ABC87 Jesień

ABC87 Jesień



-'JL I

Czerwony muchomor z wysiłkiem przebijał się przez wilgotny mech.

-    Gdzie to się pcha? - oburzał się borowik. - Grzybiarze zobaczą go z daleka, kopną i znów mnie się dostanie. Cały tydzień będę się musiał kurować.

Ale muchomor tego nie słyszał, rósł, pęczniał z dumy i swój czerwony kapelusz przystrajał białymi kropkami.

Gdzieś w oddali huknęła sowa, która widać nie zauważyła, że wstał dzień. To znów dzięcioł zabrał się za opukiwanie chorej sosny.

-    Jej to już nic nie pomoże - odezweł się tubalnym głosem stary, dwustuletni dąb. - Bo to nie robaki ją zniszczyły, ale ludzie.

-    Znowu ludzie? Gdzie ludzie? - drżącym głosem zapytała osika. - W zeszłą niedzielę była ich tu cała gromada. Jeszcze dziś dzwonią mi w uszach ich wrzaski i krzyki; biegali, łamali gałęzie, kopali i deptali grzyby. Cały las zaśmiecili!

-    Nie przesadzaj, moje dziecko - zaoponował dąb. - Wiele lat przeżyłem i nie takie rzeczy widziałem. Ale ja koś, popatrzcie, dobrze się trzymam!

-    Trochę wyłysiałeś, mój stary-złośliwie wtrącił buk.-Na samej górze prawie nie masz liści i przybywa ci coraz więcej suchych gałęzi

-    Starość nie radość...

-    Twoi krewni żyli czterysta, a nawet pięćset lat - zauważyła sosna.

-    To prawda - dąb się zamyślił. - Ale i ja nie jestem młody i mogę wam niejedno opowiedzieć... Był tu kiedyś rozległy bór. Jak okiem sięgnąć, rosły ogromne drzewa. Wejścia do boru broniły gęste krzewy, kolczaste jeżyny, szerokoIistne paprocie i wiele innych roślin, których teraz nie ma. W tej gęstwinie miały kryjówki leśne zwierzęta: sarny, jelenie, żubry, dziki, zające... Spokojnie się żyło, bo tylko odgłosy zwierząt i śpiew ptaków było słychać. W upalne lata wszystkie zwierzęta zbiegały się do strumyka, który tam, gdzie dziś jest polana, zamieniał się w małe jeziorko...

-    Ależ wtedy tu śmierdziało! - przerwała brzózka, strzepując z gałązek tłustą, brunatną maź.

-    Pachniało, dziecinko, pachniało - odparł dąb. - Ty nawet nie możesz sobie wyobrazić, jak wspaniale pachnie latem czysta, źródlana woda... A potem przyszły wojny, pożary, które zniszczyły drzewa. Ludzie na ich miejsce sadzili nowe. O ty,sosno, zostałaś niedawno posadzona...

-    Niedawno? Mam już trzydzieści lat!

-    Dopiero trzydzieści lat. Kiedy ciebie sadzono, był tu jeszcze piękny las, choć daleko mu do dawnego boru! A potem to się zaczęło: pod lasem zbudowano fabrykę. Na moją biedną głowę spadały gryzące dymy z fabrycznych kominów. Dlatego tak wyłysiałem. A później gdy w pobliżu fabryki zbudowali domy mieszkalne, cały skraj lasu zamienił się w wysypisko śmieci...

-    A leśny strumyk w cuchnące zlewisko - dodała żałośnie brzózka. - Moja starsza siostra, którą wycięli w zeszłym tygodniu, opowiadała mi, jak było przyjemnie, gdy mogła listki codziennie kąpać w czystej i zimnej wodzie. A ja? Ja brudzę się tylko...

-    Pamiętacie, jak to było, gdy na polne dróżki wjechały te huczące, trąbiące i smrodzące...


-    ...samochody - dopowiedziała wesoła jodełka. - Ładne, takie kolorowe. Jeździły bardzo szybko i trąbiły.

Uciekały przed nimi nie tylko sarny i jelenie, ale nawet groźne dziki...

-    No proszę, proszę, co to się młodym podoba! -dąb skarcił jodełkę. - Na szczęście już te małe, kolorowe samochody nie wjeżdżają do lasu. Tyle mamy spokoju...

-    Ale tylko do niedzieli — zadrżała znów osika. — Dziś jest niedziela. Trzęsę się ze strachu na samą myśl, że wpadnie tu ich cała zgraja i zniszczy wszystko co na drodze... - Przerwała, bo z dali dobiegły głosy dzieci.

-    Co to? Kto to? - muchomor przekrzywił kapelusz, jakby chciał dojrzeć, co się dzieje.

-    Schowaj się, głupcze! - ponownie skarcił go borowik i na swój brązowy kapelusz nasunął dębowy liść.

-    Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic przeciwko temu. żeby zrywali moje orzechy - odezwała się leszczyna.

-    I nasze jagody - zapiszczały krzaki borówek.

-    Mogą sobie nawet ścinać witki, żeby tylko nie łamali gałęzi i nie kaleczyli kory... I żeby nie niszczyli mrowisk!...

-    Cisza... nadchodzą! - uspokoił wszystkich stary dąb.

Dzieci szły pomału, rozglądając się wokoło.

-    Czego oni szukają? - dziwiła się sosna. - O, tu jest maślak - chciała zawołać do przechodzącego obok chłopca, ale powstrzymał ją karcący szum dębowych liści.

-    Patrzcie, niesłychane! Zbierają puste butelki! - zaszumiała jodła.

-    I papiery, i puszki po konserwachI

-    Co, co wy mówicie? - dąb nie dosłyszał, bo był trochę głuchy i z uwagą przyglądał się dzieciom, które nie niszczyły grzybów, nie łamały gałęzi i omijały mrowiska. - Co to za ludzie! Ho! Ho! - dąb nie mógł się nadziwić. - Patrzcie: na polanie kopią dół! Po co? Aaaa! Do dołu wrzucają śmieci,


które zbierali w lesie. Czy zdołają pozbierać wszystkie? Ilu ich jest? Jeden, dwa, trzy, cztery... Chyba dwudziestu.

Nagle rozległ się plusk wody, a później krzyk chłopca.

- Ach! Wpadł do rzeki - wykrzyknął dąb. - Teraz gramoli się ze strumyka cały oblepiony ciemną mazią, liśćmi i igliwiem. No, dobrze, idzie na polanę zalaną południowym słońcem.

-    Co on tam robi? - dopytywała się ciekawska sosna.

-    Nic nie robi. Rozebrał się, jak mu nakazał największy z nich, siedzi owinięty kocem, a ubranie porozkładane na krzakach suszy się na słońcu... Ale co to? Chłopiec zbiera chrust. O, ułożył już spory stos, a obok rozkłada swoje ubranie. Z plecaka wyjmuje kawałek papieru... zapałki... Ojejej! Rozpala ognisko!

Stary dąb aż się za krztusił od gryzącego dymu, który w ułamku sekundy wystrzelił w górę i wiatrem gnany roz-szedł się po lesie.

-    Pali się! Pali się!

Ze wszystkich stron biegną dzieci. Odciągają ubranie chłopca i patykami, łopatkami wydrapują wokoło ogniska suchą trawę i igliwie; gałęzie odrzucają daleko za siebie. Sypią na ognisko piach i ziemię, przygotowane do zasypania dołu ze śmieciami. Ogień zgasł. Resztki dymu snują się jeszcze między gałęziami drzew.

-    Już skończyli - cieszy się dąb. - Teraz idą całą gromadą na skraj lasu. Na samym końcu ten pechowy chłopak. W butach nałożonych na bose nogi, okręcony kocem. Jego kolega niesie na kiju mokre ubranie... Polanka jest starannie wysprzątana. Ani śladu po ogniu i po śmieciach.

W lesie zawrzało. Sosna z jodłą, buk ze świerkiem, leszczyna z brzozą, a także krzaki malin i jeżyn, paprocie, grzyby, a nawet milczący dotąd mech zaczęły się przekrzykiwać: jedni potępiali dzieci, że nie umieją zachować się w lesie, inni

stawali w ich obronie. Wreszcie dąb donośnym głosem powiedział do sosny, ale tak, by cały las usłyszał:

-    Dzieci jak dzieci. Są różne. Psotne i takie jak te, które dzisiaj u nas gościły. Najgorsi są dorośli: coraz więcej budują fabryk...

-    Są im potrzebne - wtrąciła sosna.

-    Tak, ale mogliby przecież zakładać na wysokie kominy filtry, by fabryczne dymy nie niszczyły naszych koron: mogliby budować oczyszczalnie, by do rzek nie dostawały się trujące związki chemiczne, zmieniające czyste kiedyś strumyki w brudne, cuchnące ścieki. Mogliby, gdyby tylko chcieli...

Nadszedł list. Do Ani. Gdy jednak Ania otworzyła piękną, różową kopertę, ze środka wysunął się czysty kawałek bry-stolu. Jedynie w samym narożniku widniał rysunek termometru.

- To jakiś żart - powiedziała rozczarowana Ania. - Szkoda, tak bardzo chciałam dostać od kogoś list. I już zamierzała wyrzucić kartkę do kosza, gdy powstrzymał ją Jaś Majster-klepka.

-    Poczekaj - powiedział - nie chcesz pomyśleć, co może oznaczać ten rysunek termometru? Co o tym sądzisz?


-    Sądzę, że nic mi nie przychodzi na myśl...

-    A ja sądzę, nie tylko sądzę, lecz wręcz wiem, że... - zaczął z namaszczeniem Jaś - zresztą zaraz sprawdzimy, czy moje domysły są słuszne.

Wziął kartkę i poszedł do kuchni. Zapalił gaz i chwilę potrzymał kartonik nad płomieniem kuchenki na wysokości około 20 centymetrów. I, o dziwo, po kilku sekundach na kartce zaczęły się pojawiać początkowo żółtawe, później brązowiejące napisy. Gdy stały się już całkiem czytelne, Jaś z ukłonem magika podał Ani kartkę. Ta zdziwiona odczytała:

„Kochana Aniu, jutro w naszym szkolnym laboratorium chemicznym będziemy przeprowadzali doświadczenia z różnymi atramentami sympatycznymi. Jeśli masz ochotę, to przyjdź tam jutro po ostatniej lekcji - Zosia".

-    Jak, co... skąd wiedziałeś, że na tej kartce jest jakiś niewidzialny napis? I co to są „sympatyczne" atramenty? A czy w ogóle atrament może być sympatyczny?

-    Ha! - odrzekł Jaś z dumą - wskazówką był rysunek

termometru. Pomyślałem, że być może, gdy podgrzeję kartonik nad płomieniem, to na papierze coś się pojawi, jakiś rysunek czy napis. I nie pomyliłem się. Ale pytałaś, co to jest ten sympatyczny atrament. To taki roztwór, który nałożony na papier pędzelkiem czy piórkiem po wyschnięciu jest zupełnie niewidoczny, a pojawia się, gdy na przykład podgrzejemy papier. Najprostszym atramentem sympatycznym jest mleko lub śmietanka. Napis piórkiem umaczanym w odrobinie mleka staje się wyraźnie czytelny właśnie po podgrzaniu. Pojawia się w kolorze ciemnobrązowym. Przypuszczam, że Zosia napisała ten list mlekiem, bo - jak widzisz -litery są brązowe. Ale co ja tu ci będę opowiadał. Idź jutro do szkolnego laboratorium, to tam najlepiej wszystko sama zobaczysz!    w.w.

Sześć słomek (trzy z kłosami) skłedamy na pół, wiążemy mocno sznurkiem i wyginamy. Przekładamy dwa krótsze odcinki rozszczepione na końcach (będą to nogi kogucika), doklejamy grzebień i dziób.

Z drewna budowano już od bardzo, bardzo dawna. Pierwsze śladv architektury drewnianej w Polsce - to odkryta podczas wykopalisk archeologicznych prasłowiańska osada w Biskupinie sprzed 3 tysięcy latl To wręcz niewiarygodne, ale w technice konstrukcji budownictwa drewnianego niewiele się przez te tysiąclecia zmieniło. Zarówno w drewnianej architekturze Podhala, jak i w budynkach drewnianych w innych regionach kraju ściany domów wznosi się do tej pory przeważnie z poziomo układanych pni świerkowych, czyli płazów, mocowanych na narożach na tzw. obłap, czy jaskółczy ogon. Stropy są podtrzymywane belkami, zwanymi sosrębami. Nie zmieniły się też zasadniczo konstrukcje dachów, do dziś układanych na krokwiach i słupach.

Największy rozkwit budownictwa drewnianego w Polsce przypada na wieki od X do XVI. Powstałe wówczas liczne budowle: dwory, kościoły, cerkwie, spichlerze, karczmy, wiatraki, młyny, zachowały się często do dziś, co świadczy, że drewno jest równie trwałym materiałem budowlanym jak cegła czy kamień.

Na serii znaczków widzicie przykłady budowli drewnianych, między innymi takich jak: kościół w Bączalu Dolnym z XVII w., młyn wodny z XIX w. w Siołkowicach Starych czy wiatrak w Zygmuntowie.


Pasek kartonu pomalowany dwoma kolorami (jedna strona innym, druga innym) powinien mieć długość około 60-70 cm.

WA



Skręcamy go i wieszamy na długiej nitce jedwabnej, obciążając ogon kulkami plasteliny. Wąż zacznie wirować pod wpływem prądu ciepłego powietrza. które unosi się zawsze ku górze.

ZŁUDZENIE OPTYCZNE i Czy rysunek w * zielonej ramce I jest widokiem z góry kółek A czy sprężyny B?


LABIRYNT PRZEWODÓW

Do którego gniazdka wtyczkowego trzeba włączyć roboci-ka, aby był zasilany energią elektryczną z akumulatora?


ŁAMIGŁÓWKA

Odgadnij, co przedstawiają rysunki, i wpisz nazwy w odpowiednie miejsca. Litery w czerwonych kratkach dadzą roz-

Różnokolorowe wycinanki z rysunkami można grupować w rozmaite zbiory tak, by każdy zbiór liczył cztery wycinanki. A więc na przykład można pogrupować je według kolorów: 4 czerwone, 4 żółte, 4 zielone, 4 niebieskie. Można ułożyć zbiory z jednakowych figur geometrycznych (kwadraty, koła, trójkąty, romby). Można też zgrupować zbiory rysunków narzędzi, pojazdów czy... Nie, nie będziemy wymieniać wszystkich możliwości. Pomyślcie trochę sami.

Dokładnie odwzorowane (i oczywiście pomalowane) rysunki naklejamy na kartoniki. Karty tasujemy i układamy na kupkę obrazkami do dołu. Teraz możemy zaczynać grę. Może się w nią bawić czworo dzieci. Każde dziecko bierze z kupki, nie wybierając, po cztery wycinanki. I teraz kolejno każde dziecko, starając się zgromadzić jeden z wymienionych zbiorów, oddaje sąsiadowi z lewej nie pasującą, jedną wycinankę. To samo robi następne dziecko, tak jak w grze w „Czarnego Piotrusia". Dziecko, które zgromadzi cztery wycinanki tworzące zbiór, wykłada je na stół i wygrywa. Możemy tymi wycinankami bawić się jeszcze inaczej, traktując je jak kostki domina. A więc po rozdaniu wycinanek jedno z dzieci kładzie na stole na przykład zielony kwadracik z rysunkiem elektrycznej wiertarki. Następne dziecko dokłada do niego jedną ze

swych wycinanek. Może przy tym położyć:

-    dowolnego koloru kwadracik (taką samą figurę),

-    wycinankę różnego kształtu i z dowolnym rysunkiem, ale w kolorze zielonym (dobór według koloru),

-    wycinankę z rysunkiem młotka, piły lub obcęgów (dobór według narzędzi).

Ma jeszcze inną możliwość, a jaką... pomyślcie sami (lub poszukajcie rozwiązania wewnątrz numeru). W ten sposób dzieci kolejno układając wycinanki formują szereg. Jeżeli -podobnie jak w dominie-dziecko, na które przychodzi kolej, nie ma wycinanki pasującej do żadnej z dwóch leżących na końcach szeregu - zabiera jedną z nich i dokłada pasującą. Wygrywa ten, kto pierwszy pozbędzie się wycinanek.

Kiedy jako mały chłopiec byłem z tatą w cyrku, największe wrażenie wywarł na mnie występ dwóch siłaczy, z których jeden ogromnym młotem bił z całej mocy w nie mniej potężne kowadło ustawione... na brzuchu drugiego siłacza, leżącego na środku areny. Z przerażenia zamknąłem wówczas oczy, bojąc się, że jeden drugiemu zrobi krzywdę. Tymczasem po kilkunastu mocnych ciosach uderzający odłożył młot i zdjął kowadło z leżącego, a ten jak gdyby nigdy nic wstał, po czym obaj w ukłonach, odprowadzani burzą oklasków, zniknęli z cyrkowej areny.

Dopiero po występach tata mi wytłumaczył, że właśnie to ogromne kowadło chroniło leżącego atletę przed potężnymi uderzeniami młota.

- Kowadło o tak dużej masie - mówił tata - ma również wielką bezwładność, o której będziesz się kiedyś uczył w szkole na lekcjach fizyki. I właśnie ta bezwładność, „nie-ruchawość" dużej masy żelaza powodowała, że uderzenia młota były jak gdyby wyhamowywane, nie przenosiły się na ciało leżącego. Spróbuj na przykład kopnąć duży kamień: ani drgnie, prawda? To wyjaśnia wszystko - dodał jeszcze tata. - Zapamiętaj tylko, że im większa masa, tym większa bezwładność. Agdy wrócimy do domu, pokażęci pewnąmagicz-ną sztuczkę opartą na podobnej zasadzie, na jakiej opiera się cyrkowy pokaz.

Oto sztuczka, którą przed laty pokazał mi tata.

Na mocnej nitce uwiązał kilogramowy odważnik i zawiesił go na klamce. Drugi odcinek nitki dowiązał do spodu ciężarka (uprzednio wygiął z drutu odpowiedni haczyk) i puścił go luźno.

- Jak myślisz - zapytał - gdybyśmy zawiesili jeszcze jeden kilogramowy ciężarek, tym razem na dolnej nitce, to zerwie się górny czy dolny odcinek?

-    Zerwie się górna nitka — odpowiedziałem rezolutnie - bo będzie dźwigała w sumie masę dwóch kilogramów, podczas gdy dolna - tylko jeden kilogram.

-    Słusznie - odrzekł tata - a co się stanie, gdy zamiast zawieszać dodatkowy ciężarek, zaczniemy ciągnąć dolny odcinek nitki?

-    Zerwie się też górna - odparłem - nic się przecież nie zmieni...

-    Tak?... To popatrz! - Tata pociągnął silnie za dolną nitkę i oto... ona właśnie się zerwała, a nie ta bardziej obciążona, górna!

W tym momencie pojąłem, co miał na myśli tata mówiąc, że sztuka opiera się na tej samej zasadzie co występ cyrkowych siłaczy. Po prostu jeżeli mocno i szybkim ruchem szarpniemy dolną nitkę, to masa ciężarka, jego bezwładność, ochroni przed szarpnięciem nitkę górną. Podobnie wielkiej masy kowadło chroniło przed uderzeniami leżącego atletę.

Sztukę tę możecie pokazać kolegom, zadając im te same pytania, jakie zadał mi tata. Jeżeli przy tym założycie się z nimi na przykład o lizaka, na pewno wygracie!., wasz Mag

Odpowiedzi, rozwiązania:

rebusu: szybowce: łamigłówki: wagon; labiryntu: środkowe gniazdko; Złudzenie optyczne; A (jeżeli nie wierzycie, to sprawdźcie wodząc po liniach ołówkiem); Odgadnij: słoń — 3 t. małpa - 6 kg. mysz - 4 dag. szerszeń - Ig, mrówka - 8 mg. Wyjaśnienie do gry: do zielonego kwadracika z rysunkiem elektrycznej wiertarki można dołożyć wycinankę z rysunkiem elektrycznego żelazka, elektrycznej gitary lub tramwaju (zbiór urządzeń elektrycznych).


WYDA WMCTWO CZASCEISM I KSIĄŻEK TECHMCZmtH


X SIGMA


RV5


li- M.Te


lorczyk, W Wąjnart.

Czasopism i Książek Technicznych NOT - SJGMA i Tyszka. Barbara Waglewska. Jerzy Wierzbowski mierz Wajnart


: redakcji: 00-950 Warszawa, skr. poczt. 1004, ul. i druk: Drukarnia SIGMA z. 306/87 n. 100 000 K 80


Biała 4. tel. 26-81-31


CO ILE WAŻY?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Podręcznik „Matura przebija się przez wszystkie elementy podręcznika.” nauczyciel z
img032 (37) 50 Platon przebijania się przez jakiekolwiek trudności. Nie może bowiem wtedy nikt zrzuc
5 mant przebił się przez otaczającego npla i zameldował, że I. i II.baon może się wycofać z nastanie
Image003301 24 i przebić się przez ogólne zamroczenie duszy. Nieporozumienia więc mogą płynąć stąd
Metafizyka irracjonalno-woluntarystyczna - jak możemy dojść do prawdy, przebić sie przez te
n SCIJak pokonać opór i dokonać zmian Ta książką jest dla ósób, które chcą przebić się przez to, co
ABC UCZĘ SIĘ WIOSNA (03) - Jeszcze śnieg gdzieniegdzie leży. a już żuczki po nim łażą... O! przebi
ABC69 Jesień Lecz nu* Fromborku, n«i wieży, w gwieździste niebo wpatrzony stanął nas/ wie!ki
ABC73 Jesień do przedszkola uwiodła ścieżka lub ulica, a dziś już nas u^ita szkoła, rzęd
ABC74 Jesień Dziś—na tej i tamtej stroniem o gawronku V,A „GAWRONIE" snuje sine błyszczą
ABC79 Jesień JAK KOI FILUŚ ZOSTAŁ AERONAUTA W długie jesienne wieczory schodzili się sąsiedzi do z
ABC81 Jesień w ojtka obudził głośny dzwo? nek budzika. A tak chciałby jeszcze trochę pospać... Ale
ABC82 Jesień Weźcie do ręki kawałek bursztynu. potrzyjcie nim o wełnę, na przykład o sweter, a nas
ABC83 Jesień Zima Dni były coraz krótsze, słońce szło po niebie coraz niżej, stawało się coraz&nbs
ABC84 Jesień 19 8 4 Tego jesiennego dnia pozostałam w redakcji trochę dłużej. Przede mną stała mas
ABC85 Jesień £ HNm»vuLĄDÓW NIK Ta prosta zabawka powraca na ziemię podobnie jak kapsuły pojazdów k
ABC86 Jesień Zima Gdy Bartek ukończył pierwszą klasę i na świadectwie miał same piątki, dosta

więcej podobnych podstron