Rzeczy pospolite
Fakty i Mity, nr 8 / 2016
Bolek i Lolek
Nie jest trudno krytykować czy atakować Wałęsę. PiS, atakując go akurat za „teczki",
zjada jednak własny ogon.
Historyczny lider „Solidarności" to dobry symbol Polski - jest tak pokręcony i pełen
sprzeczności jak cały nasz kraj. Świat uważa go za kogoś wielkiego - symbol walki
o wolność i o prawa związkowe. Ale Wałęsa rozumie wolność jako brak „komunizmu"
i na tym jego zainteresowania prawami człowieka w zasadzie się kończą. Prawa związkowe
są od czasu triumfu środowisk solidarnościowych (w praktyce - prawicowych) nagminnie
łamane. Być wyrzuconym z pracy za próbę założenia związku to chleb powszedni w Polsce.
Nie jest to coś, co obchodziłoby szczególnie „bohatera", czyli Wałęsę realnego,
a nie wyobrażonego przez media, zwłaszcza zachodnie.
Ludzie na Zachodzie nie znają zwykle języka polskiego i nie wiedzą tego, z czego
doskonale zdają sobie sprawę Polacy.
Że Wałęsa to bufon o wielkim ego i bardzo małym
rozumku, co ujawnia się natychmiast po tym, gdy otworzy ust
a. Wszystko, co mówi się
o nim pozytywnego, jest zmitologizowane do bólu. I o jego niepokalanej rzekomo roli
w dziejach Polski w latach 1980-1981, o „obaleniu komunizmu", budowaniu „wolnej Polski".
W rzeczywistości „Solidarność" ponosi nie mniejszą odpowiedzialność za ówczesny
(1981 r.) rozkład kraju niż PZPR, komunizm" w Europie Wschodniej obalił Gorbaczow,
a „wolną Polskę" zainicjowała ekipa Jaruzelskiego-Rakowskiego, wydobywając ze sporego
już społecznego zapomnienia liderów opozycji solidarnościowej, nieco już podupadłej
w 1988 r. Podobna mitomania narodowa udzieliła się niektórym rodakom przy ocenie
„Lolka" - czyli Karola Wojtyły.
Ale Wałęsie nikt nie odbierze tego, że został symbolem
,
wylansowanym niczym czerwony, brzuchaty Mikołaj w reklamach Coca-Coli. Cóż z tego,
że nie ma on nic wspólnego z „prawdziwym" Mikołajem, czyli starożytnym biskupem
ze Wschodu. Tu nie liczą się fakty, liczy się przekaz kultury popularnej. I Wałęsa jest jej
częścią na skalę globalną.
I żadne łupanie nóżkami Kaczyńskiego z Macierewiczem
tego nie zmienią.
Wiele osób ma jakiś straszny problem z tym, czy Wałęsa „współpracował" z tajnymi
służbami, czy nie. Co do mnie - to mało mnie to obchodzi. Nie tylko dlatego, że nie można
brać paru lat z czyjegoś życia za cały długi życiorys. Ludzie są niejednoznaczni i nie ma co
się o to wściekać. Poza tym nic widzę nic złego we współpracy z instytucjami PRL.
Wszystko zależy od tego, co się tam robiło. Zresztą tak było zawsze i ze wszystkim.
Czy sam fakt, że ktoś był na przykład ministrem w rządzie kraju akceptującego niewolnictwo
(albo poddaństwo chłopów), znaczy, że jest moralnie zdyskwalifikowanym degeneratem?
Zwłaszcza 400 lat temu, gdy było to zupełnie powszechne?
ADAM CIOCH
adam@faktyimitypl