1947 Madras, Bombay
A New Approach to Life; The Way of Living; The Way of Peace: Three
Radio Talks.
Wembley: Krishnamurti Writings 1948, ss. 16.
Przełożyła Wanda Dynowska
Wydane jako: Nowe podejście do życia.
Biblioteka Polsko-Indyjska, Bangalur 1948. Następne wydania: Madras
1954, Bombaj 1975.
NOWE PODEJŚCIE DO ŻYCIA
Przemówienie radiowe w Madrasie 16 kwietnia 1947
Zdajemy sobie dobrze sprawę z chaosu i cierpienia, jakie panują w nas
samych i wokół nas. Chaos ten, z punktu widzenia politycznego i
społecznego, nie jest przejściowym kryzysem, jakich wiele bywało w
historii, lecz przełomem o wyjątkowej doniosłości. W różnych okresach
historii miewaliśmy wojny, ekonomiczne zastoje i wstrząsy społeczne.
Dzisiejszego kryzysu nie można porównać do tamtych, powtarzających się
co pewien czas zaburzeń, gdyż nie jest on zjawiskiem zachodzącym w
jakimś poszczególnym kraju, ani też wynikiem jakiegoś jednego systemu,
religijnego czy społecznego; jest to katastrofa sięgająca samej istoty
wartości i znaczenia człowieka. Nie należy więc myśleć o kompromisowych
wyjściach, o łataniu tego co jest reformami, ani też usiłować zastąpić
jeden system drugim. Aby móc stan dzisiejszy zrozumieć, musimy sami
przejść rewolucję uczuć i myśli. Bowiem nie tylko zewnętrzne wypadki -
jakkolwiek straszne były i wstrząsające - sprowadziły obecny chaos i
mękę; są one raczej wynikiem chaosu i nędzy wewnątrz nas. A więc zanim
nie zrozumiemy zagadnień jednostki, które stanowią i zagadnienia świata
całego, nie może być mowy o ładzie w nas samych, a więc i na zewnątrz
nas. A że to my sami - wy i ja - sprowadziliśmy tę nędzę i upodlenie,
bezcelowym jest spodziewać się, iż jakikolwiek system dopomoże nam w
przetworzeniu obecnego stanu. Jako że my sami - wy i ja - jesteśmy
odpowiedzialni za panujący dziś chaos, więc wy i ja musimy w sobie
samych dokonać przewartościowania wszystkich wartości.
Owej przemiany wartości nie można wprowadzić żadnym prawodawstwem, ani
narzucić żadnym zewnętrznym przymusem. Jeśli na nich zechcemy się
oprzeć, znajdziemy się w nowym wydaniu tego samego chaosu i nędzy. Do
obecnego stanu tarć i walk przywiodło nas nadawanie największej wagi
wartościom materialnym i zmysłowym, a te sprowadzają zawsze tępotę
myśli i chłód serca i czynią życie nasze beztwórczym i mechanicznym.
Pożywienie, odzież, mieszkanie, nie są celem samym w sobie: lecz stają
się nim, gdy nie rozumiemy czym jest człowiek jako istota psychiczna.
Odrodzenie może przyjść tylko wówczas, gdy człowiek, jako jednostka,
jasno zrozumie, jakie czynniki ograniczają jego myśl i uczucia.
Ograniczenia te sami sobie stwarzamy, bowiem cała nasza umysłowość
wciąż dąży do zabezpieczenia się, za pomocą własności, rodziny, idei
czy wierzeń. Owo psychologiczne zjawisko nieustannego dążenia do
bezpieczeństwa wytwarza konieczność doskonalenia i pomnażania
przedmiotów - wytworów myśli i rąk. Przedmioty, podobnie jak imię,
rodzina, wiary i przekonania, nabierają ogromnego znaczenia, gdyż w
nich szukamy zadowolenia i szczęścia, a gdy nie mogą nam tego dać, myśl
stwarza sobie inne, wyższe formy wierzeń i zabezpieczeń się. Ale dopóki
wciąż dążymy do własnej ochrony i bezpieczeństwa, na zrozumienie
istotnego stosunku człowieka da człowieka nie ma miejsca; stosunek ten
sprowadza się wówczas do szukania własnej przyjemności i zadowolenia, a
nie jest procesem odkrywania siebie. Zrozumienie istotnych stosunków
pomiędzy ludźmi jest niezmiernie ważne. Nie ma życia w odosobnieniu.
Istnieć znaczy być w pewnym stosunku do wszystkiego co nas otacza; nie
ma istnienia bez związków i stosunków. Każdy stosunek składa się z
wyzwania i odpowiedzi. Wzajemne stosunki ludzi stanowią społeczność;
nie jest ona niezależna od nas, tłum nie jest czymś samoistnym i od nas
oddzielonym, jest wytworem naszym, naszego stosunku do innych. Stosunki
i związki tworzą się ze świadomości wzajemnego oddziaływania na siebie.
Na czymże opierają się one wśród nas? Mówimy, iż na współzależności i
na wspomaganiu się wzajemnym; ale poza sentymentalnym parawanikiem,
który przed sobą stawiamy, co jest ich aktualnym, konkretnym podłożem?
Czyż nie szukanie własnej przyjemności? Jeśli nie spodobam się wam,
postaracie się mnie pozbyć, jakimkolwiek sposobem, a jeśli się
spodobam, jesteście gotowi mnie przyjąć za sąsiada, przyjaciela, żonę
lub nauczyciela. Czyż nie jest to niezaprzeczalnym faktem?. Szukamy
takich kontaktów z ludźmi, które dają nam przyjemność, a jeśli jej nie
znajdujemy, lub odmawiają jej nam, odwracamy się i szukamy gdzie
indziej; staramy się o rozwód lub znosząc niechętnie to, co jest,
gonimy za zadowoleniem w innym kierunku; zmieniamy nauczyciela,
wstępujemy do innej organizacji itd. Rzucamy się od jednego stosunku do
drugiego, zanim nie znajdziemy takiego, który da nam zadowolenie,
wygodę, spokój itd. Ale gdy w stosunkach z ludźmi szukamy tylko
samozadowolenia, konflikt staje się nieunikniony. Gdy chodzi nam o
zabezpieczenie się, zaasekurowanie pewności, która nam się stale
wymyka, zjawia się walka o posiadanie danego człowieka, o władzę nad
nim, a w ślad za nimi męka zazdrości i niepewności. Żądza posiadania,
agresywne żądania, chęć psychologicznego zabezpieczenia się i uciechy,
są zaprzeczeniem miłości. Mówi się o miłości jako o odpowiedzialności,
o obowiązku itd. Ale miłości w tym nie ma, co rzuca się w oczy w
strukturze współczesnego społeczeństwa. Sposób, w jaki traktujemy
naszych znajomych, przyjaciół, żony, mężów i dzieci, wykazuje zupełny
brak miłości w naszych wzajemnych stosunkach.
Jakież więc mają znaczenie nasze związki z ludźmi? Obserwując siebie w
stosunkach z ludźmi, czyż nie dostrzeżemy, iż są one procesem
odkrywania siebie samych? Czyż nie odsłania nam naszego stanu kontakt z
innym człowiekiem, jeśli tylko jasno zdajemy zeń sprawę? A więc
stosunki i związki moje z ludźmi są odkrywaniem siebie, stają się
pomocą w samowiedzy; uciekamy od tych, które odsłaniają nam
nieprzyjemne, niepokojące myśli i czyny, do innych, które łagodzą i
dają nam wygodę. A przecież te, które się opierają na wzajemnym
zadowoleniu, mają tak małą wartość, i odwrotnie, cenne są te, w których
odkrywamy siebie. Miłość nie jest stosunkiem. Dopiero gdy ten drugi
człowiek staje się ważniejszy aniżeli sama miłość, rozpoczyna się
stosunek rozkoszy i bólu. Ale gdy kochając oddajemy siebie do dna i bez
reszty, nie ma w tym ani stosunku wzajemnego zadowolenia, ani też
odkrywania siebie. Miłość nie ma nic wspólnego z samozadowoleniem.
Piękna jest taka miłość. Nie ma w niej żadnych tarć, jest to stan
całkowitości i pełni, ekstatycznego bytu. Znamy te momenty, rzadkie,
szczęśliwe chwile. Gdy przedmiot naszego uczucia staje się ważniejszy
aniżeli miłość, miłość cofa się i poczyna się konflikt zazdrości, lęku,
żądzy posiadania itd. Wówczas miłość oddala się jeszcze bardziej, a im
więcej się oddala, tym bardziej palące staje się zagadnienie stosunku,
zatraca się jego sens i wartość. Nie można sprowadzić miłości żadną
dyscypliną, żadnymi określonymi środkami, ani intelektualną do niej
tęsknotą. Jest to stan bycia, który przychodzi, gdy ustaje działanie
osobistej jaźni. Ruchów naszej osobowości nie należy opanowywać ani
tłumić, ani też obawiać się, czy starać ujmować w karby dyscypliny;
trzeba je rozumieć, trzeba jasno zdawać sprawę z przejawów jej
działania we wszystkich jej poziomach i warstwach.
Bez samowiedzy nie może istnieć prawdziwa myśl; a myśl zgodna z prawdą
może zaistnieć w każdym z nas tylko wtedy, gdy widzimy jasno nasze
codzienne czyny, myśli i uczucia. W takim jasnym, spokojnym zdawaniu
sobie sprawy, bez cienia potępiania, usprawiedliwiania, czy też
utożsamiania się, każda myśl może być zrozumiana i doprowadzona do
swego końca. Tym sposobem, tj. przez wolną od wyborów, jasną świadomość
umysł oswobadza się od wszelkich stworzonych przez siebie więzów i
przeszkód; tylko w tym stanie wolności może zaistnieć prawda.
Nie chodzi więc o wyznawanie jakiegokolwiek systemu, religijnego czy
politycznego, a o to, abyśmy jako jednostki uświadomili sobie jasno
chaos, konflikt i cierpienie w nas samych. Ale z chwilą, gdy zaczynamy
być świadomi naszego bólu i walki, niezwłoczną odpowiedzią jest chęć
ujścia od nich, uciekając w wierzenia, w pracę społeczną czy
polityczną, identyfikując się z jakimś politycznym ruchem, lewicy czy
prawicy, albo też w zabawę. Ale uciec od męki i walki nie znaczy
znaleźć rozwiązanie; odwrotnie, uchodzenie od nich tylko je wzmaga.
Wyjścia, które podają organizacje religijne jako środki zaradcze na
obecny chaos, są niegodne uwagi myślącego człowieka; bowiem Bóg, o
którym mówią, jest Bogiem bezpieczeństwa i spokoju, a nie daje wcale
zrozumienia chaosu i męki, w jakich żyjemy. Bałwochwalstwo, tj. cześć
oddawana przedmiotom, wytworom ludzkiej myśli i rąk, tylko pobudza do
powstania człowieka przeciwko człowiekowi, nie daje żadnego wyjścia,
nie wskazuje, jak zniweczyć ludzki ból, a tylko jak najłatwiej uciec
lub odwrócić uwagę, co jeno stępia uczucia i myśl. Podobnie i w
systemach politycznych ludzie znajdują łatwą ucieczkę od życia obecnej
chwili, bowiem poświęca się w nich zawsze teraźniejszość dla
przyszłości. A przecież właśnie teraźniejszość jest jedyną bramą, przez
którą może przyjść rozumienie. Przyszłość jest zawsze niepewna; tylko
teraźniejszość może być przetworzona, gdy ogarniemy i zrozumiemy
głęboko i w całej pełni to, co jest. Więc ani zorganizowane religie ani
systemy polityczne nie mogą rozwiązać trudności, ani zapobiec chaosowi
i cierpieniu ludzi.
Człowiek sam, tj. wy sami musicie stanąć twarzą w twarz z obecnym
chaosem, odrzucić wszystkie systemy i wierzenia i starać się zrozumieć,
co się w tej chwili w was samych dzieje. Bowiem czym my jesteśmy, tym
jest świat; nie może być odrodzenia w świecie, zanim nie przetworzymy
wpierw siebie. Więc punkt ciężkości nie leży w przerabianiu świata, ale
w przetworzeniu jednostki, tj. nas samych. My jesteśmy światem i nie ma
świata bez nas.
Dla dokonania się tej przemiany przywódca, kierownik - duchowy czy
świecki - jest niepotrzebny, jest raczej przeszkodą, staje się
czynnikiem degeneracji społeczeństwa. Odrodzenie może nastąpić po
odrzuceniu wszystkich przeszkód, jakimi są zorganizowane religie i
wierzenia, nacjonalizmy i wszelkie przegrody dzielące człowieka od
człowieka i podburzające jednego przeciw drugiemu, jak klasy, kasty,
rasy, systemy itd. Odrodzenie przychodzi gdy zaczynamy zdawać sobie
jasno sprawę z naszych codziennych myśli, uczuć i czynów.
Prawdę poznamy dopiero wówczas gdy uwolnimy myśl od wszelkich wartości
i zmysłowych podniet, od wytworów myśli i rąk człowieka. Żadna droga
nie prowadzi do prawdy. Trzeba zapuścić się na nieznane, nie odkryte
oceany, by ją spotkać. Nie można nikomu przekazać prawdy, bowiem
wszystko, co da się przekazać, jest znane, a to, co jest znane, nie
może być rzeczywistym. Szczęście nie leży w mnożeniu programów i
systemów, ani w wartościach, które współczesna cywilizacja wytwarza;
szczęście znajduje się w wolności, którą daje prawość; nie jest ona
sama w sobie celem, ale ma zasadnicze znaczenie, bowiem tylko w
wolności, którą przynosi, może zaistnieć prawda. Pogoń za materialnymi
i zmysłowymi wartościami i nieustanne ich pomnażanie może prowadzić
tylko do pogłębienia chaosu i nędzy, do dalszych wojen i katastrof.
Pokój i ład mogą zapanować na świecie tylko gdy my, jako jednostki,
przez samowiedzę, a więc zgodne z prawdą myślenie, nie zaczerpnięte z
żadnej z ksiąg, nie naśladujące żadnego nauczyciela, odrzucimy to
wszystko, co wytwarza chaos, starcia i walki.
Celem człowieka nie jest nieustanna męka i walka, jest nim
urzeczywistnienie miłości i szczęścia, które przychodzą wraz z prawdą.
JAK ŻYĆ?
Przemówienie radiowe w Bombaju 16 lutego 1948
Świat, w którym żyjemy, składa się z jednostek, bez nich nie byłoby
społeczności. Wszystkie problemy świata sprowadzają się do zagadnienia
stosunku człowieka do człowieka. Można więc powiedzieć, iż zagadnienie
jednostki jest zagadnieniem świata. Cały świat nie jest niczym innym
jak jednostką w jej stosunku do innych, opartym na jej pojęciu o sobie
samej.
Człowiek jest wytworem całokształtu procesów życia, nie zaś oddzielną
od świata energią; jego istota nie wyrasta z antagonizmów. Wszystko, co
oddziałuje na jednostkę, oddziałuje też głęboko na cały świat; nie
można tych procesów rozdzielić; odrodzenie jednostki odbija się
niezwłocznie i w całej pełni w przemianie świata.
Głęboka, zasadnicza rewolucja nie może się dokonać bez odrodzenia
jednostki. A bez rewolucji, od samych podstaw, wszystkich wartości,
prawdziwy ład nie jest możliwy. Chodzi nam właśnie o wywołanie takiej
rewolucji. Jest to rewolucja myśli i uczuć, a stąd i czynu. Te trzy
czynniki nie są oddzielne, stanowią jednolity proces i są współzależne.
Zrozumienie Rzeczywistego - a tylko ono może zapewnić trwałe szczęście
ludzkości - może dokonać się tylko gdy w naszym własnym życiu zapanuje
pokój i ład, gdy sami wyjdziemy z panującego chaosu. Zanim tego nie
zrozumiemy, wszystko, cokolwiek byśmy robili, tylko powiększy chaos i
cierpienie, prowadząc do dalszych katastrof.
Wy sami, tj. każda jednostka, jest nieskończenie ważniejsza od
wszystkich systemów religijnych i społecznych. Systemy utrudniają
człowiekowi zrozumienie jego zagadnień; a nadajemy im dziś więcej wagi
aniżeli cierpieniu człowieka. Wszelkie wzory i przepisy postępowania
przekreślają swobodę człowieka i prowadzą do chaosu i męki. Tylko w
zrozumieniu tego, co jest, teraźniejszości, aktualności, tkwi możliwość
jej przetworzenia. Można przemienić świat tylko teraz, zaraz, w
teraźniejszym, nie kiedyś w przyszłości, tylko tutaj, nie gdzie
indziej.
Jeśli oglądamy się na systemy, które dają zawsze gotowe wzorce
postępowania, z konieczności wytwarzamy przywódców i kierowników, a ci
oddalają nas od zasadniczego problemu, tj. naszego własnego cierpienia.
Nie można pokonać cierpienia żadnym naśladownictwem ani przepisem
postępowania; żaden przywódca religijny czy polityczny nie jest w
stanie zaprowadzić ładu w nas; każdy sam musi pojąć swój ból i chaos,
jaki w nim panuje; jeden i drugi rzutujemy ciągle w świat. Społeczność,
z całym jej gwałtem i upodleniem, jest to projekcja nas samych.
Cierpienie nasze pojawia się w różnych warstwach naszej świadomości,
naszej fizycznej i psychicznej istoty; w każdym może przybierać
rozmaite formy, lepiej jednak nie zwracać uwagi na te, które są w nas
odrębne od innych, a skupić się na tych, które są nam wszystkim
wspólne.
Wszędzie panuje dziś chaos ekonomiczny, a przyczyna jego leży w
nadawaniu zbytniej wagi przedmiotom materialnym i doznaniom zmysłowym.
A przecież usiłujemy wciąż usunąć chaos przez dalsze wzmacnianie tych
samych czynników, przez wzmaganie produkcji, tj. wyrabianie coraz
większej ilości przedmiotów. Spodziewamy się, iż nowe maszyny dostarczą
nam coraz więcej zadowolenia, czyli główny nacisk kładziemy na
posiadanie różnych rzeczy, na własność, imię, klasę. Spójrzmy uważnie
na siebie i wokół, a przekonamy się, iż własność, imię i klasa nabrały
dziś niezmiernego znaczenia, a przerost ich musi niechybnie wywoływać
konflikty pomiędzy ludźmi. Używamy przedmiotów-wytworów ludzkich rąk
lub maszyny - jako środków do przysłonięcia naszych wewnętrznych
konfliktów i udręczeń, do ucieczki od tego, co nas trapi.
A więc żaden nowy układ rzeczy, wedle jakiegokolwiek programu, czy to
lewicy czy prawicy, nie będzie miał znaczenia, zanim nie zrozumiemy
psychicznej nędzy, chaosu i udręki, w których żyjemy.
Największy nacisk należy położyć na stan walki i konfliktu w nas
samych. Nieustanne usiłowanie zaprowadzenia ładu w zewnętrznych
warunkach naszego życia nie ma żadnej wartości, gdyż czynniki
psychiczne wezmą zawsze górę nad zewnętrznością, choćby była
najsprytniej zorganizowana i wzięta w mocne karby prawodawstwa.
Wewnętrzne konflikty w nas samych są czynnikiem najważniejszym;
przejawiają się one w naszym stosunku do przedmiotów, do ludzi i pojęć.
Właśnie ów fałszywy stosunek jest główną przyczyną cierpienia. Stworzyć
stosunki i związki pełne prawdy jest zadaniem każdego z nas, którzy
chcemy znaleźć wyjście z potwornej męki i chaosu świata.
Nie można żyć w odosobnieniu od świata, bowiem istnieć znaczy
pozostawać w pewnym stosunku i związku ze wszystkim, co nas otacza. Bez
zrozumienia tego stosunku nie istnieje prawdziwy czyn; to, co zwykliśmy
nazywać czynem, jest jeno poruszaniem się w ciasnych ramach jakiejś
ideologii; a taki ruch musi niechybnie sprowadzać dalsze nieszczęścia i
mękę. Stosunek istotny jest jednoczeniem się z drugim człowiekiem, a to
staje się niemożliwe gdy silnie akcentujemy naszą odrębność, gdy się
oddzielamy. W stosunku naszym do ludzi oraz rzeczy kierujemy się
zazwyczaj chęcią zabezpieczenia się w jakiejkolwiek dziedzinie naszego
życia. Pogoń za przyjemnością i zadowoleniem, szukanie ich w
przedmiotach, ludziach i ideach, stwarza wokół nas mur, zamyka i
oddziela od innych, utrudniając, lub wręcz uniemożliwiając
zjednoczenie. Łudzimy się sądząc, iż obcujemy bezpośrednio z innymi, w
istocie spoglądamy na nich z poza muru odosobnienia, nigdy sami spoza
niego nie wychodząc; stan ten wytwarza coraz większe cierpienie, jak
dla nas tak dla innych. Stosunki z ludźmi, spoza muru odosobnienia,
zawsze prowadzą do lęku i okrucieństwa.
Ale związki nasze z ludźmi wcale nie muszą prowadzić do zamykania się i
oddzielania; mogą być procesem odkrywczym, który nam ukazuje nas samych
i prowadzi do zrozumienia siebie. Rozumienie takie jest procesem
jednolitym i wszechstronnym. Prawdziwej samowiedzy, którą zdobywamy
przez istotny stosunek do ludzi i rzeczy, nie znajdziemy w książkach,
ani przy pomocy przywódców i nauczycieli duchowych. Jeśli oglądamy się
na nich, przez to samo uchylamy się od bezpośredniego czynu.
A więc zdanie sobie sprawy ze znaczenia i funkcji naszego stosunku do
przedmiotów, ludzi i idei ma pierwszorzędną wagę. Cierpienie zjawia się
nieuniknienie tam, gdzie ów stosunek zamiast być procesem odkrywania
prawdy o sobie staje się odosabnianiem się.
Gdy przychodzi ból, nie szukajmy ujścia, nie uchylajmy się odeń,
zwróćmy raczej uwagę na nasz stosunek do różnych rzeczy, bo jest on
zawsze główną przyczyną naszego cierpienia. Ból jest skutkiem jakiegoś
fałszu w intencji, w naszych stosunkach i związkach z ludźmi; gdy
szukamy w nich samozadowolenia, ucieczki lub zabezpieczenia się i
pewności, gdy zbliżamy się do drugiego człowieka z pewnym z góry
ułożonym zamiarem lub oczekiwaniem, w podejściu takim tai się zawsze
pewna forma wyzysku i okrucieństwa. Dlatego tyle jest dziś na świecie
gwałtu, że istnieje on w samym naszym stosunku do ludzi i rzeczy.
Ideał łagodności jest tylko ucieczką przed zbadaniem i zrozumieniem,
czym jest gwałt sam w sobie. Człowiek wyznający ten ideał, usiłujący
nie zadawać żadnej przemocy nikomu, nie szuka przez to samo zrozumienia
i przetworzenia samego gwałtu od podstaw. Łagodność jest tylko ideałem,
a gwałt - istniejącą aktualnością; można go zgłębić, pojąć i
przetworzyć gdy usuniemy fikcję ideału. Pojęcie odwrotnej wartości
staje się zawsze przeszkodą w zrozumieniu tego, co jest. W odwrotności
gwałtu ukrywa się także gwałt; nie jest to nigdy miłość, która ukrywa w
sobie tylko swą własną wieczność. Człowiek goniący za ideałem nie może
poznać tej miłości nigdy, bowiem interesuje go wciąż stawanie się
łagodnym, czyli czymś innym niż jest, a to jest zawsze wyrazem naszego
"ja" (osobowości) w pozytywnej, negatywnej, stwierdzającej czy
zaprzeczającej formie. Chcąc znaleźć wyjście z cierpienia trzeba
odrzucić ideał, gdyż nigdy nie można zrozumieć teraźniejszego przez
pryzmat przeszłego, ale można zrozumieć przeszłe w świetle
teraźniejszego.
Nie można myślą rozwiązać zagadnienia gwałtu, gdyż zarówno myśl, jak i
gwałt pochodzą z tego samego źródła. Gwałt zniknie gdy proces myślenia
ustanie. Ustaje on z chwilą gdy jasna, wszechstronna świadomość, wolna
od wszelkiego potępiania i usprawiedliwiania, ogarnia i gwałt swym
współczującym rozumieniem.
W owym zawieszeniu myślenia staje się byt, a bycie jest zawsze twórcze.
Dopiero w nim jest rzeczywiste, którego szczęście trzeba samemu odkryć,
aby je przeżyć.
Gwałtów i okrucieństw panujących dziś na świecie nie przezwycięży się
czynem wzorowanym na żadnych programach, czy to lewicy czy prawicy.
Gwałt jest symptomem wewnętrznej pustki, której ani on, ani jego
odwrotność nie może wypełnić; samo usiłowanie zapełnienia tej próżni
prowadzi do coraz większych okrucieństw. A więc chcąc być wolnym od
okrucieństwa i gwałtu trzeba przede wszystkim zrozumieć tę swoją
pustkę, a dokonać się to może gdy będziemy samotni lecz nie
odosobnieni.
Samotność jest swobodą, wolnością od wszelkich wierzeń, które jak
rumowiska zapełniają nasze życie. Tylko w takiej wolności - a jest ona
pełna miłości i rozumienia - przychodzi Rzeczywiste.
Lecz miłość taka nie rodzi się ze stłumienia nienawiści i gwałtu. Tylko
ten ją pozna, kto spojrzał w twarz nienawiści i nie odwrócił się od
niej i nie przykrył jej ideałem, bo ideał sam w sobie jest gwałtem, tak
w intencji jak w rezultacie.
Miłość nie jest celem, ani dalekim końcem naszej żmudnej drogi; ukrywa
się ona w przyjęciu tego, co jest, to jest prawdy.
W miłości życia jest prawda, ale nie w ideale, który prawdzie tego, co
jest, w tej chwili zadaje gwałt. Tylko prawda może nas wyswobodzić. A
tylko w wolności może zaistnieć miłość człowieka.
Wolność, o której mówię, nie jest brakiem zależności, co jest tylko
odosobnieniem; nie ma ona żadnych, stworzonych przez człowieka granic.
Jest to swoboda duszy, zrodzona ze współczującego zrozumienia. Jest ona
zawsze wolnością indywidualną, a nie ekonomiczną czy polityczną utopią.
Jest ona nieustannym, wewnętrznym odkrywaniem. Nikt nie może nam jej
udzielić; nie jest ona też wynikiem własnego wysiłku i walki.
Przychodzi sama, nagle i w milczeniu, gdy patrzymy na własne
ograniczenia, pełni pokornego rozumienia.
Tylko taka wolność może odnowić świat. Tylko ci, w których zaistnieje,
nie znają, co to gwałt, bowiem nie zadają go prawdzie; są oni
zwiastunami największej rewolucji, bo rewolucji ku Prawdzie.
JAK OSIĄGNĄĆ POKÓJ?
Przemówienie radiowe w Bombaju 3 kwietnia 1948
Każdy z nas, gdziekolwiek się dziś znajduje, zdaje sobie sprawę, iż
chaos wzmaga się wciąż na świecie. Zatracenie orientacji moralnej i
upadek wszelkich wartości nie ogranicza się dziś do jakiegoś jednego
kraju czy klasy; wszędzie, gdzie żyjemy, w każdej warstwie społecznej,
widzimy, tak w stosunku do zewnętrznego jak i wewnętrznego świata
pojęć, ten sam chaos, rozterkę, cierpienie, które zdają się nie mieć
końca.
Wiele proponowano wyjść; ekonomicznych, politycznych, religijnych,
społecznych; a jednak żaden z istniejących systemów nie przynosi
pokoju. Wszystkie systemy, ze swymi programami i ideologiami,
interesują się tylko wprowadzaniem pewnych zewnętrznych zmian,
załagodzeniem ostrości konfliktu, lecz nie stać ich na dokonanie
radykalnej przemiany, gdyż dążą do rezultatu, stawiają sobie określony
cel, wynikający z bardzo powierzchownej wiedzy, wyrachowania, lub
uprzednich zawodów. Wiedza ich nie jest wszechstronna i jednolita.
Specjaliści, którzy dostarczają gotowych, obmyślanych formułek, myślą
tylko o uplanowanych z góry osiągnięciach, a nie umieją zrozumieć
złożonej psychiki człowieka, dróg jego myśli i uczuć.
Wszystkie systemy, troszcząc się o rezultaty, a nie o środki, jakich
używają, mogą dostarczyć tylko programów i wzorów działania, oraz
różnych wariantów tych samych ideologii. Dopóki uważa się, iż pokój
może przyjść jako wynik przewagi którejś z przeciwstawnych ideologii i
uzależnia się go od zwycięstwa którejkolwiek z nich, dopóty pokój nie
może zaistnieć; bowiem i zwycięzca staje nieuchronnie przed klęską,
gdyż chcąc zwyciężyć, w samym procesie walki wyzwala siły, które go
obezwładniają. Jeśli naprawdę chcemy pokoju, musimy przede wszystkim
uznać za nonsens dotychczasowe przekonanie, iż może on przyjść jako
następstwo walk, jako wynik starć militarnych czy ideologicznych
wrogów. Pokój nie może być skutkiem żadnych zmagań i walk; pokój jest
wartością, która zostaje gdy wszystkie konflikty topnieją w ogniu
rozumienia. Nie jest on odwrotnością walki, ani syntezą przeciwieństw.
Systemy filozoficzne i ekonomiczne są produkowane w znacznych ilościach
przez specjalistów, z których każdy rywalizuje z innymi o pierwszeństwo
i władzę. A przecież eksperci mogą tylko przedstawić własne zdanie, ale
nie są w stanie znaleźć istotnego rozwiązania, gdyż to leży poza
obrębem wszystkich systemów. Jakiś system może się zdawać technicznie
dobrym, a jednak być niemożliwym do zastosowania bez użycia siły, a
pokoju nie można narzucić ani stworzyć przymusem. Nie może być pokoju
bez usunięcia przyczyn chaosu. Każdy z nas musi jasno zobaczyć
przyczyny cierpienia zanim da się je usunąć; ale my wolimy oglądać się
na specjalistów, aniżeli sami przemyśleć całe zagadnienie, bo łatwiej
jest polegać na ekspertach, politykach i ekonomistach, tworzących
wspaniałe plany. Ale wszak pokój nie należy do dziedziny pojęć, każdy z
nas może sam sprawdzić, iż nie jest on wytworem myślowego procesu.
Myśl nasza jest jednostronna, uwarunkowana, przeto ograniczona; a
ograniczone myślenie jest nieuchronnie błędne i z konieczności rodzi
konflikty. Poleganie na systemach, choćby teoretycznie doskonałych,
jest usuwaniem się od odpowiedzialności zajęcia własnego stanowiska
wobec sprawy pokoju i bezpośredniego dla niej działania.
Wojna, owa wciąż wzrastająca tragedia, jest właściwie tylko krwawym i
jaskrawo rzucającym się w oczy odbiciem naszego codziennego życia.
Wojna nie jest przypadkowym zjawiskiem wśród wolnego od
odpowiedzialności społeczeństwa. Nędza, gwałt, potworny chaos panujący
dziś w świecie, są bezpośrednim skutkiem naszego codziennego
postępowania, w stosunku od przedmiotów, ludzi i pojęć; dopóki ten
stosunek nie zostanie głęboko i w całej pełni zrozumiany, nie może być
mowy o pokoju. Ani pokój, ani szczęście nie rodzą się same przez się,
nie rządzi też nimi przypadek. Chcąc zaznać pokoju i szczęścia trzeba
dać za nie pewną cenę; może się ona wydawać olbrzymia, ale właściwie
nie jest wcale wielka; jedyną a nieodzowną ceną jest intencja, czyli
zdecydowane postanowienie utrzymania pokoju w sobie i życia w pokoju z
naszym bliźnim. Postanowienie to jest zasadnicze. Chcąc osiągnąć pokój
musimy sami oswobodzić się od wszystkiego, co stwarza tarcia,
antagonizmy, zazdrości i przemoce. Pokój to jest pewien sposób życia, a
nie wynik strategii, ze strony jednostki czy też grupy; jest to życie,
w którym przemoc i gwałt nie są przytłumione przez odwrotny ideał, ale
głęboko zrozumiane, we wszystkich swych przyczynach i skutkach i
przetworzone dzięki temu rozumieniu.
Żeby zrozumieć gwałt trzeba sobie jasno zdawać sprawę z różnych jego
odmian i wyrazów; przyczyny jego bowiem są liczne i złożone.
Antagonizmy klasowe i nacjonalistyczne, żądza posiadania i zdobywania
rzeczy oraz władzy, i niezliczone wierzenia obarczające nasz umysł,
wszystkie one rodzą gwałt. Żądza posiadania, która leży u podstaw
naszej obecnej cywilizacji, wpłynęła na podział ludzi i rzucenie ich
przeciw sobie; w naszej żądzy posiadania i rządzenia ludźmi, ich
myślami, uczuciami i pracą, podzieliliśmy się zarówno na klasy -
klasowe walki, klasowe rządy, klasowe wojny - jak i na Hindusów i
Muzułmanów, Amerykanów i Rosjan, na narodowości i wyznania, chłopów i
robotników. Władanie przedmiotami wytworzonymi pracą rąk jest najmniej
niebezpieczne i zgubne, ale niewola myślowa, psychiczna, podleganie w
tej dziedzinie jednego człowieka drugiemu, jest straszliwie niszczące,
prowadzi do poniżenia i odczłowieczenia. Prawdziwe przyczyny wojny tają
się w nas samych, w naszej niechęci do zdobycia i utrzymania
wewnętrznej swobody. Dopóki nie jesteśmy gotowi odrzucić naszych
wierzeń, dogmatów, ideologii, systemów myślowych, przepisów
postępowania i różnych przymusów, które są tylko więzami ustanowionymi
przez społeczeństwo dla łatwiejszego rządzenia, dopóty będą istnieć
gwałty i wojny. Owe narzucone nam więzy wprowadzają nieuniknienie chaos
i cierpienie w każdy system społecznego, politycznego, religijnego czy
ekonomicznego odrodzenia.
A przecież moglibyśmy żyć niezmiernie prosto i mądrze, a więc i w
pokoju, gdyby myśli nasze i serca nie były obarczone żądzą posiadania
wartości fizycznych czy psychicznych, wytworów myśli czy rąk. Nasze
potrzeby w odzieży, pożywieniu i mieszkaniu, mogłyby być z łatwością i
rozsądnie zaspokojone gdyby nasze życie było wolne od gwałtu. Całkowita
wolność od przemocy i gwałtu - to miłość. Specjaliści, w ekonomicznej,
politycznej, społecznej czy religijnej dziedzinie, wiodą nas do
katastrofy. Każdy z nas powinien postawić sobie za zadanie zbudowanie
nowej społeczności i nowej kultury, wolnej od przyczyn, które
spowodowały upadek i rozkład dzisiejszego świata. A więc każdy z nas,
indywidualnie, powinien zrozumieć, iż tylko jego własna przemiana i
gotowość dania za pokój właściwej ceny, chętne odrzucenie
nacjonalizmów, klasowych zabezpieczeń się, ideologii i zorganizowanych
religii, mogą pokój sprowadzić na świat. Nasza własna przemiana ma
najwyższą wagę i doniosłość, bowiem my sami jesteśmy przyczyną chaosu w
świecie, który nas otacza; nasz sposób życia przetwarza niezwłocznie
świat wokół nas albo też pogłębia jego chaos i cierpienie.
Rzeczą najdonioślejszą jest to, czym sami jesteśmy, a nie twierdzenia
ekspertów. Nasze codzienne postępowanie jest decydującym czynnikiem w
sprowadzeniu pokoju; nie ruchy masowe, wywołane fizycznym czy
psychicznym przymusem dadzą pokój i szczęście ludziom. Zanim nie
przestaniecie ulegać naciskowi - fizycznemu czy psychicznemu,
religijnemu czy politycznemu - będziecie wciąż twórcami, a zarazem
ofiarami, tej potwornej nędzy i męki. Dlatego to wy, jednostki,
jesteście zagadnieniem całego świata; zagadnieniem jedynym, gdyż
wszystkie inne problemy wynikają z waszej niechęci zabrania się
najpierw za siebie i zrozumienia siebie dogłębnie i całkowicie.
Wszystkie problemy świata są waszymi własnymi problemami, tylko
pomnożonymi i w większej skali. Nie są wam one pod żadnym względem
obce, są to te same zagadnienia żywności i schronienia, miłości i
swobody, pokoju i szczęścia. Jesteście cząstką i wyrazem całego świata,
który też odbija się w was w całej swej pełni. Nie możemy oddzielić się
od otaczającego nas świata, wpływa na nas wciąż, a my, chcemy czy nie
chcemy, oddziałujemy nań również. Wszelkie usiłowania usunięcia się od
świata wiodą nieuchronnie do stępienia myśli i stwardnienia serca. Sami
stworzyliśmy ten świat takim, jakim jest, sami tez musimy go
przemienić. Tylko przez nasze własne postępowanie i sposób życia, przez
odrodzenie siebie do dna, możemy stworzyć nowy świat, wolny od nędzy i
walki, od wyzysku i wojen. Owo całkowite odrodzenie, owa gruntowna,
dogłębna przemiana, dokona się w nas, jeśli będziemy świadomi naszych
myśli, uczuć i czynów. Starajcie się zdawać sobie sprawę z waszego
postępowania w codziennym życiu, z tego, jak was ogranicza przeszłość i
otoczenie, jak pamięć kieruje każdym czynem, a także chciwość,
naśladownictwo i poddawanie się innym. Nie potępiajcie siebie, miejcie
dla siebie współczucie, ale nie usprawiedliwienie. Wolni zarówno od
usprawiedliwień, jak i potępień, starajcie się widzieć siebie takimi,
jakimi jesteście; obserwujcie siebie, swoje myśli, uczucia, czyny, aż
zrozumienie siebie zaświta. W płomieniu takiego rozumienia rozplątują
się wszystkie zawiłości, nastaje prawdziwa prostota. I właśnie ta
prostota myśli i serca dokona przemiany jednostki i sprowadzi
niezwłocznie zmianę świata, w którym się obraca.
Wówczas staniecie się też świadomi przemocy w waszym codziennym życiu.
Jeśli potępiacie ją, stworzycie odwrotność, tj. przeciwny ideał, który
tylko utrwali gwałt, wciągając was w nieskończone ze sobą konflikty. A
pozostawanie w stanie rozterki jest samo w sobie gwałtem; wyznawanie
ideału łagodności i dobroci, a jednocześnie życie wciąż w przemocy,
jest obłudą, zdradą prawdy aktualności, a więc największym gwałtem.
Ideał jest zawsze czymś, czego nie ma, jest wyobrażoną fikcją,
odwrotnością tego, co jest. Aktualność jest jedyną rzeczą, która
konkretnie istnieje. Ideał, będąc fikcją, nie może być skuteczny,
raczej utrzymuje on nadal gwałt, w takiej czy innej formie. A w
całkowitej, czujnej i giętkiej świadomości, czym jest gwałt, ze
wszystkimi jego odmianami, jest właśnie wyzwolenie, wyswobodzenie się
odeń, a nie tylko podstawianie jakiejś innej jego odmiany.
Tylko miłość może przetworzyć świat. Żaden system, z lewa czy z prawa,
choćby najsprytniej, najbardziej przekonująco obmyślany, nie może
przynieść pokoju i szczęścia ludziom. Miłość nie jest ideałem, pojawia
się tam, gdzie jest szacunek i współczucie, na które wszystkich nas
stać i niejednokrotnie je odczuwamy. A okazywać je należy wszystkim.
Jest to wyraz bycia naszej istoty, przychodzi sam przez się, wraz z
żywością rozumienia. Gdzie pleni się chciwość i zazdrość, gdzie panują
dogmaty i wierzenia, tam nie może być miłości. Gdzie rządzi nacjonalizm
i przywiązanie do zmysłowo-wrażeniowych przeżyć, tam nie ma miłości. A
przecież tylko miłość rozwiązuje wszystkie nasze ludzkie trudności. Bez
miłości życie jest puste, jałowe, okrutne. Ale aby ujrzeć prawdę
miłości, każdy z nas musi być wolny od tych zamykających,
oddzielających procesów psychicznych, które przynoszą rozkład
jednostce, a zniszczenie i zgubę światu. Pokój i szczęście zjawiają się
gdy umysł i serce są wolne od wszystkiego, co dzieli człowieka od
człowieka.
Miłości i Prawdy nie znajdzie się w żadnej księdze, świątyni czy
religijnej organizacji; przychodzą one same wraz z prawdziwą
samowiedzą. Obserwowanie i poznawanie siebie jest procesem dość
żmudnym, ale prostym; tylko wtedy praca ta staje się nad wyraz trudną,
gdy chcemy osiągnąć określony skutek. Ale patrzenie i proste, jasne
zdawanie sobie sprawy z naszych myśli, uczuć i czynów, z godziny na
godzinę, niczego nie potępiając ani usprawiedliwiając, daje samo przez
się swobodę, przynosi wyzwolenie, w którym jest szczęście i prawda.
Właśnie ta prawda sprowadzi pokój na świat. Ta prawda uczyni każdego z
nas, we wszystkich naszych stosunkach, źródłem szczęścia i
błogosławieństwa dla innych.
Wojny, która zdaje się zbliżać katastrofalnie a nieuniknienie, nie
zatrzyma żaden spazmatyczny wysiłek dyplomacji, żadna gra zjazdów i
konferencji, żadne pakty ani traktaty. Tylko dobra wola i życzliwość
mogą położyć kres wciąż powtarzającym się wojnom. Wszystkie ideologie z
samej swej natury rodzą konflikty i antagonizmy, a stąd chaos, i
niweczą wszelką dobrą wolę.
Ideologie stają się najważniejszą rzeczą, a nie jednostka ludzka,
której szczęście traci się z oczu. Stajemy się wówczas pionkami w grze
tych, którzy walczą o władzę, a tam, gdzie jest żądza władzy
indywidualnej czy kolektywnej, tam musi być męka i rozlew krwi.
Droga do pokoju jest prosta, jest to droga miłości i prawdy, a
rozpoczyna się od jednostki. Tam, gdzie jednostka uznaje, iż jest
odpowiedzialna za wojny i gwałty, tam pokój znajduje swój pierwszy
punkt oparcia. Chcąc zajść daleko, trzeba zacząć blisko. Pokój nie
rodzi się gdzieś poza nami; a serce człowieka od niego samego zależy.
By pokój zaistniał, trzeba go mieć w sobie. Chcąc położyć kres gwałtom
każdy z nas musi dobrowolnie oswobodzić się, w sobie, od przyczyn
gwałtu. Trzeba zacząć z całą pilnością przetwarzać siebie. Myśli i
serca nasze muszą stać się proste, twórczo przejrzyste i czujne.
Wówczas dopiero może się zrodzić miłość. A tylko miłość przyniesie
światu pokój, tylko przez nią pozna człowiek szczęście rzeczywiste.
1953 Londyn
PRZEMIANA CZŁOWIEKA
Krishnamurti’s Talks, 1953. Ojai: Krishnamurti Writings 1953, ss. 24.
Talks in London.
Przełożyła Wanda Dynowska.
Dogłębna przemiana człowieka jako jedyne wyjście z obecnego chaosu.
Madras: Biblioteka Polsko-Indyjska 1954, ss. 96. Następne wydania:
Przemiana człowieka. Bombaj: Biblioteka Polsko-Indyjska 1969, 1975.
Tekst na podstawie wydania z 1975. Pozostawiłem interpunkcję,
wprowadzając zmiany jedynie w paru oczywistych przypadkach;
uwspółcześniłem pisownię, zamieniłem "strach" na "lęk", dokonałem dwóch
czy trzech innych drobnych zmian. W.S.
Mowa w Londynie, 30 marca 1953
Zdaje się, iż jednym z najbardziej palących zagadnień w chaosie
dzisiejszego świata jest pytanie - "co robić?"
W Azji jest głód. Światu grozi wojna. Widzimy niezwykły postęp nauki, a
niedorozwój w dziedzinie moralnej, pomimo naszych chęci by i w niej
temu postępowi dorównać. Wśród całego zamieszania jakie nas otacza,
najtrudniej, choćby intelektualnie, zrozumieć - co robić, jak myśleć,
jak postępować. Bo choć oglądamy się jeszcze wciąż na przywódców, ludzi
nauki czy intelektualnej filozofii, zdaje się jednak iż utraciliśmy
zaufanie do wszystkich filozofów, wychowawców i uczonych. Im więcej
obserwujemy co się wokół nas dzieje, tym jaśniej widzimy iż jeszcze
większy chaos się zbliża. Możemy zrealizować dobrobyt państwowy, nie
przyniesie to jednak rozwiązania, gdyż sami jesteśmy wewnętrznie
ubodzy. Możemy mieć wszystkie zewnętrzne warunki składające się na
wygodne życie - odzież, żywność i dom - ale w sobie czujemy wciąż
pustkę, niepewność i chaos. Nie jesteśmy wcale radośni, raczej
zatraceni wśród ogromnej ilości zagadnień i pełni niepokoju; nie wiemy
gdzie szukać wyjścia, gdzie się zwrócić by znaleźć szczęście i to
poczucie istoty i treści życia, które nie zależy od żadnej religii,
żadnej filozofii.
Widząc to wszystko czy nie należałoby zdać sobie sprawy co właściwie
nazywamy życiem etycznym, moralnością i czy może ona iść równolegle z
postępem; oraz czy można ją świadomie, wedle z góry ułożonego planu
rozwijać, tak, aby sprostała temu niezwykłemu postępowi jaki ludzkość
czyni w innych dziedzinach. Spytajmy siebie czy wewnętrzny postęp jest
w ogóle możliwy? I czy człowiek nie mógłby być szczęśliwy nie
podejmując wcale takiego świadomego, umyślnego wysiłku ku moralności?
Czy można moralność uprawiać? A gdy się ją świadomie rozwija, czy
prowadzi to do swobody, szczęścia i wewnętrznej twórczości? A może
moralność jest czymś co się w ogóle nie da kultywować, co jest
przemianą wewnętrzną nagłą i nieświadomą?
Możemy wprawdzie uprawiać cnotę, rozwijać w sobie i współczucie i
miłość, ale czy taki intelektualnie postanowiony, świadomie podjęty
wysiłek by stać się czymś - dobrym, szlachetnym, kochającym - może nam
przynieść samorzutną, nieświadomą wolność od wszelkich przymusów i
nakazów jakie współczesne społeczeństwo i nasze własne ograniczenia
ciągle nam narzucają? Czyż nie jest więc ważne abyśmy zbadali czy
takie nieustanne zmagania się i wysiłek ku coraz większemu rozwojowi
intelektu może nam pomóc w rozwiązaniu choćby jednego z naszych
palących problemów? Czy nie istnieje przypadkiem zgoła inne do tych
spraw podejście? Gdy przyjmę świadomie jakiś plan działania i ułożę
wedle niego swe życie, gdy go przemyślę i intelektualnie zanalizuję, a
potem wprowadzę w czyn, oczywiste jest iż osiągnę pewne rezultaty, ale
czy dadzą mi one to poczucie swobody, to napięcie twórcze, które jest
istotą prawdziwego działania? A może owa twórczość i swoboda przychodzą
zgoła inaczej, może się je osiąga innymi drogami?
Może byśmy zatrzymali się nieco nad tym zagadnieniem, starając się
zbadać czy umyślnie podjęte procesy kultury myśli i różne narzucone
sobie z góry metody, mogą nam pomóc do przekroczenia intelektu? Wszak w
rozwoju umysłowym zaszliśmy bardzo daleko, ilość zdobytych
intelektualnych wiadomości jest ogromna; ale wewnętrznie nie ma w nas
pełni ani bogactwa, jesteśmy ubodzy, a w naszym psychicznym
"dobrobycie" wciąż od innych zależni. Czai się w nas lęk, szarpie
niepokój, dręczy poczucie niewoli, spętania. Czy da się przełamać cały
ten intelektualizm i wyrwać się zeń przez kultywowanie jakiejś jednej,
a choćby wielu, cnót? Czyż może intelekt oswobodzić nas z naszych
własnych więzów, czy może uwolnić od lęku lub zbudzić w nas moc
współczucia? A jednak wciąż tak sobie poczynamy jakby mógł to uczynić.
Czyż naprawdę może?
Choćbyśmy mieli państwo zabezpieczające dobrobyt obywateli, gdzie
wszystko byłoby za nas przewidziane i ułożone, będziemy zawsze odczuwać
brak kochania, głód miłości i ten dojmujący lęk, co się kryje na dnie
duszy każdego z nas. Czując go staramy mu się przeciwstawić, szukamy
intelektualnie różnych sposobów obrony - wprost zaprzeczając jego
istnieniu, lub rozpatrując go i jak najstaranniej analizując, ale
zawsze myślą, intelektem. A czyż intelekt może zniweczyć to, co sam
stworzył?
Staramy się uprawiać cnoty i etykę aby dotrzymać kroku postępowi jaki
czynimy w innych dziedzinach; ale czy takie intelektualne kultywowanie
moralności przyniesie człowiekowi dobro i szczęście?
Czy to właśnie nie jest dziś jednym z głównych naszych zagadnień? W
nauce świat czyni niebywałe postępy, więc mówimy sobie "trzeba też
koniecznie dbać o postęp moralny". Ale im bardziej staramy się uprawiać
cnotę, tym większy napotykamy opór, i opór ten daje nam poczucie
"siebie", swego "ja". Czyż tak nie jest? Gdy świadomie, umyślnie
kultywuję pokorę lub nieustraszoność, czyż przez to jestem naprawdę
pokorny i wolny od lęku? A gdy usiłuję względem nikogo nie używać
przymusu, czyż już przez to samo staję się łagodny i kochający? A może
cnota jest czymś co się nie daje w ogóle kultywować? Człowiek który
uważa siebie za etycznego, na pewno nim nie jest. A jednak moralność
musi istnieć; musi istnieć taki stan moralnej tężyzny, nieświadomego
wewnętrznego zdrowia, który nie jest wynikiem intelektualnego
uprawiania cnoty.
Nie wiem czy wyrażam się dość jasno. Wydaje mi się iż to zagadnienie
jest w naszych czasach jednym z najdonioślejszych, gdyż oczywistym się
staje że aby dorównać i zrównoważyć postęp nauki, człowiek musi uwolnić
się od swego ciasnego "ja". Jeśli nie zdoła tego uczynić sprowadzi na
siebie coraz większe nieszczęścia i klęski. A czy można uwolnić się od
swego "ja" przez uprawianie jakiejś cnoty? Wszak wszystkie religie
zalecały zawsze swoim wyznawcom wyrabianie cnót, ale owa umyślna, z
góry postanowiona kultura rozwijała intelekt, ale nie cnoty. Im
bardziej świadomie uważam się za cnotliwego, tym mniej nim jestem. A
przecież każda działalność ludzi religijnych, czy też reformatorów
usiłujących znaleźć rozstrzygnięcie palących problemów, w dzisiejszym
przełomowym okresie historii świata, opiera się na takim świadomym
wysiłku ku wyrabianiu w sobie cnót i moralności. Jest to wciąż
własnowolnie podejmowane usiłowanie. A ja zapytuję czy taki umyślny
wysiłek może stworzyć istotną etykę i sprowadzić zdrowie moralne, a
przez to sprostać postępowi wiedzy?
Czy istotna, rewolucyjna przemiana może zależeć od intelektu, czy nie
dokonuje się ona w jakiejś innej dziedzinie? Wszelka z góry zaplanowana
rewolucja - ekonomiczna, społeczna czy jakakolwiek inna - należy zawsze
do sfery intelektu, a ten nigdy nie jest w stanie dokonać przemiany
zasadniczej, dogłębnej, może tylko tworzyć ciągłość, przedłużając z
pewnymi odmianami to, co już istniało, a to nie jest prawdziwa
rewolucja. Zmiany ekonomiczne, intelektualnie przemyślane i
zaplanowane, nie są przemianą istotną, obejmującą całokształt życia i
dobrobytu człowieka, są to jeno zmiany na pewnym wąskim odcinku życia.
A jeśli chcemy pełnej i całkowitej przemiany człowieka, a nie rozwoju
jakiejś jednej jego cechy, na jednej płaszczyźnie życia, czy nie
powinno nam chodzić nie tylko o zmianę powierzchniowej warstwy jego
psychiki, ale o stokroć głębszą, obejmującą jej całość?
A czyż umysł nasz, ten świadomy intelekt jest w stanie sięgnąć w głąb,
zanalizować całość naszej nieświadomej psychiki i wywołać w niej przez
to tak zasadniczą przemianę? A przecież jest jasne i oczywiste że
wewnętrzna przemiana nas samych - podstawowa, dogłębna - jest dziś
nieodzowną koniecznością. Tej intelekt nie sprowadzi nigdy. To
całkowite przeistoczenie dokonać się może tylko tam, gdzie jest
bezpośrednie doznanie Boga, prawdy czy też rzeczywistego, nazwijmy to
jak chcemy. Umysłowość, intelekt, nie może nigdy tego doświadczyć;
żadnym, choćby największym wysiłkiem, nie jest w stanie poznać prawdy.
A każde wierzenie, doktryna, teoria, czy też uprawianie moralności
należą do dziedziny intelektu, do powierzchniowych warstw naszej
psychiki. A jednak wciąż usiłujemy doświadczać i pochwycić intelektem
to, co jest dlań nieosiągalne, co jest całkowicie poza i ponad nim.
Czy można odkryć Boga, prawdę, rzeczywiste myślą, poznać intelektem?
Czy nie musi to być przeżyte do dna, całą naszą istotą, nie tylko jej
świadomą, powierzchowną cząstką, ale i całą głębią nieświadomej - gdy
wszelka myśl ucicha i nic już w nas nie szuka, nie walczy, nie goni za
jakimś rezultatem, ani też usiłuje wznieść się ponad siebie. Sądzę iż
niezmiernie ważnym jest byśmy to zrozumieli. Wszystkie nasze wysiłki
skupiają się jak dotąd w dziedzinie intelektu, jest on bowiem jedynym
narzędziem jakie posiadamy, rozwijanym przez wiele pokoleń. I tym
intelektem chcemy znaleźć rzeczywiste, prawdę, Boga, spodziewając się
iż to nam da szczęście, cnotę i dobro wewnętrzne. Czyż naprawdę sądzimy
iż można to znaleźć intelektem? A przecież bez sięgnięcia w to co
rzeczywiste, wszystko co będziemy robić, wszelki, choćby największy
postęp techniczny, wytworzy tylko coraz większy chaos, sprowadzi coraz
większe cierpienia, wojny, walki, konflikty. Bez poznania prawdy, cały
nasz postęp nie ma żadnej wartości.
Jakże więc można odkryć ten nowy stan? Jak obudzić się ku tej
rzeczywistości, ku tej istotnej, najgłębszej twórczości, która nie jest
tylko formalnym wyrazem, ani też mitem, legendą czy fantazją? Znaleźć
ją musimy. Nie ma innego wyjścia. Ale nie intelektem. Intelekt nasz
jest tworem czasu, pamięci i różnych reakcji - jest lamusem wiedzy
przeszłości Intelekt sam jest przeszłością. Sama jego natura jest
urabiana przez czas, przez wieki. A my wszak chcemy znaleźć coś, co
jest poza czasem, czego nie można nazwać, ani zamknąć w słowa, czego
nigdy nie ujmie żadne określenie. Bez odkrycia tego jednego, całe życie
ma tak mały sens; jest tylko nieskończonym szeregiem zmagań się, walk,
smutków i udręki, nieustających niepokojów i trosk. Jakże więc mamy
odkryć to rzeczywiste?
Czy stan ten nie odsłania się nam - a raczej czy nie nastaje - gdy
wielka cisza ogarnia całą naszą istotę? Gdyż o nic wówczas nie proszę,
niczego nie pragnę, nie jestem cnotliwy ani niecnotliwy; nie myślę o
własnym postępie, wzroście, ani osiągnięciach, nic nie zdobywam, ani
się nie spodziewam; znika również ambicja by nowy ład zaprowadzić na
świecie. Ów ład może nastać gdy znajdę rzeczywiste i prawdę; ona sama -
bez żadnego z mej strony wysiłku - sprowadzi porządek i ład. Czyż nie
jest więc ważne by przede wszystkim poznać i zrozumieć siebie,
wszystkie drogi i wyżłobione koleiny własnych myśli? Bo takie
rozumienie sprowadza ów stan ciszy, w której dokonuje się nieświadome
przeistoczenie; przemiana, w której nasze "ja" przestaje być ważne. Gdy
widzę wszystko to jasno, intelekt uspokaja się, myśl ucicha, i nie
rzuca się już w poszukiwaniu czegoś, nie żąda, nie wysila się aby się
czymś stać. I w tym spokoju, w tej wielkiej ciszy, objawia się
Rzeczywiste. Nie jest to fantazja, ani jakiś wschodni mistycyzm. Bez
poznania tej prawdy, cokolwiek będziemy robić nie zdołamy odwrócić
coraz gorszych wojen, katastrof i zniszczeń, bez tego człowiek zawsze
powstanie przeciw człowiekowi.
Sądzę iż rzeczywistość ta nie może objawić się tam, gdzie nie ma
samopoznania, tj. poznawania i odkrywania siebie ciągle, w każdej
chwili, przez obserwowanie siebie w zwierciadle naszego stosunku do
ludzi i wszystkiego co nas otacza. Tylko to może nam pomóc pozbyć się
wszystkich co do siebie złudzeń i uchronić myśl od snucia fantazji, w
które później sama się chroni. Gdy wyrywamy się z sieci różnych pojęć i
wierzeń, poczynamy rozumieć "to, co jest", tzn. "to, co jest" w
stosunku naszym do innych. I tak przez nieustanne zdawanie sobie sprawy
z naszego "ja" w działaniu, odkrywamy drogi i chwyty naszego intelektu;
a jest to księga której nie sposób odczytać od razu. Człowiek który
mówi "muszę ją zaraz odczytać i w pełni zrozumieć", nie zrozumie siebie
nigdy. Jest to księga którą trzeba odczytywać ciągle, od chwili do
chwili; ale nie należy tego co się odczytało gromadzić jako wiedzy,
gdyż taka wiedza jeno przeszkadza w doznaniu prawdy; wiedza jest
nagromadzeniem wspomnień, pamięcią, należy do dziedziny czasu, to tzw.
postępu. A prawda i rzeczywiste jest poza czasem, nie można tego
uskładać, ani nagromadzić ku użytkowi. Jawi się gdy myśl jest
najcichsza; ale ciszy takiej nie przywołają żadne metody ani ćwiczenia,
rodzi się ona sama, z wszechstronnego rozumienia naszego "ja", dróg i
działania naszej myśli, przez jasne zdawanie sobie sprawy ze stosunku
naszego do ludzi i całego świata wokoło.
Więc żadna metoda, żadna kultura cnót nie zbliży nas do prawdy, do
rzeczywistego; wyrabianie cnót staje się tylko zawadą, przeszkodą; a
bez doznania prawdy wszelkie zagadnienia i węzły jakie życie wokół nas
stwarza będą nieustannie się powtarzać. Myśl uspokaja się gdy poczynamy
rozumieć siebie, i tylko w tym spokoju, w tej zupełnej ciszy całej
naszej istoty, może objawić się owa rzeczywistość i prawda.
Przysłano mi kilka pytań, postaram się na nie odpowiedzieć, wpierw
jednak chciałbym wyjaśnić parę punktów. Jeśli ktokolwiek z moich
słuchaczy spodziewa się odpowiedzi która zagadnienie rozwiąże, czeka go
zawód; gdyż sam problem jest ważniejszy aniżeli możliwa odpowiedź;
nasze podejście do zagadnienia jest bardziej pouczające niż szukanie
jego rozstrzygnięcia. Jeśli wiemy jak podejść i ująć dany problem
właściwie, przekonany się iż w nim samym, a nie poza nim, kryje się
jego rozwiązanie. Ale tacy jesteśmy niecierpliwi, tak nam chodzi
zazwyczaj by od razu znaleźć odpowiedź i środki zaradcze, tak chcemy by
nam powiedziano co mamy robić, że nigdy nie badamy dostatecznie samego
problemu.
I jeszcze jedno: jest niezmiernie ważne umieć słuchać. Słuchamy rzadko;
tyle w nas własnych myśli się tłoczy, tyle kryje sprzeciwów i
przesądów, lub też tacy jesteśmy oczytani i obarczeni wiadomościami,
doświadczeniem i wiedzą własną, oraz innych ludzi, iż wszystko to
przeszkadza nam wsłuchiwać się prawdziwie, nie tylko w to co mówi dany
mówca, ale w ogóle we wszystko co nas otacza. A im wsłuchiwanie się
jest głębsze, tym bardziej wzrasta nasze rozumienie. Ale słuchać nie
jest łatwo. Aby móc prawdziwie słuchać musi w nas panować spokój, nie
skoncentrowanie gdyż to jest zawsze procesem coś wykluczającym z pola
naszej uwagi. Ale gdy słuchamy czegoś, gorąco chcąc to zrozumieć i
ogarnąć, wówczas istotnie możemy odkrywać rzeczy nowe, bo nie ma w nas
w tej chwili żadnej zapory, ani psychicznych żądań i własnych
projekcji, bo jesteśmy otwarci i cisi.
Czyż nie jest więc rzeczą doniosłą umieć słuchać - nie tylko mnie - ale
wszystkiego, przyjaciela, własnej żony, lub dzieci, a nawet polityków,
tak aby z samego tego procesu słuchania powstawała ufna pewność, która
nie jest przejawem naszego codziennego "ja". Większość z nas nie
posiada w ogóle żadnej pewności, przeto staramy się ją wyrobić, a tym
samym zmienia się ona w egocentryczną pewność siebie, swego "ja" i
zamyka nas w jego kręgu.
Gdy umiem się wsłuchać, nie tylko we wszystko w koło, ale i we własne
wewnętrzne impulsy, żądania, napory, wsłuchać się uważnie, a bez
wyjaśnień ani nadawania im specjalnych interpretacji, wówczas poczynam
rozumieć "to co jest". Teraz przejdę do odpowiedzi na pytania.
Pytanie: Jeśli człowiek należy do państwa zapewniającego mu wszelki
dobrobyt, jaki ma cel uczęszczanie na takie jak dzisiejsze zebrania?
Krishnamurti: Istotnie wszelkie nasze fizyczne potrzeby mogą być
zaspokojone przez państwo. Ale cóż z tego? Czy nie warto zbadać
dlaczego człowiek tak uparcie goni za utopią w tym fizycznym świecie i
w nim chce znaleźć zbawienie? Chcemy mieć świetnie zorganizowane
społeczeństwo, pragniemy widzieć doskonałego człowieka i doskonałe
państwo, i zatracamy się w tych projektach i planowaniach, zapominając
o całokształcie procesów jakim jest człowiek. Wszak człowiek to nie
tylko ta zewnętrzna, fizyczna istota; a gdzież jego wewnętrzny,
psychiczny świat? Te ogromne opory, lęki, sprzeciwy, troski i
zahamowania? Jeśli będziemy brali pod uwagę tylko jedną część wielkiej
całości jaką jest człowiek, pomijając i nie rozumiejąc wszystkich jego
procesów, nie zapewnimy mu wszechstronnego dobrobytu i szczęścia. Czyż
nie jest więc ważne by poznać i inne czynniki jego natury, głębokie,
ukryte pokłady jego psychiki, a nie skupiać uwagi na fizycznym
dobrobycie jedynie?
Nie chcę przez to bynajmniej powiedzieć aby ten ostatni należało
zaniedbać, lub usunąć się gdzieś w samotnię, w klasztorne zacisze. Ale
czyż nie powinniśmy wziąć pod uwagę całego człowieka, i wszystkich jego
procesów? Jeśli będziemy kłaść nacisk tylko na postęp ku doskonałej
Utopii, pomijając całą psychiczną głębię człowieka, ten jego ogromny
świat - trudności, zmagań, pragnień, lęków - zagadnienie człowieka
pozostanie nie rozwiązane.
Nie sądzę aby można było zrealizować Utopię bez zrozumienia całego
świata człowieka. Religia - nie wyznania, ani zorganizowane rytuały
itd. - ale prawdziwa religia, jest odkrywaniem pełnej, całkowitej
istoty ludzkiej i wszystkich jej wewnętrznych procesów, procesów więc i
tego co jest poza intelektem. Intelekt nie jest w stanie rozwiązać
żadnego z naszych problemów, potrzeba nam więc jakiegoś innego
czynnika, a ten może zaistnieć tylko w wewnętrznej, dogłębnej
przemianie.
Być może iż większość moich słuchaczy przyszła na to zebranie chcąc się
przekonać, czy istnieje dla jednostki jakakolwiek możliwość
przekroczenia ograniczeń swego umysłu i wyjścia poza warunkujące go
wpływy, aby to własnym przeżyciem odkryć. Ja sądzę że bez przeżycia
prawdy i rzeczywistego samo ekonomiczne planowanie i wysiłki by
stworzyć doskonałe państwo, nie zaprowadzą nas daleko. Myślę że
zaczynamy od złego końca. Jeśli rozpoczniemy właściwie tj. od poznania
prawdy, wówczas i tamto stanie się możliwe; wówczas doskonałe państwo,
doskonałe społeczeństwo stanie się osiągalne i będzie miało wartość.
Ale zaczynać od usiłowań stworzenia doskonałej społeczności, pomijając
prawdę i rzeczywiste, prowadzi tylko do dalszego chaosu, wraz z obozami
koncentracyjnymi i likwidowaniem tych z którymi się nie zgadzamy, czyli
do nie kończących się nigdy walk pomiędzy ludźmi. Ale rozumiejąc cały
proces naszych zależności i ograniczeń, widząc jakim sposobem umysł im
podlega - a jakiekolwiek byłyby jego działania i projekcje, intelekt
będzie zawsze uwarunkowany - rozumiejąc to, może zdołamy go
przekroczyć. Być może po to właśnie niektórzy z moich słuchaczy
znaleźli się tutaj.
Pytanie: Obserwuję moje myśli i uczucia, ale nie widzę aby to mnie
prowadziło naprzód; wciąż wpadam z powrotem w stare koleiny, w rutynę
myśli powierzchownych i rozbiegających się. Więc co mam robić?
Krishnamurti: Mały, ciasny umysł, obserwujący myśli i odczucia
pozostaje wciąż w obrębie swoich ograniczeń, nieprawdaż? Jeśli
umysłowość moja jest płytka, powierzchowna i małostkowa, mogę
obserwować moje myśli ad infinitum i oczywiście do niczego mnie to nie
doprowadzi; bo tenże ciasny intelekt spodziewa się zawsze jakichś
skutków, a wiec patrzy i obserwuje chcąc pewnych określonych
rezultatów; a że jest płytki i drobnostkowy więc i wszystko co pomyśli
będzie płytkie i małe - wszystkie moje wiary i bogi, działania i
sprzeciwy, metody i reguły, będą wciąż ciasne, małe, powierzchowne,
uwarunkowane moimi własnymi ograniczeniami. Toteż istotnym zagadnieniem
nie jest: "jak obserwować nasze myśli" ale: "czy jest w ogóle możliwe
aby intelekt, przy całej swej ciasnocie i płytkości, zdołał sam siebie
przekroczyć".
Samo obserwowanie myśli i odczuć nic ciasnemu umysłowi nie pomoże;
obserwuję myśli chcąc je zmienić, czucia aby je przetworzyć; ale istota
obserwująca, która chciałaby je przerabiać, sama jest ich wytworem, nie
jest czymś od nich różnym i odrębnym. Wprost bez tych uczuć i myśli nie
miałaby własnego istnienia. Wszak jestem tworem moich myśli, uczuć,
przeżyć, doświadczeń, zależności itp., sam jestem tym wszystkim. I oto
jedna cząstka mnie mówi: "będę obserwować różne moje myśli i uczucia i
starać się je zmienić, będę usiłować sprowadzić przemianę". Ale to
"ja", które chce coś z tymi myślami "zrobić" znajduje się samo w
obrębie i w polu tychże myśli, czyli umysł, ta część mnie która się
oddziela jako coś wyższego, i stara się opanować i nadać kierunek
myślom i uczuciom, sama stanowi ich nieodłączną część.
Proszę postarać się przemyśleć tę kwestię teraz, tu, razem ze mną. Czyż
jestem czymś odrębnym od moich myśli i uczuć? Wszak one to "ja". Jestem
ich wypadkową; te lęki, niepokoje, tęsknoty, zahamowania, zniechęcenia
i niezliczone pragnienia i chęci - to "ja", jestem sam tym wszystkim.
Więc gdy część mnie obserwuje te myślo-czucia i chce im nadać pewien
kierunek, oczywiście nie doprowadza to do niczego. Wprawdzie mogę je
nieco przerobić i zmodyfikować, ale istota która tę zmianę wprowadza
pozostaje nadal mała i ciasna. Cóż więc mam robić? Bowiem widzę
konieczność zasadniczej, dogłębnej przemiany w całym sposobie mojego
myślenia i czucia; chciałbym pozbyć się ambicji, lęku w jego
rozlicznych odmianach i tylu innych czynników mej psychiki. Widzę jasno
istotną tego konieczność. Ale cóż mam w takim razie zrobić? "Ja", które
samo składa się z ambicji, lęków, zatorów, zahamowań i pragnień, to
"ja", które jest tego wszystkiego nieodłączną częścią, starając się to
przekroczyć, lub sięgnąć poza nie, stworzy tylko nowe powikłania i nowe
zatory.
Jeśli jasno widzę tę prawdę iż cokolwiek będę robić w stosunku do mych
zahamowań i zatorów - np. starać się być pogodnym i radosnym, lub coś
zdobywać, czy też odwrotnie, pozbyć się chęci jakichkolwiek zdobyczy i
osiągnięć - doprowadzi mnie to nieuniknienie do dalszych powikłań i
zahamowań; jeśli istotnie ujrzę tę nagą prawdę, czyż nie uznam bezsensu
borykania się z jakimkolwiek zahamowaniem? Gdyż widzę wówczas iż nie ma
po co obserwować swych czucio-myśli; obserwowałem chcąc wprowadzić
jakąś zmianę, chcąc opanować je i urobić na modłę pewnego wzoru
myślenia i postępowania, ale gdy widzę że "ja" nie różni się od tych
myśli i uczuć pojmuję iż nie jest ono w stanie ich przetworzyć, może je
tylko trochę zmodyfikować, ułożyć w nieco inny wzór ale nie zdoła
radykalnie, rewolucyjnie przemienić całego naszego myślenia. Takie
przeistoczenie może się stać tylko wówczas gdy "ja" nie jest świadome
żadnego wysiłku ku zmianie.
Postarajmy się to zrozumieć. Gdy chcemy zmienić jakąś myśl lub czucie,
zazwyczaj robimy umyślny, świadomy w tym kierunku wysiłek; a przecież
ta świadomość jest sama wytworem i wypadkową walk, tarć, zmagań się i
cierpień, oraz chęci rezultatu. Jest to więc z góry uplanowanym
działaniem naszego intelektu, naszego "ja" i pewnego określonego
myślowego procesu. A to nie jest przeistoczeniem. Jest to tylko nieco
zmienioną kontynuacją pewnej myśli. Czyż nie widzimy konieczności i
wagi przemiany dogłębnej, zasadniczej, sięgającej dna nieświadomego,
przemiany która musi przyjść samorzutnie, bez żadnego z naszej strony
wysiłku? Takie przeistoczenie może zaistnieć gdy zrozumiemy całokształt
procesu naszego myślenia. Toteż rozmyślnie nie robię wówczas nic,
pojmując iż każda świadoma z mojej strony akcja może tylko zahamować je
i utrudnić.
Zasadnicza, całkowita przemiana dokonuje się w nas bez udziału woli.
Póki chcę działać w pewnym określonym kierunku, tylko wzmacniam i żywię
moje "ja", które wciąż pragnie coś pozmieniać, coś zdobyć, osiągnąć
jakiś rezultat. Zastanówmy się nad tym, a przekonany się że póki chcemy
zmienić jakieś przyzwyczajenie, lub sposób myślenia, albo nasz do kogoś
stosunek, czy też uwolnić się np. od lęku , dopóki świadomie
postanawiamy i umyślnie zabieramy się do tego przetworzenia, nie udaje
się nam to nigdy. Ale jeśli potrafimy zdać sobie jasno sprawę z samego
zjawiska lęku i jego procesu w nas, a potem dać mu spokój, więcej o nim
nie myśleć, przekonamy się iż coś się w nas dokonuje w głębi, jakaś
wielka a nieświadoma przemiana, w której lęk znika.
Ale większości z nas przeszkadza nieustanny impuls do działania, do
robienia czegoś, wprowadzania ciągle jakichś zmian; tymczasem intelekt
nie jest w stanie nigdy sprowadzić zmiany istotnej i radykalnej. Może
on tylko to samo nieco inaczej układać czy kształtować; ale nie może
nigdy uwolnić nas całkowicie od lęku, gdyż sam jest tego lęku wytworem.
Ale jeśli się zrozumie całość tego procesu, jeśli teraz, od razu, w
miarę słuchania, ujrzymy go jasno, przekonamy się iż zupełnie
niezależnie od naszych świadomych wysiłków jakaś przemiana dokonuje się
w głębi, która uwalnia naszą świadomą psychikę od lęku.
Świadomy intelekt nie może uwolnić nas od niczego; może coś przesuwać,
przekładać, modyfikować, ale pomimo to lęk wciąż pozostaje na dnie. Aby
uwolnić się odeń radykalnie, trzeba jasno zdawać z niego sprawę, trzeba
widzieć go w sobie, a potem odwrócić się niejako, zostawić go, bez
żadnego osądu, ani wysiłku aby coś z nim "zrobić". Po prostu widzieć że
w nas jest i trwać cicho, w zupełnym spokoju, a zasadnicza wewnętrzna
przemiana dokonuje się sama i nie będzie w niej już miejsca na lęk.
STRONA GŁÓWNA
UWAGI O ŻYCIU
Commentaries on Living. From the Notebooks of J. Krishnamurti, t. 1,
wyd. D. Rajagopal, Victor Gollancz, London 1956.
Tłumaczyła Wanda Dynowska
Uwagi o ludziach i życiu. Biblioteka Polsko-Indyjska, Madras 1959; wyd.
2 Bombay 1970
TRZECH ŚWIĄTOBLIWYCH EGOISTÓW
Przed paru dniami przyszło do mnie trzech świątobliwych egoistów.
Pierwszy był Sanjaainem, (tj. człowiekiem, który się wyrzekł świata);
drugi orientalistą, a zarazem wyznawcą wszechludzkiego braterstwa;
trzeci pracował z całym przekonaniem nad urzeczywistnieniem wspaniałej
utopii. Każdy z nich był całkowicie oddany swej pracy i patrzył z góry
na działalność i postawę życiową innych ludzi, każdy też czerpał
natchnienie i siły z własnych przekonań. Wszyscy trzej byli namiętnie
przywiązani do swych poglądów, a w każdym na swój sposób zaznaczała się
dziwna bezwzględność.
Mówili mi - zwłaszcza ów utopista, - iż gotowi są wyrzec się
wszystkiego dla swych przekonań, nawet siebie i przyjaciół poświecić.
Byli na pozór łagodni i skromni -najbardziej ten od braterstwa - a
jednak była w nich jakaś twardość, nieczułość serca i owa szczególna
nietolerancja, właściwa ludziom którzy się czują czymś lepszym od
innych. Uważali się za wybranych, którzy są powołani do wskazywania
drogi innym bowiem sami posiedli wiedzę i są pewni swej słuszności.
Sanjasin w toku poważnej rozmowy, stwierdził że przygotowuje się do
następnego żywota. Obecny - mówił - może mu dać niewiele, albowiem
potrafił już przeniknąć na wskroś wszystkie światowe ułudy i oswobodzić
się od doczesnych spraw. Przyznawał iż ma pewne wady, oraz trudności w
koncentracji, ale - dodał - w następnym wcieleniu musi dorosnąć do
ideału, który już dziś widzi przed sobą. Całe jego zainteresowanie i
energia skupiały się w przekonaniu iż ma się stać kimś wybitnym w
następnym swym życiu. Rozmawialiśmy dość długo a on wciąż podkreślał z
naciskiem doniosłość jutra, przyszłości. Przeszłość - mówił - istnieje
tylko w związku z przyszłością, a teraźniejszość jest jeno przejściem w
przyszłość; "dziś" może być ciekawe tylko przez wzgląd na jutro. Gdyby
to jutro nie istniało, po cóż byśmy mieli podejmować jakiekolwiek
wysiłki? Można by równie dobrze wegetować, lub jak cielę trwać w miłym
spokoju.
Całe życie było dlań nieustannym przesuwaniem się przeszłości w
przyszłość poprzez chwilową teraźniejszość; powinniśmy więc używać jej
- mówił, - aby się stać w przyszłości człowiekiem wybitnym - silnym,
rozumnym, współczującym. Zarówno teraźniejszość, jak przeszłość
przemijają, ale w jutrze dojrzewa owoc. Podkreślał wciąż iż dziś jest
jeno szczeblem i nie należy o nie zbytnio się troszczyć, ani mu nadawać
wielkiego znaczenia, trzeba natomiast widzieć jasno ideał jutra przed
sobą i wytrwale ku niemu dążyć, a osiągnie cię cel. Teraźniejszość
niecierpliwiła go i męczyła niewymownie.
Wyznawca braterstwa był bardziej wykształcony, używał też bardziej
poetycznego języka; umiał świetnie operować słowami, mówił łagodnie,
miękko i przekonywująco. On również stworzył idealny obraz siebie w
przyszłości. Musi stać się nie byle kim. Idea ta wypełniała jego serce,
toteż już zawczasu starał się gromadzić swoich przyszłych uczniów.
Śmierć - mówił - jest piękna, gdyż zbliża nas do tej boskiej wizji nas
samych w przyszłości; a myśl o niej czyni nam życie w tym brzydkim i
smutnym świecie znacznie łatwiejszym.
Pragnął gorąco przetwarzać i upiękniać świat i pracował szczerze dla
urzeczywistnienia braterstwa ludzi. Uważał iż ambicja wraz z
nieodłącznym od niej okrucieństwem i amoralnością jest nieodzowna na
tym świecie gdzie wszak należy niejednego dokonać; twierdził również,
iż chcąc prowadzić różne organizacyjne prace, trzeba - niestety - mieć
dość twardą rękę. Praca nasza jest ważna, - mówił - gdyż ma pomagać
ludzkości, więc każdy kto się jej przeciwstawia musi być odsunięty -
oczywiście łagodnie. Organizacja stworzona dla wykonywania tej pracy ma
najwyższą wartość, toteż nie możemy dopuścić aby jej utrudniano. "Inni
mają swoje drogi i metody - dodał, - ale w istocie nasza jest
najważniejsza, a każdy kto nam w tej pracy przeszkadza, nie jest jednym
z nas."
Utopista był dziwnym połączeniem idealisty i człowieka na wskroś
praktycznego. Ewangelią jego nie było dawne, lecz nowe; w to nowe
wierzył bez zastrzeżeń. Twierdził, iż wic co przyszłość niesie,
albowiem ta nowa ewangelia dokładnie ja, przepowiedziała. Planem jego
było najpierw szerzyć zamęt, a potem organizować i przeprowadzać swoje.
Teraźniejszość - mówił - jest zgniła, trzeba ją zburzyć doszczętnie i
dopiero po zniszczeniu jej coś nowego zbudować. Trzeba poświęcić
teraźniejszość dla jutra; człowiek przyszłości jest ważny, los
człowieka dzisiejszego ma małe znaczenie. "Wiemy dobrze, jak stworzyć
tego człowieka przyszłości" - mówił - "możemy z łatwością ukształtować
jego umysł i urobić serce, ale aby dokonać czegoś dobrego, musimy
wpierw zdobyć władzę; gotowi jesteśmy poświęcić siebie i innych, aby
stworzyć nowy porządek na świecie; zniszczymy każdego, kto nam stanie
na drodze, bowiem jakość środków nie ma żadnego znaczenia; cel uświęca
wszystkie środki".
"Dla osiągnięcia ostatecznego celu tj. pokoju, można używać każdej
formy gwałtu i przymusu; dla zapewnienia swobody jednostce w
przyszłości, ucisk i tyrania są dziś nieuniknione. Gdy pochwycimy
władzę w swe ręce," - stwierdzał" - „będziemy używali wszelkiego
rodzaju przymusu, byle za wszelką cenę zbudować nowy porządek na
świecie; by zorganizować bezklasowe społeczeństwo, nie mające żadnych
kapłanów. Nie odstąpimy nigdy od naszej podstawowej tezy,
zjednoczyliśmy się z nią całkowicie, ale będziemy zmieniać strategię i
taktykę w zależności od zmieniających się warunków. Planujemy,
organizujemy i działamy w jednym celu: by zniszczyć człowieka
dzisiejszego, a stworzyć człowieka jutra".
Sanjasln, wyznawca braterstwa i utopista, wszyscy trzej żyją dla jutra,
dla przyszłości. Nie mają, w zwykłym tego słowa znaczeniu, wygórowanych
ambicji, nie pragną zaszczytów, bogactwa, sławy czy uznania; ambicje
ich są o wiele subtelniejsze. Utopista utożsamił się z pewną grupą i
wierząc w jej siłę był pewien iż jest zdolna nadać nowy kierunek życiu
całego świata; wyznawca braterstwa marzył o wzniesieniu się na wyżyny;
a Sanjasin o osiągnięciu swego celu - doskonałości. Wszyscy trzej są
pochłonięci swym własnym stawaniem się, rozwojem i ekspansją swego
"ja". I nie dostrzegają że właśnie te pragnienia są zaprzeczeniem
pokoju, braterstwa, prawdziwego szczęścia.
Ambicja w jakiejkolwiek formie - żywiona w imieniu grupy, czy z
pragnienia osobistego zbawienia lub duchowych osiągnięć - jest
tłumieniem i odwlekaniem bezpośredniego czynu. Pragnienie wybiega
zawsze w przyszłość; chęć stania się czymś jutro, kiedyś, w
przyszłości, hamuje czyn w "dziś". A właśnie "dzisiaj" o wiele więcej
znaczy aniżeli jutro; chwila obecna zawiera całość czasu; dogłębne
zrozumienie tego wyzwala nas z więzów czasu. Stawanie się czymś
dokonywa się zawsze w czasie, jest jego przedłużaniem, a więc i
przedłużaniem męki. Stawać się jest czymś zgoła innym aniżeli być.
Być można tylko w teraz, a wejść w stan bytu jest największą z
przemian. Stawanie się czymś jest jeno formą ciągłości, przedłużaniem
czasu; a przemiana dogłębna i całkowita, może dokonać tylko w "teraz";
tylko w teraz można być.
UTOŻSAMIANIE SIĘ
Co jest przyczyną, że identyfikujemy się z czymś poza sobą, z grupą,
organizacją, narodem? Dlaczego nazywam siebie chrześcijaninem, hindusem
czy buddystą, albo zostają członkiem którejś z niezliczonych sekt?
Należymy do tej czy też innej, religijnej albo politycznej grupy,
dzięki tradycji lub przyzwyczajeniu, dzięki własnemu impulsowi lub
przesądom, czy też z lenistwa albo naśladownictwa. A wzorując się na
innych utożsamiamy się z daną grupą, co kładzie kres wszelkiej twórczej
myśli i rozumieniu; i człowiek staje się pionkiem w rękach partyjnego
czy religijnego kierownika, albo swego ulubionego przywódcy.
Parę dni temu ktoś powiedział iż czuje się wyznawcą Krishnamurtiego, o
kimś innym zaś wspomniał, że tamten należy do innej grupy. Ale mówiąc
to nie zdawał sobie zupełnie sprawy, co znaczy taka przynależność; a
nie był to wcale człowiek niemądry, był kulturalny, oczytany, rozsądny,
nie był też sentymentalny i nie traktował spraw emocjonalnie, raczej
odwrotnie, patrzył jasno i trzeźwo.
Dlaczegóż został wyznawca, Krishnamurtiego ? Najpierw szedł za wzorem
innych, należał do rozmaitych grup i organizacji, aż wreszcie poczuł
się nimi znużony i znalazłszy nowego człowieka stał się jego wyznawcą i
z nim się utożsamił. Ze słów jego można było wywnioskować że swe
poszukiwania uważa za skończone. Zarzucił kotwicę, i na tym kończy swe
wędrówkę odkrywczą. Wybrał i nic już nie będzie mogło ruszyć go z tego
stanowiska. Zapuści teraz wygodnie korzenie i będzie stosował się z
żarliwością do wszystkiego co było już, lub jeszcze będzie powiedziane.
Czy takie utożsamianie się z innym człowiekiem jest dowodem miłości?
Czy obejmuje ono odkrywcze eksperymentowanie? Czy może odwrotnie,
wszelkie utożsamianie się kładzie kres miłości i samodzielnemu
odkrywaniu? Wszak identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest formą
posiadania, stwierdzaniem własności, a czyż uczucie posiadania nie jest
zaprzeczeniem miłości? Uważać coś za swą własność to upewnić się w
poczuciu bezpieczeństwa, otaczać się murem, który nas chroni i czyni
niedosięgalnym. W każdym utożsamianiu się kryje się zawsze mniej lub
bardziej subtelny opór, a czyż miłość jest rodzajem samoobronnego
oporu? Czy miłość może w ogóle istnieć tam gdzie jest samoobrona?
Miłość jest bezbronna, giętka, odbiorcza, jest najwyższą wrażliwością,
a identyfikowanie się niweczy wszelką wrażliwość; nie idzie ono nigdy w
parze z miłością, jedno wyklucza drugie. Identyfikowanie się z
czymkolwiek bądź jest w samym swym założeniu procesem myślowym, który
dąży do zabezpieczenia się i ekspansji; w tym procesie stawania się
czymś, człowiek musi bronić się i sprzeciwiać, posiadać i odrzucać;
może w nim zdobyć więcej sprytu i twardości, ale cóż to ma wspólnego z
miłością? Utożsamianie się niweczy wolność, a tylko w pełnej swobodzie
może istnieć ta najwyższa forma wrażliwości jaką jest miłość.
Czy identyfikowanie się z czymś jest potrzebne aby móc odkrywać i
eksperymentować? Czy sam akt poddania się czemuś, czy komuś, nie ucina
wszelkiej możliwości dociekliwego badania ? Nie można doznać szczęścia
jakie rodzi się z prawdy, gdy nie eksperymentujemy w odkrywaniu siebie.
A identyfikowanie się uniemożliwia odkrywczość; jest ono jedną z odmian
lenistwa; jest jakby doświadczaniem zastępczym - poprzez kogoś innego -
a więc czymś sztucznym i nieprawdziwym.
Aby móc samemu doświadczać, trzeba skończyć z wszelkim utożsamianiem
się, jak i ze strachem; lęk uniemożliwia prawdziwe doznania. A u
podłoża wszelkiego utożsamiania się - z człowiekiem, grupą, ideologią,
czy teorią - kryje się zawsze strach. Lęk zawsze się czemuś
przeciwstawia, coś tłumi, budzi chęć samoobrony; a w tym stanie czyż
można się puścić na nieznane morza? Nie da się znaleźć prawdy i
szczęścia jeżeli nie podejmiemy takiej odkrywczej wędrówki, badając
drogi i działania naszego "ja". Wszak nie można odpłynąć od brzegu
stojąc na kotwicy. Utożsamianie się jest schronem. A wszelkie
schronienie wymaga obrony; a to, co jest bronione niszczeje szybko.
Identyfikowanie się z czymkolwiek sprowadza nieodmiennie swe własne
zniszczenie; stąd powstają ustawiczne starcia i konflikty pomiędzy
różnymi wiernościami.
Im bardziej staramy się utożsamić z czymś albo odwrotnie walczymy
przeciw temu, tym większe powstają w nas przeszkody ku rozumieniu. Gdy
jasno zdamy sobie sprawę z całego procesu utożsamiania się z różnymi,
zarówno zewnętrznymi jak wewnętrznymi, czynnikami i zrozumiemy że jego
zewnętrzne wyrazy są tylko projekcją naszej własnej wewnętrznej chęci i
potrzeby, dopiero wówczas prawdziwe odkrywanie i radość stają się
możliwe. Ale człowiek, który się z czymś na stałe utożsamił, nigdy nie
pozna wolności. A tylko w wolności jawi się Prawda.
PLOTKI l ZGRYZOTY
Jakże uderzająco są do siebie podobne! Jedne i drugie rodzą się z
niespokojnej, rozproszonej myśli. Umysł pełen niepokoju i
powierzchniowej ruchliwości lubuje się w różnorodnych i ciągle
zmieniających się wyrazach i działaniach; musi być wciąż czymś zajęty,
pożąda coraz silniejszych wrażeń i zmiany przedmiotów przyciągających
jego uwagę; a plotki i obmowy tego wszystkiego mu dostarczają.
Zajmowanie się plotkami jest antytezą wrażliwości i głębszego
odczuwania. Mówienie o innych, czy to źle czy dobrze, jest ucieczką od
siebie, a ta z kolei staje się przyczyną rozedrgania myśli. Wszelka
ucieczka jest z samej swej natury pełna niepokoju. Większość ludzi
zajmuje się z upodobaniem cudzymi sprawami; wyraża się to między innymi
w chętnym czytaniu niezliczonych czasopism, które zapełniają cale
szpalty opisami kradzieży, zabójstw, rozwodów itp.
Interesuje nas co inni o nas myślą, chcemy więc i o nich wszystko
wiedzieć; liczymy się z ich opinią, stąd powstają różne, brutalne i
subtelne, formy snobizmu i hołdowania autorytetom. I rozpraszamy się
coraz bardziej, uzależniając się od rzeczy zewnętrznych; a wewnątrz
szerzy się w nas pustka. Im więcej uwagi kierujemy ku zewnątrz, tym
więcej potrzebujemy wrażeń i rozrywek, a ich wpływ czyni całą psychikę
niespokojną, a myśl rozproszoną, nie zdolną do głębszych odkryć i
dociekań.
Zajmowanie się plotkami to wyraz rozedrgania myśli; ale samo
powstrzymywanie się od nich nie dowodzi że umysł jest cichy. Cisza i
spokój umysłu nie rodzą, się z jakiegokolwiek zaprzeczenia czy
wyrzeczenia się, przychodzą one wraz z rozumieniem tego co jest. Aby
zrozumieć to co jest trzeba być niesłychanie czujnym i ogarniać w lot
każdą rzecz, bowiem to co jest nie pozostaje w bezruchu, nie jest nigdy
statyczne.
Większość z nas nie czułaby wcale że żyje gdybyśmy się wciąż o coś nie
kłopotali i nie martwili; nieustanne borykanie się z trudnościami jest
dla wielu ludzi jakby potwierdzeniem ich własnego istnienia. Po prostu
nie możemy sobie wyobrazić życia bez jakiejś troski czy kłopotu, i
zdaje się nam że im więcej nas pochłania jakaś sprawa, tym żywsi
jesteśmy i bardziej aktywni. A przecie nieustanne naprężenie myśli
zajętej jakimś problemem -najczęściej przez nią samą stworzonym - tylko
nuży umysł i stępia wrażliwość.
Co jest przyczyną tego nieustającego zaabsorbowania myśli jakąś
trudnością lub zagadnieniem? Czy kłopotanie się, jakby cięgle
przeżuwanie, trosk i zmartwień może coś pomóc i rozwiązać? Czy też
odpowiedź na nurtujące nas zagadnienie przychodzi sama gdy myśl się
ucisza? Ale większości ludzi spokój i cisza myśli wydają się czymś
przerażającym; boją się takiej ciszy w sobie, bo któż wie co się z niej
może nagle, nieoczekiwanie wyłonić, a ciągłe troskanie się o coś jest
przed tym ochroną. Psychika która się obawia odkrywać w sobie
nieoczekiwane musi z konieczności utrzymywać postawę obronną, a
nieustanne kłopotanie się jest jej samoobroną.
Powierzchniowe warstwy naszego umysłu stały się nazbyt ruchliwe i
rozedrgane pod wpływem otaczających warunków, przyzwyczajeń, oraz
ciągłego naprężenia; życie współczesne wzmaga tę zewnętrzną ruchliwość
i rozproszenie, i to się zmienia również w formę samoobrony. Wszelka
postawa obronna jest rodzajem oporu i utrudnia rozumienie.
Kłopotanie się o coś jak i plotkowanie jest na pozór wyrazem żywego i
głębszego zainteresowania, ale przy bliższym badaniu przekonujemy się
iż wcale nie wynika z żywości odczuwania, lecz po prostu z chęci wrażeń
i podniet; te wciąż się zmieniają dlatego też przedmioty naszych trosk
jak i obmów są coraz to inne. Ale ta zmiana jest tylko zmodyfikowane
formą tego samego. Zarówno plotki jak i zgryzoty mogą zniknąć dopiero
wówczas, gdy zrozumiemy przyczyny rozproszenia myśli. Samoopanowywanie,
ćwiczenia i urabianie myśli nie sprowadzą spokoju, tylko stępią i
zacieśnią umysł i zmniejszą naszą wrażliwość.
Ciekawość nie prowadzi do rozumienia, przychodzi ono wraz z poznawaniem
siebie. Człowiek który cierpi nie jest niczego ciekaw; sama ciekawość
wraz z jej spekulatywnymi odmianami, stanowi przeszkodę w samopoznaniu.
Spekulacje myślowe jak i ciekawość dowodzą tylko niepokoju i
rozedrgania myśli; a rozproszony choćby najzdolniejszy umysł niweczy
szczęście i rozumienie.
MIŁOŚĆ A MYŚL
Myśl, z całą swą emocjonalną zawartością, to nie miłość. Myśl
nieodmiennie miłości zaprzecza, gdyż podstawą jej jest pamięć, a miłość
nie ma nic z pamięcią wspólnego. Gdy myślimy o kimś kochanym, owa myśl
nie jest miłością. Możemy sobie przypominać przyzwyczajenia, ruchy,
sposób bycia, upodobania czy antypatie przyjaciela, i myśleć o miłych
lub smutnych chwilach czy zdarzeniach w naszym wzajemnym stosunku, ale
obrazy, które nam pamięć podsuwa, to nie miłość. Myśl z samej swej
natury zawsze dzieli i wyodrębnia. Poczucie czasu i przestrzeni,
rozłąki i bólu rodzę się wszystkie z myślowego procesu, a miłość może
istnieć tylko tam, gdzie len proces ustaje.
Intelekt nieuniknienie wytwarza poczucie własności, ów zmysł
posiadania, z którego świadomie lub nieświadomie rodzi się zazdrość; a
gdzie jest zazdrość tam nie może być miłości; a jednak większość ludzi
uważa właśnie zazdrość za wyraz miłości. Zazdrość i zawiść są zawsze
wytworem myśli, reakcją emocjonalnych składników intelektu. Gdy
poczucie posiadania lub bycia posiadanym, napotyka zaporę i
zahamowanie, tworzy się pustka, którą wypełnia zazdrość zamiast
miłości. Tyle zawiłych komplikacji i cierpienia powstaje właśnie
dlatego że myśl chce grać rolę miłości.
Gdy nie myślimy często o kimś bliskim jesteśmy skłonni przypuszczać że
go nie kochamy; ale czy myślenie o kimś jest miłością? Gdybyśmy na
przykład spostrzegli że nie myślimy o przyjacielu, którego - wedle
naszego przekonania - kochamy, bylibyśmy tym niemal przerażeni,
nieprawdaż? Podobnie gdybyśmy nie zwracali się myślą do kogoś drogiego
który umarł, wyrzucalibyśmy sobie oziębłość, obojętność, brak
wierności, i w tym poczuciu staralibyśmy się specjalnie zwracać ku
niemu myśl, stawialibyśmy przy sobie i wpatrywali się w jego
fotografie, lub we własne o nim wspomnienia - czyli obrazy myślą lub
ręką ludzką stworzone; - ale wypełniać serce obrazami wyobraźni to nie
zostawiać w nim miejsca na miłość. Gdy przyjaciel jest z nami nie
myślimy o nim, prawda? Tylko w jego nieobecności pamięć przywołuje
sceny i zderzenia przeżytych z nim, a minionych chwil; czyli poczyna
odtwarzać to, czego już nie ma, co umarło. I to ożywianie
nieistniejącej, martwej przeszłości, jakże często nazywamy miłością. -
Czyli dla wielu ludzi miłość jest ożywianiem tego, co jest już martwe;
a to jest zaprzeczaniem samemu życiu. Żyjemy więc wciąż martwą
przeszłością, tym czego nie ma, toteż sami jesteśmy jakoby martwi, choć
nazywamy to miłością.
Wszelkie procesy myślowe zaprzeczają zawsze miłości. To myśl, a nie
miłość, stwarza różne komplikacje emocjonalne. Myśl jest największym
wrogiem miłości. Oddziela to, co jest, od tego co powinno być; i na tym
podziale i odróżnieniu opiera się cała nasza moralność; ale zarówno
ludzie moralni jak i amoralni, nie wiedzą, czym jest miłość. Wskazania
moralne stworzone przez intelekt, aby utrzymać w pewnych ramach
wzajemne stosunki ludzkie w społeczeństwie, nie mają nic wspólnego z
miłością; stanowię raczej proces tężenia, na kształt twardniejącego
cementu.
Myśl nie jest nigdy drogą do miłości; nie może budzić jej ani rozwijać,
bowiem miłości nie da się hodować jak roślin w ogrodzie. Sama chęć
wyrabiania jej i kultywowania jest procesem myślowym.
Każdy kto potrafi z pewną dozą czujności obserwować siebie, stwierdzi z
łatwością, jak wielką rolę odgrywa w jego życiu myśl. Ma ona oczywiście
swe właściwe miejsce, spełnia swoje zadanie, ale nie ma ono nic
wspólnego z miłością. Tylko to, co ma jakiś związek z myślą, może być
przez myśl zrozumiane; a tego, co nie ma z nią żadnego związku,
intelekt nigdy nie zdoła uchwycić. Spytacie, czymże tedy jest miłość?
Miłość jest stanem duszy, w którym myśl całkowicie ucicha. Ale samo
określanie miłości jest procesem intelektualnym, więc nie ma z nią nic
wspólnego.
Trzeba zrozumieć myśl samą w sobie, a nie starać się schwytać miłość
myślą. Jednak samo odsunięcie wszystkich myśli nie sprowadza jeszcze
miłości. Można uwolnić się od intelektualizmu, gdy zrozumiemy w pełni
prawdziwe znaczenie procesów myślowych; a na to potrzeba głębokiego
rozumienia siebie; płytkie i powierzchowne o sobie twierdzenia na nic
się tu nie zdadzą. Umiejętność prawdziwej medytacji, a nie
przyzwyczajenia myślowe, jasna świadomość i czujność wobec siebie, a
nie określenia i definicje, odsłaniają nam istotę procesów myślowych. A
bez doświadczalnego ich poznania miłość się nie objawi.
SAMOTNOŚĆ A OSAMOTNIENIE
Słońce już zaszło, a sylwetki drzew rysowały się. wyraźnie na tle
ciemniejącego nieba. Szeroka, majestatyczna rzeka płynęła spokojnie i
cicho; księżyc podnosił się znad horyzontu, wychylając się spoza pni
dwóch wielkich drzew, ale długie cienie nie kładły się jeszcze na
ziemię.
Szliśmy spadzistym brzegiem rzeki, a potem ścieżyną biegnącą wzdłuż
zielonych, pszenicznych pól. Starożytna to była droga; liczyła wiele
stuleci, tysiące ludzi od wieków nią chadzało; była bogata w tradycją i
ciszę. Biegła między polami, wśród wielkich mangowych drzew i
opuszczonych światyniek. Duże ciemniejące plamy ogrodów zaznaczały się
wyraźnie w zbliżającym cię zmierzchu, a urocza woń groszków pachnących
unosiła się w powietrzu. Ptaki układały się po gniazdach do snu, a w
dużym stawie odbijały się pierwsze gwiazdy.
Przyroda nie była słodka ani łaskawa w ten wieczór. Drzewa spowite
milczeniem i mrokiem wydawały się surowe i skupione w sobie. Minęło nas
na rowerze paru żywo rozprawiających wieśniaków i znów zapanowała ta
sama głęboka cisza, spokój który nastaje, gdy rzecz wszelka zdaje się
samotna i w sobie skupiona.
Ale samotność te nie jest samotnością bolesną ani przerażającą, jest
ona inna. Jest to samotność samego istnienia, niczym nie skażona,
bogata pełnią, doskonała. To drzewo tamaryszku opodal, samo w sobie
skupione, jest tylko i jedynie sobą. Podobnie samą, zwartą i całkowitą
w sobie jest ta samotność. Człowiek jest sam - jak ogień, jak kwiat,
ale nie zdaje sobie sprawy z ogromu i nieskazitelności tego stanu.
Tylko trwając w takiej samotności można wejść w kontakt i prawdziwe
obcowanie ze wszystkim co nas otacza. Ta samotność to nie zamykanie
się, ani odpychanie czegokolwiek bądź. Jest ona oczyszczeniem,
uwolnieniem się od wszelkich motywów, pragnień, dążeń i celów.
Samotność ta nie jest wytworem umysłu ani jego celem; nie można jej
chcieć. Gdy taka chęć się w nas pojawia jest ona tylko ucieczką od
smutku iż nie potrafimy z niczym wejść w żywy kontakt, w prawdziwe
zjednoczenie.
Samotność bolesna to osamotnienie, z jego lękiem i udręką, nieunikniony
skutek działania naszego małego "ja". Właśnie ten proces odosabniania
się - czy to ograniczony i ciasny, czy w swym zasięgu szeroki - stwarza
zamęt, chaos, konflikty i cierpienia. Odosabnianie się nie może nigdy
zrodzić prawdziwej samotności; musi ono całkowicie zniknąć, aby mogła
się pojawić samotność istotna. Ta jest jednolita i niepodzielna; a
odosabnianie się jest zawsze dzieleniem i wyodrębnianiem. To, co jest
samo w sobie samotne, jest zarazem giętkie, a więc wytrzymałe. Tylko
owo samoistnie samotne może wejść w kontakt z tym, co jest bezgraniczne
i bezprzyczynowe. Dla człowieka który, zna taką samotność - życie jest
wieczne, nie ma dlań śmierci. Bo to, co jest samoistne nie może
przestać być.
Księżyc wznosił się teraz ponad wierzchołki drzew, a cienie stawały się
coraz ciemniejsze i głębsze. Pies gdzieś zaszczekał gdyśmy przechodzili
koło wioski, wracając brzegiem rzeki. Nurt jej był tak cichy, iż
chwytał odbicie gwiazd i świateł wielkiego mostu w oddali. Na wysokim
brzegu stały dzieci; aż do nas dobiegał ich śmiech i kwilenie jakiegoś
niemowlęcia. Rybacy wytrząsali i układali swe sieci. Nocny ptak cicho
przeleciał. Z drugiego brzegu dolatywała tęskna pieśń, słowa jej
brzmiały wyraźnie i przejmująco. Oto znów ta wszechprzenikająca
samotność życia, które samo w sobie skupione trwa.
OBRZĘDY
Na obszernym dziedzińcu, wśród drzew, stał kościół. Wchodzili tam
ludzie biali i ciemnoskórzy. Wewnątrz było więcej świateł aniżeli w
europejskich kościołach, ale urządzenie było zupełnie takie same.
Właśnie odbywał się piękny obrzęd. Po skończonym nabożeństwie zaledwie
paru ludzi kolorowych zwróciło się do białych, i odwrotnie; i każdy
poszedł w swoją stronę.
A na innym kontynencie, na drugim końcu świata, była świątynia, gdzie
śpiewano sanskryckie strofy i odprawiano Pudżę - obrzęd Hinduizmu.
Tutaj wierni wypełniający chram należeli do innego typu kultury. Ton i
rytm słów sanskryckich jest przejmujący i mocny, posiada dziwną powagę
i głębię.
Można się nawrócić z jednego wyznania na drugie, przejść od jednych
dogmatów i wierzeń do innych, ale nie można się nawrócić ku rozumieniu
Rzeczywistego i Prawdy. Można zmienić zdanie i wierzenie, ale Prawda -
Bóg - nie jest sprawą przekonań; jest to doznanie nie oparte na żadnym
dogmacie ani wierzeniu, ani też na żadnym uprzednio doświadczonym
przeżyciu. Jeśli przeżywamy coś, co się rodzi z naszego wierzenia
przeżycie to będzie reakcją przez nie uwarunkowaną. Jeśli przychodzi
jakieś nagłe, zupełnie nieoczekiwane i bezpośrednie doznanie, a my
potem na nim opieramy następne, nowe, wówczas będą one tylko ciągłością
pamięci, reagującej na kontakt z chwilą obecną. Pamięć jest zawsze
rzeczą martwą, ożywającą tylko przy kontakcie z wiecznie żywą
teraźniejszością.
Nawrócenie jest zamianą jednego dogmatu lub wierzenia na inne,
przejściem od jednego rodzaju obrzędów do innych - które nam w danej
chwili dają więcej zadowolenia, - ale to nie otwiera nam bynajmniej
drogi do Prawdy. Odwrotnie: szukanie tego, co nam da większe
zadowolenie przeszkadza ujrzeć Rzeczywiste i Prawdę. A przecież właśnie
do takich nawróceń dążą różne zorganizowane religie i wyznaniowe grupy;
usiłują one nawracać ludzi ku bardziej lub mniej logicznym dogmatom,
przesądom, nadziejom i oczekiwaniom. Zapraszają nas do lepszego
więzienia. Może ono być wygodne lub niewygodne, to zależy od naszej
natury i upodobań, ale jest zawsze i w każdym razie więzieniem.
Zarówno w religii jak polityce, na różnych poziomach kultury odbywają
się wciąż takie nawracania. Organizacje ze swymi przywódcami kwitną i
prosperują przez utrzymywanie ludzi w obrębie ideologii jakie im
przedstawiają, czy będą one religijne, czy ekonomiczne. I w tym
procesie kryje się wzajemny wyzysk. Prawda jest poza wszelkimi
schematami i ideologiami, poza strachem i nadzieją. Jeśli chcecie
odkryć najwyższe szczęście Prawdy, musicie zerwać z ograniczeniami
ideologii, obrzędów i ceremonii.
Intelekt znajduje zabezpieczenie w religijnych i politycznych
schematach i czerpie z nich silę; właśnie ten fakt nadaje żywotność
wszelkim zrzeszeniom. Są w nich zawsze starzy bywalcy i nowicjusze; oni
to utrzymują ruch w organizacjach i podtrzymują ich lokaty i stan
posiadania; a zasięg wpływów i prestiż stowarzyszenia przyciągają ku
niemu ludzi hołdujących powodzeniu i światowym mądrościom. Gdy intelekt
spostrzega że dotychczasowe ramy ideologiczne już go nie zadawalają i
nic wzmagają jego żywotności, zwraca się do innych wierzeń i dogmatów,
które nowych dostarczają podniet i zadowolenia i więcej dodaję sił.
Intelekt jest więc wytworem środowiska, żywi się i odświeża
zewnętrznymi wrażeniami i utożsamianiem tj. jednoczeniem się z różnymi
ideologiami; dlatego też trzyma się uparcie reguł postępowania,
schematów myślenia, itp. Dopóki umysł jest wytworem przeszłości, nigdy
nie odkryje Prawdy, a nawet nie dopuści by Prawda się objawiła.
Trzymając się zrzeszeń i organizacji tym samym oddala od siebie
szukanie Prawdy.
Oczywistym jest że obrzędy stwarzają atmosferę w której uczestnicy
czują się zazwyczaj miło i dobrze; zarówno jednostkowe jak zespołowe
rytuały dają pewien spokój myśli i stanowią uderzającą przeciwwagę nudy
i -uciążliwości codziennego życia. Posiadają dużo swoistego piękna,
harmonii, rytmu; ale w istocie są podnietami, które, podobnie jak
wszystkie inne środki podniecające z czasem przytępiają myśl i
wyziębiają serce. Obrzędy stają się przyzwyczajeniem, tak iż trudno bez
nich się obejść. I ową tęsknotę do nich, czy też potrzebę ich, uważa
się za duchowe odnowienie, za wzmocnienie sił by lepiej stawić czoło
życiu, za codzienną czy cotygodniową medytację itp.; ale wnikając nieco
głębiej w ten proces, zauważymy iż są one próżnym powtarzaniem, dającym
wspaniałą, a wielce "szanowną" ucieczkę od konieczności poznawania
siebie. A bez niego wszelki czyn ma niewielką wartość.
Powtarzanie słów, zdań, śpiewów, chociaż na razie może się zdawać
podnietą i czynnikiem podnoszącym, w istocie działa usypiająco, A gdy w
takim przytępionym stanie przychodzą różne przeżycia są one tylko
projekcjami naszego "ja". Jakkolwiek byłyby przyjemne są zawsze złudne.
Doznanie Prawdy nie przychodzi pod wpływem żadnych praktyk, ani
powtarzanych obrzędów. Prawda nie jest celem jakiegoś procesu, ani
rezultatem dążeń i wysiłków. Nie można jej przywoływać, albowiem nie
należy do dziedziny myśli.
BOGATY I BIEDNY
Było gorąco i parno, a hałas dużego miasta napełniał powietrze. Ciepły
wiatr niósł się od morza, a od czasu do czasu zalatywał zapach benzyny
i smoły. Choć czerwone słonce zapadało już w morze, upał jeszcze nie
zelżał. Grupa osób która zapełniała przed chwilą pokój, rozeszła się, a
my wyszliśmy na ulicę.
Papugi jak lśniące zielone błyskawice powracały właśnie na nocne
legowiska; wylatują one wczesnym rankiem kierując się ku północy, do
sadów i pól zielonych, w szeroką przestrzeń, a nad wieczorem wracają by
spędzić noc wśród gałęzi miejskich drzew. Ciekawy jest ich lot, nigdy
równy, raczej gwałtowny, zuchowaty, hałaśliwy. Nie lecą wprost przed
siebie, jak inne ptaki, a zataczają kręgi, to w lewo to w prawo, lub
spadają nagle w listowie drzew. Ze wszystkich ptaków mają chyba
najbardziej niespokojny lot; ale jakie są piękne, o tym połyskliwym
złoto-zielonym upierzeniu i czerwonym dziobie! Sępy szpetne i ciężkie,
długo krążyły nad drzewami aby wreszcie usadowić się na palmach do snu.
Zbliżał się do nas jakiś człowiek grając na fujarce; szedł pod górę nie
przestając grać. Poszliśmy za nim, Skręcił w jedną z małych uliczek
wciąż grając. Jakże dziwnie brzmiała ta pieśń fujarki wśród gwaru
miasta; dźwięki jej przenikały głęboko w serce. Było w nich coś z
prawdziwego piękna.
Idąc w pewnym oddaleniu za grajkiem, minęliśmy parę wąskich uliczek, aż
znaleźliśmy się na szerszej i lepiej oświetlonej. Na brzegu chodnika
siedziała tu grupa ludzi, grajek przyłączył się do niej, a my
uczyniliśmy to samo. l oto siedzieliśmy wokół niego, a on grał.
Słuchaczy stanowili przeważnie posługacze, kierowcy taksówek i stróże
nocni, było też kilkoro dzieci i opodal parę psów. Samochody mknęły
ulicą; w jednym z nich szofer był przy kierownicy, a w jasno
oświetlonym wnętrzu siedziała pięknie ubrana dama. Drugi samochód
przystanął, kierowca wyskoczył i przyłączył się do naszej grupy.
Wszyscy rozmawiali głośno i wesoło, śmiejąc się i gestykulując; ale
pieśń fujarki nie przerywała się ani na chwilę; a w tonach jej było coś
porywającego.
Wkrótce odeszliśmy w stronę morza, szeroką drogą, mijając rzęsiście
oświetlone domy ludzi zamożnych. Bogatych otacza zazwyczaj swoista, im
tylko właściwa atmosfera; choćby byli najbardziej kulturalni,
delikatni, o starożytnych tradycjach i wielkiej ogładzie, cechuje ich
zawsze jakaś wyniosłość i nieprzystępność, owa niezachwiana pewność
siebie i jakaś twardość, którą tak trudno przełamać. To nie oni
posiadają bogactwo, a bogactwo posiadło ich; a to w swych skutkach jest
gorsze od śmierci. Filantropia jest wyrazem ich pychy i zarozumiałości;
mniemają iż są włodarzami swych dóbr, dają dużo na cele humanitarne,
ustanawiają fundacje, tworzą stypendia, więc uważają się za
dobroczyńców, budowniczych i twórców. Wznoszą kościoły i świątynie. Ale
ich bóg jest bogiem ich złota. Wobec tak wielkiej nędzy i poniżenia
wokoło, trzeba doprawdy być bardzo nieczułym aby móc być bogaczem.
Czasem przychodzą pytać, dyskutować, dociekać jak znaleźć prawdę. Ale
ludziom bardzo bogatym jak i bardzo ubogim jest niezmiernie trudno
znaleźć Rzeczywiste. Biedni pożądają bogactw i władzy, a bogaci są
schwytani w tryby własnego postępowania; a jednak łudzą się że mogą do
Prawdy się zbliżyć. Spekulują nie tylko w handlu, ale i na temat
ostatecznej Prawdy; zdają się brać lekko tak jedno jak drugie; ale mogą
osiągnąć tylko to, co się ukrywa w ich własnym sercu, Ich wierzenia i
obrzędy, nadzieje i obawy nic mają nic wspólnego z Rzeczywistym, gdyż w
sercach ich panuje pustka. Im większe są zewnętrzne, na pokaz
roztaczane zbytki, tym większe wewnętrzne ubóstwo.
Wyrzec się dostatków, wygód i stanowisk i odejść od świata - jest
rzeczą stosunkowo łatwą; ale na to by odrzucić żądzę bycia czymś i chęć
stawania się ciągle większym, potrzeba mądrości i rozumienia. Władza
jaką daje bogactwo jest przeszkodą w rozumieniu Prawdy, podobnie jak i
siła płynąca z różnych uzdolnień i talentów. Swoisty rodzaj pewności
siebie, jaki temu towarzyszy, jest najoczywiściej przejawem naszego
"ja". Ale to poczucie władzy i pewności siebie można przecie odrzucić,
choć nie jest to łatwe. Natomiast znacznie trudniejsze, bardziej
subtelne i utajone są impulsy i żądza władzy kryjące się w chęci
stawania się czymś. Ekspansja, powiększanie swego znaczenia w
jakiejkolwiek formie - czy to przez bogactwo, czy przez cnotę - jest
zawsze procesem agresywnym, wytwarzającym tarcia i antagonizmy.
Intelekt obciążony żądzą stawania się nie może być nigdy spokojny;
spokoju nie zdobywa się przez ćwiczenia i praktyki, nie jest on również
wytworem czasu. Spokój jest stanem rozumienia, a żądza stawania się
temu rozumieniu zaprzecza i je uniemożliwia. Stawanie się - "ja będę" -
wytwarza poczucie czasu, które jest w istocie odkładaniem rozumienia na
przyszłość. Myśl: "ja będę" jest ułudą zrodzoną z przekonania o swej
własnej ważności.
Morze było w lej chwili niespokojne, jak i miasto, ale niespokojność ta
miała jakowąś głębię i treść. Nisko nad horyzontem zabłysła wieczorna
gwiazda. Wracaliśmy ulicą pełną autobusów, taksówek i tłumów ludzkich.
Na chodniku leżał śpiący, prawie nagi, człowiek; był to żebrak,
wyczerpany, niedożywiony; trudno go było obudzić. A po drugiej stronie
ulicy rozciągały się zielone trawniki i rozkwiecone krzewy publicznego
parku.
WIEDZA
Czekaliśmy na pociąg; było późno. Dworzec kolejowy był brudny,
zatłoczony i hałaśliwy, a powietrze duszne i ciężkie. Duży tłum
oczekiwał na pociąg jak my; dzieci krzyczały, opodal matka karmiła
niemowlę, sprzedawcy głośno zachwalali swój towar, roznoszono kawę i
herbatę, było rojno i gwarno. Chodziliśmy tam i z powrotem po peronie
obserwując ruch otaczającego nas życia. Wtem zbliżył się do nas jakiś
człowiek i łamaną angielszczyzną począł mówić; wyjaśniał iż bacznie się
nam przyglądał i poczuł jakiś wewnętrzny nakaz przemówienia do nas.
Mówił z dużym wzruszeniem; przyrzekał iż będzie odtąd prowadził życie
uczciwe i czyste, że od tej chwili nie będzie palił; dodał iż nie
posiada wykształcenia, jest tylko chłopcem od rikszy. Miał dużo siły w
wyrazie oczu i miły uśmiech.
Wkrótce nadszedł pociąg. W wagonie przedstawił się nam jakiś pan; był
to znany uczony, władał kilkoma językami, posługując się każdym
swobodnie. Był podeszły w latach, dostatni, dumny ze twego
wykształcenia i pełen ambicji. Mówił dużo o medytacji, ale miało się
wrażenie że nie opiera się na własnym doświadczeniu. Jego bóg był
bogiem książkowym. A jego stosunek do życia był tradycyjny i
prawowierny; wierzył w celowość wcześnie układanych małżeństw i był
zwolennikiem surowych reguł postępowania. Był przekonany o wyższości
swej klasy, uważał również iż są duże różnice w umysłowych zdolnościach
różnych kast. Zdradzał dziwną próżność - dumę z wiedzy i stanowiska.
Słońce zachodziło. Pociąg biegł przez malowniczą okolicę. Stada
powracały z pastwisk, wzbijając tumany złotawego pyłu. Znad horyzontu
podnosiły się wielkie czarne chmury, raz po raz dawał się słyszeć
daleki grzmot. Jakże radośnie śmiała się zieleń pól, jak miło wyglądała
wioska tuląca się do stóp góry! Zapadał zmierzch. Dostrzegliśmy dużego
jelenia pasącego się spokojnie na łące, nawet nie podniósł głowy, by
spojrzeć na przelatujący pociąg.
Wiedza jest błyskiem światła na wąskim odcinku pomiędzy ogromem ciemni
nieznanego; ale nie jest w stanie ponad ten mrok się wznieść, ani weń
przeniknąć. Wiedza jest nieodzowna dla techniki, jak węgiel dla
lokomotywy, ale nie może nigdy sięgnąć w nieznane. Niewiadome nie daje
się włączyć w kręg znanego. Trzeba odsunąć wszystko co się wie, aby
niewiadome mogło się objawić. Ale jakież to trudne!
Całą istotą tkwimy w przeszłości, myśl nasza wysnuwa się z tego co
minęło. Przeszłość to znane, a reakcja przeszłości rzuca zawsze cień na
to, co jest teraz, co znane nie jest. To nie przeszłość jest nieznana,
a teraźniejszość. Przyszłość jest jeno przedłużeniem przeszłości
torującym sobie drogę w jutro poprzez nieznana teraźniejszość. Ów
odstęp, ów interwał pomiędzy przeszłością a przyszłością wypełniają raz
po raz świetlne błyski wiedzy, przysłaniając próżnię teraźniejszości;
ale właśnie w tej próżni ukrywa się cud życia.
Namiętne oddawanie się wiedzy, podobnie jak każdy nałóg, może być
ucieczką od lęku przed pustką, zawodem, osamotnieniem, od lęku że
jesteśmy "niczym". Wiedza jest jakby cienką świetlną zasłonką na
powierzchni niezgłębionego mroku, w który myśl nie jest w stanie
przeniknąć. Człowiek w lęku przed tym niewiadomym uchodzi w teorie,
nadzieje, wiedzę, wyobraźnię, i ta wiedza staje się przeszkodą w
wejściu i rozumieniu nieznanego Odrzucić wiedzę to dopuścić lęk; a nie
polegać na intelekcie - jedynym narzędziu postrzegania jakie posiadamy
- to stać się otwartym i bezbronnym wobec smutków jak i radości życia.
Ale nie łatwo jest odrzucić wszystko co wiemy. Być ciemnym i
niewykształconym nie znaczy to jeszcze być wolnym od gromadzonej
wiedzy. Właściwą ciemnotą - niewiedzą - jest brak czujnej
samoświadomości (self-awareness); a wiedza jest niewiedzą gdy nie
rozumiemy dróg i reagowań naszego "ja". Zrozumienie siebie jest
jednocześnie uwolnieniem się od wiedzy.
Można się od niej uwolnić gdy zgłębimy pobudki naszych pożądań i cały
proces zdobywania i gromadzenia. Ustawiczna chęć zbierania,
śpichlerzowania wynika z pragnienia bezpieczeństwa i pewności. Szukamy
zabezpieczenia się w posiadaniu, w potępianiu lub usprawiedliwianiu, a
z tego rodzi się strach, który uniemożliwia wszelki bezpośredni kontakt
z życiem. Tam gdzie ten kontakt jest żywy i staje się jednoczeniem się,
gromadzenie traci swój sens. Wszelkie gromadzenie jest procesem
samoobrony, który nas oddziela od życia, a wiedza ten proces wzmaga.
Cześć dla wiedzy jest rodzajem bałwochwalstwa. Nie usuwa ona tarć,
konfliktów i nędzy naszego istnienia. Płaszcz wiedzy ukrywa wzrastające
wokół rozterki i cierpienia, ale nigdy nie może nas od nich uwolnić.
Procesy myślowe nie prowadzą do Prawdy, ani do szczęścia które ona
daje. Być pewnym swej wiedzy to odwracać się od niewiadomego.
ZACNOŚĆ
Twierdził, iż nie jest chciwy, że zadawala się małym, a życie było dlań
dotąd łaskawe, choć oczywista i on miał różne udręki, tak nieodłączne
od ludzkiego żywota. Był to człowiek spokojny i skromny, lubiący aby
nie naruszano jego łatwej niefrasobliwości. Mówił iż nie jest ambitny,
ale prosił Boga o zachowanie wszystkiego co posiadał, modlił się za
rodzinę i za równy bieg swego życia. Był wdzięczny iż los go nie
zmuszał do stawiania czoła różnym trudnościom i konfliktom, jak to się
działo z wieloma jego przyjaciółmi. Darzono go coraz większym
szacunkiem; dawało mu to radość, a myśl że staje się jednym z elity
była mu miła. Nie pociągały go nigdy kobiety, a życie rodzinne upływało
harmonijnie, choć oczywiście zwykłe utarczki w małżeńskim stadle nie
były mu obce. Nie miał specjalnych nałogów, ani rzucających się w oczy
wad; modlił się często i wielbił Boga.
"Nie mam żadnych osobistych trudności ni problemów, co to może
oznaczać?" Spytał mnie i nie czekając na odpowiedź z zadowolonym, a
jednak nieco żałosnym uśmiechem mówił dalej o swej przeszłości, o
wychowaniu jakie dał dzieciom itd. Zaznaczył mimochodem iż nie jest
hojny, ale daje coś niecoś, od czasu do czasu, na ile go stać. Był
przekonany że każdy musi walczyć aby wyrobić sobie w świecie
stanowisko.
Zacność jest to "nieszczęście", wysusza ona serce i myśl; wślizguje się
niepostrzeżenie i niweczy wszelką miłość. Być "szanownym" - zacnym - to
czuć, iż nam się dobrze wiedzie, to wyrobić sobie w świecie stanowisko,
to wznieść wokół siebie mur pewności i zabezpieczenia, jakie daje
majątek, powodzenie, władza, zdolności lub cnota. Ta ekskluzywność i
pewność siebie rodzą niechęć i antagonizm w ludzkich stosunkach, z
których się składa społeczeństwo. Ludzie szanowni i zacni stanowią
zazwyczaj śmietankę towarzyską i są nieodmiennie przyczyną tarć i
trudności. Człowiek "szanowny" jak i lekceważony, obaj są zawsze na
łasce warunków i okoliczności; wpływ środowiska, ważkość tradycji mają
dla nich ogromne znaczenie, gdyż ukrywają ich wewnętrzne ubóstwo. Owi
"zacni" zajmują najczęściej stanowisko obronne wobec życia, są pełni
obaw i podejrzeń. Lęk kryje się w ich sercu; "święte oburzenie" jest
ich cnotliwością, a poczciwość i nabożność puklerzem ochronnym. Są jak
bęben, pusty w środku, lecz głośny gdy się weń uderzy. Nie potrafią
nigdy otworzyć serca na Prawdę, Rzeczywiste, gdyż podobnie jak i
pogardzanych pochłania ich troska o własne doskonalenie. Szczęście jest
nie dla nich, albowiem unikają Prawdy.
Brak chciwości i brak hojności łączą się ściśle ze sobą. Jedno i drugie
jest procesem zamykania się w sobie, bierną formą egocentryzmu. Będąc
chciwym trzeba być aktywnym; człowiek żądny czegoś musi walczyć,
zdobywać, współzawodniczyć, być agresywny. Ale gdy nie ma tego impetu
nie oznacza to braku chciwości, jest to po prostu zamknięcie się w
sobie. Wszelki czyn jest ruchem, jest niepokojący, przerywa nasz bierny
spokój, a nieraz jest trudną i bolesną walką; toteż egocentryzm - owo
zamykanie się w sobie - pokrywamy słowami: "nie jestem chciwy". Mieć
hojną rękę nie jest tym samym co mieć szerokie wielkoduszne serce.
Hojność ręki jest sprawą dość prostą, zależy w dużej mierze od
zwyczajów i kultury w jakiej wychowaliśmy się; ale szerokość serca ma
nieskończenie głębsze źródła; znaczenie jego jest bardziej doniosłe,
albowiem może płynąć tylko z prawdziwego wszechstronnego rozumienia
(awareness).
Nie być hojnym to znów przyjemne, dogadzające nam, a pełne zaślepienia
pochłonięcie sobą, w którym trwamy jak w skorupie, nie wychylając się z
niej na zewnątrz. Człowiek w takim stanie działa, ale jakby w pół śnie;
a jego własne ruchy nie mogą go obudzić. Obudzenie się jest
nieprzyjemne, może nawet bolesne, więc zarówno starzy jak młodzi wolą
aby ich pozostawiono w spokoju, wolą stać się "szanowni" i zacni, czyli
- martwi. Podobnie jak szczodrość serca tak hojność ręki, jest ruchem
ku zewnątrz, ku ludziom, a to jest niejednokrotnie przykre, zwodnicze,
i demaskujące nas wobec siebie samych. Hojność ręki nie jest trudna,
spotyka się ją często. Szerokości serca nie da się rozwijać ani
wyrabiać; jest to wolność od żądzy gromadzenia.
Przebaczać może tylko ten, kto się wpierw uczuł dotknięty,
skrzywdzony, a to poczucie powstaje u ludzi którzy musieli rozwinąć w
sobie wpierw dumę i miłość własną. Wielkoduszność i szerokość serca nie
mogą się zrodzić dopóki istnieje w nas nieustanna pamięć siebie, owego
- "ja" i "moje".
Uwagi o życiu SG
J. Krishnamurti: Commentaries on Living; First series, 34. Sincerity
przetłumaczył Szczęsny Górski
34. WIERNOŚĆ ZASADOM
Przed domem ścielił się skrawek trawnika obrzeżony jaskrawymi kwiatami,
znakomicie utrzymany wielkim staraniem, bo słońce z całej mocy wypalało
trawę i kwiaty. Za tym uroczym ogródkiem ciągnęły się domy, a dalej
połyskiwało niebieskie morze z białym żaglem. Z okna rozpościerał się
widok na ogród, domy i szczyty drzew. Wczesnym rankiem i wieczorem
morze przyjemnie koiło wzrok. W ciągu dnia jaskrawy odblask od wody
trudny był do zniesienia; lecz żagiel nie znikał nawet w samo południe.
Słońce o zachodzie zatapiało się w falach, znacząc czerwono lśniącą
smugę. Bez zmierzchu, nad horyzontem zapalała się wieczorna gwiazda i
rychło nikła. Tuż przed odejściem wieczoru zjawiał się cienki sierp
młodego księżyca i zaraz także pogrążał się w ruchliwym morzu. Nad
wodami zapadały ciemności.
Mówił długo o Bogu, o swych porannych i wieczornych modlitwach,
postach, ślubach, o palących żądzach. Wyrażał się jasno i precyzyjnie.
Bez wahań znajdował właściwe słowa. Umysł miał doskonale wyćwiczony,
jak tego wymagał jego zawód. Oczy błyszczały bardzo przytomnie, choć
była w nim jakaś sztywność. Z całej postawy przebijała nieustępliwa
stanowczość i brak giętkości. Czuło się jego potężną wolę i choć się
łatwo uśmiechał, wola nie traciła napięcia, czujna i dominująca. Życie
miał bardzo uregulowane, a od swych ustalonych nawyków odstępował tylko
z rozmysłem. Bez woli - powiedział - nie ma cnoty; wola jest konieczna,
aby przełamać zło. Walka dobra ze złem jest ustawiczna i tylko wola
może utrzymać zło w szachu. Miał też w sobie pewną subtelność, bo
uśmiechał się, patrząc na trawnik i barwne kwiaty, lecz nigdy nie
pozwalał swemu umysłowi zapuszczać się poza granice zakreślone przez
wolę. Chociaż starannie unikał ostrych słów, gniewu i wszelkich
przejawów zniecierpliwienia, jego wola nadawała mu szczególny rys
gwałtowności. Piękno gotów był zaakceptować, jeśli zgadzało się z jego
planami; lecz zawsze w tle był lęk przed zmysłowością i związanym z nią
bólem, nad którym starał się zapanować. Był oczytany i gładki w
obejściu, lecz jego wola towarzyszyła mu jak cień.
Wierność zasadom nigdy nie może być prosta; wierność zasadom jest
pożywką dla woli, a wola nie potrafi odsłonić obyczajów jaźni.
Poznawanie siebie nie jest wynikiem działania woli. Samopoznanie zjawia
się, gdy obecna jest czujność na reakcje wobec tego co życie niesie.
Wola odcina te spontaniczne reakcje, a tylko one mogą ujawnić strukturę
jaźni. Wola stanowi samą istotę pragnienia; jest przeszkodą w jego
zrozumieniu. Wola nigdy nie może być bierna; a tylko w bierności, w
czujnej ciszy może pojawić się prawda. Konflikt ma miejsce zawsze
między pragnieniami, na każdym możliwym ich poziomie. Umacnianie
jednego pragnienia wobec innych rodzi tylko narastający opór, a opór
ten jest wolą. Zrozumienie nigdy nie może nastąpić dzięki
przeciwstawianiu się. Ważne jest nie to, aby pokonać jakieś pragnienie,
lecz to, aby pragnienie zrozumieć.
Pragnienie aby osiągnąć, zyskać coś, jest podłożem dla wierności
zasadom; a to dążenie, powierzchowne czy głębokie, sprzyja
przystosowywaniu się, co jest zaczątkiem lęku. Lęk ogranicza
samopoznanie do tego co już zostało doświadczone i tak ginie sposobność
wyjścia poza doświadczenie. Powstaje w ten sposób ograniczona
samowiedza, która poszerza tylko i pogłębia poczucie 'ja', przenosząc
je z czasem na coraz to inne poziomy, a konflikt i ból wciąż trwają.
Możesz z rozmysłem zapomnieć o sobie, czy zatracić się w jakiejś
działalności, w uprawianiu ogrodu, w ideologii, w rozniecaniu w
społeczeństwie ostrych nastrojów wojennych; lecz oto utożsamiłeś się z
krajem, z ideą, z działalnością, z bóstwem. Im bardziej wzniosłe
utożsamienie, tym szczelniejsza zasłona okrywa twój konflikt i ból. Owo
pragnienie zjednoczenia się z wybranym przedmiotem rodzi właściwy dla
wierności zasadom konflikt, który zupełnie zaprzecza prostocie. Możesz
posypywać głowę popiołem, ubierać się bardzo skromnie, zostać żebrzącym
pielgrzymem, jednak nie na tym polega prostota.
Prostota i wierność zasadom nie mogą iść nigdy w parze. Ktoś kto się z
czymś utożsamił, na jakimkolwiek poziomie, może być temu wierny, lecz
nie jest prosty. Wola bycia kimś jest wręcz przeciwieństwem prostoty.
Prostota pojawia się wraz z wolnością od zachłannego dążenia do
osiągnięć. Osiągnięcie polega na utożsamieniu się, zaś utożsamianie się
jest wyrazem woli.
Prostota to czujna, bierna uważność, w której nie ma miejsca na
obserwatora utrwalającego w pamięci obserwację. Samo - analiza
uniemożliwia tego rodzaju negatywną czujność; w przypadku analizy
obecny jest zawsze motyw - aby być wolnym, aby zrozumieć, aby coś
uzyskać - a to pragnienie jedynie umacnia świadomość odrębnego 'ja'.
Także introspekcyjne wnioski unieruchamiają nurt poznawania jego
natury.
1968 Madras
The Art of Seeing, w: The Awakening of Intelligence, London: Victor
Gollancz 1973, s. 187-195.
© Krishnamurti Foundation Trust Ltd
przełożył Wojciech Sady
Madras, 3 stycznia 1968
Mówiliśmy niegdyś, jak bardzo ważne jest obserwowanie. To prawdziwa
sztuka i musimy jej poświęcić ogromną uwagę. Widzimy w sposób
niesłychanie cząstkowy, nie spostrzegamy kompleksowo, całym umysłem lub
pełnym sercem. Jeśli zaś nie opanujemy tej nadzwyczajnej sztuki, to
wydaje mi się, że będziemy funkcjonować, żyć, używając drobnej tylko
części naszego umysłu, bardzo małego segmentu mózgu. Nie widzimy
niczego w pełni z różnych powodów: jesteśmy tak zaabsorbowani własnymi
problemami, lub tak uwarunkowani, obarczeni takim ciężarem wierzeń,
tradycji, przeszłości, że to faktycznie uniemożliwia nam widzenie lub
słyszenie. Nie widzimy drzewa, widzimy to drzewo poprzez wyobrażenie,
jakie o nim mamy, poprzez pojęcie o nim; ale pojęcie, wiedza,
doświadczenie to coś całkiem innego niż to faktyczne drzewo. Tutaj
otacza nas na szczęście mnóstwo drzew i jeśli, w miarę jak będę mówił
na temat widzenia, rozejrzycie się wokół, jeśli faktycznie popatrzycie,
to stwierdzicie, jak niesłychanie trudno jest widzieć to wszystko tak,
aby żadne wyobrażenie, żadne sito nie pojawiało się między widzeniem a
rzeczywistym faktem. Proszę, uczyńcie to, nie wpatrujcie się we mnie -
popatrzcie na to drzewo, stwierdźcie, czy możecie widzieć je w pełni. W
pełni, to znaczy całym umysłem i sercem, nie ich fragmentami, to
bowiem, w co chcemy wniknąć tego wieczoru, wymaga takiej obserwacji,
takiego widzenia. Jeśli tego naprawdę nie zrobicie (nie teoretyzując,
intelektualizując czy podnosząc różne nieistotne kwestie), to obawiam
się, że nie będziecie umieli dokładnie śledzić omawianego tu wspólnie
przedmiotu.
Nie widzimy, nie słyszymy naprawdę tego, co mówi ktoś inny; jesteśmy
albo uczuciowi, albo sentymentalni, albo bardzo intelektualni - co
oczywiście uniemożliwia nam prawdziwe widzenie tej barwy, piękna tego
światła, drzew, ptaków, słyszenie tych kruków; nigdy nie nawiązujemy
bezpośredniej więzi z tymi rzeczami. I bardzo wątpię, czy wchodzimy z
czymkolwiek w związek, nawet z własnymi ideami, myślami, motywami,
wrażeniami; zawsze istnieje wyobrażenie, które obserwuje, nawet gdy
obserwujemy samych siebie.
A zatem koniecznie trzeba zrozumieć, że akt widzenia jest jedyną
prawdą; innej nie ma. Jeśli wiem, jak widzieć ptaka, drzewo lub piękną
twarz, albo uśmiech dziecka - one są, niczego więcej czynić nie muszę.
Ale to widzenie ptaka, liścia, słyszenie ptasiego świergotu, staje się
niemal niemożliwe z powodu wyobrażeń, któreśmy wznieśli, nie
dotyczących tylko przyrody, ale i innych. I te wyobrażenia faktycznie
uniemożliwiają nam widzenie i odczuwanie; odczuwanie nie mające nic
wspólnego z sentymentalizmem i wzruszeniami.
I, jak powiedzieliśmy, widzimy wszystko fragmentarycznie, będąc od
dzieciństwa przyuczeni, by patrzeć, obserwować, uczyć się, żyć we
fragmencie. Istnieje zaś ogromny obszar umysłu, z którym się nie
stykamy i którego nie znamy; ten umysł jest ogromny, bezgraniczny, my
jednak się z nim nie stykamy, nie znamy tej jego cechy, nigdy bowiem
nie patrzyliśmy na nic w pełni, całością naszego umysłu, serca, naszych
nerwów, oczu, uszu. Dla nas niesłychanie ważne jest słowo, pojęcie, a
nie akt widzenia i działania. Ale posiadanie pojęcia, będącego
przekonaniem, ideą - posiadanie go - życie pojęciowe uniemożliwia nam
rzeczywiste widzenie i działanie. Dlatego właśnie powiadamy, że mamy
problemy z działaniem - co czynić, a czego nie - i między działaniem a
pojęciem powstaje konflikt.
Proszę, obserwujcie to, o czym mówię, nie słuchajcie tylko słów mówcy,
ale obserwujcie siebie, używając mówcy jako lustra, w którym widzicie
własne odbicie. To, co mówca ma do powiedzenia, jest zupełnie nieważne,
sam zaś mówca w ogóle ważny nie jest, ważne jest tylko to, co zyskacie
obserwując siebie. Albowiem dokonać się musi totalna rewolucja,
globalne przeobrażenie naszych umysłów, sposobów życia, uczuć,
codziennych zachowań. Wywołanie zaś takiej fundamentalnej, głębokiej
rewolucji możliwe jest jedynie wtedy, gdy wiemy, jak patrzeć; jeśli
bowiem naprawdę patrzycie, to patrzycie nie tylko oczami, ale i
umysłem. Nie wiem, czyście kiedykolwiek prowadzili samochód; w trakcie
jazdy nie tylko wzrokowo zdajecie sobie sprawę z nadjeżdżającego
samochodu, ale umysł jest daleko z przodu, nadzorując zakręt drogi,
drogę boczną, inne mijane samochody. A jest to widzenie nie tylko za
pomocą oczu i nerwów, jest to widzenie sercem, umysłem. Nie możecie zaś
widzieć w ten pełny sposób jeśli żyjecie, funkcjonujecie, myślicie,
działacie w obrębie fragmentu całego umysłu.
Spójrzcie, co dzieje się w świecie - jesteśmy uwarunkowani przez
społeczeństwo, przez kulturę, w jakiej żyjemy, a ta kultura jest
wytworem ludzi - nie ma w niej niczego świętego, boskiego, wiecznego.
Kultura, społeczeństwo, książki, radio, wszystko czego słuchamy i co
oglądamy, liczne wpływy, z których zdajemy sobie sprawę lub nie,
wszystko to popycha nas do życia w obrębie bardzo małego fragmentu
ogromnego pola umysłu. Przechodzicie przez szkołę, uczelnię i uczycie
się sposobów zarabiania; przez następnych czterdzieści czy pięćdziesiąt
lat trwonicie swe życie, czas, energię, swą myśl w tym
wyspecjalizowanym, ograniczonym polu. A istnieje ogromne pole umysłu.
Dopóki w tym pokawałkowaniu nie dokonamy radykalnej zmiany, nie będzie
mogła dokonać się żadna rewolucja; przeprowadzane będą modyfikacje
ekonomiczne, społeczne i tak zwane kulturowe, ale człowiek nadal będzie
cierpiał, nadal będzie w stanie konfliktu, wojny, nędzy, cierpienia i
rozpaczy.
Nie wiem, czyście jakiś czas temu czytali, jak to jeden z marszałków
armii radzieckiej, składając raport Biuru Politycznemu, opowiadał o
ćwiczeniu swych żołnierzy pod hipnozą. Czy wiecie, co to oznacza?
Hipnotyzują cię i uczą, jak zabijać, jak być bez reszty posłusznym,
funkcjonować w pełni niezależnie, ale w ramach schematu, podlegając
autorytetowi dowódcy. A kultura i społeczeństwo robią dokładnie to samo
z każdym z nas. Kultura i społeczeństwo was zahipnotyzowały. Proszę,
słuchajcie tego z całą uwagą, to robi się nie tylko w armii w Rosji, to
robi się na całym świecie. Kiedy bez końca czytacie Bhagawadgitę lub
Koran, albo powtarzacie jakąś mantrę, te same nieustannie słowa,
robicie dokładnie to samo. Gdy mówicie "Jestem hinduistą", "Jestem
buddystą", "Jestem muzułmaninem", "Jestem katolikiem", powtarza się ten
sam wzór, ulegacie mesmeryzacji, hipnozie. Technologia zaś czyni
dokładnie to samo. Możesz być zdolnym prawnikiem, znakomitym inżynierem
lub artystą, wielkim naukowcem, ale wciąż pozostajesz w obrębie
fragmentu całości. Nie wiem, czy to widzicie, nie dlatego że ja to
opisuję, ale czy naprawdę widzicie, co się dzieje. Robią to komuniści,
robią to kapitaliści, wszyscy, rodzice, szkoły, system wychowawczy,
wszyscy oni kształtują umysł tak, by funkcjonował w obrębie pewnego
wzorca, pewnego fragmentu. I zawsze zajęci jesteśmy dokonywaniem zmian
w ramach tego schematu, w obrębie tego fragmentu.
Jak zatem mamy to pojąć, nie teoretycznie, nie jako zwykłą ideę, ale
ujrzeć, że tak jest faktycznie - rozumiecie, ujrzeć to, co rzeczywiste?
Rzeczywiste, czyli to, co się na co dzień dzieje i co opisują gazety, o
czym mówią politycy, co przekazują kultura, tradycja i rodzina i co
sprawia, że nazywacie siebie Hinduistami czy może jakoś inaczej. Jeśli
to widzicie, to musicie się nad sobą zastanowić (jestem pewien, że tak
by było, gdybyście to ujrzeli) - i właśnie dlatego tak ważnym jest
zrozumienie tego, jak widzicie. Gdybyście to faktycznie widzieli,
pytanie by brzmiało "Jak może działać umysł całkowity?" (Nie chodzi o
fragment, o umysł uwarunkowany, wykształcony, wyrafinowany, umysł,
który się obawia, który powiada "istnieje Bóg" lub "nie ma Boga",
"istnieje moja rodzina, twoja rodzina, mój naród, twój naród".)
Zapytacie wówczas "Jak może zaistnieć ta pełnia umysłu, jak on może
funkcjonować w sposób całościowy, nawet gdy opanowuje pewną technikę?"
Choć musi opanować pewną technikę i żyć w związkach z innymi, w naszym
dzisiejszym, pełnym chaosu społeczeństwie - pamiętając o tym zadać
musimy to podstawowe pytanie: "Jak całość umysłu może zyskać pełną
wrażliwość, tak że wrażliwy staje się nawet ów fragment?" Nie wiem,
czyście pytanie moje zrozumieli; rozpatrzmy go zatem w inny sposób.
Obecnie brak nam wrażliwości; są na tym obszarze miejsca wrażliwe,
wrażliwe gdy nasza własna osobowość, nasze własne nawyki lub nasze
własne przyjemności zostają zagrożone - wtedy następuje walka. Jesteśmy
wrażliwi w pewnych miejscach, we fragmentach, ale brak nam wrażliwości
całościowej. Pytanie zatem brzmi: "W jaki sposób fragment, będący
częścią całości, który przez powtarzanie stał się tępy, w jaki sposób
tę część, podobnie jak całość, można uwrażliwić?" Czy to pytanie jest
dość jasne? Odpowiedzcie.
Być może jest to dla was pytanie nowe, zapewne nigdy go sobie nie
zadaliście. A to dlatego, że wszystkich nas cieszy, gdy mamy w życiu
możliwie najmniej kłopotów i konfliktów, w tej małej części owego pola
będącego naszym życiem; gdy żyjemy ceniąc piękną kulturę tej małej
części, jako przeciwieństwo innych kultur, zachodniej, starożytnej czy
jeszcze innej. Nie zdajemy sobie nawet sprawy z następstw tego życia w
drobnym fragmencie, w zakątku bardzo obszernego pola. Nie dostrzegamy,
jak głęboko związani jesteśmy z tą małą częścią, a odpowiedź na nasz
problem próbujemy znaleźć w obrębie owego fragmentu, w obrębie małego
zakątka tego ogromnego życia. Zapytujemy siebie, w jaki sposób umysł
(który teraz w tym ogromnym polu jest półprzytomny, zajęci bowiem
jesteśmy jedynie tą małą częścią), w jaki sposób możemy w pełni sobie
to wszystko uświadomić, zyskać pełną wrażliwość?
Przede wszystkim nie istnieje żadna metoda. Każda bowiem metoda,
system, powtarzanie lub nawyk, jest z istoty częścią zakątka tego pola.
(Czy wędrujemy razem, ruszamy w podróż, czy też wleczecie się z tyłu?)
Przede wszystkim, trzeba ujrzeć ten mały zakątek takim, jakim
faktycznie jest, a także, czego on pożąda. Potem możemy zapytać: "Jak
całe to pole w pełni uwrażliwić?" - to bowiem jest jedyna prawdziwa
rewolucja. Gdy całość umysłu zyska pełną wrażliwość, będziemy działać
inaczej; całe nasze myślenie, odczuwanie należeć będzie do innego
wymiaru. Nie ma jednak żadnej metody. Nie mówcie "W jaki sposób mam
dotrzeć, osiągnąć, stać się wrażliwym?" - na nic się nie zda chodzenie
do szkoły, na nic czytanie książek czy słuchanie rad, co robić, by
wrażliwość zyskać. To właśnie czyniliście w obrębie zakątka owego pola,
a to sprawiało, że coraz bardziej wrażliwość traciliście, co widać w
waszym życiu codziennym, pełnym nieczułości, brutalności i gwałtu. (Nie
wiem, czyście widzieli w gazetach zdjęcia rannych żołnierzy
amerykańskich i wietnamskich. Na ich widok powiecie może "Tak mi
przykro", ale to nie zdarzyło się wam, ani waszej rodzinie, ani waszemu
synowi.) Staliśmy się zatem nieczuli, bowiem funkcjonujemy, żyjemy,
działamy w obrębie małego, podrzędnego zakątka zniekształconego pola.
Nie istnieje metoda. Proszę, zrozumcie to, bo jeśli to zrozumiecie,
będziecie wolni od przygniatającego ciężaru wszelkich autorytetów, a
zatem wolni od przeszłości. Nie wiem, czy to widzicie. Przeszłość tkwi
ukryta w naszej kulturze, o której myślimy, że jest tak piękna
(tradycja, wierzenia, wspomnienia, posłuszeństwo wobec niej), a
wszystko to zostaje odrzucone bez reszty i na zawsze gdy pojmujecie, że
nie ma metody jakiegokolwiek rodzaju, która z tego małego zakątka
sprowadziłaby wolność. Ale musicie na temat tego małego zakątka
wszystkiego się nauczyć. Wówczas uwalniacie od ciężaru, który pozbawia
was wrażliwości. Żołnierze przyuczani są do zabijania, trenują to dzień
po dniu, dzień po dniu, bezlitośnie, aż w końcu nie zostają w nich
żadne ludzkie uczucia. I to właśnie, codziennie, nieustannie, robią z
wami gazety, przywódcy polityczni, nauczyciele duchowi, papież,
biskupi, wszędzie, na całym świecie.
Skoro nie ma metody, co należy czynić? Metoda pociąga za sobą praktykę,
uzależnienie. Twoja metoda, moja metoda, jego droga i droga kogoś
innego, mój guru, który wie trochę lepiej, ten guru, który jest
fałszywy i ten, który nie jest. Ale wszyscy guru - tybetańscy lamowie,
katolicy czy hinduiści - są fałszywi, możecie to od samego początku
przyjąć za pewnik, wszyscy oni są fałszywi, ponieważ wciąż funkcjonują
w obrębie bardzo małej części pola, która została zbrukana, zdeptana i
zniszczona.
Co należy czynić? Czy rozumiecie teraz moje pytanie? Problem jest
następujący: nie znamy głębi i ogromu umysłu. Można o tym czytać, można
czytać współczesnych psychologów lub starożytnych nauczycieli, którzy
na ten temat rozprawiali - nie ufajcie im, bowiem to wy sami musicie
odkryć, nie naśladując nikogo. Nie znacie tego - umysłu - nie znacie
tego, a zatem nie macie o tym żadnego pojęcia. Czy rozumiecie, o czym
mówimy? Nie macie o tym żadnych wyobrażeń, żadnych opinii, żadnej
wiedzy. A zatem jesteście wolni od wszelkich założeń, od jakiejkolwiek
teologii.
A więc raz jeszcze, co należy czynić? Wszystko, co nam pozostaje, to
widzieć. Widzieć ten zakątek, mały dom, który wznieśliśmy w zakątku
wielkiego, bezgranicznego pola. A żyjąc tam, walcząc, kłócąc się,
ulepszając (znacie to wszystko, co się tam dzieje), widzieć to. Właśnie
dlatego tak ważne jest zrozumienie, co znaczy widzieć; ponieważ w
chwili, gdy pojawia się konflikt, należycie do tego izolowanego
zakątka. Tam, gdzie jest widzenie, nie ma konfliktu. Oto dlaczego od
samego początku - nie, nie od początku, ale teraz - musimy uczyć się
widzieć. Nie jutro, bo jutra nie ma - to tylko poszukiwanie
przyjemności, lęk lub ból wymyślają "jutro". Naprawdę psychologicznie
nie istnieje jutro, to mózg, umysł, wymyślił czas; tym jednak zajmiemy
się później.
A zatem musimy widzieć. Nie można zaś widzieć, jeśli nie jest się
wrażliwym; a nie jest się wrażliwym, jeśli między człowieka a widzianą
rzecz wkracza wyobrażenie. Rozumiecie? Tak więc widzenie jest aktem
miłości. Czy wiecie, co uwrażliwia cały umysł? - tylko miłość. Można
opanować technikę, a jednak kochać; ale jeśli opanowaliście technikę, a
brak wam miłości, to niszczycie świat. Proszę, obserwujcie to w sobie,
wniknijcie w to w waszych umysłach i sercach, a wtedy sami to ujrzycie.
Widzenie, obserwowanie, słuchanie są to największe z dokonań; nie można
bowiem widzieć, jeśli spogląda się z tego małego zakątka: nie można
widzieć, co dzieje się na świecie, widzieć rozpaczy, niepokoju,
bolesnej samotności, łez matek, żon, kochanków ludzi zabitych. Ale
musicie to wszystko widzieć, nie emocjonalnie, bez sentymentalizmu, bez
mówienia "Tak, jestem przeciwny wojnie" lub "Popieram wojnę". Ten
sentymentalizm bowiem i emocjonalizm to najbardziej destruktywne z
rzeczy - unikają one faktów, a zatem unikają tego, co jest. Widzenie
jest zatem najważniejsze. Widzenie jest rozumieniem; nie możecie
rozumieć umysłem, intelektem czy fragmentem. Rozumienie przychodzi
jedynie wtedy, gdy umysł całkowicie milknie, a więc gdy nie ma żadnych
wyobrażeń.
Widzenie niszczy wszelkie bariery. Spójrzcie, Panowie, dopóki
oddzieleni jesteście od tego drzewa, ode mnie i od swoich sąsiadów
("sąsiadów" oddalonych o tysiące mil albo siedzących tuż obok), dopóty
trwać musi konflikt. Podział oznacza konflikt, to bardzo proste. My zaś
żyliśmy w stanie konfliktu, przyzwyczajeni jesteśmy do konfliktu i do
podziałów. Postrzegacie Indie jako odrębną całość - geograficzną,
polityczną, ekonomiczną, społeczną, kulturową. A to samo dzieje się w
Europie, w Ameryce, w Rosji: oddzielne całości, jedna przeciw drugiej,
a cały ten podział nieuchronnie prowadzi do wojny. To nie znaczy, że
wszyscy musimy się zgadzać, lub że jeśli się nie zgodzimy, to będę z
tobą walczył. Gdy widzicie coś takim, jakim jest, to w ogóle nie ma
zgody lub niezgody. Jedynie wtedy, gdy na temat tego, co widzicie,
macie swoje opinie, pojawiają się niezgoda i podziały. Gdy ty i ja
widzimy, że to jest Księżyc, to nie ma niezgody, jest Księżyc. Ale
jeśli myślisz, że to jest coś, a ja myślę, że to jest coś innego,
wówczas musi pojawić się podział, a zatem konflikt. Tak więc w widzeniu
drzewa, jeśli je naprawdę widzicie, nie ma rozdziału pomiędzy wami a
tym drzewem, nie ma obserwatora widzącego to drzewo.
Któregoś dnia rozmawialiśmy z bardzo uczonym lekarzem, który zażył
narkotyk zwany L.S.D., niewielką dawkę, za nim zaś stało dwóch lekarzy
z magnetofonem zapisującym to, co mówił. Po paru chwilach na stojącym
przed nim stole zobaczył kwiaty, a nic go od tych kwiatów nie
oddzielało. Nie znaczy to, iż utożsamiał siebie z tymi kwiatami, ale że
niczego pomiędzy nim a nimi nie było, a więc nie było tego, który
obserwuje. Nie namawiamy was na zażywanie L.S.D., ponieważ ma to swoje
szkodliwe skutki; a poza tym zażywając takie rzeczy stajecie się ich
niewolnikami. Ale istnieje o wiele prostszy, bardziej bezpośredni,
bardziej naturalny sposób, polegający na tym, byście sami obserwowali
drzewo, kwiat, ludzką twarz; patrzyli na którąś z tych rzeczy i to w
taki sposób, by nic was od nich nie oddzielało. A możecie tak patrzeć
jedynie wtedy, gdy panuje miłość (jakżeż tego słowa nadużywano).
Odłóżmy na jakiś czas pytanie o miłość, ale jeśli macie to poczucie
rzeczywistej obserwacji, rzeczywistego widzenia, wówczas widzenie to w
ten nadzwyczajny sposób unicestwia czas i przestrzeń, co następuje gdy
nastaje miłość. A nie możecie zaznać miłości bez poznania piękna. Można
o pięknie mówić, pisać, można je zaprojektować, ale jeśli nie macie
miłości, to nic nie jest piękne. Życie bez miłości oznacza, że brak wam
pełnej wrażliwości. A ponieważ brak wam pełnej wrażliwości, to ulegacie
degeneracji. Ten kraj ulega degeneracji. Nie mówcie: "Czy inne kraje
też się nie degenerują?" - oczywiście tak. Ale wy się degenerujecie,
choć technicznie jesteście może doskonałymi inżynierami, wspaniałymi
prawnikami, technikami znającymi się na obsłudze komputerów. Ale
ulegacie degeneracji, bo nie jesteście wrażliwi na cały proces życia.
Naszym podstawowym problemem jest zatem nie to, jak powstrzymać wojny,
nie to, który Bóg lepszy jest od innych Bogów, nie to, który polityczny
czy ekonomiczny system jest lepszy, nie na którą partię warto głosować
(wszystkie one są w taki czy inny sposób nieuczciwe). Najbardziej zaś
podstawowym problemem dla człowieka, czy to w Ameryce, Indii, Rosji czy
gdziekolwiek indziej, jest pytanie o wolność od "tego małego zakątka".
A ten mały zakątek to my sami, ten mały zakątek to wasz tandetny mały
umysł. My stworzyliśmy ten mały zakątek, bowiem to nasze umysły są
pokawałkowane i dlatego właśnie niezdolne do bycia wrażliwymi na
całość. Pragniemy, aby ta mała część była bezpieczna, spokojna, cicha,
satysfakcjonująca, przyjemna i by w ten sposób unikała wszelkiego bólu,
w istocie bowiem szukamy przyjemności. Ale gdybyście zbadali
przyjemność, własną przyjemność, gdybyście ją obserwowali, śledzili,
wniknęli w nią, to ujrzelibyście, że tam, gdzie jest przyjemność, jest
ból. Nie możecie mieć jednego bez drugiego. My zaś zawsze pożądamy
więcej przyjemności, a zatem narażamy się na większy ból. I na tym
wznieśliśmy tę część, którą nazywamy ludzkim życiem. Widzieć to wejść z
tym w bezpośredni kontakt, a nie można być z tym w bezpośrednim,
prawdziwym kontakcie, jeśli ma się pojęcia, wierzenia, dogmaty czy
opinie.
Trzeba zatem nie uczyć się, ale widzieć i słuchać. Słuchać ptaków,
słuchać głosu swej żony, jakkolwiek by nie był piękny, brzydki czy
irytujący, słuchać go i słuchać własnego głosu, pięknego, brzydkiego
czy niecierpliwego. A słuchając w ten sposób stwierdzicie, że nikną
wszelkie podziały pomiędzy obserwującym a tym, co obserwowane. A przeto
nie ma żadnego konfliktu, wy zaś obserwujecie tak uważnie, że sama ta
obserwacja jest dyscypliną i nie musicie sobie dyscypliny narzucać. I
to jest piękno, panowie (o ile to tylko urzeczywistnicie), to jest
piękno widzenia. Jeśli umiecie widzieć, to nic więcej do zrobienia nie
macie. Albowiem w tym widzeniu tkwi cała dyscyplina, cała cnota - czyli
uwaga. W tym widzeniu tkwi całe piękno, a wraz z nim miłość. Gdy zaś
panuje miłość, nic więcej już do zrobienia nie pozostało. Wówczas tam,
gdzie jesteście, jesteście w raju; wówczas ustają wszelkie poszukania.
MEDYTACJE 1969
Meditations 1969. From the Notebooks of J. Krishnamurti. Beckenham : KF
1969, ss. 15.
Przedruk w: J. Krishnamurti, Freedom, Love, and Action,
Boston & London: Shambala 1994, s. 137-169.
© Krishnamurti Foundation Trust Ltd
Przełożył Wojciech Sady
1
W przestrzeni, którą myśl stwarza wokół siebie, nie ma miłości. Ta
przestrzeń oddziela człowieka od człowieka, w niej jest wszystko, co
się staje, bitwa życia, udręka i lęk. Medytacja to zanik tej
przestrzeni, zanik "ja". Wzajemny związek nabiera wówczas zupełnie
innego sensu, ponieważ w tej przestrzeni, która nie jest tworem myśli,
inny nie istnieje, gdyż ty nie istniejesz.
Medytacja nie jest więc dążeniem do osiągnięcia jakiejś uświęconej
przez tradycję wizji. Jest ona raczej bezkresną przestrzenią, do której
myśl nie ma wstępu. Mała przestrzeń stworzona przez myśl wokół niej
samej, będąca moim "ja", jest dla nas nadzwyczaj ważna, gdyż jest to
wszystko, co umysł zna, utożsamiając się ze wszystkim, co się w tej
przestrzeni znajduje. W niej rodzi się lęk przed nieistnieniem. Gdy
jednak to rozumiemy, to w medytacji umysł wejść może w taki wymiar
przestrzeni, w którym działanie jest nie-działaniem.
Nie wiemy, czym jest miłość, bowiem w przestrzeni stworzonej przez myśl
wokół siebie jako moje "ja", miłość jest konfliktem pomiędzy "ja" a
"nie-ja". Ten konflikt, ta udręka nie jest miłością. Myśl jest samym
zaprzeczeniem miłości i nie może wejść w tę przestrzeń, gdzie "ja" nie
istnieje. W tej przestrzeni jest to błogosławieństwo, którego człowiek
szuka i nie może znaleźć. Szuka go w granicach myśli, myśl zaś niszczy
ekstazę tego błogosławieństwa.
2
Postrzeganie bez słowa, a zatem bez myśli, to jedno z najdziwniejszych
zjawisk. Wówczas postrzeganie, nie tylko umysłem lecz również
wszystkimi zmysłami, jest o wiele przenikliwsze. Nie jest ono
fragmentarycznym postrzeganiem intelektu ani sprawą emocji. Można je
nazwać postrzeganiem całkowitym, to zaś stanowi część medytacji.
Postrzeganie bez postrzegającego w medytacji to zjednoczenie z ogromem
i głębią bezkresu. To postrzeganie nie ma nic wspólnego z widzeniem
przedmiotu bez obserwującego, bowiem w postrzeganiu medytacji nie ma
przedmiotu, a zatem nie ma doświadczenia. Medytacja może się jednak
odbywać gdy oczy są otwarte i jest się otoczonym przez wszelkiego
rodzaju przedmioty. Ale przedmioty te nie mają wówczas żadnego
znaczenia. Widzi się je, nie zachodzi jednak proces rozpoznawania, a to
oznacza, że nie ma doświadczenia.
Jakie znaczenie ma taka medytacja? Ona nie ma znaczenia, nie ma z niej
pożytku. Ale w medytacji tej jest ruch wielkiej ekstazy, której nie
wolno mylić z przyjemnością. Ta właśnie ekstaza sprawia, że oko, mózg i
serce stają się proste. Gdy nie postrzega się życia jako czegoś
całkowicie nowego, jest ono rutyną, nudą, nie ma sensu. A zatem
medytacja jest niesłychanie ważna. Otwiera drzwi do tego, co
niepoliczalne, bezgraniczne.
3
Gdy obracasz głowę od jednego krańca horyzontu po drugi, oczy twe widzą
rozległą przestrzeń, w której ukazują się wszystkie rzeczy nieba i
ziemi. Ale ta przestrzeń zawsze kończy się tam, gdzie ziemia styka się
z niebem. Przestrzeń w umyśle jest zbyt mała. Wydaje się, że w tej
małej przestrzeni ma miejsce cała nasza działalność: codzienne życie i
ukryte zmagania ze sprzecznymi pragnieniami i motywami. W tej małej
przestrzeni umysł szuka wolności, a więc jest zawsze więźniem samego
siebie. Medytacja to zanik tej małej przestrzeni. Uważamy, że działanie
wprowadza ład w tej małej przestrzeni umysłu. Istnieje jednak inna
działalność, która nie wprowadza ładu w tej małej przestrzeni.
Medytacja to działanie, które następuje, gdy umysł tej małej
przestrzeni się wyzbył. Tą rozległą przestrzenią, do której umysł,
"ja", nie potrafi sięgnąć, jest cisza. Umysł wewnątrz siebie nigdy nie
może być cichy, cisza trwa jedynie wewnątrz tej rozległej przestrzeni,
do której myśl sięgnąć nie może. Z tej ciszy wyłania się działanie,
którego nie rodzi myśl. Medytacja jest tą ciszą.
4
Medytacja to jedna z najniezwyklejszych rzeczy i jeśli nie wiesz, czym
ona jest, jesteś niczym ślepiec w świecie żywych barw, cieni i
ruchomych świateł. Nie jest ona sprawą intelektu, ale gdy serce wnika
do umysłu, umysł zupełnie się przeobraża; staje się wówczas naprawdę
nieograniczony, nie tylko w swej zdolności do myślenia, do sprawnego
działania, ale również w poczuciu życia w tej rozległej przestrzeni,
gdzie jesteś częścią wszystkiego.
Medytacja jest ruchem miłości. Nie jest to miłość jednej czy wielu
osób. Jest niczym woda, którą każdy może pić, ze złotego czy glinianego
dzbana; jest niewyczerpalna. I dzieje się coś dziwnego, czego nie da
się wywołać narkotykiem czy autohipnozą: jest to tak, jak gdyby umysł
wniknął sam w siebie, zaczynając od powierzchni i przenikając wciąż
głębiej, aż głębia i wysokość tracą swe sensy i nikną wszelkiego
rodzaju porównania. W tym stanie panuje zupełny spokój - nie
zadowolenie płynące z zaspokojenia - ale spokój, który znamionują ład,
piękno i intensywność. To wszystko można zniszczyć, tak jak można
zniszczyć kwiat, a jednak z powodu samej swej bezbronności jest
niezniszczalne. Medytacji tej nie można nauczyć się od kogoś innego.
Musisz zacząć niczego o niej nie wiedząc i postępować od prostoty ducha
do prostoty ducha.
Gleba, w której medytujący umysł może zacząć, jest glebą codziennego
życia, walki, bólu i chwilowych radości. Tam musi rozpocząć,
zaprowadzić ład i stamtąd ruszać bez końca. Jeśli jednak interesuje cię
tylko zaprowadzanie ładu, wówczas sam ten ład wytworzy swe własne
ograniczenia, a umysł będzie jego więźniem. W całym tym ruchu musisz
jakoś zacząć z innego końca, z drugiego brzegu, a nie troszczyć się
nieustannie o ten brzeg albo o to, jak przebyć rzekę. Musisz rzucić się
w wodę nie wiedząc jak pływać. A piękno medytacji polega na tym, że
nigdy nie wiesz gdzie jesteś, dokąd zmierzasz, czym jest kres.
5
Czy w medytacji zyskujemy nowe doświadczenia? Pragnienie doświadczeń,
wyższych doświadczeń wykraczających poza i ponad codzienność i banał
jest tym, co sprawia, że źródło jest wciąż puste. Żądza nowych
doświadczeń, wizji, wyższych spostrzeżeń, takich czy innych
urzeczywistnień sprawia, że umysłu szuka na zewnątrz, co nie różni się
od jego zależności od otoczenia i ludzi. Szczególna rola medytacji
polega na tym, że zdarzenie nie jest przetwarzane na doświadczenie.
Jest ono niczym nowa gwiazda na firmamencie, poza pamięcią chwytającą
je i zatrzymującą, bez zwyczajnego procesu rozpoznawania i reakcji w
kategoriach lubienia i niechęci. Nasze poszukiwania skierowane są
zawsze na zewnątrz, umysł szukający jakiegoś doświadczenia wychodzi na
zewnątrz. Dążenie do wewnątrz w ogóle nie jest poszukiwaniem - jest to
postrzeganie. Reakcja jest zawsze powtórzeniem, pochodzi bowiem zawsze
z tego samego banku pamięci.
6
Po deszczach wzgórza były wspaniałe. Były nadal brązowe od letniego
słońca, a teraz rozwinąć się miały te wszystkie zielone rzeczy. Lało
porządnie i piękno tych wzgórz było nieopisywalne. Niebo wciąż
zasłaniały chmury, a w powietrzu unosił się zapach sumaku, szałwi i
eukaliptusów. Wspaniale było przebywać wśród nich. I opanowało cię
niezwykłe milczenie. W przeciwieństwie do leżącego daleko w dole pod
tobą morza, te wzgórza trwały w całkowitym bezruchu. Gdyś tak czuwał i
patrzył wokół siebie, zostawiłeś wszystko w dole w tym małym domku -
twoje ubrania, twoje myśli i dziwaczne drogi życia. Tutaj podróżowałeś
bardzo lekko, bez żadnych myśli, bez żadnego brzemienia i z uczuciem
całkowitej pustki i piękna. Te małe zielone krzaczki zazielenią się
wkrótce jeszcze bardziej, a za kilka tygodni ich zapach się nasili.
Przepiórki krzyczały, a kilka z nich przeleciało powyżej. Nic o tym nie
wiedząc umysł był w stanie medytacji, w którym rozkwitała miłość.
Przecież tylko na glebie medytacji kwiat ten może się rozwinąć. To było
naprawdę cudowne i, o dziwo, towarzyszyło ci przez całą noc; a gdy
zbudziłeś się na długo przed wschodem słońca, trwało wciąż w twoim
sercu wraz ze swą niewiarygodną radością, bez żadnego w ogóle powodu.
Było bezpodstawne i zupełnie oszołamiające. Trwać będzie przez cały
dzień, bez żadnych z twej strony wezwań czy próśb, by z tobą pozostało.
7
Przez całą noc i cały dzień padał ulewny deszcz, teraz zaś żlebami
błotnisty strumień wlewał się do morza barwiąc je na czekoladowo. Gdyś
spacerował po plaży fale były ogromne i łamały się ze wspaniałą furią i
siłą. Szedłeś pod wiatr i nagle poczułeś, że nie ma niczego pomiędzy
tobą a niebem i że to otwarcie jest rajem. Być tak całkowicie otwartym,
bezbronnym - wobec wzgórz, morza i ludzi - oto prawdziwa istota
medytacji.
Nie stawiać oporu, nie odgradzać się wewnętrznie od niczego, być
rzeczywiście, całkowicie wolnym od wszelkich drobnych pobudek,
przymusów i żądań ze wszystkimi ich małymi konfliktami i hipokryzją, to
iść w życie z otwartymi ramionami. I tego wieczoru, spacerując wśród
mew po mokrym piasku, odczułeś niezwykły nastrój otwartej wolności i
wielkie piękno miłości, która nie była w tobie czy poza tobą - ale
wszędzie.
Nie uświadamiamy sobie, jak ważne jest być wolnym od dokuczliwych
przyjemności i ich trosk, tak że umysł pozostaje sam. Jedynie umysł,
który jest całkowicie samotny, jest otwarty. Poczułeś to wszystko nagle
niczym wielki wiatr, który przemknął ponad lądem i na wylot przez
ciebie. Byłeś - pozbawiony wszystkiego, pusty - i dlatego całkowicie
otwarty. Piękno tego nie zawierało się w słowie czy uczuciu, ale
wydawało się być wszędzie - wokół ciebie, w tobie, ponad wodami i wśród
wzgórz. Tym jest medytacja.
8
Był to jeden z tych pięknych poranków, jakiego nie było nigdy przedtem.
Słońce właśnie wschodziło, widoczne między eukaliptusem a sosną.
Unosiło się nad wodami, złote, promienne - takie światło, jakie
istnieje jedynie między tymi górami a morzem. Był taki czysty poranek,
bez najmniejszego powiewu wiatru, pełen tego dziwnego światła, które
ogląda się nie tylko oczami ale i sercem. A gdy to widzisz, wtedy
niebiosa są bardzo blisko ziemi, ty zaś zatracasz się w tym pięknie.
Cóż, nigdy nie powinieneś medytować publicznie, z kimś drugim, w
grupie: powinieneś medytować tylko w samotności, w spokoju nocy albo w
ciszy wcześnie rano. Kiedy medytujesz w samotności, musi to być
samotność. Musisz być zupełnie sam, nie stosując się do żadnego
systemu, metody, nie powtarzając słów, nie podążając za myślą czy
kształtując myśl zgodnie ze swym pragnieniem.
Taka samotność nastaje, gdy umysł uwolni się od myśli. Gdy znajdujesz
się pod wpływem pragnień lub rzeczy, do których umysł dąży, czy to w
przyszłości czy w przeszłości, wtedy samotności nie ma. To osamotnienie
nastaje tylko w ogromie teraźniejszości. I wtedy, w cichej
tajemniczości, w której znikł wszelki kontakt, w którym nie ma
obserwującego z jego niepokojami, głupimi zachciankami i problemami -
tylko wtedy, w tym spokojnym osamotnieniu, medytacja staje się czymś,
czego słowami wyrazić się nie da. Medytacja jest wówczas wiecznym
ruchem.
Nie wiem, czyś kiedykolwiek medytował, czy byłeś kiedykolwiek sam, sam
ze sobą, z dala od wszystkiego, od wszystkich ludzi, od wszelkich myśli
i dążeń, czy byłeś kiedykolwiek zupełnie sam, nie odizolowany, nie
zamknięty w jakimś fantastycznym śnie czy w wizji, ale z dala, tak że
nie ma w tobie niczego, co dałoby się rozpoznać, niczego, co byś
dotknął myślą lub uczuciem, tak daleko, że w tej pełnej samotności sama
cisza staje się jedynym kwiatem, jedynym światłem i bezczasową cechą,
której myśl nie może do niczego porównać. Tylko w takiej medytacji
istnieje miłość. Nie martw się o wyrażenie tego: to wyrazi się samo.
Nie używaj go. Nie próbuj wprowadzać tego w czyn: to zadziała, a
działanie to będzie wolne od bólu, sprzeczności, wszelkich ludzkich
nieszczęść i mozołów.
Medytuj więc sam. Zagub się. I nie próbuj pamiętać, gdzie byłeś. Jeśli
spróbujesz to zapamiętać, to będzie to czymś, co martwe. A jeśli
czepiasz się tego wspomnienia, to nigdy nie będziesz już sam. Medytuj
zatem w tej bezkresnej samotności, w pięknie tej miłości, w prostocie
ducha, w tym, co nowe. Wtedy istnieje błogość, która nie przemija.
Niebo jest bardzo błękitne. Błękit taki nastaje po deszczu, a te
deszcze przyszły po wielu miesiącach suszy. Po deszczu nieba są umyte
do czysta, wzgórza radują się, a ziemia trwa bez ruchu. I każdy liść ma
na sobie światło słońca, ty zaś czujesz wielką bliskość tej ziemi.
Medytuj zatem w prawdziwie tajnych kryjówkach twego serca i umysłu,
gdzieś nigdy przedtem nie był.
9
Tego ranka morze przypominało jezioro albo ogromną rzekę, bez
zmarszczki i tak spokojne, że wczesnym rankiem widać było odbicia
gwiazd. Świt jeszcze nie nadszedł i tak na wodzie były gwiazdy, odbicie
skalnego urwiska i odległe światła miasta. A kiedy słońce wzeszło ponad
horyzont nakreśliło na bezchmurnym niebie złotą ścieżkę i było rzeczą
niezwykłą widzieć to światło Kalifornii napełniające ziemię, każdy liść
i źdźbło trawy. Gdyś tak patrzył, wniknął w ciebie wielki bezruch.
Umysł sam zupełnie zamilkł, nie reagował, nie drgnął nawet, odczucie
tego olbrzymiego bezruchu było zdumiewające. "Odczucie" nie jest
właściwym słowem. Mózg tej ciszy, tego bezruchu nie czuje; to jest poza
nim. Mózg może pojmować, wysławiać się lub sporządzać plany na
przyszłość, ale ten bezruch jest poza jego zasięgiem, poza wszelką
wyobraźnią, poza wszelkim pragnieniem. Trwasz w takim bezruchu, że
twoje ciało staje się bez reszty częścią ziemi, częścią wszystkiego, co
nieruchome.
A gdy od wzgórz nadszedł lekki powiew i poruszył liśćmi, ten bezruch,
ta nadzwyczajna własność ciszy, nie zostały zmącone. Dom wznosił się
nad morzem, za nim znajdowały się wzgórza. I gdyś spoglądał na morze,
tak bardzo nieruchome, naprawdę stałeś się częścią wszystkiego. Byłeś
wszystkim. Byłeś światłem i pięknem miłości. Powiedzieć jednakże "ty
byłeś częścią wszystkiego" jest również źle: słowo "ty" jest
nieodpowiednie, naprawdę bowiem cię tam nie było. Nie istniałeś. Trwał
tylko ten bezruch, to piękno, to nadzwyczajne uczucie miłości. Słowa
"ja" i "ty" oddzielają rzeczy. Podział ten w tej przedziwnej ciszy i
bezruchu nie istnieje. I gdy patrzyłeś za okno przestrzeń i czas
wydawały się niknąć, a przestrzeń, która dzieli, straciła realność. Ten
liść, ten eukaliptus i ta niebiesko jaśniejąca woda nie były od ciebie
odrębne.
Medytacja jest naprawdę bardzo prosta. Komplikujemy ją. Tkamy wokół
niej pajęczynę idei, czym jest a czym nie jest. Ale to nie jest żadna z
tych rzeczy. Ponieważ jest tak bardzo prosta, wymyka się nam, umysł
nasz bowiem jest tak skomplikowany, tak sterany czasem i w czasie
ugruntowany. I ten umysł kieruje działalnością serca, a wtedy zaczynają
się kłopoty. Ale medytacja nastaje w sposób naturalny, nadzwyczaj
łatwo, gdy spacerujesz po piasku, gdy wyglądasz za okno lub gdy widzisz
te cudowne wzgórza wypalone słońcem ubiegłego lata. Dlaczego jesteśmy
tak umęczonymi istotami ludzkimi, ze łzami w oczach i z fałszywym
uśmiechem na wargach? Gdybyś mógł spacerować samotnie pomiędzy tymi
wzgórzami, po lasach, czy wzdłuż długich, białych plaży, to w tej
samotności wiedziałbyś, czym jest medytacja. Ekstaza samotności
nastaje, gdy nie lękasz się być sam, nie należący więcej do świata czy
przywiązany do czegokolwiek. Wtedy, niczym świt, który nadszedł tego
ranka, nastaje ona cicho i kreśli złotą ścieżkę w tym właśnie bezruchu,
który był na początku, który jest teraz i który istnieć będzie zawsze.
10
Szczęście i przyjemność nabyć możesz za pieniądze na targowisku. Ale
błogości kupić nie możesz, ani dla siebie ani dla innego. Szczęście i
przyjemność wikłają nas w czas. Tylko w całkowitej wolności istnieje
błogość. Szczęścia, tak jak przyjemności, szukać możesz na wiele
sposobów i na wiele sposobów je znaleźć. Ale one przychodzą i odchodzą.
Błogość, to przedziwne poczucie radości, nie ma motywu. Nie możesz w
żaden sposób jej szukać. Skoro już jest, zależnie od jakości twojego
umysłu, to pozostaje - bezczasowa, bezprzyczynowa, rzecz niemierzalna
czasem. Medytacja nie jest dążeniem do przyjemności czy poszukiwaniem
szczęścia. Przeciwnie, jest ona stanem umysłu, w którym nie ma pojęcia
czy formuły i dlatego jest całkowita wolność. Jedynie w taki umysł, nie
szukana i nie zapraszana spływa ta błogość. Gdy już jest, to choć żyć
może będziesz w świecie z całym jego hałasem, przyjemnością i
brutalnością, tego umysłu one nie dotkną. Gdy już jest, konflikt znikł.
Ale zniknięcie konfliktu nie koniecznie jest całkowitą wolnością.
Medytacja jest ruchem umysłu w tej wolności. W tej eksplozji błogości
wzrok zyskuje niewinność, a miłość jest wtedy błogosławieństwem.
11
Medytacja nie jest zwykłą kontrolą ciała i myśli, ani też systemem
wdechów i wydechów. Ciało musi być spokojne, zdrowe i bez napięć;
wrażliwość uczuć musi być wyostrzona i ciągła, umysł zaś z całą swą
paplaniną, niepokojami i błądzeniem po omacku musi zniknąć. To nie od
organizmu trzeba zacząć, pilnować raczej musimy umysłu wraz z jego
opiniami, uprzedzeniami i zainteresowaniem samym sobą. Gdy umysł będzie
zdrowy, żywotny i energiczny, uczucie ulegnie intensyfikacji i osiągnie
najwyższą wrażliwość. Wtedy ciało, ze swą wrodzoną inteligencją nie
niszczoną przez nawyki i upodobania, będzie funkcjonować tak, jak
powinno.
Trzeba więc zacząć od umysłu, a nie od ciała, od umysłu będącego myślą
i różnorodnością jej wyrazu. Zwykła koncentracja zawęża myśl, czyni ją
ograniczoną i kruchą, ale koncentracja przychodzi w sposób naturalny
gdy uświadamiamy sobie drogi myśli. To uświadomienie nie pochodzi od
tego, który myśli, który wybiera i odsuwa, czepia się i odrzuca. Jest
to uświadomienie niewybiórcze, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne;
jest zlaniem się obojga tak, że podział na to, co wewnętrzne i to, co
zewnętrzne, niknie.
Myśl niszczy uczucie, uczucie będące miłością. Myśl oferować może tylko
przyjemność, a w pogoni za przyjemnością miłość usuwa się na bok.
Przyjemność jedzenia i picia ma swój dalszy ciąg w myśli, a sama tylko
kontrola czy stłumienie tej wywołanej myślą przyjemności nie mają
sensu; stwarzają tylko różne formy konfliktu i przymusu.
Myśl, która jest materią, nie może szukać tego, co jest poza czasem,
myśl bowiem jest pamięcią, a pamiętane doświadczenie jest tak martwe,
jak liście ubiegłej jesieni.
Gdy jesteśmy tego wszystkiego świadomi rodzi się uwaga, która nie jest
wytworem nieuwagi. To nieuwaga dyktowała przyjemnościowe nawyki ciała i
rozcieńczała intensywność uczuć. Nieuwagi nie można przekształcić w
uwagę. Uświadomienie nieuwagi jest uwagą.
Widzenie tego całego złożonego procesu jest medytacją. Tylko ona w tym
zamęcie wprowadza ład. Ten ład jest tak absolutny, jak ład w
matematyce, a z niego bierze początek działanie, czyn bezpośredni. Ład
to nie szyk, wzór i proporcja; te przychodzą dużo później. Ład bierze
początek z umysłu, którego nie zaśmiecają sprawy myśli. Gdy myśl milczy
istnieje pustka, która jest ładem.
DZIENNIK KRISHNAMURTIEGO
Krishnamurti's Journal, Victor Gollancz 1982
© Krishnamurti Foundation Trust Ltd
przełożył Wojciech Sady
PRZEDMOWA
We wrześniu 1973 r. Krishnamurti nagle zaczął pisać dziennik. Przez
prawie sześć tygodni każdego dnia robił zapiski w notatniku. Pierwszy
miesiąc spędził wówczas w Brockwood Park, Hampshire, a resztę czasu w
Rzymie. Wrócił do pisania osiemnaście miesięcy później w Kalifornii.
Prawie każdy tekst zaczyna się od opisu jakiejś przyrodniczej scenerii,
znanej mu bezpośrednio, ale tylko w trzech przypadkach te relacje
odnoszą się do miejsca, w którym aktualnie przebywał. Tak więc na
pierwszej stronie znajdujemy opis alei w parku w Brockwood, ale na
drugiej Krishnamurti wyraźnie przenosi się w wyobraźni do Szwajcarii. I
dopiero w trakcie pobytu w Kalifornii w 1975 r. znów opisuje swe
aktualne otoczenie. Wszędzie gdzie indziej wspomina miejsca, w których
żył, a czyni to z jasnością świadczącą o tym, jak żywe są jego
wspomnienia dotyczące przyrodniczych scenerii, wywołane intensywnością
obserwacji. Ten dziennik ukazuje również, do jakiego stopnia jego
nauczanie inspirowane jest bezpośrednim związkiem z przyrodą.
W całym tekście Krishnamurti odnosi się do siebie w trzeciej osobie, a
przy okazji mówi o sobie coś, czego wcześniej nie mówił.
Mary Lutyens
[Całość składa się z 46 fragmentów, które będą pojawiać się sukcesywnie
na tej stronie. W.S.]
BROCKWOOD PARK, HAMPSHIRE
14 września 1973
Owego dnia, wracając z długiej przechadzki wśród pól i drzew,
przeszliśmy aleją w pobliżu dużego, białego domu. Wchodząc tam przez
furtkę natychmiast odczuł intensywny spokój i bezruch. Nawet listek nie
drgnął. Wydawało się, że przechodzić tą aleją, stąpać po ziemi, jest
świętokradztwem; profanacją było mówić, oddychać nawet. Wielkie sekwoje
trwały w absolutnym bezruchu; północnoamerykańscy Indianie nazywają je
drzewami milczącymi i teraz one naprawdę milczały. Nawet pies nie
polował na króliki. Stałeś bez ruchu ledwie śmiejąc oddychać; czułeś
się intruzem, gdyż wcześniej gadałeś i śmiałeś się, a wejście w tę
aleję bez wiedzy, co się tam kryje, było niespodzianką i szokiem,
szokiem nieoczekiwanego błogosławieństwa. Serce biło wolniej, oniemiałe
z zachwytu. Było to centrum całego tego miejsca. Za każdym razem, gdy
wchodzisz tam teraz, panuje to piękno, ten bezruch, ten dziwny bezruch.
Przyjdź kiedy zechcesz, a to tam będzie, pełne, bogate i nienazywalne.
Żadna forma świadomej medytacji nie jest medytacją rzeczywistą: być nią
nie może. Rozmyślna próba, by medytować, nie jest medytacją. Ona musi
się przydarzyć, nie można jej przywołać. Medytacja nie jest grą czy to
umysłu, czy pragnienia i przyjemności. Uświadamiaj sobie jedynie to, co
myślisz i co robisz, nic więcej. Widzenie, słyszenie jest działaniem,
bez lęku i kary. Umiejętność postępowania polega na umiejętności
widzenia, słyszenia. Każda forma medytacji prowadzi nieuchronnie do
zakłamania, do złudzeń, gdyż pragnienie oślepia. Był to piękny wieczór,
a łagodne światło wiosny otulało ziemię.
15 września 1973
Dobrze jest być samemu. Być z dala od tego świata, a jednak chodzić po
jego ulicach, to być samemu. Być samemu idąc pod górę drogą wzdłuż
rwącego, hałaśliwego górskiego strumienia, pełnego źródlanej wody i
topniejącego śniegu, to uświadamiać sobie to rosnące na pustkowiu
drzewo, samotne w swym pięknie. Samotność człowieka na ulicy jest bólem
życia; on nigdy nie jest sam, oddalony, nietknięty i bezbronny.
Rozległa wiedza podsyca nie kończącą się niedolę. Tym chodzącym po
ulicach człowiekiem jest żądza ekspresji, z jej frustracjami i bólami;
on nigdy nie jest sam. Smutek jest ruchem tej samotności.
Ten górski strumień był przepełniony topniejącym śniegiem i
wczesnowiosennymi deszczami. Wielkie głazy pod naporem rwących wód
wydawały głuche odgłosy. Wysoka, ponad pięćdziesięcioletnia sosna,
zwaliła się w wodę, drogę zalewało. Błotnisty strumień miał kolor
łupków. Na polach ponad nim rosło mnóstwo dzikich kwiatów. Powietrze
było czyste, panował niepojęty urok. Na wysokich wzgórzach wciąż leżał
śnieg, a świeży padał na lodowce i wielkie szczyty; będą one
niezmiennie białe przez całe lato.
W ten piękny ranek mogłeś iść przed siebie nieprzerwanie, nie czując
stromizny wzgórz. W powietrzu unosił się zapach, czysty i silny. Nikt
tą ścieżką nie szedł, ani w górę ani w dół. Byłeś sam z tymi ciemnymi
sosnami i rwącą wodą. Niebo tylko w górach bywa tak przedziwnie
błękitne. Patrzyłeś na nie przez liście i wyniosłe sosny. Nie było
nikogo, z kim można by porozmawiać, również umysł w kółko nie paplał.
Czarno-biała sroka przeleciała i znikła w lesie. Ścieżka oddaliła się
od hałaśliwego strumienia i zapanowała absolutna cisza. Nie cisza po
ustaniu hałasu, nie ta cisza, która nastaje wraz z zachodem słońca. Nie
cisza muzeów i kościołów, ale coś nie związanego z czasem i
przestrzenią. Nie ta cisza, jaką umysł stwarza dla siebie. Słońce
przypiekało, a cienie niosły ulgę.
Dopiero niedawno odkrył, że podczas tych długich spacerów, po
zatłoczonych ulicach lub odludnych ścieżkach, nie pojawiała się ani
jedna myśl. Od lat chłopięcych tak było, żadna myśl nie przedostawała
się do jego umysłu. Patrzył i słuchał i nic więcej. Myśl, ze swymi
skojarzeniami, nie powstawała. Nie tworzyły się wyobrażenia. Pewnego
dnia nagle sobie uświadomił, jakie to niezwykłe; często próbował
myśleć, ale żadna myśl nie przychodziła. W czasie tych spacerów, z
ludźmi lub bez nich, nie następowały żadne poruszenia myśli. Oto co
znaczy być samemu.
Ponad ośnieżonymi szczytami tworzyły się chmury, ciężkie i ciemne;
zapewne później miało padać, ale teraz cienie były bardzo ostre, a
słońce jasne i czyste. W powietrzu nadal unosiła się ta przyjemna woń,
inny zapach miały przynieść deszcze. Do pensjonatu w dole było daleko.
18 września 1973
Jest to wciąż jedna z najpiękniejszych dolin. Otoczona ze wszystkich
stron wzgórzami, pełna gajów pomarańczowych. Przed wielu laty wśród
drzew i ogrodów stało tam ledwie kilka domów, teraz jednak jest ich o
wiele więcej; drogi poszerzono, wzrósł ruch, wzmógł się hałas,
szczególnie na zachodnim krańcu doliny. Ale wzgórza i wysokie szczyty
pozostały takie same, nietknięte przez człowieka. W wysokie góry wiodą
liczne ścieżki, po których chadzał bez końca. Spotykał niedźwiedzie,
grzechotniki, jelenie, a pewnego razu rysia. Ryś stał przed nim, na
schodzącej w dół ścieżce, mrucząc oraz ocierając się o skały i niskie
pnie drzew. Powiew szedł ku górze, tak że mógł podejść dość blisko
zwierzęcia. Ryś naprawdę się cieszył, zachwycony swym światem. Krótki
ogon sterczał w górę, spiczaste uszy kierowały się do przodu, rdzawa
sierść była jasna i czysta; zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że
ktoś stoi jakieś sześć metrów za nim. Schodziliśmy szlakiem może
kilometr, żaden z nas nie czynił najmniejszego hałasu. Było to naprawdę
piękne zwierzę, pełne życia i gracji. Gdy doszliśmy do wąskiego
strumienia, nie chcąc go przestraszyć wyszeptał łagodne pozdrowienie.
Nie obejrzał się ani na moment, byłaby to strata czasu, ale odskoczył i
znikł bez śladu w ciągu paru sekund. A jednak przez jakiś czas byliśmy
przyjaciółmi.
Dolinę wypełnia zapach kwiatów pomarańczowych, który niemal przytłacza,
zwłaszcza wczesnym rankiem i wieczorem. Czuło się go w pokoju, w
dolinie i w każdym zakątku ziemi, a bóg kwiatów tę dolinę błogosławił.
Latem bywało tam naprawdę gorąco, a to miało swą specyficzną własność.
Przed wielu laty, gdy tu przybył, panowała cudowna atmosfera i w
mniejszym stopniu panuje nadal. Ludzie ją psują, tak jak psują
najwyraźniej większość rzeczy. Będzie taka, jak była. Kwiat może
zwiędnąć i obumrzeć, ale znów ożyje wraz ze swym pięknem.
Czyś się kiedykolwiek zastanowił, dlaczego ludzie błądzą, ulegają
zepsuciu, zachowują się nieprzyzwoicie - agresywnie, gwałtownie i
przebiegle? Nie należy winić środowiska, kultury czy rodziców. Chcemy
zrzucić odpowiedzialność za to zwyrodnienie na innych lub na jakieś
wydarzenie. Wyjaśniania i przyczyny to łatwe wyjścia. Starożytni
Hindusi nazwali to Karmą: zbierasz, coś posiał. Psycholodzy zrzucają
cały problem na rodziców. To, co twierdzą tak zwani ludzie religijni,
oparte jest na ich wierze i dogmacie. Pytanie jednak pozostaje.
Są też inni, z urodzenia szczodrzy, dobrzy, odpowiedzialni. Nie
zmieniają ich środowisko czy jakieś naciski. Pozostają tacy sami na
przekór całej tej wrzawie. Dlaczego?
Wszelkie wyjaśnienia niewiele znaczą. Każde wyjaśnienie jest ucieczką,
unikiem przed rzeczywistością tego, co jest. A tylko to się liczy. To,
co jest, można całkowicie przekształcić za pomocą energii, którą
marnotrawi się na wyjaśnienia i poszukiwanie przyczyn. Miłości nie ma
ani w czasie ani w analizie, w ubolewaniu i wzajemnym obwinianiu się.
Jest wtedy, gdy nie pragnie się pieniędzy, stanowiska, gdy nikną
sprytne podstępy jaźni.