Stajemy się powoli światowcami.
Irlandia - „ziemia obiecana”.
Stwórzmy „ziemię obiecaną” w naszych firmach.
Stajemy się powoli światowcami.
Do takiej konkluzji doszedłem po informacjach, które dotarły do mnie w ostatnich tygodniach. Z informacji tych wynika, że coraz więcej Polaków wyjeżdża za granicę i - co najważniejsze - odnajduje się tam. Warto sobie zadać więc pytanie - co to oznacza dla naszych firm, poza tym, że niektórzy nasi pracownicy mogą już niedługo ją opuścić i wyjechać szukać szczęścia za granicą?
„Ziemie obiecana” na Zielonej Wyspie.
Pierwsza informacja to Polacy w Irlandii. Jest ich już ponoć 120 tysięcy i liczba ta stale rośnie. Irlandczycy są zachwyceni. Prezydent tego kraju mówi, że nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby na Zieloną Wyspę przyjechało nawet milion naszych rodaków. Polacy, którzy w Irlandii pracują są zachwyceni, a ci którzy jeszcze tam nie dotarli, ale poważnie myślą o pracy za granicą też się cieszą.
Najmniej cieszą się politycy i ekonomiści.
Dla nich taka sytuacja staje się zaprzepaszczeniem szans na rozwój naszego kraju, gdyż to najbardziej przedsiębiorczy młodzi ludzie wyjeżdżają z Polski. Z drugiej strony dla tych, którzy wyjeżdżają jest to często jedyna szansa na znalezienie pracy i normalne życie.
Irlandia to pierwszy przykład, że stajemy się światowcami. Bo nie pracujemy tam jedynie jako niewykwalifikowana siła robocza. „Rzeczpospolita” opisuje przykłady karier różnych Polaków w Irlandii. Jeden wykłada na Trinity College - jednym z najbardziej prestiżowych uczelni świata literaturę... irlandzką. Inny założył w stolicy Zielonej Wyspy firmę budowlaną, która zatrudnia wyłącznie Polaków. Nie dlatego, że płaci im mniej, ale dlatego, że Polacy są o wiele lepszymi pracownikami niż Irlandczycy.
Druga informacja - to Polscy menedżerowie, którzy coraz częściej zatrudniani są na wysokich stanowiskach w dużych koncernach międzynarodowych. Jeszcze kilka lat temu żadna szanująca się firma międzynarodowa nie brała pod uwagę zatrudnienia Polaków wysokich stanowiskach kierowniczych. Teraz coraz więcej naszych rodaków zajmuje prestiżowe stanowiska menedżerskie oddziałów regionalnych w różnych częściach Europy Środkowo-Wschodniej. Mamy tu przewagę nad menedżerami z zachodu, gdyż potrafimy lepiej poruszać się w tych krajach, lepiej porozumiewamy się z lokalnymi pracownikami i kierownikami, znamy ich mentalność.
Nie minęły dwa lata od wejścia naszego kraju do Unii, a stajemy się powoli prawdziwymi Europejczykami.
Oba te przykłady to dla mnie wyraźny dowód na to, że powoli leczymy nasze kompleksy
i zaczynamy poruszać się w nowym świecie coraz łatwiej, że nie boimy się tego świata.
Stajemy się światowcami i znajdując zatrudnienie za granicą uzyskujemy większą motywację do pracy. Wszyscy podkreślają, że wyjechali ponieważ nie widzieli szansy na spełnienie swych marzeń zawodowych w naszym kraju, często nie mieli tu nawet pracy, albo ledwo wiązali koniec z końcem. Teraz nagle wyjeżdżają za granicę i wszystko im się udaje. Duży dom, drogi samochód, wakacje w egzotycznych krajach. Owszem jest dużo pracy, ale nikt na to nie narzeka, gdy widzi konkretne efekty swojego wysiłku.
Pisałem już kiedyś o tym syndromie, że podjęcie pracy za granicą sprawia, iż nagle zwiększa się motywacja i pojawiają się szersze horyzonty rozwoju. Myślę, że dochodzi do tego nagłe poczucie, że wyszło się wreszcie z zaścianka i żyje się w prawdziwym świecie. A życie w prawdziwym świecie daje satysfakcję i rozszerza horyzonty.
Polacy stają się światowcami. I mimo, że wielu bije na alarm, ostrzegając, że wielu młodych ludzi opuści nasz kraj, to chyba nie jest to do końca zły syndrom.
Niektórzy ludzi, którzy wyjeżdżają dziś do Irlandii, wrócą kiedyś do Polski. Przywiozą ze sobą doświadczenie, pieniądze i pomysły, by stworzyć coś w „starym” kraju.
W jednym przypadku będzie to restauracja w Krakowie. W innym przypadku może pensjonat, może nowoczesne gospodarstwo czy nowoczesna firma, potrafiąca wyróżnić się na tle konkurencji.
Nie ma w tym nic dziwnego. Polacy od lat jeździli za granicę i wielu wracało potem do kraju, by po nabytych doświadczeniach zrealizować tu swoje pomysły.
W zeszłym roku jeździłem trochę po Pomorzu. Był już wieczór, zacząłem szukać noclegu. Jechałem główną drogą Bydgoszcz - Szczecin, więc liczyłem, że raczej ze znalezieniem noclegu nie powinno być kłopotu. Zacząłem rozglądać się za czymś przed Piłą. Pierwsze miejsce, które wpadło mi w oko było pudłem. Ładny drogowskaz przy drodze, ale jak skręciłem w boczną drogę, przejechałem kilka kilometrów i nic nie znalazłem, to uznałem, że drogowskaz jest trochę na wyrost. Wróciłem więc na główną drogę i jechałem dalej, szukając kolejnego drogowskazu oznaczającego noclegi. Kilka kilometrów dalej znalazłem. Miejsce wyglądało na pierwszy rzut oka obiecująco. Dworek przy drodze. Ekskluzywna restauracja. Wszedłem i spytałem o noclegi. Okazało się, że nie ma, drogowcy, trochę na wyrost postawili znak przy drodze.
Trochę już zmęczony wróciłem do głównej drogi i skręciłem za kolejnym znakiem - tym razem miał być pensjonat. Jadę kilka kilometrów, dojeżdżam do małego miasteczka - myślę jeżeli coś tu będzie to na pewno straszna dziura. I tu spotyka mnie zaskoczenie. Stara poniemiecka mleczarnia przerobiona na pensjonat. Atmosfera jak w niemieckich Gasthofach, sympatycznie urządzone pokoje, domowa atmosfera, przystępne ceny. Okazało się, że właściciele przez kilkanaście lat pracowali w Niemczech. Zdobyli tam doświadczenie, nowe horyzonty, wrócili do Polski i spróbowali coś wokół siebie zmienić.
Udało im się.
Pamiętając o tym pensjonacie nie boję się, że tak dużo młodych ludzi wyjeżdża z naszego kraju na Zieloną Wyspę. Jestem przekonany, że ci, którym się tam powiedzie wrócą do Polski i ze zdwojoną energią zaczną coś tu robić.
Niestety na stworzenie tego czegoś w Polsce trzeba będzie czekać jeszcze wiele lat.
I to jest właśnie problem.
Ludzie dopiero wyjeżdżają.
Muszą się tam dorobić, potem wrócić i dopiero wtedy zacząć coś w Polsce.
Minie wiele lat.
Ale jak widać, bez tego wyjazdu wielu osobom, ciężko zabrać się za nowe wyzwania.
Reklamy programu „postaw na swoim” jakoś nie są w stanie wielu ludziom zastąpić paru lat ciężkiej pracy w Irlandii.
Jeżeli chcemy, by setki tysięcy młodych ludzi nie szukało pracy za granicą musimy zapewnić im odpowiednie bodźce zawodowe w Polsce.
Oczywiście abstrahując od wszystkich czynników ułatwiających zatrudnianie, na które my nie mamy wpływu
Żeby skrócić okres, który musi minąć od wyjazdu do powrotu (o ile on nastąpi) powinniśmy stworzyć taką motywację naszym pracownikom, by nie tylko nie chcieli wyjeżdżać na Zieloną Wyspę, ale jeszcze mieli energię na tworzenie czegoś, jak ci, którzy za kilka lat z tej wyspy powrócą.
Jak obudzić w ludziach przedsiębiorczość, aby starali się zmienić coś wokół siebie, bez konieczności wyjeżdżania z kraju?
Stwórzmy „ziemię obiecaną” w naszych firmach.
Odpowiedź tkwi chyba w jeszcze jednym tekście, który czytałem w mijającym tygodniu. Bodajże w miesięczniku Manager. Artykuł mówił o tym, że dzisiaj tradycyjne ścieżki kariery stają się przeżytkiem, a pracownicy zaczynają się rozglądać za pracą, za projektami, w których będą mogli się realizować. Praca może być trudna, ale musi mieć w sobie również coś z przygody. Parę lat w jednej firmie, parę lat w innej. Jak się kończy wyzwanie i zaczyna rutyna odchodzą i szukają nowych wyzwań. Nie zawsze do innej firmy, czasami szukają nowych wyzwań w ramach jednej firmy. Jeden z bohaterów artykułu wspomniał, że pracuje w jednej firmie od lat - bo firma się rozwija i z roku na rok ma w niej nowe wyzwania. I to go satysfakcjonuje. Myślę, że to jest klucz do zapewnienia pracownikom „irlandzkiej ziemi obiecanej” bez konieczności wyjeżdżania z kraju. Jednocześnie gwarantuje to uzyskania od pracowników tej energii i chęci do robienia czegoś, którą będą mieli ci, którzy za k ilka lat wrócą z Irlandii do kraju.
A więc...
Nowe wyzwania.
Nowe projekty.
Większa odpowiedzialność.
Większa samodzielność.
Szansa na stworzenie czegoś unikalnego.
Abstrahuję w tej chwili od pieniędzy - bo jeżeli ktoś albo w ogóle nie ma pracy, albo zarabia tak mało, że ledwo wiąże koniec z końcem, to te wszystkie szczytne hasła nie pomogą, żeby zatrzymać go w kraju. Jednak tych wszystkich, którzy zarabiają tyle, że nie muszą biedować od pierwszego do pierwszego należy wyrwać ze stagnacji. Zmusić wręcz do przełamania rutyny i sięgnięcia dalej, wówczas nie będą szukać swojego miejsca w Irlandii. W każdym razie nie cały milion, na który liczy prezydent Zielonej Wyspy. Część osób musi tam jednak pojechać choćby po to, żeby otworzyć oczy tym, którzy w kraju zostają …
Pozdrawiam
Daniel Sukniewicz