- 1 -
Homer
Iliada
w przekładzie Kazimiery Je
ż
ewskiej
Edukat or
Pie
śń
I
Gniew, Bogini, opiewaj Achilla, syna Peleusa,
zgubę niosący i klęski nieprzeliczone Achajom,
co do Hadesu tak wiele dusz bohaterów potężnych
strącił, a ciała ich wydał na pastwę sępom drapieżnym
oraz psom głodnym. Tak Dzeusa dokonywała się wola.
Zwłaszcza od dnia, gdy w niezgodzie przeciwko sobie stanęli
władca narodów Atryda i bogom równy Achilles.
Który to z bogów do waśni wzajemnej obu podburzył?
Dzeusa i Leto syn, bowiem na króla ten rozgniewany
zesłał zarazę na wojsko, ginęły całe narody.
Mścił się za swego kapłana, Chryzesa, któremu Atryda
czci nie okazał. Pod lotne ów przybył okręty Achajów,
aby swą córkę uwolnić, i okup niósł niezmierzony,
w rękach na berle złocistym trzymając błagalny wieniec
w dal godzącego Apolla, i prosił wszystkich Achajów,
a najżarliwiej Atrydów, którzy przewodzą narodom:
"Możni Atrydzi i w pięknych nagolenicach Achaje,
Niechże wam dadzą bogowie, mieszkańcy pałaców Olimpu,
zburzyć Pryjama gród oraz w zdrowiu do domów powrócić,
ale oddajcie mi dziecko kochane i okup przyjmijcie,
czcząc syna Dzeusa, Apolla, co z dala godzi niechybnie".
Wszyscy Achaje z radością tym słowom wnet przyklasnęli,
by kapłanowi okazać cześć i wziąć okup wspaniały,
lecz nie po myśli to było Agamemnona Atrydy -
starca ze złością odprawił, twardymi łając słowami:
"Obym cię, starcze, nie zdybał przy wydrążonych okrętach
błąkającego się teraz, czy później, gdybyś powrócił,
wtedy cię berło i wieniec boga nie zdoła ocalić.
Córki ci twej nie uwolnię, starość ją raczej doścignie
w Argos, w mym domu rodzinnym, daleko od jej ojczyzny.
Tam przy warsztacie stać będzie tkackim i łoże me dzielić.
Precz więc, nie drażnij mnie dłużej, jeżeli zdrowy chcesz wrócić!".
Tak powiedział. Zatrwożył się starzec i słów tych usłuchał.
Szedł wzdłuż wybrzeża i milczał w poszumie morza huczącym.
Potem już, idąc samotnie, upraszać zaczął żarliwie
władcę Apolla, co synem Latony jest pięknowłosej:
"Usłysz mnie dziś, Srebrnołuki, który nad Chryzą panujesz,
Killę najświętszą i Tened potężną dłonią osłaniasz!
Panie Smintejski, jeżeli świątynię kiedy ci wzniosłem
miłą, jeżelim ci spalał w ofierze udźce tuczonych
cielców i kozłów - ty mego błagania teraz wysłuchaj:
- 2 -
pomścij się swymi strzałami za moje łzy na Danajach".
Tak powiedział, błagając. Wysłuchał go Fojbos Apollon.
Zstąpił ze szczytów Olimpu z sercem od gniewu wzburzonym,
łuk przewiesiwszy przez ramię i kołczan z dwóch stron zamknięty.
Strzały dźwięknęły na barkach rozgniewanego okrutnie,
gdy się poruszył. Do nocy był nadchodzącej podobny.
Siadł od okrętów daleko i pierwszą wypuścił strzałę.
Ozwał się dźwiękiem straszliwym srebrzysty łuk Apollona.
Najpierw skierował swe groty na rącze psy i na muły,
potem jął ostre pociski miotać na ludzi śmiertelnych.
Stosy bez przerwy płonęły żałobne nieprzeliczone.
Dziewięć dni strzały miotane przez boga na obóz padały,
dnia dziesiątego Achilles zawezwał wojsko na radę.
Hera tę myśl mu poddała, białoramienna bogini,
troską przejęta na widok umierających Danajów.
Kiedy nadeszli już wszyscy i tłumnie się zgromadzili,
powstał wśród nich i głos zabrał o szybkich nogach Achilles:
"Myślę, Atrydo, że teraz stąd cofnąć się już należy
oraz do domów powrócić, jeżeli umkniemy śmierci,
wojna pospołu z zarazą wyniszcza bowiem Achajów.
Ale spytajmy wpierw jeszcze kapłana albo wróżbitę,
albo tłumacza snów - bywa, że Dzeus sam wieszczy sen zsyła -
niechże nam powie, dlaczego dręczy nas Fojbos Apollon.
Czyżby za ślub niespełniony czy brak hekatomby się gniewał?
Może uczczony ofiarą z owiec wybranych i kozłów,
zechce łaskawie zagładę straszliwą od nas odwrócić".
Tak powiedział i usiadł, a wtedy z miejsca się podniósł
Kalchas, Testora syn; spośród wróżbitów był najprzedniejszy.
Wiedział on wszystko: co było, co jest i co kiedyś się stanie.
Przecież to on do Ilionu okręty przywiódł Achajów
jasnowidzenia potęgą. Dał mu ją Fojbos Apollon.
Pełen rozwagi głos zabrał i teraz, i tak powiedział:
"Miły Dzeusowi Achillu, kazałeś mi wytłumaczyć
gniew potężnego Apolla, co z dala trafia niechybnie.
Powiem ci to, a ty rozważ i daj mi swe przyrzeczenie,
że mi pomocy udzielisz słowami i ręką w potrzebie.
Mniemam ja bowiem, że wzbudzę gniew męża, co groźnie przewodzi
wszystkim Argiwom i skłania do posłuszeństwa Achajów.
Zawsze król bowiem góruje nad niższym od siebie człowiekiem,
nawet chociażby na razie swój gniew powściągnąć potrafił,
w złości trwać będzie i nadal, aż wreszcie zemsty dokona
w piersi ukrytej. Przyrzeknij, że wtedy będziesz mnie bronił".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Śmiało o boskich wyrokach opowiedz, gdy są ci wiadome,
klnę się albowiem, Kalchasie, na Dzeusa potomka, Apolla,
wszakże go czcisz, objawiając boskie wyroki Danajom,
że za żywota mojego, dopóki ziemię oglądam,
przy wydrążonych okrętach gwałtownej nie wzniesie dłoni
nikt wśród Danajów na ciebie - sam nawet wódz Agamemnon,
ten, co się teraz przechwala, że pośród nas jest najpierwszy".
- 3 -
Nabrał odwagi wróżbita bez skazy i tak powiedział:
"Bóg nie za ślub niespełniony i brak hekatomby się gniewa,
ale za swego kapłana; nie uczcił go Agamemnon:
córki mu nie chciał uwolnić i okup za nią odrzucił.
Za to z daleka godzący nas dręczy i będzie udręczał,
i od haniebnej zagłady Danajów wpierw nie wyzwoli,
aż bystrooką dziewczynę jej ojcu drogiemu oddamy
darmo, nie biorąc okupu, i hekatombę poślemy
świętą do Chryzy. Tym może zjednując go - przebłagamy".
To powiedziawszy, znów usiadł. A wtedy z miejsca się podniósł
heros Atryda, szeroko władnący król Agamemnon.
Wstał zasępiony, krwią czarną w krąg opłynęło mu serce
gniewne straszliwie, a oczy - zda się - rzucały płomienie.
Spojrzał wpierw na Kalchasa złym okiem i tak powiedział:
"Nieszczęść wróżbito, dobrego nie obwieściłeś mi nigdy,
miłe to sercu twojemu, że tylko zło przepowiadasz,
ale pomyślnych słów dla mnie nie powiesz ani nie spełnisz.
Także i dziś, gdy tłumaczysz wyroki boskie Danajom.
Mówisz, że z - dala - godzący - Bóg za to zsyła nam klęski,
że ja za córkę Chryzesa okupu, choć był wspaniały,
przyjąć nie chciałem. To prawda, bo milej mi ją u siebie
w domu mieć, bowiem ją nawet nad Klytajmestrę przenoszę -
prawą małżonkę, bo nie jest przy porównaniu z nią gorsza
wzrostem, pięknością i sercem ani rąk swoich pracami.
Ale wbrew temu wszystkiemu ją oddam, gdy każe konieczność.
Wolę przy życiu zachować me wojsko, niżeli wytracić.
Jednak mi zaraz szykujcie dar inny, bym pośród Argiwów
nienagrodzony nie został sam tylko, bo to nie przystoi!
Wszyscy widzicie, że moja nagroda odchodzi gdzie indziej".
Na to mu tak szybkonogi i boski powiedział Achilles:
"Możny Atrydo, ze wszystkich najbardziej zdobyczy chciwy!
Jakiż to dar wielkoduszni dziś mogą ci wręczyć Achaje?
?upów leżących w zapasie, nam wspólnych nie posiadamy,
wzięte z miast niegdyś zdobytych zostały porozdzielane,
wszakże nie godzi się działów od wojska zażądać powtórnie.
Oddaj więc Apollonowi Chryzejdę, a potem Achaje
za to ci trzykroć, czterykroć odpłacą, gdy Dzeus nam pozwoli
zdobyć i zburzyć doszczętnie gród Trojan o murach wyniosłych".
Na to mu tak odpowiedział potężny wódz Agamemnon:
"Mimo że jesteś tak dzielny, do bogów podobny Achillu,
pomysł mnie twój nie oszuka, nie ugnie i nie nakłoni.
Chciałbyś zachować nagrodę, gdy ja z pustymi rękami
nędznie mam w tyle pozostać?! Każesz Chryzejdę mi zwrócić?!
Muszą nagrodę mi zaraz dać wielkoduszni Achaje,
miłą dla serca mojego i tyleż wartą, co tamta.
Jeśli zaś jej nie dostanę, sam uprowadzić potrafię
z twojej zdobyczy lub z łupu Ajasa czy Odyseusza
godną nagrodę. Poruszy się żółć w tym, którego odwiedzę.
Ale o wszystkich tych sprawach możemy rozprawiać w przyszłości,
teraz zepchnijmy już czarny okręt na boskie odmęty,
- 4 -
ilu potrzeba żeglarzy zwołajmy i hekatombę
świętą umieśćmy, a wreszcie Chryzejdę o twarzy uroczej
tam zaprowadźmy. Mąż w radzie najpierwszy dowódcą zostanie:
Ajas czy wódz Idomeneus, a może boski Odysej,
albo, Pelido, ty z wszystkich śmiertelnych najokrutniejszy,
abyś nam Tego - co - z - dala - godzi ofiarą przejednał".
Spojrzał na niego złym okiem i rzekł szybkonogi Achilles:
"Ach ty, bezwstydny, myślący jedynie o własnej korzyści!
Który z Achajów rozkazów twych dobrowolnie usłucha,
w drogę wyruszy lub zechce w bitwie na wroga uderzyć?!
Przecież i ja nie dla Trojan dzielnie walczących włóczniami
tutaj przybyłem wojować. Oni mi nie są nic winni.
Nigdy mi bowiem stad bydła nie zagrabili czy koni,
ani we Ftyi bogatej w mężów walecznych i w plony
nie poniszczyli zasiewów - bo w moim kraju są liczne
góry cieniste i morza spienione, falą huczące -
ale wraz z tobą, zuchwalcze, dla twojej uciechy idziemy
za Menelaja cześć walczyć i twoją cześć, psie bezwstydny,
przeciw Trojanom. Lecz o to ani dbasz, ani się troszczysz.
Grozisz mi dziś, że nagrodę moją dla siebie zabierzesz,
w trudach tak licznych zdobytą i przez Achajów przyznaną.
Przecież nie miałem zdobyczy takiej jak ty, gdy Achaje
ludny gród jakiś trojański zdobywszy, doszczętnie burzyli,
chociaż w gwałtownych zmaganiach bitewnych najwięcej zdziałały
czyny rąk moich. Ty później, podczas podziału zdobyczy
brałeś największą nagrodę, a ja z niewielką, lecz miłą
szedłem do swoich okrętów, nadmiernie bitwą strudzony.
Teraz powracam do Ftyi, bo dla mnie to korzystniejsze
wraz z okrętami o rufach wygiętych do domu powrócić,
niźli tu piętrzyć dla ciebie bogactwa - a być pohańbionym".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Zmykaj więc, jeśli do tego nakłania cię serce! Nie będę
prosił, ażebyś pozostał. Są jeszcze inni koło mnie,
którzy mi cześć okazują. Jest Dzeus, doradca najlepszy.
Jesteś wśród mężów szlachetnych najbardziej mi nienawistny.
Zawsze ci bowiem niezgoda jest miła, rozterka i wojna.
Jeśli górujesz potęgą, to bóg cię tą mocą obdarzył.
Więc z okrętami do domu płyń, biorąc swych towarzyszy,
rządź Myrmidonów narodem, jak chcesz, ja nie dbam o ciebie
ani mnie gniew twój przejmuje i zapowiadam ci jeszcze:
kiedy mi Fojbos Apollon teraz odbiera Chryzejdę,
razem ją z towarzyszami moimi na własnym okręcie
muszę odesłać, lecz wezmę Bryzejdę o twarzy uroczej
z twego namiotu dla siebie - nagrodę twoją - byś wiedział,
żem znakomitszy od ciebie, i aby lękali się inni
głosić, że mnie dorównują, i twarzą w twarz ze mną stawać".
Tak powiedział. Pelidę żal przejął i poczuł w głębinie
piersi włochatej, jak jego myśl chwiała się w obie strony:
czy wyszarpnąwszy miecz ostry, który u boku mu zwisał,
wodza drużynę rozpędzić i zabić samego Atrydę,
- 5 -
czy też powściągnąć gniew straszny i własne serce ujarzmić.
Podczas gdy zamiar w umyśle swoim roztrząsał i w duszy,
wielki miecz z pochwy wyjmując, przybyła nagle Atena
z nieba. Zesłała ją Hera, białoramienna bogini,
w sercu każdemu życzliwa z nich, o obydwóch stroskana.
Stając poza nim, chwyciła za jasne włosy Pelidę,
jemu jedynie zjawiona, a niewidoczna dla innych.
Zdumiał się boski Achilles, obejrzał i poznał od razu
Pallas Atenę, i ogniem straszliwym mu oczy zabłysły.
Więc obróciwszy się do niej, te słowa wyrzekł skrzydlate:
"Po co przybyłaś, zrodzona przez Dzeusa, co dzierży egidę?
Aby oglądać bezprawie Atrydy Agamemnona?
Lecz zapowiadam i sądzę, że to niedługo się spełni:
prędko on dzięki swej bucie zuchwałą duszę postrada".
Rzekła mu na to bogini o jasnych oczach, Atena:
"Aby twój gniew pohamować i do posłuchu cię skłonić,
z nieba przybyłam przysłana przez białoramienną Herę,
w sercu każdemu życzliwą z was, o obydwóch stroskaną.
Sporu zaniechaj i ręką wzburzoną za miecz nie chwytaj.
Możesz Atrydę obrzucić obelżywymi słowami,
ręczę ci bowiem i wierz mi, że będzie to wypełnione:
trzykroć zostaniesz cennymi łupami obdarowany
za to bezprawie Atrydy. A teraz bogiń usłuchaj".
Na to jej tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Muszę was teraz, boginie, gdy tego żądacie, usłuchać,
chociaż gniew pali mą duszę, lecz sądzę, że lepiej tak będzie.
Jeśli ktoś bogów usłucha, jest przez nich wysłuchiwany".
Tak powiedział i chwycił potężną dłonią rękojeść
miecza wielkiego srebrzystą. Miecz wsunął do pochwy. Wypełnił
rozkaz Ateny. Bogini na Olimp odeszła do domu
Dzeusa, co dzierży egidę, by zasiąść wśród nieśmiertelnych.
Wtedy Pelida powtórnie słowami nieprzyjaznymi
przeciw Atrydzie wybuchnął i w gniewie mu nie folgował:
"Nędzny opoju o oczach psa i o sercu jelenia!
Nigdy do walki wraz z wojskiem nie przywdziewałeś swej zbroi
ani też czyhać na wroga z najdzielniejszymi z Achajów
nie odważyłeś się w duszy. To było śmiercią dla ciebie.
Wolisz, bo to zyskowniejsze, w szerokim obozie Achajów
dary zagrabiać, gdy słowem ktokolwiek ci się sprzeciwi.
Królu, co lud swój pożerasz, wszakże panujesz nikczemnym!
Gdyby nie to, drwiłbyś ze mnie, Atrydo, po raz ostatni.
To ci oświadczam i słowa te wielką potwierdzam przysięgą:
oto się klnę na to berło, które gałęzi i liści
nigdy nie wyda, od chwili gdy w górach pień opuściło,
i nie rozkwitnie, bo ostrym zeń wkoło spiżem odarto
liście i korę, a teraz je dzierżą synowie Achajów
w dłoniach swych jako sędziowie, którzy opiekę nad prawem
mają przez Dzeusa zleconą; a wielka to będzie przysięga -
przyjdzie czas, gdy obecności Achilla synowie Achajów
wszyscy zapragną. Nie zdołasz im pomóc, bezsilny, zgryziony,
- 6 -
w chwili, gdy mężów tak wielu z rąk krwawych Hektora zabójcy
padnie, konając. Ty wtedy rozdzierać będziesz swą duszę
z gniewu, żeś czci nie okazał najdzielniejszemu z Achajów".
Tak powiedział Pelida i berło wnet cisnął na ziemię
zdobne złotymi ćwiekami, i zajął znów miejsce swoje.
Zawrzał z kolei wściekłością Atryda. A wtedy się podniósł
Nestor o dźwięcznej wymowie, przesławny mówca z Pylosu.
Słowa Nestora od miodu słodsze z ust jego płynęły.
Dwa pokolenia już mową człowieczą władnących ludzi
przeszły, zrodzone w tym czasie i razem z nim wychowane
w Pylos najświętszym, a teraz Nestor nad trzecim panował.
Bardzo rozumnie jął do nich przemawiać i tak powiedział:
"Biada nam! Wielkie nieszczęście spadło na ziemię Achajów!
Pryjam i jego synowie cieszyliby się niezmiernie,
wielką też inni Trojanie uczuliby radość w duszy,
gdyby wiedzieli o wszystkim, co was niezgodą zwaśniło,
was, co jesteście z Danajów pierwszymi w bitwie i w radzie.
Lecz posłuchajcie mnie. Obaj jesteście młodsi ode mnie.
Ja przestawałem już nieraz z waleczniejszymi mężami
od was obydwóch i żaden z nich nie śmiał mnie lekceważyć.
Ani widziałem podobnych, ani ich kiedy zobaczę:
męża, jak był Pejritoos lub Dryas, pasterz narodów,
bogom podobny Polifem lub Kajneus, albo Eksadios,
lub Ajgeida Tezeusz, co równy był nieśmiertelnym.
Najpotężniejsi to byli ze wszystkich mężów na ziemi,
najpotężniejsi i walki z najsilniejszymi toczyli -
z Centaurami górskimi, i wyniszczyli ich plemię.
Więc obcowałem z owymi mężami, gdy z Pylos przybyłem,
ziemi ogromnie dalekiej, tam sami mnie bowiem wezwali.
Z nimi do walki stawałem pospołu. A teraz nikogo
nie ma wśród ludzi śmiertelnych, kto mógłby w boju im sprostać.
Oni jednakże rad moich i słów mych życzliwie słuchali.
Także i wy posłuchajcie, korzystniej jest bowiem usłuchać.
Ani więc ty, choć tak możny, nie żądaj od niego dziewczyny,
zostaw ją - wcześniej otrzymał ten dar od synów Achajów,
ani ty, synu Peleusa, nie wszczynaj waśni z królami,
przeciwstawiając się gwałtem. W czci bowiem nie jest mu równy
żaden król berło dzierżący. Sam Dzeus go sławą obdarzył.
Wprawdzie ty jesteś potężny, zrodziła cię matka - bogini,
lecz potężniejszy jest tamten - panuje nad liczniejszymi.
Ty zaś pohamuj zajadłość, Atrydo. Ja o to cię proszę:
gniew na Achilla powściągnij, bo on dla wszystkich Achajów
jest najpewniejszą obroną w zmaganiach wojny okrutnej".
Na to mu tak odpowiedział władca i wódz Agamemnon:
"Wszystko to słuszne jest, starcze, co powiedziałeś, zaiste,
ale ten mąż chce górować zuchwale ponad wszystkimi,
wszystkim chce swoją przewagę narzucać, wszystkimi władać,
wszystkim rozkazy wydawać. Nie każdy zechce go słuchać.
Jeśli bogowie sprawili, że świetny jest w rzucie włóczni,
czy przez to dali mu prawo na innych miotać obelgi?".
- 7 -
Przerwał Atrydzie te słowa i tak rzekł boski Achilles:
"Mógłby mnie każdy nazywać tchórzliwym albo nikczemnym,
jeślibym tobie ulegał we wszystkim, co tylko wypowiesz.
Innym, co zechcesz, polecaj, natomiast mnie rozkazywać
nie śmiej, bo sądzę, że nigdy rozkazów twych nie usłucham.
Jeszcze ci jedno zapowiem, a przyjmij do serca te słowa:
nigdy już rąk nie podniosę do walki o moją dziewczynę,
ani z innymi, ni z tobą, gdy odbieracie mi dary!
Co zaś do innych mych łupów na lotnym czarnym okręcie,
tych już nie będziesz mógł unieść na pewno wbrew mojej woli.
Jeśli chcesz - spróbuj. Niech wiedzą i niech zobaczą to inni -
prędko krwią twoją sczerniałą grot by opłynął mej włóczni".
Kiedy tak starli się z sobą nieprzyjaznymi słowami,
wstali, zrywając obrady pod okrętami Achajów.
Potem Pelida do swoich namiotów i czarnych okrętów
wrócił, z nim syn Menojtiosa i towarzysze mu wierni.
Okręt zaś lotny rozkazał zepchnąć na morze Atryda,
wybrał dwudziestu żeglarzy i hekatombę umieścił
dla Apollona, a potem Chryzejdę o twarzy uroczej
przywiódł. Dowódcą okrętu przebiegły został Odysej.
Potem, wstąpiwszy na okręt, wilgotnym szlakiem pomknęli.
Wówczas Atryda rozkazał obmywać się wojsku ze zmazy,
więc obmywali się wszyscy, do morza brud ciała zlewali
i hekatombę złożyli w ofierze Apollonowi
z cielców i kozłów nad brzegiem nieurodzajnej głębiny.
Zapach mięsiwa do nieba wzlatywał z dymem ofiary.
Tak się trudzono w obozie. Tymczasem wódz Agamemnon
zemsty nie wyrzekł się, którą Achillesowi wpierw groził,
lecz Taltybiosa wezwawszy i Eurybata, co byli
jego sługami wiernymi i heroldami, powiedział:
"Idźcie mi wnet do namiotu boskiego Achilla Pelidy
i przyprowadźcie za rękę Bryzejdę o twarzy uroczej.
Jeśli jej wydać nie zechce, to wtedy sam ją zabiorę,
gdy z liczniejszymi nadejdę. To będzie dla niego gorsze".
Rzekłszy to, obu wyprawił i groźny rozkaz dorzucił.
Poszli zmartwieni nad brzegiem nieurodzajnej głębiny,
gdzie Myrmidonów namioty i lotne stały okręty.
Tam Achillesa znaleźli obok namiotu, przy czarnym
jego okręcie. Rad nie był Achilles, gdy ich zobaczył.
Obaj przed wodzem strwożeni i czcią przejęci stanęli -
żaden z nich nie śmiał przemówić ani go o nic zapytać,
ale on w sercu zrozumiał to wszystko i tak im powiedział:
"Witam was, obaj heroldzi, posłowie Dzeusa i ludzi!
Zbliżcie się. Was nie obwiniam, lecz tylko Agamemnona,
który przysyła was w sprawie Bryzejdy, mojej dziewczyny.
A więc, przez Dzeusa zrodzony Patroklu, przyprowadź dziewczynę,
niechże ją z sobą zabiorą i niechaj będą świadkami
wobec bóstw błogosławionych i wobec ludzi śmiertelnych,
i okrutnego Atrydy króla, jeżeliby kiedy
mojej pomocy wezwano, ażebym klęskę od innych
- 8 -
zechciał odwrócić. Bo tamten trwa ciągle w zgubnym szaleństwie
i nie potrafi przed siebie już spojrzeć ani za siebie,
aby ocalić walczących pod okrętami Achajów".
Tak rzekł. Patroklos drogiego mu towarzysza usłuchał
i wyprowadził z namiotu Bryzejdę o twarzy uroczej,
aby ją oddać. Odeszli wraz z nią ku okrętom Achajów.
Z żalem szła z nimi dziewczyna. A wtedy boski Achilles
łzy wylewając, oddalił się zaraz od swych towarzyszy,
usiadł nad morzem spienionym, w toń patrząc koloru wina,
i wyciągając ramiona, tak błagał matkę kochaną:
"Matko, jeżeli na takie niedługie zrodziłaś mnie życie,
sławy mi chociaż nie skąpić powinien Dzeus olimpijski
z wyżyn huczący gromami. On jednak czcią mnie nie darzy.
Oto szeroko władnący Atryda, wódz Agamemnon,
zelżył mnie, bowiem nagrodę mi daną dla siebie zagrabił".
Rzekł tak, łzy lejąc. I matka czcigodna go usłyszała,
w morza będąca głębinach przy swoim ojcu sędziwym.
Wzniosła się chyżo jak obłok zamglony przez siwe bezmiary,
blisko przy synu kochanym, co łzy wylewał, usiadła.
Gładząc go ręką, wezwała go po imieniu i rzekła:
"Dziecko, ty płaczesz? Dlaczego? Jaki ból przeszył twe serce?
Wyjaw to, nie kryj swych myśli, musimy znać to oboje".
Ciężko wzdychając, tak odrzekł o szybkich nogach Achilles:
"Wiesz o tym, po co więc wszystko tej, która wie, opowiadać.
Poszliśmy Tebę zdobywać, gród święty Eetijona.
Potem zburzywszy ją do cna, wzięliśmy łupy wojenne,
dzieląc je tak, jak należy, pomiędzy synów Achajów.
Dano w nagrodę Atrydzie Chryzejdę o twarzy uroczej.
Chryzes zaś, kapłan Apolla, co godzi z dala niechybnie,
przybył pod lotne okręty do spiżozbrojnych Achajów,
córkę swą pragnąc uwolnić, i okup niósł niezmierzony,
w rękach na berle złocistym trzymając błagalny wieniec
w dal godzącego Apolla, i prosił wszystkich Achajów,
a najżarliwiej Atrydów, którzy przewodzą narodom.
Wszyscy Achaje z radością tym prośbom wnet przyklasnęli,
chcąc kapłanowi okazać cześć i wziąć okup wspaniały.
Lecz nie po myśli to było Agamemnona Atrydy -
starca ze złością odprawił, twardymi łając słowami.
Z gniewem oddalił się starzec do domu. A wtedy Apollon
jego błagania wysłuchał, bardzo mu kapłan był drogi.
Miotać śmiertelne pociski jął na Argiwów. Ginęły
całe narody, a groty z rąk boga ostre padały
wszystkie na obóz szeroki Achajów, dopóki wróżbita
nie wytłumaczył wyroków Tego - co - godzi - z - daleka.
Pierwszy radziłem przebłagać natychmiast Srebrnołukiego,
jednak Atryda rozgorzał gniewem i z miejsca się porwał,
grożąc na razie słowami, a potem groźbę wypełnił.
Dziś bystroocy Achaje wiozą na lotnym okręcie
córkę kapłana do Chryzy i przebłagalne z nią dary,
a heroldowie niedawno z namiotu uprowadzili
- 9 -
moją dziewczynę, Bryzejdę. Mój dar od synów Achajów.
Więc ty - jeżeli to zdołasz - za swoim synem się ujmij,
wyrusz na Olimp i Dzeusa ubłagaj, jeżeli już kiedy
serce Dzeusowe zjednałaś przyjaznym słowem i czynem,
nieraz ja bowiem w komnatach swojego ojca słyszałem,
jak się chlubiłaś, żeś jedna broniła wśród nieśmiertelnych
czarnochmurego Kronidy, gdy nędzna przyszła nań zguba,
kiedy go chcieli skrępować inni bogowie Olimpu:
Hera, Posejdon, a także dziewicza Pallas Atena.
Ale ty przyszłaś, bogini, ażeby go z pęt wyzwolić,
i Sturękiego wezwałaś na Olimp błogosławiony;
zwą go bogowie Briareusem, a wszyscy ludzie śmiertelni
Ajgejoonem. Od ojca samego jest on silniejszy.
Obok Kronidy ów zasiadł i rad był ze swej potęgi.
Błogosławieni bogowie się zlękli i pęt zaniechali.
Wspomnij mu o tym, siądź obok, obejmij jego kolana,
błagaj, by zechciał Trojanom swojej pomocy udzielić,
wojsko Achajów zaś zepchnął między okręty i morze.
Niechże wyginą, radując się swoim władcą pospołu.
Spraw, by Atryda, szeroko władnący król Agamemnon,
pojął swój błąd, skoro zelżył najdzielniejszego z Achajów".
Odpowiedziała mu na to, łzy wylewając, Tetyda:
"Czemu chowałam cię, synku, zrodziwszy na ciężką dolę?
Tyś przesiadywać powinien, nie znając łez i cierpienia,
obok okrętów, gdy los twój tak krótkotrwały, znikomy.
Teraz nie tylko masz prędko zginąć, lecz jesteś ze wszystkich
najnieszczęśliwszy. Na gorzki los cię w pałacu zrodziłam.
Pójdę z tym słowem do Dzeusa, co rzuca z radością gromy,
wkroczę na Olimp śnieżysty - może mej prośby wysłucha.
Ty zaś pozostań przy swoich sprawnych do lotu okrętach,
w gniewie przeciwko Achajom wstrzymując się wciąż od bitwy,
ponad Okean Dzeus bowiem do Etijopów bez skazy
udał się wczoraj na ucztę, z nim razem wszyscy bogowie.
Lecz gdy dzień minie dwunasty, znów Dzeus na Olimp powróci.
Wówczas wyruszę do Dzeusa domostwa o ścianach spiżowych,
w prośbie obejmę kolana i sądzę, że mnie wysłucha".
To powiedziawszy, odeszła, pozostawiając Achilla
z duszą wzburzoną: żałował o pięknej przepasce dziewczyny,
którą zabrano przemocą, wbrew niemu. Tymczasem Odysej,
co hekatombę wiódł świętą, przypłynął na koniec do Chryzy.
Kiedy nareszcie wpłynęli do morskiej głębokiej przystani,
żagle zwinęli, składając na pokład czarnego okrętu,
maszt opuścili na linach, w łożysku go umieścili
szybko i okręt do portu powiedli, pracując wiosłami.
Tam zarzucili kotwicę i okręt przycumowali,
potem na morski brzeg wyszli, pod nimi łamały się fale,
i hekatombę wywiedli dla Apollona, co z dala
godzi, a w końcu Chryzejdę z morskospławnego okrętu
wyprowadzili. Odysej poszedł za nią w stronę ołtarza,
w ojca drogiego ramiona oddając, i tak powiedział:
- 10 -
"Przysłał mnie tutaj, Chryzesie, nad wodze wódz Agamemnon,
aby ci córkę twą oddać i Fojbosowi ofiarę
złożyć w imieniu Danajów. Pragniemy boga przejednać,
który Argiwów bez przerwy udręcza strasznymi klęskami".
Tak rzekł i w ręce ojcowskie dziewczynę oddał. Z radością
przyjął ów córkę kochaną. I wnet hekatombę chwalebną
wkoło ołtarza stawiają bogu szeregiem Danaje.
Kiedy obmyli swe ręce i jęczmień ofiarny pobrali,
Chryzes ramiona wzniósł w górę i zaczął głośno się modlić:
"Usłysz mnie dziś, Srebrnołuki, który nad Chryzą panujesz,
Killę najświętszą i Tened dłonią potężną osłaniasz!
Jeśli mojego błagania wpierw wysłuchałeś, przez łaskę
mnie okazaną tak bardzo niszcząc plemiona Achajów,
teraz mnie także wysłuchaj i spełnij moje błagania:
odwróć już teraz haniebną zagładę od ludu Danajów".
Tak przemawiał, błagając. Wysłuchał go Fojbos Apollon.
A gdy już modły skończono i jęczmień w krąg rozsypano,
karki bydlęce ugiąwszy, rżną bydło, skóry zdzierają,
udźce tną w płaty i tłustą błoną mięsiwo podwójnie
w krąg obwijając, na wierzchu kładą surowe kawały.
Spalił je starzec następnie na ogniu z polan i ciemnym
spryskał je winem. A młodzi hak pięciozębny trzymali
w rękach. Gdy udźce spalono, kiedy wnętrzności spożyto,
resztę pocięto na części, na rożny poosadzano,
piekąc starannie mięsiwo. A potem z rożnów je zdjęto.
Gdy odpoczęli po trudach i uczta już była gotowa,
jedli obficie. Niczego nie brakowało dla duszy.
Kiedy napojem pragnienie i jadłem głód nasycili,
chłopcy do dzbanów ogromnych nalali wina po brzegi,
rozpoczynając libację. Każdy brał puchar z kolei.
Cały dzień młodzi Achaje tańcem i grą zjednywali
boga, śpiewając mu pean przepiękny i sławiąc pieśniami
Tego - co - godzi - z - daleka. Z radością Fojbos ich słuchał.
Kiedy zaś słońce zagasło i ciemność opadła na ziemię,
wszyscy przy rufie okrętu udali się na spoczynek.
A gdy zjawiła się rankiem Eos o palcach różanych,
do szerokiego obozu Achajów znów odpłynęli.
Wiatry pomyślne im zesłał z daleka godzący Apollon.
Maszt postawili i żagle białe jak śnieg rozpostarli,
w które dął wiatr, wydymając je w środku, a fala dokoła
kilu, spieniona, skłębiona, głośno wzdychała, unosząc
okręt, co z fali na falę do celu mknął morskim szlakiem.
Do szerokiego nareszcie przybili obozu Achajów.
Okręt wnet czarny wywlekli na ląd nad morzem wzniesiony
i umocnili na piaskach, podparłszy długimi belkami,
sami zaś ku swym namiotom rozeszli się i okrętom.
Wciąż rozgniewany tymczasem trwał obok lotnych okrętów
bogom podobny Pelida, o szybkich nogach Achilles.
Nie uczestniczył w naradach wraz z przesławnymi mężami
ani w zmaganiach wojennych, choć serce własne przymuszał,
- 11 -
aby pozostać na miejscu. Pragnął już zmagań i bitwy.
Ale gdy po raz dwunasty Jutrzenka zabłysła na niebie
i powrócili na Olimp wiecznie żyjący bogowie
wszyscy, a Dzeus im przewodził, nie zapomniała Tetyda
prośby synowskiej, lecz z morskich srebrzystych fal wynurzona
wzniosła się z mgłami poranka na Olimp, w niebo ogromne.
Tam odnalazła Kronidę gromowładnego od innych
z dala - na szczycie najwyższym Olimpu o wielu wierzchołkach.
Blisko Tetyda usiadła, objęła jego kolana
lewą swą ręką, a prawą ujęła lekko pod brodę,
tak przemawiając błagalnie do władcy Dzeusa Kronidy:
"Dzeusie, nasz ojcze, jeżeli ci kiedy wśród nieśmiertelnych
słowem lub czynem pomogłam, to mojej prośby wysłuchaj.
Memu synowi daj sławę. Prędsza mu śmierć niźli innym
jest przeznaczona. A teraz nad wodze wódz Agamemnon
zelżył go, bowiem nagrodę mu wziął i dla siebie zagrabił.
Ale ty ukarz go, Dzeusie, rozumny władco Olimpu!
Trojan potęgę pomnażaj tak długo, dopóki Achaje
nie wynagrodzą synowi obelgi i czci nie okażą".
Tak powiedziała. Nie odrzekł nic Dzeus, co chmury gromadzi,
ale w milczeniu trwał długo. Kolana jego Tetyda
mocnym objąwszy uściskiem, powtórnie doń przemówiła:
"Więc mi przyrzeknij niezmiennie i znak daj swoim skinieniem,
albo też odmów - obawiać się nie masz czego - niech dobrze
wiem, że wśród bogów ja tylko nie jestem czcią obdarzona".
Z wielkim jej gniewem rzekł na to Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Sprawa to zgubę niosąca. Buntujesz mnie przeciw Herze,
która i tak dość mnie drażni uszczypliwymi słowami,
ciągle mnie dręczy łajaniem zuchwale wśród nieśmiertelnych
bogów i czyni zarzuty, że w walce Trojan wspomagam.
Oddal się teraz najlepiej, ażeby cię nie dostrzegła
Hera. Mnie troskę pozostaw, ażebym wszystko wykonał.
Daję znak głowy skinieniem, a ty mym słowom zaufaj.
Taka jest bowiem największa z mej strony wśród nieśmiertelnych
słowa poręka, gdyż będzie nieodwracalne, niekłamne,
nieubłagane, co głowy skinieniem raz potwierdziłem".
Tak powiedział i skinął ciemnymi brwiami Kronida.
Skronie zaś władcy wieczyste opłynął włos ambrozyjski
bujny i zadrżał wstrząśnięty w posadach Olimp ogromny.
Po ukończonej naradzie wnet się rozstali. Tetyda
w morskie spłynęła głębiny ze świetlistego Olimpu,
Dzeus do domostwa powrócił. Powstali wszyscy bogowie,
ojcu wychodząc naprzeciw. Żaden się z nich nie ośmielił
zostać na miejscu, lecz wszyscy powstali na powitanie.
Pośród nich zasiadł na tronie. Ale nie dała się Hera
zwieść łatwowiernie. Dostrzegła, że z Dzeusem obrady toczyła
starca morskiego latorośl, Tetyda o srebrnych stopach,
a więc do Dzeusa Kronidy z przekąsem zaraz tak rzekła:
"Kto, obłudniku, wśród bogów odbywał z tobą narady?
Zawsze ci było przyjemnie na boku, z dala ode mnie,
- 12 -
knuć potajemne zamiary. I nigdy się nie zdobyłeś,
aby mi słowo życzliwe powiedzieć o swoich zamysłach".
Na to jej odrzekł tak Ojciec bogów i ludzi śmiertelnych:
"Chyba nie łudzisz się, Hero, że wszystkie moje zamysły
będą ci znane. Zbyt trudna to sprawa, choć jesteś mą żoną.
Tego, co możesz usłyszeć kiedyś w przyszłości, na pewno
żaden ni z bogów, ni z ludzi nie będzie wiedział przed tobą.
Jeślibym jednak zapragnął z dala od bogów snuć plany,
nigdy nie pytaj mnie o to ani ciekawie nie badaj".
Na to mu tak wielkooka, dostojna odrzekła Hera:
"Najokrutniejszy Kronido, jakieś ty słowa powiedział?
Nigdy nie pytam cię o nic ani ciekawie nie badam,
wszakże bez przeszkód zamyślasz to wszystko, czego zapragniesz.
Boję się jednak dziś strasznie, by ciebie nie nakłoniła
starca morskiego latorośl, o srebrnych stopach Tetyda.
Rano przy tobie usiadła, objęła twoje kolana.
Sądzę, że głowy skinieniem przyrzekłeś jej, że Achilla
uczcisz, a wkoło okrętów wygubisz wielu Achajów".
Na to jej tak odpowiedział Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Ty podejrzewasz coś wiecznie, nieszczęsna, choć nic nie ukrywam,
ale niczego nie zdołasz w ten sposób wyjednać, a tylko
duszy mej obca się staniesz. To będzie gorsze dla ciebie.
Choćby to nawet się stało, postanowienia nie zmienię.
Siedź więc spokojnie i moich poleceń z pokorą wysłuchaj.
Pomóc by ci nie zdołali wszyscy bogowie Olimpu,
jeśli podejdę i groźną rękę na ciebie podniosę".
Tak powiedział. Dostojna, o oczach ogromnych Hera
zlękła się, cicho usiadła i ujarzmiła swe serce.
Smutek ogarnął Niebiańskich Bogów w domostwie Dzeusowym.
Wtedy tak do nich Hefajstos swym kunsztem sławny powiedział,
matce kochanej chcąc pomóc, Herze o białych ramionach:
"Zgubę nam niosą te spory i ścierpieć ich niepodobna,
jeśli z przyczyny śmiertelnych swarzycie się dziś oboje,
zwadę wszczynając wśród bogów. Już nawet nie użyjemy
uczty szlachetnej, jeżeli to, co jest gorsze, zwycięża.
Matce zaś swojej poradzę, chociaż to sama pojmuje,
aby starała się ująć drogiego ojca Kronidę.
Niechże nie łaje nas więcej i uczty radosnej nie mąci.
Przecież gdy tego zapragnie Olimpu błyskawicowy
Władca, przepędzi nas wszystkich, jest bowiem o wiele silniejszy.
Ale ty jego przejednaj pieszczotliwymi słowami,
a Olimpijczyk natychmiast stanie się dla nas łaskawy".
Tak powiedział i porwał się z miejsca, puchar podwójny
matce kochanej podając do rąk, przy czym znowu przemówił:
"Przecierp to, matko, i mężnie znieś wszystkie swoje zmartwienia,
abym cię, droga, na własne znów oczy nie ujrzał, jak będziesz
chłostą karana, bo chociaż przejęty żalem, nie zdołam
pomóc ci w niczym. Zbyt ciężko z Olimpijczykiem się mierzyć.
Już kiedy indziej, gdy chciałem ciebie ratować daremnie,
Dzeus mnie, chwyciwszy za nogę, w dół rzucił z progów wyniosłych.
- 13 -
Cały dzień z góry spadałem, aż kiedy słońce już zaszło,
spadłem na Lemnos. Niewiele tchu w mojej tłukło się piersi.
Tam Sintyjczycy mnie zaraz, gdy tak leżałem, podnieśli".
Tak rzekł. Zaśmiała się Hera, białoramienna bogini.
Śmiejąc się, puchar podany z rąk swego syna przyjęła.
Wtedy ów bogom kolejno od prawej strony nalewa
nektar w puchary przesłodki, czerpany z wielkiego dzbana.
Niepowstrzymana wesołość objęła błogosławionych
bogów na widok Hefajsta, jak po domostwie się krzątał.
Tak więc bogowie dzień cały, dopóki słońce nie zaszło,
biesiadowali. Niczego nie brakowało dla duszy:
ani formingi uroczej, którą miał w rękach Apollon,
ani pięknymi głosami pieśni przez Muzy śpiewanych.
Kiedy pogrążył się wreszcie w morzu promienny blask słońca,
wszyscy bogowie po uczcie spocząć do siebie odeszli,
gdzie dla każdego z biegłością kunsztowną dom wybudował
mistrz znakomity, kulawy na obie nogi Hefajstos.
Dzeus Olimpijczyk też poszedł do łoża, błyskawicowy,
tam, gdzie i przedtem spoczywał, gdy sen ogarniał go słodki -
poszedł, by spocząć przy Herze, o złotym tronie bogini.
Pie
śń
II
Wszyscy bogowie i ludzie, walczący z wozów wojennych,
całą noc spali. Dzeus tylko snu kojącego nie zaznał,
ale rozważał w swym sercu, jak by obdarzyć Achilla
sławą, a wielu Achajów wygubić na ich okrętach.
Wreszcie najlepsze mu w duszy wydało się to zamierzenie,
aby do Agamemnona Atrydy ułudne widzenie
posłać. Więc do Onejrosa wyrzekł te słowa skrzydlate:
"Idź, Onejrosie ułudny, do lotnych okrętów Achajów,
wejdź do namiotów ich wodza, Agamemnona Atrydy,
i to mu wszystko rzetelnie, co tobie polecam, oznajmij.
Rozkaż mu, aby uzbroił o bujnych włosach Achajów,
co do jednego, bo mógłby gród Trojan szerokouliczny
jeszcze dziś zdobyć, gdyż wieczni mieszkańcy pałaców Olimpu
różnić przestali się w sądach. Już wszystkich ku sobie skłoniła
Hera swoimi prośbami, a Troi zagraża zagłada".
Tak powiedział. Wyruszył Onejros, gdy słów tych wysłuchał.
Szybko z Olimpu mknąc, przybył pod lotne okręty Achajów
i do Atrydy się udał Agamemnona. Ten leżał,
śpiąc w swym namiocie, sen boski całego bowiem ogarnął.
Stanął nad głową śpiącego - do syna Neleusa, Nestora,
z kształtu podobny. Najbardziej ze starców go czcił Agamemnon.
Taką więc postać przybrawszy, odezwał się boski Onejros:
"Śpisz słodko, synu Atreusa, który był jeźdźcem wybornym!
Temu, co w radzie zasiada, spać całą noc nie przystoi,
wszakże narodom przewodzi i ma kłopotów tak wiele!
Rozważ, co teraz ci powiem, a szybko - jam poseł Dzeusowy,
z dala bóg tobie współczuje i troszczy się bardzo o ciebie:
każe, byś szybko uzbroił o bujnych włosach Achajów,
- 14 -
co do jednego, bo możesz gród Trojan szerokouliczny
jeszcze dziś zdobyć, gdyż wieczni mieszkańcy pałaców Olimpu
różnić przestali się w sądach; już wszystkich ku sobie skłoniła
Hera swoimi prośbami, a Troi zagraża zagłada
z woli Dzeusowej. Strzeż tego w umyśle i niech nie pokona
ciebie niepamięć, gdy pierzchnie sen, który serce weseli".
Tak powiedział i odszedł. Agamemnona zostawił
przy rozważaniu tej sprawy, która nie miała się ziścić.
Sądził on bowiem, że jeszcze Pryjama gród dziś zdobędzie.
Głupiec, nie wiedział nic o tym, co zdziałać Dzeus postanowił,
a ten zamierzał udręczyć straszną boleścią i jękiem
równie Danajów, jak Trojan w zmaganiach bitwy zażartej.
Zbudził się ze snu Atryda. W krąg brzmiało boskie wezwanie.
Dźwignął się z łoża, siadł prosto, wstał, miękki chiton nałożył
piękny i nowy, owinął się wkoło płaszczem szerokim,
piękne przywiązał sandały do nóg oliwą natartych,
miecz przez ramiona przerzucił srebrnymi zdobny ćwiekami,
potem wziął berło po ojcach dziedziczne i wiecznotrwałe
i do okrętów z nim ruszył, do spiżozbrojnych Achajów.
Eos bogini wstąpiła na Olimp błogosławiony,
światło zwiastując Dzeusowi i reszcie bóstw nieśmiertelnych,
gdy dźwięcznogłosym heroldom rozkazał przemożny Atryda
berło trzymając w swym ręku misternej Hefajsta roboty.
Złożył je w darze Hefajstos Dzeusowi, władcy Kronidzie,
Dzeus wszechpotężny je oddał jasnemu Przewodnikowi,
berło to z rąk Hermesowych wziął Pelops, jeździec wyborny,
Pelops je dał Atreusowi, co był pasterzem narodów,
wziął je po śmierci Atreusa Tyestes w stada bogaty,
ten zaś zostawił je w spadku dla króla Agamemnona,
by nad licznymi wyspami i całym Argos królował.
Teraz o berło to wsparty Atryda rzekł do Argiwów:
"Drodzy i bohaterscy Danaje, wychowankowie
boga Aresa! Jak ciężko doświadcza mnie Dzeus Kronida!
Wpierw mi, okrutnik, przyrzekł i obiecywał, że wrócę
jako zwycięzca, zburzywszy Ilion o murach warownych,
teraz podstępny plan powziął i wycofywać się każe
znowu do Argos w niesławie, gdym tyle wojska wytracił.
Tak podobało się widać wszechpotężnemu Dzeusowi,
który już tyle miast zwalił w proch i do szczętu poburzył,
i jeszcze zburzy, olbrzymia jest przecież siła Dzeusowa.
Wprawdzie to hańba jest dla nas: kiedyś usłyszą potomni,
że bezskutecznie tak dumne i liczne wojska Achajów
wojnę daremną toczyły zbyt długo, a przy tym wojując
z mniejszym liczebnie narodem, a końca nie widać wojny.
Gdybyśmy bowiem zechcieli - Achaje wraz z Trojanami -
wierne zaprzysiąc przymierze i zliczyć oba narody,
Trojan pospołu zgromadzić w mieście osiadłych rodzinnym,
nas zaś, Achajów, na drobne dziesiętne hufce podzielić,
potem każdego z trojańskich mężów mianować podczaszym,
wiele by hufców dziesiętnych bez podczaszego zostało.
- 15 -
Tak są liczniejsi o wiele - jak mniemam - synowie Achajów
od zamieszkałych w tym mieście Trojan. Lecz ich sprzymierzeńcy
z miast niezliczonych zebrani, władnący dzielnie włóczniami,
wielką przeszkodą są dla mnie, nie dają mi spełnić pragnienia,
aby nareszcie gród Ilion o wielu mieszkańcach w proch zburzyć.
Dziewięć już lat ponad nami wielkiego Dzeusa przebiegło -
belki drewnianych okrętów zmurszały i liny przegniły,
nasze małżonki szlachetne i dzieci jeszcze nieletnie
siedzą w komnatach, powrotu naszego czekając - a dzieło,
które nas tu sprowadziło, wciąż się nie zbliża do końca.
Dalejże! Temu, co powiem, niech będą wszyscy posłuszni:
wraz z okrętami uchodźmy do drogiej ziemi ojczystej,
nie zdobędziemy już bowiem szerokoulicznej Troi".
Tak powiedział Atryda i serca w piersiach poruszył
wszystkich zebranych, tych, którzy zamysłów rady nie znali.
Obradujący ruszyli jak fale morza ogromne
na ikaryjskich obszarach, gdy na nie wiatr południowy
razem ze wschodnim uderzy z chmur ojca Dzeusa i wzburzy,
albo jak kiedy na zboża szeroki łan wiatr zachodni
spadnie gwałtownie z wyżyny i zgina miotane kłosy -
tak poruszyło się pole narady. Ci biegną z okrzykiem
w stronę okrętów, wzbijając spod nóg kurzawę, co chmurą
stoi nad polem, a tamci wzajemnie się ponaglają,
aby uchwycić okręty i zepchnąć na boskie odmęty.
Więc oczyszczają kanały, a wrzawa nieba dosięga -
tych, co pragnęliby wracać. Podpory rwą spod okrętów.
Wówczas Argiwi wbrew losom cofnęliby się spod Troi,
jeśliby Hera Atenie tych słów skrzydlatych nie rzekła:
"Biada nam, córko Kronidy tarczowładnego, Niezłomna!
Czyżby Argiwi do domów, do miłej ziemi ojczystej
mieli stąd umknąć po grzbiecie szerokich morskich przestrzeni,
pozostawiając, ku chwale Pryjama króla i Trojan,
w Argos zrodzoną Helenę, przez którą tylu Achajów
w Troi zginęło okrutnie, z daleka od miłej ojczyzny?
Idźże więc teraz natychmiast do wojska Achajów, nie zwlekaj,
i łagodnymi słowami każdego próbuj powstrzymać,
by nie spychali na morze wielowiosłowych okrętów".
Tak powiedziała. Bogini o jasnych oczach, Atena,
w lot usłuchała. Gwałtownie zstąpiła ze szczytów Olimpu,
prędko przybyła na ziemię pod lotne okręty Achajów.
Tam Odyseja znalazła, co myślą Dzeusowi był równy.
Stał i do swego o pięknych burtach czarnego okrętu
nie rwał się, boleść mu bowiem objęła serce i duszę.
Obok stanąwszy, tak rzekła mu jasnooka Atena:
"Laertiado szlachetny, przebiegły Odyseuszu!
A więc pragniecie do domu, do miłej wam ziemi ojczystej
umknąć po klęsce haniebnej na wielowiosłowych okrętach,
pozostawiając, ku chwale Pryjama króla i Trojan,
w Argos zrodzoną Helenę, przez którą tylu Achajów
w Troi okrutnie zginęło, z daleka od miłej ojczyzny.
- 16 -
Idźże mi teraz natychmiast do wojska Achajów, nie zwlekaj,
i łagodnymi słowami każdego próbuj powstrzymać,
by nie spychali na morze wielowiosłowych okrętów".
Tak powiedziała Atena. Rozpoznał Odysej boginię.
Pędem wyruszył, zrzuciwszy swą chlajnę, lecz zaraz ją herold,
Eurybates z Itaki, podniósł, co śpieszył w ślad za nim.
Spotkał Odysej naprzeciw nadchodzącego Atrydę
Agamemnona. Od niego wziął berło dziedziczne, wieczyste,
i ku okrętom podążył, do spiżozbrojnych Achajów.
Jeśli na króla lub męża znamienitszego natrafił,
zaraz wstrzymywał go, mówiąc doń przyjaznymi słowami:
"Czemu się lękasz, nieszczęsny, jak tchórz, wszakże to nie przystoi?
Siądźże spokojnie i innych z tłumu namawiaj, by siedli!
Jeszcze nic nie wiesz pewnego, co waży umysł Atrydy -
może doświadcza nas tylko, a potem wyłaje Achajów.
Podczas narady przemowę dowódcy nie wszyscy słyszeli.
Strzeżcie się, aby gniew władcy nie spadł na synów Achajów,
dusza jest bowiem gwałtowna u królów szlachetnie zrodzonych.
Cześć ich pochodzi od Dzeusa. Kocha ich Dzeus gromowładny".
Jeśli zaś, idąc, napotkał wśród ciżby któregoś z krzykaczy,
berłem okładał go, przy tym gniewnymi łając słowami:
"Siądźże, nieszczęsny, i tego posłuchaj, co inni rozkażą,
lepsi od ciebie, ty człeku mizerny, niezdatny do wojny;
ani na radzie na ciebie nie można liczyć, ni w bitwie.
Przecież nie mogą panoszyć się tutaj wszyscy Achaje.
Dobrze to nie jest, gdy rządzi zbyt wielu - niech jeden panuje,
jeden król tylko, którego Kronosa syn tajemniczy
berłem i sądem obdarzył, ażeby królował nad nami".
Tak Odyseusz przewodził szeregom. I wszyscy na radę
szybko od lotnych okrętów i od namiotów ruszyli,
z krzykiem podobnym do grzmotu fal nie milknących, gdy tłuką
o brzeg wysoki, a morze z łoskotem dokoła się burzy.
Wreszcie usiedli już wszyscy i na swych miejscach ucichli.
Jeden plótł tylko, Tersytes, co nie znał w języku miary;
przyzwyczajony w swym sercu do gadaniny zuchwałej,
wbrew obyczajom, z królami ośmielał się nieraz wadzić,
tego szukając, co mogło wydawać się śmieszne Argiwom.
Człowiek ten był najszpetniejszym z tych, którzy pod Ilion przybyli:
o krzywych nogach, na jedną utykał nogę; ramiona
miał przygarbione, ku piersiom wygięte mocno; spiczastą
głowę u góry i rzadką wełnistą sierść na łysinie.
Wstrętem napełniał Achilla szczególnie i Odyseusza.
?ajał ich bowiem, a także boskiego Agamemnona
umiał lżyć, ostro nań wrzeszcząc. Dlatego wszyscy Achaje
gniewem zionęli na niego i oburzali się w duszy.
Teraz też głosem wrzaskliwym jął karcić Agamemnona:
"Na co się skarżysz i czego jeszcze pożądasz, Atrydo?
Pełne masz spiżu namioty i wiele kobiet dorodnych
w twoich namiotach się kryje. Achaje przecież je tobie
jako pierwszemu przyznali, gdy jakiś gród zwyciężyli.
- 17 -
Czyżbyś ty złota pożądał, gdy je ktoś z Trojan, wybornych
jeźdźców, z Ilionu przyniesie, aby okupić nim syna,
gdy ja go w pętach przywlokę czy któryś z innych Achajów?
Albo kobiety chcesz młodej, ażeby z nią użyć miłości,
kiedy ją sobie zabierzesz, gdzieś w kącie? To nie jest godziwe,
jeśliś jest wodzem, sprowadzać zagładę na synów Achajów.
Tchórze bezwstydni, kobiety achajskie, a nie Achajowie -
ruszmy pospołu do domu w okrętach, a tego zostawmy,
aby pod Troją łupami się sycił i aby zrozumiał,
czy pomagamy w wojennych mu dziełach, czy może szkodzimy.
Teraz on przecież Achilla, lepszego o wiele od siebie,
ciężko pohańbił, bo jego zaszczytny dar mu zagrabił.
Widać ospały jest Achill i w sercu swym nie posiada
żółci, gdyż byłbyś, Atrydo, drwił z niego po raz ostatni".
Tak rzekł Tersytes, pasterza narodów, Agamemnona,
łając. Wtem szybko do niego przybliżył się boski Odysej
i spoglądając spode łba, jął gromić ostrymi słowami:
"Pleciesz trzy po trzy, Tersycie. Choć jesteś mówcą wrzaskliwym,
język powściągnij i nie waż się sam z dowódcami zadzierać!
Myślę, że nie ma gorszego od ciebie pośród śmiertelnych,
między wszystkimi, co razem z Atrydą pod Ilion przybyli.
A więc o królach przed radą przestań nareszcie gardłować,
miotać obelgi i zbytnio kłopotać się naszym powrotem!
Przecież nie wiemy na pewno, jak jeszcze ułożą się sprawy:
wyjdzie na złe, czy na dobre ten powrót dla synów Achajów.
Teraz pasterza narodów, Atrydę Agamemnona,
ważysz się lżyć z tej przyczyny, że wiele łupów mu dali
bohaterowie Danaje. Wyszydzasz go więc na radzie.
Ale ostrzegam cię - wiedząc, że w końcu tak właśnie się stanie -
jeśli na takim bajaniu przydybię ciebie powtórnie,
niechże na moich ramionach Odysa głowy nie noszę;
niechże nazywać się ojcem Telemachowym przestanę,
jeśli, chwyciwszy cię, miłej nie zedrę z ciebie odzieży:
chlajny, chitonu i szaty, co miejsca kryje wstydliwe.
A gdy zapłaczesz, przepędzę ciebie do lotnych okrętów,
precz od radzących, smagając plagami cię haniebnymi".
Tak powiedział i berłem potężnie go w grzbiet i w ramię
grzmotnął. Tersytes się skręcił i z oczu mu łzy wytrysnęły.
Pręga krwawiąca na grzbiecie od razu mu wystąpiła
berłem złocistym zadana. W milczeniu przysiadł, strwożony
i obolały. Wyglądał jak tchórz i łzy wciąż ocierał.
Inni, choć byli wzburzeni, z Tersyta zaśmieli się szczerze.
Patrząc wzajemnie na siebie, niejeden tak rzekł do sąsiada:
"Hejże, dość czynów szlachetnych już Odyseusz dokonał,
dobrych rad nigdy nie szczędząc, podnosząc serca wśród bitwy,
ale w tej chwili największą przysługę oddał Argiwom,
gdy zuchwałego potwarcę usunął teraz od obrad.
Pewno nie będzie śmiał prędko, choć dusza zacięta go skłania,
łajać królewskich dowódców obelżywymi słowami".
Tak wśród żołnierzy mówiono. A grodów zdobywca, Odysej,
- 18 -
berło trzymając, wstał. Przy nim o jasnych oczach Atena,
postać herolda przybrawszy, milczenie nakazywała
wojsku, ażeby w ostatnich i w pierwszych szeregach Achaje
mogli usłyszeć przemowy i żeby obrady pojęli.
Przed zebranymi rozumny plan podjął i tak powiedział:
"Synu Atreusa, nasz wodzu! Teraz chcą ciebie Achaje
dla tych, co mową władają człowieczą, obmierzłym uczynić,
nie dotrzymując przyrzeczeń już dawniej przez nich złożonych,
kiedy ruszali do Argos słynnego z mnogości koni:
że nie powrócą, aż zburzą Ilion o murach warownych.
Teraz jak dzieci bezradne lub owdowiałe kobiety
pragną powracać do domu, skarżą się jeden przed drugim.
Wprawdzie kto bardzo strudzony, do domu rad by powrócić.
Człowiek, co miesiąc zaledwie daleko spędza od żony,
traci cierpliwość, gdy wichry na wielowiosłowym okręcie
zimą wstrzymują go z dala i morze burzami smagane -
a dla nas wielkie kolisko już rok dziewiąty obrócił,
odkąd tu trwamy. Więc nawet nie zżymam się na Achajów,
że przy okrętach wygiętych cierpliwość tracą, lecz przecie
byłby wstyd z niczym powracać po latach straconych tak wielu.
Znieście więc to, przyjaciele! Wytrwajcie do czasu, by wiedzieć,
czy prorokował nam Kalchas prawdziwie, czy fałsz nam wywróżył.
Dobrze to wszak pojmujemy w swych sercach. Jesteście świadkami
wszyscy wy, którym niosące śmierć Kery były łaskawe -
dnia następnego czy po dwóch dniach, gdy okręty Achajów
do Aulidy śpieszyły na zgubę Pryjama i Troi,
kiedy przy źródle zebrani dokoła świętych ołtarzy
dla nieśmiertelnych w ofierze składaliśmy hekatombę,
u stóp pięknego platanu, skąd woda płynęła przejrzysta,
wielki nam znak się objawił: o grzbiecie krwawoczerwonym
straszny wąż. Wyjść mu nakazał w dnia światło Władca Olimpu.
Wąż zza ołtarza wypełznął, na pień się wspiął platanowy.
Tam na najwyższej gałęzi w gniazdeczku maleńkie pisklęta,
nieopierzone wróbelki przypadły w liści gęstwinie.
Osiem ich było, a matka dziewiąta, co dała im życie.
Wszystkie biedactwa wąż pożarł, kwilące w gniazdku żałośnie.
Matka fruwała dokoła, bolejąc nad dziećmi drogimi.
Wtem wąż się dźwignął i porwał lamentującą za skrzydła.
Ale gdy tylko gad pożarł pisklęta i matkę sierocą,
bóg, co go posłał, znak z węża tamtego uczynił widomy,
tajemniczego Kronosa syn bowiem w kamień go zmienił.
Staliśmy wszyscy dokoła, tym, co się stało, zdumieni,
że przy ofierze znak jakiś straszliwy bóg nam objawił,
wtedy nam Kalchas od razu obwieścił boskie wyroki:
Czemu w milczeniu stoicie, o bujnych włosach Achaje?
Znakiem tym Dzeus dobrej rady pomyślną wróżbę nam zsyła,
która w przyszłości się spełni, a chwała jej nie zaginie.
Oto przed chwilą wąż pożarł pisklęta i matkę sierocą:
ośmioro piskląt i matkę dziewiątą, co dała im życie -
tyle będziemy lat przez nas zaczętą wojnę toczyli,
- 19 -
aż zdobędziemy w dziewiątym gród Trojan szerokouliczny.
Tak prorokował nam Kalchas. A teraz się wszystko wypełni.
A więc wytrwajcie, o pięknych nagolenicach Achaje,
wszyscy do dnia, w którym wielki Pryjama gród zdobędziemy".
Tak powiedział. Potężnym okrzykiem wybuchli Argiwi,
pogłos zaś niósł się donośny dokoła okrętów Achajów,
którzy przemowę boskiego Odysa z uznaniem przyjęli.
Potem tak do nich przemawiać jął Nestor, jeździec gereński:
"Biada wam! Wszyscy mówicie na radzie podobnie jak dzieci,
które nie mają rozumu, do serca spraw wojny nie biorą.
Gdzie są umowy wzajemne i nasze wierne przysięgi?
Czyżby jak dym się rozwiały narady i mężów zamiary,
sojusz przez wino ofiarne i uścisk rąk potwierdzony?
Dawno już bowiem słowami wiedziemy te spory, sposobu
znaleźć nie mogąc żadnego, choć tu jesteśmy czas długi.
Ty więc, Atrydo, jak przedtem w zamiarach swych nieugięty,
prowadź szeregi Argiwów w niełatwych zmaganiach wojennych.
Tamci niech sczezną - ten jeden czy dwóch, co przeciwko Achajom
radzą na boku. Ich plany na pewno się wniwecz obrócą,
aby do Argos powrócić, wpierw nim poznamy, czy zmamił
nas władający egidą Dzeus, czy swój wyrok wypełnił.
Sądzę, że był nam przychylny potężny władca Kronida
w dniu, gdy Argiwi ciągnęli na lotnych w żegludze okrętach,
niosąc Trojanom zagładę i nieuchronny los śmierci,
gdyż błyskawicy pomyślny znak z prawej strony rozświecił.
Niechże więc nikt stąd do domu powracać się nie ośmieli,
zanim nie spocznie przy brance - któregoś z Trojan małżonce,
mszcząc się za ciężkie westchnienia i za zgryzoty Heleny.
Jeśli zaś który tak bardzo zapragnął do domu powrócić,
niechże się chwyta czarnego, o pięknych burtach okrętu,
aby zły los go doścignął dość prędko i śmierć przed innymi.
Rozważ to dobrze sam, władco, i mnie uważnie wysłuchaj,
słowo głoszone przeze mnie nie bywa godne pogardy:
Agamemnonie, spraw szyki zależnie od rodów i plemion,
ród niech pomaga rodowi, a plemię swojemu plemieniu.
Jeśli tak zrobisz i jeśli Achaje ci będą posłuszni,
dowiesz się, który z dowódców jest lichy i które z tych plemion.
Dowiesz się także, kto dzielny, bo będą za swoich walczyli.
Dowiesz się też, czy wziąć miasta z wyroków boskich nie możesz,
czy przez tchórzliwość swych ludzi i brak rozwagi wojennej".
Na to mu tak odpowiedział potężny wódz Agamemnon:
"Starcze, w obradach odniosłeś nad Achajami zwycięstwo.
Gdybym to, ojcze nasz, Dzeusie, Ateno i Apollonie,
takich dziesięciu doradców, jak ty, miał pośród Achajów,
prędko runęłoby w gruzy potężne miasto Pryjama,
wojska naszego rękami na zawsze w proch powalone.
Ale doświadcza mnie ciężko egidodzierżca Kronida
Dzeus, bo mnie rzuca pomiędzy daremne waśnie i spory.
Przecież ja sam z Achillesem skłóciłem się o dziewczynę
nieprzyjaznymi słowami. Ja pierwszy go obraziłem.
- 20 -
Gdybyśmy coś jednomyślnie postanowili, na pewno
już by się Trojan zagłada ani na włos nie odwlekła!
Idźcie posilić się teraz, by wspólnie ruszyć do bitwy.
Każdy niech dobrze naostrzy grot włóczni, obejrzy swą tarczę,
paszę obficie podsypie dla szybkonogich rumaków,
wóz niech obejrzy dokładnie z obu stron, myśląc o bitwie,
by Aresowi strasznemu przez cały dzień zdolny był służyć,
w trudach przez cały dzień bowiem na chwilę nie ustaniemy,
chyba że noc nadchodząca ludzi zajadłość rozłączy.
Zrosi pot znoju w krąg piersi niejedne w boju rzemienie
tarczy chroniącej! Niejedna ręka się włócznią uznoi!
Spoci się koń niejednego, wóz ciągnąc gładko ciosany!"
Jeśli zaś ujrzę którego, kto chciałby z dala od bitwy
przy wydrążonych okrętach pozostać, taki na pewno
stanie się szybko zdobyczą psów głodnych i sępów drapieżnych!".
Tak powiedział. Krzyk wielki Argiwi wznieśli - tak fala
huczy przy stromym wybrzeżu, spiętrzona wiatrem południa
wkoło sterczących skał; zawsze są na nich wzdęte bałwany,
stamtąd czy stąd bezustannie przez wszystkie wichry miotane.
Potem tłum powstał i wszyscy rozeszli się między okręty.
Dymy zasnuły namioty, posiłek w krąg przyrządzano.
Każdy gotuje ofiary innemu z bogów wieczystych,
modląc się, aby uniknąć Aresa znojów i śmierci.
Więc Agamemnon, dowódca wojsk, złożył z wołu ofiarę
pięcioletniego młodego wszechmogącemu Kronidzie.
Skrzyknął starszyznę najwyższą spomiędzy wszystkich Achajów.
Z tych zaproszonych najpierwszy był Nestor i wódz Idomeneus.
Dwaj Ajasowie szli po nich i syn możnego Tydeja.
Szóstym był wódz Odyseusz, rozumem równy Dzeusowi.
Przybył tam też z własnej woli Menelaj o głosie donośnym,
dobrze w swej duszy pojmując, jak jego brat jest strudzony.
Wszyscy w krąg wołu stanęli i jęczmień ofiarny podnieśli.
Wtedy rzekł, modląc się przy nich, potężny wódz Agamemnon:
"Dzeusie przesławny, najwyższy i czarnochmury, w przestrzeni
przebywający! Niech słońce nie zajdzie i zmrok nie zapadnie
wpierw, nim pałacu Pryjama wysokich stropów nie strącę
w popiół zmienionych i ogniem niszczącym wrót mu nie spalę;
zanim pancerza na piersi Hektora wpierw nie rozedrę,
spiżem na wskroś przeszywając; nim krąg przyjaciół tak wielu
jego nie padnie w kurzawę, kąsając ziemię zębami".
Tak powiedział. Jednakże Kronida go nie wysłuchał,
ale, choć przyjął trud jego, straszliwy ból mu gotował.
Gdy ukończyli modlitwy i jęczmień ofiarny rzucili,
karki gnąc bydląt, porżnęli ofiary, ze skóry odarli,
udźce wyborne wycięli i tłuszczem poowijali
z obu stron, z wierzchu pokrywszy mięsiwem drobno krajanym.
Potem na drwach ułożone bezlistnych na ogniu spalili,
a nad ogniskiem na rożen trzewia jadalne zatknęli.
Kiedy już udźce spłonęły i trzewia ofiarne zjedzono,
resztę mięsiwa pocięto, na rożny poosadzano
- 21 -
i upieczono rozważnie, a w końcu z rożnów zsunięto.
Wówczas robotę przerwano. Uczta już była gotowa.
Wszyscy zasiedli do jadła. Niczego nie brakło duszy.
Kiedy głód jadłem, a piciem pragnienie zaspokoili,
wtedy odezwał się Nestor, gereński jeździec, w te słowa:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny Agamemnonie!
Nie obradujmy dziś dłużej, a także na okres daleki
nie odkładajmy już dzieła, za które bóg nam zaręczył.
Idźmy do bitwy! Heroldzi okrytych spiżem Achajów
niech nawołują tłum, który rozproszył się przy okrętach,
my zaś pospołu przez obóz szeroki achajskich żołnierzy
przejdźmy, by prędzej do walki zaciętej zapał rozniecić".
Tak powiedział. Usłuchał potężny wódz Agamemnon.
Zaraz rozkazał heroldom o dźwięcznych głosach bez zwłoki
wzywać do bitwy zaciętej o bujnych włosach Achajów.
Więc heroldowie wzywali, a tłum się gromadził skwapliwie.
Wkoło Atrydy w tym czasie dowódcy szlachetnie zrodzeni
szyki sprawiali, a z nimi o jasnych oczach Atena,
dzierżąc egidę bez ceny, niezmienną i niezniszczalną.
Chwiało się przy tej egidzie sto chwastów szczerozłocistych,
wszystkie kunsztownie splecione, a każdy wart był stu wołów.
Z nią, tu i tam się zjawiając, kroczyła przez tłum Atena,
nagląc do boju i w sercu każdego męża budziła
niewysłowione pragnienie rozprawy i walki zaciętej.
Wszystkim wydała się słodsza ta wojna niż powrót do domu
w gładko ciosanych okrętach, do miłej ziemi ojczystej.
I tak jak ogień niszczący, gdy las bezkresny zapali
na gór wierzchołkach, a łuna daleko blask rozprzestrzenia -
tak i od spiżu idących oddziałów połyskiwała
łuna, sięgając blaskiem w etery, aż gdzieś do nieba.
I tak jak stada polotne i liczne ptaków skrzydlatych:
gęsi, żurawi czy białych o smukłych szyjach łabędzi,
które na łąkach azyjskich dokoła nurtów Kaystru
to tu, to tam lecą rade, chełpiące się swymi skrzydłami,
i osiedlają się z krzykiem, aż łąka cała rozbrzmiewa -
tak od okrętów szły liczne i od namiotów szeregi,
by na równinę Skamandra runąć. I ziemia huczała
przerażająco w tętencie nóg zbrojnych ludzi i koni.
Wreszcie stanęły oddziały wśród łąk kwitnących Skamandra
nieprzeliczone jak liście i kwiaty bujne o wiośnie.
Albo jak liczne much roje, z pobrzękiem ulatujące
chmurą szarawą, skłębione obok szałasu pasterza
w porze wiosennej, gdy mleko wypełnia wszystkie naczynia -
tylu przeciwko Trojanom o bujnych włosach Achajów
pośród równiny stanęło. Pragnęli ich rwać na kawały.
I jak koźlarze kóz stada pasące się na pastwiskach
łatwo umieją rozdzielić, gdy pomieszają się trzody -
tak i dowódcy z tej strony i z tamtej sprawiali szeregi,
aby wyruszyć do bitwy. Na czele król Agamemnon -
z oczu i z głowy podobny do Dzeusa, co ciska pioruny,
- 22 -
jako bóg Ares - z postawy, a z piersi szerokiej - Posejdon.
I tak jak buhaj kroczący wśród stada o wiele góruje
ponad wszystkimi krowami, bo im na polu przewodzi,
tak dnia owego Atrydę spomiędzy wszystkich wyróżnił
Dzeus. Nad wieloma górował i bohaterów przewyższył.
Teraz powiedzcie mi, Muzy, mieszkanki pałaców Olimpu,
jako boginie obecne wszędzie i wszystkowiedzące,
kiedy my tylko słów pustych słuchamy, nie wiedząc niczego,
jacy wodzowie tam byli Danajów i jacy książęta?"
Nazwać nie zdołam ich wszystkich, nie zdołam ich czynów wysłowić,
choćbym miał dziesięć języków, a także posiadał ust tyle,
głos niespożyty i piersi o jakiejś mocy spiżowej,
jeśli mi nie przypomnicie, Olimpu Muzy i córy
Dzeusa, co dzierży egidę, tych, co pod Ilion przybyli.
Ja ze swej strony okręty i ich dowódców wymienię.
Nad Beotami wódz Lejtos i Peneleos przewodził,
z Protoenorem Klonios, a oprócz nich Arkesilaos.
Byli tam Hyrii mieszkańcy oraz Aulidy skalistej,
Skolu, Schojnosu i z lasów słynnego w krąg Eteonu,
z Grai, Tespei, a także z ziem Mykalesu przestronnych,
którzy w Ejlezjon i w Harmie oraz w Erytrach mieszkali,
także ci, którzy Eleon mieli, Peteon i Hylę,
miasta wzniesione powabnie - Medeon i Okaleję,
Tisbę w gołębie bogatą, gród Kopaj i Eutreyzję,
którzy dzierżyli z łąk słynny Haliartos i Koroneję,
ci, co Platają władali, i ci, co żyli w Glisancie,
również ci, co Hypoteby mieli, gród pięknie wzniesiony,
oraz Onchestos czcigodny, słynny przez gaj Posejdona,
co posiadali bogatą w winnice Arnę, z Midei,
z Nisy przeświętej i z miasta na krańcach ziem, Antedonu.
Ci wyruszyli na wojnę na pięćdziesięciu okrętach,
a stu dwudziestu płynęło z nich w każdym młodych Beotów.
Zamieszkującym Aspledon i Orchomenos minyjski
przewodniczyli synowie Aresa: Askalaf i Jalmen.
Życie im dała Astyocha w domostwie Azejdy Aktora,
godna czci wielkiej dziewica; wstąpiwszy do górnej komnaty
mocy Aresa uległa, tajemnie z nim łoże dzieliła.
Ci wyruszyli na wojnę w trzydziestu gładkich okrętach.
Nad Fokejami miał Schedios dowództwo i Epistrofos,
wielkodusznego Ifita synowie, Naubolidy.
Ci Kiparyssem władali, a także Pytoną skalistą,
Krisą czcigodną, miastami Daulidą i Panopeją,
Anemoreją i wkoło zamieszkiwanym Hiampolem,
także nadrzeczni mieszkańcy doliny boskiego Kefizu,
którzy władali Lilają u źródeł wód Kefizowych.
Ci pociągnęli na wojnę w czterdziestu czarnych okrętach.
Wkoło Fokejów obchodząc, wodzowie sprawiali szeregi,
a niedaleko, na lewo, Beoci się uzbrajali.
Ajas, Ojleja syn żwawy, dowodził Lokryjczykami -
mniejszy, nie taki ogromny jak Ajas, syn Telamona,
- 23 -
niższy o wiele. Lecz chociaż drobny, w płóciennym pancerzu,
w rzucie swej włóczni przewyższał Achajów i wszystkich Hellenów.
Ajas wiódł tych, którzy Kynos, Kaljaros, Opunt dzierżyli,
Bessę i Skarfę, a także powabne miasto Augeje,
Tarfę i Tronion leżący około nurtów Boagria.
Z nim wyruszyło na wojnę czterdzieści czarnych okrętów
Lokrów, co mają siedziby naprzeciw świętej Eubei.
A Eubei mieszkańców, dzielnością natchnionych Abantów,
którzy Chalkidę, Eretrię i pełną winnic Histiaję
mieli, i Kerynt nadmorski, i Dion na szczytach górzystych,
oraz tych, co w Karystosie i Styrach zamieszkiwali -
tych Elefenor prowadził, co Aresowi był równy,
wódz wielkodusznych Abantów, możnego syn Chalkodonta.
Żwawi Abanci szli za nim z długimi na karku włosami,
żądzą pałając, ażeby grotami wysmukłych jesionów
wrogom przeszywać pancerze dokoła piersi skrwawionych.
Z nim wyruszyło na wojnę czterdzieści czarnych okrętów.
A ci, co mieli siedziby w Atenach wspaniale wzniesionych,
lud Erechteja o duszy wyniosłej, którego Atena,
córa Dzeusowa, chowała, a gleba pszeniczna zrodziła;
potem w bogatej świątyni w Atenach bogini mu dała
miejsce i tam go zjednuje ofiarą z owiec i wołów
młodzież ateńska w biegnących lat nieskończonym kolisku.
Ateńczykami dowodził Peteja syn, Menesteus;
z ludzi żyjących na ziemi nie zdołał mu nikt dorównać
w sprawianiu wozów bojowych i tarczowników wojennych,
współzawodniczyć z nim tylko mógł Nestor - od niego dojrzalszy.
Wraz z Menesteusem ruszyło pięćdziesiąt czarnych okrętów.
A z Salaminy wiódł Ajas okrętów lotnych dwanaście,
tam je stawiając, gdzie przedtem stanęły ateńskie falangi.
Owi, co Argos dzierżyli, a także Tyrynt warowny,
miasto Hermionę, Asinę w pobliżu zatoki głębokiej,
oraz Ejony, Trojzenę, Epidaur w wino bogaty,
Maset, a także Eginę, odważni młodzieńcy achajscy -
tymi dowodził Diomedes waleczny, o głosie donośnym,
wraz z Stenelosem, ten synem sławnego był Kapaneusa
umiłowanym, z nich trzeci Euryjalos, mąż równy
bogom, a syn Mekisteusa możnego, Talajonidy.
Nimi wszystkimi dowodził Diomedes o głosie donośnym,
a osiemdziesiąt ciągnęło za nimi czarnych okrętów.
Ci, co Mykeny dzierżyli, wzniesione miasto powabnie,
Korynt bogaty i pięknie zbudowane Kleony,
którzy w Ornejach mieszkali i w Arajtyrze uroczej,
i w Sikyonie, gdzie pierwszym królem był władca Adrastos,
co Hyperezją władali i Gonoessą wyniosłą,
którzy Pellenę i Ajgion dokoła zamieszkiwali
obok całego wybrzeża i w krąg Heliki szerokiej -
tych Agamemnon był wodzem i stu przewodził okrętom,
władca Atryda. Z nim liczne, a przy tym najwaleczniejsze
wojska ciągnęły. Ten kroczył w spiżu blaskami siejącym,
- 24 -
sławny najbardziej, bo wszystkich w krąg bohaterów przewyższał
swym dostojeństwem i wojsko najliczebniejsze prowadził.
Ci, co władali głęboką doliną Lakedajmonu,
Spartą, wraz z Faris i Messą bogatą w stada gołębi,
którzy w powabnych Augejach, a także w Bryzejach mieszkali,
co posiadali Amykle i Helos, miasto nadmorskie,
mieli siedziby swe w Laas i w krąg Ojtylu - pod wodzą
szli Menelaja o głosie donośnym, brata Atrydy.
Mieli sześćdziesiąt okrętów i z dala się uzbrajali.
Sam Menelaos oddziały szykował, ufając w swe męstwo
i zagrzewając do walki, bo pragnął głęboko w duszy
pomścić się wreszcie za troski i za westchnienia Heleny.
Ci zaś, co w Pylos mieszkali, a także w Arenie powabnej,
w Tryosie, gdzie płynie Alfejos, i w Ajpy uroczo wzniesionym,
co Kiparysejs, a także Amfigeneję dzierżyli,
oraz Pteleos i Helos, i Dorion - gdzie Muzy kazały
śpiewu zaprzestać na zawsze trackiemu Tamyrisowi,
gdy od Euryta powracał ojchalijskiego z Ojchalii;
twierdził ów bowiem chełpliwie, że zdoła same zwyciężyć
Muzy w śpiewaniu, zrodzone z Dzeusa, co dzierży egidę,
więc odebrały mu w gniewie wzrok i do pieśni natchnionej
zdolność, a w grze na kitarze bezsilnym go uczyniły -
tymi to Nestor dowodził, przesławny jeździec gereński,
z nim dziewięćdziesiąt płynęło okrętów gładko ciosanych.
Tym, co w Arkadii osiedli u stóp Kylleny wysokiej
koło grobowca Ajpyta, gdzie twarzą w twarz walczą męże,
co w Feneosie mieszkali i Orchomenos bogaty
w stada dzierżyli, ci z Ripy, Stratii i wietrznej Enispy,
którzy Tegeą władali i Mantineją powabną,
co posiadali Stymfalos oraz w Parrazji mieszkali -
tym Agapenor przewodził, syn Ankajosa przemożny,
wiodąc sześćdziesiąt okrętów. Na każdy wielu wkroczyło
mężów z Arkadii, a wszyscy ćwiczeni w sztuce wojennej.
Sam Agamemnon Atryda, władca narodów, okręty
dał im o pięknych pokładach, aby płynęli przez morze
ciemne jak wino, bo przedtem o morskie sprawy nie dbali.
Ci, co Buprazjon i boską Elidę zamieszkiwali,
przestrzeń tę, którą Hyrmina oraz Myrsinos graniczny,
skała Olenii i wreszcie Alejzjon wewnątrz zamyka -
byli pod wodzą aż czterech dowódców. Za każdym z nich dziesięć
lotnych płynęło okrętów z liczną załogą Epejów.
Tym przewodzili Amfimach, syn Kteatosa, i Talpios,
syn Euryta. Ci obaj byli synami Aktora.
Inną załogą kierował Diores Amarynkejda.
Czwartym oddziałem dowodził Polyksejn do bogów podobny,
Agastenesa możnego syn - co był wnukiem Augiasza.
Ci z Dulichionu i którzy Echiny zamieszkiwali
święte, na wyspach leżące za morzem, na wprost Elidy -
szli pod dowództwem Megesa, co Aresowi był równy,
syna Fyleusa. Ten jeźdźcem był świetnym i miłym Dzeusowi;
- 25 -
gniewny na ojca przed laty osiedlił się w Dulichionie.
Z nim wypłynęło na morze czterdzieści czarnych okrętów.
Lud Kefallenów o duszach wyniosłych prowadził Odysej.
Tych, co dzierżyli Itakę i Nerit pokryty lasami,
co w Krokylei mieszkali i w Ajgilipie skalistej,
Zakyntos mieli i Samos bogato w krąg zaludniony,
brzegi naprzeciw wysp oraz ląd stały zamieszkiwali -
tymi dowodził Odysej rozumem Dzeusowi równy.
Z nim purpurowo barwionych płynęło dwanaście okrętów.
Wodzem Etolów był Toas, waleczny syn Andrajmona -
tych, co w Pleuronie mieszkali, w Pylenie i Olenosie,
także w nadmorskiej Chalkidzie i w Kalydonie skalistym.
Synów nie było już bowiem Ojneja o duszy wyniosłej
ani też jego samego i Meleager już nie żył,
więc Toasowi zlecono przewodzić wszystkim Etolom.
Z nim wypłynęło na morze czterdzieści czarnych okrętów.
Kreteńczykami dowodził Idomeneus włócznią wsławiony -
tymi, co Knossos dzierżyli, a także Gortynę warowną,
Lyktos i Milet, i miasto Lykastos lśniące białością,
Fajstos i Rytion, dwa grody ludnością liczną bogate,
oraz nad resztą, co w miastach kreteńskich stu w krąg mieszkali.
Wodzem tych był Idomeneus władaniem włóczni wsławiony
oraz Merion podobny do Enyaliosa zabójcy.
Aż osiemdziesiąt wraz z nimi płynęło czarnych okrętów.
A Heraklida Tlepolem, wódz wielki oraz szlachetny,
z Rodos wiódł dziewięć okrętów walecznych mężów rodyjskich.
Rodyjczycy w oddziały trzy byli uszykowani:
z Lindos, Jalysos i bielą jaśniejącego Kamejros -
tymi dowodził Tlepolem wsławiony rzutem swej włóczni.
Heraklesowej potędze zrodziła go Astyocheja;
tę mąż sprowadził z Efyry, z wybrzeża wód Selleejsu,
wiele zburzywszy wpierw grodów szlachetnej krzepkiej młodzieży.
Ale gdy dorósł Tlepolem w pałacu pięknie wzniesionym,
ojcu swojemu przypadkiem bliskiego krewnego zabił.
Był to sędziwy Likymnios, brat matki, szczep Aresowy.
Tlepolem szybko okręty zbudował, lud uliczny zgromadził,
ruszył na morze i uszedł, zemstą mu bowiem grozili
inni synowie i wnuki Heraklesowej potęgi.
Wreszcie, błąkając się, przybył troskami znękany na Rodos.
Tam osiedlili się trzema szczepami, obdarowani
łaską przez Dzeusa, co władcą jest wszystkich bogów i ludzi.
Nieprzeliczonym bogactwem obsypał ich tam Kronida.
Z Symy prowadził Nireus trzy jednakowe okręty,
syn Charoposa, możnego władcy, i pięknej Aglai,
Nireus, który urodą wszystkich przewyższał Danajów,
tych, co pod Ilion przybyli, oprócz Pelidy bez skazy.
Ale był niezbyt waleczny, wojska niewiele prowadził.
Tych, co Nisyros, Krapatos i Kasos w mocy swej mieli,
Kos, miasto Eurypyla, a także wyspy Kalydny -
otóż tych byli wodzami Fejdippos oraz Antifos,
- 26 -
władcy możnego, Tessala, synowie dwaj, Heraklidy.
Ci prowadzili trzydzieści gładko ciosanych okrętów.
Teraz ci jeszcze, co Argos Pelazgów zamieszkiwali,
którzy Alopę i Alos, a także Trachinę dzierżyli,
Ftyję i żyzną Helladę pięknością kobiet wsławioną,
Myrmidonowie, a zwą ich: Helleni albo Achaje -
mieli pięćdziesiąt okrętów, a wodzem ich był Achilles.
Ale nie brali udziału w walce na śmierć i na życie,
wodza tam bowiem zabrakło, co by szeregom przewodził,
gdyż szybkonogi i boski Achilles trwał na okręcie
wciąż rozgniewany o pięknowłosą dziewczynę, Bryzejdę.
Tę wziął z Lyrnessu po wielu trudach i czynach wojennych,
Lyrness zburzywszy do szczętu i mury tebańskie. Powalił
Epistrofosa z Mynesem przez los przeznaczonych do włóczni,
synów obydwóch Euenosa, możnego Selepijady.
Za nią wzdychając, spoczywał. Niedługo miał się poderwać!
Tymi, co mieli Fylakę i Pyras okryty kwiatami,
piękne dziedzictwo Demetry, a także trzód matkę, Itonę,
Antron nadmorski i świeży od łąk soczystych Pteleos -
tymi poprzednio dowodził Protesilaos waleczny,
jeszcze za życia, lecz teraz już czarna ziemia go skryła.
Żona, co twarz rozdrapała z rozpaczy, w Fylace została
i dom na wpół opuszczony. Dosięgnął go mąż dardański,
gdy zeskakiwał z okrętu najpierwszy spośród Achajów.
Choć bez dowódców nie byli, tęsknili za najprzedniejszym.
Sprawia w nich wojska szeregi Podarkes, szczep Aresowy,
syn Ifiklosa znanego z mnogości trzód, Fylakidy.
Bratem był Protesilaosa o duszy wyniosłej Podarkes,
później od niego zrodzonym. A starszy był oraz dzielniejszy
Protesilaos, bohater waleczny. Nie brakło ludowi
wodza, lecz tęsknił wciąż za tym, co był najbardziej szlachetny.
Wraz z Podarkesem płynęło czterdzieści czarnych okrętów.
Tych zaś, co w Ferach mieszkali nad pięknym Jeziorem Bojbejskim,
w Bojbie, Glafyrach, a także w Jaolku pięknie wzniesionym -
tych w jedenastu okrętach prowadził Eumelos, Admeta
drogi syn, co go zrodziła małżonka boska, Alkestis,
swemu mężowi, wśród córek Peliasa z urody najpierwsza.
Tych, co mieszkali w Metonie i w Taumakii powabnej,
co Meliboją władali i Olizoną skalistą -
wiódł z okrętami siedmioma wyborny łucznik Filoktet.
Każdy z okrętów załogę miał z pięćdziesięciu wioślarzy,
także wytrawnych łuczników ćwiczonych w sztuce wojennej.
Lecz sam Filoktet na wyspie spoczywał cierpieniem zmożony,
w Lemnos przeświętym. Synowie Achajów go tam zostawili
w bólu od rany zabójczej przez węża groźnego zadanej.
Leżał tam, jęcząc. Lecz wkrótce mieli już sobie przypomnieć
obok okrętów Argiwi o Filoktecie mocarnym.
Tamci, choć wodza nie brakło, tęsknili za najprzedniejszym.
Medon szeregi ich sprawiał, potomek nieprawy Ojleja;
Rene go miała z Ojlejem, co wiele miast w proch powalił.
- 27 -
Tych zaś, co Trikkę dzierżyli i kamienistą Itomę,
miastem Ojchalią władali ojchalijskiego Euryta -
tych prowadzili synowie dwaj Asklepiosa na wojnę,
dobrzy lekarze obydwaj: Machaon i Podalejrios.
Z nimi płynęło trzydzieści ciosanych gładko okrętów.
Tymi, co mieli Ormenion i Hypereję źródlaną,
miasto Asterion, a także Titanos o białych szczytach -
Eurypylos dowodził, syn Euajmona wyniosły.
Z nim wypłynęło na morze czterdzieści czarnych okrętów.
Tych, co w Argissie mieszkali oraz Gyrtonę dzierżyli,
gród Oloosson białością lśniący, Elonę i Ortę -
tych Polypojtes prowadził nieustraszony. Był synem
Pejritoosa, od Dzeusa ten wieczystego pochodził.
Polypojtesa zrodziła mężowi Hippodameja
sławna, w dniu kiedy pokonał Centaurów o bujnych grzywach,
kiedy z Pelionu ich przegnał, ścigając aż do Ajtików.
Ale nie sam, Leonteus mu pomógł, szczep Aresowy,
syn Kajneidy, Korona możnego o duszy wyniosłej.
Z nimi ruszyło na morze czterdzieści czarnych okrętów.
Z Kyfu Guneus dwadzieścia dwa wiódł na wojnę okręty,
Enieńczycy szli za nim i Perajbowie waleczni -
ci, co w krąg mroźnej Dodony siedziby swe założyli
i nad brzegami wdzięcznego Titaresjosu osiedli,
który swe nurty prześliczne toczy do wód Penejowych,
ale nie miesza z Penejem jak srebro przejrzystym fali,
tylko po wierzchu przepływa rzeki, podobny oliwie,
Styksu odnogą jest bowiem, mściciela strasznej przysięgi.
A Magnetami dowodził syn Tentredona, Protoos -
tymi, co wkoło Penejos i Pelion okryty lasami
zamieszkiwali. Protoos o duszy wyniosłej był z nimi.
Z nim wypłynęło na morze czterdzieści czarnych okrętów.
Tacy więc byli wodzowie i władcy pośród Danajów,
którzy z nich byli najlepsi w boju - ty, Muzo, mi powiedz -
z ludzi i z koni, z tych wszystkich, co z Atrydami ruszyli.
Konie ze wszystkich najlepsze Eumelos miał, Feretiada.
Gdy bystronogie prowadził, podobne ptakom pędziły,
maścią jednakie i wiekiem, pod linię równe grzbietami.
To srebrnołuki Apollon sam w Pierii je wyhodował,
jedną i drugą klacz, postrach Aresa niosły wśród bitwy.
A najprzedniejszy wśród mężów był Ajas, syn Telamona,
póki Achilles trwał w gniewie. Ten był o wiele dzielniejszy,
także i konie, co niosły w boju bez skazy Pelidę.
Ale on przy swych wygiętych, szybkich w żegludze okrętach
leżał wciąż gniewny na ludów pasterza Agamemnona,
syna Atreusa, gdy wojsko nad morzem o brzegi bijącym
rozweselało się dysków rzucaniem, a także włóczni,
oraz łukami. Zaś konie, każdy przy swoim rydwanie,
skubiąc pastewne rośliny rosnące na łąkach wilgotnych,
stały. A władców rydwany porządnie okryte leżały
pod namiotami, gdy oni wciąż tęskniąc za wodzem walecznym,
- 28 -
to tu, to tam po obozie błądzili, nie myśląc o bitwie.
Wojsko zaś szło niby ogień, gdy całą ziemię ogarnie.
Ziemia w głębinach jęczała, jak gdyby Dzeus rozgniewany,
co piorunami się cieszy, wychłostał kraj w krąg Tyfona
w skalnej Arimie, gdzie Tyfon, jak mówią, ma swoją dziedzinę -
tak pod zbrojnymi stopami idących oddziałów w krąg ziemia
głośno jęczała. Z pośpiechem ogromnym przebyli równinę.
Iris tymczasem, o stopach jak wicher lotnych, przybyła
z wieścią żałosną od Dzeusa egidodzierżcy do Trojan.
Ci naradzali się wtedy u wrót pałacu Pryjama
wszyscy jak jeden mąż, wspólnie młodzieńcy wraz ze starcami.
Pośród nich Iris stanęła jak wicher lotna i rzekła,
do Politesa Priamidy z głosu dźwięcznego podobna.
Ten trwał na czatach ze strony trojańskiej, ufny w swe nogi.
Siedział na szczycie grobowca starego Ajsyetesa,
bacząc na chwilę, gdy ruszą od swych okrętów Achaje.
W jego postaci więc Iris o szybkich stopach tak rzekła:
"Starcze Pryjamie, ty lubisz zazwyczaj rozwlekłe gawędy
jak w czas pokoju, a przecież nas wojna dosięgła okrutna.
Wiele już razy w zmaganiach z mężami uczestniczyłem,
lecz nie widziałem oddziałów tak sprawnych i w takiej ilości.
Liściom na drzewach są bowiem i piaskom wybrzeża podobne,
kiedy przechodzą równiną, ażeby na miasto uderzyć.
Tobie, Hektorze, szczególnie to zlecam, co ty masz wypełnić!
Wielu ma bowiem potężny Pryjama gród sprzymierzeńców.
Wszyscy z nich w dali rozsiani władają odrębnym językiem.
Niechże im każdy z ich własnych dowódców wydaje rozkazy,
niechaj ich wiedzie, sprawiwszy szeregi swoje do bitwy".
Tak powiedziała. W jej słowach rozpoznał Hektor boginię.
Zaraz obrady rozwiązał. Kto żyw, popędził się zbroić.
Wszystkie wnet bramy rozwarto i wojsko nimi runęło
piesze i konne. Dokoła gwałtowna wrzawa wybuchła.
Jest przed miejskimi bramami z daleka wyniosły pagórek
pośród równiny, dostępny dokoła z tej i z tej strony.
Ludzie wzniesieniu owemu nadali nazwę Batiei,
a nieśmiertelni - grobowca zwycięskiej w skoku Myriny.
Tam podzieliły się Trojan oddziały i ich sprzymierzeńców.
Trojan wiódł Hektor potężny o hełmie wiejącym kitami,
sławny Priamida. W krąg niego najlepsze i najliczniejsze
wojsko zbroiło się sprawnie, wyborne w rzucaniu włóczni.
Ludem Dardanów dowodził Eneasz, syn Anchizesa,
przez Afrodytę, boginię, Anchizesowi zrodzony.
Idy wąwozy boginię złączyły miłością z śmiertelnym.
Wodzem sam nie był, z nim razem dwaj Antenora synowie
w sztuce wojennej ćwiczeni: Archeloch oraz Akamas.
Zamieszkujące w Zelei na krańcach podnóża Idy,
znane z bogactwa, pijące czarnego Ajsepu wody
plemię trojańskie - pod wodzą sławnego szło Pandarosa,
co Lykaona był synem, a łuk mu dał sam Apollon.
Lud Adrasteją władnący i Apajsosu obszarem,
- 29 -
co Pityeję posiadał i stromą górę Terei -
wiódł Amfios w lnianym pancerzu oraz Adrastos. Obydwaj
byli synami Meropa perkozyjskiego, co wszystkich
sztuką wieszczbiarską przewyższał, więc synom swoim na wojnę
zgubę niosącą zabraniał iść, ale jego rozkazu
nie usłuchali, bo Kery ponurej śmierci ich wiodły.
Tych, co Perkotę i Praktios dokoła zamieszkiwali,
Sestos, a także Abydos, a nadto boską Arisbę -
tych Hyrtakida prowadził Azjos, walecznych dowódca,
Azjos ów, syn Hyrtakosa, ten, co go konie z Arisby,
maści ognistej, ogromne, znad Selleejsu przyniosły.
A Hippotoos prowadził oddział Pelazgów wybranych
przez los do włóczni - tych, którzy w Larisie żyznej osiedli.
Z Hippotoosem Pylajos był wodzem, szczep Aresowy,
Leta Pelazga obydwaj synowie, Teutamidy.
Traków prowadził Akamas, a z nim Pejroos bohater.
Lud ten Hellespont odgradza o prądach bystro płynących.
Wojsko Kikonów walczących włóczniami wiódł Eufemos,
syn Troizena, szlachetnie wychowanego Keady.
Dzielny Pyrajchmes prowadził Pajonów z krzywymi łukami -
z dala ich wiódł, z Amydonu, znad wód Aksjosu szerokich,
rzeki Aksjosu, co piękne nurty po ziemi rozlewa.
Paflagończykom przewodził Pylajmen o sercu walecznym
z kraju Enetów, skąd rodem są muły dziko żyjące.
Ci Enetowie Kytoros i Sezam w krąg osiedlili,
w sławnych mieszkali domostwach na brzegach wód Parteniosu,
w Kromnie, w Ajgialu, a także wśród wzgórz Erytin wysokich.
Halidzonami dowodził Odios, a z nim Epistrofos -
z dala ich wiedli, z Aliby, z ziemi, skąd srebro jest rodem.
Chromis dowodził Myzami, z nim razem Ennomos wróżbita,
ale od Kery go czarnej wróżbiarstwo nie wyzwoliło,
pod Ajakidy padł bowiem szybkonogiego ciosami
w rzece, gdzie także i inni tonęli dzielni Trojanie.
Forkys wiódł Frygów, z nim razem Askanios do bogów podobny -
z dala ich wiedli, z Askanii. Pragnęli starcia wśród bitwy.
Mestles i dzielny Antifos byli wodzami Majonów,
Talajmenesa synowie i Nimfy Jeziora Gygai -
ci prowadzili Majonów u stóp Tmolosu osiadłych.
Nastes dowodził Karami o barbarzyńskim języku.
Tych co władali Miletem i górą Ftejron lesistą,
nurt posiadali Meandra i strome szczyty Mykali -
tych prowadzili do bitwy Amfimach dzielny i Nastes;
sławni synowie Nomiona obaj, Amfimach i Nastes,
który do bitwy szedł złotem okryty niby dziewczyna.
Głupiec, bo to nie ustrzegło go od żałosnej zagłady,
pod Ajakidy padł bowiem szybkonogiego ciosami
w rzece, a złoto wziął Achill w rzemiośle biegły wojennym.
Lyków prowadził Sarpedon, a razem z nim Glaukos bez skazy -
wiedli ich z Lykii dalekiej, znad brzegów Ksantu krętego.
- 30 -
Pie
śń
III
Więc gdy już wojska w ordynku wokół swych wodzów stanęły,
z krzykiem ruszyli Trojanie, z pogwarem głośnym jak ptaki -
z takim klangorem podniebnym lecą odlotne żurawie,
co uciekając przed zimą i od nawałnic śnieżystych,
z krzykiem ogromnym wędrują nad bystry prąd Okeanu,
zły los i krwawą zagładę ludowi niosąc Pigmejów,
wczesnym świtaniem zjawione jak wróżba wojny złowrogiej.
Gniewem dyszący, w milczeniu, szli naprzód mężni Achaje,
duchem niezłomnym gotowi wspomagać siebie wzajemnie.
Jako mgła, którą gór szczyty osnuje wiatr południowy,
zła dla pasterza trzód, ale złodziejom milsza od nocy,
gdy wytężone spojrzenie na rzut kamienia nie sięga -
taki do góry wzlatywał kurzawy tuman skłębiony
spod nóg idących, bo z wielkim pośpiechem szli przez równinę.
Wreszcie zbliżyli się, idąc wciąż naprzód, jedni do drugich.
Przed Trojanami do bogów podobny szedł Aleksander,
skórą lamparta okryty, z wygiętym łukiem na barkach,
z mieczem i dwiema włóczniami o lśniących grotach spiżowych.
Tymi włóczniami potrząsał i najdzielniejszych Argiwów
na pojedynek wyzywał, wszystkich, do walki zażartej.
Kiedy go tam Menelaos, kochanek Aresa, zobaczył
stąpającego na czele wojsk ogromnymi krokami,
jak lew raduje się w duszy, gdy jakiś łup niespodziany
znajdzie w zaroślach: rogacza jelenia lub sarnę płochliwą,
głodny; pożera łapczywie zdobycz, choć sam osaczony,
chociaż psy gnają go ścigłe i krzepcy młodzi myśliwi -
taki był rad Menelaos, gdy Aleksandra na przedzie
bogom równego zobaczył, bo chciał się pomścić na zdrajcy.
Zaraz na ziemię z rydwanu w pełnym rynsztunku zeskoczył.
Kiedy podobny do bogów zobaczył go Aleksander
widniejącego na czele, cofnął się z sercem struchlałym
wstecz między tłum towarzyszy. Tak złego losu uniknął.
Jak ten, kto węża na drodze w wąwozie górskim zobaczy,
cofa się trwożnie, ze strachu trzęsą się pod nim kolana,
idzie do tyłu pośpiesznie, a bladość twarz mu okrywa -
tak w ciżbę Trojan walecznych na widok syna Atreusa
cofnął się bogom podobny, ze strachu drżąc, Aleksander.
Hektor to widząc, lżącymi rozpoczął go łajać słowami:
"Nędzny Parysie, z wyglądu waleczny, oszuście, babiarzu!
Pragnąłbym tego, a także by lepiej dla ciebie to było,
abyś nie rodził się albo nim żonę pojąłeś - zginął,
niźli na wstyd się narażać, na pośmiewisko dla innych.
Jakże tam szydzą dziś z ciebie, jak drwią kędzierzawi Achaje.
Sądząc po twoim wyglądzie, myśleli, że jesteś bohater,
wszakżeś tak piękny! Lecz nie ma odwagi w twym sercu i siły.
Jakżeś ty zdołał, ty właśnie, na lotnych w żegludze okrętach
głębie przepłynąć burzliwe z gromadą swych towarzyszy,
wedrzeć się między lud obcy i uprowadzić kobietę
z ziemi dalekiej, przecudną i krewną mężów walecznych,
- 31 -
ojcu twojemu i miastu, i narodowi na klęskę,
wrogom na radość, a sobie samemu na pohańbienie?!
Czemużeś ty z Menelajem, kochankiem Aresa, nie walczył?
Poznałbyś, komu porwałeś małżonkę do kwiatu podobną.
Nic byś nie wskórał kitarą ni Afrodyty darami,
włosem twym ani urodą, w pył powalony kurzawy.
Gdyby Trojanie nie byli tak pobłażliwi, już dawno
padłbyś pod gradem kamieni, złowrogich klęsk winowajco!".
Wtedy do bogów podobny powiedział mu Aleksander:
"Słusznie, Hektorze, mnie łajesz, zaiste słusznie, przyznaję.
Serce twe jest nieugięte, podobne do ostrej siekiery,
która zagłębia się w drzewo, gdy cieśla zręcznie obrabia
belki okrętu, narzędziem wzmacniając siłę człowieka -
taki jest duch nieugięcie twardy w twej piersi walecznej.
Lecz Afrodyty złocistej darom nie złorzecz miłosnym,
nie zasługują na wzgardę z rąk bogów chwalebne dary.
Oni je sami nam dają, nie mamy nic z własnej woli.
Jeśli zaś chcesz, abym stanął na placu boju i walczył,
jednych i drugich powstrzymaj - Achajów wszystkich i Trojan,
w środku zaś ja z Menelajem, kochankiem Aresa, staniemy,
by o Helenę i skarby zabrane bój stoczyć zażarty.
Który z nas obu zwycięży, w spotkaniu przewyższy drugiego,
ten wszystkie skarby zabierze i żonę do domu wprowadzi.
Inni niech przyjaźń i wierny pakt zawrą. Wy tu zostaniecie,
w Troi, a tamci odpłyną do Argos znanego z szlachetnych
koni i do Achai pięknością kobiet wsławionej".
Tak powiedział. Z radością ogromną tych słów Hektor słuchał.
Wyszedł na środek i Trojan falangi w marszu zatrzymał,
włócznię ujmując w połowie. Na miejscu wszyscy stanęli,
lecz kędzierzawi Achaje do niego z łuków mierzyli,
godząc ostrymi strzałami, miotając ciężkie kamienie.
Wtedy zakrzyknął potężnie nad wodze wódz Agamemnon:
"Stójcie, Argiwi, przestańcie pociski rzucać, Achaje!
Chce do nas Hektor przemówić o hełmie wiejącym kitami".
Tak powiedział. Przerwali natychmiast walkę i wszyscy
w miejscu stanęli, a Hektor do wojsk obydwóch powiedział:
"Teraz, Trojanie i w pięknych nagolenicach Achaje,
słów Aleksandra słuchajcie - to on tę wojnę rozpętał.
Wzywa dziś jednych i drugich - Trojan i wszystkich Achajów,
aby broń piękną zrzuciwszy, na ziemi ją żyznej złożyli.
W środku zaś on z Menelajem, kochankiem Aresa, wystąpi,
by o Helenę i skarby zabrane bój stoczyć zażarty.
Który z nich obu zwycięży, w spotkaniu drugiego przewyższy,
ten wszystkie skarby zabierze i żonę do domu wprowadzi.
Wojska zaś przyjaźń wzajemną i wierne niech zawrą przymierze".
Tak powiedział. A wszyscy w milczeniu głębokim słuchali.
Wtedy o głosie potężnym odezwał się Menelaos :
"Teraz i mnie posłuchajcie, bo przecież największe cierpienie
właśnie me serce dosięgło, lecz trzeba zakończyć te spory
Trojan i dzielnych Argiwów. Dosyć zła wszyscy doznali
- 32 -
przez Aleksandra i moją niezgodę. On dał jej początek.
Komu z nas Mojra przeznaczy śmierć w pojedynku, ten zginie,
a pozostali niech zawrą przymierze i wojnę zakończą.
Dwoje tu jagniąt przynieście: baranka białego i owcę
czarną - dla Ziemi i Słońca. Innego dla Dzeusa my damy.
I potężnego Pryjama wezwijcie, niech pakty potwierdzi
sam, skoro synów gwałtownych posiada i przeniewierczych,
aby ktoś nie mógł zuchwale Dzeusowi złamać przysięgi.
Myśli młodzieńcze zazwyczaj kołyszą się niby na wietrze,
ale gdy starzec jest obok, ten przed się, a także za siebie
spojrzy, by sprawa dla obu stron mogła wypaść najlepiej".
Tak powiedział. Ucieszył Achajów wszystkich i Trojan,
którzy mniemali, że teraz już skończą wojnę nieszczęsną.
Więc ustawiają zaprzęgi konne w rząd, z wozów wychodzą,
zbroje zdejmują i kładą je obok siebie na ziemi.
Jedni w pobliżu wojsk drugich. Niewielkie dzieliło ich pole.
Najpierw więc Hektor heroldów obydwóch do miasta wysyła,
aby jagnięta niezwłocznie tam przynieść i wezwać Pryjama,
potem zaś król Agamemnon Taltybijosa wyprawia
do wydrążonych okrętów, aby też jagnię rozkazał
przynieść. Ten zaraz usłuchał boskiego Agamemnona.
A do Heleny o białych ramionach tymczasem przybyła
Iris; kształt siostry przybrała mężowskiej, a Antenorydy
żony, bo król Helikaon, syn Antenora, za żonę
miał Laodikę, z piękności najpierwszą wśród córek Pryjama.
Iris znalazła Helenę w komnacie przy krosnach. Tam tkała
szatę obszerną z purpury, dwustronną, a na niej zapasy
jeźdźców wybornych trojańskich i spiżozbrojnych Achajów,
którzy pod pięścią Aresa krwawego przez nią cierpieli.
Blisko niej Iris o szybkich stopach stanęła i rzekła:
"Pójdź ze mną, moja kochana, przedziwne rzeczy zobaczysz:
jeźdźców wybornych trojańskich i spiżozbrojnych Achajów,
tych, którzy jedni na drugich Aresa w łzy obfitego
nieśli wpierw przez tę równinę, morderczej wojny stęsknieni,
a dziś w milczeniu zasiedli, przerwali krwawe zapasy
wsparci o tarcze przy włóczniach wysmukłych i wbitych do ziemi.
Bo Menelaos, kochanek Aresa, a z nim Aleksander
będą niedługo o ciebie długimi włóczniami walczyli,
który odniesie zwycięstwo - ten miłą cię nazwie małżonką".
Tymi słowami bogini w jej sercu tęsknotę zbudziła
słodką za pierwszym małżonkiem, za miastem i za rodzicami.
Zaraz więc ciało okryła srebrzyście lśniącą zasłoną
i opuściła komnatę, wzruszenia łzy wylewając.
Sama nie poszła, służebne dwie kroczą śladem swej pani:
córka Pitteusa, Ajtra, i wielkooka Klymene.
Prędko przybyły w to miejsce, gdzie Skajska widnieje brama.
Tam przy Pryjamie zasiedli kręgiem: Pantoos, Tymojtes,
Lampos i Klytios, Aresa potomek - wódz Hiketaon,
z Ukalegonem Antenor, obydwaj znani z mądrości;
ludu starszyzna czcigodna przy Skajskiej czuwała bramie.
- 33 -
Starość ich już uwolniła od walki, lecz byli mówcami
znakomitymi, podobni leśnym piewikom, co w gęstwie
drzewa ukryte tryskają dźwiękiem jak kwiat delikatnym -
tak przewodnicy trojańscy wszyscy na baszcie siedzieli.
A gdy ujrzeli Helenę ku baszcie podążającą,
jedni do drugich nieznacznie te słowa mówili skrzydlate:
"Jak winić Trojan i w pięknych nagolenicach Achajów
za to, że długo tak znoszą tę wojnę dla takiej kobiety,
co nieśmiertelnym boginiom pięknością swoją jest równa.
Ale choć piękna, jednakże niech wraca do kraju okrętem,
by nie przyniosła nam kiedyś i naszym dzieciom zagłady".
Tak mówili. A Pryjam przywołał głośno Helenę:
"Podejdź tu, córko kochana, bliżej i usiądź koło mnie.
Swego pierwszego małżonka stąd ujrzysz, przyjaciół i krewnych.
W tobie ja winy nie widzę, gdyż winni są tylko bogowie,
oni tę wojnę Achajów obfitą w łzy nam zesłali.
Powiedz mi, jak się nazywa ten człowiek taki olbrzymi?
Cóż to za Achaj, z wyglądu mąż jakiś dzielny i wielki?
Wprawdzie nie wyższy od innych, co przerastają go głową,
lecz tak pięknego, jak tamten, jeszczem nie widział na oczy,
a jak dostojny jest przy tym. Ten mąż na króla wygląda".
Rzekła mu na to Helena, najbardziej boska wśród kobiet:
"Drogi mój ojcze, przed tobą jam wstydu pełna i lęku!
Bodajby śmierć mnie dosięgła okrutna, zanim w te strony
z synem twym razem przybyłam, dom porzucając rodzinny,
rozkwitającą córeczkę i rówieśnice powabne.
Ale nie stało się według mej chęci i płaczę na próżno.
A o co pytasz i czego jesteś ciekawy - odpowiem.
To Agamemnon Atryda, rozległej władca dziedziny,
jako król - dobry, a także włócznią przepysznie władnący;
bratem był męża mnie nędznej. . . Czyż był nim kiedyś zaiste?".
Tak powiedziała. A starzec podziwiał go i zawołał:
"Dumny Atrydo, dla szczęścia zrodzony, przez bogów wybrany,
wiele to młodzi achajskiej pod swoją władzą uginasz!
Kiedyś, gdym przybył do Frygii, krainy w winorośl bogatej,
wielu tam Frygów widziałem, co rącze mieli rumaki -
plemię Otreusa, a także Mygdona, co bogom był równy.
Wojska obozem tam stały nad Sangariosu brzegami,
jako sojusznik ja również znalazłem się między nimi,
wtedy gdy go Amazonki napadły do mężów podobne.
Jednak nie było ich tylu, jak tych bystrookich Achajów".
Potem zapytał znów starzec, gdy ujrzał Odyseusza:
"Powiedz mi jeszcze, kochana córeczko, któż to jest taki,
ten, co o głowę jest niższy od Agamemona Atrydy,
ale wydaje się za to szerszy w ramionach i w piersi,
zbroję błyszczącą położył na ziemi w plony obfitej,
sam zaś jak trzody przewodnik lustruje wojska szeregi,
rzekłbyś - podobny trykowi o runie gęstowełnistym,
który wśród wielkiej gromady srebrzystych owiec ugania".
Odpowiedziała mu na to zrodzona z Dzeusa Helena:
- 34 -
"Ten - to jest syn Laertesa, Odysej wielce obrotny;
wychowywała go twarda ziemia Itaki skalistej,
znany jest z różnych forteli i z przebiegłości roztropnej".
Zwrócił się ku niej rozumny Antenor i tak powiedział:
"Zgodne są z prawdą, kobieto, te słowa, które wyrzekłaś.
Był tu już bowiem i przedtem w poselstwie boski Odysej
z Menelaosem, kochankiem Aresa. Po ciebie przybyli.
Wtedy przyjaźnie obydwóch w domostwie moim gościłem,
dobrze poznając ich wygląd oraz przebiegłość roztropną.
Kiedy znaleźli się obaj wśród Trojan na zgromadzeniu,
stojąc, górował ponad nim Menelaj szeroki w ramionach,
ale gdy siedli obydwaj - przewyższał go Odyseusz.
A gdy zaczęli snuć myśli swoje przebiegłe i słowa,
zwięźle i krótko przemawiał wobec zebranych Menelaj,
w słowach nielicznych, choć jasnych, bo nie był on gadatliwy
oraz od wątku nie zbaczał, chociaż latami był młodszy.
Ale gdy podniósł się z miejsca Odysej wielce obrotny,
stanął i w ziemię spoglądał z opuszczonymi oczami,
berłem ni wstecz, ni do przodu nie ruszył, lecz wciąż nieruchomo
trzymał je w ręku przed sobą, jakby trzech zliczyć nie umiał;
można by myśleć, że prostak albo z rozumu obrany.
Jednak gdy wreszcie wydobył potężny głos ze swej piersi,
słowa z ust sypiąc podobne wirem do śnieżnej zamieci,
nikt ze śmiertelnych z Odysem w tej chwili nie mógł się równać.
Patrząc na wygląd Odysa, przestalibyśmy się dziwić".
Starzec na widok Ajasa po raz już trzeci zapytał:
"Kto jest ten jeszcze Achajczyk, mąż jakiś dzielny i wielki,
co szerokością swych ramion i głową przewyższa Argiwów?".
Odpowiedziała mu boska, o sukni powiewnej Helena:
"Ten - to straszliwy jest Ajas, zagroda, co broni Achajów.
Wśród Kreteńczyków zaś, z tamtej strony, jak bóg - Idomeneus
stoi, wodzowie kreteńscy przy nim skupili się wkoło.
Nieraz go już Menelaos, kochanek Aresa, przyjmował
w naszym domostwie, ilekroć z Krety przybywał w gościnę.
Teraz i innych tam widzę Achajów o bystrym spojrzeniu,
których znam dobrze i wszystkich mogłabym nazwać z imienia;
tylko dwóch dostrzec nie mogę, stojących na czele narodów -
koni pogromcy, Kastora, i Polydeuka pięściarza,
braci mych drogich, bo przecież ta sama zrodziła nas matka.
Czyżby opuścić nie chcieli Lacedemonii powabnej?
Nie, chyba tutaj przybyli na lotnych w żegludze okrętach,
ale nie chcieli do walki pospołu z innymi wyruszyć,
bojąc się wstydu i hańby, tej, która jest moim udziałem".
Tak mówiła, lecz tamtych już ziemia życie tworząca
w Lacedemonii pokryła, w ich drogim kraju ojczystym.
A heroldowie tymczasem nieśli przez miasto ofiary
paktu wiernego: jagnięta i wino radość dające,
owoc uprawnych pól, w worach ze skóry koźlej. Idajos
herold dzban przyniósł błyszczący i szczerozłote puchary,
stając przy starcu Pryjamie i w takie odezwał się słowa:
- 35 -
"Synu Laomedonta, wstań z miejsca, wzywają cię pierwsi
z Trojan, jeźdźców wybornych, i spiżozbrojnych Achajów,
abyś stąd zszedł na równinę zaprzysiąc wierne przymierze,
bo Aleksander z kochankiem Aresa, Menelaosem,
będą o żonę walczyli długimi włóczniami zażarcie.
Który zwycięży, małżonkę i skarby wspaniałe zabierze,
wojska zaś przyjaźń i wierny pakt zawrą. My tu zostaniemy,
w Troi, a tamci odpłyną do Argos znanego z szlachetnych
koni i do Achai pięknością kobiet wsławionej".
Tak rzekł. Przestraszył się starzec i towarzyszom rozkazał
wóz przygotować bojowy, a ci usłuchali niezwłocznie.
Wstąpił nań Pryjam sędziwy i lejce, wstecz ciągnąc, naprężył,
razem z nim skoczył Antenor na piękny rydwan bojowy.
Rącze rumaki ruszyły na pole przez Skajską bramę.
A gdy znaleźli się obaj pośrodku Achajów i Trojan,
z wozu pięknego wysiedli na ziemię w plony obfitą,
idąc pomiędzy wojskami walecznych Achajów i Trojan.
Powstał przed nimi natychmiast nad wodze wódz Agamemnon
i Odyseusz obrotny. A heroldowie czcigodni
paktu wiernego ofiary zaczęli składać - więc wino
w dzbanach mieszają i wodę wnet wodzom leją na ręce.
Sięgnął Atryda do boku ręką i chwycił nóż ostry,
który przy pochwie od miecza wielkiego zawsze mu zwisał,
wełnę na głowach jagnięcych obciął i podał heroldom,
by rozdzielili ją pierwszym spomiędzy Achajów i Trojan.
Sam zaś Atryda potężny wzniósł ręce i zaczął się modlić:
"Dzeusie, nasz ojcze, co władasz Idą, przesławny, mocarny;
ty, który wszystko dostrzegasz i słyszysz wszystko, ty, Słońce;
Rzeki i Ziemio; a także wy, co w podziemiach karzecie
ludzi nieszczęsnych, tych, którzy nie dotrzymali przysięgi -
bądźcie nam teraz świadkami i strzeżcie wiernego przymierza!
Jeśli więc Menelaosa zabije dziś Aleksander -
niechże posiada Helenę i wszystkie skarby zabrane,
my zaś do kraju wrócimy na lotnych w żegludze okrętach.
Gdy Menelaos o jasnych włosach tamtego zabije -
wówczas Trojanie oddadzą Helenę i skarby zabrane.
Przy tym daninę zapłacą przypadającą Argiwom,
aby z niej mieli pożytek w przyszłości ludzie potomni.
Gdyby natomiast król Pryjam i Pryjamowi synowie
nie zapłacili daniny, chociażby padł Aleksander,
wtedy znów ruszę do walki i nie daruję zapłaty,
trwać będę tu niestrudzenie, aż końca wojny doczekam".
Rzekł - i jagnięce ciął gardła spiżem, co nie zna litości,
potem je złożył na ziemi obydwa, jeszcze drgające,
z duszy wyzute, zmartwiałe, bo spiż wypędził z nich życie.
Potem zebrani czerpali ze dzbana wino w puchary
i ulewali w ofierze, do bogów wiecznych się modląc.
I tak przemawiał niejeden spomiędzy Achajów i Trojan:
"Dzeusie przesławny, mocarny, i wy, nieśmiertelni bogowie,
bodajże tym, którzy pierwsi przymierza złamią przysięgi,
- 36 -
z głowy na ziemię wypłynął mózg jak z pucharów to wino,
im i ich dzieciom, a żony w niewolę niech się dostaną".
Tak mówili, lecz nie chciał Kronida ich modłów wysłuchać.
Wtedy potomek Dardana, Pryjam, w te ozwał się słowa:
"Teraz, Trojanie i w pięknych nagolenicach Achaje,
słów mych słuchajcie! Powracam do przewiewnego Ilionu,
byłoby trudno mi bowiem na własne oczy oglądać
syna miłego, jak walczy z Menelaosem, kochankiem
boga Aresa. Dzeus tylko i nieśmiertelni bogowie
wiedzą, któremu z nich obu śmiertelny kres przeznaczony".
Kładąc na wozie jagnięta, rzekł mąż, co bogom był równy.
Potem na rydwan sam wstąpił i lejce, wstecz ciągnąc, wyprężył.
Razem z nim skoczył Antenor na wóz przepiękny bojowy
i zawróciwszy rumaki, ruszyli w stronę Ilionu.
Hektor zaś, syn Pryjamowy, wraz z boskim Odyseuszem
najpierw bliskiego spotkania plac wymierzyli, a potem
w hełmie spiżowym losami wstrząsali, aby wskazały,
który z obydwóch ma pierwszy swą włócznię rzucić spiżową.
Wtedy tłum zaczął się modlić, wznosząc do góry ramiona,
i tak przemawiał niejeden spomiędzy Achajów i Trojan:
"Dzeusie, nasz ojcze, co władasz Idą, przesławny, mocarny,
pozwól, by ten, który waśni wzajemnej stał się przyczyną,
życie utracił i zstąpił w Hadesa dom niezgłębiony,
nam zaś utrwalić daj przyjaźń wieczystą i wierne przymierze!".
Tak przemawiali, a Hektor o hełmie wiejącym kitami,
wzrok odwróciwszy, hełm wstrząsnął - i wypadł los Parysowy.
Wtedy zasiedli rzędami wszyscy, a każdy przy koniach
swych bystronogich i zbrojach kunsztownych, co obok leżały.
A na ramiona tymczasem już boski kładł Aleksander,
mąż pięknowłosej Heleny, swą zbroję wykutą misternie.
Najpierw nałożył na nogi nagolenice ozdobne,
mocno ściągnięte przy obu kostkach srebrnymi klamrami,
potem pierś swoją pancerzem otoczył lśniącym dokoła -
pancerz to był Lykaona, braterski, pasował na niego.
Miecz przez ramiona spiżowy przewiesił jeszcze, srebrnymi
zdobny ćwiekami, i tarczę wziął w ręce, ogromną i ciężką,
pięknej roboty hełm włożył o końskich grzywach na głowę
dumną. U góry nad hełmem zachwiały się kity straszliwie.
W końcu wziął włócznię, co dobrze mu pasowała do ręki.
Wódz Menelaos waleczny w tym czasie także się zbroił.
Skoro więc już wśród swych drużyn obydwaj się uzbroili,
wyszli na środek pomiędzy wojsko Achajów i Trojan
strasznie na siebie patrzący. Lęk wszystkich Trojan przeniknął,
jeźdźców wybornych, i w pięknych nagolenicach Achajów.
W końcu wprost siebie na placu zmierzonym blisko stanęli,
potrząsający włóczniami i wrąc nienawiścią wzajemną.
Wpierw Aleksander swą włócznię, która rzucała cień długi,
cisnął, i celu nie chybił, w sam środek tarczy Atrydy,
ale nie przebił wskroś spiżu, ugiął się bowiem na tarczy
twardej grot włóczni. Więc podniósł spiż Menelaos Atryda
- 37 -
jako następny, do Dzeusa ojca żarliwie się modląc :
"Pozwól mi, Dzeusie, ukarać tego, co zło mi wyrządził
pierwszy, zwyciężyć mą ręką boskiego daj Aleksandra,
niech się niejeden przerazi z żyjących ludzi w przyszłości
niegodziwością odpłacać za przyjaźń i za gościnę".
Tak powiedział i włócznię, która rzucała cień długi,
cisnął, i celu nie chybił, w sam środek tarczy Priamidy.
Tarczę błyszczącą na wylot gwałtowna włócznia przebiła
i przeorawszy przy biodrze pancerz kunsztownej roboty,
trafiła prosto w podbrzusze, rwąc dołem chiton na strzępy
grotem. Lecz schylił się tamten i czarnej śmierci uniknął.
Wtedy Atryda, chwyciwszy miecz ze srebrnymi ćwiekami,
trzasnął w szczyt hełmu z sił wszystkich, lecz na grzebieniu spiżowym
prysnął w trzy, w cztery kawały miecz i wysunął się z dłoni.
Jęknął Atryda i spojrzał wzwyż na szerokie niebiosa:
"Dzeusie, mój ojcze, ze wszystkich, jacy są, bogów najgorszy!
Że Aleksandra ukarzę niegodziwego, wierzyłem,
ale mi teraz miecz w rękach prysnął i włócznia spiżowa
próżno wymknęła się z ręki - już nie mam czym w niego ugodzić".
Rzekł to i skoczył, pochwycił za kitę z grzyw końskich na hełmie,
wlokąc go między o pięknych nagolenicach Achajów.
Szyję Parysa uroczą wzorzystym dławił rzemieniem,
który pod brodą zapięty umacniał ciasno przyłbicę.
Zawlókł go byłby do swoich i sławę zyskał niezmierną,
gdyby się w lot nie spostrzegła Kipryda, córka Dzeusowa.
Silnie rzemień wołowy zwyciężonego przecięła,
w dłoni żylastej jedynie została pusta przyłbica.
Tę więc bohater Achajom o pięknych nagolenicach
cisnął z rozmachem. Wnet wierni unieśli ją towarzysze.
On rozjątrzony tymczasem, chcąc wroga zabić, znów natarł
włócznią spiżową. Tamtego porwała wnet Afrodyta,
jak to jest w mocy bogini, i otuliwszy obłokiem,
w lot do sypialni uniosła tchnącej woniami pachnideł.
Sama przywołać Helenę śpieszy i wnet ją spotkała.
Stała na baszcie wysokiej. Otaczał ją tłum Trojanek.
Sukni dotknąwszy przepięknej, leciutko ją pociągnęła,
postać kobiety sędziwej przybrawszy do tej rozmowy -
prządki. Kiedy Helena w Lacedemonii mieszkała,
ta wełnę przędła jej zręcznie, najbardziej przez nią lubiana.
W tej Afrodyta postaci zbliżając się, przemówiła:
"Pójdź! Aleksander cię wzywa, ażebyś do domu wracała.
Czeka na ciebie w sypialni na łożu cudnie rzeźbionym,
promieniejący pięknością i strojem. Ty anibyś zgadła,
że z pojedynku powrócił, raczej, że pójdzie do tańca
albo po tańcu skończonym usiadł, by spocząć przez chwilę".
Tak powiedziała i serce w piersiach Heleny wzburzyła;
więc zobaczywszy jej szyję przepiękną, godną bogini,
piersi, co budzą namiętność, i oczy blaskiem płonące,
pełna trwożnego podziwu w takie ozwała się słowa:
"Chcesz mnie, okrutna, na nowo jakimś podstępem omamić!
- 38 -
Gdzie, do jakiego wpierw miasta bogato zaludnionego
mnie zaprowadzisz? Do Frygii czy do powabnej Meonii,
jeśli i tam ulubieńca posiadasz z rodu śmiertelnych?
Gdy Menelaos zwyciężył boskiego dziś Aleksandra
i choć niegodną, do domu zamierza mnie uprowadzić,
ty pojawiłaś się tutaj, znów jakąś knująca zdradę!
Idźże i przy nim pozostań, rzuć bogów zaszczytne drogi,
nigdy swoimi stopami nie dotknij granic Olimpu,
lecz troszcz się zawsze o niego, opiekuj się nim i pilnuj,
aż cię małżonką uczyni w przyszłości lub niewolnicą.
Ja już nie pójdę do niego. To nie przystoi zaiste,
bym sposobiła mu łoże. Znowu by ze mnie Trojanki
drwiły pospołu. Już dosyć mam smutkiem serce zgryzione".
Boska jej wnet Afrodyta gniewem płonąca odpowie:
"Ty mnie nie drażnij, zuchwała, nie gniewaj, bo cię porzucę
i znienawidzę tak samo, jak teraz kocham bezmiernie.
Klęski jednakże: okrutne na oba ludy sprowadzę
i na Danajów, i Trojan, ty zginiesz śmiercią okrutną".
Tak powiedziała. Strach przejął zrodzoną z Dzeusa Helenę.
Poszła w milczeniu okryta zasłoną lśniącą srebrzyście,
wszystkich Trojanek uwagi uchodząc. Szła przed nią bogini.
Gdy w Aleksandra domostwo przepiękne już obie wstąpiły,
służebne do swej roboty wzięły się żywo, a ona,
boska małżonka, w sypialni wysoko sklepionej stanęła.
Wnet Afrodyta, bogini śmiech kochająca, uniosła
krzesło i przed Aleksandrem naprzeciw je postawiła.
Siadła tam Dzeusa, co dzierży egidę, latorośl - Helena
i odwróciwszy swe oczy od męża, tak go łajała:
"Z bitwy powracasz! Bodajbyś zginął tam raczej, zmożony
ręką dzielnego człowieka, co był mym pierwszym małżonkiem.
A tak się przedtem chełpiłeś, że Menelaosa, kochanka
Aresowego, prześcigniesz siłą i ręką, i włócznią.
Idź więc i niech Menelaos, kochanek Aresa, i teraz
stanie do walki dwukrotnie wraz z tobą, lecz dobrze ci radzę:
zostaw go lepiej w spokoju i przeciw Menelajowi
jasnowłosemu do bitwy nie ruszaj, spotkania nie żądaj
tak nieroztropnie, gdyż prędko pokonałby ciebie swą włócznią".
Na to Parys takimi wnet odpowiedział słowami:
"Żono, już nie rań mi duszy i ciężkich zarzutów zaprzestań.
Dziś Menelaos mnie wprawdzie zwyciężył z pomocą Ateny,
ale i ja go zwyciężę. I mnie pomagają bogowie.
Pójdź teraz, spocznij na łożu! Oddajmy się dziś miłości!
Nigdy mi serca, zaprawdę, tak żądza nie omroczyła,
nawet w tym dniu, gdy raz pierwszy z Lacedemonii powabnej
z tobą, porwaną, płynąłem na lotnych w żegludze okrętach
i gdy złączyła nas miłość i łoże na wyspie Kranai -
kocham cię teraz tak samo i słodka mnie żądza porywa!".
Tak powiedział i pierwszy do łoża szedł, za nim małżonka.
A gdy na łożu rzeźbionym oboje odpoczywali,
błąkał się wściekle wśród tłumu, jak dzikie zwierzę, Atryda,
- 39 -
chcąc podobnego do bogów napotkać gdzie Aleksandra,
lecz kochankowi Aresa, Menelaosowi, nie zdołał
nikt Aleksandra ni z Trojan, ni z ich sprzymierzeńców pokazać.
Jeśli kto go zobaczył, nie ukryłby go z miłości,
wszystkim był bowiem ten człowiek jak czarna śmierć nienawistny.
Wtedy rzekł do nich te słowa nad wodze wódz Agamemnon:
"Mnie, Dardanidzi, Trojanie i sprzymierzeńcy, słuchajcie!
Dziś Menelaos, kochanek Aresa, w spotkaniu zwyciężył!
Więc nam oddajcie Helenę argejską i skarby zabrane
zwróćcie, także daninę zapłaćcie od was należną,
aby z niej mieli pożytek w przyszłości ludzie potomni".
Tak powiedział Atryda - poparli go wszyscy Achaje.
Pie
śń
IV
Miejsca zająwszy w krąg Dzeusa, bogowie się zgromadzili
w złotej komnacie na ucztę. Wśród bogów Hebe dostojna
nektar rozlewa; bogowie jedni ku drugim złociste
czary podnoszą, na Trojan gród spoglądając z wyżyny.
Dzeus, syn Kronosa, spróbował rozgniewać wyniosłą Herę,
słówkiem jątrzącym podrażnić, i tak z przekąsem powiedział:
"Dwie Menelaos boginie ma, co troskliwie go strzegą:
Herę argejską i dzielną z Alalkomenaj Atenę.
Ale cóż z tego, że obie cieszą się jego widokiem,
patrząc z daleka. Inaczej o swego dba Afrodyta
Parysa. Śmiech kochająca bogini stale jest przy nim.
Teraz go też ocaliła, wydarła ze szponów śmierci,
choć Menelaos, kochanek Aresa, w boju zwyciężył.
Trzeba się nam zastanowić, jak by tę sprawę zakończyć.
Czy mamy wrogą nienawiść i straszną wojnę rozpętać
znowu? czy trwałą przyjaźnią związać obydwa narody?
Jeśli to wyda się wszystkim bogom przyjemne i miłe,
miasto rodzinne Pryjama nienaruszone zostanie,
a Menelaos Helenę argejską z miasta zabierze".
Tak Dzeus powiedział. Zmarszczyły się na to Atena i Hera;
siedząc przy sobie, wszelakich nieszczęść Trojanom życzyły.
Jednak Atena zmilczała, nie powiedziała ni słowa;
choć rozgniewana na Dzeusa ojca, złość w sercu zdławiła.
Hera natomiast, nie mieszcząc gniewu w swej piersi, tak rzekła:
"Synu Kronosa okrutny! Jakie mówiłeś tu słowa?
Czyżbyś chciał trud mój niezmierny i pot, co zalewał mi czoło,
bezużytecznym uczynić? Toż umęczyłam swe konie,
wojska gromadząc na zgubę Pryjama i jego dzieci.
Rządź, lecz my - inni bogowie - nie każdy rozkaz uznamy".
Dzeus, co obłoki gromadzi, z ogromnym gniewem zakrzyknął:
"Cóż ci, nieszczęsna, zrobili złego synowie Pryjama
oraz sam Pryjam, że z taką zaciekłą złością nastajesz,
by Ilion pięknie wzniesiony, sławny gród Trojan, w proch zetrzeć?!
Gdybyś ty mogła przekroczyć bramy i mury wysokie,
tobyś Pryjama i synów Priamowych żywcem pożarła
wraz z Trojanami wszystkimi i wściekły gniew nasyciła.
- 40 -
Rób, co chcesz! Mimo wszystkiego, nie życzę sobie, by spory
ciebie i mnie powaśniły i wiodły do trwałej wojny!
Ale coś jeszcze ci powiem, a ty w umyśle swym rozważ:
jeślibym ja też zapragnął jakoweś miasto w pył zetrzeć,
które okaże się tobie drogie i zechcesz go bronić,
niczym nie będziesz powściągać mojego gniewu - ustąpisz! -
bo i ja wolę ci daję bez serca mojego woli.
Wierz mi, ze wszystkich pod słońcem czy wyiskrzonym gwiazdami
niebem, gdziekolwiek mieszkają tylko śmiertelni, największą
czcią miasto Ilion obdarzam święte i starca Pryjama
oraz Pryjama lud, włócznią władającego tak dzielnie.
Nigdy tam bowiem na moim ołtarzu nie braknie ofiary
z wina i zwierząt spalanych, co dla nas czci jest wyrazem".
Na to mu tak wielkooka, dostojna Hera odrzekła:
"Trzy miasta są mi najmilsze ze wszystkich innych na ziemi:
Argos i Sparta, a trzecie - szerokouliczne Mykeny.
Zburz je, o ile nienawiść nakaże ci ich zniszczenie.
Ja się nie będę wstawiała o nie i sporów zaniecham.
Jeśliby nawet ich zguba w mym sercu gniew obudziła,
gniewem nie zdołam cię wstrzymać, wszak jesteś ode mnie silniejszy!
Ale mój trud i zabiegi nie mogą przepaść daremnie.
Jestem boginią. Mój boski ród jednakowy jest z twoim!
Życie mnie także przebiegły dał Kronos, więc me dostojeństwo
z rodu boskiego pochodzi, a także z imienia małżonki
twojej, co władzę najwyższą sprawujesz wśród nieśmiertelnych.
Ale już w końcu ustąpmy wzajemnie jedno drugiemu:
ty - mnie, ja - tobie. Świadkami niech będą inni bogowie
wiecznie żyjący! Ty zechciej rozkazać boskiej Atenie,
aby zstąpiła pomiędzy Achajów dzielnych i Trojan.
Niechże nakłoni lud Trojan, by na walecznych Argiwów
zbrojnie natarli i przez to układy pierwsi zerwali".
Tak powiedziała. Wysłuchał ją Ojciec bogów i ludzi.
Zaraz do boskiej Ateny te słowa powiedział skrzydlate:
"Śpiesz i szeregi odszukaj Achajów dzielnych i Trojan.
Nakłoń lud Trojan podstępnie, ażeby na mężnych Argiwów
zbrojnie natarli i przez to układy pierwsi zerwali".
Tymi słowami podniecił nienawiść w sercu Ateny.
Zaraz spłynęła na ziemię ze szczytów śnieżnego Olimpu.
Jak gwiazda, którą zapalił syn przebiegłego Kronosa
na znak dla morskich żeglarzy lub wojujących narodów,
świecąc, wspaniale dokoła rozrzuca iskry błyszczące -
gwieździe podobna Atena pomknęła, błyszcząc, na ziemię,
w środek dwóch wojsk. Spoglądali na nią przejęci zdumieniem
jeźdźcy trojańscy i w pięknych nagolenicach Achaje.
Tak się odzywał niejeden patrzący na swego sąsiada:
"Albo rozpęta się wojna złowroga i wrzawa bitewna,
albo połączy przymierzem przyjaznym obydwie strony
Dzeus, co dla rodu ludzkiego jedynym władcą jest wojny".
Tak się odezwał niejeden spomiędzy Achajów i Trojan.
W ciżbę trojańskich wojsk zeszła Atena i kształt Laodoka
- 41 -
Antenorydy, co mocny był w rzucie włóczni, przyjęła.
Bogom równego Pandara szukała, chcąc w tłumie go spotkać.
Wreszcie znalazła. Potężny, bez skazy, syn Lykaona
stał. Otaczały go krzepkie szeregi tarcze noszących
ludów, co wraz z nim od bystrych Ajsepu prądów przybyły.
Blisko stanęła Atena i rzekła te słowa skrzydlate:
"Lykaonido waleczny, czy zechcesz dziś mnie usłuchać?
Odważ się na Menelaja strzałę niechybną wypuścić,
wszystkim Trojanom na radość, a sobie na sławę ogromną.
Król Aleksander ci będzie rad spośród wszystkich najbardziej.
Pewno obdarzy cię pierwszy najświetniejszymi darami,
gdy Menelaja, dzielnego syna Atreusa, zobaczy
ułożonego na stosie z piersią przeszytą twą strzałą.
Nuże więc, mierz w Menelaja sławnego, a przedtem wznieś modły
do lykijskiego Apolla; ten jest łucznikiem przesławnym.
Przyrzecz mu dać hekatombę wspaniałą z owiec szlachetnych,
kiedy powrócisz do domu, do miasta świętego, Zelei".
Tak powiedziała Atena i nierozważnego skłoniła.
Szybko łuk gładki wydobył, co z rogów był wyrobiony
kozła dzikiego. Sam kiedyś, polując, w pierś go ugodził,
skryty w zasadzce, gdy zwierzę zeskakiwało ze skały;
prosto w pierś trafił, a kozioł ze szczytu na wznak się zwalił.
Głowę zdobiły mu rogi długości szesnastu dłoni.
Wypolerował te rogi mistrz i kunsztownie ozdobił,
złączył to wszystko i spoił wygięcia złotymi hakami.
Pandar łuk mocno napięty uważnie oparł na ziemi,
w krąg towarzysze szlachetni z tarczami przed nim stanęli,
aby powstrzymać natarcie walecznych synów Achajów,
zanim Menelaj, syn dzielny Atreusa, nie będzie trafiony.
Pandar pokrywę kołczanu odkrył i strzałę zeń dobył,
jeszcze nie tkniętą, pierzastą, co rodzi czarne boleści.
Wnet na cięciwie grot ostry położył i zaniósł modły
do lykijskiego Apolla, co jest łucznikiem przesławnym,
z owiec szlachetnych ślubując mu hekatombę wspaniałą,
gdy już do domu powróci, do miasta świętego, Zelei.
Ujął za brzechwę naciętą razem z cięciwą wołową,
strunę przyciągnął do piersi, do łuku grotu żelazo.
A gdy potężny łuk napiął tak, że ten przyjął kształt koła,
dźwięknął róg, struna jęknęła donośnie, a strzała wzleciała
ostro, kanciasta, pragnąca na wskroś tłum cały przeorać.
Lecz, Menelausie, chronili cię nieśmiertelni bogowie
szczęśni - z nich córa Dzeusowa, darząca łupem, najpierwsza.
Ona stanęła przed tobą, przed mściwą strzałą cię strzegła;
ona jej grot odpędziła od twego ciała, jak matka,
która od dziecka, co słodko zasypia, muchy odgania;
ona zwróciła żeleźce tam, gdzie spinają się złote
klamry na pasie i pancerz łączy się dwoma płatami.
W ten więc pas szczelnie zapięty ugodził ostry grot strzały.
Pas ów misternej roboty na wskroś żeleźce przedarło,
pancerz kunsztownie wykuty przeryło, a także skórzany
- 42 -
płat, co ma ciało osłaniać miękkie - dla włóczni zagrodę
dobrze chroniącą. Lecz strzała i ten płat również przeszyła,
ale żeleźce wierzchołkiem zaledwie skórę drasnęło.
Zaraz krew ciemna jak chmura zaczęła sączyć się z rany.
Tak jak gorącą czerwienią kość słonia barwi kobieta
rodem z Meonii lub Karii, ozdobny konia naczółek,
składa go potem w komnacie; wielu by jeźdźców pragnęło
mieć go, lecz taka ozdoba złożona będzie dla króla,
naraz obydwóch uświetni jednako: woźnicę i konia -
tak zabarwiła ci nogi krew, Menelaju, purpurą
z bioder po kształtnych goleniach do pięknych kostek płynąca.
Wzdrygnął się z grozy i żalu nad wodze wódz Agamemnon,
kiedy krew ciemną zobaczył wysączającą się z rany.
Wzdrygnął się także Aresa kochanek, sam Menelaos,
ale gdy brzechwę zobaczył i grot od strzały na zewnątrz,
zamierający dech znowu powrócił do jego piersi.
Wziął Menelausa za rękę i tak rzekł wódz Agamemnon,
ciężko wzdychając, a za nim wzdychali w krąg towarzysze:
"Bracie kochany, na twoją śmierć zaprzysiągłem przymierze,
przeciw Trojanom jednego stawiając w bój za Achajów.
Trojan zraniła cię strzała. Zdeptano święte przysięgi.
Lecz potwierdzona przysięga krwią jagniąt, winem ofiarnym
oraz poręką prawicy nie może zostać daremna.
Choćby natychmiast ich nawet nie skarał Władca Olimpu,
tego dokona w przyszłości. Zapłacą za to nam szczodrzej -
swymi własnymi głowami, a także żon swych i dzieci.
Duszą i całym umysłem wierzę w to wszystko najświęciej:
przyjdzie dzień taki, że padnie w gruz Ilion święty zwalony,
padnie i Pryjam, i naród zbrojnego w jesion Pryjama,
a Dzeus Kronida, co sterem spraw wszelkich włada z wysoka,
sam nad wszystkimi potrząśnie straszliwą swoją egidą,
za wiarołomstwo ich karząc. Nie będzie to bezskuteczne!
Lecz, Menelausie, o ciebie mnie gnębi ciężka zgryzota,
abyś nie umarł, by Mojra dni twoich nie dopełniła.
Do bezwodnego bym Argos powrócił wówczas zhańbiony.
Zaraz by wtedy Achaje ojczyznę swą przypomnieli,
pozostawiając na chwałę Pryjama króla i Trojan
w Argos zrodzoną Helenę. W trojańskiej ziemi twe kości
będą próchniały, gdy padniesz, a dzieła swego nie skończysz.
Powie tam wtedy niejeden z zuchwałych Trojan i butnych,
gdy Menelausa o sławie rozgłośnej grobowiec podepcze:
Niechby swój gniew Agamemnon we wszystkich sprawach tak kończył,
jako i dziś, gdy daremnie sprowadził wojsko Achajów,
aby do domu powrócić, do miłej ziemi ojczystej,
wiodąc stąd puste okręty, a Menelausa porzucił!?.
Powie tak któryś. A wtedy niechże mnie ziemia pochłonie!".
Aby otuchy mu dodać, rzekł jasnowłosy Menelaj:
"Bracie, odwagi! Nie wzniecaj trwogi wśród ludu Achajów.
Ostry bełt rany śmiertelnej nie zadał. Z zewnątrz mnie chronił
pas wyprawiony misternie, a pod tym pasem skórzany
- 43 -
płat z spiżowymi blatami. Płatnerz je dobrze wyrobił".
Na to mu tak odpowiedział władca i wódz Agamemnon:
"Bodaj tak było, jak mówisz, kochany mój Menelausie!
Zaraz ci lekarz opatrzy ranę i do niej przyłoży
leki przeróżne, co przerwą ból czarny niby krew skrzepła".
Rzekł i przywołał boskiego herolda wnet, Taltybiosa:
"Taltybijosie, natychmiast zawezwij tu Machaona,
co Asklepiosa jest synem bez skazy; niech tutaj przybędzie,
niech Menelaja opatrzy, dzielnego syna Atreusa.
?ucznik go jakiś w rzemiośle ćwiczony ugodził swą strzałą,
z Trojan czy z Lyków; dla siebie na chwałę - a nam na cierpienie".
Tak powiedział, a herold wezwania jego usłuchał.
Ruszył z ogromnym pośpiechem przez tłum spiżozbrojnych Achajów
i Machaona herosa wyglądał oczyma. Zobaczył
wreszcie. Ten stał wśród szeregów krzepkiego tłumu, co tarcze
nosił, a przybył z nim z Trikki z ogromnych stad koni słynącej.
Stanął tuż przy nim i takie powiedział słowa skrzydlate:
"Pójdź, Asklepiado! Przyzywa cię władca nasz, Agamemnon,
byś Menelaja dzielnego opatrzył, syna Atreusa.
?ucznik go jakiś w rzemiośle ćwiczony ugodził swą strzałą,
z Trojan czy z Lyków; na chwałę dla siebie - a nam na cierpienie!".
Tak powiedział Taltybios i serce w piersiach mu wzruszył.
Weszli w tłum, prędko przez obóz szeroki przechodząc Achajów.
A gdy już doszli do miejsca, gdzie jasnowłosy Menelaj
ranny przebywał, a wkoło go otaczali wodzowie
najdostojniejsi, ten stanął wśród nich do bogów podobny.
Z pasa, co szczelnie opinał rannego, wydobył grot strzały,
aż się wygięły wstecz przy tym żeleźca ostre zadziory,
potem zdjął z niego pas lśniący i płat spod pasa skórzany,
lędźwie chroniący - blatami ze spiżu płatnerz go pokrył.
Kiedy zaś ranę obejrzał, gdzie gorzka strzała trafiła,
wyssał z niej krew i kojące do rany leki przyłożył
zręcznie. Dał niegdyś je Chejron rozumny ojcu drogiemu.
Gdy tak się o Menelaja troszczono o głosie donośnym,
Trojan szeregi do szturmu ruszyły pod tarcz osłoną.
Zbroje więc także Achaje włożyli walki spragnieni.
Snem zmorzonego nie ujrzałbyś wtedy Agamemnona,
ni ukrytego tchórzliwie czy niechętnego rozprawie,
rwał się on bowiem gwałtownie do bitwy dla mężów zaszczytnej.
Konie zostawił i rydwan od spiżu połyskujący -
miał je pod swoją opieką, zdyszane, Eurymedon,
mężny syn Ptolemajosa; temu dał życie Pejrajos.
Eurymedon miał z końmi być blisko, jeżeli wodzowi
sprawiającemu szeregi osłabłyby naraz kolana.
Wódz ruszył pieszo natychmiast, by przejrzeć mężów oddziały.
I gdy któregoś z Danajów władnących bystrymi źrebcami
w bój śpieszącego zobaczył, przystawał i tak ich zagrzewał:
"Niechże zajadłość wojenna, Argiwi, wśród was nie osłabnie!
Kłamstwu Dzeus ojciec na pewno orędownikiem nie będzie,
ale to sprawi tym, którzy złamali pierwsi przysięgę,
- 44 -
że delikatną im skórę poszarpią sępy drapieżne,
my zaś ich miłe małżonki, a także dzieci nieletnie
uprowadzimy na swoich okrętach, gdy miasto weźmiemy".
Kiedy zaś ujrzał, że stroni niejeden od krwawej rozprawy,
łajał ich groźnie pełnymi wielkiego gniewu słowami:
"Tchórze, niezdolni do walki wręcz, bezwstydnicy Argiwi!
Czemu stoicie zakrzepli w zdumieniu jak młode jelenie,
które zmęczone gonitwą pośród równiny szerokiej
stają, bo cała ich siła z serc im jelenich uciekła?
Właśnie i wy tak stoicie zdumieni, nie idąc do walki!
Oczekujecie na Trojan, by bliżej okrętów podeszli,
które na brzeg wyciągnięte o pięknych burtach tam stoją,
aby zobaczyć, czy ręki nie wzniesie nad wami Kronida?".
Władzę sprawując, tak sprawiał dowódca wojsk swoich szeregi.
Potem do wojsk Kreteńczyków przez mężów tłum się przedostał.
Ci w gotowości bitewnej stali w krąg Idomeneusa.
Ten stał na czele oddziałów z odwagi do dzika podobny,
a Meryjones na tyłach zagrzewał dalsze falangi.
Widząc ich, spłonął radością nad wodze wódz Agamemnon,
Idomeneusa słodkimi jak miód powitał słowami:
"Ciebie spomiędzy Danajów władnących bystrymi źrebcami
czczę, Idomenie, najbardziej w bitwach i w czynach twych innych,
podczas uczt także, gdy wino ciemne należne starszyźnie
najdostojniejsi z Argiwów mieszają z wodą w kraterach,
bowiem gdy porcję swą wszyscy o bujnych włosach Danaje
dawno wypili, twój puchar wciąż pełny stoi przed tobą,
tak jak i mój, byśmy mogli pić, kiedy dusza zapragnie.
Ruszaj więc teraz do bitwy jak dawniej pyszny swą siłą!".
Na to mu rzekł Idomeneus kreteński, dowódca waleczny:
"Zawsze, Atrydo, twym wiernym ja towarzyszem zostanę,
jak obiecałem ci kiedyś i potwierdziłem skinieniem.
Raczej zachęcaj mi innych o bujnych włosach Achajów,
aby zechcieli na Trojan uderzyć szybko, co swoją
świętą złamali przysięgę. Na nich śmierć czeka i kara.
Pierwsi albowiem, wbrew naszym układom, zaczęli walczyć".
Tak powiedział. Atryda z radością w sercu szedł dalej.
I do obydwóch Ajasów przez mężów tłum się przedostał.
Zbroje wdziewali obydwaj. Za nimi chmura piechoty.
Niby kóz pasterz, gdy chmurę z wierzchołka skały zobaczy,
która od morza nadciąga zachodnim wichrem pędzona;
z dala wydaje się jemu ta chmura czarna jak smoła,
kiedy znad morza nadciąga, zapowiedź burzy straszliwej,
pasterz kóz z trwogi drży, patrząc, i stado gna do pieczary -
tak z Ajasami dzielnymi przez boga wyhodowane
mężnej młodzieży falangi w bój wyruszały ponury;
ciemne jak las się jeżyły nad nimi tarcze i włócznie.
Widząc ich zbrojnych, radował się w sercu wódz Agamemnon
i do obydwóch Ajasów te słowa wyrzekł skrzydlate:
"Dzielni dowódcy w spiż zbrojnych Argiwów, dwaj Ajasowie!
Ani was trzeba zagrzewać, ani wydawać rozkazy,
- 45 -
w wojsku swym bowiem wy sami wzniecacie zapał do walki.
Gdybyś ty, Dzeusie, nasz ojcze, Ateno i Apollonie,
tchnęli we wszystkie w krąg serca żar, który w piersiach tych płonie,
prędko by zwalił się w gruzy potężny gród władcy Priama,
wzięty naszymi rękami i w proch bez śladu rozbity".
Tak powiedział i tamtych opuścił, do wojsk idąc innych.
Najpierw napotkał Nestora, dźwięcznego mówcę Pylosu.
Ten towarzyszy swych sprawiał i zapał wzniecał do walki
w krąg Pelagonta wielkiego, Chromiosa i Alastora,
władcy Bijasa, pasterza narodów, oraz Hajmona.
Jazdę na czele ustawił wraz z końmi i rydwanami,
pieszych skierował na tyły, licznych, odwagą szlachetnych -
twierdzę bitewną, a słabszych pośrodku wojsk swych umieścił,
aby tchórzliwych konieczność zmusiła sama do walki.
Najpierw tym z konnych zaprzęgów wydał rozkazy - polecił
konie na razie wstrzymywać i wielkiej ciżby unikać:
"Niechaj nie ufa nikt sztuce jeździeckiej ani odwadze
i z Trojanami nie idzie do walki, nim inni wyruszą,
ani ośmieli się cofać. To wasze siły osłabi.
Jeśli natomiast ktoś z wozu dosięgnie innych zaprzęgów,
zaraz niech włócznią uderza, tak będzie o wiele lepiej.
Miasta i mury w przeszłości tak zdobywali przodkowie -
namysł rozważny i ducha mężnego mając w swej piersi".
Tak w doświadczeniu wojennym starzec swe wojsko zagrzewał.
Widząc go, wódz Agamemnon ucieszył się i do niego
rozradowany w te słowa ozwał się zaraz skrzydlate:
"Bodajby, starcze, podobnie jak duch niezłomny w twej piersi
mogły ci służyć kolana i siły niewyczerpane.
Ale cię starość przygniata wspólna dla wszystkich. Bodajby
inny mąż dźwigał jej brzemię, a tyś był jeszcze wśród młodych".
Na to mu jeździec gereński, wódz Nestor, tak odpowiedział:
"Pragnąłbym tego, Atrydo, sam niźli ty jeszcze bardziej,
abym był taki jak kiedyś, gdym zabił Ereutaliona,
ale bogowie nie dają wszystkiego ludziom śmiertelnym.
Kiedyś i ja byłem młody, a teraz mnie starość przygniata.
Ale wśród jeźdźców zostanę i będę im wszystkim przewodził
radą i słowem, bo to jest zaszczytną nagrodą starości.
Miotać oszczepem przystoi młodzieży o tyle ode mnie
lat mniej mającej, co wierzy w niewyczerpane swe siły".
Tak powiedział. Atryda z radością w sercu go minął.
Dalej stał syn Peteosa, Menesteus, jeździec wyborny,
wśród Ateńczyków gromady znanych z zawołań bojowych.
Obok nich Odys przebiegły. Najbliżej był od Atrydy,
a Kefallenów szeregi niepokonane w krąg niego
stały, bo do nich obydwóch nie doszły bojowe okrzyki,
gdyż wyruszyły przed chwilą do krwawej walki falangi
Trojan w jeździectwie wspaniałych oraz Achajów. Więc stali
w oczekiwaniu na inny jakowyś oddział achajski,
który na Trojan uderzy i pierwszy bitwę rozpocznie.
Kiedy ich ujrzał nad wodze wódz Agamemnon, z łajaniem
- 46 -
zaraz odezwał się słowem skrzydlatym i do nich powiedział:
"Peteosa, przez Dzeusa hodowanego, potomku
oraz ty, znany z podstępów złych, zysku chciwy jedynie,
czemu to z boku stoicie, tchórząc? Czekacie na innych?
Bardziej przystałoby chyba obydwóm w pierwszych szeregach
stanąć i w bitwie płomiennej na wroga mężnie uderzyć!
Przecież was pierwszych na uczty do siebie wciąż zapraszałem,
gdy wyprawiali starszyźnie jakowąś ucztę Achaje.
Miło wam było mięsiwa wyjadać z rożna i winem
słodkim jak miód poić gardła, ile zapragnie go dusza;
teraz zaś miło wam patrzeć z daleka, chociażby Achajów
dziesięć oddziałów ciągnęło, by spiżem walczyć okrutnym".
Patrząc na niego złym okiem, przebiegły rzekł Odyseusz:
"Jakież ci słowa, Atrydo, zza płotu zębów uciekły?!
Więc opieszali jesteśmy Achaje, którzy na Trojan,
jeźdźców wybornych, Aresa ostrego żagiew wzniecamy?
Ujrzysz, gdy zechcesz i jeśli na sprawach tych tak ci zależy,
że Telemacha miłego ojciec w najpierwszych szeregach
stanie naprzeciw trojańskich jeźdźców. Na wiatr to mówiłeś".
Władca i wódz Agamemnon z uśmiechem mu na to powiedział,
widząc, że wodza obraził, i zaraz cofnął swe słowa:
"Laertiado, przez Dzeusa zrodzony, przebiegły Odysie,
ani ja ciebie nie ganię, ani wydaję rozkazy,
dobrze wiem bowiem, że serce uczucia żywi w twej piersi
dla mnie przyjazne. O wszystkim przecież myślimy podobnie.
Ale już idź. Do tej sprawy wrócimy później. Jeżeli
teraz coś źle powiedziałem, niech to zniweczą bogowie".
Tak powiedział i odszedł do innych wojsk, a te porzucił.
Znalazł wnet syna Tydeusa, Diomeda o duszy wyniosłej.
Stał wśród rumaków i wozów ściśle spojonych w zaprzęgi.
Obok zaś nich stał Stenelos, szlachetny syn Kapaneja.
Widząc go, łajać go począł władca i wódz Agamemnon
i odzywając się, takie powiedział słowa skrzydlate:
"Synu Tydeusa bez trwogi, który był jeźdźcem wspaniałym,
czemu się lękasz i szlakom bitwy bezczynnie przyglądasz?
Tchórzyć tak nie miał w zwyczaju spragniony walki Tydeusz -
pośród przyjaciół kochanych pierwszy w bój ruszał i walczył.
Mówią tak ci, co widzieli go w bitwie. Ja sam go nie znałem
ani widziałem go kiedy, ale przewyższać miał innych.
Kiedyś do Myken wyruszył, rzuciwszy wojenne szeregi,
wraz z Polynejkiem do bogów podobnym, by wojsko zgromadzić.
Z wojskiem zamierzał uderzyć na święte mury tebańskie.
Bardzo prosili, by sławnych móc sprzymierzeńców pozyskać.
Tamci nie chcieli odmówić, lecz chętnie ich próśb wysłuchali.
Jednak Dzeus zesłał złe znaki i udaremnił te plany.
Pozostawili więc Teby i w dalszą drogę ruszyli.
Gdy nad Azopem stanęli trawami i trzciną zarosłym,
stąd znów Achaje Tydeusa z poselstwem innym wysłali.
Zaraz wyruszył i zastał potomków licznych Kadmosa,
gdy ucztował w pałacu potęgi Eteoklesa.
- 47 -
Tam, choć był gościem jedynym, wyborny jeździec Tydeus
wcale się nie bał, choć przecież był sam wśród wielu Kadmejów,
lecz do zawodów ich wyzwał i wszystkich w walce zwyciężył
łatwo. Pomocą mu była w zmaganiach wszelkich Atena.
Gniewni Kadmeje, chłostając rumaki swe ościeniami,
w drodze powrotnej zasadzkę na niego przygotowali.
Wodzów na czele dwóch było i pięćdziesięciu młodzieży:
Majon, syn Hajmona, do nieśmiertelnych podobny,
i Autofona potomek, Polyfont w bitwie uparty -
ale Tydeus tym także sromotny koniec zgotował.
Wszystkich pokonał. Jednego wyprawił tylko do domu -
życie Majona oszczędził żądaniom bogów posłuszny.
Taki był oto Tydeus etolski! Syn jego wśród bitwy
dużo od niego jest gorszy, w gadaniu za to silniejszy!".
Tak powiedział. Diomedes nie odrzekł na to ni słowa,
z czcią wysłuchując w milczeniu słów króla, choć były surowe.
Ale mu syn Kapaneusa sławnego tak odpowiedział:
"Nie wypowiadaj, Atrydo, kłamstw, bo ci prawda wiadoma -
ojców obydwaj dzielnością o wieleśmy już przerośli.
Chyba to wiesz, żeśmy Teby o siedmiu bramach zdobyli,
chociaż pod mury Aresa przybyło wojska niewiele,
posłuszni boskim wyrokom i ufni w pomoc Dzeusową.
Nasi ojcowie zaś własną zginęli nieroztropnością -
sławy więc ich z naszą sławą nawet nie staraj się równać!".
Patrząc na niego złym okiem, tak rzekł potężny Diomedes:
"Zamilcz, mój drogi, i lepiej w milczeniu słów mych posłuchaj!
Żalu do Agamemnona, pasterza narodów, nie czuję
za to, że zapał w Achajach o pięknych nagolenicach
wzbudza do walki, bo sławę zdobędzie sam, gdy Achaje
Trojan zwyciężą i święty Ilionu gród w pył powalą.
Ciężka zaś boleść nań spadnie, jeżeli ulegną Achaje.
Nuże więc, także my obaj do walk zaciętych wyruszmy!".
Tak powiedział. I skoczył w pełnym rynsztunku na ziemię.
Zbroja spiżowa w krąg piersi władcy straszliwie zabrzękła,
kiedy wyruszał. Takiego i dzielny by się przeraził!
I tak jak fala, co wzdętym wałem przy skalnym wybrzeżu
kłębi się, w krąg bałwanami gwałtownym wichrem wzburzona,
najpierw z daleka na morzu wre, potężnieje, a potem
chluśnie na brzeg w dzikim pędzie, zagrzmi przy cyplu i wkoło
skałę zaleje wydęta, i słoną pianą w krąg tryśnie -
tak poruszały się gęsto jak fale falangi Danajów,
śpiesząc zdyszane do walki. Każdemu rozkazy wydaje
własny dowódca. W milczeniu szli inni. I anibyś odgadł,
że się przybliża tak liczne wojsko mające głos w piersi.
Milcząc, stąpali, lękając się wodzów. Na wszystkich dokoła
barwny połyskał rynsztunek. Szli naprzód okryci zbrojami.
Trojan zaś wojska tysiączne, jak owce w bogacza zagrodzie
podczas udoju, gdy stoją, dając jak śnieg białe mleko,
i pobekują bez przerwy, bo słyszą jagnięce głosy -
tak rozlegały się Trojan okrzyki po równi szerokiej.
- 48 -
Bowiem gwar nie był jednaki u wszystkich i mowa nie jedna -
wojska przeróżne tam były i pomieszane języki.
Tamtych pchał Ares do walki, a tych jasnooka Atena,
Trwoga i Zgroza, i wiecznie wzburzona, zawzięta Niezgoda,
co towarzyszką jest wierną i siostrą Aresa, zabójcy
mężów. Na razie niewielka, lecz potem dorasta i sięga
głową do nieba powały, choć przy tym stąpa po ziemi.
Wtedy pomiędzy nich także rozterkę im wspólną rzuciła,
błądząc pomiędzy tłumami i jęki wzmagając człowiecze.
Kiedy zbliżyły się wojska nacierające na siebie,
wręcz się zderzyły puklerze i włócznie, i mężów zawziętość
w zbroje spiżowe odzianych, a w środku tarcze wypukłe
zwarły się jedne z drugimi. Zgiełk straszny o niebo uderzył.
Razem zmieszały się skargi i krzyk radosny zwycięzców;
tych, co ginęli, i ciosy wymierzających. Krwi strumień
spłynął na ziemię. Jak bystre potoki z gór spadające,
razem spływając w dolinę, zmieszają swe rwące wody
z wielkich dwóch źródeł w głębokiej wytryskujących dolinie;
z dala od gór szum tej wody do trzód pasterza dociera -
tak gdy zmieszały się wojska, zgiełk wybuchł straszny i wrzawa.
Pierwszy Antiloch pokonał zbrojnego Echepolosa
Talyzjadę, co walczył wśród Trojan w pierwszych szeregach.
W guz hełmu włócznią go trafił, gdzie końska chwiała się grzywa,
czoło na wskroś przeszywając. W kość czaszki ostrze spiżowe
zaraz głęboko się wdarło i noc mu oczy zakryła.
Runął na ziemię jak baszta w zamęcie bitwy okrutnej.
Wnet Elefenor za nogi pochwycił padającego,
syn Chalkodonta, dowódca Abantów o duszach wyniosłych.
Wlókł go więc pod pociskami, co w krąg padały, by prędzej
zbroję mu zedrzeć, lecz jego wysiłek był krótkotrwały.
Bowiem gdy wlókł poległego, Agenor spostrzegł waleczny,
że pochylony odsłonił na boku żebra spod tarczy,
pchnąwszy go ostrzem spiżowym, w lot mu rozwiązał kolana -
tak opuściła go dusza, a nad nim bitwa zawrzała
straszna Achajów i Trojan. Do stada wilków podobni
jedni natarli na drugich. Pierś o pierś walczył mąż z mężem.
Ajas tam, syn Telamona, Antemionidę ugodził
Simoejzjosa, młodego jak kwiat, co dała mu życie
matka, gdy z Idy wierzchołka wybiegła nad brzeg Simoentu
z ojcem i z matką pospołu, ażeby stada oglądać.
Simoejzjosa więc imię mu dano, lecz on swym rodzicom
długu wdzięczności nie spłacił, bo życie miał krótkotrwałe,
włócznią Ajasa o duszy wyniosłej okrutnie przecięte.
Podczas natarcia ugodził go Ajas grotem swym w piersi,
ponad brodawką, wysoko. Na wskroś mu włócznia spiżowa
ramię rozdarła, a chłopiec na ziemię padł - jak topola,
która na łące wilgotnej obok wielkiego mokradła
smukła wyrosła, koroną gałęzi na szczycie okryta,
kiedy kołodziej jej gładki pień ostrym zetnie żelazem,
żeby z niej koła wytoczyć do ozdobnego rydwanu;
- 49 -
długo, nim wyschnie, nad brzegiem bujnego leży strumienia.
Taki to był Simoejzjos Antemionida nim Ajas,
Dzeusa potomek, zdarł z niego zbroję. Ajasa Antifos
w lśniącym pancerzu, Pryjama syn, pragnął dosięgnąć włócznią,
ale nie trafił. Ugodził za to Leukosa, co wiernym
był towarzyszem Odysa. W podbrzusze grot go ugodził.
Gdy poległego z nim dźwigał, padł. Z rąk wymknęły się zwłoki.
Gniewem zapłonął straszliwym za to zabójstwo Odysej,
przedarł się w pierwsze szeregi w błyszczący spiż uzbrojony,
stanął w pobliżu i włócznię świetlistą z ręki wypuścił,
w krąg rozejrzawszy się przedtem. Cofnęli się wnet Trojanie
przed lotem włóczni, bo oszczep na próżno mu z rąk się nie wymknął.
Demokoonta ugodził. Pryjama ten był nieprawym
synem. Z Abydos od koni wyprawił się bystrolotnych.
O przyjaciela Odysej na niego gniewny cios włóczni
w skroń mu skierował, wskroś ostrze przez drugą skroń się przedarło
w locie gwałtownym. Natychmiast noc jego oczy zakryła.
Runął z łoskotem, a zbroja na powalonym zabrzękła.
Pierwsze szeregi wstecz pierzchły, wraz z nimi Hektor przesławny.
Głośno krzyknęli Argiwi i martwych swych unosili,
naprzód wciąż idąc. Zapłonął straszliwym gniewem Apollon,
widząc to z szczytu Pergamu. Zakrzyknął, wzywając tak Trojan:
"Jeźdźcy wyborni, Trojanie! Naprzód, wytrwajcie mi w walce
przeciw Argiwom! Ich skóra nie jest z żelaza ni z głazu,
aby raniące ich ciała spiżowe ciosy odbiła.
Przecież Achilles, Tetydy syn pięknowłosej, nie walczy,
lecz przy okrętach wciąż żuje gniew, co przeżera mu serce!".
Groźny Apollon tak wołał z miasta. Tymczasem Atena,
córa Dzeusowa, przesławna Tritogeneja, wśród tłumu
krocząc Achajów, podnieca zbyt opieszałych do walki.
Mojra śmiertelna dosięgła Dioreja Amarynkejdę.
Został zraniony rzuconym celnie potężnym kamieniem
w kostkę u prawej goleni. Dowódca Traków go rzucił
z Ajnos przybyły, Pejroos, waleczny syn Imbrasowy.
Ścięgna obydwa i kości głaz bezlitosny pokruszył
do cna, Dioreja powalił na wznak w kurzawę, na ziemię.
Ranny obydwa ramiona wyciągnął do swych towarzyszy
drogich, zaledwie dyszący, gdy Pejroos nagle doskoczył,
ten, co go trafił, i włócznią brzuch mu przeorał. Wnętrzności
ugodzonego na ziemię wnet wypłynęły i oczy
noc mu okryła. Lecz Toas z Etolii ugodził swą włócznią
w pierś Pejroosa. Głęboko spiż włóczni płuca przeorał.
Do zranionego przyskoczył Toas i włócznię potężną
wyrwał mu z piersi, a potem wyciągnął miecz obosieczny,
uniósł i ciął w środek brzucha. I tak wyszarpnął zeń duszę.
Zbroi mu jednak nie zabrał. Stanęli w krąg towarzysze,
Tracy o włosach spiętrzonych z długimi w dłoniach włóczniami.
Chociaż był wielki, potężny i mocny, jednakże zdołali
swoich osłonić. Zaś Toas zląkł się gromady i cofnął.
Tak więc leżeli w kurzawie przy sobie jeden i drugi:
- 50 -
Traków i dzielnych Epejów spiżopancerni wodzowie,
martwi, a wielu dokoła obok nich innych poległych.
Pewno by takiej robocie bitewnej nikt nie przyganił,
gdyby tam przybył nie ranny i ostrzem nie tknięty spiżowym,
idąc przez pole bitewne, a wiodła go Pallas Atena,
dzierżąc za rękę i chroniąc od ciosów zewsząd grożących.
Wielu w tym dniu bowiem Trojan i wielu dzielnych Achajów
obok w kurzawie leżało, poległych jeden przy drugim.
Pie
śń
V
Pallas Atena tymczasem Diomeda, syna Tydeusa,
siłą i męstwem natchnęła, aby pomiędzy wszystkimi
w krąg Argiwami zajaśniał i sławę zyskał szlachetną.
Rozpłomieniła hełm jego i tarczę blaskiem pożogi.
Stał się do gwiazdy jesiennej podobny, która jaśnieje
blaskiem najbardziej ognistym, gdy wstaje z fal Okeanu.
Taki mu blask rozpaliła nad głową i na ramionach.
Skoczył ochoczo Diomedes w środek walczących, w tłum liczny.
Możny tam Dares bez skazy uwijał się pośród Trojan,
kapłan Hefajsta, i obaj stawali przy nim synowie:
Fegeus oraz Idajos, wszelakiej walki świadomi.
Obaj z daleka od innych na Diomedesa ruszyli
konnym zaprzęgiem, a Diomed pieszo przeciwko nim śpieszył.
Gdy nacierając na siebie, wzajemnie się przybliżyli,
Fegeus pierwszy swą włócznię, która rzucała cień długi,
cisnął, lecz ponad ramieniem lewym przeleciał grot ostry
włóczni i chybił. Następnie włócznię na wroga skierował
syn Tydeusa, Diomedes, i nie na darmo ją rzucił -
trafił go w sam środek piersi i z wozu zepchnął na ziemię.
Wtedy Idajos zeskoczył z wozu i ukrył się w tłumie
z trwogi. Odwagi mu zbrakło, by stanąć za brata, co zginął.
Byłby i on tam nie uszedł żałobnej Kery i śmierci,
gdyby Hefajstos nie okrył go mgłą i tak nie ocalił,
aby starcowi oszczędzić przytłaczającej zgryzoty.
Zaprzęg zagarnął Diomedes Tydejda o duszy wyniosłej
i towarzyszom powierzył, by do okrętów go wiedli.
Gdy wielkoduszni Trojanie spostrzegli synów Daresa:
tego w popłochu ucieczki, tamtego zwłoki przy wozie,
w duszach wzburzyli się wszyscy. Lecz jasnooka Atena,
wziąwszy za rękę groźnego Aresa, tak zagrzewała:
"Krwią ubroczony Aresie, Aresie, zdobywco grodów,
chyba już pozostawimy Trojan i dzielnych Achiwów
w walce, a Dzeus niech rozstrzygnie, którym z nich przyznać zwycięstwo.
My zaś usuńmy się, aby gniew Dzeusa nas nie dosięgnął".
Tak powiedziała i z bitwy groźnego Aresa wywiodła,
i usadziła na stromym brzegu krętego Skamandra.
Trojan ścigali Danaje. A każdy z dowódców jednego
męża położył. Z nich pierwszy nad wodze wódz Agamemnon
strącił z rydwanu Odiosa wielkiego. Wódz Halidzonów
kiedy odwracał się, został przeszyty włócznią przez plecy,
- 51 -
w środek pomiędzy ramiona. Grot ostry pierś mu przeorał.
Runął na ziemię z hałasem, aż zbroja na nim zadźwiękła.
Zaś Idomeneus Fajstosa pokonał, potomka Borosa,
rodem z Meonii, co przybył z Tarny o skibach szerokich.
Wódz Idomeneus wsławiony ciosami włóczni oszczepem
pchnął go ogromnym w bark prawy, gdy tamten wstępował na rydwan.
Zwalił się z wozu i ciemność ponura go ogarnęła.
Zbroję Fajstosa woźnice Idomeneusa porwali.
A Skamandriosa, co łowcą był świetnym, syna Strofiosa,
wódz Menelaos powalił żeleźcem ostrym swej włóczni.
Był to myśliwy szlachetny. Artemis go sama uczyła
trafiać wszelką zwierzynę, żywioną przez lasy na górach.
Lecz mu nie przyszła z pomocą Artemis pociskom życzliwa
ani też biegłość w miotaniu strzał celnych, a był nią wsławiony,
gdyż Menelaos Atryda, co znany ciosami był włóczni,
podczas ucieczki wprost w plecy go trafił i przeszył swą włócznią
w środku pomiędzy barkami. Na wskroś mu piersi przeorał.
Twarzą w proch runął Skamandrios, aż na nim zbroja dźwięknęła.
Merion zabił Ferekla, co synem był Harmonidy,
który miał ręce tak sprawne, że każdy przedmiot kunsztowny
umiał wykonać. Kochała go bowiem Pallas Atena.
Właśnie on Aleksandrowi okręty lotne budował -
złego wszelkiego przyczynę, co zgubę przyniosły Troi,
także i jemu. Nieznane były mu boskie wyroki.
Jego, gdy w biegu zaciętym Meryjon wreszcie doścignął,
w prawą pachwinę pchnął włócznią. Grot ostry na wskroś mu przeorał
pęcherz i wyszedł pod kością, gwałtownym lotem niesiony.
Padł na kolana Fereklos i śmierć go w krąg ogarnęła.
Meges ugodził Pedaja, co synem był Antenora
z niepoślubionej kobiety, lecz go chowała Teano
boska wraz z dziećmi swoimi, z miłości do swego małżonka.
Tego Fylejda, co słynny był w rzucie włóczni, ugodził
z bliska, grot mu wbijając w kark pochylony pod głową.
Między zębami spiż przeszedł i język podciął od dołu.
Runął w proch Pedaj i chwycił z bólu grot zimny zębami.
Eurypylos, syn dzielny Euajmona, boskiego
pchnął Hypsenora, co synem był Dolopiona, kapłana
Skamandrowego o duszy wyniosłej. Lud czcił go jak boga.
Tego więc Eurypylos, przesławny syn Euajmona,
podczas ucieczki doścignął i mieczem w ramię ugodził.
Ciosu strasznego rozmachem mocarną odrąbał mu rękę.
Krwią ubroczona na ziemię upadła, a oczy rannego
śmierć purpurowa i Mojra nieprzemożona okryła.
Takie walczący znosili trudy w okrutnej rozprawie.
Ale nie wiedziałbyś wtedy, gdzie walczył potomek Tydeusa:
może był w tłumie wojsk Trojan, a może pośród Achajów.
Rzece wzburzonej podobny przetaczał się przez równinę,
z gór spływającej, spienionej, co tamy w pędzie rozrywa.
Ani jej wały potężne zatrzymać w biegu nie mogą,
ani zapory, co winnic bogatych w owoce strzegą;
- 52 -
gdy niespodzianie nadciągnie nabrzmiała Dzeusa ulewą,
ludzkich rąk prace padają pod jej falami dokoła -
tak pod Tydejdy naporem strasznym padały falangi
Trojan. Nie mogli go wstrzymać jednego, choć było ich wielu.
Ale gdy z dala go ujrzał przesławny syn Lykaona,
jak po równinie przebiegał, trwożąc trojańskie falangi,
zaraz łuk zwrócił wygięty przeciw synowi Tydeusa
i pędzącego wciąż naprzód w prawy bark strzałą ugodził,
w samo spojenie pancerza. Ostra przedarła się strzała
na wskroś przez ramię i pancerz gorącą krwią ubroczyła.
Głosem ogromnym zawołał waleczny syn Lykaona:
"Naprzód, Trojanie o duszach wyniosłych, co konie ościeniem
w pędzie naglicie! Trafiony jest najdzielniejszy z Achajów!
Ciosu mej strzały potężnej nie zniesie długo, jeżeli
z Lykii mnie tutaj sprowadził istotnie Władca, syn Dzeusa!".
Tak powiedział chełpliwie. Ale Diomeda nie zmogła
strzała. Wycofał się jednak. Naprzeciw koni i wozu
stanął i do Stenelosa Kapaneidy powiedział:
"Kapanejdo kochany, zejdź z wozu i przybliż się do mnie,
gorzką mi strzałę wyciągnij, co po bełt w barku utkwiła!".
Tak powiedział. Stenelos skoczył z zaprzęgu na ziemię,
stanął tuż obok i strzałę pierzastą z barku wyciągnął.
Krew wytrysnęła strumieniem spod zbroi kunsztownie wykutej.
Wtedy Diomedes o głosie donośnym przemówił w te słowa:
"Usłysz mnie, córo Potężna Kronidy, co dzierży egidę!
Jeśli pomogłaś mi kiedy lub ojcu mojemu łaskawie
w bitwie okrutnej, to okaż i teraz swą łaskę, Ateno!
Pozwól mi tego odnaleźć i przybliż na rzut mej włóczni,
który mnie zranił i teraz przechwala się, i powiada,
że już niedługo oglądać będę wspaniały blask słońca".
Tak przemawiał w modlitwie. Spełniła ją Pallas Atena:
dała mu lekkość i zwinne w działaniu ramiona i nogi.
Obok stanęła i takie wyrzekła słowa skrzydlate:
"Przeciw Trojanom do walki idź, Diomedesie, i ufaj!
Tchnęłam ci bowiem odwagę w pierś, dawne męstwo ojcowe
nieustraszone Tydeusa, jeźdźca, co tarczą potrząsał.
Z oczu pomrokę ci starłam, co przedtem wzrok twój słoniła,
abyś mógł poznać, czy boga spotkałeś w bitwie, czy męża.
Gdyby zaś który bóg stanął przed tobą, ażeby walczyć -
z nieśmiertelnymi unikaj walki, do bitwy nie stawaj
z nikim, lecz gdy Afrodytę, Dzeusową córę, napotkasz
w bitwie, tę możesz bezkarnie swym spiżem ostrym zadrasnąć".
To powiedziawszy, Atena o jasnych oczach odeszła.
Syn zaś Tydeusa natychmiast wmieszał się w pierwsze szeregi.
Jeśli przeciwko Trojanom pełen zapału wpierw walczył,
teraz przybyło mu trzykroć odwagi. Do lwa był podobny,
kiedy go pasterz, co owiec pilnuje śnieżystorunych,
zrani, gdy zwierzę przeskoczy zagrodę, lecz lwa nie położy,
moc tylko w rannym obudzi, a potem nawet nie walczy,
tylko w zagrodzie się schroni, a owce już niestrzeżone
- 53 -
płoszą się, wkoło biegając, zanim zabite nie padną;
lew wyskakuje z zagrody, swą raną i krwią rozjuszony -
z taką wściekłością na Trojan skoczył potężny Diomedes.
Padł Astynoos, a potem Hypejron, pasterz narodów:
temu wbił ponad brodawkę grot włóczni spiżem okuty,
mieczem zaś wielkim ugodził drugiego tuż przy ramieniu -
ciosem tym ramię odrąbał całe od karku i szyi.
Odbiegł, by ścigać Abanta i Polyida. Obydwóm
Eurydamant dał życie, co sny tłumaczył, sędziwy,
ale im nie przepowiedział ich snów, gdy szli na wyprawę,
bo ich potężny Diomedes zabił i zabrał im zbroje.
Ksanta następnie doścignął oraz Toona, Fajnopa
synów, zrodzonych w podeszłym już wieku ojcowym. Sędziwy
syna innego już nie miał, dziedzica swojej spuścizny.
W bitwie obydwóch zwyciężył i miłe życie im wydarł
dzielny Diomedes, a ojcu tylko zgryzotę zostawił
i narzekanie, bo żywych po walce ich nie powitał
nigdy, a mienie ojcowskie przypadło krewnym dalekim.
Także pokonał dwóch synów Pryjama z rodu Dardana.
Stali na jednym rydwanie - Chromios i mężny Echemmon.
I tak jak lew, gdy na stado napadnie i grzbiety rozdziera
krowy lub wołu, co błądzą pasące się w leśnej gęstwinie -
tak ich z konnego zaprzęgu obydwóch potomek Tydeusa
zwalił bezwolnych i zabił, a potem zabrał im zbroje;
zaś towarzysze rumaki w stronę okrętów powiedli.
Gdy go zobaczył Eneasz, jak mężów szyki druzgotał,
szybko przez pole bitewne i gęstwę włóczni pośpieszył,
aby odnaleźć gdziekolwiek równego bogom Pandara.
Znalazł go wreszcie. Bez skazy, potężny był syn Lykaona.
Stanął więc przed nim i w takie do niego ozwał się słowa:
"Gdzie chowasz łuk twój, Pandarze, i strzały twe uskrzydlone
oraz twą sławę? W niej przecież mąż żaden ci nie dorówna
tutaj ni w Lykii. Nie może nikt pysznić się, że dzielniejszy.
Nuże więc, ręce do Dzeusa wznieś i na wroga swą strzałę
skieruj, co widać silniejszy jest od nas i tyle już złego
przyniósł Trojanom, szlachetnym wielu rozwiązał kolana;
jeśli to nie jest bóg jakiś, co gniewem pała na Trojan
o zaniedbaną ofiarę. Ciężki jest bowiem gniew boski".
Na to mu tak odpowiedział przesławny syn Lykaona:
"Mój Eneaszu, doradco Trojan w pancerzach spiżowych!
Mąż ten do Tydeusowego syna zupełnie podobny,
z tarczy poznaję go, z hełmu, co ma potrójne grzebienie,
konie są także te same. Ale czy bóg to - nie zgadnę.
Jeśli ten człowiek, jak mówię, to dzielny potomek Tydeusa,
myślę, że z boga pomocą jakiegoś tutaj szaleje,
ktoś z nieśmiertelnych jest przy nim - obłokiem okrył ramiona,
strzałę lecącą na niego ostrą widocznie odwrócił,
gdyż wypuściłem już strzałę na niego i w ramię trafiłem
prawe, gdzie płaty pancerza przystają ściśle spojone.
Mogłem przypuszczać, że zejdzie już do Hadesu, że padnie,
- 54 -
ale go nie zwyciężyłem. Bóg jakiś jest rozgniewany.
Aby go ścigać, tu nie mam swych koni i nie mam rydwanu.
U Lykaona w pałacu jest wozów bojowych dwukolnych
aż jedenaście, są piękne, świeżo zrobione i nowe,
w krąg kobiercami okryte; przy każdym stoją dwa konie,
jedząc jak śnieg biały jęczmień i pszenne ziarno obficie.
Starzec Lykaon, władnący wybornie włócznią, polecał
jeszcze w swym domu wzniesionym pięknie, gdy miałem wyruszyć,
abym wziął wóz zaprzężony w dwa bystre i mocne rumaki
i pośród zmagań potężnych Trojan prowadził do bitwy.
Nie posłuchałem go jednak, choć lepiej było posłuchać.
Koni szczędziłem w obawie, że może paszy zabraknie
w tłumie tak licznym. Przywykły mieć zawsze obrok obfity.
Więc zostawiłem je w domu i pieszo tu do Ilionu
z łukiem przybyłem. Jednakże nie miałem z niego pociechy.
W dwóch bowiem najdostojniejszych już strzały swe wypuściłem:
w syna Tydeusa, a przedtem także w Atrydę. Obydwóch
strzały trafiły na pewno, lecz tylko ich rozwścieczyłem.
Widzę, że w chwili złej zdjąłem z stoiska swój łuk wygięty,
w tamtym dniu, kiedy ruszałem do uroczego Ilionu,
Trojan prowadząc, by pomoc boskiemu nieść Hektorowi.
Jeśli zaś kiedy powrócę i wzrok mój będzie oglądał
moją ojczyznę, małżonkę i dom wysoko wzniesiony,
niechże mi wtedy ktoś obcy od karku głowę odetnie,
gdybym ja wtedy nie rzucił łuku w ogniste płomienie,
ręką druzgocąc go przedtem. Bo noszę go nadaremnie".
Na to mu tak odpowiedział Eneasz, Trojan dowódca:
"Nie mówże tak. W naszych losach dopóty nic się nie zmieni,
zanim przeciwko tamtemu mężowi z wozami i końmi
nie wyruszymy do walki, by z bronią twarzą w twarz stanąć.
Nuże, na moim rydwanie stań, abyś sam się przekonał,
jakie są konie trojańskie, jak mogą poprzez równinę
tu i tam pędzić gwałtownie, w pościgu albo w odwrocie.
Te nas w ucieczce do miasta ocalą, jeżeli znowu
Dzeus Diomedesa Tydejdę obdarzy sławą zwycięstwa.
Dalej więc, chwytaj do ręki biczysko i lejce błyszczące,
z bronią w zaprzęgu ja stanę i będę gotów do walki.
Jeśli zaś wolisz na niego nacierać, końmi się zajmę".
Na to mu tak odpowiedział przesławny syn Lykaona:
"Mój Eneaszu, ty lepiej ujmij swe lejce i konie,
bo pod znajomym woźnicą unosić im wóz wygięty
łatwiej, gdy przyjdzie wycofać się nam przed synem Tydeusa.
Mogłyby spłoszyć się bowiem albo ociągać się w bitwie,
zamiast ratować nas, głosu czekając sobie znanego.
Wtedy by syn Tydeusa o wielkiej duszy na pewno
zabił nas obu, a konie o mocnych kopytach zagrabił.
Sam więc pokieruj swoimi końmi i wozem wśród walki,
ja zaś na niego obrócę w ataku ostry grot włóczni".
Po tej rozmowie na barwny rydwan obydwaj skoczyli,
przeciw synowi Tydeusa zwracając konie ogniste.
- 55 -
Spostrzegł ich obu Stenelos, przesławny syn Kapaneusa,
i do Tydejdy natychmiast te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Synu Tydeusa, Diomedzie, duszy mej miły najbardziej,
widzę dwóch mężów potężnych ochotą do walki płonących,
siłę mających niezmierną: z nich jeden łucznik wspaniały,
Pandar, syn Lykaona, jak sam się pyszni, a drugi,
syn Anchizesa dumnego, Eneasz, tym pochodzeniem
może się chełpić, zaś matką bogini jest Afrodyta.
Dalej więc, konie cofnijmy i wóz, bo lepiej dla ciebie
w pierwszych szeregach nie stawać, byś życia miłego nie stracił".
Spojrzał na niego złym okiem i tak rzekł potężny Diomedes:
"Ty o ucieczce mi nie mów, bo mnie nie zdołasz nakłonić;
nie jest mi to przyrodzone, ażebym walczył tchórzliwie
albo uciekał bez walki. Mój zapał jest niewyczerpany.
Także na wóz twój bojowy nie wejdę, ale samotnie
stanę do walki, bo Pallas Atena mi drżeć nie dozwoli.
Już ich nie będą do domu wieść lotem bystre rumaki.
Obydwaj padną z rąk naszych. Jeden z nich tylko ujść może.
Teraz coś powiem, a dobrze tę rzecz w umyśle zachowaj:
jeśli mi sławy użyczy pełna rad dobrych Atena,
jeśli obydwóch zabiję, ty nasze rącze rumaki
wstrzymaj na miejscu, z siedzenia mocno ściągając lejcami.
Pomnij, by konie pochwycić Eneaszowe i pędzić
wprost do Achajów o pięknych nagolenicach od Trojan.
One są bowiem ze stada, które Dzeus grzmiący Trosowi
dał, Ganimeda porwanie tak nagradzając. Dlatego
z wszystkich są koni najlepsze, jakie istnieją pod słońcem.
Wódz nad wodzami Anchizes okradł ten ród, bo tajemnie
klacze swe, bez Laomedonta wiedzy, przez konie Dzeusowe
pokrył. Te w jego domostwie sześcioro źrebiąt zrodziły:
cztery dla siebie zatrzymał i szczodrze wykarmił je w żłobie,
dwa zaś dał Eneaszowi, najszybsze z wszystkich rumaków.
Jeśli je dziś zdobędziemy, zyskamy sławę ogromną".
Tak o tych sprawach mówili do siebie jeden i drugi.
Tamci zbliżali się szybko, nagląc swe rącze rumaki.
Pierwszy rzekł do Diomedesa przesławny syn Lykaona:
"Synu sławnego Tydeusa, o duszy mocarnej wojaku,
grot nie pokonał cię ostry ni gorzka strzała pierzasta.
Teraz użyję swej włóczni, ta może dosięgnie cię wreszcie".
Rzekł tak i cisnął z rozmachem swą włócznię, co długi na ziemię
cień rzucała, i trafił w tarczę Tydejdy. Na wylot
ostrze spiżowe przedarło zaporę i pancerz drasnęło.
Głosem potężnym zawołał przesławny syn Lykaona:
"Jednak cię w bok ugodziłem na wskroś i tak myślę, że teraz
wytrwać nie zdołasz już długo. Zaszczytną dałeś mi sławę".
Na to potężny Diomedes, co nie znał trwogi, powiedział:
"Mylisz się, celu chybiłeś. I myślę, że nie ustaniecie
w swoim zapale, aż któryś z was dwóch nie padnie i swoją
krwią nie nasyci Aresa, co bojownikiem jest srogim".
Tak powiedział i cisnął grot. Skierowała Atena
- 56 -
włócznię przy nosie pod okiem. Ostrze przez biel się przedarło
zębów i język mu dołem spiż bezlitosny przeorał,
obciął i nisko pod brodą w gwałtownym locie się dobył.
Zwalił się Pandar z rydwanu, aż chrzęstem zbroja zadźwiękła,
lekka i połyskująca, a konie skoczyły w bok szybkonogie,
lękiem przejęte i dusza bez sił go wnet opuściła.
Skoczył Eneasz na ziemię z olbrzymią włócznią i tarczą.
Zląkł się, by mu przyjaciela zwłok nie zabrali Achaje.
Wokół martwego obiega jak lew świadomy swej siły,
włócznię przed druhem postawił, krągłą go tarczą osłonił,
przeszywającym okrzykiem grożąc, że każdy polegnie
z rąk jego, kto się przybliży. Wtedy pochwycił do ręki
syn Tydeusa głaz wielki, jakiego by dziś nie dźwignęło
dwóch mężów. On go poderwał bez trudu w górę, sam jeden.
Głazem tym cisnął z rozmachem i Eneasza ugodził,
w biodro trafiając, tam gdzie się krągła kość w stawie obraca.
Staw mu zdruzgotał i oba ścięgna przy stawie poszarpał,
rwąc skórę ostrym kamieniem. Zachwiał się ranny bohater,
przykląkł na jedno kolano, mocarną ręką oparcia
szukał na ziemi. I oczy noc czarna mu przesłoniła.
Zginąłby marnie Eneasz, wódz dzielny mężów walecznych,
gdyby go tam Afrodyty matczyny wzrok nie wyśledził.
Życie mu dała przed laty z pasterzem trzód, Anchizesem.
Prędko do syna miłego przypadła, oplotła uściskiem,
rozpościerając świetlistą swą szatę, by ustrzec, uchronić
od strzał - ażeby go któryś z Achajów jeźdźców niechybnym
spiżem przez pierś nie ugodził i nie wyszarpnął zeń duszy.
Tak więc starała się unieść z potyczki syna miłego.
Lecz Kapaneusa waleczny syn nie zapomniał rozkazów
przez Diomedesa wydanych, męża o głosie donośnym.
Prędko zatrzymał swe rącze rumaki o mocnych kopytach
z dala od bitwy i cugle do ramy wozu przywiązał,
sam zaś za pięknogrzywymi końmi poskoczył i rydwan
Eneaszowy skierował od Trojan w stronę Achajów
w nagolenicach ozdobnych. I Dejpylowi powierzył,
towarzyszowi drogiemu nad wszystkich, co nie znał trwogi,
aby je wywiódł pod gładkie okręty. A sam bohater
wstąpił na rydwan i szybko cugle złociste pochwycił.
Wnet za Tydejdą ruszyły konie o mocnych kopytach
ostrym galopem. Ów bronią spiżową godził w Kiprydę,
wiedząc, że ona nie władnie siłą tych bogów i bogiń,
które kierują wojnami i wiodą mężów do bitwy -
nie jest Ateną ni groźną Enyo, miast burzycielką.
Skoro ją tylko dopędził przez ciżbę wojska skłębioną
syn Tydeusa o duszy wielkiej, natychmiast skierował
włócznię przeciwko bogini i w rękę ją delikatną
zranił boleśnie. Grot przebił z łatwością szatę pachnącą
ambrozyjskimi woniami, rękami Charyt utkaną,
skórę zdzierając przy palcach. I boska krew popłynęła,
inna niż ludzka. Nie taką mają szczęśliwi bogowie.
- 57 -
Wszakże nie żywią się chlebem, nie piją ciemnego wina,
więc ziemska krew w nich nie płynie. Stąd zowią się nieśmiertelni!
Głośno krzyknąwszy, rozplotła ramiona i opuściła
syna. Od razu na ręce porwał go Fojbos Apollon,
chmurą skrywając rannego, by ktoś z Achajów niechybnym
spiżem go w pierś nie ugodził i nie wyszarpnął zeń duszy.
Wtedy zawołał Diomedes, mąż groźny o głosie donośnym:
"Oddal się, córko Dzeusowa, zejdź z pola zmagań i bitwy!
Nie dość, że słabe kobiety podszeptem złym niepokoisz,
jeszcze do walki się wtrącasz! Ja ci wnet bitwę pokażę!
Drżeć będziesz z trwogi, gdy nawet z daleka o niej usłyszysz!".
Tak rzekł. I zaraz bogini odeszła zbolała i drżąca.
Lotna jak wicher Iryda wywiodła ją z ciżby walczących
bardzo cierpiącą. Od skrzepłej krwi śnieżna skóra sczerniała.
Wreszcie znalazła Aresa. Od placu bitwy daleko
siedział bezczynnie. Broń jego i bystre konie mgła gęsta
wokół osnuła. Kipryda, zgiąwszy kolana, o konie
w złotym zaprzęgu chodzące i rydwan brata prosiła:
"Ratuj mnie, bracie kochany, i użycz wozu i koni,
abym wróciła na Olimp, do bóstw nieśmiertelnych siedziby.
Cierpię ogromnie od rany. Mąż mi ją zadał śmiertelny,
syn Tydeusa, co z Dzeusem gotów by stanąć do walki".
Tak się skarżyła. I Ares swój zaprzęg dał jej złocisty.
Boska Kipryda na rydwan wstępuje smutna i drżąca.
Iris przy boku jej staje, ujmuje wodze świetliste,
konie zacina. I w górę wzbiły się rącze rumaki -
szybko dosięgły Olimpu, siedziby bóstw nieśmiertelnych.
Tam zatrzymała rumaki jak wicher lotna Iryda,
z wozu wyprzęgła i obrok im ambrozyjski rzuciła.
A Afrodyta przypadła do kolan Dionie bogini,
matce swej miłej. Ta córkę ujęła w czułe ramiona
i dłonią głaskać zaczęła, i do niej rzekła te słowa:
"Droga córeczko, któż tobie krzywdę wyrządził z Niebianów,
niezawinioną, jak gdybyś ty im zrobiła co złego?".
Na to jej śmiech kochająca tak Afrodyta odrzekła:
"Syn Tydeusa mnie zranił, Diomedes o duszy wyniosłej,
za to, żem wyprowadziła z bitwy miłego mi syna,
tego, co z wszystkich najbardziej mi drogi jest, Eneasza.
Teraz nie tylko trwa wojna mordercza Achajów i Trojan,
z nieśmiertelnymi już bowiem stanęli do walki Danaje".
Na to jej rzekła Diona, najdostojniejsza wśród bogiń:
"Bądźże cierpliwa, córeczko, i wytrwaj, chociaż strapiona,
wielu z nas bowiem, mieszkańców Olimpu, już przecierpiało
dużo przez ludzi i wzajem krzywd sobie wiele zadało.
Ares niemało wycierpiał przez Efialtesa z Otosem,
synów dwóch Aloeusowych; związany potężnym powrozem,
w baszcie spiżowej zamknięty trzynaście tam długich miesięcy
przebył i zginąłby pewnie bóg Ares wciąż wojen niesyty,
gdyby macocha olbrzymów, słynąca z kras Eriboja,
nie wyprawiła Hermesa, a ten go wykradł z niewoli.
- 58 -
Bardzo już Ares zgnębiony był, tak go pęta zmęczyły.
Hera nie mniej wycierpiała, gdy dzielny syn Amfitriona
w prawą pierś trafił ją strzałą spiczastą o grocie potrójnym,
boleść ją wtedy tak samo niewysłowiona objęła.
Jeszcze i Hades, ten mocarz wśród bogów, strzałą gwałtowną
był ugodzony przez syna Dzeusa, co dzierży egidę.
W bramie umarłych go trafił i skazał go na cierpienia.
Hades do Dzeusa pałacu na Olimp błogosławiony
przyszedł cierpieniem przejęty, z sercem zbolałym, bo strzała
w krzepkim ramieniu utkwiła i zatrwożyła mu duszę.
Wtedy Pajeon mu leki uśmierzające przyłożył
i wnet wyleczył. Śmierć bowiem nie była jego udziałem.
Oto okrutnik, bezbożnik, co zło popełnia bez lęku,
który swym łukiem udręczył i bogów, mieszkańców Olimpu!
Jego nasłała na ciebie o jasnych oczach Atena.
Głupiec! Bo w myśli nie zważył syn Tydeusa, Diomedes,
że nie pożyje ten długo, kto walczy z nieśmiertelnymi.
Dzieci na jego kolanach pieszczotliwymi słowami
już go nie nazwą, gdy wróci do domu z wojny okrutnej.
Teraz więc niechaj się strzeże Tydejda, choć jest tak mocarny,
aby nie stanął do walki z nim ktoś o wiele silniejszy.
Aby mu Ajgialeja, roztropna córka Adrasta,
płaczem ze snu nie budziła swych domowników kochanych,
tęskniąc za swoim małżonkiem, najwaleczniejszym z Achajów -
żona dostojna Diomeda, który jest jeźdźcem wybornym".
Tak powiedziała i z ręki krew nieśmiertelną otarła.
Ręka zgoiła się zaraz, nieznośne cierpienia ustały.
Gdy zobaczyły to obie boginie, Atena i Hera,
w takie się słowa do Dzeusa Kronidy z przekąsem ozwały,
pierwsza zaś rzekła bogini o jasnych oczach, Atena:
"Dzeusie, mój ojcze, czy gniewny o to, co powiem, nie będziesz?
Pewno Kipryda zdołała nakłonić którąś z Achajek,
aby z nią poszła do Trojan - kocha ich teraz ogromnie;
podczas pogłaskań, przymileń z tą pięknoszatą Achajką
może swą dłoń delikatną o złotą spinkę zraniła?".
Tak powiedziała. Uśmiechnął się Ojciec bogów i ludzi
i Afrodytę złocistą wzywając, tak jej powiedział:
"Dzieła wojenne, córeczko, to nie jest twoja dziedzina.
Zajmij się lepiej miłością i małżeńskimi sprawami,
Ares gwałtowny niech myśli o wojnie oraz Atena".
Tak między sobą mówili bogowie jedni i drudzy.
A Eneasza tymczasem Diomedes o głosie donośnym
ścigał, choć wiedział, że ręce samego Apolla go strzegą.
Jednak nie zważał na boga wielkiego i w gniewie zawzięty
chciał Eneasza pokonać i sławną zabrać mu zbroję.
Trzykroć dopadał do niego niesiony żądzą zabójstwa,
lecz jaśniejącą mu tarczę trzykroć odepchnął Apollon.
Kiedy zaś czwarty poskoczył raz, do demona podobny,
krzykiem straszliwym przemówił Apollon, co trafia z daleka:
"Więcej rozwagi, Tydejdo! Zaniechaj mnie! Czyż z bogami
- 59 -
chciałbyś się równać? Wszak nie jest jednaki ród nieśmiertelnych
bogów, mieszkańców Olimpu, i ludzi chodzących po ziemi".
Tak powiedział. Więc trochę cofnął się syn Tydeusa,
strzegąc się gniewu Apolla, boga, co trafia z daleka.
A Eneasza Apollon, unosząc z ciżby, osadził
w świętym Pergamie, gdzie stała świątynia jego imienia.
Tam Artemida, co strzałom jest rada, i Leto bogini
w wielkim go domu leczyły i miały o nim staranie,
a srebrnołuki Apollon utworzył postać zupełnie
do Eneasza podobną i w takim samym rynsztunku.
Wkoło zaś tego zjawiska Trojanie i boscy Achaje
siekli się wzajem po tarczach ze skór wołowych, przed piersią
pięknie sklepionych, i ciosy zadając przez lekkie tarcze.
Do okrutnego Aresa zwrócił się Fojbos Apollon:
"Krwią ubroczony Aresie, Aresie, murów zdobywco!
Czyżbyś się nie mógł do bitwy włączyć i tego usunąć
męża - to syn jest Tydeusa, co z samym Dzeusem by walczył.
Najpierw poranił Kiprydę, przy zgięciu w dłoń ją ugodził,
potem mnie ścigał zawzięcie, podobny sam do demona".
Tak powiedział i zasiadł z dala na szczytach Pergamu.
Trojan szeregi zaś Ares, co zaraz przybył, zagrzewał,
do Akamanta podobny szybkiego, Traków dowódcy.
Synów Pryjama przez Dzeusa wyhodowanych tak wzywał:
"Króla Pryjama synowie przez boga wyhodowani!
Dokąd pozwalać będziecie swój lud wybijać Achajom?
Kiedy pod bramy wzniesione pięknie podejdą, by walczyć?
Leży na polu bitewnym na równi z boskim Hektorem
czczony Eneasz, Anchizes go spłodził o duszy wyniosłej,
więc szlachetnego ocalmy dziś towarzysza wśród bitwy".
Tak powiedział i w każdym gniewnego ducha rozpalił.
Zaraz przemówił Sarpedon i gromił boskiego Hektora:
"Gdzie jest twe męstwo, Hektorze, bo przedtem byłeś waleczny?
Sądzisz, że miasto nie padnie bez wojska i bez sprzymierzonych
ludów, że bracia wystarczą twoi i sióstr twych mężowie?
Teraz żadnego z nich dojrzeć, żadnego wypatrzyć nie mogę,
gdzieś tam przypadli w ukryciu jak psiarnia przed lwem strwożona,
w walce my tylko stajemy, choć tylko wam sprzymierzeni.
Także ja sam, sprzymierzeniec, z daleka tutaj przybyłem,
z Lykii, co leży w oddali, znad Ksantu wód niezgłębionych,
i opuściłem małżonkę kochaną i syna niemowlę;
wielkie dostatki tam - każdy mieć mógłby to, czego zapragnie.
Jednak i Lyków zagrzewam do walki, sam dzielnie staję
z przeciwnikami w spotkaniu, chociaż nic nie mam w tym mieście,
co by Achaje stąd mogli unieść czy w walce zagrabić,
ty zaś sam stoisz bezczynnie i nawet nie rozkazujesz,
aby w sprawności wytrwali w obronie waszych małżonek.
Obyście kiedyś w łowiecką pętlicę nie byli schwytani,
pastwą nie stali się wrogów ani zbyt łatwą zdobyczą
tych, co by prędko wasz licznie gród zamieszkany zburzyli.
Ty powinieneś pamiętać o tym nocami i we dnie,
- 60 -
by sprzymierzonych wodzowie, co na twe prośby przybyli
z dala, do końca wytrwali. Mocnych zarzutów unikaj".
Tak powiedział Sarpedon. I wzburzył tym serce Hektora.
Zaraz poderwał się z wozu i z bronią zeskoczył na ziemię,
groźnie włóczniami ostrymi potrząsał i wszystkie szeregi,
zapał wzniecając, przebiegał i budził gotowość do walki.
Wojska zwróciły się szybko i przed Achajami stanęły.
W zwartych szeregach czekali nieustraszeni Argiwi.
I tak jak wiatr, co na świętych klepiskach plewy odsiewa,
gdy zboże wieją rolnicy, a jasnowłosa Demeter
z wiatru ożywczą pomocą ziarno od plewy oddziela,
dołem zaś plewy spiętrzone bielą się - tak i Achajów
biała spowiła kurzawa, która od zwartych szeregów
w niebo o barwie spiżowej leciała spod kopyt rumaków
znów prowadzonych do walki woźniców zręcznymi rękami.
Wojsko ruszyło do szturmu. A noc rozpostarł dokoła
Ares gwałtowny, skrywając bitwę, bo wspomóc chciał Trojan.
Wszędzie z odsieczą przybywał i polecenia wypełniał
boga, Fojbosa Apolla o złotym mieczu. Ten prosił,
aby pobudzał wśród Trojan ducha, bo Pallas Atena
z pola odeszła. Ta była wielką pomocą Danajom.
Fojbos zaś sam Eneasza z pełnego bogactwa przybytku
znów wyprowadził. Odwagę tchnął w pierś pasterza narodów -
wśród towarzyszów Eneasz stanął. Ogromnie mu radzi
byli, że żyje i do nich powraca nieporaniony,
męstwem szlachetnym płonący. Lecz o nic go nie pytali,
krwawy trud bowiem przeszkadzał, a budził go Srebrnołuki,
Ares zbroczony krwią martwych i Eris niesyta waśni.
Dwaj Ajasowie, Diomedes, a z nimi i Odyseusz
zapał wojenny w Danajach budzili, choć sami nie czuli
lęku przed Trojan natarciem ani przed wrzawą ataku.
Nieporuszeni czekali, podobni chmurom Kroniona
wspartym na szczytach wysokich gór, zawieszonym na niebie
pełnym cichości, gdy jeszcze śpi Boreasza zawziętość,
inne też wiatry burzliwe tchnienia wstrzymały, co wkrótce
chmury szarawe gwałtownym zrywem dokoła rozmiotą -
tak i Danaje czekali Trojan nieustraszenie.
W tłumie Atryda przechodził, rozdając liczne rozkazy:
"Bądźcie mi mężni, kochani, i w sercu dzielność zamknijcie,
i wspomagajcie się wzajem w czasie rozprawy okrutnej.
Pośród idących w przód wspólnie mniej ginie, więcej jest żywych,
gdy ktoś ucieka, omija go sława i ocalenie!".
Tak rzekł i włócznię swą cisnął. Deikoonta ugodził -
co Eneasza był wiernym druhem, o duszy wyniosłej -
syna Pergasa. Trojanie równie jak synów Pryjama
czcili go, bowiem miał zwyczaj na czele stawać do bitwy.
W tarczę ugodził go włócznią władca i wódz Agamemnon.
Ta nie zdołała powstrzymać grotu i ostrze spiżowe
na wskroś przedarło pancerza płat dolny, w podbrzuszu utkwiło.
Runął z hałasem na ziemię, aż zbroja na nim zabrzękła.
- 61 -
Wtedy Eneasz, co mężem był najdzielniejszym wśród Trojan,
zabił Diokla dwóch synów: Kretona i Orsilocha.
Ojciec ich w Ferze przebywał. Gród to był pięknie wzniesiony,
obfitujący w dostatki. Ród od Alfeja pochodził,
rzeki toczącej szerokie wody przez ziemię Pylosu.
Strumień ten Orsilochowi dał życie i nad licznymi
dał mu panować ludami. Orsiloch był ojcem Diokla
z duszą wyniosłą. Diokles miał dwoje dzieci, bliźnięta:
Kreton, a drugi Orsiloch - wszelakich walk byli świadomi.
Kiedy dorośli, obydwaj razem na czarnych okrętach
do Ilionu z innymi wraz Argiwami przybyli
Agamemnona czci bronić, za Menelaja cześć walczyć,
obu Atrydów. Lecz straszny los tam ich śmiercią dosięgnął.
Młodym dwóm lwiątkom podobni, które na górach wysokich
były przez matkę chowane w głębokiej leśnej gęstwinie,
zdolne niebawem porywać woły i owce tuczone,
także na ludzkie osady napadać, aż w końcu same
giną, obydwa zabite przez ludzi ostrzem spiżowym -
tak z Eneasza rąk padli jak te lwy męstwem zuchwałe,
obaj i legli na ziemi niby dwie jodły wyniosłe.
Śmiercią obydwóch zgnębiony kochanek Aresa, Menelaj,
szedł pośród pierwszych szeregów okryty spiżem promiennym,
włócznią potrząsał. A męstwo Ares mu w sercu rozpalił,
pragnąc, ażeby go ręka Eneaszowa ugięła.
Kiedy go ujrzał Antiloch, wielkodusznego Nestora
syn, przez czołowe szeregi przeszedł, o ludów pasterza
bojąc się, aby nie uległ i trudu ich nie zmarnował.
Szli więc, trzymając ramiona i ostrza włóczni ku sobie
wzajem zwrócone. Obydwaj płonęli pragnieniem walki.
Wreszcie przystanął Antiloch obok pasterza narodów.
Wtedy nie dotrwał Eneasz, chociaż tak skory do bitwy,
widząc, jak tamtych dwu mężów stanęło jeden przy drugim.
Wtedy ci dwaj, gdy poległych do wojsk achajskich zawlekli,
ciała dwóch tamtych nieszczęsnych do rąk przyjaciół złożyli,
sami zaś w pierwsze szeregi wrócili, znów stając do walki.
Tam Pylajmena zabili, co Aresowi był równy,
Paflagończyków z tarczami wodza o duszy wyniosłej.
Jego to właśnie Atryda, wsławiony włócznią Menelaj,
pchnął, kiedy stał, swoim grotem i wprost w obojczyk ugodził.
Znowu Antiloch Mydona, woźnicę, syna Atymnia,
który kierował zaprzęgiem, w staw ramieniowy ugodził
głazem, gdy końmi zawracał bystrymi, o mocnych kopytach.
Z dłoni mu lejce zdobione kością słoniową wypadły
w pył. A Antiloch przystąpił i mieczem ciął go po skroni,
tak że ten, dysząc, natychmiast na twarz z pięknego się stoczył
wozu i głową w dół runął, zaryty w ziemię ramieniem.
Długo tak tkwił, bo natrafił na sypki piach i głęboki,
nim zawadziły o niego konie, strącając na ziemię.
Konie zaś pognał Antiloch w stronę obozu Achajów.
Spostrzegł ich Hektor i poznał, i zaraz ku nim popędził
- 62 -
z krzykiem. A za nim w ślad poszły trojańskie zwarte falangi
mężne. Na czele ich Ares szedł i czcigodna Enyo,
Zamęt wojenny i wrzawa kroczyły razem z boginią.
Ares zaś włócznią olbrzymią z jesionu potrząsał w swym ręku
i to Hektora wyprzedzał, to śladem jego stóp kroczył.
Zadrżał, gdy zoczył Hektora, Diomedes o głosie donośnym.
I tak jak człowiek idący szeroką równiną przystaje
w drodze, wstrzymany prądami strumienia, co spływa do morza,
widząc, jak burzy się pianą, i cofa się wstecz zatrwożony -
tak się wycofał Tydejda i rzekł do wojska te słowa:
"Drodzy, dlaczego boskiego tak podziwiamy Hektora,
że niezawodnie swą włócznię miota, że dzielny wojownik?!
Przecież bóg jakiś jest zawsze przy nim i chroni od zguby!
Teraz też przy nim jest Ares, do śmiertelnego człowieka
bardzo podobny. Więc dalej, do Trojan twarzą zwróceni
wstecz idźmy, walki szalonej z bogami nie podejmując".
Tak powiedział. Trojanie tymczasem już blisko podeszli.
Hektor tam zabił dwóch mężów w wojennym rzemiośle ćwiczonych.
Byli na jednym rydwanie - Menestes, a z nim Anchijalos.
Zdjęty litością wnet Ajas, potężny syn Telamona,
stanął w pobliżu i cisnął włócznię siejącą blaskami.
Trafił w Amfiosa, Selaga syna, co w Paisos
mieszkał, bogaty w wszelakie dobra i włości, lecz Mojra
iść mu kazała w przymierzu z Pryjamem i jego synami.
Teraz go syn Telamona, Ajas, w pas lśniący ugodził;
włócznia, co długi rzucała cień, w brzuchu mu się zaryła.
Runął z hałasem na ziemię. Przyskoczył Ajas wspaniały,
aby mu zbroję zwlec. Wtedy Trojanie go zasypali
chmurą pocisków. Z nich wiele w tarczy Ajasa utkwiło.
Ajas wsparł stopę na zwłokach i grot wyszarpnął spiżowy
z ciała martwego. Jednakże rynsztunku pięknej roboty
z ramion mu ściągnąć nie zdołał. Rażono go pociskami.
Zląkł się ponadto strasznego ataku Trojan walecznych,
gdyż nacierali nań liczni oraz waleczni z włóczniami,
więc choć potężny i dzielny, i w boju nieustraszony,
został odparty i cofnąć się musiał przed siłą mnogości.
Takie więc trudy znosili wśród walki nieubłaganej.
Tlepolemosa dzielnego, wielkiego syna Herakla,
Mojra potężna przeciwko Sarpedonowi zwróciła
bogom równemu. Gdy obaj śpiesząc, wzajemnie do siebie
blisko podeszli, przemówił pierwszy Tlepolem, wnuk Dzeusa,
który obłoki gromadzi, i wypowiedział te słowa:
"Mój Sarpedonie, doradco Lyków! Mów, jaka konieczność
zmusza cię, abyś tu przybył, drżąc, wojny spraw nieświadomy.
Fałsz to, co głoszą, żeś z rodu Dzeusa, co dzierży egidę!
Jeszcze ci wiele brakuje, abyś tym mężom dorównał,
którym dał życie Dzeus władca w pradawnej erze ludzkości.
Takim, jak to powiadają, miał być Herakles potężny,
ojciec mój nieustępliwy w mozołach, mąż o lwiej duszy,
który tu kiedyś przypłynął po konie Laomedonta,
- 63 -
mając sześć tylko okrętów i ludzi liczbę niewielką,
z nimi Ilionu gród zburzył, pustosząc miasta ulice.
W tobie zaś dusza jest licha i wojsko twoje marnieje.
Mniemam, że wielkiej pomocy z ciebie dla Trojan nie będzie,
mimo że z Lykii przybyłeś, choćbyś był nawet dzielniejszy,
gdyż pokonany przeze mnie do bram Hadesu odejdziesz".
Na to mu tak odpowiedział Sarpedon, Lyków dowódca:
"Tlepolemosie, to prawda, że Ilion zburzył Herakles,
mszcząc się za lekceważenie pysznego Laomedonta,
który niepomny dobrodziejstw zelżył go złymi słowami
i nie chciał koni mu oddać, choć ten szedł po nie z daleka.
Ale dziś ciebie ostrzegam, że padniesz i czarna Kera
z moich rąk ciebie dosięgnie. Przez celny cios mojej włóczni
chwałę ja zyskam, a Hades sławny źrebcami twą duszę".
Tak powiedział Sarpedon. W lot jesionową swą włócznię
podniósł Tlepolem i długie dwaj przeciwnicy oszczepy
z rąk jednocześnie cisnęli. Sarpedon w szyję ugodził,
w sam środek, Tlepolemosa. Na wskroś się ostrze przedarło,
oczy zaś ugodzonego ponura noc przesłoniła.
Zdążył jednakże Tlepolem pchnąć Sarpedona swą włócznią
długą w bok lewy i trafił. Na wskroś się ostrze przedarło.
W kości grot utkwił, lecz ojciec teraz go jeszcze ocalił.
Więc Sarpedona boskiego chwycili wnet towarzysze,
uprowadzając go z bitwy. Ciężyła mu długa włócznia,
która się wlokła poza nim, bo nie pomyślał nikt o tym,
żeby mu z biodra wyciągnąć włócznię z jesionu. Wygodniej
byłoby kroczyć rannemu, lecz bitwą byli zajęci.
A Tlepolema o pięknych nagolenicach Achaje
z pola zabrali i nieśli. Spostrzegł go boski Odysej.
Męstwo przejęło mu duszę i miłe serce wzburzyło.
Zaczął głęboko rozważać w umyśle swoim i duchu,
czy syna Dzeusa, co gromy donośne ciska, dosięgnąć,
czy Lyków całą gromadę w odwet żywota pozbawić.
Lecz nie dopuścił los, aby Odysej o duszy wyniosłej
ostrzem spiżowym pokonać potomka mógł Dzeusowego.
Myśl Odyseja do tłumu Lyków Atena zwróciła.
A więc pokonał Kojrana i Alastora, i Chromia,
i Alkandrosa, i Halia, Prytana i Noemona.
Więcej by Lyków położył na pewno boski Odysej,
gdyby nie nadbiegł sam Hektor o hełmie wiejącym kitami,
wielki, do pierwszych szeregów, błyszczącym spiżem okryty,
postrach niosący Danajom. Bardzo się nim uradował
syn Dzeusa, dzielny Sarpedon, i skargę zawarł w tych słowach:
"Synu Pryjama, nie pozwól, abym tu leżąc, Danajów
stał się zdobyczą, uratuj mnie! Niech opuści mnie życie
w mieście, tam u was, gdy nie jest mi przeznaczone do domu
kiedyś swojego powrócić i miłej ziemi ojczystej,
żonę kochaną radując i syna, dziecko nieletnie".
Tak powiedział. Lecz Hektor o hełmie wiejącym kitami
minął rannego bez słowa, bo pragnął, aby czym prędzej
- 64 -
atak odeprzeć Argiwów i dusze wyszarpnąć z tak wielu.
A Sarpedona, co bogom był równy, szlachetni druhowie
usadowili pod dębem Dzeusa, co dzierży egidę.
Zaraz mu włócznię z jesionu, co tkwiła w biodrze, wyjmuje
mężny Pelagon. Był zawsze mu towarzyszem kochanym.
Dusza opuszcza rannego i mrok jego oczy okrywa.
Oddech jednakże pochwycił, przez Boreasza owiany
tchnieniem ożywczym, co prędko krzepi osłabłą w nim duszę.
Widząc Aresa Argiwi i w spiż zakutego Hektora,
nie wycofują się szybko w stronę swych czarnych okrętów
ani prą naprzód wśród walki, ale do tyłu powoli
ciągle cofają się. Ares dał poznać się im wśród Trojan.
Kogo wpierw, kogo na końcu miłego życia pozbawił
Hektor, Pryjama waleczny syn, i bóg Ares spiżowy?
Więc Teutranta pierwszego oraz woźnicę, Oresta,
etolijskiego Trechosa i Ojnomaosa z Helenem,
synem Ojnopa, i wreszcie Oresbia o pasie błyszczącym,
który siedzibę miał w Hyli, gdzie wielkie skarby zgromadził,
obok zatoki Kefizis; tam również inni Beoci
zamieszkiwali i dobra mieli ogromnie bogate.
Kiedy spostrzegła to Hera, o białych ramionach bogini,
że tak padają Argiwi w zamęcie bitwy okrutnej,
zaraz do Pallas Ateny te słowa rzekła skrzydlate:
"Biada nam, córo Niezłomna Dzeusa, co dzierży egidę,
gdyż obietnice zawodne otrzymał od nas Menelaj,
że do ojczyzny powróci jako zdobywca Ilionu.
Czyż Aresowi zgubnemu tak szaleć nie przeszkodzimy?
Nuże więc, razem pomyślmy, jak im skuteczną dać pomoc".
Tak powiedziała. Nie była jej nieposłuszna Atena.
Więc zaprzęgając rumaki, naczółki im złote włożyła
Hera, odwieczna bogini, córa wielkiego Kronosa.
Hebe jej koła na osie żelazne rydwanu zakłada,
krągłe, wykute ze spiżu, ośmioma szprychami wzmocnione.
Są niezniszczalne ich dzwona złociste, na zewnątrz ujęte
ciasną obręczą ze spiżu lśniącego, co cieszy spojrzenie.
Błyszczą się piasty srebrzyste, pięknie z dwóch stron wytoczone.
W dwuosobowym rydwanie podtrzymywały siedzenie
pasy złociste i srebrne, a dwie poręcze dokoła
wóz otaczały. Ze srebra był dyszel. Na jego zaś szczycie
jarzmo ze złota nakłada Hebe i uprząż przesuwa
piękną, złocistą. Następnie Hera pod jarzmo wprowadza
swe bystronogie rumaki, żądna zamętu i bitwy.
Wtedy Atena w lot, córa Dzeusa, co dzierży egidę,
w ojca domostwie swój peplos miękki i barwny zdejmuje,
pięknie własnymi rękami utkany i ozdobiony,
aby na siebie wdziać pancerz Dzeusa, co chmury gromadzi;
zbroję nakłada, by udział wziąć w opłakanej tej wojnie.
Na barki swoje narzuca chwastami ozdobną egidę,
straszną, bo dreszcz wzbudzający postrach dokoła ją wieńczy.
Jest w niej Niezgoda i Przemoc, Napadu zgiełk i ścigania,
- 65 -
jest także głowa Gorgony, lęk budzącego potwora,
groźna, okropna, przez Dzeusa egidodzierżcę stworzona.
Dwuprzyłbicowy włożyła hełm o poczwórnym grzebieniu,
cały ze złota. Na wojsko stu miast na pewno by starczył.
Nogą wstąpiła na rydwan lśniący i włócznię ujęła
ciężką, olbrzymią i twardą, która zwycięża szeregi
mężów herosów, na których gniew spadnie córy Dzeusowej.
Hera smagnęła biczyskiem zniecierpliwione rumaki -
same rozwarły się wrota nieba przez Hory strzeżone;
im powierzony jest Olimp i całe niebo szerokie,
mogą otworzyć lub zamknąć cienistej chmury zasłonę.
Więc skierowały boginie wspięte do biegu rumaki
w stronę Kronidy. Sam siedział od innych bogów z daleka,
na najgórniejszym ze szczytów Olimpu o wielu wierzchołkach.
Hera, o białych ramionach bogini, wstrzymała tam konie
i zapytała Kronidę, możnego Dzeusa, słowami:
"Dzeusie, nasz ojcze! Czy gniewu nie czujesz za czyny Aresa,
który tak wielu wygubił mężów z narodu Achajów,
ładu jakiegoś niepomny? Żal mnie przejmuje. Natomiast
cieszy się z tego Kipryda i srebrnołuki Apollon,
że nakłonili tamtego, co nie zna sprawiedliwości.
Dzeusie, nasz ojcze, czy będziesz gniewał się na mnie, jeżeli
ciosem dosięgnę Aresa i wygnam z walki okrutnej?".
Na to jej tak odpowiedział Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Wypraw więc żywo przeciwko niemu zwycięską Atenę,
co najdotkliwsze mu ciosy zwykła zadawać wśród walki".
Tak powiedział. Z radością słuchała go białoramienna
Hera bogini. Zacięła konie. Posłusznie ruszyły,
środkiem cwałując pomiędzy gwiaździstym niebem i ziemią.
Ile promiennej przestrzeni ogarnie człowiek oczami,
patrząc ze skały na morze koloru ciemnego wina,
tyle zawierał skok każdy pędzących z rżeniem rumaków.
Gdy już do Troi przybyły nad rzeki wzdęte falami,
gdzie Simoejsu prąd wartki łączy się z prądem Skamandra,
konie wstrzymała tam Hera, białoramienna bogini.
Zaraz wyprzęgła je z wozu i chmurą cienistą okryła.
Aby nakarmić je, wydał ambrozję nurt Simoejsu.
Obie boginie szły niby dwie gołębice spłoszone,
płonąc pragnieniem, by przynieść ratunek mężom Argiwów.
Kiedy na miejsce przybyły, gdzie liczni i najwaleczniejsi
stali dokoła Diomeda, świetnego jeźdźca, gromadą
zwartą, podobni lwom, które swą zdobycz żywcem zżerają,
albo do krzepkich odyńców o sile niewyczerpanej -
tam przystanęła bogini Hera o białych ramionach
z krzykiem, przybrawszy Stentora postać o głosie spiżowym,
który mógł wydać głos taki, jak wspólny krzyk pięćdziesięciu:
"Hańba Argiwi! Wy tchórze, mężni z wyglądu jedynie!
Póki do bitwy wyruszał wraz z wami boski Achilles,
póty Trojanie za bramę Dardańską nie wychodzili
nigdy. Lękali się bowiem potężnej włóczni Achilla,
- 66 -
ale dziś z dala od miasta przy waszych walczą okrętach".
Tak powiedziała i w każdym zapał i męstwo wznieciła.
Pallas Atena tymczasem szła śpiesznie do syna Tydeusa
i odnalazła Diomeda władcę przy koniach i wozie.
Ranę swą chłodził, tę, którą Pandaros strzałą mu zadał,
spływał mu bowiem pot na nią spod szerokiego rzemienia
tarczy okrągłej. Oblany był potem. Bolała go ręka.
Rzemień więc uniósł do góry i z ręki czarną krew ścierał.
Pallas Atena, o jarzmo rumaków wspierając się, rzekła:
"Mało do ojca podobny syn urodzony z Tydeusa!
Wprawdzie ów wzrost miał niewielki, lecz jaki to był wojownik!
Nawet w tym czasie, gdy sama nie pozwoliłam mu walczyć
ani uderzać gwałtownie, gdyż od Achajów daleko
do Teb z poselstwem wyruszył pomiędzy licznych Kadmejów,
gdy mu kazałam w pałacu jak najspokojniej ucztować -
wytrwać nie zdołał, lecz mając duszę jak zawsze waleczną,
młódź do zawodów wyzywał kadmejską i wszystkich zwyciężał
łatwo, bo byłam w spotkaniach pomocą mu niezawodną.
Teraz stanęłam przy tobie i będę ciebie chroniła,
lecz rozkazuję ci śmiało walczyć przeciwko Trojanom.
Może to bitwy trud wielki osłabił twoje kolana
albo strach spętał, co serce odbiera? I odtąd nie wolno
zwać ci się synem Tydeusa, dzielnego syna Ojneusa".
Na to jej tak w odpowiedzi odrzekł potężny Diomedes:
"Wiem, żeś bogini i córa Dzeusa, co dzierży egidę,
więc rzetelnymi ci słowy odpowiem i nic nie ukryję:
strach mnie nie spętał, co serce odbiera, nie zmogło znużenie,
tylko pamiętam dokładnie rozkazy przez ciebie wydane -
błogosławionych mi bogów kazałaś w spotkaniu unikać,
wszystkich, lecz gdy Afrodyta, Dzeusowa córa, do bitwy
stanie, tę mogłem jedynie ugodzić swym ostrzem spiżowym.
Więc ustąpiłem sam z pola i innym także Argiwom
rozkaz wydałem, by przy mnie tu zgromadzili się wszyscy.
Przecież wiem dobrze, że Ares jest wodzem bitwy dzisiejszej".
Na to odrzekła bogini, o jasnych oczach Atena:
"Sercu mojemu najmilszy Diomedzie, synu Tydeusa,
już nie unikaj w spotkaniu Aresa i nieśmiertelnych
innych, bo ja dziś dla ciebie będę niezłomną obroną.
Skieruj więc wprost na Aresa konie o mocnych kopytach,
uderz nań z bliska i niech cię Ares gwałtowny nie trwoży,
plaga śmiertelnych, szaleniec, co wspiera jednych i drugich -
Herze i mnie tak niedawno uroczystymi słowami
przyrzekł iść przeciw Trojanom, a wspomóc w walce Argiwów,
teraz pomaga Trojanom, a o Achajach zapomniał".
Rzekła tak i Stenelosa pchnęła z zaprzęgu na ziemię,
z tyłu sięgając ramieniem. Stenelos szybko zeskoczył.
Sama zaś miejsce zajęła obok boskiego Diomeda,
żądzą walk płonąc, bogini. Oś zaskrzypiała bukowa
głośno pod groźną boginią i mężem najwaleczniejszym.
Bicz pochwyciła i lejce Pallas Atena, natychmiast
- 67 -
w stronę Aresa kierując konie o mocnych kopytach.
Ten Perifanta olbrzyma właśnie śmiertelnie ugodził,
najmężniejszego z Etolów, syna sławnego Ochezja.
Życia pozbawił go Ares. Natomiast Pallas Atena
hełm Hadesowy przywdziała, żeby jej Ares nie dojrzał.
Kiedy morderca śmiertelnych, Ares, Diomeda zobaczył,
w lot Perifanta olbrzyma w tym samym miejscu zostawił
rozciągniętego na ziemi, gdzie przedtem wyszarpał zeń duszę.
Sam zaś naprzeciw Diomeda, co jeźdźcem był świetnym, poskoczył.
Kiedy zbliżyli się obaj, wzajemnie śpiesząc do siebie,
podniósł się Ares i ponad jarzmem i koni lejcami
cisnął swą włócznię spiżową, ażeby wyszarpnąć zeń duszę.
Lecz ją chwyciła bogini, o jasnych oczach Atena,
i odtrąciła z rydwanu, więc ta przeleciała na próżno.
Wtedy Diomedes o głosie donośnym wnet cisnął z kolei
włócznię spiżową. Kieruje tę zaraz Pallas Atena
w dolną część brzucha Aresa, tu, gdzie pancerza płat sięga.
W cel zamierzony grot trafił i piękną skórę przeorał.
Włócznię wyrwała bogini. Okropnie Ares spiżowy
krzyknął - tak jak jedenaście albo dwanaście tysięcy
mężów na wojnie, gdy wiodą bój nienawistny Aresa.
Na to wołanie przeniknął dreszcz i Achajów, i Trojan,
trwogą przejętych, tak Ares bitwy niesyty zawrzasnął.
Jaki wydaje się przestwór od chmur żałobnych ponury,
kiedy wiatr zerwie się wściekły po całodziennym upale -
takim się wydał Tydejdzie Diomedesowi spiżowy
Ares, gdy razem z chmurami wstępował w niebo szerokie.
Przybył natychmiast do bogów na szczyt stromego Olimpu.
Zasiadł przy Dzeusie Kronidzie i obolały na duszy
krew nieśmiertelną mu wskazał, co wysączała się z rany,
i rozżaleniem przejęty wyrzekł te słowa skrzydlate:
"Dzeusie, mój ojcze! Czy widząc złe czyny, gniewu nie czujesz?
Zawsze jesteśmy, bogowie, najbardziej poszkodowani
postępowaniem tych innych, gdy ludziom pomoc niesiemy.
Wszyscy jesteśmy przeciwko tobie, boś córę szaloną
zrodził, co zgubę nam niesie, czynom oddana przeklętym.
Przecież my, wszyscy bogowie, mieszkańcy wiecznego Olimpu,
tobie jesteśmy posłuszni i każdy ulega twej mocy,
ale tej nigdy nie skarcisz ani słowami, ni czynem,
jeszcze pobudzasz ją, przecież to twoje dziecko rodzone.
Ona skłoniła Diomeda, dumnego syna Tydeusa,
aby dziś nam, nieśmiertelnym bogom, swą pychą zagrażał.
Najpierw zuchwale w dłoń zranił przy samym zgięciu Kiprydę,
potem przeciwko mnie stanął, podobny sam do demona.
Nogi mnie tylko uniosły szybkie, inaczej bym długo
musiał cierpienia sam znosić w ogromnym tłumie poległych
albo moc życia utracić pod jego ciosem spiżowym".
Spojrzał złym okiem i tak rzekł Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Siedząc tu, skarg swych zaniechaj! Zwodzisz i jednych, i drugich.
Jesteś mi wrogi najbardziej ze wszystkich bogów Olimpu,
- 68 -
miła ci bowiem jest zawsze niezgoda, bitwa i wojna.
Matki jest w tobie zawziętość i upór nieprzełamany,
Hery; z niemałym ją trudem poskramiam ja sam słowami.
Sądzę, że twoje cierpienia z jej wynikają porady.
Ale pozwolić nie mogę, byś dłużej znosił te bóle,
ród twój ode mnie pochodzi i ze mnie cię matka zrodziła.
Gdyby to inny bóg jakiś tobie, okrutny, dał życie,
w większą głąb byłbyś niż Dzieci Urana dawno strącony".
Tak powiedział i kazał wyleczyć go Pajeonowi.
A więc Pajeon mu leki przyłożył uśmierzające
i wnet uzdrowił, bo przecież los go nie ścigał śmiertelny.
I tak jak biały płyn mleka zaraz pod sokiem figowym
krzepnie i ścina się prędko mieszany ręką człowieka -
tak okrutnego Aresa prędko uleczył Pajeon.
Hebe obmyła go później i strojnie go przyodziała,
a on przy Dzeusie Kronidzie siadł dumny ze swojej chwały.
Obie boginie do domu Dzeusa wielkiego wracały:
Hera argiwska i Pallas Atena alalkomenejska,
które od mordów wstrzymały Aresa - zgubę śmiertelnych.
Pie
śń
VI
Tak więc Achajów i Trojan bój opuścili bogowie.
Walka w tej stronie, to w tamtej wre na równinie bez przerwy,
włócznie zwracają się jednych przeciwko drugim spiżowe
między bystrymi nurtami Ksantosu i Simoisu.
Telamonida, z Ajasów pierwszy, obrona Achajów,
Trojan falangi zdruzgotał i światło życia zapewnił
swym towarzyszom, gdy zabił wśród Traków najdzielniejszego.
Był to potężny Akamas, syn Eussora możnego.
Najpierw ugodził go w grzebień na hełmie z końskimi kitami.
W czole grot utkwił spiżowy i przez kość czaszki do końca
przeszedł głęboko. I zaraz ciemność mu oczy zakryła.
Dzielny Diomedes o głosie donośnym pokonał Aksyla
Teutranidę, mieszkańca Arisby zabudowanej
pięknie. Miał w życiu dostatek i bardzo go ludzie kochali,
bo podejmował gościnnie wszystkich, mieszkając przy drodze.
Ale go nikt nie osłonił z przyjaciół od nędznej zagłady,
wcześniej stanąwszy do walki. Obydwóch zabił Diomedes,
z towarzyszami. Kalezjos zaprzęgiem jego kierował
tego dnia jako woźnica. Obydwaj poszli pod ziemię.
Euryjalos zdarł zbroję z Dresosa i Ofeltiosa.
Potem Ajsepa jął ścigać oraz Pedasa. Tych Nimfa,
Abarbareja, zrodziła Bukolionowi bez skazy.
Bukolion cześć budzącego Laomedonta był synem,
z rodu najstarszy, w ukryciu przez swoją matkę zrodzony.
Kiedy pasł owce, połączył się z Nimfą miłością i łożem,
która ulegle mu chłopców bliźniaczych dwóch urodziła.
Właśnie tym siłę życiową i mocne rozwiązał kolana
syn Mekisteusa i z ramion każdego z nich ściągnął zbroję.
Astyalosa powalił w proch Polypojtes waleczny,
- 69 -
gdy Pidytesa z Perkoty w lot Odyseusz rozbroił
drzewcem spiżowym, a Teukros - boskiego Aretaona.
Zaś Ablerosa - Antiloch, syn Nestorowy, swą włócznią
zgładził świetlistą, Elata - nad wodze wódz Agamemnon;
mieszkał Elatos nad brzegiem Satnioejsu wartkiego
w dumnym Pedasie. Fylaka trafił Leitos bohater
podczas ucieczki. Eurypyl - Melantijosa rozbroił,
a Menelaos o głosie donośnym - Adrasta pochwycił
żywcem. Spłoszyły się jego konie na krwawej równinie
i w tamaryszku pachnący krzak zaplątane złamały
w zaokrąglonym rydwanie przód dyszla. Same skoczyły
kłusem do miasta jak inne gnane przestrachem rumaki.
On zaś potoczył się z wozu na łeb i runął przy kole
twarzą w kurzawę. Zobaczył to Menelaos Atryda,
podbiegł ku niemu w lot z włócznią cień rzucającą na ziemię
długi. Adrastos jął błagać, objął zwycięzcy kolana:
"Przyjmij zapłatę, Atrydo, za moje życie. Dostaniesz
okup bez ceny. Bogaty mój ojciec i skarbów ma wiele:
spiżu i złota, i rzeczy pięknie wykutych z żelaza.
Ojciec ci za mnie z radością da okup nieprzeliczony,
jeśli się dowie, żem został żyw przy okrętach Achajów".
Tak powiedział i serce nakłonił w piersiach Atrydy.
Prędko zamierzał go oddać towarzyszowi, do lotnych
aby go zabrał okrętów, gdy podszedł wódz Agamemnon
szybko naprzeciw i groźnie napominając, zakrzyknął:
"Biada ci, Menelaosie! Tak o tych ludzi się troszczysz
czule? Czy z tobą Trojanie najlepiej postępowali
w domu? Niech skrycie nie ujdzie przed nieuchronną zagładą
z naszych rąk żaden, z tych nawet, którzy u matki są w łonie
przed urodzeniem noszeni. I ci nie ujdą, lecz wszyscy
zginą w Ilionie bez prawa pogrzebu i zapomniani".
To powiedziawszy, bohater serce w swym bracie odmienił,
mówiąc, jak los nakazywał. Menelaj zaraz odsunął
bohaterskiego Adrasta rękę, a wódz Agamemnon
pchnął go w dół brzucha. Ten runął. Wtedy Atryda, stanąwszy
nogą na jego pierś, włócznię wyszarpnął zeń jesionową.
Wtedy wzywając Argiwów, zawołał Nestor donośnie:
"Drodzy i bohaterscy Danaje, Aresa czciciele!
Niechże nikt teraz swej części łupu z poległych nie bierze,
z tyłu zostając, by unieść, ile się da, ku okrętom.
Pozabijajmy wpierw wrogów. Później będziemy bezpiecznie
ciała umarłych obdzierać z rynsztunków pośród równiny".
To powiedziawszy, podniecił we wszystkich gniew i wzburzenie.
Wtedy na pewno Trojanie ścigani przez bitnych Achajów
wpadliby znów do Ilionu, słabością własną zmożeni,
jeśliby przy Eneaszu i przy Hektorze nie stanął
syn Pryjamowy, Helenos, z wróżbitów wszystkich najlepszy:
"Ty, Eneaszu, i bracie Hektorze - największy trud zawsze
Trojan i Lyków spoczywa wciąż na was, bo obaj najlepsi
w każdym zamyśle jesteście, czy walczyć potrzeba, czy radzić.
- 70 -
Stańcie więc tu i wstrzymujcie wojsko przed miasta bramami,
tu i tam wszędzie przechodząc, ażeby uciekający
w rękach swych kobiet nie legli na pośmiewisko dla wrogów.
Kiedy zaś wszystkie falangi do bitwy znów zagrzejecie,
pozostaniemy, by walczyć wytrwale przeciwko Danajom,
choćby najbardziej nękani. Tak nakazuje konieczność.
Ty zaś, Hektorze, do miasta pójdziesz, by matce powiedzieć
naszej, ażeby zebrała na zamku wysokim kobiety
starsze w przybytku bogini, o jasnych oczach Ateny.
A otworzywszy kluczami wrota domostwa świętego,
szatę niech z komnat kobiecych wybierze najbardziej powabną,
najobszerniejszą i przez nią najwięcej ze wszystkich lubianą -
tę na kolanach niech złoży bogini Ateny z pokorą,
przyobiecując w świątyni z dwunastu jałówek ofiarę,
niezaprzęganych do jarzma i jednorocznych. Niech błaga
o zmiłowanie nad miastem, żonami Trojan i dziećmi.
Niechaj Atena przed synem Tydeusa nasz Ilion osłoni,
w rzucie swej włóczni okrutnym, w pościgu wodzem straszliwym,
który jest z wszystkich Achajów - tak twierdzę - najpotężniejszy.
Nawet Achilles, obrońca mężów, nie tak mnie zatrważa,
choć od bogini - jak mówią - pochodzi. Lecz tamten straszliwie
sroży się. Nikt w zajadłości nie zdoła jemu dorównać".
Tak powiedział. I Hektor usłuchał brata swojego.
Z wozu natychmiast zeskoczył w pełnym rynsztunku na ziemię
i potrząsając ostrymi włóczniami, przeglądał szeregi.
Wszystkich zagrzewał do walki, do strasznej podniecał rozprawy.
Wnet obrócili szeregi i przeciw Achajom stanęli.
Zaraz Argiwi cofnęli się wstecz i zabijać przestali,
sądząc, że ktoś z nieśmiertelnych z gwiezdnego nieba przybywa,
aby pomagać Trojanom. Tak nagle szyk się odwrócił.
Hektor zaś Trojan do bitwy przyzywał, wołając donośnie:
"Nieustraszeni Trojanie i sprzymierzeńcy przesławni!
Drodzy mi, bądźcie mężami, o harcie ducha pomnijcie,
teraz gdy sam do Ilionu odejdę, by starcom w obradach
udział biorącym powiedzieć, a także naszym małżonkom,
by hekatombę przyrzekłszy, o pomoc bogów prosili".
Rzekł i oddalił się Hektor o hełmie wiejącym kitami.
Po obu kostkach i szyi tłukła go skóra sczerniała
brzegu krągłego na krańcach tarczy pośrodku wypukłej.
Glaukos zaś, syn Hippolocha, i syn Tydeusa, Diomedes,
walki spragnieni wejść w środek starali się między wojskami.
Kiedy się wreszcie zbliżyli, wzajemnie idąc ku sobie,
wtedy odezwał się pierwszy Diomedes o głosie donośnym:
"Czy, najdzielniejszy, należysz do grona ludzi śmiertelnych?
Gdyż nie widziałem cię przedtem wśród walki, co mężów obdarza
sławą. Lecz teraz o wiele ty sam przewyższyłeś twych wszystkich
męstwem, czekając na moją włócznię, co rzuca cień długi.
Z moją potęgą się mierzą nieszczęsnych rodziców synowie.
Jeśliś jednakże zszedł z nieba, należąc do nieśmiertelnych,
to nie zamierzam z bogami, co w niebie mieszkają, walczyć.
- 71 -
Wszakże i Likurg potężny, syn Dryasa, nie żył zbyt długo,
kiedy z bogami, co w niebie mieszkają, rozpoczął niesnaski.
Szalejącego on kiedyś Dyjonizosa piastunki
ścigał na świętym Nysejon. Wszystkie strwożone rzuciły
tyrsy bakchiczne na ziemię, przez mężobójcę Likurga
biczem na woły smagane. A przerażony Dionizos
w fali zanurzył się morskiej, gdzie go przyjęła Tetyda
przestraszonego. Bo mocno drżał przed Likurga groźbami.
A na Likurga zawrzeli gniewem szczęśliwi bogowie.
Syn go Kronosa oślepił i Likurg nie żył już długo,
wszyscy go bowiem wieczyści znienawidzili bogowie.
Więc z szczęśliwymi bogami ja także nie pragnę walczyć.
Ale gdy jesteś z śmiertelnych, co żywią się ziemi plonami,
przybliż się do mnie, a prędzej dosięgniesz progu zagłady".
Na to mu tak odpowiedział syn Hippolocha przesławny:
"Czemu mnie pytasz o ród mój, Tydejdo o duszy wyniosłej?
Taki już los ludzkich rodów jak losy nietrwałych liści -
jedne na ziemię wiatr zrzuca liście, a inne wydaje
rozkwitający las, kiedy zbliża się pora wiosenna.
Z rodem człowieczym to samo: jeden rozkwita, a drugi
pada. Opowiem - jeżeli chcesz poznać, by dobrze już wiedzieć -
jaki jest ród mój, choć ludziom te dzieje dobrze są znane.
W mieście Efyrze, w zakątku Argos, gdzie dobrej nie braknie
paszy dla koni, żył Syzyf najprzebieglejszy wśród ludzi,
syn Ajolosa. Ów Syzyf miał także syna Glaukosa,
a zaś z Glaukosa zrodzony był Bellerofon bez skazy.
Tego pięknością bogowie i pełną powabu siłą
obdarowali. Lecz Projtos gotował mu w duszy zagładę.
Z granic go państwa swojego wypędził, bo był najsilniejszy
spośród Argiwów. Dzeus bowiem pod jego berło ich oddał.
Żona Projtosa, Anteja boska, gorąco pragnęła
złączyć się tajną miłością z nim, lecz nie mogła nakłonić
Bellerofonta, bo ten był rozważny i w sercu uczciwy.
Wtedy, kłamliwa, do męża, króla Projtosa, wyrzekła:
Albo sam umrzyj, Projtosie, lub zabij Bellerofonta,
który chciał ze mną miłością połączyć się wbrew mej woli?.
Tak powiedziała. Gniew przejął władcę, gdy o tym usłyszał.
Chociaż uniknął zabójstwa, bo tego lękał się w duszy,
ale do Lykii go wysłał, dodając znaki zbrodnicze.
Wiele wypisał zabójczych słów na tabliczkach złożonych,
każąc je ojcu swej żony oddać. Przez niego miał zginąć.
Udał się więc Bellerofon do Lykii pod bogów osłoną.
Kiedy już przybył na miejsce, nad Ksantu wody płynące,
przyjął go władca dostojny szerokiej Lykii łaskawie -
dziewięć dni gościł i dziewięć cielców poświęcił w ofierze.
Lecz gdy w dziesiątym dniu wzeszła różanopalca Jutrzenka,
zaczął go pytać o wszystko i chciał te znaki zobaczyć,
jakie od zięcia, Projtosa, przynosił mu Bellerofont.
A gdy otrzymał znak zguby przez męża córki przysłany,
najpierw rozkazał mu zabić Chimerę niepokonaną,
- 72 -
która swój ród wywodziła od bogów, a nie od ludzi.
Z przodu lwem była, od tyłu wężem, a kozą pośrodku,
strasznie zionącą potężnym, płomiennym ogniem zagłady.
Ale on zabił Chimerę, ufając bożym wyrokom.
Miał z Solymami następnie prowadzić wojnę przesławną;
z walk najtrudniejszą, jak mówił, z tych, które z ludźmi prowadził.
I Amazonki, po trzecie, pokonał, mężczyznom równe.
W końcu, gdy wracał, król uknuł podstępny plan przeciw niemu:
z Lykii szerokiej zawezwał młodzieńców najwaleczniejszych
i przygotował zasadzkę; lecz z nich nie powrócił do domu
żaden, bo ich Bellerofon pokonał co do jednego.
Wreszcie, gdy władca waleczność i boski ród jego ocenił,
w kraju zatrzymał go, córkę dając mu własną za żonę,
oraz zaszczyty królewskie wszystkie na pół z nim podzielił.
A Lykijczycy mu ziemi najlepszej ofiarowali
piękny szmat, dobry na ogród i do rolniczej uprawy.
Bellerofonta małżonka zrodziła mu troje dzieci:
Isandra i Hippolocha, i córkę Laodameję.
Z Laodameją miłością połączył się Dzeus Kronida.
Od niej pochodził Sarpedon w spiż zbrojny, bogom podobny.
Ale gdy wszyscy bogowie tamtego znienawidzili,
zaczął się biedak wałęsać sam wśród alejskiej równiny,
z sercem zgryzotą przeżartym, stroniący od wszystkich ludzi.
Syna Isandra mu zabrał Ares wciąż wojen niesyty,
wtedy gdy stanął do walki z Solymów ludem przesławnym.
Córkę mu gniewna Artemis o złotych lejcach zabiła.
Mnie Hippolochos dał życie, z takiego się rodu wywodzę.
Posłał mnie tu do Troady i nakazywał usilnie,
abym waleczny był zawsze i męstwem innych przewyższał,
aby swym ojcom nie przynieść wstydu, co bardziej czci godni
wiedli swój żywot w Efyrze i w kraju Lykii szerokiej.
Z takiego rodu pochodzę i taką to krwią się szczycę".
Tak powiedział. Rad słuchał Diomedes o głosie donośnym.
Włócznię wbił w ziemię żywiącą obficie wielu i słowy,
które jak miód były słodkie, rzekł do pasterza narodów:
"Jesteś mi teraz mym gościem po ojcach odziedziczonym.
Boski Ojneus albowiem Bellerofonta bez skazy
gościł przed laty w swym domu, przyjmując przez dni dwadzieścia.
Wtedy z nich jeden drugiemu nawzajem dał piękny podarek:
świetną purpurą błyszczący pas był podarkiem Ojneusa,
darem zaś Bellerofonta złocisty puchar podwójny.
W domu ten dar zostawiłem, gdym podejmował wyprawę.
Ojca mojego Tydeusa nie pomnę, bo niemowlęciem
byłem, jak padł pod Tebami, gdy ginął naród Achajów.
Teraz więc jesteś mi w Argos ze wszystkich gości najmilszy -
w Lykii ty będziesz mnie gościł, jeśli tam kiedy przybędę.
Więc oszczędzajmy swych włóczni nawzajem w bitwy zamęcie,
przecież dość Trojan mam innych i sprzymierzeńców przesławnych
do zabijania, jeżeli da bóg i nogi dościgną.
Ty zaś masz dosyć Achajów, by ich pokonać, gdy zdołasz.
- 73 -
Teraz zamieńmy swe zbroje, aby i inni poznali,
że uważamy się wzajem za druhów dziedzicznych po ojcach".
Gdy to powiedział, obydwaj skoczyli z wozów na ziemię,
jeden drugiego za rękę ujął i przyjaźń zawarli.
Wtedy to Dzeus Glaukosowi widocznie rozum odebrał,
gdyż ten synowi Tydeusa, Diomedesowi, dał zbroję
złotą wartości stu wołów za spiż wart wołów dziewięciu.
Hektor tymczasem do Skajskiej doszedł już bramy i dębu
rozłożystego. Wnet Trojan żony i córki doń biegną
i obstępują, pytając o synów, braci i krewnych,
inne o mężów. A Hektor kazał im modły zanosić
wszystkim do bogów. Niejedną los oczekiwał złowrogi.
Kiedy już stanął w domostwie pięknym możnego Pryjama -
zdobny był pałac w krużganki rzeźbione, a wewnątrz pałacu
było pięćdziesiąt sypialni z wygładzonego kamienia,
jedna przy drugiej wzniesione w pobliżu; synowie Pryjama
mogli spoczywać przy swoich ślubem związanych małżonkach;
w dalszej połowie dziedzińca, naprzeciw, dla córek wzniesiono
komnat dwanaście wyniosłych z wygładzonego kamienia,
jedna przy drugiej; tam znowu liczni Pryjama zięciowie
mogli spoczywać przy swoich czcigodnych, skromnych małżonkach -
Hektor tam spotkał swą matkę słynną z dobroci, idącą
do najpiękniejszej z swych córek, uroczej Laodikei.
Matka przywarła do ręki syna i rzekła te słowa:
"Po co przybyłeś, mój synu, rzucając walkę okrutną?
Bardzo nas gnębią widocznie synowie Achajów niosący
zgubę, gdy walczą w krąg miasta, jeżeli skłoniło cię serce,
aby tu przyjść i ze szczytu grodu do Dzeusa wznieść ręce.
Ale zaczekaj - przyniosę ci wina jak miód słodkiego,
abyś na cześć ojca Dzeusa i innych bóstw nieśmiertelnych
ulał w ofierze, nim zaczniesz sam pić, by zgasić pragnienie.
Wino sił doda mężowi, jeśli nadmiernie się strudzi,
tak jak się ty utrudziłeś, w obronie stając swych bliskich".
Na to rzekł Hektor potężny o hełmie wiejącym kitami:
"Matko, nie dawaj mi wina, co serce słodyczą napełnia,
sił nie odbieraj. Nie mogę przecież zapomnieć o bitwie.
Boję się wino ulewać Dzeusowi ciemne, nie myjąc
przedtem rąk. Jestem zbrukany posoką i kurzem bojowym.
Jakżebym mógł do Kronidy czarnochmurego wznieść modły!
Ale ty idź do świątyni zwycięskiej Pallas Ateny,
idź z wonnościami i zgromadź najdostojniejsze kobiety.
Szatę weź z komnat kobiecych dla ciebie najbardziej powabną,
najobszerniejszą, a przy tym najwięcej przez ciebie lubianą -
tę pięknowłosej Atenie złóż na kolanach w ofierze,
przyobiecując w świątyni z dwunastu jałówek ofiarę,
niezaprzęganych do jarzma i jednorocznych. I błagaj
o zmiłowanie nad miastem, żonami Trojan i dziećmi.
Niechaj Atena przed synem Tydeusa nam Ilion osłoni,
w rzucie swej włóczni okrutnym, w pościgu wodzem straszliwym.
A więc ty idź do świątyni zwycięskiej Pallas Ateny,
- 74 -
ja zaś Parysa odnajdę, aby go skłonić do walki,
jeśli mnie zechce posłuchać. Och, oby żywcem go ziemia
mogła pochłonąć! Na wielkie go wyhodował cierpienia
Dzeus olimpijski - dla Troi, Pryjama i jego dzieci.
Gdybym go ujrzał, jak schodzi w ciemne pieczary Hadesu,
może zdołałaby moja dusza o troskach zapomnieć!".
Tak powiedział. Hekaba wróciła do komnat wyniosłych
i poleciła służącym wezwać dostojne kobiety,
sama zaś zeszła natychmiast do swej pachnącej komnaty.
Były tam szaty wzorzyste, piękne, rękami utkane
kobiet sydońskich. Przed laty do kraju je Aleksander
sam uprowadził z Sydonu, płynący przez morze szerokie,
wtedy gdy przywiózł Helenę dostojnym rodem wsławioną.
Jedną z szat wzięła Hekaba, chcąc złożyć w ofierze Atenie,
tę najpiękniejszą, najbardziej wzorzystą i najobszerniejszą -
lśniła jak gwiazda - ze wszystkich innych leżącą najgłębiej.
Śpiesznie ruszyła Hekaba, a z nią wiele kobiet dostojnych.
Gdy przy świątyni Ateny na grodu szczycie stanęły,
wrota przed nimi rozwarła Teano o twarzy uroczej,
córka Kissesa, kapłanka i Antenora małżonka.
Godność kapłanki jej bowiem Trojanie ofiarowali.
Z jękiem błagalnym kobiety ręce do Pallas Ateny
wzniosły, a peplos przyjęła Teano o twarzy uroczej
i na kolanach złożyła ją pięknowłosej Ateny.
Potem tak mówić zaczęła do córy wielkiego Kronidy:
"Najczcigodniejsza Ateno, patronko miasta, bogini!
?aską swą włócznię Diomeda złam, a samego przed bramą
Skajską rozciągnij w kurzawie, twarzą do ziemi niech padnie.
Za to złożymy w świątyni ofiarę z dwunastu jałówek,
niezaprzęganych do jarzma i jednorocznych, jeżeli
miasto ocalisz i żony Trojan, i dzieci nieletnie".
Rzekła tak w modłach, lecz prośbą wzgardziła Pallas Atena.
Kiedy kobiety błagały córę wielkiego Kronidy,
Hektor tymczasem do gmachów przybliżył się Aleksandra
pięknych. On sam je zbudował wraz z ciesielskimi mistrzami,
z tymi, co w Troi słynęli jako mistrzowie najpierwsi.
Ci zbudowali mu piękną sypialnię i dom, i dziedziniec,
obok Pryjama i blisko Hektora, na miasta szczycie.
Tam Hektor, Dzeusa kochanek, śpieszył, a włócznię miał w ręku
długą na stóp jedenaście. Na końcu włóczni jaśniało
ostrze spiżowe pierścieniem złocistym wokół ujęte.
Znalazł Parysa w sypialni. Nad piękną trudził się zbroją,
tarczą, ozdobnym pancerzem, i łuk obrządzał wygięty.
Także argiwska Helena wśród swoich kobiet służebnych
blisko siedziała, pilnując bacznie ich robót misternych.
Widząc Parysa jął Hektor łajać lżącymi słowami:
"Bracie nieszczęsny, niepięknie jest gniew hodować w swej duszy!
Wojsko marnieje w krąg miasta, dokoła murów warownych
walcząc bez przerwy. Przez ciebie przecież ta wojna i zamęt
trwa wokół grodu. Sam pewno nastawałbyś na innego,
- 75 -
jeślibyś widział gdzie męża, co stale unika bitwy.
Nuże więc, wyrusz, nim miasto spłonie we wrogiej pożodze!".
Na to mu tak Aleksander do bogów podobny powiedział:
"Słusznie mnie łajesz, Hektorze! To nie jest niesprawiedliwe,
więc ci odpowiem, a ty mnie zrozumiej i chciej wysłuchać.
Gniewu nie czuję na Trojan, nie czuję też nienawiści,
w domu zostając, lecz chciałem skryć się ze swymi troskami.
Teraz mnie moja małżonka namową pełną słodyczy
skłania do walki. Ja także uważam sam, że tak będzie
lepiej. Zwycięstwo jest bowiem zaszczytnym męża udziałem.
Nuże więc! Tylko zaczekaj, aż włożę zbroję Aresa.
Albo idź! Pójdę za tobą i myślę, że cię doścignę".
Tak powiedział. A Hektor o hełmie wiejącym kitami
milczał. Helena doń rzekła te słowa pełne słodyczy:
"Bracie, ja suka niegodna, niosąca zło, zniesławiona,
bodajbym w dniu tym zginęła, kiedy mnie matka zrodziła,
bodaj zły wicher mnie uniósł porywistymi skrzydłami
w góry czy w przestrzeń burzliwą huczącej morskiej otchłani -
tam by zalała mnie fala, nim dokonało się dzieło!
Jeśli to zło, co nas dręczy, postanowili bogowie,
niechbym choć mogła należeć do męża szlachetniejszego,
który by odczuł zarzuty i niechęć ludzi tak licznych.
Ale on nie ma rozwagi dziś i potem nie będzie
nigdy rozważny; i myślę, że skutki tego poczuje.
Teraz pójdź bliżej i spocznij na tym siedzisku wygodnie,
bracie, bo tobie najbardziej trud wojny serce uciska
przeze mnie, sukę niegodną, i straszny błąd Aleksandra.
Skazał nas Dzeus na niedolę ogromną, bo ludzie w przyszłości
będą nasz los w smutnych pieśniach przekazywali potomnym".
Na to powiedział jej Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Do odpoczynku, Heleno, choć lubisz mnie, nie nakłonisz,
bo nakazuje mi dusza znów stanąć w obronie Trojan!
Mej obecności na pewno tam pragną, kiedy mnie nie ma.
Męstwo rozniecaj w Parysie, aby sam poczuł się mężnym.
Niechaj doścignie mnie szybko, dopóki w mieście przebywam,
pragnę pójść bowiem do domu jeszcze, ażeby zobaczyć
mych domowników i żonę kochaną, i synka małego.
Teraz nie zgadnę, czy do nich już kiedykolwiek powrócę,
czy mi bogowie rozkażą paść pod ciosami Achajów".
To rzekłszy, odszedł wnet Hektor o hełmie wiejącym kitami.
Śpiesząc się dotarł niezwłocznie do swego domu pięknego,
ale białoramiennej tam Andromachy nie zastał.
Ona ze swoim synkiem maleńkim i strojną piastunką
poszła na basztę zamkową z lamentem i wyrzekaniem.
Hektor, gdy w domu nie znalazł szlachetnej swojej małżonki,
stanął na progu komnaty i tak do służebnych powiedział:
"Hejże, podejdźcie, służebne, i mówcie mi prawdę niechybną!
Dokądże białoramienna odeszła stąd Andromacha?
Siostry me poszła odwiedzić czy swoje strojne bratowe,
czy do świątyni Ateny jak inne poszła Trojanki
- 76 -
pięknowarkocze, by wspólnie błagać straszliwą boginię?".
Na to mu zaraz gorliwa odpowiedziała szafarka:
"Jeśliś nas zaklął, Hektorze, powiem ci prawdę niechybną.
Ona nie poszła do twoich sióstr ni do strojnych bratowych,
ani do boskiej Ateny, aby jak inne Trojanki
pięknowarkocze o litość błagać straszliwą boginię,
ale na basztę Ilionu odeszła bardzo strapiona
wieścią złowrogą, że Trojan ugięła przemoc Achajów.
Słysząc to, z wielkim pośpiechem wzdłuż murów miasta pobiegła
jak oszalała. Z nią poszła piastunka z dzieckiem na ręku".
Tak powiedziała szafarka. Więc Hektor wybiegł z komnaty.
Drogą tą samą z powrotem przez piękne pędząc ulice,
miasto rozległe przemierzył i wnet się zbliżył do bramy
Skajskiej, przez którą wyjść znowu za mury miał na równinę.
Tam Andromachę zobaczył biegnącą mu na spotkanie,
córkę Eetijona. Bogate dał za nią dary.
Dumny ów Eetijon mieszkał pod Plakos lesistym,
w Tebie plakijskiej, i władał Kilików mężnym narodem.
Jego to córkę za żonę miał Hektor o hełmie spiżowym.
Aby go spotkać, wybiegła. Za nią kroczyła służebna,
która w objęciu trzymała dziecko zupełnie maleńkie,
Hektorowego syna, co był jak piękna gwiazdeczka.
Hektor go zwał Skamandriosem. Astyanaks go nazywali
inni, bo tylko on, Hektor, niezłomnie bronił Ilionu.
Ojciec uśmiechnął się, patrząc na swego syna w milczeniu,
lecz Andromacha tuż przy nim stanęła i łzami zalana,
dłonią przywarłszy do dłoni małżonka, tak mówić zaczęła:
"Zgubi cię twoja odwaga, szalony! Ty nie masz litości
ani nad dzieckiem nieletnim, ani nade mną, nieszczęsną,
wkrótce już wdową po tobie. Bo cię zabiją Achaje,
kiedy cię wszyscy osaczą. A ja niech lepiej spoczywam
w ziemi, nim ciebie utracę! Bo nic innego już wtedy,
żadna mnie radość nie czeka, jeśli cię los twój doścignie -
tylko cierpienie! Ja nie mam ojca ni matki czcigodnej.
Ojciec mój został zabity rękami boskiego Achilla,
kiedy ten zburzył Kilików gród pięknie rozbudowany,
Tebę o bramach wysokich. Choć zabił Eetijona,
jednak mu zbroi nie zabrał, bo cześć zachował dlań w sercu.
Spalił go w pełnym rynsztunku wspaniałym i wzniósł wysoki
kopiec na grobie. A córy Dzeusa, co dzierży egidę,
Nimfy wśród gór mieszkające, grób obsadziły wiązami.
Siedmiu mych braci rodzonych w komnatach ojcowskich mieszkało,
wszyscy w dniu jednym złowrogim do bram Hadesu odeszli;
boski Achilles o szybkich stopach pokonał ich wszystkich,
przy wołach wolno kroczących i owcach srebrzystorunych.
Matkę zaś, co królowała nad krajem Plakos lesistym,
razem z wszystkimi skarbami Achilles wziął do niewoli,
ale uwolnił ją potem, przyjąwszy okup bogaty;
już Artemidy ją strzała w ojcowskim domu dosięgła.
Jesteś mi teraz, Hektorze, i ojcem, i matką czcigodną,
- 77 -
bratem jedynym mi jesteś i mężem młodością kwitnącym.
Więc się ulituj i zostań w mieście na baszcie wysokiej,
niechże sierotą nie będzie twój syn, a małżonka wdową.
Postaw swe wojsko w pobliżu tego figowca. W tym miejscu
szturm najłatwiejszy na miasto, obronne mury najsłabsze.
Stąd już trzy razy najlepsi wodzowie w nas uderzali:
dwaj Ajasowie potężni, wódz Idomeneus przesławny,
obaj synowie Atreusa i syn waleczny Tydeusa.
Ktoś im to z dobrze znających wyroki boskie objawił
albo wezwało ich własne serce i pchnęło w tę stronę".
Na to jej Hektor rzekł wielki o hełmie wiejącym kitami:
"Myślę ja, żono, o wszystkim jak ty. Ale wstyd by mi było
Trojan i pięknych Trojanek o powłóczystych ubiorach,
gdybym tu w mieście pozostał jak tchórz, z daleka od bitwy.
Mój duch mnie przed tym ocali, bo już przywykłem być dzielnym,
w pierwszych szeregach wśród Trojan o sławę walczyć zaszczytną,
żeby otoczyć nią ojca i wsławić własne swe imię.
Jednak ja dobrze wiem o tym, zgaduję myślą i sercem
dzień taki, w którym zaginie święty nasz Ilion na wieki,
Pryjam i naród Pryjama, co włada włócznią niechybnie.
Przy czym mnie ból nie tak ciężki o losy Trojan przenika
ani o samą Hekabę, ani o władcę Pryjama,
ani o braci rodzonych, tak licznych i tak szlachetnych,
którzy w pył ziemi się zwalą, pod nieprzyjaciół ciosami -
jak o twą dolę, gdy ciebie ktoś z spiżozbrojnych Achajów
w pętach płaczącą powlecze w dzień utraconej wolności.
Może gdzieś w Argos dalekim prząść będziesz wełnę dla innej,
wodę przynosić ze źródła Messeis czy Hyperei
z sercem opornym, lecz bunty twoje powściągnie konieczność.
Widząc cię łzami zalaną, kiedyś niejeden tam powie:
Oto jest żona Hektora, co w bitwach wszystkich przewyższał
Trojan słynących z władania końmi, w czas walki o Ilion?.
Powie tak ktoś i twe serce wtedy przeniknie ból nowy.
Gorzko zatęsknisz za mężem. On by dzień klęski odwrócił!
Niechże mnie przedtem martwego już w grobie ziemia przytłoczy,
zanim twój krzyk mnie doścignie, wleczonej w pętach, spłakanej!".
Tak powiedział jej Hektor i chciał w ramiona wziąć syna,
ale cofnęło się dziecko z krzykiem do piersi piastunki
w pięknej przepasce, widokiem drogiego ojca strwożone.
Blask spiżu synka przeraził, grzebień z końskimi kitami
rozechwianymi ponad nim straszliwie na hełmu szczycie.
Zaśmiał się ojciec kochany, zaśmiała matka czcigodna.
Hektor przesławny natychmiast hełm ciężki zsunął z swej głowy
i obok złożył na ziemi, jaskrawym lśniący połyskiem.
Potem wziął synka drogiego, całował, tulił w ramionach,
mówiąc te słowa do Dzeusa i innych bogów błagalne:
"Dzeusie i inni bogowie! Dajcie, by moja latorośl,
syn mój, w przyszłości, tak samo jak ja, był pierwszym wśród Trojan,
żeby potężny był siłą i rządził rozumnie Ilionem!
Niech o nim kiedyś powiedzą: ?Przewyższył dzielnością ojca!? -
- 78 -
gdy będzie z bitwy powracał, unosząc zbroję skrwawioną
wroga, co padł z jego ręki, i matki radując serce".
Tak powiedział i zaraz oddał kochanej swej żonie
syna, a ta przygarnęła dziecko do piersi pachnącej,
łzy przesłaniając uśmiechem. Więc mąż się nad nią użalił,
objął ją ręką łagodną i te powiedział jej słowa:
"Czemu, nieszczęsna, tak wielkim żalem rozdzierasz swe serce?
Posłać mnie nikt do Hadesu wbrew moim losom nie zdoła,
Mojry zaś umknąć wyrokom - na to nie znajdzie sposobu
ani tchórz, ani szlachetny, nikt na tej ziemi zrodzony.
Wracaj do domu i sama zajmij się swymi pracami:
tkactwem, przędzeniem, i czuwaj nad służebnymi, by także
trud swój pełniły. Mężczyznom pozostaw troskę o wojnę,
wszystkim zrodzonym w Ilionie, a mnie z nich wszystkich najbardziej".
Tak powiedział i podniósł hełm o chwiejących się kitach
z grzyw końskich Hektor przesławny. A droga żona do domu
szła, odwracając wciąż głowę za nim i łzy wylewała.
Wkrótce stanęła na progu pięknego domu Hektora,
wrogów pogromcy. Znalazła w komnatach liczne służebne
razem zebrane i wszystkie do gorzkich łez pobudziła.
Jeszcze nad żywym Hektorem w pałacu jego płakały,
bo nie wierzyły, że wróci do domu z bitwy zażartej
ani że zguby uniknie okrutnej z ręki Achajów.
Parys tak samo nie zwlekał w domu o stropach wysokich,
ale gdy sławną wdział zbroję spiżową, misternej roboty,
ruszył z pośpiechem przez miasto, ufając swym szybkim nogom.
I jak koń w stajni obficie przy żłobie jęczmieniem karmiony,
uzdę zerwawszy, z tętentem jak wicher mknie przez równinę,
przyzwyczajony się pławić w rzece uroczo płynącej,
głowę ma dumnie wzniesioną, a z obu stron karku grzywa
burzy się pędem rozwiana; ufając swojej piękności,
rączo swe nogi unosi, na łąki mknąc i pastwiska -
Parys, Pryjama syn, schodził podobnie ze szczytów Pergamu,
połyskujący swą zbroją, jak samo słońce promienny,
śmiejąc się głośno, a szybkie niosły go nogi. Więc prędko
brata doścignął, boskiego Hektora, gdy ten postanowił
z miejsca zawrócić, gdzie z żoną niedawno poufnie gawędził.
Pierwszy więc tak Aleksander do bogów podobny powiedział:
"Drogi mój bracie, zwlekaniem wstrzymałem ciebie w pośpiechu,
nie przybywając w tym czasie, w jakim mi przyjść rozkazałeś".
Tak na to odrzekł mu Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Nikt sprawiedliwy, nieszczęsny, nie mógłby twoim wojennym
czynom szacunku odmówić. Ty przecież jesteś waleczny.
Ale ociągasz się łatwo i nie chcesz działać. Me serce
nad tym boleje, gdy słyszę wstyd przynoszące ci słowa
z ust dzielnych Trojan, co znoszą niemało trudów przez ciebie.
Ale już pójdźmy! W przyszłości to naprawimy, jeżeli
Dzeus nam pozwoli w ofierze dla bogów wiecznie żyjących
krater w pałacu postawić na cześć odzyskanej wolności,
gdy przepędzimy o pięknych nagolenicach Achajów".
- 79 -
Pie
śń
VII
Tak powiedział i bramę przekroczył Hektor przesławny
wraz z Aleksandrem, swym bratem. Bo obaj pragnęli w duszy,
jeden i drugi, na nowo stanąć do bitwy i walczyć.
Jak bogowie, co dają żeglarzom stęsknionym w podróży
wiatr pożądany, gdy z trudem wygładzonymi wiosłami
morze smagają - ich ciała znużenie obezwładniło -
tak się obydwaj Trojanom tęskniącym za nimi zjawili.
Jeden z nich natarł na syna możnego Areitoosa,
mieszkańca Arny; Menestios urodził się z wielkookiej
Fylomeduzy i Areitoosa, co nosił buławę.
Hektor zaś Eijoneja ostrzem swej włóczni ugodził
w szyję pod hełmem spiżowym i w lot mu rozwiązał kolana.
Glaukos, syn Hippolocha, lykijskich wódz wojowników,
Ifinoosa, co synem był Deksijosa, ugodził
włócznią w spotkaniu zażartym w ramię. Ten koni dosiadał
szybkich. Spadł z wozu na ziemię - osłabły jego kolana.
Kiedy spostrzegła bogini, o jasnych oczach Atena,
że tak padają Argiwi gęsto w spotkaniu zażartym,
zaraz ze szczytów Olimpu pośpiesznie na ziemię spłynęła
w stronę świętego Ilionu. Przeciw niej ruszył Apollon,
widząc ją z szczytów Pergamu. Ten chciał dla Trojan zwycięstwa.
Idąc ku sobie oboje, pod dębem się wreszcie spotkali.
Pierwszy przemówił tak do niej syn Dzeusa, władca Apollon:
"Czemuż to, Dzeusa możnego córo, z gwałtownym pośpiechem
schodzisz z Olimpu? Do czego nakłania cię wielkie serce?
Czy ofiarować Danajom pragniesz bezsporne zwycięstwo
w walce, nie czując litości nad losem Trojan ginących?
Jeśli mnie jednak usłuchasz, to będzie o wiele korzystniej.
Teraz już bitwę przerwijmy i walkę na śmierć i na życie,
dziś, a nazajutrz niech znowu toczy się wojna do końca,
który Ilionu dosięgnie, gdy tak się wam, nieśmiertelnym,
z całego serca podoba ten gród powalić i zburzyć".
Na to odrzekła bogini, o jasnych oczach Atena:
"Zgadzam się, Z - dala - godzący, bo właśnie myślałam to samo,
kiedy schodziłam z Olimpu pomiędzy Achajów i Trojan.
Tylko jak przerwać masz zamiar zmagania tych mężów zażarte?".
Na to jej tak odpowiedział syn Dzeusa, władca Apollon:
"Gniewem natchnijmy Hektora, który jest jeźdźcem wybornym,
aby na rękę chciał wyzwać któregoś z dzielnych Danajów
i w pojedynku z nim stanął do walki na śmierć i na życie.
Wtedy wzburzeni Achaje o pięknych nagolenicach
rzucą jednego ze swoich do starcia z boskim Hektorem".
Rzekł. Usłuchała bogini, o jasnych oczach Atena.
Sercem zrozumiał Helenos, Pryjama syn ukochany,
zamysł ten, który bogowie przyjęli podczas narady.
Stanął więc obok Hektora i w takie ozwał się słowa:
"Synu Pryjama, Hektorze, mądrością do Dzeusa podobny,
zechciej mnie teraz usłuchać, twym bratem jestem rodzonym.
Rozkaż, by inni spoczęli - Trojanie i wszyscy Achaje,
- 80 -
ty zaś sam wyzwij któregoś z najlepszych spośród Achajów
do pojedynku i stawaj do walki na śmierć i na życie.
Jeszcze cię Mojra śmiertelna i przeznaczenie nie wzywa,
wszystko to sam usłyszałem od bogów, co trwają wieczyście".
Tak powiedział. Rad wielce był Hektor, gdy tego wysłuchał,
wszedł więc w sam środek i Trojan falangi w miejscu zatrzymał,
włócznię w pół drzewca ująwszy. I wszyscy w miejscu stanęli.
Siąść Agamemnon Achajom o pięknych nagolenicach
kazał. A także Atena i srebrnołuki Apollon
siedli oboje, przybrawszy kształt ptaków, sępów drapieżnych,
w górze na dębie ojcowskim Dzeusa, co dzierży egidę,
bawiąc się ludźmi. Stłoczone gęsto wojenne szeregi
w krąg najeżyły się groźnie od tarcz, od hełmów i włóczni.
Tak jak przelewa się morze, kiedy je Zefir poruszy
i niespodzianym tchem wzburzy, a głębia pod nim czernieje -
tak kołysały się Trojan szeregi w krąg i Achajów
pośród równiny, gdy Hektor do obu wojsk tak powiedział:
"Nuże, Trojanie i w pięknych nagolenicach Achaje!
Powiem - słuchajcie - co serce w mej piersi mówić mi każe.
Dzeus, co ster trzyma wysoko, przymierza nam nie potwierdził,
ale zamysły złowrogie waży dla jednych i drugich,
pokąd wy Troi o basztach wspaniałych nie zdobędziecie
albo nie padnie z was każdy przy sprawnych w żegludze okrętach.
Wy, tu zebrani, najlepsi jesteście ze wszystkich Achajów,
jeśli więc serce którego do pojedynku się skłania,
pierwszy niech z wszystkich wystąpi, by walczyć z boskim Hektorem.
To wam powiadam, a Dzeusa wzywam na świadka umowy:
jeśli mnie który z was spiżem o długim ostrzu przeszyje,
niechże zawładnie mą zbroją i niesie do wklęsłych okrętów,
ciało zaś moje do domu niech odda i niechaj na stosie
spalą je w ogniu Trojanie i żony Trojan - po śmierci.
Jeśli zaś ja go pokonam - tę chwałę da mi Apollon -
zbroją zawładnę i wezmę ją do świętego Ilionu,
aby zawiesić w świątyni Apolla, co godzi z daleka,
zwłoki zaś oddam do waszych dobrze pokrytych okrętów,
niech poległego pogrzebią o bujnych włosach Achaje
i niech mogiłę mu wzniosą nad Hellespontem szerokim,
może ktoś wtedy tak powie z ludzi żyjących w przyszłości,
wielowiosłowym okrętem po morzu ciemnym jak wino
płynąc: ?A oto mogiła dawno zmarłego człowieka!
Choć był najpierwszy wśród dzielnych, zabił go Hektor przesławny?.
Może tak powie niejeden i sława moja nie zginie?".
Tak powiedział. A wszyscy w milczeniu trwali głębokim.
Wstyd był nie przyjąć wyzwania, a strach do walki wystąpić.
Lecz Menelaos nareszcie powstał i zaczął przemawiać,
łając i lżąc zgromadzonych, ogromnie w duszy strapiony:
"Ale z was zuchy! Kobiety achajskie, a nie Achaje!
Jakaż sromota to będzie dla nas i hańba straszliwa
teraz, jeżeli z Danajów nie ruszy nikt na Hektora.
Bodaj z was wszyscy w proch ziemski i w wodę się obrócili,
- 81 -
tak jak tu siedzi z was każdy w martwocie bez czci i sławy.
Więc ja sam pancerz przywdzieję! Bo wiem, że w górze nad nami
losy zwycięstwa dla ludzi wieczni trzymają bogowie".
Tak powiedział i zaczął nakładać zbroję przepiękną.
Menelaosie, to byłby już koniec twojego żywota
pod Hektorowych rąk ciosem - był przecież o wiele silniejszy -
gdyby wodzowie Achajów do ciebie wnet nie podbiegli.
Sam Agamemnon Atryda, władca potężny, za rękę
prawą ująwszy go, zabrał głos i do niego powiedział:
"Menelaosie szlachetny, ty oszalałeś! I po co
ta nierozwaga? Zaniechaj tego, choć jesteś strapiony!
Czoła lepszemu od siebie w spotkaniu stawiać nie pragnij,
toć Pryjamidy Hektora tak samo lękają się inni
i sam Achilles wśród bitwy, co sławę mężom przynosi,
z nim pojedynku unika, chociaż od ciebie dzielniejszy.
Zasiądź więc teraz z powrotem w gromadzie swych towarzyszy -
przeciw tamtemu innego muszą dziś wybrać Achaje.
Chociaż jest nieustraszony i ciągle walki niesyty,
mniemam, że rad by odpocząć, gdy mu się uda ujść cało
z bitwy nieszczęsnej i z walki okrutnej na śmierć i na życie".
Tak powiedział bohater i serce braterskie nakłonił,
mówiąc, jak słuszność wskazuje. Ten jego rady usłuchał,
a towarzysze z radością wnet zbroję mu z ramion zsunęli.
Wtedy spomiędzy Argiwów wstał Nestor i tak im powiedział:
"Biada! Ogromne nieszczęście dosięga dziś ziemię Achajów!
Jak ubolewałby nad tym Peleus starzec, wyborny
jeździec, szlachetny mąż w rodzie i mówca, pan Myrmidonów,
który w swym domu raz pytał mnie z ciekawością ogromną
o pochodzenie każdego z Argiwów i jego potomnych.
Gdyby usłyszał, jak wszyscy dziś przed Hektorem stchórzyli,
pewno wyciągałby nieraz do nieśmiertelnych ramiona,
by dusza ciało rzuciła i zeszła w głąb domu Hadesa.
Gdybym ja, Dzeusie, nasz ojcze, Ateno i ty, Apollonie,
taki był młody, jak wtedy, gdy nad Keladontem walczyły
tłumy Pylejów i sprawnych do włóczni Arkadyjczyków
blisko przy murach fejańskich, z obu stron rzeki Jardanu.
Ereutalion wiódł szyki w bój, mąż do bogów podobny.
Zbroję na swych ramionach miał wodza Areitoosa,
Areitoosa boskiego, którego zwą Buławnikiem.
Tak go nazwali mężowie i w pięknych przepaskach kobiety
z takiej przyczyny, że nigdy włócznią ni łukiem nie walczył,
tylko żelazną buławą druzgotał wrogów falangi.
Jego to Likurg pokonał, ale podstępem, nie siłą,
w wąskim parowie. Tam nawet buława go od zagłady
nie ocaliła żelazna. Bo przedtem Likurg wskroś ciała
włócznią go przebił i na wznak powalonego tak zgładził.
Zbroję zdarł z niego. Tę Ares darował mu spiżozbrojny.
Potem zwycięzca ją nosił sam pośród walk Aresowych.
Kiedy się w końcu postarzał Likurg w komnatach domowych,
dar z niej uczynił dla druha swojego, Ereutaliona.
- 82 -
Ów posiadając tę zbroję, wyzywał wszystkich najlepszych,
którzy tak drżeli i bali się tak, że nikt nie śmiał z nim walczyć.
Ale mnie serce ciągnęło uparcie, by stawić mu czoło
śmiało i ufnie, choć byłem z nich wszystkich wiekiem najmłodszy.
Kiedy zaś przyszło do walki, zwycięstwo mnie dała Atena -
najsilniejszego wśród ludzi i największego zabiłem.
Miejsca niemało zajmował, gdy runął w pył rozciągnięty.
Gdybym był młody dotychczas i nie osłabły me siły,
walczyć wnet miałby z kim Hektor o hełmie wiejącym kitami.
Spośród was, choć najdzielniejsi jesteście ze wszystkich Achajów,
żaden z ochotą nie staje, ażeby z Hektorem walczyć".
Starzec tak wszystkich wyłajał. Wtedy dziewięciu z nich wstało:
władca narodów najpierwszy wśród wielu, wódz Agamemnon,
potem wstał z miejsca Tydeusa potomek, Diomedes waleczny,
i Ajasowie dwaj pełni niepowstrzymanej odwagi,
później Idomen, a za nim Meryjon, co Idomeneusa
dzielnym był druhem, podobny Enyaliowi zabójcy,
także wstał Eurypylos, Euajmona syn świetny,
Toas z nim Andrajmonida i wreszcie boski Odysej.
Wszyscy z nich stanąć pragnęli do walki, z boskim Hektorem.
Nestor więc zwrócił się do nich i tak rzekł jeździec gereński:
"Teraz niech jeden po drugim losuje. Na kogo los padnie,
ten rozraduje o pięknych nagolenicach Achajów
i sam też będzie rad w duszy, jeśli uniknie zagłady
w strasznym spotkaniu i w walce okrutnej na śmierć i życie".
Tak powiedział. I każdy los znakiem swoim oznaczył,
w hełm go rzucając skórzany Agamemnona Atrydy.
Potem podniósłszy ramiona do bogów, tłum cały się modlił;
i tak przemawiał niejeden, wzrok w niebo wznosząc szerokie:
"Dzeusie, nasz ojcze, wskaż losem Ajasa lub syna Tydeja,
albo też króla mężnego Mykeny w złoto bogatej".
Tak mówili. A Nestor, gereński jeździec, losami
w hełmie skórzanym potrząsnął i - jak pragnęli - los wypadł,
los Ajasowy. Wziął herold ten znak i między tłumami,
z prawej począwszy, wskazywał najwaleczniejszym z Achajów.
Każdy zaś z nich, nie poznając swojego, w lot się uchylał.
Wreszcie natrafił na tego, znak niosąc między tłumami,
który do hełmu los rzucił, a był nim Ajas przesławny.
Rękę wysunął, a herold, zbliżywszy się, znak mu podał.
Tamten, spojrzawszy, los poznał i rozradował się w duszy.
Rzucił go zaraz pod nogi na ziemię i tak powiedział:
"Mój to jest los, przyjaciele. I całą się duszą raduję
sam, bo zwyciężę - jak myślę - w spotkaniu boskiego Hektora.
Nuże więc, podczas gdy będę przywdziewał zbroję wojenną,
wy ubłagajcie modlitwą Dzeusa, możnego Kronidę,
w ciszy, wśród samych was, aby nie mogli jej zmącić Trojanie,
albo i jawnie, bo przecież nikt nas nie może zatrwożyć.
Ani mnie siłą wbrew woli nikt spłoszyć z pola nie zdoła,
ani zręcznością, bo sądzę, że nie na byle młodzika
mnie w Salaminie ojczystej zrodzono i wychowano".
- 83 -
Tak powiedział. Błagali więc Dzeusa, możnego Kronidę,
i tak niejeden przemawiał, patrząc w niebiosa szerokie:
"Dzeusie, nasz ojcze, co władasz Idą, czcigodny, przesławny,
daj Ajasowi zwycięstwo, zaszczytną okryj go sławą,
jeśli zaś także Hektora tak kochasz i tak drżysz o niego,
obdarz tą samą potęgą obydwóch i sławą tą samą!".
Tak mówili, gdy Ajas spiż wkładał olśniewający.
Kiedy zaś pełną już zbroją osłonił całe w krąg ciało,
ruszył gwałtownie - tak samo jak Ares kroczy ogromny,
kiedy do bitwy wśród ludzi wyrusza, tych, których Kronida
pożerającą im duszę waśnią do walki podżega.
Szedł tak z pośpiechem wódz Ajas ogromny, obrona Achajów.
Uśmiech miał dziki na twarzy i szerokimi krokami
stąpał, a włócznią, co długi cień kładła, groźnie potrząsał.
Widząc takiego, Argiwi radość poczuli ogromną,
z Trojan każdego lęk przejął, zadrżały wszystkie kolana.
Serce samego Hektora zaczęło tłuc mu się w piersi,
lecz niepodobna już było cofnąć się skrycie i w tłumie
bitwy uniknąć, bo przecież on sam wyzywał do walki.
Ajas tymczasem się zbliżał, trzymając tarczę jak wieżę,
z siedmiu skór tarczę spiżową, którą mu Tychios wykonał
wśród rzemieślników najlepszy. Dom jego mieścił się w Hyle.
Właśnie ten zrobił mu tarczę wyborną i połyskującą
z siedmiu skór wołów tuczonych, a ósmy płat był ze spiżu.
Niosąc przed piersią tę tarczę, wnet Ajas, syn Telamona,
stanął w pobliżu Hektora i groźnym głosem zakrzyknął:
"Teraz, Hektorze, nareszcie sam będziesz mógł się przekonać,
że nie brak dzielnych tak samo pomiędzy tłumem Danajów
prócz Achillesa o sercu lwa, łamiącego szeregi!
Lecz on przy rufach wygiętych swych sprawnych w żegludze okrętów
spoczął na ludów pasterza gniewny, na Agamemnona.
Nas jednak, którzy przeciwko sobie wyjść w pole gotowi,
znajdzie się wielu. Zaczynaj więc pojedynek i walkę".
Odrzekł mu Hektor potężny o hełmie wiejącym kitami:
"Telamonido szlachetny, Ajasie, władco narodów,
ty mnie nie próbuj doświadczać jakbym był dzieckiem bezsilnym
albo kobietą, dla której wojenne sprawy są obce!
Znam się na walkach wybornie i znam się na zabijaniu.
Wiem, jak na prawo i lewo wywijać tarczą z wołowej
skóry wyschniętej i stawać z nią w boju nieustraszenie,
wiem, jak mam runąć w bitewną wrzawę najszybszych rumaków
i jak przy pieszym spotkaniu z groźnym Aresem zatańczyć.
Ale nie będę uderzał w takiego, jak ty, wojownika,
skrycie czatując, lecz jawnie uderzę i może szczęśliwie".
Tak powiedział i włócznię, która rzucała cień długi,
cisnął z rozmachem i trafił w tarczę Ajasa straszliwą
z siedmiu skór - w otok ze spiżu, który płat ósmy okrywał.
Sześć warstw skórzanych rozszarpał grot nieugięty, spiżowy,
ale zatrzymał się w siódmej. Tymczasem natarł z kolei
Ajas szlachetny i włócznię cień rzucającą długi
- 84 -
cisnął z rozmachem i trafił w sam środek tarczy Priamidy.
Tarczę błyszczącą na wylot gwałtowna włócznia przebiła
i przeorawszy prócz tego pancerz kunsztownej roboty,
prosto trafiła w dół brzucha, rwąc nisko chiton na strzępy
grotem. Lecz Hektor uskoczył i czarnej śmierci uniknął.
Wtedy do rąk pochwyciwszy wysmukłe drzewca swych włóczni,
starli się znowu, podobni do lwów, co żrą zdobycz surową,
albo do jurnych odyńców niełatwych do powalenia!
Włócznią Priamida cios zadał w sam środek tarczy skórzanej,
spiżu jednakże nie przebił, ugiął się na nim grot włóczni.
Ajas natomiast, skoczywszy, dźgnął w tarczę, którą na wylot
włócznia przebiła, Hektora odparowując natarcie,
ostrzem drasnąwszy go w szyję, skąd czarna krew wytrysnęła.
Walki swej Hektor o hełmie wiejącym kitami nie przerwał,
ale cofnąwszy się, dłonią mocarną kamień pochwycił,
pośród równiny leżący, czarny, chropawy i wielki.
Cisnął nim w tarczę Ajasa z siedmiu warstw skóry, straszliwą,
w środek trafiając wypukły. Zadźwięczał spiż w krąg donośnie.
Porwał więc Ajas z kolei o wiele jeszcze głaz większy
i okręciwszy się wkoło, bezmierne siły wytężył,
głazem jak młyńskim kamieniem trafiając w sam środek tarczy.
Miłe mu zachwiał kolana. I Hektor runął na plecy
tarczą nakryty. Lecz zaraz pomógł mu powstać Apollon.
Twarzą w twarz stojąc, mieczami znów by się wzajem ranili,
gdyby nie dwaj heroldowie, wysłańcy Dzeusa i ludzi,
którzy przybyli od Trojan i spiżozbrojnych Achajów:
jeden Taltybios, a drugi Idajos, obaj roztropni.
Berła trzymając przed sobą, przy obu w środku stanęli
i tak rzekł herold Idajos, znany z zamysłów roztropnych:
"Dosyć już, chłopcy kochani! Dość pojedynku i walki!
Obu wam sprzyja tak samo Dzeus, co obłoki gromadzi.
Włócznią władacie obydwaj dzielnie. Widzieli to wszyscy.
Ale już noc się przybliża. Dobrze i nocy usłuchać!".
Na to mu taką odpowiedź dał Ajas, syn Telamona:
"Każ, Idajosie, by Hektor to samo, co ty, powiedział,
przecież on sam do spotkania wyzywał z wszystkich najlepszych.
Niechże rozpocznie - ja wtedy, tak jak on, chętnie usłucham".
Odrzekł mu Hektor potężny, o hełmie wiejącym kitami:
"Skoro, Ajasie, obdarzył cię bóg wielkością i siłą,
i roztropnością - tyś w rzucie włócznią najlepszy z Achajów -
więc pojedynek i walkę na śmierć i życie przerwijmy
dzisiaj. A jutro staniemy znów przeciw sobie, aż boski
wyrok rozsądzi, dla kogo z nas dwóch przypadnie zwycięstwo.
Teraz już noc się przybliża. Dobrze i nocy usłuchać,
więc do okrętów powracaj i uciesz wszystkich Achajów,
a w szczególności swych krewnych i tych, co masz, towarzyszy.
Ja zaś podążę do miasta władcy Pryjama ucieszyć
Trojan, a także Trojanki o powłóczystych peplosach,
te, co zebrały się w boga świątyni i za mnie się modlą.
Teraz wzajemnie obdarzmy się wspaniałymi darami,
- 85 -
aby tak mówił niejeden z Achajów kiedyś i Trojan:
Oto walczyli skłóceni waśnią, co żarła im dusze,
ale po walce przyjaźnią rozeszli się połączeni?".
Tak powiedział i dał mu miecz ze srebrnymi ćwiekami,
razem go z pochwą wręczając i z haftowanym rzemieniem.
Ajas natomiast obdarzył go pasem z błyszczącej purpury.
Tak rozłączyli się, jeden wszedł zaraz w ciżbę Achajów,
drugi - w tłum Trojan huczący. Ci byli rozradowani,
widząc, że żywy powrócił, że wielkiej szkody nie doznał,
gniewu Ajasa umknąwszy i jego rąk niezmożonych.
Więc go do miasta powiedli radośnie - wpierw tak zrozpaczeni.
A zaś Ajasa o pięknych nagolenicach Achaje
wiodą tam, gdzie ze zwycięstwa rad boski stał Agamemnon.
I gdy w namiotach Atrydy już wszyscy się zgromadzili,
zabił w ofierze dziękczynnej nad wodze wódz Agamemnon
pięcioletniego buhaja dla wszechmocnego Kronidy.
Zwierzę obdarli ze skóry, w całości je rozebrali,
zręcznie pocięli na sztuki, na rożny mięso wsadzili,
potem upiekli dokładnie, mięsiwo znad ognia zdjęli,
wreszcie swe trudy przerwali i przy gotowej wieczerzy
jedli, co dusza zapragnie. Nie brakło jadła nikomu.
Przy czym wyróżnił Ajasa wybornym mięsa kawałem
heros szerokowładnący Atryda, wódz Agamemnon.
Potem, gdy wszyscy napojem i jadłem głód nasycili,
pierwszy z zebranych rozpoczął zamysły swoje snuć starzec
Nestor, co także i przedtem najlepszą radą zabłysnął.
Znany z głębokiej rozwagi głos zabrał i tak powiedział:
"Synu Atreusa i inni najlepsi ze wszech - Achajów!
Licznie już bowiem w śmierć poszli o bujnych włosach Achaje,
których krew czarną wytoczył z dwóch stron rwącego Skamandra
Ares okrutny, a w mroki Hadesu zstąpiły ich dusze.
Trzeba, gdy Eos zabłyśnie, powstrzymać od walki Achajów.
Sami zaś tłumnie zebrani poległych tu przywieziemy,
woły wprzęgając i muły. Zabitych potem spalimy
z dala od statków. A każdy do domu ich dzieciom zawiezie
kości poległych, gdy kiedyś wrócimy do ziemi ojczystej.
Wkoło zaś stosu mogiłę wspólną dla wszystkich wzniesiemy
pośród równiny. A potem w pobliżu wybudujemy
baszty wysokie - obronę dla nas i naszych okrętów.
Bramy w tych basztach zrobimy dokładnie dopasowane,
aby dla konnych zaprzęgów wygodną mieć przez nie drogę.
Z zewnątrz zaś tuż poza murami rów wykopiemy głęboki,
co opasując mur wkoło, i konie, i wojsko zatrzyma,
by nie zgubiło nas kiedyś natarcie Trojan zuchwałych".
Tak powiedział i wszyscy zgodzili się na to wodzowie.
Także narada u Trojan w Ilionie na zamku wysokim
trwała, przed drzwiami Pryjama, w straszliwym zgiełku i wrzawie.
Spośród nich pierwszy Antenor rozumny z przemową wystąpił:
"Wy, Dardanidzi, Trojanie i sprzymierzeńcy, słuchajcie!
Powiem wam wszystko, co serce w piersiach powiedzieć mi każe.
- 86 -
Myślę, że trzeba Helenę argiwską i skarby z nią wzięte
oddać Atrydom. Bo teraz my sami zawarte przymierze,
walcząc, łamiemy. To wszystko nie skończy się dla nas korzystnie,
jak przewiduję, gdy słusznie w tej sprawie nie postąpimy".
Tak powiedział i usiadł. A wtedy wstał Aleksander
boski spomiędzy zebranych, mąż pięknowłosej Heleny.
Odpowiadając tamtemu, wyrzekł te słowa skrzydlate:
"To, Antenorze, coś mówił, nie było dla mnie zbyt miłe.
Przecież nas mógłbyś odmienną i lepszą radą obdarzyć.
Jeśli jednakże to wszystko mówiłeś istotnie poważnie,
widać, że ciebie z rozumu obrali dzisiaj bogowie.
Więc ja sam teraz do Trojan, wybornych jeźdźców, przemówię -
jawnie im powiem: małżonki swojej nikomu nie oddam,
skarby natomiast dla rodu naszego z Argos zabrane
wszystkie chcę zwrócić, a nawet inne z domowych dołożę".
Tak powiedział i usiadł. Wtedy wstał spośród zebranych
Pryjam, potomek Dardana, co w radach bogom był równy.
Znany z rozwagi, głos zabrał i tak do wszystkich powiedział:
"Wy, Dardanidzi, Trojanie i sprzymierzeńcy, słuchajcie!
Powiem wam wszystko, co serce w piersiach powiedzieć mi każe.
Teraz, jak zwykle, na mieście spożyjcie swoją wieczerzę
i pamiętajcie o strażach; niech każdy będzie gotowy.
A o świtaniu Idajos pójdzie pod wklęsłe okręty,
gdzie są Atrydzi - Menelaj i Agamemnon, by słowa
im Aleksandra powiedzieć, który przyczyną był waśni.
I niech wypowie im jeszcze nasz zamiar: czyby nie chcieli
walki złowieszczej zaprzestać do czasu, kiedy poległych
ciała spalimy, a później walczyć będziemy, aż wyrok
boski rozsądzi, dla której z dwóch stron przypadnie zwycięstwo".
Tak powiedział. Posłusznie i chętnie to wykonali.
Potem w gromadzie wojennej spożyli wieczerzę grupami.
A o świtaniu Idajos ruszył pod wklęsłe okręty.
Znalazł na radzie Danajów, sługi Aresa, przy rufie
Agamemnona okrętu. Więc pośród licznie zebranych
stanął na środku i głosem dźwięcznym zawołał donośnie:
"Wodzu Atrydo i inni najlepsi ze wszech - Achajów!
Pryjam polecił mi oraz inni czcigodni Trojanie
zanieść wam, jeśli to dla was będzie dogodne i miłe,
od Aleksandra orędzie. To on przyczyną był waśni.
Skarby więc, które ów niegdyś na wydrążonych okrętach
przywiózł do Troi - korzystniej byłoby, gdyby wpierw zginął -
wszystkie chce zwrócić, a nawet inne z domowych dołoży.
Prawej małżonki natomiast sławnego Menelaosa
nigdy nie odda, chociażby żądali tego Trojanie.
I polecono mi jeszcze powiedzieć: czybyście chcieli
walki złowieszczej zaprzestać do czasu, kiedy poległych
ciała spalimy, a potem walczyć będziemy, aż wyrok
boski rozsądzi, dla której z dwóch stron przypadnie zwycięstwo".
Tak powiedział, a wszyscy, milcząc, taili swe myśli.
Wreszcie odezwał się gromko Diomedes o głosie donośnym:
- 87 -
"Teraz nie przyjmie nikt skarbów przez Aleksandra zwracanych
ani Heleny, bo nawet największym głupcom wiadomo,
że już dla Trojan zatraty dzień wkrótce dobiegnie końca".
Tak powiedział. Krzyknęli ochoczo synowie Achajów
radzi ze słów Diomedesa, który był jeźdźcem wybornym.
Do Idajosa rzekł wtedy władca i wódz Agamemnon:
"Sam, Idajosie, słyszałeś, co powiedzieli Achaje,
odpowiadając wezwaniu. To także po myśli jest mojej.
Gdy o spalenie zaś chodzi ciał zmarłych, nie doznasz odmowy.
Tego nie skąpi się zwłokom śmiertelnych, co byli zrodzeni,
jeśli umarli, lecz trzeba płomieniem ich w lot uspokoić.
Dzeus niech umowę potwierdzi, gromem tętniący mąż Hery".
Tak powiedział i berło do wszystkich bogów wzniósł w górę.
Cofnął się wnet do Ilionu świętego herold Idajos.
Tam na obradach wciąż trwali Trojanie i Dardanidzi
razem zebrani, czekając cierpliwie na Idajosa
powrót. Ten przyszedł i zaraz głosić rozpoczął orędzie,
w środku stanąwszy. Natychmiast porwali się z miejsc: gotowi
jedni przywozić poległych, drudzy po drzewo do lasu.
Także Argiwi ruszyli od dobrze pokrytych okrętów:
jedni przywozić poległych, drudzy po drzewo do lasu.
Kiedy zaś słońce rzuciło lekką poświatę na ziemię,
z głębi niezmiernej łagodnie rozchwianych fal Okeanu
wschodząc na niebo - i jedni, i drudzy spotkali się wzajem.
Trudno rozpoznać im było każdego z mężów poległych.
W wodzie więc myjąc ich ciała posoką i krwią zabryzgane,
łzy wylewali gorące, kładąc na wozy poległych.
Wielki im Pryjam zabronił lamentów głośnych, więc w ciszy
martwych na stosy dźwigali płomienne z sercem zbolałym
i do świętego Ilionu, spaliwszy ich, powrócili.
Z drugiej zaś strony Achaje o pięknych nagolenicach
martwych na stosy płomienne dźwigali z sercem zbolałym
i znów pod wklęsłe okręty, spaliwszy ich, powrócili.
Nie rozświeciła się Eos w gasnącej nocy przedświcie,
gdy wkoło stosu Achajów zebrał się tłum najprzedniejszy;
wspólną mogiłę dla wszystkich, gdzie płonął stos, usypali
pośród równiny, a obok mur wznieśli długi i przy nim
baszty wysokie - obronę własną i swoich okrętów.
Bramy w tych basztach zrobili dokładnie przypasowane,
aby dla konnych zaprzęgów przez nie wygodną mieć drogę.
Z zewnątrz zaś poza murami rów wykopali głęboki,
wielki, szeroki i ostrą wzmocnili go palisadą.
Tak pracowali, nie szczędząc sił, kędzierzawi Achaje.
W krąg zaś bogowie przy Dzeusie błyskawicowym siedzący
patrzą z podziwem na wielkość dzieł spiżozbrojnych Achajów.
Pierwszy wśród bogów głos zabrał Posejdon, co wstrząsa lądami:
"Dzeusie, nasz ojcze, czy istniał człowiek na ziemi niezmiernej,
co nieśmiertelnym swe myśli i zamierzenia odsłoni?
Czyżbyś nie widział, że wznieśli znów kędzierzawi Achaje
mur przy okrętach i rowem głębokim go opasali
- 88 -
wkoło, lecz bogom na chwałę czy hekatombę złożyli?
Chwała ich sięgnie daleko, gdzie Eos sięga promienna,
lecz o tym, który ja wzniosłem i Fojbos Apollon z mozołem
w krąg miasta Laomedonta herosa - wszyscy zapomną".
Z wielkim mu gniewem odpowie Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Ty, który wstrząsasz lądami, nieszczęsny, cóżeś powiedział?
Niechże kto inny wśród bogów lęka się takich zamysłów,
ten, kto od ciebie jest słabszy ręką i władzy potęgą.
Chwała twa sięgnie daleko, gdzie Eos sięga promienna.
Nuże więc! Kiedy czas przyjdzie, o bujnych włosach Achaje
w swoich okrętach odpłyną do miłej ziemi ojczystej.
Zburzysz mur przez nich wzniesiony i cały do morza zwalisz.
Wielkie wybrzeże na nowo pokryjesz swymi piaskami,
które pogrzebią na wieki ten mur ogromny Achajów".
Tak o tych sprawach mówili jedni z drugimi bogowie.
Słońce tymczasem zagasło. Skończone dzieło Achajów.
Bili więc koło namiotów woły i jedli wieczerzę.
Liczne okręty ładowne w tym czasie z Lemnos przybyły
z winem od syna Jazona, Euneosa, przysłane;
od Hypsipyli wziął życie i władcy ludów Jazona.
Dla Menelaja natomiast Atrydy i Agamemnona
najprzedniejszego napoju dał tysiąc miar Jazonida.
Zatem ruszyli po wino o bujnych włosach Achaje:
jedni za spiż je dostają, drudzy za czarne żelazo,
jedni za skóry wołowe, a drudzy za same woły,
inni za jeńców wojennych. I ucztę obfitą szykują.
Tak ucztowali noc całą o bujnych włosach Achaje
w swoim obozie, a w mieście Trojanie i sprzymierzeńcy.
Całą noc także Dzeus przeciw nim knuł złowrogie zamiary,
grzmiący straszliwie. I wtedy strach blady wszystkich ogarniał.
Wino strząsali na ziemię z pucharów i nikt się nie ważył
pić, nim ofiary nie złożył wpierw przemożnemu Kronidzie.
W końcu spoczęli znużeni i dar snu wszystkich ukoił.
Pie
śń
VIII
W szacie o barwie szafranu spłynęła Eos na ziemię,
kiedy Dzeus gromem władnący bogów zawezwał na radę.
Szczyt więc najwyższy zajęli Olimpu o wielu wierzchołkach.
Pierwszy się do nich Dzeus ozwał, a inni w skupieniu słuchali:
"Wszyscy bogowie, słuchajcie mnie i słuchajcie, boginie!
Powiem wam teraz to wszystko, co serce powiedzieć mi każe.
Niechaj mi żadna kobieta z bogiń i żaden mąż z bogów
nie śmie przeszkadzać w przemowie, ale niech wszyscy pospołu
staną, a zgodnie, bym łatwiej rzecz doprowadził do końca.
Który mi z bogów - niech tylko tego zobaczę! - wyruszy
pomoc nieść dzielnym Trojanom albo walecznym Danajom,
ten porażony przeze mnie ze wstydem na Olimp powróci
albo zostanie strącony w mrok straszliwego Tartaru -
bardzo daleko, gdzie jest najgłębsza otchłań pod ziemią,
tak pod Hadesem głęboko, jak niebo jest z dala od ziemi,
- 89 -
gdzie są bramy żelazne, a próg u bram tych spiżowy.
Wszyscy poznacie, żem mocarz od wszystkich bogów silniejszy.
Próbę możecie, bogowie, podjąć i niech was przekona:
linę na szczycie Olimpu zawieście złotą i potem
wszyscy ciągnijcie ją na dół, bogowie i wszystkie boginie,
lecz nie zdołacie przeciągnąć potęgi Dzeusa na ziemię
ze szczytu nieba, chociażby wysiłek wasz był największy.
Gdybym zaś ja chciał pociągnąć was wszystkich z morzami i z ziemią -
wierzyć możecie mym słowom - pociągnąłbym was bez trudu.
Później obwiązałbym linę wokoło wierzchołka Olimpu,
mocno zacisnął i wszystko wisiałoby znów w przestrzeni.
Tak ja przewyższam potęgą niezmierną i bogów, i ludzi".
Tak powiedział. A wszyscy słów jego w milczeniu słuchali,
tym przemówieniem zdumieni, bo z wielką przemawiał Dzeus mocą.
Rzekła nareszcie bogini, o jasnych oczach Atena:
"Ojcze nasz wielki, Kronido, co wszystkich mocarzy przewyższasz,
dobrze my wiemy, że twoja potęga jest nieprzemożona,
ale tak żal nam Danajów wybornie władnących włóczniami,
którzy złym losem ścigani w tych bitwach nieszczęsnych polegną.
Jednak, gdy tak rozkazałeś, unikać bitwy będziemy,
tylko wesprzemy Argiwów pożytecznymi radami,
aby nie wszyscy zginęli przez gniew twój prześladowani".
Odrzekł jej na to z uśmiechem Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Ufaj mi, Tritogenejo, kochana córko! Słów moich
z serca szczerego nie rzekłem. Chcę być dla ciebie łaskawy".
Tak powiedział i zaprzągł konie o nogach spiżowych,
rącze jak wicher i strojne pozłocistymi grzywami.
Ciało swe także przyodział szatą ze złota, bicz ujął
również złocisty, roboty pięknej, i wstąpił na rydwan.
Smagał rumaki batogiem. Do biegu się wnet porwały,
środkiem cwałując pomiędzy ziemią i niebem gwiaździstym.
Dotarł do Idy o wielu strumieniach, zwierząt macierzy,
gdzie miał w Gargarze swój ołtarz i sobie gaj poświęcony.
Konie tam w pędzie zatrzymał Dzeus, ojciec bogów i ludzi,
wyprzągł je z wozu i gęstą chmurą dokoła otoczył.
Sam zaś na szczycie siadł chwałą swą własną rozradowany,
patrząc na święty gród Trojan i na okręty Achajów.
Właśnie kończyli posiłek o bujnych włosach Achaje
w swoich namiotach, a potem pośpiesznie się uzbrajali.
Także w swym mieście Trojanie zbroje do walki wdziewali,
liczbą mniej liczni, lecz za to pragnieniem walki płonący -
gdy tak kazała konieczność - w obronie małżonek i dzieci.
Wszystkie otwarto wnet bramy i wojska się wynurzyły
piesze i konne tłumami. Zgiełk straszny w niebo uderzył.
Kiedy zbliżyli się wreszcie, idąc wzajemnie ku sobie,
zwarły się tarcze skórzane, włócznie i gniew bezlitosny
mężów okutych zbrojami ze spiżu. A tarcze wypukłe
sprzęgły się jedne z drugimi. Zgiełk straszny w niebo uderzył.
Razem zmieszały się jęki i triumfalne okrzyki
tych, co ginęli i nieśli zagładę. Spłynęła krwią ziemia.
- 90 -
Póki jaśniała świetlista Eos i święty dzień wzrastał,
póty z dwóch stron wzlatywały pociski. Ginęły narody.
Potem gdy Helios, swój tocząc krąg, w środek nieba już wkroczył,
podniósł Dzeus ojciec do góry złociste wagi przeznaczeń,
dwa na nich losy położył niosącej zagładę śmierci:
dla jeźdźców wybornych, Trojan, i spiżozbrojnych Achajów.
W środku ją wzniósł, równoważąc. Zły dzień Achajów przeważył.
Wyrok więc zguby Achajów ku ziemi wielu żywiącej
spadł, a dla Trojan się podniósł w górę do niebios szerokich.
Dzeus wtedy ozwał się gromem z Idy wyniosłej. Przeleciał
płomień przez wojsko. Achaje, widząc te znaki, strwożeni,
strachem przejęci, ze zgrozy pozielenieli jak trawa.
Wytrwać tam nie śmiał Idomen ani sam wódz Agamemnon,
ani też dwaj Ajasowie, choć Ares ich umiłował,
tylko sam Nestor pozostał gereński, obrońca Achajów.
Musiał pozostać - koń jego był ranny, bo sam Aleksander
boski ugodził go strzałą, mąż pięknowłosej Heleny.
Trafił go w głowę wysoko, gdzie koniom pierwszy włos grzywy
z czoła wyrasta. Ta rana najbardziej jest niebezpieczna.
Z bólu koń przednie kopyta wzniósł, bo cios mózg mu zadrasnął.
Inne spłoszyły się konie. Splątały uprząż spiżową.
Odciąć zaledwie rzemienie od konia zdołał sędziwy
Nestor i podnieść miecz w górę, gdy bystre konie Hektora
w zgiełku nadbiegły, niosące w pędzie mężnego woźnicę,
właśnie Hektora. I starzec pewno utraciłby duszę,
gdyby go szybko nie dojrzał Diomedes o głosie donośnym.
Krzyknął okropnie, do walki pragnąc pobudzić Odysa:
"Laertiado dostojny, przebiegły Odyseuszu!
Gdzie pędzisz tyłem do wroga, jak tchórz w spłoszonej gromadzie,
chcesz, by w ucieczce ktoś ciebie swą włócznią w plecy ugodził?
Nuże, od męża dzielnego musimy starca obronić!".
Tak powiedział. Nie słuchał go boski Odysej, co wiele
w życiu wycierpiał. Do gładkich podążał okrętów Achajów.
Chociaż więc sam, syn Tydeusa wmieszał się w pierwsze szeregi,
przed sędziwego Nestora, syna Neleusa, zaprzęgiem
stanął i w takie do niego ozwał się słowa skrzydlate:
"Starcze, nastają na ciebie o wiele młodsi wojacy.
Siły twe są wyczerpane, ciężka cię starość obarcza.
Masz bezsilnego woźnicę i konie od ran kalekie.
Nuże więc, wstąp na mój rydwan, a szybko, abyś zobaczył,
jak ujeżdżone są konie Trosowe, by na równinie
tu i tam mogły cwałować - w pościgu albo w odwrocie.
Eneaszowi je wziąłem, wojownikowi strasznemu.
Niechże twoimi się zajmą słudzy, a my dwaj na moich
w lot uderzymy na Trojan, wybornych jeźdźców, by Hektor
poznał, że bronią szaloną umie być włócznia w mej dłoni".
Tak powiedział. I jeździec gereński, Nestor, usłuchał.
Końmi Nestora zaś dzielni zajęli się towarzysze:
Eurymedon, co walkę ukochał, oraz Stenelos.
Tamci obydwaj zajęli miejsca na wozie Diomeda.
- 91 -
Nestor od razu pochwycił w swe ręce lejce błyszczące,
smagnął batogiem rumaki i w lot dopędził Hektora.
W niego, gdy na nich nacierał, cisnął swą włócznię Tydejda,
ale go chybił, lecz jego woźnicę i przyjaciela,
syna Tebaja o duszy wyniosłej, Eniopeusa -
ten trzymał lejce rumaków - w pierś przy brodawce ugodził.
Runął z rydwanu na ziemię Eniopeus, a konie skoczyły
wstecz bystronogie. Trafiony moc swą utracił i duszę.
Serce Hektora żal przejął gryzący o swego woźnicę,
lecz poległego opuścił, choć trapił się towarzyszem,
że porzucony tam został. Szukał innego. Niedługo
koniom zbywało opieki, bo Hektor znalazł od razu
syna Ifita, dzielnego Archeptolema, któremu
skoczyć na wóz rozpędzony kazał i lejce wziąć w dłonie.
Byłyby wtedy tam klęski i wydarzenia straszliwe
i do Ilionu zagnano by Trojan niby barany,
gdyby ich szybko nie dojrzał Ojciec i bogów, i ludzi.
Ozwał się gromem straszliwym i piorun cisnął jaskrawy
przed rumakami Diomeda. Głęboko ten zarył się w ziemi,
groźnym, siarczanym płomieniem przed pędzącymi rozgorzał.
Konie okrutnie spłoszone, cofając się, wóz podważyły,
tak że się lejce błyszczące z rąk wysunęły Nestora.
W duszy strwożony w te słowa odezwał się do Diomeda:
"Synu Tydeusa, wstecz skieruj konie o mocnych kopytach.
Czyżbyś nie poznał? Dzeus dzisiaj nie nam przeznaczył zwycięstwo.
Widać, że sławą tamtego zamierza dziś Dzeus Kronida
okryć. A może nas później, gdy zechce, także obdarzy.
Człowiek zamysłów Dzeusowych nie może przecież zniweczyć,
choćby posiadał moc wielką. Bóg jest o wiele silniejszy".
Na to mu tak odpowiedział Diomedes o głosie donośnym:
"Starcze, tak mówisz to wszystko, jak słuszność każe, zaiste,
ale mi boleść nieznośna przeszywa serce i duszę:
Hektor na pewno na jakiejś naradzie Trojan wypowie,
że go się uląkł potomek Tydeusa i skrył się w okrętach,
chełpić się będzie, a wtedy - niechże mnie ziemia pochłonie".
Na to mu tak w odpowiedzi rzekł Nestor, jeździec gereński:
"Synu dzielnego Tydeusa, jakieś ty słowa powiedział?
Miałby cię Hektor nazywać tchórzem i lichym człowiekiem?!
Ani Trojanie nie daliby wiary mu, ni Dardanidzi,
ani tarczami okrytych Trojan o duszach wyniosłych
żony, wszak im powaliłeś w proch tylu mężów kwitnących".
Tak powiedział i konie zawrócił o mocnych kopytach
w zgiełku bitewnym. Za nimi w ślady Trojanie i Hektor
z krzykiem okropnym miotali mnóstwo świszczących pocisków.
Wielki zaś Hektor o hełmie wiejącym kitami zawołał:
"Synu Tydeusa, dotychczas Danaje o bystrych rumakach
czcili cię miejscem zaszczytnym, mięsiwem i pełnym pucharem.
Teraz odmówią ci sławy, boś stchórzył niby kobieta.
Ruszaj więc, kukło nikczemna! Już ja się o to potrudzę,
abyś na baszty nie wstąpił nasze i do swych okrętów
- 92 -
kobiet nam nie uprowadził. Wpierw spotka ciebie zagłada".
Tak powiedział. Tydejda pasować zaczął się w duszy,
czy nie zawrócić rumaków i stanąć z Hektorem do walki.
Trzykroć w umyśle i w duszy postanowienie swe ważył,
trzykroć rozumny Dzeus z Idy gromami mu odpowiadał,
znak objawiając Trojanom, że w walce da im zwycięstwo.
Wielkim więc głosem wydawał Hektor Trojanom rozkazy:
"Pierś w pierś walczący Dardani, Trojanie oraz Lykowie,
bądźcie mi mężni i w walce uparci dziś, przyjaciele!
Wiem, że Kronida łaskawy przyrzekł mi głowy skinieniem
wielkie zwycięstwo i sławę, a klęskę ześle Danajom.
Głupcy ci mur tutaj wznieśli, który im nie da ochrony
żadnej. Bezsilne te mury memu nie oprą się męstwu.
Konie me również z łatwością rów jednym skokiem przesadzą.
A gdy dosięgnę nareszcie gładko ciosanych okrętów,
nie zapomnijcie, że trzeba płomień pożogi rozpalić,
abym okręty ich zniszczył ogniem, a samych Argiwów
pod okrętami wytracił od dymów już oczadziałych".
Tak powiedział i koniom jął rozkazywać w te słowa:
"Ksancie i ty, mój Podargu, Ajtonie i boski Lamposie,
dziś mi odsłużcie starania, którymi was otaczała
małżonka ma, Andromacha, szlachetna Eetiona
córka, co słodką jak miody pszenicę dla was sypała
w żłoby i z winem zmieszaną wodą spragnione poiła.
Pierwej niż mnie was karmiła, com jest jej mężem kwitnącym,
z czego się chełpię. Więc dalej, ruszajcie śpiesznie, by zdobyć
tarczę Nestora przesławną; niebiosów jej sława sięga -
sama jest cała ze złota i otok ma pozłocisty.
Także, by z bark Diomedesa, jeźdźca świetnego, zdjąć zbroję
z kunsztem ogromnym zrobioną, Hefajsta boskiej roboty.
Jeśli tę zdobycz weźmiemy, wierzcie, że wszyscy Achaje
jeszcze tej nocy odpłyną na swoich lotnych okrętach".
Tak powiedział chełpliwie. Zawrzała gniewem dostojna
Hera, porwała się z tronu, aż zadrżał Olimp ogromny,
do Posejdona, wielkiego boga, zwróciwszy się, rzekła:
"Wielki mocarzu, co wstrząsasz lądami! Czy, Posejdonie,
serce się w tobie nie wzrusza, gdy widzisz zgubę Danajów?
Przecież w Helice i w Ajgach składają tobie ofiary
liczne i pełne uroku, a więc ty daj im zwycięstwo.
Gdybyśmy bowiem zechcieli, wszyscy przychylni Danajom,
Trojan pognębić, grzmiącemu Dzeusowi się przeciwstawić,
sam opuszczony by został i smutny na Idy szczycie".
Z ciężkim jej sercem tak odrzekł Bóg wstrząsający lądami:
"Hero, w swej mowie zuchwała, jakie wyrzekłaś tu słowa?!
Ja nie zamierzam - zapewniam cię - z Dzeusem Kronidą walczyć.
Innym to także odradzam. Dzeus jest od wszystkich silniejszy".
Takie to sprawy bogowie w rozmowach swych poruszali.
Pole natomiast - od rowu i baszt do lotnych okrętów -
konie i ludzie okryci tarczami całe zajęli
ciżbą stłoczoną, gdyż spychał ich Aresowi dziś równy,
- 93 -
bogu, Pryjama syn, Hektor, bo Dzeus go sławą obdarzył.
Spaliłby on niezawodnie okręty niszczącym płomieniem,
gdyby nie Hera dostojna, co tchnęła w Agamemnona
ducha, choć on bez zachęty zagrzewał Achajów do walki.
Śpiesznie więc szedł wzdłuż namiotów i obok achajskich okrętów,
wielki swój płaszcz purpurowy trzymając w dłoni mocarnej.
Wreszcie przy statku Odysa przystanął, ogromnym i czarnym,
zakotwiczonym pośrodku, z dwóch stron był stamtąd słyszany:
z jednej w namiocie Ajasa, co synem był Telamona,
z drugiej zaś u Achillesa, których okręty na krańcach
stały, bo byli w swe męstwo ufni i w siłę prawicy.
Głosem ogromnym przemówił, co rozległ się wśród Danajów:
"Hańba wam, tchórze Argiwi, z wyglądu tylko waleczni !
Gdzie wasza duma głosząca, żeśmy dzielniejsi od dzielnych?
Gdzie te przemowy na Lemnos wypowiadane zuchwale,
gdy zajadaliście wołów o krzywych rogach mięsiwa
oraz spijali kratery win wypełnione po brzegi?
Wtedy z was każdy był gotów na stu lub dwustu uderzyć
Trojan w spotkaniu, a teraz żaden z was nie wart jednego -
syna Pryjama, Hektora, co spali nasze okręty.
Dzeusie, mój ojcze, czyś jeszcze którego z królów mocarnych
taką zgryzotą obarczył i wielkiej sławy pozbawił?
Przecież ty wiesz, żem nie minął pięknego twego ołtarza
nigdy, okrętem tu płynąc wielowiosłowym na zgubę,
ale przy każdym spalałem udźce i biały tłuszcz wołów,
Troję o murach warownych pragnąc jedynie w proch zburzyć -
więc ty, o Dzeusie, spełń chociaż to jedno tylko życzenie:
pozwól nam znaleźć ratunek w ucieczce i nie daj nam zginąć,
i nie dozwalaj Trojanom tak strasznie wytępiać Achajów".
Tak powiedział i ojciec Dzeus płaczącego wysłuchał,
dając mu znak ocalenia jego narodu, nie zguby.
Orła mu zesłał natychmiast, ze wszystkich znaków najlepszy.
Orzeł niósł w szponach sarniątko przez rączą łanię zrodzone,
lecz to sarniątko upuścił przy Dzeusa pięknym ołtarzu,
gdzie ofiarami był czczony wróżebny Dzeus przez Achajów.
A więc gdy ptaka spostrzegli, którego Dzeus im objawił,
mocniej na Trojan natarli z dawnym zapałem bojowym.
Żaden z Danajów tam nie mógł się chełpić, choć wielu ich było,
że szybkonogie rumaki wpierw nim Tydejda skierował
przeciw wrogowi. Ten skokiem rów przebył i przeciw nim walczył.
Pierwszy ze wszystkich powalił Trojanom męża bitnego,
Agelaosa, Fradmona syna, co wóz do odwrotu
właśnie zawrócił, i temu, który się cofał, wbił w plecy
włócznię pomiędzy barkami, w sam środek. Pierś mu przeszyła.
Runął trafiony z rydwanu, aż zbroja na nim zabrzękła.
Za nim Atrydzi szli obaj, Menelaj i Agamemnon,
dwaj Ajasowie następnie, zapałem tchnący bojowym,
potem Idomen, Meryjon - woźnica Idomeneusa,
co Enyaliowi, zabójcy mężów, z dzielności był równy.
Potem szedł Eurypylos, Euajmona syn dzielny.
- 94 -
Teukros kroczył dziesiąty, gotując łuk naprężony;
stawał, chroniony przez tarczę Ajasa Telamonidy,
wtedy unosił swą tarczę Ajas, a Teukros bohater
bacznie rozglądał się wkoło, a kiedy w ciżbie swą strzałą
kogoś ugodził i tamten padał, straciwszy swą duszę,
Teukros wtedy się cofał, jak dziecko pod skrzydła matczyne,
znów za Ajasa, a tamten błyszczącą tarczą go słonił.
Kogo więc Teukros bez skazy najpierw niechybnie ugodził?
Więc Orsilocha pierwszego, Ormena i Ofelesta,
Chromia, Dajtora i Lykofonta, co bogom był równy,
Amopaona Polyajmonidę, z nim Melanippa -
wszystkich powalił kolejno na ziemię wielu żywiącą.
Widząc go, rad był ogromnie nad wodze wódz Agamemnon,
kiedy ten łukiem potężnym trojańskie tępił falangi.
Stanął więc blisko tuż przy nim i w te odezwał się słowa:
"Głowo najmilsza, Teukrosie Telamonido, dowódco
ludów, mierz dobrze strzałami, a będziesz światłem Danajów
i Telamona! Twój ojciec żywił cię w twym niemowlęctwie
i troskliwością otaczał w domu, choć byłeś nieprawym
synem, więc sławą go uczcij, mimo że jest tak daleki.
Gdyż zapowiadam ci teraz, a słowa się moje wypełnią:
jeśli mi egidodzierżca Dzeus i bogini Atena
Ilion o murach warownych, gród sławny, zburzyć pozwolą,
tobie pierwszemu wprost po mnie zaszczytną wręczę nagrodę -
trójnóg lub parę rumaków sprzężonych razem z rydwanem,
albo kobietę, co z tobą ma wspólnie podzielić łoże".
Na to mu tak odpowiedział Teukros mężny, bez skazy:
"Sławny Atrydo, dlaczego zagrzewasz mnie, gdy sam jestem
pełen zapału? Wszak staram się, ile mam sił, nie ustaję
w walce. I gdy do Ilionu Achaje Trojan spychali,
z łuku swojego wciąż rażę nieprzyjacielskie szeregi.
Osiem już strzał skierowałem na nich z długimi grotami,
wszystkie z nich w ciele tkwią mężów, co Aresowi są równi,
tylko nie mogę ugodzić tego wściekłego psa - jego!".
Tak powiedział i nowy grot na cięciwie położył,
by na Hektora wypuścić. Chciał z całej duszy go trafić.
Jednakże chybił, natomiast Gorgytijona bez skazy,
syna Pryjama, w pierś samą okrutną strzałą ugodził.
Matka, co jego zrodziła, była mieszkanką Ajsymy,
Kastianejra urocza, z kształtów do bogiń podobna.
Niby mak, kiedy w ogrodzie głowę w dół schyla, ugięty
własnym ciężarem i deszczu w porze wiosennej strugami -
głowę tak swoją pochylił, bo nagle hełm mu zaciążył.
Teukros zaś nową wziął strzałę, wsparł na cięciwie i puścił
wprost na Hektora, bo pragnął z całej swej duszy go zabić.
Jednak tym razem znów chybił. Apollon strzałę odwrócił,
ale woźnicę Hektora, mężnego Archeptolema,
kiedy ten śpieszył do bitwy, w pierś przy brodawce ugodził.
Runął z rydwanu. Spłoszyły się konie i pędem ruszyły
wstecz, bystronogie. A dusza i moc go wnet opuściła.
- 95 -
Serce Hektora żal wielki ogarnął o swego woźnicę,
jednak go tam pozostawił, choć cierpiał nad swym towarzyszem.
Kebrionowi zaś kazał, bratu, co był niedaleko,
lejce wziąć swoich rumaków. Ten nieposłuszny mu nie był.
Hektor zaś sam z kunsztownego rydwanu skoczył na ziemię
z krzykiem okropnym. Następnie głaz ciężki chwycił do ręki
i na Teukrosa wprost ruszył. Z całej go duszy chciał zabić.
Teukros z kołczanu natychmiast wziął gorzką strzałę i oparł
ją na cięciwie, a Hektor o hełmie wiejącym kitami,
kiedy ten łuk swój napinał, trafił go tu, gdzie oddziela
szyję od piersi obojczyk, a rana bywa śmiertelna.
Czyhającego na wroga tam trafił głazem chropawym.
Zerwał mu łuku cięciwę. Zmartwiała ręka przy zgięciu.
Teukros ugiął kolana - łuk wypadł z dłoni omdlałej.
Ajas jednakże pamiętał o bracie i kiedy ten runął,
skoczył natychmiast do niego i swoją tarczą osłonił.
Zaraz schylili się nad nim najmilsi dwaj towarzysze:
syn Echiosa dzielnego, Mekisteus, i boski Alastor.
Jęczał, gdy nieśli go wspólnie do swoich gładkich okrętów.
Dzeus olimpijski na nowo zapał wśród Trojan rozżarzył.
Do głębokiego wnet rowu Achajów precz odegnali.
Hektor szedł w pierwszym szeregu, pewny swej siły i dumy.
Tak pies, gdy dzika wypłoszy lub lwa płowego z jaskini,
pędzi w trop za nim na ścigłych nogach i szarpie zębami
boki lub kłęby zwierzęcia, i każdy wybieg uprzedza -
tak Hektor czuwał nad losem złym kędzierzawych Achajów,
kładąc każdego, kto w tyle pozostał z uciekających.
Kiedy już wszyscy się skryli za rów i za palisady,
licznie padając po drodze z rąk Trojan w bitwie zażartych,
pod okrętami gładkimi w ucieczce się zatrzymali.
Jeden drugiego przyzywał i wnet tłum cały do bogów
wszystkich wzniósł ręce wysoko z błagalnym krzykiem ogromnym.
Hektor w krąg pole objeżdżał na pięknogrzywych rumakach,
z oczu podobny Gorgonie, z postawy - Ares, bóg wojny.
Wszystko to Hera widziała, bogini o białych ramionach,
smutna. I wnet do Ateny te słowa rzekła skrzydlate:
"Biada nam, córko Kronidy, Dzeusa, co dzierży egidę!
Czyż nie ruszymy z pomocą po raz ostatni, gdy giną
w walce Danaje? Bo widzę: zły los ich dosięgnął i padną
z rąk jedynego z tych mężów - szaleje niepowstrzymanie -
z rąk Pryjamidy Hektora, co zła im tyle wyrządził!".
Odpowiedziała jej na to o jasnych oczach Atena:
"Dawno by on swą zażartość i duszę hardą utracił,
zginąłby w ziemi ojczystej z ręki walecznych Argiwów,
gdyby mój ojciec okrutny i w twardym sercu szalony,
moim zamiarom swej woli upartej nie przeciwstawił.
On nie pamięta widocznie, jak często ja ocalałam
jego dzielnego potomka, gdy Eurysteus go gnębił.
Płakał ów przecie przed nieba obliczem, a Dzeus mnie posyłał,
żebym z wyżyny niebieskiej spływając, pomoc mu niosła.
- 96 -
Gdybym to mogła przewidzieć mocą rozumu wróżebną
w dniu, kiedy go Eurysteus wysłał w podziemia Hadesu,
aby mu Hadesowego psa porwał z mroków Erebu,
już by on więcej nie wrócił znad Styksu fali głębokiej.
Teraz mnie Dzeus nienawidzi i do Tetydy się skłania,
która kolana mu ściska, ujmując ręką pod brodę,
o Achillesa błagając - syna, zdobywcę miast licznych.
Ale dzień przyjdzie, gdy miła znów "Jasnooka" mu będzie.
Idźże więc prędko zaprzęgać konie o mocnych kopytach,
a ja do komnat odejdę Dzeusa, co dzierży egidę,
by się uzbroić do bitwy. Ciekawa jestem ogromnie,
jak to Pryjama syn, Hektor o hełmie wiejącym kitami,
będzie rad, kiedy nas obie na polu walki zobaczy
i jak to liczni Trojanie swymi ciałami nakarmią
psy wygłodniałe i sępy pod okrętami Achajów".
Tak powiedziała. I Hera, bogini o białych ramionach,
prędko odeszła, by zaprzęg przygotowywać złocisty,
Hera najdostojniejsza, córka wielkiego Kronosa.
W Dzeusa tymczasem komnatach, co dzierży egidę, Atena
szatę zsunęła fałdzistą, co miękko u stóp jej upadła
haftem pokryta kunsztownym. Własną zdobiła ją ręką.
Puklerz następnie włożyła Dzeusa, co chmury gromadzi.
Tak się ochoczo do walki w łzy i krew płodnej zbroiła.
Potem na rydwan płomienny wstąpiła, w dłoni trzymając
włócznię olbrzymią i ciężką. Pierzchały przed nią szeregi,
które na gniew zasłużyły córki Mocarza - jej ojca.
I poderwała w lot Hera pragnące pędu rumaki.
Same się wrota rozwarły niebios, przez Hory strzeżone,
które straż czujną trzymają u bram Olimpu i nieba,
chmurą skrywając doń wejście lub rozpraszając obłoki.
Szlakiem tym, konie smagając, pomknęły obie boginie.
Spostrzegł je z Idy Dzeus ojciec gniewem straszliwym przejęty.
Iris o skrzydłach złocistych wezwał i posłał w ich ślady:
"Iris od wiatru ściglejsza, natychmiast zawróć je z drogi,
wstrzymaj ich bieg, bo nie będzie piękny ten bój, co nas skłóci.
Teraz ostrzegam je tylko, lecz potem swą groźbę wypełnię.
Powiedz, że koniom połamię w złotym zaprzęgu kopyta,
obie boginie w dół strącę i rydwan w drzazgi rozbiję.
Dziesięć lat nawet nie zdoła w swym całorocznym obrocie
zetrzeć z ich ciał krwawych znaków, które mój piorun wypali.
Dobrze ten dzień Jasnooka pamiętać będzie, gdy staje
dziś przeciw ojcu do walki. Czyn Hery mniej mnie oburza -
ona się zwykle sprzeciwia wszelakim moim zamysłom".
Tak powiedział. I zaraz od wiatru Iris ściglejsza
z Idy wysokiej pomknęła na Olimp błogosławiony.
Przy pierwszej bramie szczytami gór spiętrzonego Olimpu
obie spotkawszy, groźbami Dzeusa ich rydwan wstrzymała:
"Co zamyślacie? Kto wasze serca szaleństwem napełnił?
Nie życzy sobie Kronida, byście szły w pomoc Argiwom.
Teraz ostrzega was tylko, lecz potem swą groźbę wypełni.
- 97 -
Koniom w złocistym zaprzęgu połamie mocne kopyta,
was obie strąci na ziemię i rydwan w drzazgi rozbije.
Dziesięć lat nawet nie zdoła w swym całorocznym obrocie
zatrzeć plam, które wam piorun jego na ciałach wypali.
Dobrze ten dzień Jasnooka pamiętać będzie, gdy staje
dziś przeciw ojcu do walki. Czyn Hery mniej go oburza -
ona się zwykle sprzeciwia wszelkim zamysłom Kronidy.
Lecz ty, bezwstydna, z psim sercem, czyżbyś się ty odważyła
przeciw Dzeusowi skierować ostrze swej włóczni ogromnej?".
To powiedziawszy, pierzchnęła Iris od wiatru ściglejsza.
Wtedy do Pallas Ateny Hera wyrzekła te słowa:
"Biada nam, córko Kronidy, Dzeusa, co dzierży egidę!
Przeciw rozkazom iść Dzeusa nie mogę - ratować śmiertelnych.
Niechże tam jedni polegną, a drudzy niech cieszą się zdrowiem,
jak los rozsądzi. I niechże Dzeus w swym umyśle i sercu
sprawę rozstrzygnie Danajów i Trojan. Tak będzie - jak zechce!".
Rzekła tak i zawróciła konie w zaprzęgu złocistym.
Wnet pięknogrzywe rumaki Hory wyprzęgły z rydwanu,
cugle przy żłobach ambrozji pełnych co tchu przywiązały,
rydwan o ścianę oparły naprzeciw wejścia, świetlisty.
Obie boginie swe miejsca na złotych tronach zajęły -
między innymi bogami - z ciężarem w sercu nieznośnym.
Ojciec Dzeus z Idy tymczasem na lśniącym śpieszył rydwanie
o pięknych kołach i prędko w krąg bogów wszedł zgromadzonych.
Zaraz Bóg sławny, co ziemią wstrząsa, w lot wyprzągł rumaki,
zakrył wóz lśniący i szybko na podwyższeniu postawił.
Dzeus grzmiącogłosy tymczasem szedł w stronę tronu złotego
zająć swe miejsce. I Olimp zadrżał pod jego krokami.
Z boku, daleko od Dzeusa, osamotnione siedziały
Hera z Ateną, nie śmiejąc mówić ni pytań zadawać.
Ale Dzeus własnym umysłem przejrzał to w lot i powiedział:
"Czemu jesteście tak smutne głęboko, Ateno i Hero?
Czyżbyście w bitwie, co mężów rozsławia, tak się strudziły
nad zgubą Trojan, dla których czujecie straszną nienawiść?
Wiedzcie, że mojej potęgi i siły rąk nie zdołają
wspólnym wysiłkiem w dół zepchnąć wszyscy bogowie Olimpu!
Wam jednak przedtem dreszcz lęku przeniknął ciała urocze,
zanim ujrzałyście bitwę i bitwy klęski straszliwe.
Przedtem was bowiem ostrzegłem, a groźby zawsze wypełniam.
Już byście na swym rydwanie piorunem moim rażone
nigdy na Olimp nie mogły powrócić do nieśmiertelnych".
Tak powiedział. Atena i Hera wargi zacięły.
Blisko przy sobie siedzące życzyły zguby Trojanom.
Ale Atena milczała, nie odezwała się słowem,
choć zadąsana na Dzeusa ojca i gniewem dysząca.
Hera wzburzenia w swej piersi nie mogąc pomieścić, tak rzekła:
"Synu Kronosa okrutny, dlaczego nam to powiedziałeś?
Dobrze to wiedzą bogowie, że siła twa jest niezwalczona;
i chociaż litość czujemy nad losem mężnych Danajów,
którym twój gniew nieodparty straszliwą zgubę gotuje,
- 98 -
jednak jeżeli chcesz tego, od bitwy się powstrzymamy.
Tylko swą radą będziemy wspierały dzielnych Argiwów,
żeby ścigani twymi gniewem nie wszyscy w bitwach polegli".
Do niej zwracając się, odrzekł Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Jutro ty jeszcze straszliwszy gniew ujrzysz syna Kronosa,
Hero, dostojna bogini o wielkich oczach, gdyż będę
jeszcze sroższymi klęskami gnębił walecznych Argiwów.
Hektor się bowiem nie prędzej od walk zaciętych powstrzyma,
aż spod okrętów się porwie w bój szybkonogi Pelida,
w dniu, kiedy przed ich wałami krwawa rozpęta się bitwa
w ścisku i strasznym zamęcie w krąg zabitego Patrokla.
Tak bowiem jest przeznaczone. I gniew twój w niczym nie zmieni
mego wyroku. I choćbyś do takich granic dotarła
ziemi i morza, gdzie Japet razem z Kronosem przebywa
z dawna już, niepocieszeni światłem wielkiego Heliosa
ani najlżejszym powiewem wiatru, w głębinach Tartaru,
chociażbyś nawet tam doszła, choćbyś tam w gniewie trafiła,
tyle twój gniew dla mnie znaczy - wiedz o tym - co psa szczekanie".
Tak powiedział. Milczała Hera o białych ramionach.
W tejże się chwili zanurzył świetlisty rydwan Heliosa
w głąb Okeana. I czarna noc żyzną ziemię okryła.
Światło dnia zgasło za prędko dla Trojan, ale Achajom
trzykroć błogosławiona była ta noc i jej ciemność.
Hektor przesławny tymczasem zawezwał Trojan na radę
i nad brzeg rzeki ich powiódł, gdzie pojawiło się pole
czyste bez ciał wojowników, którzy leżeli dokoła.
Wszyscy na ziemię z rydwanów swoich skoczyli i mowy
Dzeusa kochanka, Hektora, pilnie słuchali. On w rękce
prawej miał włócznię mierzącą stóp jedenaście. Na szczycie
ostrze spiżowe błyszczało objęte złotą obręczą.
Na niej oparty przemówił do Trojan Hektor w te słowa:
"Męże dardańscy, Trojanie i sprzymierzeńcy, słuchajcie!
Teraz sądziłem, że niszcząc okręty i wszystkich Achajów,
znów do Ilionu powrócę owiewanego wiatrami,
ale wpierw zapadł zmierzch, który dziś jeszcze zdołał ocalić
lud i okręty Argiwów nad brzegiem morza stojące.
Teraz i my posłuchajmy wezwania tej nocy żałobnej
i przygotujmy posiłek, a pięknogrzywe rumaki
pouwalniajmy od jarzma i obrok im dajmy obfity.
Woły niech także nam z miasta i dobrze tuczone barany
tutaj sprowadzą, a także wino, co serce weseli.
Z domów nam chleba przynieście i suto drew nazbierajcie,
abyśmy mogli przez całą noc, zanim Eos zabłyśnie,
liczne rozpalać ogniska. Ich blask niech sięgnie do nieba.
Idzie mi o to, by nocą o bujnych włosach Achaje
uciec nie chcieli przed nami po morza przestrzeniach szerokich.
Niechże na swoje okręty nie wejdą w beztroskim spokoju,
ale i w domu niejeden z nich niechaj leczy swe rany
strzałą czy grotem zadane spiżowym włóczni trojańskiej,
zanim dosięgnie okrętu. Niechże lękają się inni
- 99 -
wojnę nieść łzami nabrzmiałą Trojanom, jeźdźcom wybornym.
Niech heroldowie kochani przez Dzeusa po mieście rozgłoszą,
aby się młódź niedorosła i starcy z siwymi skroniami
poustawiali w krąg miasta przy basztach, bogowie je wznieśli;
każda zaś z kobiet, że słabsze, niech tylko w swoim domostwie
wielkie ognisko roznieci. Straż trzymać baczną należy,
aby podstępnie do miasta wróg nie wszedł, gdy wojska w nim braknie.
Jak powiedziałem, Trojanie o duszach wyniosłych, tak będzie!
Słowa dziś wypowiedziane są właściwymi słowami.
Jutro, gdy Eos zaświta, do wszystkich Trojan przemówię,
jeźdźców wybornych. Dzeusowi ufając i bogom innym,
wierzę, że psy te wypędzę przez Kery złowróżbne nasłane,
przez Kery złe przywiezione do nas na czarnych okrętach.
Ale tymczasem wśród nocy stróżujmy bacznie my sami.
Jutro, gdy Eos zaświta, znów nałożymy swe zbroje,
aby przy gładkich okrętach nieubłaganą wieść wojnę.
Wtedy zobaczę, czy mocarz Diomedes, potomek Tydeusa,
mnie od okrętów pod mury odeprze, czy mnie przeznaczono
jego mym spiżem pokonać i łupy wziąć krwią zbryzgane.
Jutro swą dzielność okaże, czy cios wytrzyma mej włóczni,
którą skieruję na niego. Lecz sądzę, że między pierwszymi
padnie zabity i liczni będący z nim towarzysze,
jutro, gdy wzejdzie nam słońce. Gdybym to mógł przez me czyny
być nieśmiertelnym i młodym poza ostatnie dni swoje,
czczonym tak, jak się Atenę czci boską i Apollona,
gdybym to wiedział tak pewnie - jak to, że zgubię Argiwów!".
Tak rzekł Hektor. Trojanie te słowa okrzykiem przyjęli.
Potem spod jarzma wyprzęgli spocone od biegu rumaki
i rzemieniami je blisko przy wozach swych uwiązali.
Z miasta przygnano wnet woły i razem z nimi barany
dobrze tuczone, i wino, co ludzkie serca weseli.
Chleb z domu poprzynosili i suto drew uzbierali,
i nieśmiertelnym w ofierze wnet hekatombę złożyli.
Dym znad równiny się wznosił wiatrem pod niebo pędzony,
wonny. Lecz błogosławieni ich ofiar przyjąć nie chcieli.
Zbrakło im chęci, bo Ilion święty im był nienawistny,
także i Pryjam, i naród włócznią słynnego Pryjama.
Ale Trojanie z otuchą wielką na bitwy przedpolach
całą przebyli noc. Liczne ogniska przy nich płonęły.
Tak jak na niebie jaśnieją w krąg gwiazdy obok księżyca
świetnie płonące blaskami, a cisza panuje w przestrzeni,
szczyty i wszystkie pagórki w krąg błyszczą uwypuklone,
widać wyraźnie doliny, w eterze nieba rozlanym
wszystkie zjawiły się gwiazdy, serce pasterza radując -
tyle od Ksanta do gładkich okrętów pośrodku płonęło
ogni przez Trojan wznieconych, lśniących przed grodem Ilionu.
Ognisk tysiące gorzało w polu. I po pięćdziesięciu
mężów siedziało przy każdym z ognisk jaskrawo płonących.
Konie zaś ziarno chrupały białe orkiszu, jęczmienia,
stojąc przy wozach, i Eos czekały uroczotronej.
- 100 -
Pie
śń
IX
Tak na baczności się mieli Trojanie. Tymczasem Achajów
popłoch niezmierny ogarnął, druh ścinającej krew trwogi.
Nie do zniesienia ból przejął tych nawet najwaleczniejszych.
Niby dwa wiatry, co wzburzą toń morza w ryby obfitą:
wicher zachodni i zimny Boreasz od trackiej strony,
co niespodzianie nadciągną i wnet ze wszystkich stron fale
piętrzą się czarne i z morza chlustają wodorostami -
takie też wichry wstrząsały sercami w piersiach Achajów.
Mężny Atryda przejęty zgryzotą wielką w swej duszy
chodził, wydając heroldom o głosach dźwięcznych rozkazy,
aby każdego z walecznych mężów na radę wezwali
głosem ściszonym. Natomiast sam trudził się między pierwszymi.
Wkrótce zasiedli do obrad stroskani. Wódz Agamemnon,
lejąc łzy, powstał - do źródła o ciemnych falach podobny,
co posępnymi wodami wytryska z urwistej skały.
Potem, wzdychając głęboko, przemówił tak do Argiwów:
"O przyjaciele! Dowódcy i władcy nad Argiwami!
Wielki Kronida Dzeus ciężkim przygniótł mnie losem, okrutnik!
Chociaż mi przedtem przyrzekał i głowy zaręczył skinieniem,
że po zburzeniu Ilionu o mocnych murach powrócę
wreszcie do domu, przeznacza mi teraz klęskę i każe
wracać do Argos w niesławie, gdym tyle wojska wytracił.
To wszechmocnemu Dzeusowi wydaje się widać miłe,
temu, co zwalił w proch szczyty wielu już miast i niejedno
jeszcze z nich zburzy, bo włada potęgą nieprzemożoną!
Nuże więc, temu, co powiem, niech wszyscy będą posłuszni!
Na swych okrętach uchodźmy do naszej miłej ojczyzny,
bowiem już wziąć nie zdołamy szerokoulicznej Troi".
Tak powiedział, a wszyscy w milczeniu trwali głębokim.
Nie przemówili ni słowa stroskani synowie Achajów.
Wreszcie odezwał się do nich Diomedes o głosie donośnym:
"Z brakiem rozwagi twym walczyć będę, Atrydo, najpierwej,
jak to w obradach przystoi. A ty się, władco, nie gniewaj!
Przedtem co prawda zganiłeś odwagę mą wobec Danajów,
mówiąc, żem tchórz i do bitwy niezdolny, jednakże co do mnie,
wszyscy Argiwi mnie znają, tak samo młodzi, jak starzy.
Jednym Kronosa obdarzył cię syn w swych wyrokach tajemny:
berło ci dał, abyś przez nie nad wszystkich był szanowany,
ale odwagi ci nie dał, co jest największą potęgą.
Czyżbyś, nieszczęsny, przypuszczał, że już synowie Achajów
są niezdolnymi do bitwy tchórzami, że tak przemawiasz?
Jeśli cię serce samego skłania, by wracać do domu -
uchodź! Masz drogę otwartą! Okręty twe blisko są morza.
Inni natomiast Achaje o bujnych włosach zostaną,
póki nie padnie gród Troi. A gdy chcą, niechże i oni
na swych okrętach uchodzą do miłej ziemi ojczystej.
Co do mnie, ja i Stenelos walczyć będziemy do końca,
aż kres Ilionu nastąpi. Sam bóg nas tutaj sprowadził".
Tak powiedział. I okrzyk wydali synowie Achajów,
- 101 -
słowa uznając Diomeda, co końmi władał wybornie.
Wtedy wstał Nestor, co jeźdźcem był świetnym, i tak się odezwał:
"Synu Tydeusa, i w bitwie jesteś waleczny, i w radzie
najwybitniejszy spomiędzy tych wszystkich, co ci rówieśni!
Sądzę, że twojej przemowy nie zgani żaden z Achajów
ani sprzeciwiać się będzie. Lecz mowie twej brak zakończenia.
Chociaż tak młody, że mógłbyś moim być synem, ponadto
z wszystkich najmłodszym, przemawiać umiesz zupełnie rozsądnie
między władcami Argiwów. Mówiłeś tak, jak należy.
Niechże więc ja, który wiekiem dojrzalszym od ciebie się szczycę,
głos też zabiorę i wszystko wyjaśnię. A mojej przemowy
nie zlekceważy nikt chyba, nawet sam wódz Agamemnon.
Rodu zakałą, zbrodniarzem nędznym, tułaczem jest każdy,
który pożogę wojenną mrożącą krew w żyłach miłuje!
Ale my tu zgromadzeni słuchajmy dziś nocy posępnej,
naszą wieczerzę szykując. Niech każdy z wojennej straży
stanie przy baszcie na zewnątrz, nad rowem tam wykopanym.
Niechże to młodzież wykona. A teraz ty sam, Atrydo,
sprawę poprowadź, bo jesteś z władców najbardziej królewski.
Zaproś starszyznę na ucztę. Przystoi ci. Nie jest nad możność.
Pełne namioty masz wina, które okręty Achajów
co dzień po morzu szerokim przywożą ci z trackiej krainy.
Wszystkich dziś możesz ugościć. Panujesz licznym plemionom.
Kiedy zgromadzi się wielu, posłuchaj tych, co z najlepszą
radą wystąpią, bo trzeba ogromnie wszystkim Achajom
rady szlachetnej i mądrej, gdy blisko okrętów goreją
wrogów ogniska tak mnogie. Kogo to może weselić?
Noc albo zgubi nasz obóz wojenny lub wszystkich ocali".
Tak powiedział. Słuchając z uwagą, rozkazy spełniali.
Straże więc w pełnym rynsztunku z obozu ruszyły; wychodzą
wraz z Trazymedem, Nestora potomkiem, pasterzem narodów,
szli obok synów Aresa - to był Askalafos i Jalmen,
ci z Afarejem, Merionem, a tamci z Deipyrosem,
inni zaś przy Lykomedzie, potomku boskiego Krejonta.
Siedmiu dowódców szło straży, za każdym stu wojowników
młodych kroczyło, trzymając w swych dłoniach włócznie wysmukłe.
W środek pomiędzy mur wszedłszy i rów, pospołu zasiedli,
porozpalali ogniska i każdy szykował wieczerzę.
Mężny tymczasem Atryda wprowadził starszyznę Achajów
do swych namiotów i ucztą obfitą zebranych uraczył.
Wnet po gotowe potrawy ręce zebranych sięgnęły.
A gdy napojem pragnienie i jadłem głód nasycili,
Nestor sędziwy im teraz rozpoczął swój zamysł wyjawiać,
który i przedtem ze wszystkich okazał się najrozsądniejszy.
On to, najlepiej im radząc, głos zabrał i tak przemówił:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny, Agamemnonie!
Zacznę od ciebie i skończę na twej osobie, bo władzę
ponad wieloma ludami sprawujesz i Dzeus cię obdarzył
berłem i prawem sądzenia, byś nad wszystkimi królował.
Pierwszy winieneś przemawiać na radzie, ale i słuchać,
- 102 -
nadto wykonać, jeżeli innemu cenną dać radę
serce nakaże; masz możność wykonać, co tamten zamierzył.
Teraz więc ja to wypowiem, co wyda mi się najlepsze,
nic mądrzejszego nikt bowiem nad radę mą nie wymyślił.
Dawno już myśl tę piastuję i teraz w sercu jest moim,
odkąd, dostojny, porwałeś Bryzejdę, piękną dziewczynę,
Achillesowi z namiotu. Na złość mu to uczyniłeś,
mimo naszego sprzeciwu. Ja bowiem tobie gorąco
to odradzałem. Ty jednak w zuchwalstwie duszy zelżyłeś
znakomitego człowieka, którego i nieśmiertelni
czczą, bo nagrodę zaszczytną mu odebrałeś. Lecz teraz
trzeba pomyśleć, jak można by go nakłonić i zjednać
sercu miłymi darami i słodkim niby miód słowem".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Starcze, nie było w tym kłamstwa, gdy wyliczałeś me winy.
Sam to przyznaję - zbłądziłem! Za wiele wojska ten stanie
człowiek, którego w swym sercu tak bardzo Dzeus umiłował,
czcią tak wyróżnił, że zgnębił klęskami naród Achajów.
Ale jeżeli zbłądziłem słabością serca skłoniony,
pragnę to wszystko naprawić i wykup dać niezmierzony.
Wobec was dary wyliczę, które mu dać chcę - przesławne:
siedem trójnogów nietkniętych dotychczas ogniem, dziesiątkę
złotych talentów, dwadzieścia prześlicznych mis metalowych,
koni dwanaście szlachetnych, co odnosiły zwycięstwa
w licznych zawodach. Niebiedny byłby ten człowiek i braku
złota cennego nie odczuł, gdyby posiadać miał tyle,
ile te konie, zwycięskie w licznych zawodach, przyniosły.
Siedem mu jeszcze daruję zręcznych w robotach wszelakich
kobiet, co z Lesbos pochodzą. Sam je wybrałem wśród innych,
gdyśmy zdobyli gród; gaszą pięknością inne kobiety.
Wszystkie mu chcę podarować, a przy nich tę, com mu zabrał -
córkę Bryzesa. A przy tym zaklnę się wielką przysięgą:
nie podzieliłem z nią łoża anim się do niej przybliżył,
tak jak wśród ludzi się zbliża mąż do kochanej małżonki.
Wszystkie te dary zabierze. A gdy łaskawi bogowie
miasto potężne Pryjama nam w końcu zdobyć pozwolą,
będzie mógł złotem i spiżem po brzegi okręt napełnić,
wracając, kiedy zdobyczą będą się dzielić Achaje.
Kobiet trojańskich dwadzieścia sam sobie wtedy wybierze,
co prócz Heleny argiwskiej inne przewyższą urodą.
A gdy wrócimy do Argos w Achai, żyznej krainie,
nazwę go zięciem i w sercu jak Orestesa wyróżnię,
syna mojego miłego, co się w dostatkach wychował.
Córki mam trzy urodzone w moim pałacu wspaniałym:
Chryzotemidę i Laodikę, i Ifijanassę.
Weźmie, nie płacąc darami, tę, której sercem zapragnie,
i do domostwa Peleusa wprowadzi. Posag jej dodam
szczodry ponadto. Nikt takim nie obdarował swej córki -
siedem mu miast podaruję, obszernych, ludnych, bogatych:
gród Kardamylę, Enopę, Hirę łąkami słynącą,
- 103 -
Fery przez bogów kochane, Anteję w łąki bogatą,
piękną Ajpeję i Pedas od winorośli zielony.
Wszystkie te miasta nad morzem przy Pylos leżą piaszczystym.
Grodów mieszkańcy zasobni są w stada owiec i wołów
i będą go niby boga czcili cennymi darami,
szczodre składając daniny pod jego berłem bezpieczni.
Jestem to gotów uczynić, jeśli swój gniew ułagodzi.
Niechaj się ugnie. Gdyż Hades jest tylko nieubłagany
i nienawistny dlatego najbardziej dla ludzi śmiertelnych.
Achill przewagę mą uznać powinien; najbardziej królewski
jestem z dowódców i wiekiem dojrzalszym niż on się szczycę".
Na to mu tak w odpowiedzi rzekł Nestor, jeździec gereński:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny, Agamemnonie!
Godne przeznaczasz podarki dla Achillesa dowódcy.
A więc do dzieła! Wybranych ludzi poślijmy bez zwłoki,
niech do namiotu wyruszą natychmiast Achilla Pelidy
albo ja sam ich upatrzę. Niechże mi będą posłuszni!
Fojniks więc, Dzeusa kochanek, najpierw. Niech ten ich prowadzi!
Drugi to Ajas potężny, a trzeci - boski Odysej.
Niechaj za nimi z heroldów pójdą Eurybat i Odios.
Teraz na ręce wylejcie nam wodę i ciszę nakażcie,
aby Kronidę przebłagać - niech się zlituje nad nami!".
Tak powiedział, a wszystkim przypadły do serca te słowa.
Zaraz heroldzi na ręce zebranych wodę wylali,
młodzież po brzeg napełniła winem z kraterów puchary,
wszystkim podając kolejno, począwszy od prawej strony.
Gdy na cześć bogów ulali, co dusza zapragnie wypili,
wyszli pośpiesznie z namiotu Agamemnona Atrydy.
Liczne im dawał zlecenia sam Nestor, jeździec gereński,
żegnał każdego skinieniem, zaś głównie Odysejowi
zlecał, by starał się skłonić do zgody Pelidę bez skazy.
Brzegiem więc zaraz ruszyli nad morzem falami huczącym,
Boga błagając, co ziemię ogarnia i wstrząsa lądami,
by Ajakidę wielkiego bez trudu zdołali nakłonić.
Przy Myrmidonów namiotach stanąwszy i lotnych okrętach,
jego ujrzeli, gdy serce pocieszał dźwięczną formingą,
piękną, kunsztownie zrobioną, o gryfie całym ze srebra.
Wybrał ją z łupów Achilles, gdy zburzył gród Eetiona.
Teraz pocieszał swą duszę, o sławie mężów śpiewając.
W ciszy głębokiej naprzeciw niego Patroklos sam siedział,
na Ajakidę czekając, aż pieśń śpiewaną zakończy.
Wtedy podeszli do niego. Prowadził boski Odysej.
Blisko stanęli tuż przed nim. Achilles powstał zdumiony
z miejsca, gdzie przedtem spoczywał; podniósł się, dzierżąc formingę.
Podniósł się także Patroklos, gdy nadchodzących zobaczył.
Gości witając, przemówił o szybkich nogach Achilles:
"Bądźcie mi zdrowi, kochani! Wielki mus przywiódł was do mnie.
Chociaż trwam w gniewie, jesteście najmilsi mi wśród Achajów".
Tak ich powitał i dalej przemawiał boski Achilles,
gości sadzając na ławach i purpurowych kobiercach;
- 104 -
i do Patrokla, co blisko stał, tak się prędko odezwał:
"Synu Menojtijosa, największy krater mi przynieś,
wino w nim zmieszaj najlepsze i puchar podaj każdemu.
Przecież to goście najmilsi pod mym się dachem znajdują".
Tak powiedział. Patroklos w lot przyjaciela usłuchał.
Wielki kuchenny stół bliżej przysunął w jasność płomienia,
mięso wyborne położył z owcy i kozy tuczonej
oraz płat z grzbietu karmnego wieprza tłustością kwitnący.
Automedon mięsiwo trzymał, a boski Achilles
krajał, a gdy je podzielił dobrze, na rożnach osadził.
Wówczas do bogów podobny Menojtijada rozjarzył
ogień potężny, a kiedy żar przygasł i uwiądł słup ognia,
zgarnął żarzące się głownie i rożny rozstawił nad nimi,
solą mięsiwo posypał boską i wsparł na podstawach.
Wreszcie, gdy mięso już było gotowe, na stół je położył;
potem Patroklos chleb przyniósł, obok mięsiwa ustawił
w pięknych koszykach przed każdym, a mięso Achilles podzielił.
Potem naprzeciw boskiego Odysa sam zasiadł za stołem,
ścianę miał poza plecami i wezwał Patrokla, by złożył
bogom ofiarę. Ten rzucił część im przeznaczoną w płomienie.
Wnet po gotowe potrawy ręce zebranych sięgnęły.
Kiedy napojem pragnienie i jadłem głód nasycili,
Ajas dał znak Fojniksowi. Zrozumiał to Odyseusz
bogom podobny, wzniósł kielich i przepił do Achillesa:
"Zdrowie twe wznoszę, Achillu! Ciągłych nam uczt nie brakuje,
dziś ucztowaliśmy wszyscy w namiocie Agamemnona
Atrydy, teraz - u ciebie; dość jest wszystkiego, jak widzę,
by uprzyjemnić posiłek, lecz nas to nie rozwesela.
Wielkie nieszczęście, Achillu przez Dzeusa wyhodowany,
drogi nam! Strach nas ogarnia, czy ocalimy okręty
wielowiosłowe i lotne, gdy ty nas męstwem nie wesprzesz.
Blisko przy naszych okrętach i murach obóz rozbili
dzielni Trojanie i z krajów odległych ich sprzymierzeńcy.
W polu ogniska w krąg palą i mówią, że niepowstrzymani
przez nas niezwłocznie uderzą na nasze czarne okręty.
Dzeus, syn Kronosa, im znaki swej przychylności objawia
błyskawicami. A Hektor, pewny swej siły potężnej,
dzikim szaleństwem rozżarty, wierząc Dzeusowi, ni bogów
już się nie lęka, ni ludzi. Gwałtowny szał nim owładnął.
Modli się tylko, by prędzej błysnęła zorza poranna,
i zapowiada, że wtedy rufy okrętów odrąbie,
same okręty popali i przy nich wojsko Achajów
z dymu i lęku oślepłe wytraci w ogniach pożogi.
W duszy się mojej wciąż trwożę, czy tych obietnic straszliwych
bogi nie spełnią, a dla nas czy gorzki los nie przeznaczył
zguby pod Troją, daleko od Argos, słynnego na świecie
z koni szlachetnych. Lecz może ty zechcesz, chociaż tak późno,
synów achajskich spod groźnej przemocy Trojan podźwignąć?
Mógłby cię później ogarnąć żal, gdy nie będzie ratunku,
kiedy zły los się dopełni. Więc może warto by wcześniej
- 105 -
pomyśleć, jak by odwrócić złowrogi dzień od Danajów.
Mój przyjacielu! Wszak tobie tak Peleus ojciec przykazał
w dniu, gdy cię z Ftyi rodzinnej wysyłał do Agamemnona:
Synu mój! Siłę wojenną da ci Atena i Hera,
jeżeli zechcą. Ty jednak staraj się serce gwałtowne
w piersi hamować, bo wszystkim milsza jest ludzka łagodność.
Waśni złej w skutkach unikaj, abyś tym większą uzyskał
cześć między ludem Achajów, wśród młodych i wśród sędziwych?.
Taką przestrogą cię starzec pożegnał. Choć teraz ją wspomnij.
Duszę swą ugnij zaciętą w gniewie, wszak wódz Agamemnon
dary bogate ci pragnie dać, byle gniew twój złagodzić.
Jeśli mnie zechcesz posłuchać, wyliczę ci wszystkie dary,
jakie w namiocie zgromadził dla ciebie wódz Agamemnon:
siedem trójnogów nietkniętych dotychczas ogniem, dziesiątkę
złotych talentów, dwadzieścia prześlicznych mis metalowych,
koni dwanaście szlachetnych, co odnosiły zwycięstwa
w licznych zawodach. Niebiedny byłby ten człowiek i braku
złota cennego nie odczuł, gdyby posiadał go tyle,
ile te konie, zwycięskie w licznych zawodach, przyniosły.
Siedem ci jeszcze daruje zręcznych w robotach wszelakich
kobiet, co z Lesbos pochodzą. Sam je wybierał wśród innych,
gdyśmy zdobyli gród; gaszą pięknością inne kobiety.
Wszystkie ci chce podarować, a przy nich tę, co ci zabrał -
córkę Bryzesa. A przy tym zaklął się wielką przysięgą,
że łoża nigdy nie dzielił z nią ani do niej się zbliżył,
tak jak wśród ludzi się zbliża mąż do kochanej małżonki.
Wszystkie te dary zabierzesz. A gdy łaskawi bogowie
miasto potężne Pryjama zburzyć nam w końcu pozwolą,
będziesz mógł złotem i miedzią po brzegi okręt napełnić,
wracając, kiedy zdobyczą będą się dzielić Achaje.
Kobiet trojańskich dwadzieścia sam sobie wtedy wybierzesz,
co prócz Heleny argiwskiej inne przewyższą urodą.
A gdy wrócimy do Argos w Achai, żyznej krainie,
nazwie cię zięciem i w sercu jak Orestesa wyróżni,
syna miłego mu bardzo, co się w dostatkach wychował.
Trzy córki ma Agamemnon w swoim pałacu wspaniałym:
Chryzotemidę i Laodikę, i Ifijanassę.
Weźmiesz, nie płacąc darami, tę, której sercem zapragniesz,
i do domostwa Peleusa wprowadzisz. Posag ci doda
szczodry ponadto. Nikt takim nie obdarował swej córki -
siedem ci miast podaruje, obszernych, ludnych, bogatych:
gród Kardamylę, Enopę i Hirę łąkami słynącą,
Fery przez bogów kochane, Anteję w łąki bogatą,
piękną Ajpeję i Pedas od winorośli zielony.
Wszystkie te miasta nad morzem przy Pylos leżą piaszczystym.
Grodów mieszkańcy zasobni są w stada owiec i wołów
i będą ciebie jak boga czcili cennymi darami,
szczodre składając daniny pod twoim berłem bezpieczni.
Wszystko to możesz otrzymać, jeśli swój gniew ułagodzisz.
Gdyby zaś wielki Atryda zbyt silny wstręt w tobie budził,
- 106 -
on sam i dary od niego - miej litość nad Achajami,
tymi, co w bitwach padają, a będą ciebie jak boga
czcili. A przy tym ty sławę zyskasz niezmierną, bo Hektor
padnie z twej ręki. Na pewno pychą niezmierną przejęty
natrze na ciebie. Wie o tym, żeś najgodniejszy przeciwnik
z Danajów, których przyniosły pod Troję lotne okręty".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Boski potomku i synu Laertesowy, Odysie!
Trzeba mi prosto i szczerze na słowa twe odpowiedzieć,
jak nakazuje mi serce i jak na pewno się stanie.
Wszystko wypowiem, co myślę i zrobię; nie nudźcie mnie dłużej
jeden po drugim, te same rozwodząc skargi i żale.
Jest mi tak bowiem obmierzły, jak same bramy Hadesu,
kto w sercu jedno ukrywa, a na języku ma drugie.
Ja wam otwarcie wyłożę, co mi się zdaje najlepsze:
ani mnie wódz Agamemnon Atryda nie skłoni do walki,
ani nikt inny z Danajów. Jaka nagroda dla tego,
kto bez spoczynku, bez przerwy bił się z licznymi wrogami,
gdy los w tej samej ma cenie i tchórza, i bohatera
(umrze tak samo i próżniak, i mąż, co wiele dokonał) ?
Żadnej nie miałem nagrody za to, żem skrywał w swej piersi
duszę, co była gotowa codziennie rwać się do walki.
Jak ptak, co o swe pisklęta nieopierzone troskliwy
w dziobku im żywność przynosi, zapominając o sobie -
tak i ja troską dręczony tyle już nocy spędziłem
bez snu i tyle dni krwawych wśród zmagań i trudów wojny.
Dla was z mężami wojując wytrwale o ich kobiety,
grodów dwanaście zdobyłem, płynąc na lotnych okrętach,
a jedenaście wśród pieszych walk tu, na ziemi trojańskiej.
W każdym z nich zdobycz bezcenną i liczne skarby kosztowne
brałem i nimi Atrydę Agamemnona darzyłem -
zdobyczą moją. On siedząc spokojnie przy swoich okrętach,
brał wszystko. Małą część rozdał, a resztę sobie zostawił.
Wszystkich dostojnych w obozie nagrodził - wodzów i królów,
każdy nagrodę zachował. Mnie tylko spośród Achajów
wydarł małżonkę, tak miłą mojemu sercu. Niech sobie
łoże z nią dzieli, niech szuka radości przy niej. Lecz po co
wszyscy Trojanie waleczni i nasi dzielni Argiwi
walczą? Dlaczego tak wiele pod Troją ludów zgromadził?
Czy nie dla jednej Heleny o najpiękniejszych warkoczach?
Czyżby ze wszystkich śmiertelnych tylko Atrydzi swe żony
umieli kochać? Toć każdy mąż, gdy rozumny i prawy,
troszczy się, kocha tę swoją. Ja moją także kochałem
z całego serca, choć była wojenną bronią zdobyta.
Teraz, gdy z rąk mi ją wydarł, kiedy mnie podle oszukał,
jużem ja dobrze go poznał, już więcej mnie nie nakłoni.
Posłuchaj, Odyseuszu! Niech z tobą on i z innymi
wspólnie na radzie obmyśli, jak bronić waszych okrętów
przed ogniem. Przecież tak wiele zrobił już dla was beze mnie.
Mur wybudował obronny i wielki rów pod murami
- 107 -
kazał wykopać, i fosę w krąg palisadą umocnił.
Ale na próżno! Potęgi Hektora, ludów pogromcy,
wstrzymać nie zdołał. Dopóki ja wśród Achajów walczyłem,
póty od murów miasta Hektor się ruszyć nie ważył,
ale do Skajskiej zaledwie bramy i dębu docierał.
Tam kiedyś ze mną się spotkał. I ledwo z życiem ujść zdołał.
Teraz, gdy wcale nie pragnę wojować z boskim Hektorem,
złożę nazajutrz Dzeusowi i wszystkim bogom ofiary,
zepchnę na wodę okręty wyładowane po brzegi.
Ujrzysz, jeżeli chcesz tego, jeżeli ci na tym zależy,
jak o świtaniu na słynny z ryb obfitości Hellespont
moje okręty odpłyną z rozradowaną załogą.
Jeśli mi dobrą żeglugę da mocny Bóg, co lądami
wstrząsa potężnie, to Ftyję na trzeci dzień już zobaczę.
Dość tam jest dobra mojego, które rzuciłem, tu idąc,
i stąd niemało w okrętach złota i miedzi czerwonej,
kobiet o pięknych przepaskach, wiele siwego żelaza
wezmę, przez los obdarzony. Ale nagrodę za dzielność,
tę, którą sam mi przeznaczył, odebrał mi Agamemnon,
drwiąc ze mnie. To, co wam mówię, powtórzcie jemu najwierniej,
wszystko - przy wszystkich. I niechże gniewają się sami Achaje,
bo może jeszcze zamierza oszukać któregoś z Danajów,
wstyd zatraciwszy. Wracając do mojej sprawy - tak sądzę,
że choć jak pies jest bezczelny, w twarz mi nie będzie śmiał spojrzeć.
W radach z nim nie chcę zasiadać ani dzieł wspólnych prowadzić,
raz mnie już bowiem oszukał i podszedł. Już on mnie swoim
słowem nie ujmie! Dość tego! Niechaj bez mojej pomocy
sczeźnie nareszcie. Widocznie sam Dzeus rozsądek mu odjął.
Brzydzę się jego darami i on sam dla mnie jest niczym.
Choćby mi dziesięć czy razy dwadzieścia tyle oddawał,
ile ma teraz i ile jeszcze zdobędzie w przyszłości,
i Orchomenu bogactwa, i Teb egipskich stubramnych,
gdzie są w domostwach największe ze skarbów nagromadzone,
tam gdzie sto bram się otwiera, a z każdej z nich mężów dwustu
może wyruszyć od razu zbrojnych na konnych zaprzęgach;
choćby mi dawał aż tyle, ile tu piasku i żwiru -
jeszcze nie zdoła mi serca wódz Agamemnon przejednać,
zanim palącej mi duszę zniewagi pokutą nie zmyje.
Córki zaś Agamemnona za swą małżonkę nie wezmę,
choćby pięknością gasiła samą Kiprydę złocistą
i w pracach była zręczniejsza od jasnookiej Ateny.
Nie chcę jej. Niechże ją komuś innemu odda z Achajów.
Może ten będzie godniejszy, bardziej królewski ode mnie.
A ja, gdy bóg mnie ocali i już do domu powrócę,
wezmę za żonę dziewczynę, którą mi ojciec wybierze.
Wiele jest dziewcząt szlachetnych w Helladzie, a także we Ftyi,
cór znakomitych mężów, którzy władają grodami.
Jeśli z nich którą pokocham, do domu swego wprowadzę.
Tam nieugięta ma dusza często mi z piersi ulata,
pragnąc mieć żonę kochaną i towarzyszkę dni moich -
- 108 -
w domu, gdzie Peleus dostatków dość nagromadził sędziwy.
Życia człowieka nie może żadna z wartości przewyższyć -
ani sam Ilion tak ludny i w skarby wielkie zasobny
w czasie pokoju, nim wojnę przynieśli zbrojni Achaje,
ani bogactwa niezmierne, ile ich w skarbcu swym mieści
Fojbos Apollon promienny w swojej Pytonie skalistej.
Można zdobyczy mieć wiele: stada baranów i wołów,
cenne trójnogi i konie o grzywach złotopłomiennych,
lecz nie zdobędziesz już nigdy człowieczej duszy, nie złowisz
ani jej w locie nie wstrzymasz, gdy z warg na zawsze uleci.
Nieraz mi matka mówiła, Tetyda o stopach srebrzystych,
że dwie prowadzą mnie Kery dwiema drogami do śmierci:
jeśli pod grodem trojańskim zostanę, by dalej tam walczyć -
nie ma stąd dla mnie powrotu, lecz sławę wieczną uzyskam;
jeśli do domu powrócę, do mojej ziemi kochanej -
sławy nie zyskam, lecz w zamian życie szczęśliwe i długie
los mi przeznaczy, nieprędko dosięgnę czarnych bram śmierci.
Także bym innym doradził wszystkim to samo uczynić:
żeby do domu wracali, bo nigdy kresu nie będzie
Troi wyniosłej. Ponad nią sam Dzeus o głosie potężnym
rękę wyciągnął łaskawą i wzmocnił dzielność jej mężów.
A wy już teraz wracajcie, by zdać dostojnym Achajom
sprawę z poselstwa, bo przecież to do starszyzny należy.
Niech jakąś inną roztropną radę w swych głowach obmyślą,
żeby ocalić okręty i cały naród Achajów
przy wygładzonych okrętach. Ta, z którą przyszliście do mnie,
losu waszego nie zmieni. Mój gniew jest nieubłagany!
Fojniks niech z nami zostanie, nocnego użyje spoczynku,
aby na moim okręcie do miłej powrócić ojczyzny
jutro, gdy zechce. Przemocą go z sobą nie uprowadzę".
Tak powiedział, a wszyscy w milczeniu trwali głębokim,
jego słowami zdumieni, bo bardzo potężnie przemówił.
Potem sędziwy rzekł Fojniks, co był doskonałym woźnicą,
a łza spłynęła mu z oczu, gdyż drżał o okręty Achajów:
"Jeśli już postanowiłeś w swym sercu, przesławny Achillu,
wracać i nie chcesz pożogi niszczącej od naszych okrętów
Za nic odeprzeć, ponieważ gniew opanował twą duszę,
jakżebym mógł, drogie dziecko, przez ciebie być opuszczony
jeden samotnie. Wszak z tobą mnie Peleus wysłał sędziwy,
świetny woźnica, w dniu, kiedy cię z Ftyi do Agamemnona
tutaj wyprawił, młodego, obcego sztuce wojennej
i krasomówczej, co mężów wyróżnia, czyni sławnymi.
Po to wyprawił mnie z tobą, bym cię wszystkiego wyuczył,
abyś przemawiał jak mówca i działał jak człowiek czynu.
Z tego powodu bym nie chciał, abyś ty, dziecko kochane,
mnie pozostawił, chociażby sam jakiś bóg mi obiecał
starość zdjąć ze mnie, kwitnącym mnie znowu czyniąc młodzieńcem,
jakim rzuciłem Helladę pięknością kobiet wsławioną,
przed ojcem mym Amyntorem, synem Ormena, uchodząc.
Za nałożnicę się na mnie rozgniewał o pięknych warkoczach,
- 109 -
którą pokochał, a prawą swoją małżonkę znieważył,
matkę mą. Nieraz mi ona obejmowała kolana,
abym kochankę mu uwiódł, by starca znienawidziła.
Jam to uczynił posłusznie. Lecz ojciec, gdy to zrozumiał,
przeklął mnie strasznie, wzywając przeciw mnie mściwe Erynie,
mówiąc, że nigdy nie weźmie na swe kolana miłego
syna, co ze mnie się zrodził. Bogowie spełnili przekleństwo:
Dzeus władający podziemiem i Persefona straszliwa.
Chciałem go wtedy pozbawić żywota ostrzem spiżowym,
ale powściągnął bóg jakiś mój gniew i obudził mi w duszy
lęk - co lud powie, i pamięć na liczne ludzi zarzuty,
by ojcobójcy mnie mianem nie mogli nazwać Achaje.
Jednak już dłużej nie mogła znieść tego dusza w mej piersi,
abym w komnatach przy ojcu tak rozgniewanym przebywał,
choć przyjaciele i krewni, którzy mnie tam otaczali,
sami błagali mnie o to, bym w tych komnatach pozostał.
Wiele baranów tuczonych i wołów powolnonogich
rżnęli w ofierze i wieprzów karmnych, kwitnących tłustością
nad gorejącym płomieniem Hefajstosowym składali.
Wiele też wina wypito tęgiego ze starca dzbanów.
Wkoło mnie straże trzymano przez dziewięć nocy bezsenne -
każdy kolejno miał wartę przy mnie i nigdy nie gasły
ognie: z nich jeden przed domem na ogrodzonym dziedzińcu,
drugi w przedsionku w pobliżu drzwi samych mojej sypialni.
Ale gdy wreszcie zapadła dziesiąta już noc ponura,
wtedy drzwi mojej komnaty najszczelniej przypasowane
na wskroś rozdarłem i parkan otaczający dziedziniec
skokiem przebyłem, zmyliwszy straż czujną sług i służebnic.
Stamtąd uciekłem po ziemiach szeroko rozległej Hellady
do urodzajem słynącej Ftyi, co matką jest owiec,
i przed Peleusem stanąłem władcą. Gościnnie mnie przyjął,
potem pokochał, jak ojciec kocha swe dziecko, któremu
w późnej starości dał życie, władając mieniem bogatym.
Szczodrze mnie swoim dostatkiem obdarzył i poddał lud mnogi -
z dala na krańcach ziem Ftyi narodem Dolopów władałem.
Ciebie więc tak wychowałem, do bogów podobny Achillu,
całą kochając cię duszą. Bo ty nie chciałeś z kim innym
ani na ucztę pójść, ani przyjąć w komnatach posiłku,
zanim cię - kiedyś był dzieckiem - nie wziąłem na swe kolana,
aby pokrajać ci mięso, nasycić i winem napoić.
Ileż to razy, Achillu, oblałeś mi chiton na piersi,
kiedyś wypluwał w krąg wino w dziecięcej swej naiwności.
Wiele musiałem wycierpieć przez ciebie, natrudzić się wiele,
myśląc, że gdy mnie potomstwem własnym szczęśliwi bogowie
nie obdarzyli, to ciebie, Achillu do bogów podobny,
wezmę za syna - ty za to zły los ode mnie odwrócisz.
A więc, Achillu, powściągnij duszę zaciętą. Nie trzeba
serca mieć zatwardziałego. Ubłagać się dają bogowie
sami, choć przecież jest większa ich dzielność, cześć i potęga.
Jednak ofiarą kadzidła i błagalnymi ślubami
- 110 -
winem i dymem ofiarnym umieją śmiertelni wyjednać
litość ich, jeśli popełni ktoś grzeszny czyn i bezbożny.
Przecież są także i Prośby z wielkiego Dzeusa zrodzone,
chrome, pokryte zmarszczkami i zezem na świat patrzące -
te postępują za Ate i bacznie pilnują przewiny.
Ate zaś jest przepotężna i mocne ma nogi, dlatego
wszystkie o wiele wyprzedza i śpieszy po całej w krąg ziemi
ludziom na zgubę. Lecz Prośby, choć wloką się, zło naprawiają.
Kto więc potrafi je uczcić, gdy zbliżą się, córy Dzeusowe,
temu są wielce pomocne i wysłuchują błagania.
Ale kto im się sprzeciwia nieustępliwą odmową,
zaraz zjawiają się Prośby ze skargą do Dzeusa Kronidy;
Ate winnego dosięga, za upór jest ukarany.
Więc, Achillesie, ty także cześć okaż córze Dzeusowej,
która i innych szlachetnych umysły nakłania ku sobie.
Gdyby ci bowiem Atryda darów nie składał i później
nie obiecywał dać więcej, lecz w złości trwać nie ustawał,
sam nie namawiałbym ciebie, ażebyś gniewu zaniechał
ani Argiwów ochraniał, choć tak im trzeba obrony.
Ale gdy tyle ci darów śle i dać później przyrzeka,
najdostojniejszych wysyła mężów, by ciebie uprosić,
z ludu Achajów wybranych, z tych, co są tobie najmilsi
pośród Argiwów, ty słowom ich nie okazuj pogardy
ani trudowi ich stóp, choć twój gniew przecież nie był niesłuszny.
Takie i niegdyś w przeszłości chodziły wieści o mężach
sławnych, herosach, gdy kiedy któregoś z nich gniew ogarnął,
że ich darami przebłagać zdołano i słowem nakłonić.
Takie zdarzenie z dni dawnych pamiętam. Nie w moich to latach
zaszło, lecz wszystko, jak było, opowiem wam, moi kochani:
Pod Kalydonem walczyli Etole z Kuretów narodem.
Jedni i drudzy w krąg miasta wzajemnie się mordowali.
Mężni Etole bronili ojczystych bram Kalydonu,
a Kuretowie gród chcieli w okrutnej wojnie zwyciężyć.
Klęski zsyłała Artemis złocistoszata Etolom,
gniewem pałając, że z bujnych swych pól nie złożył ofiary
Ojneus tylko jej, innych zaś hekatombą obdarzył;
córki natomiast wielkiego Dzeusa ofiarą nie uczcił.
Albo zapomniał, lub nie chciał. Zawinił w duszy ogromnie.
Gniewem pałając Bogini, co chętnie wypuszcza strzały,
mocy straszliwej odyńca o kłach potężnych nasłała,
który na polach Ojneusa wyrządzał szkody rozliczne:
wiele dorodnych drzew wydarł kłami i zwalił na ziemię
wraz z korzeniami i z kwiatem - nadzieją owocowania.
Zabił go wreszcie Ojneusa waleczny syn, Meleagros,
z grodów postronnych gromadząc wielu myśliwych i wiele
psów, bo nie zdołałby zabić go z małą liczbą śmiertelnych,
tak był potworny i wielu na śmierci stos zaprowadził.
Właśnie o niego bogini wznieciła walkę i wrzawę,
wkoło łba jego i skóry pokrytej sierścią skudloną
pośród Kuretów i ludu Etolów o duszach wyniosłych.
- 111 -
Gdy Meleagros, kochanek Aresa, wojował na czele,
wiodło się źle narodowi Kuretów i kroku nie mogli
tamtym dotrzymać przy murach, chociaż ich było tak wielu,
lecz Meleagra ogarnął gniew, który przecież i innym
burzy się w piersi, i rozum odbiera nawet rozsądnym.
Ten na swą matkę rozgniewał się tak, na Alteę,
i przy małżonce swej pięknej, przy Kleopatrze, pozostał,
córce Marpessy o pięknych kostkach. Jej matka, Euena
córka, z Idesem ją miała, który najmilszy był z ludzi
kiedyś w przeszłości. Ten z łukiem do walki nawet się porwał
o narzeczoną o pięknych kostkach z Fojbosem Apollem.
Wtedy w komnatach pałacu jej ojciec i matka czcigodna
dali jej imię Alkyony, ponieważ kiedyś jej matka
losu Alkyona doznała - jak on nieszczęsna, płacząca,
kiedy ją porwał Apollon, co z dala trafia niechybnie.
Więc Meleagros przy żonie pozostał, gniew ważąc w duszy,
gryząc się matki klątwami, gdyż matka nie ustawała
w prośbach do bogów o pomstę za swoich braci zabitych.
Ręce swe kładła na ziemi obficie wielu żywiącej
i przyzywała Hadesa wraz z Persefoną straszliwą,
zgiąwszy kolana. Na łono łzy jej padały. O syna
śmierć ich błagała. Błądząca w mroku Erynia o sercu
nieubłaganym w ciemnościach Erebu ją wysłuchała.
Hałas bitewny i wrzawa przy bramach trwała. Okrutnie
w baszty godzono. Błagała wówczas starszyzna Etolów,
którzy kapłanów swych bogów wysłali najdostojniejszych,
by Meleagros im przyszedł z pomocą. Przyrzekli mu dary:
na Kalydonu równinie, gdzie najżyźniejsze są pola,
dano mu wybrać szmat ziemi przepięknej według swej woli,
stadiów pięćdziesiąt; połowę na winnic zbiór przeznaczono,
drugą połowę równiny miał lemiesz pługa uprawiać.
Błagał go wtedy żarliwie sędziwy jeździec Ojneus -
stanął u progu sypialni syna wysoko sklepionej,
w skrzydła drzwi stukał zamknięte, ugiął przed synem kolana.
Bracia go także prosili usilnie i matka czcigodna,
ale uparcie odmawiał. Błagali go też przyjaciele,
których ze wszystkich przyjaciół najbardziej kochał i cenił,
lecz nie zdołali mu serca w piersiach prośbami nakłonić,
zanim do komnat nie padły pociski, nim baszty zdobyły
tłumy Kuretów i w mieście wybuchły wielkie pożary.
Wtedy zdołała nakłonić go jego własna małżonka
w pięknej przepasce, o wszystkich z kolei mówiąc mu klęskach,
które spadają na ludzi w zdobytym mieście przez wroga:
o mordowanych mężczyznach, o grodzie ogniem trawionym,
dzieciach i strojnych w fałdziste szaty kobietach porwanych.
Słuchającemu o czynach tak strasznych serce zadrżało.
Porwał się z miejsca i zbroję połyskującą nałożył,
i od Etolów dzień klęski, co im zagrażał, odwrócił,
idąc za głosem swej duszy, choć darów mu nie wręczyli
licznych i pełnych uroku. Klęsce i bez nich zapobiegł.
- 112 -
Ale ty nie czyń tak samo. Niechże cię duch nie nakłoni,
abyś to zrobił, mój drogi. Toć będzie trudniej obronić
okręty, gdy już zapłoną. Raczej za dary wspaniałe
wychodź do walki, a będą cię czcić jak boga Achaje.
Jeśli zaś bitwę bez darów podejmiesz na śmierć i życie,
takiej już czci nie uzyskasz, chociażbyś w bitwie zwyciężył".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Ojcze sędziwy, Fojniksie przez boga wyhodowany!
Nie potrzebuję czci takiej. Dość wyrok Dzeusa mnie uczcił.
Będę w tej czci przy okrętach wygiętych, dopóki w mej piersi
starczy mi tchu i dopóki służą mi dzielnie kolana.
Powiem natomiast ci inną rzecz, tę zachowaj w pamięci:
serca nie wzruszaj mi własnym żalem i swymi skargami
bohaterowi Atrydzie przychylny, bo ci nie przystoi
jego miłować. Inaczej przyjaźń mą zmienisz w nienawiść.
Raczej bądź twardy dla niego, tak jak on dla mnie był twardy.
Zostań, by ze mną królować i czci odbierać połowę.
Tamci z poselstwem niech idą, a ty pozostań i spocznij
w łożu wygodnym. A kiedy zjawi się Eos nazajutrz,
radzić będziemy, czy mamy powrócić, czy jeszcze pozostać".
Tak powiedział i milcząc, ściągnięciem brwi Patroklowi
zlecił, by szedł Fojniksowi słać łoże. Pragnął, by tamci
wyszli z namiotu najszybciej. A wówczas bogom podobny
Ajas wstał, syn Telamona, i tak się do nich odezwał:
"Laertiado szlachetny, pełen pomysłów Odysie!
Pójdźmy, ponieważ słowami naszymi celu namowy
nie osiągniemy. A przecież odpowiedź, i to jak najprędzej,
trzeba nam zanieść Danajom, choćby nie była najlepsza.
Teraz tam na nią czekają, podczas gdy tutaj Achilles
duszę wyniosłą w swej piersi nasycił twardą dzikością.
Okrutny! Nie chce ustąpić przyjaźni swych towarzyszy,
którą był obdarowany i przenoszony nad innych.
Nieubłagany! A przecież niejeden brata zabójstwo
albo śmierć syna własnego pozwala szczodrze okupić -
w kraju zostaje zabójca, złożywszy okup bogaty,
w tamtym zaś serce ucichnie i mężna dusza gniew stłumi
szczodrym zjednana okupem. Lecz tobie duszę zaciętą
w piersi zamknęli bogowie - tylko z powodu dziewczyny
jednej! A teraz ci siedem branek najlepszych darować
chcemy i inne prócz tego dary. Ty duszę łaskawą
okaż pod dachem swym własnym. Jesteśmy gośćmi twoimi,
z ludu wybrani Danajów, i chcemy zostać dla ciebie
wierni i zawsze przyjaźni najbardziej spośród Achajów".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Telamonido, Ajasie boski, dowódco narodów!
Wszystko, co tu powiedziałeś, jak gdybyś wyjął z mej duszy,
ale mi burzy się serce z gniewu, gdy wspomnę na tego,
który tak podle się wobec mnie wśród Achajów zachował -
on, syn Atreusa - jak wobec pohańbionego włóczęgi.
Idźcie więc teraz z powrotem i wypełnijcie poselstwo:
- 113 -
w krwawej ja bowiem rozprawie wpierw uczestniczyć nie będę,
zanim mądrego Pryjama syn, Hektor do bogów podobny,
do myrmidońskich namiotów nie dojdzie i do okrętów,
wnosząc mord między Argiwów i ogniem paląc okręty,
przy czym - jak sądzę - przy moim namiocie i przy okręcie
czarnym zatrzyma się Hektor, choć jest tak walki spragniony".
Tak powiedział. Wziął każdy puchar dwuuszny, ofiarę
spełnił i w stronę okrętów ruszył. Prowadził Odysej.
Kazał tymczasem służebnym i towarzyszom Patroklos,
by dla Fojniksa wygodne prędko sporządzić posłanie.
Więc, jak rozkazał, zasłano posłusznie wygodne łoże,
biorąc nań skóry, kobierce i cienkie lniane tkaniny.
Wówczas położył się starzec i boskiej Eos wyglądał.
Achill spał w głębi namiotu zbudowanego kunsztownie,
jego posłanie dzieliła kobieta z Lesbos porwana -
córka Forbasa, Diomeda prześliczna o twarzy uroczej.
Z drugiej zaś strony Patroklos spoczywał, z nim łoże dzieliła
Ifis o pięknej przepasce; tę brankę boski Achilles
dał mu, gdy zdobył gród Skyros, górzyste miasto Enyeusa.
Gdy do namiotu Atrydy posłowie tymczasem przybyli,
winem w złocistych pucharach witali synowie Achajów
przybywających. Ten, tamten wstawał, zadając pytania,
lecz rozpytywać jął pierwszy nad wodze wódz Agamemnon:
"Mów ty, czcigodny Odysie, największa sławo Achajów,
czy chce Achilles od ognia osłaniać nasze okręty,
czy wciąż odmawia i żywi gniew w swojej duszy wyniosłej".
Na to rzekł boski Odysej, co wiele w życiu wycierpiał:
"Agamemnonie, przesławny Atrydo, wodzu nad wodze!
Achill nie myśli ujarzmiać swojego gniewu, przeciwnie -
pełen jest wciąż zaciętości, odrzuca prośbę i dary,
radzi, ażebyś przemyślał wraz z Argiwami sposoby,
jak by ocalić okręty i całe wojsko Achajów.
Sam zapowiada, że kiedy zjawi się Eos, na morze
zepchnie okręty o pięknych burtach, z stron obu wygięte,
i że doradza, ażeby to samo zrobili inni:
aby wracali do domu. Nie doczekacie tej chwili -
mówi - by Ilion górzysty wziąć. Nad nim grzmiący Dzeus trzyma
rękę obronną. Trojańskie wojska są pełne odwagi.
Tak powiedział. Świadkowie inni me słowa potwierdzą:
Ajas, a także heroldzi dwaj, obaj bardzo roztropni.
Fojniks sędziwy tam został, bo go Achilles nakłonił,
by na okręcie z nim razem powrócił do miłej ojczyzny
jutro, jeżeli tak zechce. Przymusu stosować nie będzie".
Tak powiedział. A wszyscy w milczeniu trwali głębokim,
tym przemówieniem zdumieni, bo z wielką potęgą przemówił.
Długo synowie Achajów nieporuszeni milczeli,
zanim odezwał się wreszcie Diomedes o głosie donośnym:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny, Agamemnonie!
Bodajbyś nigdy nie błagał już więcej Pelidy bez skazy,
dary mu dając rozliczne. Jest i bez tego zbyt dumny.
- 114 -
Teraz w tej pysze bezmiernej ugruntowałeś go bardziej.
Lecz pozostawmy go swemu losowi i niechże powraca
albo zostaje. Zapewne on wtedy pójdzie do walki,
kiedy nakaże mu w piersiach dusza lub jakiś bóg skłoni.
Nuże więc, chciejcie wysłuchać wy wszyscy tego, co powiem:
teraz spocznijcie przy uczcie i serce kochane nacieszcie
jadłem i winem - w tym siła bywa zawarta i męstwo,
ale gdy Eos się zjawi różanopalca, urocza,
przed okrętami, Atrydo, spraw piesze i konne oddziały,
zapał w nich niecąc. Sam będziesz potykał się na ich czele".
Tak powiedział. A wszyscy królowie przemową zdumieni
słowa Diomeda, co świetnym był jeźdźcem, okrzykiem przyjęli.
Potem z nich każdy się udał, złożywszy z wina ofiary,
spocząć do swego namiotu i serce darem snu poił.
Pie
śń
X
Wszyscy przy swoich okrętach wodzowie wojsk wszechachajskich
całą noc spali objęci snem serca uciszającym,
tylko jedyny Atryda, nad wodze wódz Agamemnon,
wielu myślami wzburzony snu kojącego nie zaznał.
Jako małżonek bogini, o pięknych warkoczach Hery,
w krąg błyskawice rozrzuca, przygotowując dla ziemi
długie rzęsiste ulewy, grady z chmur chłodnych lecące
albo śnieżyce, co puchem w krąg pokrywają równiny,
albo zagłady żarłocznej krwawą paszczękę odmyka -
tak rozsadzały westchnienia pierś dumną Agamemnona,
z serca głębiny wyrwane, szarpiące wszystkie wnętrzności.
Gdy na równinę trojańską spojrzał, to widział dokoła
nieprzeliczone ogniska palące się przed Ilionem,
głosy piszczałek w krąg słyszał, rogów i ciżby człowieczej.
Kiedy na własne okręty i wojska spojrzał Achajów,
włosy rwał z głowy garściami i głosem wielkim zawodził,
skarżąc się bogu Dzeusowi. ?amało się dumne w nim serce.
Wreszcie myśl powziął w swej duszy - najlepsza mu się wydała -
żeby się najpierw zobaczyć z Nestorem, synem Neleusa,
razem z nim wszystko omówić i znaleźć radę jakowąś,
która ocali od zguby wszystkich walecznych Achajów.
Wstał Agamemnon i odział swą pierś szeroką chitonem,
później na nogach przewiązał piękne, błyszczące sandały,
na barki skórę narzucił lwa czerwonawozłocistą,
ogromną, co mu sięgała do stóp. I włócznię pochwycił.
A Menelaos tak samo drżał z trwogi - bo także i jemu
sen na powieki nie spłynął - lękał się cierpień Argiwów,
którzy dla niego przez morskie dalekie płynąc przestrzenie,
tutaj przybyli do Troi, by podjąć walkę okrutną.
Najpierw więc skórą lamparta okrył szerokie ramiona,
pocętkowaną wzorzyście. Potem uwieńczył swą głowę
hełmem spiżowym i włócznię chwycił do ręki mocarnej.
Potem do brata pośpieszył, aby go zbudzić. Argiwom
wszystkim panując, Atryda jak bóg przez naród był czczony.
- 115 -
Zastał go w chwili, gdy zbroję przepiękną kładł na ramiona,
obok okrętu, przy burcie. Swym przyjściem go uradował.
Zaraz też pierwszy przemówił Menelaj o głosie donośnym:
"Czemu swą zbroję przywdziałeś, mój drogi? Czy chcesz z towarzyszy
kogoś do Trojan wyprawić? Obawiam się, że nikogo,
kto by ten czyn śmiał wykonać, nie znajdziesz pośród Argiwów;
aby ktoś sam do obozu szedł nieprzyjaciół na zwiady
w boskiej ciemności tej nocy, musiałby dzielne mieć serce".
Na to mu tak odpowiedział władca i wódz Agamemnon:
"Mój Menelaju, przez boga wyhodowany! Obydwaj
rady dziś potrzebujemy mądrej, jak wojsko Argiwów
oraz okręty ocalić, jeśli Dzeus plan swój odmienił.
Bardziej się jego myśl - widać - skłania do ofiar Hektora,
gdyż nie widziałem dotychczas ani słyszałem, by tyle
w jednym dniu krzywd najstraszliwszych jeden mąż zdołał wyrządzić,
ile ich Hektor, kochanek Dzeusa, wyrządził Achajom;
sam, chociaż nie jest przez boga ani boginię zrodzony.
Czyny popełnił tak straszne, że będą ciążyć Argiwom
długo w przyszłości. Tak wiele klęsk bowiem zadał Achajom.
Teraz ty idź do Ajasa i wezwij Idomeneusa.
Szybko idź do ich okrętów. Ja do boskiego Nestora
udam się oraz nakłonię, aby wstał. Może on zechce
pójść z rozkazami do straży tam czuwającej, bo jemu
będą najbardziej posłuszni. Przecież to syn Nestorowy
wraz z Meryjonem, woźnicą Idomeneja walecznym,
strażą dowodzi. Obydwu im powierzono dowództwo".
Na to mu tak odpowiedział Menelaj o głosie donośnym:
"Jaka jest myśl polecenia twojego i twego rozkazu?
Czy mam pozostać z tamtymi i czekać twego przybycia,
czy też powracać do ciebie szybko, jak rozkaz oznajmię?".
Na to w te słowa się ozwał nad wodze wódz Agamemnon:
"Lepiej tam zostań, by jeden nie mógł się z drugim rozminąć,
idąc, bo wiele jest ścieżek i dróg w obozie szerokim.
Tylko gdzie dojdziesz, tam wzywaj oraz baczenie zalecaj,
ojca rodowym imieniem wołając męża każdego
i okazując im wszystkim szacunek. Nie bądź wyniosły.
Sami ten trud wykonajmy jak inni, gdy nam z urodzenia
Dzeus tak przeznaczył, że giąć się musimy pod klęsk ciężarem".
Tak powiedział. Wyjaśnił mu wszystko i brata wyprawił.
Sam do Nestora, pasterza narodów, ruszył z pośpiechem.
Znalazł go obok namiotu, pod jego czarnym okrętem.
Spał na kobiercu na ziemi, przy nim broń jego leżała:
tarcza, a obok dwie włócznie spiżowe i hełm błyszczący,
także pas pięknej roboty, barwny. Ten wkładał na siebie
starzec, do walki zaciętej mając wyruszyć, gdzie licznym
wojskom przewodził, bo nie chciał poddać się jeszcze starości.
Nestor się oparł na łokciu, wzniósł siwą głowę do góry
i do Atrydy zwrócony nadchodzącego zapytał:
"Kto jesteś, co się po nocy błąkasz wśród wojsk i okrętów,
w nocnych ciemnościach sam jeden, kiedy śpią wszyscy śmiertelni?
- 116 -
Chcesz towarzysza odnaleźć czy muła, co odbiegł od ciebie?
Czego chcesz? Mówże wreszcie! A milczkiem nie zbliżaj się do mnie!".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Synu Neleusa, Nestorze, największa sławo Achajów!
Jestem Atreusa syn, Agamemnon, ze wszystkich najbardziej
prześladowany przez Dzeusa trudami i ciągłą udręką,
póki dech tłucze się jeszcze w mych piersiach i służą kolana!
Tak się wałęsam, bo nawet na oczy moje nie spada
nocą sen słodki, lecz ciągle myślę o zgubie Achajów,
wciąż o Danajów mnie dręczy niepokój. Nie mogę zachować
mocy w swej duszy. Me serce trwożne się z piersi wyrywa,
nogi me, chociaż tak silne, teraz pode mną się chwieją.
Jeśli chcesz także coś zdziałać, sen i od ciebie odbiega -
wstań i pójdziemy na straże nasze popatrzeć. Trud walki,
brak snu, codzienne znużenie mogłyby czujność ich uśpić.
Mogą spoczywać beztrosko, nie dbając o stróżowanie,
wojska zaś wrogów tak blisko. Kto wie, czy w nocnej pomroce
nie zamierzają podstępnie na snem ujętych uderzyć".
Na to mu tak odpowiedział Nestor, co jeźdźcem był sławnym:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny, Agamemnonie!
Myślę, że plany Hektora nie wszystkie Dzeus gromowładny
spełni, jak ten się spodziewa, ale i jego obarczy
smutkiem i troską niejedną, jeżeli boski Achilles
w sercu zaciętym nareszcie przełamie gniew nieugięty.
A teraz pójdę wraz z tobą - zbudzimy innych do rady,
wezwiemy syna Tydeusa, mądrego Odyseusza,
Ajasa o szybkich stopach i syna Fyleusowego.
Żeby ktoś udał się po nich i żeby ich tu zawezwał -
bogom równego Ajasa i władcę Idomeneusa,
gdyż ich okręty są od nas z dala, bynajmniej nie blisko.
Lecz Menelaja, choć miły mi jest i choć godny szacunku,
zganię, pomimo że zbudzę twój gniew, i bynajmniej nie zmilczę,
bo śpi spokojnie, a ciebie trudem obarcza,
gdy sam powinien się trudzić i wszystkich najdostojniejszych
błagać o pomoc, bo ciężko nas doświadczyła konieczność".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Starcze, innego dnia możesz zarzucać mu zło i ganić,
bo zaniedbuje się często i nie chce zbytnio się trudzić,
choć nie dlatego że gnuśny, że mu roztropnej brak myśli,
ale że mnie tym obarcza i czeka mych postanowień.
Jednak dziś zbudził się pierwszy i zaraz do mnie pośpieszył;
właśnie wysłałem go, aby tych wezwał, o których mówiłeś.
Pójdźmy więc także. Na pewno spotkamy tamtych przy bramach,
między strażami, bo wszystkim kazałem się tam zgromadzić".
Na to mu Nestor gereński sędziwy tak odpowiedział:
"Jeśli jest tak, to nie zgani go dzisiaj żaden z Argiwów,
ale usłucha, gdy zbudzi z nich kogo i wyda rozkazy".
Tak powiedział. I zaraz pierś swoją okrył pancerzem,
do nóg przywiązał sandały pięknie błyszczące, a potem
szczelnie na klamry zaciągnął pod szyją chlajnę z purpury,
- 117 -
długą, podwójną, fałdzistą, utkaną z wełny puszystej,
w końcu do ręki wziął włócznię o ostrym grocie spiżowym.
Ruszył pomiędzy okręty okrytych spiżem Achajów.
Odyseusza pierwszego, co roztropnością Dzeusowi
równy był, ze snu obudził Nestor, co jeźdźcem był sławnym,
głośnym okrzykiem. Wezwanie wnet poruszyło w nim serce.
Wyszedł spod swego namiotu i szybko wodzów zapytał:
"Dlaczego pod okrętami pomiędzy wojskiem chodzicie
w nocnej ciemności? Żądacie czego, czy troska was gnębi?".
Na to mu wnet odpowiedział Nestor, co jeźdźcem był sławnym:
"Synu Laertesowy, roztropny w radach Odysie!
Przestań nas łajać, bo zguba na lud achajski nadchodzi.
Lepiej pójdź z nami, by naszych wodzów rozbudzić i wspólnie
radę rozumną obmyśleć, czy mamy odejść, czy walczyć".
Tak powiedział. I zaraz wszedł Odyseusz pod namiot,
tarczę na ramię zarzucił i udał się razem z nimi
do Diomedesa, co synem był Tydeusowym. Ten leżał
obok swojego namiotu. A wkoło jego druhowie
spali, na tarczach oparłszy swe głowy, a przy nich drzewcami
wbite do ziemi sterczały ich włócznie. Po ostrzach spiżowych
blask przelatywał iskrzący z daleka jak od błyskawic
Dzeusa. Bohater spał także na rozpostartej wołowej
skórze. Pod głowę podłożył barwny, błyszczący kobierzec.
Zbudził go, blisko podchodząc, Nestor, co jeźdźcem był sławnym,
nogą trącając śpiącego, i poruszywszy, jął karcić:
"Powstańże, synu Tydeusa! Dlaczego śpisz przez noc całą?
Ani pomyślisz, że wojsko Trojan zajęło równinę,
że stoją blisko okrętów i mała przestrzeń nas dzieli?".
Tak powiedział. Zbudzony natychmiast skoczył z posłania
i na wezwanie Nestora wyrzekł te słowa skrzydlate:
"Starcze niezłomny! Czyż nigdy po swoich trudach nie spoczniesz?
Czyż wcale nie ma już młodszych pomiędzy synami Achajów,
z których każdemu by, więcej niż tobie, budzić przystało
wodzów jednego po drugim. Lecz, starcze, tyś niestrudzony".
Na to mu tak odpowiedział Nestor, co jeźdźcem był świetnym:
"Tak, mój kochany, to wszystko, co mówisz, słusznieś powiedział.
Synów mam wielu odważnych i ludzi, których bym nie mógł
nawet policzyć. Z nich każdy poszedłby wodzów zwoływać.
Ale dziś wielkie nieszczęście Achajom grozi i sprawa
leży na ostrzu już brzytwy. A idzie przecież o wszystkich -
mają wyginąć Achaje, czy mogą jeszcze ocaleć.
Teraz idź, aby szybkiego Ajasa i syna Fyleusa
zbudzić ze snu, gdy masz dla mnie współczucie, boś młodszy ode mnie".
Tak powiedział. Diomedes lwią skórę na barki zarzucił
wielką i płową, do stóp mu sięgała, i chwycił za włócznię.
Ruszył bohater z pośpiechem, obudził ich i poprowadził.
Kiedy wmieszali się wreszcie pomiędzy strażników gromadę,
straży dowódców bynajmniej ujętych snem nie zastali -
wszyscy siedzieli pod bronią, czuwając bacznie, bezsenni.
Jak uciążliwą straż pełnią psy koło owiec w zagrodzie,
- 118 -
słysząc, że zwierzę nadchodzi nieustraszone i dzikie
z gór zalesionych; daleko rozlega się przy nim wrzawa
ludzi i psów i tak samo ich sen spłoszony zanika -
tak w niepokoju kojący sen z powiek straży zaniknął
w nocy złej podczas pełnienia warty, bo w stronę równiny
wciąż obracali się, patrząc, czy nie nadchodzą Trojanie.
Widząc ich, starzec ucieszył się i odwagi im dodał,
a zabierając głos, wyrzekł do nich te słowa skrzydlate:
"Trzeba nam, dzieci kochane, straż pełnić. Niechże nikogo
sen nie ogarnie. Wrogowi uciechy tym nie sprawiajmy".
To powiedziawszy, rów przebył z pośpiechem, a inni ruszyli
w ślad za nim, władcy Argiwów, co byli wezwani na radę.
Razem więc poszli Meryjon i syn Nestora przesławny,
oni obydwaj wzywali tamtych na wspólną naradę.
Kiedy więc rów wykopany przebyli, na miejscu zasiedli
czystym, gdzie między trupami ukazywała się ziemia
wolna. Stąd właśnie po bitwie wycofał się Hektor okrutny,
wymordowawszy Argiwów, gdy noc już wszystko okryła.
Tam więc usiedli i jedni z drugimi rozmawiać zaczęli.
Pierwszy z nich zabrał głos Nestor, wytrawny jeździec gereński:
"Czy, przyjaciele, nie znajdzie się ktoś między nami o duszy
pełnej odwagi, kto pójdzie do Trojan o duszach wyniosłych,
aby któregoś z nich, jeśli został na tyłach, pochwycić?
Może by zdołał rozmowę jakąś wśród Trojan podsłuchać:
jakie zamiary na wspólnych obradach mają? czy pragną
tu przy okrętach pozostać z dala od miasta? czy może
cofnąć się chcą już do grodu, gdy pokonali Danajów?
Gdyby to wszystko wytropił i do nas śpiesznie powrócił
zdrowy, ogromną by sławę, co nieba sięga, u wszystkich
ludzi pozyskał. A nadto zdobyłby szczodrą nagrodę.
Ilu jest wodzów, co władzę sprawują nad okrętami,
tylu, bo każdy z nich, owcę daruje mu czarną z jagnięciem
jeszcze karmionym przez matkę - dar z niczym nieporównany.
Będzie też zawsze proszony na uczty i wielkie biesiady".
Tak powiedział. Głębokie zapanowało milczenie.
Wreszcie w te słowa się ozwał Diomedes o głosie donośnym:
"Serce mnie moje, Nestorze, i dusza mężna zagrzewa,
by do wrogiego obozu Trojan będących tak blisko
udać się. Ale jeżeli ktoś inny poszedłby ze mną,
byłoby raźniej obydwóm i bardziej nieustraszenie.
Jeśli wyrusza się wspólnie, jeden obmyśla i drugi,
co dla nich jest korzystniejsze. A jeden, choć spostrzegawczy,
będzie miał myśl ociężalszą i słabsze wszelkie pomysły".
Tak powiedział. A wielu razem z nim pójść zapragnęło.
Chcieli więc iść Ajasowie dwaj, służebnicy Aresa,
także Meryjon, a z wszystkich najbardziej syn Nestorowy,
chciał iść Menelaj Atryda, wsławiony rzutem swej włóczni,
chciał Odyseusz przezorny wcisnąć się także w tłum Trojan,
zawsze mu bowiem duch w piersi płonął niezłomną odwagą.
Wtedy przemówił tak do nich nad wodze wódz Agamemnon:
- 119 -
"Synu Tydeusa, najmilszy dla duszy mej, Diomedesie!
Weź towarzysza dla siebie, jakiego wybrać sam pragniesz,
niech najdzielniejszy to będzie z obecnych, gdy chętnych tak wielu.
Serca swojego nie krępuj, gdybyś z nich kogoś lepszego
minął, a wybrał gorszego, jedynie onieśmielony
rodem wysokim. Choć bardziej byłby królewski - nie zważaj".
Tak powiedział, gdyż bał się, że Menelaja wybierze
jasnowłosego. Rzekł na to Diomedes o głosie donośnym:
"Jeśli wzywacie mnie, abym sam towarzysza wybierał,
jakżebym mógł, czyniąc wybór, o boskim Odysie zapomnieć,
który ma serce łaskawe i duszę mężnie wytrwałą
w trudzie wszelakim, a przy tym kocha go Pallas Atena.
Jeśli on pójdzie wraz ze mną, to nawet z ognistej pożogi
obaj bezpiecznie wrócimy, bo Odys rzecz każdą rozważy".
Na to mu boski Odysej, co wiele doświadczył, powiedział:
"Synu Tydeusa, za dużo mnie nie wychwalaj i nie gań,
gdyż do Argiwów to mówisz, co dobrze znają te sprawy.
Idźmy już raczej. Noc sięga kresu, wnet Eos zabłyśnie.
Gwiazdy przebyły swą drogę, część większa minęła już nocy -
przeszła w dwóch częściach, zaledwie część trzecia nam pozostała!".
Tak rzekł i obaj zaczęli nakładać zbroje straszliwe.
Dał Trazymedes waleczny synowi Tydeusa swój ostry
miecz obosieczny - Diomedes swój miecz na okręcie zostawił -
również dał tarczę. Na głowę hełm mu nałożył skórzany,
lekki, co nie miał przyłbicy i kity. A nazwę kapalin
zwykle mu dają. Wojakom szczyt głowy od ciosów osłania.
Odysejowi Meryjon łuk wręczył razem z kołczanem
oraz swój miecz. Głowę jego hełmem przyodział ze skóry
szczelnym. A hełm ten rzemienie liczne i gęsto splecione
wewnątrz wzmacniały. Po stronie zewnętrznej zaś zęby białe
błyszczącokłego odyńca tu i tam były rozsiane
pięknie, ozdobnie. A w środku hełm pilśnią był wyłożony.
Zdobył ten hełm Autolykos na Amyntorze, co synem
był Ormenosa, gdy w krzepki dom wdarł mu się w Eleonie,
potem go dał do Skandei Amfidamasowi z Kytery,
ten Amfidamas w podarku gościnnym dał Molosowi,
Molos dla syna Meriona ów hełm zdobyty przeznaczył -
teraz miał głowę Odysa ze wszystkich stron dobrze chronić.
Kiedy więc lęk wzbudzający rynsztunek na siebie włożyli,
zaraz odeszli, a wszyscy dostojni na miejscu zostali.
Wtedy przy drodze w pobliżu zjawiła się czapla, zesłana
z prawej ich strony przez Pallas Atenę. Nie mogli tej czapli
dojrzeć, bo noc była ciemna, ale jej krzyk usłyszeli.
Znak ten ucieszył Odysa, więc do Ateny wzniósł modły:
"Usłysz mnie, z Dzeusa zrodzona egidodzierżcy, co zawsze
w trudach mych wszelkich tak blisko stoisz! Pamiętam o tobie
w moich działaniach. Szczególnie sprzyjaj mi dzisiaj, Ateno!
Pozwól nam okryć się sławą i wrócić do naszych okrętów,
kiedy spełnimy czyn wielki, co klęską spadnie na Trojan".
Drugi z kolei wzniósł modły Diomedes o głosie donośnym:
- 120 -
"Teraz i mnie, córo Dzeusa, wysłuchaj, Niepokonana!
Obok mnie stój, jak przy ojcu mym boskim stałaś, Tydeusie,
podczas tebańskiej podróży, gdy posłem był od Achajów,
kiedy Achaje w spiż zbrojni ponad Azopem zostali,
a on niósł słowa przyjaźni łagodnej ludom Kadmejów;
ale wracając mógł czynów nad miarę człowieczą dokonać
z tobą, czcigodna bogini, bo go łaskawie wspierałaś.
Teraz i mnie zechciej wesprzeć, i weź mnie pod swą obronę.
Za to ci byczka rocznego o czole szerokim poświęcę,
niestrudzonego, bo człowiek jeszcze go w jarzmo nie wprzęgał -
taką ci złożę ofiarę i rogi byczka pozłocę".
Tak ją błagali. Przyjęła te modły Pallas Atena.
A gdy już wznieśli błagania do córy Dzeusa wielkiego,
poszli z pośpiechem - podobnie jak dwa lwy idą w noc czarną -
poprzez morderstwa, przez trupy, rzuconą broń i krew skrzepłą.
Także i Hektor spać nie dał Trojanom o wyniosłych duszach,
ale do obrad rozkazał zawezwać najdostojniejszych -
wszystkich, ktokolwiek wśród Trojan był panującym lub wodzem.
Kiedy ich wspólnie zgromadził, ten plan im roztropny przedłożył:
"Który z was podjąć się zechce dzieła i czyn swój wykona,
wielką nagrodę zyskując? A zyska ją niezawodnie.
Ja mu dam rydwan i konie o szyjach dumnie wzniesionych
dwa, z tych, co są najściglejsze przy lotnych okrętach Achajów,
temu, kto będzie dość śmiały - a sławę uzyska niezmierną -
aby do sprawnych w żegludze podejść okrętów i zbadać,
czy tak jak przedtem ich straże baczą na lotne okręty,
czy już pod zbrojnym ramieniem naszym zgnębieni klęskami
radzą o prędkim odwrocie stąd i już nie dość baczenia
dają na obóz po nocach, sterani znojem okrutnym".
Tak powiedział, a wszyscy dokoła trwali w milczeniu.
Ale wśród Trojan był Dolon, syn Eumedesa, herolda
bogom równego, co złota i spiżu miał pod dostatkiem.
Niezbyt był piękny z postawy, lecz rącze nogi posiadał;
jednym był męskim potomkiem między pięcioma siostrami.
Ten do Hektora i Trojan zwróciwszy się, tak powiedział:
"Teraz, Hektorze, mnie serce i dusza wyniosła nakłania,
aby do sprawnych w żegludze okrętów iść i rzecz zbadać.
Ale wznieś berło królewskie i złóż mi swe przyrzeczenie,
że mi dasz konie i rydwan bogato spiżem zdobiony,
ten, co unosi na polu bitwy Pelidę bez skazy.
Ja nie na próżno wyruszę ani cię wieścią nie zwiodę.
Dotąd przez obóz przedzierać się będę, dopóki nie sięgnę
Agamemnona okrętu, gdzie pewno najdostojniejsi
radzą nad planem, czy odwrót nakazać, czy jeszcze wciąż walczyć".
Tak powiedział. W dłoń berło wziął Hektor i dał przyrzeczenie:
"Dzeus to potwierdzi w tej chwili, mąż Hery gromami tętniący,
że nikt wśród Trojan zaprzęgiem tym konnym kierować nie będzie,
tylko ty - tak ci oświadczam - będziesz się ciągle nim szczycił".
Tak rzekł, zwodniczą przysięgę składając, lecz serce w nim skrzepił.
Dolon od razu na barki łuk swój zarzucił wygięty,
- 121 -
skórą szarego wilczyska wkoło owinął się cały,
szyszak z futerka łasicy na głowę wdział, ujął włócznię
i do obozu wyruszył w stronę okrętów. Nie wiedział,
że od okrętów nie wróci, by sprawę zdać Hektorowi.
Ale gdy wtedy gromadę ludzi i koni porzucił,
drogą wędrował z zapałem. A spostrzegł go idącego
z Dzeusa zrodzony Odysej i tak rzekł do Diomedesa:
"Jakiś tu mąż, Diomedesie, z wrogiego idzie obozu.
Czyżby on szedł co podpatrzyć u nas, przy naszych okrętach,
albo zamierzał obedrzeć zwłoki którego z poległych?
Najpierw pozwólmy mu teraz zapuścić się na równinę
głębiej, a potem skoczymy do niego, aby go pojmać
szybko. A jeśli prześcignie nas w biegu swymi nogami,
stąd od obozu do naszych okrętów popędzaj go stale
włóczni ciosami, by wymknąć nie zdołał się nam do miasta".
Tak rozmawiając, skręcili z drogi i między trupami
z boku przypadli. A Dolon ostro ich minął, niebaczny.
Kiedy oddalił się od nich na długość bruzdy przez muły
wyorywanej - te bowiem od wołów są w orce sprawniejsze,
kiedy pług twardy za sobą ciągną ugorem głębokim -
tamci w ślad jego ruszyli. Szmer słysząc, Dolon przystanął.
Mniemał w swej duszy, że jakiś towarzysz jego nadchodzi
śpiesznie od Trojan, bo Hektor cofnął dawniejsze rozkazy.
Ale gdy już doń podbiegli na włóczni rzut albo bliżej,
poznał w nich wrogów i rącze poderwał w biegu kolana,
aby im uciec, a tamci w pościg ruszyli z zapałem.
Jak ostrozębe myśliwskie dwa psy do łowów ćwiczone
gnają z wytrwałym uporem zająca albo jelenia
w leśnych pustkowiach, a zwierzę, becząc, przed nimi ucieka -
tak syn Tydeusa z Odysem, miast burzycielem, za tamtym
gnali z wytrwałym uporem, nie dopuszczając do swoich.
Kiedy im Dolon w ucieczce chciał skryć się między strażami
obok okrętów, w Tydejdzie gniew obudziła Atena:
zląkł się, by ktoś go nie dojrzał ze spiżozbrojnych Achajów
i nie ugodził go - nie chciał do celu dojść jako drugi.
Cisnął więc włócznię Diomedes z rozmachem i tak powiedział:
"Stój, bo dosięgnę cię włócznią! A zapowiadam, że zguby
nieuniknionej i strasznej z mej ręki nie zdołasz uniknąć!".
Tak powiedział i włócznię cisnął, rozmyślnie chybiając.
Ponad ramieniem mu prawym przemknęło drzewce gładzone,
w ziemię wbijając się grotem poza nim. Ten stanął strwożony,
dzwoniąc zębami, bełkocząc, bo język w ustach mu stanął.
Cały zzieleniał ze strachu. A tamci dopadli zdyszani
i pochwycili Dolona za ręce. Ten z płaczem przemówił:
"Nie odbierajcie mi życia! Pozwólcie wykupić się! W domu
spiżu i złota, a także kutego ozdobnie żelaza
mam pod dostatkiem. Mój ojciec da za mnie okup wspaniały,
jeśli się dowie, że jestem żyw na okrętach Achajów".
Na to przebiegły Odysej tak odpowiedział jeńcowi:
"Nie bój się! Niechże w twej duszy o śmierci myśl nie postoi!
- 122 -
Ale natychmiast mi powiedz i bez wykrętów, rzetelnie:
po co ku naszym okrętom z obozu zdążasz samotnie
w nocy ciemnościach, gdy inni śmiertelni śpią snem ujęci?
czy zamierzałeś obedrzeć zwłoki któregoś z poległych?
czy w pojedynkę cię Hektor wyprawił, abyś szpiegował
obok okrętów? czy zamysł ten sam podjąłeś w swej duszy?".
Na to mu Dolon tak odrzekł, a drżały pod nim kolana:
"Hektor na zgubę mą skusił mnie i rozumu pozbawił,
on, co Pelidy obiecał mi konie o mocnych kopytach
razem z rydwanem darować bogato spiżem zdobionym!
On mnie namówił, bym czarną nocą, co szybko przemija,
poszedł do wrogów obozu i dobrze całą rzecz zbadał,
czy tak jak przedtem straż wasza pilnuje lotnych okrętów,
czy też pod naszym ramieniem zbrojnym zgnębieni klęskami
już o odwrocie myślicie i z nie dość czujnym baczeniem
w nocy strzeżecie obozu, sterani znojem okrutnym".
Na to mu tak odpowiedział z uśmiechem przebiegły Odysej:
"Daru wielkiego zaiste, Dolonie, pragnęła twa dusza -
koni mężnego potomka Ajaka. Trud to mozolny -
zaprząc je albo kierować nimi - dla ludzi śmiertelnych,
tylko Achilles to zdoła, co z nieśmiertelnej jest matki.
Teraz natychmiast mi powiedz, a bez wykrętów, rzetelnie:
gdzie zostawiłeś, odchodząc, Hektora, pasterza narodów?
gdzie się znajduje broń jego? gdzie Hektorowe są konie?
jakie jest wojsk położenie? gdzie straże porozstawiano?
jakie zamiary powzięto pomiędzy sobą i plany -
zostać przy naszych okrętach z daleka, czy może do miasta
wojsko wycofać z równiny, gdy już pokonani Achaje?".
Na to mu w odpowiedzi odrzekł Eumeda syn, Dolon:
"Wnet ci odpowiem na wszystko, a bez wykrętów, rzetelnie:
Hektor wraz z tymi, co zawsze składają radę, i teraz
jest na obradach w pobliżu grobowca boskiego Ilosa,
z dala od wrzawy, a straży, o którą pytasz, herosie,
do pilnowania obozu nie wystawiamy zupełnie.
Wszyscy Trojanie, co ognisk pilnują, są też zmuszeni
czuwać, straż pełniąc, i wzajem się nawołują z daleka
jedni i drudzy. Natomiast spokojnie śpią sprzymierzeńcy
z różnych wezwani stron, czujność pozostawiając Trojanom,
bowiem nie mają w pobliżu ani małżonek, ni dzieci".
Odpowiadając mu na to, spytał przebiegły Odysej:
"Jakże, czy jeźdźcy wyborni, Trojanie, ze sprzymierzeńcami
śpią przemieszani, czy z dala? Chcę wiedzieć to, więc odpowiedz!".
Na to mu Dolon, jedyny syn Eumeda, powiedział:
"I to powiedzieć ci mogę, a bez wykrętów, rzetelnie:
brzegu morskiego Karowie i krzywołucy Pajoni
strzegą, Kaukoni, Leledzy i z nimi wraz Pelazgowie.
Bitny lud Myzów i Lyków rozbił pod Tymbrą namioty,
obok nich jeźdźcy Frygowie i z wozów walczący Meoni.
Ale dlaczego o wszystko pytacie mnie tak dokładnie?
Jeśli pragniecie się wedrzeć w głąb ciżby wojennej Trojan,
- 123 -
wiedzcie - na krańcach są z dala świeżo przybyli Trakowie,
z nimi król Rezos, co mężnym jest synem Eijoneusa.
Ten najpiękniejsze ma konie - widziałem je sam - olbrzymie,
bielsze niż śnieg, a w rozpędzie od lotnych wichrów ściglejsze.
Rydwan ma złotem i srebrem pięknie, bogato zdobiony,
w zbroję tak samo złocistą, ogromną nad podziwienie
przybył odziany. Nie nosić nam takiej, ludziom śmiertelnym,
nieśmiertelnemu jedynie bogu powinna by służyć.
Teraz mnie więc odprowadźcie do sprawnych w żegludze okrętów
albo nałóżcie mi pęta i związanego porzućcie,
abyście mogli stąd odejść i sprawdzić wszystko, co mówię:
czy powiedziałem wam prawdę rzetelną, czy was okłamałem".
Spojrzał na niego złym okiem i tak powiedział Diomedes:
"Tylko, Dolonie, zamiaru ucieczki w duszy nie piastuj.
Wieści twe były rzetelne, gdyś w nasze dostał się ręce,
jednak gdy cię uwolnimy teraz i odejść ci damy,
możesz w przyszłości też trafić do szybkich okrętów Achajów
albo na zwiady, lub aby przeciwko nam zbrojnie walczyć.
Jeśli zaś z naszych rąk padniesz i żywą duszę utracisz,
nigdy nie zdołasz już żadnej szkody wyrządzić Argiwom".
Tak powiedział. A Dolon krzepką go ręką pod brodę
chwycił, błagając. Lecz Diomed w środek go szyi ugodził
mieczem znienacka i przeciął obydwie żyły zarazem.
Jeszcze coś mówił, gdy głowa jego upadła w kurzawę.
Hełm więc ze skóry łasicy natychmiast zdjęli mu z głowy,
wilczą opończę, napięty łuk oraz włócznię wysmukłą -
boski Odysej tę zdobycz wzniósł do zwycięskiej Ateny
w górę wysoko i w takie, modląc się, ozwał się słowa:
"Bądź pozdrowiona, bogini, zdobyczą naszą! Bo ciebie
pierwszą z Olimpu wzywamy wśród nieśmiertelnych. Lecz jeszcze
drogę nam pokaż i prowadź do trackich mężów i koni".
Tak powiedział. I łupy wysoko wznosząc nad sobą,
na tamaryszku zawiesił. Potem na znak im widomy
trzciny pęk zerwał i świeżych gałęzi tamaryszkowych,
by nie minęli zdobyczy, wracając w nocy ciemnościach.
Między zbrojami poległych idąc i w strugach krwi czarnej,
śpiesząc się, wnet do obozu wojska trackiego dotarli.
Wszyscy snem byli ujęci po trudach walki. Ich zbroje
świetne na ziemi w porządku pięknym w pobliżu leżały,
trzema rzędami. Przy każdym ze śpiących stały dwa konie.
Rezos spał w środku, a jego rumaki bystre przy wozie
z tyłu na lejcach rzemiennych obok śpiącego tam stały.
Spostrzegł go najpierw Odysej i wskazał Diomedesowi:
"Oto ten mąż, Diomedesie, i oto jego rumaki!
Dolon, co z naszej padł ręki, właśnie nam o nich powiadał.
Nuże więc, okaż swą dzielność potężną! Nie przyda się na nic
stać tu bezczynnie w rynsztunku. Odwiąż czym prędzej rumaki
albo zabijaj tych ludzi. Ja się zatroszczę o konie".
Rzekł tak. A męstwo w Diomeda tchnie jasnooka Atena.
Zaczął ciąć wkoło, straszliwie. Okropne wzniosły się jęki
- 124 -
tych, co ginęli, i ziemia krwią ubroczyła się cała.
I tak jak lew, co napotka stado bez pieczy pasterza,
owiec lub kóz, i zajadle rzuca się na nie zgłodniały -
tak i na Traków uderzył Tydeusa potomek, Diomedes.
Zgładził dwunastu. Tymczasem pełen pomysłów Odysej
z Traków każdego, gdy mieczem powalił go Tydeida,
zaraz za nogi wyciągał wstecz. Bo przypuszczał Odysej
w duszy rozważnie, że łatwiej tak pięknogrzywe rumaki
będzie prowadzić, gdyż w duszach swych mogłyby się zatrwożyć,
depcząc po trupach. Nie były do tego przyzwyczajone.
W końcu na króla śpiącego natrafił Tydejda Diomedes -
ten był trzynasty. Słodkiego żywota go we śnie pozbawił,
podczas gdy ciężko ów dyszał, bo mu nad głową widzenie
dane przez Pallas Atenę stanęło w kształcie Ojnejdy.
Prędko wytrwały Odysej konie o mocnych kopytach
wtedy odwiązał, lejcami sprzągł i popędził z gromady
Traków, trącając je łukiem, bo nie pomyślał, by chwycić
ręką za bicz kolorowy, co leżał tam na rydwanie.
Potem już w pędzie boskiemu Tydejdzie znak podał gwizdnięciem.
Diomedes bowiem rozmyślał, co będzie wykonać dzielniej:
czy da się wywlec za dyszel i rydwan, na którym rynsztunek
pięknie barwiony połyskał, lub unieść na rękach do góry,
czy też uderzyć na Traków innych i wydrzeć im dusze.
Gdy tak rozważał w swym sercu, stanęła przy nim Atena
i do boskiego Diomeda w takie ozwała się słowa:
"Myśl o powrocie, Tydejdo o wielkiej duszy, nie zwlekaj,
śpiesz do swych gładkich okrętów, abyś pościgu uniknął,
jeśliby Trojan bóg jakiś inny znienacka obudził".
Tak powiedziała. Zrozumiał Diomedes słowa bogini.
Skoczył na konia od razu, a Odyseusz popędził
łukiem ich konie. Pomknęli do lotnych okrętów Achajów.
Lecz nie na próżno na czatach stał srebrnołuki Apollon.
Kiedy zobaczył mówiącą z synem Tydeusa Atenę,
gniewny od razu się przedarł przez ciżbę Trojan uśpionych,
aby obudzić słynnego z rad dobrych Hippokoonta,
który był krewnym Rezosa. Ten kiedy ze snu się zbudził,
kiedy zobaczył tam pustkę, gdzie bystre stały wpierw konie,
pogrom straszliwy wśród mężów poległych i konających,
skargą rozgłośną wybuchnął, wzywając druha miłego.
W krąg podnosiła się wrzawa i popłoch Trojan ogarniał,
co nadciągali tłumami, widząc te czyny okrutne
przez tych spełnione, co uszli do swych wygiętych okrętów.
Tamci gdy doszli, gdzie szpiega Hektorowego zabili,
Dzeusa kochanek, Odysej, bystre rumaki zatrzymał,
syn zaś Tydeusa na ziemię z konia zeskoczył i zbroję
krwią ubroczoną mu podał, a sam znów dosiadł rumaka.
Potem je podciął do biegu, te bez oporu pomknęły
ku wygładzonym okrętom, bo w duszach były im miłe.
Tętent usłyszał najpierwszy Nestor i tak się odezwał:
"Drodzy dowódcy Argiwów, i wy, co ludami rządzicie!
- 125 -
Prawda to będzie czy kłamstwo, lecz powiem, co dusza mi każe:
tętent rumaków o bystrych nogach w me uszy uderza.
Czyżby to już Odyseusz oraz potężny Diomedes
z Troi wracali, zdobywszy konie o mocnych kopytach?
Ale z obawy drży we mnie serce, czy nie ucierpieli
ci najmężniejsi z Argiwów pod Trojan krwawą nawałą".
Jeszcze nie skończył przemawiać, gdy tamci się ukazali.
Z koni skoczyli na ziemię, a wszyscy rozradowani
słowem najczulszym i dłoni uściskiem ich powitali.
Pierwszy odezwał się do nich wódz Nestor, jeździec gereński:
"Powiedz, przesławny Odysie, największa chlubo Achajów:
jakeście wzięli te konie? jakżeście wdarli się w tłumy
Trojan? czy może je któryś spotkany bóg wam darował?
Jakże są strasznie podobne do słońca lśniących promieni!
Wciąż z Trojanami się zmagam i nigdy, śmiało to mówię,
obok okrętów nie siedzę, choć stary ze mnie wojownik,
lecz nie widziałem w swym życiu tak pięknych, jak te, rumaków.
Pewnie was jakiś bóg tymi końmi w spotkaniu obdarzył!
Dzeus, co obłoki gromadzi, kocha was przecie i córa
Egidodzierżcy wam sprzyja, o jasnych oczach Atena".
Na to mu tak w odpowiedzi rzekł Odyseusz przebiegły:
"Synu Neleusa, Nestorze, największa chlubo Achajów!
?atwo jest bogu, gdy zechce, nawet piękniejsze rumaki
komuś darować, bo przecież moc boska jest niezmierzona.
Ale te konie, sędziwy Nestorze, o które mnie pytasz,
świeżo przybyły od Traków. Ich pana waleczny Diomedes
zabił i całą drużynę pokonał - dwunastu dostojnych,
a trzynastego, ich szpiega, ujęliśmy przy okrętach
blisko. Ten w naszym obozie coś miał ochotę wywęszyć;
Hektor go wysłał tu do nas i inni dzielni Trojanie".
Tak powiedział i z uśmiechem końmi o mocnych kopytach
przebył głęboki rów. Za nim z radością przeszli Achaje.
Gdy do pięknego namiotu syna Tydeusa przybyli,
tam uwiązali rumaki misternie zdobionym rzemieniem;
oba przy żłobie tym samym, gdzie stały już Diomedesa
konie jak wiatr bystronogie, chrupiące słodką pszenicę.
A Odyseusz przy rufie zbroję położył zbroczoną
krwią Dolonową, by potem w ofierze dać ją Atenie.
Potem obydwaj rzęsisty pot z siebie w morzu spłukali,
w toń zanurzając się - z karków, z nóg, z bioder swych dookoła.
A gdy rzęsisty pot fala morska z ich ciał opłukała,
gdy orzeźwili swe serca świeżością miłej ochłody,
w polerowanych przepięknie wannach użyli kąpieli.
Potem obmyci dokładnie i namaszczeni oliwą
obaj zasiedli do uczty i dla Ateny w ofierze,
czerpiąc z pełnego krateru, słodkiego wina ulali.
Pie
śń
XI
Eos świetlista, przy sławnym Titonie spoczywająca,
z łoża powstała, by światło nieść ludziom i nieśmiertelnym.
- 126 -
Wtedy Dzeus straszną Erydę do lotnych okrętów Achajów
posłał, dzierżącą w swej dłoni potężnej godła wojenne.
Na Odyseja okręcie czarnym, szerokim stanęła,
gdyż był pośrodku, więc głos jej z dwóch stron był dobrze słyszalny:
z jednej dobiegał namiotów Ajasa Telamonidy,
z drugiej Achilla, gdyż obaj na krańcach obozu okręty
swe umieścili, ufając potędze rąk własnych i męstwu.
Tam więc stanęła bogini i głosem potężnym, straszliwym
do wojsk achajskich krzyknęła, i serce każdego z Achajów
rozpłomieniła w ich piersiach do bitwy zaciętej i walki.
Zaraz im wojna wydała się bardziej słodka niż powrót
na wygładzonych okrętach do miłej ziemi ojczystej.
Także Atryda przyzywał donośnie wszystkich Argiwów,
aby zbroili się, przy czym sam połyskliwy spiż wdziewał.
Najpierw na nogi nałożył błyszczące nagolenice,
piękne, klamrami srebrnymi przy kostkach szczelnie zapięte,
potem swe piersi otoczył wkoło pancerzem spiżowym,
który w gościnnym podarku od Kinyresa otrzymał.
Na Cypr ten bowiem nowinę otrzymał, dlaczego Achaje
w lotnych okrętach do Troi postanowili popłynąć;
wtedy darował mu pancerz, chcąc łaskę króla pozyskać.
Dziesięć zdobiło go pasów ze stali ciemnobłękitnej,
złotych dwanaście, dwadzieścia wykutych z cyny srebrzystej.
Ciemnobłękitne stalowe węże sięgały do szyi
z obu stron w rzędzie potrójnym. Były podobne do tęczy,
którą Kronida na chmurach rozwiesza na znak dla ludzi
mową władnących. Na barkach zawiesił miecz, w którym złote
ćwieki błyszczały, a pochwa w krąg miecza była nabita
gwoźdźmi srebrnymi. Miecz zwisał na pozłocistym rzemieniu.
Potem wziął tarczę wojenną, piękną, kunsztownej roboty,
która słoniła w krąg męża. Dziesięć ją wkoło spiżowych
kół otaczało i guzów bieliło się na niej dwadzieścia
z cyny, a tylko środkowy był z ciemnobłękitnej stali.
Z dzikim wejrzeniem Gorgona straszliwie patrząca wieńczyła
tarczę, a wkoło Gorgony jawił się Popłoch i Trwoga.
Uchwyt przy tarczy był srebrny, a na nim wił się ze stali
ciemnobłękitnej wąż groźny, co swymi trzema głowami
chwiał się, choć z jednej wyrosły szyi, na wszystkie w krąg strony.
Potem hełm włożył z przyłbicą dwoistą o czterech grzebieniach
zdobnych grzywami końskimi. Na jego szczycie straszliwie
chwiały się kity. Pochwycił wreszcie dwie włócznie o grotach
ostrych, spiżowych. Daleko aż pod niebiosa dosięgał
połysk od spiżu. Atena i Hera gromki wydały
okrzyk, by uczcić nim króla bogatej w złoto Mykeny.
Każdy wojownik następnie nakazał swemu woźnicy
w szyku porządnym przy rowie ustawić konne zaprzęgi,
pieszo walczący natomiast, zbrojni, odziani w pancerze
wyszli na czoło. Świtaniem zgiełk podniósł się nieustanny.
Wcześniej o wiele od konnych nad rowem piesi stanęli.
Z konnych zaprzęgów walczący po nich zjawili się. Nagle
- 127 -
popłoch wywołał Kronida, sprawiając, że gdzieś z eteru
rosa spłynęła na ziemię ociekająca krwią; wiele
dumnych głów - widać - zamierzał strącić w pieczary Hadesu.
Z drugiej znów strony Trojanie skupili się na równinie
wkoło wielkiego Hektora i Polydamasa bez skazy,
w krąg Eneasza, czczonego jak bóg w trojańskim narodzie,
i Antenora trzech synów: Polyba i Agenora,
i Akamasa młodego, co równy był nieśmiertelnym.
Hektor wśród pierwszych szeregów, unosząc tarczę okrągłą,
zjawił się tak, jak się zjawia pośród chmur gwiazda zatraty,
połyskująca i znowu w posępne chmury wtopiona.
Właśnie tak zjawiał się Hektor, nagle - to w pierwszych szeregach,
to znów w ostatnich, wydając rozkazy, a cały od spiżu
jak błyskawica przez ojca Dzeusa rzucona połyskał.
Wojska więc niby żniwiarze idący jedni do drugich,
którzy na polu człowieka możnego kładą pokosy,
jęczmień czy piękną pszenicę, a snopy gęsto padają -
tak i Trojanie z wojskami Achajów, prąc wzajem do siebie,
jedni tną drugich i żadna ze stron o odwrocie nie myśli.
Ilość głów równa w rozprawie była, lecz ludzie jak wilki
żarli się, ciesząc spojrzenie nabrzmiałej jękiem Erydy.
Ona jedynie wśród bogów w walczących trwała szeregach.
Inni bogowie trzymali się na uboczu, w komnatach
swoich siedzący, z daleka, gdzie każdy z nich zbudowane
piękne domostwa posiadał w szerokich parowach Olimpu.
Wszystkich gniew srogi przejmował na czarnochmurego Kronidę,
że postanowił ogromną sławą lud Trojan obdarzyć.
Lecz nie dbał o to zupełnie Dzeus ojciec. Sam na uboczu
zasiadł daleko od innych, radując się własną chwałą.
Patrzał na święty gród Trojan i na okręty Achajów,
na błyskający spiż oraz poległych i tych, co zadają
śmierć. Póki Eos jaśniała i dzień powiększał się święty,
póty z dwóch stron uderzały ciosy i wojska ginęły.
Ale gdy pora nastała, w której drwal swoją wieczerzę
przygotowuje wśród jarów górskich, gdy ręce ścinaniem
wielkich drzew strudzi i niechęć do tego trudu ma w duszy,
wnętrze zaś jego przenika słodkie pragnienie posiłku -
w takiej godzinie Danaje waleczni przemagać zaczęli
Trojan falangi, zwołując w szeregach swych towarzyszy.
Lecz Agamemnon wpierw natarł, ugodził wnet Bienora,
ludów pasterza, a potem Ojleja, co końmi kierował.
Zaraz ten skoczył z rydwanu i mężnie naprzeciw stanął,
lecz gdy nacierał, grot ostry włóczni przeorał mu czoło.
Otok spiżowy wieńczący przyłbicę nie zdołał powstrzymać
włóczni. Grot przeszył go z kością czaszki i sięgnął do mózgu,
który rozprysnął się wkoło. Tak napastnika pokonał.
Obu zostawił na miejscu nad wodze wódz Agamemnon
obnażonymi piersiami świecących, bo zdarł z nich pancerze.
Potem pokonał Isosa oraz Antifa, Pryjama
synów; z nich jeden legalnym był synem, a drugi nieprawym.
- 128 -
Stali na jednym rydwanie, woźnicą był syn nieprawy,
zaś wojownikiem Antifos przesławny. Już raz Achilles
w Idy parowach pochwycił ich obu przy owiec wypasie,
wiążąc giętkimi witkami, lecz wziąwszy okup, wyzwolił.
Teraz Atryda, szeroko władnący wódz Agamemnon,
włócznią nad samą brodawką Isosa w piersi ugodził,
zaś Antifosa przy uchu ciął mieczem i strącił z rydwanu.
Potem natychmiast zdarł piękne z nich zbroje. Z łatwością ich poznał,
dawniej oglądał już bowiem obydwóch przy lotnych okrętach,
gdy uprowadził ich z Idy o szybkich nogach Achilles.
Tak jak lew dzieci maleńkie w ucieczce niedoścignionej
sarny z łatwością pokona, chwyciwszy mocnymi zębami
w ich legowiskach, gdy nagle nadejdzie i serce im wydrze;
matka, choć bliska nieszczęsnych sarniątek, nie znajdzie dość siły,
aby im pomóc, straszliwym lękiem do głębi przejęta,
szybko przez las i gęstwinę splątanych krzaków ucieka,
pędzi spotniała, strwożona napadem dzikiego drapieżcy -
tak i tym nikt nie odważył się pomóc, od zguby ocalić,
z Trojan, gdyż inni tak samo przed Argiwami pierzchali.
Ale Atryda doścignął Pejsandra, a z nim Hippolocha,
co Antimacha dzielnego byli synami - ten wiele
złota otrzymał i darów bogatych od Aleksandra,
więc był przeciwny oddaniu Heleny Menelaosowi;
jego to obu potomków dosięgnął wódz Agamemnon.
Obaj na jednym rydwanie stali, hamując pęd koni,
z rąk im się bowiem na ziemię błyszczące lejce wymknęły
i unosiły ich konie spłoszone. Wtem stanął przed nimi,
niby lew, mężny Atryda, więc z wozu doń prośby zanieśli:
"Daruj nam życie, Atrydo, i okup weź godny twej chwały!
Wiele ma skarbów bogatych w domostwie swoim Antimach:
spiżu, żelaza starannie wykowanego i złota;
z tego bogactwa ci ojciec z radością okup wypłaci,
kiedy się dowie, że obaj żyjemy w obozie Achajów".
Płacząc, obydwaj słodkimi jak miód słowami błagali
króla o życie. Lecz słuch ich poraził głos bezlitosny:
"Jeśli to wy Antimacha dzielnego jesteście synami,
który Trojanom doradzał na zgromadzeniu, by zabić
Menelaosa, co przybył w poselstwie razem z Odysem
bogom podobnym, i nie dać powrócić mu do Achajów,
to zapłacicie mi teraz obydwaj za ojca bezbożność".
Tak powiedział i strącił Pejsandra z wozu na ziemię
ciosem swej włóczni w pierś. Zaraz Pejsander na wznak się zwalił.
Skoczył Hippoloch z rydwanu, ale Atryda na ziemi
zabił go, ręce i głowę od karku jego odrąbał,
tułów zaś popchnął. Ten w ciżbie jak martwy pień się potoczył.
Zmarłych Atryda zostawił, sam w tłum najbardziej skłębiony
ruszył. Szli za nim o pięknych nagolenicach Achaje.
Piesi walczyli z pieszymi, zmuszając ich do ucieczki,
jezdni zaś jezdnych gubili spiżem, a chmury kurzawy
niosły się ponad równiną, wzbijane przez grzmiące kopyta
- 129 -
koni pędzących z tętentem. Tymczasem wódz Agamemnon
wrogów zabijał bez przerwy, wydając rozkazy Argiwom.
Tak jak pożoga rozszerza się w lesie w drzewa bogatym,
wicher zaś, kłębiąc się, niesie płomienie na wszystkie strony
i z korzeniami rwie gęstwę, co pada pod ognia naporem -
tak pod naporem Atrydy Agamemnona padały
głowy trojańskie i wiele tam koni o mocnych kopytach
puste rydwany ciągnęło z łoskotem na polu bitewnym,
swoich woźniców bez skazy straciwszy, a ci spoczywali
martwi na ziemi, już milsi sępom niż swoim małżonkom.
Z gradu pocisków i z pyłu Dzeus wyprowadził Hektora,
z pola zabójczych potyczek mężów, krwi, bitwy, zamętu,
ale Atryda w ślad za nim szedł, przyzywając Danajów.
Uciekający dotarli aż do grobowca Ilosa,
praojca ich, Dardanidy, w środku równiny minęli
drzewko figowe w ucieczce do miasta, lecz z krzykiem za nimi
pędził Atryda, a ręce niedosiężone miał całe
w krwi. Gdy dobiegli nareszcie do Skajskiej bramy i dębu,
tam przystanęli i jedni na drugich oczekiwali.
Reszta zaś wciąż uciekała pośrodku równiny, podobna
do przerażonych krów, które w ciemnościach nocy głębokiej
napadł lew, wszystkie, lecz tylko jedną straszliwa zagłada
czeka: lew chwyta ją, miażdżąc kark potężnymi zębami
najpierw, a potem krew chłepcze i wszystkie trzewia pożera -
tak Agamemnon Atryda, wódz władczy, pędził za nimi,
ciągle mordując z nich tego, co był ostatni. Pierzchali
wszyscy. Padali z nich liczni, strąceni rękami Atrydy
z wozów na wznak lub na twarze, w krąg jego włóczni szalonej.
Kiedy Achaje do miasta dotarli, sforsować chcąc mury
prędko, w tym czasie Kronida Dzeus, ojciec bogów i ludzi,
zasiadł na Idy wierzchołku w źródła przejrzyste bogatej,
z nieba zstąpiwszy. Jaskrawą miał błyskawicę w swej dłoni.
Jako posłankę zawezwał złocistoskrzydłą Irydę:
"Szybka Irydo, idź zamysł mój Hektorowi objawić!
Widząc pasterza narodów, Agamemnona, wśród walki
szalejącego wśród pierwszych, gdy mężów rozbraja szeregi,
niechże unika spotkania, a tylko innych zachęca,
aby walczyli z wrogami w potężnej rozprawie wojennej.
Lecz gdy zobaczy Atrydę, jak włócznią raniony czy strzałą
skacze na rydwan, niech wtedy wie, że użyczę mu siły,
aby zabijał i dotarł do pięknowiosłowych okrętów,
zanim zanurzy się słońce w toń i mrok święty zapadnie".
Tak rzekł. Posłuszna mu była szybka jak wicher Iryda.
Zaraz z gór Idy spłynęła do przeświętego Ilionu
i odnalazła boskiego Hektora, syna Pryjama.
Stał tam wśród koni i wozów mocno, dokładnie spojonych.
Blisko podeszła i rzekła szybka jak wicher Iryda:
"Synu Pryjama, Hektorze, z zamysłów do Dzeusa podobny!
Ojciec Dzeus tu mnie wyprawił, aby ci wieść tę objawić:
widząc pasterza narodów, Agamemnona, wśród walki
- 130 -
szalejącego wśród pierwszych, gdy mężów rozbraja szeregi,
będziesz unikał spotkania, a tylko innych zachęcał,
aby walczyli z wrogami w potężnej rozprawie wojennej.
Lecz gdy zobaczysz Atrydę, jak włócznią raniony czy strzałą
skacze na rydwan, wiedz wtedy, że Dzeus ci udzieli swej siły,
abyś zabijał i dotarł do pięknowiosłowych okrętów,
zanim zanurzy się słońce w toń i mrok święty zapadnie".
Tak powiedziała, odchodząc, szybka jak wicher Iryda,
Hektor zaś w pełnym rynsztunku z wozu na ziemię zeskoczył
i potrząsając ostrymi włóczniami, przez zwarte zastępy
szedł, zachęcając do walki, i wzniecał bitwę zażartą.
Więc zawrócili Trojanie, stając przeciwko Achajom.
Z drugiej znów strony Argiwi także wzmacniali falangi.
Wśród przeciwników na nowo zawrzała walka. Atryda
pierwszy uderzył, gdyż pragnął zawsze być pierwszym ze wszystkich.
Teraz powiedzcie mi, Muzy, mieszkanki pałaców Olimpu,
który wojownik wpierw stanął do walki z Agamemnonem
z Trojan zrodzonych w Ilionie lub sławnych ich sprzymierzeńców?
To Ifidamas, waleczny i wielki syn Antenora,
w Tracji o skibach szerokich, macierzy owiec, zrodzony.
Kisses go w swoim pałacu od lat dziecięcych wychował,
ojcem był matki - dał życie Teanie o licach uroczych,
kiedy zaś doszedł Ifidam do lat przesławnej młodości,
w domu go swym pozostawił i córkę mu dał za żonę.
Ale z małżeńskiej komnaty wyruszył na zew Achajów,
wiodąc ze sobą dwanaście okrętów o rufach wygiętych.
Potem okręty, na których przypłynął, w Perkocie zostawił,
sam zaś pieszo wyruszył i przybył tak do Ilionu.
Ten więc przeciwko Atrydzie Agamemnonowi wystąpił.
Kiedy zbliżając się, obaj wzajemnie do siebie podeszli,
cisnął Atryda swą włócznię, lecz chybił, grot bokiem mu śmignął,
a Ifidamas Atrydę w opaskę u dołu pancerza
trafił i natarł gwałtownie, ufając potężnej swej dłoni;
ale nie przebił opaski na wskroś, bo jego ostrze trafiło
w srebrne okucie i nagle wygięło się jak ołowiane.
Chwycił za drzewce szeroko władnący wódz Agamemnon,
szarpnął potężnie ku sobie jak lew i z ręki mu wydarł
włócznię, a potem w kark mieczem ciął i rozwiązał kolana.
A Ifidamas w proch runął i sen go objął spiżowy.
Biedak! Daleko od żony dał życie w swych bliskich obronie,
nawet się nie uradował małżonką, choć wiele dał za nią:
najpierw sto wołów darował, a potem tysiące miał dodać
owiec i kóz, bo w swych włościach miał stada nieprzeliczone,
ale mu z martwych zwłok zbroję zdarł Agamemnon Atryda
i w tłum Achajów pośpieszył, dźwigając piękny rynsztunek.
Kiedy zobaczył to Koon wśród mężów najdostojniejszy,
syn Antenora najstarszy, przemożna boleść mu oczy
zaraz okryła, że poległ brat jego w bitwie morderczej.
Z boku stał z włócznią i nagle boskiego Agamemnona
w rękę pośrodku przy łokciu grotem spiżowym ugodził.
- 131 -
Rękę na wskroś mu przeorał grot ostry włóczni spiżowej.
Cofnął się wtedy strwożony nad wodze wódz Agamemnon,
ale, choć ranny, nie przestał bitwy prowadzić i walczyć.
Zaatakował Koona przez wiatry zahartowaną
włócznią, gdy ten swego brata - Antenor obydwóch był ojcem -
wywlec za nogę chciał z bitwy i wzywał najwaleczniejszych,
by mu pomogli. I wtedy Atryda spod tarczy wypukłej
drzewcem okutym w spiż przeszył go wskroś i rozwiązał kolana.
Potem odrąbał mu głowę nad Ifidamasa zwłokami.
Tak Antenora synowie pod króla Atrydy przemocą,
pod przeznaczenia ciosami wkroczyli w domostwo Hadesa.
Ale Atryda nie spoczął, przez mężów przebiegał szeregi,
włócznią swych wrogów mordując i ogromnymi głazami,
póki mu jeszcze gorąca krew z rany wytryskiwała,
ale gdy rana już zaschła i krew płynąca zakrzepła,
ostry ból przejął Atrydę i jego zapał osłabił.
Tak jak rodzącą kobietę ostry, gwałtowny przeszywa
ból - Ejlejtyje cierpienia porodu przynoszą jej w darze,
córy małżonki Dzeusowej, posłanki gorzkich boleści -
taki ból ostry przejmował Atrydę i zapał w nim studził.
Więc na siedzisko rydwanu skoczył i wezwał woźnicę,
aby ku gładkim okrętom pośpieszył. Stroskane miał serce.
Jego wezwanie rozległo się głośno w szeregach Danajów:
"Drodzy Argiwi, wodzowie i przewodnicy narodów!
Teraz wy brońcie wytrwale okrętów morza prujących,
w zgiełku bitewnym, jeżeli Dzeus z wielu pomysłów znany
walczyć mi dziś nie dozwolił przez cały dzień z Trojanami".
Tak rzekł. Woźnica biczyskiem ciął pięknogrzywe rumaki,
śpiesząc ku gładkim okrętom. Te bez oporu pędziły
z pianą na piersi, od dołu pokryte pyłem kurzawy,
króla swojego daleko od bitwy niosły morderczej.
Hektor gdy ujrzał, że z walki wycofał się Agamemnon,
głosem ogromnym na Trojan oraz na Lyków zakrzyknął:
"Drodzy Trojanie, Lykowie i Dardanidzi wsławieni
włócznią! Mężami dziś bądźcie! Pomnijcie o mężnym oporze!
Cofnął się mąż najdzielniejszy, a mnie wielką sławę obiecał
Dzeus, syn Kronosa. Pognajcie więc konie o mocnych kopytach
w stronę walecznych Danajów, a sławę zyskacie niezmierną".
Tak powiedział i zapał do walki we wszystkich rozniecił.
Tak jak myśliwy na łowach psy o kłach białych w paszczękach
szczuje na dzika jurnego albo na lwa z płową grzywą -
tak na nieszczęsnych Achajów szczuł Trojan o duszach wyniosłych
Hektor Priamida podobny do ludobójcy Aresa.
Sam szedł wielkimi krokami w czołowych szeregach zuchwale.
Wmieszał się potem do walki do huraganu podobny
z gór pędzącego, co burzy fiolet morza do głębi.
Kogo tam wpierw, kogo w końcu rozbroił na polu bitwy
Hektor Priamida, którego Dzeus wielką sławą obdarzył?
Najpierw dzielnego Asaja, Autonoosa, Opita,
syna Klytiosa - Dolopa, Ofeltia i Agelaja,
- 132 -
wreszcie Ajsymna, Orosa, Hipponoosa groźnego.
Tych więc dowódców Danajów wywlókł z szeregów, a potem
ciżbę jął zwykłą wytracać. Tak Zefir chmury skłębione
Nota srebrnego wirami burzliwych nawałnic rozwichrza:
chwieją się liczne bałwany i piana w rozpryskach ulata
w górę wysoko w huczącym oddechu obłędnej wichury -
padał tak licznie tłum wojska pod ciężką prawicą Hektora.
Wtedy groziła zatrata i klęska nieodwrócona.
Mogliby dojść, uciekając, do samych okrętów Achaje,
gdyby nie przyzwał Odysej Diomeda, syna Tydeusa:
"Czemu, Tydejdo, o mężnym nie pamiętamy oporze?
Drogi, pójdź bliżej i przy mnie stań! Przecież wstyd by nam było,
gdyby okręty wziął Hektor o hełmie wiejącym kitami".
Na to mu tak w odpowiedzi odrzekł potężny Diomedes:
"Ja pozostanę i wytrwam, ale niewiele nam z tego
przyjdzie, jak sądzę, jeżeli Dzeus, co obłoki gromadzi,
Trojan - nie nas - postanowił obdarzyć mocą zwycięstwa".
Rzekł i z rydwanu Tymbraja zepchnął na ziemię, swej włóczni
ciosem trafiając go w lewą pierś, a Odysej pokonał
władcy owego woźnicę, Moliona, co bogom był równy.
Tam porzucili obydwóch i udział ich w bitwie przerwali.
Potem w zamęcie bitewnym w tłum wpadli niby odyńce,
które z ogromnym zuchwalstwem zaatakują myśliwych -
tak nastawali na Trojan podczas ucieczki. Achaje
mogli z radością odetchnąć, gdy uszli przed boskim Hektorem.
Także ujęli tam rydwan dwóch z ciżby najszlachetniejszych,
synów Meropa z Perkoty, który ze wszystkich najlepiej
wiedział o przyszłych zdarzeniach i chłopcom swym nakazywał,
by unikali morderczej wojny. Jednakże synowie
nie słuchali, gdyż Kery ścigały ich czarnej śmierci.
Tych więc Diomedes Tydejda wsławiony ciosem swej włóczni
tchnienia i duszy pozbawił, i odarł z przesławnej zbroi.
Zaś Hippodama zabija i Hypejrocha - Odysej.
Wtedy zmagania wojenne wzmógł z obu stron Dzeus Kronida
z Idy górzystej patrzący. A ci mordowali się wzajem.
Syn Tydeusa cios włóczni skierował na Agastrofa,
syna Pajona. Grot w biodrze głęboko utkwił, gdyż koni
blisko nie było, by umknął. Zapewne rozsądek utracił,
trzymał je bowiem woźnica obok. Ten jednak wojował
w pierwszych szeregach, dopóki swej miłej duszy nie stracił.
Hektor od razu, gdy tamtych rozpoznał wśród tłumu, uderzył
z głośnym okrzykiem. Z nim razem Trojan runęły falangi.
Zadrżał, gdy tylko go ujrzał, Diomedes o głosie donośnym,
do Odyseja, co blisko stał przy nim, powiedział z pośpiechem:
"Właśnie już zbliża się do nas ta klęska, Hektor potworny,
podejdź więc, stańmy i opór spróbujmy dać mu wytrwały!".
Tak rzekł i cisnął z rozmachem cień rzucającą długi
włócznię, i celu nie chybił: trafił, chcąc sięgnąć do głowy,
w hełmu szczyt, jednak od spiżu odprysnął grot, choć spiżowy,
ciała pięknego nie przebił - grot powstrzymała przyłbica
- 133 -
z trzech warstw spojonych zrobiona, mocna, podarek Apolla.
Jednak wycofał się Hektor i zmieszał z tłumem wojennym,
stanął i ugiął kolana, osłabł i ręką mocarną
wsparł się na ziemi; i oczy noc czarna mu otuliła.
Lecz gdy Tydejda podążał za rzutem włóczni, co w ziemi
z tyłu za pierwszym szeregiem walczących z dala utkwiła,
Hektor zaczerpnął oddechu i znowu skoczył na rydwan,
w ciżbę ruszając, i przez to żałobnej Kery uniknął.
Wtedy skierował nań włócznię i rzekł potężny Diomedes:
"Znowu uciekłeś od śmierci, psie! A już twoja zagłada
blisko podeszła do ciebie, lecz cię ocalił Apollon.
Modlisz się pewnie do niego, gdy wkraczasz w bitewną wrzawę,
jednak rozprawię się z tobą i później, podczas spotkania,
jeśli bóg któryś i dla mnie okaże się tak łaskawy,
teraz uderzę na innych, gdy kogokolwiek przychwycę".
Tak rzekł i zabił sławnego włócznią potomka Pajona.
Lecz Aleksander, małżonek pięknowarkoczej Heleny,
łuk na pasterza narodów, syna Tydeusa, naprężył.
Stał poza słupem ukryty wzniesionym na grobie Ilosa,
syna Dardana, co miejsce pradawne miał w ludu starszyźnie.
Gdy z Agastrofa dumnego piersi Diomedes zdejmował
pancerz, a z barków błyszczącą tarczę mu zdzierał i z głowy
ciężki hełm, Parys naciągnął łuku cięciwę i strzałę
puścił; i nienadaremnie strzała śmignęła mu z ręki -
w prawą trafiła Diomeda nogę i w ziemi utkwiła,
na wskroś przez ciało przechodząc. Roześmiał się Parys donośnie
i wyskakując z zasadzki, wyrzekł te słowa chełpliwe:
"Trafiłem! Nienadaremnie strzała śmignęła mi z ręki!
Bodajbym ciebie ugodził w dół brzucha i wywlókł ci duszę!
Wtedy na pewno Trojanie odetchnąć by wreszcie zdołali,
oni, co drżą tak przed tobą jak przed lwem kozy beczące".
Na to mu tak nieulękły, potężny odrzekł Diomedes:
"Dumny strzałami jedynie łuczniku, szyderco, babiarzu!
Gdybyś odważył się ze mną twarzą w twarz spotkać się zbrojnie,
nie ocaliłyby ciebie twój łuk wygięty i strzały.
Próżno się chełpisz, żeś stopę mi drasnął. Tyle dbam o to,
jakby mnie chłopiec nieletni ugodził albo kobieta.
Tchórza i niegodziwego człowieka bezsilna jest strzała,
inaczej będzie ze strzałą moją - choć ledwo cię muśnie
ostry grot, z nóg cię powali i duszy pozbawi, zabije
prędko. A wtedy rozdrapie policzki twoja małżonka
i sierotami zostaną synowie. Ubroczysz krwią ziemię,
gnijąc, i więcej się zbierze przy tobie sępów niż kobiet".
Tak powiedział. A przy nim Odysej włócznią wsławiony
stanął w pobliżu. Diomedes usiadł i szybki bełt strzały
z nogi wydobył. Przeszło mu ciało straszne cierpienie.
Wszedł więc na rydwan i zaraz nakłonił swego woźnicę,
aby do gładkich okrętów pośpieszył. Stroskane miał serce.
Włócznią wsławiony Odysej został sam. Wkoło nie było
przy nim nikogo z Argiwów. Lęk bowiem wszystkich rozproszył.
- 134 -
Wtedy sposępniał i tak rzekł do swojej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Co mam uczynić? Źle będzie, jeśli strwożony
ujdę przed tłumem, lecz gorzej, gdy mnie tu opuszczonego
wezmą wrogowie, bo innych Danajów przeraził Kronida.
Ale dlaczego to wszystko rozważam tak w duszy kochanej?
Wiem, że tchórzliwi starają się być jak najdalej od bitwy,
a najdzielniejsi wśród bitwy walczą, bo przecież należy
mocno stać w walce, zadając lub mężnie przyjmując rany".
Podczas gdy Odys rozważał to wszystko w myśli i w duszy,
zewsząd zbliżały się Trojan okrytych tarczami szeregi
i otaczały go w środku, lecz na swą własną zagładę.
Jak otaczają odyńca psy oraz krzepcy myśliwi,
ten zaś wynurza się z kniei gęsto zarosłej krzewami,
ostrząc kły, które bieleją w groźnie kłapiącej paszczęce;
wkoło obława naciera, dzik w gniewie zgrzyta zębami
strasznie, lecz tamci szturmują, chociaż odyniec lęk budzi -
tak na Odysa, kochanka Dzeusa, wytrwali Trojanie
w krąg nacierali. Odysej wpierw Dejopita bez skazy
w ramię ugodził od góry, szturmując ostrzem swej włóczni.
Potem powalił Toona, Ennoma i walecznego
Chersidamasa. Ten skoczył gwałtownie ze swego zaprzęgu,
ale Odysej pod tarczą skierował włócznię i w środek
brzucha wbił ostrze. W proch runął trafiony, rwąc ziemię rękami.
W miejscu zostawił poległych, kierując włócznię w Charopa,
syna Hippasa, a brata Sokosa słynnego z bogactwa.
W brata obronie pośpieszył Sokos do bogów podobny,
stanął w pobliżu Odysa i tak do niego powiedział:
"Wielkiej czci godny Odysie, podstępów i trudów niesyty!
Dzisiaj przechwalać się będziesz, że obu synów Hippasa,
mężów nie lada, zabiłeś i zdarłeś z obydwóch zbroje,
albo trafiony mą włócznią swą duszę w spotkaniu utracisz".
Tak powiedział i w tarczę okrągłą włócznią ugodził.
Przeszedł przez tarczę świetlistą na wskroś grot ciężki, spiżowy
oraz głęboko przeorał pancerz kunsztownej roboty,
całą mu skórę zdzierając z żeber. Lecz Pallas Atena
nie dopuściła, by włócznia wdarła się w jego wnętrzności.
Poznał Odysej, że cios ten nie groził kresem żywota,
cofnął się jednak natychmiast i do Sokosa powiedział:
"Straszna cię zguba, nieszczęsny, w dzisiejszym dniu oczekuje,
choć zaprzestałem przez ciebie potykać się z Trojanami;
jednak oznajmiam, że teraz śmierć oraz Kera żałobna
ciebie dosięgnie, gdy padniesz pod moją włócznią - mnie sławę
dając, a duszę słynnemu z rumaków swych Hadesowi".
Tak rzekł i podczas gdy Sokos ratunku szukał w ucieczce,
w plecy mu włócznię wbił swoją, gdy tamten chciał się odwrócić,
w środek pomiędzy barkami, i pierś na wskroś mu przeorał.
Runął zabity z hałasem, a Odys tak zaczął się chełpić:
"Synu Hippasa, dzielnego poskromiciela rumaków,
dziś cię doścignął los śmierci i nie zdołałeś ujść przed nią.
Nędzny, już tobie twój ojciec ani twa matka czcigodna
- 135 -
oczu nie zamkną po śmierci, ale cię ptaki drapieżne
będą szarpały, nad tobą gęsto trzepocąc skrzydłami.
Moje zaś ciało, gdy padnę, z czcią spalą boscy Achaje".
Tak rzekł i włócznię Sokosa ciężką i wielką wydobył
z ciała własnego i z tarczy, przez którą został raniony.
Krew wytrysnęła strumieniem. Sposępniał mężny Odysej.
Za to Trojanie o duszach wyniosłych krew widząc Odysa,
wszyscy natarli na niego, wciąż nawołując się w tłumie.
Cofnął się więc Odyseusz i na przyjaciół zakrzyknął.
Trzykroć zawołał donośnie, ile miał tylko tchu w piersi,
trzykroć usłyszał wołanie kochanek Aresa, Menelaj.
Prędko więc tak do Ajasa, który był blisko, powiedział:
"Telamonido Ajasie przez boga wyhodowany,
ludu przywódco! W krąg słychać głos cierpliwego Odysa,
taki, jak gdyby Trojanie porzuconego samotnie
swoją przewagą dręczyli w groźnej rozprawie wojennej.
Pójdźmy więc w ciżbę, musimy wystąpić w jego obronie,
aby go tam samotnego zły los wśród Trojan nie sięgnął,
tak szlachetnego. Tęskniliby za nim bardzo Danaje".
Tak powiedział i ruszył. Z nim ten, co bogom był równy.
Prędko znaleźli Odysa, kochanka Dzeusa. W krąg niego
wciąż szturmowali Trojanie jak na wyżynie szakale
wkoło jelenia, rogacza już trafionego. Wypuścił
jakiś mąż strzałę z cięciwy, jeleń lotnymi nogami
biegnie, dopóki w nim jeszcze wrze krew i służą kolana,
ale gdy wreszcie osłabi moc jego strzała gwałtowna,
wnet go dopadną szakale w górach i zdobycz rozszarpią
w mrocznej gęstwinie; lecz kiedy los zdradny lwa tam sprowadzi,
w trwodze szakale pierzchają, lew sam jelenia pożera -
tak w krąg Odysa pełnego mądrych, przeróżnych wybiegów
wciąż nacierali Trojanie gromadą liczną. Lecz heros
włócznią potrząsał i mężnie dzień swojej zguby odwlekał.
Śpiesząc, przybliżył się Ajas. Niósł tarczę wielką jak baszta.
Obok przystanął. Trojanie rozbiegli się zatrwożeni.
Wtedy Menelaj waleczny z tłumu Odysa wyzwolił,
rękę podając mu. Konie woźnica przywiódł doń blisko.
Ajas zaś natarł na Trojan. Najpierw ugodził Dorykla,
był to nieprawy syn Priama, potem Pandoka położył,
w końcu pokonał Lysandra, Pyrasa i Pylartesa.
Tak jak równinę zalewa rzeka, co z brzegów wystąpi
z gór płynącymi źródłami i deszczem Dzeusowym wezbrana,
dęby porywa uschnięte rozliczne i sosnę niejedną
z mułem spienionych powodzią rzek, hucząc, niesie do morza -
taką potęgę na polu bitwy niósł Ajas wspaniały,
z drogi spychając zaprzęgi i ludzi. A Hektor nie wiedział
jeszcze o klęsce, gdyż walczył na lewym skrzydle zażarcie,
obok wybrzeży Skamandra, tam gdzie najwięcej padało
głów wojowników walecznych i straszna niosła się wrzawa
wkoło wielkiego Nestora i Idomeneusa mężnego.
Hektor w tym tłumie mozolił się nad swym dziełem wojennym,
- 136 -
włócznią i konnym zaprzęgiem gubiąc młodzieńcze falangi.
Ale nie zdołałby jednak przełamać boskich Achajów,
jeśliby pięknowarkoczej Heleny mąż, Aleksander,
na Machaona, pasterza ludów, nie natarł walecznie.
Z łuku ugodził go strzałą o grocie spiczastym w bark prawy.
Zlękli się bardzo o niego dyszący odwagą Achaje,
żeby go nie pochwycono wśród zmiennych bitwy kolei.
Więc do boskiego Nestora tak Idomeneus powiedział:
"Synu Neleusa, Nestorze, ogromna sławo Achajów!
Wejdź na swój rydwan czym prędzej i niech za tobą Machaon
wstąpi, i pędź ku okrętom rumaki o mocnych kopytach.
Większy jest bowiem z lekarza pożytek niż z innych wojaków,
gdyż ten potrafi dobywać z ciał strzały i leki stosować".
Tak powiedział, a Nestor, jeździec gereński, posłuchał.
Więc nie zwlekając, na rydwan wszedł, a tuż za nim Machaon
wstąpił, ów lekarz bez skazy, syn Asklepiosa waleczny.
Nestor biczyskiem ciął konie, te bez oporu skoczyły,
śpiesząc ku gładkim okrętom; serca ochoczo je niosły.
Wtedy Kebriones, stojący w pobliżu Hektora, spostrzega
popłoch w szeregach trojańskich i mówi do niego te słowa:
"Obaj, Hektorze, tutaj walczymy przeciw Danajom
na pograniczach pól bitwy, tymczasem wśród reszty Trojan
popłoch i zamieszanie - pierzchają konie i ludzie.
Ajas ich gnębi, stąd dobrze go widzę, Telamonida,
tarcza mu bowiem szeroka osłania barki. My także
konie i wozy wojenne skierujmy tam, gdzie najsrożej
konni i pieszo walczący w straszliwej zmagają się bitwie.
Tam zabijają się wzajem i wrzawa trwa bezustanna".
Tak powiedział i konie swe pięknogrzywe popędził
świstem lśniącego biczyska, a te uderzeniom posłuszne
szybki wóz pędem uniosły pomiędzy Achajów i Trojan,
trupy tratując i tarcze. Krwią świeżą była zbroczona
z dołu oś wozu i wokół siedziska rydwanu poręcze,
krew przez kopyta rumaków pędzących rozbryzgiwana
także pokryła obręcze kół. W ludzką ciżbę z pośpiechem
wdzierał się, aby atakiem nagłym ją zniszczyć, i popłoch
straszny siał pośród Danajów, nie dając spoczynku swej włóczni.
Teraz więc mężów walczących już inne przemierza szeregi,
gromiąc swą włócznią i mieczem, i głazów olbrzymich ciężarem.
Tylko wystrzegał się walki z Ajasem Telamonidą,
Dzeus by się bowiem nań gniewał, że staje do walki z mężniejszym.
Teraz w Ajasie Dzeus ojciec, pan wyżyn, obawę rozniecił.
Stanął ów, tarczę z skór siedmiu od tyłu na barki zarzucił,
potem wycofał się, bacznie w tłum spoglądając - jak zwierzę -
obracając się często wstecz i unosząc kolana.
Tak lwa o duszy płonącej od mocno zamkniętej zagrody
psy często mogą odstraszyć i mężów wieśniaczych gromada,
która mu z wołów tuczonych tłustości drzeć nie pozwala
przez całonocne czuwanie; świeżego żeru łaknący
lew rozwścieczony daremnie naciera, bo ciosy bez przerwy
- 137 -
przeciw zwierzęciu miotane padają w krąg z krzepkich dłoni
oraz płonące łuczywa; choć natarczywie zabiega,
świtem odchodzi zgłodniały z ciężarem smutku na sercu -
Ajas podobnie w swym sercu strapiony przed Troi synami
cofał się, chociaż wbrew chęci, gdyż drżał o okręty Achajów.
Tak jak osioł uparty przez wiejskich chłopców dręczony,
chociaż go biją po grzbiecie natrętnie, w szkodę się wdziera,
pole kłosami pokryte głęboko niszcząc; choć chłopcy
mocno smagają kijami, lecz siły zbyt słabe dziecięce,
więc wypędzają go z biedą, gdy już się nasyci kłosami -
tak przy Ajasie olbrzymim, co synem był Telamona,
rojem wichrzyli się wkoło Trojanie o duszach wyniosłych
i sprzymierzeni, co włócznie ciskali mu w środek tarczy,
gnębiąc bez przerwy. Zaś Ajas coraz do bitwy gwałtownej
to zawracał, pamiętny, i stawiał czoło falangom
jeźdźców wybornych trojańskich, to znowu jak do ucieczki
ruszał, wciąż wszystkich wstrzymując w natarciu na lotne okręty.
Chociaż samotny stał pośród gromady Achajów i Trojan,
walczył szaleńczo. Zaś włócznie mężnymi ciskane rękami
albo utkwiły lecące gwałtownie pośrodku tarczy,
albo też, zanim zdążyły zadrasnąć mu białą skórę,
znieruchomiały na ziemi, daremnie do skóry tęskniące.
Gdy go zobaczył Eurypyl, przesławny syn Euajmona,
gradem lecących pocisków ogarniętego dokoła,
podszedł, przystanął w pobliżu i cisnął włócznię błyszczącą,
Apisaona Fausjadę, pasterza narodów, trafiając
tuż pod osierdziem w wątrobę, i wnet mu rozwiązał kolana.
Prędko Eurypyl doskoczył i sławną mu z ramion zdarł zbroję.
Gdy Aleksander do bogów podobny go wówczas zobaczył,
kiedy ten zbroję pośpiesznie zdejmował z Apisaona,
napiął łuk na Eurypyla i grotem go w biodro ugodził
prawe. Pękł nagle bełt strzały i biodro boleśnie rozszarpał.
Prędko więc w tłum towarzyszy się cofnął i Kery uniknął.
Wtedy zawołał. Rozgłośnie rozebrzmiał ten krzyk wśród Danajów:
"O przyjaciele, wodzowie i władcy narodu Argiwów!
Stawcie czoła wrogowi i od Ajasa odwróćcie
nieubłagany dzień śmierci. Pocisków gnębi go chmura.
Chyba z tej bitwy złowieszczej nie ujdzie, więc przeciw wrogowi
stańcie dokoła Ajasa wielkiego, Telamonidy".
Tak powiedział Eurypyl zraniony. A przyjaciele
obok rannego stanęli, na barkach wspierając swe tarcze
i w gotowości swe włócznie trzymając. Nadciągnął wnet Ajas,
stanął i zwrócił się do nich, gdy w ciżbę wszedł towarzyszy.
Tak więc zmagali się w walce jak roziskrzone płomienie.
Z pola walk wiozły Nestora nelejskie rumaki spocone,
z nim Machaona, pasterza ludów, uwożąc w bezpieczne
miejsce. Zobaczył go boski i szybkonogi Achilles,
który przy sterze okrętu stał o szerokim pokładzie,
patrząc na trudy wojenne i pościg, co łzy wyciskał.
Szybko Patrokla zawezwał, miłego mu towarzysza
- 138 -
z swego okrętu wołając. Patroklos w namiocie usłyszał
i, Aresowi podobny, wyszedł. Zły los swój zaczynał.
Pierwszy przemówił do niego waleczny syn Menojtiosa:
"Czemu mnie wzywasz, Achillu? Po co ci jestem potrzebny?".
Achill do Menojtijosa sławnego syna powiedział:
"Duszy mej najukochańszy i boski Menojtijado!
Sądzę, że teraz przypadną do moich kolan Achaje
z prośbą o litość. Niezmierna miażdży ich bowiem konieczność.
Idź więc, Patroklu, kochanku Dzeusa, i spytaj Nestora,
kim jest ten ranny, którego w rydwanie wiózł z pola bitwy.
Do Machaona zupełnie wydawał mi się podobny,
Asklepijady, lecz z boku patrzyłem, twarzy nie widząc,
konie mnie bowiem minęły galopem, unosząc go w pędzie".
Tak powiedział. Patroklos miłego druha usłuchał.
Prędko szedł w stronę namiotów i lotnych okrętów Achajów.
Tamci zaś gdy do namiotu Nelejdy obydwaj przybyli,
zaraz stanęli na ziemi, macierzy wielu żywiącej,
podczas gdy Eurymedon woźnica konie wyprzęgał
z wozu. A jeźdźcy tymczasem pot osuszali z chitonów,
stojąc na wietrze nad morza brzegiem piaszczystym. A potem
weszli do wnętrza namiotu i tam na krzesłach zasiedli.
Wnet Hekamede o pięknych warkoczach zmieszała im napój.
Starzec z Tenedu ją dostał, gdy miasto zburzył Achilles.
Ojcem jej był Arsinoos o duszy wyniosłej. Achaje
tę dla Nestora wybrali, gdyż z wszystkich najlepszy był w radzie.
Najpierw więc stół do nich obu przysuwa polerowany,
piękny, ze stali wykuty ciemnoniebieskiej, a na nim
stawia cebulę w spiżowej miseczce - gorącą potrawę
dobrą przy piciu, miód żółty i kaszę z świętego jęczmienia;
puchar przepiękny. Ten starzec z domostwa przywiózł swojego.
W złote był guzy okuty dokoła, a uszek u niego
było aż cztery, zaś wkoło przy każdym po dwa gołębie
pasły się złote, dwa jeszcze były w pucharu podstawie.
Człowiek by inny z trudnością ten puchar podźwignął ze stołu,
gdy napełniony był winem, lecz starzec Nestor go dźwignął
lekko. W ten puchar kobieta do bogiń z urody podobna
wino pramnejskie nalała. Potem ser kozi wkruszyła,
krając go nożem spiżowym, i biały do kaszy zmieszała.
Kiedy już napój posilny był gotów, do stołu wezwała.
A gdy napojem posilnym palące pragnienie zgasili,
rozradowali swe serca rozmową, gawędząc wzajemnie.
Wtedy w drzwiach zjawił się nagle Patroklos, co bogom był równy.
Starzec, gdy ujrzał Patrokla, wnet z krzesła wstał błyszczącego,
wziął go za rękę i wiodąc, zapraszał, by spoczął z nimi.
Ale Patroklos odmówił i w te odezwał się słowa:
"Mnie do spoczynku nie skłonisz, przez boga wyhodowany
starcze, na gniew bym zasłużył tego, co czeka na wieści,
kim jest raniony, którego przywiozłeś. Lecz sam go poznałem -
widzę, że jest w tym namiocie Machaon, pasterz narodów.
Teraz odchodzę, by zanieść nowinę tę Achillowi.
- 139 -
Wszakże wiedz, starcze przez boga wyhodowany, że Achill
groźnym jest mężem, co umie i niewinnego obwinić".
Na to mu tak w odpowiedzi rzekł Nestor, jeździec gereński:
"Czemuż Achilles rozczula się dziś nad synami Achajów,
z których tak wielu jest rannych od strzał. Czy on nie jest świadomy
bólu, co wojsko przenika? Gdyż wszyscy najdostojniejsi
są na okrętach i leżą ranni, przeszyci grotami:
ranny potomek Tydeusa, potężnej mocy Diomedes,
włócznią wsławiony Odysej, otrzymał cios Agamemnon,
ranny jest Eurypylos - w biodro go trafił grot ostry,
a Machaona ja z pola bitwy wywiozłem rannego
strzałą z napiętej cięciwy. Tymczasem Achillesowi,
choć tak szlachetny, jest obca zgryzota i żal o Danajów.
Pewnie on czeka, aż lotne okręty na morskim wybrzeżu
ogniem wrogowie nam spalą, chociaż wbrew woli Argiwów,
my zaś kolejno padniemy zabici, gdyż teraz nie jestem
taki jak dawniej, gdy miałem mocarne i giętkie ciało.
Gdyby moc moja nietknięta była jak w czasie młodości,
wtedy gdy spór nas poróżnił z Elidą przez uprowadzenie
stad rabunkowe. Ja wtedy zabiłem Itymoneusa,
syna mieszkańca Elidy - mężnego Hypejrochosa.
Zdobycz tam wziąłem bogatą, gdy stanął w obronie swych wołów.
Jeden wśród pierwszych był ranny, a ranę otrzymał z mej ręki -
poległ, a ciżba wieśniacza w popłochu się rozproszyła.
Uprowadziliśmy wtedy łup z pola bardzo bogaty:
wołów pięćdziesiąt stad, tyleż stad owiec o miękkim runie,
tyleż trzód wieprzów i tyle trzód kozich wśród pól zabłąkanych,
koni też sto i pięćdziesiąt o płowej maści, a wszystkie
klacze, przy wielu z nich biegły źrebięta ssące swe matki.
?upy te do nelejskiego Pylosu zabraliśmy, dążąc
w nocnej pomroce do miasta. Radował się Neleus ogromnie,
że tak młodemu, mnie, tyle wojennej zdobyczy przypadło.
Kiedy zjawiła się Eos, zabrzmiały wołania heroldów,
nawołując tych, którym była coś winna Elida,
a zgromadzeni dowódcy najdostojniejsi Pylosu
zdobycz dzielili, gdyż wielu z nas byli dłużni Epeje.
Naród Pylosu niewielki zgnębiły okrutne klęski,
kiedy Herakla potęga - gdy przybył - nasz lud dotknęła
w latach ubiegłych; polegli wtedy w narodzie najlepsi.
Synów Neleusa bez skazy dwunastu przecie nas było,
jeden z nich tylko zostałem, a wszyscy inni zginęli.
Więc spiżozbrojni Epeje, wynosząc się nad nas zuchwale,
odtąd w pogardzie nas mieli, na niecne się ważąc występki.
Starzec więc stado wziął wołów i owiec olbrzymią gromadę
z łupów zdobytych. Zagarnął ich trzysta i jeszcze pasterza,
wielką ponieważ należność winna mu była Elida
boska, gdy cztery rumaki, zwycięskie w zawodach, z wozami
zaprzężonymi na wyścig wysyłał, gdyż cenne trójnogi
miał wziąć zwycięzca. A władca narodu, Augejas, te właśnie
zabrał i tylko woźnicę pełnego zgryzoty uwolnił.
- 140 -
Starzec więc, gniewny za słowa występne i niecne czyny,
liczne wziął łupy, a resztę dla swego ludu przeznaczył,
aby nikt z kiedyś skrzywdzonych bez cennej zdobyczy nie został.
My więc dzieliliśmy wszystko, jedno po drugim. A potem
w mieście składaliśmy bogom ofiary. Lecz kiedy dzień trzeci
nadszedł, wrogowie przybyli wraz z końmi o mocnych kopytach
całą wojenną potęgą, a z nimi dwaj młodzi Molioni -
chłopcy zupełnie w rzemiośle bitewnym niedoświadczeni.
Jest miasto, co Tryoessa się zwie, na wyniosłej wyżynie
ponad Alfejem, z piaszczystym Pylosem ma wspólną granicę.
To otoczyli wrogowie, bez śladu pragnąc je zniszczyć.
Kiedy już całą równinę oblegli, wnet do nas Atena
śpiesznie w poselstwie przybyła z Olimpu i nakazała
zbroić się. Naród Pylosu zgromadził się bez zniechęcenia,
ale z ochotą na wroga wyruszył. Lecz Neleus mnie tylko
nieuzbrojonym pozostać nakazał i ukrył me konie,
sądził, że jestem w rzemiośle wojennym niedoświadczony.
Ale wśród naszych oddziałów zacząłem górować, choć tylko
pieszo walczyłem. Atena mnie zagrzewała do walki.
Rzeka tam jest, Minyejos, do morza tocząca swe wody
obok Areny. Na boską Eos tu wojska czekały
konne Pylosu, a do nas zbliżały się piesze oddziały
z całym wojskiem i w pełny do bitwy sprzęt uzbrojone.
Nad Alfejosa falami stanęliśmy w samo południe.
Tu przemożnemu Dzeusowi złożyliśmy piękne ofiary,
Alfejosowi buhaja, buhaja Posejdonowi
i jasnookiej Atenie jałówkę ze stada wybraną.
W końcu wieczerzę w obozie szeregiem wszyscy spożyli
i ułożyli się do snu, z nas każdy w rynsztunku wojennym
obok łożyska rzecznego. A wielkoduszni Epeje
miasto już w krąg otoczyli, pragnąc do szczętu je zburzyć.
Ale ich zamiar wstrzymało olbrzymie dzieło Aresa -
kiedy podniosło się w górę świetliste słońce nad ziemią,
społem podjęliśmy walkę, do Dzeusa i do Ateny
modły zanosząc. A w bitwie Epejów z Pylijczykami
wroga ja pierwszy zabiłem i konie o mocnych kopytach
wziąłem Muliosa włócznika. Ten zięciem był Augejasa,
gdyż Agamedę poślubił o jasnych włosach, najstarszą
z córek królewskich; na ziołach leczniczych dobrze się znała
szczodrze przez ziemię wydanych. Muliosa w ataku przebiłem
włócznią spiżową. W proch runął, a ja na wozie zdobytym
w konnym zaprzęgu wśród pieszych stanąłem. Wszystkich Epejów
przeszył dreszcz trwogi na widok męża, co w oczach ich zginął -
ten, co z nich był najdzielniejszy, dowódca konnych oddziałów.
Wtedy ruszyłem do bitwy do czarnej wichury podobny.
Wziąłem tam wozów pięćdziesiąt, a dwóch walczących na każdym
żarło kurzawę zębami, przeszytych ciosami mej włóczni.
Mogłem pokonać tam również Molionów, dwóch synów Aktora,
gdyby ich ojciec potężny, Ten - który - wstrząsa - lądami,
obu nie zbawił, mgłą gęstą przede mną skrywając ich w bitwie.
- 141 -
Wtedy to Dzeus Pylijczyków ogromną chwałą obdarzył.
Poprzez rozległą równinę ścigaliśmy swych nieprzyjaciół,
niszcząc ich i zdobywając przepiękne zbroje poległych,
do bogatego w pszenicę Buprazjon kierując swe konie
oraz do skały Olenii i tam, gdzie wyżyną Alejzjon
zwie się to wzgórze. Stąd cofnąć nam się kazała Atena.
Tam zabitego na końcu rzuciłem. Natenczas Achaje
od buprazyjskich pól w stronę Pylosu zwrócili swe konie.
Wszyscy zaś z bogów wielbili Dzeusa, a z ludzi - Nestora.
Taki więc byłem istotnie pomiędzy mężami. Achilles
jednak z dzielności skorzysta sam tylko. Ale - jak sądzę -
nieraz on jednak zapłacze, kiedy już naród wyginie.
Drogi mój, wszak Menojtijos wydał ci to polecenie
w dniu, kiedy z Ftyi dalekiej do Agamemnona cię posłał.
Byliśmy wtedy obecni, ja oraz boski Odysej.
Wszystko słyszeliśmy, będąc w komnatach, co tobie polecał
w Peleusowym domostwie tak pięknie wybudowanym.
Przyszliśmy ludy zwoływać w Achai, macierzy żywiącej
wielu, i tam bohatera Menojtijosa i ciebie
wówczas zastaliśmy, a także Peleusa wraz z Achillesem.
Peleus, jeździec wyborny, Dzeusowi grzmiącemu w ofierze
spalał przed domem w podwórcu wołowe udźce. Wziął kubek
złoty i wino iskrzące na ogień święty wylewał.
Wy szykowaliście z wołu mięsa kawały. My obaj
właśnie przed drzwiami domostwa stanęliśmy. Powstał Achilles
i poruszony za ręce nas ujął, i powiódł do krzeseł,
przygotowując gościnnie to, co się gościom należy.
Gdyśmy napojem pragnienie a jadłem głód nasycili,
mówić zacząłem, wzywając was, byście poszli wraz z nami.
Obaj pragnęliście tego. Tamci zlecenia dawali.
Peleus sędziwy polecał synowi, Achillesowi,
aby walecznym był zawsze i innych męstwem przewyższał,
zaś Menojtijos, Aktora syn, tobie dawał zlecenia:
Synu mój, rodu większego niźli twój ród jest Achilles.
Chociaż tyś starszy od niego, lecz on cię siłą przewyższa.
Ale ty słowem rozumnym, dobrymi napomnieniami
kieruj nim, wszak przyjaciela dobrego chętnie się słucha?.
Takie zlecenia ci starzec dawał, tyś o nich zapomniał.
Dzisiaj więc powiedz to wszystko dzielnemu Achillesowi,
może posłucha - gdy jakiś demon poruszy mu duszę -
twoich rad, gdyż towarzysza miłego najlepsze są rady.
Jeśli zaś jego rozwagę wyrocznia boska zamąca
albo przez matkę czcigodną Dzeus wieść mu jakąś objawił,
wtedy niech ciebie wyprawi, a z tobą razem niech idzie
lud Myrmidonów. Ty wówczas staniesz się światłem Danajów.
Niechże ci także pozwoli do bitwy wziąć swoją zbroję
piękną, a może za niego cię wezmą i stłumią Trojanie
zapał wojenny, odetchną wtedy synowie Achajów
walką znużeni, choć krótki jest wypoczynek wśród bitwy.
?atwo wam nieutrudzonym będzie odepchnąć do miasta
- 142 -
wojsko zmęczone od naszych namiotów i od okrętów".
Tak rzekł i tymi słowami Patrokla duszę poruszył.
Szybko więc do Ajakidy Achilla pośpieszył okrętów.
Ale gdy prędko przechodził obok okrętu Odysa
bogom równego, gdzie obrad plac się rozciągał i sądów
oraz dla bogów ofiarne były wzniesione ołtarze,
właśnie tam Eurypylos go spotkał, syn Euajmona,
rodu boskiego. Był ranny - trafiła go w biodro strzała.
Z pola więc bitwy uchodził, kulejąc, a pot strumieniami
spływał mu z pleców i z głowy, a ze straszliwej mu rany
czarna tryskała krew. Jednak świadomość zachował jasną.
Widząc go, Menojtijosa przesławny syn poruszony,
pełen współczucia do niego te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Przyszło do tego, nieszczęśni wodzowie i przewodnicy
dzielnych Danajów, że z dala od swojej ziemi ojczystej
sycić będziecie trojańskie psy ścigłe białą tłustością.
Powiedz mi, Eurypylu przez boga wyhodowany:
czy wytrzymają Achaje przewagę strasznego Hektora,
czy pozbawieni sił muszą paść jego zmożeni włócznią".
Na to mu tak w odpowiedzi rzekł ranny Eurypylos:
"Nie uratuje, Patroklu przez boga zrodzony, Achajów
nic, lecz przy czarnych okrętach niedługo wszyscy polegną.
Wszakże walczący dotychczas, ze wszystkich najodważniejsi,
leżą na naszych okrętach ranni od strzał i od włóczni
Trojan rękami rzuconych, a siła tych wciąż narasta.
Ocal mnie teraz, Patroklu, i wieź do naszych okrętów,
strzałę wyjm z biodra i ciemną krew, która sączy się z rany,
obmyj mi wodą zagrzaną i lek łagodny złóż na niej.
Czyń, postępując tak wiernie, jak cię nauczył Achilles,
tego zaś Chejron wyszkolił, najsprawiedliwszy z Centaurów.
Gdyż Podalejrios, a także Machaon, obaj lekarze,
jeden - jak sądzę - w namiocie leży raniony, lekarza
teraz bez skazy sam pilnie potrzebujący, a drugi,
wiodąc Aresa bój, jeszcze wśród Trojan jest na równinie".
Na to mu Menojtijosa przesławny syn odpowiedział:
"Gdzie nas to wszystko zawiedzie? Co robić, Eurypylu
dzielny? Gdyż ja do Achilla iść muszę przekazać mu słowa,
które mi zlecił sędziwy Nestor, obrona Achajów.
Ale cię tu nie zostawię samego w twoim strapieniu".
Tak powiedział i objął ramieniem pasterza narodów,
i do namiotu prowadził. Woźnica mu skórę wołową
zaraz rozesłał, Patroklos położył rannego i z biodra
nożem wyłuskał grot strzały, a potem obmył z krwi czarnej
wodą zagrzaną i gorzki korzeń do rany przyłożył,
który starł w ręku, cierpienia uśmierzający. I bóle
wszystkie ukoił. Wnet rana zaschła i krew iść przestała.
Pie
śń
XII
Tak więc w namiocie waleczny Menojtijosa syn leczył
Eurypyla rannego. Tymczasem tamci walczyli
- 143 -
tłumem ogromnym - Argiwi oraz Trojanie. Lecz dłużej
rów nie miał bronić Danajów ani ten mur, który wznieśli
obok okrętów szeroko i rowem w krąg otoczyli,
lecz hekatomby chwalebnej bogom w ofierze nie dali,
aby im lotne okręty i liczne łupy wojenne
wewnątrz obozu chronili. Wbrew woli bóstw nieśmiertelnych
Wznieśli ten mur, więc niedługi czas był mu przez nich sądzony.
Póki był Hektor wśród żywych i w gniewie swym trwał Achilles,
póki gród sławny Pryjama mocarza nie zwalił się w gruzy,
póty Achajów potężny mur pozostawał nietknięty.
Ale gdy z Trojan wśród bojów najwaleczniejsi polegli
i wśród Argiwów zginęli jedni, a drudzy zostali,
kiedy zburzono Pryjama gród w roku dziesiątym wojny
i okrętami wrócili Argiwi do miłej ojczyzny,
wtedy Posejdon z Apollem pospołu postanowili
zniszczyć obronny mur, napór rzek przeciw niemu kierując,
wszystkich tych, które ku morzu ze szczytów Idy uchodzą.
Więc Heptaporos rzucili, Rezos, Karezos i Rodios,
Grenikos oraz Ajsepos, a także boski Skamander,
nurt Simoejsu, gdzie wiele tarcz oraz hełmów wojennych
w piach się zwaliło nadrzeczny razem z plemieniem półbogów.
Wszystkie te rzeki od ujścia odwrócił Fojbos Apollon,
niszcząc mur prądem powodzi przez dziewięć dni. A Dzeus zesłał
deszcz nieprzerwany, by strącić do morza mur jak najprędzej.
Sam wstrząsający lądami bóg, trójząb trzymając w rękach,
dzieło zniszczenia wiódł. Falą zmył wszystkie zręby do szczętu
z kłód i z kamieni, te, które z mozołem wznieśli Achaje.
Tak Hellespontu o fali gwałtownej brzegi wyrównał,
potem ogromne wybrzeże z powrotem okrył piachami,
kiedy zniweczył mur. Wreszcie znów wszystkie rzeki skierował
w dawne łożyska, gdzie przedtem toczyły swe piękne wody.
Tak zamierzali postąpić Posejdon oraz Apollon
kiedyś w przyszłości. Lecz teraz w krąg mocnych murów tam wrzała
bitwa i zgiełk, a na basztach się chwiały belki drewniane
w ciosach ataku. Argiwi, Dzeusa biczyskiem smagani,
trwali zepchnięci przemocą przy wydrążonych okrętach,
drżąc przed Hektorem, dowódcą potężnym, co popłoch wzniecał.
Hektor jak przedtem brał udział w bitwie, do burzy podobny.
I tak jak pośród psów ścigłych na łowach i krzepkich myśliwych
lew lub odyniec góruje, groźnie błyskając ślepiami,
łowcy zaś przed nim w czworobok najszczelniej uformowani
twarzą w twarz stają gromadnie, przeciwko niemu miotając
groty z rąk, lecz osaczony lew w swoim sercu wspaniałym
lęku ni trwogi nie czuje, zanim zabije go męstwo,
często obraca się, aby przełamać ludzkie szeregi,
a gdy naciera, cofają się przed nim ludzkie szeregi -
tak się Hektor przedzierał przez tłum i swych towarzyszy
do przesadzania zachęcał rowu. Lecz tego nie śmiały
konie, choć tak bystronogie, wykonać i z rżeniem na brzegu
stromym wstrzymały się w pędzie, bo rów je strwożył szeroki.
- 144 -
Ani go mogły przesadzić skokiem, ni zmierzyć kopytem
łatwo, ponieważ ogromnie spadziste były tam brzegi
z obu stron, jeszcze ponadto ponabijane gęstymi
ostrokołami. Te pale wbili synowie Achajów
gęsto, a były wysokie. Miały dać wojsku osłonę.
Koń zaprzężony do wozu zwrotnego tam by nie zdołał
przejść. Tylko piesi płonęli zapałem, by to uczynić.
Wtem Polydamas powiedział, zbliżywszy się do Hektora:
"Boski Hektorze, wodzowie trojańscy i sprzymierzeńcy!
Byłoby brakiem rozwagi przez rów ten bystre gnać konie.
Bardzo jest trudny do przejścia, ponieważ na brzegu pale
ostre tam stoją, a zaraz za nimi jest mur Achajów.
Ani przejechać nie można by tędy w dół, ani walczyć
w konnych zaprzęgach. Jest ciasno - sądzę, że strat będzie zbyt wiele.
Jeśli ich bowiem zupełnie zniszczyć zamierza złowrogi
Dzeus, ciskający grom z góry, a chce nieść pomoc Trojanom -
więcej niczego nie pragnę i niech to zaraz się spełni!
Niechże tu zginą w niesławie z dala od Argos Achaje.
Jeśli odwrócą się jednak i ścigających odeprą
od swych okrętów, i zepchną nas wszystkich w ten rów głęboki,
sądzę, że wymknąć się wtedy nawet nasz poseł nie zdoła
z wieścią do miasta o klęsce zadanej nam przez Achajów.
Dalej więc! Tego, co mówię, niech wszyscy zechcą usłuchać!
Niechajże nasi woźnice trzymają konie nad rowem,
my zaś, jak oddział piechoty, odziani w pełny rynsztunek
razem ruszymy za dzielnym Hektorem. Wtedy Achaje
nie powstrzymają nas, jeśli wisi nad nimi zagłada".
Tak Polydamas rzekł. Hektor krzepiących słów rad wysłuchał
i z wojennego wnet wozu w zbroi zeskoczył na ziemię.
Nie pozostali też inni przy swoich koniach Trojanie,
lecz na boskiego Hektora patrząc, z nich wszyscy skoczyli.
Przy czym rozkazał, odchodząc, każdy swojemu woźnicy,
aby w największym porządku trzymali konie nad rowem.
Sami zaś w pięciu oddziałach za swymi poszli wodzami.
Poprowadzili ich Hektor i Polydamas bez skazy,
najwaleczniejszych, najbardziej licznych, pragnieniem płonących,
aby mur zburzyć i walczyć przy wydrążonych okrętach.
Trzeci z kolei Kebriones szedł, bo przy wozie zostawił
Hektor na miejsce Kebriona mniej walecznego wojaka.
Oddział następny wiódł Parys, Agenor i Alkatoos,
trzecim dowodził Helenos i bogom równy Deifobos,
obaj synowie Pryjama, wraz z nimi Azjos bohater,
Azjos, Hyrtaka potomek, którego niosły z Arisby
wielkie ogniste rumaki znad nurtów selleejsowych.
Czwartym oddziałem dowodził syn Anchizesa, Eneasz,
z nim sprawowali dowództwo dwaj Antenora synowie
w sztuce wojennej ćwiczeni, Akamas i Archelochos;
Sprzymierzeńcami sławnymi z odwagi Sarpedon dowodził,
Glaukos przy jego stał boku i dzielny Asteropajos;
ci wydawali się jemu ze wszystkich najwaleczniejsi,
- 145 -
między innymi, prócz niego, on bowiem wszystkich przewyższał.
Kiedy więc tarcze skórzane złączyli jedni z drugimi,
wnet na Danajów zażarcie natarli w nadziei, że tamci
nie wytrzymają natarcia, lecz padną przy czarnych okrętach.
A więc Trojanie i sławą rozgłośni ich sprzymierzeńcy
wszyscy ulegli namowie Polydamasa bez skazy,
prócz Hyrtakidy Azjosa, dowódcy wojska, co nie chciał
wozu i koni zostawić z dzierżącym lejce woźnicą,
ale na wozie mknął ostrym pędem ku lotnym okrętom.
Głupiec! Nie zdołał już wtedy Ker zło niosących uniknąć,
koniom i swemu wozowi ufając, i że od okrętów
znów do Ilionu powróci, gdzie wieją wiatry rzeźwiące.
Przedtem już bowiem złowieszcza go Mojra objęciem okryła.
Utkwić w nim miał Idomena grot, syna Deukaliona.
Azjos ku lewej mknął ścianie okrętów, gdzie właśnie Achaje
z końmi, z wozami wracali po bitwie z szerokiej równiny,
w tamtą więc stronę skierował konie i wóz. Nawet w baszcie
wrót nie napotkał zamkniętych, nie znalazł długiej zawory.
Wojsko trzymało je oścież otwarte dla tych towarzyszy,
którzy z potyczki uchodząc, ocalą się przy okrętach.
Butnie więc konie skierował tam. A tuż za nim pomknęli
z ostrym okrzykiem i inni, ufając, że już Achaje
nie wytrzymają natarcia, lecz padną przy czarnych okrętach.
Głupcy! Przy baszcie spotkali dwóch wojowników walecznych,
synów o duszach wyniosłych Lapitów, co włócznią władali
świetnie. To był Polypojtes, Pejritoosa syn dzielny,
oraz Leonteus, do mężów zabójcy, Aresa, podobny.
Przed rozwartymi wrotami baszty wyniosłej obydwaj
stali. Jak dęby rosnące wśród gór o koronach podniebnych,
zdolne przez wszystkie dni wichrom opierać się i ulewom,
w ziemię korzeni ogromem w dal sięgających wrośnięte -
tak ci obydwaj, ufając swych ramion sile potężnej,
oczekiwali bez lęku natarcia wielkiego Azjosa.
Reszta zaś prosto na mury, by je wziąć szturmem, ruszyła,
z krzykiem ogromnym wysoko podnosząc tarcze skórzane,
w krąg Ijamena i władcy Azjosa, i Orestesa,
Ojnomaosa, Toona i Adamasa Azjady.
Obaj wodzowie o pięknych nagolenicach Achajów
zapał budzili, by wewnątrz obozu bronić okrętów.
Lecz gdy spostrzegli, że szturmem wprost na mur idą Trojanie
mężni, a krzyk przerażenia rozlega się pośród Danajów,
obaj wybiegli przed bramę na zewnątrz, aby tu walczyć.
Byli podobni do dzików dwóch, które w górach skalistych
natkną się wprost na myśliwych i sforę ich hałaśliwą,
więc nacierają z ukosa, pustosząc las dookoła
i z korzeniami zarośla waląc, aż kłów się rozlega
szczęk do tej chwili, gdy padnie cios i wyzwoli z nich dusze -
tak i na piersiach obrońców spiż lśniący szczękiem rozbrzmiewał
ciosów, co na nie padały. Potężnie obaj walczyli,
w odsiecz ufając załogi na murach i własne swe siły,
- 146 -
a oblegani głazami ze szczytu baszt wciąż miotali
w życia swojego obronie, namiotów swych i okrętów
lotnych w żegludze. Jak zamieć śnieżystych płatków opada,
kiedy wiatr niesie je, kłębiąc zimowe, ponure chmury,
i karmicielkę wszechżycia, ziemię, obłokiem okrywa
gęstej śnieżycy - tak gęsto pociski z rąk wypadały
Trojan i mężnych Achajów. A hełmy głucho dudniły
wraz z wypukłymi tarczami pod uderzeniem kamieni.
Wtedy jął biadać, po udach potężnie dłońmi uderzył
Azjos Hyrtaka potomek i te nieszczęsne rzekł słowa:
"Dzeusie, nasz ojcze, tyś także do czysta rozmiłowany
w kłamstwie. Bo już nie sądziłem, że bohaterscy Achaje
oprzeć się mogą dziś naszej odwadze i mężnym ramionom.
Oni tymczasem jak osy ruchliwe albo jak pszczoły,
które budują swe domy przy stromej w górach drożynie,
nie opuszczając mieszkalnej szczeliny, lecz zaczepione
przez napastników gromadą stają w obronie swych dzieci -
tak i obrońcy, choć jest ich dwóch tylko, nie myślą od bramy
cofnąć się wpierw, zanim zaczną zabijać lub sami polegną".
Tak powiedział. Lecz Dzeusa nie zdołał słowem nakłonić,
bóg postanowił już w duszy obdarzyć sławą Hektora.
Inni tymczasem Trojanie przy innych basztach walczyli.
A mi trudno to wszystko - nie jestem bogiem - wyrazić.
W krąg wybuchały przy murach kamiennych na całej przestrzeni
ognie pożarów. Argiwi, chociaż w popłochu, musieli
bronić okrętów. Bogowie także się w sercach trapili,
wszyscy ci, którzy pomagać pragnęli w walce Danajom.
Obaj Lapici tymczasem zażartą walkę toczyli.
Właśnie syn Pejritoosa, Polypojt w bitwach waleczny,
w Damasosową przyłbicę spiżową wbił grot swojej włóczni.
Ciosu spiż hełmu nie zdołał powstrzymać. Na wskroś się przedarło
ostrze spiżowe przez czaszkę, aż mózg na zewnątrz wytrysnął,
plamiąc rynsztunek. W ten sposób pokonał zapalczywego.
Potem zdarł zbroje, zabiwszy Pylona i Ormenosa.
Szczep Aresowy natomiast, Leonteus, Hippomachosa
włócznią wpół ciała ugodził. Ten Antimacha był synem.
Potem miecz ostry wyszarpnął z pochwy i ruszył na wroga,
tłum roztrącając. Pierwszego Antifatesa położył
sztychem znienacka. Ten runął od razu na wznak w kurzawę.
Później walecznych Menona, Oresta i Ijamena
na karmicielkę wszechżycia, ziemię, kolejno powalił.
Gdy ci zdzierali z zabitych pancerze połyskujące,
wiódł Polydamas i Hektor wojaków. Szli w ślad za nimi.
A najliczniejsi to byli i najdzielniejsi, płonący
żądzą, by wyłom uczynić w murze i spalić okręty.
Lecz namyślali się jeszcze, stanąwszy nad rowem, co czynić.
Ptak im się bowiem ukazał, gdy wkroczyć tam zamierzali:
orzeł podniebny po lewej stronie od wojska lecący,
który wielkiego niósł w szponach węża o cielsku szkarłatnym.
Żywy był jeszcze i w skrętach drgający nie przestał się bronić,
- 147 -
ale do tyłu wygięty pierś orła kąsał z wściekłością
blisko przy szyi. Ze szponów ptak go wypuścił na ziemię,
sam zaś z lamentem uleciał podchmurnym wiatrem niesiony,
w bólu nieznośnym. Wąż z góry w sam środek ciżby się zwalił.
Wszyscy Trojanie zadrżeli, widząc, jak wąż barwnołuski
leży wśród wojska - znak Dzeusa egidodzierżcy widomy.
Wtem Polydamas powiedział, zbliżywszy się do Hektora:
"Wprawdzie, Hektorze, przyganiasz mi zawsze podczas narady,
chociaż przemawiam z rozwagą. Inaczej mi nie przystoi.
Z ludu prostego pochodzę. I czy to w radzie, czy w bitwie,
wiem, że mam tylko do twojej przyczyniać się wciąż potęgi.
Jednak i teraz wypowiem, co mi najlepsze się zdaje:
walczyć nie idźmy przeciwko Danajom przy ich okrętach,
spełni się bowiem, jak sądzę, wróżba, jeżeli w istocie
nad Trojanami się zjawił ptak wieszczy, gdy w rów zejść mieli,
orzeł podniebny po lewej stronie od wojska lecący,
który wielkiego niósł w szponach węża o cielsku szkarłatnym.
Żywy był jeszcze, lecz ptak go nie odniósł do gniazda miłego,
ale upuścił i nie dał na żer zgłodniałym pisklętom.
Także i my, jeśli wyłom zrobimy w basztach i murach
szturmem potężnym, jeżeli cofną się nawet Achaje,
nie powrócimy w porządku tym samym i tymi drogami.
Wielu poległych tam Trojan zostanie, których Achaje
spiżem powalą, do walki stając w obronie okrętów.
Tak by tłumaczył znak boski wróżbita, który w swej duszy
wieszcze wyroki pojmuje i naród umie nakłonić".
Spojrzał złym okiem nań Hektor o hełmie wiejącym kitami,
mówiąc: "Nie jestem rad temu, co rzekłeś, Polydamasie.
Mógłbyś się zdobyć na inną i jakąś lepszą przemowę.
Jeśli zaś to z przekonania, coś mówił nam, powiedziałeś,
widać z rozumu cię obrać musieli sami bogowie.
Wzywasz mnie do zapomnienia o radach Dzeusa grzmiącego
w niebie gromami. A przyrzekł mi sam i potwierdził skinieniem.
Ty zaś namawiasz, bym ptaków o skrzydłach na wietrze rozpiętych
słuchał, a ja lekceważę je i nie troszczę się o nie -
czyby leciały na prawo ku słońcu i Eos promiennej,
czy też na lewo w kierunku pełnego mroków zachodu.
My posłuchajmy jedynie Dzeusowej rady. On wielki,
wszelkim istotom panuje: śmiertelnym i nieśmiertelnym.
Jedna jest wróżba najlepsza - bronić wolności ojczyzny!
Czemuż ty lękasz się wojny i bitwy na śmierć i życie?
Jeśliby nawet z nas wszyscy wkrótce pokotem polegli
obok okrętów Argiwów, ty wyjdziesz z pogromu nietknięty,
serce twe bowiem zapałem ani odwagą nie płonie.
Jeślibyś jednak spotkania teraz unikał lub innych
starał się swymi słowami dzisiaj odwodzić od bitwy,
wiedz, że mój grot cię dosięgnie i miłej duszy pozbawi".
Tak powiedział i powiódł wszystkich do walki. Ruszyli
z krzykiem ogromnym. A wtedy Dzeus, co się cieszy gromami,
z Idy wysokich wierzchołków wichurę przywiał straszliwą,
- 148 -
która okryła kurzawą lotne okręty. Achajom
odjął myśl dobrą, Hektora i Trojan sławą obdarzył.
W Dzeusa ufając wróżebny znak i we własne siły,
usiłowali Trojanie zburzyć mur wielki Achajów.
Z baszt umocnienia zrywali, kruszyli blanki obronne,
w lot rozrywali drągami sterczące w krąg palisady
wbite do ziemi głęboko, aby dać basztom obronę.
Te palisady łamali z wiarą, że mury Achajów
zburzą tak samo. Lecz jeszcze z nich nie schodzili Danaje.
Swymi tarczami ze skóry wzdłuż blanki obwarowali,
wroga, co naprzód parł, z murów celnymi rażąc ciosami.
Dwaj Ajasowie na basztach obrońcom rozkazywali,
bacząc na wszystko i zapał rozpłomieniając w Achajach -
w jednych przez słowo łaskawe, w drugich naganą surową,
jeśli ujrzeli, że któryś z obrońców unika bitwy.
"Drodzy Argiwi - mówili - niechże najpierwszy z walecznych
i ten odwagą pośledni, a nawet z mężnych ostatni -
nie wszyscy równi są męstwem, lecz trudu dla wszystkich wystarczy,
sami to wiecie - więc niechże nikt z was nie patrzy za siebie
w stronę okrętów, gdy butne okrzyki Trojan usłyszy,
ale przed siebie ruszajcie! Niech jeden pomaga drugiemu!
Może nam Dzeus olimpijski błyskawicowy dozwoli
atak odeprzeć i wrogów aż do ich miasta przegonić".
Tak przemawiali obydwaj, wzbudzając zapał w Achajach.
I tak jak płatki śnieżyste spadają gęstą zawieją,
kiedy w dzień zimy surowej Dzeus przerozumny rozkaże
szaleć zamieci i ludziom posyła strzały srebrzyste,
wichry uciszy i sypie śniegiem bez przerwy, skrywając
gór niedostępne wierzchołki i ostre cyple wybrzeży,
kwietne pastwiska i pola pracą rąk ludzkich uprawne,
morza siwego zatoki i lądu brzegi piaszczyste,
fala go tylko pochłania rozkołysana, a wszystko
poza falami Dzeus śniegiem miotanym z góry pokrywa -
tak nieprzerwanie z obydwóch stron ciężkie głazy leciały,
jedne na Trojan, a drugie od Trojan w stronę Achajów
celnie miotane. Huk głazów nad całym wznosił się murem.
Lecz nie zdołaliby jeszcze Trojanie i Hektor przesławny
w murze wyłamać wrót ani skruszyć potężnej zawory,
jeśliby Dzeus przerozumny syna swojego nie wysłał,
jak lwa na woły o rogach wygiętych, przeciwko Argiwom.
Zaraz się tarczą okrągłą Sarpedon z przodu osłonił,
piękną, ze spiżu wykutą. Starannie płatnerz ją zrobił:
wewnątrz dał skóry wołowe liczne i przeplótł prętami
szczerozłotymi, co otok tarczy dokoła wzmacniały.
Tarczę tę dźwigał Sarpedon i dwiema włóczniami potrząsał,
sadząc jak lew pochodzący z gór i od dawna złakniony
żeru mięsnego. Do walki zuchwała dusza go skłania,
chciałby spróbować baranów, wpaść do zamkniętej zagrody,
chociaż wie dobrze, że spotka tam czuwających pasterzy
z zajadłą sforą, z włóczniami, strzegących bacznie owczarni;
- 149 -
nie ma zamiaru bez próby odstąpić zza ogrodzenia,
zanim łup chwyci lub padnie pod szybkim ciosem człowieka -
tak przynaglany był w duszy Sarpedon bogom podobny,
aby uderzyć na mury i blanki skruszyć obronne.
Zaraz do Glauka przemówił, do syna Hippolochosa:
"Czemuż to, Glauku, nas obu zazwyczaj z czcią obdarzają
miejscem zaszczytnym na uczcie, mięsiwem, pełnym pucharem
w Lykii i wszyscy tak patrzą, jakbyśmy byli bogami?
Czemu nad Ksantu wybrzeżem władamy wielką dziedziną,
piękną, rodzącą latorośl winną i kłosy pszenicy?
Czy nie należy nam teraz być pośród Lyków pierwszymi,
stanąć do walki gorącej i ruszyć przeciw wrogowi?
Niechże się o nas tak któryś ze zbrojnych Lyków wypowie:
Nie są bez sławy ci, którzy Lykią i nami władają,
nasi królowie, co tłuste jedzą barany i piją
wina wyborne i słodkie jak miód. Ale mocą szlachetną
także przodują, bo przecież są w walce z Lyków najpierwsi?.
Gdybyśmy, mój przyjacielu, z tej wojny wyszli nietknięci,
mogąc radować się życiem, nie znając starości i śmierci,
pewno sam wtedy bym nie szedł w pierwszych szeregach do bitwy,
anibym ciebie do walki skłaniał dla mężów zaszczytnej.
Ale gdy zewsząd czyhają Kery zagłady i śmierci
liczne - że ani ich minąć, ni uciec od nich śmiertelnym -
idźmy po sławę dla innych! Inni okryją nas sławą!".
Tak powiedział. I Glaukos nie cofnął się, ale posłuchał.
Poszli więc, Lyków ze sobą lud wiodąc liczbą ogromny.
Widząc ich, strwożył się bardzo Menesteus, syn Peteosa,
gdyż wprost na jego szli basztę, niosąc obrońcom zagładę.
Spojrzał na mury Achajów, pragnąc któregoś zobaczyć
z wodzów, co mógłby od klęski uchronić swych towarzyszy.
Spostrzegł obydwóch Ajasów wciąż walki nienasyconych.
Stali tam obaj, a Teukros z namiotu właśnie wychodził
obok. Lecz jego wezwanie dosięgnąć tamtych nie mogło,
taka tam wrzawa huczała niosąca się pod niebiosa:
ciosy dudniły na tarczach, na hełmach z końskimi kitami
i łomotały o wszystkie zamknięte bramy - stojący
zewnątrz pragnęli w nich wyłom uczynić i wtargnąć do środka.
Więc do Ajasa Menesteus herolda śle, Tootesa:
"Idź, Tootesie, natychmiast i, boski, Ajasa przywołaj
albo obydwu Ajasów. To będzie z wszystkiego najlepsze!
Prędko tu bowiem nastąpić już może straszliwa zagłada.
Lyków wodzowie prowadzą wojsko do szturmu, a zawsze
wiodą gwałtowne natarcie podezas rozprawy mocarnej.
Jeśli zaś także i u nich trud krwawy szaleje i bitwa,
niechże sam Ajas choć przyjdzie, waleczny syn Telamona,
razem z Teukrosem, co mistrzem jest niezawodnym w łucznictwie".
Tak powiedział, a herold wezwania jego usłuchał.
Ruszył z pośpiechem przy murach do spiżozbrojnych Achajów,
blisko przy obu Ajasach przystanął i tak powiedział:
"O Ajasowie, dowódcy spiżem okrytych Argiwów!
- 150 -
Syn Peteosa was wzywa miły, dostojnie wyrosły,
prosząc o przyjście i udział, choć mały, w naszym mozole.
Pójdźcie obydwaj, z wszystkiego to przecież będzie najlepsze.
Prędko tam bowiem nastąpić może straszliwa zagłada.
Lyków wodzowie prowadzą wojsko do szturmu, a zawsze
wiodą gwałtowne natarcie podczas rozprawy mocarnej.
Jeśli zaś także i u nich trud krwawy szaleje i bitwa,
niechże sam Ajas choć przyjdzie, waleczny syn Telamona,
razem z Teukrosem, co mistrzem jest niezawodnym w łucznictwie".
Tak powiedział. Usłuchał go Ajas Telamonida
i wnet do syna Ojleja te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Zostań, Ajasie, na miejscu z Lykomedesem potężnym
i zagrzewajcie do walki obydwaj mężnych Achajów,
ja zaś pośpieszę do tamtych i wezmę udział w ich bitwie.
Potem powrócę tu do was, gdy już walczących wspomogę".
To powiedziawszy, opuścił ich Ajas Telamonida
razem z Teukrosem. Ten bratem mu był, mieli ojca jednego.
Z nimi szedł Pandion, co dźwigał Teukrosowy łuk zgięty.
Kiedy do bram Menesteusa o duszy wyniosłej dotarli,
idąc przy murze od wewnątrz - dotarli do pognębionych.
Wróg już na blanki się wdzierał do czarnej burzy podobny.
Byli tam Lyków wodzowie i tego ludu mocarze.
W bitwie stanęli wprost siebie naprzeciw. Huczała w krąg wrzawa.
Ajas więc Telamonida był pierwszym, który ugodził
wroga. To był Sarpedona towarzysz o duszy wyniosłej,
dzielny Epikles. Powalił go ciosem głazu, co leżał
wewnątrz, pod murem, ogromny, wysoko tuż pod blankami.
Oburącz wznieść by go nie mógł mąż w pełni sił i młodości
z dzisiaj żyjących śmiertelnych. Ten go wysoko podźwignął,
rzucił i zmiażdżył hełm zdobny w cztery grzebienie, i całą
czaszkę wraz z głową zdruzgotał. Tamten jak nurek z wysokiej
baszty w dół runął i dusza wnet uleciała mu z kości.
Teukros zaś Glauka, co synem był Hippolocha, ugodził
strzałą, gdy tamten obnażył ramię i wdzierał się w górę,
mur zdobywając wysoki. Do przerwy zmusił go w bitwie.
Glaukos zeskoczył nieznacznie z muru, by któryś z Achajów,
widząc rannego, nie szydził zeń chełpliwymi słowami.
Kiedy Sarpedon zobaczył Glaukosa, co z bitwy odchodził,
zmartwił się bardzo, lecz mimo zmartwienia o walce pamiętał,
więc Alkmaona, co synem był Testorowym, swą włócznią
pchnął i wyszarpnął grot. Tamten uległy pędowi tej włóczni
runął na twarz. Dookoła spiż lśniącej zbroi zadźwięczał.
Wtedy Sarpedon szczyt blanków ujął mocnymi rękami,
szarpnął potężnie i w całej długości zwalił, od góry
mur wyłamując. W ten sposób przejście dla wielu otworzył.
Ajas i Teukros natarli na niego i Teukros strzałą
trafił go w rzemień błyszczący na piersi. Ten zwisał od tarczy
osłaniającej w krąg ciało. Ale Dzeus Kery śmiertelne
cofnął od syna swojego, by przy okrętach nie zginął.
Wtedy przyskoczył doń Ajas i pchnął go włócznią, lecz tarczy
- 151 -
przebić nie zdołał, grot ostry, natarcie tylko powstrzymał.
Nieco Sarpedon od blanków odstąpił, ale nie odszedł,
w sercu spodziewał się bowiem, że zyska sławę ogromną.
A więc do Lyków się zwrócił podobnych bogom i krzyknął:
"Czemu, Lykowie, tak osłabł pośród was zapał bitewny?
Przecież za trudne to dla mnie, choć jestem siłą potężny,
abym sam, burząc te mury, szlak do okrętów otwierał.
Pójdźcie wraz ze mną, gromada lepszego dzieła dokona!".
Tak powiedział. A wojsko naganą wodza strwożone,
otaczając w krąg władcę i wodza, mocniej natarło.
Z drugiej strony Argiwi swoje falangi wzmocnili
wewnątrz za murem. Stanęło przed nimi dzieło ogromne.
Ani potężni Lykowie nie mogli w murze Danajów
zrobić wyłomu i szlaku do ich okrętów otworzyć,
ani Danaje włóczniami zbrojnie odeprzeć nie mogli
Lyków od muru, gdy przedtem ich wojska się przybliżyły.
Tak jak na polu dwóch mężów po obu stronach spór wiedzie,
każdy z nich miarę ma w ręku na wspólnej pola granicy,
stojąc na skrawku niewielkim, spór wiodą o część jednakową -
tak rozdzielały walczących blanki. A z góry mierzyli
w tarcze słoniące w krąg piersi: w te ciężkie ze skór wołowych,
pięknie, okrągło sklepione, i w lekkie, w bitwie zręczniejsze.
Wielu odniosło tam rany od spiżu bezlitosnego,
jeśli z walczących obrócił się któryś i plecy obnażył
w starciu bitewnym, i włócznia niejedną tarczę rozdarła.
Całe tam baszty i blanki z obydwóch stron opłynęły
krwią przez Achajów i Trojan podczas spotkania przelaną.
Lecz do ucieczki nie mogli Trojanie zmusić Achajów.
I tak jak prządka uczciwa uważnie trzyma swą wagę,
a odważniki i wełnę z dwóch stron podciąga do góry,
aby je zrównać i nędzną zapłatę zyskać dla dzieci -
tak równoważył się wynik bitwy pomiędzy wrogami,
póki Dzeus sławą zwycięstwa nie zechciał uczcić Hektora,
syna Pryjama, co pierwszy wdarł się na mury Achajów.
Głosem donośnym zakrzyknął, wzywając Trojan do walki:
"Ruszcie się, jeźdźcy wyborni, Trojanie, by wyłom uczynić
w murze Argiwów i ogień gwałtowny wnieść do okrętów!".
Tak powiedział, wzniecając w nich zapał i wszystkich nakłonił.
Zaraz na mur uderzyli gromadnie, a potem się wspięli
w górę na blanków zwieńczenia z ostrymi włóczni grotami.
Hektor pochwycił i dźwignął leżący głaz tuż pod bramą
blisko. Okrągły był kamień od spodu i gładki, lecz z góry
ostry. Najtężsi by nawet dwaj wśród gromady mężowie
dźwignąć by go nie zdołali i na wóz wtoczyć wojenny
z dzisiaj żyjących śmiertelnych. Lecz Hektor łatwo nim wstrząsał.
Lżejszym go bowiem syn zrobił Kronosa, co tajne knuł plany.
I tak jak pasterz, co niesie z łatwością runo baranie,
jedną chwytając je ręką, bo ciężar mało go trudzi -
tak Hektor głaz ten pochwycił i aż pod wrota unosił
wielkie, wysokie, podwójne. Od wnętrza je dwie zawory
- 152 -
z dwóch stron zsuwane i jednym kołem przebite wzmacniały.
Hektor do wrót podszedł blisko, stanął w rozkroku i cisnął
kamień w sam środek z rozmachem, by cios na sile nie tracił.
Skruszył wrót obie połowy i kamień runął do wnętrza
ciężki. Jęknęła rozgłośnie brama i mocne zawory
nie wytrzymały. W krąg belki tu i tam inne prysnęły
pod uderzeniem kamienia. Skoczył tam Hektor przesławny
z twarzą jak noc ciemniejącą nagle i groźny promiennym
spiżem, co w krąg mu okrywał ciało, a w rękach potrząsał
dwiema włóczniami. I nikt by nie zdołał go wtedy powstrzymać
prócz nieśmiertelnych, gdy natarł na bramę. Płomienie miał w oczach.
Zwrócił się w pędzie do tłumu trojańskich wojsk i zakrzyknął,
aby przekroczyć mur. Wszyscy rozkazów tych usłuchali.
Zaraz więc mur przekroczyli, a inni wpadli przez samą
bramę kunsztownie zrobioną. Danaje pierzchnęli zaś w stronę
gładko ciosanych okrętów. Wybuchnął zgiełk nieskończony.
Pie
śń
XIII
Kiedy Dzeus w końcu Hektora i Trojan do lotnych okrętów
przywiódł, zostawił ich w miejscu na trudy wojenne i znoje
bez odpoczynku. Sam swoje oczy skierował świetliste
w stronę krainy walecznych Traków, co końmi władają
świetnie, na Myzów stających twarzą w twarz w bitwie, na Abiów
najszlachetniejszych i mlekiem żywiących się Hippemolgów.
W Troi kierunku nie patrzał oczyma promienistymi,
gdyż nie spodziewał się w duszy, by któryś mógł z nieśmiertelnych
przybyć na pomoc Trojanom albo wspomagać Danajów.
Lecz nie stróżował daremnie Bóg wstrząsający lądami,
co ze zdumieniem spoglądał na krwawe zmagania i bitwę,
siedząc na szczycie najwyższym i stromym Samos leśnego
w Tracji, bo stamtąd najlepiej mógł całą Idę oglądać.
Widział Pryjama potężny gród i Achajów okręty.
Po opuszczeniu fal morskich tam siadł, żałując Achajów
pokonywanych przez Trojan i gniewem płonął na Dzeusa.
Wreszcie ze szczytu górskiego w doliny ruszył i szybko
szedł ogromnymi krokami. Lasy olbrzymie i góry
drżały pod nieśmiertelnymi stopami, gdy kroczył Posejdon.
Zrobił trzy kroki olbrzymie, za czwartym cel swój osiągnął
w Ajgach. Tam piękne domostwo posiadał w zatoce głębokiej,
złote, kunsztownej budowy, wieczyście nienaruszone.
Wszedł tam i zaprzągł rumaki o mocnych spiżowych kopytach,
bystre, z grzywami złotymi, co opływały im szyje.
Szaty nałożył złociste i chwycił biczysko do ręki,
także ze złota, kunsztownej roboty, i skoczył na rydwan.
Pędził po fali, a wkoło pląsały morskie potwory
z wszystkich zakątków, bo zaraz władcę swojego poznały.
Morza rozwarły się przed nim z radością, a konie pędziły,
tak że spiżowa oś wozu od spodu nie zwilgotniała.
Skokiem uniosły go konie do lotnych okrętów Achajów.
W głębiach zatoki istnieje bardzo obszerna pieczara
- 153 -
między Tenedem a Imbros, w krąg której jeżą się skały.
Konie tam wstrzymał Posejdon, bóg, który wstrząsa lądami,
wyprzągł je z wozu i obrok zasypał im ambrozyjski,
nasycający, ich nogi spętał złotymi więzami,
których rozwiązać nie zdołałby nikt, ażeby czekały
władcy powrotu. Sam udał się wnet do obozu Achajów.
Wojska trojańskie podobne do burzy i do płomienia
za Pryjamidą Hektorem szły żądzą pędzone zwycięstwa,
z krzykiem straszliwym, ufając, że na okręty Achajów
wedrą się i że zabiją wśród bitwy najwaleczniejszych.
Ale Posejdon, co wstrząsa lądami i włada ziemią,
z morskiej wychodząc głębiny, w Argiwach zapał rozniecił.
Przybrał na siebie Kalchasa postać i głos niezmożony
i do Ajasów przemówił, którzy się rwali do bitwy:
"Naród Achajów możecie ocalić, dwaj Ajasowie,
jeśli w swej duszy odwagę będziecie mieli, nie trwogę,
gdyż ja nie lękam się wcale tych dłoni niedosiężonych
Trojan, co z wielkim zuchwalstwem w mury Achajów się wdarli,
ale wstrzymają ich w pięknych nagolenicach Achaje.
Boję się tylko jednego groźnego miejsca ogromnie,
gdzie do płomienia podobny szaleniec walką dowodzi,
Hektor, co sam się przechwala, że Dzeusa grzmiącego jest synem.
Oby któregoś z was obu jakiś bóg serce nakłonił,
by przeciwstawić moc swoją tamtemu i innych pobudzić,
wtedy, choć dziko szturmuje, zdołacie go od okrętów
cofnąć, chociażby sam Władca Olimpu w natarciu go wspierał".
Tak rzekł Bóg ziemią władnący i wstrząsający lądami,
dotknął ich obu swym berłem i wielką mocą napełnił,
ciałom użyczył zwinności i nogom, i rękom do ramion.
Sam zaś uleciał w postaci szybkoskrzydłego jastrzębia,
który się wzbija ze skały nawet dla kóz zbytnio stromej
i na równinę w pościgu za innym ptakiem uderza -
tak wzbił się w górę Posejdon, bóg wstrząsający lądami.
Pierwszy go poznał Ojleja syn, Ajas niedościgniony,
i do Ajasa, co synem był Telamona, powiedział:
"Chyba, Ajasie, nam jakiś bóg, który przybył z Olimpu,
wieszczka przybrawszy kształt, walczyć nakazał obok okrętów,
gdyż on Kalchasem być nie mógł z ptasiego lotu wróżącym.
?atwo poznałem to, patrząc na ruchy stóp i goleni,
gdy nas opuszczał. Nietrudno jest bowiem boga rozpoznać.
Więc mnie samemu z mej piersi miłej wyrywa się serce
żądzą zmierzenia się z wrogiem; i bić się pragnę, i walczyć.
Nogi, ręce i ramiona moje tęsknią do bitwy".
Na to mu tak w odpowiedzi rzekł Ajas, syn Telamona:
"Także ma dłoń niezmożona do rzutu celnego mej włóczni
tęskni i zapał goreje we mnie, a stopy pode mną
pragną już biec, aby zmierzyć się wreszcie, chociażby samotnie,
z synem Pryjama, Hektorem, co wciąż niesyty jest walki".
Takie to wzajem toczyli pomiędzy sobą rozmowy,
ciesząc się swoim zapałem, który w ich duszach rozniecił.
- 154 -
Wtedy poruszył Achajów Bóg wstrząsający lądami
wszystkich - przy lotnych okrętach wróciła do serc ich otucha,
ciała ich bowiem od zmagań i trudów bitewnych osłabły
i ogarnęła ich dusze zgryzota na widok Trojan,
którzy przez mury wysokie do ich okrętów się wdarli.
Patrząc na wroga spod chmurnych brwi, gorzkie łzy wylewali,
gdyż nie wierzyli, że ujdą złym losom. Ale Bóg, który
wstrząsa lądami, gdy wkroczył między falangi, moc wzniecił.
Najpierw pośpieszył do Leita, Toasa i Teukrosa,
potem do Peneleosa dzielnego i Deipyra,
wreszcie do mistrzów wojennych Meryjona i Antilocha;
tych zagrzewając, w te słowa odezwał się do nich skrzydlate:
"Hańba, młodzieńcy Argiwów, przecież ja na was liczyłem,
że ocalicie okręty nasze wśród krwawej rozprawy!
Lecz gdy unikać będziecie nieszczęsnej bitwy, to prędko
przyjdzie ten dzień, w którym ugną nas swą przemocą Trojanie.
Biada nam! Wielkie ja sprawy, zdumienie budzące, oglądam,
straszne, o których mniemałem, że się przenigdy nie spełnią.
Oto na nasze okręty szturmem runęli Trojanie,
którzy niedawno do łani trwożliwych byli podobni -
łatwej zdobyczy dla wilków, lampartów i dla szakali -
w trwodze błądzących, bezsilnych, niezdolnych do żadnej walki.
Tak i Trojanie wpierw męstwu i rękom dzielnych Achajów,
choćby na krótki czas, sprostać w oporze nam nie zdołali.
Teraz daleko od miasta przy wydrążonych okrętach
walczą, przez liche dowództwo nasze i wojsk opieszałość,
co rozgniewane na wodza nie chcą już walczyć i bronić
sprawnych w żegludze okrętów, dają się raczej zabijać.
Jednak chociażby istotnie ponosił winę Atryda,
heros szeroko władnący, dowódca wojsk, Agamemnon,
za to, że czci nie okazał szybkonogiemu Pelidzie,
nam się nie godzi ociągać, nieobecnymi być w bitwie.
Szybko naprawmy błąd. Serca szlachetne do tego są zdolne.
Pięknie to nie jest, że w walce stajecie się opieszali,
wy, najmężniejsi w obozie ze wszystkich. Ja sam bym nie pragnął
spotkać się z takim człowiekiem tchórzliwym na polu bitwy,
z lichym człowiekiem. Wam także za złe poczytuję to w sercu.
Tchórze! Niedługo sprawicie, że zło stanie się jeszcze gorsze,
waszą gnuśnością. Niech każdy z was w serca swojego głębi
wstyd i przyganę ma w myśli. Bo wielka nas czeka rozprawa.
Hektor o głosie donośnym już walczy przy waszych okrętach,
krzepki, gdyż bramy wyłamał i najmocniejsze zawory".
Bóg wstrząsający lądami tak rzekł i moc wzbudził w Achajach.
Obok obydwóch Ajasów w szyku stanęły falangi
mężne. Sam Ares w sprawności nie zdołałby im przyganić
ani Atena, co mężów skłania do walki. Stanęli
najwaleczniejsi przeciwko Trojanom i Hektorowi,
włócznie zwierając z włóczniami, wrastając tarczami w tarcze.
Tarcza związała się z tarczą, hełm z hełmem, człowiek z człowiekiem.
Hełmów grzebienie ozdobne z grzyw końskich lśniącymi kitami
- 155 -
rozechwianymi stykały się w ruchu - tak ciasno przy sobie
wszyscy stanęli i lasem splecionych włóczni wstrząsali
w rękach, i naprzód ruszyli pragnieniem walki pędzeni.
Również Trojanie natarli gromadą. Hektor prowadził,
atakujący gwałtownie jak głaz, co się toczy ze skały
z krańca strącony, gdy rzeka wezbrana zimy prądami
skałę u dołu podmyje, jej twarde łamiąc podłoże;
głaz spada z góry skokami, druzgocąc w pędzie po drodze
lasy, i mimo przeszkody toczy się, aż na szeroką
spadnie równinę i w pędzie gwałtownym znieruchomieje -
Hektor tak samo, choć przedtem przechwalał się, że do morza
przedrze się łatwo przez liczne namioty i przez okręty,
wrogów zwalczając, lecz kiedy trafił na zwarte falangi,
stanął w natarciu wstrzymany, bowiem synowie Achajów
obosiecznymi grotami włóczni i mieczów ciosami
atakujących odparli. Cofnął się Hektor strwożony,
ale w trojańskich szeregach głos jego zabrzmiał donośny:
"Drodzy Trojanie, Lykowie i Dardanidzi walczący
twarzą w twarz! Walczcie wytrwale. Achaje mnie nie zdołają
wstrzymać, chociażby jak baszty obronne sprawili swe szyki.
Mimo to sądzę, że pierzchną przed moją włócznią, jeżeli
wspiera mnie najdostojniejszy bóg, gromowładny mąż Hery".
Tak powiedział i w sercu każdego odwagę rozniecił.
Spośród nich z wielką pewnością wystąpił zaraz Pryjama
syn, Deifobos, trzymając przed sobą tarczę okrągłą.
Nogi ostrożnie unosił i szedł ukryty pod tarczą.
Wtedy go spostrzegł Meryjon i swoją włócznię świetlistą
cisnął, na włos nie chybiając, i trafił w tarczę z wołowej
skóry, lecz grot jej nie przebił, gdyż przedtem złamało się drzewce
włóczni wysmukłej przy samym okuciu. Wycofał się Deifobos,
tarczę z wołowych skór niosąc przed sobą, bo lękał się w duszy
włóczni dzielnego Meriona. Tymczasem Meryjon bohater
schronił się wśród towarzyszy z powodów dwóch zasmucony:
że nie osiągnął zwycięstwa i drzewce połamał swej włóczni.
Ruszył więc w stronę namiotów achajskich oraz okrętów,
aby wziąć włócznię ogromną inną. Te były w namiotach.
Reszta wojsk ciągle walczyła. Rozlegał się krzyk bezustanny.
Teukros, syn Telamona, Imbriosa pierwszy ugodził
włócznią, sławnego Mentora syna, co koni miał wiele.
Ten zamieszkiwał Pedajon, nim przyszli synowie Achajów.
Imbrios córkę Pryjama nieprawą, Medesikastę,
pojął za żonę, a kiedy przybyły okręty Danajów
wielowiosłowe, drążone, powrócił znów do Ilionu,
dzielnym Trojanom przodując. Mieszkał w domostwie Pryjama,
Pryjam go cenił jak syna. Imbriosa więc Telamonida
włócznią przy uchu ugodził i grot wyszarpnął. Jak pada
jesion na szczycie gór zewsząd widocznym, ścięty spiżowym
ostrzem ku ziemi gałęzie bujnie wyrosłe pochyla -
tak padł trafiony Imbrios. Dźwięknęła zbroja spiżowa.
Teukros doskoczył do niego, chcąc zedrzeć i wziąć jego zbroję,
- 156 -
ale przybliżył się Hektor ze swoją włócznią błyszczącą.
Spostrzegł go Teukros i umknął w ten sposób przed grotem spiżowym,
ale z wysiłkiem. Natomiast Amfimach, syn Kteatosa,
właśnie gdy wkraczał na pole bitwy, w pierś został trafiony.
Runął na ziemię z hałasem. Dźwięknęła w krąg jego zbroja.
Do Amfimacha o duszy wyniosłej w lot Hektor doskoczył,
aby mu zedrzeć hełm z głowy dokładnie przylegający.
Ale gdy tamten dobiegał, wnet Ajas swą włócznię błyszczącą
cisnął w Hektora, lecz ciała grot mu nie przeszył, gdyż cały
Hektor był spiżem okryty. Ale w wypukłość na tarczy
z taką pchnął siłą olbrzymią, że Hektor od obu poległych
cofnął się zaraz daleko, a tych pochwycili Achaje.
Więc Amfimacha unieśli Stichios i boski Menesteus,
obaj wodzowie ateńscy, pomiędzy wojsko Achajów,
zaś Ajasowie Imbriosa, spragnieni walki okrutnej.
Jako dwa lwy, które kozę spod ostrych zębów wydarły
psiarni i szybko unoszą ją poprzez leśną gęstwinę,
w górze nad ziemią głodnymi trzymając ją paszczękami -
tak poległego trzymając wysoko dwaj Ajasowie
w zbroje zakuci, rynsztunek zeń zdarli i głowę od szyi
mu delikatnej odrąbał syn Oileja, rozżarty
za Amfimacha śmierć. Potem jak piłkę cisnął ją w tłumy.
Wprost przed stopami Hektora upadła, pyłem zbrukana.
Wtedy zakipiał potężny gniew w sercu Posejdona,
który zobaczył, że poległ wnuk jego w bitwie okrutnej.
Ruszył w kierunku namiotów oraz okrętów Achajów,
zapał wzniecając w Danajach, a zgubę gotując dla Trojan.
Spotkał tam go Idomeneus swej włóczni rzutem wsławiony.
Od towarzysza powracał, który niedawno wśród bitwy
został zraniony. W kolano trafiło go ostrze spiżowe,
więc towarzysze go nieśli. Rannego opiece lekarzy
zlecił i szedł do namiotu. Nie myślał trudów wojennych
jeszcze zaniechać. Do niego rzekł Bóg, co wstrząsa lądami,
z głosu był do Andrajmona syna, Toasa, podobny,
który był władcą Pleuronu i Kalydonu górskiego,
ludom Etolów panując, a te go czciły jak boga:
"Idomeneusie, doradco kreteński, gdzie uleciały
groźby te, które miotali synowie Achajów na Trojan?".
Na to mu tak Idomeneus, kreteński wódz, odpowiedział:
"Żaden, Toasie, mąż w walce dziś nie zawinił, jak sądzę,
przecież na wojnie i sprawach wojennych wszyscy się znamy.
Nikt nie ulega z nas trwodze bezdusznej i nikt opieszale
od nieszczęśliwej tej bitwy nie uszedł. Ale na pewno
miłe to musi być sercu wszechmogącego Kronidy,
że bezimiennie wyginą z dala od Argos Achaje.
Jednak, Toasie, ponieważ i przedtem z takim zapałem
innych umiałeś zagrzewać, gdyś opieszałych zobaczył,
więc nieodmiennie i teraz każdego wzywaj do walki".
Na to mu tak odpowiedział Posejdon, co wstrząsa lądami:
"Bodajby, Idomeneusie, ten człowiek nie wrócił po bitwie
- 157 -
nigdy z trojańskiej krainy, lecz został tutaj na pastwę
psów, kto by dnia dzisiejszego rozmyślnie walki unikał.
Naprzód więc, zabierz broń swoją i wracaj! Wspólnie nam trzeba
ruszyć. Będziemy tam znowu, choć tylko dwaj, pożyteczni.
Nawet gdy tchórze podejmą trud wspólny, zyskują potęgę,
my zaś dwaj z najdzielniejszymi wojować będziemy umieli".
Tak powiedział i ruszył tam, gdzie trudzili się ludzie.
Zaś Idomeneus w namiocie, co pięknie był zbudowany,
zbroję kunsztowną na siebie włożył i włócznię pochwycił,
potem z pośpiechem wyruszył podobny do błyskawicy,
którą Kronidy dłoń ciska z wyżyn jasnego Olimpu -
znak dla śmiertelnych, co błyszczy oślepiającą jasnością -
tak na biegnącym spiż zbroi dokoła piersi połyskał.
Śpiesząc, Meriona tam spotkał, dzielnego swego woźnicę,
blisko namiotu. Ten przybył, ażeby włócznię spiżową
przynieść dla siebie. Do niego tak dzielny rzekł Idomeneus:
"Synu Molosa, Merionie o szybkich nogach, najmilszy
mój towarzyszu, dlaczego rzuciłeś walkę i wrzawę
bitwy? czyś ranny? czy może cios wroga przejął cię bólem?
czy z poleceniem jakowym przychodzisz do mnie? Ja nie chcę
dłużej przebywać w namiocie, lecz zaraz idę, by walczyć".
Na to mu tak w odpowiedzi odparł rozumny Meryjon:
"Idomeneusie, doradco kreteńskich, spiżopancernych
wojsk, tu przybyłem, by włócznię wziąć, jeśli jaka w namiocie
twoim została, gdyż swoją, wpierw posiadaną, złamałem,
w Deifobosa dumnego trafiając okrągłą tarczę".
Na to mu tak Idomeneus, kreteński wódz, odpowiedział:
"Włóczni mam, ile zapragniesz. Bierz jedną albo dwadzieścia,
wiele ich stoi w namiocie wspartych o ściany błyszczące,
wziętych od Trojan zabitych przeze mnie, ponieważ sądzę,
że nie należy stać z dala od wrogów na polu bitwy.
Wiele dlatego mam włóczni i tarcz okrągłych, wypukłych,
hełmów i świetnym połyskiem lśniących spiżowych pancerzy".
Na to mu tak w odpowiedzi odparł roztropny Meryjon:
"Również i ja mam w namiocie i na swym czarnym okręcie
wiele zdobyczy od Trojan, ale tam iść zbyt daleko.
Myślę o sobie, że także nie opuściło mnie męstwo,
ale wśród pierwszych do walki, co sławą mężów obdarza,
staję, gdy tylko rozpęta się jakaś bitwa okrutna.
Mogę wśród innych Achajów spiżopancernych być znany
mniej z waleczności, lecz sądzę, że ty już znasz mnie z tej strony".
Na to mu tak Idomeneus, kreteński wódz, odpowiedział:
"Dobrze poznałem twą dzielność, więc mówić mi tego nie trzeba!
Gdyby przy naszych okrętach zgromadzić najwaleczniejszych
wszystkich, w zasadzce, gdzie męstwo objawia się najwyraźniej
i gdzie najłatwiej odróżnić dzielnego męża od tchórza -
twarz wojownika lichego to czerwienieje, to blednie,
dusza, miotając się wewnątrz, spokojnie mu czekać nie daje,
schyla się taki i z jednej nogi przypada na drugą,
przy tym boleśnie mu serce trzepoce się, tłucze w piersi
- 158 -
śmierci obawą, a zęby szczękają w ustach od lęku;
mężny natomiast nie zmienia jednakiej barwy na twarzy,
wcale obawy nie czuje, gdy jest w zasadzce z dzielnymi,
pragnie jak można najszybciej znaleźć się w bitwie okrutnej -
gdybyś tam był, nikt by twego męstwa i ręki nie zganił.
Jeślibyś ranę otrzymał wśród bitwy, kłutą lub ciętą
cios by nie utkwił w twym karku ani w twych plecach od tyłu,
ale na wprost w twoje piersi lub w środek brzucha ugodził,
kroczyłbyś bowiem w szeregach wśród pierwszych i najwaleczniejszych.
Teraz ruszajmy! Nie mówmy o tym jak dzieci nieletnie,
które przejmują się każdą nawet zuchwałą naganą.
Idź do namiotu i wybierz dla siebie włócznię ogromną".
Tak powiedział. Meryjon, co Aresowi szybkiemu
równy był, wyniósł natychmiast z namiotu włócznię spiżową,
Idomeneusa doścignął, gdyż także był bitwy spragniony.
Tak jak gubiący śmiertelnych Ares, gdy rusza do walki,
a za nim Lęk, ulubiony syn, mocny i nieodparty,
kroczy i trwogą przejmuje najdzielniejszego wojaka,
gdy uzbrojeni wędrują z Tracji do ludu Efyrów
albo do Flegyów o duszach wyniosłych, lecz prośby wypełnić
obu narodów nie mogą, lecz jeden z nich sławą obdarzą -
tak i Meryjon szedł razem z Idomeneusem, dowódcą
mężów. Do bitwy śpieszyli obaj w błyszczący spiż zbrojni.
Pierwszy Meryjon głos zabrał i w takie ozwał się słowa:
"Którą ze stron pragniesz wzmocnić w tej bitwie, Deukalido?
Prawe ich skrzydło wybrałeś czy środek wojska, czy może
ruszyć zamierzasz na lewo, bo mniemam, że w żadnej stronie
mocy nadmiernej nie mają o bujnych włosach Achaje?".
Na to mu tak Idomeneus, kreteński wódz, odpowiedział:
"W środku przy naszych okrętach dosyć jest innych obrońców:
dwaj Ajasowie i z nimi Teukros, spośród Achajów
łucznik najlepszy i mężny, gdy twarzą w twarz z wrogiem staje.
Oni dać opór zdołają, chociaż tak rwie się do bitwy
Hektor Priamida i chociaż jest taki silny ogromnie.
Jednak nie będzie mu łatwo, mimo że pragnie wciąż walczyć,
po przełamaniu odwagi tamtych i rąk niedosiężnych
spalić okręty Achajów, jeżeliby sam Kronida
głowni płonącej nie rzucił na nasze lotne okręty.
Telamonida zaś Ajas przed żadnym nie cofnie się mężem,
jeśli podlega ten śmierci i ziarno spożywa Demetry,
jeśli go zdoła ugodzić spiż albo kamień ogromny.
Nawet i Achillesowi, co łamie mężów szeregi,
w bitwie wręcz stawiłby czoła, bo w biegu tamten jest szybszy.
My zaś ruszymy do walki na lewe skrzydło, by prędzej
innym dać sławę zwycięstwa lub dla nas samych ją zyskać".
Tak rzekł. Meryjon z szybkości do boga Aresa podobny
kroczył na czele. Dotarli do wojska, gdzie tamten prowadził.
Gdy podobnego do ognia Idomeneusa ujrzeli
razem z woźnicą, obydwóch w kunsztowne zbroje odzianych,
rozległ się okrzyk wśród tłumu i wszyscy rzucili się do nich.
- 159 -
Zaraz zawrzała straszliwa bitwa przy sterach okrętów.
Jak pod tchem wichrów wyjących moc huraganu wybucha
w dniu, gdy kurzawa dokoła wszelakie drogi okrywa,
kłębi się w wichrze i wznosi posępną chmurą nad ziemią -
tak rozszalała się bitwa ogólna. W duszy pragnęli
jeden drugiego w stłoczeniu zabijać ostrzem spiżowym.
Walka w śmiertelnych zmaganiach włóczniami się najeżyła
nastawionymi do ciosów morderczych, a oczy raziły
blaski bijące od hełmów spiżowych i połyskliwych,
polerowanych niedawno pancerzy i tarcz jaśniejących -
wojska, co naprzód szło. Twarde okazałby człowiek serce,
który by rad a bez grozy na te zmagania spoglądał.
Obaj mocarni synowie Kronosa w działaniu niezgodni
mężom herosom straszliwe nieszczęścia gotują i klęski.
Pragnął więc Dzeus Hektorowi dać i Trojanom zwycięstwo,
czcią obdarzając Achilla o szybkich stopach; jednakże
nie chciał narodu Achajów wygubić pod twierdzą Ilionu,
tylko Tetydę z jej synem o duszy niezłomnej chciał uczcić.
Zapał natomiast rozniecał Posejdon w szeregach Argiwów,
z fal wynurzając się morza siwego, gdyż widział stroskany
Trojan przewagę i przemoc, więc był oburzony na Dzeusa.
Choć pochodzili obydwaj z jednego rodu i ojca,
ale Dzeus wpierw był zrodzony i wszystkich rozumem przewyższał.
A więc Posejdon otwarcie nie śmiał pomagać Argiwom.
Skrycie w szeregach ich niecił zapał, przyjąwszy kształt męża.
Obaj więc strasznej niezgody i bitwy zaciętej, morderczej
sieć zarzucili na wojska obydwa nierozerwalną,
nierozplątaną, co licznym miała rozwiązać kolana.
Mimo że już przyprószony siwizną, wydawał rozkazy
wódz Idomeneus Danajom, z zapałem szturmując na Trojan
trwogą przejętych, gdyż zabił Otryoneusa z Kabesu,
który niedawno tu przybył, by w wojnie sławę pozyskać.
Ten u Pryjama o córkę zabiegał, Kassandrę uroczą.
Darów nie złożył, lecz wielkie miał za to dzieło wykonać -
mocą bitewną odeprzeć od Troi synów Achajów.
Pryjam sędziwy swą zgodę wyraził i dać mu obiecał
córkę za żonę. Otryoneus, ufając mu, dzielnie walczył.
W niego więc wódz Idomeneus wymierzył włócznię błyszczącą,
cisnął i wroga pełnego zuchwalstwa trafił. Spiżowy
pancerz nie zdołał herosa osłonić. Grot brzuch mu przeorał.
Runął Otryoneus z łoskotem. Zwycięzca, chełpiąc się, krzyknął:
"Byłbyś ty, Otryoneusie, ze wszystkich godny najbardziej
chwały, jeślibyś dotrzymał tego wszystkiego, coś przyrzekł
zdziałać synowi Dardana, Priamowi, za jego córkę.
Mogliśmy także my przyrzec tobie to samo i spełnić:
dałby ci mężny Atryda swą córkę najurodziwszą
jako małżonkę, tu z Argos przybyłą, gdybyś w przymierzu
z nami Ilionu gród zburzył tak pięknie rozbudowany.
Pójdź, pogwarzymy swobodnie na sprawnych w żegludze okrętach
o twym małżeństwie. Nie będą z nas chciwi darów ojcowie".
- 160 -
To powiedziawszy, za nogę wlókł poległego wśród bitwy
wódz Idomeneus, bohater. Wtem Azjos mściwy doskoczył,
pieszo przed końmi idący; dyszały mu nad barkami
przez walecznego woźnicę w cuglach trzymane. Chciał w duszy
Idomeneusa ugodzić, lecz ten uprzedził go, włócznię
w szyję wbijając pod brodą. Na wskroś grot przeszedł spiżowy.
Azjos tak runął, jak pada potężny dąb lub topola
biała czy sosna wysmukła, która pod ciosem runęła
ostrej siekiery, przez drwali ścięta na maszt okrętowy -
tak on przed swoim rydwanem i końmi padł powalony,
gryząc zębami kurzawę i drapiąc pył krwią zbroczony.
Jego woźnica zaś stracił rozwagę, choć zwykle z niej słynął,
i nie pomyślał, że trzeba, aby rąk wrogów uniknąć,
konie zawrócić; a wtedy Antiloch w boju wytrwały
celną go włócznią ugodził w sam środek ciała. Spiżowy
pancerz nie zdołał woźnicy osłonić. Grot brzuch mu przeorał.
Oddech więc z trudem chwytając, spadł z kunsztownego siedziska,
konie zaś jego Antiloch, Nestora o wielkiej duszy
syn, do Achajów o pięknych nagolenicach pogonił.
Wtem Deifobos poskoczył blisko do Idomeneusa,
śmiercią Azjosa zgryziony, i cisnął włócznię błyszczącą.
Lecz Idomeneus zobaczył to w porę i grot go spiżowy
minął, gdyż cały pod tarczą skrył się okrągłą i zbitą
z warstwy skór suchych wołowych, i spiżem dokoła okutą.
Dźwigał ją zawsze. Dwa jeszcze ją umacniały uchwyty.
Schronił się pod nią, a włócznia śmignęła nad nim spiżowa.
Tylko mu tarcza dźwięknęła, kiedy potrącił ją w locie
grot wyostrzony. Ten jednak nie darmo wymknął się z ręki,
lecz Hypsenora ugodził, syna Hippasa, pasterza
ludów - wątrobę mu przeszył i prędko rozwiązał kolana.
Więc Deifobos chełpliwie ogromnym głosem zakrzyknął:
"Teraz już Azjos nie leży tu niepomszczony, bo myślę,
że przekraczając Hadesu potężnie zamknięte bramy,
w duszy ucieszy się. Przecież mu towarzysza przydałem".
Tak powiedział. Wzburzyli się tą chełpliwością Argiwi,
zaś Antilocha dzielnego najmocniej dusza zawrzała,
więc towarzysza, choć gniewny, na pastwę wrogów nie rzucił,
ale pośpiesznie okrążył go i osłonił swą tarczą.
Zaraz schylili się nad nim dwaj wierni mu towarzysze:
boski Alastor wraz z synem Echiosa; był nim Mekisteus.
Ciężko wzdychając, ponieśli go w stronę gładkich okrętów.
Wódz Idomeneus ogromnym zapałem płonął. Wciąż pragnął
kogoś wśród Trojan ogarnąć zagłady mocą posępną
albo samemu paść w walce, broniąc od zguby Achajów.
Spostrzegł wnet Alkatoosa boskiego rodu, co synem
drogim był Ajsyetesa herosa, a Anchizesa
zięciem, bo córkę najstarszą, Hippodameję, za żonę
miał, a ta w sercu drogiego ojca i matki czcigodnej
w domu ich stała najwyżej, gdyż wszystkie swe rówieśnice
swoją pięknością, umysłem i pracą rąk przewyższała -
- 161 -
najdostojniejszy więc z mężów trojańskich wziął ją za żonę.
Jego to właśnie Posejdon przez Idomeneusa zabił,
spętał mu ciało wspaniałe i zauroczył źrenice,
cofnąć się bowiem nie zdołał ani gdzieś na bok uskoczyć,
lecz jak kolumna lub drzewo z wysokolistną koroną
nieporuszony stał. Wtedy Idomeneus bohater
włócznią ugodził go celną w sam środek piersi. Przełamał
pancerz spiżowy, co przedtem był pewną dla ciała osłoną.
Teraz zadźwięczał donośnie w krąg ciosem włóczni rozdarty.
Runął z hałasem, a włóczni grot utkwił w sercu przeszytym,
które się tłukło tak strasznie, że całe drzewce rozdrgało
serca łomotem do chwili, gdy Ares go sił pozbawił.
Wódz Idomeneus zaś, chełpiąc się, wielce głośno zakrzyknął:
"Jak ci się zdaje, Dejfobie, chyba to jest sprawiedliwe,
że za jednego zabiłem trzech? Tyś się chełpił tak samo!
Chodźże, nieszczęsny, i teraz przeciwko mnie śmiało stawaj,
abyś zobaczył i pojął, że z rodu Dzeusa pochodzę.
Dzeus Minosowi, co władcą potężnym był Krety, dał życie,
Minos zaś syna posiadał bez skazy, Deukaliona.
Z Deukaliona zrodziłem się ja, władający wieloma
ludźmi na Krecie szerokiej. Przybyłem tu z okrętami
tobie nieść zgubę, twojemu ojcu i innym Trojanom!".
Tak powiedział. Deifobos na obie strony rzecz ważył:
czy towarzysza, któregoś z Trojan o duszach wyniosłych,
wezwać, cofnąwszy się, czy też samemu walki spróbować.
Gdy tak rozmyślał, najbardziej korzystne mu się wydało
zwrócić się do Eneasza. Znalazł go w tłumie na tyłach
wojska, gdyż wciąż na Pryjama ten zżymał się, że szanowany
nie był dość, chociaż wśród mężów był jednym z najszlachetniejszych.
Więc Deifobos doń podszedł i rzekł te słowa skrzydlate:
"Dziś, Eneaszu, dowódco najlepszy Trojan, należy
pomstę za męża twej siostry wziąć, gdy się troszczysz tą stratą.
Ruszaj więc, aby się pomścić za Alkatoosa, bo przecież
on wychowywał cię niegdyś w swym domu od lat twych dziecięcych.
Wódz Idomeneus go, włócznią wsławiony, zabiwszy, rozbroił".
Tak powiedział i serce Eneaszowe poruszył.
Żądzą bojową przejęty do Idomeneusa pośpieszył.
Lecz Idomeneus nie poczuł trwogi jak dziecko nieletnie,
ale trwał w miejscu, jak w górach odyniec, ufając w swe siły,
pośród obławy ogromnej liczby myśliwych i psiarni
trwa niewzruszenie samotny; grzbiet jego gniewnie się jeży,
ogniem mu płoną źrenice i groźnie kły swoje ostrzy,
żądzą obrony przejęty przeciwko ludziom i psiarni -
wódz Idomeneus wsławiony włócznią tak samo nie uszedł
przed Eneaszem idącym, lecz krzyknął na towarzyszy:
na Askalafa, Dejpyra i Afareja, Meriona
i Antilocha, co byli biegli w rzemiośle wojennym.
Tych zagrzewając do walki, te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Sam pozostałem. Pomóżcie mi, przyjaciele! Strach czuję
przed Eneaszem o szybkich nogach, co przeciw mnie kroczy,
- 162 -
a najsilniejszy jest w walce i zdolny do zabijania.
Kwitnie poza tym młodością, która największą jest siłą.
Gdybyśmy byli rówieśni latami, jak męstwem w duszy,
szybko by odniósł przewagę nade mną on lub ja nad nim".
Tak powiedział. A wszyscy jedną piastując myśl w duszy,
razem stanęli i tarcze na swych ramionach oparli.
Z drugiej zaś strony Eneasz zawezwał swych towarzyszy,
widząc Parysa, Dejfoba i obok nich Agenora,
którzy wodzami trojańskich wojsk byli. Za nimi zaś tłumnie
wojsko ruszyło, jak owce, które tryk z paszy prowadzi
do wodopoju, a pasterz z radością w sercu to widzi -
tak radowało się serce waleczne Eneaszowi,
kiedy zobaczył, jak wiele wojska ku sobie nakłonił.
Obok więc Alkatoosa zwłok wysmukłymi włóczniami
wzajem na siebie natarli. Spiż, co otaczał ich piersi,
strasznym odezwał się dźwiękiem, kiedy z nich każdy ugodzić
pragnął drugiego. Obydwaj byli dzielniejsi od innych
i Aresowi podobni - Eneasz i wódz Idomeneus.
Obaj starali się ostrym spiżem ciał swoich dosięgnąć.
Pierwszy Eneasz swą włócznię wymierzył w Idomeneusa,
ale ten, patrząc wprost siebie, uchylił się przed spiżowym
grotem i Eneaszowa włócznia zaryła się w ziemię,
drgając od pędu, gdy tylko śmignęła z ręki mocarnej.
Ojnomaosa pchnął włócznią w sam środek brzucha Idomen,
pancerz sklepiony przeorał i przeszył spiżem wnętrzności
na wskroś. Poległy wnet runął w kurzawę i w ziemię wpił dłonie.
Więc Idomeneus swą włócznię, która rzucała cień długi,
z trupa wyszarpnął, nie zdołał jednak mu pięknej zdjąć zbroi
z ramion, bo z wszystkich stron w bitwie pociski na niego padały.
Mocne już bowiem nie były w natarciu jego kolana,
sięgnąć swej włóczni dość szybko nie zdołał ni innej uniknąć.
Stojąc w szeregu walczących, odwracał dzień swej zagłady,
ale gdy prędko chciał z bitwy ujść, nogi mu już nie służyły.
W cofającego się cisnął Dejfobos swą włócznię błyszczącą,
jako że gniew do tamtego miał w sobie wciąż niewygasły;
chybił jednakże i teraz cios włóczni Askalafosa
trafił, Enyaliosa potomka - olbrzymi grot ramię
na wskroś mu przeszył, ten runął w kurzawę i w ziemię wpił dłonie.
Jeszcze nic o tym nie wiedział Ares gwałtownie krzyczący,
że oto jego potomek legł w bitwie nieubłaganej,
ale na szczycie Olimpu pod złocistymi chmurami
siedział, przez Dzeusa zamysły wstrzymany, gdzie nieśmiertelni
inni bogowie też byli jak on odsunięci od bitwy.
Obok więc Askalafosa wzajemnie na siebie natarli.
Z Askalafosa wnet głowy Dejfobos zerwał błyszczący
hełm, a Meriones, z dzielności do boga Aresa podobny,
skoczył i włócznię wbił w ramię Dejfoba, więc zaraz mu z ręki
hełm o trzech kitach z grzyw końskich z hałasem na ziemię się stoczył.
Wtedy Meriones znów natarł na wroga jak sęp zażarty.
Ciężki grot włóczni potężnej wyszarpnął z ramienia Dejfoba
- 163 -
i do szeregów się cofnął swych towarzyszy. Polites,
który był bratem rannego, w pół objął go ramionami
i z zawieruchy bitewnej go wyprowadził do koni
bystrych. A one z dala od bitwy i walki zażartej
stały z woźnicą przy wozie wojennym, pięknie rzeźbionym.
Zaprzęg ten uniósł do miasta boleśnie wzdychającego
i bezwładnego. Obficie krew z rany świeżej tryskała.
Inni walczyli zażarcie i krzyk nieustanny brzmiał wkoło.
Afareusa, co synem był Kaletora, Eneasz,
kiedy ten natarł, przeorał wskroś gardła ostrzem swej włóczni.
Głowa mu zwisła od razu, hełm się z niej stoczył, upadła
tarcza. Śmierć życie niszcząca zaraz go wkoło okryła.
Kiedy Antiloch zobaczył Toona, co był odwrócony,
natarł na niego, doskoczył i całą żyłę mu przeciął,
która przez barki przebiega na wskroś i sięga do szyi.
Przeciął ją całą. A Toon od razu w kurzawę się zwalił,
wznosząc do swych towarzyszy miłych obydwa ramiona.
Do poległego Antiloch doskoczył i z bark jego zbroję
zerwał, wstecz patrząc uważnie. Ze wszystkich stron bowiem Trojanie
w tarczę szeroką trafiali ciosami włóczni, lecz przebić
już nie zdołali, by ciało spiżem chociażby zadrasnąć
Antilochowe. Lecz bacznie Posejdon trzęsący lądami
czuwał nad synem Nestora wśród nawałnicy pocisków,
gdyż nie unikał ten wrogów, ale sam szukał spotkania,
i nieruchomo nie trzymał swej włóczni, lecz był w pogotowiu
zawsze do ciosu. I stale w umyśle rozumnym rozważał:
czyli wymierzyć z daleka cios włóczni, czy z bliska się spotkać.
Ale gdy w tłumie go spostrzegł Adamas, syn Azjosowy,
podbiegł do niego i w środek tarczy wbił ostrze spiżowe
w bliskim natarciu, jednakże cios jego włóczni osłabił
błękitnogrzywy Posejdon, o życie tak miłe się troszcząc.
W tarczy więc Antilochowej połowa włóczni utkwiła
niby kij żarem spalony, druga - spoczęła na ziemi.
Szybko wszedł w tłum towarzyszy, aby złej Kery uniknąć.
Za cofającym się skoczył Meriones i włócznią uderzył
między podbrzusze i pępek, w miejsce, gdzie ból najdotkliwszy
Ares, co nie zna litości, zadaje nieszczęsnym śmiertelnym.
Właśnie tam utkwił grot ostry, a ranny padając, na włóczni
wił się jak wół przez pasterzy wieśniaczych z gór prowadzony;
chociaż opiera się, w końcu ulega więzów przemocy -
tak wił się ranny Adamas. Jednakże nie trwało to długo,
tyle zaledwie, nim z bliska włóczni mu z ciała nie wyrwał
heros Meriones i zaraz tamtemu noc oczy zakryła.
Helenos ciął Deipyra w skroń swoim wielkim trakijskim
mieczem i jednym tym ciosem zarazem strącił mu z głowy
hełm; ten potoczył się z góry na ziemię i któryś z Achajów
podniósł go, kiedy hełm w pędzie wstrzymał się pod ich nogami.
Oczy zaś Deipyrosa ponura noc otoczyła.
Zmartwił się tym Menelaos Atryda o głosie donośnym,
na Helenosa więc, władcę bohaterskiego, naciera,
- 164 -
włócznią wstrząsając. Helenos z kolei swój łuk napina.
Obaj ku sobie szli prędko - jeden, by włócznię swą ostrą
cisnąć z rozmachem, a drugi, by strzałę wypuścić z cięciwy.
Więc Pryjamida w pierś wroga celnie ugodził, lecz strzała
gorzka prysnęła, odbita od wypukłego pancerza.
Tak jak od szufli szerokiej na wielkim, przestronnym klepisku
bób odskakuje brunatny albo groch, mocnym oddechem
wiatru odwiany i siłą podrzutu krzepkiego rolnika -
tak od pancerza sławnego Menelaosa grot strzały
gorzkiej odskoczył odbity, śmignął i padł gdzieś z daleka.
Teraz z kolei Atryda, Menelaj o głosie donośnym,
włócznią w tę rękę ugodził, co łuk trzymała napięty.
W łuku wygięcie grot trafił i na wskroś rękę przeorał.
Cofnął się w tłum towarzyszy Helenos i przez to uniknął
Kery śmiertelnej. Lecz zwisła mu ręka, a włócznia z jesionu
wlokła się za nim. Agenor ją chwycił o duszy wyniosłej,
rękę zaś krajką przewiązał wełnianą, mocną i giętką,
z procy oddartą; woźnica ją miał dla pasterza narodów.
Na Menelaosa tymczasem sławnego Pejsander uderzył
wprost. Nieszczęśliwa go Mojra na drogę śmierci przywiodła,
Menelaosie, do ciebie, by zginął w strasznym spotkaniu!
Kiedy już blisko podeszli, wzajemnie idąc do siebie,
chybił Atryda, na próżno śmignęła włócznia mu z ręki.
Wtedy Pejsander ugodził w sławnego Menelaosa
tarczę, lecz przebić nie zdołał spiżu na wskroś. Wytrzymała
tarcza szeroka cios, ale od niego włócznia Pejsandra
pękła, zaś ten już radował się w sercu i wierzył w zwycięstwo.
Wtedy miecz wyjął Atryda nabity srebrnymi ćwiekami
i na Pejsandra uderzył. Lecz ten wydobył spod tarczy
topór ze spiżu wykuty pięknie, o trzonie z oliwki
smukłym i gładko toczonym, i obaj na siebie runęli.
Pierwszy ciął w grzebień na hełmie, gdzie grzywy końskie się chwiały,
w sam szczyt, pod kitą, a drugi tego, co śmiało nacierał,
w twarz ponad nosem ugodził, zmiażdżył mu kość i wyrąbał
oczne dwie gałki, pod nogi spadły na ziemię skrwawione.
Zwinął się wnet ugodzony i runął. Menelaj na piersi
stopę mu oparł, zdarł zbroję i tak chełpliwie powiedział:
"Już opuścicie, zapewne, okręty jeźdźców danajskich
nazbyt zuchwali Trojanie, wciąż wojną nienasyceni
straszną. Wy, coście mi wstydu ni hańby nie oszczędzili
żadnej, by czci mnie pozbawić, psy wściekłe, wy, którzy w swych duszach
nie obawiacie się gniewu Dzeusa, co rzuca pioruny,
wy, co depczecie gościnność. Za to Dzeus miasto wam zburzy.
Uprowadziliście młodą moją małżonkę i wiele
skarbów zabrali, choć przez nią przyjęci jak najprzyjaźniej.
Teraz pragniecie znów rzucić na sprawne w żegludze okręty
ogień, co zgubę przynosi, i zgładzić herosów Achajów.
Ale musicie tę żądzę ujarzmić, choć Ares w was płonie!
Dzeusie, mój ojcze, jak mówią, wszystkich rozumem przewyższasz -
ludzi i bogów, a przecież z twego zrządzenia jest wszystko.
- 165 -
Jakże ty jesteś łaskawy dla mężów rozzuchwalonych
twoją dobrocią, dla Trojan, co płoną ciągłym zapałem,
wojną, co niesie zagładę, bez przerwy nienasyceni.
Wszak nasycają się ludzie wszystkim: i snem, i miłością,
śpiewu słodyczą i tańcem, który jest tak nienaganny,
każdy w tym raczej niż w wojnie jest przecież rozmiłowany,
ale Trojanie nad wszystko nienasyceni są wojną".
Tak powiedział, zdejmując z wroga skrwawiony rynsztunek.
Potem go swym towarzyszom oddał Menelaj bez skazy,
sam zaś odwrócił się, idąc w pierwszych szeregach do walki.
Natarł na niego waleczny syn króla Pylajmenesa,
młody Harpalion, co z ojcem kochanym na wojnę do Troi
ruszył, lecz już nie powrócił nigdy do ziemi ojczystej.
Ten więc Atrydę w sam środek tarczy potężnej ugodził,
blisko podchodząc, lecz przebić jej grotem spiżowym nie zdołał.
Szybko więc wśród towarzyszy się ukrył, by Kery uniknąć,
bacznie w krąg patrząc, ażeby grot go jakowyś nie drasnął.
Wtedy Meriones na niego spiżową strzałę wypuścił.
Trafił go w prawy pośladek, przez który strzała spiżowa,
pęcherz na wskroś przeszywając, pod kością na zewnątrz wybiegła.
Skłonił się zaraz ku ziemi, na rękach swych towarzyszy
drogich oddając swą duszę, i niby robak na ziemi
legł rozpostarty. Krew czarna płynęła zeń, brocząc ziemię.
Paflagończycy o duszach wyniosłych poległym stroskani
zwłoki na wóz położyli i do świętego Ilionu
smutkiem przejęci powieźli. ?zy lejąc, szedł ojciec za nimi,
jednak zadośćuczynienia za chłopca zmarłego nie dostał.
W duszy Parysa jednakże o poległego gniew wzbierał -
jako gość bywał u niego w Paflagończyków krainie.
Z pomsty głęboko strapiony wypuścił strzałę spiżową.
Był tam mąż pewien, Euchenor, Polyidosa wróżbity
syn, pochodzący z Koryntu, zamożny, z dobroci znany,
który, choć Kery świadomy złej, na okręcie przypłynął,
gdyż Polyidos sędziwy często w swej prawił dobroci,
że na bolesną chorobę syn w domu żywota dokona
albo przy lotnych okrętach Achajów z rąk Trojan polegnie.
Zapowiedzianej więc zguby strzegł się ze strony Achajów
oraz choroby dotkliwej, ażeby złej doli uniknąć.
Jego więc Parys ugodził pod szczękę i ucho. Od razu
dusza pierzchnęła mu z ciała i mrok go otulił straszliwy.
Tak tam walczyli do ognia gorejącego podobni,
Hektor zaś, Dzeusa kochanek, nie wiedział ani przypuszczał,
że przy okrętach na lewym skrzydle Argiwi zadają
klęski okrutne Trojanom, że prędko sława okryje
mężnych Achajów, gdyż ziemią władnący Bóg, co lądami
wstrząsa, rozniecił w nich zapał i swą potęgą ich wspiera.
Ale trwał w miejscu, gdzie bramy przedtem sforsował i mury,
łamiąc okrytych tarczami Danajów zwarte szeregi.
Tam, gdzie okręty miał Ajas i Protesilaos nad morzem
siwym, na brzeg wyciągnięte, tam właśnie mur był wzniesiony
- 166 -
ręką Achajów najniższy. Tam wrzała najbardziej zacięta
bitwa. Walczyli tam ludzie pieszo i w konnych zaprzęgach.
Więc w powłóczystych chitonach Jonowie oraz Beoci,
z Ftyi mężowie, przesławni Epeje i Lokryjczycy
z trudem na lotne okręty szturm wstrzymywali. Nie mogli
zwalczyć boskiego Hektora, co był do płomienia podobny
w bitwie. Choć z nim Ateńczycy ścierali się, dowodzeni
przez Menesteusa, co synem był Peteosa. A za nim
Fejdas i Stichios wraz z Biasem ciągnęli. Epejów Fylejda
wiódł z Drakiosem, Megesem oraz Amfionem. A Ftyjów
dzielne szeregi prowadził wódz Medon i bitny Podarkes.
Medon był synem nieprawym boskiego Ojleusa,
bratem Ajasa, lecz mieszkał w Fylace daleko od ziemi
swojej ojczystej, ponieważ skalany był śmiercią człowieka
spokrewnionego z Eriopis, co była małżonką Ojleusa.
Zaś Fylakidy Ifikla był synem dzielny Podarkes.
Oni więc, zbrojni w pancerze, dowodząc mężami Ftyi
za Beotami w obronie okrętów dzielnie walczyli.
Syn Ojleusa gwałtowny, Ajas, nie miał zamiaru
Telamonidy Ajasa choć na krok jeden opuścić,
ale jak woły dwa, ciemne jak wino, pług po ugorze
twardy z jednaką ochotą w swej duszy ciągną, a czoła
w miejscu, gdzie rogi wyrosły, pot im oblewa strumieniem;
woły, choć jarzmo je dzieli pięknie ciosane, pospołu
idą po skibie i bruzdę do krańca pola prowadzą -
trwali tak jeden przy drugim, przy sobie krocząc pospołu.
Jednak za Telamonidą śpieszyły liczne szeregi
i towarzysze szlachetni podtrzymujący mu tarczę
wtedy, gdy pot go oblewał i trud zginał pod nim kolana.
Za Ojlijadą o duszy wyniosłej Lokrowie nie poszli,
gdyż im, by w walce wręcz wytrwać, w sercu nie stało odwagi.
Hełmów nie mieli spiżowych powiewających kitami
z końskich grzyw, tarczy sklepionych wypukło i włóczni z jesionu,
zbrojni łukami jedynie o mocno skręconych cięciwach
z wełny pod mury Ilionu przybyli i tylko strzałami
gęsto miotali, w ten sposób druzgocąc trojańskie falangi.
Tamci więc pierwsi ruszyli w ozdobne zbroje przybrani,
by z Trojanami się zetrzeć i spiżozbrojnym Hektorem.
Drudzy na tyłach miotali swoje pociski i zapał
Trojan opadał, gdyż strzały popłoch w szeregach nieciły.
Wtedy zapewne od wrogich okrętów i od namiotów
uszliby do owianego wiatrem Ilionu Trojanie,
jeśliby tak Polydamas nie ozwał się do Hektora:
"Rady, Hektorze, chociażby najlepszej, nie chcesz posłuchać,
sądząc, że jeśli bóg tobie dzieła wojenne przeznaczył,
w radzie wszelakiej tak samo będziesz mógł wszystkich przewyższyć.
Ale ty przecież nie zdołasz sam nad wszystkimi górować.
Jednym bóg zdolność dał bowiem potężną do dzieł wojennych,
tym do tanecznych sztuk, tamtym do śpiewu i do kitary,
innym zaś Dzeus grzmiącogłosy niezwykły w piersi umieścił
- 167 -
rozum, z którego odnosi korzyść ogromna część ludzi.
Wielu ocalił, zaś głównie tego, co rozum swój poznał.
Niechże więc także ja powiem, co mi się wyda najlepsze.
Wieńcem ognistym nas wojna ze wszystkich stron otoczyła,
wojsko zaś Trojan o wielkich duszach, gdy tylko za mury
skryło się nasze, choć zbrojne, unika walki. Nieliczni
z wrogów przewagą, w rozsypce, obok okrętów wciąż walczą.
Cofnij się więc i przywołaj stąd wszystkich najdostojniejszych,
abyśmy mogli rozważyć te sprawy i powziąć uchwałę:
czy atakować nam przyjdzie wielowiosłowe okręty,
jeśli nas mocą obdarzyć bóg zechce, czy raczej należy
cofnąć się stąd od okrętów przed klęską. Bowiem co do mnie,
lękam się, by nie zechcieli za dzień wczorajszy Achaje
mścić się, gdy jest na okrętach mąż ciągle niesyty wojny,
który w przyszłości tak samo unikać bitwy nie będzie".
Tak Polydamas powiedział. Zgodził się Hektor na radę.
Zaraz ze swego rydwanu w zbroi na ziemię zeskoczył,
takie do Polydamasa kierując słowa skrzydlate:
"Polydamasie, zatrzymaj tu wszystkich najdostojniejszych,
ja zaś do tamtych wyruszę i z nimi stanę do bitwy,
do wycofania ich skłonię i sam natychmiast powrócę".
Tak powiedział i ruszył do szczytu śnieżnego podobny,
z krzykiem pomiędzy wbiegł Trojan walecznych i ich sprzymierzeńców.
Wszyscy przy Polydamasie, odważnym synu Pantusa,
śpiesznie skupili się wkoło, wołanie słysząc Hektora.
Hektor zaś Deifobosa, potęgi władcy Helena
i Adamanta Azjady, i Azja, syna Hyrtaka,
szukał wśród pierwszych szeregów, jeśliby tylko tam byli.
Jednak nie znalazł nietkniętych i nieokrytych ranami,
ale z nich jedni przy sterach lotnych okrętów Achajów
legli bez życia pod ciosem mocarnej ręki Argiwów,
drudzy zostali za murem strzałami lub mieczem ranieni.
Wtedy skierował się w lewo od walki łzami brzemiennej,
gdzie Aleksander stał boski, mąż pięknowłosej Heleny,
i w towarzyszach odwagę wzniecał i zapał do bitwy.
Podszedł doń Hektor i w takie, łając go, ozwał się słowa:
"Nędzny Parysie, z wyglądu waleczny, oszuście, babiarzu!
Gdzie Deifobos, gdzie teraz władcy Helena potęga,
gdzie jest Adamas, syn Azja, i gdzie Hyrtaka syn, Azjos,
gdzie Otryoneus? Zaiste, od samych szczytów się wali
Ilion wyniosły! Lecz teraz i ciebie czeka zatrata!".
Na to mu tak Aleksander powiedział do bogów podobny:
"Miło twej duszy, Hektorze, zarzucać winę niewinnym,
wprawdzie zdarzało się nieraz przedtem, że zbytnio do walki
nie pośpieszałem, lecz tchórzem nie urodziła mnie matka.
Gdy przy okrętach skłoniłeś swych towarzyszów do walki,
my z Danajami bez przerwy toczymy bitwę zażartą,
a towarzysze, o których pytałeś, w walce polegli.
Lecz Deifobos, jak sądzę, i władcy Helena potęga
żywi są, tylko grotami wysmukłych włóczni trafieni
- 168 -
w ręce obydwaj. Zagubę odwrócił od nich Kronida.
Prowadź nas teraz, gdzie odejść serce i dusza ci każe,
my wyruszymy za tobą, płonąc zapałem. Nie myślę,
aby zawiodło nas męstwo, jeśli sprostają mu siły.
Walczyć bez siły nie zdoła ten nawet, kto rwie się do bitwy".
Tak powiedział bohater i serce braterskie nakłonił.
Razem ruszyli, gdzie bitwa trwała najkrwawsza i wrzawa:
wkoło Kebriona i wkoło Polydamasa bez skazy,
wkoło Falkesa, Ortaja i Polyfeta równego
bogom, Palmysa, Askania, Morysa, co Hippotiona
synem był, którzy z Askanii o skibach szerokich przybyli
dnia wczorajszego. Dzeus wzniecił w nich wielki zapał do walki.
Parli jak burza oddechem gwałtownej wichury wzniecona,
która pod Dzeusa gromami szaleje ponad równiną
i przeraźliwie wyjąca na morza spada i fale
wielkie, spiętrzone podnosi na morzu rozkołysanym;
bielą się pianą wzburzoną to z tej, to z tamtej znów strony -
tak szli Trojanie falami to z tej, to z tamtej znów strony,
w spiżu połyskach za swymi wodzami odważnie kroczyli.
Hektor ich wiódł do Aresa podobny, śmiertelnych zabójcy,
syn Pryjama. Przed sobą niósł tarczę wypukłą, okrągłą,
z suchych wołowych skór, spiżem okutą wkoło błyszczącym,
hełm z rozchwianymi kitami w krąg jego skroni połyskał.
Wszędzie, gdzie tylko szedł naprzód, wypróbowywał falangi,
czy nie ustąpią, gdy niosąc przed sobą tarczę, nacierał.
Ale nie zdołał zatrwożyć dusz w piersiach mężnych Achajów.
Pierwszy zakrzyknął nań Ajas, idąc wielkimi krokami:
"Podejdź tu bliżej, szaleńcze! Czemu tak straszysz Argiwów
swoją osobą? Toć walka nie jest nam rzeczą nieznaną,
ale Dzeus biczem nieszczęścia porazić zdołał Achajów.
Ty masz nadzieję, że zdołasz w proch zetrzeć nasze okręty,
ale pamiętaj, że ręce do walki też posiadamy.
Sądzę, że prędzej o wiele wasz gród tak ludny zostanie
wzięty naszymi rękami oraz doszczętnie zburzony.
Tobie samemu ten bliski dzień przepowiadam, że będziesz
do nieśmiertelnych i Dzeusa ojca w ucieczce się modlił,
aby cię twoje rumaki o pięknych grzywach uniosły
lotem jastrzębia do miasta w skłębionej chmurze kurzawy".
Tak powiedział. Wtem nagle na prawo ptak się pojawił -
orzeł z wysokich przestworzy. Krzyknęło wojsko Achajów
rade z tej wróżby. A Hektor przesławny tak odpowiedział:
"Co opowiadasz, Ajasie, pyszałku, na wiatr gadający!
Klnę się, że tak jak ja pragnę, ażebym Dzeusa był synem,
tego, co dzierży egidę, i dzieckiem Hery dostojnej,
że jak Atena tak chciałbym czczony być i jak Apollon -
że dzień dzisiejszy przyniesie straszną zagładę Argiwom
wszystkim. Ty także polegniesz, jeżeli ośmielisz się stanąć
przeciw mej włóczni olbrzymiej, która przeszyje twe ciało
tak delikatne. Nakarmisz wtedy psy Trojan i sępy
mięsem i tłuszczem, gdy padniesz pod okrętami Achajów".
- 169 -
Tak powiedział i ruszył na czele, a za nim Trojanie
z wrzawą straszliwą ruszyli. Za nimi krzyk się rozlegał.
Także naprzeciw Argiwi krzyknęli i nie unikali
walki, czekając na Trojan najwaleczniejszych natarcie.
Wrzawa wojsk obu sięgnęła eteru i Dzeusa światłości.
Pie
śń
XIV
Wrzawa uwagi Nestora nie uszła, choć ciemne pił wino,
do Asklepiady więc w takie odezwał się słowa skrzydlate:
"Spójrz, Machaonie mój boski, jak rozwijają się sprawy -
głośny zgiełk młodzi kwitnącej wciąż wzrasta przy naszych okrętach!
Ale ty jeszcze spoczywaj teraz i ciemne pij wino,
aż Hekamede o pięknych warkoczach ci kąpiel nagrzeje
ciepłą i ciało twe, ludzką krwią ubroczone, obmyje.
Ja na strażnicę zaś pójdę i prędko wszystko zobaczę".
Tak powiedział i tarczę wziął swego syna ozdobną,
Trazymedesa, co jeźdźcem był świetnym - w namiocie leżała
połyskująca w krąg spiżem. Zaś tamten ojcowską miał tarczę.
Włócznię pochwycił wojenną, okutą grotem spiżowym.
Zewnątrz namiotu przystanął i rzecz zobaczył sromotną:
ci uciekali w popłochu, a tamci za nimi gonili,
nieustraszeni Trojanie. W proch padły mury Achajów.
Jak morze wielkie, ponure gdy martwą falą kołysze,
przeczuwające rozgłośne wichry, co zaraz toń wzburzą,
samo nie chwieje się jeszcze ni w tamtą, ani w tę stronę,
wpierw nim Dzeus wichry pędzący któregoś z nich nie wybierze -
tak w myśli swojej rozważał starzec z rozdartą na dwoje
duszą: czy odejść w bitewny tłum bystrokonnych Achajów,
czy iść do władcy narodów Atrydy Agamemnona.
Gdy tak rozważał, jednakże korzystniej mu się wydało
pójść do Atrydy. A tamci wciąż zabijali się wzajem,
walcząc. Dokoła ciał z chrzęstem rozbrzmiewał spiż niewzruszony
mieczów raniących i włóczni z dwóch stron okutych grotami.
Gdy szedł, spotkali Nestora na drodze królowie szlachetni,
co spod okrętów wracali. Każdy z nich spiżem zraniony:
mężny Tydejda, Odysej i Agamemnon Atryda.
Stały okręty ich bowiem daleko od pola bitwy
w piachu nad morzem spienionym, bo najpierw je na równinę
powyciągano, a potem przy rufach szańce wzniesiono.
Brzeg morski, chociaż szeroki, nie mógł pomieścić okrętów
wszystkich i wojsko nadmiernie było stłoczone. Okręty
powyciągano więc dalsze, które zajęły brzeg cały,
ile ich mogły pomieścić krańce rozległej zatoki.
Ci więc zobaczyć chcąc losy bitwy własnymi oczami,
wsparci na włóczniach szli razem z pełnym bolesnej zgryzoty
sercem w swych piersiach. Tych właśnie Nestor sędziwy na drodze
spotkał i serce zbolałe zatrwożył w piersiach Achajów.
Król Agamemnon do niego odezwał się tymi słowami:
"Synu Neleusa, Nestorze, największa chlubo Achajów,
czemu, zmagania śmiertelne rzucając, aż tutaj przybyłeś?
- 170 -
Lękam się, by nie dotrzymał mi słowa Hektor potężny,
który nam groził, gdy kiedyś przemawiał wśród Trojan na radzie,
że do Ilionu od naszych okrętów nie prędzej powróci,
aż je płomieniem popali i nas wybije do nogi.
Tak obiecywał na radzie, teraz to wszystko wypełnia.
Biada! Wszak inni o pięknych nagolenicach Achaje
w duszy powzięli gniew na mnie, podobnie jak sam Achilles,
nie chcąc do walki już stawać przy rufach wygiętych okrętów".
Na to mu odrzekł tak Nestor, przesławny jeździec gereński:
"Stało się to rzeczywiście. I nawet by teraz nie zdołał
Dzeus ciskający swe gromy z wysoka tego odmienić.
Został zburzony mur bowiem, na który wszyscy liczyli,
że niezachwianą jest twierdzą i dla nas, i naszych okrętów.
Tamci przy lotnych okrętach prowadzą walkę zaciętą
uparcie. Poznać niełatwo, chociażby kto bystro spoglądał,
w której z dwóch stron są Achaje w popłochu dzikim ścigani
i w zamieszaniu ginący, a zgiełk niebiosów dosięga.
Więc zastanówmy się nad tym, jak poprowadzić te sprawy,
jeśli rozsądek coś znaczy. Do bitwy was nie zagrzewam
sił pozbawionych, bo ranni już przecież walczyć nie mogą".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Kiedy już walka, Nestorze, szaleje przy rufach okrętów,
mur nie wstrzymuje natarcia, ni rów - co przecież tak wiele
trudu kosztował Danajów, bo mogli spodziewać się w duszy,
ze niezachwianą jest twierdzą i dla nas, i naszych okrętów -
widać jest miłe Dzeusowi możnemu, przepotężnemu,
aby daleko od Argos bez sławy zginęli Achaje.
Kiedyś zaiste łaskawie Dzeus raczył pomagać Danajom,
ale wiem teraz, że tamtych jak bogów błogosławionych
wsławia, a naszą odwagę wojenną i ręce nam spętał.
Dalej więc, skłońcie się wszyscy do tego, co ja wam powiem:
wpierw wyciągnięte okręty najbliżej morza leżące
wszystkie przewleczmy i znowu wciągnijmy na boską głębinę,
tak kotwicami na grzbietach fal je wstrzymamy, aż przyjdzie
noc, która ludzi ucisza i może walki Trojanie
już zaprzestaną, a wtedy ściągniemy wszystkie okręty.
Toć to nie wstyd przed zagładą uciekać, choć w nocnej ciemności -
lepiej ratunku w ucieczce poszukać niż czekać na zgubę".
Spojrzał na niego złym okiem i rzekł doń przebiegły Odysej:
"Jakie ci słowo, Atrydo, zza płotu zębów uciekło?
Byłoby lepiej, szkodniku, gdybyś innemu przewodził
wojsku, co nie ma honoru, a nie nam, którym przeznaczył
Dzeus od młodości do wieku starczego trudy zaszczytne
wojny okrutnej, dopóki z nas w boju każdy nie padnie.
Jakże więc, czyżbyś zamierzał to miasto szerokouliczne
Trojan opuścić, przez które doznaliśmy zła tak wiele?
Milcz, by ktoś inny z Achajów tego bajania nie słyszał,
które by nigdy z ust męża lekko nie wyszło, szczególnie
który rozumem osądzić jest zdolny, co mówić należy,
berłem władając, i który w posłuchu trzyma narody -
- 171 -
jak ty, bo przecież panujesz teraz nad ludem Argiwów.
Temu, co rzekłeś w tej chwili, stanowczo w sercu przyganię,
gdy nakazujesz wśród bitwy toczonej wspólnie i wrzawy
nasze okręty o pięknych burtach dziś spychać na morze,
aby Trojanom dogodzić, nad nami i tak górującym,
nam zaś niechybną zagładę zgotować, bo w bitwie Achaje
już nie wytrwają, gdy zacznie się wlec okręty na morze,
ale oglądać się będą za siebie i walkę porzucą!
Wtedy twa rada przyniesie nam zgubę, dowódco narodów!".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Mocno drasnąłeś mi serce, Odyseuszu, zarzutem
ciężkim. A przecież wbrew woli nie zmuszam synów Achajów,
aby okręty o pięknych burtach spychali na morze.
Niechże więc teraz ktoś lepszą od mojej radę wypowie -
młody czy wiekiem podeszły - to dla mnie będzie najmilsze".
Wtedy o głosie donośnym Diomedes tak do nich powiedział:
"Blisko ten człowiek. Nie trzeba go długo szukać, jeżeli
mnie wysłuchacie i żaden niechęci mi nie okaże
ani zawiści, bo przecież z was wszystkich jestem najmłodszy.
Ojciec mój z krwi znamienitej i ja tym rodem się szczycę -
synem Tydeusa jestem, w Tebach go ziemia okryła.
Porteus mężny trzem synom bez żadnej skazy dał życie
zamieszkującym w Pleuronie i Kalydonie wyniosłym:
Agrios i Melas, a trzeci wyborny jeździec Ojneus
ojcem był ojca mojego. Dzielnością tamtych przewyższał.
Także i on tam pozostał. Zaś ojciec mój po tułaczce
w Argos osiedlił się. Chciał tak Dzeus oraz inni bogowie.
Z córek Adrasta poślubił jedną i mieszkał w swym domu,
żyjąc dostatnio. Niemało było u niego pszenicznych
łanów i wiele ogrodów z owocowymi drzewami
w krąg, i stad bydła niemało. A wszystkich przewyższał Achajów
w rzucie swej włóczni. Na pewno wiecie, jak było istotnie.
Więc że mój ród nienajgorszy ani z tchórzostwa nie słynę,
nie pogardzajcie słowami szczerymi, które wam powiem:
nuże, ruszajmy do bitwy, choć ranni - tak każe konieczność!
Choć zatrzymamy się z dala od walki na śmierć i na życie
i od pocisków, by drugiej rany nikt ranny nie zyskał,
lecz zagrzejemy tym męstwo innych, tych, którzy już dawniej,
by zaspokoić swą duszę gniewną, przestali wojować".
Tak powiedział. Wodzowie, chętnie słuchając, ulegli.
Poszli z pośpiechem, a wiódł ich nad wodze wódz Agamemnon.
Czuwał nie ślepiec, lecz słynny Bóg wstrząsający lądami,
który w postaci starego zbliżył się do nich człowieka,
ujął w swą rękę dłoń prawą Agamemnona Atrydy
i odzywając się, takie powiedział słowa skrzydlate:
"Teraz, Atrydo, zapewne okrutne serce Achilla
cieszy się w piersi, przelaną krew oglądając Achajów
i ich ucieczkę, bo ani źdźbła w sobie nie ma rozwagi.
Bodajby zginął jak tamci! Bodaj go bóg okaleczył!
Lecz nie gniewają się jeszcze na ciebie szczęśliwi bogowie
- 172 -
tak całkowicie. Trojańscy dowódcy i panujący
na tej równinie podniosą kurzawę. I sam ich zobaczysz
precz od namiotów, okrętów uciekających do miasta".
Tak powiedział i z krzykiem strasznym popędził równiną.
Jakby krzyknęło wśród bitwy dziewięć czy dziesięć tysięcy
mężów, druzgocąc się wzajem, gdy na nich Ares zawoła -
taki krzyk z piersi wyrzucił Bóg wstrząsający lądami,
w sercu każdego z Achajów znów rozpalając ogromne
męstwo, by nikt nie zaprzestał ścierać się w boju i walczyć.
Hera na tronie złocistym siedząca wszystko widziała
z wyżyn Olimpu na własne oczy i w dole spostrzegła
krzątającego się pilnie w boju, co wsławia walecznych,
brata i szwagra zarazem, i w sercu radość uczuła.
Ale i Dzeusa spostrzegła na Idy wielostrumiennej
szczycie najwyższym. Tam siedział. Nienawidziła go w duszy.
Jęła więc myśleć dostojna o oczach olbrzymich Hera,
jak obezwładnić by umysł Dzeusa, co dzierży egidę.
Najlepsza jej się wydała w sercu ze wszystkich ta rada,
aby wyruszyć na Idę, przybrawszy się jak najstrojniej,
gdyby zapragnął Dzeus spocząć z nią razem w porywie miłości,
widząc tak piękną. A wtedy sen cichy, niezakłócony
spadnie na jego powieki i bystry umysł omami.
Weszła więc do swej komnaty, którą Hefajstos zbudował,
syn jej kochany. Drzwi przy niej dał szczelnie dopasowane
z zamkiem sekretnym. Bóg nawet go inny nie zdoła otworzyć.
Weszła tam Hera, za sobą drzwi zamykając świetliste.
Najpierw obmyła ambrozją budzące namiętność ciało
z najmniejszej plamki. A potem pachnidłem je namaściła
boskim, przyjemnym. Pachnidło to dla niej było zrobione;
jeśli poruszy je kiedy w domostwie Dzeusa spiżowym,
zapach ogarnia wnet niebo i ziemię od krańca do krańca.
Więc namaściła nim ciało urocze i włosy swe bujne
czesać zaczęła, i dłońmi splatać w błyszczące warkocze,
piękne i boskie. Nad czołem je nieśmiertelnym upina,
potem otula się w szatę prześliczną, rękami Ateny
zręcznie utkaną i haftem kunsztownym strojną bogato,
którą na piersi na klamry szczerozłociste zapięła.
Wnet opasała się wkoło przepaską ze stoma frędzlami,
do delikatnych swych uszu kolczyki o trzech klejnotach
jeszcze włożyła błyszczące - urocze siały połyski.
W końcu bogini okryła swą głowę przejrzystą zasłoną,
piękną i nową zupełnie, jak światło słoneczne promienną,
i przywiązała pod stopy świetliste prześliczne sandały.
Kiedy już całe swe ciało najpiękniej przyozdobiła,
wyszła ze swojej komnaty i Afrodytę wezwała,
a oddaliwszy się nieco od innych bogów, tak rzekła:
"Drogie me dziecko, czy zechcesz posłuchać tego, co powiem?
Tylko nie odmów mej prośbie, żal do mnie żywiąc w swej duszy
za to, że ja dla Danajów, a tyś życzliwa dla Trojan".
Na to jej tak Afrodyta, Dzeusowa córka, odpowie:
- 173 -
"Najczcigodniejsza bogini, wielkiego córo Kronosa!
Mów, czego żądasz - me serce nie spełnić twej prośby nie może,
jeśli potrafię ją spełnić, jeżeli jest do spełnienia".
Odpowiedziała jej na to podstępnie Hera dostojna:
"Daj mi dziś urok miłosny, co budzi żądzę, to - przez co
wszystkich zdobywasz dokoła śmiertelnych i nieśmiertelnych.
Idę stąd bowiem na ziemi kres żywicielki, by ujrzeć
tego, co bogom dał życie - Okean i matkę Tethydę,
którzy mnie w domu u siebie żywili i pielęgnowali,
wziąwszy od Rei, gdy Kronos przez Dzeusa o głosie gromowym
był na dno ziemi rzucony i w morza pustynię jałową.
Pragnę ich ujrzeć i wielki spór między nimi złagodzić,
długi czas bowiem upłynął, jak unikają wzajemnie
łoża i wspólnej miłości, bo gniew przenika ich dusze.
Gdybym słowami kochane ich serca skłoniła do zgody,
aby na łożu spoczęli, oddając się znów miłości,
byłabym droga na zawsze dla nich i czcią obdarzana".
Zaś Afrodyta jej na to, śmiech kochająca, odrzekła:
"Tobie nie mogę odmówić, to nawet mi nie przystoi -
jesteś tą, która spoczywa w objęciach Dzeusa mocarza".
Rzekła i zdjęła przepaskę zaklętą z piersi, od haftów
barwną. W przepasce tej wszystkich rozkoszy uroki się mieszczą:
powab miłosny, tęsknota pożądań i zwierzeń poufność,
złudne podniety, co zwodzą umysły najrozumiejszych.
Herze do rąk ją oddała i rzekła do niej te słowa:
"Teraz przepaskę tę ukryj wzorzystą na swoim łonie -
w jej wnętrzu wszystko się mieści - i zapowiedzieć ci mogę,
że zawiedziona nie wrócisz, gdy czegoś sercem zapragniesz".
Tak powiedziała. Z uśmiechem ukryła dostojna Hera
dar Afrodyty bezcenny na łonie, wciąż roześmiana.
Gdy Afrodyta zrodzona z Dzeusa do domu wróciła,
Hera natychmiast spłynęła ze szczytu stromego Olimpu,
idąc do Pierii z pośpiechem i do Ematii powabnej.
Dąży do śnieżnych gór Traków, harcem na koniach wsławionych,
do gór wierzchołków najwyższych, nie tyka ziemi stopami.
Na zbałwanionych fal grzbiety z Athosu do morza spływa
i zatrzymuje się w Lemnos, w mieście boskiego Toasa.
W miejscu tym Hera spotkała Sen, który bratem jest Śmierci,
ręką ujęła dłoń jego i takie słowa wyrzekła:
"Śnie, coś jest władcą dla wszystkich bogów i wszystkich ludzi!
Jeśli mych słów kiedykolwiek wysłuchiwałeś, i teraz
chciej ich wysłuchać, a wdzięczna ci będę po dni ostatnie.
Uśpij mi Dzeusa promienne oczy pod senną powieką,
zaraz gdy tylko z nim razem spocznę w porywie miłości.
Za to ci tron podaruję piękny - nie zniszczą go wieki,
cały ze złota - Hefajstos go zrobi syn mój kulawy,
z kunsztem niemałym, a jeszcze podnóżek do niego ci doda,
byś delikatne swe nogi mógł na nim wspierać przy ucztach".
Na to jej Sen pocieszyciel, odpowiadając, tak powie:
"Hero, bogini czcigodna, córko wielkiego Kronosa!
- 174 -
Mógłbym każdego innego z bogów wieczyście żyjących
uśpić z łatwością, bo nawet usypiam wiry burzliwe
fal Okeana, co zrodził wszystko, cokolwiek istnieje,
ale do Dzeusa Kronidy nawet się zbliżyć nie ważę
ani go uśpić, dopóki rozkazu sam mi nie wyda.
Nakaz twój bowiem we znaki dał mi się innym już razem,
w niezapomnianym dniu kiedy syn Dzeusa nieustraszony
płynął z Ilionu, Herakles - zburzywszy w proch miasto Trojan.
Wtedy to umysł uśpiłem Dzeusa, co dzierży egidę,
snem otuliwszy go cichym. Ty jednak, zło ważąc w duszy,
fale na morzu wzburzyłaś wichurą dmącą straszliwie
i zapędziłaś tamtego na Kos, daleko od wszystkich
jego przyjaciół. Tymczasem zbudzony Dzeus zawrzał gniewem -
miotał bogami po domu i mnie ze wszystkich najbardziej
szukał. I byłby mnie zgubił, z eteru strącił do morza,
gdyby mnie Noc, która bogów i ludzi zwycięża, nie skryła.
Do niej uciekłem, więc pościg Dzeus wstrzymał, choć rozgniewany -
bał się tym czynem narazić Nocy polotnej i chyżej.
Teraz ty znów mnie namawiasz, bym tego dzieła dokonał".
Na to mu Hera dostojna, o oczach ogromnych, tak rzekła:
"Czemuż ty, Śnie, o te sprawy tak w duszy swojej się trwożysz?
Sądzisz, że Dzeus z grzmiącym głosem Trojan tak będzie popierał,
jak i o syna swojego, o Heraklesa, był gniewny?
Pójdź, a ja tobie, Śnie, z Charyt jedną, i to z tych najmłodszych,
oddam za żonę - wnet będziesz mógł zwać ją swoją małżonką.
Chcesz Pasiteję? Ty przecież tęsknisz przez wszystkie dni do niej".
Tak powiedziała. Z radością na to jej Sen odpowiedział:
"Dalej, na Styksu się teraz nurt zaklnij nienaruszony,
jedną z rąk kładąc na ziemi, co wszystkich karmi obficie,
drugą na morzu świetlistym, i niech świadkami nam będą
wszyscy podziemni bogowie Kronosa otaczający,
że za małżonkę mi zechcesz naprawdę dać Pasiteję,
jedną z twych Charyt młodziutkich. Przez wszystkie dni tęsknię do niej".
Tak powiedział. I Hera, bogini o białych ramionach,
nie odmówiła przysięgi, której zażądał, lecz wszystkich
bogów z głębiny Tartaru wezwała - to byli Tytani.
Kiedy zaklęła się na nich i dokonała przysięgi,
pozostawili wnet miasta Lemnos i Imbros oboje
i otuleni obłokiem natychmiast w drogę ruszyli.
Doszli do Idy o wielu strumieniach, co matką jest zwierząt,
i opuścili wnet morze w Lektos, by iść od tej chwili
lądem, a leśne wierzchołki pod ich stopami się chwiały.
Stanął tam Sen, zanim oczy go mogły dojrzeć Dzeusowe;
wzleciał na sosnę wysmukłą, która wyrosła na Idzie
wyżej niż wszystkie, sięgając w górę aż w eter przestrzeni.
Zasiadł tam, dobrze ukryty w sosnowych gałęzi gęstwinie,
w ptaka górskiego postaci o głosie przeszywającym.
Tego bogowie chalkidą, śmiertelni puchaczem nazwali.
Hera zaś wzniosła się prędko na szczyt Gargaru, najwyższy
Idy wierzchołek. Tam spostrzegł ją Dzeus, co obłoki gromadzi.
- 175 -
Kiedy ją ujrzał, wnet żądza bystry mu umysł zmąciła,
tak jak to było, gdy pierwszy raz się złączyli w miłości,
w łoże wstępując bez wiedzy swoich rodziców kochanych.
Wzywa więc ją po imieniu, stanąwszy przed nią, i mówi:
"Hero, gdzie dążysz tak śpiesznie, przychodząc teraz z Olimpu?
Koni twych nie ma, a także rydwanu, byś na nim zasiadła".
Hera dostojna o sercu podstępnym tak na to odrzekła:
"Pójść stąd zamierzam na ziemi kres żywicielki, by ujrzeć
tego, co bogom dał życie - Okean i matkę Tethydę,
którzy mnie w domu u siebie żywili i pielęgnowali.
Pragnę ich ujrzeć i wielki spór między nimi złagodzić,
długi czas bowiem upłynął, jak unikają wzajemnie
łoża i wspólnej miłości, bo gniew przenika ich dusze.
Zaprzęg mój tam, u stóp Idy w wiele strumieni obfitej
stoi, by nieść mnie po żyznej ziemi i morskiej głębinie.
Lecz przede wszystkim przybywam teraz do ciebie z Olimpu,
abyś nie gniewał się na mnie potem, że tak bez pytania
do Okeana odchodzę, co mknie głębokimi falami".
Na to jej tak odpowiedział Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Hero, w tę drogę wyruszyć możesz i później, a teraz
lepiej spocznijmy przy sobie, aby zatonąć w miłości.
Nigdy mi żądza do żadnej z bogiń czy z kobiet śmiertelnych
nie zalewała tak serca, aby ujarzmić je w piersi -
ani gdym kochał gorąco piękną małżonkę Iksjona,
z której się rodzi Pejritoos, co bogom w radzie jest równy,
ni córkę Akrizijosa, Danae, o nogach wysmukłych,
co Perseusza jest matką, najprzedniejszego wśród ludzi,
ani dzieweczkę Fojniksa, który zasłynął daleko,
z niej Radamantys zrodzony bogom podobny i Minos;
tak nie kochałem Semeli ani tebańskiej Alkmeny,
co Heraklesa mi dała o sercu nieustraszonym,
a Dionizosa Semele zrodziła na radość śmiertelnych;
anim tak pragnął Demetry, władczyni o pięknych warkoczach;
pięknej Latony, a nawet i ciebie tak nie kochałem -
jak dziś cię kocham, gdy słodkie mnie pokonało pragnienie".
Na to odrzekła tak Hera dostojna o sercu podstępnym:
"Straszny Kronido, jakimi słowami przemawiasz tu do mnie?
Pragniesz spoczywać pospołu ze mną w gwałtownej miłości,
tutaj, na Idy wierzchołku, dla wszystkich oczu dostępnym?
Jakże to będzie, gdy któryś z bogów wieczyście żyjących
razem nas ujrzy i chodząc między wszystkimi bogami,
powie im o nas? Do domu nigdy bym wrócić nie mogła,
z łoża powstawszy. Ta sprawa byłaby godna pogardy.
Ale gdy pragniesz miłości i sercu miła ci będzie -
pójdź do komnaty! Hefajstos ci przecież ją wybudował,
drogi twój syn, i drzwi do niej dał szczelnie dopasowane.
Pójdźmy tam spocząć pospołu, gdy pragniesz miłości i łoża".
Na to jej tak odpowiedział Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Hero, nie lękaj się, aby ktoś z bogów czy ludzi śmiertelnych
ujrzał cię tutaj. Bo chmurą ciebie dokoła otoczę
- 176 -
złotą i nawet sam Helios dojrzeć nas przez nią nie zdoła,
Helios, którego blask świetny najostrzej wszystko przenika".
Tak powiedział Kronida i ujął żonę w ramiona.
Z ziemi zaś boskiej pod nimi wyrosły młodziutkie trawy,
lotosy rosą skąpane, krokusy i hiacynty
miękkie, puszyste, nad ziemią kwitnącym łożem wzniesione.
Legli oboje na owym łożu, okryci obłokiem
złotym, prześlicznym, z którego padała rosa kroplami.
Zasnął na szczycie Gargaru Dzeus, ojciec bogów, spokojnie,
snem i miłością zmożony, trzymając żonę w ramionach.
Wtedy Sen słodki pośpieszył wnet pod okręty Achajów
z wieścią do Boga, co ziemię ogarnia i wstrząsa lądami.
Blisko stanąwszy, te słowa do niego wyrzekł skrzydlate:
"Teraz, życzliwy Danajom, pomagaj im, Posejdonie,
sławę im daj, choć przez chwilę, dopóki jeszcze spoczywa
Dzeus, otulony przeze mnie łagodnym, miękkim uśpieniem,
podczas gdy Hera skłoniła go do miłości i łoża".
Tak rzekł i znowu uleciał ku sławnym ludzi plemionom,
w bogu wzmagając ochotę, by iść na pomoc Danajom.
Bóg więc, natychmiast skoczywszy w pierwsze szeregi, zawołał:
"Hektorowi Priamidzie, Argiwi, jeszcze oddamy
nowe zwycięstwo, by zdobył okręty i sławę znów zyskał?
Sam on w to wierzy i pyszni się tym, bo dzielny Achilles
przy wydrążonych okrętach, gniew ważąc w sercu, pozostał.
Lecz go brakować nie będzie nam, jeśli my, pozostali,
męstwo wzmagając, będziemy nieść sobie pomoc wzajemną.
A więc słuchajcie, co mówię, wszyscy niech będą posłuszni:
tarcze, te, które najlepsze w obozie i co największe,
weźmy i głowy hełmami okryjmy połyskliwymi
szczelnie, a włócznie do rzutów zdolne najdalszych pochwyćmy
w dłonie i śpieszmy! Ja stanę na czele. Nie sądzę, by Hektor,
dzielny Priamida, nam sprostał, choć o to stara się bardzo.
Jeśli więc bitny wojownik ma na ramieniu zbyt małą
tarczę, niech da ją słabszemu, a sam uzbroi się większą".
Tak powiedział. Słuchając wezwania, posłuszni mu byli.
Sami wodzowie, choć ranni, zaraz sprawiają szeregi -
mężny Tydejda, Odysej i Agamemnon Atryda,
krocząc wśród wszystkich zebranych, wojenną broń zamieniają:
biorą szlachetną - szlachetni, słabszą zaś - słabszym oddają.
Potem gdy ciała dokoła okryli spiżem błyszczącym,
śpiesznie ruszają. Na czele Posejdon, co wstrząsa lądami;
w dłoni potężny miecz ściskał, o długim ostrzu, straszliwy,
do błyskawicy podobny. Lepiej się doń nie przybliżać
w walki zamęcie, bóg trwogą zwycięża serca śmiertelnych.
Także i Hektor przesławny szykował Trojan do bitwy.
Wtedy to spór najstraszliwszy, wojenny, obydwaj podjęli -
błękitnogrzywy Posejdon bóg oraz Hektor przesławny.
Jeden obrońcą jest Trojan, drugi pomaga Argiwom.
Morze wzburzyło się, hucząc w krąg przy namiotach Argiwów
i ich okrętach, gdy z krzykiem wielkim pospołu się zwarli.
- 177 -
Ani tak morskie bałwany nie grzmią tłukące o brzegi,
z głębi do góry ciskane tchem Boreasza burzliwym,
ani tak huczą donośnie pożerające płomienie
w górskich parowach, gdy lasy nagłym pustoszą pożarem,
ani tak wicher wśród dębów wysokolistnych nie szumi,
rozłomotany wiatr, wyjąc szaleństwa mocą najgłośniej -
jak krzyk Achajów i Trojan straszliwie narastający,
wtedy, gdy wzajem na siebie natarli jedni i drudzy.
Pierwszy skierował w Ajasa grot włóczni Hektor przesławny,
idąc do niego zwrócony i cios zadając, nie chybił,
tam gdzie rzemienie się schodzą na piersi - jeden od tarczy,
drugi od miecza srebrnymi nabijanego ćwiekami -
te ocaliły mu skórę miękką. Rozgniewał się Hektor,
widząc, że oręż mu ostry na próżno wymknął się z dłoni,
skoczył więc w tłum towarzyszy i przez to śmierci uniknął.
W niego, gdy cofał się, Ajas, potężny syn Telamona,
cisnął głaz. Wiele kamieni, co podpierały okręty
lotne, leżało na ziemi, u stóp. Głaz taki chwyciwszy,
trafił go w piersi, powyżej otoku tarczy, przy szyi.
Kamień z rozmachem puszczony, wirując, mknął przez szeregi.
I tak jak pada pień dębu, który cios Dzeusa powali
wraz z korzeniami; woń siarki w krąg ulatuje dławiąca
z pnia strzaskanego, a pierzcha odwaga w tym, co spoglądał
z bliska, bo ciężkie i przykre Dzeusa wielkiego są gromy -
tak i potęga Hektora wnet w proch runęła na ziemię.
Z rąk wysunęła się włócznia, upadła tarcza ogromna
i hełm, a lśniąca od spiżu kunsztowna zbroja brzęknęła.
Z wrzaskiem podbiegli do niego zewsząd synowie Achajów,
sądząc, że porwą go teraz, miotając gęsto włóczniami.
Ale z nich żaden nie zdołał jednak pasterza narodów
trafić ni rany mu zadać, bo otoczyli go kołem
najwaleczniejsi: Polydam, Eneasz i boski Agenor,
Lyków dowódca, Sarpedon, a także Glaukos bez skazy.
Nikt z pozostałych nie spuszczał z oka Hektora, lecz tarczę
trzymał ponad nim chroniącą każdy, aż go towarzysze
z bitwy własnymi rękami unieśli, podchodząc do koni
rączych, co w miejscu odległym od walki zaciętej i bitwy
stały z woźnicą i z wozem wojennym kunsztownej roboty;
wnet ranionego, co jęczał głucho, do miasta uniosły.
A gdy stanęli nad brzegiem rzeki obficie płynącej,
Ksantu krętego, któremu dał życie Dzeus nieśmiertelny,
zdjęli Hektora z rydwanu, złożyli na ziemię i wodą
nieprzytomnego cucili. Odetchnął i rozwarł źrenice.
Wsparł się na obu kolanach i z ust wyrzygał krew ciemną,
potem znów opadł na ziemię, na wznak, i zaraz mu oczy
cieniem noc czarna okryła. Zmógł straszny cios jego duszę.
Kiedy spostrzegli Argiwi, że Hektor cofnął się z pola,
mocniej na Trojan natarli, jedynie pomnąc o bitwie.
Syn Ojleusa wnet, Ajas prędki i pierwszy z walecznych,
ostrzem swej włóczni Satniosa pchnął, poskoczywszy w tę stronę,
- 178 -
syna Enopa. Najada urocza go urodziła
Enopsowi bez skazy, co pasał nad Satniem swe trzody.
Tego więc syn Ojleusa włócznią wsławiony, podbiegłszy,
trafił w podbrzusze. Ów runął, a wkoło niego zawrzała
Trojan i mężnych Danajów wspólna, zacięta rozprawa.
Nadbiegł więc wnet Polydamas mściciel, co włócznią potrząsał,
syn Pantoosa. I w ramię pchnął prawe Protoenora,
syna Arejlykowego. Włócznia gwałtowna przez ramię
przeszła wskroś. Runął w kurzawę ten, szarpiąc ziemię rękoma.
Zaś Polydamas straszliwie jął chełpić się, krzycząc donośnie:
"Mniemam, że nie bezskutecznie z okrutnych rąk Pantoidy
o wielkiej duszy wyleciał przed chwilą oręż gwałtowny,
ale że w skórze któregoś z Argiwów utkwił, i mniemam,
że ten, wspierając się na nim, zstąpi do domu Hadesa".
Tak powiedział. Zasmucił tą chełpliwością Argiwów,
a już najbardziej nią serce podniecił mężnego Ajasa
Telamonidy, bo blisko padł Protoenor, tuż przy nim.
Za Polydamem więc żywo wypuścił włócznię błyszczącą,
gdy ów się cofał. Ten wprawdzie ponurej śmierci uniknął,
w bok uskoczywszy, lecz za to jej łupem stał się Archeloch,
syn Antenora, bo zgubę mu przeznaczyli bogowie.
Trafił go tam, gdzie jest między głową i karkiem złączenie,
w kręg delikatny, i oba ścięgna przy kręgu roztrzaskał,
i przez to prędzej o wiele ten - głową, ustami i nosem -
zetknął się z ziemią, niż na niej kolana wsparł i golenie.
Wówczas zakrzyknął tak Ajas na Polydamasa bez skazy:
"Pomyśl i prawdę mi całą, Polydamasie, wypowiedz:
czy za śmierć Protoenora nie był ten człowiek dość godny
śmiercią zapłacić? Nikczemny nie jest ni z rodu nikczemnych.
Pewno to brat Antenora, jeźdźca świetnego, a może
jego syn, bowiem do krewnych najbliższych bardzo podobny".
Tak rzekł, bo dobrze go poznał, a Trojan smutek ogarnął.
Wtedy Akamas Promacha, Beotę, włócznią ugodził,
w brata ruszając obronie, którego ten wlókł za nogi.
Potem Akamas, straszliwie chełpiąc się, wołał donośnie:
"Dobrzy łucznicy, Argiwi groźbami nienasyceni!
Ból i strapienie udziałem naszym nie będą jedynie,
ale w przyszłości wy także padniecie pozabijani.
Spójrzcie, jak tam wasz Promachos spokojnie śpi, zwyciężony
ciosem mej włóczni, ażeby krew mego brata wylana
długo nie była bez pomsty, bo przecież każdy chce człowiek
w domu zostawić krewnego, mściciela krzywd wyrządzonych".
Tak powiedział. Zasmucił tą chełpliwością Argiwów,
Peneleosa zaś serce mężnego wzburzył najbardziej.
Na Akamasa w lot ruszył, lecz ten natarciu nie sprostał
Peneleosa dowódcy. Ugodził więc Ilioneja,
syna Forbasa o stadach licznych, którego najbardziej
Hermes ukochał wśród Trojan i bogactwami obdarzył.
Forbas więc syna jednego od matki miał, Ilioneja.
Wódz Peneleos go trafił pod brew, w głąb samej źrenicy.
- 179 -
Gałkę mu oczną przeorał, a włócznia wskroś przez źrenicę
przeszła, wychodząc przez czaszkę. Ten siadł i ręce rozpostarł
obie, a wódz Peneleos, swój ostry miecz wyciągnąwszy,
w środek go karku uderzył i jednym ciosem na ziemię
strącił mu głowę wraz z hełmem. Gwałtowna włócznia została
w martwej źrenicy. Więc podniósł tę głowę, niby makówkę,
wskazał Trojanom i takie słowa chełpliwie powiedział:
"Chciejcie oświadczyć, Trojanie, rodzicom Ilioneja,
ojcu drogiemu i matce, by lament w domu zawiedli!
Przecież małżonka Promacha, syna Alegenora,
nie uraduje się także męża powrotem, gdy kiedyś
z Troi pospołu w okrętach powrócą synowie Achajów".
Tak powiedział, a wszystkim z lęku zadrżały kolana.
Każdy rozglądał się, jak by uciec i zguby uniknąć.
Teraz powiedzcie mi, Muzy, mieszkanki boskiego Olimpu,
który to pierwszy z Achajów zbroczoną krwią zdobył zbroję,
kiedy zwycięstwo przeważył Bóg sławny, co wstrząsa lądami.
Pierwszy więc syn Telamona, Ajas, pokonał Hyrtiosa,
Myzów dowódcę, Gyrtiadę, męża o duszy upartej;
zbroję też zwlókł z Mermerosa oraz Falkesa Antiloch;
w bitwie powalił Meryjon Morysa i Hippotijona;
Teukros Perifetesa zwyciężył i Proteona;
pasterz narodów, Atryda, pokonał Hyperenora,
niżej go brzucha trafiając - spiż we wnętrznościach głęboko
utkwił, a dusza przez ranę włócznią szeroko otwartą
uszła pośpiesznie i ciemność oczy mu cieniem okryła.
Liczbę największą zmógł Trojan syn Ojleusa, gwałtowny
Ajas, nikt bowiem mu w pędzie nie mógł dorównać, gdy ścigał
mężów, co drżeli od lęku. Dzeus ich przestrachem napełnił.
Pie
śń
XV
Kiedy w popłochu Trojanie przebyli rów i ostrokół,
pędząc i ginąc gromadnie z rąk ścigających Achajów,
i zatrzymali się wreszcie w pobliżu swoich rydwanów
bladzi, drżąc z trwogi, w tej chwili na szczycie Idy wysokiej
od złototronej bogini podniósł się Dzeus gromowładny
i bacznie spojrzał na ziemię: na Trojan i na Achajów,
jednych - biegnących w popłochu, drugich - goniących zażarcie.
W ciżbie Argiwów biegł także najczcigodniejszy Posejdon.
Dzeus i Hektora zobaczył. Ten leżał w polu. Dokoła
jego drużyna siedziała. Hektor z trudnością oddychał,
krwią plując. Nie był ostatni - ten co go ranił - z Achajów.
Dzeus, ojciec bogów, to widząc, litością wielką zapłonął.
Strasznym spojrzeniem na Herę popatrzył i tak powiedział:
"Oto są twoje podstępy, przebiegła, niosąca zło Hero!
Przez nie to Hektor zszedł z pola i wojsko się zatrwożyło.
Nie wiem, czy pierwsza owocu tych knowań nie będziesz musiała
spożyć, gdy wreszcie w swym gniewie będę cię musiał wychłostać.
Czy nie pamiętasz już tego, jakeś zawisła na niebie,
kiedym ci nogi kowadłem - jedną i drugą - obciążył,
- 180 -
ręce obwiązał łańcuchem złotym, a ty wśród eteru
i chmur wisiałaś? Pomimo wzburzenia bogowie Olimpu
pomóc nie mogli ci - wszyscy. Gdym tylko kogo doścignął,
zaraz go z niebios wysokich ciskałem na ziemię, gdzie spadał
prawie bez życia. Lecz żal mój nie mógł pomieścić się w sercu
wskutek utrapień i nieszczęść, które przez ciebie Herakles
boski wycierpiał. To przecież ty Boreasza skłoniłaś,
żeby go pędził, ścigając burzami w morza pustyni,
zanim do Kos go zaniosłaś, słynnego z mnogości ludzi.
Stamtąd go z rąk twych wyrwałem i ocaliwszy, zawiodłem
utrudzonego do Argos, co z koni słynie szlachetnych.
To przypominam, byś wreszcie podstępnej gry zaprzestała.
Na nic się tobie nie przyda ani to łoże, ni miłość,
którą, daleko od bogów odszedłszy, chcesz mnie zabawić".
Tak powiedział. Zadrżała Hera o oczach ogromnych,
i w odpowiedzi Dzeusowi te słowa rzekła skrzydlate:
"Bądźcie mi teraz świadkami, Ziemio i Niebo bezmierne,
wodo Styksowa podziemna! Największą klnę się przysięgą
i najstraszliwszą, co nawet błogosławionych zniewala,
także na głowę twą świętą klnę się i łoże małżeńskie,
którym przenigdy się jeszcze nie zaklinałam kłamliwie -
że to nie z mojej namowy Posejdon, co wstrząsa lądami,
tamtym pomaga, a szkodzi Trojanom i Hektorowi.
Pewno do tego skłoniło i pchnęło go własne serce:
widząc niedolę Achajów, nad nimi się ulitował.
Ja bym mu dała jedyną radę, by chodził tą drogą,
którą mu ty, Czarnochmury, według swej woli iść każesz".
Tak powiedziała. Uśmiechnął się Ojciec bogów i ludzi.
Odpowiadając jej na to, wyrzekł te słowa skrzydlate:
"Jeśli w przyszłości, dostojna Hero o oczach ogromnych,
zgodnie myśl moją podejmiesz na radzie wśród nieśmiertelnych,
to i Posejdon na pewno, choć pragnąłby czego innego,
zmieni zamysły stosownie do mojej woli i twojej.
Teraz - jeżeli mówiłaś słowa prawdziwe i szczere -
pośpiesz do bogów i rozkaż, aby przybyli tu do mnie
Iris i boski Apollon ze swoim łukiem wspaniałym.
Ta do obozu pobiegnie okrytych spiżem Achajów,
rozkaz zanosząc ode mnie Posejdonowi, by zaraz
przestał wojować na ziemi i do swych dziedzin powrócił.
Fojbos Apollon odejdzie, aby podźwignąć Hektora,
męstwem wojennym go natchnie i ból nieznośny uśmierzy
teraz szarpiący mu duszę. A hardy naród Achajów
swoją potęgą odepchnie i zmusi trwogą przejętych,
aby pod wielowiosłowe okręty znów uciekali
syna Peleusa, Achilla. Ten przyjaciela - Patrokla
wyśle do walki, którego przeszyje Hektor przesławny -
w oczach Ilionu - swą włócznią, kiedy już wielu polegnie
mężnych, a pośród nich także i syn mój, boski Sarpedon.
Mszcząc się za druha, zabije boski Achilles Hektora.
Wtedy już wzmogę na sile natarcie wojsk spod okrętów
- 181 -
i będę wzmagał bez przerwy, dopóki dzielni Achaje
miasta Ilionu nie wezmą, zgodnie z pragnieniem Ateny.
Przedtem ni sam nie złagodzę gniewu, ni komuś pozwolę
z bóstw nieśmiertelnych, by pomoc niósł wbrew mej woli Danajom,
zanim nie spełnią się wszystkie błagalne modły Pelidy,
które wypełnić przyrzekłem, klnąc się w ten dzień na mą głowę,
kiedy bogini Tetyda objęła moje kolana,
bym się o cześć Achillesa ujął, zdobywcy miast licznych".
Tak powiedział. I Hera, bogini o białych ramionach,
z wysokiej Idy wzleciała na Olimp błogosławiony.
Tak ulatuje człowieka myśl, który wiele przemierzył
lądów i potem, mijając swe drogi, w duszy powtarza:
"w tej stronie byłem i w tamtej", i wszystko w pamięci się budzi -
z myśli podobną szybkością wzleciała czcigodna Hera.
Wnet do Olimpu dotarła i weszła w krąg nieśmiertelnych
bogów, co w Dzeusa pałacu się zgromadzili. Witając
tę, co przybyła, z miejsc wstali i wznieśli ku niej kielichy.
Wszystkich minęła bogini, biorąc od pięknej Temidy
czarę złocistą, ponieważ ta pierwsza na jej spotkanie
wyszła i mówić zaczęła do niej te słowa skrzydlate:
"Z czymże przychodzisz tu, Hero, tak poruszona i drżąca?
Musiał cię chyba przestraszyć Dzeus, twój małżonek, Kronida".
Odpowiedziała jej na to Hera o białych ramionach:
"Ty mnie, bogini Temido, lepiej o wszystko nie pytaj -
sama wiesz, jaka jest jego dusza gwałtowna i dumna.
Zasiądź w pałacu do uczty z innymi bogami pospołu,
wszystko i razem z wszystkimi nieśmiertelnymi usłyszysz,
jakie nam Dzeus zapowiada rzeczy złowrogie. Zapewne
ani śmiertelni serc swoich tą wieścią nie rozweselą,
ani bogowie, choć teraz z nich każdy wesoło się bawi".
Tak powiedziała czcigodna Hera i wspólnie zasiadła
w Dzeusa pałacu z bogami gniewnymi także. Jej wargi
uśmiech rozchylał, lecz między czarnymi brwiami na czole
chmura leżała. Do wszystkich, wciąż gniewem wzburzona, wyrzekła:
"Głupcy, przeciwko Dzeusowi niebacznym gniewem płonący!
Ciągle pragniemy niezmierną potęgę jego ukrócić
słowem lub siłą. Tymczasem on - z dala - ani pomyśli,
ani zatroszczy się o nas. Wie dobrze, że z nieśmiertelnych
bogów na pewno jest pierwszy i siły, i władzy potęgą.
Cokolwiek złego nam ześle, z nas każdy ścierpieć to musi.
Dzisiaj boskiego Aresa cios srogi Dzeusa dosięgnął.
Syn jego został zabity, najbardziej z wszystkich kochany,
ten, co go Ares waleczny za swego już uznał - Askalaf".
Tak powiedziała. I Ares twardą się pięścią uderzył
w uda mocarne, i żalem niepowstrzymanym wybuchnął:
"Teraz mi chyba nie wezmą za złe mieszkańcy Olimpu,
że pod okręty Achajów mścić się za syna wyruszę,
choćby zły los mi przeznaczył, że tam, piorunem rażony
Dzeusa, z innymi trupami mam leżeć we krwi i w kurzawie".
To powiedziawszy, rozkazał, aby mu Przestrach i Popłoch
- 182 -
natychmiast zaprzęg złocisty przywiodły. Tymczasem się zbroił.
Wtedy na pewno by jeszcze straszliwy gniew i nienawiść
bogom wieczystym groziły ze strony mściwego Kronidy,
gdyby Atena, przejęta o wszystkich bogów obawą,
tron opuściwszy swój złoty, ode drzwi nie pośpieszyła,
hełm zdjęła z głowy Aresa i tarczę z jego ramienia,
a w końcu włócznię spiżową wydarłszy z dłoni potężnej
boga groźnego, Aresa, tak głośno go łajać zaczęła:
"Czekaj, szaleńcze! Czy ciebie opuścił rozsądek? czyż nie masz
uszu, by słuchać? czy rozum i cały wstyd zatraciłeś?
czy nie słyszałeś, co Hera, bogini o białych ramionach,
teraz mówiła, przychodząc do nas na Olimp od Dzeusa?
czyżbyś ty chciał się narazić sam na nieszczęścia rozliczne,
wbrew swoim chęciom ze wstydem znowu na Olimp powrócić
i na nas wszystkich nieszczęścia sprowadzić nieprzeliczone?
Przecież on Trojan walecznych i wielkodusznych Achajów
rzuciłby zaraz i przyszedł na Olimp błogosławiony,
żeby nas wszystkich ukarać: i sprawiedliwych, i winnych.
Ty mnie posłuchaj i odłóż swój gniew i zemstę za syna -
w bitwach niejeden już zginął, może od niego dzielniejszy,
i jeszcze wielu polegnie. Daremny przecież wysiłek,
aby od zguby ocalić ród wszystkich ludzi śmiertelnych".
To rzekłszy, skłoniła Aresa, by zajął swe miejsce na tronie.
Hera tymczasem wezwała do siebie Fojbosa Apolla
razem z Irydą, co wieści nosiła do nieśmiertelnych.
Do nich obojga zwrócona te słowa rzekła skrzydlate:
"Dzeus rozkazuje wam zaraz na Idę pośpieszyć wysoką,
a gdy już tam przybędziecie, przed boga staniecie obliczem,
żeby wykonać bezzwłocznie, co wam poleci i każe".
To powiedziała. I znowu zajęła Hera czcigodna
miejsce na tronie w komnacie. A tamci lotem skrzydlatym
Idy wysokiej dosięgli, matki potoków i zwierząt.
Tam szczyt Gargaru znaleźli, a na nim syna Kronosa,
Dzeusa o głosie potężnym. Chmura wieńczyła mu głowę.
Prędko oboje stanęli przed Dzeusem, co chmury gromadzi.
Spojrzał Dzeus na nich łaskawie, nie czując w sercu swym gniewu,
wszakże natychmiast spełnili zlecenie kochanej małżonki.
Wpierw do Irydy się zwrócił i wyrzekł te słowa skrzydlate:
"Iris, od wiatru ściglejsza! Wnet wyrusz do Posejdona,
wszystko mu powtórz najwierniej, nie myląc nic w swym orędziu.
Niechże on bitwę natychmiast przerwie i zaraz powróci
do nieśmiertelnych gromady lub w boskie zanurzy się morze.
Jeśliby nie chciał rozkazu mego posłuchać, niech przedtem
w swoim umyśle i sercu ten upór dobrze rozważy:
czy, choć tak mocny, w spotkaniu wręcz ze mną czy się ostoi.
Sądzę, że jego przewyższam i swojej władzy potęgą,
i urodzeniem, bom starszy, a on się jeden nie boi
jakby równego - mnie, Dzeusa, przed którym wszystkie drżą bogi".
Tak rzekł i w lot posłuchała go Iris od wiatru ściglejsza,
z Idy wysokiej spłynęła w stronę świętego Ilionu.
- 183 -
Jako śnieg spada z wysoka, z chmur pokłębionych lub grady
zimne niesione gwałtownym tchem Boreasza w przestrzeni -
z taką szybkością pomknęła Iryda od wiatru ściglejsza.
Prędko stanęła przed Bogiem, co wstrząsa lądami, i rzekła:
"Błękitnogrzywy i ziemię posiadający! Do ciebie
idę z poselstwem od Dzeusa boga, co dzierży egidę.
Ten rozkazuje, byś bitwę natychmiast przerwał i wrócił
do nieśmiertelnych gromady lub w boskie zanurzył się morze.
Jeślibyś jego rozkazu nie chciał posłuchać, Dzeus grozi,
że sam, nie tracąc ni chwili, tu przyjdzie, by stanąć do walki
z tobą, i sądzi, że wtedy ukorzysz się, zanim uderzy
dłonią potężną. Wie przecie, że ciebie przewyższa potęgą
i urodzeniem. Jest starszy. A ty się jeden nie boisz
niby równego - Kronidy, przed którym wszystkie drżą bogi".
Odrzekł jej na to, a z gniewem, Ten - który - wstrząsa - lądami:
"Biada! Choć jest tak potężny, zbyt hardo sobie poczyna,
jeśli godnością równego zamierza siłą ujarzmić!
Trzech bowiem było nas braci, synów Kronosa i Rei:
Dzeus, ja i trzeci bóg, Hades, posępnych władca podziemi.
Wszystko, co jest - podzielono dla trzech. Wziął każdy część swoją.
Mnie we władanie wieczyste świat mórz głębokich oddały
losy. Podziemne królestwo wziął Hades, mroczne i mgliste.
Dzeus nieba jasną przestrzenią zawładnął w eterze i w chmurach.
Ziemia do wszystkich należy i Olimp błogosławiony!
Nie będę życia naginał do Dzeusa woli, choć silny!
Niechże panuje spokojnie nad trzecią częścią wszechświata!
Niechże mnie siłą rąk swoich - jak poddanego - nie straszy!
Bardziej mu córkom i synom przystoi groźne rozkazy
dawać i żądać, by wszystko spełniali jak zwykle potomni.
Niech go pokornie słuchają ojcowskiej woli ulegli".
Odpowiedziała mu na to Iryda od wiatru ściglejsza:
"Błękitnogrzywy i ziemię posiadający! Czy wiernie
wszystkie te słowa zuchwałe zlecasz powtórzyć Dzeusowi?
Może je trochę złagodzisz? Serca szlachetnych są miękkie.
Dobrze wiesz o tym, że władzy starszeństwa pilnują Erynie".
Na to jej tak odpowiedział Posejdon, co wstrząsa lądami:
"Iris, bogini, to wszystko, co mówisz, jest mądre i prawe -
dobrze jest, kiedy zwiastunka rozumną radą usłuży.
Ale żal gorzki przepełnia i serce moje, i duszę,
że mnie, co jestem godnością i działem swej władzy jednaki,
Dzeus chce ujarzmić i łaje słowami obelżywymi,
ale tym razem, pomimo mojego żalu, ustąpię.
Tylko ci powiem coś jeszcze - te słowa w sercu zachowaj:
jeśli Dzeus - wbrew mojej woli, na przekór boskiej Atenie,
pomimo Hery, Hermesa i Hefajstosa życzenia -
będzie oszczędzał Ilijon święte i nie da go zburzyć,
jeśli zwycięstwa świetnego odmówi dzielnym Argiwom,
niech wie, że wrogość wieczysta pomiędzy nami wybuchnie".
Tak powiedział Posejdon, bóg wstrząsający lądami,
i porzuciwszy Achajów, w szumiącą toń się zanurzył.
- 184 -
Wtedy tak rzekł do Apolla Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Drogi Fojbosie, idź teraz do spiżozbrojnego Hektora,
gdyż wstrząsający lądami Bóg do boskiego już morza -
widzę - zanurzył się, gniewu groźnego mego przezornie
przez to uchodząc. O walce naszej wiedzieliby inni,
nawet podziemni bogowie Kronosa otaczający!
Jednak o wiele korzystniej jest i dla niego, i dla mnie,
że choć na razie zapłonął gniewem, lecz w końcu się poddał
mojej prawicy. Bez potu nie byłoby to się skończyło.
Teraz chwyć w ręce egidę w krąg ozdobioną chwastami
i bohaterów achajskich przeraź, wstrząsając swą tarczą,
a przesławnego Hektora chroń, ty, co trafiasz niechybnie
z dala, i siłę potężną w nim wzbudź, dopóki Achaje
do swych okrętów i nurtów Hellespontowych nie dotrą.
Potem ja sam całą sprawę czynem i słowem obmyślę,
żeby i dzielni Achaje mogli od trudów odetchnąć".
Tak powiedział i nie był mu nieposłuszny Apollon.
Z Idy wierzchołka wyruszył, przybrawszy postać sokoła
ścigającego gołębie, co lot ma z ptaków najszybszy.
Prędko odnalazł boskiego Hektora, syna Pryjama.
Hektor już siedział, nie leżał bezwładnie, ducha odzyskał
i towarzyszy poznawał stojących wkoło; ustała
duszność i poty. Tak wzmocnił go Dzeus, który włada egidą.
Zbliżył się Bóg - trafiający - z - dala i tak mu powiedział:
"Synu Pryjama, Hektorze! Czemu daleko od innych
siedzisz bezsilny? Czy ciebie jakie strapienie dosięgło?".
Niemal bez tchu odrzekł Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Z bogów najlepszy, kim jesteś, co tak przyjaźnie mnie pytasz?
Więc nie wiesz, że mnie przy burtach lotnych okrętów Achajów,
kiedym zabijał mu druhów, Ajas o głosie donośnym
głazem ugodził w pierś, przez to wstrzymując atak szalony.
Już pomyślałem, że dzisiaj w domostwo zejdę Hadesa
razem z cieniami poległych, bom niemal duszę utracił".
Na to mu władca Apollon, co trafia z daleka, powiedział:
"Teraz nie lękaj się o nic. Obrońcę Kronida ci zsyła
z Idy, takiego co będzie przy tobie stał i pomagał.
Oto on - Fojbos Apollon złotoorężny, co przedtem
także cię bronił, samego ciebie i gród twój wyniosły.
Ruszaj więc teraz i konne szeregi do walki zagrzewaj,
by skierowali ku gładkim okrętom swe bystre rumaki.
Ja zaś poprzedzać was będę i koniom pędzącym w lot drogę
całą wyrównam, i wkrótce herosów achajskich przerażę".
Tak powiedział i męstwem napełnił pasterza narodów.
Niby koń w stajni przy żłobie, gdy paszą obfitą rozgrzany,
zerwie swe pęta i z grzmiącym tętentem mknie przez równinę
dumnie do miejsca, gdzie pławi się zwykle w strumieniu płynącym
falą uroczą; wysoko podnosi głowę, a grzywą
bujną powiewa w krąg szyi; pyszniąc się swoją urodą,
lekko unosi kolana, na smugi mknąc koniom znajome -
z takim pośpiechem i Hektor unosił kolana i stopy,
- 185 -
aby zachęcić szeregi konne, gdy bóg tak rozkazał.
Tak jak rogacza jelenia lub dziką kozę ścigają
psy zaprawione do łowów oraz wieśniacy myśliwi,
ale zwierzynę osłania głaz niedostępny lub gęstwa
leśna, bo los nie pozwolił im jeszcze zdobyczy doścignąć,
kiedy krzykami zwabiony nagle na drodze się zjawi
lew pięknogrzywy i wszystkich nacierających rozproszy -
tak i Danaje w gromadzie ścigali wrogów bez przerwy,
bodąc mieczami i ciosem włóczni o grotach dwusiecznych.
Lecz gdy ujrzeli Hektora, jak sprawia mężów szeregi,
zlękli się. Serca w nich wszystkich aż do stóp nisko upadły.
Do zgromadzonych tak wtedy przemówił syn Andrajmona,
Toas, z Etolów najlepszy, wsławiony rzutem swej włóczni,
dzielny w spotkaniu wręcz, w radzie także niewielu z Achajów
zdoła zwyciężyć go, kiedy walczy z młodzieżą słowami.
Właśnie ten, znany z rozsądku, głos zabrał i tak powiedział:
"Biada! Niezwykłe zjawisko oglądam swymi oczami!
Zdołał więc znowu przed Kerą śmierci w ucieczce się schronić
Hektor? A każdy z nas w duszy pokrzepiać się mógł nadzieją,
sądząc, że zginął już z ręki Ajasa Telamonidy.
Ale zapewne opiekę jakiegoś boga uzyskał
Hektor, co wielu Danajom wśród walk rozwiązał kolana.
Teraz to samo się zdarzy - bez Dzeusa, co huczy gromami,
w pierwszych szeregach tak śmiało na pewno nie zdołałby walczyć.
Nuże więc, temu, co mówię, niech wszyscy będą posłuszni:
główny trzon wojska natychmiast niech wraca do naszych okrętów,
sami zaś my, należący zaszczytnie do najwaleczniejszych,
stójmy na miejscu, a może ich pierwsze natarcie wstrzymamy,
włócznie unosząc! Tak sądzę, że mimo swego zapału
strwoży się w sercu, by skoczyć w tłum uzbrojonych Danajów".
Tak rzekł. Uważnie słuchali i byli rozkazom posłuszni.
Więc dookoła Ajasa i władcy Idomeneja,
Teukra, Meriona, Megesa, co był Aresowi podobny,
szyki do bitwy sprawiali, wzywając najwaleczniejszych,
aby przeciwko Trojanom stanęli i Hektorowi.
Wojsko na tyłach za nimi już szło ku okrętom Achajów.
Pierwsi natarli Trojanie, a na ich czele szedł Hektor,
sadząc wielkimi krokami. Przed nim zaś Fojbos Apollon
kroczył okryty na barkach mgłą chmurną. Wojenną egidę
trzymał straszliwą, ozdobną dokoła gęstymi chwastami.
Złożył ją w darze Dzeusowi Hefajstos na postrach ludzi.
Taką egidę miał w rękach i tłumom bitewnym przewodził.
Trwali Argiwi upartą gromadą i wrzawa zabrzmiała
ostra z obydwu stron. Strzały ze świstem wylatywały
z cięciw i włóczni niemało ciskały gwałtowne ramiona.
Wiele z nich w ciele utkwiło zaprawnej w spotkaniach młodzieży,
liczne w pół lotu nim białej skóry sięgnęły grotami,
w ziemię grotami się wbiły ciał wojowników spragnione.
Gdy nieruchomą egidę niósł w rękach Fojbos Apollon,
póty padały pociski z dwóch stron. Ginęły narody.
- 186 -
Ale gdy przed spojrzeniami jeżdżących szybko Danajów
groźnie egidą potrząsnął, wydając krzyk przeraźliwy,
w duszach ustało ich męstwo i zapomnieli o walce.
Tak jak na wołów gromadę lub trzodę owiec ogromną
dwa drapieżniki napadną w ciemności nocy głębokiej,
na popłoszone, bo wiedzą, że nie ma przy nich pasterza -
tak z przerażenia osłabli Achaje, ponieważ Apollon
wzniecił w nich trwogę, a sławą Hektora i Trojan obdarzył.
Wtedy zmagali się w bitwie mąż z mężem nieubłaganie.
Hektor w spotkaniu Stichiosa i Arkesilasa powalił:
pierwszy dowódcą był dzielnym spiżopancernych Beotów,
drugi to był Menesteusa wielkodusznego towarzysz
wierny. Eneasz z Jasosa zdarł zbroję oraz z Medona,
który nieprawym był synem boskiego Ojleja i bratem
z męstwa znanego Ajasa. Medon w Fylace przebywał,
z dala od ziemi ojczystej, ponieważ zabił człowieka
spokrewnionego z macochą Eriopidą, Ojleja
żoną. A Jasos dowodził Ateńczykami; powszechnie
synem Sfelosa go zwano, ten synem był Bukolosa.
A Polydamas powalił w proch Mekisteusa, Echiosa
zabił Polites w natarciu, boski Agenor Kloniosa.
Parys, gdy Dejoch się cofał z pierwszych szeregów, poza nim
zadał mu w ramię cios włócznią, na wskroś je spiżem przeorał.
Kiedy Trojanie zdzierali zbroje z poległych, Achaje
do ostrokołów i fosy głębokiej w natarciu spychani
w stronę to jedną, to drugą za mury się chroniąc, pierzchali.
Widząc to, Hektor potężnym głosem na Trojan zakrzyknął:
"Ruszać mi w lot na okręty! Rynsztunki zostawić skrwawione!
Jeśli od wrogich okrętów z daleka kogoś zobaczę,
zadam mu śmierć sam natychmiast. Na pewno pohańbionego
bracia i siostry na stosie ogniem zaszczytnym nie spalą,
ale go psy wygłodniałe pod nasze miasto przywleką".
Tak powiedział i smagnął biczyskiem swoje rumaki,
Trojan szeregi zwołując. Więc oni zgiełkliwą gromadą
wszyscy zaprzęgi swe konne wnet skierowali do bitwy
z wrzawą okrutną. Przed nimi na czele szedł Fojbos Apollon;
wał usypany nad rowem głębokim nogami potrącił,
w środek rzucając do rowu, i tak im drogę wyrównał
wielką, szeroką na tyle, na ile szybki lot włóczni
sięgnie, gdy swojej zręczności próbując, mąż włócznię wypuści.
Naprzód więc szli falangami. Przed nimi kroczył Apollon,
trzymał wyniosłą egidę i burzył mury Achajów
bardzo łatwo. Tak kiedy chłopiec z piasku nad morzem
ledwie kopiec usypie w dziecinnej igraszce, już zaraz
burzy w zabawie, trącając budowlę rękami, nogami -
łatwo tak samo, Fojbosie, zburzyłeś pracę i trudy
dzielnych Argiwów, w nich samych wzniecając popłoch straszliwy.
Usiłowali Danaje zatrzymać się przy okrętach,
wzajem wołali do siebie; unosząc do góry ramiona,
każdy z ogromnym błaganiem do wszystkich bogów się modlił.
- 187 -
Jednak najbardziej z nich Nestor gereński, obrońca Achajów,
modlił się, ręce podnosząc w niebiosa nabite gwiazdami:
"Dzeusie, mój ojcze, jeżeli ci w Argos pszenicą bogatym
woły spalałem w ofierze i tłuszczem kapiące barany,
prosząc o powrót szczęśliwy, a ty przyrzekłeś skinieniem,
pomnij o nas i ratuj, Władco Olimpu, Achajów,
nie pozwalając, by niosły nam ręce Trojan zagładę".
Tak powiedział, błagając. Dzeus dobrej rady rozgłośnym
grzmotem życzliwą odpowiedź z chmur rzucił starcowi Nelejdzie.
Słysząc grom Dzeusa, co groźnie potrząsa egidą, Trojanie
nie zapomnieli o bitwie, lecz na Argiwów natarli
mocniej. Tak fala olbrzymia na morza przestrzeni szerokiej
piętrzy się ponad okrętu burtami i pokład zalewa
wichru przemocą, gdyż wicher najbardziej wznosi bałwany -
z wielkim okrzykiem tak właśnie Trojanie za mury się wdarli,
konie do środka wpędzając i walcząc przy sterach okrętów
z bliska włóczniami o grotach podwójnych: ci na swych zaprzęgach,
tamci wysoko nad nimi z pokładów czarnych okrętów
wroga spychając drągami, które w okrętach leżały
spiżem okute, do bitwy na morzu przygotowane.
Podczas gdy bój z Trojanami toczyli na murze Achaje
jeszcze daleko od lotnych okrętów, Patroklos przebywał
w Eurypyla, znanego z wielkiego męstwa, namiocie.
Dobrym go słowem pocieszał i na dotkliwe mu rany
leki przykładał kojące, łagodząc czarne boleści.
Ale gdy spostrzegł, że cały mur sforsowali Trojanie,
a wśród Danajów jęk słychać i straszny popłoch się szerzy,
zaczął wyrzekać, a potem w uda uderzył się z żalu
obu rękami i bólem przejęty takie rzekł słowa:
"Eurypylu, nie mogę pozostać dłużej przy tobie,
chociaż ci jestem potrzebny. Wielki tam podniósł się zamęt.
Niech twój woźnica się zajmie tobą. Ja muszę wyruszyć
do Achillesa, ażeby wzbudzić w nim zapał do walki.
Któż wie - a może z pomocą bogów poruszę w nim serce
swoją namową. Bo dobra jest towarzysza namowa".
Tak rzekł i zaraz uniosły go nogi. Tymczasem Achaje
z męstwem znosili natarcie Trojan. A jednak nie mogli
mimo przewagi liczebnej odepchnąć ich od okrętów.
Również Trojanie nie mogli poprzez falangi Danajów
przedrzeć się, by do namiotów wpaść wroga i do okrętów.
Tak jak sznur miarę tę samą ma, co i burta okrętu
w ręku biegłego w rzemiośle cieśli, co poznał dokładnie
mądrość swej sztuki, a przy tym wspierany jest przez Atenę -
tak przeciwników trzymała ta sama miara wśród bitwy.
Jedni zmagali się przy tych, a drudzy przy tamtych okrętach.
Hektor pośpieszył w tę stronę, gdzie walczył Ajas przesławny.
Koło jednego okrętu podjęli trud, lecz nie zdołał
Hektor odeprzeć Ajasa i ognia wnieść na okręty,
ani Hektora pokonać Ajas, gdyż bóg go wspomagał.
Ale tam Ajas wspaniały wbił włócznię w pierś Kaletora,
- 188 -
syna Klytiosa, gdy tamten dosięgał ogniem okrętów.
Padł z chrzęstem zbroi Kaletor. Żagiew mu z ręki wypadła.
Gdy przed oczami Hektora poległ mąż z nim spokrewniony,
gdy zabitego zobaczył w kurzawie przed czarnym okrętem,
głosem ogromnym zakrzyknął do Trojan i Lyków walecznych:
"Dzielni Trojanie, Lykowie i Dardanowie walczący
twarzą w twarz z wrogiem! Zaklinam: nie przerywajcie tej bitwy,
ale ocalcie Klytiosa potomka, ażeby Achaje
zbroi mu z ramion nie zdarli, gdy padł na przedpolu okrętów".
Tak powiedział i cisnął w Ajasa włócznię błyszczącą,
ale nie trafił, natomiast dosięgnął nią Lykofrona,
syna Mastora z Kytery, woźnicę Ajasa, co przy nim
teraz przebywał, bo zabił jednego z mieszkańców Kytery
boskich. Dziś w głowę nad uchem dosięgło go ostrze spiżowe,
gdy przy Ajasie stał blisko. Runął od steru okrętu
nisko w kurzawę na ziemię i ciało jego zmartwiało.
Widząc to, zatrząsł się Ajas i tak do brata powiedział:
"Drogi Teukrosie, wiernego nam towarzysza zabili,
syna Mastora z Kytery. Kochaliśmy go i czcili
niemal jak własnych rodziców, gdy z nami w pałacu przebywał.
Zabił go Hektor o duszy wyniosłej. Gdzie twoje są strzały,
śmierci zwiastunki? Gdzie łuk twój, dar od Fojbosa Apolla?".
Tak powiedział. Usłyszal go Teukros i przybiegł doń blisko,
mając łuk w ręku napięty i kołczan pełen strzał ostrych.
Szybko w tłum Trojan wypuścił pierzasty bełt lotnej strzały.
Trafił Klejtosa. Ten dzielny mąż to był syn Pejsenora
i Pantoidy świetnego, Polydamasa, towarzysz.
Lejce miał w rękach i konie zupełnie go zaprzątały -
tam je kierował, gdzie były najbardziej tłumne falangi,
aby Hektora wspomagać i Trojan. Jednakże samego
prędko dosięgło nieszczęście. Nikt go nie zdołał odwrócić,
gdyż bezlitosna mu strzała od tyłu w karku utkwiła.
Stoczył się z wozu. Spłoszone konie cofnęły się w biegu,
z hukiem unosząc wóz pusty. Lecz spostrzegł to Polydamas
szybko i skoczył w przód, biegnąc na wprost pędzących rumaków.
W Astynoosa je ręce dał, syna Protijaona,
przy tym zlecając gorliwie, aby uważał na niego
stale i z końmi był blisko. Sam stanął w pierwszych szeregach.
Teukros tymczasem wziął strzałę na spiżozbrojnego Hektora
inną i przerwałby walkę pod okrętami Achajów,
gdyby, trafiwszy, wyzwolić z najdzielniejszego mógł duszę.
Ale nie zmylił uwagi Dzeusa, co wciąż nad Hektorem
czuwał i sławę Teukrowi Telamonidzie odebrał.
Mocno skręconą cięciwę w tym łuku nieskazitelnym
zerwał mu, kiedy ją napiął. Śmignęła mu w inną stronę
strzała o grocie spiżowym, ciężkim. ?uk wymknął się z ręki.
Wtedy przeraził się Teukros i tak do brata powiedział:
"Biada! Wojenne zamiary nam całkowicie niweczy
jakiś niebianin. To przecież on łuk mi z ręki wyszarpnął
i uplecioną na nowo cięciwę zerwał, choć wczoraj
- 189 -
sam uwiązałem ją, aby dobrze miotała mi strzały".
Na to mu Ajas olbrzymi, syn Telamona, powiedział:
"Drogi mój, zostaw łuk teraz i odłóż strzały pierzaste,
kiedy nam bóg je poniszczył, chcąc przynieść zgubę Danajom.
Włócznię, co długi cień rzuca, pochwyć do ręki i tarczą
osłoń ramiona i ruszaj na Trojan, zapał do walki
w innych wzniecając. Choć silni, niechże bez trudu nie wezmą
naszych okrętów o pięknych burtach. Pamiętaj o bitwie!".
Tak powiedział. Więc Teukros łuk swój w namiocie zostawił,
oparł na barkach swą czterowarstwową tarczę potężną,
piękny hełm włożył na dumną głowę, a nad grzebieniami
hełmu straszliwie się chwiały z grzyw końskich błyszczące kity.
Wreszcie wziął włócznię ogromną i grotem okutą spiżowym.
Szybko wyruszył i stanął zaraz przy boskim Ajasie.
Hektor, gdy spostrzegł, że szkody nie robią strzały Teukrosa,
głosem donośnym zakrzyknął do wojska Lyków i Trojan:
"Dzielni Trojanie, Lykowie i Dardanowie, walczący
twarzą w twarz! Dziś, przyjaciele, mężami bądźcie i walczcie
dzielnie przy gładkich okrętach. Wszakże widziałem na oczy
własne, jak Dzeus najlepszego łucznika strzały niweczył.
?atwo jest ludziom moc Dzeusa nieprzemożoną rozpoznać -
tym, wyniesionym na szczyty, okrytym chwalebną sławą
oraz zepchniętym w dół, których Dzeus nie ma zamiaru bronić,
tak jak Argiwów dziś męstwo osłabił, a nas umocnił.
Walczcie więc dzielnie w gromadzie obok okrętów! Gdy który
ranny śmiertelnie polegnie, gdy spotka go los przeznaczony -
niechże umiera! To przecież nie hańba za swoją ojczyznę
zginąć, a przy tym z pociechą, że dzieci i żona bezpieczne,
dom i majętność nietknięte, bo zwyciężeni Achaje
wkrótce odpłyną w okrętach do miłej ziemi ojczystej".
Tak powiedział i w duszy każdego zapał rozżarzył.
Ajas potężny z kolei zawołał do swych towarzyszy:
"Wstyd wam, Argiwi! W tej chwili albo musimy tu zginąć,
albo ocalić się, wrogów odparłszy od naszych okrętów.
Czy, gdy je Hektor o hełmie powiewającym kitami
weźmie, wy pieszo wrócicie do swojej ziemi ojczystej?
Czy nie słyszycie, jak całe swe wojsko zagrzewa do walki
Hektor pragnący zaciekle popalić nasze okręty?
On nie do tańca ich wzywa rozkazem, ale do walki!
Tylko ta rada jest dla nas rozumna i zamiar najlepszy,
aby odeprzeć natarcie zbrojnym ramieniem i męstwem.
Albo należy wywalczyć prawo do życia - lub zginąć,
zamiast tak długo przy naszych okrętach w straszliwym zamęcie
dać się zabijać przez mężów, co od nas w walce są gorsi".
Tak powiedział i w duszy każdego zapał rozżarzył.
Hektor tymczasem Schediosa, wodza Fokejów, pokonał,
Perimedesa potomka. Zaś Ajas Laodamasa
chwycił, dowódcę piechoty, co synem był Antenora.
Wódz Polydamas z Otosa Kyllenejczyka zdarł zbroję,
towarzysza Fyleidy, wodza wyniosłych Epejów.
- 190 -
Do Polydama poskoczył Meges, lecz ten się uchylił,
więc cios Megesa nie trafił. Przeszkodził mu w tym Apollon -
nie chciał, by syn Pantoosa, co walczył na czele, zginął.
Za to Krojsmosa w sam środek piersi ugodził grot włóczni.
Runął z łoskotem, a Meges zaraz mu piękną zdarł zbroję.
Wtem Lampetida nań natarł, Dolops wsławiony swą włócznią,
najprzedniejszego wśród ludzi Lamposa Laomedontiady
syn, dobrze wyćwiczonego w niepowstrzymanym natarciu.
Włócznią ten właśnie ugodził Fylejdę w sam środek tarczy,
blisko podchodząc, lecz pancerz tęgością swą go ocalił
z blachy sklepionej wykuty. W dniach dawnych Fyleus ten pancerz
przywiózł z Efyry leżącej na brzegu rzeki Selleis.
Jako gościowi ten pancerz darował władca Eufetes,
aby wśród bitwy przywdziany ochraniał od ciosów męża.
Właśnie ten ciało synowskie Fyleusa ocalił od zguby.
Ale go Meges w spiżowy hełm, co powiewał kitami
z końskich grzyw, ostrzem włóczni w sam łęk najwyższy ugodził.
Zdarł mu kitę z grzyw końskich, a ona spadła na ziemię
cała zwalana w kurzawie, jaśniejąc świeżą czerwienią.
Dalej walczył zawzięcie i jeszcze wierzył w zwycięstwo,
kiedy dzielny Menelaj przybył, ażeby go bronić,
stanął na boku ukradkiem z włócznią i w ramię ją cisnął -
ostry grot celnie rzucony Dolopsa pierś na wskroś przeorał
w pędzie gwałtownym. Trafiony na twarz w przód runął na ziemię.
Do poległego skoczyli obaj, by z ramion mu zbroję
zedrzeć. Więc zaraz Hektor do wszystkich braci się zwrócił,
najpierw zaś zaczął łajać syna Hiketaona,
Melanippa dzielnego. Ten dawniej powolne woły
pasał w Perkocie, gdy jeszcze daleko byli wrogowie,
ale gdy rozkołysane przybyły okręty Danajów,
znów do Ilionu powrócił, wyróżniał się pośród Trojan.
Mieszkał w pobliżu Pryjama, a ten go cenił jak syna.
Melanippa więc łając, ozwał się Hektor w te słowa:
"Jakże więc, mój Melanippie, będziemy dłużej zwlekali?
Czyżby nie drgnęło twe serce, choć krewny twój został zabity?
czy ich zabiegów nie widzisz dokoła Dolopsa zbroi?
nuże więc, bo nie możemy z daleka już z Danajami
walczyć skutecznie, gdyż albo my ich wytępimy, lub oni
zburzą nasz Ilion wyniosły i jego mieszkańców wygubią".
Tak powiedział i ruszył. Z nim tamten do bogów podobny.
Telamonida potężny, Ajas, Argiwów zagrzewał:
"Drodzy, jak mężom przystoi, wstyd hańby ożywcie w swej duszy!
Niechże ten wstyd wam nakaże stać niewzruszenie wśród walki.
Z mężów wstydzących się hańby ocala się więcej, niż ginie,
uciekających zaś sława i pomoc wszelaka omija".
Tak powiedział. Lecz oni, już sami obrony spragnieni,
w duszach zamknęli te słowa i otoczyli okręty
niby zagrodą spiżową. Dzeus Trojan do walki pobudzał.
Więc Antilocha zachęcał Menelaj o głosie donośnym:
"Mój Antilochu, z Achajów ci nikt nie dorówna młodością,
- 191 -
nie ma nóg szybszych i mężnie jak ty nie potrafiłby walczyć,
gdybyś spróbował na męża którego z Trojan uderzyć!".
Tak powiedział i odszedł. Antiloch odwagą zagrzany
z pierwszych wyskoczył szeregów i cisnął włócznią błyszczącą,
w krąg spoglądając. Trojanie od razu się trochę cofnęli,
widząc, jak mierzy. Na próżno grot nie wyprysnął mu z ręki,
lecz Melanippa dosięgnął o duszy wyniosłej - potomka
Hiketaona - gdy ruszał do bitwy. W pierś go ugodził.
Runął z hałasem i zaraz ciemność mu oczy zakryła.
Ruszył do niego Antiloch, jak pies do młodego jelenia
strzałą rannego, bo ledwie ten z legowiska wyskoczył,
trafił go krzepki myśliwy i wnet mu rozwiązał kolana -
tak, Melanippie, do ciebie Antiloch zacięty wyruszył,
aby ci zbroję zdjąć. Jednak to śledził i nie zapomniał
Hektor. Szedł prędko do niego wskroś zmagań na śmierć i życie.
Wtedy Antiloch nie wytrwał, choć w walkach był zaprawiony,
ale drżał z lęku jak zwierzę, które coś złego popełni:
psa pasterskiego zabije albo pasterza przy wołach,
szuka ratunku w ucieczce, nim ludzi tłum się zgromadzi -
tak Nestoryda drżał z lęku. Trojanie zaś biegli z Hektorem,
krzycząc i sypiąc pociski, co ból powodują niezmierny.
Stanął do wrogów zwrócony, gdy w ciżbę wszedł towarzyszy.
Dzielni Trojanie tymczasem podobni do lwów rozwścieczonych
atakowali okręty, spełniając Dzeusa wyroki,
który w nich zapał ogromny rozniecił, a dusze Argiwów
nękał słabością i sławę odbierał, a tamtych wywyższał.
W duszy chciał bowiem Hektora, syna Pryjama, obdarzyć
sławą, pozwolić, by ogień niszczący w wygięte okręty
zdołał wnieść, przez to spełniając złowrogą prośbę Tetydy,
matki Achilla. Więc czekał Dzeus mądry, aż znak się wypełni -
kiedy własnymi oczami okręt płonący zobaczy -
gdyż chciał odepchnąć już wtedy Trojan od lotnych okrętów
i do ucieczki ich zmusić, a sławą okryć Danajów.
Według tej myśli nakłaniał do szturmu na gładkie okręty
syna Pryjama, Hektora, choć ów tą żądzą sam płonął.
Szedł więc szalony jak Ares, który swą włócznią potrząsa,
albo jak płomień w gęstwinie leśnej wśród gór szalejący -
z pianą na ustach, z oczyma pełnymi blasku, co lśniły
spod brwi posępnie ściągniętych, z hełmem, co strasznie w krąg skroni
w biegu kołysał się, podczas gdy Hektor pędził do bitwy,
płonąc, sam bowiem z powietrznych sfer Dzeus dziś był mu obrońcą
i obdarował jedynie jego spomiędzy tak wielu
mężów czcią. Bowiem niedługo miał jeszcze Hektor na ziemi
istnieć. Dzień śmierci już skrycie mu gotowała bogini
Pallas Atena - pod ciosem strasznym potęgi Pelidy.
Teraz jednakże chciał Hektor przełamać wojska szeregi
w miejscu, gdzie tłum był największy i najświetniejsze rynsztunki,
ale ich złamać nie zdołał pomimo żądzy szalonej.
Opór stawili mu ścianą zwartą podobni do skały
wielkiej, na brzegu w pobliżu siwego morza sterczącej,
- 192 -
która opiera się dzikim podmuchom wichrów wyjących
oraz bałwanom ogromnym, co rycząc ją omiatają -
tak wstrzymali Danaje, nie uciekając, szturm Trojan.
Hektor, w połyskach pożogi cały, w największy tłum skoczył
fali podobny, co okręt lotny szturmuje, wzmocniona
wichrem burzliwym, lecącym z chmur; piana pokład okrętu
cały pokrywa, a burza wichury groźnej oddechem,
wyjąc, dmie w żagle wydęte i mdleją serca żeglarzy
z trwogi straszliwej, bo czują, że po ich śladach śmierć goni -
w piersiach Achajów tak samo omdlały serca od trwogi.
Hektor zaś niby rozżarty lew, który czyha na krowy
wśród łąk wilgotnych pasące się na pastwisku ogromnym
w licznej gromadzie pod pieczą pasterza, co jeszcze nie umie
zwalczyć drapieżcy i krowy o krzywych rogach ocalić,
chociaż przebiega od pierwszych sztuk do ostatnich troskliwy
zawsze, lecz zwierzę w sam środek się rzuca i jedną zaledwie
chwyta, a resztę rozprasza w trwodze - tak samo Achaje
w trwodze przed boskim Hektorem pierzchali oraz przed Dzeusem,
ojcem śmiertelnych i bogów. Lecz Hektor jednego pokonał
wroga, a był nim Perifet, syn ukochany Kopreusa.
Z Myken pochodził. Przed laty od Eurysteusa w poselstwie
był posyłany do wielkiej Heraklesowej potęgi -
z tego o mniejszej wartości ojca był syn, co o wiele
cnotą wszelaką był lepszy, ścigłością nóg oraz męstwem;
także umysłem Perifet wśród Mykeńczyków był pierwszy.
Właśnie on sławą najwyższą obdarzył w bitwie Hektora.
Podczas odwrotu się potknął o otok tarczy ogromnej,
która do stóp mu sięgała, od ciosów chroniąc go włóczni.
O nią potknąwszy się, runął na wznak, a hełm jego, co skronie
wkoło otaczał, chrzęst wydał straszliwy, gdy padał na ziemię.
Kiedy zobaczył to Hektor, poskoczył do niego i z bliska
w pierś wbił mu ostry grot włóczni. Choć wierni mu towarzysze
stali tuż obok, nie mogli swojego druha obronić,
sami lękali się bowiem ogromnie boskiego Hektora.
Wtedy do swoich okrętów cofnęli się. Te dookoła
stały na brzeg wyciągnięte najpierw. Wciąż parli Trojanie.
Jednak Argiwi wypchnięci z przedpola pierwszych okrętów
jeszcze musieli się cofnąć. Przy swoich namiotach stanęli
tłumnie, lecz nie rozproszeni w obozie, bo wstyd ich wstrzymywał
oraz lęk, więc się wzajemnie nawoływali do bitwy.
Głównie zaś Nestor gereński, co stał na straży Achajów,
błagał każdego wytrwale i na rodziców zaklinał:
"Drodzy, mężami dziś bądźcie! Niech wstyd przed ludźmi innymi
męstwem napełni wam duszę. I niechże o bliskich pamięta
każdy z was: o swym potomstwie, małżonkach, dobytku, rodzicach,
wszystkich kochanych, tych żywych i tych, co kiedyś pomarli.
Chociaż tu są nieobecni, na nich was wszystkich zaklinam -
stójcie tu twardo, bez lęku i o ucieczce nie myślcie".
Tak powiedział i w duszy każdego zapał rozniecił.
Wtedy z ich źrenic Atena zerwała chmurę ciemności
- 193 -
boskich wyroków i zaraz z dwóch stron im światło zabłysło:
od ich okrętów i z pola toczącej się krwawej rozprawy.
Mogli zobaczyć Hektora o głosie donośnym i wszystkich
swych towarzyszy - tych, którzy cofnęli się, już nie walcząc,
oraz tych, którzy wytrwale walczyli przy lotnych okrętach.
Ajas pomyślał w swej duszy walecznej, że mu nie przystoi
stać tam, gdzie inni pierzchnęli w ucieczce synowie Achajów,
więc przez pokłady okrętów sunąc wielkimi krokami,
osęk olbrzymi pochwycił, co służy na morzach do bitwy.
Był połączony klamrami, dwadzieścia dwie stopy mierzył.
Jak w ujeżdżaniu rumaków człowiek swej sztuki świadomy
z wielkiej stadniny wyborną czwórkę wierzchowców wybierze
i po równinie kłusuje, zmierzając do miasta wielkiego
drogą szeroką, a wielu przygląda mu się z podziwem
mężów i kobiet, lecz tamten w niepowstrzymanym galopie
mknie, przeskakując z jednego rumaka na grzbiety innych -
Ajas podobnie przez wiele pokładów lotnych okrętów
mknął ogromnymi skokami, a głosem nieba dosięgał.
Głos ten straszliwy przyzywał bez przerwy dzielnych Danajów,
aby okrętów bronili oraz namiotów. Tak samo
Hektor nie chował się w ciżbie wśród Trojan zbrojnych w pancerze,
ale jak orzeł, co spada na uskrzydlone gromady
ptaków, co ponad brzegami rzeki na żer się zlatują:
klucze żurawi czy gęsi lub długoszyich łabędzi -
Hektor tak na czarnodzioby spadł okręt orłowi podobny
w szybkim natarciu. Od tyłu Dzeus go do walki ponaglał
ręką potężną. W Hektorze i w wojsku zapał podniecał.
Znów rozgorzała zacięta bitwa przy lotnych okrętach.
Można by rzec: niestrudzeni, niewyczerpani stawali
jedni i drudzy do bitwy - z takim ścierali się ogniem.
Myśl taka sama budziła w nich męstwo. Walczący Achaje,
wiedząc, że nie ma ucieczki przed klęską, pragnęli wyginąć.
Serce zaś w piersiach każdego z Trojan wierzyło, że spalą
wrogie okręty i w bitwie herosów achajskich wygubią.
Myślą więc taką natchnieni walczyli jedni i drudzy.
Hektor za rufę uchwycił sprawnego w żegludze okrętu,
piękną, z lotnymi żaglami. Protesilasa ten okręt
przywiózł do Troi, lecz nie miał powrócić z nim do ojczyzny.
Właśnie w krąg tego okrętu Achaje oraz Trojanie,
wzajem szturmując na siebie, stłoczyli się. Już nie czekali
teraz na rzuty włóczniami i z łuku miotane strzały,
ale stanąwszy przy sobie blisko i w duszach podobni,
ostrą siekierą i krwawym brzeszczotem wręcz z sobą walczyli,
mieczem ogromnym i włócznią, co miała grot obosieczny,
i puginałów tam wiele pięknych, o ciemnej oprawie,
spadło w tym starciu na ziemię z rąk albo z ramion skłóconych
mężów, a cała równina spłynęła wkoło krwią czarną:
Hektor uchwycił za burtę okrętu i już jej nie puszczał,
ale obiema rękami ją dzierżąc, zakrzyknął do Trojan:
"Nieście ogniste pochodnie i krzyk wydajcie zwycięski,
- 194 -
gdyż Dzeus nam teraz najlepszy dzień z wszystkich dni podarował!
Zdobyć możemy okręty, co tu wbrew bogom przybyły,
tyle nam klęsk wyrządzając przez opieszałość starszyzny.
Kiedy pragnąłem do bitwy iść aż pod rufy okrętów,
mnie powściągnęła samego i pochód wojsk wstrzymywała,
ale jeżeli Dzeus grzmiący przyćmił w nas wtedy rozsądek,
dziś sam do walki nas skłania i wiedzie nas do zwycięstwa".
Tak powiedział. Natarli więc na Argiwów gwałtowniej.
Ajas na swym stanowisku nie wytrwał nękany strzałami,
ale niewiele się cofnął, choć sądził, że przyjdzie mu zginąć.
Skoczył na ławę wioślarzy niżej z pokładu okrętu,
tam zaczajony przystanął i włócznią swą bezustannie
Trojan niosących pochodnie odpychał od boków okrętu.
Z krzykiem straszliwym wydawał rozkazy i wzywał Danajów:
"Drodzy i bohaterscy Danaje, Aresa druhowie!
Walczcie, jak mężom przystało! Pomnijcie o dzielnym oporze!
Niechże nie sądzi z nas żaden, że są za nami obrońcy
ani mur jakiś potężny, co nas ochroni od zguby;
miasta w pobliżu nie mamy ni baszt obronnych wyniosłych,
które by wsparły nas w walce pomocą załogi i ludu,
lecz na równinie stoimy wśród Trojan spiżopancernych,
niemal do morza zepchnięci z daleka od ziemi ojczystej.
W rękach ratunek nasz leży, nie bądźmy gnuśni w tej bitwie!".
Tak powiedział i natarł z wściekłością ostrzem swej włóczni
na tych wśród Trojan, co blisko do burt okrętów podeszli
z ogniem jarzącym, ucieszyć chcąc swego wodza Hektora.
Ajas tych właśnie zabijał swą włócznią ogromną i długą
i już pokonał dwunastu, wciąż stojąc na dziobie okrętu.
Pie
śń
XVI
Tak więc walczono dokoła o pięknych burtach okrętu.
Zbliżył się do Achilla, pasterza narodów, Patroklos
łzami zalany, do źródła o ciemnych falach podobny,
co ze skał stromych spadając, burzy się tonią żałobną.
Wzruszył się, widząc go, boski i szybkonogi Achilles
i przemawiając do niego, te słowa wyrzekł skrzydlate:
"Czemuż to, mój Patroklosie, płaczesz jak mała dziewczynka,
która za matką w ślad biegnie i prosi, by wziąć ją na ręce,
chwyta za suknię matczyną, wstrzymuje idącą i oczy
łzami zalane podnosi, dopóki jej ta nie podniesie?
Ty, Patroklosie, podobnie spoglądasz łzami zalany.
Czyżbyś co miał Myrmidonom lub mnie smutnego obwieścić?
czyżbyś sam wieść niepomyślną jakąś ze Ftyi usłyszał?
Żyje Menojtios, Aktora syn, chyba cieszy się zdrowiem,
i Peleus Ajakida żyje wśród swych Myrmidonów;
gdyby z nich który zmarł, gorzka byłaby dla nas nowina.
Może nad losem Argiwów biadasz, że walczą i giną
obok swych gładkich okrętów przez zawinioną nieprawość?
Wszystko mi powiedz! Nic nie kryj, abyśmy obaj wiedzieli!".
Z ciężkim westchnieniem mu na to odpowiedziałeś, Patroklu:
- 195 -
"Synu Peleusa, Achillu, najdostojniejszy z Achajów!
Z łez moich nie drwij, bo wielka nad Achajami niedola,
wszyscy już, najszlachetniejsi dawniej z bitewnych szeregów,
ranni od strzał i od włóczni leżą pokotem w okrętach.
Strzałą raniony Diomedes, Tydeusa potomek potężny,
sławny Odysej trafiony włócznią i wódz Agamemnon,
i Eurypylos jest ranny - biodro mu przeszył grot strzały.
Troszczą się o nich lekarze biegli, łagodne balsamy
kładąc na rany. Lecz ciebie, Achillu, to nic nie obchodzi!
Oby mnie też nie ogarnął ten gniew, jaki w sercu hodujesz,
ty, bohaterze zagłady! Kto kiedykolwiek z potomnych
będzie pożytek miał z ciebie, gdy nie dasz Argiwom pomocy?
O bezlitosny! Twym ojcem wódz Peleus, jeździec wspaniały,
nie jest ni matką Tetyda - musiało ciebie urodzić
morze o falach wzburzonych i szorstkie skały, tak twarde
serce jest w tobie! Jeżeli jakaś cię wróżba wstrzymuje,
jeśli od Dzeusa przyniosła ci wieść taką matka czcigodna,
pozwól, bym poszedł za ciebie na czele wojsk Myrmidonów,
wtedy ja może się stanę światłością pośród Danajów.
Pozwól mi jeszcze ramiona twą zbroją okryć przesławną,
może za ciebie mnie wezmą i przerwą bitwę Trojanie
trwogą przejęci. Synowie Achajów wtedy odpoczną
walką znużeni. Choć krótkie wytchnienie bywa wśród bitwy,
jednak z nowymi siłami zepchniemy łatwo strudzonych
precz od namiotów i lotnych okrętów aż do ich miasta".
Tak powiedział. Nie odgadł, głupiec, że prosi w tej chwili
śmierci dla siebie okrutnej, którą zły los mu przeznaczył.
Wzburzył się tym i powiedział o szybkich nogach Achilles:
"Cóżeś mi tu opowiedział, Patroklu, do bogów podobny?
Wszak nie ze względu na jakąś wyrocznię, którą bym poznał,
ani mi matka czcigodna wieści od Dzeusa nie dała,
ale ból gorzki przepełnia wciąż moją duszę i serce,
że jakiśkolwiek mąż zechciał równego sobie ograbić,
biorąc dar jego zaszczytny, dlatego że większą ma władzę.
Boleść to wielka, bo wiele trosk przyczyniła mej duszy.
Moją dziewczynę, nagrodę mi daną przez synów Achajów,
którą mą włócznią spiżową zdobyłem w mieście zburzonym,
tę z rąk mi wydarł i zabrał dla siebie wódz Agamemnon,
dumny Atryda - jak gdybym jakimś był nędznym włóczęgą.
Ale już o tym nie mówmy, co było. Nie miałem zamiaru
gniewu hodować w swym sercu uparcie. To miałem na myśli,
aby nie prędzej uśmierzyć ten gniew, aż do naszych okrętów
wojna się zbliży okrutna i krzyk bitewny, i zamęt.
Możesz więc teraz swe barki mą zbroją okryć przesławną
i Myrmidonów, co wojnę kochają, do bitwy poprowadź,
jeśli Trojanie jak ciemna chmura dokoła się kłębią
naszych okrętów, a wojsko na brzegu, gdzie morskie głębiny
burzą się z szumem, stłoczone na małym skrawku wciąż walczy,
wojsko Argiwów. Z całego miasta Trojanie wylegli
butnie, bo nigdzie na polu mój hełm nie połyska spiżowy.
- 196 -
Gdyby im z bliska zabłysnął, prędko by rów, uciekając,
ponapełniali trupami, gdyby mi wódz Agamemnon
krzywdy nie zrobił. A teraz dokoła obóz oblegli.
W bitwie już bowiem Diomedes, Tydeusa potomek, swą włócznią
groźną nie miota, by chronić od strasznej zguby Danajów,
ani wołania głośnego wcale nie słychać Atrydy,
tej nienawistnej mi głowy. Tylko Hektora, zabójcy
mężów, krzyk słychać, co Trojan wzywa do walki, więc tamci
całą równinę zalegli i zwyciężają Achajów.
A więc, Patroklu, uratuj od zguby nasze okręty,
natrzyj na wrogów, ażeby nie poniszczyli okrętów
ogniem i drogi powrotu miłego nam nie odcięli.
Teraz posłuchaj i słowa roztropnie w sercu zachowaj,
abyś mnie sławą ozdobił i cześć mą podniósł wspaniałą
pośród Danajów, a oni niechże mi piękną dziewczynę
zwrócą i jeszcze mi dary bogate prócz niej przydadzą.
Ty, gdy okręty ocalisz, powracaj, chociażby ci sławę
sam gromowładny małżonek bogini Hery przyrzekał,
beze mnie spotkań bitewnych w zamęcie walki unikaj
z Trojan synami, co wojnę kochają. Mej czci nie umniejszaj!
Również zapałem przejęty pośród bitewnej rozprawy
za Trojanami nie prowadź wojsk aż pod mury Ilionu,
żeby cię któryś nie spotkał bóg nieśmiertelny z Olimpu,
kocha ich przecież z daleka w cel trafiający Apollon.
Zaraz wycofaj się z walki, gdy tylko nasze okręty
zdołasz ocalić. A tamtym w polu zabijać się pozwól.
Gdybyż to, ojcze mój Dzeusie, Ateno i ty, Apollonie,
śmierci nie zdołał się wymknąć nikt z Trojan, jacy tam będą,
ani z Argiwów - my tylko gdybyśmy jej uniknęli,
tylko my, aby w proch zwalić przedmurza świętego Ilionu!".
Tak przemawiali do siebie wzajemnie i jeden, i drugi.
Ajas tymczasem nie wytrwał - pocisków przemoc go zmogła,
gnębił go wyrok Dzeusowy i zwyciężali Trojanie
dzielni, miotając pociski. Hełm jego strasznie w krąg skroni
dźwięczał pod grotów ciosami, bo grad ich padał bez przerwy
także na piękną przyłbicę. Lewe zdrętwiało mu ramię,
w którym trzymając swą tarczę, wkoło osłaniał się. Jednak
przemóc go tłum w krąg walczący nie mógł, choć raził grotami.
Lecz Ajasowi tchu brakło i pot strumieniem po ciele
spływał mu całym i nie mógł uzyskać od nacierających
chwili spoczynku, bo zewsząd nań ciosy po ciosach spadały.
Teraz powiedzcie mi, Muzy, mieszkanki śnieżnego Olimpu,
jak to wpierw płomień ogarnął gładkie okręty Achajów.
Hektor tuż obok Ajasa stanąwszy, na włócznię z jesionu
miecz swój opuścił i grot mu odrąbał przy drzewca nasadzie,
cały strącając na ziemię. Więc Ajas, syn Telamona,
w ręku potrząsał swą włócznią okaleczałą daremnie,
ostrze spiżowe daleko z dźwiękiem upadło na pole.
Poznał więc Ajas w swej duszy nieskazitelnej i struchlał,
że to są bogów działania, że wszystkie wojenne zamysły
- 197 -
Dzeus z góry grzmiący niweczy, chcąc dać zwycięstwo Trojanom.
Cofnął się więc przed grotami. A tamci wnet na okręty
ognia pożogę rzucili. Natychmiast płomień wybuchnął.
Pożar przy sterach buzował, szerząc się. Wtedy Achilles
dłońmi uderzył się w uda i do Patrokla powiedział:
"Z boga zrodzony Patroklu, jeździecką sztuką wsławiony!
Wstań, bo już widzę płomienie wrogów na naszych okrętach,
oby je paląc, odwrotu na zawsze nam nie odcięli.
Prędko więc zbroję przywdziewaj, a ja wnet wojsko zgromadzę".
Tak powiedział. Patroklos w lot spiżem zaczął się zbroić.
Najpierw nałożył na nogi błyszczące nagolenice,
piękne, na klamry srebrzyste ciasno wzdłuż nogi ściągnięte.
Potem uzbroił się wkoło piersi pancerzem spiżowym,
pięknie wykutym, gwiaździstym, szybkonogiego Pelidy.
Poprzez ramiona przerzucił spiżowy miecz nabijany
gwoźdźmi srebrnymi i tarczę wziął wytrzymałą i wielką.
Na dumną głowę nałożył hełm z rozchwianymi kitami
z końskich grzyw; grzebień wygięty połyskał na nim straszliwie.
W końcu dwie włócznie pochwycił, co dobrze leżały mu w ręku.
Włóczni jednakże nie zdołał wziąć Ajakidy bez skazy,
ciężkiej, zbyt długiej i wielkiej. Nikt by nie zdołał z Achajów
cisnąć nią. Jeden Achilles bez trudu mógł nią potrząsać.
Jesion ten z gór Pelijonu Chejron miłemu darował
ojcu Achilla. Ze szczytu był ścięty na zgubę herosom.
Automedonta Patroklos przywołał, by konie zaprzęgał.
Tego Patroklos najbardziej czcił po zdobywcy Achillu,
gdyż najwierniejszy był w walce, w jej grozie trwał niewzruszenie.
W lot Automedon pod jarzmo wprowadził bystre rumaki.
Ksantos to był i Balios, jak wicher ścigłe i lotne,
z wiatru Zefiru zrodzone i z matki - Harpii Podargi,
kiedy ta pasła się w polu nad falą wód Okeanu.
Przyprzągł do tamtych trzeciego - bez wad i narowów Pedasa;
zdobył go kiedyś Achilles, gdy wziął gród Eetijona,
ten nieśmiertelnym mógł koniom, choć sam śmiertelny, dorównać.
A Myrmidonów tymczasem zbroił Achilles, obchodząc
wszystkie namioty kolejno. Ci niby wilki drapieżne,
żeru wciąż chciwe i w sercach swych niewymownie zuchwałe,
które wśród gór rozszarpały wielkiego rogacza jelenia
i pożerają łup; groźne paszczęki krew im czerwieni;
potem gromadą mkną chyżą do ciemnowodnego strumienia
i jęzorami cienkimi chłepczą powierzchnię wód czarnych,
skrzepłą posoką rzygając, obżarte; lecz serce w ich piersi
nieustraszone zostaje i brzuchy ponapełniane -
tak Myrmidonów wodzowie i władcy się gromadzili
w krąg towarzysza mężnego, o szybkich nogach Pelidy.
Pośród nich dzielny Achilles stał i do walki zagrzewał
konie w zaprzęgach i mężów poosłanianych tarczami.
Lotnych okrętów pięćdziesiąt Achilles, Dzeusa kochanek,
przywiódł pod Troję. Na każdym z nich było ludzi z załogi
też pięćdziesięciu. Pomocą byli wzajemną przy wiosłach.
- 198 -
Pięciu wyznaczył nad nimi dowódców, którzy załodze
rozkazywali. Achilles władzę piastował najwyższą.
Pierwszym oddziałem dowodził Menestios o lśniącym pancerzu,
syn Sperchejosa, strumienia, który wziął w niebie początek.
Córka Peleusa, prześliczna zrodziła go Polydora
Sperchejosowi, kobieta złączona z bogiem miłością.
Lecz nazywano go synem Borosa Perijerydy,
ten Polydorę poślubił i hojne dał za nią dary.
Wodzem drugiego oddziału Eudoros był, mąż waleczny,
syn Polymeli, dziewczyny słynnej pięknymi tańcami,
córki Fylasa. Pokochał ją bóg szybkolotny, potężny,
kiedy na własne ją oczy w tanecznym chórze zobaczył
boskiej łowczyni, co strzały złociste śle, Artemidy.
Do Polymeli sypialni wkradł się i łoże z nią dzielił
Hermes łaskawy, i pięknym synem obdarzył dziewczynę,
szybkim niezmiernie w pościgu i podczas walki - Eudorem.
Kiedy go zaś Ejlejtyja, co ból porodu sprowadza,
w światło wywiodła i dała mu blask Heliosa oglądać,
wnet Polymelę Aktora syn, przepotężny Echekles,
jako małżonkę do domu wwiódł, dając tysiączne dary.
Chłopcu zaś Fylas sędziwy opiekę dał i wychował,
wielką miłością go darząc, jakby rodzonym był synem.
Trzecim oddziałem dowodził Pejsander, syn Majmalosa
dzielny, co wśród Myrmidonów wszystkich przewyższał celnością
w rzucie swej włóczni, z wyjątkiem Patrokla, druha Pelidy.
Wodzem czwartego oddziału był Fojniks, jeździec sędziwy,
a Laerkesa bez skazy syn, Alkimedon, wiódł piąty.
Kiedy Achilles już całe wojsko i wodzów ustawił
w pięknym ordynku, w te do nich potężne ozwał się słowa:
"Myrmidonowie! Niech żaden z was nie zapomni o groźbach,
jakie przy lotnych okrętach rzucaliście w stronę Trojan,
podczas gdy trwałem w swym gniewie, a każdy mnie z was obwiniał:
Synu Peleusa okrutny, snadź żółcią karmiła cię matka,
nieubłagany, co trzymasz niechętnych swych towarzyszy
obok okrętów. Wracajmy na sprawnych w żegludze okrętach
lepiej do domu, gdy zgubny gniew opanował twą duszę?.
Tak przemawialiście nieraz na radzie. A teraz się zjawia
wielkie wojenne zadanie, tak przez was wpierw upragnione.
Więc kto ma w sercu odwagę, niech walczy dziś z Trojanami".
Tak powiedział i w duszy każdego zapał rozniecił.
Zwarły się mocniej szeregi, gdy wodza słów wysłuchali.
Jak umacniany przez ludzi ze ściśle spojonych kamieni
mur wyniosłego domostwa, by go od wichrów ochronić -
tak umacniały szeregi hełmy i tarcze wypukłe.
Tarcza stykała się z tarczą, hełm z hełmem, człowiek z człowiekiem,
w ruchu zwierały się lśniące grzebienie hełmów o kitach
z końskich grzyw - w takiej bliskości stanęli jedni przy drugich.
W pełnym rynsztunku dwóch mężów szło przed wszystkimi: Patroklos
i Automedon, jednakim zapałem w duszach płonący,
aby iść walczyć na czele wojsk Myrmidonów. Achilles
- 199 -
wszedł do namiotu i skrzynię otworzył pięknie rzeźbioną,
dar drogocenny swej matki, Tetydy o stopach srebrzystych.
Skrzynię tę miał na okręcie wzorzystych pełną chitonów,
chlajn, które strzegą od wichrów zimy, i miękkich kobierców.
Była w niej także i czara kunsztownej roboty. Z niej nigdy
jeszcze nikt wina ciemnego nie pijał pośród śmiertelnych
i nie ulewał w ofierze żadnemu z bogów prócz Dzeusa.
Czarę, wyjąwszy ze skrzyni, siarczanym dymem oczyścił
najpierw, a potem przeźroczą wodą ją obmył i ręce
własne opłukał, i czarą ciemnego wina zaczerpnął,
wreszcie pośrodku obozu przystanął i ulał z niej wina,
oczy podnosząc do nieba; zobaczył go Dzeus gromowładny:
"Dzeusie mocarzu, co władasz Dodoną, boże Pelazgów,
ty, co królujesz w Dodonie mroźnej, gdzie wkoło Sellowie,
nóg nie myjący wieszczbiarze, na gołej ziemi sypiając,
żyją, coś przedtem wysłuchał modlitwy mojej gorącej
i czci mej broniąc, okrutnie ukarał ludy Achajów -
teraz mnie także wysłuchaj i spełnij moje błaganie!
Muszę pozostać w obozie obok mych lotnych okrętów,
lecz przyjaciela wysłałem na czele wojsk Myrmidonów
w bój, a ty wzmocnij go sławą, Dzeusie o głosie gromowym,
serce w nim wzmocnij i zapał, aby się Hektor przekonał,
poznał, czy może mu stawić czoła w zmaganiach bitewnych
on, mój towarzysz, czy swoje ramiona sroży jedynie
gniewem, gdy ja sam wyruszam na krwawe pole Aresa.
Ale gdy już od okrętów odeprze zamęt wojenny,
daj, aby znów do obozu bez żadnej szkody powrócił
w pełnym rynsztunku i razem ze swymi towarzyszami".
Tak powiedział, błagając. Rozumny Dzeus go wysłuchał;
jedno jak ojciec łaskawy wypełnił, drugiego odmówił:
Patroklosowi dał w bitwie odeprzeć bój od okrętów,
ale szczęśliwie powrócić z wyprawy mu nie pozwolił.
Achill, gdy wina już ulał i Dzeusa Kronidę ubłagał,
wszedł do namiotu i czarę kosztowną schował do skrzyni,
potem opuścił znów namiot, ponieważ w duszy zapragnął
spojrzeć na krwawe zmagania Trojan i mężnych Achajów.
Obok Patrokla Achaje odziani w zbroje szeregiem
zwartym szli, aby z ogromną dzielnością runąć na wroga.
Szybko natarli, podobni do roju os, co przy drodze
mają swe gniazda, przez chłopców bawiących się rozdrażnione,
co dokuczają im stale, przydrożnych pieczar mieszkankom;
chłopcy bezmyślni, bo wspólną gotują szkodę dla wielu:
jeśli idący po drodze jakowyś człowiek niechcący
trąci ich gniazdo, wnet osy, mające serca waleczne,
całą gromadą wzlatują w potomstwa swego obronie -
tak Myrmidoni w swych sercach wojennym męstwem płonący
biegli do swego obozu. W krąg zgiełk wybuchnął straszliwy.
Do towarzyszy Patroklos zakrzyknął głosem donośnym:
"Drodzy druhowie Pelidy Achilla, Myrmidonowie!
Bądźcie mi dziś, przyjaciele, mężni i myślcie wśród walki,
- 200 -
aby cześć przynieść Pelidzie. Jest przecież najdostojniejszy
z wszystkich Argiwów w okrętach i rządzi wojskiem walecznym.
Niechże to również zrozumie Atryda, wódz Agamemnon,
który nie umiał okazać czci najpierwszemu z Achajów".
Tak powiedział. Gniew wzbudził i zapał w duszy każdego.
Szturmem na Trojan natarli i zaraz wkoło okrętów
podniósł się zgiełk przeraźliwy atakujących Achajów.
Kiedy spostrzegli Trojanie Menojtijosa potomka
z jego woźnicą w błyszczących zbrojach i w pełnym rynsztunku,
serca upadły w nich wszystkich. Zachwiały się wnet falangi,
myśląc, że od swych okrętów sam szybkonogi Pelida
ruszył, na gniew już niepomny, posłuszny wiernej przyjaźni.
Każdy rozglądał się tylko, jak by tu uciec przed zgubą.
Pierwszy Patroklos swą włócznię siejącą blaski wypuścił,
mierząc w sam środek najgęściej skłębionej wrogów gromady -
Protesilaos o duszy wyniosłej miał tam okręty -
i Pyrajchmesa ugodził, dowódcę konnych Pajonów;
znad szerokiego Aksjosu ich przywiódł, od Amydonu.
W prawe go ramię ugodził. Tamten w kurzawę się zwalił,
jęcząc, na wznak. Towarzysze stojący w krąg, Pajonowie,
wszyscy wnet przed Patroklosem w okrutnej trwodze pierzchnęli,
kiedy dowódca ich poległ, co w walce stawał najdzielniej.
Wrogów Patroklos przegonił, ugasił płomień niszczący,
na pół spalony pozostał okręt. W popłochu uciekli
stamtąd rozbici Trojanie. Ruszali tłumem Danaje,
gładkie oblegli okręty, zamęt i zgiełk trwał ogromny.
Tak jak z najwyższych wierzchołków jakowejś góry ogromnej
chmury skłębione rozpędza Dzeus, władca błyskawicowy,
i objawiają się zaraz urwiska skał, strome szczyty,
piękne doliny, a w niebie przeziera eter promienny -
tak i Danaje, w okrętach zgasiwszy płomień niszczący,
odpoczywali przez chwilę. Lecz w bitwie wytchnienie jest krótkie.
Przed Achajami, co wojnę kochają, dotychczas Trojanie
nie wycofali się jeszcze zupełnie od czarnych okrętów,
ale stawali do walki zmuszeni opuścić okręty.
Wówczas mąż przeciw mężowi stawał w zamęcie bitewnym,
przeciw wodzowi wódz. Pierwszy Menojtijosa syn dzielny
Areilyka, gdy właśnie ten wycofywał się, grotem
ostrym swej włóczni pchnął w biodro. Spiż ciało wskroś mu przeorał.
Włócznia rozdarła mu kości, on zaś do przodu na ziemię
runął. Tymczasem Menelaj dzielny Toasa ugodził
w pierś, gdy uchylił ów tarczy, i wnet mu rozwiązał kolana.
Gdy zaś Amfiklos nacierał, ruszając na Fyleidę,
ten go ugodził. Wpierw w udo u samej góry go trafił,
w ciele człowieka najbardziej w mięśnie obfite. Grot włóczni
ścięgna mu przeciął i ciemność wnet oczy jego okryła.
Dzielny Antiloch, potomek Nestora, ostrzem swej włóczni
trafił Atymnia w brzuch. Wbił się głęboko weń grot spiżowy.
Ten w przód się zwalił na ziemię. Wnet Maris, który stał blisko,
na Antilocha uderzył, za brata gniewny straszliwie.
- 201 -
Sobą zmarłego zastawił. Lecz Trazymedes podobny
bogom, nim tamten cios zadał, skoczył i w rzucie nie chybił.
Ramię mu przeszył i całe barki swą włócznią spiżową
wyszarpnął z mięśni, i kości w ramieniu na wskroś zdruzgotał.
Tamten z łoskotem w proch runął i ciemność mu oczy zakryła.
Tak więc obydwaj, przez braci dwóch pokonani, odeszli
w cienie Erebu, szlachetni Sarpedonowi druhowie,
Amisodara synowie, tego, co straszną Chimerę
niegdyś na zło ludzi wielu wykarmił i wyhodował.
Syn Oileja, waleczny Ajas, wnet do Kleobula
skoczył i żywcem go powlókł w tłum wplątanego, lecz wkrótce
ducha pozbawił, bo mieczem straszliwy cios w kark mu zadał.
Cały miecz spłynął gorącą krwią i natychmiast na oczy
spadła mu śmierć purpurowa i można dosięgła go Mojra.
A Peneleos i Lykon walkę podjęli wręcz, bowiem
włócznie na siebie cisnęli, chybiając jeden i drugi.
Zwarli się więc, pochwyciwszy miecze. Wpierw Lykon uderzył
w grzebień na hełmie kitami powiewający. Lecz prysnął
przy rękojeści miecz. Wtedy w szyję go tuż obok ucha
ciął Peneleos. Miecz cały w ranie utopił i tylko
skóry pozostał płat, głowa na niej mu zwisła i zmartwiał.
Kiedy Akamas wskakiwał na wóz, cios mu zadał Meryjon.
Stopy szybkimi dopędził i w bark go prawy ugodził.
Ten padł na ziemię z rydwanu, źrenice mrok mu ogarnął.
Wódz Idomeneus Erymasa spiżem wprost w usta ugodził.
Włóczni spiżowy grot na wskroś gardło mu przebił i wyszedł
aż gdzieś pod mózgiem, i białe kości do szczętu zdruzgotał.
Zęby ze szczęk mu wypadły i opłynęły źrenice
obie krwią. Z ust mu rozwartych, dyszących i z nosa posoka
trysła, i śmierci zasłona czarna go w krąg otuliła.
Każdy z dowódców Danajów wrogiego męża zwyciężył.
I tak jak wilki drapieżne na owce i na koźlęta
wpadną zbójecko, by chwycić je z stada, co w górach się pasie,
porozpraszane pasterza opieszałością, te, widząc,
wbiegną i szarpią nieszczęsne stworzenia o duszach płochliwych -
tak szturmowali Danaje na Trojan, a ci przerażeni
tylko myśleli, jak uciec, zapominając o bitwie.
Ajas ogromny wciąż pragnął spiżozbrojnego Hektora
włócznią ugodzić, lecz tamten w rzemiośle biegły wojennym
tarczą ze skóry wołowej swoje ramiona szerokie
zręcznie osłaniał i strzegł się świszczących strzał i pocisków,
które padały w krąg, dźwięcząc. Choć wróg odnosił zwycięstwo,
Hektor na miejscu trwał, aby swych towarzyszów ocalić.
Tymczasem jako z Olimpu snuje się chmura po niebie
w boskiej przestrzeni, gdy burzę Dzeus wichurową gotuje -
tak spod okrętów wybuchnął zamęt straszliwy i wrzawa.
Tłum się nie cofał spokojnie. Hektora uniosły konie
o szybkich nogach, zbrojnego. Teraz swe wojsko porzucił
Trojan, choć przedtem ich samą swą obecnością wstrzymywał
przed rowem. Wiele w tym rowie wprzężonych bystrych rumaków
- 202 -
dyszle złamało i pędem od swoich panów uciekło.
Ścigał je mężny Patroklos, rozkazy dawał Danajom,
klęskę Trojanom gotując. A ci jękami i trwogą
wskroś napełnili równinę w rozsypce. Chmura kurzawy
w niebo wzleciała. A konie o mocnych kopytach ku miastu
biegły galopem od wrogich okrętów i od namiotów.
Jeśli gdzie w tłumie największy wszczynał się ruch, tam Patroklos
z krzykiem uderzał. Pod osie jego wrogowie padali
z wozów na twarze. Z hałasem łamały się w krąg rydwany.
Skokiem w rozpędzie przebyły rów nieśmiertelne rumaki
bystre. Od bogów je Peleus w darze wspaniałym otrzymał.
Rwał wprost przed siebie Patroklos, bo w duszy przysiągł Hektora
ciosem powalić, lecz cwałem go szybkie rumaki uniosły.
Jak pod ulewą dni całe trwającą ziemia opływa
czarna, w jesieni, gdy wodą Dzeus najgwałtowniej nawalną
siecze za czyny szkodliwe tych mężów gniewem dyszący,
którzy wydają wyroki fałszywe jako sędziowie
na zgromadzeniach i łamią prawa na bogów niepomni;
jako te rzeki prądami rwącymi płyną wezbrane,
wzgórza zaś dzielą potoki jarami wyżłobionymi,
z wielkim hałasem spadając do morza o barwie purpury
z górskich wierzchołków, i grożą trudowi rąk ludzkich zniszczeniem -
z takim ogromnym tętentem trojańskie pędziły rumaki.
Kiedy już pierwsze falangi pokonał w boju Patroklos,
wstecz do okrętów je zepchnął i nie pozwolił do miasta
wedrzeć się tym, co pragnęli tam dopaść, lecz pośród okrętów,
rzeki, co wody toczyła przejrzyste, i murów wysokich
ścigał ich, tępiąc. Brał odwet za wielu tych, co polegli.
Więc Pronoosa pierwszego błyszczącą włócznią ugodził
w pierś obnażoną spod tarczy. I w lot mu rozwiązał kolana.
Zbroja dźwięknęła, gdy padał. Potem dosięgnął Testora,
który Enopsa był synem. Ten w wozie gładko ciosanym
stał przykurczony, bo lęk mu rozwagę odjął. Z rąk lejce
same wypadły. Patroklos nagle doskoczył i włócznią
w prawą go szczękę ugodził. Na wskroś przeorał grot zęby.
Szarpnął za włócznię i wywlókł go nad poręczą jak rybak,
który na skale sterczącej usiadł i rybę olbrzymią
z morza wyciąga na linie i mocnym haku spiżowym -
tak z wojennego go wozu zwlókł grotem połyskującym
wbitym przez usta rozwarte Patroklos. I cisnął z rozmachem
twarzą na ziemię, a dusza martwego wnet opuściła.
Erylaosa następnie podczas natarcia ugodził
w głowę, w sam środek, kamieniem, aż ta rozpękła na dwoje
w hełmie o wadze niemałej. Trafiony na twarz wnet na ziemię
runął i śmierć, która życie niweczy wszelkie, go skryła.
Potem Erymas, Epaltes i Amfoteros polegli,
i Damastora syn, Tlepolemos, i Echios, i Pyris,
Ifej, Euippos, a z nimi Polymelos, syn Argeasa.
Wszystkich Patroklos powalił na ziemię wszechkarmicielkę.
Kiedy Sarpedon zobaczył swych towarzyszy pancernych,
- 203 -
którzy z rąk dzielnych Patrokla Menojtijady polegli,
tak się do Lyków podobnych do bogów z wyrzutem odezwał:
"Wstyd! Gdzie pierzchacie, Lykowie? Bądźcie mi teraz waleczni!
Twarzą w twarz z mężem tym stanę ja sam, by poznać, kto taki
siłę nam swą okazuje, kto klęsk Trojanom aż tyle
zadał i tylu szlachetnym mężom rozwiązał kolana".
Tak powiedział i zbrojny z wozu zeskoczył na ziemię,
Co zobaczywszy, Patroklos także swój rydwan opuścił.
I tak jak sępy o krzywych szponach i dziobach zagiętych
z krzykiem ogromnym do walki stają na skale wyniosłej -
z takim i oni okrzykiem runęli wzajem na siebie.
Wejrzał na obu litośnie syn podstępnego Kronosa
i tak do Hery, małżonki swojej siostrzanej, powiedział:
"Biada mi! Spójrz - Sarpedona, najbardziej miłego mi z ludzi,
Mojra śmiertelna dosięga z Patrokla Menojtijady
rąk! Serce moje się chwieje w piersi na strony obydwie:
czy mam żywego z tej walki, co łez wyciska tak wiele,
porwać i przenieść do jego kraju, do Lykii bogatej,
czy już dozwolić, by zginął pod ciosem Menojtijady".
Na to mu rzekła dostojna, o oczach ogromnych Hera:
"Przestrach budzący Kronido, jakież tu słowa wyrzekłeś?
Chcesz śmiertelnego człowieka, którego los przesądzony,
z własnej ochoty wyzwolić od ciosu złowrogiej śmierci?
Czyń, jak chcesz, ale nie wszyscy zgodzą się z tobą bogowie.
Inną ci radę wypowiem, a ty ją przyjm do swej duszy:
jeśli wyprawisz żywego stąd Sarpedona do domu,
rozważ, by któryś nie zechciał z bogów tak samo innego
syna niedługo wyprawić z tych zmagań na śmierć i na życie.
Wielu jest przecież walczących w krąg miasta Pryjama wielkiego
synów, co od nieśmiertelnych pochodzą. Ci gniewem zapłoną.
Jeśli ów jest ci tak miły i wzrusza się nim twoje serce,
dozwól mu, aby w potężnych zmaganiach na śmierć i na życie
padł pokonany pod ręką Patrokla Menojtijady.
Ale gdy już go opuści dusza żywiąca i tchnienie,
poślij Sen słodki do niego i Śmierć i niech go zaniosą
aż do krainy szerokiej, do jego Lykii ojczystej.
Tam go rodzina zaszczyci grobowcem oraz kolumną
nad grobem jego wzniesioną, gdyż to jest nagroda śmiertelnych!".
Tak powiedziała i Ojciec bogów i ludzi usłuchał.
Rosę kapiącą krwawymi kroplami zesłał na ziemię,
syna miłego chcąc uczcić, co z rąk Patrokla miał zginąć
w szerokoskibej Troadzie, daleko od swej ojczyzny.
Gdy przybliżyli się obaj, wzajemnie idąc ku sobie,
spotkał Patroklos przed sobą Trazymelosa sławnego,
który wytrawnym woźnicą u wodza był, Sarpedona,
ciosem zadanym w podbrzusze rozwiązał mu wnet kolana.
Natarł Sarpedon z kolei, ciskając włócznię świetlistą,
ale nie przeszył Patrokla. Grot trafił konia, Pedasa,
w prawy bark. Zarżał koń długo, wydając ostatnie tchnienie,
potem w kurzawę się zwalił i uleciała zeń dusza.
- 204 -
Tamte rozbiegły się, jarzmo zgrzytnęło głucho, a lejce
nagle splątały się w dłoniach, gdy przyprzężony w proch runął.
Lecz Automedon, co sławny był w rzucie włóczni, zaradził
klęsce - wyciągnął miecz ciężki, który u boku mu zwisał,
i nie zwlekając ni chwili, wnet odciął przyprzężonego.
Tamte w lot bieg wyrównały, ściągnęły lejce, w skok poszły.
A przeciwnicy dwaj znowu zwarli się w walce morderczej.
Znowu Sarpedon nie trafił ciosem świetlistej swej włóczni,
chybił Patrokla. Nad lewym jego ramieniem przeleciał
grot, nie tykając go w locie. Potem Patroklos uderzył
spiżem, a nigdy na próżno pocisku z ręki nie puszczał,
ale w osierdzie ugodził najściślej z sercem spojone.
Runął Sarpedon, jak pada dąb ścięty albo topola,
albo strzeliście wysmukła sosna przez drwali strącona
w górach ciosami topora, przydatna na maszt okrętowy -
zwalił się tak i Sarpedon pod wóz i końskie kopyta,
jęcząc boleśnie i drapiąc kurzawę krwią ubroczoną.
Niby lew, który wśród stada ciężko wlokących się wołów
porwie buhaja pełnego ognia o duszy wyniosłej,
z jękiem bolesnym ten ginie paszczęką lwa rozszarpany -
tak i pod ciosem Patrokla wódz Lyków zbrojnych tarczami
gniewem płonący umierał, drogiego zwąc towarzysza:
"Glauku mój miły, wśród mężów najwaleczniejszy! Dziś trzeba,
żebyś okazał swą biegłość w ciskaniu włócznią i męstwo.
Dziś więc zapragnij nieszczęsnej wojny, gdy jesteś waleczny!
Najpierw wznieć zapał wojenny w dowódcach Lyków i wszystkie
obejdź szeregi, ażeby w krąg Sarpedona walczyli,
potem i sam stań do bitwy, by o mnie spiżem swym walczyć.
Będę ci bowiem w przyszłości wieczystą hańbą i wstydem,
zawsze i dziś, i w pamięci potomnych, jeżeli Achaje
zedrą dziś ze mnie rynsztunek, gdy padnę obok okrętów.
Wytrwaj wśród bitwy walecznie i wszystkich zagrzewaj do walki".
Tak powiedział i zaraz śmierć, co jest kresem wszystkiego,
oczy mu cieniem okryła. Patroklos zaś stopę na piersi
wsparł i grot wyrwał mu z ciała, i serce wyszarpnął wraz z włócznią.
Razem więc duszę zeń wydarł i ostrze włóczni spiżowej.
Myrmidonowie trzymali konie zdyszane, spłoszone,
co do ucieczki się rwały, gdy władcy wóz opuścili.
Straszny żal Glauka ogarnął, gdy słuchał konającego;
drżało w nim serce, że nie mógł nic pomóc przyjacielowi.
Ręką przycisnął swe ramię, bo rana mu dokuczała,
którą w natarciu mu Teukros już przedtem zadał swą strzałą
ze szczytu muru, gdy stawał w swych towarzyszy obronie.
Więc Apollona jął błagać, co z dala trafia niechybnie:
"Usłysz mnie, władco! Ty, który jesteś w bogatej krainie
Lykii czy w Troi! Wszak możesz zewsząd człowieka wysłuchać
troską zgiętego. A teraz mnie taka troska przygniata.
Ranę mi ciężką zadano, a rękę moją wskroś całą
ostre cierpienie przewierca. Krwi zatamować nie mogę,
co wytryskuje strumieniem. Stężało pod nią me ramię.
- 205 -
Włóczni utrzymać nie zdołam ani wyruszyć na wroga,
aby z nim walczyć. Mąż poległ najwaleczniejszy, Sarpedon.
Chociaż syn Dzeusa, jednakże Kronida go nie ocalił.
Ale ty, władco, wysłuchaj mnie: ulecz ciężką mą ranę,
uśmierz cierpienie, daj siłę, bym zdołał swych towarzyszy
Lyków zawezwać i zapał do bitwy wśród nich rozniecić,
spraw, bym u zwłok poległego mógł także stanąć do walki".
Tak powiedział, błagając. Wysłuchał go Fojbos Apollon.
Zaraz uśmierzył cierpienie i z uciążliwej mu rany
krew tryskającą powstrzymał, i męstwem duszę napełnił.
Glaukos to poznał swym sercem i przeniknęła go radość,
że wielki bóg tak łaskawie błagania jego wysłuchał.
Najpierw więc zapał wojenny w dowódcach Lyków rozniecił,
wszystkich obchodząc, by wkoło zwłok Sarpedona walczyli,
potem wielkimi krokami wyruszył w kierunku Trojan.
Tam Polydamas przebywał, syn Pantoosa, Agenor
boski, Eneasz, a z nimi Hektor o hełmie spiżowym.
Blisko tam podszedł i wyrzekł do nich te słowa skrzydlate:
"Już zapomniałeś zupełnie, Hektorze, o swych sprzymierzeńcach,
którzy dla ciebie daleko od bliskich i ziemi ojczystej
dusze swe kładą. Ty jednak nie masz ochoty ich bronić.
Oto Sarpedon tam leży, wódz Lyków tarczami zbrojnych,
który nam Lykię osłaniał sprawiedliwością i męstwem.
Ares spiżowy pokonał go dzisiaj włócznią Patrokla.
Stańcie dziś przy mnie, druhowie, niech lęk przepoi wam duszę,
aby nie zdarli mu zbroi i ciała nie znieważyli
Myrmidonowie, chcąc pomścić tylu poległych Danajów,
pozabijanych włóczniami dokoła lotnych okrętów".
Tak powiedział. A Trojan boleść przejęła do głębi
niewysłowiona, bezmierna, bo ten był miastu podporą,
mimo że z obcej krainy, gdyż liczne z sobą oddziały
tu przyprowadził i w walce wszystkich bitnością przewyższał.
Chciwi spotkania ruszyli więc na Danajów. Prowadził
Hektor, za śmierć Sarpedona gniewny. Tymczasem Achajów
Menojtijady Patrokla nagliło serce do walki.
Zwrócił się wpierw do Ajasów płonących i tak żądzą bitwy:
"Niech, Ajasowie, obronna dziś walka wam stanie się miła,
z takim dziś męstwem stawajcie, jak dawniej, a nawet dzielniej.
Poległ ten mąż, co najpierwszy wdarł się na mur Achajów -
boski Sarpedon. Starajmy się porwać go stąd i znieważyć,
z ramion zwlec zbroję i nadto któregoś z tych towarzyszy,
którzy zwłok będą bronili, niech spiż okrutny przeszyje".
Tak powiedział, lecz tamci płonęli już żądzą obrony.
Kiedy więc z obu stron wojska swoje falangi wzmocniły,
Myrmidonowie, Achaje, Trojanie oraz Lykowie
starli się w walce zaciętej około zwłok Sarpedona
z krzykiem straszliwym. Złowrogo walczących zbroje szczęknęły.
Dzeus noc rozpostarł zatraty nad walką nieubłaganą,
aby nad synem kochanym trud wojny był okrutniejszy.
Najpierw odparli Trojanie Achajów o bystrym spojrzeniu,
- 206 -
gdyż nienajgorszy mąż poległ ze strony wojsk Myrmidonów -
syn Agaklesa o duszy wyniosłej, boski Epejgeus,
co w Budejonie panował mającym wielu mieszkańców,
niegdyś. Bo gdy szlachetnego swej matki brata pozbawił
życia, w dom przyjął go Peleus i srebrnostopa Tetyda.
Ci go wysłali z Achillem, co łamał wrogów szeregi,
by pod Ilionem bogatym w źrebce z wrogami się zmagał.
Tego, gdy porwać chciał zwłoki, ugodził Hektor przesławny
w głowę kamieniem. Roztrzaskał ją w ciężkim hełmie, że cała
pękła na dwoje. Epejgeus twarzą na ciało zmarłego
runął i śmierć, która życie niweczy, cieniem go skryła.
Żal Patroklosa ogarnął po towarzyszu poległym,
ruszył przez pierwsze szeregi i spadł na wroga jak jastrząb
ostry w przelocie, co trwogą napełnia kawki i szpaki -
tak, Patroklosie walczący z rydwanu, na Lyków natarłeś
wprost i na Trojan, w swym sercu za towarzysza gniew ważąc.
Runął na wznak Stenelaos, kochany syn Itajmena,
w szyję ugodził go kamień i żyły poszarpał napięte.
Pierwsze szeregi pierzchnęły, a z nimi Hektor przesławny.
Tyle co pocisk rzucony o długim drzewcu przeleci,
kiedy go podczas zawodów mąż ciśnie, sprawdzian swej siły,
albo też w bitwie pod wojny ciosami, co życie niweczy -
tyle wstecz poszli Trojanie podczas natarcia Achajów.
Glaukos zatrzymał się pierwszy, wódz Lyków zbrojnych tarczami,
i Batyklesa pokonał, w przód idąc, o duszy wyniosłej;
syna miłego Chalkona, co zamieszkiwał w Helladzie,
a szczęśliwością i mieniem górował wśród Myrmidonów.
Tego to Glaukos ugodził w sam środek piersi swym grotem,
kiedy odwrócił się w chwili, gdy tamten go w biegu dosięgał.
Zbroja dźwięknęła, gdy runął. Żal wielki ogarnął Achajów,
że tak szlachetny mąż zginął, a radość wybuchła wśród Trojan.
Wkoło zwłok blisko stanęli jeden przy drugim. Achaje
nie zapomnieli o męstwie także. Gniew niósł ich na wroga.
Wówczas Meryjon poraził zbrojnego męża wśród Trojan -
Laogonosa mężnego. Ten synem był Onetora,
Dzeusa kapłana na Idzie, a naród go czcił jak boga.
Jego więc syna pod szczękę i ucho pchnął dzidą, a dusza
z ciała umknęła mu chyżo. Posępny mrok go ogarnął.
Wtedy w Meriona Eneasz cisnął swą włócznię spiżową,
wierząc, że męża ugodzi, co szedł pod tarczy osłoną,
ale ten patrzał przed siebie i grotu ze spiżu uniknął,
schylił się bowiem, a włócznia spiżowa z wiatrem śmignęła,
w ziemi poza nim utkwiwszy. Tylko w gwałtownym rozpędzie
chwiało się drzewce. Dopiero tam Ares swój pęd zahamował.
Ostrze więc Eneaszowe rozdygotane utkwiło
w ziemi, a oszczep z mocarnej wymknął się ręki na próżno.
Gniewem zapłonął Eneasz w swej duszy i takie rzekł słowa:
"Jesteś wybornym tancerzem, lecz szybko mój grot, Meryjonie,
przerwałby twoje pląsanie, gdybym cię włócznią ugodził".
Rzutem swej włóczni wsławiony Meryjon mu tak odpowiedział:
- 207 -
"Trudno ci będzie - choć nie brak ci, Eneaszu, odwagi -
wszystkich tych mężów ugasić zapał, co twarzą w twarz staną
z tobą, chcąc bronić się. Przecież ty także jesteś śmiertelny.
Gdybym, na włos nie chybiając, przeszył cię ostrzem spiżowym,
prędko, choć ufny w swą siłę i sprawiedliwość dłoni, mnie sławę,
a Hadesowi, co słynie ze źrebców, oddałbyś duszę".
Tak powiedział. Lecz zganił go syn Menojtiosa waleczny:
"Po co to mówisz, Merionie? Przecież tak jesteś szlachetny.
Wskutek słów twoich zelżywych, mój drogi, waleczni Trojanie
zwłok nie porzucą, dopóki którego ziemia nie skryje.
Czyny rąk kładą kres bitwie, słowo zwycięża na radzie.
Trzeba nam rozmów zaniechać, a dzielnie walczyć z wrogami".
Rzekł i w przód ruszył, a za nim Meryjon do bogów podobny.
Tak jak rozlega się hałas, gdy drwale ścinają w krąg drzewa
w górskim wąwozie, donośny i z dala wkoło słyszalny -
taki rozległ się łoskot po ziemi o drogach szerokich
spiżu i tarcz wyrobionych kunsztownie ze skóry wołowej,
gdy uderzały w nie miecze i włócznie z dwóch stron okute.
A Sarpedona boskiego nikt by już nie mógł rozpoznać,
chociaż uważny. Był cały strzałami, krwią i kurzawą
zewsząd okryty: od palców u nóg aż do szczytu swej głowy.
Wkoło zwłok jego roiły się tłumy tak liczne, jak muchy
ulatujące z brzęczeniem donośnym w pasterskiej zagrodzie
w porze wiosennej, gdy słodkie mleko napełnia naczynia -
tłum tak się roił dokoła zwłok. Nie odwracał tymczasem
Dzeus promienistych swych oczu od walk i zmagań mocarnych,
ale wpatrywał się ciągle w tłum i rozmyślał w swej duszy
wiele o zgubie Patrokla, w namysłach tych pogrążony:
czy Patroklosa tak samo w zmaganiach bitwy mocarnej,
jak Sarpedona równego bogom ma Hektor przesławny
spiżem swym zgładzić i z ramion wspaniałą zedrzeć mu zbroję,
czy spotęgować głęboki trud wojny jeszcze dla wielu.
Wreszcie pomyślał, że zamysł ten jest ze wszystkich najlepszy,
aby ów, który kierował wozem Achilla Pelidy,
zdołał znów Trojan odeprzeć, Hektora w hełmie spiżowym
znowu ku miastu odpędzić, a wielu duszy pozbawić.
Najpierw więc serce Hektora mężnego spętał bezsiłą.
Ten poskoczywszy do wozu, uciekać zaczął i kazał
innym Trojanom uciekać. Znał świętą wagę Dzeusową.
Wtedy waleczni Lykowie też nie wytrwali. Pierzchnęli
wszyscy, gdy wodza swojego z piersią przeszytą ujrzeli.
Leżał w gromadzie poległych. Wielu tam bowiem w krąg niego
legło, gdy waśni potęgę Kronida jeszcze natężył.
Myrmidonowie zaś zbroję zerwali z bark Sarpedona
lśniącą, spiżową. Tę zanieść na wydrążone okręty
swym towarzyszom polecił Menojtijada przesławny.
Wtedy tak rzekł do Apolla Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Żywo mi teraz, Fojbosie drogi, z krwi oczyść sczerniałej
i spod strzał chmury mi zabierz stąd Sarpedona, a potem
zanieś go w stronę daleką i obmyj rzeki falami.
- 208 -
Namaść ambrozją i nałóż mu szaty, co bogom przystoją.
Wreszcie dwom posłom go poleć najszybszym, by zwłoki podnieśli -
Snowi i Śmierci, bliźniaczym braciom, i niech go pośpiesznie
aż do krainy szerokiej, bogatej Lykii zabiorą.
Tam go rodzina zaszczyci grobowcem oraz kolumną
ponad grobowcem wzniesioną, gdyż to jest nagroda śmiertelnych".
Tak powiedział. Usłuchał w lot ojca Fojbos Apollon.
Zstąpił z gór Idy na pole zmagań i walki mocarnej,
wziął Sarpedona boskiego spod chmury strzał i następnie
wyniósł go stamtąd daleko i obmył rzeki falami.
Potem namaścił ambrozją i szaty mu wdział bogów godne.
Wreszcie dwom posłom polecił, aby go prędko podnieśli -
Snowi i Śmierci, bliźniaczym braciom, i żeby śpiesznie
aż do krainy szerokiej, bogatej Lykii zabrali.
Wezwał tymczasem Patroklos Automedonta i konie,
aby pośpieszać za wojskiem Trojan i Lyków. Omamić
wielce pozwolił się, głupiec! Gdyby usłuchał Pelidy,
byłby uniknął złowrogiej, co czarną śmierć niesie, Kery.
Lecz potężniejszy jest rozum wiecznego Dzeusa niż ludzi -
gdy chce, to nawet mężnego zatrwoży, zwycięstwa pozbawi
łatwo, choć przedtem gorliwie sam go podniecał do walki.
Także i wtedy Dzeus w duszy Patrokla odwagę rozniecił.
Z kogo tyś najpierw, a z kogo zerwaleś zbroję na końcu,
dzielny Patroklu, gdy ciebie bogowie na śmierć przyzywali?
Najpierw polegli: Adrastos, Echeklos i Autonoos,
potem Perimos Megades, Epistor i Melanippos;
oprócz nich padli: Elasos, Mulijos oraz Pylartes -
wszystkich pokonał Patroklos, a inni przed nim uciekli.
Tego dnia wzięliby Troję synowie walecznych Achajów
pod Patroklosa przewodem, ten wkoło szalał najbardziej,
jeśliby Fojbos Apollon nie zjawił się sam na baszcie,
myśląc o zgubie dla niego, a Trojan pragnąc ocalić.
Trzykroć na mury wysokie wdzierał się mężny Patroklos,
trzykroć w dół spychał go z murów niezwyciężony Apollon,
cios wymierzając boskimi rękami w tarczę świetlistą.
Ale gdy ten po raz czwarty, szalony, wdarł się na mury,
wtedy odezwał się słowem skrzydlatym groźnie Apollon:
"Precz stąd, do bogów podobny Patroklu! Nie tobie przeznaczył
los, byś ciosami swej włóczni zburzył gród Trojan walecznych,
ani to zrobi Achilles, choć jest od ciebie silniejszy".
Tak powiedział. Natychmiast cofnął się mężny Patroklos,
gniewu lękając się tego, co trafia z daleka, Apolla.
Hektor zatrzymał rumaki o mocnych kopytach przy Skajskiej
bramie i myślał, czy znów je popędzić do wrzawy bitewnej,
czy też zakrzyknąć na wojsko, by się chroniło za mury.
Gdy tak rozmyślał, do niego zbliżył się Fojbos Apollon,
męża przybrawszy na siebie kształt w pełni sił i młodości -
zjawił się jako brat matki świetnego jeźdźca Hektora,
Azjos, Hekaby brat dzielny, syn potężnego Dymasa.
Dymas był Frygii mieszkańcem sponad Sangaria wybrzeży.
- 209 -
W jego postaci przemówił tak syn Dzeusowy, Apollon:
"Czemu, Hektorze, przerwałeś walkę? Czy to ci przystoi?
Gdybym o tyle mocniejszy był, jakem słabszy od ciebie,
pewno byś mocno żałował, że wycofałeś się z bitwy.
Nuże więc, na Patroklosa swe konie o mocnych kopytach
skieruj i walcz z nim, a sławą obdarzy ciebie Apollon".
Tak powiedział i zaraz bóg odszedł do zmagań człowieczych.
A Kebrionowi mężnemu rozkazał Hektor wspaniały
konie popędzić do bitwy. W tym samym czasie Apollon
wszedł w tłum skłębiony i wrzący i rzucił pomiędzy Argiwów
popłoch straszliwy, a sławę niósł dla Hektora i Trojan.
Hektor zaś innych Danajów omijał i z nimi nie walczył,
lecz na Patrokla skierował swe konie o mocnych kopytach.
Teraz Patroklos z kolei skoczył z rydwanu na ziemię.
Włócznię miał w lewej swej ręce, a w prawą kamień pochwycił,
lśniący, chropawy, tak wielki, że ledwo w ręku się mieścił.
Cisnął go z wielkim rozmachem. Ten głaz nie leciał zbyt długo
ani daremnie. Powalił woźnicę Hektora, Kebriona,
który nieprawym był synem Pryjama wielce sławnego.
Lejce woźnica miał w rękach, kiedy ugodził go kamień.
Obie brwi głaz mu rozmiażdżył, kość czaszki nie wytrzymała
ciosu i oczy obydwa w kurzawę na ziemię wypadły
prosto pod nogi Patrokla. Kebrion zaś sam niby nurek
runął z rydwanu. I zaraz duch jego kości opuścił.
Szydząc, tak rzekłeś, Patroklu, jeździecką sztuką wsławiony:
"Jakże ten człowiek jest zręczny! Jakże on pięknie nurkuje!
gdyby skok taki wykonał w toń morza w ryby obfitą,
wielu by ludzi nasycił wyłowionymi małżami,
pięknie z okrętu nurkując do morza w toń jego wzburzoną,
tak jak dziś lekko wyskoczył ze swego zaprzęgu na ziemię -
widać, że nawet wśród Trojan są nader zręczni nurkowie!".
Tak powiedział i ruszył do zwłok Kebriona gwałtownie,
niby lew, który napadnie na stado w jakiejś zagrodzie
i ugodzony w pierś legnie zgubiony przez swą zuchwałość -
tak do Kebriona, Patroklu, i ty gwałtownie ruszyłeś.
Wtedy z kolei wnet Hektor skoczył ze swego rydwanu
i o Kebriona bój wiodąc, jako lwy tak się rozżarli,
które wśród górskich parowów walczą o łanię zabitą,
głodne obydwa i oba przejęte męstwem zaciętym -
tak o Kebriona dwaj mistrze biegli w rzemiośle wojennym:
syn Menojtjosa, Patroklos, i Hektor męstwem promienny,
Wzajem pragnęli swe ciała spiżem morderczym poranić.
Hektor uchwycił Kebriona za głowę, nie myślał jej puścić.
Zwłoki za nogę uchwycił Patroklos, a inni Trojanie
oraz Danaje potężną bitwę, zmagając się, wiedli.
Tak jak wichrzyska dwa, Euros i Notos, zewrą się wzajem
w górskich wąwozach i leśną głębinę tchnieniem przeorzą,
dęby, jesiony, derenie gęstoliściaste rozwichrzą,
tak że wzajemnie poplączą swoje rozchwiane ramiona
z szumem ogromnym i słychać trzask połamanych gałęzi -
- 210 -
tak nacierali na siebie Trojanie oraz Achaje
i nikt z towarzyszów już o ucieczce nie myślał.
Wkoło Kebriona niemało utkwiło włóczni spiczastych,
strzał też niemało puszczonych z wołowych cięciw upadło,
głazów olbrzymich tak wiele z łoskotem tłukło o tarcze
tych, co walczyli wciąż z sobą. Kebrion zaś w chmurach kurzawy
wielki spoczywał na wielkiej przestrzeni, już bitwy niepomny.
Póki Helios w swej drodze nie sięgnął szczytu niebiosów,
strzały skrzydlate latały z dwóch stron i ginęły narody.
Lecz gdy się Helios przetoczył w zachodu stronę w godzinie,
kiedy się woły z pastwiska spędza, po stronie Achajów
wzrosła przewaga. Kebriona mężnego zwłoki zdobyli
pośród zamętu od Trojan i zbroję z ramion mu zdarli.
Zgubę Trojanom gotując, Patroklos znów ruszył do walki.
Trzy razy jak boski Ares szybki na wrogów uderzał
z krzykiem straszliwym i trzykroć ich po dziewięciu położył,
ale gdy już po raz czwarty szturmował, do boga podobny,
wtedy dla ciebie, Patroklu, prędko kres nadszedł żywota.
Spotkał cię wtedy sam Fojbos w okrutnej potyczce wojennej
nieubłagany, lecz tyś go w zamęcie bitwy nie poznał,
gęstym obłokiem okryty szedł bowiem bóg na spotkanie.
Stanął poza nim i w plecy, w barki szerokie uderzył
dłonią rozwartą. A w oczach tamtemu świat zawirował.
Strącił mu hełm z dumnej głowy Fojbos Apollon. Na ziemię
spiż się potoczył i dźwięknął pod kopytami rumaków,
hełm o potrójnym grzebieniu. Zbrukały się jasne kity
w pyle i we krwi. A przedtem nawet by nikt nie przypuścił,
aby w kurzawie mógł walać się hełm, co powiewał kitami
z końskich grzyw, który uroczą głowę i czoło osłaniał
mężne Achilla. Dzeus wtedy obdarzył tym hełmem Hektora,
aby go włożył na głowę, choć zguba wisiała i nad nim.
W rękach Patrokla i włócznia cień rzucająca długi,
ciężka, okuta i wielka, nagle skruszyła się. Z ramion
tarcza, co stóp dosięgała, razem z rzemieniem opadła.
Wreszcie rozluźnił mu pancerz syn władcy Dzeusa, Apollon.
Serce Patrokla zadrżało, osłabły pod nim kolana,
stanął zdumiony. Wtem z tyłu ugodził go ostrzem swej włóczni
między ramiona, w sam środek, dardański dzielny wojownik,
syn Pantoosa, Euforbos, co słynął między swoimi
rzutem swej włóczni, jeździectwem i nóg szybkością i mocą.
Wtedy dwudziestu już wrogów strącił wśród walki z rydwanów,
chociaż raz pierwszy na wóz wszedł, dopiero ucząc się wojny.
Ten, Patroklosie, w jeździectwie świetny, cios pierwszy ci zadał.
Lecz nie pokonał i uszedł, i wmieszał się w tłum bitewny.
Z ciała wyszarpnął swój oszczep z jesionu, w polu nie dotrwał
Patroklosowi, choć nie miał już tamten rynsztunku, bezbronny.
Boga więc ciosem Patroklos i grotem włóczni zmożony
cofnął się między przyjaciół i przez to śmierci uniknął.
Ale już Hektor Patrokla o wielkiej duszy zobaczył,
gdy ten się cofnął, i nagle cisnął weń ostrzem spiżowym,
- 211 -
szybko skoczywszy do niego z bliskich szeregów. Grot włóczni
nisko w podbrzusze ugodził, na wskroś przeorał je spiżem.
Padł w proch Patroklos z łoskotem. Żal straszny przejął Achajów.
Jak lew potężny co dzika rozjuszonego zwycięży,
kiedy obydwa na górskim zetrą się szczycie rozżarte
obok małego źródełka, z którego oba pić pragną,
i dzika już zdyszanego lew potężniejszy powali -
tak syna Menojtijosa, mężnego pogromcę dzielnych,
Hektor, Pryjama syn, zabił i spiżem wydarł mu duszę.
Chełpiąc się, stojąc ponad nim, te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Pewnoś ty mniemał, Patroklu, że miasto doszczętnie w pył zwalisz
i że kobiety trojańskie w dniu utraconej wolności
w lotnych okrętach powieziesz do miłej ziemi ojczystej.
Głupcze! W obronie ich co dnia rącze Hektora rumaki
mierzą rozległą równinę, pędząc do bitwy, i z moją
włócznią wciąż walczę na czele wojska mych Trojan walecznych,
aby zagłady dzień odwlec. A ciebie sępy rozszarpią.
Dzielny Achilles, biedaku, nie mógł cię jednak ocalić.
Pewno sam strzegąc się bitwy, gdyś ty szedł, tak cię nakłaniał:
Nie waż się przedtem, Patroklu, co świetnie kierujesz zaprzęgiem,
wracać do gładkich okrętów, póki z Hektora, zabójcy
mężów, pancerza posoką ubroczonego nie zedrzesz?.
Pewno tak mówił i serce twe nierozważne nakłonił".
Jemu, już słabnąc, odrzekłeś, Patroklu, jeźdźcze wspaniały:
"Możesz się pysznić, Hektorze, teraz, bo przecież Kronida
Dzeus z Apollonem ci dali zwycięstwo. To oni mnie zmogli
łatwo. To przecież bogowie rynsztunek z ramion mi zdarli.
Tacy jak ty, choćbyś na mnie wraz z dwudziestoma uderzył,
wszyscy na polu by padli zabici ostrzem mej włóczni.
Ale mnie Mojra okrutna i syn Latony pokonał,
i Euforbos waleczny. Ty rozbroiłeś mnie trzeci.
Ale ci jeszcze coś powiem. Te słowa w sercu zachowaj:
także i ty żyć nie będziesz długo, już stoi przy tobie
blisko u boku Tanatos i Mojra nieubłagana,
prędko powali cię ręka Pelidy Achilla bez skazy".
Tak rzekł i śmierć go natychmiast, co kończy wszystko, okryła.
Dusza zaś z ciała pierzchnęła, wzleciała za bramy Hadesu,
płacząc na gorzki swój los, że męskość porzuca i młodość.
Do umarłego już wroga przesławny Hektor powiedział:
"Czemuż to mi, Patroklosie, okrutną wróżysz zagładę?
Kto wie, a może Achilles, syn pięknowłosej Tetydy,
z duszą się swoją rozstanie pod moim grotem śmiertelnym?".
Tak powiedział i z ciała martwego włócznię spiżową
wyrwał, oparłszy nań stopę, i zwłoki Patrokla porzucił.
Potem do Automedonta natychmiast z włócznią poskoczył,
pragnąc woźnicę Ajaka potomka o szybkich stopach
także ugodzić, lecz z pola bystre go konie uniosły
dwa, nieśmiertelne, Peleusa, dar wszystkich bogów wspaniały.
- 212 -
Pie
śń
XVII
Spostrzegł syn Atreusowy, kochanek Aresa, Menelaj,
że Patroklosa Trojanie zabili wśród bitwy okrutnej.
W pierwsze więc wkroczył szeregi w błyszczący spiż uzbrojony
i tak obiegał w krąg niego troskliwie, jak matka obiega
wkoło pierwszego cielątka, rodziła bowiem raz pierwszy -
tak jasnowłosy Menelaj krążył dokoła Patrokla,
włócznią zmarłego zastawiał i tarczą zewsząd okrągłą,
gotów każdego ugodzić, kto by do zwłok podszedł blisko.
Ale i syn Pantoosa jesionem biegle władnący
poznał w zabitym Patrokla, więc niedaleko przystanął
i do kochanka Aresa, Menelaosa, powiedział:
"Menelaosie Atrydo przez boga wyhodowany,
wojska dowódco! Pozostaw zmarłego i broń krwią zbroczoną,
przecież przede mną nikt z Trojan i sławnych ich sprzymierzeńców
włócznią Patrokla nie trafił w zamęcie bitwy okrutnej,
pozwól, bym sławę uzyskał wśród Trojan, jeżeli nie pragniesz,
abym cię trafił i duszę jesionem z ciebie wyzwolił".
Na to mu z gniewem tak odparł o jasnych włosach Menelaj:
"Dzeusie, mój ojcze, niepięknie tak pysznić się ponad miarę!
Ani lew, ani pantera nie chełpią się tak odwagą,
ani okrutny i dziki odyniec, w którego piersi
serce najbardziej ze wszystkich potężnej siły jest pewne -
jak Pantoosa synowie biegle jesionem władnący.
Wszak Hyperenor, wyborny jeździec, nie cieszył się długo
swoją młodością, gdy lżąc mnie, odważył się zetrzeć ze mną
i wojownikiem mnie nazwał najlichszym spośród Danajów.
Ale - jak mówię - na własnych nogach nie doszedł do domu,
aby ucieszyć małżonkę i swych rodziców kochanych.
Ciebie tak samo pozbawię życia, jeżeli wystąpisz
przeciw mnie. Ale cię wzywam, ażebyś lepiej znikł w tłumie
wojska, jak zdołasz najprędzej, zamiast przeciwko mnie stawać,
wpierw nim zły los cię doścignie. Co zaszło, i głupiec odgadnie".
Tak powiedział, lecz tamten go nie usłuchał i odrzekł:
"Pomszczę się dziś, Menelaju przez boga wyhodowany,
za to, że brata mojego zabiłeś, co głosisz chełpliwie,
że we wdowieństwie została w komnacie nowej małżonka,
że obarczyłeś rodziców jego cierpieniem i żalem.
Jakąż bym sprawił rodzicom tym nieszczęśliwym uciechę,
jeślibym głowę mógł twoją i zbroję krwią ubroczoną
Pantoosowi na ręce rzucić i boskiej Frontydzie.
Lecz nie zwlekajmy już dłużej. Wypróbujemy się w walce.
Ta niezawodnie rozstrzygnie, czy strach, czy waleczność zwycięży".
Tak powiedział i cisnął swą włócznię w tarczę okrągłą,
ale jej spiż nie przeorał. Grot od potęgi spiżowej
wygiął się tylko. Z kolei wzniósł Menelaos Atryda
włócznię spiżową do ciosu, westchnąwszy do Dzeusa Kronidy,
wtedy gdy tamten się cofał, i w gardło go włócznią ugodził,
grot pogrążając głęboko. Ufał mocarnej swej dłoni.
Ostrze spiżowe przeszyło na wskroś delikatną mu szyję.
- 213 -
Runął z łoskotem. Dźwięknęła w krąg jego zbroja spiżowa.
Krew ubroczyła mu włosy podobne do włosów Charyt,
pięknie wijące się, złotem i srebrem poprzeplatane.
Tak jak latorośl oliwki troskliwie wyhodowana
przez ogrodnika w ustroniu, gdzie woda bujnie wytryska,
pięknie wyrasta pod tchnieniem wiatrów, co z wszystkich stron wieją,
drzewkiem kołysząc białymi rozkwitającym kwiatami,
lecz niespodzianie nadciąga wicher wraz z burzą nawalną,
drzewko wyrywa rosnące tak bujnie i zwali na ziemię -
tak i Euforbos jesionem władnący, syn Pantoosa,
padł, gdy go zabił Menelaj Atryda i zdarł z niego zbroję.
Jako lew, górskich okolic mieszkaniec, ufny w moc swoją
z trzody pasącej się krowę najlepszą w stadzie porywa,
kark jej druzgoce, wpijając się potężnymi zębami
najpierw, a potem krew chłepce chciwie i trzewia pożera
wszystkie; dokoła psy ścigłe i krzepcy młodzi pasterze
krzykiem go płoszą z daleka, ale nie mają odwagi
podejść doń bliżej, bo każdy z nich zielenieje od trwogi -
również i w piersiach trojańskich mężów ich serca nie śmiały
skłonić żadnego do walki z Menelaosem przesławnym.
?atwo Atryda by zbroję wziął sławną od Pantoidy,
gdyby nie stanął przeciwko niemu sam Fojbos Apollon,
który pobudził Hektora, co Aresowi był równy,
w kształcie dzielnego Mentesa, Kikonów wodza, zjawiony.
Podszedł i mówiąc do niego, te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Śpieszysz, Hektorze, w tej chwili, by ująć, co nieuchwytne -
konie dzielnego potomka Ajakosa. Śmiertelny
człowiek nie zdoła ujarzmić ich ani w cuglach prowadzić
oprócz jednego Achilla, co synem jest nieśmiertelnej
matki. Tymczasem Atryda, wódz Menelaos waleczny,
krążąc dokoła Patrokla, zabił ci syna Pantosa,
najdzielniejszego wśród Trojan, Euforba, co walkę zakończył".
Tak powiedział i odszedł do zmagających się w bitwie.
Serce Hektora przejęte żalem spłynęło krwią czarną,
spojrzał na wojska szeregi uważnie i zaraz zobaczył
tego, co zdzierał rynsztunek sławny, i tego, co poległ
rozpostartego na ziemi. Krew ciekła ze świeżej rany.
Wkroczył więc w pierwsze szeregi i szedł w błyszczący spiż zbrojny,
z ostrym okrzykiem, podobny do ognia Hefajstosowego,
co nie wygasa. Usłyszał ten krzyk donośny Atryda
i sposępniały tak wyrzekł do swojej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Jeśli zostawię, cofając się, piękną tę zbroję
i poległego Patrokla, co zginął, broniąc czci mojej,
nie uzna tego za godne, ujrzawszy to, żaden z Danajów;
jeśli zaś sam na Hektora uderzę, walcząc, i Trojan,
hańby lękając się, łatwo otoczy wielu jednego -
Hektor o hełmie kitami wiejącym tu wszystkich prowadzi
Trojan. Lecz po co to wszystko mi mówi serce kochane?
Jeśli chce człowiek przeciwko wyrokom niebieskim walczyć
z mężem, którego bóg uczcił, prędko doczeka się klęski.
- 214 -
Niechże więc żaden z Danajów nie łaje mnie, kiedy zobaczy,
że przed Hektorem uchodzę, gdyż bóg pomaga mu w bitwie.
Gdybym choć spostrzegł w pobliżu Ajasa o głosie donośnym,
pomnąc o krwawej rozprawie, obydwaj byśmy wrócili,
choćby wbrew niebu. A gdyby zmarłego wynieść się dało
dla Achillesa, w złym losie dobre by chociaż to było".
Kiedy tak w sercu i w duszy ze swymi się zmagał myślami,
już podchodzili Trojanie blisko pod wodzą Hektora.
Cofnął się wtedy Menelaj natychmiast i zwłoki zostawił,
wciąż oglądając się, tak jak uchodzi lew pięknogrzywy,
kiedy udręczy go psiarnia i ludzie od wiejskiej zagrody
odpędzający włóczniami i krzykiem, więc mężne mu serce
z lęku drży w piersi i chociaż ociąga się, ale uchodzi -
tak od Patrokla Menelaj o jasnych włosach odchodził.
Stanął, gdy swych towarzyszy zobaczył, i do nich zwrócony
szukał wielkiego Ajasa, co synem był Telamona.
Dojrzał go wreszcie na lewym skrzydle walczących szeregów.
Tam towarzyszów zagrzewał i budził zapał do walki,
trwogę im bowiem straszliwą tchnął w serce Fojbos Apollon.
Szybko więc pomknął Menelaj i stojąc blisko, powiedział:
"Żywo, kochany Ajasie, do poległego Patrokla
śpieszmy, by walczyć o zwłoki i przynieść je Achillowi
nagie, bo zbroję zdarł Hektor o hełmie wiejącym kitami".
Tak powiedział i serce dzielnego Ajasa poruszył.
W pierwsze więc wkroczył szeregi, a z nim jasnowłosy Menelaj.
Hektor natomiast z Patrokla zdarł sławną zbroję i zwłoki
powlókł, by głowę zmarłego ściąć z ramion ostrzem spiżowym,
ciało zaś psom chciał trojańskim porzucić na rozszarpanie.
Ale przybliżył się Ajas z tarczą jak baszta olbrzymią,
Hektor więc cofnął się szybko pomiędzy tłum towarzyszy,
skoczył na rydwan i zbroję piękną polecił Trojanom
unieść do miasta. Sam pragnął sławę ogromną pozyskać.
Ajas w krąg Menojtijady, szeroką kryjąc go tarczą,
krążył jak lwica wytrwale obiegająca swe dzieci,
gdy niespodzianie napotka myśliwych, prowadząc maleńkie
lwiątka w gęstwinie; ufając nieustraszonej swej sile,
groźne brwi marszczy i oczy pod powiekami ukrywa -
przy bohaterskim Patroklu tak Ajas krążył dokoła,
drugi zaś obok Atryda, kochanek Aresa, Menelaj,
stanął, a piersi cierpienie mu przenikało ogromne.
Glaukos tymczasem, wódz Lyków, syn Hippolocha waleczny,
spojrzał złym okiem z pogardą i do Hektora powiedział:
"Dzielny z wyglądu Hektorze, lecz w bitwie gorszy o wiele,
sławy nie jesteś dziś godny, bo z pola bitwy uciekasz.
Teraz rozmyślaj, jak państwo i gród warowny ocalisz
sam z swym narodem jedynie, który z llionu pochodzi.
Żaden już z Lyków nie będzie do walki szedł z Danajami
w miasta waszego obronie, gdyż nikt nie będzie nam wdzięczny
za to, że bez odpoczynku walczymy z waszymi wrogami.
Jak byś ty zdołał zwykłego człowieka w bitwie ocalić,
- 215 -
nędzny, gdyś mógł Sarpedona, co gościem był i towarzyszem,
rzucić na pastwę i jako zdobycz zostawić Argiwom?
Przecież tak wiele pożytku miastu przynosił i tobie,
póki żył. Teraz od głodnych psów go nie umiesz obronić.
Dziś więc, jeżeli nakłonię jakiegokolwiek z lykijskich
mężów, wrócimy do domu. Nad Troją zawisła zagłada.
Gdyby Trojanie odwagą oraz zapałem przejęci
lęku nie znali jak ludzie, co o ojczyznę swą walczą,
znosząc po męsku wszelaki trud i zmaganie z wrogami -
prędko już zwłoki Patrokla znalazłyby się w Ilionie.
Gdyby zaś Patrokl do miasta wielkiego władcy Pryjama
przybył poległy, a przez nas z tej bitwy był zawleczony -
wtedy by nam Sarpedona piękny rynsztunek Argiwi
prędko zwrócili, a jego zwłoki wnieść dali do miasta.
Przecież to poległ przyjaciel męża, co wszystkich przewyższa
Argiwów obok okrętów i wojskiem walecznym dowodzi.
Ale z Ajasem o duszy wyniosłej nie miałeś odwagi
zmierzyć się ani mu w oczy spojrzeć w zamęcie bitewnym,
ani z nim walczyć, bo lepszym od ciebie jest wojownikiem".
Patrząc złym okiem, rzekł Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Czemu, Glaukosie, tym będąc, czym jesteś, przemawiasz tak butnie?
Biada! Sądziłem, że więcej rozsądku masz niźli ci wszyscy
inni, co z Lykii pochodzą żyznej o skibach szerokich.
Teraz jednakże w swym sercu muszę tym słowom przyganić,
gdyż powiedziałeś, żem cofnął się przed Ajasem olbrzymim.
Nigdy nie bałem się bitwy, nie straszył mnie tętent rumaków,
zawsze jednakże przemaga myśl Dzeusa, co dzierży egidę -
najdzielniejszego Dzeus umie strwożyć i wydrzeć zwycięstwo
łatwo, a potem napełnić go mocą i skłonić do walki.
Pójdźże, mój miły, stań przy mnie i moje oczy oglądaj,
wtedy zobaczysz, czy jestem - jak mówisz - złym wojownikiem
i czy odwagi każdego z Danajów nie złamię, choć płoną
żądzą zmagania się z nami o poległego Patrokla".
Tak powiedział i Trojan zawezwał głosem donośnym:
"Drodzy Trojanie, Lykowie i Dardanidzi włóczniami
biegle władnący! Dziś bądźcie waleczni, pomnijcie o walce,
póki ja zbroi Achilla bez skazy na siebie nie wdzieję
pięknej, wydartej potędze Patrokla, którego zabiłem".
Rzekł i wycofał się Hektor o hełmie wiejącym kitami
z walki zaciętej i prędko doścignął swych towarzyszy,
ostro krzepkimi nogami pędząc. Nie byli daleko,
niosąc do miasta przesławny syna Peleusa rynsztunek.
Z dala od bitwy, łez wielu przyczyny, tę zbroję nałożył.
Swoją dał, aby Trojanie w zmaganiach rozmiłowani
do Ilionu świętego zanieśli. Sam wieczną nałożył
zbroję Achilla Pelidy, którą Niebiańscy Bogowie
ojcu drogiemu złożyli w podarku. Ten, gdy się zestarzał,
dał ją synowi. Syn nie miał zestarzeć się w zbroi ojcowej.
Spostrzegł Hektora z daleka Dzeus, co obłoki gromadzi,
uzbrojonego rynsztunkiem Pelidy, co bogom był równy.
- 216 -
Głową poruszył i w duszy tak sam do siebie przemówił:
"Ach ty, nieszczęsny, o własnej śmierci zupełnie nie myślisz,
która przy tobie jest blisko. Włożyłeś zbroję wieczystą
najmężniejszego człowieka, który lęk budzi we wszystkich.
Jego towarzysz łagodny i silny zabity przez ciebie
został. Przemocą mu zdarłeś hełm z głowy i z ramion tę zbroję
sławną. Więc teraz napełnię pierś twoją siłą potężną
jako pociechę, bo nigdy z bitwy do domu nie wrócisz.
Już Andromacha nie zdejmie ci sławnej zbroi Pelidy".
Tak powiedział i czarne brwi ściągnął groźnie Kronida,
a Hektorowi do ciała przywarła zbroja i Ares
straszny, zabójczy go przejął i wnętrze mu wypełniła
dzielność i męska wytrwałość. Do sławnych więc sprzymierzeńców
z wielkim pośpieszył okrzykiem. Tak przed wszystkimi się zjawił
połyskujący rynsztunkiem, jak wielkoduszny Pelida.
Szedł, zagrzewając każdego słowem, przez pierwsze szeregi:
więc Tersilocha, Medona, Glaukosa oraz Mestlesa,
Hippotoosa, Forkysa, Chromiosa i Dejsenora,
Asteropaja i Ennomosa, znanego wróżbitę.
Zapał wzniecając, powiedział do nich te słowa skrzydlate:
"Z plemion sąsiednich i licznych wzywam was dziś, sprzymierzeńcy!
Nie po to, abym wieloma dowodził i tego pożądał,
tu was pod Ilion wezwałem z miast waszych miłych ojczystych,
ale ażeby małżonki trojańskie i małe dzieci
przed Achajami, co wojnę umiłowali, osłonić.
W takim zamiarze obciążam swój lud wojenną daniną
oraz dostawą żywności, by w każdym z was męstwo wzniecić.
Teraz więc naprzód, ruszajmy do walki! Niech każdy polegnie
albo ocali się. Taki jest bowiem zawsze los wojny.
Za to mąż, który Patrokla zmarłego do Trojan uniesie,
jeźdźców wspaniałych, i zmusi do ustąpienia Ajasa,
weźmie połowę zdobyczy mej własnej, a drugą obdarzę
siebie i tamten ogromną sławę - jak moja - pozyska".
Tak powiedział. Więc wszyscy w zwartych szeregach ruszyli,
włócznie do ciosu podnosząc. Szli ożywieni nadzieją,
że Ajasowi zdołają odebrać zmarłego Patrokla.
Głupcy! On właśnie w tej walce z wielu wyzwolić miał dusze.
Do Menelaja o głosie donośnym tak Ajas powiedział:
"Drogi mój Menelaosie, przez boga wyhodowany!
Wątpię, czy sami zdołamy z zaciętej bitwy powrócić.
Teraz nie tyle się lękam o poległego Patrokla
- trup jego wkrótce nasyci trojańskie psy oraz sępy -
ile o własną mą głowę, że pójdzie na zatracenie,
oraz o twoją, gdyż Hektor - ta wojny chmura posępna
niesie zagładę nam wszystkim - pojawił się wprost przed nami.
Wezwij więc najwaleczniejszych Danajów. Ktoś może usłyszy?".
Tak powiedział. Posłuchał Menelaj o głosie donośnym,
rozległ się zaraz głos jego pomiędzy ciżbą Danajów:
"Drodzy Argiwi, wodzowie i przewodnicy narodów,
wy, co przy Agamemnonie i Menelaju, Atrydach,
- 217 -
cenne spijacie napoje i każdy z was rozkazuje
swemu ludowi, przez Dzeusa sławą i czcią obdarzeni!
Teraz nie mogę jednakże w tłumie każdego zobaczyć
wodza, gdyż straszna dokoła nas rozpętała się bitwa.
Niechaj więc każdy przybędzie sam i zawstydzi się w duszy,
że na łup psiarni trojańskiej wydaje zwłoki Patrokla".
Tak powiedział. I szybko bystry go Ajas wysłuchał,
syn Ojleusa. Wyruszył pierwszy wśród bitwy okrutnej.
Z nim Idomeneus, a także towarzysz Idomeneusa,
boski Meryjon waleczny jak Enyal, mężów zabójca.
Trudno by już wypowiedzieć tych innych wszystkie imiona,
którzy za nimi ruszyli do walki spośród Achajów.
Teraz Trojanie natarli tłumem. Sam Hektor prowadził.
Tak jak przy ujściu ogromnej rzeki, w niebiosach zrodzonej,
fala ogromna uderzy przeciw prądowi, a wkoło
ryczy skaliste wybrzeże smagane morską topielą -
z takim hałasem Trojanie atakowali. Achaje
stali zaś z myślą jedyną w duszach w krąg Menojtijady,
mur uczyniwszy z tarcz spiżem okutych. Dokoła nad nimi
ponad lśniącymi hełmami Kronida mgłę nieprzebitą
porozpościerał, bo nie miał niechęci do Menojtijady,
póki ten żył i druhem walecznym był Ajakidy.
Przy tym nieznośna mu była myśl, by Patroklos po śmierci
psów stał się łupem. Zachęcał przyjaciół do jego obrony.
Zrazu Trojanie odparli o bystrym spojrzeniu Achajów,
więc ci od zwłok odstąpili w trwodze. Jednakże Trojanie
mężni, o duszach wyniosłych, nikogo nie ugodzili
włócznią, lecz zwłoki powlekli. Krótki czas tylko Achaje
pozostawali z daleka, ponieważ wszystkich zawrócił
Ajas, co swoim wyglądem oraz czynami przewyższył
wszystkich Danajów, z wyjątkiem jednego - Pelidy bez skazy.
Skoczył więc w pierwsze szeregi z odwagi do dzika podobny
rozjuszonego, co w górach psy oraz krzepkich myśliwych
łatwo rozpędza, krążący w wąwozach lasem zarosłych -
tak Telamona sławnego waleczny i świetny syn, Ajas,
łatwo trojańskie falangi odrzucił i wkoło rozproszył
te, co krążyły dokoła Patrokla, najbardziej spragnione,
aby do miasta go powlec i przez to sławę pozyskać.
Wtedy Letosa Pelazga przesławny syn, Hippotoos,
w bitwie zaciętej za nogę wlókł poległego rzemieniem
ponad kostkami w krąg ścięgien związanym, aby Hektora
tym rozradować i Trojan. Jednakże szybko na niego
los zły nadciągał, którego nikt z chętnych nie zdołał odwrócić.
Syn Telamona do niego przez tłum się przedarł i z bliska,
nie namyślając się długo, hełmu przyłbicę spiżową
przebił. Pękł hełm ozdobiony na szczycie końskimi grzywami,
włócznią olbrzymią strzaskany i ciosem mocarnej prawicy.
Mózg trafionego wypłynął przez otwór hełmu, zmieszany
z krwią, i od razu moc życia rozprzęgła się w nim. Z rąk na ziemię
noga Patrokla, co duszę miał tak wyniosłą, upadła,
- 218 -
sam zaś w pobliżu tej nogi runął na twarz przy poległym,
z dala od żyznych Larisy pól i kochanych rodziców,
których opieki tak czułej nie spłacił, gdyż szybko zakończył
życie, przez włócznię Ajasa o duszy wyniosłej zgubiony.
Wtedy sam Hektor w Ajasa wymierzył swą włócznię błyszczącą.
ale ów spostrzegł to w porę i spiżowego uniknął
grotu. Cios trafił w Schediosa, wielkodusznego Ifita
syna, najdostojniejszego z Fokejów, co żył w Panopeusie
sławnym, w swym domu mieszkając, i władał licznymi mężami.
Trafił Schediosa w obojczyk, w sam środek, i na wskroś od góry
ostrze spiżowe przez ramię się wydostało na zewnątrz.
Runął z hałasem i zbroja, gdy padał, w krąg niego zabrzękła.
Ajas Forkysa, co synem Fajnopsa był oraz wiernie
strzegł Hippotoja, ugodził w sam środek brzucha swą włócznią.
Pancerz roztrzaskał wypukły i spiż w przeoranych wnętrznościach
z mocą zanurzył. W kurzawę ten padł i darł ziemię rękami.
Zaraz cofnęły się pierwsze z szeregów i Hektor przesławny.
Z wielkim okrzykiem Argiwi zaczęli wywlekać poległych -
Hippotoosa, Forkysa, i zbroje zdzierali im z ramion.
Wtedy na pewno Trojanie pod butnych Achajów naporem
do Ilionu by zbiegli tchórzostwem własnym znużeni,
sławę zaś wzięli Argiwi, nawet wbrew Dzeusa wyrokom,
dzięki męstwu i liczbie. Ale sam wtedy Apollon
żar w Eneaszu rozniecił, do Perifasa herolda,
syna Epyta, podobny, co, ojca jego sędziwym
będąc heroldem, postarzał i miłą radą mu służył.
Z kształtu do niego podobny syn Dzeusa, Apollon, powiedział:
"Jak, Eneaszu, możecie, przeciwni wyrokom boskim
Ilion ocalić? Widziałem już innych mężów, co mają
ufność w swe męstwo i siłę, a także przewagę liczebną
własnego wojska w narodzie, co sam jest nieustraszony.
Dla was bowiem Dzeus pragnie bardziej niż dla Danajów
przewag, lecz sami strasznie tchórzycie, stroniąc od walki".
Tak powiedział. Eneasz rozpoznał w nim Apollona
trafiającego z daleka i głośno rzekł do Hektora:
"Mężni Trojanie, Hektorze i sprzymierzonych dowódcy!
Wstyd by nam było obecnie w obliczu tak bitnych Achajów
schronić się aż do Ilionu, tchórzostwem obezwładnionym.
Przy tym powiedział mi któryś z bogów, stanąwszy koło mnie,
że Dzeus najwyższy, co wznieca popłoch, pomoże nam w bitwie.
Pójdźmy więc przeciw Danajom, by nie doznając przeszkody,
zawlec zmarłego Patrokla nie mogli do swoich okrętów".
Tak powiedział i ruszył, przed szeregami pierwszymi
idąc, a ci zawrócili, by stanąć w obliczu Achajów.
Wtedy Eneasz swą włócznią Lejokritosa ugodził,
co Arisbasa był synem i towarzyszem szlachetnym
Lykomedesa. Gdy runął ów, Lykomedes waleczny
pełen współczucia przystanął i cisnął włócznię błyszczącą
w Apisaona, potomka Hippasa, pasterza narodów.
Z dołu w wątrobę go trafił i wnet mu rozwiązał kolana.
- 219 -
Z szerokoskibej tu przybył ten mąż Pajonii i pierwszy
pośród walczących był w bitwie z wyjątkiem Asteropaja.
Kiedy padł tamten, waleczny Asteropajos, współczucia
pełen, wyruszył przeciwko Danajom, by z nimi walczyć.
Jednak daremnie, bo tamci stojąc dokoła Patrokla,
krąg ten zamknęli tarczami, trzymając groźnie swe włócznie.
Ajas albowiem nastawał na wszystkich z rozkazem surowym,
aby nikt ani się cofnąć nie śmiał, lecz trwał przy poległym,
ani wyprzedzał Achajów innych, ruszając do bitwy,
ale by w krąg zabitego otoczyć i z bliska tam walczyć.
Takie wydawał rozkazy olbrzymi Ajas, a ziemię
krew purpurowa zalała. Blisko przy sobie padali
umierający Trojanie i sprzymierzeńcy o wielkich
duszach, a przy nich Danaje. Bezkrwawa ta walka nie była.
Jednak niewielka część z licznych - zabitych padała, gdyż zawsze
mieli w pamięci, by w bitwie od śmierci strzec jedni drugich.
Tak wojowali do ognia podobni i byłoby trudno
wskazać, czy słońce trwa całe, czy jeszcze istnieje księżyc,
gęsta mgła bowiem zakryła zupełnie najwaleczniejszych,
którzy stanęli dokoła martwego Menojtijadesa.
Inni Trojanie i w pięknych nagolenicach Achaje
nieprzerwanie walczyli pod innym niebem, bo słońce
ostre promienie rzucało i nie zjawiła się żadna
chmura na ziemi i w górach. Przerwy wśród walki czynili,
strzegąc się jedni i drudzy wzajemnie bolesnych pocisków,
z dala stojący od siebie. W środku walczący cierpieli
mgły. Utrudzeni i bitwą, i spiżem nieubłaganym
najwaleczniejsi ze wszystkich o wieści złej nie wiedzieli,
obaj mężowie przesławni: Trazymed oraz Antiloch,
o Patroklosie bez skazy, że zginął. Obydwaj myśleli,
że wśród najpierwszych szeregów trojańskich żyjący walczy,
lecz ze współczuciem na popłoch patrząc i śmierć towarzyszy,
z dala ścierali się w walce, tak jak rozkazał im Nestor,
gdy ich obydwóch do bitwy wyprawiał od czarnych okrętów.
Cały dzień bez odpoczynku zażarcie zmagali się w walce
strasznej. W zmęczeniu i w pocie nurzały się ich kolana,
trudem osłabłe golenie i stopy, nisko przy ziemi,
także ich ręce i krwawą walką zamglone źrenice,
w krąg szlachetnego towarzysza o szybkich nogach Pelidy,
Ajakowego potomka. Jak skórę wielkiego wołu
tłuszczem natartą gospodarz poleci służbie rozciągnąć,
służba, schwyciwszy ją, ciągnie, daleko stojąc od siebie
kręgiem, aż skóra wilgotność utraci i tłuszcz ją przeniknie,
wreszcie napięta przez wielu szeroko się rozpościera -
tak przeciwnicy Patrokla na skrawku pola ciągnęli
tu i tam wzajem do siebie. W duszach ufały dwie strony:
mężni Trojanie - że ściągną go do Ilionu, Achaje -
że go na gładkie okręty uniosą. Więc przy nim dokoła
straszny bój zawrzał. Atena ani sam Ares, co wojny
wznieca, choć gniewni, działania tego nie mogliby zganić.
- 220 -
Taki przy zwłokach Patrokla w tym dniu dla ludzi i koni
Dzeus przygotował straszliwy trud. Ale jeszcze dotychczas
boski Achilles nie wiedział, że jest zabity Patroklos.
Z dala od lotnych okrętów toczyła się bitwa zacięta,
aż pod murami, przy Troi, więc w duszy ufał Achilles,
że nie polegnie przyjaciel, dotarłszy do bram Ilionu,
cofnie się, żywy powróci. Nie miał bynajmniej nadziei,
aby Patroklos mógł zburzyć gród sam, a nawet z nim razem.
Często on bowiem od matki już dawniej wieść słyszał tajemną,
którą mu przekazywała o Dzeusa wielkiego wyrokach;
lecz tę nowinę złowrogą, jaka wypełnić się miała,
matka ukryła - że zginie jego towarzysz najmilszy.
Tamci przy zwłokach Patrokla włóczniami ostrogrotymi
bili się wciąż bez wytchnienia i mordowali wzajemnie.
I tak przemawiał niejeden do spiżozbrojnych Achajów:
"Drodzy! Na pewno by odwrót na nasze gładkie okręty
nie opromienił nas chwałą. Niech lepiej ziemia nas czarna
wszystkich pochłonie - o wiele korzystniej by to nam było -
niźliby mieli Trojanie, jeźdźcy wyborni, Patrokla,
który padł w walce, do miasta zawlec i sławę pozyskać".
Znowu ktoś z Trojan o duszach wyniosłych tak się odzywał:
"Drodzy! Chociażby nam Mojra wszystkim kazała tu zginąć
zaraz przy mężu tym, niechże nikt nie wycofa się z walki".
Tak tam przemawiał niejeden i zapał w każdym rozniecał.
A więc zmagali się z sobą i szczęk żelaza donośny
w eter szeroki uderzał i niebios spiżowych dosięgał.
Konie tymczasem potomka Ajaka z daleka od bitwy
gorzko płakały od chwili, kiedy w kurzawę się zwalił
boski Patroklos pod ciosem Hektora, mężów zabójcy.
Chociaż więc Automedon, sławnego Dioresa potomek,
chcąc je do biegu nakłonić, żywo biczyskiem okładał,
wiele słów mówił łagodnych oraz gróźb wiele - na próżno.
Ani pod lotne okręty przy Hellesponcie szerokim
ruszyć nie chciały, ni wrócić do bitwy między Achajów,
ale jak nieporuszony grobowy głaz twardo stoi
ponad mogiłą kobiety albo zmarłego mężczyzny -
stały tak nieporuszone przy swoim lśniącym rydwanie,
głowy zwieszając do ziemi. A łzy im z oczu palące
szczodrze spływały na ziemię z gorzkiej tęsknoty i żalu
po swym woźnicy. W dwie strony przez uprząż spod jarzma spływając,
piękne ich grzywy opadły, w pyle nurzając się szarym.
Widząc je tak szlochające, Kronida zdjęty litością
głową potrząsnął i wyrzekł do siebie samego te słowa:
"Biedne stworzenia! Dlaczego otrzymał was Peleus w podarku,
człowiek śmiertelny, was, młode wieczyście i nieśmiertelne,
czy po to, byście poznały wśród ludzi nieszczęsnych cierpienie?
Gdyż nędzniejszego nic nie ma pod słońcem niż rodzaj człowieczy
z wszystkich stworzeń, co chodzą i oddychają na ziemi!
Ale to sprawię, że wami i tym rydwanem błyszczącym
nigdy Pryjama syn, Hektor, nie pokieruje. Dość tego!
- 221 -
To mu wystarczy, że zbroję wziął, że się pyszni zwycięstwem.
Wam zaś tchnę siłę potężną w serca i w ścigłe kolana,
abyście z bitwy zażartej Automedonta uniosły
w zdrowiu do gładkich okrętów, Trojanom bowiem pozwolę
wrogów zabijać, nim dojdą do wielowiosłowych okrętów,
zanim nie stoczy się Helios w dół i mrok święty nie spłynie".
Tak powiedział i konie napełnił mocą potężną.
Zaraz więc pył otrząsnęły z grzyw zwisających do ziemi,
skokiem unosząc wóz lotny wśród Trojan i wśród Danajów.
Automedon, choć bardzo był śmiercią druha zgryziony,
rzucił się z konnym zaprzęgiem na wrogów jak jastrząb na gęsi.
?atwo albowiem uciekał od zbrojnych Trojan przewagi,
łatwo, ścigając, dosięgał ciżby najbardziej skłębionej.
Jednak nie zdołał zabijać tych, których sięgnął w pogoni,
gdyż nie był zdolny sam jeden ze swego świętego rydwanu
włócznią nacierać i ścigłe utrzymać w cuglach rumaki.
Zaraz go jednak wyśledził oczyma towarzysz wojownik,
wódz Alkimedon waleczny, Laerka syn Hajmonidy,
stanął za Automedontem i tak do niego powiedział:
"Który to z bogów, Automedoncie, taką nieszczęsną podnietą
natchnął pierś twoją i całej cię roztropności pozbawił?
Przeciw Trojanom samotnie chcesz walczyć w pierwszym szeregu,
sam, kiedy poległ towarzysz twój, a skrwawiony rynsztunek
Ajakidowy sam Hektor nałożył na swe ramiona?".
Na to mu Diora syn, dzielny Automedon, powiedział:
"Jakiż to inny z Achajów umiałby, Alkimedoncie,
wiecznie żyjące rumaki ujarzmić i w cuglach utrzymać,
jeśli nie jeden Patroklos, co bogom w rozwadze był równy,
póki żył. Teraz go jednak śmierć doścignęła i Mojra.
Dziś więc ty pochwyć biczysko do rąk i lejce błyszczące,
abym z rydwanu mógł skoczyć i wreszcie wyruszyć do walki".
Tak powiedział. Wszedł zaraz na zwrotny wóz Alkimedon,
żywo pochwycił biczysko i lejce do ręki zagarnął,
Automedon zaś skoczył. Zobaczył go Hektor wspaniały,
prędko więc do Eneasza, który był blisko, powiedział:
"Mój Eneaszu, co radą służysz w spiż zbrojnym Trojanom,
spójrz - Ajakidy o szybkich nogach zjawiły się konie
w polu bitewnym. Kierują zaprzęgiem dwaj marni woźnice.
Bardzo bym chciał je pochwycić, jeżeli tak samo w duszy
pragnąłbyś tego. Bo sądzę, że jeśli dwaj wyruszymy
przeciw nim, nie dotrzymają nam placu w Aresa rozprawie".
Tak powiedział i nie był mu syn Anchizesa przeciwny.
Więc wyruszyli, ramiona słoniąc tarczami z wołowych
suchych skór, zbitych warstwami i spiżem wkoło okutych.
Z nimi Aretos do bogów podobny wyruszył i Chromios;
poszli obydwaj z nadzieją w duszach, że tamtych zabiją
i że rumaki zdołają pochwycić o karkach wyniosłych.
Głupcy! Od Automedonta żadnemu bez krwi daniny
wrócić nie było sądzone. Ten zaś, po modłach do Dzeusa
ojca, miał czarne swe serce przejęte odwagą i siłą.
- 222 -
Rzekł więc do Alkimedonta, co wiernym mu był towarzyszem:
"Alkimedoncie, nie trzymaj koni daleko ode mnie,
ale tak, abym ich oddech na plecach czuł. Bo nie sądzę,
aby swój zapał powściągnąć zdołał wpierw Hektor Priamida,
nim rumakami Achilla o pięknych grzywach zawładnie,
zanim nas dwóch nie pokona, by strwożyć Argiwów szeregi
mężne lub zanim sam w walce pomiędzy pierwszymi nie padnie".
Tak powiedział i wezwał Ajaisów i Menelaosa:
"Dwaj Ajasowie, dowódcy Argiwów i ty, Menelaju!
Zwłoki Patrokla powierzcie obronie najwaleczniejszych,
niechaj ich strzegą i mężów niech odpierają szeregi;
wy zaś od jeszcze żyjących - nas - dzień odrzućcie zatraty,
gdyż w opłakanej potyczce już do natarcia ruszyli
Hektor i dzielny Eneasz, wśród Trojan najwaleczniejsi.
Ale te sprawy są przecież złożone na bogów kolanach.
Włócznię i ja zdołam cisnąć - o resztę niech Dzeus się zatroszczy".
Tak rzekł i cisnął z rozmachem cień rzucającą długi
włócznię i trafił wprost w tarczę Areta kulisto wygiętą.
Ciosu nie mogła powstrzymać, wskroś przedarł się grot spiżowy,
przeszył mu pas i przeorał na dole brzucha wnętrzności.
Tak jak mąż dzielny, chwytając do ręki ostrą siekierę,
wypasionego na łąkach wołu tnie poza rogami,
żyły do szczętu mu przetnie, a tamten drgnie i w proch padnie -
tak drgnął Aretos i runął na wznak na ziemię, a włócznia,
grotem nurzając się w trzewiach, kolana mu rozwiązała.
Hektor zaś w Automedonta swą włócznią cisnął błyszczącą,
ale ten, widząc to, ciosu ostrego spiżu uniknął,
schylił się bowiem. Ponad nim śmignęła włócznia olbrzymia,
z tyłu wbijając się w ziemię i tylko drzewce z jesionu
drgało od pędu, dopiero tam Ares swój pęd zahamował.
Teraz ruszyliby wzajem do siebie, by walczyć mieczami,
gdyby ich dwaj Ajasowie rozżartych nie rozdzielili,
idąc przez ciżbę, ponieważ tam ich przyzywał towarzysz.
Tamtych lęk przejął przed nimi, więc się nieznacznie cofnęli -
Hektor, Eneasz, a z nimi Chromios do bogów podobny -
i opuścili Areta. Pozostał z wnętrzem rozdartym,
leżąc tam. Automedon, co Aresowi był równy,
zdarł z Aretosa rynsztunek i chełpiąc się, tak powiedział:
"Więc choć nieznacznie, lecz mogłem po śmierci Menojtijady
serce zgryzione pocieszyć, mimo że zginął mniej godny".
Tak powiedział i zbroję na wóz położył skrwawioną,
mając sam krwią ubroczone nogi i ręce do ramion
górą, jak lew rozjuszony, który buhaja poszarpał.
Koło Patrokla tymczasem na nowo bitwa straszliwa
i opłakana wybuchła. Waśń rozpętała Atena,
z niebios przychodząc. Wyprawił ją Dzeus o głosie gromowym,
aby wzmocniła Danajów, bowiem zamysły odmienił.
Jak purpurowy blask tęczy nad śmiertelnymi roztoczy
Dzeus na szerokich niebiosach, zwiastując wojnę okrutną,
albo mróz w porze zimowej, który codzienne roboty
- 223 -
ludziom utrudnia i trzody napełnia udręczeniami -
tak purpurową okryta chmurą kroczyła Atena
środkiem achajskich szeregów i męstwo w każdym nieciła.
Najpierw do syna Atreusa z zachętą się odezwała,
do Menelaja dumnego, ponieważ blisko stał przy niej.
Postać przyjęła Fojniksa i jego głos nieugięty:
"Hańba to będzie dla ciebie, wstyd wielki, Menelaosie,
jeśli sławnego Achilla towarzysz wierny zostanie
pod trojańskimi murami przez ścigłe psy rozszarpany.
Trwaj więc w wojennym zapale i całe wojsko zagrzewaj!".
Na to jej tak odpowiedział Menelaj o głosie donośnym:
"Starcze wiekowy, Fojniksie! Oby mi tylko Atena
mocy dodała i groźne powstrzymywała pociski,
wtedy na pewno wytrwale przy Patroklosie bez skazy
stałbym, ponieważ śmierć jego smutkiem przejęła mi serce.
Hektor jednakże z szaleństwem nieugaszonych płomieni
spiżem bez przerwy naciera. Dzeus jemu sławę przeznaczył".
Tak powiedział. Bogini, o jasnych oczach Atena,
rada mu była, bo z wszystkich bogów ją pierwszą zawezwał.
Siłą potężną więc barki wzmocniła mu i kolana
oraz do piersi mu wlała natrętną muchy wytrwałość,
która, choć wciąż odpędzana, skórę bez przerwy nakłuwa,
gryząc zawzięcie, bo ludzka krew ją najsłodziej nasyca -
taką wytrwałość mu tchnęła w krwią czarną nalane serce,
sama zaś w stronę Patrokla odeszła z włócznią błyszczącą.
Był wśród trojańskich wojsk Podes, syn możny Eetijona
i bohaterski, którego Hektor szczególnie polubił -
miłym mu był towarzyszem w spotkaniach i przy wieczerzy.
W sam pas go trafił Menelaj o jasnych włosach, gdy tamten
właśnie zamierzał się cofnąć. Przeorał go grot spiżowy.
Runął z łoskotem na ziemię. Wtedy Atryda Menelaj
wywlókł zmarłego spomiędzy Trojan do swych towarzyszy.
A przy Hektorze przystanął Apollon i zapał w nim niecił,
postać Fajnopa Azjady przyjmując, który najmilszy
był Hektorowi ze wszystkich gości. Pochodził z Abydos.
W jego postaci w te słowa ozwał się łucznik Apollon:
"Kogo, Hektorze, z Achajów innych obawą napełnisz,
jeśli tak ciebie Menelaj przestraszył, ten sam, który nigdy
włócznią nie władał zbyt biegle. Teraz zaś umknął, unosząc
zwłoki do Trojan. I zabił potomka Eetijona
w pierwszych szeregach, Podesa, co towarzyszem był wiernym".
Tak powiedział. Hektora zgryzoty chmura okryła
czarna. Przez pierwsze szeregi wyruszył w świetlisty spiż zbrojny.
Wtedy Kronida egidę ujął, ozdobną chwastami,
blaskiem promienną. Na Idę chmury narzucił i gromy,
i błyskawice jaskrawe. Straszliwą wstrząsał egidą,
dając zwycięstwo Trojanom, a przerażając Achajów.
Cofnął się pierwszy w popłochu Beotów wódz, Peneleos.
Włócznia zraniła go w ramię, gdy kroczył do wrogów zwrócony.
Z góry trafiła i ciało mu przeorała do kości.
- 224 -
To Polydamas go zranił, gdyż trafił, podchodząc doń z bliska.
Hektor zaś w rękę przy zgięciu Lejtosa ugodził, potomka
Alektryona o duszy wyniosłej. Ten walkę zakończył.
Teraz rozglądał się wkoło, nie mając nadziei w duszy,
aby w dłoń włócznię mógł chwycić i ruszyć przeciw Trojanom.
Lecz Idomeneus Hektora, gdy ten na Lejtosa uderzył,
w pancerz na piersi, tuż obok samej brodawki, ugodził,
ale mu drzewce przy grotu okuciu pękło. Trojanie
okrzyk wydali. Zaś Hektor w Idomeneusa wymierzył
włócznię, gdy ten stał na wozie, lecz chybił w rzucie, nie trafił,
lecz Meryjona woźnicę i służebnika Kojrana
przeszył. Ten z Lyktos sławnego z budowli pospołu z nim przybył.
Wódz Idomeneus już przedtem od wielowiosłowych okrętów
przyszedł tu pieszo i wielką chwałę mógł przynieść Trojanom,
jeśliby Kojran nie przywiódł swych szybkonogich rumaków.
Światło mu życia ocalił, dzień odwracając zatraty,
jednak sam duszę utracił pod ciosem Hektora zabójcy -
ten go pod szczękę ugodził przy uchu; i zęby grot włóczni
wybił i język tym ciosem na części dwie przepołowił.
Runął z rydwanu zabity, błyszczące lejce upadły.
Schylił się ponad równiną Meryjon, miłymi rękami
podniósł je z ziemi, a potem do Idomeneja powiedział:
"Teraz biczyska nie żałuj i pośpiesz do lotnych okrętów,
gdyż sam poznałeś, że bitwy nie wygrywają Achaje".
Tak rzekł. Więc wódz Idomeneus gnał pięknogrzywe rumaki
skokiem do gładkich okrętów, bo lęk mu serce ogarnął.
Ale nie uszło uwagi Ajasa o duszy wyniosłej
ni Menelaja, że Trojan, choć słabszych, Dzeus darzy przewagą,
więc Telamona syn, Ajas, tak do przyjaciół powiedział:
"Biada nam! Teraz już nawet najbardziej niedoświadczony
pozna, że ojciec Dzeus swoją opieką otacza Trojan.
Wszystkie ich ciosy są bowiem celne, ktokolwiek je zada -
lichy wojownik czy biegły, Dzeus bowiem wszystkimi kieruje.
Nasze zaś, bezużyteczne, wszystkie spadają na ziemię.
Pójdźmy więc, aby najlepszą radę obmyślić dla siebie.
Najpierw, by zwłoki Patrokla stąd unieść, a potem radością
swych towarzyszy kochanych przejąć, wracając z wyprawy.
Pewno tam nas wypatrują w głębokim smutku, mniemając,
że zapałowi i rękom Hektora, mężów zabójcy,
ujść nie zdołamy, lecz wszyscy padniemy przy czarnych okrętach.
Gdyby to jakiś towarzysz wieść zechciał zanieść Pelidzie
szybko, bo sądzę, że jeszcze nikt mu nie przyniósł nowiny
takiej okrutnej, iż poległ jego przyjaciel najmilszy.
Ale nie mogę takiego dojrzeć wśród ciżby Achajów.
Wszystko mrok gęsty ogarnął i okrył nas samych i konie.
Ojcze nasz, Dzeusie, uwolnij od mroku synów achajskich,
uczyń znów jasną pogodę, przywróć źrenicom widzenie!
Gdy przeznaczyłeś nam zgubę, pozwól w światłości nam ginąć!".
Tak powiedział. Zlitował się Ojciec nad jego łzami,
zaraz mrok gęsty rozproszył, rozpędził mgły pokłębione,
- 225 -
słońce promienne zabłysło i oświeciło w krąg bitwę.
Wtedy do Menelaosa o głosie donośnym rzekł Ajas:
"Spójrz, Menelaju przez boga wyhodowany - czy widzisz
gdzie Antilocha, Nestora syna o duszy wyniosłej.
Jeśli żyw, każ mu pośpiesznie iść do dzielnego Achilla,
aby powiedział, że poległ jego przyjaciel najmilszy".
Tak rzekł. Przeciwny mu nie był Menelaj o głosie donośnym.
Ruszył jak lew, co uchodzi z pośpiechem od wiejskiej zagrody,
napastliwością znużony psiarni zajadłej i ludzi,
którzy mu nie pozwalają nasycić się tłuszczem wołów,
nocą czuwając bezsennie, gdy lew na mięso łapczywy
rzuca się wprost, lecz daremnie, bo zasypuje go włóczni
gęsty grad śmiało ciskanych nieomylnymi rękami
i rozpalone pochodnie; boi się ich, choć rozżarty;
kiedy pojawi się Eos, odchodzi z sercem zgryzionym -
tak od Patrokla Menelaj o głosie donośnym odchodził
z wielką niechęcią. Szedł z lękiem, że w bitwie mogą Achaje
trwogą przejęci na pastwę Trojanom zwłoki zostawić,
więc Merionowi polecał i dwom Ajasom żarliwie:
"Wy, Ajasowie, dowódcy Argiwów, i ty, Meryjonie!
Teraz pomnijcie o cnotach i szlachetności Patrokla
nieszczęśliwego. Był bowiem dla wszystkich pełen słodyczy,
póki żył. Ale go teraz śmierć doścignęła i Mojra".
Tak powiedział i odszedł o jasnych włosach Menelaj,
patrząc uważnie dokoła jak orzeł, co wzrok najbystrzejszy
z wszystkich ma ptaków skrzydlatych pod niebem ulatujących;
choćby tkwił w górze, nie skryje się przed nim o skokach najszybszych
zając, choć z lęku przypadnie pod bujnym krzakiem, ptak spada
celnie, porywa go w szpony i szybko wywleka zeń duszę -
tak, Menelaju przez boga wyhodowany, twe oczy
jasne uważnie śledziły skłębiony tłum towarzyszy,
czy gdzie, jeżeli jest żywy, syna Nestora nie ujrzą.
Nagle zobaczył go. Tamten po lewej stronie walczących
w swych towarzyszach rozniecał zapał i wzywał do walki.
Podszedł i tak rzekł do niego o jasnych włosach Menelaj:
"Pójdź, Antilochu przez boga wyhodowany! Nowinę
straszną usłyszysz. Bodajby to nigdy się nie zdarzyło.
Sądzę, że sam już zdołałeś, własnymi patrząc oczami,
poznać, że klęski jedynie przeznaczył bóg Dzeus Danajom,
darząc zwycięstwem lud Trojan. Wszak pierwszy z mężów achajskich
zginął - Patroklos, żal straszny wzbudzając w sercach Danajów.
Wyrusz do naszych okrętów pośpiesznie i Achillesowi
powiedz, niech zwłoki spróbuje ocalić i przenieść na okręt -
nagie, bo zbroję wziął Hektor o hełmie wiejącym kitami".
Tak powiedział. Antiloch zadrżał, gdy wieść tę usłyszał.
Słowa nie zdołał wymówić. Oniemiał, a oczy strumienie
łez mu zalały i dźwięczny głos zamarł na długo w krtani.
Lecz z wykonaniem rozkazu Menelaosa nie zwlekał,
biegnąc natychmiast, broń oddał towarzyszowi bez skazy,
Laodokowi. Ten blisko był z końmi o mocnych kopytach.
- 226 -
Płakał Antiloch, lecz szybko z bitwy go nogi uniosły
do Achillesa Pelidy, aby złą wieść mu objawić.
A Menelaos przez boga wyhodowany nie skłonił
duszy, by wspomóc przyjaciół bez skazy, gdy odszedł Antiloch,
wielką wzbudzając tęsknotę w szeregach z Pylosu przybyłych,
tylko boskiego wyprawił tam Trazymeda do walki.
Sam zaś do zwłok Patroklosa bohaterskiego powrócił.
Szybko Ajasów doścignął i w te odezwał się słowa:
"Już Antilocha wysłałem z poselstwem do lotnych okrętów
z wieścią do szybkonogiego Achilla. Jednakże nie sądzę,
aby tu przybył, choć boski Hektor gniew jego rozjątrzył.
Przecież nie zdołałby nagi przeciwko Trojanom wystąpić.
Pójdźmy więc, aby najlepszą radę obmyślić dla siebie,
jak by zmarłego stąd unieść i samym spomiędzy Trojan
wymknąć się, aby uniknąć śmierci i Kery okrutnej".
Na to mu tak Telamona syn, wielki Ajas, powiedział:
"Wszystko, co mówisz, jest słuszne, Menelaosie przesławny,
więc z Meryjonem walecznym jak można tylko najszybciej
zwłoki Patrokla unieście z bitwy zaciętej, my obaj
walczyć będziemy na tyłach z Hektorem i z Trojanami,
płonąc jednaką odwagą, jednoimienni i którzy
wytrzymywali Aresa nieraz z pomocą wzajemną".
Tak powiedział. A tamci zmarłego z ziemi dźwignęli,
w górę unosząc z wysiłkiem. Ogromny okrzyk za nimi
Trojan wybuchnął na widok Patrokla w rękach Achajów.
Szybko skoczyli za nimi jak psy za dzikiem zranionym,
które chcą dopaść zwierzyny, nim dojdą krzepcy myśliwi;
biegną z gwałtownym pośpiechem, odyńca pragnąc rozszarpać,
ale jeżeli się do nich potężny siłą odwróci,
zaraz cofają się z trwogą i rozpraszają w popłochu -
tak i Trojanie na razie szli ciżbą nieustępliwą,
mieczem nastając i włócznią z obydwu stron wyostrzoną,
ale jeżeli Achaje wstecz się zwracali, stawali,
bledli od lęku i żaden ruszyć się z miejsca nie ważył,
aby uderzyć i stoczyć walkę o zwłoki zaciętą.
Tak z wytrwałością niezmierną i trudem zmarłego dźwigali
z bitwy do gładkich okrętów. A walka wrzała za nimi
straszna jak płomień, co jakieś człowiecze miasto ogarnie
i rozprzestrzenia się prędko, wciąż inne domostwa pochłania,
wreszcie wybucha pożogą, hucząc, a wiatr ją podsyca -
tak od tętentu rumaków i krzyku mężów w spiż zbrojnych
wrzawa wznosiła się straszna za tymi, co się cofali.
Oni tymczasem jak muły, co natężając swe siły,
wloką z gór stromą ścieżyną z trudem ogromnym pień wielki,
na okrętowy, wyniosły maszt przeznaczony, a serca
tłuką się w nich utrudzone i znojny pot je zalewa -
z takim upartym wysiłkiem nieśli Patrokla. A z tyłu
dwaj Ajasowie za nimi chronili odwrót, jak wzgórze
leśną gęstwiną pokryte wstrzymuje powódź, stojące
w poprzek równiny, i nawet rzek wielkich nurty potężne
- 227 -
wzniesieniem swym zatrzymuje, i spycha rwące w doliny
nisko, gdyż wzgórza przeorać nie mogą wodne nawały -
tak Ajasowie natarcie trojańskich wojsk wstrzymywali.
Tamci za nimi szli blisko - głównie najbardziej wytrwali:
syn Anchizesa, Eneasz, i drugi, Hektor przesławny.
I tak jak chmura się kłębi szpaków lub kawek spłoszonych
z krzykiem żałosnym, gdy ujrzą, jak na nie z góry uderza
jastrząb, niosący straszliwą zagładę drobnym ptaszynom -
tak przed Hektorem pierzchali i Eneaszem Achaje
z krzykiem żałosnym, o bitwie zapominając i sławie.
Wiele tam zbroi kunsztownych dokoła rowu leżało
podczas ucieczki Danajów, lecz bitwa wrzała bez przerwy.
Pie
śń
XVIII
Podczas gdy tamci walczyli jak płomień pożogi niszczącej,
do Achillesa o szybkich stopach pośpieszał Antiloch
z wieścią żałobną. Ten siedział sam obok lotnych okrętów -
w serca głębinie rozważał to, co się już dokonało,
ciężko strapiony, i mówił tak do swej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Czemu - jak widzę - o bujnych włosach Achaje
biegną ku lotnym okrętom w bezładzie poprzez równinę?
Oby mi tylko bogowie klęski najcięższej dla serca
nie zgotowali. Bo kiedyś przepowiadała mi matka:
Z myrmidońskiego narodu najlepszy padnie z rąk Troja
jeszcze za życia twojego. Zgaśnie dla niego blask słońca.
Pewno Menojtijosa szlachetny syn już nie żyje.
Biedny! A tak go prosiłem, by od pożaru ocalił
lotne okręty i wrócił, nie stając do walki z Hektorem".
Podczas gdy Achill w swej duszy i w sercu te myśli roztrząsał,
zbliża się oto do niego syn przesławnego Nestora,
łzy wylewając palące, i wieść przynosi straszliwą:
"Biada mi, męstwem wsławiony synu Peleusa! Z bolesną
wieścią przychodzę. Bodajby nikt nie był takiej zwiastunem:
poległ Patroklos. Wre walka o jego ciało. Twą zbroję
Hektor o hełmie wiejącym kitami zdarł z jego piersi".
Tak powiedział. I czarna chmura boleści okryła
serce Achilla. Schylony w dwie ręce z ziemi pochwycił
mierzwę i pył na swą głowę sypał, twarz szpecąc uroczą;
chiton pachnący od razu smugami błota się pokrył.
A sam Achilles olbrzymi, przestrzeń zajmując ogromną,
runął na ziemię i włosy wyrywał z głowy, i szarpał.
Branki zaś, niegdyś zdobyte przez Achillesa z Patroklem,
z żalem w swych sercach i z jękiem wielkim z namiotów wypadły
i otoczyły Achilla znanego z męstwa, rękami
tłukąc się w piersi. Pod każdą gięły się z żalu kolana.
Obok Antiloch rozpaczał i łez wylewał strumienie,
ręce chwytając Achilla. ?amało się dzielne serce.
Antiloch bał się, by gardła nie przebił ostrym żelazem.
Krzyknął Achilles boleśnie. I usłyszała krzyk matka
w morskiej głębinie, czcigodna, przy ojcu starcu siedząca.
- 228 -
Także krzyknęła i zaraz w krąg otoczyły Tetydę
wszystkie boginie Nereidy, otchłani morskich mieszkanki.
Była tam Glauke w głębinie, Taleja i Kymodoke,
Toe, Nesaja i Spejo, i Halia o oczach ogromnych,
i Kymotoe, Aktaja wraz z Limnoreją uroczą,
była Melita, Iajra, Agaue i Amfitoe
razem z Doto i Proto, Ferusą i Dynameną,
Kallianejra, Panope i Doris, i Amfinome
wraz z Deksameną, a oprócz nich Galateja przesławna,
Kallianassa, Nemertes i czarująca Apseudes,
była tam też Ianejra, Klymene i Ianassa,
i Amateja, Majra i Orejtyja o pięknych
włosach, i reszta Nereid w głębinach morskich żyjących.
Zaraz do groty srebrzystej wpłynęły i z wielkim jękiem
tłukły się w pierś, wyrzekając. Najgłośniej jęczała Tetyda:
"Siostry Nerejdy, wy wszystkie wyrzekań moich słuchajcie,
a usłyszycie, jak wielka żałość przepełnia me serce!
Biada mi, matce nieszczęsnej, bo dziecko na zgubę zrodziłam,
życie złe dając mężnemu i wspaniałemu synowi -
najdumniejszemu z herosów. Jak pęd wybujał szlachetny.
Pielęgnowałam go niby latorośl piękną w ogrodzie.
I wyprawiłam pod Ilion na uskrzydlonych okrętach
z Trojan narodem do walki. I już nie ujrzę go więcej,
już on do domu nie wróci - w Peleusa progi ojcowskie.
Teraz, gdy jeszcze ogląda słoneczne światło i żyje,
musi tak cierpieć boleśnie, a ja mu pomóc nie mogę.
Jednak tam pójdę, zobaczę dziecko kochane i spytam,
jaki to ból go doścignął, gdy był daleko od bitwy".
Tak powiedziała i z groty srebrzystej wyszła. A za nią
wszystkie Nerejdy płaczące zdążały. Wkoło nich fale
rozstępowały się z szumem. Gdy żyznej Troi dosięgły,
jedna za drugą na stromy brzeg wychodziły, gdzie stały
Myrmidonów okręty, na brzegu, w krąg Achillesa.
Do miotanego rozpaczą podeszła matka czcigodna,
z głośnym szlochaniem objęła synowską głowę kochaną
i wśród wyrzekań i jęków te rzekła słowa skrzydlate:
"Czemu tak płaczesz, syneczku? Jaki ból serce ci zranił?
Powiedz, nie skrywaj niczego. Przecież Dzeus wszystko wypełnił,
o co go przedtem błagałeś, do góry wznosząc ramiona.
Oto synowie Achajów zepchnięci aż pod okręty
ciebie wciąż oczekują, klęskami wojny smagani".
Z ciężkim westchnieniem Achilles o szybkich stopach powiedział:
"Matko, wiem o tym, że Władca Olimpu prośby me spełnił,
lecz co mi z tego, gdy w boju padł mój przyjaciel najmilszy -
Patroklos; jego kochałem najbardziej z mych towarzyszy,
bardziej niż własną swą głowę. Dziś go straciłem. A Hektor
zbroję z martwego zdarł piękną, zachwycający rynsztunek,
dar nieśmiertelnych wspaniały; wziął Peleus ten podarunek
w dniu, gdy on, człowiek śmiertelny, ciebie, boginię, zaślubił.
Czemużeś ty, nieśmiertelna, nie pozostała w mórz głębi?
- 229 -
Czemu on, Peleus, nie wziął kobiety ziemskiej za żonę?
Teraz i tobie ból serce przeszyje nieuciszony,
gdy syna w walce utracisz. Już nie zobaczysz go więcej
wracającego do domu. Bo serce mi nie dozwoli
żyć pośród ludzi i istnieć spokojnie dalej, nim Hektor
pod grotem włóczni spiżowej nie padnie w boju bez duszy,
zanim za śmierć Patroklosa życiem mi swym nie zapłaci".
Na to mu łzami zalana odpowiedziała Tetyda:
"Prędko ty umrzesz, mój synu. Istotnie, jak sam wyrzekłeś,
po śmierci bowiem Hektora kres twego życia niedługi".
Gniewem wzburzony Achilles o szybkich stopach powiedział:
"Bodajbym zginął natychmiast, skoro nie mogłem ocalić
jego - Patrokla. Daleko od swojej ziemi ojczystej
poległ i pewno mnie wzywał, wierząc, że wydrę go śmierci.
Teraz i ja nie powrócę do miłej mojej ojczyzny -
nie ocaliłem Patrokla ni innych mych towarzyszy
wielu, co także zginęli z ręki boskiego Hektor,
podczas gdy ja przy okrętach - hańba tej ziemi - siedziałem,
choć wiem, że jestem najpierwszy wśród spiżozbrojnych Achajów
w bitwie, bo w radzie roztropnej wielu mnie innych przewyższa.
Bodaj przepadła niezgoda wśród bogów i ludzi śmiertelnych
oraz gniew nawet rozumnych zarażający szaleństwem,
słodszy na razie od miodu, który się sączy kroplami,
wzmaga się potem w człowieczej piersi jak dym od ogniska -
tak Agamemnon nad wodze wódz mnie swym czynem rozgniewał.
Ale co było, minęło, choć jeszcze zgryzotą się truję;
trzeba ujarzmić swą duszę kochaną, gdy każe konieczność.
Teraz odejdę, by znaleźć Hektora, zabójcę najmilszej
głowy Patrokla, zaś mojej ulegnę Kerze, gdy tylko
Dzeus tego zechce i inni, co śmierci nie znają, bogowie.
Gdyż Heraklesa potęga nawet nie uszła przed Kerą,
chociaż ten synem najmilszym był władcy Dzeusa Kronidy.
Lecz pokonała go Mojra i Hery gniew bezlitosny.
Jeśli zły los mi przeznaczył, że wkrótce w walce polegnę -
spocznę po śmierci, lecz przedtem uzyskam sławę zaszczytną.
Jeszcze niejedna z Trojanek i cór dardańskich, co chodzą
w pięknych przepaskach, ocierać będzie obiema rękami
łzy ze swej twarzy i głośne wydawać jęki, gdy pozna,
że zbyt bezczynnie i długo siedziałem z dala od bitwy.
Matko, a ty mnie od walki nie wstrzymuj, nie zdołasz mnie skłonić!".
Na to mu rzekła bogini Tetyda o stopach srebrzystych:
"Wszystko, co mówisz, mój synu, jest słuszne. Rzecz to zaszczytna
bronić przyjaciół tak długo prześladowanych przez klęski.
Ale twój cały rynsztunek zdobyli przecież Trojanie -
zbroję spiżową wziął Hektor o hełmie wiejącym kitami,
okrył nią swoje ramiona. Ale nie będzie jej długo
nosił, zdobyczą się chełpiąc, śmierć jego bardzo już bliska.
Ale ty, synu, nie odchodź w bój Aresowy. Zaczekaj,
póki twe oczy mnie znowu powracającej nie ujrzą.
Przyjdę o zorzy porannej, gdy tylko słońce zabłyśnie,
- 230 -
zbroję ci nową przyniosę pięknej Hefajsta roboty".
Tak powiedziała i zaraz odeszła od syna mężnego,
i do swych morskich zwrócona sióstr takie słowa wyrzekła:
"Teraz zanurzcie się znowu w szerokie wodne otchłanie,
aby zobaczyć tam starca morskiego i ojca pałace
oraz powiedzieć mu wszystko, a ja na Olimp wysoki
do Hefajstosa się udam, sławnego mistrza, by zechciał
memu synowi darować wspaniałą zbroję przesławną".
Tak powiedziała. Nerejdy wnet zanurzyły się w fale,
a srebrnostopa Tetyda ku Olimpowi wzleciała
śpiesznie, by zbroję przesławną otrzymać dla syna miłego.
Stopy na Olimp ją wzniosły natychmiast. Tymczasem Achaje,
przed mężobójcą Hektorem w zamęcie bitwy okrutnej
gnając w popłochu, okrętów dopadli i Hellespontu.
Nawet Patrokla zwłok w pięknych nagolenicach Achaje
unieść nie mogli, Patrokla, co był towarzyszem Achilla,
gdyż dopędzali ich zaraz piesi i konni wrogowie,
Hektor, Pryjama syn, głównie, do ognia z odwagi podobny.
Zwłoki trzykrotnie za nogi pochwycił Hektor przesławny,
pragnąc je porwać, i zapał Trojan podniecał ogromnie.
Dwaj Ajasowie trzykrotnie, niezłomną zbrojni odwagą,
precz go od zwłok odpędzali, lecz tamten męstwem wytrwały
albo przez tłum się przedzierał w zgiełku wojennym, lub stawał
z krzykiem donośnym. Wstecz nawet na jeden krok się nie cofnął.
I tak jak lwa, co połyska jak płomień, nie mogą pasterze
wygłodniałego odegnać od zagryzionej zdobyczy -
tak nie zdołali obydwaj odziani w spiż Ajasowie
syna Pryjama, Hektora, od zwłok Patrokla odegnać.
Pewno by porwał je wtedy i sławę zyskał ogromną,
gdyby do syna Peleusa lotna jak wicher Iryda
wnet nie przybyła z poselstwem z Olimpu, ażeby się zbroił
skrycie przed Dzeusem i resztą bogów. Przysłała ją Hera.
Blisko tuż przy nim stanęła, te słowa mówiąc skrzydlate:
"Powstań, Pelido, co wszystkich mężów odwagą przewyższasz!
Ruszaj w obronie Patrokla! Z przyczyny jego straszliwa
bitwa wre obok okrętów. Jedni mordują tam drugich.
Aby Patrokla zwłok bronić, walczą zaciekle Achaje,
aby je wziąć do Ilionu przez wiatry owiewanego,
stają do bitwy Trojanie; najbardziej Hektor przesławny,
co chce go powlec, bo całą duszą pożąda, by głowę
jego od karku odrąbać i wbić na pal, wam na wzgardę.
Nuże więc, porzuć spoczynek! Niech serce twe nie dozwoli,
aby trojańskich psów żerem zostały zwłoki Patrokla.
Byłbyś zhańbiony, jeżeli zabrano by go i zelżono".
Na to jej odrzekł tak boski i szybkonogi Achilles:
"Powiedz, bogini Irydo, który cię z bogów tu przysłał?".
Odpowiedziała mu wtedy lotna jak wicher Iryda:
"Hera przysłała mnie tutaj, dostojna Dzeusa małżonka.
Nic nie wie o tym Kronida, co włada z wyżyn, i inni
wieczni bogowie, mieszkańcy śnieżnego Olimpu".
- 231 -
Na to jej tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Jakże mam ruszyć do walki? Wróg moją zbroję zagrabił,
matka zaś miła nie pierwej kazała mi się uzbroić,
aż ją własnymi oczami powracającą zobaczę,
od Hefajstosa mi bowiem przyrzekła dać piękną zbroję.
Włożyć nie zdołam żadnego na siebie sławnego rynsztunku,
mógłbym jedynie wziąć tarczę Ajasa Telamonidy,
ale - jak sądzę - on walczy w pierwszych szeregach wytrwale
włócznią potężną o ciało nieżyjącego Patrokla".
Na to mu tak powiedziała Iris od wiatru ściglejsza:
"Jest nam wiadomo, gdzie teraz znajduje się twoja zbroja.
Jednak ty stań ponad rowem i ukaż się sam Trojanom,
może ich trwoga ogarnie i z lęku przestaną już walczyć,
wtedy od trudów Aresa odpoczną synowie Achajów
bardzo zmęczeni. Choć krótki bywa spoczynek wśród bitwy".
Tak powiedziała, odchodząc, Iryda od wiatru ściglejsza.
Podniósł się wtedy Achilles Dzeusowi drogi. Atena
zdobną frędzlami egidę na dumne mu boki włożyła,
wokół zaś głowy rozsnuła bogini chmurę świetlistą,
złotą, a pośród niej jasne porozpalała płomienie.
Tak jak dym z miasta wzlatuje wysoko w przestworza eteru
z wyspy dalekiej przez wrogów ze wszystkich stron otoczonej,
a oblegani przez całe dnie trud krwawego Aresa
znoszą przy miasta obronie, a kiedy słońce zachodzi,
w krąg rozbłyskują ogniska liczne i łuna wysoko
w niebo się wzbija dla wszystkich dokoła dobrze widzialna,
aby ktoś przybył w okrętach z pomocą w Aresa rozprawie -
taki blask z głowy Achilla wzlatywał w przestwór eteru.
Stanął Achilles nad rowem, lecz nie szedł w stronę Achajów,
aby tam walczyć, rozumnym słowom swej matki posłuszny.
Tylko tam stojąc, zakrzyknął, a krzyk ten Pallas Atena
jeszcze wzmocniła i popłoch straszliwy ogarnął wnet Trojan.
Jak przenikliwie dźwięk zabrzmi, gdy wrzaskiem trąba wybuchnie
w mieście, co jest otoczone przez wrogów o duszach okrutnych -
tak przenikliwie głos zabrzmiał i huczał w krąg Ajakidy.
Gdy usłyszeli Trojanie spiżowy głos Ajakidy,
dusze w nich wszystkich osłabły. A pięknogrzywe rumaki
wozy uniosły wstecz, bowiem sercami zgubę poczuły.
Trwogą przejęci woźnice spostrzegli ogniste płomienie
otaczające w krąg głowę Pelidy o duszy wyniosłej,
które wznieciła tak groźnie o jasnych oczach Atena.
Trzykroć ogromny głos podniósł nad rowem boski Achilles,
trzykroć pierzchali w popłochu Trojanie i ich sprzymierzeńcy.
Wtedy tam zgubę znalazło dwunastu najwaleczniejszych,
co pod wozami swoimi zginęli i od swych włóczni.
Wtedy Achaje nareszcie Patrokla spod ciosów wydarli
i ułożyli na noszach, a drodzy w krąg towarzysze
lament podnieśli. Za nimi szedł szybkonogi Achilles,
łez wylewając strumienie, gdy przyjaciela wiernego
ujrzał na marach. Poległy był spiżem wskroś poszarpany.
- 232 -
Sam go do walki z rydwanem i końmi swymi wyprawił,
lecz już powitać nie zdołał wracającego po bitwie.
Hera dostojna o wielkich oczach wysłała Heliosa
niestrudzonego, wbrew jego woli, do wód Okeanu,
zaszedł więc Helios, a boscy Achaje od razu przerwali
krzepkie zmagania i bitwę dwu wojskom zgubę niosącą.
Dzielni Trojanie z kolei, kiedy od zmagań mocarnych
już wycofali swe wojsko, wyprzęgli z wozów rumaki
i przed wieczerzą zebrali się wszyscy gromadnie na radę.
Tłumnie na polu stanęli i nikt się z nich nie ośmielił
usiąść, bo wszyscy strwożeni byli, że znowu Achilles
zjawił się, ten, co tak długo był z dala od krwawej walki.
Pierwszy głos zabrał na radzie rozumny mąż Polydamas,
syn Pantoosa. On jeden w przeszłość i w przyszłość spoglądał.
Był towarzyszem Hektora, w tę samą noc urodzony.
Jeden był mistrzem w wymowie, a drugi w miotaniu włóczni.
Z piękną rozwagą głos zabrał na zgromadzeniu i mówił:
"Sprawę rozważcie wszechstronnie, kochani moi! Ja radzę
ruszać do miasta, nie czekać na boską Eos na polu
obok okrętów. Daleko jesteśmy wszak od Ilionu.
Kiedy rozdzielił Achilla gniew z boskim Agamemnonem,
łatwo nam było wojować oraz zwyciężać Achajów.
Sam przepędzałem z radością noce przy lotnych okrętach,
wierząc, że je zdobędziemy, ze stron dwóch wielowiosłowe.
Teraz się lękam strasznego szybkonogiego Pelidy;
w duszy zuchwały nie zechce pozostać na tej równinie,
gdzie wojska Trojan i w pięknych nagolenicach Achajów
wzajem i w mierze podobnej zapał Aresa dzieliły,
ale zapragnie o miasto i nasze kobiety walczyć.
Idźmy więc zaraz do miasta. Słuchajcie mnie! Tak się stanie.
Teraz noc tylko wstrzymała szybkonogiego Pelidę,
boska noc. Jeśli nas jednak pozostających doścignie
rano i zbrojnie uderzy na nas, niejeden go dobrze
pozna. Z radością powróci ten do świętego Ilionu,
który ucieknie. Bo wielu psy albo sępy rozszarpią
Trojan. Niech nigdy me uszy nowiny tej nie usłyszą.
Jeśli zaś mnie usłuchacie, to choć odwrotem zmartwieni,
całą moc zbrojną na placu w nocy zbierzemy. A miasto -
baszty i bramy wyniosłe, a w bramach wrota ogromne,
dopasowane najszczelniej, zamknięte bronić nas będą.
Jutro natomiast przed świtem włożymy na siebie zbroje,
stając na basztach. Źle na tym wyjdzie, gdy zechce Achilles
ruszyć od swoich okrętów i walczyć z nami w krąg murów.
Cofnie się prędko, gdy tylko rumaki o szyjach wyniosłych
zmęczy daremną gonitwą, błąkając się wkoło murów,
gdyż nie dozwoli mu dusza - jak sądzę - miasta zdobywać
ani go zburzyć. Wpierw głodne psy go rozszarpią i sępy".
Patrząc złym okiem, rzekł Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Polydamasie, niemiłe jest mi to, coś tu powiedział -
radzisz, by wrócić i znowu w warownym zamknąć się mieście.
- 233 -
Czyżby się wam nie znudziło jak przedtem tkwić za basztami?
Przedtem Pryjama gród słynął z bogactwa, jak ludzie głosili
mową władnący. Dość było w nim złota i spiżu niemało.
Z domów obecnie zniknęły kosztowne piękne przedmioty.
Wiele tych rzeczy do Frygii i do powabnej Meonii
posprzedawano, gdy wielki Dzeus na nas był rozgniewany.
Teraz, gdy syn Kronosowy, z zamysłów znany tajemnych,
sławę mi dał przy okrętach, a zepchnął nad morze Achajów,
głupcze, podobnych zamysłów ludowi nie śmiej objawiać.
Nikt nie usłucha cię z Trojan, ponieważ ja nie pozwolę.
Nuże więc, temu, co powiem, niech będą wszyscy posłuszni:
teraz niech wojsko kolejno spożyje w oddziałach wieczerzę,
i pamiętajcie o strażach, niech każdy daje baczenie.
Który zaś z Trojan o skarby nadmierną troską się truje,
niechaj je zbierze i odda na wspólne dobro narodu,
lepiej ucieszyć nim swoich niż dać zwycięskim Achajom.
Jutro natomiast przed świtem w błyszczący spiż uzbrojeni
znowu przy gładkich okrętach ostrego Aresa zbudzimy.
Jeśli zaś obok okrętów zbudzi się boski Achilles,
źle na tym wyjdzie istotnie, bo widząc go, nie ucieknę
z bitwy morderczej, przeciwnie - sam twarzą w twarz przed nim stanę
i przekonamy się wtedy, kto kogo siłą przemoże.
Wspólny jest nam Enyalios: zabójca tak samo ginie".
Hektor tak mówił i słowom tym przyklasnęli Trojanie.
Głupcy! W nich rozum zapewne przyćmiła Pallas Atena,
gdyż popierali Hektora, który im klęskę gotował,
Polydamasa zaś mądrych rad żaden z nich nie usłuchał.
Teraz spożyło wieczerzę wojsko. Tymczasem Achaje
śmierć Patroklosa przez całą noc rzewnie opłakiwali.
Pośród nich najżałośniejszy lament zawodził Pelida.
Na towarzysza złożywszy pierś mężobójcze swe dłonie,
serce rozdzierał jękami. Podobnie lew pięknogrzywy
jęczy, gdy porwie mu lwiątka myśliwy, mknąc za jeleniem
w leśnej gęstwinie; rozżarty lew, że się zjawił za późno,
jary przemierza rozliczne, dąży po śladach człowieka,
chcąc go wytropić, bo wielki gniew jego sercem zawładnął -
z takim ciężarem zgryzoty rzekł Achill do Myrmidonów:
"Biada mi! Jak lekkomyślne słowa w dniu tamtym wyrzekłem,
gdy zapewniałem w pałacu herosa Menojtijosa,
że przesławnego mu syna do Opoentu przywiodę,
kiedy już Ilion zburzymy, gdy zdobycz należną zabierze.
Ale Dzeus wielki nie wszystkie spełnia człowiecze zamiary,
obu nam bowiem przeznaczył tę ziemię swą krwią ubroczyć
w Troi dalekiej. Mnie także wracającego nie będzie
witał w pałacu swym Peleus sędziwy, jeździec wspaniały,
ani powita mnie matka. Tu obca ziemia mnie skryje.
Teraz jednakże, Patroklu, gdy mam zejść później pod ziemię,
ciebie nie złożę w niej, póki zbroi i głowy Hektora,
twego zabójcy o duszy wyniosłej, przed tobą nie złożę.
Jeszcze przy stosie płonącym dwunastu dla ciebie zabiję
- 234 -
synów trojańskich szlachetnych, za twoją śmierć rozgniewany.
Będziesz do chwili tej leżał przy moich wygiętych okrętach,
branki trojańskie i w świetnych szatach Dardanki w krąg ciebie
będą cię opłakiwały - łzy lejąc w nocy i we dnie -
przez nas zdobyte przemocą i długich włóczni ciosami,
kiedy burzyliśmy grody mieszkańców mową władnących".
Tak rzekł i swym towarzyszom rozkazał boski Achilles
trójnóg ogromny postawić przy ogniu, ażeby najszybciej
obmyć martwego Patrokla z krwi, którą był ubroczony.
Trójnóg więc do obmywania przy ogniu wnet postawili,
pełno weń wody nalali i pod spód drew dorzucili,
płomień ogarnął w krąg trójnóg wypukły, zagrzała się woda.
A gdy już wrzeć zaczynała w naczyniu spiżem błyszczącym,
zwłoki zostały umyte i namaszczone oliwą,
w rany otwarte włożono dziewięcioletnie balsamy,
potem na marach spoczęły zwłoki okryte tkaniną,
gładką i lśniącą białością, od stóp Patrokla do głowy.
Potem dokoła Achilla o szybkich stopach noc całą
Myrmidonowie Patrokla, wzdychając, opłakiwali.
Dzeus tak do Hery powiedział, małżonki swojej siostrzanej:
"Hero dostojna o oczach ogromnych, dopięłaś więc dzieła,
gdyś pobudziła Achilla o szybkich stopach. Widocznie
z łona twojego pochodzą o bujnych włosach Achaje".
Na to odrzekła mu Hera dostojna o oczach ogromnych:
"Najokrutniejszy Kronido, jakie to słowa wyrzekłeś.
Lichy śmiertelnik coś może dla męża innego wypełnić,
chociaż ulega sam śmierci i ma sposobów niewiele,
czemu więc ja, która pierwsze miejsce wśród bogiń zajmuję
z przyczyn dwóch - gdyż z urodzenia oraz z godności małżonki
twojej, a ty przecież władasz wszystkimi nieśmiertelnymi,
czemuż więc przeciw Trojanom nie miałabym gniewna wystąpić?".
Tak to oni wzajemnie mówili ze sobą oboje.
Matka Achilla w tym czasie, Tetyda o stopach srebrzystych,
przyszła na dwór Hefajstosa, gwiaździsty, wieczny, wspaniały,
cały ze spiżu wykuty. Kulawiec go sam wybudował.
Dzisiaj przy miechach olbrzymich obfitym potem oblany
krzątał się. Skończył wykuwać dwadzieścia całych trójnogów,
które stać miały w komnacie pięknej, kunsztownie sklepionej.
Właśnie w tej chwili przytwierdzał przy każdej z nóg kółka złote,
gdyż te trójnogi na bogów zebrania toczyć się miały
mocą swą własną i potem do domu wracać. Powszechny
podziw budziły. Już niemal były skończone i tylko
dodać miał do nich uchwyty. Przymierzał je i kuł gwoździe.
Podczas gdy trudził się z całą umiejętnością i wiedzą,
blisko bogini podeszła Tetyda o stopach srebrzystych.
Wchodząc, spostrzegła ją Charis w świetlistą odziana zasłonę,
piękna. To była małżonka sławnego w sztuce Kulawca.
Ta ją ujęła za rękę, imieniem wzywając, i rzekła :
"Witaj, Tetydo czcigodna o powłóczystym peplosie!
Droga, co ciebie sprowadza? Gościsz nieczęsto w tym domu.
- 235 -
Proszę cię, wejdź do komnaty, abym cię mogła ugościć".
Tak powiedziała i wiodła Tetydę urocza bogini,
krzesło podając jej gwoźdźmi srebrnymi zdobne i piękną
sztuką zrobione. Przy krześle był także miękki podnóżek.
Charis wezwała Hefajsta sławnego w sztuce i rzekła:
"Pójdź, Hefajstosie, bo jesteś na pewno potrzebny Tetydzie".
Na to jej tak odpowiedział przesławny w sztuce Kulawiec:
"Oto przybyła bogini potężna oraz czcigodna,
co wybawiła mnie kiedyś z niedoli, gdy spadłem z wysoka
z woli mej matki wyrodnej rzucony, bo chciała mnie ukryć;
byłem kulawy. Niemało wycierpiałbym w swoim sercu,
gdyby mnie Eurynome z Tetydą nie przygarnęły.
Eurynome to córka Okeanosa, co ziemię
wokół otacza obręczą. Przez dziewięć lat przy nich kułem
klamry, kolczyki, łańcuszki, naramienniki spiżowe
w grocie przez fale gładzonej. A wkoło prąd Okeana
szumiał spieniony i płynął niepowstrzymanie. I żaden
nie mógł dowiedzieć się o mnie ni bóg, ni człowiek śmiertelny,
Eurynome z Tetydą jedynie, co mnie ocaliły.
Teraz do domu naszego przybyła, a więc pięknowłosej
trzeba się dzisiaj Tetydzie za ocalenie odwdzięczyć.
Prędko przygotuj dla gościa piękny, wyborny posiłek,
zanim uprzątnę swe miechy ogromne i wszystkie narzędzia".
Tak powiedział i zaraz wstał od kowadła zdyszany
olbrzym, kulejąc, a słabe golenie pod nim się chwiały.
Miechy odsunął od ognia, pozbierał wszystkie narzędzia
w pracy potrzebne i w skrzyni je poukładał srebrzystej.
Gąbką twarz obmył wokoło, potem obydwa ramiona,
kark osadzony na barkach krzepko i pierś owłosioną,
chiton nałożył, do ręki krzepkie wziął berło i wyszedł,
mocno kulejąc. Iść władcy dopomagały służebne
złote, podobne zupełnie do młodych dziewcząt żyjących.
Twórca obdarzył je sercem, umysłem, głosem i siłą,
a nieśmiertelni bogowie dali im prac umiejętność.
Obok swojego stąpały władcy. Ten, chwiejąc się, podszedł
blisko do Tetys, koło niej zasiadł na krześle wspaniałym,
ujął za rękę, imieniem ją wezwał i tak jej powiedział:
"Witaj, Tetydo czcigodna o powłóczystym peplosie!
Droga, co ciebie sprowadza? Gościsz nieczęsto w tym domu.
Mów, czego żądasz - me serce nie spełnić twej prośby nie może,
jeśli potrafię ją spełnić, jeżeli jest do spełnienia".
Na to odpowiedziała Tetyda łzami zalana:
"Czy jest wśród bogiń Olimpu, Hefajście, jakaś bogini,
która by tyle w swym sercu mieściła troski okrutnej?
Wśród nich Kronida Dzeus tylko mnie zgryzotami obarczył.
Tylko mnie dał człowiekowi - wśród bogiń morskich - za żonę.
Moim małżonkiem jest Peleus, Ajaka syn. Śmiertelnego
męża objęcia musiałam znosić. Dziś smutną starością
zgięty spoczywa w pałacu. Ale to jeszcze nie wszystko.
Syna mi Dzeus dał urodzić i wyhodować - ze wszystkich
- 236 -
najdzielniejszego herosa. Jak pęd wybujał szlachetny.
Pielęgnowałam go niby latorośl piękną w ogrodzie.
I wyprawiłam pod Ilion na uskrzydlonych okrętach
z Trojan narodem do walki. I już nie ujrzę go więcej,
już on do domu nie wróci - w Peleusa progi ojcowskie.
Teraz gdy jeszcze ogląda słoneczne światło i żyje,
musi tak cierpieć boleśnie, a ja mu pomóc nie mogę.
Dostał od synów Achajów dziewczynę jako nagrodę,
z rąk mu ją wydarł i zabrał potężny wódz Agamemnon.
Smucił się w sercu jej stratą mój syn. A tymczasem Achajów
pchnęli pod rufy okrętów Trojanie i wyjść im z obozu
nie dozwalali. Błagała go wtedy starszyzna Argiwów
oraz przesławne i liczne mu dary obiecywała,
aby szedł walczyć. Lecz nie chciał odwrócić od nich zagłady.
Jednak uzbroił rynsztunkiem swoim Patrokla i wysłał,
jako dowódcę licznego oddziału wojska, do bitwy.
Cały dzień trwały zmagania przy Skajskiej bramie i pewno
miasto Achaje by wzięli, jeśliby Fojbos Apollon
Menojtijosa potomka, co klęsk był przyczyną tak wielu,
w pierwszych szeregach nie zabił, a sławą obdarzył Hektora.
Teraz pochylam się w prośbie do twoich kolan, byś zechciał
memu synowi, co wkrótce też zginie, hełm wykuć i tarczę,
piękne, opięte klamrami przy kostkach nagolenice,
pancerz, bo zbroję utracił towarzysz wierny przez Trojan
w walce zabity. Dziś leży na ziemi z sercem zbolałym".
Na to jej tak odpowiedział przesławny w sztuce Kulawiec:
"Ufaj mi i nie obarczaj serca takimi troskami.
Obym z tą samą łatwością był zdolny od śmierci okrutnej
ukryć go w jakimś zakątku, gdy los na niego zły spadnie,
jak przygotuję mu zbroję przepiękną, na którą niejeden
człowiek, gdy tylko ją ujrzy, popatrzy z podziwem ogromnym".
To powiedziawszy, zostawił ją samą i odszedł do miechów.
Wnet je przysunął do ognia i do działania zawezwał.
Było tych miechów dwadzieścia. Zaczęły dąć w palenisku
z całych sił swoich, sprężone spotęgowanym oddechem,
za pracującym gorliwie śpiesząc się albo wstrzymując,
Hefajstosowi uległe i swemu dziełu oddane.
Hefajstos rzucił na ogień hartowną miedź oraz cynę,
złoto kosztowne i srebro, a potem prędko pochwycił
ciężkie kowadło. Na pniu je postawił i porwał do ręki
młot wielkiej mocy, a drugą ręką wziął chwytne obcęgi.
Najpierw wykuwać rozpoczął tarczę ogromną i mocną,
całą kunsztownie zrobioną. W krąg rzucił otok świetlisty -
iskrzył się trzema kręgami - i w uchwyt srebrny opatrzył.
Pięć było warstw na tej tarczy. Na każdej z nich po kolei
wiele mistrz wzorów wykonał właściwych swemu kunsztowi.
Najpierw więc wyobrażenie dał ziemi, nieba i morza,
niezmordowane w wędrówce słońce i pełnię księżyca,
wszystkie planety i gwiazdy wieńczące nieba otchłanie:
a więc Plejady, Hyady i potężnego Oriona,
- 237 -
i Niedźwiedzicę - tej nazwę Wielkiego Wozu przydano -
która wiruje na miejscu tym samym i śledzi Oriona.
Tylko ta skąpać się w fali Okeanosa nie może.
Potem wyrzeźbił dwa miasta dla mową władnących ludzi,
piękne. Z nich w jednym szykują ucztę i gody weselne,
w blaskach płonących pochodni prowadzą oblubienicę
z komnat do miasta. Niedługo odbędą się zaślubiny.
Młodzi pląsają ochoczo, a w korowodzie tanecznym
dźwięczą formingi i flety śpiewne. Kobiety wybiegły
przed swe domostwa i patrzą na pląsających w podziwie.
W rynku tymczasem przechodnie stanęli ciżbą, bo waśnią
jacyś mężowie tam byli dwaj o zapłatę skłóceni.
Jeden z nich mówił, że okup za mężobójstwo dał, drugi
wobec zebranych zaklinał się, że zapłaty nie dostał.
Aby rozstrzygnąć spór, sędziów obydwaj powoływali.
Słuszność krzykliwie przyznają każdemu z nich zwolennicy,
których zapały hamują heroldzi, bowiem starszyzna
w świętym kolisku zasiadła na wygładzonych kamieniach,
berła heroldów o głosie donośnym dzierżąc w swych rękach.
Z nimi powstają i każdy z kolei swój wyrok ogłasza.
Między sędziami na środku leżały dwa złote talenty,
które otrzymać miał z sędziów ten, co najsłuszniej rozsądzi.
Wkoło zaś miasta drugiego dwa wrogie wojska leżały
połyskujące zbrojami. Dwojaką uchwałę powzięły:
albo gród zburzą, lub na pół wszystkie bogactwa podzielą,
jakie się wewnątrz znajdują w tym mieście pięknie wzniesionym.
Lecz nie ulegli obrońcy i zbrojnie na nich czyhali.
Drogie małżonki stanęły w obronie murów, nieletnie
dzieci i zgięci pod wieku ciężarem sędziwi mężowie.
Wojsko zaś poszło. Przewodził mu Ares i Pallas Atena.
Byli oboje ze złota, w złociste szaty ubrani,
piękni i wielcy, jak bogom błogosławionym przystoi,
którzy górują nad ludźmi. Wojsko zaś miało wzrost mniejszy.
Kiedy dotarli do miejsca, w którym zaczaić się mogli,
przy wodopoju nad rzeką, gdzie wszystkie stada spędzano,
skryli się tam, zasiadając, w spiż połyskliwy odziani.
Dwaj zaś zwiadowcy z daleka od wojska oczekiwali
na ukazanie się owiec i wołów o rogach wygiętych.
Prędko zjawiły się stada. Szli dwaj pasterze za nimi,
grając na dźwięcznych syryngach. Podstępu nie przeczuwali.
Kiedy ich tamci z zasadzki spostrzegli, natychmiast wypadli
i otoczyli dokoła woły i owiec gromadę
pięknych o runie srebrzystym, a dwóch owczarzy zabili.
Wtedy spostrzegli wrogowie ogromny zamęt przy wołach,
w czasie gdy na zgromadzeniu radzili, rumaków dosiedli
w pędzie wznoszących kopyta i szybko na miejsce przybyli,
uformowali swe szyki nad rzeką i bitwa zawrzała.
Jedni na drugich miotali włócznie o grotach spiżowych.
Wtedy spotkały się razem Niezgoda, Popłoch i Kera
zgubę niosąca, co chwyta jednego, gdy został raniony,
- 238 -
chociaż nietknięty - drugiego, trzeciego za nogi wywleka
w zgiełku. Jej szata w krąg ramion czerwieni się krwią zbryzgana.
Niby żyjący śmiertelni ścierali się razem, walczyli
i wydzierali wzajemnie od siebie ciała poległych.
Jeszcze wyrzeźbił Hefajstos na tarczy pole szerokie,
żyzne, trzykrotnie zorane i na nim wielu oraczy,
zawracających od krańca do krańca woły sprzężone.
Kiedy zaś przy zakręcaniu do granic pola dotarli,
do rąk włodarz podawał im kubek o miodnej słodyczy
wina, a ci zawracali sprzężaj po skibach z pośpiechem,
pragnąc gorliwie tę rolę do końca bruzdami wyżłobić.
Rola za nimi ciemniała do świeżo zoranej podobna,
choć wykonana ze złota podziwu godnym rzemiosłem.
Potem ukazał na tarczy dobra królewskie. Żniwiarze,
ostre trzymając w swych rękach sierpy, łan żęli dojrzały.
Jedni więc bujne pokosy zboża rzucali na ziemię,
drudzy wiązali je w snopy z pomocą powróseł ze słomy.
Trzech się trudziło wiązaniem. Za nimi zboże skoszone
chłopcy gorliwie zbierali i naręczami nosili
do związujących je w snopy. Pan między nimi w milczeniu,
berło trzymając, przy snopach stał w sercu rozradowany.
Z dala pod dębem heroldzi wieczerzą się zajmowali.
Wielki, zarżnięty wół na to był poświęcony. Kobiety
mąkę zsypują przesianą, szykując żeńcom wieczerzę.
Jeszcze na tarczy Hefajstos winnicę wielką umieścił,
piękną i złotą. W niej grona czerniły się już dojrzałe.
Do winorośli dał tyczki wykute całe ze srebra,
rowem niebieskim winnicę ogrodził i płot postawił
z cyny. Na całej przestrzeni jedną dał tylko ścieżynę,
tędy iść będą po owoc dojrzały w czas winobrania
chłopcy i dziewcząt gromadka, młodzieńczo niefrasobliwi,
niosąc w plecionych koszykach dojrzałe, słodkie owoce.
Pośród nich w środku młodziutki chłopiec na dźwięcznej formindze
wdzięcznie przygrywał i pięknie śpiewał ludową piosenkę
czystym głosikiem. A wszyscy idący za nim tańczyli,
śpiewem wtórując, pokrzykiem i nóg młodzieńczych pląsami.
Jeszcze na tarczy Hefajstos wysokorogie dał woły.
Były kunsztownie ze złota wykute i z cyny białawej.
Rycząc, wybiegły z obory na znane sobie pastwisko
ponad brzegami rzeczułki wysmukłą trzciną zarosłej.
Czterej pasterze ze złota za stadem postępowali,
a tuż za nimi psów dziewięć o szybkich nogach pędziło.
Wtem lwy straszliwe wypadły dwa i z idących na przedzie
wołów ryczących jednego porwały. Zaryczał boleśnie,
kiedy go wlokły. Psy za nim rzuciły się i pasterze.
Wielkiego wołu lwy w mgnieniu oka rozdarły i żarły
jego wnętrzności, krew chłepcząc czarną. Strwożeni pasterze
próżno ścigali morderców, szczując ich psami ścigłymi,
jednak te bały się rzucić na lwy straszliwe i tylko
blisko podbiegły, i strzegąc się napastników, szczekały.
- 239 -
Jeszcze na tarczy wyrzeźbił wsławiony sztuką Kulawiec
łąkę w uroczej dolinie ze srebrzystymi owcami.
Stały szałasy tam, stajnie, zagrody dachem pokryte.
Na łące piękny korowód dał sławny sztuką Kulawiec,
bardzo podobny do tego, który był w Knossos szerokiej
kunsztem Dedala stworzony dla pięknowłosej Ariadny.
Chłopcy tam oraz dziewczęta bogato wyposażone,
wzajem za giętkie ramiona trzymając się, wiedli tany.
W szatach przejrzystych tańczyły dziewczęta, a chłopcy w chitonach
tkanych misternie i lśniących miękkim połyskiem oliwy.
W wieńce urocze dziewczęta były przybrane, a chłopcy
mieli mieczyki złociste na srebrem kutych rzemieniach.
Korowód zwijać się zaczął pląsającymi stopami
łatwo i lekko - tak garncarz wypróbowuje swe koło,
czy mu swobodnie wiruje w sprawnych do pracy ramionach.
Potem tańczyli inaczej, naprzeciw siebie, rzędami.
Liczni widzowie korowód prześliczny w krąg otoczyli
rozradowani, a pośród nich pieśniarz boski pieśń śpiewał,
grą na formindze wtórując, i jeszcze dwaj tam kuglarze
koziołkowali pośrodku do taktu pieśni śpiewaka.
Wreszcie Hefajstos wyrzeźbił potężny prąd Okeana,
który biegł wkoło otoku tarczy kunsztownie zrobionej.
A gdy już tarczę wykonał ogromną i nieprzemożoną,
pancerz jął kuć Achillowi jaśniejszy od ognia płomieni,
potem mu wykuł hełm ciężki, dopasowany do skroni,
piękny, przedziwnej roboty, i złotą kitą ozdobił,
w końcu mu z cyny najlepszej dwie wykuł nagolenice.
Kiedy to wszystko wykonał przesławny w sztuce Kulawiec,
cały rynsztunek przed matką Achillesową położył.
Z szczytu śnieżnego Olimpu Tetyda zaraz śmignęła
lotem sokoła, unosząc Hefajsta lśniący rynsztunek.
Pie
śń
XIX
W szacie złocistej jak szafran Jutrzenka z fal Okeana
wzeszła, blask niosąc promienny dla nieśmiertelnych i ludzi,
gdy przy okrętach z darami od boga stanęła Tetyda.
Syna miłego znalazła obok Patrokla. W objęciu
trzymał go, głośno szlochając. A przy nim w krąg towarzysze
opłakiwali zmarłego. Zjawiła się tam bogini.
Syna ujęła za rękę i słowa takie wyrzekła:
"Synku mój, już go zostawmy, choć w sercu tak zasmuceni.
Niechaj spoczywa, gdy został wyrokiem bogów zmożony.
Ty zaś w podarku weź zbroję od Hefajstosa przesławną,
piękną niezwykle, nikt z ludzi podobnej nigdy nie nosił".
Tak powiedziała bogini i zbroję wnet położyła
przed Achillesem. Kunsztownie wypracowana zadźwiękła.
Strach Myrmidonów zdjął wszystkich. Żaden się z nich nie ośmielił
spojrzeć na boski rynsztunek. I tylko jeden Achilles,
kiedy go ujrzał, tym większym rozgorzał gniewem. A oczy
strasznie spod rzęs mu błysnęły, jak łuna groźnej pożogi.
- 240 -
Lecz rozradował się, kiedy ujął wspaniały dar boga
w dłonie i serce widokiem roboty kunsztownej ucieszył.
Ozwał się zaraz do matki w te słowa skrzydlate:
"Matko, rynsztunek od boga jest taki, jak zwykle są dzieła
rąk nieśmiertelnych - takiego śmiertelny mąż nie wykona.
Teraz nałożę tę zbroję. Lecz straszny lęk mnie ogarnia,
aby tymczasem u syna mężnego Menojtijosa
nie rozpleniły się muchy w ranach włóczniami zadanych
i nie spłodziły robactwa, które zmarłego zbezcześci -
dusza już zeń uleciała - niech jego ciało nie gnije".
Rzekła mu na to bogini, o srebrnych stopach Tetyda:
"Synku, niech więcej twe serce już o to się nie kłopocze.
Będę starała się sama natrętne roje odegnać
much, co żerują na ciałach zabitych w służbie Aresa.
Chociażby leżał tu bowiem, aż rok dobiegnie do końca,
z ciałem nietkniętym zostanie lub będzie jeszcze piękniejszy.
Ty bohaterskich Achajów zawezwij teraz na radę.
Gniew na pasterza narodów, Agamemnona, pohamuj,
zbroję włóż zaraz i duszę w wojenną przyodziej waleczność".
Tak powiedziała i syna zuchwałą mocą natchnęła,
a Patroklowi ambrozję i nektar ciemnoczerwony
wlała do nozdrzy, by jego ciało nietknięte zachować.
Boski Achilles tymczasem szedł śpiesznie po morskim wybrzeżu,
krzykiem rozgłośnym na radę zwąc bohaterskich Achajów.
Nawet ci, którzy we wnętrzu okrętów pozostawali -
a więc sternicy w swej pieczy mający stery okrętów,
szafarze, którzy w okrętach żywność dla wojska dzielili -
wszyscy zebrali się wspólnie na radę, ponieważ Achilles
zjawił się znów, a tak długo unikał walki okrutnej.
Razem, kulejąc, przybyli Aresa dwaj wielbiciele:
mężny wojownik, potomek Tydeusa, oraz boski Odysej,
wsparci na włóczniach, bo w bitwach zadano im rany dotkliwe.
Wśród zgromadzenia na pierwszych miejscach obydwaj zasiedli.
Potem ostatni nadciągnął nad wodze wódz Agamemnon.
Był poraniony, bo także jego wśród bitwy zażartej
Antenorowy syn, Koon, dosięgnął grotem spiżowym.
Kiedy już wreszcie na radę przybyli wszyscy Achaje,
powstał wśród nich i przemówił o szybkich nogach Achilles:
"Możny Atrydo, na pewno dla obu zbliżyć się lepiej -
również dla ciebie, jak dla mnie, gdy z żalem w sercu ukrytym
gniewem, co dusze nam toczy, pałamy z powodu dziewczyny.
Bodajby ją Artemida zabiła na moim okręcie
strzałą w dniu, kiedym Lyrnessos wziął i z niej brankę uczynił!
Iluż by wtedy Achajów nie gryzło ziemi zębami,
tych, co z rąk wrogów zginęli przez gniew mój nieposkromiony!
Zysk dla Hektora i Trojan był wielki, ale Achaje
popamiętają waśń twoją i moją - jak sądzę - dość długo.
Lecz zapomnijmy już o tym, co było, choć został żal w duszy.
Serce, gdy każe konieczność, ujarzmić w piersi należy.
Dziś z zawziętością swą kończę! I już mi dłużej nie trzeba
- 241 -
nieprzejednanym wrzeć gniewem. A zatem prowadź natychmiast,
teraz i porwij do bitwy o bujnych włosach Achajów!
Chcę popróbować, gdy ruszę przeciw Trojanom, czy będą
skłonni do spania przy naszych okrętach, bo mniemam, że raczej
każdy zmęczone kolana zegnie, gdy będzie uciekał
podczas potyczki zażartej pod naszych włóczni ciosami".
Rzekł. I odczuli o pięknych nagolenicach Achaje
radość, że wyrzekł się gniewu Pelida o duszy wyniosłej.
Pośród nich potem przemówił nad wodze wódz Agamemnon.
Powstał, lecz miejsca na środku pomiędzy wszystkimi nie zajął:
"Drodzy mi i bohaterscy Danaje, Aresa czciciele!
Pięknie jest tego wysłuchać, co powstał, a wprost nie przystoi
wrzawą przerywać - to przykre jest i dla mówcy biegłego!
W gwarze tak licznie zebranych czy słuchać można? czy mówić?
Wszakże przeszkadza to mówcy nawet o głosie donośnym.
Teraz wyjaśnię swą sprawę Pelidzie. A wy, uważajcie,
wszyscy Argiwi, i każdy niech dobrze pojmie me słowa!
Nieraz już o mnie Achaje przeróżne rzeczy mówili
i obwiniali mnie ostro. A przecież nie jestem winny,
tylko Dzeus, Mojra i w mglistej pomroce krocząca Erynia.
Oni wtrącili na radzie myśl moją w okrutne zmącenie
tego dnia, kiedy zabrałem dla siebie nagrodę Achilla.
Ale czy ja to zrobiłem? Sam bóg dokonał wszystkiego.
Ate, najstarsza z cór Dzeusa, zwodnica, co wszystkich omamia,
zgubę im niosąc. Ma stopy lekkie i miękkie, bo ziemi
nigdy nie tyka, lecz pląsa tuż ponad mężów głowami,
ludzi tumaniąc. Już w sidła swe niejednego porwała.
Zwiodła i Dzeusa, istotnie, choć z wszystkich jest najprzedniejszy,
z ludzi i z bogów - jak mówią. A jednak także i jego
Hera, choć słaba istota, podstępem oszukać zdołała
w dniu, w którym miała Alkmena potęgę Heraklesową
w Tebie murami mocnymi obwarowanej urodzić.
Wtedy Dzeus, chełpiąc się wielce, do wszystkich bogów przemówił:
Słów mych słuchajcie, bogowie wszyscy i wszystkie boginie,
abym powiedział, co serce w piersiach powiedzieć mi każe!
Dziś Ejlejtyja, co bóle porodu sprowadza, wywodzi
męża na światło, co będzie nad sąsiednimi panował
ludźmi wszystkimi dokoła, którzy pochodzą z krwi mojej?.
Odpowiedziała mu na to podstępnie Hera dostojna:
Kłamiesz i słowa swojego w końcu na pewno nie spełnisz!
Złóż mi więc, Olimpijczyku, teraz największą przysięgę,
że nad wszystkimi w sąsiedztwie mieszkającymi panować
będzie ten, który zostanie dziś przez kobietę zrodzony,
z mężów, którzy z krwi twojej i rodu twego pochodzą?.
Tak powiedziała. W tych słowach Dzeus nie przeczuwał podstępu,
zaklął się wielką przysięgą i bardzo był oszukany.
Hera zaś w pędzie gwałtownym szczyt opuściła Olimpu,
w lot osiągnęła achajskie Argos, gdzie znała czcigodną
Stenelosową małżonkę. Ten synem był Perseusza.
Tamta już siedem miesięcy synka w swym łonie nosiła,
- 242 -
tego więc Hera na światło wywodzi, choć było za wcześnie,
a Ejlejtyję powściąga, wstrzymując poród Alkmeny.
Potem zwiastując Dzeusowi Kronidzie tę wieść, tak mówiła:
Błyskawicowy, nasz ojcze Dzeusie, zważ w sercu te słowa!
Już się narodził szlachetny mąż, przyszły władca Argiwów,
syn Stenelosa Persjady, Eurysteusem nazwany.
Z twego on rodu, godności mu nie brak, by władał Argiwom?.
Tak powiedziała. Ból ostry wskroś serce Dzeusa przeniknął,
Atę pochwycił natychmiast za włosy połyskujące
z sercem wzburzonym i klnąc się, złożył największą przysięgę,
że już na Olimp i w niebo gwiazdami opromienione
nigdy nie może powrócić Ate, co wszystkich omamia.
To powiedziawszy, na ziemię strącił ją ręki rozmachem
z nieba pełnego gwiazd. Prędko spadła na ludzkie obszary.
Zawsze Dzeus wzdychał z przyczyny Ate, gdy syna oglądał
obciążonego pracami przez Eurysteusa niegodnie.
Ja tu, gdy Hektor potężny o hełmie wiejącym kitami
wojsko Argiwów wytracał przy rufach lotnych okrętów,
Aty, co mnie uczyniła winnym, nie mogłem zapomnieć.
Ale jeżeli zbłądziłem i Dzeus mnie pozbawił rozwagi,
pragnę to wszystko naprawić i okup dać niezmierzony.
A więc do bitwy, Achillu, sam ruszaj i w innych rozniecaj
zapał. Ja jestem gotowy dać wszystkie podarki, te, które
wczoraj, przyszedłszy do ciebie, obiecał ci boski Odysej.
Jeślibyś chciał - to zaczekaj, choć rwący się do Aresa -
służba ci z mego okrętu natychmiast wszystko przyniesie,
abyś zobaczył, że daję to, co ucieszy cię szczerze".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny, Agamemnonie!
Jeśli chcesz, wręcz mi te dary - to mi się słusznie należy,
albo je zostaw u siebie. Dziś pamiętajmy o walce,
pójdźmy na wroga jak można najszybciej. Nie wolno nam zwlekać
ani też czasu marnować, gdy dzieło niedokonane
wielkie. Niech każdy Achilla znowu na czele zobaczy
w bitwie, gdy włócznią spiżową wytraca Trojan falangi.
Niechże z was każdy tak samo o walce z wrogiem pamięta".
Odpowiadając mu na to, tak odrzekł przebiegły Odysej:
"Nie, choć tak jesteś odważny, do bogów podobny Achillu,
synów achajskich na głodno do bram Ilionu nie prowadź,
by z Trojanami walczyli. Bo to nie będzie czas krótki
wrzawy wojennej, gdy wreszcie zetrą się w boju falangi
wrogów, a jednych i drugich bóg zaciekłością napełni.
Niechże się obok okrętów żwawo posilą Achaje
chlebem i winem, bo z tego wyrasta zapał i siła.
Przecież przez cały dzień żaden człowiek do słońca zachodu
głodny, bez chleba, nie zdoła wytrwać w zmaganiach i walczyć.
Choćby z największym zapałem w duszy wyruszał do bitwy,
ciało wbrew woli mu zacznie ciążyć, a głód i pragnienie
zmoże go w końcu i wtedy ugną się jego kolana.
Ale jeżeli nasyci głód człowiek i winem, i jadłem,
- 243 -
będzie z wrogami wojował bez przerwy chociażby dzień cały,
serce zuchwałe ma w piersi i ciało jego znużenia
przedtem nie dozna, aż wszyscy opuszczą pole rozprawy.
Nakaż więc rozejść się wojsku, aby posiłek
przygotowano. A dary nad wodze wódz Agamemnon
wręczy ci na zgromadzeniu, ażeby wszyscy Achaje
mogli to widzieć i żebyś ty rozradował swe serce.
Niechże ci złoży przysięgę wobec Argiwów, że nigdy
w łoże nie wstąpił z Bryzejdą, aby z nią zaznać miłości,
tak jak to bywa z natury między kobietą i mężem;
wtedy na pewno w twej piersi uciszy się gniewne serce.
Wreszcie, niech w swoim namiocie obfitą ciebie przejedna
ucztą, ażebyś miał wszystko, co ci się słusznie należy.
Ty zaś, Atrydo, dla innych okażesz się sprawiedliwym
kiedyś, bo nie jest to za złe królowi poczytywane,
jeśli przejedna człowieka, którego przedtem obraził".
Na to mu tak odpowiedział nad wodze wódz Agamemnon:
"Z wielką radością słów twoich, Laertijado, słuchałem.
Wszystko jest słuszne, co mówisz i co kolejno wymieniasz.
Pragnę wam złożyć przysięgę - to nakazuje mi serce -
i wiarołomcą nie będę przed bogiem. Tymczasem Achilles
niech pozostanie tu jeszcze, choć rwący się do Aresa.
Inni niech także zostaną, zanim z mojego namiotu
dary przyniosą i zanim zawrzemy wierne przymierze.
Tobie, Odysie, to wszystko powierzam i nakazuję.
Najznamienitszą zebrawszy młodzież ze wszystkich Achajów,
dary z mojego okrętu każ przynieść tu dla Achilla
obiecywane mu wczoraj i przyprowadzić kobiety.
Ty, Taltybiosie, zaś szybko w szerokim obozie Achajów
dzika przygotuj na ubój dla Dzeusa i Słońca w ofierze".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Wodzu nad wodze, Atrydo przesławny, Agamemnonie!
Byłoby stosowniejsze zająć się tym w innej porze,
wtedy, gdy zdarzy się jakaś przerwa wśród zmagań wojennych
i nie tak wielkie pragnienie walki tkwić będzie w mej piersi.
Teraz tu leżą zwaleni z nóg, których w bitwie pokonał
Hektor, potomek Pryjama, gdy Dzeus go sławą obdarzył,
wy zaś gorliwie do jadła nas zapraszacie. Co do mnie -
ja bym rozkazał wyruszyć do bitwy synom Achajów
na czczo, zgłodniałym, a potem w zachodu słońca godzinie
ucztę wyprawił obfitą, gdy już zmażemy swą hańbę.
Przedtem mi nawet przez gardło żalem zdławione nie przejdzie
jadło jakoweś ni napój, gdy mój przyjaciel nieżywy
ostrzem spiżowym przeszyty na wskroś w namiocie mym leży,
do drzwi stopami zwrócony, pośrodku swych towarzyszy
opłakujących zmarłego. Nie w myśli mi ucztowanie,
ale wśród rzezi przelana krew i jęk ciężki ginących".
Na to mu tymi słowami przebiegły odrzekł Odysej:
"Synu Peleusa, Achillu najpotężniejszy z Achajów,
jesteś ode mnie silniejszy i potężniejszy niemało
- 244 -
w rzucie swej włóczni. Rozwagą jednak prześcigam zapewne
ciebie. Zrodziłem się wcześniej i więcej niż ty doświadczyłem.
Niechże więc serce twe ścierpi rozsądne moje przemowy.
Prędko obmierzła się staje dla ludzi wrzawa wojenna,
kiedy spiżowa broń wiele kładzie pokosów na ziemię
słomy, a ziarna tak mało, jak tylko wagę przechyli
Dzeus, co jedynym włodarzem jest wszystkich wojen wśród ludzi.
Pustym żołądkiem Achaje nie muszą zmarłych żałować,
wielu ich bowiem ginęlo przez te dni. Jeden po drugim
padał. Więc jakżeby ludzie z żałości się otrząsnęli?
Trzeba więc tych, co polegli, pogrzebać - z myślą niezłomną
w sercu - od razu i płakać zaledwie dzień jeden nad nimi.
Ci zaś, co między żywymi zostali po strasznej rozprawie,
winni o jadle i piciu pamiętać, ażeby tym dzielniej
z rozjątrzonymi wrogami potykać się bezustannie,
w spiż nieugięty odziawszy swe ciało. Niech żaden z Achajów
nie pozostanie w obozie, czekając drugiego wezwania.
Oto wezwanie! Nieszczęsny los będzie tych, co zostaną
obok okrętów Argiwów. Ale gromadnie szturmując
jeźdźców trojańskich, Aresa zapalczywego zbudzimy!".
To powiedziawszy, Odysej przywołał synów Nestora,
syna Fyleusa - Megesa, Toasa i Meryjona,
Lykomedesa - Krejonta syna i Melanipposa.
Zeszli się wszyscy w namiocie Agamemnona Atrydy.
Zaraz, co było słowami zapowiedziane, spełnili.
Wzięli z namiotu - jak przedtem obiecywano - trójnogów
siedem, błyszczących dwadzieścia mis i dwanaście rumaków.
Prędko wywiedli kobiety znające roboty kunsztowne.
Było ich siedem, a ósma - Bryzejda o pięknych licach.
Potem Odysej, zważywszy złoto na dziesięć talentów,
wyszedł, a młodzież achajska poniosła w ślad inne podarki.
Wśród zgromadzonych złożyli je w środku, zaś Agamemnon
powstał. A wtedy podobny do boga z głosu Taltybios,
dzika trzymając, przybliżył się do pasterza narodów.
Możny Atryda nóż ostry wydobył rękami obiema,
który przy pochwie ogromnej od miecza zawsze mu zwisał,
przyciął szczecinę na karku odyńca i ręce podnosząc,
modlić się zaczął do Dzeusa. Zasiedli wszyscy Argiwi
w ciszy i tak, jak należy, swojego króla słuchali.
Ten zaś w szerokie niebiosa wpatrzony tak zaczął się modlić:
"Niechże Dzeus pierwszy zaświadczy, najwyższy bóg i najlepszy,
Ziemia i Słońce, a także Erynie, co w mrokach podziemnych
zemstą ścigają tych ludzi, którzy złamali przysięgę,
że nie ująłem w ramiona nigdy Bryzejdy dziewczyny,
aby z nią łoże podzielić czy w innym jakimś zamiarze;
pozostawała w namiocie moim nie tknięta przeze mnie.
Jeślim jest krzywoprzysiężcą, niechże mi ześlą bogowie
liczne nieszczęścia, jak zawsze tym, którzy łamią przysięgi".
Tak powiedział i gardło odyńca spiżem poderżnął.
Potem Taltybios wnętrzności w bezdenne morza głębiny
- 245 -
rzucił z rozmachem na pastwę ryb. A tymczasem Achilles
powstał i tak do Achajów, co wojnę kochają, powiedział:
"Ojcze nasz, Dzeusie, ogromne na ludzi ślesz zaślepienie!
Nigdy by serca w mej piersi Atryda pewno nie wzburzył
tak nieugięcie i nigdy bez mojej zgody dziewczyny
nie uprowadził ode mnie bezwolnie, jeśliby nie chciał
tego sam Dzeus, by sprowadzić śmierć na tak wielu Achajów.
Teraz na ucztę odejdźcie, by potem ruszyć do bitwy".
Tak powiedział i radę rozwiązał zwołaną pośpiesznie.
Porozpraszali się wszyscy, szedł każdy ku swoim okrętom.
Myrmidonowie o duszach wyniosłych zajęci darami
zaraz zanieśli je w stronę okrętu boskiego Achilla,
wszystko złożyli w namiocie, usadowili kobiety,
konie zaś słudzy gorliwi do stada poprowadzili.
Wtedy Bryzejda do złotej podobna z lic Afrodyty,
gdy przeszytego spiżowym grotem Patrokla ujrzała,
z jękiem w ramiona go wzięła, a potem piersi szarpała
obu rękami i szyję powabną, i piękną twarz swoją.
Potem mówiła spłakana kobieta boginiom podobna:
"Byłeś, Patroklu, mej duszy nieszczęsnej ze wszystkich najmilszy!
Pozostawiłam cię żywym, odchodząc z tego namiotu,
a gdy powracam, ty jesteś, pasterzu narodów, umarły.
Zawsze tak dla mnie nieszczęście jedno z drugiego wynika.
Męża, któremu mnie dali mój ojciec i matka czcigodna,
grotem spiżowym widziałam pod miastem mym przeszytego,
także trzech braci, co byli z tej samej matki zrodzeni,
bardzo mi drogich. Zginęli w dniu jednym podczas natarcia.
Ty zabraniałeś mi płakać, gdy szybkonogi Achilles
zabił mi męża i zburzył miasto boskiego Mynesa.
Obiecywałeś to sprawić, że bogom równy Achilles
żoną mnie ślubną uczyni, zawiezie do Ftyi okrętem
swoim i ucztę weselną wśród Myrmidonów wyprawi.
Płaczę dlatego nad tobą, żeś poległ w bitwie, najmilszy!".
Tak przemawiała spłakana, a wkoło wzdychały kobiety
nad Patroklosem, a raczej każda nad własną żałobą.
Wkoło Achilla najstarsi tymczasem się zgromadzili,
prosząc, by przyszedł na ucztę, ale ten z jękiem odmówił:
"Błagam was, jeśli kto dla mnie jest przyjacielem kochanym,
niechże nie każe mi jadłem obfitym ani napojem
serca pokrzepiać, gdy taki cios mnie straszliwy ugodził.
Siły mam dość, by pozostać i wytrwać do słońca zachodu".
Tak powiedział i resztę wodzów na ucztę wyprawił.
Tylko zostali Atrydzi obydwaj i boski Odysej,
Nestor i Fojniks, woźnica sławny, i wódz Idomeneus,
aby pocieszać go w smutku rozważnie. Lecz żadnej pociechy
Achill nie prągnął, nim w krwawą paszczę zanurzy się wojny.
Snując wspomnienia, głęboko wzdychał i mówił tak w duszy:
"Nieraz i ty, nieszczęśliwy, z wszystkich przyjaciół najdroższy,
w moim namiocie sam smaczną mi przyrządzałeś wieczerzę
szybko i bardzo gorliwie, gdy szli Achaje na Trojan,
- 246 -
jeźdźców wybornych, z Aresem, co łez wyciska tak wiele.
Teraz ty leżysz przeszyty na wskroś, a me serce nie może
sycić się ani napojem, ni jadłem - choć tego nie braknie -
z żalu po tobie. Dotkliwszy cios nie mógłby mnie ugodzić,
nawet wiadomość o śmierci drogiego ojca mojego,
który we Ftyi łzy rzewne może w tej chwili wylewa,
tęskniąc za synem jedynym, co w obcym, dalekim kraju
walczy o grozę budzącą Helenę z trojańskim narodem;
ani o śmierci miłego mi syna, co chowa się w Skyros,
jeśli jest żywy podobny do bogów Neoptolemos.
Przedtem wierzyło me serce w piersi, że tylko sam zginę
w Troi daleko od Argos, gdzie paszy nie braknie dla koni,
ale że ty, Patroklosie, kiedyś powrócisz do Ftyi,
abyś mi syna drogiego na lotnym naszym okręcie
przywiózł ze Skyros do domu i pokazywał mu wszystko:
moją majętność i jeńców, i domy o dachach wyniosłych.
Mniemam ja bowiem, że Peleus, ojciec mój drogi, nie żyje
albo że ledwo w nim tleje żywota iskra - w zgryzionym
nędzną starością i stałym oczekiwaniem żałosnej
wieści o synu zabitym, która go w końcu dosięgnie".
Płacząc, tak mówił, a starcy dokoła niego wzdychali.
Każdy z nich o tym pamiętał, co w swoim domu porzucił.
Litość przejęła Kronidę, gdy w łzach tonących zobaczył.
Więc do Ateny z pośpiechem wyrzekł te słowa skrzydlate:
"Córko, czy już zapomniałaś o mężu takim walecznym?
Czy o Achilla twe serce już nie zatroszczy się wcale?
Oto on obok okrętów o dziobach wysokich przebywa,
nad przyjacielem kochanym płacząc. Gdy inni odeszli
spożyć posiłek, ten został, napoju nie pragnąc ni jadła.
Pośpiesz więc, aby mu nektar wlać i ambrozję upojną
wsączyć do piersi, ażeby głód go nie zdołał osłabić".
To powiedziawszy, podniecił i tak gorejącą Atenę.
Do długoskrzydłej orlicy podobna o głosie donośnym
z nieba spłynęła przez eter jasny. Tymczasem Achaje
zbroje wkładali pośpiesznie w obozie. Więc Achillesowi
nektar z ambrozją upojną wsączyła Atena do piersi,
aby mu głód bezradosny osłabić kolan nie zdołał.
Sama wróciła do domu o mocnych zrębach - dumnego
Dzeusa. Achaje w tym czasie ruszyli od lotnych okrętów.
Jak zawierucha śnieżystych płatków od Dzeusa lecąca
pod Boreasza, zrodzona w eterze, mroźnym oddechem -
tak unosiła się hełmów zawieja dokoła okrętów
połyskująca radośnie i tarcz na środku wypukłych,
z napierśnikami mocnymi pancerzy i włóczni z jesionu.
Blaski do nieba sięgały, a ziemia się radowała
błyskawicami spiżowych grotów i drżała pod hukiem
ludzkich stóp. W środku swą zbroję przywdziewał boski Achilles.
Zęby zacisnął ze zgrzytem, a oczy mu rozgorzały
niby płomienie pożogi. Lecz serce jego rozdzierał
żal nieskończony. Pałając gniewem na Trojan, darami
- 247 -
zbroił się boga. Hefajstos je wypracował kunsztownie.
Najpierw na nogi sprężyste nałożył nagolenice
piękne, srebrnymi klamrami u obu kostek ściągnięte.
Potem swe piersi pancerzem połyskującym otoczył
i miecz spiżowy dokoła ramion zarzucił, srebrnymi
zdobny ćwiekami. Następnie tarczę ogromną i ciężką
podniósł. Z daleka szedł od niej blask jak od tarczy księżyca.
Tak jak żeglarzom na morzu pojawi się blask daleki
rozżarzonego ogniska, co płonie w górach wysoko
w chacie samotnej w tym czasie, kiedy wichury bezwolne
niosą ich poprzez głębiny rybne od bliskich daleko -
tak blask Achillesowej tarczy eteru dosięgał,
pięknej, okrągłej, wykutej kunsztownie. A potem na głowę
włożył hełm ciężki. Jak gwiazda światło rozlewał dokoła
zdobny końskimi kitami hełm, chwiały się pozłociste
grzywy - Hefajstos grzbiet hełmu obficie nimi ozdobił.
Boski Achilles próbować jął zbroi: czy wkoło przylega
dobrze i czy dla kruchego ciała swobodę zapewnia.
Ale ta była jak skrzydła wznoszące narodów pasterza.
Z miejsca, gdzie stały oszczepy, wyciągnął włócznię ojcowską,
długą, ogromną i ciężką. Nie mógł jej żaden z Achajów
dźwignąć. Jedynie Achilles tą włócznią zdołał potrząsać -
z wyżyn peliońskich jesionem. Ściął go dla ojca drogiego
Chejron ze szczytu Pelionu, by niosła śmierć bohaterom.
Zajął się w końcu Alkimos i Automedon zaprzęgiem
koni. Wsunęli do jarzma z dwóch stron ozdobne rzemienie,
w pyski wędzidła i lejce ściągnięte mocno do tyłu
umocowali przy wozie wojennym. Chwyciwszy błyszczący
bicz, co mu dobrze pasował do ręki, wnet Automedon
skoczył na wóz. A w ślad za nim wszedł w swym rynsztunku Achilles,
zbroją świecący promiennie, jak słońce na wysokości.
Z groźbą straszliwą zakrzyknął na konie ojca swojego:
"Ksancie i rączy Baliosie, Podargi dzieci przesławne!
Inaczej o ocalenie dbajcie dziś swego woźnicy,
wieźcie go znów do Danajów; gdy przesycimy się bitwą,
nie pozostawcie go w polu, jak Patroklosa martwego".
Na to mu tak odpowiedział spod jarzma koń bystronogi,
Ksantos, schyliwszy swą głowę - przy pochyleniu tym grzywa
cała spod jarzma spłynęła, sięgając nisko do ziemi -
ludzki głos dała mu Hera, białoramienna bogini:
"Jeszcze cię dziś ocalimy w bitwie, potężny Achillu,
ale dzień zguby twej bliski. Nie my będziemy jej winne,
tylko Bóg wielki i Mojra, która w krąg wszystko zwycięża.
Wszak to nie przez ociężałość naszą czy gnuśność leniwą
z ramion martwego Patrokla ściągnęli zbroję Trojanie,
ale to z bogów najpierwszy, syn pięknowłosej Latony,
zabił go wśród najdzielniejszych i sławę dał Hektorowi.
My popędzimy przed siebie szybko jak tchnienie Zefiru,
który jest w locie najszybszy. Lecz tobie już przeznaczono,
że zwyciężony zostaniesz przez boga i przez człowieka".
- 248 -
Tak powiedział i zaraz Erynie mu głos odebrały.
Z wielkim zaś gniewem rzekł na to o szybkich nogach Achilles:
"Po co mi śmierć przepowiadasz, Ksancie? Nie twoja to sprawa.
Dobrze wiem o tym bez ciebie, że paść mi tu przeznaczono,
z dala od ojca drogiego i matki. Jednakże wbrew temu
walki nie przerwę, nim Trojan w bitwie do szczętu nie zetrę".
Rzekł - i z okrzykiem popędził rumaki o mocnych kopytach.
Pie
śń
XX
Więc przy okrętach o rufach wygiętych wkładali swe zbroje,
synu Peleusa, w krąg ciebie niesyci wciąż walki Achaje,
z drugiej zaś strony Trojanie na miejscu wyniosłym równiny.
Wtedy ze szczytu Olimpu sfałdowanego wzgórzami
kazał Temidzie Dzeus wezwać bogów na radę. Temida,
chodząc, przyzywa ich, aby do domu Dzeusa przybyli.
Z rzek nie zabrakło tam żadnej, z wyjątkiem Okeanosa,
ani z Nimf, które wśród gajów świętych i pięknych mieszkały
i nad źródłami rzecznymi, i pośród łąk rozkwieconych.
Kiedy przybyli do domu Dzeusa, co chmury gromadzi,
w gładko ciosanym przedsionku zasiedli, który Dzeusowi
biegły w rzemiośle Hefajstos zbudował kunsztem misternym.
Tak więc zebrali się w Dzeusa domostwie. I Bóg, co lądami
wstrząsa, usłuchał wezwania i przybył z morskiej głębiny.
Zasiadł pośrodku i Dzeusa zapytał o jego zamiary:
"Czemuż to bogów na radę wezwałeś, Błyskawicowy?
Czy niepokoisz się Trojan losami, a może Achajów?
Pierś o pierś walczą już teraz i bój tam zawrzał zacięty".
Na to mu tak odpowiedział Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Znasz, Wstrząsający lądami, zamiary skryte w mej piersi,
czemu was tu zgromadziłem. Dbam nawet o tych, co giną,
lecz pozostanę na szczytach sfałdowanego Olimpu,
siedząc bezczynnie i sycąc patrzeniem serce. Wy, inni,
idźcie stąd, aby się znaleźć pośród Achajów i Trojan,
jednym czy drugim pomóżcie, jak to po myśli każdemu.
Jeśli sam bowiem Achilles rozpocznie bój z Trojanami,
nie wytrzymają natarcia szybkonogiego Pelidy,
wszakże i wpierw na sam jego widok strwożeni pierzchali.
Teraz więc gdy za Patrokla wrze gniewem w duszy straszliwym,
lękam się, żeby wbrew boskim wyrokom nie zburzył tych murów".
Tak powiedział Kronida i bój rozpętał bezmierny.
Prędko bogowie do bitwy szli w duszach swych rozdwojeni:
Hera i Pallas Atena do obozowych okrętów,
z nimi Posejdon, co ziemią w krąg włada, i dobroczyńca
Hermes, co myślą rozumną ponad wszystkimi góruje;
szedł za tamtymi Hefajstos zuchwale ufny w swe siły,
w marszu kulejąc, a wątłe gięły się pod nim kolana.
Ares o hełmie wiejącym kitami ruszył do Trojan,
Fojbos szedł z nim długowłosy i Artemida łowczyni,
Leto i Ksantos, a także lubiąca śmiech Afrodyta.
Póki bogowie z daleka byli od ludzi śmiertelnych,
- 249 -
póty chlubili się sławą Achaje, ponieważ Achilles
znów się pojawił, a długo unikał bitwy mozolnej.
Z Trojan każdemu zaś drżenie straszne ugięło kolana,
tak przerazili się, widząc szybkonogiego Pelidę
jaśniejącego w krąg zbroją. Jak Ares był mężobójca!
Ale gdy Olimpijczycy w tłum ludzi weszli, powstała
władcza Eryda, do walki wojsko nagląca. Atena,
nad wykopaną stanąwszy fosą przed murem, wołała
lub z huczącego wybrzeża krzyk jej dolatał rozgłośny.
Krzyczał ze strony swej Ares podobny do burzy ponurej,
Trojan wzywając do bitwy ze szczytów grodu wyniosłych
lub ze wzgórz Kallikolony, brzegami mknąc Simoentu.
Tak zagrzewając dwa wojska błogosławieni bogowie
doprowadzili do starcia i ciężką waśń rozpętali.
Ozwał się grzmotem straszliwym Dzeus, ojciec bogów i ludzi,
z wyżyn Olimpu. A z głębi Posejdon wstrząsnął obszarem
ziemi bezkresnej i stromych gór wyniosłymi szczytami.
Wszystkie podnóża zadrżały na Idzie wielostrumiennej,
wszystkie wierzchołki, gród Trojan oraz okręty Achajów.
Zadrżał też w głębiach podziemia umarłych król Aidoneus,
z tronu zeskoczył strwożony i krzyknął, aby mu z góry
ziemi nie rozdarł Posejdon, bóg wstrząsający lądami,
i nie ukazał śmiertelnym i nieśmiertelnym przybytku
zapleśniałego, strasznego, co nawet bogów przeraża.
Taki był zgiełk, gdy w niezgodzie starli się z sobą bogowie.
Stanął tam bowiem przeciwko możnemu Posejdonowi
Fojbos Apollon, dźwigając niechybne skrzydlate strzały;
na Enyaliosa natarła o jasnych oczach Atena;
przeciwko Herze stanęła o złotych strzałach, zgiełkliwa
i lubująca się w łowach Artemis, siostra ?ucznika;
przeciw Latonie szedł Hermes potężny, zyskiem darzący;
a na Hefajsta - bóg rzeki wielkiej, wzburzonej wirami,
Ksantem przez bogów nazwanej, a przez śmiertelnych Skamandrem.
Tak to bogowie przeciwko bogom walczyli. Achilles
przedrzeć się pragnął gwałtownie przez tłum, aby spotkać Hektora,
syna Pryjama. Krwią jego nakazywała mu dusza
szczodrze nasycić Aresa, co walczy nieustraszenie,
lecz Eneasza Apollon do walki przynaglający
przeciw Pelidzie podniecił i mężny zapał w nim zbudził.
Z głosu do syna Pryjama, do Lykaona podobny,
tak się odezwał, tę postać wziąwszy, syn Dzeusa, Apollon:
"Gdzie się podziała chełpliwość twa, Eneaszu, dowódco
Trojan, gdy królom trojańskim obiecywałeś przy winie,
że z Achillesem Pelidą twarzą w twarz staniesz, by walczyć?".
Na to Eneasz do niego w takie odezwał się słowa:
"Synu Pryjama, dlaczego wbrew mojej woli mnie wzywasz,
abym przeciwko Pelidzie o duszy wyniosłej walczył?
Przecież nie stawałbym pierwszy raz przeciw Achillesowi
szybkonogiemu. Już kiedy indziej przepłoszył mnie włócznią
z Idy, gdy przybył do naszych stron, by zagrabić nam woły,
- 250 -
Lyrnes i Pedas zburzywszy. Lecz wtedy Dzeus mnie ocalił -
siłą obdarzył mnie wielką i dał mi rącze kolana.
Zginąłbym wtedy pod ręką Achilla i boskiej Ateny,
która, zwycięstwo mu niosąc, szła przed nim i nakazywała
grotem spiżowym Lelegów naród wytępić i Trojan.
Żaden nie może więc człowiek z Achillem twarzą w twarz walczyć,
jakiś bóg zawsze jest przy nim, co nie dopuści do zguby.
Oszczep też leci mu z ręki inaczej i lotu nie wstrzyma,
póki wskroś ciała ludzkiego nie przedrze. Gdyby życzliwy
w bitwie jednako był dla nas bóg, toby wtedy tak łatwo
mnie nie zwyciężył, choć chełpi się, że ze spiżu jest cały".
Wtedy do niego tak ozwał się władca, syn Dzeusa, Apollon:
"A więc i ty, bohaterze, do bogów wiecznie żyjących
pomódl się! Mówią, że rodzi cię Afrodyta, Dzeusowa
córa, a tamten od niższej wszakże bogini pochodzi.
Ta jest przez Dzeusa zrodzona, a tamta przez starca morskiego.
Niepokonany więc dźwignij spiż i niech ciebie bynajmniej
nie przestraszają pogróżki chełpliwe i złorzeczenia".
Tak powiedział. I wielkie tchnął męstwo w pasterza narodów,
który tymczasem w szeregi wszedł pierwsze w promienny spiż zbrojny.
Lecz Anchizesa syn oczom nie uszedł białoramiennej
Hery, gdy przeciw Pelidzie przez tłumy wojska podążał.
Wtedy wezwała bogini bogów na radę i rzekła:
"Chciejcie rozważyć oboje, Ateno i ty, Posejdonie,
w waszym umyśle, jak teraz mamy przystąpić do dzieła.
Oto Eneasz wyruszył w promienny spiż uzbrojony
przeciw Pelidzie, do czego skłonił go Fojbos Apollon.
Może więc teraz go wspólnym naszym wysiłkiem zawróćmy
stamtąd. Ponadto niech które z nas trojga przy boku Achilla
stanie i siłą ogromną go natchnie; i niechże mu duszy
nic nie hamuje, by poznał, że go kochają najpierwsi
wśród nieśmiertelnych, a tamci są słabi, ci, którzy i przedtem
Trojan wspierali w spotkaniach i w walce na śmierć i na życie.
Wszakże zstąpiliśmy wszyscy z Olimpu, ażeby wziąć udział
w walce i aby Achilles zła jakowego nie doznał
dzisiaj od Trojan. W przyszłości wycierpi to, co mu Ajsa
z jego wysnuła przędziwa w dniu, gdy go matka zrodziła.
Ale gdy tego Achilles nie dowie się z bogów wyroku,
może zatrwożyć się, jeśli bóg stanie przeciwko niemu
w bitwie. We własnej postaci przestrach wzniecają bogowie".
Na to jej tak odpowiedział Posejdon, co wstrząsa lądami:
"Trapisz się wbrew rozumowi, Hero, a to nie przystoi;
bogów do waśni przywodzić bynajmniej nie mam ochoty -
ani was, ani tych innych. Jesteśmy od nich silniejsi.
Zatem, bogowie, najlepiej oddalmy się stąd i zasiądźmy
tam, przy strażnicy. Mężowie niech rozmyślają o wojnie.
Jeśli rozpocznie zaś Ares bitwę lub Fojbos Apollon,
czy Achillesa wstrzymają i walczyć mu nie pozwolą,
wtedy natychmiast i dla nas znajdzie się powód do bitwy
w sporze wojennym i mniemam, że z pola szybko uchodząc,
- 251 -
tamci na Olimp powrócą do innych bóstw zgromadzonych
mocą potężną rąk naszych do ustąpienia zmuszeni".
Tak powiedział i ruszył, przewodząc, Błękitnogrzywy
ku Heraklesa boskiego murowi, co piętrzył się wkoło
bardzo wysoki. Mur niegdyś Trojanie i Pallas Atena
wznieśli, by zdołał się ukryć Herakles przed morskim potworem,
gdyby ten ścigał go kiedy od brzegu przez pustą równinę.
Otóż tam zasiadł Posejdon i przy nim inni bogowie.
Wokół okryli ramiona obłokiem nieprzeniknionym.
Ich przeciwnicy zasiedli na wzgórzach Kallikolony,
jasny Fojbosie, w krąg ciebie i miastoburcy Aresa.
Tak po dwóch stronach zasiedli bogowie i swoje zamiary
w myślach ważyli. Jednakże do rozpoczęcia tej bitwy
żaden nie śpieszył, choć Dzeus im, w górze siedzący, pozwolił.
Całe zaś pole napełnia się tłumem ludzi i koni
i połyskuje od spiżu. Drży pod nogami ich ziemia,
kiedy ruszyli gromadnie. Dwaj spośród nich najdzielniejsi
w środku spotkali się obu wojsk, płonąc walki pragnieniem.
Byli to - syn Anchizesa, Eneasz, i boski Achilles.
Pierwszy z nich ruszył Eneasz i kroczył, groźby miotając,
hełm pochyliwszy do przodu ciężki, a tarczę potężną
trzymał przed piersią i groźnie spiżowym grotem potrząsał.
Z drugiej zaś strony Pelida wystąpił jak lew, łupieżca
rozzuchwalony, którego uśmiercić pragnęliby ludzie,
całą gromadą nastając; lew, zrazu napastnikami
gardząc, przechodzi, lecz kiedy który z odważnych myśliwych
rzuci weń włócznią, z otwartą paszczą się zwija, a piana
spływa mu z zębów i mężne serce skowytem nabrzmiewa,
z obu stron ciała po żebrach i po swych bokach ogonem
chlaszcze i siebie samego do walki krwawej zagrzewa,
grożąc oczyma, uderza obces, by kogoś powalić
z ludzi czy zginąć samemu w pierwszym obławy natarciu -
tak i Achilles rozpalał swój gniew oraz serce uparte,
by z Eneaszem o duszy wyniosłej wystąpić do walki.
Kiedy zbliżali się obaj, wzajemnie idąc ku sobie,
tak szybkonogi i boski przemówił pierwszy Achilles:
"Czemuż ty, z ciżby wyszedłszy, daleko tak, Eneaszu,
stajesz przede mną? Czy dusza do walki ze mną cię nagli
w oczekiwaniu, że będziesz Trojanom, jeźdźcom wybornym,
godnie jak Pryjam królował? A przecież choćbyś mnie zabił,
Pryjam nagrody ci takiej zaszczytnej w ręce nie odda.
Synów ma własnych, rozważny jest, wszakże nie ma źle w głowie.
Myślisz, że może z królewskich dóbr ziemię lepszą od innych
dadzą ci, piękną, byś ogród miał do uprawy i pole,
jeśli mnie zgładzisz? Niełatwo, myślę, osiągnąć to będzie.
Innym już razem - oświadczam - tą włócznią cię przepłoszyłem.
Czy nie pamiętasz, jak ciebie od wołów - ty jeden tam byłeś -
gnałem po wzgórzach idajskich, szybkimi pędząc nogami
żwawo? A ty w tej ucieczce nie odwracałeś się do mnie,
chroniąc się aż do Lyrnessu stamtąd. Lecz ja gród ten zburzyłem,
- 252 -
gnając cię tam, z łaski ojca Dzeusa i Pallas Ateny.
Wiele w tym dniu pozbawiłem wolności kobiet, do domu
uprowadzając. Dzeus ciebie ocalił i inni bogowie.
Ale cię teraz nie będą już chronić, jak mniemasz zapewne
w duszy. Więc wzywam cię: lepiej stąd uchodź i w ciżbę wojenną
cofnij się, twarzą w twarz ze mną dziś nie ośmielaj się stawać
wpierw, nim cię spotka coś złego. Co zaszło, i głupiec odgadnie".
Odpowiadając mu na to, Eneasz waleczny powiedział:
"Chyba nie sądzisz, Pelido, że mnie jak dziecko słowami
zdołasz przestraszyć, bo przecież ja sam na pewno bym umiał
także natrząsać się z ciebie i niecne wygłaszać przemowy.
Znamy swe rody wzajemnie i znamy swoich rodziców,
i zasłyszane podania dawne od ludzi śmiertelnych,
choć nie widzieliśmy nigdy - ty moich bliskich, ja twoich.
Ty, jak wieść głosi, z Peleusa bez skazy jesteś zrodzony,
matką zaś twoją jest morska o pięknych włosach Tetyda.
Ja Anchizesa znów jestem o duszy wyniosłej potomkiem -
chełpię się tym pochodzeniem - matką mą jest Afrodyta.
Jedni lub drudzy opłaczą swojego syna miłego
dzisiaj, bo przecież nie myślę, że po tych słowach dziecinnych
rozejść się z sobą będziemy mogli, wracając bez walki.
Jeśli zaś chcesz wszystko wiedzieć, to poznaj teraz dokładnie
ród mój, z którego pochodzę, choć ludziom wielu jest znany.
Dzeus, co obłoki gromadzi, zrodził z początku Dardana,
ten zaś Dardanię założył, bo jeszcze na tej równinie
święty nie wznosił się Ilion, gród mową władnących ludzi
zamieszkujących podnóża wzgórz Idy wielostrumiennej.
Znowu z Dardana się rodzi syn, możny król Erichtonios,
który największe bogactwa posiadał z rodu śmiertelnych.
Aż trzy tysiące wypasał koni na łąkach wilgotnych,
były to klacze młodymi pyszniące się źrebiętami.
Te, gdy się pasły, Boreasz rozgorzał do nich miłością,
przybrał kształt czarnogrzywego rumaka i złączył się z nimi -
źrebne dwanaście młodziutkich i pięknych klaczek zrodziły.
Kiedy po ziemi, co zboża obficie rodzi, hasały
w pędzie, nie łamiąc zbóż, ledwie trącały kłosów wierzchołki.
Jeśli zaś kiedy pląsały po morza nurtach szerokich,
lekko po falach szumiących mknęły w spienionej topieli.
Z Erichtoniosa zaś władca dla Trojan, Tros, był zrodzony.
Trzej zaś synowie bez skazy od Trosa znów pochodzili:
Ilos, Assarak i Ganimedes do bogów podobny,
co najpiękniejszy był z rodu całego ludzi śmiertelnych,
więc go porwali bogowie na podczaszego Dzeusowi
dzięki urodzie, ażeby przebywał z nieśmiertelnymi.
Znowu z Ilosa zrodzony był Laomedon bez skazy,
z Laomedonta zaś Titon się rodził i Pryjam waleczny,
Lampos i Klytios, a także Aresa szczep, Hiketaon.
Od Assaraka pochodził Kapys, od niego Anchizes.
Jam z Anchizesa zrodzony, a boski Hektor z Pryjama.
Z takiego rodu więc jestem i z takiej to krwi pochodzę.
- 253 -
Czasem pomnaża Dzeus męstwo człowiecze, a czasem umniejsza
według swej woli, ponieważ on jest od wszystkich silniejszy.
Ale nie bawmy się dłużej rozmową, jak małe chłopięta,
stojąc wśród bitwy zaciętej - obaj w obliczu zagłady,
gdyż wygadywać możemy wzajem obelgi tak liczne,
że stuwiosłowa łódź tego brzemienia by nie uniosła.
Giętki jest język śmiertelnych i wiele powiedzeń zawiera
wszelkich rodzajów. Szerokie tu i tam pole dla słowa.
Jaki ty wyraz mi powiesz, taki usłyszysz ode mnie.
Ale w tym sporze i waśni jakaż konieczność nas zmusza
lżyć się wzajemnie, stojących twarzą w twarz, niby kobiety,
co, rozjątrzone na siebie, w niezgodzie trawiącej dusze
lżą się wzajemnie, wyszedłszy aż gdzieś na środek ulicy,
słusznie, a często niesłusznie; gniew i do tego nakłoni.
Jednak słowami nie zdołasz mego zapału przytłumić,
zanim przeciwko mnie spiżem nie zaczniesz walczyć. Więc prędzej
siebie nawzajem grotami w spiż okutymi spróbujmy".
Tak powiedział. I cisnął gwałtowny grot w groźną tarczę,
przerażającą. Dźwięknęła donośnie pod ciosem włóczni.
Tarczę jednakże Pelida ręką mocarną z daleka
trzymał strwożony, bo myślał, że rzucający cień długi
grot Eneasza, o duszy wyniosłej, wskroś tarczę przebije.
Głupiec! Nie zdołał umysłem ani swą duszą zrozumieć,
że pochodzące od bogów chwalebne dary niełatwo
mogą przez mężów śmiertelnych być zwyciężane, im ulec.
Więc Eneasza biegłego w spotkaniach też włócznia olbrzymia
tarczy tej przebić nie mogła. Wstrzymało ją złoto, dar boga.
Tylko przebiła dwie warstwy, a trzy nietknięte zostały,
bowiem Hefajstos kulawy wykuł aż z pięciu warstw tarczę:
dwie z nich ze spiżu, następne dwie w głębi z cyny błyszczącej,
jedną ze złota. Ta właśnie grot jesionowy wstrzymała.
Potem Achilles swą włócznię, która rzucała cień długi,
cisnął i grot w Eneasza ugodził tarczę okrągłą
tuż pod obręczą, gdzie biegła najcieńsza warstwa spiżowa
oraz najcieńsza wołowa skóra. Dlatego na wylot
jesion Pelidy ją przebił, a sama tarcza zadźwiękła.
Schylił się nisko Eneasz, tarczę trzymając z daleka
pełen przestrachu. Nad karkiem grot mu przeleciał i w ziemię
zarył się, oba przy brzegu na wskroś przebiwszy pokłady
tarczy, co w krąg go słoniła. Gdy włóczni długiej uniknął,
stanął, a groza niezmierna mgłą przesłoniła mu oczy
z trwogi, że oszczep tak blisko utkwił. Tymczasem Achilles
natarł gwałtownie na niego, wyjąwszy z pochwy miecz ostry,
z krzykiem straszliwym. Eneasz wtedy do ręki pochwycił
polny głaz wielki. Dwóch mężów unieść by go nie zdołało
z dziś istniejących śmiertelnych, a on potrząsał nim jeden.
I przeciwnika by wtedy Eneasz głazem ugodził
w hełm czy też tarczę chroniącą od opłakanej zagłady,
Eneaszowi zaś mieczem Pelida wydarłby duszę,
gdyby nie dawał baczenia Posejdon, co wstrząsa lądami.
- 254 -
W takie odezwał się słowa, zwracając je do nieśmiertelnych:
"Biada mi! Jakże mnie martwi Eneasz o duszy wyniosłej,
co przez Pelidę zmożony szybko się znajdzie w Hadesie,
słowom posłuszny Apolla, co godzi z dala niechybnie.
Głupiec! Nie zbawi go Fojbos od opłakanej zagłady.
Ale dlaczego niewinny ma znosić takie udręki
próżno, z powodu przewinień innych. Toć zawsze miłymi
czcił ofiarami nas bogów, mieszkańców niebios szerokich.
Nuże więc! Teraz pośpieszmy, by go ocalić od śmierci,
aby Kronida też gniewem nie zawrzał, jeżeli Achilles
tego zabije, bo z boskich wyroków ocaleć powinien,
aby nie sczezło bez śladu, potomstwa nie zostawiając,
plemię Dardana. Kronidzie ten był ze wszystkich najmilszy
synów, co z niego zostali zrodzeni i z kobiet śmiertelnych.
Ród Pryjamowy jest bowiem już nienawistny Kronidzie,
moc Eneasza zaś teraz panować miała Trojanom
i Eneasza potomków synowie w przyszłości zrodzeni".
Na to tak rzekła dostojna o oczach ogromnych Hera:
"Ty - co - potrząsasz - lądami, sam rozważ w swoim umyśle:
czy Eneasza ocalisz, czy go tym razem opuścisz,
aby go zabił Pelida, chociaż jest taki waleczny.
Obie już bowiem licznymi stwierdziłyśmy przysięgami,
ja oraz Pallas Atena, przy wszystkich was, nieśmiertelnych,
że nie będziemy już Trojan osłaniać przed dniem zagłady,
choćby gwałtowną pożogą cała ich Troja płonęła,
ogniem gorejąc palona przez dzielnych synów Achajów".
Gdy to usłyszał Posejdon, bóg wstrząsający lądami,
ruszył natychmiast przez zamęt walki i groty stłoczone
tam, gdzie Eneasz był wtedy i głośny sławą Achilles.
Zaraz rozpostarł na oczach Achillesowi Pelidzie
ciemność głęboką i jesion błyszczącym spiżem okuty
Eneaszowi o duszy wyniosłej z tarczy wyszarpnął.
Złożył ten jesion niezwłocznie przed Achillesa stopami,
a Eneasza pochwycił i uniósł w górę od ziemi.
Nad szeregami licznymi herosów i konnych rydwanów
górą Eneasz pomykał rękami boga niesiony,
aż gdzieś do krańców najdalszych rozprawy pełnej utrudzeń,
tam, gdzie Kaukoni pośpiesznie wkładali zbroje do walki.
Zbliżył się wtedy do niego Posejdon, co wstrząsa lądami,
i zabierając głos, w takie odezwał się słowa skrzydlate:
"Jakiż to bóg, Eneaszu, rozkazał ci w zaślepieniu
twarzą w twarz stawać przeciwko Pelidzie o duszy wyniosłej?
Toć on silniejszy od ciebie i milszy jest nieśmiertelnym.
Cofnij się lepiej, jeżeli z nim kiedykolwiek się spotkasz,
abyś wbrew Mojry wyrokom nie zstąpił w dom Hadesowy.
Wtedy zaś kiedy Achilla śmierć i los jego doścignie,
stawaj z pierwszymi mężami do walki nieustraszenie,
z innych Achajów nikt bowiem zbroi ci z piersi nie zedrze".
Tak powiedział Posejdon. Wyjawił mu wszystko i odszedł.
Potem od razu rozproszył głęboką na oczach Achilla
- 255 -
ciemność i zaraz ten jasno mógł spojrzeć dokoła oczami.
Z sercem strapionym Achilles tak rzekł do swej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Dziwne zdarzenia własnymi oczyma oglądam.
Oto na ziemi tu leży ma włócznia, a tego nie widzę
męża, w którego cisnąłem tę włócznię, pragnąc go zabić.
A więc Eneasz jednakże dla bogów był nieśmiertelnych
miły, a ja przypuszczałem, że on się tylko tak chełpi.
Niechże przepada! Już pewno nigdy nie będzie miał serca
mierzyć się ze mną, gdy teraz szczęśliwy śmierci uniknął.
Nuże, wezwijmy więc w bitwach rozmiłowanych Danajów,
by wypróbować w spotkaniu i innych mężów trojańskich".
Rzekł i w szeregi wpadł żywo, tak zagrzewając każdego:
"Teraz już, boscy Achaje, nie stójcie z daleka od Trojan!
Nuże, na męża niech natrze mąż i dba o to, by walczyć!
Ciężko mi bowiem samemu, jakkolwiek jestem potężny,
wejść w tłum tych ludzi tak licznych i z każdym stawać do walki.
Ares by sam, nieśmiertelny bóg, ani Pallas Atena
z krwawej paszczęki tej bitwy i trudów cało nie wyszli.
Jednak, co będę mógł zdziałać, to moje ramiona i nogi
oraz pierś mężna - tak sądzę - zdziałają bez zaniedbania;
gdy w ich szeregi się wedrę w głąb, to - jak mniemam - już żaden
z Trojan nie będzie rad, jeśli znajdzie się blisko mej włóczni".
Tak rzekł, wzniecając w nich zapał. Tymczasem Hektor wspaniały
Trojan zapewniał, że stanie przeciwko Achillesowi:
"O wielkoduszni Trojanie, nie bójcie się tak Pelidy!
Mógłbym ja także słowami wojować z nieśmiertelnymi,
włócznią jednakże jest trudniej, gdyż są o wiele silniejsi.
Również Achilles nie wszystkie swe obietnice wykona,
ale to będzie mógł spełnić, a tamto przerwie w pół drogi.
Otóż z nim stanę do walki. Choćby miał ręce jak płomień,
niechże jak płomień ma ręce, a siłę - jak czarne żelazo".
Tak rzekł, wzniecając w nich zapał. Trojanie więc włócznie podnoszą
na przeciwników. Zastępy się zwarły, wybuchła w krąg wrzawa.
A do Hektora przystąpił i tak mu rzekł Fojbos Apollon:
"Ty mi, Hektorze, do walki wręcz z Achillesem nie stawaj,
ale uderzaj z gromady pospołu i z bitwy zamętu,
aby nie przeszył cię włócznią lub miecza ciosem nie trafił".
Tak powiedział i Hektor wycofał się w mężów szeregi,
trwogą przejęty, gdy brzmienie boskiego głosu usłyszał.
Achill zaś ruszył na Trojan odwagi pełen bojowej,
z krzykiem straszliwym. Pierwszego dosięgnął Ifitijona
Otrynteidę, wielkiego rodu przywódcę narodów.
Nimfa go Otrynteusowi, zdobywcy miast, urodziła
w Hydzie bogatej, leżącej u stóp śnieżnego Tmolosu.
W Ifitijona, gdy naprzód szedł, cisnął boski Achilles
włócznię i w środek sam głowy ugodził go. Pękła na dwoje.
Padł z chrzęstem zbroi, a nad nim chełpił się boski Achilles:
"Najstraszniejszy ze wszystkich Otrynteido, leż sobie!
Tu cię dosięgła śmierć. Kiedyś ponad Jeziorem Gygajskim
był twój początek, tam twoje dziedzictwo po ojcach leżało,
- 256 -
ponad Hyllosem ryb pełnym i Hermem bystro płynącym".
Tak rzekł chełpliwie. Tamtemu wnet ciemność oczy zakryła.
A na przedpolu bitewnym wojenne wozy Achajów
zwłoki miażdżyły. Następnie Achilles Demoleonta,
w bitwach obrońcę mężnego, co Antenora był synem,
w skroń, nie chybiając, ugodził poprzez przyłbicę spiżową.
Hełm gwałtownego nie wstrzymał ciosu, lecz został rozdarty
grotem spiżowym, co kości głowy roztrzaskał i mózgiem
z wnętrza poplamił wskroś wszystko. Tak go, trafiając, pokonał.
Potem zaś Hippodamanta, co właśnie z wozu zeskoczył,
chcąc się ratować ucieczką, ugodził w grzbiet ciosem włóczni.
Ten umierając już, głośno zaryczał, jak byk ofiarny
ryczy, wleczony przed ołtarz dla Władcy helikejskiego;
chłopcy go wleką i cieszy się Bóg wstrząsający lądami -
tak i on ryczał, gdy mężny duch jego ciało porzucał.
Wtedy Achilles z swą włócznią na Polydora wyruszył,
syna boskiego Pryjama. Ojciec zabronił mu walczyć,
gdyż urodzeniem był z wszystkich synów Pryjama najmłodszy
oraz najmilszy. Szybkimi nogami wszystkich zwyciężał.
Nóg swych dzielnością wśród bitwy, dziecinnie rozpłomieniony,
szalał wśród pierwszych szeregów, aż miłą duszę utracił.
W środek go pleców ugodził boski i szybki Achilles,
gdy niedaleko biegł pędem, w miejsce, gdzie klamry u pasa
łączą się złote i pancerz styka się dwiema blachami.
Na wskroś przez ciało przy pępku przedarł się ostry grot włóczni.
Padł na kolana Polydor z jękiem i czarna go chmura
w krąg otoczyła. Przygięty wnętrzności chwycił rękami.
Hektor zaś, gdy Polydora, brata miłego, zobaczył,
gdy ten rękami wnętrzności trzyma przygięty do ziemi,
czuł, że na oczy mu spada głęboka ciemność. Nie zdołał
dłużej unikać Achilla. Ruszył na niego, wstrząsając
włócznią swą ostrą, podobny do ognia. Tymczasem Achilles,
kiedy go ujrzał, poskoczył i tak odezwał się dumnie:
"Oto jest człowiek, co w serce mnie najboleśniej ugodził,
co przyjaciela drogiego mi zabił. Lecz już nie będziemy
wzajem uciekać przed bitwą za szańce dzielące szeregi".
Tak powiedział, złym okiem patrząc, i rzekł do Hektora:
"Podejdź no bliżej, byś prędzej stanął u kresu zatraty".
Na to bez lęku rzekł Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Chyba nie sądzisz, Pelido, że mnie jak dziecko słowami
zdołasz przestraszyć, bo przecież ja sam na pewno bym umiał
także natrząsać się z ciebie i niecne wygłaszać przemowy.
Wiem, żeś waleczny, jam w bitwie o wiele gorszy od ciebie.
Ale to wszystko, co będzie, na bogów kolanach spoczywa.
Może ja właśnie, choć gorszy, w spotkaniu wyszarpnę ci duszę
ciosem oszczepu, bo przecież i moja włócznia ma ostrze".
Tak powiedział i cisnął włócznię z rozmachem. Atena
jednak ją tchnieniem cofnęła wstecz od sławnego Achilla,
lekko dmuchając. A włócznia znów do boskiego Hektora
w lot powróciła i blisko nóg upadła. Achilles
- 257 -
ruszył gwałtownie na niego, gorąco pragnąc go zabić,
z krzykiem okropnym. Jednakże Hektora ocalił Apollon,
tak jak to bóg - bez trudności, skrywając gęstym obłokiem.
Trzykroć nacierał na niego o szybkich nogach Achilles
grotem spiżowym i trzykroć w obłok zgęstniały ugodził.
Ale gdy już, demonowi podobny, raz czwarty nacierał,
krzyknął donośnie, a potem te słowa powiedział skrzydlate:
"Teraz wymknąłeś się śmierci, psie! A już była tak blisko
ciebie zagłada. Ocalił cię dzisiaj Fojbos Apollon.
Modlisz się pewnie do niego, gdy świst oszczepów usłyszysz!
Ale rozprawię się z tobą w przyszłości, gdy spotkam gdzieś ciebie,
jeśli i mnie któryś z bogów wśród walki pośpieszy z pomocą.
Teraz na innych wnet Trojan uderzę, gdy kogoś przydybię".
Tak powiedział i Dryopa w sam środek szyi ugodził.
Ten wprost przed jego nogami upadł. Tam zwłoki zostawił
i Demuchosa dzielnego, wielkiego Filetoridę,
włócznią w kolano zraniwszy, w biegu zatrzymał. A potem
mieczem potężnym zadając mu cios, wyszarpnął zeń duszę.
Na Laogona z Dardanem następnie, synów Bijanta,
natarł i razem obydwóch na ziemię z wozu postrącał:
przeszył jednego z nich włócznią, drugiego ciął mieczem z bliska.
Potem na Alastoridę Trosa uderzył. Do kolan
przypadł mu ten, myśląc, że go oszczędzi, żywego wypuści,
nie zamorduje, daruje jego młodemu wiekowi.
Głupiec! Nie wiedział, że jego błaganie będzie daremne,
gdyż nie o słodkiej to duszy był mąż ani sercu łagodnym,
ale niezwykle zawzięty. Tros objął jego kolana,
prosząc o litość. Ów jednak miecz mu utopił w wątrobie,
co wypłynęła wnet z ciała, a krew obfita i czarna
łono rannego oblała i ciemność mu oczy zakryła,
gdy uchodziła zeń dusza. Wtedy Achilles Muliosa
włócznią pchnął w ucho. Przez drugie ucho na wskroś się przedarło
ostrze spiżowe. Więc syna znów Agenora, Echekla,
mieczem pchnął o rękojeści srebrzystej w sam środek głowy.
Cały miecz gorzał posoką, a oczy ugodzonego
śmierć purpurowa objęła zaraz i Mojra potężna.
Potem znów Deukaliona rękę, gdzie wiążą się ścięgna
w łokciu przy zgięciu, Achilles ostrzem spiżowym przeorał
na wskroś. A tamten bezsilnie czekał nań z ręką bezwładną,
patrząc w twarz śmierci. Więc mieczem ciął go napastnik po szyi,
głowę strącając mu z karku z hełmem. Aż rdzeń z przerąbanych
kręgów wytrysnął. Zabity na ziemię padł rozpostarty.
Wtedy Achilles Rigmosa jął ścigać. Pejreos bez skazy
ojcem był jego i z Tracji szerokoskibej pochodził.
Tego oszczepem pchnął w środek piersi. Spiż w płucach mu utkwił.
Z wozu poległy spadł. Wówczas Arejtoosa woźnicę,
kiedy ten konie zawracał, pchnął ostrym grotem swej włóczni
w plecy i strącił go z wozu. Spłoszone konie poniosły.
I tak jak płomień gwałtowny szaleje w jarach głębokich
gór wysuszonych upałem, i płonie las niezmierzony,
- 258 -
wicher zaś, kłębiąc się, pędzi na wszystkie strony płomienie -
tak i Achilles się miotał jak demon na wszystkie strony,
goniąc tych, których zabijał. Ziemia spływała krwią czarną.
Albo jak wprzęgnie kto w jarzmo woły o czołach szerokich,
aby na gładkim klepisku biały mu jęczmień młóciły,
szybko się kłos wyłuskuje pod nogą wołów ryczących -
tak i kopyta rumaków Achilla o duszy wyniosłej
zwłoki i tarcze miażdżyły. Krwią całe osie od spodu
były zbroczone i rama w krąg rydwan okalająca,
końskie kopyta kroplami krew w biegu rozbryzgiwały,
w krwi też tonęły obręcze kół. Tak zdobywał Pelida
sławę, krwią plamiąc zabitych swe ręce niedosiężone.
Pie
śń
XXI
Gdy już do brodu na rzece o pięknych nurtach dopadli -
był to Ksant wirem skłębiony, Dzeus nieśmiertelny go zrodził -
wtedy Achilles szeregi ich przerwał i jednych równiną
pędził ku miastu tą drogą, którą w popłochu Achaje
wczoraj w ucieczce pierzchali, gdy szalał Hektor przesławny.
Teraz i ci uciekali w tę stronę. By wstrzymać ich, Hera
gęstą tam mgłę rozpostarła. A pozostałe zastępy
Trojan wróg wpędził do rzeki głębokiej o nurtach srebrzystych.
W nurt ten skakali Trojanie z krzykiem ogromnym, aż fale
głośno plusnęły, a brzegi odpowiadały im echem.
W zgiełku i wrzawie pływali tu i tam wirem porwani.
Jak pod naporem płomieni chmura szarańczy się wzbije
uciekająca ku rzece, a płomień ściga ją żarem,
gdyż niespodzianie wybuchnął, szarańcza spada do wody -
tak przed Achillem do Ksantu o bystrej fali wpadały
w fale szumiące stłoczone gromady ludzi i koni.
Achill przez boga zrodzony włócznię na brzegu porzucił,
wspartą o krzak tamaryszku, a sam jak demon poskoczył
z mieczem jedynie. Wykonać straszliwe dzieło zamierzył,
rąbiąc dokoła. Okropne w krąg rozlegały się jęki
mężów pod miecza ciosami. Spurpurowiały krwią fale.
Jak przed olbrzymim delfinem reszta ryb drobnych ucieka,
kryjąc się w różnych zakątkach szerokiej, cichej zatoki,
trwogą pędzona, bo delfin, którą dosięgnie, pożera -
tak i Trojanie nurtami straszliwej rzeki miotani
pod brzeg jej kryli się stromy. Achilles, zmęczywszy dłonie
mordem, dwunastu młodzieńców jął żywcem wyławiać z fal rzeki,
co za śmierć mieli zapłacić Patrokla Menojtijady.
Potem na brzeg wyprowadził strwożonych jak młode jelenie,
ręce powiązał im z tyłu rzemieniem pięknie zdobionym,
którym z nich każdy swój pancerz na biodrach miał przepasany,
i towarzyszom polecił wziąć ich na gładkie okręty.
Sam zaś powrócił do walki śmierci swych wrogów spragniony.
Najpierw tam syna Pryjama napotkał, potomka Dardana.
Był to Lykaon, uciekał z fal rzeki. Już tego w przeszłości
porwał w ojcowskim ogrodzie i uprowadził przemocą,
- 259 -
kiedy ten w nocy wyruszył, by ostrym spiżem pościnać
trochę gałązek z drzew młodych figowych na kosz do rydwanu.
Nagle na jego nieszczęście przybył tam boski Achilles,
ujął go i na okręcie do Lemnos o pięknych budowlach,
aby go sprzedać, wyprawił. Tam kupił go syn Jazonowy.
Lecz Lykaona wyzwolił i okup złożył ogromny
gość, Eetijon z Imbrosu, i wysłał do boskiej Arisby.
Stamtąd Lykaon zbiegł skrycie i pod dach wrócił ojcowy.
Dni jedenaście radował się w duszy swymi drogimi,
z Lemnos wróciwszy. Natomiast dnia dwunastego w te same
ręce boskiego Achilla się dostał, który zamierzył
wysłać go w progi Hadesa przemocą, choć ten się opierał.
Więc gdy zobaczył go boski i szybkonogi Achilles
obnażonego - bez hełmu, bez tarczy i ostrej włóczni,
gdyż był zmuszony to wszystko rzucić na ziemię, oblany
potem i tak zmordowany, że pod nim osłabły kolana,
z gniewem nań spojrzał i wyrzekł do swojej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Rzecz niesłychaną oczami oglądam własnymi.
Widać Trojanie o wielkich duszach, zabici przeze mnie,
będą na nowo powstawać z mglistego mroku podziemi,
równie jak ten się pojawił, co uciekł od dnia swej zatraty.
Do przeświętego był przecież sprzedany Lemnos. Więc morze
nie powstrzymało go siwe, co wielu przemocą wstrzymuje?
Dalej więc! Niechże on także doświadczy ostrza mej włóczni,
abym przekonał się w duszy o tym i poznał dokładnie,
czy i z Hadesu wyzwolić się będzie umiał, czy ziemia
życie tworząca, co nawet siłacza ujarzmia, go wstrzyma".
Tak, oczekując, rozmyślał. Lykaon przybliżał się drżący,
pragnąc mu objąć kolana, bo całą duszą pożądał
śmierci złowrogiej się wymknąć i czarnej Kery uniknąć.
Wtedy swą włócznię olbrzymią wyszarpnął boski Achilles,
pragnąc go trafić. Ten podbiegł schylony, jego kolana
objął, a włócznia śmignęła mu nad plecami i w ziemi
grotem utkwiła, nasycić się ludzkim ciałem pragnąca.
Błagał Lykaon o litość, jedną mu ręką kolana
objął, a drugą pochwycił grot włóczni i nie chciał go puścić,
przy czym głos zabrał i takie powiedział słowa skrzydlate:
"Klękam przed tobą, Achillu, miej litość, prośbę uszanuj!
Błagalnikowi swą łaskę okaż, potomku Dzeusowy!
Przecież już przedtem Demetry plon z tobą wraz spożywałem
w dniu, gdy ująłeś mnie w sadach obficie owocujących
i porywając, sprzedałeś od ojca i mojej rodziny
bardzo daleko, do Lemnos świętego. Zyskałeś sto wołów.
Potem trzykrotnym okupem mnie wyzwolono. Dwanaście
razy zjawiła się Eos zaledwie, gdym wrócił do Troi.
Wiele cierpiałem. I znowu mnie w twoje ręce wydała
Mojra okrutna! Widocznie mnie ojciec Dzeus nienawidzi,
jeśli ci wydał mnie. Pewno na krótki czas mnie zrodziła
córka starego Altesa, a matka ma, Laotoe.
Nad Lelegami, co wojnę kochają, ów Altes panuje,
- 260 -
Pedas wyniosły posiada nad brzegiem Satnioentu.
Jego to córkę za żonę miał Pryjam i oprócz niej wiele
innych. Dwóch synów mu dała - obydwóch ty jesteś zabójcą.
Przedtem tamtego, co walczył wśród pieszych w czołowych szeregach,
Polydorosa, co bogom był równy, cios przeszył twej włóczni.
Teraz mnie znów los dosięga złowrogi, bo jednak - jak sądzę -
z twoich rąk umknąć nie zdołam, gdy jakiś demon nas zetknął.
Ale ci wszystko wypowiem, a ty w swej duszy to rozważ.
Oszczędź mnie, przecież nie jestem rodzonym bratem Hektora,
co towarzysza ci zabił pełnego słodyczy i siły".
Tak do Achilla przemawiał potomek Pryjama wspaniały,
słowem, co litość budziło, lecz zabrzmiał głos bezlitosny:
"Głupcze! Ty mi o okupie nie gadaj i nie pleć tak wiele!
Zanim Patroklos doczekał dnia przeznaczonej zagłady,
serce me było chętniejsze do oszczędzania ujętych
Trojan, bo przecież tak wielu schwytanych żywcem sprzedałem.
Teraz jednakże nie znajdzie się żaden, co umknąłby śmierci,
jeśli go bóg pod Ilionem dosięgnie i rzuci mi w ręce.
Żaden wśród Trojan. Szczególnie nikt spośród synów Pryjama.
Pójdź, przyjacielu! Umieraj i ty! Po co skargi zawodzisz,
przecież Patroklos też zginął, o wiele lepszy od ciebie.
Teraz spójrz na mnie. Czy widzisz, jak jestem piękny i wielki?
Ojciec mnie rodzi szlachetny, a matka jest moja boginią,
ale i do mnie się zbliża śmierć oraz Mojra mocarna.
Przyjdzie, gdy Eos się zbudzi, o zmierzchu, a może w południe,
kiedy mnie Ares dosięgnie i duszę z ciała wyzwoli
włócznią jakowąś lub bełtem z puszczonej cięciwy strzały".
Tak powiedział. A w tamtym kolana i serce osłabły.
Z ręki wypuścił grot włóczni i usiadł rozkrzyżowawszy
oba ramiona. Achilles za miecz pochwycił swój ostry
i cios mu zadał w obojczyk przy szyi. Pogrążył się cały
miecz obosieczny. Lykaon runął na twarz i na ziemi
legł rozpostarty. Krew czarna, zraszając w krąg ziemię, trysnęła.
Chwycił go Achill za nogę i pchnął, by go rzeka uniosła,
i nad poległym się chełpiąc, takie rzekł słowa skrzydlate:
"Teraz pomiędzy rybami spoczywaj, niech krew ci obliżą
niezatroskane o pogrzeb twój! Już cię matka nie złoży
opłakanego na marach, lecz pełen wirów Skamander
porwie cię w lot i uniesie na morza łono szerokie.
Tam pląsająca na falach zmarszczonej czarnej topieli
ryba niejedna żreć będzie srebrzysty tłuszcz Lykaona.
Gińcie, dopóki świętego nie zdobędziemy Ilionu,
wy - uciekając, ja - mężów mordując uciekających.
Nawet wam rzeka o nurtach uroczych i fali srebrzystej
nic nie pomoże, choć wiele jej poświęciliście wołów
i zatopili w jej głębi koni o mocnych kopytach
żywcem. Lecz będzie was gubił złowrogi los, zanim wszyscy
nie opłacicie mi śmierci Patrokla i klęski Achajów,
którzy, gdy byłem daleko, przy lotnych okrętach polegli".
Tak powiedział i w sercu strumienia gniew większy rozpalił.
- 261 -
Zaczął Skamander rozmyślać, jak by w wojennych zmaganiach
wstrzymać boskiego Achilla, a Trojan przed zgubą ocalić.
Syn zaś Peleusa swą włócznią, która rzucała cień długi,
zaatakował, śmierć pragnąc mu zadać, Asteropaja,
syna Pelegona. Tego Aksjos o nurtach szerokich
spłodził, a Periboja, Akessamena najstarsza
córka, zrodziła. Z nią właśnie głęboki strumień się złączył.
Asteropaja więc Achill zaatakował. Ten skoczył
z rzeki, dwie włócznie unosząc. Zapał mu w sercu rozniecił
Ksant, rozgniewany za zgubę wielu młodzieńców kwitnących,
których Achilles zabijał wśród jego fal bez litości.
Kiedy zbliżyli się obaj, idąc wzajemnie ku sobie,
pierwszy odezwał się boski i szybkonogi Achilles:
"Cóż to za mąż, co ośmiela się twarzą w twarz stanąć przede mną?
Tylko nieszczęsnych rodziców synowie z mym gniewem się mierzą!".
Na to mu tak odpowiedział przesławny syn Pelegona:
"Czemu o ród mój się pytasz, Pelido o duszy wyniosłej?
Z szerokoskibej Pajonii pochodzę, leżącej daleko;
mężów pajońskich prowadzę o włóczniach, co kładą cień długi.
Eos już raz jedenasty wstaje, od kiedy przybyłem
do Ilionu. Ród mój z Aksjosa o nurtach szerokich,
Aksjosa, co najczarniejsze wśród ziemskich rzek toczy wody.
Włócznią wsławiony Pelegon życie mi dał, więc od niego
ja się wywodzę. A teraz walczmy, przesławny Achillu!".
Tak powiedział chełpliwie. Wtedy wzniósł boski Achilles
jesion pelijski, a heros Asteropajos w lot cisnął
naraz dwie włócznie, gdyż władał biegle rękami obiema.
Jedna z dwóch włóczni trafiła w tarczę, lecz jej nie rozdarła
na wskroś, bo złoto wstrzymało jej uderzenie - dar boski.
Druga drasnęła Achilla w locie przy łokciu u ręki
prawej. Trysnęła krew czarna, lecz drzewce przeszło ponad nim.
Zarył się w ziemi grot ostry, nasycić się ciałem pragnący.
Potem Achilles swój jesion cisnął z rozmachem przed siebie
w Asteropaja, z gorącą żądzą, ażeby go zabić,
ale nie trafił i włócznią o brzeg wysoki uderzył,
tak że zaryło się drzewce jesionu aż do połowy.
Wtedy Pelida pochwycił miecz, co u boku mu zwisał,
ostry, i skoczył ku niemu. A ten jesionu Achilla
z brzegu nie zdołał wyszarpnąć, pomimo dłoni potężnej.
Trzykroć potrząsał jesionem, pragnąc wydobyć go z ziemi.
Trzykroć mu sił nie starczyło. Raz czwarty zapragnął w duszy,
by Ajakidy zgiąć włócznię i złamać drzewce z jesionu,
ale go Achill wpierw mieczem dosięgnął i wydarł zeń duszę,
w brzuch mu przy pępku zadając cios, który wszystkie wnętrzności
wywlókł na ziemię. I czarna noc wnet mu oczy zakryła
konającemu. Achilles oparł mu stopę na piersi,
zbroję zdarł z niego i chełpiąc się swym zwycięstwem, powiedział:
"Spocznij tu! Jednak za trudno było ci walczyć z Kronidy
wszechmogącego synami, chociaż od rzeki pochodzisz.
Tak powiedziałeś, że z rzeki o nurtach szerokich ród wiedziesz.
- 262 -
Ja pochodzeniem od Dzeusa wielkiego poszczycić się mogę.
Życie mi dał panujący nad wielu Myrmidonami
Peleus, potomek Ajaka, zaś Ajak od Dzeusa pochodzi.
Więc tak jak Dzeus jest silniejszy od rzek płynących do morza,
tak jest Dzeusowe potomstwo od rzek potomstwa silniejsze.
Przecież tak blisko masz rzekę ogromną. Czy było w jej mocy
teraz ci pomóc? Wojować z Kronidą Dzeusem nie wolno.
Nawet się z nim Acheloos mocarny porównać nie może
ani głęboki i wielki w potędze swej Okeanos,
chociaż od niego pochodzą, jakie są: rzeki i morze,
źródła, gdziekolwiek tryskają, i wszystkie studnie głębokie,
ale on Dzeusa wielkiego piorunów tak samo się lęka,
które z gromami strasznymi huczą z wysokich niebiosów".
Tak rzekł i z brzegu wyszarpnął grot swojej włóczni spiżowy,
a poległego zostawił tam, gdzie mu życie wziął miłe.
Ten padł na piasek nadrzeczny opłukiwany przez wodę
ciemną. I zwłoki wnet ryby obległy i chciwe węgorze,
tłuszcz nad nerkami z otwartych ran ogryzając żarłocznie.
Achill zaś do Pajonów walczących z konnych zaprzęgów
ruszył, a ci sponad rzeki płynącej bystro pierzchali,
widząc, że z nich najdzielniejszy w spotkaniu zginął orężnym,
ręką potężną Pelidy i ciosem miecza zmożony.
Achill zaś Tersilochosa, Mydona i Astypyla,
Mnesa, Trasjosa, Ajniosa wraz z Ofelestem pochwycił.
Wielu wrogów by jeszcze wytępił szybki Achilles,
gdyby się rozgniewany nie ozwał głęboki Bóg rzeki,
człowiekowi podobny, głos dając z nurtów głębokich:
"O Achillesie, górujesz teraz i gnębisz haniebnie
mężów, bo sami bogowie przychodzą ci zawsze z pomocą.
Jednak gdy z woli Kronidy masz wszystkich Trojan wygubić,
z nurtów ich moich wyprowadź i na równinie walcz z nimi.
Fale mej rzeki powabne trupami się napełniły,
przez nie do głębi boskiego morza nie mogę się przedrzeć,
piętrzą się wkoło polegli, których zabijasz okrutnie.
Skończ z tym, twe czyny przejmują mnie zgrozą, pasterzu narodów!".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Boski Skamandrze, wypełnię to wszystko, czego dziś żądasz,
lecz nie przestanę zabijać zuchwałych Trojan do chwili,
aż ich do miasta zapędzę i twarzą w twarz wreszcie stanę
z boskim Hektorem. I niechże zwycięży mnie albo sam zginie".
Tak powiedział i znowu na Trojan jak demon uderzył.
Wtedy ozwała się rzeka głęboka do Apollona:
"Biada mi, synu Dzeusowy, Srebrzystołuki! Ty wcale
woli nie spełniasz Kronidy, który ci kazał usilnie
Trojan wspomagać i bronić, dopóki zmrok nie zapadnie
późny i cieniem łaskawym żyznego pola nie skryje".
Tak powiedział. Tymczasem Achilles włócznią wsławiony
skoczył w sam środek głębiny. Wzburzył się groźny Skamander,
spiętrzył swe fale i wirem do dna sięgając, niósł ławą
ciała poległych, którymi napełnił rzekę Achilles.
- 263 -
Wszystkie na brzeg powyrzucał strumień jak buhaj ryczący,
żywych zaś, którzy błądzili wśród jego nurtów powabnych,
kryjąc przed wzrokiem, ocalał wirami swojej głębiny.
A dookoła Achilla podniósł się wał rozpieniony,
całym ciężarem na tarczę spadając. Nogami bez siły
oprzeć nie zdołał się fali. Chwycił Achilles rękami
wiąz rozłożysty i piękny, co rósł na brzegu. Lecz nagle
ten, rozsadzając brzeg, runął, wstrzymując rwący bieg rzeki
gęstwą splątanych gałęzi, i niby most się położył
przez całą głębię. Achilles wyskoczył z wirów skłębionych,
pędząc w popłochu straszliwym na szybkich nogach przez pola.
Uciec chciał, ale Bóg gniewny niepowstrzymaną i czarną
ścigał go falą. Chciał zgasić wojenny zapał Achilla
z dala od bitwy i Trojan przez to od zguby ocalić.
Odbiegł Pelida gwałtownie na rzut swej włóczni spiżowej,
pędził przez gładką równinę jak czarny orzeł, myśliwy,
który skrzydlaty ród ptasi przewyższa mocą i pędem -
z taką szybkością biegł Achill. Zbroja spiżowa w krąg piersi
strasznie dźwięczała. W popłochu przed wrogą falą uciekał.
Ale szumiąca donośnie rzeka pędziła w ślad za nim.
Tak jak gospodarz ze źródła o ciemnych wodach prowadzi
nawilżający rów, aby nasycać pola i sady,
trudzi się ciężko, motyką odrzuca ziemię i głazy,
drogę torując dla wody; prąd jej kamyki unosi,
toczy się, szumiąc, lecz potem, gdy strome zbocze napotka,
znowu porywa się, z dala pozostawiając człowieka -
tak wyprzedzała Achilla rzeka szumiąca, spieniona,
chociaż biegł prędko. Bogowie muszą przewyższać śmiertelnych.
Ilekroć boski Achilles o szybkich nogach przystanął,
aby z falami się zmierzyć i spojrzeć, czy nieśmiertelni
niebios mieszkańcy, bogowie, ścigają go wszyscy gniewem,
tylekroć fala olbrzymia rzeki wzburzeniem szalonej
kładzie się mu na ramiona. Ten ogromnymi skokami
sadził, drżąc w duszy. Lecz rzeka zginała jego kolana
nurtem gwałtownym i ziemię spod nóg biegnących mu kradła.
Krzyknął Pelida na koniec i w niebo spojrzał szerokie:
"Dzeusie, mój ojcze łaskawy, czy żaden z bogów litosnych
mnie nie ocali przed falą? Potem na wszystko się zgodzę!
Żalu nie czuję do innych nieba Mieszkańców. Jedynie
żal mam do matki. To ona zwiodła mnie słowy kłamnymi,
mówiąc, że mam pod murami warowni w spiż zbrojnych Trojan
zginąć od strzały skrzydlatej srebrnołukiego Apolla.
Czemu mnie Hektor nie zabił, z mych wrogów najszlachetniejszy?
Dzielny by odniósł zwycięstwo nad dzielnym i zabrał mu zbroję.
Los mi tymczasem przeznaczył, bym zginął śmiercią bez sławy,
nędzną, wśród fali spienionej rzeki, jak pastuch świniarczyk,
który utonie, szukając brodu wśród burzy gwałtownej".
Tak powiedział. I zaraz Atena wraz z Posejdonem
szybko zjawili się przy nim w postaci ludzi śmiertelnych.
Ręką uchwycili za rękę, wzbudzając w nim wnet nadzieję.
- 264 -
Pierwszy przemówił Posejdon, bóg wstrząsający lądami:
"Nie trwóż się, synu Peleusa, nie drżyj i porzuć obawy!
Pomoc od bogów ci bowiem niesiemy w ciężkiej godzinie,
Dzeus nas tu przysłał oboje, i mnie, i Pallas Atenę.
W rzece wzburzonej nie zginiesz. Los tego ci nie przeznaczył.
Cofnie się rzeka przed tobą niedługo. Sam to zobaczysz.
Przy tym rozumnej ci rady udzielę, być może usłuchasz:
rąk nie opuszczaj i stawaj jak przedtem w bitwie zażarcie,
póki nie zepchniesz na piękne przedmurza sławnego Ilionu
Trojan tak bardzo strwożonych. A gdy zabijesz Hektora,
wtedy do lotnych okrętów się cofnij. My damy ci sławę".
Tak powiedzieli bogowie i do nieśmiertelnych wrócili.
Achill natomiast wyruszył, słowami bogów wzmocniony,
poprzez równinę. Ta była wzburzoną wodą zalana.
Wiele pływało tam pięknych rynsztunków zabitej młodzieży
oraz niemało poległych. Wysoko wznosząc kolana,
Achill przez prąd się przedzierał niepowstrzymany przez rzeki
nurty szerokie. Odwagę wielką weń tchnęła Atena.
Jednak Skamander nie przestał się gniewać, lecz jeszcze gwałtowniej
srożył się przeciw Pelidzie i fali nurt zbałwaniony
wznosił do góry, i głośno do Simoisa tak wołał:
"Bracie mój drogi! Natarcie tego człowieka musimy
obaj ukrócić, bo tylko on miasto wielkie Pryjama
władcy zdruzgocze; Trojanie nie mogą jemu dorównać,
więc jak najszybciej na pomoc śpiesz! Nurty rzek ponapełniaj
wodą ze źródeł i wszystkie wzburz z gór płynące strumienie,
wielkie ich fale wysoko spiętrz i niech prądy szumiące
pnie i kamienie unoszą, by wstrzymać dzikość człowieka,
który jest teraz tak silny, że chce z bogami się równać.
Jednak - tak sądzę - że siła mu nie pomoże ni wygląd,
ani ten piękny rynsztunek, który na dnie wśród głębiny
spocznie i mułem obrośnie. Jego samego zaś wkoło
piachem otulę i żwirem oraz muszlami zarzucę
z taką szczodrością, że nawet nie będą mogli Achaje
kości Achilla pozbierać; takim go iłem okryję.
Sam mu usypię grobowiec - nie będą już mu Achaje
potrzebowali mogiły wznosić, gdy zechcą go grzebać".
Tak powiedział i gniewny parł z góry wściekle falami
na Achillesa, i huczał pianą i krwią, i trupami,
fala zaś rzeki, co z nieba ród wiedzie, skłębiona i wrząca
wzniosła się w górę wysoko i porywała Pelidę.
Hera więc głosem donośnym krzyknęła tak na Achilla,
drżąc, aby go wir nie pochwycił głęboki rzeki ogromnej,
i przemówiła do syna, drogiego jej Hefajstosa:
"Drogi Kulawcze, syneczku! Wyrusz, bo sądzę, że godny
ciebie w spotkaniu i w walce jest Ksant wirami wzburzony.
Prędko z pomocą pośpieszaj i roznieć wielką pożogę,
ja zaś wyruszę do wiatrów, Zefira i Nota srebrnego,
z prośbą, by głębię wzburzyli wiejącą z morzą wichurą,
co by spaliła swym żarem poległych Trojan i zbroje
- 265 -
zniszczyła, pożogę złowrogą niosąc. A ty na wybrzeżach
Ksanta stos rozpal i samą toń ogniem udręczaj, i nie daj
ująć się słowem łagodnym ani gróźb żadnych nie słuchaj,
w gniewie zaś swym nie ustawaj i walcz, dopóki ja sama
głośno nie krzyknę do ciebie. Wtedy ugasisz płomienie".
Tak powiedziała. Hefajstos ogień straszliwy rozniecił.
Wpierw na równinie pożogę rozpalił i trupy pochłonął
liczne. Leżało tam wielu zabitych rękami Achilla.
Cała równina wnet wyschła, wstrzymał się jasny bieg wody.
Tak jak Boreasz jesienią ogród od dżdżu niedawnego
mokry natychmiast wysuszy, radując tym ogrodnika -
wyschła tak cała równina, a ogień ciała poległych
trawił. Hefajstos żagwiący płomień ku rzece skierował.
Płonąć zaczęły wnet wiązy i wierzby, i tamaryszki,
lotos z sitowiem nadbrzeżnym gorzał i miękka cybora -
wszystko, co tam wybujało przy nurtach rzeki uroczych.
Słabły w pożodze węgorze i inne ryby, co w głębi
nurtów prześlicznych pląsały to w jedną, to w drugą stronę
pod Hefajstosa zmyślnego tchnieniem gorącym, ognistym.
Płonąc, tak rzeka mówiła, wzywając go po imieniu:
"Żaden wśród bogów, Hefajście, czoła ci stawić nie zdoła!
Także i ja nie zamierzam walczyć z ognistą pożogą.
Skończmy niezgodę! Niech boski Achilles natychmiast Trojan
z miasta wypędzi. Dlaczego mam spierać się albo ich bronić?".
Rzekła tak ogniem płonąca. Wezbrały wnet nurty urocze
niby płyn w kotle, gdy zacznie wrzeć pod naporem płomieni,
gdy w nim tłuszcz topi się z wieprza utuczonego troskliwie,
kipiąc na całej powierzchni, pod kotłem drwa suche płoną -
nurty prześliczne płonęły tak w ogniu i woda zawrzała,
płynąć nie była już zdolna. Stanęła osłabła pod tchnieniem
mocy Hefajsta pełnego rozwagi. Ksant wtedy do Hery,
prośbę o litość zanosząc, te wyrzekł słowa skrzydlate:
"Hero, dlaczego chce spalić twój syn moje nurty jedynie,
innych nie gnębiąc?! Ja przecież tak bardzo nie zawiniłem,
jak zawinili ci inni, wszyscy broniący wciąż Trojan.
Ale im teraz przestanę pomagać w myśl twego rozkazu,
niechże on także przestanie mnie dręczyć, a złożę przysięgę,
że dnia zagłady od Trojan już teraz odwracać nie będę,
chociażby cała się Troja gwałtownym ogniem zajęła,
płonąc pożogą wznieconą przez dzielnych synów Achajów".
Słysząc te słowa, bogini Hera o białych ramionach
zaraz do syna miłego, Hefajsta, wyrzekła te słowa:
"Ogień już zgaś, synu sławny, Hefajście, gdyż to nie przystoi
nieśmiertelnego zadręczać boga z przyczyny śmiertelnych".
Tak powiedziała. Hefajstos okrutny płomień ugasił,
rzeka zaś znowu zaczęła toczyć swe nurty urocze.
Kiedy gniew Ksanta stłumiony został, tak samo Hefajstos
moc swą powściągnął, gdyż Hera potęgę ich ujarzmiła.
Ale pomiędzy innymi bogami zawrzała niezgoda
ciężka i w strony przeciwne ich serca ciągnąć zaczęła.
- 266 -
Z wrzawą ruszyli na siebie, szeroka ziemia zagrzmiała
i zatrąbiły niebiosa w krąg wielkie. To wszystko usłyszał
Dzeus na Olimpie i miłe nasycił serce radością.
Śmiał się, gdy bogów zobaczył przygotowanych do walki.
Ci na uboczu nie stali zbyt długo. Bóg Ares przewodził
tarcze łamiący. Najpierwszy wprost na Atenę uderzył
włócznią spiżową i takie powiedział słowa zelżywe:
"Czemu ty wciąż doprowadzasz, psia mucho, bogów do waśni
z strasznym zuchwalstwem, czy wielkie serce do tego cię skłania?
Czy nie pamiętasz, jak syna Tydeusa, Diomedesa,
do uderzenia skłoniłaś, a sama włócznię świetlistą
nakierowałaś przeciwko mnie, piękną skórę mi raniąc?
Teraz mi za to zapłacisz, za wszystko, coś mi uczyniła".
Tak powiedział i w straszną egidę, zdobną frędzlami,
z mocą ugodził. Piorunem sam Dzeus by jej nie przełamał,
ale w nią Ares zabójca z olbrzymią mocą uderzył.
Wstecz się cofnęła Atena, chwyciła głaz w dłoń mocarną -
który tam tkwił na równinie, czarny i ostry, i wielki,
kiedyś go tam ustawili ludzie na polnej granicy -
w kark nim trafiła Aresa, kolana mu rozwiązała.
Siedem peletrów równiny zajął. Pył okrył mu włosy,
zbroja dźwięknęła dokoła. Zaśmiała się Pallas Atena
i z chełpliwością te słowa wypowiedziała skrzydlate:
"Głupcze, więc nic nie wiedziałeś, że większą dzielnością od ciebie
szczycę się? Myślisz, że możesz potęgą równać się ze mną?
Teraz zapłacisz Eryniom swej matki, co wciąż rozgniewana
klątwą złorzeczy ci za to, że opuściłeś Achajów
mężnych i pomoc swą niesiesz pełnym zuchwalstwa Trojanom".
Rzekła tak i odwróciła od niego oczy świetliste.
Wtem Afrodyta, Dzeusowa córa, Aresa za rękę
wzięła i wiodła. Ten jęczał z duszą na poły omdlałą.
Hera, bogini o białych ramionach, Kiprydę spostrzegła
i do Ateny natychmiast te słowa rzekła skrzydlate:
"Biada nam, córo Kronidy, co włada egidą, Niezłomna!
Spójrz, ta psia mucha prowadzi Aresa, zabójcę śmiertelnych,
z bitwy zażartej przez ciżbę. Ruszaj ty również w lot za nią!".
Tak powiedziała. Atena skoczyła z radością w duszy
i doścignęła Kiprydę, cios dłonią jej krzepką zadając
w pierś. Wnet osłabły kolana Kiprydzie i serce omdlało.
Na życiodajną wnet ziemię Kipryda z Aresem upadła.
Chełpiąc się wówczas, Atena wyrzekła te słowa skrzydlate:
"Niechże los taki przypadnie tym wszystkim, co będą wspierali
Trojan, gdy przeciw Argiwom zakutym w zbroje wyruszą!
Tacy wytrwali niech będą jak Afrodyta i dzielni -
przyszła Aresa wspomagać i gniew mój na sobie poczuła.
Gdyby tak stało się dawno, można by wojnę zakończyć,
burząc doszczętnie Ilionu gród pięknie rozbudowany".
Rzekła. Roześmiała się Hera, białoramienna bogini.
Do Apollona rzekł wtedy Władca, co wstrząsa lądami:
"Czemu, Fojbosie, obydwaj stoimy z daleka od siebie?
- 267 -
Nie ociągajmy się, kiedy już inni ruszyli. Wstyd będzie
wrócić, nie walcząc, na Olimp do Dzeusa pałaców spiżowych.
Naprzód, bo jesteś zrodzony później! Nie pięknie to będzie,
jeśli ja zacznę. Zrodzony jestem przed tobą i więcej
mam doświadczenia. Naiwny jesteś i serce masz nierozważne,
gdy nie pamiętasz, jak wiele doznaliśmy zła od Ilionu
tylko dwaj z bogów, gdy służbę rok cały u Laomedonta
tak zaciekłego obydwaj pełniliśmy z polecenia
Dzeusa, jak dwaj najemnicy za określoną opłatę,
jego rozkazom posłuszni. Trojanom dokoła miasta
mur zbudowałem szeroki i piękny, nie do zdobycia,
ty zaś, Fojbosie, pasałeś powolne woły na stokach
Idy lesistej, pofałdowanej w liczne doliny i jary.
Ale gdy Hory radosne wypłaty czas dla nas nareszcie
w końcu przyniosły, bezprawnie nam obu zapłaty odmówił
strach Laomedont niecący i groźby miotając, odprawił.
Groził nam, że powiązawszy obydwu nogi i ręce,
w pętach na sprzedaż odeśle na jakieś wyspy dalekie,
przedtem zaś uszy nam obu obetnie spiżem okrutnym.
Wtedy wróciliśmy obaj z duszami zasmuconymi,
gniewem wzburzeni, że płacy należnej nam nie uiścił.
Teraz ty niesiesz im pomoc, nie skłaniasz się wcale do tego,
aby Trojanie tak pełni pychy bez śladu nie sczeźli
nędznie wraz z dziećmi swoimi i wstydliwymi żonami".
Na to mu tak odpowiedział Apollon, co trafia z daleka:
"Ty, co lądami potrząsasz, byłbym niespełna rozumu,
jeślibym z tobą wiódł wojnę z przyczyny nędznych śmiertelnych,
którzy podobni do liści czas pewien w pełni istnienia
żyją karmiący się łona macierzystego plonami,
w innym zaś czasie bezdusznie nikną. Więc teraz czym prędzej
walkę przerwijmy, a tamci niech wzajem zmagają się sami".
Tak powiedział i cofnął się zaraz, gdyż wstyd by mu było
zetrzeć się z bratem ojcowskim wręcz w bitwie nieubłaganej.
Słysząc to rzekła mu siostra Artemis, dostojna bogini,
która miłuje zwierzęta i pola, tak lżąc go słowami:
"Więc ty, Trafiający - z - daleka, uciekasz i Posejdonowi
całe zwycięstwo zostawiasz i chwałę mu wielką zapewniasz;
naiwny, po cóż ty nosisz swój łuk nadaremnie napięty?
Strzeż się, bym nie usłyszała, jak pysznisz się w ojca komnatach,
tak jak pomiędzy bogami nieśmiertelnymi czyniłeś
nieraz, że ty z Posejdonem potrafisz twarzą w twarz walczyć!".
Tak powiedziała. Nic nie rzekł Apollon, co trafia z daleka.
Lecz rozgniewana czcigodna małżonka Dzeusa podjęła
słowa Bogini, co miota strzałami, i łając ją, rzekła:
"Jakże ośmielasz się teraz, ty suko bezwstydna, przeciwko
woli mej stawać? Zbyt trudno z potęgą mą ci się zmierzyć,
chociaż łuk nosisz! Dzeus ciebie lwicą dla kobiet uczynił
oraz zezwolił, byś każdą, którą chcesz, mogła uśmiercić.
Lepiej by było dla ciebie zwierzęta w górach zabijać
albo jelenie na polach, niż walczyć z potężniejszymi.
- 268 -
Jednak jeżeli spróbować chcesz wojny, doświadczysz na sobie
dobrze, że jestem silniejsza, gdy z moją potęgą się zmierzysz".
Tak powiedziała. I obie jej dłonie swą ręką chwyciła
lewą, a prawą zerwała jej łuk z ramienia i łukiem
bić ją zaczęła boleśnie po uszach ze śmiechem szyderczym,
wykręcającą się z rąk jej. Wypadły strzały z kołczana.
Z płaczem uciekła bogini do gołębicy podobna,
co przed jastrzębiem wleciała do wydrążonej jaskini;
szuka schronienia, znajduje, zły jeszcze los ją ominął -
tak zapłakana bogini, łuk zostawiając, uciekła.
Wtem do Latony przemówił Argosa Zabójca, przewodnik:
"Z tobą, Latono, nie będę prowadził wojny, lecz trudno
działać na przekór małżonkom Dzeusa, co chmury gromadzi,
możesz więc wśród nieśmiertelnych bogów rozgłaszać swobodnie,
chełpiąc się, że zwyciężyłaś mnie swoją mocą gwałtowną".
Tak powiedział. Latona wygięty łuk wzięła i strzały
porozrzucane we wszystkie strony wśród wirów kurzawy.
Kiedy podniosła łuk, zaraz do córki swej wyruszyła.
Ta podążyła na Olimp do Dzeusa pałaców spiżowych.
Tam zapłakana dziewczyna usiadła na ojca kolanach,
a ambrozyjskie jej szaty, co otulały ją, drżały.
Ojciec Kronida przygarnął ją i zapytał z uśmiechem:
"Dziecko kochane, czy tobie ktoś z Niebian krzywdę wyrządził,
niesprawiedliwie, jak gdybyś co złego miała uczynić?".
Na to mu odpowiedziała, wieńcami szeleszcząc, myśliwa:
"Białoramienna mnie Hera, mój ojcze, twa żona, skrzywdziła,
zwad i niezgody przyczyną będąca wśród nieśmiertelnych".
Tak w tych sprawach mówili bogowie jedni do drugich.
Fojbos Apollon tymczasem szedł do świętego Ilionu,
martwił się bowiem o mury miasta, co pięknie wzniesione
mogło lec w gruzach, wbrew losom, w tym dniu pod ręką Danajów.
Reszta zaś bogów wieczystych z ziemi na Olimp wróciła.
Jedni zmartwieni, a drudzy w ogromnej chwale zwycięstwa
przy czarnochmurym zasiedli ojcu. Tymczasem Achilles
Trojan i konie o mocnych kopytach gromadnie zabijał.
Tak jak dym, który się wznosi od ziemi w niebo szerokie,
kiedy gniew bogów pożogą płomienną miasto zapali,
wszystkim trud wielki gotuje i licznych troskami obarcza -
tak i Achilles Trojanom trud oraz troski gotował.
Pryjam sędziwy na boskiej baszcie wysoko przystanął,
na potwornego Achilla patrząc. Zobaczył, jak przed nim
wszyscy Trojanie w popłochu i bez oporu pierzchali.
Więc narzekając i jęcząc, zszedł prędko z baszty na ziemię
i nawoływał przy murze wrót miasta sławnych odźwiernych:
"Wrota otwarte trzymajcie rękami, dopóki tłum cały
wojska do miasta nie wbiegnie, ponieważ blisko Achilles
gromi biegnących! Już teraz - sądzę - jesteśmy zgubieni.
Kiedy zaś wpadną za mury i oddech w piersi pochwycą,
wtedy natychmiast zamknijcie drzwi szczelnie dopasowane.
Lękam się bowiem, że straszny ten człowiek wtargnie za mury!".
- 269 -
Tak rzekł. Rozwarto wnet wrota i odsunięto zawory.
Bramy te im ocaleniem były. Tymczasem Apollon
ruszył przeciwko wrogowi, ażeby Trojan wybawić.
Wojsko zaś prosto do miasta i w stronę murów wyniosłych,
schnące z pragnienia, okryte pyłem szerokiej równiny,
biegło, zaś Achill nacierał włócznią, bo serce wściekłością
miał napełnione gwałtowną i pragnął sławę pozyskać.
Wtedy zdobyliby Troję o basztach wysokich Achaje,
jeśliby Fojbos Apollon tam Agenora nie przysłał,
męża bez skazy, dzielnego, co synem był Antenora.
Natchnął mu serce odwagą wielką i sam obok niego
stanął, ażeby powstrzymać zagłady Kerę okrutną.
Stał o pień dębu oparty, cały mgłą gęstą okryty.
Kiedy Agenor zobaczył Achilla, miast burzyciela,
stanął i czekał, a wiele myśli szarpało mu serce.
Wtedy, posępny, powiedział tak do swej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Jeśli ja teraz przed Achillesem potężnym
będę uciekał, jak inni pierzchali w trwodze haniebnej,
wówczas i tak mnie doścignie, i niby tchórza zabije.
Jeślibym zaś pozostawił uciekających trwożliwie
przed Achillesem Pelidą i w inną stronę od murów
nogi skierował w ucieczce poprzez Ilionu równinę,
schował się w Idy lesistych wąwozach i w bujnej gęstwinie,
w porze wieczornej obmyty chłodnymi rzeki falami
pot osuszywszy, to mógłbym znów do Ilionu powrócić.
Ale dlaczego to wszystko miłe mi serce tłumaczy?
Gdybyż nie spostrzegł mnie, z miasta mknącego poprzez równinę,
i nie dopędził, ścigając, swymi szybkimi nogami!
Już bym się wtedy nie wymknął okrutnym Kerom i śmierci,
przecież Achilles ze wszystkich śmiertelnych jest najsilniejszy.
Gdybym zaś tutaj przed miastem przeciwko niemu wyruszył?
Przecież przez skórę mu także spiż ostry przedrzeć się może,
jedną ma duszę i jemu - jak mówią - śmierć jest sądzona
ludzka, choć Dzeus go Kronida ogromną sławą obdarzył".
Tak powiedział i czekał na Achillesa w skupieniu,
serce go mężne skłaniało, aby się spotkać i walczyć.
Tak jak pantera z gęstwiny leśnej odważnie wychodzi
na myśliwego i czoło mu stawia, nie czując w swej duszy
troski ni lęku, gdy tylko szczekanie psiarni usłyszy;
nawet gdy ten ją ugodzi wpierw ciosem czy rzutem włóczni,
jeszcze, choć grotem przeszyta, nie ustępuje bez walki,
ale naciera, pokona człowieka lub sama polegnie -
tak Antenora sławnego syn dzielny, boski Agenor,
nie miał zamiaru uciekać wpierw, nim się zetrze z Achillem,
ale trzymając przed sobą tarczę wypukłą, okrągłą,
włócznię w tamtego wymierzył i wielkim głosem zakrzyknął:
"Pewno, prześwietny Achillu, w swym sercu postanowiłeś
tego dnia zdobyć i zburzyć gród piękny Trojan wyniosłych.
Głupcze! Sam nie wiesz, jak wiele czeka cię przy tym mozołów,
liczni są bowiem i dzielni mężowie jeszcze w tym mieście,
- 270 -
którzy w obronie rodziców, małżonek i swoich dzieci
będą Ilion osłaniać. Wpierw ciebie zły los tu doścignie,
choć taki jesteś wojownik straszny i taki zuchwały".
Tak powiedział i włócznię z mocarnej dłoni wyrzucił
w nagolenicę pod zgięciem kolana. I celu nie chybił.
Z cyny najlepszej wykuta nagolenica dźwięknęła
brzękiem straszliwym dokoła. Lecz spiż od cyny odskoczył
dla trafionego bez szwanku, bo go dar boga ochronił.
Na Agenora, co bogom był równy, uderzył Pelida
drugi z kolei. Apollon jednakże mu sławy poskąpił,
chwycił tamtego i gęstym obłokiem wkoło otulił.
Potem rozkazał, by z walki wycofał się ciosem nietknięty.
Sam zaś Bóg - z - dala - mierzący Pelidę powstrzymał podstępem
od wyniszczenia narodu Trojan. Wziął kształt Agenora,
stając o pierś niemal wsparty. Ten za nim w pościg wyruszył.
Podczas gdy Achill go pędził przez zbożem okrytą równinę
w stronę nadrzeczną, nad brzegi pełnego wirów Skamandra,
omal go nie dosięgając - bo chciał tak podstępny Apollon,
aby Achilles wciąż wierzył, że go niebawem doścignie -
porozpraszani Trojanie do swego grodu gromadnie
ściągać w pośpiechu zaczęli. Tłum zbiegów miasto zapełnił.
Nie odważyli się nawet przed miastem i przed murami
jedni zaczekać na drugich, dowiedzieć się, kto z nich umknął,
a kto padł w bitwie, lecz pędził w dzikim połochu do miasta
każdy, którego ocalić zdołały kolana i stopy.
Pie
śń
XXII
Więc gdy wtargnęli do miasta strwożeni jak młode jelenie,
pot ochładzają i piją, ażeby pragnienie ukoić,
wsparci o blanki ozdobne na murach. Tymczasem Achaje
bliżej pod mury podeszli z tarczami wspartymi na barkach.
Hektor natomiast, podszeptem okrutnej Mojry wstrzymany,
sam za murami Ilionu pozostał przed Skajską bramą.
Fojbos Apollon tymczasem powiedział tak do Pelidy:
"Czemu mnie, synu Peleusa, szybkimi ścigasz nogami,
człowiek śmiertelny - mnie - boga nieśmiertelnego? Czyś we mnie
boga dotychczas nie poznał, że tak zaciekle mnie gonisz?
Nawet o Trojan już nie dbasz, chociaż ich sam rozgromiłeś,
oni do miasta uciekli, a tyś aż tu się zapędził.
Przecież mnie zabić nie zdołasz, bo ja nie podlegam śmierci".
Dławiąc się gniewem, rzekł na to o szybkich nogach Achilles:
"Zwiodłeś mnie dziś, Srebrnołuki, ze wszystkich bogów najgorszy,
tu mnie odwodząc od murów, a przecież jeszcze by wielu
z nich gryzło ziemię zębami, z tych, co do miasta się skryli.
Sławę mi wielką wydarłeś w tym dniu, a ich ocaliłeś
łatwo, bo za to, coś zrobił, nie boisz się pomsty mojej.
Już ja bym tobie zapłacił, gdyby to w mocy mej było!".
Tak powiedział i ruszył do miasta wielkimi krokami,
dumny jak rumak w zaprzęgu, co zawsze zwycięża w gonitwie
i bez wysiłku kłusując, mknie przez szeroką równinę -
- 271 -
tak Achillesa w lot niosły kolana i szybkie nogi.
Pierwszy go Pryjam sędziwy oczami z dala wyśledził,
jaśniejącego jak gwiazda, gdy w pędzie mknął przez równinę;
gwiazda, co wschodzi jesienią, roziskrzonymi blaskami
świecąc jaskrawo wśród licznych gwiazd, gdy noc z dniem się przesila,
psa Oriona imieniem tę gwiazdę nazwali śmiertelni,
świetniej goreje niż inne, lecz znakiem jest złych wydarzeń,
bo nieszczęśliwym śmiertelnym gorączki niesie rozliczne -
tak spiż w krąg piersi mknącego w pędzie jak gwiazda połyskał.
Starzec zajęczał i w głowę uderzać się zaczął rękami,
potem je podniósł ku górze i jęcząc, skargami wybuchnął,
syna drogiego błagając; lecz ten za miastem przed bramą
stał, bo niezłomnie z Achillem już zmierzyć się postanowił.
Starzec do niego ramiona wyciągnął i wołał żałośnie:
"Synu kochany, Hektorze, na tego męża nie czekaj,
z dala od innych, byś prędko swej zguby się nie doczekał
poprzez Pelidę zmożony, toć on jest od ciebie silniejszy,
ten niegodziwiec! Bodajby tak go bogowie kochali
jak ja, a wkrótce psy głodne szarpałyby go i sępy,
powalonego, a z serca zgryzota by ustąpiła.
Jakże on wielu mi synów wytracił takich szlachetnych
albo ich zabił, lub sprzedał, śląc gdzieś na wyspy dalekie!
Także i dziś Lykaona i Polydorosa nie widzę,
moich dwóch chłopców, wśród Trojan, którzy do miasta dopadli.
Synów mi tych Laotoe zrodziła, wśród kobiet królowa.
Jeśli są żywi w obozie, to przecież ich wykupimy
wkrótce za spiż i za złoto, jest tego dość w mych komnatach.
Szczodry dał posag swej córce sędziwy Altes przesławny.
Jednak jeżeli polegli i goszczą w domostwie Hadesa,
biada i mnie, i ich matce - nam, cośmy dali im życie.
Ale dla innych, dla ludu całego, mniejszy to będzie
żal, byłeś tylko nie zginął ty pod ciosami Achilla.
Wróć więc, mój synu kochany, za mury i ocal od zguby
Trojan i ocal Trojanki, a nie obdarzaj Pelidy
sławą tak wielką, gdy miłe życie w spotkaniu utracisz.
Miejże ty litość nade mną biedakiem, dopóki oddycham,
nędzny. Dość ojciec Kronida, gdy stoję na progu starości,
dręczy mnie losem nieszczęsnym, klęsk tyle oglądać mi każe.
Synów okrutnie zabitych, córki w niewolę wleczone,
w gruzach komnaty zamkowe wskroś spustoszone, o ziemię
dzieci rzucane, wśród walki zaciętej na śmierć i na życie,
ręką zwycięskich Achajów uprowadzone synowe!
I mnie samego na koniec obok pałacu, przed progiem
psy rozwścieczone żreć będą, gdy włóczni ostrzem spiżowym
ktoś mnie przeszyje lub ciosem gwałtownym duszę wyzwoli.
Psy przy mych stołach karmione, wrót domu strzegące wiernie
będą żłopały krew moją, warując z pełnym wściekłości
sercem w przedsionku, przed drzwiami. Młodemu wszystko przystoi,
kiedy go Ares powali i ostry spiż go przeorze;
piękny jest, nawet gdy zginie, gdziekolwiek ciało odsłoni.
- 272 -
Ale gdy brodę zbielałą, włos siwy i ciało sędziwe
psy głodne kłami poszarpią i starca bezwstyd obnażą -
nie ma straszliwszej niedoli od tej dla ludzi śmiertelnych".
Starzec tak mówił i włosy zbielałe szarpał rękami,
z głowy je rwąc, ale duszy Hektora nakłonić nie zdołał.
Z drugiej zaś strony i matka, szlochając gorzko, spłakana
szatę rozchyla, wskazując swą dłonią pierś matczyną,
cała we łzach, i te słowa mówi do syna skrzydlate:
"Pierś tę uszanuj, Hektorze, me dziecko! Miej litość nade mną!
Jeśli twój płacz niemowlęcy ta pierś przed laty koiła,
to o tym wspomnij, mój synu kochany! I z tym człowiekiem
strasznym do walki nie stawaj sam, ale stąd, spoza murów
walcz z niegodziwcem, bo jeśli on cię zabije, to wtedy,
kwiecie kochany, ja ciebie na marach już nie opłaczę
ani twa żona posażna. Od nas obydwóch daleko
pod okrętami Argiwów psy ścigłe ciebie rozszarpią!".
Tak przemawiali spłakani, błagając syna drogiego
wielu prośbami, lecz duszy nie nakłonili Hektora.
On na Achilla strasznego, co już nadchodził, wciąż czekał.
Tak jak wśród gór, przy jaskini wąż oczekuje człowieka
jadowitymi obżarty ziołami i rozjątrzony,
patrząc groźnymi oczyma, zwinięty w kłąb przy jaskini -
tak z nieugiętą dzielnością tam Hektor trwał niewzruszony.
Wsparł połyskliwą swą tarczę o wystający zrąb wieży
i tak, westchnąwszy, powiedział do swojej duszy wyniosłej:
"Biada mi! Jeśli za bramę wycofam się i za mury,
to Polydamas mnie pierwszy będzie miał prawo obwinić.
Przecież to on mi doradzał do miasta Trojan wprowadzić
w tamtą noc klęski, gdy ruszył przeciw nam boski Achilles,
ale go nie usłuchałem, a lepiej było usłuchać.
Kiedym więc brakiem rozwagi tak wiele wojska wytracił,
Trojan mi wstyd i Trojanek o powłóczystych ubiorach,
bo ktoś mi może powiedzieć, stojący niżej ode mnie:
Zbytnio zaufał swej sile Hektor i wojsko wytracił.
Tak mi powiedzą. A dla mnie byłoby przecież zaszczytniej
stanąć do walki z Achillem i zwyciężywszy go, wrócić
albo, jak cześć nakazuje, w spotkaniu samemu zginąć.
Ale kto wie, może gdybym wypukłą tarczę odłożył
i hełm wiejący kitami, a włócznię oparł o mury,
gdybym sam wyszedł, bezbronny, przeciwko Achillesowi?. . .
Gdybym Helenę mu oddać obiecał i skarby zabrane,
które wraz z nią Aleksander ongiś w głębokich okrętach
przywiózł do Troi, co było nieszczęsnej wojny początkiem?. . .
Gdybym obiecał to zwrócić Atrydom, a reszcie Achajów
rozdać te wszystkie bogactwa, co jeszcze są w naszym mieście?. . .
Wtedy trojańskiej starszyźnie rozkażę złożyć przysięgę,
że nie ukryją niczego, ale oddadzą połowę
wszystkich tych skarbów, co w naszym kochanym kryją się grodzie.
Ale dlaczego, ma duszo miła, rozważasz to wszystko?
Nie, ja nie pójdę go o nic prosić. On nie zna litości!
- 273 -
Ani mi czci nie okaże, lecz bezbronnego zabije,
jakby zabijał kobietę, gdy tylko swą broń odłożę.
Teraz nie pora o dębach szumiących ani o skałach
gwarzyć poufnie, jak nieraz dziewczyna z chłopcem pogwarza;
chłopiec i ufna dziewczyna gwarzą tak nieraz oboje.
Ale ja lepiej do walki zażartej natychmiast wyruszę,
komu da Władca Olimpu zwycięski los - zobaczymy!".
Tak rozmyślając, wciąż czekał. A już się zbliżał Achilles
jak Enyalios, bóg wojny w hełmie wiejącym kitami,
prawą swą ręką potrząsał jesionem z gór Pelionu
strasznym, a spiż wokół niego oślepiająco połyskał
jak żar ognistej pożogi lub wschodzącego blask słońca.
Spostrzegł go Hektor i zadrżał, już dłużej w miejscu nie zdołał
ustać, lecz bramę porzucił i zaczął w trwodze uciekać.
Porwał się za nim Pelida, ufając w polotne nogi.
I tak jak orzeł, ptak górski najszybszy wśród uskrzydlonych,
spada i lekko dopędza z chmur gołębicę spłoszoną,
ona wymyka się, pierzcha, lecz orzeł z wrzaskiem straszliwym
z bliska uderza w drapieżnej duszy zdobyczy spragniony -
tak z zaciętością Achilles pędził, a Hektor uciekał
pod trojańskimi murami, unosząc rącze kolana.
W pędzie strażnicę minęli i drzewko figowe rozchwiane
wiatrem, pod murem miastowym, nie schodząc z drogi szerokiej.
Wreszcie przybiegli do źródeł przepięknie wytryskujących
dwoma nurtami ku wodom pełnego wirów Skamandra.
Jedno z nich falą gorącą wypływa i jest otoczone
parą, co kłębi się nad nim jak dym z płonącego ogniska;
drugie jest, nawet wśród lata skwarnego, zimne jak grady
albo jak śnieg, lub jak woda zakrzepła w lód skrysztalony.
Blisko przy owych strumieniach są zagłębienia szerokie,
piękne, kamienne, przy których swe szaty połyskujące
prały czcigodne małżonki i córki Trojan urocze,
kiedyś, gdy jeszcze trwał pokój, nim przyszli synowie Achajów.
Tam przebiegali: ten, który uciekał, i ten, który gonił.
Przodem uciekał szlachetny, lecz gonił go potężniejszy
w lot. Nie o zwierzę ofiarne dziś, ni o skórę wołową
grali - o zwykłe nagrody brane w zwycięskich gonitwach -
ale o życie boskiego Hektora, co jeźdźcem był świetnym.
Więc jak najszybsze rumaki o mocnych kopytach przed metą
w pędzie rwą bystrym co siły - wielka nagroda tam czeka:
trójnóg lub piękna kobieta po mężu w bitwie poległym -
tak Pryjamowe w krąg miasto po trzykroć obaj obiegli
stopy lotnymi. A na to patrzyli wszyscy bogowie.
Wtedy odezwał się pierwszy Dzeus, ojciec bogów i ludzi:
"Biada! Drogiego mi męża, gnanego dokoła murów,
widzą me oczy i z żalu serce się moje rozdziera.
Drżę o Hektora, co tyle spalał mi cielców w ofierze,
albo na szczytach gór Idy, to znów kiedy indziej na wzgórzu
miasta swojego najwyższym. A teraz boski Achilles
za nim w krąg grodu Pryjama goni szybkimi nogami.
- 274 -
Więc uważajcie, bogowie, i radźcie, co mamy uczynić:
czy go ocalić od śmierci jeszcze tym razem, czy może,
choć tak szlachetny, już oddać go Achillowi Pelidzie?".
Odpowiedziała mu na to o jasnych oczach Atena:
"Ojcze mój, błyskawicowy i czarnochmury, co mówisz?
Chcesz śmiertelnego człowieka, którego los przesądzony,
dziś z własnej chęci wyzwolić od ciosu złowrogiej śmierci?
Czyń jak chcesz, ale nie wszyscy zgodzą się z tobą bogowie!".
Na to jej tak odpowiedział Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Śmiało, kochana córeczko, Tritogenejo! Ja w duszy
szczerze tych słów nie mówiłem, chcę być dla ciebie łaskawy.
Czyń, co ci rozum nakaże, i na nic się nie oglądaj".
Tymi słowami podniecił i tak rozognioną Atenę.
Zaraz ze szczytów Olimpu gwałtownie pomknęła na ziemię.
A za Hektorem tymczasem wciąż pędził szybki Achilles.
Nieraz tak pies za jeleniem młodym do końca ugania,
gdy z legowiska go spłoszy, rwąc przez pustkowia i jary;
choćby ten gdzieś przyczajony zdołał się skryć pod krzakami,
pies go wytropi i ściga za wiatrem, aż go dopędzi -
tak nie mógł umknąć i Hektor przed szybkonogim Pelidą.
Zawsze ilekroć zamierzał do bram Dardańskich uskoczyć,
pomknąć pod baszty obronne potężnie rozbudowane,
skąd mu na pewno ktośkolwiek pomógłby z góry strzałami,
tyle go razy prześcigał znów tamten i z drogi zawracał
w stronę równiny, sam ciągle biegnąc wzdłuż murów miastowych.
Tak niepodobna doścignąć w śnie kogoś, kto wciąż ucieka,
ani ten skrycie nie umknie, ani go tamten dogoni -
tak i ów nie mógł dopędzić, a tamten umknąć nie zdołał.
Już by nie wydarł się Hektor tym razem złowrogiej śmierci,
gdyby nie zjawił się przy nim po raz ostatni Apollon;
ten go odwagą napełnił i wzmocnił szybkie kolana.
Wojsku zaś swemu skinieniem rozkazał boski Achilles,
aby nikt nie śmiał w Hektora miotać ostrymi strzałami -
by go ktoś w sławie nie ubiegł, by nie był w zwycięstwie drugi.
Jednak gdy czwarty raz w pędzie znów do tych źródeł przybiegli,
ojciec Dzeus wagę wziął złotą, unosząc szale do góry,
i na nie rzucił dwa losy wyrokujące o śmierci:
ten Achillesa, a tamten Hektora, co jeźdźcem był świetnym.
Ujął tę wagę pośrodku. I opadł los Hektorowy
aż do Hadesu. I zaraz opuścił go Fojbos Apollon.
A do Pelidy podeszła o jasnych oczach Atena,
przy nim stanęła i takie wyrzekła słowa skrzydlate:
"Myślę, wspaniały Achillu, kochanku bogów, że teraz
w sławie ogromnej wrócimy stąd pod okręty Achajów,
gdy powalimy Hektora, co wciąż niesyty jest bitwy.
Już on nam teraz obojgu wymknąć się skrycie nie zdoła,
choćby rozpaczał jak nigdy Apollon, co trafia z daleka,
i u nóg tarzał się ojca Dzeusa, co trzyma egidę.
Teraz ty stań i odetchnij, a ja do niego pośpieszę
i wnet go sama nakłonię, by twarzą w twarz z tobą stanął".
- 275 -
Tak powiedziała Atena. Z radością w duszy usłuchał,
stanął oparty o jesion, co grot miał u szczytu spiżowy,
podczas gdy ona ruszyła w kierunku boskiego Hektora,
do Deifoba podobna kształtem i głosem donośnym.
Przy nim też obok stanęła, te słowa mówiąc skrzydlate:
"Bracie, nieznośnie dziś ciebie udręcza szybki Achilles,
wokół cię grodu Pryjama ścigając rączymi nogami.
Ale już stańmy nareszcie i brońmy się niewzruszenie!".
Odrzekł jej Hektor potężny o hełmie wiejącym kitami:
"Deifobosie, i przedtem byłeś najbardziej mi drogi
z braci mych, synów zrodzonych z Pryjama i matki Hekaby.
Teraz tym więcej - tak myślę - będę cię w sercu poważał,
żeś miał odwagę, gdyś tylko mnie ujrzał na własne oczy,
wyjść poza mury, gdy wszyscy inni tam w mieście zostali".
Na to odrzekła bogini o jasnych oczach, Atena:
"Bracie kochany, też przecie i ojciec, i matka czcigodna
mnie na kolanach błagali, a także w krąg towarzysze,
abym pozostał, bo wszystkich ogarnął strach nieodparty,
ale mi serce do głębi wstrząśnięte wyjść nakazało.
A więc już teraz ruszajmy do walki wprost. I swych włóczni
nie oszczędzajmy, a wkrótce ujrzymy, czy z nas Achilles,
pozabijanych, rynsztunek skrwawiony zedrze, unosząc
na wydrążone okręty, czy od twej włóczni polegnie".
Tak powiedziała, za sobą go wiodąc, podstępna Atena.
Obaj szli wzajem ku sobie, a gdy spotkali się z bliska,
pierwszy rzekł Hektor potężny o hełmie wiejącym kitami:
"Synu Peleusa, już dłużej nie będę przed tobą uciekał,
chociaż obiegłem gród wielki boskiego Pryjama trzykrotnie,
nie odważając się walczyć. Lecz teraz serce mi każe
stanąć i zetrzeć się z tobą. Zwyciężę ciebie lub zginę.
Ale wpierw zawezwijmy bogów - to będą najlepsi
naszych wzajemnych układów świadkowie i chroniciele.
Ciała ja twego nie zelżę okrutnie, gdy Dzeus mi pozwoli
odnieść nad tobą zwycięstwo potężne i wywlec twą duszę.
Zbroję ci tylko, Achillu, tę sławną zabiorę, a zwłoki
oddam z powrotem Achajom; ty ze mną uczyń to samo".
Spojrzał na niego złym okiem i rzekł szybkonogi Achilles:
"Ty mi, przeklęty Hektorze, o żadnych układach nie gadaj!
Jak nie ma przysiąg i umów pomiędzy ludźmi i lwami
ani jagnięta i wilki do zgody serc nie skłaniają,
lecz z zaciętością na zgubę wzajemną zamysły ważą -
tak mnie i ciebie nie złączy przyjaźń ni żadne układy,
póki z nas który nie padnie i własną krwią nie napoi
tarczozbrojnego Aresa, co walczy nieustraszenie.
O swej dzielności pamiętaj! Teraz najbardziej ci trzeba
w rzucie swej włóczni być biegłym i stawać w boju walecznie.
Już ty mi dzisiaj nie ujdziesz! Niedługo Pallas Atena
włócznią cię moją zabije! Dziś mi za wszystkie zapłacisz
smutki po mych towarzyszach, których swą włócznią przebiłeś".
Tak powiedział i cisnął z sił całych włócznię przed siebie
- 276 -
cień rzucającą długi. Zobaczył ją Hektor wspaniały,
schylił się w porę i włócznia śmignęła górą, a w ziemię
zarył się grot jej spiżowy. Wyrwała go Pallas Atena,
Achillesowi podając, a Hektor, pasterz narodów,
tego nie spostrzegł, tak mówiąc do niezłomnego Pelidy:
"Jednak chybiłeś tym razem, do bogów podobny Achillu,
Dzeus nie objawił ci jeszcze mej śmierci. Tak tylko mówiłeś,
więc szermowałeś słowami podstępnie tak i swobodnie,
aby mnie strach obezwładnił, pozbawił zwykłej dzielności,
ale ty mnie, ściganemu, swej włóczni w plecy nie wbijesz.
Prosto uderzam, pierś możesz jedynie mi przeszyć swą włócznią,
jeśli bóg zechce. A teraz ty mojej włóczni spiżowej
strzeż się! O, gdybym mógł całe ostrze zatopić w twym sercu,
wojna byłaby wnet lżejsza dla Trojan, jeślibym ciebie
zdołał powalić, tyś bowiem największą zgubą dla Troi".
Tak powiedział i włócznię cień rzucającą długi
cisnął, o włos nie chybiając, w sam środek tarczy Pelidy.
Włócznia odbita od tarczy upadła z daleka. Sposępniał
Hektor na myśl, że grot chyży na próżno umknął mu z ręki.
Stał zatroskany, bo nie miał już innej włóczni do walki.
Deifobosa więc krzykiem zawezwał białotarczego,
aby mu podał swą włócznię wysmukłą, lecz go nie było.
Pojął więc Hektor w swej duszy, co zaszło, i tak powiedział:
"Biada mi! Już mnie bogowie na śmierć wzywają na pewno!
A ja myślałem, że obok Dejfoba mam, bohatera,
ale on tam, za murami, a mnie oszukała Atena.
Dziś śmierć złowroga jest blisko, już jej nie mogę oddalić
ani uniknąć. Dotychczas obaj przyjaźni mi byli:
Dzeus i syn Dzeusa, co z dala trafia niechybnie. To oni
chętnie od nieszczęść mnie strzegli. A teraz dosięgła mnie Mojra.
Jednak nie padnę bez walki, w śmierć nie odejdę bez sławy,
dzieła wielkiego dokonam, zostanę w pamięci potomnych".
Tak powiedział i zaraz wydobył miecz wyostrzony,
który u boku mu zwisał, błyszczący, ciężki, ogromny.
Skupił się w sobie i runął jak orzeł o locie podniebnym,
gdy na równinę znienacka, drapieżny, z chmur mrocznych opada,
by płochliwego zająca lub jagnię porwać bezsilne -
Hektor tak samo w przód runął, wstrząsając miecz wyostrzony.
Skoczył zarazem Achilles, a gniew przepełniał mu serce
nieposkromiony i dziki. Pierś swoją tarczą osłonił
piękną, kunsztownej roboty, zaś hełm obciążały błyszczące
cztery grzebienie, na których obficie chwiały się kity
złote, ozdobne, bo szczodrze Hefajstos szczyt hełmu ozdobił.
I tak jak gwiazda wśród innych gwiazd, gdy noc letnia zapada,
gwiazda wieczorna, co wschodzi najpiękniej na ciemnych niebiosach -
tak połyskiwał grot włóczni, którą potrząsał Achilles
w prawej swej dłoni, i szukał - by zgubić boskiego Hektora -
miejsca, gdzie ostrze wbić w ciało urocze mógłby najłatwiej.
Ale ten cały okryty był lśniącą zbroją spiżową
piękną, zdobytą po walce z Patroklem, którego pokonał.
- 277 -
Tylko, gdzie dwa obojczyki od ramion łączą się z szyją,
gardło widniało, przez które uchodzi dusza najszybciej.
Tam, gdy nacierał nań Hektor, wbił ostrze boski Achilles.
Szyję młodzieńczą wskroś przebił grot jego włóczni głęboko,
krtani mu jednak nie przeciął jesion w spiż ciężki okuty
i odpowiedzieć mógł jeszcze, na jego słowa, tamtemu.
Nad powalonym w proch zaczął chełpić się boski Achilles:
"Pewnie myślałeś, Hektorze, zdzierając zbroję z Patrokla,
że ocalejesz, i o mnie nie dbałeś, że byłem daleki.
Głupcze! Choć z dala, tam przecie był ktoś potężniejszy od niego,
przy wydrążonych okrętach - tam jeszcze ja pozostałem,
com ci rozwiązał kolana. Sępy i psy cię rozszarpią
ku twojej hańbie, a jego spalą na stosie Achaje".
Słabnąc już, odparł mu Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Na twą zaklinam cię duszę, kolana, i twoich rodziców -
nie daj, by psy mnie szarpały pod okrętami Achajów,
ale przyjm okup tak wielki, jak pragniesz, ze spiżu i złota;
chętnie ci zwiozą te dary mój ojciec i matka czcigodna.
Niechaj powróci me ciało do domu i niech je Trojanie
oraz Trojanki na stosie złożą i spalą po śmierci".
Spojrzał na niego złym okiem i rzekł szybkonogi Achilles:
"Psie, ty mi moich rodziców ani mych kolan nie tykaj!
Dusza wzburzona i gniewna mnie skłania, aby w kawały
ciebie porąbać i żywcem żreć za to, coś mi uczynił!
Już nikt z żyjących od głowy twej głodnych psów nie odpędzi,
choćby mi dziesięć tu razy lub jeszcze dwadzieścia zwiększono
okup za ciebie, cenniejsze obiecywano wciąż dary,
choćby cię nawet samego na złoto przeważyć rozkazał
Pryjam, potomek Dardana! Przenigdy cię matka czcigodna
już nie opłacze na marach, ta, która ciebie zrodziła,
ale psy głodne i sępy do szczętu ciebie rozszarpią!".
Rzekł, umierając już, Hektor o hełmie wiejącym kitami:
"Dziś cię przejrzałem, pojąłem, że to wysiłek daremny
ciebie nakłonić. Żelazne masz bowiem serce w swej piersi,
ale się strzeż, aby za nie gniew bogów cię nie dosięgnął
w dniu niedalekim, gdy ciebie Parys i Fojbos Apollon,
mimo że jesteś tak mężny, zabiją u Skajskiej bramy".
Tak powiedział i wszystko kończąca śmierć go okryła.
Dusza zaś z ciała pierzchnęła, poszła za bramy Hadesu,
płacząc na gorzki swój los, że męskość porzuca i młodość.
Już do martwego Hektora powiedział boski Achilles:
"Zdychaj! A ja swój los przyjmę wtedy, gdy Dzeus postanowi
i nieśmiertelni bogowie kres mego życia wyznaczą".
Tak powiedział i z trupa wyszarpnął włócznię spiżową,
rzucił ją na bok i z ramion martwych zdejmować mu zaczął
zbroję skrwawioną. A inni kręgiem stanęli Achaje
i podziwiali wyniosłą postać i piękność wspaniałą
ciała Hektora. A każdy, kto podszedł, zwłoki kaleczył
i tak odzywał się, patrząc i ten, i ów na sąsiada:
"Biada mu! Jakże jest miękki ze wszystkich stron dotykany
- 278 -
Hektor, nie taki, jak wtedy, gdy palił nasze okręty!".
Każdy tak mówił, kto podszedł, i ciało włócznią kaleczył.
Kiedy zeń zbroję zdarł boski i szybkonogi Achilles,
pośród Achajów stanąwszy, te wyrzekł słowa skrzydlate:
"O przyjaciele, wodzowie i władcy mężnych Argiwów!
Oto sprawili bogowie, żem tego męża pokonał,
który nam więcej klęsk zadał niż wszyscy razem Trojanie -
teraz spróbujmy na miasto zbrojnie pod mury wyruszyć,
po to, ażeby zamysły Trojan wyśledzić: czy mają
zamiar opuścić wyniosłe swe miasto, gdy ten powalony,
czy pozostaną, by walczyć, chociaż zabrakło Hektora.
Ale dlaczego, ma duszo miła, zamysły te ważysz?
Oto przy naszych okrętach - niepogrzebany, nie w ziemi -
trup Patroklosa spoczywa, a nigdy go nie zapomnę,
pókim żyw, póki mnie w biegu unoszą mocne kolana!
Nawet w Hadesie, gdzie zmarłych zapominają na wieki,
będę pamiętał niezmiennie o przyjacielu kochanym!
Teraz więc, młodzi Achaje, powróćmy, śpiewając peany,
do wydrążonych okrętów i zwłoki tam powleczmy.
Sławę zdobyliśmy wielką, zabiwszy boskiego Hektora -
w mieście mu swoim Trojanie cześć oddawali jak bogu!".
Rzekł i boskiego Hektora niegodnym czynem znieważył:
ścięgna mu tylne na wylot u obu nóg przedziurawił,
między kostkami i piętą przewlókł wołowe rzemienie
i do rydwanu przywiązał, a głowie wlec się pozwolił.
Potem na rydwan poskoczył, unosząc zbroję przesławną,
zaciął rumaki - te z miejsca ostrym porwały się lotem.
Podniósł się pył za wleczonym chmurą kurzawy, a włosy
w krąg rozrzuciły się czarne, bo głowa wlokła się w pyle,
sponiewierana, a przedtem taka urocza. Pozwolił
dziś ją zbezcześcić Dzeus wrogom na jego ziemi ojczystej.
Tak wśród kurzawy się wlekła ta głowa. . . Matka nieszczęsna,
widząc to, włosy rwie siwe, odrzuca lśniącą zasłonę
precz poza siebie, z lamentem straszliwym patrzy na syna.
Jęczy żałośnie i ojciec kochany, a lud wkoło niego
skargą wybucha i słychać po całym mieście szlochanie.
Najpodobniejsze to było do klęski - jakby już teraz
Ilion górzyste płonęło w ogniach niszczącej pożogi.
Z trudem ogromnym powstrzymał lud starca zrozpaczonego,
co się wyrywał z rąk tłumu, chcąc za Dardańskie wyjść bramy.
Błagał w krąg wszystkich, po brudnej, zmierzwionej tarzając się ziemi,
i po imieniu każdego z mężów wzywając, tak wołał:
"Puśćcie mnie, moi kochani, samego, nie troszczcie się o mnie!
Z miasta wyruszę i dotrę aż pod okręty Achajów,
będę go błagał, zbrodniarza owego i okrutnika,
może mój wiek uszanuje podeszły, starcowi okaże
litość. On przecież ma ojca też starca - podobny mi wiekiem
Peleus. On dał mu życie i wyhodował na zgubę
Trojan, a dla mnie na boleść ze wszystkich ludzkich największą,
bo pozabijał mi tylu dorodnych synów, kwitnących.
- 279 -
Wszystkich mi szkoda, lecz nie tak innych, jak tego jednego,
żal po nim nieutulony aż do Hadesu mnie wpędzi,
po mym Hektorze. O, gdyby on umarł w moich ramionach,
abyśmy mogli oboje przy nim nasycić się płaczem -
matka, co życie mu dała, nieszczęsna, i ja, nieszczęśliwy!".
Tak on przemawiał, spłakany, a wszyscy mieszkańcy wzdychali.
A wśród Trojanek Hekabe lament zawodzić poczyna:
"Dziecko! Ja biedna, gdzie pójdę, straszną boleścią złamana,
kiedyś ty poległ?! Ty dla mnie i nocą każdą, i we dnie
byłeś radością i chlubą! A dla nich - wszystkich Trojanek
w państwie i Trojan - obroną! Wszak oni ciebie jak boga
czcili, bo byłeś dla miasta największą mocą i chwałą
jeszcze za życia. A teraz śmierć cię dosięgła i Mojra".
Tak przemawiała spłakana. Lecz jeszcze nic nie wiedziała
żona Hektora, bo przybyć nie zdążył do niej posłaniec
z wieścią okrutną, że mąż jej został za miasta bramami.
Ona w pałacu wysokim tkała w ustronnej komnacie
szatę podwójną z purpury; wzór w różnobarwne był kwiaty.
Właśnie kazała służebnym o pięknych włosach, przed chwilą,
trójnóg ogromny przy ogniu postawić, by na Hektora
kąpiel gorąca czekała, gdy z pola walki powróci.
Nic nie wiedziała, niemądra, że z dala od tej kąpieli
ręką Achilla zabiła go jasnooka Atena.
Wtem usłyszała od baszty jęki i szloch, i biadanie.
Z ręki wypadło czółenko, zadrżały pod nią kolana.
Więc przywołanym służebnym o pięknych włosach rozkaże:
"Pójdźcie we dwie razem ze mną zobaczyć, co się tam dzieje.
Słyszę głos matki małżonka mego i tłucze się we mnie
serce od trwogi, i dławi aż w gardle. Same kolana
gną się pode mną. Coś złego zaszło z Pryjama synami.
Oby ta wieść nie dotarła do moich uszu! Drżę cała,
że walecznego Hektora mego mógł boski Achilles
odciąć od miasta i pędzi za nim, samotnym, równiną.
Gotów położyć na zawsze kres jego odwadze nieszczęsnej,
którą odznaczał się zawsze, bo nigdy nie krył się w tłumie,
ale szedł pierwszy. W dzielności nikt z mężczyzn go nie przewyższył".
Tak powiedziała i niby szalona z komnat wypadła,
z sercem od trwogi bijącym, a za nią obie służebne.
Wreszcie gdy, śpiesząc, do baszty i tłumu zebranych przybiegła
i rozglądając się wkoło, weszła na mury, ujrzała
tam wleczonego pod miastem. Rącze go wlokły rumaki,
opuszczonego przez wszystkich, pod wklęsłe okręty Achajów.
Zaraz jej cieniem ponurym noc czarna oczy zakryła,
więc nieprzytomnie runęła w tył, jakby wyszła z niej dusza.
Z głowy przepaski daleko stoczyły się połyskliwe,
diadem i siatka, i barwna plecionka podwiązująca
lekką zasłonę, od złotej dar Afrodyty w dniu owym,
kiedy ją Hektor o hełmie wiejącym kitami za żonę
z Eetijona wziął domu i za nią szczodre dał dary.
W krąg otoczyły ją siostry mężowskie i liczne bratowe,
- 280 -
podtrzymujące omdlałą i niemal już bliską śmierci.
Gdy w niej zbudziło się tchnienie i duch do życia powrócił,
znów wybuchnęła lamentem, tak mówiąc wobec Trojanek:
"Biednam ja, biedna, Hektorze! Na los jednakowy oboje
nas urodzono. Ty w Troi wzrosłeś, w pałacu Pryjama,
a ja pod Plakos lesistym, w odległych Tebach, tam, w domu
Eetijona. Od dziecka, od lat najmłodszych mnie chował,
sam nieszczęśliwy - nieszczęsną. Bodajbym się nie rodziła!
Teraz do domu Hadesa w podziemne, milczące otchłanie
idziesz, a mnie pozostawiasz tu w nienawistnej żałobie,
wdowę w pałacu, i chłopca naszego, jeszcze niemowlę.
Daliśmy jemu, nieszczęśni - ty i ja, życie. Hektorze,
już mu nie będziesz obrońcą - umarły - ani on tobie.
Choćby w tej łzami wezbranej wojnie achajskiej ocalał,
nie ocaleje od biedy i ciężkich zgryzot w przyszłości,
co nań czyhają. Ktoś inny dziedzictwo jego zagrabi,
dzień po dniu traci, sierota, swych towarzyszów młodości,
oczy spuszczone ma zawsze i łzami zalane policzki.
Chłopiec do ojca przyjaciół udaje się z prośbą, zbiedzony,
tego nieśmiało za chiton, owego za chlajnę pociągnie,
ktoś mu tam nawet podsunie mały kubeczek z litości,
usta w nim dziecko zamoczy, ale gardziołka nie zwilży.
Inny, szczęśliwy rówieśnik, co ma rodziców, od stołu
pchnie go i pięścią uderzy, i obelżywie wyłaje:
Wynoś się! Ojca twojego tu nie ma przy naszym stole!?.
?zami zalany chłopaczek do matki - wdowy ucieknie,
mój Astyanaks kochany, co wpierw na ojca kolanach
szpikiem się żywił jedynie i tłustym mięsem jagniątek.
Potem, gdy sen go ogarniał po zakończonej zabawie,
w swoim łóżeczku zasypiał w objęciach czułej piastunki,
w gniazdku mięciutkim, i serce radością miał nasycone.
Teraz niemało przecierpi po zgonie ojca drogiego
mój Astyanaks, którego Trojanie tym mianem nazwali,
boś ty jedynie ochraniał wysokie baszty i mury.
Teraz przy wklęsłych okrętach, daleko od twych rodziców,
będzie cię żarło robactwo, gdy psy nasycą się tobą
nagim. A tyle szat strojnych tu leży, w domu, dla ciebie,
cienkich, wykwintnych i pięknych, rękami kobiet utkanych.
Wszystkie je spalę na stosie w pożerającym płomieniu -
są bez wartości dla ciebie, już ty ich nosić nie będziesz.
W kręgu Trojanek i Trojan niech spłoną tobie na chwałę!".
Tak przemawiała spłakana, a wkoło wzdychały kobiety.
Pie
śń
XXIII
Taki więc w mieście trwał lament. W tym samym czasie Achaje
gdy do okrętów i brzegu nad Hellespontem przybyli,
porozpraszali się wszyscy, każdy do swego okrętu.
Lecz Myrmidonom Achilles rozchodzić się nie pozwolił,
ale do swoich walecznych przyjaciół powiedział te słowa:
"Myrmidonowie wśród jeźdźców najszybsi, kochani druhowie!
- 281 -
Nie wyprzęgajcie mi jeszcze swych koni o mocnych kopytach,
ale zgromadźcie się tutaj z wozami swoimi i końmi,
żeby opłakać Patrokla, umarłych czcić bowiem należy.
Gdy zaś jękami żałoby swe serce zaspokoimy,
powyprzęgamy rumaki i wszyscy siądziemy do uczty".
Tak powiedział. Jęknęli gromadnie, z nich pierwszy Achilles.
Trzykroć dokoła zwłok konie o pięknych grzywach obwiedli,
płacząc. Tetyda pragnienie lamentu w nich obudziła.
Piasek od łez ich zwilgotniał i zwilgotniały ich piękne
zbroje od płaczu. Tęsknili do męża, co wrogów przerażał.
Pierwszy z nich boski Achilles żałością przejęty okrutną,
ręce mordercze złożywszy na piersi druha, powiedział:
"Bądź pozdrowiony, Patroklu, w posępnym domostwie Hadesa!
Wszystko, com przyrzekł cieniom niedawno, za chwilę wypełnię.
Oto przywlokłem Hektora i na żer głodnym psom rzucę
oraz dwunastu kwitnących młodzieńców przy stosie zabiję,
synów trojańskich szlachetnych, za twoją śmierć rozgniewany".
Tak powiedział. I znowu zelżył boskiego Hektora,
na twarz rzucając go obok martwego Menojtijady
w pył. Zgromadzeni tymczasem swe zbroje pozdejmowali
lśniące od spiżu, wyprzęgali rżące donośnie rumaki
i przy okręcie zasiedli szybkonogiego Pelidy.
Były tysiące zebranych. On ucztę wyprawił dla wszystkich.
Wiele tam wołów, co lśniły tłustością, pod ostrym żelazem,
rycząc, padało i wiele baranów, i kóz beczących;
także i świń lśniącozębych niemało, tłuszczem kwitnących,
przy Hefajstosa płomieniu pięknie na rożnach się piekło.
Wokół martwego Patrokla płynęła krew strumieniami.
Władcę Pelidę natomiast szybkonogiego do wodza
Agamemnona powiedli, boskiego króla Achajów,
z trudem skłoniwszy, bo w sercu za przyjaciela był gniewny.
Kiedy zaś już do namiotu Agamemnona przybyli,
wnet rozkazano heroldom o głosach donośnych, by wielki
kocioł do ognia przysunąć, bo nuż się uda nakłonić
syna Peleusa, by obmył swe ciało krwią ubroczone.
Ale Pelida odmówił i taką złożył przysięgę:
"Klnę się na Dzeusa, co z bogów największy jest i najlepszy,
że nie obmyje mi ciała woda, dopóki nie złożę
zwłok Patroklosa na stosie i grobu mu nie usypie.
Przy tym swe włosy obetnę na znak żałoby, bo nigdy
większa mnie boleść nie spotka, dopóki przebywam wśród żywych.
Teraz do uczty żałobnej nakłonić się pozwolimy.
A gdy ukaże się Eos, ty rozkaż, Agamemnonie
suche zwieźć drzewo i wszystko przygotuj, tak jak należy
dla umarłego, co w mroczne cienie Hadesu odchodzi.
Niechże to wchłonie potęga nieugaszonych płomieni
w oczach przyjaciół, a wojsko niech własne podejmie sprawy".
Tak powiedział. Uważnie słuchali i byli posłuszni.
Potem, gdy każdy się zajął przygotowaniem do uczty,
miejsca zajęli. Nikomu nic nie zabrakło dla duszy.
- 282 -
Gdy zaś pragnienie napojem, a jadłem głód nasycili,
wszyscy do swoich namiotów odeszli, by zażyć spoczynku,
tylko Pelida na brzegu nad morzem głośno huczącym
leżał wśród Myrmidonów bezsenny, ciężko wzdychając,
w miejscu, gdzie fala szumiąca tłukła o puste wybrzeże.
Wreszcie ogarnął go słodki sen, który duszę wyzwala
z troski nużącej. Dość przecie utrudził ciało dorodne,
gdy pod Ilionem wiatrami owianym ścigał Hektora.
Ale we śnie mu się zjawił duch nieszczęsnego Patrokla,
z kształtu wyniosłej postaci, niezwykłej oczu piękności,
głosu i szat, które nosił za życia, zupełnie podobny.
Stanął nad głową Pelidy i w takie ozwał się słowa:
"Śpisz, Achillesie, spokojnie, o przyjacielu nie pomnisz.
O mnie żyjącym tyś myślał, lecz zapomniałeś o zmarłym.
Prędko mnie połóż na stosie, bym wszedł za bramy Hadesu.
Duchy mi wejść zabraniają, widmowe cienie umarłych
nie dozwalają mi zająć miejsca wśród nich poza rzeką,
ale się błąkam przed domem Hadesa w pustyni bezmiernej.
Podaj mi rękę. Stroskany jestem, bo przecież już nigdy
więcej z przybytku Hadesa nie wrócę, ogniem strawiony.
Nigdy już tak jak za życia z dala od naszych przyjaciół
miłych obydwaj naradzać się nie będziemy, bo Kera
pchnęła mnie w otchłań złowroga, niezmienna od dnia urodzin.
Także i tobie twa Mojra, do bogów podobny Achillu,
zgubę niedługo zgotuje pod Trojan dzielnych murami.
Ale chcę jeszcze ci zwierzyć coś i do czegoś nakłonić:
kości mych, drogi Achillu, nie kładź daleko od swoich.
Razem niech będą, jak kiedyś w waszym domostwie, gdy wspólnie
rośliśmy, gdy Menojtijos sprowadził mnie z Opoentu,
wiodąc do domu waszego po moim czynie morderczym,
w dniu, gdy zabiłem niechcący syna Amfidamanta,
w gniewie, przy błahej grze w kostki, dziecinną złością porwany.
Wtedy mnie Peleus, jeździec wyborny, zaprosił do siebie
i najtroskliwiej wychował i towarzyszem zwał twoim.
Niechże więc urna dwuuszna kości nam wspólnie okryje
złota. Na drogę ci dała tę urnę matka czcigodna".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Czemu, najdroższa mi głowo, z wyrzutem do mnie przychodzisz,
każdą z tych rzeczy zlecając z osobna. Ja przecież najchętniej
wszystko wypełnię i będę twoim życzeniom posłuszny.
Podejdźże bliżej, niech jeden drugiego weźmie w ramiona,
abyśmy mogli lamentem żałobnym nasycić się wzajem".
Tak powiedział i ręce wyciągnął pełne miłości,
ale miłego nie objął, bo dusza jak dym pod ziemię
skryła się, kwiląc. Zdumiony porwał się z miejsca Achilles,
w dłonie uderzył i żalem wzburzony wyrzekł te słowa:
"Biada! Więc jeszcze istnieje w mrocznym domostwie Hadesa
dusza i ziemski kształt, ale z siedliska życia wyzuty.
Przecież przez całą noc dusza nieszczęśliwego Patrokla
stała nade mną i skargi wypowiadała i żale,
- 283 -
dając zlecenia przeróżne. A tak do niego podobna".
Tak powiedział i nową rozniecił w każdym tęsknotę.
Lament więc znów rozpoczęli nad biednym ciałem, aż wzeszła
Eos o palcach różanych. Tymczasem wódz Agamemnon
ludzi i wozy wyprawia spod ścian namiotu, by drzewo
z lasu czym prędzej sprowadzić. Miał się tym zająć szlachetny
Idomeneusa dzielnego woźnica, Meryjon waleczny.
Poszli więc, w rękach siekiery dźwigając ostre i sznury
mocno splecione. Przed nimi szły wolno muły cierpliwe.
W górę wspinają się, schodzą w dół urwistymi zboczami,
wreszcie na Idy wierzchołku wielostrumiennej stanęli.
Dęby natychmiast wyniosłe ciąć jęli głęboko toczonym
spiżem. Padały zrąbane na ziemię z wielkim łoskotem.
Potem Achaje pocięli je na polana i szczapy
załadowali na muły. Te w ziemię się wkopywały
ciężar wlokące przez gęstwy, tęskniąc do gładkiej równiny.
Ludzie, co drzewa ścinali, też nieśli szczapy. Meryjon,
Idomeneusa dzielnego woźnica, tak im nakazał.
W końcu na brzeg je rzucili jedno przy drugim, gdzie Achill
dla Patroklosa wyznaczył grób, a w przyszłości dla siebie.
Kiedy już z drzewa wszystkiego ogromny stos ułożyli,
wszyscy zasiedli, czekając. Od razu wtedy Achilles
swym Myrmidonom, co wojnę umiłowali, rozkazał
zbroje spiżowe nałożyć i do rydwanów powprzęgać
konie. Więc z miejsc się porwali i zbroje przywdziewać zaczęli.
Potem na wozy skoczyli walczący i ich woźnice.
Jazda stanęła na czele, a za wozami piechota
nieprzeliczona. Pośrodku zaś towarzysze dźwigali
zwłoki Patrokla okryte ściętymi z żalu włosami.
Głowę zmarłemu idący poza nim trzymał Achilles,
smutny, bo w mroki Hadesu wiódł towarzysza bez skazy.
Kiedy przybyli na miejsce, które im wskazał Achilles,
mary z poległym złożyli i z drew stos wznieśli ogromny.
Wtedy odmienił myśl boski i szybkonogi Achilles.
Odszedł od stosu, odwrócił się i swe jasne ściął włosy,
które dla rzeki Spercheja bujnie rosnące hodował,
i zasępiony rzekł, patrząc na morze koloru wina:
"Próżno, Spercheju, ślubował Peleus, mój ojciec, że tobie,
kiedy nareszcie powrócę do miłej ziemi ojczystej,
zetnę swe włosy w ofierze i hekatombę poświęcę.
Miałem ci jeszcze dziękczynnych złożyć pięćdziesiąt baranów
w twoim przybytku przy źródle, gdzie masz swój ołtarz pachnący.
Starzec ślubował ci. Jednak tyś jego próśb nie wysłuchał.
Przecież nie wrócę już nigdy do miłej ziemi ojczystej,
mogę więc włosy me obciąć na cześć herosa Patrokla".
Tak powiedział i w dłonie drogiego mu towarzysza
włosy swe złożył, i zbudził we wszystkich żałość ogromną.
Trwał nieprzerwanie ten lament do chwili, gdy słońce zagasło.
Wtedy do Agamemnona tak się odezwał Achilles:
"Wszyscy Achaje, Atrydo, najbardziej twoim rozkazom
- 284 -
będą posłuszni. Żałobą można nasycić się później.
Teraz więc niech się od stosu oddalą i zaczną szykować
ucztę. A rzecz wykonają ci tylko, których najbardziej
zmarły obchodził. Wodzowie niech także tu pozostaną".
Kiedy usłyszał te słowa nad wodze wódz Agamemnon,
wojsku natychmiast rozkazał odejść do gładkich okrętów.
Tylko grzebiący zmarłego zostali i drew naznosili,
stos układając ogromny, sto stóp szeroki i długi.
Z sercem zbolałym złożyli zmarłego na stosu szczycie.
Wiele baranów i wołów, kroczących wolno, zabili
obok przy stosie i skóry z nich zdarli, a tłustość ze wszystkich
zdjął i otulił nią zwłoki o wielkiej duszy Achilles,
całe - od stóp aż do głowy. Dokoła mięso ułożył.
Dzbany dwuuszne nalane oliwą i miodem postawił
obok przy marach i cztery konie o karkach wyniosłych
zabił, i rzucił w płomienie od razu, z lamentem ogromnym.
Dziewięć ten władca hodował dorodnych psów, dwa z nich zabił,
także obydwa ciskając w ogień na stos pogrzebowy.
Synów szlachetnych dwunastu Trojan o duszach wyniosłych
spiżem przeszytych - złowrogie w umyśle swym czyny ważył -
dał żelaznemu szaleństwu ognia, by do cna ich strawił,
i towarzysza miłego wzywając, rzekł z jękiem te słowa:
"Bądź pozdrowiony, Patroklu, w posępnym domostwie Hadesa!
Wszystko ci bowiem spełniłem, co obiecałem w przeszłości.
Synów szlachetnych dwunastu Trojan o duszach wyniosłych
z tobą wraz ogień pożera. Natomiast ciała Hektora,
syna Pryjama, ogniowi nie oddam. Psy go rozszarpią".
Tak się przechwalał. Jednakże tamtego psy nie ruszyły,
bo Afrodyta, Dzeusowa córa, od zwłok je oddala
nocą i dniem i namaszcza ciało ambrozją różaną,
aby Achilles, co zwłoki wlókł, nie poszarpał mu ciała.
Także i Fojbos Apollon posępną chmurę rozwiesił
z nieba do samej równiny i całe miejsce osłania,
które zajmował poległy, ażeby żar Heliosowy
skóry mu nie mógł wysuszyć ani żył jego, ni członków.
Stos Patroklosa jednakże ogniem się wielkim nie palił,
taką więc powziął myśl boski i szybkonogi Achilles:
stanął w pobliżu przy stosie i jął do wiatrów się modlić,
do Boreasza z Zefirem, i piękne przyrzekł im dary;
wiele im wina ulewa z kielichów złotych i błaga,
aby powiały potężnym tchem i zmarłego strawiły,
stos ogarniając pożarem. Iryda tę prośbę przyjęła
i wyruszyła natychmiast do wiatrów jako posłanka.
U gwałtownego Zefira te wichry się zgromadziły
wszystkie przy uczcie. Wtem nagle Iryda od wiatru ściglejsza
w progu kamiennym stanęła. Kiedy ją wichry ujrzały,
prędko podniosły się wszystkie. Każdy chciał mieć ją przy sobie.
Ale nie chciała siąść przy nich i w takie ozwała się słowa:
"Zasiąść do uczty nie mogę. Śpieszę do fal Okeana,
do Etyjopów krainy. Tam święci się hekatomba
- 285 -
dla nieśmiertelnych. Ja także swój udział mam w tej ofierze.
Lecz, Boreaszu i lotny Zefirze, Achilles was błaga,
byście przybyli, i za to wam piękne dary przyrzeka,
błaga, by stos mu rozpalić ognisty, na którym złożony
mężny Patroklos, przez wszystkich opłakiwany Achajów".
Tak powiedziała i szybko odeszła. Zerwały się wichry
z szumem straszliwym, przed sobą posępne chmury pędzące.
Prędko przybyły nad morze, wzdymając je. Wzniosły się fale
w tchnieniu huczącym. Niedługo do żyznej Troi przybyły.
Wbiegły na stos, wtedy płomień z łoskotem strasznym wybuchnął.
Całą noc ogniem na stosie z ogromną siłą miotały
dmące z hałasem i całą noc szybki w biegu Achilles,
czerpiąc z krateru złotego, polewał winem w krąg ziemię,
dzbanem dwuusznym zwilżając dokoła stosu popioły,
przy czym przyzywał wciąż duszę nieszczęśliwego Patrokla.
I tak jak ojciec rozpacza, gdy płoną na stosie kości
syna, co zmarł narzeczonym, ból zostawiając rodzicom -
tak i Achilles rozpaczał, gdy towarzysza miłego
kości płonęły. Przy stosie ognistym błąkał się, jęcząc.
Kiedy już gwiazda poranna brzask obwieściła dla ziemi,
za nią zaś wzeszła nad morze Eos o szacie z szafranu,
wytlił się cały żar stosu i zgasły jasne płomienie,
wtedy zwróciły się wiatry w kierunku domu i lotne
biegły ku Morzu Trackiemu. Wzburzyło się z wielkim szumem.
Wówczas od stosu Pelida odszedł i padł umęczony
pracą i smutkiem, i zaraz kojący sen go ogarnął.
Inni tymczasem zaczęli gromadzić się w krąg Atrydy.
Zgiełk przechodzących i hałas wkrótce obudził Achilla,
uniósł się więc, wyprostował i w takie ozwał się słowa:
"Wodzu Atrydo, a także dostojni, wy, wszech - Achaje!
Najpierw żar stosu zalejcie ciemnego wina strumieniem
wszędzie, gdzie tylko tli jeszcze żar ognia. Potem zbierzemy
kości mężnego Patrokla, potomka Menojtijosa;
łatwo je będzie rozpoznać, bardzo wyraźne są przecie,
w środku na stosie leżały, a z boku od niego daleko
płomień pochłonął zmieszanych ciał resztę - koni i ludzi.
Potem je w urnie złocistej dwukrotnie w tłuszcz owinięte
złóżmy, dopóki sam także nie zejdę w podziemia Hadesu.
Również - jak myślę - mogiły zbyt wielkiej nie usypiemy,
tylko niedużą. A kiedyś ten kopiec możecie, Achaje,
w górę wznieść jeszcze, a także poszerzyć, kiedy już po mnie
tu zostaniecie na ziemi przy wielowiosłowych okrętach".
Tak powiedział. I wszyscy posłuszni byli Pelidzie
szybkonogiemu. Więc najpierw ciemnego wina strumieniem
pogorzelisko poleli, gdzie sięgał żar i popioły,
i towarzysza zbielałe kości, szlochając, zebrali
do złotej urny i tłuszczem dwukrotnie je obłożyli,
potem okryte tkaniną lnianą pod namiot zanieśli.
Kopca granice następnie powykreślali i wkoło
stosu fundament mogiły rzucili, i ziemię zaczęli
- 286 -
sypać. Gdy wznieśli mogiłę, wnet powrócili. Achilles
wojsko zatrzymał i wszystkich zawezwał na zgromadzenie.
Potem z okrętów nagrody kazał sprowadzić. Trójnogi,
dzbany i konie, i muły, i pysznogłowe buhaje,
branki o pięknych przepaskach, a także siwe żelazo.
Jako wspaniałą nagrodę pierwszą w wyścigu rydwanów
brankę bez skazy przeznaczył, robót kunsztownych mistrzynię,
razem z trójnogiem dwuusznym, co miał dwadzieścia dwie miary,
dla najpierwszego. Drugiego zamierzał klaczą nagrodzić
jarzmem nietkniętą, liczącą sześć lat i mułem brzemienną.
Trzeci otrzymać miał trójnóg nie osmalony płomieniem,
piękny, co cztery mógł zawrzeć miary, niedawno wykuty.
Jako nagrodę czwartemu miał dać dwa złote talenty.
Piąty otrzymać miał czarę dwuuszną nietkniętą płomieniem.
Podniósł się potem Achilles i rzekł do Argiwów te słowa:
"Wodzu Atrydo i w pięknych nagolenicach Achaje!
Oto czekają na jeźdźców zwycięskich w zawodach nagrody.
Gdyby w zawodach stawali na cześć innego Achaje,
zdobyłbym pierwsze nagrody i wziął do swego namiotu,
wszakże wiadome wam cnoty niedoścignione mych koni -
są nieśmiertelne. Otrzymał je w darze od Posejdona
Peleus, mój ojciec, on potem te konie mnie podarował.
Ale ja tu pozostanę wraz z końmi o mocnych kopytach,
gdyż utraciły woźnicę o sławie szlachetnej,
tak łagodnego, co często oliwą im przezroczystą
grzywy namaszczał, gdy z wody jasnej pławione wracały.
Stoją tam nad nim, bolejąc, z grzywami spływającymi
nisko do ziemi. Tak stoją z pełnymi żalu sercami.
Niechże więc inni w obozie ruszą, ktokolwiek z Achajów
pewny jest swoich rumaków i wozów mocno spojonych!".
Tak powiedział Pelida. Szybko się jeźdźcy zebrali.
Podniósł się pierwszy ze wszystkich nad wodze wódz Eumelos,
syn ukochany Admeta, co słynął z jeździeckiej sławy.
Potem Diomedes wstał z miejsca, potężny Tydeusa potomek,
który trojańskie rumaki od Eneasza zdobyte
zaprzągł do jarzma; ich pana ocalił wtedy Apollon.
Potem Atryda się podniósł, o jasnych włosach Menelaj
rodu boskiego, prowadząc pod jarzmo rącze rumaki:
Agamemnona klacz Ajtę i swego konia Podarga.
Klacz Agamemnon otrzymał w podarku od Echepola,
co Anchizesa był synem, aby mógł nie iść do Troi
wiatrem owianej; lecz zostać w spokoju, bowiem go wielkim
Dzeus obdarował bogactwem - mieszkał w szerokim Sikyonie.
Tę pod swe jarzmo wprowadził. Do biegu bystra się rwała.
Czwarty wystąpił Antiloch; miał pięknogrzywe rumaki
dzielny potomek Nestora, władcy o duszy wyniosłej,
syna Neleusa. Te konie z Pylos, o lotnych kopytach,
szybko mu wóz unosiły. Do chłopca zbliżył się ojciec,
aby pouczyć go, chociaż Antiloch był dobrym woźnicą:
"Mimo że jesteś tak młody, mój Antilochu, kochali
- 287 -
ciebie Dzeus oraz Posejdon i wyuczyli cię sztuki
wszelkiej jeździeckiej, więc uczyć nie potrzebuję cię wiele,
dobrze wiesz sam, jak zakręty brać obok słupa, lecz konie
twoje są ciężkie do biegu. Wynik niedobry być może.
Tamtych są konie bystrzejsze, lecz z jeźdźców żaden nie zdoła
lepszych pomysłów od ciebie w czasie wyścigu obmyślić,
więc ty, mój drogi, fortele przeróżne zważ w swojej duszy
wszystkie, ażebyś nie stracił w końcu nagrody zaszczytnej.
Więcej drwal może osiągnąć pomysłem zręcznym niż siłą;
więcej i sternik na morzu koloru ciemnego wina
lotnym okrętem wśród wichrów rozumnie zdoła kierować;
łatwiej woźnica przewyższy pomysłem tego woźnicę,
który zawierzy swym koniom bystrym i swemu wozowi
i nierozsądnie kieruje to w jedną, to w drugą stronę,
konie zaś błądzą, nie czując rozumnej i silnej ręki.
Ale ten, który rozumem się rządzi, choć z gorszym zaprzęgiem,
metę ma zawsze na oku, blisko zakręca i chwili
tej nie przeoczy, gdy trzeba napiąć wołowe rzemienie,
ten niewzruszenie podąża i baczy na poprzednika.
Znak ci wyraźny pokażę, abyś u mety nie zbłądził:
stoi tam zeschły pień, który w górę się wznosi nad ziemią,
dębu pień albo sosnowy od deszczu niepopróchniały,
wsparte o siebie ma z każdej strony dwa białe kamienie;
droga tam skręca i gładki otacza szlak wyścigowy -
może to grób śmiertelnika, co zginął tu przed latami,
albo też znak na zakręcie przez ludzi w przeszłości wytknięty -
teraz wyznaczył tam boski i szybkonogi Achilles
tor. Gdy się zbliżysz do znaku, bieg przyśpiesz wozu i koni,
sam zaś na pięknie plecionym siedzisku wozu twojego
pochyl się nieco na lewo, a konia, co z prawej mknie strony,
zagrzej smagnięciem i lejce, jak możesz, z ręki mu zwolnij.
Kiedy do znaku samego dojedziesz, niech lewy koń w pędzie
piastą misternie toczonych kół omal znaku nie muśnie.
Tylko wystrzegaj się pilnie zawadzić kołem o kamień,
mógłbyś skaleczyć rumaki i wóz swój w drzazgi roztrzaskać.
Sprawiłbyś innym uciechę, a sam na wstyd się naraził
wielki. Pamiętaj, mój drogi, ostrożny bądź i rozważny.
Kiedy już bowiem przy znaku, skręcając, innych wyprzedzisz,
to nie doścignie już ciebie nikt ani minąć nie zdoła,
choćby za tobą cwałował, pod jarzmem miał Arejona,
konia szybkiego Adrasta, który od bogów ród wiedzie,
albo też Laomedonta konie, co w Troi wyrosły".
Tak syn Neleusa powiedział, Nestor, i znowu na miejscu
usiadł, gdy swemu synowi pouczeń wszelkich udzielił.
Piąty Meryjon pod jarzmo wprzągł pięknogrzywe rumaki.
Wtedy skoczyli na wozy i losy do hełmu rzucili.
Wstrząsnął losami Achilles. Los wypadł Antilochowy,
syna Nestora. Następny wyciągnął władca Eumelos.
Potem Atryda Menelaj wsławiony rzutem swej włóczni,
wreszcie Meryjon zawodnik i w samym końcu Tydeusa
- 288 -
syn, najdzielniejszy z nich wszystkich, miał swoje konie wypuścić.
Wszyscy stanęli w szeregu. Pokazał im zakręt Achilles
z dala na gładkiej równinie. Na straży przy niej postawił
bogom równego Fojniksa, co jego ojca był sługą.
Fojniks gonitwę miał śledzić i rzecz przedstawić prawdziwie.
Więc zawodnicy pospołu bicze na konie unieśli
i uderzyli lejcami, okrzykiem je natarczywie
nagląc do biegu, a konie pomknęły cwałem przez pole,
szybko za sobą okręty pozostawiając. Kurzawa
ponad ich piersią wzniesiona stała jak chmura czy burza.
Grzywy rozwiane pęd wichru unosił koniom do góry.
Jedne toczyły się wozy, mknąc, równo po żyznej ziemi,
inne wzbijały się w górę skokami, a ich kierownicy
stali w rydwanach i serce każdego z nich uderzało
żądzą zwycięstwa, i każdy z nich pokrzykiwał na konie,
które pędziły galopem okryte pyłem równiny.
Gdy już ostatni raz pole obiegły bystre rumaki,
zawracając od morza siwego, każdy woźnica
dzielność objawiał, a konie wzmagały pęd. Oto szybkie
klacze dwie Feretijady mkną już na czele wyścigu,
tuż obok nich Diomedesa cwałują trojańskie ogiery,
wcale daleko nie były, przeciwnie, biegły tak blisko,
że - wydawało się - zaraz skoczą na wóz poprzednika.
Oddech ich kark Eumelosa i jego barki szerokie
żarem oblewał, ich głowy nieomal wspierały się na nim.
Mógłby się wtedy z nim zrównać, a może nawet wyprzedzić,
gdyby synowi Tydeusa nie szkodził Fojbos Apollon,
który wytrącił mu z ręki bicz pięknie połyskujący.
Diomedesowi łzy gniewu natenczas z oczu trysnęły,
kiedy zobaczył, że tamte mkną coraz szybciej i dalej,
podczas gdy te ustawały, gdy im podniety zabrakło.
Ale spostrzegła Atena, że chciał podstępem Apollon
szkodzić Tydejdzie. Skoczyła ku pasterzowi narodów,
szybko podała bicz, konie nowym wzmacniając zapałem.
Potem do Admetowego bogini syna podbiegła,
łamiąc mu jarzmo w zaprzęgu. I zaraz konie pędzące
z drogi zboczyły, a dyszel opadł i wlókł się po ziemi.
Runął z rydwanu woźnica i tuż przy kołach się stoczył,
łokcie ze skóry pozdzierał, a nos i usta poranił,
czoło nad brwiami rozorał, padając, a w oczach mu gorzkie
łzy się zebrały i krzepki głos nagle zamarł mu w krtani.
Przemknął Tydejda tuż, gnając konie o mocnych kopytach,
i zawodników wyprzedził wszystkich, ponieważ Atena
w jego rumaki moc tchnęła i przeznaczyła zwycięstwo.
W ślad za nim pędził Atryda, o jasnych włosach Menelaj,
oraz Antiloch, wołając na ojca swojego rumaki:
"Dalejże, pędźcie obydwa! Cwałujcie mi coraz chyżej!
Nie rozkazuję wam przecie o szybkość walczyć z tamtymi,
z konnym zaprzęgiem Tydejdy, któremu sama Atena
lotnej szybkości dodała i przeznaczyła zwycięstwo.
- 289 -
Ale dopędźcie rumaki Atrydy i nie zostawajcie
w tyle, bo chyba nie chcecie, aby was wstydem okryła
Ajta klacz! Czemuż, ogiery, takie jesteście powolne?
Więc zapowiadam wam teraz i swego słowa nie cofnę,
że o was pasterz narodów, Nestor, nie będzie się troszczył
czule jak dotąd, lecz ostrym spiżem natychmiast zabije,
jeśli przez swą opieszałość weźmiemy gorsze nagrody.
Pędźcie więc za nim z pośpiechem, jak tylko można najszybszym,
a o sposobach pomyślę już sam i przezornym pomysłem
minę. Gdy droga się stanie za ciasna, już mnie nie wyprzedzi".
Tak powiedział. Rumaki łajaniem pana strwożone
gnały gwałtownie przez chwilę i wnet Antiloch waleczny
spostrzegł, że droga szeroka przechodzi w ciasną kotlinę.
Woda tam dół wydrążyła w ziemi w zimowy czas słotny,
drogę przecięła i teren w krąg cały pozabagniała.
Tam Menelaos skierował wóz, by się z innym nie zetknąć.
Także Antiloch popędził konie o mocnych kopytach
skrajem tej drogi, zaledwie o włos zbaczając, by minąć.
Zląkł się Atryda i głośno na Antilocha zakrzyknął:
"Wstrzymajże wóz, Antilochu! Kierujesz nim jak szaleniec!
Droga tu wąska, na szerszym możesz mnie minąć terenie.
Krzywdę nam obu wyrządzisz, gdy wozem o mój wóz zawadzisz".
Tak powiedział. Antiloch jednak tym śpieszniej popędzał
konie, smagając biczyskiem, jak gdyby nic nie zrozumiał.
Tyle więc miejsca, co zajmie dysk wyrzucony ramieniem
męża mocnego, co w rzucie próbuje siły młodzieńczej,
naprzód się zaprzęg wysunął, a tamte w tyle zostały,
konie Atrydy, bo z własnej woli je przestał popędzać,
aby w spotkaniu na drodze konie o mocnych kopytach
nie wywróciły kunsztownych wozów, a ich nie rzuciły
w pył, krzywdę czyniąc obydwóm niesionym żądzą zwycięstwa.
Z krzykiem rozpoczął go łajać o jasnych włosach Menelaj:
"Precz, Antilochu, ze wszystkich ludzi śmiertelnych najgorszy !
Jakże niesłusznie roztropnym Achaje dotychczas cię zwali!
Mimo przewagi nagrody nie weźmiesz, lecz będziesz przysięgał!".
Tak powiedział i konie przynaglił głośnym rozkazem:
"Nie ociągajcie się w biegu, nie stójcie z sercem stroskanym,
tamtym wpierw przecież osłabną nogi i rącze kolana
niźli wam, bowiem je młodość od dawna już opuściła".
Tak powiedział. Rumaki łajaniem władcy strwożone
gnały gwałtownie przez chwilę i szybko do tamtych podbiegły.
Siedząc tymczasem w półkolu Argiwi się przyglądali
koniom. Te biegły równiną, w wyścigu wznosząc kurzawę.
Wódz Idomeneus kreteński z nich pierwszy konie rozpoznał,
gdyż za widzami zajmował miejsce najbardziej wzniesione.
Chociaż był tak oddalony, słysząc woźnicy wołanie,
widząc rumaki na przedzie, wnet zawodnika rozpoznał,
gniady był bowiem koń cały, tylko miał gwiazdkę na czole
połyskującą białością i tak okrągłą jak księżyc.
Stanął więc pośród Argiwów i w takie ozwał się słowa:
- 290 -
"Władcy Argiwów, wodzowie i drodzy mi przyjaciele!
Czyście poznali rumaki? czyżbym sam tylko je poznał?
Teraz, jak sądzę, już inne konie cwałują na czele,
także innego woźnicę widzę, a tamte zapewne
mknące na przedzie wstrzymało coś na szerokiej równinie.
Przecież widziałem wyraźnie, jak wkoło znaku obiegły,
jednak nie mogę ich teraz dostrzec, choć bacznie me oczy
śledzą i patrzą dokoła na całą trojańską równinę.
Może woźnica upuścił lejce i nie mógł dlatego
tak jak należy kierować przy mecie, i nie tak zawrócił.
Sądzę, że spadł tam z rydwanu i wóz na pewno uszkodził,
konie zaś z drogi skręciły, gdy rozpęd ogarnął ich dusze.
Ale przyjrzyjcie się także i wy, wstając z miejsca, bo dobrze
poznać ich z dala nie mogę, lecz zdaje się, że woźnica
z rodu Etolów pochodzi i jest dowódcą Argiwów,
mężny Diomedes, potomek świetnego jeźdźca, Tydeusa.
Na to mu Ajas, Ojleja syn szybki, tak z gniewem powiedział:
"Pleciesz coś, Idomeneusie, nie w porę. Te same z oddali
konie wysoko wznoszące kopyta mkną przez równinę,
przecież nie jesteś najmłodszy wiekiem wśród wszystkich Argiwów
ani twe oczy najbystrzej nie patrzą z głowy na pewno.
Ale w twych słowach jest zawsze coś bezczelnego. Bezczelnym
chyba ci być nie należy. Są inni, lepsi od ciebie.
Klacze te same są pierwsze, co biegły pierwsze - Eumela;
wozem Eumelos kieruje, trzymając lejce w swych rękach".
Na to mu z gniewem wzburzony wódz Kreteńczyków powiedział:
"W zwadzie najlepszy, Ajasie, z rozumu obrany! Ty myślą
jesteś z Argiwów ostatni przez ciągłą twą nieżyczliwość.
Nuże więc, niechże o trójnóg albo o kocioł nasz zakład
stanie, a wódz Agamemnon Atryda niech spór rozstrzyga,
które na przedzie rumaki pędzą. Za wieść tę zapłacisz!".
Tak powiedział. Znów powstał Ajas, syn szybki Ojleja,
gniewem przejęty, gotowy spór wieść ciężkimi słowami.
I nie wiadomo, gdzie obu mogłaby zawieść niezgoda,
gdyby nie powstał Achilles sam i tych słów nie powiedział:
"Teraz przestańcie się obaj obrzucać twardymi słowami
w złości, Ajasie i Idomeneusie. To nie przystoi.
Gdyby ktoś inny postąpił jak wy, na wasz gniew by zasłużył.
Więc w zgromadzeniu spokojnie siedźcie, na konie cierpliwie
patrząc, a tamci niebawem zwycięstwa żądzą pędzeni
zjawią się tu. Wtedy każdy z was pozna, które Argiwów
konie przybiegną na przedzie, a które w tyle zostaną".
Tak powiedział. Wtem nagle Tydeusa potomek się zjawił,
nie odrywając biczyska od grzbietów końskich, a konie
nogi wysoko wznosiły, co sił cwałując do mety.
Kurz osypywał woźnicę. Spod kopyt bił nieustannie.
Rydwan zaś złotem i cyną okuty za szybkonogimi
końmi unosił się niemal, nie zostawiając za sobą
śladów wyraźnych, a tylko odciskał na miękkiej kurzawie
lekki rysunek okucia. Tak szybko pędziły rumaki.
- 291 -
W końcu zawodnik przystanął w środku zebranych. Obfity
spływał pot z karków i z piersi zgnanych rumaków na ziemię.
Z jaśniejącego rydwanu Diomedes zszedł na równinę,
bicz opierając na jarzmie. Tymczasem krzepki Stenelos
swym towarzyszom o duszach wyniosłych brankę powierzył
i do dźwigania dał kocioł, a sam wyprzęgał rumaki.
Tuż za nim przybył Antiloch Nelejda konnym zaprzęgiem,
co Menelaja podstępem, a nie szybkością prześcignął.
Wprawdzie go do Antilocha znów przybliżyły rumaki
szybkie na tyle, o ile koń jest od wozu daleki,
kiedy cwałuje równiną, unosząc pana w rydwanie;
włosie końskiego ogona nieraz okucia kół sięga
w biegu, ponieważ tak blisko jest od woźnicy i mała
przestrzeń od wozu go dzieli, gdy mknie szeroką równiną -
tak niedaleko Menelaj za Antilochem bez skazy
został, a był na początku daleki na rzut dyskobola.
Ale go szybko dosięgnął, bo z ogniem Ajta go niosła,
klacz pięknogrzywa, co była własnością Agamemnona.
Gdyby dla obu z nich wyścig trwał dłużej, pewno Menelaj
byłby go w drodze wyminął i odniósł nad nim zwycięstwo.
Trzeci zawodnik, Meryjon, woźnica Idomeneusa,
za Menelajem pozostał daleko aż na rzut włóczni,
najociężalsze miał bowiem o pięknych grzywach rumaki
oraz najmniej doświadczonym był zawodnikiem w wyścigu.
Syn Admetowy ze wszystkich przybył na metę ostatni,
wlokąc ozdobny swój rydwan, przed sobą pędził rumaki.
Widząc to współczuł mu boski o szybkich nogach Achilles,
stanął w gromadzie Argiwów i rzekł te słowa skrzydlate:
"Oto najlepszy prowadzi swe konie o mocnych kopytach
jako ostatni. Lecz dajmy nagrodę mu - jak się należy -
drugą, bo pierwsza do syna Tydeusowego należy".
Tak powiedział. Zgodzili się wszyscy z tymi słowami.
Byłby wziął konia, bo na to przystali przecież Achaje,
gdyby nie skoczył Antiloch, Nestora o duszy wyniosłej
syn, który od Achillesa Pelidy swych praw się domagał:
"Bardzo na ciebie rozgniewam się, Achillesie, jeżeli
to, coś powiedział, wykonasz. Chcesz mi odebrać nagrodę!
Tamten uszkodził wóz, konie mu się spłoszyły i zawiódł
jako woźnica. Powinien jednakże do nieśmiertelnych
modły skierować - w zawodach nie byłby wtedy ostatni.
Jeśli mu wszakże współczujesz i duszy twojej jest miły,
przecież w namiotach masz złota wiele i spiżu niemało,
trzód i służebnic, a także rumaków o mocnych kopytach.
Z tego mu wyznacz nagrodę, a nawet obdarz go większą,
teraz czy potem, ażeby cię wychwalali Achaje.
Jednak tej jemu nie oddam, a jeśli wziąć ją zapragnie
któryś z tych mężów, na rękę go wyzwę i będę walczył".
Tak powiedział. Uśmiechnął się szybkonogi Achilles
boski. Był rad z Antilocha. Miły mu był ten towarzysz.
Odpowiadając mu na to, wyrzekł te słowa skrzydlate:
- 292 -
"Mój Antilochu, jeżeli z mojego namiotu mam jakiś
złożyć dar Eumelowi, to chętnie myśl twoją wypełnię.
Pancerz daruję mu, który na Asteropaju zdobyłem,
cały ze spiżu. W krąg jaśnieje strumień cynowy,
zdobiąc go wkoło. Nagroda ta będzie cenna bezmiernie".
Tak rzekł. Automedonta, miłego mu towarzysza,
wezwał, by przyniósł z namiotu pancerz. Ten odszedł i wrócił,
wręczając dar Eumelowi. Ów pancerz przyjął z radością.
Wtedy wśród nich Menelaos powstał. Miał duszę wzburzoną
gniewem ku Antilochowi niezmiernym. Rozkazał, by herold
podał mu berło do ręki i ciszę zalecił Argiwom
wszystkim. A wtedy przemówił do bogów podobny w te słowa:
"Mój Antilochu, rozważny kiedyś, a coś ty uczynił?
Dziś pohańbiłeś mą biegłość i koniom szkodę przyniosłeś.
Wysforowałeś się naprzód, choć gorsze masz konie o wiele.
Ale słuchajcie, wodzowie i przewodnicy Argiwów!
Bądźcie nam dzisiaj obydwu sędziami sprawiedliwymi,
aby nikt nie mógł powiedzieć wśród spiżozbrojnych Achajów:
Nad Antilochem zwycięstwo odniósł oszustwem Menelaj
i uprowadził mu konia, choć gorsze były o wiele
jego rumaki, lecz on go władzą i siłą przewyższał.
Pragnę więc sam rzecz rozstrzygnąć i sądzę, że nikt z Danajów
łajać mnie za to nie będzie, bo słuszność po mojej jest stronie.
Pójdź, Antilochu przez Dzeusa wyhodowany, jak każe
zwyczaj, i stań tu przed końmi i swoim wozem, a w rękę
śmigły weź bicz, którym przedtem konie smagałeś, i dotknij
koni, składając przysięgę Bogu, co wstrząsa lądami,
że powstrzymałeś mój rydwan bez myśli podstępnej, wbrew woli".
Menelajowi tak na to roztropny odrzekł Antiloch:
"Gniew swój opanuj, bo jestem o wiele młodszy od ciebie!
Ty, Menelaju, górujesz nade mną latami i władzą.
Wiesz o tym, jak lekkomyślny umie być każdy młodzieniec,
wtedy chęć bywa namiętna, a bardzo mierna rozwaga.
Uczyń cierpliwym swe serce. Wygraną klacz sam ci oddam
chętnie i jeśli zażądasz czegoś, co jest w posiadaniu
moim, a jest bardziej cenne, od razu oddam ci wszystko,
abyś mnie tylko, przez Dzeusa wyhodowany, zachował
w sercu na zawsze i abym bezbożnym nie był dla niebian".
Tak powiedział Nestora syn, co miał duszę wyniosłą,
klacz w Menelaja oddając ręce. A temu wnet serce
radość zalała, jak rosa, co bujnie spływa na zboże
wtedy, gdy chlebny łan rośnie i pola puszą się kłosem -
tak, Menelaju, w twej piersi rozweseliło się serce.
Do Antilocha zwrócony te słowa wyrzekł skrzydlate:
"Teraz ja sam, Antilochu, gotów ci jestem ustąpić,
mimo żem gniewny, bo przedtem nie byłeś ani bezczelny,
ani zuchwały. To młodość twój rozum dziś zwyciężyła.
Strzeż się więc także w przyszłości lepszego zwalczać podstępem.
Inny z Achajów na pewno tak prędko by mnie nie przejednał,
ale ty przecież już dla mnie w przeszłości tyle poniosłeś
- 293 -
trudów i cierpień wraz z twoim ojcem dostojnym i bratem,
że nie potrafię odmówić twej prośbie i nawet się zrzeknę
klaczy, choć do mnie należy, ażeby wszyscy poznali,
Że nieugiętość i pycha mojemu sercu jest obca".
Tak rzekł i Noemonowi, co druhem był Antilocha,
zaraz klacz oddał. Dla siebie wziął kocioł połyskujący.
Jako nagrodę talenty dwa złote dostał Meryjon,
który był czwartym w gonitwie. A piątą nagrodę, ostatnią,
czarę dwuuszną Achilles w podarku dał Nestorowi,
niosąc ją wśród zgromadzenia Argiwów, i rzekł, przed nim stając:
"Także ty, starcze, przyjm dzisiaj ten dar, pamiątkę pogrzebu
mego miłego Patrokla, ponieważ nigdy go więcej
pośród Argiwów nie ujrzysz. A więc nagrodę ci daję!
Wszakże nie będziesz mocował się ani walczył na pięści,
ani w miotaniu włóczniami współzawodniczył czy w pieszym
pędził wyścigu, bo ciężka przecież cię starość przygniata".
Tak powiedział, nagrodę dając mu w ręce. Z radością
Nestor ją przyjął i w takie skrzydlate ozwał się słowa:
"Wszystko, co tu powiedziałeś, mój chłopcze, z prawdą jest zgodne.
Drogi mój, ciało me słabe, nie służą nogi, ramiona
w barkach już nie obracają się z taką jak niegdyś lekkością.
Gdybym tak jeszcze był młody i tyle siły zachował,
jako w te lata, gdy czcili Amarynkeusa Epeje
w Buprazijonie pogrzebem, a królewięta nagrody
ustanawiali. Mąż żaden nie mógł mi wtedy dorównać:
ani z Epejów, ni z Pyliów, ni z wielkodusznych Etolów.
Klytomedesa w pięściarstwie zmogłem, potomka Enopa,
a w mocowaniu Ankaja z Pleuronu, który mnie wyzwał,
w pierwszym wyścigu Ifikla, co w biegu był niezrównany,
w rzucie włóczniami Fyleusa i Polydora przeniosłem.
A przewyższyli mnie tylko w wyścigu konnym synowie
obaj Aktora - dwaj byli przeciw mnie, pragnąc zwycięstwa,
gdyż pozostały nagrody za wyścig najkosztowniejsze.
Byli to bracia bliźniacy: jeden z nich wozem kierował,
drugi zaś przy powożącym popędzał konie batogiem.
Taki ja byłem, a teraz niechajże młodzi spełniają
dawne zadania. Ja muszę obecnie przykrej starości
słuchać, choć kiedyś umiałem górować nad herosami.
Teraz już idź przez igrzyska uświetnić pogrzeb Patrokla.
Dar twój z wdzięcznością przyjąłem i sercem rozradowanym
za to, że o mnie pamiętasz zawsze i nie zaniedbałeś
czcią mnie obdarzyć, by wszyscy mnie szanowali Achaje.
Niechaj ci za to wzajemną odpłacą łaską bogowie".
Tak powiedział. Pelida znów w gwarną ciżbę Achajów
wszedł, gdy wysłuchał wszystkiego, co mu powiedział Nelejda.
Teraz wyznaczył nagrody w zaciętej walce na pięści.
Między zebranych wprowadził oraz uwiązał mulicę
sześć lat mającą, do ciężkich prac zdolną, nieujarzmioną.
Zwyciężonego zamierzał nagrodzić czarą dwuuszną.
Podniósł się potem i słowa te do Argiwów powiedział:
- 294 -
"Obaj Atrydzi i w pięknych nagolenicach Achaje!
Mężów dwóch teraz wezwijcie najlepszych, by o nagrodę
dzielnie na pięści walczyli. Któremu zaś z nich Apollon
odnieść zwycięstwo pozwoli, co wszyscy uznają Achaje,
ten do namiotu powiedzie mulicę krzepką w robocie,
a zwyciężony w zapasach dwuuszną czarę odbierze".
Tak powiedział. Natychmiast mąż powstał dzielny, ogromny,
w walce na pięści zaprawny - Epejos, syn Panopeja.
Chwycił mulicę w robocie krzepką i wyrzekł te słowa:
"Niechże wystąpi do walki, kto chce wziąć czarę dwuuszną!
Gdyż tej mulicy, jak sądzę, nie weźmie żaden z Achajów
ani mnie w walce pokona - pięściarz jest ze mnie najlepszy.
W bitwie, przyznaję, że jestem od innych gorszy. Nie może
człowiek we wszystkich dziedzinach być zawsze tym najbieglejszym.
Teraz jednakże ogłaszam i to, co mówię, wypełnię:
skórę na czole mu podrę i wszystkie kości połamię!
Niechże więc tu uczestnicy pogrzebu wszyscy zostaną,
aby go wynieść, jak tylko go pokonają me ręce".
Tak powiedział i wszyscy w milczeniu oczekiwali.
Wtedy wystąpił do walki Euryjal, co bogom był równy,
syn Mekisteusa. Ten władca od Talaosa pochodził.
Niegdyś do Tebów Mekisteus przybył na pogrzeb Edypa
i na igrzyskach pokonał wszystkich Kadmosa potomków.
Przy Euryjalu potomek Tydeusa włócznią wsławiony
zaczął się krzątać, słowami go krzepiąc i życząc zwycięstwa.
Najpierw go pasem owinął, a potem podał mu rzemień
z wypasionego na łąkach wołu, przepięknie zdobiony.
Kiedy więc pasy włożyli, na środku pola zawodów
zeszli się, wzajem na siebie potężne ręce podnosząc.
Zwarli się jeden i drugi i spletli ciężkie ramiona.
Strasznie zgrzytnęły ich szczęki, a pot opłynął kroplami
całe ich ciała. Wtem nagle doskoczył boski Epejos
i czającemu się zadał w policzek cios. Tamten nie mógł
ustać już dłużej pod ciosem. Osłabło ciało wspaniałe.
I jak pod tchem Boreasza ryba z głębiny wyskoczy
znad wodorostów, i czarna fala ją znowu zakryje -
tak uderzony wyskoczył. Lecz wielkoduszny Epejos
własną go ręką podtrzymał, a drodzy wnet towarzysze
wyprowadzili go z pola powłóczącego nogami
i plującego krwią skrzepłą. Bezsilnie zwisła mu głowa.
Jedni go tak między sobą półprzytomnego powiedli,
drudzy po czarę dwuuszną należną mu wyruszyli.
Potem Pelida niezwłocznie trzecie przedstawił nagrody
do rozpatrzenia Danajom za trudy w walce siłaczy.
Więc dla zwycięzcy ogromny, do ognia dostosowany
trójnóg wartości dwunastu wołów, jak cenią Achaje.
Zwyciężonemu zaś przywiódł na środek pola kobietę,
robót mistrzynię; tej cena równała się czterem wołom.
Wyprostowany się podniósł i rzekł do Argiwów te słowa:
"Niechże wystąpią ci, którzy o te nagrody chcą walczyć!".
- 295 -
Tak powiedział. Wstał Ajas, olbrzymi syn Telamona,
oraz przebiegły Odysej, świadomy wielu podstępów.
Kiedy już pasy włożyli, na środku pola zawodów
zwarli się jeden i drugi, mocnymi objęli rękami -
obaj do krokwi podobni, kiedy je cieśla przesławny
kładzie na szczycie domostwa, ochronę przed wichurami.
Plecy wysiłkiem potężnych, splecionych rąk naciskane
z chrzęstem zginały się. Pot z nich obfitym spływał strumieniem.
Pręgi rozliczne na bokach walczących i na ramionach
krwią nabrzmiewały czerwoną, a ci bez przerwy walczyli,
aby zwyciężyć w zmaganiach i wygrać trójnóg wspaniały.
Ale nie zdołał Odysej powalić Ajasa na ziemię
ani mógł Ajas Odysa zmóc - ten za wiele miał siły.
Kiedy znudzili o pięknych nagolenicach Achajów,
wtedy powiedział tak Ajas, potężny syn Telamona:
"Dzeusa potomku, Odysie przebiegły, synu Laerta!
Unieś mnie albo ja ciebie, a reszty niech Dzeus dokona".
Tak powiedział i podniósł Odysa, lecz Odys podstępem
z tyłu w nóg zgięcie uderzył i wnet mu rozwiązał kolana,
zwalił się na wznak i przygniótł - kiedy znienacka nań runął -
jego pierś. Widząc to, wszyscy ogromnie się zdumiewali.
Potem Ajasa chciał dźwignąć Odysej, co wiele przecierpiał,
nawet go nieco od ziemi uniósł, lecz wyżej nie zdołał,
ale kolana mu przygiął i znów na ziemię upadli,
blisko tuż jeden przy drugim, i unurzali się w pyle.
Byliby, wstając, raz trzeci podjęli swoje zmagania,
gdyby nie podniósł się Achill i obu ich nie rozdzielił:
"Walkę przerwijcie i trudów, co niszczą moc, zaniechajcie!
Obaj zwycięscy jesteście. Nagroda do obu należy.
Idźcie, niech dalsze nagrody zdobędą inni Achaje".
Tak rzekł, a ci wysłuchali go obaj i byli posłuszni.
Potem otarli kurzawę z ciał i włożyli chitony.
Teraz dla szybkobiegaczy Pelida wyznaczył nagrody:
krater ze srebra wykuty, który sześć miar mógł pomieścić
w sobie, a piękną robotą przewyższał, co kiedykolwiek
było na świecie; sydońscy mistrzowie go tak ozdobili,
potem go zaś Fenicjanie zawieźli za morze zamglone
i Toasowi, stanąwszy w zatoce, w podarku przynieśli,
potem w okupie go dostał za Lykaona Priamidę
od Euneosa, potomka Jazona, heros Patroklos.
Krater ten w darze Achilles miał dać ku czci przyjaciela
temu, co w nóg krzepkiej mocy współzawodnika zwycięży.
Drugi miał wołu otrzymać wielkiego, ciężkiego z tłustości.
Wreszcie ostatni połowę miał dostać złotego talentu.
Wyprostowany Achilles wstał i Argiwom powiedział:
"Niechże wystąpią ci, którzy o te nagrody chcą walczyć!".
Tak rzekł. Od razu wstał Ajas szybki, potomek Ojleja,
oraz Odysej przebiegły i syn Nestora, Antiloch.
Z nich ten ostatni szybkością nóg wszystkich młodych przewyższał.
W jednym stanęli szeregu. Achilles metę wyznaczył.
- 296 -
Wszyscy ruszyli gwałtownym biegiem. Najszybszy na przedzie
był syn Ojleja, a za nim tuż pędził boski Odysej,
blisko. Tak biegnie przy piersi kobiety o pięknej przepasce
w tkackim warsztacie czółenko, gdy snuje nitkę, rękoma
pięknie dziergając osnowę, i trzyma je blisko przy piersi -
tak Odyseusz mknął blisko tamtego i w ślad jego nogi
wbiegał swoimi stopami, nim na nie opadła kurzawa.
Oddech boskiego Odysa czuł Ajas na karku, bez przerwy
pędząc w szalonym wyścigu, a krzyk ogólny Achajów
był do wysiłku podnietą, gdy ku zwycięstwu tak pędził.
Przy okrążeniu ostatnim przebiegły zaczął Odysej
w duszy swej tak do Ateny o jasnych oczach się modlić:
"Usłysz, bogini, i dobroć mi okaż, wzmacniając mi nogi!".
Tak rzekł w modlitwie i Pallas Atena go wysłuchała.
Tchnęła moc w ciało i nogi wzmocniła mu i ramiona.
Kiedy tak mknęli gwałtownie, ażeby zdobyć nagrodę,
Ajas pośliznął się w pędzie. Atena mu zaszkodziła.
Tam gdzie buhaje ryczące Achilles o szybkich stopach
ku czci Patrokla zabijał, obfite łajno leżało.
Ajas w tym łajnie buhajów unurzał usta i nozdrza -
krater więc zdobył w wyścigu Odysej, co wiele doświadczył,
wcześniej dobiegłszy, a wołu mógł zabrać Ajas wspaniały.
Chwycił rękami róg wołu wypasionego na łąkach,
łajno wypluwał i zaczął przemawiać tak do Argiwów:
"Biada mi! Oto bogini nogi mi w biegu splątała;
zawsze jest blisko Odysa, tak go wspomaga jak matka".
Tak powiedział, a wszyscy dokoła wesoło się śmieli.
Także Antiloch na końcu otrzymał ostatnią nagrodę
rozweselony i ozwał się do Argiwów w te słowa:
"Chociaż to wszystko wam znane, kochani, lecz jeszcze to powiem:
ludziom, co starsi są wiekiem, przydają czci nieśmiertelni.
Ajas latami niewiele nade mną samym góruje,
lecz Odyseja ród starszy z dawnego jest pokolenia;
mówią: choć stary, lecz jary - i nie najłatwiej by poszło
któremukolwiek z Achajów przewyższyć go prócz Achilla".
Tak powiedział ku chwale szybkonogiego Pelidy.
Na to mu rzekł w odpowiedzi tymi słowami Achilles:
"Niechże nie będzie daremna pochwała twa, Antilochu -
oto dodaję ci jeszcze połowę złotego talentu".
Tak rzekł, nagrodę mu dając do ręki. Ten przyjął z radością.
Teraz Pelida wziął włócznię, która rzucała cień długi,
podniósł ją z tarczą i z hełmem o trzech grzebieniach z kitami,
Sarpedonowy rynsztunek. Patroklos w walce go zdobył.
Wyprostowany Achilles przystanął i takie rzekł słowa:
"Teraz dwóch mężów przyzwijmy najlepszych w boju! Niech walczą,
zbroje włożywszy i wziąwszy spiż, który ciało przebija.
Niechże wzajemnie sił swoich w obliczu wojska spróbują.
Kto przeciwnika wpierw ciało urocze włócznią ugodzi,
zbroję przebije i czarnej krwi kilka kropel utoczy,
temu dam miecz z rękojeścią nabitą srebrnymi ćwiekami,
- 297 -
piękny, wykuty przez Traków, na Asteropaju zdobyty.
Ale tę zbroję niech wspólnie dwaj przeciwnicy zabiorą.
Potem ich obu ugoszczę wyborną ucztą w namiocie".
Tak powiedział. Wystąpił wnet Ajas, syn Telamona
wielki, podniósł się krzepki Diomedes, potomek Tydeusa.
Kiedy na krańcach gromady obydwaj się uzbroili,
wyszli na środek przejęci do głębi pragnieniem walki,
mierząc się wzrokiem straszliwym. Zdumieli się w krąg Achaje.
Gdy przybliżyli się wreszcie, idąc wzajemnie ku sobie,
twarzą w twarz trzykroć stanęli i trzykroć na siebie natarli.
W tarczę okrągłą Diomeda Ajas ugodził swą włócznią,
ale nie rozdarł mu ciała. Pancerz go dobrze osłonił.
Syn Tydeusa natomiast nad wielką tarczą Ajasa
starał się w szyję go trafić spiżowym ostrzem swej włóczni.
Wtedy przejęci obawą straszliwą o los Ajasowy
wszyscy Achaje krzyknęli, by walkę przerwać, nagrodę
dając obydwóm. Bohater Diomedesowi miecz wielki
przyniósł i oddał wraz z pochwą oraz z rzemieniem ozdobnym.
Teraz Pelida przydźwigał odlaną bryłę żelaza,
którą wpierw miotać zdołała potęga Eetijona;
ale uśmiercił go boski i szybkonogi Achilles,
bryłę zaś z inną zdobyczą przywiózł na lotnych okrętach.
Wyprostowany przystanął i rzekł do Argiwów te słowa:
"Niechże wystąpią ci, którzy o tę nagrodę chcą walczyć!
Jeśliby czyjeś chociażby najdalej pola sięgały,
pięć lat co najmniej w kolisku mijania czasu mieć będzie
z bryły pożytek, bo nigdy mu nie zabraknie żelaza;
pasterz czy oracz do miasta nie pójdzie - bryły mu starczy".
Tak rzekł. Więc wstał zapalczywy w spotkaniach Polypojtes,
potem Leonteus zapałem potężny, co bogom był równy,
wstał Ajas, syn Telamona waleczny, i boski Epejos.
Rzędem stanęli. Epejos boski najpierwszy wziął bryłę,
cisnął z rozmachem przed siebie. Zaśmieli się wszyscy Achaje.
Drugi był w rzucie Leonteus, potężny potomek Aresa.
Trzeci był Ajas, ogromny syn Telamona. Prawicą
krzepką tę bryłę z rozmachem cisnął i wszystkich przewyższył.
Ale gdy ją Polypojtes wziął, zapalczywy w spotkaniach,
ten niby pasterz, co kij swój nad całym stadem wyrzuci,
kij zaś, kołując w powietrzu, ponad wołami przelata -
tak aż za metę przerzucił zawodnik bryłę. Krzyk wielki
Polypojtesa mocnego przyjaciół rozległ się wkoło.
Zaraz na gładkie okręty nagrodę wodza ponieśli.
Teraz Pelida przydźwigał fioletowe żelazo,
dar dla łuczników: dziesiątek siekier i dziesięć toporów.
Potem do masztu, wziętego z czarnodziobego okrętu
i wkopanego już przedtem daleko na brzegu piaszczystym,
włóknem cieniutkim gołębia trwożnego za nóżkę przywiązał -
cel dla strzał z łuku. "Kto trafi strzałą trwożnego gołębia,
wszystkie siekiery w nagrodzie do swego domu zabierze,
ten zaś, co włókno przebije chybiając ptaka trwożnego,
- 298 -
weźmie w nagrodę topory, bo jako łucznik jest gorszy".
Tak powiedział. Wnet wstała władcy Teukrosa potęga
oraz Meryjon, szlachetny Idomeneusa woźnica.
Wzięli swe losy obydwaj wstrząsnęli je w hełmie spiżowym.
Pierwszy los przypadł Teukrowi. Ten zaraz strzałę wypuścił
z całej swej mocy. Lecz Władcy ponad władcami nie przyrzekł
dać hekatomby z owieczek, co nie rodziły, więc ptaka
chybił trwożnego - zwyciężyć mu nie pozwolił Apollon.
Trafił natomiast we włókno, którym był ptak uwiązany,
strzałą niechybną to włókno przeszył na wskroś i rozerwał.
Gołąb uleciał pod niebo, a włókno strzałą przeszyte
zwisło ku ziemi. Krzyknęli, widząc to, wszyscy Achaje.
Zniecierpliwieniem wzburzony Meryjon z ręki Teukrosa
wyrwał łuk, bowiem już strzałę miał dawno w cel wymierzoną.
Apollonowi, co trafia z daleka, natychmiast obiecał
dać hekatombę przesławną z owieczek, co nie rodziły.
Pod obłokami wysoko dostrzegł trwożnego gołębia,
który ulatał, i celną strzałą pod skrzydło ugodził.
Grot na wskroś ptaka przeorał, a celna strzała upadła
prosto pod nogi Meriona. Gołąb śmiertelnie raniony
przysiadł, słabnący, na maszcie czarnodziobego okrętu,
szyję bezsilnie zgiął, nisko puszyste opadły mu skrzydła.
Prędko pierzchnęła mu z ciała dusza. Spadł z masztu daleko
od zawodników. W podziwie patrzyli na to zebrani.
Wtedy Meryjon wziął cały dziesiątek siekier w nagrodę,
Teukros zaś do wygiętych okrętów poniósł topory.
Teraz Pelida wziął włócznię, która rzucała cień długi,
kocioł nie tknięty płomieniem, wartości wołu, rzeźbiony
w kwiaty, i wyniósł zebranym. Powstali dwaj zawodnicy:
jeden z nich wódz Agamemnon, szerokowładny Atryda,
drugi Meryjon szlachetny, Idomeneusa woźnica.
Do nich więc zwrócił się boski i szybkonogi Achilles:
"Wiemy, Atrydo, jak bardzo ty wszystkich mężów przewyższasz
siłą ramienia, że jesteś w rzucie oszczepem najlepszy.
Weź więc zaszczytną nagrodę i na wygięte okręty
zanieś, a włócznię przeznaczam dla bohatera Meriona,
jeśli ty zgodzisz się w duszy. Takie jest moje życzenie".
Tak rzekł. Przeciwny mu nie był nad wodze wódz Agamemnon.
Włócznię spiżową więc dostał Meryjon, a władca bohater
do Taltybiosa herolda rąk swą przekazał nagrodę.
Pie
śń
XXIV
Już zakończono igrzyska i między lotne okręty
porozchodziły się tłumy; każdy chciał siąść do wieczerzy
i o sen troszczył się słodki. Achilles tylko samotnie
płakał, o przyjacielu wciąż myśląc. Sen go wszechwładny
objąć nie zdołał. Bezsenny to tu, to tam znów się miotał,
pełen tęsknoty za męstwem i za dzielnością Patrokla.
Ileż to oni zdziałali, jak wiele trudów przeżyli,
zmagań z mężami i przygód na fali morza wzburzonej -
- 299 -
o tym wspominał tak żywo i łez wylewał strumienie.
Albo przewracał się na bok, lub padał na wznak, na plecy,
albo na twarz znów się rzucał. A wreszcie snem nie objęty
wstał i nad morzem zgnębiony błądził po brzegu. Gdy Eos
wzeszła znienacka świetlista nad morzem i nad wybrzeżem,
wtedy Achilles założył do wozu rącze rumaki,
z tyłu przywiązał Hektora i wlókł go w kurzu po ziemi
wokół mogiły potomka Menojtijosa trzykrotnie.
Potem pod namiot się udał spocząć. Tamtego porzucił
w pyle na twarz ciśniętego. Apollon jednak oddalił
wszelkie zepsucie od ciała, litością wielką przejęty
nawet nad zmarłym. Całego egidą Dzeusową osłonił
złotą, by tak włóczonego od poszarpania uchronić.
Pastwił się bowiem nad boskim Hektorem w szale Achilles.
Widząc to, litość uczuli błogosławieni bogowie,
już Argobójcę zręcznego chcąc do kradzieży nakłonić
zwłok, na co wszyscy zebrani zgodzili się, prócz Posejdona,
Hery i oprócz dziewiczej o jasnych oczach Ateny,
bo nienawistne szczególnie im święte Ilijon było,
Pryjam i cały trojański naród - za czyn Aleksandra,
który boginie obraził, gdy do szałasu doń przyszły,
tę wyróżniając, co w darze rozwiązłość jemu przyniosła.
Kiedy już po raz dwunasty zjawiła się Eos świetlana,
Fojbos Apollon powiedział do nieśmiertelnych te słowa:
"Straszni są z was okrutnicy, bogowie! Czyż to nie Hektor
spalał ku waszej czci tłuste udźce baranów i cielców?
Ale wy o to nie dbacie, by umarłego ocalić.
Sprawić nie chcecie, by zwłoki ujrzała matka i żona,
syn jego mały i ojciec Pryjam, i naród, co przecie
spaliłby zwłoki na stosie i z czcią pogrzebał Hektora!
Jednak, bogowie, wy chcecie Achillesowi dogodzić
bezlitosnemu, co w sercu godziwych uczuć ni w piersi
myśli roztropnej już nie ma do lwa dzikiego podobny,
który potęgą zuchwały i w duszy nieustraszony
wpada na własność śmiertelnych, by z stada zdobycz pochwycić -
tak i Achilles wstyd wszelki i litość w sobie zatracił,
wstyd, który ludziom pomaga tak bardzo, a czasem szkodzi.
Nieraz ktoś przecież postrada i nawet droższego dla siebie:
czy rodzonego mu brata, czy może miłego syna;
płaczą nad zmarłym i cierpią, ból jednak opanowują -
obdarowały cierpliwym sercem człowieczy ród Mojry.
Tylko ten, kiedy Hektora drogiego życia pozbawił,
wiąże martwego do koni i w krąg Patrokla mogiły
włóczy dzień po dniu. To nie jest najpiękniej i najszlachetniej.
Czyżby się czuł tak potężnym, że nie dba o nieśmiertelnych?
Przecież on swoją wściekłością nieczułą ziemię znieważa".
Na to ozwała się Hera o białych ramionach wzburzona:
"Słusznie by wszystko to było, coś mówił nam, Srebrnołuki,
gdyby Achilles i Hektor w jednakiej czci u nas byli.
Zwykłym śmiertelnym jest Hektor, kobieta go wykarmiła,
- 300 -
a przez boginię zrodzony jest Achill; wszak ja o nią sama
tak się troszczyłam, tak dbałam. I Peleusowi ją później
dałam za żonę, tak bardzo miłemu dla nieśmiertelnych.
Przecież na jego weselu byliście wszyscy. Tyś także,
mając formingę, ucztował, złych przyjacielu, zmienniku!".
Na to jej głosem donośnym rzekł Dzeus, co obłoki gromadzi:
"Hero, zaprzestań na bogów tak bezustannie się dąsać!
Czcimy tych dwóch nie tak samo, to przecież pewne, a jednak
z wszystkich śmiertelnych w Ilionie Hektor jest bogom najmilszy,
także i mnie, bo codziennie drogich nie szczędził mi darów,
dbał, by na moim ołtarzu nie zbrakło nigdy ofiary,
wina ni dymu wonnego; w tym jest nasz udział zaszczytny.
Lecz zaniechajmy kradzieży zwłok, bo nie będzie sposobu
skrycie odebrać Hektora Achillesowi; wszak ciągle
w nocy i w dzień przez swą matkę troskliwą jest odwiedzany.
Niechże mi któryś z was, bogów, zaraz zawezwie Tetydę!
Ja do niej słowem roztropnym przemówię, aby Achilles
przyjął podarki Pryjama i oddał ciało Hektora".
Tak rzekł. I zaraz Iryda od wiatru ściglejsza z poselstwem
pomiędzy Samos egejską i wyspę Imbru urwistą
w ciemną toń morza spłynęła. Dokoła wzniosły się fale.
Tak zanurzyła się prędko, jak ołowianka rzucona,
gdy ją do rogu wolego umocowano przemyślnie -
znika w głębinie mórz, niosąc żarłocznym rybom zagładę.
W grocie sklepionej znalazła Tetydę. Inne boginie
wkoło niej morskie siedziały razem, Tetyda pośrodku,
płacząc nad dolą złą syna, który miał zginąć niedługo
w Troi plonami bogatej, z daleka od swej ojczyzny.
Wtedy Iryda od wiatru ściglejsza tak mówić zaczęła:
"Powstań! Dzeus ciebie, Tetydo, na radę bogów przyzywa!".
Odpowiedziała jej na to o srebrnych stopach Tetyda:
"Po co mnie wzywa bóg wielki? O, jakże teraz się wstydzę
z nieśmiertelnymi przestawać z tym smutkiem w duszy głębokim.
Pójdę jednakże, by słowa bóg nie wymawiał na próżno".
Tak powiedziała i wzięła zasłonę święta bogini
czarną, nie było już nad nią zasłony bardziej żałobnej.
I wyruszyła na Olimp, a przed nią jak wiatr polotna
biegła Iryda. W krąg morskie rozstępowały się fale.
Z morza na brzeg wynurzone boginie w niebo wzleciały.
Tam wnet znalazły Kronidę o głosie z dala słyszalnym.
Był otoczony przez bogów szczęśliwych i nieśmiertelnych.
Miejsce swe dała Tetydzie przy ojcu Dzeusie Atena,
Hera wręczyła przybyłej kunsztowną czarę złocistą,
słowem witając serdecznym. Wypiła napój Tetyda.
Wtedy tak pierwszy przemówił Dzeus, ojciec bogów i ludzi:
"Przyszłaś na Olimp, bogini Tetydo, chociaż stroskana,
ból mając w sercu głęboki. Wiem dobrze z jakiej przyczyny.
Słuchaj, wyjaśnię ci zaraz, po co cię tutaj wezwałem.
Dziewięć dni mija od chwili, gdy spór nas wszystkich poróżnił -
o burzyciela miast poszło, Achilla, i o Hektora.
- 301 -
Już Argobójcę bystrego, by zwłoki skradł, namawiano,
ale ja sławie Achilla zamierzam sprawę zostawić,
pragnąc niezmiennie zachować twą przyjaźń i twój szacunek.
Więc do obozu pośpieszaj i powiedz swemu synowi:
gniewni na niego bogowie są wszyscy, a jam rozgniewany
wśród nieśmiertelnych najbardziej, bo jego serce szalone,
gardząc okupem, Hektora przy gładkich trzyma okrętach.
Jeśli z mym gniewem się liczy, niech odda ciało Hektora.
Zaraz jak wicher polotną Irydę do Pryjama wyprawię,
by pod okręty Achajów wykupić syna podążał,
wziąwszy podarki bogate, by zjednać serce Achilla".
Tak powiedział. Tetyda, o srebrnych stopach bogini,
zaraz pomknęła posłusznie na dół ze szczytów Olimpu,
do synowskiego namiotu wchodząc. Zastała tam syna
wzdychającego przeciągle. A przyjaciele kochani
wkoło krzątali się przy nim, szykując pierwszy posiłek;
baran kosmaty i rosły leżał w namiocie zarżnięty.
Przy wzdychającym usiadła tuż obok matka czcigodna,
gładząc go ręką, i takie do niego słowa mówiła:
"Synu mój, dokądże będziesz wyrzekający, zgryziony
bolał w swym sercu, zupełnie zapominając o jadle
i o spoczynku? Dla ciebie byłoby dobrze kobiecej
zaznać miłości. Bo życie twoje niedługie. Już bliska
śmierć przystanęła przy tobie i Mojra nieubłagana.
Ale posłuchaj, co powiem - sam Dzeus mnie tutaj przysyła:
gniewni na ciebie są wszyscy bogowie, a on rozgniewany
wśród nieśmiertelnych najbardziej, że twoje serce szalone,
gardząc okupem, przy gładkich okrętach trzyma Hektora;
oddaj go więc, za zmarłego przyjąwszy okup wspaniały".
Matce swej tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Niechże ktoś okup przyniesie i umarłego zabierze,
jeśli to sercem życzliwym sam Bóg Olimpu mi każe".
Tak matka z synem, oboje, pośród gromady okrętów
wiele do siebie wzajemnie słów uskrzydlonych mówili.
Zaś do Ilionu świętego Kronida Irydę wyprawił:
"Pośpiesz, Irydo polotna, z wyżyn jasnego Olimpu
do Ilionu z nowiną dla wielkodusznego Pryjama!
Niech pod okręty Achajów pośpieszy syna wykupić,
wziąwszy podarki bogate, by zjednać serce Achilla.
W drogę sam niechaj wyruszy, nie biorąc z Trojan nikogo,
tylko starego herolda wolno mu wziąć, by prowadził
muły i wozem kierował o pięknych kołach, gdy wracać
będą do miasta z poległym, którego zabił Achilles.
Niechaj nie myśli o śmierci ni w sercu lęku nie chowa,
bo przewodnika Hermesa za towarzysza mu dodam,
który go będzie prowadził aż do samego Achilla.
A gdy go już do namiotu Achillowego przywiedzie,
ten ni go sam nie zabije, ni innym na to pozwoli.
Taki zuchwały wszak nie jest, zawzięty ani bezbożny,
by nie oszczędzić człowieka, co przyszedł błagać litości".
- 302 -
Tak powiedział. Z poselstwem Iris od wiatru ściglejsza
w dom uleciała Pryjama. Tam płacz był i narzekanie.
Wkoło przy ojcu synowie wewnątrz dziedzińca siedzieli,
łzami zraszając swe szaty. Nieszczęsny starzec pośrodku
chlajną okryty na ziemi leżał, a mierzwa i błoto
głowę starcowi sędziwą i całą szyję okryły,
które, tarzając się w pyle, własnymi rękami nagarniał.
W domu zaś córki Pryjama wraz z synowymi płakały
wspominające tych licznych i tak szlachetnych, co w boju
padli od ręki Argiwów i tchnienie życia stracili.
Obok Pryjarna stanęła posłanka Dzeusa i rzekła
cicho, ton głosu zniżając; dreszcz ciało starca przeniknął:
"Dobrej bądź myśli, Pryjamie! Niech się twe serce nie trwoży,
zła nie zamierzam ci bowiem, tu przybywając, obwieścić,
ale przybywam z nowiną pomyślną. Jam Dzeusa posłanka.
Z dala on wciąż się o ciebie troszczy i szczerze lituje.
Bóg olimpijski ci każe iść po boskiego Hektora,
dary wziąć z sobą bogate, by zjednać serce Achilla.
Ale sam w drogę wyruszysz, nie biorąc z Trojan nikogo,
tylko starego herolda wolno ci wziąć, by prowadził
muły i wozem kierował o pięknych kołach, gdy wracać
będziesz do miasta z poległym, którego zabił Achilles.
Odrzuć myśl wszelką o śmierci i w sercu lęku nie chowaj,
bo Argobójca przewodnik zostanie twym towarzyszem,
który cię będzie prowadził aż do samego Achilla.
A gdy cię już do namiotu Achillowego przywiedzie,
ten ni cię sam nie zabije, ni innym na to pozwoli.
Taki zuchwały wszak nie jest, zawzięty ani bezbożny,
by nie oszczędzić człowieka, co przyszedł błagać litości".
To powiedziawszy, Iryda o szybkich stopach pierzchnęła.
Pryjam zaś synom nakazał do wozu o pięknych kołach
muły natychmiast zaprzęgać i skrzynię do wozu przywiązać.
Sam, nie zwlekając, do swojej komnaty poszedł pachnącej
cedrem, wysoko sklepionej, mieszczącej mienie bogate,
wezwał tam swoją małżonkę, Hekabę, i tak powiedział:
"Żono, dziś z woli Dzeusowej przybyła do mnie posłanka,
każąc mi iść ku okrętom Achajów, wykupić Hektora,
wziąwszy podarki bogate, by zjednać serce Achilla.
Ale ty powiedz, jak twojej duszy ta myśl się wydaje?
Mnie bowiem dzielność i duch mój żarliwie do tego nakłania,
bym ku okrętom podążył, gdzie leży obóz Achajów".
Tak powiedział. Małżonka, wzdychając, odpowiedziała:
"Biada! Gdzie twoja rozwaga przepadła, z której tak niegdyś
pośród własnego narodu i obcych ludzi słynąłeś?
Chcesz ku okrętom Achajów sam, bez nikogo, wyruszyć,
stanąć przed wzrokiem człowieka, co licznych i tak szlachetnych
synów ci zabił? Zaiste, żelazne jest w tobie serce!
Jeśli on ciebie pochwyci, na własne oczy zobaczy -
zdrajca, okrutnik - na pewno ci nie okaże litości
ani szacunku. Więc lepiej tu opłakiwać nam syna,
- 303 -
w domu, z daleka, bo Mojra nieubłagana mu taką,
kiedy się rodził, wysnuła nić, że me dziecko kochane
stanie się psów bystronogich żerem z daleka od swoich,
u zwycięskiego człowieka! Gdybym ja mogła zębami
jego wątrobę rozszarpać, zemścić się za to, co memu
dziecku uczynił! Bo przecież nie tchórzliwego pokonał,
ale takiego, co stawał za Trojan i za Trojanki
fałdzistoszate bez trwogi i bez cofania się z bitwy".
Na to jej Pryjam sędziwy, do bogów podobny, powiedział:
"Woli się mej nie sprzeciwiaj i nie bądź we własnym domu
ptakiem złowróżbnym, bo niczym już mnie powstrzymać nie zdołasz!
Gdyby mi bowiem ktoś inny z żyjących ludzi na ziemi -
wróż albo jakiś ofiarnik, lub kapłan pójść nakazywał,
wróżbę za kłamstwo bym może przyjął i z gniewem odrzucił,
ale sam przecież boginię słyszałem i na nią patrzyłem.
Pójdę, by słowo Dzeusowe daremne nie było. Jeżeli
śmierć przy okrętach Achajów w spiż zbrojnych los mi przeznaczył,
niechże tak będzie. Achilles niech mnie na miejscu zabije,
bylebym objąć mógł syna i żalem serce nasycić".
Tak powiedział. I podniósł kunsztowne wieka skrzyń licznych,
wyjął z ich wnętrza dwanaście szat, były pięknie utkane,
chlajn pojedynczych dwanaście i tyle samo kobierców,
płaszczów obszernych i pięknych tyleż i tyle chitonów.
Złotych talentów sztuk dziesięć, zważywszy wszystkie, wydobył,
przy tym dwa nowe trójnogi i cztery misy błyszczące,
puchar prześlicznej roboty, trackiego ludu podarek
dany mu, kiedy był posłem - skarb wielki. Jednak go starzec
wyniósł z komnaty, nie szczędząc, bo całą duszą chciał syna
swego miłego wykupić. Trojan przy wyjściu spotkanych
wszystkich z przedsionka przegonił, twardymi łając słowami:
"Precz, nikczemnicy tchórzliwi! Czy jęków jeszcze za mało
w waszych domostwach, że tutaj i mnie przychodzicie zadręczać?
Dosyć, że Dzeus mnie, Kronida, cierpieniem takim obarczył,
najdzielniejszego mi syna gubiąc? I wy też na sobie
wnet doświadczycie tej straty. Bo łatwo będzie Achajom,
kiedy on leży zabity, was wymordować. Co do mnie,
zanim oczami własnymi w ruinie miasto zdobyte
i spustoszone zobaczę, wkroczę do domu Hadesa".
Mówiąc to, berłem królewskim ich pędził. Od gwałtownego
starca pośpiesznie odeszli. A on jął synów poganiać,
łając ich ostro: Helena, Parysa i Agatona,
i Antifona o głosie donośnym, boskiego Pammona,
Hippotoosa z Diosem, Dejfoba i Politesa;
łając dziewięciu swych synów, tak starzec im rozkazywał:
"Żywo, złe dzieci, pośpieszcie się, niewieściuchy! Toż lepiej
byłoby stracić was wszystkich niżeli jednego Hektora!
O ja nieszczęsny! Wszak miałem synów, co byli najlepsi
w Troi szerokiej. Już teraz mi żaden z nich nie pozostał!
Nie ma boskiego Mestora, ni Troilosa, co jeźdźcem
był znakomitym, Hektora - ten był jak bóg wśród śmiertelnych,
- 304 -
zdawał się być nie człowieka ziemskiego synem, lecz boga!
Ares mi zgładził ich wszystkich. Tchórze mi tylko zostali,
kłamcy, tancerze jedynie w chórowych pląsach najlepsi,
koźląt i młodych baranów wśród ludu własnego grabieżcy!
Czyście nie mogli mi wozu o czterech kołach narządzić
prędzej i wszystko nań złożyć, abym wyruszyć mógł w drogę?".
Tak powiedział. Synowie łajaniem ojca strwożeni
wzięli wóz czterokołowy mulniczy, krągło wygięty,
piękny, niedawno spojony, kosz na nim przymocowali,
jarzmo z bukszpanu na muły pośpiesznie z kołka ściągnęli,
z garbem i dobrze na lejce pasującymi kółkami,
rzemień zarazem wynieśli do jarzma dziewięciołokciowy.
Jarzmo oparli dokładnie na samym przodzie gładkiego
dyszla i pierścień od jarzma w lot na zatyczkę wsunęli.
Potem trzykrotnie garb jarzma z obu stron z dyszlem związali
i okręciwszy kolejno, pod hakiem skryli zatyczki.
Wreszcie na wóz wygładzony pięknie wynieśli z komnaty
okup za głowę martwego Hektora nieprzeliczony
i pociągowe zaprzęgli muły o mocnych kopytach -
niegdyś otrzymał je Pryjam od Myzów w darze zaszczytnym.
Potem do wozu Pryjama przywiedli konie. Te starzec
wypielęgnował sam niegdyś przy żłobie gładko ciosanym.
Konie obydwa zaprzęgli do wozu przy domu wysokim
herold i Pryjam, nie mając nic w sercu oprócz rozwagi.
Wtedy zbliżyła się do nich Hekabe o duszy strapionej,
sama im wino przynosząc słodyczą serce krzepiące
w złotym pucharze, by zanim odjadą, złożyli ofiarę.
Blisko przed końmi stanęła i tak do Pryjama wyrzekła:
"Wino strząsnąwszy dla Dzeusa ojca, wybłagaj, byś wrócił
od nieprzyjaciół do domu, jeżeli iść ku okrętom
dusza twa ciebie nakłania, choć pójdziesz wbrew mojej woli.
Pomódl się jednak przed drogą do czarnochmurego Kronidy,
władcy nad Idą, co z góry na całą Troję spogląda.
Proś go o ptaka wieszczego, szybkiego posła, co z ptaków
wszystkich jest jemu najmilszy i siłą wszystkie przewyższa:
jeśli go ujrzysz od strony prawej własnymi oczami,
to ku okrętom idź ufnie do szybkokonnych Danajów;
jeśli zaś nie da ci posła Kronida o głosie słyszalnym
z dala, to wtedy ja ciebie bynajmniej nakłaniać nie będę,
byś ku okrętom Argiwów szedł, choć tak bardzo iść pragniesz".
Na to jej tak odpowiedział Pryjam do bogów podobny:
"Droga małżonko, nie będę sprzeciwiał się twojej namowie -
podnieść ramiona do Dzeusa należy, by nam był litosny".
Rzekł i zawezwał szafarkę wnet starzec, sługę domową,
aby polała mu ręce przeczystą wodą. Nadeszła
sługa, trzymając dzban w rękach i misę do mycia dłoni.
Wtedy, obmywszy się, Pryjam wziął puchar z rąk swej małżonki,
stanął na środku dziedzińca i wino na cześć strząsnął boga,
spojrzał w niebiosa wysoko i w takie się słowa odezwał:
"Dzeusie, nasz ojcze, co w Idzie królujesz, przesławny, potężny!
- 305 -
Daj, żeby chciał mi okazać przyjaźń i litość Achilles;
ześlij mi ptaka wieszczego, szybkiego posła, co z ptaków
wszystkich jest tobie najmilszy i siłą wszystkie przewyższa:
jeśli go ujrzę na prawo swymi oczami, to ufnie
w stronę okrętów odejdę do szybkokonnych Danajów".
Tak powiedział, błagając. Wysłuchał go Dzeus dobrej rady.
Orła mu zesłał natychmiast, najprzedniejszego z skrzydlatych,
orła - myśliwca, którego lud czarnopiórym nazywa.
Tak jak szeroko sięgają rozwarte wrota komnaty
ludzi bogatych, mocnymi zaopatrzone zamkami -
tak rozpościerał daleko swe skrzydła gwałtownie lecący
w górze, nad miastem, po stronie prawej. Gdy orła ujrzeli,
rozweselili się wszyscy i w głębi dusz pokrzepili.
Starzec z ogromnym pośpiechem na wóz wszedł dwuosobowy
i z otwartego krużganka ruszył przez gwarny dziedziniec.
Muły na przedzie ciągnęły wóz ciężki, co koła miał cztery,
którym kierował Idajos roztropny; a za nim w zaprzęgu
konie. Biczyskiem je starzec do biegu przynaglał, zmuszając,
aby w lot miasto minęły. Rodzina i przyjaciele
z wielkim lamentem szli za nim, jakby na własną śmierć zdążał.
Ale gdy z miasta zaprzęgi zjechały już na równinę,
starca synowie i krewni cofnęli się do Ilionu.
Tylko Dzeus o nim pamiętał, o głosie z daleka słyszalnym -
gdy na równinie Pryjama zobaczył, zlitował się nad nim.
Szybko na syna miłego, Hermesa, spojrzawszy, powiedział:
"Lubisz najbardziej, Hermesie, być towarzyszem człowieka
i wysłuchujesz tych, których zechcesz życzliwie wysłuchać.
Idźże więc teraz, Pryjama ku wklęsłym okrętom Achajów
prowadź, a tak, by nie ujrzał go w drodze nikt i nie poznał
spośród Danajów do chwili, aż do Pelidy nie dojdzie".
Tak powiedział. Usłuchał w lot Argobójca przewodnik.
Zaraz pod swymi stopami przywiązał piękne sandały,
boskie, złociste, co lekko z tchnieniem go wiatru unoszą
po niezmierzonej w krąg ziemi i nad wodnymi głębiami.
Ujął pałeczkę, z pomocą której, jak chce, oszałamia
oczy człowiecze lub ze snu rozbudza głęboko uśpionych.
W rękach ją mając, poleciał potężny w dół Argobójca,
do Hellespontu i Troi wnet docierając w swym locie.
Potem szedł jako młodzieniec wielkiego rodu, któremu
pierwszy puch rośnie na brodzie przy całym wdzięku młodości.
Pryjam tymczasem z heroldem grób wielki Ilosa minęli
i zatrzymali swe muły wraz z końmi, by je napoić
w rzece, bo zmierzch przedwieczorny szarością schodził na ziemię.
Herold, gdy spostrzegł Hermesa, kiedy ten podszedł już blisko,
zwrócił się w stronę Pryjama i tak do niego powiedział:
"Strzeż się, potomku Dardana! Rzecz roztropności wymaga -
widzę człowieka i mniemam, że ten nas zgubi niezwłocznie;
albo popędźmy swe konie, ażeby umknąć, lub może,
jego kolana objąwszy, błagajmy o zmiłowanie".
Tak powiedział, lecz w starcu zadrżało serce. Straszliwie
- 306 -
zląkł się, zjeżyły się włosy na trwogą przygiętym ciele,
stanął jak martwy. A wtedy Bóg pokrzepiciel doń blisko
podszedł, za rękę wziął starca, i zapytując, powiedział:
"Dokąd, mój ojcze, prowadzisz w zaprzęgu konie i muły
w boską noc, kiedy snem słodkim śpią wszyscy inni śmiertelni?
Czy nie obawiasz się, starcze, dyszących męstwem Achajów,
którzy tak blisko są ciebie, nieprzejednani i wrodzy?
Jeśli cię który zobaczy, jak wieziesz wśród nocy posępnej
te drogocenne przedmioty, co wtedy zamierzasz uczynić?
Młody nie jesteś, a starcem jest ten, który z tobą wędruje,
jakże odpędzisz człowieka, który cię pierwszy napadnie?
Sam nie wyrządzę ci żadnej krzywdy, przeciwnie - od innych
będę cię bronił, tak samo, jakbyś mi ojcem był drogim".
Odrzekł mu na to sędziwy Pryjam do bogów podobny:
"Wszystko, co mi opowiadasz, to prawda, dziecko kochane.
Ale widocznie jest ręka jakiegoś boga nade mną,
który przypadkiem takiego dał spotkać mi wędrownika
w porę, co piękną postacią i twarzą podziwu jest godny,
także rozumem. Ty jesteś z rodziców błogosławionych".
Na to mu tak Argobójca odrzekł, przewodnik łaskawy:
"Tak - to, co mówisz mi, starcze, z rzeczywistością jest zgodne.
Ale mi teraz opowiedz i nie zostawiaj dla siebie
prawdy: czy mienie wysyłasz tak liczne i tak bogate
do cudzoziemców, by chociaż to pozostało dla ciebie,
czy porzucacie już święty Ilion głęboko strwożeni
wszyscy, bo zginął z obrońców ojczyzny mąż najdzielniejszy -
syn twój, co nigdy w spotkaniu nie słabszy był od Achajów".
Odrzekł mu na to sędziwy Pryjam do bogów podobny:
"Chłopcze najlepszy, kim jesteś, od jakich pochodzisz rodziców,
że mi tak pięknie śmierć syna nieszczęśliwego wspominasz?".
Na to mu tak Argobójca odrzekł, przewodnik łaskawy:
"Chcesz wypróbować mnie, starcze, mówiąc o boskim Hektorze.
Nieraz wśród walk wsławiających mężów własnymi oczami
jego widziałem i podczas natarcia na lotne okręty,
kiedy Argiwów zabijał, raniąc ich ostrzem spiżowym.
W podziw nas wprawiał stojących bezczynnie, ponieważ Achilles
także nie walczył, pałając gniewem przeciwko Atrydzie.
Jestem w drużynie Achilla, płynąłem w jego okręcie,
należę do Myrmidonów, mój ojciec zwie się Polyktor,
możny jest bardzo, lecz taki bez mała, jak ty, sędziwy.
W domu swym sześciu ma synów, siódmego widzisz przed sobą.
Losy wraz z braćmi wstrząsane mnie, bym tu przybył, wskazały.
Dziś od okrętów przychodzę na tę równinę, bo rano
pójść do ataku na miasto chcą bystroocy Achaje,
już niecierpliwią się bowiem spokojem i nie zdołają
natarczywości bojowej powstrzymać królowie Achajów".
Na to mu odrzekł sędziwy Pryjam do bogów podobny:
"Jeśli istotnie w drużynie u Achillesa Pelidy
jesteś, to prawdę mi całą powiedz, niczego nie skrywaj:
czy przy okrętach jest jeszcze mój syn, czy go może Achilles
- 307 -
rozsiekanego na strzępy psom głodnym rzucił na pastwę?".
Na to mu tak Argobójca odrzekł, przewodnik łaskawy:
"Ani psy, starcze, ni ptaki zwłok jego nie rozszarpały.
Obok okrętu Achilla przy jego namiocie on leży
niepogrzebany. Lecz chociaż dwunasty raz Eos świetlista
wschodzi, nie tknęło mu ciała zepsucie ani robaki
toczą go, te, co zazwyczaj żrą zwłoki poległych wśród bitwy.
Wkoło mogiły, co prawda, drogiego mu przyjaciela
Achill okrutnie go włóczył, nim wzeszła Eos świetlana,
boska, lecz ciała nie zhańbił. Zobaczysz, że jego zwłoki
leżą nietknięte, gdy przyjdziesz, z krwi bohaterskiej obmyte,
całe bez skazy. I nawet pozasklepiały się wszystkie
rany zadane mu spiżem, bo wielu go kaleczyło.
Błogosławieni bogowie twojego syna mężnego
chronią tak, chociaż jest martwy, bo został sercu ich drogi".
Tak powiedział. Pocieszył się starzec i odrzekł w te słowa:
"Dobre to, synu, i słuszne, że nieśmiertelnym w ofierze
dary składamy. I nigdy mój chłopiec, gdy jeszcze był żywy,
nie zapominał w pałacu o bogach, mieszkańcach Olimpu.
Dziś pamiętają i o nim, chociaż pod ciosem padł śmierci.
Teraz przyjm - proszę - życzliwie ten piękny puchar ode mnie,
starca biednego osłaniaj i prowadź razem z bogami,
póki do miejsca, gdzie stoi namiot Pelidy, nie dotrę".
Na to mu tak Argobójca odrzekł, przewodnik łaskawy:
"Chcesz wypróbować mnie, starcze, młodego, lecz nigdy nie skłonisz,
abym coś z darów Achilla przyjął, choć z twego nakazu.
Byłbym się go, a ponadto wstydził w swym sercu z jakiegoś
dobra go wyzuć. To pewno później na złe by mi wyszło.
Ciebie zaś rad poprowadzę, chociażby do Argos samego -
wierny towarzysz na lotnym okręcie i w pieszej wędrówce;
nikt przewodnika twojego nie zelży przez napaść na ciebie".
Rzekł i na wóz poskoczywszy, co stał w dwukonnym zaprzęgu,
prędko pochwycił bicz w rękę i lejce Bóg pokrzepiciel,
w koniach i w mułach zmęczonych wzmacniając siły swym tchnieniem.
Gdy podjechali do rowu i baszt chroniących okręty,
straże trudziły się właśnie, gotując wieczorny posiłek.
Zaraz ogarnął strażników snem Argobójca przewodnik
wszystkich. Sam bramy otworzył w lot i odsunął zawory,
potem wprowadził Pryjama i z wozem dary bogate.
Wreszcie w pobliże namiotu dotarli Achilla Pelidy.
Myrmidonowie dla władcy wysoki wybudowali
namiot z pni sosen zrąbanych. A dach na wierzchu dokładnie
trzciną puszystą pokryli, ścinaną na łąkach wilgotnych.
Wkoło dziedziniec obronny dla swego władcy zrobili,
szczelnie zamknięty dokoła ostrokołami. W nich wrota
były o jednej zaworze, przez trzech zasuwanej Achajów
z trudem i trzech otwierało we wrotach zasuwę ogromną.
Tylko Achilles, jedyny ze wszystkich, odsunąć ją zdołał.
Takie drzwi Bóg pokrzepiciel, Hermes, przed starcem otworzył,
dary przywożąc chwalebne dla szybkonogiego Pelidy.
- 308 -
Skoczył z zaprzęgu na ziemię i głos zabrawszy, powiedział:
"Oto przybyłem do ciebie, starcze, ja - bóg nieśmiertelny
Hermes, bo ojciec mój kazał, bym w drodze ci towarzyszył.
Ale już idę z powrotem, bo nie chcę, ażeby Achilla
oczy widziały mnie z bliska, ponieważ nie bardzo przystoi,
aby się bóg nieśmiertelny tak spoufalał z człowiekiem.
Ty zaś do niego wejdź zaraz, obejmij kolana Pelidy,
proś, zaklinając na ojca i matkę o pięknych warkoczach
oraz na syna drogiego, abyś poruszył w nim serce".
Tak powiedział. I wrócił na Olimp błogosławiony
Hermes. A Pryjam zszedł żywo z zaprzęgu swego na ziemię,
pozostawiając herolda na miejscu. Ten czekał, hamując
konie i muły. A starzec podążył w stronę namiotu,
gdzie zamieszkiwał Achilles Dzeusowi miły. Samego
znalazł go, bo towarzysze siedzieli z dala. Dwóch tylko:
Automedon bohater wraz z Alkimosem, potomkiem
boga Aresa, gorliwie mu służąc, byli pod ręką.
Jedząc i pijąc, posiłek kończył. Stół jeszcze stał przed nim.
Wtedy wszedł Pryjam czcigodny niepostrzeżenie. Przystąpił
blisko Achilla i objął jego kolana, całując
ręce zabójcy straszliwe - tylu zabiły mu synów!
Tak jak ten, który za ciężką zbrodnię zabójstwa ścigany
z własnej ojczyzny uchodzi, by skryć się wśród obcych, do domu
męża możnego, gdzie wszyscy patrzą na niego zdumieni -
zdumiał się tak i Achilles, gdy ujrzał boskiego Pryjama,
inni zdumieli się także, patrzyli jedni na drugich.
Pryjam zaś głosem błagalnym tak do Achilla powiedział:
"Wspomnij na ojca swojego, do bogów podobny Achillu!
W moich on latach jest teraz i stoi na progu starości.
Może go jacyś sąsiedzi zamieszkujący wokoło
dręczą, a nikt go od zguby i od napaści nie broni.
Ale i on, gdy o tobie, że jeszcze żyjesz, usłyszy,
radość ma w sercu i potem każdego dnia się spodziewa
syna miłego zobaczyć wracającego spod Troi.
Mnie już pocieszyć nie zdoła nic, bo z mych synów walecznych
w Troi rozległej zrodzonych żaden mi już nie pozostał.
Pięćdziesięciu ich było, gdy przyszli synowie Achajów;
z nich dziewiętnastu małżonki jednej zrodziło mi łono,
resztę na świat mi wydały kobiety w pałacu żyjące.
Wielu z mych synów gwałtowny Ares rozwiązał kolana.
Jeden, co z wszystkich mi został, osłaniał miasto i Trojan.
Ty go niedawno zabiłeś - Hektora, gdy swojej ojczyzny
bronił. Dla niego przybyłem dziś pod okręty Achajów,
aby wyzwolić go, okup przynosząc ci niezmierzony.
Bogów uszanuj, Achillu, i miejże litość nade mną,
wspomnij o ojcu swym własnym. Jam jest godniejszy litości -
nikt ze śmiertelnych nie doznał tego, co ja dziś doznaję,
kiedy do ust swych podnoszę rękę zabójcy mych dzieci".
Rzekł tak i ojca wspomnieniem w Achaju żałość obudził.
Wziął rękę starca swą dłonią, odsunął lekko od siebie.
- 309 -
Obu wspomnienia objęły: ten - przypominał Hektora,
wrogów pogromcę, i płakał u nóg boskiego Achilla;
tamten - o ojcu rozmyślał i utraconym Patroklu,
łzy wylewając. Ich głośne szlochania dom napełniły.
W końcu, gdy smutek bolesny wypłakał boski Achilles,
kiedy już w sercu zmęczonym uciszył lament i skargi,
powstał i starca Pryjama dźwignął za ręce z podłogi -
głowa go siwa i broda zbielała do głębi wzruszyły.
A więc się zwrócił do niego i rzekł te słowa skrzydlate:
"Starcze nieszczęsny, twe serce straszliwe ciosy przeżyło!
Jakże ty miałeś odwagę przyjść pod okręty Achajów,
aby tu stać oko w oko z tym, co tak licznych i dzielnych
synów ci zabił? Zaprawdę, żelazne jest w tobie serce!
Wstańże i siądź tu koło mnie. Pozwólmy naszej boleści,
łzom i westchnieniom żałosnym w zmęczonych duszach przycichnąć.
Płacz, co nam serce rozdziera, nie przyda się nam już na nic.
Biednym śmiertelnym bogowie potężni wieść życie kazali
w ciągłej udręce, bo tylko oni nie znają boleści.
Stoją, jak mówią, u Dzeusa dwie wielkie beczki z darami:
jedna nieszczęścia zawiera, a druga losy szczęśliwe;
jeśli dla kogoś je zmiesza Dzeus władający gromami,
dolę ma ten różnoraką - dziś złą, a jutro radosną,
ale jeżeli Dzeus komuś nieszczęścia tylko przeznaczył,
tego przytłacza zło wszelkie i ściga po całej ziemi -
błąka się w nędzy wzgardzony przez bogów i przez śmiertelnych.
Ojca tak mego bogowie, gdy przyszedł na świat, obdarzyli
szczodrze darami. Ze wszystkich śmiertelnych najbardziej on słynął
z bogactw i szczęścia, poza tym nad Myrmidonów narodem
panował i, choć śmiertelny, boginię morską poślubił.
Ale i jemu bóg przecie zła nie oszczędził - on nie ma
synów w olbrzymim pałacu, którym by władzę zostawił.
Syna jednego ma tylko, co zginie przedwcześnie i teraz
jego starości nie wspiera, bo od swej ojczyzny daleko
w Troi przebywa, na twoje nieszczęście i twoich potomków.
Także o tobie słyszałem, żeś, starcze, był kiedyś szczęśliwy
między wszystkimi ludami: na Lesbos Makara i dalej,
w żyznej krainie frygijskiej, na Hellesponcie ogromnym;
z bogactw niezmiernych i z licznych synów słynąłeś dokoła.
Kiedy więc teraz Niebianie zesłali nieszczęścia na ciebie,
kiedy w krąg miasta twojego wciąż walki trwają zacięte,
znieś to cierpliwie i serca nie rań ciągłymi skargami,
zdziałać ty bowiem dla syna już nic zgryzotą nie zdołasz;
łzami martwego nie wskrzesisz, zło jakieś inne sprowadzisz".
Pryjam do bogów podobny Pelidzie tak odpowiedział:
"Miejsca nie zajmę, przez Dzeusa wyhodowany, gdy Hektor
jeszcze pod twoim namiotem niepogrzebany wciąż leży.
Daj mi go prędzej i pozwól, bym go zobaczył. I okup
szczodry weź, który przywiozłem; a gdy nim serce nasycisz,
obyś mógł wrócić do ziemi ojczystej, gdyś mnie, biedakowi,
życie darował i światło pozwalasz oglądać słoneczne".
- 310 -
Spojrzał na niego złym wzrokiem o szybkich nogach Achilles :
"Gniewu ty mego nie drażnij, starcze! Ja sam myślę o tym,
żeby ci oddać Hektora! Dzeus mi tu mą szlachetną
matkę w tej sprawie przysłał, co starca morskiego jest córką.
Myślę, że ciebie, Pryjamie - tego przede mną nie skryjesz -
jakiś tu bóg przyprowadził pod gładkie okręty Achajów.
Człowiek śmiertelny by nie śmiał, chociażby młody, wejść tutaj
między me wojsko. Przed strażą na pewno by się nie ukrył
ani tych wrót, co tu wiodą, tak ciężkich sam nie otworzył.
Teraz więc bacz, byś mi serca okrutnym gniewem nie wzburzył,
żebym cię, starcze, choć z prośbą przyszedłeś i jesteś mi gościem,
z niczym z obozu nie przegnał i Dzeusa tym nie znieważył".
Tak powiedział, a starzec, słuchając, zamilkł strwożony.
Wtedy Pelida gwałtownie jak lew z namiotu wyskoczył,
nie sam, bo za nim wypadli natychmiast dwaj towarzysze:
dzielny mąż Automedon i możny Alkimos. Ci byli
Achillesowi ze wszystkich po śmierci Patrokla najmilsi.
Szybko obydwaj wyprzęgli od wozu konie i muły,
wnet Idajosa herolda, by spoczął, pod dach wprowadzili,
z wozu przenosząc podarki kosztowne za głowę Hektora.
Tylko chitonu cienkiego i pięknej tkaniny nie wzięli,
by w nią zmarłego owinąć, nim wreszcie powróci do domu.
Brankom Achilles rozkazał, aby obmyły Hektora
i namaściły tajemnie, nim Pryjam zwłoki zobaczy.
Może by gniewu z rozpaczy nie zdołał ów opanować,
na poniewierkę zwłok patrząc syna, a wtedy Achilles
zabiłby go rozjątrzony i Dzeusa prawo podeptał.
Kiedy już ciało obmyte i wonnościami natarte
w chiton odziały służebne i tkaninami okryły,
Achill sam dźwignął je z ziemi, na mary kładąc Hektora.
Zaraz je dwaj towarzysze na wóz błyszczący złożyli.
Wtedy Achilles, wzdychając, jął przyjaciela przepraszać:
"Wybacz mi, drogi Patroklu, jeśli z mrocznego Hadesu
widzisz, że w końcu oddaję ciało boskiego Hektora
ojcu za dary bezcenne, które sam przywiózł strapiony.
Złożę i tobie w ofierze część twoim cieniom należną".
Tak rzekł i znów do namiotu powrócił boski Achilles.
Usiadł na jednym z kunsztownie rzeźbionych krzeseł, co stały
w głębi, pod ścianą, przy stole, i tak do Pryjama powiedział:
"Syn twój do ciebie już, starcze, należy, jak tego pragnąłeś;
ciało spoczywa na marach. Gdy zjawi się Eos różana,
sam go zobaczysz. A teraz zasiądźmy do wspólnej wieczerzy.
Nawet Niobe o pięknych warkoczach posiłkiem wzmacniała
serce, ta matka nieszczęsna, co dwanaścioro straciła
dzieci od razu: sześć córek i sześciu synów kwitnących.
Zabił ich wszystkich Apollon ze swego łuku srebrnego,
córki - Artemis, co strzałom jest rada, gdyż gniewni na Niobe
byli, że śmiała porównać się z pięknowłosą Latoną,
mówiąc: Ta dwoje zrodziła, a ja potomstwa mam wiele.
Chociaż więc było ich dwoje, zgładzili wszystkie jej dzieci.
- 311 -
Dziewięć dni martwe leżały we krwi i nie było nikogo,
kto by pogrzebał je - ludzi Kronida zamienił w kamienie.
Dnia dziesiątego Bogowie Niebiańscy je pogrzebali.
Lecz przyjmowała posiłek Niobe, choć łzami zalana.
Teraz pomiędzy skałami, pośród gór osamotnionych,
obok Sipylu - jak mówią - tam spoczywają boginie,
Nimfy, co nad Acheloosem korowód wiodą taneczny,
otóż tam, chociaż jest głazem, cierpi przez bogów skazana.
Nuże więc, także my obaj, mój boski starcze, pomyślmy
o pożywieniu, a potem opłakać możesz Hektora,
gdy do Ilionu powrócisz. Niemało tam łez wylejesz".
To rzekłszy, szybki Achilles powstał i białe jagniątko
zabił własnymi rękami. Sprawili je wnet towarzysze,
dzieląc na części, a potem na rożny wbijali i piekli,
ogniem rumieniąc. Gotowe natychmiast na stół szły gościnny.
Automedon chleb przyniósł i przed Pryjamem postawił
w pięknych koszykach. Achilles mięso przy uczcie sam dzielił.
Każdy z nich rękę wyciągał do potraw stojących na stole.
Kiedy już piciem pragnienie i jadłem głód nasycili,
Pryjam, potomek Dardana, jął w duchu podziwiać Achilla:
wzrost i postawę wyniosłą. Jak bóg wyglądał, zaiste!
A na Pryjama Achilles tak samo z podziwem spoglądał,
starca czcigodną postacią ujęty i słowem roztropnym.
W końcu, gdy sobie wzajemnie do syta się napatrzyli,
rzekł do możnego Achilla Pryjam do bogów podobny:
"Teraz mi daj prędko spocząć, przez Dzeusa wyhodowany,
serce zmęczone ucieszyć snem życiodajnym u ciebie.
Wszakże sen słodki mych powiek nie przymknął jeszcze od chwili,
kiedy mój syn nieszczęśliwy padł pod twoimi rękami.
Odtąd ja tylko jęczałem, żal przetrawiając bezdenny,
w mierzwie tarzałem się wewnątrz ogrodzonego dziedzińca.
Teraz u ciebie dopiero kęs chleba zjadłem i winem
gardło zwilżyłem, a przedtem niczego nie skosztowałem".
Tak powiedział. Achilles swym druhom i licznym służebnym
kazał posłanie zgotować w przedsionku. A przy tym polecił
przykryć je piękną tkaniną z purpury, pod spód dać kobierce
oraz dwie chlajny wełniane na wierzch dla ciepła przyrzucić.
Szybko służebne odeszły, trzymając w rękach pochodnie.
Oba niebawem posłania przygotowane zostały.
Wtedy do starca Pryjama rzekł szybkonogi Achilles:
"Starcze kochany, na zewnątrz spocznij, by któryś z Achajów,
moich doradców, nie zaszedł tutaj, bo często przychodzą -
taki już mają obyczaj - odbywać ze mną naradę.
Gdyby cię któryś zobaczył wśród nocy krótkiej, w ciemności,
mógłby uprzedzić pasterza narodów, Agamemnona,
wtedy, być może, przeszkoda w oddaniu ci zwłok by wypadła.
Jeszcze mi na to odpowiedz, a śmiało, bez żadnej obawy:
ile byś dni potrzebował na pogrzeb boskiego Hektora -
mógłbym sam pokój zachować i wojsko powstrzymać od walki".
Na to do bogów podobny Pryjam, sędziwy, powiedział:
- 312 -
"Gdybyś pozwolił, bym uczcił pogrzebem boskiego Hektora,
czynem tym mógłbyś, Achillu, najbardziej mnie uradować.
Miasto, jak o tym wiesz dobrze, jest oblężone, a lasy
mamy daleko, aż w górach - tam boją się jeździć Trojanie.
Chciałbym mieć dziewięć dni w domu na opłakanie Hektora,
dnia dziesiątego lud cały ognisty mu stos zapali,
w dniu jedenastym do grobu złożymy jego popioły.
Potem, gdy los tak nakaże, staniemy znowu do walki".
Na to mu tak odpowiedział o szybkich nogach Achilles:
"Niechże tak będzie, jak pragniesz, starcze sędziwy, Pryjamie!
Wojsko od walki powstrzymam tak długo, jak o to prosiłeś".
Tak powiedział i ujął starca za rękę w przegubie
dłonią swą prawą, by resztę trwogi mu z serca wypłoszyć.
Potem ci dwaj się w przedsionku spokojnie do snu ułożyli:
herold i Pryjam, ten w duszy roztrząsał myśli poważne.
W głębi pięknego namiotu spoczywał boski Achilles,
mając Bryzejdę przy boku prześliczną, o licach uroczych.
Wszyscy bogowie i ludzie walczący z konnego rydwanu
całą noc spali spokojnie, snem życiodajnym objęci,
tylko Hermesa, co dobro przynosi ludziom, sen odbiegł.
W sercu swym bóg ten rozważał, jak by tu króla Pryjama
wywieść spod gładkich okrętów niewidocznego dla straży.
W końcu nad głową śpiącego pojawił się i powiedział:
"Starcze, ty wcale nie myślisz, co tutaj tobie zagraża,
wszak jesteś między wrogami, pomimo łaski Achilla.
Teraz twój syn wykupiony, bogate dałeś zań dary,
ale za ciebie żywego trzykrotną cenę zapłacą
dzieci, co z wszystkich ci jeszcze zostały, jeśli o tobie
dowie się wódz Agamemnon Atryda i inni Achaje".
Tak powiedział i starzec strwożony herolda obudził.
Hermes do wozów natychmiast wprzągł zręcznie konie i muły,
przewiózł ich szybko przez obóz niedostrzeżonych przez straże.
Kiedy zaś brodu Ksantosu dosięgli o falach przejrzystych -
rzeki szumiącej, co wzięła od Dzeusa wiecznego początek -
Hermes natychmiast powrócił na Olimp błogosławiony.
W szacie o barwie szafranu spłynęła Eos na ziemię,
kiedy do miasta, kierując konie, zbliżali się z płaczem.
Muły dźwigały martwego. I nikt z mieszkańców Ilionu,
z mężów ni z kobiet o pięknych przepaskach, nie spostrzegł podróżnych
oprócz Kassandry, podobnej do Afrodyty złocistej.
Ona to z baszt Pergamonu ojca drogiego spostrzegła
z dala, gdy wracał, i obok, na wozie, herolda miejskiego.
Potem dojrzała Hektora na marach. Dźwigały je muły.
Wtedy, szlochając, tak wołać na całe miasto zaczęła:
"Pójdźcie zobaczyć Hektora, Trojanie i wszystkie Trojanki,
wy, coście kiedyś z radością witali żywego, gdy wracał
z bitew zwycięskich, bo szczęściem ten mąż był wielkim dla wszystkich!".
Tak mówiła. A z mężczyzn ni z kobiet nie było nikogo,
kto by mógł w mieście pozostać. Ból wielki wszystkich przeniknął.
Naród u bram się zgromadził, by spotkać zwłoki na marach.
- 313 -
Pierwsza stanęła tam żona i matka czcigodna. Rwąc włosy,
obie na wóz się rzuciły o pięknych kołach i z jękiem
głowę martwego tuliły. Tłum je otaczał spłakany.
Pewno do słońca zachodu dzień cały wszyscy by stali,
łzy wylewając nad ciałem Hektora i jęcząc przy bramach,
gdyby się Pryjam sędziwy nie zwrócił do ludu z rydwanu:
"Dajcie przejść mułom do miasta! Będziecie sycić się łzami
jeszcze nad martwym Hektorem, gdy go zawiozę do domu".
Tak powiedział. Zebrani natychmiast się rozstąpili.
Gdy do pałacu pięknego dotarli, na łożu wspaniałym
ciało Hektora złożono, a przy nim stanęli pieśniarze,
pieśni żałobne zawodząc; lament wybuchnął skargami.
Tak zawodzili pieśniarze. Jękiem wtórzyły kobiety.
Zaraz ten jęk Andromacha białoramienna podjęła,
głowę Hektora, zabójcy mężów, objąwszy rękami:
"Mężu młodością kwitnący, zbyt porzuciłeś mnie wcześnie,
wdowę w pałacu zostawiasz! A dziecko nasze maleńkie,
synek, któremu, nieszczęśni, daliśmy życie, na pewno
młodości swej nie doczeka. Wpierw miasto będzie zburzone
przez wroga, kiedy ty padłeś - jego obrońca tak wierny,
ty, który dotąd chroniłeś szlachetne małżonki i dzieci.
Wkrótce na gładkich okrętach powloką je w srogą niewolę
Achaje i mnie między nimi. A ty, moje dziecko kochane,
pójdziesz wraz ze mną. Tam będziesz jak ja udręczony pracami
służył u pana srogiego i drżał przed karami. A może
któryś z Achajów cię porwie za rękę i z baszty wysokiej
ciśnie o ziemię, za brata mszcząc się na synu Hektora
albo za ojca czy syna, bo przecie tak wielu Achajów
Hektor w rozlicznych spotkaniach powalił martwych na ziemię.
Ojciec twój bowiem zbyt miękki nie był w wojennej rozprawie;
zapłakał po nim lud cały w Ilionie od krańca do krańca.
Biednym rodzicom, Hektorze, tyś również straszliwą zostawił
boleść, lecz najokrutniejsza mnie dola przypadła w udziale,
gdyż do mnie w śmierci godzinie nie wyciągnąłeś swej ręki
aniś mi słowo zostawił ostatnie, o którym bym mogła
wiecznie pamiętać, i nocą, i dniem, i oblewać je łzami".
Tak wyrzekła spłakana. A wkoło szlochały kobiety.
Potem z kolei zaczęła Hekabe swój lament żałobny:
"Dziecko ty moje, Hektorze, z mych synów najbardziej kochany!
Zawsze tyś bogom szczęśliwym, co śmierci nie znają, był drogi -
nawet gdy los cię doścignął, jeszcze się troszczą o ciebie.
Innych mych synów tak wielu o szybkich nogach Achilles
zabił lub wziął do niewoli i wywiózł za wielkie gdzieś morze -
na Samos, Imbros czy Lemnos ciemnymi mgłami zasnute,
tobie zaś duszę potężną wyszarpnął ostrzem spiżowym.
I wielokrotnie cię włóczył dokoła Patrokla mogiły,
lecz przyjaciela, którego zabiłeś, tym czynem nie wskrzesił.
Teraz w swym domu ty - piękny, jakbyś niedawno zmarł, leżysz,
jakby cię życia pozbawił sam srebrnołuki Apollon,
celnie z daleka mierzący swymi lotnymi strzałami".
- 314 -
Płacząc, te słowa mówiła. I wszyscy z nią łzy wylewali.
Trzecia z kolei Helena z żałością tak mówić zaczęła:
"Drogi Hektorze, ze wszystkich braci mężowskich najmilszy
sercu! To on, Aleksander, mój mąż do bogów podobny
tutaj do Troi mnie przywiózł. Bodajbym wcześniej zginęła.
Teraz już bowiem dwudziesty rok od tej chwili przeminął,
odkąd przybyłam do Troi, rzucając moją ojczyznę,
lecz nie słyszałam od ciebie wyrzutów ani słów gorzkich,
tylko przeciwnie, gdy inny domownik w komnatach zamkowych
złajał mnie - któryś z mężowskich braci, z ich sióstr lub małżonek,
matka mężowska, bo ojciec twój był mi ojcem łaskawym -
ty ujmowałeś się za mną, wstrzymując gniewnych namową,
mądrą uwagą, a także swymi dobrymi słowami.
Płaczę nad tobą i sobą, nieszczęsną, sercem strapionym,
nie mam już bowiem w tej chwili nikogo w szerokiej Troi
tak przychylnego, drogiego. Dla wszystkich zgryzotą tu jestem".
Tak przemawiała spłakana a lud jej wtórował jękami.
W końcu do ludu obrócił się Pryjam i tak doń powiedział:
"Teraz zacznijcie, Trojanie, z gór zwozić drzewo do miasta,
z serca obawę zrzuciwszy przed Argiwami, bo Achill
przyrzekł mi, kiedym odchodził spod jego okrętów, nie prędzej
ruszyć do walki, aż wzejdzie dwunasty raz Eos różana".
Tak powiedział. I zaraz do wozów konie i muły
kto żyw zaprzęgał. Pod miastem natychmiast lud się zgromadził.
Podczas dziewięciu dni drzewo z gór bezustannie zwożono.
Gdy Eos światło niosąca zjawiła się dnia dziesiątego,
lud na ramiona wziął, płacząc, nieugiętego Hektora -
ciało na stosie położył wysoko. Wnet objął drwa płomień.
Kiedy w mrok świtu znów Eos różanopalca spłynęła,
stanął lud wkoło przy stosie, gdzie spoczął trup Hektorowy;
wszyscy mieszkańcy Ilionu tam byli, tłum niezliczony.
Winem jak krew purpurowym najpierw zalano ognisko,
wszędzie, gdzie tliły płomienie. Następnie bracia zmarłego
i przyjaciele zebrali zbielałe kości Hektora,
gorzko szlochając. Strumienie łez po ich twarzach płynęły.
Później te szczątki śmiertelne do złotej urny złożono
i owinięto dokoła płatem kosztownej purpury.
Wreszcie tę urnę głęboki grób przyjął. Wtedy zebrani
z wierzchu mogiłę głazami wielkimi szczelnie zakryli
i usypali olbrzymi grobowiec. Straż Trojan czuwała,
czy nie nadchodzą o pięknych nagolenicach Achaje.
Kiedy już grób usypano z należną powagą,
wszyscy zebrali się społem na uczcie obfitej żałobnej
w domu królewskim Pryjama, którego Dzeus wyhodował.
Taki był pogrzeb pierwszego wśród jeźdźców - boskiego Hektora.