Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci

Bente Pedersen

POS艁ANIEC 艢MIERCI

1

Tornedalen, rok 1747

Nadjechali wozem konnym. M臋偶czyzna i kobieta. Oboje o w艂osach ciemnych jak noc. Oboje dumnie wy­prostowani. Przystojny m臋偶czyzna, urodzony w tym kraju. Kobieta niepodobna do innych. Tu by艂y jej ko­rzenie. Do niedawna nie mia艂o to dla niej wi臋kszego znaczenia. Teraz wiedzia艂a, 偶e Finlandia jest cz臋艣ci膮 niej. Ta 艣wiadomo艣膰 dotychczas tylko w niej drzema­艂a. Teraz si臋 zbudzi艂a. Ten kraj stanowi艂 jej przysz艂o艣膰. Maja wiedzia艂a to z niezachwian膮 pewno艣ci膮.

Mila za mil膮 las贸w iglastych rozci膮gni臋tych na ni­zinach, jeziora przerywaj膮ce p艂aszczyzny zieleni. Ka偶dy m贸g艂 mie膰 tu swoje jezioro.

Jej kraj.

Jej i Heino.

Maja wesz艂a w dumny nar贸d. Uciskany i poni偶any przez stulecia. Podporz膮dkowany Szwecji przez sze艣膰set lat pe艂nych wojen i krwi. Uwik艂any w zatar­gi pomi臋dzy .szwedzkimi panami na zachodzie i Ru­si膮 na wschodzie.

Zacz臋艂o si臋 od chrystianizacji, kt贸ra cz臋sto bywa艂a przykrywk膮 d膮偶e艅 politycznych.

Oko艂o roku 1150 nadci膮gn膮艂 Eryk 艢wi臋ty. Na obszarach wok贸艂 Abo (obecnie Turku) ochrzci艂 tamtej­szy lud, nawet wbrew jego woli. Pozostawi艂 po sobie szwedzkich osadnik贸w i ksi臋偶y. Ta ma艂a kolonia obroni艂a si臋 przed Karelczykami i Rusinami, a nawet przed pr贸buj膮cych tam szcz臋艣cia Du艅czykami.

Sto lat p贸藕niej nadci膮gn膮艂 jarl Birger. Dzi臋ki swej armii rozszerzy艂 panowanie na wsch贸d: Tuurunmaa, Uusimaa i Hame sta艂y si臋 cz臋艣ci膮 Szwecji.

Szwedzi si臋gali wzrokiem jeszcze dalej na wsch贸d. Zaatakowali Kareli臋. Za艂o偶yli tam twierdz臋 Viipuri.

Trzydzie艣ci lat p贸藕niej, w 1323, zawarto pok贸j, w kt贸rym uznano szwedzkie zwierzchnictwo nad Finlandi膮. Ponad sto lat wielmo偶owie szwedzcy w艂a­dali krajem jak sw膮 w艂asno艣ci膮.

Od 1470 zarz膮dza艂 nim Sten Sture Starszy. By艂o to dwadzie艣cia pi臋膰 spokojnych lat zako艅czonych krwa­wymi sporami granicznymi z Rusi膮. Pok贸j zawarty w Nowogrodzie w 1497 roku potwierdzi艂 tylko stare granice. Lata potyczek okupionych 艣mierci膮 Szwe­d贸w i Rosjan nie przynios艂y nikomu zwyci臋stwa.

Po 艣mierci Stena Sture M艂odszego Szwecja i Fin­landia dosta艂y si臋 pod w艂adanie Danii. Finowie wspie­rali wyzwole艅cz膮 walk臋 Gustawa Wazy. W 1523 ro­ku Du艅czycy zostali zmuszeni do ust膮pienia.

Do Finlandii dotar艂a reformacja.

Po kilkuletnich walkach z Iwanem Gro藕nym Gustaw I Waza, kr贸l Szwecji, w艂膮czy艂 ca艂e Suomi do swego kr贸­lestwa. Chcia艂 zapewni膰 godne lenno dla syna, Jana.

By艂y to ci臋偶kie czasy dla fi艅skiego ludu uciskane­go przez wielmo偶贸w szwedzkich, prowadz膮cych po­tyczki z Rusinami.

W roku 1595 zawarto pok贸j. Granice Finlandii po­desz艂y niemal do Morza Barentsa.

Jej ludno艣膰 pr贸bowa艂a przeciwstawi膰 si臋 szwedz­kiej arystokracji, by stworzy膰 wolne Suomi dla jego mieszka艅c贸w. Finowie wywo艂ali wojn臋, nazywan膮 p贸藕niej wojn膮 dr膮g贸w i w 1596 roku ponie艣li druzgo­c膮c膮 kl臋sk臋. By艂 to rok walki, nadziei i krwi.

W siedemnastym wieku pod w艂adaniem Karola IX, arystokracja fi艅ska straci艂a sw膮 si艂臋. Jej przedstawiciele w偶eniali si臋 w szwedzkie rodziny, a偶 zatracili narodo­w膮 to偶samo艣膰. Finlandia mia艂a rodzaj samorz膮du, ale ca艂a w艂adza spoczywa艂a w szwedzkich r臋kach. W woj­nie trzydziestoletniej Finowie brali udzia艂 na r贸wni ze Szwedami. Otrzymali nawet sw膮 cz臋艣膰 艂upu, jednak wi臋ksza cz臋艣膰 ludu fi艅skiego cierpia艂a, p艂ac膮c wysokie podatki i dostarczaj膮c m臋偶czyzn do wojska.

Jednak mimo wszystko wiek siedemnasty oznacza艂 lepsze czasy dla Finlandii. Rz膮dy obj膮艂 generalny guber­nator, ludziom zacz臋艂o si臋 lepiej powodzi膰. Kres rozwo­jowi gospodarczemu kraju po艂o偶y艂a kr贸lowa Krystyna. Sprawi艂a, 偶e system feudalny obj膮艂 ca艂y kraj. Bezlito艣nie 艣ci膮gano podatki, co oznacza艂o upadek dla wielu gospo­darstw ch艂opskich, a Szwedzi zmonopolizowali handel.

W czasach kr贸la Karola X Gustawa zn贸w pola艂a si臋 krew. Uderzyli Rosjanie, pragn膮c odzyska膰 stra­cone ziemie. Nie powiod艂o si臋 im, jedynie wielu m艂o­dych m臋偶czyzn zbyt wcze艣nie rozsta艂o si臋 z 偶yciem. Rosjanie nic nie uzyskali.

Pod koniec wieku, pod rz膮dami kr贸la Karola XI, o偶ywi艂o si臋 fi艅skie rolnictwo. Kraj rozkwita艂.

Ale nadesz艂y lata nieurodzaju: 1695, 1696, 1697. Jedna czwarta mieszka艅c贸w zmar艂a z g艂odu.

Karol XII wci膮gn膮艂 Finlandi臋 w kolejne wojny. Przez dwadzie艣cia lat trwa艂a Wojna P贸艂nocna. Nowe podatki. Nowe pobory. Zn贸w rozpacz.

Przez trzy lata Finami w艂ada艂 car Piotr Wielki. W ramach pokoju zawartego w roku 1721 Szwecja musia艂a odda膰 Rosji cale okr臋gi Kakisalmi i Viipuri.

W latach 1741 - 1743 Szwedzi zn贸w przyst膮pili do wojny z Rosj膮 i po traktacie pokojowym z Abo od­dali kolejne fi艅skie ziemie.

Ostatni przedstawiciele fi艅skiej arystokracji byli niezadowoleni r贸wnie jak lud, ale mieli wi臋ksze ni偶 reszta narodu mo偶liwo艣ci wyra偶enia swego stanowi­ska. Caryca El偶bieta w czasie ostatniej wojny wr臋cz zach臋ca艂a Fin贸w do uwolnienia si臋 spod w艂adzy szwedzkiej. Obiecywa艂a im samorz膮dne pa艅stwo pod zwierzchnictwem Rosji.

Do takich zmian nie dosz艂o, ale my艣l o niepodle­g艂o艣ci zakie艂kowa艂a w艣r贸d Fin贸w.

Pod rz膮dami Gustawa III nast膮pi艂y lepsze czasy. Obj臋to upraw膮 nowe tereny, regulowano rzeki, roz­wija艂 si臋 system w艂adzy pa艅stwowej.

Jednak marzenie nie umiera艂o.

Marzenie o niepodleg艂o艣ci. Marzenie o tym, 偶eby m贸c by膰 Finami w fi艅skim pa艅stwie rz膮dzonym przez Fin贸w.

Nar贸d fi艅ski du偶o wycierpia艂. Przez wiele lat by艂 uciskany.

Ale pozosta艂 dumnym narodem.

Nadjechali wozem konnym, gdy sko艅czy艂a si臋 zi­ma. Syn Petriego Aalto, ten, kt贸ry by艂 pierwszym stu­dentem. Pierwszym, kt贸ry mia艂 zdoby膰 wykszta艂ce­nie, zosta膰 pastorem.

Heino Aalto. Jedyny, kt贸ry umia艂 czyta膰. Miesz­ka艅cy wioski uwa偶ali go za dziwaka. By艂 jednym z nich, wi臋c nawet si臋 nim szczycili, gdy im tak paso­wa艂o. Jednak omija艂y go codzienne rozmowy o zbo­偶u, pogodzie, dzieciach s膮siada, rybach, polowaniu.

Heino Aalto. 呕yczyli mu jak najlepiej. A on ich za­wi贸d艂. Zawi贸d艂 r贸wnie偶 ich nie艣mia艂膮 wiar臋, 偶e dzie­ci biedak贸w te偶 mog膮 do czego艣 doj艣膰 w 偶yciu.

Jako pierwszy powr贸ci艂 z Norwegii z czym艣 wi臋cej ni偶 pustymi kieszeniami i straconymi z艂udzeniami.

Mia艂 ze sob膮 kobiet臋. Nie wszystkim si臋 spodoba艂a. By艂a jednocze艣nie i 艂adna, i brzydka. Niekt贸rzy widzie­li to, inni owo. Jedni twierdzili, 偶e ona co艣 w sobie ma. Inni chichotali, 偶e to czarownica, kt贸ra rzuci艂a czar na biednego Heino.

Heino nie chcia艂 wywo艂ywa膰 gor膮czki w艣r贸d m艂o­dych zapale艅c贸w, jednak nie m贸g艂 ukrywa膰 prawdy.

Powiedzia艂, 偶e w Norwegii znalaz艂 z艂oto.

Musia艂 przecie偶 wyt艂umaczy膰 jako艣 bogactwo swo­je i Mai. Nie powinni szepta膰, 偶e krad艂.

Kupi艂 gospodarstwo, jedno z tych, kt贸re sta艂y pu­ste ju偶 od wielu lat. Nie wszystkim powodzi艂o si臋 do­brze... Doprowadzi艂 dom do porz膮dku. Kupi艂 las. Mia艂 ambitne plany. Nie wystarcza艂o mu samo tylko posiadanie pieni臋dzy.

Maja dosta艂a dom. Dwupi臋trowy, z du偶膮 piwnic膮. Mia艂 salon z zas艂onkami tak cienkimi, 偶e mog艂a przez nie patrze膰. Mia艂 tyle okien, 偶e mog艂a wygl膮da膰 na wszystkie strony 艣wiata. 艁o偶e w sypialni os艂ania艂a brokatowa zas艂ona, tak偶e z konieczno艣ci, gdy偶 w zi­mie nie mogli pali膰 wystarczaj膮co du偶o w piecu.

Maja mia艂a te偶 szafy na suknie. Jednak nie sta艂a si臋 pani膮, gdy偶 odm贸wi艂a zatrudnienia s艂u偶by. Sama na kolanach szorowa艂a pod艂ogi w swym domu. Sama go­towa艂a jedzenie, pra艂a i 艂ata艂a ubrania.

- Nie urodzi艂am si臋, aby haftowa膰 przy pogaw臋d­kach z eleganckimi paniami - powiedzia艂a Heino. - Pozw贸l mi robi膰 to, co lubi臋.

Gdy up艂yn膮艂 rok, mogli ten dom nazwa膰 swoim, mimo 偶e oboje urodzeni byli w ub贸stwie, w ciem­nych, ciasnych pomieszczeniach.

Weszli w bogactwo nagle, ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nie­koniecznie mo偶e im to pos艂u偶y膰.

W s膮siednich wsiach wielu ch艂opc贸w spakowa艂o plecaki i ruszy艂o do Norwegii. Opowie艣ci o Heino, kt贸ry gdzie艣 tam no偶em wycina艂 z艂oto ze ska艂y, roz­nios艂y si臋 szerokim echem.

Nie tego chcia艂 Heino, ale nie m贸g艂 zabroni膰 lu­dziom snu膰 marzenia. Sam niewiele si臋 od nich r贸偶ni艂 pod tym wzgl臋dem. Rozumia艂 ich spos贸b my艣lenia: sko­ro jemu si臋 uda艂o, dlaczego nie mieli spr贸bowa膰 sami?

Heino przemawia艂 do wielu. M贸wi艂, 偶e to nie by艂o 艂atwe. Ze to niemal nadludzkie szcz臋艣cie sprawi艂o, i偶 je­mu si臋 powiod艂o. 呕e w tym nadmorskim kraju ludzie tak偶e haruj膮. Ze g艂oduj膮, 偶e znaj膮 smak kory w chlebie.

U艣miechy s艂uchaj膮cych m贸wi艂y mu, 偶e nie ca艂kiem mu wierz膮. Bogaty cz艂owiek nie m贸g艂 przekona膰 ubo­gich ch艂opc贸w.

Nadesz艂a wiosna. Heino obchodzi艂 swoje lasy. Chcia艂 sia膰 zbo偶e na polach jak s膮siedzi. Chcia艂 ho­dowa膰 konie, bo kocha艂 te zwierz臋ta. Ale to lasy nadawa艂y jego spojrzeniu przenikliwo艣膰. To one sprawia艂y, 偶e snu艂 plany na przysz艂o艣膰.

Zanim stopnia艂 艣nieg, zatrudni艂 m臋偶czyzn do wy­cinki drzew i do transportu drewna nad rzek臋. Za­war艂 umow臋 z szyprem, kt贸ry przewi贸z艂by je dalej na po艂udnie. Stocznie le偶膮ce wzd艂u偶 wybrze偶a po­trzebowa艂y drewna.

Heino wierzy艂 w to. Wierzy艂, 偶e to b臋dzie ich przy­sz艂o艣膰. Jak d艂ugo istnie膰 b臋d膮 ludzie i morze, b臋d膮 po­wstawa膰 statki. A na ich zbudowanie potrzeba du偶o dobrego drewna.

- Las jest naszym bogactwem - obwie艣ci艂 Heino Mai. - Las, a nie z艂oto. Las jest naszym zielonym z艂o­tem. Da doch贸d i nam, i wielu innym.

I tak si臋 sta艂o.

M艂odzie艅cy, kt贸rzy nie odwa偶yli si臋 pod膮偶y膰 za szalonym marzeniem o z艂ocie i odej艣膰 z domu, mo­gli zarabia膰 pieni膮dze u Heino Aalto. Nie by艂 ani ary­stokrat膮, ani Szwedem, ale p艂aci艂 im za wykonan膮 prac臋. I nie by艂 sk膮pym pracodawc膮.

Nie mia艂 jeszcze trzydziestu lat, a zdo艂a艂 zrealizo­wa膰 wi臋cej marze艅, ni偶 kiedykolwiek ich mia艂.

Pracowa艂 ca艂ymi dniami. Najcz臋艣ciej w lesie, przy rzece, kt贸r膮 sp艂awiano bale do Zatoki Botnickiej, sk膮d statek przewozi艂 je dalej na po艂udnie. Wybra艂 si臋 nawet do Tornio. Dogl膮da艂 wszystkiego sam, chcia艂 wiedzie膰 o wszystkim od momentu 艣ci臋cia drzewa do za艂adowania go na statek. R贸wnie dobrze m贸g艂 chwy­ci膰 za siekier臋 i poci膰 si臋 razem z innymi. Jego ludzie kochali go za to. Nie by艂o w tej krainie nad leniwie p艂yn膮c膮 rzek膮 wielu bogaczy, a Heino nigdy nie za­chowywa艂 si臋 jak jeden z nich.

Weso艂e b艂yski w jego ciemnych oczach dostrzega­艂y nawet staruszki.

Matki zastanawia艂y si臋 usilnie, dlaczego wcze艣niej nie przewidzia艂y, 偶e kto艣 taki wyro艣nie z syna Eiji i Petriego Aalto. Teraz by艂o ju偶 za p贸藕no. Zwi膮za艂 si臋 na dobre i z艂e z t膮 kobiet膮 z Norwegii.

Maja du偶o przebywa艂a sama. Pocz膮tkowo jej to nie przeszkadza艂o, mia艂a przecie偶 tyle do roboty w swoim du偶ym domu. Wiele pokoj贸w do urz膮dzenia we­d艂ug w艂asnych pomys艂贸w. To zabiera艂o czas, wype艂­nia艂o jej dni. A Heino i tak wraca艂 do domu dopiero na noc, 艣miertelnie zm臋czony.

Maja chcia艂a m贸c zetrze膰 niepok贸j z jego oczu. Z trudem jednak udawa艂o jej si臋 wywo艂a膰 u艣miech m臋偶a po tylu tygodniach pracy i troski o ludzi dla niego pracuj膮cych.

Nie zainwestowa艂 wszystkiego, co mieli. Zosta艂a re­zerwa, kt贸r膮 trzyma艂 gdzie艣 w piwnicy, w miejscu, kt贸­re zna艂 tylko on sam. Maja nie chcia艂a o nim wiedzie膰.

Gdyby nie uda艂o mu si臋 sprzeda膰 drewna, Heino straci艂by sporo, ale nie wszystko. Mimo to pracowa艂 tak, jakby po艣wi臋ci艂 na kupno lasu wszystkie swoje pieni膮dze. Rzadko pozwala艂 sobie na odpoczynek.

Nie zauwa偶a艂, 偶e Maja czu艂a si臋 samotna, 偶e wi臋d艂a.

Zwr贸ci艂 na to uwag臋 tylko jeden raz.

- U艣miechasz si臋 r贸wnie rzadko, jak zakwita kwiat paproci.

- I tak nie bywasz wtedy w domu - odpowiedzia艂a.

Tego marcowego dnia wr贸ci艂 o wiele p贸藕niej, wy­machuj膮c listem. By艂 napisany po szwedzku, a Maja nie radzi艂a sobie dobrze z tym j臋zykiem. Niby po­dobny do norweskiego, ale jednak w formie pisanej wydawa艂 si臋 wzi臋ty z innego 艣wiata.

Najwa偶niejszy cz艂owiek w fi艅skiej cz臋艣ci Torneda­len mieszka艂 w Tornio. Heino powiedzia艂, 偶e ten list jest od niego.

- Arystokracja boi si臋 konkurencji! Boj膮 si臋, 偶e cz艂owiek o spracowanych r臋kach mo偶e odebra膰 im cz臋艣膰 tego wielkiego tortu, kt贸rym dziel膮 si臋 mi臋dzy sob膮, rzucaj膮c okruchy fi艅skiemu ludowi.

- Czego od ciebie chce? - spyta艂a Maja, zm臋czona.

Ca艂e popo艂udnie jej skronie uciska艂 b贸l nie do zniesie­nia, mia艂a wra偶enie, 偶e co艣 zaraz eksploduje w jej g艂o­wie. Teraz s艂ysza艂a g艂os Heino jakby z oddali. M贸wi艂 szybko i gwa艂townie jak zwykle, gdy rozmawia艂 o po­lityce. To jedno z nowych s艂贸w, kt贸rych musia艂a si臋 na­uczy膰. By艂o jej r贸wnie obce jak my艣l, 偶e mog膮 zosta膰 zamieszani w walki mi臋dzy mo偶nymi tego 艣wiata.

- Chce ze mn膮 rozmawia膰! - odpar艂 Heino. - Ze mn膮! Nawet nie wiem, jaki on nosi tytu艂. S艂ysza艂em o jego domu, Maju. Pewnie s膮dzisz, 偶e nasz dom jest 艂adny? To nic w por贸wnaniu z jego domem! I on chce, 偶ebym do niego przyjecha艂. Chce rozmawia膰 ze mn膮 o interesach. Czy偶by przestraszy艂 si臋, 偶e Heino Aalto za艂o偶y艂 sw贸j ma艂y handel? Pewnie nie wie, 偶e zaprosi艂 do swego pa艂acu syna dzier偶awcy i rybaka. Bo on mieszka w pa艂acu, Maju!

- No to jed藕 - rzuci艂a zm臋czona i zirytowana.

- On nie ma na nic wy艂膮czno艣ci - m贸wi艂 dalej Heino tak podniecony, 偶e nie m贸g艂 usiedzie膰 w miejscu. Chodzi艂 nerwowo pomi臋dzy meblami, z kt贸rych by艂 dotychczas tak dumny. Teraz wydawa艂y mu si臋 zbyt toporne. 艁atwo m贸g艂 sobie wyobrazi膰, jak mieszkaj膮 wielcy panowie, cho膰 nigdy tego sam nie widzia艂. R贸偶nica by艂a na pewno ogromna. - Szwedzi i arysto­kraci nie maj膮 monopolu na ca艂y handel. Zreszt膮 to ju偶 wychodzi na jedno. W ca艂ej Finlandii nie pozo­sta艂 ju偶 偶aden fi艅ski r贸d szlachecki. Wszystkie maj膮 domieszk臋 szwedzkiej krwi. - Wci膮gn膮艂 powietrze. - Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e wystarczy pracowa膰 uczciwie, p艂aci膰 cholerne podatki, dostarcza膰 drewno na te ich przekl臋te statki, by wszystko posz艂o dobrze. Ale nie, oni musz膮 i temu przeszkodzi膰!

- Przecie偶 jeszcze z nimi nie rozmawia艂e艣, Heino - stwierdzi艂a Maja spokojnie. - Wcale nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi...

Wpatrzy艂 si臋 w ni膮 dzikim wzrokiem. Jego ciemne w艂osy, zmierzwione, stercza艂y na wszystkie strony i nie przypomina艂y jego zwyk艂ej, g艂adkiej fryzury.

- Nigdy bym nie przypuszcza艂, 偶e staniesz po stro­nie mo偶nych, Maju!

Sta艂a przed nim w swej codziennej sukni. Heino wie­dzia艂, 偶e materia艂 jest dobrej jako艣ci, bo sam go kupo­wa艂. Suknia by艂a prosta, ale w jej osadzie przy fiordzie uchodzi艂aby za sukni臋 niedzieln膮. Ciemne w艂osy Maja zebra艂a w w臋ze艂 na karku. W 艣wietle lampy jej br膮zo­we oczy wydawa艂y si臋 niemal 偶贸艂te, a miodowe otocz­ki 藕renic sta艂y si臋 jeszcze wyra藕niejsze.

Pomimo zm臋czenia maluj膮cego si臋 na twarzy Ma­ja nadal wygl膮da艂a zniewalaj膮co.

Za艂o偶y艂a r臋ce pod biustem i zwr贸ci艂a si臋 do niego:

- Nie staj臋 po niczyjej stronie w tej sprawie, Heino Aalto, wiesz o tym dobrze. Nie mieszam si臋 do two­ich interes贸w. Chodzi mi tylko o to, 偶eby艣 nie by艂 tak cholernie zarozumia艂y. Jeste艣 jak tokuj膮cy cietrzew, wstrz膮sasz pi贸rami i patrzysz w niebo. I zawsze masz racj臋, nawet zanim si臋 dowiesz, o co chodzi. A ju偶 na pewno nie wmawiaj mi, 偶e staj臋 po stronie mo偶nych!

On jak cietrzew?

Wyobrazi艂 to sobie i nie m贸g艂 si臋 nie roze艣mia膰. Schwyci艂 Maj臋 w ramiona i jak zawsze nape艂ni艂 go przy tym cudowny spok贸j. Po prostu czu艂 si臋 wtedy jak w domu, cho膰 nigdy nie powiedzia艂by tego g艂o­艣no. Nie dlatego, 偶e ba艂by si臋, i偶 Maja wykorzysta kie­dy艣 jego s艂owa przeciwko niemu. Ona nie by艂a taka. Jednak wszystkiego nie by艂 w stanie jej powiedzie膰.

Przesun膮艂 ustami wzd艂u偶 jej skroni. Poczu艂 nadmierne ciep艂o. Przy艂o偶y艂 d艂o艅 do czo艂a 偶ony i zanie­pokojony zajrza艂 jej w oczy.

- Masz gor膮czk臋, kochanie. Jeste艣 chora? Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Jestem tylko zm臋czona... Ostatnio cz臋sto bywa艂a zm臋czona. Wzbudza艂a tym jego nadziej臋, 偶e to mo偶e to, o czym m贸wili dawno temu. Pami臋ta艂, jak zawarli niegdy艣 umow臋 - 偶e o偶e­ni si臋 z ni膮, je艣li zajdzie z nim w ci膮偶臋.

Wtedy powiedzia艂 to niemal 偶artem, ale teraz, gdy ju偶 zostali ma艂偶e艅stwem, naprawd臋 pragn膮艂 dziecka. Nie m贸wi艂 Mai o tym, bo w贸wczas comiesi臋czne roz­czarowanie by艂oby jeszcze wi臋ksze. A kocha艂 j膮 na­dal pomimo to. Kocha艂 j膮 tak, 偶e a偶 bola艂o go w pier­siach, gdy zbyt d艂ugo jej nie widzia艂. A dzia艂o si臋 tak a偶 nazbyt cz臋sto. M贸wi艂, 偶e po艣wi臋ca si臋 dla niej. Chcia艂 ofiarowa膰 jej wszystko i sta膰 si臋 kim艣. Chcia艂, 偶eby pami臋tano go nie tylko jako syna dzier偶awcy, kt贸ry mia艂 szans臋 si臋 wybi膰 jako pastor.

- Powinna艣 si臋 po艂o偶y膰 - wyszepta艂, bior膮c j膮 na r臋ce. Pozwala艂a mu na to, mimo 偶e czu艂a wewn臋trz­ny sprzeciw. Heino got贸w by艂 przenie艣膰 j膮 na r臋kach przez 偶ycie, a Maja chcia艂a by膰 samodzielna. Jednak potrafili doj艣膰 do porozumienia: co wiecz贸r zanosi艂 j膮 po schodach do sypialni.

- Nie musia艂a艣 czeka膰 na mnie do tak p贸藕na - po­wiedzia艂 cicho, z czu艂o艣ci膮 w g艂osie.

- Nie czeka艂am - odpar艂a zgodnie z prawd膮. - Czas sam mi zlecia艂.

- A co robi艂a艣?

- Siedzia艂am.

Heino nie rozumia艂 jej i wiedzia艂, 偶e nigdy nie zro­zumie, nawet gdyby mieli 偶y膰 razem i sto lat.

W ich sypialni panowa艂 ch艂贸d. Maja czeka艂a z do­艂o偶eniem drewna na powr贸t Heino. Trudno by艂o uwolni膰 si臋 jej od wpojonej oszcz臋dno艣ci. Nie zu偶y­艂a niczego, nie zastanowiwszy si臋, czy to przypad­kiem nie resztka.

Heino postawi艂 偶on臋 na ziemi, nie wypuszczaj膮c z ob­j臋膰. Jedn膮 r臋k膮 rozplata艂 w臋ze艂 jej w艂os贸w i rozczesa艂 je palcami. Ich zapach zawsze go osza艂amia艂. Jej zapach.

- Mario Aalto - wyszepta艂 z ustami przy jej policz­ku - chyba naprawd臋 ci臋 kocham.

Usta przesun膮艂 na jej usta. Poca艂unek wywo艂a艂 u艣miech Mai.

- Ci膮gle jeste艣 ch艂opcem, Heino! W jej glosie s艂ycha膰 by艂o oddanie. Ale i teraz nie by艂a w stanie powiedzie膰, 偶e go kocha. S艂owa te wy­dawa艂y si臋 jej zbyt wielkie, wype艂nia艂y jej usta tak, 偶e nie mog艂a poruszy膰 j臋zykiem, wr臋cz j膮 d艂awi艂y.

Rozpina艂 jej sukni臋. Szczeg贸lny u艣miech Heino bardziej ni偶 s艂owa przekonywa艂 Maj臋, 偶e jej po偶膮da.

Zadr偶a艂a lekko. Nie by艂a to pora roku odpowiednia na mi艂osne igraszki na pod艂odze. Zrzuci艂a pantofle i po­ci膮gn臋艂a m臋偶a za r臋k臋 w stron臋 艂o偶a. Wsun臋li si臋 po­przez niewielk膮 szpar臋 w zas艂onie, zaci膮gaj膮c j膮 szybko. Wskoczyli pod puchow膮 ko艂dr臋, ulegaj膮c z艂udzeniu, 偶e w tym ich ciemnym zakamarku ju偶 zrobi艂o si臋 cieplej. Heino 艣ci膮gn膮艂 z siebie ubranie. Nagi dr偶a艂 pod ko艂dr膮, mimo 偶e wewn膮trz a偶 p艂on膮艂. Jego d艂onie pow臋drowa­艂y sta艂ymi 艣cie偶kami, napotykaj膮c znane ju偶 cz臋艣ci bie­lizny, haftki i koronki. Lubi艂 czu膰 je pod palcami, lubi艂 wiedzie膰, 偶e jego Maja nosi takie luksusy. 艢miej膮c si臋, pomaga艂a mu. Unosi艂a si臋 tak, aby m贸g艂 uwolni膰 j膮 od kolejnego ciuszka, rozwi膮zywa艂a tasiemki, gdy jego mocne palce traci艂y delikatno艣膰.

By艂a ciep艂a i mi臋kka i mia艂a w艂asn膮 wol臋, w艂asne 偶y­czenia i marzenia dotycz膮ce jego cia艂a. Heino nigdy nie wiedzia艂, jak si臋 to dalej potoczy. Zaskakiwa艂a go. By艂 na tyle m臋偶czyzn膮, 偶e go to cieszy艂o. Wola艂 by膰 z praw­dziw膮 kobiet膮 ni偶 z lalk膮.

Zimno panuj膮ce w sypialni powstrzyma艂o ich przed bardziej fantazyjn膮 gr膮. Ich cia艂a t臋skni艂y za sob膮. Obejmowali si臋 tak ciasno, 偶e sam dotyk stawa艂 si臋 jed­n膮 wielk膮 pieszczot膮. Ramiona i nogi ociera艂y si臋 leni­wie o siebie, usta napotyka艂y usta.

Samo mu艣ni臋cie opuszkami palc贸w dzia艂a艂o podnie­caj膮co, leciutki poca艂unek m贸g艂 rozpali膰 ogie艅. Zapach cia艂a, jego ciep艂o dawa艂y 偶ar, kt贸ry d艂ugo nie wygasa艂.

Kochali si臋 powoli, rozkoszowali si臋 wzajemn膮 blis­ko艣ci膮 i tym, 偶e oboje dawali i brali. Dobrze im by艂o w swoich obj臋ciach.

Ucisk na skroniach Mai min膮艂. Obejmowa艂y j膮 sil­ne ramiona Heino, g艂ow臋 mia艂a wspart膮 o jego pier艣. Sk贸ra nadal by艂a gor膮ca.

- Kocham ci臋 - powt贸rzy艂. Po fi艅sku brzmia艂o to jeszcze lepiej: - Mina rakastan sinua.

J臋zyk Heino. W ko艅cu b臋dzie i jej j臋zykiem. Ale te s艂owa nadal by艂y niemo偶liwe do wym贸wienia.

Maja nie by艂a pewna, czy zas艂u偶y艂a na tego m臋偶czyz­n臋. Czy zas艂u偶y艂a na tak osza艂amiaj膮c膮, granicz膮c膮 z uwielbieniem mi艂o艣膰. Mimo sp臋dzanych samotnie go­dzin, mimo dokuczliwego osamotnienia wiedzia艂a, 偶e wszystko robi艂 z mi艂o艣ci do niej. To mi艂o艣膰 nadawa艂a sens jego 偶yciu. Jednak Maja nie mog艂a powiedzie膰 mu tych s艂贸w.

Westchn臋艂a tylko, przepe艂niona wspomnieniem nie­dawnej rozkoszy.

Nagle ju偶 nie ucisk, ale ostry b贸l przeszy艂 jej g艂ow臋.

Bezwiednie wbi艂a paznokcie w pier艣 Heino, siadaj膮c gwa艂townie i wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰.

- Co si臋 sta艂o, Maju?! Heino potrz膮sn膮艂 ni膮 lekko, ale nie zareagowa艂a.

Obj膮艂 j膮 i przytuli艂 mocno, obawiaj膮c si臋 tego, czego nigdy nie potrafi艂 zrozumie膰 ani si臋 z tym pogodzi膰.

By艂a napi臋ta niczym struna, ale oddycha艂a spokoj­nie. Mo偶e zbyt spokojnie? 呕eby to tylko nie by艂o to przera偶aj膮ce zimno!

Nie wiedzia艂 ju偶, jak d艂ugo tak siedzieli. Wystar­czaj膮co d艂ugo, 偶eby zacz膮膰 marzn膮膰. Zas艂onie wok贸艂 艂o偶a nie udawa艂o si臋 odgoni膰 mrozu.

Zacz臋艂a m贸wi膰 g艂osem pozbawionym wszelkich uczu膰:

- Oni ton膮, Heino. Ida. Ailo. Reijo. Knut. Oni ton膮. Nie powinnam by艂a da膰 Idzie broszy. Nie tak mia艂o by膰. Ida nie by艂a przeznaczona Ailo. Nie tak mia艂o by膰.

Zadr偶a艂a. Zacz臋艂a p艂aka膰, wsparta o rami臋 m臋偶a. Ociera艂a oczy, nie mog膮c powstrzyma膰 艂ez. Obj臋艂a go ciasno za szyj臋.

- Sk膮d ja to wiem, Heino? Dlaczego mam takie wi­zje? Nie chc臋 tego! Nie chc臋! Ale one same do mnie przychodz膮!

Przytula艂 j膮, g艂aska艂 po w艂osach, przemawia艂 czu­le. By艂 r贸wnie zrozpaczony jak Maja. 呕adne z nich nie mog艂o zrozumie膰, co si臋 z ni膮 dzia艂o. Nie mog艂o uwolni膰 jej od tego nieznanego. Jak偶e by chcia艂 prze­j膮膰 to od niej! Jednak to stanowi艂o cz臋艣膰 jej w艂asne­go 偶ycia, cz臋艣膰 jej samej, jak s艂uch czy wzrok. By艂 to zmys艂 wykraczaj膮cy poza granice zjawisk zrozumia­艂ych, a偶 przera偶aj膮cy w swej mocy.

Przekle艅stwo Mai i jego.

Zn贸w zacz臋艂a m贸wi膰 o broszy:

- Nie powinnam by艂a da膰 jej Idzie, nie powinnam. Tego nie wolno 艂膮czy膰. Zosta艂a dana z mi艂o艣ci, po­dzielona z mi艂o艣ci...

- Nic nie zdarzy si臋 Idzie tylko dlatego, 偶e da艂a艣 jej brosz臋 - odpar艂 spokojnie. Poci膮gn膮艂 Maj臋 za sob膮 pod ko艂dr臋, okrywaj膮c dok艂adnie. - Spij teraz, ukochana. Ju偶 min臋艂o. Przecie偶 nic si臋 im nie sta艂o, prawda?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Gdyby co艣 takiego wydarzy艂o si臋 komu艣 innemu, Heino u艣mia艂by si臋 zdrowo. Poniewa偶 m贸wi艂a to Ma­ja, przyjmowa艂 serio jej s艂owa o tym, co dzia艂o si臋 set­ki mil od nich. O czym艣, o czym nie mog艂a wiedzie膰! Wierzy艂 jej jednak, czu艂, 偶e wiedzia艂a wi臋cej ni偶 inni. To dotyczy艂o Ailo, a z nim 艂膮czy艂y j膮 wi臋zy 艣ci艣lejsze ni偶 tylko wi臋zy krwi.

Obj膮艂 Maj臋 mocniej i poczu艂, jak jej cia艂o odpr臋偶a si臋 i zaczyna ci膮偶y膰. Zasn臋艂a! Zamkn膮艂 oczy i zacz膮艂 prosi膰 Boga, kt贸remu zawierzy艂 tyle lat temu, 偶eby oszcz臋dzi艂 Mai takich prze偶y膰. By艂a tylko s艂ab膮 ko­biet膮, kt贸ra nie powinna a偶 tak cierpie膰.

2

Heino pojecha艂 do Tornio.

Pa艂ac wielmo偶y go przyt艂oczy艂.

Marcus Runefelt by艂 spokrewniony z niemieck膮, szwedzk膮 oraz fi艅sk膮 arystokracj膮. Jego matka by艂a Fink膮, wi臋c uwa偶a艂, 偶e mieszka w swojej ojczy藕nie oraz 偶e jej s艂u偶y.

By艂 wa偶nym cz艂owiekiem, dobrze wykszta艂conym w Niemczech. M贸wi艂 p艂ynnie kilkoma j臋zykami i znakomicie prowadzi艂 interesy. Do tej pory mia艂 niepisan膮 wy艂膮czno艣膰 na handel drewnem w p贸艂noc­nej Finlandii, a raczej, jak wola艂 m贸wi膰, w fi艅skiej cz臋艣ci Vasterbotten. By艂 lojalnym poddanym kr贸la, jego rodzina by艂a dobrze widziana na dworze, mimo 偶e pochodzi艂a z rubie偶y szwedzkiego kr贸lestwa.

Ma艂o go obchodzi艂o, czym handlowali pomi臋dzy sob膮 ch艂opi i co przesy艂ali drobnym kupcom. Spra­wowa艂 kontrol臋 nad t膮 cz臋艣ci膮 kraju, w艂ada艂 ni膮 ni­czym ksi膮偶臋. Zawsze wiedzia艂, kto z kim handluje, ja­kie ustalili ceny i od czego zaczynali.

P贸ki nie pojawi艂 si臋 ten 艂obuz spod Ylitornio. Nie wiadomo, jak to zrobi艂, ale otrzyma艂 zezwolenie na handel drewnem. Wykupywa艂 ma艂e kawa艂ki lasu, a po­tem po艂膮czy艂 je w du偶y obszar. To zaniepokoi艂o Mar­cusa Runefelta. Nie m贸wi膮c o tym, 偶e ten cz艂owiek na w艂asn膮 r臋k臋 sp艂awi艂 drewno do Zatoki Botnickiej. I 偶e uda艂o mu si臋 znale藕膰 na nie kupca, w艂a艣ciciela stoczni.

A to by艂o dotychczas domen膮 Runefelta, jego mo­nopolem.

Zaniepokoi艂o go to powa偶nie. Jego imperium obej­mowa艂o du偶o wi臋cej ni偶 tylko las, ale las by艂 niew膮tpli­wie wa偶n膮 jego cz臋艣ci膮. Runefelt nie lubi艂 konkurencji. Wr臋cz jej nie cierpia艂. Ca艂e 偶ycie trwa艂 w przekonaniu, 偶e jest ponad wszystkim, a teraz jaki艣 ch艂ystek z biedo­ty zagra偶a jego imperium! Najgorzej, 偶e nie wiedzia艂, jakim cudem tamten tego dokona艂.

Wszystko, co mia艂 i o co walczy艂 Marcus Runefelt, mia艂o przej艣膰 na jego syna. Ch艂opak studiowa艂 jesz­cze we Francji. Ojciec by艂 z niego dumny. Nied艂ugo William sko艅czy dwadzie艣cia pi臋膰 lat. 呕aden biedak nie zabierze tego, co si臋 mu nale偶y!

Heino wiedzia艂, jak to jest by膰 biednym. Wiedzia艂 te偶, jak to jest by膰 bogatym. Ale nie by艂 w stanie po­j膮膰, jak mo偶na by艂o by膰 tak niewiarygodnie bogatym i mie膰 przy tym tak膮 w艂adz臋, jak膮 mia艂 Runefelt.

Urz臋dnik kr贸la. Kupiec. Wielmo偶a. Obyty w 艣wie­cie polityk.

Runefelt by艂 tym wszystkim naraz.

Heino czu艂 si臋 ma艂y, siedz膮c w mi臋kkim fotelu w biurze tego cz艂owieka i s膮cz膮c sherry z kryszta艂o­wego kieliszka. To by艂 zupe艂nie inny 艣wiat, cho膰 tak niedaleko jego w艂asnego domu. Ju偶 teraz nie wiedzia艂, jakimi s艂owami opisze to wszystko Mai.

- Przypuszczam, 偶e jeste艣my konkurentami, panie Aalto - rzek艂 Marcus Runefelt.

- Dzia艂am na tak ma艂膮 skal臋, 偶e chyba nie mog臋 stanowi膰 dla pana konkurencji - odpar艂 Heino. Czu艂 do siebie obrzydzenie za to podlizywanie si臋 Runefeltowi. Maja by go pot臋pi艂a. Sam nie wiedzia艂, dla­czego tak robi.

- Zajmujesz si臋 drewnem? Heino od razu zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e Runefelt m贸wi mu na 鈥瀟y鈥. By艂 to znak, 偶e nie zalicza go do r贸w­nych sobie.

Rozmawiali o lesie, pracy. Runefelt usi艂owa艂 wyci膮­gn膮膰 od niego, ile p艂aci drwalom, a ile 偶膮da za drewno. Ciekaw by艂 tak偶e, sk膮d Heino wzi膮艂 pierwsze pieni膮dze.

- U艣miech losu - odrzek艂 Heino. - Bogaty o偶enek w Norwegii.

Runefelt s艂ysza艂 zupe艂nie inne pog艂oski na ten te­mat, ale je przemilcza艂.

Trzymali si臋 na dystans, mierz膮c si臋 nawzajem wzrokiem. Od razu uznali si臋 za przeciwnik贸w, kt贸­rzy nigdy si臋 nie pojednaj膮. Obaj byli urodzonymi przyw贸dcami. U jednego zdecydowa艂o o tym pocho­dzenie, u drugiego charakter.

- Nie chcia艂by艣 tego sprzeda膰? - spyta艂 niby od nie­chcenia Runefelt, obracaj膮c kieliszek w palcach. Jak na sze艣膰dziesi臋ciolatka trzyma艂 si臋 艣wietnie. W艂osy mia艂 siwe, ale wiek nie dokona艂 innych spustosze艅 w jego ciele. Promieniowa艂 witalno艣ci膮.

Heino powoli potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Wys膮czy艂 reszt臋 al­koholu z kieliszka, nie spuszczaj膮c wzroku z przeciw­nika. Marcus Runefelt wymieni艂 sum臋, kt贸ra cztero­krotnie przewy偶sza艂a t臋, kt贸r膮 zap艂aci艂 za las. Heino wiedzia艂by, co zrobi膰 z tymi pieni臋dzmi. Odstawi艂 jed­nak kieliszek, podni贸s艂 si臋 i powiedzia艂:

- Je偶eli to wszystko, o czym chcia艂 pan ze mn膮 roz­mawia膰, nie warto ju偶 marnowa膰 pa艅skiego czasu. Lasu nie sprzedam.

Wbrew swej woli Runefelt podziwia艂 up贸r, dum臋 i wiar臋 w siebie tego cz艂owieka. Nie wsta艂, daj膮c mu odczu膰 sw膮 wy偶szo艣膰.

- Ufam, 偶e znajdziesz drog臋 - rzek艂. Nie raczy艂 za­dzwoni膰 po s艂u偶膮cego, podkre艣laj膮c jeszcze mocniej dzie­l膮c膮 ich przepa艣膰. - Cena si臋 nie zmieni, Aalto, nawet gdy­by艣 d艂ugo czeka艂. Pozostanie taka, jak膮 wymieni艂em.

Heino potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Z ca艂ym szacunkiem dla pana, nie sprzedam mo­jego lasu. Ani panu, ani nikomu.

- Mam nadziej臋, 偶e los nie sprawi, 偶e spotkamy si臋 jako nieprzyjaciele - rzuci艂 Runefelt. - Mnie by si臋 to nie spodoba艂o. Ani tobie.

Heino skin膮艂 g艂ow膮 na po偶egnanie. Czo艂o mu si臋 spoci艂o i mia艂 tylko nadziej臋, 偶e tamten tego nie za­uwa偶y艂.

W drodze powrotnej mija艂 galeri臋 portret贸w m臋­skich przedstawicieli rodu. Ostatni w szeregu wisia艂 portret m艂odego m臋偶czyzny o wyrazistych rysach twarzy. Bez w膮tpienia syn Marcusa.

Nast臋pca tronu, pomy艣la艂 Heino gorzko. Ten ch艂o­pak nie musi martwi膰 si臋 o przysz艂o艣膰. Dostanie wszystko za darmo. W czepku urodzony!

Heino zapami臋ta艂 ka偶dy szczeg贸艂 twarzy m艂odego Runefelta. Pozna艂by go na pewno, gdyby kiedy艣 go spotka艂. To si臋 chyba nigdy nie zdarzy, ale i tak nie chcia艂by sta膰 przed nim z czapk膮 w d艂oniach.

Nie przypuszcza艂 tylko, 偶e w przysz艂o艣ci zniena­widzi tego cz艂owieka z wa偶niejszych powod贸w ni偶 ten, 偶e jest synem swego ojca...

- Chyba go nie lubi臋 - rzek艂a Maja zamy艣lona, gdy Heino opowiedzia艂 jej o wizycie. - Wiedzia艂abym na pewno, gdybym go zobaczy艂a. Ale oni chyba ju偶 ta­cy s膮, ci kt贸rzy maj膮 w艂adz臋. Lubi膮 j膮 okazywa膰. No i trzyma膰 ze wszystkich si艂 to, co zdobyli.

- Wszyscy tacy jeste艣my - przyzna艂 Heino. - Ja te偶 nie oddam mego lasu. Ani gospodarstwa. To moje. Nasze. Przejdzie na nasze dzieci.

- O ile wszystkiego nie zabierze szwedzki kr贸l - u艣miechn臋艂a si臋 Maja smutno. - Albo rosyjski car.

- Po moim trupie!

Heino nadal du偶o przebywa艂 poza domem, wesz艂o ju偶 mu to w krew. Dni p艂yn臋艂y. Nasta艂a wiosna. 艢nie­gi topnia艂y, a rzeka wyrywa艂a si臋 Z okow贸w lodu. P膮czki zamienia艂y si臋 w listki. M臋偶czy藕ni wracali z la­su w ubraniach ci臋偶kich od wilgoci.

Maja zacz臋艂a tka膰. Umia艂a tka膰 zar贸wno na du­偶ych krosnach, jak i ma艂ych, lapo艅skich, kt贸re przy­wioz艂a z Norwegii. W jednym z pokoi w ich nowym domu zachowa艂y si臋 krosna. Przez dwa dni, kiedy nie znalaz艂a sobie innego zaj臋cia, naci膮gn臋艂a osnow臋. Od niechcenia zacz臋艂a tka膰 chodnik z podartych na pa­sy, spranych zas艂on i po艣cieli, kt贸re znalaz艂a w do­mu. Nic nie by艂a w stanie wyrzuci膰.

Maja odkry艂a, 偶e lubi to zaj臋cie. Przesta艂a tka膰 pro­sty chodnik. Zapragn臋艂a stworzy膰 co艣 pi臋knego. W osnow臋 zacz臋艂a wplata膰 ga艂ganki o r贸偶nej grubo­艣ci i kolorach. Przed oczyma mia艂a najrozmaitsze ob­razy. Mo偶e w lecie ufarbuje we艂n臋?

Heino u艣miechn膮艂 si臋, gdy mu o tym opowiedzia­艂a. Potarga艂 jej w艂osy, jak mia艂 w zwyczaju. Maja wi­dzia艂a, 偶e by艂 zm臋czony. Zbyt zm臋czony. Nie chcia艂 jej s艂ucha膰, m贸wi艂, 偶e nie ma czasu na odpoczynek.

Teraz czeka艂 niecierpliwie na pierwsze sp艂awianie drewna rzek膮.

Dotychczas jego pracownicy przewozili drewno po rzece skutej lodem saniami zaprz臋偶onymi w konie. Taki transport wymaga艂 du偶ego wysi艂ku, by艂 czasoch艂onny i drogi. Wieloma zaprz臋gami przewo偶ono zbyt ma艂o drewna. Teraz wszystko drewno, kt贸re cze­ka艂o 艣ci臋te, kiedy l贸d by艂 niepewny, mia艂o zosta膰 za­艂adowane na tratwy i sp艂awione do Zatoki Botnickiej. By艂 to pocz膮tek przygody, uwa偶a艂 Heino. Potem wszystko p贸jdzie jak z p艂atka. Dopiero teraz pan Mar­cus Runefelt powinien targa膰 swe siwe w艂osy. Dopie­ro teraz Heino zamierza艂 przysporzy膰 zmartwie艅 te­mu cz艂owiekowi, kt贸ry uwa偶a艂, 偶e ma wy艂膮czno艣膰 na handel drewnem na wschodzie Vasterbotten.

- Nie musisz z nimi p艂yn膮膰 - uwa偶a艂a Maja. Nie chcia艂a sp臋dza膰 bez m臋偶a nocy w pustej i zimnej sy­pialni. Wtedy wychodzi艂y z ukrycia wszystkie zmory przesz艂o艣ci. Tylko kiedy mocno przytuli艂a si臋 do Heino, znika艂y.

- To jest bardzo wa偶ne - broni艂 si臋 Heino. Maja nie powinna s膮dzi膰, 偶e on traktuje to wy艂膮cznie jako przy­god臋. Oczywi艣cie, to te偶, ale mia艂 r贸wnie偶 powa偶niej­sze powody. - Ludzie, kt贸rzy dla mnie pracuj膮, wie­dz膮, 偶e jestem jednym z nich. Widzieli, 偶e harowa艂em z nimi ca艂e dnie w lesie, tak samo si臋 poc膮c. Je藕dzi艂em z nimi do wsi z 艂adunkiem. Je藕dzi艂em razem do Pohjanlahti. Musz臋 pop艂yn膮膰 na pierwszy sp艂aw. Jest to r贸wnie istotne, jak udzia艂 we wszystkich poprzednich pracach. Oni mnie znaj膮. Ja znam ich. Wiedz膮, 偶e do­ceniam ich prac臋, bo ja sam wiem, jak ci臋偶ki jest ka偶­dy jej etap. Chyba widzisz w tym sens, Maju?

Pokiwa艂a g艂ow膮, obejmuj膮c go w pasie.

- Gdyby tylko wszyscy m臋偶czy藕ni na tym 艣wiecie byli tacy jak ty, Heino Aalto! W ka偶dym razie ci, kt贸­rzy maj膮 w艂adz臋. Wtedy wszystkim by艂oby dobrze 偶y膰, tak偶e tym, kt贸rzy nie maj膮 zbyt wiele.

Jego ramiona obj臋艂y j膮.

- A co tam u ciebie? - spyta艂 艂agodnie. - Czy mo­g臋 zacz膮膰 cieszy膰 si臋 na nast臋pc臋 mojego ma艂ego kr贸­lestwa?

- Niestety nie - odpar艂a smutno. G艂贸wnie z jego po­wodu. Jej samej ju偶 to tak nie bola艂o. Tyle razy si臋 za­wiod艂a. Wyp艂aka艂a tyle 艂ez za ka偶dym krwawieniem, 偶e niemal pogodzi艂a si臋 z tym. Oczywi艣cie, nadal by­艂a nadzieja, ale s艂ab艂a z ka偶dym miesi膮cem. Nawet przyzwyczaja艂a si臋 ju偶 do my艣li, 偶e sta艂a si臋 bezp艂od­na. 呕e nie b臋dzie mog艂a mie膰 dzieci z jakiego艣 powo­du. A B贸g jeden wie, 偶e wiele rzeczy si臋 zdarzy艂o, kt贸­re mog艂y si臋 do tego przyczyni膰...

Ale nie mog艂a tego powiedzie膰 Heino. Nie mog艂a go tak ca艂kowicie zawie艣膰.

- Zawsze mo偶na popracowa膰 nad spraw膮 - wy­szepta艂a mu do ucha. Musia艂a stan膮膰 na palcach, aby dosi臋gn膮膰. Dobrze napali艂a w sypialni. By艂o tak cie­p艂o, 偶e nie musieli zaci膮ga膰 zas艂on. Tak ciep艂o, 偶e mo­gli mi艂o sp臋dzi膰 czas na sk贸rach przed kominkiem. - Czy to nie ty, m贸j drogi Heino, lubisz pracowa膰 przez ca艂y dzie艅?

- Je偶eli chodzi o ten rodzaj pracy, to tak - wyszep­ta艂 gor膮co prosto w jej usta.

Ju偶 j膮 trzyma艂 na r臋kach. Wbieg艂 po kr臋tych scho­dach na g贸r臋, kopniakiem otworzy艂 przymkni臋te drzwi do sypialni. Zauwa偶y艂 jej przygotowania.

- Czy偶by艣 to zaplanowa艂a? - spyta艂 poruszony. Maja skin臋艂a g艂ow膮 z szelmowskim b艂yskiem w oku.

- Uwa偶am, 偶e nie mo偶na ci膮gle tylko harowa膰.

- No i?

- Du偶o czasu up艂yn臋艂o od ostatniego razu.

- No i?

- Tyle m贸wisz o tym nast臋pcy...

Okr臋ci艂 j膮 wok贸艂 siebie, a偶 obojgu zawirowa艂o w g艂owach. 艢miali si臋.

- Jeszcze! - 偶膮da艂. - Jeszcze! Oszo艂omieni padli na 艂o偶e.

- Tak cz臋sto jestem sama - wyzna艂a z nag艂ym smut­kiem. - Marzn臋 wtedy, Heino. Nie jestem stworzona do samotno艣ci. Potrzebuj臋 m臋偶czyzny, czu艂o艣ci. Po­trzebuj臋 ciebie.

- No i? - domaga艂 si臋, ca艂uj膮c jej blizny. Ca艂owa艂 usta, pragn膮c wyczarowa膰 te s艂owa, na kt贸re czeka艂 od momentu, gdy j膮 ujrza艂 w p贸艂mroku izby Reijo.

- Bo przypuszczam, 偶e czuj臋 do ciebie co艣 pi臋knego i wa偶nego - wyzna艂a ostro偶nie. - Bo s膮dz臋, 偶e to mi艂o艣膰...

Spojrza艂 na ni膮 z niedowierzaniem. Wstrzyma艂 od­dech, wpatruj膮c si臋 w ni膮 i pragn膮c wybada膰, czy cza­sem nie k艂amie, czy nie udaje dla niego. Ale ujrza艂 szczero艣膰 w jej spojrzeniu.

Czy wreszcie mu to wyzna? To, na co zawsze cze­ka艂, powoli trac膮c nadziej臋?

Maja obj臋艂a wzrokiem ca艂膮 twarz m臋偶a. Spojrza艂a prosto w jego ciemne oczy pod g臋stymi brwiami. By艂 taki 艂adny, gdy si臋 u艣miecha艂. Chcia艂a, 偶eby u艣miech­n膮艂 si臋 i teraz, tylko do niej.

- Heino, w艂a艣nie tak czuj臋. I to jest co艣 prawdzi­wego. Czuj臋, 偶e to prawda: kocham ci臋.

Wi臋cej nie zdo艂a艂a powiedzie膰, gdy偶 jego usta za­kry艂y jej i wyca艂owa艂y reszt臋 s艂贸w. Niczego wi臋cej nie pragn膮艂 us艂ysze膰. Jeszcze nie teraz. Jego serce i tak omal nie p臋ka艂o ze szcz臋艣cia. Czu艂 si臋 spe艂niony. Mia艂 j膮 ca艂膮. By艂a jego kobiet膮.

- Nigdy nie po偶a艂ujesz, 偶e wesz艂a艣 w moje 偶ycie - obieca艂. Zapami臋ta te s艂owa. Ale tego nie m贸g艂 wie­dzie膰 teraz.

Powoli rozbierali si臋 nawzajem. Pie艣cili si臋 bez po­艣piechu. Kochali powoli. Spokojnie, przepe艂nieni uczuciem, kt贸rego wcze艣niej nie zaznali.

Rozmawiali ze sob膮, obj臋ci. Zn贸w si臋 kochali, jesz­cze spokojniej. Maj膮c czas na sycenie si臋 ka偶d膮 se­kund膮 aktu. Potem zapad艂a cisza.

Ogie艅 na kominku wypali艂 si臋. Tak偶e i ich najdzik­sze p艂omienie si臋 nasyci艂y. Ale nadal czuli w sobie 偶ar, kt贸ry nigdy nie wyga艣nie.

Heino uca艂owa艂 spotnia艂e czo艂o Mai. Ona wtuli艂a usta w jego rami臋, na kt贸rym spoczywa艂a jej g艂owa. Heino poczu艂, 偶e mu dr臋twieje r臋ka, ale za nic nie chcia艂 jej przesun膮膰.

- Jestem szcz臋艣liwy - wyszepta艂. - Po prostu uczy­ni艂a艣 mnie najszcz臋艣liwszym cz艂owiekiem w ca艂ym Tornedalen.

Odpowiedzia艂a u艣miechem.

Heino zdmuchn膮艂 lamp臋. Poczeka艂, a偶 Maja za­艣nie. Uwielbia艂 s艂ucha膰 jej sennych pomruk贸w.

Dopiero przed 艣witem sen go zmorzy艂.

Obudzi艂 si臋 jednak wcze艣niej ni偶 zwykle, jeszcze zanim musia艂 si臋 ubra膰 i co艣 zje艣膰.

Wspaniale by艂o tak le偶e膰 i patrze膰 na ni膮 w s艂abym 艣wietle poranka. Zas艂ony by艂y jasno偶贸艂te, prawie bia­艂e. Kremowo偶贸艂te, powiedzia艂a. Nie mia艂 poj臋cia, sk膮d wzi臋艂a takie s艂owo. W ka偶dym razie pozwala艂y na przenikanie 艣wiat艂a dnia.

Heino docenia艂 to. Nie musia艂 mie膰 zegara, kt贸ry wbija艂by mu si臋 w uszy swymi uderzeniami co p贸艂 i co godzina.

Maja te偶 nie chcia艂a mie膰 zegara w salonie. Nie mia艂a zamiaru 偶y膰 wed艂ug jakiej艣 tarczy, twierdzi艂a stanowczo. Najlepszy zegar, jaki zna艂a, by艂 na niebie.

Nawet mimo chmur wiedzia艂a, kiedy ma wsta膰, a kie­dy si臋 po艂o偶y膰. No i kiedy jest g艂odna.

- Nie 艣pisz? - u艣miechn臋艂a si臋 do niego promien­nie. By艂a przymilna i mi臋kka jak kot. Ramiona oplo­t艂y jego kark, a na ustach b艂膮ka艂 si臋 nieznany mu jesz­cze u艣miech. - Doprawdy chyba nadal ci臋 kocham - wyzna艂a.

Poca艂unek spi膮艂 ich nagie cia艂a. Od razu odnalaz艂y si臋, splot艂y i w szale艅czym rytmie zaspokaja艂y si臋 nawzajem.

Heino nie pozosta艂o po tym zbyt du偶o czasu. Maja nigdy jeszcze nie widzia艂a, 偶eby tak szybko si臋 ubra艂.

- Nie musz臋 nic je艣膰 - zapewni艂. - Jeszcze nigdy nie by艂em tak syty.

Jad艂 poca艂unki i syci艂 si臋 u艣ciskami. Zmusi艂 j膮, 偶e­by nie wstawa艂a.

- Chyba uda nam si臋 wyruszy膰 w ci膮gu dnia - stwierdzi艂.

- Prze艣lesz mi wiadomo艣膰? - Maja nie lubi艂a cze­ka膰 w niepewno艣ci.

- Oczywi艣cie - odpar艂. - Wy艣l臋 kogo艣, gdy odbije­my od brzegu. Szkoda, 偶e nie p艂yniesz z nami, ale ch艂opy nie chc膮 偶adnej kobiety na pok艂adzie. Nie na tak wa偶nej wyprawie.

Maja wykrzywi艂a si臋 w grymasie.

- Dobrze, 偶e nie ma tu Idy. Urwa艂aby ci g艂ow臋.

- T臋sknisz za nimi, prawda? - Heino spojrza艂 jej w oczy.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tu jest moje 偶ycie - wyzna艂a cicho. - Ale oni s膮 moj膮 rodzin膮. Pewnie, 偶e za nimi t臋skni臋.

- Obiecuj臋 ci - rzek艂 Heino - 偶e gdy interesy za­czn膮 si臋 toczy膰 same, zabior臋 ci臋 tam. Spotkasz si臋 z rodzin膮. Chyba nie b臋dzie to ju偶 dla nas niebez­pieczne?

- Nie - odpar艂a Maja stanowczo. - To ju偶 min臋艂o. Wyjazd mi pom贸g艂.

- To dobrze - odetchn膮艂 Heino. - No, musz臋 i艣膰. Pryncypa艂 nie mo偶e si臋 sp贸藕ni膰.

Maja zdmuchn臋艂a poca艂unek z d艂oni w kierunku Heino. Poszed艂. Jej Heino.

Du偶o czasu zaj臋艂o jej zrozumienie, 偶e tak w艂a艣nie jest. Ale tym bardziej czu艂a wag臋 tego faktu. Tym bar­dziej by艂o to doskona艂e. I od razu, nawet s艂ysz膮c je­go kroki na schodach, zacz臋艂a za nim t臋skni膰. Zacz臋­艂a t臋skni膰 do jego powrotu do domu. Dzie艅 ju偶 za­cz膮艂 si臋 jej d艂u偶y膰.

Przed po艂udniem nadbieg艂 ch艂opak. Zdyszany opo­wiedzia艂 Mai, 偶e Heino pop艂yn膮艂 w d贸艂 rzeki. Pi臋膰 艂o­dzi, m贸wi艂, pokazuj膮c r臋kami, jak g艂臋boko by艂y zanu­rzone, ile bali na nich spoczywa艂o, ilu ludzi p艂yn臋艂o i kto to by艂. Maja zna艂a niekt贸re imiona, a nawet mo­g艂a sobie przypomnie膰 twarze.

A wi臋c Heino dzi艣 nie wr贸ci. Czeka j膮 d艂uga, sa­motna noc.

Spr贸bowa艂a tka膰, ale w r臋ce wpada艂y jej wy艂膮cznie k艂臋bki o ciemnych kolorach. Tka艂a rz膮d za rz臋dem granatowy, ciemnozielony i br膮zowy. Nie podoba艂o jej si臋 to.

Wsta艂a od krosien. Odesz艂a. Czu艂a, 偶e nie ma nad nimi w艂adzy. Kierowa艂a ni膮 jaka艣 obca si艂a.

Zacz臋艂a si臋 niepokoi膰.

Niepok贸j r贸s艂. Gdy zapad艂 zmierzch, ubra艂a si臋 i posz艂a do wioski.

By艂 sam pocz膮tek maja.

Nad rzek膮 zgromadzili si臋 ludzie. Maja wiedzia艂a, 偶e tak nie powinno by膰, wi臋kszo艣膰 z nich o tej porze mia艂a co robi膰 w domu. Dojono krowy, by艂a pora ko­cenia si臋 owiec. Ludzie k艂adli si臋 wcze艣nie, aby oszcz臋dza膰 艣wiat艂o i zbiera膰 si艂y na nast臋pny dzie艅.

Niekt贸rzy j膮 rozpoznali. Rozst膮pili si臋 przed ni膮, po­zwalaj膮c doj艣膰 do 艣rodka zgromadzenia. Maja nie pa­mi臋ta艂a, kto jej to powiedzia艂, ale zapami臋ta艂a s艂owa:

- 艁贸d藕 Heino si臋 wywr贸ci艂a. Na ni膮 posz艂y nast臋p­ne trzy. Nikt nie wie, dlaczego si臋 przechyli艂a. Mo偶e by艂a nier贸wno za艂adowana. Rzeka tam p艂ynie spokoj­nie, ona nie zawini艂a.

- Heino? - spyta艂a Maja, ledwo poruszaj膮c blady­mi wargami.

M臋偶czyzna potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie wiadomo. Kilku z nas wzi臋艂o konie i sanie i pojecha艂o tam. Musimy ich przywie藕膰 do domu, 偶y­wych czy umar艂ych.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. Powinna by艂a wzi膮膰 sanie. Musi tam pojecha膰, zrobi膰 co艣 po偶ytecznego.

Dlaczego tym razem zawiod艂o j膮 przeczucie? W艂a­艣nie teraz, gdy mog艂a uratowa膰 swego m臋偶a? Mog艂a go zatrzyma膰, sprawi膰, 偶eby nie pojecha艂. Ale nic nie czu艂a, nic, dop贸ki nie by艂o ju偶 za p贸藕no.

Dlaczego nic nie czu艂a?

- Powinna艣 p贸j艣膰 do domu - stwierdzi艂 m臋偶czyzna. - Stanie tutaj nic nie pomo偶e. Tylko marzniesz, mo偶esz zachorowa膰.

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Spojrza艂a na rozm贸wc臋 niewidz膮cym wzrokiem.

- Musz臋 tam pojecha膰 - powiedzia艂a. - Tam, gdzie ich wnosz膮 na l膮d.

- On m贸g艂 zgin膮膰!

Maja skin臋艂a g艂ow膮. By艂a na to przygotowana.

- Przecie偶 nie mo偶emy zawie藕膰 tam wszystkich kobiet!

- Jestem 偶on膮 Heino - stwierdzi艂a Maja nieoczeki­wanie twardo. - Potrafi臋 zatrzyma膰 krwotok. U艣mie­rzy膰 b贸l.

Spojrza艂 na ni膮 z pow膮tpiewaniem.

- Gdzie taka ma艂a kobieta mog艂a si臋 tego nauczy膰?

- Musz臋 tam pojecha膰.

Tym razem us艂ysza艂 j膮 kto艣 z t艂umu.

- Ja ci臋 zawioz臋. W ko艅cu jeste艣 偶on膮 pryncypa艂a.

Maja wdrapa艂a si臋 na sanie. By艂a zbyt cienko ubra­na na jazd臋 w wieczornym wietrze. Ale nie marz艂a. Czu艂a w sobie 偶ar. Nic nie wiedzia艂a o Heino, ale czu­艂a, 偶e b臋dzie potrzebowa艂 pomocy.

Maja zwr贸ci艂a si臋 do jedynej osoby, z kt贸r膮 mia艂a kontakt. Do jej najbli偶szej, kt贸ra zrozumie jej pro艣b臋.

Wszystko w niej wzywa艂o Ailo. Wywo艂ywa艂a go, b艂aga艂a o pomoc, o przyjazd. Wierzy艂a, 偶e wi臋藕 po­mi臋dzy nimi nadal istnieje i 偶e przeka偶e jej wo艂anie. 呕e Ailo je zrozumie.

Gdy dotarli na miejsce, by艂o ju偶 prawie ciemno. Oszcz臋dzi艂o to Mai widoku ogromu zniszcze艅. Wi­dzia艂a tylko zarysy stosu belek na rozdeptanym brze­gu rzeki. Cia艂a le偶膮ce na brzegu. Ludzi. Sanie.

M臋偶czyzna, z kt贸rym przyjecha艂a, poszed艂 si臋 rozpyta膰. Wr贸ci艂, przynosz膮c pewn膮 nadziej臋.

- Heino Aalto 偶y艂 jeszcze godzin臋 temu. Zawie藕li go do domu we wsi. Dosta艂 si臋 mi臋dzy dwie belki. Ale nie jest ci臋偶ko ranny, powiedzieli mi. Mam ci臋 tam zabra膰?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Jaka jest sytuacja?

- Straszna - odpowiedzia艂 jej stoj膮cy obok m臋偶czy­zna. - Nigdy nie widzia艂em tyle krwi. Te przekl臋te belki niekt贸rych rozgniot艂y na miazg臋...

G艂os go zawi贸d艂.

Maja zacz臋艂a podwija膰 r臋kawy.

- To im jestem potrzebna - oznajmi艂a stanowczo. - Oni mnie potrzebuj膮. Zabierz mnie do umieraj膮cych.

M臋偶czyzna zawaha艂 si臋, ale zrobi艂, co kaza艂a.

3

By艂o ich dwudziestu. O艣miu ocala艂o, gdy偶 p艂yn臋li dwiema ostatnimi 艂odziami. Byli w stanie wyhamo­wa膰 i omin膮膰 miejsce katastrofy. Uwijali si臋 teraz przy wy艂awianiu towarzyszy. Trzech zgin臋艂o na miej­scu, zmia偶d偶onych. Pi臋ciu walczy艂o o 偶ycie. Czterech l偶ej rannych prze偶y艂o. Umieszczono ich w domach, gdzie otrzymali pomoc.

Wiecz贸r by艂 ch艂odny.

Maja wesz艂a pomi臋dzy umieraj膮cych.

Wniesiono ich na sanie, jakby ju偶 nie 偶yli. Sanie zaci膮gn臋li do stodo艂y i na tym poprzestali. Serce Mai przeszy艂 b贸l.

Ukl臋k艂a. Sp贸dnica natychmiast przesi膮k艂a krwi膮.

Jeden z nich by艂 jeszcze przytomny.

- Pani nie powinna traci膰 na mnie czasu - wyst臋ka艂. - Ja i tak umieram.

To cud, 偶e jeszcze m贸wi艂. Jego jedna noga by艂a zmia偶d偶ona powy偶ej kolana. Kto艣 zacisn膮艂 sznurek ponad ran膮, ale by艂o wida膰, 偶e m臋偶czyzna si臋 wy­krwawi艂. Maja pr贸bowa艂a powstrzyma膰 krew. U偶y艂a ca艂ej swojej mocy, ale wiedzia艂a, 偶e jej nie wystarczy. Mog艂a tylko ul偶y膰 nieco cierpieniu rannego.

- Chyba jeste艣 anio艂em - wyszepta艂, gdy otworzy艂 oczy. Ju偶 nie widzia艂 w niej 偶ony Heino. Nie pozna­wa艂 jej. By艂a kim艣, kto 艂agodzi艂 jego b贸l. - Anio艂em Boga. Czy ja ju偶 nie 偶yj臋?

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ale umieram...

Nie odpowiedzia艂a. Nie chcia艂a k艂ama膰.

- Dzi臋kuj臋! - wyszepta艂 dr偶膮cym g艂osem, zanim za­mkn膮艂 oczy. Jego twarz przybra艂a wyraz niebia艅skie­go spokoju.

Maja siedzia艂a jeszcze chwil臋 z r臋kami na krwawej masie, kt贸ra jeszcze niedawno by艂a nog膮. Cofn臋艂a je w ko艅cu, wytar艂a w sp贸dnic臋, naci膮gn臋艂a koc na twarz umar艂ego i przesz艂a dalej. Kto艣 inny mo偶e od­m贸wi膰 nad nim modlitwy. Ona tego nie umia艂a.

Jeden z tych, kt贸rzy p艂yn臋li ostatni膮 艂odzi膮, szed艂 za ni膮 jak cie艅. Patrzy艂, co robi艂a, cho膰 nic z tego nie rozumia艂. Wystarcza艂o, 偶e 艂agodzi cierpienia rannych.

- To na nic - szepn膮艂, gdy po艂o偶y艂a d艂onie na pier­si ch艂opca, kt贸ry nie m贸g艂 mie膰 wi臋cej ni偶 pi臋tna艣cie, szesna艣cie lat. Wygl膮da艂o na to, 偶e ma po艂amane 偶e­bra. Kaszla艂 krwi膮 i chwilami bredzi艂. - Nie uratujesz 偶adnego! Oni umr膮! - krzykn膮艂.

Maja jakby go nie s艂ysza艂a. W my艣lach recytowa艂a swoje zakl臋cia. Wiedzia艂a jednak, 偶e jej moc nie jest zwi膮zana z 偶adnymi s艂owami. Ch艂opak przesta艂 krwawi膰. M贸wi艂 o dziewczynie. Maja zastanawia艂a si臋, czy si臋 kiedykolwiek b臋dzie m贸g艂 do niej u艣miechn膮膰, poprosi膰 do ta艅ca...

Zebra艂a sp贸dnic臋 i wsta艂a. Poczu艂a, 偶e jest 艣miertel­nie zm臋czona. Dopiero teraz spojrza艂a na swego to­warzysza. By艂 m艂odszy od Heino. Mia艂 jasne w艂osy i przemoczone ubranie; wida膰 wy艂awia艂 innych.

- Jak to si臋 mog艂o sta膰? - spyta艂a, zak艂adaj膮c za ucho pasmo w艂os贸w.

- Zacz臋li艣my o kilka dni za wcze艣nie - odpowie­dzia艂 zm臋czonym g艂osem, opieraj膮c si臋 o omsza艂膮 艣cian臋. - Powinni艣my byli zaczeka膰, a偶 rzeka b臋dzie ca艂kiem wolna od lodu. Pierwsza 艂贸d藕 wpad艂a na du­偶膮 kr臋. Chyba przesun臋艂o to jako艣 艂adunek, bo si臋 przechyli艂a. Na drugiej 艂odzi nie zauwa偶yli niebez­piecze艅stwa i wpakowali si臋 prosto w ni膮. Trzecia nie mog艂a ju偶 zmieni膰 kursu. To pogorszy艂o spraw臋. Maja mog艂a to sobie wyobrazi膰.

- Czy to Heino nie chcia艂 czeka膰? - spyta艂a.

- To nie by艂a tylko jego wina. Wszyscy chcieli艣my wy­ruszy膰. 呕aden z nas nie chcia艂 czeka膰 d艂u偶ej ni偶 inni...

- Widzia艂e艣 Heino? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Wyci膮gn膮艂em go. Dosta艂 si臋 pomi臋dzy belki. Twarz Mai wykrzywi艂a si臋.

- By艂 nieprzytomny, ale nie krwawi艂. Jedna noga mo偶e wygl膮da艂a troch臋 dziwnie, lecz nie a偶 tak jak u tych tutaj. Oddycha艂. Zabrali艣my go do jednego z dom贸w. Mog臋 ci臋 tam zaprowadzi膰.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

Us艂yszeli jakie艣 zamieszanie, odg艂osy ko艅skich ko­pyt. Ludzie wzburzyli si臋. Kto艣 bieg艂 w stron臋 stodo艂y.

Maja wysz艂a na spotkanie przybysza.

R臋ce wskazywa艂y na ni膮, kto艣 m贸wi艂 co艣 szybko po fi艅sku.

Maja podesz艂a do je藕d藕ca. W mroku dostrzega艂a tylko uprz膮偶 i ko艅skie oczy i czu艂a ciep艂y oddech zwierz臋cia.

M臋偶czyzna by艂 inny, ni偶 sobie wyobra偶a艂a. Opisy nigdy nie by艂y mocn膮 stron膮 Heino. Od Marcusa Runefelta bila w艂adczo艣膰. Na dodatek patrzy艂 na ni膮 z wysoko艣ci ko艅skiego grzbietu.

- Jeste艣 偶on膮 Heino Aalto? - spyta艂. 呕on膮, a nie ma艂偶onk膮, zauwa偶y艂a Maja. Mo偶e nic w tym dziwnego. By艂a brudna, powalana b艂otem i krwi膮. W艂osy wy­sun臋艂y si臋 z w臋z艂a. Nie wygl膮da艂a na ma艂偶onk臋 boga­tego cz艂owieka. By艂a - 偶on膮.

- Tak, to ja - odpowiedzia艂a, prostuj膮c kark. Lam­py o艣wietli艂y jej zaci臋t膮 twarz, uwydatniaj膮c blizny. Oczy 艣wieci艂y takim blaskiem, jakiego Marcus Rune­felt wcze艣niej u nikogo nie widzia艂. Wszystko to nada­艂o Mai niesamowity wygl膮d, jak z nierzeczywistego snu. Wiatr zacz膮艂 szarpa膰 jej w艂osami, tak 偶e przypo­mina艂y ptasie skrzyd艂a, p艂aszcz furkota艂. Drobna ko­bieta, ubrana na czarno, w mroku nocy. Dumnie wy­prostowana przed w艂adczym m臋偶czyzn膮 na koniu.

- S艂ysza艂em, 偶e tw贸j m膮偶 偶yje. Mo偶esz mu przeka­za膰, 偶e Marcus Runefelt nadal proponuje mu kupno lasu. Ale cena mo偶e spa艣膰 z ka偶dym dniem zw艂oki.

- Heino nie sprzeda lasu - odpowiedzia艂a mu ch艂odno. - Je偶eli przejecha艂e艣 t臋 d艂ug膮 drog臋 konno tylko po to, trud by艂 nadaremny.

Przez t艂um przelecia艂 szmer, gdy zwr贸ci艂a si臋 do pana na 鈥瀟y鈥. Na nim jej lodowaty ton nie zrobi艂 wi臋kszego wra偶enia.

- A je偶eli umrze - oznajmi! - mog臋 zap艂aci膰 ci ty­le samo. O ile s艂ysza艂em, Heino Aalto nie b臋dzie w stanie prowadzi膰 dalej interesu.

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Splecione przed sob膮 r臋­ce teraz opar艂a wyzywaj膮co na biodrach.

- Kim ty jeste艣 - spyta艂a drwi膮co - 偶e masz czelno艣膰 przyjecha膰 tu ledwie godziny po tym, jak m贸j m膮偶 zo­sta艂 ci臋偶ko ranny, i proponowa膰 mi kupno tego, co by艂o jego 偶yciem? Kim, u diab艂a, my艣lisz, jestem, 偶e mia艂abym si臋 na to zgodzi膰? Nigdy! Nigdy! A je艣li He­ino umrze, ja poprowadz臋 dalej jego handel, dla nie­go. Nasz las nie jest na sprzeda偶 za 偶adn膮 cen臋!

Ludzie stoj膮cy wok贸艂 Mai wstrzymali oddech. Chyba jeszcze nikt nigdy nie odezwa艂 si臋 tak do Mar­cusa Runefelta! Samo to mog艂o wystarczy膰, 偶eby wtr膮ci膰 j膮 do wi臋zienia!

On jednak tylko si臋 za艣mia艂.

- Przemy艣l moj膮 propozycj臋 - poradzi艂. - Mo偶e oka偶e si臋 dla ciebie korzystna.

Odjecha艂, nie zaszczycaj膮c jej spojrzeniem.

Maja odwr贸ci艂a si臋. Nie zobaczy艂a ju偶 m臋偶czyzny, kt贸ry mia艂 j膮 zaprowadzi膰 do Heino. Widzia艂a tylko innych, nieznanych, trzymaj膮cych lampy. Ludzie pa­trzyli na ni膮 z niech臋tnym podziwem. By艂a w艣r贸d nich obca, mimo 偶e Heino by艂 jednym z nich. Ale ju偶 o tym zapominali. Swoj膮 przemow膮 do Runefelta prze艂ama艂a wiele barier. Zaimponowa艂a im odwag膮.

- On nie chcia艂 ci臋 zrani膰 - odezwa艂 si臋 za ni膮 kto艣 po szwedzku.

Maja zatrzyma艂a si臋, pozwoli艂a, 偶eby si臋 zbli偶y艂. Przypomnia艂a sobie w przeb艂ysku, 偶e widzia艂a syl­wetk臋 drugiego konia.

M臋偶czyzna by艂 wytwornie odziany.

- Pracujesz dla niego? - spyta艂a Maja po norwesku. - S膮dz臋, 偶e wyrazi艂am si臋 jasno. Nasz las nie jest na sprze­da偶!

Zerwa艂 kapelusz, ods艂aniaj膮c g臋ste, jasne w艂osy i wysokie czo艂o. Mia艂 prosty nos i mocny podbr贸dek.

- William Samuli Hugo Runefelt - przedstawi艂 si臋, wyci膮gaj膮c d艂o艅. Maja umy艣lnie uda艂a, 偶e jej nie za­uwa偶a.

- A wi臋c syn - stwierdzi艂a, patrz膮c mu w oczy. - To nie zmienia sprawy. Ten las nie jest na sprzeda偶. Ani teraz, ani p贸藕niej! Je偶eli Heino nie b臋dzie m贸g艂 prowadzi膰 dalej handlu, ja go zast膮pi臋.

D艂ugo zak艂ada艂 kapelusz.

- Podziwiam twoj膮 postaw臋 - powiedzia艂 szcze­rze. - Ale to nie jest praca dla kobiety. Kobiety nie s膮 stworzone dla tylu zmartwie艅 i konieczno艣ci po­dejmowania decyzji, kt贸re ona za sob膮 niesie. A ju偶 na pewno nie do obci膮偶e艅 fizycznych przy pracy w lesie.

- Wszystkie te pi臋kne s艂owa oznaczaj膮, 偶e kobieta si臋 do tego nie nadaje - odpar艂a Maja. - Ale ja tak. Je­stem kobiet膮, kt贸ra potrafi wykonywa膰 zadania m臋偶­czyzny. No, mo偶e z wyj膮tkiem bycia ojcem - doda艂a sarkastycznie.

- Jeste艣 niezwyk艂膮 kobiet膮 - stwierdzi艂 m艂ody Runefelt. - Mam nadziej臋, 偶e ojciec nie zd艂awi w tobie tego 偶aru.

U艣miechn膮! si臋 do niej nie艣mia艂o i wycofa艂 w mrok, nie spuszczaj膮c jej z oczu.

Maja dopyta艂a si臋 o drog臋 do domu, gdzie umiesz­czono Heino. Zmierzono j膮 tam wzrokiem, zanim wpuszczono do 艣rodka. Mo偶e i widywano tu lepiej odziane kobiety, ale to jej nie obchodzi艂o.

Trafi艂a do du偶ego gospodarstwa. Na tyle du偶ego, 偶e by艂a tam s艂u偶ba. Jedna ze s艂u偶膮cych sz艂a przed ni膮, otwieraj膮c kolejne drzwi.

Mai to nie oszo艂omi艂o. Jej w艂asne gospodarstwo by艂o r贸wnie du偶e. Nie musia艂a si臋 p艂aszczy膰.

Przy 艂贸偶ku, gdzie spoczywa艂 Heino, siedzia艂a star­sza kobieta o jasnych, lekko siwiej膮cych w艂osach ze­branych w w臋ze艂 na karku. Niewysoka, pulchna, z ru­mianymi policzkami i bladoniebieskimi oczami.

M臋偶czyzna le偶a艂 z przymkni臋tymi powiekami, ale trudno by艂o stwierdzi膰, czy spa艂.

- Jestem jego 偶on膮.

Kobieta podnios艂a si臋 szybko, mimo 偶e pewnie mia艂a ko艂o sze艣膰dziesi膮tki.

Maja po艂o偶y艂a d艂onie na policzkach Heino. Nie poruszy艂 si臋, ale oddycha艂.

Szybko 艣ci膮gn臋艂a z niego koc. Zobaczy艂a, 偶e go umyto i przebrano w koszul臋 nocn膮. Pos艂a艂a kobie­cie spojrzenie pe艂ne wdzi臋czno艣ci.

- Nie krwawi艂 - rzek艂a pani domu. - Jedna noga jest z艂amana, ale nie krwawi艂...

Maja wyczu艂a wahanie w g艂osie kobiety. Spojrza艂a na ni膮 przenikliwie.

- Ale jest co艣 jeszcze? - spyta艂a. Wiedzia艂a, 偶e tam­ta nie powiedzia艂a czego艣 wa偶nego.

Kobieta westchn臋艂a ci臋偶ko. Powoli pokiwa艂a g艂o­w膮. Spojrza艂a Mai w oczy. Zamruga艂a, jakby odgania­j膮c zaskakuj膮c膮 my艣l.

- Nie poruszy艂 nogami - rzek艂a. - Z r臋kami jest w porz膮dku, ale nogami wcale nie poruszy艂.

Maja zadr偶a艂a.

Po艂o偶y艂a d艂onie na tej nodze, kt贸ra nie by艂a z艂ama­na. Zgi臋艂a j膮 w kolanie. Nie poczu艂a 偶adnego oporu, noga by艂a bezw艂adna. Wyraz twarzy Heino si臋 nie zmieni艂. Wpi艂a paznokcie w jego udo.

Le偶a艂 nieporuszony. 呕aden mi臋sie艅 twarzy nie drgn膮艂.

Maja poczu艂a, jak poci si臋 jej czo艂o. Przesun臋艂a d艂o艅mi wzd艂u偶 jego n贸g a偶 do bioder.

Zamkn臋艂a oczy i skupi艂a si臋. Skupi艂a si臋 na Heino. Chcia艂a przekaza膰 mu ca艂膮 swoj膮 moc, moc, kt贸r膮 chcia艂a wydoby膰 zewsz膮d. Chcia艂a, 偶eby z jej pomo­c膮 walczy艂.

Maja czu艂a si臋 zdr臋twia艂a i zmarzni臋ta, gdy sko艅­czy艂a. Kobieta wpatrywa艂a si臋 w ni膮. Nie wiedzia艂a, czego by艂a 艣wiadkiem, ale z pewno艣ci膮 nikomu o tym nie wspomni.

Maja okry艂a Heino kocem. Marz艂a. Jego twarz przybra艂a normaln膮 barw臋.

- Nie cierpia艂 - powiedzia艂a kobieta. - By艂 przy­tomny, gdy go tu przynie艣li. M贸wi艂 o tobie - doda艂a z ciep艂ym u艣miechem. - On ci臋 bardzo kocha.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Wiem - rzuci艂a. - Czy naprawd臋 nic go nie bola艂o? - Nic.

Maj臋 to jeszcze bardziej zaniepokoi艂o. W duszy zn贸w wo艂a艂a brata. Tylko Ailo m贸g艂 jej teraz pom贸c. Tylko on m贸g艂 da膰 jej si艂臋, kt贸rej potrzebowa艂a, tylko on m贸g艂 j膮 zrozumie膰.

Ailo!

By艂 to niemy krzyk.

Nie zdziwi艂o jej wcale, gdy w odpowiedzi na jej wo艂anie na niebie pojawi艂a si臋 zorza polarna. Mog艂a by膰 pewna, 偶e Ailo wkr贸tce przyb臋dzie.

- Za艂o偶y艂am mu jedn膮 z koszul po moim zmar艂ym m臋偶u - odezwa艂a si臋 kobieta niepewnie. - Ty te偶 mo­偶esz si臋 umy膰, przebra膰 w jakie艣 moje rzeczy...

Maja skin臋艂a w roztargnieniu g艂ow膮. Podzi臋kowa艂a.

- Opatrywa艂am rannych - odpar艂a na nie zadane pytanie kobiety.

Maja, ju偶 umyta i przebrana, us艂ysza艂a pukanie do drzwi.

- Szukam niejakiego Heino Aalto - powiedzia艂 m臋偶czyzna.

Maja zorientowa艂a si臋, 偶e to kto艣 z wy偶szej klasy.

- Jest tutaj - odpowiedzia艂a. - Jestem jego 偶on膮.

- Maria Aalto? - Przybysz wydawa艂 si臋 by膰 zorien­towany. Przyja藕nie u艣cisn膮艂 jej d艂o艅. Nie by艂 to mocny u艣cisk r臋ki ch艂opa, ale nie by艂 te偶 pozbawiony cha­rakteru. - Przys艂a艂 mnie tu m艂ody pan Runefelt. Je­stem ich lekarzem rodzinnym. Przekaza艂 mi, 偶e tw贸j m膮偶 mia艂 wypadek. Widzia艂em 艂odzie, zorza dobrze je o艣wietla. Czy to co艣 powa偶nego?

- Mamy powody s膮dzi膰, 偶e tak - odpar艂a za Maj臋 kobieta.

Zaprowadzi艂a lekarza do 艂贸偶ka Heino. Maja posz艂a za nimi.

Wprawne d艂onie zbada艂y 艣pi膮cego Heino. Lekarz zmarszczy艂 czo艂o, dopiero potem spojrza艂 na Maj臋.

- Musz臋 go jeszcze raz zbada膰, dok艂adniej. Teraz nie mog臋 powiedzie膰 nic pewnego.

- Czy mo偶na go przewie藕膰? - spyta艂a Maja. - Chcia­艂abym, 偶eby by艂 w domu.

- Nie umiem odpowiedzie膰, zanim go nie zbadam, gdy si臋 obudzi. Mo偶e jutro?

Maja skin臋艂a g艂ow膮. Pewnie zostanie tu przyj臋ta na noc.

- Jak pan s膮dzi? - spyta艂a. - Jest sparali偶owany? Lekarz wzdrygn膮艂 si臋, jakby wypowiedzia艂a jakie艣 przekle艅stwo.

- Nie mog臋 jeszcze tego stwierdzi膰.

- Ale nie wyklucza pan tego?

Milcza艂, zaj臋ty zak艂adaniem p艂aszcza i czapki.

- Otrzyma pan zap艂at臋, gdy wr贸cimy do domu - rzuci艂a Maja. - Nic nie mam ze sob膮.

Brwi lekarza unios艂y si臋 wysoko na czo艂o.

- My艣la艂em, 偶e pani to zrozumia艂a - odpar艂 nieco za偶enowany, jakby mowa o zap艂acie go kr臋powa艂a. - Nie oczekuj臋 honorarium. Moje wydatki pokrywa rodzina Runefelt, jestem jej lekarzem.

Maja rozumia艂a. By艂 to lekarz wy艂膮cznie rodziny Runefelt贸w, nikogo innego. Wielcy pa艅stwo mieli sw贸j styl.

- Prosz臋 pozdrowi膰 Williama Runefelta i przeka­za膰, 偶e nie potrzebuj臋 ja艂mu偶ny - rzuci艂a ch艂odno. - Nie mog臋 sobie jednak pozwoli膰 na zrezygnowanie z pana us艂ug. Sama zap艂ac臋 tyle, ile za偶膮da艂by zwyk艂y lekarz. A nawet wi臋cej, bo jest to dodatkowe obci膮­偶enie dla pana. Nic nie wezm臋 od Runefelt贸w. Ani teraz, ani nigdy.

Lekarz by艂 nadal zmieszany, ale Maja nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e przeka偶e jej s艂owa pracodawcy.

- Dumna jeste艣 - stwierdzi艂a starsza kobieta, gdy odjecha艂.

- Tak - odpar艂a Maja. - Tak mnie wychowano i ta­ka jestem. Nie b臋d臋 niczego przyjmowa膰 od Runefelt贸w. Marcus Runefelt chcia艂 kupi膰 nasz las. Przyby艂 tu dzi艣 w nocy, 偶eby mi to oznajmi膰. To by艂o wstr臋tne.

- Jego syn nie jest taki z艂y, przynajmniej tak m贸­wi膮 ludzie. Jest bardziej fi艅ski od ojca, je艣li mnie ro­zumiesz.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Mimo to nic od niego nie chc臋. - Maja by艂a nie­przejednana.

Przez twarz starszej kobiety przelecia艂 u艣miech, jakby ta cecha nie by艂a jej obca. Wyci膮gn臋艂a do Mai d艂o艅.

- Nie zd膮偶y艂am si臋 przedstawi膰. Jestem Marja Kivijarvi.

Maja odpowiedzia艂a u艣ciskiem d艂oni. Nic jej to nie m贸wi艂o. By艂a dla niej po prostu przyjazn膮 kobiet膮, kt贸ra przyj臋艂a ich pod sw贸j dach.

- M贸j syn, Kari, prowadzi gospodarstwo - opowia­da艂a Marja. - Jeste艣my sami. Pewnie to dla niego zbyt du偶a odpowiedzialno艣膰, ale czasem nie szkodzi wcze­艣nie dojrze膰.

Maja s艂ucha艂a nieuwa偶nie. Nie by艂a z tych, kt贸rzy 艂atwo nawi膮zuj膮 kontakt z obcymi. Nic zreszt膮 jej te­raz nie interesowa艂o poza Heino. Podesz艂a do 艂贸偶ka. Przysun臋艂a krzes艂o i usiad艂a. Wszystko w niej wo艂a­艂o o uzdrowienie m臋偶a.

Wiedzia艂a jednak, 偶e z parali偶em nie uda jej si臋 wy­gra膰. Niewa偶ne, jak bardzo tego pragn臋艂a, nigdy nie by艂a bardziej bezsilna.

Czuwa艂a nad nim ca艂膮 noc. Siedzia艂a w p贸艂mroku roz­艣wietlanym s艂abym 艣wiat艂em lampy i tylko na niego pa­trzy艂a. Wspomina艂a. Niemal p艂aka艂a, gdy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e tak d艂ugo nie dopuszcza艂a go do swego serca. Ile czasu zmarnowa艂a. Widzia艂a to teraz wyra藕nie. Po­trzebowa艂a nieszcz臋艣cia, 偶eby to zrozumie膰.

Tym bardziej czu艂a ulg臋, 偶e zd膮偶y艂a mu powie­dzie膰, 偶e go kocha. Nigdy by jej nie uwierzy艂, gdyby mu to powiedzia艂a teraz, po wypadku. Wtedy dum­ny, hardy Heino nazwa艂by to wsp贸艂czuciem niezale偶­nie od jej szczero艣ci. Nigdy by go nie przekona艂a.

Nadszed艂 ranek. Zdmuchn臋艂a lamp臋. Spojrza艂a na ma艂偶onka, z kt贸rym przysi臋g艂a sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia.

Zna艂a go i wiedzia艂a, jaki by艂 witalny. Rozumia艂a, 偶e du偶a cz臋艣膰 jego m臋skiej dumy opiera艂a si臋 na 艣wiado­mo艣ci w艂asnej si艂y fizycznej. Maja zastanawia艂a si臋, jak b臋dzie wygl膮da艂o ich 偶ycie, je艣li to najgorsze oka偶e si臋 prawd膮. Nie by艂a w stanie wyobrazi膰 sobie Heino, kt贸ry nie mo偶e by膰 takim m臋偶czyzn膮, jakim zawsze by艂: o spracowanych d艂oniach i spocony od wysi艂ku.

Marja uchyli艂a drzwi. By艂a zaskoczona, 偶e Maja nie 艣pi.

- Czy偶by艣 wcale nie spa艂a?

Maja pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Chc臋 by膰 przy nim, kiedy si臋 obudzi.

- Bardzo go kochasz? Maja potwierdzi艂a. Tak w艂a艣nie by艂o. Bardzo go kocha艂a. Wyg艂adzi艂a koc, kt贸rym przykryty by艂 Heino. Wstrz膮sn臋艂a g艂ow膮, odrzucaj膮c w艂osy.

Marja 艣ci膮gn臋艂a brwi na ten widok. Co艣 nie dawa­艂o jej spokoju od czasu, gdy m艂oda 偶ona Heino Aalto pojawi艂a si臋 wczoraj w jej domu.

- On ci臋 przywi贸z艂 z Norwegii, prawda? - spyta艂a ostro偶nie.

Szybki u艣miech przelecia艂 przez twarz Mai.

- Przywi贸z艂? C贸偶, mo偶na to i tak nazwa膰.

- Sk膮d pochodzisz? - pyta艂a dalej Marja, opieraj膮c si臋 o framug臋 okna. Mia艂a widok na rzek臋 i belki. Jej nagle spotnia艂e d艂onie 艣ciska艂y parapet.

- Lyngen - odpowiedzia艂a Maja. - Jykea - doda艂a, gdy偶 znane tu by艂y tylko fi艅skie nazwy.

- Dobrze m贸wisz po fi艅sku.

- Tak jak wielu tam - wyja艣ni艂a Maja z u艣miechem. - Wielu Fin贸w osiedli艂o si臋 w naszej dolinie. M贸j ojciec, przybrany ojciec - doda艂a szybko - jest Finem. Jego ro­dzice przybyli tam w czasie wielkich wojen.

Zamilk艂a. Sama nie wiedzia艂a, dlaczego opowiada o sobie tej kobiecie. Ona nie musia艂a tego wiedzie膰.

- O偶eni艂 si臋 z Norwe偶k膮?

- Moja matka by艂a Fink膮 - rzuci艂a Maja sztywno. - Zosta艂a sprzedana jako dziecko - doda艂a wyzywaj膮co, patrz膮c na plecy Marji. - Lapo艅czycy wzi臋li j膮 do Norwegii, mniej wi臋cej w tym samym czasie, gdy przyby艂 tam Reijo, m贸j ojczym. P贸藕niej si臋 pobrali. By艂am wtedy dziewczynk膮.

- A tw贸j ojciec?

- By艂 Lapo艅czykiem - odpowiedzia艂a, nadal nie ro­zumiej膮c, dlaczego opowiada o sobie gospodyni, no i dlaczego jej 偶ycie tak t臋 kobiet臋 interesuje. - Synem tego cz艂owieka, kt贸ry zabra艂 mam臋 do Norwegii. By­艂a w tym jaka艣 ironia losu. Ale to ju偶 niewa偶ne. Mik­kal nie 偶yje. Mama te偶...

Ramiona Marji zapad艂y si臋.

Mikkal...

Ilu mog艂o tak si臋 nazywa膰? Ilu mia艂o ojc贸w, kt贸­rzy zabrali ze sob膮 dziecko do Norwegii? Ilu wresz­cie kocha艂o t臋 kobiet臋? Ale co艣 si臋 jej nie zgadza艂o.

Maja by艂a pewnie w wieku tego dziecka, kt贸re ona wtedy mia艂a ze sob膮... tego ch艂opca, Ailo. Co艣 si臋 nie zgadza艂o.

- Masz rodze艅stwo?

- O, tak. - Maja ujrza艂a oczami wyobra藕ni kocha­ne twarze. - Mama mia艂a skomplikowane 偶ycie. Ja je­stem najstarsza. Potem jest Knut, kt贸rego mia艂a z Kallem. By艂a jego 偶on膮. On zgin膮艂 na morzu. Dalej Ida, kt贸ra jest c贸rk膮 Reijo. Nasza najm艂odsza. No i Elise, kt贸r膮 wzi臋艂a na wychowanie, gdy ona straci­艂a rodzic贸w. No i jeszcze Ailo, kt贸ry jest synem Mik­kala. Mikkal o偶eni艂 si臋 z inn膮...

Marja stara艂a si臋 oddycha膰 spokojnie.

A wi臋c ok艂amali j膮 w贸wczas. Co Raija robi艂a wte­dy z m臋偶em innej i jej dzieckiem? Gdzie by艂y jej w艂a­sne dzieci? U ojca, u m臋偶a?

Na Boga, kim w艂a艣ciwie by艂a jej c贸rka? Ta m艂oda kobieta powiedzia艂a, 偶e nie 偶yje...

Raija wtedy j膮 ok艂ama艂a...

A Matti...

Te偶 j膮 to zabola艂o. Przyjecha艂 z Norwegii z 艂adn膮 偶on膮. Elise. Polubi艂a j膮.

Aki nigdy nie lubi艂 Mattiego. To wiele zepsu艂o. Tylko dla Kariego mog艂a by膰 matk膮. Teraz by艂 ju偶 na tyle doros艂y, 偶e jej nie potrzebowa艂. Pewnego dnia przyprowadzi dziewczyn臋, z kt贸r膮 b臋dzie chcia艂 si臋 偶eni膰. Matk臋 przeniesie do kom贸rki. Kr膮g si臋 za­mknie. W ko艅cu Aki wzi膮艂 j膮 z ubogiego domu...

Wi臋c Matti tak偶e k艂ama艂.

Albo ukry艂 prawd臋... Oboje stan臋li przeciwko niej.

A teraz ta m艂oda kobieta wesz艂a w jej 偶ycie. Zrz膮­dzenie losu? Nie zrobi艂a tego specjalnie, nie szuka艂a jej. Maria Aalto...

By艂a wzruszona. Pierwsze dziecko Raiji, kt贸re c贸rka nazwa艂a po niej... Wesz艂a do jej domu, gdy Marja tego najbardziej potrzebowa艂a. Ale nic o tym nie wiedzia艂a.

Marja 艣ciska艂a brzeg parapetu. Z trudem oddycha­艂a. 艁zy przes艂oni艂y jej wzrok.

W sercu czu艂a g艂臋boki 偶al. Przecie偶 nie mia艂a wy­boru, gdy wychodzi艂a za Akiego. Mo偶e sprawi艂a tym zaw贸d Mattiemu. Mo偶e dlatego odszed艂 z Raij膮. Ona na pewno sta艂a po stronie brata.

Ale Raija sk艂ama艂a, opowiadaj膮c o swym 偶yciu. Przekaza艂a matce 艂adn膮 historyjk臋, kt贸r膮 ona ch臋tnie przyj臋艂a. Chcia艂a przecie偶 wierzy膰, 偶e tej c贸rce, kt贸­r膮 wys艂a艂a do Norwegii, powiod艂o si臋. Teraz nic ju偶 nie wiedzia艂a. Chyba nie by艂o jej zbyt dobrze. Dw贸ch m臋偶贸w. Mikkal. No i to gadanie o Petri Aalto...

O Bo偶e, przecie偶 to ojciec Heino!

Zastanawia艂a si臋, czy Maja o tym wie. Mia艂a wiele pyta艅. Tylko Maja mog艂a na nie odpowiedzie膰.

Powoli odwr贸ci艂a si臋 od okna.

Maja ze zdziwieniem ujrza艂a zap艂akan膮 twarz go­spodyni. Nie zauwa偶y艂a, 偶e tamta p艂aka艂a. Ale jej uwaga skupiona by艂a tylko na Heino.

- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂a ostro偶nie.

Marja ujrza艂a w jej twarzy w艂asne rysy, rysy twa­rzy Erkkiego, ale przede wszystkim Raiji. No i ta miodowa otoczka 藕renic jak u Mikkala...

Widzia艂a ju偶 w nocy, ale nie chcia艂a tego przyj膮膰 do 艣wiadomo艣ci. Teraz nie mia艂a wyj艣cia.

Dobrze, 偶e Aki ju偶 nie 偶yje. I tak trudno mu by艂o zaakceptowa膰 Raij臋. Dla Akiego dzieci Erkkiego jak­by nie istnia艂y. By艂y z innej epoki, gdy Marja nie na­le偶a艂a do niego. Nie interesowa艂o go nic, co si臋 dzia­艂o wcze艣niej.

- Pewnie o mnie s艂ysza艂a艣 - odezwa艂a si臋 Marja nie­pewnie. - Powinna艣 mnie zna膰. To ja... sprzeda艂am dziecko trzydzie艣ci lat temu. To po mnie jeste艣 na­zwana, Mario. Bo jeste艣 c贸rk膮 Raiji, prawda?

Maja wpatrzy艂a si臋 w Marj臋 Kivijarvi. Dopiero te­raz ujrza艂a to, co powinna zobaczy膰 dawno. Rysy twarzy matki zatar艂y si臋 ju偶 w jej pami臋ci. Min臋艂o ty­le czasu...

Ale powinna rozpozna膰 Id臋 w tej kobiecie!

Pokiwa艂a powoli g艂ow膮. To by艂a prawda. I mo偶e tak mia艂o by膰.

- Jestem c贸rk膮 Raiji - potwierdzi艂a. Nie mog艂a si臋 zdoby膰, 偶eby obj膮膰 t臋 kobiet臋. By艂a jej krewn膮, ale to nie pomaga艂o.

- Ja jestem matk膮 Raiji - powiedzia艂a Marja. A wi臋c mia艂a babk臋. A zatem ten ch艂opak, Kari, by艂 jej wujem.

- Matti nie opowiedzia艂 nic o nas? Marja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- A mama? Maja prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Wida膰 matka mia艂a swoje powody. A Matti by艂 lojalny wobec siostry.

Czu艂a si臋 bardziej samotna ni偶 kiedykolwiek.

Ailo! Ailo! Nie dam rady sama!

- Nie czuj臋 rado艣ci - rzuci艂a Maja sztywno. Schwy­ci艂a bezw艂adn膮 d艂o艅 Heino, kt贸ra nie da艂a jej 偶adne­go wsparcia. Ale w spos贸b naturalny ucieka艂a si臋 do niego. - Przykro mi. Mo偶e to przyjdzie p贸藕niej.

Marja pokiwa艂a g艂ow膮. Uda艂o jej si臋 ukry膰 zaw贸d przed Maj膮. Ta kobieta by艂a c贸rk膮 Raiji nie tylko z wygl膮du.

Raija nigdy nie by艂a jej ukochanym dzieckiem. By­艂a c贸reczk膮 tatusia, Erkkiego.

Maja by艂a jej wnuczk膮, a trzyma艂a j膮 na taki sam dystans jak Raija. Czy to mia艂a po matce?

Bola艂o tak samo.

4

Przyszed艂 lekarz. By艂 r贸wnie nieprzyst臋pny i sztywny jak wczoraj. Towarzyszy艂 mu m艂ody Ru­nefelt.

Marji a偶 poczerwienia艂y policzki. Jej oczy przebie­g艂y nerwowo po pod艂ogach i meblach. Czy wsz臋dzie jest czysto? Czy wszystko w porz膮dku? W ko艅cu by艂 to syn Marcusa Runefelta!

Kari, przeciwnie, spogl膮da艂 na niego hardo. Przy­wita艂 go kr贸tko. Maja zd膮偶y艂a dostrzec cie艅 nienawi­艣ci w spojrzeniu ch艂opaka, kt贸ry okaza艂 si臋 by膰 jej wujem. Odszed艂 wkr贸tce, wymawiaj膮c si臋 robot膮 w obej艣ciu.

Dwie pary oczu zwr贸ci艂y si臋 ku Mai: lekarza i Wil­liama Runefelta.

- Odzyska艂 przytomno艣膰?

Maja skin臋艂a g艂ow膮, patrz膮c w stron臋 lekarza. M艂o­dego arystokrat臋 pomin臋艂a. Nie wiedzia艂a, jak by si臋 mia艂a do niego zwraca膰, a zreszt膮 nie chcia艂a wie­dzie膰. Tytu艂y i tak by艂y chyba dziedziczne, wi臋c m艂o­dy Runefelt o tylu imionach m贸g艂 tylko czeka膰 na nie, dop贸ki stary nie wyzionie ducha.

- Tylko na chwil臋 - odpowiedzia艂a. - Nie pozna艂 mnie. M贸wi艂 o ratowaniu ludzi.

- A wi臋c m贸wi艂? Zn贸w pokiwa艂a g艂ow膮.

- Poruszy艂 si臋?

- Wcale - odpar艂a, staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j. Musia艂a by膰 silna, mimo 偶e wszystko w niej krzycza­艂o ze strachu.

Mar ja dopowiedzia艂a za ni膮:

- Le偶y od pocz膮tku w tej samej pozycji.

Lekarz zbli偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka z wielk膮, czarn膮 torb膮.

- Chc臋 go zbada膰 - stwierdzi艂 stanowczo. Spoj­rzawszy na Maj臋, doda艂: - Sam.

Maja przysta艂a na to. On wiedzia艂 lepiej, co nale­偶y robi膰. Nie mia艂a zreszt膮 si艂y na stawianie oporu. Pozwoli艂a si臋 zaprowadzi膰 do najlepszego pokoju Marji - dwa kroki przed Williamem Runefeltem. Obyty w 艣wiecie m艂ody cz艂owiek pozwala艂 kobiecie i艣膰 pierwszej.

Marja szybko wystawi艂a najlepsze fili偶anki i posz艂a do kuchni osobi艣cie dopilnowa膰, 偶eby kawa dla syna najpot臋偶niejszego cz艂owieka w okolicy by艂a dosta­tecznie mocna.

- Wie艣ci o tobie pr臋dko dotar艂y do Tornio - powiedzia艂 cicho William Runefelt. Mia艂 mi艂y g艂os.

Maja spojrza艂a na niego. Zauwa偶y艂a, 偶e u偶y艂 fi艅skiej nazwy miasta, cho膰 jego ojciec z pewno艣ci膮 u偶y艂by szwedzkiej, Tornea. Jakie wie艣ci mia艂 na my艣li?

- O dzielnej 偶onie Heino Aalto, kt贸ra na kolanach, w b艂ocie, noc膮, obwi膮zywa艂a rany umieraj膮cych pasa­mi oddanymi ze swej sp贸dnicy - rzek艂 Runefelt bez cienia szyderstwa. Maja zrozumia艂a, 偶e tylko powta­rza艂 s艂owa ludzi. - W艂asnymi r臋kami zatrzymywa艂a krwotoki, by艂a unurzana we krwi a偶 po 艂okcie, ale nie odesz艂a, p贸ki nie pomog艂a ka偶demu z nich.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 krzywo.

- Tak oto tworzy si臋 bohater贸w - i bohaterki.

- Oczywi艣cie byli i tacy, kt贸rzy m贸wili, 偶e chyba nie kocha m臋偶a, skoro traci艂a czas na umieraj膮cych, zanim do niego posz艂a.

- Oczywi艣cie - potwierdzi艂a Maja. Trudno by艂o jej rozmawia膰 z m艂odym Runefeltem. Ca艂y czas mia艂a 艣wiadomo艣膰, kim on jest. Nie 偶eby czu艂a si臋 mniej od niego wa偶na, ale poniewa偶 on najwyra藕niej sam sie­bie ocenia艂 jako lepszego.

- Moja propozycja skorzystania z us艂ug lekarza do­mowego to nie 偶adna ja艂mu偶na.

Maja nie spodziewa艂a si臋, 偶e poruszy ten temat. Wsta艂a, splataj膮c r臋ce pod biustem. Niewidz膮cym wzrokiem patrzy艂a na okaza艂y zegar pod艂ogowy babki.

- Tak to odczu艂am.

- Stary Bergfors nie umie si臋 zgrabnie wyra偶a膰 - westchn膮艂 Runefelt. - W jego ustach nawet zwyk艂e powitanie mo偶e zabrzmie膰 jak obraza. Poinstruowa­艂em go tak dobrze, jak mog艂em, ale 偶aden z niego dy­plomata. Takt nie jest jego mocn膮 stron膮, cho膰 na pewno potrafi by膰 dyskretny.

Maja zrozumia艂a aluzj臋.

- List by艂by wystarczaj膮co... taktowny - rzuci艂a ostro.

- Nie wiedzia艂em, czy umiesz... Zamilk艂.

Maja spojrza艂a prosto w jego niebieskie oczy.

- Nie wiedzia艂e艣, czy umiem czyta膰? Mo偶e nie po­chodz臋 z arystokracji, ale nie jestem g艂upia!

Pochyli艂 g艂ow臋, zarumieniony.

- Umiej臋tno艣膰 czytania nie ma nic wsp贸lnego z g艂upot膮 czy m膮dro艣ci膮, Mario Aalto - odpar艂 zmie­szany. - Pr臋dzej z mo偶liwo艣ciami czy pochodzeniem. Jest wielu m膮drych ludzi w Tornedalen, kt贸rzy nie umiej膮 czyta膰. Ale przyznaj臋, 偶e nieuprzejme by艂o z mojej strony zak艂ada膰, 偶e ty nie umiesz.

- Zap艂ac臋 za lekarza - o艣wiadczy艂a Maja zdecydo­wanie. - Nauczono mnie, 偶eby p艂aci膰 za siebie.

- Nie mo偶esz przyj膮膰 podarunku? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, spogl膮daj膮c na niego z powa­g膮.

- Nie takiego podarunku. My艣l臋, 偶e Heino tak偶e odebra艂by to jako ja艂mu偶n臋. On jeszcze 偶yje, cho膰 wszyscy uwa偶aj膮, 偶e jest inaczej. Wiem, 偶e wyzdro­wieje. I na pewno 藕le by przyj膮艂 wiadomo艣膰, 偶e do­gl膮daj膮cego go lekarza op艂aci艂 Runefelt. Chyba do­brze wiesz, dlaczego?

William Runefelt pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ka偶dy m臋偶czyzna powinien mie膰 tak膮 偶on臋, jak ty - rzuci艂 nagle, u艣miechaj膮c si臋.

Maja nie rozumia艂a jego komplement贸w. Nie wie­dzia艂a, 偶e to by艂a sztuka, kt贸r膮 ludzie jego stanu wcze艣nie opanowywali.

Marja uratowa艂a j膮, wnosz膮c kaw臋 w srebrnym dzbanku. Poda艂a te偶 cukier w salaterce i 艣mietank臋 w dzbanuszku, tak偶e srebrnych.

Chyba jej drugiemu m臋偶owi nie藕le si臋 powodzi艂o. Tego na pewno nie odziedziczy艂a po Erkkim Alata­lo, pomy艣la艂a Maja.

Marji dr偶a艂y lekko d艂onie, gdy nalewa艂a kawy. Wil­liam Runefelt rozmawia艂 jednak r贸wnie g艂adko i wy­twornie z siwiej膮c膮 wdow膮 po ch艂opie Akim Kivijarvi jak z odzianymi w jedwabie damami.

Maja nie bra艂a udzia艂u w rozmowie tych dwojga. Starali si臋 j膮 wci膮gn膮膰, ale odpowiada艂a nieuwa偶nie, okazuj膮c brak zainteresowania. Ich g艂osy zla艂y si臋 w jej uszach w jednostajny szum.

Lekarz Bergfors zdj膮艂 marynark臋 i przy艂膮czy艂 si臋 do nich.

- To jest powa偶na sprawa - zwr贸ci艂 si臋 do Mai. - Cud, 偶e w og贸le 偶yje.

- Jak bardzo powa偶na? - spyta艂a Maja, staraj膮c si臋 ukry膰 dr偶enie g艂osu. D艂o艅 艣ciska艂a mocno fili偶ank臋. - Czy b臋dzie chodzi艂?

Lekarz spojrza艂 na ni膮 oczami, kt贸re niejedno wi­dzia艂y, mimo 偶e obraca艂 si臋 g艂贸wnie w kr臋gach ludzi uprzywilejowanych.

- Macie dzieci? Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie b臋dzie ju偶 nigdy chodzi艂. Ma z艂amany kr臋­gos艂up. Jest sparali偶owany od klatki piersiowej w d贸艂. Ju偶 nie b臋dzie m臋偶czyzn膮, tylko pacjentem.

- Czy znasz si臋 na tym? - spyta艂a Maja ostro. - Nie zgadujesz? Na tyle si臋 znasz, 偶eby stwierdzi膰 to na pewno?

Lekarz pokiwa艂 g艂ow膮.

William Runefelt wykrzywi艂 usta w rodzaju u艣mie­chu.

- M贸j ojciec nie wybra艂by kogo艣 niekompetentne­go na lekarza domowego, Mario Aalto. Mo偶esz by膰 pewna, 偶e Bergfors jest najlepszym lekarzem po na­szej stronie rzeki.

- No dobrze - rzuci艂a Maja. - Co ja mog臋 zrobi膰?

- B臋dzie le偶a艂 w 艂贸偶ku - stwierdzi艂 lekarz. - Jak rozu­miem, wi贸d艂 czynne 偶ycie. Mo偶e zgorzknie膰, ale b臋dzie musia艂 si臋 z rym pogodzi膰. Nie ma innej mo偶liwo艣ci.

Heino, w 艂贸偶ku... Przez reszt臋 偶ycia? Maja wiedzia­艂a, 偶e to na pewno je skr贸ci. On tego nie wytrzyma. Ona te偶 nie. Nie b臋dzie tylko si臋 nim opiekowa膰 przez reszt臋 ich wsp贸lnego 偶ycia!

A mo偶e dlatego zosta艂a obdarzona niezwyk艂ymi mocami?

Nie, nie wolno jej tak my艣le膰.

- Ale ma si艂臋 w r臋kach? - spyta艂a. Lekarz przytakn膮艂.

- I nie ma uszkodzonej g艂owy?

- O ile mog艂em stwierdzi膰, nie. Ale ponad po艂owa jego cia艂a b臋dzie teraz tylko dodatkiem. M臋偶czy藕nie trudno si臋 z tym pogodzi膰.

Maja zacisn臋艂a z臋by. Heino nigdy nie b臋dzie tylko r臋kami z doln膮 cz臋艣ci膮 cia艂a jako dodatkiem!

- Chc臋 go zabra膰 do domu. Mog臋?

Bergfors pozwoli艂 nala膰 sobie drug膮 fili偶ank臋 ka­wy. Rozpar艂 si臋 wygodnie w mi臋kkim fotelu Marji.

- My艣l臋, 偶e tak, o ile zachowa si臋 ostro偶no艣膰.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. Nie wiedzia艂a, jak tego do­kona, ale nie chcia艂a, 偶eby Heino le偶a艂 tu d艂u偶ej. Czu­艂a si臋 taka samotna! Tak okropnie samotna. On mu­si doj艣膰 do siebie, musi pom贸c jej co艣 wymy艣li膰!

- Potrzebujesz porz膮dnego wozu - zauwa偶y艂 Wil­liam Runefelt.

Maja w艂a艣nie si臋 nad tym zastanawia艂a. Przyda艂o­by si臋 co艣 z dachem.

- Po偶ycz臋 ci - zaproponowa艂 m臋偶czyzna.

- Nie - zaprotestowa艂a gwa艂townie, lecz zamilk艂a. Zagryz艂a wargi. - Heino nigdy by si臋 na to nie zgo­dzi艂... - doda艂a spokojniej. Wiedzia艂a te偶, 偶e Heino wola艂by nie obci膮偶a膰 sob膮 innych, mimo 偶e Marja okaza艂a si臋 rodzon膮 babk膮 Mai.

- Potrzebujesz krytego powozu, 偶eby go przewie藕膰 do domu. Tw贸j m膮偶 jest ranny. Jazda pod go艂ym nie­bem mog艂aby mu zaszkodzi膰. O ile rozumiem, Bergfors uwa偶a, 偶e przewo偶enie go nie jest najlepszym pomys艂em, ale wiem, 偶e tego pragniesz. Mam taki pow贸z. Bez 偶adnych monogram贸w i herb贸w, ca艂kiem zwyczajny.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 s艂abo. 鈥濩a艂kiem zwyczaj­ny鈥... To jasne, 偶e d艂ugo przebywa艂 za granic膮. Ma艂o kto w ich okolicach mia艂 taki pow贸z. Ca艂e Torneda­len b臋dzie od razu wiedzia艂o, 偶e Heino jedzie do do­mu ekwipa偶em Runefelt贸w.

Ale nie mia艂a wyboru.

- Ch臋tnie go po偶ycz臋 - rzek艂a sztywno. - Zak艂adam, 偶e przy艣lesz wo藕nic臋. Ani ty, ani tw贸j ojciec nie mo偶e przyjecha膰. Najwy偶ej lekarz, to mu od razu zap艂ac臋.

Heino wr贸ci艂 do domu powozem Runefelta. Maja siedzia艂a sztywno wyprostowana obok le偶膮cego, w艂a­艣ciwie zadowolona, 偶e nadal spa艂 i nie wiedzia艂, co si臋 z nim dzieje. Towarzysz膮cy jej lekarz najwyra藕niej czu艂 si臋 r贸wnie niezr臋cznie. Mrukn膮艂 co艣, 偶e traktu­j膮 go jak jakiego艣 lokaja. Maja nie wiedzia艂a dok艂ad­nie, co to s艂owo oznacza, b臋dzie musia艂a poczeka膰 z wyja艣nieniem na Heino.

Marja by艂a szczerze wzruszona przy rozstaniu. B艂aga艂a, 偶eby nie traci艂y kontaktu. Maja pokiwa艂a sztywno g艂ow膮. Nie by艂a pewna swoich uczu膰 wobec tej kobiety i nie wiedzia艂a, czy chce si臋 czu膰 z ni膮 bli­偶ej zwi膮zana.

Marja mia艂a tylko Kariego. Maja rozumia艂a, 偶e dla babki wa偶ne by艂o powi臋kszenie rodziny. Ale Maja nie chcia艂a sta膰 si臋 偶adn膮 now膮 Raij膮, nie chcia艂a jej zast臋powa膰. Nie by艂a pewna, kim w艂a艣ciwie jest dla Marji.

O Bo偶e, Ailo, pomy艣la艂a. Ja te偶 potrzebuj臋 kogo艣 mojej krwi. Kogo艣, kto mi pomo偶e odnale藕膰 w tym wszystkim sens!

W ko艅cu zosta艂a w domu sama z Heino, z poczu­ciem, 偶e taka sytuacja b臋dzie trwa艂a wiecznie.

Mog艂a polega膰 tylko na sobie, musia艂a uwierzy膰, 偶e podo艂a obowi膮zkom, kt贸re dot膮d wype艂nia艂 Heino.

Przysz艂o si臋 jej o tym przekona膰 ju偶 kilka godzin po odje藕dzie powozu.

Nadszed艂 jeden z ludzi pracuj膮cych dla Heino. Czapk臋 trzyma艂 w d艂oniach. Wida膰 by艂o, 偶e prze偶ywa wag臋 chwili. Oznajmi艂, 偶e nazywa si臋 Josef Haapala.

- Ludzie si臋 niepokoj膮 - m贸wi艂. - Zastanawiaj膮 si臋, co si臋 dzieje. Wiemy, 偶e Marcus Runefelt uwzi膮艂 si臋 na Heino. Dla nas oznacza to koniec. Runefelt ma swoich w艂asnych pracownik贸w i s艂abo p艂aci. M贸g艂 tak robi膰, d艂ugo by艂 jedynym pracodawc膮 w okolicy. Wielu z nas jest u niego na czarnej li艣cie...

M臋偶czyzna spojrza艂 na czapk臋, kt贸r膮 obraca艂 w d艂oniach.

- Rozumiem, dlaczego si臋 niepokoicie - odpowie­dzia艂a Maja. - Ale Runefelt nie kupi naszego lasu, do­p贸ki Heino i ja mamy si艂臋 odmawia膰.

- My艣leli艣my, 偶e... Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Kt贸偶 inny w okolicy ma pow贸z? - spyta艂a tylko. Josef Haapala zrozumia艂. Czasem trzeba robi膰 co艣, czego by si臋 nie chcia艂o.

Maja wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Nadesz艂a okazja ukr贸cenia ewentualnych plotek.

- Powinni艣cie wiedzie膰 - oznajmi艂a - 偶e Heino ju偶 nigdy nie b臋dzie m贸g艂 pracowa膰 z wami w lesie.

M臋偶czyzna wpatrywa艂 si臋 w ni膮, oniemia艂y.

- Heino straci艂 w艂adz臋 w nogach. Jest sparali偶owa­ny od piersi w d贸艂.

Cisza a偶 dzwoni艂a im w uszach.

- Sparali偶owany? - powt贸rzy艂 Josef.

- Tak. Ale 偶yje - powiedzia艂a Maja z naciskiem.

- Co b臋dzie z nami? Mamy rodziny na utrzyma­niu, same poletka nie wystarczaj膮.

- Jedyne, co si臋 zmieni艂o, to fakt, 偶e Heino nie b臋­dzie przebywa艂 z wami tak jak kiedy艣. Poza tym nic si臋 nie zmienia. Prac臋 zachowujecie, robicie to samo, co wcze艣niej. Heino nadal b臋dzie podejmowa艂 decyzje.

Maja przerwa艂a i zastanowi艂a si臋 chwil臋.

- Czy mog臋 ci ufa膰? - spyta艂a.

M臋偶czyzna pokiwa艂 g艂ow膮, zmieszany. Nie mia艂 poj臋cia, do czego zmierza ta kobieta.

- Heino nie mo偶e sam dogl膮da膰 wszystkiego jak kiedy艣. A ludzie na pewno nie znios膮 kr臋c膮cej si臋 w艣r贸d nich kobiety. Poza tym Heino mnie potrzebu­je. Czyli 偶e musimy mie膰 kogo艣, kto przejmie na sie­bie wiele z zada艅 Heino.

Spojrza艂a na niego znacz膮co. Josef Haapala prze­艂yka艂 gwa艂townie 艣lin臋, nie mog膮c wydoby膰 g艂osu.

- Ludzie wybrali ci臋, 偶eby艣 tu przyszed艂, prawda? - spyta艂a spokojnie.

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- A wi臋c maj膮 do ciebie zaufanie. Przyszed艂e艣 tu, czyli jeste艣 odwa偶ny. Podobasz mi si臋. Chc臋, 偶eby艣 by艂 tak膮 osob膮. Zast臋pc膮 Heino.

- A co on na to?

Maja wytrzyma艂a jego spojrzenie.

- Heino jeszcze nie m贸wi. Ale nie mo偶emy pozwo­li膰 na przestoje, prawda? Wy chcecie zarabia膰. My mamy umowy. To musi i艣膰 dalej. Heino nie czuje si臋 jeszcze dobrze, ale przejmie dowodzenie, gdy tylko b臋dzie m贸g艂. Na razie ja decyduj臋. Ale potrzebuj臋 wa­szej pomocy, bo nie znam si臋 na tym. Razem uda nam si臋 utrzyma膰 na powierzchni, dop贸ki Heino nie przejmie steru. Teraz, kiedy nie mo偶e dowodzi膰, nie pozwolicie chyba, 偶eby nasz statek zaton膮艂?

- Zast臋pca? - zastanawia艂 si臋 Josef Haapala, u艣mie­chaj膮c si臋 lekko.

- Stracili艣my ludzi - Maja dr膮偶y艂a dalej temat tak, aby Haapala si臋 nie rozmy艣li艂. - Nie chc臋, 偶eby艣cie wy i wasze rodziny co艣 straci艂y. Wyprawi臋 pogrzeb tym, kt贸rzy zgin臋li. Id藕 do rodzin ofiar i daj im resz­t臋 wyp艂aty, z dodatkiem. Ten wypadek nie powinien nikogo pozbawi膰 艣rodk贸w do 偶ycia. Do 偶niw jesz­cze daleko...

Pokiwa艂 g艂ow膮. Maja wysz艂a z pokoju, a on czeka艂, rozwa偶aj膮c jej propozycj臋.

Zast臋pca...

Bo偶e, gdyby ch艂opaki wiedzia艂y, na wy艣cigi chcia­艂yby tu przyj艣膰. A jego niemal zmusili...

Wr贸ci艂a. Blada, z podkr膮偶onymi oczami, z w艂osa­mi 艣ci膮gni臋tymi w w臋ze艂 na karku. Nie pasowa艂a do niej ta fryzura, ale i tak by艂a niezwyk艂膮 kobiet膮.

Mo偶e nie tak膮, o kt贸rej snuje si臋 marzenia. Nie ma­rzy si臋 o kobiecie, kt贸ra budzi l臋k. A Mai Aalto mo偶­na si臋 by艂o ba膰! Josef Haapala cieszy艂 si臋, 偶e jego 偶ona nie jest taka, ale jednocze艣nie uwa偶a艂, 偶e to dobrze, 偶e w艂a艣nie Maja by艂a 偶on膮 Heino. W przeciwnym razie sytuacja dla wielu z nich sta艂aby si臋 naprawd臋 trudna.

W艂o偶y艂a mu do r臋ki kilka ci臋偶kich sakiewek. Jesz­cze nigdy nie trzyma艂 tyle pieni臋dzy!

- Powinno si臋 zgadza膰 - rzuci艂a. - Je艣li si臋 w czym艣 pomyli艂am, rozliczysz si臋 z Heino. Nikogo nie chc臋 oszuka膰. Pami臋taj powiedzie膰 im o pogrzebie!

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- A co teraz mamy robi膰? - zapyta艂 ostro偶nie, niepewny, czy ona nie oczekuje, 偶e to on powinien wie­dzie膰. W ko艅cu mia艂 by膰 zast臋pc膮.

- Trzeba roz艂adowa膰 zniszczone 艂odzie. Uratowa膰, co si臋 da. Nadal b臋dziemy przesy艂a膰 drewno do Za­toki Botnickiej. Pewnie dotar艂y tam wie艣ci, co si臋 sta­艂o z transportem. Wy艣l臋 kogo艣 z wiadomo艣ci膮, 偶e do­trzymamy umowy.

- Nadal rzek膮?

Maja prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Bo偶e, dlaczego ona musia艂a decydowa膰 o takich sprawach! Przecie偶 nie zna艂a si臋 na tym. Ale rozumia艂a, dlaczego Haapala o to pyta艂.

- Pewnie na razie nie b臋dzie to mo偶liwe - odpo­wiedzia艂a. - Na razie trzeba je przewie藕膰 inaczej. Ale gdy ju偶 nie b臋dzie lodu...

Haapala kiwa艂 g艂ow膮. Mo偶e i kobiety nie powinny si臋 na tym zna膰, to wbrew naturze. Ale ta mia艂a olej w g艂owie. Uzna艂, 偶e to sprawiedliwe: nie by艂a prze­cie偶 艂adna, a ka偶demu nale偶y si臋 co艣 od 偶ycia...

- Drwale mog膮 nadal 艣cina膰. Heino pewno wam m贸wi艂, gdzie.

To by艂o jasne.

- Ci, kt贸rzy zgin臋li...

- O, w艂a艣nie. - Maja jeszcze nie obejmowa艂a ca艂o艣ci. - Potrzebujemy kogo艣 na ich miejsce. Z tym zdaj臋 si臋 na ciebie, Josefie. Mog臋 chyba tak si臋 do ciebie zwraca膰?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Do mnie mo偶esz m贸wi膰 Maja.

A偶 zblad艂 z wra偶enia. Nigdy, przenigdy nie zwr贸­ci si臋 do niej po imieniu! Na zawsze b臋dzie dla nie­go pani膮 Aalto. Zbyt wysoko j膮 ceni艂.

- Spr贸buj wybra膰 kogo艣 spo艣r贸d tych, kt贸rzy na­razili si臋 Marcusowi Runefeltowi - doda艂a z u艣miesz­kiem. - Niech nie czuje si臋 Bogiem Wszechmog膮cym.

Coraz bardziej j膮 lubi艂.

- B臋dziesz pierwszym, kt贸ry porozmawia z Heino, gdy on ju偶 dojdzie do siebie - obieca艂a Maja.

Josef Haapala, kt贸rego niemal si艂膮 wypchni臋to na rozmow臋 z Maj膮, wraca艂 od niej przepe艂niony poczu­ciem odpowiedzialno艣ci, nios膮c towarzyszom obiet­nic臋 dalszej pracy.

Maja dokona艂a trafnego wyboru. Josef w g艂臋bi ser­ca wiedzia艂, 偶e nie mo偶e jej zawie艣膰. I nie zawiedzie. Nie tylko dlatego, 偶e by艂a 偶on膮 pryncypa艂a. Nabra艂a w jego oczach cech niemal nieziemskich.

Heino odzyskiwa艂 przytomno艣膰 na kr贸tkie chwile. Wydawa艂o mu si臋, 偶e nadal jest na ton膮cej 艂odzi. Wy­krzykiwa艂 rozkazy, kt贸rych nikt nie zd膮偶y艂 wykona膰. Wszystko potoczy艂o si臋 zbyt szybko.

M贸wi艂 do Mai, m贸wi艂, 偶e j膮 kocha. Wspomina艂 sy­na, kt贸rego powinni mie膰.

Maja s艂ucha艂a i p艂aka艂a. Zaciska艂a z臋by.

Posz艂a do wsi i wynaj臋艂a dwie dziewczyny do utrzymywania domu w porz膮dku, a tak偶e parobka. P艂atna pomoc okaza艂a si臋 teraz bardzo potrzebna. W kr贸tkim czasie tyle si臋 zmieni艂o.

Oporz膮dzanie Heino wymaga艂o wiele wysi艂ku, nie chcia艂a jednak, by robi艂 to kto艣 inny. To by艂 jej obo­wi膮zek.

Podczas jednego z takich zabieg贸w Heino ockn膮艂 si臋. Pr贸bowa艂 jej pom贸c.

Sta艂o si臋 tak po raz pierwszy.

Nie posz艂o dobrze.

Cisza d藕wi臋cza艂a w uszach.

Maja sko艅czy艂a, odsun臋艂a misk臋.

- Zosta艅, Maju! - poprosi艂 dawnym g艂osem.

Usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka. O Bo偶e, o ile bledszy sta艂 si臋 przez ten tydzie艅! Oczy p艂on臋艂y gor膮czkowym blaskiem. Budzi艂 si臋 teraz na d艂u偶ej ni偶 tylko na je­dzenie. Chcia艂 rozmawia膰.

- Ja nie wyzdrowiej臋, prawda? - spyta艂, chwytaj膮c j膮 za przegub d艂oni.

Powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮. Jakby zapad艂 si臋 w sobie.

- Do diab艂a ze wszystkim! - zakl膮艂, nie patrz膮c na Maj臋.

Opowiedzia艂a mu, co zdecydowa艂a w zwi膮zku z la­sem.

- Mo偶e by艂oby lepiej, gdyby Runefelt go kupi艂 - rzuci艂 zrezygnowany. - A co ze mn膮, Maju? Jaki mam wyrok? Nie mog臋 porusza膰 nogami. To si臋 nigdy nie poprawi?

- Nigdy.

- Pr贸bowa艂a艣 wszystkiego? - spyta艂. - Pr贸bowa艂a艣 swej... mocy, Maju?

- Tak. Nic nie pomog艂o. Z艂ama艂e艣 kr臋gos艂up. B臋­dziesz potrzebowa艂 metalowego gorsetu, 偶eby艣 m贸g艂 siedzie膰. Tak powiedzia艂 lekarz.

- Lekarz? - zdziwi艂 si臋.

Maja widzia艂a, 偶e jest zm臋czony. Zbyt du偶o nowe­go na raz.

- Sprowadzi艂am do ciebie lekarza - rzuci艂a.

- Pewnie to du偶o kosztowa艂o - skrzywi艂 si臋. - Je­stem tego wart? Chyba niewiele ze mnie pozosta艂o dobrego.

Pochyli艂a si臋 nad nim, potar艂a policzkiem o jego policzek i lekko poca艂owa艂a.

- Nie my艣l tak, Heino. Jeste艣 moim m臋偶em. Ko­cham ci臋. Nie mog臋 ci臋 straci膰, rozumiesz?

Jego g艂os zabrzmia艂 gdzie艣 przy jej uchu, Maja mo­g艂a sobie tylko wyobrazi膰 wyraz jego twarzy. Trzyma艂 j膮 tak mocno, 偶e a偶 si臋 ba艂a, 偶e sobie tym zaszkodzi.

- Pewnie by艂oby dla ciebie lepiej, Maju, gdyby艣 jed­nak mnie straci艂a. Powinienem by艂 zgin膮膰 tam, pod wod膮.

Trzymaj膮c j膮, w ko艅cu zasn膮艂. U艣cisk zel偶a艂. Po­woli podnios艂a si臋, okry艂a go kocem. Poprawi艂a mu grzywk臋, pog艂adzi艂a po policzku. U艣miechn膮艂 si臋 przez sen.

Jej serce przepe艂nia艂a mi艂o艣膰 do Heino. Dziwne, 偶e dopiero teraz to sobie u艣wiadomi艂a.

Na wiele spraw by艂o ju偶 za p贸藕no, ale wiele dopie­ro si臋 zaczyna艂o. Ba艂a si臋, ale zarazem czu艂a si臋 silna.

Chyba jednak by艂a podobna do matki: by艂a dum­na. Umia艂a trzyma膰 g艂ow臋 wysoko. Nigdy, przenig­dy nie zamierza艂a si臋 podda膰.

Ani ze wzgl臋du na siebie, ani na Heino. Nigdy.

5

呕ycie toczy艂o si臋 dalej. Drwale pracowali w lesie. Wype艂niali zawarte dawniej umowy. Z niekt贸rymi kontrahentami odnawiali zam贸wienia, inni ju偶 nie chcieli wsp贸艂pracowa膰 z Heino.

On sam nadal le偶a艂.

Rozmawia艂 z Josefem, ale decyzje pozostawia艂 Mai. Ona pyta艂a o rad臋 Josefa, kt贸ry cz臋sto nie zna艂 odpowiedzi. By艂o jej trudno.

Nadszed艂 dzie艅, w kt贸rym Josef opowiedzia艂 Heino o tym, jak wr贸ci艂 do domu w powozie Runefelt贸w.

- Co mia艂 z tym wsp贸lnego Runefelt? - spyta艂. Br膮­zowe oczy Heino przypar艂y Maj臋 do muru. Czasami my艣la艂a, 偶e jedyn膮 naprawd臋 偶yw膮 cz臋艣ci膮 jego cia艂a s膮 oczy.

- Przyjecha艂 tamtej nocy - odpar艂a. - By艂am wtedy u umieraj膮cych. Chcia艂 kupi膰 las.

- I dlatego pozwoli艂a艣, 偶eby jego wo藕nica odwi贸z艂 mnie ich powozem?

Nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e Heino mo偶e wypo­wiada膰 s艂owa tak lodowatym tonem.

- By艂 z nim jego syn - m贸wi艂a dalej ze stanowczym postanowieniem, 偶e nie pozwoli si臋 wyprowadzi膰 z r贸wnowagi. - Przys艂a艂 do ciebie lekarza, zanim mnie to przysz艂o na my艣l. Nie mog艂am odm贸wi膰.

- A wi臋c leczy mnie nadworny lekarz Marcusa Runefelta?

- Tak, doktor Bergfors - potwierdzi艂a. - I jest cho­lernie dobrym lekarzem. A je艣li ci to ul偶y, to wiedz, 偶e mu zap艂aci艂am. Wi臋cej, ni偶 by dosta艂 gdzie indziej. Ja te偶 nie chc臋 ja艂mu偶ny.

- A co z powozem?

- Musia艂e艣 zosta膰 przewieziony do domu jak najostro偶niej. William Runefelt zaproponowa艂 pow贸z. Przecie偶 nikt inny w okolicy nie ma krytego powozu!

- Rozumiem, 偶e du偶o rozmawia艂a艣 z m艂odym Runefeltem?

Umy艣lnie nie zwr贸ci艂a uwagi na jego z艂o艣liwy ton.

- On nie jest podobny do ojca - rzuci艂a. - A to by艂a na pewno ostatnia przys艂uga, kt贸r膮 od nich przyj臋li艣my.

- Runefelt zawsze b臋dzie Runefeltem - stwierdzi艂 Heino. - Oni zawsze ka偶膮 sobie sp艂aci膰 d艂ug co do grosza. Maj膮 to we krwi. Zapami臋taj moje s艂owa, Ma­ju, oni jeszcze na pewno dadz膮 o sobie zna膰!

Okaza艂o si臋, 偶e Heino mia艂 racj臋. Kilka dni p贸藕niej przyjecha艂 doktor Bergfors. Maja wpu艣ci艂a go z wa­haniem.

- Jak pacjent? - spyta艂, pozwalaj膮c Mai wzi膮膰 p艂aszcz i kapelusz.

- Le偶y - odpar艂a.

- Nie mog艂em go tak zostawi膰. Nigdy przedtem nie mia艂em takiego przypadku.

- Tak, pewnie u Runefelt贸w takie rzeczy si臋 nie zdarzaj膮 - wymkn臋艂o si臋 Mai. Czu艂a, 偶e to nie by艂o uprzejme, i zagryz艂a usta. Nie musia艂a by膰 z艂o艣liwa. Ten cz艂owiek, o ile zrozumia艂a, przyjecha艂 tu z w艂a­snej nieprzymuszonej woli.

Zaprowadzi艂a go do Heino.

- Kto to, u diab艂a? - Heino te偶 nie by艂 specjalnie przyjemny.

- Lekarz.

- Nadworny lekarz Runefelt贸w? - spyta艂 szyder­czo Heino.

- Tak mnie niekt贸rzy nazywaj膮 - odpowiedzia艂 Bergfors nieporuszony.

- Czego chcesz? Zobaczy膰, czy nied艂ugo zdechn臋? Czy to dlatego stary ci臋 tu przys艂a艂?

- Przyjecha艂em z w艂asnej inicjatywy - odpar艂 lekarz. - Mi臋dzy innymi po to, 偶eby zdj膮膰 miar臋 na gorset.

- Czy to nie to, czego u偶ywaj膮 kobiety? - spyta艂 podejrzliwie Heino. - Bo ja 偶adn膮 bab膮 nie jestem, mimo wszystko!

- Czy chcesz m贸c siedzie膰? - spyta艂 Bergfors. Heino skuli艂 si臋. Fakt, 偶e musi le偶e膰, przysparza艂 mu cierpie艅. Maja wiedzia艂a o tym, mimo 偶e on nie wspomnia艂 na ten temat ani s艂owem.

- A b臋d臋 m贸g艂?

Lekarz wzruszy艂 ramionami.

- Wed艂ug mnie wszystko zale偶y od ciebie. Wcze艣niej nie by艂e艣 tch贸rzem, dlaczego mia艂by艣 si臋 teraz ba膰?

- Wcze艣niej nie by艂o powod贸w - Heino lubi艂 mie膰 ostatnie s艂owo. Westchn膮艂 g艂o艣no. - Nie podoba mi si臋 to. Nigdy nie przypuszcza艂em, 偶e b臋d臋 leczony przez lekarza Runefelt贸w. Ale skoro ju偶 przejecha艂e艣 tak d艂ug膮 drog臋, dam ci do zbadania moje n臋dzne cia­艂o. Przecie偶 nie mog臋 ci uciec... No i mam jeszcze jed­no pytanie. - Spojrza艂 na Maj臋. - Kochanie, czy mo­g艂aby艣 wyj艣膰? Ju偶 i tak jest mi trudno. B臋d臋 si臋 czu艂 lepiej, je艣li to pozostanie mi臋dzy mn膮 a tym panem. I mo偶e jeszcze starym Runefeltem.

Twarz Bergforsa pozosta艂a nieporuszona.

Maja wysz艂a.

Dziewczyny, kt贸re mia艂a do pomocy, nie mieszka艂y u niej. Nie potrzebowa艂a ich ani p贸藕no wieczorem, ani wcze艣nie rano. Nie czu艂a si臋 swobodnie, gdy ob­ce osoby wchodzi艂y jej w drog臋.

Ale gdy wesz艂a do salonu, ujrza艂a, 偶e nie jest sama.

William Runefelt zerwa艂 czapk臋 z jasnych w艂os贸w.

Maja zapomnia艂a, 偶e jako pani domu powinna oka­zywa膰 go艣cinno艣膰.

- Co, u diab艂a, tu robisz? - sykn臋艂a. U艣miechn膮艂 si臋 niepewnie, ale wydawa艂o si臋 jej, 偶e widzi b艂yski w jego oczach. Ale to mo偶e od 艣wiat艂a lam­py migocz膮cej w przeci膮gu. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.

- To bezczelno艣膰 - zacz臋艂a szeptem, 偶eby Heino jej nie us艂ysza艂.

William po艂o偶y艂 palec na ustach, a Maja ku swemu zdziwieniu us艂ucha艂a.

- W powozie by艂o zimno - oznajmi艂 - a nie chcia­艂em, 偶eby mnie ktokolwiek widzia艂.

- Co, masz na tyle poczucia przyzwoito艣ci? Nie chcesz, 偶eby ci臋 ludzie widzieli? Ale po co, u diab艂a, w og贸le przyjecha艂e艣? - spyta艂a z rumie艅cami gniewu na policzkach. - Przecie偶 nawet tw贸j ojciec zrozu­mia艂, 偶e nie sprzedamy lasu!

- Nie dbam o to... - zamilk艂. Mo偶e powiedzia艂 co艣, czego nie powinien zdradzi膰?

Maja dopiero teraz dostrzeg艂a, 偶e by艂 ubrany jak inni, prosto, w ciemne ubranie. Bardziej wygl膮da艂 na wo藕nic臋 ni偶 na syna Runefelta.

Wo藕nica...?

Zwr贸ci艂a uwag臋 na skrzynk臋, kt贸r膮 po艂o偶y艂 przed sob膮 na stole. By艂a pod艂u偶na, o d艂ugo艣ci ramienia, w臋偶sza z jednego ko艅ca.

- Tu nie chodzi ani o mojego ojca, ani o twojego m臋偶a, Mario - m贸wi艂. - To jest wa偶niejsze ni偶 ten ich zatarg. Chc臋 ci臋 spyta膰, czy mog臋 przechowa膰 t臋 paczk臋 u ciebie.

- Dlaczego?

- Bo nie mog臋 trzyma膰 jej w domu.

- Czy to co艣 niebezpiecznego?

D藕wi臋cza艂y jej w g艂owie s艂owa Heino, 偶e Runefeltowie zawsze domagaj膮 si臋 sp艂aty d艂ug贸w.

- Poniek膮d - odpar艂. - Nikt nie mo偶e znale藕膰 jej u mnie. - Jest niebezpieczna dla mnie lub Heino?

- Nikt tu nie b臋dzie jej szuka膰 - odpowiedzia艂, nie spuszczaj膮c z niej powa偶nego wzroku.

- Kto艣 mo偶e jej szuka膰? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- To ty powozi艂e艣? - spyta艂a, chc膮c zyska膰 na czasie.

- Tak. Podoba ci si臋 przebranie?

- Lekarz te偶 jest w to zamieszany? Czy dlatego tu przyjecha艂, 偶eby艣 mia艂 pretekst?

- On tu przyjecha艂 do twojego m臋偶a, Mario. Ja za­proponowa艂em, 偶e go odwioz臋. Zawsze mog臋 powie­dzie膰, 偶e zrobi艂em to dla rozrywki.

- Je偶eli si臋 zgodz臋 - powiedzia艂a powoli Maja, nie maj膮c poj臋cia, dlaczego mia艂aby by膰 a偶 tak niem膮dra - czy b臋dzie to d艂ugo trwa艂o?

- Mamy nadziej臋, 偶e nie - odpar艂, zdradzaj膮c, 偶e nie dzia艂a sam.

- Kr贸cej ni偶 rok?

- O wiele kr贸cej.

- No dobrze - zdecydowa艂a. - Mam nadziej臋, 偶e kiedy艣 si臋 dowiem, co to jest.

Odetchn膮艂 z ulg膮.

- Mo偶e - odrzek艂 powoli. - Mo偶e, Mario. Tam, gdzie to schowasz, musi by膰 sucho.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. Przeszed艂 j膮 dreszcz. Chyba wiedzia艂a, co mo偶e by膰 w paczce, ale nie mia艂a poj臋­cia, dlaczego j膮 poprosi艂 o jej schowanie.

- Nie chcia艂em nikogo w to miesza膰 - m贸wi艂 dalej William. - A na pewno nie kobiet臋. Ale w naszych czasach trudno komu艣 wierzy膰. Zw艂aszcza ludziom z moich kr臋g贸w.

- Wi臋c przyjecha艂e艣 do mnie, bo winna ci by艂am przys艂ug臋?

- Nigdy tak nie pomy艣la艂em! - zaprotestowa艂. Maja pozosta艂a przy swoim zdaniu.

- To, co robi艂a艣 wtedy, gdy zaton臋艂y 艂odzie, prze­kona艂o mnie, 偶e jeste艣 kobiet膮 odwa偶n膮 i z sercem otwartym dla innych. To wa偶ne. Dlatego pomy艣la­艂em, 偶e mog臋 ci powierzy膰 t臋 skrzynk臋.

Wsta艂. Podni贸s艂 paczk臋.

- Zanios臋 j膮, jest bardzo ci臋偶ka.

Maja my艣la艂a szybko. Musia艂o by膰 to miejsce, gdzie nie kr臋ci si臋 s艂u偶ba. Zapiecz臋towana skrzynka mog艂aby wzbudzi膰 czyj膮艣 ciekawo艣膰.

Zaprowadzi艂a Williama do pokoju, gdzie sta艂y kro­sna. By艂 ma艂y i pe艂ny materia艂贸w, kt贸rych zamierza­艂a u偶y膰 do tkania gobelin贸w. Dziewcz臋ta nie mia艂y tu wst臋pu, to by艂o wy艂膮cznie jej terytorium.

Maja zd膮偶y艂a otworzy膰 szaf臋, ale William Runefelt wsun膮艂 skrzynk臋 pod stos ga艂gank贸w, jakich by艂o tu kilka.

- Czasem najlepiej jest chowa膰 rzeczy na wierzchu - powiedzia艂. - Nikt nie b臋dzie tu dok艂adnie szuka艂.

Maja nie wpad艂a na to. Ale wygl膮da艂o, 偶e o si臋 nie myli艂. Czasami nie dostrzega si臋 tego, co si臋 ma przed oczami.

- Nie wiedzia艂em, 偶e jeste艣 artystk膮 - rzuci艂, przy­gl膮daj膮c si臋 jej tkaninie rozpi臋tej na krosnach.

Maja wysz艂a z pokoju, wynosz膮c lamp臋. Nie chcia艂a, 偶eby ten obcy cz艂owiek, syn najwa偶niejszego cz艂owieka w Vasterbotten, widzia艂 jej prace. By艂y zbyt osobiste.

- Wszystkie kobiety tkaj膮 - rzuci艂a kr贸tko. Jednak czu艂a, 偶e si臋 zarumieni艂a. Ucieszy艂o j膮, 偶e kto艣 doceni艂 jej zdolno艣ci. Ale on nie powinien si臋 o tym dowiedzie膰.

- Nie te, kt贸re znam - odrzek艂 cicho. - One... ha­ftuj膮 - doda艂 z obrzydzeniem w g艂osie, jakby nie ce­ni艂 zbyt wysoko kobiet ze swej klasy.

Maja chcia艂a powiedzie膰 co艣 w ich obronie, ale nie zd膮偶y艂a.

Drzwi zewn臋trzne nie by艂y zamkni臋te. Zdarza艂o si臋, 偶e Maja po prostu o tym zapomina艂a. Tutaj lu­dzie nie kradli.

Otworzy艂y si臋 i wszed艂 ciemnow艂osy, niski m臋偶­czyzna odziany w sk贸ry.

Maja sta艂a chwil臋 nieruchomo, nie mog膮c uwierzy膰 w艂asnym oczom, a potem rzuci艂a si臋 przybyszowi na szyj臋. 艢mia艂a si臋 i p艂aka艂a jednocze艣nie, 艣ciska艂a go, g艂aska艂a po policzku, wci膮偶 go obejmuj膮c.

- Tak bardzo pragn臋艂am, 偶eby艣 si臋 zjawi艂, Ailo! - powiedzia艂a wreszcie, spogl膮daj膮c mu w oczy.

- Chyba jeszcze bardziej, moja Maju - odpar艂 z po­wag膮. - Jeszcze nigdy tak mocno nie czu艂em, 偶e mnie potrzebujesz. Ze musz臋 tu przyj艣膰.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Nie mia艂am nikogo innego - potwierdzi艂a cicho. - Zupe艂nie nikogo. A to by艂 jedyny spos贸b, 偶eby do cie­bie dotrze膰...

- Co tu si臋 dzieje? - zastanowi艂 si臋 Ailo, wypusz­czaj膮c Maj臋 z obj臋膰. Rozejrza艂 si臋 za m臋偶czyzn膮, z kt贸rym rozmawia艂a siostra, gdy wszed艂, ale kory­tarz by艂 pusty.

William Runefelt skorzysta艂 z okazji, 偶eby znikn膮膰.

- Kto to by艂?

- Wo藕nica lekarza - sk艂ama艂a Maja bez zaj膮knienia.

- Co艣 si臋 sta艂o z Heino?

Maja zaprowadzi艂a brata do kuchni i opowiedzia­艂a mu o wszystkim.

Ailo siedzia艂 oparty o 艣cian臋. Oczy omiata艂y wzro­kiem kuchni臋 Mai. Du偶e palenisko, bia艂y piec, p贸艂ki z miedzianymi garnkami, szafki z drewnianymi drzwiami. Firanki. Maja mia艂a w kuchni firanki! Po­mieszczenie by艂o tak du偶e jak ca艂y dom Reijo.

艢wiat Mai.

Kto艣 schodzi艂 po schodach. Maja zerwa艂a si臋 na no­gi i wysz艂a na korytarz.

Ailo us艂ysza艂 kogo艣 m贸wi膮cego po szwedzku. Tro­ch臋 rozumia艂 ten j臋zyk.

- Zbada艂em go - m贸wi艂 Bergfors. - Nie mo偶na zbyt wiele tu zrobi膰. Nic nie czuje od piersi w d贸艂, tak jak wcze艣niej ustali艂em. Nikt mu ju偶 nie pomo偶e.

- Ale przecie偶 nie mo偶e tylko le偶e膰 - odpar艂a Ma­ja ostro. - M贸wi艂e艣 mu to?

Lekarz nie chcia艂 odpowiedzie膰. Ci okaleczeni, kt贸rych zna艂, w艂a艣nie tylko le偶eli. Nie zaliczali si臋 ju偶 do 艣wiata normalnych ludzi. Co mieliby w nim do roboty? Bez w艂adzy w ko艅czynach, stale pami臋­taj膮c o swoim nieszcz臋艣ciu? Ju偶 lepiej, 偶eby byli izo­lowani; tak偶e dla otoczenia. Po co ci膮gle sobie przy­pomina膰 o wypadkach i chorobach? Jak by to by艂o, gdyby przebywali w艣r贸d innych? Byli przecie偶 tacy... nieestetyczni.

Ta kobieta pewnie nie zna tego s艂owa, wi臋c nie ma sensu jej tego t艂umaczy膰.

- Zdj膮艂em z niego miar臋 - odpowiedzia艂 w ko艅cu.

- Zam贸wi臋 gorset, kt贸ry pomo偶e mu utrzyma膰 po­zycj臋 siedz膮c膮.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Przywioz臋 go, gdy b臋dzie got贸w.

- Mo偶e we藕 wtedy innego wo藕nic臋 - wyrwa艂o si臋 Mai.

- Przecie偶 nie mog艂em mu odm贸wi膰 - odpar艂 le­karz zmieszany. - Mia艂 tak膮 zachciank臋. Ci m艂odzi!

- No tak, nie mog艂e艣 odm贸wi膰 - zgodzi艂a si臋 Ma­ja, podaj膮c lekarzowi p艂aszcz. Bergfors by艂 na chlebie Runefelt贸w. Wiedzia艂a, 偶e nigdy by nie przyzna艂, ale w艂a艣ciwie nie r贸偶ni艂 si臋 od dzier偶awc贸w mieszkaj膮­cych wzd艂u偶 rzeki.

- Teraz 艣pi - doda艂 lekarz, wk艂adaj膮c kapelusz. - Nie b臋dzie mu 艂atwo. 呕ycie mu si臋 odmieni艂o. - Spoj­rza艂 na Maj臋. - Szkoda, 偶e nie macie dzieci. Tobie te偶 by to dobrze zrobi艂o. Chyba z tym jest mu si臋 naj­trudniej pogodzi膰.

Maja prze艂kn臋艂a 艣lin臋. To w艂a艣nie przeczuwa艂a w g艂臋bi serca i tego obawia艂a si臋 najbardziej.

I nie by艂o nadziei. Po ich ostatniej wsp贸lnej nocy mia艂a ju偶 comiesi臋czne krwawienie. Ale mo偶e to ni­gdy nie mia艂o si臋 uda膰? Mo偶e to ona by艂a bezp艂odna?

Cicho wesz艂a schodami na g贸r臋 do ich sypialni. Lampa si臋 nadal pali艂a. Przesun臋艂a j膮 dalej od 艂贸偶ka, 偶eby si臋 nie przewr贸ci艂a i nie podpali艂a po艣cieli. Za­cz臋艂a teraz zwraca膰 uwag臋 na takie szczeg贸艂y.

Heino spa艂. Albo udawa艂.

Maja posiedzia艂a u niego chwil臋. U艣cisn臋艂a lekko d艂onie, pog艂adzi艂a po policzkach. By艂a przepe艂niona czu艂o艣ci膮 do niego. Planowa艂a, jak go przywr贸ci do 偶ycia. Ten 偶elazny gorset by艂 pierwszym krokiem. Heino powinien mie膰 po co 偶y膰, ju偶 ona o to zadba.

Ailo nadszed艂 za ni膮 cicho. Stan膮艂 w progu. Patrzy艂 na nich.

Ma艂a, silna Maja. Wola ze stali w drobnej kobiecie. Ogie艅 w spojrzeniu. I Heino, kt贸ry by艂 m臋偶czyzn膮 o mocnych r臋kach. Teraz 偶y艂a tylko jego twarz oko­lona ciemnymi w艂osami. D艂onie le偶a艂y bezczynnie na ko艂drze.

Mo偶na by艂o poczu膰 si臋 bezradnym.

Maja wsta艂a i wysz艂a po cichu. Drzwi zostawi艂a uchylone. Gdyby Heino si臋 obudzi艂 i potrzebowa艂 jej, us艂ysza艂aby wo艂anie. Powinna zainstalowa膰 dzwonek na sznurku. Na razie ba艂a si臋, 偶e m贸g艂by si臋 poczu膰 tym dotkni臋ty.

- Co si臋 u ciebie dzia艂o? - spyta艂a Maja, gdy ju偶 zn贸w siedzieli w kuchni. Ailo najbardziej podoba艂o si臋 w艂a艣nie to pomieszczenie. - Wiem, 偶e pobrali艣cie si臋 z Id膮. Wiem te偶, 偶e by艂 jaki艣 wypadek, co艣 z wod膮...

Ailo nie zdziwi艂o, 偶e Maja o tym wiedzia艂a. By艂o to oczywiste. Jedz膮c, opowiada艂, 偶e w艂a艣nie jest w dro­dze do domu. Nie zostanie d艂ugo, bo musi do swoich. Musi si臋 z nimi pogodzi膰, zanim nadjedzie Ida.

Maja kiwa艂a g艂ow膮 ze zrozumieniem. Ale nadal by­艂a przekonana, 偶e niedobrze si臋 sta艂o, 偶e Ailo i Ida si臋 pobrali. Raija i Mikkal nigdy nie nale偶eli do siebie, mimo 偶e si臋 kochali ca艂e 偶ycie. Mo偶e to i mia艂o ro­mantyczne przes艂anie, 偶e ich dzieci mia艂y by膰 ze so­b膮 szcz臋艣liwe. Ale Maja wiedzia艂a, 偶e co艣 w tym jest nie tak. Przeczuwa艂a b贸l.

Ale to musia艂a nie艣膰 sama. Tego nie mog艂a powie­dzie膰 Ailo.

- Potrzebuj臋 ci臋, 偶eby艣 pom贸g艂 mi natchn膮膰 Heino do 偶ycia - wyzna艂a. - Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby tak wi膮d艂 w po艣cieli.

- Do jakiego 偶ycia? - zastanawia艂 si臋 Ailo. Rozu­mia艂, co Heino m贸g艂 teraz czu膰, rozumia艂, 偶e szwa­gier wola艂by nie 偶y膰.

- Kocham go - stwierdzi艂a Maja z przekonaniem. - Kocham tego cz艂owieka, Ailo. I wiem, 偶e nie pozwo­l臋 mu tak le偶e膰 ca艂e 偶ycie. Zn贸w b臋dzie pracowa艂. Wy­pe艂ni sw贸j czas czym艣 warto艣ciowym.

Ailo si臋 nie sprzeciwi艂, mimo 偶e z trudem to sobie wyobra偶a艂.

- I potrzebuj臋 ci臋 - doda艂a, patrz膮c na Ailo z od­daniem. - Potrzebuj臋 kogo艣 mojej krwi. Kogo艣, kto zrozumie m贸j b贸l i strach, i pragnienie 艣mierci...

Milcza艂, bo nie m贸g艂 znale藕膰 s艂贸w, kt贸re by艂yby w stanie ukoi膰 jej rozpacz.

- A jak si臋 ma Reijo? - spyta艂a niespodziewanie.

6

Przez ca艂y tydzie艅 w okolicy m贸wiono o wizycie jednego z kr贸lewskich ministr贸w u Marcusa Runefelta. To by艂o wydarzenie.

Ale szczeg贸lnie podniecaj膮cy okaza艂 si臋 fakt, 偶e lu­dziom towarzysz膮cym ministrowi zgin臋艂a bro艅. Pi臋膰 pistolet贸w.

W towarzystwie Ailo Heino mia艂 lepszy humor. Rozmawia艂 z nim w inny spos贸b ni偶 z Maj膮. Jak m臋偶­czyzna z m臋偶czyzn膮.

- Wola艂bym umrze膰 - rzuci艂. Dni mu si臋 d艂u偶y艂y. Mia艂 si臋 na tyle dobrze, 偶e ju偶 nie sypia艂 w dzie艅. Trudno mu by艂o wype艂nia膰 czas.

- Te偶 bym tak czu艂 - odpar艂 Ailo. Wiedzia艂 jednak, 偶e to nie Heino jest powodem jego przybycia do Finlandii. Siedzenie w zamkni臋tym domu nape艂nia艂o go niepoko­jem. To nie mog艂o by膰 tym powodem. Nie jedynym.

- Wszystko zainwestowa艂em w las - m贸wi艂 dalej Heino. - Wszystko. Kupi艂em wi臋cej, ni偶 to by艂o roz­s膮dne. To mia艂o si臋 zwraca膰 latami. Ale kto m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e dojdzie do wypadku, po kt贸rym sta­n臋 si臋 kalek膮?

- Czego by艣 chcia艂?

- Umrze膰 - odpar艂 Heino gorzko. - Nie, mo偶e i nie - doda艂 po chwili. - Jakie to dziwne, 偶e cz艂owiek trzyma si臋 偶ycia pomimo wszystko. Sam nie wiem, czego chc臋.

od siebie, od tego, co ze mnie pozosta艂o. Zapytaj Maj臋! Ona zawsze zna odpowied藕.

Obaj wiedzieli, 偶e Maja i Josef Haapala siedzieli pi臋tro ni偶ej i rozmawiali o drewnie i lesie. Josef po­wiadomi艂 Heino, 偶e otrzymali ofert臋 od nowego kup­ca, kt贸ra mog艂a przynie艣膰 du偶o pieni臋dzy. Heino przekaza艂 spraw臋 Mai, nawet nie chcia艂 przys艂uchi­wa膰 si臋 dyskusji.

- Handel drewnem mo偶e by膰 twoj膮 przysz艂o艣ci膮 - rzuci艂 ostro偶nie Ailo. - Maja przecie偶 ani razu nie by艂a w lesie, kierowa艂a wszystkim st膮d. Ty te偶 by艣 tak m贸g艂.

- To nie tak mia艂o by膰 - zaprotestowa艂 Heino. - Nie mia艂em by膰 panem. Chcia艂em pracowa膰 razem z lud藕mi, poci膰 si臋 wraz z nimi. Mie膰 na d艂oniach od­ciski i pi膰 t臋 sam膮 kaw臋, co oni. Nie chcia艂em siedzie膰 na jedwabnych poduszkach i podpisywa膰 papiery. Ty to rozumiesz, Ailo, bardziej ni偶 ktokolwiek! Tak d艂u­go by艂em wolny i niezale偶ny. Mia艂em nadziej臋, 偶e z艂oto mi to zapewni na reszt臋 偶ycia. - Za艣mia艂 si臋 g艂u­cho. - A teraz jestem ca艂kowicie zale偶ny od innych. Przykuty do 艂贸偶ka. Przywi膮zany do pi臋knej kobiety, kt贸ra mia艂aby teraz lepsze 偶ycie beze mnie. Powinna by艂a zosta膰 w Jykea, nad fiordem. Mo偶e zazna艂aby szcz臋艣cia? Mo偶e on by si臋 ugi膮艂?

- Reijo? - spyta艂 Ailo.

- Co, te偶 si臋 domy艣la艂e艣? - Heino u艣miechn膮艂 si臋, zm臋czony. - Maja s膮dzi艂a, 偶e jej tajemnica jest bezpiecz­na. To prawda, nikt jej nie zdradzi艂 poza ni膮 sam膮.

- Najlepsza rzecz, jaka si臋 Mai przydarzy艂a, to wy­jazd z tob膮 - stwierdzi艂 Ailo z przekonaniem. - I mu­sisz wiedzie膰, 偶e na pewno nie jest przy tobie z lito­艣ci, Maja nie jest taka. Ona ci臋 bardzo kocha. Wszyst­ko robi z mi艂o艣ci.

Heino u艣miechn膮艂 si臋 blado znad poduszki.

- No, tak - rzuci艂. - Teraz to robi z mi艂o艣ci. Ale co b臋dzie za rok? Co za trzy? Za dziesi臋膰? Czy nadal b臋­dzie opiekowa膰 si臋 mn膮 z mi艂o艣ci? Jestem i pozosta­n臋 dla niej ci臋偶arem. Jestem od niej ca艂kowicie zale偶­ny. To cholerna 艣wiadomo艣膰. A co, u diab艂a, mog臋 jej zaoferowa膰? Nie jestem dla niej m臋偶czyzn膮. Zw艂asz­cza nie w 艂贸偶ku. Nie mog臋 si臋 z ni膮 kocha膰. Nie mo­g臋 da膰 dzieci. Jaka kobieta wytrzyma艂aby takie 偶ycie?

- Je偶eli w og贸le jaka艣, to w艂a艣nie Maja. Jak na ko­biet臋 jest niezwyk艂a.

- Chcia艂by艣 tak le偶e膰? - spyta艂 Heino. - Wiedz膮c, 偶e Ida mia艂aby sp臋dzi膰 przy tobie reszt臋 偶ycia?

Ailo nie odpowiedzia艂. Ten przyk艂ad podzia艂a艂 mu na wyobra藕ni臋.

- Wydaje si臋, 偶e twoim ludziom ciebie brakuje - rzuci艂.

- Jak d艂ugo jeszcze? - spyta艂 Heino gorzko. - Pew­nego dnia stan臋 si臋 dla nich tylko biedakiem, kt贸ry ledwo mo偶e siedzie膰. Oni s膮 m臋偶czyznami o spraw­nych d艂oniach i nogach, tak jak ja kiedy艣. Byli艣my so­bie r贸wni. Wcze艣niej czy p贸藕niej zrozumiej膮, 偶e je­stem od nich gorszy.

- Nie wmawiasz sobie tego?

- Dla mnie to prawda. Zapad艂a cisza. Przerwa艂 j膮 Heino.

- Gdybym ci臋 o co艣 poprosi艂, Ailo, pom贸g艂by艣 mi? Pom贸g艂by艣 mi si臋 z tego wydosta膰? Da艂 mi mo偶li­wo艣膰... sko艅czenia z tym?

Ailo oczekiwa艂 takiego pytania, mimo to a偶 go uk艂u艂o. Heino by艂 m臋偶czyzn膮. Le偶a艂 i wi膮d艂 w po艣cie­li, ale nadal by艂 m臋偶czyzn膮.

- Da膰 ci n贸偶? 呕eby艣 m贸g艂 nim przeci膮膰 偶y艂y? Czy o tak膮 pomoc prosisz?

Heino pokiwa艂 g艂ow膮.

- S膮 dni, gdy jestem tak zdesperowany, 偶e wydaje mi si臋 to jedyn膮 drog膮 wyj艣cia. Wtedy mia艂bym przed sob膮 niebo albo piek艂o, przynajmniej dwie mo偶liwo­艣ci. Tu mam tylko jedn膮: wieczne nic.

Ailo zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

- Zrobisz to dla mnie? Oka偶esz si臋 przyjacielem i zrobisz to?

- Nawet tw贸j najlepszy przyjaciel nie pozwoli艂by na to, Heino. Ja nie chc臋 ci w tym pom贸c. Uwa偶am, 偶e potrafisz jeszcze czego艣 dokona膰. Je偶eli zechcesz. Wszystko zale偶y od ciebie, nie od Mai. Ona ci wszyst­ko u艂atwia i mo偶e to jest b艂膮d. Mo偶e za du偶o bierze na siebie. Czy pomy艣la艂e艣 o tym, 偶e ona nagle przej臋­艂a prowadzenie spraw, o kt贸rych nie ma poj臋cia? I ca艂­kiem dobrze jej to wychodzi. Twoi ludzie s膮 zadowo­leni. Ale wiele j膮 to kosztuje. I dba o ciebie lepiej ni偶 rodzona matka. Maja robi cholernie du偶o dla ciebie. Robi to z mi艂o艣ci, ale to j膮 kosztuje. Je偶eli uciekniesz st膮d, do nieba czy do piek艂a, jak m贸wisz, nie zdej­miesz z niej odpowiedzialno艣ci. Ale mo偶esz zn贸w by膰 sob膮. Na tyle, na ile ci si臋 uda. Robi膰 to, co jeste艣 w stanie. G艂ow臋 przecie偶 masz nieuszkodzon膮. Tylko w ten spos贸b mo偶ecie si臋 spotka膰 w po艂owie drogi. Tak mo偶esz jej okaza膰, 偶e j膮 kochasz.

Heino u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

- Maja lepiej by tego nie powiedzia艂a. Cho膰 pew­nie nigdy by si臋 na to nie zdecydowa艂a. Nie chce mnie niepokoi膰. Nigdy mi nie m贸wi, 偶e jest zm臋czona. - Westchn膮艂. - My艣lisz, 偶e tego nie wiem? 呕e nie wiem, jakim jestem ci臋偶arem, niezale偶nie od tego, co zro­bi臋? Nigdy nie b臋dzie tak, jak kiedy艣. Nigdy. To po prostu niemo偶liwe. I nigdy si臋 nie polepszy.

- A wi臋c odpu艣膰 sobie las, wszystko. Sprzedaj te­mu bogatemu... jak mu tam?

- Sprzeda膰 Runefeltowi? Nigdy!

- Wi臋c Maja ma nadal m臋czy膰 si臋 po to, by zreali­zowa膰 twoje marzenia? - Ailo z u艣miechem potrz膮­sn膮艂 g艂ow膮. - Chyba 藕le oceniasz moj膮 siostr臋. Ona te­raz robi to wszystko, bo uwa偶a, 偶e nie jeste艣 jeszcze w stanie pracowa膰 sam. Ale p贸藕niej nie b臋dzie chcia­艂a traci膰 w ten spos贸b 偶ycia. A偶 tak nie lubi lasu.

Heino westchn膮艂. Te偶 zna艂 Maj臋 na tyle, by wie­dzie膰, 偶e to prawda.

Maja z wypiekami na twarzy wbieg艂a po schodach tak lekko, 偶e a偶 co艣 uk艂u艂o Heino w sercu. Przypo­mnia艂 sobie, 偶e jest unieruchomiony.

- Josef przekaza艂 mi 艣wietn膮 ofert臋. Pewien Akerblom jest zainteresowany handlem z nami. Nie chce mie膰 do czynienia z Runefeltem.

- Do czego mu potrzeba drewna?

- Do budowy statk贸w.

- Akerblom? - zastanawia艂 si臋 Heino. - Nigdy o nim nie s艂ysza艂em. Mo偶e jest Szwedem, kt贸ry przy­jecha艂 tu w latach, gdy by艂em w Norwegii. Wielu z nich osiedli艂o si臋 po tej stronie rzeki.

- Jest pewna trudno艣膰 - rzuci艂a Maja. - Tak?

- Chce rozmawia膰 z kt贸rym艣 z nas. Ale nie mo偶e przyjecha膰 na p贸艂noc. Chce si臋 z nami spotka膰 w Oulu. Uleaborg - doda艂a szwedzk膮 nazw臋 miasta. Tak, jak przekaza艂 jej Josef.

- Mo偶ni tak post臋puj膮 - stwierdzi艂 Heino ze zna­jomo艣ci膮 rzeczy. - Rzadko przyje偶d偶aj膮 do biedaka, kt贸ry chce co艣 sprzeda膰. Trzeba je藕dzi膰 do nich.

- Nie powinni艣my zajmowa膰 si臋 ma艂ymi zam贸wieniami - rzek艂a Maja. - Takie zam贸wienie to du偶o pra­cy, a ma艂o zysku.

Heino mrugn膮艂 do niej.

- Szybko si臋 uczysz - stwierdzi艂 z uznaniem. - Po­wiedzia艂a艣 Josefowi, 偶eby pojecha艂?

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Dlaczego nie?

- On by go nie przekona艂 - odpar艂a.

- Jest tak, jak m贸wi臋: szybko si臋 uczysz. Josef Haapala nigdy nie by艂by w stanie sprzeda膰 czego艣 cz艂o­wiekowi o nazwisku Akerblom. I tak za s艂abo m贸wi po szwedzku. - Heino zamilk艂 na chwil臋. - A czy ko­bieta potrafi doj艣膰 do porozumienia z cz艂owiekiem, kt贸ry ma pieni膮dze na budow臋 statk贸w?

- Obawiam si臋, 偶e to jest nasza jedyna szansa - westchn臋艂a Maja. - Chyba 偶e zrezygnujemy z zam贸­wienia.

- I co, damy do zrozumienia, 偶e nie jeste艣my zain­teresowani sprzeda偶膮?

Maja wzruszy艂a ramionami. Ba艂a si臋. Heino pro­wokowa艂 j膮 do podj臋cia decyzji, kt贸r膮 w艂a艣ciwie ju偶 podj臋艂a.

Serce bi艂o jej mocno. Po raz pierwszy Heino wy­kaza艂 zainteresowanie handlem. Zwykle nawet nie odpowiada艂 na jej pytania. Odprawia艂 j膮, m贸wi膮c, 偶e­by sobie sama poradzi艂a.

Teraz my艣la艂 o nich. Nie u偶ywa艂 tego zimnego i sa­motnego 鈥瀟y鈥. M贸wi膮c o handlu, powiedzia艂 鈥瀖y鈥!

- To d艂uga podr贸偶, co najmniej dwa dni - zastana­wia艂a si臋 Maja. Nie podoba艂o jej si臋 to, mimo 偶e sa­ma przygoda j膮 poci膮ga艂a.

- Z pewno艣ci膮 mo偶esz po偶yczy膰 pow贸z od twoje­go przyjaciela, m艂odego Runefelta - wymkn臋艂o si臋 Heino. Trafi艂 celnie. - Przepraszam - powiedzia艂 za chwil臋. Przez twarz przemkn臋艂a mu chmura.

Tak偶e Maja poblad艂a, jej oczy sta艂y si臋 bezdennie ciemne.

- Przepraszam, moja Maju! Nigdy tego nie powi­nienem by艂 powiedzie膰. Ale nachodzi mnie tyle g艂u­pich my艣li, kiedy tu le偶臋. Ale i to mnie nie usprawie­dliwia. Naprawd臋 nie chcia艂em ci臋 zrani膰. Przecie偶 mamy wozy, a ju偶 jest ciep艂o. Nic nie szkodzi, 偶e nie maj膮 dachu i 艣cian. Przenocujesz w Tornio. Nie b臋­dziemy oszcz臋dza膰, gdy 偶ona Heino Aalto jedzie w podr贸偶 w sprawach s艂u偶bowych.

Maja prze艂yka艂a gorycz. To, co wysz艂o z ust Heino, k艂u艂o jej serce jak kolce pi臋knych r贸偶y. Wtedy, gdy to m贸wi艂, tak w艂a艣nie my艣la艂. Powiedzia艂 to w艂a­艣nie po to, 偶eby j膮 zrani膰.

Najgorsze, ze mia艂a nieczyste sumienie. 呕e co艣 mu­sia艂a przed nim przemilcze膰. To, co schowa艂a w po­koju tkackim.

Pistolety ministra?

Maja nie wiedzia艂a. Nie chcia艂a wiedzie膰. Dop贸ki nie wiedzia艂a, nie bra艂a na siebie odpowiedzialno艣ci. Mo偶e to i z艂e usprawiedliwienie...

- W porz膮dku - odpowiedzia艂a. - Zapomnijmy o tym. Ja ju偶 zapomnia艂am.

Oboje wiedzieli, 偶e k艂ama艂a. Nie by艂a w stanie za­pomnie膰, nigdy nie umia艂a. Finlandia w niej tego nie zmieni艂a.

- Powinna艣 chyba wyruszy膰 za kilka dni - uzna艂 Heino. - Jest tu Ailo. Dziewczyny gotuj膮 i sprz膮taj膮. Paro­bek obrz膮dza zwierz臋ta. Czego mi mo偶e brakowa膰?

Nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰.

- Mo偶e przy okazji odbierzesz moj膮 偶elazn膮 kamizelk臋? Jak b臋dziesz przeje偶d偶a膰 przez Tornio, zaj­rzysz przecie偶 do tego 艂apiducha.

Heino nie chcia艂 u偶ywa膰 s艂owa 鈥瀏orset鈥, by艂o ko­biece. Mia艂 dosta膰 kamizelk臋, a trudno wszak o ma­teria艂 bardziej m臋ski ni偶 偶elazo.

Przygotowania do podr贸偶y trwa艂y kilka dni. Maja zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to za d艂ugo, ale nie chcia艂a, 偶eby Heino poczu艂 si臋 opuszczony, zostawiony na pastw臋 losu.

Dr臋czy艂y j膮 wyrzuty sumienia.

Jeden z ludzi Heino mia艂 by膰 jej wo藕nic膮. Maja uwa偶a艂a, 偶e to niepotrzebne, przecie偶 powozi艂a ju偶 wcze艣niej. Ale Heino twierdzi艂, 偶e nie wypada, by je­cha艂a sama. Na pewno nie w tej sprawie. Powinna sprawia膰 wra偶enie, 偶e stoi za ni膮 kto艣 wa偶ny, a nie jecha膰 jak jaka艣 dziewczyna na posy艂ki.

Maj臋 zabola艂y s艂owa Heino. Dobrze wiedzia艂a, 偶e nie urodzi艂a si臋 do takiego 偶ycia. Zna艂a swoje korze­nie. Do tej pory nie wstydzi艂a si臋 ich, i teraz te偶 nie b臋dzie. Oboje pochodzili z biednych rodzin, ale to nie czyni艂o ich mniej warto艣ciowymi.

By艂y to nowe i niebezpieczne my艣li w czasach, gdy r贸偶nice klasowe ogranicza艂y ka偶dy krok w 偶yciu.

Wyruszy艂a przy 艂adnej pogodzie. Zrobi艂o si臋 ju偶 zie­lono. Maja u艣ciska艂a Heino mocniej ni偶 zwykle, uca艂o­wa艂a. On zbywa艂 jej pieszczoty, wydawa艂o si臋, 偶e 偶ona je na nim wymusza. Dawa艂 wyra藕nie do zrozumienia, 偶e napi臋cie erotyczne pomi臋dzy nimi ju偶 umar艂o.

- Boj臋 si臋 - wyzna艂a.

- To nic strasznego - uspokaja艂 j膮. - Po prostu b膮d藕 sob膮, tylko to si臋 liczy. I nie pozw贸l, 偶eby ten kto艣 zyska艂 przewag臋. On chce kupi膰 to, co my mamy na sprzeda偶. Pami臋taj o tym i nie przejmuj si臋, je艣li za­cznie u偶ywa膰 s艂贸w, kt贸rych nie zrozumiesz. Zwykle m贸wi膮 wtedy co艣, co i tak nie ma znaczenia, tylko po to, 偶eby ukry膰 prawd臋.

Maja czu艂a si臋 zagubiona, kiedy tak siedzia艂a na wo­zie. Powozi艂 ch艂opak imieniem Penti. Zna艂 si臋 na ko­niach, ale nie by艂 rozmownym towarzyszem podr贸偶y.

Maja rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂. Krajobraz nie r贸偶ni艂 si臋 zbytnio od Tornedalen: nadal szerokie niziny i ciem­ne lasy 艣wierkowe ci膮gn臋艂y si臋 a偶 po niebieskie nie­bo, nie oddzielone od niego ani pag贸rkiem.

Rzeka, szeroko i spokojnie p艂yn膮ca wzd艂u偶 drogi, dawno temu by艂a granic膮 pomi臋dzy dwoma pa艅stwami: Szwecj膮 i Finlandi膮. Teraz wszystko by艂o szwedzkie. Ale rzeka nadal stanowi艂a granic臋 pomi臋dzy narodami.

Krajobraz by艂 otwarty.

Reijo opowiada艂, 偶e Raija nigdy nie oswoi艂a si臋 do ko艅ca z g贸rami przy fiordzie Lyngen. Czu艂a, 偶e j膮 osaczaj膮, ograniczaj膮. Mo偶liwe, 偶e natura mog艂a tak dzia艂a膰 na cz艂owieka. Je艣li by艂 na to podatny.

Raija na pewno by艂a.

Maja te偶. Ten krajobraz r贸偶ni艂 si臋 bardzo od g贸r, kt贸re tak kocha艂a, od fiordu, na kt贸ry lubi艂a patrze膰, kt贸ry nigdy nie by艂 taki sam.

Tu by艂o inaczej, ale te偶 艂adnie. Otwarte przestrze­nie mia艂y sw贸j czar, kt贸ry podzia艂a艂 na Maj臋. Podo­ba艂o jej si臋 tu. Przecie偶 chcia艂a nale偶e膰 do tego kraju. Mog艂a zapu艣ci膰 korzenie w wielu miejscach. Osada przy norweskim fiordzie mia艂a szczeg贸lne miejsce w jej sercu. Ale Tornedalen te偶 sta艂o si臋 jej domem.

Przybyli do Tornio wczesnym wieczorem. Dawny znajomy Heino mia艂 w okolicy gospodarstwo, tam mia艂a przenocowa膰. Maja kiedy艣 spotka艂a owego znajomego i jego rodzin臋. Zjad艂a z nimi kolacj臋, rozma­wiaj膮c uprzejmie. By艂a zadowolona, 偶e mog艂a wcze­艣niej wsta膰 od sto艂u, usprawiedliwiaj膮c si臋, 偶e jutro musi rano wyruszy膰.

Po raz pierwszy ujrza艂a pa艂ac Marcusa Runefelta. Zrozumia艂a, dlaczego Heino trudno by艂o go opisa膰. To trzeba by艂o zobaczy膰 na w艂asne oczy.

Przed oczami stan臋艂y jej ubogie chaty dzier偶aw­c贸w na ja艂owych poletkach ziemi.

Mog艂a te偶 zrozumie膰 gorycz Heino. Marcus Runefelt zachowywa艂 si臋 tak, jakby ca艂a Finlandia, a przynaj­mniej fi艅ska cz臋艣膰 Vasterbotten by艂a jego w艂asno艣ci膮.

Nie by艂o w porz膮dku, 偶e w r臋ku jednego cz艂owie­ka spoczywa艂a taka w艂adza i bogactwo.

To do takiego w艂a艣nie 艣wiata urodzi艂 si臋 William Samuli Hugo Runefelt. Dlaczego mu to nie wystar­cza艂o? Dlaczego musia艂 wedrze膰 si臋 do jej 艣wiata, 艣wiata ludzi prostych?

Mia艂a a偶 nadto swoich spraw. Nie potrzebowa艂a poznawa膰 jego pogl膮d贸w.

Dobrze by艂o mie膰 zaplecze w postaci tego du偶ego domu Z widokiem na Zatok臋 Botnick膮.

Nie rozumia艂a, dlaczego tak cz臋sto Runefeltowie okupowali jej my艣li.

Celem jej podr贸偶y by艂 Uleaborg, jak Szwedzi prze­mianowali fi艅skie Oulu.

Odnalaz艂a siedzib臋 firmy Akerblom. Czeka艂 tam na ni膮 pow贸z. Pracownik biura przekaza艂 jej, 偶e pana Akerblom nie ma w Uleaborg. Przys艂a艂 po ni膮 pow贸z, 偶eby zawie藕膰 j膮 na nabrze偶e. Tam czeka 艂贸d藕, kt贸ra przewiezie j膮 do jego posiad艂o艣ci na wyspie Hailuoto. Nie musi si臋 obawia膰 d艂ugiej podr贸偶y, je艣li 藕le znosi morze. Na wyspie oczekuje j膮 drugi pow贸z.

Nie tego spodziewa艂a si臋 Maja. S膮dzi艂a, 偶e poroz­mawia z Akerblomem w Ouli, a nie 偶e b臋dzie musia­艂a przeprawia膰 si臋 na jak膮艣 wysp臋. Heino mia艂 racj臋: bogaci stawiali warunki. Ale skoro zajecha艂a ju偶 tak daleko, nie cofnie si臋 teraz i nie wr贸ci z nie za艂atwio­n膮 spraw膮.

- Co z moim wo藕nic膮? - spyta艂a. Nawet je艣li Akerblom nie zaprz膮ta sobie uwagi s艂u偶b膮, ona na to nie pozwoli.

- On i ko艅 zostan膮 w Uleaborg - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna. - Zajm臋 si臋 tym osobi艣cie.

- Zak艂adam, 偶e nie b臋dzie to jaka艣 dziura - odpar­艂a Maja ostro. - My traktujemy ludzi po ludzku, nie­zale偶nie od tego, do jakiej klasy przynale偶膮.

Mo偶e to zabrzmia艂o zbyt butnie, ale on i tak nie zd膮偶y przekaza膰 jej s艂贸w prze艂o偶onemu, zanim ona z nim nie porozmawia. Co b臋d膮 m贸wi膰 po jej odje藕­dzie, Mai nie interesowa艂o.

- To porz膮dne miejsce - stwierdzi艂 rozm贸wca. - Mog臋 ci je pokaza膰.

Maja da艂a spok贸j. Pe艂na mieszanych uczu膰 wesz艂a do powozu ich przysz艂ego klienta.

Ruszy艂a w nieznane.

Objechali zatok臋 i dotarli na cypel, gdzie czeka艂a 艂贸d藕.

Nie by艂a du偶a. Mia艂a miejsce pod pok艂adem. Za艂o­ga z艂o偶ona z trzech os贸b pozdrowi艂a j膮 uprzejmie, jakby by艂a dam膮.

Przeprawa nie trwa艂a d艂ugo, informacje si臋 zgadza艂y. Maja nie zd膮偶y艂a nawet si臋 zastanowi膰, kim m贸g艂 by膰 ten Akerblom. Wiedzia艂a tylko, 偶e by艂 bogaty, a wi臋c przyzwyczajony, 偶eby wszystko sz艂o po jego my艣li.

Gdy Maja poczu艂a, 偶e przybijaj膮 do l膮du, wysz艂a na pok艂ad. W r臋ku trzyma艂a torb臋 podr贸偶n膮. Nikt by jej zreszt膮 nie pom贸g艂. Z bliska wyspa sprawia艂a wra­偶enie wi臋kszej ni偶 widziana ze sta艂ego l膮du. Przybili do cypla. Po lewej stronie zatoki wida膰 by艂o o艣wie­tlony budynek. Zapad艂 ju偶 zmierzch. Poza czubkami drzew na tle nieba graj膮cego wszystkimi odcieniami niebieskiego Maja nie odr贸偶nia艂a nic.

- No to jeste艣my - odezwa艂 si臋 jeden z cz艂onk贸w za艂ogi po zacumowaniu.

- Czy kto艣 tu mieszka na sta艂e? - spyta艂a Maja, wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰. S艂ysza艂a konie, ale oczy nie zd膮偶y艂y si臋 jeszcze przyzwyczai膰 do ciemno艣ci i nie mog艂a ich dostrzec.

- Pan - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna. - Kiedy jest w Oulu. No i s艂u偶ba utrzymuj膮ca dom przez ca艂y rok.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. A ju偶 s膮dzi艂a, 偶e Akerblom mieszka tu przez ca艂y czas. Myli艂a si臋. Mia艂a dziwne prze­czucie, ale nie zawr贸ci przecie偶, b臋d膮c niemal u celu.

Zesz艂a na l膮d na Hailuoto, wysp臋, kt贸rej Szwedzi nadali nazw臋 Karlo, wyspa Karola. Mieli przecie偶 ty­lu kr贸l贸w o tym imieniu.

Zn贸w czeka艂 na ni膮 pow贸z. Zn贸w milcz膮cy wo藕­nica. Pozdrowi艂 j膮 tylko.

Gdy odje偶d偶ali od pomostu, Maja ujrza艂a, 偶e 艂贸d藕 szykuje si臋 do odp艂yni臋cia.

Poczu艂a silny ucisk w skroniach. Niepok贸j w 偶o­艂膮dku. Ogarn臋艂o j膮 przemo偶ne wra偶enie, 偶e to wszystko nie jest tak, jak by膰 powinno.

I zosta艂a sama.

Uwi臋ziona na wyspie.

C贸偶 za bzdury! Maja szybko odsun臋艂a od siebie te my艣li.

Oczywi艣cie, 偶e to bzdury. Akerblom by艂 bogatym handlowcem, a tacy miewaj膮 dziwne pomys艂y. To wszystko.

Heino powiedzia艂 przecie偶, 偶e to normalne. Gdy­by by艂a m臋偶czyzn膮, pewnie by jej to wcale nie zanie­pokoi艂o. Heino podoba艂aby si臋 ta niespodziewana wycieczka na jedn膮 z pi臋kniejszych wysp w Zatoce Botnickiej. Heino uwa偶a艂by, 偶e to ciekawe zaprosze­nie, 偶e zdradza zainteresowanie kupca ich ofert膮.

Wszystko to Maja powtarza艂a sobie w duchu, sta­raj膮c si臋 spokojnie oddycha膰.

Ale nie by艂a m臋偶czyzn膮.

Ogarnia艂 j膮 coraz wi臋kszy niepok贸j.

Pow贸z zatrzyma艂 si臋 przed g艂贸wnym wej艣ciem. Uj­rza艂a d艂ugie schody wiod膮ce do dwuskrzyd艂owych drzwi. Zapalono 艣wiat艂a w oknach na dw贸ch pi臋trach, jakby trwa艂o tu jakie艣 przyj臋cie. Ogr贸d pe艂en szelestu li­艣ci ukrywa艂 pomi臋dzy 艣wierkami o艣wietlon膮 altank臋. O tej porze roku? Wieczory nie by艂y jeszcze przyjemne.

Wysiad艂a. Wo藕nica pokaza艂 jej gestem, 偶e ma wej艣膰.

Maja wesz艂a na schody. Liczy艂a je, id膮c. Pi臋tna艣cie kamiennych schod贸w z rze藕bion膮 balustrad膮. Ozdobne drzwi, te偶 na pewno dzie艂o mistrza. Mo­si臋偶na ko艂atka. Maja umy艣lnie jej nie u偶y艂a. Nacisn臋­艂a klamk臋, te偶 z mosi膮dzu, i wesz艂a do 艣rodka.

Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Oczekiwa艂a, 偶e zaraz zja­wi si臋 kto艣 ze s艂u偶by, ale panowa艂a cisza.

S艂ysza艂a tylko tykanie zegara. To wszystko.

Maja sta艂a, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂. Hol by艂 du偶y. Po艣rodku sufitu wisia艂 偶yrandol z p艂on膮cymi 艣wieca­mi. Na stolikach wzd艂u偶 艣cian sta艂y migocz膮ce lam­py, o艣wietlaj膮c pi臋kne przedmioty pochodz膮ce z da­lekich kraj贸w, o kt贸rych istnieniu Maja nawet nie wiedzia艂a. Cude艅ka ze srebra. Suszone kwiaty w wazach o przer贸偶nych kszta艂tach. Malutkie, owalne ramki otaczaj膮ce starannie wyci臋te kobiece profile. Obraz na ca艂膮 艣cian臋, przedstawiaj膮cy obcy jej pejza偶 z drzewami uginaj膮cymi si臋 pod ci臋偶arem owoc贸w, leniwie p艂yn膮c膮 rzek臋, pi臋knych ludzi, jedz膮cych i flirtuj膮cych na 艂onie natury, oswojone le艣ne zwie­rz臋ta bior膮ce im pokarm z r臋ki.

Mai zabrak艂o tchu z zachwytu. Nigdy wcze艣niej czego艣 tak pi臋knego nie widzia艂a.

S膮dzi艂a, 偶e oni z Heino s膮 bogaci, ale to wszystko przekracza艂o ich mo偶liwo艣ci. Nawet nie mog艂a o czym艣 takim marzy膰, bo nie wiedzia艂a, 偶e to istnieje.

Zn贸w my艣li pow臋drowa艂y jej do n臋dznych, sza­rych dom贸w dzier偶awc贸w. Poczu艂a uk艂ucie wyrzu­t贸w sumienia, bo przez chwil臋 pragn臋艂a posiada膰 te wspania艂o艣ci. Przecie偶 to nie by艂o w porz膮dku, 偶eby jedna osoba mia艂a to wszystko na w艂asno艣膰.

Ale takie wspania艂o艣ci zawsze za艣lepia艂y ludzi. Ma­ja zdawa艂a sobie z tego spraw臋, ale wiedzia艂a tak偶e, 偶e nie powinna da膰 si臋 im omami膰. Pochodzi艂a z bied­nej rodziny, ale nie by艂a mniej warta ni偶 ten, kt贸ry urodzi艂 si臋 w takim domu.

Zn贸w poczu艂a dziecinn膮 ciekawo艣膰, kim jest 贸w Akerblom.

Nie pojawia艂a si臋 偶adna pokoj贸wka.

Maja postawi艂a na pod艂og臋 torb臋. Rozpi臋艂a p艂aszcz, zrobi艂a par臋 krok贸w. Pod艂oga nawet nie skrzypn臋艂a. By艂a r贸wnie dobrze wyszorowana, jak jej w艂asna. Doskonale wiedzia艂a, ile trudu kosztuje utrzymanie jej w takim stanie.

Mia艂a do wyboru czworo drzwi. I schody prowa­dz膮ce na pi臋tro, te偶 o艣wietlone. Ale tak偶e i stamt膮d nie dobiega艂 偶aden d藕wi臋k.

A mo偶e by艂a tu sama?

Zn贸w bzdurna my艣l.

Jaki sens mia艂oby przywiezienie jej tu i zostawie­nie samej?

Ale przecie偶 艂贸d藕 odp艂yn臋艂a!

Chyba nie zacznie si臋 zn贸w ba膰!

Zamkn臋艂a oczy i przesz艂a przez korytarz. Czu艂a walenie t臋tna w skroniach. Jednak ucisk ust膮pi艂, mo­偶e to co艣 oznacza艂o?

Nogi poprowadzi艂y j膮 do jednych z drzwi. Bez za­stanowienia nacisn臋艂a klamk臋 i wesz艂a.

W kominku p艂on膮艂 ogie艅. Wzd艂u偶 艣cian sz艂y rz臋dy p贸艂ek z ksi膮偶kami. Pachnia艂o dziwnie, ale 艂adnie.

Maja dostrzeg艂a m臋偶czyzn臋 siedz膮cego w jednym z foteli. R臋ce opar艂 na por臋czach. Najwyra藕niej cze­ka艂 na ni膮.

Gniew wezbra艂 w Mai pot臋偶n膮 si艂膮. O艣lepi艂a j膮 w艣ciek艂o艣膰. To by艂o nadu偶ycie w艂adzy. Zabawa kota z myszk膮.

- Co, u diab艂a, ma to wszystko znaczy膰, Williamie Runefelt?!

7

By艂 synem ich najgro藕niejszego konkurenta. Cz艂o­wieka, kt贸rego Heino nie cierpia艂. I to on j膮 tu spro­wadzi艂, pos艂uguj膮c si臋 n臋dznym k艂amstwem!

Dlaczego, Maja nada艂 nie wiedzia艂a.

- Pow贸d nie jest taki, jak sobie pewnie wyobra偶asz - powiedzia艂 spokojnym i przyjemnym g艂osem. - A przy­najmniej nie tylko to.

Nosi艂 spodnie, kilkakrotnie obwi膮zane w talii d艂u­gim, sk贸rzanym paskiem. Koszul臋 mia艂 rozpi臋t膮 pod szyj膮, kamizelk臋 te偶.

Wygl膮da艂o to niedbale, ale bystre oczy Mai dostrze­g艂y, 偶e ka偶d膮 cz臋艣膰 ubrania cechowa艂a elegancja, za kt贸r膮 z pewno艣ci膮 trzeba by艂o zap艂aci膰 du偶o pieni臋­dzy. Takich rzeczy nie kupuje si臋 nawet w Sztokhol­mie. Musia艂y pochodzi膰 gdzie艣 z wielkiego 艣wiata.

- Mo偶esz wej艣膰, Mario Aalto. Zdejmij p艂aszcz i ka­pelusz i usi膮d藕.

- Najpierw musz臋 si臋 dowiedzie膰, o co tu chodzi - odpar艂a, nie ruszaj膮c si臋 z miejsca. - A potem wr贸ci膰 do Oulu.

- Obawiam si臋, 偶e to ju偶 niemo偶liwe - odrzek艂 z niezm膮conym spokojem. - 艁贸d藕 odp艂yn臋艂a z Hailuoto. Wr贸ci dopiero jutro przed po艂udniem. Do te­go czasu zmuszona jeste艣 skorzysta膰 z mojej go艣ciny. Nic nie da stanie w progu.

Maja by艂a nieporuszona.

- Przyjecha艂a艣 sprzeda膰 drewno, prawda? Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak, ale nie Marcusowi Runefeltowi. Mia艂 to by膰 Akerblom.

Nawet p贸艂nocne wiatry szalej膮ce w zimie nie by艂y mro藕niejsze od g艂osu Mai.

- Nadal mo偶esz je sprzeda膰.

- Nie widz臋 tu 偶adnego Akerbloma - odgryz艂a si臋 Maja. - Tylko Runefelta.

- Ja nie jestem moim ojcem.

- To prawda - odpar艂a. - Ale rozumiem teraz, 偶e lu­dzie mieli racj臋. Runefelt zawsze b臋dzie Runefeltem. Wygl膮da na to, 偶e jeste艣 r贸wnie pomys艂owy jak ojciec.

William Runefelt nadal siedzia艂. Zmru偶onymi oczami obserwowa艂 Maj臋.

- Akerblom to nazwisko mojej matki - rzuci艂. - Mam prawo go u偶ywa膰. Jestem w r贸wnym stopniu Akerblomem co Runefeltem. Mo偶e nawet bardziej tym pierwszym.

- To zale偶y od punktu widzenia - Maja by艂a nie­przejednana. D艂onie, ukryte w kieszeniach p艂aszcza, zacisn臋艂a w pi臋艣ci. - Dlaczego mnie tu zwabi艂e艣? Mu­sia艂e艣 przecie偶 wiedzie膰, 偶e to ja przyjad臋. 艢wietnie to zaplanowa艂e艣. Dlaczego?

Dopiero wtedy wsta艂, ale nie podszed艂 do niej. Sta­n膮艂 przy kominku i opar艂 si臋 o niego. Dorzuci艂 kilka szczap i zapatrzy艂 si臋 w ogie艅.

- Wpl膮ta艂em ci臋 w co艣 niebezpiecznego. Chcia艂a艣 zna膰 prawd臋, pami臋tasz?

Spojrza艂 na ni膮 jasnymi oczami.

- To niewystarczaj膮ce wyja艣nienie!

- Ja chc臋 kupowa膰 drewno. Chc臋 rozpocz膮膰 w艂a­sny interes. Mo偶e za plecami ojca, ale nie chc臋 d艂u偶ej czeka膰 na przej臋cie jego tak zwanego dzie艂a 偶ycia.

- Oczywi艣cie - odpar艂a Maja tonem zdradzaj膮cym, 偶e jego t艂umaczenie zupe艂nie jej nie zadowoli艂o.

- S膮dz臋, 偶e mo偶emy ciebie, ciebie i Heino, potrze­bowa膰 w pewnej niebezpiecznej sprawie. A nigdy bym was nie przekona艂 osobi艣cie. Widzieliby艣cie we mnie tylko syna Marcusa Runefelta.

- Jeste艣 niezwykle przekonuj膮cy - rzuci艂a Maja. Poczu艂a, jak ogarnia j膮 zm臋czenie. Ale nie usi膮dzie za 偶adne skarby!

Wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze.

- Ostatni pow贸d na pewno ci si臋 nie spodoba. Ale powtarzam, on nie by艂 g艂贸wnym... - Spojrza艂 jej pro­sto w oczy. - Jeste艣 najbardziej pon臋tn膮 i fascynuj膮­c膮 kobiet膮, jak膮 znam.

- Czy mam pa艣膰 na kolana i dzi臋kowa膰 Stw贸rcy za to szcz臋艣cie? - szydzi艂a Maja. - William Runefelt, ksi膮偶臋 Tornedalen, uwa偶a swoj膮 prost膮 poddan膮 za pon臋tn膮?

Odwr贸ci艂 si臋.

- Sama tego chcia艂a艣.

Odnios艂a wra偶enie, 偶e czuje si臋 dotkni臋ty. Ale mo­偶e ludzie z jego sfer tak偶e to umiej膮 udawa膰...

- Pragn膮艂em ci臋 zobaczy膰. Mia艂em mo偶liwo艣膰 urzeczywistnienia tego pragnienia. Nie post膮pi艂aby艣 tak samo na moim miejscu?

- Nie wiem - odpowiedzia艂a Maja. - Nigdy nie by­艂am na takim miejscu. I nie mia艂am takiej w艂adzy nad lud藕mi. Zwabiasz 偶on臋 innego m臋偶czyzny do twojego domu na wyspie. St膮d nie ma wyj艣cia. Czy tak zamie­rza艂e艣 prowadzi膰 sw贸j handel? Zwabiaj膮c ludzi w pu­艂apki? W ten spos贸b twoja legenda przewy偶szy ojca!

- S艂ysza艂a艣 o Goranie Sprengtporten? - spyta艂 nagle.

Maja pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Czy to jeden z twoich klient贸w? A mo偶e taki, kt贸ry dzia艂a jak ty?

- To jest kto艣, kto wierzy w to samo, co ja - odpowie­dzia艂 William Runefelt. - Jest fi艅skim arystokrat膮 jak ja i wierzy w woln膮 Finlandi臋. Fi艅sk膮 Finlandi臋. W Suomi bez 偶adnego szwedzkiego kr贸la ani szwedzkich wp艂y­w贸w. Wierzy w Fin贸w rz膮dz膮cych swym krajem.

Dopiero wtedy Maja usiad艂a, 艣ciskaj膮c por臋cze fo­tela.

- A wi臋c przechowuj臋 pistolety ministra? - spyta­艂a poblad艂a.

Od razu zrozumia艂a, 偶e to, co uczyni艂a, nie by艂o tylko oddaniem przys艂ugi obcemu. Wpl膮tano j膮 w co艣, w czym chodzi艂o o w艂adz臋 wi臋ksz膮 ni偶 w艂adza Marcusa Runefelta. W co艣 r贸wnie niebezpiecznego jak wojna.

To mia艂o swoj膮 nazw臋.

Zdrada.

Zdrada stanu.

Za to mo偶na by艂o zosta膰 艣ci臋tym.

Ona - Maja z Jykea - wyl膮dowa艂a w centrum spi­sku. W 艣rodku wielkiej polityki. Chodzi艂o o obalenie kr贸la.

- Ukrad艂e艣 je? - spyta艂a. Potwierdzi艂 skinieniem g艂owy.

- Kt贸偶 podejrzewa艂by syna gospodarza? Przecie偶 niedawno wr贸ci艂em ze studi贸w z zagranicy. Tutaj za­pomina si臋, 偶e tam mo偶na spotka膰 wielu oddanych naszej sprawie ludzi, tak偶e z fi艅skiej arystokracji. Nie jeste艣my zadowoleni z rz膮d贸w tego kr贸la. Za bardzo si臋 tu panoszy. Zapomina, 偶e w tym kraju nigdy nie mieszka艂 szwedzki nar贸d.

- S膮dzi艂am, 偶e arystokracja jest zadowolona - rze­k艂a Maja. - Wszystko si臋 rozwija. Wsz臋dzie si臋 co艣 buduje. Wi臋kszo艣膰 w imieniu kr贸la, ale nie wydaje si臋, 偶eby ludziom z twojej klasy czego艣 brakowa艂o.

- Istniej膮 te偶 warto艣ci niewidoczne dla oczu, takie jak duma i poczucie w艂asnej odr臋bno艣ci. Nied艂ugo fi艅­ska arystokracja zniknie, wszyscy stan膮 si臋 Szwedami.

- Czy dla zwyk艂ych ludzi co艣 si臋 zmieni, je艣li kto艣 inny przejmie w艂adz臋?

- My na pewno nie b臋dziemy wyrzuca膰 tak wiele pieni臋dzy z podatk贸w na zabaw臋 w wojny - odpar艂. - Nie oddamy wi臋cej terytorium i ludzi Rosjanom. Nawet twoi zwykli ludzie b臋d膮 mieli z tego korzy­艣ci, Mario.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

Nie wiedzia艂a, czy zniesie takie my艣li. Czu艂a jed­nak, 偶e chce wzi膮膰 w tym udzia艂. By艂o to wa偶ne. Wi­dzia艂a si臋 w tym.

Wolna Finlandia.

Maja wiedzia艂a tak偶e, 偶e r贸wnie偶 Ailo b臋dzie chcia艂 wzi膮膰 w tym udzia艂. O nim pierwszym pomy­艣la艂a, przed Heino...

- Przyjmuj臋 twoje zaproszenie - rzek艂a uroczy艣cie. - Wierz臋, 偶e wszystko odb臋dzie si臋 godnie.

Da艂a w ten spos贸b do zrozumienia, 偶e mo偶e j膮 na­zywa膰 pon臋tn膮, ale granice ustanawia ona.

- Oczywi艣cie - odpar艂. - D艂ugo nazywa艂em ci臋 Ma­ri膮. By艂oby dla mnie zaszczytem, gdyby艣 m贸wi艂a do mnie William.

Maja u艣miechn臋艂a si臋.

- Gdy poczuj臋, 偶e jest to... naturalne - odpar艂a. - Nie wcze艣niej.

Przyj膮艂 jej odpowied藕.

- Mog臋 wzi膮膰 tw贸j p艂aszcz?

Maja wsta艂a. Zdj臋艂a p艂aszcz i kapelusz i poda艂a ksi臋­ciu Tornedalen. Chyba nigdy wcze艣niej nie pe艂ni艂 funkcji s艂u偶膮cego.

Usiad艂 z powrotem w swoim fotelu.

- Chyba nie s艂ysza艂a艣 o wojnie dr膮g贸w? - spyta艂 podniecony.

Maja spojrza艂a na niego wyczekuj膮co. Spodoba艂o mu si臋 to. By艂a dobrym s艂uchaczem.

- To dzia艂o si臋 dawno. Sto pi臋膰dziesi膮t lat temu. Fin­landia d艂ugo ju偶 pozostawa艂a pod panowaniem Szwe­d贸w. Zreszt膮, to nie by艂a prawdziwa wojna. Jak偶e by mog艂a ni膮 by膰? Ludzie, kt贸rzy walczyli dr膮gami...

U艣miechn膮艂 si臋 smutno. Dobrze opowiada艂. Wczuwa艂 si臋 w to, co malowa艂 s艂owami.

- Wtedy to ch艂opi, kt贸rych tak kochasz, powstali przeciwko ciemi臋偶cy. Ludzie w Osterbotten i w Fin­landii powstali przeciw gubernatorowi Klausowi Erikssonowi Flemingowi. On nie rz膮dzi艂 w jedwab­nych r臋kawiczkach, o, nie! Ch艂opi zrozumieli, 偶e nie maj膮 wyboru, 偶e gorzej ju偶 by膰 nie mog艂o. Musieli co艣 zrobi膰. - U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - Do walki za­ch臋ca艂 ich te偶 ksi膮偶臋 Karol w nadziei, 偶e przejmie w艂a­dz臋 po Flemingu. Arystokracja zwykle woli, 偶eby kto艣 inny wykona艂 za ni膮 brudn膮 robot臋...

- Jak posz艂o?

- A jak s膮dzisz? - odpowiedzia艂 pytaniem. - Czego mo偶e dokona膰 gromada prostych ch艂op贸w z pa艂kami przeciwko uzbrojonej armii?

To m贸wi艂o samo za siebie.

- Kl臋ska - rzuci艂a Maja. - I surowe kary dla uczest­nik贸w i dla tych, kt贸rych podejrzewano o wsp贸艂udzia艂.

William Runefelt pokiwa艂 g艂ow膮.

- Dobrze my艣lisz.

- Czy to b臋dzie nast臋pna wojna na dr膮gi?

- Nie - odpar艂. - Tym razem wszystko zostanie za­planowane. Przez najbystrzejsze umys艂y tego kraju.

- Zaplanowane - powt贸rzy艂a Maja z naciskiem - przez najbystrzejsze umys艂y arystokracji tego kraju? Czy to wielka r贸偶nica?

- Nie s膮dz臋, 偶eby wojna dr膮g贸w by艂a w og贸le za­planowana - odpar艂 William. - Nie mog艂a by膰. Ch艂o­pi nie wiedzieli, na co si臋 porywaj膮. Nie mieli jasnego wyobra偶enia o tym, co chc膮 osi膮gn膮膰. Nawet gdyby wygrali, niewiele by zyskali. Ksi膮偶臋 Karol odni贸s艂by korzy艣ci ze zwyci臋stwa ch艂op贸w, a nie oni. Obietnice ksi臋cia by艂y do艣膰 m臋tne...

- A co wy chcecie zrobi膰 dla ch艂op贸w?

- Uczyni膰 ich Finami.

- Jest was wielu?

- Wystarczaj膮co wielu - odpowiedzia艂 ostro偶nie. - Nie wolno mi m贸wi膰 o innych, nara偶a膰 ich. Wiesz przecie偶, 偶e to wszystko grozi kar膮 艣mierci?

- Tak, wiem. Dzi臋ki tobie dotyczy to tak偶e mnie - odrzek艂a Maja. - Powinnam przecie偶 polecie膰 i do­nie艣膰 o tym jako porz膮dna poddana. A je艣li zamilcz臋, stan臋 si臋 wsp贸艂winna. A poniewa偶 przechowuj臋 skra­dzion膮 bro艅, na pewno ju偶 jestem niebezpiecznym przest臋pc膮. Tak, mam tego 艣wiadomo艣膰.

William siedzia艂, obserwuj膮c Maj臋 znad splecio­nych d艂oni.

- Wymieni艂e艣 jedno nazwisko... - dorzuci艂a Maja. - Goran Sprengtporten. Czy to dobrze, 偶e je znam?

- Jego przekonania dla wielu nie s膮 tajemnic膮 - od­par艂 William. - On jest bardziej radykalny ni偶 my. Chce pozby膰 si臋 Szwed贸w za wszelk膮 cen臋. Przede wszystkim chce mie膰 woln膮 Finlandi臋. Je偶eli nie osi膮gniemy tego sami, widzi szans臋 w przej艣ciu pod zwierzchnictwo Rosji. Byliby艣my pa艅stwem podleg艂ym Rosji.

- Czy to jaka艣 r贸偶nica? - zdziwi艂a si臋 Maja. Rosyj­skim ch艂opom nie dzia艂o si臋 ani lepiej, ani gorzej ni偶 w innych pa艅stwach.

- Dla kraju, kt贸ry przez stulecia by艂 w szwedzkich okowach, to jest r贸偶nica.

Maja ju偶 nie pyta艂a, czy on sam chcia艂by by膰 pod­danym Rosji.

- O Bo偶e, c贸偶 ze mnie za gospodarz! - ockn膮艂 si臋 William. - Siedz臋 tu i zanudzam sprawami politycz­nymi, a zapominam, 偶e masz za sob膮 d艂ug膮 i m臋cz膮­c膮 podr贸偶! Przecie偶 ka偶da kobieta lubi si臋 od艣wie偶y膰 po podr贸偶y. A czeka na nas jeszcze kolacja.

Maja skrzywi艂a si臋. William Runefelt najwyra藕niej jej nie zna艂. Nie wiedzia艂, jak膮 kobiet臋 ma przed so­b膮, na ile r贸偶n膮 od kobiet z jego sfery.

- Przygotowa艂em dla ciebie pok贸j. Ludzie przynie­艣li wod臋 przed p贸j艣ciem do domu. S艂u偶ba mieszka w obr臋bie posiad艂o艣ci, ale we w艂asnych domach. Nie jeste艣my takimi potworami w stosunku do nich, jak mo偶e my艣lisz, Mario.

Maja pozwoli艂a, by wzi膮艂 jej torb臋 i zaprowadzi艂 do pokoju.

Nie prosi艂a o to wszystko. Gdyby przeczu艂a pu艂ap­k臋, omin臋艂aby j膮, nawet gdyby to pozbawi艂o j膮 mo偶­liwo艣ci wzi臋cia udzia艂u w czym艣, co mo偶e odmieni膰 los kraju.

Pok贸j wielko艣ci膮 przypomina艂 jeden z pokoi w jej domu. By艂o ciep艂o i przytulnie, w oknach wisia艂y ci臋偶kie zas艂ony, sta艂y st贸艂 i krzes艂a o kszta艂tach wcze­艣niej przez ni膮 nie widzianych.

Do pokoju przylega艂a 艂azienka. Umywalka nape艂nio­na by艂a letni膮 wod膮, pewnie gor膮c膮, gdy j膮 nalewano.

Pomy艣la艂 o wszystkim. To przera偶a艂o.

Zaprosi艂 j膮 na kolacj臋, kiedy ju偶 si臋 od艣wie偶y.

Mo偶e mia艂 na my艣li: kiedy si臋 przebierze? Maja nie odwa偶y艂a si臋 pyta膰. Sk膮d mia艂a czerpa膰 wiedz臋 o ma­nierach obowi膮zuj膮cych w jego sferze? By艂a przecie偶 dzieckiem Lapo艅czyka i fi艅skiej dziewczyny sprze­danej do Norwegii.

Maja waha艂a si臋. Jedynym, kt贸ry m贸g艂by si臋 z niej 艣mia膰, by艂 on, William. Przecie偶 prosi艂, 偶eby go tak nazywa艂a. Spr贸bowa艂a po cichu wypowiedzie膰 to imi臋. Dziwnie brzmia艂o w jej ustach. Cho膰by dlate­go, 偶e nie spotka艂a dotychczas nikogo, kto by je no­si艂. By艂o r贸wnie niezwyczajne jak on sam.

Maja nie mia艂a pewno艣ci, czy kiedykolwiek b臋dzie w stanie tak si臋 do niego zwr贸ci膰. 艁atwiej by艂o 艂膮czy膰 je z nazwiskiem, wtedy na pewno nie zapomni, kim on jest.

Ale i tak wiedzia艂a, 偶e nie b臋dzie si臋 z niej 艣mia艂.

Nie dali jej za du偶o wody do dyspozycji na postoju w Tornio. Wygl膮da艂o na to, 偶e tamtej rodzinie wystar­cza艂a k膮piel raz na tydzie艅. Najwyra藕niej nie wszyscy byli jak ona. Ona czu艂a si臋 okropnie, gdy by艂a brudna.

Rzuci艂a spojrzenie w stron臋 zamkni臋tych drzwi, sa­ma si臋 za to strofuj膮c. Przecie偶 m艂ody Runefelt by艂 zbyt dobrze wychowany, 偶eby wpada膰 do pokoju damy...

艢ci膮gn臋艂a ubranie podr贸偶ne. Czu艂a ziarnka piasku ocieraj膮ce si臋 o sk贸r臋.

Na szafce le偶a艂 kawa艂ek perfumowanego myd艂a. Nie by艂o to myd艂o gotowane w domu, o, nie!

Maja d艂ugo obraca艂a je w d艂oniach i w膮cha艂a, my­艣l膮c o kobietach, kt贸re mog艂y mie膰 co艣 takiego na co dzie艅. Kt贸re mog艂y go u偶ywa膰, ile chcia艂y.

Ach, gdyby ona tak mog艂a! K膮pa艂aby si臋 dwa razy dziennie!

Maja nie wiedzia艂a tylko, 偶e w dworskich kr臋gach k膮piel nie by艂a w modzie. Ponad k膮piel przedk艂ada­no kolejn膮 warstw臋 pudru lub spryskanie si臋 perfu­mami dla zag艂uszenia zapach贸w cia艂a.

Na pewno by nie uwierzy艂a.

Zrobi艂a pian臋 z myd艂a i pokry艂a ni膮 nag膮 sk贸r臋. Czu艂a, jakby by艂 to jedwab lub z艂ota prz臋dza.

Zapach j膮 oszo艂omi艂. Syci艂a si臋 nim, 偶a艂uj膮c tylko, 偶e nie by艂a to k膮piel. Mog艂aby w niej siedzie膰 ca艂y dzie艅!

By艂o to nowe, niezwyk艂e doznanie. Maja nie mia­艂a tylko pewno艣ci, czy powinna je polubi膰.

Kobiety w Finlandii z pewno艣ci膮 d艂ugo nie b臋d膮 mia艂y dost臋pu do perfumowanych myde艂 - ani gdy Szwedzi zostan膮 u w艂adzy, ani gdy William Runefelt i jego kompani j膮 przejm膮.

Maja wytar艂a si臋, dr偶膮c lekko. Kilka razy w膮cha艂a jeszcze swoje d艂onie. Pachnia艂y ni膮, ale z dodatkiem tego czego艣 nowego, obcego i kosztownego.

To j膮 osza艂amia艂o.

Nie mia艂a wielkiego wyboru, je艣li sz艂o o przebranie si臋 w co艣 innego. Przywioz艂a tylko jedn膮 sukienk臋, mo偶e nieco strojniejsz膮 ni偶 podr贸偶na. Heino kupi艂 jej ciemnoczerwony materia艂, a ona j膮 uszy艂a. Wymy艣li­艂a fason, kt贸ry jej odpowiada艂: szersze r臋kawy zw臋偶a­j膮ce si臋 ku nadgarstkom, niedu偶y dekolt, gdy偶 ko艂nie­rzyki j膮 d艂awi艂y, sp贸dnica rozszerzaj膮ca si臋 od bioder w d贸艂, podkre艣laj膮ca jej kobiece kszta艂ty. Mia艂a bujny biust. Nigdy nie u偶ywa艂a gorsetu. Ch艂opki tego nie ro­bi艂y, a ona uwa偶a艂a si臋 za jedn膮 z nich.

Zebra艂a swoje ciemne, d艂ugie w艂osy w w臋ze艂 na kar­ku. Wiedzia艂a, 偶e nie jest jej w tym uczesaniu do twarzy, sama go nie lubi艂a. Dawa艂o jej jednak poczucie godno艣ci, kt贸rego potrzebowa艂a.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 do swego odbicia w lustrze o ci臋偶kich, z艂oconych ramach.

By艂 to zm臋czony u艣miech. Ujrza艂a kobiet臋, kt贸ra mog艂aby by膰 艂adna. Oczy jedyne w swoim rodzaju. Niekt贸rzy uwa偶ali je za 艂adne. Du偶e, ciemnobr膮zo­we, z miodow膮 otoczk膮 wok贸艂 藕renicy, tym nieza­przeczalnym dowodem, 偶e jest c贸rk膮 Mikkala.

Ujrza艂a dumne czo艂o, 艂adnie wygi臋te brwi, prosty, ma艂y nos, wystaj膮ce ko艣ci policzkowe. Zbyt cz臋sto za­ci艣ni臋te szcz臋ki, usta, kt贸re bywa艂y 艂adne w u艣miechu. Wszystko otoczone ram膮 ciemnych, g臋stych w艂os贸w.

No i blizny. G艂臋bokie bruzdy biegn膮ce przez oba policzki.

By艂a naznaczona na ca艂e 偶ycie przez m臋偶czyzn臋, kt贸ry nienawidzi艂 jej matki.

A William Runefelt nazwa艂 j膮 pon臋tn膮. I fascynuj膮c膮.

Przez ca艂膮 m艂odo艣膰 by艂a wy艣miewana. 呕aden z ch艂op­c贸w nie chcia艂 na ni膮 spojrze膰 dwa razy. S膮dzi艂a, 偶e zo­stanie star膮 pann膮.

Simon by艂 naj艂adniejszym ch艂opakiem wok贸艂 fior­du. I to z nim pewnego dnia stan臋艂a przed ksi臋dzem.

Heino by艂 te偶 niebezpiecznie przystojnym m臋偶­czyzn膮, o wiele bardziej m臋skim ni偶 Simon.

I to on wybra艂 j膮. Pokocha艂.

William Samuli Hugo Runefelt sta艂 najwy偶ej ran­g膮 w 艣wiecie Mai. By艂 m艂ody i mia艂 przed sob膮 przy­sz艂o艣膰. Mia艂 w sobie co艣, cho膰 nie by艂 osza艂amiaj膮co 艂adny. Mia艂 twarz, kt贸rej si臋 nie zapomina od razu.

I to on nazwa艂 j膮 pon臋tn膮 i fascynuj膮c膮.

Trzej m臋偶czy藕ni, o kt贸rych by nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e losy j膮 z nimi zetkn膮.

Nie rozumia艂a tego, zw艂aszcza gdy patrzy艂a w lu­stro. Gdyby by艂a m臋偶czyzn膮, dziewczyna taka jak ona nigdy nie wyda艂aby jej si臋 interesuj膮ca.

Komplement Williama rozbudzi艂 w niej jakie艣 echo.

Jednak nie patrzy艂a na m艂odego Runefelta jak na m臋偶czyzn臋, w ka偶dym razie jeszcze nie. Nie widzia­艂a w nim obiektu po偶膮dania.

Maja musia艂a kocha膰 nie tylko cia艂em, ale i sercem. A jej serce by艂o teraz pe艂ne zgorzknia艂ego m臋偶czyzny skazanego na le偶enie w 艂贸偶ku.

Maja kocha艂a Heino.

Nie mia艂a 偶adnej bi偶uterii. Brosza Raiji to jedyna ozdoba, jak膮 kiedykolwiek dosta艂a. Nawet gdyby nie od­da艂a jej Idzie, nie za艂o偶y艂aby jej teraz. Brosza by艂a zbyt wyj膮tkowa, 偶eby zosta膰 doceniona w艣r贸d tych 艣cian.

Z wahaniem zesz艂a po schodach. Ujrza艂a uchylone drzwi. Nie wiedzia艂a, co za nimi zastanie. Wiedzia艂a tylko, 偶e swoj膮 godno艣膰 zachowa.

On czeka艂. Nie przebra艂 si臋. Maja nie s膮dzi艂a, 偶e to dlatego, i偶 jej nie uszanowa艂.

- Wszystko ostyg艂o - powiedzia艂 przepraszaj膮co, wskazuj膮c na nakryty st贸艂. - Ale to nadal wyborne rzeczy.

Maja posz艂a za jego przyk艂adem, wzi臋艂a talerz i na艂o­偶y艂a sobie tego, co on. Niekt贸re potrawy rozpoznawa­艂a, innych nie, nawet po spr贸bowaniu. By艂y tam mi臋sa i ryby. W臋dzone, gotowane, sma偶one, solone. Warzy­wa, kt贸rych nigdy nie widzia艂a. Sosy kwa艣ne i s艂odkie. Bia艂y chleb, smakuj膮cy jak powietrze. Ciasta i owoce.

Maja pr贸bowa艂a wszystkiego w przypadkowej ko­lejno艣ci, co pewnie by zszokowa艂o dobre towarzy­stwo. Jej sprawia艂o to jednak tak wyra藕n膮 przyjem­no艣膰, 偶e William by艂 zachwycony.

- Uff, teraz brakuje mi chyba tylko razowego chle­ba - westchn臋艂a, ko艅cz膮c ostatni kawa艂ek ciasta.

Za艣mia艂 si臋 serdecznie.

- Jaka szkoda, 偶e nie ma w艣r贸d nas wi臋cej takich kobiet jak ty!

- W twoich kr臋gach? - spyta艂a, s膮cz膮c wino. Nigdy wcze艣niej go nie pr贸bowa艂a. Zachwyca艂o j膮 ogl膮danie ognia prze艣wiecaj膮cego przez trunek w kieliszku, kt贸­ry bardziej przypomina艂 dzie艂o sztuki ni偶 naczynie.

- We wszystkich kr臋gach - odpowiedzia艂, nalewa­j膮c i sobie. Wypi艂 ostro偶nie 艂yk. Obserwowa艂 j膮. Za­stanawia艂 si臋, jaka by by艂a, gdyby urodzi艂a si臋 w ro­dzinie arystokratycznej. Mo偶e to by j膮 zepsu艂o. Ona pozosta艂a prawdziwa. Niewiele zna艂 takich kobiet. Skutecznie oduczano tego.

- Czy ukradniecie wi臋cej broni? - spyta艂a nagle. - Chyba nie uda wam si臋 przej膮膰 w艂adzy w Finlandii bez niej.

- Mo偶liwe - odpar艂. - Zdob臋dziemy, ile b臋dzie po­trzebne, pos艂uguj膮c si臋 rozs膮dnymi metodami. Nie podejmiemy 偶adnych dzia艂a艅, dop贸ki nie b臋dziemy w stanie wyposa偶y膰 armii.

- Czy arystokracja p贸jdzie pierwsza do boju? - spyta艂a Maja, obracaj膮c kieliszek. Wydawa艂a si臋 by膰 ca艂kiem poch艂oni臋ta t膮 czynno艣ci膮, jednak jej pytania brzmia艂y ostro i trze藕wo.

To zadziwiaj膮ca kobieta, pomy艣la艂 William.

- A mo偶e raczej ch艂opi stan膮 w pierwszym szere­gu, jak zwykle?

- Kobiety nie powinny zawraca膰 swoich g艂贸w ta­kimi sprawami jak wojna - rzuci艂 lekkim tonem. Nie chcia艂 kierowa膰 rozmowy na te tory.

- To ty mnie w to wci膮gn膮艂e艣 - rzek艂a, odstawiaj膮c kieliszek na st贸艂. - Chc臋 wiedzie膰, za co mog臋 straci膰 g艂ow臋.

Skrzywi艂 si臋 i nape艂ni艂 jej kieliszek wi臋ksz膮 ilo艣ci膮 wina, ni偶 nale偶a艂o.

- B臋dziemy potrzebowa膰 miejsca gdzie艣 w waszej okolicy. Mo偶e nawet na ukrycie cz艂owieka. U kogo艣, kto b臋dzie poza podejrzeniem. Potrzebujemy kogo艣, kto zna te okolice i ludzi.

- Heino - rzek艂a Maja. - Potrzebujecie Heino. A on nigdy w 偶yciu nie przy艂膮czy si臋 do czego艣, w czym udzia艂 bierze Runefelt.

- Dlatego potrzebujemy tak偶e ciebie, Mario.

Dziwnie by艂o s艂ysze膰, jak zwraca si臋 do niej imie­niem nadanym na chrzcie. Nigdy nie prosi艂a go, aby nazywa艂 j膮 Maj膮. Gdy m贸wi艂 Maria, to jakby m贸wi艂 o kim艣 innym. O niej, ale zarazem nie o niej. Wyda­wa艂o si臋 jej to niejako mniej ryzykowne.

- Je艣li to nie stanie si臋 zbyt niebezpieczne, b臋d臋 z wami - odpar艂a. - Ale w momencie, gdy 偶ycie Heino czy moje znajdzie si臋 w niebezpiecze艅stwie, wy­cofam si臋. Powiem, 偶e nigdy o was nie s艂ysza艂am. Nie zawaham si臋!

Pokiwa艂 g艂ow膮. Wszyscy m臋偶czy藕ni, kt贸rych zna艂, powinni mie膰 tak sprecyzowane pogl膮dy i tak uczci­wie stawia膰 sprawy...

- Czy nadal sprzedajesz drewno? Maja o tym te偶 zd膮偶y艂a pomy艣le膰. By艂o jasne, 偶e nie mog艂a zdradzi膰 Heino, 偶e ten Akerblom to William Runefelt. Nie mog艂a przecie偶 powiedzie膰, 偶e sp臋dzi艂a z nim noc sam na sam w do­mu na wyspie.

Pozosta艂o jej tylko przekaza膰, 偶e Akerblom si臋 wy­cofa艂. Ze si臋 nie uda艂o.

A teraz on pyta, czy nadal chce sprzeda膰 drewno.

- To nale偶y do sprawy - doda艂. - Akerblom istnie­je naprawd臋. Teraz przebywa za granic膮, we Francji. Jest z nami. Nie podszy艂em si臋 pod niego bez jego wiedzy. To nie tylko panie艅skie nazwisko mojej mat­ki. My to drewno sprzedamy dalej. Nie ojcu. Jest to dla nas wa偶ne.

- Ile tego chcesz? I jak膮 dajesz cen臋? Wymieni艂 sum臋. Maja odstawi艂a kieliszek.

- Za tyle nawet nie zetniemy drzewa - odpar艂a. - Je偶eli nie zaproponujesz uczciwej zap艂aty, mo偶esz zapomnie膰 o sprawie.

Wreszcie doszli do ugody. Maja okaza艂a si臋 jed­nym z najtwardszych kontrahent贸w, z jakimi mia艂 do czynienia.

- Jest jeszcze co艣 - rzuci艂 po chwili ciszy. Maja spojrza艂a na niego pytaj膮co.

- Nikt poza nami nie mo偶e wiedzie膰, kim jest Akerblom.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Nawet je艣li tw贸j m膮偶 do艂膮czy do nas, nie mo偶e wiedzie膰, 偶e to ja.

Nie lubi艂a k艂ama膰, ale na to si臋 zgodzi艂a. Chcia艂a Heino oszcz臋dzi膰 prawdy.

- No i - doda艂 - kilka razy do roku b臋dziemy mu­sieli si臋 tutaj spotka膰. Porozmawia膰 o interesach.

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Na to nie mog臋 si臋 zgodzi膰. William pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nigdy nie zrobi臋 nic wbrew twojej woli. Nie mo­g臋 jednak zaprzeczy膰, 偶e mnie poci膮gasz. Tak偶e jako kobieta.

Niebezpieczne s艂owa...

- Ja mam m臋偶a - rzuci艂a szybko Maja. - M臋偶a, kt贸re­go ceni臋 ponad wszystko. Nawet w twoich kr臋gach mu­si istnie膰 co艣 u艣wi臋conego. Kocham Heino. Po prostu.

- A co si臋 stanie, je艣li pewnego dnia b臋dziesz po­trzebowa艂a m臋偶czyzny? - spyta艂, wymownie akcentu­j膮c ostatnie s艂owo. - On jest twoim m臋偶em, ale nigdy nie b臋dzie ju偶 dla ciebie m臋偶czyzn膮.

Nie mog艂a zaprzecza膰. To przecie偶 lekarz Runefelt贸w zajmowa艂 si臋 Heino.

- 艢wiat pe艂en jest m臋偶czyzn - rzek艂a Maja. - A ist­niej膮 kobiety, kt贸re mog膮 si臋 bez tego rodzaju mi艂o­艣ci obej艣膰.

- Czy jeste艣 na tyle ch艂odna, 偶e da艂aby艣 rad臋? - zdziwi艂 si臋. - Nigdy nie zat臋sknisz do obejmuj膮cych ci臋 ramion, do mi艂o艣ci m臋偶czyzny?

- A co, proponujesz mi to?

- Je艣li nadejdzie ten dzie艅, b臋d臋 tu. Maja za艣mia艂a si臋, odrzucaj膮c g艂ow臋 w ty艂.

- To najbardziej zarozumia艂e s艂owa, kt贸re s艂ysza­艂am. A prawd膮 jest, 偶e m贸j pierwszy m膮偶 te偶 mia艂 wy­g贸rowane mniemanie o sobie!

- Heino to tw贸j drugi m膮偶? Potwierdzi艂a.

- Wszystko, co dobre, idzie tr贸jkami - odpar艂.

- Czy b臋d臋 mog艂a tu przyjecha膰 bez zobowi膮za艅? - spyta艂a. - Bez obawy, 偶e zmusisz mnie do p贸j艣cia z to­b膮 do 艂贸偶ka?

- Ja nikogo nie musz臋 do tego zmusza膰 - odpar艂 z wyzwaniem w g艂osie.

- Doprawdy, sprzedam ci to drewno, panie Akerblom - powiedzia艂a Maja, podnosz膮c kieliszek z wi­nem do toastu, tak jak robi艂 to wcze艣niej William.

8

Statek przybi艂 do wyspy przed po艂udniem. Maja wesz艂a na pok艂ad. William stal na l膮dzie. Jego ludzie zachowali oboj臋tne twarze.

Wo藕nica Mai czeka艂 w Oulu. Mog艂a wraca膰 do do­mu. Zacz膮膰 podr贸偶 z jednego 艣wiata do innego.

Zazna艂a ju偶 wielu odmian 偶ycia. Luksus j膮 oszo艂o­mi艂, ale nie pozwoli! zapomnie膰, pod jakim dachem przysz艂a na 艣wiat.

T臋skni艂a za Heino.

Wygl膮da艂o na to, 偶e jego te偶 ucieszy艂 jej powr贸t. Przez twarz przebieg艂 mu cie艅 u艣miechu, gdy opo­wiedzia艂a, 偶e uda艂o si臋 zawrze膰 umow臋.

- Kim jest ten Akerblom? - spyta艂.

- Starszy pan, z fi艅skiej arystokracji - odpowiedzia­艂a, staraj膮c si臋 wple艣膰 jak najwi臋cej prawdy w k艂am­stwo. - Odludek - doda艂a. - Musia艂am dop艂yn膮膰 a偶 na Hailuoto. Ma tam wielki dom, kt贸rego pozazdro艣ci艂­by nawet Runefelt. Przyj膮艂 mnie jak kr贸low膮.

- Nie uzna艂, 偶e to dziwne prowadzi膰 interesy z ko­biet膮?

- Z pocz膮tku wygl膮da艂o na to, 偶e ode艣le mnie z po­wrotem do Oulu - odpar艂a Maja. Przyda艂a jej si臋 teraz jej bujna wyobra藕nia. - Dopiero gdy opowiedzia艂am mu o tobie, uzna艂 moj膮 obecno艣膰 za co艣 wi臋cej ni偶 obraz臋.

- Uwa偶am, 偶e jeste艣 bardzo bystra.

- Twoja kamizela, niestety, jeszcze nie jest gotowa - rzuci艂a Maja szybko. - To potrwa jeszcze jaki艣 tydzie艅.

- No, to b臋dziemy mieli czas na przygotowanie biura dla Heino - wtr膮ci艂 Ailo.

- Potrzebuj臋 twojego pokoju tkackiego, Maju - po­wiedzia艂 Heino. - Tam jest wystarczaj膮co du偶o miejsca. No i jest pokoik obok, gdzie b臋d臋 spa膰. To zbyt m臋cz膮­ce dla ciebie ci膮gn膮膰 mnie codziennie z do艂u na g贸r臋.

- Ale... - zaj膮kn臋艂a si臋 Maja. - Przenios臋 si臋 tam z tob膮 - stwierdzi艂a.

Schwyci艂 jej d艂o艅. 艢cisn膮艂, patrz膮c jej w oczy.

- Nie, moja Maju. Spanie z tob膮 w jednym 艂贸偶ku przypomina mi zbytnio to, co straci艂em. To, do cze­go ju偶 nigdy nie b臋d臋 zdolny...

Spu艣ci艂a g艂ow臋.

By艂o to najbardziej przepe艂nione gorycz膮 rozsta­nie, jakie mog艂a sobie wyobrazi膰.

Ale jednocze艣nie wskazywa艂o, 偶e zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 偶ycia. Chcia艂 mie膰 biuro.

- Oczywi艣cie, 偶e oddam ci ten pok贸j. S膮 inne, kt贸­rych mog臋 u偶ywa膰.

- Mo偶e ten, kt贸ry mia艂 by膰 pokojem dziecinnym - rzuci艂 z b贸lem w spojrzeniu. - Przecie偶 nigdy nim nie b臋dzie... - doda艂, j膮trz膮c ran臋.

- Tak, powinien pasowa膰... Maja nie wytrzyma艂a d艂u偶ej. Wybieg艂a z pokoju, p艂acz膮c. Usiad艂a na szczycie schod贸w i ukry艂a twarz w d艂oniach.

Jak to mo偶liwe, 偶e oni, kochaj膮c si臋 przecie偶, byli zdolni do zadawania sobie tak dotkliwych ran? Prze­cie偶 te s艂owa pali艂y jak ogie艅...

Us艂ysza艂a za sob膮 ciche kroki. Kto艣 usiad艂 ko艂o niej, obejmuj膮c j膮 ramieniem.

呕adnych s艂贸w. Tylko porozumienie.

- Mimo wszystko on idzie w dobrym kierunku - powiedzia艂 w ko艅cu Ailo. - Wiele z nim rozmawia­艂em, przekonywa艂em. Chcia艂 ju偶 to przygotowa膰 jako niespodziank臋 dla ciebie. Zacz膮艂em pakowa膰 rzeczy w twoim pokoju tkackim...

Maja spojrza艂a na niego.

- Znalaz艂em tam co艣 - doda艂. - Co艣, czego bym si臋 nigdy nie spodziewa艂 tam znale藕膰...

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Czy Heino o tym wie?

- Nie. Mo偶esz to wyt艂umaczy膰?

- Tak - odpar艂a Maja. Wiedzia艂a, 偶e mo偶e to zro­bi膰. - Dotyczy to sprawy wi臋kszej ni偶 ty czy ja.

Ailo spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co.

- To dla Finlandii. Dla wolnej Finlandii.

- Bo偶e - mrukn膮艂. - A wi臋c si臋 w to wmiesza艂a艣? - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem. - Kto艣 by m贸g艂 powiedzie膰, 偶e odziedziczy艂a艣 po Raiji zdolno艣膰 do 艂adowania si臋 w k艂opoty.

Maja nie odpowiedzia艂a.

- Ten m臋偶czyzna, kt贸ry tu by艂, gdy przyjecha艂em... nie by艂 tylko wo藕nic膮 lekarza?

- Nie.

- On nie jest kim艣... wi臋cej dla ciebie? Piorunuj膮ce spojrzenie Mai sprawi艂o, 偶e po偶a艂owa艂 pytania.

- Co, u diabla, o mnie my艣lisz? Heino jest moim m臋偶em!

- Nie powiedzia艂em mu o tym, co znalaz艂em - zmieni艂 temat Ailo. - Uzna艂em, 偶e lepiej b臋dzie naj­pierw spyta膰 ciebie. Podejrzewa艂em, 偶e on o tym nie wie. Ze ma nie wiedzie膰...

- Ja chc臋 w艂膮czy膰 w to Heino - powiedzia艂a Maja powoli. - Mo偶e okaza膰 si臋 bardzo przydatny. Oni te偶 tak uwa偶aj膮. Ale jeszcze nie nadszed艂 czas. On musi si臋 najpierw sam odnale藕膰.

Po d艂u偶szej przerwie doda艂a:

- S膮dz臋, 偶e i dla ciebie jest w tym miejsce. Tak czuj臋...

- Nie pozostan臋 tu d艂ugo - odpar艂 Ailo. Maja nie odpowiedzia艂a.

- Powinna艣 do niego wr贸ci膰 - rzuci艂 Ailo. - On nie chcia艂 ci臋 zrani膰, po prostu jest teraz szorstki. Mo偶e niezbyt mi艂y dla nas, ale to oznacza, 偶e zaczyna pa­trze膰 prawdzie w oczy. Zr贸bcie to razem, nawet je艣li b臋dzie bolesne.

Heino te偶 p艂aka艂. Maja wesz艂a do 艂贸偶ka, kt贸re dzieli­li. Od czasu, gdy Heino tu le偶a艂, zdj臋li ci臋偶kie zas艂ony.

Bywa艂y noce, gdy przytula艂a si臋 do niego, szukaj膮c jego ciep艂a. Bywa艂y chwile, gdy m贸wi艂, 偶e jemu jest zbyt gor膮co, kiedy ona le偶y tak blisko.

Maja 藕le sypia艂a. Stara艂a si臋 nie przeszkadza膰 Heino, le偶a艂a niemal na kraw臋dzi 艂贸偶ka.

Teraz usiad艂a tak, 偶e g艂owa m臋偶a opar艂a si臋 na jej udach. D艂onie g艂aska艂y delikatnie jego wychudzon膮, ale jak偶e kochan膮 twarz.

- Na pewno jeszcze niejeden raz ci臋 zrani臋 - ode­zwa艂 si臋 Heino.

- Wiem.

- Znam ci臋 tak dobrze, 偶e mog臋 ci臋 zrani膰 mocniej ni偶 ktokolwiek inny. Powinna艣 si臋 mnie pozby膰, Ma­ju. Jak膮 masz ze mnie korzy艣膰?

- A jak膮 korzy艣膰 ma si臋 z kochania? - odpowiedzia­艂a pytaniem. - Ja ci臋 po prostu kocham. Nie mog臋 - i nie chc臋 - tego zmieni膰.

- To... nie takie 偶ycie chcia艂em dla nas stworzy膰 - Heino spojrza艂 na Maj臋 i zamkn膮艂 oczy. Dobrze mu by艂o z g艂ow膮 wtulon膮 w to 艂ono, w kt贸rym nie uda­艂o mu si臋 umie艣ci膰 swego dziecka.

- To jest 偶ycie, kt贸re mamy prze偶y膰, m贸j Heino. Nie mo偶emy go zmieni膰, tak jak si臋 to dzieje w ma­rzeniach. Taka jest rzeczywisto艣膰.

- Spr贸buj臋 by膰 tym, jakim uwa偶asz, 偶e mog臋 by膰 - obieca艂. - Ja widz臋 tylko kalek臋 skazanego na 艂贸偶ko. Nie wiem, kogo we mnie widzisz, kochana, ale spr贸­buj臋 by膰 tym cz艂owiekiem!

Rzeczywi艣cie si臋 stara艂. Gdy przyjecha艂 Bergfors z 偶elazn膮 kamizelk膮, zacz臋艂o si臋 nowe 偶ycie.

By艂a to koszmarna konstrukcja. Maja nie cierpia­艂a zak艂ada膰 jej Heino. Ci臋偶ka i nieforemna, przypo­mina艂a zbroj臋 z dawnych czas贸w. Mia艂a metalowe p艂aszczyzny z przodu i z ty艂u, po艂膮czone mi臋kk膮 sk贸r膮 po bokach.

Heino nosi艂 j膮 na bielizn臋, a pod koszul膮. Maja mu­sia艂a mu uszy膰 nowe koszule, 偶eby pomie艣ci艂y gorset.

Mia艂a du偶o roboty.

Po kilku tygodniach Heino sp臋dza艂 na siedz膮co wi臋ksz膮 cz臋艣膰 dnia. Na otarte miejsca pomaga艂y ma­艣ci i d艂onie Mai.

Siedzia艂 w fotelu wyprostowany jak kr贸l. Koc ukrywa艂 jego nogi przed spojrzeniami odwiedzaj膮­cych, a tak偶e przed jego w艂asnym wzrokiem. Heino nie cierpia艂 ich widoku. Nienawidzi艂 ich dotyka膰, bo ich nie czu艂. Nienawidzi艂 by膰 bezsilnym.

Ale przej膮艂 dowodzenie, gdy ju偶 m贸g艂 usiedzie膰 w fotelu kilka godzin.

W艂a艣nie tego oczekiwa艂a Maja. O to walczy艂a. O ten dzie艅, w kt贸rym Heino b臋dzie m贸g艂 porozmawia膰 z kim艣 innym ni偶 ona, Ailo czy s艂u偶ba. Wiedzia艂a, 偶e wtedy zn贸w stanie si臋 szefem dla swoich ludzi.

Ailo zbiera艂 si臋 do wyruszenia w stron臋 domu.

Nasta艂o lato. Ciep艂e, wonne lato. Zielone, niebie­skie i z艂ote, tak jak las, woda i s艂o艅ce.

Noce by艂y gor膮ce i ciemne jak aksamit. Czasem ksi臋偶yc odbija艂 si臋 w wodzie.

- U nas jest teraz jasno - powiedzia艂a Maja do Ailo z t臋sknot膮 w g艂osie.

Wieczorami, kiedy Heino ju偶 spa艂, a s艂u偶ba posz艂a do siebie, rodze艅stwo siedzia艂o cz臋sto w kuchni.

To pomieszczenie najbardziej przypomina艂o im dom nad fiordem.

Ailo ju偶 od dawna t臋skni艂 za jasnymi nocami. Cie­szy艂 si臋, 偶e nied艂ugo wr贸ci do swoich.

- Widuj臋 tu zorz臋 polarn膮 - doda艂a Maja. - Ale ciemno艣膰 zapada wcze艣niej.

- Nie t臋sknisz za niczym innym?

- Tak, za lud藕mi. Za Reijo, Id膮, Knutem, Anjo. Nie mia艂am nigdy wielu bliskich. Tu mam nawet babk臋, gdybym chcia艂a j膮 w艂膮czy膰 do mojego 偶ycia.

- Ledwo j膮 pami臋tam - rzuci艂 Ailo. - Ale nie by艂a z艂膮 osob膮.

Maja wzruszy艂a ramionami. To by艂a sprawa jej ser­ca. Jej 偶ycia. Jej decyzji.

Zza otwartego okna dobieg艂 ich odg艂os ko艅skich kopyt.

- Do nas? - zdziwi艂a si臋 Maja. Wyjrza艂a przez okno, ale w ciemno艣ci dostrzeg艂a tylko zarys sylwet­ki konia i je藕d藕ca.

Us艂ysza艂a czyj艣 g艂os wypowiadaj膮cy jej imi臋 w jej tylko znany spos贸b.

- Mario, musz臋 z tob膮 porozmawia膰! Maja popatrzy艂a na Ailo.

- Wychodz臋 - rzuci艂a, wiedz膮c, 偶e to nie jest roz­s膮dne. Zawsze kto艣 m贸g艂 co艣 zobaczy膰.

Ale pok贸j Heino znajdowa艂 si臋 po drugiej stronie korytarza. Nie chcia艂a, 偶eby rozpozna艂 ten g艂os.

Szybko wkroczy艂a na law臋, przerzuci艂a nogi przez kraw臋d藕 okna i znikn臋艂a.

Przywita艂 j膮 cichy 艣miech. Silne d艂onie w mi臋kkich r臋kawiczkach z艂apa艂y jej d艂onie.

- Zawsze mnie zaskakujesz - powiedzia艂 serdecznie. Jego oczy 艣mia艂y si臋 - w膮skie kreski w mocnej twarzy. Jasn膮 grzywk臋 odrzuci艂 na bok. - Dobrze ci臋 zn贸w wi­dzie膰, Mario. Pami臋ta艂em ci臋 inaczej, jakby... mniejsz膮?

Maja cofn臋艂a r臋ce. Odesz艂a z kr臋gu 艣wiat艂a pod oknem w stron臋 cienia pod brzozami, kt贸re posadzo­no, gdy zbudowano ten dom.

Ale nie odesz艂a tak daleko, by Ailo nie m贸g艂 jej s艂ysze膰.

William Runefelt poszed艂 za ni膮.

- Chyba nie przyjecha艂e艣, by mi to powiedzie膰 - zwr贸ci艂a si臋 do niego Maja. - O co chodzi? Przyje­cha艂e艣 po paczk臋?

- Za dwa dni do Karlsborg przybija szwedzki sta­tek - odpowiedzia艂 William powa偶nym tonem. - To w Szwecji, na zach贸d od Tornio. Przewozi mi臋dzy innymi proch.

- St膮d daleko i do Tornio, i do Karlsborg - rzuci­艂a Maja. - Co to ma ze mn膮 wsp贸lnego?

Jego g艂os by艂 zachrypni臋ty z podniecenia.

- Jeste艣cie daleko od Tornio. To ma znaczenie. W najgorszym razie b臋dziemy musieli ucieka膰, ka偶­dy z osobna. Ka偶dy ukryje si臋 w innym miejscu...

- I mamy kogo艣 ukry膰? William pokiwa艂 g艂ow膮.

- Jak dobrze jest to zaplanowane? - zastanawia艂a si臋. - Jak bardzo jest dla nas niebezpieczne?

- Gorzej b臋dzie dla tych z Lulea, Haparanda, Tornio, Kemi... - William wymienia艂 nazwy miejscowo­艣ci le偶膮cych wzd艂u偶 wybrze偶a.

- No tak - zgodzi艂a si臋 Maja. - Mo偶emy ukry膰 ja­kiego艣 szale艅ca. Dok膮d pojedzie proch? Prochu nie chc臋 tu mie膰 za 偶adne skarby!

- Na moj膮 wysp臋 - odpar艂. - Znasz lepsze miejsce? Nie wpad艂a na to. Zrozumia艂a te偶, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 tam zabra膰 swoich towarzyszy. 艁atwiej ukry膰 tam proch ni偶 ludzi. Arystokracj臋.

- Za dwa dni?

- Je艣li zbierzemy wystarczaj膮co du偶o ludzi - skrzy­wi艂 si臋 William. - Okaza艂o si臋, 偶e niekt贸rzy z nas nie­ch臋tnie id膮 do akcji. Ale potrzebujemy i pieni臋dzy...

Wzruszy艂 ramionami.

- A wi臋c za trzy dni. Mo偶e cztery. Je艣li nikt si臋 nie zjawi, b臋dzie to znaczy膰, 偶e tym razem nie potrzebo­wali艣my waszej pomocy.

Jeszcze kto艣 zeskoczy艂 z okna kuchni i podszed艂 do nich.

- Wo藕nica lekarza... - rzuci艂 Ailo. Stan膮艂 obok Mai. - Ale tym razem na niego nie wygl膮da. Raczej na je­go pana.

- Kim jest ten cz艂owiek, Mario? Ile m贸g艂 s艂ysze膰?

- To m贸j brat, Williamie. - Maja nie zauwa偶y艂a na­wet, 偶e nazwa艂a go po imieniu. - Ailo. Przyjecha艂 z Norwegii. Nied艂ugo wraca. To jego nie dotyczy, ni­komu o tym nie powie.

- Nie wiem jeszcze, czy wracam - odezwa艂 si臋 Ailo. Nie spuszcza艂 z Williama oczu. Wida膰 by艂o, 偶e to nie jest byle kto. Jego imi臋 wywo艂a艂o echo, gdzie艣 ju偶 je s艂ysza艂... - Kusz膮 mnie rzeczy niebezpieczne, to nasza ro­dzinna s艂abo艣膰. Poza tym chcia艂bym zrobi膰 co艣, co wy­maga m臋skiej odwagi. S艂ysza艂em o szwedzkim statku. O prochu. Przypuszczam, 偶e chodzi o... wielk膮 spraw臋? William nie odpowiedzia艂.

- No i s艂ysza艂em, 偶e brak wam ludzi. Oto jestem. William spojrza艂 na Maj臋. Nie podoba艂o si臋 jej, 偶e Ailo chce wzi膮膰 w tym udzia艂. Co艣 jednak m贸wi艂o jej, 偶e on ju偶 postanowi艂.

- R臋cz臋 za niego - us艂ysza艂a w艂asny g艂os. - Je偶eli jest kto艣, na kim zawsze mog臋 polega膰, to m贸j brat.

M臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 do Ailo d艂o艅 i u艣cisn膮艂 mocno.

- William Runefelt. Ailo a偶 si臋 wzdrygn膮艂. Runefelt!

Spojrza艂 na siostr臋. Jedyni ludzie, kt贸rych Heino nienawidzi艂, to rodzina tego cz艂owieka!

- Rozumiesz, dlaczego nie mog臋 o tym powiedzie膰 Heino? Jeszcze nie teraz? - spyta艂a Maja cicho.

- Rozumiem - odpar艂 Ailo. - Kryjesz wi臋cej tajem­nic ni偶 ktokolwiek inny, moja Maju.

- Ona ca艂a stanowi zagadk臋 - przyzna艂 William z g艂臋bi serca. - Zagadk臋. Nie s膮dz臋, 偶eby komu艣 uda­艂o si臋 j膮 rozwik艂a膰.

Spojrza艂 na Ailo.

- Je偶eli jeste艣 z nami, musisz jecha膰 ze mn膮. Ailo skin膮艂 g艂ow膮. By艂 na to przygotowany.

- To nie potrwa d艂ugo - rzuci艂 do Mai, siadaj膮c na konia Runefelta. - Zanim minie tydzie艅, b臋d臋 z po­wrotem, gotowy na podr贸偶 do Norwegii.

Maja pokiwa艂a im r臋k膮 na po偶egnanie. Nie mog艂a niczemu zapobiec. Czu艂a b贸l, ale wiedzia艂a, 偶e musi go znie艣膰. To, co ma si臋 zdarzy膰, musi si臋 zdarzy膰.

Najtrudniej b臋dzie wyt艂umaczy膰 Heino znikni臋cie Ailo. Ju偶 wystarczaj膮co mu nak艂ama艂a.

- Jest grupa ludzi, kt贸rzy walcz膮 o uwolnienie Fin­landii spod w艂adzy szwedzkiej - powiedzia艂a wresz­cie, gdy Heino nie uzna艂 jej pierwszych, wykr臋tnych wyja艣nie艅. - Ailo wszed艂 z nimi w kontakt. Nied艂ugo ma si臋 wydarzy膰 co艣 wa偶nego.

Coraz trudniej by艂o jej znie艣膰 badawcze spojrzenie Heino. Nigdy wcze艣niej tak mi臋dzy nimi nie by艂o. Niech diabli porw膮 Williama Runefelta! To on wszyst­ko skomplikowa艂, wci膮gn膮艂 j膮 w to, sprawi艂, 偶e nie mo­g艂a ju偶 o wszystkim m贸wi膰 Heino, 偶e by艂y pomi臋dzy nimi tajemnice...

- Masz z nimi do czynienia?

- Wiem o nich - odpar艂a. - Ailo i ja zwierzamy si臋 sobie.

- Wierzysz w to? - spyta艂. Gdy tak siedzia艂 w swo­im fotelu, zapomina艂o si臋 niemal, 偶e jest kalek膮. - To odwieczne marzenie Fin贸w - doda艂. - W ka偶dym stu­leciu znajduj膮 si臋 ludzie, kt贸rzy pr贸buj膮. Za ka偶dym razem ko艅czy si臋 tak samo. Wielu m臋偶czyzn nie umiera naturaln膮 艣mierci膮.

Maja nie odpowiedzia艂a.

- To jego 偶ycie - rzek艂 Heino. - Mo偶e z nim robi膰, co chce. Ale to nawet nie jest jego walka. Nie powi­nien tu przyje偶d偶a膰. Wiesz, co ma si臋 zdarzy膰?

Maja wbi艂a wzrok w swoje d艂onie.

- Co艣 ze statkiem... Heino nie pyta艂 wi臋cej.

Min臋艂y trzy dni. Co wiecz贸r Maja czeka艂a d艂ugo w noc. Okno kuchni by艂o otwarte. Oczy wypatrywa­艂y na po艂udnie.

Nikt si臋 nie zjawia艂.

Czwartego dnia dotar艂y wie艣ci.

W Karlsborg wylecia艂 w powietrze szwedzki statek. Pr贸bowali go przej膮膰 zamaskowani m臋偶czy藕ni. Wi臋k­szo艣膰 za艂ogi by艂a na brzegu. Pochodnia si臋 przechyli艂a...

Statek przewozi艂 proch.

M贸wiono, 偶e zgin臋li ludzie. Dw贸ch zbieg艂o, ale ich rozpoznano. Jeden by艂 m艂odym fi艅skim arystokrat膮, drugi synem ch艂opa. Szwedzi intensywnie szukali ucie­kinier贸w. Wiedzieli, 偶e nie sz艂o tu o zwyk艂膮 kradzie偶.

Maja odchodzi艂a od zmys艂贸w ze strachu.

Tylko tych dw贸ch zidentyfikowano. Wielu zgin臋艂o...

Ale nie czu艂a w sobie pustki. Wi臋藕 z Ailo nadal ist­nia艂a. To j膮 pociesza艂o.

A gdyby tym arystokrat膮 by艂 William Runefelt, ca­艂e Tornedalen by o tym m贸wi艂o.

- Czy to w tym bra艂 udzia艂 Ailo? - spyta艂 Heino. Maja mog艂a tylko potwierdzi膰.

- Oby B贸g mia艂 nad nim piecz臋. Tego dnia do swej wnuczki przyby艂a z wizyt膮 Mar­ja Kivijarvi.

Sama powozi艂a.

By艂a ubrana na czarno, jak zawsze od 艣mierci Akiego. Chustk臋 mia艂a ciasno zwi膮zan膮 pod szyj膮. By艂a blada. Maja dostrzeg艂a nagle, 偶e babka mia艂a wi臋cej zmarszczek wok贸艂 oczu i na czole ni偶 wok贸艂 ust.

Oczy starszej kobiety omiot艂y korytarz. Nie pa­trzy艂a na Maj臋. W d艂oniach 艣ciska艂a r臋kawiczki. Za­wsze marz艂a w d艂onie, nawet latem.

- Nie chcia艂am si臋 narzuca膰 - powiedzia艂a, gdy Ma­ja j膮 wprowadzi艂a. - Ale si臋 boj臋. I jestem sama. Nie mia艂am do kogo p贸j艣膰. Jeste艣my prawie obce, wiem. Ale mimo to jeste艣my krewnymi, Maju. Musia艂am do ciebie przyj艣膰.

Maja wprowadzi艂a j膮 do salonu. U艣wiadomi艂a to sobie p贸藕niej, 偶e mo偶e instynktownie pragn臋艂a, by matka Raiji zobaczy艂a, jak dobrze jej si臋 powodzi.

Marja rozpi臋艂a p艂aszcz. Rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂. Te­go Aki nigdy nie zdo艂a艂 jej oduczy膰. Wed艂ug niego to by艂 zwyczaj biedak贸w.

- Kari wpl膮ta艂 si臋 w co艣 okropnego - powiedzia艂a wreszcie. - Boj臋 si臋 o niego. Boj臋 si臋, 偶e sta艂o si臋 co艣 naprawd臋 strasznego.

- Statek? - spyta艂a Maja odruchowo. Marja wpatrzy艂a si臋 w ni膮 zdumiona.

- Sk膮d wiesz? - spyta艂a szeptem.

- Przecie偶 wszyscy o tym m贸wi膮 - odrzek艂a szyb­ko Maja.

- Ten ch艂opak jest taki narwany - powiedzia艂a Marja. - A m贸wi膮 o tylu zabitych. I 偶e jeden z nich to ch艂opski syn...

Maja dzieli艂a jej l臋k.

- Pami臋tasz dziecko, kt贸re matka i Mikkal mieli tu ze sob膮? - spyta艂a. - Mojego brata?

Marja pokiwa艂a g艂ow膮, dziwi膮c si臋, dlaczego o to pyta.

- Ailo wzi膮艂 w tym udzia艂 - powiedzia艂a Maja. - Te偶 nie wr贸ci艂. Nie wiemy, co si臋 sta艂o. Mo偶emy tyl­ko czeka膰.

9

Nak艂onili Marj臋, 偶eby zatrzyma艂a si臋 u nich. Po­wiedzia艂a, 偶e w gospodarstwie pozosta艂 parobek. Nie by艂 zamieszany w spraw臋, Marja twierdzi艂a, 偶e mo偶­na na nim polega膰. W ka偶dym razie wierzy膰, 偶e na­karmi zwierz臋ta.

Troje przygn臋bionych ludzi nie mia艂o specjalnie o czym ze sob膮 rozmawia膰.

Marja zebra艂a si臋 na odwag臋 i spyta艂a, co si臋 dzia­艂o z Raij膮. Maja opowiedzia艂a, czuj膮c, jakby m贸wi艂a o kim艣 obcym. Gdy chodzi艂o o matk臋, t艂umi艂a wszel­kie uczucia.

Tak偶e Marja ukrywa艂a swoje uczucia. Dobrze pa­mi臋ta艂a o艣miolatk臋, kt贸r膮 wys艂ali do Norwegii w na­dziei, 偶e spotka j膮 lepszy los.

Raija nie chcia艂a jecha膰. Mo偶e wyrz膮dzili jej tym wielk膮 krzywd臋. Mimo 偶e Raija jej wybaczy艂a.

By艂y to wspomnienia, kt贸rych nigdy nie zdo艂a艂a wy­rzuci膰 z pami臋ci. Kt贸re nigdy nie przesta艂y jej dr臋czy膰.

By艂y matk膮 i c贸rk膮 tej kobiety, o kt贸rej m贸wi艂y. To je ze sob膮 艂膮czy艂o. Obie by艂y jej obce, tak jak ob­ce by艂y dla siebie nawzajem.

Po po艂udniu nadjecha艂 konno ch艂opak. Ubrany by艂 jak wie艣niak, a po koniu by艂o zna膰 d艂ug膮 drog臋.

- Szukam Marii Aalto - powiedzia艂 po fi艅sku. Mia艂 mo偶e szesna艣cie lat.

Maja wprowadzi艂a go do pokoju Heino.

- Ja jestem Maria Aalto - powiedzia艂a.

- Tw贸j brat jest ranny - powiedzia艂 jak wyuczon膮 lekcj臋. - Potrzebuje ci臋. Tylko ty mo偶esz mu pom贸c.

Maja skin臋艂a g艂ow膮.

Wesz艂a Marja. S艂ucha艂a z szeroko otwartymi oczami.

- Jak bardzo? - spyta艂 Heino. - Co jest z bratem Marii?

Ch艂opak prze艂kn膮艂 艣lin臋. Wzrok wbi艂 w pod艂og臋. Nie proszono go, 偶eby o tym m贸wi艂.

- Bra艂e艣 w tym udzia艂? Przera偶ony potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Jestem tylko ch艂opcem stajennym u... - zamilk艂, przypomniawszy sobie, 偶e nie mo偶e ujawnia膰 na­zwisk. - M贸wi膮, 偶e on nie ma ju偶 twarzy.

Maja zacisn臋艂a powieki, ale wyobra藕nia nadal pra­cowa艂a. Jak to si臋 sta艂o? Dlaczego nic nie przewidzia­艂a? Co艣 z艂ego dzia艂o si臋 z jej bratem, a ona nic nie czu艂a!

- Czy to daleko? - spyta艂 Heino. Maja wiedzia艂a.

- Tak - odpar艂 ch艂opak. - Ja j膮 tam zawioz臋. Niko­go wi臋cej mi nie wolno.

- Czy jest z wami ch艂opak, Kari Kivijarvi? - spyta­艂a Marja. - Wysoki blondyn. Czy 偶yje?

- Nie wiem - odpar艂 ch艂opak. - Naprawd臋 nie wiem. Tam nie ma ich wielu. Tylko jej brat i jeszcze kilku.

- Oczywi艣cie musisz jecha膰 - stwierdzi艂 Heino.

- A co z tob膮? Marja odpowiedzia艂a za niego.

- Ja zostan臋. On jest teraz moj膮 rodzin膮. W ko艅cu stara babka si臋 na co艣 przyda.

- Ko艅 ch艂opaka mo偶e tu zosta膰. We藕 nasze konie i w贸z, je艣li trzeba - orzek艂 Heino.

- Pojedziemy konno - zdecydowa艂a Maja, splata­j膮c w艂osy w ciasny warkocz. - Tak b臋dzie najszybciej.

Wiedzia艂a, 偶e b臋d膮 musieli po drodze zmienia膰 ko­nie, ale nie wspomnia艂a o tym m臋偶owi.

Ch艂opak dosta艂 jedzenie, gdy Maja si臋 przebiera艂a. W艂o偶y艂a sk贸rzane spodnie Ailo. Mo偶e i kobietom nie wypada艂o chodzi膰 w spodniach, ale nie dba艂a o to. Sp贸dnica tylko by przeszkadza艂a w je藕dzie. Ale za­pakowa艂a sp贸dnic臋 i bluzk臋. Tam, dok膮d jecha艂a, nie chodzi艂o si臋 w sk贸rzanych, brudnych spodniach.

Maja wcisn臋艂a warkocz pod jedn膮 z czapek Heino. Czapka troch臋 si臋 wybrzuszy艂a, ale nie tak, 偶eby zwraca艂o to uwag臋.

- Dobre przebranie - u艣miechn膮艂 si臋 Heino. Nawet j膮 u艣cisn膮艂.

Maja ucieszy艂a si臋. Tak rzadko jej dotyka艂. Ona te偶 co­raz rzadziej. Za ka偶dym razem czu艂a, 偶e m膮偶 j膮 odrzuca. A teraz pozwoli艂 nawet na poca艂unek.

- B臋d臋 za tob膮 t臋skni艂a. Heino u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

- Ailo bardziej ci臋 potrzebuje. Dobrze, 偶e 呕yje. Mam nadziej臋, 偶e mu pomo偶esz!

Maja skrzywi艂a si臋. Bez twarzy...

To mog艂o oznacza膰 wiele. Czu艂a jednak, 偶e a偶 co艣 si臋 w niej skr臋ca艂o ze strachu. Marja u艣cisn臋艂a j膮 mocno.

- Spytaj o Kariego! - poprosi艂a. Tylko jeszcze o to dziecko mog艂a si臋 troszczy膰.

Dojechali a偶 do Zatoki Botnickiej. Ju偶 dawno Ma­ja nie jecha艂a tak d艂ugo konno. Jej cia艂o zesztywnia­艂o. Trudno jej by艂o usiedzie膰. 呕a艂owa艂a tak偶e koni. Wiedzia艂a, 偶e to i dla nich za d艂uga droga.

- Dadz膮 rad臋 - rzuci艂 ch艂opak. - Musimy tam do­trze膰 jeszcze dzi艣.

- To niemo偶liwe - wykrzykn臋艂a Maja. - Przecie偶 jedziemy na... wysp臋?

Potwierdzi艂.

- Zostawimy konie w gospodarstwie na po艂udnie od Tornio. Stamt膮d pop艂yniemy 艂odzi膮. Wtedy zd膮­偶ymy. Dla twojego brata liczy si臋 ka偶da godzina.

W um贸wionym miejscu przyj臋to ich konie z obiet­nic膮, 偶e zadbaj膮 o nie. Porozmawiali chwil臋 o pogodzie i odeszli na cypel, gdzie czeka艂a 艂贸d藕. By艂a podobna do tych, kt贸re Maja zna艂a z p贸艂nocy. Mia艂a pi臋cioosobo­w膮 za艂og臋. Od razu odbili od brzegu.

Pogoda by艂a dobra, wi臋c nawet zapadaj膮cy zmrok nie niepokoi艂 Mai. Za艂oga zreszt膮 sprawia艂a wra偶enie do艣wiadczonej.

Marz艂a, ale wiedzia艂a, 偶e tylko powinna by膰 wdzi臋czna wiatrowi. Pr臋dzej dop艂yn膮.

Nie widzia艂a nic opr贸cz 偶agla, ale i tak my艣li mia­艂a zaprz膮tni臋te innymi sprawami.

艢wieci艂 ksi臋偶yc w pe艂ni, co u艂atwia艂o 偶eglarzom za­danie. Ujrzeli l膮d na d艂ugo, nim zbli偶yli si臋 do brze­gu. Maja zorientowa艂a si臋, 偶e to inna strona wyspy. Przyp艂yn臋li przecie偶 od p贸艂nocy.

艁贸d藕 nie przybi艂a do brzegu. S艂ycha膰 by艂o, jak ocie­ra si臋 o dno. Jeden z cz艂onk贸w za艂ogi zeskoczy艂 i wy­ci膮gn膮艂 r臋ce w stron臋 Mai. Zsun臋艂a si臋 w nie bez wa­hania, tul膮c do piersi zawini膮tko z odzie偶膮 i zio艂ami. Nie mog艂y si臋 zmoczy膰.

M臋偶czyzna doszed艂 z ni膮 do brzegu i postawi艂 na piasku. Ch艂opak, przemoczony, dotar艂 chwil臋 potem. By艂 zm臋czony, s艂ania艂 si臋 niemal. Doprowadzi艂 j膮 do dw贸ch koni pas膮cych si臋 w zaro艣lach, niewidocznych od strony morza. Siod艂a le偶a艂y w trawie. Osiod艂ali zwierz臋ta. Nie mieli czasu nawet na rozmow臋.

Ch艂opak poprowadzi艂 j膮 dr贸偶k膮 przez las.

Zacz臋艂o si臋 rozja艣nia膰.

Dotarli do domu od innej strony ni偶 ostatnio. Maja niemal go nie pozna艂a. Wi臋kszo艣膰 okien by艂a ciemna, tylko z jednego czy dw贸ch dochodzi艂o s艂abe 艣wiat艂o.

- Ja zajm臋 si臋 ko艅mi - rzuci艂 ch艂opak. - Wejd藕 do 艣rodka.

Maja chcia艂a zaprotestowa膰, ale nie dopu艣ci艂 jej do g艂osu.

- To nic takiego - powiedzia艂 z krzywym u艣mie­chem. - Jestem na s艂u偶bie u dobrego pana. Nie wszy­scy tak maj膮. Nie daje mi takich zada艅 codziennie. Zreszt膮, sam si臋 zg艂osi艂em.

- Powiem mu, jaki by艂e艣 dzielny - obieca艂a Maja. Wbieg艂a na schody prowadz膮ce do domu. Nawet nie zapuka艂a, ale tym razem drzwi by艂y zamkni臋te.

Chwil臋 potem kto艣 przekr臋ci艂 klucz w zamku. Drzwi si臋 uchyli艂y i ukaza艂 si臋 William Runefelt.

By艂 blady pod opalon膮 sk贸r膮. Mia艂 kilkudniowy zarost i wygl膮da艂 tak, jakby czuwa艂 tak samo d艂ugo.

- Dzi臋ki Bogu! - westchn膮艂 i wci膮gn膮艂 Maj臋 do 艣rodka. Drzwi zamkn膮艂 na klucz. - Posz艂o 藕le.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. - Jak Ailo?

- By艂 za blisko. - William prze艂kn膮艂 艣lin臋 i spojrza艂 na Maj臋. - Nigdy nie widzia艂em takiego ognia... Nie wiem, czy on to prze偶yje. Musia艂em wezwa膰 Bergforsa. Wprowadzi膰 go we wszystko, co zreszt膮 podejrze­wa艂 od jakiego艣 czasu. Na szcz臋艣cie okaza艂 si臋 na­szym zwolennikiem. Ca艂y czas daje Ailo morfin臋. To powinno koi膰 b贸l, on jednak wije si臋 w cierpieniu.

M贸wi du偶o, chyba po lapo艅sku, bo nic nie rozu­miem. Przywo艂uje jak膮艣 Id臋. I ciebie. 鈥濻prowad藕 Ma­j臋!鈥, wo艂a艂 do mnie raz po raz...

- Ida to jego 偶ona - wyja艣ni艂a Maja. - Musz臋 go zo­baczy膰. Jak bardzo jest 藕le, William?

Spojrza艂a na niego, on jednak unika艂 jej wzroku.

- Ch艂opak, kt贸ry po mnie przyjecha艂, nie chcia艂 nic powiedzie膰. Tylko 偶e Ailo nie ma ju偶 twarzy...

- To odpowiada prawdzie, Mario - powiedzia艂 Wil­liam. Dotkn膮艂 lekko jej policzka, ale zreflektowa艂 si臋 i wsadzi艂 pi臋艣ci do kieszeni brokatowej kamizelki. - Ailo nie ma ju偶 twarzy. To tylko kawa艂ek mi臋sa. Otwarta rana. Otw贸r zamiast ust, co艣, co Bergfors uzyska艂 w miejsce nosa, 偶eby m贸g艂 oddycha膰, i pra­wie zro艣ni臋te szpary, kt贸re by艂y oczami. W艂osy ma tylko z ty艂u g艂owy. I jedno ucho.

Maja przytrzyma艂a si臋 mocno por臋czy schod贸w. Pr贸bowa艂a sobie wyobrazi膰 to, co William jej opisa艂. Nie da艂a rady. Ale przynajmniej by艂a przygotowana.

- A inne obra偶enia?

- Z艂amana noga - odpar艂. - A ja nie mam nawet dra艣ni臋cia, nawet lekkiego oparzenia. A te偶 by艂em na tym przekl臋tym statku!

- Musz臋 do Ailo - powiedzia艂a Maja. Nape艂ni艂a j膮 si艂a. Poczu艂a pewno艣膰, 偶e Ailo nie umrze. Nie by艂o w niej pustki.

William poprowadzi艂 j膮 do jednego w du偶ych po­koj贸w.

Bergfors siedzia艂 przy 艂贸偶ku. Od kiedy przyby艂, nie odst臋powa艂 rannego ani na krok.

Maja pad艂a na kolana przy pos艂aniu brata. 艁zy przes艂ania艂y jej widok. Otar艂a je i zmusi艂a si臋 do pa­trzenia.

Opis Williama zgadza艂 si臋 z rzeczywisto艣ci膮. Nie mog艂aby stwierdzi膰 z pewno艣ci膮, 偶e to by艂 Ailo. Nie mog艂a.

- O Bo偶e - wyszepta艂a, chocia偶 wiedzia艂a, 偶e po­moc Najwy偶szego na niewiele si臋 teraz przyda.

- By艂 ze mn膮 ca艂y czas - powiedzia艂 William. - Roz­poznali艣my go po ptaku, kt贸rego nosi艂 na rzemyku na szyi.

Maja dostrzeg艂a ozdob臋. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Ailo za­wsze rze藕bi艂 ptaki we wszystkim, co mu wpad艂o w r臋­ce: kawa艂ku drewna, ko艣ci... Jednego dosta艂a tak偶e ona. By艂 to ptak z rozpostartymi skrzyd艂ami, wisz膮­cy na podw贸jnym rzemyku.

- Wietrzymy jego rany raz dziennie - odezwa艂 si臋 lekarz. - Przyby艂a艣 w najgorszym momencie.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Widywa艂am ju偶 brzydkie rzeczy - stwierdzi艂a, odk艂adaj膮c na bok zawini膮tko z zio艂ami. Nie przyda­dz膮 si臋 teraz. Potrzebne b臋d膮 silniejsze 艣rodki.

Spojrza艂a powa偶nie na obu m臋偶czyzn.

- Prosz臋 was, 偶eby艣cie zostali - powiedzia艂a. - Ale musicie obieca膰, 偶e nie przeszkodzicie mi, cokolwiek si臋 b臋dzie dzia艂o. Nawet gdyby艣cie s膮dzili, 偶e ja... umieram.

- O czym, u diab艂a, m贸wisz, Mario? Spojrza艂a na niego ze 艣mierteln膮 powag膮.

- Niekt贸rzy nazwaliby mnie czarownic膮 - rzuci艂a cicho. - Umiem stosowa膰 zio艂a. A gdy naprawd臋 po­trzeba, mog臋 wi臋cej. M贸wi膮, 偶e opuszczam swoje cia­艂o. Nie wiem. Nie pami臋tam. Ale nigdy jeszcze tak mi na tym nie zale偶a艂o.

Lekarz pokiwa艂 g艂ow膮. Odnosi艂 si臋 sceptycznie do podobnych praktyk, lecz skoro ju偶 mia艂 okazj臋 zobaczy膰 co艣 takiego na w艂asne oczy, nie zamierza艂 od­mawia膰.

William nie chcia艂 wierzy膰. Ale co艣 w wygl膮dzie Mai sprawi艂o, 偶e nie protestowa艂. Sta艂a si臋 tak... inten­sywna, niemal p艂on臋艂a. Wok贸艂 niej niemal widzieli aureol臋 przypominaj膮c膮 blask zorzy polarnej.

Maja usiad艂a na pod艂odze ko艂o 艂贸偶ka. Chwyci艂a obie d艂onie brata. Policzek opar艂a o brzeg pos艂ania i utkwi­艂a spojrzenie w Ailo. Nie dostrzega艂a rany, widzia艂a je­go dawn膮 twarz: u艣miechni臋t膮, 艂adn膮, z b艂yskiem w oku i niesforn膮, czarn膮, g臋st膮 grzywk膮 opadaj膮c膮 na czo艂o.

Jej Ailo.

Ailo Idy.

Sk膮d bra艂o si臋 to ciep艂o? Nigdy tak wcze艣niej nie by艂o. Nie czu艂a takiego gor膮ca...

Nie mog艂a tego nie zrobi膰. Nie mo偶na by艂o d艂u偶ej czeka膰.

Maja czu艂a, jakby si臋 spala艂a, ale nie mog艂a pu艣ci膰 d艂oni Ailo. Byli ze sob膮 zwi膮zani jako siostra i brat, zwi膮zani tym przedziwnym 偶arem, kt贸ry by艂 jak ogie艅 i l贸d jednocze艣nie. Nic innego nie widzia艂a. Nic nie pami臋ta艂a. Zapomnia艂a, co j膮 tu sprowadzi艂o.

Byli razem - ona i Ailo - ten Ailo, kt贸rego zna艂a. Widzia艂a jego szelmowski u艣miech, czu艂a, 偶e on chce walczy膰, chce 偶y膰!

Maja czu艂a si臋 ciep艂a i lekka. Otacza艂o j膮 przedziw­ne 艣wiat艂o. Wydawa艂o si臋 znajome, nie obawia艂a si臋 go. Pozwala艂a mu si臋 prowadzi膰 dalej, dalej...

Us艂ysza艂a 艣miech. Z艂y 艣miech. Zwyci臋ski. I ujrza艂a odje偶d偶aj膮cego konno m臋偶czyzn臋.

Nie rozpozna艂a go, ale wiedzia艂a, 偶e to wr贸g. Odgoni艂a go, ale jego 艣miech wskazywa艂, 偶e on si臋 nie podda艂. 呕e to tylko po艂owiczne zwyci臋stwo.

Maj臋 prowadzi艂o 艣wiat艂o. Czu艂a takie gor膮co, 偶e niemal krzycza艂a z b贸lu. Ale 偶aden d藕wi臋k nie wydo­sta艂 si臋 z jej ust.

Gor膮co wzmaga艂o si臋. Nape艂nia艂o j膮 ca艂膮. Czu艂a, 偶e jej sk贸ra si臋 spala, ale nie odczuwa艂a strachu. Nie mia艂a si臋 czego obawia膰.

A偶 wreszcie, gdy ju偶 niemal nie mog艂a wytrzyma膰, co艣 sprawi艂o, 偶e ca艂e ciep艂o jakby sp艂yn臋艂o poprzez wn臋trze d艂oni, opuszki palc贸w...

Potem Mai zrobi艂o si臋 zimno.

William wierci艂 si臋 w fotelu. Nie podoba艂o mu si臋 to, czego by艂 艣wiadkiem. To nie mia艂o sensu, Maria nie mog艂a w co艣 takiego wierzy膰! Nie by艂a przecie偶 tak... prymitywna.

Zerkn膮艂 na Bergforsa. Lekarz z zainteresowaniem obserwowa艂 to, co si臋 dzia艂o. Albo raczej, co si臋 nie dzia艂o. O ile William m贸g艂 stwierdzi膰, nie dzia艂o si臋 nic.

- Ona 艣pi - szepn膮艂. Chcia艂 wsta膰, podnie艣膰 Mari臋 z pod艂ogi i zako艅czy膰 ten 偶a艂osny seans.

Bergfors podni贸s艂 ostrzegawczo d艂o艅. Pochyli艂 si臋 do przodu.

William popatrzy艂 na nich.

Ailo - groteskowy bez banda偶y na tle bia艂ej po艣cie­li. Maria, ubrana jak Lapo艅czyk, 艣pi膮ca na pod艂odze obok niego.

Bratersko - siostrzana mi艂o艣膰, przebieg艂o mu przez g艂ow臋. On mia艂 dwie siostry, ale nie czu艂 do nich nic szczeg贸lnego. One do niego te偶 nie.

To, 偶e od Marii bi艂 blask, by艂o odbiciem 艣wiat艂a w pokoju. Nie mog艂o by膰 inaczej. Nikt nie m贸g艂 mie膰 coraz mocniejszej czerwonoz艂otej aureoli wok贸艂 sie­bie. Ale w g艂臋bi duszy s艂ysza艂 g艂os daleki od rozs膮dku. 脫w g艂os m贸wi艂, 偶e ona wygl膮da艂a tak, jakby mo­g艂a w ka偶dej chwili zacz膮膰 p艂on膮膰. Tak jakby sta艂a w ogniu i nie zapala艂a si臋.

To nie mog艂o si臋 dzia膰 naprawd臋. To by艂y omamy. Przecie偶 czuwa艂 ju偶 czwart膮 dob臋. Oczywi艣cie, 偶e wzrok p艂ata艂 mu figle, nie mog艂o by膰 inaczej.

William uwierzy艂 w takie wyja艣nienie. Zw艂aszcza gdy aureola przemie艣ci艂a si臋 od Marii do Ailo. Wte­dy uzna艂, 偶e co艣 takiego mog艂o si臋 pojawi膰 tylko w je­go przem臋czonym umy艣le. Opar艂 si臋 wygodnie w fo­telu i zamkn膮艂 oczy.

Gdy si臋 ockn膮艂, Bergfors wsta艂. Pochyli艂 si臋 nad Ma­ri膮, zbada艂 jej puls, dotkn膮艂 sk贸ry, uni贸s艂 powiek臋, rozpi膮艂 guzik jej spodni. Potem zostawi艂 j膮 le偶膮c膮.

Spojrza艂 na Ailo i tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮 z u艣miechem.

Maria by艂a blada, wygl膮da艂a jakby na przemarzni臋­t膮. Bergfors okry艂 j膮 pledem.

Wyprowadzi艂 Williama z pokoju, zostawiaj膮c uchylone drzwi. Chusteczk膮 otar艂 pot z czo艂a.

- Nie uwierzy艂bym, gdyby to nie sta艂o si臋 na mo­ich oczach - powiedzia艂 cicho.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 William. - Maria zasn臋艂a. Co艣 jeszcze?

Lekarz potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i poklepa艂 Williama po ra­mieniu.

- Jak na tego, kt贸ry ma wielkie marzenia co do Fin­landii, zbywa ci na wyobra藕ni. Jeste艣 zbyt wielkim re­alist膮, przyjacielu. By艂e艣 艣wiadkiem cudu, ale go nie dostrzeg艂e艣. Ona jest niezwyk艂膮 kobiet膮. Niecodzien­n膮, niezwyk艂膮, wspania艂膮 kobiet膮.

William u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. Z tym m贸g艂 si臋 zgodzi膰.

- Nie widzia艂e艣 wok贸艂 niej aureoli? Nie widzia艂e艣, jak si臋 zmienia艂a od s艂abej i zimnej do roz偶arzonej? Nie widzia艂e艣, jak przesz艂a na Ailo? - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - S膮­dzi艂em, 偶e on umrze tej nocy. Teraz my艣l臋, 偶e prze偶yje. Tylko po co? przebieg艂o przez g艂ow臋 Williama. Brat Marii b臋dzie potworem bez twarzy.

- Z jego ran przesta艂a si臋 s膮czy膰 ropa - m贸wi艂 da­lej lekarz. - Nie mog艂e艣 tego dostrzec. Jego puls wzbudza nadziej臋. A ona 艣pi zimnym snem...

- Czy Maria umrze?

Lekarz dostrzeg艂 niepok贸j Williama. Przed oczami stan膮艂 mu Heino Aalto. Nieciekawa to historia, uzna艂, a wszystko dzia艂o si臋 wok贸艂 tej kobiety, kt贸ra nawet nie by艂a 艂adna.

- Pewnie wr贸ci - stwierdzi艂. - Ale to dziwny sen. Ona ma racj臋: niejeden nazwa艂by j膮 czarownic膮.

Bergfors czuwa艂 nad rodze艅stwem. Notowa艂 wszyst­ko, co dzia艂o si臋 z Maj膮, ka偶dy szczeg贸艂. By艂 zafascy­nowany. I zdeprymowany. To k艂贸ci艂o si臋 ze wszyst­kim, czemu zwyk艂 wierzy膰.

Rankiem sen Mai zmieni艂 si臋 na normalny. Zosta­wi艂 j膮 jednak na pod艂odze; co艣 mu m贸wi艂o, 偶e tak by膰 powinno.

By艂a ca艂kiem zesztywnia艂a, gdy si臋 obudzi艂a. Bardzo zm臋czy艂a j膮 d艂uga podr贸偶 na ko艅skim grzbiecie. No i ca艂膮 noc sp臋dzi艂a w niewygodnej pozycji. D艂onie na­da艂 trzyma艂y Ailo. Zmusi艂a si臋, by na niego spojrze膰. D艂onie brata by艂y ciep艂e, nie tak, jak poprzedniego wieczora. Ale twarz nigdy nie b臋dzie twarz膮 Ailo.

- Chyba uratowa艂a艣 mu 偶ycie - odezwa艂 si臋 glos. Maja podnios艂a si臋 z trudem. Ostro偶nie pu艣ci艂a d艂onie najbli偶szej sobie osoby. D艂ugo patrzy艂a na Ailo, zanim usiad艂a w wolnym fotelu. Lekarz siedzia艂 w drugim. Wyciera艂 okulary, nie patrz膮c na ni膮.

- Ju偶 d艂ugo by艂 w stadium krytycznym - stwierdzi艂.

- Pogorszy艂o mu si臋. S膮dzi艂em, 偶e umrze tej nocy. Ale nast膮pi艂o przesilenie, jako lekarz nie mog臋 powiedzie膰, 偶e sta艂o si臋 tu co艣 nienormalnego. Ale jako cz艂owiek, ma艂y wobec rzeczy wielkich, musz臋 przyzna膰, 偶e w tym pokoju dzi艣 w nocy wydarzy艂 si臋 cud. On by umar艂, gdy­by nie ty. Nie umiem tego wyt艂umaczy膰. A ty? Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- To si臋 zdarzy艂o kilka razy - powiedzia艂a. - Za­wsze chodzi艂o o kogo艣, kogo bardzo kocha艂am, a kto potrzebowa艂 pomocy. Jest co艣 jeszcze, czym potrafi臋 sterowa膰. Ale to tutaj jest poza zasi臋giem mojej wo­li. Nie wiem, na czym to polega. Ale czuj臋, 偶e za ka偶­dym razem trac臋 cz臋艣膰 siebie. To cena. Mo偶e dlate­go nie mog臋 decydowa膰, kiedy tego u偶y膰. To mo偶e mi zaszkodzi膰.

- Nic nie pami臋tasz?

- Tylko gor膮co - odpar艂a. - Nigdy tak wcze艣niej nie by艂o. Ju偶 my艣la艂am, 偶e si臋 spal臋. Wtedy ze mnie wysz艂o. Czu艂am to, sz艂o przez opuszki palc贸w... Wte­dy zacz臋艂am marzn膮膰 i ogarn臋艂a mnie ciemno艣膰.

Bergfors pokiwa艂 g艂ow膮. Wiedzia艂, 偶e musi to zano­towa膰. Podniecony, zastanawia艂 si臋, czy jemu przypad­nie rozwi膮zanie tej zagadki. Po dzisiejszej nocy ju偶 ni­gdy nie zaprzeczy istnieniu zjawisk ponadnaturalnych.

- Zabanda偶uj臋 go teraz - powiedzia艂. - Gdy si臋 obu­dzi, zobaczysz si臋 z nim. Musimy go nakarmi膰.

- Jak to robicie?

- Dajemy mu piwo przez s艂omk臋. Ma warto艣ci od­偶ywcze, mo偶e u艣mierza b贸l. Ale trudno zmusi膰 go do ssania. Sprawia mu to trudno艣膰.

Maja zrozumia艂a. Ailo nie mia艂 ju偶 warg, nie mia艂 sk贸ry. Mia艂 tylko otw贸r po ustach.

- William jest na dole - doda艂 lekarz. - Prze偶ycia dzisiejszej nocy nieco go przeros艂y. Nie wie, co o tym s膮dzi膰.

- Nie tylko on - u艣miechn臋艂a si臋 Maja. Bergfors popatrzy艂 na ni膮 d艂ugo.

- To nie jest moja sprawa - rzuci艂 w ko艅cu - ale tw贸j m膮偶 nie jest ju偶 dla ciebie m臋偶czyzn膮. Podzi­wiam twoj膮 lojalno艣膰. Jednak jeste艣 jeszcze m艂oda...

- Nie m贸w wi臋cej! - poprosi艂a Maja. - Wiem, o czym my艣lisz, ale nie m贸w o tym!

Lekarz mia艂 serdeczne spojrzenie. Czu艂a, 偶e nie by艂 tylko dobrze op艂acanym lokajem Runefelt贸w. By艂 wsp贸艂czuj膮cym cz艂owiekiem.

Zesz艂a na d贸艂. Zn贸w ujrza艂a te pi臋kne przedmioty. Cieszy艂y jej wzrok. Drzwi do pokoju z ksi膮偶kami, bi­blioteki, jak go William nazwa艂, sta艂y uchylone. Z kuchni dochodzi艂y j膮 g艂osy m贸wi膮ce co艣 cicho we­so艂ym tonem. Jak ktokolwiek m贸g艂 by膰 teraz weso­艂y? Ale to nie by艂a ich walka. Oni nie musieli wczuwa膰 si臋 w 偶ycie innych... Mo偶e ich dzie艅 zas艂ugiwa艂 na to, 偶eby wita膰 go 艣miechem...

William siedzia艂 w g艂臋bokim fotelu. Pali艂 fajk臋 al­bo raczej trzyma艂 j膮 dymi膮c膮 w d艂oniach.

- Jak z Ailo? - spyta艂.

Maja opad艂a na sof臋 i z ulg膮 wyci膮gn臋艂a nogi.

- Bergfors m贸wi, 偶e on prze偶yje.

William pokiwa艂 g艂ow膮. Patrzy艂 na Maj臋, jakby wi­dzia艂 j膮 po raz pierwszy w 偶yciu. Pr贸bowa艂 dopatrze膰 si臋 czego艣 odbiegaj膮cego od normy, czego艣, czego brak zwyk艂ym 艣miertelnikom, ale nic takiego nie zna­laz艂. Widzia艂 tylko m艂od膮 kobiet臋.

- Kim ty jeste艣, Mario?

- Dzieckiem mi艂o艣ci - odpowiedzia艂a. - Urodzo­nym w grzechu. Moja matka by艂a Fink膮, a m贸j ojciec Lapo艅czykiem. Kochali si臋 tak, 偶e unieszcz臋艣liwili wielu innych. Oboje mieli niepok贸j we krwi. Mikkal i jego Ma艂y Kruk. Nic wi臋c dziwnego, 偶e to si臋 tro­ch臋 odbija na mnie...

- Ma艂y Kruk?

- Tak nazywa艂 mam臋. - Maja wzruszy艂a ramiona­mi. - Nie pytaj mnie, dlaczego. Ale on zawsze rze藕­bi艂 ptaki, tak jak teraz Ailo. Mo偶e dlatego jeste艣my takimi w臋drownymi ptakami.

- To jakby wasz herb - stwierdzi艂 William. - M贸j to dwa miecze i kwiat.

Od艂o偶y艂 fajk臋 do popielniczki i spl贸t艂 d艂onie.

- Opowiem ci, dlaczego posz艂o 藕le. Maja obj臋艂a r臋kami kolana.

- W za艂odze statku by艂o dw贸ch naszych. Statek mia艂 zacumowa膰 troch臋 za Karlsborg, w Batskarnas. Ale za­cumowa艂 w Karlsborg. To nam utrudni艂o sytuacj臋; gdy­by nas odkryto, byliby艣my nara偶eni na atak stacjonuj膮­cych tam 偶o艂nierzy. By艂o nas dwunastu w trzech 艂贸d­kach. Wyruszyli艣my pod os艂on膮 ciemno艣ci. Wspi臋li艣my si臋 na statek i okaza艂o si臋, 偶e zosta艂o tam wi臋cej za艂ogi, ni偶 si臋 spodziewali艣my. Jeden z naszych stch贸rzy艂 i zszed艂 na l膮d razem z za艂og膮. Teraz my艣l臋, 偶e m贸g艂 na nas donie艣膰... Przej臋li艣my kontrol臋 nad statkiem bez u偶ycia przemocy. Zacz臋li艣my opuszcza膰 beczki z pro­chem. Nie chcieli艣my zabra膰 wszystkich, tylko kilka.

Wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Dostrzegli nas z l膮du. Wys艂ali dw贸ch ludzi, kt贸rzy dostali si臋 na statek. Nie zauwa偶yli艣my ich, s膮dzili艣my, 偶e wszystko jest pod kontrol膮. To by艂 nasz najwi臋kszy b艂膮d. Jeden z tych ludzi rzuci艂 si臋 na jednego z naszych, kt贸ry trzyma艂 pochodni臋. Wywi膮za艂a si臋 b贸jka. Zapali­艂y si臋 jakie艣 liny. Jedna beczka rozpad艂a si臋, proch si臋 rozsypa艂. Po艣rodku tego wszystkiego znajdowa艂o si臋 pi臋ciu m臋偶czyzn. Ailo chwyci艂 pochodni臋, chcia艂 zapo­biec katastrofie. Wtedy nast膮pi艂 wybuch. Mnie odrzu­ci艂o na burt臋. By艂o to morze p艂omieni, istne piek艂o. Wskoczyli艣my do wody. Jeden z naszych wzi膮艂 Ailo. Razem z jeszcze dwoma dop艂yn臋li艣my do 艂贸dki, wci膮­gn臋li艣my Ailo i oddalili艣my si臋 od brzegu. Kluczyli艣my pomi臋dzy ma艂ymi szkierami i unikn臋li艣my po艣cigu. Gdy nasta艂 dzie艅, uznali艣my, 偶e Ailo nie 偶yje. Odni贸s艂 takie obra偶enia... Ale dotarli艣my tu i pos艂a艂em po Bergforsa. M贸j ojciec jest w Sztokholmie, ale pewnie nie­d艂ugo wr贸ci. Niepokoje utrudniaj膮 mu handel.

- Rozpoznano ci臋?

- W masce? Ubranego na czarno? - skrzywi艂 si臋. - Nie s膮dz臋. Zreszt膮 nikogo z naszych nie dostali 偶y­wego. Jeszcze nie wiem, ilu stracili艣my.

- By艂 z wami wysoki ch艂opak, blondyn? Syn ch艂o­pa, ca艂kiem 艂adny. Siedemna艣cie, osiemna艣cie lat. Na­zywa si臋 Kari Kivijarvi. Pami臋tasz go?

William skin膮艂 g艂ow膮.

- Odwa偶ny i arogancki jak sam diabe艂. Nie wiem, co si臋 z nim sta艂o. Z nami go nie by艂o. Kim on jest dla ciebie?

- Moim wujem - u艣miechn臋艂a si臋 Maja. - Moje re­lacje rodzinne ka偶dego zaskakuj膮. Nie ka偶 mi ich t艂u­maczy膰. Ju偶 nie mam si艂.

- Chod藕 ze mn膮 na spacer - zaproponowa艂. - 艢cia­ny mnie dusz膮. Ale jeszcze boj臋 si臋 by膰 sam. Nie mu­sisz ze mn膮 rozmawia膰. Po prostu b膮d藕.

Skin臋艂a g艂ow膮.

Oboje cierpieli z powodu katastrofy. Wzajemna obecno艣膰 przynosi艂a im ulg臋.

10

Poszli do lasu. Jasnozielone brzozy zmieszane by­艂y z ponurymi 艣wierkami, lepiej pasuj膮cymi do ich nastroju.

William podwin膮艂 r臋kawy koszuli. Maja poci艂a si臋 w swoim sk贸rzanym stroju. 艢ci膮gn臋艂a kurtk臋. Mia艂a pod ni膮 jedn膮 ze swoich przyzwoitych bluzek z mi臋k­kiej flaneli, te偶 zbyt ciep艂膮 na taki letni dzie艅.

- Boisz si臋, 偶e ci臋 z艂api膮? - spyta艂a Maja. Szli w膮sk膮 艣cie偶k膮. On szed艂 przed ni膮.

- Nie my艣la艂em o tym - odpowiedzia艂, nie przesta­j膮c i艣膰. - Ale po po偶arze na statku, po tym, co spot­ka艂o Ailo, boj臋 si臋 艣mierci.

Maja rozumia艂a go. J膮 tak偶e uderzy艂o, jak ma艂a od­leg艂o艣膰 oddziela 偶ycie od 艣mierci. Ockn膮艂 si臋 w niej na wp贸艂 zapomniany obraz. Nagle zrozumia艂a, kim by艂 ten je藕dziec na koniu z jej snu.

Roto.

Lapo艅ski b贸g 艣mierci. Pos艂aniec choroby.

Nic dziwnego, 偶e jego 艣miech brzmia艂 zwyci臋sko. Przecie偶 w ko艅cu zawsze wygrywa艂.

Przez cia艂o Mai przebieg艂 zimny dreszcz. Zobaczy­艂a przed sob膮 Ailo. Wiedzia艂a, jak jego nar贸d go na­zwie.

Naznaczony przez Roto.

Doszli do pla偶y. Piasek by艂 bia艂y jak 艣nieg, drobny i delikatny. Sz艂o si臋 po nim jak po dywanie.

William usiad艂, opieraj膮c r臋ce o podci膮gni臋te kola­na. Rozpi膮艂 jeszcze jeden guzik koszuli.

Maja 艣ci膮gn臋艂a buty. Mia艂a bose nogi. Dobrze by艂o zanurzy膰 palce st贸p w ciep艂ym piasku. Ca艂kiem nowe prze偶ycie. Nad jej fiordem nie by艂o takiego piasku.

- Co teraz pozosta艂o z twoich marze艅? - spyta艂a Maja, zerkaj膮c na zielone wybrze偶e Finlandii. - Z wielkich marze艅 o niezale偶no艣ci i wolno艣ci?

- To nas nie za艂amie - odpowiedzia艂, lecz ju偶 nie tak pewnym tonem jak wcze艣niej. Nie by艂 przygoto­wany na po艣wi臋canie 偶ycia ludzi. Nie bra艂 pod uwa­g臋 przelewu krwi.

Maja zrozumia艂a, 偶e ci, kt贸rzy to planowali, po­chodzili z klasy, kt贸ra wydawa艂a oficer贸w. Zwyk艂y­mi 偶o艂nierzami byli zawsze ch艂opi. A na wojnie prze­wa偶nie gin臋li 偶o艂nierze...

- Musimy si臋 przyczai膰 na pewien czas - doda艂. Maja zrozumia艂a, 偶e nadal b臋dzie musia艂a przecho­wywa膰 pistolety.

- My艣lisz, 偶e on nas znienawidzi za to, 偶e go ura­towali艣my? - spyta艂 William.

- Ailo? Maja bawi艂a si臋 piaskiem. Przed oczami stan臋艂a jej zmasakrowana twarz brata. Spr贸bowa艂a wyobrazi膰 j膮 pokryt膮 sk贸r膮. Nie uda艂o jej si臋.

- On by艂 taki 艂adny - powiedzia艂a. - Biedna Ida! Tak niedawno si臋 pobrali. Nie wiem, czy ona b臋dzie w stanie to znie艣膰. Taki straszliwy szok!

- My艣l臋, 偶e wola艂bym umrze膰 - wyzna艂 William - ni偶 to.

- Wi臋kszo艣膰 wydarze艅 ma jaki艣 sens - odpar艂a.

- Widzisz w tym jaki艣 sens? Nie odpowiedzia艂a.

- Czy mo偶esz zosta膰? - spyta艂, nie patrz膮c na ni膮. 艁atwiej mu by艂o zaczepi膰 wzrok o lekko pofalowan膮 powierzchni臋 wody.

- Tutaj?

Potwierdzi艂 skinieniem g艂owy. Wydawa艂 si臋 bez­bronny, twarz odzwierciedla艂a jego uczucia.

- Wiesz, 偶e to niemo偶liwe - Maja ostro偶nie dobie­ra艂a s艂owa. - Oczywi艣cie zostan臋 tak d艂ugo, jak b臋d臋 potrzebna Ailo. Ale Heino jest tak偶e zale偶ny ode mnie. Ca艂kiem zale偶ny.

- I to w艂a艣nie sprawia, 偶e wszystko staje si臋 tak trudne - pokiwa艂 g艂ow膮 William. - Czuj臋 si臋 jak prze­st臋pca. Jak 艂obuz, kt贸ry okrada kogo艣, kto nic nie ma...

- Jeszcze nic nie ukrad艂e艣 Heino, William - odpar­艂a Maja spokojnie. - Nie masz za co przeprasza膰 ani za co czu膰 si臋 nie w porz膮dku.

- Jeszcze nie? - William a偶 si臋 do niej odwr贸ci艂. Ba­da艂 jej twarz. Nie m贸g艂 na to nic poradzi膰. Jego oczy nigdy dot膮d nie widzia艂y kobiety tak interesuj膮cej, pon臋tnej, tak wartej zachodu i wysi艂k贸w. - Niebez­piecznie jest dawa膰 mi nadziej臋, wiesz.

- Nie to mia艂am na my艣li - powiedzia艂a Maja, ale wie­dzia艂a, 偶e 艣wiadomie wybra艂a te s艂owa. Mog艂a si臋 odwa­偶y膰 je wypowiedzie膰. Mia艂a czas si臋 nad nimi zastano­wi膰. Ale nadal kocha艂a Heino. Czu艂a si臋 tak zagubiona...

- Pewnie s膮dzisz, 偶e to chwilowe zakochanie, prawda? - spyta艂, nadaj膮c nazw臋 temu, co powsta艂o mi臋dzy nimi.

- Czy偶 nie? - odpowiedzia艂a pytaniem Maja, a jej oczy zn贸w sta艂y si臋 oczyma m膮drej, do艣wiadczonej kobiety. Nigdy tego nie widzia艂 u osoby tak m艂odej. Ale Maja na pewno nie jest zwyk艂膮 m艂od膮 kobiet膮, to ju偶 wiedzia艂!

- ...R贸偶ni臋 si臋 od kobiet, kt贸re zna艂e艣, Williamie. Dlatego uwa偶asz, 偶e jestem fascynuj膮ca. Spotkali艣my si臋 w niezwyk艂ych okoliczno艣ciach, to te偶 ma znacze­nie. Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂o czym艣 wi臋cej. A poza tym tak wiele stoi temu na przeszkodzie...

- Masz m臋偶a - pokiwa艂 g艂ow膮. - To jest g艂贸wna przeszkoda. Nic innego si臋 nie liczy. To, 偶e pocho­dzimy z innych klas, jest bez znaczenia.

- Mo偶e dla ciebie - odrzek艂a Maja. - Ty nie mu­sia艂by艣 niczego zmienia膰. Temu, kto przechodzi w wy偶sze sfery, na pewno jest trudniej.

William przyzna艂, 偶e o tym nie pomy艣la艂.

- Ale to co艣 wi臋cej - doda艂. - Wi臋cej ni偶 chwilowe zauroczenie. Wi臋cej ni偶 po偶膮danie. Wi臋cej ni偶 to, 偶e r贸偶nisz si臋 tak bardzo od wszystkich kobiet, jakie znam. Co艣 we mnie si臋 sta艂o tej nocy, gdy ci臋 ujrza­艂em, ca艂膮 we krwi, dumnie stoj膮c膮 przed moim ojcem. Odesz艂a艣 od konaj膮cych i nic ci臋 nie obchodzi艂o, kim on jest. By艂a艣 pewnie pierwszym cz艂owiekiem, kt贸ry tak go potraktowa艂. Wtedy zrozumia艂em, 偶e jeste艣 kim艣, kto m贸g艂by mnie zobaczy膰 takim, jakim jestem naprawd臋. Wiedzia艂em... - przerwa艂 sam sobie. - U dia­b艂a, siedz臋 tak i staram si臋 uszcz臋艣liwi膰 swoj膮 nie­odwzajemnion膮 mi艂o艣ci膮 zam臋偶n膮 kobiet臋!

- Mo偶esz mie膰, kogo chcesz, Williamie - powie­dzia艂a Maja delikatnie. - Nie musisz si臋 mn膮 m臋czy膰. Mo偶esz mie膰, kogo chcesz. Nie pozw贸l, 偶ebym zmar­nowa艂a ci 偶ycie!

- Wszystkie. Z wyj膮tkiem tej jedynej - odpar艂. Spojrzenie mia艂 powa偶ne. Jeden policzek mu drga艂, jakby powstrzymywa艂 p艂acz.

- Zapominasz, 偶e ja kocham Heino - doda艂a Ma­ja. - A jestem kobiet膮 jednego m臋偶czyzny. Jaki艣 czas potrwa艂o, zanim zrozumia艂am, 偶e go kocham. Nic si臋 ze mn膮 nie dzieje nagle. Ja nie zakochuj臋 si臋 od pierw­szego wejrzenia, Williamie.

- Wolno mi 偶a艂owa膰, 偶e nie spotka艂em ci臋 pierw­szy, prawda? - William podni贸s艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. Przyj臋艂a j膮 i wsta艂a. William poda艂 jej buty.

Poszli wzd艂u偶 pla偶y. Szli tak blisko, 偶e mogli si臋 trzyma膰 za r臋ce, gdyby chcieli, tak blisko, 偶e czuli obecno艣膰 swoich cia艂.

Maja odnalaz艂a w tym spok贸j. Podoba艂o jej si臋, 偶e tak szli w ciszy. Mimo 偶e zna艂a jego uczucia, wiedzia­艂a, 偶e nie stanowi dla niej zagro偶enia.

Gdy pla偶a sta艂a si臋 bardziej kamienista, usiad艂a, a on pom贸g艂 jej wci膮gn膮膰 buty. Takie drobiazgi od­r贸偶nia艂y ich 艣wiaty. W 艣wiecie Mai kobiety radzi艂y so­bie same. W 艣wiecie Williama traktowano je jak deli­katne r贸偶e.

Mai to si臋 podoba艂o. Inaczej nie by艂aby kobiet膮.

W pewnym momencie si臋 potkn臋艂a, ale William zd膮偶y艂 j膮 podtrzyma膰 i wci膮gn膮膰 na pas sztywnej tra­wy ponad kamieniami. Jego d艂o艅 trzyma艂a jej d艂o艅, by艂a silna i ciep艂a.

Poszli tak dalej, r臋ka w r臋k臋. On by艂 wysoki i mia艂 d艂ugie nogi, ona niska i stawia艂a drobne kroki.

W oddali na morzu widzieli ma艂e 艂odzie rybackie. Ludzie wydawali si臋 wielko艣ci lalek.

William obj膮艂 j膮 ramieniem.

To nie by艂o w艂a艣ciwe, ale wcale tego tak nie odbie­rali.

- Czuj臋 si臋 jak kawa艂ek drewna unoszony przez fa­le - rzuci艂a Maja, patrz膮c na w艂a艣nie taki kawa艂ek, kt贸ry utkwi艂 pomi臋dzy kamieniami. - Wszystko za­le偶y od przypadku. Gdy ju偶 mi si臋 wydaje, 偶e mam cel w 偶yciu, co艣, czemu si臋 mog臋 po艣wi臋ci膰, wpadam wtedy w jaki艣 wir, kt贸ry mnie wyrzuca gdzie indziej. Nic si臋 nie dzieje zgodnie z przewidywaniami...

- A czy ktokolwiek tak ma? - spyta艂. - 呕yje zgod­nie z przewidywaniami? Kt贸偶 偶yje wed艂ug planu? Na­prawd臋 chcia艂aby艣 tak?

- Mo偶e i nie...

- Czy ja jestem takim wirem? - William zatrzyma艂 si臋 i po艂o偶y艂 r臋ce na jej ramionach. Delikatnie, jakby by艂a z bezcennej porcelany. - Czy to tak wszed艂em w twoje 偶ycie?

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- By艂e艣 czym艣 nieprzyjemnym - odrzek艂a Maja z lek­kim u艣miechem. - Nie ma dla ciebie miejsca w moim 偶yciu, Williamie Samuli Hugo Runefelcie.

- Zapami臋ta艂a艣 moje wszystkie imiona? Maja wysun臋艂a si臋 spod jego u艣cisku. Usiad艂a na k臋pie trawy na zboczu schodz膮cym w stron臋 morza. Zerwa艂a 藕d藕b艂o trawy i gryz艂a je w zamy艣leniu.

- Mo偶e dlatego, 偶e ten Samuli tak nie pasuje do tych pozosta艂ych arystokratycznych imion.

Usiad艂 ko艂o niej. Wyj膮艂 jej 藕d藕b艂o, dotkn膮艂 nim swoich ust i schowa艂 do kieszeni kamizelki.

- Serce mojej matki bi艂o dla ojczyzny. Nie podda­艂a si臋, gdy ojciec chcia艂 mnie nazwa膰 Samuel, i zosta­艂o Samuli.

- Nie jeste艣 偶adnym wirem, Williamie - odpar艂a w ko艅cu Maja. - Moje 偶ycie nie potoczy si臋 inn膮 drog膮 z twojego powodu. Mo偶emy si臋 tu spotyka膰 tak rzadko, 偶e niemal nigdy. Pozostaniemy przyja­ci贸艂mi. Ja 偶yj臋 tylko wtedy, gdy przebywam z lud藕­mi mojego pokroju. To, co dzieje si臋 teraz, to jakby odpoczynek od sianokos贸w mojego 偶ycia. Ale tego pewnie te偶 nie prze偶y艂e艣? Nigdy nie by艂e艣 na siano­kosach?

William potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Tylu rzeczy nie prze偶y艂e艣! Maria by艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a co艣 takiego powiedzie膰. Ona nigdy nie zazdro艣ci艂aby mu balu na dworze kr贸la, gdzie szele艣ci艂y jedwabne suknie. Ni­gdy nie zazdro艣ci艂aby mu srebrnych sztu膰c贸w i por­celanowej zastawy. Nigdy nie by艂aby dla niej celem walka o to, co liczy艂o si臋 w jego kr臋gach. W jego nud­nych kr臋gach...

Maria by艂a jedyn膮, kt贸ra mog艂aby go kocha膰 za to, kim naprawd臋 jest, a nie dla idea艂u, kt贸ry chcia艂 w nim widzie膰 jego ojciec i kt贸rym tak bardzo lubi艂 si臋 szczyci膰. Ale jej serce by艂o dla niego zamkni臋te.

- To, czego nie prze偶y艂em, chc臋 prze偶y膰 teraz - stwierdzi艂 stanowczo. Przesun膮艂 si臋 w stron臋 Mai, nie dotykaj膮c jej. Maja pozosta艂a na miejscu. Widzia艂a je­go zbli偶aj膮c膮 si臋 twarz, rozchylone usta, jego oczy...

A偶 dotkn膮艂 jej ust. Nie by艂 to ostro偶ny poca艂unek, war­gi Williama by艂y samym ogniem, b贸lem i zmys艂owo艣ci膮.

Nawet jej nie obj膮艂.

Tylko ich usta si臋 dotyka艂y. Tylko g艂odne usta w de­speracji smakowa艂y i smakowa艂y i nie mog艂y si臋 nasyci膰.

Zn贸w Maja pierwsza si臋 wycofa艂a. Zn贸w uciek艂a przed t膮 zmys艂owo艣ci膮, kt贸rej si臋 l臋ka艂a, tym bardziej 偶e czu艂a, i偶 przysz艂a zbyt 艂atwo.

- Warto by艂o? - spyta艂a. William skin膮艂 g艂ow膮. Grzywka opad艂a mu na oczy i ukry艂a jego spojrzenie.

- Tak - odrzek艂 i wsta艂. Poszed艂, nie ogl膮daj膮c si臋 na ni膮.

Maja zerwa艂a si臋 i dogoni艂a go. Chcia艂a uj膮膰 go za r臋k臋, ale si臋 nie odwa偶y艂a. Napi臋cie mi臋dzy nimi sta­艂o si臋 zbyt wielkie.

Szli razem w milczeniu, ka偶de pogr膮偶one w my­艣lach. W my艣lach, kt贸rymi nie mogli si臋 podzieli膰.

Wkr贸tce oddalili si臋 od pla偶y. Weszli na 艣cie偶ki prowadz膮ce przez las w stron臋 domu.

- Je偶eli odpoczynek od sianokos贸w jest podobny do tego - powiedzia艂, staj膮c na pierwszych stopniach - to wiem, 偶e omin臋艂o mnie co艣 niezwyk艂ego. Uczy­nisz mnie szcz臋艣liwym, Mario, je艣li pozwolisz mi wzi膮膰 w nich udzia艂.

Niepewnie pokiwa艂a g艂ow膮. Sama nie wiedzia艂a, na co si臋 godzi. Ale wiedzia艂a tak偶e, i偶 William Runefelt znaczy ju偶 dla niej zbyt wiele, 偶eby mog艂a go wyma­za膰 z 偶ycia.

Ona te偶 zas艂uguje w swoim 偶yciu na chwile odpo­czynku. Chwile, gdy nie robi nic po偶ytecznego, gdy wczuwa si臋 w siebie i wydobywa na 艣wiat艂o dzienne te swoje strony, kt贸rych nikt nie znal.

Nikt poza tym obcym m臋偶czyzn膮, kt贸ry chyba j膮 kocha.

- Jak tu pi臋knie, Williamie - powiedzia艂a, ogarnia­j膮c wzrokiem ogr贸d. Te偶 nie by艂 po偶yteczny, a tylko 艂adny. I wymaga艂 wiele pracy, 偶eby takim si臋 sta膰. - Chcia艂abym, 偶eby to miejsce na mnie czeka艂o.

- A ja?

- Ty te偶 - odpowiedzia艂a Maja, spogl膮daj膮c na Wil­liama. Mo偶e da艂a mu obietnic臋, kt贸ra wi膮za艂a go z ni膮, zamiast zapewnia膰 wolno艣膰. Obiecywa艂a wi臋­cej, ni偶 mog艂a dotrzyma膰.

Dzieli艂o ich tak wiele. Na to, co ich 艂膮czy艂o, nie wystarcza艂o nawet okre艣lenie 鈥瀞zale艅stwo鈥...

- Nie zd膮偶y艂a艣 si臋 od艣wie偶y膰.

- P贸藕niej. Najpierw musz臋 zajrze膰 do Ailo.

W oczach Ailo dostrzeg艂a 偶ycie. Bergfors zabanda­偶owa艂 go tak dok艂adnie, 偶e wida膰 by艂o tylko oczy i otw贸r ust.

Talerz zupy stoj膮cy na stoliku zdradza艂, 偶e pr贸bo­wali go karmi膰. Maja mog艂a sobie wyobrazi膰, jaki b贸l musia艂o to sprawi膰 bratu.

- Dostaje morfin臋 - odezwa艂 si臋 lekarz. - To pro­szek, kt贸ry koi b贸l. M贸wi艂em ci chyba?

Maja nie odpowiedzia艂a. Usiad艂a na pos艂aniu Ailo. Gdy wzi臋艂a go za r臋k臋, poczu艂a s艂aby u艣cisk, znak, 偶e j膮 poznaje.

Mai wydawa艂o si臋, 偶e napotka艂a jego wzrok.

- Zrobi臋 dla ciebie, co mog臋, Ailo - powiedzia艂a ci­cho. 艁zy p艂yn臋艂y jej z oczu. - Wszystko, co w mojej mocy. Ale ty te偶 musisz walczy膰. Bez tego nic nie wsk贸ram. Musisz walczy膰.

Zn贸w ten s艂aby u艣cisk. Maja unios艂a d艂o艅 brata do ust i uca艂owa艂a, a 艂zy j膮 o艣lepia艂y. Poczu艂a, jak jego r臋ka robi si臋 ci臋偶sza. Zasn膮艂.

Siedzia艂a jeszcze przy nim d艂ugo, wype艂niona jedy­n膮 my艣l膮: 鈥濷by Ailo wyzdrowia艂!鈥

Nadal p艂aka艂a, gdy w ko艅cu w艂o偶y艂a r臋k臋 brata pod pled i dobrze okry艂a. D艂ugo patrzy艂a na bia艂e banda偶e, pragn膮c, aby wydarzy艂 si臋 cud. Ale to le偶a­艂o poza jej mo偶liwo艣ciami.

- Trzeba czasu - powiedzia艂 Bergfors, wyprowa­dzaj膮c j膮 艂agodnie z pokoju. - Czasu. To imi臋 najlep­szego lekarza, jakiego znam.

William zadba艂 o to, 偶eby dosta艂a ten sam pok贸j, co poprzednio, gdy niemal porwa艂 j膮 na wysp臋. Gdy siedzia艂a u Ailo, kto艣 nani贸s艂 wody na k膮piel. Balia sta艂a pe艂na.

Maja zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, czy William umie czyta膰 w my艣lach. Ale stwierdzi艂a, 偶e k膮piel by­艂a dla niego czym艣 normalnym. Nie pami臋ta艂a, 偶eby kiedykolwiek czu艂a od niego przykry zapach. On ni­gdy nie musia艂 si臋 poci膰. Mai kojarzy艂 si臋 z nim zapach tytoniu do fajki i jeszcze inny, m臋ski, pochodz膮cy na pewno z jakiego艣 s艂oiczka czy buteleczki. By艂o to co艣 jakby korzennego, wytwarzanego w dalekich krajach.

Bez wahania wesz艂a do balii. Myd艂o czeka艂o na ni膮, pachn膮ce 艂膮k膮, latem, kwiatami... Nie m贸g艂 ofiarowa膰 jej lepszego prezentu. Bi偶uteria by艂a dla innych ko­biet, Mai wystarcza艂o pachn膮ce myd艂o.

Przebra艂a si臋. Nie wzi臋艂a ze sob膮 po艅czoch ani pantofli, a w butach do jazdy konnej na pewno nie b臋dzie chodzi艂a po tym domu. Nie wzi臋艂a tak偶e grze­bienia, wi臋c mokre w艂osy rozczesa艂a palcami.

Boso, z w艂osami sp艂ywaj膮cymi na plecy wesz艂a na salony. Wygl膮da艂a na dziewczynk臋 z bajki, kt贸rej na­le偶a艂o si臋 szcz臋艣cie, chwa艂a i ksi膮偶臋, i kt贸ra w ko艅cu zosta艂a ksi臋偶niczk膮.

William tak偶e zmieni艂 ubranie, ogoli艂 si臋, umy艂 w艂osy. Bia艂a koszula by艂a rozpi臋ta pod szyj膮, spodnie w czerwonobr膮zowym kolorze opina艂y w膮skie bio­dra i d艂ugie nogi. Na stopach mia艂 buty z mi臋kkiej, czarnej sk贸ry.

- W tym domu s膮 pantofle - odezwa艂 si臋 z u艣mie­chem, gdy Maja opad艂a na jeden z foteli. - A tak偶e po艅czochy.

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Po poprzednich przyjaci贸艂kach? Zakupione na wszelki wypadek? Nie, Williamie, dzi臋kuj臋, nie sko­rzystam.

Nikt inny nie odci膮艂by mu si臋 w ten spos贸b.

- Jak Ailo?

- Chyba mnie pozna艂. Ale okrywa艂o go tyle warstw banda偶y, 偶e nie jestem pewna.

- Masz ochot臋 na herbat臋? - spyta艂. - Pi艂a艣 kiedy艣 herbat臋?

- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂a, mimo 偶e nie pami臋­ta艂a jej smaku. - P艂yn臋艂am kiedy艣 statkiem rosyjskich kupc贸w. Jako dziewczynka - doda艂a, widz膮c jego zdu­mienie. - Moja matka zamierza艂a po艣lubi膰 brata ka­pitana. - U艣miechn臋艂a si臋. - Mia艂am ciekawe 偶ycie. Ale tak fascynuj膮ca jak moja matka nigdy nie b臋d臋.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Opowiesz mi o tym kiedy艣?

- Zale偶y, ile takich odpoczynk贸w b臋dzie nam da­ne - odpowiedzia艂a. - Ale raczej nie chc臋 herbaty. Jej smak wywo艂a艂by nieprzyjemne wspomnienia.

- Widzia艂a艣 moj膮 altan臋? Maja musia艂a si臋 u艣miechn膮膰 do Williama. By艂 jak ch艂opiec chwal膮cy si臋 naj艂adniejszymi zabawkami.

- Ostatnio nie by艂o co ogl膮da膰 - odpowiedzia艂a. - Teraz podobaj膮 mi si臋 kwiaty.

William z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮. Na schodach odta艅czy艂 z ni膮 taniec, nie przejmuj膮c si臋 s艂u偶膮cymi, kt贸re wychyli艂y g艂owy z kuchni, u艣mie­chaj膮c si臋 do pana. Wi臋kszo艣膰 z nich mia艂a na niego ochot臋, ale on nie by艂 z tych, kt贸rzy podszczypuj膮 pokoj贸wki. Nie wiedzia艂y, kim jest ta dziwna pani, kt贸ra przyjecha艂a noc膮, ale uwa偶a艂y, 偶e to dobrze s艂y­sze膰 艣miech pana Runefelta.

- To tak pasuje, 偶e jeste艣 boso na trawie - rzuci艂, gdy biegli ku altanie.

W ogrodzie ros艂y r贸偶e.

Maja opad艂a na kolana w trawie. Wsz臋dzie by艂o pe艂no r贸偶 w p膮czkach, gotowych rozkwitn膮膰 lada chwi­la: bia艂ych, r贸偶owych, czerwonych... Nigdy wcze艣niej nie widzia艂a r贸偶. Pe艂n膮 piersi膮 wci膮gn臋艂a ich zapach.

Wok贸艂 ros艂y inne kwiaty w odcieniach r贸偶u. Maja nie zna艂a ich nazw. Tam, sk膮d pochodzi艂a, nie zak艂a­dano ogrod贸w. Wystarczaj膮co wiele trudu musieli w艂o偶y膰 w to, 偶eby ziemia da艂a chleb.

Zreszt膮 na 艂膮kach kwit艂o wiele pi臋knych kwiat贸w, je艣li komu艣 chcia艂o si臋 przypatrze膰.

Ale jak偶e tu by艂o pi臋knie!

William u艂ama艂 ga艂膮zk臋 z p膮czkiem r贸偶y. Czerwo­nej, jednej z tych, kt贸re potrzebowa艂y jeszcze kilku promieni s艂o艅ca, aby rozkwitn膮膰.

Maja mia艂a niemal wyrzuty sumienia, gdy dal jej t臋 r贸偶臋.

- Jest 艣liczna - powiedzia艂a wzruszona, podnosz膮c j膮 do nosa. Pow膮cha艂a, przesun臋艂a po policzku, aby poczu膰 jej mi臋kko艣膰.

William pchn膮艂 drzwi altany i wpu艣ci艂 Maj臋. Sta艂y tam stolik i 艂awa wzd艂u偶 siedmiu z o艣miu 艣cian. Wsz臋dzie poduszki. Okna wychodz膮ce na morze by­艂y przezroczyste. To miejsce nale偶a艂o do jego matki. Nigdy nie przyprowadzi艂 tu 偶adnej ze swoich przy­jaci贸艂ek. Kilka z nich go艣ci艂o na wyspie, ale 偶adnej nie zaprosi艂 do altany.

Maja by艂a pierwsza. Jedyna. Uwa偶a艂, 偶e ona odczu­je atmosfer臋, kt贸ra panowa艂a w tym miejscu. Zrozu­mie, 偶e znaczy艂o dla niego wiele.

Maja zatrzyma艂a si臋 obok stolika z wazonem pe艂­nym kwiat贸w. Witra偶e okien ukazywa艂y ogrody z po艂udniowych krain. Nigdy czego艣 takiego nie wi­dzia艂a, nie mia艂a poj臋cia, 偶e ze szk艂a mo偶na stworzy膰 co艣 takiego. Musia艂a ich dotkn膮膰 - delikatnie, samymi opuszkami palc贸w. To by艂o szk艂o, a zarazem od­bicie czyjej艣 duszy. Maja nigdy nie uczy艂a si臋 o sztu­ce, ale umia艂a j膮 dostrzec.

Przez zwyk艂e szk艂o wchodzi艂y do 艣rodka obrazy otaczaj膮cej ich natury: morze, pla偶a, widok Oulu i wybrze偶a Finlandii. To by艂o okno na Finlandi臋.

- Podoba ci si臋?

Mog艂a tylko pokiwa膰 g艂ow膮, oszo艂omiona. Jej ser­ce by艂o wra偶liwe na pi臋kno.

- Je偶eli umr臋 m艂odo - odezwa艂 si臋 za jej plecami - ofiaruj臋 ci to miejsce, Mario. T臋 wysp臋.

Nie protestowa艂a. Nie bra艂a jego s艂贸w na powa偶­nie, czu艂a si臋, jakby by艂a we 艣nie.

William stan膮艂 tu偶 za ni膮. Obj膮艂 j膮 i opar艂 policzek o jej w艂osy. Patrzy艂 na to samo, co ona. Delikatnie poca艂owa艂 skro艅, potem czo艂o. Wargi przesun臋艂y si臋 pieszczotliwie wzd艂u偶 blizn na jej policzkach. Ramio­na zamkn臋艂y na jej talii.

- Czy mo偶emy prze偶y膰 t臋 chwil臋 razem? - spyta艂. - Tylko t臋 chwil臋, i udawa膰, 偶e jej nigdy nie by艂o? Prze­偶y膰 j膮 w pe艂ni, nie 偶a艂uj膮c, bo tak naprawd臋 si臋 nie zda­rzy艂a?

Obr贸ci艂 j膮 ku sobie, nie wypuszczaj膮c z obj臋膰.

- Tylko 偶e ja jej nigdy nie zapomn臋 - odpowiedzia艂 sobie William, obsypuj膮c jej twarz poca艂unkami. - Zachowam j膮 w pami臋ci i nigdy nie zapomn臋.

D艂onie obj臋艂y twarz Mai, usta przykry艂y usta. Ma­ja odda艂a mu poca艂unek, splataj膮c ramiona za jego plecami.

Jej usta nie wypowiedzia艂y s艂贸w przyzwolenia.

Dobrze by艂o znale藕膰 si臋 w obj臋ciach m臋偶czyzny, poczu膰 ciep艂o jego cia艂a. By膰 kobiet膮 wzbudzaj膮c膮 po­偶膮danie...

Jego palce z 艂atwo艣ci膮 porozpina艂y guziki bluzki, r贸wnie 艂atwo poradzi艂y sobie ze sp贸dnic膮.

Pad艂 przed ni膮 na kolana, 艣ci膮gaj膮c jej ubranie, pod­czas gdy usta pie艣ci艂y odkryt膮 sk贸r臋. Wiedzia艂a, 偶e go przyjmie, czu艂a, 偶e go po偶膮da, ale jednocze艣nie ogar­nia艂o j膮 parali偶uj膮ce zdumienie, 偶e jest w stanie czu膰 poci膮g do m臋偶czyzny, kt贸rego nie kocha.

Jej palce wplot艂y si臋 w jego jasne w艂osy, przycisn臋­艂y g艂ow臋 do piersi, pragn臋艂a czu膰 na nich dotyk jego d艂oni i gor膮cych ust.

Nagle zrozumia艂a, 偶e nie艣wiadomie pragn臋艂a tego od czasu odjazdu z domu. Przecie偶 nie bez powodu spakowa艂a swoj膮 naj艂adniejsz膮 bielizn臋.

William i tak nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. By艂 jak o艣le­piony jej nag膮 sk贸r膮, stara艂 si臋 jak najpr臋dzej uwol­ni膰 j膮 z d艂ugich majtek.

Maja opad艂a na poduszki 艂awy, rozwar艂a kolana przed jego d艂o艅mi i ustami, kt贸re pragn臋艂y tylko da­wa膰 i dawa膰, a偶 zagryz艂a wargi z rozkoszy.

- Zr贸b to te偶 dla siebie, William - poprosi艂a. - Chod藕!

Podni贸s艂 si臋 powoli. Ciasne spodnie nie mog艂y ukry膰 jego po偶膮dania, no i tego, 偶e by艂 hojnie obda­rowany przez natur臋. Rozpi膮艂 spodnie, usiad艂 obok niej na 艂awie i wci膮gn膮艂 j膮 na kolana. Skierowa艂 jej biodra tak, 偶e opada艂a i opada艂a, a偶 pozwoli艂 jej zn贸w si臋 wznie艣膰.

Akt mi艂osny po艣r贸d szklanych kwiat贸w. Nierze­czywisty, ma艂y Eden.

Dawali sobie nawzajem ciep艂o, pozwalaj膮c rozpa­li膰 si臋 pot臋偶nym p艂omieniom po偶膮dania. Dawali i otrzymywali zmys艂owo艣膰 i rozkosz. Dawali siebie w tej chwili raju, kt贸ry nie by艂 dla nich stworzony.

Gdy stan臋li przed sob膮, zn贸w w ubraniach, znali si臋 lepiej. Na tyle dobrze, 偶e zrozumieli, 偶e to nic mi臋­dzy nimi nie zmieni.

- Jeste艣 r贸偶膮 mojego 偶ycia, Mario - powiedzia艂 tylko.

- M贸w do mnie Maja - odpar艂a. Tylko to si臋 zmie­ni艂o.

William pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Mia艂 w r臋kach klejnot, kt贸ry chcia艂 zachowa膰 na ca艂e 偶ycie. Albo ra­czej mia艂 jego blask. Ten klejnot nie by艂 oszlifowany dla niego. Mia艂 b艂yszcze膰 dla innego m臋偶czyzny.

- Nic na to nie poradz臋, Maju - rzek艂. - Kocham ci臋.

U艣miechn臋艂a si臋. Wyjrza艂a przez okno. Tam le偶a­艂a jej Finlandia. Ta bajeczna kraina tutaj nie nale偶a艂a do niej.

11

Maja pozosta艂a ca艂y tydzie艅. W ci膮gu tego czasu statek przyp艂ywa艂 na wysp臋 cztery razy. Przywozi艂 m艂odych m臋偶czyzn na rozmowy z Williamem. M臋偶­czyzn, kt贸rzy nale偶eli do jego klasy.

Maja nigdy ich nie spotka艂a. Dla nich chcia艂a po­zosta膰 niewidzialna. William prosi艂 j膮 kilkakrotnie, by si臋 nie kry艂a, gdy mieli przyjecha膰.

- Nie chc臋 ci臋 kr臋powa膰 - oznajmi艂a. - Co zamierzasz im o mnie powiedzie膰? Co sobie pomy艣l膮? O czym b臋­d膮 m贸wi膰, gdy wr贸c膮 do domu? Ja nie potrzebuj臋 plo­tek. Ty te偶 nie. Ka偶de z nas 偶yje w艂asnym 偶yciem, Wil­liamie. Ja nie jestem cz臋艣ci膮 twojego ani ty mojego.

- Twarda jeste艣.

- W moim 艣wiecie to konieczne. Ten, kto nie jest twardy, kogo daje si臋 wykorzystywa膰, zostanie zdep­tany. Ze mn膮 to si臋 nie stanie!

William by艂 pewien, 偶e to nigdy nie nast膮pi. Ta ko­bieta mia艂a si艂臋, kt贸rej m贸g艂 jej tylko zazdro艣ci膰.

Zrozumia艂 te偶, 偶e mia艂a racj臋. Mia艂 ogromn膮 ocho­t臋 pokaza膰 Maj臋 艣wiatu, ale napotyka艂 mur nie do przebicia. Przedstawienie jej prowadzi艂oby do nie ko艅cz膮cych si臋 pyta艅, na kt贸re nie chcia艂 odpowiada膰.

A to postawi艂oby ich oboje w niezr臋cznej sytuacji.

Jego przyjaciele przywie藕li nowiny. Nazwiska po­leg艂ych. Wiadomo艣膰 o tym, 偶e jeden z nich prawdo­podobnie zd膮偶y艂 przed akcj膮 powiedzie膰 za du偶o swojemu bratu. Ten nie zamierza艂 milcze膰. Odwiedzi艂 jednego z przyjaci贸艂 Williama z propozycj膮, by jego milczenie kupiono.

Wszyscy chodzili na palcach. Wiedzieli, 偶e wielu nastawia uszu z nadziej膮, 偶e us艂ysz膮, kto jeszcze jest przeciwko kr贸lowi. Ich akcja nie usz艂a uwagi wa偶niej­szych os贸b.

Ailo odzyska艂 przytomno艣膰. Odm贸wi艂 brania wi臋k­szych porcji morfiny.

Maja by艂a akurat u niego, gdy przebudzi艂 si臋 na d艂u偶ej.

- Przyjecha艂a艣, siostro - rzek艂.

Oczy, kt贸re Maja mog艂a dostrzec spod banda偶y, pociemnia艂y od b贸lu. Rozumia艂a, jakiego cierpienia musi przysparza膰 Ailo m贸wienie. Rany pokry艂a ju偶 warstewka sk贸ry, cienkiej i delikatnej, gotowej p臋k­n膮膰 przy wi臋kszym ruchu.

- Le偶臋 tak, naznaczony przez Roto.

Zimny dreszcz przebieg艂 po plecach Mai. Ze on te偶 tak pomy艣la艂!

- Czasem wydaje mi si臋, 偶e oboje tacy jeste艣my, Ailo - odrzek艂a, 艣ciskaj膮c jego d艂o艅. - Naznaczeni przez Roto. Nasza ca艂a rodzina.

- Czy to by艂a艣 ty? - spyta艂. - Ocali艂a艣 mnie?

- Tak, to ona - odpowiedzia艂 Bergfors za Maj臋. - To jej mo偶esz dzi臋kowa膰 za ocalenie 偶ycia. My艣la艂em, 偶e umrzesz tamtej nocy.

- By艂o tak jasno - m贸wi艂 Ailo. - Czy to by艂o Saivo? By艂em tam. S艂ysza艂em odg艂os kopyt ko艅skich. 艢miech. Potem zrobi艂o si臋 ciep艂o. To musia艂a艣 by膰 ty, Maju...

Ailo ostro偶nie porusza艂 ustami, staraj膮c si臋 je sty­ka膰 jak najdelikatniej, 偶eby nie zwi臋ksza膰 b贸lu.

- By艂 te偶 ptak, z艂ocisty ptak, taki jak z bajki...

Bergfors ch艂on膮艂 jego s艂owa. Zadr偶a艂, gdy opisa艂 ciep艂o. Maja te偶 o tym m贸wi艂a. On to widzia艂. To by­艂o dziwniejsze, ni偶 s膮dzi艂. Przera偶aj膮ce.

Po g艂owie b艂膮ka艂o mu si臋 s艂owo: 鈥瀋zarownica鈥. 艁a­two by okre艣li膰 to w ten spos贸b.

To by艂o tak obce wszystkiemu, co zna艂 i co by艂o uznane.

- Zostaniesz tutaj - powiedzia艂a Maja. - Wyzdro­wiejesz. Zaczekamy na ciebie, no i ten kto艣 w Nor­wegii. Mog艂abym wys艂a膰 list do Idy, 偶eby wiedzia艂a, co si臋 z tob膮 dzieje.

- Nie! Nie! Nie do Idy!

Gwa艂towno艣膰 jego protestu przestraszy艂a Maj臋 i Bergforsa.

- Czy co艣 jest tam... pod spodem?

Palce Ailo chcia艂y zerwa膰 banda偶e. Maja powstrzy­ma艂a go si艂膮.

- Czy dacie mi przejrze膰 si臋 w lustrze... bez banda­偶y?

- Nie, Ailo - Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Czyli jestem martwy. Umar艂em dla Idy. Tak b臋­dzie najlepiej. Tak chc臋.

Bergfors podni贸s艂 si臋, by da膰 mu wi臋cej morfiny.

- Nie chc臋 tego. Wol臋 b贸l. Nie chc臋 si臋 otumania膰.

- Przynajmniej we藕 na noc - poprosi艂a Maja. - Po­trzebujesz snu, Ailo. Nie musisz by膰 tak hardy.

- Mia艂em jecha膰 do domu - powiedzia艂, nie zwa偶a­j膮c na jej s艂owa. - Udowodni膰, 偶e jestem m臋偶czyzn膮...

Nie zdo艂a艂 zap艂aka膰, mimo 偶e jego serce krwawi艂o.

- Zostawcie mnie samego! Samego!

Maja ju偶 nie mia艂a powodu, aby by膰 tam d艂u偶ej. Co艣 w niej chcia艂o tego, ale to nie by艂a ta Maja, kt贸­r膮 pragn臋艂a by膰. Dokona艂a wyboru.

William zrozumia艂 to, gdy na 艣niadanie zesz艂a ubra­na w sk贸rzany str贸j do konnej jazdy.

Ju偶 nie by艂a bosonog膮 ksi臋偶niczk膮, tylko kobiet膮 z dziczy, kt贸ra wiedzia艂a, czego chce.

- Wracam dzi艣 do domu, William. Czekaj膮 tam na mnie. Ailo ma tutaj opiek臋.

- A ja prze偶yj臋 bez ciebie? Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak s膮dz臋.

- Wr贸cisz?

- Gdy Ailo b臋dzie tego potrzebowa艂.

- A Akerblom? Maja z roztargnieniem nawin臋艂a na palec pasmo w艂os贸w.

- Ch臋tnie b臋d臋 handlowa艂a z Akerblomem - rze­k艂a. - Ale nie wiem, czy nadal b臋d臋 spe艂nia膰 wszyst­kie jego 偶yczenia.

William zerwa艂 si臋 z fotela i porwa艂 Maj臋 w ramio­na. U艣cisn膮艂 j膮 z ca艂ych si艂, jak tylko kochaj膮cy m臋偶­czyzna potrafi.

- Nie znikaj z mojego 偶ycia, Maju! Nie spraw, 偶e­by sta艂o si臋 puste i bez warto艣ci!

Poca艂owa艂 j膮 tak mocno, 偶e niemal zmia偶d偶y艂 jej usta.

- Nie odrzucaj mnie! Nie zmieniaj w kawa艂ek nie­potrzebnego drewna!

- Nigdy ci niczego nie obiecywa艂am, Williamie. - Stanowczo odsun臋艂a si臋 od niego. - Je艣li b臋d臋 potrze­bowa艂a przerw w moim 偶yciu, przyjad臋 tu - m贸wi艂a. - I zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e pewnego dnia ci臋 tu nie za­stan臋. Nikt nie mo偶e tak 偶y膰. Ty te偶 nie. Pewnego dnia powiesz do艣膰. Sam wiesz, 偶e nie mo偶esz mnie mie膰, dop贸ki kocham m臋偶czyzn臋, kt贸ry potrzebuje mnie bardziej ni偶 ktokolwiek inny.

William straci! apetyt. Otworzy艂 okno wychodz膮­ce na ogr贸d i wci膮gn膮艂 pachn膮ce powietrze. Do­strzeg艂, 偶e r贸偶e przy altanie rozkwit艂y i sta艂y w pe艂­nej krasie. Ju偶 nigdy go nie zachwyc膮. B臋d膮 mu przy­pomina膰 o tej chwili, o b贸lu. O przegranej, mimo 偶e s膮dzi艂, 偶e b臋dzie m贸g艂 wygra膰.

- Je艣li zechcesz si臋 ze mn膮 widzie膰, prze艣lij wiado­mo艣膰 - powiedzia艂 z wysi艂kiem. - B臋d臋 musia艂 teraz d艂ugo przebywa膰 w domu, w Tornio. Udawa膰 po­s艂usznego syna, unika膰 podejrze艅, nas艂uchiwa膰 po­g艂osek. Ale je艣li zechcesz przyjecha膰, Maju, b臋d臋 tu­taj. Ailo zostanie, jak d艂ugo b臋dzie trzeba, a偶 odzyska do艣膰 sil. Zadbam o to, by zapewniono mu opiek臋. Nikt si臋 o nim nie dowie.

Maja spojrza艂a na wyprostowane plecy i szerokie ra­miona Williama. Ujrza艂a odbicie jego twarzy w szybie...

Nie znalaz艂a dla niego s艂贸w pocieszenia. Nie mo­g艂a powiedzie膰, 偶e wszed艂 w to z pe艂n膮 艣wiadomo艣ci膮. Ze sam to wymusi艂, wiedz膮c, 偶e nie ma przysz艂o艣ci.

Nie mog艂a mu tego powiedzie膰.

- Statek przybije za kilka godzin - rzuci艂, nadal sto­j膮c odwr贸cony plecami. - Na l膮dzie czeka na ciebie pow贸z. Jak codziennie, od kiedy przyjecha艂a艣. Zawie­zie ci臋 tam, gdzie zostawili艣cie konie.

Pozosta艂e godziny sp臋dzi艂a u Ailo. M贸wi艂a do nie­go. Przywo艂ywa艂a wspomnienia, kt贸re dla nich oboj­ga tyle znaczy艂y. Zauwa偶y艂a, 偶e opuszcza go napi臋­cie, 偶e czasem pr贸buje si臋 u艣miecha膰.

- Naprawd臋 nie chcesz, 偶ebym powiadamia艂a Id臋? - spyta艂a wreszcie.

- Nie.

- Ona jest moj膮 siostr膮. Znam j膮 i uwa偶am, 偶e jest wystarczaj膮co silna, 偶eby stawi膰 temu czo艂o. Jeste艣 przecie偶 jej m臋偶em. Kocha ci臋. Zawsze ci臋 kocha艂a, wiem to. I nie przestanie kocha膰 tylko z tego powodu. - Nie.

- Ci臋偶ko jest czeka膰 na kogo艣, nie wiedz膮c, czy on wr贸ci... - Maja spojrza艂a mu prosto w oczy. - Ja na­wet nie kocha艂am Simona, mimo to niewiedza by艂a piek艂em. Zastanawianie si臋, czy on 偶yje. Gdzie jest. Czy ja si臋 kiedykolwiek dowiem. Dla Idy to musi by膰 gorsze, bo ci臋 kocha.

- Je偶eli ju偶 koniecznie chcesz wysy艂a膰 wiadomo艣膰, lepiej napisz, 偶e zgin膮艂em, gdy statek wylecia艂 w po­wietrze.

- Nie zrobi臋 tego - Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Nie mog臋 k艂ama膰 Idzie. Nie o tobie, nie w ten spos贸b. Czu艂abym si臋, jakbym ci臋 zabija艂a. - Nabra艂a odde­chu. - Pewnego dnia mo偶esz zmieni膰 zdanie. Gdy ra­ny si臋 zabli藕ni膮, gdy b贸l ust膮pi... Mo偶e zechcesz j膮 wtedy zobaczy膰? Nie, nie mog臋 sk艂ama膰.

- A wi臋c nic nie m贸w.

- Sam nie wiesz, na co j膮 skazujesz - stwierdzi艂a Maja smutno. - To oczywi艣cie twoja decyzja, ale uwa­偶am, 偶e jeste艣 dla Idy zbyt surowy.

- Ona nigdy nie mo偶e mnie zobaczy膰... takiego! By艂 nieugi臋ty. Maja go ju偶 nie naciska艂a. Nie wr贸­cili do tego tematu.

Postara艂a si臋, 偶eby po偶egnanie by艂o lekkie i pogodne.

William odwi贸z艂 j膮 powozem na statek. Obj膮艂 j膮, musia艂 jej jeszcze dotkn膮膰. Czu艂 si臋 jak biedak. Nie m贸g艂by jej kupi膰 za pieni膮dze ca艂ego 艣wiata.

Zanim wysiad艂a, poca艂owa艂 j膮 mocno.

Zawr贸ci艂 pow贸z, nim wsiad艂a na statek. Nie by艂 w sta­nie patrze膰, jak odp艂ywa. Wola艂 j膮 pami臋ta膰 inaczej.

Pow贸z czeka艂 na Maj臋, jak by艂o um贸wione. Mu­sia艂a si臋 u艣miechn膮膰. Pojazd nie mia艂 oznak Runefelt贸w, to na pewno z ostro偶no艣ci. Nikt nie m贸g艂 wie­dzie膰, 偶e jedzie powozem stanowi膮cym w艂asno艣膰 tej rodziny. By艂a tajemnic膮 Williama, musia艂a si臋 z tym pogodzi膰.

Maja wzi臋艂a do domu oba konie, prowadz膮c jed­nego za sob膮. Jecha艂a tak szybko, jak tylko si臋 da艂o.

T臋skni艂a za Heino. Chcia艂a go obj膮膰, poczu膰 jego zapach. Wiedzie膰, 偶e on 偶yje, 偶e go kocha.

Mur, kt贸ry on wznosi艂 pomi臋dzy nimi, os艂abia艂 jej uczucie.

Wszystko by艂oby inaczej, gdyby nie ten wypadek.

Heino uwa偶a艂, 偶e utrata cielesnej cz臋艣ci ich zwi膮z­ku obraca艂a w ruin臋 wszystko, co ich 艂膮czy艂o.

To by艂o takie niszcz膮ce...

Zagroda wygl膮da艂a tak samo, jak gdy j膮 opuszcza­艂a. Dlaczego w艂a艣ciwie mia艂aby si臋 zmieni膰?

Parobek wygl膮da艂 na ucieszonego jej powrotem. Szybko zapewni艂 j膮, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

Posz艂a prosto do Heino. Siedzia艂 za swoim biur­kiem, mimo 偶e by艂 p贸藕ny wiecz贸r. Postanowi艂a, 偶e nie powie mu, 偶e nocowa艂a pod go艂ym niebem. Heino ma­rzy艂 przecie偶, 偶e przeniesie j膮 przez 偶ycie na r臋kach.

- Ailo 偶yje? - spyta艂, zanim jeszcze zd膮偶y艂a zarzu­ci膰 mu r臋ce na szyj臋 i poca艂owa膰 w policzek.

By艂 zm臋czony. Pozna艂a to po zmarszczce pomi臋­dzy brwiami. Usiad艂a na krze艣le przed biurkiem, roz­pi臋艂a kurtk臋 i 艣ci膮gaj膮c buty, zacz臋艂a opowiada膰.

- Musi tam pozosta膰 - m贸wi艂a. - Ma opiek臋. Po­tem, gdy rany si臋 zabli藕ni膮, sam postanowi, co dalej. Ja uwa偶am, 偶e to 藕le, 偶e nie chce nic m贸wi膰 Idzie.

- Ty nigdy nie by艂a艣 a偶 tak oszpecona - odpar艂 Heino. On rozumia艂 jego decyzj臋. - Powiesz mi, gdzie on jest? U kogo?

Maja spojrza艂a mu w oczy. Opowiedzia艂a mu prze­cie偶 o wszystkim - opr贸cz tego.

- Nie, Heino. Nie wolno mi. Nie naciska艂, ale na jego twarzy malowa艂o si臋 co艣, czego Maja nie umia艂a wyt艂umaczy膰.

- Powinna艣 si臋 oporz膮dzi膰, Maju - rzek艂. - Potem mo偶e pomo偶esz mi przej艣膰 do 艂贸偶ka.

Popatrzy艂a na niego. Dojrza艂a ciemne cienie pod oczami, napi臋cie w rysach twarzy.

- S膮dz臋, 偶e najpierw zajm臋 si臋 tob膮, m贸j Heino. Wygl膮dasz na bardziej zm臋czonego ode mnie.

Teraz te偶 nie protestowa艂. Pomog艂a mu si臋 roze­bra膰, zdj膮膰 gorset, umy膰 si臋. Przenios艂a go na krzes艂o, do kt贸rego przymocowano k贸艂ka, i przewioz艂a na 艂贸偶ko. Otuli艂a go dobrze ko艂dr膮. Przysiad艂a na brze­gu pos艂ania, pog艂adzi艂a po policzkach. Poca艂owa艂a.

- T臋skni艂am za tob膮, Heino - powiedzia艂a cicho. - T臋skni艂am tak, a偶 bola艂o serce. Kocham ci臋, wiesz o tym?

U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

- A gdzie jest Marja? - przypomnia艂a nagle Maja.

- Odes艂a艂em j膮 do domu - odpar艂 Heino sztyw­no. - Nadesz艂y pog艂oski, 偶e w Tornio widziano jej syna. S膮dzi艂em, 偶e mo偶e jest w drodze do domu. Tam by艂a bardziej potrzebna. W ko艅cu mamy po co艣 s艂u偶b臋, prawda?

- Kiedy j膮 odes艂a艂e艣? - spyta艂a Maja pe艂na nieja­snych przeczu膰.

- Wczoraj. Maja opar艂a czo艂o o jego czo艂o. Zamkn臋艂a oczy, zrezygnowana.

- Kiedy zaczniesz w ko艅cu my艣le膰 o sobie, Heino?

- Mo偶e teraz - odpowiedzia艂. Obj膮艂 j膮. - Jeste艣 szcz臋艣liwa, Maju?

- Tak. Spokojnym szcz臋艣ciem. 呕yjesz, mimo 偶e mog艂e艣 umrze膰. Wr贸ci艂e艣 do 偶ycia i do mnie. Ty je­ste艣 moim 偶yciem, Heino.

- Nigdy nie b臋dzie ci brakowa艂o czego艣 innego? Nie odpowiedzia艂a od razu. Nie wiedzia艂a, jakie s艂owa wybra膰. Przerwy w sianokosach jej 偶ycia...

- Nie wiem - odpar艂a w ko艅cu. - Gdy mnie obej­mujesz, Heino, gdy dzielisz si臋 ze mn膮 swoim cie­p艂em, jestem szcz臋艣liwa.

- Chyba zawsze kocha艂em ci臋 za mocno - mruk­n膮艂 na wp贸艂 do siebie. - Mo偶e tak, jak m贸j ojciec ko­cha艂 twoj膮 matk臋. Niszcz膮co...

- Nie wolno ci tak my艣le膰! Ani tak m贸wi膰. Nikt nigdy nie uczyni艂 mnie bardziej szcz臋艣liw膮 ni偶 ty.

- Mo偶esz przysi膮c?

Jego oczy p艂on臋艂y niczym kawa艂ki w臋gla na tle bla­dej twarzy.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Przysi臋gam - odpowiedzia艂a uroczy艣cie. - Nikt nigdy nie da艂 mi wi臋kszego szcz臋艣cia ni偶 ty! Nikt nie da艂 mi tyle z siebie co ty, Heino. Nikogo nie kocha­艂am tak mocno, jak kocham ciebie.

- A co pami臋tasz najlepiej? - spyta艂 ochryple. - Co pa­mi臋tasz najlepiej z naszego 偶ycia? Z tych dobrych chwil?

U艣miechn臋艂a si臋 marzycielsko i po艂o偶y艂a obok niego.

- Wypalanie smo艂y - rzuci艂a. - Wtedy, gdy z Id膮 po­sz艂y艣my si臋 k膮pa膰, a za nami dw贸ch m艂odych m臋偶czyzn. Ciebie, kt贸ry uwiod艂e艣 mnie pomi臋dzy brzozami.

- Co jeszcze? On te偶 pami臋ta艂 ten moment. Pami臋ta艂, jak bardzo by艂 ni膮 zauroczony. Wiedzia艂, 偶e ju偶 wtedy j膮 kocha艂.

- Noc przed wypadkiem - powiedzia艂a Maja. - Nic si臋 z ni膮 nie r贸wna. Chcia艂abym umie膰 zatrzyma膰 czas i uczyni膰 t臋 noc wieczn膮. 呕yliby艣my w niej zawsze...

Heino przerwa艂 jej poca艂unkiem. Takim, kt贸ry wy­wo艂ywa艂 z niepami臋ci dawnego Heino. Kt贸ry tyle obiecywa艂...

Nagle pu艣ci艂 j膮. W jego spojrzeniu czai艂 si臋 b贸l.

- Id藕 teraz spa膰, Maju - rzuci艂. - Potrzebujesz odpo­czynku. Jutro porozmawiamy. Jutro b臋dziemy razem ca艂y czas. Jutro powiem ci, jak bardzo ci臋 kocham...

Wsta艂a niech臋tnie. W g艂臋bi duszy mia艂a nadziej臋, 偶e pozwoli jej zosta膰, zasn膮膰 u swego boku. Chcia艂a dzieli膰 jego ciep艂o.

Ale mo偶e nie by艂 jeszcze na to gotowy.

Na stoliku nocnym le偶a艂a ksi膮偶ka. Nie dostrzeg艂a tytu艂u.

- Zostaw lamp臋 - powiedzia艂. - Odkry艂em przyjem­no艣膰 czytania przed snem.

Poca艂owa艂a go w czo艂o.

- Spij dobrze, kochanie - u艣miechn臋艂a si臋. - Bardzo ci臋 kocham.

Patrzy艂, jak zamyka drzwi. Nas艂uchiwa艂 jej kro­k贸w. S艂ysza艂, jak idzie po schodach i zamyka drzwi sypialni.

Pi臋kne s艂owa. Ile pi臋knych s艂贸w. Mo偶e i by艂y praw­dziwe. K艂ama艂a wtedy, gdy milcza艂a. Maja nie nale偶a­艂a do tych, kt贸rzy umiej膮 przekonywaj膮co k艂ama膰. Sama o tym wiedzia艂a.

Dlatego milcza艂a.

A on j膮 tak kocha艂, 偶e nie by艂 w stanie si臋 ni膮 z ni­kim dzieli膰. Mo偶e to dla niej nic nie znaczy艂o, ale dla niego du偶o.

Bardzo si臋 stara艂 przypomnie膰 sobie obraz z gale­rii portret贸w Marcusa Runefelta. Pragn膮艂 przypo­mnie膰 sobie rysy tej twarzy.

Ju偶 wtedy poczu艂 do niej niech臋膰.

Czy mo偶na mie膰 przeczucia? Chyba nie.

On jednak nie lubi艂 tej twarzy od pierwszej chwi­li. Widzia艂, jak bardzo si臋 od siebie r贸偶ni膮.

Co, u diab艂a, Maja w nim zobaczy艂a?

Marcus Runefelt przyjecha艂 do niego osobi艣cie. Wprowadzi艂a go Marja, dygaj膮c. Nie m贸g艂 pozwoli膰, aby zosta艂a i opowiedzia艂a o tym Mai.

S艂u偶ba otrzyma艂a rozkaz milczenia. Josef Haapala tak偶e.

Maja nigdy nie mia艂a si臋 dowiedzie膰.

Marcus Runefelt rozkaza艂 przeszuka膰 dom. Zna­le藕li drewnian膮 skrzynk臋.

Runefelt pokaza艂 mu zawarto艣膰. Wbrew swej wo­li Heino poczu艂 si臋 dumny z Mai. Je偶eli to dla tej sprawy da艂a si臋 wci膮gn膮膰 w spisek, to dobrze. Pami臋­ta艂, jak o tym m贸wi艂a. Wierzy艂a w to. Wierzy艂a w lep­sz膮 Finlandi臋.

Dla niego nie robi艂o r贸偶nicy, kt贸ra arystokracja za­siada艂a u w艂adzy: fi艅ska czy szwedzka.

- Heino Aalto, czy wiesz, 偶e twoja 偶ona zdradza ci臋 z moim synem? - zagrzmia艂 Marcus Runefelt.

Tacy ludzie jak Runefelt wiedzieli o wszystkim. Tak偶e o tym, 偶e zamierzali handlowa膰 z jego synem.

- Ch艂opak chcia艂 mnie zwie艣膰. I my艣la艂, 偶e mu to si臋 uda, je艣li u偶yje nazwiska matki - Akerblom!

Wiedzia艂 te偶 o jego marzeniu.

- Pope艂ni艂 zdrad臋 stanu. Mo偶e uda mi si臋 jednak go ocali膰. Ale nie twoj膮 偶on臋...

Heino podda艂 si臋. Sprzeda艂 staremu las. Pozosta艂o mu tylko gospodarstwo. Ju偶 wi臋cej nie b臋dzie han­dlowa膰 z Akerblomem. Dobrze zap艂aci艂 swoim pra­cownikom na po偶egnanie.

Sp臋dzi艂 intensywny tydzie艅 podczas nieobecno艣ci Mai.

Wiedzia艂 ju偶, gdzie by艂a. Wiedzia艂 te偶, z kim.

A wi臋c William Runefelt nie uczyni艂 jej szcz臋艣liw膮. Ale to nie wystarcza艂o. William Runefelt ju偶 nigdy wi臋cej nie we藕mie jej w ramiona.

Maja nale偶a艂a tylko do niego.

W domu panowa艂a cisza.

S艂u偶ba spa艂a w ma艂ym domku. Skonstruowali przemy艣lny system przywo艂awczy. Linki sz艂y od je­go 艂贸偶ka pomi臋dzy ga艂臋ziami brzozy w艂a艣nie a偶 tam.

On i Maja byli sami w domu.

Si臋gn膮艂 po lamp臋. Zdj膮艂 szk艂o. Gdy wyci膮gn膮艂 r臋­k臋, dosi臋gn膮! zas艂on.

Ogie艅 ogarn膮艂 je szybko.

Heino podpali艂 te偶 ko艂dr臋 w nogach.

Zamkn膮艂 oczy. Z艂o偶y艂 r臋ce. My艣la艂 o tych wszyst­kich chwilach szcz臋艣cia, kt贸re prze偶y艂 z Maj膮, o tych, kt贸re i ona wspomina艂a.

Wkr贸tce b臋d膮 razem. Tylko oni dwoje...

12

Obudzi艂y j膮 krzyki dochodz膮ce z zewn膮trz. By艂a p贸艂przytomna od dymu.

Spoza trzask贸w us艂ysza艂a wykrzykiwane imi臋 swo­je i Heino.

Wsta艂a, zataczaj膮c si臋. Mia艂a na tyle rozs膮dku, 偶e za艂o偶y艂a sk贸rzane spodnie Ailo i jego kurtk臋. Otwo­rzy艂a drzwi.

Heino by艂 sam.

Tylko o tym my艣la艂a.

Dym sta艂 niczym we艂niana 艣ciana, gryz艂 w oczy, wype艂nia艂 szybko p艂uca.

D艂awi膮c si臋, zamkn臋艂a drzwi. Oddycha艂a g艂臋boko, ale czu艂a, 偶e dym i tak ju偶 si臋 tu dosta艂. S艂ysza艂a, jak na dole p臋kaj膮 szyby, wpuszczaj膮c wi臋cej powietrza na po偶arcie ogniowi.

Co za g艂upcy!

Rzuci艂a si臋 w dym. Sz艂a, licz膮c kroki, pr贸buj膮c odna­le藕膰 drog臋. Zacisn臋艂a powieki, stara艂a si臋 nie oddycha膰.

Bola艂y j膮 p艂uca, w skroniach wali艂o. Czu艂a, 偶e p臋­ka jej g艂owa. Pragn臋艂a tylko 艂yka powietrza.

Heino by艂 na dole, bezbronny w ogniu.

Jeszcze kilka krok贸w i znajdzie si臋 na schodach.

Kilka krok贸w...

Gdzie偶 s膮 te schody? A mo偶e posz艂a w z艂ym kie­runku? Ale wtedy dawno napotka艂aby 艣cian臋!

Ucisk w piersiach by艂 ogromny. Czu艂a, jakby gard艂o mia艂a nape艂nione czym艣, co zaraz wybuchnie. W uszach szumia艂o...

Maja otworzy艂a usta, by powoli wci膮gn膮膰 powie­trze. Nie dala rady. Kaszl膮c, wci膮ga艂a hausty g臋stego, gryz膮cego dymu. Czu艂a b贸l w p艂ucach i md艂o艣ci.

Opar艂a si臋 o 艣cian臋. Zacz臋艂a wo艂a膰 Heino. Nie mo­g艂a si臋 opanowa膰.

Traci艂a przytomno艣膰.

Wewn臋trzny g艂os uspokaja艂 j膮.

S艂ysza艂a jakby: 鈥濱d藕, Maju! Ratuj si臋 sama! Tw贸j czas jeszcze nie nadszed艂. Id藕, ratuj si臋! Zapomnij o schodach i wracaj do okna! Okno, Maju, okno!鈥

Nie pos艂ucha艂a tego g艂osu. Osun臋艂a si臋 na pod艂og臋. Znalaz艂a tam odrobin臋 czystszego powietrza. Czo艂ga­艂a si臋, staraj膮c si臋 oddycha膰 ustami.

- Heino! - krzycza艂a. - Heino! Id臋 do ciebie! Nie umieraj, Heino!

Nie dba艂a o to, 偶e sama mo偶e potrzebowa膰 pomo­cy. By艂a w stanie my艣le膰 tylko o nim.

Ale nie s艂ysza艂a, 偶eby krzycza艂. Mo偶e go ju偶 urato­wano.

My艣li przesuwa艂y si臋 powoli. R贸wnie powoli, jak ona sz艂a. Zaraz dotrze do schod贸w...

R臋ce napotka艂y przestrze艅. Zachwia艂a si臋, ale nie zdo艂a艂a si臋 zatrzyma膰. R臋ce wyci膮gn臋艂y si臋 ku balu­stradzie, ale jej nie dosi臋g艂y.

Ujrza艂a tylko ogie艅. Spad艂a w ocean ognia. Dym by艂 tylko pian膮 na oceanie.

Krzycza艂a, spadaj膮c. Nie o pomoc. Na ustach mia­艂a imi臋 Heino.

Z okolicznych gospodarstw nadci膮gn臋li ludzie, gdy dotar艂y wie艣ci o po偶arze u Aalto. Wybaczyli ju偶 Heino sprzeda偶 lasu. I tak sprawi艂, 偶e uwierzyli, i偶 mo偶na urzeczywistni膰 swoje marzenia. Zrozumieli, 偶e je­mu jako kalece trudno by艂o zapewni膰 prac臋 ca艂ej osa­dzie. Mo偶e kiedy艣 kt贸ry艣 z nich zrobi to samo, co on.

Poszliby za nim w ogie艅. Dos艂ownie.

Ustawili 艂a艅cuch ludzi wiod膮cy od rzeki. Nape艂­niali wiadra i posy艂ali je pod g贸r臋. Niewiele to poma­ga艂o.

Pr贸bowali dosta膰 si臋 do wn臋trza domu, dotrze膰 do tych dwojga, kt贸rzy tam spali.

Do Heino i Mai.

Dw贸m m艂odzie艅com uda艂o si臋 wej艣膰 przez okno do pokoju Heino. G艂owy i r臋ce mieli owini臋te mo­krymi szmatami. Dotarli do Heino i wyci膮gn臋li go na dw贸r. Za p贸藕no, ju偶 nie 偶y艂.

Jeden z nich z p艂aczem powiedzia艂, gdzie znalaz艂 lamp臋.

Okna na pi臋trze nadal by艂y zamkni臋te. Nawo艂ywa­li Maj臋 a偶 do zdarcia garde艂. P艂akali.

- Dym j膮 pewnie dawno zadusi艂 - powiedzia艂 kto艣. - Ju偶 za p贸藕no.

Ale nadal krzyczeli.

Ogie艅 prze偶era艂 艣ciany. Ostatnie szyby p臋k艂y z brz臋­kiem.

Przykryli Heino ko艅sk膮 derk膮, wzdragaj膮c si臋 na widok zw臋glonego cia艂a.

Dym przedostawa艂 si臋 przez dach.

- Ona na pewno nie 偶yje.

Wi臋kszo艣膰 tak my艣la艂a. Ale nikt nie chcia艂 pierw­szy tego przyzna膰.

Wtedy to kto艣 ze stoj膮cych najbli偶ej us艂ysza艂 艂o­skot i nast臋puj膮cy po nim krzyk. Imi臋 Heino.

A wi臋c 偶y艂a. Jak d艂ugo jeszcze? Cisza, kt贸ra potem zapad艂a, 藕le wr贸偶y艂a.

Patrzyli po sobie niepewnie. Dom wkr贸tce si臋 za­wali. Mo偶e to nast膮pi膰 lada chwila. Dom przypomi­na艂 ju偶 stos drewna, got贸w zamieni膰 si臋 w najwi臋k­sze ognisko w Tornedalen.

Niekt贸rzy przypomnieli sobie noc katastrofy i Maj臋 chodz膮c膮 pomi臋dzy umieraj膮cymi. U艣mierza­j膮c膮 ich b贸l, rozmawiaj膮c膮, p贸ki nie umarli. My艣leli: Dlaczego sama si臋 nie ratowa艂a?

Wtedy to niewysoki cz艂owiek wyrwa艂 si臋 z t艂umu. Zerwa艂 szal z jakiej艣 kobiety i zanurzy艂 w wiadrze wo­dy. Owin膮艂 nim g艂ow臋. Reszt臋 wody wyla艂 na siebie.

Nie waha艂 si臋. Nie zwraca艂 uwagi na okrzyki, 偶e nie wolno mu tam wej艣膰, 偶e si臋 zabije.

- Masz przecie偶 偶on臋 i dzieci, Josef! Kto si臋 nimi zajmie, jak i ty si臋 tam spalisz?

Ale nikt go nie powstrzyma艂. Patrzyli tylko, jak przedziera si臋 przez p艂omienie i znika w masie ognia i dymu.

R臋ce splot艂y si臋, usta wymawia艂y s艂owa modlitwy.

Nikt nie odwa偶y艂 si臋 za nim p贸j艣膰, cho膰 wielu te­go 偶a艂owa艂o. Trzeba du偶o odwagi, 偶eby si臋 na to zdecydowa膰 w takim momencie. Nikt by nie przy­puszcza艂, 偶e Josef Haapala b臋dzie bohaterem - lub ofiar膮.

Czekali.

Prawie mogli widzie膰 przez 艣ciany. Dym bi艂 taki, 偶e ci stoj膮cy najbli偶ej musieli si臋 wycofa膰. 呕ar by艂 nie do wytrzymania.

Ludzie p艂akali. Nikt nie nazywa艂 Josefa g艂upcem, cho膰 wielu tak my艣la艂o.

Czy nie wystarczy, 偶e dwoje ju偶 zgin臋艂o?

Dlaczego mia艂 udowadnia膰, 偶e jest odwa偶nym m臋偶czyzn膮, on, kt贸remu zwykle na tym nie zale偶a艂o?

Wystarczaj膮co wiele by艂o wd贸w. Sierot bez ojca. Wiele biedy w szarych domach.

Wtedy wyszed艂, chwiej膮c si臋 na nogach. W drzwiach upad艂, odrzucaj膮c od siebie ci臋偶ar.

Podbiegli i odci膮gn臋li Maj臋. Inni pobiegli po Josefa. Nawet to wymaga艂o odwagi. 艢ciany chwia艂y si臋, trudno by艂o oceni膰, w kt贸rym kierunku padn膮.

Ale zd膮偶yli.

Ludzie odsun臋li si臋 z krzykiem. Byli bezpieczni, ale widok robi艂 przera偶aj膮ce wra偶enie.

Zn贸w posz艂y w ruch wiadra z wod膮. Nie mogli do­pu艣ci膰, aby ogie艅 si臋 rozprzestrzeni艂. Ostatnio by艂o sucho, trawa pali艂a si臋 ch臋tnie.

Josef pierwszy odzyska艂 艣wiadomo艣膰. Dym go za­mroczy艂, ale ju偶 oddycha艂 艣wie偶ym powietrzem.

- Uda艂o mi si臋? - spyta艂. - Wydosta艂em j膮? 呕yje?

- Tak, uda艂o ci si臋, Josef. Oddycha, ale jest popa­rzona...

Josef z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Popatrzy艂 na swo­je d艂onie. Troch臋 oparzy艂y si臋 od wierzchu, ale to nic. Wa偶ne, 偶e uratowa艂 Maj臋 Aalto.

- Dlaczego, u diab艂a, to zrobi艂e艣? - spyta艂 jeden z m臋偶czyzn nie bez podziwu. - Nikt z nas si臋 nie od­wa偶y艂, a ty przecie偶 nigdy nie by艂e艣 najodwa偶niejszy!

- Nikt nigdy wcze艣niej nie zaufa艂 mi tak, jak ona - odpar艂 nieco zmieszany Josef. - Przyszed艂em wtedy spyta膰, co z Heino. Zebra膰 o nasze miejsca pracy. A ona we mnie uwierzy艂a. Da艂a mi lepsz膮 prac臋, ni偶 kiedykolwiek m贸g艂bym przypuszcza膰. A teraz chodzi艂o o jej 偶ycie. Jak mog艂em zawie艣膰 j膮 w takiej chwili?

Nigdy jeszcze nie s艂yszeli Josefa m贸wi膮cego tak d艂ugo. Nigdy wcze艣niej nie wyra偶a艂 si臋 tak dobrze o 偶adnej kobiecie. Zwykle m贸wi艂 o swojej babie, i to rzadko w ciep艂ych s艂owach. Chcia艂 wsta膰, ale nie da艂 rady.

- Spokojnie, Josef - powstrzymano go. - Dzisiaj je­ste艣 bohaterem, cz艂owieku, bohaterem!

Kto艣 zaj膮艂 si臋 zw臋glonymi szcz膮tkami Heino. Prze­niesiono je na pledzie, przykryte prze艣cierad艂em, do szopy. Zacz臋to wybiera膰 najlepsze drewno na sporz膮­dzenie trumny dla tego, kogo tak cenili. Tego, kt贸remu nie uda艂o si臋 w pe艂ni urzeczywistni膰 marze艅, ale kt贸ry pr贸bowa艂. Szanowali go za to, a nawet pokochali.

Inni nadal walczyli z ogniem.

Kto艣 zani贸s艂 Maj臋 do najbli偶szego domu.

Zaj臋to si臋 tam ni膮 najlepiej jak umiano. Rozebrano, umyto, opatrzono oparzenia na stopach, przebrano w najlepsz膮 koszul臋 gospodyni i po艂o偶ono do 艂贸偶ka.

W ch艂opskim domu 艂贸偶ko by艂o jedno, tak jak i jed­na izba, pe艂ni膮ca funkcj臋 sypialni, salonu i kuchni. 艁贸偶ko, rozci膮gane w miar臋 potrzeby na szeroko艣膰, mog艂o mie艣ci膰 pi臋膰 os贸b. Reszta domownik贸w zado­wala艂a si臋 miejscem na pod艂odze.

- Mia艂a tak pi臋kne w艂osy! - westchn臋艂a jedna z ko­biet, dotykaj膮c nadpalonych resztek w艂os贸w Mai. - Niech sama je obetnie...

Pozosta艂e kobiety, Liisa, Magdaleena i Tuula, po­kiwa艂y g艂owami. Rozumia艂y dobrze, co dla kobiety oznacza艂a strata w艂os贸w.

- Ona straci艂a wszystko - powiedzia艂a Tuula, pani domu. Nie wiedzia艂a, co jeszcze mo偶e zrobi膰 dla Mai. Z ca艂ego serca wo艂a艂aby go艣ci膰 j膮 pod swoim dachem w innych okoliczno艣ciach. Ona straci艂a m臋偶a i dom. Wszystko. Pozosta艂a ziemia i zwierz臋ta.

Ale najwa偶niejsze by艂o 偶ycie ludzkie. Nikt zreszt膮 nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e Maja i Heino kochali si臋 na­prawd臋.

Z uznaniem m贸wili o tej kobiecie, kt贸rej uda艂o si臋 podnie艣膰 Heino z 艂贸偶ka i sprawi膰, 偶e sta艂 si臋 prawie taki sam, jak kiedy艣.

Straci艂a wszystko.

Maja zacz臋艂a kaszle膰. Wraca膰 z g艂臋bi niepami臋ci. By艂a pewna, 偶e umrze. Wcale nie zamierza艂a broni膰 si臋 przed tym, u偶ywaj膮c swojej mocy. Zreszt膮 nie mo­g艂a chyba u偶ywa膰 jej dla siebie.

Bol膮ce p艂uca domaga艂y si臋 oczyszczenia. Kaszla艂a tak, 偶e my艣la艂a, i偶 zwymiotuje krwi膮. Usiad艂a zgi臋ta wp贸艂, czuj膮c rozdzieraj膮cy b贸l w piersiach.

Podtrzyma艂y j膮 czyje艣 ramiona. Otacza艂y j膮 przy­jazne g艂osy i 艂agodne d艂onie.

A wi臋c nie by艂a w niebie. Ale w tym innym miej­scu nie spotka艂aby jej taka 艂agodno艣膰.

- Heino? - wyszepta艂a, gdy ledwo odzyska艂a od­dech. Zn贸w si臋 rozkaszla艂a, ale odczu艂a pewn膮 ulg臋 w p艂ucach.

- Nie 偶yje - odpar艂 kobiecy g艂os wsp贸艂czuj膮co.

艁zy pola艂y si臋 z oczu Mai.

Otacza艂y j膮 trzy kobiety. Maja pozna艂a je, to s膮­siadki, 偶ony dzier偶awc贸w. Rozmawia艂a z nimi wcze­艣niej, ale nigdy nie odwiedzi艂a. W艂a艣ciwie dlaczego? Czy偶by czu艂a si臋 lepsza?

Maja mruga艂a oczami, tar艂a je. Mia艂a p臋cherze na d艂oniach, ale tylko na wierzchu.

- Trzyma艂a艣 r臋ce w kieszeniach - rzek艂a Magdaleena. - Sk贸ra trudno si臋 pali. To ci臋 uratowa艂o.

- Josef Haapala ci臋 wyni贸s艂 - powiedzia艂a Tuula. - Wbieg艂 wprost w p艂omienie. Byli艣my pewni, 偶e zginie.

- Czy Heino tam zosta艂? - spyta艂a Maja. - W domu?

Kobiety wymieni艂y spojrzenia. Widzia艂y zw艂oki.

- Wydostali go - rzek艂a Liisa. - Ch艂opy zbijaj膮 mu trumn臋. Chyba nie powinna艣 go ogl膮da膰...

Maja z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Te kobiety na pew­no widzia艂y niejedno w swoim 偶yciu, mimo to zblad艂y.

Spojrza艂a na swoje odkryte stopy. By艂y poparzone. Nie zd膮偶y艂a w艂o偶y膰 but贸w.

Bez wahania odrzuci艂a przykrycie i usiad艂a, pod­trzymywana przez trzy pary ch臋tnych do pomocy r膮k. Czu艂a si臋 mocno obola艂a. W ko艅cu spad艂a z pi臋tra.

Dotkn臋艂a d艂o艅mi p臋cherzy. Bola艂o, wi臋c odrobin臋 je cofn臋艂a. Popatrzy艂a na stopy, wysilaj膮c ca艂膮 swoj膮 wol臋.

Przypomnia艂a sobie po偶ar w domu. Wtedy, gdy jej d艂onie uratowa艂y Ailo.

Nic si臋 nie dzia艂o. Nie czu艂a nic, nawet b贸lu, ale przecie偶 by艂a w szoku. Tylko ta wielka pustka... Prze­strze艅, w kt贸rej unosi艂a si臋, nie mog膮c nigdzie zna­le藕膰 oparcia. Powinna sp艂yn膮膰 na samo dno, 偶eby zn贸w si臋 wznie艣膰. To by艂 tylko pocz膮tek.

Podda艂a si臋 z westchnieniem. Napotka艂a pytaj膮ce spojrzenie trzech par oczu. Wiedzia艂a, 偶e ludzie o niej gadali.

- Kto艣 nazwa艂 ci臋 czarownic膮 - niechc膮cy wyrwa­艂o si臋 Magdaleenie, najm艂odszej. Zaczerwieni艂a si臋. - Po wypadku - doda艂a. - Gdy robi艂a艣 to, co... robi艂a艣. Ale wszyscy wiedz膮, 偶e czarownice nie p艂acz膮 - za­ko艅czy艂a stanowczo.

- Mo偶e i jestem - odpar艂a Maja ochryple. - Wielu tak o mnie my艣la艂o. Niejeden pewnie powiedzia艂 to g艂o艣no. Ale ja przecie偶 ci膮gle p艂acz臋...

- To bzdury - o艣wiadczy艂a Tuula. - Wielu ludzi po­trafi leczy膰. Gdyby wszyscy oni byli czarownicami i trollami, nie starczy艂oby czasu na budowanie stos贸w!

- Na pewno jestem naznaczona - powiedzia艂a Ma­ja cicho. - Naznaczona przez Roto.

呕adna z kobiet nie s艂ysza艂a o Roto. Jednak nie wspomnia艂y nikomu ani s艂owa o tej rozmowie.

Kobieca solidarno艣膰 bywa silna.

Josef przyszed艂 p贸藕niej. Maja nadal zajmowa艂a jedy­ne 艂贸偶ko w domu. Chcia艂a ju偶 wsta膰, ale Tuula stanow­czo si臋 temu sprzeciwi艂a. Dzieci, zbite w gromadk臋 pod pledami w rogu izby, nie wydawa艂y si臋 pokrzywdzone. A m膮偶 nadal pracowa艂 przy usuwaniu szk贸d.

Noc mia艂a kolor czerwony. Powoli przechodzi艂a w ranek. Ciemny jak popi贸艂.

- Jak mog艂o doj艣膰 do po偶aru? - spyta艂a Josefa Ma­ja. - Nie rozumiem tego.

M臋偶czyzna ogl膮da艂 swoje d艂onie. Kobiety opatrzy­艂y jego rany i przez to r臋ce wydawa艂y si臋 dwa razy wi臋ksze i bardziej niezgrabne ni偶 zwykle.

- Znale藕li lamp臋 w nogach 艂贸偶ka Heino.

- Da艂 rad臋 odrzuci膰 j膮 tak daleko - Maja potrz膮­sn臋艂a g艂ow膮. - Prawie mu si臋 uda艂o.

Kobiety usun臋艂y si臋 dyskretnie, jednak nas艂uchiwa­艂y. Im te偶 pewne podejrzenia przesz艂y przez g艂ow臋.

- Mo偶e on nie chcia艂 - rzek艂 Josef z ci臋偶kim ser­cem. - Mo偶e znalaz艂a si臋 tam... specjalnie.

- Nie! - krzykn臋艂a dr偶膮cym g艂osem. - Nie, nie, nie!

- Nie by艂 sob膮 od czasu wizyty Runefelta - doda艂 Josef.

Maja wpatrzy艂a si臋 w niego szeroko otwartymi oczami.

- Runefelt? By艂 tu Marcus Runefelt?

- Nie powiedzia艂 ci? Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Sprzeda艂 mu las, Maju. Runefeltowi. To by艂o kil­ka dni po twoim odje藕dzie...

Maja zamkn臋艂a oczy. Prze偶ywa艂a na nowo ka偶d膮 minut臋 wieczoru.

Heino...

Czy偶by to zaplanowa艂?

Czy m贸g艂 to zaplanowa膰?

M贸wi艂, 偶e jutro b臋d膮 razem... Odes艂a艂 Marj臋 do do­mu, a s艂u偶ba spa艂a osobno. Tylko j膮 m贸g艂 ze sob膮 za­bra膰...

Dlaczego?

Odpowied藕 mog艂a by膰 tylko jedna. Ale to przecie偶 niemo偶liwe. Heino nie m贸g艂 dowiedzie膰 si臋 o Williamie.

Ale poza tym nie istnia艂y 偶adne powody.

- Odzyskam ten las - obieca艂a bez namys艂u. - Od­zyskam go bez wzgl臋du na koszty! Ten las to wszyst­kie jego marzenia!

Zacz臋艂a p艂aka膰. Zagryz艂a usta i spojrza艂a na Josefa. Spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰.

- Nawet nie zd膮偶y艂am ci podzi臋kowa膰 za uratowa­nie 偶ycia... Nigdy ci tego nie zapomn臋, Josef! Nigdy.

By艂 za偶enowany, gdy odchodzi艂. Ale zadowolony, pomimo ca艂ego b贸lu. Maja nadal mia艂a do niego za­ufanie.

Josef Haapala jako jedyny da艂 wyraz przypuszcze­niom wielu ludzi na temat przyczyny po偶aru.

Woleli jednak nazywa膰 go wypadkiem. By艂o to naj­lepsze, co mogli zrobi膰 dla Heino.

13

Nast臋pnego dnia przyby艂a Marja z Karim. Ona za­niepokojona, on niech臋tny. Nie by艂 zadowolony z nagle odkrytego pokrewie艅stwa. Uzna艂 je, ponie­wa偶 takie by艂o pragnienie matki, ale nie czu艂 zwi膮z­ku krwi z Maj膮.

- Musisz zamieszka膰 u nas - o艣wiadczy艂a Marja. Maja zgodzi艂a si臋.

- Ale po pogrzebie. Do tej pory b臋d臋 tutaj.

Wiedzia艂a, 偶e rodzina Tuuli potrzebowa艂a miej­sca. Nie wiedzia艂a, czy zdo艂a sp艂aci膰 d艂ug wdzi臋cz­no艣ci za go艣cin臋. Stopy zacz臋艂y si臋 goi膰. D艂onie tro­ch臋 wolniej. Podeszwy st贸p nie ucierpia艂y zbytnio. Udawa艂o jej si臋 chodzi膰, ale nie mog艂a za艂o偶y膰 偶ad­nego obuwia.

- Czy Marcus Runefelt by艂 tu d艂ugo? Marja potwierdzi艂a.

- By艂a艣 z nimi ca艂y czas? - Dlaczego? Rozmawiali przecie偶 o interesach, ja si臋 na tym nie znam.

- Mia艂 co艣 ze sob膮, gdy odje偶d偶a艂? Marja nie widzia艂a go wtedy. Maja my艣la艂a o pistoletach. Musia艂y si臋 stopi膰 w po偶arze. Wygl膮da艂y pewnie teraz jak bry艂a metalu. Ich z艂oto pewnie te偶 si臋 stopi艂o... Zastanawia艂a si臋, czy je znajdzie.

- Czy zap艂aci艂 ju偶 Heino?

- Nie. Czeka艂 na got贸wk臋 ze Szwecji. A wi臋c co艣 mia艂a. Gorycz膮 nape艂nia艂o j膮, 偶e b臋dzie 偶y艂a z tego lasu, kt贸rego za nic nie chcia艂a sprzedawa膰.

- Chcia艂abym zobaczy膰, co pozosta艂o... Kari bez s艂owa zani贸s艂 j膮 do powozu. Pojechali w stron臋 dymi膮cych zgliszcz.

Maja zap艂aka艂a. Tylko kikuty stercza艂y tu i 贸wdzie. Mog艂a nadal dostrzec zarysy granic pokoj贸w w ster­cie popio艂贸w.

Siedzia艂a w powozie, ubrana tylko w koszul臋, i p艂a­ka艂a. Kari 艣ci膮gn膮艂 kurtk臋. Poczu艂 wyrzuty sumienia, 偶e by艂 taki surowy. Nie m贸g艂 nic poradzi膰 na to, 偶e matka by艂a tak sentymentalna. Maj臋 odbiera艂a jako uciele艣nienie marze艅 o tej c贸rce, kt贸r膮 straci艂a. O tej, o kt贸r膮 Kari by艂 odrobin臋 zazdrosny. Mar ja zawsze m贸wi艂a o Raiji i Mattim, dzieciach, kt贸re j膮 opu艣ci­艂y. Czu艂, 偶e jest mniej wart od nich.

Ale to przecie偶 nie by艂a wina Mai.

- Jak uda艂o ci si臋 uciec przed wybuchem? - spyta­艂a Maja. - Nie by艂e艣 na statku?

- Ona nie powinna ci o tym m贸wi膰 - rzuci艂 Kari, okrywaj膮c kurtk膮 jej ramiona. Przemkn臋艂o mu przez my艣l, 偶e jest jej wujem! Jakie to idiotyczne... - By艂em na statku - odpar艂. - Ale sta艂em przy samej burcie i po­dmuch wrzuci艂 mnie do morza. W ca艂ym tym zamie­szaniu uda艂o mi si臋 dotrze膰 na l膮d. Ukrad艂em jakie艣 susz膮ce si臋 ubrania. Uciek艂em, kieruj膮c si臋 na zach贸d, nie tam, gdzie szukali. Mia艂em szcz臋艣cie. M贸wi膮, 偶e wielu zgin臋艂o.

Maja kiwa艂a g艂ow膮.

Kari poczu艂 nagle, 偶e ona ju偶 wcze艣niej o tym wie­dzia艂a.

- Gdy przestanie si臋 dymi膰 - powiedzia艂a powoli - pomo偶esz mi szuka膰? Musz臋 co艣 tu znale藕膰.

- Co?

- Heino mia艂 troch臋 z艂ota - odpowiedzia艂a. - Do­staniesz swoj膮 cz臋艣膰, je艣li znajdziemy. No i skrzynk臋 z... pistoletami.

Kari zagapi艂 si臋 na ni膮.

- Pistolety ministra? - spyta艂 po chwili, oszo艂omiony.

- Po prostu pistolety - odpowiedzia艂a, patrz膮c mu wymownie w oczy.

- Jakim sposobem ci臋 w to wci膮gni臋to? - dr膮偶y艂 ch艂opak, kt贸ry by艂 jej wujem. - Czy Heino te偶 bra艂 w tym udzia艂?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie, Heino nie. Tylko ja.

- Mama m贸wi艂a, 偶e nie by艂o ci臋 tydzie艅...

- M贸j brat ma poparzon膮 twarz - odpar艂a. - By艂 tu偶 przy wybuchu. Ale 偶yje...

Nie mog艂a znale藕膰 lepszego powodu, by go do sie­bie przekona膰. Postanowi艂 przecie偶 jej nie lubi膰. Te­raz czu艂 do niej szacunek.

- Musisz wraca膰 - rzuci艂. - Nie pomy艣la艂em, 偶e nie jeste艣 odpowiednio ubrana.

Maja nie s艂ucha艂a. Patrzy艂a na resztki domu. W du­szy przysi臋ga艂a, 偶e si臋 nie podda. Marcus Runefelt nie wygra tej walki. Przekona si臋, 偶e nie mia艂 jeszcze ta­kiego przeciwnika jak ona.

Pogrzeb odby艂 si臋 trzy dni p贸藕niej. Przyszli wszy­scy. Nikt nie pami臋ta艂 d艂u偶szego orszaku pogrzebo­wego.

Maja sz艂a o w艂asnych si艂ach. Niewysoka, ubrana na czarno, stawia艂a niepewne kroki id膮c pomi臋dzy Kari a Marj膮, gotowymi podtrzyma膰 j膮 w ka偶dej chwili.

Sta艂a jednak jak pos膮g a偶 do chwili, gdy pi臋kna trumna ze szcz膮tkami Heino znikn臋艂a w dole. Gdy ju偶 przykryli j膮 ziemi膮. Gdy u艣cisn臋艂a dziesi膮tki r膮k.

Oczy mia艂a b艂yszcz膮ce, ale nie p艂aka艂a. M贸wili, 偶e jest silna.

Stali jeszcze, gdy wi臋kszo艣膰 wr贸ci艂a ju偶 do dom贸w.

Kari wzi膮艂 Maj臋 na r臋ce i zacz膮艂 nie艣膰 w stron臋 wozu.

Wtedy ujrzeli czarny, zakryty pow贸z.

Gniew porw膮! Maj臋.

- Czy on nie m贸g艂 trzyma膰 si臋 z dala przynajmniej od pogrzebu Heino? Przekl臋ty Runefelt!

Musieli przej艣膰 obok tego powozu, bo sta艂 blisko. Maja ukry艂a twarz na kurtce Kariego. Nie chcia艂a znosi膰 wi臋cej upokorze艅, nie w ten dzie艅.

Drzwi otworzy艂y si臋, gdy przechodzili obok, kto艣 wyskoczy艂 i po prostu wyj膮艂 Maj臋 z ramion zasko­czonego ch艂opaka.

- William? - spyta艂a zdumiona. Spojrza艂a w znajo­m膮 twarz. - Nie powiniene艣 tu przyje偶d偶a膰.

By艂 powa偶ny. Przyk艂adnie ubrany na czarno.

- Przyjecha艂em od razu, gdy dosz艂y mnie o tym wie艣ci - wyja艣ni艂. - Nikt nie wiedzia艂, czy ty 偶yjesz. Nigdy jeszcze tak si臋 nie ba艂em.

Kari przenosi艂 zdumione spojrzenie od niego do niej. Wiedzia艂, 偶e m艂ody Runefelt by艂 jednym z przy­w贸dc贸w grupy, do kt贸rej nale偶a艂. Mo偶e wi臋c to nic dziwnego, 偶e Maja go zna艂a. To t艂umaczy艂oby, czemu przechowywa艂a pistolety.

Ale w jaki spos贸b pozna艂a Williama Runefelta oso­bi艣cie? Co ich 艂膮czy艂o?

- Zabieram j膮 ze sob膮 - William Runefelt spojrza艂 na Kariego. Nie wiedzia艂, kim jest ten m艂odzieniec, ale nie zamierza艂 dopu艣ci膰 go do g艂osu. - Tu nic jej nie trzyma. Zabior臋 j膮 tam, gdzie b臋dzie u siebie.

- Zgadzasz si臋 na to? - spyta艂 Kari zdziwiony.

- Ailo te偶 tam jest - odpar艂a zm臋czonym g艂osem. - Nic tu po mnie.

Maja i Kari zdo艂ali przeszuka膰 zgliszcza. Nadal 偶a­rzy艂o si臋 na dnie. Nie znale藕li ani z艂ota, ani pistole­t贸w. Nawet ich 艣ladu.

- Prze艣lij nam jak膮艣 wiadomo艣膰 - poprosi艂 Kari. W ten spos贸b chcia艂 jej przekaza膰, 偶e j膮 lubi.

Maja skin臋艂a g艂ow膮. Da艂a si臋 wnie艣膰 do czarnego powozu.

- William ma mo偶e racj臋 - powiedzia艂a. - Tam je­stem w domu. Tw贸j ojciec kupi艂 las - zwr贸ci艂a si臋 do Williama, gdy pow贸z ruszy艂.

M臋偶czyzna pokiwa艂 g艂ow膮.

- S艂ysza艂em o tym.

- Ale jeszcze nie zap艂aci艂. Chc臋 to anulowa膰.

- On nie pozbywa si臋 tego, na czym po艂o偶y艂 ju偶 r臋ce - odpar艂 William. Zna艂 swego ojca.

- By艂e艣 w Tornio? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ailo robi post臋py. Nie uwierzysz, ale sp臋dza czas, robi膮c ozdoby ze stopionych monet. - Przez je­go twarz przelecia艂 cie艅 u艣miechu. - Robi te偶 ptaki.

Zapad艂a cisza. Powoli obj膮艂 j膮 ramieniem i przytu­li艂. Maja wreszcie zap艂aka艂a tak, jak nie mog艂a w ci膮­gu tych dni. 艁zy jej p艂yn臋艂y, ale b贸l nadal tkwi艂 w du­szy jak cier艅. Nie mog艂a ods艂ania膰 swego 偶alu przed oczami wszystkich. Ale William by艂 kim艣 bliskim.

- On podpali艂 dom - powiedzia艂a, gdy p艂acz prze­szed艂 w suche 艂kanie.

- To niemo偶liwe! Pokiwa艂a g艂ow膮, ocieraj膮c oczy r臋kawiczk膮.

- Nazywamy to nieszcz臋艣liwym wypadkiem, ale wszyscy wiedz膮, 偶e to on zrobi艂. Wszyscy go nawet rozumiej膮. S膮dz膮, 偶e rozumiej膮.

- Przecie偶 m贸g艂 ci臋 zabi膰!

- Chcia艂 to zrobi膰 - potwierdzi艂a. - Chcia艂 zabra膰 mnie ze sob膮. On mnie kocha艂, William.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie mie艣ci艂o mu si臋 to w g艂owie. Czy偶by ona widzia艂a w tym mi艂osne wyznanie?

- Co艣 go musia艂o do tego sk艂oni膰 - m贸wi艂a dalej. - To nie tylko to, co wszyscy my艣l膮. Nie dlatego, 偶e zo­sta艂 kalek膮 i nie chcia艂 tak 偶y膰. Musia艂o by膰 co艣 wi臋­cej. Nie sprzeda艂by przecie偶 lasu bez powodu...

- Ojciec przyjecha艂 ca艂kiem nieoczekiwanie ze Sztokholmu - odezwa艂 si臋 William.

- Chc臋 porozmawia膰 z twoim ojcem - stwierdzi艂a. - Nie odzyskam spokoju, dop贸ki z nim nie porozma­wiam.

William poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. Zsun膮艂 z g艂owy Mai czarn膮 chust臋 i wpatrzy艂 si臋 oniemia艂y w jej kr贸tkie w艂osy.

- Musia艂am je 艣ci膮膰 - wyt艂umaczy艂a. - Po艂owa by­艂a spalona. Tak jest 艂atwiej.

- Jeste艣 teraz wolna - powiedzia艂 William. - B贸g 艣wiadkiem, 偶e nie chcia艂em, 偶eby to si臋 sta艂o w ten spos贸b, ale to prawda, Maju.

- Za wcze艣nie, by o tym m贸wi膰 - odpar艂a. - Teraz jad臋 z tob膮, bo chc臋 uciec. U mojej rodziny czu艂abym si臋 o wiele bardziej obco ni偶 u ciebie. Ten ch艂opak by艂 moim wujem. By艂 z wami. Nie pozna艂e艣 go?

William zrozumia艂, dlaczego ta twarz wydawa艂a mu si臋 znajoma.

- My艣la艂em, 偶e to jeszcze jeden z twoich wielbicie­li - powiedzia艂. - Nigdy nie m贸wi艂a艣, 偶e masz tu ro­dzin臋.

- Nigdy nie pyta艂e艣.

- Mo偶esz zosta膰 na Hailuoto jak d艂ugo chcesz, Ma­ju. Mo偶esz by膰 moim go艣ciem, a偶 si臋 tym zm臋czysz. Mo偶esz by膰 moj膮 kr贸low膮...

- Albo odjecha膰? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- To nie wi臋zienie. Wiesz, na co mam nadziej臋. Ale nie b臋d臋 ci臋 naciska艂. Nie chc臋, 偶eby艣 tylko dlatego do mnie przysz艂a.

- Nie b臋dzie ci臋 w Tornio?

- Sytuacja si臋 zmieni艂a - powiedzia艂 William, 艣ci­skaj膮c j膮 lekko. - Teraz b臋d臋 si臋 tob膮 opiekowa艂. Chc臋 zn贸w ujrze膰 u艣miech na twojej twarzy.

- Przecie偶 on jeszcze nie ostyg艂 w ziemi!

- On nie 偶yje. Ty mog艂a艣 zgin膮膰 razem z nim. Ale 偶yjesz. Nie mia艂a艣 jeszcze umrze膰. Czeka ci臋 wi臋cej w 偶yciu, Maju!

Przypomnia艂a sobie g艂os, kt贸ry s艂ysza艂a, gdy szu­ka艂a schod贸w w czasie po偶aru. G艂os, kt贸ry powie­dzia艂, 偶e jej czas jeszcze nie nadszed艂...

William czeka艂, got贸w wype艂ni膰 pi臋knem ka偶dy dzie艅 jej 偶ycia.

Maja nie wiedzia艂a, czy to wystarczy.

William zatrzyma艂 wo藕nic臋 w Tornio przed oj­cowskim pa艂acem. Pom贸g艂 wysi膮艣膰 Mai.

- M贸wi艂a艣, 偶e chcesz z nim porozmawia膰?

Maja pokiwa艂a g艂ow膮. Oczy mia艂a zaczerwienione, lecz ju偶 bez 艣lad贸w 艂ez.

William wszed艂 z ni膮 do 艣rodka. Nie czekali na s艂u偶b臋. Szed艂 przodem, otwieraj膮c w艂a艣ciwe drzwi.

Znale藕li go w jednym z salon贸w. Nie wydawa艂 si臋 zdziwiony ich widokiem.

- Maria Aalto - powiedzia艂 powoli. Skin膮艂 g艂ow膮 w jej stron臋. Potem zwr贸ci艂 si臋 do syna: - Przynie艣 krzes艂o. Ty te偶 jeste艣 tu gospodarzem. - Sk艂adam kondolencje - zwr贸ci艂 si臋 ponownie do Mai. - To by艂 straszny wypadek. Heino Aalto by艂 twardym orze­chem do zgryzienia, ale nie 偶yczy艂em mu 艣mierci.

Maja siedzia艂a sztywno na ma艂ej sofie. William sta艂 tu偶 za ni膮. Wiedzia艂a o tym i dawa艂o jej to si艂臋.

- Chc臋 odkupi膰 las - rzek艂a. Marcus Runefelt popatrzy艂 na Maj臋 z uwag膮.

- Spodziewa艂em si臋 tego. Jeste艣 bardziej dumna ni偶 tw贸j m膮偶. On nigdy by nie sprzeda艂 lasu, gdyby艣 wte­dy tam by艂a. Ale ja nie sprzedam.

- W takim razie prosz臋 o nale偶no艣膰. I zdob臋d臋 ten las. Z pow膮tpiewaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Oczywi艣cie dam zap艂at臋. Nikogo nie oszukuj臋. Skierowa艂 wzrok ku synowi.

- D艂ugo ci臋 os艂ania艂em. To w twojej sprawie przy­jecha艂em do Heino Aalto. Nie chcia艂em kupowa膰 la­su. Mia艂em odebra膰 twoje pistolety...

Maja zerkn臋艂a na Williama. Sta艂 z niewzruszon膮 min膮.

- Powiniene艣 si臋 przyczai膰, synu. Mo偶liwe, 偶e nie b臋d臋 ju偶 m贸g艂 ci臋 chroni膰. Pewnego dnia zostaniesz sam.

- Jestem twoim jedynym synem - odpar艂 William. - Nigdy by艣 mnie nie wyda艂, nie zbruka艂 nazwiska.

- Wystarczy, 偶e jeden z nas ju偶 to zrobi艂, prawda? - spyta艂 szyderczo ojciec.

Obaj mieli twarde charaktery. 呕aden z nich nie chcia艂 si臋 ugi膮膰.

- Wiedzia艂e艣, 偶e handlowa艂am z Williamem? - spy­ta艂a nagle Maja.

Za艣mia艂 si臋.

- Handlowa艂a艣? - powt贸rzy艂 ironicznie.

- Powiedzia艂e艣 o tym Heino?

- Powiedzia艂em, 偶e jego 偶ona zdradza go z moim sy­nem - oznajmi艂 Marcus Runefelt i wyszed艂 z pokoju.

Maja siedzia艂a wpatrzona przed siebie. Nie mog艂a w to uwierzy膰. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e to jednak by艂o prawd膮.

Co te偶 Heino musia艂 o niej my艣le膰!

- To moja wina - powiedzia艂a cicho. - Moja.

- Najbardziej ojca - odpar艂 William, kucn膮wszy przed ni膮. Uj膮艂 jej d艂onie. - Nie powinien by艂 tego m贸wi膰.

- Ale ja pierwsza zawiod艂am Heino. William g艂adzi艂 Maj臋 po g艂owie i policzkach.

- To ojciec chcia艂 go upokorzy膰, pokaza膰, 偶e ma w艂adz臋. Ty nigdy nie chcia艂a艣 zrani膰 Heino. Chroni­艂a艣 go. Broni艂a艣 si臋 przed tym, co sta艂o si臋 pomi臋dzy nami. Ja do tego doprowadzi艂em. Ty kocha艂a艣 Heino. Ja to wiem. Kocha艂a艣 Heino i nie chcia艂a艣 go skrzyw­dzi膰. - Zamilk艂 na chwil臋 i doda艂: - A mo偶e wszyscy si臋 mylicie. Mo偶e to by艂 wypadek.

- Chc臋 st膮d odjecha膰 - rzuci艂a Maja. - Zabierz mnie st膮d, William. Zabierz na Hailuoto!

Podr贸偶 trwa艂a ca艂y wiecz贸r a偶 do polowy nocy. Wia艂 zbyt s艂aby wiatr. William przewidzia艂, 偶e mo偶e by膰 ch艂odno, i zabra艂 dla Mai peleryn臋 podbit膮 fu­trem.

Nie rozmawiali du偶o ze sob膮. Maja siedzia艂a po­gr膮偶ona w my艣lach. Wiedzia艂a, 偶e jej ucieczka wyni­ka z tch贸rzostwa, ale nie mog艂a inaczej.

Ci膮gle walczy艂a, sama. A Marcus Runefelt zdo艂a艂 zniszczy膰 wszystko, co zbudowa艂a w 偶yciu. To bola­艂o. I czyni艂o wyrzuty sumienia jeszcze ci臋偶szymi.

Heino nie 偶y艂.

Tylko to si臋 liczy艂o.

Heino nie 偶y艂.

To, co mo偶e przyj艣膰 p贸藕niej, nie zmieni tego fak­tu. Cokolwiek zrobi, nie b臋dzie mia艂o dla niego zna­czenia. On odszed艂.

Wszystko przepad艂o. Wszystko, co zbudowali ra­zem, po偶ar艂y p艂omienie. A las nale偶a艂 do Marcusa Runefelta.

A w艂a艣nie las Maja chcia艂a zachowa膰 po Heino. To by艂o dla niego najwa偶niejsze. Temu po艣wi臋ci艂 swoje uczucia.

Dotarli do domu, zanim wsta艂a s艂u偶ba. 艁贸d藕 przy­cumowa艂a do pomostu przed domem. Nawet w ciem­no艣ci posz艂o to dobrze.

- Masz zr臋cznych 偶eglarzy - stwierdzi艂a Maja. Za­艂oga to us艂ysza艂a i doceni艂a. Maja zacz臋艂a zjednywa膰 sobie przyjaci贸艂.

Z okna biblioteki dochodzi艂o s艂abe 艣wiat艂o.

W jednym z foteli siedzia艂 m臋偶czyzna w ciemno­czerwonym szlafroku. Nie czyta艂. Nie spa艂. Tylko sie­dzia艂.

Maja podbieg艂a do niego, ukl臋k艂a przed nim i wpa­trzy艂a si臋 w niego.

- O Bo偶e! - wykrzykn臋艂a. Jej d艂onie 艣ciska艂y jego d艂onie a偶 do b贸lu. 艁zy trysn臋艂y z jej oczu.

- Wygl膮dam okropnie, wiem - powiedzia艂 Ailo. Oczy wyra偶a艂y wzruszenie, ale nie twarz. Z jego twa­rzy nie mo偶na by艂o odczyta膰 niczego.

Sk贸ra pokrywa艂a j膮 cienk膮 warstw膮 niczym podw贸jn膮 paj臋czyn膮. Twarz by艂a p艂aska, pozbawiona nosa.

Kiedy Ailo m贸wi艂, stara艂 si臋 jak najmniej porusza膰 wargami. 艢wie偶a sk贸ra 艂atwo p臋ka艂a.

- Tak, wygl膮dasz okropnie - Maja z trudem prze­艂kn臋艂a 艣lin臋. Nie mog艂a oderwa膰 od niego oczu. - Ale to ty, Ailo, tak偶e z t膮 twarz膮. I ty 偶yjesz.

- Jeste艣 tak wspaniale szczera - odpar艂 brat. - Bergfors i William m贸wi膮 mi, 偶e nie jest 藕le. Ale ja w lu­strze widz臋 potwora...

- Gdyby potwory mia艂y by膰 takie, jak ty, kochany Ailo, to chcia艂abym, 偶eby by艂o ich jak najwi臋cej.

- Co si臋 wydarzy艂o u ciebie?

Maja opowiedzia艂a mu wszystko, nadal siedz膮c przed nim na pod艂odze. Niczego nie przemilcza艂a.

- Heino sam to zdecydowa艂 - odezwa艂 si臋 po chwili Ailo. - To nie by艂a twoja wina. On by nie wytrzyma艂 te­go 偶ycia, Maju. Zna艂em go jako najbardziej tajemnicze­go i najbardziej wolnego m臋偶czyzn臋 w Norwegii. Przy tobie si臋 uspokoi艂. Nigdy nie widzia艂em m臋偶czyzny tak zakochanego. Ale w g艂臋bi duszy nadal pozosta艂 sob膮. He­ino nie by艂by w stanie sp臋dzi膰 偶ycia w fotelu, b臋d膮c za­le偶nym od innych. Nawet, gdyby艣 tylko ty si臋 nim opie­kowa艂a. I cierpia艂, 偶e nie mo偶e ju偶 by膰 dla ciebie m臋偶­czyzn膮. Wiedzia艂, 偶e jeste艣 na tyle gor膮ca, 偶e b臋dzie ci tego brak. Wiedzia艂, 偶e to kiedy艣 nast膮pi. - Policzki Ailo a偶 zesztywnia艂y od tak d艂ugiej przemowy. - Zostaniesz tu? - spyta艂 jeszcze.

- Nie wiem. Jaki艣 czas. Czuj臋 si臋, jakbym uciek艂a. Ta wyspa nie jest cz臋艣ci膮 zwyk艂ego 艣wiata. Gdy tu przy­je偶d偶am, czuj臋 si臋 jak we 艣nie. To takie nierzeczywiste.

- William to porz膮dny go艣膰.

Ailo z trudem odwr贸ci艂 g艂ow臋 w stron臋 Williama, u艣miechaj膮c si臋 lekko.

Maja wsta艂a, zdejmuj膮c peleryn臋.

- William mo偶e m贸wi膰 sam za siebie, Ailo. On wie, co ja my艣l臋.

- Chodzi mi tylko o towarzystwo - za偶artowa艂 Ailo.

Powoli podni贸s艂 si臋 z fotela. Uj膮艂 kule.

- No, to id臋 spa膰 - rzuci艂. - Nikogo nie strasz臋, gdy siedz臋 d艂ugo w nocy - powiedzia艂, wychodz膮c z pokoju.

- Zm臋czona? - spyta艂 William. Maja zastanowi艂a si臋. Poprzedniej nocy prawie nie spa艂a, ale nie czu艂a zm臋czenia. Odpocz臋艂a w czasie 偶e­glugi. Sen przyni贸s艂by tylko sny, od kt贸rych chcia艂a uciec.

- G艂odna?

- Nie jestem w stanie je艣膰.

- Zosta艂 z ciebie ledwie cie艅, Maju. Rozsznurowa艂a buty. Stopy bola艂y j膮 przez ca艂y dzie艅, ale cierpia艂a w milczeniu. Ten b贸l by艂 przynaj­mniej fizyczny. T艂umi艂 to, co czu艂a w duszy.

Zdj臋艂a po艅czochy.

William rozpi膮艂 kamizelk臋 i rozlu藕ni艂 krawat.

- Niepokoi ci臋, 偶e tw贸j ojciec wie o tobie?

- Niepokoi? Mo偶e. Ale si臋 nie boj臋. Ale je艣li on wie, mo偶e wiedz膮 i inni. - Zamilk艂 na chwil臋. - W艂a艣ciwie jestem niezale偶ny od ojca. Dostawa艂em w艂asne pie­ni膮dze, odk膮d sko艅czy艂em dwadzie艣cia jeden lat. Ta wyspa przejdzie na mnie. Jeszcze zosta艂o co艣 w spad­ku po mamie, ojciec sprawuje nad tym piecz臋 tylko do czasu mojego o偶enku. Wida膰 boi si臋, 偶e roztrwo­ni臋 ca艂y maj膮tek... - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - Ale on jest zbyt dumny, aby mnie porzuci膰, Maju - Mario.

Stworzy艂 jedn膮 kobiet臋 z jej dw贸ch imion. Tak膮, kt贸rej ona sama jeszcze nie zna艂a.

- Mo偶esz odzyska膰 las - powiedzia艂 w zadumie. - Mo偶esz wzi膮膰 za niego pieni膮dze, a potem go odzy­ska膰. Je艣li b臋dziesz cierpliwa.

- Przecie偶 i ty go s艂ysza艂e艣 - odpar艂a Maja. - On nie sprzeda lasu. Na pewno nie mnie. Chce mie膰 wszystko, sam.

- No w艂a艣nie! - William gwa艂townie przejecha艂 d艂oni膮 po w艂osach. - Ojciec nigdy go nie sprzeda. Marzy o stworzeniu imperium z herbem Runefelt贸w. Miecze i kwiat, wiesz. Niech sobie marzy, ale ty i tak mo偶esz go pokona膰. - Zaczerpn膮艂 oddechu. - Oboje mo偶emy odnie艣膰 zwyci臋stwo, Maju. To go nauczy, 偶e nie mo偶e odgrywa膰 roli Wszechmog膮ce­go. Wyjdziesz za mnie!

- Aby si臋 na nim zem艣ci膰?

- Otrzymam wtedy ostatni膮 cz臋艣膰 spadku. I ciebie za 偶on臋. Wi臋cej nie chc臋 od 偶ycia. Ty b臋dziesz mia艂a mnie i 偶ycie bez trosk. I las. Nasz syn to przejmie. Pomy艣l, Maju, twoja krew. Ojciec tego nie przewi­dzia艂. Nie wierzy, 偶e ci zaproponuj臋 ma艂偶e艅stwo. S膮­dzi, 偶e to jest r贸wnie niepowa偶ne jak z poprzednimi kobietami.

- Ja straci艂am dziecko - powiedzia艂a Maja sztyw­no. - Urodzi艂am je martwe. Pochowa艂am dw贸ch m臋­偶贸w, a nadal jestem bezdzietna. Nie wiem, czy mog臋 mie膰 dzieci. Nie mog臋 ci niczego obieca膰, tym bar­dziej syna.

- Mimo to chc臋 ci臋 za 偶on臋 - odpar艂 bez mrugni臋­cia okiem. - Chc臋 si臋 z tob膮 o偶eni膰, Maju - Mario.

- Nie kocham ci臋.

- Jest nam dobrze razem - odpar艂. - A ja ci臋 kocham. Nie rozumiesz, 偶e to o艣wiadczyny? Wyjd藕 za mnie, Maju. Dobrze?

D艂ugo na niego patrzy艂a. Wiedzia艂a, o co prosi. Wiedzia艂a, jakie to b臋dzie mia艂o skutki.

Nie by艂a ju偶 Maj膮 z domku na cyplu. Ju偶 nie Ma­j膮, c贸rk膮 Raiji. Nie by艂a ju偶 偶on膮 Heino. By艂a tylko Maj膮. Samotn膮 Maj膮. Wystarczaj膮co du偶o mia艂a tej samotno艣ci w 偶yciu.

- Dobrze - odpowiedzia艂a, pal膮c za sob膮 mosty. - Kiedy?

14

By艂a to lekkomy艣lna decyzja. Wygl膮da艂o przecie偶 na to, 偶e przesz艂a prosto z ramion jednego m臋偶czy­zny w ramiona drugiego. Tak nie wypada艂o. Ziemia na grobie Heino nawet nie zd膮偶y艂a obeschn膮膰... Ale Maja postanowi艂a nie 偶a艂owa膰.

Ma艂偶e艅stwo bez mi艂o艣ci, ale pe艂ne przyja藕ni. I po raz pierwszy czu艂a, 偶e kto艣 b臋dzie si臋 ni膮 opiekowa艂.

Za Simona wysz艂a po to, 偶eby mie膰 ojca dla swe­go dziecka. Dobrze by艂o zrzuci膰 na kogo艣 odpowie­dzialno艣膰 za to, do czego si臋 przy艂o偶y艂.

Heino by艂 ucieczk膮. Przed Reijo. Nie przypuszcza­艂a nawet, 偶e go pokocha. A William?

William zapewni jej dostatnie 偶ycie. B臋dzie j膮 wiel­bi艂. I rozumia艂.

Maja by艂a zm臋czona. Mia艂a ju偶 dosy膰 walki. Mo­g艂a teraz spr贸bowa膰, czy umie bra膰.

Nasta艂 wiecz贸r poprzedzaj膮cy dzie艅, gdy mia艂a po­wiedzie膰 鈥瀟ak鈥 kolejnemu m臋偶czy藕nie. Obieca膰 mi­艂o艣膰 i pos艂usze艅stwo a偶 do 艣mierci.

Te s艂owa sprawia艂y, 偶e dreszcz przebiega艂 jej po plecach.

Dw贸ch m臋偶czyzn zabra艂a jej 艣mier膰. Dw贸ch m臋偶­czyzn obiecywa艂o j膮 kocha膰.

艢mier膰 - Roto.

Drogi 偶ycia wiod艂y j膮 przez tak r贸偶ne krajobrazy.

Pokonywa艂a odleg艂o艣ci, o kt贸rych nigdy nie marzy艂a.

Maja, dziecko mi艂o艣ci, kt贸re nigdy nie nosi艂o na­zwiska ojca, a nosi艂o inne, po偶yczone, mia艂a teraz doda膰 sobie kolejne: Runefelt. Mia艂a sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 krajobrazu, kt贸ry wydawa艂 jej si臋 o wiele bardziej niebezpieczny ni偶 dotychczasowe: fi艅sko - szwedzkiej arystokracji.

Tylko dlatego, 偶e William by艂 uparty.

Nie da艂 jej zbyt wiele czasu, by mog艂a 偶a艂owa膰 swej decyzji.

Ju偶 nast臋pnego dnia ruszy艂 do Oulu. Powiedzia艂, 偶e nic nie jest niemo偶liwe, o ile mo偶na za to zap艂aci膰. A s艂udzy ko艣cio艂a zwykle lubili mamon臋. Poza tym William mia艂 mo偶nego ojca i dobre pochodzenie.

- Mo偶e nawet przyda mi si臋 nasz herb? - zastana­wia艂 si臋 z u艣miechem.

To by艂o dwa dni temu.

Trzy dni po tym, jak Heino spocz膮艂 w ziemi, mia­艂a zosta膰 偶on膮 innego. W 艣wiecie Williama nie nazy­wa艂a si臋 zreszt膮 偶on膮, ale ma艂偶onk膮.

Zanim przyby艂a, kupi艂 ca艂膮 szaf臋 ubra艅 i obuwia.

- Gdy si臋 dobrze opisze dam臋, nie ma problemu - odpowiedzia艂 u艣miechni臋ty, widz膮c jej zdziwienie.

Tylko Ailo i s艂u偶ba Williama wiedzieli, co si臋 艣wi臋ci.

William chcia艂 zaprosi膰 babk臋 i wuja Mai, ale sprzeciwi艂a si臋 temu stanowczo.

Mar ja by艂a starej daty. Kari by艂 m臋偶czyzn膮. Pot臋­piliby j膮, mimo 偶e jej m臋偶em mia艂 zosta膰 sam przy­sz艂y w艂adca Tornedalen.

William te偶 nie zaprosi艂 nikogo ze swojej rodziny: ani ojca, ani si贸str.

- Nie chc臋, 偶eby zepsuli mi najszcz臋艣liwszy dzie艅 mojego 偶ycia.

Nie mog艂a zasn膮膰. Na bosaka zesz艂a do biblioteki. Jeszcze nie pr贸bowa艂a przeczyta膰 偶adnej ksi膮偶ki. By艂y po szwedzku i fi艅sku, a nie czyta艂a dobrze w tych j臋­zykach. No i po francusku i niemiecku, j臋zykach, kt贸­re brzmia艂y jak zabawna muzyka w ustach Williama.

Spotka艂a tam Ailo, jak zreszt膮 oczekiwa艂a. Obok niego na stoliku sta艂a nape艂niona do po艂owy karafka z winem i pe艂ny kieliszek.

- Masz trem臋? - spyta艂. Przytakn臋艂a i usiad艂a, podwijaj膮c nogi, na fotelu naprzeciwko brata. Powoli przyzwyczaja艂a si臋 do je­go wygl膮du. Zdarza艂o si臋 jednak, 偶e przypomina艂a so­bie jego dawn膮 twarz, i wtedy czu艂a b贸l.

- Poza tym, 偶e ma pieni膮dze, porz膮dny z niego cz艂owiek.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Jeste艣my daleko od Norwegii - stwierdzi艂a.

- T臋sknisz? W zamy艣leniu ponownie pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak, chocia偶 gdy jechali艣my razem z Heino wzd艂u偶 rzeki Torne, pokocha艂am i ten kraj. Uzna­艂am, 偶e jest m贸j. Ze ci ludzie b臋d膮 moimi rodakami. I tak si臋 sta艂o.

- 艁atwo polubi膰 nowe miejsca - rzuci艂 Ailo. - Trud­niej rozsta膰 si臋 z lud藕mi.

- Nadal mo偶esz wr贸ci膰. To ja zamykam za sob膮 drzwi i przekr臋cam klucz. Wydaje mi si臋, 偶e za ka偶­dymi s艂ysz臋 kroki Reijo...

- Nie mog臋 wr贸ci膰, Maju. Nie z tym... - uni贸s艂 d艂o艅 ku twarzy. - Tutaj wiedz膮 ju偶, jak wygl膮dam, ale i tak s艂u偶膮ce wzdrygaj膮 si臋 ze strachu, gdy si臋 na mnie nie­spodziewanie natkn膮. Nie chcia艂bym ujrze膰 tego sa­mego na twarzy Idy.

- Nie powinnam by艂a ci臋 tu 艣ci膮ga膰 - westchn臋艂a Maja. - Ale czu艂am si臋 tak samotna!

- Mo偶e to ma jednak jaki艣 sens - odpar艂 gorzko Ailo. Nie mia艂 偶alu do Mai, to nie by艂a jej wina. Wi臋k­szo艣膰 spraw, kt贸re zdarzy艂y si臋 w jego 偶yciu, by艂a konsekwencj膮 jego decyzji. - Tylko po co tak si臋 m臋­czy艂em, 偶eby wydoby膰 to przekl臋te z艂oto!

Chcia艂 si臋 za艣mia膰, ale nadal nie m贸g艂. Policzki zbyt go bola艂y.

- Wszystko, u diab艂a, na pr贸偶no!

- Przekle艅stwo z艂otego 艣wiat艂a - przypomnia艂a so­bie Maja. - Reijo zawsze przypomina艂 Knutowi s艂owa Elle, u偶ywa艂 ich jako ostatniego sposobu wyperswa­dowania mu ch臋ci odszukania skarbu Karla. Raija po­dobno widzia艂a z艂ote 艣wiat艂o, kt贸re 藕le wr贸偶y艂o.

- Knutowi si臋 uda艂o - zastanawia艂 si臋 Ailo. - My­艣la艂a艣 o tym, Maju? Knut zachowa艂 z艂oto! Nie po­szcz臋艣ci艂o si臋 Simonowi, Heino i mnie... Znalaz艂 je przecie偶 ojciec Knuta! Tylko Knut mia艂 do niego pra­wo, nawet nazywa艂 to spadkiem po ojcu.

Maja zadr偶a艂a. Nigdy na to w ten spos贸b nie pa­trzy艂a. Nie chcia艂a uwierzy膰, 偶e tak mog艂o by膰.

Ailo mia艂 na sobie czerwony szlafrok Williama, jak zwykle w czasie swych nocnych w臋dr贸wek. Z艂oty herb wyhaftowany by艂 na kieszonce na piersi.

- Nie藕le wygl膮dasz jak na Lapo艅czyka z g贸r - za­偶artowa艂a Maja serdecznym tonem. - Ale偶 by si臋 z ciebie 艣miali w obozowisku, gdyby zobaczyli ci臋 w tym ubraniu!

D艂onie Ailo pog艂adzi艂y g艂adki materia艂.

- Podoba mi si臋 - stwierdzi艂 jakby zdziwiony swoim odkryciem. - Pewnego dnia mo偶e zapomn臋, jak to jest siedzie膰 pod go艂ym niebem, patrze膰 na pas膮ce si臋 spokojnie renifery, mie膰 mech jako materac, a za towarzy­sza n贸偶 i kawa艂ek ko艣ci. I psa, je艣li ma si臋 szcz臋艣cie.

Maja zamilk艂a, poch艂oni臋ta t膮 wizj膮. Oboje prze­偶yli co艣 takiego i t臋sknili za tym.

Oboje te偶 wiedzieli, 偶e do tego nie wr贸c膮.

- Z drugiej strony - m贸wi艂 dalej Ailo - dobrze jest siedzie膰 na piasku i patrze膰 na zatok臋. W tych nie ko艅cz膮cych si臋 lasach 艣wierkowych co艣 jest. A gdy naprawd臋 zacznie wia膰, szumi膮 jak styczniowa bu­rza... Niebo jest to samo. William m贸wi, 偶e bardziej na p贸艂nocy widuj膮 zorz臋 p贸艂nocn膮. Mo偶e, kt贸rej艣 zi­mowej nocy...

Spojrza艂 na Maj臋.

- Mam nadziej臋, 偶e Ida znajdzie sobie innego - po­wiedzia艂 cicho g艂osem pe艂nym b贸lu. - Jest za m艂oda, 偶e­by by膰 sama - doda艂 wyja艣niaj膮co. - Zbyt 艂adna, 偶eby zgorzknie膰. Zbyt kobieca, 偶eby nie mie膰 m臋偶czyzny.

Obraca艂 kieliszek w d艂oni. Robi艂 to tak wprawnie, jakby nie by艂 tym, kt贸ry urodzi艂 si臋 w jurcie na let­nim obozowisku dwadzie艣cia dwa lata temu.

- Nie mog臋 jednak sobie wyobrazi膰, kt贸rego mo偶e wybra膰. Widz臋 przed sob膮 ich twarze i nie widz臋 偶ad­nego wartego jej. Pewnie b臋dzie to ten cholerny Emil...

Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, a偶 jej kr贸tkie w艂osy za­ta艅czy艂y wok贸艂 twarzy.

- Ale偶 wy, m臋偶czy藕ni, stwarzacie sobie problemy. Ida nigdy nie wybra艂aby Emila, nawet gdyby pocho­wa艂a ci臋 sto razy! Mo偶e innego, ale nie Emila!

- Mo偶esz jej to przes艂a膰 w my艣lach - powiedzia艂 z nadziej膮 w g艂osie. - Ze ja nie 偶yj臋, ale 偶eby nie wy­biera艂a Emila!

Powiedzia艂 to niby 偶artem, ale w jego s艂owach by­艂a nuta powagi.

- Nie mog臋. Nigdy nie czu艂am takiej wi臋zi z Id膮. Zbyt si臋 r贸偶ni艂y艣my.

Ailo musia艂 przyzna膰 jej racj臋. Pogrzeba艂 w kiesze­niach. Wy艂uska艂 co艣 i wr臋czy艂 Mai.

- To dla ciebie - powiedzia艂.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋. Pozna艂a, co to jest, gdy zal艣ni艂o. Ptak wyrze藕biony przez Ailo. Rze藕biony kiedy艣 przez Mikkala. Ptak z rozpostartymi skrzyd艂ami. Wolny albo uciekaj膮cy.

Obcy ptak?

Reijo nazywa艂 tak matk臋. M贸wi艂, 偶e Raija wsz臋dzie by艂a obcym ptakiem.

Maja si臋 tak nie czu艂a, cho膰 pewnie niekt贸rzy by tak j膮 nazwali.

- Mam nadziej臋, 偶e za艂o偶ysz to jutro - powiedzia艂. - William pewnie znajdzie jaki艣 艂a艅cuszek. Mo偶e nie po­winienem tego m贸wi膰, ale b臋dzie pasowa艂 do pier艣cion­ka. William poprosi艂, 偶ebym go zrobi艂.

- Posz艂o na to wiele monet - u艣miechn臋艂a si臋 wzru­szona Maja przez 艂zy. - Dzi臋kuj臋, Ailo! Kochany je­ste艣. Zawsze b臋d臋 go nosi艂a. Zawsze!

- Nie m贸w tak - zaprotestowa艂 za偶enowany. - Po jutrzejszym dniu dostaniesz wiele bi偶uterii. Jej te偶 powinna艣 da膰 szans臋.

- Tylko to zrobi艂 m贸j brat - odpar艂a. - Tylko to ma dla mnie warto艣膰. To wi臋cej ni偶 tylko pi臋kno, rozu­miesz?

- Oczywi艣cie, 偶e rozumiem. W ko艅cu jeste艣my ro­dze艅stwem.

- Czy s膮dzisz, 偶e dobrze robi臋? - spyta艂a nagle. Ailo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Nie pytaj mnie o to. To twoje 偶ycie. Kto mo偶e oceni膰, czy robi si臋 dobrze, czy 藕le? Ocena przychodzi potem. Trzeba si臋 odwa偶y膰 i艣膰 dalej. Tylko to mo­g臋 ci odpowiedzie膰.

Maja zerwa艂a si臋 i poca艂owa艂a go szybko w czo艂o. Zostawi艂a go siedz膮cego w fotelu. Noc nale偶a艂a do Ailo. Noc i samotno艣膰. 呕y艂 w cieniach i w ciemno艣ci, marz膮c o Norwegii, gdzie noce by艂y jasne o tej po­rze roku. Tam nie m贸g艂by si臋 ukry膰.

Altana wype艂niona by艂a kwiatami. By艂y wsz臋dzie: w wazonach, splecione w wie艅ce i girlandy. Bia艂e i czer­wone r贸偶e. Wsz臋dzie unosi艂 si臋 zapach r贸偶. Zapach lata.

Kucharka nawet nie chcia艂a s艂ysze膰, 偶e to ma by膰 skromna ceremonia. Nie mo偶na nie mie膰 wspomnie艅 ze 艣lubu. Przynajmniej niech wi臋c wspominaj膮 jedze­nie! By艂oby plam膮 na jej honorze, gdyby nie przygo­towa艂a czego艣 specjalnego na 艣lub panicza Runefelta. Jak ju偶, to ju偶!

Postawi艂a na swoim, jak zwykle zreszt膮. S艂u偶y艂a ju偶 matce Williama, teraz jemu. I kocha艂a go jak syna.

Maja dr偶a艂a w swej b艂臋kitnej jedwabnej sukience. Maja by艂a ni膮 zachwycona. Suknia szele艣ci艂a przy ka偶dym jej ruchu. Pod spodem mia艂a kilka halek, ha­ftowanych od talii do brzegu.

Pantofelki by艂y obci膮gni臋te b艂臋kitnym jedwabiem sukni. Maja nie musia艂a wchodzi膰 boso w to ma艂偶e艅stwo. William znalaz艂 tak偶e 艂a艅cuszek, na kt贸rym za­wiesi艂a ptaka wyrze藕bionego przez Ailo. Rozpo艣cie­ra艂 skrzyd艂a na tle jej sk贸ry i by艂 tak dumny, wolny i silny, tak, jak ona sama chcia艂a by膰. Mia艂a nadziej臋, 偶e na zawsze taka pozostanie.

William podarowa艂 jej te偶 inne klejnoty, ale Maja nie chcia艂a nawet dotkn膮膰 jego pere艂. One nie paso­wa艂y do niej.

Statek, kt贸rym przyp艂yn膮艂 ksi膮dz, ju偶 dawno przy­cumowa艂. Maja s艂ysza艂a g艂os duchownego dochodz膮­cy z parteru. Czeka艂a na Williama. Jeszcze mia艂a czas si臋 wycofa膰. Nadal mog艂a uciec od tego, co wydawa­艂o si臋 tak nierzeczywiste.

Palcami 艣ciska艂a ptaszka. Ju偶 si臋 nie ba艂a. To by艂a jej decyzja.

- Ale偶 jeste艣 pi臋kna! Dobry Bo偶e, Maju - Mario, je­ste艣 pi臋kna! - William okr臋ci艂 j膮 tak mocno wok贸艂 sie­bie, 偶e suknia zawirowa艂a jak b艂臋kitne, pofalowane morze.

Chyba by艂 jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry j膮 tak m贸g艂 nazwa膰. J膮, kt贸ra mia艂a blizny na twarzy i na duszy...

- Ksi膮dz czeka - rzuci艂. - Wszyscy czekaj膮. Obj膮艂 j膮 ramionami w talii. Suknia by艂a tam nieco lu藕niejsza, poniewa偶 Maja schud艂a.

- Ale niech czekaj膮, Maju. Niech czekaj膮, bo ja chc臋 poca艂owa膰 moj膮 przysz艂膮 偶on臋!

Obj膮艂 j膮 mocnymi ramionami, a偶 poczu艂a jego spr臋偶yste cia艂o. Rozchyli艂 ustami jej usta i poca艂un­kiem przywr贸ci艂 rumie艅ce na jej policzkach. Panna m艂oda powinna si臋 rumieni膰.

Pu艣ci艂 j膮 i odsuwaj膮c na odleg艂o艣膰 ramienia, patrzy艂 z nieukrywanym podziwem. Spojrzenie by艂o pe艂ne mi艂o艣ci i nawet uwielbienia. Troch臋 j膮 to przera偶a艂o, ale i podoba艂o si臋.

- Powiedzia艂em to ju偶 pewnie tysi膮ce razy, ale lu­bi臋 to m贸wi膰: kocham ci臋, Maju - Mario!

Chcia艂aby m贸c powiedzie膰 to te偶 jemu. Zas艂ugiwa艂 na to. Ale ona nie umia艂a k艂ama膰. Dotychczas tego nie zrobi艂a i nie mog艂a zrobi膰 tego jemu.

- Jest mi z tob膮 dobrze - powiedzia艂a tylko.

Poca艂owa艂 j膮 przelotnie w policzek.

- Gdy ci臋 poca艂uj臋 nast臋pnym razem, b臋dziesz pa­ni膮 Runefelt. Na zawsze.

Maja mia艂a nadziej臋, 偶e to si臋 spe艂ni. Przecie偶 on sam kiedy艣 powiedzia艂 w 偶artach, 偶e do trzech razy sztuka. Oby mia艂 racj臋...

Sprowadzi艂 j膮 na d贸艂 po schodach, przeszli przez korytarz, wyszli na dw贸r. Dumny jak paw prowadzi艂 j膮 ku altanie. Tam czeka艂 ksi膮dz. Nie protestowa艂 przeciwko udzielaniu 艣lubu w altanie. Jego wynagro­dzenie zreszt膮 ucisza艂o wszelkie protesty.

Czeka艂a tam ca艂a s艂u偶ba. I Ailo.

Maja wzdrygn臋艂a si臋 lekko na jego widok. Ubra­ny by艂 niczym dworzanin kr贸la, a na twarzy mia艂 mask臋.

- Lepiej si臋 tak czuje, gdy jest w艣r贸d ludzi - wyt艂u­maczy艂 jej William cicho.

Maja uzna艂a jego racj臋. Cieszy艂a si臋, 偶e Ailo w og贸­le jest tu z ni膮. Mia艂 by膰 艣wiadkiem razem z kuchar­k膮, kt贸ra niemal p艂aka艂a, przepe艂niona wzruszeniem z powodu wagi swej misji.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 do brata przez mg艂臋 艂ez, wchodz膮c do altany. Us艂ysza艂a, 偶e 艣wiadkowie wcho­dz膮 za nimi. Na tle okna bez witra偶y stal ksi膮dz i cze­ka艂 na nich z Bibli膮 w r臋kach.

Wszystko sta艂o si臋 jak we 艣nie. Promienie s艂o艅ca, wpadaj膮c przez kolorowe szybki, rzuca艂y na wszyst­ko b艂yski tysi膮ca kolor贸w.

Zanim si臋 zd膮偶y艂a zorientowa膰, zanim poczu艂a, jak to jest, sta艂a si臋 偶on膮 innego m臋偶czyzny.

Maria Runefelt.

Maja - Maria dla Williama.

Ailo poda艂 co艣 Williamowi.

By艂y to dwa pier艣cionki.

Na palec jej lewej r臋ki William wsun膮艂 pier艣cionek ze z艂otym ptaszkiem.

- To dlatego, 偶e jeste艣 wolnym ptakiem mego ser­ca - rzek艂 z u艣miechem.

Na palec prawej d艂oni wsun膮艂 pier艣cie艅 z herbem rodziny.

- Dlatego, 偶e jeste艣 teraz jedn膮 z Runefelt贸w. Poca艂owa艂 j膮 ku zadowoleniu zebranych, kt贸rzy klaskali i gwizdali.

Mieli w膮tpliwo艣ci co do wybranki Williama, ale stracili je, widz膮c, jak bardzo jest w niej zakochany. W ka偶dym razie by艂o to ma艂偶e艅stwo z mi艂o艣ci. Maja nadesz艂a znik膮d i zdoby艂a serce ksi臋cia Tornedalen. Jak w bajce.

Wychodzili w艂a艣nie z altany, gdy dojrzeli niespo­dziewanego go艣cia schodz膮cego ze schod贸w domu. Oczywi艣cie nie znalaz艂 nikogo w przystrojonym ko­rytarzu.

Maja stan臋艂a jak wryta, ale rami臋 Williama popro­wadzi艂o j膮 dalej. Reszta zebranych pozosta艂a w pe艂­nej szacunku odleg艂o艣ci od w艂adczego Marcusa Runefelta.

Stan膮艂 w po艂owie schod贸w. William z Maj膮 zatrzy­mali si臋 na dole.

Starszy pan zlustrowa艂 ich zimnym spojrzeniem.

- O co tu chodzi? - spyta艂.

- W艂a艣nie si臋 o偶eni艂em - odpowiedzia艂 William.

- Z ni膮? Wdow膮 po Heino Aalto? William potwierdzi艂.

Wtedy ojciec wybuchn膮艂:

- Jak m贸j syn mo偶e by膰 a偶 tak g艂upi? Przecie偶 ona robi to dla tego przekl臋tego lasu. Mog艂e艣 zabawia膰 si臋 z ni膮 ile chcia艂e艣, nawet nie spojrza艂bym w waszym kierunku. Ona jest z tych, kt贸re bierze si臋 do 艂贸偶ka, a nie z kt贸rymi si臋 偶eni!

- Ja w艂a艣nie to uczyni艂em - odpowiedzia艂 William, 艣ci膮gaj膮c nieznacznie brwi. - Ona jest teraz moj膮 ma艂­偶onk膮, b膮d藕 wi臋c 艂askaw, ojcze, dobiera膰 w艂a艣ciwe s艂owa. Nie chc臋 s艂ysze膰 nic obra藕liwego. To j膮 wy­bra艂em, czy ci si臋 to podoba, czy nie.

- Mo偶esz by膰 ca艂kowicie pewien, 偶e mi si臋 to nie podoba!

Marcus Runefelt obrzuci艂 Maj臋 pogardliwym spoj­rzeniem.

- Przecie偶 ona nawet nie jest 艂adna. Nie ma 偶adne­go uroku. Co ty w niej widzisz?

- Kocham j膮 - odpowiedzia艂 William, obejmuj膮c Maj臋. - Wybra艂em na 偶on臋. Ona b臋dzie matk膮 moich dzieci, a twoich wnuk贸w...

- Bo偶e bro艅! A mo偶e ona ju偶 jest w ci膮偶y? Mo偶e dlatego tak ci si臋 spieszy艂o? Jej m膮偶 nawet nie ostyg艂 w grobie. A mo偶e to ona sama podpali艂a...

- I to ty m贸wisz! - Maja nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej tyl­ko s艂ucha膰. - Heino nie 偶yje. Nie ma z tym nic wsp贸l­nego. Zostaw go w spokoju!

- Dlaczego przyjecha艂e艣? - spyta艂 William. Marcus Runefelt rzuci艂 na schody jedwabn膮 sa­kiewk臋.

- Zap艂aci膰 jej. Nie lubi臋 by膰 winny komu艣 pieni膮­dze. - Spojrza艂 na syna. - No i z twojego powodu. Szukaj膮 ci臋. Pytali mnie o ciebie. Wygl膮da na to, 偶e jeden z twoich przyjaci贸艂 jest w wi臋zieniu. Tak bar­dzo mu si臋 tam nie podoba, 偶e zacz膮艂 m贸wi膰...

- Kto to? - spyta艂 poblad艂y William.

- Jeden z pan贸w Osterlund - odpar艂 ojciec. - Nie rozumiem, dlaczego ich wybrali艣cie. Nie robili艣cie 偶adnej selekcji?

- Pope艂niali艣my b艂臋dy - przyzna艂 William. - Czy sytuacja jest powa偶na?

- Zagrozi艂e艣 mojemu stanowisku - odpowiedzia艂. - Zmuszony jestem z艂o偶y膰 dymisj臋. Poradzili mi, 偶e­bym raczej skoncentrowa艂 si臋 na handlu. 呕e przynie­sie mi to wi臋ksz膮 chwa艂臋 ni偶 czyny syna.

- Zrobisz tak?

- Oczywi艣cie. Zawsze wiedzia艂e艣, Williamie, 偶e na­sze nazwisko jest dla mnie najwa偶niejsze. - D艂ugo pa­trzy艂 na syna. - Dzi艣 wieczorem odchodzi statek z Uleaborg. Francja ma dobre uk艂ady z naszym kr贸­lem, ale mamy jeszcze krewnych w Niemczech. Ta sprawa p贸jdzie w zapomnienie. Za par臋 lat b臋dziesz m贸g艂 powr贸ci膰 - w chwale.

Marcus Runefelt odszed艂 bez dalszych s艂贸w. William podni贸s艂 sakiewk臋. Wzi膮艂 Maj臋 za r臋k臋 i poszli do biblioteki. Tylko Ailo pod膮偶y艂 za nimi.

- To si臋 nazywa zdrad膮 stanu - powiedzia艂 William. Poczu艂 zimny u艣cisk na sercu. - Ojciec nie zrezygno­wa艂by zbyt 艂atwo ze stanowiska. Sprawa musi by膰 po­wa偶na.

Maja nie mog艂a usiedzie膰. Ujrza艂a odbijaj膮c膮 od brzegu 艂贸d藕 te艣cia.

Mia艂a powody, by go nie lubi膰, ale przynajmniej wiedzia艂a, 偶e on kocha Williama. To by艂a jego s艂abo艣膰.

- Steffen nie utrzyma tajemnicy. 呕e te偶 akurat mu­sieli go wzi膮膰! Wy艣piewa wszystko jak skowronek na wiosn臋!

- Musisz jecha膰 - stwierdzi艂a Maja. Odwr贸ci艂a si臋 z szelestem sukni. - Tu chodzi o twoje 偶ycie, Willia­mie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego spraw臋. Ja dopiero co straci艂am m臋偶a. Nie chc臋 zaraz straci膰 na­st臋pnego. Pop艂yniesz tym statkiem. Pop艂yniesz do Niemiec i pozostaniesz tam, p贸ki nie b臋dziesz m贸g艂 bezpiecznie powr贸ci膰. Szwedzki kr贸l zajmie si臋 pew­nie wkr贸tce now膮 wojn膮 i zapomni o tej sprawie.

- Pojedziesz ze mn膮! Maja potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Mnie nie oskar偶膮 o zdrad臋 stanu - odpar艂a. - To ciebie szukaj膮, mo偶e i Ailo. Wy musicie pojecha膰. Ja zostan臋.

- Nie mog臋 ci臋 opu艣ci膰!

- Przecie偶 wszystko uporz膮dkowa艂e艣 - t艂umaczy艂a Maja. - Wzi臋li艣my 艣lub. Jestem twoj膮 偶on膮. Dobrze mi na tej wyspie. Niemcy... to by艂oby dla mnie zbyt trudne. B臋d臋 na ciebie tu czeka艂a. Bezpieczna. B臋d臋 opiekowa膰 si臋 tym miejscem, kt贸re przecie偶 oboje kochamy.

Wiedzia艂, 偶e jej nie przekona, gdy powzi臋艂a decyzj臋.

- Ale przedtem uczcimy nasz 艣lub - stwierdzi艂a sta­nowczo, bior膮c go pod rami臋. - Wszyscy tak si臋 stara­li, 偶eby przygotowa膰 wesele. Powinni艣my to doceni膰.

William u艣miechn膮艂 si臋 sztywno. Wiedzia艂 prze­cie偶, 偶e ona jest inna ni偶 wszystkie.

W swoj膮 noc po艣lubn膮 Maja by艂a sama w domu. Sama ze s艂u偶b膮.

Jej nowo po艣lubiony ma艂偶onek odp艂yn膮艂 po po艂u­dniu, prosto w zachodz膮ce s艂o艅ce. On i Ailo ucieka­li przed czym艣, co oznacza艂o wi臋zienie, a w najgor­szym razie 艣mier膰.

Byli w drodze do Niemiec.

William kocha艂 si臋 z ni膮 rozpaczliwie przed odjaz­dem. P艂aka艂 na jej piersiach.

Poprosi艂, 偶eby nazwa艂a syna po nim. 呕eby nada艂a mu trzy imiona, z kt贸rych jedno musia艂o by膰 czysto fi艅skie.

Maja za艣mia艂a si臋. Powiedzia艂a, 偶e poczeka z dzie膰­mi, a偶 on wr贸ci.

Powiedzia艂, 偶e j膮 kocha. A ona zn贸w nie mog艂a od­powiedzie膰 mu tym samym.

To te偶 pewnie poczeka do jego powrotu.

W duszy Mai nadal tkwi艂o wiele zesztywnia艂ych uczu膰.

By艂a teraz Mari膮 Runefelt. I czu艂a si臋 przera藕liwie samotna.

15

Lato powoli mija艂o. Kwiaty w ogrodzie zwi臋d艂y, p艂atki r贸偶 opad艂y. Maja suszy艂a z nich bukiety, pra­gn膮c zachowa膰 co艣 z lata na d艂ug膮 zim臋. Ogr贸d zmie­nia艂 szat臋. Drzewa za艂o偶y艂y jesienne p艂aszcze. P艂on臋­艂y kolorami ku coraz bardziej mro藕nemu niebu, a偶 pozosta艂y z nich nagie ga艂臋zie.

William i Ailo dotarli do Niemiec, do Gottorp. Tam mieszkali krewni Williama. Stamt膮d pochodzi艂 te偶 zreszt膮 nast臋pca tronu Szwecji.

Szwedzi po zawarciu pokoju z Rosj膮 w Abo pod­dali si臋 presji carycy El偶biety i nast臋pc膮 tronu po Fry­deryku I uczynili ksi臋cia biskupa Adolfa Fryderyka z Lubeki. Pod panowanie carycy dosta艂a si臋 wi臋ksza cz臋艣膰 Finlandii. Caryca uwa偶a艂a, 偶e post膮pi艂a m膮drze. Biskup 贸w by艂 opiekunem prawnym jej siostrze艅ca, ksi臋cia Karola Piotra Ulryka, kt贸rego El偶bieta wi­dzia艂a jako nast臋pc臋 tronu w Rosji. Chcia艂a wszyst­ko zachowa膰 w rodzinie.

Runefeltowie pozostawali w dobrych stosunkach z domem Holstein - Gottorp. William pisa艂 w li艣cie do Mai, 偶e liczy na to, 偶e b臋dzie m贸g艂 powr贸ci膰 do domu, gdy Adolf Fryderyk zostanie kr贸lem Szwecji. Nic nie wspomina艂 o swoim marzeniu. O wolnej Finlandii.

Maja kupi艂a krosna. Poci臋艂a na pasy star膮 po艣ciel i prawie pok艂贸ci艂a si臋 z kuchark膮, gdy po艣rodku ogro­du zacz臋艂a j膮 farbowa膰 li艣膰mi brzozy i mchem. 呕ad­na z pa艅 Runefelt przecie偶 tak nie robi艂a!

Dni szybciej jej mija艂y, gdy sp臋dza艂a je przy kro­snach. Poci臋艂a sukienki po poprzednich przyjaci贸艂­kach Williama. Cieszy艂a j膮 my艣l, 偶e ich w艂a艣cicielki nigdy by ich ju偶 nie rozpozna艂y. Ale nie nazywa艂a te­go zazdro艣ci膮.

T臋skni艂a za Williamem i Ailo. Tylko oni jej pozo­stali. Nie mia艂a 偶adnej wiadomo艣ci od Marji i Kariego. Dobrze wiedzia艂a, 偶e roznios艂y si臋 o niej plotki. O wdowie, kt贸ra z艂apa艂a z艂otego ptaka.

Maja wys艂a艂a pieni膮dze Tuuli, kt贸ra opiekowa艂a si臋 ni膮 po po偶arze, Josefowi, kt贸ry j膮 uratowa艂, i ch艂opa­kom, kt贸rzy wynie艣li cia艂o Heino.

Od nich te偶 nie mia艂a 偶adnych wie艣ci.

Widywa艂a tylko doktora Bergforsa. Odwiedza艂 j膮 regularnie. Poprosi艂, 偶eby m贸wi艂a do niego Clas.

Maja nie wiedzia艂a, czy Marcus Runefelt wie o tych wizytach. Ale nie pyta艂a lekarza, czy wspomi­na o nich swemu pracodawcy.

Nawi膮zali ni膰 przyja藕ni.

W 艣rodku jesieni poczu艂a, 偶e ogarnia j膮 owa nie­zwyk艂a moc.

Niespokojna posz艂a do altany. By艂o tam teraz zim­no, zw艂aszcza gdy wiatry wia艂y prosto z Rosji.

Maja usiad艂a przy oknie. Patrzy艂a przed siebie niewidz膮cym wzrokiem. Wiedzia艂a, 偶e musi stawi膰 czo­艂o temu czemu艣 czy komu艣, kto wkrada艂 si臋 w jej umys艂 i dusz臋.

Znikn臋艂a dla siebie. Znikn臋艂a dla 艣wiata. Wesz艂a w inn膮 rzeczywisto艣膰. By艂o tam tak 艂adnie. Widzia艂a zielone 艂膮ki, niebieskie jeziora, kt贸rych g艂adk膮 powierzchnie porusza艂y tylko poluj膮ce ryby. Powietrze przepe艂nione by艂o 艣piewem ptak贸w. Napotyka艂a u艣miechni臋tych, szcz臋艣liwych ludzi.

Czy偶by to by艂 raj Ailo? Jego Saivo?

Szuka艂a pomi臋dzy tymi lud藕mi tego, kto jej szu­ka艂. Ale wszyscy kr臋cili g艂owami: nie, tu nikt nie szu­ka kobiety. By艂 za to jaki艣 obcy, kt贸ry chyba umia艂 wiele, gdy偶 pomaga艂y mu najlepsze zwierz臋ta z ich 艣wiata. Ale on nie szuka艂 kobiety. Szuka艂 m臋偶czyzny ze swojego narodu.

Ailo.

Kto艣 szuka艂 Ailo!

Kto艣, komu uda艂o si臋 uzyska膰 pomoc najlepszych zwierz膮t ich 艣wiata? Kim by艂 ten, komu u偶yczy艂y mo­cy renifer, ptak i ryba?

Bo偶e, kt贸偶 sk艂oni艂 szamana do szukania Ailo? Ma­ja wycofa艂a si臋. Nie umia艂a si臋 przeciwstawi膰 艣wi臋­tym zwierz臋tom Saivo.

Mia艂a tylko swoj膮 moc. Nic innego. I u偶y艂a jej, aby odci膮gn膮膰 szukaj膮cego od Ailo. Wysnu艂a zas艂on臋 nierzeczywisto艣ci nad drogami Ailo. Wznios艂a przeszko­dy, jakie tylko mog艂a. Ailo nie chcia艂, 偶eby ktokol­wiek si臋 o nim dowiedzia艂.

Ale nie pomy艣la艂, 偶e kto艣 u偶yje magii, aby go od­nale藕膰.

Maja sama musia艂a przeciwstawi膰 si臋 komu艣, kto mia艂 wiedz臋.

To by艂o co艣 innego ni偶 zatrzymanie krwotoku czy zaleczenie rany.

Siedzia艂a w oknie altany i walczy艂a o swego brata. Wiedzia艂a, 偶e prawdopodobnie czyni to wbrew woli Idy i mo偶e Reijo.

Chwilami s艂ab艂a. S艂ysza艂a wtedy 艣miech Roto, odg艂os ko艅skich kopyt. Nie umia艂a ukry膰 wszystkiego. O tym on si臋 dowie. O roli Roto. Nie potrafi艂a te偶 ukry膰 ognia...

By艂a s艂absza.

Odnalaz艂 j膮 parobek. Siedzia艂a niczym umar艂a z czo艂em wspartym o kraw臋d藕 okna. Szeroko otwar­te oczy wpatrywa艂y si臋 niewidz膮cym wzrokiem w l膮d.

Przestraszony, wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do domu. By艂 pewien, 偶e pani nie 偶yje. Kula strachu ros艂a mu w gardle.

Kucharka zbada艂a jej puls.

- 呕yje - stwierdzi艂a szorstko, ale w duszy si臋 ba艂a. Polubi艂a t臋 偶on臋 Williama. Mo偶e nie okazywa艂a tego na co dzie艅, ale lubi艂a j膮. - No i przyda艂by si臋 tu ten zarozumia艂y lekarz. Gdy potrzeba, nigdy go nie ma.

Trzech m臋偶czyzn zaofiarowa艂o si臋, 偶e pop艂yn膮 po niego. W ko艅cu chodzi艂o o 偶on臋 pana.

Zaniesiono j膮 do jej pokoju. Kucharka rozebra艂a j膮 i dobrze otuli艂a ko艂dr膮. Nie rozumia艂a, dlaczego pani mia艂a tak zimn膮 i wilgotn膮 sk贸r臋. Zupe艂nie jakby by­艂a nie偶ywa. Nie rozumia艂a jej powolnego pulsu. By艂 dziwny i przera偶aj膮cy. W ci膮gu swego 偶ycia widzia艂a i prze偶y艂a niejedno. Ale nigdy co艣 takiego. Nigdy.

Clas Bergfors przyby艂 rano. W nocy by艂a taka bu­rza, 偶e 艂贸d藕 z Hailuoto z trudno艣ci膮 dotar艂a do Tornio. Nie mogli wr贸ci膰 od razu. Musieli poczeka膰.

- Ona le偶y niczym nie偶ywa, doktorze - powiedzia­艂a poblad艂a kucharka. - Nie rozumiem tego. Chyba doktor te偶 nie, ale prosz臋 j膮 ratowa膰!

Tego dnia Bergfors zrobi艂 du偶o nowych notatek. Siedzia艂 u Mai d艂ugo. Wreszcie jej sk贸ra odzyska艂a na­turaln膮 barw臋, a cia艂o zwyk艂膮 temperatur臋. Wreszcie si臋 obudzi艂a.

- Co tu robisz? - spyta艂a.

- Co pami臋tasz? Jak si臋 czujesz?

- Ca艂a sztywna - odrzek艂a. Nagle podci膮gn臋艂a ko艂­dr臋 pod sam膮 szyj臋. Zblad艂a. - Posz艂am do altany - powiedzia艂a powoli.

- Tam ci臋 znaleziono.

- To by艂a jakby daleka podr贸偶, Clas. Jestem bar­dzo zm臋czona. Jakbym walczy艂a. Dawno tego nie ro­bi艂am. Od czas贸w dzieci艅stwa, gdy rzuca艂am si臋 z pi臋艣ciami i pazurami na Elise. Ale tak w艂a艣nie si臋 czuj臋... - Spojrza艂a na niego powa偶nie. - Zn贸w ode­sz艂am, prawda?

Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Na p贸l doby, Maju. Chcia艂bym wiedzie膰, co prze偶y艂a艣. Pami臋tasz co艣?

- Kto艣 szuka艂 Ailo...

- Tak, wo艂a艂a艣 jego imi臋. I co艣 jeszcze, nie wiem, czy dobrze zrozumia艂em: roto?

- Roto jest lapo艅skim bogiem 艣mierci i choroby - wyja艣ni艂a Maja zm臋czonym g艂osem.

- Jeste艣 op臋tana przez demony?

- Nie wiem - westchn臋艂a. - A co ty na to? Jeste艣 przecie偶 lekarzem. Czy tak wygl膮dam?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Zbadaj mnie! - poprosi艂a. - Mo偶e co艣 mi jest? Nie znios臋 tego d艂u偶ej! To mnie zabije. Nie chc臋 tak 偶y膰, Clas! Mog艂abym si臋 obej艣膰 bez tego dziedzictwa.

- Dziedzictwa? - spyta艂, ch臋tny nowych szczeg贸­艂贸w.

Maja nie chcia艂a mu t艂umaczy膰.

- Po prostu mnie zbadaj!

Nie znalaz艂 nic, co by m贸g艂 doda膰 do swoich no­tatek. Jednak z uwag膮 przetar艂 monokl.

- Powinna艣 偶y膰 teraz nieco spokojniej, Maju - po­wiedzia艂, odchrz膮kn膮wszy.

- Ja 偶yj臋 spokojnie. Ca艂e moje 偶ycie jest jednym wiel­kim spokojem. Nie mo偶na 偶y膰 bardziej spokojnie...

- O ile si臋 nie myl臋, Mario - stwierdzi艂 uroczy艣cie - oczekujesz dziecka.

- Niemo偶liwe - wyrwa艂o si臋 jej. - Ja nie mog臋 mie膰 dzieci.

- Wiesz to na pewno?

- No, nie... - przyzna艂a. - Ale urodzi艂am martwe dziecko. Straci艂am je.

- Tym bardziej powinna艣 si臋 teraz uspokoi膰. Je­stem niemal pewien, 偶e jeste艣 w drugim, trzecim mie­si膮cu ci膮偶y, Maju. William si臋 na pewno ucieszy.

Maja wzdrygn臋艂a si臋. Ona nie mog艂a odwa偶y膰 si臋 na rado艣膰.

Nie tak dawno przecie偶 m贸wi艂a o sobie: matka martwych dzieci.

Je偶eli teraz nawet ros艂o w jej 艂onie ma艂e dziecko, nie mog艂a mie膰 pewno艣ci, 偶e prze偶yje. Nie mog艂a w to wierzy膰.

Nie s膮dzi艂a, 偶e kiedykolwiek us艂yszy s艂owo: mamo.

Min臋艂a zima. Nasta艂a wiosna. Maja w 偶adnym li­艣cie do Williama nie wspomnia艂a mu o ci膮偶y.

Ba艂a si臋 nawet my艣le膰 o tym ze zbytni膮 rado艣ci膮. Ba艂a si臋, 偶e jakie艣 moce pozazdroszcz膮 jej tego za­mkni臋tego w niej szcz臋艣cia i odbior膮 je. Nie odwa偶y­艂a si臋 m贸wi膰 o dziecku. Nie odwa偶y艂a si臋 powiedzie膰 nikomu, jak bardzo si臋 na nie cieszy.

Nie mog艂a zdoby膰 si臋, by prowadzi膰 inny tryb 偶y­cia ni偶 dotychczas. Wszystko sz艂o jak zwykle.

By艂a to 艂atwa ci膮偶a, nic jej nie dokucza艂o. P贸藕no zacz臋艂a by膰 widoczna. Maja nie by艂a specjalnie gruba nawet pod koniec ci膮偶y.

Martwi艂a si臋 tylko kucharka.

- Nigdy nie widzia艂am dziwaczniejszej kobiety. Zachowuje si臋 tak, jakby udawa艂a, 偶e nie jest w ci膮­偶y! To nie mo偶e si臋 dobrze sko艅czy膰. Tak jakby ona nie wiedzia艂a, co si臋 b臋dzie dzia艂o!

I to kucharka pos艂a艂a po Bergforsa. Obliczy艂a we­d艂ug swoich wiadomo艣ci, kiedy powinno nast膮pi膰 rozwi膮zanie. Przysi臋g艂a sobie, 偶e dziecko panicza Williama nie b臋dzie odbierane tylko przez s艂u偶b臋!

By艂 kto艣, kto d艂ugo podr贸偶owa艂 i pyta艂 o ni膮 w ca­艂ej Tornedalen. Znalaz艂 gr贸b Erkkiego Alatalo. Zna­laz艂 i gr贸b Heino Aalto. Rozmawia艂 z lud藕mi, kt贸rzy przekazali mu opowie艣膰 tak niezwyk艂膮, 偶e a偶 przy­pomina艂a ba艣艅.

Wys艂ali go do gospodarstwa, gdzie mieszka艂a Mar­ja Kivijarvi z synem Karim.

Zdziwi艂 ich go艣膰 z Norwegii. Ledwo mu uwierzy­li, gdy przedstawi艂 si臋 jako zi臋膰 Marji. Szwagier Kariego. Reijo szuka艂 Mai i Ailo.

Opowiedzieli mu t臋 sam膮 histori臋.

Marja doda艂a tylko, 偶e Ailo by艂 u Mai w zesz艂ym roku.

Kari opowiedzia艂 o zakazanym marzeniu. O stat­ku za艂adowanym prochem.

- Ale ona powiedzia艂a, 偶e jej brat prze偶y艂. Nadzieja obudzi艂a si臋 w Reijo. Mo偶e jednak jego podr贸偶 nie b臋dzie nadaremna.

Podj膮艂 j膮 pod wp艂ywem impulsu, gdy opowiedzia­no mu, 偶e szaman napotka艂 op贸r jakiej艣 osoby chro­ni膮cej Ailo.

Nikt inny nie mia艂 mocy, kt贸ra potrafi艂aby prze­ciwstawi膰 si臋 szamanowi opr贸cz Mai.

Ruszy艂 w stron臋 Zatoki Botnickiej.

Zewsz膮d dochodzi艂y go s艂uchy o kobiecie, kt贸ra przyby艂a z Norwegii i kt贸ra potrafi艂a u艣mierza膰 cier­pienia konaj膮cych. Opiekowa艂a si臋 Heino, by艂a naj­lepsz膮 偶on膮. Dumnie wyprostowana, sprzeciwi艂a si臋 najmo偶niejszemu panu Tornedalen. I o po偶arze, kt贸­ry poch艂on膮艂 Heino. I prawie j膮. A w tydzie艅 po po­grzebie Heino wysz艂a za m膮偶 za syna tego偶 w艂adcy Tornedalen. Nied艂ugo potem straci艂 on 艂aski kr贸la. M贸wili, 偶e to przez ni膮...

Mar ja i Kari starali si臋 nie zdradza膰 Reijo swoich s膮­d贸w. On jednak wyczu艂, 偶e nie pochwalali jej post臋pku.

On te偶 jej nie rozumia艂. Ale pojecha艂 na po艂udnie. Do Tornio.

Ujrza艂 pa艂ac pana Runefelta.

Wtedy rozumia艂 jeszcze mniej. Jego Maja - w ta­kim otoczeniu? Wyczu艂, 偶e nie m贸g艂 o ni膮 tu pyta膰. Odprawiliby go.

Ale Kari m贸wi艂 co艣 o wyspie na zach贸d od Oulu.

Reijo spyta艂 o ni膮 w porcie.

By艂 tam kr臋py m臋偶czyzna, ubrany z pa艅ska, ze szk艂em w jednym oku. Us艂ysza艂, jak Reijo rozmawia z marynarzem.

- Kim jeste艣? - spyta艂. - Us艂ysza艂em, 偶e pytasz o Mari臋. Dlaczego jej szukasz?

- Jestem jej przybranym ojcem - odpowiedzia艂 Re­ijo. Ubrany by艂 w swe najlepsze ubranie, ale czu艂 si臋 biednie przy tym m臋偶czy藕nie. Ku swemu zdziwieniu ten przywo艂a艂 go gestem d艂oni.

- Masz szcz臋艣cie. W艂a艣nie tam p艂yn臋. Jestem jej le­karzem.

- Jest chora?

M臋偶czyzna wszed艂 na statek, Reijo za nim. Ze so­b膮 mia艂 tylko worek.

- Ma rodzi膰. Reijo a偶 westchn膮艂.

- Clas Bergfors - przedstawi艂 si臋 lekarz i wyci膮gn膮艂 d艂o艅 do Reijo. Reijo u艣cisn膮艂 j膮, m贸wi膮c swoje nazwi­sko. Uczucie uni偶ono艣ci gdzie艣 znikn臋艂o, gdy ju偶 po­rozmawia艂 z medykiem.

- Nie przes艂a艂a ci 偶adnej wiadomo艣ci? - spyta艂 Bergfors.

Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Dopiero tutaj dowiedzia艂em si臋 o Heino. O jej nowym zam膮偶p贸j艣ciu. Nie mog艂em w to uwierzy膰...

Bergfors u艣miechn膮艂 si臋.

- To taka kobieta. Zawsze zaskakuje. Jej m膮偶 mu­sia艂 opu艣ci膰 kraj. Jest w nie艂asce kr贸la Fryderyka Pierwszego.

Reijo prze艂kn膮艂 艣lin臋. Nigdy nie spotka艂 nikogo stoj膮cego blisko kr贸la. A teraz jego Maja by艂a w co艣 zamieszana.

- A co z jej bratem?

Lekarz nagle musia艂 wytrze膰 monokl.

- Brat Mai te偶 tam by艂, prawda? Rozmawia艂em o tym z lud藕mi. Co si臋 z nim sta艂o?

- O to musisz sam j膮 zapyta膰 - odpowiedzia艂 Berg­fors ostro偶nie.

Maja od dawna czu艂a skurcze. Odgoni艂a jednak s艂u偶膮ce, kt贸re na polecenie kucharki przysz艂y si臋 do­wiedzie膰, jak si臋 czuje.

Ca艂y dom odetchn膮艂 z ulg膮, gdy Bergfors stan膮艂 w drzwiach.

- Kim on jest? - spyta艂a natychmiast kucharka, gdy dostrzeg艂a m臋偶czyzn臋, kt贸ry przyjecha艂 wraz z leka­rzem. Od razu jej si臋 spodoba艂. Mia艂 mo偶e czterdzie­艣ci lat i mi艂e zmarszczki wok贸艂 oczu. M贸wi艂a o sobie, 偶e zna si臋 na ludziach.

- Przybrany ojciec pani - odpar艂 Bergfors. - Co u niej?

- Wyrzuci艂a nas za drzwi - odpowiedzia艂a kuchar­ka szorstko, ale u艣miechn臋艂a si臋 do Reijo. Gdy przy­wita艂 si臋 z ni膮 i przedstawi艂, zdoby艂 sobie jej wzgl臋dy.

Mo偶e nie by艂 w stylu Runefelt贸w, ale wygl膮da艂 na dobrego cz艂owieka. Wybaczy艂a mu nawet to, 偶e prze­wiesi艂 kurtk臋 przez balustrad臋.

- M臋偶czy藕ni nie s膮 na nic potrzebni rodz膮cej kobie­cie - zawo艂a艂a za nimi, gdy Reijo poszed艂 za lekarzem.

- Ona jest moj膮 c贸rk膮 - odpar艂 Reijo. - A ja ju偶 wcze艣niej odbiera艂em dzieci. U nas wszyscy towarzy­sz膮 rodz膮cej. Nie mamy tylu pokoi...

Gwa艂townie wszed艂 w inn膮 rzeczywisto艣膰. W do­mu, w 艣cianie sauny ukry艂 swoje z艂oto, ale nie kupi艂­by za nie nawet cz臋艣ci tego dobrobytu.

To by艂 stary maj膮tek. Zbudowany w pocie czo艂a. Ale nie tych, kt贸rzy tu mieszkali.

Troch臋 go bola艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Maja wesz艂a w ta­kie 偶ycie. Na pewno by艂o jej tu dobrze, ale mimo to by艂 to cios w jego serce.

Maja unios艂a si臋 z pos艂ania na widok otwieraj膮cych si臋 drzwi. Na ustach mia艂a ju偶 przekle艅stwo, gdy na­gle oczy jej rozszerzy艂y si臋 w zdumieniu. Patrzy艂a i pa­trzy艂a, i po raz pierwszy nie mog艂a nic powiedzie膰.

Wtedy obj臋艂y j膮 ramiona Reijo. Wbi艂a twarz w je­go szyj臋 i poczu艂a jego zapach, zapach domu...

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 tw贸j g艂os - wyszepta艂a - ale s膮dzi艂am, 偶e wyobra藕nia mnie zawodzi...

Poca艂owa艂 j膮 w oba policzki. Pu艣ci艂 j膮, spojrza艂 uwa偶nie i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e znajdziesz si臋 w takim miejscu, dziecko...

Skrzywi艂a si臋.

- Ja te偶 nie. Te偶 nie. Ale los mnie tu przywi贸d艂. Mo偶e jest w tym jaki艣 sens...

Zamilk艂a pod wp艂ywem nowego skurczu.

- Czy mog臋? - spyta艂 Bergfors. - Wydaje mi si臋, 偶e ma艂y Runefelt chce si臋 wydosta膰 na ten 艣wiat.

Przez nast臋pne godziny Reijo by艂 tylko obserwato­rem. 艢wiadkiem cudu narodzin. Dawa艂 Mai si艂臋, gdy tego potrzebowa艂a. Pozosta艂 z ni膮 przez ca艂y czas.

Por贸d by艂 lekki. Nie bardziej bolesny ni偶 mog艂a to znie艣膰, mimo 偶e kl臋艂a siarczy艣cie. Gdy Bergfors za­protestowa艂, m贸wi膮c, 偶e to nie wypada, by ma艂y Ru­nefelt rodzi艂 si臋 przy takim akompaniamencie, prze­sz艂a na Japo艅ski.

Reijo 艣mia艂 si臋 z jej uporu. W tym ca艂ym obcym otoczeniu Maja nadal by艂a t膮 Maj膮, jak膮 zna艂. Jego Maj膮.

Ch艂opiec zacz膮艂 krzycze膰 po nabraniu pierwszego oddechu. Sinawy i pomarszczony, wywija艂 pi膮stkami i kopa艂, a偶 uda艂o im si臋 obmy膰 go i owin膮膰 w kocyk. Po艂o偶ono go w ramionach matki.

Maja by艂a oszo艂omiona.

Dopiero teraz mog艂a w to uwierzy膰. By艂a spocona, obola艂a, ale niezwykle szcz臋艣liwa.

Ostro偶nie przesun臋艂a palcem po pomarszczonej twarzy synka. Ma艂a r膮czka schwyci艂a go mocno. Gar­d艂o Mai 艣cisn臋艂o si臋, oczy wype艂ni艂y 艂zy.

Reijo usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka i pog艂adzi艂 jasny puch na g艂owie dziecka.

- Jego ojciec pewnie jest blondynem - stwierdzi艂 z u艣miechem.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- To ma艂y William - powiedzia艂a wzruszona. Wi­dzia艂a rysy twarzy Williama w ma艂ej twarzyczce.

- W tym roku zosta艂em dziadkiem trojga wnucz膮t - oznajmi艂 Reijo. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Chyba si臋 sta­rzej臋...

- Trojga? - zdziwi艂a si臋 Maja, pr贸buj膮c przystawi膰 ma艂ego do piersi.

- Ida urodzi艂a dwoje w zesz艂ym miesi膮cu. Ma艂膮 Ra­ij臋 i ma艂ego Mikkala.

- Gdyby Ailo m贸g艂 to wiedzie膰... - powiedzia艂a Ra­ija cicho. Patrzy艂a na synka. Czu艂a, jak jego usta za­ciskaj膮 si臋 na brodawce piersi i pr贸buj膮 ssa膰.

Jej szcz臋艣cie by艂o ogromne. Przepe艂nia艂o j膮 ca艂膮.

- Ailo nie 偶yje - rzek艂a wreszcie. - Przyjecha艂 tu. Zosta艂 ci臋偶ko poparzony. Pr贸bowali ukra艣膰 proch z kr贸lewskiego statku. Nie s膮dzili艣my, 偶e prze偶yje. Ale uda艂o mu si臋. Jednak potem si臋 pogorszy艂o. Cz臋­sto tak si臋 zdarza. Ailo umar艂 tego lata, Reijo. Boli mnie to bardzo. Tak偶e z powodu Idy. Ale ona jest m艂oda. Zawsze jeszcze kogo艣 znajdzie.

- Dlaczego nic o tym nie wiedzieli艣my? - spyta艂 Re­ijo. Nie chcia艂 jej teraz naciska膰, ale nie m贸g艂 nie wie­dzie膰.

- On nie chcia艂, 偶eby艣cie si臋 dowiedzieli - odpar艂a Maja. - Nie chcia艂.

Reijo uzna艂 to.

- Nie b臋d臋 ci臋 teraz m臋czy艂, Maju - pog艂adzi艂 j膮 po policzku. - Jeste艣 pi臋kn膮 matk膮, moja ma艂a. Zawsze wiedzia艂em, 偶e ni膮 kiedy艣 b臋dziesz. A on jest 艣wiet­nym malcem.

Maja pokiwa艂a g艂ow膮.

- Masz dla niego imi臋? U艣miechn臋艂a si臋.

- 呕eby艣 wiedzia艂! Nawet trzy, mo偶e za mocne jak na tak ma艂ego m臋偶czyzn臋. B臋dzie nazywa艂 si臋 Wil­liam Henrik Reijo..

Reijo a偶 zamruga艂.

- Moje imi臋? Moje po艣r贸d tych wspania艂ych?

- William chcia艂, 偶eby syn mia艂 trzy imiona. Jego i jakie艣 fi艅skie. I jedno, kt贸re sama wybior臋. Nie mo­g艂am go przecie偶 nazwa膰 Heino, prawda? Ale mo偶e by膰 Henrik.

I tak te偶 ma艂y si臋 nazywa艂. William Henrik Reijo Runefelt. Kiedy艣 otrzyma tytu艂 barona.

Reijo pozosta艂 ca艂y tydzie艅. D艂u偶ej nie m贸g艂. Cie­szy艂 si臋, 偶e zobaczy艂 Maj臋, 偶e z ni膮 porozmawia艂. Uj­rza艂, jak dobrze zrobi艂o jej macierzy艅stwo.

W wiecz贸r poprzedzaj膮cy wyjazd Reijo spyta艂 c贸r­k臋, czy jest szcz臋艣liwa.

Jej twarz nagle zrobi艂a si臋 pusta.

- Czy jeste艣 szcz臋艣liwa ze swoim m臋偶em?

- On jest moim przyjacielem - odpowiedzia艂a. - To znaczy teraz dla mnie tyle, co wielkie uczucia. I daje mi takie poczucie bezpiecze艅stwa, jak nikt inny do­t膮d.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwa艂.

艢ci膮gn臋艂a pier艣cionek z wyrze藕bionym ptakiem.

- Daj go Idzie - powiedzia艂a. - To Ailo go zrobi艂. Przyj膮艂 go. Nadal mia艂 wiele pyta艅, na kt贸re nie dosta艂 odpowiedzi. Ale nawet wola艂, 偶eby tak by艂o.

Dawa艂o mu to nadal nadziej臋. Reijo dobrze zna艂 Ma­j臋. Czu艂, 偶e sk艂ama艂a.

Ale uzna艂 jej t艂umaczenie. Powt贸rzy je Idzie. Mo­偶e to mia艂o sens.

- Przeka偶 Idzie, niech nie pozwoli, 偶eby to z艂ama­艂o jej 偶ycie. Ailo by tego nie chcia艂.

Reijo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ona musi by膰 szcz臋艣liwa. Ten pier艣cionek jest podarunkiem od Ailo - dla niej.

Reijo wyruszy艂 do domu.

Maja napisa艂a list do m臋偶a i brata. Prosi艂a m臋偶a o wybaczenie, 偶e nie zdradzi艂a wcze艣niej wiadomo艣ci o dziecku. Napisa艂a te偶, 偶e sk艂ama艂a dla Ailo. Teraz wszystkie drzwi mia艂 zamkni臋te.

I obaj zostali ojcami.

Zacz膮艂 si臋 nowy czas.

EPILOG

W roku tysi膮c siedemset pi臋膰dziesi膮tym pierw­szym Adolf Fryderyk wst膮pi艂 na tron szwedzki.

W艂adza absolutna ust膮pi艂a wraz z poprzednim kr贸­lem. Obecnie krajem rz膮dzi艂y cztery stany.

Adolf Fryderyk, wst臋puj膮c na tron, musia艂 z艂o偶y膰 przysi臋g臋, 偶e b臋dzie dzia艂a艂 zgodnie z postanowienia­mi szlachty, duchowie艅stwa, mieszczan i ch艂op贸w.

Przez trzy lata William Samuli Hugo Runefelt i Ailo Mikkelsen przebywali w Niemczech. Teraz mogli wr贸ci膰 do domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Oblubienica w贸jta