Nowa matura, czyli jak zreformować reformatorów Czy jest szansa na koniec kłótni wobec kształtu matury, wychowania seksualnego, liczby godzin WF-u? Czy istnieje rozwiązanie zadowalające wszystkich? Niepopularne hasła mówiące o prywatyzacji oświaty mają swoje ekonomiczne uzasadnienie. W porównaniu z centralistyczno - państwowym systemem edukacji wypadają nad wyraz pozytywnie. Od 1989 przez społeczeństwo, prasę i telewizję przetoczyło się wiele sporów na tematy związane z reformą polskiego szkolnictwa. Zażarte kłótnie wzbudzał pomysł wprowadzenia religii do szkoły albo przysposobienia do życia w rodzinie. Dyskusje dotyczące formy podręcznika (jak mówić o homoseksualizmie?), liczby godzin WF-u, wykształcenia nauczyciela, systemu wynagrodzeń, wprowadzenia gimnazjów a ostatnio kształtu nowej matury wzbudzały i wzbudzają poruszenie. Można się domyślić, że tego typu spory będą trwały wiecznie i każdy kolejny rząd będzie reformował to lub owo w naszej oświacie. Warto się jednak zastanowić, czy jest to smutna konieczność, której musimy ulec, nie mając większego wpływu na wybór ministrów. DLACZEGO (PRAWIE) NIKT NIE DYSKUTUJE O NAJNOWSZYM MODELU MERCEDESA? Absurdalność obecnej sytuacji można jasno pokazać na przykładzie fabryki samochodów. Wyobraźmy sobie, że ponownie się je "upaństwawia". Minister transportu nadzoruje projekt budowy wspaniałego, uniwersalnego Samochodu Polskiej Rodziny - SPR Turbo 2000 "Teraz Polska". Jest oczywiście tylko jedna fabryka i zostanie wyprodukowany tylko jeden rodzaj samochodu (choć można sobie będzie wybrać kolor), jego posiadanie będzie obowiązkowe. Dyskutuje się praktycznie o wszystkim. Temat pierwszy, to pojemność silnika. Im ona większa, tym szybszy samochód. Szybszy samochód, jak wiadomo, to bezpieczniejsze wyprzedzanie, ale też większe zużycie paliwa i wyższe koszty utrzymania. Na tym nie koniec. Kolejny spór dotyczy oczywiście wielkości. Czy dla Polskiej Rodziny lepszy będzie pojazd mały, tani i łatwy w zaparkowaniu, czy też większy, z dużą ilością miejsca na zakupy i bagaż w razie wakacyjnego wyjazdu? Nie mniej istotne są szczegóły dotyczące rodzaju opon (uniwersalne vs. droższe sezonowe), świateł, amortyzatorów, a nawet kształtu deski rozdzielczej. W zaistniałej sytuacji społeczeństwo podzieliło się na trzy grupy: radykałów, którzy są albo za małą (1), albo za dużą (2) wersją oraz umiarkowanych (3), którzy popierają średni, kompromisowy projekt. Na dodatek co pewien czas wybuchają afery związane z przekupieniem jakiegoś wiceministra ds. migaczy przez firmę X, chcącą w ten sposób uzyskać przewagę w przetargu na tę część samochodu. NA RATUNEK Rozwiązanie powyższej sytuacji jest dla każdego jasne: należy sprywatyzować fabrykę i pozwolić rywalizować ze sobą wielu różnym producentom. Dlaczego nie można tego samego zrobić ze szkołami? Co przeszkadza w sprywatyzowaniu szkół i pozwoleniu im na wolną konkurencję między sobą? Przecież dzięki rywalizacji między koncernami samochodowymi z każdym rokiem samochody są coraz lepsze, bezpieczniejsze, szybsze, cichsze i tańsze. Do tego różnią się między sobą tak, że każda polska rodzina może wybrać sobie taki samochód, jaki jej najbardziej odpowiada. W przypadku placówek oświatowych jedne miałyby "nową" inne "starą maturę". Jedne nauczałyby religii inne nie. W części byłoby wychowanie seksualne w innych nie itd. Każdy rodzic miałby możliwość wyboru szkoły. Na wsiach oraz wśród bardzo wymagających ludzi popularni byliby indywidualni, domowi nauczyciele. Ponieważ właściwie nie ma osób , które nie chcą uczyć swoich dzieci, a każdy stawia szkole inne wymagania, powstałoby wiele rozwiązań służących zadowoleniu rodzica - klienta. Ponadto rywalizacja zmuszałaby nauczycieli do zwiększania swoich realnych kompetencji, dyrektorów do zatrudniania tylko dobrych pedagogów (najlepszych kusząc wyższą płacą). A wszystko "tylko" dlatego, że zadowolona mama namówi koleżankę właśnie na tę szkołę (nowy klient i jego pieniądze), a niezadowolona przeniesie swoje dziecko do innej (utrata klienta, spadek prestiżu). SKĄD TEN LĘK? Dlaczego jednak społeczeństwo tak boi się sprywatyzowania szkół, zlikwidowania Ministerstwa Edukacji Narodowej i kuratoriów oraz zlikwidowania podatków przeznaczonych na ten cel? Prawie nikt już na szczęście nie wierzy w szczerość i uczciwość polityków. Większość z nas w życiu kieruje się własnym interesem. Politycy są takimi samymi ludźmi jak my, chcą żeby ich działalność polityczna przyniosła wymierny dochód. Członkowie rządzącej partii, którzy nie dostali się do sejmu mają zawsze jeszcze szansę w przyszłości objąć tekę ministra. Zatem we własnym interesie partii politycznych jest raczej zwiększać liczbę ministerstw i urzędników państwowych niż zmniejszać. Żeby jednak opinia publiczna nie protestowała, "uległe" partiom media prowadzą cichą akcję propagandową. Bez trudu mogą one zasiać w społeczeństwie strach, grożąc np. powrotem symbolicznego "XIX wieku", "wilczym kapitalizmem", nieuczciwymi biznesmenami itp. Dlatego też opór społeczeństwa karmionego takimi "wiadomościami", jest zupełnie naturalny. Jeśli w ogóle wspomina się (co samo w sobie jest rzadkością) o alternatywnych pomysłach (np. bonach oświatowych), to o prywatnych szkołach się po prostu milczy. Oto kilka najbardziej popularnych mitów. "NIKOGO NIE BĘDZIE STAĆ, ŻEBY POSŁAĆ DZIECKO DO SZKOŁY" Ten argument bardzo działa na wyobraźnię. Łatwo jest sobie wyobrazić biedne dzieci, biegające po podwórku, nie umiejące czytać ani pisać i tylko jedną szkołę w mieście, do której uczęszczają tylko najbogatsi. Na szczęście historia uczy czegoś innego. Wprowadzeniu szkół publicznych oraz opodatkowaniu na ten cel wszystkich obywateli (nawet tych bezdzietnych!), towarzyszyła w XVIII i XIX w. (przynajmniej w USA) propaganda pod hasłem: "a co będzie jak kogoś nie będzie stać". Fakty, jak pisze prof. Murray N. Rothbard są takie, że wyjątkami, które nie miały pieniędzy na uczenie dzieci, opiekowały się prywatne instytucje charytatywne oraz lokalne władze. Najzdolniejsi znajdowali sponsorów. Część uczyła się pracując (jak Wokulski w "Lalce"). Niektóre dzieci były uczone w domu itd. Ta zdrowa sytuacja uniemożliwiała jednak reformatorom i "uszczęśliwiaczom" ludzkości uczenie wszystkich dzieci "tego co właściwe" (np. w PRL-u zalet socjalizmu). Do dziś np. w liceum uczy się na historii o zaletach "New Dealu" Roosevelta oraz wadach wolnego rynku, który rzekomo był przyczyną Wielkiego Kryzysu w USA. Nie mówi się natomiast tego, co dowiódł prof. Milton Friedman (1976 - nagroda Nobla z ekonomii), że utworzenie Banku Rezerw Federalnych (Fed) - czyli państwowa ingerencja w wolny rynek - spowodowała recesję, a "New Deal" ją tylko przedłużył. Niższe podatki, to mniej zmarnowanych przez urzędników pieniędzy, niższe ceny, więcej miejsc pracy oraz bogatsi rodzice - podatnicy. System prywatnych, konkurujących ze sobą szkół zmusi dyrektorów do oszczędzania, obniżania cen. Rodziców przyciągnie nie tylko dobra cena, ale i dobrze wyposażona pracownia komputerowa oraz dobra kadra. Przykładowo, zniesienie VAT-u na papier spowoduje stanienie zeszytów, podręczników i innych książek. Rodzice kupią ich więcej, drukarze i księgarze (też przecież mający dzieci) więcej dzięki temu zarobią. Tańszy papier to także tańszy sekretariat w szkole i tysiące innych miejsc o których nie wiemy a co prowadzi do obniżki cen innych towarów. Wystarczy zsumować to z analogicznymi skutkami innych cięć podatkowych a rodzic zarabiając tyle samo może sobie pozwolić na dwa razy więcej. A przede wszystkim szkoła może uczyć tanio. Ten mechanizm doprowadził USA i inne bogate kraje do ich bogactwa. "BĘDĄ RÓWNI I RÓWNIEJSI" Publiczne szkoły dają wszystkim dzieciom równy poziom nauczania. Mówienie o nierówności, o tym, że jedne dzieci są lepsze a inne słabsze, że nie powinny uczyć się razem, bo to opóźnia lepszych a frustruje słabszych - nie jest popularne. Równość chroni przed poczuciem niższości. Kiedy wszyscy stoją w tej samej kolejce po deficytową kawę, to nie trzeba się bać, że ktoś może być lepszy. Wszystkim jest tak samo źle. Naturalne jest zatem, że rodzic nie chce widzieć swojego dziecka jako słabszego od innych. Publiczne szkoły dają ten "komfort", że choć nie pomogą słabszym, to skutecznie utrudnią życie zdolniejszym. LEKCJA ODPOWIEDZIALNOŚCI System prywatnego szkolnictwa zmusiłby rodziców do oszczędzania na kształcenie swojego dziecka, a co za tym idzie do odpowiedzialności. Można obecnie zauważyć, że młode małżeństwa świadomie nie decydują się na potomstwo, czekając na moment, gdy ich dochody pozwolą na jego wychowanie. Gdy państwo - niezależnie od wszystkiego - zajmuje się dzieckiem, niektórzy rodzice przestają czuć się za nie odpowiedzialni. A ci, którzy czują się odpowiedzialni, są sfrustrowani niemożnością zmiany szkoły na lepszą lub zgodną z ich światopoglądem. Większość szkół w Polsce jest równie kiepska. KONTR-REWOLUCJA Nic nie pomogą protesty rodziców, strajki nauczycieli ani marsze protestacyjne. Potrzebna jest zmiana myślenia na temat fundamentów państwa. Trzeba jasno powiedzieć, że w ramach obecnego systemu spory będą się toczyć wiecznie, angażując całe społeczeństwo. Tylko w ramach wolnorynkowej edukacji, każdy rodzic ma prawdziwą szansę wyboru najlepszej szkoły dla swojego dziecka. [Lublin, styczeń 2002] [Pierwo-e-druk: Korespondent.pl - internetowy magazyn polityczno - społeczny. Komentujemy bieżące wydarzenia z pozycji ludzi ceniących sobie wolność. Subskrybcja czasopisma jest darmowa. Na stronie www.korespondent.pl zapoznasz się z najnowszym numerem.] |