Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma

Bente Pedersen

TAJEMNICZA NIEZNAJOMA

1

Po lecie owego 1749 roku jak zwykle nadesz艂a je­sie艅. Las sposobi艂 si臋 do przywdziania z艂otej szaty. Zielone korony drzew upstrzy艂y si臋 ju偶 tu i 贸wdzie z艂ocistymi plamami. S艂oneczne promienie jako艣 ina­czej o艣wietla艂y okolic臋, a i fiord nie mieni艂 si臋 ju偶 tak szmaragdowo jak letni膮 por膮.

Niebo przegl膮da si臋 w wodach fiordu niczym w zwierciadle, pomy艣la艂a Ida, sadowi膮c si臋 z rob贸tk膮 na schodach prowadz膮cych do chaty. Teraz jest bla­de, rozmyte, jak gdyby kto艣 pozbawi艂 je mocnych od­cieni. Niemal r贸wnie bezbarwne jak goni膮ce si臋 chmury. Cho膰 pos臋pne i nieco ch艂odne, nie ma w nim wrogo艣ci. Raczej zdawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e celowo usu­n臋艂o si臋 w cie艅, przekonane, i偶 lazur obok intensyw­nych kolor贸w jesieni, jakimi wnet okryje si臋 natura, to zbyt wiele naraz. Przyroda nie lubi przesady.

Ida machinalnie si臋gn臋艂a po szar膮 we艂n臋 i zabra艂a si臋 za dzierganie grubych skarpet. Uzna艂a, 偶e r臋kawic, kt贸­rych ju偶 nagromadzi艂a pe艂en kosz, powinno wystar­czy膰. Szara w艂贸czka przesuwa艂a si臋 jej mi臋dzy palcami.

Dni na cyplu d艂u偶y艂y si臋 nieco, szczeg贸lnie teraz, kiedy zosta艂a sama i tak rzadko gdzie艣 wychodzi艂a. Przy dw贸jce ma艂ych dzieci wci膮偶 trzeba by艂o si臋 uwi­ja膰. Ma艂a Raija i Mikkal sko艅czyli w艂a艣nie p贸艂 roku i ci膮gle si臋 domagali obecno艣ci mamy. Tym bardziej 偶e tylko j膮 jedn膮 mieli.

Ida wzdrygn臋艂a si臋. Troch臋 zmarz艂a w cienkim kaf­tanie narzuconym na ramiona. By艂o p贸藕ne popo艂udnie. Mimo 偶e rze艣kie powietrze wydawa艂o jej si臋 o偶ywcze, gdy troch臋 d艂u偶ej siedzia艂a na dworze, dokucza艂 jej ch艂贸d. Potrzebowa艂a jednak tej chwili wytchnienia.

Dwa ma艂e trolle ju偶 spa艂y.

Nie karmi艂a ich piersi膮, straci艂a pokarm. Czu艂a do siebie 偶al, 偶e nie sprosta艂a roli matki. Anjo t艂umaczy­艂a, 偶e wielu kobietom pod wp艂ywem zmartwie艅 pier­si przestaj膮 nape艂nia膰 si臋 mlekiem, i radzi艂a, by Ida si臋 tym nie zadr臋cza艂a. 艁atwo powiedzie膰! Anjo kierowa­艂y niew膮tpliwie szczere intencje i jej rady p艂yn臋艂y pro­sto z serca, ale czy ona mog艂a wczu膰 si臋 w sytuacj臋 Idy? Anjo mia艂a m臋偶a, kt贸ry ch臋tnie j膮 wspiera艂 w co­dziennych k艂opotach i z kt贸rym mog艂a si臋 podzieli膰 najmniejszym problemem. Ida za艣 by艂a sama. W jej g艂owie k艂臋bi艂y si臋 my艣li, z kt贸rych nie potrafi艂a si臋 zwierzy膰 nikomu, bo dotyczy艂y tylko jej i Ailo, i uczucia, jakie ich 艂膮czy艂o. A co komu do tego.

Niekiedy odwiedza艂 j膮 Emil. Ale po wyje藕dzie Re­ijo nie zachodzi艂 zbyt cz臋sto. W miar臋 up艂ywu czasu sta艂 si臋 bardziej ostro偶ny. Obawia艂 si臋 ludzkiego ga­dania. Gdy ugania艂 si臋 za Id膮, a偶 hucza艂o od plotek, a teraz, kiedy zosta艂a sama z dwojgiem dzieci, miesz­ka艅cy wioski kpili z niego w 偶ywe oczy.

Co innego Sedolf.

Ida, my艣l膮c o nim, mimowolnie przerwa艂a dzierga­nie. Przypomnia艂a sobie, jak u艣miechaj膮c si臋 do niej swymi dobrymi oczami, prosi艂, by dobrze si臋 zasta­nowi艂a, nim przyjmie o艣wiadczyny Emila. Sam nigdy nie wyzna艂, co o niej naprawd臋 my艣li, ale mimo to na sw贸j spos贸b lubi艂a go.

Od wiosny w艂a艣ciwie cz臋艣ciej przebywa艂 poza wiosk膮 ni偶 w rodzinnym domu. Jednak zd膮偶y艂 na chrzest jej ma­le艅stw, dumny jak paw, 偶e poprosi艂a go na ojca chrzest­nego. Ludzie oczywi艣cie i o tym plotkowali, a Emil zgrzyta艂 z臋bami, 偶e Ida nie zwr贸ci艂a si臋 do niego.

Mieszka艅cy wioski gadali z przek膮sem, 偶e Sedolf udaje wielkiego pana. Tak jakby by艂o co艣 z艂ego w tym, 偶e ci臋偶ko haruje i oszcz臋dza.

Ostatnio widzia艂a go na pocz膮tku lata. Wpad艂 jak po ogie艅, zakr臋ci艂 si臋 z ni膮 wok贸艂 izby, m贸wi膮c, 偶e to jego jedyny taniec w t臋 noc 艣wi臋toja艅sk膮, ale zaraz doda艂, 偶e wcale nie jest mu t臋skno do zabawy.

P贸藕niej Ida si臋 dowiedzia艂a, 偶e nie 艣wi臋towa艂 z resz­t膮 m艂odzie偶y. Z jednej strony sprawi艂o jej to przyjem­no艣膰, z drugiej za艣 troch臋 by艂o jej przykro. Nie chcia艂a, by przez ni膮 kto艣 musia艂 z czego艣 rezygnowa膰. Nawet Sedolf, cho膰 on uczyni艂 to nader ch臋tnie.

Doko艅czy艂a rz膮d i podnios艂a k艂臋bek. U艣miechn臋艂a si臋 zm臋czona i odgarn臋艂a z czo艂a rudy lok. W g艂臋bi serca od­czuwa艂a straszliw膮 t臋sknot臋, kt贸rej nie potrafi艂a nazwa膰.

Dni up艂ywa艂y jej monotonnie, jeden podobny do drugiego. Tyle mia艂a pracy! Wszystko by艂o na jej g艂o­wie. Inwentarz... w ciep艂ej mrocznej oborze sp臋dza艂a wiele godzin. Oby tylko ojciec wr贸ci艂, nim nadejdzie pora sprowadzenia owiec z g贸rskich pastwisk! Je艣li nie zd膮偶y, b臋dzie musia艂a prosi膰 o pomoc Knuta, bo ko­go innego? A on przecie偶 do艣膰 mia艂 w艂asnych spraw.

Dzieci... Przewijanie i k膮piel. Zapach pieluch, kt贸­re wygotowywa艂a w kotle, w偶ar艂 si臋 w 艣ciany. Pielusz­ki 艂opota艂y na wietrze niczym 偶agle, unosz膮c gdzie艣 daleko my艣li Idy, ale nie j膮 sam膮.

Dom, pranie, gotowanie, sprz膮tanie, porz膮dki. Cz臋­sto przychodzi艂o Idzie do g艂owy, 偶e 偶ycie przecieka jej przez palce jak w balii woda, zamieniaj膮c jej delikatne d艂onie w twarde, spierzchni臋te r臋ce kobiety.

A przecie偶 dopiero za kilka miesi臋cy sko艅czy dwa­dzie艣cia lat. Nadal potrafi ulatywa膰 daleko na szero­ko rozpi臋tych skrzyd艂ach marze艅.

Upora艂a si臋 z wieczornym obrz膮dkiem. Zajrzaw­szy do dzieci, pomy艣la艂a z nadziej膮, 偶e mo偶e dadz膮 jej przespa膰 ca艂膮 noc, cho膰 dobrze wiedzia艂a, i偶 z ta­kimi maluchami nigdy nic nie wiadomo. Pewnie da­remnie si臋 艂udzi, 偶e nie wyrw膮 jej ze snu.

Usiad艂a wygodnie, opar艂szy si臋 o 艣cian臋 z drewnianych bali. Rozkoszowa艂a si臋 jedn膮 z tych rzadkich chwil, kt贸­re mia艂a tylko dla siebie. Trudno jej by艂o sobie wyobra­zi膰, 偶e niekt贸rzy ludzie siedz膮 z za艂o偶onymi r臋kami i nie musz膮 nic robi膰. Sama wiod艂a bardzo pracowite 偶ycie.

Rozmarzy艂a si臋 i przenios艂a my艣lami z powrotem do utraconej bezpowrotnie rzeczywisto艣ci.

Nie s艂ysza艂a koni ani skrzypi膮cych 偶a艂o艣nie k贸艂. Nie ockn臋艂a si臋, gdy zatrzeszcza艂y wrota stajni. Zbu­dzi艂 j膮 dopiero ha艂as dobiegaj膮cy od strony paleniska. Swojskie odg艂osy podk艂adania drewna do ognia. Otworzy艂a oczy, ale gdy ujrza艂a przykl臋kaj膮cego przy piecu ojca, zdawa艂o jej si臋, 偶e nadal 艣ni.

- Tato?

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 i porwawszy c贸rk臋 w ramio­na, u艣ciska艂 j膮 serdecznie.

- Jak dobrze jest wr贸ci膰 do domu - powiedzia艂, sa­dzaj膮c j膮 z powrotem przy stole.

- Znalaz艂e艣 Maj臋? Jak si臋 jej wiedzie? A Heino? Z nim te偶 wszystko dobrze? Jak ci up艂yn臋艂a droga? Chyba nie pokonywa艂e艣 dziennie zbyt du偶ych odcink贸w?

Pyta艂a o wszystko, tylko nie o to, co najbardziej j膮 nurtowa艂o. Reijo wiedzia艂 o tym i nie zamierza艂 ni­czego przed ni膮 ukrywa膰.

- Maja powiedzia艂a, 偶e Ailo nie 偶yje. Podobno bra艂 udzia艂 w jakiej艣 akcji bojownik贸w o wyzwolenie Fin­landii spod szwedzkiego jarzma. Na okr臋cie, kt贸ry zaatakowali, wybuch艂 po偶ar.

Ida prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- By艂 razem z m臋偶em Mai.

- Razem z Heino? To do nich podobne - odezwa­艂a si臋 z chrapliwym 艣miechem. - Zupe艂nie jak dzieci...

- Nie, nie z Heino. Heino tak偶e nie 偶yje. Maja wy­sz艂a ponownie za m膮偶...

Te wie艣ci ca艂kiem zbi艂y Id臋 z n贸g.

Reijo, opar艂szy si臋 o g艂adki blat sto艂u, opowiedzia艂 o wszystkim, czego si臋 dowiedzia艂 o Mai, jej synu, o Heino, o po偶arze i cierpieniu. Na koniec stwierdzi艂, 呕e Maja post膮pi艂a s艂usznie.

Ida przypomnia艂a sobie s艂owa noaidy o tym, 偶e ogie艅 przysporzy jej najbli偶szym wiele b贸lu.

- Nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰 Mai takiej, jak膮 j膮 opisujesz - wyzna艂a.

- Mnie te偶 przychodzi to z trudem - westchn膮艂 Re­ijo. - Mimo 偶e przecie偶 widzia艂em j膮 na w艂asne oczy. S艂ysza艂em szelest jej sukien, Ido. Obserwowa艂em, jak uk艂ada kwiaty w wazonach ze starej chi艅skiej porcela­ny, jak bez zmru偶enia powieki, wydaje polecenia s艂u偶­bie. To by艂a nasza Maja, a zarazem kto艣 zupe艂nie obcy...

Pokr臋ci艂 g艂ow膮, a jego oczy przygas艂y, tak jakby straci艂 co艣 cennego.

- Zawsze byli艣my sobie tacy bliscy, a teraz brakowa­艂o mi odwagi, by szczerze porozmawia膰 o motywach jej post臋powania. Jak mi B贸g mi艂y, l臋ka艂em si臋 tego.

Wsta艂 i si臋gn膮艂 po kurtk臋. Z wewn臋trznej kieszeni, kt贸r膮 Ida mu wszy艂a przed wyjazdem, wyj膮艂 jaki艣 przedmiot i po艂o偶y艂 przed c贸rk膮 na stole.

Liche 艣wiat艂o parafinowej lampki nie o艣wietli艂o dok艂adnie b艂yszcz膮cej ozdoby. Ida prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- Maja powiedzia艂a, 偶e on nie 偶yje. Nie pozosta艂 po nim nawet gr贸b. Nic, po prostu nic.

- Kiedy to si臋 sta艂o? - zapyta艂a Ida, chwytaj膮c pal­cami, zawieszony na 艂a艅cuszku z艂oty pier艣cionek z fi­gurk膮 ptaszka. Poczu艂a w d艂oni ch艂odny metal.

- Zesz艂ego lata, Ido. Ida zapatrzy艂a si臋 przed siebie nieruchomo, widz膮c jedynie g臋sty mrok. Ciemna 艣ciana odgradza艂a j膮 od 艣wiata. Dziewczyna nie p艂aka艂a. Nie by艂a w stanie. Sa­ma sobie na to nie chcia艂a pozwoli膰. Wiedzia艂a, 偶e musi si臋 pogodzi膰 z wiadomo艣ci膮 o 艣mierci m臋偶a, cho膰 to takie bolesne.

Potar艂a skrzyde艂kami z艂otego ptaszka o sw贸j poli­czek. Poczu艂a jedynie ch艂odny metal, nie mog艂a wyczu膰 zapachu Ailo. Z trudem potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶e jego d艂onie dotyka艂y tej ozdoby, 偶e j膮 wytworzy艂y.

Rok?

Dlaczego Maja ni膰 przys艂a艂a 偶adnej wiadomo艣ci?

Ida wbi艂a wzrok w ojca, zmuszaj膮c go, by spojrza艂 na ni膮. W jego zielonych oczach dostrzeg艂a p艂omie艅.

- Dlaczego nas nie zawiadomi艂a? - zapyta艂a. - Przecie偶 tylu handlarzy przybywa w te strony w porze jarmark贸w. Mog艂a kogo艣 poprosi膰, by przekaza艂 nam wiadomo艣膰!

Id臋 ogarn膮艂 贸w cie艅 w膮tpliwo艣ci, kt贸rego i Reijo nie m贸g艂 si臋 pozby膰. Maja nigdy wcze艣niej nie k艂ama­艂a mu w powa偶nych sprawach. Tai艂a jedynie gwa艂­towne, beznadziejne uwielbienie dla jego osoby...

Zna艂 j膮 dobrze i wyczu艂, 偶e kiedy m贸wi艂a o Ailo, co艣 by艂o nie tak. Przekazuj膮c jednak c贸rce wisiorek, powt贸rzy艂 jej wyja艣nienie Mai.

Ida za艣 zada艂a mu to samo pytanie, kt贸re i jemu nie dawa艂o spokoju. Odpowiedzia艂 jej tak, jak to so­bie sam wyt艂umaczy艂.

- Mai by艂o strasznie ci臋偶ko. Straci艂a Heino i wszyst­ko, co posiada艂a...

To prawda.

- Ale przecie偶 kiedy艣 prze偶ywa艂a to samo, co ja teraz - sprzeciwi艂a si臋 Ida. - Musia艂a rozumie膰, jakie to dla mnie wa偶ne, 偶eby wiedzie膰. Sama ci臋偶ko znosi艂a niepew­no艣膰. Chyba nie sta艂a si臋 a偶 tak oboj臋tna. A mo偶e jednak? Piekielnie szybko znalaz艂a sobie tego nowego m臋偶a!

- Pobrali si臋 w kilka dni po pogrzebie Heino - od­powiedzia艂 Reijo blady, nadal czuj膮c si臋 w obowi膮z­ku broni膰 Mai. Jej jednej nie m贸g艂 zdradzi膰.

Ida zrozumia艂a, 偶e nawet ona, rodzona c贸rka, nie dor贸wna nigdy Mai, kt贸r膮 Reijo traktowa艂 zawsze jak w艂asne dziecko. By艂a jego oczkiem w g艂owie, najbli偶­sza mu spo艣r贸d czw贸rki rodze艅stwa.

- Nowy m膮偶 Mai musia艂 ucieka膰 z kraju, ale zapew­ni艂 jej utrzymanie i dach nad g艂ow膮. Bo ona straci艂a wszystko. Nie pot臋piaj jej, Ido! Nie zas艂u偶y艂a na to!

- C贸偶, do dziecka potrzeba dwojga - zgry藕liwie od­par艂a Ida. - To znaczy, 偶e 艂膮czy ich co艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂a wdzi臋czno艣膰. Poza tym kto艣 przeszkadza艂 szamanowi dotrze膰 do Ailo. Nie pyta艂e艣 jej o to? Ta­to, przecie偶 nikt inny poza ni膮 nie m贸g艂 tego zrobi膰! Istnieje chyba jaki艣 pow贸d!

- Zbyt du偶膮 wag臋 przyk艂adasz do s艂贸w szamana. Przecie偶 to zwyk艂y m臋偶czyzna. Nie wszystko, co m贸­wi, musi by膰 prawd膮. Nie pomy艣la艂a艣 o tym?

Ida nie odpowiedzia艂a. Grza艂a w d艂oni wisiorek, pozwala艂a, by zabiera艂 jej w艂asne ciep艂o. Ptak, symbol wolno艣ci i ucieczki. Dzie艂o Ailo.

- Kochana Ido, powstrzymaj si臋 od os膮dzania in­nych. Czasami cz艂owiek zapomni si臋 na chwil臋 i po­zwoli iskierce zap艂on膮膰 wielkim ogniem.

Ida spu艣ci艂a wzrok, przypomniawszy sobie Sedolfa. Mimowolnie ogarn膮艂 j膮 strach, 偶e ojciec wie...

Ale przecie偶 to niemo偶liwe.

Mo偶e tylko zgadywa艂, nie raz trafia艂 niebezpiecz­nie blisko prawdy.

Rzeczywi艣cie, ona ostatnia ma prawo pot臋pia膰.

Nie ruszaj膮c si臋 z miejsca, pie艣ci艂a d艂oni膮 ptaszka.

- Ailo zrobi艂 go dla Mai - wyja艣ni艂 Reijo. - Ale ona uwa偶a, 偶e nale偶y si臋 tobie.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮, powstrzymuj膮c p艂acz.

Patrzy艂a na ptaszka, g艂aska艂a skrzyd艂a. Domy艣la艂a si臋, 偶e Ailo nie wyrze藕bi艂 go, ale odla艂 w specjalnej formie. Mo偶e tak jak odlewa si臋 dzwonki do od艣wi臋t­nej uprz臋偶y dla koni. Dok艂adnie jednak nie potrafi艂a sobie tego wyobrazi膰.

Zreszt膮, czy mia艂oby to jakie艣 znaczenie, gdyby wszystko u艂o偶y艂o si臋 tak jak powinno? Gdyby Ailo istnia艂 gdzie艣 dla niej? Nie by艂oby nawet w贸wczas ta­kie wa偶ne, by trwa艂 przy niej. Ale jego nie ma! Dla­tego teraz wszystko, co w jaki艣 spos贸b si臋 z nim wi膮­za艂o, stanowi艂o dla Idy tajemnic臋, kt贸r膮 musi pozna膰.

- Gdyby艣 nie pojecha艂 tam, ojcze, nadal by艣my nic nie wiedzieli. Czy Maja z tego powodu nie mia艂a wy­rzut贸w sumienia?

Reijo wzruszy艂 ramionami. Nie potrafi艂 odpowiedzie膰.

- To musi by膰 ca艂kiem inna Maja - stwierdzi艂a Ida, czepiaj膮c si臋 tego przekonania tak, jak korzenie wczepiaj膮 si臋 w nieurodzajny skalisty grunt. To, 偶e Maja nie pr贸bowa艂a przekaza膰 jej prawdy, zasia艂o w sercu siostry niepok贸j.

Gdyby nie Reijo, kt贸ry zdecydowa艂 si臋 na t臋 po­dr贸偶, nadal trwaliby w niepewno艣ci.

Ptaszek stanowi艂 pewnego rodzaju dow贸d. S艂owa Mai tak偶e. Ale przecie偶 nie pozosta艂 偶aden gr贸b.

- Maja powiedzia艂a, 偶e Ailo nie 偶yje - powt贸rzy艂 po raz nie wiadomo kt贸ry Reijo. I chocia偶 tyle razy formu艂owa艂 te s艂owa, nie zabrzmia艂y w jego ustach ani troch臋 bardziej wiarygodnie.

W Idzie tak偶e wszystko protestowa艂o przed zaak­ceptowaniem tej wie艣ci.

Czy powinna si臋 by艂a domy艣li膰? Gdyby co艣 z艂ego spotka艂o Mikkala, jej matka na pewno by to odgad艂a... Tymczasem ona, Ida, nie odczuwa pustki. Czy to zna­czy, 偶e nie kocha艂a Ailo prawdziw膮 mi艂o艣ci膮, skoro nie tkn臋艂o jej, 偶e zgin膮艂, 偶e ju偶 go nie ma w艣r贸d 偶ywych?

Do czego to podobne? Oczywi艣cie, 偶e kocha艂a Ailo, kocha艂a go nad 偶ycie.

Nie powinna podda膰 si臋 zw膮tpieniu. Za wiele roztrz膮­sa, rozpami臋tuje. Niepotrzebnie zadr臋cza si臋 my艣lami.

- To znaczy, 偶e dzieci maj膮 tylko mnie - rzek艂a z westchnieniem. - Na Boga, tato, nie sko艅czy艂am jesz­cze nawet dwudziestu lat, a ju偶 czuj臋 si臋 jak staruszka.

- A ja to co, jak my艣lisz? - przerwa艂 jej zm臋czonym g艂osem. - Wszyscy odchodz膮, niekt贸rzy nigdy ju偶 tu nie wr贸c膮. Inni tak beznadziejnie kr贸tko 偶yj膮. Tylko ja trwam w tym miejscu, ale tak naprawd臋 nie wiem, gdzie jest m贸j dom. Patrz臋 na siebie i nie wiem, czy ta­ki powinien by膰 Reijo Kesaniemi. Tornedalen bardzo si臋 zmieni艂o, ledwie rozpozna艂em tamte okolice. Nie ci膮gnie mnie ju偶 do Finlandii, ale czy moje miejsce jest rzeczywi艣cie tutaj, w Ruiji? Nie potrafi臋 odpowiedzie膰.

Ida s艂ucha艂a go roztargniona. Mimo 偶e siedzieli obok siebie przy tym samym stole, rozk艂adaj膮c bezradnie r臋ce, ich my艣li w臋drowa艂y w odmiennych kierunkach.

- Tata male艅kiej Raiji i Mikkala nie wr贸ci! Ani za kilka miesi臋cy, ani po Nowym Roku, ani nawet za rok. Ailo nigdy nie wr贸ci, bo Ailo nie 偶yje!

M贸wi艂a beznami臋tnym g艂osem, zapatrzona nieru­chomo przed siebie. Ale nie mie艣ci艂o jej si臋 to w g艂o­wie. Wszystko w niej protestowa艂o przed przyj臋ciem takiej prawdy.

- Nie zosta艂a艣 sama - rzek艂 do niej Reijo. - Jeste艣 m艂oda. Maja te偶 powiedzia艂a, 偶e musisz 偶y膰 dalej. Nie ma sensu zatraca膰 si臋 w rozpaczy. Min膮艂 ju偶 rok, Ido. On umar艂. Rozejrzyj si臋 wok贸艂, a zobaczysz, 偶e dla wielu spraw warto 偶y膰.

- Mam mo偶e post膮pi膰 tak jak Maja? - zapyta艂a nie­co zgry藕liwie.

- Znam wielu, kt贸rzy by ci臋 chcieli - m贸wi艂 dalej Reijo, nie odrywaj膮c wzroku od c贸rki.

Ida uciek艂a spojrzeniem.

- Ale chyba ja tak偶e musz臋 chcie膰 - odezwa艂a si臋 zm臋czona. - Bo w takim samym stopniu dotyczy to mnie. Mnie i dwojga male艅stw!

Wsta艂a i nie wypuszczaj膮c z d艂oni wisiorka, skie­rowa艂a si臋 do alkierza.

Reijo odni贸s艂 wra偶enie, 偶e c贸rka porusza si臋 kro­kiem lunatyka. Nie m贸g艂 pami臋ta膰, 偶e sam tak wy­gl膮da艂, gdy przez wiele d艂ugich lat nie dopuszcza艂 do siebie my艣li, i偶 Raija nie 偶yje. Ida teraz prze偶ywa艂a co艣 podobnego.

Cierpia艂 i wsp贸艂czu艂 doli c贸rki. Ale wiedzia艂, 偶e ona si臋 z tego otrz膮艣nie. Jest jeszcze taka m艂oda, 偶y­cie niejedno ma jej do zaoferowania. Maja ma racj臋. Nawet tu nad fiordem znalaz艂oby si臋 wielu odpo­wiednich dla Idy m臋偶czyzn.

Reijo nie od razu poszed艂 spa膰. Jeszcze d艂ugo w noc jego my艣li ulatywa艂y na po艂udnie ku krajowi, kt贸ry cho膰 by艂 jego ojczyzn膮, tak naprawd臋 ni膮 nie by艂, ku Finlandii, gdzie nadal si臋ga艂y jego korzenie. Prawdzi­wie g艂臋boko wros艂y jednak tu, w t臋 ziemi臋 nad fior­dem, wi膮偶膮c go na dobre i na z艂e z wybrze偶em. Jego serce bi艂o tym samym rytmem co serce Ruiji.

My艣la艂 te偶 o ch艂opcu, kt贸ry otrzyma艂 jego imi臋 i kie­dy艣 stanie si臋 wielkim panem. My艣la艂 o Mai...

Losy dzieci Raiji toczy艂y si臋 nieprzewidywalnymi to­rami.

Czu艂, 偶e tak naprawd臋 dopiero teraz straci艂 Maj臋. I tego nie potrafi艂 wyja艣ni膰 Idzie.

Zreszt膮 nie chcia艂 sk艂ada膰 na barki c贸rki swoich smut­nych, szarych my艣li. Wystarczy jej w艂asnych k艂opot贸w.

Zapomnia艂 zapyta膰 Id臋, czy Sedolf wr贸ci艂 do do­mu. Mo偶e to i dobrze. Lubi艂 tego ch艂opaka, ale czu艂, 偶e nie powinien na si艂臋 pcha膰 c贸rki w jego ramiona. Kto wie, czy powodowana przekor膮 nie da艂aby si臋 w贸wczas omami膰 Emilowi i zgodzi艂a zosta膰 jego 偶o­n膮. A tego Reijo nie chcia艂. Dostrzega艂 bowiem w oso­bowo艣ci Emila mroczne strony, kt贸re mog艂yby k艂a艣膰 si臋 cieniem na tym zwi膮zku.

Rodzicom zawsze si臋 zdaje, 偶e wiedz膮 najlepiej, ale przecie偶 nikt nie mo偶e 偶y膰 cudzym 偶yciem. Nawet oj­ciec nie ma prawa narzuci膰 swojej c贸rce tego, co wed艂ug niego dla niej najlepsze. Ida by艂a krwi膮 z jego krwi, ale my艣li mia艂a w艂asne. Czasami trudno to zaakceptowa膰.

Zgasi艂 lamp臋 i stoj膮c przez chwil臋 na 艣rodku izby, nas艂uchiwa艂 p艂aczu Idy, kt贸ra szlocha艂a w poduszk臋, by nie obudzi膰 dzieci.

To jest jej 偶ycie, pomy艣la艂, jej smutki. Nie mo偶e prze偶y膰 tego za ni膮.

2

Kto艣 inny mo偶e by si臋 za艂ama艂, ale nie Ida. Wiado­mo艣膰 o 艣mierci Ailo nie spad艂a na ni膮 jak grom z ja­snego nieba. Powoli oswaja艂a si臋 z tak膮 mo偶liwo艣ci膮. Cz臋sto nachodzi艂y j膮 straszne przeczucia. Teraz przy­najmniej zyska艂a pewno艣膰, 偶e Ailo, umieraj膮c, nie cierpia艂 d艂ugo.

Do p贸藕nej nocy wylewa艂a 艂zy w poduszk臋 i uspo­koi艂a si臋 dopiero, gdy trzeba by艂o przewin膮膰 Raij臋 i Mikkala. O poranku schowa艂a wisiorek. Przez chwi­l臋 pie艣ci艂a go w d艂oniach, dotkn臋艂a nim policzka, mu­sn臋艂a wargami, ale nie poczu艂a si臋 przez to bli偶ej Ailo. Ukry艂a wi臋c ptaszka ze z艂ota razem z broszk膮 Mai i pozosta艂ym srebrem rodowym.

Na co takie ozdoby prostej kobiecie znad fiordu!

Ida odgarn臋艂a w艂osy z twarzy i zaczesa艂a je do ty­艂u. 艢ci膮gn臋艂a mocno i zaplot艂a 艣ci艣le warkocz. Potem zawi膮za艂a fartuch i u艣miechn臋艂a si臋 do swojego odbi­cia w szybie.

Maja z pewno艣ci膮 chcia艂a dobrze. Ale 偶y艂a w in­nym 艣wiecie.

Reijo zd膮偶y艂 ju偶 zrobi膰 poranny obrz膮dek. Napali艂 w piecu, przyni贸s艂 wody. Troszczy艂 si臋 o c贸rk臋, po­magaj膮c w codziennych obowi膮zkach, kt贸re zwykle spoczywa艂y na niej. Wszystko po to, by j膮 oszcz臋dzi膰. Ida ceni艂a to bardziej ni偶 wszelkie s艂owa pociechy.

Ojciec taki w艂a艣nie by艂, m贸wi艂 niewiele, ale dba艂 o ni膮.

Ida nie po raz pierwszy zapragn臋艂a, by ojciec mia艂 ko­go艣 bliskiego, kto okazywa艂by mu ciep艂o i otacza艂 czu艂膮 trosk膮. Zas艂ugiwa艂 na to bardziej ni偶 ktokolwiek inny.

- Wszystko dobrze? - zapyta艂 przelotnie i pog艂a­dzi艂 jej policzek wierzchem d艂oni, od kt贸rej bi艂 swoj­ski zapach obory.

Kiwn臋艂a g艂ow膮, wzruszona serdeczno艣ci膮 ojca.

Ida, kt贸ra nigdy nie potrafi艂a siedzie膰 bezczynnie, zw艂aszcza teraz potrzebowa艂a zaj膮膰 czym艣 r臋ce. Ale po powrocie Reijo, kt贸ry w艂膮czy艂 si臋 do codziennych obowi膮zk贸w i w niejednym j膮 wyr臋cza艂, nie mia艂a ty­le pracy. Dopad艂o j膮 uczucie bezradno艣ci. Uciec st膮d przecie偶 nie mog艂a. Kr臋powa艂y j膮 niewidzialne wi臋zy konwenans贸w. Kobiety wyprowadza艂y si臋 z rodzin­nego domu tylko po zam膮偶p贸j艣ciu.

- Chod藕 ze mn膮 na bor贸wki! - zaproponowa艂a Anjo. 呕ona Knuta nosi艂a w sobie niewyczerpane pok艂ady cie­p艂a. Na ni膮, tak jak na Reijo, zawsze mo偶na by艂o liczy膰.

- Nie mog臋, dzieci - odrzek艂a Ida.

Zrywa艂a bor贸wki tylko w pobli偶u chaty, kiedy bli藕­ni臋ta spa艂y. W piwniczce, gdzie przechowywali zapa­sy 偶ywno艣ci, zgromadzi艂a ju偶 nawet sporo konfitur.

Reijo po艣piesznie zaofiarowa艂 sw膮 pomoc.

- Zaopiekuj臋 si臋 nimi! Towarzystwo trzech ma艂ych trolli dobrze mi zrobi.

Anjo przysz艂a z ma艂ym Karlem, kt贸ry chodzi艂 za 鈥濲eilo鈥 jak cie艅 i na krok go nie odst臋powa艂.

- Dziadek ich popilnuje - u艣miechn臋艂a si臋 Anjo i mrugn臋艂a porozumiewawczo. - A nam dobrze zro­bi taki kr贸tki wypad. Wystawimy buzie do jesienne­go s艂o艅ca, posiedzimy na pie艅ku i poudajemy m艂ode dziewcz臋ta.

Ida da艂a si臋 porwa膰 tej kusz膮cej perspektywie. Wyj臋艂a koszyki z kory m艂odej sosenki wyplecione zr臋cz­nymi palcami Reijo. Nie ka偶da kora nadawa艂a si臋 na koszyk i trzeba by艂o wy膰wiczonego oka, 偶eby to po­zna膰. Reijo zna艂 si臋 na rzeczy jak ma艂o kto. To praw­dziwa sztuka, kt贸r膮 niewielu opanowa艂o w takim stopniu. Reijo potrafi艂 wyplata膰 koszyki tak ciasno, 偶e nie wyciek艂aby z nich nawet woda, gdyby kto艣 ze­chcia艂 j膮 przenie艣膰.

M艂ode kobiety pobieg艂y do mieni膮cego si臋 jesien­nymi barwami lasu, ciesz膮c si臋 perspektyw膮 kilku go­dzin odpoczynku od codziennych obowi膮zk贸w. Ra­dowa艂y si臋, 偶e nazbieraj膮 czerwonych bor贸wek.

Zawsze robi艂y co艣 u偶ytecznego, nawet gdy zdawa­艂o im si臋, 偶e leniuchuj膮.

Min臋艂y pobliskie pag贸rki poro艣ni臋te krzewinkami i zatrzyma艂y si臋 dopiero po d艂u偶szym marszu. By艂y szcz臋艣liwe, 偶e oderwa艂y si臋 od domowych obowi膮z­k贸w. Zanurzaj膮c d艂onie w l艣ni膮cym zielonym poszy­ciu, przypomnia艂y sobie dzieci艅stwo. Oskubywa艂y po艣piesznie krzaczki z czerwie艅szych ni偶 pulsuj膮ca krew byka owoc贸w bor贸wek, a kiedy zakry艂y nimi dno koszyk贸w, ju偶 spokojniej kontynuowa艂y zbi贸r.

- Pogodzi艂a艣 si臋 z tym? - zapyta艂a nieoczekiwanie Anjo i opad艂a ci臋偶ko na k臋p臋, kt贸r膮 oczy艣ci艂a z bo­r贸wek. Szeroko rozsun膮wszy kolana, postawi艂a mi臋­dzy nimi koszyk, i nie zwa偶aj膮c na niedba艂膮 poz臋, za­cz臋艂a si臋 objada膰 owocami.

- Z tym, 偶e Ailo nie 偶yje? - Ida zamar艂a na mo­ment i zacisn臋艂a d艂onie na uchwycie koszyka. - Po­godzi艂am si臋 z tym, 偶e nie wr贸ci - odpowiedzia艂a po chwili. - Nie 偶yje, to zbyt trudne s艂owo.

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮 i zapatrzy艂a si臋 w niebo na przesuwaj膮ce si臋 ob艂oki.

- Du偶o my艣la艂am o Mai - przyzna艂a. - O tym, jak po 艣mierci Heino zosta艂a sama w obcym kraju, i o tym, jak wcze艣niej radzi艂a sobie z jego kalectwem.

- My艣l臋, 偶e nie potrzebujemy jej wsp贸艂czu膰 - wy­rwa艂o si臋 Idzie zgry藕liwie. - Tak mi si臋 wydaje. Wy­sz艂a za m膮偶 zaledwie w kilka dni po pogrzebie Heino.

- Nie b膮d藕 taka pewna. Z Maj膮 nigdy nic nie wia­domo. - Anjo w艂o偶y艂a do ust 藕d藕b艂o trawy. - Zauwa­偶y艂a艣, 偶e i Reijo jest jaki艣 niesw贸j? Chyba nie wie tak do ko艅ca, co s膮dzi膰 o jej post臋powaniu.

Ida nie zwr贸ci艂a na to wcze艣niej uwagi, ale teraz uderzy艂o j膮 nagle, 偶e Anjo ma racj臋. Ojciec odpowia­da艂 do艣膰 zdawkowo, gdy pyta艂a o Maj臋. Broni艂 jej, ale nie wyra偶a艂 otwarcie swojego zdania.

- Masz 偶al, 偶e Ailo tam pojecha艂?

- Mo偶e. Nie potrafi臋 zrozumie膰, dlaczego to zro­bi艂. Maja najwyra藕niej nie wyja艣ni艂a ojcu powodu, bo nic mi na ten temat nie wspomnia艂. - Westchn臋艂a. - Czasami odnosz臋 wra偶enie, 偶e Maja jest ojcu bli偶sza ni偶 ja, a nawet mama.

Anjo milcza艂a. Czy偶 mo偶na by艂o rozmawia膰 o czym艣, co, jak obie czu艂y, by艂o prawd膮...

- Powinnam sama pom贸wi膰 z Maj膮 - ci膮gn臋艂a Ida, 艣ciskaj膮c w palcach bor贸wk臋 i rozcieraj膮c sok. - Po­winnam us艂ysze膰 to od niej, patrze膰 na ni膮, gdy mi to oznajmia. Rozumiesz? Tyle jest pyta艅, kt贸re chcia艂a­bym jej zada膰. G艂upich pyta艅... ale dla mnie wszyst­ko jest wa偶ne. O czym rozmawiali? Jak d艂ugie Ailo mia艂 w艂osy? Co widzia艂 i co mu si臋 podoba艂o...

Ida bawi艂a si臋 warkoczem. Wyj臋艂a spinki i rozpu­艣ci艂a rude w艂osy, rozczesuj膮c je palcami. Nie pomy­艣la艂a, 偶eby zabra膰 ze sob膮 z domu grzebie艅, bo prze­cie偶 ta wyprawa mia艂a inny cel.

- Musz臋 sobie wyobrazi膰 Ailo, a wtedy mo偶e uda mi si臋 zrozumie膰...

- Trudno ci b臋dzie 偶y膰, je艣li nie zrozumiesz? - za­pyta艂a ostro偶nie Anjo, roztrz膮saj膮c ka偶de s艂owo Idy. Pragn臋艂a dog艂臋bnie poj膮膰 jej smutek, z艂o艣膰, rozterk臋.

- 呕y膰? - Ida odstawi艂a koszyk i wsta艂a. Drobna, jak wszystkie kobiety z jej rodu, zgrabna, ale silna. Roz­艂o偶ywszy r臋ce, odrzek艂a dobitnie: - A co ja robi臋, u li­cha?! Jeszcze nie po艂o偶y艂am si臋 w grobie, to znaczy, 偶e 偶yj臋. Tylko 偶e nie da si臋 tak po prostu schowa膰 wszystkich my艣li do kufra. Nie mog臋 tak zwyczajnie zapomnie膰 o Ailo albo udawa膰, 偶e go nigdy nie by艂o. W izbie le偶膮 jego i moje dzieci. Wystarczaj膮co cz臋sto przypominaj膮 mi o tym, 偶e kiedy艣 偶y艂.

- Dobrze, 偶e si臋 z艂o艣cisz. Niejedna kobieta na two­im miejscu pogr膮偶y艂aby si臋 w rozpaczy, zdaj膮c si臋 na powolne umieranie. Ale ty nie jeste艣 taka.

- Nie - odpar艂a Ida i usiad艂a wyprostowana. - Ja taka nie jestem. Lubi臋 siebie i chc臋 dla siebie tego, co najlepsze.

- Czy kobiecie wypada tak m贸wi膰? - za偶artowa艂a Anjo, u艣miechaj膮c si臋 lekko, i doda艂a z wi臋ksz膮 po­wag膮: - Jeste艣cie z Maj膮 bardzo do siebie podobne. Bardziej ni偶 kt贸rakolwiek z was chcia艂aby przyzna膰. Dostrzegasz to tak偶e?

Ida niech臋tnie przytakn臋艂a.

- Rzeczywi艣cie, Maja te偶 zawsze jako艣 wydobywa si臋 z tarapat贸w. Ale ja nie mog艂abym tak szybko zna­le藕膰 sobie kogo艣 innego.

- Nie by艂abym tego taka pewna. - W oczach Anjo pojawi艂 si臋 b艂ysk. - Zauwa偶yli艣my, 偶e pewien m艂o­dzieniec do艣膰 cz臋sto odwiedza cypel.

- Emil? My艣lisz, 偶e nadaj臋 si臋 na 偶on臋 ch艂opa?

- Nie jego mia艂am na my艣li. Ida zarumieni艂a si臋 lekko.

- Sedolf da si臋 lubi膰 - odrzek艂a po艣piesznie. - Ale to za ma艂o, by planowa膰 przysz艂o艣膰 u jego boku.

- Sedolf jest mi艂y - uzna艂a Anjo. - Mo偶e nie tak na wskro艣 solidny, jak by艂 Heino, ale mi go przypomina. To jest m臋偶czyzna, kt贸remu mo偶na zaufa膰, mimo 偶e na pierwszy rzut oka wydaje si臋 troch臋 lekkomy艣lny.

- Nie szukam m臋偶czyzny, Anjo. Szukam bor贸wek. Ida pochyli艂a si臋 i na kolanach pilnie obrywa艂a krzaczki z owoc贸w, zatopiona we w艂asnych my艣lach, kt贸re czasem potrafi艂y by膰 r贸wnie natr臋tne jak bra­towa. Tak naprawd臋 jednak ukry艂a sp艂onione rumie艅­cem policzki.

Poch艂oni臋te zbieraniem, nie zauwa偶y艂y dw贸ch dziewcz膮t, kt贸re oddawa艂y si臋 takiemu samemu zaj臋­ciu. Omal nie wpad艂y na ciemnow艂os膮 Henriett臋 o ru­mianych policzkach i Sofi臋 o blond w艂osach i b艂臋kit­nych zamy艣lonych oczach.

Sofia, w kt贸rej postawie wyczuwa艂o si臋 dum臋, nie powita艂a Idy przyja藕nie. Anjo nagle przypomnia艂a so­bie zas艂yszan膮 przypadkiem rozmow臋 mi臋dzy Knutem a jednym z jego koleg贸w, Larsem. W nat艂oku innych spraw zupe艂nie zapomnia艂a powt贸rzy膰 j膮 Idzie.

- Nie wygl膮dasz na pogr膮偶on膮 w 偶a艂obie wdow臋 - wycedzi艂a z fa艂szyw膮 s艂odycz膮 Sofia. - Podobno tym razem to ju偶 pewne, 偶e Ailo nie 偶yje. No c贸偶, nie ka偶­demu si臋 zdarza traci膰 m臋偶a wielokrotnie. Mo偶na rzec, 偶e masz ju偶 wpraw臋.

Ida odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u. Ona tak偶e, je艣li tylko chcia艂a, potrafi艂a by膰 z艂o艣liwa.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? - zapyta艂a. - Tak ci do­skwiera zgryzota, 偶e musisz si臋 na mnie wy偶ywa膰?

Uwa偶asz, 偶e poni偶ysz mnie, rzucaj膮c mi w twarz ta­kie obra藕liwe s艂owa?

- Emil pewnie pierwszy przylecia艂 z wyrazami wsp贸艂czucia, co? - ci膮gn臋艂a z艂o艣liwie Sofia, rozgrze­buj膮c stop膮 bor贸wkowe krzewinki. - Prosz臋 bardzo, bierz go sobie! 呕adna inna nie by艂a dla niego do艣膰 do­bra! Czasami trzeba zap艂aci膰 wysok膮 cen臋 za dom i gospodarstwo!

- Nie chc臋 nikogo. Przynajmniej na razie! - odpar­艂a Ida w nadziei, 偶e zostanie dobrze zrozumiana.

Odczu艂a przykro艣膰, patrz膮c na Sofi臋. By艂y przecie偶 kiedy艣 przyjaci贸艂kami, niemal najlepszymi. Jaka szkoda, 偶e ch艂opak, kt贸ry dla niej niewiele znaczy艂, po艂o偶y艂 si臋 cieniem na ich przyja藕ni.

- Tak si臋 tylko m贸wi! - Sofia usiad艂a demonstra­cyjnie, sugeruj膮c, 偶e to Ida i Anjo maj膮 si臋 st膮d usu­n膮膰, bo ona bynajmniej nie zamierza. - Ale nawet ru­dow艂osej Idzie, za kt贸r膮 si臋 wszyscy kiedy艣 uganiali, mo偶e by膰 trudno znale藕膰 m臋偶a - szydzi艂a. - Nie wszystkim wystarczy 艂adna buzia i pon臋tne cia艂o. Ta­kie zwykle staj膮 si臋 siennikami, a nie 偶onami.

Ida wzbi艂a oczy ku niebu i roze艣mia艂a si臋.

- Dobry Bo偶e. Z jakiego powodu mam s艂ucha膰 ta­kich bzdur? Czego ty mi, u licha, tak zazdro艣cisz, So­fia, co? Nic nie poradz臋 na to, 偶e Emil nie chcia艂 si臋 z tob膮 o偶eni膰. Nie wiem, czy to przeze mnie, ja w ka偶dym razie nigdy nie czyni艂am mu 偶adnych obietnic. Kocha艂am Ailo, tylko Ailo! Straci艂am go. Szczerze m贸wi膮c, uwa偶am, 偶e nie masz powodu tak mnie obra偶a膰! Cho膰 oczywi艣cie... - Ida wzruszy艂a ra­mionami: - ...lepiej, 偶e m贸wisz to prosto w oczy ani­偶eli za plecami. Chocia偶 tyle.

- Emil chce w艂asnych dzieci - ci膮gn臋艂a Sofia nie zra偶ona, tak jakby s艂owa Idy zupe艂nie jej nie dotyczy­艂y. - Chce mie膰 w艂asnego syna, dziedzica maj膮tku i spadkobierc臋 nazwiska. Krew z jego krwi i ko艣膰 z je­go ko艣ci. Nie interesuj膮 go dzieci sp艂odzone przez in­nego m臋偶czyzn臋. Tak si臋 wyrazi艂, wiesz? - Sofia za­艣mia艂a si臋, widz膮c, 偶e Ida poblad艂a. - Opowiada wszystkim, 偶e si臋 z tob膮 o偶eni, bo nad fiordem nie znajdzie pi臋kniejszej od ciebie. Nie przeszkadza mu, 偶e kobieta nie jest dziewic膮, o ile jest wdow膮. Ale dla cudzych bachor贸w nie ma w jego domu miejsca. Tak jakby brakowa艂o mu izb! W ka偶dym razie wiesz, cze­go mo偶esz si臋 spodziewa膰. Rozpowiada, 偶e udowod­ni艂a艣, i偶 mo偶esz urodzi膰 dzieci, i to dwoje naraz. Jest przekonany, 偶e jemu urodzisz trojaczki... Anjo dotkn臋艂a ramienia Idy.

- Chod藕my ju偶, Ido, nie potrzebujesz tego s艂u­cha膰...

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, a jej rude loki zata艅czy艂y w powietrzu niczym ogniste j臋zyki.

- Nie daj臋 wiary wszystkiemu, co gadaj膮 ludzie. To, co m贸wi艂a艣, zupe艂nie nie pasuje do Emila, kt贸re­go znam. Je艣li rzeczywi艣cie ma mi co艣 do powiedze­nia, chc臋 to us艂ysze膰 od niego samego. Nie potrzebu­j臋 po艣rednik贸w.

- 艢wi臋ta naiwno艣ci! - westchn臋艂a Sofia. - Nawet Sedolf to s艂ysza艂. Strasznie si臋 w艣ciek艂 na niego i kaza艂 mu zamilkn膮膰. Uczyni艂 to ze zwyk艂ej przyzwoito艣ci, nic innego si臋 za tym nie kry艂o.

- Sedolf? - zapyta艂a Ida, kt贸ra pogubi艂a si臋 ju偶 w tym wszystkim.

- Wr贸ci艂 do domu, m艂oda wd贸wko - wyja艣ni艂a Sofia z fa艂szyw膮 s艂odycz膮. - Ostatnie trzy noce sp臋dzi艂 ze mn膮.

- To w艂a艣nie mia艂a艣 na my艣li, rozr贸偶niaj膮c kobiety sienniki i kobiety 偶ony? - zapyta艂a Ida z min膮 nie­wini膮tka. - Powinna艣 bardziej uwa偶a膰, Sofio. Pomy艣l, co b臋dzie, je艣li Sedolf oka偶e si臋 r贸wnie wybredny?

Sofia zapomnia艂a prawdopodobnie, 偶e gdy Ida wpadnie w gniew, nie da sobie w kasz臋 dmucha膰 i nikt jej nie przegada. Anjo z trudem skry艂a u艣miech. Lars wspomnia艂, 偶e po powrocie Sedolfa Sofia do­s艂ownie przyklei艂a si臋 do niego.

No c贸偶, m臋偶czyzna jest tylko m臋偶czyzn膮! - rzu­ci艂 pob艂a偶liwie i doda艂: - Zreszt膮 odk膮d umar艂a mat­ka Sofii, ojciec, zaj臋ty domem i gospodarstwem, nie ma czasu my艣le膰 o cnocie c贸rki. A ona te偶 za bardzo nie dba o sw膮 reputacj臋. Wszyscy o tym wiedz膮鈥.

Anjo zamierza艂a powt贸rzy膰 to Idzie, chocia偶 nie­艂atwo jest przekazywa膰 niezbyt mi艂e wie艣ci komu艣, kogo si臋 kocha.

- Sedolf przynajmniej ma do艣膰 rozumu, 偶eby nie wi膮za膰 si臋 z kobiet膮 z dwojgiem rozwrzeszczanych dzieciak贸w. Mimo 偶e zmusi艂a艣 go, by zosta艂 ich oj­cem chrzestnym.

Te s艂owa przekona艂y Id臋, 偶e Sedolf nie zwierza si臋 Sofii. C贸偶, jego sprawa, z kim si臋 zadaje. Jej nic nie obiecywa艂.

- Je艣li Sedolf ci臋 chce, to go bierz - powiedzia艂a Ida, rozk艂adaj膮c ramiona.

- Tak zamierzam uczyni膰 - oznajmi艂a Sofia, wsta­j膮c z miejsca. Patrzy艂a gdzie艣 ponad ramieniem Hen­riett臋, kt贸ra trzyma艂a si臋 na uboczu, niemal jak cie艅, zal臋kniona, 偶e zostanie wpl膮tana w k艂贸tni臋 mi臋dzy dwiema kole偶ankami, kt贸re lubi艂a. Spojrzenie Sofii jednak wystarczy艂o, by przypomnie膰 jej, z kim ma trzyma膰. Po chwili Sofia opu艣ci艂a demonstracyjnie polank臋 i znikn臋艂a w艣r贸d drzew. Za ni膮 pod膮偶y艂a Henriett臋. 呕adna z nich nie schyli艂a si臋 po bor贸wki.

- Biedny Sedolf! - rzek艂a ze wsp贸艂czuciem Anjo. - Pewnie nie ma poj臋cia, jak膮 przysz艂o艣膰 zaplanowa艂a mu Sofia.

- Jest doros艂a, a zachowuje si臋 tak dziecinnie! - od­par艂a Ida. - Nie s膮dzisz, Anjo? A mo偶e to tylko mnie si臋 tak zdaje? Nie potrafi艂abym ju偶 snu膰 takich bez­podstawnych marze艅...

Anjo powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Prze偶y艂a艣 wi臋cej ni偶 Sofia, Ido. Jeste艣cie r贸wnolatkami, ale cz艂owiek szybciej dojrzewa, gdy spadaj膮 na niego nieszcz臋艣cia. Przemieni艂a艣 si臋 w kobiet臋, a So­fia nadal jest dziewcz臋ciem. Miesza marzenia z rzeczy­wisto艣ci膮. A to niebezpieczne, najbardziej dla niej.

- A co z Sedolfem? - za艣mia艂a si臋 Ida szyderczo.

- Sedolf jest du偶ym ch艂opcem, potrafi si臋 upilno­wa膰 - odrzek艂a Anjo.

Mia艂a racj臋, Ida zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie po­trzebuje niepokoi膰 si臋 o Sedolfa. Ale nagle wyprawa do lasu straci艂a dla niej sw贸j urok. Chocia偶 nie na­zbiera艂y jeszcze pe艂nych koszyk贸w, zapragn臋艂a ju偶 wr贸ci膰 do domu.

- Usadzi艂a艣 j膮.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮.

- A mimo to czuj臋 niesmak. Nie do艣膰 偶e Ailo nie 偶yje, to jeszcze musz臋 wys艂uchiwa膰 takich niegodziwo艣ci. To obrzydliwe, Anjo. Wstr臋tne!

Anjo obj臋艂a j膮 i przytuli艂a mocno. Ju偶 mia艂a wypo­wiedzie膰 s艂owa pociechy, gdy cisz臋 przerwa艂 rozdziera­j膮cy krzyk, ulatuj膮c niczym przera偶ony ptak ku niebu.

Rozpozna艂y g艂os Sofii i rzuci艂y si臋 na pomoc, w jednej chwili puszczaj膮c k艂贸tni臋 w niepami臋膰.

Sofia, odwr贸cona ty艂em, dygota艂a jak w gor膮czce, a Henriett臋 pochyla艂a si臋 nad ziemi膮. Anjo, najbardziej z nich do艣wiadczona, w jednej chwili ogarn臋艂a sytuacj臋. Zdecydowanym ruchem odsun臋艂a na bok Henriett臋.

Ida sta艂a z boku, nieco dalej ni偶 Sofia. Skrzy偶owaw­szy r臋ce na piersiach, wbi艂a palce w sk贸r臋, czuj膮c, jak j膮 parz膮 przez bluzk臋 i gruby we艂niany kaftan.

Na wilgotnym mchu w艣r贸d g臋stego poszycia le偶a­艂a m艂oda kobieta ubrana w samodzia艂owy kubrak.

- Nie 偶yje - wyszepta艂a Sofia dr偶膮cym g艂osem. Ida dawno nie widzia艂a jej takiej poruszonej. Anjo po艣piesznie dotkn臋艂a opuszkami palc贸w szyi nieznajomej, nas艂uchuj膮c jednocze艣nie, czy oddycha.

- 呕yje - odezwa艂a si臋 po chwili. - Ale t臋tno jest le­dwie wyczuwalne.

Otulaj膮c kobiet臋, uchwyci艂a spojrzeniem le偶膮cy nieopodal du偶y n贸偶.

- Tak le偶a艂a, kiedy j膮 znalaz艂y艣cie? - zapyta艂a. - Ni­czego tu nie rusza艂y艣cie?

- Sk膮d偶e! - 偶achn臋艂a si臋 Henriett臋. - Za nic w 艣wie­cie nikt by nas do tego nie nak艂oni艂!

- Trzeba j膮 przenie艣膰 do wsi, prawda? - odezwa艂a si臋 Ida i poczu艂a b贸l w sercu, patrz膮c na pokaleczo­n膮 twarz kobiety i poplamiony krwi膮 kaftan, kt贸ry Anjo tak po艣piesznie zapi臋艂a, jakby chcia艂a przed dziewcz臋tami ukry膰 rany.

- Nie mo偶emy jej same tak po prostu zanie艣膰 do wsi - o艣wiadczy艂a zdecydowanym g艂osem Anjo. - B臋­d膮 nam potrzebne nosze i m臋偶czy藕ni do pomocy. No i w贸z zaprz臋偶ony w konie. Do naszej chaty st膮d nie jest daleko. Knut powinien by膰 w domu.

- Ida biega z nas najszybciej - przerwa艂a jej Henriett臋. Sofia ju偶 chcia艂a si臋 temu sprzeciwi膰, ale ugryz艂a si臋 w j臋zyk.

- W takim razie biegnij, Ido, a ja si臋 ni膮 zajm臋 - rzek艂a Anjo. - Spr贸buj臋 utrzyma膰 w niej to ledwo co tl膮ce si臋 偶ycie.

I gdy Ida ruszy艂a p臋dem przed siebie, 偶ona Knuta rozpostar艂a swe opieku艅cze skrzyd艂a nad nieznajom膮.

Knut siedzia艂 na schodach chaty, i to nie sam. Roz­poznawszy u boku brata znajom膮 sylwetk臋, Ida zwol­ni艂a na moment. Zaraz jednak wzi臋艂a si臋 w gar艣膰. Nie pora na chimery, kiedy chodzi o 偶ycie.

Zdyszana i zarumieniona dobieg艂a do chaty. Takie­go wyrazu w jej oczach Knut ani Sedolf nigdy jesz­cze nie widzieli. 艢ci膮gni臋te brwi, przypominaj膮ce kszta艂tem ptasie skrzyd艂a, z艂膮czy艂y si臋 u nasady nosa. Twarz wyra偶a艂a bezdenn膮 rozpacz.

- Anjo z ma艂ym Karlem mia艂a by膰 u was! Dotarli? - spyta艂 brat.

Ida przytakn臋艂a zdyszana, z trudem 艂api膮c oddech. Dawno ju偶 nie biega艂a. Po porodzie i karmieniu jej cia艂o by艂o oci臋偶a艂e. Odgarn臋艂a w艂osy z twarzy. Nie patrzy艂a wprost na Sedolfa, zarejestrowa艂a jego obec­no艣膰 ledwie k膮tem oka.

- Kobieta w lesie - wydoby艂a z siebie z trudem, bo z艂apa艂a j膮 zadyszka. Czu艂a 艂omot w skroniach. Do­my艣la艂a si臋, 偶e jej twarz p艂onie, i wyobra偶a艂a sobie, 偶e wygl膮da okropnie. - Tata opiekuje si臋 dzie膰mi, a my z Anjo zbiera艂y艣my bor贸wki. I nagle us艂ysza艂y­艣my krzyk Sofii. Pobieg艂y艣my w tamt膮 stron臋 i zna­laz艂y艣my j膮. Wygl膮da okropnie, Knut. Twarz ma tak okaleczon膮, 偶e trudno rozpozna膰 rysy. Poj臋cia nie mam, ile mo偶e mie膰 lat. Obok le偶y n贸偶 z zaplamionym krwi膮 ostrzem. Zdaje si臋, 偶e ona krwawi. Anjo zakry艂a j膮 kaftanem, jakby co艣 chcia艂a ukry膰...

Knut chwyci艂 Id臋 za ramiona.

- Spokojnie, Ido, spokojnie! Jeste艣 zdenerwowana, m贸wisz niesk艂adnie. Nic nie rozumiem. M贸wisz, 偶e znalaz艂y艣cie w lesie jak膮艣 kobiet臋?

Ida pokiwa艂a g艂ow膮.

- Podaj w贸dk臋 - rzuci艂 Knut do Sedolfa przez ra­mi臋. - Stoi za schodami do obory.

Sedolf wsta艂 i skierowa艂 kroki we wskazanym kie­runku. Ida odruchowo popatrzy艂a na niego. Zn贸w ma za d艂ugie w艂osy, przemkn臋艂o jej przez my艣l, tak jak­by to w og贸le j膮 obchodzi艂o.

Szybko wr贸ci艂 z glinianym g膮siorkiem i przy艂o偶y艂 jej do ust. Ida prze艂kn臋艂a i popatrzy艂a prosto w br膮­zowe oczy, kt贸re pociemnia艂y tak, 偶e wydawa艂y si臋 prawie czarne. Dostrzeg艂a w nich powag臋 i trosk臋. Zaraz jednak cofn臋艂a spojrzenie, zakrztusiwszy si臋 mocnym trunkiem. Sedolf umie艣ci艂 g膮siorek na scho­dach. Sam nadal sta艂, ani na chwil臋 nie odrywaj膮c wzroku od Idy.

W ko艅cu us艂yszeli ca艂膮 histori臋. Dziewczyna zata­i艂a jedynie sprzeczk臋, do kt贸rej dosz艂o pomi臋dzy So­fi膮 a ni膮.

- T臋 kobiet臋 musia艂 napa艣膰 kto艣 znacznie od niej silniejszy. - Ida wykrzywi艂a twarz, przywo艂awszy w pami臋ci 贸w ponury obraz. Wszelkie okrucie艅stwo przyprawia艂o j膮 o md艂o艣ci.

- Bierzemy drzwi i w贸z! - rzuci艂 Sedolf. - Podje­dziemy najbli偶ej, jak si臋 da.

Knut oddali艂 si臋 po艣piesznie, 偶eby wszystko przy­gotowa膰.

- Wr贸ci艂e艣? - zapyta艂a Ida niezbyt rezolutnie, nie patrz膮c na Sedolfa.

- Nie opuszczam wioski na zbyt d艂ugo - odpowie­dzia艂 wymijaj膮co.

- S艂ysza艂am od Sofii, 偶e jeste艣 w domu. Zabrzmia艂o to do艣膰 wymownie, cho膰 Ida nie mia­艂a zamiaru czyni膰 mu wyrzut贸w.

- Knut powiedzia艂 mi w艂a艣nie, 偶e przypuszczenia, i偶 Ailo nie 偶yje, okaza艂y si臋 prawdziwe. Bardzo mi przykro! Zas艂ugiwa艂a艣 na to, 偶eby go odzyska膰.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮.

- Nie zawsze dostajemy to, na co zas艂ugujemy - od­par艂a i tym razem spojrza艂a na Sedolfa. W tych s艂owach tak偶e kry艂o si臋 drugie dno. - Zostaniesz teraz w domu?

Wzruszy艂 ramionami.

- Nie ma tu dla mnie miejsca. Nic nie uk艂ada si臋 tak, jak bym chcia艂.

- S膮dz膮c po tym, co m贸wi艂a Sofia, wydaje si臋, 偶e jest wr臋cz przeciwnie. - Ida nie mog艂a si臋 powstrzy­ma膰 od uszczypliwo艣ci, chocia偶 zdawa艂a sobie spra­w臋, 偶e to dziecinne.

- Sofia wie tylko to, co chc臋, 偶eby wiedzia艂a - rzu­ci艂 kr贸tko i wk艂adaj膮c do kieszeni zaci艣ni臋te pi臋艣ci, od­wr贸ci艂 si臋 plecami. By艂o co艣 wrogiego w jego postawie.

Knut przyprowadzi艂 konia.

- Powinna艣, Ido, zosta膰 tu i odpocz膮膰 troch臋 - po­wiedzia艂. - Obawiam si臋 jednak, 偶e musisz z nami je­cha膰 i wskaza膰 miejsce.

Ida wspi臋艂a si臋 na w贸z, udaj膮c, 偶e nie widzi pomoc­nej d艂oni Sedolfa. Ten za艣 podci膮gn膮艂 si臋, zwinny ni­czym kot, i usiad艂szy obok Idy, popatrzy艂 na ni膮 prze­ci膮gle. Na jego ustach b艂膮ka艂 si臋 u艣miech.

Akurat w tym momencie przypomina艂 tak bardzo Si­mona, 偶e Idzie sprawi艂o to b贸l. Nie chcia艂a, 偶eby Sedolf by艂 taki jak Simon. Powinien by膰 sob膮. Tylko sob膮.

Dotarli na miejsce w kr贸tkim czasie, mimo 偶e ostatni odcinek przysz艂o im pokona膰 na piechot臋.

M臋偶czy藕ni chwycili drzwi wymontowane z zabu­dowa艅 gospodarskich i pod膮偶yli za Id膮.

Wszystko wygl膮da艂o tak, jak w chwili gdy Ida po­bieg艂a po pomoc. Sofia, ujrzawszy Sedolfa, natych­miast uwiesi艂a si臋 jego ramienia. Nie oponowa艂, mi­mo 偶e pomaga艂 Knutowi przy nieznajomej.

- A niech to! - wymkn臋艂o si臋 Knutowi. Napotka艂 spojrzenie 偶ony. - Wygl膮da strasznie! Kto m贸g艂 zro­bi膰 kobiecie co艣 takiego?

- Kim ona jest? Trudno pozna膰 - odezwa艂 si臋 Sedolf ze st臋偶a艂膮 twarz膮.

Chwyci艂 j膮 za nogi, Knut za ramiona, a Anjo w pa­sie i razem podnie艣li i po艂o偶yli na drzwiach.

Sofia musia艂a pu艣ci膰 Sedolfa. Nerwowo gniot艂a w palcach i skuba艂a brzeg chustki, kt贸r膮 mia艂a na szyi.

- Nic nie s艂ysza艂em, 偶eby jaka艣 kobieta zagin臋艂a - doda艂 Sedolf. - O tej porze roku niewielu obcych kr臋­ci si臋 w tych stronach.

- Kto艣, kto pozostawia kobiet臋 w takim stanie, nie szuka rozg艂osu - rzuci艂a Anjo twardo.

Ida podnios艂a z ziemi n贸偶. Rozejrza艂a si臋 wok贸艂, ale nigdzie nie dostrzeg艂a futera艂u.

- Czy nie takich w艂a艣nie no偶y u偶ywaj膮 Lapo艅czy­cy z g贸r? - zapyta艂a niewinnie Sofia.

- Bardzo wielu ludzi nosi takie no偶e - wyja艣ni艂a ze spokojem Ida, cho膰 usta drgn臋艂y jej lekko. - Nie ka偶­dy Lapo艅czyk pochodzi z g贸r. S艂ysza艂a艣 o Lapo艅czy­kach nadmorskich? S膮 jeszcze Kwenowie, tak jak m贸j ojciec. I wielu innych, r贸wnie plugawych obcych.

Sofia nie odpowiedzia艂a. Nikt inny si臋 nie odezwa艂. Anjo po cichu przekonywa艂a Knuta, 偶e trzeba zabra膰 nieprzytomn膮 do domu, i poch艂oni臋ta rozmow膮, na­wet nie s艂ysza艂a wymiany s艂贸w mi臋dzy Id膮 a Sofi膮.

- W tej chwili mo偶na jedynie ustali膰, 偶e ta kobie­ta jest blondynk膮 - stwierdzi艂 Sedolf, pomagaj膮c unie艣膰 drzwi, na kt贸rych le偶a艂a.

Tyle i oni widzieli. D艂ugie jasne w艂osy ze wzburzo­n膮 grzywk膮 okala艂y spuchni臋t膮 twarz pokryt膮 rozleg艂y­mi si艅cami o barwie ciemnogranatowej przechodz膮cej w 偶贸艂膰, fiolet i br膮z. W膮skie szparki oczu ledwie by艂y widoczne. Na rozci臋tej dolnej wardze zakrzep艂a krew. Ta kobieta mog艂a mie膰 r贸wnie dobrze mniej ni偶 dwa­dzie艣cia lat, jak i ponad czterdzie艣ci.

Ruszyli w stron臋 wozu, Knut i Sedolf przodem, a za nimi dziewcz臋ta. Ida poczu艂a drobn膮 satysfakcj臋, widz膮c min臋 Sofii, kiedy dla niej i jej towarzyszki za­brak艂o miejsca. Ko艅 by艂 w艂asno艣ci膮 Knuta, wi臋c to Ida i Anjo usiad艂y na wozie. Sedolf, kt贸rego pomoc by艂a niezb臋dna, zaj膮艂 miejsce na ko藕le, obok Knuta.

Sofia i Henriett臋 mieszka艂y niedaleko.

Ida nie patrzy艂a w stron臋 Sedolfa. Siedzieli odwr贸­ceni do siebie plecami, czuj膮c swoj膮 obecno艣膰, ale ich my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 zmaltretowanej kobiety.

Gdy tylko dojechali do chaty, Ida zagrza艂a wody. Anjo, zdenerwowana, dr偶膮cymi r臋kami zacz臋艂a roz­biera膰 nieprzytomn膮. Dopiero wtedy zrozumieli, dla­czego nie kaza艂a m臋偶czyznom wyj艣膰. Patrzy艂a to na jednego, to na drugiego.

- Nie chcia艂am przestraszy膰 dziewcz膮t - rzuci艂a kr贸tko. - Ale wy powinni艣cie zobaczy膰, jak strasznie zosta艂a zbrukana i okaleczona.

P艂贸cienna bluzka, zaplamiona zakrzep艂膮 krwi膮, po­ci臋ta by艂a na jakby dok艂adnie odmierzone, szerokie mniej wi臋cej na grubo艣膰 palca pasy.

Anjo ze 艂zami w oczach, trz臋s膮cymi si臋 r臋kami roz­pina艂a ubranie nieznajomej. Sz艂o to bardzo powoli.

Bielizna pod spodem by艂a r贸wnie postrz臋piona. Anjo podci膮gn臋艂a j膮, ods艂aniaj膮c piersi i brzuch rannej.

Krwawe d艂ugie szramy bieg艂y od ramion a偶 do ta­lii.

Ida odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i ukry艂a twarz w d艂o­niach. Zachwia艂a si臋, ale mocne ramiona nie da艂y jej upa艣膰. Pozna艂a Sedolfa bardziej po zapachu ni偶 po dotyku.

- Kto艣, kto to zrobi艂, nie dzia艂a艂 przypadkowo - stwierdzi艂a Anjo cicho, ale jej g艂os zdradza艂 g艂臋bokie poruszenie.

- Gdybym nie mia艂a pewno艣ci, 偶e on nie 偶yje, Knut, przysi臋g艂abym, 偶e to jego sprawka. Ale wida膰 wielu okrutnych szale艅c贸w kr膮偶y w tych stronach...

- Ten 艂otr jest ju偶 daleko st膮d - rzek艂 Knut, po­blad艂szy na twarzy. Dobrze wiedzia艂, o czym my艣li Anjo, i sam mimowolnie oczami wyobra藕ni ujrza艂 twierdz臋 Vardo.

Przygarn膮艂 偶on臋 mocno i przytuli艂 gwa艂townie.

- Pomo偶emy jej, Anjo - obieca艂. - Wyci膮gniemy j膮 z tego.

Stali przez chwil臋 niezdecydowani w milczeniu, a potem Anjo i Ida obmy艂y rann膮 i opatrzy艂y, nie przestaj膮c wylewa膰 艂ez.

- To m艂oda dziewczyna - stwierdzi艂a Anjo. - Mo偶­na pozna膰 to po jej ciele, w miejscach gdzie nie ma ran, a tak偶e po kolanach. O, tak, kolana wiele m贸wi膮.

Ida przytakn臋艂a, bo wszystko wskazywa艂o na to, 偶e Anjo ma racj臋.

- Chyba jeszcze nie rodzi艂a.

Sedolf, przys艂uchuj膮cy si臋 rozmowie kobiet, spu­艣ci艂 wzrok, cho膰 zwykle nie peszy艂 si臋 z byle powo­du.

Knut po艣piesznie zerkn膮艂 na Anjo, a potem zarz膮­dzi艂, ju偶 opanowany:

- Sedolf, bierz konia i odwie藕 Id臋 do domu. Nie chc臋 zostawia膰 Anjo teraz samej, a musz臋 porozma­wia膰 z Reijo. Powiedz mu, 偶eby przyjecha艂 i przy­wi贸z艂 ma艂ego Karla.

- Ida ma zosta膰 sama na cyplu?

- Chyba zostaniesz tam do powrotu Reijo? Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮, a Ida, pomimo wielu zastrze­偶e艅, powstrzyma艂a si臋 od komentarzy.

Sedolf wyprowadzi艂 j膮 na dw贸r.

- Jedziemy razem, Ido! Mam nadziej臋, 偶e ten 艂aj­dak przebywa gdzie艣 daleko st膮d, ale pewny tego nie jestem.

Id膮 wstrz膮sn臋艂y dreszcze. Nagle wyda艂o si臋 jej, 偶e jesie艅 okry艂a si臋 krwistoczerwonym ca艂unem.

3

Kiedy Reijo wraz z Karlem, synkiem Anjo i Knu­ta, opu艣ci艂 cypel, w chacie zapanowa艂a b艂oga cisza.

S艂ycha膰 by艂o tylko radosne gaworzenie dwojga ma­le艅stw, kt贸re najwyra藕niej wyczu艂y, 偶e ich mama wr贸­ci艂a do domu. Ida stara艂a si臋 sprawiedliwie obdzieli膰 c贸reczk臋 i synka uwag膮, o kt贸r膮 dzieci mocno zabie­ga艂y. Tuli艂a je w ramionach, ca艂owa艂a pyzate policzki i ciemne k臋dziorki, a maluchy wierzga艂y n贸偶kami i chwyta艂y drobnymi paluszkami rude loki mamy.

- Co艣 podobnego! Jak one szybko rosn膮! - wyrwa­艂o si臋 Sedolfowi. Siedzia艂 na wys艂u偶onej 艂awie pod 艣cian膮 przy oknie i a偶 si臋 pali艂, by przez chwil臋 po­trzyma膰 te ma艂e istoty. Nie mia艂 jednak 艣mia艂o艣ci, za­pyta膰, czy Ida mu na to pozwoli. W艂asne d艂onie wy­da艂y mu si臋 przy nich wielkie jak bochny. - Dopiero co by艂y takie male艅kie - doda艂 zak艂opotany. Po raz pierwszy rozmawia艂 o niemowl臋tach i czu艂, 偶e jego s艂owa brzmi膮 jako艣 nieporadnie i g艂upio.

- Oczywi艣cie, 偶e rosn膮 - u艣miechn臋艂a si臋 Ida zaru­mieniona. Sedolf nie pami臋ta艂, by kiedykolwiek wy­gl膮da艂a pi臋kniej. Zreszt膮 teraz, kiedy j膮 widzia艂 z bli­ska tak膮 promienn膮, trudno mu by艂o przypomnie膰 sobie t臋 dawn膮 Id臋.

- Chcesz potrzyma膰? - zapyta艂a nieoczekiwanie i wsta艂a, a w jej ramionach a偶 zaroi艂o si臋 od macha­j膮cych r膮czek i wierzgaj膮cych n贸偶ek.

Nie czekaj膮c na odpowied藕, w艂o偶y艂a mu na r臋ce bli藕niaki i roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no na widok jego zak艂o­potanej miny. Wygl膮da艂 tak wspaniale! W przyp艂ywie nag艂ego impulsu musn臋艂a go palcami po policzku.

- Musz臋 je nakarmi膰 - wyja艣ni艂a i zakr臋ci艂a si臋 po izbie.

Sedolf prze艂kn膮艂 艣lin臋. Czy rzeczywi艣cie zobaczy, jak karmi piersi膮? Dopiero kiedy Ida zacz臋艂a si臋 krz膮­ta膰 przy garnkach, zrozumia艂, co mia艂a na my艣li. Tak naprawd臋 nie mia艂 poj臋cia, kiedy kobiety zazwyczaj rezygnuj膮 z naturalnego karmienia. Nigdy dot膮d nie zastanawia艂 si臋 nad tym.

Ida gotowa艂a mleko z m膮k膮, a w tym czasie jedno z dzieci upatrzy艂o sobie nos Sedolfa i po kilku nie­udanych pr贸bach 艣cisn臋艂o go male艅k膮 r膮czk膮. Nie do wiary, ile si艂y ma taki maluch!

Ida u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

- Krzepki ch艂opak - stwierdzi艂 Sedolf, pr贸buj膮c tak偶e si臋 u艣miechn膮膰.

- Raczej stanowcza panna - poprawi艂a go Ida. - To moja ma艂a c贸reczka pokazuje ostre pazurki. Ma to po babci.

Sedolf dopiero teraz zauwa偶y艂 swoj膮 pomy艂k臋. Dziew­czynka mia艂a bardziej kanciast膮 twarz, brwi proste, a w jej br膮zowych oczach pojawia艂y si臋 z艂ote b艂yski. Brat mia艂 bu藕k臋 szczuplejsz膮, brwi niczym ptasie skrzyd艂a, ale i w jego ciemnych oczach mo偶na si臋 by艂o utopi膰.

Potrafi艂 ju偶 rozr贸偶ni膰 rodze艅stwo. By艂y to chyba pierwsze dzieci, na kt贸re spojrza艂 jak na odr臋bne isto­ty. Zwykle uwa偶a艂, 偶e wszystkie s膮 do siebie podobne. Przynajmniej p贸ki chodzi艂y zasmarkane i si臋ga艂y mu poni偶ej pasa. Nigdy zreszt膮 nie przepada艂 za dzie膰mi.

Dopiero teraz.

Delikatnie po艂askota艂 palcem policzek male艅kiej istot­ki.

- Ale gapa z tego twojego ojca chrzestnego! Jak m贸g艂 nie rozpozna膰 takiej s艂odkiej panienki? Powi­nien si臋 wstydzi膰!

- Zw艂aszcza 偶e zwykle z du偶膮 wpraw膮 wybiera co 艂ad­niejsze panny - wtr膮ci艂a Ida i zamiataj膮c brzegiem sp贸d­nicy pod艂og臋, przesz艂a obok niego ku drzwiom, 偶eby wystawi膰 mieszank臋 z mleka i m膮ki do przestygni臋cia.

Sedolf nie by艂 pewien, czy m贸wi powa偶nie, czy so­bie z niego kpi. Ida nie przestawa艂a by膰 dla niego ani troch臋 mniej zagadkowa.

- Mama opowiada g艂upotki - t艂umaczy艂 bli藕nia­kom i pog艂aska艂 tak偶e ma艂ego Mikkala. Uczyni艂 to bardzo ostro偶nie, nie przyzwyczajony do dotykania tak delikatnego cia艂ka. Nigdy dot膮d nie prze偶ywa艂 sil­niejszego wzruszenia. Nie mia艂 poj臋cia, 偶e tkwi膮 w nim takie pok艂ady uczu膰.

Za nic w 艣wiecie jednak nie przyzna艂by si臋 Idzie, jak bardzo jest poruszony i zak艂opotany.

Ona na szcz臋艣cie nie pyta艂a, tylko po艣piesznie roz­dzieli艂a g臋st膮 mieszank臋 z mleka i m膮ki do dw贸ch czystych p艂贸ciennych szmatek, po czym dok艂adnie je zwi膮za艂a. Sedolfowi zdawa艂o si臋, 偶e to niewielkie por­cje, i zastanawia艂 si臋 nawet, czy dzieci s膮 odpowied­nio karmione, ale Ida przerwa艂a mu rozmy艣lania. Za­bra艂a od niego synka i u艂o偶ywszy go sobie na r臋kach, poda艂a mu do ssania p艂贸cienko z jedzeniem.

Drugie zawini膮tko wr臋czy艂a Sedolfowi, kt贸ry, ci臋偶ko przestraszony, przystawi艂 je do male艅kiej bu­zi Raiji. Dziewczynka zorientowa艂a si臋 od razu, co to jest. Nie da si臋 zaprzeczy膰, 偶e w tych sprawach mia­艂a sw贸j rozum.

Sedolfowi serce bi艂o tak mocno, 偶e zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂ycha膰 je w ca艂ej izbie. Na szcz臋艣cie wszystko do­brze posz艂o. Dziecko ssa艂o z apetytem, a on powoli odpr臋偶y艂 si臋. Przekona艂 si臋, 偶e Ida nie obarczy艂a go zadaniem ponad si艂y. Zapach m膮cznej polewki przy­prawia艂 go zawsze o md艂o艣ci, tu jednak, zmieszany z innymi domowymi zapachami, wyda艂 mu si臋 mi艂y. Nigdy dot膮d nie przywi膮zywa艂 wagi do rodzinnego ciep艂a. Teraz nagle poczu艂 si臋 tak, jakby otworzy艂y si臋 przed nim drzwi do innego 艣wiata. Zrozumia艂, 偶e ist­niej膮 pewne warto艣ci, kt贸rych nie dostrzega艂.

Male艅stwo zasn臋艂o z papk膮 w buzi. Sedolfowi a偶 gard艂o 艣cisn臋艂o ze wzruszenia, a serce nape艂ni艂o si臋 najwznio艣lejszymi uczuciami. Na twarzyczce ma艂ej Raiji malowa艂 si臋 bezgraniczny spok贸j. Mikkal tak偶e by艂 zm臋czony. Ida wytar艂a mu bu藕k臋 i po艂o偶y艂a do ko艂yski, a zaraz potem u艂o偶y艂a do snu Raij臋.

- Jeste艣 dzielny - powiedzia艂a do Sedolfa z uzna­niem w g艂osie.

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

- Nie przywyk艂em do dzieci, jestem nieporadny... Nie zaprzeczy艂a ani nie potwierdzi艂a, wyra藕nie jed­nak zyska艂 w jej oczach.

Ida uprz膮tn臋艂a i kiedy ju偶 upora艂a si臋 ze wszyst­kim, chc膮c nie chc膮c, musia艂a usi膮艣膰. Na szcz臋艣cie mia艂a pod r臋k膮 rob贸tk臋. Si臋gn臋艂a wi臋c po ni膮, by za­j膮膰 czym艣 r臋ce.

- Czy zdarza ci si臋 nic nie robi膰? - zapyta艂 Sedolf.

- Rzadko.

- Bardzo szybko wydoro艣la艂a艣... Ida podnios艂a wzrok.

- Dlaczego nie powiesz wprost, 偶e zamieni艂am si臋 w kwok臋...

- Nie mia艂em tego na my艣li, zreszt膮 to ostatnie, co mo偶na o tobie powiedzie膰...

Zwykle taki wygadany, nagle nie umia艂 dobra膰 w艂a­艣ciwych s艂贸w.

- Jak my艣lisz, kim ona jest? - zmieni艂a temat Ida. Na wspomnienie kobiety znalezionej w lesie oboj­gu 艣cisn臋艂y si臋 serca.

Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮. Nie potrafi艂 zupe艂nie sobie tego wyobrazi膰.

- Bardziej jestem ciekaw, kto jej to zrobi艂 - rzuci艂, a oczy mu pociemnia艂y z gniewu. - Ch臋tnie bym si臋 z nim policzy艂. Takiego to tylko wyrzuci膰 za burt臋 z kamieniami u n贸g na samym 艣rodku fiordu.

- O tej porze nikt t臋dy nie w臋druje - m贸wi艂a Ida zamy艣lona, zwracaj膮c uwag臋 na to, nad czym Sedolf tak偶e si臋 zastanawia艂.

- Nikt, kogo znam, nie m贸g艂by tego uczyni膰.

- O, co do tego nigdy nie mo偶na mie膰 pewno艣ci, Sedolfie. Chyba si臋 ze mn膮 zgodzisz. Ale najbardziej prawdopodobne jest to, 偶e zrobi艂 to kto艣 obcy. Ona musia艂a go jednak zna膰.

- Nie pojmuj臋, jaki m臋偶czyzna jest w stanie posu­n膮膰 si臋 do takiego okrucie艅stwa.

- Ciesz臋 si臋 z tego, Sedolfie - powiedzia艂a, posy艂a­j膮c mu nieprzeniknione spojrzenie.

Ta dziewczyna nie przestawa艂a by膰 dla niego ta­jemnic膮.

- Na pewno odzyska przytomno艣膰 i dojdzie do sie­bie - pr贸bowa艂 j膮 pocieszy膰 i odsun膮膰 ponure my艣li.

Nie zwyk艂 si臋 zadr臋cza膰, cho膰 tym razem w艂os mu si臋 je偶y艂 na g艂owie, gdy pomy艣la艂, 偶e gdzie艣 nad fior­dem grasuje szaleniec. Pierwsz膮 osob膮, kt贸r膮 pragn膮艂 chroni膰, by艂a Ida.

Ciekawe, jak zareagowa艂aby, gdyby o tym wiedzia艂a?

- Trafi艂a na szcz臋艣cie w dobre r臋ce. Nikt nie zaj膮艂­by si臋 ni膮 bardziej troskliwie ni偶 Anjo. Co do tego nie mam 偶adnych w膮tpliwo艣ci - stwierdzi艂a Ida, wy­czarowuj膮c z we艂nianej prz臋dzy pi臋kne wzory.

- Knut powiedzia艂 mi o Ailo. Palce Idy zastyg艂y. Podnios艂a wzrok i zamruga艂a po­wiekami, ale nie na tyle szybko, by powstrzyma膰 艂zy.

- Nie s膮dzi艂am, 偶e potrafi臋 jeszcze p艂aka膰 - wyszlocha艂a. - Pewno艣膰 jest o wiele straszniejsza ni偶 przypusz­czenia. Ale mo偶e lepiej jest wiedzie膰? Mo偶e kiedy艣 zdo艂am na to spojrze膰 od tej strony? Do tej pory ci膮­gle, pomimo wszystko, 艂udzi艂am si臋 nadziej膮.

Najch臋tniej przytuli艂by j膮 i okaza艂 ciep艂o. Ale cho膰 wszystko si臋 w nim do niej rwa艂o, pozosta艂 na miej­scu. Nie by艂 to w艂a艣ciwy moment, by pozwoli膰 sobie na gor膮ce wyznania. Teraz wa偶niejsze ni偶 kiedykol­wiek by艂o pozosta膰 w cieniu i ofiarowa膰 jej to, czego potrzebowa艂a: przyja藕艅.

W pami臋ci przemkn臋艂a mu kr贸tka chwila blisko艣ci i nadzieja za艣wita艂a w jego sercu.

- Nawet nie mam w艂asnego domu - 偶ali艂a si臋 Ida, nawijaj膮c we艂n臋 na palec. - Kiedy Simona wzi臋li do wi臋zienia, Maja pozosta艂a sama, ale we w艂asnych czterech 艣cianach. A ja nadal 偶yj臋 pod skrzyd艂ami oj­ca. Nigdy nie chcia艂am by膰 mu kul膮 u nogi! W ko艅­cu mia艂 nadej艣膰 czas, by zacz膮艂 偶y膰 w艂asnym 偶yciem, bo dot膮d zawsze kierowa艂 si臋 naszym dobrem.

Sedolf nigdy nie my艣la艂 w ten spos贸b o Reijo. Ale rze­czywi艣cie, ojciec Idy nie by艂 przecie偶 jeszcze taki stary! Przez d艂ugie lata zajmowa艂 si臋 domem i gospodar­stwem, nie stroni膮c od prac przypisanych kobietom. Kiedy inni rybacy wyp艂ywali na wielomiesi臋czne po艂owy, on krz膮ta艂 si臋 na cyplu z gromadk膮 dzieci, a wiedz膮 na temat chor贸b dzieci臋cych i wychowania przewy偶sza艂 niejedn膮 matk臋. Nie by艂 mu obcy ani 艣wiat m臋偶czyzn, ani 艣wiat kobiet. Nikt jednak nie o艣mieli艂 si臋 z niego kpi膰, bo jako m臋偶czyzna nie ust臋powa艂 nikomu.

Po raz pierwszy Sedolf zastanowi艂 si臋, jak to by艂o na­prawd臋 z Reijo. Czy t臋skni艂 za czym艣? O czym marzy艂?

- Wiesz, Ido, 偶e nie musisz sp臋dzi膰 reszty 偶ycia sa­motnie.

Bardziej dobitnie nie chcia艂 si臋 teraz wyra偶a膰. Wola艂 z tym poczeka膰. Zbyt cz臋sto zdarza艂o mu si臋 wszyst­ko pokr臋ci膰. Nigdy jednak nie czu艂 tego co teraz.

Ida u艣miechn臋艂a si臋 lekko, nie bior膮c jego s艂贸w na serio.

Sedolfa to zabola艂o.

- Jestem bardziej dumna ni偶 wszystkie dziewczy­ny, jakie znasz, Sedolfie - wy艂o偶y艂a powoli. - Je艣li kie­dy艣 si臋 z kim艣 zwi膮偶臋, to nie dla dachu nad g艂ow膮, ale z powodu uczucia. B臋d臋 kocha艂a ca艂膮 sob膮 i chc臋 by膰 kochana tak samo. Je艣li nie, to wol臋 偶y膰 jak dot膮d. Nie potrzebuj臋 偶adnej namiastki. Poza tym mam dzieci. M臋偶czyzna, kt贸ry nie pokocha ich jak w艂asne, nie mo­偶e liczy膰 na moj膮 mi艂o艣膰. A偶 tyle wymagam i oczeku­j臋. Ale poniewa偶 nie ma wielu takich m臋偶czyzn, pew­nie przyjdzie mi jeszcze troch臋 pomieszka膰 na cyplu...

M贸g艂by jej powiedzie膰, 偶e zna takiego m臋偶czyzn臋, kt贸rego opisa艂a, ale za wcze艣nie by艂o jeszcze na wy­znania. Zreszt膮 Ida wy艂o偶y艂a jasno, 偶e wiele zale偶y od niej samej.

Sedolf ba艂 si臋, 偶e mog艂aby go odrzuci膰. Wola艂 za­chowa膰 przynajmniej nadziej臋.

- A ty co zamierzasz? - zapyta艂a Ida, pr贸buj膮c zmieni膰 temat rozmowy, kt贸ra wkroczy艂a na zbyt niebezpieczne tory. Pochlebia艂o jej, 偶e patrzy na ni膮 z uwielbieniem, ale teraz nie potrzebowa艂a nikogo in­nego pr贸cz przyjaci贸艂. - Pop艂yniesz na Lofoty?

Zabrzmia艂o to troch臋 tak, jakby chcia艂a si臋 go po­zby膰, ale 艂udzi艂a si臋, 偶e nie zrozumia艂 jej opacznie.

- Tak. By膰 mo偶e uda mi si臋 zarobi膰 na w艂asn膮 艂贸d藕 - odpowiedzia艂 z pozorn膮 oboj臋tno艣ci膮. Nie chcia艂 si臋 przed ni膮 zdradzi膰, jak wielkie z tym wi膮偶e nadzieje. - Ale z morzem nigdy nie wiadomo - doda艂. - R贸wnie do­brze mo偶e okaza膰 si臋 nie艂askawe. Jedno jest pewne, nie zamierzam ci膮gle robi膰 na cudzym.

Sedolf pragn膮艂 da膰 jej do zrozumienia, 偶e nie jest lekkoduchem i chce sko艅czy膰 z bezmy艣lnym 偶yciem, jakie dot膮d wi贸d艂. A mo偶e raczej udawa艂, 偶e wiedzie, bo tak naprawd臋 by艂 o wiele powa偶niejszy, ni偶 to za­uwa偶a艂a wi臋kszo艣膰 ludzi.

Id臋 korci艂o, 偶eby zapyta膰 go o Sofi臋, ale nie pozwa­la艂a jej na to ambicja. Zreszt膮 nie powinno jej to ob­chodzi膰. W jej sytuacji... Przecie偶 dopiero co dowie­dzia艂a si臋 o 艣mierci Ailo, kt贸rego nadal kocha艂a...

Natr臋tne my艣li nie dawa艂y jej spokoju. Me艂艂a je w g艂owie niczym m艂yn zbo偶e na m膮k臋. R贸wnie trudno si臋 by艂o ich pozby膰, jak strzepa膰 z siebie bia艂y proszek.

- Maja przys艂a艂a mi wisiorek - odezwa艂a si臋, byle co艣 powiedzie膰 i wype艂ni膰 cisz臋 s艂owami niewinnymi, od kt贸rych nie iskrzy艂oby mi臋dzy nimi. Czu艂a bo­wiem, 偶e gdzie艣 pod powierzchni膮 tli si臋 gro藕ny ogie艅. Nie wolno jej dopu艣ci膰, by wybuch艂 wielkim p艂omieniem! - Wisiorek zrobi艂 Ailo - doda艂a, czuj膮c, jak zn贸w wzruszenie chwyta j膮 za gard艂o.

- Mog臋 zobaczy膰? - zapyta艂 Sedolf. W jego g艂osie wyczuwa艂o si臋 szczere zainteresowanie.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮 i od艂o偶y艂a na bok rob贸tk臋.

Zreszt膮 by艂a tak wzburzona, 偶e r臋ce jej nie s艂ucha艂y i ci膮gle si臋 myli艂a.

Po cichu wesz艂a do alkierza i z karminowego ku­fra z zaokr膮glonym wiekiem wyj臋艂a sk贸rzany wore­czek z bi偶uteri膮.

- Nie nosisz go na szyi? - zdziwi艂 si臋 Sedolf, kie­dy wysypa艂a zawarto艣膰 mieszka na st贸艂.

Brosz臋 ju偶 kiedy艣 widzia艂, rodowe srebro tak偶e. Ida od艂o偶y艂a na bok wisiorek i po艣piesznie zebra艂a do woreczka pozosta艂e ozdoby. Za ka偶dym razem kiedy widzia艂a srebro w komplecie, czu艂a, jak przenika j膮 ch艂贸d. Zdawa艂o jej si臋, 偶e jaki艣 g艂os powtarza, i偶 sre­bro rodowe zosta艂o rozdzielone z mi艂o艣ci i nie nale­偶y tego zmienia膰.

Sedolf dotkn膮艂 wielkimi d艂o艅mi ozdoby ze z艂ota. Ida u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Ailo cho膰 mia艂 r贸wnie du­偶e r臋ce, r贸wnie szorstkie od niepogody i znoju, po­trafi艂 nimi tworzy膰 pi臋kno.

- Sam to zrobi艂? - zapyta艂 Sedolf podnosz膮c zawieszo­ny na 艂a艅cuszku pier艣cionek z figurk膮 ptaszka do 艣wia­t艂a. Zmru偶y艂 oczy, gdy b艂ysn臋艂a. - Wydaje mi si臋, 偶e wi­dz臋 nawet pi贸ra - rzek艂. - A zauwa偶y艂a艣, 偶e ma dziobek?

Tak, Ida zauwa偶y艂a. Widzia艂a tego fruwaj膮cego z艂otego ptaka przed oczami co noc. Wiedzia艂a, jak wygl膮da. Zna艂a ka偶de, nawet najmniejsze pi贸rko.

- Dobry Bo偶e - wymamrota艂 Sedolf. - Jak si臋 robi takie cuda?

Po艂o偶y艂 wisiorek na d艂oni Idy, nie spuszczaj膮c wzroku z ptaszka.

- Chcia艂bym ci ofiarowa膰 co艣 r贸wnie pi臋knego - wyrwa艂o mu si臋 cicho. I dopiero w贸wczas u艣wiado­mi艂 sobie, 偶e si臋 przed ni膮 zdradzi艂. Obla艂 si臋 rumie艅­cem i zak艂opotany napotka艂 wzrok Idy.

S艂ysza艂a, oczywi艣cie 偶e s艂ysza艂a. Tych s艂贸w nie da­艂o si臋 zrozumie膰 opacznie.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i patrz膮c jej w oczy, u艣miechn膮艂 si臋 z rezygnacj膮:

- Tego nie powinienem powiedzie膰. Ale u mnie co w sercu to na j臋zyku.

Nie by艂o sensu d艂u偶ej udawa膰. Nie chcia艂 uchodzi膰 za tch贸rza.

- Ale nie obawiaj si臋, Ido - doda艂. - Wiem od daw­na, gdzie przebiega granica, a z czasem zacz膮艂em do­strzega膰 nawet p艂ot.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. W pewnym stopniu uszcz臋艣liwi艂o j膮 spontaniczne wyznanie ch艂opaka. Domy艣la艂a si臋 je­go uczu膰, ale i l臋ka艂a. Czasem tylko w kr贸tkich zaka­zanych chwilach, mia艂a odwag臋 rozwa偶a膰 s艂owa, kt贸re nie raz napomyka艂 jej mimochodem. Inni tak偶e zauwa­偶yli jego cich膮 adoracj臋 i pokpiwali sobie z Idy.

- Dlaczego nie nosisz wisiorka na szyi? - zapyta艂 Sedolf. Kto艣 inny by膰 mo偶e stara艂by si臋 jak najszybciej zatrze膰 wszelkie 艣lady pami臋ci po Ailo, ale nie Sedolf.

Ida wzruszy艂a ramionami i zamkn臋艂a w d艂oni pier­艣cionek ze z艂otym ptaszkiem.

- Ludzie w tych stronach nie nosz膮 ozd贸b na co dzie艅 - odpowiedzia艂a. - Od razu by zacz臋li gada膰, 偶e chc臋 si臋 wywy偶sza膰. Nie zamierzam udawa膰, 偶e je­stem kim艣 lepszym. Z艂oto nie jest dla takich jak ja...

- W艂a艣nie, 偶e jest, Ido - rzek艂 cicho, dotykaj膮c sw膮 siln膮, ciep艂膮 r臋k膮 jej d艂oni.

Nie przyzwyczajony do tak drobnych mechani­zm贸w, d艂ugo manipulowa艂 przy zapi臋ciu, ale w ko艅­cu uda艂o mu si臋 je otworzy膰.

Odgarn膮wszy z karku miedziane w艂osy Idy, zawie­si艂 jej na szyi wisiorek i zn贸w mocuj膮c si臋 z zapi臋ciem, dotkn膮艂 palcami delikatnej sk贸ry dziewczyny.

Ida wstrzyma艂a oddech. Stara艂a si臋 o niczym nie my­艣le膰. Ba艂a si臋 zak艂贸ci膰 t臋 chwil臋 niepotrzebnym s艂owem. Odsun臋艂a na bok rozs膮dek. Jedyne, co chcia艂a zapami臋­ta膰, to dotyk z艂otego wisiorka ogrzanego ciep艂em d艂o­ni Sedolfa, mu艣ni臋cie jego palc贸w na szyi, jego oddech tu偶 przy jej uchu. I zapach, zapach tytoniu, zapach go­r膮cego m臋偶czyzny. Chcia艂a te偶 zachowa膰 w pami臋ci pe艂ne oczekiwania napi臋cie we w艂asnym ciele. Ale 偶ad­nych s艂贸w... S艂owa mog艂y wszystko zniszczy膰.

Sedolf poprawi艂 ptaszka na szyi Idy, pr贸buj膮c przeci膮gn膮膰 t臋 chwil臋 blisko艣ci. Ida nie by艂a pierwsz膮 lepsz膮. Jemu wolno co najwy偶ej dotkn膮膰 jej d艂oni lub ramienia. Nieprzemy艣lane s艂owa, kt贸re mu si臋 wy­rwa艂y, nie mog艂y tego zmieni膰.

- Pi臋knie ci - rzek艂 z nie ukrywanym podziwem w g艂o­sie.

Ida zarumieni艂a si臋 i zapragn臋艂a sama dotkn膮膰 wi­siorka. Wydawa艂o si臋 jej troch臋 niesprawiedliwe wo­bec Ailo, 偶e to Sedolf natchn膮艂 j膮 odwag膮 do nosze­nia na szyi ozdoby wykonanej przez m臋偶a.

- Dlaczego mia艂aby艣 si臋 przejmowa膰 tym, co inni powtarzaj膮 z zazdro艣ci? - zapyta艂 i, cho膰 wiele go to kosztowa艂o, odsun膮艂 si臋 od niej. By艂a tak blisko! Naj­ch臋tniej porwa艂by j膮 w ramiona. Emanowa艂o z niej ciep艂o, czu艂 niemal jej dotyk, mimo 偶e przecie偶 za­chowywa艂a dystans. Sprawi艂a, 偶e dzia艂o si臋 z nim co艣 takiego, o co by siebie nie podejrzewa艂. - Mia艂aby艣 nie nosi膰 wisiorka, kt贸ry jest pami膮tk膮 po nie偶yj膮­cym m臋偶u? Czy z powodu ma艂ostkowo艣ci innych masz ukrywa膰 tak pi臋kn膮 ozdob臋? - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Najdro偶sza Ido, nie powinna艣 sobie bra膰 do serca tego, co gadaj膮 ludzie. We藕 przyk艂ad ze mnie! Nie przejmuj臋 si臋 niczym i dobrze mi z tym. Gdybym ko­cha艂 kogo艣 i ta osoba by umar艂a... Gdybym dosta艂 co艣 tak pi臋knego, to nie rozstawa艂bym si臋 z tym ani na chwil臋. I nosi艂bym z dum膮 niezale偶nie od pory dnia. Nawet je艣li kto艣 uwa偶a艂by, 偶e si臋 wywy偶szam. Taki zarzut bardziej 艣wiadczy艂by o nim samym ni偶 o mnie. Wierz mi, nie o wszystkich ludzi warto zabiega膰!

Ida mimowolnie u艣miechn臋艂a si臋, wys艂uchawszy tyrady Sedolfa. Zapewne ma艂o kto mia艂 okazj臋 s艂y­sze膰 go takim.

- Wiedzia艂am, 偶e potrafisz si臋 pi臋knie wys艂awia膰, ale nikt mi nie powiedzia艂, 偶e jeste艣 taki przekonuj膮­cy - u艣miechn臋艂a si臋 przez zas艂on臋 艂ez.

Sedolf roze艣mia艂 si臋 cicho, zapominaj膮c o niebezpie­cze艅stwie, dzi臋ki kt贸remu siedzieli razem we dwoje.

- Ludzie nie znaj膮 niekt贸rych stron mojego charak­teru. Przywykli powtarza膰, 偶e Sedolf Bakken si臋 upi艂 albo 偶e uwi贸d艂 niewinne dziewcz臋. 呕e by艂 opryskli­wy... Trudniej powiedzie膰 co艣 dobrego o biedaku.

- Daj臋 ci szans臋 - przerwa艂a mu Ida. - Powiedz o sobie co艣 dobrego!

Umilk艂 zaskoczony, a po chwili rzek艂 z pozorn膮 lekko艣ci膮:

- Gdyby艣 mnie poprosi艂a, bym powiedzia艂 co艣 do­brego o tobie, by艂oby mi 艂atwiej.

- Nie, m贸w o sobie - zaprotestowa艂a Ida, a jej oczy zab艂ysn臋艂y osobliwym blaskiem. Nie zamierza艂a mu tak 艂atwo odpu艣ci膰. Czu艂a, 偶e dzi臋ki temu, ma szan­s臋 bli偶ej go pozna膰. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e - chwile szczero艣ci nie zdarzaj膮 mu si臋 cz臋sto i niewiele os贸b zdo艂a艂o go nak艂oni膰 do zwierze艅.

- Daj si臋 troch臋 zastanowi膰 biedakowi, Ido. P贸ki co, powiedz co艣 dobrego o sobie.

- O sobie? - Zn贸w wzruszy艂a ramionami w 贸w cha­rakterystyczny dla siebie spos贸b.

- Jestem szczera - wypali艂a bez zastanowienia. Sedolf prychn膮艂.

- To i ja m贸g艂bym powiedzie膰! Te偶 chyba jestem szczery na sw贸j spos贸b. Nie karmi臋 ludzi fa艂szywy­mi z艂udzeniami. Wystarczy, 偶e sami si臋 oszukuj膮.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Masz na my艣li dziewcz臋ta? - zapyta艂a.

- Mo偶e - odrzek艂 odrobin臋 niech臋tnie.

- Dlaczego ko艂o ciebie kr臋ci si臋 tyle dziewcz膮t, Sedolfie?

- Pewnie dlatego, 偶e jestem przystojny - odpar艂 z lekk膮 ironi膮. Powt贸rzy艂 to, co s艂ysza艂 tyle razy, 偶e przesta艂 przywi膮zywa膰 do tego wag臋. W ka偶dym ra­zie nie zaufa艂by temu, kto ceni艂by w nim tylko ze­wn臋trzn膮 urod臋.

- A poza tym? Sedolf zastanawia艂 si臋, co oznacza jej reakcja. Czy w jej oczach tak偶e jest przystojny? Wola艂 powstrzy­ma膰 si臋 jednak od pochopnych wniosk贸w.

- Stare nawyki trudno zmieni膰, Ido - odpowiedzia艂 wymijaj膮co.

- Chyba nie do ko艅ca jest tak, jak m贸wisz, prawda? Przeczesa艂 palcami grzywk臋, jak kiedy艣, gdy by艂 bardzo zaj臋ty swoim wygl膮dem. Z czasem zamieni艂o si臋 to w nawyk. Odruchowo wykonywa艂 ten ruch, cz臋sto w贸wczas, gdy traci艂 pewno艣膰 siebie.

- Przypuszczam, 偶e s艂ysza艂a艣 o Sofii? - zapyta艂, uchwyciwszy swymi br膮zowymi oczami jej wzrok. Bi艂a z nich taka szczero艣膰, 偶e Id臋 a偶 porazi艂o.

- Wspomnia艂a o tym - odrzek艂a pozornie lekkim to­nem.

- Wspomnia艂a? - Sedolf za艣mia艂 si臋. - O tak, mo­g艂em si臋 tego domy艣la膰. No c贸偶, pewnie s艂ysza艂a艣, 偶e Sofia ostatnio nie dba zbytnio o swoj膮 reputacj臋.

- I dlatego ka偶dy, kto chce, mo偶e si臋 wypr贸bowa膰? - zapyta艂a Ida.

Jej g艂os zabrzmia艂 tak, 偶e Sedolf odczu艂 niepok贸j.

- Moim zdaniem, to 艣wi艅stwo z waszej strony - ci膮gn臋艂a Ida. - Wy ponosicie za to win臋. Bo ona na­iwnie wierzy, 偶e kt贸ry艣 z was ma powa偶ne zamiary, a wy tymczasem my艣licie tylko o jednym. Wstydzi艂­by艣 si臋, Sedolfie.

- Nigdy nie udawa艂em anio艂a - broni艂 si臋. - Zresz­t膮 B贸g jeden wie, czemu tu siedz臋 i t艂umacz臋 si臋 przed tob膮! Ale... Mia艂o by膰 szczerze. C贸偶, trudno mi to przyj膮膰 do wiadomo艣ci, ale... ci膮gnie si臋 za mn膮 z艂a s艂awa. Czasem mam wszystko w nosie i zachowuj臋 si臋 tak, jakbym naprawd臋 by艂 taki, jakim postrzegaj膮 mnie inni: sk艂onny do zabawy lekkoduch, bez 偶ad­nych plan贸w i zobowi膮za艅. Nikt nie spodziewa si臋 po mnie, 偶e pop艂yn臋 do 艣lubu przez fiord. Wszyscy wiedz膮, 偶e wypr臋 si臋 ka偶dego podejrzenia o ojcostwo. Mo偶e nie podoba ci si臋 to, co m贸wi臋, i wola艂aby艣 te­go nie s艂ucha膰, ale to prawda. Gdy mam ochot臋 na ja­k膮艣 dziewczyn臋, zwykle dostaj臋, co chc臋.

- I naprawd臋 nic ci臋 to nie kosztuje? - zapyta艂a Ida zdumiona, unosz膮c brew.

Przemkn臋艂a mu przed oczami najpi臋kniejsza chwi­la w jego 偶yciu. Spojrza艂 w bok.

- Zdarzy艂o si臋, 偶e by艂o zupe艂nie inaczej - odpowie­dzia艂 zachrypni臋tym g艂osem.

Pewnie wszystko popsu艂. A zdawa艂o si臋, 偶e co艣 mi臋­dzy nimi zaczyna si臋 rodzi膰. Nie przywyk艂 jednak do takich kobiet jak Ida! Nie przywyk艂 do takich rozm贸w.

Ida wydawa艂a si臋 rozbawiona.

- Masz racj臋, Sedolfie - rzek艂a. - Jeste艣 szczery.

- Potrafi臋 te偶 by膰 wierny - przerwa艂 jej rozgniewa­ny. - Je艣li kogo艣 kocham, jestem mu oddany. Ale na nic si臋 to nie zda, je艣li uczucie jest nie odwzajemnione.

- Wygl膮da na to, 偶e jeste艣 te偶 m膮dry. Ida wyra藕nie droczy艂a si臋 z nim. Nie potrafi艂 si臋 w tym wszystkim rozezna膰. Dopiero co przecie偶 by­艂a na niego z艂a...

Ale z kobietami ju偶 tak pewnie jest. Mo偶e to praw­da, 偶e rudow艂ose bywaj膮 bardziej zmienne? Tego do­prawdy nie wiedzia艂. Ida by艂a pierwsz膮 dziewczyn膮 o p艂omiennych w艂osach, kt贸ra zaintrygowa艂a go i po­trafi艂a przy sobie utrzyma膰.

Niewielu kobietom si臋 to uda艂o.

- Nic na to nie poradz臋 - rzek艂a l偶ejszym tonem, zrezygnowana. - Chyba jeste艣 typem m臋偶czyzny, od kt贸rego dziewcz臋ta powinny trzyma膰 si臋 z daleka. Taki typ potrafi by膰 na wiele sposob贸w niebezpiecz­ny. Ale lubi臋 ci臋, Sedolf. Jest w tobie co艣 takiego, co ka偶e mi ci臋 lubi膰. Nie potrafi臋 tego wyt艂umaczy膰, po prostu tak ju偶 jest.

- Czy wolno mi si臋 z tego cieszy膰?

- To ju偶 twoja sprawa - odpar艂a z u艣miechem. Nie oczekiwa艂a, 偶e b臋dzie j膮 zapewnia艂 o swoim uczuciu, bo to tak jakby pr贸bowa艂 przedrze膰 si臋 przez rozdzielaj膮cy ich p艂ot. A przecie偶 rozs膮dniej jest przechodzi膰 przez bram臋, cho膰 to oczywi艣cie wy­maga wi臋cej czasu. Sedolf wiedzia艂, 偶e musi zaufa膰 czasowi. Zaryzykowa膰, 偶e nikt inny go nie uprzedzi.

4

Reijo wr贸ci艂 do domu nad ranem. Mia艂 艣ci膮gni臋t膮 twarz i ponure spojrzenie. Nie wyrazi艂 najmniejsze­go zdziwienia, kiedy Sedolf otworzy艂 mu drzwi. To raczej Sedolf, troch臋 zak艂opotany, wskazuj膮c na drewnian膮 艂aw臋, gdzie w najwi臋kszej przyzwoito艣ci sp臋dzi艂 noc, t艂umaczy艂:

- Ciebie nie by艂o, nie mog艂em zostawi膰 Idy samej... Reijo tylko kiwn膮艂 g艂ow膮 i zm臋czony siad艂 ci臋偶ko przy stole, bezsilnie opieraj膮c d艂onie o wys艂u偶ony, g艂adki blat.

- Nie pojmuj臋 - powiedzia艂 powoli, potrz膮saj膮c g艂o­w膮. - Nigdy nie zrozumiem, co drzemie w ludziach, kt贸rzy potrafi膮 by膰 tacy okrutni. Zastanawiam si臋, ja­kie mieli dzieci艅stwo, co strasznego wydarzy艂o si臋 w ich 偶yciu, skoro s膮 zdolni uczyni膰 drugiemu tak膮 krzywd臋.

Sedolfowi sprawa znalezionej kobiety nie dawa艂a spokoju, ale dopiero s艂owa Reijo otworzy艂y mu sze­rzej oczy na istot臋 sprawy.

- Ona jest Fink膮 - rzek艂 Reijo przygn臋biony, bo zawsze bardzo g艂臋boko odczuwa艂 cudze cierpienie. - Znaczy obca...

- Odzyska艂a przytomno艣膰? - zapyta艂 Sedolf.

- To m艂odziutka dziewczyna. Trudno cokolwiek z niej wyci膮gn膮膰. Majaczy co艣 bez zwi膮zku. Powtarza po fi艅sku s艂owa modlitwy i nie przestaje szlocha膰.

- Nie widzia艂em nikogo obcego w okolicy. A od mojego powrotu min臋艂o ju偶 par臋 dni.

- Ja wr贸ci艂em przed tygodniem. - Reijo ogarn臋艂a bezsilno艣膰. Coraz cz臋艣ciej dopada艂o go takie uczucie. - Dziewczyna jest w dobrych r臋kach, Anjo robi co mo偶e - doda艂 po chwili.

- Ida powiedzia艂a to samo! - Twarz Sedolfa rozja­艣ni艂a si臋 w u艣miechu.

Reijo zastanawia艂 si臋, dlaczego ch艂opak spa艂 w kuchni.

Gdy ja by艂em m艂ody... pomy艣la艂.

Rozleg艂o si臋 szuranie i skrzypn臋艂y drzwi, kt贸rych nie da艂o si臋 otworzy膰 bezg艂o艣nie, jakkolwiek by si臋 stara膰. Z alkierza wysz艂a Ida, bosa, w nocnej koszu­li, z szalem narzuconym na ramiona. Rozpuszczone w艂osy okala艂y poblad艂膮 twarz. Reijo zawsze uderza艂o niezwyk艂e podobie艅stwo c贸rki do Raiji. A przy tym nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, 偶e Ida wygl膮da tak m艂odo i nie­winnie, cho膰 jest przecie偶 ju偶 doros艂膮 kobiet膮.

A mo偶e wszyscy ojcowie tak my艣l膮 o swoich lato­ro艣lach?

Reijo kiwn膮艂 jej na powitanie i powt贸rzy艂 przeka­zane dopiero co Sedolfowi nowiny. Cieplej zrobi艂o mu si臋 na sercu, gdy Ida w spos贸b naturalny, jakby odru­chowo, usiad艂a obok Sedolfa. Usta m艂odego ch艂opaka drgn臋艂y lekko, ale twarz pozosta艂a niewzruszona.

Reijo pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰, czy i on kie­dy艣 by艂 taki cierpliwy, gotowy czeka膰, a偶 nadejdzie w艂a艣ciwy czas.

Stare dzieje. Trudno ustali膰, jak by艂o naprawd臋. Wspomnienia maj膮 to do siebie, 偶e wraz z up艂ywem czasu przybieraj膮 posta膰, jak膮 chcemy im nada膰. Cierpienie i t臋sknota wydaj膮 si臋 po latach mniej bolesne. Dystans pozwala nam spojrze膰 na nie pogod­niej.

Na d藕wi臋k porannego p艂aczu dobiegaj膮cego z alkie­rza Ida poderwa艂a si臋 na nogi. Jedno z dzieci da艂o o so­bie zna膰 i zaraz do艂膮czy艂o do niego drugie, r贸wnie g艂o­艣no. Ida poda艂a Sedolfowi Mikkala, a sama podgrza艂a wod臋 i umy艂a Raij臋. Male艅ka, gaworz膮c weso艂o, wierzga艂a n贸偶kami. Nie protestowa艂a, kiedy Ida za艂o­偶y艂a jej such膮 pieluszk臋. Przebran膮 ju偶 ma艂膮 zaj膮艂 si臋 ochoczo Reijo. Uwielbia艂 bez sensu papla膰 do ma­le艅stw we wszystkich znanych sobie j臋zykach. Sedolf poda艂 Idzie ch艂opca, 艣ledz膮c z zainteresowaniem ka偶­dy jej ruch. Wida膰 by艂o, 偶e mu si臋 to podoba. Bez pro­szenia wzi膮艂 z powrotem na r臋ce przewini臋te dziecko.

Tych dwoje rozumia艂o si臋 bez s艂贸w. Reijo mia艂 na­dziej臋, 偶e mi臋dzy nimi rodzi si臋 co艣 powa偶niejszego, do czego jednak potrzebne s膮 i s艂owa. Zawsze darzy艂 Sedolfa sympati膮, ale teraz polubi艂 go jeszcze bardziej. Zaimponowa艂 mu tym, 偶e spa艂 niewygodnie na twar­dej kuchennej 艂awie, mimo 偶e gdyby u偶y艂 swojego wdzi臋ku, najpewniej dosta艂by od Idy to, czego chcia艂.

To niezwyk艂y ch艂opak, pomy艣la艂 Reijo.

Sedolf nakarmi艂 Mikkala tak sprawnie, 偶e kto艣, kto obserwowa艂by go z boku, m贸g艂by s膮dzi膰, 偶e to dla niego chleb powszedni. Tymczasem Sedolf, karmi膮c dziecko po raz pierwszy poprzedniego dnia, przeko­na艂 si臋, 偶e nie jest to takie trudne. W ko艅cu kobiety zajmowa艂y si臋 tym od zawsze. Rozpiera艂a go duma. Cho膰 mo偶e w oczach innych by艂by to nic nie znacz膮­cy drobiazg, dla niego stanowi艂 wa偶ne zwyci臋stwo.

Z nikim si臋 jednak nie m贸g艂 podzieli膰 swoj膮 rado­艣ci膮. Przecie偶 nie rozpowie, 偶e nocowa艂 w chacie Re­ijo Kesaniemi podczas nieobecno艣ci gospodarza i pomaga艂 Idzie zajmowa膰 si臋 dzie膰mi. Nikt by mu nie uwierzy艂, a gdyby nawet, o艣mieszy艂by si臋 tylko.

Nie przypuszcza艂, 偶e dozna takich g艂臋bokich wzrusze艅, czuj膮c na piersi cia艂ko niemowl臋cia i s艂y­sz膮c bicie male艅kiego serduszka. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e to dziecko b臋dzie 偶y艂o, gdy on ju偶 przeminie.

Nakarmione male艅stwa zosta艂y u艂o偶one na szero­kiej 艂awie. Sedolf uzna艂, 偶e nie jest ju偶 potrzebny. Po­dzi臋kowa艂 zak艂opotany, gdy Reijo poprosi艂, by zjad艂 z nim 艣niadanie. Ojciec Idy bowiem u艣miecha艂 si臋 i patrzy艂 tak, jakby przejrza艂 go na wylot. Ida tylko wzruszy艂a oboj臋tnie ramionami. Trudno by艂o po­zna膰, czy zale偶y jej na obecno艣ci Sedolfa.

- Mog艂a艣 poprosi膰, 偶eby zosta艂 - rzek艂 Reijo do c贸rki, kiedy ch艂opak wyszed艂. Ida spojrza艂a na znika­j膮c膮 w oddali posta膰 i wyprostowa艂a si臋. Reijo dobrze zna艂 ten gest i wiedzia艂, co oznacza. Ida bardzo przy­pomina艂a Raij臋!

- To nie mia艂o sensu - odpowiedzia艂a. Dawno nie by艂a tak lakoniczna.

- Zosta艂by, gdyby艣 poprosi艂a. Gdyby艣 cho膰 odro­bin臋 okaza艂a mu, 偶e ci na tym zale偶y. Ja ch臋tnie bym go tu widzia艂.

- W艂a艣nie! - Ida zamiesza艂a gwa艂townie mleko w garnku. - Tylko 偶e to nie ma sensu, m贸wi艂am ju偶!

Te ruchy, tak dobrze mu znane! 呕e te偶 dzieci by­waj膮 a偶 tak podobne do rodzic贸w...

- To chyba najmilszy ch艂opak, jakiego znasz - ci膮­gn膮艂 Reijo, nie zamierzaj膮c tak 艂atwo ust膮pi膰.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮, bynajmniej nie zaprzeczaj膮c.

- Sedolf jest bardzo sympatyczny, szczery, a do te­go przystojny. Ma taki dobry u艣miech. Potrafi 艂adnie m贸wi膰 i, jak si臋 okaza艂o, dobrze sobie radzi z dzie膰mi. Ale r贸wnocze艣nie to kobieciarz i lekkoduch. Cza­sami kilka dni nie trze藕wieje. Jednego dnia promien­ny, drugiego ponury, a trzeciego wcale go nie ma. Nie mo偶na na nim polega膰. Jest czaruj膮cy, ale to nie wy­starczy. Poza tym dla mnie, tato, jeszcze za wcze艣nie. W 艣rodku czuj臋 jedynie lodowaty ch艂贸d.

- Wiem, jak to jest - powiedzia艂 Reijo, opuszczaj膮c d艂onie. - Wiem te偶, 偶e na nic si臋 nie zdadz膮 starania innych, nawet je艣li s膮 podejmowane w dobrej wierze. Cz艂owiek odczuwa 艣mierteln膮 pustk臋 i jest zupe艂nie sam ze swym b贸lem. Moje s艂owa, by膰 mo偶e, te偶 ci nie­wiele teraz pomog膮, ale uwierz mi, to minie. Kt贸rego艣 dnia l贸d w twoim sercu ust膮pi i wtedy zn贸w poczu­jesz, 偶e krew szybciej kr膮偶y ci w 偶y艂ach, Ido.

Nieznajoma ju偶 od tygodnia przebywa艂a pod da­chem Knuta i Anjo. Ca艂a wie艣 trz臋s艂a si臋 od plotek, a pog艂oska o znalezionej w lesie kobiecie rozesz艂a si臋 dalej nad fiord.

Ludzie przypisali Idzie ca艂膮 zas艂ug臋, zapominaj膮c, 偶e nie sama uratowa艂a rann膮. Dopatrzyli si臋 w niej przy tym zdolno艣ci, jakich wcale nie posiada艂a. C贸偶, pami臋膰 o Raiji wci膮偶 by艂a 偶ywa w tych stronach. Szeptano, 偶e c贸rki odziedziczy艂y po niej niezwyk艂e zdolno艣ci.

O czym艣 w ko艅cu trzeba gaw臋dzi膰 wieczorami przy ogniu. Stare historie tak 艂atwo blakn膮. O ile偶 bardziej intryguj膮co brzmi膮 w贸wczas, gdy zwi膮zane s膮 z kim艣, kogo wszyscy znaj膮. A ju偶 prawdziwego blasku zyskuj膮, gdy w nie wple艣膰 element niesamo­wito艣ci.

- Przypomina mi si臋 Anna - powiedzia艂 Knut, kie­dy wczesnym popo艂udniem zebrali si臋 wszyscy w ja­snej i przestronnej izbie nowego domu, zbudowanego w miejscu, gdzie kiedy艣 sta艂a chata Raiji. Wygl膮­da艂o tu teraz ca艂kiem inaczej.

Reijo i Ida zabrali dzieci i przyjechali wozem zaprz臋­偶onym w konia. Bardzo byli oboje ciekawi nieznajomej. Poprzedniego dnia Knut zawiadomi艂 ich, 偶e dziewczy­na powoli dochodzi do siebie. Przesta艂a majaczy膰. To, co teraz m贸wi, brzmi nieco sensowniej, wyja艣ni艂.

- Anna tak偶e umar艂aby i nikt nie wiedzia艂by na­wet, co si臋 z ni膮 sta艂o. Z pocz膮tku te偶 wygl膮da艂a okropnie. My艣l臋, 偶e ta tutaj tak偶e jest pi臋kna.

Anjo potarmosi艂a czupryn臋 m臋偶a.

- S艂yszeli艣cie go: 鈥瀟a tutaj鈥... M贸wisz o cz艂owieku! I nie jest to wcale nowa Anna, kochany, ale dziewczyna jedy­na w swoim rodzaju. Mog臋 zar臋czy膰, 偶e b臋dzie 偶y艂a.

Ida przemkn臋艂a si臋 chy艂kiem do izby, w kt贸rej spa­艂a nieznajoma. Jej jasne w艂osy l艣ni艂y wok贸艂 g艂owy ni­czym ob艂ok. Twarz mia艂a zapewne kszta艂t serca. Za­pewne, nadal bowiem z powodu opuchlizny trudno by艂o to stwierdzi膰. Posiniaczone policzki mieni艂y si臋 r贸偶nymi barwami. Powoli jednak rany goi艂y si臋.

- Kto wie, czy ona nie jest nawet m艂odsza ode mnie - stwierdzi艂a Ida zaskoczona. - Ma takie m艂ode d艂onie!

Reijo chwyci艂 c贸rk臋 za ramiona i lekko u艣cisn膮艂, jakby poczu艂 b贸l, kt贸ry przeszy艂 cia艂o Idy wstrz膮艣ni臋­tej wygl膮dem dziewczyny.

- Niekoniecznie m艂ode, Ido - odpar艂 Reijo. - Ale z pewno艣ci膮 nie s膮 zniszczone prac膮.

Ida rzuci艂a po艣pieszne spojrzenie na ojca i jeszcze raz popatrzy艂a na d艂onie dziewczyny. Rzeczywi艣cie, nie pomy艣la艂a o tym.

- Co艣 chyba jednak musia艂a robi膰, na tyle z pew­no艣ci膮 jest doros艂a - wyrwa艂o si臋 jej.

Reijo usiad艂 na sto艂ku u wezg艂owia 艂贸偶ka i popatrzy艂 na twarz, kt贸rej prawdziwego wygl膮du nadal nie znali.

- Doros艂a, owszem, Ido. Tylko 偶e niekt贸rzy z ra­cji szlachetnego urodzenia nie musz膮 pracowa膰.

Ida popatrzy艂a na d艂ugie paznokcie nieznajomej i ukradkiem zerkn臋艂a na swoje, kr贸tko obci臋te, a niekt贸­re po艂amane. Bezwiednie ukry艂a w fa艂dach sp贸dnicy spierzchni臋te d艂onie, na kt贸rych u podstawy kciuk贸w po­zosta艂y 艣lady po odmro偶eniach. Nigdy si臋 ich nie wsty­dzi艂a, dopiero teraz, kiedy zobaczy艂a d艂onie nieznajomej.

- Kim ona jest w takim razie? - zapyta艂a jeszcze ciszej.

- Kto to mo偶e wiedzie膰? - odrzek艂 Reijo. - Posie­dz臋 przy niej przez chwil臋. Taki tutaj spok贸j.

Ida nie by艂a pewna, czy ojcu rzeczywi艣cie o to cho­dzi. W Reijo drzema艂y sprzeczne natury. Nie zawsze by艂o wiadomo, co my艣li. Mia艂 te偶 specyficzne poczu­cie humoru.

Wychodz膮c, us艂ysza艂a cichy szelest wykrochmalo­nej po艣cieli. Ida cz臋sto 艣mia艂a si臋 z 偶ony Knuta, 偶e dok艂ada tyle stara艅, by usztywni膰 po艣ciel. Ale Anjo zwykle w takich chwilach wznosi艂a oczy ku niebu i kln膮c siarczy艣cie po fi艅sku wykrzykiwa艂a, 偶e skoro namiestnik w Alcie ma wykrochmalon膮 po艣ciel, to ona te偶 mo偶e mie膰. W ko艅cu nie jest gorsza.

Gdyby nie szelest po艣cieli, kt贸ra za wszelk膮 cen臋 mia艂a przypomina膰 po艣ciel namiestnika, pewnie Ida by si臋 nie odwr贸ci艂a i nie zobaczy艂a, 偶e w艂osy niezna­jomej le偶膮 na poduszce jako艣 inaczej.

Reijo poderwa艂 si臋 i przytrzyma艂 kobiet臋, 偶eby nie wsta艂a. Szarpa艂a si臋, a z jej ust p艂yn臋艂y fi艅skie s艂owa. Potok fi艅skich s艂贸w. Rzeka ojczystego j臋zyka Reijo.

Ida us艂ysza艂a g艂os ojca - taki 艂agodny, jak zapami臋­ta艂a z dzieci艅stwa, gdy na dobranoc opowiada艂 bajki. Jak w贸wczas, gdy m贸wi艂 im o mamie.

- Jeste艣 bezpieczna. Nikt ci nic nie zrobi. Tutaj ci臋 na pewno nikt nie skrzywdzi...

I obcy, dziwnie g艂臋boki jak na kobiet臋, g艂os:

- By艂am sama? Zupe艂nie sama? Czy jeste艣 pewien, 偶e by艂am sama?

Reijo skin膮艂 g艂ow膮. Uda艂o mu si臋 u艂o偶y膰 g艂ow臋 nie­znajomej na 艣nie偶nobia艂ej poduszce. Ida nie mog艂a si臋 nadziwi膰, jak Anjo to robi, 偶e po艣ciel jej nie 偶贸艂knie.

- By艂a艣 zupe艂nie sama - zapewni艂 j膮. - Nie by艂o przy tobie nikogo innego, gdy ci臋 odnaleziono.

Westchnienie ulgi wydoby艂o si臋 z jej ust, odpr臋偶y­艂a si臋, a mi臋艣nie na drobnej twarzy rozlu藕ni艂y si臋.

- Dzi臋ki Bogu - wyszepta艂a cicho. Gdyby nie s艂yszeli oboje g艂osu rannej, pomy艣leli­by zapewne, 偶e tylko im si臋 zdawa艂o.

- Pozostawi艂 mnie przy 偶yciu... Ukry艂a twarz w d艂oniach i opuszkami palc贸w do­tyka艂a jej kawa艂ek po kawa艂ku.

- Nie poci膮艂 mi twarzy? - zapyta艂a z l臋kiem w g艂o­sie. - Nie ma 偶adnych ran, blizn? Na pewno?

- Nie - odpar艂 Reijo i uchwyciwszy r臋k臋 dziewczy­ny, schowa艂 pod kocem, by nie dotyka艂a twarzy. Po­klepa艂 delikatnie po policzku i doda艂 uspokajaj膮co: - Nie masz 偶adnych gro藕nych ran. Jeste艣 tylko pobita. Troch臋 czasu up艂ynie, nim to wszystko zejdzie, ale na szcz臋艣cie nie jeste艣 po艂amana. Nawet tw贸j nos nie ucierpia艂. My艣l臋, 偶e wkr贸tce b臋dziesz wygl膮da艂a zno­wu pi臋knie. Bo na pewno jeste艣 pi臋kna, czy偶 nie?

Stara艂a si臋 roze艣mia膰, lecz zamiast tego cicho zaszlocha艂a.

- Czy nie pami臋tasz, co si臋 sta艂o? Pokr臋ci艂a g艂ow膮 gwa艂townie, a偶 loki uderzy艂y w poduszk臋 jak bicze.

- Czujesz, 偶e masz sztywn膮 klatk臋 piersiow膮? - zn贸w 艂agodnie odezwa艂 si臋 Reijo.

- Tak...

- By艂a艣 poraniona. Teraz jeste艣 zawini臋ta w p艂贸tno od ramion do pasa. Zu偶yli艣my kilka prze艣cierade艂 i koszul. Na szcz臋艣cie rany okaza艂y si臋 niezbyt g艂臋bo­kie. Mam nadziej臋, 偶e nie b臋d膮 ropie膰 i 艂adnie si臋 za­goj膮. S膮 specjalne zio艂a...

Rozdygotana, wyszepta艂a przera偶ona:

- Wielki n贸偶...

- Nikt ci臋 ju偶 nie b臋dzie prze艣ladowa艂 - zapewni艂 Reijo z 偶arem. - Przyrzekam ci, nikt ci臋 wi臋cej nie tknie! A ja zawsze dotrzymuj臋 s艂owa. Jestem Reijo.

- M贸wisz po fi艅sku. - W jej g艂osie pobrzmiewa艂 l臋k. - Jeste艣 Finem? To nie jest Norwegia?

- Jestem Finem, ale mieszkam w Norwegii - odpo­wiedzia艂 Reijo, nie wypuszczaj膮c z r膮k d艂oni rannej. Ida dobrze zna艂a r臋ce ojca, wiedzia艂a, 偶e potrafi膮 ogrza膰 i da膰 poczucie bezpiecze艅stwa.

- Kim jeste艣? - ci膮gn膮艂 Reijo r贸wnie 艂agodnie. - Jak si臋 nazywasz? Przyby艂a艣 z Finlandii?

- Helena... - zacz臋艂a, ale zaraz zamilk艂a. Po chwili jej zaci艣ni臋te w膮skie usta rozchyli艂y si臋 i niech臋tnie, jakby kto艣 przymusza艂 j膮 do zachowania tajemnicy, doko艅czy艂a: - Helena. Jestem Fink膮.

Reijo nie pr贸bowa艂 d艂u偶ej naciska膰. Zreszt膮 dowie­dzia艂 si臋 wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewa艂.

- Jeste艣, Heleno, w艣r贸d przyjaci贸艂. Nikt ci臋 tu nie skrzywdzi. Opiekuj膮 si臋 tob膮 ludzie, kt贸rzy pragn膮 twojego dobra. Jeste艣my wszyscy wstrz膮艣ni臋ci tym, co ci zrobiono. I chcemy ci臋 chroni膰. Rozumiesz?

Pokiwa艂a tylko g艂ow膮 zm臋czona. D艂o艅, kt贸r膮 trzyma艂 Reijo, sta艂a si臋 bardziej bezw艂adna. Po chwili dziewczyna oddycha艂a ju偶 spokojniej i r贸wniej.

Dopiero kiedy Reijo by艂 ca艂kowicie pewien, 偶e za­sn臋艂a g艂臋boko, wypu艣ci艂 jej d艂o艅 i otuli艂 j膮 kocem. Pal­cami musn膮艂 przelotnie policzek rannej i odgarn膮艂 z oczu lok. U艣miechaj膮c si臋 lekko, patrzy艂 na 艣pi膮c膮.

Zawsze taki troskliwy, pomy艣la艂a Ida, czuj膮c, 偶e ze wzruszenia 艣ciska j膮 w gardle. Rozpiera艂a j膮 duma, 偶e ma takiego ojca.

- Niech po艣pi - szepn膮艂 Reijo i wypchn膮艂 leciutko Id臋 z alkierza. Ale zostawi艂 drzwi otwarte na o艣cie偶, 偶eby s艂ysze膰, gdy nieznajoma si臋 obudzi. Nie chcia艂, by przebywa艂a d艂u偶ej ni偶 to konieczne sama. Niemal fizycznie odczuwa艂 jej strach. Musi by膰 bardzo m艂o­da, naiwna i zal臋kniona. Bo nawet w tych kr臋gach, z kt贸rych, jak s膮dzi艂, si臋 wywodzi艂a, m艂ode kobiety wyra偶aj膮 si臋 z wi臋ksz膮 pewno艣ci膮 siebie.

Anjo nie chcia艂a w pierwszej chwili wierzy膰, 偶e chora odzyska艂a przytomno艣膰 i powiedzia艂a, jak ma na imi臋, a kiedy w ko艅cu dotar艂o do niej, 偶e to praw­da, spontanicznie wyca艂owa艂a Reijo.

- To twoja zas艂uga - powtarza艂a w k贸艂ko. - Masz w sobie tyle ciep艂a. Jak to dobrze, 偶e w艂a艣nie ty czu­wa艂e艣 w tym momencie przy jej 艂贸偶ku!

Ida porusza艂a nog膮 ko艂ysk臋, usypiaj膮c bli藕ni臋ta. Zawsze, kiedy przyje偶d偶a艂a z dzie膰mi do Knuta i Anjo, k艂ad艂a je w tej ko艂ysce, kt贸ra nale偶a艂a do Karla, gdy by艂 mniejszy.

- Na pewno kiedy si臋 obudzi, b臋dzie si臋 rozgl膮da膰 za tat膮 - wtr膮ci艂a si臋 Ida, zwracaj膮c uwag臋 na problem, o kt贸rym pozostali nie zd膮偶yli jeszcze pomy艣le膰.

- Mamy do艣膰 izb, pomie艣cimy si臋 wszyscy przez kilka dni - oznajmi艂a Anjo o z艂otym sercu. Gdyby ca­艂a wie艣 straci艂a dach nad g艂ow膮, a Anjo uda艂o si臋 ocali膰 sw贸j dom, bez namys艂u zape艂ni艂aby go. Dla po­trzebuj膮cych zawsze mia艂a miejsce.

- Nie mo偶emy zostawi膰 inwentarza - powiedzia艂a Ida. Mimo 偶e najm艂odsza, cz臋sto ona w艂a艣nie by艂a najrozs膮dniejsza i najbardziej przewiduj膮ca z ca艂ej ro­dziny. Kierowa艂a si臋 emocjami, ale nie traci艂a przy tym zdrowego rozs膮dku.

- Przy艣lecie po mnie! - zadecydowa艂 z ci臋偶kim ser­cem Reijo. Co艣 go tu jednak trzyma艂o. Bardzo chcia艂 by膰 przy tym dziewcz臋ciu, kiedy zn贸w si臋 obudzi. Ciekawi艂o go, co powie. Pozostawa艂a dla nich nadal tajemnic膮. W艂a艣ciwie nic o niej nie wiedzieli. Czu艂, 偶e to on w艂a艣nie odnajdzie do niej klucz.

- Zosta艅cie! Dzisiaj ju偶 zrobili艣cie obrz膮dek - wtr膮­ci艂 si臋 Knut. - A jutro rano pojedziemy razem z Id膮 zaj膮膰 si臋 zwierz臋tami. I wr贸cimy.

- By艂am pewna, 偶e znajdzie si臋 jakie艣 wyj艣cie - pod­sumowa艂a z u艣miechem Anjo. By艂a szcz臋艣liwa, 偶e skrzywdzone piskl臋, kt贸re przygarn臋艂a pod swoje matczyne skrzyd艂a, powoli dochodzi do siebie.

Anjo i Reijo czuwali na zmian臋 przy 艂贸偶ku Hele­ny. Cieszyli si臋, 偶e w ko艅cu poznali jej imi臋. Dzi臋ki temu przesta艂a by膰 dla nich anonimow膮 ofiar膮, na kt贸rej widok 偶al 艣ciska艂 serce.

Helena...

W tym imieniu zakl臋ty by艂 ca艂y jej 艣wiat. Rodzice, kt贸rzy tak j膮 nazwali. Lata dzieci艅stwa, 艣miech i 艂zy. M艂odo艣膰. Drzwi uchylone do doros艂ego 偶ycia. Wszystko to okrywa艂a tajemnica.

Wiedzieli jedynie, 偶e przyby艂a z Finlandii. Wy­czuwali te偶, 偶e bardzo jej zale偶a艂o, by dotrze膰 do Norwegii. S艂owo 鈥瀠cieczka鈥 ko艂ata艂o si臋 Reijo w g艂owie przez ca艂y czas, jednak nikomu si臋 z tym nie zdradzi艂. O niekt贸rych sprawach lepiej milcze膰.

Przyby艂a w te strony z m臋偶czyzn膮, kt贸rego dobrze zna艂a, ale ba艂a si臋 go. Ba艂a si臋 te偶 no偶a.

Dobrze wiedzieli, 偶e nie bez powodu. Poza tym jednym, co do czego nie mieli w膮tpliwo艣ci, Helena nadal pozostawa艂a dla nich zagadk膮.

Gdy ponownie si臋 obudzi艂a, zn贸w czuwa艂 przy niej Reijo.

W艂a艣ciwie zdrzemn膮艂 si臋 na krze艣le, bo gdy us艂ysza艂 Helen臋, chyba ju偶 jaki艣 czas nie spala. W s艂abej po­艣wiacie rzucanej przez p艂omyk lampki zobaczy艂 j膮 sie­dz膮c膮 na brzegu 艂贸偶ka. Odni贸s艂 wra偶enie, 偶e zamierza wsta膰. Przestraszy艂 si臋, 偶e nie utrzyma si臋 na nogach.

- Jest noc, Heleno - odezwa艂 si臋 艂agodnie, nie ma­j膮c pewno艣ci, czy dziewczyna go zauwa偶y艂a.

Drgn臋艂a, bo dopiero teraz zwr贸ci艂a uwag臋 na sie­dz膮cego w p贸艂mroku m臋偶czyzn臋.

- Sk膮d wiesz, jak mam na imi臋? Czy on tu by艂? - spyta艂a z l臋kiem, ale zaraz u艣miechn臋艂a si臋 z ulg膮, roz­poznaj膮c Reijo. - A, to ty! My艣la艂am, 偶e jeste艣 postaci膮 z mojego snu, ty jednak czuwa艂e艣 tu przez ca艂y czas?

Reijo pokiwa艂 g艂ow膮 i powt贸rzy艂 swoje imi臋.

- Pami臋tam - odpowiedzia艂a cicho, po czym wsu­n臋艂a si臋 z powrotem do 艂贸偶ka i otuli艂a si臋 szczelnie a偶 po sam膮 brod臋. Mimo opuchlizny Reijo dostrzeg艂 na jej twarzy rumieniec i uzna艂, 偶e dziewczyna, wy­ra藕nie jest zak艂opotana tym, 偶e przebywa sam na sam z m臋偶czyzn膮, i to w sypialni, musi by膰 bardzo m艂o­da i niedo艣wiadczona. Wysnu艂 z tego wniosek, 偶e nie ma m臋偶a.

- Dok膮d chcia艂a艣 p贸j艣膰 przed chwil膮? - zapyta艂, sta­raj膮c si臋 na ni膮 nie patrze膰, 偶eby dodatkowo nie wprawia膰 jej w zak艂opotanie. - Nie my艣l o ucieczce.

W tym domu nic ci nie grozi. Chyba by艂oby dla cie­bie bardziej niebezpiecznie uciec ni偶 zosta膰...

- Nie zamierza艂am ucieka膰 - zapewni艂a. - Chcia­艂am tylko poszuka膰 lustra.

Mo偶e m贸wi艂a prawd臋, ale s艂owo 鈥瀠cieczka鈥 poru­szy艂o w dziewczynie jakie艣 wspomnienie, bo w jej g艂osie zabrzmia艂 l臋k.

Reijo by艂 wyczulony na takie sprawy.

- Nie wiem, czy Anjo ma lustro - rzek艂. - W tej izbie w ka偶dym razie nie.

- Nie ma lustra? - za艣mia艂a si臋 lekko. - Rzeczywi­艣cie - powiedzia艂a po chwili, bardziej do siebie ni偶 do Reijo. - Jestem niem膮dra...

Biedacy, kiedy chcieli zobaczy膰 swoje odbicie, przegl膮dali si臋 w stoj膮cej wodzie. Najcz臋艣ciej jednak w艂a艣ciwie nie wiedzieli, jak wygl膮daj膮. Dziewczyna za偶yczy艂a sobie czego艣, co by艂o zwyczajne w bardzo niewielu domach. Wypowiedzia艂a swoj膮 pro艣b臋 w ta­ki spos贸b, jakby jej spe艂nienie nie stanowi艂o naj­mniejszego problemu. Zrozumia艂a jednak, 偶e si臋 po­myli艂a. To wszystko m贸wi艂o wiele o niej.

Reijo by艂 na dobrej drodze, by rozwik艂a膰 t臋 zagadk臋.

- Ile masz lat? - zapyta艂 znienacka, tak 偶e odpowie­dzia艂a odruchowo:

- Osiemna艣cie.

A wi臋c zgad艂, 偶e to jeszcze dziecko, mimo 偶e by­wa艂y takie kobiety, kt贸re w tym wieku prze偶y艂y spo­ro. Inne, ale nie ta.

- Moja c贸rka wkr贸tce sko艅czy dwadzie艣cia - po­wiedzia艂. - To jeszcze m艂ody wiek.

- Pewnie jest ju偶 m臋偶atk膮?

- Wdow膮 - odpar艂, widz膮c zdumienie na twarzy He­leny. Twarz zdradza wszystkie uczucia, je艣li tylko kto艣 potrafi si臋 uwa偶nie przygl膮da膰. - Ma dwoje male艅kich dzieci - doda艂. - W Ruiji dziewcz臋ta szybko dorastaj膮. Poda艂 Helenie ko艂o ratunkowe. Mog艂a si臋 go uchwyci膰, ale ona walczy艂a sama, p艂yn膮c pod pr膮d. Odrzuca艂a 艂atwe rozwi膮zania.

- Z niekt贸rymi w Suomi jest podobnie. Teraz, gdy odzyska艂a przytomno艣膰, wydawa艂a si臋 silniejsza ni偶 my艣la艂. Patrzy艂 na ni膮 jak na kruch膮 istot臋, delikatny kwiat z innego 艣wiata. Nie taki, kt贸­ry wyrasta na 艂膮ce, ciesz膮c oko zwyk艂ych ludzi, ale taki, kt贸ry stawia si臋 w wazonie.

- Nie jeste艣 jeszcze taki stary! Du偶o masz dzieci? - spyta艂a, ale zaraz spu艣ci艂a wzrok i splot艂a nerwowo palce. - Nie powinnam pyta膰 w taki spos贸b. Zwykle tego nie robi臋. Ale nic nie jest tak jak zwykle...

Z ka偶dym s艂owem jej g艂os brzmia艂 mniej pewnie.

- Nic nie jest tak jak zwykle, Heleno - Reijo przy­zna艂 jej racj臋. - Mam tylko jedn膮 rodzon膮 c贸rk臋, ale moja 偶ona mia艂a jeszcze dwoje dzieci.

- Mia艂a? - zapyta艂a zaciekawiona. To znaczy 偶e nie wszystko w niej umar艂o. Kto艣, kto jest zdolny do in­teresowania si臋 otoczeniem, nie jest ca艂kiem stracony.

- Zosta艂em sam ju偶 bardzo dawno temu.

- Wydajesz si臋 za m艂ody na ojca dwudziestoletniej c贸rki.

Reijo mimowolnie u艣miechn膮艂 si臋, rozbawiony jej spontaniczn膮 reakcj膮. W膮tpi艂, by kiedykolwiek to dziewcz臋 rozmawia艂o tak szczerze z m臋偶czyzn膮.

Na pewno zawsze kto艣 pilnowa艂, by nie zadawa艂a niestosownych, burz膮cych konwenanse pyta艅 i nie przyrzeka艂a niczego pochopnie. Takie dziewcz臋ta po­mimo osiemnastu lat nadal pozostawa艂y dzie膰mi, cho膰 przekonane by艂y o tym, 偶e s膮 kobietami.

- Jestem stary, Heleno, mam czterdzie艣ci jeden lat.

- Bzdura, k艂amiesz. To tyle, co... - umilk艂a gwa艂­townie. Por贸wna艂a go do kogo艣, mo偶e do ojca?

- W p贸艂mroku 艂atwo si臋 pomyli膰 - u艣miechn膮艂 si臋. - W 艣wietle poranka zobaczysz z ca艂膮 wyrazisto艣ci膮 lata wypisane na mojej twarzy. Wtedy pewnie powiesz: 鈥濨zdura, k艂amiesz. Musisz mie膰 znacznie wi臋cej鈥.

Nie u艣miechn臋艂a si臋 nawet, r臋kami powiod艂a po brzuchu, a potem rozszerzonymi 藕renicami spojrza­艂a na niego.

- M贸wi艂e艣 o ranach. Du偶o ich mam? Chcia艂am zdj膮膰 banda偶e, ale s膮 zawi膮zane na plecach...

- W艂a艣nie dlatego, 偶eby艣 nie pr贸bowa艂a ich zdj膮膰. Nie zostan膮 zbyt widoczne blizny - doda艂 po chwili. - My艣l臋, 偶e mog臋 ci to przyrzec.

- Ogl膮da艂e艣 je? - zapyta艂a, nadal patrz膮c na Reijo szeroko otwartymi oczami. - Moje rany?

- Tak.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i odchyli艂a na bok zawstydzon膮 twarz.

- Jestem stary - rzek艂 Reijo. - Twoje cia艂o nie by­艂o pierwszym nagim cia艂em kobiety, jakie widzia艂em. Nie potrzebujesz si臋 z tego powodu rumieni膰.

Nie odpowiedzia艂a.

- Mia艂a艣 du偶o szcz臋艣cia, 偶e nie okaleczono ci twa­rzy. Jedno z moich dzieci, to znaczy jedno z dzieci mojej 偶ony, zosta艂o tak naznaczone na ca艂e 偶ycie. To Maja. Szaleniec porani艂 jej no偶em policzki.

- I jak si臋 potoczy艂y jej losy?

- Prze偶y艂a wiele gorzkich lat - odpowiedzia艂 Reijo przygn臋biony. - Ale teraz niejeden powie, 偶e spo艣r贸d moich wychowank贸w jej powiod艂o si臋 najlepiej...

- A wi臋c w ko艅cu wysz艂a za m膮偶?

- A偶 trzykrotnie, Heleno. Obecnie nosi szeleszcz膮­ce suknie, a dziecku nada艂a trzy imiona...

Nie chcia艂 m贸wi膰 wi臋cej. To by艂o jego 偶ycie, jego 艣wiat. Nie zamierza艂 obarcza膰 obcej swoimi sprawami. Chodzi艂o mu tylko o to, 偶eby wyrwa膰 j膮 z zak艂opotania.

- Teraz jest noc - odezwa艂 si臋 znowu. - Jeste艣 g艂od­na? Anjo m贸wi艂a, 偶e tylko pi艂a艣. Powinna艣 wi臋cej je艣膰, 偶eby nabra膰 troch臋 cia艂a.

- Czy Anjo to ta jasnow艂osa kobieta o dobrych r臋­kach?

- Tak, jest 偶on膮 mojego wychowanka, kt贸rego traktuj臋 jak w艂asnego syna - wyja艣ni艂 Reijo. - Zawo­艂am j膮. Ucieszy si臋, gdy zobaczy, 偶e si臋 obudzi艂a艣.

Gdzie艣 w g艂臋bi serca Reijo czu艂 przemo偶n膮 ochot臋, 偶eby zosta膰 przy niej, ale uciek艂, pozwalaj膮c, 偶eby za­st膮pi艂a go Anjo. Nie zmru偶y艂 jednak oka a偶 do rana.

Helena odprowadzi艂a go zamy艣lonym spojrze­niem. Badawczo. Mia艂 tak膮 m艂od膮 sylwetk臋, cho膰 m贸g艂by by膰 jej ojcem. By艂 zupe艂nie inny ni偶 spotka­ni do tej pory m臋偶czy藕ni.

Zapatrzona w mrok, gdzie znikn膮艂, powoli zapa­d艂a w sen.

We 艣nie prze艣ladowa艂y j膮 znowu no偶e...

5

Na cypel zawi贸z艂 Id臋 Knut, bo Anjo nie chcia艂a bu­dzi膰 Reijo.

- D艂ugo czuwa艂 w nocy i p贸藕no si臋 po艂o偶y艂 - wy­ja艣ni艂a.

- Tata jest dok艂adnie taki sam jak Anjo - stwier­dzi艂a Ida usadowiona na ko藕le obok brata. - Oboje musz膮 koniecznie kim艣 si臋 opiekowa膰, bo inaczej cze­go艣 im brakuje do szcz臋艣cia.

Knut wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- Wiesz - rzuci艂 偶artobliwie - kiedy pozna艂em Anjo, pomy艣la艂em o tym samym. Zastanawia艂em si臋 na­wet, czy jej ze sob膮 tutaj nie przywie藕膰. Uzna艂em, 偶e to znakomity materia艂 na 偶on臋 dla Reijo.

Ida roze艣mia艂a si臋 razem z bratem. Nadal 艂膮czy艂a ich bardzo silna wi臋藕, lata roz艂膮ki powoli si臋 zaciera­艂y i znika艂 dystans, jaki wytworzy艂y.

- Kiedy艣 pojedziemy do Finlandii - odezwa艂 si臋 znienacka Knut. - Ale najpierw dzieci musz膮 troch臋 podrosn膮膰. Wezm臋 ciebie ze sob膮, Ido, i odwiedzimy Maj臋. Wtedy opowie ci dok艂adnie, co si臋 sta艂o.

A wi臋c rozumia艂, 偶e tego pragn臋艂a.

- Ja tak偶e nic nie wiedzia艂em, kiedy Anna znikn臋­艂a - ci膮gn膮艂 w zamy艣leniu. - Trwa艂o to zaledwie par臋 dni, ale doskonale pami臋tam, jak by艂o mi ci臋偶ko. Wy­dawa艂o mi si臋, 偶e z rozpaczy serce mi p臋knie.

- Kiedy艣 pojedziemy - potwierdzi艂a Ida.

Po ch艂odnej nocy nasta艂 bia艂y poranek. Szron otu­li艂 ka偶de 藕d藕b艂o trawy i ka偶dy opad艂y na ziemi臋 li艣膰. Trzeszcza艂o pod ko艅skimi kopytami i ko艂ami wozu. Kontury szczyt贸w odcina艂y si臋 ostro od z艂ocistego nieba. Nawet najl偶ejszy podmuch wiatru nie m膮ci艂 ci­szy. Poranny ch艂贸d szczypa艂 w policzki i w nosy. Na­tura ju偶 ostrzy艂a pazury, gotuj膮c si臋 do zimy. P贸ki co nabiera艂a wprawy, by p贸藕niej zaatakowa膰 ca艂膮 si艂膮.

Pomimo wczesnej godziny w艂a艣ciciele gospodarstw zd膮偶yli ju偶 wr贸ci膰 z porannego po艂owu. Ci, kt贸rzy 偶y­li wy艂膮cznie z tego, co dawa艂o im morze, d艂u偶ej 艂owi­li w fiordzie. Ich 艂odzie w艂a艣nie przybija艂y do brzegu.

Knut skr臋ci艂 na nabrze偶e i nie zwracaj膮c uwagi na nag艂e milczenie Idy, wstrzyma艂 konia i zawo艂a艂:

- Szykuje si臋 gotowana rybka?

Sedolf z gol膮 g艂ow膮 i zawini臋tymi do 艂okcia r臋ka­wami, jakby nie czu艂 ch艂odu, zr臋cznie czy艣ci艂 ryby. Us艂yszawszy g艂os Knuta, podni贸s艂 wzrok. U艣miech­n膮艂 si臋 i kiwn膮艂 do Idy. Ale rozmawiaj膮c z Knutem, nie patrzy艂 w jej stron臋.

- Ano szykuje si臋 - odpowiedzia艂. - Wystarczy wy­p艂yn膮膰 nieco dalej, mniej wi臋cej na 艣rodek fiordu, a mo偶na z艂owi膰 wspania艂e dorsze. Co prawda troch臋 si臋 trzeba nawios艂owa膰, ale nie spotyka si臋 tam wie­lu rybak贸w. Po艂贸w wi臋c zapewniony.

- Reijo i Anjo dwoj膮 si臋 i troj膮, by przywr贸ci膰 do 偶ycia t臋 rann膮 dziewczyn臋. S膮 na dobrej drodze. Re­ijo zaskarbi艂 sobie jej zaufanie. Wszyscy przenie艣li si臋 do mnie, bo 藕le by艂oby pozostawi膰 Id臋 teraz sam膮 w domu, chocia偶 ona najch臋tniej przebywa na cyplu. Przyjechali艣my obrz膮dzi膰 zwierz臋ta.

- Nie mam za wiele roboty... - Sedolf popatrzy艂 na Id臋. - ...i 偶adnych zobowi膮za艅. Mog臋 zosta膰 z tob膮.

- Nie chc臋 nikogo zmusza膰...

- Zmusza膰? Przecie偶 sam ci to proponuj臋 - odpar艂, przerywaj膮c czyszczenie ryb. - Ale nie zamierzam prosi膰 na kolanach, Ido. Nie kierowa艂y mn膮 偶adne ukryte zamiary. Je艣li jakie艣 podejrzenie przemkn臋艂o ci przez my艣l, to jeste艣 w b艂臋dzie. Chyba przyjaciel mo­偶e zaoferowa膰 pomoc? Wystarczy odpowiedzie膰 tak lub nie. I nie b膮d藕 taka dumna! To niebezpieczne.

- Musia艂abym przywie藕膰 dzieci...

- Akurat z tym nie b臋dzie k艂opotu - wtr膮ci艂 si臋 Knut.

- Jak tylko sko艅cz臋 z rybami, przyjd臋 do ciebie - o艣wiadczy艂 Sedolf. - A Knut mo偶e jecha膰 po dziecia­ki. I prosz臋 ci臋, Ido, nie wynajduj problem贸w!

Wzruszy艂a ramionami, rozdarta. Z jednej strony chcia艂a tego, z drugiej nie.

- Chyba mo偶esz przyj艣膰 - przysta艂a w ko艅cu, od­wracaj膮c wzrok. Zapatrzy艂a si臋 w dal ponad fiordem, ku wysokim g贸rskim szczytom, kt贸rych wierzcho艂ki okry艂y ju偶 艣niegowe czapy. - Nic tak nie smakuje jak 艣wie偶a ryba - dorzuci艂a takim tonem, 偶e Sedolf po­czu艂 si臋 nagle wart tyle co jego po艂贸w. Wykrzywi艂 twarz, ale nic nie odpowiedzia艂, uznawszy, 偶e nie po­winien czepia膰 si臋 drobiazg贸w.

W oborze na cyplu trzymali dwie krowy. Ida z przyjemno艣ci膮 zajmowa艂a si臋 nimi. Bardzo lubi艂a doi膰 zwierz臋ta, czu膰 bij膮ce od nich ciep艂o. Mleko sta­nowi艂o wa偶ny sk艂adnik po偶ywienia. Ida robi艂a z nie­go sery i mas艂o. Nie jadali wodnistej owsianki tak jak ci, kt贸rzy nie hodowali krowy ani kozy.

Knut zaj膮艂 si臋 karmieniem byd艂a. Sypn膮艂 szczodrze siana i dorzuci艂 wodorost贸w naniesionych przez fale przyp艂ywu. Gdy zimy by艂y 艂agodne, krowy i owce pa­s艂y si臋 za dnia na dworze, same znajduj膮c po偶ywienie nad brzegiem. Ale w tym roku szybciej nadesz艂y ch艂o­dy. Z tego te偶 powodu gospodarze wcze艣niej musie­li sprowadzi膰 z g贸rskich pastwisk owce.

Wiele z nich straci艂o minionego lata m艂ode.

Pasterze co rusz znajdowali martwe jagni臋ta. Z nie­kt贸rych pozosta艂y tylko ko艣ci i k臋pki we艂ny, resztki po uczcie dzikich zwierz膮t i ptactwa.

Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e w okolicy graso­wa艂y rysie. W stromych za艂omach skalnych, skry­tych za g臋stym lasem i torfowiskami, znajdowa艂y si臋 takie miejsca, gdzie te dzikie koty mog艂y sobie urz膮­dzi膰 legowiska. W tej okolicy rysie polowa艂y zawsze, nigdy jednak nie czyni艂y a偶 takich szk贸d. Mo偶e w ostatnich latach dochowa艂y si臋 liczniejszego ni偶 zwykle potomstwa?

Ida nie widzia艂a nigdy z bliska 偶ywego rysia, jedy­nie martwe, schwytane we wnyki zwierz臋ta. Nic nie mog艂a poradzi膰 na to, 偶e zachwyca艂a si臋 ich pi臋knem, cho膰 powinna si臋 przecie偶 l臋ka膰. Nie wierzy艂a w opo­wie艣ci starych ludzi, kt贸rzy twierdzili, i偶 od偶ywiaj膮­ce si臋 drobniejsz膮 zwierzyn膮 rysie zabijaj膮 dla zaba­wy. W g艂臋bi serca Ida czu艂a, 偶e nie powinno si臋 ich pozbawia膰 prawa do 偶ycia.

Ale z jagni臋tami by艂o naprawd臋 krucho. Ich stado uszczupli艂o si臋 o osiem sztuk, a inni gospodarze stra­cili znacznie wi臋cej. Jeden, na przyk艂ad, a偶 dwadzie艣cia jagni膮t. A to ju偶 spora gromada! Tak偶e doros艂e owce znajdowano zagryzione. Trudno si臋 dziwi膰, 偶e w lu­dziach wzbiera艂a z艂o艣膰. Kiedy kto艣 zostanie ograbiony z tego, w co w艂o偶y艂 mn贸stwo pracy, i nic nie mo偶e uczyni膰, by si臋 temu przeciwstawi膰, 艂atwo o nienawi艣膰.

Drzwi do obory zaskrzypia艂y na opuszczonych nieco zawiasach. Nie domyka艂y si臋 i niepotrzebnie ci膮gn膮艂 tamt臋dy ch艂贸d. Ida postanowi艂a przypomnie膰 ojcu, 偶eby je naprawi艂, bo zim膮 trzeba b臋dzie wi臋cej pali膰, 偶eby zwierz臋ta nie marz艂y.

Wchodz膮c do 艣rodka, Sedolf musia艂 si臋 schyli膰. Drzwi by艂y niskie; chodzi艂o o to, by utrzyma膰 w nie­wysokim pomieszczeniu ciep艂o.

Rozleg艂o si臋 beczenie owiec.

- Zdaje si臋, 偶e pozna艂y swojego - roze艣mia艂 si臋 Knut i tupi膮c, wyszed艂 z zagrody.

- M贸w za siebie - odci膮艂 si臋 Sedolf z b艂yskiem w oku. Chwilami zachowywali si臋 tak, jakby nadal byli niesfornymi wyrostkami.

- Zdaje si臋, 偶e obaj znale藕liby艣cie w tych 艣cianach krewnych - odezwa艂a si臋 Ida.

- Czy ona ma nas za baran贸w? - zdziwi艂 si臋 Sedolf, udaj膮c niewini膮tko.

W obecno艣ci Knuta 艂atwo im by艂o dowcipkowa膰. Kiedy jednak zostawali sam na sam, ka偶de wypowie­dziane s艂owo, cho膰 starannie wywa偶one, zawiera艂o w sobie zapaln膮 iskr臋, zdoln膮 wywo艂a膰 ogie艅.

- Zanie艣 lepiej wiadra z mlekiem, zamiast opowia­da膰 takie bzdury.

Ida nie by艂a sk艂onna do 偶art贸w.

- Nie mia艂a艣 takiego kiepskiego humoru po tym, co razem prze偶yli艣my nad rzek膮 - powiedzia艂 Sedolf z krzywym u艣miechem. - C贸偶, kobieta zmienna jest...

Ida burkn臋艂a co艣 niezrozumiale pod nosem, wznio­s艂a oczy ku g贸rze i szarpn臋艂a mocniej za d贸jki, a偶 po­czciwa Godlin poruszy艂a si臋 niespokojnie.

M艂odzi m臋偶czy藕ni tymczasem, 艣miej膮c si臋 i weso­艂o gaw臋dz膮c, zamkn臋li za sob膮 wrota obory. Unie艣li je troch臋 i zatrzasn臋li, tak 偶e ju偶 nie wia艂o przez szpa­r臋. Ida tak nie potrafi艂a.

Znowu zostanie sama z Sedolfem. Ciekawi艂o j膮, czy w ostatnim czasie, po ich rozmowie, nocowa艂 u Sofii. Nie odwa偶y si臋 jednak o to zapyta膰. W ko艅­cu to jego sprawa.

Niespiesznie doko艅czy艂a doi膰 krow臋 i przemawia­j膮c do niej 艂agodnie, poklepa艂a czule. Troch臋 obawia­j膮c si臋 wraca膰 do chaty, przynios艂a jeszcze 艣ci贸艂ki i wody. Zdawa艂o jej si臋, 偶e s艂yszy turkot k贸艂.

W ko艅cu Sedolf, zaniepokojony d艂ug膮 nieobecno­艣ci膮 Idy, przyszed艂 po ni膮. Ale nie przyzna艂 si臋 do swego l臋ku. Zamykaj膮c oporne drzwi, rzuci艂 tylko:

- Ju偶 my艣la艂em, 偶e przyros艂a艣 do tego miejsca al­bo 偶e wpad艂a艣 do gnoj贸wki.

- Knut pojecha艂? Sedolf pokiwa艂 g艂ow膮. Sta艂 przy wej艣ciu na szeroko rozstawionych nogach, oparty ramieniem o masywn膮 framug臋. Kiedy Ida, d藕wigaj膮c wype艂nione po brzegi mlekiem wiadro, chcia艂a go wymin膮膰, zatrzyma艂 j膮 i obrzuci艂 pal膮cym spojrzeniem. W oborze panowa艂 p贸艂mrok. Przez niewielkie, umieszczone wysoko okienka wpada艂o sk膮pe 艣wiat艂o, a Ida, oszcz臋dzaj膮c olej parafinowy, nie zapala艂a lampy.

Chcia艂a zapyta膰 Sedolfa, o co mu chodzi, ale 艣cisn臋­艂o j膮 w gardle, a usta nie chcia艂y u艂o偶y膰 si臋 w s艂owa.

Dotkn膮艂 w艂os贸w dziewczyny i zdj膮艂 z nich 藕d藕b艂o wysuszonej trawy. Pomacha艂 jej przed oczyma, w k膮­cikach jego ust zago艣ci艂 u艣mieszek. Powinna go spoliczkowa膰, ale nim to sobie u艣wiadomi艂a, by艂o za p贸藕­no. D艂oni膮, w kt贸rej trzyma艂 藕d藕b艂o, Sedolf uj膮艂 Id臋 leciutko pod brod膮 i delikatnie odchyli艂 jej twarz ku sobie, ku 艣wiat艂u. Nadal u艣miecha艂 si臋 tym dziwnym u艣miechem, takim innym ni偶 zwykle. Dostrzeg艂a co艣 osobliwego w twarzy ch艂opaka, co艣, czego nie potrafi艂aby nazwa膰, ale nie mia艂a do ko艅ca pewno艣ci, czy nie zwiod艂a j膮 wyobra藕nia.

By艂o jeszcze tak wcze艣nie, mo偶e nie zd膮偶y艂a si臋 otrz膮sn膮膰 z sennych marze艅?

殴d藕b艂o 艂askota艂o j膮 przyjemnie w szyj臋, a ona wpa­trywa艂a si臋 jak zauroczona w twarz Sedolfa, niemal pewna, 偶e nie widzia艂a dot膮d nic r贸wnie ekscytuj膮cego. Mimowolnie zastanowi艂a si臋, czy ona te偶 mu si臋 podoba, w艂a艣nie teraz, i zapragn臋艂a by膰 pi臋kna w tej chwili...

Sedolf powoli pochyli艂 g艂ow臋 i dotkn膮艂 wargami jej ust. Nie cofaj膮c d艂oni ujmuj膮cej podbr贸dek, drug膮 r臋­k膮 otoczy艂 tali臋 Idy i przygarn膮艂 dziewczyn臋 do pier­si. Jego sweter pachnia艂 s艂onym morzem i rybami.

Zapach ten miesza艂 si臋 z ciep艂ym zapachem obory. Ida 艣cisn臋艂a mocniej uchwyt wiadra, kt贸re tak ci膮偶y­艂o, a偶 艣cierp艂y jej palce. Ale mo偶e w艂a艣nie dzi臋ki te­mu nie straci艂a ca艂kiem poczucia rzeczywisto艣ci, mi­mo 偶e poca艂unki burzy艂y w jej 偶y艂ach krew.

Mu艣ni臋cia warg Sedolfa pali艂y usta Idy, tak jakby obla艂 je wilgotny 偶ar. To nie by艂 nic nie znacz膮cy po­ca艂unek! Z obojgiem m艂odych dzia艂o si臋 co艣 dziwne­go. Dziewczyn膮 ow艂adn臋艂a przedziwna niemoc, Sedolf za艣 niemal si艂膮 oderwa艂 od niej biodra, jakby oba­wiaj膮c si臋 zdradzi膰, jak na niego wp艂ywa.

Ida zarumieni艂a si臋 od tej my艣li. Ale wiadro by艂o takie ci臋偶kie. Nie mog艂a przecie偶 go tak po prostu wypu艣ci膰 z r膮k i zmarnowa膰 drogocennego mleka. Nie mog艂a...

Cofn臋艂a si臋, sp艂oniona. Odgrodzona od Sedolfa warstw膮 powietrza, ucisza艂a wzburzone zmys艂y.

Ch艂opak odgarn膮艂 grzywk臋. Jemu tak偶e serce t艂uk艂o si臋 w piersi. Zala艂a go fala gor膮ca, w oci臋偶a艂ym ciele krew buzowa艂a w ognistym ta艅cu.

Na szcz臋艣cie szerokie samodzia艂owe spodnie ukry­艂y, co naprawd臋 si臋 z nim dzia艂o.

- Pokusa by艂a tak silna... nie mog艂em si臋 jej oprze膰 - odezwa艂 si臋 po chwili, nie odrywaj膮c wzroku od Idy. Nagle zauwa偶y艂 wiadro z mlekiem i ol艣ni艂o go, 偶e Idzie musi by膰 piekielnie ci臋偶ko. Szybko chwyci艂 za uchwyt, a dostrzeg艂szy, 偶e wn臋trze d艂oni nabieg艂o jej krwi膮, po­wiedzia艂:

- Mog艂a艣 mi da膰 to wiadro wcze艣niej. Ida tylko si臋 u艣miechn臋艂a i pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Gdyby nie ono, nie wiem, co mog艂o si臋 zdarzy膰. Jej twarz nadal okrywa艂y rumie艅ce.

- Szkoda - westchn膮艂 Sedolf i zaczerpn膮艂 rze艣kie­go powietrza. - Powinna艣 mi odda膰 wiadro i pozwo­li膰, by to si臋 sta艂o.

Min臋艂a go i wysz艂a na dw贸r, gdzie poranny ch艂贸d ostudzi艂 jej policzki.

Ida, nie wracaj膮c ju偶 do tego, co wydarzy艂o si臋 mi臋­dzy nimi, zaj臋艂a si臋 codziennymi obowi膮zkami. Prze­cedzi艂a mleko i wla艂a do kanki, kt贸r膮 zawieszali na dr膮gu przy niewielkim strumyku przep艂ywaj膮cym tu偶 za chat膮. Dzi臋ki temu, 偶e znaczna cz臋艣膰 kanki by艂a za­nurzona w wodzie, mleko pozostawa艂o ch艂odne. Ro­bili tak a偶 do nadej艣cia zimy. Bo gdy nasta艂y mrozy, wystarczy艂o postawi膰 kanki z mlekiem w 艣nie偶nej za­spie pod 艣cian膮 chaty. Przyroda s艂u偶y pomoc膮 tym, kt贸rzy s膮 na tyle rozumni, 偶eby z niej skorzysta膰.

Sedolf pokroi艂 ryby na kawa艂ki grubo艣ci palca i cz臋艣膰 wrzuci艂 do kocio艂ka nape艂nionego morsk膮 wo­d膮, 偶eby si臋 zmacerowa艂y.

Reszt臋 otoczy艂 w soli i u艂o偶y艂 w drewnianej misce, kt贸rych by艂o pod dostatkiem. Ida wys艂a艂a go do wy­kopanej w ziemi piwniczki, gdzie przechowywali za­pasy po偶ywienia.

Wracaj膮c, przyni贸s艂 jej wi臋cej wody, mimo 偶e go wca­le o to nie prosi艂a. Uwa偶a艂 po prostu, 偶e ta szczup艂a os贸b­ka nie powinna ugina膰 si臋 pod ci臋偶arem noside艂.

Ida tymczasem wrzuci艂a ryby do kocio艂ka. Znalaz艂a te偶 chwil臋, 偶eby si臋 przebra膰. Zdj臋艂a bluzk臋 i sp贸dnic臋, przesi膮kni臋te zapachem obory, i za艂o偶y艂a uszyt膮 przez siebie prost膮 p艂贸cienn膮 sukienk臋 w drobn膮 kratk臋.

W艂a艣nie rozczesywa艂a w艂osy przy palenisku, kiedy Sedolf wni贸s艂 wiadro z wod膮. Zatrzyma艂 si臋 na 艣rod­ku izby, nie mog膮c oderwa膰 od niej wzroku. M贸g艂by przysi膮c, 偶e loki Idy skrz膮 si臋 i b艂yszcz膮 bardziej ni偶 ogie艅, a p艂omienie przy jej miedzianych w艂osach ca艂­kiem przyblak艂y.

- Jedzenie gotowe - oznajmi艂a, z trudem si臋 po­wstrzymuj膮c, by nie popatrze膰 w stron臋 ch艂opaka. Zdawa艂o jej si臋, 偶e Sedolf pie艣ci spojrzeniem jej cia­艂o, niemal czu艂a przenikaj膮ce j膮 wibracje.

- Nakry艂am do sto艂u, chleb te偶 ju偶 przynios艂am.

Rozmowa o przyziemnych sprawach wyrwa艂a Sedolfa z marze艅, kt贸re b艂膮dzi艂y bardziej niebezpiecz­nymi 艣cie偶kami ni偶 fantazje Idy. Kiedy by艂 z ni膮 sam na sam, 艂atwo ulega艂 grze wyobra藕ni.

Dziewczyna odrzuci艂a g艂ow臋, tak 偶e w艂osy opad艂y jej na plecy fal膮 ognia.

Sedolf prze艂kn膮艂 ci臋偶ko 艣lin臋 i zdj膮艂 we艂niany swe­ter, zadowolony, 偶e na chwil臋 mo偶e ukry膰 twarz. Wiedzia艂 ju偶, 偶e jest ca艂kiem stracony, i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to po nim wida膰. Potrzebowa艂 chwili, 偶e­by jego twarz odzyska艂a zwyk艂y wyraz beztroski.

Na艂o偶y艂 sobie strawy do miski i u艂ama艂 solidny ka­wa艂ek ciemnego chleba upieczonego na spos贸b fi艅ski. Bochenek by艂 okr膮g艂y, p艂aski, z otworem po艣rodku. Z czasem w Norwegii upowszechni艂 si臋 tak偶e ten spo­s贸b wypieku, dzi臋ki kt贸remu chleb, szczeg贸lnie razo­wy, wyrasta艂 r贸wno i 艂atwiej go potem by艂o dzieli膰.

Na stole sta艂 te偶 pojemnik z mas艂em. W rodzin­nym domu Sedolfa nie u偶ywano mas艂a na co dzie艅. Poczu艂, jak cieknie mu 艣linka, i posmarowa艂 sobie grubo chleb.

Ida ozdobi艂a w艂osy b艂臋kitn膮 wst膮偶k膮 z jedwabiu, kt贸ra pasowa艂a do koloru sukni. Sedolf od razu zwr贸­ci艂 na to uwag臋. Ida wygl膮da艂a tak s艂odko, kiedy nie 艣ci膮ga艂a w艂os贸w zbyt mocno, ale wi膮za艂a je nisko na wysoko艣ci ramion, pozwalaj膮c kosmykom swobod­nie okala膰 twarz. Chocia偶 tak naprawd臋 dla niego Ida by艂a pi臋kna w ka偶dej fryzurze i w ka偶dym stroju.

- Jeste艣 艣liczna - powiedzia艂, koncentruj膮c si臋 na wyj­mowaniu z ryby zdradliwych, ledwo widocznych o艣ci.

- Bardzo 艂atwo ci przychodzi prawienie komplemen­t贸w! - odrzek艂a Ida, ledwie zaszczycaj膮c go spojrze­niem. - Dlaczego mia艂abym ci wierzy膰? Komu m贸wi艂e艣 to samo wczoraj? Sofii? Innej? Komu艣, kogo znam?

Mo偶e i zas艂u偶y艂 sobie na jej nieufno艣膰. Rzeczywi­艣cie nie zawsze traktowa艂 kobiety serio. Potrafi艂 wy­ra偶a膰 si臋 g艂adko, by osi膮gn膮膰 zamierzony cel.

Ale z Id膮 nie prowadzi艂 偶adnej gry, przeciwnie, przez ca艂y czas musia艂 si臋 pilnowa膰, 偶eby si臋 zupe艂­nie przed ni膮 nie odkry膰. W towarzystwie innych nie mia艂 takich k艂opot贸w.

- My艣l sobie, co chcesz - rzuci艂 po chwili, nie pod­nosz膮c na ni膮 wzroku. Zd膮偶y艂 ju偶 wyj膮膰 sporo o艣ci. - M贸wi艂em szczerze, ale pewnie nie ma sensu przekonywa膰 ci臋, bo i tak mi nie uwierzysz. Zarzucasz mi, 偶e k艂ami臋, bo oczekujesz ode mnie tylko p贸艂prawd. Twoim zdaniem jestem wyrachowany.

- A nie jest tak?

- Powiedzia艂em ci ju偶 chyba, 偶e potrafi臋 by膰 szczery! Jego spojrzenie zdradza艂o gor膮czk臋, kt贸ra wywo­艂ywa艂a w Idzie niepok贸j.

- Jest wczesny ranek, dziewczyno! Chyba nie s膮­dzisz, 偶e ledwie otworz臋 oczy, ju偶 zaczynam uwodzi膰!

Ida u艣miechn臋艂a si臋 figlarnie.

- To zale偶y pewnie od tego, w jakim 艂贸偶ku si臋 bu­dzisz - za偶artowa艂a.

Jej 艣miech zabrzmia艂 ciep艂o, przyja藕nie. Sedolf wo­la艂 si臋 przy艂膮czy膰 do niej ni偶 nadal okazywa膰 gniew. A nie ka偶dy potrafi 艣mia膰 si臋 z samego siebie!

Czy ten Knut nie powinien ju偶 wr贸ci膰? zastanawia艂a si臋 w my艣lach Ida. Co prawda on tak偶e musi obrz膮dzi膰 byd艂o, a ma go troch臋 wi臋cej ni偶 Reijo, ale chyba nie zaj­mie mu to ca艂ego dnia? Anjo pewnie jest uwi膮zana w do­mu. Przy w艂asnym dziecku ma pe艂ne r臋ce roboty, a co dopiero kiedy przyby艂o jej jeszcze dwoje niemowl膮t.

No i Helena.

Ale ojciec pewnie ju偶 si臋 obudzi艂. Nie zwyk艂 wyle­giwa膰 si臋 w 艂贸偶ku za dnia. Potrafi艂 stawi膰 czo艂o co­dziennym obowi膮zkom nawet po kilku godzinach snu. Zawsze by艂 taki.

Te i inne my艣li b艂膮ka艂y si臋 po g艂owie Idy. W przeci­wie艅stwie jednak do Sedolfa zamyka艂a si臋 na pewne do­znania i unika艂a jak ognia niebezpiecznych rejon贸w, nie pozwalaj膮c sobie nawet w my艣li na ich penetrowanie.

- Czy kto艣 ci co艣 powiedzia艂 na temat wisiorka? - zapyta艂 Sedolf, kt贸ry wsta艂 od sto艂u i podszed艂 do ognia. Nie spiesz膮c si臋, roz偶arzy艂 szczapy.

Powinien pracowa膰 ci臋偶ko jak wszyscy! Co to za m臋偶czyzna, kt贸ry ma tyle czasu, by za dnia dotrzy­mywa膰 towarzystwa kobiecie?!

Ale Sedolf nie by艂 zwyczajnym m臋偶czyzn膮.

Dotkn臋艂a palcami z艂otego ptaszka. Czasem czu艂a, 偶e czerpie z niego sil臋. W艂a艣nie to czyni艂o ten wisio­rek czym艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂膮 ozdob膮. Ale mo偶e to tak偶e tylko fantazja?

Teraz w ka偶dym razie by艂 to wisiorek ze z艂ota, a nie tarcza, kt贸ra os艂oni艂aby j膮 przed Sedolfem. Nie, nie mo偶e si臋 przed nim skry膰!

- Nie wiem nawet, czy kto艣 go w og贸le zauwa偶y艂 - za艣mia艂a si臋 lekko zak艂opotana. - A by艂am pewna, 偶e wszyscy b臋d膮 ze mnie szydzi膰.

- To dlatego, 偶e zapinasz bluzki zbyt wysoko pod szyj膮 - odezwa艂 si臋 z lekk膮 ironi膮.

Ida by艂a niemal pewna, 偶e w jego oczach czai si臋 rozbawienie. Nikt nie potrafi艂 tak dra偶ni膰 spojrze­niem jak Sedolf. Brakowa艂o jej jednak odwagi, 偶eby odwr贸ci膰 si臋 w jego stron臋. Rozpaczliwie pr贸bowa艂a odci膮膰 si臋 r贸wnie 偶artobliwie, ale nic jej nie przycho­dzi艂o do g艂owy. Nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.

By艂 tu偶 za ni膮. Zatrzeszcza艂y deski w pod艂odze. Ida wiedzia艂a, kt贸re. Ca艂e 偶ycie sp臋dzone w tym domu pozwala艂o jej bezb艂臋dnie to oceni膰. Zamkn臋艂a oczy, jakby pr贸bowa艂a otuli膰 si臋 szczelniejszym pancerzem. Czu艂a bowiem, 偶e Sedolf jej dotknie. Chcia艂a mu si臋 przeciwstawi膰, udowodni膰, 偶e nie jest s艂aba jak 藕d藕b艂o, kt贸re ulega ka偶demu podmuchowi wiatru.

Sedolf nie pojmowa艂, co go podkusi艂o. Tyle w艂o偶y艂 wysi艂ku, by u艣pi膰 swe uczucia do Idy. Cho膰 by艂o mu ci臋偶ko, wiedzia艂, 偶e istnieje wiele powod贸w, by pocze­ka膰, by nie dzia艂a膰 pochopnie. By艂 to ci臋偶ki balast.

A tymczasem wyp艂yn膮艂 wprost na rozleg艂e morze bez owego balastu. Podj膮艂 takie ryzyko! Pewnie kie­dy艣 po偶a艂uje swego post臋pku. A je艣li natknie si臋 na mielizn臋? Uczyni co艣 niew艂a艣ciwego i narazi si臋 na to, 偶e Ida wy艣le go za morze i ka偶e nigdy nie wraca膰?!

A on przecie偶 pragnie tylko jednego: by czeka艂a na niego w ka偶dym porcie, do kt贸regokolwiek by zawin膮艂.

Ida nie nale偶a艂a do dziewcz膮t, kt贸re mo偶na poga­nia膰. Nie by艂a ksi臋偶niczk膮 z lodu, ale jednak ksi臋偶­niczk膮. On tymczasem uczyni艂 co艣, co mog艂o spra­wi膰, 偶e odwr贸ci si臋 od niego.

Po艂o偶y艂 d艂onie na jej ramionach. Zadr偶a艂a pod do­tykiem jego palc贸w, kt贸re zdawa艂y si臋 same porusza膰. Przez cienk膮 sukienk臋, zbyt cienk膮 jak na t臋 por臋 ro­ku, czu艂 bij膮ce od Idy ciep艂o. Spyta艂, czy nie zmarz艂a.

Chyba zn贸w si臋 wyg艂upi艂. W chwili jak ta nie ta­kie rzeczy m贸wi si臋 kobiecie. On najlepiej powinien to wiedzie膰.

Ale owe beznadziejne my艣li wnet ulecia艂y, zabiera­j膮c ze sob膮 r贸wnie idiotyczne s艂owa.

Odsun膮艂 jej w艂osy i przywar艂 ustami do nagiego kar­ku. Sukienka mia艂a znacznie wi臋kszy dekolt ni偶 bluz­ki, kt贸re nosi艂a na co dzie艅. Sk贸ra nadal zachowa艂a od­cie艅 letniej opalenizny. Wyobrazi艂 sobie Id臋 w samym staniczku i sp贸dnicy, boso st膮paj膮c膮 po g贸rskich bez­dro偶ach, gdzie kobiety z dala od obcych spojrze艅 nie l臋ka艂y si臋 zrzuca膰 z siebie nadmiaru odzienia. Chcia艂­by j膮 tak膮 ujrze膰 naprawd臋, nie tylko w wyobra藕ni.

Pochylony ca艂owa艂 jej powabny kark, zauwa偶aj膮c, 偶e nie stawia oporu. Zdawa艂o mu si臋 nawet, 偶e spra­wia jej rozkosz. Zanurzaj膮c d艂onie w 艣wie偶o rozcze­sanych lokach, kt贸re kusi艂y, by ich dotkn膮膰, obsypa艂 poca艂unkami szyj臋 dziewczyny.

Delikatnie musn膮艂 koniuszkiem j臋zyka p艂atek jej ucha i dra偶ni艂 figlarnie jego wn臋trze.

Ida odchyli艂a g艂ow臋 i opar艂a j膮 ci臋偶ko na piersi Sedolfa, jakby wychodz膮c mu na spotkanie.

Rozs膮dny m臋偶czyzna, kt贸ry marzy o tej kobiecie i nie mo偶e wyobrazi膰 sobie bez niej 偶ycia, powinien zapyta膰, czy mo偶e jej dotkn膮膰, okaza膰 jej w ten spo­s贸b szacunek.

Ale w Sedolfie zn贸w g贸r臋 wzi臋艂y zmys艂y.

A偶 nazbyt cz臋sto tego 偶a艂owa艂.

Podni贸s艂 Id臋 z 艂awy i przy艂o偶y艂 obie jej d艂onie do swej piersi.

- Czujesz bicie mojego serca? - wyszepta艂, obawia­j膮c si臋, 偶e dziewczyna zn贸w sobie pomy艣li, 偶e ka偶dej m贸wi to samo.

A przecie偶 jej pierwszej zada艂 takie pytanie. Cza­sami, co prawda, podobne s艂owa przychodzi艂y mu na my艣l, ale wydawa艂y mu si臋 g艂upie i nienaturalne. Ni­gdy nie wypowiada艂 ich na g艂os w obawie, 偶e dziew­czyna, kt贸r膮 trzyma艂 w ramionach, wy艣mieje go.

Ida by艂a inna.

Przy艂o偶y艂a d艂o艅 do jego piersi, jakby chcia艂a os艂o­ni膰 wal膮ce mocno serce, a na jej ustach pojawi艂 si臋 lekki u艣miech. Spojrzenie zdawa艂o si臋 odleg艂e, jakby nieobecne. Pragn膮艂 wyrwa膰 j膮 z tego 艣wiata marze艅, pragn膮艂, by wr贸ci艂a do niego.

Odpi膮艂 koszul臋 i pozwoli艂 d艂oniom Idy wodzi膰 po rozpalonej g艂adkiej sk贸rze. Chcia艂 zn贸w poczu膰 gwa艂town膮 fal臋 po偶膮dania, wr贸ci膰 do punktu, w kt贸­rym przerwali.

Pochyli艂 si臋 i przywar艂 wargami do ust dziewczy­ny. Ca艂owa艂 j膮 d艂ugo, nami臋tnie, got贸w zdusi膰 naj­mniejsze zw膮tpienie, jakie ujrza艂by w jej oczach.

Ale nie dostrzeg艂 w膮tpliwo艣ci.

Zsun臋艂a z niego koszul臋 i spojrzawszy z uznaniem, pog艂adzi艂a twarde musku艂y. Z przymkni臋tymi ocza­mi dotyka艂a powoli torsu, jakby chcia艂a pozna膰 do­k艂adnie ka偶dy jego skrawek. P贸藕niej leciutko muska­艂a wargami te miejsca, kt贸re pod wp艂ywem pieszczot o偶y艂y i nape艂ni艂y t臋sknot膮 jego cia艂o. Przypomina艂o to drobny letni deszczyk.

By艂o w niej tyle czu艂o艣ci.

Sedolf zacz膮艂 powoli rozpina膰 sukni臋 Idy, od de­koltu a偶 po tali臋 zapinan膮 na male艅kie guziki. Zma­ga艂 si臋 nieporadnie z ciasnymi dziurkami, ale ona nie ruszy艂a nawet palcem, by mu pom贸c. Zwr贸ciwszy si臋 ku niemu, 艣ledzi艂a ka偶de drgnienie na jego rozpalo­nej twarzy, zgaduj膮c, jak bardzo jej po偶膮da.

Przypomnia艂a sobie z dzieci艅stwa br膮zowe kulki karmelu. D艂ugo trzeba trzyma膰 je w ustach, by si臋 rozpu艣ci艂y, ale pozostawiaj膮 w ustach s艂odki korzen­ny smak i pragnienie, by dosta膰 ich wi臋cej. Podobnie jest z mi艂o艣ci膮.

Sedolf a podnieci艂o to badawcze spojrzenie Idy, blask ognia odbijaj膮cy si臋 w jej oczach, lekki u艣miech, koniu­szek j臋zyka, kt贸rym zwil偶y艂a usta, jakby go zapraszaj膮c...

Uporawszy si臋 z guzikami sukni, zamkn膮艂 usta Idy d艂ugim poca艂unkiem. Oczy zasz艂y mu mg艂膮.

Piersi dziewczyny spocz臋艂y ci臋偶ko w jego d艂oniach, a sutki, twarde niczym p膮ki wiosennej brz贸zki, ster­cza艂y ku niemu.

Jej oddech zr贸wna艂 si臋 z jego oddechem, upojeni tym samym rytmem ofiarowali si臋 sobie. Zarzuciwszy Sedolfowi r臋ce na szyj臋, leniwie bawi艂a si臋 jego przy­d艂ugimi w艂osami, i przymkn膮wszy powieki, radowa艂a zmys艂y. Wiedzia艂, 偶e si臋 u艣miecha. Ukl臋kn膮艂 i uni贸s艂 jej sp贸dnic臋 z cienkiej tkaniny. Niecierpliwie powi贸d艂 d艂o艅mi w g贸r臋, ku biodrom, i rozwi膮za艂 podwi膮zki.

Sam usiad艂 okrakiem na 艂awie i jednym wprawnym ruchem rozpi膮艂 spodnie.

Ida w艣lizn臋艂a si臋 mu na kolana i pieszcz膮c jego uda, czeka艂a, a偶 b臋dzie got贸w na jej przyj臋cie. Pozwoli艂a mu wnikn膮膰 g艂臋boko, by po chwili poczu膰, jak sta艂 si臋 wzburzonym morzem.

A potem ju偶 pragn臋li tylko blisko艣ci. Jego ramio­na zamkn臋艂y si臋 na nagim karku dziewczyny, przy­tuli艂 policzek do jej faluj膮cej piersi. Odpoczywa艂, na­s艂uchuj膮c, jak jej serce odzyskuje spokojny rytm. By­li tacy oci臋偶ali, rozgrzani mi艂o艣ci膮, wyciszeni. Ida sie­dzia艂a mu na kolanach, nadal go otulaj膮c.

Nagle rozleg艂o si臋 stukanie do drzwi. Zerwali si臋, po艣piesznie poprawiaj膮c ubrania, jednak nie do艣膰 szybko. Pukaj膮cy bowiem, nie czekaj膮c na zaprosze­nie, wszed艂 do 艣rodka.

Sedolf w艂a艣nie zapina艂 spodnie, a Ida usi艂owa艂a tra­fi膰 w r臋kaw sukni.

Emil dostrzeg艂 le偶膮c膮 na pod艂odze bielizn臋 i spurpurowia艂. Omi贸t艂 spojrzeniem bose stopy Idy.

Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i ci臋偶kim krokiem wszed艂 do izby. Patrzy艂, nie mog膮c uwierzy膰, 偶e to prawda: Sedolf z Id膮, kt贸r膮 zawsze traktowa艂 jak 艣wi臋to艣膰.

- Doprawdy, przytulnie tu - u艣miechn膮艂 si臋 z przy­musem. W jego g艂owie przewija艂y si臋 obrazy, jakie pod­powiada艂a mu wyobra藕nia. Nie w 艂贸偶ku ani na kocu, na pod艂odze... Tylko 艂awa sta艂a dziwnie krzywo. Ida odry­waj膮ca si臋 od Sedolf a w momencie, gdy otworzy艂 drzwi.

A wi臋c pozwoli艂a Sedolfowi na to. Czy wszystkie kobiety s膮 jednakowe? Czy to znaczy, 偶e ona wcale nie jest inna? Sedolf z obna偶onym torsem przeczesywa艂 wystudiowanym ruchem grzywk臋. Przekl臋ty przystojniak! Na pewno specjalnie tak niespiesznie zak艂ada koszul臋, pomaga Idzie zapi膮膰 guziki u sukni, a potem z krzywym u艣miechem schyla si臋 i podnosi z pod艂ogi bielizn臋, na kt贸r膮 Emil ledwie o艣mieli艂 si臋 zerkn膮膰. Przybysz, prze艂kn膮wszy ci臋偶ko 艣lin臋, od­wr贸ci艂 si臋, nie zauwa偶y艂 wi臋c sp艂onionej twarzy dziewczyny. Nie widzia艂, jak 艂apie po艣piesznie po艅­czochy i biegnie do alkierza.

- Wczesn膮 sobie wybra艂e艣 por臋 na wizyt臋 - rzuci艂 Sedolf jakby za podszeptem diab艂a.

To, co si臋 wydarzy艂o mi臋dzy nim a Id膮, by艂o zbyt pi臋kne, 偶eby zako艅czy膰 si臋 tak nieoczekiwanie. Co艣 go jednak podkusi艂o, by dogry藕膰 Emilowi.

- Nie do艣膰 wczesn膮, jak si臋 okaza艂o - rzuci艂 Emil, zaczepiaj膮c kciuki o kieszenie spodni. - Jak ci si臋 to uda艂o? Co ty obiecujesz dziewczynom?

- Nic - odpar艂 leniwie Sedolf i usiad艂, u艣miechaj膮c si臋 do Emila. - Siadaj - zaprosi艂 go, jakby by艂 tu go­spodarzem. - Ugotowali艣my smacznego dorsza. Spo­ro z艂owi艂em wczesnym rankiem na 艣rodku fiordu. Dos艂ownie rozp艂ywa si臋 w ustach, ch艂opie...

Emil pokr臋ci艂 g艂ow膮. Drzwi do alkierza pozosta­wa艂y zamkni臋te. Nie zdo艂a艂 ich zmusi膰 wzrokiem, by si臋 otworzy艂y. Pali艂o go rozczarowanie. A kiedy jesz­cze s艂ysza艂, jak Sedolf jakby nigdy nic u偶ywa liczby mnogiej, wszystko si臋 w nim gotowa艂o.

- Nie s膮dz臋, 偶ebym mia艂 ochot臋 tutaj usi膮艣膰. Zresz­t膮 chyba nie ma powodu, 偶ebym to uczyni艂. Przykro mi, ale tak ju偶 jest, kiedy ko艅czy si臋 przyja藕艅...

- Ju偶 dawno przestali艣my by膰 przyjaci贸艂mi - za­uwa偶y艂 oschle Sedolf.

Emil przeszy艂 go spojrzeniem.

- Nie m贸wi臋 o tobie - rzek艂 zm臋czonym g艂osem i opu艣ci艂 izb臋.

Ida poczeka艂a jeszcze chwil臋, by mie膰 pewno艣膰, 偶e Emil ju偶 poszed艂. By艂a blada. Zd膮偶y艂a si臋 ubra膰, a w艂osy ciasno zaplot艂a. Nie by艂o w niej teraz nic swobodnego. Znikn臋艂o zamglone spojrzenie. Oczy patrzy艂y jasno i mocno.

Sedolf obj膮艂 j膮, a ona go nie odtr膮ci艂a, mimo 偶e cia­艂o jej nie by艂o ju偶 tak mi臋kkie i uleg艂e jak wierzbo­we witki w kwietniu.

- Nie myli艂 si臋 - stwierdzi艂a ze smutkiem. - Trud­no, 偶eby odni贸s艂 inne wra偶enie.

- A c贸偶 to, na Boga, ma za znaczenie? - zapyta艂 Sedolf, ca艂uj膮c przedzia艂ek na g艂owie dziewczyny.

- Powiedzia艂: 鈥瀔oniec przyja藕ni鈥.

- To takie wa偶ne?

- Tak - odpowiedzia艂a po chwili. - Darzy艂am go zaufaniem.

- Czy to wa偶niejsze ni偶 to, co zdarzy艂o si臋 mi臋dzy na­mi?

Ida opu艣ci艂a g艂ow臋.

- Nie jestem pewna - odpar艂a z bolesn膮 dla Sedolfa szczero艣ci膮.

Chocia偶 w sercu poczu艂 bolesne uk艂ucie, nie wy­pu艣ci艂 jej ze swych ramion. Przytula艂 j膮 tak d艂ugo, jak tego potrzebowa艂a. Tak silna by艂a jego mi艂o艣膰.

Rozs膮dny m臋偶czyzna pewnie od samego pocz膮tku post臋powa艂by inaczej, ale on by艂 po prostu sob膮.

6

Knut przywi贸z艂 dzieci tu偶 przed obiadem. T艂uma­czy艂 si臋, 偶e mia艂 du偶o pracy i nie m贸g艂 przyjecha膰 wcze­艣niej, ale Ida podejrzewa艂a, 偶e co艣 kr臋ci. Najwyra藕niej zaakceptowa艂 Sedolfa i chcia艂 mu troch臋 pom贸c.

M臋偶czy藕ni zawsze trzymaj膮 swoj膮 stron臋, pomy­艣la艂a Ida. Tak by艂o, jest i b臋dzie.

Nawet ojciec, kt贸ry wr贸ci艂 do domu dopiero wie­czorem, traktowa艂 Sedolfa, jakby ten ju偶 nale偶a艂 do rodziny. Id臋 irytowa艂o to, bo czu艂a, 偶e pr贸buj膮 za ni膮 decydowa膰. Sedolf pom贸g艂 jej przy wieczornym ob­rz膮dku. Nie o艣mieli艂 si臋 jej jednak tkn膮膰.

- Co s艂ycha膰 w chacie nad rzek膮? - zainteresowa艂a si臋 Ida.

- Lepiej - stwierdzi艂 Reijo szczerze uradowany. - Dzisiaj Helena przez kilka godzin ju偶 siedzia艂a w 艂贸偶­ku i rozmawia艂a.

- Dowiedzieli艣cie si臋 wszystkiego? Reijo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Um贸wili艣my si臋 z Anjo, 偶e nie b臋dziemy na ni膮 naciska膰. Poczekamy, a偶 sama zechce opowiedzie膰 o sobie. Na razie nie wspomina nic o wyprawie z Fin­landii. Nie m贸wi ani z kim uda艂a si臋 w drog臋, ani sk膮d pochodzi. W og贸le nie napomkn臋艂a o swojej rodzi­nie. Poza tym jest do艣膰 rozmowna, rzek艂bym nawet, trajkotka. Nie ust臋puje tobie... - Reijo mrugn膮艂 do c贸rki. - Anjo s艂ysza艂a, jak przez sen powtarza艂a w k贸艂ko jakie艣 s艂owa bez zwi膮zku, z kt贸rych mo偶na by艂o jednak wywnioskowa膰, 偶e panicznie l臋ka si臋 no偶y. Ale tego akurat 艂atwo si臋 domy艣li膰...

Reijo si臋gn膮艂 po zimn膮 ryb臋, nie zwracaj膮c uwagi na to, 偶e Ida i Sedolf w og贸le nie jedz膮.

- Dziwne dziewcz臋! Niewiele wie o 偶yciu, a mimo to zachowuje si臋 jak kr贸lowa. Takiej pewno艣ci siebie i dostoje艅stwa nie mo偶na si臋 nauczy膰. Z tym si臋 cz艂o­wiek rodzi...

Za艣mia艂 si臋 cicho i jakby zapatrzony w g艂膮b siebie, daremnie szuka艂 okre艣lenia, kt贸re jeszcze bardziej do niej pasowa艂o.

- Tak, ma w sobie prawdziw膮 godno艣膰 - stwierdzi艂 w ko艅cu. - Jak mi B贸g mi艂y, to niezwyk艂e u tak m艂o­dego dziewcz臋cia.

- C贸偶, niekt贸rzy tak s膮 wychowani - stwierdzi艂a Ida, ko艂ysz膮c na r臋ku p艂acz膮c膮 Raij臋. Mikkal spa艂 w ko艂ysce, ale by艂o do przewidzenia, 偶e wnet obudzi go krzyk siostry. - Skoro pochodzi z wy偶szych sfer, o Bo偶e, jak ja nie cierpi臋 tego okre艣lenia, to trudno si臋 dziwi膰, 偶e jest taka. Pewnie karmiono j膮 srebrn膮 艂y偶eczk膮... Gdyby艣 mnie tego nauczy艂, ojcze, ja tak偶e mog艂abym zachowywa膰 si臋 dostojnie. Dajcie mi kr贸­la, a odegram wam kr贸low膮! Tylko czy to czyni j膮 kim艣 lepszym? Oto jest pytanie!

Reijo popatrzy艂 zdumiony na c贸rk臋, zupe艂nie nie pojmuj膮c jej gwa艂townej reakcji. Zerkn膮艂 na Sedolfa, ale ten te偶 tylko wzruszy艂 ramionami, zdezorientowany.

- Ale ona jest naprawd臋 wyj膮tkowa! - upiera艂 si臋 Reijo. - Pomijaj膮c to, z jakiej wywodzi si臋 rodziny. Nie wiem dlaczego, ale ze mn膮 nawi膮za艂a lepszy kon­takt ni偶 z Anjo. By膰 mo偶e traktuje mnie jak ojca...

Ida nie zamierza艂a by膰 mi艂a ani wykazywa膰 przyjaznego zrozumienia. Zreszt膮 z dwojgiem p艂acz膮cych niemowl膮t na r臋kach nie by艂o to wcale 艂atwe. Do Ra­iji bowiem przy艂膮czy艂 si臋 Mikkal i oto dwie pary ma­le艅kich r膮czek wyci膮ga艂y si臋 do mamy.

- Bardziej prawdopodobne, 偶e widzi w tobie m臋偶­czyzn臋. Niekt贸re dziewcz臋ta lubi膮 by膰 adorowane.

- Teraz to ju偶 naprawd臋 jeste艣 niesprawiedliwa, Ido! - Kiedy Reijo si臋 zdenerwowa艂, nie by艂 zbyt po­b艂a偶liwy. - Helena nic ci nie zrobi艂a. Z wielu powo­d贸w nale偶y jej wsp贸艂czu膰. Mo偶esz by膰 w z艂ym humo­rze, ale nie oznacza to wcale, 偶e wolno ci podejrzewa膰 innych o najgorsze!

- Przepraszam - burkn臋艂a Ida pod nosem, bardziej z obowi膮zku ni偶 ze skruchy.

Sedolf, kt贸ry siedzia艂 strapiony na skrzynce z drew­nem, nagle poczu艂 si臋 zb臋dny. Poczeka艂, a偶 Reijo od­sunie misk臋, i spogl膮daj膮c spod oka na Id臋, kt贸ra uda­wa艂a, 偶e tego nie widzi, podni贸s艂 si臋 z miejsca.

- No, to na mnie chyba ju偶 czas - powiedzia艂 i si臋­gn膮艂 po czapk臋 le偶膮c膮 na p贸艂ce nad drzwiami.

- Chcesz i艣膰? - zdumia艂 si臋 Reijo. - Ale ja przecie偶 musz臋 wraca膰 do Knuta i Anjo!

- Och, nie - j臋kn臋艂a Ida. Reijo pewnie tego nie s艂ysza艂, bo dzieciaki akurat dar艂y si臋 wniebog艂osy, ale Sedolfowi, kt贸ry sta艂 tu偶 przy niej, zrobi艂o si臋 przykro.

- Liczy艂em na to, 偶e zostaniesz - ci膮gn膮艂 Reijo, po­twierdzaj膮c tym samym dobitnie, 偶e go w pe艂ni zaak­ceptowa艂 i nie mia艂by nic przeciwko temu, 偶eby c贸r­ka zwi膮za艂a si臋 z nim bli偶ej.

Mo偶e w innej sytuacji Sedolf by si臋 z tego ucieszy艂, teraz jednak ta rado艣膰 zosta艂a mu odebrana.

- Knut tak偶e przypuszcza艂, 偶e zgodzisz si臋 zosta膰!

Rzeczywi艣cie, nic nie sta艂o mu na przeszkodzie, nikt za nim nie t臋skni艂. W domu przywykli, 偶e przy­chodzi艂 i wychodzi艂, kiedy chcia艂. Jedyne, o co pyta­li, gdy nie wr贸ci艂 na noc, to jaki sobie znalaz艂 sien­nik. Ale on ju偶 od dawna na to nie odpowiada艂.

U艣miechn膮艂 si臋, zrezygnowany, i rozk艂adaj膮c r臋ce, spyta艂:

- Czy ludzie nie wezm膮 Idy na j臋zyki? Nie chcia艂­bym, 偶eby to zaszkodzi艂o jej reputacji.

- Nikt si臋 nie dowie, 偶e tutaj jeste艣 - rzuci艂 Reijo. - Oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e sam si臋 tym nie b臋­dziesz przechwala艂... Do s膮siad贸w st膮d daleko, a zresz­t膮 zrobi艂o si臋 ju偶 ciemno. Nikt nie zauwa偶y! A je艣li kto艣 ci臋 zobaczy jutro, powiesz, 偶e dopiero co przy­szed艂e艣. Za moich czas贸w te偶 si臋 nam zdarza艂o 艂ga膰, a jednak wyro艣li艣my na ludzi... przynajmniej wi臋k­szo艣膰 z nas...

- Serdeczne dzi臋ki - wycedzi艂a Ida, uciszywszy swoje dzieci.

Reijo i Sedolf nie mieli pewno艣ci, komu dzi臋kuje, ale 偶aden nie odwa偶y艂 si臋 jej o to zapyta膰.

- W takim razie zostan臋 - zgodzi艂 si臋 Sedolf, by­najmniej nie skacz膮c z rado艣ci.

P贸ki dzieci nie spa艂y, jako艣 to by艂o. Sedolf zauwa­偶y艂, 偶e wieczorna krz膮tanina przy niemowl臋tach co­raz bardziej mu si臋 podoba. Zreszt膮 by艂 naprawd臋 po­mocny. Gdy ju偶 umyte i najedzone bli藕ni臋ta le偶a艂y w ko艂yskach, ukl臋kn膮艂 przy nich i zabawia艂, paplaj膮c weso艂o. By艂o naprawd臋 mi艂o. Nawet spojrzenie Idy troch臋 z艂agodnia艂o.

Ale kiedy dzieci zasn臋艂y, gdy ju偶 zosta艂y wniesio­ne zapasy drewna i wody, a drzwi zaryglowane przed noc膮, trudniej im by艂o siedzie膰 razem przy jednym stole. Niewiele czasu up艂yn臋艂o od chwili, gdy byli ze sob膮 tak blisko! Ci膮gle pami臋tali i niemal czuli za­pach i smak swoich cia艂. To, co si臋 mi臋dzy nimi zda­rzy艂o, pobudza艂o ich wyobra藕ni臋 i t臋sknot臋.

- My艣l臋, 偶e niebezpiecze艅stwo min臋艂o - odezwa艂a si臋 Ida. - Min臋艂o wszak par臋 dni, odk膮d znale藕li艣my Helen臋. Nie s膮dz臋, 偶eby 贸w kto艣, kto zostawi艂 j膮 na pewn膮 艣mier膰, wr贸ci艂 w te strony.

Ida wyra藕nie dawa艂a ch艂opakowi do zrozumienia, 偶e jego obecno艣膰 uwa偶a za zb臋dn膮.

- Chyba masz racj臋 - odpar艂 Sedolf. - Ale to nie znaczy, 偶e wyjd臋 st膮d, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi. Gdyby kto艣 ci臋 znalaz艂 jutro porzni臋t膮 na kawa艂ki, nie darowa艂bym sobie tego do ko艅ca 偶ycia.

Ida robi艂a na drutach. Sedolf zazdro艣ci艂, 偶e ma czym zaj膮膰 r臋ce. Reijo pewnie wyplata艂by kosze, gdy­by tu z nimi siedzia艂. On sam nie potrafi艂 nic takie­go, wieczorami zwyk艂 zajmowa膰 si臋 rozrywkami.

Ida zaparzy艂a s艂ab膮 kaw臋. P贸ki mia艂 w kubku smaczny br膮zowy p艂yn, nie musia艂 si臋 martwi膰, co zrobi膰 z r臋kami. W niewielu chatach osta艂a si臋 jesz­cze kawa. Od ostatniego jarmarku up艂yn臋艂o ju偶 spo­ro czasu. Wi臋kszo艣膰 ludzi nie mog艂a sobie pozwoli膰 na luksus gromadzenia drogocennych ziarenek w du­偶ych ilo艣ciach. I mimo 偶e parzyli kaw臋 oszcz臋dnie, zapasy szybko si臋 wyczerpywa艂y.

Sedolf obserwowa艂 Id臋 znad kubka. W 艣wietle lam­py jej miedziane w艂osy zdawa艂y si臋 l艣ni膰 jak zaczaro­wane. Rz臋sy rzuca艂y na policzki d艂ugie cienie na kszta艂t wachlarzy. Dziewczyna pracowa艂a w skupie­niu, poruszaj膮c ustami jak dzieci, kt贸re dopiero wraz z up艂ywem lat ucz膮 si臋 kontrolowa膰 swoje emocje. Zastanawia艂 si臋, czy Ida jest 艣wiadoma, 偶e tak robi.

- Kiedy艣 powiedzia艂a艣 mi, 偶e zaczniesz 偶y膰 na no­wo, gdy minie rok. Pami臋tasz? - zagadn膮艂.

Ida podnios艂a wzrok i pokiwa艂a g艂ow膮. K膮ciki jej ust lekko zadrga艂y.

- Wtedy wszystko by艂o inaczej, Sedolf, wiesz przecie偶.

- Dowiedzia艂a艣 si臋, 偶e on ju偶 dawno umar艂. To je­dyne, co si臋 zmieni艂o. Nie odzyskasz go, ogl膮daj膮c si臋 w przesz艂o艣膰.

Obrzuci艂a Sedolf a badawczym spojrzeniem. Siedzia艂 dziwnie skulony, 艣ciskaj膮c w d艂oniach kubek. W 艣wie­tle lampy oczy ch艂opaka wydawa艂y si臋 zupe艂nie czar­ne, na jego zdecydowanej twarzy ta艅czy艂y cienie. ' - A co twoim zdaniem znaczy 偶y膰? Mam chodzi膰 na ta艅ce z m艂odzie偶膮? Zostawia膰 okno otwarte na o艣cie偶 dla zalotnik贸w? Jedno i drugie jest do艣膰 trud­ne, gdy si臋 ma dwoje dzieci... - Nabra艂a powietrza w p艂uca i doda艂a: - Zreszt膮 nie zale偶y mi ani na jed­nym, ani na drugim.

- A tak dobrze ta艅czysz - u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. - Co do okna, to wola艂bym tak偶e, 偶eby艣 nie zostawia­艂a go otwartego. Je艣li kto艣 chce wej艣膰, mo偶e uczyni膰 to drzwiami.

Poczu艂a uk艂ucie w sercu. Ailo tak偶e wola艂 wchodzi膰 przez drzwi. M贸wi艂, 偶e w jurtach nie maj膮 okien...

- Boisz si臋, 偶e Emil wszystkim rozpowie? - zapyta艂. Zarumieni艂a si臋 lekko.

- Chyba to nie ma takiego znaczenia - odpowie­dzia艂a po d艂u偶szej chwili. - Wszyscy przecie偶 wiedz膮, 偶e nie jestem ju偶 dziewic膮.

- Ale my艣l, 偶e Emil m贸g艂by rozg艂osi膰 na prawo i le­wo, co zobaczy艂, nie jest ci mi艂a?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Ja tak偶e nie chcia艂bym, 偶eby ludzie o tobie plotkowali. By艂o tak cudownie, wydaje mi si臋, 偶e gdyby wszyscy si臋 o tym dowiedzieli, te chwile straci艂yby co艣 ze swego blasku.

- A mnie si臋 zdawa艂o, 偶e m臋偶czy藕ni lubi膮 opowiada膰 o dziewcz臋tach, kt贸re uwiedli - rzuci艂a Ida cierpko. - My­艣la艂am, 偶e to w tym wszystkim jest dla was najlepsze.

- Nie o wszystkich dziewcz臋tach mo偶na rozma­wia膰 - wyja艣ni艂 z powag膮. - O niekt贸rych w og贸le si臋 nie m贸wi. Bywaj膮 chwile, kt贸re chce si臋 zatrzyma膰 tylko dla siebie.

- Szkoda, 偶eby Emil przesta艂 mnie uwa偶a膰 za tak膮 dziewczyn臋...

- By艂a艣 z nim blisko? Ida uchwyci艂a wzrok Sedolfa.

- Co ci臋 to obchodzi? - zapyta艂a. - Masz do mnie jakie艣 prawo?

Skurczy艂 si臋 w sobie.

- Zdaje si臋, 偶e mam za d艂ugi j臋zyk - powiedzia艂, ale nie cofn膮艂 pytania.

- Prawda - potwierdzi艂a Ida. Oddycha艂 przez chwil臋 ci臋偶ko, wreszcie uj膮艂 jej d艂o艅 i rzek艂:

- Ju偶 dawno zamierza艂em ci wyzna膰, co do ciebie czuj臋, ale wtedy poprosi艂a艣 mnie, 偶ebym milcza艂. Kaza­艂a艣 mi z tym poczeka膰. - Nabra艂 powietrza i doda艂: - Z pewno艣ci膮 by艂o to rozs膮dne, bo od tamtej pory zd膮­偶y艂em sobie to i owo przemy艣le膰. Ty zapewne tak偶e. Zrozumia艂em, 偶e to co艣 wi臋cej ni偶 tylko przelotne uczucie. Zale偶y mi nie tylko na tym, 偶eby si臋 z tob膮 ko­cha膰, ale tak偶e na tym, 偶eby dzieli膰 z tob膮 codzienno艣膰.

- Mo偶e by艂oby najrozs膮dniej, 偶eby艣 i teraz za­milk艂? - Ida odgarn臋艂a nerwowo lok z czo艂a. Rob贸t­ka upad艂a jej na ziemi臋.

Sedolf potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, Ido. Czu艂bym si臋 podw贸jnym n臋dznikiem, gdybym nie powiedzia艂 ci o moich uczuciach po tym, co si臋 zdarzy艂o dzi艣 mi臋dzy nami.

Ida pochyli艂a g艂ow臋. Nie by艂a przygotowana na je­go wyznania. By艂aby g艂upia, gdyby nie domy艣la艂a si臋, co zamierza jej wyzna膰. Domy艣la艂a si臋 a偶 nadto do­brze. Ale czu艂a, 偶e to za wcze艣nie. Nie mia艂a poj臋cia, co ma mu odpowiedzie膰. Nie chcia艂a straci膰 w nim przyjaciela, bo wtedy z os贸b bliskich pozostaliby jej jedynie cz艂onkowie rodziny.

Sedolf nie da艂 si臋 jednak przekona膰. Nie powstrzy­ma艂y go b艂agalne spojrzenia Idy. Uzna艂, 偶e ma prawo wyjawi膰, co do niej czuje. Ze powinna o tym wiedzie膰.

- Nie kryj臋, 偶e par臋 razy z艂o偶y艂em takie wyznanie innym dziewczynom... - zacz膮艂 zak艂opotany. - Zdawa­艂o mi si臋 nawet, 偶e m贸wi艂em szczerze. Szczeg贸lnie gdy by艂o ciep艂o i ciemno, dziewczyna urodziwa, a ja zbyt du偶o wypi艂em. Teraz jednak tamto jest niewa偶ne, a s艂owa, jakie wypowiem, zabrzmi膮 mimo wszystko inaczej, bo skierowane do ciebie nabieraj膮 nowego znaczenia. Mo偶e wydam ci si臋 nazbyt g贸rnolotny, ale to, co chc臋 powiedzie膰, jest r贸wnie wznios艂e. To naj­wa偶niejsze wyznanie w moim 偶yciu: Kocham ci臋, Ido.

Serce mu t艂uk艂o si臋 w piersi, gdy 艣ciska艂 jej drob­n膮 d艂o艅. W tym u艣cisku tyle by艂o ciep艂a i oddania. Nie spuszcza艂 z niej wzroku.

Ida prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Spodziewa艂a si臋 takiej chwili, cho膰 inaczej j膮 sobie wyobra偶a艂a.

- Nie wiem tak do ko艅ca, jak to jest ze mn膮 - od­rzek艂a, czuj膮c, 偶e winna jest Sedolfowi szczero艣膰. - Nie znaczy to, 偶e ci臋 nie lubi臋. Chyba zreszt膮 sam to wiesz. Jest w tobie co艣, co czyni ci臋 innym od wszystkich. Ale mi艂o艣膰... zbyt mocno wi膮偶e si臋 dla mnie z osob膮 Ailo. Nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰, 偶e dzie­l臋 to wielkie uczucie z innym cz艂owiekiem. A jednak w艂a艣nie ty potrafisz sprawi膰, 偶e czuj臋 si臋 kobiet膮. Dzi臋ki tobie prze偶y艂am znowu rozkosz...

A wi臋c Emil jej nie posiad艂! Sedolfowi kamie艅 spad艂 z serca.

- Nie mam poj臋cia, Sedolfie, co ci odpowiedzie膰. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Utrudniasz mi...

- B膮d藕 po prostu szczera - przerwa艂 jej. - Chyba obiecali艣my to sobie.

- Tak, ale to tak偶e nie jest takie proste. Co mam ci rzec? 呕e boj臋 si臋 straci膰 w tobie przyjaciela? To praw­da. Twoja przyja藕艅 wiele dla mnie znaczy. Mo偶e kiedy艣 zapragn臋 od ciebie czego艣 wi臋cej? Mo偶e nadejdzie chwi­la, gdy tylko ty zdo艂asz ugasi膰 niepok贸j i t臋sknot臋 tra­wi膮ce moje cia艂o? Potrafisz to uczyni膰. Zreszt膮 艂atwo ulec twojemu urokowi. Skromne dziewcz臋ta nie powin­ny m贸wi膰 takich rzeczy m臋偶czy藕nie, ale to prawda. Twoje s艂owa przera偶aj膮 mnie jednak z innego powodu...

- Przera偶aj膮 ci臋? - zdumia艂 si臋 Sedolf, unosz膮c brew. Pu艣ci艂 jej d艂o艅, ale Ida jej nie cofn臋艂a.

- Tak, przera偶aj膮, poniewa偶 obawiam si臋, i偶 ocze­kujesz ode mnie wi臋cej, ni偶 mog臋 ci da膰. Boj臋 si臋, 偶e ci臋 zrani臋, boj臋 si臋, 偶e zostan臋 zraniona. 呕al mi cie­bie bardzo, bo nikt nie powinien teraz 偶ywi膰 do mnie takich uczu膰.

Sedolf ze 艣miechem pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Dobry Bo偶e, ile偶 my艣li k艂臋bi si臋 w tej twojej g艂o­wie. Ze mn膮 by艂o tak przez ca艂y czas. D艂u偶ej ni偶 po­trafi臋 sobie przypomnie膰. Z t膮 r贸偶nic膮, 偶e nic ci nie m贸wi艂em. Nie zmieni臋 si臋 dlatego, 偶e wiesz ju偶 o tym...

- Dlaczego wi臋c mi teraz o tym m贸wisz?

- Dlatego, 偶e d艂u偶ej nie potrafi臋 t艂umi膰 w sobie mi­艂o艣ci do ciebie.

Jakby na potwierdzenie swoich s艂贸w gestykulowa艂 intensywnie.

- To uczucie mnie wprost rozsadza, chc臋, by wreszcie rozkwit艂o pe艂nym blaskiem. Mo偶e teraz, kiedy us艂ysza艂a艣 z moich ust, jak bardzo ci臋 kocham, i ty si臋 zdo艂asz prze艂ama膰. To jedyna ukryta intencja, jaka mi towarzyszy艂a.

- Domy艣la艂am si臋 tego - u艣miechn臋艂a si臋 Ida.

- Mo偶e si臋 i domy艣la艂a艣, ale teraz ju偶 wiesz.

- Niech ci si臋 jednak nie wydaje, 偶e ci to pomo偶e sforsowa膰 drzwi do mojego alkierza dzi艣 w nocy - po­wiedzia艂a Ida, ze spokojem napotykaj膮c jego wzrok.

- Wiesz dobrze, 偶e nie kierowa艂em si臋 takimi po­budkami - odpar艂 zawiedziony, 偶e go pos膮dza o taki cynizm. Z drugiej jednak strony poczu艂 w sercu lekkie rozczarowanie, bo mimo wszystko troch臋 na to liczy艂.

- Chcia艂am tylko, Sedolfie, 偶eby wszystko mi臋dzy nami by艂o jasne. Nie m贸wi臋 tego, 偶eby ci臋 zrani膰 czy pogr膮偶y膰. Jestem jednak zupe艂nie rozbita i nie wiem, co mam robi膰. Kiedy jeste艣 blisko mnie, dr偶臋, ale r贸w­nocze艣nie co艣 mnie powstrzymuje. Rozumiesz?

Nigdy nie do艣wiadczy艂 czego艣 takiego, ale te偶 nigdy wcze艣niej nie bra艂 uczu膰 na powa偶nie. Zwykle prowa­dzi艂 gr臋, w kt贸rej raz wykorzystywa艂, a innym razem by艂 wykorzystywany. Gr臋, w kt贸rej 偶adna ze stron nie anga偶owa艂a si臋 na tyle, by prze偶ywa膰 gorycz rozsta­nia. Oczywi艣cie tak mu si臋 tylko zdawa艂o. Poniewcza­sie zrozumia艂, 偶e wylano z jego powodu wiele 艂ez, cho膰 nigdy nie by艂 ich 艣wiadkiem. Zwykle on bowiem od­grywa艂 rol臋 zdobywcy, on mia艂 prawo stawia膰 偶膮dania. On wreszcie mia艂 prawo odej艣膰, gdy si臋 znudzi艂.

Takie to proste. Takie puste.

- Tego, co dzi艣 si臋 zdarzy艂o mi臋dzy nami - rzek艂 - nie da si臋 wprost opisa膰. Wiem, 偶e to zabrzmi g艂upio, ale to prawda. Nigdy nie prze偶y艂em czego艣 r贸wnie cudownego. Nie by艂o to jedynie ugaszenie trawi膮ce­go mnie po偶膮dania, ale wsp贸lnota cia艂 i dusz.

Ida zarumieni艂a si臋. Czu艂a, 偶e Sedolf nie m贸wi艂 takich rzeczy dziewcz臋tom, z kt贸rymi zabawia艂 si臋 na sianie. Przez moment przypomnia艂a sobie pe艂en wy偶szo艣ci u艣miech Sofii. Ale mimo 偶e nabra艂a pewno艣ci, i偶 Sedolf nigdy nie uczyni艂 Sofii podobnego wyznania, nie zamie­rza艂a okazywa膰 jej triumfu. Nie mog艂aby u偶y膰 tych s艂贸w przeciwko nikomu. Zbyt wiele dla niej znaczy艂y.

- Mam nadziej臋, 偶e nie uwa偶asz, i偶 pos艂u偶y艂am si臋 tob膮... - odezwa艂a si臋, spuszczaj膮c wzrok, nagle bo­wiem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e taka my艣l mog艂aby mu przemkn膮膰 przez g艂ow臋. Nie chcia艂a, 偶eby Sedolf tak o niej my艣la艂. - Chyba rozumiesz, 偶e nie uczyni艂abym tego z byle kim...

Sedolf by艂 taki przystojny. Jego zapach wywo艂ywa艂 w niej dreszcz po偶膮dania, a pieszczoty odpowiada艂y naj­bardziej wyrafinowanym fantazjom. Tyle w nim by艂o cie­p艂a, potrafi艂 poruszy膰 w niej najskrytsze struny. Wydo­by艂 j膮 ze skorupy, kt贸rej istnienia ledwie si臋 domy艣la艂a.

Ale nie potrafi艂aby wyzna膰 mu mi艂o艣ci. Bo to, co do niego czu艂a, zupe艂nie nie przypomina艂o jej przywi膮zania do Ailo, kt贸rego przecie偶 kocha艂a ca艂ym ser­cem. Tego by艂a ca艂kowicie pewna.

Cho膰 osoba Sedolfa wzbudza艂a wiele w膮tpliwo艣ci, by艂 jej bli偶szy ni偶 ktokolwiek inny. On - dok艂adne przeciwie艅stwo Ailo!

- Nie czuj臋 si臋 wykorzystany, ma艂y g艂uptasie - odpar艂. - Bo chocia偶 nie darzysz mnie mi艂o艣ci膮, nigdy dot膮d nie czu艂em si臋 bardziej kochany. My艣l sobie, co chcesz, Ido, ale to prawda.

S艂owa te g艂臋boko zapad艂y jej w serce i sprawi艂y, 偶e zacz臋艂a traktowa膰 go powa偶nie. Zrozumia艂a, 偶e ten ch艂opak wiele spraw przemy艣la艂 i pragnie odmieni膰 swoje dotychczasowe 偶ycie.

Mimo to pos艂a艂a mu na 艂awie w kuchni.

Zaakceptowa艂 to i kiedy Ida 偶yczy艂a mu dobrej no­cy, odpar艂 z u艣miechem:

- W ka偶dym razie b臋dzie mi tu ciep艂o.

Ida nie mog艂a zasn膮膰. Zawsze nas艂uchiwa艂a oddechu bli藕niak贸w. Ca艂e miesi膮ce po ich urodzeniu wstawa艂a w 艣rodku nocy i nachyla艂a si臋 nad ko艂yskami tylko po to, 偶eby us艂ysze膰, czy oddychaj膮. Czasem budzi艂a si臋 z 艂omocz膮cym sercem, zlana potem, poniewa偶 zdawa­艂o jej si臋, 偶e jest nienormalnie cicho. Ale przecie偶 nie­mowl臋ta w g艂臋bokim 艣nie oddychaj膮 bardzo spokojnie.

Teraz jednak jej g艂ow臋 zaprz膮ta艂y tak偶e inne my艣li. My艣la艂a o tej obcej Helenie. O ojcu, kt贸ry udawa艂 bo­hatera. W艂a艣ciwie nie broni艂a mu tego, skoro by艂o mu z tym dobrze. Je艣li dzi臋ki temu czu艂 si臋 potrzebny... Ka偶dy cz艂owiek zas艂uguje na to, by stawi膰 czo艂o 偶ycio­wemu wyzwaniu i zyska膰 pewno艣膰, 偶e jest po偶yteczny.

Rozmy艣la艂a o Sedolfie...

Jakie to dziwne, by膰 tak kochan膮, a r贸wnocze艣nie jakby patrze膰 na to z boku. M贸c my艣le膰 jasno, wie­dzie膰, czego si臋 oczekuje, wiedzie膰, co samemu chce si臋 ofiarowa膰. A zarazem 偶ywi膰 przekonanie, 偶e to nie mo偶e by膰 mi艂o艣膰.

I wsp贸艂czu膰 mu...

Sedolf by艂 mi艂y, a do tego obdarzony niebezpiecz­nym wdzi臋kiem.

Niespokojnie odwr贸ci艂a si臋 na bok. Nie s艂ysza艂a przez 艣cian臋 i drzwi jego oddechu. Zastanawia艂a si臋, czy Sedolf s艂yszy, jak ona przewraca si臋 z boku na bok.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie mo偶e czyta膰 jej w my艣lach. Ale kto wie, co jemu chodzi po g艂owie?

Co艣 zastuka艂o do okna.

Ida wstrzyma艂a oddech.

Bo偶e, co to? Mo偶e to ten 艂ajdak, kt贸ry okaleczy艂 Helen臋? Nie, kto艣 taki raczej nie puka艂by do okna. Zreszt膮 na pewno unika艂 ludzkich siedzib.

Pewnie przefrun膮艂 jaki艣 ptak.

Zn贸w rozleg艂o si臋 cichutkie pukanie, podobne do odg艂osu drobnych kropli deszczu. Puk, przerwa, puk, puk, puk.

Mo偶e ludzie zacz臋li my艣le膰, 偶e si臋 藕le prowadzi? Kiedy by艂a m艂odsza, nie raz zatrzaskiwa艂a okno za­lotnikom przed nosem. Teraz te偶 sobie poradzi. Usia­d艂a po艣piesznie na 艂贸偶ku, po czym bezg艂o艣nie wsta艂a. Zarzuci艂a na ramiona szal, u艂o偶ony w nogach 艂贸偶ka, podesz艂a do okna i odsun臋艂a zas艂on臋.

Na dworze panowa艂a kompletna ciemno艣膰. Otwo­rzy艂a okno i sil膮c si臋 na spok贸j, zapyta艂a:

- Kto tam?

- Ido, Ido, nie zamykaj! Musz臋 z tob膮 pom贸wi膰.

Ida poczu艂a tak wielk膮 ulg臋, 偶e omal si臋 nie rozp艂a­ka艂a. Naprawd臋 obawia艂a si臋, 偶e w pobliskim lesie czai si臋 jaki艣 zbir, mimo 偶e nie przyznawa艂a si臋 do te­go sama przed sob膮.

- Emil, u licha, co ty tu robisz? - B艂ogos艂awi艂a nie­biosa za to, 偶e ciemno艣ci ukry艂y rumie艅ce, jakie wy­st膮pi艂y jej na policzkach.

- Ty mnie o to pytasz? - odparowa艂. Znajdowa艂 si臋 tu偶 pod jej oknem. Widzia艂a szary cie艅. Si臋ga艂 r臋kami do ramy, ale nie do艣膰 wysoko, by zajrze膰 do 艣rodka.

- Wpu艣cisz mnie, je艣li ci臋 o to poprosz臋? - zapyta艂 cicho.

- Przecie偶 wiesz, 偶e nigdy nikogo nie wpu艣ci艂am przez okno do mojego alkierza - odpowiedzia艂a. - R贸wnie dobrze mo偶emy porozmawia膰 tutaj.

- To mo偶e wszed艂bym drzwiami? Ida u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Najwyra藕niej kr臋c膮 si臋 ko艂o niej sami ma艂o dziarscy m艂odzie艅cy. Niko­mu nie chce si臋 wspina膰.

- Nie - zaprotestowa艂a, wyobra偶aj膮c sobie, jak Emil natyka si臋 na 艣pi膮cego w kuchni na 艂awie Sedolfa. Dobrze wiedzia艂a, 偶e Emil nie uwierzy艂by w 偶ad­ne, nawet najbardziej wiarygodne, wyja艣nienia.

- W takim razie ja tak偶e przyjd臋 za dnia - wyrzuci艂 z gorycz膮, za p贸藕no gryz膮c si臋 w j臋zyk. - Przepraszam, nie mia艂em nic z艂ego na my艣li, Ido - usprawiedliwi艂 si臋 po艣piesznie. - Ale by艂em w okropnym nastroju, kiedy zobaczy艂em ci臋 z tym n臋dznikiem Sedolfem.

Nie odpowiedzia艂a.

- Du偶o my艣la艂em, Ido. Napomkn膮艂em ci te偶 ju偶 kiedy艣 o tym. Ale to nie przeszkadza, 偶ebym zapyta艂 raz jeszcze. Jeste艣 wdow膮, Ido, wiesz ju偶 to na pew­no. Nic wi臋c nie stoi na przeszkodzie, by艣 mog艂a te­raz wyj艣膰 za mnie.

- Chcesz si臋 ze mn膮 o偶eni膰? Naprawd臋? Mimowolnie przypomnia艂y jej si臋 szydercze s艂owa Sofii.

- Inaczej bym nie pyta艂. Przez ca艂y dzie艅 nie my­艣la艂em o niczym innym. Wiem, 偶e jedynym sposo­bem, bym m贸g艂 ci臋 mie膰, jest ma艂偶e艅stwo. Dlatego jestem got贸w ci臋 po艣lubi膰. Wiesz, czego oczekuje si臋 od gospodyni w du偶ym gospodarstwie. Umiesz kierowa膰 domem. Jeste艣 oszcz臋dna i pracowita. Mo偶esz mie膰 dzieci, mo偶esz da膰 mi syn贸w, nowe pary r膮k do pracy na roli. Zawsze mi si臋 podoba艂a艣.

Szczeg贸lnie niech臋tnie zareagowa艂a Ida na s艂owa o nowych parach r膮k do pracy. Zastanawia艂a si臋, czy Mikkal i Raija w og贸le byli brani przez Emila pod uwag臋. Czy偶by Sofia nie wymy艣li艂a sobie tego wszystkiego, co m贸wi艂a?

- A co z moimi dzie膰mi?

Emil mia艂 nadziej臋, 偶e Ida o tym nie wspomni. Prze­my艣la艂 to i uzna艂 w ko艅cu, 偶e cudze dzieci jednak na zawsze pozostan膮 cudzymi dzie膰mi. Co prawda Ida je urodzi艂a, ale ich ojciec by艂 g贸rskim Lapo艅czykiem. Porz膮dny go艣膰, ale sk膮d mo偶na mie膰 pewno艣膰, co sie­dzi w tym jego rodzie. A przecie偶 on, Emil, i tak ry­zykuje, bo w rodzinie Idy nie brakuje dziwak贸w. Ale Id臋 zawsze uwa偶a艂 za najpi臋kniejsz膮 i najmilsz膮 dziewczyn臋 w okolicy. Tyle razy przechwala艂 si臋, 偶e si臋 z ni膮 o偶eni, wi臋c gdyby nic z tego nie wysz艂o, na­razi艂by si臋 na 艣mieszno艣膰.

- Znajdzie si臋 jakie艣 wyj艣cie, Ido - rzuci艂 niedbale, staraj膮c si臋 zbagatelizowa膰 spraw臋. - Przyjd臋 jeszcze raz i wtedy na spokojnie porozmawiamy. Na razie tylko sobie to wszystko przemy艣l. Nie prosz臋 ci臋 bo­wiem o odpowied藕 od razu, rozumiesz...

Ida wyostrzy艂a uwag臋 i teraz baczy艂a na ka偶de je­go s艂owo. Uchyli艂a szerzej okno, mimo 偶e troch臋 przemarz艂a.

- Nie chc臋 o tym rozmawia膰 p贸藕niej, Emilu. Om贸wmy to od razu! Co to za wyj艣cie wymy艣li艂e艣 wzgl臋dem moich dzieci?

- No c贸偶, mo偶na by je odda膰 na wychowanie na przyk艂ad twojemu bratu. Ma taki du偶y dom...

- Mam odda膰 Mikkala i Raij臋 Knutowi i Anjo? To masz na my艣li? Mam porzuci膰 swoje w艂asne dzieci?

- Kto tu m贸wi o porzuceniu? - sprzeciwi艂 si臋 Emil. - Oddasz je przecie偶 rodzinie! A my b臋dziemy mie膰 do艣膰 w艂asnych dzieci, kt贸re wype艂ni膮 izby. Po kilku latach na­wet nie b臋dziesz t臋skni膰 za tamtymi.

- Mikkal i Raija to s膮 moje w艂asne dzieci! - rzek艂a Ida, jak nigdy dot膮d pewna swojej decyzji. - Kocham je nad 偶ycie. Zosta艂y pocz臋te z wielkiej mi艂o艣ci Ailo i mojej. I pr臋dzej bym zdar艂a r臋ce do krwi od ci臋偶kiej pracy i ja­d艂a wy艂膮cznie chleb z brzozowej kory, ni偶 bym je odda­艂a komukolwiek! Nigdy, Emilu, nigdy ich nie oddam!

Ale Emil upiera艂 si臋 przy swoim.

- Lepiej b臋dzie, je艣li sobie znajdziesz kobiet臋 bez­dzietn膮 - oznajmi艂a lodowatym g艂osem Ida.

- Jest p贸藕na godzina. Nie wiesz, co m贸wisz, kocha­na. Zajd臋 do ciebie za dnia. R臋cz臋, 偶e popatrzysz na to bardziej rozs膮dnie. Zrozumiesz, co dla ciebie najlepsze.

- Nigdy nie by艂am bardziej rozs膮dna ni偶 w tej chwili - przerwa艂a mu Ida podniesionym g艂osem. - Nie musisz mnie pyta膰 wi臋cej, Emilu. Moja odpo­wied藕 pozostanie niezmienna. Nigdy w 偶yciu nie po­艣lubi臋 cz艂owieka, kt贸ry nie b臋dzie chcia艂 wychowa膰 moich dzieci jak w艂asne. Nie wyjd臋 za ciebie, Emilu. M贸wi臋: nie, i to jest moje ostatnie s艂owo.

- My艣lisz, 偶e znajdziesz kogo艣, kto b臋dzie got贸w karmi膰 i 艂o偶y膰 na cudze dzieci?

- Je艣li nie, to trudno. Poradzimy sobie - odpar艂a dumnie Ida.

- W ka偶dym razie Sedolf na pewno nie jest w sta­nie nikogo utrzyma膰. Ledwie sam sobie radzi. Zresz­t膮 dla takich jak on 偶ona i dzieci, oboj臋tnie cudze czy w艂asne, i tak si臋 nie licz膮.

Ida wzruszy艂a ramionami.

- Czy偶by by艂 u ciebie? - Emil nagle nabra艂 podej­rze艅. - Dlatego nie chcesz mnie wpu艣ci膰 do 艣rodka?

- Nie dlatego nie chc臋 ci臋 wpu艣ci膰 - odpowiedzia­艂a Ida. - A to czy u mnie jest, czy go nie ma, nic ci臋 nie obchodzi. To moje 偶ycie. Nie rozmawiasz z przy­sz艂膮 偶on膮.

Emil zakl膮艂 siarczy艣cie, wywo艂uj膮c zdumienie Idy. On - zawsze taki pobo偶ny.

- Nie licz na to, 偶e wr贸c臋 tu na kolanach - rzuci艂 na odchodnym.

- Nie licz臋 - odpar艂a Ida, rozbawiona w duchu. - Bo i tak nic z tego nie b臋dzie.

Wstrzyma艂a oddech, zamykaj膮c okno i zaci膮gaj膮c zas艂ony. By艂a w艣ciek艂a.

Bli藕ni臋ta, o dziwo, spa艂y spokojnie. Nie obudzi艂y ich podniesione pod koniec rozmowy g艂osy Idy i Emila.

Cienka stru偶ka 艣wiat艂a przenika艂a przez uchylone lekko drzwi. Pami臋ta艂a, 偶e je zamkn臋艂a.

Szal spad艂 jej z ramion, gdy wesz艂a do kuchni. Sedolf przykucn膮艂 przed paleniskiem i wsparty na 艂ok­ciach, pochyli艂 g艂ow臋.

Ogarn臋艂a j膮 fala czu艂o艣ci. Podesz艂a do niego i po­g艂adzi艂a po w艂osach.

- Emil mimo wszystko got贸w by艂 si臋 ze mn膮 o偶e­ni膰 - powiedzia艂a cicho, ale zdecydowanie. - Chce mnie i wszystkie dzieci, jakie wsp贸lnie sp艂odzimy. Te, kt贸re ju偶 mam, s膮 dla niego nic nie warte.

- No c贸偶, Emil zawsze bardzo pilnowa艂, by pokry­wa膰 krowy najsilniejszym bykiem - rzek艂 Sedolf, wstaj膮c. Obj膮艂 Id臋 ramieniem i popatrzy艂 na ni膮 z ukosa. - S艂ysza艂em, Ido, jak go odprawi艂a艣. By艂a艣 wspania艂a. M贸j Bo偶e, ty to potrafisz zmrozi膰 m臋偶­czyzn臋! Przypuszczam, 偶e posz艂o mu w pi臋ty.

- Raija i Mikkal s膮 ca艂ym moim 偶yciem. Pokiwa艂 g艂ow膮, g艂adz膮c j膮 po w艂osach.

- Wiem, najdro偶sza, i rozumiem dlaczego. Prze­sta艅 si臋 ju偶 zadr臋cza膰 Emilem. Mo偶e znajdzie sobie jak膮艣 r贸wnie pozbawion膮 uczu膰 pann臋.

Ida obj臋艂a Sedolfa w pasie i wtuli艂a si臋 w jego na­gi tors.

- Zdaje si臋, 偶e o艣wiadczy艂am ci kategorycznie, i偶 nie masz wst臋pu do mojego alkierza. Ale ta 艂awa jest strasznie twarda, nie po艂o偶臋 si臋 na niej. Sama jednak nie zasn臋 dzi艣 w nocy. Przyjdziesz do mnie?

U艣miechn膮艂 si臋 tym swoim osobliwym u艣miechem.

- Przyjd臋, o ile b臋dziesz pami臋ta膰, 偶e sama tego chcia­艂a艣.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮. Obj臋ci wp贸艂, przekroczyli pr贸g alkierza.

Tej nocy 偶adne z nich nie mog艂o spa膰 samo.

7

Emil szed艂 艣cie偶k膮 prowadz膮c膮 w d贸艂 i kiedy by艂 ju偶 niemal nad samym brzegiem, zauwa偶y艂, 偶e mi臋­dzy wyci膮gni臋tymi na l膮d 艂odziami co艣 si臋 poruszy艂o. Drewniane szopy majaczy艂y na tle ciemnej nocy na podobie艅stwo szczyt贸w wynurzaj膮cych si臋 z mroku.

Roze艣mia艂 si臋 w duchu z tego por贸wnania, niezwy­k艂ego u tak przyziemnego cz艂owieka, za jakiego si臋 mia艂. Tak naprawd臋 jednak nie by艂o mu do 艣miechu.

Przekl臋ty Sedolf! W kuchennym oknie chaty na cy­plu 艣wieci艂a si臋 skr臋cona parafinowa lampa. A mo偶e to po艣wiata od ognia z paleniska? Nie przypomina艂 sobie, 偶eby w kuchni by艂o jasno, kiedy szed艂 w tam­t膮 stron臋. Ale mo偶e dlatego, 偶e taki by艂 zaabsorbowa­ny Id膮? Przekl臋ty Sedolf!

Zaintrygowa艂o go, kto si臋 kr臋ci ko艂o szop. Mo偶e jaki艣 z艂odziej? Dawno, co prawda, nie s艂ysza艂, 偶eby komu艣 ukradziono 艂贸d藕, ale kto wie?

Postanowi艂 sprawdzi膰.

Przynajmniej na chwil臋 przestan臋 rozmy艣la膰 o Idzie i o tym n臋dzniku, uzna艂, po czym, wyj膮wszy r臋ce z kieszeni, zboczy艂 ze 艣cie偶ki.

Noc by艂a ch艂odna. Mia艂 nadziej臋, 偶e nikogo nie spotka, bo trudno by mu by艂o wyt艂umaczy膰 si臋 ze swojej obecno艣ci w okolicy cypla. W pobli偶u nie by­艂o 偶adnych innych zabudowa艅, wi臋c nawet gdyby pr贸bowa艂 wyja艣nia膰, 偶e przechodzi艂 t臋dy przypadkiem, nikt i tak by mu nie uwierzy艂. Tym bardziej 偶e do swojego gospodarstwa mia艂 st膮d dosy膰 daleko.

Emil zatrzyma艂 si臋 i nastawi艂 uszu, ale dosz艂y go jedynie ciche uderzenia fal o brzeg. Od strony fior­du wia艂 s艂aby wiaterek, cieplejszy ni偶 wiatr od l膮du. Noc nie powinna by膰 mro藕na. Mru偶膮c oczy, Emil spojrza艂 na zachmurzone niebo, zadowolony, 偶e nie b臋dzie musia艂 na razie pali膰 w oborze. Troch臋 si臋 za­oszcz臋dzi drewna i torfu, pomy艣la艂. Wa偶ne, 偶eby by膰 ostro偶nym, przezornym i oszcz臋dnym, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie przysz艂o艣膰.

Nagle rozleg艂 si臋 przeci膮g艂y 艣wist i Emil osun膮艂 si臋 na ziemi臋.

Uderzenie by艂o tak silne, 偶e pomimo ch艂odu prze­le偶a艂 ca艂膮 noc, nie odzyskuj膮c przytomno艣ci.

Zdziwi艂 si臋, gdy zobaczy艂 b艂臋kitne niebo i pochy­lonego nad sob膮 Sedolfa. Na swoim przemoczonym ubraniu zauwa偶y艂 bia艂e zacieki. A w palcach w og贸­le nie mia艂 czucia.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮! Co ci si臋 sta艂o? - zapyta艂 zanie­pokojony Sedolf, kt贸ry o bardzo wczesnej porze zjawi艂 si臋 na brzegu, 偶eby wyp艂yn膮膰 na kr贸tki poranny po艂贸w.

Zdziwi艂 si臋, gdy zauwa偶y艂 ciemno ubran膮 posta膰, le偶膮c膮 mi臋dzy 艂odziami tu偶 przy linii przyp艂ywu. Ob­r贸ci艂 na bok bezw艂adne cia艂o i dopiero w贸wczas po­zna艂, 偶e to Emil. Zacz膮艂 go cuci膰 w pop艂ochu, prze­ra偶ony, 偶e nie 偶yje.

Emil zamruga艂 powiekami, nie pojmuj膮c, dlaczego jest tak jasno. Twarz Sedolfa dwoi艂a mu si臋 w oczach.

Powoli wraca艂a mu pami臋膰. Schodzi艂 na brzeg, 偶e­by sprawdzi膰, kto si臋 kr臋ci mi臋dzy 艂odziami. A potem poczu艂 silne uderzenie w plecy, jakby trafi艂 go kamie艅.

- To ty mnie tak za艂atwi艂e艣? - zapyta艂 Sedolfa.

- Ja? Co ci, u licha, przysz艂o do g艂owy? Jak mo偶esz mnie podejrzewa膰? - krzykn膮艂 Sedolf, a w jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o z艂o艣膰 i zaw贸d.

Emil szcz臋ka艂 z臋bami i ca艂y trz膮s艂 si臋 z zimna.

Wystarczy艂oby powod贸w, 偶eby pozostawi膰 go tu­taj i odej艣膰, pomy艣la艂 Sedolf. Ale s膮 i takie, kt贸re prze­mawiaj膮 za tym, 偶eby mu pom贸c.

- Trzeba ci臋, ch艂opie, zanie艣膰 pod dach! - rzuci艂 w ko艅cu zdecydowanym g艂osem. - Zabieram ci臋 do Idy, czy tego chcesz, czy nie!

Emil milcza艂, zbyt wyczerpany, by si臋 sprzeciwia膰. Ostatnim miejscem, gdzie si臋 teraz chcia艂 znale藕膰, by­艂a chata Idy, ale rozumia艂, 偶e nie ma wyboru.

Sedolf pod藕wign膮艂 go i, podpieraj膮c, poprowadzi艂 w stron臋 zabudowa艅.

- Zdaje si臋, 偶e ju偶 dzi艣 t臋dy szed艂e艣 - rzuci艂 z nie­skrywan膮 gorycz膮 Emil, zauwa偶ywszy 艣wie偶e 艣lady na ziemi.

Ale Sedolf w milczeniu wi贸d艂 go pod g贸rk臋 do cha­ty, z kt贸rej komina unosi艂 si臋 swojski dym. Wiedzia艂, 偶e Ida w艂a艣nie gotuje dla dzieci jedzenie.

Zdziwiony, 偶e drzwi s膮 zaryglowane, krzykn膮艂 g艂o­艣no, 偶e wr贸ci艂. Otworzy艂a mu blada jak 艣ciana.

Sedolf, nie bawi膮c si臋 w d艂ugie wyja艣nienia, we­pchn膮艂 Emila do 艣rodka.

- Wr贸ci艂em, Ido, nie spodziewa艂a艣 si臋 tego, prawda? - odezwa艂 si臋 Emil, sil膮c si臋 na u艣miech. Bez powodzenia.

- Co si臋 sta艂o?

- Nie wiem - odrzek艂 Sedolf ponuro i posadzi艂 Emila na 艂awie, opieraj膮c go o 艣cian臋, 偶eby si臋 nie zsu­n膮艂. - Znalaz艂em go mi臋dzy szopami na 艂odzie. Le偶a艂 nieprzytomny na brzegu.

Ida uchwyci艂a si臋 ramy okna i przymkn臋艂a oczy.

- Dlaczego zaryglowa艂a艣 drzwi? - zapyta艂 Sedolf, tkni臋ty niedobrym przeczuciem.

- Posz艂am po mleko - wyja艣ni艂a spokojnie. - I wte­dy zobaczy艂am, 偶e kto艣 si臋 w艂ama艂 do piwnicy, gdzie przechowujemy 偶ywno艣膰... Ukrad艂 mi臋so.

- Komu w g艂owie takie 偶arty?

- O ile to 偶art - odpowiedzia艂a Ida i skierowa艂a py­taj膮cy wzrok na przys艂uchuj膮cego si臋 rozmowie Emila.

- Chcia艂em zobaczy膰... wydawa艂o mi si臋, 偶e co艣 si臋 rusza przy 艂odziach... A potem us艂ysza艂em... jakby 艣wist - wyja艣nia艂 Emil. - Wi臋cej ju偶 nic nie pami臋­tam. Kiedy si臋 ockn膮艂em, pochyla艂 si臋 nade mn膮 Sedolf. Musz臋 wraca膰 do domu, wydoi膰 krowy...

Pr贸bowa艂 wsta膰, ale zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie i opad艂 ci臋偶ko na 艂aw臋. R臋k膮 pomaca艂 si臋 po biodrze, zaciskaj膮c palce na sk贸rzanej pochewce.

- Gdzie m贸j n贸偶? - zapyta艂, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂. Nadal dwoi艂o mu si臋 w oczach i widzia艂 nieostro.

- Pochewka jest pusta, Emilu - odpowiedzia艂 Sedolf i popatrzy艂 zak艂opotany na Id臋, kt贸ra zacisn臋艂a usta w w膮sk膮 kresk臋. Skro艅 pulsowa艂a jej gwa艂townie.

- Nie przypominam sobie, 偶ebym widzia艂 n贸偶 w艣r贸d kamieni naniesionych przez fale przyp艂ywu - my艣la艂 na g艂os Sedolf. - Mo偶e nie zauwa偶y艂em, ale nie s膮dz臋.

- Zdaje si臋, 偶e znale藕li艣cie jaki艣 n贸偶 przy tej kobie­cie w lesie? - zapyta艂 Emil z wysi艂kiem.

Ida potwierdzi艂a i zapyta艂a:

- Brakowa艂o kt贸rej艣 艂odzi?

Sedolf, cho膰 mia艂 dobr膮 pami臋膰 wzrokow膮, nie po­trafi艂 sobie tego przypomnie膰. Ci膮gle mia艂 przed oczy­ma posta膰 le偶膮c膮 na brzegu, zalewan膮 przez wzbieraj膮ce fale przyp艂ywu. Gdyby nie przyszed艂 na czas...

- W izbie ojca stoi kufer z ubraniami - zwr贸ci艂a si臋 Ida do Sedolfa, zauwa偶ywszy, 偶e Emil trz臋sie si臋 z zimna. - Si臋gnij stamt膮d co艣 dla Emila! Albo najle­piej niech idzie si臋 tam przebra膰. Nie mo偶e przecie偶 siedzie膰 w mokrych rzeczach, bo si臋 rozchoruje.

Przemarzni臋ty Emil, chc膮c nie chc膮c, przysta艂 na to, mimo 偶e sytuacja by艂a dla niego wyj膮tkowo nie­zr臋czna. Ale Ida robi艂a dobr膮 min臋 do z艂ej gry i zacho­wywa艂a si臋 tak, jakby nie pami臋ta艂a nocnej rozmowy.

- Wygl膮da na to, 偶e mi臋dzy wami wszystko ju偶 ustalone - odezwa艂 si臋 Emil, gdy zamkn臋li drzwi do kuchni.

- Ustalone? - powt贸rzy艂 Sedolf. - Hmm... Z Id膮 trudno o tak膮 pewno艣膰. Ona jest jak dziki ptak, kt贸­ry potrafi nieoczekiwanie poderwa膰 si臋 do lotu. Nie ma sensu pr贸bowa膰 jej usidli膰.

Pozostawiwszy zdumionego Emila samego z Id膮, wyszed艂 do obory nakarmi膰 inwentarz. Potem uda艂 si臋 na nabrze偶e, gdzie ju偶 kr臋ci艂o si臋 sporo rybak贸w. Emil, obserwuj膮c go przez okno, zastanawia艂 si臋, o czym z nimi rozmawia.

W izbie s艂ycha膰 by艂o tylko gaworzenie niemowl膮t, kt贸re Ida najpierw przewin臋艂a, a potem nakarmi艂a. Przechodzi艂 go dreszcz niech臋ci, ilekro膰 spogl膮da艂 na te p臋draki. Na mi艂y B贸g, opieka nad dzie膰mi to do­prawdy zaj臋cie dla kobiet, my艣la艂. Na szcz臋艣cie nikt nie oczekuje, 偶eby to robili m臋偶czy藕ni...

W艂a艣ciwie takie ma艂e dzieci w og贸le go nie intereso­wa艂y. Dopiero gdy zaczyna艂y rozmawia膰 i udziela膰 roz­s膮dnych odpowiedzi, zalicza艂 je do gatunku ludzkiego.

Ida nie odzywa艂a si臋 do niego. Bez s艂owa narzuci­艂a mu na ramiona we艂niany pled, po czym przynios艂a gor膮ce mleko, misk臋 kaszy i kilka kromek chleba z mas艂em.

On sam zanadto by艂 zak艂opotany, 偶eby co艣 powie­dzie膰. Zaledwie w par臋 godzin po tym, jak go odpra­wi艂a z kwitkiem, potrzebowa艂 jej 艂aski. Siedzia艂 tu w po偶yczonych ubraniach i czu艂 cierpki smak pora偶­ki. Dodatkowo przygn臋bia艂o go to, 偶e ratunek za­wdzi臋cza艂 Sedolfowi. Co gorsza, okaza艂o si臋, 偶e Sedolf zadomowi艂 si臋 w chacie na cyplu.

Serce go 艣ciska艂o, gdy widzia艂, jak ci dwoje zwraca­j膮 si臋 do siebie nawzajem. Ich gesty, u艣miechy... Jak wie­le oczywisto艣ci jest w s艂owach, kt贸re wypowiadaj膮.

A wi臋c Ida dokona艂a wyboru.

Ponownie zosta艂 pomini臋ty. Za pierwszym razem pokona艂 go Lapo艅czyk z g贸r. Teraz lekkoduch, kt贸­ry nie posiada艂 nawet w艂asnego 艂贸偶ka.

Zreszt膮 rzadko sypia艂 w tym samym 艂贸偶ku.

Sedolf wr贸ci艂 zamy艣lony i zmarszczywszy czo艂o, oznajmi艂:

- Kilku s膮siad贸w obieca艂o, 偶e zaraz zaprz臋gn膮 konie i zabior膮 ci臋 st膮d. Odwioz膮 do domu i pomog膮 przy obrz膮dku. Olav przy艣le ci do pomocy 偶on臋 i siostr臋. Ja niestety nie mog臋. Nie mam odwagi zostawi膰 Idy na­wet na chwil臋. To wszystko wygl膮da do艣膰... dziwnie.

- Nie znalaz艂e艣 mojego no偶a? - zapyta艂 Emil. Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie znalaz艂em, cho膰 zajrza艂em pod ka偶dy ka­mie艅 w miejscu, gdzie le偶a艂e艣. - Nabra艂 powietrza w p艂uca i doko艅czy艂: - Sprawdzi艂em nawet pod oknem Idy i wzd艂u偶 prowadz膮cej do chaty 艣cie偶ki. Tam te偶 go nie zgubi艂e艣.

Tylko ten jeden raz zosta艂a wspomniana nocna wi­zyta Emila.

- Pewnie potrzebowa艂 no偶a - odezwa艂a si臋 g艂ucho Ida. Roz艂o偶y艂a na pod艂odze podw贸jny we艂niany koc i u艂o偶y艂a na nim Mikkala i Raij臋.

Emil nie pojmowa艂, jak mo偶na znie艣膰 nieustann膮 obecno艣膰 takich brzd膮c贸w, ale Sedolfowi to najwy­ra藕niej nie przeszkadza艂o.

- Ojciec si臋 musi o tym dowiedzie膰! - Ida popatrzy­艂a b艂agalnie na Sedolfa.

Ten pokiwa艂 g艂ow膮. My艣l o obcym szale艅cu, kt贸ry kr臋ci艂 si臋 noc膮 w pobli偶u chaty i kt贸ry buszowa艂 w za­pasach zgromadzonych w piwniczce tu偶 obok, wyda­wa艂a mu si臋 nie do zniesienia.

A do tego jeszcze ta napa艣膰 na Emila. Ca艂e szcz臋­艣cie, 偶e jest m艂ody i silny, bo nie wiadomo, jak by si臋 to sko艅czy艂o. Napastnik nie wygl膮da艂 na kogo艣, kto zadr臋cza si臋 wyrzutami sumienia. 呕ycie ludzkie najwy­ra藕niej niewiele dla艅 znaczy. Zreszt膮 najlepszym na to dowodem by艂 spos贸b, w jaki potraktowa艂 Helen臋.

- Chyba pojedziemy do Knuta - zadecydowa艂 Sedolf. - W gromadzie zawsze bezpieczniej.

Oznacza艂o to, 偶e nie b臋dzie ju偶 potrzebny, i zro­bi艂o mu si臋 偶al, 偶e nie powt贸rzy si臋 miniona noc. Nie za艣nie, czuj膮c g艂ow臋 Idy na ramieniu, nie obudzi si臋 przytulony do niej...

Ale trudno, co艣 za co艣! Najwa偶niejsze jest bezpie­cze艅stwo jej i dzieci.

Po Emila zajecha艂 w贸z. Patrz膮c za oddalaj膮cym si臋 pojazdem, Ida pokiwa艂a z dezaprobat膮 g艂ow膮.

- Nawet nie podzi臋kowa艂 - stwierdzi艂a.

- A czy kiedykolwiek s艂ysza艂a艣, 偶eby to uczyni艂? - odpar艂 cicho Sedolf.

Nie odpowiedzia艂a.

Ubra艂a ciep艂o dzieci i po艂o偶y艂a je w komsach, kt贸re otrzyma艂a w podarunku od bliskich Ailo. By艂y to por臋czne lapo艅skie ko艂yski z wydr膮偶onego pnia, w kt贸rych dzieci mia艂y ciep艂o i przytulnie.

Pozamykawszy starannie drzwi, Ida rzuci艂a zamy­艣lone spojrzenie ku saunie, gdzie ojciec urz膮dzi艂 sobie schowek. Wszystko, co posiada艂 cennego, ukry艂 w jed­nej ze 艣cian sauny. Reijo s膮dzi艂, 偶e tylko on wie o tej kryj贸wce, tymczasem Maja i Knut tak偶e wiedzieli, mi­mo to nie od razu bezb艂臋dnie trafiali na w艂a艣ciwe miej­sce. Chyba wi臋c to wszystko, co skrywa schowek, le偶y tam bezpiecznie. Zreszt膮, cz艂owiek, kt贸ry grasowa艂 dzi­siejszej nocy ko艂o ich domu, pewnie ju偶 tu nie wr贸ci.

U Knuta i Anjo 偶ycie zacz臋艂o wraca膰 do normy. Kiedy Ida z Sedolfem zajechali do domu nad rzek膮, zastali jedynie Reijo.

- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego? - zapyta艂, gdy tylko ich zo­baczy艂.

- W nocy mieli艣my go艣ci - odpar艂 Sedolf. Reijo przezornie zamkn膮艂 drzwi do izby, w kt贸rej nadal le偶a艂a Helena.

- Z piwnicy zgin臋艂o mi臋so - wyja艣ni艂a Ida. - Kto艣 pozbawi艂 Emila przytomno艣ci i zabra艂 mu n贸偶. Sedolf znalaz艂 Emila dzi艣 rano na brzegu. Gdyby by艂o ch艂odniej, zamarz艂by.

- A co Emil robi艂 w nocy na cyplu? - zdziwi艂 si臋 Reijo, ale ze spojrze艅, jakie m艂odzi wymienili mi臋dzy sob膮, domy艣li艂 si臋 odpowiedzi, wi臋c nie pyta艂 wi臋cej.

Kiedy Knut us艂ysza艂 nowiny, upar艂 si臋, 偶e Ida nie mo偶e wr贸ci膰 na noc do chaty.

- Jestem tego samego zdania - popar艂 go Sedolf. - Mimo wszystko bezpieczniej jest w gromadzie.

- Jest nas tylko dw贸ch m臋偶czyzn - oznajmi艂 Knut i popatrzywszy przeci膮gle na Sedolfa, spyta艂: - Nie boisz si臋 plotek?

Sedolf roze艣mia艂 si臋.

- 呕artujesz chyba. Od kiedy mnie obchodzi, co lu­dzie o mnie my艣l膮?

- A m贸g艂by艣 u nas zosta膰?

- Owszem - odpar艂 przeci膮gle Sedolf, i tym razem nie maj膮c odwagi spojrze膰 na Id臋.

Gdyby wiedzia艂a, jak bardzo tego pragnie. Jak wszystko si臋 w nim raduje. Mimo 偶e tak skrywa艂 swo­je uczucia, wszyscy si臋 ich domy艣lali.

- Mogliby艣my si臋 dzi艣 wybra膰 razem do lasu - do­da艂 Knut. - We藕miemy wnyki, 偶eby nie wzbudza膰 po­dejrze艅, i spokojnie rozejrzymy si臋 po okolicy.

- Zacznijmy od strony cypla - zaproponowa艂 Sedolf. - Ten zbir na pewno wycofa艂 si臋 gdzie艣 i ukry艂, ale na tyle blisko, by m贸g艂 obserwowa膰 dom.

- Dlaczego wr贸ci艂? - zapyta艂 Reijo. - Mo偶e w艂a艣nie nad tym si臋 zastan贸wmy!

Knut Zgodzi艂 si臋 Z nim.

- Rzeczywi艣cie, Reijo, najlepiej b臋dzie o to zapy­ta膰 t臋, kt贸ra zna odpowied藕!

- Przecie偶 um贸wili艣my si臋, 偶e nie b臋dziemy na ni膮 wywiera膰 presji - sprzeciwi! si臋 Reijo.

- Tak, ale zanim zosta艂o nara偶one 偶ycie kolejnego cz艂owieka - rzuci艂 twardo Knut. Wra偶liwy niegdy艣 ch艂opak z jasn膮 grzywk膮 i dziewcz臋cymi rysami na zawsze pozosta艂 w Finnmarku.

Nawet Anjo nie zdo艂a艂a go powstrzyma膰.

- Musz臋 pozna膰 ca艂膮 prawd臋 - odpar艂. - Chc臋 wie­dzie膰, kogo my w艂a艣ciwie ukrywamy!

- Porozmawiam z ni膮 i przygotuj臋 na to, 偶e przyj­dziesz do niej co艣 wyja艣ni膰, ale ja jej pyta膰 nie b臋d臋, bo straci do mnie zaufanie, a tak偶e poczucie bezpie­cze艅stwa, jakie wsp贸lnie z Anjo tak pieczo艂owicie starali艣my si臋 jej przywr贸ci膰. Ona jest tak zal臋knio­na, 偶e wystarczy poruszy膰 si臋 inaczej, a ju偶 ca艂a dr偶y.

- M贸j ty najwspanialszy tato! - odezwa艂a si臋 Ida z mi艂o艣ci膮, g艂aszcz膮c go po policzku. Trzymaj膮c na r臋ku jedno dziecko, bo drugie nios艂a Anjo, wesz艂a za Reijo do izby, w kt贸rej le偶a艂a Helena.

Sedolf pozosta艂 w przestronnej kuchni, do艣膰 bli­sko by us艂ysze膰 ca艂膮 rozmow臋, ale niewidoczny dla oczu Heleny, kt贸ra go przecie偶 nie zna艂a. Uzna艂, 偶e obecno艣膰 zbyt wielu os贸b mo偶e j膮 sp艂oszy膰.

Reijo usiad艂 na sto艂ku obok 艂贸偶ka. Helena nie spa­艂a, a kiedy ujrza艂a otaczaj膮ce j膮 kr臋giem grono przy­by艂ych, oczy rozszerzy艂y jej si臋 z l臋kiem. Zna艂a tylko Reijo i Anjo, no i oczywi艣cie Knuta. Zawsze jednak przera偶a艂a j膮 jego pot臋偶na posta膰. M臋偶czy藕ni zazwy­czaj wprawiali j膮 w zak艂opotanie, a m膮偶 Anjo wyda­wa艂 si臋 jej taki wysoki!

Drobn膮 rudow艂os膮 dziewczyn臋 te偶 ju偶 kiedy艣 wi­dzia艂a. Przygl膮daj膮c si臋 jej uwa偶nie, nagle dozna艂a ol艣nienia. Tak, to musi by膰 c贸rka Reijo. Jaka pi臋kna! Mieli podobne spojrzenie, nos...

Helena odruchowo dotkn臋艂a d艂oni膮 policzka. Nie uda艂o jej si臋 dosta膰 lustra od Anjo. Anjo powiedzia­艂a, 偶e po偶yczy艂a je komu艣 przed paroma dniami. To wyja艣ni艂o Helenie wi臋cej ni偶 chcia艂aby wiedzie膰.

- Wiesz, Heleno, wola艂bym tego unikn膮膰 - zacz膮艂 Reijo 艂agodnym g艂osem. - Sta艂o si臋 jednak co艣, co umocni艂o Knuta w przekonaniu, 偶e nale偶y ci臋 spyta膰 o sprawy, o kt贸rych by膰 mo偶e wola艂aby艣 zapomnie膰. Bardzo ci臋 prosz臋, postaraj si臋 mu odpowiedzie膰.

Szare oczy Heleny ciemnia艂y w miar臋, jak Reijo do niej przemawia艂, a kiedy sko艅czy艂, przenios艂a spoj­rzenie na Knuta, kt贸ry sta艂 w nogach 艂贸偶ka.

- Wspomnia艂a艣 Reijo, 偶e nazywasz si臋 Helena i masz osiemna艣cie lat - zacz膮艂. - To niewiele nam m贸wi. Musimy wiedzie膰 o tobie wi臋cej. Dlaczego i z kim przyby艂a艣 w te strony?

Spu艣ci艂a wzrok i popatrzy艂a w d贸艂 na swoje d艂onie i nad艂amany paznokie膰.

- Kto艣 ci臋 ci臋偶ko porani艂 no偶em. Rozumiem, He­leno, 偶e boisz si臋 tego m臋偶czyzny, ale jak mamy ci臋 chroni膰, je艣li nie wyjawisz nam, kim on jest?

- Reijo m贸wi艂, 偶e jestem tu bezpieczna - odezwa­艂a si臋 cienkim g艂osem, jakby dopatruj膮c si臋 nie艣cis艂o­艣ci w s艂owach Knuta.

- Po co tu przybyli艣cie?

- W Ruiji wszystko jest lepsze - odrzek艂a wymija­j膮co, mimo 偶e wiedzia艂a, i偶 oczekuje si臋 od niej ja­kiej艣 konkretnej odpowiedzi.

- Czy szorowa艂a艣 kiedy艣 pod艂ogi, Heleno? Zaskoczona napotka艂a spojrzenie Knuta. Mia艂 takie wyraziste oczy, l艣ni膮ce niczym kamienie szlachetne i chyba r贸wnie ch艂odne. Odnosi艂a wra偶enie, 偶e Knut jej nie lubi, co sprawia艂o, 偶e ca艂kiem straci艂a pewno艣膰 siebie. W艣r贸d ludzi, kt贸rzy jej nie akceptowali, zawsze zachowywa艂a si臋 niezr臋cznie. Potrzebowa艂a uwielbie­nia, by mog艂a roztacza膰 sw贸j czar. Tego j膮 nauczono.

- Czy zdarza艂o ci si臋 wstawa膰 wcze艣nie, zanim in­ni domownicy si臋 obudzili, po to by napali膰 w piecu? - nie ust臋powa艂 Knut.

Dlaczego on pyta j膮 o takie rzeczy?

- Pra艂a艣 ubrania w lodowatej rzece? D藕wiga艂a艣 ci臋偶­kie i niewygodne nosid艂a z wod膮? Cerowa艂a艣 skarpety przy lichym p艂omyku lampki, gdy inni ju偶 poszli spa膰?

- Dosy膰 - ostrzegawczo wtr膮ci艂 si臋 Reijo, pociem­nia艂y na twarzy. - Do艣膰 tego, Knut!

- Dlaczego on mnie o to pyta? - pyta艂a cienkim g艂osem Helena, ledwie powstrzymuj膮c si臋 od p艂aczu.

- Droga Heleno! - Reijo uchwyci艂 jej d艂onie i zaj­rza艂 g艂臋boko w oczy. Pragn膮艂 by膰 dla niej opok膮. By­艂o co艣 tak intymnego w kontakcie tych dwojga, 偶e Ida poczu艂a si臋 za偶enowana. Wyda艂o jej si臋, 偶e oni wszyscy s膮 intruzami, kt贸rzy nieproszeni wtargn臋li do nie nale偶膮cego do nich 艣wiata.

- Twoje d艂onie nie wykonywa艂y 偶adnego z tych za­j臋膰, o kt贸rych wspomnia艂 Knut, prawda? - powt贸rzy艂 艂agodnie Reijo.

Gwa艂townie cofn臋艂a r臋ce i odwr贸ci艂a spojrzenie, unikaj膮c wzroku Reijo.

- To 艂atwo pozna膰. My najlepiej wiemy, jak wygl膮­daj膮 spracowane r臋ce. Twoje s膮 g艂adkie jak r臋ce dziec­ka. To nie jest, bro艅 Bo偶e, zarzut, wcale nie! Ale u艣wiadamia to nam, 偶e nale偶ysz do innej klasy ni偶 my. Dlatego tak trudno zrozumie膰 ca艂膮 t臋 sytuacj臋. Powiedz, czy nikt ciebie nie szuka, nie t臋skni za to­b膮? Heleno? Przecie偶 na pewno masz rodzic贸w, ro­dzin臋, kt贸ra martwi si臋, gdzie zagin臋艂a艣?

- Nikt mnie nie szuka - rzek艂a tylko. Knut westchn膮艂.

- Kim on jest? - zapyta艂 mniej 艂agodnie ni偶 Reijo. - Musisz przecie偶 go zna膰. Nie przyby艂a艣 z Finlandii zu­pe艂nie sama. Jeste艣 na to zbyt delikatna.

- Dlaczego ten cz艂owiek tak ci臋 skrzywdzi艂? - wtr膮­ci艂 si臋 Reijo, uprzedzaj膮c pytanie Knuta.

Ba艂 si臋, 偶e Knut zapyta o to zbyt obcesowo.

- On jest ju偶 daleko st膮d - odpowiedzia艂a g艂osem ma艂ego dziecka. - Daleko, daleko st膮d.

Pobo偶ne 偶yczenie ubrane w s艂owa, bezradne zakli­nanie sprowadzone do magii pozbawionej mocy, pr贸­buj膮ce zag艂uszy膰 strach. Tak, przede wszystkim strach.

- Dzi艣 w nocy kto艣 napad艂 na jednego z mieszka艅­c贸w wioski, kt贸ry omal nie przyp艂aci艂 tego 偶yciem. Znikn膮艂 jego n贸偶... - dorzuci艂 Knut.

- N贸偶? - wyszepta艂a przera偶ona Helena i dopiero teraz popatrzy艂a na Knuta. Wczepi艂a palce w pled, a oczy rozszerzy艂y jej si臋 w panicznym strachu.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i poruszy艂a ustami, nie wydaj膮c z siebie 偶adnego d藕wi臋ku. 艁zy pop艂yn臋艂y jej z oczu jak strumyki.

- Kim on jest? Dlaczego poci膮艂 ci臋 no偶em? My艣lisz, 偶e wr贸ci艂 po ciebie?

Knut przesta艂 si臋 ju偶 sili膰 na delikatno艣膰. M贸wi艂 wprost, rzucaj膮c jedno pytanie za drugim.

- Nie po mnie - szepta艂a, nie przestaj膮c szlocha膰. - Nie po mnie. Na pewno czego艣 szuka, mo偶e co艣 zgu­bi艂. Ale nie mnie...

Knut zastanawia艂 si臋, czy jest to prawda, czy tylko pobo偶ne 偶yczenie.

- Kim on jest? - powt贸rzy艂 swoje pytanie. Ale dziewczyna tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮, jeszcze mocniej zaciskaj膮c usta, jakby w obawie, 偶e wymknie si臋 jej jakie艣 s艂owo.

- Dlaczego go chronisz? - pr贸bowa艂 si臋 dowiedzie膰 Knut.

Ona jednak patrzy艂a tylko na niego, a z oczu nie przestawa艂y jej p艂yn膮膰 艂zy. Knut czu艂 si臋 jak stallo, potw贸r z lapo艅skich ba艣ni, kt贸ry chce wyrwa膰 dziew­czynie serce.

Uni贸s艂 brwi i par臋 razy g艂臋biej odetchn膮艂. Nie zamierza艂 d艂u偶ej naciska膰 dziewczyny. W pop艂ochu usi­艂owa艂 znale藕膰 inny spos贸b, by dotrze膰 do niej.

- Nazywasz si臋 Helena - odezwa艂 si臋 znowu. - Masz osiemna艣cie lat i pochodzisz z jakiego艣 miejsca w Finlandii. To si臋 zgadza?

Ledwie dostrzegalnie skin臋艂a g艂ow膮, 艣ciskaj膮c pled pobiela艂ymi kostkami.

- Zrobimy tak: je艣li odpowied藕 na moje dalsze py­tania jest twierdz膮ca, kiwnij g艂ow膮, je艣li nie: pokr臋膰.

Wstrzyma艂a oddech.

- Przyby艂a艣 do Norwegii razem z kilkoma m臋偶czy­znami - zacz膮艂 spokojnym g艂osem. - Mo偶e z jednym...

Nie spuszcza艂 z niej oczu. Powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮, ale zaraz lekko skin臋艂a.

- Przyby艂a艣 z m臋偶czyzn膮 - rzuci艂 pewnie. - Pot臋偶­nym m臋偶czyzn膮 o gwa艂townym usposobieniu, kt贸ry potrafi by膰 gro藕ny i nosi przy sobie n贸偶...

Siedzia艂a nieporuszona z uchylonymi ustami. Ona te偶 jakby wstrzyma艂a oddech.

- Nie s膮dz臋, 偶e przybyli艣cie do Norwegii w poszu­kiwaniu lepszego 偶ycia. Nie przygoni艂a was tu bieda. My艣l臋 nawet, 偶e w Finlandii powodzi艂o si臋 wam bar­dzo dobrze. Przypuszczam, Heleno, 偶e przysz艂a艣 na 艣wiat w arystokratycznej rodzinie. Z jakiego艣 powo­du musia艂a艣 ucieka膰.

Nie zaprzeczy艂a. Ale te偶 i nie potwierdzi艂a.

- Cz艂owiek, o kt贸rym m贸wimy, to tw贸j ojciec, brat albo dalszy krewny... albo tw贸j m膮偶. Nie wiem, ale pra­gn膮艂bym, 偶eby艣 ty sama nam to powiedzia艂a. Zrozum, to nie b臋dzie zdrada! Zreszt膮 nie musisz dochowa膰 wier­no艣ci komu艣, kto ci臋 pobi艂 do nieprzytomno艣ci, poci膮艂 no偶em po ca艂ym ciele i pozostawi艂 w lesie na pewn膮 艣mier膰. Dlaczego milczysz i chronisz kogo艣 takiego?

Zaszlocha艂a gwa艂townie. Anjo odda艂a Mikkala Idzie i usiad艂a niemal r贸wnocze艣nie z Reijo na kra­w臋dzi 艂贸偶ka. Helena zarzuci艂a Reijo r臋ce na szyj臋 i trz臋s艂a si臋 od p艂aczu. Anjo pog艂aska艂a j膮 po plecach. Razem z Reijo robili, co mogli, by j膮 uspokoi膰, po­cieszy膰 i zapewni膰 poczucie bezpiecze艅stwa.

Ida poci膮gn臋艂a Knuta za rami臋 i razem weszli do kuchni. Ona tak偶e mia艂a oczy czerwone od 艂ez i trz臋­s艂y si臋 jej r臋ce. Bardzo to prze偶y艂a.

Sedolf bez s艂owa przytuli艂 j膮 do siebie.

- Co tam si臋 sta艂o? - zapyta艂 po chwili. - Troch臋 rozumiem po fi艅sku, ale rozmawiali艣cie zbyt szybko i wiele mi umkn臋艂o.

- Mamy do czynienia z jakim艣 arystokrat膮 - odpo­wiedzia艂 Knut. - Z Finlandii. Potrafi by膰 bardzo okrut­ny, no i u偶ywa no偶a.

- W艂a艣ciwie pr贸cz tego, 偶e to arystokrata, wiedzie­li艣my wszystko.

Knut otar艂 pot z czo艂a. Poczu艂 si臋 zm臋czony jak po wielogodzinnej pracy w lesie bez odpoczynku.

- B贸g raczy wiedzie膰, dlaczego ona tak uparcie mil­czy. Przecie偶 nie ma za co dzi臋kowa膰 temu draniowi!

- Dowiemy si臋 i tego - rzek艂 zdecydowanie Sedolf. - Pami臋tasz chyba, 偶e mieli艣my p贸j艣膰 do lasu.

Knut skin膮艂 g艂ow膮. Ma艂o brakowa艂o, a by zapomnia艂.

- Powinienem chyba znikn膮膰 z domu, zanim Reijo uspokoi t臋 dziewczyn臋. Bo patrzy艂 na mnie tak, jak­by chcia艂 mnie zabi膰 wzrokiem.

8

Las wyda艂 im si臋 taki sam jak zwykle. Nie porazi艂a ich z艂owroga cisza, nie wyczuli nic niepokoj膮cego. Na nagich ga艂臋ziach drzew chwia艂y si臋 na wietrze pojedyn­cze li艣cie. Min臋艂a ju偶 pora, gdy las zachwyca艂 feeri膮 barw. Teraz dominowa艂a g艂臋boka ziele艅 sosen, z艂amana tu i 贸wdzie rzucanymi przez nie niebieskawymi cieniami.

W wysokich partiach g贸r spad艂 pierwszy 艣nieg. Szczyty okry艂y si臋 bia艂膮 warstw膮, kt贸ra znika艂a za dnia, ogrzana s艂oneczn膮 d艂oni膮, by potem zn贸w si臋 pojawi膰. Widoczne z oddali plamy 艣niegu zalegaj膮ce­go ocienione kotliny przez ca艂y rok powi臋kszy艂y si臋 i zwolna na podobie艅stwo paj臋czej sieci oplata艂y zbo­cza, tworz膮c niebieskawo - brunatno - bia艂y kobierzec.

Knut i Sedolf zastawiali sid艂a, uwa偶nie 艣ledz膮c tro­py zwierz膮t. Zobaczyli, kt贸r臋dy przemyka艂 si臋 lis, mi­n臋li zag艂臋bienia pozostawione przez odpoczywaj膮ce 艂osie, odkryli na obrze偶ach mokrade艂 odci艣ni臋te 艣la­dy 艂ap rysia. Nie brakowa艂o tak偶e 艣lad贸w ludzkiej obecno艣ci. Wi臋kszo艣膰 z nich 艂atwo by艂o wyt艂uma­czy膰: kr臋cili si臋 tu przecie偶 pasterze, kt贸rym zagin臋­艂y owce, zbieracze runa le艣nego, a tak偶e ci, kt贸rzy tak jak oni teraz zastawiali sid艂a...

W miejscu, gdzie zosta艂a odnaleziona Helena, na­dal sta艂y koszyki Idy i Anjo. Sedolf u艣miechn膮艂 si臋, rozbawiony, ujrzawszy na dnie koszyka Idy zmarz­ni臋te bor贸wki.

Przez moment poczu艂 pokus臋, 偶eby wzi膮膰 je ze so­b膮, ale w ko艅cu wysypa艂 owoce i zabra艂 tylko koszyki.

Knut siad艂 na pag贸rku g臋sto poro艣ni臋tym runem, mniej wi臋cej w tym miejscu, gdzie le偶a艂a Helena. Przez tych par臋 dni przyroda niemal ca艂kowicie usu­n臋艂a 艣lady tego, co tu si臋 zdarzy艂o.

Mech i zgniecione krzaczki podnios艂y si臋 i zakry­艂y zag艂臋bienia na zielonym poszyciu.

- Dlaczego szli w艂a艣nie t臋dy? - zastanawia艂 si臋 Knut. - Przecie偶 to o wiele trudniejsza droga, a poza tym je艣li kto艣 kieruje si臋 na zach贸d, t臋dy nie przedo­stanie si臋 na drug膮 stron臋 g贸r. Rozs膮dniej by艂oby zbo­czy膰 z g艂贸wnego szlaku dopiero na szczycie...

- Zwr贸ci艂e艣 uwag臋, 偶e nie wida膰 te偶 艣lad贸w ko艅­skich kopyt? - rzuci艂 Sedolf.

Knut pokiwa艂 g艂ow膮. Jemu tak偶e wyda艂o si臋 to dziwne.

- Je艣li jednak ten cz艂owiek zamierza艂 pozby膰 si臋 Heleny - ci膮gn膮艂 Sedolf - to jego dzia艂anie nie wyda­je si臋 pozbawione rozs膮dku.

Knut w milczeniu rozwa偶a艂 jego s艂owa.

- Spr贸bujmy wczu膰 si臋 w jego sytuacj臋 i my艣le膰 tak jak on - zaproponowa艂 Sedolf. - Miejsce jest ustron­ne, idealne na porzucenie ofiary. W艂a艣ciwie to zupe艂­ny przypadek, 偶e kto艣 j膮 tu znalaz艂. O tej porze zwy­kle nikt ju偶 nie zbiera bor贸wek, bo owoce zniszczo­ne nocnymi przymrozkami nie nadaj膮 si臋 na konfitu­ry. Na pewno bra艂 to pod uwag臋.

Knut by艂 tego samego zdania.

Rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy ja­kie艣 szepty w koronach nagich brz贸z, niemych 艣wiad­k贸w tego, co si臋 tu zdarzy艂o.

- A wi臋c, patrz膮c na to jego oczami, wszystko posz艂o zgodnie z planem - ci膮gn膮艂 tymczasem Sedolf. - Nie rozumiem wi臋c, dlaczego wr贸ci艂? Zastanawia mnie te偶, czemu to dziewcz臋 tak uparcie milczy.

- Przeb膮kiwa艂a, 偶e on m贸g艂 co艣 zgubi膰 - my艣la艂 na g艂os Knut, nie przestaj膮c przeczesywa膰 krzewinek. Robi艂 to mechanicznie, z pozorn膮 niedba艂o艣ci膮.

- Ubrania raczej nie, za艣 n贸偶, kt贸ry zostawi艂, by艂 najzwyklejszy w 艣wiecie i m贸g艂 nale偶e膰 do ka偶dego. Chodzi na pewno o co艣 innego, o co艣, co ma zwi膮­zek wy艂膮cznie z nim - podejrzewa艂 Sedolf.

Knut nie odpowiedzia艂, us艂yszawszy trzask 艂ama­nych ga艂臋zi. Odg艂os dochodzi艂 z g艂臋bi lasu, ale ska艂y zas艂ania艂y im widok.

- Mo偶e jaki艣 ry艣 przyczai艂 si臋 na nas - rzuci艂 bez­trosko i wsta艂.

Wrzuci艂 do zapomnianego przez Anjo koszyka reszt臋 wnyk贸w i dal znak Sedolfowi, 偶e powinni ju偶 p贸j艣膰.

Sedolf, niewiele z tego rozumiej膮c, pod膮偶y艂 za Knutem. Kiedy ju偶 uszli kawa艂ek, Knut wyszepta艂 po艣piesznie:

- M贸wisz troch臋 po lapo艅sku?

- W艂a艣ciwie nie, ale du偶o rozumiem - odpar艂 Sedolf.

- To dobrze! - Knut przeszed艂 na j臋zyk nomad贸w: - Kto艣 jest w lesie od strony szczytu. Gdyby to byli ludzie ze wsi, zawo艂aliby: 鈥濰ej, hej!鈥 i pokazali si臋, prawda?

Sedolf przytakn膮艂, z trudem si臋 powstrzymuj膮c, by nie odwr贸ci膰 g艂owy.

- Co艣 mi mign臋艂o w艣r贸d drzew - doda艂 Knut i na­chyli艂 si臋 niespiesznie, 偶eby zastawi膰 sid艂a na zaj膮ca. - Dostrzeg艂em nag艂y ruch. Tu偶 nad nami. My艣l臋, 偶e ten kto艣 nie mo偶e nas s艂ysze膰, ale lepiej by膰 ostro偶­nym, prawda?

Sedolf zn贸w przytakn膮艂 i u艣miechn膮艂 si臋. Zrozu­mia艂, 偶e musz膮 zachowywa膰 pozory, tak by z daleka wygl膮da艂o to na zwyk艂膮 rozmow臋.

Knut pogrzeba艂 przez chwil臋 w kieszeni, ale nic z niej nie wyj膮艂.

- Je艣li to ten sam cz艂owiek, kt贸ry skrzywdzi艂 He­len臋, to lepiej nie prowadzi膰 go wprost do niej - za­decydowa艂. - P贸jdziemy najpierw do chaty Reijo, zro­bimy obrz膮dek i pod os艂on膮 mroku wr贸cimy do do­mu. By膰 mo偶e ostro偶no艣膰 jest zb臋dna. Mo偶e on wca­le nie b臋dzie nas 艣ledzi艂. Na zdrowy rozum, powin­no mu zale偶e膰 na tym, by jak najpr臋dzej st膮d uciec.

- O ile to rzeczywi艣cie jest on - rzuci艂 Sedolf i najoboj臋tniej w 艣wiecie prze艣lizn膮艂 si臋 wzrokiem po wznie­sieniach. Mimo wyt臋偶onej uwagi nic nie dostrzeg艂.

Knut tymczasem starannie za艂o偶y艂 ostatnie ju偶 wnyki, kt贸re by艂y dobrym pretekstem do w臋dr贸wki po lesie, ale jednocze艣nie, a mo偶e przede wszystkim, sposobem na zrobienie zapas贸w po偶ywienia.

Potem zawr贸cili w d贸艂. Nie wiedz膮c, czy 艣ledzi ich czyje艣 spojrzenie, czy 贸w kto艣 pod膮偶a ich 艣ladem, na wszelki wypadek gaw臋dzili po drodze na przemian po lapo艅sku i po norwesku.

Dotar艂szy na cypel, zaryglowali starannie drzwi i rozpalili w piecu. W chacie z drewnianych bali, sta­rannie ciosanych i dopasowanych, by nie wia艂o przez szpary, szybko zrobi艂o si臋 ciep艂o. Wyjrzeli dyskretnie przez okno, ale nie zauwa偶yli nikogo. Wiadomo jed­nak, 偶e kto艣 taki nie przyjdzie i nie zapuka.

Knut sprawdzi艂 w alkierzach, czy okna s膮 dok艂ad­nie podomykane, a potem usiad艂 obok Sedolfa przy stole w kuchni. Zrobi艂o si臋 ju偶 ciep艂o na tyle, 偶e mo­gli 艣ci膮gn膮膰 wierzchnie okrycia. Sedolf zdj膮艂 przez g艂ow臋 gruby we艂niany sweter i podkasa艂 r臋kawy koszuli. Knut, uczyniwszy to samo, poszpera艂 w kieszeni spodni i co艣 stamt膮d wyj膮艂. Uchwyci艂 wzrok Sedolfa i z u艣miechem demonstracyjnie otworzy艂 zaci艣ni臋t膮 d艂o艅, tak jak czasem robi膮 doro艣li, popisuj膮c si臋 przed dzie膰mi sztuczkami magicznymi. Mia艂 zreszt膮 tak偶e r贸wnie zadowolon膮 min臋.

Sedolf a偶 otworzy艂 usta ze zdumienia.

- Znalaz艂em to - oznajmi艂 Knut. - Przeczesywa艂em palcami krzewinki i natkn膮艂em si臋 na co艣 jeszcze poza bor贸wkami. Niewykluczone, 偶e to zas艂uga mojej matki, kt贸ra mia艂a niezwyk艂e zdolno艣ci i przekaza艂a co艣 z tego nam, swoim dzieciom. Bo jak inaczej to wyt艂umaczy膰...

- A wi臋c ten n臋dznik naprawd臋 co艣 zgubi艂! - po­wiedzia艂 zdumiony Sedolf i wzi膮艂 do r臋ki le偶膮cy na stole pier艣cie艅.

Knut podkr臋ci艂 p艂omyk w lampie, 偶eby 艣wieci艂 ja­艣niej. Pochyli艂 si臋, zaintrygowany, pr贸buj膮c dojrze膰 drobne wzorki ozdabiaj膮ce pier艣cie艅 i rozszyfrowa膰 ich znaczenie.

- Wst臋ga - rzek艂 Sedolf, ale jego palce wydawa艂y si臋 zbyt du偶e, gdy trzeba by艂o wskaza膰 misterne wzo­ry. - I oszczep.

Doprawdy ciekawie by艂o wyszukiwa膰 wzrokiem symboli, tak by niczego nie pomin膮膰.

- Skrzy偶owane oszczepy - poprawi艂 go Knut. - To na pewno co艣 znaczy. O, i ko艅ski 艂eb!

Wij膮ca si臋 ukosem wst臋ga dzieli艂a pier艣cie艅 na dwa pola. U g贸ry widoczne by艂y dwa skrzy偶owane oszczepy, za艣 u do艂u 艂eb konia. Nie spos贸b go by艂o nie dostrzec. W miejscu oczu zwierz臋cia znajdowa­艂y si臋 dwa male艅kie, b艂yszcz膮ce zielono kamienie szlachetne, wst臋ga za艣 by艂a wysadzana nieco wi臋kszymi czerwonymi rubinami. Pozosta艂e znaki by艂y grawerowane.

Sedolf zwa偶y艂 pier艣cie艅 w d艂oniach i w艂o偶y艂 na pa­lec lewej r臋ki, u艣miechaj膮c si臋 przy tym i b艂aznuj膮c. Dziwnie si臋 czu艂 z tak膮 ozdob膮 na palcu, bo zdawa­艂o mu si臋, 偶e bi偶uteria przynale偶y kobietom, ale pier­艣cie艅 pasowa艂 na niego, a nawet by艂 lekko lu藕ny.

K艂ad膮c go z powrotem na stole, powiedzia艂:

- Rozumiem teraz, czemu ten cz艂owiek zawr贸ci艂. Ten wykonany ze szczerego z艂ota pier艣cie艅 musi by膰 wart fortun臋. Poza tym kamienie szlachetne te偶 ma­j膮 swoj膮 warto艣膰. Takich klejnot贸w nie wyrzuca si臋 ot tak sobie, bez 偶alu.

Knut dotkn膮艂 ostro偶nie pier艣cienia.

- Na pewno masz racj臋, ale moim zdaniem chodzi tu o co艣 wi臋cej - rzek艂 spokojnie. - To jest pier艣cie艅 rodowy z wygrawerowanym herbem.

Knut tak偶e przymierzy艂 pier艣cie艅, najpierw her­bem do wierzchu, a potem przekr臋ci艂 go i w贸wczas wygl膮da艂 jak g艂adka z艂ota obr膮czka.

- T膮 stron膮 si臋 nosi pier艣cie艅, je艣li si臋 nie chce zdra­dza膰 swojej to偶samo艣ci - domy艣li艂 si臋. Przypomnia艂 sobie, co opowiada艂 mu kiedy艣 Heino, kt贸ry wiele wiedzia艂 na ten temat, bo obserwowa艂 z bliska owe bogate rody z po艂udnia.

- A wi臋c ten pier艣cie艅 pomo偶e nam ustali膰, kim on jest - zrozumia艂 Sedolf. - Tak, teraz dopiero pojmu­j臋, dlaczego on si臋 tu jeszcze kr臋ci. Nie wiadomo z ja­kich powod贸w zdecydowa艂 si臋 na ucieczk臋 z Finlan­dii, ale sprawa musi by膰 nieb艂aha...

- Helena chyba te偶 wywodzi si臋 z jakiego艣 wa偶ne­go rodu - rzek艂 Knut. - Przez ca艂y czas mi si臋 zdawa­艂o, 偶e jest c贸rk膮 tego oprawcy, i tym t艂umaczy艂em sobie jej milczenie. Ale teraz przysz艂o mi na my艣l, 偶e to mo偶e by膰 jej m膮偶...

- Nie s膮dz臋. Jest zbyt m艂oda i niedo艣wiadczona - uzna艂 Sedolf.

- Nie wiem, doprawdy, nie wiem, Sedolfie - westchn膮艂 Knut, bawi膮c si臋 pier艣cieniem. - Nie da艂bym g艂owy.

- My艣lisz, 偶e on nas 艣ledzi?

- Nawet je艣li, to nie z powodu pier艣cienia. Nie m贸g艂 zauwa偶y膰, 偶e go znalaz艂em. Ty by艂e艣 obok mnie i nic nie dostrzeg艂e艣, wi臋c co dopiero on. Zreszt膮, gdy­by by艂 pewien, w kt贸rym miejscu pier艣cie艅 zsun膮艂 mu si臋 z palca, bez trudu by go odnalaz艂. My艣l臋, 偶e on szuka po omacku. Musimy go przechytrzy膰. Mam ta­ki plan: wyjdziemy st膮d po zmroku, a on, nawet je­艣li nas zobaczy, i tak niczego nie pojmie...

Sedolf nie rozumia艂, wi臋c Knut wyja艣ni艂 mu to bli偶ej.

- Jeste艣cie wyj膮tkowo pomys艂owi, ty i Ida - u艣miech­n膮艂 si臋. - To pewnie tak偶e spu艣cizna po waszej niezwy­k艂ej matce?

- Nasza mama doprawdy by艂a wszechstronn膮 ko­biet膮. Teraz ju偶 potrafi臋 m贸wi膰 o niej, nie czuj膮c w sercu b贸lu. Musia艂o up艂yn膮膰 wiele czasu! Pomimo to 偶adnemu dziecku nie 偶ycz臋 takiej matki. To, 偶e wyro艣li艣my na ludzi i jeste艣my tacy, jacy jeste艣my, zawdzi臋czamy wy艂膮cznie Reijo. Takiego ojca ka偶dy mo偶e nam pozazdro艣ci膰.

Sedolf milcza艂. Nie znal matki Knuta, Idy i Mai, a trudno rozmawia膰 o kim艣 obcym.

- Podobno sypiasz na tej twardej 艂awie - u艣miech­n膮艂 si臋 Knut szelmowsko. - Czy to konieczne?

Sedolf poczu艂, 偶e si臋 zaczerwieni艂. On, kt贸ry zwy­kle, nierzadko te偶 z Knutem, rozprawia艂 swobodnie o dziewcz臋tach, teraz zamilk艂, jakby mia艂 zapiecz臋towane usta. Nie potrafi艂 偶artowa膰 na temat Idy, do te­go w obecno艣ci jej brata.

- Czy to tak powa偶na sprawa, 偶e nie mo偶esz o tym m贸wi膰? - zdziwi艂 si臋 Knut z b艂yskiem w oku.

- Chyba tak - zmusi艂 si臋 do odpowiedzi Sedolf.

- Na to wygl膮da, ch艂opie. Kiedy bowiem powstrzy­ma艂y ci臋 jakie艣 przeszkody? Nadarza艂a ci si臋 taka oka­zja! Przecie偶 drzwi do alkierza nie daj膮 si臋 zaryglowa膰, a ty... Zadowoli艂e艣 si臋 w膮sk膮, kr贸tk膮 i tward膮 艂aw膮.

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 tym swoim czaruj膮cym u艣miechem, kt贸remu niejedna panna nie mog艂a si臋 oprze膰. Sedolf nie przywi膮zywa艂 nadmiernej wagi do rzeczy, by艂 beztroski, ale 偶yczliwy i w gruncie rzeczy nie by艂o w nim z艂a.

Teraz te偶 wykr臋ci艂 si臋 od odpowiedzi. Ta sprawa dotyczy艂a wy艂膮cznie jego i Idy, nikogo wi臋cej. Nawet Knutowi nic do tego.

- Jednym s艂owem nie traktujesz tego lekko - po­twierdzi艂 Knut. - To mnie troch臋 uspokoi艂o, nie prze­cz臋. Zauwa偶y艂em, 偶e si臋 zmieni艂e艣. Nie poznaj臋 te偶 mojej m艂odszej siostry! To porz膮dna dziewczyna, ale nie nazwa艂bym jej cnotk膮. Masz wobec niej uczciwe zamiary? - zapyta艂, wykrzywiaj膮c twarz.

- Chc臋 j膮 po艣lubi膰 - odpar艂 Sedolf. - Chocia偶 ona nie przestaje my艣le膰 o Ailo i powtarza, 偶e jest za wcze艣nie, bym jej cokolwiek proponowa艂. Twierdzi, 偶e je艣li kie­dy艣 wyjdzie jeszcze raz za m膮偶, to tylko z mi艂o艣ci. - Sedolf rzuci艂 Knutowi zrezygnowane spojrzenie. - Ale przecie偶 ka偶demu wolno marzy膰, prawda? Jestem jed­nym z tych g艂upc贸w, kt贸rzy 艂udz膮 si臋 nadziej膮...

- Nawet Ida nie mo偶e bez ko艅ca 偶y膰 przesz艂o艣ci膮 i piel臋gnowa膰 starych marze艅. Zwykle twardo st膮pa po ziemi, wi臋c i to zrozumie. Domy艣lam si臋 jednak, 偶e j膮 najbardziej m臋czy to, 偶e nie wie, jak zgin膮艂 Ailo. Tyle jest w tym wszystkim niejasno艣ci! A Ida nale偶y do tych ludzi, kt贸rzy musz膮 wszystko zobaczy膰 na w艂a­sne oczy i dotkn膮膰 w艂asnymi r臋kami, 偶eby uwierzy膰.

- Poczekam - westchn膮艂 Sedolf, spuszczaj膮c wzrok. - Nie mam nic pr贸cz tej pary r膮k. A to niewiele, 偶eby za­s艂u偶y膰 na uwag臋 takiej kobiety jak Ida. Tak wi臋c ja te偶 potrzebuj臋 troch臋 czasu, po to by sta膰 si臋 jej godnym. Lekkoduch Sedolf Bakken musi spowa偶nie膰. Musz臋 sta膰 si臋 kim艣, kto potrafi utrzyma膰 siebie, 偶on臋 i dzieci. Za­wsze 偶y艂em chwil膮, cz臋sto na kredyt. A m臋偶czyzna z ro­dzin膮 powinien mie膰 co艣 w zanadrzu. Dlatego musz臋 ze­bra膰 troch臋 oszcz臋dno艣ci.

Oczy Knuta rozb艂ysn臋艂y.

- My艣l臋, 偶e niewielu ojc贸w rodzin tu nad fiordem ma co艣 w zanadrzu. Prawie wszyscy 偶yj膮 mniej lub bardziej na kredyt. Dlatego te偶, kiedy rok jest nieuro­dzajny, na morzu hula sztorm albo w lesie brakuje zwierzyny, straszna n臋dza zagl膮da im do oczu. Nigdy nie wiadomo, kiedy cz艂owiek popadnie w k艂opoty. Ida nie przysz艂a na 艣wiat w bogactwie - m贸wi艂 dalej Knut. - Te pozory dobrobytu zawdzi臋czamy ci臋偶kiej pracy i odrobinie szcz臋艣cia. Ida tak偶e bywa艂a g艂odna, cho­cia偶 pewnie nie pami臋ta, tak jak ja, smaku chleba upieczonego z kory. Czasami jednak ciesz臋 si臋, 偶e by­wa艂em prawdziwie g艂odny, bo dzi臋ki temu potrafi臋 odr贸偶ni膰, co w 偶yciu jest wa偶ne, a co ca艂kiem bez zna­czenia. Jest to tak偶e pewna warto艣膰, sama w sobie, je­艣li rozumiesz, Sedolfie, co mam na my艣li...

- Ja tak偶e pami臋tam smak kory w chlebie - wyzna艂 Sedolf. - Ale nigdy nie uwa偶a艂em, 偶e wzbogaci艂o mnie to wewn臋trznie.

- Idzie z pewno艣ci膮 wr贸ci rozs膮dek - pocieszy艂 go Knut. - Czy Emil by艂 u niej w tej sprawie, o kt贸rej my艣l臋?

Sedolf pokiwa艂 g艂ow膮 ponuro.

- O艣wiadczy艂 si臋 jej przez okno - rzuci艂 z pe艂nym goryczy u艣miechem. - Ale wynik艂a z tego jedna wiel­ka k艂贸tnia. Nawet na mnie nalatywa艂, mimo 偶e si臋 wcale nie wtr膮ca艂em i le偶a艂em na tej twardej 艂awie ci­cho jak trusia. Na szcz臋艣cie Ida odprawi艂a Emila z kwitkiem. Wi臋c przynajmniej jego mam z g艂owy.

- To znaczy, ch艂opie, 偶e jest ju偶 prawie twoja - uzna艂 Knut. - Zaufaj mi. Zreszt膮, niby dlaczego mia艂­by艣 mie膰 l偶ej ni偶 my wszyscy, kt贸rzy przemienili艣my si臋 w wiernych ma艂偶onk贸w...

Twarz Sedolf a rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu.

- Nie m贸w mi, Knut, 偶e tak ci 藕le! Anjo ta艅czy ko­艂o ciebie, jakby艣 by艂 du艅skim kr贸lem... no, jak on si臋 nazywa?

- Fryderyk - poinformowa艂 go z ironi膮 Knut. - Chyba pi膮ty z kolei. Heino dobrze si臋 orientowa艂 w tych sprawach, dlatego wiem. Zreszt膮 i Anjo na­uczy艂a si臋 co nieco, kiedy s艂u偶y艂a u namiestnika w Al­cie. Zdaje si臋, 偶e pods艂uchiwa艂a przez dziurk臋 od klu­cza, chocia偶 si臋 tego wypiera.

Roze艣miali si臋 obaj.

- W ka偶dym razie - ci膮gn膮艂 Knut - Heino nie prze­pada艂 zbytnio za kr贸lami. Kr贸la Szwecji nazywa艂 cho­rym na w艂adz臋 g艂upcem, a tego naszego Fryderyka szanowa艂 jeszcze mniej. Twierdzi艂, 偶e ma sk艂onno艣ci do pija艅stwa i nierz膮du. Z tego, co wiem, to prawda.

- Okazuje si臋, 偶e nie tylko biedacy mog膮 zb艂膮dzi膰 i zej艣膰 na z艂膮 drog臋 - zauwa偶y艂 Sedolf. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e w艣r贸d ludzi z wy偶szych sfer, kt贸rzy uwa偶aj膮 si臋 za co艣 lepszego, nie brakuje 艂ajdak贸w.

- O, tak - przytakn膮艂 mu Knut i poturla艂 pier艣cie艅 w stron臋 lampy.

艢wiat艂o za艂ama艂o si臋 w czerwonych rubinach, pier­艣cie艅 b艂ysn膮艂, jakby mrugni臋ciem potwierdza艂 racj臋 Knut a.

Zanim zacz臋li obrz膮dza膰 zwierz臋ta, poszli do sau­ny i pod艂o偶yli porz膮dnie do pieca, 偶eby szybko zro­bi艂o si臋 ciep艂o i pali艂o si臋 d艂ugo.

Zapad艂 jesienny zmrok. Zadziwiaj膮ce, jak dok艂ad­nie odbiera si臋 wszystkie d藕wi臋ki w takie ciemne wie­czory. Mo偶e to zmys艂 s艂uchu wyostrza si臋, gdy zmys艂 wzroku zawodzi?

Knutowi zdawa艂o si臋, 偶e na 艣cie偶ce mi臋dzy obor膮 a chat膮 co艣 zachrz臋艣ci艂o, i mia艂 okropne wra偶enie, 偶e ka偶dy jego ruch 艣ledzi tuzin par oczu. Nie by艂o tak ch艂odno. Za chmurami znikn膮艂 sierp ksi臋偶yca. Za pa­r臋 dni srebrna tarcza, odbijaj膮c si臋 w wodach fiordu, rzuca膰 b臋dzie d艂ugie cienie i dawa膰 艣wiat艂o. Ale tego wieczoru nic nie roz艣wietla艂o ciemno艣ci.

Pogoda sprzyja艂a planowi Knuta i Sedolfa.

Dwaj m艂odzi m臋偶czy藕ni rozebrali si臋 i wszystkie ubrania, a tak偶e pier艣cie艅, owin臋li ciasno w kurtk臋, po czym owi膮zali sznurem tak, 偶e pakunek przypo­mina艂 sporej wielko艣ci tward膮 kul臋. Zostali w samych tylko kalesonach i trz臋艣li si臋 na sam膮 my艣l, 偶e tak ma­j膮 wyj艣膰 na dw贸r.

Pod艂o偶yli drew do ognia, sprawdzili, czy w lampie jest do艣膰 parafiny, po czym, nie zdmuchuj膮c p艂omie­nia, wyszli. Po艣piesznie zatrzasn臋li za sob膮 drzwi, tak by 艣wiat艂o nie o艣wietli艂o pakunku z ubraniami, na wypadek gdyby ich kto艣 obserwowa艂.

Knut pchn膮艂 lekko zawini膮tko, kt贸re poturla艂o si臋 z g贸rki w d贸艂 na brzeg i w ciemno艣ciach znikn臋艂o im z oczu. Modl膮c si臋 w duchu, 偶eby nie zatrzyma艂o si臋 gdzie艣 po drodze, ruszyli p臋dem do sauny, w kt贸rej zrobi艂o si臋 ju偶 na tyle gor膮co, by mogli si臋 rozgrza膰.

- Czuj臋 si臋 do艣膰 idiotycznie - przyzna艂 si臋 Sedolf, usiad艂szy na najwy偶szej p贸艂ce. Poci艂 si臋 obficie, a ciemna grzywka przyklei艂a mu si臋 do czo艂a. - I b臋­d臋 si臋 czu艂 jeszcze bardziej g艂upio, gdy si臋 oka偶e, 偶e ca艂a ta komedia by艂a niepotrzebna.

- Albo poczujesz ulg臋, gdy us艂yszysz, 偶e jaki艣 przy­sadzisty zbir, uzbrojony w n贸偶, grasuje w okolicy.

Nie polewali kamieni wod膮 ani nie ok艂adali si臋 brzozowymi witkami, ale poza tym by艂a to prawdzi­wa k膮piel w saunie, i to w 艣rodku tygodnia.

- Uff, dawno nie k膮pa艂em si臋 dobrowolnie - rzuci艂 Sedolf, zwijaj膮c kalesony i sk艂adaj膮c je na p艂ask. Od­rzuci艂 do ty艂u mokre w艂osy. Spojrza艂 pytaj膮co na Knuta, kt贸ry wykona艂 mniej wi臋cej te same czynno­艣ci, i u艣miechn臋li si臋 do siebie.

- Na dworze jest strasznie zimno - rzuci艂 Knut. - A pod艂o偶e kamieniste...

Tak jakby Sedolf tego nie wiedzia艂.

Otworzyli drzwi i b艂yskawicznie za sob膮 zamkn臋­li, po czym pobiegli w stron臋 brzegu, wykrzykuj膮c g艂o艣no. Kto艣, kto ich obserwowa艂, m贸g艂by s膮dzi膰, 偶e wyszli si臋 och艂odzi膰, tak jak zwykle si臋 czyni podczas k膮pieli w saunie.

Knut i Sedolf biegli pochyleni. By艂o tak ciemno, 偶e nie widzieli, gdzie st膮paj膮. Ostre kamienie wbija艂y si臋 im w stopy, a zimno k艂u艂o ich bose nogi. Wcze艣niej podzielili si臋 zadaniami. Poniewa偶, jak obaj uznali, Knut lepiej orientowa艂 si臋 w ciemno艣ciach, jemu przypad艂o w udziale odszukanie zawini膮tka z ubra­niami. Sedolf tymczasem, brodz膮c w艣r贸d glon贸w, odwi膮za艂 艂贸dk臋 nale偶膮c膮 do Reijo. Dr膮c si臋 na ca艂e gar­d艂o, 艣piewali przy tym spro艣ne piosenki i wykrzyki­wali pieprzne dowcipy.

- U licha, gdzie ten tobo艂ek? - sykn膮艂 Knut przez z臋by, szukaj膮c ubra艅.

Mo偶e po drodze zmieni艂 kierunek? Tego nigdy si臋 nie da dok艂adnie przewidzie膰, bo zbocze by艂o kamie­niste i nier贸wne.

Sedolf wypchn膮艂 艂贸d藕 na wod臋, a potem przesun膮艂 j膮 w cie艅 szopy, staraj膮c si臋 przy tym robi膰 jak naj­mniej ha艂asu. Dno 艂odzi ledwie zaszura艂o o kamienie.

Knut zd膮偶y艂 wreszcie znale藕膰 zawini膮tko z ubra­niami i rzuci艂 je po艣piesznie Sedolf owi. Wiedzia艂 do­brze, 偶e je艣li kto艣 zaczai艂 si臋, by obserwowa膰 z ukry­cia chat臋 na cyplu, nie mo偶e r贸wnocze艣nie widzie膰 tego, co si臋 dzieje na brzegu.

W ko艅cu wychowa艂 si臋 w tym miejscu i zna艂 tu ka偶dy k膮t.

Dygota艂 z zimna, ale dzia艂o si臋 tak nie po raz pierwszy. Teraz zgodnie z dalsz膮 cz臋艣ci膮 planu mia艂 narobi膰 tyle ha艂asu, 偶eby 贸w kto艣, kto ich 艣ledzi艂, my­艣la艂, 偶e do chaty wraca ich dw贸ch.

Biegn膮c pod g贸rk臋, rozmawia艂 sam ze sob膮, na przemian staraj膮c si臋 na艣ladowa膰 g艂os Sedolfa. Cho­cia偶 nie wychodzi艂o mu to idealnie, nie przejmowa艂 si臋 zbytnio, licz膮c na to, 偶e z daleka nie da si臋 wy­chwyci膰 drobnych niedoskona艂o艣ci.

Cieszy艂 si臋, 偶e chata Reijo le偶y na odludziu, ina­czej ich plan spali艂by na panewce.

Nim wy艂oni艂 si臋 z niewidocznej dla obserwatora strefy, odetchn膮艂 g艂臋boko, po czym ruszy艂 p臋dem, jakby goni艂 go sam diabe艂.

W艣lizn膮艂 si臋 przez uchylone drzwi, b艂yskawicznie si臋 cofn膮艂 i wszed艂 jeszcze raz. Potem zaryglowa艂 drzwi i wszed艂 do pogr膮偶onej w mroku izby Reijo. Niewiel­kie okienko umieszczone wysoko nad pod艂og膮 wycho­dzi艂o na ty艂 domu, wprost na sosnowy zagajnik szu­mi膮cy na wietrze i rzucaj膮cy przedziwne cienie.

Otwarcie okienka zaj臋艂o mu d艂u偶sz膮 chwil臋, ale uda­艂o mu si臋 je w ko艅cu uchyli膰 tak, 偶e nie rozleg艂 si臋 ani jeden trzask czy zgrzyt. Nie podstawiaj膮c sto艂ka, 偶eby nie zdradzi膰 drogi ucieczki, podci膮gn膮艂 si臋 do ramy. Wy­maga艂o to wysi艂ku, ale Knut dorasta艂 w twardej szkole 偶ycia, co mu si臋 teraz przyda艂o. Wiedzia艂, 偶e musi sobie poradzi膰, i do g艂owy mu nie przysz艂o, 偶e mo偶e mu si臋 to nie uda膰. Co znaczy odpowiednie nastawienie!

Przecisn膮艂 nagi tors przez ciasny otw贸r, podrapaw­szy si臋 mocno, i z niepokojem pomy艣la艂, czy ta eska­pada nie zaszkodzi szlachetniejszym partiom jego cia艂a poni偶ej pasa.

Podci膮gn膮艂 biodra nieco wy偶ej i opar艂 o w膮sk膮, tward膮 ram臋. Okienko, kt贸re mia艂o zawiasy umiesz­czone na g贸rnej cz臋艣ci ramy, opiera艂o mu si臋 na ple­cach i ramionach i gdy si臋 przesuwa艂, czu艂 si臋 tak, jak­by zdzierano z niego sk贸r臋.

Przypomnia艂o mu si臋, jak Sedolf powiedzia艂, 偶e b臋­dzie mu g艂upio, gdy ca艂a ta komedia oka偶e si臋 niepo­trzebna. Sam mia艂 podobne odczucie.

Zacisn膮wszy z臋by, podci膮gn膮艂 si臋 jeszcze bardziej, obr贸ci艂 si臋 bokiem, a potem ju偶 bez wi臋kszego trudu przecisn膮艂 nogi. Zdawa艂o mu si臋, 偶e na ramie zosta艂y ca艂e p艂aty sk贸ry z jego plec贸w, ale w ciemno艣ci nie m贸g艂 tego sprawdzi膰.

Zeskoczy艂 na ziemi臋 w chwili, gdy zad膮艂 silniejszy wiatr, za co Knut by艂 mu bardzo wdzi臋czny, gdy偶 st艂umi艂 odg艂os zatrzaskuj膮cego si臋 okienka.

Knut stan膮艂 na palcach i poprawi艂 okienko, 偶eby z zewn膮trz nie by艂o wida膰, 偶e jest otwarte, i pod os艂o­n膮 sosen obszed艂 chat臋. Potem przeczo艂ga艂 si臋 bezg艂o­艣nie do 艣cie偶ki i przemkn膮艂 po cichu w d贸艂 na nabrze­偶e. Ukryty za szop膮 wszed艂 do wody i brodz膮c po ko­lana dotar艂 do 艂odzi, w kt贸rej ju偶 czeka艂 Sedolf.

Trz膮s艂 si臋 jak galareta, gdy sadowi艂 si臋 przy sterze.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 si臋 ciebie nie doczekam - wy­szepta艂 Sedolf, staraj膮c si臋 bez wi臋kszego plusku po­rusza膰 wios艂ami.

Lekkie uderzenie wiose艂 s艂ycha膰 by艂o jedynie przy brzegu. Sedolf p艂yn膮艂 w cieniu wynurzaj膮cego si臋 z wody wzniesienia, niewidoczny dla kogo艣, kto by膰 mo偶e obserwowa艂 dom, a potem skierowa艂 艂贸d藕 ku uj艣ciu rzeki. Knut dr偶膮cymi r臋koma usi艂owa艂 rozsu­p艂a膰 owini臋ty link膮 tobo艂ek z ubraniami, z trudem powstrzymuj膮c szcz臋kanie. Sedolf zmarz艂 jeszcze bardziej, wystawiony na ostry wiatr tak偶e przez ten czas, gdy Knut przebywa艂 pod dachem.

Wreszcie Knutowi uda艂o si臋 wyj膮膰 zwini臋te ubra­nia. Swoj膮 kurtk臋 zarzuci艂 na ramiona towarzysza, kt贸ry nie przerywa艂 wios艂owania. Sam za艂o偶y艂 przez g艂ow臋 jego we艂niany sweter.

Odwa偶yli si臋 do siebie odezwa膰, dopiero kiedy wp艂yn臋li do rzeki.

- A niech to, nigdy jeszcze nie bra艂em udzia艂u w czym艣 r贸wnie szalonym - roze艣mia艂 si臋 Sedolf, wk艂adaj膮c r臋ce do r臋kaw贸w kurtki.

Knut, wt贸ruj膮c mu 艣miechem, za艂o偶y艂 spodnie, we艂niane skarpety i buty. Potem przej膮艂 wios艂a, tak by i Sedolf m贸g艂 si臋 ciep艂o ubra膰.

- Masz pier艣cie艅? - zapyta艂 Sedolf. Knut poklepa艂 si臋 po kieszeni spodni i przytakn膮艂.

P艂yn臋li w g贸r臋 rzeki, a gdy dotarli do miejsca, gdzie las zg臋stnia艂, wystarczaj膮co daleko od fiordu i cypla, przybili do brzegu. Wci膮gn臋li 艂贸d藕 na l膮d i chwyciw­szy pod pach臋 cz臋艣ci garderoby, kt贸rych nie zd膮偶yli na siebie w艂o偶y膰, co si艂 w nogach pobiegli do chaty Knuta. Nie zdo艂ali si臋 rozgrza膰 szybkim biegiem i przemarzni臋ci wpadli na schody.

Na progu powita艂a ich Anjo. By艂a blada, a w jej oczach czai艂 si臋 l臋k. Gdy ujrza艂a ich ca艂ych i zdro­wych, wyra藕nie poczu艂a ulg臋, kt贸ra natychmiast przemieni艂a si臋 w z艂o艣膰.

- Gdzie wy艣cie si臋, u licha, podziewali przez ca艂y dzie艅? - zawo艂a艂a, wspania艂omy艣lnie wpuszczaj膮c ich do 艣rodka. Przy kuchennym stole czekali tak偶e Ida i Reijo. Ida poderwa艂a si臋 odruchowo, ale zaraz usia­d艂a. - Czy zdajecie sobie spraw臋, 偶e my tu umieramy ze strachu? - pokrzykiwa艂a Anjo, wyrywaj膮c si臋 zde­nerwowana z obj臋膰 Knuta.

Sedolf opad艂 na jeden ze sto艂k贸w, a Knut siad艂 na 艂awie obok Reijo i wyja艣ni艂 zadyszany:

- Byli艣my na cyplu. Obrz膮dzili艣my inwentarz. Wy­dawa艂o nam si臋, 偶e kto艣 nas 艣ledzi. Dlatego te偶 mu­sieli艣my si臋 stamt膮d ewakuowa膰 w do艣膰 dramatyczny spos贸b.

- Komu, u diab艂a, przysz艂oby do g艂owy was 艣le­dzi膰? G艂upcy z was! - wyzywa艂a ich Anjo, kt贸ra jak ju偶 wpad艂a w z艂o艣膰, to nie przebiera艂a w s艂owach.

Knut prze艂kn膮艂 艣lin臋. Wiedzia艂 doskonale, 偶e pod przykrywk膮 gniewu 偶ona pr贸buje ukry膰 strach i 偶e zaraz zn贸w b臋dzie jego serdeczn膮 i wyrozumia艂膮 Anjo. Potrzebowa艂 jej ciep艂a bardziej ni偶 kiedykolwiek, czu艂 si臋 bowiem na wskro艣 przemarzni臋ty.

- Okazuje si臋, 偶e Helena mia艂a racj臋, przypuszczaj膮c, 偶e jej oprawca co艣 zgubi艂 - rzek艂 spokojnym g艂o­sem i po艂o偶y艂 na stole pier艣cie艅.

Rozejrza艂 si臋 z satysfakcj膮 po pe艂nych niedowie­rzania twarzach. Sedolf tak偶e si臋 u艣miechn膮艂, widz膮c zdumienie obecnych. To by艂a ich wielka chwila, za­do艣膰uczynienie za wszystkie nie偶yczliwe s艂owa.

- Chyba nie znale藕li艣cie tego na cyplu? - spyta艂a Ida.

- Wydawa艂o nam si臋, 偶e kto艣 nas przez ca艂y czas obserwuje - wyja艣ni艂 Knut. - Mo偶e to wcale nie by艂 on, ale woleli艣my nie ryzykowa膰 i nie przyprowadza膰 go wprost do kryj贸wki Heleny. Dlatego poszli艣my na cypel. Nie s膮dz臋, 偶eby on zauwa偶y艂, 偶e co艣 znalaz艂em.

Spojrzawszy na Reijo, kt贸ry uwa偶nie ogl膮da艂 pier­艣cie艅, doda艂:

- Chyba b臋dziemy musieli pokaza膰 go jutro two­jej m艂odziutkiej przyjaci贸艂ce. Zobaczymy, jak zare­aguje.

9

Knut zrazu nalega艂, a potem usilnie prosi艂, by Re­ijo pokaza艂 pier艣cie艅 Helenie. Ale on odm贸wi艂, t艂u­macz膮c:

- Lepiej zr贸b to sam, ona i tak nie spodziewa si臋 po tobie niczego dobrego. Zadaj jej pytania, na kt贸re chcesz zna膰 odpowied藕. - W k膮cikach ust Reijo poja­wi艂 si臋 grymas. - Co do mnie, nadal uwa偶am, 偶e po­winni艣my da膰 jej czas i poczeka膰, a偶 sama nam zechce wszystko opowiedzie膰.

- Traktujesz j膮 jak w艂asne dziecko - westchn膮艂 Knut zrezygnowany. - Wszystkim pokrzywdzonym przez los istotom pragn膮艂by艣 przychyli膰 nieba. A ja si臋 boj臋, 偶e co艣 niedobrego wisi w powietrzu.

Reijo wzni贸s艂 oczy ku niebu.

- Nie chc臋 si臋 do tego miesza膰 - rzek艂 otwarcie. - Ani bra膰 na siebie odpowiedzialno艣ci. Nie chc臋 wie­dzie膰, o co zamierzasz j膮 pyta膰. Pami臋taj jedno, nie wolno ci doprowadzi膰 jej do takiego stanu jak wczo­raj. Obsypa艂e艣 j膮 gradem pyta艅, Knut. I sam si臋 prze­kona艂e艣, 偶e nie przynios艂o to 偶adnych efekt贸w. Pr贸cz tego, 偶e wy艂adowa艂e艣 swoj膮 z艂o艣膰.

Knut spu艣ci艂 g艂ow臋 zawstydzony. Reijo mia艂 racj臋.

- B臋d臋 teraz delikatniejszy - obieca艂.

Pozwolili Helenie zje艣膰 w spokoju 艣niadanie. Dziew­czyna w milczeniu spogl膮da艂a pytaj膮cym wzrokiem na Anjo. Opuchlizna zacz臋艂a powoli ust臋powa膰, ods艂aniaj膮c prawdziwe rysy dziewczyny: drobn膮 twarz w kszta艂cie serca, do艂ek w brodzie.

- Jeste艣 coraz 艂adniejsza - powiedzia艂a Anjo i pog艂a­ska艂a Helen臋 lekko po policzku. - Niebawem po偶ycz臋 ci lusterko. Jeszcze tylko troch臋 poczekaj. - U艣miech­n臋艂a si臋, ale zaraz z powag膮 doda艂a: - Wiem, 偶e Knut przestraszy艂 ci臋 wczoraj. Zachowa艂 si臋 doprawdy jak nieokrzesany gbur. Ale zrozum, on nie chcia艂 藕le.

- A czego chce teraz? - zapyta艂a Helena sp艂oszo­na, opieraj膮c si臋 plecami o wezg艂owie 艂贸偶ka. Przypo­mina艂a przera偶one zwierz臋.

- Knut s膮dzi, 偶e znalaz艂 co艣, czego szuka ten cz艂o­wiek, kt贸rego tak si臋 boisz. Chce ci臋 zapyta膰, czy roz­poznajesz 贸w przedmiot.

Anjo popatrzy艂a na Knuta ostrzegawczo i tak jak si臋 um贸wili, da艂a mu znak, 偶eby wyj膮艂 pier艣cie艅.

Knut naprawd臋 si臋 stara艂, zreszt膮 nie by艂 z natury grubosk贸rny. Umia艂 dostrzec potrzebuj膮cych. Mia艂 go艂臋bie serce. Nierzadko zdarza艂o mu si臋 p艂aka膰. Je­go du偶e d艂onie potrafi艂y by膰 bardzo delikatne. Ku swojemu strapieniu zdawa艂 sobie jednak spraw臋, 偶e Helena nie dostrzega w nim tych cech. Dla niej by艂 niczym stallo, cho膰 mo偶e nigdy o tym lapo艅skim po­tworze nie s艂ysza艂a.

Knut usiad艂 na brzegu 艂贸偶ka, tak jak zwyk艂 siada膰 Reijo. Wpad艂o mu bowiem do g艂owy, 偶e gdy stoi nad Helen膮, przyt艂aczaj膮c j膮 sw膮 sylwetk膮, pot臋guje tyl­ko w niej strach.

- Znalaz艂em co艣 wczoraj - odezwa艂 si臋 cicho i wy­ci膮gn膮艂 zaci艣ni臋t膮 d艂o艅.

Helena nie odezwa艂a si臋, ale wzrokiem 艣ledzi艂a ka偶dy jego ruch, tak jak zal臋knione ciel臋 renifera wo­dzi za drapie偶nikiem.

Knut westchn膮艂 ci臋偶ko, 艣wiadomy, 偶e i dla niego, i dla niej lepiej b臋dzie tego nie przed艂u偶a膰.

Podsun膮艂 bli偶ej d艂o艅 i otworzy艂 j膮.

Helena zamruga艂a powiekami nerwowo, a potem zacisn臋艂a oczy i wtuliwszy si臋 w pled, zatrz臋s艂a si臋 od p艂aczu.

Anjo natychmiast przygarn臋艂a j膮 i uko艂ysa艂a ni­czym dziecko.

- Czy przez ca艂y czas mnie oszukiwali艣cie? - szlocha­艂a rozhisteryzowana Helena. - Celowo k艂amali艣cie, wmawiaj膮c mi, 偶e jestem tu bezpieczna? Mimo 偶e on tu jest? Po co chce mnie st膮d wzi膮膰? Przecie偶 jestem nic niewarta. Nienawidzi mnie... Jestem mu kul膮 u nogi... Jak mogli艣cie mnie tak ok艂ama膰? Nie mog臋 uwierzy膰...

Anjo g艂aska艂a j膮 po plecach i pociesza艂a ciep艂o i przyja藕nie, tak jak tylko ona potrafi艂a uspokoi膰 przera偶onego cz艂owieka. Anjo zna艂a wszystkie zau艂­ki strachu, gdy偶 kiedy艣 sama b艂膮ka艂a si臋 w艣r贸d nich.

- Mo偶e jest gdzie艣 we wsi, ale tutaj go nie ma - za­pewnia艂a. - Uczynili艣my wszystko, co w naszej mocy, aby go st膮d odci膮gn膮膰. On nie ma poj臋cia, 偶e tu jeste艣. Knut znalaz艂 pier艣cie艅 przypadkowo. Mo偶esz nam co艣 o nim opowiedzie膰? To jego sygnet, prawda?

Helena pokiwa艂a g艂ow膮, nie przestaj膮c szlocha膰, ale wi臋cej nic nie wyjawi艂a.

Skini臋ciem g艂owy Anjo nakaza艂a Knutowi wyj艣膰 z alkierza. Knut czu艂 si臋 jak ostatni 艂ajdak. Przepu艣ci艂 Reijo, kt贸ry bez s艂owa min膮艂 go w drzwiach.

Sedolf i Ida siedzieli przy stole naprzeciwko siebie. Anjo zatroszczy艂a si臋, 偶eby izby, w kt贸rych pos艂a艂a im na noc, s膮siadowa艂y ze sob膮, ale Knut nie mia艂 偶ad­nej w膮tpliwo艣ci, 偶e z tego nie skorzystali. Sam le偶a艂 d艂ugo, nie mog膮c zmru偶y膰 oka, nawet kiedy Anjo ju偶 zasn臋艂a, ale nie s艂ysza艂 skradaj膮cych si臋 krok贸w ani skrzypienia otwieranych ostro偶nie drzwi.

- Mieli艣my racj臋, pier艣cie艅 nale偶y do cz艂owieka, kt贸ry tak okrutnie obszed艂 si臋 z Helen膮 - odezwa艂 si臋 Knut. - Dziewczyna my艣li, 偶e on przebywa w naszym domu.

- Ona chyba nie zazna艂a w 偶yciu poczucia bezpie­cze艅stwa - orzek艂a Ida. - Ci膮gle si臋 boi, zauwa偶yli艣cie?

- Nie by艂aby艣 taka m膮dra, gdyby kto艣 ci臋 tak urz膮­dzi艂 - odpar艂 Knut oschle, ale zaraz doda艂, ocieraj膮c czo艂o: - Wybacz, Ido! Nie chcia艂em by膰 niemi艂y. Trudno si臋 dziwi膰 jednak, 偶e ta dziewczyna jest prze­ra偶ona. Nigdy nie prze偶y艂a艣 takiego strachu i pewnie nie b臋dziesz mia艂a ku temu powodu. Chyba tylko Anjo potrafi j膮 tak naprawd臋 zrozumie膰. Ja tak偶e nie raz si臋 w moim 偶yciu ba艂em. Nadal na samo wspomnie­nie pewnych zdarze艅 艣ciska mnie w do艂ku, ale to i tak za ma艂o, by w pe艂ni poj膮膰, co tkwi w tej dziewczynie. Czuj臋 si臋 jak ostatni n臋dznik, 偶e wiedz膮c o tym wszystkim, narazi艂em j膮 na kolejny wstrz膮s.

- Je艣li ten cz艂owiek kr臋ci si臋 gdzie艣 w okolicy - rzek艂 z pozornym spokojem Sedolf - to mo偶e si臋 okaza膰, 偶e nam wszystkim grozi wielkie niebezpiecze艅stwo.

Knut przyzna艂 mu racj臋.

- Ta my艣l nie daje mi spokoju. I modl臋 si臋, by nie okaza艂a si臋 prorocza. A wiele lat up艂yn臋艂o od czasu, gdy ostatni raz modli艂em si臋 szczerze! Jak to zupe艂­nie nieznajoma dziewczyna mo偶e wywr贸ci膰 偶ycie cz艂owieka do g贸ry nogami...

- Musimy pojecha膰 na cypel - przypomnia艂 mu Sedolf.

- Rzeczywi艣cie - odpar艂 Knut roztargniony, nie przestaj膮c my艣le膰 o Helenie i o pot臋偶nym m臋偶czy藕nie uzbrojonym w n贸偶. W jego g艂owie roi艂o si臋 od najbar­dziej przera偶aj膮cych wersji zdarze艅, kt贸re t艂umaczy艂yby tajemnic臋 obecno艣ci dziewczyny w tych stronach.

- Pojad臋 z wami. To m贸j dom! - oznajmi艂a Ida, pa­trz膮c bez l臋ku to na brata, to na Sedolfa. Z wysuni臋­t膮 do przodu brod膮 i r臋kami opartymi na biodrach wygl膮da艂a na osob臋 zdecydowan膮. Ca艂a jej postawa wyra偶a艂a determinacj臋...

- Ale to niebezpieczne - stanowczo sprzeciwi艂 si臋 Sedolf.

- Ida potrafi pos艂ugiwa膰 si臋 no偶em. Jak trzeba, wy­patroszy ryb臋, a tak偶e podzieli ubit膮 zwierzyn臋 - oznajmi艂 Knut oschle. - Niech jedzie z nami.

Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mo偶e uznacie, 偶e to g艂upie, ale ja po prostu czu­j臋, 偶e Ida nie powinna jecha膰. C贸偶 z tego, 偶e potrafi pos艂ugiwa膰 si臋 no偶em? Ten cz艂owiek jest bardzo gro藕ny. A ona jest kobiet膮, i to nie do艣膰 siln膮. Nie za­bierajmy jej. Zdecydowanie si臋 temu sprzeciwiam!

- A kto ci da艂 prawo decydowa膰 za mnie, Sedolfie Bakken? - wycedzi艂a aksamitnym g艂osem Ida. - P贸ki co, sama za siebie odpowiadam! Sama! S艂yszysz?

Sedolf uchwyci艂 jej wzrok. By艂o to zderzenie dw贸ch silnych osobowo艣ci. Dwie pary oczu ciska艂y b艂yskawice, nikt nie zamierza艂 ust膮pi膰.

- Mam nadziej臋 - rzek艂 w ko艅cu Sedolf - 偶e nie za­pomnisz, i偶 by艂em temu przeciwny. Troszcz臋 si臋 o ciebie, Ido. I 偶adne prawo na 艣wiecie nie zabroni mi tego. Ty te偶 mi tego nie zabronisz, cho膰 jeste艣 ta­ka dumna i uparta. Nic na to nie poradz臋, 偶e ci臋 ko­cham. Tak, mo偶e i jestem g艂upi, ale pragn臋 ci臋 chro­ni膰 przed wszelkim niebezpiecze艅stwem. Wi臋c my艣l sobie o mnie, co chcesz. Wszystko mi jedno. Wiem tylko, 偶e si臋 boj臋 o ciebie, i dlatego chc臋, 偶eby艣 tutaj zosta艂a. Ale masz racj臋: zmusi膰 ciebie nie mog臋... nie chc臋. Oby tylko ten tw贸j up贸r nie sprowadzi艂 na cie­bie nieszcz臋艣cia.

- Jad臋 z wami! - o艣wiadczy艂a Ida. - I dzi臋kuj臋, Sedolfie, za twoj膮 troskliwo艣膰, ale potrafi臋 sama o sie­bie zadba膰.

Anjo wysz艂a do nich, a w jej jasnych oczach malo­wa艂o si臋 zmartwienie.

- Och, Knut, Knut - westchn臋艂a ci臋偶ko. - Znowu to samo.

Pog艂aska艂a m臋偶a po w艂osach i przytuliwszy si臋 do niego, opar艂a policzek na jego jasnej grzywce.

Kocha艂a go pomimo jego m艂odzie艅czej gwa艂towno­艣ci. Za艂atwia艂 sprawy po swojemu, cz臋sto nie bacz膮c na uczucia drugiej strony. I pomimo dobrych ch臋ci nie­rzadko wszystko psu艂. Taki ju偶 by艂: m臋偶czyzna i ch艂o­piec w jednej osobie. Mia艂 gor膮ce serce, ale brakowa艂o mu taktu. Nie potrafi艂 uchwyci膰 subtelnych niuans贸w cudzej wra偶liwo艣ci, zapomina艂, jak 艂atwo ludzi zrani膰.

Sam by艂 twardy i nie litowa艂 si臋 nad sob膮, nie przy­chodzi艂o mu wi臋c do g艂owy, 偶e inni mog膮 mie膰 cie艅­sz膮 sk贸r臋.

- Znasz j膮, Anjo - odezwa艂 si臋 Knut. - Jak my艣lisz, kim on dla niej jest?

Anjo potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, nie odrywaj膮c policzka od w艂os贸w Knuta.

- W艂a艣ciwie jej .nie znam. Ona traktuje mnie po trosze jak matk臋, ale otoczy艂a si臋 szczelnym murem i nikogo do siebie nie dopuszcza. Chyba tylko Reijo ma szans臋 przebi膰 si臋 przez ten mur. Czuje si臋 przy nim bezpieczna. Ale mimo to i jemu si臋 nie zwierza. Opowiada mu tylko to, co sama chce.

- Dlatego, 偶e si臋 boi? - zapyta艂a Ida. Siedzia艂a z pod­part膮 brod膮, usi艂uj膮c sobie wyobrazi膰 tak wielki l臋k...

- Tak, dlatego 偶e si臋 boi - odpar艂a Anjo zamy艣lo­na. - Cz艂owiek mo偶e a偶 tak si臋 ba膰, Ido. Mo偶e by膰 ta­ki bezradny, osaczony, pochwycony w sie膰 strachu, kt贸r膮 kto艣 zdo艂a艂 go omota膰. Nie wiem, kim on dla niej jest. Nie wiem, jak wygl膮da, nic o nim nie wiem. Jedynie to, 偶e musi by膰 na wskro艣 z艂y, nie wyobra­偶am sobie, by by艂o inaczej.

- Wracamy na cypel - powiedzia艂 Knut. - Kto艣 mu­si si臋 zaj膮膰 inwentarzem, nie zaszkodzi te偶 rozejrze膰 si臋, czy ca艂e to nasze wieczorne przedstawienie mia­艂o jaki艣 sens. Nie denerwuj si臋 niepotrzebnie! Sedolf i ja potrafimy na siebie uwa偶a膰...

Sedolf popatrzy艂 zagniewany na Id臋.

- Gorzej, 偶e ona tak偶e postanowi艂a jecha膰 z nami. Czy nie mog艂aby艣, Anjo, przem贸wi膰 jej do rozs膮dku?

Anjo spojrza艂a badawczo na Id臋. Charakterystycz­nie wysuni臋ty podbr贸dek wskazywa艂 na bojowe na­stawienie dziewczyny. Anjo zna艂a j膮 na tyle dobrze.

- To ju偶 postanowione? - zapyta艂a.

Ida skin臋艂a g艂ow膮, wdzi臋czna, 偶e cho膰 Anjo j膮 po­par艂a. Zn贸w poczu艂a, 偶e si臋 do siebie zbli偶y艂y. Anjo by艂a wyj膮tkowym cz艂owiekiem.

Sedolf patrzy艂 to na jedn膮, to na drug膮.

- O Bo偶e - westchn膮艂 w ko艅cu bezsilnie. - Ja chy­ba do ko艅ca 偶ycia nie zrozumiem kobiet.

- Na pewno - odpar艂a Anjo mi臋kko. - Nigdy nas nie zrozumiecie, ju偶 my si臋 o to postaramy. R贸偶nimy si臋, my, kobiety, i wy, m臋偶czy藕ni, i niech tak pozostanie. Powinni艣my stanowi膰 nawzajem dla siebie tajemnic臋.

Knut wzni贸s艂 oczy ku niebu i u艣miechaj膮c si臋 kpi膮­co, ale z mi艂o艣ci膮, uca艂owa艂 d艂o艅 Anjo.

- Ty moja tajemnico, mog艂aby艣 znale藕膰 jaki艣 bez­pieczny schowek dla tego pier艣cienia? Mo偶e kt贸rego艣 dnia pomo偶e nam rozwik艂a膰 zagadk臋. Chyba 偶e oka­偶e si臋 nieodgadniona niczym kobieta.

Anjo wzi臋艂a pier艣cie艅 od m臋偶a i uca艂owa艂a Knuta w skro艅.

- Ja tu si臋 postaram wszystkiego dopilnowa膰! - zwr贸ci艂a si臋 do Idy. - A ty r贸b to, co ci nakazuje ser­ce i rozum.

Sedolf prawie si臋 nie odzywa艂 do Idy. Siedzieli tu偶 obok na wozie; gdy podskakiwa艂 na wybojach, obija­li si臋 o siebie. Ale nawet w贸wczas Sedolf nie spojrza艂 na ni膮.

Minion膮 noc sp臋dzili w s膮siaduj膮cych ze sob膮 izbach. Sedolf domy艣la艂 si臋, dlaczego Anjo zadba艂a o to, by jego drzwi dzieli艂 tylko krok od drzwi Idy.

S艂ysza艂, 偶e Ida je zamyka, ale nie rygluje. On tak­偶e nie ryglowa艂 swoich.

Spa艂 niespokojnie. S艂ysza艂, kiedy obudzi艂y si臋 ma­luchy. Ida przemawia艂a do nich 艂agodnie, by zasn臋艂y, a potem zanuci艂a ko艂ysank臋, kt贸rej melodi臋 i on pa­mi臋ta艂 z dzieci艅stwa. S艂owa gdzie艣 mu si臋 zagubi艂y po drodze do doros艂o艣ci. Daremnie pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰 zapomniane wersy. Zapragn膮艂 p贸j艣膰 do Idy, tak bardzo potrzebowa艂 przytuli膰 si臋 do ciep艂e­go cia艂a i poczu膰 na szyi jej ramiona.

Ale Ida ani jednym s艂owem czy spojrzeniem nie zach臋ci艂a go, 偶eby przyszed艂. A on bardzo si臋 l臋ka艂, 偶e mo偶e go odrzuci膰.

To, 偶e dopu艣ci艂a go tak blisko, wcale nie znaczy­艂o, 偶e wolno mu ich zwi膮zek traktowa膰 jako co艣 oczy­wistego. Nie da艂a mu podstaw, by m贸g艂 tak s膮dzi膰.

Dlatego pozosta艂 sam na swoim pos艂aniu, cho膰 ona spa艂a tu偶 za 艣cian膮. Le偶a艂 cicho i nas艂uchiwa艂. Wyda­wa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy jej oddech, i pr贸bowa艂 oddycha膰 w tym samym rytmie, by poczu膰 si臋 bli偶ej niej. Ale to chyba by艂 tylko wytw贸r wyobra藕ni, bo 艣ciany w chacie Knuta i Anjo nie by艂y takie cienkie.

Nie wiedzia艂, 偶e Ida zachowuje si臋 dok艂adnie tak samo.

Teraz siedzieli obok siebie na wozie Knuta, a mi­mo to byli sobie dalecy. T艂umione s艂owa cz臋sto od­gradzaj膮 ludzi niewidzialnym murem.

My艣li, kt贸rych nie dzieli si臋 z drugim cz艂owiekiem, bardziej szkodz膮 ni偶 te, kt贸re cz艂owiek odwa偶y si臋 wypu艣ci膰 w 艣wiat.

Kiedy dotarli na otwarty teren nad brzegiem fiordu, Knut wstrzyma艂 konia, by Sedolf i Ida mogli si臋 prze­si膮艣膰 obok niego na kozio艂, sk膮d roztacza艂 si臋 znacznie rozleglejszy widok. Ida by艂a ubrana w czarn膮 sp贸dni­c臋 i czarny kaftan. Na g艂ow臋 i ramiona zarzuci艂a sza­ry szal, a do kieszonki przyszytej na szwie pod sp贸d­nic膮 schowa艂a n贸偶, o kt贸rym nie wspomnia艂a nikomu.

Przypomnia艂a sobie po偶egnanie z Anjo.

- Jeste艣 bardzo podobna do swojej matki: przekor­na, uparta i dumna - powiedzia艂a 偶ona Knuta, tul膮c j膮 do piersi. - Nale偶ysz do tych nielicznych kobiet, kt贸re poradz膮 sobie w 偶yciu same. W odniesieniu do ciebie nie s膮 to wy艂膮cznie czcze s艂owa.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮, przekonana, 偶e to prawda.

- Raija poradzi艂a sobie, wi臋c i ty sobie poradzisz - powt贸rzy艂a Anjo. - Jeste艣 silna, cho膰 mo偶e nie do ko艅ca jeszcze odkry艂a艣 w sobie ca艂膮 swoj膮 moc.

Siedzia艂a obok Sedolfa. Oboje zachowywali pozor­n膮 oboj臋tno艣膰, ale za ka偶dym razem, gdy dotkn臋li si臋 ramionami, ich cia艂a przeszywa艂 dreszcz.

- Dym unosi si臋 z komina - odezwa艂a si臋 Ida, a w jej g艂osie zabrzmia艂 niepok贸j.

- Pod艂o偶y艂em solidnie do pieca, zanim uciek艂em przez okno - odpar艂 Knut. - Wystarczy艂o na ca艂膮 noc.

- Chyba ponios艂y nas nerwy - powiedzia艂 Sedolf i odetchn膮wszy z ulg膮 odwa偶y艂 si臋 otoczy膰 Id臋 ramie­niem. Da艂 jej w ten spos贸b do zrozumienia, 偶e jego milczenie spowodowane by艂o niczym innym jak tyl­ko trosk膮 o ni膮. - Pewnie Knut zauwa偶y艂 cie艅 rysia! Niepotrzebnie urz膮dzili艣my tak膮 komedi臋. Wios艂o­wa膰 w 艣rodku czarnej jesiennej nocy niemal nago! Lu­dzie by si臋 skr臋cili ze 艣miechu, gdyby to us艂yszeli. Nie s膮dzisz, Knut?

Knut, nie odpowiadaj膮c, pogoni艂 konia i w贸z ru­szy艂 dalej. Zanim wjecha艂 na pochy艂o艣膰 prowadz膮c膮 do chaty, Sedolf i Ida zeskoczyli z koz艂a, 偶eby nie przeci膮偶a膰 poczciwej i wiernej szkapiny.

Rych艂o jednak si臋 okaza艂o, jak p艂onne by艂y nadzie­je, 偶e nie grozi im 偶adne niebezpiecze艅stwo.

Wej艣cie do chaty zosta艂o sforsowane, zamek roz­bity... Nie pom贸g艂 nawet rygiel za艂o偶ony od 艣rodka.

Knut wszed艂 pierwszy z no偶em w r臋ku i rozejrza艂 si臋, wyostrzaj膮c zmys艂y. To ju偶 nie by艂a zabawa! Ba艂 si臋, by艂by g艂upcem, gdyby si臋 nie ba艂. Ale na szcz臋­艣cie strach go nie parali偶owa艂.

Sedolf, r贸wnie czujny, szed艂 tu偶 za Knutem, os艂a­niaj膮c Id臋. Serce wali艂o mu w piersiach i nie by艂 w sta­nie my艣le膰 o niczym poza ukochan膮.

Za艣 Ida mia艂a wra偶enie, jakby znalaz艂a si臋 w jakim艣 nierzeczywistym 艣wiecie. Czu艂a, jak w koniuszkach palc贸w pulsuje jej krew. W艂a艣ciwie nie ba艂a si臋, nie le偶a艂o to w jej naturze, raczej rozbawi艂o j膮, 偶e si臋 tak skradaj膮 wzd艂u偶 znajomych 艣cian.

Knut otworzy艂 drzwi do s膮siaduj膮cych z kuchni膮 pomieszcze艅. W alkierzach by艂o pusto. Zauwa偶y艂, 偶e okienko w izdebce Reijo jest tylko przymkni臋te, do­k艂adnie tak jak przedtem.

- Nikogo nie ma - powiedzia艂 w ko艅cu, co pozo­stali przyj臋li z wyra藕n膮 ulg膮.

Ida u艣cisn臋艂a d艂o艅 Sedolfa, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e nawet nie wie, w kt贸rym momencie z艂apa艂a go za r臋­k臋. Ale ciep艂o od niego p艂yn膮ce podnios艂o j膮 na duchu.

- A jednak kto艣 tu by艂 - zaprzeczy艂a, wskazuj膮c g艂ow膮 st贸艂, na kt贸rym le偶a艂a nad艂amana kromka chle­ba, mas艂o i sta艂 kubek z wypitym do po艂owy mlekiem. - Chyba 偶e to wy zostawili艣cie po sobie ten ba艂agan. To do was podobne.

Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Kto艣 tu by艂 po nas. Bezczelnie sobie siedzia艂 i si臋 posila艂! No nie, s膮 pewne granice! - oburza艂 si臋.

- Ten cz艂owiek musi mie膰 wyj膮tkowo silne nerwy - zauwa偶y艂 Knut.

Ida przemkn臋艂a wzrokiem po izbie, wesz艂a do swo­jego alkierza i zajrza艂a, czy nie zgin臋艂y jej kosztowno­艣ci. Kto艣 w nich grzeba艂, ale od艂o偶y艂 z powrotem na miejsce, uznawszy zapewne za bezwarto艣ciowe. Otworzy艂a mieszek z lapo艅skim srebrem, 偶eby spraw­dzi膰, czy nic nie brakuje, i zauwa偶y艂a, 偶e w臋ze艂 na sznurku zawi膮zany jest inaczej, ni偶 zwyk艂a to robi膰.

- Nic nie zgin臋艂o - o艣wiadczy艂a Knutowi zdziwio­na, bo nie pasowa艂o jej to do obrazu m臋偶czyzny, kt贸­ry sobie wytworzy艂a, ujrzawszy zakrwawion膮 i nie­przytomn膮 Helen臋. S膮dzi艂a, 偶e kto艣, kto jest tak bru­talny, rabuje tak偶e i kradnie.

Wyszli na podw贸rko. Ko艅 zaprz臋偶ony do wozu najwyra藕niej si臋 niecierpliwi艂 i przebiera! nogami nie­spokojnie. Zapewne zastanawia艂 si臋, czy ka偶膮 mu tak sta膰 przez ca艂y dzie艅.

Ida poklepa艂a go i przem贸wi艂a do艅 przyja藕nie, gdy tymczasem Knut sprawdzi艂 wszystkie zabudowania gospodarskie, saun臋, obor臋.

Tylko w saunie odnale藕li 艣lad obecno艣ci obcego. Na pod艂odze le偶a艂a wi膮zka brzozowych ga艂膮zek z resztk膮 po偶贸艂k艂ych li艣ci.

Knut zakl膮艂 pod nosem.

- Nie do wiary! Ten zuchwalec urz膮dzi艂 sobie k膮­piel! Niech to wszyscy diabli!

Cisn膮艂 brzozowe witki z ca艂ej si艂y, ale, cho膰 troch臋 mu ul偶y艂o, nie uciszy艂o to w nim ca艂ej z艂o艣ci.

- Znikn膮艂 - zawiadomi艂 Sedolf, kt贸ry tak偶e zrobi艂 rundk臋 mi臋dzy zabudowaniami. - Nie widzia艂em ni­kogo. Nic nam nie grozi.

Weszli razem z Id膮 do obory. Pomogli jej przy­nie艣膰 siano, odgarn臋li gn贸j. Targa艂 nimi gniew skiero­wany przeciwko wrogowi, kt贸ry okaza艂 si臋 bardziej przebieg艂y ni偶 oni i nie odkry艂 przed nimi twarzy. Czuli si臋 tak, jakby walczyli z jakim艣 cieniem.

- Kto艣 powinien naprawi膰 te drzwi - odezwa艂a si臋 Ida. - Wisz膮 na zawiasach i nie mog臋 ich porz膮dnie zamkn膮膰. Nied艂ugo zima, a przez te wszystkie szpa­ry strasznie ci膮gnie.

- Przesadzasz jak zwykle - uzna艂 Knut, nawet nie patrz膮c w stron臋 drzwi. - Ale skoro tak chcesz, to ci je naprawimy. Mam nadziej臋, 偶e ten n臋dznik jest da­leko st膮d. Wszystko si臋 we mnie trz臋sie ze z艂o艣ci, gdy o nim pomy艣l臋. Trudno, jak Helena nie chce o nim gada膰, to jej sprawa. Nic mnie to nie obchodzi. To jej 偶ycie, nie moje.

Knut zawsze troch臋 wyolbrzymia艂 sprawy, gdy by艂 poirytowany. Taki ju偶 by艂 w dzieci艅stwie, to by艂a je­go bro艅.

- Reszt臋 mo偶ecie sami doko艅czy膰 - powiedzia艂a Ida, 偶a艂uj膮c w duchu, 偶e w og贸le tu przyje偶d偶a艂a.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e to dobry pomys艂. Chcia艂a udo­wodni膰 Sedolfowi, 偶e nie potrzebuje jego nadmiernej tro­ski. Czu艂a si臋 osaczona, gdy kto艣 opiekowa艂 si臋 ni膮 zbytnio. Nie tego przede wszystkim szuka艂a w m臋偶czy藕­nie! Tymczasem tylko go rozgniewa艂a. Zupe艂nie nie rozu­mia艂, o co jej chodzi. Po raz kolejny przekona艂o to Id臋, 偶e Sedolf nie jest podobny do Ailo i nigdy go nie zast膮pi Ailo wystarczy艂o, 偶e spojrza艂 jej w twarz, i od ra­zu z u艣miechem pojmowa艂, o czym my艣li. Rozumia艂 r贸wnie dobrze jej milczenie, jak i s艂owa, kt贸re do nie­go kierowa艂a. Sedolf musia艂 wszystko us艂ysze膰. Mo偶e i domy艣la艂 si臋 co nieco, ale nie by艂 w stanie poj膮膰 za­wi艂o艣ci kobiecego serca.

Ida stwierdzi艂a, 偶e owszem, Sedolf rozpala w niej wielk膮 nami臋tno艣膰, ale to zwi膮zek czysto cielesny. 呕y膰 u boku kogo艣, komu ci膮gle trzeba wszystko wyja­艣nia膰... nie, tego by nie wytrzyma艂a.

Nie znaczy艂o to, 偶e Sedolf jest g艂upi, takie twier­dzenie nie by艂oby prawd膮. Ale tak bardzo si臋 r贸偶nili. Najskrytszych strun jej wra偶liwej duszy Sedolf nigdy nie dotknie.

Ko艅 kr臋ci艂 si臋, wierzgaj膮c kopytami, szarpa艂 艂bem, z jego nozdrzy unosi艂a si臋 para. By艂 z jakiego艣 powodu niespokojny. Ida zmarszczy艂a brwi i jakby przyci膮gana niewidzialn膮 si艂膮, podesz艂a do zwierz臋cia. Nawet przez my艣l jej nie przesz艂o, 偶e co艣 z艂ego wisi w powietrzu.

P贸藕niej Ida mia艂a do艣膰 czasu, 偶eby przypomnie膰 so­bie wszystko, co poprzedzi艂o t臋 chwil臋. Nie pojmo­wa艂a, 偶e mog艂a by膰 a偶 tak g艂upia. G艂upia i bezmy艣lna.

Pewnie dlatego, 偶e w swoim obej艣ciu czu艂a si臋 bez­pieczna. Na cyplu nigdy nie zdarzy艂o si臋 nic z艂ego.

To by艂 dom Reijo, a wszystko, co mia艂o zwi膮zek z oj­cem, otacza艂a aura bezpiecze艅stwa. P贸ki mieszka艂a z ojcem, nigdy nie musia艂a si臋 niczego ba膰.

Zbyt p贸藕no dostrzeg艂a r臋k臋, powstrzymuj膮c膮 zwierz臋, kt贸re pomimo to stara艂o si臋 ostrzec Id臋. Nie­stety, nie zrozumia艂a w por臋 tych sygna艂贸w.

Pot臋偶ny m臋偶czyzna wyr贸s艂 przed ni膮 jak g贸ra.

- Sedolf! - przera藕liwy krzyk Idy przeci膮艂 cisz臋 po­ranka.

Nim zdoby艂a si臋 na jaki艣 op贸r, m臋偶czyzna zacisn膮艂 r臋k臋 na szyi Idy, a偶 zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, i po­macha艂 przed oczami no偶em Emila.

Ogarn膮艂 j膮 strach przemieszany ze z艂o艣ci膮. 艁zy po­p艂yn臋艂y jej z oczu. Zdo艂a艂a jednak wykrztusi膰 po fi艅sku:

- Nie du艣 mnie! Nic ci to nie da.

Uchwyt zel偶a艂. Nie na tyle jednak, by uzna艂a na­pastnika za cz艂owieka, ale wystarczaj膮co, by mog艂a z艂apa膰 oddech.

Trzyma艂 j膮 przed sob膮 jak tarcz臋 i 艣ciska艂 brutal­nie. We艂niany szal zsun膮艂 jej si臋 z g艂owy i spad艂by, gdyby nie by艂 zwi膮zany. Ogniste rude w艂osy odcina­艂y si臋 jak p艂omienie na tle bladej twarzy m臋偶czyzny.

Knut w艂a艣nie opowiada艂 Sedolf owi jak膮艣 frywoln膮 historyjk臋, gdy w przytulny mrok obory wdar艂 si臋 krzyk Idy. Sedolf nigdy si臋 nie dowiedzia艂, jak zako艅­czy艂a si臋 ta historia. Wybieg艂 na dw贸r, nim Knut zd膮­偶y艂 si臋 poruszy膰. Pewnie na tym polega r贸偶nica po­mi臋dzy bratem a m臋偶czyzn膮, kt贸ry kocha ka偶d膮 cz膮stk膮 siebie, ka偶d膮 swoj膮 my艣l膮...

Sedolf stan膮艂 jak pora偶ony. D艂o艅, kt贸ra ju偶 chwy­ta艂a za n贸偶, zamar艂a na wysoko艣ci biodra.

- Ida... - wyszepta艂 tylko, podchodz膮c o krok bli偶ej, ani na chwil臋 nie spuszczaj膮c wzroku z przysadzistego m臋偶czyzny. Kiedy jednak zobaczy艂, 偶e ten przybli偶y艂 do policzka Idy ostrze no偶a, zatrzyma艂 si臋. Sta艂 ze zwie­szonymi r臋kami, dysz膮c ci臋偶ko, jakby przeby艂 mil臋. Nadbieg艂 Knut i przystan膮艂 obok niego.

- Bo偶e - wymamrota艂. - Po co my艣my j膮 brali?

- Nie da艂a si臋 powstrzyma膰 - odpar艂 Sedolf g艂osem bez wyrazu, czuj膮c, 偶e jest temu tak samo winny jak wszyscy.

- Pu艣膰 moj膮 siostr臋! - poprosi艂 Knut. - Na c贸偶 ci ona? - Twoja siostra uda si臋 ze mn膮 w dalsz膮 drog臋 - odezwa艂 si臋 g艂osem szorstkim jak tarka obcy m臋偶czy­zna i za艣mia艂 si臋 chrapliwie.

- Dlaczego? - spyta艂 Sedolf. - Pami臋taj, je艣li spad­nie jej w艂os z g艂owy, to znajd臋 ci臋, nawet gdybym ci臋 mia艂 szuka膰 do ko艅ca 偶ycia! Lepiej pozw贸l jej odej艣膰!

- M艂odo艣膰 kocha bardziej sercem ani偶eli g艂ow膮 - stwierdzi艂 z ironi膮 obcy. - Chyba wiecie, do czego je­stem zdolny? Troch臋 za d艂ugo tu zmarudzi艂em. Nie­bawem mog臋 zacz膮膰 wzbudza膰 ciekawo艣膰. Dlatego postanowi艂em czym pr臋dzej opu艣ci膰 te strony, i to ra­zem z twoj膮 siostr膮!

- Je艣li ju偶 musisz kogo艣 ze sob膮 zabiera膰, to we藕 mnie - zaproponowa艂 Sedolf, post臋puj膮c krok naprz贸d.

Ida krzykn臋艂a.

Ostrze no偶a musn臋艂o jej delikatn膮 szyj臋.

Obcy poci膮gn膮艂 za ko艅ce szala, zerwa艂 go z szyi dziewczyny i cisn膮艂 pod nogi. Tak 偶eby Sedolf i Knut zobaczyli kapi膮c膮 z rany pod uchem krew. ' - Nie s膮dz臋, 偶eby艣 by艂 r贸wnie mi艂ym towarzy­szem podr贸偶y jak ta ma艂a - odpowiedzia艂. - Potrzeb­na mi 艂贸d藕! I wy mi j膮 przygotujecie. Je艣li zobacz臋, 偶e co艣 kombinujecie, ona poczuje to na w艂asnej sk贸­rze. - Wskaza艂 na Id臋. - Nie musz臋 was chyba przekonywa膰, 偶e potrafi臋 zrobi膰 u偶ytek z tego no偶a. Rzeczywi艣cie, nie musia艂.

- Dobrze. Przygotujemy 艂贸d藕 - odezwa艂 si臋 Knut, mimo 偶e serce mu krwawi艂o, gdy patrzy艂 na Id臋. - Ale nie my艣l, 偶e nie ruszymy za tob膮 w pogo艅. - Ode­tchn膮艂 g艂臋boko i doda艂: - Helena by艂a obca. Teraz jed­nak chodzi o jedn膮 z nas, t臋, kt贸r膮 bardzo kochamy.

- Wiem, 偶e pod膮偶ycie za nami - odpar艂 m臋偶czyzna rozlu藕niony, pozwalaj膮c sobie na u艣miech. - Nie je­stem g艂upcem. Ale nie pr贸bujcie robi膰 tego wcze艣niej ni偶 za dwadzie艣cia cztery godziny. Ostrzegam, je艣li przed up艂ywem tego czasu zauwa偶臋, 偶e nas 艣cigacie, zabij臋 j膮. Dla mnie jest obca. Zapewniam, 偶e nie za­braknie mi odwagi. Odebra膰 komu艣 偶ycie jest 艂atwiej ni偶 przypuszczacie. - I ods艂aniaj膮c w u艣miechu bia艂e z臋by, ci膮gn膮艂 dalej:

- Nie my艣lcie sobie, 偶e was nie zauwa偶臋. By艂em 偶o艂­nierzem, wi臋c nie pr贸bujcie mnie zwie艣膰. Niekt贸rzy my­艣leli, 偶e mam dodatkow膮 par臋 oczu na plecach, 偶e po­trafi臋 s艂ucha膰 te偶 opuszkami palc贸w. Je艣li rzeczywi艣cie j膮 kochacie, to poczekajcie cierpliwie t臋 jedn膮 dob臋.

- I tak j膮 zabijesz.

M臋偶czyzna zrozumia艂 wypowiedziane z w艣ciek艂o­艣ci膮 s艂owa Sedolfa, mimo 偶e pad艂y po norwesku.

- Niekoniecznie. Je艣li b臋dziecie si臋 trzyma膰 z dale­ka... Je艣li ona b臋dzie grzeczna... Je艣li wszystko p贸jdzie g艂adko... to mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e j膮 gdzie艣 zostawi臋. Pozwol臋, 偶eby poszuka艂a drogi do domu albo 偶eby­艣cie wy j膮 odnale藕li. Nie jestem przecie偶 potworem.

Co do tego akurat mieli inne zdanie.

- 艁贸d藕! - za偶膮da艂 m臋偶czyzna. Nie mieli wyboru. Zrobili, co im kaza艂. W bezsil­nej rozpaczy spogl膮dali, jak ci膮gnie Id臋 za sob膮 do 艂odzi. Jak nakazuje jej chwyci膰 za wios艂a i odp艂yn膮膰, ani przez chwil臋 nie przestaj膮c grozi膰 jej no偶em.

Sedolf podni贸s艂 szal, kt贸ry w艂a艣ciwie nale偶a艂 do Anjo, i przy艂o偶y艂 go do twarzy. Ogarn臋艂a go rozpacz przemieszana z gniewem, kiedy pomy艣la艂, do czego doprowadzi艂 ten diabelski up贸r Idy!

Tymczasem 艂贸d藕 op艂yn臋艂a cypel i znikn臋艂a za ska­listym zboczem.

- W og贸le nie zapyta艂 o Helen臋 - stwierdzi艂 Knut. - Gdyby to nie by艂o takie naiwne, got贸w by艂bym s膮dzi膰, 偶e spotkali艣my samego diabla.

- Bez wzgl臋du na to, kim jest, zabij臋 go, gdy tylko wpadnie mi w r臋ce. A w贸wczas nie pozwol臋 mu si臋 zas艂oni膰 tak delikatn膮 istot膮 jak Ida. Ruszam za nimi!

- Teraz nie mo偶esz! - powstrzyma艂 go Knut. - On nie 偶artowa艂!

- Po po艂udniu - odpar艂 Sedolf, rozumiej膮c groz臋 sytuacji. - Znam tu ka偶d膮 艣cie偶k臋 i ka偶dy kamie艅. Le­piej ni偶 on. Lepiej ni偶 Ida.

- Tylko nie nara偶aj jej na 艣mier膰! W spojrzeniu Sedolfa kry艂a si臋 kompletna pustka.

- Jak偶e bym m贸g艂? Czy mia艂bym w贸wczas po co 偶y膰?

10

Ida nie mog艂a oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e to wszystko nie dzieje si臋 naprawd臋. Wios艂owa艂a zawzi臋cie, czu­j膮c w plecach b贸l nie do zniesienia. Jej d艂onie pokry­艂y si臋 b膮blami, na d艂ugo nim znale藕li si臋 na wysoko­艣ci r贸wniny na samym dnie doliny u kresu fiordu, w pobli偶u ludzkich siedzib.

Ale nie by艂 to kres tej wyprawy.

- Wios艂uj, ma艂a - odezwa艂 si臋 chrapliwym g艂osem m臋偶czyzna, kt贸ry siedzia艂 naprzeciwko i nie spusz­cza艂 z niej wzroku. Na jego ustach b艂膮ka艂 si臋 u艣miech.

Ida mimowolnie przypomnia艂a sobie Helen臋, jej posiniaczon膮 twarz i zakrwawione cia艂o.

Nie, ten cz艂owiek nie musia艂 jej grozi膰! Dobrze wiedzia艂a, 偶e nie 偶artuje!

- P艂yniemy dalej - wyja艣ni艂. - Potrzebuj臋 konia, ale obawiam si臋, 偶e tu by艣my si臋 zanadto rzucali w oczy. Pewnie ci臋 znaj膮 w okolicy. Mam tylko nadziej臋, 偶e nie jest tak we wszystkich zak膮tkach nad fiordem?

Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮. Za艣mia艂 si臋 cicho.

- O takiej pi臋knej dziewczynie na pewno kr膮偶膮 le­gendy. Ale to bez znaczenia. Zdob臋dziemy konia, nie wzbudzaj膮c niepotrzebnego zainteresowania.

- Dok膮d zamierzasz si臋 uda膰? - zapyta艂a Ida. Napast­nik budzi艂 w niej odraz臋, niech臋tnie z nim rozmawia­艂a, ale wyczuwa艂a instynktownie, 偶e tylko w taki spos贸b mo偶e u艣pi膰 jego czujno艣膰 i rozszyfrowa膰 jego plan.

Bo Ida wcale nie zamierza艂a si臋 podda膰. Teraz on mia艂 przewag臋, ale to si臋 mo偶e zmieni膰.

Nie mia艂 poj臋cia, 偶e pod sp贸dnic膮 ukry艂a n贸偶. Nie by艂 pewnie przyzwyczajony do tego, 偶e kobiety no­sz膮 przy sobie ostre narz臋dzia. Pope艂ni艂 jednak nie­ostro偶no艣膰, nie sprawdzaj膮c tego, co nape艂ni艂o Id臋 prze艣wiadczeniem, 偶e i on pope艂nia b艂臋dy.

Bez w膮tpienia to z艂y cz艂owiek, ale tylko cz艂owiek, przekonywa艂a w duchu sam膮 siebie.

- Widzia艂em map臋 tych okolic - m贸wi艂. - Mam j膮 tutaj - wskaza艂 palcem na g艂ow臋.

Ida nie mia艂a 偶adnych powod贸w, by w to pow膮tpie­wa膰. S膮 ludzie obdarzeni dobr膮 pami臋ci膮 wzrokow膮.

- Zauwa偶y艂em, 偶e niekt贸re doliny prowadz膮 wprost na p艂askowy偶, sk膮d mo偶na si臋 przedosta膰 na zachodnie wybrze偶e.

- Dolina Kit, dolina Signal - wyliczy艂a Ida. Skin膮艂 g艂ow膮.

- Ale to jeszcze daleko st膮d - doda艂a Ida, intensyw­nie my艣l膮c. Pot sp艂ywa艂 jej po plecach, ale umys艂 mia­艂a dziwnie ch艂odny i my艣la艂a jasno.

Nigdy nie widzia艂a mapy okolicy, ale dobrze zna­艂a te tereny. Reijo by艂 niezwyk艂ym ojcem. Nie uwa­偶a艂, 偶e c贸rka powinna wy艂膮cznie siedzie膰 w domu i wykonywa膰 typowo kobiece zaj臋cia. Przeciwnie, pragn膮艂, by pozna艂a pi臋kno przyrody, kt贸r膮 on sam tak bardzo ukocha艂. Ida wi臋c wiele w臋drowa艂a z nim po g贸rach i orientowa艂a si臋, kt贸r臋dy gro藕ny niezna­jomy zamierza ucieka膰.

On tych miejsc nie zna艂. Doliny za艣 i szczyty, a tak­偶e g贸rskie oczka mog膮 si臋 niezorientowanemu wyda膰 do siebie podobne. Trudno je rozr贸偶ni膰, je艣li nie pozna艂o si臋 w dzieci艅stwie ich kszta艂t贸w i nazw, tak jak si臋 poznaje przyjaci贸艂...

Mog艂aby go oszuka膰... Uda膰, 偶e prowadzi go na za­ch贸d, w stron臋 p艂askowy偶u, a tymczasem obra膰 inny kierunek...

Po po艂udniu, gdy dotarli daleko w g艂膮b fiordu, ol­brzym nakaza艂 jej przybi膰 do brzegu. Ida d艂ugi czas ju偶 zaciska艂a z臋by, zm臋czona nadludzkim wysi艂kiem. Nie mia艂a poj臋cia, czy osta艂a si臋 jej jeszcze jaka艣 war­stwa sk贸ry na d艂oniach. Ba艂a si臋 pu艣ci膰 wios艂a ze stra­chu, 偶e zdarte do 偶ywego cia艂a d艂onie przylgn臋艂y na dobre do drewna.

- Wios艂ujesz jak m臋偶czyzna - zauwa偶y艂.

Ida wykrzywi艂a twarz w grymasie. Je艣li w taki spo­s贸b pr贸bowa艂 by膰 mi艂y, to r贸wnie dobrze m贸g艂 sobie tego oszcz臋dzi膰.

Wyszli na brzeg z dala od ludzkich siedzib. Ida wci膮gn臋艂a 艂贸d藕 na l膮d. On nawet palcem nie kiwn膮艂, by jej pom贸c, zreszt膮 wcale si臋 tego po nim nie spo­dziewa艂a. Wyra藕nie si臋 niecierpliwi艂, gdy cumowa艂a dok艂adnie, ale ona nie chcia艂a, by ojciec straci艂 艂贸d藕.

Napastnik najwyra藕niej wola艂 nie kusi膰 losu. Na wypadek gdyby natkn臋li si臋 na kogo艣, schowa艂 n贸偶 do pochewki zawieszonej przy pasku na wysoko艣ci bioder. N贸偶 Emila nie pasowa艂 do zbyt du偶ego, za­pewne pochodz膮cego od no偶a odnalezionego przy Helenie, futera艂u. Ida wiedzia艂a jednak, 偶e nie ozna­cza to dla niej nowej szansy. Ten gro藕ny cz艂owiek po­trafi艂 atakowa膰 b艂yskawicznie. Wyj膮艂by n贸偶 szybciej, ni偶 zd膮偶y艂aby rzuci膰 si臋 do ucieczki.

Mia艂 niemal dwa razy d艂u偶sze nogi i mimo masyw­nej sylwetki porusza艂 si臋 ze zwinno艣ci膮, kt贸ra j膮 zdu­mia艂a. Trzyma艂 si臋 blisko niej, przypadkowo spotkani ludzie mogliby ich wzi膮膰 za par臋. Takie w艂a艣nie chcia艂 stworzy膰 pozory.

Maszerowali nieprzerwanie. Ida czu艂a si臋 艣miertel­nie zm臋czona, jej organizm, wyeksploatowany wysi艂­kiem ponad miar臋, protestowa艂. Bola艂 j膮 krzy偶, ale cho膰 z trudem, dotrzymywa艂a m臋偶czy藕nie kroku i czasami musia艂a podbiega膰, by nie zostawa膰 w tyle.

On za艣 zupe艂nie si臋 z ni膮 nie liczy艂. Szed艂 niczym 偶o艂nierz, prosty jak struna, r贸wnym tempem. Oboj臋t­nie czy droga prowadzi艂a w d贸艂, czy pi臋艂a si臋 w g贸r臋.

Biedna Helena, pomy艣la艂a Ida. W臋dr贸wka z tym cz艂owiekiem z pewno艣ci膮 nie nale偶a艂a do przyjemno艣ci.

Na niewielkiej 艂膮ce zobaczyli pas膮ce si臋 konie, w艣r贸d kt贸rych dominowa艂a rasa p贸艂nocna. Te nie­wielkie zwierz臋ta, kt贸rych przodkowie pochodzili ze step贸w na wschodzie Rosji, by艂y niebywale wytrzy­ma艂e. Do偶ywa艂y zwykle s臋dziwego wieku i do ko艅ca pracowa艂y. Doskonale radzi艂y sobie w tym trudnym krajobrazie.

Ale Fin wola艂 wi臋ksze konie, co, gdy si臋 widzia艂o jego postawn膮 sylwetk臋, bynajmniej nie dziwi艂o. Gdyby ten olbrzym dosiad艂 konika p贸艂nocnego, pew­nie z艂ama艂by mu grzbiet. Wi臋kszy i silniejszy ogier z po艂udnia by艂 bardziej odpowiedni.

Wzi臋li konia nie zauwa偶eni przez nikogo. Brutal­ny wobec ludzi m臋偶czyzna przem贸wi艂 艂agodnie do zwierz臋cia i poklepa艂 je przyja藕nie. Kto艣 taki, zgod­nie z wyobra偶eniami Idy, w og贸le nie powinien lubi膰 zwierz膮t. Tymczasem, o dziwo, ko艅 odni贸s艂 si臋 do niego ufnie. Nie protestowa艂 te偶, gdy Fin chwyci艂 Id臋 i posadzi艂 na jego grzbiecie. Dziewczyn臋 zdumia艂o niewymownie, 偶e ko艅 jest mu taki pos艂uszny. Tak wra偶liwe zwierz臋 powinno wyczu膰 i przejrze膰 na wylot cz艂owieka, kt贸remu towarzyszy艂a. Mo偶e wi臋c ko­nie wcale nie s膮 takie m膮dre, jak jej si臋 zdawa艂o? Co do innych zwierz膮t tak偶e nabra艂a w膮tpliwo艣ci.

Blisko艣膰 olbrzyma napawa艂a j膮 wstr臋tem. Nie mo­g艂a znie艣膰 dotyku jego ramion, ucisku jego ud. Ale jednak jazda konna mniej m臋czy艂a ni偶 piesza w臋­dr贸wka, tyle 偶e nie da艂o si臋 teraz op贸藕ni膰 ucieczki. Ida mia艂a jednak dziwnie nieprzyjemne uczucie, 偶e Fin przejrza艂by j膮 na wylot, gdyby tylko spr贸bowa­艂a gra膰 na zw艂ok臋. Chyba jeszcze za wcze艣nie, by go przechytrzy膰. P贸ki co wola艂a si臋 nie nara偶a膰 na jego gniew. Ten cz艂owiek by艂 zdolny do wszystkiego.

Sedolf na pewno pod膮偶y ich 艣ladem, poruszy nie­bo i ziemi臋, 偶eby j膮 odnale藕膰. Knut zapewne b臋dzie mu towarzyszy艂. Emil mo偶e te偶, o ile zdo艂a zdusi膰 w sobie gorycz. No i Reijo, kochany ojczulek, ode­rwie si臋 od 艂贸偶ka chorej Heleny i tak偶e ruszy na po­szukiwanie swojej jedynej c贸rki.

Przyb臋d膮.

Tylko czy ona zdo艂a wytrzyma膰 do tego czasu i czy b臋dzie w stanie im pom贸c? Bo je艣li Fin przy艂o­偶y jej do gard艂a n贸偶, to w贸wczas i cala armia na nic si臋 nie przyda.

Z艂api膮 go, oczywi艣cie, ale jej nie zdo艂aj膮 uratowa膰.

Jechali do p贸藕nego wieczora, p贸ki ko艅 ni贸s艂 ich na swym grzbiecie. Siedz膮cy za plecami Idy m臋偶czyzna wycisn膮艂 z wierzchowca wszystkie si艂y. Wida膰 nie by艂 takim przyjacielem zwierz膮t, jak jej si臋 z pocz膮tku zdawa艂o. Potrafi艂 je tylko odpowiednio podej艣膰.

Okolica, w kt贸rej si臋 zatrzymali, pozbawiona w艂a艣ci­wie ro艣linno艣ci, pora偶a艂a surowo艣ci膮. Tylko wilgotny mech porasta艂 skaliste zbocza. Tu偶 obok s膮czy艂 si臋 w膮­sk膮 stru偶k膮 strumyk. Ugasili pragnienie i napoili konia.

Oczywi艣cie Ida sama musia艂a zadba膰 o rozgrzane zwierz臋. Poklepa艂a je po pysku i wytar艂a mu sier艣膰, z kt贸rej w ch艂odnym i wilgotnym powietrzu unosi艂a si臋 para. Nazwa艂a konia Kasztankiem, bo uzna艂a, 偶e takie imi臋 do niego pasuje.

Fin nie rozpali艂 ogniska, 偶eby nie zdradza膰 swoje­go po艂o偶enia i nie u艂atwia膰 zadania tym, kt贸rzy wy­rusz膮 w pogo艅. Ida trz臋s艂a si臋 z zimna. Mia艂a co praw­da pod spodem we艂nian膮 bielizn臋, a pod kaftanem grub膮 flanelow膮 bluzk臋, jednak mimo to marz艂a. We艂­niany szal pozosta艂 na podw贸rku przed chat膮. Kiedy cumowa艂a 艂贸dk臋, by艂a spocona niczym teraz ten ko艅, ale bez protestu pod膮偶y艂a za Finem. Gdyby odm贸wi­艂a, musia艂aby ponie艣膰 tego konsekwencje. Wola艂a nie sprawdza膰, jakie. Ten cz艂owiek by艂 naprawd臋 bez­wzgl臋dny...

Ida przypomnia艂a sobie Helen臋.

M臋偶czyzna podszed艂 powoli do niej i do zwierz臋­cia. W mroku zaja艣nia艂y jego bia艂e jak len w艂osy. Ida z trudem znosi艂a jego obecno艣膰. On jednak ani na chwil臋 nie spuszcza艂 z niej oka, pilnowa艂, by nie ucie­k艂a. Nie m贸g艂 wiedzie膰, 偶e Ida nigdy nie zdecydowa­艂aby si臋 na ucieczk臋 noc膮. Ba艂a si臋, 偶e mog艂aby run膮膰 w przepa艣膰, co r贸wna艂oby si臋 pewnej 艣mierci. Wola­艂a ju偶 pozosta膰 zak艂adniczk膮.

- Dziwna z ciebie kobieta - odezwa艂 si臋 Fin, usa­dowiony na kamieniu obok. W s艂abej po艣wiacie ksi臋­偶yca tylko od czasu do czasu wygl膮daj膮cego zza chmur wida膰 by艂o zarys jego twarzy. Cho膰 g艂os mia艂 zimny, Ida domy艣li艂a si臋, 偶e w jego ustach takie s艂o­wa oznaczaj膮 uznanie.

Wzdrygn臋艂a si臋 i odwr贸ci艂a twarz, by ukry膰 przed nim swoje uczucia.

Ale mo偶e ten cz艂owiek przywyk艂 do tego, 偶e bu­dzi jedynie wstr臋t i nienawi艣膰?

- Jak si臋 nazywasz? - Ida.

- Rzeczywi艣cie! - Pokiwa艂 g艂ow膮. - Tak si臋 do cie­bie zwracali. Przypomnia艂bym sobie, gdyby mi si臋 chcia艂o wyt臋偶y膰 pami臋膰. Wa偶niejsze jednak sprawy zaprz膮taj膮 mi g艂ow臋 ani偶eli kobiety.

I bez tego Ida domy艣la艂a si臋, jaki jest jego stosu­nek do kobiet.

- Co z Helen膮?

Pytanie pad艂o tak nieoczekiwanie, 偶e Ida a偶 od­wr贸ci艂a si臋 zaskoczona. Myli艂aby si臋 jednak, przy­puszczaj膮c, 偶e dostrze偶e w jego twarzy cho膰 odrobi­n臋 uczucia. Fin oboj臋tny, a nawet znudzony, czy艣ci艂 sobie czubkiem no偶a paznokcie. Ida w nag艂ym odru­chu zdecydowa艂a si臋 sk艂ama膰.

- Helena umar艂a wczoraj wieczorem - odpowie­dzia艂a. - Precyzyjna robota! - doda艂a, mimo 偶e posta­nowi艂a trzyma膰 j臋zyk za z臋bami. Gwa艂towna natura jednak wzi臋艂a w niej g贸r臋.

- Helena by艂a tch贸rzem, tak samo jak i jej brat - odpar艂 m臋偶czyzna g艂osem pozbawionym nawet odro­biny cz艂owiecze艅stwa.

- Wydawa艂a si臋 taka drobna. Musia艂a by膰 pi臋kn膮 kobiet膮.

Ida, kt贸ra nie czu艂a zbytniej wsp贸lnoty z Helen膮, kiedy spa艂y pod jednym dachem, teraz gotowa by艂a broni膰 jej jak lwica.

- No c贸偶, uroda nie zawsze idzie w parze z odwa­g膮, Ido - rzek艂. - W twoim przypadku jest inaczej. Czasami podziwiam te walory w cz艂owieku, nawet gdy jest on moim wrogiem. A skoro zyska艂em przewag臋, mog臋 sobie pozwoli膰 na wspania艂omy艣lno艣膰. Ida milcza艂a.

- Co m贸wi艂a Helena przed 艣mierci膮? Mo偶esz mi opowiedzie膰 od razu albo wycisn臋 to z ciebie nieco p贸藕niej.

- Czy je艣li poznasz prawd臋, przestaniesz mnie po­trzebowa膰? - zapyta艂a Ida w przyp艂ywie desperackiej odwagi.

- No c贸偶, akurat tego ci nie powiem. Na te s艂owa Ida zamilk艂a.

- Nic nie m贸wisz - rzek艂 wreszcie.

- Dlaczego zosta艂e艣? - zapyta艂a Ida niewinnie. - Czemu nie uciek艂e艣 jak najdalej st膮d, po tym jak j膮 zostawi艂e艣 na pewn膮 艣mier膰? I dlaczego w艂a艣ciwie nie zabi艂e艣 jej od razu, zamiast nara偶a膰 na takie m臋ki?

- Nie wiesz, czemu zosta艂em? Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮. Ksi臋偶ycowe 艣wiat艂o nadawa艂o miedziany blask jej w艂osom.

Wyra藕nie odetchn膮艂. Ida omija艂a spojrzeniem jego d艂onie. Zauwa偶y艂a bowiem, ju偶 kiedy siedzieli w 艂o­dzi, 偶e na palcu jego prawej r臋ki widnieje ja艣niejszy 艣lad po pier艣cieniu. Ale obieca艂a sobie, 偶e nie da tego po sobie pozna膰.

- Za du偶o pytasz, Ido! Stanowczo za du偶o. Pi臋kne dziewczyny nie powinny by膰 m膮dre. A je艣li ju偶 s膮, le­piej, 偶eby si臋 z tym nie zdradza艂y!

- W naszych stronach trzeba mie膰 troch臋 oleju w g艂o­wie, oboj臋tnie czy si臋 jest pi臋knym, czy te偶 nie. Je艣li si臋 nie ma, to lepiej od razu po艂o偶y膰 si臋 i zdechn膮膰!

Roze艣mia艂 si臋 cicho.

Ida marz艂a, a poza tym by艂a g艂odna. P贸ki co mo­g艂a jednak wytrzyma膰 i bez jedzenia. Wystarczy艂o, 偶e ugasi艂a pragnienie. Bardziej obawia艂a si臋 ch艂odu.

- Zmarzniemy tu w nocy - odezwa艂a si臋.

- Nie, w nocy na pewno nie b臋dzie nam zimno - odpar艂.

Ida wyczu艂a w jego g艂osie ostrze偶enie. Wyda艂 jej si臋 odra偶aj膮cy. Ale nie dlatego, by rzeczywi艣cie brakowa­艂o mu urody. Gdyby o nim nic nie wiedzia艂a, uwa偶a艂a­by go pewnie za bardzo przystojnego m臋偶czyzn臋. By艂 wysoki, silnej postury, ale nie oty艂y, bardzo harmonij­nie zbudowany. Mia艂 du偶e, starannie wypiel臋gnowane d艂onie, kt贸re z pewno艣ci膮 nigdy nie trzyma艂y wide艂. Idzie wydawa艂y si臋 ma艂o m臋skie. M臋偶czyzna, wed艂ug niej, powinien mie膰 mocne d艂onie, kt贸rych wn臋trze po­krywa zrogowacia艂a sk贸ra, i nic nie szkodzi, je艣li za kr贸tko obci臋tymi paznokciami zbierze si臋 czarna ob­w贸dka brudu. Umi臋艣nione ramiona winny by膰 ogorza­艂e od s艂o艅ca i wiatru niezale偶nie od pory roku.

Fin by艂 silnym m臋偶czyzn膮, co do tego Ida nie mia­艂a w膮tpliwo艣ci, ale o jego bladej, g艂adkiej d艂oni nikt nigdy nie powie 鈥瀏raba鈥.

Mia艂 pos臋pn膮, jakby wykut膮 w kamieniu twarz. Dla takiego m臋偶czyzny niejedna kobieta gotowa by­艂aby umrze膰, byleby go dosta膰, a ka偶da utwierdzona w przekonaniu, 偶e jej mi艂o艣膰 wystarczy, aby wyszed艂 ze skorupy zwanej milczeniem, wola艂aby p贸藕niej, by skrywane przez niego mroczne tajemnice pozosta艂y nieujawnione.

Jasne oczy w kolorze szarozielonym, charaktery­stycznym dla Fin贸w, wydawa艂y si臋 u niego jakby bar­dziej rozmyte, przejrzyste.

No i te bia艂e w艂osy, niecz臋sto spotykane nawet u m艂odzie艅c贸w, przyci膮ga艂y spojrzenia.

Mia艂 pewnie nieco powy偶ej trzydziestu lat.

Chocia偶 w艂a艣ciwie na ni膮 nie patrzy艂 i prawie si臋 nie odzywa艂, przez ca艂y czas czu艂a, 偶e jest pod jego kontro­l膮. Ta pora偶aj膮ca 艣wiadomo艣膰 kr臋powa艂a j膮 bardziej, ni偶 mog艂yby to uczyni膰 艂a艅cuchy. Uosabia艂 niem膮 gro藕­b臋. Bardziej ba艂a si臋 tego, co mo偶e powiedzie膰, ni偶 te­go, co ju偶 powiedzia艂. Ksi臋偶ycowy blask o艣wietla艂 jed­n膮 stron臋 jego twarzy, druga za艣 by艂a pogr膮偶ona w ciemno艣ci. Kontrast mi臋dzy tym, co ja艣nia艂o w ksi臋­偶ycowym 艣wietle, a tym, co kry艂o si臋 w granatowym mroku, przera偶a艂 j膮. Ten cz艂owiek chyba nie zdawa艂 so­bie sprawy z tego, jak oddzia艂uje na otoczenie.

A mo偶e jednak? Mo偶e go to nawet bawi艂o?

Ida nie chcia艂a o tym my艣le膰. Przez ca艂y czas przy­wo艂ywa艂a obraz Heleny. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e wie o niej niewiele: jasnow艂osa, szarooka, m贸wi艂a niskim, g艂臋bokim g艂osem. W brodzie mia艂a do艂ek.

M贸wi艂 o Helenie i jej bracie z tak膮 pogard膮...

Czy偶by by艂 jej m臋偶em?

Ta my艣l wyda艂a jej si臋 nieprzyjemna.

Czy mo偶liwe, 偶e ten m臋偶czyzna wyda艂 si臋 Helenie poci膮gaj膮cy? Stanowili pod wieloma wzgl臋dami prze­ciwie艅stwo. Twardy, ch艂odny olbrzym przy drobnej niewinnej kobiecie, prawie dziecku.

By艂 jednak przystojny.

M艂odej rozmarzonej dziewczynie m贸g艂 si臋 wyda­wa膰 ksi臋ciem z bajki i 艂atwo uleg艂a jego urokowi.

A mo偶e nie 艂膮czy艂y ich 偶adne uczucia? Ludzie z ich sfery nie zawsze pobierali si臋 z mi艂o艣ci. Cz臋sto kiero­wa艂o nimi wyrachowanie.

- Czy Helena by艂a twoj膮 偶on膮? - zapyta艂a Ida, zdzi­wiona, sk膮d wzi臋艂a w sobie tyle odwagi. Najwa偶niej­sze jednak, 偶e nie zapomnia艂a, by m贸wi膰 o Helenie w czasie przesz艂ym. By艂a z siebie dumna. To nadawa­艂o k艂amstwu solidne podstawy.

- Nie zamierzasz ust膮pi膰? - odezwa艂 si臋 g艂osem po­zbawionym wyrazu. - M贸wi艂em ci ju偶, 偶e zadajesz zbyt wiele pyta艅. Nic ci nie pomo偶e, droga Ido, nawet je艣li ustalisz, jak si臋 nazywam czy kim by艂a dla mnie Helena. Wiesz, 偶e odebra艂em jej 偶ycie. Czy to ci nie wystarczy? Mo偶e ona zd膮偶y艂a co艣 ujawni膰? Nie powie­dzia艂a艣 mi wszystkiego, prawda? A ja nadal czekam.

- Helena nic nie powiedzia艂a - odrzek艂a Ida cicho. By艂o jej zimno, a dodatkowo przesz艂y j膮 dreszcze, gdy us艂ysza艂a, jak beznami臋tnie m贸wi o tym, co zro­bi艂 z Helen膮. Tak jakby m贸wi艂 o pogodzie. Nawet si臋 nie zaj膮kn膮艂.

- W takim razie mog臋 ci poda膰 jakiekolwiek imi臋 i nazwisko - roze艣mia艂 si臋 cichym, urywanym 艣mie­chem, wyra藕nie zadowolony. Przypomina艂 teraz ko­ta wylizuj膮cego 艣mietank臋. A wi臋c jednak nie wszyst­kie uczucia skrywa pod mask膮, pomy艣la艂a Ida. Cho膰 tyle osta艂o si臋 w nim z cz艂owieka.

- Tak, mog臋 sobie wymy艣li膰 nazwisko - rzek艂 z oci膮ganiem. - I opowiedzie膰 ci dowoln膮 historyjk臋 o swoim 偶yciu. I tak nigdy si臋 nie dowiesz, czy to prawda. O to ci chodzi?

- Przynajmniej nie musia艂abym si臋 zwraca膰 do cie­bie bezosobowo - odpar艂a Ida, nadal nie pojmuj膮c, sk膮d bierze si臋 w niej odwaga i tupet, by rozmawia膰 z nim w taki spos贸b. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e mo­偶e posun膮膰 si臋 za daleko, 偶e go rozdra偶ni. Ale r贸w­nocze艣nie ol艣ni艂o j膮 nagle, 偶e Helena obudzi艂a w nim gniew, mimo 偶e, jak mo偶na przypuszcza膰, by艂a bier­na i zgodna.

Ida mia艂a inn膮 natur臋.

Zapewne odezwa艂o si臋 w niej dziedzictwo Raiji: ci臋ty j臋zyk i nieposkromiony charakter.

Nieprawdopodobne, ale odnios艂a wra偶enie, 偶e jej osoba go bawi.

- Nie zdradz臋 ci swego nazwiska - oznajmi艂 kate­gorycznie.

Ida zrozumia艂a, 偶e nie ma sensu nalega膰. Nie nale­偶a艂 do m臋偶czyzn, z kt贸rych cokolwiek mo偶na wydo­by膰 podst臋pem.

- Mo偶esz mnie nazywa膰, jak chcesz - zapropono­wa艂. - Wymy艣l co艣! No, na przyk艂ad Oskar.

- Oskar do ciebie nie pasuje - wyrwa艂o si臋 Idzie.

- W takim razie zwracaj si臋 do mnie Pu艂kowniku.

Ida s艂ysza艂a, 偶e pu艂kownik to wysoki stopie艅 w woj­sku. Wydawa艂o si臋 jej jednak, 偶e Fin jest jeszcze zbyt m艂ody, by m贸g艂 osi膮gn膮膰 taki stopie艅. Mo偶e jednak znaczenie mia艂a jego wysoka pozycja spo艂eczna? Pew­nie jest kim艣 bardzo wa偶nym.

- Tak jest, Pu艂kowniku - odpowiedzia艂a, udaj膮c po­kor臋, ale nie bardzo jej to wysz艂o. By艂a zbyt dumna. Oboje rodzice mieli zbyt sztywne karki, by przeka­za膰 swojemu dziecku pokor臋. - O, to lepiej pasuje - doda艂a. - O wiele lepiej.

Nic dziwnego, 偶e pier艣cie艅 mia艂 dla niego tak膮 wa­g臋. Kto艣, kto cho膰 troch臋 si臋 na tym wyznawa艂, do­skonale wiedzia艂, 偶e taki pier艣cie艅 jest r贸wnoznacz­ny z podpisem.

Maja! ol艣ni艂o nagle Id臋. Maja 偶yje teraz w takim 艣wiecie.

Znad fiordu Lyngen strasznie do niej daleko, jesz­cze dalej z miejsca, gdzie siedzia艂a w tej chwili. Byli teraz wysoko w g贸rach, sk膮d rozci膮ga艂 si臋 widok na odnogi fiordu i kilka po艂o偶onych poni偶ej zagr贸d.

Ale kiedy艣 Maja obejrzy pier艣cie艅 i w贸wczas do­wiedz膮 si臋, kim by艂 ten cz艂owiek i dlaczego tak post膮pi艂. Mo偶e Helena tak偶e przem贸wi i zdecyduje si臋 wyjawi膰 prawd臋?

Tajemnica nie zosta艂a pogrzebana, jak przypusz­cza艂. Ta 艣wiadomo艣膰 doda艂a Idzie si艂.

Wsta艂 i w艂o偶y艂 n贸偶 do pochwy. Poklepa艂 konia i zwie­rz臋 z trudem si臋 podnios艂o.

- Co teraz? - zdziwi艂a si臋 Ida zaskoczona.

- Ruszamy dalej, nie bacz膮c na noc - odpowiedzia艂. - Tyle 偶e na w艂asnych nogach, bo ko艅 nie da rady nas ud藕wign膮膰. Idziemy! Przecie偶 obawia艂a艣 si臋, 偶e zamarz­niesz na 艣mier膰.

Pokiwa艂a zgodnie, czuj膮c w sercu niewypowiedzian膮 ulg臋. To znaczy, 偶e nie zamierza wzi膮膰 jej przemoc膮, by w ten spos贸b si臋 rozgrza膰, jak si臋 w duchu obawia艂a.

- W nocy niepotrzebna mi twoja pomoc. Sam znaj­d臋 drog臋 - rzuci艂, wskazuj膮c g艂ow膮 na niebo, kt贸re si臋 rozchmurzy艂o i ods艂oni艂o gwiazdy. - Noc膮 gwiazdy m贸wi膮 mi to, co chc臋 wiedzie膰.

Ida stropi艂a si臋, przypomniawszy sobie, 偶e zamie­rza艂a wywie艣膰 go w pole. Mo偶e z jakim艣 nierozgarni臋tym m臋偶czyzn膮 da艂aby sobie w ten spos贸b rad臋, ale nie z nim. Cokolwiek bowiem by m贸wi膰, ten cz艂o­wiek g艂upi nie by艂. Domy艣la艂a si臋, 偶e specjalnie jej to powiedzia艂, by uprzedzi膰 jej zamiary. Mo偶e j膮 przej­rza艂? Mo偶e dlatego z u艣mieszkiem na ustach jej to oznajmia艂? W mroku b艂ysn臋艂y jego z臋by, ale w艂osy wydawa艂y si臋 jeszcze ja艣niejsze.

Ruszy艂a przodem we wskazanym przez niego kie­runku.

Zastanawia艂a si臋, co by si臋 sta艂o, gdyby spr贸bowa­艂a go oszuka膰, a on by to odkry艂.

Nie chcia艂 pozwoli膰, by op贸藕nia艂a marsz. Nikogo, kto by ich 艣ledzi艂, nie zauwa偶y艂a.

- Gdyby nie ja, m贸g艂by艣 pojecha膰 teraz konno - powiedzia艂a. - Nie s膮dz臋, 偶eby艣 potrzebowa艂 mnie jeszcze. Pewna jestem, 偶e poradzisz ju偶 sobie bez tru­du. Znasz kierunek.

Nie zareagowa艂. Stawia艂 du偶e kroki, a ona, chc膮c nie chc膮c, musia艂a za nim nad膮偶y膰.

- Zamierza艂em opu艣ci膰 to miejsce samotnie - oznaj­mi艂. - Masz racj臋. Pogalopowa艂bym, co ko艅 wyskoczy. My艣lisz wyj膮tkowo logicznie jak na kobiet臋. Gdyby wszystkim kobietom pozwolono tyle my艣le膰, na 艣wie­cie zrobi艂by si臋 straszny ba艂agan.

- Chcia艂e艣 mnie tutaj zostawi膰? - zapyta艂a Ida z wa­l膮cym sercem. W uszach jej szumia艂o, bynajmniej nie z powodu szybkiego marszu.

- A po c贸偶 mia艂bym ci臋 ze sob膮 bra膰? Potrzebowa­艂em ci臋 jedynie po to, 偶eby艣 mi opowiedzia艂a o Hele­nie, a tak偶e by zabezpieczy膰 si臋 przed natychmiasto­wym po艣cigiem. Uciek艂em, us艂ysza艂em o Helenie. Po­goda mi sprzyja. Za ska艂ami nie czaj膮 si臋 cienie. Zresz­t膮 trudno ukry膰 si臋 w ciemno艣ciach, gdy ksi臋偶yc uda­je s艂o艅ce.

Zamilk艂.

- Nie potrzebuj臋 ju偶 ciebie. Zamierza艂em ci臋 zabi膰 tu na szczycie.

- Dlaczego tego nie zrobi艂e艣? - zapyta艂a Ida, z tru­dem wydobywaj膮c z siebie s艂owa.

Przyzna艂, 偶e wcale nie zamierza艂 dotrzyma膰 s艂owa danego Knutowi i Sedolfowi. By艂 pozbawiony wszel­kich skrupu艂贸w. Przez ca艂y czas nosi艂 si臋 z zamiarem odebrania jej 偶ycia. Dlatego si臋 zatrzymali...

A ona, naiwna, my艣la艂a, 偶e chcia艂 rozbi膰 obozowi­sko, 偶eby odpocz臋li. Ze pozwoli艂 ugasi膰 pragnienie jej i zwierz臋ciu przed wyruszeniem w dalsz膮 drog臋.

Nawet dopatrzy艂a si臋 w nim jakich艣 ludzkich cech... Jak bardzo si臋 mo偶na pomyli膰! Nie wszyscy ludzie s膮 z gruntu dobrzy, jak b艂臋dnie s膮dzi艂a.

- Nic nie m贸wisz - odezwa艂 si臋. - Inne krzycza艂y­by, wylewa艂y 艂zy, mdla艂y i b艂aga艂y, bym darowa艂 im 偶ycie...

- Ja taka nie jestem - odpowiedzia艂a po prostu Ida. - C贸偶, jeszcze przez jaki艣 czas musz臋 trzyma膰 j臋zyk za z臋bami. Nie przychodzi mi to bynajmniej 艂atwo. Nigdy nie otar艂am si臋 tak blisko o 艣mier膰.

U艣miechn膮艂 si臋 ponownie.

- Bawisz mnie - rzek艂. - W艂a艣nie dlatego wezm臋 ci臋 ze sob膮, chocia偶 na troch臋. Doprawdy mnie bawisz!

11

Sojusznika Sedolf znalaz艂 w Reijo, kt贸ry tak samo jak on uwa偶a艂, 偶e nie nale偶y zwleka膰 z podj臋ciem po­艣cigu.

- Nie zamierzam siedzie膰 bezczynnie i czeka膰, a偶 ten szaleniec zamorduje mi c贸rk臋 - oznajmi艂 Reijo, a w jego zielonych oczach pojawi艂 si臋 ch艂odny b艂ysk. - Ufasz mu? - zapyta艂 Knuta, kt贸ry sk艂onny by艂 wy­pe艂ni膰 偶膮danie porywacza i przez dob臋 nie podejmo­wa膰 偶adnych dzia艂a艅.

Knut uciek艂 spojrzeniem.

Siedzieli w kuchni. Anjo te偶 przysz艂a do nich, po­zostawiwszy otwarte drzwi do izby, w kt贸rej le偶a艂a Helena. Dziewczyna w艂a艣nie zasn臋艂a.

- Czy on si臋 zorientowa艂, 偶e Ida ma przy sobie n贸偶? - zapyta艂a Anjo.

Sedolf popatrzy艂 na ni膮 zdumiony.

- Nic o tym nie wiedzia艂em. Naprawd臋 ma n贸偶?

- To bez znaczenia - uci膮艂 Reijo twardo. - Nawet je艣li, nie czyni jej to r贸wnorz臋dnym przeciwnikiem. Ten cz艂owiek j膮 zabije, je艣li go nie powstrzymamy.

- Powiedzia艂... - zacz膮艂 Knut, ale Reijo mu przerwa艂.

- K艂ama艂. Skoro Helen臋, kt贸r膮 przecie偶 dobrze zna艂, porani艂 i bez 偶adnych skrupu艂贸w porzuci艂 nie­przytomn膮 na pewn膮 艣mier膰, tym bardziej nie ma co liczy膰 na to, 偶e wspania艂omy艣lnie wypu艣ci Id臋! C贸偶 ona dla niego znaczy? Ten cz艂owiek nie cofnie si臋 przed najgorszym. Nie mam co do tego 偶adnych z艂udze艅!

Zaleg艂a z艂owroga cisza.

- Nie s膮dz臋, 偶eby chcia艂 si臋 przedziera膰 w g艂膮b fior­du - stwierdzi艂 Reijo po chwili, wys艂uchawszy uwa偶­nie relacji z tego, co wydarzy艂o si臋 na cyplu. Nie m贸g艂 sobie darowa膰, 偶e go przy tym nie by艂o. Mo偶e uda­艂oby mu si臋 zapobiec nieszcz臋艣ciu. Serce rozsadza艂 mu straszliwy b贸l. - Ale tak na dobr膮 spraw臋 nie ma zbyt wielu mo偶liwo艣ci - rzek艂 z namys艂em.

- Zamierza艂 przedosta膰 si臋 na zach贸d - us艂yszeli dobiegaj膮cy od strony drzwi g艂os Heleny.

Wszyscy jak na komend臋 odwr贸cili si臋. Byli przeko­nani, 偶e Helena 艣pi. Nie przypuszczali, 偶e s艂yszy, o czym m贸wi膮, tym bardziej 偶e rozmawiali po norwesku.

Dziewczyna sta艂a boso w nazbyt obszernej nocnej koszuli Anjo i opiera艂a si臋 o framug臋.

Anjo pierwsza otrz膮sn臋艂a si臋 ze zdziwienia, pode­sz艂a do niej i otoczy艂a ramieniem, po czym poprowa­dzi艂a do sto艂u. Pozostali w milczeniu rozsun臋li si臋 i zrobili dla niej miejsce na d艂ugiej 艂awie pod 艣cian膮.

Dziewczyna usiad艂a skulona, przez co wydawa艂a si臋 jeszcze drobniejsza.

- Naprawd臋 st膮d odszed艂? - zapyta艂a szeptem. - Nie ma go ju偶 tutaj?

Sedolf potwierdzi艂.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Nareszcie nic jej nie grozi! Mo偶e odsun膮膰 w niepami臋膰 gro藕by, szyderstwa i upokorze­nie. Zapomnie膰 o ostrych no偶ach!

- M贸wi艂, 偶e na p贸艂nocy straszna bieda i har贸wka, dlatego chcia艂 si臋 przedosta膰 na wybrze偶e - powt贸­rzy艂a, nie patrz膮c na nikogo. Wypowiedziane po fi艅­sku s艂owa zabrzmia艂y tak cicho, 偶e ledwie zrozumieli ich znaczenie. - Liczy艂, 偶e na wybrze偶u spotka kup­c贸w i uda mu si臋 dosta膰 na statek handlowy p艂yn膮cy na po艂udnie, do miasta, w kt贸rym 偶yj膮 ludzie z na­szych... z jego sfer...

Helena prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Trudno jej by艂o m贸wi膰, ale d艂u偶ej ju偶 milcze膰 nie chcia艂a.

- Do Bergen? - zapyta艂 Reijo. Pokiwa艂a g艂ow膮, troch臋 niepewna.

- Tak, to chyba ta nazwa.

- Przynajmniej wiemy, dok膮d si臋 kieruje - powie­dzia艂 Reijo, posy艂aj膮c Helenie ciep艂y u艣miech. - Bar­dzo nam pomog艂a艣! Dzi臋kujemy.

- Twoja c贸rka jest taka pi臋kna i m艂oda... I ma ma­lutkie dzieci... On nie mo偶e jej skrzywdzi膰! Ale masz racj臋, Reijo - powiedzia艂a po chwili, zerkaj膮c ku nie­mu. - Nie wolno mu wierzy膰. By艂 偶o艂nierzem i na­uczy艂 si臋 zabija膰. Wydaje mu si臋, 偶e ma do tego pra­wo, bo dozwolone jest wszystko, co jemu przynosi korzy艣膰. Musicie go odnale藕膰 i powstrzyma膰. Twojej c贸rce grozi 艣miertelne niebezpiecze艅stwo! On nie do­trzyma 偶adnych obietnic. K艂amie z tak膮 艂atwo艣ci膮, 偶e chyba ju偶 sam nie potrafi odr贸偶ni膰 prawdy od fa艂szu. Jak wi臋c inni maj膮 to pozna膰?

- Jeste艣 jego krewn膮? - zapyta艂 Knut.

Helena pokr臋ci艂a g艂ow膮 i rozszlocha艂a si臋. Pozwo­lili jej si臋 wyp艂aka膰. Jedynie Sedolf czu艂 si臋 strasznie bezradny i nie mog膮c usiedzie膰 w spokoju, przecha­dza艂 si臋 nerwowo w t臋 i z powrotem po wyszorowa­nych do bia艂o艣ci deskach pod艂ogi.

- Nie przypuszcza艂am, 偶e on taki jest - chlipa艂a He­lena, a 艂zy nie przestawa艂y jej sp艂ywa膰 po policzkach. - Mia艂am pi臋tna艣cie lat, gdy go pozna艂am. By艂 przyja­cielem mojego brata, razem s艂u偶yli w armii. Nigdy nie widzia艂am r贸wnie przystojnego m臋偶czyzny... Zreszt膮 tak naprawd臋 nie zna艂am ich wielu. Zakocha艂am si臋 nieprzytomnie. On tymczasem w og贸le mnie nie do­strzega艂. Traktowa艂 mnie jak powietrze. - Helena osu­szy艂a palcami oczy i zmuszaj膮c wargi do u艣miechu, ci膮gn臋艂a: - Specjalnie nie ma nad czym p艂aka膰. Teraz ju偶 nie. By艂am zar臋czona z innym. Ustalono, 偶e go po艣lubi臋, kiedy sko艅cz臋 szesna艣cie lat, ale urz膮dzi艂am tak膮 histeri臋, 偶e wys艂ano mnie do rodziny do Szwecji. Zar臋czyny zosta艂y zerwane, a rodzina narzeczonego za偶yczy艂a sobie, by og艂osi膰, 偶e straci艂am rozum. Te­raz wydaje mi si臋, 偶e mieli racj臋. Rzeczywi艣cie zacho­wywa艂am si臋 w贸wczas jak ob艂膮kana. W moim 偶yciu wszystko u艂o偶y艂oby si臋 inaczej, gdybym post膮pi艂a zgodnie z wol膮 rodzic贸w i zaakceptowa艂a ich plany. W ko艅cu jednak dosta艂am tego, do kt贸rego wzdycha­艂am. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e poprosi艂 ojca o moj膮 r臋­k臋. Wydawa艂o mi si臋, 偶e w og贸le mnie nie dostrzega, nigdy ze sob膮 nie zamienili艣my s艂owa, a tymczasem z dnia na dzie艅 zostali艣my sobie po艣lubieni. Teraz Anjo chlipn臋艂a.

- Biedne dziecko! Nigdy ju偶 nie b臋dziesz musia艂a tak 偶y膰!

Helena nie opowiedzia艂a wszystkiego, przemilcza­艂a dwa straszliwe lata u boku bezlitosnego tyrana.

- Musia艂 ucieka膰 z powodu mojego brata. Nie wiem, dlaczego zabra艂 mnie z sob膮. Mo偶e obawia艂 si臋, 偶e wyjawi臋, dok膮d uciekli? Nie potrzebowa艂 mnie. Krytykowa艂 mnie na ka偶dym kroku. Cokolwiek ro­bi艂am, wszystko by艂o 藕le. Dwa konie, kt贸re zabrali­艣my z sob膮, zaje藕dzi艂 na 艣mier膰. Musieli艣my sprzeda膰 pow贸z. Przy艂膮czyli艣my si臋 do rodziny Lapo艅czy­k贸w... - Helena ukry艂a twarz w d艂oniach. - Zabi艂 ich, kiedy spali. Okrad艂 ze srebra. Podpali艂 jurt臋. Oddali­li艣my si臋 ich zaprz臋giem. Kiedy zbli偶yli艣my si臋 do ludzkich siedzib, wypu艣ci艂 renifery...

Nie chcia艂a m贸wi膰, dlaczego chcia艂 si臋 jej pozby膰.

- Jest gro藕ny - powt贸rzy艂a tylko. - Nieobliczalny. Czasami mu si臋 zdaje, 偶e jest panem tego 艣wiata.

Reijo zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Powinna艣 nam by艂a opowiedzie膰 o tym wcze­艣niej, moja droga - stwierdzi艂 z ci臋偶kim sercem.

- Wtedy twoja c贸rka nie znajdowa艂a si臋 w jego r臋­kach - odrzek艂a Helena. - Przysi臋g艂am by膰 mu po­s艂uszna. Niezale偶nie od tego, co mi uczyni艂, nic mnie nie zwalnia z tego obowi膮zku.

Sedolf wzni贸s艂 oczy ku niebu, ledwie powstrzymu­j膮c si臋 od z艂o艣liwego komentarza.

- Helena odebra艂a inne ni偶 my wychowanie - wy­ja艣ni艂a Anjo.

Jej s艂owa u艣wiadomi艂y im co艣 niezmiernie wa偶nego. 艁atwo kogo艣 os膮dza膰, trudniej zrozumie膰. Potrafili wyobrazi膰 sobie piek艂o, przez kt贸re przesz艂a Helena, i tym bardziej nie pojmowali, dlaczego wykazywa艂a tak 艣lep膮 lojalno艣膰 wobec m臋偶a - okrutnika. Ale Helena pochodzi艂a z innego, obcego im 艣wiata.

Nie pojmowali niepisanych regu艂 i wi臋zi 艂膮cz膮cych albo dziel膮cych ludzi tego pokroju.

Helena pozosta艂a dla nich obca pod wieloma wzgl臋dami.

- Jak on si臋 nazywa? - zapyta艂 Knut. Helena spu艣ci艂a wzrok i zagryzaj膮c wargi, uparcie wpatrywa艂a si臋 w swoje d艂onie.

- To nie jest przecie偶 zdrada wobec niego - ode­zwa艂 si臋 Reijo naj艂agodniej jak potrafi艂. Czu艂 艂omota­nie w skroniach. Wiedzia艂, 偶e ucieka im cenny czas, ale informacje Heleny uwa偶a艂 za wa偶ne. - Mo偶e jego nazwisko oka偶e si臋 nam potrzebne. Kiedy艣 odrucho­wo niemal wypowiedzia艂a艣, jak si臋 nazywasz...

- Czuj臋 si臋 tak, jakbym go zdradza艂a. Wiem, 偶e wam wydaje si臋 to niem膮dre, ale w moim poj臋ciu jest to zdrada. - Nerwowo 艣ciska艂a r臋ce i w ko艅cu wyst臋ka艂a: - Nazywa si臋 Curt Hallencrantz ze Spydenborga. Jest drugim z kolei synem, a wi臋c nie odziedziczy ty­tu艂u - doda艂a. - Poza tym jest oficerem, pu艂kownikiem.

Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 zm臋czony.

- Nasza Maja po艣lubi艂a Williama Runefelta, on odziedziczy tytu艂...

Helena popatrzy艂a na niego, rozszerzywszy oczy ze zdumienia, i osun臋艂a si臋 na ziemi臋 jak szmaciana lalka.

Reijo zani贸s艂 j膮 do 艂贸偶ka.

- Co jej si臋 sta艂o? - zastanawia艂 si臋 Knut, marsz­cz膮c czo艂o. - Najwyra藕niej nazwisko ma艂偶onka Mai zrobi艂o na niej piorunuj膮ce wra偶enie.

- Zemdla艂a raczej z powodu nadmiaru wra偶e艅! - wyja艣ni艂a Anjo, kt贸ra nie doszukiwa艂a si臋 w tym ni­czego nadzwyczajnego. - Pierwszy raz wsta艂a z 艂贸偶ka i o w艂asnych si艂ach przesz艂a a偶 tutaj. Na pewno tro­ch臋 zmarz艂a. Poza tym przywo艂any z pami臋ci wstyd i poczucie winy na nowo j膮 pogr膮偶y艂y. Ten przystoj­ny Hallencrantz ca艂kowicie j膮 st艂amsil. Nie spoczn臋, jakem Anjo Elvejord, p贸ki to dziewcz臋 nie wyprostu­je karku i nie nazwie si臋 na powr贸t cz艂owiekiem!

Reijo i Knut zaj臋li si臋 przygotowaniami do drogi, a Sedolf uda艂 si臋 do Emila.

Nie przysz艂o mu to 艂atwo, bo nigdy nie lubi艂 o nic prosi膰.

Teraz got贸w by艂 b艂aga膰 Emila na kolanach, byleby tylko zgodzi艂 si臋 przy艂膮czy膰 do nich. Potrzebowali kogo艣 zaufanego. Sedolf liczy艂 si臋 z tym, 偶e sytuacja mo偶e ich zmusi膰 do pope艂nienia czynu, o kt贸rym po­winno wiedzie膰 jak najmniej os贸b.

- Przyszed艂e艣 sprawdzi膰, czy nie wyzion膮艂em du­cha? - zdziwi艂 si臋 Emil, naprawiaj膮cy po艂amany przez wiatr p艂ot.

- Nie, chcia艂em tylko zapyta膰, czy przy艂膮czy艂by艣 si臋 do nas. Ruszamy w po艣cig za cz艂owiekiem, kt贸ry napad艂 na ciebie i zabra艂 ci n贸偶 - rzek艂 Sedolf, opie­raj膮c si臋 na wbitym w艂a艣nie przez Emila s艂upku.

- A偶 tak mi na tym no偶u nie zale偶y - odpar艂 Emil. - A tego, kt贸ry mnie zaatakowa艂, wola艂bym nie spotka膰 ponownie. Jeszcze nie przesta艂a mnie bole膰 g艂owa od upadku.

- To ten sam m臋偶czyzna, kt贸ry pobi艂 do nieprzy­tomno艣ci i porani艂 kobiet臋, odnalezion膮 w lesie przez Sofi臋, Henriett臋, Anjo i Id臋.

- Tym bardziej wol臋 go nie spotka膰 - uzna艂 Emil, nie przerywaj膮c roboty. - Nie chcia艂bym, 偶eby艣 mnie bra艂 za tch贸rza, Sedolf, po prostu uwa偶am, 偶e mnie ta sprawa nie dotyczy. Co z tego, 偶e ma m贸j n贸偶?

- Teraz ma tak偶e Id臋 - przerwa艂 mu g艂ucho Sedolf. Emil podni贸s艂 pe艂en niedowierzania wzrok i kaza艂 Sedolfowi powt贸rzy膰.

- Ta rodzina zawsze si臋 w co艣 uwik艂a - rzek艂 po chwili, opieraj膮c si臋 na trzonku siekiery. - Ida nie jest wyj膮tkiem.

Sedolf sta艂 nieporuszony i czeka艂.

- Ty i Reijo oczywi艣cie ruszacie w pogo艅? Sedolf pokiwa艂 g艂ow膮 twierdz膮co i wyja艣ni艂:

- Knut jedzie tak偶e. Potrzebna nam jeszcze jedna osoba. Nie chc臋 za wiele rozpytywa膰 ani bra膰 byle kogo. Albo pojedziesz ty, albo nikt.

Emil wstrzyma艂 oddech. Odmowa Idy nadal go mocno bola艂a. Ale wstyd mu troch臋 by艂o za wypo­wiedziane w gniewie pe艂ne goryczy s艂owa.

Rudow艂osa Ida z promiennym u艣miechem pozba­wi艂a go wszelkiej nadziei, cho膰 w jego my艣lach nale­偶a艂a ju偶 do niego...

Trafia艂a mu si臋 szansa, 偶eby odzyska膰 utracon膮 twarz.

Czy Sedolf pomy艣la艂 o tym? Emil spojrza艂 na niego, mru偶膮c oczy. Nie byli ju偶 przyjaci贸艂mi. Tak si臋 cz臋sto dzieje, kiedy dwaj m臋偶czy藕ni zakochaj膮 si臋 w tej samej kobiecie. P贸ki dla obydwu by艂a nieosi膮galna, ich przy­ja藕艅 trwa艂a. Ale kiedy jeden z nich dosta艂 j膮 naprawd臋, wynikn臋艂y z tego same k艂opoty.

- Nie chcia艂bym, 偶eby m贸j n贸偶 odebra艂 Idzie 偶y­cie. Niezale偶nie od tego, czyj膮 pchni臋ty r臋k膮 - stwier­dzi艂. - Ruszam z wami. Musz臋 tylko poprosi膰 kogo艣, 偶eby zaj膮艂 si臋 gospodarstwem. Domy艣lam si臋, 偶e to mo偶e potrwa膰 nieco d艂u偶ej ni偶 do jutra rana?

Sedolf potwierdzi艂 skini臋ciem g艂owy.

- Spotkamy si臋 na cyplu - rzuci艂 kr贸tko na odchod­nym, wdzi臋czny, 偶e Emil zgodzi艂 si臋 przy艂膮czy膰 do po­艣cigu, i doda艂 troch臋 zak艂opotany: - Ciesz臋 si臋, Emilu.

Jak trudno czasem ludziom niegdy艣 sobie bliskim odnale藕膰 w艂a艣ciwe s艂owa!

Nie na darmo si臋 m贸wi, 偶e najwi臋kszymi wroga­mi s膮 byli dobrzy przyjaciele.

Oko艂o po艂udnia czterej m臋偶czy藕ni spotkali si臋 na cyplu.

Na ich pos臋pnych twarzach czai艂 si臋 l臋k.

- Domy艣lamy si臋, dok膮d on chce si臋 przedosta膰 powiedzia艂 Reijo. - A tak偶e kt贸r臋dy ucieka. Wiem, 偶e to ryzyko, ale zamierzam je podj膮膰. Jestem ostatnim cz艂owiekiem, kt贸ry by chcia艂 nara偶a膰 偶ycie Idy... ostatnim, kt贸ry chcia艂by j膮 na cokolwiek nara偶a膰...

- Kr贸tko m贸wi膮c - zwr贸ci艂 si臋 Sedolf do Emila - Reijo uwa偶a, 偶e powinni艣my ruszy膰 najpierw w g贸r臋 doliny, a potem przedosta膰 si臋 na drug膮 stron臋 szczy­t贸w. O ile Fin z Id膮 pod膮偶aj膮 tym szlakiem, o kt贸rym my艣limy, mamy szans臋 ich dogoni膰. Musimy ryzyko­wa膰! Plan ten ma jeszcze jedn膮 zalet臋. Fin nie spodzie­wa si臋 nas od tej strony, od kt贸rej go podejdziemy. Na pewno jest przekonany, 偶e b臋dziemy i艣膰 jego 艣ladem.

- Natomiast Ida mo偶e si臋 tego domy艣li - doda艂 Knut.

Emil skin膮艂 g艂ow膮. Teraz zrozumia艂, dlaczego osio­d艂ali wszystkie konie, jakie znajdowa艂y si臋 na cyplu i w gospodarstwie Knuta.

- Dolin膮 pojedziemy konno. Niestety, kiedy skr臋­cimy ku szczytom, b臋dzie zbyt stromo. Tam pu艣cimy zwierz臋ta wolno. Na pewno odnajd膮 drog臋 do domu.

Zapad艂a noc, kiedy rozpocz臋li wspinaczk臋. Wybra­li najbardziej strome podej艣cie, ale dobrze wiedzieli, 偶e t臋dy prowadzi najkr贸tsza droga na szczyt. Znali te tereny, nieraz chodzili t臋dy na polowania. Nie oba­wiali si臋 wi臋c stromizny, tym bardziej 偶e ksi臋偶yc o艣wietla艂 im drog臋.

Dotar艂szy na p艂askowy偶, zatrzymali si臋 na odpo­czynek. Wyj臋li przygotowane przez Anjo zapasy po­偶ywienia. Reijo nie pozwoli艂 rozpali膰 ognia.

- Czy komu艣 jest zimno? - zapyta艂, widz膮c, 偶e Knut zbiera chrust. - A mo偶e widoczno艣膰 jest s艂aba?

Wszyscy byli rozgrzani wspinaczk膮, a ksi臋偶ycowa po艣wiata doskonale o艣wietla艂a teren.

- Tu w g贸rze odleg艂o艣ci wydaj膮 si臋 mniejsze, ognisko widoczne by艂oby z daleka. Chyba nie chcemy mu pokaza膰, 偶e tu jeste艣my, prawda?

Usiedli na mchu, nie rozpalaj膮c ognia, i posilili si臋. We艂niana bielizna chroni艂a ich przed przemarzni臋ciem.

Zreszt膮 post贸j trwa艂 kr贸tko.

- On nie b臋dzie odpoczywa艂 tej nocy - Reijo m贸­wi艂 tak, jakby zna艂 obcego. Pr贸bowa艂 wczu膰 si臋 w je­go psychik臋 i stara膰 si臋 my艣le膰 tak jak on.

- Mamy szcz臋艣cie, 偶e noc jest pogodna - stwierdzi艂 Knut. - 艁atwo utrzyma膰 w艂a艣ciwy kierunek.

- To on ma szcz臋艣cie - poprawi艂 go Reijo. - My i bez gwiazd by艣my nie zb艂膮dzili. Nie, Knut, wygl膮­da na to, 偶e sprzyja mu sam diabe艂.

Sedolf porusza艂 si臋 jak lunatyk. Kroczy艂 za Reijo miarowo, niemal mechanicznie, my艣lami za艣 poszy­bowa艂 daleko ku Idzie.

Ten Curt Hallencrantz by艂 taki pot臋偶ny. Przy tym przyt艂aczaj膮cym wzrostem trollu Ida zdawa艂a si臋 zu­pe艂nie bezbronna.

Powinien zabroni膰 jej jecha膰 na cypel. Ale tak si臋 ba艂, 偶e si臋 na niego rozgniewa, 偶e wola艂 ust膮pi膰 i prze­milcze膰 swoje zastrze偶enia.

Powinien jej zabroni膰...

Ale jak mo偶na w og贸le czego艣 zabroni膰 Idzie?

Jest taka dumna, uparta...

Ida nigdy nie da si臋 ujarzmi膰 m臋偶czy藕nie. Wiedzia艂 o tym i godzi艂 si臋 na to.

Ale i tak j膮 kocha艂. Niech sobie inni m臋偶czy藕ni m贸wi膮 swoje, ale on got贸w by艂 da膰 jej t臋 wolno艣膰. Bo rozumia艂, 偶e jego Ida jest ptakiem, a ptak贸w, je艣li si臋 je naprawd臋 kocha, nie mo偶na wi臋zi膰 w klatce.

Powinien jednak zabroni膰 jej jecha膰... Nie powi­nien jej by艂 odst臋powa膰 ani na krok...

Jacy byli naiwni, s膮dz膮c, 偶e oprawca Heleny uciek艂! Poczuli si臋 bezpieczni, mimo 偶e nie sprawdzili do­k艂adnie wszystkiego. Dopiero po tym, gdy Ida zosta­艂a uprowadzona, u艣wiadomili sobie wsp贸lnie z Knu­tem, 偶e zbrodniarz schowa艂 si臋 w piwniczce, gdzie przechowywali jedzenie. Trzeba tupetu! 呕e te偶 nie przysz艂o im to od razu do g艂owy!

Sedolf by艂 pewien, 偶e Reijo nigdy nie zachowa艂by si臋 tak bezmy艣lnie.

To Reijo powinien by艂 z nimi jecha膰, nie Ida...

Gdyby, gdyby...

Nie da si臋 cofn膮膰 czasu i naprawi膰 b艂臋d贸w. Gdyby to by艂o mo偶liwe, 偶ycie sta艂oby si臋 doskona艂e. Widocz­nie jednak nikomu nie jest dane by膰 doskona艂ym.

Sedolfa ogarnia艂 strach, 偶e ju偶 nigdy nie zobaczy Idy 偶ywej. Czarno robi艂o mu si臋 przed oczami, ale par艂 do przodu w 艣lad za Reijo.

Widzia艂 te偶 oczami wyobra藕ni, jak Ida walczy o 偶y­cie z tym dwa razy wi臋kszym od niej m臋偶czyzn膮. Albo jak on kaleczy jej g艂adk膮 sk贸r臋 ostrym no偶em Emila.

Wyobra偶a艂 sobie, 偶e ten potw贸r bierze j膮 si艂膮.

Na jej plecach widoczne na pewno jeszcze by艂y 艣la­dy jego palc贸w. Niemal fizycznie czu艂 dotyk jej cia­艂a, czu艂 jego ciep艂o.

Wzbiera艂a w nim nienawi艣膰, gdy sobie pomy艣la艂, 偶e ten 艂ajdak m贸g艂by dopu艣ci膰 si臋 przemocy wobec dziew­czyny. W jego oczach by艂o to gorsze ni偶 zab贸jstwo.

K艂臋bi艂y mu si臋 w g艂owie wszystkie te straszne my­艣li, a nogi st膮pa艂y po ska艂ach i mchu, brn臋艂y w 艣nie­gu. Przemoczy艂 buty, nie zwa偶a艂 na przykryte cienk膮 warstw膮 lodu i 艣wie偶ym 艣niegiem ka艂u偶e. Bo w jego g艂owie by艂a tylko przestrze艅 na my艣li o Idzie, na strach, na mi艂o艣膰.

Powinien by艂 j膮 powstrzyma膰...

Noc jeszcze nie zdecydowa艂a si臋 ca艂kiem, czy po­zosta膰, czy te偶 ust膮pi膰 miejsca 艣witowi, kiedy w臋­drowcy natkn臋li si臋 na konia.

- Ukrad艂 go Halvorowi - rozpozna艂 Sedolf i po­ciemnia艂o mu w oczach.

Przykucn臋li. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e ten wspa­nia艂y ko艅 nie 偶yje.

Mia艂 poder偶ni臋te gard艂o, nie cierpia艂 wi臋c d艂ugo.

Byli wstrz膮艣ni臋ci, widz膮c pozbawione 偶ycia pi臋k­ne zwierz臋. Nadal wilgotne i ciep艂e, nie ca艂kiem jesz­cze ostyg艂o.

- Zaje藕dzi艂 go - rzek艂 Emil z gorycz膮. Reijo, sprawdziwszy dok艂adniej, zaprzeczy艂:

- Nie, ko艅 z艂ama艂 nog臋. W tej sytuacji lepiej by艂o go zabi膰, ni偶 pozwoli膰 mu umiera膰 w cierpieniach. Mo偶e ten cz艂owiek nie jest ca艂kiem pozbawiony uczu膰? Ale za bardzo nie powinni艣my w to wierzy膰.

Cztery pary oczu wpatrywa艂y si臋 w mrok. Gwiaz­dy zblad艂y, ksi臋偶yc skry艂 si臋 za chmurami. Musieli czeka膰 na 艣wit, 偶eby si臋 zorientowa膰, na ile zbli偶yli si臋 do Idy i jej porywacza.

Ranek odbierze im przewag臋, jak膮 mieli. Co b臋­dzie, je艣li znajd膮 si臋 blisko Fina i Idy bez mo偶liwo­艣ci ukrycia si臋 na otwartej przestrzeni?

- Teraz musz膮 i艣膰 na w艂asnych nogach - odezwa艂 si臋 Reijo z nadziej膮. - A Ida z pewno艣ci膮 nie ma ju偶 si艂, by porusza膰 si臋 szybko. A nawet je艣li ma... to na pewno b臋dzie pr贸bowa艂a op贸藕ni膰 marsz. Ida nie jest g艂upia.

Wszyscy nabrali przekonania, 偶e Ida i Fin, kt贸ry j膮 uprowadzi艂, musz膮 by膰 gdzie艣 blisko. Ko艅 nie le偶a艂 przecie偶 d艂ugo martwy. Pomimo nocnego ch艂odu nadal bi艂o od niego ciep艂o.

Nas艂uchiwali uwa偶nie, ale nic nie s艂yszeli. Czuli jednak wyra藕nie blisk膮 obecno艣膰 Idy.

To uczucie by艂o przyt艂aczaj膮ce.

Reijo mign臋艂a przed oczami twarz Raiji.

- Potrzebowa艂bym teraz twojej pomocy - powie­dzia艂 bezg艂o艣nie, poruszaj膮c tylko ustami. Ale obraz Raiji zblak艂.

Knut rzek艂:

- Chyba powinni艣my si臋 gdzie艣 ukry膰 i poczeka膰 na 艣wit. Nie warto, 偶eby艣my weszli prosto na nich...

12

Ksi臋偶yc 艣wieci艂 jak latarnia, o艣wietlaj膮c im drog臋 na p艂askim terenie. Pu艂kownik uzna艂, 偶e dalej pojad膮 konno, ale Ida zaprotestowa艂a.

- Ko艅 nie wytrzyma. Padnie ze zm臋czenia.

- My艣lisz, 偶e nie wiem, i偶 pr贸bujesz zyska膰 na cza­sie? - za艣mia艂 si臋. - Ale to nic nie da! B臋dziesz robi膰, co ci ka偶臋. Ja tu decyduj臋!

Chwyci艂 j膮 w pasie i posadzi艂 na ko艅skim grzbie­cie. Jego d艂o艅 znalaz艂a si臋 tu偶 obok przyszytej w szwach sp贸dnicy kieszonki na n贸偶. Ida wstrzyma­艂a oddech. Fin na szcz臋艣cie nic nie zauwa偶y艂, bo w je­go zachowaniu nie dostrzeg艂a zmian. Dosiad艂 konia za jej plecami i pop臋dzi艂 biedne zwierz臋.

Ida mia艂a wra偶enie, 偶e n贸偶 pali j膮 w udo i zaraz stopi materia艂, z kt贸rego uszyta jest sp贸dnica.

Ale nic takiego si臋 nie sta艂o.

Dopiero teraz, kiedy siedzia艂a, daj膮c wytchnienie nogom, zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo jest zm臋czo­na. Ju偶 prawie ca艂膮 dob臋 nie zmru偶y艂a oka i niemal r贸wnie d艂ugo znajdowa艂a si臋 w drodze.

Mikkal i Raija...

Nie wolno jej si臋 zadr臋cza膰. Anjo na pewno za­opiekowa艂a si臋 dzie膰mi, i to najlepiej jak mo偶na.

A je艣li ju偶 ich nigdy nie zobaczy?

Do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy. Po艣piesznie zacisn臋艂a powieki, nie daj膮c im sp艂yn膮膰 po policzkach. Zagryz艂a z臋by tak mocno, 偶e omal nie p臋k艂a jej szcz臋ka.

Nie mo偶e pogr膮偶y膰 si臋 w rozpaczy! Nie wolno jej si臋 podda膰! Bo to tak, jakby ca艂kiem zrezygnowa艂a i z艂o偶y­艂a sw贸j los w r臋ce tego zimnego jak l贸d m臋偶czyzny.

Zaciska艂a oczy tak d艂ugo, p贸ki niezno艣na pustka, jaka j膮 ogarn臋艂a, nie ust膮pi艂a. Ida nie mia艂a wyboru. Musia艂a by膰 odwa偶na. Bo je艣li straci nadziej臋, to jak­by pozwoli艂a tej bestii zabi膰 si臋 od razu.

- Jeste艣 zawiedziona, 偶e pomoc nie nadesz艂a? - us艂y­sza艂a g艂os, kt贸ry budzi艂 w niej coraz wi臋ksz膮 odraz臋.

- Nadejdzie - odrzek艂a spokojnie. Jego ironia nie zdo艂a艂a w niej zasia膰 nawet ziarna niepokoju. Ida do­brze zna艂a najbli偶szych sobie m臋偶czyzn i by艂a pew­na, 偶e rusz膮 w pogo艅, ale r贸wnocze艣nie wiedzia艂a, 偶e zachowaj膮 najwi臋ksz膮 ostro偶no艣膰. Ojciec potrafi by膰 sprytny jak lis... Tak, ten fi艅ski kolos, kpi膮cy z jej bli­skich, nie zna Reijo Kesaniemi.

- Czy oni wiedz膮, 偶e tak im ufasz? - udawa艂 zdzi­wienie, chwytaj膮c si臋 mocniej ko艅skiej grzywy i bez­lito艣nie poganiaj膮c konia.

Noc by艂a ch艂odna. Mg艂a opad艂a nisko, trudno si臋 by艂o rozezna膰 w terenie.

- Kobiety powinny by膰 lojalne - doda艂. - Ale roz­czarowuje mnie twoja naiwno艣膰. S膮dzi艂em, 偶e jeste艣 inna...

Nie doko艅czy艂, bo ko艅 potkn膮艂 si臋 i run膮艂.

Ida poczu艂a szum w uszach, a potem wszystko za­snu艂o si臋 mg艂膮. Ockn臋艂a si臋 na ziemi, strasznie piek艂 j膮 policzek. Us艂ysza艂a r偶enie konia i g艂uche uderzenia kopyt o ska艂y. Mia艂a wra偶enie, 偶e znalaz艂a si臋 w sa­mym 艣rodku rozszala艂ej burzy.

Pu艂kownik ciska艂 najgorsze przekle艅stwa. Ale jego g艂os dochodzi艂 jakby przez mg艂臋.

Ida, mru偶膮c oczy, pod藕wign臋艂a si臋 i chwiejnie sta­ra艂a si臋 utrzyma膰 r贸wnowag臋.

Policzek nadal j膮 piek艂, a kiedy go dotkn臋艂a, zoba­czy艂a na palcach krew.

Fin, nie przestaj膮c przeklina膰, sta艂 nad le偶膮cym mi臋­dzy skalnymi blokami koniem. Mg艂a opad艂a ni偶ej, za­s艂aniaj膮c Id臋 do po艂owy. Ani oni, ani ko艅 nie mieli szans zauwa偶y膰 osypiska. Nie pomy艣la艂a nawet, 偶e mo­g艂aby wykorzysta膰 ten moment na ucieczk臋. Mrok i mg艂a ukry艂yby j膮 przed z艂oczy艅c膮. W og贸le nie wpa­d艂o jej do g艂owy, 偶e ta chwila przeznaczona jest dla niej.

Ida nie widzia艂a niczego opr贸cz konia.

- Zostawisz go w takim stanie? - zapyta艂a Fina, kt贸ry dok艂adnie zbada艂 ko艅czyny zwierz臋cia, a po­tem wsta艂 i odszed艂 par臋 krok贸w.

- Nic si臋 ju偶 nie da zrobi膰 - odpowiedzia艂 oboj臋t­nie. - Ma z艂aman膮 nog臋. Poza tym jest wycie艅czony. Koniec z nim.

- Ale przecie偶 nie mo偶esz go tak zostawi膰! - wy­krzykn臋艂a Ida. - Przecie偶 on jeszcze 偶yje i cierpi. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

Wzruszy艂 ramionami. Ida pozna艂a ju偶 Fina na ty­le, by wiedzie膰, 偶e zwierz臋 nic go nie obchodzi.

- To przecie偶 tylko ko艅 - rzuci艂 lekko. - I tak zdech­nie. Godzin臋 wcze艣niej czy p贸藕niej, co to za r贸偶nica? Albo zamarznie na 艣mier膰, albo zginie z g艂odu. Mam sobie zawraca膰 tym g艂ow臋? Przecie偶 to i tak mu nie po­mo偶e. Zreszt膮 i tak by niebawem pad艂 z wycie艅czenia.

- Zamierza艂e艣 jecha膰 na nim, a偶 padnie? - zapyta艂a Ida, nie chc膮c uwierzy膰, 偶e mo偶na by膰 takim zimnym, pozbawionym wszelkich uczu膰 okrutnikiem. Mimo wszystko ci膮gle ufa艂a, 偶e w tym cz艂owieku, gdzie艣 g艂臋­boko, tkwi odrobina dobra, cho膰 przecie偶 jego wyst臋pki temu zaprzecza艂y. Naiwna Ida nie dopuszcza­艂a do siebie my艣li, 偶e kto艣 mo偶e nie mie膰 serca.

Ale jednak taka by艂a prawda. Dopiero teraz na do­bre przejrza艂a na oczy.

- C贸偶 ci szkodzi zabi膰 tego konia? - rzuci艂a, poru­szona do 偶ywego.

Ale on odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami.

- Nie zabijam koni - odpowiedzia艂 z wyra藕n膮 nie­ch臋ci膮.

- Co do ludzi nie masz takich opor贸w, prawda? Czy偶by ten ko艅 by艂 wi臋cej wart ni偶 Helena?!

- Nie zabijam koni - powt贸rzy艂. Tymczasem mg艂a opad艂a. Ida straci艂a swoj膮 szans臋.

Chwila, jakby stworzona dla niej, min臋艂a. Dopiero te­raz u艣wiadomi艂a sobie, jaka mo偶liwo艣膰 przesz艂a jej ko艂o nosa.

Dzia艂a艂a instynktownie. Wszystko w niej cierpia艂o wraz z tym biednym zwierz臋ciem, w kt贸rego oczach czai艂 si臋 b贸l.

Przecie偶 ten ko艅 nic nie zawini艂 Finowi! Przeciw­nie, bez skargi ni贸s艂 go na swym grzbiecie w mroku nocy. I nadal by ni贸s艂, gdyby si臋 nie potkn膮艂. A ten potw贸r chce go tak po prostu pozostawi膰 na zimnych jak l贸d ska艂ach i skaza膰 na d艂ugie m臋czarnie.

Jak on tak mo偶e?

Ida podwin臋艂a sp贸dnic臋 i p艂acz膮c ze z艂o艣ci, si臋gn臋­艂a po n贸偶. O艣lepiona 艂zami niepotrzebnie d艂ugo ma­nipulowa艂a przy kieszonce. Wreszcie siad艂a przy ko­niu, poklepa艂a go po pysku i szepn臋艂a, 偶e na pewno b臋dzie si臋 pas艂 niebawem na najziele艅szych i najbar­dziej soczystych niebia艅skich pastwiskach. Ukry艂a n贸偶, 偶eby nie sp艂oszy膰 zwierz臋cia. Fin, dziwnie wy­tr膮cony z r贸wnowagi, nic nie zauwa偶y艂. Ko艅 patrzy艂 w bok, ufny, 偶e Ida uczyni co dla niego najlepsze.

Ida, szlochaj膮c, powiod艂a d艂o艅mi po ko艅skiej szyi. Nie raz towarzyszy艂a ojcu przy uboju. Przywyk艂a do widoku krwi. Ale jeszcze 偶adne zwierz臋 nie ponios艂o 艣mierci z jej r臋ki. Nie przypuszcza艂a nawet, 偶e by艂a­by zdolna co艣 takiego uczyni膰.

- Lepiej przesta艅 rycze膰 - rzuci艂 Fin chrapliwie. - Na mnie kobiece Izy nie dzia艂aj膮.

Ida odszuka艂a t臋tnic臋 przera偶onego konia. Nabra­艂a powietrza g艂臋boko w p艂uca, jeszcze raz pomaca艂a, nie chc膮c zadawa膰 zwierz臋ciu wi臋cej b贸lu ni偶 to ko­nieczne, i pewn膮 r臋k膮 wbi艂a ostrze no偶a w miejsce, gdzie czu艂a pulsowanie. Ko艅 szarpn膮艂 艂bem, pr贸bo­wa艂 podnie艣膰 si臋 na przednie nogi.

Krew trysn臋艂a Idzie wprost na ubranie i sp艂yn臋艂a po r臋kach ku 艂okciom.

W jednej chwili Fin znalaz艂 si臋 przy niej i wyrwa艂 jej n贸偶 z d艂oni. Popchn膮艂 j膮 na ziemi臋 i warkn膮艂:

- Chcia艂a艣 go wypr贸bowa膰 na mnie? - Zwa偶y艂 n贸偶 w d艂oniach i wytar艂 ostrze o mech, a偶 b艂ysn臋艂o. - Na­prawd臋 mia艂a艣 taki zamiar?

Ida skin臋艂a g艂ow膮 oboj臋tnie.

Rzeczywi艣cie rozwa偶a艂a tak膮 mo偶liwo艣膰, chocia偶 zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie zdo艂a pokona膰 tego ro­s艂ego m臋偶czyzny. Cieszy艂a si臋, 偶e przynajmniej ul偶y­艂a cierpieniu zwierz臋cia.

- Zaskakujesz mnie, Ido - roze艣mia艂 si臋. - Dopraw­dy mnie zaskakujesz. Nie spodziewa艂bym si臋 takiej od­wagi nawet po tobie, chocia偶 wiem, 偶e jeste艣 kobiet膮 wyj膮tkow膮. Poza tym bawisz mnie, nadal mnie bawisz...

Jego s艂owa oznacza艂y dla Idy odroczenie wyroku 艣mierci.

U艣miechn膮艂 si臋 do niej czaruj膮co. Pewnie niekt贸re kobiety ulega艂y jego urokowi, zw艂aszcza te, kt贸re lu­bi膮 silnych i dominuj膮cych m臋偶czyzn.

Fin podrzuci艂 n贸偶, a potem wsun膮艂 go do kieszeni.

- Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu, 偶e go sobie zachowam - rzek艂, tak jakby Ida mia艂a co­kolwiek do powiedzenia. - Gdzie ty go ukrywa艂a艣? - zapyta艂 zaintrygowany, kiedy ju偶 uszli spory kawa艂ek drogi. - Nigdy by mi nie przysz艂o do g艂owy, 偶e kobie­ta mo偶e mie膰 przy sobie n贸偶. Nawet nie pomy艣la艂em, 偶eby to sprawdzi膰. Helena nigdy nie bra艂a do r臋ki no­偶a. Czy w艣r贸d tutejszych kobiet to jest normalne?

Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Wiedzia艂em, 偶e jeste艣 wyj膮tkowa! - wykrzykn膮艂 i gdy­by nie to, 偶e Ida pozna艂a go dostatecznie dobrze, mog艂a­by ulec wra偶eniu, 偶e jest tym faktem zachwycony. - No, gdzie go mia艂a艣, powiedz! - powt贸rzy艂 pytanie.

- Pod sp贸dnic膮 - odpowiedzia艂a Ida i odrzuciwszy dumnie g艂ow臋, wysun臋艂a do przodu podbr贸dek. Nie zdawa艂a sobie sprawy, ile by艂o w tym ge艣cie hardo艣ci.

- Frapuj膮ce - mrukn膮艂 pod nosem i u艣miechn膮艂 si臋. Ida nie rozumia艂a znaczenia tego s艂owa, ale za nic w 艣wiecie nie przyzna艂aby si臋 do tego.

Szli w milczeniu, a偶 w ko艅cu Ida poczu艂a, 偶e za­raz padnie jak zaje偶d偶ony ko艅.

- Mam nadziej臋 - zwr贸ci艂a si臋 do Fina - 偶e je艣li si臋 potkn臋 i z艂ami臋 nog臋, to post膮pisz ze mn膮 tak jak z koniem. Zostawisz mnie.

Fin zatrzyma艂 si臋 i roze艣mia艂 na ca艂y g艂os, jakby us艂ysza艂 jaki艣 przedni dowcip.

- Jeste艣 zm臋czona? Skin臋艂a g艂ow膮, uznawszy, 偶e nie ma sensu tego ukrywa膰. I tak wkr贸tce nogi nie zechc膮 jej d艂u偶ej nie艣膰.

- Nie udajesz?

- Nie.

- Podda艂a艣 si臋? - zapyta艂, udaj膮c szczere zdumienie.

Ida ca艂kiem opad艂a z si艂. Osun臋艂a si臋 na kolana, sta­raj膮c si臋 s艂ucha膰, co do niej m贸wi. Poczu艂a si臋 jednak taka senna, 偶e mog艂aby zasn膮膰 w ka偶dej pozycji. Wszystko jej by艂o jedno, pragn臋艂a jedynie spa膰.

- Podda艂a艣 si臋? - zapyta艂 ponownie. - My艣la艂em, 偶e masz wi臋cej hartu. Zawiod艂a艣 mnie, Ido.

Ale dziewczyna nie s艂ysza艂a ju偶 jego s艂贸w, bo na­prawd臋 zasn臋艂a. Jej cia艂o zachwia艂o si臋 i osun臋艂o na kamieniste pod艂o偶e, mokre od rosy. Fin, zdumiony, wpatrywa艂 si臋 w ni膮, stukn膮艂 j膮 czubkiem nogi, ale ona nawet nie poruszy艂a palcem. Ukucn膮艂 przy niej i podni贸s艂 powiek臋. Nie udawa艂a. Naprawd臋 spa艂a! Spa艂a jak zabita!

Nie chcia艂o mu si臋 wierzy膰, 偶e si臋 podda艂a. By艂 pe­wien, 偶e gdyby nie zmorzy艂 jej sen, nadal wystawia­艂aby swoje ostre kolce. Zastanawia艂 si臋, ile trzeba, by j膮 z艂ama膰. Nigdy dot膮d nie spotka艂 tak dumnej ko­biety. I tak fascynuj膮cej.

Nie pojmowa艂 jej, ale od dawna nikt go tak nie za­intrygowa艂. Prawd臋 m贸wi膮c, ju偶 od wielu lat 偶aden cz艂owiek nie zdo艂a艂 w nim obudzi膰 jakiegokolwiek zainteresowania.

Mo偶e to te rude w艂osy czyni艂y j膮 wyj膮tkow膮?

Ale nie! Spotka艂 przecie偶 w swym 偶yciu wiele ru­dow艂osych kobiet i one, tak jak wi臋kszo艣膰 przedsta­wicielek tej p艂ci, rozczarowa艂y go.

Kobietom brakowa艂o charakteru.

Ta wywodzi艂a si臋 z innej klasy spo艂ecznej. Ale przecie偶 mia艂 w swym 偶yciu wiele s艂u偶膮cych, sypia艂 te偶 z ch艂opkami. Wszystkie go nudzi艂y. O Helenie w og贸le nie warto wspomina膰. Helena rozczarowa艂a go ju偶 na samym pocz膮tku i tak ju偶 ci膮gn臋艂o si臋 do ko艅ca. Ale ubawi艂 si臋 szczerze, zgarniaj膮c j膮 sprzed nosa innemu i 艂ami膮c wszelkie konwenanse. Poza wszystkim zwi膮zek ma艂偶e艅ski z Helen膮 z jego w艂a­snego punktu widzenia by艂 bardzo korzystny.

Biedna Helena, mo偶e nie powinien jej tak pokale­czy膰, ale ona i tak nie czu艂a, jak ci膮艂 ostrzem jej g艂ad­k膮 sk贸r臋, bo straci艂a przytomno艣膰.

Nikt nie zrozumia艂by jego intencji. Nikt, kto nie widzia艂 ulubionych bluzek Heleny ozdobionych ko­ronkami na przodzie od ramion a偶 do talii, bluzek, kt贸re musia艂a zostawi膰 w Finlandii.

W chwili 艣mierci chcia艂 j膮 ustroi膰 w koronki, kt贸­re tak lubi艂a. Ot, taki 偶art. N贸偶 by艂 ostry, a jego to bawi艂o.

Nie powinien by艂 zostawia膰 no偶a. To nierozs膮dne. Ale wydawa艂o mu si臋, 偶e n贸偶 przy martwej Helenie spot臋guje efekt dramatyczny.

U艂o偶y艂 j膮 we mchu w艣r贸d krzewinek. Podoba艂a mu si臋 taka kompozycja. Czarno - bia艂y str贸j na tle soczy­stej zieleni i w艣r贸d bor贸wek, kt贸re mia艂y barw臋 krwi.

Chyba nigdy za 偶ycia nie wygl膮da艂a tak interesuj膮­co. Sk膮d m贸g艂 przewidzie膰, 偶e nie umrze od razu? Po­winien jej chyba zada膰 g艂臋bsze rany...

Helena na pewno posz艂a prosto do nieba, uderzy­艂a go nag艂a my艣l. Wyobrazi艂 sobie, jak siedzi teraz na bia艂ym ob艂oku, przystrojona w biel, w kt贸rej jej za­wsze by艂o do twarzy, i gra na z艂otej harfie.

Ta filigranowa istota, uosobienie cnoty, kr膮偶y艂a pewnie na anielskich skrzyd艂ach wok贸艂 Boga Ojca.

U艣miechn膮艂 si臋 sam do siebie. Mia艂 nadziej臋, 偶e He­lena widzi go teraz z wysoko艣ci i z艂o艣ci si臋 jak za 偶ycia. Przypomnia艂o mu si臋, jak zaciska艂a usta w w膮sk膮 kresk臋.

Trusia Helena. Ca艂kowite przeciwie艅stwo Idy.

Chyba nie jest mo偶liwe, by kobiety potrafi艂y na za­wo艂anie zapa艣膰 w sen? Chocia偶 nie zdziwi艂oby go, gdyby Ida potrafi艂a. Niech sobie jednak nie my艣li, 偶e w ten spos贸b op贸藕ni ucieczk臋. Nie nabierze go. Sko­ro 艣pi, to pewnie jej bez r贸偶nicy, gdzie 艣pi. Nachyli艂 si臋 i przerzuci艂 Id臋 sobie przez rami臋, zdumiony, 偶e jest taka lekka. Maszeruj膮c ku rozja艣niaj膮cemu ciem­no艣膰 nocy 艣witowi, 艣mia艂 si臋 sam do siebie. Tak w艂a­艣nie obchodzili si臋 z kobietami m臋偶czy藕ni pierwotni. I tkwi艂a w tym g艂臋boka m膮dro艣膰.

Zwolni艂 nieco, bo Ida, wprawdzie lekka, jednak tro­ch臋 wa偶y艂a. Poza tym zaczyna艂 odczuwa膰 tak偶e pew­ne zm臋czenie. By艂 na nogach ju偶 od kilku dni i nocy, w臋drowa艂 za艣 od miesi臋cy. Helena by艂a mu prawdzi­wym utrapieniem. Powinien j膮 zostawi膰 w Finlandii. Zabra艂 j膮 ze sob膮, by go nie wyda艂a, a przy okazji ze­m艣ci膰 si臋 w ten spos贸b na rodzinie za tego 艂ajdaka, brata Heleny, kt贸ry dopu艣ci艂 si臋 zdrady.

Nigdy si臋 nie dowiedz膮, jak umar艂a.

To najlepsza dla nich kara.

Niech sobie czcz膮 we wspomnieniach t臋 swoj膮 He­len臋.

Fin maszerowa艂, nios膮c Id臋 przez plecy, i zatrzy­ma艂 si臋 dopiero, gdy zobaczy艂 naturalne zag艂臋bienie otoczone skalnymi blokami od strony, z kt贸rej m贸g艂 pojawi膰 si臋 po艣cig.

Spu艣ci艂 Id臋 na ziemi臋.

- Nios艂em ci臋 na plecach, p贸ki nie zacz膮艂 si臋 dzie艅 - powiedzia艂. - Teraz ju偶 czas si臋 obudzi膰.

Id臋 bola艂a ca艂a lewa strona cia艂a, Fin bowiem nie zada艂 sobie trudu, 偶eby j膮 po艂o偶y膰 na ziemi. Wcale si臋 nie przejmowa艂 tym, 偶e mo偶e sobie zrobi膰 krzywd臋. W og贸le nie troszczy艂 si臋 o ni膮 jako o cz艂owieka.

A jednak ni贸s艂 j膮 taki kawa艂 drogi.

Dlaczego?

Ida usiad艂a z trudem, zacisn臋艂a z臋by, 偶eby nie j臋k­n膮膰 i nie da膰 po sobie pozna膰, jak bardzo j膮 boli. Tej przyjemno艣ci mu nie sprawi!

- Nadal ci臋 bawi臋? - zapyta艂a, nie kryj膮c pogardy. Skin膮wszy g艂ow膮, opar艂 si臋 o pag贸rek i obserwo­wa艂 j膮 spod jasnych rz臋s.

- Bawisz mnie - potwierdzi艂. Teraz, gdy Ida si臋 troch臋 wyspa艂a, wr贸ci艂y jej si艂y i na powr贸t sta艂a si臋 sob膮. Posiada艂a rzadk膮 zdolno艣膰 偶ycia chwil膮 i nie l臋ka艂a si臋 spojrze膰 w oczy najwi臋k­szemu niebezpiecze艅stwu. Nigdy nie ugina艂a karku.

- Zabi艂e艣 kogo艣? - zapyta艂a i zaraz doda艂a: - Poza Helen膮?

Powiedzia艂a to na szcz臋艣cie spokojnie, nie wzbu­dzaj膮c w nim podejrze艅.

Najwyra藕niej uzna艂, 偶e po prostu si臋 przej臋zyczy艂a.

- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂, wyci膮gaj膮c si臋 wy­godnie. - Przecie偶 ci m贸wi艂em, 偶e jestem 偶o艂nierzem.

- Oficerem - sprostowa艂a Ida. - Nie s膮dzi艂am, 偶e oficerowie sami zabijaj膮.

Uni贸s艂 jasn膮 brew z wyra藕nym uznaniem. Mia艂 ochot臋 pochwali膰 dziewczyn臋 za to, 偶e nadal my艣li logicznie. Wystarczy艂a jej ta odrobina snu, by odno­wi膰 si艂y i zn贸w stawi膰 op贸r.

- Zanim dotar艂em do waszej wioski, zabi艂em pi臋­cioro ludzi - powiedzia艂, nie spuszczaj膮c z niej wzro­ku. Ciekaw by艂, jak to przyjmie.

Patrzy艂a z niedowierzaniem.

- Nie wierzysz mi? - Za艣mia艂 si臋.

Ida nie odpowiedzia艂a. Mia艂a przed sob膮 najbar­dziej bezwzgl臋dnego 艂otra, jakiego kiedykolwiek wi­dzia艂a, nie wolno jej jednak straci膰 g艂owy. Wyczuwa­艂a, 偶e nie spotka jej najgorsze, p贸ki zdo艂a utrzyma膰 go w napi臋ciu. Ten cz艂owiek po prostu musi nie­ustannie walczy膰. A s艂owne potyczki wyra藕nie go ba­wi艂y. Dop贸ki b臋dzie dla niego godnym przeciwni­kiem, nic z艂ego si臋 jej nie stanie.

- Zabra艂em starcowi n贸偶, bo sw贸j gdzie艣 zgubi艂em - zacz膮艂 beznami臋tnie, jakby relacjonowa艂 jakie艣 zwyk艂e zdarzenie. - Podejrzewam w艂a艣ciwie, 偶e schowa艂a mi go Helena. W ostatnim czasie nie mo偶na jej by艂o ju偶 zupe艂nie ufa膰. Zwr贸ci艂a si臋 przeciwko mnie - pokr臋ci艂 g艂ow膮 z dezaprobat膮. - A kiedy zabi艂em tych Lapo艅­czyk贸w i podpali艂em ich jurt臋, wpad艂a w straszn膮 hi­steri臋. Nigdy jej takiej nie widzia艂em.

Fin pogrzeba艂 w kieszeni i rzuci艂 Idzie pod nogi ma艂y woreczek.

Serce jej podskoczy艂o. N贸偶, kt贸ry znale藕li przy Helenie, by艂 lapo艅ski. A to by艂o srebro lapo艅skie. Klamra, brosze, guziki... podobne do tych, kt贸re trzy­ma艂a w domu w sk贸rzanym mieszku na dnie kufra. On wiedzia艂 o tym, bo grzeba艂 w jej rzeczach.

- Zdaje si臋, 偶e znasz si臋 troch臋 na tym - zagadn膮艂. Ida wyj臋艂a ostro偶nie ozdoby, kt贸re on uwa偶a艂 za bezwarto艣ciowe. Dla niej by艂y to skarby, tak samo jak dla tych ludzi, kt贸rym zosta艂y zrabowane.

Jeden z guzik贸w odr贸偶nia艂 si臋 od pozosta艂ych. By艂 okr膮g艂y, na n贸偶ce, ozdobiony wzorem identycznym jak na szerokiej klamrze, znajduj膮cej si臋 w艣r贸d srebra.

Ida, dotykaj膮c ozd贸b, przypomnia艂a sobie historie opo­wiadane przez Ailo. Ailo potrafi艂 wspaniale opowiada膰.

- Sama widzisz, kogo zabi艂em - rzuci艂 lekko. - By­li nic niewarci, ale srebro zawsze mo偶na przetopi膰.

Nic niewarci? Ida poczu艂a ucisk w 偶o艂膮dku.

- Mo偶e si臋 mylisz - odpar艂a i wzi膮wszy z kupki sre­bra okr膮g艂y guzik i klamr臋, pokaza艂a mu je bli偶ej. Bez strachu napotka艂a jego spojrzenie. - Wygl膮da na to, 偶e trafi艂o w twoje r臋ce srebro ze skarbu stallo. A to mo偶e oznacza膰, 偶e nie jeste艣 ca艂kiem bezpieczny. Kto wie, czy nie ci膮偶y na nim kl膮twa? Sam wiesz, jaki los spotka艂 poprzednich w艂a艣cicieli.

Ida wymy艣li艂a na poczekaniu t臋 histori臋. Bo tak na­prawd臋 ka偶da rodzina uwa偶a艂a srebro ze skarbu stal­lo za najcenniejsze trofeum. Nie ci膮偶y艂a oczywi艣cie na nim 偶adna kl膮twa. Ale tego, rzecz jasna, bez­wzgl臋dny Fin nie m贸g艂 wiedzie膰.

- Srebro ze skarbu stallo? - zapyta艂 z pow膮tpiewaniem. Ida u艣miechn臋艂a si臋 uspokajaj膮co.

- Stallo to taka posta膰 z lapo艅skich ba艣ni. Bardziej cz艂owiek ni偶 troll, uosobienie z艂a. Ale je艣li kto艣 jest sprytny, mo偶e go pokona膰.

- Opowiedz! - poprosi艂. - To mo偶e by膰 zabawne.

Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮, jakby si臋 krygowa艂a. Zgarn臋­艂a srebro do woreczka i odrzuci艂a Finowi tak, jak on to zrobi艂.

- Wiesz, zdarzy艂o si臋, 偶e opowie艣ci膮 kto艣 wykupi艂 si臋 od pewnej 艣mierci - rzek艂 tajemniczo. - Albo 偶e j膮 odwlek艂 w czasie.

- Ach, tak? - odezwa艂a si臋 szyderczo. Mia艂a zamiar opowiedzie膰 mu o stallo z w艂asnej woli, bo nadal byli r贸wnorz臋dnymi przeciwnikami w walce na s艂owa, ale gor膮czkowo szuka艂a w pami臋­ci takiej historii, kt贸ra rozbawi艂aby go, a zarazem po­uczy艂a, 偶e z艂o pr臋dzej czy p贸藕niej zostanie ukarane.

- S艂ysza艂a艣 o Szeherezadzie? - zapyta艂. Ida nie kojarzy艂a z niczym tego imienia, kt贸rego nie umia艂a nawet powt贸rzy膰.

Fin, kt贸ry lubi艂 popisywa膰 si臋 swoj膮 m膮dro艣ci膮, wyja艣ni艂:

- W pewnym dalekim kraju 偶y艂 sobie kr贸l, kt贸ry, zawi贸d艂szy si臋 na swojej niewiernej 偶onie, zabi艂 j膮. Po­przysi膮g艂 przy tym zemst臋 na ca艂ym rodzie kobiecym. Kaza艂 rano zabija膰 ka偶d膮 kobiet臋, z kt贸r膮 sp臋dzi艂 noc.

- C贸偶 za mi艂a opowie艣膰 - rzuci艂a zgry藕liwie Ida.

- Przez trzy lata codziennie dostarczano mu na za­mek dziewic臋, kt贸r膮 kaza艂 zabija膰 nast臋pnego ranka - ci膮gn膮艂 jasnow艂osy olbrzym, kt贸ry wyra藕nie lubi艂 t臋 histori臋. - Tak si臋 dzia艂o dop贸ty, dop贸ki na zam­ku nie zjawi艂a si臋 ksi臋偶niczka Szeherezada. Opowie­dzia艂a kr贸lowi ba艣艅, ale nie doko艅czy艂a jej, i kr贸l, cie­kaw dalszego ci膮gu, zachowa艂 ksi臋偶niczk臋 przy 偶yciu do nast臋pnego wieczoru. I tak co noc Szeherezada ko艅czy艂a jedn膮 ba艣艅 i zaczyna艂a zaraz nast臋pn膮, kt贸­r膮 przerywa艂a w najciekawszym miejscu. Tak si臋 dzia艂o przez tysi膮c i jedn膮 noc.

- I co dalej? Zosta艂a stracona? - zapyta艂a Ida.

- Mam ci zdradzi膰, jaki ci臋 czeka los? Ida westchn臋艂a ci臋偶ko.

- A wi臋c chcesz pos艂ucha膰 o stallo? Prosz臋 bardzo. Nabra艂a powietrza. Wiedzia艂a, 偶e wygra艂a cenny czas, potrzebny ojcu, Sedolfowi i Knutowi, kt贸rzy z pewno艣ci膮 spiesz膮 jej na ratunek.

- Ale to r贸wnocze艣nie opowie艣膰 o Lapo艅czykach, musisz si臋 z tym pogodzi膰. Mo偶e przekonasz si臋, 偶e niezale偶nie od tego, co s膮dzisz, to tak偶e s膮 ludzie. A wi臋c pos艂uchaj!

呕y艂 sobie kiedy艣 Japo艅ski ch艂opak. Kt贸rego艣 dnia zab艂膮dzi艂 i znalaz艂 si臋 przy ziemiance stallo. Nie od­wa偶y艂 si臋 odm贸wi膰, kiedy gospodarz zaprosi艂 go do 艣rodka, i pos艂usznie usiad艂 obok niego przy ogniu. Min臋艂a chwila i ch艂opak odezwa艂 si臋 znienacka:

- Widz臋 w ogniu z艂oto i srebro.

- Jak to mo偶liwe? Ja nic nie widz臋 - zdziwi艂 si臋 stal­lo, kt贸ry by艂 okropnie chciwy.

- Po prostu nala艂em sobie do oczu o艂owiu - odpo­wiedzia艂 m艂ody Lapo艅czyk. - Tylko w taki spos贸b mo偶na dojrze膰 w p艂omieniach twoje skarby.

- To nalej i mnie - za偶膮da艂 stallo.

- Je艣li si臋 po艂o偶ysz na plecach, tak 偶ebym m贸g艂 do­si臋gn膮膰 do twoich oczu, to czemu nie? - zgodzi艂 si臋 ch艂opak.

Stallo pos艂usznie si臋 po艂o偶y艂, a m艂ody Lapo艅czyk, przytrzymawszy powieki olbrzyma, nala艂 mu do oka rozgrzanego o艂owiu.

- Parzy, parzy! - wrzasn膮艂 stallo.

- Ale z ciebie s艂abeusz! Uspok贸j si臋! - rzek艂 ch艂opak. No i stallo uciszy艂 si臋. Ch艂opak tymczasem wla艂 o艂贸w do drugiego oka olbrzyma. Stallo zn贸w narzeka艂, 偶e go parzy, ale ch艂opak pocieszy艂 go, 偶e ju偶 sko艅czy艂. Stallo patrzy艂 i patrzy艂, ale nie zobaczy艂 ani srebra, ani z艂ota. Nic nie widzia艂, nawet ognia. Rozw艣cieczony, chcia艂 zabi膰 ch艂opaka, ale nie m贸g艂 go z艂apa膰. Po namy­艣le poprosi艂 go艣cia, 偶eby wypu艣ci艂 najpierw jego kozy, a na ko艅cu najwi臋kszego koz艂a z wielkimi rogami. Ch艂opak zacz膮艂 wypuszcza膰 kozy, a stallo stan膮艂 w wyj­艣ciu w rozkroku i obmacywa艂 ka偶d膮 po kolei. M艂ody Lapo艅czyk wypuszcza艂 zwierz臋ta bardzo powoli. Zabi艂 starego capa i obdar艂 go ze sk贸ry. Stallo pogania艂 ch艂o­paka, ale ten powtarza艂, 偶e nie ma si臋 co spieszy膰.

- Wypuszczaj mojego koz艂a! - rykn膮艂 stallo.

Ch艂opak okry艂 si臋 sk贸r膮 i trzymaj膮c przed sob膮 艂eb z wielkimi rogami, na czworakach podszed艂 do wyj艣cia. Stallo pomaca艂 sk贸r臋 i rogi i wypu艣ci艂 go.

- A teraz ty sam wychod藕! - zawo艂a艂 stallo zado­wolony, 偶e uda艂 mu si臋 podst臋p.

- Ju偶 wyszed艂em - odrzek艂 ch艂opak. Stallo ruszy艂 w pogo艅, ale ch艂opak by艂 szybszy.

- Jak si臋 nazywasz? - zawo艂a艂 Stallo. Postanowi艂 wys艂a膰 za zbiegiem swoich syn贸w, 偶eby go zabili.

- Tak jak powiedzia艂e艣! - odkrzykn膮艂 Lapo艅czyk. - Nazywam si臋 Ja Sam!

I rzuci艂 si臋 do ucieczki.

Kiedy synowie olbrzyma wr贸cili do domu, okrop­nie si臋 rozgniewali na widok zabitego koz艂a.

- Kto zaszlachtowa艂 nam capa? - wrzasn臋li, miota­j膮c przekle艅stwa.

- Ja Sam - odpar艂 stallo. - 艢mier膰 za koz艂a!

- I wyobra藕 sobie, synowie zabili go. Zabili same­go stallo... - doko艅czy艂a Ida.

- Prymitywne - podsumowa艂 Pu艂kownik chrapli­wym g艂osem, cho膰 wys艂ucha艂 z uwag膮. - A co z tym srebrem? - zapyta艂.

- Stallo ukrad艂 je Lapo艅czykom... Ale to ju偶 inna historia, kt贸rej nie b臋d臋 zaczyna膰. Nie jestem prze­cie偶 Szeherezad膮. Nie zamierzam opowiada膰 ci ba艣ni tak d艂ugo, jak zechcesz mnie s艂ucha膰.

- Opowiedzia艂a艣 - odezwa艂 si臋 pozornie przyja藕­nie. - I to bardzo ciekawie. P贸ki co nie wida膰 niko­go, kto spieszy艂by ci z pomoc膮. Zdaje si臋, 偶e wcale si臋 nie zjawi膮.

- Przyjd膮 - odrzek艂a ze spokojem Ida, ani troch臋 nie trac膮c pewno艣ci siebie.

- Mo偶esz si臋 przespa膰 - powiedzia艂 nieoczekiwanie Fin, napotykaj膮c pe艂ne niedowierzania spojrzenie dziewczyny. - Przecie偶 wiesz, 偶e jeste艣 ostatni膮 oso­b膮, kt贸r膮 bym chcia艂 zabi膰 we 艣nie.

Ida doszuka艂a si臋 w tych s艂owach odrobiny rozs膮d­ku. Nikt nie zabija godnego siebie przeciwnika w tak tch贸rzliwy spos贸b.

A on chyba nadal traktowa艂 j膮 jak r贸wn膮 sobie.

- Przed nami daleka droga. Nie my艣l, 偶e b臋d臋 ci臋 ni贸s艂... I jeszcze jedno: nie pr贸buj mnie przechytrzy膰! 艢pi臋 bardzo czujnie...

Usiad艂 wygodnie i skrzy偶owawszy r臋ce na pier­siach, zamkn膮艂 oczy. Ida przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Zawsze si臋 jej zdawa艂o, 偶e m臋偶czy藕ni w czasie snu maj膮 twarz dziecka. Ale si臋 myli艂a...

Skuli艂a si臋, przemarzni臋ta i poobijana. Tak bardzo marzy艂a o odpoczynku. Do ko艅ca jednak nie by艂a pew­na, czy Fin nie robi sobie okrutnych 偶art贸w. By艂a przy­gotowana na to, 偶e za chwil臋 szarpnie j膮 i ka偶e wstawa膰, 偶e wyrwie z b艂ogiego snu i ka偶e znowu maszerowa膰.

W ko艅cu jednak go pos艂ucha艂a.

Fin siedzia艂 z przymkni臋tymi powiekami, czeka­j膮c, a偶 dziewczyna zapadnie w g艂臋boki sen. Wsta艂 po cichu i spojrza艂 na ni膮, 艣miej膮c si臋 w duchu. Zgarn膮艂 srebro, ale pozostawi艂 okr膮g艂y guzik i klamr臋. Srebro ze skarbu stallo.

Gdyby w jego 偶yciu by艂o miejsce dla kobiet, Ida by艂aby odpowiednia.

Ale czeka艂a go jeszcze daleka przeprawa, a kobie­ty s膮 w drodze tylko zawad膮.

Ida bawi艂a go, mog艂aby go zmusi膰 do walki. Ch臋t­nie by si臋 z ni膮 zwar艂 w pojedynku na s艂owa i wal­czy艂, p贸ki nie uzna艂aby jego wy偶szo艣ci.

Ch臋tnie by si臋 przekona艂, jak d艂ugo by to trwa艂o.

Sprawi艂oby mu to przyjemno艣膰. Niestety, nie mia艂 czasu. W oddali na szlaku dostrzeg艂 jaki艣 ruch. Dziewczyna nic nie zauwa偶y艂a, poch艂oni臋ta opowia­daniem. To by艂oby zbyt proste...

Z drugiej strony, zbyt proste by艂oby pozbawi膰 偶y­cia 艣pi膮c膮 kobiet臋. Przecie偶 to jeszcze prawie dziec­ko. I tak si臋 dobrze przy niej bawi艂.

Postanowi艂 za偶artowa膰. Na ziemi obok 艣pi膮cej po­艂o偶y艂 n贸偶, kt贸ry jej wcze艣niej zabra艂, razem z srebrem ze skarbu stallo.

Ci, kt贸rzy go 艣cigaj膮, i tak jej nie uwierz膮. Czy kto艣 z nich w og贸le s艂ysza艂, 偶e opowie艣ci膮 mo偶na si臋 wy­kupi膰 od 艣mierci?

Spojrza艂 po raz ostatni na Id臋 o miedzianych w艂osach. A potem popatrzy艂 ku zachodowi, tam gdzie prowadzi­艂a go droga. Ruszy艂 biegiem, 艣miej膮c si臋 sam do siebie.

T臋 histori臋 sam wymy艣li艂. A zako艅czenie serdecz­nie go ubawi艂o.

13

Le偶eli w ukryciu, oczekuj膮c 艣witu, a kiedy ju偶 zrobi­艂o si臋 ja艣niej i, jak okiem si臋gn膮膰, na p艂askowy偶u nie do­strzegli 偶ywej duszy, zrozumieli, 偶e post膮pili niem膮drze.

Sedolf bez s艂owa wsta艂 i ruszy艂 przed siebie.

- Nie wolno nam traci膰 g艂owy - upomnia艂 go Re­ijo, gdy go dogoni艂. - Nadal musimy zachowa膰 czuj­no艣膰 i mie膰 oczy szeroko otwarte, Sedolfie. Bo nie­mo偶liwe, by zeszli gdzie艣 daleko od tego szlaku. Ida nie da艂aby rady.

- A mo偶e on w艂a艣nie dlatego porzuci艂 Helen臋 na odludziu, 偶e nie mia艂a si艂 ju偶 i艣膰? - rzuci艂 Sedolf po­nuro, o艣wiecony nag艂膮 my艣l膮. I wyobrazi艂 sobie, co czeka Id臋, gdy ta os艂abnie.

Reijo pomy艣la艂 o tym samym. Sk艂ama艂by, gdyby pr贸bowa艂 przekonywa膰 siebie i Sedolfa, 偶e jest inaczej.

Czterej m臋偶czy藕ni posuwali si臋 naprz贸d w milcze­niu, obawiaj膮c si臋 najgorszego.

Nagle Sedolf zatrzyma艂 si臋 raptownie. Zauwa偶y艂, 偶e w mchu mi臋dzy ska艂ami co艣 b艂ysn臋艂o. Nachyli艂 si臋 i podni贸s艂 z ziemi srebrny guzik na wierzchu ozdo­biony wzorem przypominaj膮cym p艂atek 艣niegu.

Pozostali m臋偶czy藕ni zgromadzili si臋 przy nim, przygl膮daj膮c si臋 temu, co znalaz艂.

Reijo zmru偶y艂 oczy i popatrzy艂 ku zachodowi, gdzie ch艂odne niebo zdawa艂o si臋 blade, jakby wyzute z b艂臋kitu.

- A wi臋c szli t臋dy - powiedzia艂. Obejrza艂 uwa偶nie ziemi臋. Mech w paru miejscach by艂 lekko zadeptany, ale na skalnym pod艂o偶u nie pozosta艂y 偶adne 艣lady.

- To chyba lapo艅skie srebro. Zdaje si臋, 偶e Helena wspomnia艂a co艣 o tym, 偶e spotkali Lapo艅czyk贸w.

Przypomnieli sobie s艂owa dziewczyny, co tylko wzmog艂o ich niepok贸j.

Sedolf schowa艂 guzik do kieszeni i ruszy艂 za Reijo. W oddali dostrzegli skalne bloki ustawione ciasno obok siebie. Kamienny mur stworzy艂a natura na d艂u­go przed tym, nim w tych stronach pojawili si臋 pierwsi ludzie.

Z miejsca, gdzie przystan臋li, od owych g艂az贸w dzieli艂a ich spora odleg艂o艣膰, ale kamienny mur przy­ci膮ga艂 ich wzrok.

- Gdyby艣 szuka艂 schronienia... - odezwa艂 si臋 zamy艣lo­ny Reijo. - Czy na jego miejscu zatrzyma艂by艣 si臋 tam?

- To jedyna mo偶liwo艣膰 - odpar艂 Emil. Nawet on wyczuwa艂 napi臋cie. Doskonale rozumia艂 cich膮 w艣cie­k艂o艣膰 Sedolfa, poniewa偶 zdawa艂 sobie spraw臋, jak wielkie niebezpiecze艅stwo grozi Idzie z r膮k tego na wskro艣 z艂ego cz艂owieka.

Gdyby Idzie sta艂o si臋 co艣 z艂ego...

Czarno mu si臋 zrobi艂o przed oczami na sam膮 my艣l o tym. Ta dziewczyna od dawna zajmowa艂a w jego sercu szczeg贸lne miejsce. I chocia偶 nigdy nie po艂膮czy­艂a ich prawdziwa blisko艣膰 i wiedzia艂, 偶e nigdy jej nie dostanie, za nic w 艣wiecie nie zni贸s艂by, 偶eby zosta艂a zbrukana przez bezwzgl臋dnego oprawc臋.

Przy艣pieszyli kroku, pe艂ni najgorszych przeczu膰. Teraz ju偶 wiedzieli, 偶e nie zdo艂aj膮 znienacka podej艣膰 porywacza. Nie mieli si臋 te偶 jak przed nim ukry膰.

Ten cz艂owiek bowiem schroni艂 si臋 w jedynej kryj贸wce, jaka w promieniu kilku kilometr贸w znajdowa­艂a si臋 na tym g艂adkim jak st贸艂 terenie.

Nagle Reijo przystan膮艂 gwa艂townie i powstrzyma艂 Sedolfa, zaciskaj膮c mu d艂o艅 na ramieniu.

- Do diab艂a - wyszepta艂. - Co to jest?

Zza skalnych blok贸w wy艂oni艂a si臋 pochylona sylwet­ka. M臋偶czyzna na moment przystan膮艂 i obejrza艂 si臋 przez rami臋, po czym ruszy艂 biegiem ku zachodowi. Sam.

Przez chwil臋 stali jak pora偶eni, niczego nie pojmu­j膮c. Nie wierzyli w艂asnym oczom.

Ale z wolna lodowata d艂o艅 strachu wbi艂a im w ser­ca swe szpony. Sedolf zrzuci艂 z plec贸w worek, pozby­waj膮c si臋 niepotrzebnego ci臋偶aru. Wszystko miga艂o mu przed oczami, a przygniataj膮cy ci臋偶ar uciska艂 pier艣.

Nie chcia艂 si臋 przyzna膰 do tego strachu, nie chcia艂 wierzy膰 w najgorsze.

Ruszy艂 co si艂 przed siebie. W ch艂odnym podmuchu wiatru poczu艂 na policzkach co艣 ciep艂ego. Nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e p艂acze. Bieg艂 jak oszala艂y przed siebie, s艂ysz膮c jedynie szum w uszach i odg艂os w艂asnych krok贸w.

Nic nie czu艂.

Ale odrzuca艂 od siebie straszliwe przypuszczenia. Nie przyjmowa艂 do wiadomo艣ci, 偶e sta艂o si臋 najgor­sze. Niemo偶liwe, dudni艂o mu w g艂owie. Tak si臋 nie mog艂o sta膰!

Bo Ida by艂a ca艂ym jego 偶yciem.

Kiedy ju偶 po wszystkim pr贸bowa艂 sobie przypo­mnie膰, o czym my艣la艂 w tej鈥 straszliwej chwili, gdy wa­偶y艂y si臋 losy Idy i jego, nie by艂 w stanie tego odtworzy膰.

Bo tak naprawd臋 w贸wczas poch艂on臋艂a go bezden­na pustka. Wiedzia艂 jedynie, 偶e musi dobiec.

Zapewne strach w nim by艂 tak pora偶aj膮cy, 偶e jakby w reakcji obronnej organizm usun膮艂 to wspomnie­nie z pami臋ci. Ba艂 si臋, co zastanie, gdy dobiegnie, ale wiedzia艂, 偶e musi by膰 tam pierwszy i pierwszy zoba­czy膰. Gna艂 wi臋c jak szalony przed siebie, niewiele wi­dz膮c przez mg艂臋, jaka zasnu艂a mu oczy, i potykaj膮c si臋 co chwila. Jedynie zarys kamiennych blok贸w, kt贸­re urozmaica艂y monotonny krajobraz p艂askowy偶u, majaczy艂 mu przed oczami. G艂azy, kt贸re na pocz膮t­ku dziej贸w rozrzuci艂a pot臋偶na r臋ka, wystawa艂y z p艂a­skowy偶u niczym z臋by wyszczerzone w u艣miechu.

Potkn膮艂 si臋 i upad艂, ale zaraz wsta艂 i bieg艂 dalej. Skalny mur, dzie艂o natury, zdawa艂 si臋 coraz wi臋kszy. Nie by艂 jednak tak szczelny, jak si臋 wydawa艂o z dale­ka. Poszczeg贸lne g艂azy oddziela艂y szerokie przerwy.

Sedolf zauwa偶y艂 j膮. W przerwie mi臋dzy blokami mign臋艂a mu zwini臋ta w k艂臋bek posta膰.

Nie 偶yje... porazi艂a go nag艂a my艣l. Straszliwe s艂o­wa, kt贸rych przez ca艂y czas nie dopuszcza艂 do swej 艣wiadomo艣ci. Wisz膮ce nad nim niczym mroczny cie艅. Przed kt贸rymi zamyka艂 oczy, od kt贸rych chcia艂 uciec na wszelkie sposoby, nawet w szale艅stwo.

Nie 偶yje...

Niemo偶liwe, niemo偶liwe, dudni艂o mu w skro­niach. Niemo偶liwe, niemo偶liwe...

Nie Ida.

I dopiero teraz, dopiero w tym momencie, kiedy zdawa艂o mu si臋, 偶e ograbiono go ze wszystkiego, co stanowi艂o sens jego 偶ycia, poj膮艂, jak bardzo j膮 kocha.

Dlaczego, zamiast si臋 chowa膰 jak przestraszeni ch艂opcy, nie ruszyli od razu w pogo艅? Po co zatrzy­mywali si臋 przy martwym koniu?

Gdyby wybrali ten sam szlak...

Gdyby nie pozwoli艂 Idzie jecha膰 na cypel...

Powinien by艂 j膮 powstrzyma膰, wraca艂a natr臋tna my艣l.

Ale czy jedno nie zaprzecza艂o drugiemu? Przecie偶 tak ceni艂 w niej samodzielno艣膰 i silny charakter.

Sedolf z trudem 艂apa艂 powietrze. Nie 偶yje...

Mign臋艂y mu przed oczami bli藕ni臋ta: Mikkal i Raija.

Anjo b臋dzie dla nich dobr膮 mam膮... u艣wiadomi艂 so­bie z b贸lem. B臋dzie m贸g艂 obserwowa膰, jak dzieci ro­sn膮, jest przecie偶 ich chrzestnym, czyli 偶e ma prawo, a wr臋cz obowi膮zek je odwiedza膰. Ale ju偶 przyzwy­czai艂 si臋 do my艣li, 偶e to b臋d膮 jego dzieci. Zrozumia艂, 偶e traktuje dzieci Idy jak w艂asne.

Przecisn膮wszy si臋 mi臋dzy pot臋偶nymi g艂azami, zna­laz艂 si臋 za murem i w jednej chwili by艂 przy ukocha­nej. Ukl臋kn膮艂 i pochwyci艂 j膮 w ramiona.

Ida 偶y艂a.

Reijo, Knut i Emil nie byli w stanie dotrzyma膰 kro­ku Sedolfowi. Emil zrozumia艂, 偶e jego uczucie do Idy nigdy nie by艂o tak silne. To prawda, 偶e bole艣nie od­czu艂, gdy Ida odrzuci艂a jego o艣wiadczyny. Zapiek艂o go to do 偶ywego. Dozna艂 upokarzaj膮cej pora偶ki. Na pewno zasmuci艂by si臋, gdyby Ida umar艂a, ale nie prze­偶ywa艂 tego co Sedolf, kt贸ry bieg艂 na o艣lep, bliski utra­ty zmys艂贸w ze strachu o ni膮. Emil z l臋kiem pomy艣la艂, co si臋 stanie z Sedolfem, je偶eli znajdzie Id臋 martw膮. Straci艂by w贸wczas ca艂y sens swego 偶ycia.

Pod膮偶aj膮c za nim co si艂 w nogach, obiegli mur z ka­mieni i zobaczyli, jak Sedolf trzyma Id臋 w ramio­nach, p艂acze i ca艂uje j膮, g艂adzi jej miedziane w艂osy...

Dostrzegli wreszcie, 偶e drobna d艂o艅 dziewczyny poruszy艂a si臋.

- Sedolf? - odezwa艂a si臋 zdumiona.

Obudzi艂y j膮 poca艂unki, ale nie czu艂a odrazy. Nic nie pojmuj膮c, otworzy艂a oczy i ujrza艂a nad sob膮 twarz p艂acz膮cego jak dziecko Sedolfa.

- 呕yjesz, male艅ka, 偶yjesz - wydusi艂 i z艂o偶y艂 na jej ustach gor膮cy poca艂unek. A potem uj膮艂 w d艂onie jej twarz i pie艣ci艂 j膮 spojrzeniem. - A tak si臋 ba艂em, 偶e ci臋 stracili艣my, najdro偶sza - szepta艂. - Bo偶e, Ido, ja ju偶 my艣la艂em, 偶e nie 偶yjesz. A wtedy i ja nie chcia艂­bym 偶y膰! Kocham ciebie, najdro偶sza. Nie powstrzy­masz mnie, musz臋 ci to wyzna膰. Kocham ci臋, kocham ci臋, kocham ci臋 - powtarza艂 w k贸艂ko, nie wypuszcza­j膮c dziewczyny z ramion i tul膮c twarz do jej policz­ka. Poza ni膮 nie liczy艂o si臋 nic.

W艂a艣nie wtedy nadbieg艂 Reijo. Chrz膮kn膮艂, bo 艣ci­sn臋艂o go w gardle, gdy zobaczy艂, 偶e Ida jest bezpiecz­na, 偶e nic jej nie grozi. Nadal jednak nie m贸g艂 otrz膮­sn膮膰 si臋 z bolesnego l臋ku.

Sedolf podni贸s艂 dziewczyn臋, a Reijo przytuli艂 j膮 mocno.

- Wiedzia艂am, 偶e przyjdziecie - m贸wi艂a z ulg膮. - Ani na chwil臋 nie zw膮tpi艂am, chocia偶 on usi艂owa艂 we mnie zasia膰 niepok贸j i rezygnacj臋. Chcia艂 mnie pozba­wi膰 nadziei. Ale ja by艂am pewna, 偶e pomoc nadejdzie.

Reijo odsun膮艂 c贸rk臋 na odleg艂o艣膰 ramion i z mi艂o­艣ci膮 popatrzy艂 na ni膮 swoimi zielonymi oczami. W jego spojrzeniu kry艂o si臋 tak偶e zdumienie.

- Nie uwolnili艣my ciebie, Ido - wyja艣ni艂. - Kiedy Sedolf tu dobieg艂, tego oprawcy ju偶 nie by艂o.

Otworzy艂a usta, jakby chcia艂a co艣 powiedzie膰, ale nie wydoby艂a z siebie 偶adnego d藕wi臋ku. Popatrzy艂a na Sedolfa, na Emila i na Knuta, kt贸rzy stali z ty艂u, i w ich twarzach dostrzeg艂a tak偶e nieme pytanie.

- Nie by艂o go tu - powt贸rzy艂a szeptem. Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Wtedy Ida spojrza艂a ku zachodowi, ale nie dostrze­g艂a nikogo.

- Z daleka zauwa偶yli艣my sylwetk臋 m臋偶czyzny, kt贸­ry oddala艂 si臋 biegiem. My艣la艂em, 偶e ci臋 zabi艂...

Ida dostrzeg艂a nagle na ziemi sw贸j n贸偶, srebrny gu­zik i klamr臋. Oswobodziwszy si臋 z obj臋膰 ojca, pochy­li艂a si臋 nad le偶膮cymi przedmiotami i po raz drugi po­patrzy艂a ku zachodowi nic nie rozumiej膮cym spojrze­niem. Wskazuj膮c na n贸偶, wyja艣ni艂a im:

- Zabra艂 mi go, po tym gdy u艣mierci艂am konia. Mu­sia艂am to zrobi膰...

- Ty? - zapyta艂 zdumiony Reijo. - Ty to zrobi艂a艣? Ida tylko pokiwa艂a g艂ow膮. I wtedy w g艂owie ojca wszystkie cz臋艣ci uk艂adanki znalaz艂y si臋 na miejscu.

Oczywi艣cie, 偶e to Ida. Tamten cz艂owiek, komplet­nie pozbawiony wsp贸艂czucia dla innych, nie uczyni艂­by tego.

Ale przecie偶 pozostawi艂 Id臋.

- Jak to si臋 sta艂o, 偶e ci臋 nie skrzywdzi艂? - zapyta艂 Reijo. - Bogu za to dzi臋kuj臋, ale nie mog臋 tego poj膮膰.

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nigdy mi nie uwierzycie - stwierdzi艂a - ale wy­daje mi si臋, 偶e to ba艣艅 uratowa艂a mi 偶ycie.

Pokr臋cili g艂owami z niedowierzaniem. Ale wys艂u­chali jej opowie艣ci.

- Jak widzicie, zostawi艂 tylko srebro ze skarbu stal­lo, no i m贸j n贸偶... - zako艅czy艂a Ida, wsparta na ra­mieniu Sedolfa, kt贸ry otula艂 j膮 sw膮 kurtk膮, bo jej w艂a­sna by艂a ca艂kiem przemoczona.

Ale Reijo jako艣 trudno by艂o to przyj膮膰.

- Niemo偶liwe, ten cz艂owiek nie by艂 taki. My艣l臋, Ido, 偶e si臋 mylisz.

A Knut doda艂:

- Pewnie widzia艂 nas z daleka. Wiedzia艂, 偶e je艣li ci臋 zabije, b臋dziemy go 艣ciga膰 i nie ustaniemy, p贸ki go nie z艂apiemy. Je艣li za艣 znajdziemy ci臋 przy 偶yciu, on przestanie dla nas istnie膰. Za艂o偶臋 si臋, 偶e tak by艂o.

Pozostali sk艂onni byli przychyli膰 si臋 do wersji Knu­ta. M臋偶czy藕ni lubi膮 rozwi膮zania prawdopodobne. To, co fantastyczne i niezwyk艂e, oddalaj膮 jako niemo偶liwe.

Sedolf usiad艂 na mchu i wzi膮艂 Id臋 na kolana. U艣miechn臋艂a si臋 do niego z wdzi臋czno艣ci膮. Tak dobrze by艂o siedzie膰 na suchym, tak cudownie poczu膰 ciep艂o drugiego cz艂owieka przenikaj膮ce do w艂asnego cia艂a.

A ju偶 s膮dzi艂a, 偶e jest skazana na wieczny ch艂贸d.

Otar艂a si臋 o 艣mier膰. Oni nie zdawali sobie sprawy, jak blisko. Ida nie mia艂a sil opowiada膰 wszystkiego. Jeszcze nie teraz. Teraz tylko rozkoszowa艂a si臋 tym, 偶e jest w艣r贸d przyjaci贸艂.

Zebrali chrust i rozpalili ognisko. Pod os艂on膮 ka­miennego muru chroni膮cego od wiatru szybko zro­bi艂o si臋 ciep艂o.

Reijo zdj膮艂 z n贸g Idy buty i postawi艂 przy ogniu, 偶eby wysch艂y. Kompletnie przemarz艂y jej stopy. M臋偶czy藕ni swoje okrycia tak偶e suszyli nad ogniem.

Wyj臋li zapasy jedzenia, jakie przygotowa艂a im na drog臋 Anjo: mi臋so, ryby, chleb z mas艂em, ser.

Ida poczu艂a, jak 艣linka nap艂ywa jej do ust.

Sedolf u艂ama艂 jej kawa艂ek chleba i posmarowa艂 ma­s艂em, tak 偶eby nie musia艂a u偶ywa膰 swojego no偶a. Po­tem doda艂 plasterek solonego mi臋sa.

Idzie si臋 zdawa艂o, 偶e nigdy dot膮d nie jad艂a takich dobrych rzeczy. Wszystko jej smakowa艂o. Nie jad艂a przecie偶 przez tyle godzin, jedynie wod膮 gasi艂a pra­gnienie.

Min臋艂a doba, ale jej si臋 zdawa艂o, jakby min臋艂a wieczno艣膰.

Czu艂a, 偶e mo偶e teraz zacz膮膰 偶ycie od nowa, bo otrzy­ma艂a je w darze. By艂a tak bliska 艣mierci. Przygotowa艂a si臋 ju偶 na ni膮. Zdawa艂o jej si臋, 偶e dotar艂a do kresu podr贸偶y.

- Co z dzie膰mi? - zapyta艂a Sedolfa.

- Przecie偶 wiesz, 偶e s膮 pod dobr膮 opiek膮, Ido. Anjo rozpieszcza wszystkich, kt贸rymi wolno jej si臋 zaj膮膰.

- By艂am spokojna, 偶e nie stanie si臋 im krzywda... - powiedzia艂a Ida cicho. - Gdyby...

Skin膮艂 g艂ow膮 i wtuli艂 policzek w jej w艂osy. Poca艂o­wa艂 jej skro艅.

- Ja te偶 o tym my艣la艂em, Ido.

- Naprawd臋? - Ida podnios艂a wzrok i w br膮zowych oczach ch艂opaka dostrzeg艂a powag臋.

- My艣la艂em o tym i owym. Gdyby ciebie zabrak艂o, nie mia艂bym po co 偶y膰.

Ida zamilk艂a. Wtuli艂a jedynie g艂ow臋 w zag艂臋bienie na jego szyi. Nie by艂a w stanie nic powiedzie膰, bo za­la艂a j膮 fala wzruszenia.

Najedli si臋.

- Czy on ci co艣 opowiedzia艂 o sobie? - zagadn膮艂 Knut. - Zwykle ludzie 艂atwo si臋 przed tob膮 otwiera­j膮, Ido. Potrafisz z nimi rozmawia膰...

- Pierwszy raz s艂ysz臋, 偶e m贸wisz o mnie co艣 dobrego - u艣miechn臋艂a si臋 Ida do brata. Zaraz jednak jej twarz spowa偶nia艂a. - Pr贸bowa艂am go nak艂oni膰 do rozmowy. Kaza艂 mi si臋 zwraca膰 do siebie 鈥瀙u艂kowniku鈥, ale praw­dziwego imienia i nazwiska nie chcia艂 poda膰. Wspomnia艂, 偶e musieli ucieka膰 z Finlandii przez brata Heleny. Na­zwa艂 go zdrajc膮. O Helenie m贸wi艂, 偶e jest tch贸rzem. Sk艂ama艂am mu, 偶e Helena umar艂a. Wtedy on opowiedzia艂 mi, jak pozbawi艂 偶ycia rodzin臋 Lapo艅czyk贸w.

- Nazywa si臋 Curt Hallencrantz ze Spydenborga. A Helena jest jego 偶on膮 - wyja艣ni艂 Reijo i zrelacjo­nowa艂 wszystko, czego si臋 dowiedzieli od Heleny.

- Biedna dziewczyna - westchn臋艂a Ida, gdy ju偶 sko艅czy艂. - On m贸wi艂, 偶e go bawi臋...

Reijo zmarszczy艂 brwi, a na jego czole pojawi艂a si臋 g艂臋boka zmarszczka.

- Zastanawiam si臋... - zacz膮艂, ale nie doko艅czy艂, mi­mo 偶e wszyscy spojrzeli na niego pytaj膮co. Udawa艂, 偶e tego nie dostrzega. - Od domu dzieli nas dzie艅 marszu - zmieni艂 temat. - Proponuj臋, 偶eby艣my wr贸­cili t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszli艣my. I p贸ki jeste艣my razem, ustalmy jedno: nie b臋dziemy rozpowiada膰 wszystkim naoko艂o, co si臋 wydarzy艂o. O koniu Halvora te偶 lepiej nie wspomina膰...

Knut pokiwa艂 g艂ow膮. By艂 tego samego zdania.

- Dasz rad臋 i艣膰 na w艂asnych nogach, kochana? - spyta艂 Sedolf mi臋kkim g艂osem.

Ida dopiero teraz dostrzeg艂a go takim opieku艅czym i delikatnym. Nigdy dot膮d nie my艣la艂a o nim w ten spo­s贸b. Przekona艂a si臋 jednak, 偶e Sedolf by艂 got贸w dla niej rzuci膰 si臋 w ogie艅. Dwukrotnie nara偶a艂 dla niej 偶ycie.

- Poradz臋 sobie - odrzek艂a. - Mo偶e jestem drobna, ale dobry ze mnie piechur. Poza tym on uwa偶a艂, 偶e nie藕le wios艂uj臋 - doda艂a ze 艣miechem. Jak dobrze by­艂o zn贸w m贸c si臋 艣mia膰. Szli spokojnym krokiem, bez po艣piechu, dostosowuj膮c si臋 do tempa Idy. Cz臋sto si臋 zatrzymywali na odpoczynek i pilnowali, by Ida si臋 posila艂a. A kiedy Sedolf widzia艂, 偶e jest zm臋czona, bra艂 j膮 na r臋ce. Tym razem nie pomog艂y 偶adne sprzeciwy z jej strony. Zreszt膮 nie mia艂 zamiaru ust膮pi膰. I, o dzi­wo, Ida w ko艅cu ulega艂a z u艣miechem i pozwala艂a si臋 nie艣膰. Wygl膮da艂o nawet, 偶e sprawia jej to przyjemno艣膰.

Ale zej艣膰 po urwistym zboczu musia艂a sama. Kie­dy spojrza艂a w d贸艂, zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Ale c贸偶 mia艂a robi膰?

- Nie darowa艂abym sobie, gdybym po tym wszyst­kim, co przesz艂am, teraz spadla i roztrzaska艂a si臋 o ska艂y - wyzna艂a z wisielczym humorem, co wywo­艂a艂o u艣miech na twarzach m臋偶czyzn.

Reijo szed艂 pierwszy, pewnie wskazuj膮c c贸rce, gdzie ma postawi膰 nog臋. Ida pod膮偶a艂a za ojcem, nie maj膮c odwagi spojrze膰 w d贸艂. Wpatrzona w skaln膮 艣cian臋 tu偶 przed nosem i wczepiona palcami w nier贸wn膮 po­wierzchni臋, szuka艂a oparcia dla st贸p. Schodzi艂a wolno, krok po kroku. Przemieszcza艂a si臋 dopiero w贸wczas, gdy by艂a pewna, 偶e stopa si臋 jej nie osunie. Miejscami by艂o troch臋 mniej stromo, ale Ida i tak schodzi艂a przy­ci艣ni臋ta do ska艂y, 偶eby tylko nie patrze膰 w przepa艣膰. By艂 te偶 taki kawa艂ek, kiedy musieli si臋 wspina膰. Ufa艂a, 偶e palce wytrzymaj膮, 偶e ramiona j膮 pod藕wign膮 i 偶e Re­ijo j膮 w艂a艣ciwie poprowadzi.

Mia艂a wra偶enie, 偶e ramiona jej si臋 wyd艂u偶aj膮 za ka偶­dym razem, gdy wisi na nich ca艂ym ci臋偶arem cia艂a. Kl臋艂a przy tym jak szewc, uzupe艂niaj膮c stare przekle艅­stwa tymi, kt贸rych dopiero co nauczy艂a si臋 od Fina.

- Nie przypuszcza艂am, 偶e znasz tyle okre艣le艅 na szlachetne partie m臋skiego cia艂a - dogryz艂 jej Reijo. - Do tego po fi艅sku!

Zmiesza艂a si臋 i od tej chwili przekle艅stwa mrucza­艂a tylko pod nosem.

Wreszcie znale藕li si臋 na dole. Emil, Knut i Sedolf musieli ju偶 schodzi膰 o zmierzchu, ale i tak ca艂ej tr贸j­ce zaj臋艂o to mniej czasu ni偶 Idzie.

- Mam l臋k wysoko艣ci - oznajmi艂a, kiedy Knut pr贸­bowa艂 na艣miewa膰 si臋 z niej.

Ustalili, 偶e Knut i Emil sami zejd膮 mo偶liwie naj­szybciej w d贸艂 doliny. Knut mia艂 wr贸ci膰 z ko艅mi.

Nim si臋 zebrali, Ida podesz艂a do Emila i u艣cisn膮wszy jego d艂o艅, powiedzia艂a tak cicho, 偶e tylko on j膮 s艂ysza艂:

- Wiele dla mnie znaczy, 偶e to dla mnie zrobi艂e艣. Emil u艣miechn膮艂 si臋 z przymusem.

- Ty mi, Ido, nie m膮膰 w g艂owie! Nie twoja wina, 偶e tak a nie inaczej ulokowa艂a艣 swoje uczucia, prawda? Ja sobie jako艣 z tym poradz臋. Kiedy patrz臋 na ciebie i Sedolfa, rozumiem wi臋cej, ni偶 wyrazi艂yby s艂owa. Wyda­je mi si臋, 偶e nam dwojgu nie by艂oby tak dobrze razem.

- Czy mo偶emy pozosta膰 przyjaci贸艂mi? - zapyta艂a Ida, nie puszczaj膮c jego d艂oni.

Wstrzyma艂 oddech i d艂ugo patrzy艂 jej w twarz. By­艂a taka 艣liczna, 偶e a偶 艣ciska艂o go z zachwytu.

Nawet teraz, zm臋czona i brudna, sp艂akana, z w艂o­sami w nie艂adzie, podoba艂a mu si臋. Nie potrafi艂 prze­sta膰 por贸wnywa膰 do niej wszystkich innych dziew­cz膮t i por贸wnanie zawsze wypada艂o na ich nieko­rzy艣膰. Rozumia艂, 偶e by艂 wobec nich niesprawiedliwy...

- Nie wiem, czy powinni艣my pr贸bowa膰 od razu. Oboje powiedzieli艣my za du偶o, a takie s艂owa si臋 d艂ugo pami臋ta. Pozw贸lmy ranom si臋 zabli藕ni膰. A potem zo­baczymy. Nie 偶ywi臋 do ciebie urazy. Nie m贸g艂bym. Do Sedolfa tak偶e nie. On te偶 nie jest winien, 偶e tak wysz艂o.

Ida kiwn臋艂a g艂ow膮 i cofn臋艂a r臋k臋. Popatrzy艂a mu w twarz raz jeszcze, nim si臋 rozstali.

Reijo rozpali艂 ognisko. Rozumia艂, 偶e Ida i Sedolf p o - winni wyja艣ni膰 sobie w cztery oczy wszystko, co ich dotyczy. Na miejscu ch艂opaka wiedzia艂by, co powie­dzie膰, tylko 偶e on 偶y艂 znacznie d艂u偶ej na tym 艣wiecie. Swojej c贸rce tak偶e m贸g艂by udzieli膰 paru dobrych rad.

Ale teraz nie mia艂 odwagi im przeszkadza膰.

Zreszt膮 pami臋ta艂, 偶e w m艂odo艣ci te偶 nie przepada艂 za pouczeniami doros艂ych.

Zamiast tego uciek艂 my艣lami do Heleny.

Co艣 z ni膮 musz膮 zrobi膰.

Najpierw ta dziewczyna musi na powr贸t sta膰 si臋 sob膮. Co do m臋偶a, z pewno艣ci膮 nie zechce go wi臋cej ogl膮da膰 na oczy. Po tym, co us艂ysza艂 od Idy, zrozu­mia艂, 偶e Helena nic nie straci艂a, wyrywaj膮c si臋 spod wp艂ywu tyrana. Ale Helen臋 wychowano do czego艣 in­nego ni偶 do pracowitego 偶ycia w ub贸stwie nad fior­dami Ruiji. Nawet dom Anjo i Knuta, uchodz膮cy za zasobniejszy we wsi, by艂 dla niej zbyt skromny.

Kiedy czuwa艂 przy jej 艂贸偶ku przez wiele nocy, przy­sz艂o mu na my艣l, 偶e Helena powinna wr贸ci膰 tam, gdzie jest jej dom. Teraz czu艂, 偶e wkr贸tce czeka go zn贸w wyprawa do Tornedalen, do ojczystej Finlandii, kt贸ra w ostatnim czasie do艣膰 cz臋sto go przyzywa艂a.

U艣miechaj膮c si臋 sam do siebie, usadowi艂 si臋 wygodniej i zsun膮艂 na twarz kapelusz. To by艂by wspania艂y pretekst, by zn贸w odwiedzi膰 Maj臋, pomy艣la艂. Mimo 偶e tak偶e tym razem okoliczno艣ci wyprawy nie by艂yby szczeg贸lnie ra­dosne, wierzy艂, 偶e wszystko zako艅czy si臋 szcz臋艣liwie. I mimowolnie ju偶 cieszy艂 si臋 na to jak dziecko.

- Czy to by艂o po偶egnanie? - zapyta艂 niepewnie Sedolf, patrz膮c za Emilem i Knutem, kt贸rzy znikn臋li z pola widzenia.

Ida otuli艂a si臋 kurtk膮 Sedolfa, kt贸r膮 za艂o偶y艂 jej na ramiona. Troch臋 jej by艂o 偶al, 偶e pozosta艂 w samym swetrze, ale zapewnia艂, 偶e nie jest mu zimno.

- Tak, podzi臋kowanie, przeprosiny i po偶egnanie od nas obojga - odpowiedzia艂a.

Sedolf siedzia艂 na brzozowym pniu, kt贸ry zapew­ne nie tak dawno zosta艂 powalony siekier膮. Prowadzono tutaj wyr膮b. Na stosach le偶a艂y ga艂臋zie i pie艅­ki, przygotowane do zwiezienia w d贸艂.

Ida usiad艂a na worku przy stosie drewna, kt贸ry os艂ania艂 j膮 od wiatru.

- Nie spodziewa艂abym si臋 po nim, 偶e si臋 przy艂膮czy do po艣cigu. Wiedzia艂am, 偶e we藕miesz w nim udzia艂 ty, tata i oczywi艣cie Knut...

- Poszed艂em po niego, cho膰, jak si臋 domy艣lasz, nie by艂o to dla mnie 艂atwe - rzek艂 Sedolf.

- Jemu na pewno te偶 nie by艂o 艂atwo si臋 zgodzi膰. Sedolf wzruszy艂 ramionami.

- Mo偶liwe. Ale chyba co艣 by艂 ci winien za to, co nagada艂 o twoich dzieciach. Chyba w ko艅cu do niego dotar艂o, 偶e ta propozycja by艂a dla ciebie jak policzek.

- Nie s膮dz臋, 偶e wszyscy m臋偶czy藕ni s膮 w stanie to zrozumie膰 - odezwa艂a si臋 Ida 艂agodnie, dopiero teraz naprawd臋 s艂uchaj膮c s艂贸w Sedolfa. Do tej pory tak bardzo serio traktowa艂a to, co m贸wi膮 o jego prze­sz艂o艣ci i braku przysz艂o艣ci, 偶e nie stara艂a si臋 zobaczy膰 w nim cz艂owieka, cho膰 od d艂u偶szego czasu dostrze­ga艂a w nim m臋偶czyzn臋.

- Niewielu m臋偶czyzn potrafi zauwa偶y膰 w dzie­ciach prawdziw膮 warto艣膰 - ci膮gn臋艂a. - Cho膰 zale偶y im oczywi艣cie, by mie膰 potomka, i to najlepiej syna... Naprawd臋 znam zaledwie paru takich, kt贸rzy na­prawd臋 ceni膮 sobie dzieci. Lubi膮 na nie patrze膰 i wy­obra偶a膰 sobie, jaka czeka ich przysz艂o艣膰. Lubi膮 z ni­mi przebywa膰 i nie uwa偶aj膮, 偶e to strata czasu albo 偶e to ur膮ga ich m臋skiej dumie.

- Mam nadziej臋, 偶e mnie do nich zaliczasz? Ida pokiwa艂a g艂ow膮.

- Ciebie, ojca, Knuta czasami...

- A Ailo? - zapyta艂. Czu艂, 偶e nie powinno to by膰 dla niego wa偶ne, a jednak nie dawa艂o mu spokoju.

Nie chcia艂 si臋 por贸wnywa膰 z Ailo. Nie chcia艂 sta膰 si臋 nowym Ailo ani jego namiastk膮.

- Nie wiem - odpowiedzia艂a. - Tego nie wiem. I jest to jedna z tych rzeczy, kt贸rych si臋 nigdy o nim nie do­wiem. Kiedy byli艣my razem, nie zastanawiali艣my si臋 nad tym. Ailo chyba by艂 przyzwyczajony do tego, 偶e dzieci biegaj膮 po obozowisku. Nigdy go jednak nie za­pyta艂am wprost, co s膮dzi o dzieciach, a on mi nic na ten temat nie m贸wi艂. Czy to dla ciebie takie wa偶ne?

- Chyba nie powinno. W ko艅cu ja to ja. Zsun膮艂 si臋 z pnia i usiad艂 na ziemi obok Idy. Spoj­rza艂 jej w oczy z uwag膮 i zapyta艂:

- Ba艂a艣 si臋? Chcesz mo偶e o tym porozmawia膰?

Ida chwyci艂a go za r臋k臋. Czuj膮c jego ciep艂膮 d艂o艅 za­ciskaj膮c膮 si臋 na jej zmarzni臋tych palcach, pomy艣la艂a z rado艣ci膮, 偶e jest przy niej i chce jej wys艂ucha膰.

- Sprawi艂, 偶e pogodzi艂am si臋 ze 艣mierci膮 - odpar艂a zamy艣lona. - Ale nie podda艂am si臋. Do ko艅ca walczy­艂am. Nie rozmy艣la艂am wiele. Skupi艂am si臋 jedynie na tym, 偶eby znale藕膰 jak膮艣 bro艅 przeciwko niemu. Pr贸­bowa艂am nak艂oni膰 go do m贸wienia, 偶eby zrozumie膰, jakim jest cz艂owiekiem. Tak naprawd臋 zacz臋艂am si臋 ba膰, kiedy u艣wiadomi艂am sobie tok jego my艣lenia. Zrozumia艂am w贸wczas, 偶e on nie cofnie si臋 przed ni­czym, 偶e inni ludzie w og贸le go nie obchodz膮. To prawdziwy potw贸r. Bez mrugni臋cia okiem zadawa艂 b贸l. Jakie to mia艂o znaczenie, je艣li on tego nie czu艂... - urwa艂a i - w milczeniu napotka艂a wzrok Sedolfa. - Nie wiedzia艂am, 偶e istniej膮 tacy ludzie. S膮dzi艂am, 偶e wszyscy wiedz膮, co wolno, a co nie. Jego nawet trud­no nazwa膰 z艂ym, bo to zbyt 艂agodne okre艣lenie. On ustala艂 w艂asne prawa, kompletnie ignoruj膮c innych.

- 艢wiat jest wielki, Ido, a ludzie r贸偶ni - powiedzia艂 Sedolf, otulaj膮c j膮 ramieniem. - Grozi艂 ci? - odezwa艂 si臋 dr偶膮cym g艂osem z t艂umion膮 z艂o艣ci膮.

- W pewnym sensie tak. Kiedy m贸wi艂, 偶e go bawi臋, sztywnia艂am dos艂ownie ze strachu. Bo zastanawia艂am si臋, co si臋 stanie, je艣li przestan臋 go bawi膰... Przez ca­艂y czas mia艂am przed oczami Helen臋. Biedna dziew­czyna! Pomy艣l, Sedolfie, po艣lubi膰 takiego potwora! Ona musia艂a by膰 tak zastraszona, 偶e nawet nie odwa­偶y艂aby si臋 pomy艣le膰, by od niego odej艣膰.

- Ona nawet teraz, po tym wszystkim, co jej zro­bi艂, uwa偶a, 偶e musi by膰 mu wierna, bo przysi臋ga艂a to przed Bogiem - westchn膮艂 Sedolf i zda艂 Idzie relacj臋 z tego, co powiedzia艂a Helena. Jego wersja r贸偶ni艂a si臋 troch臋 od wersji Reijo.

- Bo偶e drogi - westchn臋艂a Ida, kieruj膮c swe my艣li ku Helenie. 艁atwo zapomina艂a o sobie, gdy tylko ko­mu艣 dzia艂a si臋 krzywda. By艂a nieodrodn膮 c贸rk膮 swo­jego ojca. - On chcia艂 j膮 zabi膰, 偶eby si臋 od niej uwol­ni膰. Dlatego d藕gn膮艂 j膮 no偶em. Nie zauwa偶y艂am, 偶eby z tego powodu uroni艂 cho膰 jedn膮 艂z臋. Cho膰 us艂ysza艂 ode mnie, 偶e Helena nie 偶yje, bez przerwy wyra偶a艂 si臋 o niej pogardliwie. I ta dziewczyna chce by膰 uczci­wa wobec kogo艣 takiego?! Do diab艂a! Ju偶 ja z ni膮 po­rozmawiam. Jak kobieta z kobiet膮.

- I co jej powiesz? - zdziwi艂 si臋 Sedolf, troch臋 nie­zadowolony, 偶e rozmowa zesz艂a na Helen臋. Przecie偶 chcia艂 rozmawia膰 o Idzie i o nich...

- Powiem jej par臋 s艂贸w prawdy - rzuci艂a p艂omien­nie. - Musi zrozumie膰, 偶e ma przed sob膮 ca艂e 偶ycie. Ma dopiero osiemna艣cie lat i mo偶e jeszcze po艣lubi膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry b臋dzie jej wierny. Po co si臋 zamar­twia膰 tym, co min臋艂o. Tym bardziej 偶e ten jej m膮偶 by艂 ostatnim 艂ajdakiem. Mo偶e by艂a w nim zakocha­na, ale bez wzajemno艣ci, tego jestem pewna. Helena na pewno jeszcze spotka m臋偶czyzn臋, kt贸rego obda­rzy uczuciem, i prze偶yje prawdziw膮 mi艂o艣膰!

- Wspaniale! - odpar艂 Sedolf i mocniej u艣cisn膮艂 jej rami臋. Lubi艂 czu膰 pod palcami mi臋kk膮 kr膮g艂o艣膰. - A jak jest z tob膮, Ido? Potrafisz udziela膰 艣wietnych rad, ale czy sama si臋 do nich stosujesz?

Popatrzy艂a na niego zdumiona, nie pojmuj膮c zra­zu, o co mu chodzi. Dopiero po chwili dotar艂o do niej, co w艂a艣ciwie powiedzia艂a. Pochyli艂a g艂ow臋. Jej s艂owa wyra偶a艂y prawd臋. Ale wypowiadaj膮c je, my艣la­艂a o Helenie. 艁atwo rozwi膮zywa膰 cudze problemy.

- Rozumiem, czemu zada艂e艣 mi to pytanie - odezwa­艂a si臋 w ko艅cu, czuj膮c nagle, jak bardzo jest zm臋czona.

- My艣la艂a艣 o mnie, kiedy ci臋 uprowadzi艂? - zapyta艂. - Wspomnia艂a艣, 偶e by艂a艣 pewna, 偶e przyb臋d臋 z pomoc膮. Ale czy my艣la艂a艣 o mnie poza tym?

- My艣la艂am o dzieciach - wyzna艂a. - I... tak, my艣la­艂am o tobie. Niemal z b贸lem to m贸wi臋, ale my艣la艂am o tobie, nie o Ailo.

Zamilk艂a, wpatruj膮c si臋 w mrok. W ci膮gu jednej no­cy zrozumia艂a, 偶e mrok mo偶e mie膰 tak偶e r贸偶ne od­cienie. Nie oznacza tylko ciemno艣ci.

Las pachnia艂 jesieni膮, ow膮 charakterystyczn膮 wo­ni膮 gnij膮cych li艣ci, kt贸r膮 z lubo艣ci膮 wci膮ga si臋 w noz­drza. Przyroda przygotowywa艂a si臋 do d艂ugiego snu, do d艂ugiego zimowego odpoczynku. Do ch艂odu. Ale gdzie艣 w przysz艂o艣ci czeka艂a nowa wiosna, przebu­dzenie, nowa nadzieja. A potem lato.

Ida pomy艣la艂a o tym, jak trudno by膰 m艂od膮 ro艣li­n膮 przebijaj膮c膮 si臋 w wiosennej ziemi ku 艣wiat艂u i ku pierwszym podmuchom ciep艂a. Zastanawia艂a si臋, czy to bolesne by膰 p膮kiem, nim p臋knie i rozkwitnie pi臋k­nym kwiatem.

S膮dzi艂a kiedy艣, 偶e jedynie m艂ode dziewcz臋ta s膮 ni­by p膮ki, kt贸re p臋kaj膮, rozkwitaj膮c pierwsz膮 mi艂o艣ci膮.

Ida czu艂a w sobie b贸l, ale to by艂 b贸l przyjemny. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e w jej 偶yciu nast膮pi艂 prze艂om. Zrozumia艂a, 偶e nic dwa razy si臋 nie zdarza i nigdy nie b臋dzie ju偶 tak jak kiedy艣.

Kwiat wi臋dnie na jesieni i tylko jego korzenie w glebie utrzymuj膮 si臋 przy 偶yciu. Kiedy jednak nad­chodzi wiosna, ro艣lina na nowo wschodzi, nape艂nia si臋 偶yciodajnymi sokami i 偶yciodajn膮 si艂膮 i na powr贸t staje si臋 kwiatem. Takim samym, a jednak innym.

Ida pragn臋艂a pozosta膰 sob膮.

Chcia艂a kocha膰.

Nigdy jednak nie prze偶yje mi艂o艣ci takiej jak z Ailo.

Ailo umar艂, nie powr贸ci, by ofiarowa膰 jej to, co ju偶 by艂o.

Nowa mi艂o艣膰 b臋dzie cudowna, ale inna. Nie mia­艂a poj臋cia, co jej przyniesie, tak samo jak kiedy艣 nie wiedzia艂a, co przyniesie jej mi艂o艣膰 Ailo.

By艂a dojrza艂ym p膮kiem. Mia艂a odwag臋 rozpocz膮膰 偶ycie od nowa.

Ciemna, mroczna ziemia nie jest dla niej, bo ona przecie偶 偶yje i tak wiele mo偶e jeszcze ofiarowa膰.

- Odkry艂am, Sedolfie, 偶e ci臋 kocham - wyzna艂a nie bez b贸lu, ale te s艂owa by艂y prawdziwe i szczere. Musia­艂a mu powiedzie膰. A kiedy poca艂owa艂 j膮, kiedy ujrza艂a rado艣膰 w jego oczach, utwierdzi艂a si臋 w przekonaniu, 偶e post膮pi艂a s艂usznie. Nie mog艂a czeka膰 z tym d艂u偶ej.

14

Ida spa艂a, kiedy Knut wr贸ci艂 wozem zaprz臋偶onym w konie.

- Pomy艣la艂em, 偶e tak b臋dzie dla niej najlepiej - wy­ja艣ni艂 z u艣miechem, a popatrzywszy na siostr臋, kt贸­ra, ufnie zarzuciwszy Sedolfowi r臋ce na szyi, zasn臋艂a przytulona do jego piersi, doda艂: - Z tego co widz臋, mog臋 ju偶 ci臋 powita膰 w rodzinie!

I poklepa艂 Sedolfa po plecach.

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 troch臋 speszony.

- Chyba tak - odpowiedzia艂. Tak偶e Reijo by艂 zadowolony.

- Zabra艂o ci to sporo czasu, ch艂opcze! - stwierdzi艂. - Za moich czas贸w dzia艂ali艣my szybciej.

- I kto to m贸wi? - wtr膮ci艂 si臋 szyderczo Knut i po­m贸g艂 Sedolfowi otuli膰 Id臋 futrzanymi narzutami, zapa­kowanymi przezornie przez Anjo. A obrzucaj膮c Reijo 艂obuzerskim spojrzeniem, dorzuci艂: - O ile pami臋tam, mama zd膮偶y艂a dwukrotnie wyj艣膰 za m膮偶, raz legalnie, a raz niezgodnie z prawem, nim zosta艂a twoj膮 偶on膮.

- O, twoja mama by艂a niezwyk艂膮 kobiet膮 i nie mie艣ci­艂a si臋 w 偶adnych ramach - zapewni艂 Reijo. Zaskoczy艂o go, 偶e potrafi 偶artowa膰 na temat Raiji, nie czuj膮c uk艂u­cia w sercu. I u艣miecha膰 si臋, wypowiadaj膮c te s艂owa.

- Twoja c贸rka tak偶e jest niezwyk艂a - wtr膮ci艂 Sedolf pe艂nym ciep艂a g艂osem, posy艂aj膮c Idzie pieszczotliwe spojrzenia.

Reijo odchrz膮kn膮艂 i wrzuci艂 na w贸z sw贸j worek.

- My艣l臋, 偶e mo偶esz dzi臋kowa膰 Bogu, Sedolfie, 偶e Ida nie jest a偶 taka niezwyk艂a jak jej matka. 呕ycie z Raij膮 by艂o bowiem piek艂em i niebem. Mam nadzie­j臋, 偶e wy tego nie b臋dziecie musieli prze偶ywa膰.

Sedolf nie potrafi艂 odpowiedzie膰, ale po raz kolej­ny poczu艂 niezwyk艂e pragnienie, 偶eby kiedy艣 spotka膰 t臋 kobiet臋, o kt贸rej ludzie tworz膮 legendy. Czy to mo偶liwe, by by艂a bardziej niezwyk艂a ni偶 Ida?

Sedolf nie m贸g艂 wprost oderwa膰 oczu od tej uro­dziwej dziewczyny. Kocha艂 j膮. Zwykle taka 艣mia艂a i odwa偶na, wydawa艂a si臋 zupe艂nie bezbronna, gdy spa艂a. Mia艂a ci臋ty j臋zyk. Pod wieloma wzgl臋dami nie przystawa艂a do wzoru kobieco艣ci obowi膮zuj膮cego w tych stronach. Niekiedy mo偶na by艂o ulec fa艂szy­wemu wra偶eniu, 偶e brakuje jej delikatno艣ci, ale Sedolf nie m贸g艂 sobie nawet wyobrazi膰, by jaka艣 kobie­ta mog艂a mie膰 w sobie wi臋cej powabu. Ida uosabia艂a wszystko, czego po偶膮da艂 i pragn膮艂. By艂a niczym naj­cudowniejsza ksi臋偶niczka ze 艣wiata ba艣ni.

Obudzi艂a si臋, nim dotarli do domu nad rzek膮. Usiad艂a i w naturalnym odruchu wtuli艂a si臋 w rami臋 Sedolfa. Przesta艂a si臋 w ko艅cu przejmowa膰 tym, co rozpowiadaj膮 o nim ludzie we wsi. Nie mia艂o to ju偶 dla niej 偶adnego znaczenia.

Plotkarze nie znali prawdziwego Sedolfa. Ona za艣 pozna艂a go lepiej ni偶 ktokolwiek. Oczywi艣cie, niekt贸­re jego cechy lubi艂a bardziej, inne mniej, ale nie zda­wa艂a sobie dot膮d sprawy, jak wielkim go darzy uczu­ciem. My艣la艂a, 偶e kocha si臋 zawsze tak samo.

Jak偶e by艂a niem膮dra!

Nie pomy艣la艂a o tym, 偶e przecie偶 ona te偶 nie jest ci膮gle taka sama. 呕e wszystko wok贸艂 niej jest w ci膮g艂ym ruchu, rozwija si臋 i ulega nieustannej przemianie.

Kocha si臋 te偶 za ka偶dym razem inaczej. Cz艂owiek zmienia si臋 pod wp艂ywem do艣wiadcze艅, zmienia obiekt swoich uczu膰.

Mo偶e Sedolf zawsze o tym wiedzia艂, ale by艂 na ty­le m膮dry, by jej nie ponagla膰, przekonany, 偶e ka偶dy musi t臋 prawd臋 odkry膰 w sobie sam?

A gdyby Sedolf nie by艂 taki cierpliwy? Mog艂aby go straci膰.

- Kocham ci臋 - odezwa艂a si臋 cicho i przytuli艂a si臋 do niego mocniej. - Chyba jeste艣 dla mnie za dobry...

Reijo, kt贸ry mimowolnie us艂ysza艂 te s艂owa, wy­krzywi艂 twarz w grymasie.

- Raija kiedy艣 powiedzia艂a mi to samo. A to nie o dobro膰 chodzi, ale o mi艂o艣膰. Prosz臋 ci臋, Sedolfie, pozosta艅 sob膮!

- Oj tato, tato! Zawsze masz w zanadrzu z艂ot膮 my艣l na ka偶dy temat - u艣miechn臋艂a si臋 Ida. - Ale zgadzam si臋 z mam膮. Naprawd臋 jeste艣 za dobry!

- Nie wiem, Ido. Nie wiem... - odpowiedzia艂 Reijo po chwili, zamy艣lony.

Anjo nie posiada艂a si臋 z rado艣ci, kiedy nadjechali. 艢ciskaj膮c mocno Id臋, p艂aka艂a i 艣mia艂a si臋 na przemian. Obejrza艂a j膮 dok艂adnie, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e napraw­d臋 nic si臋 jej nie sta艂o.

Ale Ida po艣piesznie oswobodzi艂a si臋 z obj臋膰 brato­wej i przemkn臋艂a do izby, w kt贸rej sta艂a ko艂yska. Po ciemku ukl臋kn臋艂a i pochyli艂a si臋 nad swoimi dzie膰mi. 艁zy pop艂yn臋艂y jej z oczu na widok znajomych buzi. G艂aska艂a g艂adkie policzki i jedwabiste loczki, nie mo­g膮c si臋 nacieszy膰 male艅stwami. Dzieci by艂y jej naj­wi臋ksz膮 rado艣ci膮, by艂y ca艂ym jej 艣wiatem, znaczy艂y dla niej wi臋cej ni偶 w艂asne 偶ycie. Dlatego te偶 w pe艂­nych grozy chwilach, jakie prze偶y艂a w g贸rach, pocie­sza艂o j膮 jedno: 偶e ten straszny cz艂owiek nie mo偶e skrzywdzi膰 dzieci. A kiedy zrozumia艂a, 偶e on ju偶 wy­da艂 na ni膮 wyrok, i tylko chwilowo odroczy艂 jego wy­konanie, podtrzymywa艂o j膮 na duchu prze艣wiadcze­nie, 偶e dzieci s膮 pod dobr膮 opiek膮.

W膮ska stru偶ka 艣wiat艂a powi臋kszy艂a si臋 na moment, ale zaraz zn贸w zrobi艂o si臋 ciemno. Ida us艂ysza艂a za ple­cami kroki Sedolfa. Potrafi艂a je odr贸偶ni膰 od innych.

Ukucn膮艂 obok niej i swoj膮 du偶膮 d艂oni膮 pog艂aska艂 ciemne g艂贸wki. By艂 przy tym taki delikatny i czu艂y, 偶e poruszy艂 tym najwra偶liwsze struny w sercu Idy.

- S膮 takie 艣liczne - powiedzia艂. Z wyj膮tkiem swojego ojca, nie s艂ysza艂a, 偶eby jaki艣 m臋偶czyzna zachwyca艂 si臋 niemowl臋tami.

Zamruga艂a powiekami i podnios艂a oczy. Musia艂a sprawdzi膰, czy Sedolf powiedzia艂 to szczerze, czy te偶 mo偶e wyczuwaj膮c, jakich s艂贸w od niego oczekuje, g艂ad­ko je wyrecytowa艂. Zawsze umia艂 prawi膰 艂adne s艂贸wka.

Ale twarz Sedolfa nie zdradza艂a nawet cienia ob­艂udy czy fa艂szu.

Obj膮艂 Id臋 i delikatnie musn膮艂 palcami jej rami臋.

- Powiedz, czy je tak偶e got贸w jeste艣 pokocha膰? - zapyta艂a Ida cienkim g艂osem.

Chocia偶 pogodzi艂a si臋 z Emilem, nadal bola艂a j膮 je­go propozycja, by odda艂a swoje dzieci. Kiedy sobie przypomnia艂a, jak rzuci艂 jej w twarz, 偶e 偶aden m臋偶­czyzna nie jest taki g艂upi, by karmi膰 cudze dzieci, jeszcze teraz czu艂a upokorzenie.

Sedolf skin膮艂 g艂ow膮, a ze wzruszenia 艣cisn臋艂o go w gardle.

- Tak - powiedzia艂 nieswoim g艂osem, czuj膮c, jak niezwyk艂a jest to chwila. Zaciskaj膮c powieki, walczy艂 ze 艂zami, ale kilka sp艂yn臋艂o mu po policzkach.

Ida popatrzy艂a na niego zdumiona i uj膮wszy w d艂o­nie jego twarz, sca艂owa艂a s艂one krople.

Nie mia艂a odwagi uwierzy膰, 偶e to ten, prawdziwy Sedolf, ukrywa艂 si臋 za drwi膮cym u艣miechem wieczne­go wagabundy!

Ch艂opak wtuli艂 twarz w pier艣 Idy i obejmuj膮c dziewczyn臋, p艂aka艂 jak dziecko, gdy go g艂aska艂a po w艂osach i ca艂owa艂a. Odnalaz艂a w nim takie cechy, kt贸­re czyni艂y go jeszcze bli偶szym idea艂u m臋偶czyzny.

Nadal wszystko mi臋dzy nimi by艂o nowe. Nadal znajdowali si臋 na pocz膮tku drogi. Ale Ida wiedzia艂a ju偶, 偶e kocha Sedolfa ca艂ym sercem.

Ch艂opak otar艂 oczy wierzchem d艂oni i u艣miechaj膮c si臋 tym swoim osobliwym u艣miechem, mocno przy­tuli艂 Id臋.

Wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰 dopiero, gdy si臋 uspokoi艂. Ale nie przeprasza艂, 偶e tak si臋 rozklei艂. Nie pr贸bowa艂 zby膰 tego 艣miechem. By艂 na tyle dojrza艂y, by zaak­ceptowa膰 tak偶e t臋 stron臋 swojego charakteru. Ida zro­zumia艂a, 偶e w艂a艣nie takiego m臋偶czyzny pragnie u swojego boku.

Bawi膮c si臋 rudymi lokami dziewczyny, Sedolf wy­zna艂, jakby kontynuuj膮c przerwan膮 rozmow臋:

- Traktuj臋 je jak w艂asne! Tak, Ido, mo偶e ci臋 to roz­bawi, ale ja cz臋sto 艂api臋 si臋 na tym, 偶e nazywam je w my艣lach 鈥瀖oimi鈥 albo 鈥瀗aszymi鈥 dzie膰mi. Wiem, 偶e s膮 to dzieci Ailo, ale w sercu uwa偶am je tak偶e za swoje. Nie s膮dz臋, bym je m贸g艂 kiedy艣 przesta膰 kocha膰. Nawet je艣li B贸g jeszcze obdarzy nas potomstwem.

Jak偶e inaczej brzmia艂a ta przemowa w por贸wna­niu z propozycj膮 Emila.

Ailo by polubi艂 Sedolfa, pomy艣la艂a Ida. I to osta­tecznie przewa偶y艂o szal臋. Uzna艂a, 偶e nie znajdzie dru­giego m臋偶czyzny, kt贸ry by z艂o偶y艂 jej tak cudowne i szczere wyznanie mi艂osne.

- Chc臋 wyj艣膰 za ciebie, Sedolfie - wyszepta艂a, czu­j膮c, 偶e to w艂a艣ciwe miejsce na takie s艂owa. Kl臋czeli przy ko艂ysce, obj臋ci wp贸艂, otuleni nocnym mrokiem i cisz膮.

- Powiedz to jeszcze raz! - poprosi艂. Powt贸rzy艂a. U艣miechn臋li si臋 do siebie. Zdawali sobie spraw臋, 偶e mog膮 napotka膰 w 偶yciu niejedn膮 przeszkod臋, ale ufali, 偶e je艣li tylko b臋d膮 ra­zem, zdo艂aj膮 pokona膰 wszelkie przeciwno艣ci losu.

Ich twarze zbli偶y艂y si臋 do siebie, z u艣miechem do­tkn臋li si臋 czubkami nos贸w, a ich usta zwar艂y si臋 w na­mi臋tnym poca艂unku. Wargi Idy by艂y niecierpliwe i gor膮ce, jej j臋zyk 艂askota艂 i dra偶ni艂. Sedolf nigdy do­t膮d nie spotka艂 podobnej kobiety. Wiedzia艂, 偶e p贸ki w jego 偶yciu b臋dzie Ida, nigdy nie zat臋skni za inn膮.

Nagle otworzy艂y si臋 drzwi i w smudze 艣wiat艂a uka­za艂 si臋 wyd艂u偶ony cie艅 Anjo.

- No, no - odezwa艂a si臋 cicho weso艂ym g艂osem. - A my艣my my艣leli, 偶e ju偶 艣picie.

Niecierpliwe wargi rozdzieli艂y si臋 niech臋tnie. Zako­chani, przytuleni policzkami, spojrzeli na 偶on臋 Knuta.

- Bardzo si臋 ciesz臋 waszym szcz臋艣ciem - powie­dzia艂a Anjo.

Zawsze by艂a szczera, nigdy niczego nie udawa艂a.

- Kiedy Helena us艂ysza艂a, 偶e przyjechali艣cie, wsta­艂a z 艂贸偶ka. Bardzo chce z tob膮 porozmawia膰 Ido.

Sedolf troskliwie poda艂 Idzie r臋k臋.

- Mam nadziej臋, 偶e r贸wnie ch臋tnie mi pomo偶esz, kiedy b臋d臋 schorowan膮 staruszk膮 - za艣mia艂a si臋 cicho dziewczyna i pog艂aska艂a go po w艂osach i po policzku.

- Dobry z ciebie cz艂owiek, Sedolfie! - rzek艂a Anjo. Chwyci艂a go pod r臋k臋 i leciutko popychaj膮c przed so­b膮 Id臋, po cichu zamkn臋艂a drzwi. - Jeste艣 odpowied­nim m臋偶czyzn膮 dla Idy - doda艂a g艂osem tak pewnym, jakby nigdy nie mia艂a co do tego 偶adnych w膮tpliwo­艣ci. A Anjo zna艂a si臋 na ludziach.

- Oczywi艣cie, 偶e jestem dla Idy jedynym w艂a艣ciwym m臋偶czyzn膮 - potwierdzi艂 Sedolf ze 艣mierteln膮 powag膮. - Ale zaj臋艂o mi troch臋 czasu, 偶eby j膮 o tym przekona膰.

- Niekt贸rzy maj膮 sk艂onno艣膰 do zamykania si臋 we wspomnieniach i prze偶ywania dawnej mi艂o艣ci - u艣miechn臋艂a si臋 Anjo. - Ale kiedy zrozumiej膮, co na­prawd臋 jest dla nich dobre, bardzo szybko 艂api膮 szcz臋艣cie obur膮cz.

Sedolf przypomnia艂 sobie, 偶e i Anjo nie by艂a pierw­sz膮 wielk膮 mi艂o艣ci膮 Knuta. Ta kobieta wiedzia艂a wi臋c, o czym m贸wi.

Helena czeka艂a w swojej izbie, skubi膮c nerwowo nocn膮 koszul臋. Jej twarz odzyska艂a naturalny kszta艂t, i cho膰 nadal troch臋 szpeci艂y j膮 si艅ce, wida膰 ju偶 by艂o, 偶e Helena to prawdziwa pi臋kno艣膰.

Ida podesz艂a wprost do niej i obj臋艂a ramionami. Polubi艂a t臋 dziewczyn臋, gdzie艣 znikn臋艂a pierwotna nieufno艣膰 wobec niej.

Helena, nie przyzwyczajona do takich bezpo艣red­nich gest贸w, poczu艂a si臋 onie艣mielona. W jej 艣wiecie, ludzie nie reagowali tak spontanicznie. Ale natural­no艣膰 i ciep艂o emanuj膮ce od Idy kaza艂y jej zaakcepto­wa膰 zachowanie dziewczyny.

- Nic ci nie zrobi艂? - zapyta艂a i cofn膮wszy si臋, uwa偶nie przyjrza艂a si臋 twarzy c贸rki Reijo.

Ida, nie chc膮c si臋 narzuca膰, usiad艂a z boku przy stole i opowiedzia艂a wszystko: od momentu, gdy gro藕­ny Fin wy艂oni艂 si臋 zza konia i wzi膮艂 j膮 jako zak艂ad­niczk臋, a偶 do chwili, gdy po opowiedzeniu ba艣ni, kt贸­rej sobie za偶yczy艂, poprosi艂 j膮, 偶eby zasn臋艂a.

Helena uwa偶nie s艂ucha艂a, u艣miechaj膮c si臋 raz po raz albo krzywi膮c twarz, jakby to ona sta艂a w obli­czu niebezpiecze艅stwa. A kiedy Ida powt贸rzy艂a, co Pu艂kownik m贸wi艂 o Helenie i o jej bracie, Finka prze­艂kn臋艂a 艣lin臋 i zmi臋艂a nocn膮 koszul臋. Dopiero us艂y­szawszy, 偶e jej m膮偶 odm贸wi艂 zabicia konia, a potem opowiedzia艂 o ksi臋偶niczce z ba艣ni tysi膮ca i jednej no­cy, zn贸w u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Szeherezada - powt贸rzy艂a mi臋kko. - Szeherezada i kr贸l Szahrijar. Curt zna艂 wiele ba艣ni na pami臋膰 i po­trafi艂 wspaniale opowiada膰, ale czyni艂 to niech臋tnie. W艂a艣ciwie s艂ysza艂am je tylko przed 艣lubem, potem ju偶 nigdy. - Helena siedzia艂a przez moment zamy艣lona, jakby zapatrzy艂a si臋 swoimi du偶ymi oczami w prze­sz艂o艣膰. - Nazwa艂 imieniem Szeherezady jedn膮 z kla­czy, kt贸r膮 ub贸stwia艂. By艂a dla niego wa偶niejsza ode mnie. Ja nigdy nie doros艂am do idea艂u tej nieosi膮gal­nej ksi臋偶niczki z ba艣ni.

U艣miechn臋艂a si臋 ze smutkiem i doda艂a:

- W Spydenborgu znajdowa艂a si臋 stadnina koni. Cun zwi膮zany by艂 ze zwierz臋tami i prze偶ywa艂 ich cierpienie. Dlatego nie chcia艂 zabi膰 konia. Ludzie nie wzbudzali w nim takich uczu膰.

- On odszed艂 i nigdy ju偶 nie powr贸ci - o艣wiadczy­艂a Ida. - Jeste艣 bezpieczna, Heleno. Specjalnie go utwierdzi艂am w przekonaniu, 偶e nie 偶yjesz.

- Nadal jestem jego 偶on膮 - o艣wiadczy艂a. - I od te­go si臋 nie uwolni臋.

- Uznaj, 偶e nie 偶yje - wyrwa艂o si臋 Idzie. - Do diab艂a, Heleno, on chcia艂 ci臋 zabi膰! I prawie mu si臋 to uda艂o! Te­raz na pewno zmieni imi臋 i nazwisko. Stanie si臋 inn膮 osob膮. Zapomni o tobie. Nigdy si臋 nie dowiesz, czy on umar艂, czy nadal 偶yje. Najlepsze, co mo偶esz uczyni膰, to pogrzeba膰 wspomnienia o nim. Przecie偶 go na pewno nie kocha艂a艣. Przynajmniej nie takim, jaki by艂 ostatnio!

- Nienawidzi艂am go. Nawet tak ostre s艂owa Helena wypowiedzia艂a bez emocji. Ta dziewczyna nie potrafi艂a okazywa膰 uczu膰. Przywyk艂a kry膰 je pod mask膮 i cho膰 czasem p艂aci艂a za to wysok膮 cen臋, nie potrafi艂a inaczej.

- Nienawidz臋 go - powt贸rzy艂a. - B贸g jednak wie wszystko, tak偶e to, czy Curt 偶yje. Zgrzeszy艂abym, 艂a­mi膮c przysi臋g臋 ma艂偶e艅sk膮.

- Je艣li B贸g jest taki ma艂ostkowy - zaperzy艂a si臋 Ida - je艣li uwa偶a, 偶e powinna艣 by膰 wierna m臋偶czy藕nie, kt贸ry tak ci臋 traktowa艂, to wol臋 偶y膰 bez Boga.

- Jak mo偶esz m贸wi膰 takie rzeczy? - 偶achn臋艂a si臋 Helena i zblad艂a jeszcze bardziej ni偶 w贸wczas, gdy us艂ysza艂a wiadomo艣ci o m臋偶u.

- Takie jest moje zdanie - odpar艂a Ida. - Przemy艣l to sobie, Heleno. Chcia艂abym, 偶eby艣my zosta艂y przy­jaci贸艂kami.

Helena skin臋艂a g艂ow膮.

Poza Curtem, do kt贸rego nie chcia艂a por贸wnywa膰 Idy, nie spotka艂a r贸wnie impulsywnej osoby. Ta dziewczyna by艂a niczym huragan. Wtargn臋艂a w 偶ycie Heleny, przewracaj膮c je do g贸ry nogami.

Chcia艂a si臋 zaprzyja藕ni膰 z Id膮. Kiedy j膮 zobaczy艂a po raz pierwszy, wydawa艂a si臋 jej zupe艂nie podobna do Reijo. Teraz dostrzega艂a wy艂膮cznie przeciwie艅stwa.

Ale ta dziewczyna mia艂a w sobie tyle rado艣ci 偶ycia! Cie­kawe, czy tego si臋 mo偶na nauczy膰? zastanowi艂a si臋 Finka.

Mo偶e mog艂aby spr贸bowa膰?

Helena pomy艣la艂a, 偶e w艣r贸d tych ludzi uda艂oby si臋 jej zmieni膰. Zapragn臋艂a upodobni膰 si臋 do nich i sta膰 si臋 jedn膮 z nich.

Spali艂a za sob膮 wszystkie mosty. Straci艂a wszyst­ko. Curt starannie to zaplanowa艂. Postara艂 si臋, by ju偶 nigdy nie mia艂a 艣mia艂o艣ci spojrze膰 w oczy komukol­wiek ze swego 艣rodowiska.

Wszystko, co wi膮za艂o si臋 z tamtym 艣wiatem, przy­wo艂ywa艂o jedynie bolesne wspomnienia. Tutaj mo­g艂aby nauczy膰 si臋 zn贸w cieszy膰 si臋 偶yciem, nauczy膰 si臋 艣mia膰. Wyczuwa艂a to.

- Ja tak偶e bym chcia艂a si臋 z tob膮 zaprzyja藕ni膰, Ido - odpowiedzia艂a z wyuczon膮 poprawno艣ci膮. I siedz膮c sztywno, pozwoli艂a si臋 u艣ciska膰 spontanicznej Idzie. - Chcia艂abym tu zosta膰 - doda艂a.

Reijo otworzy艂 usta ze zdumienia, ale nic nie po­wiedzia艂, nie chc膮c psu膰 tej chwili. By膰 mo偶e on ja­ko jedyny zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to wszystko nie jest takie proste. Chyba tylko on zauwa偶a艂, 偶e Hele­na nie pasuje do tego miejsca.

Przygarn臋li j膮 do swoich serc i ona powoli, niczym kwiat wiosn膮, otwiera艂a si臋 przed nimi.

Ale to nie wystarczy.

Helena urodzi艂a si臋 w innym 艣wiecie. Odebra艂a in­ne wychowanie. Nie by艂a jedn膮 z nich i oboj臋tne, jak bardzo by j膮 pokochali, nie pasowa艂a do nich. Zdra­dza艂o j膮 ka偶de wypowiadane przez ni膮 s艂owo i ka偶­dy, nawet drobny, gest.

Nie nale偶a艂a do tej samej warstwy spo艂ecznej.

Reijo po raz pierwszy tak dobitnie u艣wiadomi艂 so­bie, 偶e istnieje podzia艂 na ludzi lepszych i gorszych, cho膰 nie ma to nic wsp贸lnego z ich charakterem. Nigdy si臋 nie zgodzi z opini膮, 偶e ludzie z wy偶szych sfer naprawd臋 s膮 lepsi. To wierutne k艂amstwo.

Bardzo trudno znale藕膰 si臋 na pograniczu tych dw贸ch 艣wiat贸w. Szczeg贸lnie je艣li kto艣 spadnie ni偶ej w spo艂ecz­nej hierarchii. Reijo wiedzia艂, 偶e Mai tak偶e nie by艂o lek­ko, chocia偶 Maja, lepiej ni偶 ktokolwiek inny, potrafi艂a stawi膰 czo艂o najtrudniejszym wyzwaniom.

Ale dla tej wychuchanej panny mo偶e si臋 to okaza膰 o wiele bardziej bolesne, mimo 偶e 偶yj膮c u boku tyra­na, pozna艂a te偶 mroczne strony 偶ycia.

Helena nigdy nie cierpia艂a g艂odu.

Pozostali nie my艣leli o tym, szcz臋艣liwi, 偶e uda艂o im si臋 j膮 uratowa膰.

Reijo tak偶e polubi艂 Helen臋, ale potrafi艂 trze藕wo ocenia膰 rzeczywisto艣膰.

Helena musi wr贸ci膰 do swoich.

I on b臋dzie tym, kt贸ry j膮 odwiezie.

Z zamy艣lenia wyrwa艂 go g艂os Idy.

- Powiedz, Heleno, jak potoczy艂y si臋 losy Szeherezady? Czy 贸w kr贸l j膮 zabi艂, kiedy up艂yn臋艂o tysi膮c je­den nocy?

Helena poczu艂a si臋 nagle strasznie zm臋czona.

Wsta艂a po cichu i popatrzy艂a na pi臋kn膮 i m膮dr膮 c贸rk臋 Reijo.

Curt chyba nigdy nie spotka艂 takiej kobiety jak Ida. Kto wie, czy nie wydawa艂o mu si臋, 偶e jest ow膮 ksi臋偶­niczk膮, kt贸ra nocami opowiada艂a kr贸lowi ba艣nie.

Jej samej nigdy nie uda艂o si臋 upodobni膰 do owego idea艂u, cho膰 Curt usilnie stara艂 si臋 j膮 zmieni膰.

- Nie skrzywdzi艂 ci臋? - zapyta艂a raz jeszcze. - Nie tkn膮艂 ciebie?

Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮. Wiele by uczyni艂a, 偶eby usu­n膮膰 strach z oczu tej zahukanej dziewczyny. W tak m艂odym wieku nie powinno si臋 nosi膰 w sobie takie­go cierpienia.

- Nie opowiedzia艂 ci, co spotka艂o Szeherezad臋? - zapyta艂a Helena, u艣miechaj膮c si臋 najsmutniejszym z u艣miech贸w, kt贸ry pom贸g艂 Idzie zrozumie膰 wi臋cej ni偶 by chcia艂a. - Chyba si臋 musz臋 po艂o偶y膰. Taka je­stem zm臋czona...

Anjo odprowadzi艂a j膮 do 艂贸偶ka, a pozostali wpatry­wali si臋 w Id臋, powoli zaczynaj膮c co nieco rozumie膰.

- A wi臋c mia艂am racj臋 - odezwa艂a si臋 Ida cienko. Podnios艂a twarz i powiod艂a spojrzeniem po obec­nych. - M贸wi艂am wam, 偶e ba艣艅 uratowa艂a mi 偶ycie - doda艂a dr偶膮cym g艂osem.

Anjo zarz膮dzi艂a k膮piel. Wielk膮 drewnian膮 bali臋 po­stawi艂a na 艣rodku kuchni, zaci膮gn臋艂a zas艂ony i zagrza­艂a du偶o wody.

Wszystkich poza Id膮 wygoni艂a do go艣cinnej izby, kt贸rej nie u偶ywali zbyt cz臋sto. Wychowali si臋 w bie­dzie i chocia偶 teraz powodzi艂o im si臋 lepiej, to zacho­wali przyzwyczajenia nabrane za m艂odu. Kuchnia stanowi艂a serce domu. Tutaj ludzie spo偶ywali posi艂­ki i wykonywali zwyk艂e zaj臋cia. Kobiety prz臋d艂y i tka艂y, szy艂y, pra艂y i zajmowa艂y si臋 dzie膰mi. M臋偶­czy藕ni tutaj przygotowywali sprz臋t na po艂owy, robi­li sid艂a i garbowali sk贸ry...

A w ciasnych chatach kuchnia noc膮 zamienia艂a si臋 w sypialni臋.

Chocia偶 u Anjo i Knuta izb by艂o wi臋cej, kuchnia pozosta艂a sercem domu, stanowi艂a najwa偶niejsze po­mieszczenie. W izbie go艣cinnej gospodarze czuli si臋 troch臋 nieporadnie.

- Do wody - zarz膮dzi艂a Anjo z u艣miechem.

Maja przes艂a艂a przez Reijo kilka kostek pachn膮cego myd艂a, kt贸re Anjo skwapliwie schowa艂a. Reijo oczy­wi艣cie uwa偶a艂, 偶e to zupe艂nie niepotrzebna fanaberia, ale w ko艅cu przyzna艂, 偶e myd艂o ma 艂adny zapach.

- Ale kobieta powinna pachnie膰 kobiet膮 - upiera艂 si臋 przy swoim.

Knut nie by艂 a偶 tak negatywnie nastawiony do pre­zentu od Mai, zw艂aszcza kiedy Anjo u偶ywa艂a go do k膮pieli. Ale tego Anjo nie zdradzi艂a Idzie.

- Zaraz si臋 zmienisz w prawdziw膮 kusicielk臋 - dra偶ni艂a si臋 z Id膮. - Sedolf straci g艂ow臋. O ile ju偶 jej nie straci艂.

Ida tak偶e si臋 roze艣mia艂a. Jakie to niezwyk艂e, by膰 tak kochan膮.

- Chyba jestem zbyt zm臋czona - uzna艂a i ziewn臋­艂a przeci膮gle. Zanurzona po szyj臋, zamkn臋艂a oczy, po­zwalaj膮c, by Anjo obmy艂a j膮 z brudu. Przypomnia艂a sobie dzieci艅stwo. Nigdy nie by艂a k膮pana przez mat­k臋, zwykle k膮pa艂a j膮 Elise.

B贸g jeden wie, jak potoczy艂o si臋 偶ycie Elise i wuj­ka Mattiego. Ida poczu艂a wyrzuty sumienia, 偶e tak dawno nie wspominali ich w rozmowach. Straszliwa t臋sknota przeszy艂a jej serce niczym strza艂a.

Anjo umy艂a Idzie w艂osy. Rozczesa艂a je starannie i wyszorowa艂a sk贸r臋 g艂owy koniuszkami palc贸w. Per­fumowane myd艂o Mai pachnia艂o 艂adnie, chocia偶 tro­ch臋 obco. Nowy kwiatowy zapach miesza艂 si臋 ze zna­nym domowym.

- Sedolf na pewno nie czu艂 nigdy takiego zapachu - zapewnia艂a Anjo, mrugn膮wszy okiem. - Nawet Knut nie m贸g艂 si臋 oprze膰 tej woni...

Roze艣mia艂y si臋 weso艂o, jak to kobiety, kiedy dzie­l膮 si臋 ze sob膮 swoimi tajemnicami.

Wreszcie Ida, wymyta i rozgrzana, wytar艂a si臋 do sucha. Anjo przynios艂a tymczasem nocn膮 koszul臋 z delikatnej tkaniny, tak nieskaziteln膮, 偶e Ida, nim jej dotkn臋艂a, odruchowo spojrza艂a na swe r臋ce.

Anjo, przyk艂adaj膮c koszul臋 do siebie, powiedzia艂a z u艣miechem:

- Najpi臋kniejsza, jak膮 mam. To tak偶e prezent od Mai. Ty nie dosta艂a艣 takiej?

- Nie.

- Widocznie Maja uzna艂a, 偶e mam si臋 dla kogo stroi膰 - stwierdzi艂a Anjo, pomagaj膮c Idzie za艂o偶y膰 koszul臋. Zapinana z przodu na 艣liczne guziczki, mia­艂a st贸jk臋 obszyt膮 koronk膮. Misterne koronki zdobi艂y te偶 p贸艂okr膮g艂y karczek, d贸艂 koszuli i r臋kawy.

Ida nigdy nie dotyka艂a r贸wnie mi臋kkiej i delikat­nej tkaniny.

- Oczywi艣cie, jak na warunki p贸艂nocy, troch臋 niepraktyczna - dorzuci艂a Anjo rzeczowo. - Przy­da艂aby si臋 mo偶e jaka艣 koszula flanelowa albo we艂­niana.

Spojrza艂a na Id臋 i obie wybuchn臋艂y 艣miechem.

- Obiecuj臋 ci, 偶e Sedolf nigdy takiej nie widzia艂 - doda艂a z powag膮.

- Ale ja nie mog臋 tak wej艣膰 do izby go艣cinnej! - za­protestowa艂a.

Anjo otuli艂a j膮 we艂nianym pledem.

- Teraz nikt si臋 nawet nie domy艣li, co masz na so­bie. Niech to pozostanie nasz膮 ma艂膮 tajemnic膮. Nie­spodziank膮 dla zakochanego m臋偶czyzny.

W izbie siedzia艂 tylko Knut z Sedolfem.

- A gdzie tata? - zapyta艂a Ida.

- Pojecha艂 na cypel, bo przypomnia艂 sobie, 偶e nikt nie zagl膮da艂 do inwentarza przez ca艂y dzie艅 - odpo­wiedzia艂 Knut.

- Ale przecie偶 Sofia zrobi艂a obrz膮dek! - wyrwa艂o si臋 Anjo.

Wszyscy popatrzyli na ni膮 i powt贸rzyli ch贸rem:

- Sofia? Anjo u艣miechn臋艂a si臋 uradowana, cho膰 nie by艂o w tym jej zas艂ugi.

- Dowiedzia艂a si臋 wszystkiego od Larsa, kt贸ry zast膮­pi艂 Emila w gospodarstwie na czas pogoni. I przysz艂a tu z w艂asnej woli zapyta膰, czy mo偶e wydoi膰 krowy i na­karmi膰 zwierz臋ta. Pozwoli艂am jej na to. Zdawa艂o mi si臋, 偶e 偶a艂uje swojego post臋powania. Bardzo chcia艂a z tob膮 porozmawia膰, Ido.

Ida prze艂kn臋艂a ci臋偶ko 艣lin臋. Niech臋tnie ugina艂a kar­ku, niech臋tnie te偶 wybacza艂a.

- Sofia zrobi艂a pierwszy krok - ostro偶nie upomnia­艂a j膮 Anjo. - Chyba ci nie spadnie z g艂owy korona, je­艣li wyjdziesz jej na spotkanie. Dobrze mie膰 przyja­ci贸艂. A nasza wioska jest taka ma艂a...

- Odwiedz臋 j膮 - odpowiedzia艂a Ida, pewna, 偶e Anjo dopilnuje, by dotrzyma艂a obietnicy.

Anjo spojrza艂a na Sedolfa.

- No, przyjacielu, teraz twoja kolej.

- Co takiego? - zdumia艂 si臋 Sedolf. - Nie b臋d臋 si臋 k膮pa艂, id臋 do domu.

Anjo, je艣li chcia艂a, potrafi艂a zmrozi膰 s艂owami.

- Do domu? - zapyta艂a. - A dlaczego, je艣li wolno mi spyta膰? Czy偶by艣 si臋 ba艂 k膮pieli?

Knut z trudem powstrzyma艂 si臋 od 艣miechu i mru­gn膮艂 do Idy.

Sedolf pokr臋ci艂 si臋 na sto艂ku.

- My艣la艂em... - zacz膮艂, spogl膮daj膮c na Id臋 z ukosa - ...ludzie mog膮 gada膰. Wezm膮 Id臋 na j臋zyki, je艣li ro­zumiesz, co mam na my艣li. Nie chcia艂bym narazi膰 na szwank jej reputacji.

- A wi臋c o to chodzi? - Anjo popatrzy艂a na niego dobrodusznie. - A od kiedy to ch艂opaki od Bakken贸w my艣l膮 o reputacji dziewcz膮t?

Ale Sedolf mia艂 gotow膮 odpowied藕:

- Kiedy spotkaj膮 kobiet臋 swojego 偶ycia. Te s艂owa udobrucha艂y Anjo.

- Nigdzie nie p贸jdziesz, Sedolfie. T臋 noc sp臋dzisz z Id膮, a je艣li ludzie zaczn膮 plotkowa膰, mo偶esz im po­wiedzie膰, 偶e spa艂e艣 ze mn膮.

- Potrafisz przekonywa膰 - u艣miechn膮艂 si臋 Sedolf.

- Czy na tyle, 偶e zdo艂am nak艂oni膰 ciebie i Knuta, 偶eby艣cie wylali perfumowan膮 wod臋 z balii? - zapyta­艂a z min膮 niewini膮tka. - Mo偶e przestanie troch臋 od was cuchn膮膰... A potem, Sedolfie, wymyjesz si臋. Knut po偶yczy ci bielizn臋...

- Ona nie zawsze jest taka - rzek艂 Knut, ale Sedolf nie bardzo wiedzia艂, co o tym wszystkim s膮dzi膰.

Nalali do balii 艣wie偶ej wody i u艣miechn臋li si臋 do siebie. Knut, wychodz膮c z kuchni, rzuci艂, niby mimo­chodem:

- Ida jest wspania艂膮 dziewczyn膮, bardzo j膮 kocham i mam nadziej臋, 偶e nigdy nie uczynisz czego艣, co by j膮 zasmuci艂o.

- Na przyk艂ad, czego? - zapyta艂 Sedolf, zdejmuj膮c koszul臋.

- Sofia - rzek艂 Knut. - Inne kobiety... Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie wierzysz, 偶e i ja chcia艂bym si臋 w ko艅cu ustat­kowa膰? S膮dzisz, 偶e nie potrafi臋 doceni膰 tego, 偶e spotka艂em tak wyj膮tkow膮 kobiet臋 jak Ida? Tym razem, Knut, to zwi膮zek na cale 偶ycie.

Knut pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋.

- Tylko si臋 po艣piesz, nim ci ta wybranka za艣nie!

- My艣lisz, 偶e i ja nie jestem 艣pi膮cy? - zapyta艂 nie­winnie Sedolf.

- Powiedzmy, 偶e mam co do tego pewne w膮tpliwo艣ci.

Ida po cichutku wesz艂a do alkierza i wsun臋艂a si臋 pod pierzyn臋, troch臋 si臋 obawiaj膮c, 偶e pogniecie pi臋k­n膮 koszul臋, kt贸ra r贸wnie dobrze mog艂aby uchodzi膰 za od艣wi臋tny str贸j.

Zapali艂a lampk臋 parafinow膮 i skr臋ci艂a p艂omie艅, by nie by艂o zbyt jasno. Dzieci spa艂y spokojnie w drugim ko艅cu izby. Anjo zaproponowa艂a, 偶e przestawi ko艂y­sk臋 do siebie i do Knuta.

- 呕eby艣cie poczuli si臋 swobodniej - powiedzia艂a. Ale Ida jej podzi臋kowa艂a. Chcia艂a mie膰 dzieci przy sobie. Po nocy, kt贸ra mog艂a by膰 dla niej ostatnia, pra­gn臋艂a teraz otoczy膰 si臋 tymi, kt贸rych najbardziej ko­cha. Je艣li przebudzi si臋 i przestraszy czego艣, wyci膮gnie r臋k臋 do Sedolfa i sprawdzi, czy le偶y obok. Mo偶e te偶 wsta膰 i popatrze膰, czy dzieci s膮 bezpieczne.

Anjo zrozumia艂a...

Sedolf, troch臋 zak艂opotany, wszed艂 boso w samych kalesonach. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e zastanie zapalon膮 lamp臋. Ale pomy艣la艂, 偶e to dobrze, bo Idy i jego nie powinien dzieli膰 mrok.

Szcz臋kaj膮c z臋bami, wsun膮艂 si臋 szybko pod mi臋kk膮 pierzyn臋.

Anjo wnios艂a troch臋 wielkopa艅skich obyczaj贸w podpatrzonych w domu namiestnika w Alcie.

Musia艂 przyzna膰, 偶e pod tym puchowym przykryciem le偶a艂o si臋 wyj膮tkowo przyjemnie, bo nic nie k艂u­艂o, a i pch艂y nie mia艂y si臋 gdzie chowa膰.

Wsun膮艂 Idzie rami臋 pod g艂ow臋 i wci膮gn膮艂 w noz­drza jej zapach.

- 艢licznie pachniesz, tak osza艂amiaj膮co... - wyszep­ta艂, przytulaj膮c j膮 mocno.

Wplot艂a palce w jego zmoczone w艂osy i odgarn臋艂a je do ty艂u. U艣miechn臋艂a si臋, widz膮c, jak ta fryzura go odmieni艂a.

Musn膮艂 wargami jej szyj臋.

- Chyba nie dotrzymam przyrzeczenia, jakie sobie z艂o偶y艂em - odezwa艂 si臋 cicho, ca艂uj膮c jej rami臋 i rozpi­naj膮c drobne guziczki u koszuli. - I wykorzystam wszelkie sztuczki, by ci臋 uwie艣膰, zanim mnie po艣lubisz.

- Po co sk艂adasz przyrzeczenia, kt贸rych nie jeste艣 w stanie wype艂ni膰, Sedolfie? - odpar艂a zmienionym g艂osem.

Roze艣mia艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮.

- Masz racj臋 Ido. Kocham ci臋 - powiedzia艂, zdecy­dowany trzyma膰 si臋 jak najdalej od takich przyrzecze艅.

EPILOG

Fragment listu Mai do Ailo z dnia 30 listopada 1749 roku

...Pisz臋 do ciebie ten list, drogi bracie, do艂膮czaj膮c 偶yczenia weso艂ych 艣wi膮t. Domy艣lasz si臋 pewnie, 偶e bardzo ju偶 bym chcia艂a widzie膰 ciebie i Williama z powrotem w domu.

Ale to nie wszystko. Dzi艣 otrzyma艂am list od Re­ijo. Przywie藕li go kupcy, kt贸rzy wr贸cili z jarmarku z naszych rodzinnych stron nad fiordem. Dlatego wie­艣ci s膮 stosunkowo 艣wie偶e. Mam nadziej臋, kochany Ailo, 偶e nie sprawi膮 ci wielkiego b贸lu. Rozmawiali艣my przecie偶 o tym i sam zdecydowa艂e艣, 偶e tak b臋dzie dla Idy najlepiej. Reijo pisze, 偶e tu偶 przed jarmarkiem Ida wysz艂a za m膮偶 za Sedolfa Bakkena. Pewnie pami臋tasz kuzyna Simona. Reijo jest chyba zadowolony. Pisze, 偶e m艂odzi s膮 bardzo szcz臋艣liwi, a Sedolf traktuje dzie­ci jak w艂asne. Wygl膮da na to, 偶e Ida tak偶e okaza艂a si臋 nieodrodn膮 c贸rk膮 swojej matki...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Oblubienica w贸jta