

Tę, która nie nazywała się mama ani żona, ani przy­jaciółka.

Tę, która nosiła imię Raija.

Która była nią.

Nie wiedziała jeszcze, dlaczego taka była. Ale mo­że jeszcze to zrozumie. Jeżeli nie dzisiaj, to wkrótce.

Nie tęskniła za Michaiłem. Nie bała się o niego ja­ko matka. Nie zastanawiała się, czy podołał zadaniu.

Nawet o nim nie pomyślała, od kiedy ruszyła w góry.

Nie śniła też o Mikkalu. Chociaż godzinami mó­wiła o nim z Reijo, on nie przyszedł do niej we śnie.

W ogóle to coś śniła. Tyle wiedziała. Ale nie pamię­tała, o czym. Sen uleciał wraz ze słońcem niczym po­ranna mgła.

Tak długo spała.

Reijo był taki ładny we śnie...

Powinna wstać i rozpalić ogień, ale nie chciała obu­dzić towarzysza. Jednym ramieniem nadal ją obejmo­wał. Raija pomyślała z niepokojem, że pewnie mu dawno zdrętwiało. Nie rozumiała, jak on mógł tak dobrze spać w tej pozycji.

Na jego twarzy widziała więcej zmarszczek. Rozu­miała, jak powstawały. Linie wokół ust, między ocza­mi. Ale śmiał się na tyle często, że miał też miłe zmarszczki koło oczu. Takie lubiła.

Raija rozumiała, dlaczego Helena mogła się w nim zakochać mimo swojego wieku i pochodzenia.

Właśnie może dlatego Reijo wydał się jej najbez­pieczniejszą przystanią. W jego spojrzeniu było tyle zrozumienia! Jego uśmiech odmładzał go o dwadzie­ścia lat. Reijo był mądry. Miał ręce, które potrafiły być delikatne, ale którymi mógł ścisnąć, gdy potrzeba.

Zagubione ptaki potrzebują takiej przystani. Od­poczynku, bezpieczeństwa i zarazem ciepła.

Czułości. Delikatności. I siły.

Nawet gdy spał, był tym wszystkim naraz.

A zmarszczki świadczyły o śmiechu i poczuciu hu­moru. O uśmiechu zawsze w pogotowiu.

Dobrze było wrócić, choć na chwilę, i znów po­czuć tę przyjaźń.

- Wiercisz się jak robak na wiosennym słońcu! - Reijo otworzył oczy.

Raija niemal podskoczyła. Nie zauważyła, by się budził. Oddech miał wciąż taki sam, powolny. Twarz mu nawet nie drgnęła. A więc ją oszukał! Leżał i wie­dział, że ona na niego patrzy, a udawał sen!

- Jak tam? - spytał, siadając. Miał rozczochrane włosy, a zarost zaczynał przebijać się przez ogoloną wczoraj skórę.

Raiji udało się usiąść, ale nie mogła skłamać i po­wiedzieć, że czuje się świetnie. Reijo zaśmiał się.

- A byłaś kiedyś niczym młody renifer: pędziłaś jak szalona, gdy tylko poczułaś zapach płaskowyżu. Sta­rość nie radość, co?

Zaśmiali się razem. Było im dobrze. Przyjemnie by­ło poruszyć się i poczuć ślady wczorajszej wędrówki w mięśniach i kościach.

To było dobre zmęczenie.

- Chcesz iść dalej czy pokręcić się po okolicy? - spytał Reijo, rozpalając ogień. - Jest tu pełno potocz­ków - mówił dalej. - A może tak połowić ryby? Co powiesz na pstrąga pieczonego w żarze? Pamiętasz coś takiego, Raiju? Chyba nie jesteś tak stara, że za­pomniałaś?

Pamiętała. Pamiętała głównie takie nieistotne szcze­góły. A może właśnie istotne? To z takich drobiazgów składa się życie. Jakiś smak, zapach... Wspomnienie pewnego wiatru. Kwiat, przy którym się zatrzymało. Życie byłoby puste bez takich chwil.

- Nie mogłabym iść daleko, nawet gdybym chcia­ła - uśmiechnęła się Raija. Przeciągnęła się, robiąc mi­ny. Reijo zaśmiał się. Sam był irytująco rześki. Wy­spany, sprawny - i zadowolony.

- Zaoszczędźmy miód - powiedział. - Wystarczy nam górskie powietrze, nie uważasz? Dobrze byłoby mieć jednak namiot...

- Nawet ty go nie wyczarujesz! - odgoniła Raija je­go wizję. Sam dobrze wiedział, że to niemożliwe.

Zjedli śniadanie. Raija podwinęła rękawy bluzki. Włosy związała tasiemką w luźny koński ogon, jak lubiła. W tej fryzurze było jej do twarzy. Wraz z upły­wem lat zaczęła na takie sprawy zwracać uwagę. W młodości wystarczał sam uśmiech.

Wspaniale było znów wsunąć stopy w kumagi. Wyściełająca je trawa była miękka, choć nie tak, jak zimą. Raija pamiętała, że nosząc kumagi, nigdy nie zmarzła w stopy.

Ale nie mogła ich nosić w Archangielsku.

Reijo miał ze sobą haczyki. Wystrugał patyki, do których chciał przywiązać linkę. Zrobił wędkę też dla Raiji. Aż coś w niej kipiało z radości, że idą na ryby.

Ostatnim razem szli tak chyba sto lat temu!

Przywodziło to wspomnienia wspólnej wczesnej młodości. Nie tak bardzo różowe dla Raiji. Za bar­dzo tęskniła za Mikkalem. Za bardzo narzekała na nią Kristina. Raija dla swej przybranej matki nigdy nie była wystarczająco mądra, zdolna czy gospodarna.

Była za to zbyt ciemnowłosa, ciemnooka, drobna, zbyt uparta i łatwo wpadająca w gniew. Sprzeciwiała się dorosłym. Udawała, że zjadła wszystkie rozumy. Mówiła za dużo i myślała za dużo.

Była zbyt fińska. Kristina zawsze wynajdowała u niej wady. A wszystko, co Raija ceniła, ona chciała zmienić.

Była Finką. Nie mogła zapomnieć o swoim pocho­dzeniu. Poznała też życie Lapończyków. Stało się jej częścią.

Uparcie nie dawała się tego pozbawić. Ale nie mo­gła tego zmienić, nie zmieniając siebie.

Raija teraz to zrozumiała. To też stanowiło część jej wolności. Tej, którą nazywała Raiją.

- Za dużo wspomnień? - spytał Reijo. Stał, mając słońce za sobą. Jego sylwetka była ciemna, a promie­nie słońca jakby wychodziły z jego głowy. Zrobił krok w bok i światło oślepiło Raiję.

- Za dużo. I bolą. Zaczęła iść. Widziała, co ma pod nogami, ale nie wiedziała, dokąd idzie.

Zostawiła za sobą jeziorko. Reijo szedł za nią. Nie pozwalał, by się zgubiła. Nie zostawił jej samej.

Nadal jeszcze błądziła po omacku w swojej prze­szłości. Nadal chciała rozmawiać. Rozmawiać, py­tać... Dzielić.

Byli ludzie, którzy bali się dzielić - niezależnie, czy czymś dobrym, czy trudnym. Tak, jak bali się przyj­mować coś od kogoś, nie będąc pewnym, czy będą mogli się odpłacić.

Raija dzieliła się, bo musiała, bo nie umiała inaczej.

Mieszała się w cudze sprawy, bo musiała. Przejmo­wała się innymi, bo musiała.

Taką miała naturę.

I jeśli ktoś był jej bliski, oczekiwała, że będzie mo­gła podzielić z nim swój ból. Że ofiaruje jej swój czas tak, jak ona mogła jemu.

To byli ludzie, za których chętnie oddałaby życie. Nie było ich wielu. Kilkoro w Rosji.

Tylko Reijo wyszedł z zapomnienia. Ale on nie za­wiódł.

- Sądziłam, że to potrwa kilka dni - powiedziała. Miała nadzieję, że Reijo ją słyszy. Nie szła szybko i niemal słyszała jego oddech. - Statek miał czekać kil­ka dni. Ja miałam przypłynąć na ląd. Porozmawiać. Chciałam przyjść i znów zniknąć. Powiedzieć tylko, że żyję. Że mam swoje życie. Chciałam się upewnić, że wam się dobrze wiedzie. Że moja rodzina nie cier­pi niedostatku. - Zatrzymała się i oddała Reijo swoją wędkę. Chyba nie mogła już łowić ryb. - Miałam na­dzieję, że nie będę musiała sprzedawać wam mąki. Ba­łam się, że to może was upokorzy. Wyobrażasz so­bie? Dorosła osoba, która boi się czegoś takiego? Ale chyba bałam się spotkać twoją rodzinę. Wyobraża­łam sobie, że się nie ucieszą. I nigdy, przenigdy nie chciałam ujawnić się w wiosce. Oni nigdy nie mieli się dowiedzieć. Wtedy bym odpłynęła do domu. Do Archangielska. Z czystym sumieniem. I żyłabym so­bie, dopóki Mikkal nie zabrałby mnie do Saivo.

- Często dzieje się inaczej, niż myślimy. Reijo wrócił nad jeziorko. Odwrócił się od niej, ale mimo to był razem z nią. Chyba ją rozumiał. Rozu­miał, że tego nie dało się powiedzieć twarzą w twarz.

Zarzucił wędkę. Jako przynętę założył kawałek suszo­nego mięsa. Tutaj nie znalazłby żywej przynęty. Raiję to cieszyło. Nigdy nie mogła znieść widoku wiją­cego się na haczyku robaka, przebitego na wskroś, lecz jeszcze pełnego życia.

- Chcę zobaczyć jej grób - stwierdziła Raija. Splotła dłonie, aż zbielały jej kostki. Nie była to prośba. - Grób Heleny. Chcę go zobaczyć, Reijo. Pozwolisz mi na to?

- On jest po drugiej stronie fiordu - odpowiedział nagle ochrypłym głosem. Ramiona mu stężały.

- Nie masz nic przeciwko? - Nie.

- U diabła, Reijo, chcę, żebyś był wobec mnie uczci­wy! Jeśli ci to nie odpowiada, lepiej mi to powiedz!

Reijo odwrócił się do niej, wyciągając linkę z wo­dy. W spojrzeniu miał smutek, ale nie kłamał.

- Nie mam nic przeciwko temu. W pewien sposób by mnie to ucieszyło. Ale jej grób leży po tej złej stro­nie fiordu. Tam siedzi cała zwierzchność. Nie wiem, jaka będzie sytuacja, gdy wrócimy, Raiju. Po prostu nie wiem. Może i tak będziemy musieli tam razem pojechać... - Westchnął. - Ale zrobię, co będę mógł, byś go zobaczyła. Helena pewnie by to pochwaliła.

Raija nie pomyślała o tym. Zawsze była jakaś zwierzchność, którą należało brać pod uwagę. Za­wsze ktoś miał prawo do pilnowania maluczkich.

- Jak jest poważne - zastanawiała się - to wielożeństwo?

Reijo nie mógł się nie roześmiać.

- Tak poważne, że ksiądz przemówiłby nam do su­mienia. Że wypominałby nas z ambony jeszcze przez wiele lat. Tak poważne, że sporo by nas kosztowało oczyszczenie się z winy. Nie wiem, czy za takie coś posyłają do więzienia. Nigdy się nad tym nie zasta­nawiałem. Ja dopiero po dobrych kilku latach zaczą­łem zauważać inne kobiety. Wtedy wszyscy wierzyli, że nie żyjesz. Nie wiem, jak oni to ocenią, Raiju. I nie mam ochoty o tym teraz myśleć. A ty?

Usiadła i patrzyła, jak on łowi ryby. Nie musiała nic mówić.

Nic nie złowił.

Położyła się na wznak i czuła ciepły dotyk promie­ni słońca. Podłoże nie było tu wilgotne. Cienka war­stwa ziemi nie trzymała długo wody, ponieważ głów­nie stanowiła splątaną sieć korzeni małych roślin.

Wokół niej toczyło się życie. Brzęczały owady. Meszki gryzły, ale dawały się odgonić. Nie chciała ich zabijać.

Ptaki śpiewały. Słyszała trzepot ich skrzydeł. Przy­zwyczaiły się do ludzi. Reijo stał przy jeziorku i tyl­ko zarzucał i wciągał linkę. Zarzucał i wciągał. Nie stanowił dla nich zagrożenia.

A ona leżała nieporuszona wśród krzewinek i ka­mieni. Jej skóra piła słońce. Raija żałowała, że nie mo­że schować takiej chwili i przechować na długie, ciemne, zimowe wieczory. Wydobyć ją wtedy i znów poczuć ciepło słońca na policzkach i ramionach.

Powinna jak dziecko rozebrać się i biegać na gola­sa w słońcu! Gromadzić zapasy energii na zimową porę ciemności. Może spróbować...

Musiała zasnąć. Gdy się ocknęła, słońce oświetlało ją z innej strony. Okryta była szalem. Wzrok jej padł prosto na pęk ryb zawieszonych tak sprytnie, że ich ogony niemal dotykały jej twarzy.

Tym razem nie śmiała się razem z Reijo. Nie od razu. Nieważne, że zesztywniała - zerwała się szyb­ko i wyłożyła mu dosadnie, co o tym myśli. Ze takiej dziecinady nie powinien wymyślać on, dziadek! Że nie spodziewała się po nim czegoś takiego.

Na szczęście spódnica nie zaczepiła się o nic, gdy zaczęła uciekać od jego śmiechu.

W górę, w górę, wbrew temu, co sygnalizowało jej ciało. Nogi ją bolały. Plecy bolały. Wszystko bolało, lecz Raija zacisnęła zęby. Była na niego wściekła!

Że też takie głupstwa się go trzymały na stare lata!

Przystanęła dopiero wysoko. Było tam dużo chłod­niej. Ujrzała małe jeziorko leżące w kotlince, osłonię­te przed wiatrami wiejącymi na szczycie. Obok niego dostrzegła łachę starego śniegu! Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Podeszła do szarawego placka i do­tknęła go. Palce jej zmarzły, lecz wpadła na pewien pomysł. Uformowała kulę.

Że też Reijo był tak daleko! Kiedyś dobrze rzuca­ła, najlepiej ze wszystkich dziewczyn, prostym zama­chem.

Raija usiadła na kamieniu obok łachy śniegu i le­piła śnieżkę za śnieżką. Ugniatała je tak solidnie, że uderzenie mogło być bolesne. Ale bawiło ją to.

Przesunęła się nieco wyżej, by dojść do najpóźniej­szej warstwy śniegu, która jeszcze pozwalała się for­mować. Pod nią śnieg nie dawał zrobić ze sobą nic rozsądnego.

Rozsądnego!

Raija zaśmiała się ze swojej myśli - i ujrzała kwiat. To był cud. Czuła się, jakby stanęła w katedrze święte­go Michała w Archangielsku, nawet jako niewierząca.

Katedra zachwycała ją za każdym razem do tego stopnia, że była potem na siebie zła. Przecież zbudo­wali ją ludzie! Nie popi! I nie z pieniędzy, które oni zdobyli w pocie czoła.

Ten cud nie wzbudzał w niej złości. Na niemal na­gim kamieniu wyrosła kępka niepozornych kwiatów. Żaden z nich nie był dłuższy niż palec Raiji, a miała przecież i tak drobne dłonie.

Pręciki były kosmate i żółte. Płatki otaczały je po­strzępioną koroną. Miały kolor czerwonofioletowy, tylko niektóre z najmniejszych kwiatów były nadal białe.

Mikkal nazwał go jej kwiatem. Jej i reniferów. Ja­skier lodowy.

Już całe wieki temu je widziała i dotykała, pewnie podczas ucieczki z Mikkalem i Ailo do Finlandii.

Ailo jest teraz dorosły. To niepojęte, jak czas ucieka!

Raija niemal płakała, gdy delikatnie gładziła kwiaty opuszkami palców. Starała się zapamiętać tę chwilę.

- Znalazłaś je? - Cień Reijo padł na kwiaty. Jego głos brzmiał tak łagodnie, że Raija nie umiała się już na niego złościć. Już nie mogła. - Ładne - dodał, ku­cając koło niej. Mikkal też często tak robił.

Dziwne, jak takie rzeczy się przypominają! Wspo­mnienia, o które nie prosiła. Raija nie wiedziała, czy ich chciała, pomimo że już stały się częścią jej gobe­linu. Łatwiej było się obejść bez czegoś, czego smaku się nie znało.

- Szkoda, że nie mamy nic, w co moglibyśmy go włożyć i zasuszyć - powiedział Reijo. - Wtedy miała­byś go zawsze ze sobą.

- Nie chcę martwego kwiatu! - Raija podniosła głos.

Czyżby on tego nie rozumiał? - To jest mój kwiat tyl­ko wtedy, gdy tu rośnie - tłumaczyła. Uśmiechnęła się, jakby przepraszając jaskier. - On rośnie tam, gdzie jest za mało ziemi, za zimno, zbyt wietrznie... tam gdzie nie powinien rosnąć! Nie powinien, a jednak ro­śnie. Z czystego uporu! Rośnie i gra na nosie wiatro­wi i zimnu. Daje sobie radę. Dlatego właśnie go lubię. Mojego kwiatu nie powinno się zrywać. On powinien żyć na wolności. Do niej jest stworzony, a nie na klomb. To mój kwiat, Reijo, mój kwiat...

Rei jo uśmiechnął się, ale powiedział poważnym to­nem:

- Nawet kwiaty, które lubisz, są takie jak ty: prze­korna kobieta żyjąca z czystego uporu!

Wtedy przydały jej się śnieżki. Raija sięgnęła za sie­bie, osłonięta spódnicą. Zerwała się na nogi i ucieka­jąc dalej od Reijo, rzuciła. Trafiła, zwłaszcza że Reijo nie spodziewał się ataku.

Lodowaty pocisk ugodził go w ramię, pozostawia­jąc mokry ślad.

Raija ze śmiechu aż się zgięła wpół.

- Powiedziałeś: przekorna i uparta? Dodaj jeszcze, że świetnie celująca!

W Reijo też nadal mieszkał chłopak. On nie zapo­mniał, jak trafia się śnieżkami w okryte spódnicą pu­py dziewcząt!

Raija zebrała niemal wszystkie przygotowane śnieżki. Reijo musiał lepić swoje i nie miał więcej niż dwie na raz.

Ale trafiał równie dobrze jak ona. I szybko lepił nowe.

Po chwili oboje byli spoceni i mokrzy. I dobrze czuli te miejsca, w które oberwali. Ale śmiali się. Pod­dali się jednocześnie.

- Może jednak nie jesteś strasznie uparta - stwier­dził Reijo. - A cela masz dobrego... - Złapał się za krzyż. - Jeszcze chwila, a znosiłabyś mnie na dół, ko­bieto! Nadrabiałaś twardością kul.

- Wybaczam ci ryby - orzekła Raija, rozglądając się w poszukiwaniu tasiemki, którą miała związane włosy. Nigdzie jej nie widziała. Biegali jak dzieci, roz­deptując łachę śniegu.

Jednak jaskry nadal stały. Równie uparcie cieszyły się życiem, chłonąc ciepło słońca. Lato było krótkie, ale i tak udawało się żyć jak w raju. Późnym latem było jeszcze wiele czasu do zimy.

- Powinnaś, jeśli zamierzasz je zjeść. Bo jeśli chcesz się jeszcze kłócić, zostaną z nich zwęglone szczątki. - Reijo zaczął schodzić ku jeziorku. Rzucił przez ramię: - Już i tak pewnie są spalone z jednej strony. Nie miałem w co ich zawinąć. Ale zęby nadal mam dobre. Jak tam u ciebie?

Raija zaklęła po rosyjsku, choć on i tak zrozumiał. Wyszczerzył do niej te swoje dobre zęby. Raija też była zadowolona ze swoich, więc mu je pokazała w grymasie, rzucając za nim garścią śniegu. Odszedł już jednak zbyt daleko.

Raija dotknęła po raz ostatni swojego kwiatu, uspo­kojona. Znalazła też tasiemkę. Dopiero gdy związała włosy, zeszła do Reijo.

- Te są już dobre - powiedział Reijo. Wyciągnął z żaru dwie mniejsze ryby, dwie większe zostawiając na później. Jak przewidział, były przypalone po jed­nej stronie. - Nie będziemy ich piec po drugiej stro­nie - stwierdził, zabierając się za jedzenie.

Smakowało świetnie, przyznała Raija. Świeżo zło­wiony pstrąg o różowym mięsie, o lekko przypalonej skórze, ze szczyptą soli... Niczego więcej nie było trzeba.

Jedzenie ją rozleniwiło. Już nie czuła się jak pięt­nastolatka, a raczej bliżej własnego wieku.

Nieznany jej ptak zanurkował w wodzie w pogo­ni za rybą. Za każdym razem z zapartym tchem cze­kała na rezultat polowania i czuła zawód, gdy poja­wiał się z pustym dziobem.

A gdy trzymał w nim rybę, żałowała jej.

- Trudno cię zadowolić - stwierdził Reijo. Rozwie­sił koszulę na krzaku. Bluzka Raiji też była mokra, ale cienka, więc szybko schła.

- Nie trudniej niż kiedyś. Zaśmiał się.

- Mam na ten temat swoje zdanie! Co cię czeka w Archangielsku? - zmienił temat.

- Praca Jewgienija, dopóki nie przejmie tego Micha­ił. - Raija siedziała na skórze renifera i czuła się świet­nie. Właściwie nie chciało jej się rozmawiać o Archangielsku, lecz wiedziała, że to jej nie ominie. - Dom. Nie jest duży, lecz to mój dom.

- Większy niż domek na cyplu?

- Większy - przyznała niechętnie. - Ale i tak mały! Jego śmiech otoczył ją i rozbroił. Zaśmiała się wraz z nim.

- Oleg i Tonią. Ich córka Olga.

- Nie masz tam nikogo innego? - spytał Reijo. - Nikogo, kogo możesz nazwać przyjacielem?

Raija wzruszyła ramionami.

- Miałam Wasilija. Ale on nie żyje. Mówiłam ci.

- Nie miałem na myśli twoich mężczyzn, tylko o ludzi bliskich tobie!

- Znam wielu - odpowiedziała sztywno. - Wielu mnie lubi. Z wieloma lubię rozmawiać.

- A do kogo idziesz, gdy chcesz się wypłakać? - na­ciskał Reijo. - Kto cię wspiera? Kto poza Olegiem, je­go żoną, córką i Michaiłem?

- Nie wiem - odparła Raija szczerze. Oni byli jej przyjaciółmi, bliskimi jak krewni. Jedynymi, do któ­rych odważyła się przywiązać. Zawsze była pod tym względem ostrożna.

Mimo to była pewna, że nie cierpiałaby biedy w Archangielsku. Nie głodowałaby, gdyby nie miała jedzenia. Była pewna, że ktoś zawsze by jej pomógł, gdyby zachorowała.

Reijo nie mógł tego wiedzieć. Jeszcze nie opowie­działa mu legend. Nie chciała się popisywać, przed Reijo nie musiała.

Ale teraz czuła, że musi mu objawić i tę stronę swojej historii.

To też stanowiło prawdę.

Było tą częścią jej życia, której ona nie stworzyła, ale która istniała.

Żyła własnym życiem.

- Opowiadałeś dzieciom bajki? - spytała, nie pa­trząc na Reijo. Zdziwiony odrzekł, że tak.

- O stallo i ptakach, i kwiatach. O sprytnych dziew­czynach i głupich chłopakach. O łabędziach i okrop­nych rosyjskich piratach, którzy rabują nasze kościoły.

- W Archangielsku też opowiadają bajki - rzuciła Raija niemal zażenowana. Znała Reijo wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że domyśli się, kto jest ich bohaterką. Ale nie czuła się zbyt dobrze w tej roli. - W porcie, w szopach zwanych domami - rozpoczęła lekko drżącym głosem - opowiadają dzieciom o ko­biecie ubranej w czarną pelerynę, która przychodzi z jedzeniem ukrytym w fałdach okrycia. Opowiada­ją, że jej dłonie grzeją i że potrafią powstrzymywać krwotoki i przytrzymywać życie, które ucieka. Nazy­wają ją Carycą, chociaż prawdziwa caryca odebrała­by to jako zniewagę.

- Ta bajka nie może być stara - zauważył Reijo. Raija napotkała jego wzrok i pokręciła głową.

- Piętnaście, może szesnaście lat - powiedziała.

- Rozumiem, że możesz się czuć tam bezpieczna - powiedział Reijo cicho, dokładając gałęzi do ognia. - Ale zastanawiam się, czy to ci wystarczy, Mały Kruku.

11

Reijo poruszył najbardziej bolesny punkt. Nie mo­gła już patrzeć mu w oczy.

Tak ważne było dla niej utrzymywanie, że tam na wschodzie działo się wspaniale. Ze jest jej dobrze. Ze ma to, czego potrzebuje, a nawet więcej!

Nie kłamała, gdy tak twierdziła. Niczego jej nie brakowało. Ale zapomniała, komu to mówiła.

Reijo zadał je teraz pytanie, którego nie zadał w nocy.

Odsłaniał jej samotność.

- To wszystko, co mam, Reijo.

- Mogę usiąść obok ciebie? Tak jakby musiał o to pytać! Raija pokiwała głową i zrobiła mu miejsce. Reijo dołożył więcej opału, za­nim usiadł.

- To mnie smuci bardziej niż wszystko inne, co mi opowiedziałaś - stwierdził poważnie. - Z wyjątkiem tego, że straciłaś swoją córeczkę. Miałem nadzieję, że jest inaczej. Dużo rozmyślałem o tobie i o tej spra­wie. Jewgienij mówił mi, że masz przyjaciół. To mnie pocieszyło na jakiś czas, dopóki nie zacząłem się za­stanawiać, czy mogłaś się tak szybko zmienić. Czy tamtejsi ludzie tak bardzo się różnią od nas. - Pokrę­cił głową. - Wszędzie będzie tak samo.

Raija poczuła, że wcale nie chciałaby się zmienić.

- Ja potrzebuję samotności! - broniła się. To była prawda, której niektórzy nie mogli zrozumieć.

- Ale potrzebujesz też ludzi. Innych niż ci, którzy podziwiają cię z daleka. Którzy się ciebie troszkę oba­wiają, choć przychodzisz z jedzeniem pod peleryną, zatrzymujesz krwotoki i przykładasz okłady z ziół. Jeśli stracisz Michaiła, nie będziesz miała tam nikogo swojego. Ta myśl nie daje mi spokoju!

- To moja sprawa!

Gwałtownym ruchem odwróciła twarz i popatrzy­ła w dal. Próbowała ścigać wzrokiem jakiegoś ptaka, ale nie mogła, nie zawadzając wzrokiem o Reijo.

Nie była już dzieckiem!

Reijo patrzył na nią wyczekująco. Badał jej twarz równie dokładnie, jak Raija wtedy, gdy on spał. Ona była lepiej wychowana!

Gniew Raiji falował niczym sztorm, lecz rozbijał się o brzeg, nie pozostawiając śladów.

Palec ostrożnie dotknął linii twarzy Raiji. Brzegu szczęki, nosa, brwi, nasady włosów. Ust.

Reijo z zamkniętymi oczami przesuwał palcem po twarzy Raiji, jakby ją rozpoznając.

To dawało radość.

Radość z dotknięcia drugiego człowieka.

Skóra do skóry.

Niczego nie żądał. Dotykał jej, rozpoznawał z za­mkniętymi oczami. Ale gdy je otworzył, stracił pew­ność.

W spojrzeniu Raiji czaił się strach, który nie paso­wał do tej Raiji, którą znał.

Tamta miała w sobie więcej entuzjazmu dla życia. Nie chowała tego diablika, który mieszkał na dnie jej brązowoczarnych oczu. Teraz zakrywała je zasłona.

Sama powiedziała, że nadal najbardziej jest Raiją. Reijo rozpoznał ją pod opuszkami palców. Ale gdy otworzył oczy, ujrzał jeszcze kogoś.

Kobietę, której nie znał.

Raisę.

Ważne było wywołać wspomnienia, które skusiły­by dawną Raiję do odsłonięcia się.

Pogładził jej miękkie usta. Suche usta. Dawna Ra­ija zwilżyłaby je koniuszkiem języka, gryząc go przy tym w palec.

- Pamiętam, że byłem tu kiedyś z ojcem - powie­dział. - Spaliśmy na drugim brzegu. Taty nie odstra­szał cień. Powiedział, że tu będzie zbyt mokro.

Uśmiechnął się. Wysunął kosmyk włosów z jej końskiego ogona i zwinął w palcach. Szukał czegoś znanego w spojrzeniu, które napotkał.

- To była jesień, gdy miałaś piętnaście lat. Wiedzia­łem już o Mikkalu. To bolało, pamiętam. Kallego umia­łem znieść. W młodzieńczej naiwności wierzyłem, że Kristina pozwoli mi wziąć cię za żonę. Kalle nie był dla mnie rywalem. Blady i chudy. Ty o wiele częściej draż­niłaś się ze mną niż z nim. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale pewnie tego nie pamiętasz. Może nie robiłaś tego specjalnie. Potem nauczyłem się wiele o dziewczętach, gdy już przestałem być żółtodziobem. A ty byłaś chy­ba najtrudniejszą dziewczyną, jaką znałem.

- Sam wiesz, jak się wtedy działo! - powiedziała ci­cho Raija. Nie chciała iść za nim ścieżkami tych wspomnień, ale skusił ją słowami. Jego palce niemal bezwiednie bawiły się kosmykiem jej włosów.

- Przeszedłem w tym miejscu przez rzeczkę - mówił dalej Reijo. - Był środek dnia. Ciepło. Tak ciepło, że się spociłem. A może to jednak było wcześniej niż jesienią? A może to była ciepła jesień? Trawa tutaj by­ła sucha, dawno nie padało. A więc mogliśmy tu spać, tylko ojcu nie chciało się przejść. Zrozumiałem to wte­dy. Zrozumiałem, że ojciec nie jest wszechwiedzący. Tata umiał wszystko. Ale wtedy jakby się zmniejszył w moich oczach. Nigdy mu tego nie powiedziałem.

- Twój ojciec był wspaniały!

Nikt nie może niszczyć obrazu Anttiego Kesanie­mi, jaki nosiła w duszy! On stał się dla niej drugim ojcem. Nie było nikogo, kto mógł się nim stać, poza tym jedynym w Tornedalen, mimo przeżyć tamtego zimowego dnia.

Ale Antti Kesaniemi zbliżył się najbardziej do po­zycji Erkkiego w sercu Raiji. Dla niej on był nadal spokrewniony z Panem Bogiem!

- Siedziałem tam, wyrywając garści trawy - mówił dalej Reijo, nie zwracając uwagi na jej protest i po­chwały pod adresem ojca. - Przeklinałem i jednocze­śnie nadal lubiłem Mikkala. Życzyłem mu śmierci. Kallemu też, za jednym zamachem. Mimo że był zbyt bezbarwny jak na twojego męża, według mnie. - Reijo wyplątał palce z kosmyka jej włosów. - Trud­niej teraz opowiadać ci o swoich marzeniach, Raiju. Kiedyś tak robiliśmy. Helena była mi równie bliska. Ale nikogo innego nie obdarzyłem takim zaufaniem i czułością jak ciebie.

- O czym marzył wtedy szesnastoletni Kesaniemi? - przerwała mu Raija. - Czy o mnie, skoro tak trudno ci o tym opowiedzieć?

Reijo ze śmiechem objął ją ramionami i przytulił.

Ze zdziwieniem zauważył, że ona też odważyła się otoczyć go ramionami.

Może słońce zabłysło w kąciku jej oka, a może to Raija pozwoliła wymknąć się czemuś z głębi swego serca... Reijo nie wiedział, ale czuł, że wreszcie zaczę­ła przypominać dawną siebie.

Jego usta dotknęły jej ust. Już nie były suche. Czyż­by zwilżyła je, a on tego nie zauważył? Już chciał o to spytać, zawahał się, ale jednak zadał to pytanie:

- Kiedy zwilżyłaś usta? Nie zauważyłem tego! Raija zaśmiała się z całego serca. Zrozumiała, że przypominają mu się drobiazgi zwykle umykające uwagi.

- Czy już nie mogę mieć przed tobą tajemnic? - spytała. - Nikt nie może aż tak dobrze znać drugie­go człowieka. Ja tak sądzę i nie przekonasz mnie, że jest inaczej! Choćbyś nie wiem ile próbował!

- Były miękkie - powiedział, patrząc wciąż na jej usta. - Zawsze mówiliśmy, że masz takie nadąsane usta. Ale zawsze o nich marzyliśmy.

Przyciągnął ją, trzymając jedną ręką na jej karku, a drugą unosząc jej podbródek.

Raija też obejmowała go mocno za nagie ramiona.

Pocałunek smakował rybą, węglem, słodyczą - mie­szanką tego wszystkiego. Młodością.

Raija patrzyła prosto w słońce. Gdy przymykała oczy, widziała tańczące kule w mroku. Ale nie chcia­ła zamykać oczu!

Nie chciała!

Chciała pamiętać, jak bardzo niebieskie było nie­bo! Jakie kształty miały chmury! Zarys wzniesienia po drugiej stronie jeziora. Śpiew ptaków. Krzyk mew.

Wołanie siewki gdzieś daleko, daleko. Dla niej ozna­czało przesłanie samotności.

Chciała wszystko zapamiętać.

Chciała wszystko odczuć.

Reijo nadal ją obejmował, ale odpoczywali. Poca­łunek uleciał z ich warg i poszybował na lekkich skrzydłach gdzieś pod niebo.

Raija też go obejmowała. Nie rozumiała, w jaki sposób do tego doszli.

Siedzieli przecież nadzy w saunie, nie czując do sie­bie nawet odrobiny pożądania. Patrzyli na siebie bez tego rodzaju emocji.

Jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Było cie­płe. Jego koszula łopotała na wietrze, machając ku nim jednym rękawem.

Jego policzek oparty o jej włosy. Obejmował ją ra­mionami, splótłszy palce. Wzajemnie się zamknęli w kręgu ramion i ciał.

- Młody Kesaniemi marzył o tobie - powiedział ci­cho. - Chciałem zabrać cię tu. Tylko ty i ja. Spaliby­śmy pod gołym niebem, miało być ciepło i słońce i chciałem się z tobą kochać właśnie na tej trawie. Chciałem robić z tobą to, co Mikkal, ale lepiej. Mia­łaś zrozumieć, że to ja jestem tym jedynym. Czy ta­kie chłopięce marzenie było dziwne?

- Wtedy nie byłeś taki mądry jak teraz.

- Ale to nie dlatego tu przybyliśmy - zapewnił ją Reijo. - Musiałem to nosić gdzieś głębiej w pamięci. Wybrałem to miejsce nieświadomie. Dzisiaj podczas jedzenia stanęło mi jak żywe przed oczami. Pamię­tam obrazy, które miałem wtedy w głowie. Obrazy nas samych... Chyba siedziałem tu długo, wyobrażając sobie intensywnie kąpiel w lodowatym potoku, by ojciec nie mógł zgadnąć, o jakich to grzesznych spra­wach myślałem!

Raija zaśmiała się. To była dawna, nieszkodliwa hi­storia. Piękne wspomnienie. Nieistotne.

- Staruszek pewnie miał o mnie wysokie mniema­nie - rzucił Rei jo. - Ciekawe, jak długo potrwa, za­nim ty odkryjesz moje grzeszne chucie.

Nie chciała się śmiać. Ale nie mogła powstrzymać chichotu, gdy rzuciła spojrzenie na lędźwia Reijo. Chichotała jak ta dziewczyna, o której snuł pełne po­żądania marzenia.

- Lodowaty potok, Reijo - wyszeptała mu do ucha gorącym oddechem.

- Mówisz poważnie? - zdziwił się. - A co byś po­wiedziała na zaspokojenie grzesznych chuci w sposób bardziej naturalny?

Jego oczy były bardziej zielone niż kiedykolwiek oczy Wasilija. Nie były takie same. On nie był Wasią. Nie był odpowiedzią na jej niemy krzyk.

Raija wstała, uwalniając się z jego objęć. Nie po­wstrzymywał jej. Jego ramiona nie stanowiły więzienia.

Podeszła do zielonej trawy, tam gdzie była najbar­dziej soczysta. Przykucnęła i dotknęła podłoża.

- Nie masz przypadkiem podagry? - spytała z uśmiechem. - Tacy staruszkowie jak ty cierpią na różne schorzenia, o ile wiem! Byłoby lepiej, gdybyś ich nie miał...

Stanęła w słońcu i zaczęła rozpinać spódnicę. Odłożyła ja na suche miejsce, dołożyła halkę. Ściągnęła bluzkę przez głowę. Wyzwoliła z wełnianej podko­szulki. Usiadła na trawie i rozsznurowała kumagi.

- No, gdzie się podział tamten chłopak? - spytała wyzywająco, opierając się na ramieniu. Niczego nie ukrywała. Zresztą on już wszystko widział. - Czy go szok zwalił z nóg?

- Ja ci, u diabła, pokażę szok! - zawołał dawny chłopak, walcząc z paskiem do spodni. Potem jeden z rzemyków kumagów tak się splątał, że musiał go rozciąć. Ale udało mu się uwolnić z ubrań bez uszczerbku na zdrowiu.

Ciało miał brązowo - blade i ciepłe. Raija pamiętała je z sauny pierwszego dnia. Potem o nim nie myśla­ła. Wtedy patrzyła z podziwem, ale bez żadnych pod­tekstów.

Teraz sama się zdziwiła, nie rozumiała siebie. Ale to przyszło z wnętrza. Miało radość i śmiech. Niebo było im dachem, słońce ogrzewało, a trawa była naj­bardziej miękkim łożem, jakiego mogła sobie życzyć, choć niezbyt zdrowym dla kości.

Reijo nigdy nie był zachłanny w miłości. Ale to spotkanie wcale nie przypominało delikatnych i ła­godnych marzeń szesnastolatka.

Reijo pieścił jej kostki u nóg, wewnętrzną stronę ud aż do łona. Otworzyła się przed nim. Usłuchał, gdy przycisnęła go do swego ciepła. Wreszcie Raija siłą oderwała go za włosy, żądając czegoś jeszcze. Wtedy utonął w jej cieple. Obejmował ją z całej siły. Sam nie wiedział, czy to on prowadzi, czy to ona po­woduje, by spełniał jej pragnienia.

Kotłowali się po zielonej trawie. Nadzy, rozgrza­ni, spoceni. Niechętnie się poddający.

Oboje przyzwyczajeni do prowadzenia.

Trudno im było się podporządkować. Ale znaleźli wspólny rytm, taki, który sprawiał obojgu radość, którym żadne z nich nie sterowało.

Ich zabawa była wolnością.

Pocałunki nie zawierały obietnic. Opowiadały dru­giemu, co czują, kiedy jest wspaniale. Wydawali dźwięki, które nie były słowami, tylko świadectwami rozkoszy.

Krzyczeli głosem siewki, ale ich krzyk nie brzmiał samotnością.

Nawet się nie pieścili. Byli samą płcią, ustami i skó­rą. Ich ręce tylko trzymały mocno tego drugiego.

Zjednoczeni.

Krzyczeli dwugłosem ku niebu, słońcu, ziemi i wo­dzie. Ku temu wszystkiemu, co dawało życie i było niezbędne do życia.

Spoceni, leżeli na wilgotnym zboczu. Pachnieli zie­mią i miłością. Swoimi sokami. Ogniskiem. Słońcem.

Zapachy i smaki.

Pocałunki, które zarówno pachniały, jak i smako­wały.

Całe ich ciała przenikało leniwe nasycenie. Nadal czuli ramiona i dłonie, którymi się dotykali.

Ale teraz dotykali się tylko opuszkami palców. Le­żeli i oddychali coraz spokojniej. Leżeli, nasyceni.

Byli blisko.

Nie było im trudno napotkać swoje spojrzenia. Przekręcili głowy, by na siebie popatrzeć.

Uśmiechnęli się.

Uśmiechnęli ustami i oczami.

- To nie było podobne do niczego, co przeżyliśmy wcześniej - rzucił Reijo. - Nie wiem, dlaczego. Może nie jestem taki stary, jaki myślę?

- Masz czterdzieści dwa lata, Reijo Kesaniemi! Nie odmładzaj się! Ja, na szczęście, mam tylko czterdzie­ści jeden. Ja mogę zwalić winę na młodzieńczą głupo­tę. Ty musisz wymyślić coś innego.

- Zmieniłaś się - Reijo pieścił ją wzrokiem. - Zmie­niłaś się, Raiju. Myślałem, że cię znam. Miałem wspo­mnienia o nas z czasów, gdy znałem każdą twoją myśl, zanim ją pomyślałaś. Znałem cię. Kochałem przez jakiś czas. I oczekiwałem, że będziesz taka sa­ma. I szukałem w tobie takiej Raiji.

- Długo tam żyłam - odpowiedziała cicho, nie spusz­czając z niego spojrzenia. - To jest inny świat, Reijo. Tornedalen jednak przypominało Skibom. Życie w jur­cie nie było aż tak odmienne. Ale tam na wschodzie jest inny świat. W każdym razie tam, gdzie mieszkałam.

- Dobrze trafiłaś - stwierdził pewnym tonem.

- Tak, dobrze. Ale ja także żyłam, nie tylko dosta­wałam. Stałam się... nie inną Raiją. Aż tak nie możesz się mylić, Reijo. Nie jestem inna Raiją, tylko jeszcze bardziej Raiją!

Trudno było to pojąć. Zaczęli też marznąć. Słońce starało się, jak mogło, ale spocona skóra szybko wy­chładzała się na górskim powietrzu.

Reijo wstał, zawahał się przez chwilę, ale rzucił wy­zywające spojrzenie na Raiję i wszedł do wody. Za­drżał lekko, ale zaśmiał się. Brodził, aż woda sięgnę­ła mu do kolan. Wtedy spytał towarzyszkę, czy do niego dołączy.

Raija wbiegła do wody i nie zatrzymała się, dopó­ki nie zakryła jej ramion. Reijo dogonił ją i rzucił się jak kłoda, rozbryzgując wodę. Raija nie pozostała mu dłużna i ochlapała go obficie.

Ona też pierwsza się opamiętała i wycofała na brzeg. Marzła jeszcze bardziej niż przedtem, ale przy­najmniej czuła się czysta.

Reijo objął ją mocno, sam drżąc. Dawał ciepło. Po­wietrze stało się chłodniejsze, słońce zaczynało się chować za wzniesieniem. Posyłało im ostatni uśmiech przed pożegnaniem. Widać nie chciało już być świad­kiem ich igraszek.

- Właź pod skóry! - zakomenderował. - Nie mo­żemy założyć teraz ubrań, kobieto! Osuszymy się pod skórami i nie zamarzniemy. Dołożę do ognia.

- Nie przypal tylko swojej męskiej dumy! - zachi­chotała Raija i szybko odwróciła się, by jego miaż­dżące spojrzenie dosięgło tylko jej pleców. Weszła pod skórę i skuliła się, czekając na Reijo. Nie zazdro­ściła mu, że klęczy teraz i dmucha na iskry. Żar wy­gasł, gdy oni wywoływali wspomnienia młodości.

Na chwilę zrobiło się zimniej, gdy przyszedł. Nie wystarczało im przykrycia i chłodne powietrze docie­rało do różnych części ciała.

Ale wkrótce skóra ogrzała skórę. Obejmowali się ciasno i nie chcieli się przyznać, że już się rozgrzali.

Nie było im tego dosyć.

Leżeli z zamkniętymi oczami, wyczuwając siebie nawzajem. Dłonie gładziły, rozpoznając się na nowo.

Nie przyznawali się do tego, co się działo. O tym nie marzyli.

To po prostu się działo.

Było nowe i rzeczywiste. Delikatne i piękne.

Ich własne.

Na trawie przy jeziorze •walczyli ze sobą, nie chcąc dać sobą kierować. Walka ich zjednoczyła.

Teraz leżeli z zamkniętymi oczami i chcieli dawać - dawać, aż do kresu. Tworzyć coś wspólnie.

Pocałunki były lekkie, tak samo dotykanie i głaska­nie. Drażniące usta, które wymagały. Które chciały poznać smak tych drugich ust. Mocniej.

Oni musieli leżeć mocno objęci. Nie chcieli się wi­dzieć. Nie chcieli napotkać spojrzenia tego drugiego.

Tworzyli reguły bez porozumiewania się słowami.

Wymyślali je.

Rozumieli je.

Uznawali je i czuli, jak ta druga osoba wprowadza je w życie. Rozszerzali, gdy ich nie rozumiała.

Wszystko było delikatne i czule.

Sucha, ciepła skóra dotykająca drugiej suchej, cie­płej skóry. Skóra renifera pod nimi i nad nimi. Łasko­tanie włosia. Zapach zwierzęcia. Ich własny zapach.

Mokre włosy dotykające drugiego czoła.

Zęby gryzące lekko.

Czubek języka szukający, smakujący...

Skóra, która płonęła żarem. Obejmujące ramiona. Uda, obejmujące i zamykające.

Spotkanie dwóch ciał, już nasyconych, ale które wciąż nie potrafią oprzeć się pokusie.

- Ale tym razem się nie kąpię!

Raija leżała na Reijo i patrzyła na jego twarz. Zli­zała jego pot z górnej wargi, z czoła. Smakowało so­lą i nim.

- Nie musisz, jeśli i ja nie muszę - odparł Reijo, z trudem unosząc głowę. - To było wspaniałe. Ale nie rozumiem, skąd to nam się wzięło.

- Dzięki!

Raija jednak rozumiała, co on miał na myśli. On powiedział to z głębi serca.

Raija też nie rozumiała, skąd to się wzięło. Z cze­go powstało. Przecież nie to jej przyszło do głowy, gdy pierwszy raz po powrocie ujrzała Reijo.

Nie rozumiała tego.

Ale on miał rację: to było wspaniałe.

Przecież nie dlatego potrzebowali dla siebie czasu. Nie po to poszli w góry, mimo że właśnie tego typu aluzje słyszeli od mężczyzn nad brzegiem morza.

- Ubiorę się - Raija musiała powtórzyć to kilka ra­zy, zanim Reijo ocknął się i uwolnił ze swych ramion. Sam nadal leżał z ręką pod karkiem i obserwował, jak się ubiera. - Możesz pójść po więcej opału - powie­dział, gdy Raija wiązała kumagi.

Zamknął oczy i w sekundę później już spał.

Raija dołożyła do ognia. Spodnie Reijo umieściła na kumagach. Związała jeszcze rzemyk, który w za­pale przeciął.

Gdy zaczęła marznąć, weszła pod skórę renifera i skuliła się obok Reijo najbliżej jak mogła. I zasnęła.

Powietrze było łagodne, jak zawsze tam. Bez naj­mniejszego podmuchu wiatru. Słońce pozdrawiało ją łagodnie.

Pod stopami wyczuwała miękką trawę. Dziwiło ją, dlaczego ma na sobie kumagi, przecież o tyle przy­jemniej byłoby chodzić boso po tej soczystej trawie.

Często chodziła boso.

Mikkal.

Szukała go.

Zmęczyła się szukaniem. Tak zmęczyła, że musiała usiąść. Dobrze było odpocząć w trawie. Położyła się, chciała popatrzeć na niebo. Odpocząć.

Było tak miękko...

Ale sen nie przychodził. Słońce grzało skórę i nie po­zwalało zasnąć. Trawy łaskotały, nie dawały spokoju.

Gdzie on był?

Gdzie był Mikkal?

Nigdzie nie widziała smug dymu. Nie dostrzegała jurt. Nie widziała obozowiska z odgłosami rozmów i śmiechu tych, za którymi tęskniła.

Nie mogła odnaleźć jurty, którą jej pokazał. Tę, o której powiedział, że postawił dla nich.

Dla niej.

Czyżby się zgubiła?

Czy to było gdzie indziej?

Dlaczego nie odnalazła Mikkala? Gdzie on jest? Czy już na nią nie czeka?

Zerwała się na nogi. Pobiegła. Wołała go. Wołała aż do ochrypnięcia. Jednak nikt nie odpowiadał.

Mikkala nie było.

A przecież powiedział, że będzie na nią czekał. Obiecał jej to...

- Boże, Raiju! Obudź się! Spójrz na mnie! To nie był glos Mikkala, ale Raija usłuchała. Popa­trzyła.

Poznała Reijo.

- Skąd się tu wziąłeś? - spytała, patrząc szeroko otwartymi oczami. - Ja szukam Mikkala. Widziałeś go? Miał na mnie czekać, ale nie ma go tu. Poszedł gdzieś. Chowa się przede mną. Muszę go znaleźć! Muszę! Muszę znaleźć Mikkala!

Chciała się wyrwać, ale uścisk Reijo był zbyt moc­ny.

- Spójrz na mnie, u diabła! Raiju! Słyszysz mnie? Pokiwała głową. Nie musiał do niej krzyczeć. Sły­szała go dobrze. Omiotła go wzrokiem.

- Nie marzniesz? - spytała. Marzł. Była noc i Reijo szczękał zębami. Ale bał się ją puścić. Nie miał pojęcia, co mogłaby wtedy zrobić.

Ona nadal śniła. Bał się tego i jeszcze czegoś, cze­go nie chciał nazwać.

Czegoś nieprzyjemnego.

- Nie śpisz, Raiju! Słyszysz mnie? Powiedz coś! Ro­zumiesz, co mówię?

- Nie krzycz! Ja muszę odnaleźć Mikkala. Puść mnie, Reijo! Muszę odnaleźć Mikkala!

Uchwycił się tej możliwości.

- Ubiorę się i pomogę ci szukać. Poczekaj na mnie, dobrze?

Pokiwała głową. Patrzyła na niego, zdziwiona, gdy wychodził spod okrycia skóry renifera. Zdeprymowa­ło go to. Ona wydawała się teraz bardziej obca niż kobieta o imieniu Raisa.

Spakował ich plecaki. Zaczął gasić ognisko. Zwinął skóry i przyczepił do swojego plecaka.

Raija cały czas śledziła go wzrokiem. Tym spojrze­niem, które miewała w takich chwilach.

Zastanawiał się, czy też tak się zachowywała w Ro­sji. Czy miała na jawie to spojrzenie.

- Spieszę się, jak mogę - powiedział. Ciekaw był, jak ona go teraz widzi. Czy takiego jak teraz, czy wziętego z przeszłości. A może zupełnie inaczej niż naprawdę.

Mógł sobie wszystko wyobrazić, co dotyczyło ucieczki Raiji od rzeczywistości.

Nie nazywał tego inaczej.

Reijo czuł, że Raija się niecierpliwi. Ruszyła, zanim skończył.

Nie mógł temu przeszkodzić. Nigdy by nie odszedł od niezagaszonego ogniska. Na szczęście Raija poszła wzdłuż rzeki w głąb doliny. I tak mieli tamtędy iść.

Ale nie tak nagle.

Musiał nieść też jej plecak, który nie był szczegól­nie ciężki, ale stanowił dodatkowe obciążenie. A Ra­ija niemal biegła.

A jeśli jej nie dogoni?

- Mikkal! - rozległ się jej głos, żałosny i przenikli­wy jak głos siewki. - Mikkal!

Reijo szedł za jej głosem. Dostrzegał jej spódnicę, niebieski szal z zorzą polarną.

- Mikkal, nie odchodź! Miałeś na mnie czekać! Reijo przeszedł dreszcz. Przecież Mikkal umarł szesnaście lat temu... Niemiło było słuchać, jak ona go woła. Mimo że Raija niejako sama wróciła z kra­iny umarłych, Reijo wiedział, że Mikkal na pewno te­go nie dokona.

Mikkal ponad wszelką wątpliwość nie żył.

Raija zaczęła się męczyć. Częściej szła, niż biegła. I nie prostą drogą, ale zygzakami, co dawało Reijo szansę dogonienia jej.

- Mikkal! Mikkal!

Noc zbladła. Nic nie odpowiadało na wołanie.

Raija wystraszyła niejednego ptaszka, ale nie za­uważyła tego. Nie słyszała ich ostrzegawczych sygna­łów o zbliżającym się niebezpieczeństwie.

Czy mógł coś zrobić inaczej? Reijo nie znajdował odpowiedzi. Zasnął. Ona też zasnęła.

Przepełniał go spokój. Wszystko w nim było spo­kojne i nasycone. Ledwo zauważył, gdy weszła pod skórę koło niego.

A potem przeszyła powietrze nocy swoimi krzyka­mi. Wołaniem Mikkala.

Teraz znów zawołała:

- Mikkal! Już prawie ją dogonił. Biegł, gdy jeszcze mógł. Nie miał pojęcia, skąd ona brała wytrzymałość. Zadziwia­jąco długo trzymała go na dystans.

Reijo bał się, co się może stać, gdy Raija w końcu straci siły. A z drugiej strony obawiał się, że ona bę­dzie biegła dłużej, niż on wytrzyma.

Może się tu zgubić.

- Mikkal! Krzyk był taki, że Reijo tylko czekał, by niebo pękło.

Wreszcie chyba anioły się nad nią ulitują! Reijo nie zdzi­wiłby się, gdyby ujrzał Mikkala idącego jej na spotkanie.

W jej krzyku było tyle bezdennej rozpaczy!

Reijo czuł się za nią odpowiedzialny. Przecież za kilka tygodni Raija ma wrócić do Rosji! Do tego cza­su on się nią opiekował. Nic się nie może jej stać!

Reijo zaczął biec, aż pociemniało mu w oczach. Zo­baczył, jak Raija pada na kolana i kryje twarz w dło­niach. Rzucił wtedy wszystko, co niósł, i ruszył ku niej.

Raija płakała. Spojrzała na niego i zarzuciła mu rę­ce na szyję. Płakała, wstrząsana szlochem.

Reijo gładził ją i pocieszał. Popatrzył w niebo i przesłał tam nieme podziękowanie.

Ona wróciła.

12

Nie poszli nigdzie dalej tej nocy. I nie spali. Sie­dzieli przy ognisku, otuleni skórami renifera. Obej­mowali się. Nie mówili zbyt wiele, tyle tylko by odgonić mary plączące się w myślach.

Gdy nastał poranek, zgasili ogień i zatarli ślady po­stoju.

Wędrowali wzdłuż rzeki do następnego jeziorka. W pewnym miejscu musieli przejść na drugą stronę. Woda sięgała, im po uda.

Raija zmoczyła spódnicę, bo nie podwinęła jej wy­starczająco wysoko. Kumagi miała przemoczone, gdyż nie odważyli się pójść boso. Nie znali dna. Re­ijo bez wstydu zdjął spodnie.

- I tak już widziałaś, co jest do oglądania - powie­dział. - Nikogo innego tu nie ma. Gorzej mieć potem mokre spodnie.

Marsz ich rozgrzał. Zmoczona spódnica klapała o nogi Raiji.

Dobrze było rozmawiać o zwyczajnych sprawach. Tych innych nie odważali się poruszyć.

- Nie wrócimy przed wieczorem? - spytała z na­dzieją.

- Możemy najwyżej dojść do miejsca, gdzie Matti i Sedolf ścinają drzewa - odparł Reijo.

- Tak?

- Oni mają namiot, moglibyśmy tam się przespać. Już się robi chłodno pod gołym niebem. A wydaje mi się, że się chmurzy.

Popatrzył w niebo. Po południowo - wschodniej stronie zbierały się chmury. Było tam płasko, nielicz­ne wzniesienia nie powstrzymywały wiatrów.

Poszli dalej. Łatwiej się teraz szło, podłoże okaza­ło się mniej kamieniste.

- Co się ze mną dzieje? - spytała nagle Raija, nie zatrzymując się. - Może ja nie miałam tu wracać? Bo­ję się, Reijo!

On też czuł strach. Ten sam, co wiele lat temu na pustkowiu na płaskowyżu. Wtedy, gdy zimą szli na północ z zamiarem stworzenia dla siebie przyszłości.

Raija dotknęła tam czegoś niebezpiecznego. Wte­dy to wszystko się zaczęło. Reijo pamiętał, jak. Pa­miętał dzień i jaka wtedy była pogoda.

Ale najlepiej pamiętał swój strach.

Reijo szedł obok Raiji. Blisko. Nie patrzyli na sie­bie, ale dostrzegali się kątem oka.

- Nigdy wcześniej tak nie było - rzuciła szybko. - Przecież z tobą rozmawiałam!

Reijo nie mógł zaprzeczyć. Jego lęk krążył wokół tego, co ona poruszyła.

- Nigdy nie wracałam na jawę w trakcie tego... - Raija szukała słów. Wiedziała, co chce powiedzieć, ale to było niebezpieczne. Przerażało ją nawet w my­ślach. - Nigdy nie byłam po obu stronach w tym sa­mym czasie - powiedziała wreszcie, idąc szybko, jak­by uciekała od własnych słów. Bała się, co odpowie Reijo. Bała się, że rozwieje jej wątpliwości, że powie, że to nic takiego.

Ale on tego nie zrobił.

- Nigdy wcześniej cię takiej nie widziałem - stwierdził z powagą, dotrzymując jej kroku. - Nigdy wcześniej nie miałaś takich oczu, Raiju. Nie pozna­wałem cię.

Wtedy zatrzymała się. Zdjęła plecak i usiadła pro­sto na ziemi. Nie patrząc na Reijo, zaczęła rozsznurowywać kumagi. Wytrząsnęła z nich trawę.

- Czy to początek końca? - spytała.

Reijo przeszedł dreszcz. Usiadł koło niej i wycią­gnął suszone mięso z plecaka. Zaczął kroić plastry. Jak długo miał zajęte ręce, nie dosięgała go rozpacz.

To było coś niesamowitego. Szczerze mówiąc, nie wiedział, czy ktokolwiek mógł udzielić mu jakiejś ra­dy, zrozumieć i powiedzieć, co to jest.

- A jak bywa zwykle? - spytał ochrypłym głosem. Miał ochotę się roześmiać. - Zwykle! - powtórzył. Jakby to coś było czymś zwykłym!

- Przybywam tam, gdy znikam tu - powiedziała Raija przygnębiona. - Tonią nazywa to moją podró­żą. Chyba lepiej nie można tego nazwać. Ja nie wiem, co to jest, Reijo! Nigdy tego nie rozumiałam! Potra­fię zdziałać różne rzeczy, nad którymi nie panuję. Musiałam nauczyć się z tym żyć.

Zamilkła na dłuższą chwilę. Była ślepa i głucha na wszystko, co ją otaczało. Miała tylko świadomość bli­skości Reijo. Uchwyciła się jej jak tonący.

- Nigdy nie opowiedziałam ci o Jumali - rzuciła.

- Wzrastałem z Jumala w Biblii ojca co niedziela - odparł Reijo sucho. - Chyba i tak wymawiam jego imię zbyt często. „Nie będziesz brał imienia Pana Bo­ga twego nadaremno”. Ja chyba jestem bardziej wierzący niż ty, Raiju. Ale nie żyję tak, jak powinienem, nie musisz mi tego wypominać.

- Nie mówię o naszym fińskim Jumala - odparła Raija. - Jumala to bogini ze złota. Ona istnieje. Szłam za nią przez tysiące lat, żyłam, umierałam i szłam za nią przez lata. Potem skrzyżowały się z nią drogi An­tonii. Ona ją widziała, dotykała. Jumala była dokład­nie taka, jaką ją widziałam. Jej historia taka, jaką przeżyłam.

Raija opowiedziała mu ją cichym głosem. Rei jo żuł mięso, ale zapomniał kroić nowe plastry. Wciągnęła go ta niewiarygodna opowieść.

- Co na to Jewgienij? Raija zadrżała i roztarta ramiona. Ochłodziło się.

A ta historia zawsze przejmowała ją mrozem.

- Jewgienij zawsze obawiał się tej mojej strony - odpowiedziała po chwili milczenia. - Nie rozumiał tego. I nie chciał rozumieć. Wolał udawać, że to nie istnieje. Nie szkodziło to mi, dopóki umiałam sobie z tym poradzić. Ale on nawet nie chciał o tym roz­mawiać. Chyba się bał. Ciężko zniósł fakt, że urato­wałam mu wtedy życie. To dziwne, prawda? Ale on by zmarł, gdyby nie ja...

- Wzięłaś to stąd. To było twoje. Reijo łatwiej rozumiał Jewgienija. Jego działania opierały się na jednym: kochał Raiję. Chciał ją mieć na zawsze. Miała być częścią jego przyszłości, matką jego dzieci.

- To nie tylko to - Raija drążyła temat. - Jewgie­nij tego nie obejmował, nie panował nad tym. A chciał rozumieć, taki był. On musiał rozumieć i wiedzieć na pewno. Na wszystko inne zamykał oczy. On się bał. Najbardziej tego, że poprzez moje podróże mogłabym sobie wszystko przypomnieć... - Uśmiechnęła się słabo. - I gdyby nie... to, może na­dal żyłabym za moją skałą. Z przeszłością zaklętą w zimną, ciemną skałę.

Reijo nie znalazł słów odpowiedzi.

- Dlatego tak się bałam, gdy odkryłam, że Natalia to odziedziczyła...

Ciężko jej było o tym opowiadać, ale miała tylko Reijo.

Michaił coś wiedział.

Antonia też.

Ale Raija nie chciała wciągać żadnego z nich w głębię ciemności. Tam, dokąd sama bała się udać myślami.

- Natalia miała wizje. Widziała Mikkala, który wy­chodził z morza. Rozmawiała z nim. On dla niej ist­niał. Natalia żyła razem z nami, ale jednocześnie w in­nej rzeczywistości. Dla niej nie stanowiło to różnicy. Siedziała, bawiąc się i rozmawiając z tymi, którzy by­li obok niej, i jednocześnie nie byli. Opowiadała o tym, co się zdarzyło, i co się miało zdarzyć. To wszystko istniało wokół niej, bez żadnych granic. Ona nie wchodziła w to, po prostu w tym była. Gdy to zrozumiałam, strasznie się przeraziłam. Ona była moim dzieckiem. I to ja jej to przekazałam, to złe dziedzictwo. Wasia był zwyczajny, jak ty, jak inni. - Raija przytuliła się do Reijo, szukając jego ciepła. - Cieszę się, że Wasia tego nie doświadczył. Tak bar­dzo pragnął dziecka. Kochałby Natalię nad życie. Ale cieszę się, że tego nie przeżył, że nie zobaczył, co ode mnie dostała. W pewien sposób dobrze, że Natalia nie musiała z tym długo żyć. Jako dziecko bawiło ją to. Nie rozumiała, że jest niezwykła. Nie zdawała so­bie sprawy, że inni nie widzą tego, co ona. Nie mia­ła pojęcia, jaki ból mogłoby jej to sprawić, uczynić ją nieszczęśliwą.

Zamilkła. Nie chciała wyobrażać sobie, co mogło­by się zdarzyć.

Natalia nie żyła.

Reijo zaproponował Raiji plaster mięsa, ale odmó­wiła. Nie była ani głodna, ani spragniona. Nie znio­słaby jakiegokolwiek smaku w ustach.

- Zwykle - zaczęła odpowiadać na jego pierwsze pytanie - zwykle mam granice. Wiem, że tam jestem we śnie. Po prostu wiem, że tam jestem. Jest zielono i pięknie. Jest lato i niebo ma najpiękniejszy niebie­ski odcień, jaki możesz sobie wyobrazić. Pasą się tam tłuste renifery. Nie uciekają, gdy podchodzisz. Nie boją się nikogo. Ich futro jest gładkie i lśniące. Widzę smugi dymu. Wiem, że dojdę do osady, jeśli pójdę w ich kierunku. Jeziora są czyste, potoki przejrzyste. Mogę biegać na wietrze, tańczyć. Tam przepełnia mnie radość. No i spotykam go. - Zaczerpnęła powie­trza. - Najpierw go nie widziałam. Na początku go tam nie było. Ale wreszcie go ujrzałam, wcześniej jak­by nie byłam gotowa. To takie dziwne, Reijo!

- Nie umiem ci nic odpowiedzieć. Jeszcze nie - odparł Reijo na jej pytające spojrzenie. - Nie wiem, co o tym sądzę. Ale wierzę ci. To na pewno. Ale mnie to też przeraża. Byłbym głupi, gdybym tego nie przyznał.

Jej uśmiech był niczym kwiat otwierający na chwi­lę swoje płatki.

- Mikkal mówił, że na mnie czeka. Że ma dla nas jurtę. Widziałam też innych. Nie pamiętałam ich imion, ale znałam ich. Nie dotykali mnie, trzymali się z dala, ale czułam, że byłam im bliska. Czułam, że mnie znają. Uczucia tam są tak wyraźne, nikt nicze­go nie ukrywa. Wszystko tam jest właściwe. I jest tam Mikkal. Ma młodą twarz, jest silny. I czeka na mnie. Moja skóra jest tam gładka, to takie dziwne...

Rzeka płynęła obok nich, tocząc białą pianę. Jej szum wypełniał im uszy. Niebo wisiało nad nimi sza­re, ale nadal wysokie. Chmury były puste. Płynęły z wiatrem w stronę morza, kładąc się niczym dach nad doliną, zamykając ją sobą.

- Coraz gorzej jest wracać - westchnęła Raija. Reijo z trudem przełknął ślinę. Już wcześniej o tym wspomniała. Teraz powtórzyła z pełną powagą.

Oparła się policzkiem o kolana. Otoczyła je ramio­nami. Spojrzała na niego wyczekująco. Chciała doj­rzeć jego reakcję na swoje słowa.

- Pragnę tam pozostać - powiedziała jeszcze wy­raźniej na wypadek, gdyby nie zrozumiał lub nie chciał zrozumieć. Wyraźniej już nie mogła.

- Wiesz, co to oznacza? - spytał. Kroił więcej mię­sa, niż miał na nie ochotę. Musiał czymś zająć dłonie. Mimo to czuł niebezpieczeństwo. O czymś takim le­piej było nie rozmawiać.

Raija pokiwała głową.

Teraz wiedziała, kim były te znajome osoby po tamtej stronie. Wiedziała, że nigdzie indziej nie mo­głaby ich spotkać, tylko •właśnie tam.

Wiedziała, co to oznacza. Ciężko było o tym my­śleć.

Ale był tam Mikkal. Mikkal na nią czekał.

Tylko to się liczyło. Tylko w tym chciała uczestni­czyć. Nie odważyła się pomyśleć: żyć. To było coś innego.

- On mnie dotykał. Obejmował mnie - mówiła. - Czułam, że to coś zmienia. Że nie powinien był tego zrobić. Ze przekroczył pewien próg. Ale nie chciałam, by przestał. Chciałam trzymać go mocno. Pragnęłam, by to trwało... Sądzisz, że ja oszalałam, Reijo?

- Nie, nie sądzę. Większość ludzi nie umiałaby te­go znieść. Ty umiesz. Jesteś silna, Raiju. Wielu osza­lałoby po takich... podróżach. Po takich odwiedzi­nach. Po zobaczeniu tego, czego nikt nie powinien oglądać. - Ujął jej dłoń. - Mogłabyś zostać? Tak po prostu? Wybrać to, gdy tam jesteś?

- Raczej tak - odparła Raija bez zastanowienia. Wcześniej już o tym myślała. - On też mógłby mnie zatrzymać, ale nie robi tego. Wiem, że mógłby. Ale czuję, że to ja decyduję. Postanawiam, że wracam tu. Że jego czas jeszcze nie nadszedł.

- Ja nie boję się umrzeć - stwierdził Reijo. - Ale boję się nie żyć. Rozumiesz różnicę? Ty się nie boisz?

- Gdy jestem tam, nie. Ale tutaj umieram ze stra­chu. Teraz też. Najbardziej dlatego, że go tam nie by­ło. Dlatego, że przebywałam w obu miejscach naraz. Co złego zrobiłam? Czy to przez nas, Reijo?

Reijo ucałował jej czoło, włosy. Objął ją mocno. Sam marzł. Wmawiał sobie, że się tak ochłodziło. Ale to nie powietrze było powodem wewnętrznego mro­zu, który czuł.

- Nie mieszaj nas do tego, Raiju! Ja wierzę w to, co mówisz. Wierzę, że możesz się tam przenosić. Wierzę, że Mikkal tam na ciebie czeka. - To było trudne. Mu­siał głęboko odetchnąć, chwilę pomyśleć. - Ale wiem także, że Mikkal nie żyje. Ja sam płynąłem z jego cia­łem na północ. Utonęło w morzu. On umarł jako do­rosły mężczyzna. I wiem też, że ty żyjesz, moja ko­chana! Obejmuję cię i czuję, jak jesteś ciepła. Jesteś z krwi i kości, jest w tobie życie. Wiem, że nie powin­naś obcować z... tą drugą stroną. Nie umiem tego na­zwać. Ty tak. Ja ci wierzę. Nie zmyślałabyś tego wszystkiego. - Westchnął. Właściwie to byłoby prost­sze. Ale Raija nigdy nic nie zmyślała! - To, co robisz, to część życia. Nikogo nie musisz za to przepraszać. Nikt nie może wymagać, byś uznała to za niebyłe. Nikt nie może wymagać, żebyś przestała żyć jak Ra­ija. Nikt nie może wymagać, żebyś się zmieniła tylko po to, by ich zadowolić. Ani po tej stronie, ani po tej drugiej. Jeśli Mikkal zrobił to specjalnie, zadał ci taki ból tylko po to, to niczego nie jesteś mu winna. Nie możesz być wierna komuś, kto nie żyje, Raiju!

Ona to wiedziała.

To dlatego tak się bała.

Dlatego czuła lodową obręcz wokół siebie. Poczu­ła, jakby granice zaczynały się zacierać. Powinna mieć tego świadomość, gdy przechodziła na tamtą stronę. Powinna wiedzieć, gdzie jest.

Powinna umieć wybrać.

A nie wiedziała.

Z szeroko otwartymi oczami szukała Mikkala. Wo­łała go.

Tutaj.

- Czy to początek końca? - spytała znów. - Przyjechałam tu. Spotkałam się z wami. Wiem, że dałam wam coś w rodzaju spokoju, przynajmniej niektórym. Muszę porozmawiać z Idą, muszę się do niej zbliżyć. To dla nas ważne. I dlatego się boję, że jedyna rzecz, która mnie tu trzyma, to odrzucenie przez moją córkę. Może bym nie wróciła, gdyby ona tego nie zrobiła? Może nie ma tu dla mnie nic więcej do roboty? Czy to tak jest?

- Boisz się? Raija pokiwała głową.

- Czyli że jest coś więcej. Reijo nie był tego całkiem pewny, ale włożył w te słowa wiele stanowczości. Nie wiedział, czy ją prze­kona, czy nie. Raija słuchała.

- Nie możesz wrócić z tym do Rosji! - Reijo po­głaskał ją po policzku. - Tam nikt tego nie rozumie.

- Tonią - zaprotestowała Raija słabo. Nie mogła przyznać się przed Reijo, że miał rację. Nawet Anto­nia nie rozumiała mroku jej podróży. Nie rozumiała bólu. Nie zdawała sobie sprawy, jak blisko krawędzi Raija balansowała.

Reijo to rozumiał.

- To może już nie będzie jak teraz - pocieszyła go. - Może jestem już blisko.

- Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z miej­scem, gdzie jesteś - zbijał jej argumenty Reijo. - To za tobą idzie, Mały Kruku!

Wyplątał gałązkę z jej włosów. Przeczesał je palca­mi, przesiał jej czarne sploty. Czarne, gdzieniegdzie z dodatkiem jaśniejszego... Śladem mijających lat.

- Za tobą, Raiju. Czy umiałabyś żyć z tym samot­nie? Czy potrafisz to unieść?

Reijo czuł się zmęczony i obolały. Współczuł jej z całego serca. Chciałby pomóc jej nieść jej brzemię, ulżyć w jej samotności.

- Dotychczas tak robiłam.

- A dalej?

- Coraz częściej chcę tam zostać - powtórzyła. Nie chciała nazwać tego innymi słowami. Czuła, jakby wypełniały jej usta, stając się czymś, czego nie umia­ła ani przełknąć, ani wypluć. - Chcę zostać. Tam jest taki spokój. A ja jestem taka zmęczona, Reijo. Nie pragnę niczego innego poza spokojem. Poza spokoj­nym życiem, bez zmian z nocy na dzień. Zbyt często moje życie wahało się między niebem a piekłem. Już tego nie wytrzymuję. Chcę żyć w spokoju...

- Żyć? - Reijo uchwycił się tego słowa. - Żyć, Raiju?

- Być - poprawiła niechętnie. Nie wierzył jej.

- Przedstawię ci coś, czemu możesz się przyjrzeć - powiedział bez zastanowienia. Nie zdecydował o tym, ale brał taką możliwość pod uwagę. Nie był przekonany co do powodzenia, ale nie mógł nie spró­bować. - Życie, Raiju. Ludzie, których znasz, którzy cię kochają. Którzy wymagają czegoś od ciebie. Któ­rzy robią coś dla ciebie. Dzieci, które cię potrzebują. Dorośli, którzy pytają cię o radę nie dlatego, że się ciebie boją czy czują, że są wobec ciebie dłużni, ale dlatego, że jesteś jedną z nich. Dom, który nie wyma­ga dużo zachodu. Jedzenie na stole, nie w nadmiarze, ale wystarczające. Ubranie. Nie hafty na cienkim ma­teriale, ale proste bawełny i wełny. Rozgrzewana co tydzień sauna. Płaskowyże do wędrówek. Lasy, w których można się ukryć. Wody fiordu jako spiżarnia. Góry, które nie chcą cię skrzywdzić, tylko cię obejmują. Nie dławią, ale bronią. Obejmują cię dla­tego, że jesteś ich częścią, a nie osobą, której można się bać. Nie taką, o której opowiada się historie. Ci­che życie wśród ścian z bali. Ludzie, którzy cię ko­chają. Spokój. Mężczyzna, który umie milczeć. Małe dziecko, które ma swoje wymagania, ale nic poza tym. Więcej ludzi nie będzie. Możesz to sobie wy­obrazić, Raiju? Czy umiałabyś żyć takim życiem? Nie będzie to niebo, ale mogę ci obiecać, że na pew­no nie piekło. Życie płynące równym strumieniem. Bez sztormów. Bez gwałtownych zmian. Spokojnie...

- Ale bym żyła? Jesteś taki dobry, Reijo! Czy prze­myślałeś to sobie?

- Nie. Roześmiali się oboje. Mrok odsuwał się, gdy byli razem. Patrzyli w tym samym kierunku. Potrafili roz­mawiać o trudnych sprawach. Umieli razem milczeć, ale nie o ważnych problemach.

- Życie Michaiła to statki. Cała jego przyszłość to Archangielsk. Michaił jest Rosjaninem. Mojego syna nie będę przesadzała!

- Nie pytałem twojego syna - odparł poważnie Reijo. Zamyślił się na chwilę. - Pamiętasz, ile miałaś lat, gdy sta­łaś się samodzielna? Piętnaście. Miałaś piętnaście lat i by­łaś w ciąży. Ja miałem szesnaście, gdy przetańczyłem ca­łą noc z panną młodą. Pamiętam, że czułem się dorosły. Umiałem wiele i dawałem sobie radę. Nic nie straciłem dlatego, że wcześnie musiałem sobie dawać radę. Nigdy na tym nie straciłem, że musiałem być odpowiedzialny.

- Pytasz, czy jestem w stanie zawieść jedyne dziec­ko, którego nie zawiodłam?

- Mówię, że to dziecko nie jest już dzieckiem. On jest dorosły. I tak wkrótce stanąłby na własne nogi. Za­łożyłby rodzinę. Zbudował dom. On ma statki. Będzie zawsze zajęty, Raiju. I nie zawsze będzie dla ciebie miej­sce w jego życiu. Zapragnie wokół siebie powietrza i przestrzeni, jak my wszyscy kiedyś. I to nie dlatego, że nie byliśmy przywiązani do rodziców, ale dlatego, że chcieliśmy stworzyć coś własnego, niezależnego.

Raija sama czuła, że zbyt kurczowo trzyma się Mi­chaiła. Żyła poprzez niego.

Był dla niej tak ważny...

Raija była ważna dla niego. Ale czuła też, że znisz­czyłaby coś z siebie, gdyby chciała zatrzymać go w do­mu, zobaczyć, jak staje się dorosły, żyć jego życiem.

- Sądzisz, że jako jedyny wybór masz tę drugą stronę! - Reijo drążył bezlitośnie, zrywał zasłony, za którymi chciała ukryć prawdę. - Sama wiesz, że Mi­chaił wkrótce rozwinie skrzydła i odfrunie od cie­bie. Domyślasz się, że już tego próbuje. Wiesz, w ja­kim kierunku. Sama wiesz, że wkrótce się ciebie puści. A ty przygotowujesz się na spotkanie z innym światem. Boisz się zostać sama w Rosji. Może i masz dużo. Ale mnie się wydaje, że wiele ci brakuje. Mó­wisz, że możesz wybrać inaczej. Może, ja nie wiem. Tylko ty to wiesz. Jeśli nie wybrać ludzi, to inny sposób życia. Słuchałem ciebie i wiem, że to, co opo­wiedziałaś, nie wypełni ci wystarczająco życia, by dać ci radość. Szczęście. Dlatego mówię ci, że mam dla ciebie wybór. Możesz wybrać domek na cyplu, Raiju. Nas. Mnie.

- Jak?

- Zapłacimy za to, jak pokierowaliśmy naszym życiem. Nie chce mi się wierzyć, by wtrącili nas, starych, do więzienia. Prędzej skarżą nas na odosobnienie w naszym domu na cyplu. Ludzie powoli zapomną. Albo możemy wziąć ślub na nowo. Mamy nowego księdza. Ja jestem wdowcem. Ty jesteś Rosjanką Raisą Bykową. Zdarzało się już wcześniej, że ludzie bra­li ślub z nagłej miłości.

- Ludzie się dowiedzą - zaprotestowała Raija. Nie wierzyła w powodzenie jego rozwiązań. - Już mówią.

- Mówią - zgodził się Reijo. - Ale to nie ma więk­szego znaczenia. Zależy, kto mówi i kto słucha. Istnie­je wiele tajemnic, które stały się własnością publiczną i nie zaszkodziły temu, kogo dotyczyły. Sądzę, że masz dużo możliwości wyboru, Raiju.

- Muszę to przemyśleć. - Raija nie chciała go zra­nić, odmawiając od razu.

Najgorsze, że mogłoby się stać właśnie tak, jak jej to przedstawił.

Mogłoby być dobrze...

O takim życiu marzyła. Spokojnym i bez więk­szych zmartwień. Pomiędzy ludźmi. Życiu dla kogoś. Z możliwością ucieczki do samotności, gdyby chcia­ła. Rozpostarciem skrzydeł, gdyby chciała latać.

Mogłoby być dobrze...

- Muszę mieć miejsce na moje krosna - uśmiech­nęła się przekornie. W wyobraźni ujrzała swoje wiel­kie krosna z domu nad Dwiną. Zwoje wełny, które trzymała w skrzyniach.

- Mam miejsce - odparł Reijo. - Pokoje opustosze­ją, gdy Elise i Matti się wyprowadzą. Zostanę tylko ja i Ivar Antti. Nie damy rady ich zapełnić. I nie je­stem jeszcze tak niedołężny, by potrzebować kogoś do pomocy. Nie zamierzałem szukać żadnej kobiety. Skończyłem z tym. Kochanie kogoś przysparza tak­że bólu. Nie sądziłem, bym spotkał jeszcze kogoś, z kim chciałbym dzielić życie. Stałem się wybredny na stare lata.

- Myślałby kto... - mruknęła, lecz nie mogła po­wstrzymać śmiechu. Poczuła, jakby los z nią igrał, bez­litośnie zamieniając kolory nici, które ona tak staran­nie przygotowała i zaplanowała do swego gobelinu.

- Wiem, czego mogę się po tobie spodziewać - uśmiechnął się Reijo. - Nie chcę, byś teraz odpowia­dała. Sama postanowisz. Jeśli odpłyniesz, zrozumiem, że to ostateczna odmowa, że nie chciałaś powiedzieć mi tego w oczy, by nie zranić moich uczuć.

Przygotowali się do dalszego marszu. Niebo posza­rzało, chmury zgęstniały, ale nie wyglądały na desz­czowe. Pewnie wypadały się gdzieś na pustkowiach.

- Chciałabym pojechać do Finlandii - powiedziała Raija po dłuższej chwili marszu w milczeniu. - Mo­że nie powinnam, ale chciałabym zobaczyć Maję. Knuta, Ailo. Nie wystarczą pozdrowienia, nie po tym czasie. Nie po tym wszystkim, co się działo. Wiem, że to niemożliwe, ale mimo to chciałabym tego. W moim sercu będą puste miejsca.

Reijo rozumiał, co się w niej dzieje. Co w sobie bu­dowała. Dlaczego. Bez względu na to, co on mówił, Raija czuła, że musi się usprawiedliwiać wobec tego, który nie mógł niczego od niej żądać. Tego po dru­giej stronie.

Nie był to czas, by ją naciskać. Nie mógł jej zmu­szać, mimo że czuł, że jego propozycja będzie dla niej najlepsza.

Bolało go, gdy wyobrażał sobie ją na miejscu w Ro­sji. Źle by się czuł ze świadomością, że ona tam jest. Ze tęskni. Że żyje pozbawiona tylu rzeczy.

Szli w milczeniu, pogrążeni w myślach. Mimo że nie dzielili się nimi, nie czuli się samotni.

Zrobiło się bardziej stromo. Opadła mgła, otulając ich gęstą zasłoną i obdarzając wilgotną pieszczotą.

Reijo i tak wiedział, gdzie są, znał te okolice. Zapew­nił Raiję, że się nie zgubią. Może po nieco dłuższym czasie, ale dotrą wieczorem do namiotu chłopaków. Trochę będą musieli się wspinać, ale nie poważnie. Na­wet kobieta w spódnicy da sobie tu radę, no i starszawy mężczyzna też. Ale to tylko spacer wzdłuż rzeki.

Przyjęła jego słowa. On wiedział najlepiej, znał te­ren. Raija nie bała się ani skał, ani mgły. Nadal widzie­li, co mają przed sobą. Przyroda nie schowała się cał­kiem przed nimi. Rzekę zresztą było dobrze słychać.

Raija przemoczyła kumagi. Jeden rzemyk się jej roz­luźnił, rano nie chciało jej się go porządnie zacisnąć.

Rozwiązywał się coraz bardziej. Nie mogła go po­prawić, bo akurat musiała trzymać się oburącz skały.

Nie chciała mówić o tym Reijo, bo ten schodził szyb­ko jak kozica. Wołał do niej, czego może się złapać, na czym stanąć. Brakowało jej czasu na zastanowienie.

Już wiele lat nie poruszała się w takim terenie. W Rosji wszystko było płaskie i rozległe.

O ile mogła dostrzec, miała już niedaleko. Pod so­bą widziała gęste zarośla.

Ufała, że Reijo nigdy nie zmusiłby jej do przejścia tej drogi, gdyby nie był pewien, że jest bezpieczna. Inaczej nie schodziliby po stromym zboczu we mgle!

Znalazła ścieżkę, o której wspomniał Reijo. Szła krok za krokiem. Rzemyk wisiał luźno, ale nie prze­szkadzał jej, jeśli o nim nie myślała. Wolałaby tylko go nie zgubić.

- Już niedaleko! - Reijo wołał do niej z ziemi. Ra­iji ulżyło na sercu. - Na prawo! Widzisz? Idź blisko skały, ale nie puszczaj trawy!

Zrobiła, jak powiedział. Rzemyk zaczepił się o ko­rzeń, obok którego przesunęła nogę, i przytrzymał ją, zanim znalazła coś, czego mogłaby się uchwycić...

Spadła.

Krzewy w stóp Reijo przejęły nieco impetu upad­ku, ale Raija spadła tak nagle, że Reijo nie zdążył jej złapać. Zanim się zorientował, ręce zagarnęły tylko powietrze.

Ścieżka szła wzdłuż półki skalnej. Do rzeki było niedaleko. Raija spadła z półki i potoczyła się w dół.

Reijo słyszał jej krzyki, gdy zaczął biec ścieżką. I tak by nie pomogło, gdyby biegł po stromym.

Zanim zdążył do niej dotrzeć, zapadła cisza.

13

Spadła aż na sam dół. Plecak leżał pod jej głową i karkiem. Cud boski sprawił, że przyjął na siebie ostatnie uderzenie.

Reijo dobrze wiedział, że Raija mogła sobie złamać kark.

Miała na sobie ślady potłuczeń i otarcia. Krew pły­nęła z policzka. Reijo bardziej się bał takich krwoto­ków, których nie mógł widzieć.

Stał bezsilnie kilka minut. Popatrzył w górę na ska­łę. Była wysoka na dziesięciu - dwunastu ludzi. Miała tu i ówdzie występy. Raija mogła się o nie poobijać, ale przynajmniej zwolniły tempo upadku.

Oddychała. Reijo wiedział, że mogłaby już nie od­dychać, gdyby spadła prosto w dół.

Nie wiedział, czy ma za to dziękować. Nie wiedział zresztą, komu.

- Prawie ją miałeś - rzucił w powietrze. - Mam na­dzieję, że jej teraz nie zatrzymasz. Ona jeszcze ma tu coś do załatwienia. Tobie się nie spieszy. Nic ci się nie stanie, jeśli sobie trochę poczekasz. Wieczność jest długa. Ona do ciebie przyjdzie. Wtedy, gdy na­stanie jej czas. Wtedy będziesz ją miał na zawsze. Ale teraz jeszcze za wcześnie.

Reijo przerwał sam sobie:

- U diabła, stoję tu jak stary wariat i gadam sam do siebie. Albo do kogoś, kto dawno nie żyje!

Ostrożnie próbował wyjąć plecak spod głowy Ra­iji, ale zaniechał tego. Uznał, że ochrania jej kark.

Nie wyglądało, by coś sobie złamała.

Wolałby chyba, by umarła, niż straciła władzę w nogach. Jej wszystkie marzenia i tęsknoty związa­ne były z możliwością poruszania się.

Reijo podniósł Raiję i zarzucił sobie na kark. Trzy­mał za ręce i kostki u nóg.

Musiał zachować wielką ostrożność. Posuwał się z trudem, a miał przed sobą długą drogę.

Liczył, że dotrą do miejsca wyrębu przed wieczo­rem. Teraz musiał zdążyć.

Przynajmniej - spróbować.

Matti i Sedolf zakończyli pracę na dziś. Ich dni roz­poczynały się wcześnie i trwały długo. Żaden z nich nie bał się pracy, zwłaszcza gdy wykonywali ją dla swego dobra.

Matti nie mógł się doczekać, kiedy zamieszka u sie­bie. Nie był pewny, czy zdążą przed zimą. Już wcze­śniej pomagał przy stawianiu domów. Wprawni pra­cownicy byli w stanie ustawić kilka bali w ciągu dnia. Trzeba było je dobrze wpasowywać tak, by nie pozo­stały zbyt duże szpary. Nie powinno się wpychać po­między bale zbyt wiele mchu.

Mieli mało czasu.

Drewno nie wyschło jeszcze porządnie, ale mimo to postanowił zaryzykować.

W domku na cyplu nie było im źle, mieszkali u swoich. Ale Matti żył myślą o własnych czterech ścianach. O drzwiach, które Elise zamknie wieczo­rem kluczem wiszącym w pęku u jej pasa.

- Wymarzną się w tych górach - stwierdził Sedolf, wskazując głową na mgłę. Spłynęła po południu i za­wisła na czubkach drzew.

Siedzieli przy ognisku, przeciągając nieco wieczór. Dobrze było odpocząć, oddychając świeżym powie­trzem. W namiocie tylko spali. Namiot był prostszą odmianą lapońskiej jurty. Składał się z długich gałęzi ustawionych w szpic i okrytych skórami i wełniany­mi pledami. Na ziemi rozłożyli skóry i kolejne pledy. Nie mieli miejsca na palenisko. Bywało im zimno, ale wtedy raczej wstawali wcześniej i rozpoczynali pracę. Gdy się kładli, nigdy nie panowało aż takie zimno, by nie mogli zasnąć.

- Pewnie się rozgrzewają - odparł Matti ze śmie­chem i dwuznacznym spojrzeniem. - Ty pewnie też zauważyłeś gorącą krew rodu Alatalo u Idy, prawda?

Sedolf nie mógł zaprzeczyć.

- Naprawdę myślisz, że oni...?

- No cóż - zastanowił się Matti, gryząc gałązkę. Zapomniał wziąć z domu tytoniu do żucia i czasem mu tego brakowało. Radził sobie, jak umiał. - Moja siostra jakoś nie odmówiła. A ma słabość do Reijo. A on na tyle jest mężczyzną, że wie, jak dobrze jest w kobiecych ramionach. Coś jest pomiędzy nimi, są sobie tak bliscy. Chociaż nie tak samo jak kiedyś Ra­ija i Mikkal. Jak ty i Ida. Ja i Elise. Ale coś istnieje, rozumiesz? Ja mam swoje zdanie o tej ich wyprawie. Sądzę, że Reijo jest bardziej przebiegły, niż sobie wyobrażamy.

Zaśmiali się, zostawiając ten temat. Mieli suszone mięso i chleb. Kwaśne mleko, masło i ser, które trzy­mali w chłodzie w jamie wykopanej w torfie. Mieli też piwo uwarzone przez Idę i przesłane z upomnie­niem, by nie wypili wszystkiego od razu. Niczego im nie brakowało.

- Czy to łoś? - Matti usiadł gwałtownie i wpatrzył się w cienie lasu.

- Nie wypiłeś aby za dużo? - spytał Sedolf. Uraczy­li się z dzbanka po dniu dobrej pracy, to prawda. - A może to niedźwiedź? - dodał z roztargnieniem, bar­dziej zajęty chmarą meszek krążących mu nad głową. Odganiał je dmuchnięciem i z rozbawieniem obser­wował, jak po chwili walczą o utracone pozycje.

- Boże jedyny! - zawołał Matti. Ton jego głosu na dobre oderwał Sedolfa od jego zajęcia.

Reijo z trudem wyszedł z zagajnika brzozowego. Raija leżała bez życia na jego barkach.

Zatrzymał się, gdy ich dostrzegł, i zachwiał się. Do­biegli do niego. Sedolf przejął Raiję, zaniósł ją do na­miotu i położył, nie zdejmując z niej plecaka. Zbliżył dłoń do jej ust i sprawdził, że oddycha.

- Żyje? - spytał Reijo mrocznym głosem. Nie usiadł.

- Co się stało? - spytał Matti.

- Gdzie macie konia? - spytał Reijo, nie odpowia­dając na jego pytanie.

- Ida nas tu przywiozła - odparł Sedolf. - Przyje­dzie pojutrze. Tak zdecydowaliśmy, by nie zajmować się jeszcze koniem.

- Dobry Boże! - stęknął Reijo. Wszedł na czwora­ka do namiotu i usiadł obok Raiji. Pogłaskał ją po po­liczku. - Spadła niemal na gołą skałę. Myślałem, że nie żyje. - Pogładził pieszczotliwie skórę plecaka. - To on ocalił jej kark. Gdyby wylądowała inaczej, i tak nie byłoby istotne, że Ida przyjedzie dopiero poju­trze. Nie wiem, jak źle z nią jest, ale nie ocknęła się jeszcze.

Sedolf zaczął wciągać sweter.

- Idę po wóz - rzucił. - Będzie szybciej niż poju­trze. Dojdę na dół jeszcze za nocy. Wtedy Ida przy­jedzie wozem, a ja pójdę spać. Jesteście jej najbliżsi, będziecie z nią. Mam nadzieję, że zdążę.

Nie odwodzili go od tego pomysłu. Nic innego nie mogli zrobić.

- Czy ona umrze? - spytała nie po raz pierwszy Ida.

Sedolf siedział i niemal drzemał, obejmując Mik­kala. Nie mieli czasu, by odwozić chłopca do Elise na cypel.

Zaprzągł tylko konia i załadował koce i mikstury, które Ida dostała od Anjo. Nie był jednak pewien, czy Ida wiedziała, jak ich użyć.

Był bardzo wczesny ranek. Nawet Reijo by jeszcze nie wypłynął na poranny połów.

- Umrze?

- Nie wiem - odparł Sedolf tak samo, jak wcze­śniej.

- Czy ona wygląda, jakby miała umrzeć? - nie pod­dawała się Ida.

- Oddychała, ale nieprzytomna. Krwawiła i była potłuczona. Zresztą nie wiem, Ida. Reijo też nie wie­dział. Skąd, u diabła, mam wiedzieć? Przecież od ra­zu ruszyłem na dół!

- Nie musisz przeklinać! - odgryzła się Ida. - Po co tata zmuszał ją do wspinaczki? - spytała samą siebie. Sedolf musiał się uśmiechnąć. Ida była jedyna w swoim rodzaju.

- Dlaczego ja zachowywałam się jak głupia? Jak rozpuszczony bachor?

- Może taka jesteś? - odparł Sedolf bez zastanowie­nia. Z trudem nadążał za jej słowami. Nie chciał też budzić Mikkala. Chłopczyk zasnął od razu, gdy go położyli na wozie, mimo że zdziwił się, gdy go wy­nieśli z łóżeczka. Mały tyle podróżował w swoim ży­ciu, że wiele rzeczy akceptował. Sedolf poczuł przy­pływ czułości do malca. - Ona spadła nie dlatego, że się tak zachowywałaś - musiał jednak dodać. Ida za­wsze ubarwiała rzeczywistość, dodając sobie znacze­nia i oceniając los tak, jak jej pasowało. - Nawet cię tam nie było! - dodał, gdy Ida nie odpowiadała. - Twój ojciec nie dlatego wziął ją w góry, że ty byłaś nieprzejednana.

- A dlaczego?

- Boże, Ida! Ani ty, ani ja nie mamy z tym nic wspólnego! Tylko ich dwoje! Oni są twoimi rodzica­mi, ale nie muszą się przed tobą tłumaczyć ze swo­ich poczynań.

Zamilkła. Sedolf widział, że ona płacze, ale to był jeden z tych razów, gdy lepiej było jej nie przytulać.

Musiała być z tym sama.

Sedolf zresztą poczuł się tak wyczerpany, że za­snął.

- Czy ona umiera? - Ida rzuciła się na ojca. Płaka­ła i była jednocześnie zła. - Dlaczego ją tam ciągną­łeś? Przecież ona nie chodziła po górach, od kiedy żyje w Rosji! Wszyscy mówią, że tam jest gładko jak na pupie dziecka! Czy nie myślałeś?

Uderzyła go pięścią w klatkę piersiową, waliła ni­czym w bęben. Reijo pozwolił jej na to. Gdy uderze­nia ustały, objął ją i otarł jej łzy kciukami.

- Obmyliśmy jej rany - powiedział spokojnie. - Opatrzyliśmy. Zużyliśmy na to jej halkę. Raija na pewno się potłukła, ale niczego nie złamała. To za­krawa na cud. - Zaczerpnął powietrza. Sam nie spał zbyt wiele, pozwalał sobie tylko na krótkie drzemki. Nic nie jadł, nie miał na nic ochoty. - Gdyby odnio­sła jakieś wewnętrzne obrażenia, krwawiłaby. Ale nic się nie dzieje. Tylko śpi.

- Śpi? - Ida zadrżała.

- Śpi - potwierdził Reijo zmęczony. - Podróżuje. Nazwij to, jak chcesz, moja Ido.

- Zimnym snem? Pokiwał głową.

- Na to nic nie możemy poradzić. Staramy się, by jej było ciepło. Siedziałem koło niej, trzymałem za rę­kę. Ale chyba ze mnie kiepska kotwica, Ida. Chyba już jest za późno. Nic nie może jej pomóc: żadne zio­ła czy lekarz. Nic nie pomoże puszczanie krwi czy modlitwy. Coś innego ma nad nią teraz władzę.

- Nie mogę tak czekać! - Ida nigdy nie odznacza­ła się cierpliwością. Wszystko musiało się dziać na­tychmiast. Sięgnęłaby po cuda. - Czy Maja mogłaby jej pomóc?

- Nie wiem. Ida przebiegła obok niego, weszła na kolanach do namiotu i zatrzymała się przy matce. Przyłożyła dło­nie do jej policzków, ogrzewając je.

Były takie zimne!

- Dajcie tu koce! - zawołała Ida, wysuwając głowę z namiotu.

Reijo posłuchał. Sedolf i mały Mikkal nadal spali na wozie.

Obłożyli kocami skóry okrywające Raiję. Wiedzie­li jedno: że ma jej być ciepło.

Jednak ona nadal była zimna, gdy po dłuższej chwili sprawdzili.

Posunęli się, robiąc miejsce jeszcze dla Mattiego.

Najwcześniejsze ptaki odzywały się już w koro­nach drzew. Nie wiadomo było, czy słońcu uda się przedrzeć przez mgłę. Próbowało, ale mgła nadal by­ła gęsta jak mleko.

- Rozmawialiśmy o tym - powiedział w końcu Re­ijo. Nie czuł, by zawodził zaufanie Raiji. Musiał się tym z kimś podzielić. A Ida i Matti byli jej jeszcze bliżsi. Ta sama krew. - Ona podróżuje pomiędzy tym a rzeczywistością. Nie zawsze odróżnia te stany. Sa­ma się lęka tego czegoś. Lęka się, że to straci albo że oszaleje. Ale naprawdę to coś staje się dla niej naj­ważniejsze z tego, co ma. Michaił niedługo dorośnie. A w Archangielsku nie pozostawiła zbyt wiele. Do­brze jej tam, ale wiele jej brakuje. - Reijo zaschło w ustach. - To nie jest łatwe - mówił dalej. - Ja tego też nie rozumiem. Ona przechodzi do świata, gdzie panuje spokój. Gdzie czeka na nią Mikkal. Rozma­wia z nią. Dotychczas za każdym razem wracała. Ale mówi, że coraz niechętniej. Wolałaby zostać tam z Mikkalem.

- O Boże, tato! - zawołała Ida. - Wierzysz w to?

- Przecież sami to widzimy, prawda?

Ida nie odpowiedziała.

- Dziś w nocy coś się wydarzyło - mówił dalej Re­ijo. - Ona znów śniła. Przeszła na tamtą stronę. Ale gdy się ocknęła, nadal tam była. Rozmawiała ze mną, poznała mnie. Ale nie wiedziała, gdzie jesteśmy. Szu­kała Mikkala. Biegła godzinami, wołając go, zanim wróciła naprawdę. Z trudem za nią nadążałem.

W namiocie zapadła cisza.

- Ja nie wiem, czy ona zechce wrócić - powiedział Reijo smutnym tonem. - Skoro już tam jest...

Ida wyszła.

Reijo został, trzymając dłoń Raiji w swojej. Czasa­mi zasypiał. Za każdym razem, gdy się budził, dłoń Raiji była równie zimna.

Reijo się bał.

To się zdarzało wcześniej, nie było mu nieznane. A Raija może już wystarczająco długo żyła? Zdążyła pozostawić po sobie ślady.

Jeśli nie powróci, może to będzie miało sens. Ale będzie za nią tęsknił. Bardziej niż wtedy, gdy zniknę­ła piętnaście lat temu.

Tym razem czekał. Widziała go. Stał nieporuszony i czekał. Patrzył w jej kierunku. Wiedział, że przyj­dzie.

Co mogła zrobić innego, niż pobiec ku niemu? To z nim było jej najlepiej!

Raija nie miała jednego rzemyka u kumagów, ale mimo to biegła. Frunęła! Prosto w jego objęcia.

- Wiedziałeś, że przyjdę? - spytała, zdyszana, gła­dząc go po włosach.

- Wołałem ciebie - odparł. - Ale potem żałowałem.

- Żałowałeś? - Musiała się mu przyjrzeć. Powaga jego głosu zdziwiła ją. Oczy mu pociemniały, straci­ły swój bursztynowy odcień. - Ja cię szukałam, Mik­kal. Nie słyszałeś mojego wołania? Myślałam, że mnie porzuciłeś! Sądziłam, że już na mnie nie cze­kasz! A obiecałeś! Obiecałeś, że będziesz na mnie cze­kał. Dawno temu obiecałeś, że zawsze będziesz się mną opiekował. Zawsze.

- Opiekuję się tobą - powiedział łagodnie. Odsu­nął ją na odległość ramienia i popatrzył z czułością. Uśmiechnął się swoim uśmiechem z młodości. Tym, który miał, zanim spotkały go wszystkie zawody, zanim poznał smak goryczy, zanim zrozumiał, że poświęcił zbyt wiele.

- I czekam na ciebie, Mały Kruku. Powiedz mu, że­by cię tak nie nazywał. Ty jesteś moim Małym Kru­kiem. Czekam na ciebie.

Pokazał jej tereny, które przypominały do złudze­nia te, po których biegali jako dzieci.

Ale nie te same.

Stali obok siebie. Było lato. Zawsze było tam lato, gdy przychodziła.

Raija nie chciała pytać, czy mają też tę błękitną je­sień, którą kochała. Sama zobaczy.

Mikkal pogładził jej twarz obiema dłońmi, delikat­nie, pieszcząc każdy skrawek skóry.

Ona nie mogła go dotknąć. Cofnął się, gdy podnio­sła ręce.

- Ja czekam - zapewnił. - Nadal czekam. Czuję się samotny, lecz czas inaczej tu mija.

Raija nic nie odpowiedziała. Nie byłaby uczciwa, gdyby stwierdziła, że nie chce wracać. On to czuł.

- Nie przyjdziesz tu przez jakiś czas - rzekł. - Oprę się pokusie i nie będę cię wołał. Nie przyjdę do cie­bie. Nie będziesz o tym myślała. Nie będziesz myśla­ła o mnie. Podróże tutaj już ci nie służą. Nie chcę, by ci się coś stało. Osiągniesz spokój, Mały Kruku. Ale gdy twój czas nadejdzie, przyjdę po ciebie. Moja jur­ta na ciebie czeka. Ja też.

- Auu! Wszystko mnie boli!

- Raija? - Głos Reijo gruby ze wzruszenia. Dłoń ściskająca jej dłoń. Palce były chyba jedyną częścią ciała, która jej nie bolała.

- Mama? - Głos tak podobny do jej głosu. Chłod­na dłoń na czole. - Jezu, jak dobrze, że wróciła! Już będę święta do końca życia!

- I tak nie wytrzymasz, Ida! - Głos Mattiego pełen był udawanej słodyczy.

Raija otworzyła oczy. Nawet to bolało. Wszystko ją bolało. Nad sobą ujrzała trzy twarze. Z niedaleka dobiegał ją odgłos uderzeń siekierą i chłopięcy głosik, mówiący coś mieszanką fińskiego i norweskiego. Od­powiadał mu po norwesku męski głos. Rozpoznała głos męża Idy.

- Ten cholerny rzemyk! - przypomniała sobie Raija.

- No, w głowie ma wszystko na miejscu - stwier­dził Matti. - Możesz poruszyć rękami i nogami? Bo­li cię coś?

Raija chciała się zaśmiać, ale zbyt ją bolało.

- Spytaj mnie jutro! Przecież tam nie było tak stro­mo...

- Poleciałaś przez następne zbocze - rzucił Reijo. W jego oczach coś błyszczało. Po prostu płakał i nie robił nic, by to ukryć. - Myślałem, że się zabiłaś, Ra­iju! Byłem pewien, że tym razem stamtąd nie wrócisz. Sądziłem, że on już cię zabrał do domu.

Raija zamknęła oczy. Nadal czuła dłonie Mikkala na twarzy. Tęskniła za nimi.

- „Więcej tam nie pójdę. Dopiero wtedy, gdy tam pozostanę na zawsze.

Nie tłumaczyła więcej.

- Cieszę się, że wróciłaś. - Ida klęczała obok ojca. Raija dostrzegła ich podobieństwo, a zarazem podo­bieństwo do siebie. - To wszystko źle wyszło - mó­wiła dalej Ida. - Przepraszam za to. Teraz mam na­dzieję, że się poznamy. Że wybaczysz swojej głupiej córce. Już tyle czasu zmarnowałam! Gdybyś umarła, nigdy bym sobie tego nie darowała! Napiszę do Mai i opowiem jej wszystko! O mnie też. Może ona też zmieni zdanie. Napiszę i wyślę list po listopadowym jarmarku przez kupców. Musisz trochę u nas po­mieszkać! Przecież kiedyś to był twój dom!

- Zupełnie jakbym słyszał ciebie, gdy byłaś w jej wieku - zaśmiał się Reijo. - A może nawet brzmi to gorzej, o ile to możliwe. Ale chyba będą z niej ludzie.

Objął Idę ramieniem, promieniejąc ojcowską dumą.

- Poznamy się - obiecała Raija. Popatrzyła w oczy Reijo. - I może nie będziemy miały za mało czasu. Twój ojciec prosił mnie, bym przemyślała coś, co ku­si mnie coraz bardziej. Zaproponował mi coś, czemu trudno odmówić.

- Czy to oznacza „tak”? - zdumiał się Reijo.

- Nie mogę pokiwać głową! - zaśmiała się Raija, choć uśmiech też ją bolał. - Ale pragnę tego spokojnego ży­cia, które mi obiecałeś. Domku na cyplu. Was. Ciebie.

- Dam temu radę - obiecał Reijo - nawet jeśli miał­bym pójść za ciebie do więzienia. Chyba tego jeszcze nikt dla ciebie nie zrobił?

- Tylko ty.

- Co...? - chciała spytać Ida. Patrzyła od matki do ojca. Zaczynała coś rozumieć, ale nie była pewna. To wydawało się zbyt pospieszne. Pomyślała o Helenie. Ale uśmiechnęła się do nich i poczuła, jak radość roz­chodzi się po jej duszy.

- Miałem rację, gdy przepowiadałem działanie krwi rodu Alatalo - mruknął Matti. - Piekielnie gorąca...

- Twoja matka zgodziła się tu zostać - wytłuma­czył Reijo Idzie. - Oboje nie mamy teraz zbyt wiele oprócz siebie. Ci, z którymi dzieliliśmy dzieciństwo i młodość, odeszli. Tylko ja i ona ich pamiętamy. Mo­żemy sobie siedzieć na cyplu i wspominać. Możemy uczynić swoje dni jaśniejszymi. Kochamy się. Raija jest moim najstarszym przyjacielem, a ja jej. Mam na­dzieję, że nie widzisz w tym nic złego.

- Weźmiecie na nowo ślub? - Ida wpatrzyła się w niego z niedowierzaniem.

- Nie wiem, jak się do tego zabierzemy - przyznał Reijo. - Ale na pewno jakoś to się musi udać.

- Zapomniałeś działania tej krwi! - Matti poklepał Reijo po ramieniu i mrugnął znacząco do Raiji, za­nim wycofał się z namiotu. - Wiem na pewno, że jest wrząca. Nieważne, jakie usprawiedliwienia starasz się nam przedstawić. Zresztą krew Kesaniemich też nie jest spokojna!

Strupy spadły i siniaki zbladły. Dopiero wtedy Ra­ija zgodziła się na podróż na drugą stronę fiordu.

- Nikt nie powinien myśleć, że zbiłeś mnie, by mnie dostać! - stwierdziła Raija bardzo stanowczo.

I zaczekali.

W budowie domu doszli już do okien. Mężczyźni liczyli, że uda im się przed pierwszym śniegiem poło­żyć dach. Już nacięli darni. Kobiety zebrały dużo mchu. Przechowywały go w workach po rosyjskiej mące. Niektóre kobiety szyły z tych worków spodnie. Tylko Ida nie chciała ubrać w coś takiego Sedolfa.

Teraz kobiety obierały brzozową korę, która mia­ła leżeć pod pierwszą warstwą darni: tą kładzioną tra­wą do dołu. Druga warstwa miała mieć trawę na wierzchu.

Wszyscy przykładali się do roboty. Dzieci praco­wały i bawiły się na zmianę.

Statek zawinął do fiordu.

Raija nie przypuszczała, że będzie aż tak płakała, że już zacznie za nim tęsknić...

Michaił nie był zaskoczony.

Został trzy dni. Pomógł trochę przy budowie do­mu Mattiego. Przenocował u Idy i Sedolfa. Siedzieli wszyscy wokół stołu, tworząc wielką rodzinę. Raija i Oleg tłumaczyli tak szybko, że Misza nadążał za rozmowami.

Michaił stał się częścią rodziny. Miał teraz rodzeń­stwo.

- Będzie ci tu lepiej - powiedział, gdy Raija próbo­wała mu tłumaczyć swoją decyzję. - Stąd pochodzisz. Kochają cię. Tu jest twój dom!

- Ty będziesz tak daleko, Misza! Wtedy on też zapłakał. Objęli się. Matka i syn pła­kali i rozmawiali przez całą noc.

- Wrócę przyszłym latem - powiedział z uśmie­chem, odpływając na statek. - Przywiozę twoje kro­sna, mamo. I skrzynię z Wielikiego Ustiuga. I ikonę.

- Bylebyś sam przyjechał, Misza! Uśmiechnął się.

- Wezmę też Olgę, mamo. Chyba się z nią ożenię. Spokojnie, mamo! Nie od razu!

To też działo się już dawno. Raija stała wtedy na brzegu, dopóki statek nie zniknął jej z oczu.

Podjęła postanowienie.

Teraz stała na drugim brzegu fiordu i nie czuła się najlepiej. Była ubrana na czarno. Reijo miał na sobie odświętne spodnie, białą koszulę, kamizelkę i kurtkę. Odmówił tylko włożenia kapelusza.

Kristoffer nie czuł się bardziej pewnie w swoim nie­dzielnym stroju. Byli zdenerwowani, jakby szli w konku­ry. Raija musiał zagrozić im, że wskoczy do wody, gdy na środku fiordu zażyczyli sobie łyka wódki dla kurażu.

Tego jeszcze brakowało, żeby śmierdzieli alkoho­lem przy rozmowie z księdzem! Wolałaby wtedy od­płynąć do Archangielska!

- Jesteś pewien, że potrafisz spojrzeć w oczy księ­dzu i przekonująco skłamać?

- Łyczek wódki na pewno by pomógł - zaczął Kristoffer ostrożnie, ale po spojrzeniu Raiji dodał: - Oczywiście, że bez niego też dam radę.

- Im szybciej przez to przejdziemy, tym prędzej się napijesz!

Reijo pocił się w swoim stroju. Nic dziwnego, po­wietrze było jeszcze ciepłe, a on nie zakładał grubej niedzielnej kurtki na co dzień.

- To jest kobieta, z którą chcesz się ożenić, Reijo Kesaniemi?

Ksiądz, mrużąc oczy, przypatrzył się Raiji. Ujrzał niewysoką kobietę o nietutejszych rysach twarzy.

- Tak, to ona - odparł Reijo. Nadal się pocił, ale stał pewnie jak kawaler oświadczający się ojcu o rę­kę jego córki.

- Rosjanka, tak? Trochę czasu zabrało przetłuma­czenie jej dokumentów - wyjaśnił ksiądz. - Musiały zostać odesłane aż do Tromso, gdzie niektórzy kup­cy opanowali cyrylicę. To zupełnie inny alfabet od naszego.

Reijo pokiwał głową.

- Chodzą plotki, że ta Raisa Bykowa, do której za­pałałeś uczuciem, bardzo przypomina twoją zaginio­ną pierwszą żonę?

Pytanie unosiło się przez chwilę w powietrzu. Re­ijo wiedział, że nie może przesadzić. Nie sądził jed­nak, żeby ktokolwiek przyszedł z tym aż do księdza.

Ludzie z osady zachowali się tak, jak na to liczył. Wy­łożył przynętę, a oni mieli czas, by wszystko omówić.

Lata, które minęły od zaginięcia Raiji, wymazały to, co ją od nich dzieliło.

Wspomnienia stały się milsze, łagodniejsze.

Niektórzy nie mieli najczystszego sumienia, ale Reijo machał na to ręką. Ich sprawa.

Do ich domku na cyplu przyszła grupka ludzi. Zrobiło na nich wrażenie, że Raija niemal się zabiła tam w górach. Może to trochę pomogło. Nie ma te­go złego...

W każdym razie z powagą stwierdzili, że rozumie­ją, że chce zostać.

Życzyli jej wszystkiego dobrego. Była jedną z nich.

Będą milczeć o jej przeszłości.

Jeśli Reijo chce, by wszyscy wierzyli, że ona jest Raisą Bykową z Rosji, to niech tak będzie. To prze­cież prawie nie kłamstwo.

Reijo stał przed księdzem i miał tylko nadzieję, że ludzie milczeli, jak obiecali.

- Może ją przypomina - Reijo spojrzał na Raiję. - To było tak dawno temu. Ksiądz rozumie na pewno, że wspomnienia z czasem bledną. Nawet ja nie umiem so­bie przypomnieć rysów tamtej kobiety. Była bardzo ład­na, miała czarne włosy i ciemne oczy. Raisa też jest ciemnowłosa. To pewnie nie przypadek, że im człowiek starszy, tym bardziej szuka kogoś przywołującego wspomnienia młodości. Chciałbym dać na zapowiedzi. Wiem, że to wcześnie po śmierci mojej drugiej żony, ale mam zaledwie rocznego syna. Nie staję się młodszy. Dobrze będzie mieć w domu kobietę.

Ksiądz przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Przekonująco mówił ten Fin z drugiej strony fiordu. Nawet zrobił na nim wrażenie.

Kobieta była ładna. Umiał sobie wyobrazić, że w grę wchodziły uczucia. O czymś innym wolał nie myśleć.

- Ogłoszę zapowiedzi na najbliższym nabożeń­stwie - powiedział, szeleszcząc papierami. - Oczeku­ję, że będziecie wtedy w kościele. To dotyczy twoje­go świadka i całej rodziny, Reijo Kesaniemi! Udzielę wam ślubu w czasie jesiennego jarmarku. Wtedy tu będę.

Reijo podziękował i zapłacił.

Kawałek drogi dalej Kristoffer wreszcie dostał swe­go łyka wódki. Mężczyzna był blady i przysięgał, że już nigdy więcej nie skłamie.

- Pomyśleć tylko, stałem tam i przysięgałem, że ona nie jest Raiją! - Ta myśl nadal sprawiała, że prze­chodziły go dreszcze. - Ksiądz podejrzewał, że nie mógłbym nie poznać tej, która wyszła za mojego sio­strzeńca! Ja powiedziałem mu to prosto w oczy!

- Byłeś przekonywający, Kristoffer! - Reijo wrę­czył mu całą butelkę wódki. - Poczekaj na nas w łód­ce! Chyba nie wypada, byś pił tuż za plebanią.

Raija uśmiechnęła się i ujęła Reijo pod rękę.

- Pokażesz mi teraz grób Heleny?

- Właśnie chciałem cię tam zaprowadzić - odparł Reijo. Popatrzył na Raiję dłuższą chwilę. - Cieszę się, że zostałaś.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy# Złoty ptak
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy@ Obcy ptak odlatuje
Bente Pedersen Raija ze Śnieżnej Krainy 1 Obcy Ptak
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy" Mężczyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy1 Bliżej prawdy
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Ślad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Niszczący płomień
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy5 Dziecię niebios
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy& Wyjęty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy0 Na dobre i złe dni
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Posłaniec śmierci
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Mroźne noce