Powrót Króla
A kiedy nareszcie spotkasz na swej drodze idealnego, odważnego i
wrażliwego mężczyznę, wtedy- przysięgam- okaże się, że ma on
już ukochaną, a jest nią ni mniej ni więcej, tylko Księżniczka Elfów,
czyli poziom, z jakim zwykła kobieta- Ty- nie może konkurować.
Połykając łzy, będziesz się uśmiechać na ich królewskim ślubie.
Chłodna i piękna, nie dasz nikomu powodu do zmartwień.
Nie ważne, że zasługujesz na miłość. Nie ważne, że czekając na
kogoś takiego strawiłaś życie. Nie liczy się, co zaiskrzyło między
wami. Że zatrzymywał sokole spojrzenie na Twojej twarzy, głęboko
patrząc Ci w oczy. I że przez chwilę był bardzo blisko Ciebie.
Utkałaś miłość z celtyckich pieśni, i ze swoich tęsknych snów. Lecz
nadszedł ranek, a mgły rozwiały się.
Jedyne, co możesz teraz zrobić, to iść na pole walki, z gniewnie
obnażonym mieczem,
-głodnym jakiejkolwiek sprawiedliwości- i zabić Nazgula.
Zaszlachtować Bestię. Wywrzeszczeć z siebie samotność, stratę, i
ból. Zwyciężysz, przysięgam, że zwyciężysz.
Choć to nie spełni Twojej miłości. A nawet nie uratuje życia
człowiekowi, który był dla Ciebie Ojcem. Jego ciało zostało
zniszczone. Na zawsze.
Heroizm nic tu nie zmieni, Dziewico.
Twój święty heroizm jest bezużyteczny.
Shattered Glass...
Las przypomina dziś katedrę- strzeliste i proste linie pni,
zwieńczone łukowatymi czubami, nagięte pod ciężarem śniegu.
Nieskończone korytarze, w których można się łatwo zagapić i
zagubić. Przecież to pałac Królowej Śniegu. Miejsce świętej grozy.
Moja ulubiona bajka!
Kocham zimę. Od dziecka marzyłam o okruchach Zwierciadła, które
czynią z ludzi lunatyków, i zmieniają ich serca w lód. Marzyłam o
kryształowych saniach, dzwoneczkach dźwięczących cicho i
wabiąco, a także o idealnie pięknej, smukłej Pani, zabierającej do
swojego królestwa wszystkie zbłąkane dusze.
Las jest taki czysty, chłodny, i cichy , że z pewnością mogłaby się
tu dobrze poczuć. Czasem, padające z góry miniaturowe drzazgi
śniegu są jak roztrzaskane szkło. Szklany pył. I przysięgam,
staram się schwytać te odłamki. Odchylam do tyłu głowę. Może
któryś wpadnie do oka, i zaczaruje mnie na zawsze? I nie będę już
nic czuła? Nigdy? Och, nigdy to tak długo!!!
Spaceruję po lesie, nie tylko za dnia. I nie tylko w nocy.
Ostatniej niedzieli, wybrałam się przez Puszczę do miasteczka- to
jakieś trzy-cztery kilometry stąd, po mleko, ponieważ miałam
nagłą, palącą ochotę na kakao, a w domu nie było już nawet
kropelki. Gdy szłam z powrotem- zapadł mrok, i było tak cudownie,
coraz zimniej- że nie chciałam wracać, wracać do świata ludzi.
Nigdy, nigdy, przenigdy!!!
Wyobraziłam sobie siebie, przysypywaną z wolna, niespiesznie,
pieszczotliwie- śniegiem, warstwa po warstwie, śniegiem lekkim jak
woalka, jak puchowa kołdra, jak biała sieć, kokon, nieledwie
pajęczyna...
Wyobraziłam sobie stopniowe tracenie czucia, i oddechu. Ustanie
pracy serca. Zabawę z losem w ciepło-zimno. Wreszcie- Śmierć.
Prawie niewidzialną pośród cudownych iluzji. Tajemniczą, mleczną
siostrę.
Śmierć, która nie zmieniłaby przecież żadnego innego życia...
A potem ten las pojawia się w mojej głowie. Widzę go nawet teraz,
i czuję jego obecność za plecami, choć dzielą nas ściany.
* * *
Jest też inna, cudowna, zimowa bajka. O królewnie, która
miała...włosy czarne jak heban, skórę białą jak śnieg, i usta- usta
czerwone niczym krew. Trzy doskonałe barwy należące do tej
samej pory- pory najgłębszego snu, jaki jest możliwy na jawie.
Krew, jej ciepło i kolor...wiecznie kojarzą mi się ze śniegiem. Zima
- z piciem krwi. Księżyc w nowiu -z czarami. Wszystkie dziwne
aromaty...siano, mróz, cynamon, dym...to ciągle jeden zapach
krwi.
Stygnąca krew zwierząt po uboju. Wylewana z wiadra na śnieg.
Wsiąkająca, parująca, dynamiczna. Krew na śniegu to jeden z
najwcześniejszych świętych obrazów jakie pamiętam. Lśniące,
czerwone i różowe ciała zwierząt- królików, saren, świń i krów.
Wnętrze zająca przypomina serce muszli. Rozkrojone nożem
błyszczy, jakby obmył je ocean. Otwiera się przed tobą- cudowny
prezent. Wprawne ręce myśliwego tną ciało, oddzielają
wartościowe kawałki od bezwartościowych, choć dla ciebie one
wszystkie są równie cenne.
Gdy byłam dzieckiem, zastanawiałam się, jakby to było- polizać
ciepły brzuch zwierzątka- od wewnątrz. Czy jest słony, jak ludzka
krew? Już nie żyło, ale nadal zadawało się piękne i ciepłe... I nigdy
nie było mi smutno, gdy je widziałam, wiszące na drewnianym
trzepaku, do góry nogami, nagie, częściowo już odarte ze skory czy
futerka. Taka była kolej rzeczy.
Wychowałam się w rodzinie, gdzie polowania należały do tradycji.
Na wsi ubój zwierząt jest codziennością. A fascynacja dziecka nie
zna żadnych zasad. Fascynacja pięknem w ogóle ich nie zna!
Teraz też czułam zachwyt. Kazano mi zebrać i wyrzucić kosz
śliskich, zaróżowionych odpadków. Każda część, każdy organ miał
inny kolor, każdy był kompletny. Długo trzymałam je w dłoniach.
Pachniały mrozem. Byłam ciekawa, jak smakuje surowe mięso, i
pewna, ze w innych okolicznościach bez wahania zatopiłabym zęby
w kuszącej zdobyczy.
* * *
Wciąż myślę o kimś, kogo czasem odwiedzam w jego małym,
ładnym domku. Nie łączy nas wiele, poza przyjaźnią i zaufaniem.
Może jeszcze to, że pewnego razu, dla zabawy, zabrałam mu serce,
a następnie przehandlowałam je w karty ze Śmiercią, moją siostrą,
za garstkę wątpliwej jakości błyskotek :)
Dawno już tam nie byłam.
Wczoraj zadzwonił, i mówił, że czeka na mnie. Że wszystko tam na
mnie czeka. Karłowate drzewa. Cmentarz. Pokój ze stłuczonymi
lustrami, purpurowe kotary, zapach setek zmumifikowanych róż.
Igły, strzykawki, skalpele.
Kiedy jest zima, dużo myślę o bólu. Jest taki rodzaj bólu, który
mnie wyzwala. Musi być krotki i gwałtowny. Musi robić wrażenie na
moim organizmie, wytrącać mnie ze snu, budzić do pełni
koncentracji w jednym, realnym punkcie.
Królowa Śniegu nie byłaby zadowolona... Ale te prędkie
przebudzenia są tylko iskrami...niczym więcej...są jak
śnieżynki...roztapiają się na rzęsach...i coraz bardziej chłodzą
rozpaczliwy organizm.