1947 Madras, Bombay
A New Approach to Life; The Way of Living; The Way of Peace: Three Radio Talks.
Wembley: Krishnamurti Writings 1948, ss. 16.
Przełożyła Wanda Dynowska
Wydane jako: Nowe podejście do życia.
Biblioteka Polsko-Indyjska, Bangalur 1948. Następne wydania: Madras 1954, Bombaj 1975.
NOWE PODEJŚCIE DO ŻYCIA
Przemówienie radiowe w Madrasie 16 kwietnia 1947
Zdajemy sobie dobrze sprawę z chaosu i cierpienia, jakie panują w nas samych i wokół nas. Chaos ten, z punktu widzenia politycznego i społecznego, nie jest przejściowym kryzysem, jakich wiele bywało w historii, lecz przełomem o wyjątkowej doniosłości. W różnych okresach historii miewaliśmy wojny, ekonomiczne zastoje i wstrząsy społeczne. Dzisiejszego kryzysu nie można porównać do tamtych, powtarzających się co pewien czas zaburzeń, gdyż nie jest on zjawiskiem zachodzącym w jakimś poszczególnym kraju, ani też wynikiem jakiegoś jednego systemu, religijnego czy społecznego; jest to katastrofa sięgająca samej istoty wartości i znaczenia człowieka. Nie należy więc myśleć o kompromisowych wyjściach, o łataniu tego co jest reformami, ani też usiłować zastąpić jeden system drugim. Aby móc stan dzisiejszy zrozumieć, musimy sami przejść rewolucję uczuć i myśli. Bowiem nie tylko zewnętrzne wypadki - jakkolwiek straszne były i wstrząsające - sprowadziły obecny chaos i mękę; są one raczej wynikiem chaosu i nędzy wewnątrz nas. A więc zanim nie zrozumiemy zagadnień jednostki, które stanowią i zagadnienia świata całego, nie może być mowy o ładzie w nas samych, a więc i na zewnątrz nas. A że to my sami - wy i ja - sprowadziliśmy tę nędzę i upodlenie, bezcelowym jest spodziewać się, iż jakikolwiek system dopomoże nam w przetworzeniu obecnego stanu. Jako że my sami - wy i ja - jesteśmy odpowiedzialni za panujący dziś chaos, więc wy i ja musimy w sobie samych dokonać przewartościowania wszystkich wartości.
Owej przemiany wartości nie można wprowadzić żadnym prawodawstwem, ani narzucić żadnym zewnętrznym przymusem. Jeśli na nich zechcemy się oprzeć, znajdziemy się w nowym wydaniu tego samego chaosu i nędzy. Do obecnego stanu tarć i walk przywiodło nas nadawanie największej wagi wartościom materialnym i zmysłowym, a te sprowadzają zawsze tępotę myśli i chłód serca i czynią życie nasze beztwórczym i mechanicznym.
Pożywienie, odzież, mieszkanie, nie są celem samym w sobie: lecz stają się nim, gdy nie rozumiemy czym jest człowiek jako istota psychiczna. Odrodzenie może przyjść tylko wówczas, gdy człowiek, jako jednostka, jasno zrozumie, jakie czynniki ograniczają jego myśl i uczucia. Ograniczenia te sami sobie stwarzamy, bowiem cała nasza umysłowość wciąż dąży do zabezpieczenia się, za pomocą własności, rodziny, idei czy wierzeń. Owo psychologiczne zjawisko nieustannego dążenia do bezpieczeństwa wytwarza konieczność doskonalenia i pomnażania przedmiotów - wytworów myśli i rąk. Przedmioty, podobnie jak imię, rodzina, wiary i przekonania, nabierają ogromnego znaczenia, gdyż w nich szukamy zadowolenia i szczęścia, a gdy nie mogą nam tego dać, myśl stwarza sobie inne, wyższe formy wierzeń i zabezpieczeń się. Ale dopóki wciąż dążymy do własnej ochrony i bezpieczeństwa, na zrozumienie istotnego stosunku człowieka da człowieka nie ma miejsca; stosunek ten sprowadza się wówczas do szukania własnej przyjemności i zadowolenia, a nie jest procesem odkrywania siebie. Zrozumienie istotnych stosunków pomiędzy ludźmi jest niezmiernie ważne. Nie ma życia w odosobnieniu. Istnieć znaczy być w pewnym stosunku do wszystkiego co nas otacza; nie ma istnienia bez związków i stosunków. Każdy stosunek składa się z wyzwania i odpowiedzi. Wzajemne stosunki ludzi stanowią społeczność; nie jest ona niezależna od nas, tłum nie jest czymś samoistnym i od nas oddzielonym, jest wytworem naszym, naszego stosunku do innych. Stosunki i związki tworzą się ze świadomości wzajemnego oddziaływania na siebie. Na czymże opierają się one wśród nas? Mówimy, iż na współzależności i na wspomaganiu się wzajemnym; ale poza sentymentalnym parawanikiem, który przed sobą stawiamy, co jest ich aktualnym, konkretnym podłożem? Czyż nie szukanie własnej przyjemności? Jeśli nie spodobam się wam, postaracie się mnie pozbyć, jakimkolwiek sposobem, a jeśli się spodobam, jesteście gotowi mnie przyjąć za sąsiada, przyjaciela, żonę lub nauczyciela. Czyż nie jest to niezaprzeczalnym faktem?. Szukamy takich kontaktów z ludźmi, które dają nam przyjemność, a jeśli jej nie znajdujemy, lub odmawiają jej nam, odwracamy się i szukamy gdzie indziej; staramy się o rozwód lub znosząc niechętnie to, co jest, gonimy za zadowoleniem w innym kierunku; zmieniamy nauczyciela, wstępujemy do innej organizacji itd. Rzucamy się od jednego stosunku do drugiego, zanim nie znajdziemy takiego, który da nam zadowolenie, wygodę, spokój itd. Ale gdy w stosunkach z ludźmi szukamy tylko samozadowolenia, konflikt staje się nieunikniony. Gdy chodzi nam o zabezpieczenie się, zaasekurowanie pewności, która nam się stale wymyka, zjawia się walka o posiadanie danego człowieka, o władzę nad nim, a w ślad za nimi męka zazdrości i niepewności. Żądza posiadania, agresywne żądania, chęć psychologicznego zabezpieczenia się i uciechy, są zaprzeczeniem miłości. Mówi się o miłości jako o odpowiedzialności, o obowiązku itd. Ale miłości w tym nie ma, co rzuca się w oczy w strukturze współczesnego społeczeństwa. Sposób, w jaki traktujemy naszych znajomych, przyjaciół, żony, mężów i dzieci, wykazuje zupełny brak miłości w naszych wzajemnych stosunkach.
Jakież więc mają znaczenie nasze związki z ludźmi? Obserwując siebie w stosunkach z ludźmi, czyż nie dostrzeżemy, iż są one procesem odkrywania siebie samych? Czyż nie odsłania nam naszego stanu kontakt z innym człowiekiem, jeśli tylko jasno zdajemy zeń sprawę? A więc stosunki i związki moje z ludźmi są odkrywaniem siebie, stają się pomocą w samowiedzy; uciekamy od tych, które odsłaniają nam nieprzyjemne, niepokojące myśli i czyny, do innych, które łagodzą i dają nam wygodę. A przecież te, które się opierają na wzajemnym zadowoleniu, mają tak małą wartość, i odwrotnie, cenne są te, w których odkrywamy siebie. Miłość nie jest stosunkiem. Dopiero gdy ten drugi człowiek staje się ważniejszy aniżeli sama miłość, rozpoczyna się stosunek rozkoszy i bólu. Ale gdy kochając oddajemy siebie do dna i bez reszty, nie ma w tym ani stosunku wzajemnego zadowolenia, ani też odkrywania siebie. Miłość nie ma nic wspólnego z samozadowoleniem. Piękna jest taka miłość. Nie ma w niej żadnych tarć, jest to stan całkowitości i pełni, ekstatycznego bytu. Znamy te momenty, rzadkie, szczęśliwe chwile. Gdy przedmiot naszego uczucia staje się ważniejszy aniżeli miłość, miłość cofa się i poczyna się konflikt zazdrości, lęku, żądzy posiadania itd. Wówczas miłość oddala się jeszcze bardziej, a im więcej się oddala, tym bardziej palące staje się zagadnienie stosunku, zatraca się jego sens i wartość. Nie można sprowadzić miłości żadną dyscypliną, żadnymi określonymi środkami, ani intelektualną do niej tęsknotą. Jest to stan bycia, który przychodzi, gdy ustaje działanie osobistej jaźni. Ruchów naszej osobowości nie należy opanowywać ani tłumić, ani też obawiać się, czy starać ujmować w karby dyscypliny; trzeba je rozumieć, trzeba jasno zdawać sprawę z przejawów jej działania we wszystkich jej poziomach i warstwach.
Bez samowiedzy nie może istnieć prawdziwa myśl; a myśl zgodna z prawdą może zaistnieć w każdym z nas tylko wtedy, gdy widzimy jasno nasze codzienne czyny, myśli i uczucia. W takim jasnym, spokojnym zdawaniu sobie sprawy, bez cienia potępiania, usprawiedliwiania, czy też utożsamiania się, każda myśl może być zrozumiana i doprowadzona do swego końca. Tym sposobem, tj. przez wolną od wyborów, jasną świadomość umysł oswobadza się od wszelkich stworzonych przez siebie więzów i przeszkód; tylko w tym stanie wolności może zaistnieć prawda.
Nie chodzi więc o wyznawanie jakiegokolwiek systemu, religijnego czy politycznego, a o to, abyśmy jako jednostki uświadomili sobie jasno chaos, konflikt i cierpienie w nas samych. Ale z chwilą, gdy zaczynamy być świadomi naszego bólu i walki, niezwłoczną odpowiedzią jest chęć ujścia od nich, uciekając w wierzenia, w pracę społeczną czy polityczną, identyfikując się z jakimś politycznym ruchem, lewicy czy prawicy, albo też w zabawę. Ale uciec od męki i walki nie znaczy znaleźć rozwiązanie; odwrotnie, uchodzenie od nich tylko je wzmaga. Wyjścia, które podają organizacje religijne jako środki zaradcze na obecny chaos, są niegodne uwagi myślącego człowieka; bowiem Bóg, o którym mówią, jest Bogiem bezpieczeństwa i spokoju, a nie daje wcale zrozumienia chaosu i męki, w jakich żyjemy. Bałwochwalstwo, tj. cześć oddawana przedmiotom, wytworom ludzkiej myśli i rąk, tylko pobudza do powstania człowieka przeciwko człowiekowi, nie daje żadnego wyjścia, nie wskazuje, jak zniweczyć ludzki ból, a tylko jak najłatwiej uciec lub odwrócić uwagę, co jeno stępia uczucia i myśl. Podobnie i w systemach politycznych ludzie znajdują łatwą ucieczkę od życia obecnej chwili, bowiem poświęca się w nich zawsze teraźniejszość dla przyszłości. A przecież właśnie teraźniejszość jest jedyną bramą, przez którą może przyjść rozumienie. Przyszłość jest zawsze niepewna; tylko teraźniejszość może być przetworzona, gdy ogarniemy i zrozumiemy głęboko i w całej pełni to, co jest. Więc ani zorganizowane religie ani systemy polityczne nie mogą rozwiązać trudności, ani zapobiec chaosowi i cierpieniu ludzi.
Człowiek sam, tj. wy sami musicie stanąć twarzą w twarz z obecnym chaosem, odrzucić wszystkie systemy i wierzenia i starać się zrozumieć, co się w tej chwili w was samych dzieje. Bowiem czym my jesteśmy, tym jest świat; nie może być odrodzenia w świecie, zanim nie przetworzymy wpierw siebie. Więc punkt ciężkości nie leży w przerabianiu świata, ale w przetworzeniu jednostki, tj. nas samych. My jesteśmy światem i nie ma świata bez nas.
Dla dokonania się tej przemiany przywódca, kierownik - duchowy czy świecki - jest niepotrzebny, jest raczej przeszkodą, staje się czynnikiem degeneracji społeczeństwa. Odrodzenie może nastąpić po odrzuceniu wszystkich przeszkód, jakimi są zorganizowane religie i wierzenia, nacjonalizmy i wszelkie przegrody dzielące człowieka od człowieka i podburzające jednego przeciw drugiemu, jak klasy, kasty, rasy, systemy itd. Odrodzenie przychodzi gdy zaczynamy zdawać sobie jasno sprawę z naszych codziennych myśli, uczuć i czynów.
Prawdę poznamy dopiero wówczas gdy uwolnimy myśl od wszelkich wartości i zmysłowych podniet, od wytworów myśli i rąk człowieka. Żadna droga nie prowadzi do prawdy. Trzeba zapuścić się na nieznane, nie odkryte oceany, by ją spotkać. Nie można nikomu przekazać prawdy, bowiem wszystko, co da się przekazać, jest znane, a to, co jest znane, nie może być rzeczywistym. Szczęście nie leży w mnożeniu programów i systemów, ani w wartościach, które współczesna cywilizacja wytwarza; szczęście znajduje się w wolności, którą daje prawość; nie jest ona sama w sobie celem, ale ma zasadnicze znaczenie, bowiem tylko w wolności, którą przynosi, może zaistnieć prawda. Pogoń za materialnymi i zmysłowymi wartościami i nieustanne ich pomnażanie może prowadzić tylko do pogłębienia chaosu i nędzy, do dalszych wojen i katastrof.
Pokój i ład mogą zapanować na świecie tylko gdy my, jako jednostki, przez samowiedzę, a więc zgodne z prawdą myślenie, nie zaczerpnięte z żadnej z ksiąg, nie naśladujące żadnego nauczyciela, odrzucimy to wszystko, co wytwarza chaos, starcia i walki.
Celem człowieka nie jest nieustanna męka i walka, jest nim urzeczywistnienie miłości i szczęścia, które przychodzą wraz z prawdą.
JAK ŻYĆ?
Przemówienie radiowe w Bombaju 16 lutego 1948
Świat, w którym żyjemy, składa się z jednostek, bez nich nie byłoby społeczności. Wszystkie problemy świata sprowadzają się do zagadnienia stosunku człowieka do człowieka. Można więc powiedzieć, iż zagadnienie jednostki jest zagadnieniem świata. Cały świat nie jest niczym innym jak jednostką w jej stosunku do innych, opartym na jej pojęciu o sobie samej.
Człowiek jest wytworem całokształtu procesów życia, nie zaś oddzielną od świata energią; jego istota nie wyrasta z antagonizmów. Wszystko, co oddziałuje na jednostkę, oddziałuje też głęboko na cały świat; nie można tych procesów rozdzielić; odrodzenie jednostki odbija się niezwłocznie i w całej pełni w przemianie świata.
Głęboka, zasadnicza rewolucja nie może się dokonać bez odrodzenia jednostki. A bez rewolucji, od samych podstaw, wszystkich wartości, prawdziwy ład nie jest możliwy. Chodzi nam właśnie o wywołanie takiej rewolucji. Jest to rewolucja myśli i uczuć, a stąd i czynu. Te trzy czynniki nie są oddzielne, stanowią jednolity proces i są współzależne.
Zrozumienie Rzeczywistego - a tylko ono może zapewnić trwałe szczęście ludzkości - może dokonać się tylko gdy w naszym własnym życiu zapanuje pokój i ład, gdy sami wyjdziemy z panującego chaosu. Zanim tego nie zrozumiemy, wszystko, cokolwiek byśmy robili, tylko powiększy chaos i cierpienie, prowadząc do dalszych katastrof.
Wy sami, tj. każda jednostka, jest nieskończenie ważniejsza od wszystkich systemów religijnych i społecznych. Systemy utrudniają człowiekowi zrozumienie jego zagadnień; a nadajemy im dziś więcej wagi aniżeli cierpieniu człowieka. Wszelkie wzory i przepisy postępowania przekreślają swobodę człowieka i prowadzą do chaosu i męki. Tylko w zrozumieniu tego, co jest, teraźniejszości, aktualności, tkwi możliwość jej przetworzenia. Można przemienić świat tylko teraz, zaraz, w teraźniejszym, nie kiedyś w przyszłości, tylko tutaj, nie gdzie indziej.
Jeśli oglądamy się na systemy, które dają zawsze gotowe wzorce postępowania, z konieczności wytwarzamy przywódców i kierowników, a ci oddalają nas od zasadniczego problemu, tj. naszego własnego cierpienia. Nie można pokonać cierpienia żadnym naśladownictwem ani przepisem postępowania; żaden przywódca religijny czy polityczny nie jest w stanie zaprowadzić ładu w nas; każdy sam musi pojąć swój ból i chaos, jaki w nim panuje; jeden i drugi rzutujemy ciągle w świat. Społeczność, z całym jej gwałtem i upodleniem, jest to projekcja nas samych. Cierpienie nasze pojawia się w różnych warstwach naszej świadomości, naszej fizycznej i psychicznej istoty; w każdym może przybierać rozmaite formy, lepiej jednak nie zwracać uwagi na te, które są w nas odrębne od innych, a skupić się na tych, które są nam wszystkim wspólne.
Wszędzie panuje dziś chaos ekonomiczny, a przyczyna jego leży w nadawaniu zbytniej wagi przedmiotom materialnym i doznaniom zmysłowym. A przecież usiłujemy wciąż usunąć chaos przez dalsze wzmacnianie tych samych czynników, przez wzmaganie produkcji, tj. wyrabianie coraz większej ilości przedmiotów. Spodziewamy się, iż nowe maszyny dostarczą nam coraz więcej zadowolenia, czyli główny nacisk kładziemy na posiadanie różnych rzeczy, na własność, imię, klasę. Spójrzmy uważnie na siebie i wokół, a przekonamy się, iż własność, imię i klasa nabrały dziś niezmiernego znaczenia, a przerost ich musi niechybnie wywoływać konflikty pomiędzy ludźmi. Używamy przedmiotów-wytworów ludzkich rąk lub maszyny - jako środków do przysłonięcia naszych wewnętrznych konfliktów i udręczeń, do ucieczki od tego, co nas trapi.
A więc żaden nowy układ rzeczy, wedle jakiegokolwiek programu, czy to lewicy czy prawicy, nie będzie miał znaczenia, zanim nie zrozumiemy psychicznej nędzy, chaosu i udręki, w których żyjemy.
Największy nacisk należy położyć na stan walki i konfliktu w nas samych. Nieustanne usiłowanie zaprowadzenia ładu w zewnętrznych warunkach naszego życia nie ma żadnej wartości, gdyż czynniki psychiczne wezmą zawsze górę nad zewnętrznością, choćby była najsprytniej zorganizowana i wzięta w mocne karby prawodawstwa.
Wewnętrzne konflikty w nas samych są czynnikiem najważniejszym; przejawiają się one w naszym stosunku do przedmiotów, do ludzi i pojęć. Właśnie ów fałszywy stosunek jest główną przyczyną cierpienia. Stworzyć stosunki i związki pełne prawdy jest zadaniem każdego z nas, którzy chcemy znaleźć wyjście z potwornej męki i chaosu świata.
Nie można żyć w odosobnieniu od świata, bowiem istnieć znaczy pozostawać w pewnym stosunku i związku ze wszystkim, co nas otacza. Bez zrozumienia tego stosunku nie istnieje prawdziwy czyn; to, co zwykliśmy nazywać czynem, jest jeno poruszaniem się w ciasnych ramach jakiejś ideologii; a taki ruch musi niechybnie sprowadzać dalsze nieszczęścia i mękę. Stosunek istotny jest jednoczeniem się z drugim człowiekiem, a to staje się niemożliwe gdy silnie akcentujemy naszą odrębność, gdy się oddzielamy. W stosunku naszym do ludzi oraz rzeczy kierujemy się zazwyczaj chęcią zabezpieczenia się w jakiejkolwiek dziedzinie naszego życia. Pogoń za przyjemnością i zadowoleniem, szukanie ich w przedmiotach, ludziach i ideach, stwarza wokół nas mur, zamyka i oddziela od innych, utrudniając, lub wręcz uniemożliwiając zjednoczenie. Łudzimy się sądząc, iż obcujemy bezpośrednio z innymi, w istocie spoglądamy na nich z poza muru odosobnienia, nigdy sami spoza niego nie wychodząc; stan ten wytwarza coraz większe cierpienie, jak dla nas tak dla innych. Stosunki z ludźmi, spoza muru odosobnienia, zawsze prowadzą do lęku i okrucieństwa.
Ale związki nasze z ludźmi wcale nie muszą prowadzić do zamykania się i oddzielania; mogą być procesem odkrywczym, który nam ukazuje nas samych i prowadzi do zrozumienia siebie. Rozumienie takie jest procesem jednolitym i wszechstronnym. Prawdziwej samowiedzy, którą zdobywamy przez istotny stosunek do ludzi i rzeczy, nie znajdziemy w książkach, ani przy pomocy przywódców i nauczycieli duchowych. Jeśli oglądamy się na nich, przez to samo uchylamy się od bezpośredniego czynu.
A więc zdanie sobie sprawy ze znaczenia i funkcji naszego stosunku do przedmiotów, ludzi i idei ma pierwszorzędną wagę. Cierpienie zjawia się nieuniknienie tam, gdzie ów stosunek zamiast być procesem odkrywania prawdy o sobie staje się odosabnianiem się.
Gdy przychodzi ból, nie szukajmy ujścia, nie uchylajmy się odeń, zwróćmy raczej uwagę na nasz stosunek do różnych rzeczy, bo jest on zawsze główną przyczyną naszego cierpienia. Ból jest skutkiem jakiegoś fałszu w intencji, w naszych stosunkach i związkach z ludźmi; gdy szukamy w nich samozadowolenia, ucieczki lub zabezpieczenia się i pewności, gdy zbliżamy się do drugiego człowieka z pewnym z góry ułożonym zamiarem lub oczekiwaniem, w podejściu takim tai się zawsze pewna forma wyzysku i okrucieństwa. Dlatego tyle jest dziś na świecie gwałtu, że istnieje on w samym naszym stosunku do ludzi i rzeczy.
Ideał łagodności jest tylko ucieczką przed zbadaniem i zrozumieniem, czym jest gwałt sam w sobie. Człowiek wyznający ten ideał, usiłujący nie zadawać żadnej przemocy nikomu, nie szuka przez to samo zrozumienia i przetworzenia samego gwałtu od podstaw. Łagodność jest tylko ideałem, a gwałt - istniejącą aktualnością; można go zgłębić, pojąć i przetworzyć gdy usuniemy fikcję ideału. Pojęcie odwrotnej wartości staje się zawsze przeszkodą w zrozumieniu tego, co jest. W odwrotności gwałtu ukrywa się także gwałt; nie jest to nigdy miłość, która ukrywa w sobie tylko swą własną wieczność. Człowiek goniący za ideałem nie może poznać tej miłości nigdy, bowiem interesuje go wciąż stawanie się łagodnym, czyli czymś innym niż jest, a to jest zawsze wyrazem naszego "ja" (osobowości) w pozytywnej, negatywnej, stwierdzającej czy zaprzeczającej formie. Chcąc znaleźć wyjście z cierpienia trzeba odrzucić ideał, gdyż nigdy nie można zrozumieć teraźniejszego przez pryzmat przeszłego, ale można zrozumieć przeszłe w świetle teraźniejszego.
Nie można myślą rozwiązać zagadnienia gwałtu, gdyż zarówno myśl, jak i gwałt pochodzą z tego samego źródła. Gwałt zniknie gdy proces myślenia ustanie. Ustaje on z chwilą gdy jasna, wszechstronna świadomość, wolna od wszelkiego potępiania i usprawiedliwiania, ogarnia i gwałt swym współczującym rozumieniem.
W owym zawieszeniu myślenia staje się byt, a bycie jest zawsze twórcze. Dopiero w nim jest rzeczywiste, którego szczęście trzeba samemu odkryć, aby je przeżyć.
Gwałtów i okrucieństw panujących dziś na świecie nie przezwycięży się czynem wzorowanym na żadnych programach, czy to lewicy czy prawicy. Gwałt jest symptomem wewnętrznej pustki, której ani on, ani jego odwrotność nie może wypełnić; samo usiłowanie zapełnienia tej próżni prowadzi do coraz większych okrucieństw. A więc chcąc być wolnym od okrucieństwa i gwałtu trzeba przede wszystkim zrozumieć tę swoją pustkę, a dokonać się to może gdy będziemy samotni lecz nie odosobnieni.
Samotność jest swobodą, wolnością od wszelkich wierzeń, które jak rumowiska zapełniają nasze życie. Tylko w takiej wolności - a jest ona pełna miłości i rozumienia - przychodzi Rzeczywiste.
Lecz miłość taka nie rodzi się ze stłumienia nienawiści i gwałtu. Tylko ten ją pozna, kto spojrzał w twarz nienawiści i nie odwrócił się od niej i nie przykrył jej ideałem, bo ideał sam w sobie jest gwałtem, tak w intencji jak w rezultacie.
Miłość nie jest celem, ani dalekim końcem naszej żmudnej drogi; ukrywa się ona w przyjęciu tego, co jest, to jest prawdy.
W miłości życia jest prawda, ale nie w ideale, który prawdzie tego, co jest, w tej chwili zadaje gwałt. Tylko prawda może nas wyswobodzić. A tylko w wolności może zaistnieć miłość człowieka.
Wolność, o której mówię, nie jest brakiem zależności, co jest tylko odosobnieniem; nie ma ona żadnych, stworzonych przez człowieka granic. Jest to swoboda duszy, zrodzona ze współczującego zrozumienia. Jest ona zawsze wolnością indywidualną, a nie ekonomiczną czy polityczną utopią. Jest ona nieustannym, wewnętrznym odkrywaniem. Nikt nie może nam jej udzielić; nie jest ona też wynikiem własnego wysiłku i walki. Przychodzi sama, nagle i w milczeniu, gdy patrzymy na własne ograniczenia, pełni pokornego rozumienia.
Tylko taka wolność może odnowić świat. Tylko ci, w których zaistnieje, nie znają, co to gwałt, bowiem nie zadają go prawdzie; są oni zwiastunami największej rewolucji, bo rewolucji ku Prawdzie.
JAK OSIĄGNĄĆ POKÓJ?
Przemówienie radiowe w Bombaju 3 kwietnia 1948
Każdy z nas, gdziekolwiek się dziś znajduje, zdaje sobie sprawę, iż chaos wzmaga się wciąż na świecie. Zatracenie orientacji moralnej i upadek wszelkich wartości nie ogranicza się dziś do jakiegoś jednego kraju czy klasy; wszędzie, gdzie żyjemy, w każdej warstwie społecznej, widzimy, tak w stosunku do zewnętrznego jak i wewnętrznego świata pojęć, ten sam chaos, rozterkę, cierpienie, które zdają się nie mieć końca.
Wiele proponowano wyjść; ekonomicznych, politycznych, religijnych, społecznych; a jednak żaden z istniejących systemów nie przynosi pokoju. Wszystkie systemy, ze swymi programami i ideologiami, interesują się tylko wprowadzaniem pewnych zewnętrznych zmian, załagodzeniem ostrości konfliktu, lecz nie stać ich na dokonanie radykalnej przemiany, gdyż dążą do rezultatu, stawiają sobie określony cel, wynikający z bardzo powierzchownej wiedzy, wyrachowania, lub uprzednich zawodów. Wiedza ich nie jest wszechstronna i jednolita. Specjaliści, którzy dostarczają gotowych, obmyślanych formułek, myślą tylko o uplanowanych z góry osiągnięciach, a nie umieją zrozumieć złożonej psychiki człowieka, dróg jego myśli i uczuć.
Wszystkie systemy, troszcząc się o rezultaty, a nie o środki, jakich używają, mogą dostarczyć tylko programów i wzorów działania, oraz różnych wariantów tych samych ideologii. Dopóki uważa się, iż pokój może przyjść jako wynik przewagi którejś z przeciwstawnych ideologii i uzależnia się go od zwycięstwa którejkolwiek z nich, dopóty pokój nie może zaistnieć; bowiem i zwycięzca staje nieuchronnie przed klęską, gdyż chcąc zwyciężyć, w samym procesie walki wyzwala siły, które go obezwładniają. Jeśli naprawdę chcemy pokoju, musimy przede wszystkim uznać za nonsens dotychczasowe przekonanie, iż może on przyjść jako następstwo walk, jako wynik starć militarnych czy ideologicznych wrogów. Pokój nie może być skutkiem żadnych zmagań i walk; pokój jest wartością, która zostaje gdy wszystkie konflikty topnieją w ogniu rozumienia. Nie jest on odwrotnością walki, ani syntezą przeciwieństw.
Systemy filozoficzne i ekonomiczne są produkowane w znacznych ilościach przez specjalistów, z których każdy rywalizuje z innymi o pierwszeństwo i władzę. A przecież eksperci mogą tylko przedstawić własne zdanie, ale nie są w stanie znaleźć istotnego rozwiązania, gdyż to leży poza obrębem wszystkich systemów. Jakiś system może się zdawać technicznie dobrym, a jednak być niemożliwym do zastosowania bez użycia siły, a pokoju nie można narzucić ani stworzyć przymusem. Nie może być pokoju bez usunięcia przyczyn chaosu. Każdy z nas musi jasno zobaczyć przyczyny cierpienia zanim da się je usunąć; ale my wolimy oglądać się na specjalistów, aniżeli sami przemyśleć całe zagadnienie, bo łatwiej jest polegać na ekspertach, politykach i ekonomistach, tworzących wspaniałe plany. Ale wszak pokój nie należy do dziedziny pojęć, każdy z nas może sam sprawdzić, iż nie jest on wytworem myślowego procesu.
Myśl nasza jest jednostronna, uwarunkowana, przeto ograniczona; a ograniczone myślenie jest nieuchronnie błędne i z konieczności rodzi konflikty. Poleganie na systemach, choćby teoretycznie doskonałych, jest usuwaniem się od odpowiedzialności zajęcia własnego stanowiska wobec sprawy pokoju i bezpośredniego dla niej działania.
Wojna, owa wciąż wzrastająca tragedia, jest właściwie tylko krwawym i jaskrawo rzucającym się w oczy odbiciem naszego codziennego życia. Wojna nie jest przypadkowym zjawiskiem wśród wolnego od odpowiedzialności społeczeństwa. Nędza, gwałt, potworny chaos panujący dziś w świecie, są bezpośrednim skutkiem naszego codziennego postępowania, w stosunku od przedmiotów, ludzi i pojęć; dopóki ten stosunek nie zostanie głęboko i w całej pełni zrozumiany, nie może być mowy o pokoju. Ani pokój, ani szczęście nie rodzą się same przez się, nie rządzi też nimi przypadek. Chcąc zaznać pokoju i szczęścia trzeba dać za nie pewną cenę; może się ona wydawać olbrzymia, ale właściwie nie jest wcale wielka; jedyną a nieodzowną ceną jest intencja, czyli zdecydowane postanowienie utrzymania pokoju w sobie i życia w pokoju z naszym bliźnim. Postanowienie to jest zasadnicze. Chcąc osiągnąć pokój musimy sami oswobodzić się od wszystkiego, co stwarza tarcia, antagonizmy, zazdrości i przemoce. Pokój to jest pewien sposób życia, a nie wynik strategii, ze strony jednostki czy też grupy; jest to życie, w którym przemoc i gwałt nie są przytłumione przez odwrotny ideał, ale głęboko zrozumiane, we wszystkich swych przyczynach i skutkach i przetworzone dzięki temu rozumieniu.
Żeby zrozumieć gwałt trzeba sobie jasno zdawać sprawę z różnych jego odmian i wyrazów; przyczyny jego bowiem są liczne i złożone. Antagonizmy klasowe i nacjonalistyczne, żądza posiadania i zdobywania rzeczy oraz władzy, i niezliczone wierzenia obarczające nasz umysł, wszystkie one rodzą gwałt. Żądza posiadania, która leży u podstaw naszej obecnej cywilizacji, wpłynęła na podział ludzi i rzucenie ich przeciw sobie; w naszej żądzy posiadania i rządzenia ludźmi, ich myślami, uczuciami i pracą, podzieliliśmy się zarówno na klasy - klasowe walki, klasowe rządy, klasowe wojny - jak i na Hindusów i Muzułmanów, Amerykanów i Rosjan, na narodowości i wyznania, chłopów i robotników. Władanie przedmiotami wytworzonymi pracą rąk jest najmniej niebezpieczne i zgubne, ale niewola myślowa, psychiczna, podleganie w tej dziedzinie jednego człowieka drugiemu, jest straszliwie niszczące, prowadzi do poniżenia i odczłowieczenia. Prawdziwe przyczyny wojny tają się w nas samych, w naszej niechęci do zdobycia i utrzymania wewnętrznej swobody. Dopóki nie jesteśmy gotowi odrzucić naszych wierzeń, dogmatów, ideologii, systemów myślowych, przepisów postępowania i różnych przymusów, które są tylko więzami ustanowionymi przez społeczeństwo dla łatwiejszego rządzenia, dopóty będą istnieć gwałty i wojny. Owe narzucone nam więzy wprowadzają nieuniknienie chaos i cierpienie w każdy system społecznego, politycznego, religijnego czy ekonomicznego odrodzenia.
A przecież moglibyśmy żyć niezmiernie prosto i mądrze, a więc i w pokoju, gdyby myśli nasze i serca nie były obarczone żądzą posiadania wartości fizycznych czy psychicznych, wytworów myśli czy rąk. Nasze potrzeby w odzieży, pożywieniu i mieszkaniu, mogłyby być z łatwością i rozsądnie zaspokojone gdyby nasze życie było wolne od gwałtu. Całkowita wolność od przemocy i gwałtu - to miłość. Specjaliści, w ekonomicznej, politycznej, społecznej czy religijnej dziedzinie, wiodą nas do katastrofy. Każdy z nas powinien postawić sobie za zadanie zbudowanie nowej społeczności i nowej kultury, wolnej od przyczyn, które spowodowały upadek i rozkład dzisiejszego świata. A więc każdy z nas, indywidualnie, powinien zrozumieć, iż tylko jego własna przemiana i gotowość dania za pokój właściwej ceny, chętne odrzucenie nacjonalizmów, klasowych zabezpieczeń się, ideologii i zorganizowanych religii, mogą pokój sprowadzić na świat. Nasza własna przemiana ma najwyższą wagę i doniosłość, bowiem my sami jesteśmy przyczyną chaosu w świecie, który nas otacza; nasz sposób życia przetwarza niezwłocznie świat wokół nas albo też pogłębia jego chaos i cierpienie.
Rzeczą najdonioślejszą jest to, czym sami jesteśmy, a nie twierdzenia ekspertów. Nasze codzienne postępowanie jest decydującym czynnikiem w sprowadzeniu pokoju; nie ruchy masowe, wywołane fizycznym czy psychicznym przymusem dadzą pokój i szczęście ludziom. Zanim nie przestaniecie ulegać naciskowi - fizycznemu czy psychicznemu, religijnemu czy politycznemu - będziecie wciąż twórcami, a zarazem ofiarami, tej potwornej nędzy i męki. Dlatego to wy, jednostki, jesteście zagadnieniem całego świata; zagadnieniem jedynym, gdyż wszystkie inne problemy wynikają z waszej niechęci zabrania się najpierw za siebie i zrozumienia siebie dogłębnie i całkowicie.
Wszystkie problemy świata są waszymi własnymi problemami, tylko pomnożonymi i w większej skali. Nie są wam one pod żadnym względem obce, są to te same zagadnienia żywności i schronienia, miłości i swobody, pokoju i szczęścia. Jesteście cząstką i wyrazem całego świata, który też odbija się w was w całej swej pełni. Nie możemy oddzielić się od otaczającego nas świata, wpływa na nas wciąż, a my, chcemy czy nie chcemy, oddziałujemy nań również. Wszelkie usiłowania usunięcia się od świata wiodą nieuchronnie do stępienia myśli i stwardnienia serca. Sami stworzyliśmy ten świat takim, jakim jest, sami tez musimy go przemienić. Tylko przez nasze własne postępowanie i sposób życia, przez odrodzenie siebie do dna, możemy stworzyć nowy świat, wolny od nędzy i walki, od wyzysku i wojen. Owo całkowite odrodzenie, owa gruntowna, dogłębna przemiana, dokona się w nas, jeśli będziemy świadomi naszych myśli, uczuć i czynów. Starajcie się zdawać sobie sprawę z waszego postępowania w codziennym życiu, z tego, jak was ogranicza przeszłość i otoczenie, jak pamięć kieruje każdym czynem, a także chciwość, naśladownictwo i poddawanie się innym. Nie potępiajcie siebie, miejcie dla siebie współczucie, ale nie usprawiedliwienie. Wolni zarówno od usprawiedliwień, jak i potępień, starajcie się widzieć siebie takimi, jakimi jesteście; obserwujcie siebie, swoje myśli, uczucia, czyny, aż zrozumienie siebie zaświta. W płomieniu takiego rozumienia rozplątują się wszystkie zawiłości, nastaje prawdziwa prostota. I właśnie ta prostota myśli i serca dokona przemiany jednostki i sprowadzi niezwłocznie zmianę świata, w którym się obraca.
Wówczas staniecie się też świadomi przemocy w waszym codziennym życiu. Jeśli potępiacie ją, stworzycie odwrotność, tj. przeciwny ideał, który tylko utrwali gwałt, wciągając was w nieskończone ze sobą konflikty. A pozostawanie w stanie rozterki jest samo w sobie gwałtem; wyznawanie ideału łagodności i dobroci, a jednocześnie życie wciąż w przemocy, jest obłudą, zdradą prawdy aktualności, a więc największym gwałtem. Ideał jest zawsze czymś, czego nie ma, jest wyobrażoną fikcją, odwrotnością tego, co jest. Aktualność jest jedyną rzeczą, która konkretnie istnieje. Ideał, będąc fikcją, nie może być skuteczny, raczej utrzymuje on nadal gwałt, w takiej czy innej formie. A w całkowitej, czujnej i giętkiej świadomości, czym jest gwałt, ze wszystkimi jego odmianami, jest właśnie wyzwolenie, wyswobodzenie się odeń, a nie tylko podstawianie jakiejś innej jego odmiany.
Tylko miłość może przetworzyć świat. Żaden system, z lewa czy z prawa, choćby najsprytniej, najbardziej przekonująco obmyślany, nie może przynieść pokoju i szczęścia ludziom. Miłość nie jest ideałem, pojawia się tam, gdzie jest szacunek i współczucie, na które wszystkich nas stać i niejednokrotnie je odczuwamy. A okazywać je należy wszystkim. Jest to wyraz bycia naszej istoty, przychodzi sam przez się, wraz z żywością rozumienia. Gdzie pleni się chciwość i zazdrość, gdzie panują dogmaty i wierzenia, tam nie może być miłości. Gdzie rządzi nacjonalizm i przywiązanie do zmysłowo-wrażeniowych przeżyć, tam nie ma miłości. A przecież tylko miłość rozwiązuje wszystkie nasze ludzkie trudności. Bez miłości życie jest puste, jałowe, okrutne. Ale aby ujrzeć prawdę miłości, każdy z nas musi być wolny od tych zamykających, oddzielających procesów psychicznych, które przynoszą rozkład jednostce, a zniszczenie i zgubę światu. Pokój i szczęście zjawiają się gdy umysł i serce są wolne od wszystkiego, co dzieli człowieka od człowieka.
Miłości i Prawdy nie znajdzie się w żadnej księdze, świątyni czy religijnej organizacji; przychodzą one same wraz z prawdziwą samowiedzą. Obserwowanie i poznawanie siebie jest procesem dość żmudnym, ale prostym; tylko wtedy praca ta staje się nad wyraz trudną, gdy chcemy osiągnąć określony skutek. Ale patrzenie i proste, jasne zdawanie sobie sprawy z naszych myśli, uczuć i czynów, z godziny na godzinę, niczego nie potępiając ani usprawiedliwiając, daje samo przez się swobodę, przynosi wyzwolenie, w którym jest szczęście i prawda. Właśnie ta prawda sprowadzi pokój na świat. Ta prawda uczyni każdego z nas, we wszystkich naszych stosunkach, źródłem szczęścia i błogosławieństwa dla innych.
Wojny, która zdaje się zbliżać katastrofalnie a nieuniknienie, nie zatrzyma żaden spazmatyczny wysiłek dyplomacji, żadna gra zjazdów i konferencji, żadne pakty ani traktaty. Tylko dobra wola i życzliwość mogą położyć kres wciąż powtarzającym się wojnom. Wszystkie ideologie z samej swej natury rodzą konflikty i antagonizmy, a stąd chaos, i niweczą wszelką dobrą wolę.
Ideologie stają się najważniejszą rzeczą, a nie jednostka ludzka, której szczęście traci się z oczu. Stajemy się wówczas pionkami w grze tych, którzy walczą o władzę, a tam, gdzie jest żądza władzy indywidualnej czy kolektywnej, tam musi być męka i rozlew krwi.
Droga do pokoju jest prosta, jest to droga miłości i prawdy, a rozpoczyna się od jednostki. Tam, gdzie jednostka uznaje, iż jest odpowiedzialna za wojny i gwałty, tam pokój znajduje swój pierwszy punkt oparcia. Chcąc zajść daleko, trzeba zacząć blisko. Pokój nie rodzi się gdzieś poza nami; a serce człowieka od niego samego zależy. By pokój zaistniał, trzeba go mieć w sobie. Chcąc położyć kres gwałtom każdy z nas musi dobrowolnie oswobodzić się, w sobie, od przyczyn gwałtu. Trzeba zacząć z całą pilnością przetwarzać siebie. Myśli i serca nasze muszą stać się proste, twórczo przejrzyste i czujne. Wówczas dopiero może się zrodzić miłość. A tylko miłość przyniesie światu pokój, tylko przez nią pozna człowiek szczęście rzeczywiste.
1953 Londyn
PRZEMIANA CZŁOWIEKA
Krishnamurti’s Talks, 1953. Ojai: Krishnamurti Writings 1953, ss. 24. Talks in London.
Przełożyła Wanda Dynowska.
Dogłębna przemiana człowieka jako jedyne wyjście z obecnego chaosu. Madras: Biblioteka Polsko-Indyjska 1954, ss. 96. Następne wydania: Przemiana człowieka. Bombaj: Biblioteka Polsko-Indyjska 1969, 1975.
Tekst na podstawie wydania z 1975. Pozostawiłem interpunkcję, wprowadzając zmiany jedynie w paru oczywistych przypadkach; uwspółcześniłem pisownię, zamieniłem "strach" na "lęk", dokonałem dwóch czy trzech innych drobnych zmian. W.S.
Mowa w Londynie, 30 marca 1953
Zdaje się, iż jednym z najbardziej palących zagadnień w chaosie dzisiejszego świata jest pytanie - "co robić?"
W Azji jest głód. Światu grozi wojna. Widzimy niezwykły postęp nauki, a niedorozwój w dziedzinie moralnej, pomimo naszych chęci by i w niej temu postępowi dorównać. Wśród całego zamieszania jakie nas otacza, najtrudniej, choćby intelektualnie, zrozumieć - co robić, jak myśleć, jak postępować. Bo choć oglądamy się jeszcze wciąż na przywódców, ludzi nauki czy intelektualnej filozofii, zdaje się jednak iż utraciliśmy zaufanie do wszystkich filozofów, wychowawców i uczonych. Im więcej obserwujemy co się wokół nas dzieje, tym jaśniej widzimy iż jeszcze większy chaos się zbliża. Możemy zrealizować dobrobyt państwowy, nie przyniesie to jednak rozwiązania, gdyż sami jesteśmy wewnętrznie ubodzy. Możemy mieć wszystkie zewnętrzne warunki składające się na wygodne życie - odzież, żywność i dom - ale w sobie czujemy wciąż pustkę, niepewność i chaos. Nie jesteśmy wcale radośni, raczej zatraceni wśród ogromnej ilości zagadnień i pełni niepokoju; nie wiemy gdzie szukać wyjścia, gdzie się zwrócić by znaleźć szczęście i to poczucie istoty i treści życia, które nie zależy od żadnej religii, żadnej filozofii.
Widząc to wszystko czy nie należałoby zdać sobie sprawy co właściwie nazywamy życiem etycznym, moralnością i czy może ona iść równolegle z postępem; oraz czy można ją świadomie, wedle z góry ułożonego planu rozwijać, tak, aby sprostała temu niezwykłemu postępowi jaki ludzkość czyni w innych dziedzinach. Spytajmy siebie czy wewnętrzny postęp jest w ogóle możliwy? I czy człowiek nie mógłby być szczęśliwy nie podejmując wcale takiego świadomego, umyślnego wysiłku ku moralności? Czy można moralność uprawiać? A gdy się ją świadomie rozwija, czy prowadzi to do swobody, szczęścia i wewnętrznej twórczości? A może moralność jest czymś co się w ogóle nie da kultywować, co jest przemianą wewnętrzną nagłą i nieświadomą?
Możemy wprawdzie uprawiać cnotę, rozwijać w sobie i współczucie i miłość, ale czy taki intelektualnie postanowiony, świadomie podjęty wysiłek by stać się czymś - dobrym, szlachetnym, kochającym - może nam przynieść samorzutną, nieświadomą wolność od wszelkich przymusów i nakazów jakie współczesne społeczeństwo i nasze własne ograniczenia ciągle nam narzucają? Czyż nie jest więc ważne abyśmy zbadali czy takie nieustanne zmagania się i wysiłek ku coraz większemu rozwojowi intelektu może nam pomóc w rozwiązaniu choćby jednego z naszych palących problemów? Czy nie istnieje przypadkiem zgoła inne do tych spraw podejście? Gdy przyjmę świadomie jakiś plan działania i ułożę wedle niego swe życie, gdy go przemyślę i intelektualnie zanalizuję, a potem wprowadzę w czyn, oczywiste jest iż osiągnę pewne rezultaty, ale czy dadzą mi one to poczucie swobody, to napięcie twórcze, które jest istotą prawdziwego działania? A może owa twórczość i swoboda przychodzą zgoła inaczej, może się je osiąga innymi drogami?
Może byśmy zatrzymali się nieco nad tym zagadnieniem, starając się zbadać czy umyślnie podjęte procesy kultury myśli i różne narzucone sobie z góry metody, mogą nam pomóc do przekroczenia intelektu? Wszak w rozwoju umysłowym zaszliśmy bardzo daleko, ilość zdobytych intelektualnych wiadomości jest ogromna; ale wewnętrznie nie ma w nas pełni ani bogactwa, jesteśmy ubodzy, a w naszym psychicznym "dobrobycie" wciąż od innych zależni. Czai się w nas lęk, szarpie niepokój, dręczy poczucie niewoli, spętania. Czy da się przełamać cały ten intelektualizm i wyrwać się zeń przez kultywowanie jakiejś jednej, a choćby wielu, cnót? Czyż może intelekt oswobodzić nas z naszych własnych więzów, czy może uwolnić od lęku lub zbudzić w nas moc współczucia? A jednak wciąż tak sobie poczynamy jakby mógł to uczynić. Czyż naprawdę może?
Choćbyśmy mieli państwo zabezpieczające dobrobyt obywateli, gdzie wszystko byłoby za nas przewidziane i ułożone, będziemy zawsze odczuwać brak kochania, głód miłości i ten dojmujący lęk, co się kryje na dnie duszy każdego z nas. Czując go staramy mu się przeciwstawić, szukamy intelektualnie różnych sposobów obrony - wprost zaprzeczając jego istnieniu, lub rozpatrując go i jak najstaranniej analizując, ale zawsze myślą, intelektem. A czyż intelekt może zniweczyć to, co sam stworzył?
Staramy się uprawiać cnoty i etykę aby dotrzymać kroku postępowi jaki czynimy w innych dziedzinach; ale czy takie intelektualne kultywowanie moralności przyniesie człowiekowi dobro i szczęście?
Czy to właśnie nie jest dziś jednym z głównych naszych zagadnień? W nauce świat czyni niebywałe postępy, więc mówimy sobie "trzeba też koniecznie dbać o postęp moralny". Ale im bardziej staramy się uprawiać cnotę, tym większy napotykamy opór, i opór ten daje nam poczucie "siebie", swego "ja". Czyż tak nie jest? Gdy świadomie, umyślnie kultywuję pokorę lub nieustraszoność, czyż przez to jestem naprawdę pokorny i wolny od lęku? A gdy usiłuję względem nikogo nie używać przymusu, czyż już przez to samo staję się łagodny i kochający? A może cnota jest czymś co się nie daje w ogóle kultywować? Człowiek który uważa siebie za etycznego, na pewno nim nie jest. A jednak moralność musi istnieć; musi istnieć taki stan moralnej tężyzny, nieświadomego wewnętrznego zdrowia, który nie jest wynikiem intelektualnego uprawiania cnoty.
Nie wiem czy wyrażam się dość jasno. Wydaje mi się iż to zagadnienie jest w naszych czasach jednym z najdonioślejszych, gdyż oczywistym się staje że aby dorównać i zrównoważyć postęp nauki, człowiek musi uwolnić się od swego ciasnego "ja". Jeśli nie zdoła tego uczynić sprowadzi na siebie coraz większe nieszczęścia i klęski. A czy można uwolnić się od swego "ja" przez uprawianie jakiejś cnoty? Wszak wszystkie religie zalecały zawsze swoim wyznawcom wyrabianie cnót, ale owa umyślna, z góry postanowiona kultura rozwijała intelekt, ale nie cnoty. Im bardziej świadomie uważam się za cnotliwego, tym mniej nim jestem. A przecież każda działalność ludzi religijnych, czy też reformatorów usiłujących znaleźć rozstrzygnięcie palących problemów, w dzisiejszym przełomowym okresie historii świata, opiera się na takim świadomym wysiłku ku wyrabianiu w sobie cnót i moralności. Jest to wciąż własnowolnie podejmowane usiłowanie. A ja zapytuję czy taki umyślny wysiłek może stworzyć istotną etykę i sprowadzić zdrowie moralne, a przez to sprostać postępowi wiedzy?
Czy istotna, rewolucyjna przemiana może zależeć od intelektu, czy nie dokonuje się ona w jakiejś innej dziedzinie? Wszelka z góry zaplanowana rewolucja - ekonomiczna, społeczna czy jakakolwiek inna - należy zawsze do sfery intelektu, a ten nigdy nie jest w stanie dokonać przemiany zasadniczej, dogłębnej, może tylko tworzyć ciągłość, przedłużając z pewnymi odmianami to, co już istniało, a to nie jest prawdziwa rewolucja. Zmiany ekonomiczne, intelektualnie przemyślane i zaplanowane, nie są przemianą istotną, obejmującą całokształt życia i dobrobytu człowieka, są to jeno zmiany na pewnym wąskim odcinku życia. A jeśli chcemy pełnej i całkowitej przemiany człowieka, a nie rozwoju jakiejś jednej jego cechy, na jednej płaszczyźnie życia, czy nie powinno nam chodzić nie tylko o zmianę powierzchniowej warstwy jego psychiki, ale o stokroć głębszą, obejmującą jej całość?
A czyż umysł nasz, ten świadomy intelekt jest w stanie sięgnąć w głąb, zanalizować całość naszej nieświadomej psychiki i wywołać w niej przez to tak zasadniczą przemianę? A przecież jest jasne i oczywiste że wewnętrzna przemiana nas samych - podstawowa, dogłębna - jest dziś nieodzowną koniecznością. Tej intelekt nie sprowadzi nigdy. To całkowite przeistoczenie dokonać się może tylko tam, gdzie jest bezpośrednie doznanie Boga, prawdy czy też rzeczywistego, nazwijmy to jak chcemy. Umysłowość, intelekt, nie może nigdy tego doświadczyć; żadnym, choćby największym wysiłkiem, nie jest w stanie poznać prawdy. A każde wierzenie, doktryna, teoria, czy też uprawianie moralności należą do dziedziny intelektu, do powierzchniowych warstw naszej psychiki. A jednak wciąż usiłujemy doświadczać i pochwycić intelektem to, co jest dlań nieosiągalne, co jest całkowicie poza i ponad nim.
Czy można odkryć Boga, prawdę, rzeczywiste myślą, poznać intelektem? Czy nie musi to być przeżyte do dna, całą naszą istotą, nie tylko jej świadomą, powierzchowną cząstką, ale i całą głębią nieświadomej - gdy wszelka myśl ucicha i nic już w nas nie szuka, nie walczy, nie goni za jakimś rezultatem, ani też usiłuje wznieść się ponad siebie. Sądzę iż niezmiernie ważnym jest byśmy to zrozumieli. Wszystkie nasze wysiłki skupiają się jak dotąd w dziedzinie intelektu, jest on bowiem jedynym narzędziem jakie posiadamy, rozwijanym przez wiele pokoleń. I tym intelektem chcemy znaleźć rzeczywiste, prawdę, Boga, spodziewając się iż to nam da szczęście, cnotę i dobro wewnętrzne. Czyż naprawdę sądzimy iż można to znaleźć intelektem? A przecież bez sięgnięcia w to co rzeczywiste, wszystko co będziemy robić, wszelki, choćby największy postęp techniczny, wytworzy tylko coraz większy chaos, sprowadzi coraz większe cierpienia, wojny, walki, konflikty. Bez poznania prawdy, cały nasz postęp nie ma żadnej wartości.
Jakże więc można odkryć ten nowy stan? Jak obudzić się ku tej rzeczywistości, ku tej istotnej, najgłębszej twórczości, która nie jest tylko formalnym wyrazem, ani też mitem, legendą czy fantazją? Znaleźć ją musimy. Nie ma innego wyjścia. Ale nie intelektem. Intelekt nasz jest tworem czasu, pamięci i różnych reakcji - jest lamusem wiedzy przeszłości Intelekt sam jest przeszłością. Sama jego natura jest urabiana przez czas, przez wieki. A my wszak chcemy znaleźć coś, co jest poza czasem, czego nie można nazwać, ani zamknąć w słowa, czego nigdy nie ujmie żadne określenie. Bez odkrycia tego jednego, całe życie ma tak mały sens; jest tylko nieskończonym szeregiem zmagań się, walk, smutków i udręki, nieustających niepokojów i trosk. Jakże więc mamy odkryć to rzeczywiste?
Czy stan ten nie odsłania się nam - a raczej czy nie nastaje - gdy wielka cisza ogarnia całą naszą istotę? Gdyż o nic wówczas nie proszę, niczego nie pragnę, nie jestem cnotliwy ani niecnotliwy; nie myślę o własnym postępie, wzroście, ani osiągnięciach, nic nie zdobywam, ani się nie spodziewam; znika również ambicja by nowy ład zaprowadzić na świecie. Ów ład może nastać gdy znajdę rzeczywiste i prawdę; ona sama - bez żadnego z mej strony wysiłku - sprowadzi porządek i ład. Czyż nie jest więc ważne by przede wszystkim poznać i zrozumieć siebie, wszystkie drogi i wyżłobione koleiny własnych myśli? Bo takie rozumienie sprowadza ów stan ciszy, w której dokonuje się nieświadome przeistoczenie; przemiana, w której nasze "ja" przestaje być ważne. Gdy widzę wszystko to jasno, intelekt uspokaja się, myśl ucicha, i nie rzuca się już w poszukiwaniu czegoś, nie żąda, nie wysila się aby się czymś stać. I w tym spokoju, w tej wielkiej ciszy, objawia się Rzeczywiste. Nie jest to fantazja, ani jakiś wschodni mistycyzm. Bez poznania tej prawdy, cokolwiek będziemy robić nie zdołamy odwrócić coraz gorszych wojen, katastrof i zniszczeń, bez tego człowiek zawsze powstanie przeciw człowiekowi.
Sądzę iż rzeczywistość ta nie może objawić się tam, gdzie nie ma samopoznania, tj. poznawania i odkrywania siebie ciągle, w każdej chwili, przez obserwowanie siebie w zwierciadle naszego stosunku do ludzi i wszystkiego co nas otacza. Tylko to może nam pomóc pozbyć się wszystkich co do siebie złudzeń i uchronić myśl od snucia fantazji, w które później sama się chroni. Gdy wyrywamy się z sieci różnych pojęć i wierzeń, poczynamy rozumieć "to, co jest", tzn. "to, co jest" w stosunku naszym do innych. I tak przez nieustanne zdawanie sobie sprawy z naszego "ja" w działaniu, odkrywamy drogi i chwyty naszego intelektu; a jest to księga której nie sposób odczytać od razu. Człowiek który mówi "muszę ją zaraz odczytać i w pełni zrozumieć", nie zrozumie siebie nigdy. Jest to księga którą trzeba odczytywać ciągle, od chwili do chwili; ale nie należy tego co się odczytało gromadzić jako wiedzy, gdyż taka wiedza jeno przeszkadza w doznaniu prawdy; wiedza jest nagromadzeniem wspomnień, pamięcią, należy do dziedziny czasu, to tzw. postępu. A prawda i rzeczywiste jest poza czasem, nie można tego uskładać, ani nagromadzić ku użytkowi. Jawi się gdy myśl jest najcichsza; ale ciszy takiej nie przywołają żadne metody ani ćwiczenia, rodzi się ona sama, z wszechstronnego rozumienia naszego "ja", dróg i działania naszej myśli, przez jasne zdawanie sobie sprawy ze stosunku naszego do ludzi i całego świata wokoło.
Więc żadna metoda, żadna kultura cnót nie zbliży nas do prawdy, do rzeczywistego; wyrabianie cnót staje się tylko zawadą, przeszkodą; a bez doznania prawdy wszelkie zagadnienia i węzły jakie życie wokół nas stwarza będą nieustannie się powtarzać. Myśl uspokaja się gdy poczynamy rozumieć siebie, i tylko w tym spokoju, w tej zupełnej ciszy całej naszej istoty, może objawić się owa rzeczywistość i prawda.
Przysłano mi kilka pytań, postaram się na nie odpowiedzieć, wpierw jednak chciałbym wyjaśnić parę punktów. Jeśli ktokolwiek z moich słuchaczy spodziewa się odpowiedzi która zagadnienie rozwiąże, czeka go zawód; gdyż sam problem jest ważniejszy aniżeli możliwa odpowiedź; nasze podejście do zagadnienia jest bardziej pouczające niż szukanie jego rozstrzygnięcia. Jeśli wiemy jak podejść i ująć dany problem właściwie, przekonany się iż w nim samym, a nie poza nim, kryje się jego rozwiązanie. Ale tacy jesteśmy niecierpliwi, tak nam chodzi zazwyczaj by od razu znaleźć odpowiedź i środki zaradcze, tak chcemy by nam powiedziano co mamy robić, że nigdy nie badamy dostatecznie samego problemu.
I jeszcze jedno: jest niezmiernie ważne umieć słuchać. Słuchamy rzadko; tyle w nas własnych myśli się tłoczy, tyle kryje sprzeciwów i przesądów, lub też tacy jesteśmy oczytani i obarczeni wiadomościami, doświadczeniem i wiedzą własną, oraz innych ludzi, iż wszystko to przeszkadza nam wsłuchiwać się prawdziwie, nie tylko w to co mówi dany mówca, ale w ogóle we wszystko co nas otacza. A im wsłuchiwanie się jest głębsze, tym bardziej wzrasta nasze rozumienie. Ale słuchać nie jest łatwo. Aby móc prawdziwie słuchać musi w nas panować spokój, nie skoncentrowanie gdyż to jest zawsze procesem coś wykluczającym z pola naszej uwagi. Ale gdy słuchamy czegoś, gorąco chcąc to zrozumieć i ogarnąć, wówczas istotnie możemy odkrywać rzeczy nowe, bo nie ma w nas w tej chwili żadnej zapory, ani psychicznych żądań i własnych projekcji, bo jesteśmy otwarci i cisi.
Czyż nie jest więc rzeczą doniosłą umieć słuchać - nie tylko mnie - ale wszystkiego, przyjaciela, własnej żony, lub dzieci, a nawet polityków, tak aby z samego tego procesu słuchania powstawała ufna pewność, która nie jest przejawem naszego codziennego "ja". Większość z nas nie posiada w ogóle żadnej pewności, przeto staramy się ją wyrobić, a tym samym zmienia się ona w egocentryczną pewność siebie, swego "ja" i zamyka nas w jego kręgu.
Gdy umiem się wsłuchać, nie tylko we wszystko w koło, ale i we własne wewnętrzne impulsy, żądania, napory, wsłuchać się uważnie, a bez wyjaśnień ani nadawania im specjalnych interpretacji, wówczas poczynam rozumieć "to co jest". Teraz przejdę do odpowiedzi na pytania.
Pytanie: Jeśli człowiek należy do państwa zapewniającego mu wszelki dobrobyt, jaki ma cel uczęszczanie na takie jak dzisiejsze zebrania?
Krishnamurti: Istotnie wszelkie nasze fizyczne potrzeby mogą być zaspokojone przez państwo. Ale cóż z tego? Czy nie warto zbadać dlaczego człowiek tak uparcie goni za utopią w tym fizycznym świecie i w nim chce znaleźć zbawienie? Chcemy mieć świetnie zorganizowane społeczeństwo, pragniemy widzieć doskonałego człowieka i doskonałe państwo, i zatracamy się w tych projektach i planowaniach, zapominając o całokształcie procesów jakim jest człowiek. Wszak człowiek to nie tylko ta zewnętrzna, fizyczna istota; a gdzież jego wewnętrzny, psychiczny świat? Te ogromne opory, lęki, sprzeciwy, troski i zahamowania? Jeśli będziemy brali pod uwagę tylko jedną część wielkiej całości jaką jest człowiek, pomijając i nie rozumiejąc wszystkich jego procesów, nie zapewnimy mu wszechstronnego dobrobytu i szczęścia. Czyż nie jest więc ważne by poznać i inne czynniki jego natury, głębokie, ukryte pokłady jego psychiki, a nie skupiać uwagi na fizycznym dobrobycie jedynie?
Nie chcę przez to bynajmniej powiedzieć aby ten ostatni należało zaniedbać, lub usunąć się gdzieś w samotnię, w klasztorne zacisze. Ale czyż nie powinniśmy wziąć pod uwagę całego człowieka, i wszystkich jego procesów? Jeśli będziemy kłaść nacisk tylko na postęp ku doskonałej Utopii, pomijając całą psychiczną głębię człowieka, ten jego ogromny świat - trudności, zmagań, pragnień, lęków - zagadnienie człowieka pozostanie nie rozwiązane.
Nie sądzę aby można było zrealizować Utopię bez zrozumienia całego świata człowieka. Religia - nie wyznania, ani zorganizowane rytuały itd. - ale prawdziwa religia, jest odkrywaniem pełnej, całkowitej istoty ludzkiej i wszystkich jej wewnętrznych procesów, procesów więc i tego co jest poza intelektem. Intelekt nie jest w stanie rozwiązać żadnego z naszych problemów, potrzeba nam więc jakiegoś innego czynnika, a ten może zaistnieć tylko w wewnętrznej, dogłębnej przemianie.
Być może iż większość moich słuchaczy przyszła na to zebranie chcąc się przekonać, czy istnieje dla jednostki jakakolwiek możliwość przekroczenia ograniczeń swego umysłu i wyjścia poza warunkujące go wpływy, aby to własnym przeżyciem odkryć. Ja sądzę że bez przeżycia prawdy i rzeczywistego samo ekonomiczne planowanie i wysiłki by stworzyć doskonałe państwo, nie zaprowadzą nas daleko. Myślę że zaczynamy od złego końca. Jeśli rozpoczniemy właściwie tj. od poznania prawdy, wówczas i tamto stanie się możliwe; wówczas doskonałe państwo, doskonałe społeczeństwo stanie się osiągalne i będzie miało wartość. Ale zaczynać od usiłowań stworzenia doskonałej społeczności, pomijając prawdę i rzeczywiste, prowadzi tylko do dalszego chaosu, wraz z obozami koncentracyjnymi i likwidowaniem tych z którymi się nie zgadzamy, czyli do nie kończących się nigdy walk pomiędzy ludźmi. Ale rozumiejąc cały proces naszych zależności i ograniczeń, widząc jakim sposobem umysł im podlega - a jakiekolwiek byłyby jego działania i projekcje, intelekt będzie zawsze uwarunkowany - rozumiejąc to, może zdołamy go przekroczyć. Być może po to właśnie niektórzy z moich słuchaczy znaleźli się tutaj.
Pytanie: Obserwuję moje myśli i uczucia, ale nie widzę aby to mnie prowadziło naprzód; wciąż wpadam z powrotem w stare koleiny, w rutynę myśli powierzchownych i rozbiegających się. Więc co mam robić?
Krishnamurti: Mały, ciasny umysł, obserwujący myśli i odczucia pozostaje wciąż w obrębie swoich ograniczeń, nieprawdaż? Jeśli umysłowość moja jest płytka, powierzchowna i małostkowa, mogę obserwować moje myśli ad infinitum i oczywiście do niczego mnie to nie doprowadzi; bo tenże ciasny intelekt spodziewa się zawsze jakichś skutków, a wiec patrzy i obserwuje chcąc pewnych określonych rezultatów; a że jest płytki i drobnostkowy więc i wszystko co pomyśli będzie płytkie i małe - wszystkie moje wiary i bogi, działania i sprzeciwy, metody i reguły, będą wciąż ciasne, małe, powierzchowne, uwarunkowane moimi własnymi ograniczeniami. Toteż istotnym zagadnieniem nie jest: "jak obserwować nasze myśli" ale: "czy jest w ogóle możliwe aby intelekt, przy całej swej ciasnocie i płytkości, zdołał sam siebie przekroczyć".
Samo obserwowanie myśli i odczuć nic ciasnemu umysłowi nie pomoże; obserwuję myśli chcąc je zmienić, czucia aby je przetworzyć; ale istota obserwująca, która chciałaby je przerabiać, sama jest ich wytworem, nie jest czymś od nich różnym i odrębnym. Wprost bez tych uczuć i myśli nie miałaby własnego istnienia. Wszak jestem tworem moich myśli, uczuć, przeżyć, doświadczeń, zależności itp., sam jestem tym wszystkim. I oto jedna cząstka mnie mówi: "będę obserwować różne moje myśli i uczucia i starać się je zmienić, będę usiłować sprowadzić przemianę". Ale to "ja", które chce coś z tymi myślami "zrobić" znajduje się samo w obrębie i w polu tychże myśli, czyli umysł, ta część mnie która się oddziela jako coś wyższego, i stara się opanować i nadać kierunek myślom i uczuciom, sama stanowi ich nieodłączną część.
Proszę postarać się przemyśleć tę kwestię teraz, tu, razem ze mną. Czyż jestem czymś odrębnym od moich myśli i uczuć? Wszak one to "ja". Jestem ich wypadkową; te lęki, niepokoje, tęsknoty, zahamowania, zniechęcenia i niezliczone pragnienia i chęci - to "ja", jestem sam tym wszystkim. Więc gdy część mnie obserwuje te myślo-czucia i chce im nadać pewien kierunek, oczywiście nie doprowadza to do niczego. Wprawdzie mogę je nieco przerobić i zmodyfikować, ale istota która tę zmianę wprowadza pozostaje nadal mała i ciasna. Cóż więc mam robić? Bowiem widzę konieczność zasadniczej, dogłębnej przemiany w całym sposobie mojego myślenia i czucia; chciałbym pozbyć się ambicji, lęku w jego rozlicznych odmianach i tylu innych czynników mej psychiki. Widzę jasno istotną tego konieczność. Ale cóż mam w takim razie zrobić? "Ja", które samo składa się z ambicji, lęków, zatorów, zahamowań i pragnień, to "ja", które jest tego wszystkiego nieodłączną częścią, starając się to przekroczyć, lub sięgnąć poza nie, stworzy tylko nowe powikłania i nowe zatory.
Jeśli jasno widzę tę prawdę iż cokolwiek będę robić w stosunku do mych zahamowań i zatorów - np. starać się być pogodnym i radosnym, lub coś zdobywać, czy też odwrotnie, pozbyć się chęci jakichkolwiek zdobyczy i osiągnięć - doprowadzi mnie to nieuniknienie do dalszych powikłań i zahamowań; jeśli istotnie ujrzę tę nagą prawdę, czyż nie uznam bezsensu borykania się z jakimkolwiek zahamowaniem? Gdyż widzę wówczas iż nie ma po co obserwować swych czucio-myśli; obserwowałem chcąc wprowadzić jakąś zmianę, chcąc opanować je i urobić na modłę pewnego wzoru myślenia i postępowania, ale gdy widzę że "ja" nie różni się od tych myśli i uczuć pojmuję iż nie jest ono w stanie ich przetworzyć, może je tylko trochę zmodyfikować, ułożyć w nieco inny wzór ale nie zdoła radykalnie, rewolucyjnie przemienić całego naszego myślenia. Takie przeistoczenie może się stać tylko wówczas gdy "ja" nie jest świadome żadnego wysiłku ku zmianie.
Postarajmy się to zrozumieć. Gdy chcemy zmienić jakąś myśl lub czucie, zazwyczaj robimy umyślny, świadomy w tym kierunku wysiłek; a przecież ta świadomość jest sama wytworem i wypadkową walk, tarć, zmagań się i cierpień, oraz chęci rezultatu. Jest to więc z góry uplanowanym działaniem naszego intelektu, naszego "ja" i pewnego określonego myślowego procesu. A to nie jest przeistoczeniem. Jest to tylko nieco zmienioną kontynuacją pewnej myśli. Czyż nie widzimy konieczności i wagi przemiany dogłębnej, zasadniczej, sięgającej dna nieświadomego, przemiany która musi przyjść samorzutnie, bez żadnego z naszej strony wysiłku? Takie przeistoczenie może zaistnieć gdy zrozumiemy całokształt procesu naszego myślenia. Toteż rozmyślnie nie robię wówczas nic, pojmując iż każda świadoma z mojej strony akcja może tylko zahamować je i utrudnić.
Zasadnicza, całkowita przemiana dokonuje się w nas bez udziału woli. Póki chcę działać w pewnym określonym kierunku, tylko wzmacniam i żywię moje "ja", które wciąż pragnie coś pozmieniać, coś zdobyć, osiągnąć jakiś rezultat. Zastanówmy się nad tym, a przekonany się że póki chcemy zmienić jakieś przyzwyczajenie, lub sposób myślenia, albo nasz do kogoś stosunek, czy też uwolnić się np. od lęku , dopóki świadomie postanawiamy i umyślnie zabieramy się do tego przetworzenia, nie udaje się nam to nigdy. Ale jeśli potrafimy zdać sobie jasno sprawę z samego zjawiska lęku i jego procesu w nas, a potem dać mu spokój, więcej o nim nie myśleć, przekonamy się iż coś się w nas dokonuje w głębi, jakaś wielka a nieświadoma przemiana, w której lęk znika.
Ale większości z nas przeszkadza nieustanny impuls do działania, do robienia czegoś, wprowadzania ciągle jakichś zmian; tymczasem intelekt nie jest w stanie nigdy sprowadzić zmiany istotnej i radykalnej. Może on tylko to samo nieco inaczej układać czy kształtować; ale nie może nigdy uwolnić nas całkowicie od lęku, gdyż sam jest tego lęku wytworem. Ale jeśli się zrozumie całość tego procesu, jeśli teraz, od razu, w miarę słuchania, ujrzymy go jasno, przekonamy się iż zupełnie niezależnie od naszych świadomych wysiłków jakaś przemiana dokonuje się w głębi, która uwalnia naszą świadomą psychikę od lęku.
Świadomy intelekt nie może uwolnić nas od niczego; może coś przesuwać, przekładać, modyfikować, ale pomimo to lęk wciąż pozostaje na dnie. Aby uwolnić się odeń radykalnie, trzeba jasno zdawać z niego sprawę, trzeba widzieć go w sobie, a potem odwrócić się niejako, zostawić go, bez żadnego osądu, ani wysiłku aby coś z nim "zrobić". Po prostu widzieć że w nas jest i trwać cicho, w zupełnym spokoju, a zasadnicza wewnętrzna przemiana dokonuje się sama i nie będzie w niej już miejsca na lęk.
STRONA GŁÓWNA
UWAGI O ŻYCIU
Commentaries on Living. From the Notebooks of J. Krishnamurti, t. 1, wyd. D. Rajagopal, Victor Gollancz, London 1956.
Tłumaczyła Wanda Dynowska
Uwagi o ludziach i życiu. Biblioteka Polsko-Indyjska, Madras 1959; wyd. 2 Bombay 1970
TRZECH ŚWIĄTOBLIWYCH EGOISTÓW
Przed paru dniami przyszło do mnie trzech świątobliwych egoistów. Pierwszy był Sanjaainem, (tj. człowiekiem, który się wyrzekł świata); drugi orientalistą, a zarazem wyznawcą wszechludzkiego braterstwa; trzeci pracował z całym przekonaniem nad urzeczywistnieniem wspaniałej utopii. Każdy z nich był całkowicie oddany swej pracy i patrzył z góry na działalność i postawę życiową innych ludzi, każdy też czerpał natchnienie i siły z własnych przekonań. Wszyscy trzej byli namiętnie przywiązani do swych poglądów, a w każdym na swój sposób zaznaczała się dziwna bezwzględność.
Mówili mi - zwłaszcza ów utopista, - iż gotowi są wyrzec się wszystkiego dla swych przekonań, nawet siebie i przyjaciół poświecić. Byli na pozór łagodni i skromni -najbardziej ten od braterstwa - a jednak była w nich jakaś twardość, nieczułość serca i owa szczególna nietolerancja, właściwa ludziom którzy się czują czymś lepszym od innych. Uważali się za wybranych, którzy są powołani do wskazywania drogi innym bowiem sami posiedli wiedzę i są pewni swej słuszności.
Sanjasin w toku poważnej rozmowy, stwierdził że przygotowuje się do następnego żywota. Obecny - mówił - może mu dać niewiele, albowiem potrafił już przeniknąć na wskroś wszystkie światowe ułudy i oswobodzić się od doczesnych spraw. Przyznawał iż ma pewne wady, oraz trudności w koncentracji, ale - dodał - w następnym wcieleniu musi dorosnąć do ideału, który już dziś widzi przed sobą. Całe jego zainteresowanie i energia skupiały się w przekonaniu iż ma się stać kimś wybitnym w następnym swym życiu. Rozmawialiśmy dość długo a on wciąż podkreślał z naciskiem doniosłość jutra, przyszłości. Przeszłość - mówił - istnieje tylko w związku z przyszłością, a teraźniejszość jest jeno przejściem w przyszłość; "dziś" może być ciekawe tylko przez wzgląd na jutro. Gdyby to jutro nie istniało, po cóż byśmy mieli podejmować jakiekolwiek wysiłki? Można by równie dobrze wegetować, lub jak cielę trwać w miłym spokoju.
Całe życie było dlań nieustannym przesuwaniem się przeszłości w przyszłość poprzez chwilową teraźniejszość; powinniśmy więc używać jej - mówił, - aby się stać w przyszłości człowiekiem wybitnym - silnym, rozumnym, współczującym. Zarówno teraźniejszość, jak przeszłość przemijają, ale w jutrze dojrzewa owoc. Podkreślał wciąż iż dziś jest jeno szczeblem i nie należy o nie zbytnio się troszczyć, ani mu nadawać wielkiego znaczenia, trzeba natomiast widzieć jasno ideał jutra przed sobą i wytrwale ku niemu dążyć, a osiągnie cię cel. Teraźniejszość niecierpliwiła go i męczyła niewymownie.
Wyznawca braterstwa był bardziej wykształcony, używał też bardziej poetycznego języka; umiał świetnie operować słowami, mówił łagodnie, miękko i przekonywująco. On również stworzył idealny obraz siebie w przyszłości. Musi stać się nie byle kim. Idea ta wypełniała jego serce, toteż już zawczasu starał się gromadzić swoich przyszłych uczniów. Śmierć - mówił - jest piękna, gdyż zbliża nas do tej boskiej wizji nas samych w przyszłości; a myśl o niej czyni nam życie w tym brzydkim i smutnym świecie znacznie łatwiejszym.
Pragnął gorąco przetwarzać i upiękniać świat i pracował szczerze dla urzeczywistnienia braterstwa ludzi. Uważał iż ambicja wraz z nieodłącznym od niej okrucieństwem i amoralnością jest nieodzowna na tym świecie gdzie wszak należy niejednego dokonać; twierdził również, iż chcąc prowadzić różne organizacyjne prace, trzeba - niestety - mieć dość twardą rękę. Praca nasza jest ważna, - mówił - gdyż ma pomagać ludzkości, więc każdy kto się jej przeciwstawia musi być odsunięty - oczywiście łagodnie. Organizacja stworzona dla wykonywania tej pracy ma najwyższą wartość, toteż nie możemy dopuścić aby jej utrudniano. "Inni mają swoje drogi i metody - dodał, - ale w istocie nasza jest najważniejsza, a każdy kto nam w tej pracy przeszkadza, nie jest jednym z nas."
Utopista był dziwnym połączeniem idealisty i człowieka na wskroś praktycznego. Ewangelią jego nie było dawne, lecz nowe; w to nowe wierzył bez zastrzeżeń. Twierdził, iż wic co przyszłość niesie, albowiem ta nowa ewangelia dokładnie ja, przepowiedziała. Planem jego było najpierw szerzyć zamęt, a potem organizować i przeprowadzać swoje. Teraźniejszość - mówił - jest zgniła, trzeba ją zburzyć doszczętnie i dopiero po zniszczeniu jej coś nowego zbudować. Trzeba poświęcić teraźniejszość dla jutra; człowiek przyszłości jest ważny, los człowieka dzisiejszego ma małe znaczenie. "Wiemy dobrze, jak stworzyć tego człowieka przyszłości" - mówił - "możemy z łatwością ukształtować jego umysł i urobić serce, ale aby dokonać czegoś dobrego, musimy wpierw zdobyć władzę; gotowi jesteśmy poświęcić siebie i innych, aby stworzyć nowy porządek na świecie; zniszczymy każdego, kto nam stanie na drodze, bowiem jakość środków nie ma żadnego znaczenia; cel uświęca wszystkie środki".
"Dla osiągnięcia ostatecznego celu tj. pokoju, można używać każdej formy gwałtu i przymusu; dla zapewnienia swobody jednostce w przyszłości, ucisk i tyrania są dziś nieuniknione. Gdy pochwycimy władzę w swe ręce," - stwierdzał" - „będziemy używali wszelkiego rodzaju przymusu, byle za wszelką cenę zbudować nowy porządek na świecie; by zorganizować bezklasowe społeczeństwo, nie mające żadnych kapłanów. Nie odstąpimy nigdy od naszej podstawowej tezy, zjednoczyliśmy się z nią całkowicie, ale będziemy zmieniać strategię i taktykę w zależności od zmieniających się warunków. Planujemy, organizujemy i działamy w jednym celu: by zniszczyć człowieka dzisiejszego, a stworzyć człowieka jutra".
Sanjasln, wyznawca braterstwa i utopista, wszyscy trzej żyją dla jutra, dla przyszłości. Nie mają, w zwykłym tego słowa znaczeniu, wygórowanych ambicji, nie pragną zaszczytów, bogactwa, sławy czy uznania; ambicje ich są o wiele subtelniejsze. Utopista utożsamił się z pewną grupą i wierząc w jej siłę był pewien iż jest zdolna nadać nowy kierunek życiu całego świata; wyznawca braterstwa marzył o wzniesieniu się na wyżyny; a Sanjasin o osiągnięciu swego celu - doskonałości. Wszyscy trzej są pochłonięci swym własnym stawaniem się, rozwojem i ekspansją swego "ja". I nie dostrzegają że właśnie te pragnienia są zaprzeczeniem pokoju, braterstwa, prawdziwego szczęścia.
Ambicja w jakiejkolwiek formie - żywiona w imieniu grupy, czy z pragnienia osobistego zbawienia lub duchowych osiągnięć - jest tłumieniem i odwlekaniem bezpośredniego czynu. Pragnienie wybiega zawsze w przyszłość; chęć stania się czymś jutro, kiedyś, w przyszłości, hamuje czyn w "dziś". A właśnie "dzisiaj" o wiele więcej znaczy aniżeli jutro; chwila obecna zawiera całość czasu; dogłębne zrozumienie tego wyzwala nas z więzów czasu. Stawanie się czymś dokonywa się zawsze w czasie, jest jego przedłużaniem, a więc i przedłużaniem męki. Stawać się jest czymś zgoła innym aniżeli być. Być można tylko w teraz, a wejść w stan bytu jest największą z przemian. Stawanie się czymś jest jeno formą ciągłości, przedłużaniem czasu; a przemiana dogłębna i całkowita, może dokonać tylko w "teraz"; tylko w teraz można być.
UTOŻSAMIANIE SIĘ
Co jest przyczyną, że identyfikujemy się z czymś poza sobą, z grupą, organizacją, narodem? Dlaczego nazywam siebie chrześcijaninem, hindusem czy buddystą, albo zostają członkiem którejś z niezliczonych sekt? Należymy do tej czy też innej, religijnej albo politycznej grupy, dzięki tradycji lub przyzwyczajeniu, dzięki własnemu impulsowi lub przesądom, czy też z lenistwa albo naśladownictwa. A wzorując się na innych utożsamiamy się z daną grupą, co kładzie kres wszelkiej twórczej myśli i rozumieniu; i człowiek staje się pionkiem w rękach partyjnego czy religijnego kierownika, albo swego ulubionego przywódcy.
Parę dni temu ktoś powiedział iż czuje się wyznawcą Krishnamurtiego, o kimś innym zaś wspomniał, że tamten należy do innej grupy. Ale mówiąc to nie zdawał sobie zupełnie sprawy, co znaczy taka przynależność; a nie był to wcale człowiek niemądry, był kulturalny, oczytany, rozsądny, nie był też sentymentalny i nie traktował spraw emocjonalnie, raczej odwrotnie, patrzył jasno i trzeźwo.
Dlaczegóż został wyznawca, Krishnamurtiego ? Najpierw szedł za wzorem innych, należał do rozmaitych grup i organizacji, aż wreszcie poczuł się nimi znużony i znalazłszy nowego człowieka stał się jego wyznawcą i z nim się utożsamił. Ze słów jego można było wywnioskować że swe poszukiwania uważa za skończone. Zarzucił kotwicę, i na tym kończy swe wędrówkę odkrywczą. Wybrał i nic już nie będzie mogło ruszyć go z tego stanowiska. Zapuści teraz wygodnie korzenie i będzie stosował się z żarliwością do wszystkiego co było już, lub jeszcze będzie powiedziane.
Czy takie utożsamianie się z innym człowiekiem jest dowodem miłości? Czy obejmuje ono odkrywcze eksperymentowanie? Czy może odwrotnie, wszelkie utożsamianie się kładzie kres miłości i samodzielnemu odkrywaniu? Wszak identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest formą posiadania, stwierdzaniem własności, a czyż uczucie posiadania nie jest zaprzeczeniem miłości? Uważać coś za swą własność to upewnić się w poczuciu bezpieczeństwa, otaczać się murem, który nas chroni i czyni niedosięgalnym. W każdym utożsamianiu się kryje się zawsze mniej lub bardziej subtelny opór, a czyż miłość jest rodzajem samoobronnego oporu? Czy miłość może w ogóle istnieć tam gdzie jest samoobrona?
Miłość jest bezbronna, giętka, odbiorcza, jest najwyższą wrażliwością, a identyfikowanie się niweczy wszelką wrażliwość; nie idzie ono nigdy w parze z miłością, jedno wyklucza drugie. Identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest w samym swym założeniu procesem myślowym, który dąży do zabezpieczenia się i ekspansji; w tym procesie stawania się czymś, człowiek musi bronić się i sprzeciwiać, posiadać i odrzucać; może w nim zdobyć więcej sprytu i twardości, ale cóż to ma wspólnego z miłością? Utożsamianie się niweczy wolność, a tylko w pełnej swobodzie może istnieć ta najwyższa forma wrażliwości jaką jest miłość.
Czy identyfikowanie się z czymś jest potrzebne aby móc odkrywać i eksperymentować? Czy sam akt poddania się czemuś, czy komuś, nie ucina wszelkiej możliwości dociekliwego badania ? Nie można doznać szczęścia jakie rodzi się z prawdy, gdy nie eksperymentujemy w odkrywaniu siebie. A identyfikowanie się uniemożliwia odkrywczość; jest ono jedną z odmian lenistwa; jest jakby doświadczaniem zastępczym - poprzez kogoś innego - a więc czymś sztucznym i nieprawdziwym.
Aby móc samemu doświadczać, trzeba skończyć z wszelkim utożsamianiem się, jak i ze strachem; lęk uniemożliwia prawdziwe doznania. A u podłoża wszelkiego utożsamiania się - z człowiekiem, grupą, ideologią, czy teorią - kryje się zawsze strach. Lęk zawsze się czemuś przeciwstawia, coś tłumi, budzi chęć samoobrony; a w tym stanie czyż można się puścić na nieznane morza? Nie da się znaleźć prawdy i szczęścia jeżeli nie podejmiemy takiej odkrywczej wędrówki, badając drogi i działania naszego "ja". Wszak nie można odpłynąć od brzegu stojąc na kotwicy. Utożsamianie się jest schronem. A wszelkie schronienie wymaga obrony; a to, co jest bronione niszczeje szybko. Identyfikowanie się z czymkolwiek sprowadza nieodmiennie swe własne zniszczenie; stąd powstają ustawiczne starcia i konflikty pomiędzy różnymi wiernościami.
Im bardziej staramy się utożsamić z czymś albo odwrotnie walczymy przeciw temu, tym większe powstają w nas przeszkody ku rozumieniu. Gdy jasno zdamy sobie sprawę z całego procesu utożsamiania się z różnymi, zarówno zewnętrznymi jak wewnętrznymi, czynnikami i zrozumiemy że jego zewnętrzne wyrazy są tylko projekcją naszej własnej wewnętrznej chęci i potrzeby, dopiero wówczas prawdziwe odkrywanie i radość stają się możliwe. Ale człowiek, który się z czymś na stałe utożsamił, nigdy nie pozna wolności. A tylko w wolności jawi się Prawda.
PLOTKI l ZGRYZOTY
Jakże uderzająco są do siebie podobne! Jedne i drugie rodzą się z niespokojnej, rozproszonej myśli. Umysł pełen niepokoju i powierzchniowej ruchliwości lubuje się w różnorodnych i ciągle zmieniających się wyrazach i działaniach; musi być wciąż czymś zajęty, pożąda coraz silniejszych wrażeń i zmiany przedmiotów przyciągających jego uwagę; a plotki i obmowy tego wszystkiego mu dostarczają.
Zajmowanie się plotkami jest antytezą wrażliwości i głębszego odczuwania. Mówienie o innych, czy to źle czy dobrze, jest ucieczką od siebie, a ta z kolei staje się przyczyną rozedrgania myśli. Wszelka ucieczka jest z samej swej natury pełna niepokoju. Większość ludzi zajmuje się z upodobaniem cudzymi sprawami; wyraża się to między innymi w chętnym czytaniu niezliczonych czasopism, które zapełniają cale szpalty opisami kradzieży, zabójstw, rozwodów itp.
Interesuje nas co inni o nas myślą, chcemy więc i o nich wszystko wiedzieć; liczymy się z ich opinią, stąd powstają różne, brutalne i subtelne, formy snobizmu i hołdowania autorytetom. I rozpraszamy się coraz bardziej, uzależniając się od rzeczy zewnętrznych; a wewnątrz szerzy się w nas pustka. Im więcej uwagi kierujemy ku zewnątrz, tym więcej potrzebujemy wrażeń i rozrywek, a ich wpływ czyni całą psychikę niespokojną, a myśl rozproszoną, nie zdolną do głębszych odkryć i dociekań.
Zajmowanie się plotkami to wyraz rozedrgania myśli; ale samo powstrzymywanie się od nich nie dowodzi że umysł jest cichy. Cisza i spokój umysłu nie rodzą, się z jakiegokolwiek zaprzeczenia czy wyrzeczenia się, przychodzą one wraz z rozumieniem tego co jest. Aby zrozumieć to co jest trzeba być niesłychanie czujnym i ogarniać w lot każdą rzecz, bowiem to co jest nie pozostaje w bezruchu, nie jest nigdy statyczne.
Większość z nas nie czułaby wcale że żyje gdybyśmy się wciąż o coś nie kłopotali i nie martwili; nieustanne borykanie się z trudnościami jest dla wielu ludzi jakby potwierdzeniem ich własnego istnienia. Po prostu nie możemy sobie wyobrazić życia bez jakiejś troski czy kłopotu, i zdaje się nam że im więcej nas pochłania jakaś sprawa, tym żywsi jesteśmy i bardziej aktywni. A przecie nieustanne naprężenie myśli zajętej jakimś problemem -najczęściej przez nią samą stworzonym - tylko nuży umysł i stępia wrażliwość.
Co jest przyczyną tego nieustającego zaabsorbowania myśli jakąś trudnością lub zagadnieniem? Czy kłopotanie się, jakby cięgle przeżuwanie, trosk i zmartwień może coś pomóc i rozwiązać? Czy też odpowiedź na nurtujące nas zagadnienie przychodzi sama gdy myśl się ucisza? Ale większości ludzi spokój i cisza myśli wydają się czymś przerażającym; boją się takiej ciszy w sobie, bo któż wie co się z niej może nagle, nieoczekiwanie wyłonić, a ciągłe troskanie się o coś jest przed tym ochroną. Psychika która się obawia odkrywać w sobie nieoczekiwane musi z konieczności utrzymywać postawę obronną, a nieustanne kłopotanie się jest jej samoobroną.
Powierzchniowe warstwy naszego umysłu stały się nazbyt ruchliwe i rozedrgane pod wpływem otaczających warunków, przyzwyczajeń, oraz ciągłego naprężenia; życie współczesne wzmaga tę zewnętrzną ruchliwość i rozproszenie, i to się zmienia również w formę samoobrony. Wszelka postawa obronna jest rodzajem oporu i utrudnia rozumienie.
Kłopotanie się o coś jak i plotkowanie jest na pozór wyrazem żywego i głębszego zainteresowania, ale przy bliższym badaniu przekonujemy się iż wcale nie wynika z żywości odczuwania, lecz po prostu z chęci wrażeń i podniet; te wciąż się zmieniają dlatego też przedmioty naszych trosk jak i obmów są coraz to inne. Ale ta zmiana jest tylko zmodyfikowane formą tego samego. Zarówno plotki jak i zgryzoty mogą zniknąć dopiero wówczas, gdy zrozumiemy przyczyny rozproszenia myśli. Samoopanowywanie, ćwiczenia i urabianie myśli nie sprowadzą spokoju, tylko stępią i zacieśnią umysł i zmniejszą naszą wrażliwość.
Ciekawość nie prowadzi do rozumienia, przychodzi ono wraz z poznawaniem siebie. Człowiek który cierpi nie jest niczego ciekaw; sama ciekawość wraz z jej spekulatywnymi odmianami, stanowi przeszkodę w samopoznaniu. Spekulacje myślowe jak i ciekawość dowodzą tylko niepokoju i rozedrgania myśli; a rozproszony choćby najzdolniejszy umysł niweczy szczęście i rozumienie.
MIŁOŚĆ A MYŚL
Myśl, z całą swą emocjonalną zawartością, to nie miłość. Myśl nieodmiennie miłości zaprzecza, gdyż podstawą jej jest pamięć, a miłość nie ma nic z pamięcią wspólnego. Gdy myślimy o kimś kochanym, owa myśl nie jest miłością. Możemy sobie przypominać przyzwyczajenia, ruchy, sposób bycia, upodobania czy antypatie przyjaciela, i myśleć o miłych lub smutnych chwilach czy zdarzeniach w naszym wzajemnym stosunku, ale obrazy, które nam pamięć podsuwa, to nie miłość. Myśl z samej swej natury zawsze dzieli i wyodrębnia. Poczucie czasu i przestrzeni, rozłąki i bólu rodzę się wszystkie z myślowego procesu, a miłość może istnieć tylko tam, gdzie len proces ustaje.
Intelekt nieuniknienie wytwarza poczucie własności, ów zmysł posiadania, z którego świadomie lub nieświadomie rodzi się zazdrość; a gdzie jest zazdrość tam nie może być miłości; a jednak większość ludzi uważa właśnie zazdrość za wyraz miłości. Zazdrość i zawiść są zawsze wytworem myśli, reakcją emocjonalnych składników intelektu. Gdy poczucie posiadania lub bycia posiadanym, napotyka zaporę i zahamowanie, tworzy się pustka, którą wypełnia zazdrość zamiast miłości. Tyle zawiłych komplikacji i cierpienia powstaje właśnie dlatego że myśl chce grać rolę miłości.
Gdy nie myślimy często o kimś bliskim jesteśmy skłonni przypuszczać że go nie kochamy; ale czy myślenie o kimś jest miłością? Gdybyśmy na przykład spostrzegli że nie myślimy o przyjacielu, którego - wedle naszego przekonania - kochamy, bylibyśmy tym niemal przerażeni, nieprawdaż? Podobnie gdybyśmy nie zwracali się myślą do kogoś drogiego który umarł, wyrzucalibyśmy sobie oziębłość, obojętność, brak wierności, i w tym poczuciu staralibyśmy się specjalnie zwracać ku niemu myśl, stawialibyśmy przy sobie i wpatrywali się w jego fotografie, lub we własne o nim wspomnienia - czyli obrazy myślą lub ręką ludzką stworzone; - ale wypełniać serce obrazami wyobraźni to nie zostawiać w nim miejsca na miłość. Gdy przyjaciel jest z nami nie myślimy o nim, prawda? Tylko w jego nieobecności pamięć przywołuje sceny i zderzenia przeżytych z nim, a minionych chwil; czyli poczyna odtwarzać to, czego już nie ma, co umarło. I to ożywianie nieistniejącej, martwej przeszłości, jakże często nazywamy miłością. - Czyli dla wielu ludzi miłość jest ożywianiem tego, co jest już martwe; a to jest zaprzeczaniem samemu życiu. Żyjemy więc wciąż martwą przeszłością, tym czego nie ma, toteż sami jesteśmy jakoby martwi, choć nazywamy to miłością.
Wszelkie procesy myślowe zaprzeczają zawsze miłości. To myśl, a nie miłość, stwarza różne komplikacje emocjonalne. Myśl jest największym wrogiem miłości. Oddziela to, co jest, od tego co powinno być; i na tym podziale i odróżnieniu opiera się cała nasza moralność; ale zarówno ludzie moralni jak i amoralni, nie wiedzą, czym jest miłość. Wskazania moralne stworzone przez intelekt, aby utrzymać w pewnych ramach wzajemne stosunki ludzkie w społeczeństwie, nie mają nic wspólnego z miłością; stanowię raczej proces tężenia, na kształt twardniejącego cementu.
Myśl nie jest nigdy drogą do miłości; nie może budzić jej ani rozwijać, bowiem miłości nie da się hodować jak roślin w ogrodzie. Sama chęć wyrabiania jej i kultywowania jest procesem myślowym.
Każdy kto potrafi z pewną dozą czujności obserwować siebie, stwierdzi z łatwością, jak wielką rolę odgrywa w jego życiu myśl. Ma ona oczywiście swe właściwe miejsce, spełnia swoje zadanie, ale nie ma ono nic wspólnego z miłością. Tylko to, co ma jakiś związek z myślą, może być przez myśl zrozumiane; a tego, co nie ma z nią żadnego związku, intelekt nigdy nie zdoła uchwycić. Spytacie, czymże tedy jest miłość? Miłość jest stanem duszy, w którym myśl całkowicie ucicha. Ale samo określanie miłości jest procesem intelektualnym, więc nie ma z nią nic wspólnego.
Trzeba zrozumieć myśl samą w sobie, a nie starać się schwytać miłość myślą. Jednak samo odsunięcie wszystkich myśli nie sprowadza jeszcze miłości. Można uwolnić się od intelektualizmu, gdy zrozumiemy w pełni prawdziwe znaczenie procesów myślowych; a na to potrzeba głębokiego rozumienia siebie; płytkie i powierzchowne o sobie twierdzenia na nic się tu nie zdadzą. Umiejętność prawdziwej medytacji, a nie przyzwyczajenia myślowe, jasna świadomość i czujność wobec siebie, a nie określenia i definicje, odsłaniają nam istotę procesów myślowych. A bez doświadczalnego ich poznania miłość się nie objawi.
SAMOTNOŚĆ A OSAMOTNIENIE
Słońce już zaszło, a sylwetki drzew rysowały się. wyraźnie na tle ciemniejącego nieba. Szeroka, majestatyczna rzeka płynęła spokojnie i cicho; księżyc podnosił się znad horyzontu, wychylając się spoza pni dwóch wielkich drzew, ale długie cienie nie kładły się jeszcze na ziemię.
Szliśmy spadzistym brzegiem rzeki, a potem ścieżyną biegnącą wzdłuż zielonych, pszenicznych pól. Starożytna to była droga; liczyła wiele stuleci, tysiące ludzi od wieków nią chadzało; była bogata w tradycją i ciszę. Biegła między polami, wśród wielkich mangowych drzew i opuszczonych światyniek. Duże ciemniejące plamy ogrodów zaznaczały się wyraźnie w zbliżającym cię zmierzchu, a urocza woń groszków pachnących unosiła się w powietrzu. Ptaki układały się po gniazdach do snu, a w dużym stawie odbijały się pierwsze gwiazdy.
Przyroda nie była słodka ani łaskawa w ten wieczór. Drzewa spowite milczeniem i mrokiem wydawały się surowe i skupione w sobie. Minęło nas na rowerze paru żywo rozprawiających wieśniaków i znów zapanowała ta sama głęboka cisza, spokój który nastaje, gdy rzecz wszelka zdaje się samotna i w sobie skupiona.
Ale samotność te nie jest samotnością bolesną ani przerażającą, jest ona inna. Jest to samotność samego istnienia, niczym nie skażona, bogata pełnią, doskonała. To drzewo tamaryszku opodal, samo w sobie skupione, jest tylko i jedynie sobą. Podobnie samą, zwartą i całkowitą w sobie jest ta samotność. Człowiek jest sam - jak ogień, jak kwiat, ale nie zdaje sobie sprawy z ogromu i nieskazitelności tego stanu. Tylko trwając w takiej samotności można wejść w kontakt i prawdziwe obcowanie ze wszystkim co nas otacza. Ta samotność to nie zamykanie się, ani odpychanie czegokolwiek bądź. Jest ona oczyszczeniem, uwolnieniem się od wszelkich motywów, pragnień, dążeń i celów. Samotność ta nie jest wytworem umysłu ani jego celem; nie można jej chcieć. Gdy taka chęć się w nas pojawia jest ona tylko ucieczką od smutku iż nie potrafimy z niczym wejść w żywy kontakt, w prawdziwe zjednoczenie.
Samotność bolesna to osamotnienie, z jego lękiem i udręką, nieunikniony skutek działania naszego małego "ja". Właśnie ten proces odosabniania się - czy to ograniczony i ciasny, czy w swym zasięgu szeroki - stwarza zamęt, chaos, konflikty i cierpienia. Odosabnianie się nie może nigdy zrodzić prawdziwej samotności; musi ono całkowicie zniknąć, aby mogła się pojawić samotność istotna. Ta jest jednolita i niepodzielna; a odosabnianie się jest zawsze dzieleniem i wyodrębnianiem. To, co jest samo w sobie samotne, jest zarazem giętkie, a więc wytrzymałe. Tylko owo samoistnie samotne może wejść w kontakt z tym, co jest bezgraniczne i bezprzyczynowe. Dla człowieka który, zna taką samotność - życie jest wieczne, nie ma dlań śmierci. Bo to, co jest samoistne nie może przestać być.
Księżyc wznosił się teraz ponad wierzchołki drzew, a cienie stawały się coraz ciemniejsze i głębsze. Pies gdzieś zaszczekał gdyśmy przechodzili koło wioski, wracając brzegiem rzeki. Nurt jej był tak cichy, iż chwytał odbicie gwiazd i świateł wielkiego mostu w oddali. Na wysokim brzegu stały dzieci; aż do nas dobiegał ich śmiech i kwilenie jakiegoś niemowlęcia. Rybacy wytrząsali i układali swe sieci. Nocny ptak cicho przeleciał. Z drugiego brzegu dolatywała tęskna pieśń, słowa jej brzmiały wyraźnie i przejmująco. Oto znów ta wszechprzenikająca samotność życia, które samo w sobie skupione trwa.
OBRZĘDY
Na obszernym dziedzińcu, wśród drzew, stał kościół. Wchodzili tam ludzie biali i ciemnoskórzy. Wewnątrz było więcej świateł aniżeli w europejskich kościołach, ale urządzenie było zupełnie takie same. Właśnie odbywał się piękny obrzęd. Po skończonym nabożeństwie zaledwie paru ludzi kolorowych zwróciło się do białych, i odwrotnie; i każdy poszedł w swoją stronę.
A na innym kontynencie, na drugim końcu świata, była świątynia, gdzie śpiewano sanskryckie strofy i odprawiano Pudżę - obrzęd Hinduizmu. Tutaj wierni wypełniający chram należeli do innego typu kultury. Ton i rytm słów sanskryckich jest przejmujący i mocny, posiada dziwną powagę i głębię.
Można się nawrócić z jednego wyznania na drugie, przejść od jednych dogmatów i wierzeń do innych, ale nie można się nawrócić ku rozumieniu Rzeczywistego i Prawdy. Można zmienić zdanie i wierzenie, ale Prawda -Bóg - nie jest sprawą przekonań; jest to doznanie nie oparte na żadnym dogmacie ani wierzeniu, ani też na żadnym uprzednio doświadczonym przeżyciu. Jeśli przeżywamy coś, co się rodzi z naszego wierzenia przeżycie to będzie reakcją przez nie uwarunkowaną. Jeśli przychodzi jakieś nagłe, zupełnie nieoczekiwane i bezpośrednie doznanie, a my potem na nim opieramy następne, nowe, wówczas będą one tylko ciągłością pamięci, reagującej na kontakt z chwilą obecną. Pamięć jest zawsze rzeczą martwą, ożywającą tylko przy kontakcie z wiecznie żywą teraźniejszością.
Nawrócenie jest zamianą jednego dogmatu lub wierzenia na inne, przejściem od jednego rodzaju obrzędów do innych - które nam w danej chwili dają więcej zadowolenia, - ale to nie otwiera nam bynajmniej drogi do Prawdy. Odwrotnie: szukanie tego, co nam da większe zadowolenie przeszkadza ujrzeć Rzeczywiste i Prawdę. A przecież właśnie do takich nawróceń dążą różne zorganizowane religie i wyznaniowe grupy; usiłują one nawracać ludzi ku bardziej lub mniej logicznym dogmatom, przesądom, nadziejom i oczekiwaniom. Zapraszają nas do lepszego więzienia. Może ono być wygodne lub niewygodne, to zależy od naszej natury i upodobań, ale jest zawsze i w każdym razie więzieniem.
Zarówno w religii jak polityce, na różnych poziomach kultury odbywają się wciąż takie nawracania. Organizacje ze swymi przywódcami kwitną i prosperują przez utrzymywanie ludzi w obrębie ideologii jakie im przedstawiają, czy będą one religijne, czy ekonomiczne. I w tym procesie kryje się wzajemny wyzysk. Prawda jest poza wszelkimi schematami i ideologiami, poza strachem i nadzieją. Jeśli chcecie odkryć najwyższe szczęście Prawdy, musicie zerwać z ograniczeniami ideologii, obrzędów i ceremonii.
Intelekt znajduje zabezpieczenie w religijnych i politycznych schematach i czerpie z nich silę; właśnie ten fakt nadaje żywotność wszelkim zrzeszeniom. Są w nich zawsze starzy bywalcy i nowicjusze; oni to utrzymują ruch w organizacjach i podtrzymują ich lokaty i stan posiadania; a zasięg wpływów i prestiż stowarzyszenia przyciągają ku niemu ludzi hołdujących powodzeniu i światowym mądrościom. Gdy intelekt spostrzega że dotychczasowe ramy ideologiczne już go nie zadawalają i nic wzmagają jego żywotności, zwraca się do innych wierzeń i dogmatów, które nowych dostarczają podniet i zadowolenia i więcej dodaję sił. Intelekt jest więc wytworem środowiska, żywi się i odświeża zewnętrznymi wrażeniami i utożsamianiem tj. jednoczeniem się z różnymi ideologiami; dlatego też trzyma się uparcie reguł postępowania, schematów myślenia, itp. Dopóki umysł jest wytworem przeszłości, nigdy nie odkryje Prawdy, a nawet nie dopuści by Prawda się objawiła. Trzymając się zrzeszeń i organizacji tym samym oddala od siebie szukanie Prawdy.
Oczywistym jest że obrzędy stwarzają atmosferę w której uczestnicy czują się zazwyczaj miło i dobrze; zarówno jednostkowe jak zespołowe rytuały dają pewien spokój myśli i stanowią uderzającą przeciwwagę nudy i -uciążliwości codziennego życia. Posiadają dużo swoistego piękna, harmonii, rytmu; ale w istocie są podnietami, które, podobnie jak wszystkie inne środki podniecające z czasem przytępiają myśl i wyziębiają serce. Obrzędy stają się przyzwyczajeniem, tak iż trudno bez nich się obejść. I ową tęsknotę do nich, czy też potrzebę ich, uważa się za duchowe odnowienie, za wzmocnienie sił by lepiej stawić czoło życiu, za codzienną czy cotygodniową medytację itp.; ale wnikając nieco głębiej w ten proces, zauważymy iż są one próżnym powtarzaniem, dającym wspaniałą, a wielce "szanowną" ucieczkę od konieczności poznawania siebie. A bez niego wszelki czyn ma niewielką wartość.
Powtarzanie słów, zdań, śpiewów, chociaż na razie może się zdawać podnietą i czynnikiem podnoszącym, w istocie działa usypiająco, A gdy w takim przytępionym stanie przychodzą różne przeżycia są one tylko projekcjami naszego "ja". Jakkolwiek byłyby przyjemne są zawsze złudne. Doznanie Prawdy nie przychodzi pod wpływem żadnych praktyk, ani powtarzanych obrzędów. Prawda nie jest celem jakiegoś procesu, ani rezultatem dążeń i wysiłków. Nie można jej przywoływać, albowiem nie należy do dziedziny myśli.
BOGATY I BIEDNY
Było gorąco i parno, a hałas dużego miasta napełniał powietrze. Ciepły wiatr niósł się od morza, a od czasu do czasu zalatywał zapach benzyny i smoły. Choć czerwone słonce zapadało już w morze, upał jeszcze nie zelżał. Grupa osób która zapełniała przed chwilą pokój, rozeszła się, a my wyszliśmy na ulicę.
Papugi jak lśniące zielone błyskawice powracały właśnie na nocne legowiska; wylatują one wczesnym rankiem kierując się ku północy, do sadów i pól zielonych, w szeroką przestrzeń, a nad wieczorem wracają by spędzić noc wśród gałęzi miejskich drzew. Ciekawy jest ich lot, nigdy równy, raczej gwałtowny, zuchowaty, hałaśliwy. Nie lecą wprost przed siebie, jak inne ptaki, a zataczają kręgi, to w lewo to w prawo, lub spadają nagle w listowie drzew. Ze wszystkich ptaków mają chyba najbardziej niespokojny lot; ale jakie są piękne, o tym połyskliwym złoto-zielonym upierzeniu i czerwonym dziobie! Sępy szpetne i ciężkie, długo krążyły nad drzewami aby wreszcie usadowić się na palmach do snu.
Zbliżał się do nas jakiś człowiek grając na fujarce; szedł pod górę nie przestając grać. Poszliśmy za nim, Skręcił w jedną z małych uliczek wciąż grając. Jakże dziwnie brzmiała ta pieśń fujarki wśród gwaru miasta; dźwięki jej przenikały głęboko w serce. Było w nich coś z prawdziwego piękna.
Idąc w pewnym oddaleniu za grajkiem, minęliśmy parę wąskich uliczek, aż znaleźliśmy się na szerszej i lepiej oświetlonej. Na brzegu chodnika siedziała tu grupa ludzi, grajek przyłączył się do niej, a my uczyniliśmy to samo. l oto siedzieliśmy wokół niego, a on grał. Słuchaczy stanowili przeważnie posługacze, kierowcy taksówek i stróże nocni, było też kilkoro dzieci i opodal parę psów. Samochody mknęły ulicą; w jednym z nich szofer był przy kierownicy, a w jasno oświetlonym wnętrzu siedziała pięknie ubrana dama. Drugi samochód przystanął, kierowca wyskoczył i przyłączył się do naszej grupy. Wszyscy rozmawiali głośno i wesoło, śmiejąc się i gestykulując; ale pieśń fujarki nie przerywała się ani na chwilę; a w tonach jej było coś porywającego.
Wkrótce odeszliśmy w stronę morza, szeroką drogą, mijając rzęsiście oświetlone domy ludzi zamożnych. Bogatych otacza zazwyczaj swoista, im tylko właściwa atmosfera; choćby byli najbardziej kulturalni, delikatni, o starożytnych tradycjach i wielkiej ogładzie, cechuje ich zawsze jakaś wyniosłość i nieprzystępność, owa niezachwiana pewność siebie i jakaś twardość, którą tak trudno przełamać. To nie oni posiadają bogactwo, a bogactwo posiadło ich; a to w swych skutkach jest gorsze od śmierci. Filantropia jest wyrazem ich pychy i zarozumiałości; mniemają iż są włodarzami swych dóbr, dają dużo na cele humanitarne, ustanawiają fundacje, tworzą stypendia, więc uważają się za dobroczyńców, budowniczych i twórców. Wznoszą kościoły i świątynie. Ale ich bóg jest bogiem ich złota. Wobec tak wielkiej nędzy i poniżenia wokoło, trzeba doprawdy być bardzo nieczułym aby móc być bogaczem. Czasem przychodzą pytać, dyskutować, dociekać jak znaleźć prawdę. Ale ludziom bardzo bogatym jak i bardzo ubogim jest niezmiernie trudno znaleźć Rzeczywiste. Biedni pożądają bogactw i władzy, a bogaci są schwytani w tryby własnego postępowania; a jednak łudzą się że mogą do Prawdy się zbliżyć. Spekulują nie tylko w handlu, ale i na temat ostatecznej Prawdy; zdają się brać lekko tak jedno jak drugie; ale mogą osiągnąć tylko to, co się ukrywa w ich własnym sercu, Ich wierzenia i obrzędy, nadzieje i obawy nic mają nic wspólnego z Rzeczywistym, gdyż w sercach ich panuje pustka. Im większe są zewnętrzne, na pokaz roztaczane zbytki, tym większe wewnętrzne ubóstwo.
Wyrzec się dostatków, wygód i stanowisk i odejść od świata - jest rzeczą stosunkowo łatwą; ale na to by odrzucić żądzę bycia czymś i chęć stawania się ciągle większym, potrzeba mądrości i rozumienia. Władza jaką daje bogactwo jest przeszkodą w rozumieniu Prawdy, podobnie jak i siła płynąca z różnych uzdolnień i talentów. Swoisty rodzaj pewności siebie, jaki temu towarzyszy, jest najoczywiściej przejawem naszego "ja". Ale to poczucie władzy i pewności siebie można przecie odrzucić, choć nie jest to łatwe. Natomiast znacznie trudniejsze, bardziej subtelne i utajone są impulsy i żądza władzy kryjące się w chęci stawania się czymś. Ekspansja, powiększanie swego znaczenia w jakiejkolwiek formie - czy to przez bogactwo, czy przez cnotę - jest zawsze procesem agresywnym, wytwarzającym tarcia i antagonizmy. Intelekt obciążony żądzą stawania się nie może być nigdy spokojny; spokoju nie zdobywa się przez ćwiczenia i praktyki, nie jest on również wytworem czasu. Spokój jest stanem rozumienia, a żądza stawania się temu rozumieniu zaprzecza i je uniemożliwia. Stawanie się - "ja będę" - wytwarza poczucie czasu, które jest w istocie odkładaniem rozumienia na przyszłość. Myśl: "ja będę" jest ułudą zrodzoną z przekonania o swej własnej ważności.
Morze było w lej chwili niespokojne, jak i miasto, ale niespokojność ta miała jakowąś głębię i treść. Nisko nad horyzontem zabłysła wieczorna gwiazda. Wracaliśmy ulicą pełną autobusów, taksówek i tłumów ludzkich. Na chodniku leżał śpiący, prawie nagi, człowiek; był to żebrak, wyczerpany, niedożywiony; trudno go było obudzić. A po drugiej stronie ulicy rozciągały się zielone trawniki i rozkwiecone krzewy publicznego parku.
WIEDZA
Czekaliśmy na pociąg; było późno. Dworzec kolejowy był brudny, zatłoczony i hałaśliwy, a powietrze duszne i ciężkie. Duży tłum oczekiwał na pociąg jak my; dzieci krzyczały, opodal matka karmiła niemowlę, sprzedawcy głośno zachwalali swój towar, roznoszono kawę i herbatę, było rojno i gwarno. Chodziliśmy tam i z powrotem po peronie obserwując ruch otaczającego nas życia. Wtem zbliżył się do nas jakiś człowiek i łamaną angielszczyzną począł mówić; wyjaśniał iż bacznie się nam przyglądał i poczuł jakiś wewnętrzny nakaz przemówienia do nas. Mówił z dużym wzruszeniem; przyrzekał iż będzie odtąd prowadził życie uczciwe i czyste, że od tej chwili nie będzie palił; dodał iż nie posiada wykształcenia, jest tylko chłopcem od rikszy. Miał dużo siły w wyrazie oczu i miły uśmiech.
Wkrótce nadszedł pociąg. W wagonie przedstawił się nam jakiś pan; był to znany uczony, władał kilkoma językami, posługując się każdym swobodnie. Był podeszły w latach, dostatni, dumny ze twego wykształcenia i pełen ambicji. Mówił dużo o medytacji, ale miało się wrażenie że nie opiera się na własnym doświadczeniu. Jego bóg był bogiem książkowym. A jego stosunek do życia był tradycyjny i prawowierny; wierzył w celowość wcześnie układanych małżeństw i był zwolennikiem surowych reguł postępowania. Był przekonany o wyższości swej klasy, uważał również iż są duże różnice w umysłowych zdolnościach różnych kast. Zdradzał dziwną próżność - dumę z wiedzy i stanowiska.
Słońce zachodziło. Pociąg biegł przez malowniczą okolicę. Stada powracały z pastwisk, wzbijając tumany złotawego pyłu. Znad horyzontu podnosiły się wielkie czarne chmury, raz po raz dawał się słyszeć daleki grzmot. Jakże radośnie śmiała się zieleń pól, jak miło wyglądała wioska tuląca się do stóp góry! Zapadał zmierzch. Dostrzegliśmy dużego jelenia pasącego się spokojnie na łące, nawet nie podniósł głowy, by spojrzeć na przelatujący pociąg.
Wiedza jest błyskiem światła na wąskim odcinku pomiędzy ogromem ciemni nieznanego; ale nie jest w stanie ponad ten mrok się wznieść, ani weń przeniknąć. Wiedza jest nieodzowna dla techniki, jak węgiel dla lokomotywy, ale nie może nigdy sięgnąć w nieznane. Niewiadome nie daje się włączyć w kręg znanego. Trzeba odsunąć wszystko co się wie, aby niewiadome mogło się objawić. Ale jakież to trudne!
Całą istotą tkwimy w przeszłości, myśl nasza wysnuwa się z tego co minęło. Przeszłość to znane, a reakcja przeszłości rzuca zawsze cień na to, co jest teraz, co znane nie jest. To nie przeszłość jest nieznana, a teraźniejszość. Przyszłość jest jeno przedłużeniem przeszłości torującym sobie drogę w jutro poprzez nieznana teraźniejszość. Ów odstęp, ów interwał pomiędzy przeszłością a przyszłością wypełniają raz po raz świetlne błyski wiedzy, przysłaniając próżnię teraźniejszości; ale właśnie w tej próżni ukrywa się cud życia.
Namiętne oddawanie się wiedzy, podobnie jak każdy nałóg, może być ucieczką od lęku przed pustką, zawodem, osamotnieniem, od lęku że jesteśmy "niczym". Wiedza jest jakby cienką świetlną zasłonką na powierzchni niezgłębionego mroku, w który myśl nie jest w stanie przeniknąć. Człowiek w lęku przed tym niewiadomym uchodzi w teorie, nadzieje, wiedzę, wyobraźnię, i ta wiedza staje się przeszkodą w wejściu i rozumieniu nieznanego Odrzucić wiedzę to dopuścić lęk; a nie polegać na intelekcie - jedynym narzędziu postrzegania jakie posiadamy - to stać się otwartym i bezbronnym wobec smutków jak i radości życia. Ale nie łatwo jest odrzucić wszystko co wiemy. Być ciemnym i niewykształconym nie znaczy to jeszcze być wolnym od gromadzonej wiedzy. Właściwą ciemnotą - niewiedzą - jest brak czujnej samoświadomości (self-awareness); a wiedza jest niewiedzą gdy nie rozumiemy dróg i reagowań naszego "ja". Zrozumienie siebie jest jednocześnie uwolnieniem się od wiedzy.
Można się od niej uwolnić gdy zgłębimy pobudki naszych pożądań i cały proces zdobywania i gromadzenia. Ustawiczna chęć zbierania, śpichlerzowania wynika z pragnienia bezpieczeństwa i pewności. Szukamy zabezpieczenia się w posiadaniu, w potępianiu lub usprawiedliwianiu, a z tego rodzi się strach, który uniemożliwia wszelki bezpośredni kontakt z życiem. Tam gdzie ten kontakt jest żywy i staje się jednoczeniem się, gromadzenie traci swój sens. Wszelkie gromadzenie jest procesem samoobrony, który nas oddziela od życia, a wiedza ten proces wzmaga. Cześć dla wiedzy jest rodzajem bałwochwalstwa. Nie usuwa ona tarć, konfliktów i nędzy naszego istnienia. Płaszcz wiedzy ukrywa wzrastające wokół rozterki i cierpienia, ale nigdy nie może nas od nich uwolnić. Procesy myślowe nie prowadzą do Prawdy, ani do szczęścia które ona daje. Być pewnym swej wiedzy to odwracać się od niewiadomego.
ZACNOŚĆ
Twierdził, iż nie jest chciwy, że zadawala się małym, a życie było dlań dotąd łaskawe, choć oczywista i on miał różne udręki, tak nieodłączne od ludzkiego żywota. Był to człowiek spokojny i skromny, lubiący aby nie naruszano jego łatwej niefrasobliwości. Mówił iż nie jest ambitny, ale prosił Boga o zachowanie wszystkiego co posiadał, modlił się za rodzinę i za równy bieg swego życia. Był wdzięczny iż los go nie zmuszał do stawiania czoła różnym trudnościom i konfliktom, jak to się działo z wieloma jego przyjaciółmi. Darzono go coraz większym szacunkiem; dawało mu to radość, a myśl że staje się jednym z elity była mu miła. Nie pociągały go nigdy kobiety, a życie rodzinne upływało harmonijnie, choć oczywiście zwykłe utarczki w małżeńskim stadle nie były mu obce. Nie miał specjalnych nałogów, ani rzucających się w oczy wad; modlił się często i wielbił Boga.
"Nie mam żadnych osobistych trudności ni problemów, co to może oznaczać?" Spytał mnie i nie czekając na odpowiedź z zadowolonym, a jednak nieco żałosnym uśmiechem mówił dalej o swej przeszłości, o wychowaniu jakie dał dzieciom itd. Zaznaczył mimochodem iż nie jest hojny, ale daje coś niecoś, od czasu do czasu, na ile go stać. Był przekonany że każdy musi walczyć aby wyrobić sobie w świecie stanowisko.
Zacność jest to "nieszczęście", wysusza ona serce i myśl; wślizguje się niepostrzeżenie i niweczy wszelką miłość. Być "szanownym" - zacnym - to czuć, iż nam się dobrze wiedzie, to wyrobić sobie w świecie stanowisko, to wznieść wokół siebie mur pewności i zabezpieczenia, jakie daje majątek, powodzenie, władza, zdolności lub cnota. Ta ekskluzywność i pewność siebie rodzą niechęć i antagonizm w ludzkich stosunkach, z których się składa społeczeństwo. Ludzie szanowni i zacni stanowią zazwyczaj śmietankę towarzyską i są nieodmiennie przyczyną tarć i trudności. Człowiek "szanowny" jak i lekceważony, obaj są zawsze na łasce warunków i okoliczności; wpływ środowiska, ważkość tradycji mają dla nich ogromne znaczenie, gdyż ukrywają ich wewnętrzne ubóstwo. Owi "zacni" zajmują najczęściej stanowisko obronne wobec życia, są pełni obaw i podejrzeń. Lęk kryje się w ich sercu; "święte oburzenie" jest ich cnotliwością, a poczciwość i nabożność puklerzem ochronnym. Są jak bęben, pusty w środku, lecz głośny gdy się weń uderzy. Nie potrafią nigdy otworzyć serca na Prawdę, Rzeczywiste, gdyż podobnie jak i pogardzanych pochłania ich troska o własne doskonalenie. Szczęście jest nie dla nich, albowiem unikają Prawdy.
Brak chciwości i brak hojności łączą się ściśle ze sobą. Jedno i drugie jest procesem zamykania się w sobie, bierną formą egocentryzmu. Będąc chciwym trzeba być aktywnym; człowiek żądny czegoś musi walczyć, zdobywać, współzawodniczyć, być agresywny. Ale gdy nie ma tego impetu nie oznacza to braku chciwości, jest to po prostu zamknięcie się w sobie. Wszelki czyn jest ruchem, jest niepokojący, przerywa nasz bierny spokój, a nieraz jest trudną i bolesną walką; toteż egocentryzm - owo zamykanie się w sobie - pokrywamy słowami: "nie jestem chciwy". Mieć hojną rękę nie jest tym samym co mieć szerokie wielkoduszne serce. Hojność ręki jest sprawą dość prostą, zależy w dużej mierze od zwyczajów i kultury w jakiej wychowaliśmy się; ale szerokość serca ma nieskończenie głębsze źródła; znaczenie jego jest bardziej doniosłe, albowiem może płynąć tylko z prawdziwego wszechstronnego rozumienia (awareness).
Nie być hojnym to znów przyjemne, dogadzające nam, a pełne zaślepienia pochłonięcie sobą, w którym trwamy jak w skorupie, nie wychylając się z niej na zewnątrz. Człowiek w takim stanie działa, ale jakby w pół śnie; a jego własne ruchy nie mogą go obudzić. Obudzenie się jest nieprzyjemne, może nawet bolesne, więc zarówno starzy jak młodzi wolą aby ich pozostawiono w spokoju, wolą stać się "szanowni" i zacni, czyli - martwi. Podobnie jak szczodrość serca tak hojność ręki, jest ruchem ku zewnątrz, ku ludziom, a to jest niejednokrotnie przykre, zwodnicze, i demaskujące nas wobec siebie samych. Hojność ręki nie jest trudna, spotyka się ją często. Szerokości serca nie da się rozwijać ani wyrabiać; jest to wolność od żądzy gromadzenia.
Przebaczać może tylko ten, kto się wpierw uczuł dotknięty, skrzywdzony, a to poczucie powstaje u ludzi którzy musieli rozwinąć w sobie wpierw dumę i miłość własną. Wielkoduszność i szerokość serca nie mogą się zrodzić dopóki istnieje w nas nieustanna pamięć siebie, owego - "ja" i "moje".
Uwagi o życiu SG
J. Krishnamurti: Commentaries on Living; First series, 34. Sincerity
przetłumaczył Szczęsny Górski
34. WIERNOŚĆ ZASADOM
Przed domem ścielił się skrawek trawnika obrzeżony jaskrawymi kwiatami, znakomicie utrzymany wielkim staraniem, bo słońce z całej mocy wypalało trawę i kwiaty. Za tym uroczym ogródkiem ciągnęły się domy, a dalej połyskiwało niebieskie morze z białym żaglem. Z okna rozpościerał się widok na ogród, domy i szczyty drzew. Wczesnym rankiem i wieczorem morze przyjemnie koiło wzrok. W ciągu dnia jaskrawy odblask od wody trudny był do zniesienia; lecz żagiel nie znikał nawet w samo południe. Słońce o zachodzie zatapiało się w falach, znacząc czerwono lśniącą smugę. Bez zmierzchu, nad horyzontem zapalała się wieczorna gwiazda i rychło nikła. Tuż przed odejściem wieczoru zjawiał się cienki sierp młodego księżyca i zaraz także pogrążał się w ruchliwym morzu. Nad wodami zapadały ciemności.
Mówił długo o Bogu, o swych porannych i wieczornych modlitwach, postach, ślubach, o palących żądzach. Wyrażał się jasno i precyzyjnie. Bez wahań znajdował właściwe słowa. Umysł miał doskonale wyćwiczony, jak tego wymagał jego zawód. Oczy błyszczały bardzo przytomnie, choć była w nim jakaś sztywność. Z całej postawy przebijała nieustępliwa stanowczość i brak giętkości. Czuło się jego potężną wolę i choć się łatwo uśmiechał, wola nie traciła napięcia, czujna i dominująca. Życie miał bardzo uregulowane, a od swych ustalonych nawyków odstępował tylko z rozmysłem. Bez woli - powiedział - nie ma cnoty; wola jest konieczna, aby przełamać zło. Walka dobra ze złem jest ustawiczna i tylko wola może utrzymać zło w szachu. Miał też w sobie pewną subtelność, bo uśmiechał się, patrząc na trawnik i barwne kwiaty, lecz nigdy nie pozwalał swemu umysłowi zapuszczać się poza granice zakreślone przez wolę. Chociaż starannie unikał ostrych słów, gniewu i wszelkich przejawów zniecierpliwienia, jego wola nadawała mu szczególny rys gwałtowności. Piękno gotów był zaakceptować, jeśli zgadzało się z jego planami; lecz zawsze w tle był lęk przed zmysłowością i związanym z nią bólem, nad którym starał się zapanować. Był oczytany i gładki w obejściu, lecz jego wola towarzyszyła mu jak cień.
Wierność zasadom nigdy nie może być prosta; wierność zasadom jest pożywką dla woli, a wola nie potrafi odsłonić obyczajów jaźni.
Poznawanie siebie nie jest wynikiem działania woli. Samopoznanie zjawia się, gdy obecna jest czujność na reakcje wobec tego co życie niesie. Wola odcina te spontaniczne reakcje, a tylko one mogą ujawnić strukturę jaźni. Wola stanowi samą istotę pragnienia; jest przeszkodą w jego zrozumieniu. Wola nigdy nie może być bierna; a tylko w bierności, w czujnej ciszy może pojawić się prawda. Konflikt ma miejsce zawsze między pragnieniami, na każdym możliwym ich poziomie. Umacnianie jednego pragnienia wobec innych rodzi tylko narastający opór, a opór ten jest wolą. Zrozumienie nigdy nie może nastąpić dzięki przeciwstawianiu się. Ważne jest nie to, aby pokonać jakieś pragnienie, lecz to, aby pragnienie zrozumieć.
Pragnienie aby osiągnąć, zyskać coś, jest podłożem dla wierności zasadom; a to dążenie, powierzchowne czy głębokie, sprzyja przystosowywaniu się, co jest zaczątkiem lęku. Lęk ogranicza samopoznanie do tego co już zostało doświadczone i tak ginie sposobność wyjścia poza doświadczenie. Powstaje w ten sposób ograniczona samowiedza, która poszerza tylko i pogłębia poczucie 'ja', przenosząc je z czasem na coraz to inne poziomy, a konflikt i ból wciąż trwają.
Możesz z rozmysłem zapomnieć o sobie, czy zatracić się w jakiejś działalności, w uprawianiu ogrodu, w ideologii, w rozniecaniu w społeczeństwie ostrych nastrojów wojennych; lecz oto utożsamiłeś się z krajem, z ideą, z działalnością, z bóstwem. Im bardziej wzniosłe utożsamienie, tym szczelniejsza zasłona okrywa twój konflikt i ból. Owo pragnienie zjednoczenia się z wybranym przedmiotem rodzi właściwy dla wierności zasadom konflikt, który zupełnie zaprzecza prostocie. Możesz posypywać głowę popiołem, ubierać się bardzo skromnie, zostać żebrzącym pielgrzymem, jednak nie na tym polega prostota.
Prostota i wierność zasadom nie mogą iść nigdy w parze. Ktoś kto się z czymś utożsamił, na jakimkolwiek poziomie, może być temu wierny, lecz nie jest prosty. Wola bycia kimś jest wręcz przeciwieństwem prostoty. Prostota pojawia się wraz z wolnością od zachłannego dążenia do osiągnięć. Osiągnięcie polega na utożsamieniu się, zaś utożsamianie się jest wyrazem woli.
Prostota to czujna, bierna uważność, w której nie ma miejsca na obserwatora utrwalającego w pamięci obserwację. Samo - analiza uniemożliwia tego rodzaju negatywną czujność; w przypadku analizy obecny jest zawsze motyw - aby być wolnym, aby zrozumieć, aby coś uzyskać - a to pragnienie jedynie umacnia świadomość odrębnego 'ja'. Także introspekcyjne wnioski unieruchamiają nurt poznawania jego natury.
1968 Madras
The Art of Seeing, w: The Awakening of Intelligence, London: Victor Gollancz 1973, s. 187-195.
© Krishnamurti Foundation Trust Ltd
przełożył Wojciech Sady
Madras, 3 stycznia 1968
Mówiliśmy niegdyś, jak bardzo ważne jest obserwowanie. To prawdziwa sztuka i musimy jej poświęcić ogromną uwagę. Widzimy w sposób niesłychanie cząstkowy, nie spostrzegamy kompleksowo, całym umysłem lub pełnym sercem. Jeśli zaś nie opanujemy tej nadzwyczajnej sztuki, to wydaje mi się, że będziemy funkcjonować, żyć, używając drobnej tylko części naszego umysłu, bardzo małego segmentu mózgu. Nie widzimy niczego w pełni z różnych powodów: jesteśmy tak zaabsorbowani własnymi problemami, lub tak uwarunkowani, obarczeni takim ciężarem wierzeń, tradycji, przeszłości, że to faktycznie uniemożliwia nam widzenie lub słyszenie. Nie widzimy drzewa, widzimy to drzewo poprzez wyobrażenie, jakie o nim mamy, poprzez pojęcie o nim; ale pojęcie, wiedza, doświadczenie to coś całkiem innego niż to faktyczne drzewo. Tutaj otacza nas na szczęście mnóstwo drzew i jeśli, w miarę jak będę mówił na temat widzenia, rozejrzycie się wokół, jeśli faktycznie popatrzycie, to stwierdzicie, jak niesłychanie trudno jest widzieć to wszystko tak, aby żadne wyobrażenie, żadne sito nie pojawiało się między widzeniem a rzeczywistym faktem. Proszę, uczyńcie to, nie wpatrujcie się we mnie - popatrzcie na to drzewo, stwierdźcie, czy możecie widzieć je w pełni. W pełni, to znaczy całym umysłem i sercem, nie ich fragmentami, to bowiem, w co chcemy wniknąć tego wieczoru, wymaga takiej obserwacji, takiego widzenia. Jeśli tego naprawdę nie zrobicie (nie teoretyzując, intelektualizując czy podnosząc różne nieistotne kwestie), to obawiam się, że nie będziecie umieli dokładnie śledzić omawianego tu wspólnie przedmiotu.
Nie widzimy, nie słyszymy naprawdę tego, co mówi ktoś inny; jesteśmy albo uczuciowi, albo sentymentalni, albo bardzo intelektualni - co oczywiście uniemożliwia nam prawdziwe widzenie tej barwy, piękna tego światła, drzew, ptaków, słyszenie tych kruków; nigdy nie nawiązujemy bezpośredniej więzi z tymi rzeczami. I bardzo wątpię, czy wchodzimy z czymkolwiek w związek, nawet z własnymi ideami, myślami, motywami, wrażeniami; zawsze istnieje wyobrażenie, które obserwuje, nawet gdy obserwujemy samych siebie.
A zatem koniecznie trzeba zrozumieć, że akt widzenia jest jedyną prawdą; innej nie ma. Jeśli wiem, jak widzieć ptaka, drzewo lub piękną twarz, albo uśmiech dziecka - one są, niczego więcej czynić nie muszę. Ale to widzenie ptaka, liścia, słyszenie ptasiego świergotu, staje się niemal niemożliwe z powodu wyobrażeń, któreśmy wznieśli, nie dotyczących tylko przyrody, ale i innych. I te wyobrażenia faktycznie uniemożliwiają nam widzenie i odczuwanie; odczuwanie nie mające nic wspólnego z sentymentalizmem i wzruszeniami.
I, jak powiedzieliśmy, widzimy wszystko fragmentarycznie, będąc od dzieciństwa przyuczeni, by patrzeć, obserwować, uczyć się, żyć we fragmencie. Istnieje zaś ogromny obszar umysłu, z którym się nie stykamy i którego nie znamy; ten umysł jest ogromny, bezgraniczny, my jednak się z nim nie stykamy, nie znamy tej jego cechy, nigdy bowiem nie patrzyliśmy na nic w pełni, całością naszego umysłu, serca, naszych nerwów, oczu, uszu. Dla nas niesłychanie ważne jest słowo, pojęcie, a nie akt widzenia i działania. Ale posiadanie pojęcia, będącego przekonaniem, ideą - posiadanie go - życie pojęciowe uniemożliwia nam rzeczywiste widzenie i działanie. Dlatego właśnie powiadamy, że mamy problemy z działaniem - co czynić, a czego nie - i między działaniem a pojęciem powstaje konflikt.
Proszę, obserwujcie to, o czym mówię, nie słuchajcie tylko słów mówcy, ale obserwujcie siebie, używając mówcy jako lustra, w którym widzicie własne odbicie. To, co mówca ma do powiedzenia, jest zupełnie nieważne, sam zaś mówca w ogóle ważny nie jest, ważne jest tylko to, co zyskacie obserwując siebie. Albowiem dokonać się musi totalna rewolucja, globalne przeobrażenie naszych umysłów, sposobów życia, uczuć, codziennych zachowań. Wywołanie zaś takiej fundamentalnej, głębokiej rewolucji możliwe jest jedynie wtedy, gdy wiemy, jak patrzeć; jeśli bowiem naprawdę patrzycie, to patrzycie nie tylko oczami, ale i umysłem. Nie wiem, czyście kiedykolwiek prowadzili samochód; w trakcie jazdy nie tylko wzrokowo zdajecie sobie sprawę z nadjeżdżającego samochodu, ale umysł jest daleko z przodu, nadzorując zakręt drogi, drogę boczną, inne mijane samochody. A jest to widzenie nie tylko za pomocą oczu i nerwów, jest to widzenie sercem, umysłem. Nie możecie zaś widzieć w ten pełny sposób jeśli żyjecie, funkcjonujecie, myślicie, działacie w obrębie fragmentu całego umysłu.
Spójrzcie, co dzieje się w świecie - jesteśmy uwarunkowani przez społeczeństwo, przez kulturę, w jakiej żyjemy, a ta kultura jest wytworem ludzi - nie ma w niej niczego świętego, boskiego, wiecznego. Kultura, społeczeństwo, książki, radio, wszystko czego słuchamy i co oglądamy, liczne wpływy, z których zdajemy sobie sprawę lub nie, wszystko to popycha nas do życia w obrębie bardzo małego fragmentu ogromnego pola umysłu. Przechodzicie przez szkołę, uczelnię i uczycie się sposobów zarabiania; przez następnych czterdzieści czy pięćdziesiąt lat trwonicie swe życie, czas, energię, swą myśl w tym wyspecjalizowanym, ograniczonym polu. A istnieje ogromne pole umysłu. Dopóki w tym pokawałkowaniu nie dokonamy radykalnej zmiany, nie będzie mogła dokonać się żadna rewolucja; przeprowadzane będą modyfikacje ekonomiczne, społeczne i tak zwane kulturowe, ale człowiek nadal będzie cierpiał, nadal będzie w stanie konfliktu, wojny, nędzy, cierpienia i rozpaczy.
Nie wiem, czyście jakiś czas temu czytali, jak to jeden z marszałków armii radzieckiej, składając raport Biuru Politycznemu, opowiadał o ćwiczeniu swych żołnierzy pod hipnozą. Czy wiecie, co to oznacza? Hipnotyzują cię i uczą, jak zabijać, jak być bez reszty posłusznym, funkcjonować w pełni niezależnie, ale w ramach schematu, podlegając autorytetowi dowódcy. A kultura i społeczeństwo robią dokładnie to samo z każdym z nas. Kultura i społeczeństwo was zahipnotyzowały. Proszę, słuchajcie tego z całą uwagą, to robi się nie tylko w armii w Rosji, to robi się na całym świecie. Kiedy bez końca czytacie Bhagawadgitę lub Koran, albo powtarzacie jakąś mantrę, te same nieustannie słowa, robicie dokładnie to samo. Gdy mówicie "Jestem hinduistą", "Jestem buddystą", "Jestem muzułmaninem", "Jestem katolikiem", powtarza się ten sam wzór, ulegacie mesmeryzacji, hipnozie. Technologia zaś czyni dokładnie to samo. Możesz być zdolnym prawnikiem, znakomitym inżynierem lub artystą, wielkim naukowcem, ale wciąż pozostajesz w obrębie fragmentu całości. Nie wiem, czy to widzicie, nie dlatego że ja to opisuję, ale czy naprawdę widzicie, co się dzieje. Robią to komuniści, robią to kapitaliści, wszyscy, rodzice, szkoły, system wychowawczy, wszyscy oni kształtują umysł tak, by funkcjonował w obrębie pewnego wzorca, pewnego fragmentu. I zawsze zajęci jesteśmy dokonywaniem zmian w ramach tego schematu, w obrębie tego fragmentu.
Jak zatem mamy to pojąć, nie teoretycznie, nie jako zwykłą ideę, ale ujrzeć, że tak jest faktycznie - rozumiecie, ujrzeć to, co rzeczywiste? Rzeczywiste, czyli to, co się na co dzień dzieje i co opisują gazety, o czym mówią politycy, co przekazują kultura, tradycja i rodzina i co sprawia, że nazywacie siebie Hinduistami czy może jakoś inaczej. Jeśli to widzicie, to musicie się nad sobą zastanowić (jestem pewien, że tak by było, gdybyście to ujrzeli) - i właśnie dlatego tak ważnym jest zrozumienie tego, jak widzicie. Gdybyście to faktycznie widzieli, pytanie by brzmiało "Jak może działać umysł całkowity?" (Nie chodzi o fragment, o umysł uwarunkowany, wykształcony, wyrafinowany, umysł, który się obawia, który powiada "istnieje Bóg" lub "nie ma Boga", "istnieje moja rodzina, twoja rodzina, mój naród, twój naród".) Zapytacie wówczas "Jak może zaistnieć ta pełnia umysłu, jak on może funkcjonować w sposób całościowy, nawet gdy opanowuje pewną technikę?" Choć musi opanować pewną technikę i żyć w związkach z innymi, w naszym dzisiejszym, pełnym chaosu społeczeństwie - pamiętając o tym zadać musimy to podstawowe pytanie: "Jak całość umysłu może zyskać pełną wrażliwość, tak że wrażliwy staje się nawet ów fragment?" Nie wiem, czyście pytanie moje zrozumieli; rozpatrzmy go zatem w inny sposób.
Obecnie brak nam wrażliwości; są na tym obszarze miejsca wrażliwe, wrażliwe gdy nasza własna osobowość, nasze własne nawyki lub nasze własne przyjemności zostają zagrożone - wtedy następuje walka. Jesteśmy wrażliwi w pewnych miejscach, we fragmentach, ale brak nam wrażliwości całościowej. Pytanie zatem brzmi: "W jaki sposób fragment, będący częścią całości, który przez powtarzanie stał się tępy, w jaki sposób tę część, podobnie jak całość, można uwrażliwić?" Czy to pytanie jest dość jasne? Odpowiedzcie.
Być może jest to dla was pytanie nowe, zapewne nigdy go sobie nie zadaliście. A to dlatego, że wszystkich nas cieszy, gdy mamy w życiu możliwie najmniej kłopotów i konfliktów, w tej małej części owego pola będącego naszym życiem; gdy żyjemy ceniąc piękną kulturę tej małej części, jako przeciwieństwo innych kultur, zachodniej, starożytnej czy jeszcze innej. Nie zdajemy sobie nawet sprawy z następstw tego życia w drobnym fragmencie, w zakątku bardzo obszernego pola. Nie dostrzegamy, jak głęboko związani jesteśmy z tą małą częścią, a odpowiedź na nasz problem próbujemy znaleźć w obrębie owego fragmentu, w obrębie małego zakątka tego ogromnego życia. Zapytujemy siebie, w jaki sposób umysł (który teraz w tym ogromnym polu jest półprzytomny, zajęci bowiem jesteśmy jedynie tą małą częścią), w jaki sposób możemy w pełni sobie to wszystko uświadomić, zyskać pełną wrażliwość?
Przede wszystkim nie istnieje żadna metoda. Każda bowiem metoda, system, powtarzanie lub nawyk, jest z istoty częścią zakątka tego pola. (Czy wędrujemy razem, ruszamy w podróż, czy też wleczecie się z tyłu?) Przede wszystkim, trzeba ujrzeć ten mały zakątek takim, jakim faktycznie jest, a także, czego on pożąda. Potem możemy zapytać: "Jak całe to pole w pełni uwrażliwić?" - to bowiem jest jedyna prawdziwa rewolucja. Gdy całość umysłu zyska pełną wrażliwość, będziemy działać inaczej; całe nasze myślenie, odczuwanie należeć będzie do innego wymiaru. Nie ma jednak żadnej metody. Nie mówcie "W jaki sposób mam dotrzeć, osiągnąć, stać się wrażliwym?" - na nic się nie zda chodzenie do szkoły, na nic czytanie książek czy słuchanie rad, co robić, by wrażliwość zyskać. To właśnie czyniliście w obrębie zakątka owego pola, a to sprawiało, że coraz bardziej wrażliwość traciliście, co widać w waszym życiu codziennym, pełnym nieczułości, brutalności i gwałtu. (Nie wiem, czyście widzieli w gazetach zdjęcia rannych żołnierzy amerykańskich i wietnamskich. Na ich widok powiecie może "Tak mi przykro", ale to nie zdarzyło się wam, ani waszej rodzinie, ani waszemu synowi.) Staliśmy się zatem nieczuli, bowiem funkcjonujemy, żyjemy, działamy w obrębie małego, podrzędnego zakątka zniekształconego pola.
Nie istnieje metoda. Proszę, zrozumcie to, bo jeśli to zrozumiecie, będziecie wolni od przygniatającego ciężaru wszelkich autorytetów, a zatem wolni od przeszłości. Nie wiem, czy to widzicie. Przeszłość tkwi ukryta w naszej kulturze, o której myślimy, że jest tak piękna (tradycja, wierzenia, wspomnienia, posłuszeństwo wobec niej), a wszystko to zostaje odrzucone bez reszty i na zawsze gdy pojmujecie, że nie ma metody jakiegokolwiek rodzaju, która z tego małego zakątka sprowadziłaby wolność. Ale musicie na temat tego małego zakątka wszystkiego się nauczyć. Wówczas uwalniacie od ciężaru, który pozbawia was wrażliwości. Żołnierze przyuczani są do zabijania, trenują to dzień po dniu, dzień po dniu, bezlitośnie, aż w końcu nie zostają w nich żadne ludzkie uczucia. I to właśnie, codziennie, nieustannie, robią z wami gazety, przywódcy polityczni, nauczyciele duchowi, papież, biskupi, wszędzie, na całym świecie.
Skoro nie ma metody, co należy czynić? Metoda pociąga za sobą praktykę, uzależnienie. Twoja metoda, moja metoda, jego droga i droga kogoś innego, mój guru, który wie trochę lepiej, ten guru, który jest fałszywy i ten, który nie jest. Ale wszyscy guru - tybetańscy lamowie, katolicy czy hinduiści - są fałszywi, możecie to od samego początku przyjąć za pewnik, wszyscy oni są fałszywi, ponieważ wciąż funkcjonują w obrębie bardzo małej części pola, która została zbrukana, zdeptana i zniszczona.
Co należy czynić? Czy rozumiecie teraz moje pytanie? Problem jest następujący: nie znamy głębi i ogromu umysłu. Można o tym czytać, można czytać współczesnych psychologów lub starożytnych nauczycieli, którzy na ten temat rozprawiali - nie ufajcie im, bowiem to wy sami musicie odkryć, nie naśladując nikogo. Nie znacie tego - umysłu - nie znacie tego, a zatem nie macie o tym żadnego pojęcia. Czy rozumiecie, o czym mówimy? Nie macie o tym żadnych wyobrażeń, żadnych opinii, żadnej wiedzy. A zatem jesteście wolni od wszelkich założeń, od jakiejkolwiek teologii.
A więc raz jeszcze, co należy czynić? Wszystko, co nam pozostaje, to widzieć. Widzieć ten zakątek, mały dom, który wznieśliśmy w zakątku wielkiego, bezgranicznego pola. A żyjąc tam, walcząc, kłócąc się, ulepszając (znacie to wszystko, co się tam dzieje), widzieć to. Właśnie dlatego tak ważne jest zrozumienie, co znaczy widzieć; ponieważ w chwili, gdy pojawia się konflikt, należycie do tego izolowanego zakątka. Tam, gdzie jest widzenie, nie ma konfliktu. Oto dlaczego od samego początku - nie, nie od początku, ale teraz - musimy uczyć się widzieć. Nie jutro, bo jutra nie ma - to tylko poszukiwanie przyjemności, lęk lub ból wymyślają "jutro". Naprawdę psychologicznie nie istnieje jutro, to mózg, umysł, wymyślił czas; tym jednak zajmiemy się później.
A zatem musimy widzieć. Nie można zaś widzieć, jeśli nie jest się wrażliwym; a nie jest się wrażliwym, jeśli między człowieka a widzianą rzecz wkracza wyobrażenie. Rozumiecie? Tak więc widzenie jest aktem miłości. Czy wiecie, co uwrażliwia cały umysł? - tylko miłość. Można opanować technikę, a jednak kochać; ale jeśli opanowaliście technikę, a brak wam miłości, to niszczycie świat. Proszę, obserwujcie to w sobie, wniknijcie w to w waszych umysłach i sercach, a wtedy sami to ujrzycie. Widzenie, obserwowanie, słuchanie są to największe z dokonań; nie można bowiem widzieć, jeśli spogląda się z tego małego zakątka: nie można widzieć, co dzieje się na świecie, widzieć rozpaczy, niepokoju, bolesnej samotności, łez matek, żon, kochanków ludzi zabitych. Ale musicie to wszystko widzieć, nie emocjonalnie, bez sentymentalizmu, bez mówienia "Tak, jestem przeciwny wojnie" lub "Popieram wojnę". Ten sentymentalizm bowiem i emocjonalizm to najbardziej destruktywne z rzeczy - unikają one faktów, a zatem unikają tego, co jest. Widzenie jest zatem najważniejsze. Widzenie jest rozumieniem; nie możecie rozumieć umysłem, intelektem czy fragmentem. Rozumienie przychodzi jedynie wtedy, gdy umysł całkowicie milknie, a więc gdy nie ma żadnych wyobrażeń.
Widzenie niszczy wszelkie bariery. Spójrzcie, Panowie, dopóki oddzieleni jesteście od tego drzewa, ode mnie i od swoich sąsiadów ("sąsiadów" oddalonych o tysiące mil albo siedzących tuż obok), dopóty trwać musi konflikt. Podział oznacza konflikt, to bardzo proste. My zaś żyliśmy w stanie konfliktu, przyzwyczajeni jesteśmy do konfliktu i do podziałów. Postrzegacie Indie jako odrębną całość - geograficzną, polityczną, ekonomiczną, społeczną, kulturową. A to samo dzieje się w Europie, w Ameryce, w Rosji: oddzielne całości, jedna przeciw drugiej, a cały ten podział nieuchronnie prowadzi do wojny. To nie znaczy, że wszyscy musimy się zgadzać, lub że jeśli się nie zgodzimy, to będę z tobą walczył. Gdy widzicie coś takim, jakim jest, to w ogóle nie ma zgody lub niezgody. Jedynie wtedy, gdy na temat tego, co widzicie, macie swoje opinie, pojawiają się niezgoda i podziały. Gdy ty i ja widzimy, że to jest Księżyc, to nie ma niezgody, jest Księżyc. Ale jeśli myślisz, że to jest coś, a ja myślę, że to jest coś innego, wówczas musi pojawić się podział, a zatem konflikt. Tak więc w widzeniu drzewa, jeśli je naprawdę widzicie, nie ma rozdziału pomiędzy wami a tym drzewem, nie ma obserwatora widzącego to drzewo.
Któregoś dnia rozmawialiśmy z bardzo uczonym lekarzem, który zażył narkotyk zwany L.S.D., niewielką dawkę, za nim zaś stało dwóch lekarzy z magnetofonem zapisującym to, co mówił. Po paru chwilach na stojącym przed nim stole zobaczył kwiaty, a nic go od tych kwiatów nie oddzielało. Nie znaczy to, iż utożsamiał siebie z tymi kwiatami, ale że niczego pomiędzy nim a nimi nie było, a więc nie było tego, który obserwuje. Nie namawiamy was na zażywanie L.S.D., ponieważ ma to swoje szkodliwe skutki; a poza tym zażywając takie rzeczy stajecie się ich niewolnikami. Ale istnieje o wiele prostszy, bardziej bezpośredni, bardziej naturalny sposób, polegający na tym, byście sami obserwowali drzewo, kwiat, ludzką twarz; patrzyli na którąś z tych rzeczy i to w taki sposób, by nic was od nich nie oddzielało. A możecie tak patrzeć jedynie wtedy, gdy panuje miłość (jakżeż tego słowa nadużywano).
Odłóżmy na jakiś czas pytanie o miłość, ale jeśli macie to poczucie rzeczywistej obserwacji, rzeczywistego widzenia, wówczas widzenie to w ten nadzwyczajny sposób unicestwia czas i przestrzeń, co następuje gdy nastaje miłość. A nie możecie zaznać miłości bez poznania piękna. Można o pięknie mówić, pisać, można je zaprojektować, ale jeśli nie macie miłości, to nic nie jest piękne. Życie bez miłości oznacza, że brak wam pełnej wrażliwości. A ponieważ brak wam pełnej wrażliwości, to ulegacie degeneracji. Ten kraj ulega degeneracji. Nie mówcie: "Czy inne kraje też się nie degenerują?" - oczywiście tak. Ale wy się degenerujecie, choć technicznie jesteście może doskonałymi inżynierami, wspaniałymi prawnikami, technikami znającymi się na obsłudze komputerów. Ale ulegacie degeneracji, bo nie jesteście wrażliwi na cały proces życia.
Naszym podstawowym problemem jest zatem nie to, jak powstrzymać wojny, nie to, który Bóg lepszy jest od innych Bogów, nie to, który polityczny czy ekonomiczny system jest lepszy, nie na którą partię warto głosować (wszystkie one są w taki czy inny sposób nieuczciwe). Najbardziej zaś podstawowym problemem dla człowieka, czy to w Ameryce, Indii, Rosji czy gdziekolwiek indziej, jest pytanie o wolność od "tego małego zakątka". A ten mały zakątek to my sami, ten mały zakątek to wasz tandetny mały umysł. My stworzyliśmy ten mały zakątek, bowiem to nasze umysły są pokawałkowane i dlatego właśnie niezdolne do bycia wrażliwymi na całość. Pragniemy, aby ta mała część była bezpieczna, spokojna, cicha, satysfakcjonująca, przyjemna i by w ten sposób unikała wszelkiego bólu, w istocie bowiem szukamy przyjemności. Ale gdybyście zbadali przyjemność, własną przyjemność, gdybyście ją obserwowali, śledzili, wniknęli w nią, to ujrzelibyście, że tam, gdzie jest przyjemność, jest ból. Nie możecie mieć jednego bez drugiego. My zaś zawsze pożądamy więcej przyjemności, a zatem narażamy się na większy ból. I na tym wznieśliśmy tę część, którą nazywamy ludzkim życiem. Widzieć to wejść z tym w bezpośredni kontakt, a nie można być z tym w bezpośrednim, prawdziwym kontakcie, jeśli ma się pojęcia, wierzenia, dogmaty czy opinie.
Trzeba zatem nie uczyć się, ale widzieć i słuchać. Słuchać ptaków, słuchać głosu swej żony, jakkolwiek by nie był piękny, brzydki czy irytujący, słuchać go i słuchać własnego głosu, pięknego, brzydkiego czy niecierpliwego. A słuchając w ten sposób stwierdzicie, że nikną wszelkie podziały pomiędzy obserwującym a tym, co obserwowane. A przeto nie ma żadnego konfliktu, wy zaś obserwujecie tak uważnie, że sama ta obserwacja jest dyscypliną i nie musicie sobie dyscypliny narzucać. I to jest piękno, panowie (o ile to tylko urzeczywistnicie), to jest piękno widzenia. Jeśli umiecie widzieć, to nic więcej do zrobienia nie macie. Albowiem w tym widzeniu tkwi cała dyscyplina, cała cnota - czyli uwaga. W tym widzeniu tkwi całe piękno, a wraz z nim miłość. Gdy zaś panuje miłość, nic więcej już do zrobienia nie pozostało. Wówczas tam, gdzie jesteście, jesteście w raju; wówczas ustają wszelkie poszukania.
MEDYTACJE 1969
Meditations 1969. From the Notebooks of J. Krishnamurti. Beckenham : KF 1969, ss. 15.
Przedruk w: J. Krishnamurti, Freedom, Love, and Action,
Boston & London: Shambala 1994, s. 137-169.
© Krishnamurti Foundation Trust Ltd
Przełożył Wojciech Sady
1
W przestrzeni, którą myśl stwarza wokół siebie, nie ma miłości. Ta przestrzeń oddziela człowieka od człowieka, w niej jest wszystko, co się staje, bitwa życia, udręka i lęk. Medytacja to zanik tej przestrzeni, zanik "ja". Wzajemny związek nabiera wówczas zupełnie innego sensu, ponieważ w tej przestrzeni, która nie jest tworem myśli, inny nie istnieje, gdyż ty nie istniejesz.
Medytacja nie jest więc dążeniem do osiągnięcia jakiejś uświęconej przez tradycję wizji. Jest ona raczej bezkresną przestrzenią, do której myśl nie ma wstępu. Mała przestrzeń stworzona przez myśl wokół niej samej, będąca moim "ja", jest dla nas nadzwyczaj ważna, gdyż jest to wszystko, co umysł zna, utożsamiając się ze wszystkim, co się w tej przestrzeni znajduje. W niej rodzi się lęk przed nieistnieniem. Gdy jednak to rozumiemy, to w medytacji umysł wejść może w taki wymiar przestrzeni, w którym działanie jest nie-działaniem.
Nie wiemy, czym jest miłość, bowiem w przestrzeni stworzonej przez myśl wokół siebie jako moje "ja", miłość jest konfliktem pomiędzy "ja" a "nie-ja". Ten konflikt, ta udręka nie jest miłością. Myśl jest samym zaprzeczeniem miłości i nie może wejść w tę przestrzeń, gdzie "ja" nie istnieje. W tej przestrzeni jest to błogosławieństwo, którego człowiek szuka i nie może znaleźć. Szuka go w granicach myśli, myśl zaś niszczy ekstazę tego błogosławieństwa.
2
Postrzeganie bez słowa, a zatem bez myśli, to jedno z najdziwniejszych zjawisk. Wówczas postrzeganie, nie tylko umysłem lecz również wszystkimi zmysłami, jest o wiele przenikliwsze. Nie jest ono fragmentarycznym postrzeganiem intelektu ani sprawą emocji. Można je nazwać postrzeganiem całkowitym, to zaś stanowi część medytacji. Postrzeganie bez postrzegającego w medytacji to zjednoczenie z ogromem i głębią bezkresu. To postrzeganie nie ma nic wspólnego z widzeniem przedmiotu bez obserwującego, bowiem w postrzeganiu medytacji nie ma przedmiotu, a zatem nie ma doświadczenia. Medytacja może się jednak odbywać gdy oczy są otwarte i jest się otoczonym przez wszelkiego rodzaju przedmioty. Ale przedmioty te nie mają wówczas żadnego znaczenia. Widzi się je, nie zachodzi jednak proces rozpoznawania, a to oznacza, że nie ma doświadczenia.
Jakie znaczenie ma taka medytacja? Ona nie ma znaczenia, nie ma z niej pożytku. Ale w medytacji tej jest ruch wielkiej ekstazy, której nie wolno mylić z przyjemnością. Ta właśnie ekstaza sprawia, że oko, mózg i serce stają się proste. Gdy nie postrzega się życia jako czegoś całkowicie nowego, jest ono rutyną, nudą, nie ma sensu. A zatem medytacja jest niesłychanie ważna. Otwiera drzwi do tego, co niepoliczalne, bezgraniczne.
3
Gdy obracasz głowę od jednego krańca horyzontu po drugi, oczy twe widzą rozległą przestrzeń, w której ukazują się wszystkie rzeczy nieba i ziemi. Ale ta przestrzeń zawsze kończy się tam, gdzie ziemia styka się z niebem. Przestrzeń w umyśle jest zbyt mała. Wydaje się, że w tej małej przestrzeni ma miejsce cała nasza działalność: codzienne życie i ukryte zmagania ze sprzecznymi pragnieniami i motywami. W tej małej przestrzeni umysł szuka wolności, a więc jest zawsze więźniem samego siebie. Medytacja to zanik tej małej przestrzeni. Uważamy, że działanie wprowadza ład w tej małej przestrzeni umysłu. Istnieje jednak inna działalność, która nie wprowadza ładu w tej małej przestrzeni. Medytacja to działanie, które następuje, gdy umysł tej małej przestrzeni się wyzbył. Tą rozległą przestrzenią, do której umysł, "ja", nie potrafi sięgnąć, jest cisza. Umysł wewnątrz siebie nigdy nie może być cichy, cisza trwa jedynie wewnątrz tej rozległej przestrzeni, do której myśl sięgnąć nie może. Z tej ciszy wyłania się działanie, którego nie rodzi myśl. Medytacja jest tą ciszą.
4
Medytacja to jedna z najniezwyklejszych rzeczy i jeśli nie wiesz, czym ona jest, jesteś niczym ślepiec w świecie żywych barw, cieni i ruchomych świateł. Nie jest ona sprawą intelektu, ale gdy serce wnika do umysłu, umysł zupełnie się przeobraża; staje się wówczas naprawdę nieograniczony, nie tylko w swej zdolności do myślenia, do sprawnego działania, ale również w poczuciu życia w tej rozległej przestrzeni, gdzie jesteś częścią wszystkiego.
Medytacja jest ruchem miłości. Nie jest to miłość jednej czy wielu osób. Jest niczym woda, którą każdy może pić, ze złotego czy glinianego dzbana; jest niewyczerpalna. I dzieje się coś dziwnego, czego nie da się wywołać narkotykiem czy autohipnozą: jest to tak, jak gdyby umysł wniknął sam w siebie, zaczynając od powierzchni i przenikając wciąż głębiej, aż głębia i wysokość tracą swe sensy i nikną wszelkiego rodzaju porównania. W tym stanie panuje zupełny spokój - nie zadowolenie płynące z zaspokojenia - ale spokój, który znamionują ład, piękno i intensywność. To wszystko można zniszczyć, tak jak można zniszczyć kwiat, a jednak z powodu samej swej bezbronności jest niezniszczalne. Medytacji tej nie można nauczyć się od kogoś innego. Musisz zacząć niczego o niej nie wiedząc i postępować od prostoty ducha do prostoty ducha.
Gleba, w której medytujący umysł może zacząć, jest glebą codziennego życia, walki, bólu i chwilowych radości. Tam musi rozpocząć, zaprowadzić ład i stamtąd ruszać bez końca. Jeśli jednak interesuje cię tylko zaprowadzanie ładu, wówczas sam ten ład wytworzy swe własne ograniczenia, a umysł będzie jego więźniem. W całym tym ruchu musisz jakoś zacząć z innego końca, z drugiego brzegu, a nie troszczyć się nieustannie o ten brzeg albo o to, jak przebyć rzekę. Musisz rzucić się w wodę nie wiedząc jak pływać. A piękno medytacji polega na tym, że nigdy nie wiesz gdzie jesteś, dokąd zmierzasz, czym jest kres.
5
Czy w medytacji zyskujemy nowe doświadczenia? Pragnienie doświadczeń, wyższych doświadczeń wykraczających poza i ponad codzienność i banał jest tym, co sprawia, że źródło jest wciąż puste. Żądza nowych doświadczeń, wizji, wyższych spostrzeżeń, takich czy innych urzeczywistnień sprawia, że umysłu szuka na zewnątrz, co nie różni się od jego zależności od otoczenia i ludzi. Szczególna rola medytacji polega na tym, że zdarzenie nie jest przetwarzane na doświadczenie. Jest ono niczym nowa gwiazda na firmamencie, poza pamięcią chwytającą je i zatrzymującą, bez zwyczajnego procesu rozpoznawania i reakcji w kategoriach lubienia i niechęci. Nasze poszukiwania skierowane są zawsze na zewnątrz, umysł szukający jakiegoś doświadczenia wychodzi na zewnątrz. Dążenie do wewnątrz w ogóle nie jest poszukiwaniem - jest to postrzeganie. Reakcja jest zawsze powtórzeniem, pochodzi bowiem zawsze z tego samego banku pamięci.
6
Po deszczach wzgórza były wspaniałe. Były nadal brązowe od letniego słońca, a teraz rozwinąć się miały te wszystkie zielone rzeczy. Lało porządnie i piękno tych wzgórz było nieopisywalne. Niebo wciąż zasłaniały chmury, a w powietrzu unosił się zapach sumaku, szałwi i eukaliptusów. Wspaniale było przebywać wśród nich. I opanowało cię niezwykłe milczenie. W przeciwieństwie do leżącego daleko w dole pod tobą morza, te wzgórza trwały w całkowitym bezruchu. Gdyś tak czuwał i patrzył wokół siebie, zostawiłeś wszystko w dole w tym małym domku - twoje ubrania, twoje myśli i dziwaczne drogi życia. Tutaj podróżowałeś bardzo lekko, bez żadnych myśli, bez żadnego brzemienia i z uczuciem całkowitej pustki i piękna. Te małe zielone krzaczki zazielenią się wkrótce jeszcze bardziej, a za kilka tygodni ich zapach się nasili. Przepiórki krzyczały, a kilka z nich przeleciało powyżej. Nic o tym nie wiedząc umysł był w stanie medytacji, w którym rozkwitała miłość. Przecież tylko na glebie medytacji kwiat ten może się rozwinąć. To było naprawdę cudowne i, o dziwo, towarzyszyło ci przez całą noc; a gdy zbudziłeś się na długo przed wschodem słońca, trwało wciąż w twoim sercu wraz ze swą niewiarygodną radością, bez żadnego w ogóle powodu. Było bezpodstawne i zupełnie oszołamiające. Trwać będzie przez cały dzień, bez żadnych z twej strony wezwań czy próśb, by z tobą pozostało.
7
Przez całą noc i cały dzień padał ulewny deszcz, teraz zaś żlebami błotnisty strumień wlewał się do morza barwiąc je na czekoladowo. Gdyś spacerował po plaży fale były ogromne i łamały się ze wspaniałą furią i siłą. Szedłeś pod wiatr i nagle poczułeś, że nie ma niczego pomiędzy tobą a niebem i że to otwarcie jest rajem. Być tak całkowicie otwartym, bezbronnym - wobec wzgórz, morza i ludzi - oto prawdziwa istota medytacji.
Nie stawiać oporu, nie odgradzać się wewnętrznie od niczego, być rzeczywiście, całkowicie wolnym od wszelkich drobnych pobudek, przymusów i żądań ze wszystkimi ich małymi konfliktami i hipokryzją, to iść w życie z otwartymi ramionami. I tego wieczoru, spacerując wśród mew po mokrym piasku, odczułeś niezwykły nastrój otwartej wolności i wielkie piękno miłości, która nie była w tobie czy poza tobą - ale wszędzie.
Nie uświadamiamy sobie, jak ważne jest być wolnym od dokuczliwych przyjemności i ich trosk, tak że umysł pozostaje sam. Jedynie umysł, który jest całkowicie samotny, jest otwarty. Poczułeś to wszystko nagle niczym wielki wiatr, który przemknął ponad lądem i na wylot przez ciebie. Byłeś - pozbawiony wszystkiego, pusty - i dlatego całkowicie otwarty. Piękno tego nie zawierało się w słowie czy uczuciu, ale wydawało się być wszędzie - wokół ciebie, w tobie, ponad wodami i wśród wzgórz. Tym jest medytacja.
8
Był to jeden z tych pięknych poranków, jakiego nie było nigdy przedtem. Słońce właśnie wschodziło, widoczne między eukaliptusem a sosną. Unosiło się nad wodami, złote, promienne - takie światło, jakie istnieje jedynie między tymi górami a morzem. Był taki czysty poranek, bez najmniejszego powiewu wiatru, pełen tego dziwnego światła, które ogląda się nie tylko oczami ale i sercem. A gdy to widzisz, wtedy niebiosa są bardzo blisko ziemi, ty zaś zatracasz się w tym pięknie. Cóż, nigdy nie powinieneś medytować publicznie, z kimś drugim, w grupie: powinieneś medytować tylko w samotności, w spokoju nocy albo w ciszy wcześnie rano. Kiedy medytujesz w samotności, musi to być samotność. Musisz być zupełnie sam, nie stosując się do żadnego systemu, metody, nie powtarzając słów, nie podążając za myślą czy kształtując myśl zgodnie ze swym pragnieniem.
Taka samotność nastaje, gdy umysł uwolni się od myśli. Gdy znajdujesz się pod wpływem pragnień lub rzeczy, do których umysł dąży, czy to w przyszłości czy w przeszłości, wtedy samotności nie ma. To osamotnienie nastaje tylko w ogromie teraźniejszości. I wtedy, w cichej tajemniczości, w której znikł wszelki kontakt, w którym nie ma obserwującego z jego niepokojami, głupimi zachciankami i problemami - tylko wtedy, w tym spokojnym osamotnieniu, medytacja staje się czymś, czego słowami wyrazić się nie da. Medytacja jest wówczas wiecznym ruchem.
Nie wiem, czyś kiedykolwiek medytował, czy byłeś kiedykolwiek sam, sam ze sobą, z dala od wszystkiego, od wszystkich ludzi, od wszelkich myśli i dążeń, czy byłeś kiedykolwiek zupełnie sam, nie odizolowany, nie zamknięty w jakimś fantastycznym śnie czy w wizji, ale z dala, tak że nie ma w tobie niczego, co dałoby się rozpoznać, niczego, co byś dotknął myślą lub uczuciem, tak daleko, że w tej pełnej samotności sama cisza staje się jedynym kwiatem, jedynym światłem i bezczasową cechą, której myśl nie może do niczego porównać. Tylko w takiej medytacji istnieje miłość. Nie martw się o wyrażenie tego: to wyrazi się samo. Nie używaj go. Nie próbuj wprowadzać tego w czyn: to zadziała, a działanie to będzie wolne od bólu, sprzeczności, wszelkich ludzkich nieszczęść i mozołów.
Medytuj więc sam. Zagub się. I nie próbuj pamiętać, gdzie byłeś. Jeśli spróbujesz to zapamiętać, to będzie to czymś, co martwe. A jeśli czepiasz się tego wspomnienia, to nigdy nie będziesz już sam. Medytuj zatem w tej bezkresnej samotności, w pięknie tej miłości, w prostocie ducha, w tym, co nowe. Wtedy istnieje błogość, która nie przemija.
Niebo jest bardzo błękitne. Błękit taki nastaje po deszczu, a te deszcze przyszły po wielu miesiącach suszy. Po deszczu nieba są umyte do czysta, wzgórza radują się, a ziemia trwa bez ruchu. I każdy liść ma na sobie światło słońca, ty zaś czujesz wielką bliskość tej ziemi. Medytuj zatem w prawdziwie tajnych kryjówkach twego serca i umysłu, gdzieś nigdy przedtem nie był.
9
Tego ranka morze przypominało jezioro albo ogromną rzekę, bez zmarszczki i tak spokojne, że wczesnym rankiem widać było odbicia gwiazd. Świt jeszcze nie nadszedł i tak na wodzie były gwiazdy, odbicie skalnego urwiska i odległe światła miasta. A kiedy słońce wzeszło ponad horyzont nakreśliło na bezchmurnym niebie złotą ścieżkę i było rzeczą niezwykłą widzieć to światło Kalifornii napełniające ziemię, każdy liść i źdźbło trawy. Gdyś tak patrzył, wniknął w ciebie wielki bezruch. Umysł sam zupełnie zamilkł, nie reagował, nie drgnął nawet, odczucie tego olbrzymiego bezruchu było zdumiewające. "Odczucie" nie jest właściwym słowem. Mózg tej ciszy, tego bezruchu nie czuje; to jest poza nim. Mózg może pojmować, wysławiać się lub sporządzać plany na przyszłość, ale ten bezruch jest poza jego zasięgiem, poza wszelką wyobraźnią, poza wszelkim pragnieniem. Trwasz w takim bezruchu, że twoje ciało staje się bez reszty częścią ziemi, częścią wszystkiego, co nieruchome.
A gdy od wzgórz nadszedł lekki powiew i poruszył liśćmi, ten bezruch, ta nadzwyczajna własność ciszy, nie zostały zmącone. Dom wznosił się nad morzem, za nim znajdowały się wzgórza. I gdyś spoglądał na morze, tak bardzo nieruchome, naprawdę stałeś się częścią wszystkiego. Byłeś wszystkim. Byłeś światłem i pięknem miłości. Powiedzieć jednakże "ty byłeś częścią wszystkiego" jest również źle: słowo "ty" jest nieodpowiednie, naprawdę bowiem cię tam nie było. Nie istniałeś. Trwał tylko ten bezruch, to piękno, to nadzwyczajne uczucie miłości. Słowa "ja" i "ty" oddzielają rzeczy. Podział ten w tej przedziwnej ciszy i bezruchu nie istnieje. I gdy patrzyłeś za okno przestrzeń i czas wydawały się niknąć, a przestrzeń, która dzieli, straciła realność. Ten liść, ten eukaliptus i ta niebiesko jaśniejąca woda nie były od ciebie odrębne.
Medytacja jest naprawdę bardzo prosta. Komplikujemy ją. Tkamy wokół niej pajęczynę idei, czym jest a czym nie jest. Ale to nie jest żadna z tych rzeczy. Ponieważ jest tak bardzo prosta, wymyka się nam, umysł nasz bowiem jest tak skomplikowany, tak sterany czasem i w czasie ugruntowany. I ten umysł kieruje działalnością serca, a wtedy zaczynają się kłopoty. Ale medytacja nastaje w sposób naturalny, nadzwyczaj łatwo, gdy spacerujesz po piasku, gdy wyglądasz za okno lub gdy widzisz te cudowne wzgórza wypalone słońcem ubiegłego lata. Dlaczego jesteśmy tak umęczonymi istotami ludzkimi, ze łzami w oczach i z fałszywym uśmiechem na wargach? Gdybyś mógł spacerować samotnie pomiędzy tymi wzgórzami, po lasach, czy wzdłuż długich, białych plaży, to w tej samotności wiedziałbyś, czym jest medytacja. Ekstaza samotności nastaje, gdy nie lękasz się być sam, nie należący więcej do świata czy przywiązany do czegokolwiek. Wtedy, niczym świt, który nadszedł tego ranka, nastaje ona cicho i kreśli złotą ścieżkę w tym właśnie bezruchu, który był na początku, który jest teraz i który istnieć będzie zawsze.
10
Szczęście i przyjemność nabyć możesz za pieniądze na targowisku. Ale błogości kupić nie możesz, ani dla siebie ani dla innego. Szczęście i przyjemność wikłają nas w czas. Tylko w całkowitej wolności istnieje błogość. Szczęścia, tak jak przyjemności, szukać możesz na wiele sposobów i na wiele sposobów je znaleźć. Ale one przychodzą i odchodzą. Błogość, to przedziwne poczucie radości, nie ma motywu. Nie możesz w żaden sposób jej szukać. Skoro już jest, zależnie od jakości twojego umysłu, to pozostaje - bezczasowa, bezprzyczynowa, rzecz niemierzalna czasem. Medytacja nie jest dążeniem do przyjemności czy poszukiwaniem szczęścia. Przeciwnie, jest ona stanem umysłu, w którym nie ma pojęcia czy formuły i dlatego jest całkowita wolność. Jedynie w taki umysł, nie szukana i nie zapraszana spływa ta błogość. Gdy już jest, to choć żyć może będziesz w świecie z całym jego hałasem, przyjemnością i brutalnością, tego umysłu one nie dotkną. Gdy już jest, konflikt znikł. Ale zniknięcie konfliktu nie koniecznie jest całkowitą wolnością. Medytacja jest ruchem umysłu w tej wolności. W tej eksplozji błogości wzrok zyskuje niewinność, a miłość jest wtedy błogosławieństwem.
11
Medytacja nie jest zwykłą kontrolą ciała i myśli, ani też systemem wdechów i wydechów. Ciało musi być spokojne, zdrowe i bez napięć; wrażliwość uczuć musi być wyostrzona i ciągła, umysł zaś z całą swą paplaniną, niepokojami i błądzeniem po omacku musi zniknąć. To nie od organizmu trzeba zacząć, pilnować raczej musimy umysłu wraz z jego opiniami, uprzedzeniami i zainteresowaniem samym sobą. Gdy umysł będzie zdrowy, żywotny i energiczny, uczucie ulegnie intensyfikacji i osiągnie najwyższą wrażliwość. Wtedy ciało, ze swą wrodzoną inteligencją nie niszczoną przez nawyki i upodobania, będzie funkcjonować tak, jak powinno.
Trzeba więc zacząć od umysłu, a nie od ciała, od umysłu będącego myślą i różnorodnością jej wyrazu. Zwykła koncentracja zawęża myśl, czyni ją ograniczoną i kruchą, ale koncentracja przychodzi w sposób naturalny gdy uświadamiamy sobie drogi myśli. To uświadomienie nie pochodzi od tego, który myśli, który wybiera i odsuwa, czepia się i odrzuca. Jest to uświadomienie niewybiórcze, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne; jest zlaniem się obojga tak, że podział na to, co wewnętrzne i to, co zewnętrzne, niknie.
Myśl niszczy uczucie, uczucie będące miłością. Myśl oferować może tylko przyjemność, a w pogoni za przyjemnością miłość usuwa się na bok. Przyjemność jedzenia i picia ma swój dalszy ciąg w myśli, a sama tylko kontrola czy stłumienie tej wywołanej myślą przyjemności nie mają sensu; stwarzają tylko różne formy konfliktu i przymusu.
Myśl, która jest materią, nie może szukać tego, co jest poza czasem, myśl bowiem jest pamięcią, a pamiętane doświadczenie jest tak martwe, jak liście ubiegłej jesieni.
Gdy jesteśmy tego wszystkiego świadomi rodzi się uwaga, która nie jest wytworem nieuwagi. To nieuwaga dyktowała przyjemnościowe nawyki ciała i rozcieńczała intensywność uczuć. Nieuwagi nie można przekształcić w uwagę. Uświadomienie nieuwagi jest uwagą.
Widzenie tego całego złożonego procesu jest medytacją. Tylko ona w tym zamęcie wprowadza ład. Ten ład jest tak absolutny, jak ład w matematyce, a z niego bierze początek działanie, czyn bezpośredni. Ład to nie szyk, wzór i proporcja; te przychodzą dużo później. Ład bierze początek z umysłu, którego nie zaśmiecają sprawy myśli. Gdy myśl milczy istnieje pustka, która jest ładem.
DZIENNIK KRISHNAMURTIEGO
Krishnamurti's Journal, Victor Gollancz 1982
© Krishnamurti Foundation Trust Ltd
przełożył Wojciech Sady
PRZEDMOWA
We wrześniu 1973 r. Krishnamurti nagle zaczął pisać dziennik. Przez prawie sześć tygodni każdego dnia robił zapiski w notatniku. Pierwszy miesiąc spędził wówczas w Brockwood Park, Hampshire, a resztę czasu w Rzymie. Wrócił do pisania osiemnaście miesięcy później w Kalifornii.
Prawie każdy tekst zaczyna się od opisu jakiejś przyrodniczej scenerii, znanej mu bezpośrednio, ale tylko w trzech przypadkach te relacje odnoszą się do miejsca, w którym aktualnie przebywał. Tak więc na pierwszej stronie znajdujemy opis alei w parku w Brockwood, ale na drugiej Krishnamurti wyraźnie przenosi się w wyobraźni do Szwajcarii. I dopiero w trakcie pobytu w Kalifornii w 1975 r. znów opisuje swe aktualne otoczenie. Wszędzie gdzie indziej wspomina miejsca, w których żył, a czyni to z jasnością świadczącą o tym, jak żywe są jego wspomnienia dotyczące przyrodniczych scenerii, wywołane intensywnością obserwacji. Ten dziennik ukazuje również, do jakiego stopnia jego nauczanie inspirowane jest bezpośrednim związkiem z przyrodą.
W całym tekście Krishnamurti odnosi się do siebie w trzeciej osobie, a przy okazji mówi o sobie coś, czego wcześniej nie mówił.
Mary Lutyens
[Całość składa się z 46 fragmentów, które będą pojawiać się sukcesywnie na tej stronie. W.S.]
BROCKWOOD PARK, HAMPSHIRE
14 września 1973
Owego dnia, wracając z długiej przechadzki wśród pól i drzew, przeszliśmy aleją w pobliżu dużego, białego domu. Wchodząc tam przez furtkę natychmiast odczuł intensywny spokój i bezruch. Nawet listek nie drgnął. Wydawało się, że przechodzić tą aleją, stąpać po ziemi, jest świętokradztwem; profanacją było mówić, oddychać nawet. Wielkie sekwoje trwały w absolutnym bezruchu; północnoamerykańscy Indianie nazywają je drzewami milczącymi i teraz one naprawdę milczały. Nawet pies nie polował na króliki. Stałeś bez ruchu ledwie śmiejąc oddychać; czułeś się intruzem, gdyż wcześniej gadałeś i śmiałeś się, a wejście w tę aleję bez wiedzy, co się tam kryje, było niespodzianką i szokiem, szokiem nieoczekiwanego błogosławieństwa. Serce biło wolniej, oniemiałe z zachwytu. Było to centrum całego tego miejsca. Za każdym razem, gdy wchodzisz tam teraz, panuje to piękno, ten bezruch, ten dziwny bezruch. Przyjdź kiedy zechcesz, a to tam będzie, pełne, bogate i nienazywalne.
Żadna forma świadomej medytacji nie jest medytacją rzeczywistą: być nią nie może. Rozmyślna próba, by medytować, nie jest medytacją. Ona musi się przydarzyć, nie można jej przywołać. Medytacja nie jest grą czy to umysłu, czy pragnienia i przyjemności. Uświadamiaj sobie jedynie to, co myślisz i co robisz, nic więcej. Widzenie, słyszenie jest działaniem, bez lęku i kary. Umiejętność postępowania polega na umiejętności widzenia, słyszenia. Każda forma medytacji prowadzi nieuchronnie do zakłamania, do złudzeń, gdyż pragnienie oślepia. Był to piękny wieczór, a łagodne światło wiosny otulało ziemię.
15 września 1973
Dobrze jest być samemu. Być z dala od tego świata, a jednak chodzić po jego ulicach, to być samemu. Być samemu idąc pod górę drogą wzdłuż rwącego, hałaśliwego górskiego strumienia, pełnego źródlanej wody i topniejącego śniegu, to uświadamiać sobie to rosnące na pustkowiu drzewo, samotne w swym pięknie. Samotność człowieka na ulicy jest bólem życia; on nigdy nie jest sam, oddalony, nietknięty i bezbronny. Rozległa wiedza podsyca nie kończącą się niedolę. Tym chodzącym po ulicach człowiekiem jest żądza ekspresji, z jej frustracjami i bólami; on nigdy nie jest sam. Smutek jest ruchem tej samotności.
Ten górski strumień był przepełniony topniejącym śniegiem i wczesnowiosennymi deszczami. Wielkie głazy pod naporem rwących wód wydawały głuche odgłosy. Wysoka, ponad pięćdziesięcioletnia sosna, zwaliła się w wodę, drogę zalewało. Błotnisty strumień miał kolor łupków. Na polach ponad nim rosło mnóstwo dzikich kwiatów. Powietrze było czyste, panował niepojęty urok. Na wysokich wzgórzach wciąż leżał śnieg, a świeży padał na lodowce i wielkie szczyty; będą one niezmiennie białe przez całe lato.
W ten piękny ranek mogłeś iść przed siebie nieprzerwanie, nie czując stromizny wzgórz. W powietrzu unosił się zapach, czysty i silny. Nikt tą ścieżką nie szedł, ani w górę ani w dół. Byłeś sam z tymi ciemnymi sosnami i rwącą wodą. Niebo tylko w górach bywa tak przedziwnie błękitne. Patrzyłeś na nie przez liście i wyniosłe sosny. Nie było nikogo, z kim można by porozmawiać, również umysł w kółko nie paplał. Czarno-biała sroka przeleciała i znikła w lesie. Ścieżka oddaliła się od hałaśliwego strumienia i zapanowała absolutna cisza. Nie cisza po ustaniu hałasu, nie ta cisza, która nastaje wraz z zachodem słońca. Nie cisza muzeów i kościołów, ale coś nie związanego z czasem i przestrzenią. Nie ta cisza, jaką umysł stwarza dla siebie. Słońce przypiekało, a cienie niosły ulgę.
Dopiero niedawno odkrył, że podczas tych długich spacerów, po zatłoczonych ulicach lub odludnych ścieżkach, nie pojawiała się ani jedna myśl. Od lat chłopięcych tak było, żadna myśl nie przedostawała się do jego umysłu. Patrzył i słuchał i nic więcej. Myśl, ze swymi skojarzeniami, nie powstawała. Nie tworzyły się wyobrażenia. Pewnego dnia nagle sobie uświadomił, jakie to niezwykłe; często próbował myśleć, ale żadna myśl nie przychodziła. W czasie tych spacerów, z ludźmi lub bez nich, nie następowały żadne poruszenia myśli. Oto co znaczy być samemu.
Ponad ośnieżonymi szczytami tworzyły się chmury, ciężkie i ciemne; zapewne później miało padać, ale teraz cienie były bardzo ostre, a słońce jasne i czyste. W powietrzu nadal unosiła się ta przyjemna woń, inny zapach miały przynieść deszcze. Do pensjonatu w dole było daleko.
18 września 1973
Jest to wciąż jedna z najpiękniejszych dolin. Otoczona ze wszystkich stron wzgórzami, pełna gajów pomarańczowych. Przed wielu laty wśród drzew i ogrodów stało tam ledwie kilka domów, teraz jednak jest ich o wiele więcej; drogi poszerzono, wzrósł ruch, wzmógł się hałas, szczególnie na zachodnim krańcu doliny. Ale wzgórza i wysokie szczyty pozostały takie same, nietknięte przez człowieka. W wysokie góry wiodą liczne ścieżki, po których chadzał bez końca. Spotykał niedźwiedzie, grzechotniki, jelenie, a pewnego razu rysia. Ryś stał przed nim, na schodzącej w dół ścieżce, mrucząc oraz ocierając się o skały i niskie pnie drzew. Powiew szedł ku górze, tak że mógł podejść dość blisko zwierzęcia. Ryś naprawdę się cieszył, zachwycony swym światem. Krótki ogon sterczał w górę, spiczaste uszy kierowały się do przodu, rdzawa sierść była jasna i czysta; zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś stoi jakieś sześć metrów za nim. Schodziliśmy szlakiem może kilometr, żaden z nas nie czynił najmniejszego hałasu. Było to naprawdę piękne zwierzę, pełne życia i gracji. Gdy doszliśmy do wąskiego strumienia, nie chcąc go przestraszyć wyszeptał łagodne pozdrowienie. Nie obejrzał się ani na moment, byłaby to strata czasu, ale odskoczył i znikł bez śladu w ciągu paru sekund. A jednak przez jakiś czas byliśmy przyjaciółmi.
Dolinę wypełnia zapach kwiatów pomarańczowych, który niemal przytłacza, zwłaszcza wczesnym rankiem i wieczorem. Czuło się go w pokoju, w dolinie i w każdym zakątku ziemi, a bóg kwiatów tę dolinę błogosławił. Latem bywało tam naprawdę gorąco, a to miało swą specyficzną własność. Przed wielu laty, gdy tu przybył, panowała cudowna atmosfera i w mniejszym stopniu panuje nadal. Ludzie ją psują, tak jak psują najwyraźniej większość rzeczy. Będzie taka, jak była. Kwiat może zwiędnąć i obumrzeć, ale znów ożyje wraz ze swym pięknem.
Czyś się kiedykolwiek zastanowił, dlaczego ludzie błądzą, ulegają zepsuciu, zachowują się nieprzyzwoicie - agresywnie, gwałtownie i przebiegle? Nie należy winić środowiska, kultury czy rodziców. Chcemy zrzucić odpowiedzialność za to zwyrodnienie na innych lub na jakieś wydarzenie. Wyjaśniania i przyczyny to łatwe wyjścia. Starożytni Hindusi nazwali to Karmą: zbierasz, coś posiał. Psycholodzy zrzucają cały problem na rodziców. To, co twierdzą tak zwani ludzie religijni, oparte jest na ich wierze i dogmacie. Pytanie jednak pozostaje.
Są też inni, z urodzenia szczodrzy, dobrzy, odpowiedzialni. Nie zmieniają ich środowisko czy jakieś naciski. Pozostają tacy sami na przekór całej tej wrzawie. Dlaczego?
Wszelkie wyjaśnienia niewiele znaczą. Każde wyjaśnienie jest ucieczką, unikiem przed rzeczywistością tego, co jest. A tylko to się liczy. To, co jest, można całkowicie przekształcić za pomocą energii, którą marnotrawi się na wyjaśnienia i poszukiwanie przyczyn. Miłości nie ma ani w czasie ani w analizie, w ubolewaniu i wzajemnym obwinianiu się. Jest wtedy, gdy nie pragnie się pieniędzy, stanowiska, gdy nikną sprytne podstępy jaźni.