Honoriusz Balzac Ojciec Goriot

background image

WejdŸ na stronê

http://wolnelektury.pl/

i zobacz, jak wiele mo¿liwoœci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki

internetowej Wolne Lektury.

Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.

Honoriusz Balzac

Ojciec Goriot

[Tom III Komedii ludzkiej ]

Pani Vauquer, z domu de Conflans, jest to kobieta w podesz³ym wieku, posiadaj¹ca od

lat czterdziestu mieszczañsk¹ gospodê, po³o¿on¹ przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, miêdzy
dzielnic¹ ³aciñsk¹ a przedmieœciem Saint-Marceau. Gospoda ta, znana pod nazw¹ Domu
Vauquer, daje schronienie tak mê¿czyznom jak i kobietom, tak m³odzie¿y, jak starcom; pomimo
to obmowa nie tknê³a nigdy obyczajów tego szanownego zak³adu. Trzeba wszak¿e i to dodaæ,
¿e od trzydziestu lat nie widziano w nim prawie wcale m³odych osób; zab³¹ka³ siê tam chyba
taki nieborak, któremu rodzina przysy³a³a utrzymanie bardzo szczup³e. Jednak¿e w roku 1819,
to jest w chwili rozpoczêcia siê naszego dramatu, mieszka³a tam jedna uboga dziewczyna.

Musimy pos³ugiwaæ siê tu wyrazem dramat, jakkolwiek w tych czasach op³akanej literatury

straci³ on wiele ze swej wziêtoœci, z powodu ¿e go nadu¿ywano i naci¹gano wedle potrzeby;
pos³ugujemy siê nim nie dlatego, by powieœæ ta mia³a byæ dramatyczn¹, w ca³ym znaczeniu
tego s³owa, ale dlatego, ¿e fakt spe³niony wyciœnie mo¿e kilka ³ez intra muros i extra. Czy
go ktokolwiek pojmie poza obrêbem Pary¿a? pozwalamy sobie w¹tpiæ. Szczegó³y tej sceny
tak s¹ pe³ne spostrze¿eñ i barw miejscowych, ¿e mo¿na je dobrze zrozumieæ tylko pomiêdzy
wzgórzami Montmartre, a wynios³oœci¹ Montrouge, w tej s³awnej dolinie wiecznie osypuj¹cych
siê tynków i rynsztoków czarnych od b³ota; w dolinie cierpieñ prawdziwych i radoœci czêsto
zwodniczych; w dolinie, gdzie siê wszystko tak straszliwie kot³uje, ¿e chyba nadzwyczajny
wypadek mo¿e wywrzeæ nieco silniejsze wra¿enie. Wszak¿e i tutaj zdarzaj¹ siê od czasu do
czasu boleœci wielkie i uroczyste, bo siê na nie sk³ada ogrom wystêpku i cnoty; na ich widok
egoizm nawet zatrzymuje siê wzruszony; ale to chwilowe wra¿enie przypomina smaczny owoc
poch³oniêty z chciwoœci¹. Rydwan cywilizacji, na kszta³t wozu bo¿yszcza Jaggernaty, opóŸnia
siê wprawdzie, spotkawszy na swej drodze serce oporne, co siê nie daje zgnieœæ tak ³atwo
jak inne; ale zmia¿d¿ywszy je po chwili, posuwa siê dalej w swym tryumfalnym pochodzie.
Tak samo post¹picie wy, co wzi¹wszy w bia³e rêce ksi¹¿kê, pogr¹¿ycie siê w miêkkim fotelu,
mówi¹c sobie: mo¿e te¿ mnie zabawi. Przeczytawszy o tajemnych nieszczêœciach ojca Goriot,
zjecie obiad z apetytem, sk³adaj¹c sw¹ nieczu³oœæ na karb autora, zarzucaj¹c mu przesadê,
obwiniaj¹c o zbytek poezji. Ach! wierzcie mi, ten dramat nie jest ani wymys³em, ani romansem.
All is true, jest on tak prawdziwy, ¿e ka¿dy znajdzie w sobie, mo¿e nawet w swym sercu, te
same czynniki, z których on siê sk³ada.

Dom, w którym siê mieœci gospoda mieszczañska, nale¿y do pani Vauquer i znajduje siê

Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.

Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

1

background image

przy koñcu ulicy Neuve-Sainte-Geneviève w tym miejscu w³aœnie, gdzie grunt zni¿aj¹cy siê ku
ulicy Arbalete tworzy tak raptown¹ pochy³oœæ, ¿e konie rzadko wje¿d¿aj¹ na ni¹. Okolicznoœæ
ta przyczynia siê do ciszy panuj¹cej wœród ulic œciœniêtych pomiêdzy murami Val-de-Grace
i Panteonu. Oba te gmachy nadaj¹ odrêbny charakter atmosferze, powlekaj¹c j¹ ¿ó³tawym
kolorytem, na którym jakoœ posêpnie ich cieñ siê zarysowuje. Bruk tam suchy, rynsztoki bez
b³ota i wody, trawa porasta wzd³u¿ murów. Najswobodniejszy cz³owiek musi tam ulec smutkowi
ogarniaj¹cemu wszystkich przechodniów; turkot powozu – to rzadki wypadek, domy ponure,
œciany przypominaj¹ wiêzienie. Zb³¹kany Pary¿anin ujrza³by tam same gospody mieszczañskie
lub zak³ady; ujrza³by nêdzê lub zniechêcenie, dogorywaj¹c¹ staroœæ lub weso³¹ m³odzie¿
zmuszon¹ do pracy. ¯adna z dzielnic Pary¿a nie jest okropniejsza, ani mniej znana. Mianowicie
ulica Neuve-Sainte-Geneviève niby rama br¹zowa, jedynie stosowna do naszego opowiadania,
przed zaczêciem którego trzeba, o ile mo¿noœci, nastroiæ umys³ do barw ciemnych, do myœli
powa¿nych; tak wêdrowiec zstêpuj¹cy do katakumb, za ka¿dym stopniem prowadz¹cym w g³¹b,
coraz mniej widzi œwiat³a dziennego, coraz niewyraŸniej s³yszy œpiew przewodnika. Prawdziwe
porównanie! Któ¿ bowiem powie, co przedstawia straszliwszy obraz: czy serca wysch³e, czy
czaszki pró¿ne?

Front gospody zwrócony jest na ogródek; w skutek czego dom przytyka pod k¹tem prostym

do ulicy Neuve-Sainte-Geneviève miejscu najbardziej zag³êbionym, gdzie j¹ przerzyna inna ulica.
Wzd³u¿ ca³ego frontu, pomiêdzy domem a ogrodem, znajduje siê na s¹¿eñ szeroka przestrzeñ
wybrukowana okr¹g³ymi kamieniami, a dalej aleja wysypana piaskiem i otoczona wazonami
z bia³ego i niebieskiego fajansu, w których rosn¹ krzewy geranium, oleandry i granaty. Furtka,
prowadz¹ca w g³¹b tej alei, ma nad sob¹ deskê z nadpisem: Dom Vauquer, a poni¿ej: Gospoda
dla p³ci obojej i innych
. Przez kratê znajduj¹c¹ siê we drzwiach opatrzonych donoœnym
dzwonkiem, widaæ niszê wymalowan¹ na przeciwleg³ym murze, wznosz¹cym siê przy koñcu
wy¿ej wzmiankowanego bruku. Artysta tej dzielnicy nada³ niszy kolor zielonego marmuru,
udaj¹c zag³êbienie, pod którym umieszczono statuê przedstawiaj¹c¹ Kupidyna. Patrz¹c na
ob³upany lakier, co go pokrywa, amatorowie symbolów ujrzeliby w nim mo¿e mit mi³oœci
paryskiej, która siê leczy o kilka kroków dalej. Na podstawie napis wpó³ zatarty przypomina
epokê, do której siê ta ozdoba odnosi, œwiadcz¹c o zapale dla Woltera, który powróci³ do
Pary¿a roku 1777:

Ktokolwiek jesteœ, oto obraz tego,
Kto jest twym mistrzem, by³ nim, albo bêdzie.

Gdy noc nadchodzi, drzwi z krat¹ ustêpuj¹ miejsca innym, ca³ym drzwiom. Ogródek

tak szeroki jak front domu, otoczony od strony ulicy murem, przytyka drugim bokiem do
œciany s¹siedniego domu, na którym zwiesza siê okrywaj¹ca go szczelnie zas³ona bluszczu.
Widok ten sprawia w Pary¿u malownicze wra¿enie i przyci¹ga oczy przechodniów. Mur
okalaj¹cy ogródek os³oniêty jest szpalerem i winn¹ latoroœl¹, której owoce nêdzne i zapylone
bywaj¹ przedmiotem corocznej troski pani Vauquer i rozmów jej z mieszkañcami domu. Po
obu stronach, wzd³u¿ muru, ci¹gnie siê w¹ska dró¿ka prowadz¹ca pod cieñ lip, które pani
Vauquer, chocia¿ z domu de Conflans, nazywa uporczywie tieuilles, pomimo gramatycznych
uwag swych sto³owników. Pomiêdzy dwiema równoleg³ymi alejami znajduje siê przestrzeñ
kwadratowa zasadzona karczochami, otoczona drzewami owocowymi kar³owatego gatunku
i objêta wko³o szczawiem, sa³at¹ i pietruszk¹. Pod lipami umieszczono okr¹g³y stó³ zielony,
otoczony ³aweczkami. W dni œwi¹teczne przychodz¹ tu bogatsi goœcie, którym œrodki pozwalaj¹
zap³aciæ za fili¿ankê kawy i popijaj¹ j¹ z wolna, przy upale dochodz¹cym do tak wysokiego
stopnia, ¿e kurczêta mog³yby siê wykluæ z jaj, gdyby je umieszczono w podobnej temperaturze.

Trzypiêtrowa facjata domu, nad któr¹ wznosz¹ siê jeszcze poddasza, zbudowana jest

z piaskowca i pomalowana na kolor ¿ó³ty, który wszystkim prawie domom paryskim nadaje
jakiœ nieszlachetny charakter. Na ka¿dym piêtrze znajduje siê po piêæ okien o ma³ych szybkach;
¿aluzje w oknach podniesione tak nierówno, ¿e przecznice ich zdaj¹ siê k³óciæ miêdzy sob¹.
Boczna œciana domu mieœci dwa okna w rz¹d; na parterze maj¹ one zamiast ozdób ¿elaznych
sztaby wyrabiane w kratkê. Poza domem znajduje siê podwórze, szerokie blisko na dwadzieœcia
stóp, gdzie trzoda chlewna ¿yje w najlepszej zgodzie z kurami i królikami; w g³êbi widaæ
drwalniê. Miêdzy t¹ drwalni¹ a oknem kuchennym przytwierdzono szafê spi¿arnian¹, pod

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

2

background image

któr¹ znajduje siê œciek brudnej wody. Z podwórza na ulicê prowadz¹ w¹skie drzwiczki, przez
które kucharka wyrzuca wszystkie nieczystoœci, polewaj¹c nastêpnie ka³u¿ê czyst¹ wod¹ dla
unikniêcia zarazy.

Parter, przeznaczony na mieszczañsk¹ gospodê, sk³ada siê z pokoju o szklanych drzwiach

i dwóch oknach wychodz¹cych na ulicê. Ten salon ³¹czy siê z jadalnym pokojem oddzielonym
od kuchni sionk¹, w której znajduj¹ siê schody drewniane malowane i woskowane. Trudno
znaleŸæ coœ bardziej smutnego jak ten salon, którego ca³e umeblowanie stanowi¹ fotele
i krzes³a, obite w³osian¹ materi¹ w pasy b³yszcz¹ce i matowe. Poœrodku stoi stó³ okr¹g³y
z marmuru Sainte-Anne, na którym postawiono dla ozdoby bardzo dzisiaj rozpowszechniony
serwis bia³y porcelanowy, o z³otych paskach w po³owie ju¿ pozacieranych. Pod³oga w tym
pokoju dosyæ nêdzna, œciany obwiedzione u do³u szerok¹ lamperi¹, wy¿ej zaœ wyklejone
lakierowanym papierem, przedstawiaj¹cym g³ówne sceny z Telemaka, w których klasyczne
osoby dla odró¿nienia odmalowano ¿ywszymi barwami. Przestrzeñ miêdzy dwoma oknami
o ¿elaznych sztabach, przedstawia mieszkañcom gospody obraz uczty, któr¹ Kalipso wyda³a
na czeœæ syna Ulissesowego. Lat czterdzieœci minê³o od dnia, w którym powy¿sze malowid³o
ukaza³o siê w salonie pani Vauquer, a jeszcze do tej pory nie przestaje ono pobudzaæ do ¿artów
m³odszych sto³owników, którym siê zdaje, ¿e siê wznios¹ ponad swoje smutne po³o¿enie, drwi¹c
ze skromnego obiadu, na jaki nêdza ich skazuje. Kominek ozdobiony poœrodku szkaradnym
zegarem z sinawego marmuru, a po bokach dwoma wazonami sztucznych kwiatów, co dawne
czasy zdaj¹ siê pamiêtaæ. Ognisko kominka, zawsze czysto umiecione, zdaje siê mówiæ, ¿e ogieñ
bywa tu rzadkim goœciem. Pierwszy ten pokój przejêty jest woni¹, nie maj¹c¹ w mowie ludzkiej
odpowiedniego okreœlenia; najw³aœciwiej by³oby nazwaæ j¹ woni¹ gospody. Czuæ w niej zaduch,
stêchliznê, pleœñ; wieje z niej ch³ód, wilgoæ utrudniaj¹ca oddech i przejmuj¹ca odzienie; unosi
siê zmieszany zapach ró¿nych potraw, a wszystko razem przypomina izbê czeladn¹, kredens,
szpital. Mo¿e by siê to da³o jaœniej wyraziæ, gdyby by³ sposób zanalizowaæ pierwiastki ulatniaj¹ce
siê z atmosfery sui generis, otaczaj¹cej ka¿dego mieszkañca tego domu. A jednak, pomimo
tych wszystkich obrzydliwoœci, salon opisany, w porównaniu z s¹siednim pokojem, wydaje
siê woniej¹cy i wykwintny jak buduar. Œciany drugiego pokoju, od góry do do³u wyk³adane
drzewem, by³y niegdyœ kolorowe, ale dziœ widaæ tylko jakieœ t³o nieokreœlone, na którym pok³ad
brudu zarysowa³ siê w dziwaczne wzory. Do œcian poprzybijano pó³ki pokryte jak¹œ lgn¹c¹
warstw¹, a na nich stoj¹ zapylone i powyszczerbiane karafki, wraz z podstawkami metalowymi,
wyrabianymi w deseñ naœladuj¹cy morê, obok zaœ piêtrz¹ siê stosy talerzy porcelanowych
z niebiesk¹ obwódk¹, z turnejskiej fabryki. W k¹cie stoi pude³ko z numerowanymi przegródkami,
s³u¿¹ce za ogólny sk³ad serwet poplamionych i zalanych winem. Spotkasz tutaj ten rodzaj
sprzêtów, co najlepiej opiera siê niszcz¹cej sile czasu i, zewsz¹d ju¿ wygnany, sprawia takie
wra¿enie, jak szcz¹tki spo³eczeñstwa w szpitalu chorób nieuleczonych. Zobaczysz tu barometr
z kapucynem zapowiadaj¹cym deszcz, wstrêtne malowid³a odbieraj¹ce apetyt, w ramach
lakierowanych ze z³otymi brze¿kami, zegar œcienny z szyldkretu wyk³adanego miedzi¹, zielony
piec, kinkiety Arganda, w których oliwa zgêstnia³a od kurzu, d³ugi stó³ pokryty cerat¹, dosyæ
zat³uszczon¹, by krotochwilny sto³ownik móg³ wypisaæ na niej swe imiê, pos³uguj¹c siê palcem
w braku rylca; dalej krzes³a kulawe, nêdzne s³omianki, przenoœne piecyki zu¿yte, popsute,
z po³amanymi zawiasami i przepalonym drzewem. Chc¹c wyraziæ jak dalece wszystkie te
meble s¹ stare, popêkane, struchla³e, dr¿¹ce, stoczone, po³amane, wykrzywione, roztrzêsione,
dogorywaj¹ce, potrzeba by d³ugiego opisu, przez co opóŸni³by siê w¹tek powieœci, a tego
nigdy by mi nie darowali niecierpliwi czytelnicy. Czerwona pod³oga pe³na jest zag³êbieñ,
powsta³ych w skutek niejednokrotnego malowania i szorowania. Jednym s³owem, panuje tu
nêdza pozbawiona strony poetycznej, nêdza ukrywana, oszczêdzaj¹ca siê, wyszarzana, nie
zwalana wprawdzie b³otem, ale ju¿ mocno poplamiona, nie maj¹ca jeszcze dziur i ³achmanów,
ale za chwilê gotowa ulec zgniliŸnie.

Oko³o siódmej z rana, do znajomego nam pokoju wbiega kot pani Vauquer, poprzedzaj¹c sw¹

w³aœcicielkê, wskakuje na pó³ki i w¹cha garnuszki z mlekiem pokryte talerzami, pomrukuj¹c
przy tym g³oœno. Po chwili zjawia siê wdowa, przystrojona w tiulowy czepek, spod którego
zwiesza siê fa³szywy warkocz Ÿle przytwierdzony, i posuwa siê, wlok¹c za sob¹ powykrzywiane
pantofle. Twarz jej stara, jakby obrzêk³a, z nosem zakrzywionym na kszta³t papuziego dzioba;
rêce pulchne, ca³a osoba utuczona jak szczur koœcielny, o nadzwyczaj pe³nych kszta³tach;

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

3

background image

wszystko harmonizuje jak najlepiej z tym salonem, do którego wszystkimi szparami, zdaje siê
wciskaæ nieszczêœcie, gdzie z k¹tów wygl¹da zaczajona spekulacja, gdzie powietrze duszne
i odra¿aj¹ce nie sprawia jednak wstrêtu pani Vauquer. Oblicze jej, œwie¿e jak pierwszy
przymrozek jesienny, oczy otoczone sieci¹ zmarszczek, których wyraz s³odki jak uœmiech
tancerki, mo¿e w jednej chwili zmieniæ siê w pochmurne spojrzenie rachmistrza; ca³a wreszcie
jej osoba wyjaœnia lepiej gospodê, która, ze swej strony, stanowi niby jednolit¹ ca³oœæ z jej
osob¹. Gdzie jest wiêzienie, tam musi byæ i dozorca, jednego nie mo¿na sobie przedstawiæ
bez drugiego. Chorobliwa oty³oœæ tej ma³ej kobiety jest skutkiem ¿ycia, jakie prowadzi, tak
jak tyfus jest wynikiem szpitalnych wyziewów. Spod starej, przerabianej sukni wymyka siê
podo³ek we³nianej spódnicy, œwiec¹cy k³akami wypadaj¹cej waty. Ten widok przypomina nam
salon, pokój jadalny i ogródek, przeczuwamy kuchniê, odgadujemy, jacy mog¹ byæ mieszkañcy
domu. Widz¹c razem osobê i otoczenie, mamy dopiero obraz zupe³ny. Pani Vauquer ma lat
oko³o piêædziesiêciu i wygl¹da jak wszystkie kobiety, które dozna³y nieszczêœæ w swym ¿yciu.
Wzrok jej szklisty, a wyraz twarzy przypomina faktorkê, udaj¹c¹ gniew dla wy³udzenia wiêkszej
zap³aty, a po chwili gotow¹ na wszystko, by tylko polepszyæ swój los, gotow¹ wydaæ Grzegorza
lub Pichegru, gdyby to by³o rzecz¹ jeszcze mo¿liw¹. To nie przeszkadza jej byæ w gruncie
dobr¹ kobiet¹
, przynajmniej takie jest zdanie jej lokatorów, którzy uwa¿aj¹ j¹ za biedn¹
istotê, stêkaj¹c¹ i kaszl¹c¹ wraz z nimi. Kto by³ pan Vauquer? Wdowa nie lubi rozpowiadaæ
o nieboszczyku. Jakim sposobem utraci³ mienie? W skutek nieszczêœæ, odpowiada kobieta.
Wyznaje jednak, ¿e siê z ni¹ niedobrze obchodzi³, a zostawi³ jej tylko dwoje oczu potrzebnych
do p³aczu, dom, w którym mieszka, i przekonanie, ¿e ¿adne nieszczêœcie nie zas³uguje na
jej wspó³czucie, bo sama przecierpia³a wszystko, co tylko przecierpieæ mo¿na. S³ysz¹c pani¹
drepcz¹c¹ po pokoju, kucharka, znana pod nazw¹ grubej Sylwii, poœpiesza podaæ œniadanie
dla sta³ych mieszkañców gospody. Wszyscy przychodz¹cy sto³ownicy dostaj¹ tylko obiad, za
co miesiêcznie p³ac¹ trzydzieœci franków.

W chwili, gdy siê ta powieœæ zaczyna, sta³ych mieszkañców by³o tylko siedmiu. Na

pierwszym piêtrze by³y dwa najlepsze apartamenty; pani Vauquer zajmowa³a mniejszy, a drugi
nale¿a³ do pani Couture, wdowy po wojennym komisarzu rzeczypospolitej francuskiej. Pani
Couture utrzymywa³a przy sobie m³od¹ osobê, niejak¹ Wiktorynê Taillefer, której stara³a siê
zast¹piæ matkê. Dochód obu tych pañ wynosi³ tysi¹c osiemset franków. Na drugim piêtrze,
jedno mieszkanie zajmowa³ cz³owiek w podesz³ym wieku, nazwiskiem Poiret, drugie zaœ
pewien jegomoœæ mog¹cy mieæ lat ze czterdzieœci; nosi³ on ciemn¹ perukê, czerni³ faworyty,
uchodzi³ za by³ego kupca; znano go powszechnie pod imieniem Vautrina. Trzecie piêtro
sk³ada³o siê z czterech pokoi; jeden z nich wynajmowa³a stara panna, nazwiskiem Michonneau,
drugi zajmowa³ by³y fabrykant w³oskiego makaronu, w³oskich ciastek i krochmalu, nazywany
pospolicie ojcem Goriot. Dwa pozosta³e pokoje dawa³y schronienie ró¿nym przelotnym
ptakom
, a najczêœciej nieszczêœliwym studentom, którzy na stó³ i kwaterê mogli wydaæ
najwiêcej czterdzieœci piêæ franków miesiêcznie, to jest w³aœnie tyle, ile p³acili ojciec Goriot
i panna Michonneau; ale pani Vauquer nie rada by³a takim mieszkañcom, przyjmowa³a ich
tylko w takim razie, gdy siê nic lepszego nie nastrêcza³o: uwa¿a³a, ¿e studenci zjadaj¹ najwiêcej
chleba. Obecnie jeden z tych pokoi nale¿a³ do m³odego cz³owieka spod Angoulême, który
przyjecha³ do Pary¿a studiowaæ prawo. Liczne rodzeñstwo studenta odmawia³o sobie wielu
wygód, byle zaoszczêdziæ sto dwadzieœcia franków, które stanowi³y jego ca³oroczne utrzymanie.

Eugeniusz de Rastignac, tak siê bowiem ów student nazywa³, by³ z rzêdu tych m³odych ludzi,

których nieszczêœcie urabia do pracy, którzy pojmuj¹ od najm³odszych lat, jak wielkie nadzieje
rodzice w nich pok³adaj¹, marz¹ o œwietnej przysz³oœci i, rachuj¹c na potêgê nauki, staraj¹ siê
zastosowaæ j¹ zawczasu do przysz³ych potrzeb spo³eczeñstwa, z którego zamierzaj¹ wyci¹gn¹æ
dla siebie jak najwiêcej korzyœci. Gdyby nie jego ciekawe spostrze¿enia, gdyby nie ta zrêcznoœæ,
z jak¹ potrafi³ zaj¹æ pewne stanowisko w salonach Pary¿a, powieœæ niniejsza by³aby pozbawiona
tych barw prawdziwych, które zawdziêcza przenikliwoœci jego umys³u i usilnoœci, z jak¹ bada³
tajniki tego straszliwego po³o¿enia, które najstaranniej os³aniali ci, co je wytworzyli i ci, co je
znosili.

Ponad trzecim piêtrem by³ strych do suszenia bielizny i dwa poddasza, gdzie sypia³ pos³ugacz

zwany Krzysztofem i gruba Sylwia, kucharka. Oprócz siedmiu sta³ych mieszkañców, pani
Vauquer miewa³a rok rocznie oœmiu studentów z wydzia³u prawnego lub medycznego i dwóch

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

4

background image

sto³owników mieszkaj¹cych w tej samej dzielnicy; ci wszyscy przychodzili tylko na obiad. Do
obiadu siada³o osiemnaœcie osób, a w razie potrzeby i dwadzieœcia mog³oby siê pomieœciæ
w sali jadalnej; ale z rana tylko siedmiu sta³ych mieszkañców schodzi³o siê na œniadanie
i wtedy mo¿na by pomyœleæ, ¿e to kó³ko rodzinne zasiada przy stole. Wszyscy przychodzili
w pantoflach i udzielali sobie wzajemnie ró¿nych spostrze¿eñ poufnych: zastanawiano siê nad
ubraniem i wyrazem twarzy obiadowych goœci, roztrz¹sano wypadki ubieg³ego wieczoru,
a ka¿dy wyraz tchn¹³ szczeroœci¹ i zaufaniem. Wszyscy stali mieszkañcy byli pieszczochami
pani Vauquer, która z dok³adnoœci¹ astronoma obdziela³a ich staraniem i wzglêdami, stosownie
do wiêkszej lub mniejszej zap³aty. W ka¿dym razie otaczano wyj¹tkowym szacunkiem te
siedem istot, które tutaj wypadek zgromadzi³. Obaj mieszkañcy drugiego piêtra p³acili tylko po
siedemdziesi¹t dwa franki na miesi¹c. Taka tanioœæ, która zreszt¹ istnieje tylko na przedmieœciu
Saint-Marcel, miêdzy la Bourbe i la Salpetriere, dowodzi³a, ¿e wszyscy ci ludzie, z wyj¹tkiem
pani Couture, uginali siê pod ciê¿arem nieszczêœcia mniej lub wiêcej widocznego. Tote¿
odzienie ich wytarte i zniszczone przedstawia³o widok nie mniej op³akany, jak wnêtrze ich
mieszkania. Surduty mê¿czyzn by³y koloru zagadkowego, obuwie takie, jakiego nie œcierpiano
by w obrêbie eleganckiej dzielnicy, bielizna zniszczona, reszta odzie¿y tylko ¿e siê trzyma³a.
Kobiety nosi³y suknie wype³z³e, farbowane i znów wyp³owia³e; stare, cerowane koronki,
rêkawiczki wyglansowane od d³ugiego u¿ycia i chusteczki wyrudzia³e, a¿ do dziur przetarte.
Takiego to rodzaju odzie¿ okrywa³a postaci po wiêkszej czêœci dobrze zbudowane, o silnym
organizmie, co siê opar³ wszystkim burzom ¿ycia, o twarzach zimnych, twardych, zatartych
jak dukaty wysz³e z obiegu. Spoza warg wywiêd³ych ukazywa³y siê chciwe zêby. Widok tych
ludzi kaza³ siê domyœlaæ dramatów spe³nionych lub rozwijaj¹cych siê w chwili obecnej; nie tych
dramatów, co to siê odgrywaj¹ przy sztucznym oœwietleniu, pomiêdzy malowanymi kulisami,
ale dramatów ¿ywych i niemych, zastyg³ych, a tak silnie poruszaj¹cych serce, dramatów
nieprzerwanych, d³ugotrwa³ych.

Stara panna Michonneau os³ania³a swe oczy zmêczone daszkiem, który móg³by rozdra¿niæ

samego anio³a litoœci, sk³ada³ siê on z zat³uszczonego kawa³ka zielonej kitajki rozpiêtej na
drucie. Chustka otoczona nêdzn¹, powyskubywan¹ frêdzl¹, okrywa³a kszta³ty tak spiczaste,
i¿ rzek³byœ, ¿e pod ni¹ koœciotrup siê ukrywa. Co pozbawi³o tê istotê kszta³tów niewieœcich?
Musia³a byæ kiedyœ ³adna i zgrabna; có¿ j¹ doprowadzi³o do stanu obecnego: wystêpek,
zgryzota, czy chciwoœæ? Czy kocha³a zbyt wiele, czy by³a ostatni¹ z kobiet, czy tylko kurtyzan¹?
Mo¿e staroœæ odra¿aj¹ca by³a kar¹ za tryumfy m³odoœci ambitnej spêdzonej wœród uciech
ró¿norodnych. Wzrok jej wygas³y przejmowa³ ch³odem, w pomarszczonej twarzy czyta³eœ
groŸbê jak¹œ niepojêt¹. Gdy siê odezwa³a, dŸwiêk jej g³osu przywodzi³ na myœl konika polnego,
co za zbli¿eniem siê zimy odzywa siê ci¹gle w g³êbi zaroœli. Opowiada³a o sobie, ¿e dozorowa³a
pewnego starca cierpi¹cego na katar pêcherza, którego dzieci opuœci³y, s¹dz¹c, ¿e siê po nim
niczego spodziewaæ nie mo¿na.

Ten to starzec zapisa³ pannie Michonneau tysi¹c franków do¿ywotniego dochodu, co da³o

powód do niejednokrotnych zatargów z sukcesorami, którzy nie przestawali przeœladowaæ jej
potwarz¹. Chocia¿ gra namiêtnoœci wyry³a siê na jej twarzy, mo¿na by³o jednak dopatrzeæ
jeszcze pewnych œladów p³ci bia³ej i delikatnej, co pozwala³o przypuszczaæ, ¿e cia³o jej
zachowa³o dot¹d pewne szcz¹tki piêknoœci.

Pan Poiret by³ rodzajem automatu. Trzeba by³o widzieæ go w chwili, gdy na kszta³t cienia

szarego przesuwa³ siê po alei ogrodu botanicznego: zmiêta czapka okrywa³a mu g³owê,
laska o z¿ó³k³ej ga³ce z koœci s³oniowej gotowa by³a lada chwila wypaœæ z rêki niedo³ê¿nej,
wygniecione po³y surduta rozwiewa³y siê z wiatrem ukazuj¹c spodnie obwis³e, a nogi okryte
sinymi poñczochami pl¹ta³y siê jak u pijaka. Reszta stroju sk³ada³a z bia³ej zbrukanej kamizelki
i z ¿abotu z grubego, powyci¹ganego muœlinu, który nie przystawa³ dobrze do chustki
okrêconej wko³o indyczej szyi. Tote¿ niejeden przechodzieñ pyta³ siebie, czy ten cieñ chiñski
nale¿y rzeczywiœcie do œmia³ej rasy synów Jafeta, fruwaj¹cych po bulwarze w³oskim? Jakiego
to rodzaju praca mog³a go tak powy³amywaæ? jaka namiêtnoœæ nada³a ciemnobrunatny kolor
jego szyszkowatej twarzy, która na rysunku wyda³aby siê przesadn¹ karykatur¹. Czym by³
ten cz³owiek? Mo¿e urzêdnikiem w ministerstwie sprawiedliwoœci, w biurze, do którego kaci
przedstawiaj¹ rachunek za dostawê czarnych welonów dla ojcobójców, za otrêby do nape³niania
koszów, za sznurki i no¿e. A mo¿e do niego nale¿a³o oczyszczanie szlachtuza lub inna jakaœ

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

5

background image

czynnoœæ nakazana przez komisjê sanitarn¹. Jednym s³owem, cz³owiek ten wygl¹da³ na jedno
z pracowitych bydl¹t naszego m³yna spo³ecznego, na jednego z tych paryskich Ratonów, którzy
nie znaj¹ nawet swych Bertrandów, wygl¹da³ na jak¹œ sprê¿ynê, która porusza³a niedolê lub
szumowiny spo³eczne; wreszcie by³ to jeden z tych ludzi, o których powiadamy: A jednak
i tacy s¹ potrzebni
. Piêkny Pary¿ nic nie wie o tych twarzach zblad³ych wœród cierpieñ
moralnych i fizycznych. Ale Pary¿ to istny ocean. Na pró¿no sondê zapuszczaæ bêdziecie, nigdy
nie zbadacie jego g³êbokoœci. Mo¿ecie go zwiedzaæ i opisywaæ; ale na có¿ siê zdadz¹ wasze
starania? Tylu jest badaczy sumiennych, co siê tym morzem zajmuj¹, a jednak pozostanie tam
wiecznie jakaœ ustroñ nietkniêta, jakaœ nieznana pieczara, znajd¹ siê zawsze kwiaty, per³y,
potwory, coœ nies³ychanego, o czym zapomnieli nurkowie-literaci. Dom Vauouer to w³aœnie
jedna z takich ciekawych potwornoœci.

Dwie twarze stanowi³y tam uderzaj¹c¹ sprzecznoœæ z ogó³em mieszkañców i sto³owników.

Chocia¿ cera panny Wiktoryny Taillefer poci¹gniêta by³a bladoœci¹ chorobliw¹, jaka cechuje
zwykle dziewczêta cierpi¹ce na bladaczkê; chocia¿ w³aœciwy jej wyraz smutku i przygnêbienia
zlewa³ siê harmonijnie z cierpieniem ogólnym stanowi¹cym t³o tego obrazu; choæ wydawa³a
siê zawsze zbiedzona i niepewna siebie: z tym wszystkim jednak twarz jej by³a m³oda, g³os
wdziêczny i poruszenia ¿ywe. Ta niedola m³oda przypomina³a krzew o z¿ó³k³ych listkach,
przesadzony na grunt niew³aœciwy. Jej w³osy jasne wpadaj¹ce w odcieñ miedziany, twarz
delikatna, figura nadzwyczaj szczup³a, jednym s³owem postaæ ca³a tchnê³a tym wdziêkiem, który
nowo¿ytni poeci upatruj¹ w statuetkach œredniowiecznych. Oczy szare z czarnym odcieniem
wyra¿a³y chrzeœcijañsk¹ ³agodnoœæ i poddanie siê. Ubranie skromne i niedrogie wdziêcznie
siê uk³ada³o na m³odej i kszta³tnej figurze. W szczêœciu dziewczê to by³oby zachwycaj¹ce:
szczêœcie jest poezj¹ kobiety, tak jak strój jest jej dekoracj¹. Niechby uciecha balu rozla³a na
tej bladej twarzy swoj¹ barwê ró¿an¹, a wygody wykwintnego ¿ycia wype³ni³y i zarumieni³y
te policzki trochê ju¿ wpad³e; niechby mi³oœæ rozjaœni³a smutne te oczy: a Wiktoryna mog³aby
walczyæ o lepsze z najpiêkniejszymi pannami. Nie zna³a tego, co daje kobiecie jakby drugie
¿ycie: brak³o jej ga³ganków i liœcików mi³osnych. Historia jej ¿ycia mog³aby dostarczyæ w¹tku
do powieœci. Ojciec Wiktoryny s¹dzi³ siê w prawie nie uznawaæ córki, nie chcia³ jej mieæ przy
sobie, przeznacza³ jej tylko szeœæset franków rocznie, wreszcie sprzeda³ swoje dobra, chc¹c
wszystko przekazaæ synowi. Matka Wiktoryny umar³a z rozpaczy u dalekiej swej krewnej pani
Couture, która odt¹d z macierzyñsk¹ troskliwoœci¹ zaopiekowa³a siê sierot¹. Na nieszczêœcie
wdowa po wojennym komisarzu wojsk rzeczypospolitej nic w œwiecie nie posiada³a prócz
swej wdowiej pensji; mog³a wiêc kiedyœ zostawiæ na ³askê i nie³askê œwiata biedne dziewczê
bez doœwiadczenia i œrodków do ¿ycia. Dobra kobieta chcia³a na wszelki wypadek zaszczepiæ
pobo¿noœæ w sercu Wiktoryny; w tym celu co niedziela bywa³a z ni¹ na mszy, a co dwa
tygodnie wodzi³a j¹ do spowiedzi. I mia³a s³usznoœæ; tylko uczucia religijne mog³y wesprzeæ
w przysz³oœci to dziecko odrzucone, które nie przesta³o kochaæ ojca i corocznie udawa³o siê
do niego, nios¹c przebaczenie swej matki; ale sz³o tylko po to, by wyczekiwaæ nadaremnie
u drzwi ojcowskiego domu, które przed ni¹ nielitoœciwie zamykano. Brat, jedyny poœrednik, na
którego mog³a rachowaæ, ani razu nie odwiedzi³ jej przez cztery lata, nigdy nie poœpieszy³ jej
z pomoc¹. Wiktoryna b³aga³a Boga, by ojca jej wyprowadzi³ z b³êdu i zmiêkczy³ serce brata;
modli³a siê za obydwóch, nie obwiniaj¹c ich wcale. Natomiast pani Couture i pani Vauquer
wyczerpa³y ca³y s³ownik obelg, nie znajduj¹c wyrazu, który by dobrze okreœla³ barbarzyñskie
postêpowanie tych ludzi. Podczas gdy obie przeklina³y niecnego milionera, Wiktoryna odzywa³a
siê ³agodnie i wyrazy jej przypomina³y g³os zranionego go³êbia, który nawet krzykiem boleœci
wyra¿a mi³oœæ.

Eugeniusz de Rastignac przedstawia³ typ po³udniowy; mia³ p³eæ bia³¹ przy czarnych w³osach

i oczach niebieskich. Ca³a jego powierzchownoœæ i wszystkie ruchy zdradza³y potomka
szlachetnej rodziny, gdzie pocz¹tkowe wychowanie bywa zwykle przesi¹kniête tradycj¹
wytwornego gustu. Oszczêdny z potrzeby, musia³ zadowalaæ siê na co dzieñ przesz³orocznymi
sukniami; jednak wychodz¹c na miasto móg³ siê niekiedy ubraæ nie gorzej od wytwornych
strojnisiów. W dni powszednie nosi³ surdut stary, kamizelkê zu¿yt¹, czarny krawat zmiêty
i niedbale, po studencku zawi¹zany, spodnie odpowiednie do ca³ego stroju i buty podzelowane.

Czterdziestoletni Vautrin z poczernionymi faworytami stanowi³ niby przejœcie od tej m³odej

pary do reszty mieszkañców. By³ to jeden z tych ludzi, o których lud prosty powiada:

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

6

background image

„To têgi ch³op!” Szeroki w ramionach, biust mia³ potê¿ny, musku³y wydatne i ogromne,
czworogranne rêce poroœniête na palcach kêpami gêstych, ognistorudych w³osów. Twarz
poorana przedwczesnymi zmarszczkami, mia³a w sobie jakiœ wyraz okrucieñstwa i nieludzkoœci,
ale ³atwoœæ i zgodnoœæ w obcowaniu z ludŸmi zadawa³y k³am temu wyrazowi. G³os basowy,
harmonizuj¹cy z rubaszn¹ weso³oœci¹ sprawia³ mi³e wra¿enie. Nadskakuj¹cy by³, a jednak
lubi³ kpiæ ze wszystkiego. Gdy w domu zepsu³ siê jaki zamek, on go wnet rozebra³ na
cz¹stki, naprowadzi³ oliw¹, naprawi³ i z³o¿y³, dodaj¹c zawsze: „Znamy siê na tym”. Zreszt¹
zna³ on wszystko: okrêty, morze, Francjê, zagranicê, interesy, ludzi, wypadki, prawa, hotele
i wiêzienia. Gotów by³ poœpieszyæ z pomoc¹ ka¿demu, kto tylko bardzo siê uskar¿a³. Kilka
razy ju¿ po¿ycza³ pieniêdzy pani Vauquer i niektórym mieszkañcom gospody, ale kredytorowie
woleliby umrzeæ ni¿ zapóŸniæ siê z wyp³at¹, bo Vautrin, pomimo swej miny dobrodusznej,
umia³ spojrzeæ niekiedy wzrokiem tak stanowczym i g³êbokim, ¿e a¿ mrowie przechodzi³o. Mia³
szczególny sposób spluwania, który zdradza³ cz³owieka obdarzonego wielkim zasobem krwi
zimnej i niezdolnego cofn¹æ siê przed ¿adnym wystêpkiem, gdyby takowy mia³ go wybawiæ
z dwuznacznego po³o¿enia. Niby sêdzia surowy, zdawa³ siê badaæ ka¿d¹ rzecz do g³êbi; ka¿de
sumienie, uczucie ka¿de zdawa³ siê wzrokiem przenikaæ. Wed³ug przyjêtego raz na zawsze
zwyczaju, wychodzi³ po œniadaniu i wraca³ na obiad, po czym znika³ na ca³y wieczór i dopiero
ko³o pó³nocy dostawa³ siê znów do mieszkania za pomoc¹ wytrycha, który mu pani Vauquer
powierzy³a. On tylko jeden dost¹pi³ takiej ³aski. To te¿ by³ w jak najlepszych stosunkach
z wdow¹, któr¹ nazywa³ maman i obejmowa³ czule za kibiæ (zapomniana to pieszczota!).
Poczciwa niewiasta nie widzia³a w tym nic nadzwyczajnego, gdy w rzeczy samej jeden chyba
Vautrin mia³ ramiona doœæ d³ugie, by uœcisn¹æ tê ciê¿k¹ bry³ê. By³o to cech¹ jego charakteru,
¿e p³aci³ wspaniale po piêtnaœcie franków na miesi¹c za gloriê (t.j. kawê z wódk¹), któr¹ pija³
po obiedzie. Ludzie mniej lekkomyœlni ni¿ ta m³odzie¿ porwana wirem ¿ycia paryskiego lub
ci starcy obojêtni na wszystko, co nie dotyka³o ich bezpoœrednio, potrafiliby wyjaœniæ sobie
w¹tpliwe wra¿enie, jakie Vautrin sprawia³ na otaczaj¹cych. Cz³owiek ten zna³ i odgadywa³
zawsze sprawy innych, lecz nikt nie móg³ zbadaæ nawzajem jego myœli i zajêæ. Dobrodusznoœæ
pozorna i ci¹g³a uprzejmoœæ s³u¿y³y mu za przegrodê, któr¹ siê oddzieli³ od innych; pomimo
to zdradza³ niekiedy przera¿aj¹c¹ g³êbiê swego charakteru. Czêsto wpada³ w zapa³ godny
Juwenala, natrz¹sa³ siê z prawa i tak zawziêcie ch³osta³ wy¿sze towarzystwo, zarzucaj¹c mu
sprzecznoœæ z sob¹ samym, i¿ mo¿na by³o przypuœciæ, ¿e bardzo by³ niezadowolony z ustroju
spo³ecznego i mia³ w swym ¿yciu tajemnicê starannie ukrywan¹.

Oczarowana, bezwiednie mo¿e, si³¹ czterdziestoletniego atlety i piêknoœci¹ m³odego studenta,

panna Taillefer dzieli³a pomiêdzy nich swe spojrzenia przelotne i myœli tajemne; lecz obaj
zdawali siê nie myœleæ o niej wcale, choæ z dnia na dzieñ œlepy traf móg³ zmieniæ jej po³o¿enie
i pomieœciæ j¹ w rzêdzie bogatych panien. Zreszt¹ ¿aden z mieszkañców gospody nie zadawa³
sobie trudu, by zbadaæ, czy nieszczêœcia innych by³y rzeczywiste, czy zmyœlone. Ka¿dy spogl¹da³
na otaczaj¹cych obojêtnie, prawie podejrzliwie, a wynika³o to z po³o¿enia, jakie wzglêdem siebie
zajmowali. Widzieli, ¿e nic nie mog¹ poradziæ na sw¹ niedolê, a dziel¹c siê trosk¹ nieustann¹,
wyczerpali ca³y zasób wspó³czucia. Podobni do pary starych ma³¿onków, nie mieli ju¿ sobie nic
do powiedzenia. Stosunki istniej¹ce pomiêdzy nimi by³y te¿ czysto mechaniczne i przypomina³y
ruch kó³ niesmarowanych. Wszyscy zdolni byli przejœæ obok œlepego nie spojrzawszy nañ wcale
lub wys³uchaæ obojêtnie opowiadania o czyimœ nieszczêœciu, wszyscy jednozgodnie patrzyli na
œmieræ, jako na rozwi¹zanie zadania nêdzy, wobec której blad³ obraz najstraszliwszego zgonu.
Najszczêœliwsz¹ z tych dusz stroskanych by³a pani Vauquer króluj¹ca wszechw³adnie w tym
domu-przytu³ku. Ma³y ogródek, który pod wp³ywem zimna, suszy i wilgoci sta³ siê pustym
i g³uchym stepem, dla niej by³ zawsze rozkosznym gajem. Dla niej jednej ponêtnym by³ ów
dom ¿ó³ty i ponury, w którym powietrze, przejête woni¹ zaœniedzia³ej miedzi, przypomina³o
kantor weksli. Do niej nale¿a³y wszystkie te celki ciemne. Ona ¿ywi³a wszystkich tych
galerników skazanych na karê do¿ywotni¹, ona posiada³a nad nimi w³adzê niezaprzeczon¹.
Czy¿ biedne te istoty znalaz³yby w ca³ym Pary¿u, za tak¹ cenê jak u niej, po¿ywienie zdrowe
i dostatnie, mieszkanie, które nie odznacza³o siê co prawda wdziêkiem i wygod¹, lecz mog³o
byæ porz¹dnym i ochêdo¿nym, boæ to przecie od samych mieszkañców zale¿a³o. Wiedzia³a
te¿, ¿e gdyby dopuœci³a siê jakiej krzycz¹cej niesprawiedliwoœci wzglêdem jednego ze swych
lokatorów, to ofiara znios³aby j¹ bez szemrania.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

7

background image

Zgromadzenie podobne musia³o przedstawiaæ i rzeczywiœcie przedstawia³o na ma³¹ skalê

wszystkie sk³adowe czêœci spo³eczeñstwa. W gronie osiemnastu sto³owników znalaz³o siê to, co
siê znajduje i w szkole, i w œwiecie, znalaz³a siê owa istota wzgardzona, ów kozio³ ofiarny, s³u¿¹cy
wszystkim za cel do ¿artów. Na pocz¹tku drugiego roku osobistoœæ ta sta³a siê dla Eugeniusza
de Rastignac najwybitniejsz¹ ze wszystkich, pomiêdzy którymi skazany by³ prze¿yæ jeszcze dwa
lata. Owym Patirasem by³ stary fabrykant makaronu, ojciec Goriot, na którego g³owie malarz
skupi³by œwiat³o ca³ego obrazu. Jakim sposobem on, najdawniejszy mieszkaniec, zas³u¿y³ na tê
pogardê granicz¹c¹ prawie z nienawiœci¹, na to przeœladowanie miarkowane niekiedy litoœci¹,
na to lekcewa¿enie, z jakim spogl¹dano na jego nieszczêœcie? Czy wywo³a³ je dziwactwem lub
jak¹ œmiesznoœci¹, która zwykle surowiej od wystêpku bywa s¹dzona?

Pytania te odnosz¹ siê bezpoœrednio do wielu objawów niesprawiedliwoœci spo³ecznej. Mo¿e

to le¿y w naturze ludzkiej, ¿e najmniej litoœci mamy dla tych, którzy przez pokorê, s³aboœæ lub
obojêtnoœæ najwiêcej znieœæ gotowi. Czy¿ nie lubimy wszyscy próbowaæ si³ naszych kosztem
kogoœ lub czegoœ? Czyli¿ ulicznik, ta bezsilna istota, nie dzwoni u wszystkich drzwi w dzieñ
mroŸny, czy siê nie wspina z wysi³kiem, by wypisaæ swe imiê na œwie¿ym, nietkniêtym pomniku?

Ojciec Goriot, starzec prawie szeœædziesiêciodziewiêcioletni, przeprowadzi³ siê do pani

Vauquer w 1813 roku, wycofawszy siê poprzednio z interesów. Zaj¹³ zrazu mieszkanie nale¿¹ce
obecnie do pani Couture i p³aci³ tysi¹c dwieœcie franków komornego, z min¹ cz³owieka, który
ma³o dba o to, czy wyda piêæ luidorów mniej lub wiêcej. Pani Vauquer odœwie¿y³a wszystkie
trzy pokoje (wziê³a jednak z góry pieni¹dze, wystarczaj¹ce a¿ nadto na pokrycie kosztów
nêdznego umeblowania), sprawi³a firanki z ¿ó³tej bawe³nianej tkaniny, fotele lakierowane
wybite pluszem, kilka nêdznych malowide³ i tapety, którymi pogardzi³by ka¿dy szynk miejski.

Ojciec Goriot, którego wówczas nazywano z szacunkiem panem Goriot, pozwala³ siê

okpiwaæ z jak¹œ niedba³¹ wspania³oœci¹, co sprawi³o mo¿e, i¿ zaczêto go uwa¿aæ za g³upca
nie znaj¹cego siê na niczym. Goriot posiada³ piêkn¹ garderobê, przyby³ bowiem ze wspania³¹
wypraw¹ kupca, który porzucaj¹c interesy niczego sobie nie odmawia. Pani Vauquer podziwia³a
osiemnaœcie koszul z p³ótna holenderskiego, których cienkoœæ tym bardziej wpada³a w oko,
¿e fabrykant makaronu wpina³ do ¿abotu dwie du¿e szpilki brylantowe, po³¹czone z sob¹
z³otym ³añcuszkiem. Nosi³ zwykle garnitur szafirowy koloru b³awatka, ale co dzieñ bra³ œwie¿¹
kamizelkê z piki, pod któr¹ wznosi³ siê i opada³ wydatny ¿o³¹dek kszta³tu gruszkowatego,
ozdobiony ciê¿kim ³añcuchem z brelokami. Tabakierkê z³ot¹ zdobi³ medalion nape³niony
w³osami, co naprowadza³o na myœl, ¿e w³aœciciel musia³ byæ szczêœliwym w mi³oœci. Gospodyni
nazywa³a go ba³amutem, a on siê uœmiecha³ weso³ym uœmiechem mieszczanina, którego
zrêcznie po sercu pog³askano. Wszystkie szafy (a nazywa³ je ormoires na wzór prostego
ludu) zosta³y zape³nione rozlicznym sprzêtem srebrnym. Iskrzy³y siê oczy wdowy, gdy
z wielk¹ us³u¿noœci¹ pomaga³a mu rozk³adaæ na pó³kach ³y¿ki wazowe i sto³owe, nakrycie
srebrne, nalewki do oliwy i sosów, kilka pó³misków, z³ocony serwis do œniadania i wiele
innych przedmiotów, z którymi Goriot nie chcia³ siê rozstaæ, a wszystko to by³o mniej lub
wiêcej piêkne, ka¿da sztuka wa¿y³a pewn¹ liczbê grzywien. By³y to podarunki, które mu
przypomina³y ró¿ne uroczyste chwile ¿ycia domowego. „Patrz pani – mówi³ chowaj¹c pó³misek
i fili¿ankê z pokrywk¹, na której znajdowa³a siê para go³¹bków z³¹czonych z sob¹ dzióbkami
– oto jest pierwszy podarunek, którym dosta³ od ¿ony w rocznicê naszego œlubu. Poczciwe
biedactwo! Poœwiêci³a na to wszystkie pieni¹dze zaoszczêdzone z czasów panieñskich. Wiesz
pani co? Wola³bym kopaæ ziemiê paznokciami, ni¿eli z tym oto siê rozstaæ. Z ³aski Boga mogê
do koñca ¿ycia piæ co rano kawê z tej fili¿anki. Nie jestem biedakiem godnym litoœci, jeszcze
mi na d³ugo chleba wystarczy.” Oprócz tego bystre oko pani Vauquer dostrzeg³o w g³ównej
ksiêdze handlowej kilka cyfr, które dodane razem mog³y daæ nieocenionemu Goriotowi od
oœmiu do dziesiêciu tysiêcy franków dochodu.

Od owego dnia pewien plan zrodzi³ siê w g³owie pani Vauquer, z domu de Conflans,

która mia³a wówczas lat czterdzieœci osiem, a przyznawa³a siê tylko do trzydziestu dziewiêciu.
Znajdowa³a, ¿e Goriot odznacza³ siê powierzchownoœci¹ przyjemn¹ i przyzwoit¹, chocia¿, co
prawda, gruczo³ki ³zowe jego oczu by³y nabrzêk³e i wydatne, wskutek czego musia³ doœæ czêsto
ocieraæ s¹cz¹c¹ siê ³zê. Zreszt¹ ³ydki miêsiste i wydatne wraz z d³ugim, prawie kwadratowym
nosem i okr¹g³¹, naiwnie g³upowat¹ twarz¹ poczciwca, znamionowa³y przymioty moralne,
które jak siê zdaje, wdowa ceni³a wysoko. Wygl¹da³ na bydlê dobrze zbudowane, u którego

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

8

background image

uczuciowoœæ przewa¿a nad rozs¹dkiem. Fryzjer Szko³y Politechnicznej przychodzi³ co rano
pudrowaæ mu w³osy, które zaczesane w ailes de pigeon, przyozdabia³y jego oblicze, tworz¹c
piêæ pukli nad niskim czo³em. Zakrawa³ trochê na nieokrzesanego prostaka, ale ubiera³ siê
nadzwyczaj starannie i niezmiernie obficie za¿ywa³ tabakê, wci¹gaj¹c j¹ do nosa z min¹
cz³owieka pewnego, ¿e w tabakierce jego nigdy nie zabraknie makuby. Pani Vauquer zwa¿y³a
to wszystko wnet po przeprowadzeniu siê Goriota do jej domu, a wieczorem p³onê³a ju¿ ¿¹dz¹
zrzucenia ca³unu Vauquera i zmartwychwstania jako pani Goriot. Marzy³a, jak to cudownie
by³oby wyjœæ za m¹¿, sprzedaæ gospodê, podaæ rêkê temu kwiatowi mieszczañstwa, staæ siê
dam¹ znan¹ w dzielnicy, zbieraæ ofiary dla biednych, urz¹dzaæ niedzielne wycieczki do Choisy,
Soissy, Gentilly; bywaæ kiedy siê zechce w teatrze, w lo¿y, nie czekaj¹c gratisowych biletów,
które sto³ownicy przynosili jej niekiedy w miesi¹cu czerwcu; widzia³a w marzeniu ca³e Eldorado
¿ycia paryskiego. Nie wyzna³a dot¹d nikomu, ¿e sk³adaj¹c grosz do grosza, zebra³a czterdzieœci
tysiêcy franków. Otó¿, ze stanowiska maj¹tkowego uwa¿a³a siebie za partiê stosown¹. „Pod
ka¿dym innym wzglêdem nie jestem przecie mniej warta od niego,” powtarza³a przewracaj¹c
siê w ³ó¿ku, jak gdyby pragnê³a zapewniæ siê, ¿e nie zbywa³o jej na wdziêkach, których
odcisk g³êboki gruba Sylwia znajdowa³a co dzieñ w poœcieli. Pocz¹wszy od tego dnia, wdowa
korzysta³a prawie przez trzy miesi¹ce z fryzjera pana Goriot i porobi³a niektóre sprawunki
z zakresu toalety, t³umacz¹c siê potrzeb¹ utrzymania domu na pewnej stopie, harmonizuj¹cej
z szanownymi osobami, które w nim bywa³y. Zaczê³a siê bardzo staraæ o to, ¿eby zmieniæ ca³y
personal mieszkañców, powtarzaj¹c, ¿e odt¹d bêdzie przyjmowa³a tylko ludzi wyborowych
pod ka¿dym wzglêdem. Ka¿dy nowy przybysz musia³ siê dowiedzieæ, ¿e pan Goriot, jeden
z najszanowniejszych i najznaczniejszych kupców paryskich, odda³ jej domowi pierwszeñstwo
przed wszystkimi innymi. Zaczê³a rozdawaæ og³oszenia opiewaj¹ce zalety domu Vauquer. By³a
to, wed³ug s³ów prospektu: „jedna z najdawniejszych i najszanowniejszych gospód dzielnicy
³aciñskiej, odznaczaj¹ca siê przyjemnym widokiem na dolinê, wœród której wznosi siê fabryka
gobelinów (mo¿na j¹ by³o dostrzec z trzeciego piêtra), przytykaj¹ca do piêknego ogrodu, wzd³u¿
którego ci¹gnie siê ulica Lipowa”. Dalej wspomniano coœ o œwie¿ym powietrzu i po³o¿eniu
ustronnym. Og³oszenie to zwabi³o hrabinê de l’Ambermesnil, trzydziestoszeœcioletni¹ kobietê,
która ¿y³a nadziej¹ likwidacji i emerytury, nale¿nej jej jako wdowie po generale poleg³ym
na polach bitwy. Pani Vauquer zaprowadzi³a u siebie stó³ wykwintny, kaza³a opalaæ salony
blisko przez szeœæ miesiêcy i tak sumiennie wype³nia³a obietnice prospektu, ¿e musia³a swego
do³o¿yæ
. Ale za to hrabina nazywa³a pani¹ Vauquer chère amie i obiecywa³a zwabiæ do
niej baronow¹ de Vaumerland i wdowê po pu³kowniku hrabi Picquoiseau, które musia³y
jeszcze domieszkaæ do koñca kontraktu w hotelu dro¿szym ni¿ dom Vauquer. Zreszt¹ interesy
finansowe tych pañ powróc¹ do stanu kwitn¹cego, skoro tylko biura wojenne ukoñcz¹ sw¹
czynnoœæ. „Ale – dodawa³a hrabina – biura wojenne nigdy nic nie koñcz¹.” Po obiedzie obie
wdowy udawa³y siê do pokoju pani Vauquer, gdzie zajmowa³y siê gawêdk¹ popijaj¹c przy tym
nalewkê porzeczkow¹ i zajadaj¹c przysmaczki przeznaczone dla podniebienia samej gospodyni.
Pani d'Ambermesnil pochwala³a bardzo plan wdowy wzglêdem Goriota; odgad³a by³a jej myœl
od razu i utrzymywa³a, ¿e Goriotowi nic zarzuciæ nie podobna.

– Ach, pani moja droga! – mówi³a wdowa – ten cz³owiek zdrów jak ryba; zakonserwowany

jest wybornie i mo¿e jeszcze bardzo uprzyjemniæ ¿ycie kobiecie.

Hrabina udzieli³a wspania³omyœlnie niektórych uwag dotycz¹cych stroju pani Vauquer, który

nie by³ wcale odpowiedni do jej pretensji. „Trzeba siê trzymaæ na stopie wojennej”, mówi³a. Po
d³ugich naradach obie wdowy uda³y siê do Palais-Royal i kupi³y w Galeries de Bois kapelusz
z piórami i czepeczek. Hrabina poci¹gnê³a przyjació³kê do magazynu Ma³ej ¯anety, gdzie
wybrano sukniê i przepaskê. Dziêki wszystkim tym sprawunkom, wdowa stanê³a pod broni¹
i przypomina³a ¿ywo szyld du Boeuf à la mode. Znalaz³a siebie tak zmienion¹ na korzyœæ, ¿e
uczu³a ¿yw¹ wdziêcznoœæ dla hrabiny i ofiarowa³a jej dwudziestofrankowy kapelusz, chocia¿
by³a to osoba nie przynosz¹ca wielkiego zysku. Mia³a wprawdzie zamiar prosiæ przyjació³kê,
by wybada³a Goriota i zwróci³a jego uwagê na wszystkie przymioty wdowy Vauquer. Pani de
l'Ambermesnil podjê³a siê tej sprawy skwapliwie i trzyma³a starego fabrykanta w oblê¿eniu tak
d³ugo, a¿ jej udzieli³ pos³uchania. Mia³a ona niek³aman¹ chêtkê zba³amuciæ go na swój w³asny
rachunek; ale stary okaza³ siê tak nieœmia³y a pomimo to oporny, ¿e wszystkie usi³owania
spe³z³y na niczym i hrabina wysz³a obra¿ona jego gburowatoœci¹.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

9

background image

– Mój aniele – powiedzia³a do swej najdro¿szej przyjació³ki – nie dasz rady z tym cz³owiekiem!

Niedowierzaj¹cy jest a¿ do œmiesznoœci, przy tym taki to dusigrosz, takie g³upie bydlê, ¿e na
nieprzyjemnoœci tylko móg³by ciê naraziæ.

Miêdzy panem Goriot i pani¹ de l'Ambermesnil rzeczy tak stanê³y, ¿e hrabina nawet

widzieæ go ju¿ nie chcia³a. Nazajutrz opuœci³a dom wdowy, zapominaj¹c zap³aciæ komornego
za szeœæ miesiêcy; pozostawi³a trochê starych rzeczy wartych mo¿e piêæ franków. Pani
Vauquer poszukiwa³a zapalczywie zbieg³ej przyjació³ki, ale w ca³ym Pary¿u nie umiano jej
nic powiedzieæ o hrabinie de l'Ambermesnil. Odt¹d powraca³a czêsto do tej sprawy op³akanej,
utyskuj¹c na sw¹ ³atwowiernoœæ, choæ w rzeczy samej ¿adna kotka nie mog³a byæ bardziej
nieufna od niej; ale podobna by³a do tej licznej klasy ludzi, co to bliskim nie dowierzaj¹,
a obcym ufaj¹ bez granic. Jest to fakt moralny, dziwaczny, lecz prawdziwy, którego zarodek
³atwo znaleŸæ w sercu ludzkim. S¹ ludzie, co nie spodziewaj¹ siê ju¿ nie pozyskaæ u osób,
z którymi ¿yj¹; mo¿e czuj¹, ¿e zdradziwszy przed otaczaj¹cymi pró¿niê swej duszy, zas³u¿yli
na ich s¹d surowy; ale nie umiej¹ siê obejœæ bez pochlebstwa, trawi ich ¿¹dza b³yszczenia
pozorem cnót, których nie posiadaj¹, i pragn¹ zdobyæ szacunek lub serce obcych ludzi, choæby
wkrótce mieli utraciæ oboje. Wreszcie bywaj¹ ludzie z natury ju¿ sprzedajni; ci nie zrobi¹ nic
dobrego przyjacio³om lub bliskim, dlatego tylko, ¿e to jest ich obowi¹zkiem; ale obcym gotowi
ofiarowaæ us³ugi, bo to pochlebia ich mi³oœci w³asnej; im ciaœniejsze jest ko³o, w którym siê
ich uczucie obraca, tym mniej zdolni s¹ kochaæ; im wiêcej siê ono rozszerza, tym czulszymi siê
staj¹. Pani Vauquer ³¹czy³a w sobie obydwie te natury ma³oduszne, fa³szywe i nêdzne.

– Gdybym ja by³ tutaj – mówi³ jej Vautrin – nie spotka³oby pani podobne nieszczêœcie.

Potrafi³bym zedrzeæ maskê z tej komediantki. O, bo ja siê znam na takich sztuczkach.

Obyczajem wszystkich ludzi ciasnej g³owy, pani Vauquer nie wykracza³a nigdy poza sferê

faktów i nie zag³êbia³a siê w badanie przyczyn. Chêtnie zwala³a na innych w³asne swe b³êdy.
Tote¿ poniós³szy ow¹ stratê patrzy³a na uczciwego fabrykanta makaronu, jako na Ÿród³o swych
nieszczêœæ i od owego dnia, jak mówi³a, zaczê³a siê rozczarowywaæ. Teraz odgad³a, dlaczego
na nic siê nie zda³y wszystkie zaczepki z jej strony, równie¿ jak i kosztowna wystawnoœæ, jak¹
siê otacza³a. Teraz dopiero spostrzeg³a, ¿e lokator jej mia³, jak mówi³a, swoje narowy. Musia³a
wreszcie zgodziæ siê na to, ¿e nadzieja jej tak czule wyko³ysana spoczywa³a na podstawie
chimerycznej; musia³a przyznaæ s³usznoœæ hrabinie, która da³a dowód wielkiej przenikliwoœci,
przepowiadaj¹c stanowczo, ¿e wdowa nie da sobie rady z tym cz³owiekiem. Rzecz naturalna,
¿e niechêæ, z jak¹ obecnie spogl¹da³a na niego, przewy¿sza³a o wiele przyjaŸñ dawniejsz¹;
nienawiœæ przeros³a mi³oœæ i przybra³a rozmiary zawiedzionych nadziei. Serce ludzkie spoczywa
niekiedy wspinaj¹c siê na szczyt przywi¹zania, lecz prawie nigdy siê nie wstrzymuje na stromej
pochy³oœci uczuæ nienawistnych. Ale pan Goriot by³ jednym z mieszkañców domu i wdowa
musia³a powstrzymywaæ wybuchy obra¿onej mi³oœci w³asnej, musia³a t³umiæ westchnienia
wyrywaj¹ce siê na myœl o zawodzie i przemagaæ pragnienie zemsty, jak mnich, którego
rozdra¿ni³ prze³o¿ony. Ludziom p³ytkiego umys³u nêdzne œrodki wystarczaj¹ do zadowolenia
i z³ych, i dobrych sk³onnoœci. Wdowa wyczerpa³a ca³¹ z³oœliwoœæ kobiec¹, gotuj¹c swej ofierze
szereg przeœladowañ tajemnych. Zaczê³a od tego, ¿e odrzuci³a wszelkie dodatkowe ulepszenia
zaprowadzone ostatnimi czasy w gospodzie. „Nie potrzeba nadal ani korniszonów, ani sardeli:
po co te g³upstwa?” powiedzia³a pewnego dnia do grubej Sylwii i od tej chwili wróci³a do
dawnego programu. Pan Goriot nale¿a³ do rzêdu tych ludzi wstrzemiêŸliwych, co to dobijaj¹c
siê maj¹tku przywykaj¹ tak dalece do oszczêdnoœci, ¿e ta staje siê w koñcu ich drug¹ natur¹.

Obiad sk³adaj¹cy siê z zupy, sztuki miêsa i jarzyn wystarcza³ mu a¿ nadto. Trudno by³o pani

Vauquer udrêczyæ swego sto³ownika, bo w niczym nie mog³a sprzeciwiæ siê jego upodobaniom.
Wpada³a w rozpacz, nie mog¹c znaleŸæ s³abej strony w tym cz³owieku; zaczê³a go lekcewa¿yæ
i tak wp³ynê³a na innych mieszkañców swego domu, ¿e wszyscy z wolna przejêli siê jej niechêci¹
dla Goriota i przez lekkomyœlnoœæ stali siê narzêdziem jej zemsty. Ku koñcowi pierwszego
roku, nieufnoœæ wdowy rozros³a do tego stopnia, ¿e zaczê³a siê zastanawiaæ, dlaczego ten
kupiec posiadaj¹cy siedem lub osiem tysiêcy liwrów dochodu, pyszne srebra i brylanty, których
mog³aby mu pozazdroœciæ niejedna kobieta lekkich obyczajów, mieszka u niej, p³ac¹c komorne
tak ma³e w stosunku do znacznej fortuny. W tym pierwszym roku Goriot jada³ obiad na
mieœcie raz, lub dwa razy na tydzieñ; póŸniej nieznacznie dosz³o do tego, ¿e tylko dwa razy na
miesi¹c jada³ poza domem. Pani Vauquer bardzo rada by³a wyprawom jegomoœci Goriota, tote¿

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

10

background image

gniewa³o j¹ okrutnie, ¿e sto³ownik coraz punktualniej zacz¹³ siê zjawiaæ u jej sto³u. Przypisywano
tê zmianê zarówno powolnemu zmniejszaniu siê maj¹tku, jak i chêci sprzeciwienia siê gospodyni.
Nieznoœna to w³aœciwoœæ umys³ów poziomych, ¿e wszystkich mierzyæ chc¹ swoj¹ miar¹. Ku
koñcowi drugiego roku, Goriot usprawiedliwi³, niestety, plotki kr¹¿¹ce o nim, gdy¿ zapragn¹³
przeprowadziæ siê na drugie piêtro i zmniejszyæ komorne do dziewiêciuset franków. Musia³
siê tak dalece ograniczyæ, ¿e przez ca³¹ zimê nie opala³ swego mieszkania. Wdowa Vauquer
za¿¹da³a pieniêdzy z góry i zaczê³a odt¹d nazywaæ swego lokatora ojcem Goriot. Niezmiernie
trudno by³o zbadaæ przyczynê takiego upadku, bo ju¿ i pseudohrabina powiedzia³a, ¿e Goriot
by³ ponury i milcz¹cy. Ludzie o pustych g³owach, zajêci zwykle rzeczami ma³ej wagi, nie lubi¹
trzymaæ jêzyka na wodzy; tote¿ wed³ug ich rozumowania, ka¿dy kto nie rozpowiada o swoich
czynach, musi zajmowaæ siê z³ymi sprawami. I oto kupiec ów powa¿ny zosta³ naraz okrzyczany
za oszusta, ów ba³amut wyda³ siê teraz starym nicponiem. Wed³ug zdania Vautrina, który w tym
czasie zamieszka³ u wdowy Vauquer, ojciec Goriot gra³ na gie³dzie i nale¿a³ do ludzi, którzy
straciwszy ca³e mienie, próbuj¹ szczêœcia na ma³¹ skalê. Innym razem umieszczano go w rzêdzie
tuzinkowych szulerów, którzy ryzykuj¹ i wygrywaj¹ co wieczór dziesiêæ franków. Czasami znów
robiono z niego szpiega policyjnego, choæ Vautrin twierdzi³, ¿e stary za ma³o mia³ sprytu do tego
rzemios³a. Utrzymywano jeszcze, ¿e Goriot by³ skner¹ ¿yj¹cym z lichwy, ¿e kupowa³ ogromn¹
masê biletów loteryjnych; s³owem robiono z niego istotê tajemnicz¹, obarczon¹ wszystkim,
co tylko mo¿e siê wyrodziæ z wystêpku, bezsilnoœci i sromoty. Oburzano siê na jego ¿ycie
nikczemne, na jego wystêpki, jednak pomimo ca³ego wstrêtu nie wygnano go z domu, a nie
wygnano dlatego, ¿e regularnie p³aci³ komorne. Przy tym by³ nawet potrzebny i wszyscy
spêdzali na nim z³y lub dobry humor, obsypuj¹c go ¿artami i przycinkami. Przystawano ogólnie
na s¹d pani Vauquer, który wydawa³ siê najtrafniejszy. Wdowa utrzymywa³a, ¿e cz³owiek
ten doskonale zakonserwowany, zdrów jak ryba i bardzo jeszcze przyjemny, prowadzi³ ¿ycie
rozwi¹z³e i dziwne mia³ upodobania. Oto fakty, którymi wdowa popiera³a sw¹ potwarz. W kilka
miesiêcy po odjeŸdzie niefortunnej hrabiny, która pó³ roku prze¿y³a kosztem pani Vauquer, ta
ostatnia, le¿¹c pewnego poranku w ³ó¿ku, pos³ysza³a na schodach szelest sukni jedwabnej
i chód leciuchny m³odej kobiety przemykaj¹cej siê do Goriota, którego drzwi w sam¹ porê siê
otworzy³y. Gruba Sylwia nie omieszka³a te¿ donieœæ swej pani, ¿e jakaœ panna, zbyt piêkna, ¿eby
mia³a byæ uczciwa, wœliznê³a siê jak wêgorz do kuchni i zapyta³a o mieszkanie Goriota; ubrana
by³a jak bóstwo
, a buciki prunelowe œwiadczy³y, ¿e nie przysz³a po b³ocie. Pani Vauquer
i kucharka stanê³y na czatach i dos³ysza³y kilka s³ów zamienionych czule podczas doœæ d³ugich
odwiedzin. Pan Goriot odprowadza³ sw¹ damê. Gruba Sylwia zaczê³a siê niby wybieraæ na
rynek, a w rzeczy samej wysz³a z koszykiem po to tylko, by œledziæ czu³¹ parê.

– Pani! – rzek³a powróciwszy z wyprawy – pan Goriot musi byæ jednak diablo bogaty, skoro

mo¿e utrzymaæ je na takiej stopie. Niech pani sobie wyobrazi, ¿e na rogu ulicy de l'Estrapade
czeka³ powóz wspania³y, do którego ona wsiad³a.

Podczas obiadu pani Vauquer zaci¹gnê³a firankê, ¿eby zas³oniæ Goriota przed blaskiem

s³oñca, który razi³ mu oczy.

– Masz pan ³askê u piêknych dam, panie Goriot, tote¿ i s³oñce pana szuka – rzek³a pani

Vauquer, chc¹c go widocznie uk³uæ przypomnieniem odwiedzin porannych. Tam do licha! masz
pan dobry gust, bo to wcale ³adna osóbka.

– To moja córka – odrzek³ Goriot z pewn¹ dum¹, któr¹ mieszkañcy gospody wziêli za

hipokryzjê starca dobijaj¹cego siê o pozory.

W miesi¹c po tych odwiedzinach nast¹pi³y drugie. Ta sama córka, która pierwszym razem

przyje¿d¿a³a w stroju porannym, przyby³a teraz po obiedzie w wykwintnej toalecie. Sto³ownicy
zebrani w salonie na gawêdkê poobiedni¹, ujrzeli piêkn¹ wysmuk³¹ blondynkê, pe³n¹ wdziêku
i zbyt dystyngowan¹, a¿eby mog³a byæ córk¹ takiego ojca Goriot.

– Oto mamy ju¿ drug¹! – zawo³a³a gruba Sylwia, nie poznaj¹c tej samej osoby.

W kilka dni potem, wysoka i kszta³tna brunetka, o w³osach czarnych i oczach ¿ywych,

spyta³a o pana Goriot.

– Oto jest i trzecia! – rzek³a Sylwia.

Brunetka, która pierwszym razem odwiedza³a ojca przed po³udniem, przyjecha³a po niejakim

czasie w stroju balowym.

– Oto i czwarta! – rzek³y razem pani Vauquer i gruba Sylwia, nie znajduj¹c ani œladu

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

11

background image

podobieñstwa miêdzy t¹ wielk¹ pani¹, a skromnie ubranym dziewczêciem, które onegdaj
odwiedza³o starego.

Goriot p³aci³ jeszcze tysi¹c dwieœcie franków komornego. Pani Vauquer nie widzia³a w tym

nic nadzwyczajnego, ¿e cz³owiek majêtny ma cztery lub piêæ kochanek; przyznawa³a nawet,
¿e da³ dowód wielkiego taktu nazywaj¹c je swymi córkami. Nie obra¿a³a siê bynajmniej,
¿e sprowadza³ te osoby do jej domu; odwiedziny podobne dra¿ni³y j¹ tylko dlatego, ¿e
przekonywa³y o obojêtnoœci Goriota wzglêdem niej samej, tote¿ na pocz¹tku drugiego roku
pozwoli³a ju¿ sobie nazywaæ go starym mrukiem. Goriot zeszed³ wreszcie na dziewiêæset
franków; wtedy wdowa czeka³a tylko pierwszych odwiedzin, a spostrzeg³szy jedn¹ z tych pañ
na schodach, zapyta³a bez ceremonii starego, co te¿ myœli zrobiæ z jej domu. Goriot odrzek³, ¿e
ta pani to jego starsza córka.

– Ile¿ pan masz tych córek? chyba trzydzieœci szeœæ – rzek³a pani Vauquer cierpkim tonem.

– Tylko dwie – odrzek³ stary z ³agodnoœci¹ cz³owieka, którego nêdza uczy znosiæ wszystko

cierpliwie.

Ku koñcowi trzeciego roku, ojciec Goriot ograniczy³ jeszcze swoje wydatki, przeprowadzaj¹c

siê na trzecie piêtro i zmniejszaj¹c komorne do czterdziestu piêciu franków na miesi¹c. Zacz¹³
siê obchodziæ bez tabaki, odprawi³ fryzjera i odt¹d siê nie pudrowa³. Gdy ukaza³ siê pierwszy
raz bez pudru, gospodyni wyda³a okrzyk podziwu na widok jego w³osów; by³y one brudnego
szarozielonkawego koloru. Twarz, któr¹ zgryzoty tajemne powleka³y coraz to g³êbszym
smutkiem, wyda³a siê teraz dziwnie strapiona obok twarzy wszystkich tych, co siê zgromadzili
doko³a sto³u. O, wówczas nikt ju¿ nie w¹tpi³. Ojciec Goriot by³ starym rozpustnikiem, którego
oczy tylko zrêcznoœæ lekarza uchroni³a od szkodliwego wp³ywu lekarstw, jakie musiano mu
przepisywaæ. Wstrêtny kolor w³osów œwiadczy³ o nadu¿yciach i mnóstwie przyjêtych leków.

Fizyczny i moralny stan nieboraka usprawiedliwia³ poniek¹d te brednie. Na miejscu piêknej

bielizny ukaza³a siê wkrótce inna z perkalu grubego, co siê p³aci po czternaœcie soldów za
³okieæ. Z czasem poznika³y brylanty, tabakierka z³ota, ³añcuch i wszystkie drogie kamienie.
Stary porzuci³ dawny strój bogaty, wyrzek³ siê surduta koloru b³awatkowego, a wdzia³ natomiast
inny z prostego sukna br¹zowego, do tego nosi³ zim¹ i latem tê sam¹ kamizelkê z koziej we³ny
i szare spodnie z grubego sukna angielskiego. Zeszczupla³ niezmiernie, nogi mu œcienia³y,
twarz, jaœniej¹ca niegdyœ pe³ni¹ szczêœcia mieszczañskiego, osunê³a siê i pomarszczy³a,
czo³o siê sfa³dowa³o, a szczêki zarysowa³y siê wyraŸnie. Zanim up³yn¹³ czwarty rok od
przeprowadzki na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève, poczciwy fabrykant makaronu niepodobny
by³ do siebie. Ów mieszczanin szeœædziesiêcioletni, pulchny i okr¹g³y, o twarzy bezmyœlnej
i œwie¿ej, który wygl¹da³ najwiêcej na lat czterdzieœci i zachwyca³ przechodniów sw¹ postaw¹
pe³n¹ ¿ycia i uœmiechem m³odzieñczym, dziœ wydawa³ siê siedemdziesiêcioletnim starcem
os³upia³ym, dr¿¹cym i wyblad³ym. ¯ywe oczy niebieskie zblak³y, przesz³y w odcieñ prawie
¿ó³toszary i zasch³y, tylko spod czerwonej powieki krwawe ³zy zdawa³y siê s¹czyæ. Na
widok starca jednych przejmowa³a zgroza, inni odczuwali litoœæ. M³odzi studenci medycyny
nadaremnie dra¿nili go przez czas d³ugi, wreszcie zauwa¿ywszy osuniêcie siê jego dolnej wargi
i wymierzywszy k¹t twarzy, zawyrokowali, ¿e wpad³ ju¿ w kretynizm. Pewnego wieczora, po
skoñczonym obiedzie, pani Vauquer rzek³a niby ¿artem:

– No có¿, zdaje siê, ¿e te córki ju¿ pana nie odwiedzaj¹?

Chcia³a mu daæ odczuæ, ¿e nie wierzy w rzeczywistoœæ tych zwi¹zków rodzinnych; ale ojciec

Goriot drgn¹³ na te s³owa, jak gdyby ostrze ¿elaza go uk³u³o.

– Przychodz¹ niekiedy – rzek³ g³osem wzruszonym.

– Ach! ach! wiêc je pan widujesz jeszcze! – zawo³ali studenci medycyny. – Brawo, ojcze Goriot!

Ale stary nie s³ysza³ ju¿ ¿artów wywo³anych jego odpowiedzi¹, pogr¹¿y³ siê bowiem

w zamyœlenie, które patrz¹cym z daleka wydawa³o siê bezw³adnym odrêtwieniem staroœci.
Gdyby go znali bli¿ej, byliby siê mo¿e g³êboko zastanowili nad przyczyn¹ wywo³uj¹c¹ taki
stan moralny i fizyczny, lecz trudne to by³o zadanie do rozwi¹zania. Mo¿na by³o wprawdzie
przekonaæ siê, czy Goriot by³ rzeczywiœcie fabrykantem makaronu i sprawdziæ, czy kapita³y
jego wynosi³y wiadom¹ cyfrê, lecz nad to nic nie wiedziano. Starzy ludzie, co go otaczali,
zajmowali siê ¿ywo jego osob¹, lecz ¿yli w swej gospodzie, jak ostrygi przyczepione do ska³y
i nie wychylali siê nigdy poza obrêb dzielnicy, a m³odzi lubili stroiæ ¿arty z biednego starca
i pamiêtali o nim, gdy byli na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, ale po chwili wpadali w wir ¿ycia

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

12

background image

paryskiego i stary przestawa³ zupe³nie istnieæ dla nich. Zreszt¹ starzy mieli ju¿ umys³ zbyt
przytêpiony, m³odzi zaœ byli zbyt lekkomyœlni, ¿eby przypuœciæ, i¿ osowia³y Goriot, cierpi¹cy
prozaiczn¹ nêdzê, móg³ posiadaæ niegdyœ maj¹tek lub zdolnoœci jakiekolwiek.

Co siê tyczy kobiet, które nazywa³ córkami, wszyscy zgadzali siê z pani¹ Vauquer; ta zaœ

obyczajem starych plotkarek przyzwyczajona by³a robiæ najœmielsze przypuszczenia i mówi³a
z logik¹ surow¹:

– Gdyby ojciec Goriot mia³ córki tak bogate jak wszystkie owe damy, które go odwiedzaj¹, to

z pewnoœci¹ nie mieszka³by u mnie na trzecim piêtrze za czterdzieœci piêæ franków na miesi¹c
i nie ubiera³by siê jak ¿ebrak.

Nic nie mog³o obaliæ tego dowodzenia. Tote¿ pod koniec listopada 1819 r., to jest w chwili

rozpoczêcia siê tego dramatu, wszyscy w gospodzie wiedzieli, co myœleæ o biednym staruszku.
Wed³ug ich przekonania, cz³owiek ten nie mia³ nigdy ani ¿ony, ani córki; przez nadu¿ycie
przyjemnoœci sta³ siê miêczakiem, którego nale¿a³o pomieœciæ w oddziale Casquettiferów, jak
powiada³ pewien urzêdnik z Muzeum, który za biletami jada³ obiady w gospodzie. Nawet
taki Poiret to orze³, to gentleman w porównaniu z Goriotem; Poiret rozprawia³, rozumowa³,
odpowiada³, a choæ rozprawiaj¹c, odpowiadaj¹c i rozumuj¹c nic w³aœciwie nie mówi³, bo mia³
zwyczaj powtarzaæ innymi s³owami to, co drudzy powiedzieli; zawsze jednak podtrzymywa³
rozmowê, okazywa³, ¿e ¿yje i czuje, a ojciec Goriot, jak powiada³ urzêdnik z Muzeum, nie
podnosi³ siê nigdy ponad zero Reaumura.

Eugeniusz de Rastignac znajdowa³ siê w szczególnym usposobieniu umys³u. Usposobienie

podobne cechuje m³odzieñców wy¿szych zdolnoœci lub takich, w których okolicznoœci zawi³e
wyrabiaj¹ chwilowo przymioty ludzi wybranych. Uczêszczaj¹c rok pierwszy na uniwersytet
mia³ tak niewiele pracy, ¿e móg³ swobodnie nasyciæ siê rozkoszami zmys³owymi Pary¿a.
Student bêdzie mia³ a¿ nadto zajêcia, skoro zechce poznaæ repertuar wszystkich teatrów,
studiowaæ wszystkie wyjœcia labiryntu paryskiego, badaæ zwyczaje, nauczyæ siê jêzyka stolicy,
przyzwyczaiæ siê do przyjemnoœci jej tylko w³aœciwych, obejrzeæ wszystkie jej z³e i dobre
strony, wreszcie zajrzeæ do bogatych muzeów i uczêszczaæ na kursy, które zajmuj¹ z pocz¹tku.
W takiej epoce student unosi siê nad ka¿dym g³upstwem, bior¹c je za coœ wspania³ego.
Stwarza sobie wielkiego cz³owieka podnosz¹c na piedesta³ jednego z profesorów Kolegium
francuskiego, któremu siê p³aci za to, by siê utrzymywa³ na odpowiedniej wysokoœci. Poprawia
krawat i przybiera powa¿n¹ minê, ¿eby zwróciæ uwagê kobiety, któr¹ zobaczy³ w Operze
komicznej. Odgaduj¹c wszystko, co dotychczas by³o dla niego tajemnic¹, rozszerza horyzont
swego ¿ycia i zaczyna wreszcie pojmowaæ, w jakim porz¹dku nastêpuj¹ po sobie pok³ady
ludzkie, z których powsta³ gmach spo³eczny. Znalaz³szy siê na Polach Elizejskich, student zrazu
podziwia tylko powozy kr¹¿¹ce doko³a w blasku s³onecznym, ale po pewnym czasie zaczyna
ju¿ ich zazdroœciæ. Eugeniusz przeszed³ bezwiednie ca³¹ tê szko³ê, a jad¹c do domu na wakacje
jako baka³arz wydzia³u literackiego i prawnego, wolny ju¿ by³ zupe³nie od z³udzeñ dziecinnych
i pojêæ prowincjonalnych. Teraz dopiero rozpatrzy³ siê dobrze w domu rodzicielskim i w
gronie rodzinnym, do którego przyby³ z pojêciem zmienionym i ambicj¹ wybuja³¹. Na ma³ym
kawa³ku ziemi, nale¿¹cym do Rastignaców, mieszka³a ca³a rodzina sk³adaj¹ca siê z ojca, matki,
dwóch braci, dwóch sióstr i ciotki, która ¿y³a ze swej pensji. Majêtnoœæ ta przynosi³a mniej
wiêcej oko³o trzech tysiêcy, a choæ dochód z winnicy by³ jak zwykle niepewny, wszelako
trzeba by³o zaoszczêdziæ corocznie tysi¹c dwieœcie franków na utrzymanie dla Eugeniusza.
Teraz dopiero poj¹³ w zupe³noœci niedostatek, który dotychczas tak wspania³omyœlnie przed
nim ukrywano. Gdy by³ dzieckiem, zdawa³o mu siê, ¿e siostry s¹ bardzo piêkne, a teraz inaczej
mu siê przedstawi³y, gdy je porówna³ z kobietami paryskimi, które sta³y siê dlañ wcieleniem
dawno wymarzonego idea³u piêknoœci. Dopiero teraz zastanowi³ siê, ¿e na nim siê opiera³a
przysz³oœæ niepewna ca³ej rodziny; przypatrzy³ siê, z jak drobiazgow¹ oszczêdnoœci¹ chowano
wszystko, co mia³o wartoœæ najmniejsz¹; spostrzeg³, ¿e jego rodzina zadowala³a siê napojem,
który przyrz¹dzano z wycisków winnych, zauwa¿y³ wiele innych okolicznoœci, o których ju¿ tu
nie wspominamy i gorêcej ni¿ przedtem zapragn¹³ dobiæ siê znacznego stanowiska i wywy¿szyæ
siê ponad innych. Wzorem dusz wznios³ych postanowi³ zawdziêczaæ wszystko w³asnej zas³udze.

Lecz umys³ jego by³ czysto po³udniowy; gdy przysz³o do wykonania postanowieñ, zaczyna³

siê chwiaæ jak wszyscy m³odzi ludzie, którzy wyp³ywaj¹ na pe³ne morze, nie wiedz¹c, w któr¹
stronê skierowaæ swe si³y i pod jakim k¹tem rozpi¹æ ¿agle. Na razie postanowi³ oddaæ siê

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

13

background image

pracy namiêtnie, lecz wkrótce spostrzeg³, jak wielk¹ rolê kobiety graj¹ w ¿yciu towarzyskim
i zapragn¹³ wyrobiæ sobie potrzebne stosunki. Postanowi³ nagle rzuciæ siê w œwiat i b¹dŸ co
b¹dŸ zdobyæ sobie protektorki, które by go wziê³y w opiekê; czy¿ mia³by siê na nich zawieœæ,
on, co posiada³ umys³ ¿ywy i zapa³ niek³amany, a przy tym odznacza³ siê u³o¿eniem pe³nym
wdziêku i nerwow¹ piêknoœci¹, która w oczach kobiet najwiêcej ma uroku? Wszystkie te
myœli zrodzi³y siê w jego g³owie, gdy b³¹dzi³ swobodny wœród pól razem z siostrami, które
znalaz³y go wielce zmienionym. Ciotka Eugeniusza, pani de Marcillac, bywa³a niegdyœ u dworu
i zna³a sam kwiat arystokracji. Ambitny ch³opak przypomnia³ sobie, ¿e ciotka ko³ysa³a go
nieraz opowiadaniem o czasach minionych i pomyœla³, ¿e dawne jej zwi¹zki mog³y mu u³atwiæ
dokonanie kilku wa¿nych zwyciêstw w œwiecie, na które rachowa³ nie mniej jak na studia
prawne. Poœpieszy³ wiêc wybadaæ j¹, czy nie wiedzia³a o jakich zwi¹zkach pokrewieñstwa, które
by siê da³y zadzierzgn¹æ na nowo. Powa¿na jejmoœæ potrzês³a konary drzewa genealogicznego
i zawyrokowa³a, ¿e wicehrabina de Beauséant bêdzie najprzystêpniejsz¹ z ca³ego grona
bogatych krewnych, którzy bywaj¹ zwykle nieu¿yci. Napisa³a wiêc do tej m³odej osoby list
w stylu staroœwieckim i wrêczy³a go Eugeniuszowi, dodaj¹c, ¿e w razie powodzenia wicehrabina
pomo¿e mu odnaleŸæ innych krewnych. W kilka dni po powrocie Rastignac pos³a³ list swej
ciotki do pani de Beauséant. Wicehrabina odpowiedzia³a mu zaproszeniem na bal, który mia³
siê odbyæ nazajutrz.

W takich to okolicznoœciach znajdowali siê mieszkañcy gospody pod koniec listopada 1819 r.

W kilka dni potem Eugeniusz by³ na balu u pani de Beauséant i powróci³ do domu oko³o drugiej
po pó³nocy. W wirze tañca odwa¿ny student da³ sobie s³owo, ¿e pracowaæ bêdzie a¿ do dnia,
¿eby odzyskaæ czas stracony. Wspania³oœæ wielkiego œwiata wzbudzi³a w nim fa³szyw¹ energiê,
pod wp³ywem której postanowi³ przepêdziæ pierwsz¹ noc bezsenn¹ w cichej swej dzielnicy.

Eugeniusz nie jad³ obiadu u pani Vauquer i mieszkañcy gospody s¹dzili, ¿e powróci z balu

dopiero nad ranem, tak jak zwyk³ by³ powracaæ z uroczystoœci w Prado lub Odeonie, nie
mog¹c ustrzec siê od zab³ocenia swych poñczoch jedwabnych i wykrêcaj¹c lekkie trzewiki
balowe. Wieczorem przed zaryglowaniem drzwi Krzysztof wyjrza³ jeszcze na ulicê. W tej
chwili Eugeniusz pokaza³ siê we drzwiach i wszed³ cichutko do swego pokoju; Krzysztof uda³
siê za nim st¹paj¹c g³oœno. M³ody cz³owiek rozebra³ siê, w³o¿y³ pantofle, naci¹gn¹³ wytarty
surducik, rozpali³ torf w kominie i wzi¹³ siê raŸno do pracy. Krzysztof stuka³ tak g³oœno
swymi grubymi trzewikami, ¿e zag³uszy³ zupe³nie szmer wywo³any przygotowaniami m³odego
cz³owieka. Przed zag³êbieniem siê w ksiêgi prawne, Eugeniusz wpad³ w chwilow¹ zadumê.
Pozna³ w wicehrabinie de Beauséant jedn¹ ze œwietnych gwiazd Pary¿a, której dom uchodzi³
za najprzyjemniejszy na przedmieœciu Saint-Germain. Prócz tego imiê i maj¹tek stawia³y j¹
w pierwszym rzêdzie arystokracji. Dziêki pani de Marcillac, biedny student zosta³ mile przyjêty
w domu wicehrabiny, nie pojmuj¹c nawet ca³ej donios³oœci podobnej laski. Byæ przyjêtym
w owych salonach z³ocistych znaczy to tyle, co otrzymaæ dyplom szlachecki; kto pokaza³
siê wœród towarzystwa wyborowego, ten zdoby³ sobie prawo bywaæ wszêdzie, gdzie tylko
zapragnie. Eugeniusza olœni³ blask œwietnego zgromadzenia. Zamieniwszy zaledwie kilka s³ów
z wicehrabin¹, zacz¹³ siê przygl¹daæ bo¿yszczom paryskim, które siê tutaj zebra³y na raut,
i wkrótce wyró¿ni³ w t³umie kobietê tak¹, jaka zazwyczaj bywa pierwszym idea³em m³odzieñca.

Hrabina Anastazja de Restaud, wysoka i okaza³a, s³ynna by³a z nadzwyczaj kszta³tnej kibici.

WyobraŸcie sobie du¿e czarne oczy, rêkê przeœliczn¹, nogê kszta³tn¹, ruchy pe³ne ognia,
s³owem wyobraŸcie kobietê, któr¹ margrabia de Ronquerolles nazywa³ koniem czystej krwi.
Usposobienie nerwowe nie ujmowa³o jej bynajmniej wdziêku; figurê mia³a pe³n¹, ale nie mo¿na
jej by³o zarzuciæ zbytniej oty³oœci. Wyra¿enia takie, jak: koñ czystej krwi, kobieta rasowa,
zaczyna³y zastêpowaæ przenoœnie Osjaniczne, owe porównania z anio³ami i ca³¹ mitologi¹
mi³osn¹, któr¹ odrzuca dzisiejszy dandyzm. Dla Rastignaca pani Anastazja de Restaud by³a
kobiet¹ upragnion¹. Otrzyma³ to, ¿e dwa razy zapisa³a jego nazwisko na wachlarzu, pomiêdzy
nazwiskami innych tancerzy, i zaraz w pierwszym kontredansie rozpocz¹³ z ni¹ rozmowê:

– Gdzie bêdê móg³ widywaæ pani¹ nadal? – zapyta³ nagle z t¹ si³¹ namiêtn¹, która siê tak

podoba kobietom.

– Ale¿ wszêdzie – odpowiedzia³a – na przechadzkach, w teatrze, w moim domu wreszcie.

I lekkomyœlny po³udniowiec przywi¹za³ siê do rozkosznej hrabiny o tyle, o ile m³odzieniec

mo¿e siê przywi¹zaæ do kobiety przez ci¹g jednego kontredansa i walca. Hrabina, która mu

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

14

background image

siê wyda³a wielk¹ pani¹, zaprosi³a go do siebie, dowiedziawszy siê, ¿e jest kuzynem pani de
Beauséant. Po ostatnim uœmiechu, który mu rzuci³a, Eugeniusz postanowi³ byæ u niej koniecznie.
Szczêœcie mu sprzyja³o, bo tego¿ wieczora spotka³ cz³owieka, który nie wyœmiewa³ siê wcale
z jego nieœwiadomoœci, a trzeba wiedzieæ, ¿e nieœwiadomoœæ podobna by³aby grzechem
œmiertelnym w oczach s³awnych impertynentów owego czasu, ludzi takich jak Maulincourt,
Ronquerolles, Maksym de Trailles, de Marsay, Adjuda-Pinto, Vandenesse. Pró¿na ta m³odzie¿
otacza³a grono najwykwintniejszych kobiet, z których wymieniamy lady Brandon, ksiê¿nê de
Langeais, hrabinê de Kergarouet, pani¹ de Sérizy, ksiê¿nê de Carigliano, hrabinê Eerraud,
pani¹ de Lanty, margrabinê d'Aiglemont, pani¹ Eirmiani, margrabinê de Listomere i margrabinê
d'Espard, ksiê¿nê de Maufrigneuse i panie Grandlieu. Szczêœciem wiêc naiwny student natrafi³
na margrabiego Montriveau, kochanka ksiê¿nej de Langeais. Jenera³ ten prostoduszny jak
dzieciê, objaœni³ mu, ¿e hrabina de Restaud mieszka przy ulicy du Helder. M³ody, spragniony
œwiata, têskni¹cy do kobiety, ujrza³ na raz dwa domy otwieraj¹ce siê przed sob¹, móg³ bywaæ
na przedmieœciu Saint-Germain u wicehrabiny de Beauséant, a na Chaussée-d’Antin uklêkn¹æ
przed hrabin¹ de Restaud; móg³ jednym spojrzeniem ogarn¹æ ca³y szereg salonów paryskich,
wiedz¹c, ¿e jest m³odzieñcem doœæ piêknym, by znaleŸæ w sercu kobiety wspó³czucie i opiekê;
czu³ w sobie doœæ ambicji, by wskoczyæ na linê, po której trzeba iœæ ze œmia³oœci¹ skoczka
pewnego siebie, a przy tym najœliczniejsza z kobiet mia³a mu s³u¿yæ za balans!

Któ¿ na miejscu Eugeniusza nie zag³êbi³by siê myœl¹ w przysz³oœæ, któ¿ nie marzy³by

o powodzeniach, maj¹c g³owê pe³n¹ myœli podobnych i widz¹c oczyma wyobraŸni obraz
wspania³ej kobiety wznosz¹cy siê na tle roz¿arzonego torfu, pomiêdzy kodeksem z jednej,
a nêdz¹ z drugiej strony? Bujna wyobraŸnia malowa³a mu tak ¿ywo przysz³e rozkosze, ¿e
zaczyna³ prawie wierzyæ, i¿ pani de Restaud znajduje siê tu¿ przy nim, gdy nagle g³oœne
westchnienie rozleg³o siê w ciszy nocnej i ozwa³o siê w sercu m³odzieñca jak chrapliwy
oddech konaj¹cego. Otworzywszy ostro¿nie drzwi, wyszed³ na korytarz i spostrzeg³ smugê
œwiat³a wymykaj¹c¹ siê spod drzwi ojca Goriot. Przysz³o mu na myœl, ¿e s¹siad móg³ zachorowaæ
nagle; zbli¿y³ siê wiêc do drzwi, przy³o¿y³ oko do dziurki od klucza i zajrzawszy w g³¹b pokoju,
spostrzeg³ starca zajêtego dziwn¹ prac¹. Zajêcie jego wyda³o siê Eugeniuszowi tak wystêpnym,
¿e postanowi³ wyœwiadczyæ spo³eczeñstwu przys³ugê, œledz¹c nocne sprawki mniemanego
fabrykanta makaronu. Ojciec Goriot przytwierdzi³ do listwy przewróconego sto³u pó³misek
srebrny wyz³acany i tak¹¿ wazê, nastêpnie wzi¹³ sznur i okrêciwszy nim oba naczynia wspaniale
rzeŸbione, zacz¹³ je œciskaæ z nadzwyczajn¹ si³¹, jak gdyby chcia³ zrobiæ z nich jednolit¹ bry³ê
metalu.

– Có¿ to za cz³owiek, u licha! – szepn¹³ Rastignac, spogl¹daj¹c na ¿ylaste ramiona starca, który,

otoczywszy sznurem kawa³ srebra, gniót³ je jak ciasto, nie sprawiaj¹c najmniejszego szmeru. –
Mo¿e to z³odziej lub spólnik z³odziejski, który ¿yje jak ¿ebrak, udaj¹c g³upotê i niedo³êstwo, aby
tym bezpieczniej oddaæ siê swemu rzemios³u. – Student wyprostowa³ siê przy tych s³owach, lecz
po chwili przy³o¿y³ znów oko do dziurki od klucza. Ojciec Goriot odwin¹³ szpagat, rozes³a³ na
stole ko³drê i zacz¹³ taczaæ bry³ê srebrn¹ robi¹c z niej walec pod³u¿ny; czynnoœæ tê wykonywa³
z niepojêt¹ ³atwoœci¹. – Chyba ten cz³owiek posiada si³ê Augusta, króla polskiego – szepn¹³
Eugeniusz, widz¹c, ¿e walec coraz bardziej siê wyd³u¿a. Ojciec Goriot popatrzy³ ze smutkiem
na swe dzie³o, ³zy zab³ys³y mu w oczach i zdmuchn¹³ stoczek, który przyœwieca³ jego pracy,
po czym nowe westchnienie obi³o siê o uszy Eugeniusza.

– To wariat – pomyœla³ student.

– Biedne dzieciê! – zawo³a³ g³oœno ojciec Goriot.

Na te s³owa Rastignac postanowi³ zamilczeæ o nocnej przygodzie i nie s¹dziæ zbyt srogo

swego s¹siada. Chcia³ ju¿ powracaæ do siebie, gdy pos³ysza³ nagle szmer dziwny: zdawa³o siê,
¿e ktoœ w skarpetkach we³nianych st¹pa po schodach. Eugeniusz nadstawi³ ucha i rozpozna³
rzeczywiœcie oddech miarowy dwóch ludzi. Nie s³ysza³ ani skrzypniêcia drzwi, ani wyraŸnego
st¹pania, tylko œwiate³ko s³abe nagle zab³ys³o na drugim piêtrze u pana Vautrin.

– Ile tu tajemnic w tej gospodzie mieszczañskiej! – powiedzia³ student, schodz¹c o kilka stopni

ni¿ej. Zacz¹³ siê przys³uchiwaæ i po chwili dŸwiêk z³ota obi³ siê o jego uszy. Œwiat³o zagas³o
wkrótce i znowu da³ siê s³yszeæ podwójny oddech, przy czym. nie mo¿na by³o rozró¿niæ ani
otwierania, ani zamykania drzwi. Szmer stawa³ siê coraz s³abszy, w miarê jak siê dwaj mê¿czyŸni
oddalali.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

15

background image

– Kto idzie? – zawo³a³a pani Vauquer, otwieraj¹c okno.
– To ja powracam, mamo Vauquer – ozwa³ siê gruby g³os Vautrina.

– Jednak to coœ dziwnego! Krzysztof pozasuwa³ przecie rygle – mówi³ Eugeniusz, wracaj¹c

do swego pokoju. – W Pary¿u trzeba czuwaæ, ¿eby wiedzieæ wszystko, co siê dzieje doko³a.

To, co s³ysza³, przerwa³o w¹tek mi³osnych i ambitnych rozmyœlañ. Postanowi³ zaj¹æ siê prac¹,

lecz nie móg³ odegnaæ podejrzeñ obudzonych postêpkiem ojca Goriot, nie móg³ zapomnieæ
twarzy pani de Restaud, która stawa³a przed nim co chwila niby wró¿ka œwietnej przysz³oœci
i skoñczy³ na tym, ¿e upad³szy na ³ó¿ko zasn¹³ snem kamiennym. Na dziesiêæ nocy, które
m³odzie¿ obiecuje poœwiêciæ pracy, siedem odpadnie z pewnoœci¹ na sen. Trzeba mieæ wiêcej
ni¿ dwadzieœcia lat, ¿eby móc czuwaæ.

Nazajutrz rano gêsta mg³a pokry³a Pary¿. W tak¹ pogodê ludzie najbardziej punktualni myl¹

siê co do czasu, spóŸniaj¹ siê na spotkania, które naznaczyli we w³asnym interesie, a o po³udniu
myœl¹, ¿e to dopiero ósma rano. By³o ju¿ wpó³ do dziesi¹tej, a pani Vauquer nie myœla³a
jeszcze ruszyæ siê z ³ó¿ka. Krzysztof i gruba Sylwia wstali te¿ póŸniej ni¿ zwykle i zapijali
najspokojniej kawê zabielon¹ wierzchni¹ warstw¹ mleka przeznaczonego dla sto³owników.
Zdj¹wszy najgêstsz¹ œmietankê, Sylwia gotowa³a mleko bardzo d³ugo, ¿eby pani Vauquer nie
mog³a siê domyœleæ owej dziesiêciny nieprawnie pobieranej.

– Sylwio – rzek³ Krzysztof, bior¹c pierwsz¹ grzankê – pan Vautrin, który, trzeba wam wiedzieæ,

jest bardzo dobry, dzisiejszej nocy przyjmowa³ znów dwie osoby. Je¿eli siê pani niepokoi, to nic
mówiæ nie trzeba.

– Czy dostaliœcie co od niego?

– Da³ mi sto sous na miesi¹c, to znaczy tyle, jakby powiedzia³: Trzymaj jêzyk za zêbami.

– Tylko on i pani Couture nie dr¿¹ nad ka¿dym groszem – rzek³a Sylwia – zreszt¹ wszyscy

radzi by wyci¹gn¹æ nam z lewej rêki to, co w dzieñ nowego roku wk³adaj¹ do prawej.

– Jeszcze ¿eby choæ co dobrego dawali! – dorzuci³ Krzysztof – wielkie mi dziwy, jakieœ nêdzne

sto sous. Goriot na przyk³ad ju¿ od dwóch dni sam czyœci swoje obuwie. Ten obdartus Poiret
obchodzi siê wcale bez szuwaksu, a gdyby go mia³, to wypi³by go pewnie, nie oczyœciwszy
swoich pantofli. Albo ten smyk student. Có¿ on mi daje? czterdzieœci sous, to mnie i szczotki
wiêcej kosztuj¹, a stare odzienie sprzedaje i nie wie sam, co za nie wypraszaæ.

– Ba – odpowiedzia³a Sylwia, pij¹c z wolna kawê – z tym wszystkim lepiej jest s³u¿yæ w tym

domu ni¿ gdzie indziej w naszej dzielnicy: tu przynajmniej dobrze siê ¿yje. Ale czekajcie no,
Krzysztofie, czy nie mówi³ z wami ktokolwiek o grubym jegomoœci Vautrin?

– I owszem. Przed kilku dniami spotka³ mnie na ulicy jakiœ pan i zapyta³: Czy to nie

u was mieszka gruby jegomoœæ, który czerni sobie faworyty? A jam odpowiedzia³: „Nie, proszê
pana, on nie czerni faworytów. Gdzie by te¿ taki weso³y cz³owiek mia³ czas po temu?” Otó¿
powtórzy³em wszystko co do joty panu Vautrinowi, a ten mi na to: „Dobrzeœ zrobi³, mój ch³opcze!
Odpowiadaj zawsze tak samo. Bardzo to nieprzyjemnie, gdy ludzie poznaj¹ nasze s³aboœci. To
mo¿e przeszkodziæ zawarciu ma³¿eñstwa.”

– Otó¿ to! i mnie na rynku chciano wyci¹gn¹æ na s³ówko, ¿eby siê dowiedzieæ, czy nie

widzia³am kiedy, jak Vautrin odmienia³ koszulê. Oto komedia! Masz tobie – zawo³a³a nagle – na
Val-de-Grâce bije trzy kwadranse na dziewi¹t¹, a nikt nie myœli ruszyæ siê z ³ó¿ka.

– Zachcieliœcie! przecie wszyscy powychodzili. Pani Couture posz³a o ósmej ze sw¹ pann¹

spo¿yæ Pana Boga w Saint-Etienne. Ojciec Goriot wyszed³ z jakimœ pakietem. Student powróci
z lekcji dopiero o dziesi¹tej. Zamiata³em w³aœnie schody, gdy wszyscy wychodzili. Ojciec Goriot
tr¹ci³ mnie tym, co niós³ w rêku, a by³o to coœ twardego jak ¿elazo. Jednak to ciekawoœæ, czym
siê ten nieborak zajmuje? Musi zawsze tañczyæ, jak mu inni ka¿¹, pomimo to najpoczciwszy jest
ze wszystkich i wiêcej wart od innych. Niewiele siê u niego po¿ywiæ mo¿na, ale za to owe panie,
do których mnie czasami posy³a, postrojone s¹ jak lalki i nie ¿a³uj¹ daæ cz³owiekowi na piwo.

– Jakie¿ to? Te, które nazywa córkami? Jest ich, zdaje siê, ca³y tuzin.
– Ja ci tam nie by³em u innych, tylko u tych dwóch, które tutaj przychodz¹.

– S³yszê, ¿e ju¿ pani zaczyna siê ruszaæ; to dopiero zacznie sodomê wyprawiaæ; trzeba iœæ co

prêdzej. Pilnujcie mleka, Krzysztofie, ¿eby siê tu kot nie zawin¹³.

Sylwia posz³a do pokoju swej pani.

– Co to ma znaczyæ, Sylwio, bi³o ju¿ trzy kwadranse na dziewi¹t¹, a ja z waszej ³aski spa³am

jak bobak. Nic podobnego jeszcze nie bywa³o.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

16

background image

– To, proszê pani, z powodu mg³y dzisiejszej, któr¹ choæ no¿em krajaæ, tak jest gêsta.

– Ale có¿ bêdzie ze œniadaniem?

– Ba, wszyscy nasi lokatorowie mieli chyba diab³a za skór¹, bo wszyscy zemknêli równo

z brzaskiem. Œniadanie wiêc mo¿e byæ dziœ o dziesi¹tej. Michonnette i Poireau ani myœleli jeszcze
wstawaæ. Tylko oni oboje s¹ w domu i œpi¹ jak prawdziwe ba³wany.

– Ale¿, Sylwio, mówisz o obojgu razem, jak gdyby…

– Jak gdyby co? – zapyta³a Sylwia, wybuchaj¹c g³upim œmiechem. – Przecie oboje jakby

dobrani do pary.

– Jednak to coœ dziwnego, Sylwio, jakim sposobem pan Vautrin wróci³ dziœ w nocy do domu,

kiedy Krzysztof pozasuwa³ przedtem rygle?

– Wcale nie, proszê pani, Krzysztof pos³ysza³, ¿e pan Vautrin wraca i zszed³ na dó³, ¿eby mu

otworzyæ drzwi. A pani siê zda³o, ¿e…

– Podaj mi kaftanik i ruszaj œpiesznie zaj¹æ siê œniadaniem. Przybierz kartoflami pozosta³¹

baraninê i podaj gruszki gotowane, tylko te, co kosztuj¹ po dwa liardy sztuka.

Niebawem pani Vauquer zesz³a na dó³ i spostrzeg³a na wstêpie kota, który rzuci³ ³apk¹ talerz

pokrywaj¹cy garnuszek z mlekiem i raczy³ siê z najwiêkszym poœpiechem.

– Mistigris! – krzyknê³a wdowa. Kot zemkn¹³, lecz po chwili powróci³, ³aszcz¹c siê do pani.
– Tak, tak, przymilaj siê, stary ³otrze. Sylwio, Sylwio!

– Co pani ka¿e?
– Zobacz no, co kot zrobi³!

– To wina tego bydlaka Krzysztofa, któremu poleci³am nakryæ do sto³u. Gdzie on siê podzia³?

Niech siê pani tylko nie troszczy, to bêdzie porcja ojca Goriot. Dolejê trochê wody, a on siê na
tym nie pozna, bo nie zwa¿a na nic, nawet na to, co je.

– A ten Chiñczyk gdzie poszed³? – zapyta³a pani Vauquer, rozstawiaj¹c talerze.
– Kto to mo¿e wiedzieæ? Ten cz³owiek zajmuje siê diablimi sprawkami.
– Zanadtom siê przespa³a – mówi³a dalej pani Vauquer.

– Ale za to œwie¿a pani jak ró¿a…

W tej chwili ozwa³ siê dzwonek i pan Vautrin wszed³ do salonu, œpiewaj¹c grubym g³osem:

D³ugo b³¹dzi³em po szerokim œwiecie
I teraz jeszcze a¿ wspomnieæ mi³o…

– Ach, ach, dzieñ dobry, mamo Vauquer – zawo³a³, zbli¿aj¹c siê ku gospodyni i ujmuj¹c j¹

czule w ramiona.

– No, no, przestañ pan!

– Przestañ zuchwalcze, powiedz pani. Proszê, powiedz pani: zuchwalcze. Zechciej pani

powiedzieæ… Proszê pozwoliæ, pomogê pani nakryæ do sto³u. Có¿, grzeczny jestem, wszak
prawda?

Jakem siê kocha³ w blondynce, brunecie
Zaleca³, wzdycha³…
– Widzia³em przed chwil¹ rzecz dziwn¹.

. . . jak siê zdarzy³o.
– Có¿ takiego? – zapyta³a wdowa.

– Ojciec Goriot by³ o wpó³ do dziewi¹tej na ulicy Dauphine u z³otnika, który kupuje stare

srebra i galony. Sprzeda³ mu jakiœ sprzêt sto³owy ze srebra wyz³acanego, ale tak nielitoœciwie
zmia¿d¿ony, ¿e trudno uwierzyæ, aby tego móg³ dokonaæ cz³owiek nie fachowy.

– Czy byæ mo¿e?

– Nie inaczej. Wraca³em do domu, odprowadziwszy jednego z mych przyjació³, który odjecha³

dyli¿ansem królewskiego pocztowego zarz¹du. Spostrzeg³szy ojca Goriot przystan¹³em, ¿eby
zobaczyæ, co to bêdzie, i by³em œwiadkiem zabawnej historii. Powróciwszy do naszej dzielnicy,
szed³ ulic¹ des Gres a¿ wst¹pi³ do domu lichwiarza Gobsecka. Trzeba wiedzieæ, ¿e ten Gobseck,
to porz¹dny ³otr, który bez ¿adnego wahania robi³by tabliczki do domina z koœci swego ojca,
jakiœ ¯yd, Arab, Grek czy Cygan, którego nie³atwo by³oby okraœæ, bo umieszcza swoje dukaty
w banku.

– To jednak dziwne, co te¿ ten Goriot robi?

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

17

background image

– Nic nie robi, a przeciwnie przerabia to, co ma. To g³upi niedo³êga, co wszystko straci³

przez mi³oœæ dla kobiet, które…

– Oto i on – rzek³a Sylwia.

– Krzysztofie – zawo³a³ ojciec Goriot – pójdŸ ze mn¹ na górê.

Krzysztof poszed³ i powróci³ za chwilê.
– Dok¹d idziesz? – zapyta³a go pani Vauquer.
– Posy³a mnie ojciec Goriot.

– A to co? – zawo³a³ Vautrin, wyrywaj¹c Krzysztofowi list zaadresowany do hrabiny Anastazji

de Restaud. – Dok¹d¿e idziesz? – zapyta³, oddaj¹c list Krzysztofowi.

– Na ulicê du Helder. Mam rozkaz oddaæ to do w³asnych r¹k pani hrabiny.

– Có¿ tam byæ mo¿e wewn¹trz? – rzek³ Vautrin, przegl¹daj¹c list przed œwiat³em – czy nie

bilet bankowy? Ale nie – mówi³ dalej, rozwieraj¹c z lekka róg koperty. – To kwit! – zawo³a³. –
Daj go katu! ten stary frant umie siê zalecaæ. IdŸ, stary marudo – doda³, k³ad¹c sw¹ d³oñ szerok¹
na g³owie Krzysztofa i okrêcaj¹c go w kó³ko jak pionek – nie po¿a³uj¹ daæ ci na piwo.

Stó³ by³ ju¿ nakryty, Sylwia gotowa³a mleko. Pani Vauquer roznieci³a ogieñ z pomoc¹

Vautrina, który nie przestawa³ nuciæ:

D³ugo b³¹dzi³em po szerokim œwiecie
I teraz jeszcze a¿ wspomnieæ mi³o…

Wszystko ju¿ by³o gotowe, gdy pani Couture wesz³a w towarzystwie panny Taillefer.

– Sk¹d¿eœcie to tak rano, moje piêkne panie? – spyta³a pani Vauquer, zwracaj¹c siê do

wchodz¹cych.

– By³yœmy w Saint-Etienne-du-Mont u spowiedzi; przecie mamy dziœ byæ u pana Taillefer.

Biedna moja ma³a dr¿y jak listek, – mówi³a pani Couture, siadaj¹c ko³o pieca i wygrzewaj¹c
przed ogniem trzewiki, które zaczê³y parowaæ pod wp³ywem ciep³a.

– Ogrzej siê, Wiktoryno – rzek³a pani Vauquer.

– Bardzo to piêknie, ¿e siê pani modli do Boga, by raczy³ zmiêkczyæ serce jej ojca –

rzek³ Vautrin, podaj¹c krzes³o sierocie – ale sama modlitwa tu nie wystarcza. Potrzeba pani
przyjaciela, który by potrafi³ przemówiæ stosownie do tego starego bydlaka. Powiadaj¹ przecie,
¿e dziki ten cz³owiek ma trzy miliony kapita³u, a pani nie daje ¿adnego posagu. W naszych
czasach najpiêkniejsza panna potrzebuje posagu.

– Biedne dzieciê! – rzek³a pani Vauquer. – Wiesz co, moja rybko, ten potwór, którego nazywasz

ojcem, œci¹ga dobrowolne nieszczêœcie na sw¹ g³owê.

Na te s³owa oczy Wiktoryny zasz³y ³zami, a pani Couture da³a znak wdowie, by nie mówi³a

dalej.

– Gdybyœmy tylko mog³y zobaczyæ go i wrêczyæ mu ostatni list jego ¿ony – rzek³a wdowa

po wojskowym komisarzu. – Nigdy nie odwa¿y³am siê przes³aæ go poczt¹. Taillefer zna moje
pismo…

– O kobiety niewinne, nieszczêœliwe i przeœladowane! – zawo³a³ Vautrin – wiêc tak to rzeczy

stoj¹? Za kilka dni ja siê wmieszam w wasze sprawy i wszystko pójdzie jak z p³atka.

– O, panie – zawo³a³a Wiktoryna, a oczy jej zamglone i pal¹ce zarazem spoczê³y na Vautrinie

którego spojrzenie dziewczêcia nie wzruszy³o wcale – je¿eli pan znajdziesz sposób zbli¿enia siê
do mego ojca, to powiedz mu, ¿e jego przywi¹zanie i dobra s³awa mej matki dro¿sze mi s¹ nad
wszystkie skarby œwiata. Bêdê siê modli³a za pana, je¿eli pan potrafisz z³agodziæ jego surowoœæ.
Mo¿esz pan byæ pewien wdziêcznoœci.

– „D³ugo b³¹dzi³em po szerokim œwiecie” – zaœpiewa³ Vautrin g³osem pe³nym ironii.

W tej chwili Goriot, panna Michonueau i Poiret weszli do pokoju, zwabieni prawdopodobnie

zapachem mas³a, na którym Sylwia podsma¿a³a kawa³ki baraniny. Wszyscy obecni zajêli swoje
miejsca, ¿ycz¹c sobie dnia dobrego; w tej chwili w³aœnie wybi³a dziesi¹ta, a na ulicy da³y siê
s³yszeæ kroki studenta.

– Ot i dobrze, panie Eugeniuszu – rzek³a Sylwia – dziœ pan zje œniadanie razem ze wszystkimi.

Student uk³oni³ siê zgromadzonym i zaj¹³ miejsce obok ojca Goriot.

– Mia³em dziœ szczególn¹ przygodê – wyrzek³, bior¹c ogromn¹ porcjê baraniny i spory kawa³

chleba, który pani Vauquer zmierzy³a kilkakrotnie okiem.

– Przygodê! – zawo³a³ Poiret.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

18

background image

– Có¿ st¹d? czy ciê to zadziwia, stara szlafmyco? – rzek³ Vautrin do Poireta. – Takim ludziom

jak pan Eugeniusz nie trudno o przygodê.

Panna Taillefer rzuci³a nieœmia³e spojrzenie na m³odego studenta.
– Opowiedz nam pan, co to by³a za przygoda – prosi³a pani Vauquer.

– Wczoraj by³em na balu u mojej kuzynki, wicehrabiny de Beauséant, która posiada dom

wspania³y i przepyszne salony obite materi¹ jedwabn¹. Bal by³ œwietny i bawi³em siê jak król…

– Ik – wtr¹ci³ Vautrin, przerywaj¹c studentowi.
– Co to ma znaczyæ, panie? – zawo³a³ Eugeniusz z ¿ywoœci¹.
– Powiedzia³em ik, bo królik bawi siê lepiej ni¿ król.

– Wielka prawda; wola³bym byæ t¹ ptaszyn¹ swobodna ni¿ królem, poniewa¿… – potwierdzi³

zgadzaj¹cy siê na wszystko Poiret.

– Jednym s³owem – przerwa³ student, nie daj¹c mu dokoñczyæ – tañczy³em z najœliczniejsz¹

kobiet¹, z pewn¹ zachwycaj¹c¹ hrabin¹, nad któr¹ nic piêkniejszego w ¿yciu nie widzia³em.
Mia³a we w³osach kwiaty brzoskwiniowe, u boku przeœliczny bukiet ¿ywych kwiatów, które
rozlewa³y doko³a woñ cudown¹; ale ba! trzeba by³o j¹ widzieæ, bo któ¿ zdo³a opisaæ kobietê
o¿ywion¹ wirem tañca. Otó¿ wystawcie sobie pañstwo, ¿e dziœ o dziewi¹tej rano spotka³em tê
bosk¹ hrabinê, gdy sz³a ulic¹ des Gres. Ach, jak mi serce bi³o! zdawa³o mi siê…

– ¯e ona tu zmierza – rzek³ Vautrin, rzucaj¹c na studenta g³êbokie wejrzenie. – A ona sz³a

pewnie do papy Gobsecka, znanego lichwiarza. Je¿eli bêdziesz pan kiedy bada³ serca kobiet
paryskich, to b¹dŸ pewien, ¿e lichwiarza znajdziesz zawsze przed kochankiem. Pañska hrabina
nazywa siê Anastazja de Restaud i mieszka przy ulicy du Helder.

Na to imiê student wpatrzy³ siê w Vautrina. Ojciec Goriot podniós³ nagle g³owê i ku ogólnemu

zdziwieniu zmierzy³ obu mówi¹cych wzrokiem jasnym i pe³nym niepokoju.

– Pewnie Krzysztof siê spóŸni i ona sama tam posz³a! – zawo³a³ Goriot z boleœci¹.
– Có¿, czy nie zgad³em? – zapyta³ Vautrin, pochylaj¹c siê do ucha pani Vauquer.
– Panie Vautrin – zawo³a³ Eugeniusz – kto u licha móg³ powiedzieæ panu jej imiê?
– Ach, ach! otó¿ to – odpar³ Vautrin. – Przecie i ojciec Goriot zna³ je dobrze, dlaczegó¿ bym

ja nie mia³ wiedzieæ?

– Panie Goriot! – zawo³a³ student.

– Co? – spyta³ biedny stary. – Wiêc ona by³a wczoraj bardzo piêkna?

– Kto taki?
– Pani de Restaud.

– Patrz pan, jak staremu nieborakowi oczy siê zapalaj¹ – rzek³a pani Vauquer do Vautrina.
– Czy¿by on j¹ utrzymywa³? – szepnê³a panna Michonneau do studenta.

– O, tak, by³a wœciekle piêkna! – odpar³ Eugeniusz, w którego ojciec Goriot chciwie siê

wpatrywa³. Gdyby nie by³o pani de Beauséant, moja boska hrabina by³aby królow¹ balu.
M³odzie¿ j¹ tylko jedn¹ widzia³a; by³em dwunasty na liœcie tancerzy, gdy¿ nie opuœci³a ani
jednego kontredansa. Inne panie wœcieka³y siê, patrz¹c na to. Je¿eli kto by³ szczêœliwy wczoraj,
to pewnie ona. S³usznie powiadaj¹, ¿e nic piêkniejszego, jak statek z rozwiniêtymi ¿aglami, koñ
w galopie i kobieta w tañcu.

– Wczoraj na najwy¿szym szczeblu, u ksiê¿nej – rzek³ Vautrin – dziœ na dole drabiny,

u lichwiarza; takie to pary¿anki. Gotowe siê sprzedaæ, gdy mê¿owie nie mog¹ wystarczyæ na
ich szalone zbytki. Gdy nie umiej¹ siê sprzedaæ, to rade by rozedrzeæ ³ono w³asnej matki, byle
znaleŸæ to, co pozwala im b³yszczeæ. Na wszystko s¹ gotowe. Znane to, znane!

Gdy student mówi³, twarz ojca Goriot jaœnia³a, jak s³oñce w dzieñ pogodny, lecz okrutna

uwaga Vautrina powlek³a j¹ znowu chmur¹ smutku.

– Ale¿, panie – rzek³a pani Vauquer – gdzie¿ pañska przygoda? czyœ pan mówi³ z hrabin¹?

Mo¿eœ pan j¹ zapyta³, czy nie chcia³aby uczyæ siê prawa?

– Ona mnie nie widzia³a – odpar³ Eugeniusz. – Ale czy¿ to nie dosyæ spotkaæ na ulicy des

Gres, o dziewi¹tej rano, najpiêkniejsz¹ z kobiet paryskich, która wróci³a z balu przynajmniej
o drugiej po pó³nocy? Tylko w Pary¿u mog¹ dziaæ siê podobne rzeczy.

– Ale, ba! dzieje siê wiele dziwniejszych rzeczy – zawo³a³ Vautrin.

Panna Taillefer na pó³ tylko s³ysza³a, o czym mówiono, gdy¿ ca³a zajêta by³a prób¹, któr¹

dziœ mia³a przedsiêwzi¹æ. Pani Couture da³a jej znak, ¿e czas ju¿ iœæ siê ubieraæ. W œlad za
obiema paniami wyszed³ i ojciec Goriot.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

19

background image

– A co, czyœcie pañstwo widzieli? – zapyta³a pani Vauquer, zwracaj¹c siê do Vautrina i innych

sto³owników. – Rzecz oczywista, ¿e on siê dla tych kobiet zrujnowa³.

– Nikt mi nigdy nie wmówi – zawo³a³ student – ¿e piêkna hrabina de Restaud mo¿e nale¿eæ

do ojca Goriot.

– Ale¿ my nie staramy siê bynajmniej przekonaæ pana – przerwa³ Vautrin. – Jesteœ pan za

m³ody, ¿eby dobrze znaæ Pary¿, póŸniej siê pan dowiesz, ¿e s¹ tu pewne osobistoœci, które my
nazywamy: hommes a passions…

Przy tych s³owach panna Michonneau spojrza³a na Vautrina wzrokiem pojêtnym jak rumak

wojskowy, który us³yszy dŸwiêk tr¹bki.

– Ach, ach? – zawo³a³ Vautrin, zatrzymuj¹c siê i mierz¹c j¹ g³êbokim wejrzeniem – albo¿ to

i my nie mieliœmy drobnych namiêtnoœci…

Stara panna spuœci³a oczy, jak zakonnica na widok pos¹gów.

– Otó¿ tacy ludzie jak siê czego uczepi¹, to nic nie zdo³a ich odwieœæ od powziêtej myœli.

Pragn¹ tylko pewnej wody czerpanej z pewnego Ÿród³a, jakkolwiek czêsto woda ta bywa
zepsuta, a pragn¹ siê napiæ za jak¹ b¹dŸ cenê, choæby przysz³o sprzedaæ ¿onê i dzieci lub zapisaæ
czartu duszê. Dla jednych owym Ÿród³em upragnionym bywa gra, gie³da, muzyka, zbiór obrazów
lub owadów; dla innych mo¿e to byæ kobieta, która umie przyrz¹dzaæ ulubione ich przysmaki.
Ci ostatni nie dbaj¹ o ¿adn¹ inn¹ kobietê na œwiecie, ceni¹ tylko tê, która umie pochlebiaæ
ich s³abostkom. Bywa czêsto, ¿e owa kobieta nie kocha ich wcale, obchodzi siê z nimi bez
ceremonii i drogo ka¿e p³aciæ za drobne okruchy przyjemnoœci; a jednak dziwacy nie zra¿aj¹
siê wcale i radzi by zastawiæ ostatni¹ ko³drê w lombardzie, byle dukat ostatni oddaæ wybranej
kobiecie. Ojciec Goriot nale¿y w³aœnie do takich ludzi. Hrabina eksploatuje go, korzystaj¹c z jego
dyskrecji. Taki to œwiat wy¿szy! Nieszczêœliwy nieborak o niej tylko myœli. Poza sfer¹ swej
namiêtnoœci staje siê, jak widzicie, dzikim zwierzêciem, ale doœæ najl¿ejszej wzmianki o tem, co
go obchodzi, by twarz jego zajaœnia³a jak brylant. Nie trudno wyjaœniæ tê ostatni¹ tajemnicê. Dziœ
rano odniós³ sam swe srebro z³ocone do przetopienia, a póŸniej widzia³em go, jak wchodzi³ do
papy Gobseck na ulicy des Gres. Proszê tylko uwa¿aæ. Po powrocie pos³a³ do hrabiny tego
g³upca Krzysztofa, co pokaza³ nam adres listu, w którym znajdowa³ siê kwit. Musia³a byæ
pilna potrzeba, skoro sama hrabina sz³a do starego lichwiarza. Ojciec Geriot zap³aci³ za ni¹
uprzejmie. Nie trzeba byæ zbyt m¹drym, ¿eby rzecz ca³¹ poj¹æ dok³adnie. Otó¿ mo¿esz siê pan
przekonaæ, m³ody mój studencie, ¿e pañska hrabina œmia³a siê wczoraj, tañczy³a, przymila³a
siê, powiewa³a brzoskwiniowymi kwiatami i unosi³a z wdziêkiem sukniê, a pomimo to by³a,
jak to mówi¹, miêdzy m³otem i kowad³em, myœl¹c o swoich zaprotestowanych wekslach lub
o wekslach swego kochanka.

– Obudzasz pan we mnie wœciek³¹ chêæ zbadania prawdy. Idê jutro do pani de Restaud! –

zawo³a³ Eugeniusz.

– Tak jest – potwierdzi³ Poiret – trzeba byæ jutro u pani de Restaud.

– Bardzo byæ mo¿e, ¿e znajdziesz tam pan poczciwego Goriota, który pójdzie upomnieæ siê

o zap³atê za sw¹ uprzejmoœæ.

– Ale¿ – powiedzia³ Eugeniusz z wyrazem wstrêtu – w takim razie wasz Pary¿ jest ka³u¿¹.

– I to dziwn¹ ka³u¿¹ – odpar³ Vautrin. – Ci, których powozy grzêzn¹ w b³ocie, nazywaj¹

siê uczciwymi ludŸmi; ci, którzy brn¹ przez nie piechot¹, nosz¹ miano ³otrów. Komuœ przysz³a
nieszczêœciem pokusa skraœæ jak¹œ bagatelê i oto wszyscy zatrzymuj¹ siê przed Trybuna³em
Sprawiedliwoœci, by patrzeæ nañ jak na dziwowisko. Inny ukrad³ milion i uchodzi w salonach
za wzór cnoty. A ¿andarmeria i sprawiedliwoœæ pobieraj¹ trzydzieœci milionów za utrzymanie
moralnoœci. Doskonale!

– Jak to – zawo³a³a pani Vauquer – czy¿by Goriot da³ przetopiæ swój serwis poz³acany?
– Czy nie by³o tam miêdzy innymi pokrywki z dwiema synogarlicami? – zapyta³ Eugeniusz.

– A tak w³aœnie.

– Stary musia³ ceniæ bardzo ten serwis, gdy¿ zap³aka³, zgniót³szy kubek i pó³misek.

Widzia³em to przypadkiem – rzek³ Eugeniusz.

– Ceni³ go jak w³asne ¿ycie – odrzek³a wdowa.

– Patrzcie no pañstwo, jak ten nieborak namiêtny – wykrzykn¹³ Vautrin. – Widocznie kobieta

owa umie pog³askaæ go po sercu.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

20

background image

Student uda³ siê do swego pokoju, a Vautrin wyszed³ na miasto. W kilka chwil póŸniej pani

Couture i Wiktoryna wsiad³y do doro¿ki, któr¹ im Sylwia sprowadzi³a. Poiret poda³ ramiê
pannie Michonneau i oboje udali siê do Ogrodu Botanicznego, by przepêdziæ na przechadzce
dwie swobodne godziny.

– A co? Toæ wygl¹daj¹ bez ma³a jak para ma³¿onków – rzek³a Sylwia. – Dotychczas nigdy

jeszcze nie wychodzili razem. Oboje s¹ tak zasuszeni, ¿e potr¹ciwszy siê wzajemnie mog¹
skrzesaæ ognia jak krzesiwo.

– A panna Michonneau winna strzec swego szala, by siê nie zaj¹³ jak hubka – doda³a pani

Vauquer ze œmiechem.

O czwartej wieczorem Goriot wszed³ do pokoju i spostrzeg³ przy œwietle dwóch lamp

kopc¹cych, ¿e oczy Wiktoryny by³y zaczerwienione od p³aczu. Pani Vauquer s³ucha³a
opowiadania o niefortunnej wyprawie do pana Taillefer. Znudzony odwiedzinami córki i pani
Couture, ojciec Wiktoryny postanowi³ rozmówiæ siê z nimi i kaza³ dopuœciæ je do siebie.

– Moja droga pani – ci¹gnê³a dalej pani Couture, zwracaj¹c siê do pani Vauquer – proszê sobie

wyobraziæ, ¿e Wiktoryna sta³a ca³y czas, a on nie zachêci³ jej ani jednym s³owem, by usiad³a.
Mnie zaœ powiedzia³ z zimn¹ krwi¹, bez najmniejszego gniewu, ¿e przychodzimy nadaremnie
i powinnyœmy oszczêdziæ sobie nadal tego trudu, gdy¿ panna mo¿e pogorszyæ tylko sw¹ sprawê,
gdy bêdzie zbyt natrêtna (a toæ bywamy tylko raz do roku u tego potwora, który nie nazwa³
nawet Wiktoryny sw¹ córk¹!). Powiedzia³ dalej, ¿e Wiktorynie nic siê nie nale¿y, gdy¿ matka jej
nie mia³a wcale posagu i doda³ jeszcze tyle s³ów okrutnych, a¿ moja biedaczka we ³zy siê rozla³a;
ale póŸniej upad³a mu do nóg i powiedzia³a z odwag¹, ¿e chodzi jej tylko o matkê, ¿e sama bez
szemrania ulegnie jego woli, byle tylko zechcia³ przeczytaæ testament nieszczêœliwej nieboszczki.
Poda³a mu list, mówi¹c przy tym rzeczy dziwnie piêkne i rzewne. Nie wiem, sk¹d siê jej zebra³o
na podobne wyrazy, chyba Bóg je zes³a³; dziewczê bowiem by³o tak natchnione, ¿e nawet ja, ja
sama p³aka³am jak g³upia, s³uchaj¹c jej mowy. A wiesz pani, co robi³ ten przera¿aj¹cy cz³owiek?
Obcina³ sobie paznokcie, po czym wzi¹³ list zroszony ³zami biednej pani Taillefer i rzuci³ go
w ogieñ, mówi¹c: O tak, to dobrze! Chcia³ podnieœæ córkê, lecz cofn¹³ wnet rêce, gdy spostrzeg³,
¿e biedaczka chce je uca³owaæ. Czy¿ to nie ³otrostwo? A synalo, ba³wan, nie przywita³ siê nawet
z siostr¹, wchodz¹c do pokoju.

– Có¿ to za potwory! – zawo³a³ ojciec Goriot.

– A potem – ci¹gnê³a dalej pani Couture, nie zwa¿aj¹c na okrzyk poczciwca – ojciec i syn

po¿egnali mnie i odeszli, wymawiaj¹c siê wa¿nymi sprawami. Oto i ca³e nasze odwiedziny. Ale
widzia³ przynajmniej sw¹ córkê. Nie wiem, jak mo¿na siê jej wypieraæ, gdy¿ podobna do niego,
jak dwie krople wody.

Wszyscy sto³ownicy i mieszkañcy gospody zgromadzili siê z wolna, ¿ycz¹c sobie dnia dobrego

i zamieniaj¹c nic nie znacz¹ce wyrazy, które w pewnych kó³kach paryskich uchodz¹ za dowcip
b³yskotliwy, choæ same przez siê bywaj¹ bezmyœlne, a ca³e znaczenie nadaje im gest i sposób,
w jaki siê wymawiaj¹. Ten rodzaj ¿argonu zmienia siê nieustannie, odnawiaj¹c siê przynajmniej
co miesi¹c kosztem jakiegoœ nowego ¿artu. Byle co nadaje siê do podtrzymania takiej gry
dowcipu, zarówno wypadek polityczny, jak i proces s¹dowy, piosenka uliczna lub farsa jakiego
aktora; gdy¿ gra ca³a polega na tym, by chwytaæ myœli i wyrazy i, niby wolanta, na powrót je
odrzucaæ. W nowszych czasach wynaleziono œwie¿o dioramê, wywo³uj¹c¹ silniejsze z³udzenie
optyczne ni¿ panorama; wskutek tego w niektórych malarniach przyj¹³ siê zabawny zwyczaj
dodawania koñcówki rama do wielu wyrazów. Pewien m³ody malarz uczêszczaj¹cy do gospody
Vauquer, zaprowadzi³ miêdzy mieszkañcami zwyczaj dodawania tej koñcówki do wyrazów.

– Pannnie Poiret, jak¿e tam pañskie zdrowieczkorama? – zapyta³ urzêdnik z Muzeum i nie

czekaj¹c odpowiedzi zwróci³ siê do pani Couture i Wiktoryny. – Zdaje siê – rzek³ – ¿e panie
maj¹ jakieœ zmartwienie.

– Czy bêdziemy dziœ ob-jadowali? – zawo³a³ jeden ze studentów medycyny, przyjaciel

Rastignaca, imieniem Horacy Bianchon – moje ¿o³¹deczko opad³o usque ad talones.

– Dziœ wœciekle zimnowrama – rzek³ Vautrin. – Proszê siê pofatygowaæ, ojcze Goriot. Có¿

u licha, pañska noga zakrywa ca³y otwór pieca.

– Znakomity panie Vautrin – rzek³ Bianchon – dlaczego mówisz pan zimnowrama? To

omy³ka, nale¿y mówiæ zimnorama.

– Nie – zawo³a³ urzêdnik z Muzeum – mówi siê zimnowrama na zasadzie, ¿e mówi siê:

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

21

background image

zimno w nogi.

– Ach! ach!

– Oto i jego ekscelencja markiz de Rastignac, doktor prawa – lewego – zawo³a³ Bianchon,

schwyciwszy Eugeniusza za szyjê i dusz¹c go w uœcisku. – Oho, s¹ ju¿ i inni, oho!

Panna Michonneau wesz³a z wolna, pozdrawiaj¹c obecnych milcz¹cym uk³onem i usiad³a

obok trzech kobiet.

– Ta stara sowa nabawia mnie zawsze dreszczów – szepn¹³ Bianchon do Vautrina, wskazuj¹c

na pannê Michonneau. – Trzeba wiedzieæ, ¿e ja studiujê system Galla i widzê na jej g³owie
Judaszowe wypuk³oœci.

– Czyœ pan j¹ zna³ przedtem? – zapyta³ Vautrin.

– Któ¿ jej nie spotyka³! – odpar³ Bianchon. – S³owo dajê, ta wyblad³a stara panna przypomina

mi owe d³ugie robaki, co zdolne s¹ stoczyæ najgrubsz¹ belkê.

– Tak to bywa, m³odzieñcze – rzek³ czterdziestoletni mê¿czyzna, g³aszcz¹c faworyty:

Wiêc ró¿a, ¿y³a tyle, ile ¿yj¹ ró¿e,

Poranek jeden tylko.

– Ach, ach! oto i wyborna zuporama – zawo³a³ Poiret, na widok Krzysztofa wnosz¹cego

rosó³ z wielk¹ powag¹.

M³odzie¿ wybuchnê³a œmiechem.

– Przepraszam – zawo³a³a pani Vauquer – bo to kapuœniak.

– Poiret pobity!
– Poirrrrette pobity!

– Proszê zapisaæ dwa punkty wygrane mamie Vauquer – rzek³ Vautrin.
– Czy kto zauwa¿y³, jak¹ mg³ê mieliœmy dzisiaj rano? – zapyta³ urzêdnik.

– By³a to – rzek³ Bianchon – mg³a wœciek³a i bezprzyk³adna, mg³a ponura, melancholijna,

zielona, dusz¹ca, mg³a Goriotowska.

– Goriorama – rzek³ malarz – gdy¿ zupe³nie zas³ania³a œwiat³o.
– Hej, milordzie Gâôriotte, tu siê mówi o was.

Ojciec Goriot siedzia³ na koñcu sto³u przy drzwiach, przez które wnoszono jedzenie;

zawo³any, podniós³ g³owê, nie przestaj¹c w¹chaæ kawa³ka chleba wyjêtego spod serwety by³o
to stare przyzwyczajenie z czasów kupieckich, którego siê jeszcze nie pozby³.

– Có¿ to takiego? – zabrzmia³ cierpko g³os pani Vauquer, zag³uszaj¹c g³oœn¹ rozmowê oraz

brzêk ³y¿ek i talerzy – czy siê panu chleb nie podoba?

– Przeciwnie, pani – odpar³ – to chleb z najprzedniejszej etampskiej m¹ki.
– Po czym to pan poznaje? – zagadn¹³ Eugeniusz.

– Po bia³oœci, po smaku.

– Chybaœ pan nosem smakowa³, bo widzia³am, jakeœ w¹cha³ kawa³ek chleba – rzek³a

pani Vauquer. – Stajesz siê pan coraz oszczêdniejszym i z czasem dojdziesz chyba do tego,
¿e wdychanie wyziewów kuchennych bêdzie dla pana dostatecznym po¿ywieniem.

– Wtedy zastrze¿ pan sobie w³asnoœæ wynalazku, a dorobisz siê piêknego maj¹tku – zawo³a³

urzêdnik z Muzeum.

– Dajcie¿ pañstwo pokój! – rzek³ malarz – ojciec Goriot chcia³ tylko dowieœæ swym postêpkiem,

¿e by³ w rzeczy samej fabrykantem makaronu.

– Jak widaæ, z pañskiego nosa mog³aby byæ retorta – rzek³ znów urzêdnik z Muzeum.

– Co? – podchwyci³ Bianchon – re…
– Re-zeda.
– Re-flektor.
– Re-zerwa.
– Re-duta.
– Re-netka.
– Re-zydent.
– Re-nifer.
– Re-torama.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

22

background image

Osiem odpowiedzi posypa³o siê niby grad kul ze wszystkich stron sali. Wra¿enie by³o tym

œmieszniejsze, ¿e ojciec Goriot spogl¹da³ po zgromadzonych z g³upowat¹ min¹ cz³owieka, który
usi³uje zrozumieæ cudzoziemsk¹ mowê.

– Re? – powtórzy³ pytaj¹co, zwracaj¹c siê do siedz¹cego obok Vautrina.

– Re-umatyzm, mój starowino! – zawo³a³ Vautrin, uderzaj¹c Goriota po g³owie i wt³aczaj¹c

mu kapelusz a¿ na oczy.

Biedny staruszek tak os³upia³ po tym napadzie niespodziewanym, ¿e przez kilka minut siedzia³

nieruchomy. Krzysztof s¹dzi³, ¿e pan Goriot nie je ju¿ zupy i zabra³ mu talerz; lecz nieborak nie
spostrzeg³ tego i poprawiwszy kapelusz, opuœci³ ³y¿kê na stó³ w mniemaniu, ¿e talerz znajduje
siê na swoim miejscu.

Wszyscy obecni parsknêli œmiechem.

– Mój panie – zawo³a³ starzec – jesteœ pan kiepskim trefnisiem! Nadal radzê mu powstrzymywaæ

siê od podobnych sztuczek, bo…

– Bo co, tatusiu? – przerwa³ Vautrin.
– Bo kiedyœ zap³acisz mi pan za to sowicie…

– W piekle, nieprawda¿? – rzek³ malarz – w tym ciemnym k¹ciku, gdzie siê stawia niegrzeczne

dzieci.

– Pani nic nie je – rzek³ Vautrin do Wiktoryny. – Zapewne ojczulek okaza³ siê nieprzystêpnym?

– To okropny cz³owiek – zawo³a³a pani Couture.
– Warto by nauczyæ go rozumu – rzek³ Vautrin.

– Pani mog³a by wytoczyæ proces o artyku³y ¿ywnoœci, gdy¿ wcale nie je – odezwa³ siê

Eugeniusz, który siedzia³ niedaleko od Bianchona. – Ach, proszê no spojrzeæ, jak ojciec Goriot
wpatruje siê w pannê Wiktorynê.

Stary zapomnia³ o jedzeniu i nie spuszcza³ oczu z twarzy dziewczêcia, napiêtnowanej boleœci¹

prawdziw¹, boleœci¹ dziecka odtr¹conego, które pomimo to nie przesta³o kochaæ swego ojca.

– Mój drogi – szepn¹³ Eugeniusz – Ÿleœmy os¹dzili ojca Goriot. To nie jest ani g³upiec, ani

cz³owiek bez czucia. Spróbuj no zastosowaæ do niego system Galla i wtedy powiedz mi swe
zdanie. Dzisiejszej nocy sam by³em œwiadkiem, jak starzec ten gniót³ pó³misek srebrny i to
z najwiêksz¹ ³atwoœci¹: rzek³byœ, ¿e mia³ w rêku wosk a nie metal; w obecnej zaœ chwili twarz
jego zdradza uczucie niezwyk³e. Mnie siê zdaje, i¿ ¿ycie Goriota zbyt jest tajemnicze, by nie
zas³ugiwa³o na g³êbsze zbadanie. Tak, Bianchon, nie œmiej siê, bo ja nie ¿artujê wcale.

– Nie przeczê – rzek³ Bianchon – ¿e dla medyka cz³owiek ten jest ciekawym okazem. Je¿eli

siê zgodzi, gotowym sam dokonaæ na nim sekcji.

– Lepiej pomacaj mu g³owê.

– A, dziêkujê! Kto wie, czy jego g³upota nie jest zaraŸliwa?

Nazajutrz, oko³o trzeciej po po³udniu, Rastignac ubrany bardzo wykwintnie poszed³ do

pani de Restaud. W drodze odda³ siê ca³y owej nadziei lekkomyœlnej, która tysi¹cem wzruszeñ
barwi m³ode ¿ycie. M³odzie¿ nie rachuje przeszkód i niebezpieczeñstw; gra bujnej wyobraŸni
idealizuje ¿ycie w ich oczach i widz¹ przed sob¹ same powodzenia; zburzenie planów, które
utworzy³a ¿¹dza wybuja³a pogr¹¿a ich w smutku, niekiedy nawet czyni nieszczêœliwymi;
gdyby byli odwa¿niejsi i mniej nieœwiadomi, to budowa spo³eczna nie mog³aby siê przy nich
ostaæ. Eugeniusz wystrzega³ siê jak móg³, ¿eby siê nie zab³ociæ, a obok tego uk³ada³ w myœli,
co powie pani de Restaud, przysposabia³ zapas dowcipu, wymyœla³ odpowiedzi stosowne
do przypuszczalnej rozmowy, przygotowywa³ s³ówka dowcipne, zdania á la Talleyrand
i przypuszcza³ tysi¹czne okolicznoœci mog¹ce mu u³atwiæ wynurzenie uczuæ, na którym opiera³
ca³¹ sw¹ przysz³oœæ. I biedny student zab³oci³ siê tak okrutnie, ¿e w Palais Royal musia³ kazaæ
oczyœciæ sobie buty i spodnie. „Gdybym by³ bogaty, rzek³ do siebie rozmieniaj¹c stusoldow¹
monetê, w któr¹ siê zaopatrzy³ na wszelki wypadek, by³bym pojecha³ powozem i móg³bym
rozmyœlaæ swobodnie”. Dostawszy siê wreszcie na ulicê du Helder, zapyta³ o hrabinê de
Restaud i spotka³ pogardliwe wejrzenie s³u¿¹cych, którzy domyœlili siê, ¿e m³ody cz³owiek
przyszed³ piechot¹, gdy¿ nie s³yszeli turkotu przed bram¹. Eugeniusz zniós³ to wejrzenie
z ch³odn¹ wœciek³oœci¹ cz³owieka, pewnego, ¿e kiedyœ zwyciê¿y los przeciwny; niemniej jednak
zabola³o go ono dotkliwie, gdy¿ wchodz¹c na podwórze sam przekona³ siê o swej ni¿szoœci,
na widok piêknego rumaka, który siê tam niecierpliwi³ w bogatym zaprzêgu. Kabriolet, nie
mniej piêkny od rumaka, œwiadczy³ o zbytkownym i swobodnym ¿yciu w³aœciciela, który

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

23

background image

móg³ prawdopodobnie kosztowaæ wszystkich rozkoszy paryskich. Dosyæ by³o tej jednej
okolicznoœci, by zupe³nie zepsuæ studentowi humor. Wszystkie skrytki jego mózgu, które
na³adowa³ dowcipem, zamknê³y siê naraz i Eugeniusz sta³ siê zupe³nie g³upi. Stan¹³ na
jednej nodze przed oknem przedpokojowym, opar³ ³okieæ o zasuwkê i patrzy³ machinalnie na
dziedziniec, czekaj¹c odpowiedzi hrabiny, której lokaj poszed³ zameldowaæ odwiedzaj¹cych.
Czas wydawa³ mu siê nieznoœnie d³ugi i by³by wyszed³ niezawodnie, gdyby nie posiada³ tej
uporczywoœci w³aœciwej po³udniowcom, która mo¿e dzia³aæ cuda, je¿eli jest skierowana na
drogê w³aœciw¹.

– Pani jest bardzo zajêta w swoim buduarze – rzek³ kamerdyner – nie odpowiedzia³a mi

wcale; ale mo¿e pan zechce przejœæ do salonu, tam czeka ju¿ ktoœ inny.

Zastanawiaj¹c siê nad w³adz¹ potê¿n¹ tych ludzi, którzy jednym s³owem obwiniaj¹ i s¹dz¹

swych panów, Eugeniusz zbli¿y³ siê do drzwi, przez które wychodzi³ kamerdyner. Otworzy³
je niedbale, chc¹c zapewne pokazaæ nadêtym lokajom, ¿e zna dobrze wewnêtrzny rozk³ad
mieszkania; ale wpad³ nierozwa¿nie do jakiegoœ pokoju, w którym znajdowa³o siê pe³no lamp,
bufetów i przyrz¹d s³u¿¹cy do nagrzewania serwet po k¹pieli; dalej widaæ by³o korytarz ciemny
i schodki ukryte. St³umiony œmiech, który pos³ysza³ w przedpokoju, zbi³ go do reszty z tropu.

– Proszê pana, têdy siê idzie do salonu – rzek³ kamerdyner z ow¹ fa³szyw¹ uni¿onoœci¹, która

zdaje siê byæ tylko now¹ obelg¹.

Eugeniusz zawróci³ siê z takim poœpiechem, ¿e zawadzi³ o wannê; szczêœciem jednak zd¹¿y³

zatrzymaæ wymykaj¹cy siê z r¹k kapelusz, W tej samej chwili drzwi jakieœ otworzy³y siê
w g³êbi korytarza oœwieconego ma³¹ lampk¹ i Eugeniusz pos³ysza³ g³os hrabiny i ojca Goriot,
po czym rozleg³ siê odg³os poca³unku. Kamerdyner przeprowadzi³ Eugeniusza przez pokój
jadalny do pierwszego salonu, gdzie student nasz przystan¹³ przed oknem wychodz¹cym na
podwórze. Pragn¹³ przekonaæ siê, czy spotkany tu ojciec Goriot by³ rzeczywiœcie owym znanym
mu Goriotem. Serce bi³o mu jakoœ dziwnie, gdy przywodzi³ sobie na pamiêæ przera¿aj¹ce uwagi
Vautrina. Kamerdyner zatrzyma³ siê przy drzwiach salonu, z którego wyszed³ nagle elegancki
m³odzieniec.

– Ju¿ ja idê, Maurycy – rzek³ niecierpliwie. – Proszê powiedzieæ hrabinie, ¿e przesz³o pó³

godziny czeka³em na ni¹.

Po tych s³owach m³odzieniec, który widocznie mia³ prawo byæ niegrzeczny, zanuci³ jak¹œ

œpiewkê w³osk¹ i zbli¿y³ siê do okna, przy którym sta³ Eugeniusz Uda³, ¿e wygl¹da na
dziedziniec, a tymczasem rzuci³ na twarz studenta przelotne spojrzenie.

– Lepiej by³oby, gdyby pan hrabia zechcia³ zaczekaæ chwileczkê, bo jaœnie pani ju¿ nie jest

zajêta – rzek³ Maurycy zmierzaj¹c do przedpokoju.

W tej chwili ojciec Goriot zszed³ z ma³ych schodków i zatrzyma³ siê przy bramie rozpinaj¹c

parasol. Nieborak nie widzia³, ¿e w otwartej bramie pokaza³o siê w³aœnie tilbury, w którym
siedzia³ m³ody mê¿czyzna z orderem na piersi. Ojciec Goriot w sam¹ porê rzuci³ siê w ty³, ¿eby
nie byæ stratowanym. Koñ przestraszy³ siê rozpiêtego parasola i, rzuciwszy siê w bok, popêdzi³
gwa³townie ku podjazdowi. M³ody cz³owiek obróci³ siê z gniewem, popatrzy³ na Goriota
i uk³oni³ mu siê wreszcie z przymusowym uszanowaniem, z jakim traktujemy potrzebnego nam
lichwiarza lub cz³owieka spodlonego, dla którego musimy udawaæ szacunek, choæ wewnêtrznie
rumienimy siê za to sami przed sob¹. Ojciec Goriot odpowiedzia³ przyjacielskim uk³onem
pe³nym dobrodusznoœci. Wszystko to sta³o siê z szybkoœci¹ b³yskawicy i poch³onê³o ca³¹
uwagê Eugeniusza. Nie przypuszcza³ nawet, ¿e oprócz niego ktoœ inny jeszcze mo¿e siê
znajdowaæ w salonie, gdy wtem g³os hrabiny uderzy³ jego ucho.

– Ach, Maksymie, ju¿eœ chcia³ odchodziæ! – zawo³a³a tonem wyrzutu, w którym przebija³o

siê lekkie rozdra¿nienie.

Hrabina nie zwróci³a uwagi, ¿e tilbury zajecha³o przed dom. Rastignac odwróci³ siê nagle

i ujrza³ hrabinê przystrojon¹ zalotnie w peniuar bia³y, kaszmirowy, z ró¿owymi kokardami
i uczesan¹ niedbale, tak jak wszystkie pary¿anki w godzinach porannych. Musia³a wyjœæ
œwie¿o z k¹pieli, bo przejêta by³a ca³a jakimœ balsamicznym zapachem, spojrzenie mia³a jakby
zamglone, a piêknoœæ jej zmiêkczona, je¿eli tak rzec mo¿na, zdawa³a siê rozkoszniejsza ni¿
zwykle. Oko m³odych ludzi umie wszystkiego siê dopatrzeæ: dusza ich zlewa siê z promiennym
obrazem kobiety, tak jak roœlina napawa siê powietrzem, z którego przyswaja sobie czêœæ
potrzebn¹; tote¿ i Eugeniusz nie dotkn¹³ siê r¹k hrabiny, a jednak przeczu³ œwie¿oœæ ich

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

24

background image

niezrównan¹, odgad³ przez kaszmir ró¿ow¹ bia³oœæ jej gorsu, któr¹ zdradza³ niekiedy przed
jego wzrokiem peniuar trochê rozwarty. Hrabina nie potrzebowa³a gorsetu; przepaska tylko
odznacza³a gibk¹ jej kibiæ, szyjê mia³a nêc¹c¹, a nogi jak¿e œlicznie wygl¹da³y w pantofelkach!
Maksym z³o¿y³ na jej rêce poca³unek i wtedy dopiero Eugeniusz spostrzeg³ Maksyma, a hrabina
Eugeniusza.

– Ach, to pan de Rastignac! Jak¿e mi przyjemnie widzieæ pana – rzek³a hrabina takim tonem,

¿e cz³owiek dobrze wychowany poj¹³by od razu w³aœciwe s³ów tych znaczenie.

Maksym spogl¹da³ kolejno na Eugeniusza i na hrabinê tak wyraziœcie, jak gdyby chcia³

przekonaæ intruza, ¿e jest najzupe³niej niepotrzebny. – Ach, moja droga, spodziewam siê, ¿e
wypchniesz mi tego malca za drzwi! – S³owa te malowa³y siê w wyzywaj¹co dumnym wzroku
m³odzieñca, którego hrabina Anastazja nazwa³a Maksymem, patrz¹c mu w twarz z tym wyrazem
podleg³oœci, którym kobieta zdradza bezwiednie wszystkie swe tajemnice. Rastignac uczu³ ku
niemu nienawiœæ gwa³town¹. Najpierw piêkne w³osy Maksyma, jasne i starannie ufryzowane,
da³y mu poznaæ, ¿e jego g³owa wygl¹da³a szkaradnie. Dalej obuwie hrabiego by³o delikatne
i czyste, a buty studenta, pomimo najwiêkszej ostro¿noœci, pokry³y siê w drodze cieniuchn¹
warstw¹ b³ota. Wreszcie tamten mia³ surdut, który uk³ada³ mu siê do stanu tak wdziêcznie,
¿e czyni³ go podobnym do piêknej kobiety, a Eugeniusz o wpó³ do trzeciej mia³ na sobie
czarne odzienie. Przenikliwy syn Charenty poj¹³ od razu, jak wielk¹ przewagê mia³ nad nim ten
wykwintnie, starannie ubrany, szczup³y i wysoki, o jasnym oku i cerze bladej. Nie czekaj¹c
odpowiedzi Eugeniusza, hrabina wybieg³a szybko do drugiego salonu, a peniuar rozwiany
fruwa³ doko³a czyni¹c j¹ podobn¹ do motyla; Maksym poszed³ za ni¹. Eugeniusz, z³y szalenie,
poszed³ za Maksymem i hrabin¹. Wszyscy troje znaleŸli siê razem na œrodku wielkiego salonu
przed kominkiem. Student wiedzia³ dobrze, ¿e bêdzie krêpowaæ sw¹ obecnoœci¹ tego wstrêtnego
Maksyma, a pragn¹³ b¹dŸ co b¹dŸ dokuczyæ elegantowi, choæby nawet przysz³o siê naraziæ
w oczach hrabiny. Nagle przypomnia³ sobie, ¿e widzia³ tego¿ Maksyma na balu u pani de
Beauséant, i odgad³, czym on by³ dla pani de Restaud; ale zdoby³ siê na odwagê m³odzieñcz¹,
która bywa Ÿród³em g³upstw wielkich lub wielkich powodzeñ i rzek³ do siebie: „Oto mój
rywal, muszê go pokonaæ.” Niebaczny! Nie wiedzia³, ¿e hrabia Maksym de Trailles pozwala³
siê zniewa¿aæ, po czym strzela³ pierwszy i zabija³ przeciwnika. Eugeniusz s³yn¹³ jako dobry
strzelec, ale na dwadzieœcia dwa strza³y, nigdy jeszcze nie zdarzy³o mu siê trafiæ dwadzieœcia
razy. M³ody hrabia rzuci³ siê na fotel w rogu kominka, wzi¹³ szczypce i zacz¹³ rozrzucaæ wêgle
tak gwa³townie i niecierpliwie, ¿e piêkna twarz Anastazji zasêpi³a siê od razu . M³oda kobieta
rzuci³a na Eugeniusza spojrzenie zimne i pytaj¹ce, które mówi tak wyraŸnie: czemu sobie nie
idziesz? ¿e ludzie dobrze wychowani od razu pojmuj¹ znaczenie takiego zapytania, które mo¿na
by nazwaæ zapytaniem po¿egnalnym.

Eugeniusz rzek³, jak móg³ najmilej:

– Pani, spieszno mi by³o odwiedziæ pani¹, ¿eby…

I urwa³.

Drzwi siê otworzy³y, a na progu pokaza³ siê niespodzianie jegomoœæ, który przyjecha³

w tilbury. Nie mia³ kapelusza i nie powita³ hrabiny, tylko spojrzawszy badawczo na Eugeniusza,
wyci¹gn¹³ rêkê do Maksyma: „Dzieñ dobry” – rzek³ do niego z bratersk¹ poufa³oœci¹, która
zdziwi³a wielce Eugeniusza. M³odzieñcy z prowincji nie rozumiej¹ s³odyczy ¿ycia we troje.

– Pan de Restaud – rzek³a hrabina, wskazuj¹c studentowi swego mê¿a.

Eugeniusz z³o¿y³ uk³on g³êboki.

– To jest pan de Rastignac – mówi³a dalej, przedstawiaj¹c Eugeniusza hrabiemu de Restaud

– spokrewniony przez Marcillaców z wicehrabin¹ de Beauséant. Mia³am przyjemnoœæ poznaæ
pana na ostatnim balu u wicehrabiny.

Spokrewniony przez Marcillaców z wicehrabin¹ de Beauséant! Hrabina wymówi³a te

s³owa prawie przesadnie, z pewnym rodzajem dumy, której doznaje pani domu mog¹ca dowieœæ,
¿e przyjmuje u siebie tylko ludzi dystyngowanych.

Pod czarodziejskim wp³ywem s³ów powy¿szych hrabia o¿ywi³ siê i porzuci³ swój sposób

obejœcia siê oziêb³y i ceremonialny.

– Jak¿em rad poznaæ pana – rzek³ k³aniaj¹c siê studentowi.

Nawet hrabia Maksym de Trailles porzuci³ naraz ton wyzywaj¹co-zuchwa³y i zmierzy³

studenta wzrokiem niespokojnym. Jedno nazwisko, potê¿ne jak skinienie laski czarodziejskiej,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

25

background image

otworzy³o naraz owe trzydzieœci skrytek w mózgu po³udniowca i powróci³o mu ca³y zapas
przygotowanego dowcipu. Niespodziewane œwiat³o rozjaœni³o przed nim ciemn¹ dotychczas
atmosferê wy¿szego towarzystwa paryskiego. Gospoda Vauquer z ojcem Goriot by³a w tej chwili
daleko od jego myœli.

– A ja s¹dzi³em, ¿e ród Marcillaców wygas³ – rzek³ hrabia de Restaud do Eugeniusza.

– Tak jest, panie hrabio – odpar³ student. – Mój dziad stryjeczny, kawaler de Rastignac, o¿eni³

siê z dziedziczk¹ rodziny Marcillaców i mia³ jedn¹ tylko córkê, która wysz³a za marsza³ka de
Clarimbault, rodzonego dziada pani de Beauséant. My stanowimy liniê m³odsz¹, tym biedniejsz¹,
¿e dziad mój stryjeczny, wiceadmira³, postrada³ ca³e mienie s³u¿¹c królowi. Rz¹d rewolucyjny
nie chcia³ uwzglêdniæ naszych wierzytelnoœci przy likwidacji kompanii indyjskiej.

– Czy czasami pañski dziad stryjeczny nie dowodzi³ „Vengeurem” przed rokiem 1789?

– Tak jest w³aœnie.

– W takim razie musia³ znaæ mego dziada, który dowodzi³ „Warwickiem”.

Maksym wzruszy³ ramionami i spojrza³ na pani¹ de Restaud, jak gdyby chcia³ powiedzieæ:

„Zginêliœmy, bo oni myœl¹ rozprawiaæ o marynarce. Anastazja pojê³a spojrzenie pana de Trailles
i uœmiechn¹wszy siê z niepojêt¹ potêg¹, w³aœciw¹ kobietom, zawo³a³a:

– Panie Maksymie, proszê ze mn¹, mam pana o coœ poprosiæ. – Wam zaœ, panowie, pozwalamy

p³yn¹æ w jedne drogê na Warwicku i Vengeurze. – Po czym wsta³a i skin¹wszy niby zdradziecko
na Maksyma, skierowa³a siê ku buduarowi. Zaledwie ta para morganatyczna (piêkny wyraz
niemiecki, który nie ma odpowiedniego we francuskim jêzyku) zbli¿y³a siê do drzwi, gdy hrabia
przerwa³ rozmowê z Eugeniuszem.

– Anastazjo, zostañ, proszê ciê, moja droga – zawo³a³ z niechêci¹ – wiesz przecie, ¿e…

– Natychmiast, natychmiast powracam – przerwa³a hrabina – mam tylko poprosiæ o coœ

Maksyma.

I w istocie powróci³a zaraz. Wszystkie kobiety, które stosuj¹ siê do charakteru mê¿a, ¿eby

tym bezpieczniej dogadzaæ swym zachciankom, wiedz¹, jak daleko zajœæ mo¿na, nie nara¿aj¹c
siê na utratê nieocenionego zaufania, i staraj¹ siê ustêpowaæ zawsze, gdy chodzi o jak¹
drobnostkê. Hrabina pozna³a te¿ po g³osie hrabiego, ¿e niebezpiecznie by³oby zatrzymywaæ
siê d³ugo w buduarze. G³ówn¹ przyczyn¹ nieprzyjemnoœci by³ student, tote¿ pani ukaza³a
nañ pogardliwym ruchem Maksymowi, który zwracaj¹c siê do wszystkich trojga, rzek³ bardzo
epigramatycznie:

– Wiecie co, pañstwo? Widzê, ¿eœcie bardzo zajêci, nie bêdê wiêc przeszkadza³. Do

zobaczenia. – I wyszed³.

– Zostañ, panie Maksymie! – zawo³a³ ksi¹¿ê.

– PrzyjdŸ pan na obiad – rzek³a hrabina, id¹c znów za Maksymem do pierwszego salonu,

gdzie zatrzymali siê oboje s¹dz¹c, ¿e pan de Restaud po¿egna tymczasem Eugeniusza.

Rastignac s³ysza³, jak raz wraz œmieli siê, rozmawiali i znów oczekiwali w milczeniu; ale

student z³oœliwy wyczerpywa³ ca³y dowcip, pochlebia³ hrabiemu i wci¹ga³ go w dysputy,
byle tylko doczekaæ powrotu hrabiny i zbadaæ, jakiego rodzaju by³y jej stosunki z Goriotem.
Ta kobieta, zakochana w Maksymie, przewodz¹ca nad mê¿em i z³¹czona tajemnie ze starym
fabrykantem makaronu, by³a dlañ zagadk¹ wielk¹. Chcia³ koniecznie przenikn¹æ tajemnicê, za
pomoc¹ której spodziewa³ siê zapanowaæ nad t¹ prawdziw¹ pary¿ank¹.

– Anastazjo! – zawo³a³ znów hrabia na ¿onê.

– Có¿ robiæ, biedny mój Maksymie, trzeba zrezygnowaæ – rzek³a hrabina do m³odego

cz³owieka. – Do wieczora…

– Spodziewam siê, Naœciu – szepn¹³ jej Maksym do ucha – ¿e nadal nie bêdziesz przyjmowaæ

tego m³odzieñca, którego oczy roz¿arza³y siê jak wêgle, gdy siê twój peniuar cokolwiek
rozchyla³. On nie zaniedba³by oœwiadczyæ siê tobie, przez co móg³by ciê naraziæ, a ja by³bym
zmuszony go zabiæ.

– Czyœ ty rozum straci³, Maksymie? – odpar³a. – Ci mali studenci s¹ przeciwnie doskona³ymi

konduktorami, które strzeg¹ nas od piorunów. Ju¿ ja nie zaniedbam podburzyæ Restauda przeciw
niemu.

Maksym rozœmia³ siê i wyszed³ wraz z hrabin¹, która stanê³a przy oknie, chc¹c widzieæ go

jeszcze, gdy bêdzie wsiada³ i klaœnie z bata, by pobudziæ konia do szybkiego biegu. Odesz³a od
okna wtedy dopiero, gdy zobaczy³a, ¿e siê za nim brama zamknê³a.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

26

background image

– Co powiesz na to, moja droga – zawo³a³ hrabia, gdy wesz³a do pokoju – wszak maj¹tek,

w którym mieszka rodzina pana de Rastignac, le¿y niedaleko od Verteuil nad Charente. Dziad
stryjeczny pana de Rastignac zna³ osobiœcie mego dziada.

– Jestem zachwycona prawdziwie, ¿eœmy tak blisko znajomi – rzek³a hrabina z roztargnieniem.

– Bli¿ej ni¿ pani s¹dzi – odpar³ Eugeniusz z cicha.

– Jak to? – zapyta³a ¿ywo.

– Widzia³em w³aœnie – odrzek³ student – jak od pani wychodzi³ ojciec Goriot, najbli¿szy mój

s¹siad, z którym mieszkam w jednym domu.

S³ysz¹c to nazwisko poprzedzone wyrazem ojciec, hrabia przesta³ rozgrzebywaæ wêgle na

kominku i rzuci³ szczypce w ogieñ z tak¹ gwa³townoœci¹, jak gdyby poparzy³ sobie palce.

– Mo¿na by³o nazwaæ go panem Goriot – zawo³a³ powstaj¹c.

Hrabina zblad³a widz¹c niecierpliwoœæ mê¿a, potem zarumieni³a siê, nie mog¹c ukryæ

pomieszania i rzek³a niby niedbale, staraj¹c siê nadaæ g³osowi zwyk³e brzmienie:

– To pewna, ¿e nie ma na œwiecie drugiego cz³owieka, który by zas³ugiwa³ wiêcej na nasze

przywi¹zanie…

Nie domówi³a i spojrza³a na fortepian, jak gdyby nagle zachcianka jakaœ przysz³a jej do

g³owy.

– Czy pan lubi muzykê? – spyta³a.

– Bardzo – odpar³ Eugeniusz czerwieni¹c siê i mieszaj¹c na myœl, ¿e musia³ pope³niæ potê¿ne

jakieœ g³upstwo.

– Czy pan œpiewa? – zapyta³a siadaj¹c do fortepianu i przebiegaj¹c gwa³townie po wszystkich

klawiszach od basowego c a¿ do najwy¿szego f . Rrrrah!

– Nie, pani.

Hrabia de Restaud przechadza³ siê wzd³u¿ i wszerz pokoju.
– To szkoda, pozbawi³eœ siê pan znakomitego œrodka powodzenia.
Ca-a-ro, ca-a-a-ro, ca-a-a-a-ro non du-bi-ta-re, zaœpiewa³a hrabina.

Nazwisko ojca Goriot by³o znów niby skinieniem ró¿d¿ki czarnoksiêskiej, tylko skutek by³

wrêcz przeciwny temu, jaki sprawi³y s³owa: krewny pani de Beauséant. Eugeniusz znajdowa³
siê w po³o¿eniu cz³owieka, którego amator osobliwoœci zaprosi³ ³askawie do swego mieszkania,
a on, niebaczny, potr¹ci³ szafê z figurami rzeŸbionymi i zrzuci³ trzy czy cztery g³ówki niedobrze
umocowane. Biedak rzuci³by siê chêtnie w przepaœæ. Twarz pani de Restaud przybra³a wyraz
ch³odny i surowy, a oczy obojêtne unika³y wzroku nieszczêœliwego studenta.

– Pani ¿yczy zapewne pomówiæ z panem de Restaud – wyrzek³ – proszê przyj¹æ zapewnienie

najg³êbszego szacunku i pozwoliæ mi…

– Ilekroæ tylko zechcesz pan przyjœæ – rzek³a hrabina poœpiesznie, zatrzymuj¹c Eugeniusza

skinieniem – b¹dŸ pan pewien, ¿e zrobisz najwiêksz¹ przyjemnoœæ i mnie i hrabiemu de Restaud.

Eugeniusz z³o¿y³ g³êboki uk³on przed obojgiem i wyszed³ w towarzystwie pana de Restaud,

który nie zwa¿aj¹c na proœby studenta przeprowadzi³ go a¿ do przedpokoju.

– Ile razy ten pan przyjdzie – rzek³ hrabia do Maurycego – ani pani hrabina, ani ja nie

bêdziemy w domu.

Wyszed³szy za drzwi, Eugeniusz spostrzeg³ dopiero, ¿e deszcz pada. – Masz tobie, powiedzia³,

przyszed³em po to, by pope³niæ niezrêcznoœæ, której nie pojmujê przyczyny ani donios³oœci, a do
tego zniszczê sobie odzienie i kapelusz. Lepiej by³o siedzieæ w k¹cie i œlêczeæ nad prawem,
myœl¹c o tym tylko, ¿eby zostaæ kiedyœ surowym prawnikiem. Czy¿ ja mogê bywaæ w œwiecie,
skoro, chc¹c siê w nim obracaæ swobodnie, potrzeba ca³ej góry powozów, butów lakierowanych,
drobnostek nieodzownie potrzebnych, ³añcuchów z³otych, zamszowych rêkawiczek po szeœæ
franków na rano, a na wieczór innych i to koniecznie ¿ó³tego koloru! Ten Goriot to stary kiep,
ot co!

Mia³ ju¿ wyjœæ na ulicê, gdy spostrzeg³ karetê najemn¹, któr¹ zapewne odjechali jacyœ

m³odzi ma³¿onkowie. WoŸnica pragn¹³ widocznie zrobiæ kilka przemycanych kursów na
w³asn¹ korzyœæ, bo skin¹³ na Eugeniusza, który sta³ bez parasola w czarnym odzieniu, bia³ej
kamizelce, ¿ó³tych rêkawiczkach i butach b³yszcz¹cych. Eugeniusza opanowa³ ów sza³ g³uchy,
popychaj¹cy m³odzie¿ w g³¹b przepaœci, do której siê zbli¿yli, z tak¹ szybkoœci¹, jak gdyby na
dnie by³a nadzieja szczêœliwego wyjœcia. Skin¹³ wiêc g³ow¹ na znak zgody i wszed³ do powozu,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

27

background image

w którym le¿a³y jeszcze szcz¹tki pomarañczowych kwiatów i parê strzêpków srebrzystej
tkaniny, œwiadcz¹c o przejeŸdzie m³odej pary.

– Dok¹d pan jedzie? – zapyta³ woŸnica, który zdj¹³ ju¿ bia³e rêkawiczki.

– Ha! – zawo³a³ w duchu Eugeniusz – kiedym siê ju¿ raz puœci³ t¹ drog¹ niech¿e przynajmniej

wiem, dlaczego! JedŸ do pa³acu Beauséant – rzek³ g³oœno.

– Do którego? – zapyta³ woŸnica.

To potê¿ne s³owo zmiesza³o Eugeniusza. Œwie¿o upieczony wykwintniœ nie wiedzia³, ¿e by³y

dwa pa³ace Beauséant, nie przeczuwa³, ¿e mia³ potê¿ny zastêp krewnych, nie dbaj¹cych wcale
o niego.

– Do wicehrabiego de Beauséant, ulica…

– De Grenelle – przerwa³ woŸnica, kiwaj¹c g³ow¹. Bo to widzi pan, jest jeszcze pa³ac hrabiego

i markiza de Beauséant na ulicy Saint-Dominique – doda³ podnosz¹c stopieñ od powozu.

– Wiem o tym – odpar³ Eugeniusz sucho. – Dziœ wszyscy chyba kpi¹ ze mnie! – zawo³a³

rzucaj¹c kapelusz na przednie siedzenie. – Jeszcze za to b³azeñstwo bêdê musia³ po królewsku
zap³aciæ. Ale za to odwiedzê moj¹ mnieman¹ kuzynkê w sposób prawdziwie arystokratyczny.
Ten stary ³otr Goriot kosztuje mnie ju¿ przynajmniej dziesiêæ franków. Dajê s³owo, opowiem
m¹ przygodê pani de Beauséant, mo¿e to j¹ rozœmieszy. Ona zna pewnie tajemnicê wystêpnych
stosunków miêdzy tym szczurem bez ogona, a ow¹ piêkn¹ hrabin¹. Wolê przypodobaæ siê
kuzynce, ni¿ otrzeæ siê o tê kobietê niemoraln¹, która, o ile mi siê zdaje, musi byæ bardzo
kosztowna. Je¿eli samo imiê piêknej wicehrabiny jest tak potê¿ne, jaki¿ to dopiero wp³yw musi
wywieraæ jej osoba? Spróbujmy siêgn¹æ jak mo¿na najwy¿ej. Trzeba braæ samego Boga za cel,
je¿eli chcemy zdobyæ coœ w niebie.

Te s³owa s¹ krótk¹ formu³¹ tysi¹ca i jednej myœli, które siê snu³y po g³owie studenta. Odzyska³

nieco spokoju i pewnoœci siebie, widz¹c, ¿e deszcz nie przestaje padaæ. Powiedzia³ sobie, ¿e straci
wprawdzie dwie drogocenne monety stusoldowe, ale za to uchroni od zniszczenia odzienie,
kapelusz i buty. Nie bez radoœci pos³ysza³ wreszcie g³os woŸnicy, który zawo³a³:

– Proszê otworzyæ bramê!

Szwajcar w czerwonej wygalonowanej liberii otworzy³ bramê pa³acu, a Eugeniusz patrzy³

z b³ogim zadowoleniem, jak kareta jego okr¹¿y³a dziedziniec i zatrzyma³a siê u podjazdu.
WoŸnica w grubym p³aszczu niebieskim z czerwonym obszyciem przyszed³ spuœciæ stopieñ
karety. Wysiadaj¹c Eugeniusz pos³ysza³ w przedsionku œmiech t³umiony. Trzech czy czterech
lokai wyœmiewa³o siê ju¿ z powozu, który najmowano na wszystkie biedniejsze œluby. Student
poj¹³ ten œmiech w chwili, gdy porówna³ sw¹ karetê z innym powozem stoj¹cym nieco dalej.

By³ to jeden z najwykwintniejszych powozów paryskich, zaprzê¿ony par¹ gor¹cych rumaków,

z których ka¿dy mia³ ró¿e za uszami i gryz³ niecierpliwie wêdzid³o. WoŸnica upudrowany
i wystrojony trzyma³ je silnie, jak gdyby lada chwila gotowe by³y zerwaæ siê do biegu. Na
Chaussée d'Antin, przed domem pani de Restaud, Eugeniusz ogl¹da³ wykwintny kabriolecik
dwudziestoszeœcioletniego m³odzieñca, tutaj na przedmieœciu Saint-Germain mia³ go olœniæ
zbytek magnata, którego powóz musia³ kosztowaæ przesz³o trzydzieœci szeœæ tysiêcy franków.

– Któ¿ tam jest znowu? – rzek³ Eugeniusz do siebie – pojmuj¹c trochê za póŸno, ¿e w Pary¿u

musi byæ ma³o kobiet niezajêtych i ¿e za cenê krwi nawet nie³atwo zdobyæ sobie jedn¹ z tych
królowych.

– Do licha! kuzynka musi mieæ tak¿e swego Maksyma!

Wszed³ na ganek ze œmierteln¹ trwog¹ w duszy. Drzwi oszklone otwar³y siê przed nim,

a lokaje przyjêli go z powa¿n¹ min¹ os³a, którego czesz¹ zgrzeb³em. Ów bal, na którym by³
Eugeniusz, odbywa³ siê w wielkich parterowych salonach pa³acu Beauséant. Rastignac nie mia³
czasu z³o¿yæ wizyty miêdzy zaprosinami i balem, nigdy wiêc jeszcze nie by³ w apartamentach
pani de Beauséant i mia³ po raz pierwszy ogl¹daæ cuda tej elegancji osobistej, w której przebija
siê dusza i obyczaje kobiety wy¿szego œwiata. By³o to studium tym ciekawsze, ¿e salon pani de
Restaud móg³ s³u¿yæ do porównania.

Wicehrabina przyjmowa³a od pó³ do pi¹tej; gdyby wiêc Eugeniusz przyby³ o piêæ minut

wczeœniej, to nie móg³by ogl¹daæ kuzynki. Poprowadzono go przez schody o z³oconej porêczy,
pe³ne kwiatów i wys³ane dywanem p¹sowym. Student, co nie mia³ pojêcia o rozlicznych
subtelnoœciach etykiety paryskiej, nie zna³ równie¿ biografii pana de Beauséant, a by³a to jedna
z owych zmiennych historii, które co wieczór opowiada siê na ucho w salonach paryskich.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

28

background image

Od trzech lat wicehrabina utrzymywa³a œcis³e stosunki z margrabi¹ d'Adjuda-Pinto,

jednym z najznakomitszych i najbogatszych magnatów portugalskich. By³ to jeden z tych
zwi¹zków niewinnych, który ma tyle uroku dla ludzi, ¿e nie chc¹ dzieliæ siê swym szczêœciem
z trzeci¹ osob¹. Wicehrabia de Beauséant da³ dobry przyk³ad publicznoœci, szanuj¹c, mo¿e
wbrew swej woli, ów zwi¹zek morganatyczny. W pocz¹tku istnienia tej przyjaŸni, wszyscy
znajomi, zgromadzaj¹cy siê o drugiej po po³udniu w salonie wicehrabiny, zaczê³y spotykaæ
u niej codziennie markiza d'Adjuda-Pinto. Nie mog¹c zamkn¹æ drzwi swego domu, gdy¿
by³oby to bardzo nieprzyzwoicie, pani de Beauséant przyjmowa³a odwiedzaj¹cych tak oziêble
i wpatrywa³a siê tak uporczywie w gzyms u sufitu, ¿e wreszcie pojêli, i¿ s¹ natrêtnymi goœæmi.
Wkrótce rozpowiadano sobie w Pary¿u, ¿e wizyty miêdzy drug¹ a czwart¹ po po³udniu
krêpuj¹ pani¹ de Beauséant i od tej pory pozostawiono j¹ w najzupe³niejszej samotnoœci.
Bywa³a wprawdzie na komedii lub na operze w towarzystwie pana de Beauséant i pana
d'Adjuda-Pinto, ale pan de Beauséant umia³ ¿yæ na œwiecie, towarzyszy³ wiêc ¿onie a¿ na
miejsce, a póŸniej usuwa³ siê, zostawiaj¹c j¹ z Portugalczykiem. Pan d'Adjuda mia³ siê ¿eniæ
z pann¹ de Rochefide. W ca³ym wy¿szym œwiecie jedna tylko osoba nie wiedzia³a nic
o ma³¿eñstwie zamierzonym, a osob¹ t¹ by³a pani de Beauséant. Przyjació³ki wprawdzie nie
zaniedba³y nadmieniæ coœ o tym, lecz ona siê œmia³a, s¹dz¹c, ¿e ludzie zazdroszcz¹ jej szczêœcia
i dlatego chcieliby je zatruæ. Tymczasem nadchodzi³ czas zapowiedzi. Piêkny Portugalczyk
przyszed³ oznajmiæ wicehrabinie o swym ma³¿eñstwie, ale siedzia³ d³ugo nie odwa¿aj¹c siê
ani s³ówka powiedzieæ w tym przedmiocie. Dlaczego? Bo chyba nie ma nic trudniejszego,
jak oznajmiæ kobiecie podobne ultimatum. S¹ ludzie, co woleliby stan¹æ wobec przeciwnika
godz¹cego w nich ostrzem szpady, ni¿ znajdowaæ siê przy kobiecie, która wywodzi elegie
przez dwie godziny, a potem wo³a o ratunek i pada jak nie¿ywa. Otó¿ i pan d'Adjuda-Pinto
siedzia³ jak na wêglach roz¿arzonych i chcia³ ju¿ wychodziæ t³umacz¹c sobie, ¿e pani Beauséant
dowie siê tej nowiny bez niego, ¿e wreszcie on sam napisze do niej, gdy¿ na piœmie ³atwiej
bêdzie pope³niæ to grzeczne morderstwo. Tote¿ markiz drgn¹³ z radoœci, gdy kamerdyner
hrabiny przyszed³ oznajmiæ przybycie pana Eugeniusza de Rastignac. Trzeba wam wiedzieæ,
¿e kobieta kochana wiêcej jeszcze ma daru do tworzenia przypuszczeñ podejrzliwych, ni¿ do
wymyœlania coraz to nowych przyjemnoœci. Gdy ma byæ opuszczona, to zgaduje myœl ukryt¹
w najl¿ejszym skinieniu. Pojmiecie wiêc, ¿e przed okiem pani de Beauséant nie ukry³o siê owo
drgnienie mimowolnie, lecz niemniej przera¿aj¹ce. Eugeniusz nie wiedzia³, ¿e w Pary¿u, chc¹c
bywaæ u kogoœ, trzeba wpierw poprosiæ przyjació³ domu, by opowiedzieli historiê mê¿a, ¿ony
lub dzieci, w przeciwnym bowiem razie mo¿na pope³niæ jedno z tych g³upstw, do których
zastosowano w Polsce malownicze przys³owie: „Zaprzêgajcie wo³y do woza!” po to zapewne,
by czym prêdzej wycofaæ siê z nieprzyjemnego po³o¿enia. We Francji taki niefortunny zwrot
rozmowy nie ma jeszcze nazwy w³aœciwej, trudno nawet przypuœciæ, ¿eby siê móg³ zdarzyæ
wobec niezmiernie rozpowszechnionej obmowy. Eugeniusz uwik³a³ siê ju¿ w jedno g³upstwo
u pani Restaud, która nie pozwoli³a mu nawet zaprz¹c wo³ów do woza, a tu u pani de Beauséant
móg³ rozpocz¹æ na nowo zawód poganiacza. Zdarzy³o siê jednak, ¿e student, który krêpowa³
tak nielitoœciwie pani¹ de Restaud i pana de Trailles, wybawi³ pana d'Adjuda z wielkiego
k³opotu.

– ¯egnam pani¹ – rzek³ Portugalczyk id¹c poœpiesznie ku drzwiom w chwili, gdy Eugeniusz

wchodzi³ do saloniku przystrojonego materi¹ szar¹ i ró¿ow¹ tak zalotnie, ¿e zbytek ukrywa³ siê
pod os³on¹ wdziêku.

– Ale do wieczora tylko – rzek³a hrabina zwracaj¹c g³owê ku margrabiemu. – Przecie idziemy

dziœ na komediê?

– Nie mogê – odpar³ margrabia bior¹c za klamkê.

Pani de Beauséant wsta³a i przywo³a³a go ku sobie, nie zwracaj¹c wcale uwagi na

Eugeniusza, który sta³ olœniony czarodziejskim blaskiem bogactwa, gotów uwierzyæ w tej
chwili w rzeczywistoœæ bajek arabskich, i nie wiedzia³, gdzie siê ukryæ przed kobiet¹, która
nie zwraca³a nañ najmniejszej uwagi. Wicehrabina podnios³a wskazuj¹cy palec prawej rêki
i ruchem pe³nym wdziêku wskaza³a markizowi miejsce obok siebie. W ruchu tym by³ tak
gwa³towny despotyzm namiêtnoœci, ¿e margrabia zdj¹³ rêkê z klamki i powróci³. Eugeniusz
spojrza³ nañ bez zazdroœci.

– Oto jest – rzek³ w duchu – w³aœciciel powozu. Trzeba¿ mieæ konie r¹cze, liberie i strugi

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

29

background image

z³ota, ¿eby zas³u¿yæ na jedno spojrzenie kobiety paryskiej?

Demon zbytku wpi³ mu siê w serce, gor¹czka zysku opanowa³a go pal¹c wnêtrznoœci

pragnieniem z³ota. A pamiêta³, ¿e ma tylko sto trzydzieœci franków na kwarta³. Jego ojciec,
matka, bracia, siostry i ciotka prze¿ywaj¹ wszyscy razem niespe³na dwieœcie franków na miesi¹c.
Os³upia³ do reszty porównywaj¹c po³o¿enie obecne z celem, który nale¿a³o osi¹gn¹æ.

– Dlaczego nie mo¿esz pan byæ w teatrze? – zapyta³a œmiej¹c siê wicehrabina.
– Ró¿ne sprawy. Mam byæ dziœ na obiedzie u pos³a angielskiego.

– Porzuæ pan dzisiaj wszystkie sprawy!

Kto k³amie, ten musi koniecznie dodawaæ k³amstwo do k³amstwa. Pan d'Adjuda zaœmia³ siê:

– Czy pani tego ¿¹da? – zapyta³.
– Tak jest.

– To w³aœnie pragn¹³em us³yszeæ – zawo³a³ z wyrazistym spojrzeniem, które by uspokoi³o

ka¿d¹ inn¹ kobietê. Uj¹³ rêkê wicehrabiny, z³o¿y³ na niej poca³unek i wyszed³.

Eugeniusz przeci¹gn¹³ rêk¹ po w³osach i ju¿ mia³ siê uk³oniæ s¹dz¹c, ¿e pani de Beauséant

z kolei o nim pomyœli; ale wicehrabina zerwa³a siê nagle i pobieg³a pêdem ku galerii, tam
stanê³a przy oknie patrz¹c, jak pan d'Adjuda wsiada³ do powozu, po czym nadstawi³a ucha
i pos³ysza³a, jak hajduk powtórzy³ woŸnicy: Do pana de Rochefide.

S³owa te i sposób, w jaki pan d'Adjuda rzuci³ siê w g³¹b powozu, razi³y jak gromem

wicehrabinê, która odesz³a od okna przejêta trwog¹ œmierteln¹. W wielkim œwiecie katastrofy
najstraszliwsze powstaj¹ z takiego Ÿród³a. Pani de Beauséant wesz³a do swej sypialni, siad³a
przy stoliku i po³o¿ywszy przed sob¹ arkusik piêknego papieru, napisa³a, co nastêpuje:

„Winieneœ mnie pan objaœniæ, dlaczego jesteœ na obiedzie u Rochefidów, a nie w ambasadzie

angielskiej; oczekujê pana”.

Poprawi³a kilka liter, które wysz³y niewyraŸnie spod dr¿¹cej rêki; po czym podpisa³a K, co

mia³o znaczyæ Klara de Bourgogne, i zadzwoni³a.

– Jakubie – powiedzia³a do wchodz¹cego kamerdynera, pójdziesz o wpó³ do ósmej do pana

de Rochefide i zapytasz o markiza d'Adjuda. Je¿eli znajdziesz pana markiza, oddasz mu list i nie
bêdziesz czeka³ odpowiedzi; je¿eli zaœ nie, to powrócisz i odniesiesz mi list.

– W salonie ktoœ czeka na jasn¹ pani¹.
– Ach, prawda – powiedzia³a otwieraj¹c drzwi.

Eugeniusz zaczyna³ siê ju¿ niepokoiæ, gdy wreszcie ujrza³ wicehrabinê.

– Przepraszam – rzek³a g³osem wzruszonym, od którego serce mu zadr¿a³o – musia³am

napisaæ parê s³ów, ale teraz s³u¿ê panu.

Nie wiedzia³a sama co mówi, bo ca³a zaprz¹tniêta by³a jedn¹ myœl¹. – Wiêc markiz chce siê

o¿eniæ z pann¹ Rochefide? Lecz jest ¿e on swobodny? Dziœ wieczorem ma³¿eñstwo to musi siê
rozchwiaæ lub ja… Nie, jutro o tym mowy nawet nie bêdzie.

– Kuzynko… – wyrzek³ Eugeniusz.

– Hê? – i wicehrabina zmierzy³a studenta wzrokiem karc¹cym, od którego zimno mu siê

zrobi³o.

Eugeniusz zrozumia³ to: hê. Od trzech godzin poj¹³ ju¿ tyle rzeczy, ¿e mia³ siê na bacznoœci.

– Pani hrabino – rzek³ rumieni¹c siê.
Zawaha³ siê, po czym mówi³ dalej:

– Niech pani raczy darowaæ; potrzeba mi tak bardzo protekcji, ¿e najdalsze powinowactwo

by³oby dla mnie rzecz¹ po¿¹dan¹.

Pani de Beauséant uœmiechnê³a siê, ale nieweso³o; czu³a, ¿e ju¿ nieszczêœcie nape³nia³o

otaczaj¹c¹ j¹ atmosferê.

– Gdyby pani wiedzia³a, w jakim po³o¿eniu znajduje siê moja rodzina – mówi³ dalej Eugeniusz

– przyjemnie by³oby pani wyst¹piæ w roli owej wró¿ki bajecznej, lubi¹cej usuwaæ wszelkie
zawady z drogi swych chrzestniaków.

– Niech¿e i tak bêdzie! – odpar³a œmiej¹c siê – có¿ mogê dla ciebie zrobiæ, kuzynie?

– Albo¿ ja wiem? Doœæ mi ju¿ szczêœcia, ¿em po³¹czony z pani¹ wêz³em pokrewieñstwa,

gin¹cym w dalekiej pomroce. Zmiesza³aœ mnie pani i nie wiem ju¿ sam, co mia³em powiedzieæ.
W ca³ym Pary¿u znam jedne tylko osobê, a t¹ osob¹ ty jesteœ pani. Ach! chcia³em zasiêgn¹æ
rady pani i prosiæ, byœ mnie przyjê³a, jak biedne dzieciê, które pragnie uczepiæ siê twej sukni
i potrafi³oby umrzeæ dla ciebie, pani.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

30

background image

– Czy móg³byœ pan zabiæ kogo dla mnie?
– Zabi³bym dwóch nawet! – zawo³a³ Eugeniusz.

– Dziecko! Tak, dziecko z pana – rzek³a po³ykaj¹c ³zy. – Widzê, ¿e kocha³byœ szczerze!

– O! – zawo³a³ wstrz¹saj¹c g³ow¹.

Ambitna odpowiedŸ studenta interesowa³a ¿ywo wicehrabinê, ze strony po³udniowca zaœ by³

to pierwszy wyrachowany postêpek. W buduarze niebieskim pani de Restaud i salonie ró¿owym
pani de Beauséant odby³ trzyletnie studia Prawa paryskiego, o którym ludzie nie zwykli wiele
mówiæ, choæ jest to wysoka nauka spo³eczna, mog¹ca niezmiernie daleko zaprowadziæ ka¿dego,
kto j¹ dobrze posiada i umie u¿yæ stosownie.

– A, rozumiem! – rzek³ Eugeniusz. – Na balu u pani, widzia³em pani¹ de Restaud i dziœ z rana

poszed³em do niej.

– Obecnoœæ pañska musia³a okrutnie j¹ krêpowaæ – rzek³a pani de Beauséant z uœmiechem.

– A tak, bo te¿ ze mnie taki nieuk, ¿e wszystkich oburzê na siebie, je¿eli pani odmówi mi

swej pomocy. Zdaje mi siê, ¿e w Pary¿u niezmiernie trudno znaleŸæ kobietê m³od¹, piêkn¹,
bogat¹ i wykwintn¹, która by przy tym wszystkim by³a niezajêta, a mnie w³aœnie potrzeba
takiej, co by mnie nauczy³a ¿yæ, bo kobiety najlepiej umiej¹ wyk³adaæ tê naukê. Przeczuwam
jednak, ¿e wszêdzie znajdê jakiegoœ pana de Trailles. Chcia³em prosiæ pani¹ o rozwi¹zanie
pewnej zagadki i o wyt³umaczenie, jakiego to rodzaju g³upstwo zdarzy³o siê mi pope³niæ dzisiaj.
Mówi³em o jakimœ ojcu…

– Jaœnie oœwiecona ksiê¿na de Langeais – rzek³ Jakub – przerywaj¹c studentowi, który zrobi³

ruch cz³owieka mocno rozdra¿nionego.

– Je¿eli chcesz pan mieæ powodzenie – szepnê³a wicehrabina – pamiêtaj, byœ nie zdradza³

tak ³atwo swych uczuæ.

– Ach, dzieñ dobry najdro¿sza – zawo³a³a id¹c na spotkanie ksiê¿nej i œciskaj¹c jej rêce z takim

wylaniem serdecznym, jak gdyby wita³a siostrê rodzon¹.

Ksiê¿na odpowiedzia³a wdziêcznym przymileniem.

– To dwie przyjació³ki serdeczne – rzek³ Rastignac do siebie. Bêdê wiêc mia³ odt¹d dwie

protektorki, obie musz¹ mieæ upodobania jednakie, a wiêc i ta zajmie siê mym losem.

– Jakiej¿e to szczêœliwej myœli zawdziêczam tw¹ obecnoœæ, najdro¿sza Antonino? – zapyta³a

pani de Beauséant.

– Widzia³am w³aœnie, jak pan d'Adjuda-Pinto wchodzi³ do pana de Rochefide i s¹dzi³am, ¿eœ

ty sama jedna.

Pani de Beauséant nie zagryz³a ust ani siê zarumieni³a, oczy jej spogl¹da³y tak jak i przedtem,

a czo³o zdawa³o siê wyjaœniaæ, gdy ksiê¿na wymawia³a z³owrogie wyrazy.

– Gdybym wiedzia³a, ¿eœ zajêta… – doda³a ksiê¿na zwracaj¹c siê ku Eugeniuszowi.

– To pan de Rastignac, jeden z mych kuzynów – rzek³a wicehrabina. – Czy nie masz

wiadomoœci o jenerale de Montriveau? Sérizy mówi³a mi wczoraj, ¿e go wcale nie widaæ, czy
nie by³ dziœ u ciebie?

Powiadano, ¿e pan de Montriveau opuœci³ ksiê¿nê, która by³a w nim szalenie rozkochana; to

te¿ zapytanie przyjació³ki uk³u³o j¹ w serce i odpar³a zarumieniona:

– Wczoraj by³ w pa³acu Elizejskim.

– Z obowi¹zku s³u¿bowego – dorzuci³a pani de Beauséant.

– Musisz ju¿ wiedzieæ, Klaro – odpar³a ksiê¿na ze wzrokiem b³yszcz¹cym z³oœliwoœci¹ – ¿e

jutro wyjd¹ zapowiedzi pana d'Adjuda-Pinto i panny Rochefide.

By³ to cios zbyt gwa³towny, wicehrabina zblad³a i zaœmia³a siê.

– To plotka, któr¹ siê g³upcy bawi¹ – odpar³a. – Czy¿by pan d’Adjuda rzuci³ Rochefidom

jedno z najpiêkniejszych imion Portugalii? Przecie¿ Rochefidowie to taka œwie¿a szlachta!

– Ale Berta bêdzie mia³a, jak mówi¹, dwieœcie tysiêcy liwrów dochodu.
– Pan d’Adjuda zbyt jest bogaty, aby siê mia³ bawiæ w podobne rachuby.

– A!

– Ale¿, moja droga, panna de Rochefide jest zachwycaj¹ca.

– Wreszcie markiz zaproszony dziœ do nich na obiad, warunki ju¿ s¹ u³o¿one. Dziwi mnie

niezmiernie, ¿e ty wiesz o tym tak ma³o.

– Jakie¿ to g³upstwo pope³ni³eœ pan dzisiaj panie de Rastignac? – zapyta³a pani de Beauséant. –

To biedne dziecko tak niedawno znalaz³o siê na œwiecie, ¿e nic a nic nie rozumie, co my mówimy,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

31

background image

najdro¿sza Antonino. Od³ó¿my ten przedmiot do jutra, zrób to dla niego. Jutro, widzisz, ca³a ta
sprawa bêdzie ju¿ mia³a charakter urzêdowy, i ty bêdziesz mog³a g³osiæ na pewno.

Ksiê¿na zwróci³a na Eugeniusza wzrok wyzywaj¹cy, co to ogarnia cz³owieka od nóg do

g³owy, sp³aszcza go i zni¿a do wartoœci zera.

– Bezwiednie wbi³em sztylet w serce pani de Restaud. Uczyni³em to bezwiednie i w tym le¿y

b³¹d mój ca³y – rzek³ student, który mia³ dosyæ sprytu, by odkryæ krwawe przycinki obydwóch
kobiet, ukryte pod zas³on¹ czu³ych s³ówek. – Mo¿na siê nawet obawiaæ cz³owieka, który z ca³¹
œwiadomoœci¹ ból nam zadaje, ale ten, co uderza nie wiedz¹c nawet, czy rani g³êboko, uchodzi
za g³upca niezrêcznego, który nie umie korzystaæ ze sposobnoœci i zas³uguje na pogardê.

Pani de Beauséant rzuci³a na studenta spojrzenie pow³óczyste, którym dusze wznios³e umiej¹

wyra¿aæ wdziêcznoœæ po³¹czon¹ z godnoœci¹.

W spojrzeniu tym by³ balsam na serce studenta, zranione wzrokiem taksatora, jakim go

ksiê¿na zmierzy³a.

– Proszê sobie wyobraziæ – ci¹gn¹³ dalej Eugeniusz – ¿e uda³o mi siê w³aœnie zdobyæ

przychylnoœæ hrabiego de Restaud; gdy¿ – rzek³, zwracaj¹c siê do ksiê¿nej, a ton jego mowy by³
pokorny i z³oœliwy zarazem – trzeba pani wiedzieæ, ¿e ze mnie tylko mizerny student, opuszczony,
biedny bardzo…

– Nie mów pan tego, panie de Rastignac. My kobiety nie przyjmujemy tego, czego nikt nie

chce.

– Có¿ robiæ! – zawo³a³ Eugeniusz – liczê dopiero lat dwadzieœcia dwa i muszê znosiæ przykroœci

w³aœciwe memu wiekowi. Przy tym spowiadam siê przed paniami, a przyjemnie uklêkn¹æ przy
tak piêknym konfesjonale; zgrzeszywszy przy jednym poœpieszamy do drugiego, by tam wyznaæ
sw¹ winê.

Ksiê¿na przybra³a oziêb³¹ powagê, s³uchaj¹c tej mowy niereligijnej; chcia³a okazaæ, ¿e

znajduje j¹ niew³aœciw¹, i rzek³a do wicehrabiny:

– Pan de Rastignac przybywa pewnie…

Pani de Beauséant zaczê³a siê œmiaæ szczerze i z kuzyna swego, i z ksiê¿nej.

– Przybywa, moja droga, staraæ siê o nauczycielkê, co by siê podjê³a nauczyæ go dobrego

tonu.

– Pani – rzek³ Eugeniusz do ksiê¿nej – có¿ dziwnego, ¿e chcemy zg³êbiæ to, co was zachwyca?

(Jednak – rzek³ w duchu zdaje mi siê, ¿e niem¹drze jakoœ do nich przemawiam).

– Ale¿ pani de Restaud jest, zdaje mi siê, uczennic¹ pana de Trailles – rzek³a ksiê¿na.
– Jam nic o tym nie wiedzia³ – odpar³ student – i dlatego nierozwa¿nie znalaz³em siê miêdzy

nimi. Potrafi³em jednak porozumieæ siê z mê¿em i widzia³em, ¿e ¿ona bêdzie mnie znosiæ przez
czas pewien; ale przysz³o mi do g³owy przyznaæ siê, ¿e znam pewnego jegomoœci, który w moich
oczach wyszed³ z ich domu tajemnymi schodami, uca³owawszy poprzednio hrabinê w g³êbi
ciemnego korytarza.

– Có¿ to za jeden? – zapyta³y obie kobiety.

– Jest to pewien starzec z przedmieœcia Saint-Marceau, wydatkuj¹cy tak jak i ja, nieborak,

tylko dwa luidory na miesi¹c. Biedak ten, z którego wszyscy siê œmiej¹, nazywa siê ojciec Goriot.

– Ach, jakie¿ z pana dziecko! – zawo³a³a pani de Beauséant – wszak¿e Goriot– to panieñskie

nazwisko hrabiny de Restaud.

– Ona jest córk¹ fabrykanta makaronu – dorzuci³a ksiê¿na. – Mo¿e pamiêtasz, Klaro? wszak

osóbka ta prezentowa³a siê u dworu jednego dnia z jak¹œ córk¹ pasztetnika. Król zacz¹³ siê
œmiaæ i powiedzia³ po ³acinie jakiœ dowcip o m¹ce. Powiedzia³, ¿e to s¹ ludzie, ach, jak¿e on ich
nazwa³? ludzie…

– Ejusdem farinae – podchwyci³ Eugeniusz.
– Tak, tak – rzek³a ksiê¿na.

– Ach! wiêc to jej ojciec – zawo³a³ student przera¿ony.

– Ale¿ tak; nieborak ma dwie córki, które kocha nad ¿ycie, jakkolwiek obie zapar³y siê go

prawie zupe³nie.

– Wszak druga wysz³a zdaje siê za m¹¿ za jakiegoœ bankiera o niemieckim nazwisku, za

jakiegoœ barona de Nucingen? – rzek³a wicehrabina, spogl¹daj¹c na pani¹ de Langeais. – Zdaje
siê, ¿e siê ona nazywa Delfina. Czy nie bêdzie to tylko ta blondynka, która ma boczn¹ lo¿ê

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

32

background image

w Operze i bywa w teatrze Komicznym, gdzie zawsze œmieje siê bardzo g³oœno, chc¹c zwróciæ
na siebie uwagê.

Ksiê¿na uœmiechnê³a siê: – Prawdziwie podziwiam ciê, najdro¿sza. Z jakiej przyczyny

zajmujesz siê tak bardzo tymi ludŸmi? Tylko szalenie rozkochany Restaud odwa¿y³ siê opyliæ
m¹k¹ panny Anastazji. I nic na tym nie zyska³! Anastazja wpad³a w rêce pana de Trailles, który
j¹ zgubi.

– Obie zapar³y siê ojca – powtarza³ Eugeniusz.

– A tak, ojca, ojca w³asnego – odrzek³a wicehrabina – dobrego ojca, który, jak mówi¹, wyzu³

siê ze wszystkiego, zachowuj¹c dla siebie tylko od oœmiu do dziesiêciu tysiêcy liwrów dochodu,
a ka¿dej z nich da³ piêæset czy szeœæset tysiêcy franków, byle tylko wydaæ je dobrze za m¹¿
i zapewniæ im przysz³oœæ szczêœliw¹. I spodziewa³ siê, ¿e obie córki pozostan¹ dla niego córkami;
s¹dzi³, ¿e wydawszy je za m¹¿, podwoi swe w³asne ¿ycie, ¿e znajdzie zawsze dwa domy, gdzie
uwielbiaæ i pieœciæ go bêd¹. Po up³ywie dwóch lat ziêciowie wygnali go ze swego towarzystwa,
jak ostatniego nêdzarza…

£zy zakrêci³y siê w oczach Eugeniusza, który tak niedawno orzeŸwi³ siê pod wp³ywem

czystych i œwiêtych uczuæ rodzinnych i nie móg³ jeszcze utraciæ wiary m³odzieñczej, bo pierwszy
dzieñ przepêdza³ na placu boju cywilizacji paryskiej. Prawdziwe uczucie udziela siê z tak¹ si³¹,
¿e przez chwil kilka wszyscy troje spogl¹dali na siebie w milczeniu.

– O, mój Bo¿e! – rzek³a pani de Langeais – nie przeczê, ¿e to siê wydaje okropnym; jednak

rzeczy podobne dziej¹ siê co dzieñ przed naszymi oczyma. Jaki¿ powód w tym le¿y? Powiedz,
najdro¿sza, czyœ ty kiedy pomyœla³a, co to znaczy ziêæ? Ziêæ to znaczy cz³owiek, dla którego ty
albo ja wychowamy kiedyœ miluchn¹ istotkê, po³¹czon¹ z nami tysi¹cem wêz³ów, która przez
lat siedemnaœcie bêdzie szczêœciem rodziny, jej duchem bia³ym, rzek³by Lamartine, a w koñcu
stanie siê jej zaka³¹. Cz³owiek, który zabierze nam tê istotê, pochwyci wnet jej mi³oœæ niby topór
ostry i zada ból sercu naszego anio³a, wycinaj¹c wszystkie uczucia, które go z rodzin¹ ³¹czy³y.
Córka, która wczoraj wszystkim dla nas by³a i dla której my wszystkim byliœmy, stanie siê jutro
nieprzyjació³k¹ nasz¹. Czy¿ nie patrzymy co dzieñ na tê tragediê? Tu synowa dokucza jak mo¿e
teœciowi, który wszystko poœwiêca dla syna, tam ziêæ wygania œwiekrê za drzwi. I pytaj¹, co
dziœ jest tragicznego w naszym spo³eczeñstwie? Ale¿ sam dramat ziêcia jest przera¿aj¹cy, ¿e ju¿
nie wspomnê o ma³¿eñstwach naszych, które sta³y siê czymœ bardzo niezabawnym. Pojmujê
doskonale, co siê przytrafi³o owemu staremu fabrykantowi makaronu. Przypominam coœ sobie,
¿e ten Foriot…

– Goriot – proszê pani.

– Tak jest, ten Moriot by³ podczas rewolucji naczelnikiem sekcji. Umia³ on skorzystaæ ze

s³awnego g³odu i zrobi³ pocz¹tek maj¹tku, bior¹c za m¹kê dziesiêæ razy dro¿ej, ni¿ sam zap³aci³.
Mia³ jej, ile tylko zapragn¹³. Rz¹dca mej babki sprzeda³ mu niezmiern¹ iloœæ m¹ki. Ten Goriot
musia³, jak wszyscy owi ludzie, dzieliæ siê z Komitetem dobra publicznego. Pamiêtam, i¿ rz¹dca
zarêcza³ mej babce, ¿e mo¿e przebywaæ bezpiecznie w Grandvilliers, gdy¿ posiadany zapas
zbo¿a by³ dla niej doskona³¹ kart¹ ochronn¹. Otó¿ ten Loriot, który sprzedawa³ zbo¿e œcinaczom
g³ów, podlega jednej tylko namiêtnoœci. Powiadaj¹, ¿e ubóstwia swe córki. Dla starszej us³a³
gniazdo wysoko w domu de Restaud, a drug¹ po³¹czy³ z baronem de Nucingen, bogatym
bankierem, który uchodzi za rojalistê. Pojmiecie pañstwo, ¿e za czasów cesarstwa obaj ziêciowie
znosili u siebie starego przedstawiciela dziewiêædziesi¹tego trzeciego roku, uchodzi³o to jakoœ
przy Bonapartem. Ale po powrocie Burbonów poczciwiec nasz zacz¹³ krêpowaæ bardzo pana
de Restaud, a bardziej jeszcze pana barona. Byæ mo¿e, ¿e córki nie przesta³y kochaæ ojca,
tote¿ chcia³y tak zrobiæ, ¿eby i wilk by³ syty i koza ca³a; chcia³y dogodziæ i ojcu i mê¿om;
przyjmowa³y Goriota, gdy nie by³o nikogo wiêcej, i sk³ada³y to na karb czu³oœci. „PrzychodŸ,
ojczulku, najlepiej nam bêdzie, gdy bêdziemy sami” itd. Co do mnie, moja droga, zdaje mi
siê, ¿e prawdziwe uczucie umie widzieæ i pojmowaæ: musia³o wiêc krwawiæ serce biednego
przedstawiciela dziewiêædziesi¹tego trzeciego roku. Widzia³, ¿e siê córki rumieni¹ za niego, ¿e
one kochaj¹ mê¿ów, a on ziêciom zawadza. Trzeba siê by³o poœwiêciæ. I nieborak poœwiêci³
siê, gdy¿ by³ ojcem; skaza³ siê na dobrowolne wygnanie. Widz¹c zadowolenie córek, poj¹³, ¿e
dobrze zrobi³. I ojciec i dzieci byli wspólnikami tej ma³ej zbrodni. Wszêdzie siê to spotyka. Czy¿
taki ojciec Doriot nie wygl¹da³by jak plama dziegciowa w salonach swych córek? Nudzi³by
siê i czu³by, ¿e nie jest na w³aœciwym miejscu. To co spotka³o owego ojca, mo¿e te¿ spotkaæ

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

33

background image

ka¿d¹ piêkn¹ kobietê ze strony najukochañszego cz³owieka; niech tylko znudzi go sw¹ mi³oœci¹,
a porzuci j¹ natychmiast i gotów bêdzie pope³niæ czyn nikczemny, byle tylko uciec od niej.
Wszystkie uczucia podlegaj¹ temu prawu. Serce nasze to skarbnica, wypró¿nijmy je od razu
i otoœmy zrujnowani. Nie przebaczamy uczuciu, co siê od razu wyla³o, jak nie przebaczamy
równie¿ cz³owiekowi, który ani grosza nie posiada. Ojciec ów nie mia³ ju¿ nic do dania. Przez
lat dwadzieœcia nie ¿a³owa³ uczucia, mi³oœci, a z maj¹tku wyzu³ siê od razu . Cytryna by³a
dostatecznie wyciœniêta i córki wyrzuci³y szcz¹tki na ulicê.

– Œwiat jest nikczemny – rzek³a wicehrabina. Skuba³a szal ze spuszczonymi oczyma, gdy¿

by³a do ¿ywego dotkniêta s³owami, które pani de Langeais do niej zastosowa³a, opowiadaj¹c
historiê Goriota.

– Nikczemny? Nie – odpar³a ksiê¿na – idzie tylko zwyk³ym trybem. Mówiê ci o nim w ten

sposób, bo chcê przekonaæ, ¿e znam go doskonale. Zreszt¹ myœlê tak jak ty – rzek³a, œciskaj¹c
rêce wicehrabiny. – Œwiat ka³u¿¹, starajmy siê wiêc trzymaæ na miejscu najbardziej wynios³ym.
– Wsta³a i z³o¿y³a poca³unek na czole pani de Beauséant: – Dziwnie piêkn¹ jesteœ w tej chwili,
najdro¿sza – wyrzek³a. – Masz niewypowiedzianie piêkne rumieñce.

Po czym spojrza³a na kuzyna wicehrabiny, skinê³a z lekka g³owa i wysz³a.

– Ojciec Goriot jest wznios³y! – zawo³a³ Eugeniusz, przypominaj¹c sobie w tej chwili, jak

starzec gniót³ wœród nocy pó³misek srebrny.

Pani de Beauséant wpad³a w zadumê i nie s³ysza³a s³ów jego.
Chwil kilka up³ynê³o w milczeniu, biedny student wpad³ w dziwne jakieœ odrêtwienie i nie

œmia³ ani odejœæ, ani pozostaæ, ani przemówiæ.

– Œwiat jest nikczemny i z³y – rzek³a wreszcie wicehrabina. – Niech tylko nieszczêœcie jakie

spadnie na nas, oto wnet znajdzie siê przyjaciel, który poœpiesza oznajmiæ o tym i rozrywa serce
ostrzem sztyletu, ka¿¹c tymczasem podziwiaæ rêkojeœæ. I tu ju¿ jest sarkazm, poœmiewisko. Ach!
ja broniæ siê bêdê. Podnios³a g³owê, jak prawdziwie wielka pani, a dumne jej oczy rzuca³y
b³yskawice. Ach! – zawo³a³a, spostrzeg³szy Eugeniusza – pan tu jesteœ!

– Jeszcze – rzek³ student ¿a³oœnie.

– A wiêc, panie de Rastignac, postêpuj pan ze œwiatem tak, jak na to zas³uguje. Chcesz

pan dorobiæ siê przysz³oœci – ja ci dopomogê. Przekonasz siê pan, jak g³êboko siêga zepsucie
kobiety i zmierzysz ca³y ogrom nêdznej pró¿noœci ludzkiej. Jam tak pilnie czyta³a w tej ksiêdze
œwiata, a jednak znalaz³y siê stronice, których nie zna³am jeszcze. Teraz wiem ju¿ wszystko.
Im ch³odniej bêdziesz pan rachowa³, tym dalej zajdziesz. Kto bije bez litoœci, tego wszyscy siê
boj¹. Niech mê¿czyŸni i kobiety bêd¹ w oczach pana koñmi pocztowymi, które mog¹ sobie
padaæ na ka¿dej stacji, byle byœ pan doœcign¹³ szczytu swych pragnieñ. Pojmujesz pan sam, ¿e
nie bêdziesz tu nic znaczy³, je¿eli nie zas³u¿ysz sobie na wspó³czucie kobiety m³odej, bogatej
i wykwintnej. Je¿eli zaœ obudzi siê w panu uczucie prawdziwe, to ukrywaj je jak skarb jaki,
¿eby nikt siê go nie domyœli³, inaczej by³byœ zgubiony. Nie móg³byœ byæ katem i zosta³byœ sam
ofiar¹. Je¿eli pokochasz pan kiedy, strze¿ dobrze swej tajemnicy! Nie zdradzaj jej, zanim nie
bêdziesz dobrze wiedzia³, przed kim otworzyæ masz serce. Ucz siê pan nie ufaæ œwiatu, bo tylko
takim sposobem zabezpieczysz ow¹ nie istniej¹c¹ jeszcze mi³oœæ. Pos³uchaj miê, Miguel… (Nie
uwa¿a³a, ¿e tak naiwnie zamienia imiê). Jest coœ okropniejszego jeszcze, ni¿ opuszczenie ojca
przez obie córki, które ¿ycz¹ mu œmierci; to wspó³zawodnictwo dwóch sióstr. Restaud pochodzi
z dobrej rodziny, wiêc i ¿ona jego zosta³a przyjêta do towarzystwa i przedstawi³a siê u dworu;
ale jej siostra, bogata i piêkna pani Delfina de Nucingen ¿ona kapitalisty, umiera z ¿alu. Zazdroœæ
j¹ po¿era i nieprzebyt¹ zapor¹ oddziela j¹ od siostry; Anastazja przestaje byæ siostr¹ dla niej
i obie kobiety wyrzekaj¹ siê jedna drugiej tak samo, jak wyrzek³y siê ojca. O! Pani de Nucingen
wypi³aby wszystko b³oto, jakie siê znajduje od ulicy Saint-Lazare a¿ do ulicy Grenelle, byle za
tê cenê wejœæ do mego salonu. Zdawa³o siê jej, ¿e de Marsay doprowadzi j¹ do celu, sta³a siê
wiêc jego niewolnic¹ i nudzi go i drêczy nieustannie. Ale de Marsay nie dba o ni¹. Otó¿ pan
mo¿esz j¹ wprowadziæ do mego domu, a rêczê, ¿e bêdzie ciê ubóstwia³a, ¿e staniesz siê odt¹d jej
Benjaminem. Pokochaj j¹ pan, je¿eli bêdziesz móg³, je¿eli zaœ nie, to pos³uguj siê przynajmniej
jej osob¹. Mo¿e byæ u mnie raz lub dwa razy na wielkim zebraniu wieczornym, gdy bêdzie
t³um goœci, ale z rana nigdy jej nie przyjmê. Przywitam j¹, to jej wystarczy. Pan zamkn¹³eœ
sobie dom hrabiny, wymówiwszy imiê ojca Goriot. Tak, mój drogi, nigdy ju¿ nie zastaniesz
pan hrabiny de Restaud, choæbyœ dwadzieœcia razy chodzi³ do niej. Raz na zawsze zakazano

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

34

background image

tam wpuszczaæ pana. Niech¿e teraz ojciec Goriot wprowadzi pana do Delfiny de Nucingen.
Piêkna baronowa bêdzie dla pana dobrym szyldem. Dosyæ, byœ zosta³ wybranym przez ni¹,
to i inne bêd¹ przepadaæ za panem. I rywalki, i przyjació³ki najserdeczniejsze zechc¹ odbiæ
jej zdobycz. Niektóre kobiety przywi¹zuj¹ siê do cz³owieka wybranego ju¿ przez inn¹, tak jak
biedne mieszczki ubieraj¹ siê w nasze kapelusze w mniemaniu, ¿e z nimi przyswoj¹ sobie nasze
maniery. Zdobêdziesz pan sobie powodzenie, a w Pary¿u powodzenie wszystko znaczy, to klucz
potêgi. Je¿eli kobiety os¹dz¹, ¿eœ pan wykszta³cony i utalentowany, to i mê¿czyŸni podziel¹ ich
zdanie, a od pana zale¿eæ bêdzie, ¿eby siê to przekonanie utrzyma³o. Potem mo¿esz pan ¿¹daæ
wszystkiego, ka¿da droga dla niego otwarta. I wtedy to poznasz pan, ¿e œwiat jest gromad¹
g³upców i oszustów, ale sam nie wchodŸ ani pomiêdzy tych ani pomiêdzy owych. Ja dajê panu
swoje imiê jako niæ Ariadny, która poprowadzi ciê przez ten labirynt. Nie nara¿aj pan mego
imienia – rzek³a, wyci¹gaj¹c szyjê i rzucaj¹c na studenta wejrzenie królowej – i oddaj mi je
nieskalane. Teraz idŸ pan i zostaw mnie sam¹. I my kobiety musimy te¿ czasem staczaæ bitwy.

– Mo¿e bêdziesz pani potrzebowa³a cz³owieka dobrej woli, który bez wahania przy³o¿y³by

lont do miny prochowej? – przerwa³ Eugeniusz.

– A gdyby? – spyta³a wicehrabina.

Eugeniusz uderzy³ siê w piersi, odpowiedzia³ uœmiechem na uœmiech kuzynki i wyszed³.

By³a pi¹ta po po³udniu; Eugeniusz by³ g³odny i niepokoi³ siê myœl¹, ¿e mo¿e spóŸniæ siê

na obiad. Dziêki tej obawie oceni³, co to za szczêœcie przebywaæ szybko w powozie ulice
Pary¿a. Pod wp³ywem tego czysto machinalnego zadowolenia, odda³ siê ca³y pr¹dowi swych
myœli. M³odzieniec w jego wieku, dotkniêty pogard¹, unosi siê, szaleje, wygra¿a piêœci¹ ca³emu
spo³eczeñstwu i chcia³by siê zemœciæ i w¹tpi o sobie. Rastignaca przyt³acza³ w tej chwili ciê¿ar
s³ów okrutnych: „Zamkn¹³eœ przed sob¹ dom hrabiny”.

– Pójdê! – zawo³a³ – a je¿eli pani de Beauséant prawdê powiedzia³a, je¿eli tam zakazano mnie

wpuszczaæ… to ja… Pani de Restaud spotka mnie na wszystkich znanych jej salonach. Wyuczê
siê robiæ broni¹, strzelaæ z pistoletu i zabijê jej Maksyma!

A pieni¹dze! wo³a³o sumienie, sk¹d weŸmiesz pieniêdzy? I oto przepych roztoczony

w domu hrabiny b³ysn¹³ mu nagle przed oczyma. Panna Goriot z domu musia³a siê kochaæ
w zbytku, w poz³ocie, w kosztownych przedmiotach rzucaj¹cych siê w oczy w niesmacznym
przepychu dorobkiewicza, w rozrzutnoœci otaczaj¹cej kobietê lekkich obyczajów. Zjawisko
to by³o olœniewaj¹ce, a jednak rozprys³o siê bez œladu przed wspania³ym pa³acem pani de
Beauséant. WyobraŸnia Eugeniusza uniesiona w wysokie sfery towarzystwa paryskiego, rzuci³a
mu w serce posiew z³ych myœli, rozszerzy³a g³owê i sumienie. I spojrza³ na œwiat trzeŸwym
okiem: zobaczy³, ¿e prawo i moralnoœæ bezsilne s¹ wobec bogaczy, ¿e bogactwo stanowi
ultima ratio mundi . Vautrin ma s³usznoœæ, powiedzia³, bogactwo jest cnot¹.

Znalaz³szy siê na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, pobieg³ szybko do swego mieszkania

i wyniós³ woŸnicy dziesiêæ franków. W obmierz³ej sali jadalnej znalaz³ ju¿ wszystkich osiemnastu
sto³owników zajadaj¹cych jak zwierzêta przy drabinie stajennej. Obraz tej nêdzy i widok brudnej
sali wyda³y mu siê teraz czymœ niewypowiedzianie wstrêtnym. Przeskok z jednej krañcowoœci
do drugiej by³ tak gwa³towny, ¿e w sercu studenta uczucie ambicji zaczê³o siê rozrastaæ nad
miarê. Z jednej strony jaœnia³y œwie¿e i wdziêczne obrazy towarzystwa najwykwintniejszego,
oprawne w cuda sztuki i zbytku, o postaciach m³odych i ¿ywych, o g³owach tchn¹cych
namiêtnoœci¹ i poezj¹: z drugiej by³y p³ótna z³owrogie i poszarpane, wystawiaj¹ce twarze, na
których pozosta³ ju¿ tylko nagi mechanizm namiêtnoœci. Rastignac przywiód³ sobie na myœl
ponêtne obietnice pani de Beauséant i wskazówki, których mu udzieli³a, uniesiona gniewem
kobiety opuszczonej; teraz wobec nêdzy lepiej zrozumia³ jej s³owa. Postanowi³ sobie otworzyæ
dwie równoleg³e drogi do szczêœcia wiod¹ce, oprzeæ siê zarazem na nauce i mi³oœci, staæ siê
doktorem uczonym i modnym salonowcem. O jak¿e by³ jeszcze dziecinny! Nie wiedzia³, ¿e to
s¹ w³aœnie dwie linie, które nigdy zejœæ siê nie mog¹.

– Có¿eœ to tak posêpny, panie markizie? – zapyta³ Vautrin, rzucaj¹c na niego owo spojrzenie,

którym zdawa³ siê przenikaæ najskrytsze tajemnice serca ludzkiego.

– Nie jestem usposobiony znosiæ ¿artów tych, którzy nazywaj¹ mnie panem markizem – odpar³

Eugeniusz. – Chc¹c tu byæ rzeczywistym markizem, trzeba mieæ sto tysiêcy liwrów dochodu,
a my mieszkañcy gospody Vauquer nie liczymy siê wcale do ulubieñców fortuny.

Vautrin rzuci³ na Rastignaca spojrzenie ojcowskie i lekcewa¿¹ce zarazem, które zdawa³o siê

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

35

background image

mówiæ: Bêbnie jakiœ! nie wystarczy³byœ mi nawet na jeden k¹sek! Po czym doda³ g³oœno: – Jesteœ
pan w z³ym humorze dlatego, ¿e mo¿e ci siê nie powiod³o z piêkn¹ hrabin¹ de Restaud?

– Ona zamknê³a przede mn¹ drzwi za to, ¿em powiedzia³, i¿ ojciec jej zasiada z nami do

jednego sto³u – zawo³a³ Rastignac.

Wszyscy goœcie spojrzeli po sobie. Ojciec Goriot spuœci³ oczy i odwróci³ g³owê ocieraj¹c ³zy.

– Zaprószy³eœ mi pan oko tabak¹ – rzek³ do s¹siada.

– Kto spróbuje dokuczaæ ojcu Goriot, ten od dzisiejszego dnia bêdzie mia³ ze mn¹ do czynienia

– wyrzek³ Eugeniusz, zwracaj¹c siê do s¹siada starego fabrykanta makaronu. Ojciec Goriot wart
wiêcej od nas wszystkich. Nie mówiê tego do pañ – doda³ zwracaj¹c siê ku pannie Taillefer.
– Zdanie to by³o stanowcze, Eugeniusz wyrzek³ je takim g³osem, ¿e wszyscy obecni zamilkli.
Vautrin tylko rzek³ drwi¹co: – Kto bierze ojca Goriot na swój rachunek i chce zostaæ jego
redaktorem odpowiedzialnym, ten powinien umieæ dobrze siê obchodziæ ze szpad¹ i z pistoletem.

– Ja te¿ postaram siê o to – rzek³ Eugeniusz.
– Czyœ pan rozpocz¹³ dziœ kampaniê?

– Byæ mo¿e – odpar³ Eugeniusz. – Lecz nie jestem obowi¹zany zdawaæ nikomu sprawy z mych

czynnoœci, bo sam nie staram siê zbadaæ, co inni robi¹ po nocy.

Vautrin spojrza³ na niego z ukosa:

– Mój ma³y, je¿eli chcesz oceniæ marionetki nale¿ycie, to wejdŸ zupe³nie do budy, a nie

poprzestawaj na zagl¹daniu przez dziury pokrycia. Doœæ tej gawêdy – doda³ – widz¹c, ¿e siê
Eugeniusz burzyæ zaczyna. Pogadamy jeszcze z sob¹, je¿eli tylko pan zechcesz.

Obiad przechodzi³ w milczeniu ponurym. Us³yszawszy s³owa studenta, ojciec Goriot,

pogr¹¿y³ siê ca³y w boleœci i nie pojmowa³ nawet tego, ¿e usposobienie ogólne zmieni³o siê na
jego korzyœæ, gdy¿ m³odzieniec zdolny odeprzeæ przeœladowanie wyst¹pi³ w jego obronie.

– Czy¿by pan Goriot by³ rzeczywiœcie ojcem jakiejœ hrabiny? – spyta³a z cicha pani Vauquer.

– I hrabiny, i baronowej – odrzek³ Rastignac.

– To nic dziwnego – rzek³ Bianchon do Rastignaca – ja maca³em ju¿ jego g³owê i znalaz³em

na niej jedn¹ tylko wynios³oœæ: guz ojcostwa; z niego bêdzie ojciec wiekuisty.

Eugeniusz nie zaœmia³ siê z ¿artu Bianchona, by³ dzisiaj w zbyt powa¿nym usposobieniu.

Chcia³ korzystaæ z rad pani de Beauseant, a nie wiedzia³, gdzie i jak mia³ dostaæ pieniêdzy.
Zaniepokoi³ siê patrz¹c na stepy i lasy tego œwiata, co rozœcie³a³y siê przed jego okiem, takie
puste, a jednak takie pe³ne zarazem. Po obiedzie wszyscy siê rozeszli, zostawiaj¹c go w sali
jadalnej.

– Wiêc pan widzia³eœ m¹ córkê? – spyta³ Goriot g³osem wzruszonym.

Eugeniusz obudzi³ siê z zadumy i pochwyci³ rêkê poczciwca, patrz¹c nañ z nieokreœlonym

jakimœ rozczuleniem.

– Godny i uczciwy cz³owiek z pana – zawo³a³. – Pomówimy póŸniej o pañskich córkach.
Wsta³, nie chc¹c s³uchaæ ojca Goriot i odszed³ do swego pokoju, gdzie napisa³ do matki list

nastêpuj¹cej treœci:

„Matko moja kochana! Czy nie posiadasz jeszcze trzeciej piersi, ¿eby mnie zasiliæ? Jestem

w takim po³o¿eniu, ¿e mogê prêdko dorobiæ siê funduszu. Potrzeba mi tysi¹c dwieœcie franków
i muszê je mieæ za jak¹ b¹dŸ cenê. Nie mów ojcu o mojej proœbie; on by siê sprzeciwia³,
a mnie pozostawa³oby chyba zastrzeliæ siê z rozpaczy, gdybym nie dosta³ tych pieniêdzy. Bli¿sze
szczegó³y opowiem przy widzeniu siê, bo trzeba by zapisaæ ca³e tomy, chc¹c ci wyjaœniæ obecne
moje po³o¿enie. Nie przegra³em nic, dobra moja matko, nic nie winienem, ale musisz mi dostaæ tê
sumê, je¿eli dbasz o zachowanie ¿ycia, któreœ mi da³a. Powiem ci tylko, ¿e bywam u wicehrabiny
de Beauseant, która przyrzek³a mi sw¹ opiekê. Muszê bywaæ w œwiecie, a nie mam za co kupiæ
czystych rêkawiczek. Potrafiê ¿yæ o chlebie i wodzie, bêdê poœci³ w potrzebie, ale nie mogê
obejœæ siê bez narzêdzi, którymi uprawia siê tutejsza winnica. Chwila obecna rozstrzyga, czy
mam pójœæ drog¹ obran¹, czy pozostaæ w b³ocie.

Nie obce mi s¹ nadzieje, któreœcie we mnie po³o¿yli i pragnê ziœciæ je jak najprêdzej. Dobra

mateczko, sprzedaj jeden z swych dawnych klejnotów, ja ci go wkrótce odkupiê. Znam dobrze
po³o¿enie rodziny naszej i umiem oceniæ ca³¹ donios³oœæ podobnej ofiary; powinnaœ mi te¿
wierzyæ, ¿e nie wymagam jej bez potrzeby, bo chyba by³bym potworem. Chciej widzieæ w mej
proœbie krzyk nieprzepartej koniecznoœci. Ca³a nasza przysz³oœæ zale¿y od tej zapomogi, bez
której nie mogê rozpocz¹æ kampanii, a ¿ycie w Pary¿u jest walk¹ wiekuist¹. Gdyby nie by³o

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

36

background image

innego sposobu dostania pieniêdzy, to powiedz ciotce, niech sprzeda swe koronki, a ja przyœlê
jej póŸniej jeszcze piêkniejsze” itd.

Napisa³ do obydwóch sióstr prosz¹c, by mu ofiarowa³y zaoszczêdzone pieni¹dze. Przekonany

by³, ¿e siostry ponios¹ tê ofiarê z radoœci¹, lecz nie chcia³, by inni cz³onkowie rodziny wiedzieli
coœ o tym; odwo³a³ siê wiêc do ich delikatnoœci, potr¹caj¹c przy tym struny honoru, które
w m³odym sercu najmocniej s¹ napiête i dŸwiêcz¹ najsilniej. Po napisaniu tych listów ogarnê³o
go jednak wzruszenie mimowolne: zawaha³ siê i zadr¿a³. M³ody zapaleniec zna³ szlachetnoœæ
niepokalan¹ tych dusz zagrzebanych w samotnoœci, wiedzia³, ¿e proœb¹ sw¹ przyczyni siostrom
niema³o troski i niema³o radoœci; przeczuwa³, ¿e w swej ustroni obie bêd¹ rozmawia³y
z niewys³owion¹ przyjemnoœci¹ o bracie ukochanym.

Sumienie Eugeniusza powsta³o promienne i ukaza³o mu obie siostry rachuj¹ce w tajemnicy

skarb swój drobny; widzia³ je, jak powodowane geniuszem przebieg³ym m³odych dziewcz¹t,
posy³a³y pieni¹dze incognito, dopuszczaj¹c siê raz pierwszy k³amstwa, które mia³o w sobie
coœ wznios³ego.

– Serce siostry, to diament najczystszy, to otch³añ czu³oœci – rzek³ Eugeniusz i zawstydzi³ siê

tego, co napisa³. – Jaka¿ to potêga le¿y w ich mod³ach, jak czystym lotem dusze ich wznosz¹
siê ku niebu! Czyli¿ siostry takie nie poœwiêci³yby siê same z rozkosz¹? Ach! jaka¿ boleœæ
nape³ni³aby serce matki, gdyby nie mog³a wys³aæ ¿¹danej sumy! I takie to uczucia czyste,
takie ofiary straszliwe mia³y mu s³u¿yæ za stopnie, po których zamierza³ dojœæ do Delfiny de
Nucingen…

Kilka ³ez wymknê³o mu siê spod powiek, niby ostatnia szczypta kadzid³a, rzucona na œwiêty

o³tarz rodzinny. Zacz¹³ chodziæ po pokoju miotany wzruszeniem rozpaczliwym. Ojciec Goriot
zobaczy³ go w tym stanie przeze drzwi na wpó³ otwarte.

– Co to panu? – zapyta³ wchodz¹c do niego.

– Ach, dobry mój s¹siedzie! jam nie przesta³ byæ synem i bratem, tak jak pan nie przesta³eœ

byæ ojcem. S³usznie dr¿ysz pan o hrabinê Anastazjê; odda³a siê ona jakiemuœ Maksymowi de
Trailles, który przywiedzie j¹ do zguby.

Ojciec Goriot wyszed³ j¹kaj¹c jakieœ s³owa, których Eugeniusz nie móg³ zrozumieæ. Nazajutrz

Rastignac poniós³ listy na pocztê. Waha³ siê do ostatniej chwili, a¿ wreszcie cisn¹³ je do skrzynki
mówi¹c. „Uda siê niezawodnie!” S³owo to fatalne, s³owo gracza lub wodza wielkiego, s³owo, które
wiêcej ludzi gubi, ni¿ zbawia.

Poczekawszy dni kilka, Eugeniusz poszed³ do pani de Restaud i nie zosta³ przyjêty. Trzy

razy powraca³ i trzy razy znajdowa³ drzwi zamkniête, chocia¿ wybiera³ godziny, w których nie
móg³ siê spotkaæ z hrabi¹ de Trailles. A wiêc s³usznoœæ by³a po stronie wicehrabiny. Student
nasz przesta³ studiowaæ prawo. Chodzi³ na kursy po to tylko, by odpowiedzieæ na apel, lecz
pokazawszy siê na chwilê znika³ natychmiast. Trzyma³ siê zasady przyjêtej przez wiêkszoœæ
studentów i odk³ada³ naukê do chwili, gdy siê egzaminy zbli¿aæ bêd¹. Postanowi³ zbieraæ
notatki z drugiego i trzeciego kursu, a potem, w ostatniej chwili, wyuczyæ siê prawa gruntownie.
Tymczasem przez piêtnaœcie swobodnych miesiêcy móg³ p³ywaæ po oceanie Pary¿a, bawiæ
siê w mi³oœæ lub zajmowaæ siê po³owem bogactwa. W ci¹gu tego tygodnia dwa razy widzia³
pani¹ de Beauséant, do której szed³ w chwili, gdy powóz markiza d’Adjuda wyje¿d¿a³ za
bramê. S³awna ta piêknoœæ, znana jako najpoetyczniejsza postaæ na przedmieœciu Saint-Germain,
odnios³a jeszcze kilkudniowe zwyciêstwo i powstrzyma³a na czas jakiœ ma³¿eñstwo panny
de Rochefide i markiza d'Adjuda-Pinto. Lecz zagro¿ona utrat¹ szczêœcia by³a ostatnimi czasy
bardziej namiêtna ni¿ zwykle i przyœpieszy³a znowu ostateczn¹ katastrofê.

Markiz d'Adjuda i Rochefidowie uwa¿ali tê sprzeczkê i zgodê jako okolicznoœæ bardzo

pomyœln¹, spodziewali siê bowiem, ¿e pani de Beauséant oswoi siê tymczasem z myœl¹
o ma³¿eñstwie i wyrzecze siê dni szczêœliwych, poœwiêcaj¹c je przysz³oœci przewidzianej
w ¿yciu mê¿czyzny. Pomimo najuroczystszych obietnic, ponawianych codziennie, pan d’Adjuda
gra³ komediê a wicehrabina chêtnie pozwala³a siê oszukiwaæ. „Woli staczaæ siê po schodach,
ni¿ odwa¿nie oknem wyskoczyæ,” powiada³a o niej najlepsza przyjació³ka, ksiê¿na Langeais.

Pomimo to wszystko ostatnie po³yski jaœnia³y doœæ d³ugo i wicehrabina bawi³a w Pary¿u,

otaczaj¹c opiek¹ m³odego krewniaka, ku któremu powziê³a zabobonne jakieœ przywi¹zanie.
Eugeniusz okaza³ jej przyjaŸñ i uczucie w takiej chwili, kiedy kobieta w nikim nie widzi litoœci
szczerej, wspó³czucia prawdziwego. Je¿eli s³yszy s³ówko miodowe, to przekonana jest, ¿e

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

37

background image

zawdziêcza je tylko wyrachowaniu.

Eugeniusz chcia³ dobrze poznaæ grunt, nim siê zdecydowa³ wyl¹dowaæ w domu de Nucingen,

zacz¹³ wiêc badaæ przesz³oœæ ojca Goriot i zebra³ wskazówki, które mniej wiêcej w ten sposób
streœciæ siê dadz¹. Jan Joachim Goriot by³ przed rewolucj¹ prostym robotnikiem w fabryce
makaronu. Zrêczny, oszczêdny i przedsiêbiorczy, zosta³ nastêpc¹ swego pana, który pad³ ofiar¹
pierwszego rozruchu w roku 1789. Goriot za³o¿y³ sw¹ fabrykê przy ulicy de la Jussienne,
w bliskoœci rynku zbo¿owego i mia³ tyle zdrowego rozumu, ¿e przyj¹³ urz¹d naczelnika sekcji,
przez co zyska³ dla swego handlu protekcjê osób najbardziej wp³ywowych w groŸnym owym
czasie.

ród³em bogactwa sta³ siê dla niego ów g³ód prawdziwy czy zmyœlony, wskutek którego

cena zbo¿a podnios³a siê okrutnie w Pary¿u. Naród zabija³ siê u drzwi piekarzy, a wybrani szli
sobie swobodnie kupowaæ makaron w³oski u kupców korzennych. W owym roku obywatel
Goriot zebra³ kapita³y i móg³ póŸniej prowadziæ handel z wy¿szoœci¹ cz³owieka posiadaj¹cego
niezmiern¹ moc pieniêdzy. Sta³o siê z nim to, co siê dziaæ zwyk³o z ludŸmi nie posiadaj¹cymi
¿adnych szczególnych zdolnoœci: miernoœæ go zbawi³a. Przy tym nie wiedziano nic o jego
funduszach,a¿ dopóki nie min¹³ czas groŸny dla bogaczy i nikt mu nie zazdroœci³, s¹dz¹c,
¿e handel zbo¿owy poch³on¹³ wszystkie jego myœli. Bo te¿ Goriot nie mia³ równego sobie
znawcy, gdy trzeba by³o oceniæ gatunek i pochodzenie ziarna, m¹ki lub otr¹b, gdy trzeba
by³o przechowaæ zbo¿e przez czas d³ugi, przewidzieæ cenê, przepowiedzieæ zbiór obfity lub
nieurodzaj albo wreszcie zakupiæ zbo¿e za bezcen raz w Sycylii to znów a¿ na Ukrainie. Mo¿na
go by³o prawie wzi¹æ za ministra stanu, widz¹c jak œmia³o prowadzi³ swe sprawy, jak jasno
t³umaczy³ prawa przywozu i wywozu zbo¿a, jak dalece zg³êbia³ ducha tych praw i poj¹³
ich wady. Cierpliwy, czynny i energiczny, wytrwa³y a skory w dzia³aniu, posiada³ wzrok
orli, uprzedza³ i przewidywa³ wszystko, wszystko wiedzia³ i wszystko ukryæ potrafi³: jednym
s³owem z pojêcia by³ dyplomat¹, a z wykonania ¿o³nierzem. Takim to by³ Goriot w g³êbi
ciemnego swojego sklepiku, w którym przepêdza³ nawet chwile swobodne, stoj¹c w progu
z ramieniem wspartym o uszak; lecz wyszed³szy za próg ulubiony, wychyliwszy siê za obrêb
swojej specjalnoœci, cz³owiek ten stawa³ siê znowu niepojêtnym i gburowatym wyrobnikiem,
który nie mo¿e zrozumieæ najprostszego dowodzenia, nie pojmuje ¿adnych rozkoszy duchowych
i zasypia w teatrze; s³owem przetwarza³ siê w jednego z owych Dolibanów paryskich, znanych
ze swej g³upoty. Ludzie tacy jak Goriot wszyscy s¹ podobni do siebie. Wszyscy prawie kryj¹
w piersi wznios³e jakieœ uczucie. W sercu naszego fabrykanta rozros³y siê wy³¹cznie dwa
uczucia, które go ca³kowicie poch³onê³y tak, jak handel zbo¿owy wyczerpa³ ca³¹ pojêtnoœæ
jego mózgu. Poj¹wszy za ¿onê jedyn¹ córkê bogatego farmera z okolic Brie, otoczy³ j¹
poszanowaniem religijnym i mi³oœci¹ bez granic. Ukocha³ w niej istotê s³ab¹, a jednak potê¿n¹,
piêkn¹ a wra¿liw¹, która by³a zupe³nym przeciwieñstwem jego samego. Je¿eli w sercu ludzkim
jest jakie uczucie wrodzone, to niezawodnie musi w nim byæ owa duma, któr¹ odczuwamy
bior¹c w opiekê s³absz¹ istotê. Postawmy obok mi³oœæ, to jest ow¹ wdziêcznoœæ, któr¹ czyste
dusze p³ac¹ za swoje szczêœcie, a zrozumiemy niejedn¹ anomaliê moraln¹.

Po siedmiu latach szczêœcia niezam¹conego, Goriot straci³ ¿onê, która zaczyna³a panowaæ nad

nim wszechw³adnie poza sfer¹ uczucia. Kto wie, mo¿e pod jej wp³ywem obudzi³aby siê natura
leniwa, mo¿e by w niej rozwinê³o siê jaœniejsze pojêcie o œwiecie i ¿yciu? Po stracie ¿ony, mi³oœæ
ojcowska rozros³a siê nad miarê w sercu Goriota. Uczucie, któremu œmieræ wesz³a w drogê,
zwróci³o siê ku dwóm córkom i na razie zdawa³o siê, ¿e obie w zupe³noœci na nie zas³uguj¹.
Goriot pozosta³ wdowcem i odrzuci³ najœwietniejsze propozycje wszystkich kupców i fermerów,
którzy pragnêli mieæ go za ziêcia. Teœæ Goriota, który sam jeden móg³ siê poszczyciæ jego
zaufaniem, twierdzi³, ¿e wdowiec postanowi³ dochowaæ zmar³ej ¿onie wiernoœci ma³¿eñskiej.

Handlarze zbo¿a, niezdolni poj¹æ tak wznios³ego szaleñstwa, nadali Goriotowi jakiœ

oœmieszaj¹cy przydomek. Zdarzy³o siê raz, ¿e zapijano jak¹œ ugodê i jeden z handlarzy oœmieli³
siê wymówiæ ów przydomek w obecnoœci Goriota, za co ten¿e wyci¹³ go piêœci¹ po ramieniu
z tak¹ si³¹, ¿e nieborak wylecia³ na z³amanie karku na róg ulicy Oblin. Goriot otacza³ swe
córki przywi¹zaniem bez granic, mi³oœci¹ jak¹œ smêtn¹ i tkliw¹. Wiedziano o tym powszechnie;
raz nawet jakiœ konkurent Goriota pragn¹cy oddaliæ go z rynku, bo sam chcia³ zostaæ panem
kursu, powiedzia³ mu, ¿e Delfina wypad³a przed chwil¹ z powozu. Ojciec blady i dr¿¹cy
opuœci³ wnet bazar i chorowa³ kilka dni po tym fa³szywym alarmie wskutek reakcji uczuæ

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

38

background image

przeciwnych. Nie dotkn¹³ wprawdzie wspó³zawodnika sw¹ piêœci¹ mordercz¹, lecz wygna³ go
z bazaru, zmuszaj¹c go, aby w krytycznych okolicznoœciach og³osi³ siê bankrutem. Rozumie siê,
¿e Goriot wychowywa³ swe córki nierozs¹dnie. Bogaty by³, gdy¿ dochód jego wynosi³ przesz³o
szeœædziesi¹t tysiêcy liwrów, pomimo to na w³asne potrzeby nigdy nie wydawa³ wiêcej nad
tysi¹c dwieœcie franków, a resztê poœwiêca³ z radoœci¹ na dogodzenie rozmaitym zachciankom
córek. Najpierwsi mistrze udzielali im talentów, które cechuj¹ œwietne wychowanie, dano im
pannê do towarzystwa, która na szczêœcie mia³a wiele rozs¹dku i dobrego gustu. Panny jeŸdzi³y
konno, mia³y swój powóz, jednym s³owem ¿y³y tak, jak gdyby by³y kochankami starego jakiego
bogacza; nie by³o tak wygórowanego ¿¹dania, którego by ojciec nie spe³ni³ z ca³¹ gotowoœci¹,
a jedna pieszczota wynagradza³a go sowicie za wszystkie ofiary. Biedny cz³owiek! Uwa¿a³ siebie
za tak maluczk¹ istotê wobec córek, które anio³ami by³y w jego oczach! Wszystko przyjmowa³
od nich z wdziêcznoœci¹, nawet ból, który mu zadawa³y. Gdy doros³y, mog³y wybieraæ sobie
mê¿ów wedle upodobania, gdy¿ ka¿da dosta³a w posagu po³owê maj¹tku ojcowskiego. Piêkna
Anastazja zwabi³a ku sobie hrabiego de Restaud i porzuciwszy dom ojcowski, da³a siê unieœæ
sk³onnoœciom arystokratycznym, które j¹ popchnê³y w wysokie sfery spo³eczne. Delfina lubi³a
pieni¹dze, poœlubi³a wiêc bankiera Nucingena, który pochodzi³ z niemieckiej rodziny i nosi³
tytu³ barona œw. Pañstwa Rzymskiego. Goriot pozosta³ nadal fabrykantem w³oskiego makaronu
i prowadzi³ handel, do którego przyrós³ ju¿ ca³¹ istot¹, choæ zajêcie jego nie podoba³o siê bardzo
córkom i ziêciom. Przez piêæ lat opiera³ siê ich naleganiom, a¿ wreszcie zgodzi³ siê wycofaæ
z handlu kapita³ powiêkszony dochodem z lat ostatnich. Pani Vauquer, do której przeniós³ siê
w tym czasie, rachowa³a mu mniej wiêcej dziesiêæ tysiêcy liwrów dochodu. Rozpacz popchnê³a
biedaka do znanej nam gospody, gdy¿ przekona³ siê, ¿e obaj ziêciowie wzbraniaj¹ swym ¿onom
wzi¹æ ojca do siebie a nawet, co gorsza, przyjmowaæ otwarcie jego odwiedziny.

Oto wszystko, co móg³ powiedzieæ o ojcu Goriot niejaki pan Muret, który naby³ po nim handel.

Rastignac przekona³ siê wiêc, ¿e przypuszczenia ksiê¿ny de Langeais by³y sprawiedliwe. W tym
miejscu koñczy siê wstêp do tej g³uchej, lecz przera¿aj¹cej tragedii paryskiej.

W pierwszych dniach grudnia Rastignac otrzyma³ dwa listy: od matki i od starszej siostry.

Spostrzeg³szy to pismo tak dobrze znane, zadr¿a³ z radoœci i trwogi. Dwie cieniuchne æwiartki
papieru mia³y skazaæ na œmieræ lub ¿ycie wszystkie jego nadzieje. Trwoga przejmowa³a go na
myœl, ¿e rodzice ¿yli w niedostatku i obawia³ siê, czy nie za¿¹da³ od nich ostatniej kropli krwi,
której nie odmówiono by ukochanemu dzieciêciu. List matki by³ nastêpuj¹cej treœci:

„Drogie dzieciê, posy³am ci to, czego ¿¹dasz. Zrób dobry u¿ytek z tych pieniêdzy, bo drugi raz

nie by³abym w stanie zebraæ tak wielkiej sumy bez wiedzy ojca, nawet gdyby sz³o o zachowanie
ci ¿ycia; zreszt¹ kto wie, czy by to nie zak³óci³o harmonii naszych stosunków rodzinnych?
Chc¹c jeszcze raz dostaæ tyle pieniêdzy, musielibyœmy obci¹¿yæ maj¹tek d³ugami. Trudno mi
wyrokowaæ o twych projektach, bo ich nie znam, zastanawia mnie tylko to, ¿e obawiasz siê
powierzyæ je matce. Nie trzeba by³o pisaæ ca³ych tomów, dla matki doœæ jednego s³owa, a s³owo
to wybawi³oby mnie z trwo¿liwej niepewnoœci. Nie chcê taiæ, ¿e list twój sprawi³ na mnie bolesne
wra¿enie. Synu drogi! co mog³o ciê sk³oniæ, byœ obudzi³ tak wielki niepokój w sercu moim?
Pisz¹c to do mnie, musia³eœ cierpieæ wiele, bo jam te¿ wiele cierpia³a czytaj¹c wyrazy skreœlone
tw¹ rêk¹. Zastanów siê, na jak¹ to wchodzisz drogê? Czyli¿ ¿ycie i szczêœcie twoje zasadzaæ
siê ma na tym, byœ wydawa³ siê innym, ni¿ jesteœ w rzeczy samej; czy¿ potrzeba ci bywaæ
w œwiecie, skoro to poci¹ga za sob¹ wydatki pieniê¿ne, których nie mo¿esz ponosiæ i stratê
czasu, który z korzyœci¹ poœwiêciæ mo¿esz nauce? Zawierz sercu matki, dobry mój Eugeniuszu
i b¹dŸ przekonany, ¿e drogi krête nie wiod¹ do wielkiego celu. M³ody cz³owiek w twoim
po³o¿eniu powinien siê staraæ o dwie cnoty: o cierpliwoœæ i rezygnacjê. Nie robiê ci wymówek,
nie chcia³abym najmniejsz¹ gorycz¹ zaprawiaæ naszej ofiary. S³owa moje to s¹ s³owa matki
ufnej, lecz przewiduj¹cej. Ty wiesz, jakie s¹ twe obowi¹zki, ja zaœ wiem, ¿e serce twe jest czyste
i zamiary dobre. Bez obawy wiêc mogê ci powiedzieæ: IdŸ, mój jedyny, idŸ dalej! Dr¿ê o ciebie, bo
matka jestem, lecz ka¿demu z twych kroków towarzyszyæ bêd¹ nasze mod³y i b³ogos³awieñstwa.
B¹dŸ ostro¿ny, drogie dzieciê. Musisz byæ rozwa¿nym, jak m¹¿ dojrza³y, bo los piêciu istot
ukochanych przez ciebie spoczywa na twej g³owie. Tak jest, przysz³oœæ nasza na tobie siê opiera,
a szczêœcie twoje jest i naszym szczêœciem. Wszyscy b³agamy Boga, by ciê wspiera³ w ka¿dym
twym przedsiêwziêciu. Ciotka Marcillac okaza³a w tym zdarzeniu dobroæ nies³ychan¹ i pojê³a
nawet od razu to, coœ pisa³ o rêkawiczkach. Przyzna³a siê potem z uœmiechem, ¿e ma s³aboœæ dla

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

39

background image

najstarszego z mych dzieci. Kochaj j¹, kochaj, Eugeniuszu! nie chcê mówiæ co zrobi³a dla ciebie,
zanim nie dopniesz swych zamiarów; gdybyœ siê teraz dowiedzia³, to pieni¹dze ofiarowane przez
ni¹ pali³yby ci rêce. Czy wy pojmujecie, dzieci, co to znaczy zrobiæ dla kogo ofiarê ze swych
pami¹tek? Lecz czy jest ofiara taka, której by dla was ¿al by³o? Ciotka poleci³a uca³owaæ ciê
w czo³o i powiedzieæ, ¿e chcia³aby przes³aæ ci w tym poca³unku zadatek szczêœcia ca³ego. Dobra,
poczciwa ciotka napisa³aby sama do ciebie, gdyby nie to, ¿e cierpi na reumatyzm w palcach.
Ojciec twój ma siê dobrze. Urodzaj 1819 roku przechodzi wszelkie oczekiwania. Bywaj mi zdrów,
synu drogi, nie wspominam nic o twych siostrach, gdy¿ Laura pisze do ciebie. Niech dla niej
zostanie przyjemnoœæ doniesienia ci o wszystkich drobnych przygodach ¿ycia rodzinnego. Oby
Bóg da³ ci powodzenie we wszystkim! O tak! powinno ci siê powieœæ, mój Eugeniuszu, gdy¿
zada³eœ mi boleœæ tak wielk¹, ¿e nie mia³abym si³y przenieœæ jej powtórnie. Pozna³am dopiero
teraz, co to znaczy byæ biedn¹, i zapragnê³am bogactwa, ¿eby móc oddaæ je dziecku. Dosyæ ju¿,
¿egnaj mi synu. Nie zostawiaj nas d³ugo bez wiadomoœci o sobie i przyjm poca³unek, który ci
matka posy³a.”

Eugeniusz ton¹³ we ³zach, czytaj¹c list matki. Myœla³ o ojcu Goriot, który zgniót³ srebrny

pó³misek i sprzeda³ go, by mieæ za co wykupiæ weksel swej córki.

– A twoja matka czy¿ nie poœwiêci³a równie¿ swych klejnotów! mówi³ sam do siebie. Ciotka

twa p³aka³a pewnie sprzedaj¹c jedn¹ ze swych relikwii. Jakim¿e prawem œmia³byœ przeklinaæ
Anastazjê? Zrobi³eœ dla egoizmu przysz³oœci to, co ona dla ukochanego cz³owieka zrobi³a! Któ¿
wart wiêcej: ty czy ona? – Coœ mu szarpa³o wnêtrznoœci i pali³o uczuciem nieznoœnego gor¹ca.
Chcia³ siê wyrzec œwiata, postanawia³ nie tkn¹æ tych pieniêdzy. Uczu³ wznios³e i piêkne wyrzuty
sumienia, wyrzuty, które ludzie s¹dz¹cy swych bliŸnich tak rzadko bior¹ w rachubê, a moc¹
których anio³owie niebiescy rozgrzeszaj¹ przestêpcê potêpionego s¹dem ziemskim. Rastignac
otworzy³ list siostry tchn¹cy wdziêkiem niewinnym i serce jego oœwie¿y³o siê trochê:

„List twój przyby³ w sam¹ porê, drogi bracie. Agata i ja chcia³yœmy tyle rozmaitych u¿ytków

zrobiæ z naszych pieniêdzy, ¿e w koñcu sameœmy nie wiedzia³y, od czego rozpocz¹æ. Tyœ
post¹pi³ jak ów s³u¿¹cy króla hiszpañskiego, który pobi³ zegarki swego pana: przywiod³eœ
nas do zgody. Prawdziwie, ci¹gleœmy siê spiera³y o to, które z naszych ¿yczeñ powinno
byæ najpierwej zaspokojone, a nie wpad³yœmy na myœl, ¿e mo¿na zrobiæ z pieniêdzy taki
u¿ytek, który zaspokoi od razu wszystkie nasze ¿yczenia. Wiesz co, drogi Eugeniuszu, Agata
skaka³a z radoœci. Jednym s³owem by³yœmy jak dwie wariatki przez caluteñki dzieñ à telles
enseignes
(to styl ciotki), ¿e mateczka zapyta³a nas surowo: Co wam dziœ jest, moje panny?
Zdaje mi siê, ¿e by³ybyœmy jeszcze bardziej zadowolone, gdyby nas troszeczkê po³ajano. Kobieta
musi byæ bardzo szczêœliwa, gdy cierpi za tego, kogo kocha. Ja tylko pomimo ca³ej radoœci
wpada³am chwilami w smutek i zadumê. Nigdy chyba nie potrafiê byæ dobr¹ ¿on¹, bo jestem
zbyt rozrzutna. Kupi³am sobie przedtem dwa paski, piêkn¹ igie³kê do przek³uwania dziurek
w gorsecie i masê fraszek podobnych, dosyæ, ¿e mia³am mniej pieniêdzy ni¿ ta wielka Agata,
co umie byæ oszczêdna i zbiera dukaty jak sroka jaka. WyobraŸ sobie, ¿e mia³a dwieœcie
franków! A ja, mój drogi, zebra³am tylko piêædziesi¹t talarów. Ale jestem a¿ nadto ukarana
i chcia³abym wrzuciæ swój pasek do studni, bo odt¹d nie bêdê mog³a nosiæ go bez przykroœci.
Jam ciê okrad³a! Nieoceniona Agata powiedzia³a mi: Poœlijmy mu trzysta piêædziesi¹t franków
od obydwóch razem. Lecz nie mog³am wytrzymaæ, ¿eby ci prawdy nie powiedzieæ. Wiesz,
w jaki sposób wype³ni³yœmy twoje polecenia? wziê³yœmy nasze s³awne pieni¹dze i wybra³yœmy
siê sobie na przechadzkê. Dostawszy siê na goœciniec, pobieg³yœmy bez namys³u do Ruffec,
gdzieœmy po prostu odda³y ca³¹ sumê panu Grimbertowi, który zawiaduje biurem pocztowym.
Wraca³yœmy lekkie i swobodne niby dwie jaskó³ki. Czy to szczêœcie nas tak unosi? pyta³a Agata.
Powiedzia³yœmy sobie tysi¹c rzeczy, których ci nie powtórzê, panie Pary¿aninie, bo dotyczy
ciebie zbyt œciœle. O! drogi bracie, jak my ciê kochamy! oto masz w paru s³owach to samo,
o czym myœmy tak d³ugo mówi³y. Tajemnicy nie zdradzimy, bo wed³ug s³ów ciotki, takie ma³e
straszyde³ka jak my potrafi¹ wszystko zrobiæ, nawet milczeæ w potrzebie. Mateczka i ciotka
jeŸdzi³y potajemnie do Angoulême i ¿adna me zdradzi³a wysokiej polityki, która kierowa³a
ich wypraw¹. Nie obesz³o siê przedtem bez d³ugich konferencyj, od których i pan baron
i my obie zostaliœmy usuniêci. W pañstwie Rastignacow wszystkie g³owy pe³ne s¹ wa¿nych
domys³ów. Robota oko³o sukni muœlinowej w kwiaty a jour, któr¹ infantki haftuj¹ dla Jej

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

40

background image

Królewskiej Moœci, postêpuje dalej w najwiêkszej tajemnicy. Pozostaj¹ ju¿ tylko dwa bryty do
wyhaftowania. Postanowiono ostatecznie, ¿e zamiast muru bêdzie p³ot od strony Verteuil. Naród
prosty straci na tym, gdy¿ bêdzie mniej owoców i szpalerów, ale za to przybysze z obcych stron
bêd¹ siê mogli cieszyæ piêknym widokiem. Na wypadek gdyby domniemany spadkobierca
potrzebowa³ chustek do nosa, zawiadamiamy go, ¿e wdowa po Marcillac'u zrobi³a pewne
odkrycie: kopi¹c siê w swych skarbach i skrzyniach, znanych pod imieniem Herkulanum
i Pompei, wygrzeba³a nieznan¹ dot¹d sztukê p³ótna holenderskiego; ksiê¿niczki Agata i Laura
staj¹ na jego rozkazy z ig³ami i rêkami, które s¹ zwykle trochê za czerwone. M³odzi ksi¹¿êta don
Henryk i don Gabriel nie pozbyli siê zgubnych swoich na³ogów: prze³adowuj¹ zawsze ¿o³¹dek
winogronowymi powid³ami, przyprowadzaj¹ siostry do rozpaczy, nie chc¹ siê wcale uczyæ,
wykrêcaj¹ gniazda ptasie dla zabawy, sprawiaj¹ ha³as nieznoœny i wbrew prawom krajowym
wycinaj¹ ga³¹zki ³ozy, z których robi¹ sobie laseczki. Nuncjusz papieski, zwany pospolicie
ksiêdzem proboszczem, grozi im kl¹tw¹, je¿eli d³u¿ej bêd¹ zapominaæ o œwiêtych kanonach
gramatyki, a troszczyæ siê wy³¹cznie o prawa bzu wojowniczego. Bywaj mi zdrów, bracie
kochany! Nie uwierzysz, ile modlitw za twe szczêœcie towarzyszy temu listowi, wiele siê w nim
ukrywa mi³oœci zadowolonej. Ach, jak¿e wiele, wiele rzeczy bêdziesz mia³ do opowiadania,
skoro znów do nas przybêdziesz. Mnie powiesz wszystko: jam przecie najstarsza. Ciotka da³a
nam do zrozumienia, ¿e ty masz powodzenie w œwiecie.

»Mówi¹ o jakiejœ kobiecie i nie chc¹ dodaæ nic wiêcej«.

Ma siê rozumieæ, ¿e to tylko w naszej obecnoœci. Powiedz jednak, Eugeniuszu, gdybyœ chcia³,

my byœmy mog³y obejœæ siê bez chustek, a natomiast poszyæ dla ciebie koszule z tego p³ótna.
Odpowiedz mi zaraz na to pytanie. Gdybyœ potrzebowa³ prêdko koszul piêknych i dobrze
poszytych, to byœmy siê wziê³y niezw³ocznie do roboty. Je¿eli w Pary¿u nosz¹ koszule nowego
kroju, którego my nie znamy, to przyœlij nam jedn¹ na wzór; mianowicie potrzebowa³ybyœmy
formy mankietów. B¹dŸ zdrów raz jeszcze! Ca³ujê ciê w czo³o z lewej strony, w skroñ, która do
mnie wy³¹cznie nale¿y. Zostawiam drugi arkusik dla Agaty, która obieca³a, ¿e mego listu czytaæ
nie bêdzie. Dla wiêkszej pewnoœci jednak nie odejdê od niej, póki bêdzie pisa³a. Kochaj¹ca ciê
siostra

Laura de Rastignac.”

– O tak! – zawo³a³ Eugeniusz – tak! muszê zostaæ bogatym za jak¹ b¹dŸ cenê. Czy¿ s¹ skarby, co

by op³aci³y takie przywi¹zanie? Jak¿ebym pragn¹³ ofiarowaæ im szczêœcie ca³ego œwiata! Tysi¹c
piêæset piêædziesi¹t franków! – rzek³ po chwili. – Trzeba, ¿eby ¿aden pieni¹¿ek nie poszed³
na marne. Laura ma s³usznoœæ. To prawda! Wszak ja mam tylko grube koszule. Gdy chodzi
o szczêœcie czyje, dziewczê m³odziuchne staje siê przebieg³em jak z³odziej. Jaka ona niewinna,
a jak troskliwa o mnie! To anio³ z nieba przebaczaj¹cy b³êdy ziemskie, których nawet zrozumieæ
nie mo¿e.

Eugeniuszowi zdawa³o siê, ¿e posiad³ œwiat ca³y. Przywo³a³ krawca, wypróbowa³ go i zdoby³

dla siebie. Zobaczywszy pana de Trailles, student zrozumia³ dopiero, jaki – to wp³yw krawcy
wywieraj¹ na ¿ycie m³odzie¿y. W tym razie, niestety, nie ma œredniej miary: krawiec bywa albo
nieprzyjacielem œmiertelnym albo przyjacielem, którego nam daje faktura. Eugeniusz spotka³
w swym krawcu cz³owieka, który poj¹³ ojcostwo swego rzemios³a i uwa¿a³ siebie za ³¹cznik
miêdzy teraŸniejszoœci¹ a przesz³oœci¹ m³odzie¿y. Nawzajem student wdziêczny zapewni³ mu
sta³e powodzenie jednym z owych dowcipów, z których mia³ kiedyœ zas³yn¹æ. – Wiadomo mi –-
mówi³ – ¿e cz³owiek ten uszy³ dwie pary spodni, które przyczyni³y siê niema³o, ¿e posiadacze ich
wziêli w posagu kapita³ przynosz¹cy dwadzieœcia tysiêcy liwrów dochodu. Có¿ to za szczêœcie
posiadaæ tysi¹c piêæset franków i mieæ odzie¿y tyle, ile siê zapragnie. Biedny Po³udniowiec nie
w¹tpi³ w tej chwili o niczym i szed³ na œniadanie z tym nieokreœlonym wyrazem twarzy, który
cechuje m³odzieñca posiadaj¹cego choæby maluczki kapitalik. Poczuwszy pieni¹dze w kieszeni,
student wznosi we wnêtrzu swej istoty jakiœ filar idealny i silnie opiera siê na nim. Od tej
chwili zaczyna chodziæ pewniej ni¿ przedtem, znajduje punkt oporu dla swej dŸwigni, spogl¹da
œmia³o i prosto, we wszystkich jego poruszeniach zrêcznoœæ siê przebija; wczoraj pokorny
i nieœmia³y by³by siê pozwoli³ potr¹caæ ka¿demu; dziœ sam gotów potr¹ciæ pierwszego ministra.
Dziej¹ siê z nim rzeczy nies³ychane: wszystkiego chce i wszystko posi¹œæ mo¿e, przychodz¹
mu naraz najrozmaitsze zachcenia, jest nadzwyczaj weso³y, wspania³omyœlny, wylany. To ptak,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

41

background image

co dawniej niezdolny do lotu, dziœ mo¿e szeroko skrzyd³a roztoczyæ. Biedny student porywa
okruchy przyjemnoœci, jak pies, który zdobywa sobie koœæ wœród tysi¹cznych niebezpieczeñstw,
rozgryza j¹ uciekaj¹c i w biegu szpik z niej wysysa; lecz m³odzieniec, u którego kilka „sztuk
z³ota pobrz¹kuje w kieszonce od kamizelki, dobiera sobie przyjemnoœci wedle upodobania,
rozgatunkowuje je, lubuje siê nimi, buja po niebie i nie pojmuje ju¿, co znaczy wyraz nêdza.
Ca³y Pary¿ do niego nale¿y. Wieku m³ody, w którym wszystko wydaje siê tak œwietne, w którym
siê wszystko iskrzy i goreje! Wieku si³ m³odzieñczych, z których nikt nie korzysta ani mê¿czyzna,
ani kobieta! Wieku d³ugów i ci¹g³ej obawy, która potêguje wartoœæ ka¿dej przyjemnoœci! Kto nie
pozna³ lewego brzegu Sekwany, miêdzy ulic¹ Saint-Jacques a ulic¹ Saints-Pères, ten nie pozna³
wcale wartoœci ¿ycia ludzkiego! – Ach gdyby pary¿anki wiedzia³y! – myœla³ Eugeniusz, po¿eraj¹c
gruszki sma¿one, które pani Vauquer ceni³a po groszu sztukê – pewnie przysz³yby tutaj szukaæ
mi³oœci.

W tej chwili dzwonek da³ siê s³yszeæ przy drzwiach z krat¹ i pos³aniec pocztowy wszed³

do sali jadalnej. Zapytawszy o pana Eugeniusza de Rastignac, poda³ mu dwa worki i ksi¹¿kê,
w której trzeba siê by³o rozpisaæ. W tej chwili g³êbokie spojrzenie Vautrina pad³o na Rastignaca
niby uderzenie bicza.

– Bêdziesz pan mia³ czym zap³aciæ za lekcje fechtunku i strzelania – powiedzia³.
– Zamorskie okrêty przyby³y – rzek³a pani Vauquer, spogl¹daj¹c na worki.
Panna Michonneau obawia³a siê spojrzeæ na pieni¹dze, aby nie zdradziæ swej chciwoœci.

– Masz pan dobr¹ matkê – rzek³a pani Couture.
– Pan ma dobr¹ matkê – powtórzy³ Poiret.

– Tak, mamunia ze wszystkiego siê wyzu³a – rzek³ Vautrin. – Teraz bêdziesz pan móg³

dogadzaæ swym zachciankom, bywaæ w œwiecie, zajmowaæ siê po³owem posagów i tañczyæ
z hrabinami, które stroj¹ siê w wieñce kwiatów brzoskwiniowych. – Ale s³uchaj, m³odzieñcze,
z tym wszystkim ucz siê strzelaæ.

Vautrin zrobi³ ruch, jak gdyby bra³ na cel przeciwnika. Rastignac chcia³ daæ pos³añcowi

na piwo, lecz nie znalaz³ drobnych. Vautrin poszuka³ w kieszeni i rzuci³ dwadzieœcia soldów
pos³añcowi.

– Masz pan kredyt – rzek³ spogl¹daj¹c na studenta.

Rastignac musia³ podziêkowaæ s¹siadowi, chocia¿ nie cierpia³ go od owych kilku s³ów

cierpkich zamienionych po powrocie od pani de Beauséant. W ci¹gu ostatniego tygodnia
Eugeniusz i Vautrin nie przemówili do siebie, tylko w milczeniu badali jeden drugiego. Na
pró¿no student pyta³ siebie, dlaczego tak by³o. Zapewne myœli udzielaj¹ siê w prostym kierunku
z tak¹ moc¹, z jak¹ powstaj¹ i uderzaj¹ tam, gdzie je umys³ posy³a, na zasadzie matematycznej,
jaka kieruje pêdem kuli wylatuj¹cej z moŸdzierza. Skutki bywaj¹ rozmaite. Bywaj¹ natury
czu³e, których myœli cudza czepia siê z ³atwoœci¹, wywo³uj¹c w nich przewrót zupe³ny; bywaj¹
te¿ natury dziwnie têgie, bywaj¹ czaszki opatrzone wa³em spi¿owym, o który wola innych
ludzi rozbija siê i odskakuje jak kula od œciany; bywaj¹ wreszcie natury miêkkie i strzêpiaste,
w których myœl przyczepiona traci moc, tak jak kula traci si³ê pêdu w miêkkiej ziemi reduty.
Rastignac posiada³ jedn¹ z owych g³ów pe³nych prochu, co to gotowe wybuchn¹æ przy lada
wstrz¹œnieniu. By³ jeszcze tak m³ody, ¿e musia³ koniecznie ulec takiemu udzielaniu siê pojêæ,
takiej zaraŸliwoœci uczuæ, której dziwaczne zjawiska zastanawiaj¹ nas nieraz. Wzrok jego
moralny by³ równie przenikliwy, jak oczy odznaczaj¹ce siê prawdziwie rysi¹ bystroœci¹. Ka¿dy
zmys³ by³ u niego, rzec mo¿na, podwójny i posiada³ tê niepojêt¹ giêtkoœæ i przenikliwoœæ,
któr¹ podziwiaæ musimy u ludzi wy¿szych, u tych rêbaczy, co to od razu trafiaj¹ w s³ab¹
stronê ka¿dego pancerza. Zreszt¹, w ci¹gu ostatniego miesi¹ca w Eugeniuszu rozwinê³o siê
du¿o przymiotów i wad du¿o. Wady rozbudza³ wp³yw œwiata i zadowolenie ¿¹dz, które
coraz bardziej siê rozrasta³y. W rzêdzie jego przymiotów znajdowa³a siê owa zapalczywoœæ
po³udniowa, która ka¿e iœæ na spotkanie trudnoœci i pokonaæ j¹ od razu , zapalczywoœæ,
która nie dozwala cz³owiekowi z poza Loary znieœæ niepewnoœci najmniejszej. W oczach
mieszkañców pó³nocy przymiot ten staje siê wad¹; uwa¿aj¹ bowiem, ¿e ta¿ sama zapalczywoœæ,
co by³a Ÿród³em powodzenia Murata, sta³a siê póŸniej przyczyn¹ jego œmierci: St¹d wniosek
oczywisty, ¿e Po³udniowiec, który ³¹czy w sobie przebieg³oœæ pó³nocn¹ z nadloarsk¹ odwag¹,
jest cz³owiekiem doskona³ym i mo¿e zostaæ królem Szwecji.

Rastignac nie móg³ byæ d³u¿ej wystawionym na ogieñ baterii Vautrina, nie wiedz¹c, czy

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

42

background image

ten¿e jest jego przyjacielem, czy wrogiem. Chwilami zdawa³o mu siê, ¿e szczególny ten cz³owiek
odgaduje wszystkie jego namiêtnoœci i przenika najg³êbsze tajniki jego serca; na pró¿no jednak
stara³ siê odgadn¹æ go nawzajem. Vautrin zamkniêty by³ w sobie i os³ania³ siê g³êbok¹
tajemniczoœci¹ sfinksa, który wszystko wie, widzi wszystko, ale nic nie mówi. Dziœ Eugeniusz
poczu³ pieni¹dze w kieszeni i postanowi³ stawiæ opór.

– B¹dŸ pan ³askaw zaczekaæ – zawo³a³ na Vautrina, który zabiera³ siê do wyjœcia, wychyliwszy

ostatni¹ kroplê kawy.

– Po co? – zapyta³ czterdziestoletni mê¿czyzna, wk³adaj¹c kapelusz o szerokich skrzyd³ach,

przy czym siêgn¹³ po laskê ¿elazn¹, któr¹ umia³ wywijaæ takiego m³ynka, ¿e pewnie sam da³by
sobie radê, gdyby go naraz opad³o czterech rabusiów.

– Chcê panu oddaæ, com winien – odpar³ Rastignac, rozwi¹zuj¹c poœpiesznie worek,

z którego wyj¹³ sto czterdzieœci franków. – PrzyjaŸñ przyjaŸni¹, a interes interesem – rzek³
podaj¹c pieni¹dze pani Vauquer. – Teraz rachunki nasze za³atwione a¿ do œwiêtego Sylwestra.
Proszê mi rozmieniæ sto sous.

– PrzyjaŸñ interesem, a interes przyjaŸni¹ – powtórzy³ Poiret, spogl¹daj¹c na Vautrina.
– Proszê dwadzieœcia su – powiedzia³ Rastignac, podaj¹c pieni¹dze sfinksowi w peruce.

– To coœ tak wygl¹da, jak gdybyœ pan obawia³ siê byæ mi d³u¿nym? – zawo³a³ Vautrin,

zapuszczaj¹c badawcze wejrzenie w duszê m³odzieñca, przy czym na ustach jego pojawi³ siê
ów uœmiech drwi¹cy i cyniczny, za który Eugeniusz ze sto razy ju¿ omal siê nie rozgniewa³.

– A… tak – powiedzia³ student, który wsta³ ju¿ od sto³u i zabra³ obydwa worki z pieniêdzmi,

chc¹c je odnieœæ do swego mieszkania.

Vautrin sta³ na progu, a student skierowa³ siê ku drzwiom wiod¹cym na schody.
– Wiesz co, panie margrabio de Rastignacorama? odpowiedŸ twa nie zupe³nie jest grzeczna

– zawo³a³ Vautrin uderzaj¹c lask¹ we drzwi salonu i podchodz¹c do studenta, który go zmierzy³
zimnym wejrzeniem.

Rastignac zamkn¹³ drzwi i zszed³ z Vautrinem a¿ na platformê, oddzielaj¹c¹ kuchniê od

sali jadalnej. Stamt¹d prowadzi³y do ogrodu drzwi, nad którymi znajdowa³a siê wielka szyba
opatrzona krat¹ ¿elazn¹. Student zatrzyma³ siê na platformie i powiedzia³ wobec Sylwii, która
wychyli³a siê z kuchni:

– Panie Vautrin, jam nie margrabia i nie nazywam siê Rastignacorama.
– Pewnie biæ siê bêd¹ – rzek³a panna Michonneau obojêtnym g³osem.

– Biæ siê! – powtórzy³ Poiret.

– Ale gdzie tam – odpar³a pani Vauquer g³aszcz¹c swe talary.

– Ach! Id¹ ju¿ pod lipy – zawo³a³a panna Wiktoryna, która wsta³a, by zobaczyæ, co siê dzieje

w ogrodzie. – A jednak s³usznoœæ jest po stronie tego biednego m³odzieñca.

– ChodŸmy na górê, kochanie – rzek³a pani Couture – takie sprawy wcale do nas nie nale¿¹.
Pani Couture i Wiktoryna zbli¿y³y siê do drzwi, lecz gruba Sylwia zast¹pi³a im drogê.
– Co to siê sta³o? – zawo³a³a. – Pan Vautrin powiedzia³ do pana Eugeniusza: „Musimy z sob¹

pogadaæ!” i wzi¹³ go pod rêkê, i teraz id¹ obydwaj hen, tam przez karczochy.

W tej chwili Vautrin zjawi³ siê we drzwiach.

– Pani Vauquer – rzek³ z uœmiechem – niech siê pani nie przerazi: chcia³bym spróbowaæ

pistoletów tam pod lipami.

– Ach, panie! – zawo³a³a Wiktoryna sk³adaj¹c rêce – za co chcesz pan zabiæ pana Eugeniusza?

Vautrin odst¹pi³ parê kroków i spojrza³ uwa¿nie na Wiktorynê.

– A, to co innego! – zawo³a³ ¿artobliwie, spogl¹daj¹c na biedn¹ dziewczynê, której twarz

obla³a siê rumieñcem. – To bardzo mi³y m³odzieniec, wszak prawda? Naprowadzasz mnie pani
na dobr¹ myœl. Postaram siê uszczêœliwiæ was oboje, moja piêkna panienko.

Pani Couture wziê³a wychowankê pod ramiê i poci¹gnê³a j¹ za sob¹.
– Ale¿, Wiktoryno – szepnê³a jej do ucha – nie pojmujê, co siê dziœ z tob¹ dzieje.
– Ja nie chcê, ¿eby strzelano z pistoletów ko³o mego domu – rzek³a pani Vanquer. – Chcesz

pan powystraszaæ s¹siadów i sprowadziæ mi na kark ca³¹ policjê?

– Z wolna tylko, mamo Vauquer – odpar³ Vautrin. – No, no, dobrze, pójdziemy strzelaæ na

w³aœciwsze miejsce.

Powróci³ do Rastignaca i wzi¹³ go poufale pad ramiê:

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

43

background image

– Czy nie straci³byœ pan odwagi, gdybym ciê przekona³, ¿e o trzydzieœci piêæ kroków trafiam

w asa pikowego. Pan wydajesz mi siê jakoœ zbyt gor¹cy i jestem pewien, ¿e da³byœ siê zastrzeliæ
jak kiep jaki.

– Pan siê cofasz? – rzek³ Eugeniusz.

– Nie burz mi pan ¿ó³ci – odpar³ Vautrin. – I bez tego a¿ nadto dziœ ciep³o. ChodŸmy tam

usi¹œæ – rzek³, wskazuj¹c na ³awki zielone. – Nikt nas nie us³yszy, a ja potrzebujê rozmówiæ siê
z panem. Jesteœ pan sobie dobry ch³opak i ja nie mam powodu Ÿle ci ¿yczyæ. Kocham ciê, jakem
Tromp… (do pioruna!) jakem Vautrin. Za co ciê kocham? dowiesz siê. Tymczasem dowiodê, ¿e
ciê znam tak, jak gdybyœ by³ dzie³em r¹k moich. Po³ó¿ pan tutaj swoje worki – rzek³, wskazuj¹c
na stó³ okr¹g³y.

Rastignac po³o¿y³ pieni¹dze na stó³ i usiad³ powodowany ciekawoœci¹, jak¹ w nim obudzi³a

raptowna zmiana w obejœciu siê Vautrina. Ten sam cz³owiek, który przed chwil¹ grozi³ mu
œmierci¹, wystêpowa³ teraz w roli opiekuna.

– Chcia³byœ pan bardzo wiedzieæ, kto ja jestem, czym siê zajmujê obecnie i czym siê dot¹d

trudni³em? – ci¹gn¹³ daléj Vautrin. – Zanadtoœ ciekawy, kochanie. Czekaj no, spokojnie tylko.
Niejedno jeszcze us³yszysz. Dozna³em ja wielu nieszczêœæ… S³uchaj mnie pan tylko, póŸniej
bêdziesz mi odpowiada³. Oto w trzech s³owach ca³e moje ¿ycie dotychczasowe. Kto jestem?
Vautrin. Czym siê zajmujê? Czym mi siê podoba. I basta! Chcesz poznaæ mój charakter? Jestem
dobry dlatego, kto dla mnie jest dobry i umie sercem przemówiæ do mego serca. Takiemu
wszystko wolno; wolno mu nawet kopaæ mnie nogami, a ja nie powiem: strze¿ siê. Ale, klnê
siê na m¹ fajkê! Z³y jestem jak szatan dla tego, kto mnie zaczepi, albo mi siê nie podoba.
A trzeba panu wiedzieæ, ¿e dla mnie zabiæ cz³owieka, to ot tyle znaczy! – przy tych s³owach
plun¹³ na ziemiê. – Staram siê tylko prêdko œmieræ zadaæ, gdy ju¿ koniecznie zabiæ potrzeba.
Jestem artyst¹ co siê zowie. Jak mnie pan widzisz, czyta³em pamiêtniki Benvenuta Celliniego i to
jeszcze po w³osku! By³ to zuch prawdziwy! On mnie nauczy³ kochaæ piêkno pod ka¿d¹ postaci¹
i naœladowaæ Opatrznoœæ, która, nie przebieraj¹c, zabija nas po kolei. Przy tym, czy¿ to nie piêkna
gra, wyst¹piæ samemu przeciw wszystkim ludziom i byæ zawsze pewnym wygranej? Ju¿em ja
d³ugo rozmyœla³ o dzisiejszym ustroju waszego nie³adu spo³ecznego. Pojedynek, kochanie, to
gra dziecinna, to g³upstwo. Chyba g³upiec mo¿e siê spuszczaæ na los szczêœcia, kiedy trzeba,
¿eby jeden z dwojga ¿yj¹cych ludzi poleg³ z rêki drugiego. Pojedynek! Ale¿ to gra w cetno czy
licho! Ja trafiam piêæ razy z rzêdu w asa pikowego i wpêdzam jedn¹ kulê na drug¹ z odleg³oœci
trzydziestu piêciu kroków! Posiadaj¹c taki talencik, mo¿na, zdaje siê, byæ pewnym, ¿e siê powali
przeciwnika. Niekoniecznie! Jam o dwadzieœcia kroków strzela³ do cz³owieka i spud³owa³em.
Tamten frant nie umia³ trzymaæ pistoleta w rêku, a jednak, patrz pan! – mówi³ dziwny ten
cz³owiek rozpinaj¹c kamizelkê, spod której ukaza³a siê pierœ obroœniêta ry¿ym w³osem i kud³ata,
jak grzbiet niedŸwiedzia; by³ to widok wywo³uj¹cy uczucie wstrêtu i przestrachu. – Patrz pan!
Ten m³okos podkurzy³ mi sierœæ – ci¹gn¹³ dalej, uj¹wszy palec Eugeniusza i przyk³adaj¹c go
do g³êbokiej blizny, któr¹ mia³ na piersiach. – Ale w owych czasach jam by³ dzieckiem jeszcze,
mia³em rok dwudziesty pierwszy, tak jak pan teraz. Wierzy³em jeszcze w coœkolwiek, wierzy³em
w mi³oœæ kobiety i w ca³¹ kupê g³upstw, na które pan z³apiesz siê równie¿. I teraz mieliœmy siê
biæ, wszak prawda? Pan móg³byœ mnie zabiæ. Przypuœæmy, ¿e ja le¿a³bym w ziemi, a gdzie¿byœ
siê pan obróci³? Trzeba by zmykaæ do Szwajcarii i ¿yæ tam kosztem tatusia, który nie ma wcale
pieniêdzy. Objaœniê panu, w jakim po³o¿eniu znajdujesz siê obecnie, a objaœniê ze stanowiska
cz³owieka, który zbada³ dobrze rzeczy ziemskie i przekona³ siê, ¿e tylko dwie s¹ drogi do
wyboru: g³upia uleg³oœæ albo bunt. Ja nie ulegam niczemu, czy to jasne? Wiesz, mój panie,
czego ci potrzeba, by iœæ dalej tak, jakeœ zacz¹³? Potrzeba miliona i to niezw³ocznie; inaczej
moglibyœmy, z nasz¹ g³ówk¹, oprzeæ siê w Saint-Cloud dla przekonania siê o istnieniu Najwy¿szej
Istoty. A ten milion ja dam panu. Zatrzyma³ siê i popatrzy³ na Eugeniusza. – Ach, ach, zaczynasz
pan milej jakoœ spogl¹daæ na tatusia Vautrina. Wygl¹dasz jak dziewczê, któremu mówi¹: do
zobaczenia wieczorem! i które stroi siê, oblizuj¹c siê jak kot po mleku. Wyœmienicie! Oto jak
rzeczy stoj¹. Mamy sobie tatê, mamê, babkê cioteczn¹, dwie siostry (jednej osiemnaœcie, drugiej
siedemnaœcie lat), dwóch braciszków (jednemu lat piêtnaœcie, drugiemu dziesiêæ) oto spis ca³ej
za³ogi. Ciotka wychowuje pañskie siostry. Proboszcz wyk³ada ³acinê obu braciom. Ca³a rodzina
¿ywi siê czêœciej kasztanami ni¿ bu³k¹, tatuœ oszczêdza spodni, mama sprawia tylko jedn¹ sukniê
na zimê i jedn¹ na lato, siostrzyczki radz¹ sobie, jak mog¹. Wiem ja wszystko, bo bywa³em tam

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

44

background image

w po³udniowej Francji. Inaczej byæ nie mo¿e, skoro pan potrzebujesz tysi¹ca dwustu franków
na rok, a ca³y wasz maj¹teczek przynosi tylko trzy tysi¹ce rocznego dochodu. A jak to siê
obejœæ bez kucharki i s³u¿¹cego, jak nie dbaæ o decorum, gdy tatko jest baronem? Co siê zaœ
tyczy naszej osoby, mamy sobie doœæ ambicji, jesteœmy spokrewnieni z Beauséantami, a musimy
chodziæ piechot¹, pragniemy bogactwa, a nie mamy z³amanego szel¹ga, jadamy bigosik Vauquer,
a smakuj¹ nam bardzo pyszne obiady na przedmieœciu Saint-Germain, sypiamy na bar³ogu,
a marzymy o pa³acu. Nie ganiê wcale takich upodobañ. Nie ka¿demu to, duszeczko, dano mieæ
ambicjê. Proszê spytaæ, jakich to mê¿czyzn lubi¹ kobiety? Ambitnych. Ambitny cz³owiek bywa
zawsze bogatszy od innych, we krwi ma wiêcej ¿elaza, a w sercu wiêcej zapa³u. Kobieta zaœ
wtedy jest najszczêœliwsza i najpiêkniejsza, gdy czuje siê silna; dlatego te¿ przek³ada zawsze nad
innych cz³owieka potê¿nej si³y, choæby ta si³a j¹ sam¹ zgnieœæ mia³a.

Wyliczy³em wszystkie pañskie ¿¹dze po to, by na koñcu postawiæ pytanie. Pytanie to jest

nastêpuj¹cej treœci: – Mamy wilczy apetyt, z¹bki nasze s¹ ostre, ale co te¿ w³o¿ymy do garnka?
Najpierw musimy zjeœæ kodeks; rzecz to nie zabawna i nie bardzo korzystna, ale có¿ robiæ! Niech
i tak bêdzie. Kierujemy siê na prawnika, zostajemy prezesem s¹du kryminalnego i wysy³amy
biedaków, którzy wiêcej warci s¹ od nas, z literami T. F. na ramieniu, by przekonaæ bogaczy,
¿e mog¹ spaæ spokojnie. To nie zabawne, a przy tym tak powoli siê zdobywa. Najpierw trzeba
mêczyæ siê dwa lata w Pary¿u, patrz¹c na smaczne ³akotki, których tkn¹æ nam nie wolno.
Nie bardzo to przyjemnie ³akn¹æ zawsze i nie móc siê nasyciæ. Nie by³oby siê czego obawiaæ,
gdybyœmy byli wybladli i nale¿eli do gatunku miêczaków; lecz w naszych ¿y³ach kr¹¿y gor¹ca
krew lwia, a przy dobrej ochocie zdolniœmy pope³niæ dwadzieœcia g³upstw na dzieñ. Jak¿e
tu wytrzymaæ okrutn¹ mêczarniê, jedn¹ z najstraszliwszych, jakie widziano w piekle bo¿ym?
Przypuœæmy jednak, ¿e pan bêdziesz rozs¹dny, ¿e mlekiem ¿ywiæ siê bêdziesz pisz¹c smêtne
elegie, potem zniós³szy niedostatek i troski, które by psa o wœciek³oœæ przyprowadzi³y, osi¹gniesz
pan przy ca³ym zaparciu, ¿e ciê zrobi¹ pomocnikiem jakiegoœ kpa i zapakuj¹ do nêdznej
mieœciny, gdzie rz¹d raczy rzuciæ tysi¹c franków na twe utrzymanie, jak siê rzuca och³apy
kundlowi rzeŸnika. Szczekaj za to na z³odziei, broñ bogaczy, skazuj na gilotynê ludzi wielkiego
serca. Œlicznie dziêkujê! Zabraknie panu protekcji, to zgnijesz w pierwszym lepszym trybunale na
prowincji. Je¿eli do trzydziestu lat nie pluniesz pan na ca³¹ tê sprawê, to mo¿e zostaniesz sêdzi¹
i bêdziesz pobiera³ tysi¹c dwieœcie franków rocznie. Skoñczywszy czwarty krzy¿yk o¿enisz siê
z jak¹ m³ynarzówn¹, której posag zapewni ci szeœæ tysiêcy sta³ego dochodu. Dziêkujê! Przy
protekcji, zostaniesz pan prokuratorem królewskim, bêdziesz pobiera³ tysi¹c talarów pensji
i zaœlubisz córkê jakiego mera. Je¿eli odwa¿ysz siê pope³niæ jak¹ pod³ostkê polityczn¹, tak
na przyk³ad przeczytaæ w jakim biuletynie Villèle zamiast Manuel (to rymuje tak dobrze, ¿e
powinno uspokoiæ sumienie); to w czterdziestym roku bêdziesz prokuratorem generalnym, a z
czasem zostaniesz i delegatem. Lecz miejmy na wzglêdzie, drogie dzieciê, ¿e przedtem bêdziemy
musieli zadrasn¹æ nieraz czu³e sumienie, prze¿yæ lat dwadzieœcia w ci¹g³ej trosce i nêdzy
ukrywanej, ¿e siostry nasze postarzej¹ tymczasem w stanie panieñskim. Dalej, mam honor
przypomnieæ, ¿e w ca³ej Francji jest tylko dwudziestu prokuratorów generalnych a przynajmniej
dwadzieœcia tysiêcy kandydatów na tê posadê, w liczbie których znajd¹ siê i tacy jegomoœcie,
co gotowi sprzedaæ w³asn¹ rodzinê, byle post¹piæ o jeden stopieñ wy¿ej. Je¿eli zawód taki
nie przypada panu do smaku, to zobaczymy co innego. Mo¿e pan baron de Rastignac ¿yczy
sobie zostaæ adwokatem? Bardzo piêknie! Tylko trzeba drêczyæ siê przez lat dziesiêæ, prze¿ywaæ
tysi¹c franków na miesi¹c, mieæ bibliotekê, gabinet, bywaæ w œwiecie, zamiataæ podniebienie
jêzykiem, wreszcie ca³owaæ po³y jakiegoœ mecenasa, by dostaæ sprawê do obrony. Zgodzi³bym
siê jeszcze z tym wszystkim, gdyby sam zawód by³ korzystny; ale poka¿ mi pan w Pary¿u
piêciu adwokatów, którzy by prze¿ywszy lat piêædziesi¹t, zarabiali wiêcej jak piêædziesi¹t tysiêcy
franków rocznie. Ha! wola³bym zostaæ korsarzem ni¿ spodliæ tak sw¹ duszê. Zreszt¹, sk¹d¿e
dostaæ z³ota? Wszystko to niezbyt weso³e. Pozostaje jedno Ÿród³o – posag ¿ony. Chcesz siê pan
o¿eniæ, ale¿ to znaczy tyle, co uwi¹zaæ sobie kamieñ, do szyi: przy tym, jak siê pan dla pieniêdzy
o¿enisz, to có¿ siê stanie z uczuciem honoru i szlachetnoœci? Lepiej ju¿ od razu podnieœæ rokosz
przeciw ustawom ludzkim. Pojmujê wreszcie, ¿e móg³byœ siê pan czo³gaæ jak w¹¿ u stóp ¿ony,
przypochlebiaæ siê matce, pope³niaj¹c tysi¹ce pod³oœci, na które œwinia by siê wzdrygnê³a, tfu!
Gdybyœ tym wszystkim szczêœcie mia³ okupiæ. Ale wzi¹wszy ¿onê dla pieniêdzy, by³byœ pan
z ni¹ nieszczêœliwy, jak ten kamieñ, co le¿y pod rynn¹. Bo lepiej walczyæ z ca³ym œwiatem

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

45

background image

ni¿ z w³asn¹ ¿on¹ wojnê prowadziæ. Takie to s¹, m³odzieñcze, drogi rozstajne naszego ¿ywota:
wybieraj z nich jedn¹. Ju¿eœ wybra³, poszed³eœ do kuzynki de Beauséant, gdzieœ pow¹cha³
zbytku i do pani de Restaud, córki ojca Goriot, gdzieœ pozna³ pary¿ankê. Gdyœ potem powróci³
do nas, jam od razu wyczyta³ na twym czole s³owo: wynieœæ siê nad innych. Tak, wynieœæ
siê, chocia¿by nie wiedzieæ jakim kosztem. – Brawo – pomyœla³em – takiego zucha to lubiê.
Potrzebowa³eœ pan pieniêdzy. Sk¹d ich dostaæ? Trzeba by³o obedrzeæ siostry. Wszyscy bracia
wyzyskuj¹ po trosze dobroæ sióstr swoich. Lecz owe tysi¹c piêæset franków, któreœ pan, i tak Bóg
wie, jakim sposobem wydar³ z kraju, gdzie wiêcej bywa kasztanów ni¿ pieni¹¿ków, wymkn¹
siê jeden za drugim jak ¿o³nierze na rabunek. A potem co bêdzie? bêdziesz pan pracowa³?
Praca w tym znaczeniu, jak pan j¹ teraz pojmujesz, zapewnia dr¹galom, w rodzaju Poireta, lokal
u mamy Vauquer na resztki ¿ywota. W tej chwili mo¿e piêædziesi¹t tysiêcy m³odych ludzi, co
siê znajduj¹ w takich jak pan okolicznoœciach, postanawia dorobiæ siê prêdko fortuny. Pan jesteœ
tylko jednostk¹ tej liczby. Os¹dŸ pan teraz, ile tu potrzeba trudów, ile zajad³oœci w walce! Musicie
siê zjadaæ wzajemnie jak paj¹ki w garnku, sk¹d¿e bowiem wzi¹æ piêædziesi¹t tysiêcy miejsc
korzystnych? Wiesz pan, jakim sposobem mo¿na siê wynieœæ na œwiecie? Tylko za pomoc¹
œwietnego geniuszu lub zrêcznoœci, któr¹ zepsucie wyrabia w cz³owieku. Trzeba wpaœæ w t³um
ludzi jak kula armatnia lub wœlizn¹æ siê cicho jak zaraza. Uczciwoœæ do niczego nie prowadzi.
Ludzie nienawidz¹ geniuszu, lecz uginaj¹ siê przed jego potêg¹, staraj¹ siê go spotwarzyæ za to, ¿e
bierze wszystko bez podzia³u, lecz sk³aniaj¹ siê przed nim, je¿eli jest wytrwa³y; jednym s³owem
czcz¹ go na kolanach, je¿eli nie zdo³aj¹ w b³ocie zagrzebaæ. Zepsucie przewa¿a, a talent rzadko
siê spotyka. Tote¿ zepsucie jest broni¹ miernoœci, której tak wiele na œwiecie – wszêdzie czujemy
ostrze jego. Spotkasz pan jeszcze kobiety, które wydaj¹ na stroje przesz³o dziesiêæ tysiêcy, gdy
dochód ich mê¿ów wynosi wszystkiego szeœæ tysiêcy franków na rok. Spotkasz pan urzêdników,
co bêd¹ kupowali dobra ziemskie, choæ pensja ich ogranicza siê do tysi¹ca dwustu franków.
Spotkasz kobiety, co siê powala³y, byle tylko przejechaæ siê z synem para Francji, którego powóz
mo¿e siê toczyæ po œrodkowej alei w Longchamp. Widzia³eœ pan, jak biedny niedo³êga Goriot
musia³ zap³aciæ rewers podpisany przez córkê, której ma³¿onek ma piêædziesi¹t tysiêcy liwrów
rocznego dochodu. Za³o¿ê siê z panem, ¿e nie post¹pisz w Pary¿u dwóch kroków, ¿ebyœ siê nie
natkn¹³ na matactwo piekielne. Da³bym g³owê za ³odygê tej sa³aty, ¿e odkry³byœ pan gniazdo os
w domu pierwszej lepszej kobiety, która ci siê podoba, choæby kobieta owa by³a bogata, piêkna
i m³oda. Wszystkie one wy³amuj¹ siê spod prawa i ¿yj¹ w ci¹g³ej wojnie z swymi mê¿ami. Nie
skoñczy³bym nigdy, gdybym chcia³ opowiadaæ panu, do jakiego przemys³u uciekaj¹ siê one dla
kochanków, dla dzieci, dla bytu, dla pró¿noœci, a rzadko z cnotliwych pobudek, b¹dŸ pan pewien.
Dlatego to cz³owiek uczciwy jest nieprzyjacielem powszechnym. Ale co to jest, wed³ug pañskich
pojêæ, cz³owiek poczciwy? W Pary¿u uczciwy jest ten, kto milczy i nie chce siê dzieliæ z nikim.
Nie mówiê bowiem o tych biednych niewolnikach, co to zawsze pracuj¹ i nie widz¹ nagrody za
swe trudy, tych nazywam bractwem pieszych pos³añców Pana Boga. Prawda, ¿e tu jest cnota
w pe³nym rozkwicie swej g³upoty, lecz i nêdza jest tu równie¿. Zdaje siê, ¿e widzê, jak¹ to d³ug¹
minê zrobiliby ci poczciwcy, gdyby Pan Bóg za¿artowa³ z nas i nie ukaza³ siê wcale w dzieñ s¹du
ostatecznego. Otó¿, je¿eli pan pragniesz zdobyæ sobie prêdko pozycjê w œwiecie, to musisz byæ
bogatym lub przynajmniej takim siê wydawaæ. Chc¹c siê wzbogaciæ, trzeba ryzykowaæ grubo,
gdy¿ inaczej gra siê nie op³aci i bywaj zdrów! Masz pan sto zawodów do wyboru, ale czy wiesz,
¿e z grona ludzi, którzy siê tym zawodom poœwiêcili, wybierze siê mo¿e dziesiêciu takich, co
siê prêdko wzbogacili, za to wszystkich dziesiêciu okrzyczano za z³odziei. Teraz wyprowadzaj
pan wnioski z tego, coœ s³ysza³. Pokaza³em ci wierny obraz ¿ycia. Widok to niezbyt piêkny,
przypomina bowiem kuchniê smrodliw¹, a ka¿dy kto chce biesiadowaæ, musi tu poprzednio
rêce powalaæ; chodzi tylko o to, by póŸniej wymyæ je dobrze: na tym zasadza siê ca³a moralnoœæ
naszego wieku. Mam prawo mówiæ tak o œwiecie, bo znam go dobrze. S¹dzisz pan mo¿e, ¿e
ja œwiat potêpiam? Bynajmniej. By³ on zawsze jednaki. Moraliœci nigdy zmieniæ go nie zdo³aj¹.
Ka¿dy cz³owiek jest u³omny, tylko jeden mo¿e byæ mniej fa³szywy ni¿ drugi, a g³upcy zarzucaj¹
pierwszemu brak moralnoœci. Nie myœlê wynosiæ prostego ludu ponad klasê bogaczy; cz³owiek
jest wszêdzie jednaki, ten sam na wierzchu, w œrodku i na spodzie. Na ka¿dy milion tego byd³a
wyborowego, znajdzie siê dziesiêciu zuchów, co siê wybijaj¹ na wierzch nie dbaj¹c o nic, nawet
o prawo; ja do takich nale¿ê. Co siê tyczy pana, je¿eliœ cz³owiek wy¿szy, to podnieœ g³owê i idŸ
prost¹ drog¹. Lecz pamiêtaj, ¿e trzeba bêdzie walczyæ z zawiœci¹, potwarz¹ i miernoœci¹, ¿e

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

46

background image

z ca³ym œwiatem przyjdzie stan¹æ do boju. Napoleon spotka³ ministra wojny, imieniem Aubry,
który o ma³o nie wys³a³ go na wygnanie. Porachuj siê pan z si³ami! Przekonaj siê, czy potrafisz
wstawaæ co dzieñ z nowym i to coraz nowym zasobem silnej woli. Po tym wszystkim, chcê
zrobiæ panu propozycjê, której by nikt nie odrzuci³. Proszê dobrze s³uchaæ! Mam ja, widzisz
pan, myœl pewn¹. Marzê zawsze o tym, ¿eby nabyæ z jakie tysi¹c w³ók ziemi gdzieœ na po³udniu
Stanów Zjednoczonych i wieœæ ¿ycie patriarchalne w swej ogromnej posiad³oœci. Chcia³bym
zostaæ plantatorem, mieæ niewolników, handlowaæ wo³ami, tytoniem, drzewem i zebraæ kilka
milioników, dogadzaj¹c przy tym wszystkim swym zachciankom i wiod¹c ¿ycie iœcie królewskie,
o jakim nie mamy nawet pojêcia tutaj, gdzie siê trzeba gnieŸdziæ jak w jamie do wypalania gipsu.
Jam wielki poeta. Nie piszê poematów, gdy¿ sk³adaj¹ siê one z czynów i uczuæ. W chwili obecnej
posiadam piêædziesi¹t tysiêcy franków, za które móg³bym kupiæ zaledwie czterdziestu negrów.
Potrzeba mi zaœ dwieœcie tysiêcy franków, gdy¿ chcê mieæ dwustu negrów, aby zadowoliæ moje
zami³owanie do ¿ycia patriarchalnego. Negry, widzisz pan, to dobre dzieci, z którymi mo¿na
robiæ, co siê podoba, nie zdaj¹c sprawy przed ciekawym prokuratorem królewskim. Maj¹c
ten czarny kapita³ w rêku, zrobiê w dziesiêæ lat od trzech do czterech milionów. Je¿eli mi siê
powiedzie, to z pewnoœci¹ nikt mnie nie zapyta: „Coœ ty za jeden?” Bêdê sobie pan Cztery-Miliony,
obywatel Stanów Zjednoczonych. Bêdê mia³ wówczas lat piêædziesi¹t, a w tym wieku nie bêdê
jeszcze strupiesza³y i zabawiê siê wedle upodobania. Jednym s³owem, czy dasz mi pan dwieœcie
tysiêcy franków za to, ¿e ci nastrêczê milion posagu? Dwadzieœcia od sta za nastrêczenie, có¿
czy to za drogo? Trzeba bêdzie, ¿ebyœ pan zas³u¿y³ na mi³oœæ swej ¿oneczki. O¿eniwszy siê,
zaczniesz zdradzaæ niepokój wewnêtrzny, zgryzotê, jednym s³owem bêdziesz udawa³ smutnego
przez dni piêtnaœcie, a¿ wreszcie jednej nocy nazwiesz ¿onê pieszczotliwie: moje kochanie!
i wyznasz miêdzy dwoma poca³unkami, ¿e masz dwieœcie tysiêcy d³ugu. M³odzi ma³¿onkowie
najbardziej dystyngowani graj¹ co dzieñ tê komediê. M³oda ¿ona nie zamyka worka przed tym
który zdoby³ jej serce. Mo¿e pan myœlisz, ¿e stracisz na tym wiele? Bynajmniej. Nastrêczy siê
panu jaki korzystny interes i odzyskasz od razu swoje dwieœcie tysiêcy. Z milionem kapita³u i z
tak¹ g³ówk¹, jak¹ pan posiadasz, mo¿na dorobiæ siê znakomitej fortuny. Ergo w szeœæ miesiêcy
mo¿esz pan uszczêœliwiæ siebie, ukochan¹ kobietê i tatusia Vautrina, ¿e ju¿ nie wspomnê o ca³ej
rodzinie pañskiej, która dmucha zimow¹ por¹ w palce, nie maj¹c drzewa na opa³. Nie dziw siê
pan temu, co ci proponujê, ani temu, o co ciê proszê! Na szeœædziesi¹t œwietnych ma³¿eñstw,
które siê zawiera w Pary¿u, przynajmniej czterdzieœci siedem na podobnym targu siê opiera.
Izba notariuszów zmusi³a niejakiego pana…

– Có¿ mam czyniæ? – zapyta³ chciwie Rastignac, przerywaj¹c Vautrinowi.

– Prawie nic – odpar³ tamten, nie mog¹c powstrzymaæ poruszenia radoœci, jak rybak nie mo¿e

zapanowaæ nad zadowoleniem wewnêtrznym, gdy czuje, ¿e ryba bierze za wêdkê. – Uwa¿aj pan
dobrze. Serce dziewczyny biednej i nieszczêœliwej pragnie mi³oœci jak g¹bka sucha i rozszerza
siê od ka¿dej kropli uczucia, która na nie spada. Zalecaæ siê m³odej osobie, co widzi przed
sob¹ tylko osamotnienie, rozpacz i nêdzê i nie przeczuwa nawet, ¿e mo¿e byæ bogata. Zaiste!
To znaczy tyle, co mieæ w rêku same asy i króle, to znaczy braæ bilet na loteriê, wiedz¹c, jakie
numery bêd¹ wygrywa³y lub graæ na gie³dzie, posiadaj¹c najœwie¿sze wiadomoœci. Wznosisz
pan na silnych podstawach ma³¿eñstwo nierozerwane. Niech¿e dziewczyna owa posi¹dzie
naraz miliony, a rzuci je panu pod nogi, jak garœæ nêdznego piasku: „Bierz, mój luby! Bierz
Adolfie! Alfredzie! Bierz, Eugeniuszu!” zawo³a dziewczê, je¿eli Adolf, Alfred lub Eugeniusz byli
tak m¹drzy, ¿e siê przedtem poœwiêcali dla niej. A có¿ to by³o za poœwiêcenie? Oto sprzeda³o
siê star¹ odzie¿, aby pojechaæ do Cadran-Bleu na pasztet z grzybami, a wieczór przepêdziæ
w Ambigu-Comique; oto zastawi³o siê zegarek w lombardzie, ¿eby za otrzymane pieni¹dze
kupiæ szal dla ukochanej. Nie wspominam o tych g³upstwach i dzieciñstwach, o które kobiety
dbaj¹ tak bardzo; nie mówiê o skrapianiu listów wod¹, która uchodzi za ³zy oddalonego
kochanka, zdaje mi siê bowiem, ¿e pan znasz bardzo dobrze mowê serca. Pary¿, mój panie,
to las dziewiczy, po którym kr¹¿y dwadzieœcia dzikich plemion; s¹ tu Indianie Illinois, s¹
Huroni, a ka¿de plemiê ¿yje z ³upu, jaki zdobêdzie na ³owach spo³ecznych; pan jesteœ ³owiec
milionów. Chcesz je pan schwytaæ, wiêc robisz zasadzki, zastawiasz sieci, nêcisz na wabika.
Ró¿ne s¹ sposoby polowania. Jedni poluj¹ na posag, inni na likwidacjê; ci bior¹ na przynêtê
sumienia, owi sprzedaj¹ swych abonentów, skrêpowawszy im poprzednio rêce i nogi. Gdy ³owca
wraca z torb¹ pe³n¹ zwierzyny, to mu siê k³aniaj¹, ujmuj¹ go i wprowadzaj¹ do najlepszego

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

47

background image

towarzystwa. Oddajmy sprawiedliwoœæ tej ziemi goœcinnej i przyznajmy, ¿eœ pan trafi³ do miasta
najwyrozumialszego na ca³ym œwiecie. Dumni arystokraci innych stolic europejskich nie chc¹
przyj¹æ do swego ko³a milionera znies³awionego, lecz Pary¿ wyci¹ga ku niemu ramiona, œpieszy
na jego biesiady, jada u jego sto³u i tr¹ca siê kieliszkiem z jego nikczemnoœci¹.

– Ale gdzie¿ szukaæ takiej dziewczyny, o jakiej pan mówisz? – zapyta³ Eugeniusz.

– Jest przed panem, na pañskie us³ugi!
– Panna Wiktoryna?
– Ona sama!
– Jakim sposobem?

– Ona ciê kocha, mój panie, twoja ma³a baronowa de Rastignac!
– Ale¿ ona nie ma z³amanego szel¹ga – odpar³ Eugeniusz zdumiony.

– A, jesteœmy w domu! Jeszcze dwa s³owa – rzek³ Vautrin – a wszystko siê wyjaœni. Ojciec

Taillefer – to stary ³otr, o którym powiadaj¹, ¿e zamordowa³ jednego z swych przyjació³
podczas rewolucji. To jeden z owych zuchów, o których ja powiadam, ¿e maj¹ niezawis³e
przekonania. Jest on bankierem i g³ównym wspólnikiem domu Fryderyk Taillefer i spó³ka. Ma
syna jedynaka, któremu chce zostawiæ ca³e mienie ze szkod¹ Wiktoryny. Ale ja nie œcierpiê
takiej niesprawiedliwoœci. Podobny jestem do don Kijote'a, lubiê wystêpowaæ w obronie s³abego
przeciw silnym. Gdyby Bóg zechcia³ powo³aæ do siebie tego syna, to Taillefer przyj¹³by córkê;
chcia³by mieæ jakiegokolwiek spadkobiercê, bo to jest s³aboœæ natury ludzkiej, a ja jestem
przekonany, ¿e siê ju¿ wiêcej dzieci nie doczeka. Wiktoryna jest ³agodna i mi³a, potrafi
w krótkim czasie opanowaæ ojca. Zrobi z uczucia bicz i bêdzie poganiaæ starego, wodz¹c
go za nos wedle upodobania. Wtedy bêdziesz j¹ pan móg³ zaœlubiæ, bo ona nie zapomni
z pewnoœci¹ pañskiego przywi¹zania. Ja podejmê siê roli Opatrznoœci i zrobiê to, ¿e Pan Bóg
zechce powo³aæ do siebie m³odego Taillefera. Mam jednego przyjaciela, dla któregom siê kiedyœ
poœwiêci³: jest to pu³kownik armii loarskiej, który przeszed³ niedawno do gwardii królewskiej.
Cz³owiek ten polega zawsze na moim zdaniu i teraz sta³ siê ultrarojalist¹, nie nale¿y on do
tych g³upców, co to nie chc¹ za nic zmieniæ swych przekonañ. S³uchaj, mój anio³ku, udzielê
ci tu dobrej rady, nie dbaj o przekonania wiêcej, jak siê dba o wyrazy. Sprzedawaj je, gdy
ich od ciebie za¿¹daj¹. Cz³owiek, który siê przechwala, ¿e nigdy nie zmienia raz powziêtych
przekonañ, to ni mniej ni wiêcej tylko g³upiec, który zamierza iœæ zawsze w prostym kierunku
i wierzy w sw¹ nieomylnoœæ. Nie ma na œwiecie zasad, s¹ tylko wypadki, nie ma praw, s¹
tylko okolicznoœci. Cz³owiek wy¿szy umie korzystaæ z trafu i z okolicznoœci. Gdyby by³y zasady
i prawa sta³e, to narody nie zmienia³yby ich tak, jak siê zmienia koszulê. Pojedynczy cz³owiek
nie jest obowi¹zany byæ mêdrszym od ca³ego narodu. Cz³owiek, który najmniej zas³ug po³o¿y³
dla Francji wart jest, by go w najlepszym razie umieœciæ na wystawie machin z podpisem
La Fayette, czczony jest jak fetysz jakiœ to, ¿e wszystko widzia³ w czerwonym œwietle, gdy
przeciwnie ksi¹¿ê, na którego ka¿dy rzuca kamieniem, a który tak nienawidzi ludzkoœci ca³ej, ¿e
ciska jej w twarz gradem przekleñstw zas³u¿onych; ksi¹¿ê ów, powiadam, opar³ siê podzia³owi
Francji na kongresie Wiedeñskim, a ludzkoœæ obrzuca b³otem tego, który zas³u¿y³ na koronê. O,
znam ja takie sprawy! Zbada³em tajemnice niejednego cz³owieka! Dosyæ tego! Wtedy powiem,
¿e mam przekonanie niezachwiane, gdy znajdê trzy g³owy zgadzaj¹ce siê na u¿ycie jednego
œrodka, ale d³ugo chyba na to czekaæ bêdê! W trybunale trudno znaleŸæ trzech sêdziów, którzy
by zgodnie pojmowali jeden artyku³ prawa. Ale powracam do mego cz³owieka. Ten gotów
by na nowo ukrzy¿owaæ Chrystusa, gdybym ja tego za¿¹da³. Dosyæ, by tatuœ Vautrin szepn¹³
jedno s³ówko, a przyjaciel jego poszuka zwady z tym kpem, który nie da³ nigdy sto sous swojej
biednej siostrze, i…

Tu Vautrin podniós³ siê, stan¹³ niby na stanowisku i zrobi³ ruch fechmistrza, który naciera

na przeciwnika.

– I to w cieniu – doda³.

– Ale¿ to zgroza! – zawo³a³ Eugeniusz. – Pan pewnie ¿artujesz, panie Vautrin?

– No, no – spokojnie doda³ tamten. – Nie udawaj pan dziecka; a wreszcie gniewaj siê,

unoœ ile siê podoba, je¿eli ci to sprawia ulgê! Powiedz, ¿em nikczemnik, ¿em niegodziwiec,
tylko nie nazywaj mnie z³odziejem i szpiegiem! Dalej¿e, mów pan, wylej ¿ó³æ ca³¹! Przebaczam
ci, m³odzieñcze, to tak w³aœciwe twemu wiekowi! I ja by³em nie lepszy. Radzê tylko dobrze
rozwa¿yæ. Przyjdzie czas, ¿e siê nie cofniesz przed gorszym postêpkiem. Zaczniesz siê przymilaæ

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

48

background image

jakiej piêknej kobiecie i bêdziesz bra³ od niej pieni¹dze. Ju¿eœ pan o tym myœla³ – ci¹gn¹³
Vautrin – bo jak¿e byœ sobie radê da³, gdybyœ nie zamierza³ ci¹gn¹æ zysków ze swej mi³oœci.
Cnota, mój panie studencie, nie daje siê rozdzielaæ na czêœci; jest ca³a lub zupe³nie jej nie ma.
Ka¿¹ nam pokutowaæ za winy nasze. To znów piêkny system, moc¹ którego przez skruchê
oczyszczamy siê ze zbrodni. Uwieœæ kobietê, ¿eby siê wznieœæ na wy¿szy szczebel drabiny
spo³ecznej, rzuciæ koœæ niezgody pomiêdzy cz³onków jednej rodziny, wreszcie jawnie lub skrycie
pope³niæ tysi¹c pod³oœci dla zadowolenia swych zachcianek lub w widokach osobistych: czy
pan s¹dzisz, ¿e to s¹ uczynki wiary, mi³oœci i nadziei? Czemu¿ taki frant, który przez jedn¹ noc
wydziera dziecku po³owê majêtnoœci, odsiaduje tylko dwa miesi¹ce wiêzienia, a nieborak jakiœ,
co skrad³ bilet stufrankowy wœród potêpiaj¹cych go okolicznoœci, musi iœæ za to na galery?… To
próbka naszych praw. Wszystkie s¹ niedorzeczne. Elegant w rêkawiczkach pope³ni³ zbrodniê
bez przelewu krwi, a zbrodniarz otworzy³ drzwi wytrychem: oto dwie sprawki nocne! Miêdzy
tym, co ja dziœ proponujê, a tym, co pan spe³nisz kiedyœ, jest tylko jedna ró¿nica: tam siê obejdzie
bez przelewu krwi, a tu siê bez niego obejœæ nie mo¿e. I pan wierzysz, ¿e jest coœ sta³ego na
tym œwiecie! Pogardzaj pan ludŸmi i szukaj w sieci kodeksu oczek, przez które wymkn¹æ siê
mo¿na. Pod wielk¹ fortun¹, która powsta³a z niewiadomego Ÿród³a, ukrywa siê zawsze zbrodnia;
zapomniano o niej tylko dlatego, ¿e by³a szybko spe³niona.

– Przestañ pan, nie chcê ju¿ d³u¿ej s³uchaæ, bo móg³bym zw¹tpiæ o sobie. Dotychczas uczucie

jest jedyn¹ moj¹ m¹droœci¹.

– Jak sobie chcesz, piêkne dzieciê. S¹dzi³em, ¿eœ silniejszy – rzek³ Vautrin – teraz nie powiem

ju¿ nic wiêcej. Ale jeszcze ostatnie s³owo. – Spojrza³ w oczy studentowi: – Posiadasz pan moj¹
tajemnicê – powiedzia³.

– Cz³owiek, który odmawia panu, potrafi pewnie zapomnieæ o pañskiej tajemnicy.

– Dobrzeœ pan powiedzia³, to mi siê podoba. Inny, widzisz pan, mo¿e nie byæ tak

skrupulatnym. Proszê pamiêtaæ o tym, co ja chcê zrobiæ dla pana. Dajê jeszcze panu piêtnaœcie
dni. Mo¿esz przyj¹æ lub odrzuciæ.

– Có¿ to za ¿elazna g³owa u tego cz³owieka? – szepn¹³ Rastignac, patrz¹c na Vautrina, który

oddala³ siê spokojnie, za³o¿ywszy laskê pod ramiê. Powtórzy³ mi bez ogródki to, co pani de
Beauséant powiedzia³a w sposób przyzwoitszy. Szarpa³ mi serce ¿elaznymi szponami. Dlaczegó¿
ja chcê byæ u pani de Nucingen? On przenikn¹³ od razu pobudki, jakie mnie do tego sk³aniaj¹.
Rozbójnik ten powiedzia³ mi o cnocie wiêcej, ni¿ wszyscy ludzie i wszystkie ksi¹¿ki, którem
przeczyta³. Je¿eli to prawda, ¿e z cnot¹ nie mo¿na wchodziæ w ¿adne uk³ady, to ja po prostu
okrad³em swe siostry! – zawo³a³ Eugeniusz, rzucaj¹c worek na stó³. Usiad³ na ³awce i pogr¹¿y³
siê w bezw³adnym jakimœ rozmyœlaniu. – Byæ wiernym cnocie, o jakie¿ to wznios³e mêczeñstwo!
Tak! Wszyscy wierz¹ w cnotê; lecz któ¿ jest cnotliwy? Narody ubóstwiaj¹ swobodê; a gdzie¿
jest naród swobodny na ziemi? Dziœ moja m³odoœæ jasna jak niebo bez chmur, ale zapragnê byæ
wielkim lub bogatym i bêdê zmuszony k³amaæ, p³aszczyæ siê, czo³gaæ i podnieœæ siê z ziemi,
i znowu schlebiaæ i udawaæ, i bêdê musia³ zostaæ lokajem tych, co przede mn¹ k³amali, p³aszczyli
siê i czo³gali. Trzeba bowiem s³u¿yæ tym ludziom, zanim siê ich wspólnikiem zostanie. O, nie!
Ja pragnê pracy szlachetnej, œwiêtej; pragnê dzieñ i noc pracowaæ, byle tylko w³asnym trudem
przysz³oœæ sobie wywalczyæ. Mozolnie zdobywaæ j¹ bêdê, ale za to bez ¿adnej z³ej myœli z³o¿ê co
dzieñ g³owê do snu. Có¿ piêkniejszego, jak spojrzeæ na swe ¿ycie i przekonaæ siê, ¿e ono czyste
jak lilia? Ja stajê wobec ¿ycia jak m³odzieniec wobec swej narzeczonej. Vautrin pokaza³ mi, jak
to bywa po dziesiêcioletnim po¿yciu. Do licha! Ja g³owê tracê. Nie chce myœleæ o niczym… serce
jest najlepszym przewodnikiem.

Tu gruby g³os Sylwii obudzi³ go z marzenia. Kucharka oznajmia³a o przybyciu krawca.

Eugeniusz rad by³ z tej okolicznoœci i stan¹³ przed nim, trzymaj¹c w rêku oba worki z pieniêdzmi.
Przymierzy³ strój balowy i przebra³ siê w kostium poranny, który przeistacza³ go zupe³nie.

– Œmia³o mogê siê mierzyæ z panem de Trailles – rzek³ do siebie. Trzeba przyznaæ, ¿e mam

teraz szlachetn¹ postawê.

– Pyta³eœ mnie pan – rzek³ ojciec Goriot, wchodz¹c do Eugeniusza – czy nie znam jakiego

domu, w którym bywa pani de Nucingen?

– A tak.

– Otó¿ w przysz³y poniedzia³ek pani de Nucingen bêdzie na balu u marsza³ka Carigliano.

Gdybyœ pan móg³ tam byæ, to byœ mi potem powiedzia³, czy moje córki dobrze siê bawi³y, jak

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

49

background image

by³y ubrane; wszystko musia³byœ mi powiedzieæ.

– Jak¿eœ siê pan o tym dowiedzia³, dobry ojcze Goriot? – rzek³ Eugeniusz, sadzaj¹c go przy

ognisku.

– Panna s³u¿¹ca mej córki powiedzia³a mi o tym. Wiem ja o wszystkim, co one robi¹ przez

Teresê i Konstancjê – doda³ weso³o.

Staruszek podobny by³ w tej chwili do m³odzieñca rozkochanego, który z radoœci¹ knuje

podstêp maj¹cy go zbli¿yæ do narzeczonej.

– Pan zobaczysz obydwie! – zawo³a³, zdradzaj¹c naiwnie zazdroœæ, która mu serce œciska³a.
– Nie wiem jeszcze – odpar³ Eugeniusz. – Udam siê do pani de Beauséant i zapytam, czy nie

mo¿e mnie przedstawiæ pani marsza³kowej.

Eugeniusz pomyœla³ nie bez pewnej radoœci, ¿e uka¿e siê wicehrabinie w nowym stroju.

Moraliœci nazywaj¹ otch³ani¹ serca ludzkiego to, co siê sk³ada po prostu z takich myœli
³udz¹cych, z takich mimowolnych poruszeñ mi³oœci w³asnej. Owe nag³e zmiany, o których
tak wiele rozprawiaj¹, owe przewroty gwa³towne, wszystko to s¹ ustêpstwa, jakie robimy dla
w³asnej przyjemnoœci. Eugeniusz zobaczy³ na sobie wykwintne odzienie, eleganckie rêkawiczki
i obuwie i wnet zapomnia³ o wszystkich postanowieniach cnotliwych.

M³odzieniec, co siê przychyla ku z³emu, nie œmie przejrzeæ siê w zwierciadle sumienia,

a cz³owiek dojrza³y nieraz ju¿ odwa¿y³ siê w nie spojrzeæ; na tym zasadza siê ca³a ró¿nica
miêdzy tymi dwiema fazami ¿ycia naszego. Od kilku dni dwaj s¹siedzi, Eugeniusz i ojciec
Goriot, stali siê szczerymi przyjació³mi. PrzyjaŸñ mimowolna powsta³a z tych samych pobudek
psychicznych, które wytworzy³y uczucie wrêcz przeciwne miêdzy Vautrinem i studentem.
Œmia³y filozof, który zechce wykazaæ wp³yw uczuæ naszych na œwiat fizyczny, znajdzie dowód
ich materialnoœci w stosunkach, jakie siê wytwarzaj¹ miêdzy ludŸmi i zwierzêtami. ¯aden
fizjonomista nie odgadnie na pierwszy rzut oka charakteru cz³owieka, a pies przeczuje od
razu , czy obcy przybysz lubi go, czy nie lubi. Atomy haczykowate, wyraz przys³owiowy,
jest jednym z owych faktów, które pozostaj¹ w mowie naszej, by zadawaæ k³am bredniom
filozoficznym tych ludzi, którzy lubuj¹ siê w oczyszczaniu s³ów pierwotnych od póŸniejszych
nalecia³oœci. Przeczuwamy, gdy nas ktoœ kocha. Uczucie odbija siê na wszystkim i przenika
przestrzeñ najdalsz¹. List mo¿e zawieraæ w sobie duszê ca³¹; jest on tak wiernym echem
g³osu znajomego, ¿e dusze wra¿liwe uwa¿aj¹ list za jeden z najcenniejszych skarbów mi³oœci.
Ojciec Goriot, którego uczucie œlepe doros³o do zenitu psiej natury, przew¹cha³ wspó³czucie,
dobroæ i sympatiê m³odzieñcz¹, z jak¹ serce studenta zwraca³o siê ku niemu. Jednak sk³onnoœæ
wzajemna, co siê niedawno obudzi³a, nie doprowadzi³a ich jeszcze do ¿adnych zwierzeñ.
Eugeniusz zdradzi³ siê z chêci¹ poznania pani de Nucingen, nie dlatego, ¿eby mia³ rachowaæ
na pomoc Goriota, ale s¹dzi³, ¿e stary z kolei powie o tym córce. Goriot raz tylko mówi³ z nim
o swych córkach po tym, co Eugeniusz pozwoli³ sobie powiedzieæ publicznie, gdy powróci³
z pierwszej wizyty.

– £askawy panie – powiedzia³ mu nazajutrz – jak pan mog³eœ uwierzyæ, ¿e pani de Restaud

obrazi³a siê na pana za to, ¿eœ wymówi³ moje imiê? Obydwie moje córki bardzo mnie kochaj¹.
Jestem najszczêœliwszym ojcem. Tylko ziêciowie Ÿle siê ze mn¹ obeszli. Nie chcia³em, ¿eby
drogie te istotki cierpia³y w skutek moich nieporozumieñ z ich mê¿ami, dlategom postanowi³
widywaæ siê z nimi potajemnie. Sama tajemniczoœæ odwiedzin daje mi tysi¹ce uciech, których nie
pojmuj¹ inni ojcowie, co mog¹ widywaæ swe córki, kiedy im siê podoba. A ja nie zawsze mogê je
widywaæ; czy pan to pojmujesz? Za to, gdy piêkna pogoda, idê na Pola Elizejskie, dowiedziawszy
siê poprzednio od s³u¿¹cych, ¿e córki moje tam bêd¹. Oczekujê ich na przesmyku; serce
mi bije, gdy powozy siê zbli¿aj¹; podziwiam ich piêknoœæ podniesion¹ strojem wykwintnym,
a one rzucaj¹ mi w przelocie mi³y uœmieszek, co niby blask s³oñca rozpromienia mi œwiat ca³y.
I stojê znów, czekaj¹c, a¿ bêd¹ wraca³y. I spostrzegam je raz jeszcze! Powietrze je odœwie¿y³o,
zarumieni³o im twarze. S³yszê, jak wszyscy mówi¹ doko³a: „Jaka to piêkna kobieta!” Serce mi
siê raduje, boæ to przecie krew moja! Kocham rumaki, co je unosz¹ i chcia³bym byæ pieskiem,
którego one trzymaj¹ na kolanach. Ich uciecha, to ¿ycie moje. Ka¿dy kocha po swojemu; moje
przywi¹zanie nie szkodzi nikomu, pocó¿ wiêc ludzie mn¹ siê zajmuj¹? Jam tak szczêœliwy
w swoim przekonaniu! Czyli¿ siê to prawu sprzeciwia, ¿e ja idê popatrzeæ na córki w chwili,
gdy siê one na bal wybieraj¹? Jak¿em zmartwiony, gdy siê spóŸniê, i s³u¿¹cy mówi mi: „Pani
ju¿ nie ma”. Raz czeka³em a¿ do trzeciej po pó³nocy, ¿eby spojrzeæ na Naœciê, której przez dwa

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

50

background image

dni nie widzia³em. Za to ledwiem nie skona³ z radoœci. O mnie nie mów pan, proszê, chyba po
to, by oceniæ dobroæ mych córek. One chcia³yby obsypaæ mnie rozlicznymi darami, ale ja nie
dopuszczam do tego: Bierzcie¿ swoje pieni¹dze, powiadam. Có¿ chcecie, ¿ebym z nimi robi³?
Mnie nic nie trzeba. W samej rzeczy, ³askawy panie, có¿ ja jestem? Nêdzny trup, którego dusza
przebywa zawsze z córkami. Gdy pan zobaczysz baronow¹ de Nucingen, to powiesz mi, która ci
siê lepiej podoba – doda³ poczciwiec po chwili, widz¹c, ¿e Eugeniusz wybiera siê do Tuilleries,
by tam oczekiwaæ chwili, w której mo¿na bêdzie udaæ siê do pani de Beauséant.

Przechadzka ta mia³a wielki wp³yw na los studenta. Kilka kobiet zwróci³o nañ uwagê. Bo

te¿ by³ tak piêkny, tak m³ody, tak elegancki we wszystkich swych ruchach! Widz¹c, ¿e jest
przedmiotem powszechnej uwagi i podziwu, zapomnia³ zupe³nie o siostrach, o ciotce zubo¿a³ej
i o wszystkich zasadach cnotliwych; nad g³ow¹ jego przelecia³ ów demon, którego tak ³atwo
wzi¹æ za anio³a, ów szatan o skrzyd³ach têczowych, co rozsiewa rubiny, wypuszcza swe strza³y
z³ociste na szczyty pa³aców, oblewa rumieñcem twarze kobiece, przyodziewa pró¿nym blaskiem
trony w¹tpliwego pochodzenia; us³ucha³ g³osu ducha pró¿noœci, której blichtr bierzemy nieraz
za god³o potêgi. S³owa Vautrina, pomimo ca³ego cynizmu, utkwi³y mu w sercu tak g³êboko,
jak siê wra¿aj¹ w pamiêæ dziewicy wstrêtne rysy starej faktorki, która jej szepce do ucha:
„Z³oto i mi³oœæ pop³yn¹ ci strumieniem!” Po bezcelowej przechadzce, Eugeniusz uda³ siê ko³o
godziny pi¹tej do pani de Beauséant, gdzie zosta³ ra¿ony jednym z tych pocisków okrutnych,
przeciw którym serca m³ode bywaj¹ zawsze bezbronne. Dotychczas wicehrabina przyjmowa³a
go zwykle z uprzejmoœci¹ serdeczn¹ i z owym wdziêkiem pe³nym s³odyczy, który siê nabywa
przez wychowanie arystokratyczne, ale wtedy tylko jest prawdziwym, gdy z serca pochodzi.
Dziœ pani de Beauséant powita³a go oziêb³ym skinieniem g³owy i rzek³a krótko:

– Panie de Rastignac, nie mogê przyj¹æ pana w tej chwili! jestem zajêta…

Dla Rastignaca, który nauczy³ siê ju¿ patrzeæ na wszystko okiem badawczym, s³owa

te, ruch, spojrzenie, dŸwiêk g³osu, by³y histori¹ charakteru i obyczajów ca³ej kasty. Ujrza³
¿elazn¹ rêkê pod rêkawiczk¹ jedwabn¹, prywatê i egoizm pod wdziêkiem udanym, drzewo
pod lakierem. Us³ysza³ na koniec to wszechw³adne Ja, które siê odzywa i pod pióropuszem
królewskim i pod he³mem ostatniego rycerza. Eugeniusz zawierzy³ nazbyt ³atwo jej s³owu
i zaufa³ szlachetnoœci kobiety. Jak wszyscy nieszczêœliwi, zawar³ chêtnie przymierze rozkoszne,
które ³¹czy dobroczyñcê z obdarowanym. Pierwszy paragraf tego przymierza uœwiêca zupe³n¹
równoœæ serc szlachetnych. Dobroczynnoœæ ³¹czy najœciœlej dwie istoty , jest to uczucie
niebiañskie, uczucie niepojête i rzadkie, jak mi³oœæ prawdziwa. I dobroczynnoœæ i mi³oœæ jest
udzia³em dusz wznios³ych. Rastignac pragn¹³ byæ na balu u ksiê¿nej Carigliano, zniós³ zatem
ten objaw z³ego humoru wicehrabiny.

– Pani – wyrzek³ g³osem wzruszonym – nie œmia³bym pani utrudzaæ, gdyby tu nie sz³o o rzecz

wa¿n¹; pozwól mi pani zaczekaæ trochê, mo¿e póŸniej znajdziesz chwilê swobodn¹, któr¹ mi
zechcesz poœwiêciæ.

– Dobrze wiêc, zapraszam dziœ pana na obiad – odrzek³a zawstydzona trochê szorstkoœci¹

s³ów swoich; w gruncie bowiem by³a to kobieta dobra i szlachetna.

Eugeniusza wzruszy³a taka zmiana raptowna, pomimo to jednak, odchodz¹c rzek³ do siebie:

Czo³gaj siê, znoœ wszystko! Jakie¿ to musz¹ byæ inne kobiety, skoro najlepsza z nich, w chwili
z³ego humoru, zapomina o obietnicy i obchodzi siê z tob¹, jak z trzewikiem zu¿ytym? A wiêc
ka¿dy dba tylko o siebie! Wprawdzie dom jej nie jest sklepem i moja to wina, ¿e potrzebujê jej
pomocy. Dobrze mówi Vautrin, trzeba staæ siê kul¹ armatni¹.

Gorzkie rozmyœlania studenta rozwia³y siê bez œladu, gdy przypomnia³ sobie, ¿e czeka go

przyjemny obiad u wicehrabiny. Dziwna fatalnoœæ kierowa³a najdrobniejszymi wypadkami jego
¿ycia, usi³uj¹c popchn¹æ go na drogê, na której, wed³ug s³ów strasznego sfinksa z gospody
Vauquer, trzeba by³o, jak na polu bitwy, zabijaæ, ¿eby nie byæ zabitym, oszukiwaæ, ¿eby nie
byæ oszukanym. Wchodz¹c na tê drogê, trzeba by³o odrzuciæ sumienie i serce, a wdziaæ maskê
i okpiwaæ ludzi bez litoœci, trzeba by³o, jak w Lacedemonii, uchwyciæ szczêœcie pokryjomu, ¿eby
zas³u¿yæ sobie na wieniec.

Gdy Eugeniusz przyszed³ na obiad, wicehrabina spotka³a go ze zwyk³¹ sobie dobroci¹.

Oboje udali siê do sali jadalnej, gdzie ju¿ wicehrabia oczekiwa³ ¿ony. Trzeba by³o podziwiaæ
przepych sto³u, który, jak wiadomo, podczas Restauracji posuniêty by³ do najwy¿szego stopnia.
Pan de Beauséant, jak wszyscy ludzie przesyceni, znajdowa³ jedyn¹ przyjemnoœæ w dobrym

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

51

background image

jedzeniu; mo¿na go by³o zaliczyæ do smakoszów szko³y Ludwika XVIII i ksiêcia Escars; tote¿
stó³ jego odznacza³ siê zastaw¹ zbytkown¹ i wytwornymi potrawami. By³ to widok nieznany dla
Eugeniusza, który nigdy jeszcze nie by³ w takim domu, gdzie wytwornoœæ i zbytek przechodz¹
z pokolenia na pokolenie. Wysz³y ju¿ by³y z mody kolacje dawane na zakoñczenie balów za
czasów Cesarstwa, na których wojskowi nabierali si³, a¿eby byæ w przygotowaniu na wszelkie
potyczki, które musieli staczaæ w kraju i za jego obrêbem.

Eugeniusz zaczyna³ ju¿ nabieraæ tej pewnoœci siebie, która mia³a byæ w póŸniejszym czasie

jedn¹ z cech jego charakteru, i to powstrzyma³o go od okazania g³upowatego zachwytu. Po
raz pierwszy ogl¹da³ tu srebra rzeŸbione i tysi¹czne wymys³y zbytkowego sto³u, pierwszy
raz w ¿yciu widzia³ s³u¿bê krz¹taj¹c¹ siê bez najmniejszego ha³asu, a ¿ywa wyobraŸnia
przedstawia³a mu ca³¹ wy¿szoœæ tego ¿ycia wykwintnego wobec niedostatku, na który chcia³
siê skazaæ rano. Przeniós³ siê myœl¹ na chwilê do swej gospody mieszczañskiej i uczu³ tak
silny wstrêt, ¿e przysi¹g³ sobie opuœciæ j¹ w styczniu i przeprowadziæ siê do schludniejszego
mieszkania, a zarazem uwolniæ siê od Vautrina, którego d³oñ szerok¹ czu³ na swym ramieniu.

Wzi¹wszy pod uwagê zepsucie ukryte i jawne, które ukazuje siê w Pary¿u pod tysi¹cznymi

postaciami, rozs¹dny cz³owiek zadaje sobie pytanie, jak rz¹d móg³ zgromadziæ tu m³odzie¿
zak³adaj¹c szko³y; jakim cudem piêkne kobiety mog¹ tu byæ szanowane i jakim sposobem z³oto
wystawione u wekslarzy nie znika czarodziejskim sposobem z ich szkatu³ek? Lecz, z drugiej
strony, kto siê zastanowi nad tym, ¿e w Pary¿u m³odzie¿ pope³nia tak niewiele zbrodni, ¿e nawet
nie jest zbyt pochopn¹ do wystêpku, ten musi sk³oniæ g³owê z szacunkiem przed wytrwa³ymi
Tantalami, którzy walcz¹ z sob¹ niezmordowanie i najczêœciej zwyciêstwo odnosz¹! Chc¹c
pokazaæ najdramatyczniejsz¹ stronê dzisiejszej naszej cywilizacji, trzeba by odmalowaæ dobrze
walkê, jak¹ biedny student musi staczaæ z Pary¿em.

Pani de Beauséant spogl¹da³a ci¹gle na Eugeniusza, spodziewaj¹c siê, ¿e powie, po co

dziœ przyszed³ do niej, lecz m³ody cz³owiek nie chcia³ dotykaæ tego przedmiotu w obecnoœci
wicehrabiego.

– Czy jedziemy dziœ razem na operê? – zapyta³a wicehrabina zwracaj¹c siê do mê¿a.

– Nie mo¿esz w¹tpiæ, ¿e ca³ym sercem chcia³bym ci byæ pos³usznym – odrzek³ wicehrabia

z udan¹ zalotnoœci¹, któr¹ student wzi¹³ za dobr¹ monetê, – ale dziœ muszê byæ koniecznie
w Teatrze Rozmaitoœci, bo potrzebujê siê widzieæ z pewn¹ osob¹.

– Z kochank¹ – pomyœla³a wicehrabina.

– Albo¿ d'Adjuda dziœ nie bêdzie? – zapyta³ ma³¿onek.

– Nie – odpar³a ¿ona z niechêci¹.

– Ha! Je¿eli ci koniecznie potrzeba towarzysza, to wesprzyj siê na ramieniu pana de Rastignac.

Wicehrabina spojrza³a na Eugeniusza z uœmiechem.

– To mog³oby pana bardzo naraziæ – powiedzia³a.

– Francuz kocha siê w niebezpieczeñstwie, bo wœród niebezpieczeñstw s³awa siê

zdobywa, tak mówi pan de Chateaubriand – odpar³ Eugeniusz z uk³onem.

Po chwili r¹cze konie nios³y go wraz z pani¹ de Beauséant do modnego teatru. Weszli

do jednej z ³ó¿ po³o¿onych naprzeciw sceny i Eugeniusz s¹dzi³, ¿e siê znalaz³ w jakimœ
czarodziejskim œwiecie, bo wszystkie lornetki zwróci³y siê na niego i na pani¹ de Beauséant,
która mia³a na sobie strój przepyszny. Z zachwytu w zachwyt przechodzi³.

– Chcia³eœ pan ze mn¹ pomówiæ – rzek³a pani de Beauséant. – Ach! patrz pan, oto pani

Nucingen znajduje siê w trzeciej lo¿y za nami. Siostra jej i pan de Trailles s¹ po drugiej stronie.

Mówi¹c to wicehrabina spogl¹da³a na lo¿ê Bochefidów. Przekona³a siê, ¿e markiza tam nie

ma i twarz jej zajaœnia³a wyrazem zadowolenia.

– Jaka ona przeœliczna! – powiedzia³ Eugeniusz, przygl¹daj¹c siê pani Nucingen.

– Ma takie jasne rzêsy.
– Tak, ale co to za kibiæ wysmuk³a!
– Rêce jej s¹ zbyt du¿e.
– Ale jakie piêkne oczy!
– Twarz ma za d³ug¹.

– Poci¹g³e rysy nadaj¹ jej jakiœ wyraz szlachetny.
– To ca³e jej szczêœcie. Patrz pan tylko, jak ona podnosi i opuszcza lornetkê! Goriot przebija

siê we wszystkich jej poruszeniach – mówi³a dalej wicehrabina ku wielkiemu zdziwieniu

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

52

background image

Eugeniusza.

Pani de Beauséant patrzy³a na salê i zdawa³a siê nie zwracaæ wcale uwagi na pani¹

de Nucingen, a jednak widzia³a najl¿ejsze jej poruszenie. Wœród publicznoœci by³o bardzo
wiele piêknych kobiet; ale Delfina de Nucingen spostrzeg³a od razu , ¿e m³ody kuzynek pani
de Beauséant zajêty by³ wy³¹cznie jej osob¹ i tryumfowa³a na myœl, ¿e piêkny i wytworny
m³odzieniec nikogo nad ni¹ nie widzi.

– Panie de Rastignac, je¿eli pan nie przestaniesz wpatrywaæ siê w ni¹ tak uporczywie, to

mo¿esz jaki skandal wywo³aæ. Nic pan nie zrobisz, je¿eli tak od razu bêdziesz siê rzuca³ ludziom
na szyjê.

– Droga kuzynko – rzek³ Eugeniusz – opieka twoja nieraz ju¿ mi siê przyda³a; je¿eli zechcesz

dokoñczyæ dzie³a, to bêdê ciê prosi³ tylko o jedn¹ ³askê; z twej strony, pani, nie wielka to ofiara,
a dla mnie rzecz niezmiernej wagi. Muszê wyznaæ, ¿em zakochany.

– Ju¿?
– Tak jest.
– I to w tej kobiecie?

– Czy¿by moje uczucie nie zosta³o odtr¹cone gdzie indziej? – zapyta³ Eugeniusz, zatrzymuj¹c

na kuzynce wzrok przenikliwy. Ksiê¿na de Carigliano ¿yje w przyjaŸni z ksiê¿n¹ de Berry,
pani musisz znaæ j¹ dobrze, otó¿ chcê prosiæ, byœ raczy³a przedstawiæ mnie ksiê¿nej i zabra³a
mnie z sob¹ na bal, który ma byæ u niej w poniedzia³ek. Spotka³bym tam pani¹ de Nucingen
i móg³bym przyst¹piæ do pierwszego ataku.

– Z najwiêksz¹ chêci¹ – odpar³a wicehrabina. – Je¿eli to prawda, ¿eœ pan j¹ od razu sobie

upodoba³, to jestem pewna, ¿e twe sprawy sercowe pójd¹ doskonale. Widzisz pan de Marsay'a
w lo¿y ksiê¿nej Galathionne? Pani de Nucingen jest w rozpaczy, dla niej to mêka prawdziwa.
W takiej chwili najlepiej jest w³aœnie zbli¿yæ siê do kobiety, a mianowicie do takiej ¿ony bankiera.
Wszystkie te panie z Chaussée d’Antin lubi¹ bardzo zemstê.

– A pani có¿ byœ robi³a w takim razie?
– Ja cierpia³abym w milczeniu.

W tej chwili margrabia d’Adjuda ukaza³ siê w lo¿y pani de Beauséant.

– Œpieszno mi by³o przyjœæ tutaj i dlatego byle jak pokoñczy³em dziœ wszystkie sprawy – rzek³

markiz. – Wyznajê to przed pani¹, ¿eby postêpek mój straci³ charakter ofiary.

Oblicze wicehrabiny jaœnia³o dziwnym blaskiem. Eugeniusz poj¹³ dopiero, jak to siê przejawia

mi³oœæ prawdziwa, która w niczym nie jest podobna do przesadnej kokieterii paryskiej.

Popatrzy³ na kuzynkê z niemym uwielbieniem, po czym westchn¹³ i ust¹pi³ swe miejsce

panu d’Adjuda. „Jak¿e szlachetn¹, jak wznios³¹ istot¹ jest kobieta, która umie kochaæ dusz¹
ca³¹! rzek³ do siebie. Czyli¿ ten cz³owiek mia³by j¹ zdradziæ dla jakiej lalki bezdusznej! Czy¿
podobna j¹ zdradziæ?” Wœciek³oœæ bezsilna zawrza³a mu w sercu. Chcia³by rzuciæ siê do nóg
pani de Beauséant, chcia³by moc¹ piekieln¹ przenieœæ j¹ do swego serca, jak orze³ porywa bia³e
jagni¹tko, co spoczywa³o u boku swej matki, i unosi je z doliny w górê, do gniazda swojego.
By³ smutny i upokorzony, bo nie mi¹³ jeszcze kochanki, nie posiada³ w³asnego obrazu w tym
olbrzymim Muzeum piêknoœci. „Mieæ kochankê, myœla³ sobie, i zajmowaæ w œwiecie stanowisko
prawie królewskie, to jest prawdziwy dowód potêgi!” I spojrza³ na pani¹ de Nucingen, jak
cz³owiek zniewa¿ony spogl¹da na swego przeciwnika. Wicehrabina zwróci³a siê ku niemu
i wynurzy³a mu w jednym mgnieniu oka serdeczn¹ wdziêcznoœæ za jego dyskrecjê. Akt pierwszy
skoñczy³ siê w³aœnie.

– Czy znasz pan dostatecznie pani¹ de Nucingen, ¿eby przedstawiæ jej pana de Rastignac? –

zapyta³a wicehrabina margrabiego d'Adjuda.

– Pani de Nucingen bêdzie bardzo rada poznaæ pana – rzek³ markiz.

Piêkny Portugalczyk powsta³ i uj¹³ studenta pod ramiê. Za chwilê obaj stanêli przed pani¹

de Nucingen.

– Mam honor przedstawiæ pani kawalera Eugeniusza de Rastignac, kuzyna wicehrabiny

de Beauséant. Osoba pani sprawia na nim niezmierne wra¿enie. Chc¹c go uszczêœliwiæ,
postanowi³em u³atwiæ mu zbli¿enie siê do ubóstwianego idea³u.

Markiz wymówi³ te s³owa tonem ¿artobliwym, przez co z³agodzi³a siê myœl trochê gburowata,

która nie razi wcale kobiety, gdy jest dobrze wypowiedziana.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

53

background image

Pani de Nucingen uœmiechnê³a siê i wskaza³a Eugeniuszowi miejsce swego mê¿a, który

wyszed³ przed chwil¹.

– Nie œmiem zachêcaæ pana, byœ zosta³ ze mn¹ – wyrzek³a. – Kto ma szczêœcie znajdowaæ siê

przy pani de Beauséant, ten nie opuszcza swego stanowiska.

– Zdaje mi siê – rzek³ Eugeniusz po cichu – ¿e kuzynka bêdzie mi wdziêczna, gdy pozostanê

przy pani. Przed przybyciem pana markiza – doda³ g³oœno – mówiliœmy w³aœnie o pani
i zastanawialiœmy siê nad dystynkcj¹, która pani¹ cechuje.

Pan d'Adjuda wyszed³.

– Wiêc pan na prawdê pozostajesz ze mn¹? – rzek³a baronowa. – Poznamy siê bli¿ej, a pani

de Restaud obudzi³a we mnie wielk¹ chêæ poznania pana.

– Widzê, ¿e pani de Restaud jest bardzo przewrotna, bo przecie zakaza³a wpuszczaæ mnie

do swego domu.

– Jak to?

– Wyznam sumiennie, w jaki sposób przysz³o do tego, lecz powierzaj¹c pani tajemnicê,

b³agam o jak najwiêksz¹ pob³a¿liwoœæ. S¹siadujê od dawna z ojcem pani. Nie wiedzia³em,
¿e pani de Restaud jest jego córk¹ i by³em tak nieostro¿ny, ¿em najniewinniej w œwiecie
wspomnia³ o panu Goriot przed siostr¹ pani, przez co obrazi³em na siebie i j¹ i jej mê¿a.
Nie umiem pani opowiedzieæ, jak surowo ksiê¿na de Langeais i moja kuzynka potêpia³y tê
apostazjê córki. Opowiada³em im ca³¹ scenê, a one œmia³y siê do upad³ego. Pani de Beauséant
porównywa³a ciebie, pani, z tw¹ siostr¹, odzywa³a siê bardzo przychylnie o pani i opowiada³a
mi, ¿eœ nieskoñczenie dobra dla mego s¹siada, pana Goriot. Bo i jak¿e mog³abyœ pani nie kochaæ
tego cz³owieka? On ubóstwia pani¹ tak namiêtnie, ¿e ja zaczynam byæ zazdrosny o to. I dzisiaj
przez dwie godziny mówiliœmy z nim o pani. By³em przejêty s³owami pana Goriot i powiedzia³em
dziœ przy obiedzie kuzynce mojej, ¿e niepodobieñstwem jest, abyœ pani by³a równie¿ piêkna, jak
jesteœ kochaj¹ca. Gor¹ce moje uwielbienie podoba³o siê pani de Beauséant, która zabra³a mnie
na operê, mówi¹c ze zwyk³ym swym wdziêkiem, ¿e bêdê móg³ sam zobaczyæ pani¹.

– Jak to – rzek³a bankierowa – ju¿eœ pan zas³u¿y³ na m¹ wdziêcznoœæ? Je¿eli tak pójdzie, to

bêdziemy wkrótce dobrymi przyjació³mi.

– Wierzê, ¿e przyjaŸñ dla ciebie, pani, nie by³aby uczuciem pospolitym, pomimo to,

przyjacielem twym nie chcê byæ nigdy.

Kobietom podobaj¹ siê takie g³upstwa stereotypowe, do których uciekaj¹ siê zwykle

debiutanci. Wydaj¹ siê one bezmyœlne, gdy je na zimno czytamy, lecz ruch, wyraz g³osu
i spojrzenie m³odzieñca nadaj¹ im wartoœæ nieocenion¹. Pani de Nucingen zauwa¿y³a, ¿e
Rastignac jest nadzwyczaj mi³ym ch³opakiem. Nie mog¹c odpowiedzieæ na œmia³¹ jego mowê,
uciek³a siê do zwyk³ej taktyki kobiecej i zaczê³a mówiæ o czym innym.

– Tak jest, siostra moja krzywdzi siebie, postêpuj¹c w ten sposób z biednym naszym

ojcem, który by³ dla nas istn¹ Opatrznoœci¹. Co do mnie, to uleg³am wtedy dopiero, gdy pan
de Nucingen rozkaza³ mi wyraŸnie, bym przyjmowa³a ojca tylko o rannych godzinach. Ale
p³aka³am z tej przyczyny i by³am d³ugo bardzo nieszczêœliwa. To okrucieñstwo mego mê¿a,
który i przedtem ju¿ zdradza³ charakter brutalski, przyczyni³o siê najwiêcej do zak³ócenia
harmonii naszego po¿ycia. Ludzie myœl¹ pewnie, ¿em ja najszczêœliwsza ze wszystkich kobiet
w Pary¿u, a w rzeczy samej, jam bardzo nieszczêœliwa. Mogê siê wydaæ nierozs¹dn¹, ¿e siê tak
zwierzam przed panem. Lecz pan znasz mego ojca, a z tego tytu³u i dla mnie obcym nie jesteœ.

– Pani nie spotkasz w ¿yciu drugiego cz³owieka, co by tak szczerze jak ja pragn¹³ nale¿eæ

do pani – rzek³ Eugeniusz. – Czegó¿ panie wszystkie szukacie? Szczêœcia – ci¹gn¹³ dalej g³osem
przenikaj¹cym do g³êbi duszy. – A na czym¿e zasadza siê szczêœcie kobiety? Na tym, ¿eby byæ
kochan¹, ubóstwian¹, ¿eby mieæ przyjaciela, któremu mo¿na powierzyæ wszystkie pragnienia
i zachcianki, ka¿de strapienie i radoœæ ka¿d¹; przed którym mo¿na otworzyæ duszê do dna, nie
obawiaj¹c siê zdrady, i ukazaæ wszystkie jej wady miluchne i wszystkie piêkne przymioty. Wierz
mi pani, takie serce oddane i namiêtne mo¿e uderzaæ tylko w piersi m³odzieñca, co siê jeszcze
nie pozby³ swych z³udzeñ i gotów umrzeæ na skinienie kobiety, co nie zna œwiata i nie pragnie
go poznaæ, bo kochanka jest mu œwiatem ca³ym. Ja, widzi pani, przybywam z g³êbi prowincji
– proszê siê nie œmiaæ z mej naiwnoœci – jam tak niedoœwiadczony, bo dotychczas tylko piêkne
dusze spotyka³em na œwiecie. S¹dzi³em, ¿e siê obejdê bez mi³oœci, lecz spotka³em kuzynkê, która
pokaza³a mi z bliska swoje serce i pozwoli³a siê domyœliæ niezmierzonych skarbów namiêtnoœci.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

54

background image

Teraz jestem, jak Cherubin, kochankiem wszystkich kobiet, a¿ dopóki nie przyjdzie czas, ¿e
jednej z nich oddam ca³¹ duszê. Przyszed³szy tu, zobaczy³em ciê, pani, i zda³o mi siê, ¿e pr¹d
jakiœ popycha mnie ku tobie. Jam tyle ju¿ myœla³ przedtem o tobie, pani! Lecz nawet w marzeniu
nie mog³em ciê wyobraziæ tak piêkn¹, jak jesteœ na jawie. Pani de Beauséant zabroni³a mi patrzeæ
na pani¹ bez przerwy. O, bo ona nie pojmuje, jak to mi³o patrzeæ na takie usteczka ró¿ane, na
tak¹ p³eæ bia³¹ i takie oczy ³agodne. Teraz i ja mówiê nierozs¹dnie, lecz pozwól mi pani tak
mówiæ.

Kobiety lubi¹ niezmiernie, gdy im kto prawi s³odkie s³ówka, Najsurowsza skromnisia s³ucha

ich chêtnie, wtedy nawet, gdy nie mo¿e na nie odpowiedzieæ. Po takim wstêpie, Eugeniusz
plót³ zalotnie st³umionym g³osem wszystko, co tylko na myœl mu przysz³o. Pani de Nucingen
zachêca³a go uœmiechem, pomimo to jednak spogl¹da³a od czasu do czasu na de Marsay'a, który
nie opuszcza³ lo¿y ksiê¿nej Galathionne. Rastignac pozosta³ przy pani de Nucingen, a¿ dopóki
m¹¿ po ni¹ nie przyszed³.

– Bêdê bardzo szczêœliwy – rzek³ Eugeniusz – je¿eli pani pozwoli, ¿ebym z³o¿y³ jej swoje

uszanowanie przed balem ksiê¿nej de Carigliano.

– Jeszeli baronofa saprasza pana – rzek³ sam baron, t³usty Alzatczyk, o twarzy okr¹g³ej,

która zdradza³a niebezpieczn¹ przenikliwoœæ – to upefniam, ¿e bandziesz pan u nas goœciem
posz¹danym
.

– Posz³o mi wcale nieŸle, bo ona nie bardzo siê przestraszy³a, gdym zapyta³: Czy bêdziesz mnie

kocha³a? Bydlê moje ju¿ okie³znane, wskoczmy teraz na nie i kierujmy nim wedle upodobania.

Tak myœla³ Eugeniusz, id¹c po¿egnaæ pani¹ de Beauséant, która powsta³a, i zabiera³a

siê do wyjœcia wraz z panem d'Adjuda, Biedny student nie wiedzia³, ¿e baronowa by³a dziœ
roztargniona, gdy¿ oczekiwa³a od de Marsay'a jednego z tych listów, od których siê serce
krwawi… Eugeniusz, szczêœliwy z mniemanego powodzenia, towarzyszy³ wicehrabinie a¿ do
przedsionka, gdzie trzeba by³o zaczekaæ na powóz.

– Kuzynek pani niepodobny do siebie samego – zaœmia³ siê markiz po odejœciu Eugeniusza.

– On gotów bank rozbiæ. Zwinny jest jak wêgorz, i zdaje mi siê, ¿e daleko zajdzie. Tote¿ pani
tylko mog³aœ mu dobraæ tak¹ kobietê, która potrzebowa³a, by j¹ ktoœ pocieszy³.

– To tylko pytanie – rzek³a pani de Beauséant – czy ona nie kocha jeszcze tego, który j¹

porzuci³.

Student szed³ piechot¹ z Teatru W³oskiego na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève, tworz¹c sobie

w myœli najpiêkniejsze plany na przysz³oœæ. Widzia³ on dobrze, ¿e pani de Restaud przygl¹da³a
mu siê z wielk¹ uwag¹, najpierw gdy siê znajdowa³ w lo¿y wicehrabiny, a póŸniej gdy siedzia³
obok pani de Nucingen; to mu da³o nadziejê, ¿e dom hrabiny otworzy siê przed nim na nowo.
Móg³ ju¿ rachowaæ na cztery wa¿ne stosunki w samym sercu arystokracji paryskiej, bo nie
w¹tpi³, ¿e potrafi siê równie¿ podobaæ pani marsza³kowej. Nie zastanawiaj¹c siê zbytecznie nad
œrodkami, odgad³ zawczasu, ¿e w zawi³ej grze spraw tego œwiata, trzeba uczepiæ siê za system
kó³, ¿eby siê dostaæ na wierzch machiny, a czu³ w sobie doœæ si³y, ¿eby je zahamowaæ.

„Je¿eli pani de Nucingen zajmie siê m¹ osob¹, to ja nauczê j¹ panowaæ nad mê¿em. M¹¿

ten robi interesy pieniê¿ne, wiêc i ja z jego pomoc¹ bêdê móg³ prêdko dorobiæ siê fortuny.”
Nie sformu³owa³ tego tak jasno; nie by³ jeszcze doœæ dobrym politykiem, by poj¹æ dok³adnie
swe po³o¿enie, oceniæ je i obrachowaæ, jakie korzyœci mog¹ z niego wyp³yn¹æ; myœli jego
unosi³y siê na widnokrêgu w kszta³cie lekkich ob³oczków; nie by³o w nich jeszcze cierpkoœci
w³aœciwej rozumowaniom Vautrina, a jednak ogniowa próba sumienia odkry³aby w nich wiele
z³ego. Takie to transakcje doprowadzaj¹ z wolna do tej ³atwej moralnoœci, któr¹ wyznaje
pokolenie wspó³czesne. Dziœ trudniej ni¿ kiedy spotkaæ cz³owieka prawego, o woli silnej, co siê
nigdy nie nagnie ku z³emu; cz³owieka, dla którego najmniejsze zboczenie z prostej drogi jest
zbrodni¹ niedarowan¹; trudniej dziœ o wspania³e wzory uczciwoœci, którym zawdziêczamy dwa
arcydzie³a, najpierw Alcesta Moliera, póŸniej Jenny Deans i jej ojca w dziele Walter-Scotta.
Kto wie, mo¿e nie mniej piêkny, nie mniej dramatyczny by³by obraz przedstawiaj¹cy drogi
wykrêtne, na które cz³owiek ambitny popycha swe sumienie, id¹c do celu obok z wystêpkiem
i staraj¹c siê o zachowanie pozorów.

Wracaj¹c do swej gospody, Rastignac rozkocha³ siê na dobre w pani de Nucingen, która

wyda³a mu siê teraz lekka i wysmuk³a jak jaskó³ka. WyobraŸnia malowa³a mu ¿ywo upajaj¹c¹
s³odycz jej oczu oraz p³eæ bia³¹ i przejrzyst¹, przez któr¹ widaæ by³o, jak krew przebiega³a

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

55

background image

fal¹ ró¿ow¹; przypomnia³ sobie po³ysk w³osów jasnych i czarowny dŸwiêk jej g³osu. Byæ mo¿e,
¿e chód prêdki, co krew jego wprawia³ w szybszy obieg, potêgowa³ jeszcze tê grê wyobraŸni.
Student zapuka³ silnie do drzwi ojca Goriot.

– S¹siedzie – zawo³a³ – widzia³em pani¹ Delfinê.

– Gdzie?
– W Teatrze W³oskim.
– Jak¿e siê ona bawi³a? Ale proszê wejœæ…

Mówi¹c to, stary wsta³ w jednej koszuli, otworzy³ drzwi, po czym prêdko powróci³ do ³ó¿ka.

– O, mów¿e mi pan o niej – powiedzia³.

Eugeniusz znalaz³ siê po raz pierwszy w mieszkaniu Goriota i os³upia³ na widok nory,

w której ¿y³ ojciec, bo w tej chwili przysz³a mu na myœl œwietna tualeta córki. W oknie
nie by³o firanek; obicia poodskakiwa³y od œcian w skutek wilgoci i poskrêca³y siê, ukazuj¹c
w kilku miejscach tynk zakopcony. Nieborak Goriot le¿a³ w ubogim ³ó¿eczku, pod ko³dr¹
cienk¹ i wyszarzan¹; na nogach mia³ watowan¹ przykrywkê, na któr¹ pani Vauquer ofiarowa³a
rozmaite kawa³ki, wybrane ze starych sukien. Pod³oga by³a wilgotna i zapylona. Naprzeciw
okna sta³a komoda staroœwiecka z drzewa ró¿anego, dziwnie pêkata i ozdobiona r¹czkami
br¹zowymi, które naœladowa³y winn¹ latoroœl owiniêt¹ liœæmi i kwiatami; nieco dalej widaæ by³o
stary zydel, na którym znajdowa³ siê dzban z wod¹, miska i wszystkie przybory do golenia.
W k¹cie sta³y trzewiki; w g³owach, przy ³ó¿ku, ma³a szafka pozbawiona drzwiczek i p³yty
marmurowej; dalej, w rogu komina, na którym nie by³o najmniejszego œladu ognia, widaæ by³o
stó³ czworogranny z drzewa orzechowego, na którym Goriot pogniót³ niedawno srebrn¹ wazê.
Biurko, na którym le¿a³ kapelusz starego, fotel wyplatany i dwa krzes³a dope³nia³y nêdznego
umeblowania. Nad ³ó¿kiem ¿erdŸ przywi¹zana szmat¹ do sto³owania, podtrzymywa³a kotarê
z nêdznej jakiejœ tkaniny w kraty czerwone i bia³e. Najbiedniejszy tragarz, co mieszka gdzieœ na
poddaszu, posiada bez w¹tpienia sprzêty porz¹dniejsze od tych, którymi pani Vauquer zape³ni³a
mieszkanie Goriota. Serce siê œciska³o i ch³ód przejmowa³ na widok tej izdebki przypominaj¹cej
najsmutniejsz¹ celê wiêzienn¹. Eugeniusz postawi³ œwiecê na szafce przy ³ó¿ku; szczêœciem
Godot nie zwróci³ uwagi na twarz jego, która zdradza³a uczucia wewnêtrzne. Stary zwróci³ siê
ku niemu, otulaj¹c siê ko³dr¹ a¿ po sam¹ brodê.

– No, któr¹¿ pan wolisz? Pani¹ de Restaud, czy pani¹ de Nucingen?
– Wolê pani¹ Delfinê, bo ona szczerzej kocha pana – rzek³ student.
Na te s³owa serdeczne stary wyci¹gn¹³ rêkê spod ko³dry i œcisn¹³ d³oñ Eugeniusza.
– Dziêkujê, dziêkujê – rzek³ g³osem wzruszonym. – Có¿ ona mówi³a o mnie?

Student powtórzy³ wyrazy baronowej, upiêkszaj¹c je po swojemu, a stary s³ucha³ tego jak

s³ów bo¿ych.

– Drogie dzieciê! o tak, tak, ona mnie szczerze kocha. Lecz nie wierz pan temu, co mówi³a

o Anastazji. Widzisz pan, one zazdroszcz¹ jedna drugiej; lecz to dowodzi tylko ich przywi¹zania.
I pani de Restaud kocha mnie równie¿; wiem to dobrze. Ojciec pojmuje swe dzieci, tak jak
Bóg ludzi pojmuje; ojciec widzi g³¹b ich serca i przenika ich zamiary. Córki moje kochaj¹ mnie
jednakowo. O jak¿ebym ja by³ szczêœliwy, gdyby los zdarzy³ mi by³ lepszych ziêciów. Ale nie
ma widocznie zupe³nego szczêœcia na ziemi. Czemu¿ nie mieszkam u nich! Nie pragn¹³bym nic
wiêcej, tylko s³yszeæ ich g³osy, wiedzieæ, ¿e s¹ niedaleko, widzieæ je, gdy przychodz¹ i wychodz¹
znowu, tak jak za owych czasów, gdy jeszcze u mnie mieszka³y; o czujê, jak serce skaka³oby mi
z radoœci. Czy one by³y dziœ piêknie ubrane?

– Tak – odpar³ Eugeniusz. – Ale, panie Goriot, powiedz mi pan, jak mo¿esz mieszkaæ w takiej

dziurze, kiedyœ tak bogato powydawa³ córki za m¹¿?

– A co by mnie z tego przysz³o, gdybym mia³ lepsze mieszkanie? – rzek³ na pozór niedbale.

– Ju¿ to ja nie potrafiê tego wyt³umaczyæ, bo nie umiem dwóch s³ów zwiêŸle powiedzieæ. Ca³a
moja istota tu siê mieœci – doda³, przyciskaj¹c rêkê do serca. – ¯yjê tylko ¿yciem mych córek.
Je¿eli one siê bawi¹; je¿eli s¹ szczêœliwe i postrojone; je¿eli st¹paj¹ po miêkkich kobiercach: to
có¿ mnie obchodzi, z jakiego sukna zrobione moje odzienie i jak wygl¹da k¹t, w którym mam
noc przepêdziæ?… Ja zimna nie czujê, gdy wiem, ¿e im ciep³o, i nudów nie znam, gdy wiem, ¿e
one siê œmiej¹. Nic mnie w œwiecie nie smuci oprócz ich zmartwienia. Gdy pan zostaniesz ojcem,
gdy pos³yszysz szczebiot swych dzieci i powiesz sobie: „To cz¹stka mojej istoty!” Gdy poczujesz,
¿e te maleñstwa, które s¹ kwiatem krwi twojej, ka¿d¹ jej kropelk¹ po³¹czone s¹ z tob¹: to

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

56

background image

bêdzie ci siê zdawa³o, ¿eœ zroœniêty z nimi, ¿e odczuwasz krok ich ka¿dy. Ja s³yszê wszêdzie
g³os moich córek, jedno smutne spojrzenie ich oczu krew we mnie œcina. Kiedyœ i pan siê
przekonasz, ¿e szczêœcie dzieci naszych stokroæ nam dro¿sze od szczêœcia w³asnego. Nie potrafiê
panu tego wyt³umaczyæ: s¹ to jakieœ wzruszenia wewnêtrzne, od których b³ogo siê cz³owiekowi
robi. Jednym s³owem, ja ¿yjê ¿yciem potrójnym. Chcesz pan, to ci powiem coœ zabawnego.
Wiesz, kiedym ja poj¹³ Boga? Wtedy, gdy ojcem zosta³em. Bóg jest ca³¹ sw¹ Istot¹ obecny na
ka¿dym miejscu, bo stworzenie ca³e wysz³o z Niego. Otó¿ taki sam stosunek ³¹czy mnie z mymi
córkami. Tylko jam córki ukocha³ mocniej, ni¿ Bóg œwiat kocha, bo œwiat nie jest tak piêkny
jak Bóg, a córki moje piêkniejsze s¹ ode mnie. Dusza moja tak œciœle z nimi po³¹czona, ¿e dziœ
na przyk³ad mia³em przeczucie, ¿e pan je zobaczysz. Mój Bo¿e! Gdyby siê znalaz³ cz³owiek, co
by mojej Delfince da³ zakosztowaæ takiego szczêœcia, jakiego doznaje kobieta szczerze kochana,
to ja bym mu buty czyœci³, wszystkie jego rozkazy spe³nia³bym najskwapliwiej. Dowiedzia³em
siê od pokojówki Delfiny, ¿e ten ma³y de Marsay jest psem niegodziwym. O, œwierzbia³y¿ mi
rêce, ¿eby mu koœci pogruchotaæ. Bo jak to mo¿na nie kochaæ tego klejnotu, tej kobiety, co ma
g³os s³owiczy, a piêkna jest jak pos¹g jaki! Gdzie¿ ona mia³a oczy, kiedy sz³a za tego ba³wana
Alzatczyka! O, im obydwom nale¿a³o wybraæ sobie piêknych m³odzieñców. Ale có¿, zrobi³y, jak
chcia³y!

Ojciec Goriot wznios³y by³ w tej chwili. Nigdy dot¹d Eugeniusz nie widzia³ go w ca³ym blasku

mi³oœci ojcowskiej. Zaiste, jest to rzecz godna uwagi, jak¹ si³ê porywaj¹c¹ posiadaj¹ uczucia
prawdziwe. Najpospolitsze stworzenie przemienia siê pod wp³ywem szczerego i potê¿nego
uczucia; z serca jego wyp³ywa pr¹d jakiœ niepojêty, który odmienia wyraz fizjonomii, o¿ywia
ruchy, g³osowi nadaje dŸwiêk nowy. Czêsto istota têpa i nierozwiniêta mo¿e, pod wp³ywem
namiêtnoœci, zadziwiæ wielk¹ wymow¹ myœli, je¿eli nie s³owa; rzek³byœ, ¿e w takiej chwili
przenosi siê w jakieœ sfery promienne. I z naszym poczciwcem sta³o siê to samo: g³os i ruchy jego
nabra³y tej si³y udzielaj¹cej siê, jaka cechuje zwykle znakomitego aktora. Ale, czy¿ najpiêkniejsze
uczucia cz³owieka nie s¹ poezj¹ jego pragnieñ?

– To pan dowiesz siê z przyjemnoœci¹, ¿e pani Delfina zerwie prawdopodobnie z tym de

Marsay'em. Gagatek ten porzuci³ j¹ dla ksiê¿nej Galathionne. Co do mnie, muszê wyznaæ, ¿em
siê zakocha³ w pani Delfinie.

– Czy byæ mo¿e? – zawo³a³ ojciec Goriot.

– Tak jest; i jam siê jej dosyæ podoba³. Przez ca³¹ godzinê mówiliœmy o mi³oœci, a po jutrze,

to jest w sobotê, zamierzam byæ u niej.

– O, mój drogi panie! Jak¿e ja ciê kochaæ bêdê, je¿eli potrafisz jej siê podobaæ. Pan jesteœ

dobry; nie drêczy³byœ jej pewnie. A gdybyœ j¹ zdradzi³, to trzeba wiedzieæ, ¿e ja bym ciê zabi³.
Bo to, widzisz, kobieta nie kocha dwa razy. Ale, Bo¿e mój, co ja plotê! Panie Eugeniuszu, tu za
zimno dla pana. Mój Bo¿e wiêc pan z ni¹ mówi³eœ? Co mi kaza³a powiedzieæ?

– Nic – rzek³ Eugeniusz w duchu. – Kaza³a powiedzieæ – doda³ g³oœno – ze przysy³a panu

serdeczny poca³unek córki.

– B¹dŸ zdrów, s¹siedzie; œpij dobrze. Obyœ mia³ sny przyjemne; ja bêdê marzyæ b³ogo o tym

jednym wyrazie, któryœ mi przyniós³ od niej. Niech Bóg spe³ni wszystkie twe ¿yczenia! By³eœ
dziœ dla mnie dobrym anio³em, przynios³eœ mi tchnienie mej córki.

– Biedaczysko – myœla³ Eugeniusz, k³ad¹c siê do ³ó¿ka – los jego mo¿e wzruszyæ najtwardsze

serce. A córka tyle o nim myœla³a, co o Wielkim Mogole.

Od tej chwili Goriot widzia³ w swym s¹siedzie przyjaciela i powiernika, którego los zdarzy³

mu niespodzianie. Zawi¹za³y siê miêdzy nimi stosunki takie, jakie jedynie mog³y zbli¿yæ starego
Goriota do zupe³nie obcego cz³owieka. Namiêtnoœæ nie myli siê nigdy w rachubie. Goriot
przeczuwa³, ¿e sam zbli¿y siê wiêcej do Delfiny, ¿e bêdzie nawet milej widziany, je¿eli Eugeniusz
potrafi siê jej podobaæ. Przy tym powierzy³ studentowi najciê¿sz¹ z swych boleœci. Delfina nie
zazna³a jeszcze rozkoszy mi³oœci, ta sama Delfina, o której szczêœciu ojciec marzy³ przynajmniej
tysi¹c razy na dzieñ. Eugeniusz zaœ by³, wed³ug jego zdania, najmilszym w œwiecie m³odzieñcem
i móg³ obudziæ w sercu Delfiny uczucie, którego dot¹d nie zna³a. Nadzieja ta sta³a siê pobudk¹
przyjaŸni dla m³odego s¹siada, która siê co dzieñ zwiêksza³a, a bez której nie znalibyœmy
zapewne rozwi¹zania niniejszej powieœci.

Nastêpnego poranku, przy œniadaniu, wszyscy sto³ownicy dziwili siê bardzo niezwyk³emu

zachowaniu siê Goriota. Stary spogl¹da³ na Eugeniusza z wyraŸn¹ czu³oœci¹; przy stole zaj¹³

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

57

background image

miejsce obok niego i kilkakrotnie wszczyna³ z nim rozmowê. Twarz Goriota, podobna zwykle
do maski gipsowej, wygl¹da³a dziœ zupe³nie inaczej. Vautrin nie widzia³ studenta od czasu owej
d³ugiej konferencji; dziœ spotka³ go po raz pierwszy i usi³owa³ wyczytaæ, co siê w jego duszy
dzieje. Eugeniusz rozmyœla³ przesz³ej nocy o szerokiej drodze ¿ycia, co siê przed nim otwiera³a,
przy czym nie zapomnia³ oczywiœcie o posagu panny Taillefer; teraz zaœ spogl¹da³ na ni¹
mimowolnie takim wzrokiem, jakim najcnotliwszy m³odzieniec patrzy na bogat¹ dziedziczkê.
Oczy ich spotka³y siê przypadkiem. Biedne dziewczê pomyœla³o, ¿e Eugeniusz przeœlicznie
wygl¹da w nowym stroju. Spojrzenie, które zamienili, by³o tak znacz¹ce, i¿ Rastignac poj¹³ od
razu , ¿e sta³ siê dla niej przedmiotem tych ¿¹dz niejasnych, które dziewczê nosi zwykle w sercu,
a¿ dopóki nie spotka istoty ponêtnej, dla której to serce uderzy. Nad uchem Eugeniusza g³os jakiœ
wo³a³ natrêtnie: „Osiemset tysiêcy franków!” Lecz jednoczeœnie stanê³o przed nim wspomnienie
dnia, wczorajszego, i pomyœla³ sobie, ¿e uczucie wyrachowane dla pani de Nucingen mog³o siê
staæ skuteczn¹ prezerwatyw¹ od tych myœli niedobrych, które mimo woli go przeœladowa³y.

– Dawano wczoraj Cyrulika Sewilskiego – rzek³ student. – Jaka to rozkoszna ta muzyka

Rossiniego; nigdym jeszcze nic podobnego nie s³ysza³. Mój Bo¿e! co to za szczêœcie mieæ w³asn¹
lo¿ê w Operze W³oskiej!

Ojciec Goriot pochwyci³ w lot wyrazy studenta, tak jak pies zda siê chwytaæ skinienie swego

pana.

– Dobrze to byæ mê¿czyzn¹ – rzek³a pani Vauquer – op³ywacie panowie jak p¹czki w maœle

i robicie wszystko, co siê wam podoba.

– Jak pan wróci³eœ do domu? – zapyta³ Vautrin.
– Piechot¹ – odpar³ Eugeniusz.

– Co do mnie – rzek³ kusiciel – nie zadowala³bym siê pó³przyjemnoœciami; chcia³bym pojechaæ

powozem, przepêdziæ wieczór we w³asnej lo¿y i wygodnie powróciæ do domu. Wszystko lub
nic, to moja zasada.

– Bardzo chwalebna – rzek³a pani Vauquer.

– Czy nie pójdziesz pan do pani de Nucingen? – rzek³ Eugeniusz z cicha do Goriota. –

Jestem pewien, ¿e przyjmie dziœ pana z otwartymi rêkoma, bo zechce dowiedzieæ siê tysi¹ca
drobnych szczegó³ów dotycz¹cych mojej osoby. Wiadomo mi, ¿e pani Delfina odda³aby wszystko
w œwiecie, ¿eby tylko byæ w domu kuzynki mojej, wicehrabiny de Beauséant. Otó¿ nie zapomnij
pan powiedzieæ baronowej, ¿e ja zrobiê wszystko, co bêdzie w mojej mocy, ¿eby spe³niæ jej
¿yczenie.

Rastignac odszed³ poœpiesznie do Szko³y Prawa, pragn¹³ bowiem jak najmniej czasu spêdzaæ

w tym wstrêtnym domu. Ca³y dzieñ prawie b³¹ka³ siê bez celu, drêczony t¹ gor¹czk¹ g³owy,
której doznaje m³odzie¿ oddaj¹ca siê zbyt wybuja³ej nadziei. Przechadza³ siê w³aœnie po
ogrodzie Luksemburskim, zatopiony w g³êbokich rozmyœlaniach o ¿yciu spo³ecznym, na które
naprowadzi³o go rozumowanie Vautrina, gdy spotka³ siê oko w oko z Bianchonem.

– Sk¹d¿eœ to wzi¹³ tê minê powa¿n¹? – zapyta³ student medycyny, bior¹c go pod ramiê i id¹c

z nim w stronê pa³acu.

– Drêcz¹ mnie myœli niedobre.

– Jakie? W ka¿dym razie nie trudno siê z nich wyleczyæ.

– Jakim¿e to sposobem?
– Jedyny sposób: ulegaæ im bez oporu.

– Kpisz sobie, nie wiedz¹c, o co chodzi. Czyta³eœ Roussa?

– Czyta³em.

– Czy przypominasz sobie ten ustêp, gdzie autor zapytuje, co by czytelnik zrobi³, gdyby móg³,

nie ruszaj¹c siê z Pary¿a, si³¹ woli tylko zabiæ jakiegoœ mandaryna w Chinach?

– Przypominam.
– I có¿ ty na to?

– Zachcia³eœ! Ja myœlê ju¿ o trzydziestym trzecim mandarynie.

– Nie ¿artuj. S³uchaj, gdybyœ wiedzia³, ¿e to rzecz prawdopodobna, ¿e chodzi tylko o twe

skinienie, powiedz, jakbyœ post¹pi³?

– A czy ten mandaryn bardzo stary? Wreszcie, m³ody czy stary, sparali¿owany czy zdrów,

co mi tam! S³owo dajê, ¿e… Do licha! Nie, ja bym siê nie zgodzi³.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

58

background image

– Dzielny z ciebie ch³opak, Bianchon! Ale, s³uchaj jeszcze, gdybyœ kocha³ kobietê tak, ¿e

gotów byœ duszê za ni¹ oddaæ i gdybyœ potrzebowa³ pieniêdzy, masê pieniêdzy, na stroje dla
niej, na powóz, wreszcie na wszystkie jej zachcianki?

– Ale¿ ty mi rozum odbierasz i chcesz, ¿ebym rozumowa³.

– S³uchaj, Bianchon, wylecz miê, jam wariat. Mam dwie siostry, dwóch anio³ów czystoœci

i wdziêku, i pragnê, ¿eby obie by³y szczêœliwe. Jak zdobyæ przez piêæ lat dwieœcie tysiêcy
franków na posag dla nich? Bywaj¹, widzisz, takie okolicznoœci w ¿yciu, ¿e trzeba graæ w grê
hazardown¹, bo szkoda marnowaæ szczêœcie na groszow¹ wygran¹.

– Ale¿ ty stawiasz pytanie, które spotyka ka¿dego cz³owieka na progu ¿ycia, i chcesz mieczem

przeci¹æ wêze³ gordyjski. Na to, mój kochany, trzeba byæ Aleksandrem, inaczej za taki postêpek
mo¿na siê oprzeæ na galerach. Co do mnie, zadowalam siê skromn¹ egzystencj¹, która mnie
czeka na prowincji, gdzie zajmê po prostu miejsce mego ojca. Pragnienia ludzkie zadowalaj¹
siê równie dobrze w najciaœniejszym kó³ku, jak i w najszerszej przestrzeni. Napoleon nie jada³
dwóch obiadów dziennie, a kochanek nie móg³ mieæ wiêcej od pierwszego lepszego studenta.
Szczêœcie ludzkie, mój drogi, musi siê zawsze pomieœciæ miêdzy podeszw¹ a wierzcho³kiem
g³owy; raz p³aci siê za nie milion, drugi raz sto luidorów, ale wartoœæ jego wewnêtrzna jest
zawsze jednaka. Moim wiêc zdaniem nie warto godziæ na ¿ycie twego Chiñczyka.

– Dziêkujê ci, Bianchon! S³owa twe przynios³y mi ulgê. Bêdziemy zawsze przyjació³mi.

– Wiesz co? – rzek³ student medycyny – by³em na lekcji Cuviera i wracaj¹c przez Ogród

Botaniczny widzia³em, jak panna Michonneau i Poiret rozmawiali przed chwil¹ z pewnym
jegomoœciem, który w czasie zesz³orocznych zamieszek kr¹¿y³ zawsze w pobli¿u Izby
Deputowanych. Coœ mi siê widzi, ¿e to jest agent policyjny, który przybra³ pozór uczciwego
mieszczanina. Zwróæmy baczn¹ uwagê na tê parê: powiem ci póŸniej dlaczego. Bywaj zdrów;
o czwartej muszê odpowiedzieæ na apel.

Po powrocie do domu Eugeniusz znalaz³ Goriota, który nañ oczekiwa³.
– Patrz pan – rzek³ stary – oto list od niej. Có¿, czy nie ³adne pismo?

Eugeniusz rozpieczêtowa³ list i przeczyta³:

„Dowiedzia³am siê od ojca, ¿e pan jesteœ zwolennikiem muzyki w³oskiej. By³abym bardzo

szczêœliwa, gdybyœ zechcia³ przyj¹æ miejsce w mojej lo¿y. W sobotê ma byæ Fodor i Pellegrini,
spodziewam siê wiêc, ¿e mi pan nie odmówisz. Pan de Nucingen prosi wraz ze mn¹, ¿ebyœ
pan zechcia³ byæ u nas na obiedzie. Obecnoœæ pañska bêdzie dla niego niezmiernie po¿¹dana,
bo uwolni go od pe³nienia pañszczyzny ma³¿eñskiej, to jest od towarzyszenia mi do teatru. Nie
odpowiadaj pan, tylko przyb¹dŸ osobiœcie przyj¹æ me podziêkowanie.

D. de N.”

– Poka¿ mi pan list – rzek³ stary, widz¹c, ¿e Eugeniusz skoñczy³ czytaæ. Pan nie odmówisz,

nieprawda¿? – doda³ w¹chaj¹c papier. – Jak to pachnie! Wszak to jej palce dotknê³y siê do tego!

– Kobieta nie rzuca siê tak pierwszemu lepszemu mê¿czyŸnie na szyjê – myœla³ student. –

Jam potrzebny jej, jako przynêta na de Marsay'a. Chyba ¿al wielki móg³ sk³oniæ j¹ do takiego
postêpku.

– No, o czym¿e pan myœlisz? – zapyta³ ojciec Goriot.

Eugeniusz nie wiedzia³, ¿e niektóre kobiety owej epoki opanowane by³y sza³em pró¿noœci;

nie wiedzia³, ¿e taka bankierowa gotowa by³a ponieœæ najwiêksz¹ ofiarê, byle tylko u³atwiæ
sobie przystêp do jakiego z domów na przedmieœciu Saint-Germain. Moda ówczesna kaza³a
przenosiæ nad wszystkie kobiety te, które mia³y przystêp do wybranego kó³ka z przedmieœcia
Saint-Germain; nazywano je paniami z Petit-Château, a pani de Beauséant, przyjació³ka jej
ksiê¿na de Langeais i ksiê¿na de Maufrigneuse zajmowa³y najpierwsze miejsce w ich gronie.
Rastignac nie mia³ pojêcia o tym, jak namiêtnie kobiety z Chaussée d'Antin pragnê³y siê dostaæ do
wy¿szej sfery, w której jaœnia³y konstelacje przynosz¹ce chlubê p³ci piêknej. Wszelako nieufnoœæ
Eugeniusza nie przynios³a mu szkody; przeciwnie, oziêbi³a go bardzo, a przez to pozwoli³a mu
postawiæ w³asne warunki, zamiast przyjmowaæ je od innych.

– Tak jest, pójdê – powiedzia³.

Teraz ciekawoœæ tylko wiod³a go do pani de Nucingen, ale kto wie, czy namiêtnoœæ nie

popchnê³aby go ku tej kobiecie, gdyby ona wzgardzi³a nim na razie. Nie mo¿na wszak¿e

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

59

background image

powiedzieæ, ¿eby obojêtnie oczekiwa³ dnia jutrzejszego i godziny, w której mia³ ujrzeæ baronow¹.

Pierwsza intryga jest dla m³odzieñca prawie tak ponêtna, jak pierwsza mi³oœæ. Pewnoœæ

powodzenia wyrz¹dza tysi¹c b³ogich uczuæ, do których siê mê¿czyŸni nie przyznaj¹, a które
stanowi¹ ca³y powab niejednej kobiety. Zbytnia ³atwoœæ powodzenia tak samo jak opór
przyczynia siê do podniecenia ¿¹dzy. To pewna, ¿e wszystkie namiêtnoœci ludzkie powstaj¹
pod wp³ywem jednej z tych dwóch przyczyn, które rozdzielaj¹ œwiat uczucia na dwa obozy.
Byæ mo¿e, ¿e rozdzia³ taki jest wynikiem wa¿nej kwestii o znaczeniu temperamentu, która
bez zaprzeczenia rz¹dzi spo³eczeñstwem ludzkim. Prawda, ¿e melancholicy potrzebuj¹
pobudzaj¹cego wp³ywu kokieterii, lecz i to byæ mo¿e, ¿e ludzie nerwowi lub sangwinicy
cofaj¹ siê, gdy opór trwa zbyt d³ugo. Innymi s³owy, o ile elegia jest limfatyczna, o tyle
znów dytyramb jest wy³¹cznie ¿ó³ciowy. Eugeniusz ubiera³ siê starannie i napawa³ siê tym
uczuciem zadowolenia ze swej osoby, którego m³odzi ludzie nie œmiej¹ zdradziæ z obawy
œmiesznoœci, a które jednak pochlebia bardzo ich mi³oœci w³asnej. Zaczesuj¹c w³osy myœla³
sobie, ¿e spojrzenie piêknej kobiety przeœlicznie siê po kruczych jego puklach. Mizdrzy³ siê
po dziecinnemu, jak m³ode dziewczê, co siê na bal stroi; przygl¹da³ siê z przyjemnoœci¹
wysmuk³ej swej figurze i wyg³adza³ starannie fa³dki surduta. To pewne, myœla³, ¿e mo¿na
znaleŸæ niezgrabniejszych ode mnie! Zszed³ na dó³ w chwili, gdy wszyscy sto³ownicy byli ju¿
zebrani do sto³u i wys³ucha³ z uœmiechem g³oœnej salwy wykrzykników, którymi przyjêto strój
jego wykwintny.

Jest to rys charakterystyczny w³aœciwy obyczajom gospody mieszczañskiej, ¿e strój wytworny

zwyk³ obudzaæ miêdzy mieszkañcami niezmierne zdumienie. Na widok nowej sukni ka¿dy s¹d
swój wydaæ musi.

– Kt, kt, kt, kt – ozwa³ siê Bianchon klaskaj¹c jêzykiem jak gdyby zachêca³ konia do biegu.
– Postawa ksiêcia lub para – rzek³a pani Vauquer.
– Mo¿e siê pan wybiera na podboje? – zagadnê³a panna Michonneau.

– Kukuryku! – krzykn¹³ malarz.

– Proszê oœwiadczyæ moje uszanowanie szanownej ma³¿once pañskiej – rzek³ urzêdnik

z Muzeum.

– Czy pan masz ¿onê? – zapyta³ Poiret.

– ¯onê i to jak¹ jeszcze! Kolor trwa³y, cena od dwudziestu piêciu do czterdziestu, deseñ

w kraty, wed³ug najœwie¿szej mody, daje siê praæ, nosi siê doskonale, pó³ niciana, pó³
bawe³niana, pó³ we³niana, leczy od bólu zêbów i innych chorób uznanych przez Akademiê
Medyczn¹! Wyborna przy tym dla dzieci i jeszcze skuteczniejsza od bólu g³owy, od zbytku
soków jako te¿ od cierpieñ prze³yku, oczu i uszu – wywo³ywa³ Vautrin z komiczn¹ p³ynnoœci¹
i z wyrazem iœcie szarlatañskim. „A ile¿ ta osobliwoœæ kosztuje?”, zapytacie pañstwo. Dwa sous.
Nic. Ani z³amanego szel¹ga. Jest to resztka zapasów przygotowanych dla Wielkiego Mogo³a.
Wszyscy monarchowie europejscy nie wy³¹czaj¹c grrrrrubego ksiêcia Badeñskiego pragnêli
ogl¹daæ tê osobliwoœæ. Proszê iœæ na wprost! Proszê wst¹piæ do kasy. Dalej¿e muzyka! Bruum,
la, la, trin! la, la, bum, bum! Panie klarnecisto! – zawo³a³ ochryp³ym g³osem – waæpan grasz
fa³szywie, ja ci palce poodbijam!

– Mój Bo¿e, co to za mi³y cz³owiek – rzek³a pani Vauquer do pani Couture – ja bym siê nigdy

nie znudzi³a w jego towarzystwie.

Wœród œmiechów i ¿artów, które nast¹pi³y po komicznej przemowie Vautrina, Eugeniusz

pochwyci³ przelotne spojrzenie panny Taillefer, która zaraz potem pochyli³a siê ku pani Couture
i szepnê³a jej kilka s³ów do ucha.

– Kabriolet czeka – rzek³a Sylwia.

– Gdzie¿ on bêdzie na obiedzie? – zapyta³ Bianchon.

– U pani baronowej de Nucingen.
– U córki pana Goriot – dorzuci³ student.

Przy tych s³owach oczy wszystkich zwróci³y siê na exfabrykanta, który spogl¹da³ na

Eugeniusza z pewnym rodzajem zazdroœci.

Rastignac zatrzyma³ siê na ulicy Saint-Lazare, przed jednym z tych domów o wysmuk³ych

kolumnach i lekkich portykach, które uchodz¹ za wzór piêkna w Pary¿u. By³ to dom prawdziwie
bankierski, pe³en wymys³ów kosztownych, strojny w sztukaterie i mozaiki marmurowe. Znalaz³
pani¹ de Nucingen w ma³ym saloniku, obwieszonym malowid³ami w³oskimi, którego ozdoby

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

60

background image

przypomina³y kawiarniê. Baronowa by³a smutna. Usi³owa³a szczerze ukryæ swe zmartwienie
i przez to w³aœnie obudzi³a ciekawoœæ Eugeniusza, który spodziewa³ siê, ¿e jego obecnoœæ
uszczêœliwi tê kobietê, a tymczasem znalaz³ j¹ zrozpaczon¹. Zawód ten podra¿ni³ jego mi³oœæ
w³asn¹.

– Bardzo niewiele jeszcze mam prawa do zaufania pani – rzek³ Eugeniusz, który usi³owa³

nadaremnie zbadaæ przyczynê jej zak³opotania, spodziewam siê jednak, ¿e pani powiedzia³aby
mi z ca³¹ otwartoœci¹, gdybym jej zawadza³.

– Zostañ pan – rzek³a baronowa – bez pana by³abym zupe³nie samotna. Nucingen nie bêdzie

na obiedzie, a ja nie chcia³abym zostaæ sama jedna, potrzebujê dziœ rozrywki.

– Có¿ to pani?

– O! Panu tego nie powiem – zawo³a³a. – Prêdzej ka¿demu innemu.
– A ja chcê wiedzieæ. Bo widocznie tajemnica pani ma jakiœ zwi¹zek z moj¹ osob¹.

– Byæ mo¿e! Ale nie – poprawi³a siê – to po prostu sprzeczki ma³¿eñskie, które trzeba

pogrzebaæ na dnie serca. Czy¿ nie mówi³am panu onegdaj? ja nie jestem bynajmniej szczêœliwa.
Z³ote ³añcuchy ci꿹 bardziej ni¿ wszelkie inne.

Gdy kobieta wyznaje, ¿e jest nieszczêœliwa, a wyznaje to przed m³odzieñcem, któremu

nie zbywa na dowcipie, który wie, ¿e jest wykwintnie ubrany i ma w kieszeni tysi¹c piêæset
franków do wyrzucenia; to m³odzieniec taki musi straciæ g³owê, musi pomyœleæ to, co Eugeniusz
powiedzia³.

– Czegó¿ pani mo¿esz ¿¹daæ? – zapyta³ student. – Jesteœ piêkna, m³oda, kochana, bogata.
– Nie mówmy o mnie – zawo³a³a ze z³owrogim jakimœ wstrz¹œnieniem g³owy. – Zjemy obiad

sam na sam, a póŸniej bêdziemy s³uchali rozkosznej muzyki. Jak¿e mnie pan znajdujesz? –
zagadnê³a znów powstaj¹c, ¿eby lepiej pokazaæ przepyszn¹ sw¹ sukniê z kaszmiru bia³ego
w perskie desenie.

– Pragn¹³bym, ¿ebyœ pani by³a moja – rzek³ Eugeniusz. – Jak¿eœ pani przeœliczna!
– Smutn¹ mia³byœ pan w³asnoœæ – odpowiedzia³a z uœmiechem pe³nym goryczy. – Nic tu nie

zapowiada nieszczêœcia, ale pozory k³ami¹, bo ja jestem w rozpaczy. Troski sen mi odbieraj¹
i czujê, ¿e zbrzydnê niezad³ugo.

– O, to niepodobna! – zawo³a³ student. – Ale ciekaw jestem, co to s¹ za troski, których mi³oœæ

szczera nie zdo³a³aby rozpêdziæ?

– Ach! Gdybym powierzy³a panu swoje zmartwienia, to zacz¹³byœ mnie pan pewnie unikaæ.

Dotychczas uczucie pañskie dla mnie jest tylko galanteri¹, na któr¹ tak nietrudno zdobyæ siê
mê¿czyŸnie, lecz gdybyœ mnie kocha³ szczerze, to musia³byœ rozpaczaæ wraz ze mn¹. Widzisz
pan, ¿e nie mogê nic wiêcej powiedzieæ. Przez litoœæ – poczê³a po chwili – mówmy o czym
innym. ChodŸ pan zobaczyæ moje apartamenty.

– Przeciwnie, zostañmy tutaj – odpar³ Eugeniusz – siadaj¹c na kanapce przed kominkiem

obok pani de Nucingen, któr¹ wzi¹³ za rêkê.

Ona nie broni³a mu rêki, nawet opar³a siê na d³oni m³odego cz³owieka ruchem, w którym

czuæ by³o si³ê skoncentrowan¹, zdradzaj¹c¹ g³êbokie wzruszenie.

– Pos³uchaj mnie pani – rzek³ Rastignac – b³agam ciê, powiedz mi swoje zmartwienie. Chcê

daæ dowód, ¿e kocham ciê tylko dla ciebie samej. Albo powierzysz mi swe troski, które ja
rozproszê, choæbym mia³ szeœciu ludzi zabiæ dla ciebie, albo pójdê st¹d i nie wrócê wiêcej.

– Dobrze wiêc! – zawo³a³a z myœl¹ rozpaczliw¹ i uderzy³a siê w czo³o. – Za chwilê wystawiê

pana na próbê. Tak – rzek³a do siebie. – Nie ma ju¿ innego œrodka!

Zadzwoni³a.

– Czy powóz pana barona zaprzê¿ony? – zapyta³a kamerdynera.

– Tak jest.

– Ja go biorê, panu baronowi dacie mój powoŸ i moje konie. Obiad bêdzie dopiero o siódmej.

– ChodŸ¿e pan, proszê – rzek³a do Eugeniusza, który me rozumia³ sam, czy we œnie, czy na

jawie, jedzie z baronow¹ powozem pana de Nucingen.

– Do Palais-Royal – zawo³a³a na woŸnicê – ko³o Teatru Francuskiego.
W drodze zdawa³a siê wzburzona i nie chcia³a odpowiadaæ na zapytania Eugeniusza, który

nie móg³ poj¹æ, co znaczy ten opór niemy, zaciêty i nieczu³y.

– Ona wymknie mi siê za chwilê – mówi³ do siebie.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

61

background image

Powóz siê zatrzyma³; baronowa powstrzyma³a jednym spojrzeniem nierozwa¿ne s³owa

studenta, który zaczyna³ siê unosiæ.

– Czy pan mnie szczerze kochasz? – zapyta³a.

– Szczerze – odpowiedzia³, staraj¹c siê ukryæ ogarniaj¹cy go niepokój.
– Nie pomyœlisz o mnie nic z³ego, o cokolwiek b¹dŸ bêdê ciê prosi³a?

– Nie.
– Gotów ¿eœ byæ mi pos³usznym?
– Bez wahania.

– Czyœ pan by³ kiedy w domu gry? – spyta³a dr¿¹cym g³osem.

– Nigdy.

– Ach! oddycham. Szczêœcie panu pos³u¿y. Oto moja kieska – mówi³a baronowa. – WeŸ j¹ pan,

proszê! jest w niej sto franków, to jest ca³e mienie kobiety, której ludzie szczêœcia zazdroszcz¹.
IdŸ pan z tym do domu gry. Nie umiem wskazaæ drogi, wiem tylko, ¿e gdzieœ w Palais-Royal.
Spróbuj pan gry, zwanej rulet¹, ryzykuj te sto franków i przegraj wszystko lub przynieœ mi szeœæ
tysiêcy franków. Za powrotem opowiem przyczynê mego zmartwienia.

– Niech mnie diabli porw¹, je¿eli rozumiem, co mam zrobiæ; ale bêdê pos³usznym – powiedzia³

Eugeniusz; a jednoczeœnie pomyœla³ z sobie z radoœci¹: Ona siê kompromituje ze mn¹; nie bêdzie
mi wiêc mog³a nic odmówiæ.

Eugeniusz zabiera ³adn¹ sakiewkê i pod¹¿a z ni¹ do najbli¿szego domu gry, pod numerem

dziewi¹tym, który mu wskaza³ jakiœ handlarz odzienia. Stan¹wszy u celu, wchodzi na schody,
pozwala sobie zabraæ kapelusz i zapytuje, gdzie jest ruleta. Ku wielkiemu zdziwieniu obecnych
pos³ugacz miejscowy podprowadza go do d³ugiego sto³u. Ca³a publicznoœæ spogl¹da na
Eugeniusza, który pyta bez zawstydzenia, gdzie ma po³o¿yæ sw¹ stawkê.

– Po³ó¿ pan luidora na jednym z tych trzydziestu szeœciu numerów; je¿eli numer wyjdzie,

bêdziesz pan mia³ trzydzieœci szeœæ luidorów – mówi mu szanowny jakiœ starzec o bia³ych
w³osach.

Eugeniusz rzuca sto franków na numer dwudziesty pierwszy odpowiadaj¹cy liczbie lat jego.

Nie zdo³a³ siê jeszcze opamiêtaæ, gdy krzyk podziwu obi³ siê o jego uszy. Wygra³, nie wiedz¹c
jak i kiedy.

– Proszê¿ wzi¹æ pieni¹dze – mówi znów powa¿ny jegomoœæ – w tym systemie nie wygrywa

siê dwa razy.

Eugeniusz bierze z r¹k jego ³opatkê, zgarnia trzy tysi¹ce szeœæset franków i k³adzie je na

czerwone, choæ jeszcze nic a nic gry nie rozumie. Widzowie spogl¹daj¹ nañ z radoœci¹ widz¹c,
¿e dalej graæ zamierza. Ko³o obraca siê, Eugeniusz wygrywa powtórnie i bankier rzuca mu
znowu trzy tysi¹ce szeœæset franków.

– Teraz masz pan siedem tysiêcy dwieœcie franków – mówi mu stary jegomoœæ do ucha.

Je¿eli pan zechcesz pos³uchaæ mojej rady, to przestañ graæ, bo czerwone ju¿ przesz³o osiem
razy. Je¿eliœ mi³osierny, to wywdziêczysz siê za dobr¹ radê, wspomagaj¹c dawnego prefekta
napoleoñskiego, który znajduje siê w bardzo krytycznym po³o¿eniu.

Rastignac odurzony patrzy obojêtnie, jak siwow³osy jegomoœæ zabiera mu z r¹k dziesiêæ

luidorów. Unosz¹c swoje siedem tysiêcy franków, student nie pojmuje wcale, jakim sposobem
je wygra³, tylko dziwi siê szczêœciu w³asnemu.

– No có¿? Dok¹d¿e mnie pani teraz zawieziesz? – zapyta³ Delfiny, pokazuj¹c jej siedem tysiêcy,

skoro tylko drzwiczki od powozu zosta³y zamkniête. Delfina pochwyci³a go w uœcisk gwa³towny
i uca³owa³a ¿ywo, ale nie namiêtnie.

– Wybawi³eœ mnie! – i ³zy radoœci sp³ywa³y obficie po jej twarzy. – Wszystko ci powiem,

mój przyjacielu. Bêdziesz mi pan przyjacielem, nieprawda¿? Jam bogata, op³ywam w dostatki,
na niczym mi pozornie nie zbywa. A jednak, któ¿ uwierzy, ¿e pan de Nucingen nie daje mi
do r¹k ani grosza: sam utrzymuje dom, powozy, sam p³aci za moje lo¿e w teatrze, a na stroje
przeznacza mi sumê nie wystarczaj¹c¹; cz³owiek ten ka¿e mi przez wyrachowanie znosiæ nêdzê
tajemn¹. Ja znów jestem zbyt dumna, abym go prosiæ mia³a. By³abym najnêdzniejsz¹ istot¹,
gdybym kupowa³a jego pieni¹dze za tak¹ cenê, za jak¹ chce mi je sprzedawaæ! Dlaczego ja, com
mu wnios³a siedemset tysiêcy franków posagu, pozwoli³am siê tak wyzuæ ze wszystkiego? Przez
dumê, przez pogardê. Wychodzimy za m¹¿ tak m³ode jeszcze, tak naiwne! Proœba o pieni¹dze,
z któr¹ trzeba siê by³o zwróciæ do mê¿a, nie chcia³a mi przejœæ przez usta, nie œmia³am jej

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

62

background image

wymówiæ i prze¿ywa³am w³asne zaoszczêdzone pieni¹dze lub to, co mi dawa³ biedny mój
ojciec; póŸniej musia³am siê zad³u¿yæ. Ma³¿eñstwo sta³o siê dla mnie najokrutniejszym zawodem;
ja nawet mówiæ o nim nie mogê; doœæ panu wiedzieæ, ¿e wyskoczy³abym oknem, gdybym
zmuszona by³a ¿yæ z Nucingenem i nie mia³a osobnych apartamentów. Trzeba by³o przyznaæ
siê przed nim, ¿e mia³am d³ugi, ¿e, jak ka¿da m³oda kobieta, wydawa³am na klejnoty, na
rozmaite zachcianki (biedny ojczysko tak nas przyzwyczai³, ¿eœmy sobie niczego odmawiaæ nie
umia³y); cierpia³am mêkê prawdziw¹, lecz w koñcu znalaz³am odwagê wyznaæ mu wszystko.
Albo¿ nie mia³am w³asnego funduszu? Nucingen uniós³ siê, powiedzia³, ¿e go rujnujê, coœ
okropnego! Wola³abym wtedy byæ o sto stóp pod ziemi¹. Zap³aci³ wprawdzie, bo mia³ ca³y mój
posag, ale odt¹d przeznaczy³ mi na osobiste wydatki pensyjkê, któr¹ przyjê³am dla œwiêtego
spokoju. PóŸniej chcia³am odpowiedzieæ mi³oœci w³asnej pewnego cz³owieka, którego i pan
znasz tak¿e. Zawiod³am siê na nim, to prawda, lecz by³abym niesprawiedliwa, gdybym nie
uzna³a szlachetnoœci jego charakteru. A jednak cz³owiek ten porzuci³ mnie niegodnie! Nie
nale¿a³o by
opuszczaæ kobiety, której rzuci³o siê w potrzebie garœæ z³ota. Trzeba by kochaæ j¹
wiecznie! Ty, duszo dwudziestoletnia, piêkna, m³oda i nieskalana, ty mnie spytasz, jak kobieta
mo¿e przyjmowaæ z³oto od mê¿czyzny? Mój Bo¿e! Czy¿ to nie jest rzecz naturalna, ¿e siê
wszystkim dzielimy z istot¹, której zawdziêczamy szczêœcie nasze? Czyli¿ daj¹c wszystko, mo¿na
siê troszczyæ o jak¹œ drobn¹ cz¹steczkê ca³oœci? Pieni¹dze zaczynaj¹ nabieraæ wagi wtedy
dopiero, gdy uczucie znika. Czy¿ dwie kochaj¹ce siê istoty nie s¹ z³¹czone na ca³e ¿ycie? Czy¿
która z nich myœli o rozdziale, gdy s¹dzi, ¿e jest szczerze kochan¹? Przysiêgacie nam mi³oœæ
wieczn¹, i jak¿e chcecie póŸniej, ¿eby interesy nasze nie by³y wspólne? O, pan nie wiesz, com
ja dziœ wycierpia³a, gdy Nucingen odmówi³ mi szeœciu tysiêcy franków, on, co pewnie nie mniej
daje miesiêcznie kochance swojej, jakiejœ dziewczynie z opery. Chcia³am siê zabiæ. Szalone myœli
przychodzi³y mi do g³owy. By³y chwile, ¿em zazdroœci³a losu prostej s³u¿¹cej. Czy¿ mog³am siê
udaæ do ojca? Ale¿ to by³oby szaleñstwo! Anastazja i ja zrujnowa³yœmy go ju¿ do szczêtu: biedny
mój ojciec sprzeda³by siebie samego, gdyby móg³ wzi¹æ szeœæ tysiêcy franków za sw¹ osobê. Po
có¿ by³o przywodziæ go na pró¿no do rozpaczy? Pan wybawi³eœ mnie od wstydu i œmierci, bo
pijana by³am boleœci¹. Ach! Winnam by³a panu to objaœnienie: dziwnie nierozwa¿nie post¹pi³am
dziœ z panem. Gdyœ pan st¹d odszed³, gdym ciê straci³a z oczu, chcia³am uciec piechot¹… Dok¹d?
Nie wiem sama. Oto ¿ycie wiêkszej czêœci kobiet paryskich: na zewn¹trz zbytek, a w duszy troski
okrutne. Znam biedne istoty jeszcze nieszczêœliwsze ode mnie. S¹ przecie kobiety, które musz¹
prosiæ swych dostawców o przedstawianie fa³szywych rachunków. Inne zmuszone s¹ okradaæ
w³asnych mê¿ów: jedni s¹dz¹, ¿e kaszmir kupiony za sto luidorów kosztuje piêæset franków,
drudzy, ¿e kaszmir wartuj¹cy piêæset franków p³aci siê po sto luidorów. S¹ nawet takie biedne
istoty, które musz¹ g³odziæ swe dzieci i szachrowaæ w najrozmaitszy sposób, ¿eby zarobiæ sobie
na sukniê. Ja przynajmniej nie splami³am siê ¿adnym nêdznym oszustwem. To by³a moja ostatnia
troska. Niektóre kobiety sprzedaj¹ siê swym mê¿om, ¿eby póŸniej panowaæ nad nimi, a ja jestem
przynajmniej swobodna! Gdybym chcia³a, to Nucingen zasypa³by mnie z³otem, lecz wolê p³akaæ,
wspar³szy g³owê na sercu cz³owieka, o którym wiem, ¿e wart jest mego szacunku! Ach, dziœ
wieczorem de Marsay nie bêdzie mia³ prawa patrzeæ na mnie, jak na kobietê zap³acon¹ przez
niego!

Ukry³a twarz w obu d³oniach, nie chc¹c pokazaæ, ¿e p³acze; lecz Eugeniusz odsun¹³ z lekka

jej rêce. Jak¿e wspaniale wygl¹da³a w tej chwili!

– Ach, to coœ okropnego mieszaæ tak pieni¹dze z uczuciem! Pan nie bêdziesz móg³ mnie

kochaæ! – zawo³a³a.

Eugeniusz wzburzony by³ t¹ mieszanin¹ dobrych uczuæ, które tak wysoko mog¹ podnieœæ

kobietê, z wystêpkami, do których popycha j¹ dzisiejszy ustrój spo³eczny. Przemawia³ ³agodnie
i pocieszaj¹co, podziwiaj¹c tê piêkn¹ istotê, która wyda³a naiwnie nierozwa¿ny krzyk boleœci.

– Przyrzecz mi pan, ¿e nie u¿yjesz tego za broñ przeciw mnie samej.
– Ach, pani, nie by³bym zdolny do czegoœ podobnego – odpar³ student.

Pochwyci³a jego rêkê i przycisnê³a j¹ sobie do piersi ruchem zdradzaj¹cym ¿yw¹

wdziêcznoœæ.

– Otom, dziêki panu, swobodna i weso³a. ¯y³am pod naciskiem rêki ¿elaznej. Teraz wieœæ

bêdê ¿ycie skromne, nic nie bêdê wydawa³a. Pan przyjmiesz mnie tak¹, jak¹ bêdê, nieprawda¿,
przyjacielu drogi? WeŸ pan to – mówi³a dalej – zatrzymuj¹c dla siebie tylko szeœæ biletów

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

63

background image

bankowych. Sumiennie winnam panu tysi¹c talarów, bo wyobra¿a³am sobie, ¿e gram z panem
na spó³kê.

Eugeniusz wzbrania³ siê jak dziewczyna, lecz w koñcu musia³ przyj¹æ pieni¹dze, gdy¿

baronowa powiedzia³a:

– Bêdziesz pan moim wrogiem, je¿eli nie zechcesz byæ wspólnikiem.
– Zachowam wiêc te pieni¹dze, ¿eby mieæ o czym spróbowaæ znów szczêœcia w razie potrzeby

– rzek³ Eugeniusz.

– Obawia³am siê tych s³ów – zawo³a³a Delfina, bledn¹c. – Je¿eli chcesz pan, ¿ebym by³a

czymkolwiek dla ciebie, to musisz mi przysi¹c, ¿e nigdy do gry nie wrócisz. Mój Bo¿e! Ja¿bym
mia³a ciê zgorszyæ! Wola³abym raczej umrzeæ z boleœci.

Zatrzymali siê w³aœnie przed domem baronowej. Ra¿¹ce to przeciwieñstwo nêdzy i dostatku

zdumiewa³o studenta, któremu mimowolnie przychodzi³y na myœl z³owrogie s³owa Vautrina.

– Spocznij pan tam – rzek³a baronowa, wchodz¹c do swego pokoju i wskazuj¹c mu kanapkê

stoj¹c¹ przed kominkiem – ja bêdê pisa³a list niezmiernie trudny! PoradŸ mi pan.

– Nie pisz pani nic – rzek³ Eugeniusz – w³ó¿ bilety bankowe w kopertê, zaadresuj i odeœlij je

przez swoj¹ pannê s³u¿¹c¹.

– Nieoceniony z pana cz³owiek! – zawo³a³a. – Oto co znaczy mieæ dobre wychowanie. To

tchnie prawdziwym Beauséantem – doda³a z uœmiechem.

– Jaka ona œliczna! – mówi³ sobie w duchu Eugeniusz, który czu³ siê coraz bardziej

zakochanym. Zacz¹³ ogl¹daæ pokój tchn¹cy rozkoszn¹ elegancj¹ bogatej kurtyzany.

– Jak¿e siê panu podoba? – zapyta³a baronowa, dzwoni¹c na pannê s³u¿¹c¹.

– Tereso, zanieœ to sama do pana de Marsay i oddaj mu do r¹k. Je¿eli go nie zastaniesz, to

odniesiesz mi list.

Przed odejœciem Teresa nie omieszka³a zmierzyæ Eugeniusza z³oœliwym spojrzeniem.

Poproszono na obiad. Rastignac poda³ ramiê pani de Nucingen, która powiod³a go do
rozkosznej sali jadalnej, gdzie czeka³ ich stó³ zbytkowny, podobny do tego, który student
podziwia³ niedawno u swej kuzynki.

– PrzychodŸ pan do mnie na obiad za ka¿dym razem, gdy mamy operê w³osk¹. Po obiedzie

bêdziesz mi towarzyszy³ do teatru.

– Przyzwyczai³bym siê chêtnie do tego s³odkiego ¿ycia, gdyby ono mog³o potrwaæ d³ugo;

lecz jam biedny student, który musi jeszcze zdobyæ sobie przysz³oœæ na œwiecie.

– Przysz³oœæ siê zdobêdzie! – zaœmia³a siê baronowa. Widzisz pan wszystko jakoœ daje siê

zrobiæ na œwiecie: i ja nie spodziewa³am siê ju¿ byæ tak szczêœliwa.

Le¿y to w naturze kobiet, ¿e chc¹ dowieœæ niepodobieñstwa na podstawie rzeczy mo¿liwych,

a fakty zastêpuj¹ przeczuciem. Gdy nam de Nucingen wesz³a tego¿ wieczora do lo¿y swojej
w towarzystwie Rastignaca, twarz jej jaœnia³a wyrazem zadowolenia, który czyni³ j¹ tak piêkn¹,
¿e ka¿dy, kto na ni¹ spojrza³, nie móg³ siê powstrzymaæ od potwarczych domys³ów, przeciw
którym kobiety s¹ bezbronne, choæ czêsto bywa, ¿e jedynie na mocy takich domys³ów ludzie
wierz¹ w wystêpek nieistniej¹cy. Znaj¹c Pary¿, nie wierzy siê temu, co tam mówi¹, a nie mówi
siê tego, co tam robi¹. Eugeniusz trzyma³ w swej d³oni rêkê baronowej, a uœcisk mniej lub
wiêcej ¿ywy starczy³ im za rozmowê, w której wypowiadali wra¿enia wywo³ane muzyk¹. By³
to dla nich wieczór uroczy. Wyszli razem i pani de Nucingen postanowi³a odwieŸæ Eugeniusza
swoim powozem a¿ do Pont-Neuf. Przez ca³¹ drogê Rastignac b³aga³ na pró¿no o jeden z tych
poca³unków, których nie sk¹pi³a mu wcale w Palais-Royal i wyrzuca³ jej tak¹ niekonsekwencjê.

– Pierwej – odpar³a baronowa – by³ to objaw wdziêcznoœci za poœwiêcenie siê niespodziewane,

a teraz by³aby to ju¿ obietnica.

– A pani nie chcesz mi ¿adnej obietnicy uczyniæ, niewdziêczna? – zawo³a³ Rastignac nad¹sany.

Baronowa poda³a mu wreszcie rêkê do poca³owania, ale uczyni³a przedtem ruch

niecierpliwy, który tak bardzo podoba siê zakochanym, a on przyj¹³ d³oñ podan¹ z d¹sem,
który znowu j¹ zachwyci³.

– Do zobaczenia w poniedzia³ek na balu – powiedzia³a Delfina.

Noc by³a jasna, ksiê¿ycowa. Wracaj¹c piechot¹ do domu, Eugeniusz zag³êbi³ siê w powa¿ne

rozmyœlania. By³ zarazem szczêœliwy i niezadowolony: uszczêœliwia³a go dzisiejsza przygoda,
wskutek której mia³ siê prawdopodobnie zbli¿yæ do przedmiotu swych pragnieñ, do jednej
z najpiêkniejszych i najbardziej wykwintnych kobiet w Pary¿u; smuci³ siê zaœ tym, ¿e ca³y plan,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

64

background image

jaki sobie na przysz³oœæ u³o¿y³, musia³ ulec zmianie. Teraz dopiero poj¹³ te myœli niejasne,
które niedawno snu³y mu siê po g³owie. Niepowodzenie daje nam zazwyczaj poznaæ si³ê
naszych pragnieñ. Im bardziej Eugeniusz poznawa³ ¿ycie paryskie, tym mniej ¿yczy³ sobie
zostaæ biednym i nieznanym. Gniót³ bilet tysi¹cfrankowy, który mia³ w kieszeni i próbowa³
przekonaæ siebie wykrêtnym rozumowaniem, ¿e pieni¹dze te s¹ jego w³asnoœci¹. Tak przyby³
na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève. Wchodz¹c na schody, zobaczy³ œwiat³o w mieszkaniu Goriota.
Stary zostawi³ drzwi przymkniête i zapali³ œwiecê z obawy, ¿eby student nie zapomnia³ przyjœæ
opowiedzieæ mu jego córkê, tak siê bowiem wyra¿a³. Eugeniusz nic przed nim nie ukrywa³.

– Ale¿ – zawo³a³ Goriot uniesiony rozpacz¹ i zazdroœci¹ – im siê zdaje, ¿em ja zrujnowany,

a ja mam jeszcze tysi¹c trzysta liwrów dochodu. Mój Bo¿e! biedna ma³a, czemu¿ nie przysz³a
do mnie? by³bym sprzeda³ dochody, by³bym kapita³ naruszy³, a pozosta³a suma wystarczy³aby
mi na do¿ywocie. Dlaczegó¿, dobry s¹siedzie, nie przyszed³eœ powiedzieæ mi o swym k³opocie?
Jak mia³eœ serce stawiæ na kartê owe nêdzne sto franków? Na myœl o tym serce mi pêka. Oto
jacy bywaj¹ ziêciowie! O! Zdusi³bym ich, gdyby wpadli teraz w moje rêce. Mój Bo¿e, trzeba¿ to
by³o p³akaæ! Czy¿ ona p³aka³a!

– Wspar³szy g³owê na mojej kamizelce – powiedzia³ Eugeniusz.

– O, daj¿e mi j¹ pan! – zawo³a³ ojciec Goriot. – Jak to! wiêc tu sp³ywa³y ³zy mojej córki,

drogiej mojej Delfiny, która nie p³aka³a nigdy bêd¹c ma³a! O, ja kupiê panu drug¹ kamizelkê, tej
nie noœ wiêcej, zostaw mi j¹! Wed³ug kontraktu Delfina powinna korzystaæ ze swego maj¹tku.
Ach, jutro zaraz pójdê do adwokata Derville'a. Wyrobiê to, ¿e kapita³ jej zostanie oddany na
procent. Znam siê ja na prawie; stary ze mnie wilk – potrafiê jeszcze zêby pokazaæ.

– Patrz, ojcze, oto tysi¹c franków, które ona chcia³a mi daæ jako pieni¹dze wygrane na spó³kê.

Zachowaj ten bilet dla niej w tej oto kamizelce.

Goriot popatrzy³ na Eugeniusza, pochwyci³ d³oñ jego, a ³za stoczy³a mu siê po twarzy i spad³a

na rêkê m³odzieñca.

– Bêdziesz szczêœliwy w ¿yciu – powiedzia³ starzec. – Bo, widzisz, Bóg jest sprawiedliwy.

Znam siê ja na uczciwoœci i mogê zapewniæ, ¿e ma³o jest ludzi podobnych do ciebie. Chcesz
wiêc byæ tak¿e ukochanym moim dzieciêciem? No, dosyæ, pora spaæ. Mo¿esz spaæ spokojnie,
bo jeszcze ojcem nie jesteœ. Ona p³aka³a i ja siê o tym dowiadujê, ja, com zajada³ spokojnie jak
g³upiec, podczas gdy ona tam cierpia³a; ja, co zaprzeda³bym Ojca, Syna i Ducha Œw., ¿eby im
obydwom ³zy jednej oszczêdziæ!

– Dajê s³owo – myœla³ Eugeniusz, k³ad¹c siê do ³ó¿ka – zdaje mi siê, ¿e ca³e ¿ycie bêdê

uczciwym cz³owiekiem. Jak to s³odko iœæ za natchnieniem sumienia!

Zdaje siê, ¿e tylko ci, co wierz¹ w Boga, zdolni s¹ robiæ dobro w tajemnicy, a Eugeniusz

wierzy³ w Boga. Nazajutrz, przed balem, Rastignac poszed³ do pani de Beauséant, która zabra³a
go z sob¹, obiecuj¹c przedstawiæ ksiê¿nej de Carigliano. Marsza³kowa przyjê³a go niezmiernie
uprzejmie, a w gronie goœci by³a ju¿ pani de Nucingen. Delfina wystroi³a siê, ¿eby podobaæ siê
wszystkim, a tym samym jeszcze bardziej zachwyciæ Eugeniusza, na którego spojrzenie czeka³a
niecierpliwie, chocia¿ zdawa³o siê jej, ¿e sw¹ niecierpliwoœæ doskonale ukrywa. Dla tego, kto
umie odgadywaæ wzruszenia kobiety, chwila taka pe³na jest uroku. Któ¿ z nas nie lubi dro¿yæ
siê z uznaniem, ukrywaæ zalotnie swe zadowolenie, czytaæ mimowolne wyznanie w niepokoju,
który wywo³ujemy, wreszcie igraæ z obaw¹, któr¹ mo¿emy rozproszyæ jednym uœmiechem?
Tego wieczora student nasz zmierzy³ ca³¹ donios³oœæ swego po³o¿enia i poj¹³, ¿e miano kuzyna
pani de Beauséant dawa³o mu ju¿ pewne stanowisko w œwiecie. Przypisywano mu ju¿ wielkie
powodzenie u pani de Nucingen, co dodawa³o mu tyle wagi, ¿e m³odzie¿ œciga³a go zazdrosnym
spojrzeniem; Eugeniusz poj¹³, ¿e wzbudza zazdroœæ i pierwszy raz dozna³ rozkoszy zadowolonej
pró¿noœci. Przechodz¹c z salonu do salonu, od jednego kó³ka goœci do drugiego, s³ysza³,
jak wszyscy unosili siê nad jego szczêœciem. Wszystkie kobiety przepowiada³y mu œwietne
powodzenie. Delfina, przejêta obaw¹ na myœl, ¿e mo¿e go utraciæ, obieca³a daæ mu wieczorem
poca³unek, od którego tak stanowczo wzbrania³a siê przed paru dniami. Podczas balu Rastignac
otrzyma³ kilka zaproszeñ. Kuzynka zaprezentowa³a go niektórym paniom maj¹cym pretensjê do
elegancji, których domy uchodzi³y za najbardziej przyjemne. Ujrza³ siê naraz rzucony w sfery
najpiêkniejszego i najbardziej arystokratycznego œwiata paryskiego, i wieczór ów mia³ dla niego
urok œwietnego debiutu, o którym pamiêta siê do póŸnej staroœci, jak dziewczê pamiêta o balu,
na którym mia³o wielkie powodzenie. Nazajutrz wobec wszystkich sto³owników Eugeniusz

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

65

background image

opowiada³ Goriotowi przy œniadaniu o swych tryumfach. S³uchaj¹c go Vautrin uœmiecha³ siê
w sposób szatañski.

– I pan s¹dzisz – zawo³a³ ten logik okrutny – ¿e modny m³odzieniec mo¿e mieszkaæ przy

ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, w domu Vauquer, w tej gospodzie, która, choæ wielce szanowna
pod ka¿dym wzglêdem, nie jest jednak wcale modnym hotelem? Jest to gospoda zamo¿na,
piêkna w swym dostatku, a nawet dumna z tego, ¿e sta³a siê chwilowym schronieniem
jednego z Rastignaców; lecz z tym wszystkim znajduje siê przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève
i nie wie nic o zbytku, bo jest na wskroœ patriarchalnorama. M³ody mój przyjacielu –
ci¹gn¹³ dalej Vautrin tonem na wpó³ ojcowskim, a na wpó³ ¿artobliwym – chc¹c znaczyæ
coœkolwiek w Pary¿u, potrzeba mieæ trójkê koni, tilbury na rano, a karetê na wieczór, to
jest trzeba wydaæ przynajmniej dziewiêæ tysiêcy franków na powozy. Przy tym, by³byœ pan
niegodny swego losu, gdyby krawiec kosztowa³ ciê tylko trzy tysi¹ce, a perfumy tylko szeœæset
franków, gdybyœ na szewca i na kapelusznika wydawa³ tylko po sto talarów rocznie. Oprócz
tego i praczka kosztuje przynajmniej tysi¹c franków. Modni m³odzieñcy musz¹ dbaæ bardzo
o piêknoœæ bielizny, boæ przecie na to najwiêcej zwraca siê uwagi. Mi³oœæ i œwi¹tynia wymagaj¹
piêknych obrusów na swe o³tarze. Narachowaliœmy ju¿ tedy czternaœcie tysiêcy. Nie wyliczam
tego, co siê przegra w karty, co siê straci na zak³ady i na podarunki; wiem tylko, ¿e na te
drobne wydatki nie podobna rachowaæ mniej, jak dwa tysi¹ce franków rocznie. Wiod³em ja
¿ycie tego rodzaju i wiem, co to kosztuje. Proszê teraz dodaæ, do tych wydatków nieodbicie
potrzebnych, trzysta luidorów na delikatesy, a tysi¹c franków na ró¿ne swawole. Có¿, synku,
musimy mieæ dwadzieœcia piêæ tysi¹czków rocznie, lub wpadamy w b³oto, wystawiamy siê
na poœmiewisko i jesteœmy pozbawieni przysz³oœci, powodzenia, kochanek! Ale, zapomnia³em
jeszcze o kamerdynerze i groomie! Czy to Krzysztof bêdzie roznosi³ pañskie liœciki mi³osne?
Mo¿e bêdziesz je pan pisywa³ na takim papierze, na jakim obecnie pisujesz? Ale¿ to by³oby
samobójstwo rozmyœlne. Chciej pan wierzyæ cz³owiekowi staremu i doœwiadczonemu! – ci¹gn¹³
mówca dalej, a gruby g³os jego brzmia³ rinforzando. Pozostaje panu jedno z dwojga: wygnaæ
siê na cnotliwe poddasze i poœlubiæ pracê nieustann¹ lub obraæ sobie inn¹ drogê.

I Vautrin mrugn¹³, spogl¹daj¹c na pannê Taillefer, jak gdyby chcia³ przypomnieæ i streœciæ

w tym jednym spojrzeniu wszystkie zasady gorsz¹ce, które zasia³ w sercu studenta po to, by je
zepsu³y.

Minê³o znów dni kilka, a Rastignac pêdzi³ ¿ycie niezmiernie lekkomyœlne. Obiadowa³ prawie

zawsze z pani¹ de Nucingen, a póŸniej wszêdzie jej towarzyszy³. Powraca³ do siebie o trzeciej
lub czwartej po pó³nocy, wstawa³ o po³udniu, ubiera³ siê, po czym jecha³ znów z Delfin¹,
je¿eli pogoda sprzyja³a. Marnowa³ czas nieoglêdnie, nie znaj¹c jego wartoœci; a ka¿d¹ lekcjê
zbytku, ka¿d¹ jego ponêtê przyjmowa³ z takim upragnieniem, z jakim kielich palmy daktylowej
poch³ania py³ek zap³adniaj¹cy. Gra³ ryzykownie, przegrywa³ i wygrywa³ wiele, a¿ w koñcu
przyzwyczai³ siê do nieumiarkowanego ¿ycia m³odzie¿y paryskiej. Z pierwszych wygranych
pieniêdzy odes³a³ tysi¹c piêæset franków matce i siostrom, do³¹czaj¹c do tego piêkne podarunki
dla wszystkich. Zapowiedzia³ by³ wprawdzie, ¿e opuœci dom Vauquer, lecz styczeñ dobiega³
ju¿ do koñca, a Eugeniusz nie ruszy³ siê jeszcze z dawnego mieszkania i nie wiedzia³, jak siê
z niego wydostanie. Wszyscy prawie m³odzieñcy podlegaj¹ jednemu prawu, które na pozór
zdaje siê niewyt³umaczone, ale przy bli¿szym zbadaniu objaœnia siê m³odoœci¹ sam¹ i tym
sza³em, z jakim m³odzie¿ rzuca siê ku przyjemnoœciom. Bogaty czy ubogi, m³odzieniec nie
ma wcale pieniêdzy na potrzeby codzienne, ale na zachcianki nigdy mu ich nie zabraknie.
Marnotrawi nieoglêdnie to, co mo¿e dostaæ na kredyt, ale oszczêdza skwapliwie wszystkiego,
co siê kupuje za grosz gotowy; rzek³byœ, ¿e siê mœci za to, czego nie ma, rozpraszaj¹c to
wszystko, czego dostaæ mo¿e. Chc¹c jasno tê rzecz wyraziæ, powiedzmy, ¿e student troszczy
siê daleko wiêcej o zaoszczêdzenie kapelusza, ni¿ o zachowanie ca³ego odzienia w dobrym
stanie. Wielkoœæ zarobku usposabia naturalnie krawca do chêtnego poczekania, gdy przeciwnie
skromnoœæ sumy ¿¹danej sprawia, ¿e kapelusznik jest najbardziej nieprzystêpnym ze wszystkich
istot, z którymi student musi wchodziæ w uk³ady. Gdy w teatrze m³odzieniec przyci¹ga lornetki
piêknych pañ widokiem przeœlicznej kamizelki, to mo¿na przypuszczaæ, ¿e nogi jego obchodz¹
siê bez skarpetek; poñczosznik bowiem nale¿y te¿ do molów tocz¹cych sakiewkê m³odzie¿y.
Rastignac nie stanowi³ wyj¹tku. Worek jego, zawsze pró¿ny dla pani Vauquer, zawsze pe³ny,
gdy chodzi³o o zadowolenie wymagañ pró¿noœci, doœwiadcza³ przeciwnoœci i powodzeñ

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

66

background image

nieprzewidzianych, które rozmija³y siê zawsze z terminem wyp³aty. Chc¹c opuœciæ smrodliw¹
i nêdzn¹ gospodê, w której czu³ siê ci¹gle upokorzonym, musia³by zap³aciæ gospodyni za ca³y
miesi¹c i kupiæ meble do swych apartamentów kawalerskich, a to by³o dot¹d rzecz¹ niemo¿liw¹.
Gdy nie by³o czym gry rozpocz¹æ, Rastignac zabiera³ zegarki i ³añcuchy z³ote, które ponabywa³
przedtem za pieni¹dze wygrane w karty, i umia³ zanieœæ je do lombardu, do tego smutnego
i dyskretnego przyjaciela m³odzie¿y; lecz brak³o mu pomys³u i odwagi, gdy potrzebowa³
pieniêdzy na stó³ i mieszkanie lub na kupno narzêdzi, bez których nie mo¿na siê by³o obejœæ
przy eksploatowaniu ¿ycia wykwintnego. Bezsilnym by³ wobec koniecznoœci powszedniej,
wobec d³ugów, które zaci¹ga³ dla zaspokojenia potrzeb najpierwszych. Postêpowa³ jak wiêksza
czêœæ ludzi, którzy wiod¹ takie nierozs¹dne ¿ycie: odwleka³ do ostatniej chwili zaspokojenie
nale¿noœci, które w oczach mieszczan uchodz¹ za d³ug œwiêty. Czyni³ tak jak Mirabeau, który
nie zwyk³ by³ p³aciæ za chleb, a¿ dopóki ten¿e nie przedstawi³ mu siê pod groŸn¹ postaci¹
wekslu. Oko³o tego czasu Rastignac przegra³ du¿o i musia³ siê zad³u¿yæ. Zaczyna³ pojmowaæ, ¿e
niepodobna by³o ¿yæ d³u¿ej w ten sposób, nie maj¹c sta³ych dochodów. Jêcza³ pod dotkliwymi
ciosami chwiejnego po³o¿enia, lecz nie mia³ si³y wyrzec siê rozkoszy takiego ¿ycia i pragn¹³
wieœæ je nadal za jak¹ b¹dŸ cenê. Traf pomyœlny, co mia³ dopomóc mu do zrobienia maj¹tku,
sta³ siê prost¹ mrzonk¹, a przeszkody rzeczywiste wzrasta³y z dniem ka¿dym.

Patrz¹c z bliska naszycie domowe pana i pani de Nucingen, przekona³ siê, ¿e kto chce

zmieniæ mi³oœæ w narzêdzie powodzenia, ten musi napiæ siê rozmaitych upokorzeñ i zaprzeæ
siê szlachetnych idei, które odkupuj¹ b³êdy mi³oœci. Eugeniusz poœlubi³ to ¿ycie œwietne na
zewn¹trz lecz toczone wewnêtrznie przez wszystkie taeniae zgryzoty, przeplatane uciechami
ulotnymi, za które trzeba drogo p³aciæ ci¹g³¹ trosk¹ i niepokojem; upodoba³ je i tarza³ siê w nim
jak Roztrzepaniec La Bruyere'a w brudzie rynsztoka, lecz dotychczas, jak Roztrzepaniec odzienie
tylko powala³.

– Czy nie zabiliœmy tylko mandaryna? – zapyta³ go raz Bianchon, wstaj¹c od sto³u.
– Nie umar³ dotychczas, ale ju¿ charczy – odpar³ Eugeniusz.

Student medycyny wzi¹³ te s³owa za ¿art, ale Eugeniusz nie myœla³ ¿artowaæ. Po d³ugiej

przerwie jad³ dziœ znowu w gospodzie, ale w czasie obiadu dziwnie jakoœ by³ zamyœlony Po
deserze nie wyszed³ jak zwykle, lecz pozosta³ w sali jadalnej obok panny Taillefer, na któr¹
rzuca³ od czasu do czasu wyraziste spojrzenia. Niektórzy goœcie jedli jeszcze orzechy przy
stole, inni przechadzali siê koñcz¹c rozpoczêt¹ rozmowê. Wed³ug przyjêtego zwyczaju, ka¿dy
odchodzi³, kiedy mu siê podoba³o, przeci¹gaj¹c pobyt w miarê zajêcia jakie obudza³ przedmiot
rozmowy, albo stosownie do stopnia ociê¿a³oœci, jakiej doznawa³ przy trawieniu. W zimie rzadko
siê zdarza³o, ¿eby sala jadalna zosta³a opró¿niona przed ósm¹, ale w póŸniejszych godzinach
zostawa³y zwykle tylko cztery kobiety, wynagradzaj¹c sobie przymusowe milczenie, które
musia³y zachowywaæ w tym zgromadzeniu mêskim. Vautrin spostrzeg³ zamyœlenie Eugeniusza
i pozosta³ w sali jadalnej, choæ na razie udawa³, ¿e zabiera siê do prêdkiego wyjœcia. Unika³
póŸniej wzroku Eugeniusza, który musia³ s¹dziæ, ¿e go nie ma w sali. Widzia³, jak wszyscy
mieszkañcy gospody porozchodzili siê z wolna do swych mieszkañ, lecz sam pozosta³ skrycie
na swym stanowisku. Wyczyta³, co siê dzia³o w duszy studenta, i przeczuwa³, ¿e musi ju¿
nast¹piæ jakiœ objaw stanowczy. Rastignac ujrza³ siê rzeczywiœcie w trudnym po³o¿eniu,
w jakim znajdowa³ siê pewnie niejeden m³ody cz³owiek. Pani de Nucingen zakochana, a mo¿e
zalotna tylko, da³a mu poznaæ wszystkie wzruszenia namiêtnoœci prawdziwej, posi³kuj¹c siê
dyplomacj¹ niewieœci¹, w której pary¿anki zwyk³y celowaæ. Narazi³a siê na obmowê, byle tylko
zatrzymaæ przy sobie kuzyna pani de Beauséant, a teraz waha³a siê, czy nale¿a³o nadaæ mu
rzeczywiœcie takie prawa, jakie mu powszechnie przypisywano. Dra¿ni¹c przez ca³y miesi¹c
zmys³y Eugeniusza, potrafi³a w koñcu poruszyæ jego serce. W pierwszych dniach zdawa³o siê
studentowi, ¿e on bêdzie rozkazywa³; lecz wkrótce pani de Nucingen otrzyma³a przewagê za
pomoc¹ tej taktyki, która obudzi³a w sercu Eugeniusza wszystkie z³e i dobre uczucia dwóch
lub trzech ludzi, które œpi¹ w piersi m³odego pary¿anina. Czy to by³o wyrachowanie ze strony
Delfiny? Nie, kobiety zawsze s¹ prawdziwe, nawet wtedy, gdy postêpuj¹ najfa³szywiej, bo
zawsze ulegaj¹ jakiemuœ uczuciu przyrodzonemu. Byæ mo¿e, ¿e Delfina, która podda³a siê na
razie Eugeniuszowi i pokaza³a mu zbyt wielk¹ przychylnoœæ, ulega³a teraz uczuciu godnoœci,
które kaza³o jej cofn¹æ swe obietnice lub zawiesiæ je przynajmniej. Pary¿anka, któr¹ namiêtnoœæ
unosi, zwyk³a siê wahaæ w chwili upadku, zwyk³a wystawiaæ na próby serce tego, komu ma

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

67

background image

oddaæ przysz³oœæ ca³¹. Za pierwszym razem pani de Nucingen zawiod³a siê we wszystkich
nadziejach, a wiernoœæ jej dla m³odego samoluba zosta³a nieuznana. Mia³a wiêc prawo byæ teraz
nieufna. Mo¿e te¿ razi³o j¹ postêpowanie Eugeniusza, który sta³ siê zarozumia³y dziêki ³atwemu
powodzeniu i zdradza³ pewne lekcewa¿enie wynikaj¹ce z dziwnych stosunków, jakie siê miêdzy
nimi zawi¹za³y. Chcia³a zapewne wydaæ siê wspania³a, imponuj¹ca i wielka w oczach m³odego
cz³owieka; ona, co tak d³ugo by³a ma³a wobec tego, który j¹ opuœci³. Nie chcia³a uchodziæ za
³atw¹ zdobycz w przekonaniu Eugeniusza, a to dlatego w³aœnie, ¿e on wiedzia³, i¿ przedtem
nale¿a³a do de Marsay'a. Wreszcie mi³oœæ owego m³odzieñca zepsutego, który by³ istnym
potworem, mia³a w sobie coœ tak poni¿aj¹cego, ¿e Delfina z rozkosz¹ zag³êbia³a siê teraz
w kwiecist¹ krainê prawdziwej mi³oœci, przygl¹da³a siê z zachwytem widokom nieznanym,
ws³uchiwa³a siê d³ugo w szmer wietrzyka, który pieœci³ j¹ swym nieskalanym powiewem.
Prawdziwa mi³oœæ wynagradza³a za k³aman¹. Bêdzie siê to niestety powtarza³o zbyt czêsto,
dopóki mê¿czyŸni nie pojm¹, jak wiele kwiatów ³amie siê w duszy m³odej kobiety pod ciosami
pierwszego zawodu. Mniejsza wreszcie o pobudki, dosyæ ¿e Delfina igra³a sobie z Rastignac'iem
i znajdowa³a w tym przyjemnoœæ, mo¿e dlatego, ¿e czu³a siê kochana i wiedzia³a, i¿ wszystkie
zgryzoty Eugeniusza pierzchn¹, gdy ona tego najmi³oœciwiej zachcieæ raczy. Eugeniusz zaœ nie
chcia³ przez szacunek dla siebie samego, ¿eby pierwsza walka zakoñczy³a siê jego pora¿k¹
i postanowi³ wytrwaæ w pogoni, jak myœliwy, który chce koniecznie zastrzeliæ kuropatwê na
pierwszej uroczystoœci œw. Huberta. Ci¹g³y niepokój, niezadowolenie mi³oœci w³asnej, napady
rozpaczy zmyœlonej lub prawdziwej, wszystko to przywi¹zywa³o go coraz bardziej do Delfiny.
Ca³y Pary¿ dawa³ mu pani¹ de Nucingen, a on nie zbli¿y³ siê do niej ani na jotê wiêcej, jak
w pierwszym dniu znajomoœci. Wpada³ w bezsiln¹ wœciek³oœæ, bo nie wiedzia³ jeszcze, ¿e
kokieteria kobiety zapewnia czasami korzyœci, które wiêcej s¹ warte od ca³ej przyjemnoœci,
jak¹ mog³aby daæ jej mi³oœæ. Epoka, w której kobieta walczy jeszcze z mi³oœci¹, przynios³a ju¿
Rastignacowi plon najpierwszych swych owoców; mia³y one smak wyborny, choæ by³y jeszcze
zielone i nieco kwaskowate, tylko trzeba by³o p³aciæ za nie niezmiernie drogo.

Zdarza³o siê niekiedy, ¿e student nie mia³ grosza przy duszy i nie widzia³ przed sob¹ ¿adnej

przysz³oœci; wtedy stara³ siê st³umiæ g³os sumienia i myœla³ o ponêtnej drodze do fortuny, któr¹
Vautrin ukaza³ mu w ma³¿eñstwie z pann¹ Taillefer. Owó¿ i teraz by³a to jedna z takich chwil,
w których nêdza przemawia³a do niego tak natrêtnie, ¿e prawie mimowolnie da³ siê wpl¹taæ
w intrygê straszliwego sfinksa, którego wzrok trzyma³ go nieraz pod czarodziejskim zaklêciem.
Po odejœciu Poireta i panny Michonneau, którzy zabawili najd³u¿ej w sali jadalnej, Rastignac
mniema³, ¿e jest sam tylko z pani¹ Vauquer i z pani¹ Couture i spojrza³ na pannê Taillefer tak
wyraziœcie, ¿e dziewczê oczy spuœci³o.

– Czy masz pan jakie zmartwienie, panie Eugeniuszu? – zapyta³a Wiktoryna po chwilowym

milczeniu.

– Któ¿ nie ma zmartwieñ! – odpar³ Eugeniusz. – My, m³odzi, nie mielibyœmy mo¿e trosk

¿adnych, gdybyœmy wiedzieli, ¿e jest ktoœ, co nas kocha szczerze i poœwiêceniem swoim mo¿e
zap³aciæ nam za wszystkie ofiary, któreœmy zawsze ponieœæ gotowi.

Za ca³¹ odpowiedŸ panna Taillefer rzuci³a mu wejrzenie, które nie by³o wcale dwuznaczne.
– Dziœ pani jesteœ pewna swego serca; ale czy mo¿esz rêczyæ, ¿e siê ono nigdy nie zmieni?

Na ustach m³odej dziewczyny zaigra³ uœmiech, który, niby promieñ wytryskaj¹cy z duszy,

obla³ twarz jej takim blaskiem, ¿e siê Eugeniusz przestraszy³ gwa³townego wybuchu uczucia.

– Jak to! A gdybyœ pani mia³a byæ jutro bogata i szczêœliwa, gdyby maj¹tek olbrzymi spad³

ci z nieba, czy¿ pomimo to nie przesta³abyœ kochaæ biednego m³odzieñca, który ci siê podoba³
w dniach niedoli?

Sk³oni³a wdziêcznie g³ow¹.

– Nawet gdyby m³odzieniec ten by³ bardzo nieszczêœliwy?

Nowe skinienie.

– Co to znów za brednie? – zapyta³a pani Vauquer.
– Proszê nam nie przerywaæ – rzek³ Eugeniusz – my siê porozumiewamy.

– Chyba kawaler Eugeniusz de Rastignac zamierza wejœæ w zwi¹zki ma³¿eñskie z pann¹

Wiktoryn¹ Taillefer? – ozwa³ siê gruby g³os Vautrina, który ukaza³ siê niespodzianie we
drzwiach sali jadalnej.

– Ach! Jak¿eœ mnie pan przestraszy³! – zawo³a³y jednoczeœnie pani Couture i pani Vauquer.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

68

background image

– Móg³bym zrobiæ gorszy wybór – zaœmia³ siê Eugeniusz, który nigdy jeszcze nie dozna³ tak

silnego wzruszenia, jak teraz na g³os Vautrina.

– Dosyæ tych niestosownych ¿artów, panowie! – zawo³a³a pani Couture. – PójdŸmy st¹d, drogie

dzieciê.

Pani Vauquer posz³a za swymi lokatorkami, ¿eby przepêdziæ u nich wieczór i zaoszczêdziæ

sobie kawa³ek œwiecy i trochê paliwa. Eugeniusz zosta³ sam na sam z Vautrinem.

– Wiedzia³em dobrze, ¿e pan dojdziesz do tego – rzek³ Vautrin z zimn¹ krwi¹. – Ale s³uchaj

pan, ja umiem te¿ byæ delikatnym. Nic pan teraz nie postanawiaj, bo w tej chwili nie jesteœ
w normalnym usposobieniu. Pan masz d³ugi; chcia³bym, ¿eby nie namiêtnoœæ, nie rozpacz,
lecz zimny rozum przywiód³ pana do mnie. Mo¿e potrzebujesz kilku tysiêcy dukatów? Proszê,
weŸmiesz pan?

Tu szatan siêgn¹³ do kieszeni i wyj¹wszy z pugilaresu trzy bilety bankowe, rozpostar³ je przed

oczyma studenta. Eugeniusz by³ w najokropniejszym po³o¿eniu. Przegra³ markizowi d’Adjuda
i hrabiemu de Trailles sto luidorów na s³owo. Nie mia³ pieniêdzy i nie œmia³ iœæ wieczorem do
pani de Restaud, która zaprosi³a go na jeden z tych skromnych wieczorków, na których pije siê
herbatê z ciastkami i przegrywa siê po szeœæ tysiêcy franków w wista.

– Mój panie – rzek³ Eugeniusz, powstrzymuj¹c z trudnoœci¹ dr¿enie konwulsyjne – chciej pan

zrozumieæ, ¿e po tym, coœ mi powierzy³, ja nie mogê zaci¹gaæ ¿adnych zobowi¹zañ wzglêdem
pana.

– A tak! Przykro by mi by³o, gdybyœ pan mówi³ inaczej – zawo³a³ kusiciel. – Piêkny z pana

m³odzieniec, delikatny, dumny jak lew, a ³agodny jak dziewcz¹tko. Diabe³ mia³by piêkn¹
zdobycz z pana. Podoba mi siê bardzo taki gatunek m³odzie¿y. Jeszcze dwie lub trzy chwile
g³êbokiego zastanowienia, a ujrzysz pan œwiat takim, jakim jest rzeczywiœcie. Przekonasz siê,
¿e cz³owiek wy¿szy dogadza wszystkim swym zachciankom, a niekiedy tylko odgrywa sceny
cnoty ku wielkiemu zadowoleniu g³upców, którzy mu siê przygl¹daj¹ z parteru. Niezad³ugo
bêdziesz pan do nas nale¿a³. Ach! Móg³byœ wszystko osi¹gn¹æ przy mojej pomocy. Nie
mia³byœ jednego pragnienia, które by nie zosta³o zaraz spe³nione; móg³byœ ¿¹daæ wszystkiego:
dostojeñstw, maj¹tku, kobiet. Ca³a cywilizacja zmieni³aby siê dla pana w ambrozjê. By³byœ
naszym pieszczoszkiem, naszym Beniaminem, za którego pozwolilibyœmy siê wytêpiæ wszyscy.
Sp³aszczylibyœmy wszystko, co by ci stawa³o na zawadzie. Chyba masz mnie pan za ³otra,
je¿eli po tym wszystkim nie mo¿esz siê jeszcze pozbyæ swych skrupu³ów. Ale wiedz pan, ¿e de
Turenne by³ to cz³owiek takiej uczciwoœci, jak¹ pan posiadasz jeszcze w swoim przekonaniu,
a jednak obrabia³ on pewne sprawki z ³otrami i nie widzia³ w tym nic uw³aczaj¹cego dla
siebie. Có¿, nie chcesz mi pan nic zawdziêczaæ? Niech i tak bêdzie – pocz¹³ znów Vautrin
z uœmiechem. – WeŸ pan te papierki i napisz na tym – mówi³, dostaj¹c z pugilaresu papier
stemplowy – ot tu w poprzek: Przyjêto za sumê trzy tysi¹ce piêæset franków, wyp³acaln¹ za rok.
A teraz postaw pan datê! Procent jest doœæ wielki, ¿eby uwolniæ pana od wszelkich skrupu³ów;
mo¿esz nazwaæ mnie ¿ydem i nie czuæ siê obowi¹zanym do ¿adnej wdziêcznoœci. Dziœ jeszcze
wolno panu mn¹ pogardzaæ, bom przekonany, ¿e jutro kochaæ mnie bêdziesz. Znajdziesz we
mnie te otch³anie niezg³êbione, te niezmierne uczucia spotêgowane, które g³upcy nazywaj¹
wystêpkami; lecz nigdy nie ujrzysz mnie pod³ym i niewdziêcznym. Jednym s³owem, synku, nie
jestem ja ani pionkiem, ani s³oniem tylko wie¿¹.

– Któ¿ pan jesteœ? – zawo³a³ Eugeniusz. – Stworzonyœ chyba po to, by mnie drêczyæ.
– Ale¿ nie, jam dobry cz³owiek, bo chcê siê sam zab³ociæ, byle pana raz na zawsze uchroniæ

od b³ota. Pytasz pan siebie, sk¹d siê wziê³o takie poœwiêcenie? Dobrze! Powiem ci to kiedyœ
cichutko do ucha. Zdumia³eœ siê pan, gdym ci pokaza³ rozstrój ustroju spo³ecznego i ruch
machiny, lecz pierwszy przestrach przeminie i pogodzisz siê z myœl¹, ¿e na ludzi trzeba patrzeæ
jak na ¿o³nierzy, co postanowili polec w s³u¿bie tych, którzy sami namaszczaj¹ siê na królów.
Czasy zmieni³y siê bardzo. Dawniej mówiono do œmia³ka: Oto sto dukatów, zabij mi takiego
to jegomoœcia i zasiadano najspokojniej do wieczerzy, kazawszy sprz¹tn¹æ cz³owieka za jedno
tak lub jedno nie. Dziœ ja ofiarowujê panu piêkn¹ fortunê za jedno skinienie g³owy, które pana
w niczym nie nara¿a, a pan siê wahasz. Taki to ju¿ wiek zniewieœcia³y.

Eugeniusz podpisa³ weksel i zamieni³ go na bilety bankowe.

– S³uchaj no pan, pomówmy rozs¹dnie – zacz¹³ Vautrin znowu. – Chcê pojechaæ za kilka

miesiêcy do Ameryki i zaj¹æ siê upraw¹ tytoniu. Bêdê przysy³a³ panu cygara w dowód przyjaŸni.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

69

background image

Je¿eli zdo³am siê wzbogaciæ, to bêdê ci pomaga³. A je¿eli pozostanê bezdzietnym (co jest rzecz¹
mo¿liw¹, bo nie mam wielkiej ochoty odradzaæ siê w ablegrach), no! to zapiszê ci wszystko. Czy
to siê nazywa byæ przyjacielem? Ale¿ ja ciê kocham, panie Eugeniuszu. Mam tê s³aboœæ, ¿e lubiê
namiêtnie poœwiêcaæ siê dla innych i poœwiêca³em siê ju¿ w swoim ¿yciu. Widzisz, synku, sfera,
w której ja ¿yjê, jest wy¿sza ni¿ sfera innych ludzi. Ja patrzê zawsze na cel, a czyny uwa¿am za
œrodki. A wiesz czym jest dla mnie cz³owiek? Ot, czym! – i klasn¹³ paznokciem wielkiego palca,
zasun¹wszy go miêdzy zêby. – Cz³owiek jest wszystkim lub niczym. Jest mniej ni¿ niczym, gdy
siê nazywa Poiret; mo¿na go rozetrzeæ jak pluskwê, p³aski jest i œmierdzi. Ale cz³owiek podobny
do pana jest bogiem: to ju¿ nie machina powleczona skór¹, lecz teatr, w którym poruszaj¹ siê
najpiêkniejsze uczucia. Ja ¿yjê uczuciami. Uczucie – czy¿ to nie œwiat ca³y w jednej myœli? Spójrz
pan na ojca Goriot: córki sta³y siê dla niego wszechœwiatem, nici¹, któr¹ kieruje siê wœród ca³ego
stworzenia. Otó¿, dla mnie, com zbada³ ¿ycie do gruntu, istnieje jedno tylko uczucie prawdziwe:
przyjaŸñ dwóch mê¿czyzn. Piotr i Jaffier, to mój idea³. Umiem VENISE SAUVÉE na pamiêæ.
Czyœ pan spotka³ takiego chwata co by wys³ucha³ przyjaciela, który mówi: „Pomó¿ mi zakopaæ
trupa!” i poszed³ z nim w milczeniu, nie nudz¹c go mora³ami? A jam to zrobi³. Nie wyzna³bym
tego przed kim innym; lecz pan jesteœ cz³owiek wy¿szy, panu mo¿na wszystko powiedzieæ, bo
wszystko poj¹æ potrafisz. Nie bêdziesz d³ugo brodzi³ po tych bagniskach, w których mieszkaj¹
otaczaj¹ce nas karze³ki. No, rzecz skoñczona. Pan siê o¿enisz. A teraz do ataku! Moja broñ
¿elazna i nigdy nie miêknie, cha, cha!

Vautrin wyszed³, ¿eby nie krêpowaæ studenta i nie doczekaæ siê przecz¹cej odpowiedzi.

Rzek³byœ, ¿e wiedzia³ o tym s³abym oporze, o tej walce, któr¹ ludzie tocz¹ z sob¹ i za pomoc¹
której usprawiedliwiaj¹ póŸniej swoje czynnoœci naganne.

– Niech sobie robi co chce, a ja nie myœlê ¿eniæ siê z pann¹ Taillefer! – rzek³ Eugeniusz do

siebie.

Na razie opanowa³a go wewnêtrzna gor¹czka na myœl, ¿e zawar³ przymierze z cz³owiekiem,

który w nim wstrêt wzbudza³, a jednoczeœnie rós³ w jego oczach przez sam cynizm swych
zasad i przez odwagê, z jak¹ depta³ spo³ecznoœæ ca³¹; niebawem jednak och³on¹³, ubra³
siê i, za¿¹dawszy fiakra, pojecha³ do pani de Restaud. Od kilku dni hrabina okazywa³a
szczególne wzglêdy m³odzieñcowi, którego powodzenie w wyborowym kó³ku wielkiego œwiata
zapowiada³o, ¿e wp³yw jego stanie siê kiedyœ bardzo potê¿ny. Eugeniusz odda³, co by³ winien
panom de Trailles i d'Adjuda, a przepêdziwszy czêœæ nocy przy wiœcie, odzyska³ wszystko, co
straci³ by³ poprzednio. Przes¹dny, jak wiêksza czêœæ ludzi, których przysz³oœæ nie jest jeszcze
zapewniona i z których ka¿dy jest mniej wiêcej fatalist¹, widzia³ w swym szczêœciu nagrodê
nieba za to, ¿e postanowi³ wytrwaæ na dobrej drodze.

Nastêpnego poranku pilno mu by³o zapytaæ, czy Vautrin ma jeszcze jego weksel. Odebrawszy

odpowiedŸ twierdz¹c¹, odda³ mu trzy tysi¹ce franków, zdradzaj¹c przy tym dosyæ naturalne
zadowolenie.

– Wszystko idzie dobrze – powiedzia³ mu Vautrin.
– Lecz ja nie jestem pañskim wspólnikiem – rzek³ Eugeniusz.
– Wiem, wiem – przerwa³ Vautrin. – Dziecinnisz siê pan jeszcze. Zatrzymuj¹ ciê na wstêpie

rzeczy ma³ej wagi.

W dwa dni póŸniej Poiret i panna Michonneau siedzieli wœród ustronnej alei Ogrodu

Botanicznego, na ³awce oblanej promieniami s³oñca i prowadzili rozmowê z jegomoœciem,
którego Bianchon nazwa³ s³usznie podejrzan¹ figur¹.

– Nie pojmujê – mówi³ pan Gondureau – sk¹d siê bior¹ skrupu³y pani. Jego ekscelencja

minister policji generalnej pañstwa…

– Ach, jego ekscelencja minister policji generalnej pañstwa… – powtórzy³ Poiret.
– Tak, jego ekscelencja zajmuje siê t¹ spraw¹, – rzek³ Gondureau.

Komu¿ nie wyda siê nieprawdopodobne, ¿e Poiret, dawny urzêdnik, cz³owiek pozbawiony

zdolnoœci myœlenia, lecz zbrojny prawdopodobnie we wszystkie cnoty mieszczañskie, nie
przesta³ s³uchaæ mniemanego kapitalisty z ulicy Buffon, w chwili gdy ten¿e wymówi³ s³owo
policja, ukazuj¹c spod maski poczciwca fizjonomi¹ agenta z ulicy de Jerusalem? A jednak to
rzecz najnaturalniejsza w œwiecie. Wielu obserwatorów zrobi³o spostrze¿enie, którego jeszcze
nie rozpowszechniono, lecz które objaœni lepiej, jakie miejsce Poiret zajmowa³ w wielkiej familii
g³upców. Jest pewien naród pierzasty, zamkniêty w bud¿ecie miêdzy pierwszym stopniem

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

70

background image

szerokoœci pó³nocnej, pod którym le¿y niby Grenlandia administracyjna, kraj honorariów
wynosz¹cych tysi¹c dwieœcie franków, a stopniem trzecim, pod którym zaczyna siê strefa
cieplejszych honorariów wynosz¹cych od trzech do szeœciu tysiêcy, strefa umiarkowana, w której
gratyfikacja przyjmuje siê i kwitnie, pomimo trudnoœci uprawy. Rysem charakterystycznym,
który zdradza najlepiej niedo³êstwo i têpoœæ umys³u tej rasy s³u¿alczej, jest szacunek jakiœ
mimowolny, machinalny, instynktowy dla tego Dalajlamy wszelkiej w³adzy, którego urzêdnik
zna tylko z nieczytelnego podpisu i nazywa jego ekscelencja ministrem. Te trzy s³owa znacz¹
tyle, co Il Bondo Cani kalifa bagdadzkiego i wyobra¿aj¹ w oczach tej rasy znêdznia³ej w³adzê
uœwiêcon¹, nieodwo³aln¹. Jak papie¿ dla chrzeœcijan, tak minister w oczach urzêdnika jest
administracyjnie nieomylny; œwietnoœæ jego osoby odbija siê na jego czynach i s³owach oraz
na s³owach wymówionych w jego imieniu; haft jego munduru okrywa wszystko i uprawnia
ka¿dy czyn spe³niony z jego rozkazu; tytu³ ekscelencja œwiadcz¹cy o czystoœci jego zamiarów
i œwi¹tobliwoœci jego chêci, s³u¿y za paszport najdzikszym ideom. Na samo wspomnienie jego
ekscelencji, nieboracy owi podejmuj¹ siê najskwapliwiej tego, czego nie zrobiliby we w³asnym
interesie. Biura maj¹, tak jak armia, swoje bierne pos³uszeñstwo: za pomoc¹ tego systematu
zag³usza siê sumienie, unicestwia cz³owieka i zmienia go w koñcu w œrubê lub muterkê
po³¹czon¹ z machin¹ rz¹dow¹.

Pan Gondureau, który musia³ znaæ siê na ludziach, poj¹³ od razu, ¿e Poiret jest jednym z takich

g³upców biurokratycznych. Potrzebowa³ w³aœnie ods³oniæ swe baterie i wymówi³ czarodziejskie
s³owo jego ekscelencja, by za pomoc¹ tego Deux ex machina olœniæ Poiret’a, który zdawa³
siê stworzony dla panny Michonneau, tak jak panna Michoenneau zdawa³a siê stworzon¹ dla
Poireta.

– Skoro tylko jego ekscelencja minister, skoro jego ekscelencja we w³asnej osobie… A, to

zupe³nie co innego! – rzek³ Poiret.

– S³yszy pani, co mówi jej towarzysz? Pani zdaje siê polegaæ na jego zdaniu – pocz¹³

znów pseudokapitalista, zwracaj¹c siê do panny Michonneau. – Otó¿, jego ekscelencja minister
jest teraz najmocniej przekonany, ¿e tak zwany Vautrin, mieszkaj¹cy w domu Vauquer, jest
zbrodniarzem zbieg³ym z galer tuloñskich, gdzie go znano pod imieniem Trompe-la-Mort.

– A! Trompe-la Mort! – rzek³ Poiret – musi byæ bardzo szczêœliwym, kiedy zas³u¿y³ na takie

imiê.

– A tak – odpar³ agent. – Zawdziêcza on swe przezwisko dziwnemu szczêœciu, które zas³ania³o

go przed œmierci¹ we wszystkich jego zuchwa³ych przedsiêwziêciach. Jest on niebezpieczny,
trzeba pañstwu wiedzieæ. Posiada przymioty, które czyni¹ zeñ niezwyk³ego cz³owieka. Nawet
sam wyrok potêpiaj¹cy przyniós³ mu w rodzinnych stronach honor niezmierny…

– Wiêc to jest cz³owiek honoru? – zapyta³ Poiret.

– Na swój sposób. Zgodzi³ siê on przyj¹æ na siebie fa³szerstwo pope³nione przez pewnego

m³odzieñca, którego kocha³ niezmiernie. By³ to przeœliczny W³och, trochê szuler, który wst¹pi³
póŸniej do wojska, gdzie zreszt¹ sprawowa³ siê bardzo chwalebnie.

– Je¿eli jego ekscelencja minister policji wie dobrze, ¿e pan Vautrin jest owym Trompe-la-Mort,

to do czegó¿ mo¿e mnie potrzebowaæ? – zagadnê³a panna Michonneau.

– Ach! tak – rzek³ Poiret – je¿eli jego ekscelencja minister, jak oto mieliœmy honor s³yszeæ od

pana, ma w rzeczy samej pewnoœæ jak¹kolwiek…

– Nie ma tu mowy o pewnoœci, przypuszcza siê tylko. Zrozumiecie pañstwo zaraz, o co idzie.

Jakub Collin, przezwany Trompe-la-Mort, posiada zaufanie trzech galer, które zrobi³y go swym
agentem i bankierem. Zyskuje on wiele na prowadzeniu takich spraw, do których potrzeba
cz³owieka znacznego.

– Ach! ach! Czy pani rozumie ten dwuznacznik? – zapyta³ Poiret. – Pan Gondureau nazywa

go cz³owiekiem znacznym, dlatego, ¿e go naznaczono.

– Mniemany Vautrin – ci¹gn¹³ agent dalej – przyjmuje kapita³y panów galerników, umieszcza

je, przechowuje i oddaje do rozporz¹dzenia zbieg³ym wiêŸniom, rodzinom pozosta³ym po tych,
którzy zrobili testament lub kochankom galerników, którzy przekazali im weksle.

– Kochankom galerników! Chcesz pan powiedzieæ ¿onom – zauwa¿y³ Poiret.
– Nie, panie, galernik miewa zwykle tylko nieprawe ma³¿onki.

– Wszyscy wiêc oni ¿yj¹ w zwi¹zkach nieprawych?
– Oczywiœcie.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

71

background image

– Ale¿ – mówi³ Poiret – to zgroza, której jego ekscelencja minister nie powinien by cierpieæ.

Pan masz szczêœcie widywaæ jego ekscelencjê, wypada³oby wiêc panu, którego zasady s¹, o ile
mogê wnosiæ, bardzo filantropijne, zwróciæ uwagê ministra na niemoralne prowadzenie siê tych
ludzi, którzy daj¹ bardzo z³y przyk³ad ca³emu spo³eczeñstwu.

– Ale¿, mój panie, rz¹d nie po to ich tam umieszcza, ¿eby s³u¿yli za wzór cnót.

– To prawda. Pozwól pan jednak¿e…

– Ale¿, kochaneczku, nie przerywaj panu – rzek³a panna Michonneau.

– Pojmuje pani – pocz¹³ Gondureau – i¿ rz¹dowi wiele na tym zale¿y, ¿eby odkryæ tê kasê

nieprawn¹, która ma byæ dobrze zaopatrzon¹. Trompe-la-Mort obraca znacznym kapita³em;
przechowuje bowiem nie tylko pieni¹dze swych towarzyszy, lecz i fundusze nale¿¹ce do
Towarzystwa Dziesiêciu tysiêcy.

– Dziesiêciu tysiêcy z³odziei! – zawo³a³ Poiret przera¿ony.

– Nie, do Towarzystwa Dziesiêciu tysiêcy i jednej spó³ki z³odziei wy¿szego rzêdu, którzy

dzia³aj¹ na wielk¹ skalê i podejmuj¹ siê tylko takich spraw, w których mo¿na zyskaæ
przynajmniej dziesiêæ tysiêcy franków. W sk³ad tego towarzystwa wchodz¹ najbardziej
dystyngowani ze wszystkich tych ichmoœciów, którzy id¹ wprost na ³awê s¹du kryminalnego.
Znaj¹ oni kodeks i postêpuj¹ tak przezornie, ¿e wpad³szy nawet w rêce sprawiedliwoœci nie
mog¹ byæ nigdy na œmieræ skazani. Collin jest ich powiernikiem, ich doradc¹. Dziêki olbrzymim
œrodkom, cz³owiek ten stworzy³ ca³¹ policjê na swe us³ugi i ponawi¹zywa³ rozleg³e stosunki,
które okrywa nieprzeniknion¹ tajemnic¹. Rok mija, jakeœmy go otoczyli szpiegami, a dotychczas
jeszcze nie mo¿emy zbadaæ jego sprawek. Talentami swymi i kas¹ Collin podsyca ci¹gle
wystêpek, wspomaga zbrodniê i utrzymuje ca³¹ armi¹ ³otrów, którzy tocz¹ nieustann¹ wojnê ze
spo³eczeñstwem. Uj¹æ Trompe-la-Mort i skonfiskowaæ jego kasê bêdzie to znaczy³o podci¹æ z³o
przy samym korzeniu. Sprawa ta sta³a siê wa¿nym zadaniem pañstwowym i przyniesie zaszczyt
tym, którzy zechc¹ swoim wspó³dzia³aniem przyczyniæ siê do pomyœlnego jej ukoñczenia.
Pan sam, na przyk³ad, móg³byœ zostaæ znów urzêdnikiem w administracji, móg³byœ spe³niaæ
obowi¹zek komisarza policyjnego, co bynajmniej nie pozbawi³oby pana emerytury.

– Ale dlaczegó¿ Trompe-la-Mort nie zemknie wraz ze sw¹ kas¹? – zapyta³a panna Michonneau.

– Och! – odpar³ agent. – Gdyby okrada³ kasê galerników, to nie mia³by siê gdzie podziaæ, bo

w œlad za nim pos³ano by wszêdzie cz³owieka, co by go zabi³. Przy tym okraœæ kasê to nie tak
³atwo, jak wykraœæ pannê z dobrej familii. A wreszcie Collin to ³otr niezdolny do takich czynów,
on widzia³by w tym ujmê dla swej s³awy.

– Masz pan s³usznoœæ – rzek³ Poiret – by³aby to wielka ujma dla jego s³awy.

– Wszystko to nie objaœnia, dlaczego panowie nie chcecie uj¹æ go otwarcie? – rzek³a panna

Michonneau.

– Otó¿, objaœniê pani… Ale – szepn¹³ z cicha – powstrzymaj pani swego jegomoœci, ¿eby mi nie

przerywa³, bo nigdy nie dojdziemy do koñca. Nie wiem, z jakiego tytu³u ten stary ka¿e siebie
s³uchaæ. Przybywszy do naszego miasta Trompe-la-Mort wdzia³ skórê poczciwca, przybra³ minê
porz¹dnego mieszczanina paryskiego i zamieszka³ w niepozornej gospodzie. O! Przebieg³a to
sztuka! Nie da on siê z³apaæ na plewy. Tak wiêc pan Vautrin jest cz³owiekiem powa¿nym,
zajmuj¹cym siê wa¿nymi interesami.

– To siê rozumie – rzek³ Poiret do siebie.

– Minister nie chce go aresztowaæ z obawy, ¿e to mo¿e byæ jakiœ rzeczywisty Vautrin, a w

takim razie ujêcie jego oburzy³oby na nas opini¹ publiczn¹ i ca³y stan kupiecki. Prefekt policji
ma nieprzyjació³ i wisi na w³osku. W razie pomy³ki, ci, co mu zazdroszcz¹, nie omieszkaliby
skorzystaæ z powszechnych krzyków liberalnych i wysadziliby go z miejsca. Chodzi o to, ¿eby
dzia³aæ tak, jak w sprawie Cogniarda, mniemanego hrabiego de Sainte-Hélene; gdyby to by³
prawdziwy hrabia de Sainte-Hélene, to wina by³aby po naszej stronie. Dlatego to sprawdziæ
potrzeba!

– I w tym celu potrzebujecie pañstwo piêknej kobiety? – zagadnê³a panna Michonneau

z ¿ywoœci¹.

– ¯adna kobieta nie potrafi³aby zbli¿yæ siê do Trompe-la-Mort – rzek³ agent. – Trzeba pani

wiedzieæ, ¿e on kobiet nie lubi.

– W takim razie nie pojmujê, w jaki sposób mogê siê przyczyniæ do odkrycia prawdy, gdybym

nawet zgodzi³a siê podj¹æ tej sprawy za dwa tysi¹ce franków.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

72

background image

– Nic ³atwiejszego – odpar³ nieznajomy. – Dam pani flakon pewnego p³ynu, który sprawia

uderzenie krwi do g³owy. Po przyjêciu pewnej dozy, nastêpuje niby atak apoplektyczny, nie
gro¿¹cy wszelako ¿adnym niebezpieczeñstwem. P³yn ten wlewa siê do wina lub do kawy. Gdy
atak nast¹pi, przenosi siê pacjenta na ³ó¿ko i zdejmuje siê z niego odzienie, ¿eby siê przekonaæ
czy nie umiera. W takiej chwili trzeba, ¿ebyœ pani zosta³a sama i uderzy³a go rêk¹ po ramieniu,
paf! A litery wnet wyst¹pi¹.

– Ale¿ to jedno nic – rzek³ Poiret.

– No, jak¿e? Zgadzasz siê pani? – zapyta³ Gondureau zwracaj¹c siê do starej panny.

– Ale, ³askawy panie, przypuœæmy, ¿e siê litery nie poka¿¹, czy dacie mi pomimo to dwa

tysi¹ce franków?

– Nie.
– Jakie¿ wiêc bêdzie wynagrodzenie?
– Piêæset franków.

– Czy¿ to siê op³aci pope³niæ taki czyn za tak ma³e wynagrodzenie? Wobec sumienia z³o jest

jednakowe, a ja, proszê pana, mam te¿ sumienie, które trzeba bêdzie u³agodziæ.

– Mogê upewniæ pana, ¿e ta pani jest bardzo sumienn¹, a przy tym bardzo mi³¹ i rozs¹dn¹

osob¹ – rzek³ Poiret.

– Wiesz pan co? – poczê³a znów panna Michonneau – dacie mi trzy tysi¹ce franków, je¿eli

to jest Trompe-la-Mort, a nie dacie nic, je¿eli to sobie zwyczajny mieszczanin.

– Idzie – rzek³ Gondureau – ale pod tym warunkiem, ¿e ca³a ta sprawa jutro siê za³atwi.
– Jeszcze nie, ³askawy panie, ja potrzebujê zasiêgn¹æ rady spowiednika.
– Przebieg³a! – rzek³ agent powstaj¹c. – A wiêc do jutra. Gdybyœ pani uwa¿a³a za potrzebne

rozmówiæ siê ze mn¹ wczeœniej, to proszê przyjœæ na uliczkê Sainte-Anne. Tam, przy koñcu
podwórza de la Sainte-Chapelle s¹ jedne tylko drzwi pod sklepieniem. Przyszed³szy na miejsce,
proszê zapytaæ o pana Gondureau.

Bianchon przechodzi³ w³aœnie ko³o nich, wracaj¹c z wyk³adu Cuviera; do uszu jego dolecia³o

dziwaczne nazwisko Trompe-la-Mort, które tknê³o go nie mniej, jak wyraz „idzie” u¿ywany przez
s³awnego szefa policji bezpieczeñstwa.

– Czemu pani nie koñczysz od razu? Mia³abyœ trzysta franków do¿ywotniego dochodu – rzek³

Poiret do panny Michonneau.

– Czemu? – powtórzy³a. – Ale¿ trzeba siê nad tym zastanowiæ. A je¿eli pan Vautrin jest

rzeczywiœcie owym Trompe-la-Mort? Kto wie, czy nie korzystniej by³oby wejœæ z nim w uk³ady.
Ale có¿? Chc¹c od niego dostaæ pieniêdzy, trzeba by go ostrzec, a on móg³by zemkn¹æ sobie
gratis. To dopiero by³by puff szkaradny.

– Có¿ mu po tym, gdybyœ go pani nawet uprzedzi³a? Przecie jegomoœæ ów powiedzia³, ¿e

maj¹ go na oku. A pani wszystko byœ wówczas straci³a.

– Zreszt¹ – pomyœla³a panna Michonneau – nie lubiê ja wcale tego cz³owieka. Musi zawsze

powiedzieæ mi coœ nieprzyjemnego.

– Ale mo¿esz pani lepiej zrobiæ – pocz¹³ znów Poiret. – Przecie i ten jegomoœæ, który jest

bardzo przyzwoity, powiedzia³, ¿e kto uwalnia spo³ecznoœæ od zbrodniarza, choæby zreszt¹
najcnotliwszego, ten wykonuje akt pos³uszeñstwa dla prawa. Bo kto pi³, ten piæ bêdzie. A gdyby
mu przysz³o do g³owy pozabijaæ nas wszystkich? Toæ, u licha, my byœmy byli winni tej zbrodni,
pomijaj¹c ju¿ to, ¿e pierwsi padlibyœmy ofiar¹.

Panna Michonneau by³a tak zajêta, ¿e nie s³ucha³a wcale zdañ wypadaj¹cych z ust Poireta, jak

krople wody wymykaj¹ce siê z wodozbioru przez kran Ÿle zakrêcony. Zacz¹wszy raz seriê zdañ
swoich, starzec nie powstrzymywany przez pannê Michonneau, gada³ jak maszynka nakrêcona.
Mówi³ o czymœ, a nawiasem potr¹ca³ o przedmioty wrêcz przeciwne i pl¹ta³ je, nie mog¹c przyjœæ
do ¿adnego wniosku. Zbli¿aj¹c siê do domu Vauquer, zapl¹ta³ siê by³ w sieæ zdañ nawiasowych
i cytatów przygodnych, z których przeszed³ nieznacznie do opowiadania o sprawie jakiegoœ
pana Ragoulleau i jakiejœ pani Morin, w której on, Poiret, wystêpowa³ jako œwiadek. Wchodz¹c
do mieszkania panna Michonneau spostrzeg³a Rastignaca i pannê Taillefer, którzy rozmawiali
z sob¹ poufnie. M³oda para tak by³a zajêta rozmow¹, ¿e nie zwróci³a uwagi na dwoje starych,
którzy przeszli przez salê jadaln¹.

– To siê nie mog³o skoñczyæ inaczej – rzek³a panna Michonneau do Poireta. – Od tygodnia

ju¿ rzucali na siebie strzeliste wejrzenia.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

73

background image

– Tak – odpar³ Poiret. – To te¿ s¹d j¹ potêpi³.
– Kogo?
– Pani¹ Morin.

– Ja mówiê o pannie Wiktorynie – rzek³a Michonneau – a pan mi prawisz o pani Morin. Có¿

to za jedna?

– Ale czym¿e mog³a zawiniæ panna Wiktoryna? – zapyta³ Poiret.

– Zawini³a tym, ¿e kocha pana Eugeniusza de Rastignac i idzie ku niemu nie wiedz¹c, dok¹d

to j¹ zaprowadzi – biedne niewini¹tko!

Z rana dnia tego pani de Nucingen przywiod³a Eugeniusza do rozpaczy. Student czu³

w sumieniu, ¿e siê ju¿ zupe³nie odda³ Vautrinowi nie chc¹c badaæ pobudek, z których
wyp³ywa³a przyjaŸñ tego dziwnego cz³owieka, ani zastanawiaæ siê nad przysz³oœci¹ podobnego
zwi¹zku. Od godziny ju¿ zamienia³ z pann¹ Taillefer najs³odsze obietnice i cudem chyba
móg³ byæ wybawiony z przepaœci, w której sta³ ju¿ jedn¹ nog¹. Wiktorynie zdawa³o siê,
¿e s³yszy g³os anio³a, ¿e siê niebiosa dla niej otwieraj¹, ¿e dom Vauquer stroi siê w barwy
têczowe, którymi dekoratorzy pokrywaj¹ pa³ace teatralne: ona kocha³a, ona by³a kochan¹,
a przynajmniej wierzy³a, ¿e ni¹ jest! A jaka¿ kobieta nie uwierzy³aby tak jak ona, patrz¹c
na Rastignaca i s³uchaj¹c go przez ca³¹ godzinê skradzion¹ wszystkim Argusom domowym?
Eugeniusz walczy³ z sumieniem, wiedzia³, ¿e Ÿle czyni i ma œwiadomoœæ z³ego, lecz mówi³
sobie, ¿e szczêœciem kobiety okupi ten grzech powszedni i wypiêknia³ sw¹ rozpacz¹, i jaœnia³
ca³ym blaskiem ognia piekielnego, co w sercu mu rozgorza³. Szczêœciem dla niego spe³ni³ siê
cud po¿¹dany: Vautrin wszed³ weso³o i wyczyta³, co siê dzia³o w duszy m³odych ludzi, których
po³¹czy³y ju¿ kombinacje jego szatañskiego geniuszu. Radoœæ m³odej pary rozwia³a siê na
dŸwiêk grubego g³osu, który zaœpiewa³ ironicznie:

Moja Franusia dziwnie jest mi³a
W swojej prostocie…

Wiktoryna wymknê³a siê, unosz¹c z sob¹ tyle radoœci, ile dotychczas by³o niedoli w jej ¿yciu.

Biedne dziewczê! Jedno uœciœnienie rêki, lekkie dotkniêcie w³osów Rastignaca, które musnê³y
j¹ po twarzy, s³owo wymówione tak blisko, ¿e poczu³a gor¹ce tchnienie mówi¹cego, uœcisk
dr¿¹cego ramienia, poca³unek z³o¿ony na jej szyi, oto i wszystkie zadatki uczucia, które, dziêki
s¹siedztwu grubej Sylwii mog¹cej wejœæ lada chwila do salonu, sta³y siê gorêtsze, ¿ywsze
i bardziej ponêtne od najpiêkniejszych dowodów przywi¹zania, o których czytamy w s³awnych
romansach. Te drobne ho³dy, jak je dawniej piêknie nazywano, by³y wystêpkiem w oczach
pobo¿nego dziewczêcia, które siê co dwa tygodnie spowiada³o. W tej jednej godzinie wyla³a siê
z jej duszy taka moc skarbów, ¿e ju¿ w póŸniejszym ¿yciu nie znalaz³aby ich tyle, gdyby nawet,
bogata i szczêœliwa, chcia³a siê oddaæ komuœ niepodzielnie.

– Sprawa za³atwiona – rzek³ Vautrin do Eugeniusza. – Nasi ch³opcy ju¿ siê poczubili. Wszystko

odby³o siê przyzwoicie. Wynik³a sprzeczka. Go³¹bek nasz obrazi³ mego soko³a. A zatem do jutra
w reducie de Clignancourt. Jutro o pó³ do dziewi¹tej panna Taillefer odziedziczy mi³oœæ i mienie
swego ojca, w chwili gdy nie wiedz¹c o niczym bêdzie sobie macza³a kromkê chleba w kawie.
Czy¿ to nie œmieszne? Ten ma³y Taillefer umie dobrze obejœæ siê ze szpad¹, a zarozumia³y jest
jak prawdziwy gracz: ale z tym wszystkim przeciwnik upuœci mu krwi za pomoc¹ pewnego
ciêcia mojego pomys³u, które na tym polega, ¿eby zrêcznie podnieœæ szpadê i pchn¹æ w samo
czo³o. Nauczê pana tego pchniêcia, które mo¿e byæ niezmiernie przydatne.

Rastignac s³ucha³ go os³upia³y, niezdolny s³owa wymówiæ. W tej chwili ojciec Goriot,

Bianchon i kilku innych sto³owników wesz³o do sali.

– Otoœ pan wreszcie taki, jakim ciê widzieæ pragn¹³em – mówi³ Vautrin do Eugeniusza. –

Œwiadomy jesteœ tego, co robisz. Dobrze, m³ode moje orlê! Bêdziesz rz¹dzi³ ludŸmi; jesteœ silny,
barczysty, obroœniêty; zas³ugujesz na mój szacunek.

Chcia³ uj¹æ go za rêkê; Rastignac cofn¹³ ¿ywo d³oñ swoje i zblad³szy nagle, upad³ na krzes³o;

wyda³o mu siê w tej chwili, ¿e widzi ka³u¿ê krwi przed sob¹.

– Ach! Jeszcze nie opad³y z nas wszystkie poplamione pieluszki cnoty – rzek³ Vautrin z cicha.

– Papa d'Oliban ma trzy miliony, znam ja jego fortunê. Posag uczyni ciê nawet we w³asnych
oczach bia³ym, jak szata panny m³odej.

Rastignac ju¿ siê nie waha³. Postanowi³ uprzedziæ wieczorem panów Taillefer ojca i syna.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

74

background image

Vautrin oddali³ siê, a w tej¿e chwili Goriot szepn¹³ studentowi do ucha:

– Smutny jesteœ, moje dzieciê! Ale ja ciê rozweselê. PójdŸ ze mn¹!

Mówi¹c to stary fabrykant zapala³ swój stoczek ko³o jednej z lamp. Eugeniusz poszed³ za

nim, przejêty ciekawoœci¹.

– WejdŸmy do pana – rzek³ stary, który wzi¹³ od Sylwii klucz studenta. – Myœla³eœ pan rano,

¿e ona ciê nie kocha, co? – pocz¹³ po chwili. – Odprawi³a ciê przemoc¹ i wyszed³eœ od niej
zagniewany, zrozpaczony. Niewini¹tko! Ona czeka³a na mnie. Pojmujesz pan? Mieliœmy pójœæ
razem zaj¹æ siê ostatecznym przygotowaniem mieszkanka, do którego pan siê przeprowadzisz
za trzy dni. Tylko nie wydaj mnie, proszê. Ona chce, ¿eby to by³a niespodzianka, ale ja nie mogê
d³u¿ej dochowaæ tajemnicy. Bêdziesz pan mieszka³ po ksi¹¿êcemu na ulicy d'Artois, o dwa kroki
od ulicy Saint-Lazare. Wybieraliœmy meble jak dla panny m³odej. Od miesi¹ca zrobiliœmy wiele
rzeczy w tajemnicy przed panem. Adwokat mój wzi¹³ siê ju¿ do dzie³a; Delfina bêdzie mia³a
trzydzieœci szeœæ tysiêcy franków rocznie, jako procent od swego posagu.

Eugeniusz milcz¹cy przechadza³ siê z za³o¿onymi rêkoma po biednej swej izdebce, w której

nie³ad panowa³. Ojciec Goriot dobra³ chwilê, w której student zwrócony by³ do niego plecami
i po³o¿y³ na kominku czerwone safianowe pude³ko, na którym wyz³ocony by³ herb Rastignaca.

– Drogie moje dzieciê – mówi³ biedny starowina – nie wyobrazisz sobie, com siê ja przy tym

wszystkim napracowa³. Bo to widzisz, egoizm mn¹ powodowa³, twoje przenosiny dotycz¹ mnie
osobiœcie. Bêdê ciê o coœ prosi³, nie odmówisz mi, wszak prawda?

– Czegó¿ pan ¿¹dasz?

– Do twego mieszkania nale¿y pokoik po³o¿ony wy¿ej, na pi¹tym piêtrze. Ja w nim

zamieszkam, nieprawda¿? Starzejê siê ju¿; zdaje mi siê, ¿em zanadto oddalony od mych córek.
Nie bêdê ci w niczym przeszkadza³. Bêdê sobie siedzia³ spokojnie. Co wieczór przyjdziesz
pomówiæ ze mn¹ o niej; powiedz, wszak ci to nie sprawi przykroœci? Gdy bêdziesz powraca³
do domu, ja pos³yszê twe kroki i pomyœlê sobie, le¿¹c w ³ó¿ku: „On widzia³ moj¹ Delfinkê, by³
z ni¹ na balu, ona mu szczêœcie zawdziêcza. Gdybym by³ chory, to bym znajdowa³ balsam na
swe cierpienia s³uchaj¹c, jak ty powracasz do domu, jak przechadzasz siê po swoim mieszkaniu.
W twej obecnoœci bêdê czu³ jakby obecnoœæ mej córki. Dosyæ mi bêdzie zrobiæ dwa kroki, ¿eby
siê znaleŸæ na Polach Elizejskich, gdzie one dni ca³e spêdzaj¹, i bêdê móg³ ci¹gle je widzieæ;
a teraz czêsto siê zdarza, ¿e ju¿ za póŸno przychodzê. A przy tym, mo¿e i ona przyjdzie do ciebie!
Ja pos³yszê jej g³os, zobaczê j¹, gdy owiniêta w watowy szlafroczek, bêdzie siê przechadza³a
zrêcznie jak koteczka. Od miesi¹ca widzê j¹ znów weso³¹ i strojn¹, jak za dawnych panieñskich
czasów. Dusza jej odzyskuje zdrowie, a ty jesteœ tego szczêœcia przyczyn¹. O! Nie ma tego,
czego bym ja dla ciebie nie zrobi³. Przed chwil¹ powiedzia³a mi wracaj¹c do domu: „Tatku, ja
jestem bardzo szczêœliwa”. Zimno mi siê robi, gdy córki mówi¹ do mnie ceremonialnie: mój
ojcze
, lecz gdy nazw¹ mnie tatkiem, to zdaje mi siê, ¿e widzê je znowu ma³ymi dzieweczkami
i wszystkie wspomnienia budz¹ siê w mym sercu. Czujê wówczas lepiej, ¿e jestem ich ojcem
i zdaje mi siê, ¿e one do nikogo jeszcze nie nale¿¹.

Stary ociera³ oczy zap³akane.

– Tak dawno ju¿ nie s³ysza³em tego wyrazu, tak dawno ona nie chodzi³a wsparta na mym

ramieniu. O, tak! Pewnie ju¿ ze szeœæ lat nie chodzi³em obok ¿adnej z mych córek. Jak to
choæ ocieraæ siê o jej sukniê, stosowaæ siê do jej kroku, jej ciep³em siê rozgrzewaæ! Jednym
s³owem, jam dziœ wszêdzie towarzyszy³ Delfinie. Wchodzi³em z ni¹ do wszystkich sklepów
i odprowadzi³em j¹ do domu. O, pozwól mi pozostaæ przy sobie! Czasem bêdziesz potrzebowa³
jakiej us³ugi, to ja bêdê na zawo³anie. O! Gdyby ten ba³wan Alzatczyk umar³, gdyby podagra
jego mia³a rozum i przesz³a mu do ¿o³¹dka, to¿ dopiero córka moja by³aby szczêœliwa! Ty by³byœ
mym ziêciem, zosta³byœ otwarcie jej mê¿em. Ona biedna tak ma³o zazna³a rozkoszy tego œwiata,
¿e ja jej wszystko przebaczam. Pan Bóg musi byæ po stronie ojców, którzy kochaj¹ gor¹co.

– Jak ona ciê kocha! – rzek³ podnosz¹c g³owê po chwilowym milczeniu. – W drodze ci¹gle

mówi³a o tobie: „Jaki on ³adny! nieprawda¿, ojcze? A jakie dobre ma serce! Czy on czêsto mówi
o mnie?” Ba, mo¿na by ca³e tomy zapisaæ tym, co ona mówi³a o tobie, id¹c z ulicy d'Artois, a¿
do pasa¿u des Panoramas! W koñcu wyla³a ca³e swe serce przede mn¹. Dzisiejszego poranku
zapomnia³em o staroœci, zdawa³o mi siê, ¿em lekki jak piórko. Powiedzia³em jej, ¿eœ mi odda³
owe tysi¹c franków. O, pieszczotka droga! Do ³ez by³a wzruszona tym postêpkiem! – Ale có¿ to
masz na kominku? – zagadn¹³ wreszcie ojciec Goriot, który umiera³ z niecierpliwoœci, widz¹c,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

75

background image

¿e Rastignac nie myœli ruszyæ siê z miejsca.

Student odurzony patrzy³ bezmyœlnie na s¹siada. Pojedynek, zapowiedziany na jutro przez

Vautrina, stanowi³ tak ra¿¹c¹ sprzecznoœæ ze spe³nieniem najdro¿szych jego nadziei, ¿e zaczyna³
prawie wierzyæ, i¿ jest pod wra¿eniem snu strasznego. Zbli¿y³ siê do kominka, a spostrzeg³szy
pude³eczko kwadratowe, wzi¹³ je w rêce i otworzy³. Wewn¹trz znajdowa³ siê zegarek Bregueta
przykryty æwiartk¹ papieru, na której by³y s³owa:

„Chcê, ¿ebyœ pan myœla³ o mnie w ka¿dej chwili, – poniewa¿…

Delfina.”

Ostatni ten wyraz mia³ zapewne przypomnieæ jak¹œ scenê, która zasz³a miêdzy nimi.

Eugeniusz uczu³ siê wzruszony. Wewnêtrzn¹ stronê z³otej koperty pokrywa³ emaliowany
herb Rastignaców. Od dawna ju¿ marzy³ o takim cacku. £añcuszek, kluczyk, kszta³t i deseñ,
wszystko niezmiernie mu siê podoba³o. Ojciec Goriot by³ rozpromieniony. Obieca³ zapewne
córce, ¿e opowie jej wszystkie szczegó³y wra¿enia, jakiego Eugeniusz dozna na widok jej daru,
bo podziela³ ca³ym sercem m³odzieñcze wzruszenie i wydawa³ siê nie mniej zadowolony od
Rastignaca, którego kocha³ ju¿ i za córkê, i za siebie samego.

– PójdŸ do niej wieczorem, ona czekaæ ciê bêdzie. Ten ba³wan Alzatczyk ma byæ na wieczerzy

u swojej tancerki. Aha! Zg³upia³ jegomoœæ, gdy adwokat mój wypowiedzia³ mu ca³¹ prawdê bez
ogródek. On twierdzi, ¿e ubóstwia m¹ córkê! Niech no spróbuje dotkn¹æ siê do niej, to go zabijê.
Na sam¹ myœl, ¿e moja Delfina… – westchn¹³ – by³bym zdolny zbrodniê pope³niæ; nie by³oby
to nawet mê¿obójstwem zabiæ tê istotê, co ma g³owê wo³u, a kad³ub wieprza. Zabierzesz mnie
z sob¹, nieprawda¿?

– Dobrze, kochany ojcze Goriot, wiesz przecie, ¿e ciê kocham.
– O, ja widzê dobrze, ¿e ty siê mnie nie wstydzisz! Pozwól, niech¿e ciê uœciskam.

I pochwyci³ go w ramiona.

– Przyrzecz mi, ¿e j¹ uczynisz szczêœliw¹! Pójdziesz dziœ do niej, nieprawda¿?
– O, tak! Muszê wyjœæ dla wa¿nych spraw, których od³o¿yæ niepodobna.

– Mo¿e bym móg³ w czym dopomóc?

– A, w rzeczy samej! Ja pójdê do pani de Nucingen, a pan idŸ do pana Taillefer ojca i poproœ

go, by mi udzieli³ wieczorem godzinê pos³uchania w sprawie niezmiernej wagi.

– Czy¿by to by³a prawda, m³odzieñcze? – zapyta³ ojciec Goriot, mieni¹c siê na twarzy; –

mia³¿ebyœ staraæ siê o jego córkê, jak twierdz¹ ci g³upcy z do³u? Niech ciê Bóg strze¿e! Nie
próbowa³eœ rêki Goriota. A gdybyœ nas oszukiwa³, toby siê ta sprawa piêœci¹ zakoñczy³a. Och!
To byæ nie mo¿e!

– Przysiêgam panu, ¿e jedn¹ tylko kobietê kocham na œwiecie – rzek³ student – przekona³em

siê o tym dopiero przed chwil¹.

– Ach! Co za szczêœcie! – zawo³a³ ojciec Goriot.

– Ale – pocz¹³ znów student – syn Taillefer'a ma siê biæ jutro, a ja s³ysza³em, ¿e go maj¹

zabiæ.

– Có¿ to ciebie obchodzi? – rzek³ Goriot.

– Ale¿ trzeba go uprzedziæ, ¿eby nie pozwoli³ synowi… – zawo³a³ Eugeniusz.
W tej chwili mowê jego przerwa³ g³os Vautrina, który zaœpiewa³ tu¿ ko³o drzwi:

O Ryszardzie, królu mój!
Ca³y œwiat opuszcza ciê…
Brum! brum! brum! brum! brum!

D³ugo b³¹dzi³em po szerokim œwiecie,
I teraz jeszcze a¿…
Tra, la, la, la, la…

– Proszê panów – zawo³a³ Krzysztof – zupa podana, wszyscy ju¿ siedli do sto³u.
– S³uchaj – rzek³ Vautrin – pójdŸ przynieœ ode mnie butelkê Bordeaux.
– Jak¿e ci siê zegarek podoba? – mówi³ Goriot. – Dobry ma gust, prawda?
Vautrin, ojciec Goriot i Rastignac zeszli razem i musieli, wskutek opóŸnienia, zasi¹œæ rzêdem

obok siebie. Podczas obiadu Eugeniusz okazywa³ wielk¹ oziêb³oœæ Vautrinowi. Cz³owiek ten,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

76

background image

uznany ju¿ przez pani¹ Vauquer za najmilszego na ca³ym œwiecie, rozwija³ dzisiaj niezwyk³y
zasób dowcipu. Strzela³ wci¹¿ œwietnymi s³ówkami i rozrusza³ wszystkich wspó³biesiadników.
Eugeniusza zdumiewa³a ta krew zimna, ta niezachwiana pewnoœæ siebie.

– Któr¹ nog¹ wsta³eœ pan dzisiaj z ³ó¿ka? – zapyta³a go pani Vauquer. – Jesteœ wesó³, jak

ziêba.

– Jam zawsze wesó³, gdy robiê dobre interesy.
– Interesy? – zagadn¹³ Eugeniusz.

– A no, tak! dostawi³em transport towarów, za co dostanê dobre porêkawiczne. – Panno

Michonneau – zawo³a³, widz¹c, ¿e stara panna przygl¹da mu siê z uwag¹ – czy w mej twarzy
jest jaki rys, co siê pani me podoba, ¿e spogl¹dasz pani na mnie takim amerykañskim okiem.
Proszê powiedzieæ! Ja siê odmieniê, byle tylko przypodobaæ siê pani.

– A co na to powie Poiret? Có¿, nie bêdziemy siê gniewali? – doda³, mrugaj¹c na starego

urzêdnika.

– S³owo dajê, pan powinien byœ pozowaæ na Herkulesa-Trefnisia! – rzek³ malarz do Vautrina.
– Czemu nie? zgoda, je¿eli panna Michonneau zechce pozowaæ na Wenerê z Pere-Lachaise –

odpar³ Vautrin.

– A Poiret? – zagadn¹³ Bianchon.

– O, Poiret bêdzie pozowa³ na Poireta. To bêdzie bóg ogrodów! – zawo³a³ Vautrin. – On

pochodzi od gruszki…

– Miêkkiej! – podchwyci³ Bianchon. – W takim razie pan bêdziesz pomiêdzy gruszk¹ a serem.

– Wszystko to s¹ brednie – rzek³a pani Vauquer. – Ot, wola³byœ pan potraktowaæ nas winem

Bordeaux, bo widzê w³aœnie butelkê, która wysadza sw¹ g³ówkê. Wino bêdzie nas utrzymywa³o
w dobrym humorze, a przy tym to tak zdrowo na ¿o³ondek.

– Panowie – rzek³ Vautrin – prezes przywo³uje nas do porz¹dku. Pani Couture i panna

Wiktoryna nie zgorsz¹ siê waszymi swobodnymi ¿arcikami; ale umiejcie¿ uszanowaæ niewinnoœæ
ojca Goriot. Proponujê pañstwu buteleczkoramê wina Bordeaux, któremu imiê Lafitte dodaje
jeszcze wiêcej s³awy (mówiê to bez ¿adnej aluzji politycznej). – S³uchaj, Chiñczyku! – zawo³a³
zwracaj¹c siê do Krzysztofa, który nie ruszy³ siê z miejsca. – PójdŸ¿e, Krzysztofie! Có¿ to, nie
s³ysza³eœ swego imienia? Chiñczyku, sprowadŸ trunki!

– Proszê – powiedzia³ Krzysztof, podaj¹c mu butelkê.

Vautrin nape³ni³ szklankê Eugeniusza i ojca Goriot, a sobie nala³ z wolna kilka kropel i zacz¹³

je kosztowaæ, podczas gdy obaj s¹siedzi wychylali swe szklanki. Skosztowawszy, skrzywi³ siê
nagle.

– Tam do licha! wino tr¹ci korkiem. WeŸ to dla siebie, Krzysztofie, a dla nas pójdŸ przynieœ

wiêcej; znajdziesz tam na prawo, wiesz? Jest nas osób szesnaœcie, sprowadŸ wiêc osiem butelek.

– Skoro pan tak siê wysadzasz, to i ja p³acê sto kasztanów – rzek³ malarz.

– Oho!
– Buuuuh!
– Prrrr!

Wykrzykniki wylatywa³y ze wszystkich stron niby rakiety.
– Wiecie co, mamo Vauquer? ¿ebyœcie dali tak ze dwie butelki szampana – zawo³a³ Vautrin.

– A to trafi³! Czemu nie za¿¹daæ ju¿ lepiej ca³ego domu? Dwie butelki szampana! Ale¿ to

kosztuje dwanaœcie franków! Ja tyle nie zarabiam, nie! Je¿eli pan Eugeniusz zap³aci, to mogê
daæ nalewki porzeczkowej.

– Ta jej nalewka przeczyszcza ¿o³¹dek jak manna – rzek³ z cicha student medycyny.

– Zmi³uj siê, nie gadaj, Bianchon – zawo³a³ Rastignac. – Na samo wspomnienie o mannie

serce mi… Dobrze, zgoda na szampana, ja p³acê – doda³ student.

– Sylwio – rzek³a pani Vauquer – podaj sucharki i ma³e ciastka.
– Te ma³e ciastka s¹ za wielkie. Na sucharki to zgoda.

W jednej chwili obniesiono doko³a butelki Bordeaux, goœcie o¿ywili siê i weso³oœæ siê

podwoi³a. Wœród szalonego œmiechu wyrywa³y siê g³osy naœladuj¹ce krzyk rozmaitych
zwierz¹t. Urzêdnikowi z Muzeum przysz³o do g³owy odtworzyæ krzyk Pary¿a, który mia³
przypominaæ miauczenie kota zakochanego i wnet osiem g³osów ryknê³o osiem zdañ
nastêpuj¹cych:

– Ostrzyæ no¿e!

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

77

background image

– Siemiê dla ptasz¹t!
– Sztuki, patrzcie panie, sztuki!
– Drutowaæ porcelanê!
– Proszê do ³odzi! proszê do ³odzi!
– Biæ ¿ony, trzepaæ odzie¿!

– Stare odzienie, stare galony, stare kapelusze do sprzedania!

– Wiœnie, wiœnie s³odkie!

Palmê pierwszeñstwa otrzyma³ Bianchon za akcent nosowy z jakim wywo³ywa³:

– Handlarz parasoli!

Po chwili ha³as sta³ siê nieznoœny, rozmowa zmieni³a siê w jakieœ brednie bezmyœlne,

a Vautrin dowodzi³ tym wszystkim, niby dyryguj¹cy oper¹, przy czym spogl¹da³ niekiedy na
Eugeniusza i ojca Goriot, którzy zdawali siê ju¿ upojeni. Obaj siedzieli wsparci plecami o porêcz
krzes³a i pili niewiele, patrz¹c z powag¹ na nie³ad panuj¹cy doko³a; obaj myœleli o tym, co mieli
spe³niæ wieczorem, lecz ¿aden nie mia³ si³y powstaæ z swego miejsca. Vautrin œledzi³ ukradkiem
zmianê ich fizjonomii, a¿ spostrzeg³, ¿e b³êdne oczy zaczynaj¹ siê przymykaæ; wtedy pochyli³
siê ku Rastignacowi i szepn¹³ mu do ucha:

– Synku kochany, jeszczeœ nie doœæ przebieg³y, by walczyæ z tatusiem Vautrinem, który

zanadto ciê kocha, by pozwoli³ ci robiæ g³upstwa. Gdy ja postanowiê coœ zrobiæ, to tylko Bóg
jeden mo¿e mi przeszkodziæ. Ach! Chcieliœmy ostrzegaæ ojca Taillefer, chcieliœmy pope³niaæ
b³azeñstwa! Piec gor¹cy, ciasto rozczynione, chleb siedzi ju¿ na ³opacie; jutro bêdziemy zajadali
z takim apetytem, a¿ okruchy wy¿ej g³owy wyskakiwaæ nam bêd¹, a dziœ chcieliœmy nie
dopuœciæ, by go w piec wsadzono?… Nie, nie, wszystko siê upiecze! Pozostanie nam mo¿e
trochê zgryzoty, lecz i to siê razem przetrawi. Chrapniemy sobie troszeczkê, a tymczasem hrabia
Franchessini otworzy nam koñcem szpady spadek po Michale Taillefer. Wiktoryna odziedziczy
wszystko po bracie i bêdzie mia³a piêtnaœcie tysi¹czków dochodu. Dowiedzia³em siê równie¿,
¿e spadek po matce dochodzi do trzechkroæ tysiêcy…

Eugeniusz s³ucha³ i nie móg³ nic odpowiedzieæ: czu³, ¿e mu jêzyk przylega do podniebienia, ¿e

ogarnia go sennoœæ nieprzezwyciê¿ona; przed oczyma rozœciela³a mu siê jakaœ mg³a œwiec¹ca,
przez któr¹ widzia³ niewyraŸnie stó³ i twarze biesiadników. Gwar ucicha³ z wolna i goœcie
rozchodzili siê po jednym. Za sto³em pozosta³a ju¿ tylko pani Vauquer, pani Couture z pann¹
Wiktoryna, Vautrin i ojciec Goriot. Rastignac rozmarzony widzia³ jeszcze, jak pani Vauquer
zlewa³a pozosta³e wino do jednej butelki.

– A, jacy oni szaleni, jacy m³odzi! – mówi³a wdowa.
By³o to ostatnie zdanie, które Eugeniusz móg³ jeszcze zrozumieæ.
– Tylko pan Vautrin potrafi wyprawiaæ takie sztuki – rzek³a Sylwia. – Patrzcie pañstwo, toæ

to Krzysztof chrapie jak b¹czek.

– Do widzenia, mamuniu – rzek³ Vautrin. – Idê na bulwar podziwiaæ pana Marty

w Mont-Sauvage. Jest to wielka sztuka przerobiona z Pustelnika. Je¿elibyœ pani ¿yczy³a,
tobyœmy poszli razem z tymi paniami.

– Ja dziêkujê – rzek³a pani Couture.

– Jak to, s¹siadko! – zawo³a³a pani Vauquer – nie chcesz widzieæ sztuki osnutej na Pustelniku?

Wszak¿e do dzie³o Atali de Chateaubriand, któreœmy czyta³y w przesz³ym roku pod lipami,
p³acz¹c niby jakie Magdaleny; przy tym jest to utwór moralny, z którego i panna Wiktoryna
mo¿e skorzystaæ.

– Nam nie wolno bywaæ na komedii – odpar³a Wiktoryna.

– Patrzcie pañstwo! Ci ju¿ zupe³nie gotowi – rzek³ Vautrin, poruszaj¹c w sposób komiczny

g³owê ojca Goriot i Eugeniusza.

Z³o¿y³ g³owê studenta na krzeœle, ¿eby mu by³o wygodniej i poca³owa³ go serdecznie w czo³o

œpiewaj¹c:

Œpijcie, pieszczotki kochane!
Ja czuwaæ przy was zostanê.

– Bojê siê, ¿eby on nie zachorowa³ – rzek³a Wiktoryna.
– W takim razie, niech¿e go pani pielêgnuje – pocz¹³ znów Vautrin. – Jest to – szepn¹³ jej do

ucha – obowi¹zek ¿ony uleg³ej…

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

78

background image

– M³odzieniec ten ubóstwia pani¹, a ja przepowiadam, ¿e pani zostaniesz jego ¿oneczk¹. – A w

koñcu – doda³ g³oœno – powa¿ano ich powszechnie, ¿yli szczêœliwie i mieli du¿o dzieci. Oto
zakoñczenie wszystkich historii mi³osnych. – Dalej¿e, mamuniu – zawo³a³ zwracaj¹c siê do pani
Vauquer i chwytaj¹c j¹ w objêcia – proszê w³o¿yæ kapelusz, piêkn¹ sukniê w kwiaty i przepaskê
hrabiny. Ja sam pójdê sprowadziæ fiakra.

I oddali³ siê œpiewaj¹c:

O s³oñce, s³oñce, boskie s³oñce,
Pod którym tykwy dojrzewaj¹…

– Mój Bo¿e! Wiesz co, pani Couture? Ja zgodzi³abym siê choæ na dachu ¿yæ z takim

cz³owiekiem. – No – rzek³a zwracaj¹c siê do starego fabrykanta – ojciec Goriot ju¿ gotów. Temu
staremu sknerze nigdy nie przysz³o na myœl, ¿eby mnie gdziekolwiek zaprowadziæ. Ale, mój
Bo¿e! On spadnie na ziemiê. Jak to nieprzyzwoicie, kiedy cz³owiek niem³ody upije siê i rozum
utraci! Powiecie mi, ¿e trudno straciæ to, czego siê nie ma. Sylwio, zaci¹gnij¿e go na górê.

Sylwia wziê³a starego pod ramiona, poprowadzi³a go popychaj¹c przed sob¹ i rzuci³a jak

t³umok jakiœ w poprzek ³ó¿ka.

– Biedny m³odzieniec – mówi³a pani Couture, odgarniaj¹c Eugeniuszowi w³osy, które mu a¿

na oczy opad³y – on tak jak dzieweczka nie zna jeszcze, co to jest nadu¿ycie.

– A – rzek³a pani Vauquer – mogê œmia³o powiedzieæ, ¿e od lat trzydziestu, to jest od czasu

jak utrzymujê m¹ gospodê, wielu m³odych ludzi przesz³o, jak to mówi¹, przez moje rêce; ale
¿aden jeszcze nie by³ tak mi³y i tak dystyngowany, jak pan Eugeniusz. Jaki on piêkny we œnie!
Pani Couture! Niech¿e pani oprze jego g³owê na swym ramieniu. Ba! Ona ju¿ spad³a na ramiê
panny Wiktoryny: Bóg czuwa nad dzieæmi. Jeszcze chwila, a by³by roztrzaska³ g³owê o porêcz
krzes³a. Ale z nich obojga by³aby bardzo ³adna para.

– Dajcie¿ pokój, s¹siadko, mówicie takie rzeczy…
– To có¿, przecie on nie s³yszy – odpar³a pani Vauquer.
– No, Sylwio, chodŸ¿e mnie ubraæ. W³o¿ê wysoki gorset.

– A tak! Wysoki gorset po obiedzie – zawo³a³a Sylwia. – Niech¿e pani szuka sobie kogo innego

do sznurowania, ja nie chcê byæ zabójczyni¹. Pani mo¿e ¿yciem przyp³aciæ tak¹ nierozwagê.

– Mniejsza o to, trzeba wyst¹piæ tak, ¿eby siê pan Vautrin nie powstydzi³.
– To pani musi bardzo kochaæ swoich spadkobierców?
– No, Sylwio, doœæ ju¿ tego gadania – zawo³a³a wdowa odchodz¹c.
– I to w takim wieku! – rzek³a kucharka do Wiktoryny, wskazuj¹c na oddalaj¹c¹ siê pani¹.

W sali jadalnej zosta³a tylko pani Couture i wychowanka jej, podtrzymuj¹ca na swym

ramieniu g³owê œpi¹cego Eugeniusza. Chrapanie Krzysztofa rozlega³o siê wœród cichego
domu, przez co sen Eugeniusza, który spa³ cicho jak dzieciê, nabiera³ jeszcze wiêcej wdziêku.
Wiktoryna uszczêœliwiona by³a, ¿e mo¿e spe³niæ jeden z tych aktów mi³oœci bliŸniego, w których
wylewaj¹ siê wszystkie uczucia kobiety, ¿e mo¿e bez grzechu czuæ przy swym sercu uderzenie
serca m³odzieñczego. Na twarzy jej rozla³ siê jakiœ wyraz macierzyñsko-opiekuñczy, który
czyni³ j¹ dumn¹ prawie. Wœród tysi¹cznych myœli, powstaj¹cych w jej g³owie, budzi³o siê
natrêtne uczucie rozkoszy, wywo³ane zamian¹ czystego, m³odzieñczego ciep³a.

– Biedne, drogie dzieciê! – rzek³a pani Couture, œciskaj¹c jej rêkê.

Stara kobieta wpatrywa³a siê z zachwytem w tê twarz nieskalan¹ i smêtn¹, któr¹

otoczy³a w tej chwili aureola szczêœcia. Wiktoryna przypomnia³a jedno z tych naiwnych
œredniowiecznych malowide³, na których artysta odrabia³ wszystkie akcesoria niedbale, ale za
to ca³¹ potêgê spokojnego i silnego pêdzla skupia³ na twarzy o ¿ó³tym odcieniu, w której niebo
zdawa³o siê odbijaæ z ca³ym bogactwem z³otych swoich blasków.

– Jednak, mateczko, on wypi³ nie wiêcej jak dwie szklanki – mówi³a Wiktoryna, zatapiaj¹c

palce we w³osach Eugeniusza.

– Ale¿, drogie dzieciê, nie szkodzi³oby mu wino, gdyby przyzwyczajony by³ do nadu¿ycia.

W³aœnie chwali mu siê to, ¿e siê upi³.

Turkot powozu da³ siê s³yszeæ na ulicy.

– Mateczko – rzek³o dziewczê – pan Vautrin przyjecha³. Proszê wzi¹æ ode mnie pana

Eugeniusza. Nie chcia³abym, ¿eby widzia³ go przy mnie; umie on niekiedy przemawiaæ w taki

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

79

background image

sposób, ¿e wyrazy jego kalaj¹ jego duszê, a gdy spojrzy przy tym, to kobiecie robi siê tak
przykro, jak gdyby z niej sukniê zdzierano.

– Nie – rzek³a pani Couture – ty siê mylisz! Pan Vautrin, to cz³owiek uczciwy, trochê niby

w rodzaju nieboszczyka pana Couture; prawda, ¿e raptus, ale dobry; jednym s³owem jest to
gbur dobroduszny.

W tej chwili Vautrin wszed³ po cichu i spojrza³ na obraz u³o¿ony z tych dwojga dzieci,

których œwiat³o lampy zdawa³o siê g³askaæ pieszczotliwie.

– Oto scena – rzek³, zak³adaj¹c rêce – z której poczciwy Bernardin de Saint-Pierre, autor

Paw³a i Wirginii, móg³by zaczerpn¹æ natchnienie do niejednej piêknej stronicy. Jaka to
m³odoœæ piêkna, pani Couture! Œpij, biedne dzieciê – mówi³, wpatruj¹c siê w Eugeniusza –
czasami szczêœcie sp³ywa na nas we œnie. Wiem – ci¹gn¹³ dalej, zwracaj¹c siê do wdowy –
¿e piêknoœæ duszy tego ch³opaka odpowiada piêknoœci jego twarzy, a ta harmonia wzrusza
mnie i przywi¹zuje do niego. Patrz pani, czy¿ to nie jest cherubin spoczywaj¹cy na ramieniu
anio³a? O, takiego warto kochaæ! Gdybym by³ kobiet¹, chcia³bym umrzeæ (nie, nie g³upim!),
chcia³bym ¿yæ dla niego. Gdy patrzê tak na oboje, szepn¹³ pochylaj¹c siê do ucha wdowy,
to nie mogê powstrzymaæ siê od myœli, ¿e Bóg stworzy³ ich po to, ¿eby wzajemnie do siebie
nale¿eli. Opatrznoœæ przenika serca ludzkie, a drogi jej s¹ dla nas zakryte – zawo³a³ g³oœno. –
Widz¹c was, dzieci moje, w tej chwili, gdyœcie z³¹czeni z sob¹ nieskazitelnoœci¹ dusz waszych
i wszystkimi uczuciami ludzkimi, myœlê sobie, ¿e niepodobna jest, abyœcie kiedyœ w przysz³oœci
mieli byæ roz³¹czeni. Bóg jest sprawiedliwy. Zdaje mi siê – rzek³ do Wiktoryny – ¿e widzia³em na
rêku pani linie zapowiadaj¹ce przysz³oœæ szczêœliw¹. Proszê mi pokazaæ rêkê, panno Wiktoryn,
znam siê ja na chiromancji i nieraz ju¿ wró¿y³em. No, nie bój¿e siê pani. Oho, có¿ – to ja
widzê! Rêczê pani s³owem uczciwego cz³owieka, ¿e zostaniesz wkrótce jedn¹ z najbogatszych
dzieweczek w Pary¿u i uszczêœliwisz tego, który ciê kocha. Ojciec weŸmie pani¹ do siebie.
Poœlubisz cz³owieka z tytu³em, m³odego i piêknego, który ju¿ teraz ciê ubóstwia.

W tej chwili ciê¿kie st¹panie zalotnej wdowy przerwa³o wró¿by Vautrina.

– Oto mamma Vauquerrr, piêkna jak gwiazzzda, wysznurowana jak marrrchew. Czy nie

dusimy siê troszeczkê, mammuniu? – zapyta³, przyk³adaj¹c rêkê do brykli od gorsetu. – Je¿eli
siê rozp³aczemy, to mo¿e byæ eksplozja; ale ja pozbieram szcz¹tki z troskliwoœci¹ antykwariusza.

– Ten cz³owiek zna mowê galanterii francuskiej – szepnê³a wdowa, pochylaj¹c siê do ucha

pani Couture.

– Do widzenia, dzieci – rzek³ Vautrin do Eugeniusza i Wiktoryny. – B³ogos³awiê was – doda³,

wyci¹gaj¹c rêce nad ich g³owami. – Wierz mi pani, ¿yczenia uczciwego cz³owieka maj¹ swoje
wartoœæ, bo id¹ do Boga i musz¹ szczêœcie sprowadziæ.

– Do zobaczenia, przyjació³ko droga – rzek³a pani Vauquer do swej lokatorki. – Jak s¹dzicie

–- doda³a po cichu – czy pan Vautrin ma jakie plany dotycz¹ce mojej osoby?

– Hm! hm!

– A, matko droga – zawo³a³a Wiktoryna, zostawszy sam na sam z pani¹ Couture – gdyby to

mog³o byæ prawd¹, co mówi³ dobry pan Vautrin! – i popatrzy³a z westchnieniem na swe rêce.

– Nie trzeba nic wiêcej, tylko ¿eby ten potwór, brat twój, zlecia³ z konia – rzek³a stara kobieta.

– Ach, mateczko!

– Mój Bo¿e, mo¿e to i grzech ¿yczyæ Ÿle nieprzyjacielowi – poczê³a znów wdowa. – W takim

razie gotowam za to odpokutowaæ. Ale prawdziwie, bardzo by mi by³o przyjemnie zanieœæ
kwiaty na grób jego. Niedobry! Nie ma odwagi przemówiæ za sw¹ matk¹, a spadek po niej zabra³
wykrêtnie i u¿ywa go z twoj¹ krzywd¹. Kuzynka moja mia³a piêkn¹ fortunê, tylko, nieszczêœciem
dla ciebie, w intercyzie nie by³o mowy o jej wniosku.

– Szczêœcie by³oby mi ciê¿kie do zniesienia, gdyby ktoœ musia³ je ¿yciem okupiæ – rzek³a

Wiktoryna. – A gdybym mia³a byæ szczêœliwa pod tym warunkiem, ¿e brat mój zginie; to
wola³abym na zawsze pozostaæ tu, gdzie jestem.

– Mój Bo¿e – poczê³a znowu pani Couture – dobrze mówi pan Vautrin, widzisz, jaki on

religijny; przekona³am siê teraz z radoœci¹, ¿e nie jest pozbawiony wiary, jak inni, co to mówi¹
o Bogu z mniejszym szacunkiem ni¿ sam diabe³. Nikt z nas nie mo¿e wiedzieæ, jakimi drogami
Opatrznoœæ raczy nas prowadziæ.

Obie kobiety wezwa³y wreszcie Sylwiê do pomocy i przenios³y Eugeniusza do jego pokoju.

Z³o¿ywszy go na ³ó¿ku, kucharka porozpina³a na nim odzienie, ¿eby móg³ spaæ wygodniej.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

80

background image

Przed odejœciem, Wiktoryna skorzysta³a z tego, ¿e opiekunka zwróci³a siê do niej plecami
i z³o¿y³a poca³unek na czole Eugeniusza. A jak¿e by³a szczêœliwa, pope³niaj¹c tê kradzie¿
wystêpn¹! Rozejrza³a siê jeszcze po jego pokoju, zebra³a, ¿e tak powiem, w jedn¹ myœl wszystkie
b³ogie wypadki dnia tego, usnu³a z nich obraz, w który wpatrywa³a siê d³ugo i zasnê³a jako
najszczêœliwsza w ca³ym Pary¿u istota.

Bankiet, przy którym Vautrin upoi³ Eugeniusza i Goriota winem usypiaj¹cym, sta³ siê has³em

w³asnej jego zguby. Bianchon, wpó³ pijany, zapomnia³ spytaæ panny Michonneau, co mia³
znaczyæ dziwny wyraz Trompe-la-Mort. Imiê to by³oby pewnie obudzi³o ostro¿noœæ Vautrina,
czyli (nazwijmy go w³aœciwym imieniem) Jakuba Collin, jednego z najs³awniejszych galerników.
Wreszcie panna Michonneau, obra¿ona przezwiskiem Wenery z Pere-Lachaise, postanowi³a
wydaæ Collina w takiej chwili w³aœnie, kiedy, znêcona jego wspania³omyœlnoœci¹, waha³a siê,
czy nie lepiej by³oby przestrzec go, ¿eby móg³ zemkn¹æ w nocy.

Po obiedzie uda³a siê w towarzystwie Poireta na uliczkê Sainte-Anne dla widzenia siê ze

s³awnym szefem policji bezpieczeñstwa, którego zna³a pod nazwiskiem wy¿szego urzêdnika
Gondureau. Dyrektor policji s¹dowej przyj¹³ j¹ bardzo uprzejmie. U³o¿ono wszystkie warunki,
po czym panna Michonneau za¿¹da³a napoju, za pomoc¹ którego mia³a siê przekonaæ o istnieniu
piêtna. Wielki cz³owiek z ma³ej uliczki Sainte-Anne otworzy³ szufladê od biurka i zacz¹³ szukaæ
flakonika, zdradzaj¹c przy tym tak ¿ywe zadowolenie, ¿e panna Michonneau wpad³a na myœl,
i¿ tu musi chodzie o coœ wiêcej, jak o ujêcie prostego galernika. Zaczê³a ³amaæ sobie g³owê a¿
dosz³a do przekonania, ¿e policja ma pewne wskazówki od zdrajców z galer i spodziewa siê
znaleŸæ w tym czasie znaczne kapita³y u Collina. Wyjawi³a swe domys³y, ale s³uchaj¹cy jej lis
zacz¹³ siê uœmiechaæ, usi³uj¹c odwróciæ podejrzenia starej panny.

– Mylisz siê pani – powiedzia³. – Collin, to taka niebezpieczna sorbona, jaka nigdy jeszcze

nie znajdowa³a siê po stronie z³oczyñców. Oto i wszystko. £otry umiej¹ go ceniæ; on jest ich
sztandarem, ich podpor¹, ich Bonapartym wreszcie, a oni go za to kochaj¹. Niegodziwiec ten
nie zostawi nam nigdy swego kloca na placu de Greve.

Panna Michonneau nie zrozumia³a i Gondureau musia³ objaœniæ znaczenie s³ów wymówionych

przed chwil¹.

Sorbona i kloc s¹ to dwa wyrazy wziête z ¿argonu z³odziei, którzy najpierwsi uznali potrzebê

zapatrywania siê na g³owê ludzk¹ z dwóch punktów odrêbnych. Sorbona – to g³owa cz³owieka
¿yj¹cego, to doradca i Ÿród³o myœli. Kloc – to wyraz pogardliwy, okreœlaj¹cy ca³¹ nicoœæ g³owy
odciêtej od cia³a.

– Collin kpi z nas – ci¹gn¹³ Gondureau dalej. – Spotkawszy takich ludzi, twardych jak

sztaba hartownej stali, zabijamy ich, korzystaj¹c z najmniejszej chêci oporu, jak¹ okazuj¹ przy
aresztowaniu. Spodziewamy siê, ¿e Collin bêdzie te¿ stawia³ opór jutro rano i ¿e bêdziemy mogli
go zabiæ. W takim razie unika siê procesu, kosztów na utrzymanie, na pokarm i wyœwiadcza siê
przys³ugê spo³ecznoœci. Procedura s¹dowa, wezwanie œwiadków do s¹du, wynagrodzenie ich,
egzekucja, jednym s³owem wszystko, przez co legalnie pozbywamy siê takich ³otrów, kosztuje
wiêcej ni¿ tysi¹c talarów, które pani masz dostaæ. Przy tym i czas siê oszczêdza. Zadaj¹c silne
pchniêcie bagnetem w brzuch Trompe-la-Mort, powstrzymamy sto zbrodni i unikniemy zepsucia
piêædziesiêciu ³otrów, którzy bêd¹ ostro¿nie postêpowaæ w pobli¿u policji poprawczej. Oto jest
policja dobrze urz¹dzona. Wed³ug zdania prawdziwych filantropów, postêpuj¹c w taki sposób,
zapobiega siê spe³nieniu zbrodni.

– I wyœwiadcza siê us³ugê krajowi – dorzuci³ Poiret.

– A tak! – odpar³ szef – pan mówisz dzisiaj bardzo rozs¹dnie. Tak, zapewne, my s³u¿ymy

krajowi. Z tym wszystkim œwiat jest wzglêdem nas bardzo niesprawiedliwy. Wyœwiadczamy
spo³eczeñstwu wielkie, choæ nieuznane pos³ugi. Ale cz³owiek wy¿szy powinien wznieœæ siê
ponad przes¹dy, a chrzeœcijanin powinien przyj¹æ nieszczêœcia, które nawet dobro poci¹ga za
sob¹, je¿eli nie jest spe³nione wed³ug przyjêtych powszechnie wyobra¿eñ. Pary¿ jest Pary¿em,
widzicie pañstwo. S³owo to objaœnia moje ¿ycie. ¯egnam pani¹. Bêdê jutro z mymi ludŸmi
w Jardin du Roi. Proszê przys³aæ Krzysztofa na ulicê Buffona, do pana Gondureau, do domu,
w którym by³em poprzednio. S³uga uni¿ony pana dobrodzieja. Gdyby pana kiedykolwiek
okradziono, to proszê wezwaæ mojej pomocy, jam zawsze gotów na us³ugi.

– Bywaj¹ jednak g³upcy – mówi³ Poiret do panny Michonneau – którzy z siebie wychodz¹ na

samo wspomnienie policji. A przecie ten pan taki mi³y, a to, czego ¿¹da od pani, jest proste jak

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

81

background image

dzieñ dobry.

Nastêpny dzieñ mia³ siê zapisaæ jako jedna z najdonioœlejszych dat w domu Vauquer.

Dotychczas, na tle spokojnego ¿ycia, najwybitniejszym wypadkiem by³o przelotne pojawienie
siê mniemanej hrabiny de l'Ambermesnil. Ale wszystko mia³o zbledn¹æ wobec gwa³townych
wypadków dnia tego, o którym pani Vauquer mia³a wspominaæ w rozmowie do koñca swego
¿ycia. Najpierw Goriot i Eugeniusz de Rastignac spali a¿ do jedenastej. Pani Vauquer wróci³a
z teatru oko³o pó³nocy i przele¿a³a w ³ó¿ku do pó³ do jedenastej z rana. D³ugi sen Krzysztofa,
który wypi³ wino ofiarowane przez Vautrina, sprawi³, ¿e ca³y porz¹dek domowy zosta³
opóŸniony. Poiret i panna Michonneau nie narzekali, ¿e œniadania nie podano o zwyczajnej
porze. I Wiktoryna z pani¹ Couture zaspa³y dnia tego bardzo d³ugo. Vautrin wyszed³ przed
ósm¹, a powróci³ w chwili, kiedy w³aœnie podawano œniadanie. Nikt wiêc nie protestowa³, gdy
po jedenastej ju¿ Sylwia i Krzysztof poszli stukaæ do wszystkich drzwi, donosz¹c, ¿e œniadanie
gotowe. Panna Michonneau zesz³a najpierwsza i skorzysta³a z nieobecnoœci Sylwii i s³u¿¹cego,
¿eby wlaæ p³yn z flakonu do srebrnego kubka Vautrina. Kubek ten, nape³niony œmietank¹,
wstawiano zawsze do wanienki z gor¹c¹ wod¹, razem ze wszystkimi garnuszkami, w których
grza³a siê œmietanka do kawy. Panna Michonneau wiedzia³a o tym zwyczaju i rachowa³a, ¿e
on jej dopomo¿e do spe³nienia zamierzonego czynu. Nie bez trudnoœci uda³o siê wreszcie
zgromadziæ wszystkich siedmiu lokatorów.

W chwili gdy Eugeniusz schodzi³ ostatni, przeci¹gaj¹c siê leniwie, pos³aniec wrêczy³ mu list

od pani de Nucingen. List ten zawiera³, co nastêpuje:

„Wobec ciebie, przyjacielu, nie znam ani fa³szywej pró¿noœci, ani gniewu. Czeka³am ciê a¿

do drugiej po pó³nocy. Z czym¿e porównaæ oczekiwanie ukochanej istoty? Kto sam pozna³
tê mêkê, ten nikogo na ni¹ nie ska¿e. Teraz widzê dobrze, ¿e kochasz po raz pierwszy. Co
ci siê staæ mog³o? Niepokój mnie ogarn¹³. Gdyby nie obawa, ¿e zdradzê tajemnicê mego
serca, to by³abym sama posz³a przekonaæ siê, jakie to szczêœcie lub jakie nieszczêœcie ciebie
spotka³o. Ale narazi³abym siê na zgubê niezawodn¹, gdybym o takiej porze wyjecha³a z domu
powozem lub wysz³a piechot¹. Pozna³am, jakie to nieszczêœcie byæ kobiet¹. Uspokój mnie,
wyt³umacz, dlaczegoœ nie przyszed³ potem, co ci mój ojciec powiedzia³. Bêdê siê gniewa³a,
ale przebaczê. Mo¿eœ chory? Poco by³o najmowaæ tak odleg³e mieszkanie? Jedno s³owo przez
litoœæ! Do prêdkiego zobaczenia, nieprawda¿? Jedno s³owo wystarczy mi, je¿eliœ zajêty. Powiedz:
»Biegnê« lub »Cierpiê«. Ale gdybyœ by³ cierpi¹cy, to przecie ojciec móg³by mnie zawiadomiæ.
Wiêc có¿ siê sta³o?…”

– Tak, co siê to sta³o? – zawo³a³ Eugeniusz i wpad³ do sali jadalnej, mn¹c w rêku list

niedokoñczony. – Która teraz godzina?

– Pó³ do dwunastej – odpar³ Vautrin wrzucaj¹c cukier do kawy.

Zbieg³y galernik zmierzy³ Eugeniusza wzrokiem zimnym a obezw³adniaj¹cym, wzrokiem,

który spotyka siê tylko u ludzi obdarzonych wielk¹ si³¹ magnetyczn¹, a który, jak mówi¹,
poskramia ob³êd szaleñców zamkniêtych w szpitalu. Eugeniusz zadr¿a³ na ca³ym ciele. Turkot
powozu da³ siê s³yszeæ na ulicy, po czym do sali jadalnej wpad³ s³u¿¹cy w liberii pana Taillefer.
Couture pozna³a go natychmiast, choæ na twarzy jego malowa³ siê wyraz przera¿enia.

– Jaœnie wielmo¿ny pan wzywa panienkê do siebie – zawo³a³. – Sta³o siê wielkie nieszczêœcie.

Pan Fryderyk pojedynkowa³ siê i zosta³ pchniêty szpad¹ w czo³o; doktorzy nie robi¹ nadziei;
pani zaledwie zd¹¿y go po¿egnaæ, bo ju¿ utraci³ przytomnoœæ.

– Biedny m³odzieniec! – zawo³a³ Vautrin. – Jak to mo¿na k³óciæ siê maj¹c trzydzieœci tysiêcy

liwrów dochodu? To fakt, ¿e m³odzie¿ nie umie postêpowaæ rozs¹dnie.

– Panie! – krzykn¹³ Eugeniusz.

– No, có¿? Wielkie dziecko! – zagadn¹³ Vautrin, wypijaj¹c najspokojniej resztki swej kawy. –

Czy¿ pojedynki nie s¹ w Pary¿u rzecz¹ powszedni¹?

Panna Michonneau œledzi³a z takim zajêciem najmniejszy ruch Vautrina, ¿e nie wzruszy³a siê

wcale wieœci¹ o wypadku, który wszystkich przerazi³.

– Ja jadê z tob¹ Wiktoryno – mówi³a pani Couture.
I obie kobiety wybieg³y bez okryæ i bez kapeluszy. Przed wyjœciem Wiktoryna zalana ³zami

rzuci³a na Eugeniusza wejrzenie, które zdawa³o siê mówiæ: Nie s¹dzi³am, ¿e szczêœcie nasze tylu

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

82

background image

³zami okupiæ bêdê musia³a!

– Ale¿ pan jesteœ prorokiem, panie Vautrin! – rzek³a pani Vauquer.

– Ja wszystkim jestem – odpar³ Jakub Collin.

– To jednak dziwne! – ci¹gnê³a dalej pani Vauquer, wysnuwaj¹c z tego wypadku ca³y szereg

zdañ nieznacz¹cych. – Œmieræ zabiera nas bez pytania. M³odzi poprzedzaj¹ nieraz starych. My,
kobiety, szczêœliweœmy z tego wzglêdu, ¿e nie podlegamy pojedynkowi; ale za to podlegamy
innym chorobom, których nie znaj¹ mê¿czyŸni. Musimy wydawaæ dzieci na œwiat i przebywaæ
d³ugie s³aboœci. Co to za los dla Wiktoryny! Teraz ojciec musi j¹ przyznaæ.

– To dopiero! – rzek³ Vautrin patrz¹c na Eugeniusza – wczoraj nie mia³a z³amanego szel¹ga,

a dziœ ma kilka milionów.

– No, panie Eugeniuszu, wiedzia³eœ pan, gdzie raki zimuj¹ – zawo³a³a pani Vauquer.
Przy tych s³owach Goriot podniós³ oczy na studenta i spostrzeg³ w jego rêku list zgnieciony.
– Nie skoñczy³eœ pan listu! – zawo³a³ – Có¿ to znaczy? Czy¿ by³byœ nie lepszy od innych?
– Ja nie o¿eniê siê nigdy z pann¹ Wiktoryna – powiedzia³ Eugeniusz do pani Vauquer, a w

g³osie jego by³o tyle zgrozy i wstrêtu, ¿e siê wszyscy obecni zdumieli.

Ojciec Goriot uœcisn¹³ rêkê studenta. Zdawa³o siê, ¿e chcê j¹ uca³owaæ.
– Och, och! – zawo³a³ Vautrin. – Dobrze mówi¹ W³osi: col tempo!
– Czekam na odpowiedŸ – rzek³ do Rastignaca pos³aniec pani de Nucingen.

– Powiedzcie, ¿e przyjdê.

Pos³aniec wyszed³. Eugeniusz znajdowa³ siê w stanie okrutnego rozdra¿nienia, który

pozbawia³ go zimnej rozwagi.

– Co robiæ? – pyta³ siebie g³oœno. – Dowodów nie ma!
Vautrin uœmiechn¹³ siê. W tej chwili p³yn po³kniêty z kaw¹ zacz¹³ wywieraæ swe dzia³anie.

Galernik by³ jednak tak silny, ¿e wsta³ jeszcze z miejsca, popatrzy³ na Eugeniusza i rzek³ g³ucho:

– M³odzieñcze, szczêœcie sp³ywa na nas we œnie.
I upad³ bez ¿ycia.

– Jest wiêc sprawiedliwoœæ boska! – zawo³a³ Eugeniusz.
– Ach! Có¿ mu siê sta³o, temu biednemu, kochanemu panu Vautrin?

– To apopleksja – krzyknê³a panna Michonneau.

– Sylwio, œpiesz, najdro¿sza, sprowadŸ doktora – mówi³a wdowa. – Ach! panie Rastignac,

biegnij¿e pan prêdko do pana Bianchon; mo¿e Sylwia nie znajdzie naszego lekarza pana
Grimprel.

Rastignac wybieg³ poœpiesznie, szczêœliwy, ¿e mo¿e pod jakimkolwiek pozorem wyrwaæ siê

z tej okropnej jaskini.

– Dalej¿e, Krzysztofie, skocz do apteki i poproœ, ¿eby dali cokolwiek od apopleksji.

Krzysztof wyszed³.

– Ojcze Goriot, pomó¿cie przenieœæ go na górê, do jego mieszkania.
Pochwycono wnet Vautrina na rêce, przeniesiono go przez schody i po³o¿ono na ³ó¿ko.
– Ja siê pañstwu na nic nie przydam – rzek³ Goriot – pójdê do mojej córki.
– Stary samolub! – zawo³a³a pani Vauquer. – IdŸ, ¿yczê ci, ¿ebyœ zdech³ jak pies.
– Niech¿e pani zobaczy, czy nie ma gdzie eteru – rzek³a panna Michonneau, która rozpina³a

z Poiretem odzienie Vautrina.

Pani Vauquer zesz³a na dó³ i panna Michonneau zosta³a wreszcie pani¹ placu.
– Dalej¿e, zdejm mu pan koszulê i przewróæ go prêdko. Rób¿e pan coœ przecie, oszczêdŸ mi

przynajmniej widoku nagoœci, a to stoisz jak pieñ – mówi³a panna Michonneau do Poireta.

Poiret przewróci³ chorego, a panna Michonneau uderzy³a go silnie po ramieniu i wnet dwie

z³owrogie bia³e litery wyst¹pi³y na tle czerwonym.

– No, zarobi³aœ pani ³atwo trzy tysi¹ce franków – zawo³a³ Poiret podtrzymuj¹c Vautrina,

któremu panna Michonneau wk³ada³a koszulê. – Och! jaki on ciê¿ki – powiedzia³ k³ad¹c go na
³ó¿ko.

– Cicho. A gdyby tu by³a kasa? – mówi³a ¿ywo stara panna, której oczy bada³y z chciwoœci¹

ka¿dy sprzêt w pokoju i zdawa³y siê mury przenikaæ. – Gdyby to mo¿na pod jakimkolwiek
pozorem otworzyæ to biurko.

– Mo¿e by to Ÿle by³o – zarzuci³ Poiret.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

83

background image

– Nie, pieni¹dze skradzione nale¿a³y do wszystkich, a tym samym nie nale¿¹ wy³¹cznie do

nikogo – odpar³a panna Michonneau. – Ale czasu ju¿ za ma³o. S³yszê, ¿e Vauquerowa nadchodzi.

– Oto eter – rzek³a pani Vauquer. – To¿ dopiero dzisiaj dzieñ feralny. Bo¿e! Cz³owiek ten nie

mo¿e byæ chory, bo jest bia³y jak kurczak.

– Jak kurczak? – powtórzy³ Poiret.

– Serce bije mu równo – mówi³a wdowa, przyk³adaj¹c rêkê do piersi chorego.

– Równo? – zawo³a³ Poiret ze zdziwieniem.
– On zdrów zupe³nie.
– Pani s¹dzi? – zapyta³ Poiret.

– Naprawdê! On tak wygl¹da, jak gdyby spa³. Sylwia posz³a po doktora. Uwa¿asz pani –

sapie, gdy mu eter podajê. Ach to se-passe (spazm). Puls jest dobry. Ale¿ bo on silny jak Turek.
Patrz pani tylko, jaki u niego znak na ¿o³¹dku; o! cz³owiek ten sto lat ¿yæ bêdzie! Jednak peruka
jego dobrze siê trzyma. Có¿ to, przyklejona? To on dlatego nosi fa³szywe w³osy, ¿e jest ry¿y.
Powiadaj¹, ¿e wszyscy ludzie z rudymi w³osami musz¹ byæ albo dobrzy, albo Ÿli. To on jest
chyba dobry?

– Tak dobry, ¿e dawno ju¿ powinien by wisieæ – rzek³ Poiret.

– U szyi piêknej kobiety, chcia³eœ pan powiedzieæ – dorzuci³a ¿ywo panna Michonneau. – IdŸ

ju¿ pan sobie, panie Poiret. Nasza to rzecz pielêgnowaæ was, gdyœcie chorzy. Pan powinien byœ
pójœæ teraz na przechadzkê – doda³a. – Pani Vauquer i ja dopilnujemy dobrze kochanego pana
Vautrin.

Poiret wyszed³ pokornie i bez szemrania jak pies, którego pan kopn¹³ nog¹.

Rastignac potrzebowa³ przejœæ siê, odetchn¹æ œwie¿ym powietrzem, bo zdawa³o mu siê, ¿e siê

zadusi. Poprzedniego dnia chcia³ przeszkodziæ spe³nieniu morderstwa, którego miano dokonaæ
o naznaczonej godzinie. Co siê z nim póŸniej sta³o? Dr¿a³ z obawy, czy nie jest wspólnikiem
zbrodni. W tej chwili jeszcze przera¿a³o go wspomnienie zimnej krwi Vautrina.

– A je¿eli Vautrin umrze, nie powiedziawszy nic przed œmierci¹? – myœla³ Rastignac i szed³ po

alei ogrodu Luksemburskiego, jak gdyby sfora psów gna³a siê za nim, jak gdyby s³ysza³ zajad³e
ich szczekanie.

– S³uchaj – zawo³a³ na niego Bianchon – czyta³eœ »Pilota«?

»Pilot«, by³a to gazeta radykalna wydawana pod kierownictwem Tissota. Wychodzi³a ona

w kilka godzin po gazetach porannych i zawiera³a najœwie¿sze wiadomoœci, które dochodzi³y na
prowincjê o dwadzieœcia cztery godziny wczeœniej ni¿ wiadomoœci podawane w innych pismach.

– Jest tam s³awna historia –- mówi³ asystent przy szpitalu Cochin. – M³ody Taillefer

pojedynkowa³ siê z niejakim hrabi¹ Franchessinim ze starej gwardii, który wpakowa³ mu
w czo³o dwa cale ¿elaza. Wskutek tego Wiktoryna jest jedn¹ z najbogatszych partii w Pary¿u.
Ha! Gdyby to mo¿na by³o przewidzieæ! Œmieræ to istna gra w trente-et-quarante. Czy to prawda,
¿e Wiktoryna nieobojêtnie na ciebie spogl¹da?

– Przestañ, Bianchon, ja siê z ni¹ ¿eniæ nie myœlê. Kocham przeœliczn¹ kobietê, która odp³aca

mi wzajemnoœci¹, i…

– Mówisz to w taki sposób, jak gdyby dochowanie wiernoœci wiele ciê kosztowa³o. Poka¿ mi

kobietê, dla której warto by³oby poœwiêciæ fortunê pana Taillefer.

– Czy¿ wszyscy diabli uwziêli siê mnie przeœladowaæ? – zawo³a³ Rastignac.
– Czyœ ty zwariowa³? Daj no mi rêkê. – rzek³ Bianchon, ja ci puls pomacam. Masz gor¹czkê.
– IdŸ tylko do matki Vauquer – odpar³ Eugeniusz. – Ten ³otr Vautrin pad³ przed chwil¹ jak

nie¿ywy.

– A! – zawo³a³ Bianchon odchodz¹c. – To potwierdza moje podejrzenia, o s³usznoœci których

muszê siê teraz przekonaæ.

D³uga przechadzka Eugeniusza mia³a w sobie coœ uroczystego. Student prawa robi³ rachunek

swego sumienia. Bada³ siebie, zg³êbia³, waha³ siê, a¿ po skoñczeniu tego surowego i œcis³ego
przegl¹du, uczciwoœæ jego wysz³a wypróbowana, jak sztaba ¿elazna, która siê ju¿ pod ¿adnym
ciosem nie zegnie. Przypomnia³ sobie wczorajsze zwierzenia Goriota; przysz³o mu na myœl, ¿e
Delfina wybra³a dla niego mieszkanie przy ulicy d'Artois; wyj¹³ jej list z kieszeni i, odczytawszy
go na nowo, z³o¿y³ na nim poca³unek.

– Taka mi³oœæ jest dla mnie kotwic¹ zbawienia – powiedzia³. – Biedny Goriot zniós³ tyle

cierpieñ serdecznych! Nie mówi nic o swych zgryzotach, lecz któ¿ by ich nie odgad³! Teraz

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

84

background image

ja pielêgnowaæ go bêdê jak w³asnego ojca, ja mu dam tysi¹c pociech. Je¿eli ona mnie kocha,
to nieraz przyjdzie do mnie i przepêdzi z nim dzieñ ca³y. Ta wielka hrabina de Restaud jest
niegodziwa; gdyby mog³a, to zrobi³aby ojca odŸwiernym w swym domu. Droga Delfina! ona jest
lepsza dla staruszka i zas³uguje na to, ¿eby byæ kochan¹! Ach! dziœ wieczorem bêdê szczêœliwy!

Wyj¹³ zegarek i zacz¹³ mu siê przygl¹daæ.
– Wszystko mi siê uda³o! Kochaj¹c siê szczerze, mo¿na sobie dopomagaæ: czemu¿ wiêc nie

mia³bym przyj¹æ tego od niej? Zreszt¹ jam przekonany, ¿e siê dorobiê fortuny i bêdê móg³
kiedyœ oddaæ stokroæ wiêcej, ni¿ biorê. W zwi¹zku tym nie ma zbrodni, ani nic takiego, coby
mog³o oburzyæ najsurowsz¹ cnotê. Ilu¿ to ludzi uczciwych wchodzi w zwi¹zki podobne? Nie
ok³amujemy nikogo, a tylko k³amstwo poni¿a. K³amaæ to znaczy zrzekaæ siê swej godnoœci. Ona
roz³¹czy³a siê ju¿ dawno z mê¿em. Zreszt¹ powiem temu Alzatczykowi, ¿eby mi odst¹pi³ kobietê,
której nie umie uszczêœliwiæ.

Walka Rastignaca trwa³a d³ugo. Zwyciêstwo mia³o pozostaæ po stronie cnót m³odzieñczych,

a jednak o wpó³ do pi¹tej, kiedy zmrok poczyna³ zapadaæ, nieprzezwyciê¿ona ciekawoœæ
popchnê³a go do domu Vauquer, który poprzysi¹g³ sobie opuœciæ na zawsze. Chcia³ siê
przekonaæ, czy Vautrin nie ¿yje. Bianchon wpad³ by³ na myœl, ¿eby daæ choremu na wymioty,
po czym substancje wyrzucone kaza³ odnieœæ do szpitala, gdzie miano je poddaæ analizie
chemicznej. Panna Michonneau odradza³a tak usilnie, ¿eby tego nie czyniæ, ¿e podejrzenia
Bianchona jeszcze bardziej siê wzmocni³y. Vautrin wróci³ nadzwyczaj prêdko do stanu
normalnego, co równie¿ kaza³o siê domyœlaæ jakiegoœ spisku przeciw weso³emu trefnisiowi
gospody. W chwili gdy Rastignac powróci³, Vautrin sta³ ju¿ przy piecu w sali jadalnej. Wszyscy
sto³ownicy z wyj¹tkiem ojca Goriot zebrali siê dziœ wczeœniej ni¿ zwykle, zwabieni wieœci¹
o pojedynku m³odego Taillefera. Wszyscy ciekawi byli szczegó³ów wypadku oraz pragnêli
dowiedzieæ siê, jaki wp³yw pojedynek ten wywrze na los Wiktoryny. Przy wejœciu oczy
Eugeniusza spotka³y wzrok Vautrina, który tak g³êboko wnikn¹³ mu do serca i tak silnie
poruszy³ w nim jakieœ struny niedobre, ¿e m³odzieniec zadr¿a³ mimowolnie.

– No có¿, drogie dzieciê – rzek³ zbieg³y galernik – zdaje siê, ¿e p³askonosa jejmoœæ nie prêdko

sobie ze mn¹ poradzi. Panie tu powiadaj¹, ¿em zniós³ bez szwanku takie uderzenie krwi, które
by mog³o byka zabiæ.

– A! Móg³byœ pan powiedzieæ bawo³a – zawo³a³a wdowa Vauquer.

– Czybyœ pan nierad by³, ¿e ja ¿yjê? – szepn¹³ Vautrin pochylaj¹c siê ku Rastignacowi, którego

myœli zdawa³ siê przenikaæ. – To by zakrawa³o na diable silnego cz³owieka.

– Ach, prawda! – zawo³a³ Bianchon, panna Michonneau mówi³a onegdaj o jakimœ panu

przezwanym Trompe-la-Mort; dla pana to imiê by³oby bardzo stosowne.

Wyraz ten uderzy³ niby grom w Vautrina. Biedny galernik zblad³ i zachwia³ siê,

a magnetyczne jego spojrzenie pad³o jak promieñ s³oñca na pannê Michonneau, której
kolana ugiê³y siê pod tym pr¹dem silnej woli. Stara panna osunê³a siê bezw³adnie na krzes³o,
a Poiret stan¹³ spiesznie pomiêdzy ni¹ a Vautrinem, pojmuj¹c, ¿e jej niebezpieczeñstwo zagra¿a.
Galernik zrzuci³ maskê dobrodusznoœci, pod któr¹ ukrywa³ prawdziw¹ sw¹ naturê, a twarz
jego sta³a siê naraz dziko wyrazista. Obecni patrzyli ze zdumieniem na niepojêty dla nich
dramat. W tej chwili da³o siê s³yszeæ st¹panie kilku ludzi i szczêk karabinów, które ¿o³nierze
na bruk opuœcili. Collin zacz¹³ machinalnie szukaæ wyjœcia, mierz¹c spojrzeniem okna i œciany,
gdy wtem czterech ludzi ukaza³o siê we drzwiach salonu. By³ to szef policji w towarzystwie
trzech oficerów bezpieczeñstwa.

– W imiê prawa i króla – zacz¹³ jeden z oficerów; ale mowê jego zag³uszy³ szmer podziwu.

Po chwili milczenie zapanowa³o w sali jadalnej, obecni rozst¹pili siê przed trzema oficerami,

którzy zbli¿ali siê z rêk¹ w bocznej kieszeni, gdzie ka¿dy z nich mia³ pistolet nabity. Dwaj
¿andarmi weszli w œlad za agentami i stanêli we drzwiach salonu, a dwaj inni ukazali siê
jednoczeœnie we drzwiach prowadz¹cych na schody. Szczêk broni i kroki kilku ¿o³nierzy
da³y siê s³yszeæ na bruku przed fasad¹ domu. Wszelka nadzieja ucieczki zgas³a dla Collina,
na którym zatrzyma³o siê spojrzenie wszystkich obecnych. Szef podszed³ wprost ku niemu
i wymierzy³ mu tak silne uderzenie w g³owê, ¿e peruka zlecia³a, ukazuj¹c fizjonomiê Collina
w ca³ej okropnoœci. Rzek³byœ, ¿e wszystkie ognie piekielne oœwieci³y swym blaskiem tê twarz
i g³owê pokryt¹ krótkimi, ceglastoczerwonymi w³osami, które nadawa³y jej przera¿aj¹cy
wyraz si³y zmieszanej z przebieg³oœci¹. G³owa taka odpowiada³a biustowi; patrz¹c na ni¹

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

85

background image

ka¿dy poj¹³ dopiero ca³ego Vautrina, jego przesz³oœæ, teraŸniejszoœæ i przysz³oœæ, jego zasady
niewzruszone, jego wyznanie woli absolutnej, w³adzê, jak¹ mu nadawa³ cynizm myœli i czynów
oraz si³a organizacji mog¹cej wszystko znieœæ. Krew uderzy³a mu do twarzy, oczy zaiskrzy³y
siê jak u dzikiego kota. Podskoczy³ na miejscu z dzik¹ energi¹ i zarycza³ tak, ¿e wszyscy
sto³ownicy wydali okrzyk przera¿enia. Na ten lwi podskok agenci, poparci ogólnym okrzykiem,
wyci¹gnêli pistolety z kieszeni. Widz¹c b³yszcz¹ce kurki u pistoletów, Collin poj¹³ gro¿¹ce mu
niebezpieczeñstwo i w jednej chwili da³ dowód najwy¿szej potêgi ludzkiej.

By³ to obraz straszliwy i wspania³y! na twarzy jego ukaza³o siê zjawisko przypominaj¹ce

proces, jaki siê odbywa w kotle przepe³nionym par¹, która by góry mog³a rozsadziæ, a któr¹
rozprasza w oka mgnieniu kropla zimnej wody. Chwila rozwagi, szybka jak b³yskawica, by³a
kropl¹ wody, co och³odzi³a wœciek³oœæ galernika. Spojrza³ na sw¹ perukê i pocz¹³ siê uœmiechaæ.

– Nie bardzoœ dziœ grzeczny – powiedzia³ do szefa policji i wyci¹gn¹³ rêce, wzywaj¹c

¿andarmów skinieniem g³owy. – Panowie ¿andarmi, proszê mi w³o¿yæ kajdany na rêce lub na
palce. Biorê wszystkich obecnych za œwiadków, ¿e siê nie opieram.

W sali rozleg³ siê szmer podziwu, wywo³any szybkoœci¹, z jak¹ ogieñ i lawa wybuch³y z tego

wulkanu cz³owieczego i na powrót siê w nim ukry³y.

– To ci siê nie podoba, panie gwa³towniku – doda³ galernik spogl¹daj¹c na s³awnego dyrektora

policji s¹dowej.

– Prêdzej, rozbieraæ siê! – powiedzia³ pogardliwie jegomoœæ z uliczki Sainte-Anne.

– Po co? – odpar³ Collin – tu s¹ damy. Ja siê bynajmniej nie zapieram i oddajê siê dobrowolnie.

Zatrzyma³ siê i powiód³ okiem po zgromadzeniu, jak mówca, który ma powiedzieæ coœ

zadziwiaj¹cego.

– Piszcie, ojcze Lachapelle – powiedzia³ do ma³ego, siwiuteñkiego staruszka, który usiad³ na

rogu sto³u i wyj¹³ z teki protokó³. – Przyznajê, ¿e jestem Jakub Collin, zwany Trompe-la-Mort,
którego skazano na dwadzieœcia lat wiêzienia. Przed chwil¹ dowiod³em, ¿em nie skrad³ mego
przydomka – mówi³ do mieszkañców gospody – bo doœæ mi by³o podnieœæ rêkê, ¿eby te szpiegi
rozleli wszystek mój sok na domowy deptak mamy Vauquer. Te szelmy umiej¹ przygotowywaæ
zasadzki!

Pani Vauquer omal nie zemdla³a s³ysz¹c te s³owa.

– Mój Bo¿e! – rzek³a do Sylwii – wszak to mo¿na siê rozchorowaæ. Trzeba¿ mi by³o jeszcze

iϾ z nim wczoraj do teatru!

– Trochê filozofii, mamuniu – zawo³a³ Collin. – Albo¿ to takie nieszczêœcie, ¿eœcie byli wczoraj

w mojej lo¿y w teatrze? Albo¿eœcie to lepsi od nas? Na naszym ramieniu mniej jest hañby, ni¿
w waszym sercu, niedo³ê¿ne cz³onki zgangrenowanego towarzystwa: najlepszy z was nie móg³
mi siê oprzeæ.

Spojrza³ na Rastignaca z wdziêcznym uœmiechem, który dziwnie odbija³ przy surowym

wyrazie twarzy.

– Nasza umowa nie zerwana, anio³ku, ma siê rozumieæ je¿eli ty zechcesz! Wiesz? I zaœpiewa³:

Moja Franusia dziwnie jest mi³a
W swojej prostocie…

– Nie masz siê o co troszczyæ – pocz¹³ znowu – ja umiem odbieraæ to, co mi siê nale¿y. Ludzie

zanadto mnie siê obawiaj¹, ¿eby ktokolwiek œmia³ mnie okpiwaæ!

W s³owach tego cz³owieka malowa³y siê ca³e galery, z w³aœciwymi sobie obyczajami

i jêzykiem, z gwa³townymi przeskokami od œmiesznoœci do zgrozy, z przera¿aj¹c¹ wielkoœci¹,
z ca³¹ rubasznoœci¹ i ca³ym upodleniem. Nie by³ to ju¿ cz³owiek zwyczajny, ale typ ca³ego
narodu wyrodnego, ca³ego ludu dzikiego a logicznego, nieokrzesanego, a giêtkiego. W jednej
chwili Collin sta³ siê poematem piekielnym, w którym malowa³y siê wszystkie uczucia ludzkie,
z wyj¹tkiem jednej tylko skruchy. Spojrzenie jego by³o spojrzeniem upad³ego archanio³a, który
wiecznie wojny pragnie. Rastignac spuœci³ oczy, przyjmuj¹c to zbrodnicze kuzynostwo, jako
karê nale¿n¹ za wszystkie z³e myœli, którym siê oddawa³.

– Kto mnie zdradzi³? – zapyta³ Collin, wodz¹c straszliwym swym wzrokiem po ca³ym

zgromadzeniu. To ty, stara œwiêtoszko – powiedzia³ wpatruj¹c siê w pannê Michonneau –
tyœ wywo³a³a moj¹ fa³szyw¹ apopleksjê, ciekawe! Gdybym chcia³ powiedzieæ dwa s³owa, to
by ci za tydzieñ g³owê œciêto. Lecz przebaczam ci, jam chrzeœcijanin. Zreszt¹, to nie ty mnie

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

86

background image

zaprzeda³aœ. Ale kto móg³ to zrobiæ? Ach! ach! Szukacie tam na górze – zawo³a³, s³ysz¹c, ¿e
agenci policji s¹dowej otwieraj¹ jego szafy i przetrz¹saj¹ odzienie. – Nie ma ptaków w gnieŸdzie,
wczoraj ju¿ odlecia³y i nic siê nie dowiecie. Moje ksiêgi handlowe s¹ tutaj – mówi³ uderzaj¹c
siê w czo³o. – Teraz ju¿ wiem, kto mnie zaprzeda³. Z pewnoœci¹ nie kto inny, tylko ten pod³y
Fil-de-Soie. Wszak prawda, ojcze ³apaczu? – rzek³ zwracaj¹c siê do szefa policji. – Zgadza siê to
jakoœ bardzo z pobytem naszych biletów bankowych tam na górze. Wiêcej nic nie ma, kochane
szpiegi. Fil-de-Soie zniknie z oblicza ziemi w przeci¹gu dwóch tygodni, choæby go strzeg³a
ca³a wasza ¿andarmeria. Coœcie wy dali tej Michonnecie? – zapyta³ policjantów. – Jakieœ kilka
tysiêcy talarów! Jam wart by³ wiêcej, ty Ninon zgni³a, ty Pompadour w ³achmanach, ty Wenero
z Pere-Lachaise! Trzeba by³o mnie przestrzec, to bym ci da³ szeœæ tysiêcy franków. A! Nie
spodziewa³aœ siê tego, stara nikczemnico; gdybyœ mog³a przewidzieæ, to pewnie wola³abyœ
mieæ ze mn¹ do czynienia. Tak jest, by³bym da³ szeœæ tysiêcy, ¿eby unikn¹æ podró¿y, która
wypada mi nie pomyœli i nara¿a mnie na stratê pieniê¿n¹ – mówi³ Collin, podczas gdy mu
kajdany wk³adano. – Ci ludzie bêd¹ umyœlnie wlec siê ze mn¹ ca³e wieki. Gdyby mnie zaraz
pos³ali na galery, to bym niebawem powróci³ do swych zajêæ na z³oœæ wszystkim gawronom
z nadbrze¿a des Orfevres. Tam, na galerach, wszyscy wy³aziæ bêd¹ ze skóry, ¿eby oswobodziæ
jak najprêdzej dobrego swego genera³a Trompe-la-Mort. Czy¿ jest miêdzy wami choæ jeden, co
by móg³, tak jak ja, poszczyciæ siê dziesiêciotysiêcznym zastêpem braci, którzy wszystko dla
mnie zrobiæ gotowi? – zapyta³ z dum¹. Jest tu nie ma³o dobrego – mówi³ uderzaj¹c siê w piersi;
jam nigdy nikogo nie zdradzi³! Spójrz na tych ludzi, œwiêtoszko – mówi³ do starej panny. – Na
mnie patrz¹ oni ze strachem, a na ciebie spogl¹daj¹ z najwy¿szym obrzydzeniem. Zbieraj teraz,
coœ posia³a.

Zatrzyma³ siê i powiód³ okiem po zgromadzonych.
– Jacyœcie wy wszyscy g³upi! Czyœcie nie widzieli nigdy galernika? Galernik w rodzaju

obecnego tutaj Collina jest cz³owiekiem mniej nikczemnym od innych, cz³owiekiem, który
protestuje przeciw k³amstwu ustaw spo³ecznych, jak mówi Jan Jakub, którego uczniem mam
zaszczyt siê nazywaæ. Wreszcie ja wystêpujê sam przeciw rz¹dowi, który ma za sob¹ ca³¹ kupê
trybuna³ów, ¿andarmów i bud¿etów.

– Do licha! – zawo³a³ malarz – Warto by go odmalowaæ w tej chwili.

– Powiedz mi, przewodniku imæ pana kata, naczelniku WDOWY (jest to imiê pe³ne straszliwej

poezji, które galernicy nadaj¹ gilotynie), b¹dŸ dobrym dzieckiem, powiedz, czy to Fil-de-Soie
mnie zaprzeda³! – mówi³ Collin do szefa policji. – Nie chcia³bym, ¿eby on pokutowa³ za drugiego,
to by³oby niesprawiedliwie.

Agenci policyjni, którzy przetrzêœli i opisali wszystko, co siê znajdowa³o w jego mieszkaniu,

zeszli w tej chwili na dó³ i mówili coœ z cicha do naczelnika wyprawy. Protokó³ by³ skoñczony.

– Za chwilê ju¿ mnie st¹d uprowadz¹ – rzek³ Collin do wszystkich mieszkañców domu. –

Byliœcie pañstwo dla mnie bardzo uprzejmi przez ca³y ci¹g naszej znajomoœci; nigdy wam tego
nie zapomnê. Teraz ¿egnam was. Pozwólcie, ¿e wam przyœlê fig prowansalskich.

Post¹pi³ kilka kroków i zatrzyma³ siê, ¿eby popatrzeæ na Rastignaca.
– Bywaj zdrów, Eugeniuszu – powiedzia³ g³osem smutnym i ³agodnym, który dziwnie jakoœ

odbija³ od szorstkiego tonu s³ów poprzednich. – Gdybyœ by³ kiedy w potrzebie, to pamiêtaj, ¿em
ci zostawi³ szczerego przyjaciela.

Pomimo kajdan zrobi³ ruch, jak gdyby zas³ania³ siê szpad¹, przy czym zakomenderowa³

g³osem fechmistrza: raz, dwa! I zada³ pchniêcie.

– W razie nieszczêœcia mo¿esz siê tam udaæ. Osoba jego i pieni¹dze, wszystko na twe us³ugi.

Dziwny ten cz³owiek wymówi³ ostatnie s³owa tak ¿artobliwie, ¿e tylko Rastignac i on sam

mogli poj¹æ ich znaczenie. Po chwili ¿andarmi, ¿o³nierze i agenci policyjni opuœcili gospodê.
Sylwia naciera³a octem skronie swej pani i spogl¹da³a po obecnych, którzy nie mogli wyjœæ
z podziwu.

– No proszê! – powiedzia³a – A jednak by³ to dobry cz³owiek.
S³owa te rozwia³y urok wywo³any dziwn¹ scen¹, która obudzi³a w sercach obecnych t³um

uczuæ ró¿norodnych. Zgromadzeni spojrzeli po sobie i zatrzymali wzrok na pannie Michonneau.
Stara panna sta³a pod piecem, sucha i ch³odna jak mumia, z oczyma spuszczonymi, jak gdyby
z obawy, ¿e cieñ daszka nie zdo³a ukryæ wyrazu maluj¹cego siê w jej wzroku. Wszyscy pojêli,
dlaczego ta twarz wydawa³a siê zawsze tak niemi³¹. Jednozgodny szmer rozleg³ siê po sali,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

87

background image

œwiadcz¹c o wstrêcie powszechnym. Panna Michonneau s³ysza³a szemranie, lecz nie ruszy³a siê
z miejsca. Bianchon pochyli³ siê najpierwszy do swego s¹siada.

– Ja siê st¹d wynoszê, je¿eli ta panna myœli zasiadaæ z nami do sto³u – wyrzek³ pó³g³osem.

W mgnieniu oka wszyscy, z wyj¹tkiem Poireta, zgodzili siê ze zdaniem medyka, który, poparty

zgod¹ ogóln¹, przyst¹pi³ do Poireta.

– Pan jesteœ w najlepszych stosunkach z pann¹ Michonneau – powiedzia³ – zechciej¿e pomówiæ

z ni¹ i daæ jej do zrozumienia, ¿e powinna wynieœæ siê st¹d natychmiast.

– Natychmiast? – powtórzy³ Poiret z podziwem. Zbli¿y³ siê potem do starej panny i szepn¹³

jej coœ do ucha.

– Jam zap³aci³a komorne i mieszkam tu za pieni¹dze, tak jak i wszyscy – odpar³a panna

Michonneau, rzucaj¹c na zgromadzonych wzrok jaszczurki.

– To nic nie znaczy, my siê z³o¿ymy i oddamy pani pieni¹dze – rzek³ Rastignac.

– Pan trzyma stronê Collina – odpar³a panna Michonneau mierz¹c go spojrzeniem zjadliwym

i badawczym – i nie trudno zgadn¹æ dlaczego.

Na te s³owa Rastignac podskoczy³, jak gdyby chcia³ rzuciæ siê na star¹ pannê i udusiæ j¹

w³asnymi rêkoma. Spojrzenie jej pe³ne fa³szu rozjaœni³o straszliwym œwiat³em g³¹b jego duszy.

– Daj¿e jej pan pokój! – zawo³ali obecni.
Eugeniusz skrzy¿owa³ rêce i nie rzek³ ani s³owa.

– Skoñczmy raz przecie z tym Judaszem rodzaju ¿eñskiego – rzek³ malarz do pani Vauquer.

– Je¿eli pani nie wypêdzisz Miszonówny, to my opuœcimy natychmiast tê szopê i wszêdzie
rozg³aszaæ bêdziemy, ¿e to jest przytu³ek szpiegów i galerników. W razie przeciwnym nie
powiemy nikomu o tym wypadku, bo, co prawda, to samo mo¿e siê wydarzyæ w najlepszym
towarzystwie; dopóki nie zaczn¹ piêtnowaæ galerników na czole, nie zabroni¹ im przebieraæ
siê za mieszczan paryskich i zgrywaæ g³upi¹ rolê trefnisia, do której oni maj¹ jakiœ poci¹g
szczególny.

Na tê mowê pani Vauquer odzyska³a cudownie zdrowie, wyprostowa³a siê, skrzy¿owa³a rêce

i otworzy³a oczy jasne, w których ani œladu ³ez nie by³o.

– Ale¿, mój drogi panie, chyba pan pragniesz ruiny mego domu? Oto ju¿ pan Vautrin… O,

mój Bo¿e! – zawo³a³a przerywaj¹c sobie – nie mogê powstrzymaæ siê, ¿eby nie nazywaæ go tym
uczciwym nazwiskiem. Oto – ci¹gnê³a dalej – jedno mieszkanie ju¿ pró¿ne, a pan chcesz, ¿ebym
mia³a jeszcze dwa do wynajêcia w takiej porze, kiedy wszyscy siedz¹ na miejscu.

– Panowie, bierzmy kapelusze i idŸmy na obiad do Flicoteaux, na placu Sorbonne – powiedzia³

Bianchon.

Pani Vauquer obrachowa³a w jednej chwili, po której stronie jest wiêksza korzyœæ i potoczy³a

siê ku pannie Michonneau.

– No có¿, moja piêkna panienko, nie pragniesz przecie¿ zguby mojego zak³adu? Widzisz,

do jakiej ostatecznoœci ci panowie mnie doprowadzaj¹; zechciej¿e przepêdziæ dzisiejszy wieczór
w swoim pokoju.

– O nie, nie – zawo³ali wszyscy sto³ownicy – ¿¹damy, ¿eby wynosi³a siê st¹d natychmiast.
– Ale¿ biedna panna nie jad³a jeszcze obiadu – rzek³ Poiret z wyrazem litoœci.
– Niech sobie idzie jeœæ, gdzie siê jej tylko podoba – zawo³a³o kilka g³osów.

– Precz ze szpiegiem!
– Precz ze szpiegami!

– Panowie! – zawo³a³ Poiret, uzbrajaj¹c siê nagle w odwagê, której mi³oœæ nawet baranom

udziela – chciejcie¿ p³eæ uszanowaæ.

– Szpiegi do ¿adnej p³ci nie nale¿¹ – powiedzia³ malarz.

– Wyborna p³ciorama.
– Precz za drzwiorama.

– Moi panowie, to jest nieprzyzwoicie. Gdy siê kogo wyprawia, to nale¿y grzeczniej

postêpowaæ. Myœmy zap³acili i zostajemy – powiedzia³ Poiret i w³o¿y³ czapkê na g³owê, siadaj¹c
obok panny Michonneau, któr¹ gospodyni domu stara³a siê sk³oniæ do odwrotu.

– Oj, figlarz, figlarz z pana! – powiedzia³ malarz ¿artobliwie.
– No, je¿eli pañstwo nie idziecie, to my sobie pójdziemy – zawo³a³ Bianchon.
I wszyscy sto³ownicy posunêli siê zgodnie ku salonowi.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

88

background image

– Moja panno, có¿ to znaczy? – zawo³a³a pani Vauquer. – Jam zrujnowana. Nie mo¿esz pani

pozostaæ, bo oni gotowi zrobiæ tu awanturê.

Panna Michonneau wsta³a.

– Wyjdzie! – Nie wyjdzie! – Wyjdzie! – Nie wyjdzie! – wo³ano po kolei. S³owa te wraz

z nieprzyjaznym usposobieniem obecnych, które zaczê³o siê coraz wyraŸniej objawiaæ, zmusi³y
pannê Michonneau do odwrotu. Przed wyjœciem zawiera³a po cichu jakieœ uk³ady z gospodyni¹.

– Idê do pani Buneaud – powiedzia³a groŸnie.

– Mo¿esz pani iœæ, gdzie siê podoba – odpar³a pani Vauquer, widz¹c dla siebie krwaw¹

obelgê w wyborze gospody Buneaud, która z ni¹ wiecznie rywalizowa³a, a tym samym by³a
jej nienawistna. – IdŸ panna do Buneaudowej, bêd¹ ciê tam poiæ kwaœnym winem i karmiæ
potrawami kupionymi od przekupniów.

Nie mówi¹c nic, sto³ownicy uszykowali siê w dwa rzêdy. Poiret spogl¹da³ tak czule na

pannê Michonneau i tak naiwnie waha³ siê, czy ma iœæ za ni¹, czy pozostaæ, ¿e sto³ownicy,
uszczêœliwieni z pozbycia siê starej panny, nie mogli wstrzymaæ siê od œmiechu.

– Ksi, ksi, ksi, Poiret – zawo³a³ malarz. – Dalej, hopla, hop!
Urzêdnik z muzeum zacz¹³ wyœpiewywaæ w sposób komiczny pocz¹tek znanej piosenki:

Partant pour la Syrie,
Le jeune et beau Dunois…

– IdŸ¿e pan, nie zadawaj sobie przymusu; trahit sua quemque voluntas – rzek³ Bianchon.
– Ka¿dy idzie za sw¹ niebog¹, wolny przek³ad z Wirgiliusza – doda³ korepetytor.

Panna Michonneau spojrza³a na Poireta, przy czym zrobi³a takie poruszenie, jak gdyby chcia³a

wesprzeæ siê na jego ramieniu. Nieborak nie móg³ siê oprzeæ temu wezwaniu i stan¹³ przy
boku starej panny. Œmiech g³oœny i oklaski rozleg³y siê po sali. Brawo! Poiret! Stary Poiret! –
Apollo-Poiret! – Mars-Poiret! – Dzielny Poiret!

W tej chwili pos³aniec wszed³ do pokoju i poda³ list pani Vauquer. Wdowa przebieg³a go

oczyma i upad³a bezw³adnie na krzes³o.

– Pozostaje chyba spaliæ mój dom, piorun weñ uderzy³. M³ody Taillefer umar³ o trzeciej. To

kara za to, ¿em pragnê³a szczêœcia tych kobiet z krzywd¹ biednego m³odzieñca. Pani Couture
i Wiktoryna ¿¹daj¹, bym odda³a ich rzeczy, gdy¿ od dzisiejszego dnia obie maj¹ mieszkaæ
u starego Taillefera, Ojciec Wiktoryny zgadza siê, ¿eby wdowa Couture zosta³a przy niej, jako
dama do towarzystwa. Cztery mieszkania nie zajête, brak piêciu sto³owników!

Usiad³a strapiona i bliska p³aczu.
– Nieszczêœcie wesz³o do mego domu! – zawo³a³a.

Turkot zaje¿d¿aj¹cego powozu da³ siê s³yszeæ na ulicy.

– Jeszcze coœ nowego – rzek³a Sylwia.

Goriot ukaza³ siê nagle we drzwiach z twarz¹ zarumienion¹ i jaœniej¹c¹ wyrazem takiego

szczêœcia, i¿ rzek³byœ, ¿e siê odrodzi³ na nowo.

– Goriot przyjecha³ fiakrem! – zawo³ali sto³ownicy – ale¿ to chyba koniec œwiata.
Stary poszed³ prosto do Eugeniusza, który sta³ w k¹cie zadumany:
– ChodŸ pan – powiedzia³ weso³o bior¹c go za ramiê.

– Pan nie wiesz, co siê sta³o? – zapyta³ Eugeniusz. – Vautrin by³ galernikiem i policja ujê³a

go przed chwil¹, a m³ody Taillefer ju¿ nie ¿yje.

– Mniejsza o to, co to nas obchodzi? – odpar³ ojciec Goriot. – Bêdê dziœ jad³ obiad z moj¹

córk¹ u pana, s³yszysz pan? Ona ciê czeka; chodŸ prêdzej!

Porwa³ go silnie za ramiê i uprowadzi³ prawie przemoc¹, jak gdyby to by³a jego kochanka.

– Jedzmy obiad – zawo³a³ malarz.

Wszyscy przysunêli sobie krzes³a i usiedli przy stole.
– Masz tobie! – rzek³a gruba Sylwia. – Dziœ ju¿ same nieszczêœcia, przypali³a mi siê potrawa

z baraniny z rzep¹. No! có¿ robiæ, musicie panowie zjeœæ przypalon¹.

Pani Vauquer nie mia³a odwagi odezwaæ siê, widz¹c tylko dziesiêæ osób u sto³u, lecz

wszyscy obecni usi³owali pocieszyæ i rozweseliæ niebogê. Z pocz¹tku rozmawiano o Vautrinie
i o wypadkach dnia ubieg³ego, lecz rozmowa œlizgaj¹ca siê biegiem wê¿owym nie zatrzyma³a
siê d³ugo na tym przedmiocie. Zaczêto mówiæ o pojedynkach, o galerach, o sprawiedliwoœci,
o prawach potrzebuj¹cych reformy, o wiêzieniach i wkrótce rozmawiaj¹cy zostawili o sto mil

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

89

background image

za sob¹ Jakoba Collin i Wiktorynê z bratem. Dziesiêciu sto³owników krzycza³o za dwudziestu
i rzek³byœ, ¿e dnia tego grono ich by³o liczniejsze ni¿ zwykle, to by³a jedyna ró¿nica miêdzy
tym obiadem, a obiadem dnia poprzedniego. Wzruszenie prêdko ust¹pi³o przed zwyk³¹
obojêtnoœci¹ tych ludzi samolubnych, którzy spodziewali siê znaleŸæ nazajutrz now¹ pastwê dla
siebie w codziennych wypadkach Pary¿a; nawet pani Vauquer uspokoi³a siê nadziej¹, która
przemawia³a do niej przez usta grubej Sylwii.

Ca³y ten dzieñ mia³ byæ dziwn¹ jak¹œ fantasmagori¹ dla Eugeniusza. Pomimo wielkiej

trzeŸwoœci umys³u i si³y charakteru, student nie móg³ zebraæ myœli, gdy znalaz³ siê w powozie,
obok Goriota. Po ca³odziennych wzruszeniach, mowa starego, zdradzaj¹ca radoœæ niezwyk³¹,
dŸwiêcza³a mu w uszach, jak wyrazy przez sen s³yszane.

– Skoñczyliœmy dziœ wszystko. Mamy jeœæ obiad razem, razem, czy ty to pojmujesz? Cztery

lata minê³o, jakem nie jad³ obiadu z Delfin¹, z kochan¹ m¹ Delfink¹. Bêdê j¹ mia³ przez ca³y
wieczór przy sobie. Byliœmy w twym mieszkaniu od samego rana. Ja pracowa³em w pocie czo³a
jak wyrobnik. Pomaga³em przenosiæ sprzêty. Ach! Nie wiesz, jaka ona uprzejma u sto³u, jak ona
bêdzie siê mn¹ zajmowa³a. „Tatku, zjedz kawa³ek, to takie dobre.” A ja wówczas jeœæ nie mogê.
O! Dawno ju¿ nie byliœmy z ni¹ tacy spokojni, jak dziœ bêdziemy!

– Ale¿ dziœ chyba ca³y œwiat siê przewróci³? – rzek³ Eugeniusz.

– Czy siê przewróci³? Ale¿ nigdy jeszcze nie by³o tak dobrze na œwiecie. Na ulicach spotykam

dziœ same weso³e twarze; widzê, jak przechodnie podaj¹ sobie d³onie i œciskaj¹ siê serdecznie,
a wszyscy wygl¹daj¹ tak uszczêœliwieni, jak gdyby ka¿dy z nich szed³ do swej córki uraczyæ
siê
takim obiadem, jaki Delfina obstalowa³a przy mnie w kawiarni angielskiej. Ale, ba! przy niej
pio³un wyda³by siê miodem najs³odszym.

– Zdaje mi siê, ¿e powracam do ¿ycia – rzek³ Eugeniusz.

– Poganiaj¿e, woŸnico – zawo³a³ ojciec Goriot, otwieraj¹c przednie okno od powozu. JedŸ

prêdzej, dam ci sto su na piwo, je¿eli za dziesiêæ minut staniemy na miejscu.

Us³yszawszy tê obietnicê, woŸnica popêdzi³ przez ulice Pary¿a z szybkoœci¹ b³yskawicy.
– Ten woŸnica jedzie ¿ó³wim krokiem – mówi³ ojciec Goriot.
– Dok¹d mnie pan wieziesz? – zapyta³ Rastignac.

– Do twego mieszkania – rzek³ ojciec Goriot.

Powóz zatrzyma³ siê na ulicy d'Artois. Stary wyskoczy³ najpierwszy i rzuci³ woŸnicy dziesiêæ

franków z rozrzutnoœci¹ wdowca, który o nic nie dba w paroksyzmie dobrego humoru.

– Dalej¿e, chodŸmy – mówi³ prowadz¹c Rastignaca przez dziedziniec. Zatrzymali siê na trzecim

piêtrze, u drzwi mieszkania po³o¿onego w tylnej czêœci nowego i bardzo ³adnego domu.

Ojciec Goriot nie potrzebowa³ dzwoniæ. Teresa, pokojówka pani de Nucingen, otworzy³a

im drzwi. Eugeniusz znalaz³ siê w przeœlicznym kawalerskim mieszkaniu, które sk³ada³o siê
z przedpokoju, niewielkiego saloniku, sypialni i gabinetu z oknem wychodz¹cym na ogród.
Wszystkie sprzêty i ozdoby w saloniku odznacza³y siê wdziêkiem niezrównanym. Delfina
siedzia³a na kanapce przy kominie, na którym pali³ siê ogieñ; spostrzeg³szy Eugeniusza,
odrzuci³a ekran i wsta³a na jego spotkanie.

– Trzeba by³o posy³aæ po pana – rzek³a g³osem wzruszonym – bo sam nie chcesz nic

zrozumieæ.

Teresa wysz³a. Student pochwyci³ Delfinê w objêcia, uœcisn¹³ j¹ ¿ywo i zap³aka³ z radoœci.

To, co teraz widzia³, odbija³o tak silnie od t³umu wra¿eñ, które przez ca³y dzieñ szarpa³y mu
serce i g³owê, ¿e nie móg³ zapanowaæ w tej chwili nad rozdra¿nieniem nerwowym.

– Ju¿ ja wiedzia³em, ¿e on ciê kocha – szepn¹³ ojciec Goriot, zbli¿aj¹c siê do córki, gdy

tymczasem Eugeniusz osun¹³ siê bezw³adnie na kanapê, niezdolny przemówiæ, ani poj¹æ, w jaki
sposób odby³o siê to ostatnie skinienie ³aski czarnoksiêskiej.

– ChodŸ¿e pan zobaczyæ – mówi³a Delfina, bior¹c go za rêkê i wprowadzaj¹c do pokoju,

w którym dywany, sprzêty i najdrobniejsze szczegó³y naœladowa³y, tylko w mniejszych
rozmiarach, wszystko to, co siê znajdowa³o w pokoju Delfiny.

– Brak tutaj ³ó¿ka – rzek³ Rastignac.

– Tak jest – powiedzia³a rumieni¹c siê i œciskaj¹c go za rêkê.

Eugeniusz spojrza³ na ni¹ i poj¹³, choæ tak m³ody, ile to wstydliwoœci niek³amanej ukrywa

siê w sercu kochaj¹cej kobiety.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

90

background image

– Nale¿ysz do tych istot, które zawsze ubóstwiaæ potrzeba – szepnê³a mu do ucha. – Tak jest,

my siê tak dobrze rozumiemy, ¿e oœmielam siê powiedzieæ, co myœlê: im bardziej mi³oœæ jest
gor¹ca i szczera, tym wiêcej powinna byæ ukrywana i os³oniêta. Niech ¿aden cz³owiek ¿ywy
nie wie o naszej tajemnicy.

– O, ja przecie nie bêdê tym cz³owiekiem – rzek³ ojciec Goriot z wymówk¹.
– Wiesz przecie, ojcze, ¿e ty znaczysz tyle, co my…

– Ach! Tego tylko pragn¹³em. Nie bêdziecie zwracali na mnie uwagi, nieprawda¿? Ja bêdê

przychodzi³ i wychodzi³, niby jaki duch dobroczynny, którego nie widzimy, choæ jest tu¿ przy
nas. No có¿? Delfineczko, Nineczko, Dedelko! czy nie mia³em s³usznoœci, gdym ci mówi³: „Jest
piêkne mieszkanie przy ulicy d’Artois, urz¹dŸmy je dla niego.” Tyœ nie chcia³a. Ach! jam ci da³
radoœæ tak, jak da³em ¿ycie. Ojciec musi zawsze dawaæ, ¿eby byæ szczêœliwym. Dawaæ zawsze,
to znaczy byæ ojcem.

– Jak to? – zapyta³ Eugeniusz.

– A tak, ona nie chcia³a, ba³a siê plotek, jak gdyby dla œwiata warto by³o szczêœcia siê

wyrzekaæ! Zreszt¹ wszystkie kobiety marz¹ tylko o tYm, ¿eby postêpowaæ tak, jak ona postêpuje…

Nikt nie s³ucha³ ojca Goriot; pani de Nucingen wprowadzi³a Eugeniusza do gabinetu,

w którym rozleg³ siê szmer leciuchnego poca³unku. Pokój ten harmonizowa³ z wykwintnoœci¹
ca³ego mieszkania, w którym nie zbywa³o na niczym.

– Có¿, czy trafiono panu do gustu? – zapyta³a Delfina, wracaj¹c do salonu, gdzie ju¿ stó³ by³

nakryty.

– O, najzupe³niej – odpowiedzia³. – Niestety! Oceniam ten przepych, to spe³nienie snów

najpiêkniejszych, ca³¹ tê poezjê ¿ycia m³odego i wykwintnego, oceniam j¹ tak dobrze, ¿e przez
to samo ju¿ na ni¹ zas³ugujê; lecz od pani tego przyj¹æ nie mogê, a sam jestem jeszcze zbyt
biedny, ¿eby…

– Ach, ach! Ju¿ mi siê pan opierasz – wyrzek³a z komiczn¹ powag¹, robi¹c przy tym

piêkn¹ minkê, któr¹ kobiety przybieraj¹, gdy potrzeba jakiœ skrupu³ w ¿art obróciæ, aby póŸniej
rozproszyæ go z wiêksz¹ ³atwoœci¹.

Eugeniusz zada³ dziœ sobie tyle pytañ uroczystych, a przygoda Vautrina, odkrywaj¹ca ca³¹

g³¹b przepaœci, w któr¹ siê omal nie stoczy³, wzmocni³a w nim tak bardzo dobre i szlachetne
uczucia, ¿e s³owa Delfiny nie zdo³a³y ich obaliæ. Ogarn¹³ go tylko smutek g³êboki.

– Jak to! – zawo³a³a pani de Nucingen – mia³¿ebyœ pan odmówiæ? A wiesz, co taka odmowa

znaczy? W¹tpisz pan o przysz³oœci i dlatego nie œmiesz zbli¿yæ siê do mnie. A wiêc obawiasz
siê, ¿e zdradzisz moje uczucie? Je¿eli pan mnie kochasz, je¿eli ja… kocham ciebie, to dlaczegó¿
obawiasz siê tak ma³ego zobowi¹zania. Gdybyœ wiedzia³, z jak¹ przyjemnoœci¹ urz¹dza³am ci to
kawalerskie mieszkanko, to przeprasza³byœ mnie za swoje wahanie. Mia³am w rêku pieni¹dze
nale¿¹ce do ciebie i zrobi³am z nich dobry u¿ytek, oto i wszystko. Zdaje ci siê, ¿eœ wielki, a w
rzeczy samej jesteœ ma³y. ¯¹dasz nieskoñczenie wiêcej… (A! – wyrzek³a, pochwyciwszy wyraz
namiêtnoœci we wzroku Eugeniusza), a dro¿ysz siê o lada g³upstwo. Je¿eli mnie nie kochasz, o!
w takim razie nie powinieneœ przyjmowaæ. Jedno s³owo los mój rozstrzyga. Mów pan! Mój ojcze,
choæ ty postaraj siê go przekonaæ – doda³a po chwili, zwracaj¹c siê do ojca. Czy on s¹dzi, ¿e ja
jestem mniej dra¿liwa od niego, gdy chodzi o nasz honor?

Ojciec Goriot s³ucha³ tej wdziêcznej sprzeczki z pos¹gowym uœmiechem.

– Dziecko! – poczê³a znowu chwytaj¹c d³oñ Eugeniusza – spotykasz na progu ¿ycia zaporê,

której wielu ludzi przebyæ nie mo¿e, i cofasz siê, gdy rêka kobiety chce ci j¹ otworzyæ! Ale ty
bêdziesz szczêœliwy w ¿yciu, masz œwietn¹ przysz³oœæ przed sob¹, powodzenie wyryte jest na
twym piêknym czole. Czy¿ wówczas nie bêdziesz móg³ oddaæ mi tego, co ci dziœ po¿yczam?
Wszak za dawnych czasów dama dawa³a swemu rycerzowi zbrojê, miecz, he³m, kolczugê i konia,
¿eby rycerz móg³ iœæ na turnieje walczyæ w jej imieniu. Otó¿, Eugeniuszu, to co ja ci dajê,
jest broni¹ naszej epoki, narzêdziem, bez którego nie obejdzie siê cz³owiek pragn¹cy staæ siê
czymkolwiek na œwiecie. Wyobra¿am sobie, ¿e stodo³a, w której mieszkasz obecnie, musi byæ
piêkna, bo pewnie przypomina pokój mego ojca. No có¿, nie bêdziemy dziœ jedli obiadu? Czy
pragniesz mnie zasmuciæ? Odpowiedz przecie – mówi³a wstrz¹saj¹c go za rêkê. – Mój Bo¿e!
Przekonaj go, tatku, albo pójdê st¹d i nigdy ju¿ nie bêdê siê z nim widzia³a.

– Ja ciê przekonam – rzek³ ojciec Goriot, budz¹c siê z zachwycenia. Powiedz mi, kochany

panie Eugeniuszu, wszak bêdziesz po¿ycza³ pieni¹dze u ¿ydów?

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

91

background image

– Zmuszony jestem – powiedzia³ student.

– Dobrze, trzymam za s³owo – pocz¹³ stary, wyjmuj¹c z kieszeni pugilares wytarty

i zniszczony. Ja sta³em siê ¿ydem i zap³aci³em wszystkim dostawcom. Nie winieneœ ani
grosza za wszystko, co siê tutaj znajduje. Nie tak wielka to suma, najwy¿ej piêæ tysiêcy franków.
Otó¿, po¿yczam ci te pieni¹dze. Nie odmówisz mi, jam przecie nie kobieta. Napiszesz rewers
na jakim œwistku, a z czasem uiœcisz mi siê z d³ugu.

£zy zakrêci³y siê w oczach Eugeniusza i Delfiny; oboje spojrzeli po sobie ze zdumieniem, po

czym student pochwyci³ d³oñ starego i œcisn¹³ j¹ gor¹co.

– No có¿! Czy nie jesteœcie mymi dzieæmi? – rzek³ ojciec Goriot.
– Biedny mój ojcze, jak ¿eœ ty to zrobi³? – zapyta³a pani de Nucingen.

– Gdym ciê nak³oni³, byœ go tu sprowadzi³a, gdym zobaczy³, ¿e kupujesz rzeczy piêkne jak

dla panny m³odej, wtedy pomyœla³em sobie: „Nabawi siê ona k³opotu!” Adwokat powiada, ¿e
proces, którym mamy zmusiæ twego mê¿a, by ci odda³ twe mienie, bêdzie trwa³ przesz³o pó³
roku. Otó¿ ja sprzeda³em tymczasem tysi¹c trzysta piêædziesi¹t liwrów do¿ywotniego dochodu;
wzi¹wszy piêtnaœcie tysiêcy franków, zapewni³em sobie na dobrej hipotece tysi¹c dwieœcie
franków dochodu, a pozosta³ymi pieniêdzmi zaspokoi³em waszych dostawców, drogie dzieci.
Za piêædziesi¹t talarów bêdê mia³ pokój tu na górze, w którym mogê ¿yæ jak ksi¹¿ê nie wydaj¹c
nawet czterdziestu su na dzieñ. Odzienia prawie wcale nie potrzebujê, bo nie niszczê tego, co
mam. Ju¿ od dwóch tygodni œmiejê siê potajemnie i myœlê sobie: „To¿ dopiero bêd¹ szczêœliwi!”
No có¿, albo¿ nie jesteœcie szczêœliwi?

– O! tatku, tatku! – zawo³a³a pani de Nucingen rzucaj¹c siê ku ojcu, który wzi¹³ j¹ na

kolana. Przytuli³a do niego sw¹ g³owê z³otow³os¹, okrywaj¹c poca³unkiem i ³zami twarz starca
pomarszczon¹, na której malowa³ siê w tej chwili wyraz b³ogiego zadowolenia.

– Ojcze drogi, ty jesteœ prawdziwym ojcem! Nie, drugiego takiego ojca nie ma pod s³oñcem.

Eugeniusz kocha³ ciê ju¿ przedtem, a có¿ to teraz bêdzie?

– Dzieci moje – mówi³ ojciec Goriot, który po dziesiêciu latach pierwszy raz przyciska³ sw¹

córkê do piersi – Delfinko, chcesz chyba, ¿ebym ja umar³ z radoœci! Biedne moje serce rozerwaæ
siê gotowe. Patrz, panie Eugeniuszu, jam za wszystko wynagrodzony, ju¿ mi siê nic od ciebie
nie nale¿y!

I starzec uœcisn¹³ córkê tak dziko i szalenie, ¿e Delfina zawo³a³a: „Ach, mnie boli!”
– Jam ci ból sprawi³! – wyrzek³ Goriot bledn¹c z przera¿enia i spojrza³ na ni¹ z wyrazem

nadludzkiej boleœci. Chc¹c dobrze odmalowaæ oblicze tego idea³u ojcostwa, trzeba by szukaæ
wzoru w postaciach, które mistrze pêdzla stworzyli dla oddania mêki Zbawiciela, cierpi¹cego
za œwiat ca³y. Ojciec Goriot uca³owa³ Delfinê z najwiêksz¹ ostro¿noœci¹.

– Nie, nie, jam ci bólu nie sprawi³ – pocz¹³ znów zapytuj¹c j¹ uœmiechem – tyœ mi raczej

sprawi³a ból swoim wykrzyknikiem. To dro¿ej kosztuje – szepn¹³ pochylaj¹c siê do ucha Delfiny
i ca³uj¹c je ostro¿nie – ale musia³em go podejœæ, ¿eby siê nie gniewa³.

Eugeniusz zdumia³ siê na widok tego przywi¹zania bez granic i patrzy³ na Goriota z tym

naiwnym zachwytem, który w wieku m³odzieñczym nazywamy wiar¹.

– Ja potrafiê byæ godnym tego wszystkiego! – zawo³a³.

– O mój Eugeniuszu, jak¿e to piêkne, coœ ty teraz powiedzia³ – i pani de Nucingen z³o¿y³a

poca³unek na czole studenta.

– On wyrzek³ siê dla ciebie panny Taillefer i jej milionów – rzek³ ojciec Goriot. – Tak jest,

panie Eugeniuszu, ta ma³a kocha³a ciê dawno, a teraz, po œmierci brata, sta³a siê bogata jak
Krezus.

– O! Po có¿ o tym mówiæ? – zawo³a³ Rastignac.

– Eugeniuszu – szepnê³a mu Delfina do ucha – to, co s³yszê, zasêpia mi dzisiejszy wieczór. A!

Ja bêdê ciê kocha³a szczerze i na zawsze!

– Tak piêknego dnia nie mia³em jeszcze od czasu, jakeœcie za m¹¿ powychodzi³y – zawo³a³

ojciec Goriot, – Niech Bóg zsy³a na mnie wszystkie cierpienia, byle tylko nie kaza³ mi cierpieæ
przez was, a ja sobie powiem: w lutym tego roku dozna³em w jednej chwili tyle szczêœcia, ile
ludzie przez ca³e ¿ycie doznaæ nie mog¹. Spójrz na mnie, Delfinko! – powiedzia³ do córki. – Jaka
ona piêkna, nieprawda¿? Proszê mi powiedzieæ, czy wiele jest kobiet na œwiecie, co by mia³y
takie przeœliczne kolory i takie do³eczki w policzkach? Nie, prawda? I ta pieszczotka jest moim
dzieckiem! Teraz, gdy bêdzie szczêœliwa przy tobie, stanie siê jeszcze tysi¹c razy piêkniejsza. Ja

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

92

background image

mogê iœæ do piek³a, kochany s¹siedzie – mówi³ do Eugeniusza – ust¹piê ci moje miejsce w raju,
je¿eli ci go potrzeba. Jedzmy, jedzmy – ci¹gn¹³ dalej, nie wiedz¹c sam co mówi, wszystko to do
nas nale¿y.

– Biedny ojciec!

– Gdybyœ ty wiedzia³a drogie dzieciê – mówi³ id¹c do niej i ca³uj¹c j¹ w g³owê owiniêt¹

jasnymi warkoczami – gdybyœ wiedzia³a, jak ³atwo mo¿esz uczyniæ mnie szczêœliwym! PrzyjdŸ
czasem do mnie, ja bêdê tam na górze, o kilka kroków. Przyrzecz mi, powiedz!

– Dobrze, ojcze kochany.
– Powiedz jeszcze.
– Dobrze, drogi mój ojcze.

– Przestañ ju¿, kaza³bym ci sto razy powtarzaæ, gdybyœ mnie s³ucha³a. Jedzmy obiad.

Ca³y wieczór zszed³ na takich dzieciñstwach, a ojciec Goriot nie ustêpowa³ placu dwojgu

m³odym. Pada³ przed córk¹, ¿eby uca³owaæ jej nogi, wpatrywa³ siê w jej oczy, przyciska³ g³owê
do jej sukni, jednym s³owem pope³nia³ szaleñstwa, na jakie móg³by siê zdobyæ chyba bardzo
m³ody i czu³y kochanek.

– Widzisz pan? – rzek³a Delfina do Eugeniusza – gdy ojciec jest z nami, to trzeba wy³¹cznie

jemu siê poœwiêcaæ. To bêdzie nas bardzo krêpowaæ.

Eugeniusz dozna³ ju¿ kilka razy uczucia zazdroœci, nie móg³ wiêc zganiæ s³ów Delfiny,

w których by³ zarodek najg³êbszej niewdziêcznoœci.

– Kiedy¿ mieszkanie bêdzie gotowe? – zapyta³ Eugeniusz, rozgl¹daj¹c siê po pokoju. – Jak

widzê, dziœ trzeba bêdzie siê rozstaæ.

– Tak, ale jutro bêdziesz pan u mnie na obiedzie – rzek³a Delfina z mink¹ figlarn¹. – Jutro

mamy operê w³osk¹.

– To i ja pójdê na parter – powiedzia³ ojciec Goriot.

By³a pó³noc. Powóz pani de Nucingen czeka³ u bramy. Ojciec Goriot i student skierowali

siê ku domowi Vauquer, rozmawiaj¹c o Delfinie ze wzrastaj¹cym uniesieniem, które wywo³a³o
ciekaw¹ walkê miêdzy tymi dwiema gwa³townymi namiêtnoœciami. Eugeniusz nie móg³ ukryæ
przed sob¹, ¿e mi³oœæ ojca, której nie splami³ ¿aden wzgl¹d osobisty, zaæmiewa³a jego uczucie
swoj¹ wytrwa³oœci¹ i potêg¹. W oczach ojca przedmiot mi³oœci by³ zawsze piêkny i nieskalany,
a mi³oœæ sama potêgowa³a siê przesz³oœci¹ i przysz³oœci¹ ca³¹.

Gdy przyszli do domu, stara gospodyni siedzia³a pod piecem w towarzystwie Sylwii

i Krzysztofa. Wygl¹da³a nieboga jak Mariusz na ruinach Kartaginy, a gruba Sylwia podziela³a
jej ¿a³oœæ, oczekuj¹c powrotu dwóch wiernych mieszkañców, którzy pozostali im z ca³ego grona.
Niczym s¹ rzewne skargi, które lord Byron w³o¿y³ w usta Tassa, wobec g³êbokiej prawdy, jak¹
tchnê³y w tej chwili ¿ale pani Vauquer.

– Sylwio, wszak jutro tylko trzy fili¿anki kawy nalaæ trzeba bêdzie. Ach, serce mi pêknie, dom

mój opustosza³! Czym¿e bêdzie ¿ycie moje, gdy w domu mieszkañców zabraknie? Niczym. Dom
mój wyprz¹tniêty teraz z ludzi. ¯ycie ca³e jest w meblach. Có¿em zawini³a niebu, ¿e zes³a³o na
mnie nieszczêœæ tyle? Zapas fasoli i kartofli zrobiony na osób dwadzieœcia. Policja by³a w mym
domu! Chyba samymi kartoflami ¿yæ bêdziemy! Wypadnie chyba odprawiæ Krzysztofa.

Sabaudczyk spa³ sobie spokojnie, lecz przy ostatnich wyrazach obudzi³ siê nagle i zapyta³:

– Co, proszê pani?

– Biedny ch³opak! Wierny by³ jak pies – rzek³a Sylwia.

– Teraz czas niew³aœciwy, nikt mieszkañ nie zmienia. Sk¹d¿e mi spadn¹ lokatorowie? Ja

g³owê stracê. A jeszcze ta sybilla Michonneau porywa mi Poireta! Jak to ona zrobi³a, ¿e ten
cz³owiek jak piesek za ni¹ chodzi?

– A! Do licha! –- rzek³a Sylwia wstrz¹saj¹c g³ow¹ – ju¿ to stare panny znaj¹ siê na takich

sztukach.

– Albo ten biedny Vautrin, którego zrobili galernikiem – poczê³a znów wdowa – wiesz Sylwio,

to przechodzi moje si³y, ja nie mogê jeszcze uwierzyæ. To by³ cz³owiek taki weso³y, przy tym
p³aci³ mi piêtnaœcie franków na miesi¹c za kawê z wódk¹, a zawsze oddawa³ wszystko co do
grosza!

– A jaki by³ hojny! – doda³ Krzysztof.
– To musi byæ jakaœ omy³ka – rzek³a Sylwia.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

93

background image

– Ale nie, przecie on siê przyzna³ – mówi³a pani Vauquer. – Kto by da³ wiarê, ¿e wszystko

to sta³o siê w moim domu, w tej dzielnicy, gdzie nawet kot rzadko siê zab³¹ka! S³owo uczciwej
kobiety, ja œniê chyba. Bo to widzisz, za mej pamiêci zdarzy³ siê wypadek z Ludwikiem
XVI, póŸniej by³am œwiadkiem upadku cesarza, widzia³am, jak powróci³ i upad³ powtórnie,
a wszystko to by³o w porz¹dku rzeczy mo¿liwych. Ale gospodom mieszczañskim to ju¿ zdaje
siê nic groziæ nie powinno: bez króla ¿yæ mo¿na, a bez jedzenia nikt siê nie obejdzie; a gdy
do tego uczciwa kobieta z domu Conflans daje na obiad najlepsze potrawy, to chyba musi byæ
koniec œwiata, skoro… Bo te¿ tak i jest, przyszed³ ju¿ koniec œwiata.

– I to trzeba wiedzieæ, ¿e panna Michonneau, która nawarzy³a pani tej kaszy, bêdzie mia³a,

jak mówi¹, tysi¹c talarów rocznego dochodu – zawo³a³a Sylwia.

– Nie mów mi o niej, to zbrodniarka! – rzek³a pani Vauquer. – W dodatku przenosi siê jeszcze

do Buneaudowej! Ale ona do wszystkiego jest zdolna, ona musia³a okropieñstwa pope³niaæ,
musia³a zabijaæ i okradaæ w swoim czasie. J¹ to trzeba by³o pos³aæ na galery zamiast tego
biednego, kochanego cz³owieka…

W tej chwili Goriot z Eugeniuszem zadzwonili.

– Ach, to moi dwaj wierni – rzek³a wdowa z westchnieniem.

Dwaj wierni zapomnieli ju¿ prawie zupe³nie o nieszczêœciach, które spad³y dnia tego

na gospodê i oœwiadczyli gospodyni bez ogródek, ¿e maj¹ zamiar przeprowadziæ siê na
Chaussée-d'Antin.

– Ach! Sylwio! – krzyknê³a wdowa – ju¿ teraz po wszystkim. Panowie zadaliœcie mi cios

œmiertelny! Coœ mnie tu œcisnê³o w ¿o³¹dku. Dzieñ dzisiejszy zwali³ mi dziesiêæ lat na g³owê.
S³owo dajê, ja rozum stracê! Co teraz robiæ z fasol¹? A, dobrze! poniewa¿ ja sama zostajê w ca³ym
domu, to ty mo¿esz sobie odejœæ od jutra, Krzysztofie. ¯egnam was, panowie, dobrej nocy.

– Co jej jest? – rzek³ Eugeniusz do Sylwii.

– A có¿! wszyscy j¹ opuœcili wskutek interesów. To jej zmys³y pomiesza³o. Cicho! s³yszê, ¿e

p³acze. Niech siê wybeczy, to jej ulgê sprawi. Przez ca³y czas mojej s³u¿by ani razu jeszcze nie
wypró¿nia³a sobie oczu.

Nazajutrz pani Vauquer upamiêta³a siê w swojej ¿a³oœci, ¿e u¿yjemy jej w³asnego

wyra¿enia. By³a wprawdzie strapiona, jak przysta³o na gospodyniê, któr¹ los wytr¹ci³ ze
zwyk³ej kolei ¿ycia, zabieraj¹c jej od razu wszystkich lokatorów; lecz odzyska³a ju¿ zupe³ny
spokój umys³u i przedstawia³a obraz boleœci szczerej i g³êbokiej, boleœci sprawionej poniesion¹
strat¹ i odmian¹ przyzwyczajeñ. To pewne, ¿e spojrzenie, którym kochanek ¿egna miejsce
pobytu swej kochanki, nie mo¿e byæ smutniejsze ni¿ spojrzenie, którym pani Vauquer ogarnê³a
stó³ swój opuszczony. Eugeniusz pociesza³ wdowê, ¿e na swoje miejsce zostawi jej pewnie
Bianchona, którego kontrakt koñczy siê za dni kilka, a na miejscu pani Couture zamieszka
prawdopodobnie urzêdnik z Muzeum, który nieraz oœwiadcza³, ¿e rad by mieæ lokal podobny;
jednym s³owem przekonywa³ gospodyniê, ¿e nie trudno jej bêdzie zebraæ nowy personel.

– Oby ciê Bóg wys³ucha³, ³askawy panie! Ale nieszczêœcie zagoœci³o w mym domu. Zobaczysz

pan, ¿e najwy¿ej za dziesiêæ dni œmieræ tu przyjdzie – mówi³a rzucaj¹c z³owrogie spojrzenie po
sali jadalnej. – Kogo te¿ ona zabierze?

– Dobrze, ¿e my siê st¹d wynosimy – szepn¹³ Eugeniusz do ojca Goriot.
– Proszê pani – zawo³a³a Sylwia, wbiegaj¹c z min¹ przera¿on¹ – od trzech dni ju¿ nie widzê

naszego Mistigrisa.

– Ach! Je¿eli mój kot zdech³, je¿eli nas opuœci³, to ja…
Biedna wdowa nie dokoñczy³a, z³o¿y³a rêce i pochyli³a siê na porêcz fotela pod ciosem tej

straszliwej przepowiedni.

Oko³o po³udnia, to jest w porze, kiedy pos³añcy pocztowi przybywaj¹ do dzielnicy du

Panthéon, wrêczono Eugeniuszowi list w eleganckiej kopercie, na której by³a pieczêæ z herbem
Beauséantów. By³ to bilet wicehrabiny zapraszaj¹cy pana i pani¹ de Nucingen na wielki bal,
o którym mówiono ju¿ od miesi¹ca w Pary¿u.

Przy bilecie by³a kartka do Eugeniusza.

„Zdaje mi siê, panie Eugeniuszu, ¿e zostaniesz chêtnie t³umaczem mych uczuæ dla pani de

Nucingen. Posy³am panu zaproszenie, o któreœ mnie prosi³ i bêdê bardzo rada poznaæ siostrê
pani de Restaud. Proszê wiêc, ¿ebyœ mi pan przyprowadzi³ tê piêkn¹ pani¹, lecz zastrzegam,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

94

background image

¿ebyœ jej nie odda³ ca³ego swego uczucia, którego wielka czêœæ mnie siê nale¿y w zamian za
przyjaŸñ, jak¹ ¿ywiê dla pana.

Wicehrabina de Beauséant.”

– Ale¿ – myœla³ Eugeniusz, odczytuj¹c powtórnie s³owa wicehrabiny – pani de Beauséant

mówi mi doœæ wyraŸnie, ¿e nie ¿yczy ogl¹daæ barona de Nucingen.

Poœpieszy³ do Delfiny, szczêœliwy, ¿e bêdzie móg³ sprawiæ jej radoœæ, za któr¹ pewnie otrzyma

nagrodê. Pani de Nucingen by³a w k¹pieli. Rastignac czeka³ w buduarze z niecierpliwoœci¹
w³aœciw¹ m³odemu cz³owiekowi, który pragnie jak najprêdzej posi¹œæ kochankê, o której marzy³
przez dwa lata. S¹ to wzruszenia, co siê nie powtarzaj¹ dwa razy w ¿yciu m³odzie¿y. Pierwsza
ukochana kobieta, która prawdziwie jest kobiet¹, to jest przedstawia siê mê¿czyŸnie w œwietnym
otoczeniu, jakiego ¿¹da towarzystwo paryskie, mo¿e byæ pewna, ¿e nigdy rywalki mieæ nie
bêdzie. Mi³oœæ paryska niepodobna jest do ¿adnej innej mi³oœci. Ani mê¿czyŸni ani kobiety
nie dadz¹ siê tu z³apaæ na bogate wystawy oklepanych frazesów, którymi ka¿dy przystraja
dla przyzwoitoœci swoje niby bezinteresowne uczucia. W kraju tym nie dosyæ, ¿eby kobieta
zadowoli³a serce i zmys³y; ma ona jeszcze wa¿niejsze obowi¹zki do spe³nienia wzglêdem
tysi¹cznych odcieni pró¿noœci, z których siê ¿ycie sk³ada. Mi³oœæ jest tu dziwnie samochwalcza
i bezwstydna, dziwnie rozrzutna, k³amliwa i pró¿na.

Czegó¿ chcieæ mo¿na od reszty ludzkoœci, skoro wszystkie damy dworu Ludwika XIV

zazdroœci³y pannie de La Valliere namiêtnoœci, która sprawi³a, i¿ wielki król zapomnia³,
¿e mankiety jego kosztowa³y dwa tysi¹ce talarów i podar³ je, ¿eby u³atwiæ ksiêciu de
Vermandois wejœcie na scenê œwiata? Miejcie m³odoœæ, bogactwo, tytu³y, miejcie wszystko,
co za wami przemawia; im wiêcej ziarn kadzid³a spalicie przed swym bo¿yszczem, tym
bo¿yszcze ³askawszym dla was bêdzie. Mi³oœæ jest religi¹, tylko wyznanie jej dro¿ej kosztuje
ni¿ wyznanie wszelkiej innej wiary; przechodzi ona szybko, a przechodzi jak ulicznik, który
lubi wszystko niszczyæ po drodze. Zbytek uczucia jest poezj¹ poddaszy; bez tego w có¿ by
siê tam mi³oœæ obróci³a? S¹ wprawdzie wyj¹tki od tych okrutnych praw kodeksu paryskiego,
lecz trzeba ich szukaæ w samotnoœci, w g³êbi dusz, co nie zasmakowa³y jeszcze w doktrynach
spo³ecznych i ¿yj¹ w pobli¿u jakiegoœ Ÿród³a o wodzie jasnej, bie¿¹cej i niewyczerpanej; co
zadowalaj¹ siê zielonym cieniem swej ustroni, przys³uchuj¹ siê g³osowi nieskoñczonoœci, który
do nich zewsz¹d przemawia i czekaj¹ cierpliwie, a¿ bêd¹ mog³y skrzyd³a rozwin¹æ, ubolewaj¹c
na tymi, co do ziemi przyroœli. Lecz Rastignac, podobnie jak wielu m³odych ludzi, którzy
wczeœnie zakosztowali przepychu, chcia³ wst¹piæ zbrojnie w szranki œwiata; zarazi³ siê jego
gor¹czk¹, czu³ w sobie mo¿e doœæ si³y, ¿eby nad nim panowaæ, lecz nie zna³ ani dróg, ani celu
swej ambicji.

W braku mi³oœci czystej i œwiêtej, która ¿ycie wype³nia, takie pragnienie potêgi mo¿e staæ

siê piêkn¹ rzecz¹; doœæ jest odrzuciæ interes osobisty, a wzi¹æ za cel dobro kraju. Lecz student
nie stan¹³ jeszcze na wysokoœci, z której mo¿na œledziæ bieg ¿ycia i s¹dziæ je. Dot¹d nie wy³ama³
siê nawet spod czaru œwie¿ych i mi³ych pojêæ, które, niby liœcie zielone, otulaj¹ m³odoœæ dzieci
wychowanych na prowincji.

Waha³ siê jeszcze ci¹gle, czy ma przejœæ Rubikon paryski. Pomimo pal¹cej ciekawoœci,

zachowa³ jakieœ wspomnienie o ¿yciu szczêœliwym, które wiedzie prawdziwy, szlachcic w swej
siedzibie. Wszak¿e ostatnie jego skrupu³y pierzch³y w przeddzieñ dnia tego, gdy wszed³ do
nowego swego mieszkania. Zaczynaj¹c korzystaæ z materialnych wygód fortuny, tak jak dawno
ju¿ korzysta³ z moralnych wygód, jakie daje dobre urodzenie, Rastignac pozby³ siê swej pow³oki
prowincjonalnej i wszed³ nieznacznie na stanowisko, z którego piêkna przysz³oœæ odkrywa³a
siê przed nim. Tote¿, oczekuj¹c przyjœcia Delfiny w piêknym buduarze, w którym czu³ siê
prawie tak swobodnym jak u siebie, by³ ju¿ tak niepodobny do owego Rastignaca, który przyby³
w przesz³ym roku do Pary¿a, ¿e, przygl¹daj¹c mu siê wzrokiem duszy, pyta³ sam siebie, czy
jest jeszcze miêdzy nimi jakiekolwiek podobieñstwo.

– Pani baronowa jest w swym pokoju – powiedzia³a Teresa, budz¹c go z zadumy.

Delfina spoczywa³a na kanapie w pobli¿u kominka. Widz¹c tê postaæ œwie¿¹, ton¹c¹ w falach

bia³ego muœlinu, trzeba by³o mimo woli przyrównaæ j¹ do owych piêknych roœlin indyjskich,
których owoc ukrywa siê w kielichu kwiatu.

– A! Jesteœ pan przecie – powiedzia³a ze wzruszeniem.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

95

background image

– Zgadnij pani, co ci przynoszê – powiedzia³ Eugeniusz, siadaj¹c przy niej i podnosz¹c jej

rêkê do ust.

Pani de Nucingen zdradza³a ¿yw¹ radoœæ czytaj¹c zaproszenie wicehrabiny. Zwróci³a na

Eugeniusza oczy zwil¿one ³zami i, zarzuciwszy mu rêce na szyjê, przyci¹gnê³a go do siebie,
upojona pró¿nym zadowoleniem.

– Wiêc to pan, (ty – szepnê³a mu do ucha – ale Teresa jest w moim gabinecie, b¹dŸmy ostro¿ni!)

– pan dajesz mi takie szczêœcie? Tak jest, œmiem nazwaæ to szczêœciem. Czyli¿ zaproszenie to,
które panu zawdziêczam, nie jest czymœ wiêcej, ni¿ prostym zadowoleniem mi³oœci w³asnej?
Nikt nie chcia³ wprowadziæ mnie do tego ko³a wybranego. Mo¿e byæ, ¿e w tej chwili wydajê
siê panu ma³¹, pró¿n¹ i lekkomyœln¹, jak pary¿anka prawdziwa, lecz pomyœl, przyjacielu, ¿em
ja dla ciebie wszystko poœwiêciæ gotowa i ¿e teraz pragnê najgorêcej, ¿eby mnie przyjêto na
przedmieœciu Saint-Germain, dlatego, ¿e ty tam bywasz.

– Czy pani nie znajduje – rzek³ Eugeniusz – ¿e pani de Beauseant daje nam do zrozumienia,

i¿ nie spodziewa siê widzieæ barona de Nucingen na swym balu.

– Ale¿ tak – powiedzia³a baronowa, oddaj¹c list Eugeniuszowi. – Te kobiety umiej¹ byæ

genialnie niegrzeczne. Mniejsza o to, ja bêdê jednak na balu. Siostra moja wybiera siê równie¿
wiem, ¿e przygotowuje strój przepyszny. Eugeniuszu – ci¹gnê³a dalej zni¿onym g³osem –
Anastazja bêdzie na balu, ¿eby rozproszyæ straszne podejrzenia. Nie wiesz, jakie pog³oski
o niej kr¹¿¹! Nucingen mówi³ mi z rana, ¿e wczoraj rozmawiano o tym w klubie bez ¿adnej
ceremonii. Mój Bo¿e! Na czym to spoczywa czeœæ kobiet i rodzin! Ja sama czujê siê podra¿niona,
dotkniêta w osobie biednej mej siostry. Powiadaj¹ niektórzy, ¿e pan de Trailles podpisa³ weksli
na sto tysiêcy franków, ¿e termin up³yn¹³ i kredytorzy mieli go przeœladowaæ. Otó¿, w takiej
ostatecznoœci, siostra moja mia³a sprzedaæ jakiemuœ ¯ydowi swoje brylanty, te piêkne brylanty,
które musia³eœ u niej widzieæ, a które dosta³y siê jej po matce hrabiego de Restaud. Od paru
dni wszyscy o tym mówi¹, nic wiêc dziwnego, ¿e Anastazja kaza³a sobie robiæ sukniê ze
z³otog³owu, ¿eby zwróciæ na siebie powszechn¹ uwagê, ukazuj¹c siê na balu u wicehrabiny
w ca³ym bogactwie swych brylantów. Ale i ja nie chcê byæ gorsza od niej. Ona stara³a siê
zawsze upokorzyæ mnie i nigdy dla mnie dobra nie by³a, a jam tysi¹ce us³ug jej wyœwiadcza³a,
jam zawsze mia³a dla niej pieni¹dze, gdy ona by³a w potrzebie. Lecz dajmy pokój œwiatu; dzisiaj
chcê byæ zupe³nie szczêœliwa.

Rastignac przesiedzia³ u pani de Nucingen a¿ do pierwszej po pó³nocy. Przy po¿egnaniu, przy

tym prawdziwym po¿egnaniu kochanków, które zwyk³a os³adzaæ nadzieja przysz³ych radoœci,
pani de Nucingen rzek³a z wyrazem têsknoty:

– Jestem tak bojaŸliwa, tak zabobonna – nazwij pan jak chcesz moje przeczucia – i¿ obawiam

siê, ¿e bêdê musia³a straszn¹ jak¹œ katastrof¹ okupiæ szczêœcie obecne.

– Dziecko! – rzek³ Eugeniusz.

– A! – zawo³a³a ze œmiechem – dziœ ja z kolei dzieckiem zosta³am.

Eugeniusz wraca³ do domu Vauquer z tym przekonaniem, ¿e nazajutrz zupe³nie go opuœci

i oddawa³ siê w drodze tym s³odkim marzeniom, którymi upaja siê m³odzieniec czuj¹cy jeszcze
smak szczêœcia na ustach.

– No có¿? – zapyta³ ojciec Goriot, gdy Eugeniusz przechodzi³ ko³o jego mieszkania.
– Jutro opowiem panu wszystko – rzek³ Eugeniusz.

– Wszystko, nieprawda¿? – zawo³a³ stary. – IdŸ pan spaæ. Od jutra zaczniemy szczêœliwe ¿ycie.

Nazajutrz Goriot i Rastignac wygl¹dali, czy nie poka¿e siê jaki tragarz, który by pomóg³ im

wynieœæ siê z gospody mieszczañskiej gdy, oko³o po³udnia, powóz jakiœ wtoczy³ siê na ulicê
Neuve-Sainte-Geneviève i zatrzyma³ siê przed drzwiami domu Vauquer. Po chwili pani de
Nucingen wyskoczy³a z powozu i zapyta³a, czy pan Goriot znajduje siê jeszcze w gospodzie,
a odebrawszy od Sylwii potakuj¹c¹ odpowiedŸ, wbieg³a lekko na schody.

Eugeniusz by³ w swoim pokoju, choæ nikt w domu o tym nie wiedzia³. Przy œniadaniu student

prosi³ Goriota, ¿eby zda³ jego rzeczy razem ze swoimi, a sam wyszed³ na miasto, mówi¹c, ¿e
o czwartej spotkaj¹ siê w nowym mieszkaniu przy ulicy d’Artois. Niebawem stary poszed³ szukaæ
tragarzy, a Eugeniusz odpowiedzia³ tymczasem na apel szkolny i wróci³ œpiesznie do domu,
¿eby rozliczyæ siê z pani¹ Vauquer, gdy¿ obawia³ siê, ¿e Goriot w przystêpie swego fanatyzmu
gotów zap³aciæ za niego z w³asnej kieszeni. Nie zastawszy gospodyni, która wysz³a na miasto,
Eugeniusz wst¹pi³ jeszcze do swego mieszkania, chc¹c siê przekonaæ, czy przypadkiem czego

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

96

background image

nie zapomnia³; jako¿ nie po¿a³owa³ swej przezornoœci, bo znalaz³ w szufladzie od stolika rewers,
który napisa³ by³ dla Vautrina, a potem, po zap³aceniu nale¿noœci, wrzuci³ niedbale do stolika.

Nie maj¹c ognia, chcia³ podrzeæ go na drobne kawa³ki, gdy wtem us³ysza³ za œcian¹ g³os

Delfiny i stan¹³ bez ruchu, ¿eby pos³yszeæ, oo bêdzie mówi³a baronowa, która, jak s¹dzi³, nie
powinna by³a mieæ dla niego ¿adnej tajemnicy. Pierwsze wyrazy, które us³ysza³ obudzi³y w nim
takie zajêcie, ¿e postanowi³ wys³uchaæ rozmowy miêdzy ojcem a córk¹.

– Ach, mój ojcze! – mówi³a Delfina – postanowi³eœ upomnieæ siê o moj¹ fortunê, lecz daj Bo¿e,

¿eby nie by³o za póŸno i ¿ebyœ zdo³a³ jeszcze ochroniæ mnie od ruiny! Czy mogê mówiæ?

– Mów, w ca³ym domu nikogo nie ma – wyrzek³ ojciec Goriot g³osem zmienionym.
– Co ci to, mój ojcze? – zapyta³a pani de Nucingen.

– Uderzy³aœ mnie jak obuchem po g³owie – rzek³ starzec. – Niech ci Bóg tego nie pamiêta,

dzieciê moje! Ty nie wiesz, jak ja ciê kocham; gdybyœ wiedzia³a, nie rzuci³abyœ mi tych s³ów
okrutnych bez przygotowania, zw³aszcza je¿eli nie zasz³o nic nadzwyczajnego. Có¿ ciê tak
znagli³o, ¿eœ przyjecha³a do mnie a¿ tutaj, wiedz¹c, ¿e za chwilê mam byæ na ulicy d’Artois?

– A, mój ojcze! Czyli¿ w nieszczêœciu mo¿na zapanowaæ nad pierwszym poruszeniem? Ja

g³owê tracê! Adwokat twój wskaza³ mi dzisiaj nieszczêœcie, które niebawem pewnie w nas
uderzy. Handlowe twoje doœwiadczenie bêdzie nam potrzebne; tote¿ przybieg³am szukaæ ciebie,
jak ton¹cy, co siê ga³¹zki chwyta. Pan Derville przekona³ siê, ¿e Nucingen myœli stawiæ opór
i zagrozi³ mu procesem, mówi¹c, ¿e nie trudno bêdzie otrzymaæ na to zgodê prezesa trybuna³u.
Nucingen przyszed³ dziœ do mnie i zapyta³, czy ja pragnê jego i swojej ruiny. Odpar³am mu, ¿e
ja siê na tym nic a nic nie znam, ¿e wiem tylko tyle, i¿ mam fortunê i powinnam z niej korzystaæ,
¿e zreszt¹ wszystko co siê do tego sporu odnosi, nale¿y wy³¹cznie do mego adwokata, gdy¿ ja
sama nic z tego nie rozumiem i nic w tym wzglêdzie powiedzieæ nie mogê. Czy¿ nie tak kaza³eœ
mi powiedzieæ, ojcze?

– Dobrzeœ powiedzia³a – odrzek³ ojciec Goriot.

– Otó¿ – poczê³a znów Delfina – Nucingen przedstawi³ mi stan swoich interesów. Kapita³y jego

i moje w³o¿one s¹ w przedsiêwziêcia zaledwie rozpoczête, na które trzeba by³o wy³o¿yæ z góry
wielkie sumy. Je¿eli za¿¹dam obecnie mego posagu, to Nucingen bêdzie zmuszony og³osiæ siê
bankrutem; je¿eli zaœ zaczekam rok jeden, to przysiêga mi na honor, ¿e kapita³y moje podwoj¹
siê, a mo¿e i w trójnasób siê powiêksz¹, gdy¿ on bêdzie robi³ obroty i tak poprowadzi interesy,
¿e ja zostanê w³aœcicielk¹ dóbr ziemskich. Ojcze mój, on mówi³ szczerze i ta szczeroœæ jego
mnie przerazi³a. Przeprasza³ mnie za swe postêpowanie, wróci³ mi zupe³n¹ swobodê, pozwoli³
mi postêpowaæ, jak mi siê podoba, bylebym tylko upowa¿ni³a go do prowadzenia interesów
w moim imieniu. Na dowód swej uczciwoœci przyrzek³ mi, ¿e ile razy ja zechcê, tyle razy
wezwie pana Derville dla os¹dzenia, czy akta, na mocy których ja zostanê w³aœcicielk¹ ziemsk¹,
bêd¹ prawnie zredagowane. Jednym s³owem, odda³ mi siê zupe³nie na ³askê i nie³askê. B³aga
tylko ¿ebym przez dwa lata jeszcze pozwoli³a mu dom prowadziæ i nie wydawa³a dla siebie
nic nad to, co mi przeznacza. Przekona³ mnie, ¿e odprawi³ sw¹ tancerkê, ¿e zmuszony jest
zaprowadziæ najsurowsz¹ oszczêdnoœæ, ¿eby nie zachwiaæ swego kredytu, zanim nie ukoñczy,
rozpoczêtych spekulacji. Jam by³a nieub³agana, udawa³am, ¿e w nic nie wierzê, ¿eby przywieŸæ
go do ostatecznoœci i dowiedzieæ siê ca³ej prawdy: pokazywa³ mi swe ksiêgi, p³aka³ wreszcie.
Nigdy jeszcze nie widzia³am cz³owieka w takim stanie. Straci³ zupe³nie g³owê, mówi³, ¿e siê
zabije, bredzi³ jak w gor¹czce, a¿ mnie litoœæ wziê³a.

– I ty wierzysz w takie g³upstwa? – zawo³a³ ojciec Goriot. – To komediant! Mia³em ja do

czynienia z Niemcami: s¹ to prawie zawsze ludzie uczciwi i otwarci; lecz gdy który zacznie
szachrowaæ pod p³aszczykiem szczeroœci, to pewnie stokroæ gorzej od innych ciê oszuka. M¹¿
twój zwodzi ciebie. Widzi, ¿e go przyparto do muru, udaje wiêc nie¿ywego i chce zas³oniæ siê
twoim imieniem, wiêcej ni¿ swoim w³asnym. Chce on skorzystaæ z tej okolicznoœci, ¿eby siê
zabezpieczyæ przed niedaj¹cymi siê obliczyæ z góry rezultatami swoich obrotów handlowych.
Krêta z niego sztuka: równie jest chytry jak przewrotny. Ale nic z tego, nie pójdê ja na
Pere-La-chaise z tym przekonaniem, ¿e córki moje ze wszystkiego zosta³y wyzute. Znam siê
jeszcze trochê na interesach. Powiada, ¿e kapita³y jego w³o¿one s¹ w przedsiêbiorstwa, dobrze!
W takim razie musi posiadaæ weksle, rewersy, umowy pisemne! Niech¿e ci je poka¿e i niech
siê z tob¹ rozliczy. Wtedy wybierzemy najkorzystniejsze spekulacje, poprowadzimy je na swoje
ryzyko i bêdziemy mieli dokumentyna imiê Delfiny Goriot ma³¿onki barona de Nucingen,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

97

background image

której maj¹tek oddzielony jest od mê¿owskiego. Nie tacyœmy g³upi, jak siê jemu zdaje.
Czy on s¹dzi, ¿e ja pogodzê siê z t¹ myœl¹, ¿e ty mo¿esz zostaæ bez maj¹tku, bez kawa³ka
chleba? Ja bym jej nie zniós³ przez jeden dzieñ, przez noc jedn¹, nawet przez dwie godziny! Ja
nie móg³bym ¿yæ z t¹ myœl¹. Jak to! Jam pracowa³ przez lat czterdzieœci, zlewaj¹c siê potem
i dŸwigaj¹c worki na w³asnych ramionach, jam sobie wszystkiego w ¿yciu odmawia³ dla was,
anio³y drogie, coœcie mi dodawa³y si³ do ka¿dej pracy; a dzisiaj mienie moje, ¿ycie moje ca³e
mia³oby pójœæ z dymem! O, ja bym umar³ szalony rozpacz¹! Nie, na wszystko, co jest œwiêtego na
ziemi i w niebie! my tê sprawê rozjaœnimy, sprawdzimy wszystkie ksiêgi, kasê, przedsiêwziêcia!
Nie zasnê, nie po³o¿ê siê do ³ó¿ka, jeœæ nie bêdê, dopóki siê nie przekonam, ¿e fundusz twój jest
ca³y i nienaruszony. Z ³aski Boga masz separacjê maj¹tkow¹, a pan Derville, adwokat twój, jest
na szczêœcie cz³owiekiem uczciwym. Na Boga! Bêdziesz mia³a swój milionik, swoje piêædziesi¹t
tysiêcy liwrów dochodu a¿ do koñca ¿ycia lub ja podniosê gwa³t na ca³y Pary¿. Ach! Ach!
Udam siê do izb, je¿eli trybuna³y nie wymierz¹ nam sprawiedliwoœci. Dotychczas s¹dzi³em,
¿eœ spokojna, ¿e twój byt materialny zapewniony i myœl ta by³a mi pociech¹ w nieszczêœciach,
os³od¹ w cierpieniu. Mienie – to ¿ycie. Pieni¹dz wszystko mo¿e. Wiêc có¿ ten ba³wan nam
prawi?… Delfino, nie ustêpuj ani pó³ szel¹ga temu bydlakowi, który przyku³ ciê do ³añcucha
i uczyni³ nieszczêœliw¹. Je¿eli nie bêdzie móg³ obejœæ siê bez ciebie, to przynajmniej wyuczymy
go prosto chodziæ. Bo¿e! G³owa mi p³onie, coœ mi czaszkê pali. Moja Delfina w nêdzy! Och!
Fifinko moja! Sapristi! Gdzie¿ s¹ moje rêkawiczki? Dalej, œpieszmy! Idê, zrewidujê wszystko,
ksi¹¿ki, interesy, kasê, korespondencjê, pójdê w tej chwili. Nie uspokojê siê, a¿ póki siê nie
przekonam, ¿e twój fundusz jest zabezpieczony, a¿ póki nie zobaczê tego na w³asne moje oczy.

– Rozwa¿nie tylko, ojcze kochany! Pamiêtaj, ¿e zgubi³byœ mnie, gdybyœ przyst¹pi³ do tego

dzie³a z najmniejsz¹ chêtk¹ zemsty lub gdybyœ zdradzi³ zbyt nieprzychylne usposobienie. On
ciê zna i nie zdziwi³ siê wcale, ¿e pod twoim wp³ywem ja sama zaczê³am siê troszczyæ o swój
fundusz; lecz przysiêgam ci, on wszystko zagarn¹³ w swoje rêce. To nikczemnik! On gotów
porzuciæ nas i uciec ze wszystkimi kapita³ami, bo wie dobrze, ¿e ja bym go nie przeœladowa³a,
bo nie chcia³abym hañbiæ w³asnego imienia. Jest on i s³aby, i silny zarazem. Ju¿em ja wszystko
dobrze zbada³a. Przekona³am siê, ¿e, przywodz¹c go do ostatecznoœci, przyspieszê tylko w³asn¹
ruinê.

– Ale¿ to ³otr wierutny?

– Ha! tak jest, ojcze – zawo³a³a, rzucaj¹c siê z p³aczem na krzes³o – Nie chcia³am mówiæ o tym,

¿eby ci oszczêdziæ zmartwienia, ¿eœ mnie wyda³ za takiego cz³owieka! Obyczaje i sumienie, cia³o
i dusza, wszystko siê w nim zgadza! To coœ okropnego: czujê dla niego pogardê i nienawiœæ.
Tak jest, po tym, co mi ten pod³y Nucingen powiedzia³, nie mogê mieæ dla niego najmniejszego
szacunku. Cz³owiek, który móg³ wdaæ siê w takie spekulacje handlowe, o jakich on mi dziœ
mówi³, nie ma ¿adnego poczucia delikatnoœci. Obawy moje pochodz¹ st¹d, ¿em jasno zobaczy³a
g³¹b jego duszy. On, m¹¿ mój, powiedzia³ otwarcie, ¿e daje mi zupe³n¹ swobodê, wiesz ojcze, co
to znaczy? Ale za to ja mam byæ w razie nieszczêœcia narzêdziem w jego rêku, mam go zas³oniæ
swoim imieniem.

– Ale¿ na to s¹ prawa! Mamy przecie plac de Greve dla ziêciów tego rodzaju! – zawo³a³ ojciec

Goriot. – Ja sam œci¹³bym mu g³owê, gdyby kata nie by³o.

– Nie, mój ojcze, na niego prawa nie ma. Powtórzê ci w krótkoœci jego mowê, odrzucaj¹c

niepotrzebne dodatki, w które treœæ sam¹ obwija³: „Musisz pozwoliæ, bym ukoñczy³ rozpoczête
spekulacje, albo wszystko przepadnie i ty sama zostaniesz zrujnowana, bez grosza przy duszy; ja
zaœ nikogo prócz ciebie nie mogê wzi¹æ za wspólnika”. Czy to doœæ jasno? On nie przesta³ jeszcze
dbaæ o mnie. Uczciwoœæ moja jest dla niego dostateczn¹ rêkojmi¹; wie, ¿e mi dosyæ w³asnego
funduszu, ¿e siê na jego pieni¹dze nie pokwapiê. Jest to spó³ka nieuczciwa i z³odziejska, na
któr¹ muszê przystaæ, bom zagro¿ona utrat¹ ca³ego funduszu. Nucingen kupuje moje sumienie,
a za to pozwala, bym nale¿a³a do Eugeniusza. „Mo¿esz pope³niaæ b³êdy, ale w zamian pozwól
mi dopuszczaæ siê zbrodni, pozwól mi wydzieraæ chleb biedakom!” Czy taka mowa jest doœæ
jasna? Wiesz, ojcze, co on nazywa spekulacj¹ handlow¹? On kupuje na swe imiê kawa³ ziemi,
na którym spekulanci podstawieni z jego ramienia zaczynaj¹ budowaæ domy. Ludzie ci wchodz¹
w umowê z rozmaitymi przedsiêbiorcami, którym p³ac¹ nie gotówk¹, tylko wekslami z bardzo
dalekim terminem wyp³aty; nastêpnie m¹¿ mój wyp³aca im bardzo niewielk¹ sumê i dostaje za to
pokwitowanie, które czyni go w³aœcicielem wszystkich domów; oni zaœ og³aszaj¹ siê bankrutami,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

98

background image

a biedni, oszukani przedsiêbiorcy musz¹ iœæ z kwitkiem. Firma domu de Nucingen s³u¿y do
przyci¹gania tych biedaków. Zrozumia³am i to tak¿e, ¿e Nucingen, chc¹c dowieœæ w razie
potrzeby, ¿e jest w stanie wyp³acaæ sumy ogromne, pos³a³ znaczne kapita³y do Amsterdamu,
Londynu, Neapolu i Wiednia. Jak¿e zdo³alibyœmy je pochwyciæ?

Eugeniusz pos³ysza³ g³uchy odg³os: to ojciec Goriot upad³ na kolana.
– Bo¿e mój, có¿em ja ci zawini³? Córka moja oddana w rêce nikczemnika, który wymo¿e na

niej wszystko, czego zechce. Przebacz mi, córko! – zawo³a³ starzec.

– Tak, jest w tym i twoja wina, ¿em ja w tak¹ przepaœæ wpad³a – rzek³a Delfina. – Myœmy tak

nierozs¹dne, gdy za m¹¿ wychodzimy! Czy¿ my znamy wtedy œwiat, interesy, ludzi, obyczaje?
Ojcowie powinni by myœleæ za nas. Ojcze drogi, ja ci nic nie wyrzucam, przebacz mi te s³owa.
W tym razie, wina ca³a jest po mojej stronie. Nie, nie p³acz, tatku – mówi³a, ca³uj¹c go w czo³o.

– I ty nie p³acz, Delfinko moja ma³a. Pozwól, niech ci poca³unkiem ³zy z oczu obetrê. Nie

bój siê! Niech ja tylko pójdê po rozum do g³owy, to jeszcze potrafiê rozwik³aæ pasmo interesów,
które twój m¹¿ spl¹ta³.

– Nie, ojcze, pozwól mnie dzia³aæ; ja potrafiê wzi¹æ siê do niego. On mnie kocha, mam

nad nim przewagê, skorzystam wiêc z tego i wymogê na nim, ¿eby obróci³ niezw³ocznie czêœæ
moich kapita³ów na kupno nieruchomoœci. Mo¿e potrafiê sk³oniæ go, ¿eby odkupi³ na moje imiê
ziemiê Nucingen w Alzacji. Tylko proszê ciê, ojcze, przyjdŸ jutro przejrzeæ ksiêgi i zbadaæ stan
jego interesów. Pan Derville nic a nic nie zna siê na sprawach handlowych. Nie, lepiej jutro
nie przychodŸ. Nie chcê sobie psuæ krwi. Pojutrze bêdzie bal u pani de Beauséant, muszê wiêc
oszczêdzaæ siê, ¿eby byæ piêkn¹ i œwie¿¹ i przynieœæ chlubê kochanemu memu Eugeniuszowi!
PójdŸmy zobaczyæ jego pokój.

W tej chwili powóz jakiœ zatrzyma³ siê na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, po czym da³ siê

s³yszeæ na schodach g³os pani de Restaud, która zapytywa³a: „Czy mój ojciec jest w domu?”
Okolicznoœæ ta wybawi³a szczêœliwie Eugeniusza, który zamierza³ ju¿ rzuciæ siê na ³ó¿ko i udaæ,
¿e œpi w najlepsze.

– Ach! ojcze, czyœ nie s³ysza³ nic o Anastazji? – rzek³a Delfina, poznaj¹c g³os siostry. – Zdaje

siê, ¿e u niej w domu dziej¹ siê te¿ dziwne rzeczy.

– Co takiego? – zapyta³ ojciec Goriot – to ju¿ chyba przysz³a ostatnia moja godzina? Biedna

moja g³owa nie wytrzyma podwójnego nieszczêœcia.

– Dzieñ dobry, ojcze – rzek³a hrabina we drzwiach. – Ach! I tyœ tutaj, Delfino.
Pani de Restaud by³a widocznie niezadowolona ze spotkania z siostr¹.

– Dzieñ dobry, Naœciu – rzek³a baronowa. – Czy ciê moja obecnoœæ zadziwia? Ja siê co dzieñ

z ojcem widujê.

– Od jakiego¿ to czasu?

– Nie potrzebowa³abyœ pytaæ, gdybyœ równie¿ u niego bywa³a.

– Nie dra¿nij mnie, Delfino – zawo³a³a hrabina p³aczliwie. – Jam taka nieszczêœliwa, jam

zgubiona, biedny mój ojcze! O! Tym razem zupe³niem ju¿ zgubiona!…

– Co ci jest, Naœciu? – zawo³a³ ojciec Goriot. – Powiedz nam wszystko, dzieciê drogie. – Jak

ona zblad³a! Delfino, pomó¿¿e jej, b¹dŸ dla niej dobr¹, a ja bêdê ciê kocha³ jeszcze wiêcej, je¿eli
tylko potrafiê!

– Biedna Naœciu – rzek³a pani de Nucingen, podaj¹c siostrze krzes³o – mów proszê. Widzisz

w nas dwie jedyne istoty, które kochaj¹ ciê tak bardzo, ¿e wszystko przebaczyæ ci gotowe.
Widzisz, mi³oœæ rodzinna nigdy nie zawodzi.

Poda³a jej flakonik z eterem i hrabina przysz³a do siebie.

– Ja tego nie prze¿yjê! – zawo³a³ ojciec Goriot. – S³uchajcie – mówi³, poprawiaj¹c torf rozpalony

w piecu. – Zbli¿cie siê tu obie. Mnie zimno. Co ci jest, Naœciu? Mów prêdko, bo mnie zabijasz…

– Ach! – zawo³a³a biedna kobieta – m¹¿ mój wie o wszystkim. WyobraŸ sobie, ojcze, ¿e

niedawno… Przypominasz sobie ten weksel Maksyma? Niestety! Nie by³ to ju¿ pierwszy, ju¿em
ja przedtem niejeden zap³aci³a. W pocz¹tku stycznia, pan de Trailles wydawa³ mi siê jakoœ
bardzo zmartwiony. Nic wprawdzie nie mówi³; ale to tak ³atwo odgadn¹æ, co siê dzieje w sercu
istoty ukochanej: dosyæ najl¿ejszej wskazówki; przy tym bywaj¹ czasem przeczucia. By³ bardziej
rozkochany, bardziej czu³y ni¿ zwykle, a ja by³am coraz szczêœliwsza. Biedny Maksym! Wyzna³
póŸniej, ¿e w myœli ¿egna³ siê ze mn¹, bo chcia³ sobie ¿ycie odebraæ. Ale zaczê³am go drêczyæ,

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

99

background image

b³agaæ, dwie godziny modli³am go na kolanach, a¿ wyzna³, ¿e winien by³ sto tysiêcy franków!
Mnie siê w g³owie przewróci³o. Tyœ nie mia³ pieniêdzy, bom ci wszystko wydar³a…

– Nie – rzek³ ojciec Goriot – nie móg³bym zebraæ tyle pieniêdzy, chyba bym kraœæ poszed³.

Ale ja by³bym poszed³, Naœciu! Ja pójdê.

Obie siostry milcza³y; ostatnie s³owo starego brzmia³o z³owrogo, jak przedœmiertne chrapanie

i œwiadczy³o o agonii uczucia ojcowskiego, które sta³o siê ju¿ bezsilne. Jaki¿ egoizm nie zmiêk³by
na ten krzyk rozpaczy, co niby kamieñ w przepaœæ ciœniêty, zdradza³ g³êbokoœæ jej niezmierzon¹?

– Uzyska³am te pieni¹dze, rozporz¹dzaj¹c tym, co do mnie nie nale¿a³o – zawo³a³a hrabina,

zalewaj¹c siê ³zami.

Delfina, wzruszona, zap³aka³a tak¿e, tul¹c g³owê do szyi siostry.

– Wiêc to wszystko prawda – wyrzek³a.

Anastazja spuœci³a g³owê; pani de Nucingen otoczy³a jej kibiæ ramieniem, uca³owa³a j¹ czule

i przytuli³a do piersi.

– Tu znajdziesz zawsze mi³oœæ, a nigdy s¹dzona nie bêdziesz – powiedzia³a.

– Anio³ki moje – rzek³ Goriot s³abym g³osem – dlaczegó¿ nieszczêœcie jest przyczyn¹ waszego

po³¹czenia?

– Chc¹c ocaliæ ¿ycie Maksyma, chc¹c wreszcie ocaliæ ca³e moje szczêœcie – poczê³a hrabina

oœmielona dowodami uczucia ¿ywego i gor¹cego – posz³am do znanego ci lichwiarza, do tego
piekielnego Gobsecka, którego nic wzruszyæ nie mo¿e i sprzeda³am mu wszystkie brylanty
familijne, do których pan de Restaud niezmiernie jest przywi¹zany. Wszystkie sprzeda³am!
Rozumiecie? On zosta³ wybawiony, ale ja za to umar³am! Restaud o wszystkim siê dowiedzia³.

– Przez kogo? Jak? Ja go zabijê! – krzykn¹³ ojciec Goriot.

– Wczoraj kaza³ mnie prosiæ do swego pokoju. Posz³am… „Anastazjo – powiedzia³ takim

g³osem… (och! doœæ mi by³o g³os jego us³yszeæ, bym siê wszystkiego domyœli³a) – gdzie s¹ twoje
brylanty?” – Mam je u siebie. – „Nie – odpar³ patrz¹c mi w oczy – one s¹ tu, na mojej komodzie”.
– I pokaza³ mi szkatu³kê, któr¹ przykry³ by³ chustk¹ do nosa. – „Wiesz sk¹d siê tu wziê³y?” –
zapyta³. Upad³am mu do nóg… p³aka³am, pyta³am, jaki rodzaj œmierci wola³by wybraæ dla mnie.

– Tyœ to wszystko powiedzia³a? – zawo³a³ ojciec Goriot.– Na œwiête imiê Pañskie! Ka¿dy kto

oœmieli siê skrzywdziæ jedn¹ z was, póki ja ¿yjê, mo¿e byæ pewien, ¿e go na wolnym ogniu
spalê! Tak jest, posiekam go, jak…

Ojciec Goriot zamilk³, wyrazy zamiera³y mu w gardle.

– W koñcu, moja droga, objawi³ takie ¿¹danie, ¿e wola³abym, i¿by wyda³ na mnie wyrok

œmierci. Nie daj Bo¿e ¿adnej kobiecie, ¿eby mia³a us³yszeæ to, co ja us³ysza³am!

– Ja zamordujê tego cz³owieka – powiedzia³ ojciec Goriot spokojnie. – Ale on ma tylko jedno

¿ycie, a mnie dwa winien. Czegó¿ on chcia³? – zapyta³, patrz¹c na Anastazjê.

– Oto – poczê³a hrabina po chwilowym milczeniu – odezwa³ siê do mnie w te s³owa:

„Anastazjo, ja pokryjê wszystko milczeniem, pozostaniemy nadal razem, mamy dzieci. Nie
zastrzelê pana de Trailles, bo móg³bym go chybiæ, a chc¹c siê go pozbyæ w inny sposób,
móg³bym siê spotkaæ ze sprawiedliwoœci¹ ludzk¹. Zabiæ go w twoich objêciach, to znaczy³oby
znies³awiæ dzieci. Chc¹c unikn¹æ zguby twych dzieci, ich ojca i swojej w³asnej, podajê ci dwa
warunki. Odpowiadaj: Czy ja mam choæ jedno dziecko?” Odpowiedzia³am, ¿e tak. „Które?” –
Ernesta, najstarszego. – „Dobrze – powiedzia³ – teraz przysiêgnij, ¿e bêdziesz mi pos³uszn¹
w jednym razie”. – Przysiêg³am. – Podpiszesz, gdy ja zechcê, akt sprzeda¿y dóbr swoich”.

– Nie podpisuj – zawo³a³ ojciec Goriot. – Nigdy nie podpisuj tego! Ach! Ach! Panie de Restaud,

nie umiesz zapewniæ szczêœcia kobiecie, ona szuka go gdzie indziej, a ty karzesz j¹ za sw¹ g³upi¹
niedo³ê¿noœæ?… Ale hola! Ja tu jestem, znajdzie on mnie na swojej drodze! B¹dŸ spokojna, Naœciu!
A! Pan hrabia troszczy siê o spadkobiercê! Bardzo dobrze. Ja mu pochwycê tego syna, który,
do pioruna, jest przecie moim wnukiem! Wolno mi bêdzie przecie zobaczyæ tego bêbna. Bêdê
mia³ o nim staranie, b¹dŸ spokojna. Upokorzê ja tego potwora, gdy mu powiem: „Teraz miêdzy
nami sprawa! Je¿eli chcesz mieæ syna, to oddaj mej córce ca³y fundusz i pozwól jej postêpowaæ,
jak siê jej podoba!”

– Mój ojcze!

– Tak, jam twój ojciec. A! jam ojciec prawdziwy. Niech ten jasny pan nie œmie krzywdziæ

mych córek. Do pioruna! Nie wiem, co w mych ¿y³ach kr¹¿y. Mam krew tygrysi¹, chcia³bym
po¿reæ tych dwóch ludzi. O dzieci! Wiêc to takie wasze ¿ycie? Ach! To œmieræ moja. Có¿ siê

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

100

background image

z wami stanie, gdy mnie ju¿ nie bêdzie? Rodzice powinni by ¿yæ tak d³ugo jak i dzieci. Mój
Bo¿e! Jak¿e ten œwiat Ÿle urz¹dzony! A jednak mówi¹ nam, ¿e Ty masz syna. Powinien byœ
nie dopuœciæ, ¿ebyœmy w dzieciach naszych cierpieli. Jak to, drogie moje anio³y, wiêc tylko
boleœci waszej zawdziêczam, ¿eœcie tu przysz³y? Pokazujecie mi tylko ³zy swoje. O tak, wy mnie
kochacie, widzê to dobrze. ChodŸcie, chodŸcie poskar¿yæ siê tutaj! Serce moje jest wielkie, mo¿e
wszystko zmieœciæ. Tak jest, na pró¿no rozrywaæ je bêdziecie, bo z ka¿dego kawa³ka powstanie
serce ojcowskie. Chcia³bym wzi¹æ na siebie troski wasze i wycierpieæ wszystko, co wy cierpicie.
Ach, by³yœcie bardzo szczêœliwe, gdyœcie by³y ma³e…

– Tylko wówczas dobrze nam by³o – rzek³a Delfina. – Gdzie¿ s¹ te czasy, kiedyœmy to

zeskakiwa³y z worków w wielkim spichlerzu?

– Ojcze, to jeszcze nie wszystko – szepnê³a Anastazja, pochylaj¹c siê ku Goriotowi, który a¿

siê cofn¹³. – Sprzeda¿ brylantów nie przynios³a mi stu tysiêcy franków. Maksyma wci¹¿ œcigaj¹.
Pozostaje zap³aciæ tylko dwanaœcie tysiêcy, a on przyrzek³, ¿e siê ustatkuje, ¿e ju¿ nadal graæ nie
bêdzie. Ja mam tylko tê mi³oœæ jego na œwiecie, a zap³aci³am za ni¹ tak drogo, ¿e umrê, je¿eli
utraciæ j¹ bêdê musia³a. Poœwiêci³am jej mienie, s³awê, spokój i dzieci. O, niech¿e przynajmniej
Maksym bêdzie swobodny, szanowany, niech pozostanie w œwiecie, gdzie sobie stanowisko
wyrobiæ potrafi. Teraz on winien mi nie samo szczêœcie: mamy dzieci, które zosta³yby bez
maj¹tku. Wszystko przepadnie, je¿eli go osadz¹ w Sainte-Pélagie.

– Ja nie mam pieniêdzy, Naœciu. Nie mam ju¿ nic, nic! To skoñczenie œwiata. O, œwiat

siê zawali, to pewne. IdŸcie st¹d, uciekajcie prêdzej! Ach! Mam jeszcze sprz¹czki srebrne
i szeœæ nakryæ, najpierwszych jakie posiad³em w swym ¿yciu. Wreszcie, pozosta³o mi ju¿ tylko
dwanaœcie tysiêcy franków rocznego dochodu.

– A có¿eœ zrobi³, ojcze, z swoim do¿ywotnim dochodem?

– Sprzeda³em go i zabezpieczy³em sobie tylko szczup³¹ pensyjkê na w³asne potrzeby.

Potrzebowa³em dwunastu tysiêcy franków, ¿eby urz¹dziæ Fifince apartament.

– W twoim domu, Delfino? – zapyta³a pani de Restaud.

– A! To wszystko jedno! – zawo³a³ ojciec Goriot. – Doœæ, ¿e ju¿ nie ma dwunastu tysiêcy

franków.

– Domyœlam siê – rzek³a hrabina. – To dla pana de Rastignac. Ach, zatrzymaj siê, biedna

Delfino! Spójrz, dok¹d to mnie zaprowadzi³o.

– Moja droga, pan de Rastignac jest m³odym cz³owiekiem, który z pewnoœci¹ nie zubo¿y

swej kochanki.

– Dziêkujê, Delfino. Spodziewa³am siê coœ lepszego us³yszeæ od ciebie w krytycznym moim

po³o¿eniu; ale tyœ mnie nigdy nie kocha³a.

– Przeciwnie, ona ciê kocha³a, Naœciu – zawo³a³ ojciec Goriot – w³aœnie przed chwil¹ mi to

mówi³a. Rozmawialiœmy o tobie i Delfina utrzymywa³a, ¿e ty jesteœ piêkna, a ona tylko ³adn¹
nazwaæ siê mo¿e.

– Ona! – powtórzy³a hrabina – ona posiada ch³odn¹ piêknoœæ.

– Niech i tak bêdzie – rzek³a Delfina – lecz powiedz, jak¿eœ ty ze mn¹ postêpowa³a? Tyœ

siê mnie zapar³a, tyœ zamknê³a przede mn¹ drzwi wszystkich domów, w których bywaæ
pragnê³am, jednym s³owem, korzysta³aœ z ka¿dej sposobnoœci, ¿eby mi przykroœæ wyrz¹dziæ.
A ja, czy¿ przychodzi³am za twoim przyk³adem wydzieraæ ojcu tysi¹c po tysi¹cu, wyzuwaæ go
z mienia i doprowadzaæ do stanu, w jakim obecnie siê znajduje? Patrz, siostro, to twoje dzie³o.
Ja widywa³am ojca, póki tylko mog³am, jam go za drzwi nie wypchnê³a i nie przychodzi³am
lizaæ mu r¹k, gdy mi by³ potrzebny. Nie wiedzia³am nawet, ¿e wyda³ dla mnie te dwanaœcie
tysiêcy franków. Zreszt¹, tatko dawa³ mi podarunki, gdy chcia³ – jam ich nigdy nie ¿ebra³a.

– Bo tobie szczêœcie sprzyja³o. Pan de Marsay by³ bogaty, zdaje siê, ¿e wiesz o tym dobrze.

Ale ty by³aœ zawsze zimna jak z³oto. ¯egnam was, nie mam ani siostry, ani…

– Milcz, Naœciu! – krzykn¹³ ojciec Goriot.

– Tylko taka siostra jak ty mo¿e powtarzaæ rzeczy, w które ju¿ nikt nie wierzy. Tyœ istny

potwór – mówi³a Delfina.

– Dzieci, dzieci, przestañcie, bo siê w waszych oczach zabijê.

– S³uchaj, Naœciu, przebaczam ci, boœ ty nieszczêœliwa – mówi³a baronowa dalej. – Ale jam

lepsza od ciebie. Jak mog³aœ powiedzieæ mi coœ podobnego i to w takiej chwili, kiedy ja zdolna
by³am wszystko dla ciebie uczyniæ, nawet wejœæ do pokoju mego mê¿a, czego nie zrobi³abym

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

101

background image

ani dla siebie, ani dla… To godne wszystkich z³ych postêpków, jakich dopuœci³aœ siê wzglêdem
mnie od lat dziewiêciu.

– Dzieci, dzieci, uœciœnijcie siê! – mówi³ ojciec. – Wyœcie obie dobre jak anio³y.

– Nie, proszê mi daæ pokój – zawo³a³a hrabina, odpychaj¹c ojca, który j¹ wzi¹³ za ramiê. –

Nawet m¹¿ mój mia³by dla mnie wiêcej litoœci, ni¿ ona. Mo¿na by pomyœleæ, ¿e ona jest wzorem
cnoty!

– Wolê zawsze, ¿eby mówiono, ¿em winna pieni¹dze panu de Marsay, ni¿ ¿ebym sama mia³a

wyznaæ, ¿e pan de Trailles kosztuje mnie przesz³o dwieœcie tysiêcy franków – odpar³a pani de
Nucingen.

– Delfino! – krzyknê³a hrabina i post¹pi³a ku niej krok jeden.
– Ja mówiê prawdê, a ty mnie czernisz – powiedzia³a ch³odno baronowa.

– Delfino! Ty jesteœ…

Ojciec Goriot rzuci³ siê ku hrabinie, powstrzyma³ j¹ i zakry³ jej rêk¹ usta, nie daj¹c reszty

domówiæ.

– Mój Bo¿e! Do czego ty siê dotyka³eœ, ojcze? – zawo³a³a Anastazja.

– Ach, prawda! Moja wina – rzek³ biedny ojciec, wycieraj¹c rêce o spodnie. – Nie wiedzia³em,

¿e przyjdziecie, przygotowywa³em siê do przenosin.

Szczêœliwy by³, ¿e zas³u¿y³ na wymówkê, która œci¹gnê³a na niego gniew córki.

– Ach! – pocz¹³, rzucaj¹c siê na krzes³o – wyœcie mi serce rozdar³y. Przysz³a ju¿ moja ostatnia

godzina! W g³owie mi siê coœ gotuje, jak gdyby ogieñ by³ pod czaszk¹. B¹dŸcie ju¿ grzeczne,
kochajcie jedna drug¹! Chyba œmierci mojej chcecie. Delfino, Naœciu, wy mia³yœcie s³usznoœæ,
nie – wy obie nie mia³yœcie s³usznoœci. S³uchaj, Dedelko – mówi³ dalej, podnosz¹c na baronow¹
oczy pe³ne ³ez – ona potrzebuje dwunastu tysiêcy franków, postarajmy siê o nie. Nie patrzcie
na siebie takim wzrokiem.

Stary ukl¹k³ przed Delfin¹.
– Przeproœ j¹, je¿eli chcesz mi zrobiæ przyjemnoœæ – szepn¹³ z cicha. – Ona jest bardziej

nieszczêœliwa.

– Biedna moja Naœciu – rzek³a Delfina przera¿ona dzikim i ob³¹kanym wyrazem, jaki twarz

ojca przybra³a pod wp³ywem boleœci – jam zawini³a, uœciœnij miê…

– Ach! Przyk³adacie mi balsam do serca – zawo³a³ ojciec Goriot. – Ale sk¹d tu wzi¹æ dwanaœcie

tysiêcy franków? A gdybym ja ofiarowa³ siê na zak³adnika…

– A, nie, nie, ojcze! – zawo³a³y obie córki, zbli¿aj¹c siê do niego.
– Bóg ciebie za tê myœl wynagrodzi, bo naszego ¿ycia na to za ma³o! Nieprawda¿, Naœciu? –

mówi³a Delfina.

– A zreszt¹, ojcze, by³oby to kropl¹ w morzu – zauwa¿y³a hrabina.

– Czy¿ i za cenê krwi nic zrobiæ nie mo¿na? – zawo³a³ starzec z rozpacz¹. – Poœwiêcê siê dla

tego, kto ciebie, Naœciu, wybawi; gdy ka¿e, cz³owieka dla niego zabijê. Zrobiê jak Vautrin, pójdê
na galery! Ja…

Zatrzyma³ siê, jak gdyby grom w niego uderzy³.
– Nic ju¿ nie mam! – zawo³a³, rw¹c sobie w³osy. – Gdybym wiedzia³, gdzie ukraœæ mo¿na;

ale i kradzie¿ trudno pope³niæ. Zreszt¹, chc¹c bank rozbiæ, potrzeba niema³o ludzi i czasu.
Có¿, trzeba umieraæ, nic ju¿ innego zrobiæ nie mogê. Tak jest, na nic siê ju¿ nie przydam, nie
jestem ju¿ ojcem, nie! Ona mnie prosi, ona, potrzebuje, a ja, nêdzny, nic ju¿ nie mam. A! Stary
niegodziwcze, zachcia³o ci siê dochodu do¿ywotniego, a zapomnia³eœ, ¿e masz córki! Chyba ju¿
ich nie kochasz? Zdychaj, zdychaj, psie jakiœ! Tak, jam gorszy od psa, ¿aden pies nie post¹pi³by
w ten sposób! Och, moja g³owa! coœ mi j¹ rozsadza!

– Ale¿, ojcze, b¹dŸ rozs¹dny – wo³a³y obie kobiety, zatrzymuj¹c Goriota, który uderza³ g³ow¹

o œcianê.

Stary zanosi³ siê od p³aczu. Eugeniusz, przera¿ony tym, co s³ysza³, pochwyci³ rewers

podpisany dla Vautrina na znacznie wiêksz¹ sumê; poprawi³ cyfrê i zrobi³ na imiê Goriota
rewers regularny na dwanaœcie tysiêcy franków.

– Oto s¹ pieni¹dze – powiedzia³, wchodz¹c do pokoju Goriota i podaj¹c papier hrabinie.

– Spa³em w swoim mieszkaniu, ale obudzi³a mnie g³oœna rozmowa i dowiedzia³em siê, com
winien panu Goriotowi. Oto jest mój rewers, mo¿ecie go pañstwo sprzedaæ, a ja zap³acê go jak
najsumienniej.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

102

background image

Hrabina sta³a jak martwa, trzymaj¹c papier w rêku.

– Delfino! – zawo³a³a blada i dr¿¹ca z gniewu, wœciek³oœci i sza³u – przebaczy³am ci wszystko,

Bóg mi œwiadkiem, a tyœ tak post¹pi³a! Jak to! Ten pan by³ za œcian¹, tyœ o tym wiedzia³a
i zemœci³aœ siê nikczemnie, pozwalaj¹c, bym wyda³a przed nim swoje tajemnice, ¿ycie swoje
i swoich dzieci, swój wstyd, swoj¹ s³awê! S³uchaj, nie dbam teraz o ciebie, nienawidzê ciê, bêdê
ci szkodzi³a jak tylko potrafiê, bêdê…

W gardle jej zasch³o i gniew przeci¹³ jej s³owa.

– Ale¿ to syn mój, to dziecko nasze, to brat twój, twój zbawca – wo³a³ ojciec Goriot.– Uœciskaj

go, Naœciu! Patrz, ja go uœciskam – doda³, chwytaj¹c Eugeniusza w ramiona z szalonym jakimœ
zapa³em. – O, dzieciê moje! Ja bêdê tobie wiêcej ni¿ ojcem, bêdê ci ca³¹ rodzin¹. Chcia³bym
byæ Bogiem, ¿eby ci œwiat rzuciæ pod nogi. Ale poca³uj¿e go, Naœciu! To nie cz³owiek, to anio³,
prawdziwy anio³.

– Daj jej pokój, ojcze, ona szalona w tej chwili.
– Szalona! Szalona! A ty, jaka jesteœ? – zapyta³a pani de Restaud.

– Dzieci moje, ja umrê, je¿eli tak mówiæ bêdziecie – zawo³a³ starzec, padaj¹c na ³ó¿ko, jak

gdyby postrza³em œmiertelnym ugodzony. – One mnie zabijaj¹! – powiedzia³.

Hrabina spojrza³a na Eugeniusza, który sta³ niemy, og³uszony gwa³townoœci¹ tej sceny.
– Panie – wyrzek³a, zapytuj¹c go ruchem, g³osem i spojrzeniem, gdy tymczasem Delfina

rozpina³a poœpiesznie kamizelkê ojca.

– Pani, zap³acê i bêdê milcza³ – odpar³, nie czekaj¹c zapytania.
– Zabi³aœ ojca, Naœciu! – rzek³a Delfina, pokazuj¹c siostrze starca zemdlonego.

Hrabina uciek³a z pokoju.

– Przebaczam jej – rzek³ stary, otwieraj¹c oczy. – Po³o¿enie jej jest tak okropne, ¿e ob³¹ka³o by

nawet lepsz¹ g³owê. Pocieszaj j¹, Delfino, b¹dŸ dla niej ³agodna; przyrzecz to biednemu twemu
ojcu, który prosi ciê o to w ostatniej godzinie – mówi³, œciskaj¹c rêkê Delfiny.

– Ale co ci jest, ojcze? – pyta³a baronowa przera¿ona.

– Nic, nic, to przejdzie – odpar³ ojciec. – Coœ mi œciska czo³o, to pewnie migrena. Biedna

Naœcia, co za przysz³oœæ!

Hrabina wróci³a w tej chwili do pokoju i rzuci³a siê do kolan ojca.
– Przebaczenia! – zawo³a³a.

– Przestañ, Naœciu, bo to mi jeszcze wiêkszy ból sprawia – rzek³ ojciec Goriot.
– Panie – rzek³a hrabina, podnosz¹c na Rastignaca oczy zalane ³zami – boleœæ uczyni³a mnie

niesprawiedliw¹. Bêdziesz mi pan bratem? – doda³a, wyci¹gaj¹c do niego rêkê.

– Naœciu – zawo³a³a Delfina, przyciskaj¹c siostrê do piersi – zapomnijmy o wszystkim, droga

moja Naœciu!

– O nie! – odpar³a tamta. – Ja bêdê pamiêta³a.
– Anio³y moje – zawo³a³ ojciec Goriot – zdejmujecie zas³onê, która mi spad³a na oczy, wasz

g³os mnie o¿ywia. Uœciskajcie siê jeszcze. No có¿, Naœciu? Czy ciê ten weksel poratuje?

– Mam nadziejê. Ale, tatku, czy ty go nie podpiszesz?

– Patrzcie, to¿em dopiero g³upi, ¿em o tym zapomnia³! To dlatego, ¿e mi siê Ÿle zrobi³o, daruj

mi, Naœciu. Przyœlij mnie zawiadomiæ, ¿eœ siê ju¿ swojej troski pozby³a. Albo ja sam przyjdê. Ale
nie, nie pójdê: nie mogê ju¿ widzieæ siê z twoim mê¿em, bo zabi³bym go na miejscu. Ale nie
bój siê, przyjdê, gdy bêdzie mowa o sprzeda¿y twych maj¹tków. Œpiesz, moje dziecko, i postaraj
siê, ¿eby siê Maksym ustatkowa³.

Eugeniusz sta³ zdumiony.

– Biedna Naœcia by³a zawsze taka gwa³towna – rzek³a pani de Nucingen – ale serce ma

najlepsze.

– Ona powróci³a po to tylko, by podpis uzyskaæ – powiedzia³ Eugeniusz, pochylaj¹c siê do

ucha Delfiny.

– Tak s¹dzisz?

– Chcia³bym temu nie wierzyæ. Nie ufaj jej – mówi³ Eugeniusz, wznosz¹c oczy do góry, jak

gdyby pragn¹³ powierzyæ Bogu myœli, do wypowiedzenia których brak³o mu odwagi.

– A tak, ona mia³a zawsze sk³onnoœæ do udawania, a biedny ojciec nie umie siê na tym

poznaæ.

– Jak¿e wam teraz, dobry ojcze Goriot? – zapyta³ Eugeniusz starego.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

103

background image

– Spaæ mi siê chce.

Eugeniusz pomóg³ mu po³o¿yæ siê na ³ó¿ku i stary usn¹³ po chwili, trzymaj¹c córkê za rêkê.
– Zobaczymy siê wieczorem w teatrze – rzek³a Delfina powstaj¹c – powiesz mi wtedy, jak siê

ma mój ojciec. Pan przenosisz siê jutro. ChodŸmy zobaczyæ pañski pokój. Ach! Co za okropnoœæ!
– zawo³a³a, wchodz¹c do jego mieszkania. – Wszak tu gorzej jeszcze jak u mego ojca. Jak¿eœ
ty dziœ piêknie post¹pi³, Eugeniuszu! Bêdê ciê kocha³a jeszcze wiêcej, je¿eli tylko potrafiê; ale,
dziecko drogie, kto chce dorobiæ siê fortuny, ten nie powinien wyrzucaæ po dwanaœcie tysiêcy
franków za okno. Hrabia de Trailles jest szulerem. Anastazja nie chce tego widzieæ. Potrafi³by
on zdobyæ sobie te dwanaœcie tysiêcy tam, gdzie zwyk³ wygrywaæ i przegrywaæ ca³e góry z³ota.

G³uchy jêk przywo³a³ ich do pokoju Goriota. Stary wydawa³ siê uœpiony, lecz za zbli¿eniem

siê dwojga zakochanych, usta jego zaczê³y siê poruszaæ:

–One nie s¹ szczêœliwe! – wyszepta³.
Nie wiadomo, czy s³owa te zosta³y wymówione we œnie, czy na jawie, ale dŸwiêk ich

przenikn¹³ tak g³êboko serce córki, ¿e zbli¿y³a siê do bar³ogu, na którym ojciec spoczywa³
i poca³owa³a go w czo³o. Stary przymkn¹³ oczy.

– To Delfina! – powiedzia³.

– No có¿, jak¿e ci, ojcze? – zapyta³a baronowa.
– Dobrze. B¹dŸ spokojna, ja wstanê niebawem. IdŸcie, idŸcie moje dzieci, b¹dŸcie szczêœliwi.

Eugeniusz przeprowadzi³ Delfinê do domu, ale nie chcia³ pozostaæ u niej na obiedzie

i poœpieszy³ do gospody, zaniepokojony stanem Goriota. Stary przyszed³ by³ w³aœnie do sali
jadalnej i zamierza³ si¹œæ do sto³u. Bianchon obra³ sobie takie miejsce, z którego móg³ najlepiej
obserwowaæ fizjonomiê eksfabrykanta. Ojciec Goriot wzi¹³ swoim zwyczajem kawa³ek chleba
i zacz¹³ go w¹chaæ, by os¹dziæ z jakiej m¹ki by³ wypieczony, ale ruch jego by³ tak dalece
machinalny i pozbawiony tego, co mo¿na by nazwaæ œwiadomoœci¹ czynu, ¿e student medycyny
potrz¹s³ g³ow¹ w sposób z³owieszczy.

– Zbli¿ siê do mnie, panie asystencie przy szpitalu Cochin – rzek³ Eugeniusz.
Bianchon przysiad³ siê do niego tym chêtniej, ¿e zarazem zbli¿a³ siê i do Goriota.

– Co jemu jest? – zapyta³ Rastignac.

– Ju¿ po nim! Je¿eli siê nie mylê, musia³o siê z nim staæ coœ nadzwyczajnego, bo zdaje mi siê,

¿e mu grozi lada chwila atak apoplektyczny. Ni¿sza czêœæ twarzy jest wprawdzie spokojna, ale
patrz, w wy¿szej czêœci wszystkie rysy œci¹gaj¹ siê mimowolnie ku czo³u. Przy tym oczy jego
przybra³y wyraz szczególny, który dowodzi, ¿e woda na mózg naciska. Wygl¹daj¹ tak, jak gdyby
by³y zasypane drobniuchnym py³kiem. Jutro rano bêdê móg³ powiedzieæ coœ pewniejszego.

– Czy na to jest jakie lekarstwo?

– Nie ma ¿adnego. W najlepszym razie bêdzie mo¿na opóŸniæ œmieræ, je¿eli uda siê wywo³aæ

reakcjê ku koñczynom, zw³aszcza ku nogom; lecz je¿eli symptomy nie ustan¹ do jutrzejszego
wieczora, to biedny stary przepad³ bez ratunku. Czy nie wiesz, co spowodowa³o chorobê?
Musia³ to byæ jakiœ cios gwa³towny, pod którym zachwia³a siê moralna jego istota.

– Zgad³eœ – powiedzia³ Rastignac – przypominaj¹c sobie, ¿e obie córki wstrz¹sa³y bez przerwy

sercem ojcowskim.

– Delfina kocha przynajmniej swego ojca – myœla³ Eugeniusz.

Wieczorem, w teatrze, zacz¹³ mówiæ o starym z wielk¹ ostro¿noœci¹, ¿eby nie zaniepokoiæ

pani de Nucingen.

– B¹dŸ spokojny – powiedzia³a baronowa przy pierwszych jego wyrazach – ojciec, mój jest

silny. Tylko zanadtoœmy go dzisiaj wzruszy³y. Fundusz nasz jest zagro¿ony, czy pojmujesz ca³¹
donios³oœæ takiego nieszczêœcia? Ja bym tego nie prze¿y³a, gdyby nie mi³oœæ twoja, wobec
której zblad³o nawet to, co dawniej by³oby dla mnie niepokojem œmiertelnym. Dziœ dr¿ê tylko
przed jednym nieszczêœciem, jedn¹ tylko znam obawê, ¿eby nie utraciæ tej mi³oœci, przez któr¹
pozna³am ca³¹ wartoœæ ¿ycia. Po za tym uczuciem wszystko mi jest obojêtne, nic wiêcej w œwiecie
nie kocham. Tyœ wszystkim dla mnie. Je¿eli ceniê bogactwo, to dlatego tylko, ¿eby siê tobie lepiej
podobaæ. Muszê wyznaæ ze wstydem, ¿e jestem wiêcej kochank¹ ni¿ córk¹. Dlaczego? Nie wiem
sama. Ca³e moje ¿ycie jest w tobie. Ojciec da³ mi serce, ale tyœ mu biæ kaza³. Niech mnie
ca³y œwiat potêpia, mniejsza o to! Ty nie mo¿esz mieæ do mnie ¿alu, ty musisz usprawiedliwiæ
przestêpstwa, na które mnie skazuje uczucie niezwalczone. S¹dzisz mo¿e, ¿e ze mnie córka
wyrodna? O nie! Któ¿ by móg³ nie kochaæ tak dobrego ojca? Ale czy¿ mog³am zapobiec, ¿eby

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

104

background image

nie spostrzeg³ wreszcie nastêpstw, jakie wynik³y z naszych ma³¿eñstw op³akanych? Dlaczegó¿
im nie zapobieg³? Czy¿ nie powinien by³ myœleæ za nas? Wiem, ¿e dzisiaj cierpi nie mniej od
nas, ale có¿ mia³yœmy zrobiæ? Pocieszaæ go? To by siê na nic nie zda³o. Widok naszej rezygnacji
przyczyni³by mu wiêcej bólu, ni¿ wszystkie nasze wyrzuty i skargi. Bywaj¹ chwile, w których
wszystko staje siê gorycz¹.

Eugeniusz milcza³, wzruszony do g³êbi naiwnym wyrazem prawdziwego uczucia. Prawda,

¿e pary¿anki bywaj¹ czêsto przewrotne i pró¿ne, samolubne, zimne i zalotne, lecz i to pewna,
¿e umiej¹ kochaæ prawdziwie i poœwiêcaæ swym namiêtnoœciom wiêcej uczucia, ni¿ inne
kobiety; ¿e staj¹ siê wznios³e, gdy podnios¹ siê nad wszystkie swoje ma³ostki. Zastanawia³a te¿
Eugeniusza g³êbokoœæ i trafnoœæ umys³u, z jak¹ kobieta s¹dzi uczucia najbardziej naturalne, gdy
jaka sk³onnoœæ silniejsza oddala j¹ od nich.

– O czym¿e pan myœlisz? – zapyta³a pani de Nucingen obra¿ona milczeniem Eugeniusza.
– Ws³uchujê siê jeszcze w to, coœ mi powiedzia³a. S¹dzi³em dotychczas, ¿e ja kocham silniej

od ciebie.

Baronowa uœmiechnê³a siê, ale natychmiast zapanowa³a nad doznanym zadowoleniem, bo

chcia³a zatrzymaæ rozmowê w granicach zakreœlonych przez formy przyzwoitoœci. Dot¹d nigdy
jeszcze nie s³ysza³a przejmuj¹cych wyrazów mi³oœci m³odzieñczej i szczerej. Jeszcze s³ów kilka,
a nie mia³aby ju¿ si³y zapanowaæ nad sob¹.

– Eugeniuszu – powiedzia³a zmieniaj¹c przedmiot rozmowy – czy wiesz, ¿e ca³y Pary¿ bêdzie

jutro u pani de Beauséant. Rochefide'owie i markiz d'Adjuda postanowili dzia³aæ w tajemnicy.
Król ma podpisaæ jutro kontrakt œlubny, a biedna twoja kuzynka nic jeszcze o tym nie wie. Bêdzie
musia³a przyjmowaæ jutro masê osób, a markiz nie bêdzie na jej balu. Powszechnie o tym tylko
mówi¹.

– A œwiat œmieje siê z pod³oœci i udzia³ w niej przyjmuje! Czy¿ nie wiesz, ¿e pani de Beauséant

¿yciem to przyp³aci?

– Nie! – odpar³a Delfina z uœmiechem. – Nie znasz tego rodzaju kobiet. Ale ca³y Pary¿ pójdzie

do niej i ja tam bêdê! Tobie jednak zawdziêczam to szczêœcie.

– Mo¿e to tylko jedna z niedorzecznych pog³osek, których tak wiele kr¹¿y po Pary¿u? –

powiedzia³ Rastignac.

– Jutro dowiemy siê prawdy.

Eugeniusz nie poszed³ do domu Vauquer. Nie móg³ wymóc na sobie, ¿eby nie nacieszyæ siê

nowym mieszkaniem. Ostatnim razem Eugeniusz wyszed³ od Delfiny o pierwszej po pó³nocy,
a teraz znów Delfina po¿egna³a go ko³o drugiej. Nazajutrz spa³ doœæ d³ugo, a póŸniej czeka³
pani de Nucingen, która przyjecha³a o po³udniu na œniadanie.

M³odzi ludzie tak s¹ chciwi tych uroczych chwil szczêœcia, ¿e Eugeniusz zapomnia³ prawie

zupe³nie o ojcu Goriot. Jak¿e mu b³ogo by³o oswajaæ siê z tymi wykwintnymi przedmiotami,
które do niego nale¿a³y. Obecnoœæ pani de Nucingen podnosi³a jeszcze wartoœæ ka¿dej rzeczy.

Oko³o czwartej, kochankowie przypomnieli sobie ojca Goriot, myœl¹c o szczêœciu, którego

nieborak spodziewa³ siê zakosztowaæ w tym domu. Eugeniusz zrobi³ uwagê, ¿e stary móg³ siê
na dobre rozchorowaæ i ¿e dlatego w³aœnie nale¿a³o przenieœæ go jak najrychlej do nowego
mieszkania. Po¿egna³ wiêc Delfinê i poœpieszy³ do domu Vauquer, gdzie wszyscy sto³ownicy
zgromadzeni ju¿ byli u sto³u. Brakowa³o tylko Goriota i Bianchona.

– Wiesz – zawo³a³ malarz – ojciec Goriot zupe³nie siê rozklei³; Bianchon jest tam u niego.

Stary widzia³ siê z jedn¹ z swych córek, z hrabin¹ de Restaurama, potem chcia³ wyjœæ, ale
s³aboœæ jego siê wzmog³a. Spo³eczeñstwo utraci jedn¹ z najpiêkniejszych swych ozdób.

Rastignac post¹pi³ szybko ku schodom.
– Panie Eugeniuszu!

– Proszê pana – rzek³a wdowa – i ojciec Goriot i pan mieliœcie opuœciæ mój dom piêtnastego

lutego. Tymczasem trzy dni up³ynê³y ju¿ od tej daty. Trzeba bêdzie zap³aciæ mi za ca³y miesi¹c,
ale ja poprzestanê na s³owie pañskim, je¿eli pan zechcesz zarêczyæ za ojca Goriot.

– Po co? Czy¿ mu pani nie ufasz?

– Czy nie ufam! Gdyby nieborak straci³ przytomnoœæ i umar³, to córki jego nie da³yby mi

ani grosza, a to, co po nim pozostanie, nie warte i dziesiêciu franków. Nie wiem, po co wyniós³
dziœ z domu ostatnie swoje sztuæce srebrne. Wystroi³ siê jak m³odzieniec, a nawet, Bo¿e odpuœæ,
zdaje mi siê, ¿e siê uró¿owa³, bo by³ dziwnie jakoœ wyœwie¿ony.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

105

background image

– Ja odpowiadam za wszystko – rzek³ Eugeniusz i zadr¿a³ z przera¿enia przeczuwaj¹c now¹

jak¹œ katastrofê.

Poszed³ co prêdzej do Goriota, którego zasta³ w ³ó¿ku. Bianchon siedzia³ tu¿ przy nim.

– Dzieñ dobry ojcze –- rzek³ Eugeniusz.
Starzec uœmiechn¹³ siê ³agodnie zwracaj¹c na niego szkliste swoje oczy.
– Jak¿e siê ona ma? – zapyta³.
– Dobrze. A ty, ojcze?
– NieŸle.

– Nie trzeba go utrudzaæ – rzek³ Bianchon odci¹gaj¹c Eugeniusza w róg pokoju.

– Có¿ tu s³ychaæ? – zapyta³ Rastignac.

– Biedak cudem chyba mo¿e byæ zbawiony. Uderzenie na mózg ju¿ nast¹pi³o. Przy³o¿y³em

mu synapizmy, szczêœciem odczuwa je, to znak, ¿e dzia³aj¹.

– Czy mo¿na go przenieœæ?

– Niepodobna. Trzeba go pozostawiæ w spokoju i strzec od wszelkiego wzruszenia fizycznego

lub moralnego.

– Kochany Bianchon, my obaj bêdziemy go pielêgnowali.
– Ju¿em ja wezwa³ naczelnego lekarza z mego szpitala.

– No i có¿?

– On zawyrokuje dopiero jutro wieczorem. Przyrzek³ mi, ¿e przyjdzie, gdy za³atwi sw¹

czynnoœæ. Na nieszczêœcie, ten biedak stary pope³ni³ dziœ jakiœ krok nierozwa¿ny, z którego
nie chce siê wyt³umaczyæ. Upar³ siê jak mu³ jaki. Gdy mówiê do niego, to udaje, ¿e nie s³yszy,
albo ¿e œpi, a gdy oczy otworzy, to zaczyna stêkaæ, ¿eby mi tylko nie odpowiadaæ. Chodzi³ dziœ
z rana na miasto, nie wiadomo dok¹d. Zabra³ z sob¹, co tylko posiada³ z kosztowniejszych rzeczy
i musia³ zrobiæ jak¹œ frymarkê, przy czym resztki si³ wyczerpa³. Jedna z córek by³a u niego.

– Hrabina? – zapyta³ Eugeniusz. – Czy to by³a brunetka wysmuk³a o kszta³tnej nó¿ce i ¿ywych,

piêknych oczach?

– Tak jest.

– Zostaw mnie na chwilê sam na sam ze starym. Ja go wyspowiadam, on mi wszystko powie.

– Pójdê tymczasem na obiad. Tylko staraj siê nie wzruszaæ go zanadto, boœmy jeszcze

ostatecznie nadziei nie stracili.

– B¹dŸ spokojny.

– Jutro bêd¹ siê dobrze bawi³y – rzek³ ojciec Goriot do Eugeniusza, gdy zostali sami. – Bêd¹

na wielkim balu.

– Powiedz, tatku, coœ ty dziœ robi³ z rana, ¿e teraz masz siê gorzej i musisz le¿eæ w ³ó¿ku?

– Nic.

– Anastazja by³a u ciebie? – zapyta³ Rastignac.

– Tak – odpar³ ojciec Goriot.

– No i có¿? Proszê nic przede mn¹ nie ukrywaæ. Czegó¿ ona jeszcze ¿¹da³a?

– Ach! – pocz¹³ stary z wysi³kiem – có¿ chcesz, moje dziecko, ona by³a bardzo nieszczêœliwa!

Naœcia nie ma ani grosza od czasu owej sprawy z brylantami. Kaza³a sobie robiæ na bal sukniê ze
z³otog³owu, w której bêdzie wygl¹da³a jako cacko. Ale szwaczka niegodziwa nie chcia³a nic robiæ
na kredyt i Naœcia musia³a wzi¹æ tysi¹c franków od pokojówki, ¿eby zap³aciæ jej z góry. Biedna,
trzeba¿ jej by³o dojœæ do tego! To mi serce rozdar³o. Pokojówka zobaczy³a tymczasem, ¿e Restaud
straci³ ca³e zaufanie do Naœci, przelêk³a siê wiêc o swoje pieni¹dze i umówi³a siê ze szwaczk¹,
¿eby nie wydawaæ sukni, a¿ dopóki pani nie odda jej po¿yczonej sumy. Bal ma byæ jutro, suknia
ju¿ gotowa. Naœcia jest w rozpaczy. Chcia³a wzi¹æ moje nakrycia sto³owe, ¿eby je zastawiæ.
M¹¿ jej chce, ¿eby by³a na tym balu dla pokazania ca³emu Pary¿owi brylantów, o sprzeda¿
których wszyscy j¹ pos¹dzaj¹. Ale czy¿ ona mo¿e powiedzieæ temu potworowi: „Winnam tysi¹c
franków, zap³aæ je?” Nie, ja to dobrze pojmujê. Delfina bêdzie mia³a strój wspania³y, a za có¿
Naœcia ma byæ gorsz¹ od m³odszej siostry? Biedne dziecko! Ona we ³zach tonie. A ja nie
mia³em wczoraj dwunastu tysiêcy franków, to mnie tak upokorzy³o, ¿e dla okupienia swojej
winy odda³bym chêtnie resztki nêdznego ¿ywota. Wiesz co? Dotychczas mia³em si³ê przenieœæ
wszystkie nieszczêœcia, ale ostatni brak pieniêdzy rozdar³ mi serce. Och! och! Nie namyœlaj¹c
siê d³ugo sprzeda³em za szeœæset franków nakrycia sto³owe i sprz¹czki, póŸniej ust¹pi³em papie
Gobseck dochód ca³oroczny za czterysta franków, które mi wyp³aci³ od razu . Ha! Bêdê ¿yæ

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

106

background image

suchym chlebem! Wystarcza³o mi to, gdy by³em m³ody, to i teraz mo¿e wystarczyæ. Ale za
to moja Naœcia bêdzie mia³a piêkny wieczór i ubierze siê jak lalka. Mam tysi¹c franków pod
poduszk¹. A¿ mi siê cieplej robi, gdy pomyœlê, ¿e tu pod g³ow¹ u mnie le¿y coœ takiego, co
sprawi przyjemnoœæ biednej mojej Naœci. Bêdzie mog³a przynajmniej wypêdziæ tê szkaradn¹
Wiktorynê. Czy to s³ychane rzeczy, ¿eby s³udzy nie mieli ufnoœci w swoich panach! Jutro bêdê
zdrowszy. Naœcia przyjdzie o dziesi¹tej. Nie trzeba, ¿eby one myœla³y, ¿em chory, bo ¿adna
nie posz³aby na bal, a obie chcia³yby mnie pielêgnowaæ. Naœcia uœciœnie mnie jutro jak swoje
dziecko, a pieszczoty jej zupe³nie mnie uzdrowi¹. Mog³em wydaæ tysi¹c franków na lekarstwo,
lecz wolê daæ je memu wszechlekarzowi, mojej Naœci. Przynajmniej pocieszê j¹ w nêdzy, a to
zg³adzi m¹ winê, ¿em œmia³ zapewniæ sobie dochód do¿ywotni. Ona jest na dnie przepaœci, a ja
nie mam doœæ si³y, ¿eby j¹ stamt¹d wyci¹gn¹æ. O! Ja rozpocznê znów handel. Pojadê do Odessy
po zbo¿e, które kosztuje tam trzy razy mniej ni¿ u nas. Przywóz ziarna w naturze jest wprawdzie
zabroniony, ale dobrzy ludzie, co tworz¹ prawa, nie pomyœleli o rozlicznych produktach, które
siê ze zbo¿a wyrabia. Ho! ho! Myœl ta przysz³a mi dziœ od rana do g³owy! Krochmal mo¿e do
wielkich rzeczy doprowadziæ.

– On zwariowa³ – pomyœla³ Eugeniusz patrz¹c na starego. – Dosyæ, ojcze, uspokój siê, nic nie

mów…

Eugeniusz nie poszed³ na obiad, a¿ póki Bianchon nie powróci³. Nastêpnie obaj przepêdzili

noc przy chorym, dogl¹daj¹c go po kolei, przy czym jeden czyta³ ksi¹¿ki medyczne, a drugi pisa³
listy do sióstr i do matki. Symptomy, które siê objawi³y nazajutrz, by³y, zdaniem Bianchona,
dosyæ pomyœlne; lecz stan chorego wymaga³ ci¹g³ej pieczo³owitoœci, na któr¹ tylko nasi
studenci mogli siê zdobyæ, a której opis musia³by obraziæ wstydliw¹ frazeologiê naszej epoki.
Wychud³e cia³o starego pokryte zosta³o pijawkami i kataplazmami; zrobiono mu wannê na
nogi i próbowano ró¿nych œrodków medycznych, do zastosowania których trzeba by³o ca³ej
si³y i ca³ego poœwiêcenia dwóch naszych m³odzieñców. Pani de Restaud nie przysz³a sama,
tylko przys³a³a pos³añca dla zabrania pieniêdzy.

– S¹dzi³em, ¿e sama przyjdzie, ale to i lepiej, ¿e przys³a³a, bo widok mój móg³by j¹ zaniepokoiæ

– rzek³ ojciec Goriot, którego i ta okolicznoœæ zdawa³a siê uszczêœliwiaæ.

O siódmej wieczorem Teresa przynios³a list od Delfiny.

„Czym ¿eœ ty zajêty, drogi przyjacielu? Czy¿ mia³byœ mnie zaniedbywaæ, mnie, któr¹ tak

niedawno pokocha³eœ? S³ysz¹c twoje zwierzenia serdeczne pozna³am, ¿e masz piêkn¹ duszê
i musisz byæ z liczby tych, co pozostaj¹ zawsze wiernymi z pe³n¹ œwiadomoœci¹ wszystkich
odcieni uczucia. Pamiêtam, jakeœ powiedzia³ s³uchaj¹c modlitwy Moj¿esza: Dla jednych to
dŸwiêk monotonny, dla innych to nieskoñczonoœæ harmonii! Pamiêtaj, ¿e ciê czekam, bo mamy
jechaæ razem na bal do pani Beauséant. Kontrakt pana d'Adjuda zosta³ dziœ rzeczywiœcie
podpisany u dworu; biedna wicehrabina dowiedzia³a siê o tym o drugiej po po³udniu. Ca³y
Pary¿ pójdzie dziœ do niej, jak pospólstwo idzie t³umnie na plac de Greve w dzieñ egzekucji.
Czy¿ to nie okrucieñstwo iœæ po to tylko, by zobaczyæ, czy ta kobieta bêdzie umia³a ukryæ
sw¹ boleœæ, czy dobrze umrzeæ potrafi? Ja nie posz³abym, to pewna, gdybym przedtem u niej
bywa³a; ale dzisiejsze przyjêcie bêdzie pewnie ostatnim, nie mogê go wiêc opuœciæ, bo wszystkie
moje zabiegi by³yby daremne. Po³o¿enie moje jest wyj¹tkowe. Zreszt¹, chcê byæ na balu, bo
i ty na nim bêdziesz. Czekam twego przybycia. Je¿eli nie przyjdziesz za dwie godziny, to nie
wiem, czy potrafiê przebaczyæ ci takie wiaro³omstwo”.

Rastignac wzi¹³ pióro i odpisa³ co nastêpuje:

„Czekam doktora, który zawyrokuje, czy ojciec twój ¿yæ bêdzie. Zdaje siê, ¿e jest umieraj¹cy.

Przyniosê ci wyrok, lecz bojê siê, ¿eby to nie by³ wyrok œmierci. Zobaczysz jeszcze, czy bêdziesz
mog³a byæ na balu. Przyjm zapewnienia najczulszej mi³oœci”.

Doktór przyszed³ o wpó³ do dziewi¹tej i stwierdzi³, ¿e choæ chory wyzdrowieæ nie mo¿e,

lecz i œmieræ nie tak rych³o jeszcze nast¹pi. Zapowiedzia³ ci¹g³e zmiany na lepsze i na gorsze,
od których ¿ycie i przytomnoœæ starego bêd¹ zale¿a³y.

– Lepiej by³oby dla niego, gdyby prêdzej skoñczy³ – rzek³ doktor na zakoñczenie.

Eugeniusz powierzy³ ojca Goriot pieczy Bianchona, a sam poszed³ do pani Nucingen ze

smutnymi wieœciami, które mia³y zaæmiæ jej radoœæ. Tak przynajmniej s¹dzi³ nasz student,
którego umys³ napojony by³ jeszcze surowym pojêciem obowi¹zków rodzinnych.

– Z tym wszystkim, powiedz jej, niech siê dobrze bawi – zawo³a³ ojciec Goriot, podnosz¹c

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

107

background image

siê na pos³aniu, na którym le¿a³ dot¹d bezw³adnie.

Eugeniusz stan¹³ przed Delfina z sercem rozdartym boleœci¹. Baronowa by³a ju¿ w trzewikach

balowych, uczesana, gotowa tak, ¿e tylko sukniê w³o¿yæ pozostawa³o. Ale ostatnie te
przygotowania, podobne do poci¹gniêæ pêdzla, którymi malarze wykoñczaj¹ swoje p³ótna,
wymaga³y wiêcej czasu ni¿ samo t³o obrazu.

– Jak to, jeszczeœ pan nie ubrany? – zapyta³a pani de Nucingen.

– Ale ojciec pani…

– Jeszcze mój ojciec – zawo³a³a przerywaj¹c. – Ale¿ nie bêdziesz mnie pan uczy³, com winna

swemu ojcu. Znam ja ojca od dawna. Ani s³owa, Eugeniuszu. Wtedy bêdê pana s³ucha³a, gdy
zobaczê, ¿eœ ju¿ ubrany. Teresa przygotowa³a wszystko w pañskim mieszkaniu, powóz mój
gotów, bierz go pan i powracaj. Pomówimy o ojcu jad¹c na bal. Trzeba wyjechaæ wczeœnie, bo
i tak zatrzyma nas ca³y szereg powozów i w najlepszym razie chyba o jedenastej wejdziemy na
salê.

– Pani!

– Dosyæ, ani s³owa wiêcej – zawo³a³a biegn¹c do buduaru po naszyjnik.

– Niech¿e pan jedzie, panie Eugeniuszu, bo siê pani rozgniewa – rzek³a Teresa popychaj¹c

studenta, który sta³ przera¿ony tym wykwintnym ojcobójstwem.

Eugeniusz wyszed³ oddaj¹c siê najsmutniejszym, najbardziej zniechêcaj¹cym rozmyœlaniom.

Œwiat wydawa³ mu siê oceanem b³ota, w którym doœæ by³o nogê umoczyæ, by wnet ugrzêzn¹æ
po szyjê.

– Tylko nêdzne zbrodnie tu siê pope³nia! – myœla³ sobie. – Vautrin jest wiêkszy.
Zobaczy³ ju¿ z bliska trzy wielkie wyrazy spo³eczeñstwa: Pos³uszeñstwo, Walkê i Bunt;

Rodzinê, Œwiat i Vautrina. I nie mia³ odwagi wybieraæ. Pos³uszeñstwo by³o nudne, Bunt
niemo¿liwy, a Walka niepewna. Myœl jego przenios³a siê na ³ono rodziny. Przypomnia³ sobie
czyste wzruszenia ¿ycia spokojnego, przypomnia³ dni spêdzone w gronie istot kochaj¹cych,
które poddawa³y siê prawom przyrodzonym ogniska domowego znajduj¹c przy nim szczêœcie
zupe³ne, trwa³e, niczym nie zm¹cone. Pomimo tych dobrych myœli, Eugeniusz nie mia³ odwagi
z³o¿yæ przed Delfin¹ wyznania wiary dusz czystych i nakazaæ jej Cnotê w imiê Mi³oœci. By³y
to pierwsze owoce rozpoczêtego niedawno wychowania; m³odzieniec zaczyna³ ju¿ kochaæ
samolubnie. Spryt wrodzony pozwoli³ mu odgadn¹æ naturê serca Delfiny, przeczuwa³, ¿e ta
kobieta mog³aby iœæ na bal po trupie w³asnego ojca, a nie mia³ si³y wyst¹piæ w roli moralisty,
nie mia³ doœæ odwagi, by siê jej naraziæ, ani doœæ cnoty, ¿eby j¹ opuœciæ.

– Nie przebaczy³aby mi nigdy – myœla³ sobie – gdybym j¹ przekona³, ¿e nie mia³a w tym

razie s³usznoœci.

Nastêpnie zacz¹³ siê zastanawiaæ nad s³owami lekarzy i wmawiaæ w siebie, ¿e ojciec Goriot

nie by³ wcale tak s³aby, jak mu siê zdawa³o; w koñcu zdoby³ siê na tysi¹ce niegodnych
rozumowañ, za pomoc¹ których potrafi³ usprawiedliwiæ Delfinê. Ona nie wie, w jakim stanie
ojciec siê znajduje, a zreszt¹ sam stary odes³a³by j¹ na bal, gdyby posz³a do niego. Czêstokroæ
prawo spo³eczne, nieub³agane w swojej formule, potêpia tam, gdzie zbrodnia pozorna jest
usprawiedliwiona tysi¹cem modyfikacji, które wyradza w ³onie rodziny ró¿nica charakterów
oraz rozmaitoœæ interesów i po³o¿eñ. Eugeniusz chcia³ oszukaæ siebie samego i gotów by³ zrobiæ
dla kochanki ofiarê z w³asnego sumienia. Od dwóch dni wszystko siê w jego ¿yciu zmieni³o.
Kobieta zm¹ci³a jego porz¹dek, zaæmi³a blask rodziny i wszystko na swoj¹ korzyœæ zabra³a.
Rastignac i Delfina spotkali siê wœród takich okolicznoœci, które pozwoli³y im odczuæ ca³¹
s³odycz tego spotkania. Namiêtnoœæ ich dobrze przygotowana wzmog³a siê przez posiadanie,
które zwyk³o zabijaæ namiêtnoœci.

Posiadaj¹c tê kobietê, Eugeniusz przekona³ siê, ¿e dawniej pragn¹³ jej tylko, a pokocha³ j¹

dopiero wtedy, gdy mu szczêœcie poznaæ da³a. Kto wie, czy mi³oœæ nie jest tylko wdziêcznoœci¹
za przyjemnoœæ doznan¹? Eugeniusz nie pyta³, czy ta kobieta jest nikczemn¹, czy wznios³¹;
ubóstwia³ j¹ za ca³e szczêœcie, które jej przyniós³ w udziale i którego sam od niej doœwiadczy³.
Delfina równie¿ kocha³a go tak, jak Tantal kocha³by anio³a, który by przyszed³ nasyciæ g³ód
jego lub ugasiæ pal¹ce jego pragnienia.

– Jak¿e ma siê mój ojciec? – zapyta³a Delfina, gdy stan¹³ przed ni¹ w stroju balowym.

– Niezmiernie Ÿle – odpar³ student – je¿eli chcesz daæ mi dowód swego przywi¹zania, to

wst¹pimy do niego.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

108

background image

– Dobrze – powiedzia³a – ale to po balu. Mój Eugeniuszu, b¹dŸ¿e dobry, nie praw mi mora³ów.

ChodŸmy.

Pojechali. Eugeniusz nie odzywa³ siê przez czas d³ugi.

– Co tobie? – zapyta³a Delfina.

– S³yszê chrapanie twego ojca – odpar³ z nieukontentowaniem.

I zacz¹³ opowiadaæ z m³odzieñczym zapa³em o okrutnym postêpku, którego pani de Restaud

dopuœci³a siê przez pró¿noœæ, o œmiertelnym niebezpieczeñstwie, na jakie ojciec dla niej siê
narazi³, i o tym, jak¹ cen¹ okupiona bêdzie œwietna suknia Anastazji. Delfina p³aka³a.

– £zy mnie oszpec¹ – pomyœla³a baronowa, a oczy jej osch³y natychmiast. – Pójdê pielêgnowaæ

ojca, nie odst¹piê od jego ³ó¿ka – powiedzia³a.

– Ach! Teraz jesteœ taka, jak¹ ciê widzieæ pragn¹³em – powiedzia³ Eugeniusz.

Latarnie piêciuset powozów oœwieca³y pojazd pa³acu Beauséantów. ¯andarmi na koniach

znajdowali siê po obu stronach drzwi oœwietlonych. Wyborowe towarzystwo nap³ywa³o tak
obficie, a ka¿demu tak pilno by³o zobaczyæ tê wielk¹ kobietê w chwili upadku, ¿e parterowe
salony pa³acu by³y ju¿ nape³nione, gdy pani de Nucingen przyby³a z Rastignac'iem.

Od chwili, gdy ca³y dwór cisn¹³ siê do „wielkiej Panny”, której Ludwik XIV wydziera³

kochanka, ¿adne nieszczêœcie serdeczne nie mia³o tyle rozg³osu, co przygoda pani de
Beauséant. Ale ostatnia córa prawie królewskiego domu burgundzkiego okaza³a siê wy¿sza
od swego nieszczêœcia i panowa³a a¿ do ostatniej chwili œwiatu, od którego przyjê³a pró¿noœæ
tylko dlatego, ¿e ta mia³a dopomóc do tryumfu jej mi³oœci. Najpiêkniejsze kobiety Pary¿a
o¿ywia³y salon œwietnoœci¹ stroju i wdziêkiem swych uœmiechów. Doko³a wicehrabiny cisnêli
siê dworacy najbardziej dystyngowani, znakomitoœci wszelkiego rodzaju, ambasadorowie
i ministrowie obwieszani krzy¿ami, gwiazdami i wstêgami ró¿nych kolorów. Orkiestra brzmia³a
pod z³ocistymi stropami pa³acu, który zmieni³ siê dla swej królowej w pustyniê bezludn¹.

Pani de Beauséant sta³a na œrodku pierwszego salonu, przyjmuj¹c mniemanych swoich

przyjació³. Ubrana bia³o, bez ¿adnych ozdób w g³adko zaplecionych w³osach, wydawa³a siê
spokojna i nie zdradza³a ani boleœci, ani dumy, ani radoœci k³amanej. Nikt nie móg³ wyczytaæ,
co siê dzia³o w jej duszy. Rzek³byœ, ¿e to Niobe wyciosana z marmuru. Uœmiech, którym wita³a
najszczerszych przyjació³ przybiera³ niekiedy odcieñ szyderstwa; a zreszt¹ by³a zupe³nie taka
jak zwykle, tak podobna do owej wicehrabiny, któr¹ szczêœcie opromienia³o swym blaskiem,
¿e najobojêtniejsi musieli j¹ podziwiaæ, jak m³ode Rzymianki podziwia³y gladiatorów, którzy
umieli uœmiechaæ siê konaj¹c. Rzek³byœ, ¿e œwiat przystroi³ siê odœwiêtnie na po¿egnanie jednej
z w³adczyñ swoich.

– Obawia³am siê, ¿e pan nie przyjedziesz – rzek³a do Rastignaca.

– Pani – odpar³ g³osem wzruszonym, bior¹c jej s³owa za wymówkê – przyszed³em i wyjdê

ostatni.

– Dobrze – powiedzia³a bior¹c go za rêkê. – Pan jesteœ tu mo¿e jedyn¹ istot¹, której mogê

zaufaæ. Przyjacielu, kochaj tylko tak¹ kobietê, któr¹ bêdziesz móg³ kochaæ wiecznie, a nigdy
¿adnej nie opuszczaj.

Wspar³a siê na ramieniu Rastignaca i poprowadzi³a go do salonu, w którym grano w karty.

– JedŸ pan do markiza – rzek³a siadaj¹c z nim na kanapie. – Jakub, kamerdyner mój pojedzie

razem i wrêczy ci list do markiza, w którym upominam siê o swoj¹ korespondencjê. Chcê
wierzyæ, ¿e odda ci j¹ w ca³oœci. Gdy wrócisz pan z mymi listami, wejdŸ proszê do mego
pokoju; ka¿ê, ¿eby mi znaæ dano.

Powsta³a na spotkanie najlepszej swej przyjació³ki, ksiê¿ny de Langeais. Rastignac pojecha³

do pa³acu Rochefide'ów, gdzie margrabia d’Adjuda mia³ spêdziæ wieczór. Jako¿ by³ tam
rzeczywiœcie, lecz dowiedziawszy siê, o co chodzi, pojecha³ ze studentem do swego mieszkania
i wrêczy³ mu szkatu³kê mówi¹c:

– Tu s¹ wszystkie listy.
Zdawa³o siê, ¿e chce coœ jeszcze mówiæ, mo¿e pragn¹³ dowiedzieæ siê szczegó³ów o balu

u wicehrabiny, a mo¿e chcia³ wyznaæ przed Eugeniuszem, ¿e ju¿ zaczyna rozpaczaæ z powodu
swego ma³¿eñstwa, co póŸniej rzeczywiœcie mia³o miejsce, lecz b³yskawica dumy zapali³a mu
siê w oczach i mia³ smutn¹ odwagê zamilczeæ o najszlachetniejszych swych uczuciach.

– Nic jej o mnie nie mów, kochany Eugeniuszu – wyrzek³, œciskaj¹c d³oñ jego z wyrazem

przychylnoœci i smutku; po czym da³ mu znak, ¿eby siê oddali³.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

109

background image

Eugeniusz powróci³ do pa³acu Beauséantów i kaza³ siê zaprowadziæ do pokoju wicehrabiny,

w którym widaæ by³o poczynione przygotowania do podró¿y. Usiad³ przy ogniu, a utkwiwszy
wzrok w szkatu³kê cedrow¹, pogr¹¿a³ siê w g³êbok¹ i smutn¹ zadumê. Pani de Beauséant
przybiera³a w jego oczach rozmiary bogiñ Iliady.

– Ach! przyjacielu – rzek³a wicehrabina, wchodz¹c i opieraj¹c rêkê na ramieniu Rastignaca.

Sta³a ca³a przed nim we ³zach, z oczyma wzniesionymi; jedn¹ rêkê dr¿¹c¹ wyci¹gnê³a ku

niemu, a drug¹ podnios³a ku górze. Pochwyci³a nagle szkatu³kê, rzuci³a j¹ do ognia i œledzi³a
okiem, a¿ póki nie sp³onê³a.

– Tañcz¹! Wszyscy przyszli punktualnie, tylko œmieræ przyjdzie za póŸno. Cyt! Przyjacielu –

zawo³a³a k³ad¹c palec na ustach Rastignaca, który chcia³ coœ powiedzieæ. – nigdy ju¿ nie zobaczê
ani Pary¿a, ani œwiata. O pi¹tej z rana odje¿d¿am st¹d, ¿eby zagrzebaæ siê w g³êbi Normandii.
Od trzeciej po po³udniu zajêta ju¿ jestem przygotowaniem do drogi; musia³am podpisywaæ akta,
wejrzeæ w interesy, nie mia³am kogo pos³aæ do…

Zatrzyma³a siê.
– By³am pewna, ¿e mo¿na go znaleŸæ u…
Zatrzyma³a siê znowu przejêta boleœci¹. W takiej chwili wszystko jest cierpieniem,

a niektórych s³ów wymówiæ nawet niepodobna.

– Wreszcie – poczê³a znowu – liczy³am na pana, ¿e zechcesz mi oddaæ tê ostatni¹ przys³ugê.

Chcia³abym daæ ci jakiœ zadatek przyjaŸni. Bêdê myœla³a czêsto o tobie, boœ mi siê wyda³ dobry
i szlachetny, m³ody i czysty wœród tego œwiata, w którym podobne przymioty tak rzadko siê
spotykaj¹. Pragnê, ¿ebyœ o mnie czasem pomyœla³.

Obejrza³a siê doko³a.
– Oto jest – powiedzia³a – pude³ko, w którym chowa³am rêkawiczki. Ilekroæ otworzy³am go

przed wyjazdem na bal lub do teatru, zawsze czu³am, ¿em piêkna, bo by³am szczêœliwa i po
to tylko do niego siê dotyka³am, ¿eby myœl jak¹ wdziêczn¹ w nim pozostawiæ: jest w nim wiele
mojej istoty, jest ca³a pani de Beauséant, która ju¿ istnieæ przesta³a. Przyjm je pan ode mnie.
Postaram siê, ¿eby j¹ odniesiono do twego mieszkania przy ulicy d'Artois. Pani de Nucingen
bardzo piêknie dziœ wygl¹da, kochaj j¹ szczerze. Je¿eli nie zobaczymy siê wiêcej, to b¹dŸ pewien,
przyjacielu, który by³eœ zawsze dobry dla mnie, ¿e modliæ siê bêdê za ciebie. ZejdŸmy do salonu;
nie chcê, ¿eby myœlano, ¿e ja p³aczê. Mam wiecznoœæ ca³¹ przed sob¹, bêdê sama i nikt nie
za¿¹da rachunku ³ez moich. Jeszcze jedno tylko spojrzenie na ten pokój.

Wice-hrabina zatrzyma³a siê, przys³oni³a rêk¹ oczy, po czym obtar³a je, zwil¿y³a zimn¹ wod¹

i wspar³a siê na ramieniu studenta.

– IdŸmy – powiedzia³a.

Nic w ¿yciu nie wzruszy³o Rastignaca tak silnie, jak zetkniêcie siê z t¹ boleœci¹ szlachetnie

st³umion¹. Pani de Beauséant obesz³a z Eugeniuszem doko³a sali, by³a to ostatnia uprzejmoœæ
tej kobiety, odznaczaj¹cej siê dziwnym wdziêkiem.

Spojrzenie Eugeniusza pad³o na obie siostry: pani¹ de Restaud i pani¹ de Nucingen. Hrabina

wygl¹da³a wspaniale w ca³ym przepychu brylantów, które musia³y paliæ jej cia³o, bo po raz
ostatni mia³a je na sobie. Pomimo potê¿nej dumy i mi³oœci, któr¹ mia³a w sercu, nie mog³a
znieœæ spokojnie wzroku swego mê¿a. Widok ten nie rozjaœni³ wcale smutnych myœli Rastignaca.
Tak jak pu³kownik w³oski przypomina³ mu postaæ Vautrina, tak równie¿ brylanty obu sióstr
przywodzi³y na myœl bar³óg, na którym ojciec Goriot spoczywa³. Wicehrabina wyt³umaczy³a
sobie opacznie smutek studenta i puœci³a jego ramiê.

– IdŸ pan – powiedzia³a – nie chcê zatruwaæ ci przyjemnoœci.

Delfina przywo³a³a go natychmiast do siebie. Œpieszno jej by³o rzuciæ pod stopy studenta

ho³dy zebrane w tym œwiecie, do którego spodziewa³a siê byæ ju¿ na zawsze przyjêta.

– Jak¿e znajdujesz pan Naœciê? – zapyta³a.

– Ona umie korzystaæ nawet ze œmierci ojca w³asnego – rzek³ Rastignac.

Oko³o czwartej muzyka ucich³a i t³umy zaczê³y siê przerzedzaæ, a¿ w koñcu ksiê¿na de

Langeais i Rastignac znaleŸli siê sami w sali balowej. Po chwili i wicehrabina stanê³a na
progu, po¿egnawszy tylko co pana de Beauséant, który odszed³ do swej sypialni powtarzaj¹c
po kilkakroæ:

– le robisz, moja droga, ¿e uciekasz od œwiata w twoim wieku! Pozostañ, proszê, z nami.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

110

background image

Pani de Beauséant wyda³a okrzyk podziwu na widok ksiê¿ny, spodziewa³a siê bowiem zastaæ

samego Eugeniusza.

– Odgad³am ciê, Klaro – rzek³a pani de Langeais. – Odje¿d¿asz, ¿eby nigdy ju¿ nie wróciæ;

lecz przed odjazdem musisz mnie wys³uchaæ, musimy siê porozumieæ!

Wziê³a przyjació³kê za rêkê i wprowadzi³a j¹ do s¹siedniego salonu, a tam, popatrzywszy

na ni¹ ze ³zami w oczach, przycisnê³a j¹ do piersi i uca³owa³a gor¹co.

– Nie chcê rozstawaæ siê z tob¹ obojêtnie, moja droga, to by³by dla mnie zbyt ciê¿ki

wyrzut sumienia. Mo¿esz rachowaæ na mnie jak na siebie sam¹. By³aœ wielka dzisiejszego
wieczora, ja poczu³am, ¿em ciebie godna i chcê ci tego dowieœæ. Zawini³am wzglêdem ciebie,
nie zawsze by³am dobra; przebacz mi to, najdro¿sza, zapieram siê wszystkiego, co mog³o ciê
zraniæ, chcia³abym cofn¹æ moje s³owa. Jedna boleœæ po³¹czy³a dusze nasze i nie wiem, która
z nas bêdzie bardziej nieszczêœliwa. Pan de Montriveau nie by³ dziœ tutaj, czy ty to pojmujesz?
Kto ciê widzia³, Klaro, podczas tego balu, ten nigdy ciebie nie zapomni. Co do mnie, zrobiê
jeszcze ostatnie usi³owanie. Je¿eli mi siê nie uda, to pójdê do klasztoru! A ty dok¹d siê udasz?

– Do Normandii, do Courcelles, kochaæ, modliæ siê, a¿ póki Bóg nie powo³a mnie z tego

œwiata.

– ChodŸ pan do nas, panie de Rastignac – rzek³a wicehrabina g³osem wzruszonym

przypominaj¹c sobie, ¿e Eugeniusz czeka na ni¹ w salonie.

Student ukl¹k³ przed kuzynk¹ i z³o¿y³ na jej rêce poca³unek.
– B¹dŸ zdrowa, Antonino! – wyrzek³a pani de Beauséant – b¹dŸ szczêœliwa! A ty, panie

Eugeniuszu – mówi³a do studenta – tyœ szczêœliwy, boœ m³ody, bo jeszcze wierzyæ mo¿esz.
Opuszczaj¹c ten œwiat, mam wko³o siebie œwiête i szczere wzruszenia, jakie towarzyszy³y
zgonowi wybrañców szczêœliwych!

Rastignac pozosta³ a¿ do pi¹tej i odszed³ dopiero wtedy, gdy pani de Beauséant przes³a³a mu

z powozu podró¿nego ostatnie po¿egnanie zroszone ³zami. Po¿egnanie to œwiadczy³o, ¿e osoby
najwy¿ej po³o¿one nie s¹ wyjête spod praw serca i nie ¿yj¹ bez troski, jak to wmawiaj¹ w naród
ludzie goni¹cy za popularnoœci¹.

Poranek by³ ch³odny i wilgotny, a Eugeniusz wraca³ piechot¹ do domu Vauquer. Tak siê

uzupe³nia³o jego wychowanie.

– Nie zdo³amy ocaliæ biednego ojca Goriot – rzek³ Bianchon, gdy Eugeniusz wszed³ do pokoju

s¹siada.

– S³uchaj, przyjacielu – powiedzia³ Eugeniusz popatrzywszy na starca uœpionego – nie schodŸ

nigdy ze skromnej drogi ¿ycia, która zadowala umiarkowane twoje ¿¹dania. Ja jestem w piekle
i muszê w nim pozostaæ. Wierz we wszystko, cokolwiek z³ego powiedz¹ ci o œwiecie! Nie ma
takiego Juwenala, co by zdo³a³ opisaæ ca³¹ jego szkaradê okryt¹ z³otem i klejnotami.

Nazajutrz Bianchon obudzi³ Rastignaca oko³o drugiej, prosz¹c, by go zast¹pi³ przy ³ó¿ku

Goriota, którego stan pogorszy³ siê bardzo od rana.

– Stary nie prze¿yje dwóch dni, a mo¿e nawet i szeœciu godzin nie wytrzyma – mówi³ student

medycyny – pomimo to musimy jednak walczyæ z chorob¹ do ostatka. Potrzeba bêdzie u¿yæ
œrodków kosztownych. Bêdziemy go pielêgnowali, to pewne; ale ja nie mam ani grosza przy
duszy. Przewróci³em jego kieszenie, przetrz¹s³em szafy: zero w ilorazie. Zapyta³em go w chwili
przytomnoœci, ale powiedzia³ mi, ¿e nie ma ani jednego szel¹ga. A ty, czy masz cokolwiek?

– Mam tylko dwadzieœcia franków, ale postawiê na kartê i wygram.

– A jak przegrasz?

– Zwrócê siê do jego ziêciów i córek z proœb¹ o pieni¹dze.

– A je¿eli ci nic nie dadz¹? – zapyta³ znów Bianchon. – Musimy dostaæ pieniêdzy jak najprêdzej,

bo trzeba okryæ starego wrz¹cymi synapizmami od stóp a¿ do po³owy bioder. Je¿eli zacznie
krzyczeæ, to mo¿emy mieæ nadziejê. Wiesz, jak to siê urz¹dza, zreszt¹ Krzysztof ci dopomo¿e. Ja
wst¹piê do apteki zarêczyæ za wszystkie lekarstwa, jakie tam bêdziemy brali. Co za nieszczêœcie,
¿e nie mo¿na by³o przenieœæ tego biedaka do naszego szpitala, by³oby mu tam nierównie lepiej.
No, chodŸ ze mn¹ do jego pokoju i nie opuszczaj go, a¿ póki ja nie wrócê.

Weszli obaj do pokoju starego. Eugeniusz przestraszy³ siê zmian¹, jaka zasz³a na tej twarzy

skrzywionej, bladej, wynêdznia³ej.

– Jak siê masz, ojczulku? – zapyta³ pochylaj¹c siê nad nêdznym pos³aniem.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

111

background image

Goriot podniós³ na Eugeniusza oczy zagas³e, popatrzy³ uwa¿nie, ale nie pozna³, kto przed

nim stoi. Student nie wytrzyma³ tego widoku, ³zy zala³y mu oczy.

– Bianchon, czy nie nale¿a³oby przys³oniæ okien firankami?

– Nie, okolicznoœci atmosferyczne nie wywieraj¹ ju¿ na niego ¿adnego wp³ywu. By³by to zbyt

szczêœliwy objaw, gdyby on poczu³ wra¿enie ciep³a lub ch³odu. Z tym wszystkim potrzeba nam
ognia, ¿eby ugotowaæ tyzannê i przyrz¹dziæ wiele innych rzeczy. Przyœlê ci kilka wi¹zek ga³êzi,
które bêd¹ musia³y wystarczyæ, a¿ póki nie zdobêdziemy drzewa. Przez dzieñ wczorajszy i przez
noc spali³em wszystek torf tego biedaka i ca³y zapas drzewa, jaki siê u ciebie znajdowa³. By³o
tak wilgotno, ¿e woda sp³ywa³a po œcianach. Z wielkim trudem zdo³a³em osuszyæ trochê ten
pokój. Krzysztof zamiót³ pod³ogê, bo to by³a istna stajnia. Wykadzi³em tu ja³owcem, bo smród
by³ okropny.

– Mój Bo¿e – rzek³ Rastignac – a córki jego!

– S³uchaj, je¿eli poprosi piæ, to dasz mu tego – rzek³ asystent pokazuj¹c Rastignacowi wielki

garnek bia³y. – Je¿eli zacznie siê skar¿yæ, a ¿o³¹dek bêdzie gor¹cy i twardy, to wezwiesz
Krzysztofa do pomocy i dasz mu… wiesz. Gdyby popad³ przypadkiem w wielkie rozdra¿nienie,
gdyby mówi³ wiele lub dosta³ trochê ob³êdu, to nie potrzeba mu przeszkadzaæ. Bêdzie to
niez³y znak. Przyœlesz w takim razie Krzysztofa do szpitala Cochin. Lekarz naczelny, kolega
mój lub ja, przyjdziemy przypaliæ mu plecy moks¹. Z rana, gdy spa³eœ jeszcze, zrobiliœmy
wielk¹ naradê z jednym uczniem doktora Galla, z naszym doktorem naczelnym i z lekarzem
z Hôtel-Dieu. Panowie ci upatruj¹ ciekawe symptomy, mamy wiêc œledziæ przebieg choroby,
¿eby wyjaœniæ kilka kwestii naukowych dosyæ wielkiej wagi. Jeden z tych panów utrzymuje, ¿e
krew, naciskaj¹ca na jeden organ wiêcej ni¿ na drugi, mog³aby wywo³aæ szczególne objawy.
S³uchaj wiêc dobrze, gdy zacznie mówiæ, ¿ebyœ potrafi³ okreœliæ, jakiego rodzaju wyobra¿enia
bêd¹ przemaga³y w jego mowie: czy to bêd¹ objawy pamiêci, przenikliwoœci lub rozwagi; czy
bêdzie siê zajmowa³ rzeczami materialnymi czy uczuciami; czy bêdzie rozumowa³ lub zwraca³
siê myœl¹ do przesz³oœci; jednym s³owem, uwa¿aj, ¿ebyœ móg³ zdaæ nam dok³adne sprawozdanie.
Mo¿e byæ, ¿e atak bêdzie silny i jednorazowy, w takim razie, stary pozostanie a¿ do œmierci
w zupe³nym os³upieniu. Przebieg podobnych chorób bywa tak dziwaczny! Gdyby nieszczêœcie tu
siê skierowa³o – mówi³ Bianchon wskazuj¹c na tyln¹ czêœæ g³owy chorego – to bywaj¹ przyk³ady
dziwnych zjawisk: mózg odzyskuje niektóre w³adze i œmieræ nie tak rych³o nastêpuje. Krew
mo¿e odst¹piæ od mózgu i obraæ sobie drogi, których kierunek sekcja chyba mo¿e wykazaæ.
W szpitalu chorób nieuleczalnych znajduje siê pewien starzec idiota, u którego odp³yw nast¹pi³
wzd³u¿ koœci pacierzowej; cierpi on straszliwie, ale ¿yje.

– Czy siê one dobrze bawi³y? – zapyta³ ojciec Goriot poznaj¹c Eugeniusza.

– Och! Nie przestaje myœleæ o swych córkach – rzek³ Bianchon. – W ci¹gu nocy powtórzy³ mi

ze sto razy: One tañcz¹! Ona ma sw¹ sukniê! Wo³a³ je po imieniu. P³aka³em, do licha, s³uchaj¹c
tych wykrzykników: Delfino! Delfino moja! Naœciu! S³owo dajê – mówi³ student medycyny – nie
mo¿na siê by³o od ³ez powstrzymaæ.

– Delfina! – zawo³a³ starzec. – Ona jest tu, nieprawda¿? Nie w¹tpi³em o tym.

I oczy jego zaczê³y biegaæ z szalon¹ ruchliwoœci¹ po drzwiach i œcianach.

– Idê powiedzieæ Sylwii, ¿eby przyrz¹dzi³a synapizmy – zawo³a³ Bianchon – teraz jest

najw³aœciwsza chwila.

Rastignac pozosta³ sam przy ³o¿u chorego, zapatrzony w tê g³owê, której widok sprawia³

wra¿enie bolesne i przera¿aj¹ce.

– Pani de Beauséant ucieka, ten umiera – mówi³ do siebie. – Piêkne dusze nie mog¹

przebywaæ d³ugo na tym œwiecie. Bo jak¿e w rzeczy samej wielkie uczucia mog¹ siê pogodziæ
ze spo³eczeñstwem nêdznym, p³ytkim i ma³ym?

W myœli jego obudzi³y siê wspomnienia balu, odbijaj¹ce jaskrawo od ³o¿a œmierci, które

mia³ przed oczyma. Bianchon ukaza³ siê nagle we drzwiach.

– S³uchaj, Eugeniuszu, spotka³em naszego lekarza naczelnego i przybiegam co tchu

z powrotem. Je¿eli bêd¹ jakie oznaki rozs¹dku, je¿eli zacznie mówiæ, to po³o¿ysz go na
d³ugim kawale synapizmu w ten sposób, ¿eby okryæ go musztard¹ od karku a¿ do bioder,
a potem przyœlesz zaraz po nas.

– Drogi Bianchon!

– O! tu chodzi o fakt naukowy – zawo³a³ student medycyny z ca³ym zapa³em neofity.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

112

background image

– Jak to – rzek³ Eugeniusz – czy¿bym ja jeden tylko pielêgnowa³ tego starca przez przyjaŸñ?

– Nie mówi³byœ tak, gdybyœ widzia³ mnie dzisiaj rano – odpar³ Bianchon nie obra¿ony

przymówk¹ Eugeniusza. – Lekarze praktykuj¹cy od dawna widz¹ tylko chorobê, a ja, mój drogi,
widzê jeszcze chorego.

Eugeniusz pozosta³ znowu sam na sam z chorym, w oczekiwaniu przesilenia, które

rzeczywiœcie doœæ prêdko nast¹pi³o.

– Ach! To ty, drogie dzieciê – rzek³ ojciec Goriot, poznaj¹c Eugeniusza.
– Czy ci lepiej, ojcze? – zapyta³ student, bior¹c go za rêkê.

– A tak, mia³em g³owê œciœniêt¹, jak w kleszczach, ale teraz ju¿ siê wyswobadza. Czy widzia³eœ

moje córki? One przyjd¹ niezad³ugo, przybiegn¹, jak tylko dowiedz¹ siê, ¿em chory, one mnie
tak pielêgnowa³y, gdyœmy mieszkali przy ulicy de la Jussienne! Bo¿e! Chcia³bym, ¿eby mój pokój
by³ czysty na ich przyjêcie. By³ tu jakiœ m³ody cz³owiek, który wypali³ mi ca³y zapas torfu.

– S³yszê, ¿e Krzysztof przychodzi – rzek³ Eugeniusz. – Przynosi on w³aœnie drzewo, które

panu ten m³ody cz³owiek przysy³a.

– Ba! A czym¿e zap³aciæ za drzewo? Ja nie mam ani grosza, mój synu. Wszystko, wszystko

odda³em. Jestem w domu przytu³ku. Czy przynajmniej suknia ze z³otog³owu piêknie wygl¹da³a?
(Ach! jak ja cierpiê!) Dziêkujê, Krzysztofie, Bóg ci zap³aci, mój ch³opcze, ja nic ju¿ nie mam.

– B¹dŸ spokojny, ja zap³acê i tobie, i Sylwii – szepn¹³ mu Eugeniusz do ucha.
– Moje córki mówi³y ci, ¿e zaraz przyjd¹, nieprawda¿, Krzysztofie? PójdŸ do nich raz jeszcze,

dam ci za to sto sous. Powiedz, ¿e mi niedobrze, ¿e chcia³bym je uca³owaæ, zobaczyæ raz jeszcze
przed œmierci¹. Powiedz tak, tylko uwa¿aj, ¿ebyœ ich zbytecznie nie przerazi³.

Krzysztof wyszed³ na znak Rastignaca.

– Zaraz przyjd¹ – pocz¹³ znów starzec. – Ju¿ ja je znam. Dobra Delfina! Jak siê ona zmartwi,

je¿eli ja umrê. I Naœcia tak¿e. Nie chcia³bym umrzeæ, ¿eby one nie p³aka³y. Umrzeæ, dobry mój
Eugeniuszu, to znaczy nie widzieæ ich wiêcej. Bêdzie mi nudno tam, gdzie ludzie id¹ po œmierci.
Dla ojca nie mieæ dzieci, to znaczy byæ w piekle, a ja zaprawia³em siê ju¿ do tego od czasu, jak
one wysz³y za m¹¿. Mój raj by³ przy ulicy de la Jussienne. Powiedz, proszê, wszak poszed³szy
do raju, móg³bym powracaæ na ziemiê i byæ jako duch przy nich. Nieraz o tym s³ysza³em. Czy
to prawda? Zdaje siê, ¿e widzê je takimi, jakimi by³y przy ulicy de la Jussienne. Przychodzi³y co
rano powiedzieæ mi: dzieñ dobry, tatku. Bra³em je na kolana, nagabywa³em je, robi³em ró¿ne
figielki. A one pieœci³y mnie wdziêcznie. Jadaliœmy razem œniadanie i obiad, s³owem by³em
ojcem, cieszy³em siê swymi dzieæmi. One jeszcze nie rozumowa³y, gdyœmy mieszkali przy ulicy
de la Jussienne, nie wiedzia³y jeszcze nic o œwiecie i kocha³y mnie szczerze. Mój Bo¿e! Czemu¿
na zawsze ma³ymi nie zosta³y! (Och, cierpiê, g³owa mi pêka!) Ach! ach! darujcie mi, dzieci moje,
cierpiê okrutnie. Musi to byæ jakiœ ból straszliwy, bom ja wytrwa³y na cierpienie, wyœcie mnie
dobrze zahartowa³y. Mój Bo¿e! Nie czu³bym wcale tego bólu, gdybym móg³ rêce ich trzymaæ
w swojej d³oni. Czy s¹dzisz, ¿e one przyjd¹? Krzysztof taki g³upi! Nale¿a³o mi pójœæ samemu.
On je zobaczy, a ja… Ale ty by³eœ wczoraj na balu. Powiedz mi, jak one wygl¹da³y? One nie
wiedzia³y nic o mojej s³aboœci. Biedaczki moje! Nie tañczy³yby pewnie, gdyby wiedzia³y. O!
Nie chcê byæ d³u¿ej chory. One mnie potrzebuj¹. Mienie ich zagro¿one. A jakim mê¿om one
siê dosta³y! Wyleczcie miê! Wyleczcie! (Och, jak ja cierpiê! ach! ach! ach!) Widzisz, trzeba mnie
wyleczyæ, bo one potrzebuj¹ pieniêdzy, a ja wiem, gdzie ich dostaæ. Pojadê do Odessy wyrabiaæ
krochmal. Jestem sprytny, dorobiê siê na tym milionów. (Och! cierpiê za wiele!)

Goriot zamilk³ na chwilê: zdawa³o siê, ¿e zbiera si³y, ¿eby ból wytrzymaæ.
– Nie skar¿y³bym siê, gdyby one tu by³y – powiedzia³. – Po có¿ siê skar¿yæ?

Po tych s³owach nast¹pi³o lekkie uœpienie, które trwa³o a¿ do powrotu Krzysztofa. Rastignac

s¹dzi³, ¿e ojciec Goriot zasn¹³ na dobre i pozwoli³ s³u¿¹cemu zdawaæ g³oœno sprawê ze swego
poselstwa.

– Poszed³em najpierw do pani hrabiny – mówi³ Krzysztof – ale nie mog³em siê z ni¹ widzieæ,

bo zajêta by³a wraz z mê¿em wa¿nymi jakimiœ interesami. Alem ja tak nastawa³, ¿e sam pan
hrabia wyszed³ do mnie i tak mi powiedzia³: „Pan Goriot umiera, to i dobrze! Nic rozumniejszego
nie móg³ zrobiæ. Pani de Restaud jest mi potrzebna, bo musimy pokoñczyæ wa¿ne interesy,
pójdzie sobie wtedy, gdy wszystko bêdzie skoñczone”. A taki by³ rozgniewany! Mia³em ju¿
wychodziæ, a¿ tu pani hrabina wchodzi do przedpokoju jakimiœ drzwiami, których pierwej nie
widzia³em. „Krzysztofie – zawo³a³a – powiedz memu ojcu, ¿e ja siê posprzecza³am z mê¿em

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

113

background image

i nie mogê go zostawiæ; chodzi o œmieræ lub ¿ycie moich dzieci; ale przyjdê natychmiast, gdy
wszystko bêdzie skoñczone”. Z pani¹ baronow¹ to znów inna historia. Nie widzia³em jej wcale,
ani mówiæ z ni¹ nie mog³em. „A! – powiedzia³a mi pokojówka – pani œpi; wróci³a dziœ z balu po
pi¹tej i gniewa³aby siê, gdybym j¹ przed po³udniem obudzi³a. Gdy zadzwoni na mnie, to wtedy
powiem, ¿e jej ojciec ma siê gorzej. Ze z³¹ nowin¹ nie ma siê czego œpieszyæ, zawsze bêdzie
czas j¹ powiedzieæ”. Daremnie prosi³em! Ach! Prawda! Chcia³em siê widzieæ z panem baronem,
ale nie by³o go w domu.

– Wiêc ¿adna z jego córek nie przyjdzie! – zawo³a³ Rastignac. – Napiszê zaraz do obydwóch.

– ¯adna – powtórzy³ starzec, podnosz¹c siê na pos³aniu. – Zajête s¹, œpi¹, nie przyjd¹. Ja to

wiedzia³em. Trzeba umrzeæ, ¿eby poznaæ, czym s¹ dzieci. Ach, przyjacielu! Nie ¿eñ siê, pozostañ
bezdzietny! Dajesz dzieciom ¿ycie, a one ci œmieræ daj¹. Wprowadzasz je w œwiat, a one ciê
spychaj¹ do grobu. Nie – one nie przyjd¹. Wiedzia³em o tym od lat dziesiêciu. Powtarza³em to
sobie niekiedy, ale sam wierzyæ nie œmia³em.

£zy zakrêci³y siê w oczach jego otoczonych krwaw¹ obwódk¹.

– Ach! Gdybym by³ bogaty, gdybym mia³ ca³¹ fortunê, któr¹ córkom odda³em, to i one by³yby

tutaj i liza³yby mi twarz swymi poca³unkami! Mieszka³bym w pa³acu w piêknych komnatach,
mia³bym s³ugi na zawo³anie i ognia pod dostatkiem, a one tonê³yby we ³zach, stoj¹c przy mym
³o¿u z dzieæmi i mê¿ami swoimi. Tak, móg³bym mieæ to wszystko, a nic nie mam, pieni¹dz
daje wszystko, nawet córki. O, moje pieni¹dze! Gdzie¿ one? Jakby one mnie pielêgnowa³y
i dogl¹da³y, gdybym mia³ skarby do zostawienia; widzia³bym je przy sobie, s³ysza³bym ich
g³os. Ach! Dzieciê moje, drogie, jedyne, moje dzieciê! Wolê ja opuszczenie, wolê nêdzê swoj¹!
Gdy nieszczêœliwy jest kochany, to wie przynajmniej, ¿e szczerze go kochaj¹. A jednak chcia³bym
byæ bogatym, ¿eby je zobaczyæ. S³owo dajê, kto wie? One obie maj¹ serca z g³azu. Zanadtom
je kocha³, ¿eby one kochaæ mnie mia³y. Ojciec powinien byæ zawsze bogaty, powinien trzymaæ
swe dzieci na wodzy, jak konie narowiste. A ja, nieszczêsny, klêka³em przed nimi! Nêdznice!
Chc¹ godnie uwieñczyæ swoje dziesiêcioletnie postêpowanie ze mn¹. Gdybyœ wiedzia³, jak one
mi nadskakiwa³y zaraz po wyjœciu za m¹¿! (Och! cierpiê mêkê okrutn¹!) Da³em wtedy ka¿dej
z nich do oœmiuset tysiêcy franków, wiêc ani one, ani ich mê¿owie nie mogli obchodziæ siê ze
mn¹ niegrzecznie. A jak mnie przyjmowano: „Dobry ojcze, proszê têdy; proszê tamtêdy, ojcze
kochany”. Na stole ich by³o zawsze jedno nakrycie dla mnie. Obiadowa³em z ich mê¿ami, którzy
okazywali mi g³êboki szacunek. Zdawa³o siê im, ¿e ja mam jeszcze coœkolwiek. A dlaczego? Jam
nic nie mówi³ o swoich interesach. Cz³owiek, daj¹cy swym córkom po osiemset tysiêcy franków,
wart jest zabiegów. Tote¿ nadskakiwano nie mnie, tylko moim pieni¹dzom. Œwiat nie jest piêkny.
Jam siê o tym przekona³! Wo¿ono mnie do teatru, zapraszano na zebrania, i siedzia³em u nich,
ile mi siê podoba³o. Wreszcie one nie zapiera³y siê, ¿e s¹ mymi córkami, uznawa³y mnie za ojca.
Có¿ chcesz? Jam nie straci³ jeszcze przenikliwoœci, nic nie usz³o mojej uwagi. Wszystko trafia³o
do celu i serce mi rani³o. Widzia³em doskonale, ¿e wszystko to by³o udane; ale ju¿ rady nie by³o.
Nie by³em u nich tak swobodny, jak tu, przy naszym stole. Nie umia³em nic powiedzieæ. Tote¿
ludzie œwiatowi pytali nieraz, pochylaj¹c siê do ucha mych ziêciów: „Kto jest ten jegomoœæ? – To
ojciec z dukatami; bardzo jest bogaty. – Ach! do licha!” – mówiono, patrz¹c na mnie z szacunkiem,
jaki wzbudza³o wspomnienie o dukatach. Krêpowa³em i ich niekiedy, ale p³aci³em drogo za swe
b³êdy. A zreszt¹, któ¿ jest doskona³y? (G³owa moja jest jedn¹ ran¹!) Cierpiê w tej chwili tyle, ile
trzeba cierpieæ, aby umrzeæ; a jednak, drogi mój panie Eugeniuszu, to jedno nic wobec boleœci,
której dozna³em, gdy Anastazja da³a mi po raz pierwszy poznaæ spojrzeniem, ¿em powiedzia³
g³upstwo, które j¹ upokorzy³o; wzrok jej otworzy³ mi wszystkie ¿y³y. Zapragn¹³em wszystko
umieæ, a pojmowa³em jedno tylko, ¿em ju¿ zbyteczny na ziemi. Chc¹c siê pocieszyæ, poszed³em
nazajutrz do Delfiny i znowu pope³ni³em tam jakieœ g³upstwo, które j¹ rozgniewa³o. Myœla³em,
¿e rozum stracê. Przez ca³y tydzieñ nie wiedzia³em, co mam z sob¹ robiæ. Nie œmia³em iœæ do
nich, obawiaj¹c siê wymówek. I tak zosta³em wygnany od mych córek. O Bo¿e mój! Ty znasz
przecie nêdzê i cierpienia, których ja wtedy dozna³em. Tyœ porachowa³, ile sztyletów przeszy³o
mnie w owym czasie, który mnie postarzy³, zmieni³, zabi³, i po có¿ ka¿esz mi cierpieæ jeszcze?
Przecie¿ odpokutowa³em ju¿ za to, ¿em je kocha³ zanadto. One zemœci³y siê za m¹ mi³oœæ,
szarpa³y mnie jak katy rozpalonymi kleszczami! I có¿ powiesz? Ojcowie s¹ tak g³upi! Kocha³em
je tak bardzo, ¿em powraca³ do nich jak szuler do gry. Moje córki, to by³ mój wystêpek, one
mi by³y kochankami, wszystkim! Zdarza³o siê, ¿e potrzebowa³y jakiegoœ stroju, jakiejœ ozdoby;

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

114

background image

pokojówki ich donosi³y mi wnet o tym, a ja œpieszy³em z podarunkiem ¿eby zas³u¿yæ na dobre
przyjêcie! Pomimo to strofowa³y mnie po trosze za nieumiejêtne moje znalezienie siê w œwiecie.
O! Nie odk³ada³y nigdy lekcji do jutra. Obie ju¿ zaczyna³y rumieniæ siê za mnie. Oto co znaczy
daæ dzieciom dobre wychowanie. A przecie w moim wieku nie mog³em ju¿ iœæ do szko³y.
(Cierpiê okrutnie! Bo¿e mój! doktorów, doktorów! Cierpia³bym bez porównania mniej, gdyby
mi g³owê otwierano!) Córki moje, córki! Anastazjo! Delfino! Chcê je widzieæ. Poœlijcie po nie
¿andarmów, niech je przyprowadz¹ przemoc¹. Sprawiedliwoœæ jest po mojej stronie; natura,
kodeks cywilny, wszystko za mn¹ przemawia. Protestujê. Ojczyzna zginie, je¿eli ojców bêd¹
potr¹caæ nogami. To jasne przecie. Spo³eczeñstwo, œwiat ca³y stoi na ojcostwie, wszystko wiêc
runie, gdy dzieci nie bêd¹ ojców kocha³y. O! Chcê je widzieæ, s³yszeæ, mniejsza o to, co mi
powiedz¹, bylebym g³os ich us³ysza³, zw³aszcza g³os Delfiny, bo to uœmierzy moje boleœci.
Ale powiedzcie im, gdy przyjd¹, ¿eby nie patrzy³y na mnie ze zwyk³¹ oziêb³oœci¹. Ach! Panie
Eugeniuszu, dobry mój przyjacielu! Nie wiesz, co to znaczy, gdy z³oto spojrzenia zmienia siê
dla nas nagle w o³ów szary. Wieczna zima otoczy³a mnie od chwili, gdy oczy ich przesta³y
oblewaæ mnie swymi promieniami, boleœæ sama by³a mym udzia³em! ¯y³em po to, by znosiæ
ci¹g³e upokorzenia. A kocha³em je tak bardzo, ¿e po³yka³em tysi¹c zniewag, byle za tê cenê
kupiæ sobie jak¹ biedn¹, ukradkow¹ przyjemnoœæ. Ja, ojciec, musia³em widywaæ swe córki
po kryjomu! Da³em im ¿ycie, a one nie dadz¹ mi dziœ jednej godziny. Pragnê i ³aknê i serce
mi siê pali, a one nie przyjd¹ och³odziæ mego zgonu, bo umieram ju¿, czujê to dobrze. Ale¿
one nie wiedz¹ chyba, co to znaczy deptaæ po trupie ojca? Jest Bóg w niebie: On mœci siê
za ojców wbrew ich woli. Och! One przyjd¹! PrzyjdŸcie, moje ukochane, przyjdŸcie uca³owaæ
mnie raz jeszcze! Dajcie ostatni poca³unek, jak wiatyk waszemu ojcu, który bêdzie modliæ siê
za was do Boga i broniæ was bêdzie, i powie, ¿eœcie by³y dobrymi córkami! Bo wyœcie przecie
niewinne. One niewinne, przyjacielu! Powiedz to wszystkim, ¿eby nikt nie mia³ do nich ¿alu za
mnie. Jam winien wszystkiemu, jam je przyzwyczai³ do tego, ¿eby mnie nogami tratowa³y.
Mnie to przyjemnoœæ sprawia³o. Có¿ komu do tego? Nie nale¿y to ani do ludzkiej, ani do
boskiej sprawiedliwoœci. Bóg by³by chyba niesprawiedliwy, gdyby je za mnie potêpi³. Ja nie
umia³em postêpowaæ, by³em tak g³upi, ¿em siê zrzek³ praw swoich. Ja by³bym siê spodli³ dla
nich! Có¿ chcecie? Najpiêkniejsza natura, najlepsza dusza zepsu³aby siê pod wp³ywem takiej
pob³a¿liwoœci ojcowskiej. Jam nêdznik sprawiedliwie ukarany. Sam popchn¹³em córki do z³ego,
sam je zepsu³em. Dziœ zachciewa siê im przyjemnoœci, jak dawniej cukierków siê zachciewa³o.
Pozwala³em im zadowalaæ wszystkie zachcianki dziecinne. W piêtnastym roku mia³y ju¿ swój
powóz! Nic siê im oprzeæ nie mog³o. Ja jeden zawini³em, lecz zawini³em przez mi³oœæ. Ich
g³os otwiera³ mi serce. S³yszê je, ju¿ nadchodz¹. O, tak! One przyjd¹! Prawo chce, ¿eby dzieci
przychodzi³y do ojca umieraj¹cego. Prawo jest po mojej stronie. Czy¿ to tak drogo kosztuje
przyjechaæ? Ja sam zap³acê za kabriolet. Napisz im, ¿e ja mam miliony! S³owo honoru! Pojadê
do Odessy i bêdê tam wyrabia³ makaron w³oski. Wiem, jak siê to robi. Mam dobry plan, zdobêdê
sobie niejeden milionik. Makaron nie zepsuje siê w czasie przewozu, jak zbo¿e lub m¹ka. Ba! ba!
A krochmal? I on przyniesie miliony! Nie sk³amiesz wiêc, mówi¹c im o milionach. Niech sobie
przyjd¹ przez chciwoœæ, niech mnie oszukaj¹, bylebym je zobaczy³. Chcê moich córek! One s¹
moim dzie³em! One do mnie nale¿¹! – wo³a³, podnosz¹c siê na pos³aniu i ukazuj¹c Eugeniuszowi
g³owê pokryt¹ siwym, naje¿onym w³osem, g³owê, która grozi³a wszystkim, co mog³o groŸbê
wyra¿aæ.

– Po³ó¿ siê, dobry mój ojcze Goriot – rzek³ Eugeniusz. – Ja do nich zaraz napiszê. Czekam

tylko Bianchona; pójdê do nich sam, je¿eli tu nie przyjd¹.

– Je¿eli nie przyjd¹? – powtórzy³ starzec ze ³kaniem. – Ale¿ ja umrê, umrê tymczasem

w przystêpie szaleñstwa, szaleñstwa! Szaleñstwo mnie ogarnia! Widzê w tej chwili ca³e moje
¿ycie. Jam g³upiec! One mnie nie kochaj¹, one mnie nigdy nie kocha³y! Przecie to jasne, je¿eli
dot¹d nie przysz³y, to wcale ju¿ nie przyjd¹. Im d³u¿ej bêd¹ zwleka³y, tym bardziej nie zechc¹
sprawiæ mi tej radoœci. Znam je; nigdy nie umia³y one przeczuwaæ potrzeb, trosk i boleœci
moich, tote¿ i œmierci mej nie przeczuj¹. One nie pojmuj¹ nawet mej mi³oœci. Tak, widzê teraz,
¿e wszystko, co dla nich robi³em, wydawa³o im siê rzecz¹ ma³ej wagi, bo wiedzia³y, ¿em ja
gotów dla nich wnêtrznoœci sobie otworzyæ! Gdyby zapragnê³y wy³upiæ mi oczy, to ja bym
powiedzia³: „Wy³apcie je!” Zanadtom g³upi. A im siê zdaje, ¿e wszyscy maj¹ takich ojców jak
one. Trzeba zawsze kazaæ siebie ceniæ. Dzieci ich pomszcz¹ siê za mnie. Ale¿ w³asny interes

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

115

background image

ka¿e im przyjœæ do mnie. Ostrze¿ je, proszê, ¿e nie chc¹c uszanowaæ moich chwil ostatnich,
przygotowuj¹ sobie zgon niedobry. W tej jednej zbrodni pope³niaj¹ wszystkie inne. IdŸ¿e do
nich, powiedz im prêdzej, ¿e nieobecnoœci¹ swoj¹ ojcobójstwo pope³niaj¹! Doœæ ich i bez tego
pope³ni³y. Krzycz¿e, krzycz tak jak ja: „Hej! Naœciu! hej! Delfino! pójdŸcie do ojca, który by³ dla
was tak dobry, a teraz cierpi okrutnie!” Nic z tego, nikt nie przychodzi. Mam¿e umrzeæ, jak pies
jaki? Wiêc opuszczenie jest moj¹ nagrod¹! Ale¿ to s¹ nikczemnice, zbrodniarki! Przeklinam je!
Brzydzê siê nimi! Podniosê siê w nocy z trumny, ¿eby je przekl¹æ raz jeszcze, bo, powiedzcie¿
przyjaciele, czy ja nie mam s³usznoœci? Wszak one bardzo Ÿle postêpuj¹, nieprawda¿? Co ja
mówiê? Powiedzieliœcie mi przecie, ¿e Delfina przysz³a. Ona jest lepsza od tamtej. Tyœ synem
moim, Eugeniusza! Kochaj j¹, b¹dŸ dla niej ojcem. Druga jest bardzo nieszczêœliwa! A ich fortuna!
Ach! Bo¿e mój! Umieram, cierpiê za wiele: oder¿nijcie mi g³owê, zostawcie tylko serce.

– Krzysztofie, biegnij po Bianchona i sprowadŸ mi kabriolet! – zawo³a³ Eugeniusz przera¿ony

gwa³townoœci¹ skarg i krzyków starego.

– Pojadê po córki twoje, dobry ojcze Goriot, i przywiozê je tutaj.

– Przemoc¹! Przemoc¹! Wezwij na pomoc stra¿, armiê, wszystko, wszystko! – zawo³a³, rzucaj¹c

na Eugeniusza ostatnie spojrzenie, w którym zaœwieci³a jeszcze iskra rozumu. – Udaj siê do w³adz,
do prokuratora królewskiego, powiedz, ¿eby mi je tutaj przyprowadzili, bo ja tego ¿¹dam!

– Ale¿ przeklina³eœ je, ojcze.

– Któ¿ to powiedzia³? – zawo³a³ starzec zdumiony. – Wiesz przecie, ¿e je kocham, ubóstwiam!

Ozdrowiejê natychmiast, gdy je zobaczê… IdŸ, dobry s¹siedzie, idŸ, drogie moje dzieciê; jesteœ
taki dobry, chcia³bym ci podziêkowaæ, ale nic ci daæ nie mogê oprócz b³ogos³awieñstwa
umieraj¹cego. Ach, chcia³bym widzieæ choæ Delfinê! Powiedzia³bym jej, ¿eby ci za mnie
zap³aci³a. Choæ tê mi przyprowadŸ, je¿eli druga przyjœæ nie mo¿e. Powiedz, ¿e przestaniesz j¹
kochaæ, je¿eli przyjœæ nie zechce. Ona ciê tak kocha, ¿e przyjdzie niezawodnie. Piæ! Wnêtrznoœci
mi p³on¹! Przy³ó¿cie mi cokolwiek do g³owy. Dajcie tu rêkê mej córki, to mnie zbawi, czujê…
Mój Bo¿e! Któ¿ im powróci dobrobyt, gdy ja umrê? Chcê pojechaæ dla nich do Odessy! Do
Odessy robiæ makaron w³oski.

– Napij siê, ojcze – rzek³ Eugeniusz, podnosz¹c chorego.
Obj¹³ go lewem ramieniem, a drug¹ rêk¹ podniós³ mu do ust fili¿ankê pe³n¹ tyzanny.

– O, ty musisz kochaæ ojca swego i matkê swoj¹! – mówi³ starzec, œciskaj¹c s³abn¹cymi

rêkami d³oñ Eugeniusza. – Czy ty pojmujesz, ¿e ja umrê, nie zobaczywszy mych córek? ¯ycie
moje by³o od lat dziesiêciu ci¹g³ym, nieugaszonym pragnieniem… Ziêciowie zabili mi córki. Tak
jest, nie mia³em ju¿ córek od czasu, jakem je za m¹¿ powydawa³. Ojcowie, powiedzcie izbom, ¿e
potrzeba nowego prawa o ma³¿eñstwie! Albo nie wydawajcie córek za m¹¿, je¿eli je kochacie.
Ziêæ – to nikczemnik, który psuje nam córkê. Dosyæ ma³¿eñstw! One wydzieraj¹ nam dzieci
i nie mamy ich póŸniej przy sobie w ostatniej godzinie. Wydajcie prawo o œmierci ojców. To
rzecz okropna! Zemsty! Ziêciowie nie puszczaj¹ mych córek do mnie. Zabijcie ich! Na œmieræ
Restauda, na œmieræ Alzatczyka, to s¹ moi mordercy! Dajcie mi œmieræ lub córki! Ach! Ju¿ po
wszystkim, umieram bez nich! Naœciu! Fifinko! Prêdzej, chodŸcie! Tatko wasz umiera…

– Uspokój siê, dobry ojcze Goriot, nie wzruszaj siê, nie myœl.

– Nie widzieæ ich – to œmieræ moja!
– Zaraz je zobaczysz.

– Doprawdy! – zawo³a³ starzec ob³¹kany. – O! Zobaczyæ je! Ja je zobaczê, pos³yszê ich g³os.

Umrê szczêœliwy. A tak, nie proszê o d³u¿sze ¿ycie, nie dba³em ju¿ o nie, bo troski moje ros³y
z dniem ka¿dym. Ale zobaczyæ je, dotkn¹æ siê ich sukien, ach, tylko sukien, to tak niewiele; lecz
doœæ, bym wzi¹³ w rêce jaki przedmiot, który do nich nale¿y. Pozwólcie mi wzi¹æ w³osy… sy…

Upad³ na poduszkê, jak gdyby powalony uderzeniem maczugi. Rêce jego zaczê³y coœ chwytaæ

po ko³drze; widocznie szuka³ w³osów swych córek.

– B³ogos³awiê je – wyrzek³ z wysi³kiem – b³ogos³awiê…
I os³ab³ raptownie. Bianchon ukaza³ siê w tej chwili we drzwiach.

– Spotka³em Krzysztofa, zaraz ci fiakra sprowadzi – powiedzia³.
Popatrzy³ na chorego, podniós³ mu przemoc¹ powieki i obaj studenci ujrzeli oko, w którym

ju¿ ani blasku, ani ciep³a nie by³o.

– Zdaje mi siê, ¿e to ju¿ nie przejdzie – rzek³ Bianchon. Wzi¹³ starego za puls, nastêpnie

przy³o¿y³ mu rêkê do serca.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

116

background image

– Maszyna jeszcze iœæ nie przesta³a; ale w takim stanie, w jakim on siê znajduje, jest to

prawdziwe nieszczêœcie. Lepiej by³oby, gdyby umar³.

– To prawda – rzek³ Rastignac.
– Co tobie? Jesteœ blady jak œmieræ.

– Ach, przyjacielu, s³ucha³em wci¹¿ skarg i krzyków. Jest Bóg! O, tak! Jest Bóg i jest œwiat

lepszy, który On dla nas przygotowa³, bo inaczej ziemia nasza by³aby nonsensem. Ton¹³bym
we ³zach, gdyby to by³o mniej tragiczne, ale coœ mi okropnie œciska serce i ¿o³¹dek.

– S³uchaj, trzeba bêdzie wiele rzeczy; sk¹d¿e weŸmiemy pieniêdzy?

Rastignac wyci¹gn¹³ zegarek.

– Masz, zastaw to prêdko. Ja nie mogê zatrzymaæ siê po drodze, bo ka¿da chwila jest droga,

a teraz czekam Krzysztofa. Nie mam ani szel¹ga; trzeba bêdzie zap³aciæ woŸnicy, gdy odwiezie
mnie z powrotem.

Rastignac zbieg³ pêdem po schodach i pojecha³ na ulicê du Helder, do pani de Restaud.

W drodze, wyobraŸnia uderzona straszliwym obrazem, na który patrzy³ przed chwil¹,
podnieca³a coraz bardziej jego oburzenie. Na zapytanie, czy mo¿e siê widzieæ z pani¹ hrabin¹,
odpowiedziano mu, ¿e pani nie przyjmuje nikogo.

– Ale¿ – powiedzia³ Eugeniusz do kamerdynera – ja przychodzê od ojca pani hrabiny, który

jest umieraj¹cy.

– Pan hrabia zakaza³ nam najsurowiej.

– Je¿eli pan de Restaud jest w domu, to proszê powiedzieæ mu, w jakich okolicznoœciach

znajduje siê teœæ jego oraz oœwiadczyæ, ¿e ja potrzebujê koniecznie rozmówiæ siê z nim w tej
chwili.

Eugeniusz czeka³ d³ugo, nie mog¹c pozbyæ siê myœli straszliwej, ¿e stary mo¿e umrzeæ

tymczasem.

Kamerdyner wprowadzi³ go do pierwszego salonu, gdzie pan de Restaud sta³ przed wygas³ym

kominkiem. Hrabia przywita³ studenta oziêble i nie prosi³ go siadaæ.

– Panie hrabio – powiedzia³ Rastignac – teœæ pañski kona w tej chwili w nêdznej dziurze i nie

ma szel¹ga jednego na drzewo. Pragnie widzieæ siê z córk¹, bo ostatnia jego godzina siê zbli¿a…

– Mój panie – odpar³ oziêble hrabia de Restaud – mog³eœ pan zauwa¿yæ, ¿e ja nie mam zbyt

wiele sympatii dla pana Goriot. Narazi³ mi siê przez swoje postêpowanie z pani¹ de Restaud,
zak³óci³ szczêœcie mego ¿ycia, jednym s³owem, widzê w nim nieprzyjaciela mojego spokoju.
Mo¿e sobie umieraæ lub ¿yæ, wszystko mi to jedno. Oto jakie s¹ moje uczucia dla niego. Œwiat
mo¿e mnie ganiæ, ja gardzê opini¹. Mam w tej chwili zbyt wa¿ne rzeczy do spe³nienia, ¿eby
zajmowaæ siê tym, co pomyœl¹ o mnie g³upcy lub obojêtni. Pani de Restaud nie jest w stanie
wyjœæ z domu. Zreszt¹, ja nie chcê, ¿eby siê teraz oddala³a. Proszê oœwiadczyæ jej ojcu, ¿e
przyjdzie do niego wtedy, gdy spe³ni swe obowi¹zki wzglêdem mnie i wzglêdem mego dziecka.
Je¿eli kocha ojca, to mo¿e byæ swobodna za chwilê…

– Panie hrabio, nie do mnie nale¿y s¹dziæ postêpowanie pañskie, jesteœ panem swej ¿ony;

lecz mogê rachowaæ na pañsk¹ uczciwoœæ i proszê, ¿ebyœ mi przyrzek³ jedno tylko, ¿e powiesz
hrabinie, i¿ ojciec jej nie prze¿yje dnia dzisiejszego i przekl¹³ ju¿ j¹ za to, ¿e nie przysz³a czuwaæ
u jego wezg³owia!

– Powiedz jej pan to osobiœcie – rzek³ hrabia, tkniêty wyrazem oburzenia, które dŸwiêcza³o

w g³osie Eugeniusza.

Rastignac wszed³ z nim do salonu, w którym hrabina zwykle przebywa³a, znalaz³ j¹ zalan¹

³zami i zag³êbion¹ w fotelu z takim jakimœ wyrazem przygnêbienia, jak gdyby œmierci ju¿ tylko
wygl¹da³a. ¯al mu siê jej zrobi³o, gdy podnios³a na mê¿a wzrok bojaŸliwy, w którym malowa³
siê zupe³ny upadek si³ wyczerpanych tyrani¹ moraln¹ i fizyczn¹. Hrabia skin¹³ g³ow¹, znak ten
oœmieli³ j¹ do mówienia.

– S³ysza³am wszystko – wyrzek³a. – Powiedz pan ojcu, ¿e przebaczy³by mi, gdyby wiedzia³,

w jakim po³o¿eniu ja siê znajdujê. Nie spodziewa³am siê tej mêczarni, przechodzi ona moje
si³y, lecz pomimo to wytrwam do koñca – mówi³a zwracaj¹c siê do mê¿a. – Matk¹ jestem.
Powiedz pan memu ojcu, ¿em nie zas³u¿y³a na jego wyrzuty, chocia¿ pozory mnie potêpiaj¹ –
wykrzyknê³a z rozpacz¹.

Eugeniusz z³o¿y³ uk³on i cofn¹³ siê zdumiony, odgaduj¹c, jak straszliwie hrabina cierpia³a

w tej chwili. Z mowy pana de Restaud poj¹³, ¿e usi³owanie jego by³o daremne i ¿e Anastazja

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

117

background image

nie by³a ju¿ swobodna. Poœpieszy³ z kolei do pani de Nucingen, któr¹ znalaz³ w ³ó¿ku.

– Jestem cierpi¹ca, biedny mój przyjacielu – powiedzia³a Delfina. – Zaziêbi³am siê przy wyjœciu

z balu i obawiam siê, czy nie dosta³am kataru p³uc. Czekam doktora…

– Choæbyœ pani sta³a jedn¹ nog¹ w grobie, to i tak powinna byœ zawlec siê do ojca. On wo³a

ciebie, pani! Zapomnia³abyœ pewnie o swym cierpieniu, gdybyœ mog³a s³yszeæ najs³abszy krzyk
jego.

– Eugeniuszu, ojciec mój nie jest mo¿e tak chory, jak ty mówisz; ale chcê byæ w twych

oczach bez zarzutu i post¹piê wed³ug twej woli. Wiem, ¿e ojciec umar³by sam ze zmartwienia,
gdybym ja, wyszed³szy z domu, narazi³a siê na œmierteln¹ chorobê. Pomimo to pójdê, tylko
muszê zobaczyæ siê wpierw z doktorem. Ach! Dlaczegó¿ to nie masz zegarka? – zapyta³a –
widz¹c, ¿e na piersi Eugeniusza nie ma z³otego ³añcuszka.

Eugeniusz siê zarumieni³.
– Eugeniuszu! Eugeniuszu! Je¿eliœ go ju¿ sprzeda³ lub zgubi³… o! To by³oby bardzo niedobrze.
Student pochyli³ siê nad ³ó¿kiem Delfiny i szepn¹³ jej do ucha:
– Chcesz wiedzieæ? dobrze wiêc, s³uchaj! Ojciec twój nie ma za co kupiæ sobie ca³unu, w który

go dziœ jeszcze uwin¹. Zastawi³em twój zegarek, bom nie mia³ ju¿ nic wiêcej.

Delfina wyskoczy³a nagle z ³ó¿ka i pobieg³a do biurka.
– Jadê, jadê natychmiast, Eugeniuszu – zawo³a³a podaj¹c mu sakiewkê, któr¹ z biurka wyjê³a.
Zadzwoni³a.
– Pozwól mi siê ubraæ; by³abym chyba potworem, gdybym nie pojecha³a! IdŸ, ja ciê uprzedzê!

Tereso – zawo³a³a na pokojow¹ – powiedz panu de Nucingen, ¿eby przyszed³ natychmiast
rozmówiæ siê ze mn¹.

Eugeniusz by³ tak uszczêœliwiony dobr¹ nowin¹, któr¹ mia³ zwiastowaæ umieraj¹cemu, ¿e

powróci³ prawie wesó³ na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève. Stan¹wszy przed domem, siêgn¹³ co
prêdzej do sakiewki, ¿eby zap³aciæ woŸnicy. Niestety! Sakiewka bogatej i eleganckiej baronowej
zawiera³a tylko szeœædziesi¹t szeœæ franków. Eugeniusz wbieg³ szybko na schody i stan¹³ przy
³ó¿ku Goriota. Bianchon podtrzymywa³ w tej chwili chorego, a felczer szpitalny przypala³ mu
plecy moks¹ wed³ug wskazówki lekarza. Ostatni ten œrodek, na jaki nauka mog³a siê zdobyæ,
nie wywiera³ ju¿ ¿adnego skutku.

– Czy pan czujesz palenie? – pyta³ lekarz.

Ojciec Goriot spostrzeg³ w tej chwili studenta i powiedzia³:

– Przyjd¹, nieprawda¿?

– Kiedy mówi, to jeszcze nadzieja nie stracona – rzek³ felczer.
– Tak – odpar³ Eugeniusz – Delfina wnet przyjdzie.
– Ba! – rzek³ Bianchon – on mówi³ o swych córkach, których pragnie, jak cz³owiek wbity na

pal pragnie wody…

– Przestañ – rzek³ lekarz do felczera – to pró¿na robota, nic mu ju¿ nie pomo¿e.
Bianchon i felczer z³o¿yli znów chorego na wstrêtnym bar³ogu.

– Nale¿a³oby jednak zmieniæ mu bieliznê – rzek³ lekarz. – Nie ma ju¿ wprawdzie ¿adnej

nadziei, ale trzeba uszanowaæ w nim ludzk¹ naturê. Powrócê tu jeszcze – rzek³ do Bianchona. –
Je¿eli zacznie znów narzekaæ, to przy³ó¿ mu pan kompres z opium.

Po tych s³owach lekarz wyszed³ z felczerem.

– No, synu, odwagi! – rzek³ Bianchon do Rastignaca gdy pozostali sami – trzeba mu w³o¿yæ

czyst¹ koszulê i poœciel odmieniæ. Powiedz Sylwii, niech weŸmie czyste przeœcierad³a i przyjdzie
nam dopomóc.

Eugeniusz zeszed³ na dó³ i zasta³ pani¹ Vauquer, i Sylwiê zajête nakrywaniem sto³u. Przy

pierwszych s³owach Rastignaca, wdowa zbli¿y³a siê do niego ze s³odkokwaskowat¹ min¹
podejrzliwej kupcowej, która nie chcia³aby ani straciæ pieniêdzy, ani obraziæ kupuj¹cego.

– Kochany panie Eugeniuszu – wyrzek³a – wiesz pan równie dobrze jak ja, ¿e ojciec Goriot nie

ma ju¿ ani grosza. Jak ja dam przeœcierad³o cz³owiekowi, który ju¿ oczy zawraca, to mogê byæ
pewna, ¿e nic za nic nie dostanê, a przecie i tak trzeba bêdzie poœwiêciæ jedno z nich na ca³un.
Winniœcie mi ju¿ panowie sto czterdzieœci cztery franki; proszê teraz dodaæ czterdzieœci franków
za przeœcierad³a, za ró¿ne drobiazgi i za œwiecê, któr¹ Sylwia da panom, wszystko to wyniesie
przynajmniej dwieœcie franków, których ja, biedna wdowa, wyrzec siê nie mogê. Chciej pan
byæ sprawiedliwy, panie Eugeniuszu, doœæ ju¿ ja straci³am od czasu, jak nieszczêœcia zagoœci³y

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

118

background image

w mym domu. Da³abym z chêci¹ dziesiêæ talarów, ¿eby tylko ten stary wyniós³ siê by³ ode
mnie wówczas, kiedyœcie to panowie projektowali zmieniæ mieszkanie. To przera¿a wszystkich
moich sto³owników. Kaza³abym go przewieŸæ do szpitala za bardzo niewielkie wynagrodzenie.
Wreszcie, chciej pan wejœæ w moje po³o¿enie. Ja muszê siê troszczyæ przede wszystkim o swój
zak³ad, bo to jest ¿ycie moje.

Eugeniusz pobieg³ szybko na górê do Goriota.

– Bianchon, gdzie s¹ pieni¹dze, któreœ wzi¹³ za zegarek?

– Na stole. Po zap³aceniu wszystkiego, coœmy byli winni, pozosta³o jeszcze trzysta szeœædziesi¹t

kilka franków. Pokwitowanie z lombardu le¿y pod pieniêdzmi.

– Mo¿emy za³atwiæ rachunki – rzek³ Eugeniusz zbieg³szy ze schodów z uczuciem wstrêtu. –

Pan Goriot nied³ugo ju¿ pozostanie u pani, a ja…

– A tak, nieborak wyjdzie nogami naprzód – mówi³a pani Vauquer – rachuj¹c pieni¹dze

z wyrazem na wpó³ smêtnym, a na wpó³ weso³ym.

– Koñczmy teraz – rzek³ Rastignac.

– Sylwio, daj przeœcierad³a i idŸ pomóc tym panom.
– Nie zapomnij pan o Sylwii – szepnê³a pani Vauquer do ucha Eugeniuszowi – ona czuwa³a

dwie noce.

Widz¹c, ¿e Eugeniusz zwraca siê ku schodom, stara podbieg³a co prêdzej do kucharki

i szepnê³a:

– WeŸ przeœcierad³a przeszywane, numer siódmy. Na Boga! Przecie to a¿ nadto dobre dla

nieboszczyka.

Eugeniusz wbieg³ ju¿ na schody i nie móg³ s³yszeæ s³ów gospodyni.
– Zmieñmy mu koszulê – rzek³ Bianchon – Trzymaj go prosto.

Rastignac stan¹³ u wezg³owia i podniós³ chorego, a Bianchon zdj¹³ z niego koszulê. Stary

zrobi³ ruch, jak gdyby chcia³ przycisn¹æ coœ do piersi, wydaj¹c przy tym ¿a³osne jakieœ
i niewyraŸne okrzyki, przypominaj¹ce g³os zwierz¹t, które chc¹ boleœæ wielk¹ wyraziæ.

– Och! och! – zawo³a³ Bianchon – on szuka ³añcuszka z w³osów i medalionu, któreœmy mu

zdjêli przed chwil¹, gdy felczer mu plecy przypala³. Biedny cz³owiek! Trzeba mu je oddaæ. Le¿¹
tam na kominku.

Eugeniusz wzi¹³ w rêce ³añcuszek wypleciony z w³osów z³ocistopopielatych; by³y to

zapewne w³osy pani Goriot. Z jednej strony medalionu wyryte by³o imiê Anastazja, z drugiej
– Delfina. Tak wiêc cz³owiek ten nosi³ zawsze na piersi wierny obraz serca swojego. W³osy
zamkniête w medalionie by³y tak cienkie, ¿e musia³y nale¿eæ do m³odziuchnych g³ówek
dziecinnych. Przy dotkniêciu medalionu, z piersi starca wyrwa³o siê westchnienie przeci¹g³e,
œwiadcz¹ce o g³êbokim zadowoleniu. W westchnieniu tym by³ ostatni oddŸwiêk uczucia, które
zdawa³o siê cofaæ do owego œrodka nieznanego, z którego wychodz¹ i ku któremu zwracaj¹ siê
nasze sympatie. Twarz jego konwulsyjnie skrzywiona, przybra³a wyraz radoœci chorobliwej.
Ten wybuch potê¿nego uczucia, które przetrwa³o nawet myœl sam¹, wzruszy³ do g³êbi obu
studentów; z oczu ich pop³ynê³y ³zy gor¹ce i spad³y na umieraj¹cego, który wyda³ przeraŸliwy
okrzyk zadowolenia.

– Naœciu! Fifinko! – zawo³a³.
– ¯yje jeszcze – rzek³ Bianchon.
– Do czego mu siê to zda³o? – zapyta³a Sylwia.
– ¯eby cierpieæ – odpar³ Rastignac.
Bianchon ukl¹k³ po jednej stronie ³ó¿ka i wzi¹³ chorego pod kolana, a Rastignac ukl¹k³

z drugiej strony i podsun¹³ mu rêce pod plecy. Obaj unieœli go w górê, a Sylwia œci¹gnê³a brudne
przeœcierad³a i zast¹pi³a je czystymi. Goriot, zwiedziony zapewne ³zami studentów, zebra³ resztki
si³ i wyci¹gn¹³ rêce, a napotkawszy dwie g³owy po obu stronach ³ó¿ka, schwyci³ je gwa³townie
za w³osy, przy czym usta jego wyszepta³y s³abo:

– Ach! Moje anio³y!
By³y-to niby s³owa, niby szmer jakiœ, z którym i dusza razem ulecia³a.

– Biedny, kochany cz³owiek – zawo³a³a Sylwia, wzruszona tym wykrzyknikiem, w którym

malowa³o siê najwy¿sze uczucie, obudzone po raz ostatni k³amstwem najstraszliwszym
i najniewinniejszym zarazem.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

119

background image

Ostatnie westchnienie tego ojca mia³o byæ westchnieniem radoœci. By³o w nim streszczenie

¿ycia ca³ego; cz³owiek ten myli³ siê jeszcze, myli³ siê po raz ostatni. Studenci z³o¿yli go ze czci¹
na pos³aniu. Od tej chwili twarz jego wyra¿a³a wci¹¿ walkê bolesn¹ miêdzy ¿yciem a œmierci¹,
która toczy³a siê w machinie pozbawionej ju¿ tego rodzaju samowiedzy mózgowej, z której
wynika dla istoty ludzkiej wra¿enie przyjemnoœci i bólu. Zniszczenie zupe³ne by³o ju¿ tylko
kwesti¹ czasu.

– Pozostanie tak kilka godzin, nie bêdzie nawet chrapa³ i skona nieznacznie. Mózg musi byæ

zupe³nie zaatakowany.

W tej chwili da³y siê s³yszeæ szybkie kroki m³odej kobiety.

– Za póŸno przychodzi – rzek³ Rastignac.

Zamiast Delfiny ukaza³a siê we drzwiach pokojówka jej, Teresa.

– Panie Eugeniuszu – wyrzek³a zdyszana – wynik³a u nas gwa³towna scena miêdzy panem

i pani¹ z powodu pieniêdzy, których biedna moja pani ¿¹da³a dla swego ojca. Pani zemdla³a,
sprowadzono doktora, trzeba by³o krew jej puszczaæ, a ona ci¹gle krzycza³a: „Ojciec mój umiera,
chcê go zobaczyæ!” Serce pêka³o s³uchaj¹c tych krzyków.

– Dosyæ, Tereso. Pani nie mia³aby ju¿ po co przychodziæ, bo pan Goriot straci³ przytomnoœæ.

– Biedny, kochany pan! Czy¿ on ju¿ taki s³aby! – rzek³a Teresa.

– Ja tu nie potrzebna, pójdê lepiej dogl¹daæ obiadu, bo ju¿ pó³ do pi¹tej – powiedzia³a Sylwia

zwracaj¹c siê ku schodom, gdzie omal nie potr¹ci³a pani de Restaud.

Hrabina ukaza³a siê jak zjawisko pe³ne grozy i powagi. Zwróci³a oczy na ³o¿e œmierci,

oœwietlone niepewnym blaskiem jednej œwiecy i zala³a siê ³zami na widok zmienionej twarzy
ojca, po której przechodzi³y jeszcze ostatnie dreszcze ¿ycia. Bianchon wycofa³ siê dyskretnie.

– Nie wymknê³am siê doœæ wczeœnie – rzek³a hrabina do Rastignaca.

Student odpowiedzia³ jej pe³nym smutku skinieniem. Pani de Restaud ujê³a rêkê ojca

i przycisnê³a j¹ do ust.

– Przebacz mi, ojcze! Mówi³eœ, ¿e g³os mój wywo³a³by ciê z grobu; wróæ wiêc, wróæ na

chwilê do ¿ycia, by pob³ogos³awiæ tw¹ córkê skruszon¹. Us³ysz mnie! To coœ okropnego! Twoje
b³ogos³awieñstwo jest jedynym, jakie ja mogê otrzymaæ tu na ziemi. Wszyscy mnie nienawidz¹,
ty jeden mnie kochasz. Nawet dzieci w³asne nienawidziæ mnie bêd¹. UprowadŸ mnie z sob¹,
ojcze, ja ciê otoczê mi³oœci¹ i staraniem. On ju¿ nie s³yszy, jam szalona!

Upad³a na kolana i patrzy³a nañ nieprzytomnie.
– Niczego nie brak do mego nieszczêœcia – mówi³a zwracaj¹c siê do Eugeniusza. – Pan de

Trailles odjecha³ pozostawiaj¹c tu d³ugi ogromne, a ja dopiero teraz siê przekona³am, ¿e mnie
oszukiwa³. M¹¿ trzyma w rêku ca³y mój fundusz i nie przebaczy mi nigdy mego postêpowania.
Pierzch³y wszystkie moje z³udzenia. Niestety! Dla kogó¿ zdradzi³am jedyne serce – wskaza³a na
ojca – które mnie ubóstwia³o! Zapomnia³am go, odepchnê³am, wyrz¹dza³am mu krzywd tysi¹ce,
o ja niegodziwa!

– On wiedzia³ o tym – wyrzek³ Rastignac.

W tej chwili ojciec Goriot otworzy³ oczy wskutek drgnienia konwulsyjnego. Poruszenie,

którym hrabina zdradzi³a budz¹c¹ siê nadziejê, sprawia³o nie mniej okropne wra¿enie, jak
wyraz umieraj¹cego.

– Mia³¿eby mnie us³yszeæ? – krzyknê³a.– Ale nie! – wyrzek³a po chwili siadaj¹c przy ³ó¿ku.
Eugeniusz zostawi³ pani¹ de Restaud przy ojcu, a sam zbieg³ na dó³, ¿eby siê trochê posiliæ.

Sto³ownicy byli ju¿ zgromadzeni.

– No, có¿? – rzek³ malarz – bêdziemy mieli podobno ma³¹ œmiercioramê tam na górze?

– Karolu – zawo³a³ Eugeniusz – zdaje mi siê, ¿e móg³byœ obraæ sobie mniej posêpny przedmiot

do ¿artów.

– Czy ju¿ tu nie wolno bêdzie siê zaœmiaæ? – zapyta³ malarz. – Có¿ to szkodzi? przecie Bianchon

powiada, ¿e stary jest nieprzytomny.

– W takim razie – podchwyci³ urzêdnik z Muzeum – nieborak umrze tak, jak ¿y³.

– Mój ojciec umar³! – krzyknê³a hrabina.

Na ten krzyk straszliwy, Sylwia, Rastignac i Bianchon rzucili siê na górê. Hrabina le¿a³a

zemdlona. Zaczêto j¹ cuciæ i przeniesiono do fiakra, który czeka³ u drzwi gospody. Eugeniusz
powierzy³ hrabinê pieczy Teresy, zalecaj¹c, by j¹ odwioz³a do pani de Nucingen.

– O! Teraz ju¿ umar³ rzeczywiœcie – rzek³ Bianchon schodz¹c na dó³.

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

120

background image

– Panowie, siadajmy do sto³u, bo zupa ostygnie – zawo³a³a pani Vauquer.

Dwaj studenci siedli obok siebie.

– Có¿ teraz zrobimy? – rzek³ Eugeniusz do Bianchona.

– A có¿? Zamkn¹³em mu oczy i po³o¿y³em go jak siê nale¿y. Pójdziemy teraz do ratusza,

donieœæ o jego œmierci, dostaniemy poœwiadczenie lekarza, po czym zaszyj¹ trupa w ca³un
i pogrzebi¹. A có¿ z nim wiêcej robiæ?

– Nie bêdzie ju¿ w¹cha³ chleba w ten sposób – rzek³ jeden ze sto³owników, naœladuj¹c grymas

starego.

– Do licha, panowie –- zawo³a³ korepetytor – dajcie¿ pokój ojcu Goriot i nie traktujcie nas ci¹gle

tym samym; doœæ go ju¿ mamy, bo od dwóch godzin o niczym wiêcej nie mówicie. Jest to jeden
z przywilejów dobrego miasta Pary¿a, ¿e mo¿na siê w nim urodziæ, ¿yæ i umrzeæ nie zwracaj¹c
niczyjej uwagi. Korzystajmy¿ z wygód cywilizacji. Szeœædziesi¹t osób umar³o dziœ w mieœcie,
czy¿ bêdziecie siê rozczulali nad tymi hekatombami paryskimi? Ojciec Goriot przeniós³ siê na
tamten œwiat, tym lepiej dla niego! Je¿eli go ubóstwiacie, to siedŸcie sobie przy nim, a nam
pozwólcie jeœæ spokojnie.

– O tak! – rzek³a wdowa – lepiej mu, ¿e umar³. Zdaje siê, ¿e nieborak mia³ w swym ¿yciu

wiele nieprzyjemnoœci.

By³a to jedyna mowa pogrzebowa nad zw³okami istoty, która by³a dla Eugeniusza

uosobieniem ojcostwa. Piêtnastu sto³owników zaczê³o rozmawiaæ zwyk³ym trybem. Skoñczywszy
jeœæ, Eugeniusz i Bianchon nie mogli znieœæ panuj¹cej wrzawy; brzêk widelców i ³y¿ek, rozmowa
przeplatana œmiechem, weso³oœæ biesiaduj¹cych, wszystko to przejmowa³o zgroz¹ naszych
studentów. Wstali obaj od sto³u i poszli po ksiêdza, który mia³ czuwaæ i modliæ siê w nocy
przy umar³ym. Musieli stosowaæ ostatni¹ pos³ugê, któr¹ mieli oddaæ staremu, do niewielkiego
zapasu pieniêdzy. Oko³o dziewi¹tej wieczorem po³o¿ono cia³o na ramie od ³ó¿ka, miêdzy
dwiema œwiecami, w pustym pokoju, w którym tylko ksi¹dz pozosta³ przy nieboszczyku. Przed
odejœciem na spoczynek, Rastignac zapyta³ duchownego, ile bêdzie kosztowa³o nabo¿eñstwo
i pogrzeb, po czym napisa³ parê s³ów do barona de Nucingen i do hrabiego de Restaud,
prosz¹c, by zechcieli przys³aæ swych pe³nomocników, dla zaspokojenia wszystkich kosztów
pogrzebu. Pos³a³ listy przez Krzysztofa, a sam po³o¿y³ siê i usn¹³ prêdko po ca³odziennym
znu¿eniu. Nazajutrz rano Rastignac i Bianchon musieli pójœæ sami zawiadomiæ o œmierci, któr¹
zaœwiadczono oko³o po³udnia. Czekali nastêpnie dwie godziny, lecz ziêciowie nie przysy³ali ani
pieniêdzy, ani pe³nomocnika upowa¿nionego do dzia³ania w ich imieniu i Rastignac musia³
zap³aciæ ksiêdzu z w³asnej kieszeni. Sylwia podejmowa³a siê zaszyæ nieboszczyka w ca³un
za dziesiêæ franków, lecz Eugeniusz i Bianchon zmiarkowali, ¿e i bez tego trudno im bêdzie
podo³aæ kosztom, je¿eli krewni nieboszczyka umyj¹ rêce od wszystkiego. Student medycyny
postanowi³ w koñcu, ¿e sam z³o¿y nieboszczyka do trumny ¿ebraczej, któr¹ kupi³ w swym
szpitalu za tanie pieni¹dze.

– Wyp³ataj tym ³otrom figla – mówi³ do Eugeniusza. – Kup na Père-Lachaise kawa³ek ziemi

na piêæ lat i zamów obrz¹dek pogrzebowy trzeciej klasy. Je¿eli ziêciowie i córki nie zechc¹ ci
kosztów powróciæ, to ka¿ wyryæ na grobie: „Tu spoczywa pan Goriot, ojciec hrabiny de Restaud
i baronowej de Nucingen, pochowany kosztem dwóch studentów”.

Eugeniusz nie chcia³ pójœæ za rad¹ przyjaciela, póki nie spróbowa³ udaæ siê nadaremnie do

pañstwa de Nucingen i pañstwa de Restaud. Nie chciano go za próg wpuœciæ; odŸwierni mieli
surowe rozkazy.

– Pañstwo nie przyjmuj¹ nikogo – powiadali – stracili ojca i pogr¹¿eni s¹ w najg³êbszej boleœci.

Eugeniusz zna³ ju¿ tak dobrze œwiat paryski, ¿e poj¹³, i¿ nie by³o po co d³u¿ej nastawaæ.

Serce œcisnê³o mu siê boleœnie, gdy zobaczy³, ¿e nie ma sposobu dostaæ siê do Delfiny.

„Sprzedaj pani jaki klejnot – pisa³ do niej w mieszkaniu odŸwiernego – ¿eby ojciec twój móg³

byæ przyzwoicie odprowadzony na miejsce wiecznego spoczynku”.

Zapieczêtowa³ kartkê prosz¹c odŸwiernego, ¿eby odda³ j¹ Teresie dla wrêczenia pani

baronowej; lecz odŸwierny odniós³ j¹ do samego barona, który po przeczytaniu wrzuci³ j¹ do
ognia.

Spe³niwszy wszystko, co by³o potrzeba, Eugeniusz wróci³ do domu oko³o trzeciej po po³udniu

i uroni³ ³zê na widok trumny zaledwie przykrytej czarnym suknem, któr¹ postawiono przy
drzwiach, wœród pustej ulicy. Przy trumnie w miedzianym posrebrzanym pó³misku znajdowa³a

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

121

background image

siê woda œwiêcona, a w niej mizerne kropide³ko, którego nikt jeszcze nie poruszy³. Nawet
drzwi kirem nie pokryto. By³a to œmieræ biedaków nie znaj¹ca ani wystawy, ani orszaku,
pozbawiona przyjació³ i krewnych! Bianchon musia³ odejœæ do szpitala i zostawi³ tylko parê s³ów
do Eugeniusza, donosz¹c mu, ¿e by³ w koœciele i dowiedzia³ siê, ¿e zakupienie mszy przechodzi³o
ich œrodki, trzeba wiêc by³o poprzestaæ na mniej kosztownym nabo¿eñstwie nieszpornym.
Donosi³ mu te¿, ¿e przed wyjœciem pos³a³ Krzysztofa do Bractwa Pogrzebowego. Skoñczywszy
czytaæ bazgraninê Bianchona, Eugeniusz spostrzeg³ w rêku pani Vauquer medalion oprawny
w z³oto, w którym by³y w³osy córek Goriota.

– Jak pani mog³aœ wzi¹æ ten medalion? – zawo³a³.
– Masz tobie! – rzek³a Sylwia – albo¿ mieliœmy go z tym pochowaæ? Przecie to z³oto.

– Naturalnie! – odpar³ Eugeniusz z oburzeniem – niech zabierze z sob¹ choæ to jedno, co

mo¿e przypomnieæ jego córki.

Gdy karawan zajecha³, Eugeniusz kaza³ wnieœæ trumnê na powrót do mieszkania,

odbi³ wieko i z³o¿y³ ze czci¹ na piersi starego pami¹tkê z owych czasów, kiedy Anastazja
i Delfina by³y m³odymi, niewinnymi dziewicami i nie rozumowa³y jeszcze, jak to powiedzia³
ojciec w przedœmiertnej godzinie. Oprócz dwóch ¿a³obników, tylko Eugeniusz i Krzysztof
odprowadzili trumnê biedaka do koœcio³a Saint-Etienne-du-Mont, po³o¿onego w pobli¿u
ulicy Neuye-Sainte-Genevieve. Wniesiono cia³o do niskiej i ciemnej kapliczki, w której oczy
Eugeniusza szuka³y na pró¿no córek lub ziêciów Goriota. Nie by³o nikogo, prócz Krzysztofa,
który uwa¿a³ za obowi¹zek oddaæ ostatni¹ pos³ugê zmar³emu, mo¿e dlatego, ¿e z jego ³aski
otrzyma³ nieraz suty tryngielt. Czekaj¹c przyjœcia ksiê¿y, ch³opaka z chóru i pos³ugacza
koœcielnego, Eugeniusz wzruszony uœcisn¹³ w milczeniu d³oñ Krzysztofa.

– Tak, panie Eugeniuszu – powiedzia³ Sabaudczyk – by³ to cz³owiek dobry i poczciwy, który

nigdy s³owa za g³oœno nie powiedzia³, nic z³ego nie zrobi³ i nikomu nie zaszkodzi³.

Dwaj ksiê¿a, ch³opak z chóru i pos³ugacz koœcielny przyszli, by daæ wszystko, co mo¿na

mieæ za siedemdziesi¹t franków w epoce, kiedy religia nie jest doœæ bogata, by modliæ siê
darmo. Odœpiewano psalm Libera i De profundis. Nabo¿eñstwo trwa³o dwadzieœcia minut. By³
tylko jeden powóz ¿a³obny dla ksiêdza i ch³opaka z chóru, którzy zgodzili siê zabraæ z sob¹
Eugeniusza i Krzysztofa.

– Nie ma ¿adnego orszaku – rzek³ ksi¹dz – pojedziemy prêdzej, ¿eby siê nie spóŸniæ, bo ju¿

jest pó³ do szóstej.

W chwili jednak, gdy trumna stanê³a na karawanie, dwa pró¿ne powozy przy³¹czy³y siê

do orszaku pogrzebowego i odprowadzi³y go a¿ do Père-Lachaise. Na jednym powozie by³
herb hrabiego de Restaud, na drugim – barona de Nucingen. O szóstej wieczorem cia³o ojca
Goriot zosta³o spuszczone do do³u w obecnoœci s³ug Anastazji i Delfiny, którzy odeszli za
ksiêdzem zaraz po odmówieniu krótkiej modlitewki, jaka siê nale¿a³a staremu za pieni¹dze
studenta. Dwaj grabarze rzucili trochê ziemi na trumnê i przyszli do Rastignaca, prosz¹c,
by im da³ na piwo. Eugeniusz siêgn¹³ do kieszeni, lecz nic w niej nie znalaz³ i musia³
po¿yczyæ dwadzieœcia soldów u Krzysztofa. Drobna ta okolicznoœæ obudzi³a w sercu studenta
uczucie g³êbokiej ¿a³oœci. Zmrok zapada³, powietrze wilgotne rozstraja³o nerwy; Eugeniusz
zwróci³ oczy na grób œwie¿y i pogrzeba³ w nim ostatni¹ ³zê m³odzieñcz¹, wywo³an¹ œwiêtym
wzruszeniem serca niepokalanego, jedn¹ z tych ³ez, co upad³szy na ziemiê wytryskuj¹ z niej a¿
ku niebiosom. Krzysztof odszed³ z wolna pozostawiaj¹c studenta w g³êbokiej zadumie, z rêkoma
skrzy¿owanymi i wzrokiem wzniesionym ku górze.

Rastignac post¹pi³ kilka kroków ku brzegom cmentarza, sk¹d odkrywa³ siê Pary¿ roz³o¿ony

nierówno po obu stronach Sekwany. Œwiat³a po³yskiwa³y ju¿ gdzieniegdzie. Oczy studenta
zatrzyma³y siê chciwie pomiêdzy kolumn¹ placu Vendôme a kopu³¹ Inwalidów, w miejscu,
gdzie ¿y³o towarzystwo wykwintne, do którego on dostaæ siê usi³owa³. Zmierzy³ ten ul brzêcz¹cy
spojrzeniem, które zdawa³o siê od razu wszystek miód z niego wysysaæ, i wyrzek³ te wielkie
s³owa:

– Teraz my siê spróbujemy!

Rzuciwszy œwiatu takie wyzwanie, Rastignac poszed³ na obiad do pani de Nucingen.

Sache, we wrzeœniu 1834.
KONIEC TOMU TRZECIEGO

Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot

122


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Honoriusz Balzak - Ojciec Goriot, inne, matura, polski, wybrane dzieła epok, romantyzm
balzac h ojciec goriot 3G5MPQL2G5YGQSBEJBATBO3R35AOVCDFEFPHYQQ
Honore de Balzac Ojciec Goriot
H de Balzac Ojciec Goriot
,,Ojciec Goriot'' Honoriusz?lzak Wypracowanie
107 lektur streszczenia - podstawowa,gimnazjum,liceum, Ojciec Goriot - Honoriusz Balzak, W pensjonac
Ojciec Goriot Balzaca, DLA MATURZYSTÓW, Pozytywizm
Balzac Honore Ojciec Goriot
Ojciec Goriot Balzaca jako powieść realistyczna
Balzac Honoré de Ojciec Goriot
ojciec goriot
ojciec goriot, ♠Filologia Polska♠, ROMANTYZM
ojciec goriot 7
lalka i ojciec goriot przykêadem realizmu

więcej podobnych podstron