Wejd na stronê
i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Honoriusz Balzac
Ojciec Goriot
[Tom III Komedii ludzkiej ]
Pani Vauquer, z domu de Conflans, jest to kobieta w podesz³ym wieku, posiadaj¹ca od
lat czterdziestu mieszczañsk¹ gospodê, po³o¿on¹ przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, miêdzy
dzielnic¹ ³aciñsk¹ a przedmieciem Saint-Marceau. Gospoda ta, znana pod nazw¹ Domu
Vauquer, daje schronienie tak mê¿czyznom jak i kobietom, tak m³odzie¿y, jak starcom; pomimo
to obmowa nie tknê³a nigdy obyczajów tego szanownego zak³adu. Trzeba wszak¿e i to dodaæ,
¿e od trzydziestu lat nie widziano w nim prawie wcale m³odych osób; zab³¹ka³ siê tam chyba
taki nieborak, któremu rodzina przysy³a³a utrzymanie bardzo szczup³e. Jednak¿e w roku 1819,
to jest w chwili rozpoczêcia siê naszego dramatu, mieszka³a tam jedna uboga dziewczyna.
Musimy pos³ugiwaæ siê tu wyrazem dramat, jakkolwiek w tych czasach op³akanej literatury
straci³ on wiele ze swej wziêtoci, z powodu ¿e go nadu¿ywano i naci¹gano wedle potrzeby;
pos³ugujemy siê nim nie dlatego, by powieæ ta mia³a byæ dramatyczn¹, w ca³ym znaczeniu
tego s³owa, ale dlatego, ¿e fakt spe³niony wycinie mo¿e kilka ³ez intra muros i extra. Czy
go ktokolwiek pojmie poza obrêbem Pary¿a? pozwalamy sobie w¹tpiæ. Szczegó³y tej sceny
tak s¹ pe³ne spostrze¿eñ i barw miejscowych, ¿e mo¿na je dobrze zrozumieæ tylko pomiêdzy
wzgórzami Montmartre, a wynios³oci¹ Montrouge, w tej s³awnej dolinie wiecznie osypuj¹cych
siê tynków i rynsztoków czarnych od b³ota; w dolinie cierpieñ prawdziwych i radoci czêsto
zwodniczych; w dolinie, gdzie siê wszystko tak straszliwie kot³uje, ¿e chyba nadzwyczajny
wypadek mo¿e wywrzeæ nieco silniejsze wra¿enie. Wszak¿e i tutaj zdarzaj¹ siê od czasu do
czasu boleci wielkie i uroczyste, bo siê na nie sk³ada ogrom wystêpku i cnoty; na ich widok
egoizm nawet zatrzymuje siê wzruszony; ale to chwilowe wra¿enie przypomina smaczny owoc
poch³oniêty z chciwoci¹. Rydwan cywilizacji, na kszta³t wozu bo¿yszcza Jaggernaty, opónia
siê wprawdzie, spotkawszy na swej drodze serce oporne, co siê nie daje zgnieæ tak ³atwo
jak inne; ale zmia¿d¿ywszy je po chwili, posuwa siê dalej w swym tryumfalnym pochodzie.
Tak samo post¹picie wy, co wzi¹wszy w bia³e rêce ksi¹¿kê, pogr¹¿ycie siê w miêkkim fotelu,
mówi¹c sobie: mo¿e te¿ mnie zabawi. Przeczytawszy o tajemnych nieszczêciach ojca Goriot,
zjecie obiad z apetytem, sk³adaj¹c sw¹ nieczu³oæ na karb autora, zarzucaj¹c mu przesadê,
obwiniaj¹c o zbytek poezji. Ach! wierzcie mi, ten dramat nie jest ani wymys³em, ani romansem.
All is true, jest on tak prawdziwy, ¿e ka¿dy znajdzie w sobie, mo¿e nawet w swym sercu, te
same czynniki, z których on siê sk³ada.
Dom, w którym siê mieci gospoda mieszczañska, nale¿y do pani Vauquer i znajduje siê
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
1
przy koñcu ulicy Neuve-Sainte-Geneviève w tym miejscu w³anie, gdzie grunt zni¿aj¹cy siê ku
ulicy Arbalete tworzy tak raptown¹ pochy³oæ, ¿e konie rzadko wje¿d¿aj¹ na ni¹. Okolicznoæ
ta przyczynia siê do ciszy panuj¹cej wród ulic ciniêtych pomiêdzy murami Val-de-Grace
i Panteonu. Oba te gmachy nadaj¹ odrêbny charakter atmosferze, powlekaj¹c j¹ ¿ó³tawym
kolorytem, na którym jako posêpnie ich cieñ siê zarysowuje. Bruk tam suchy, rynsztoki bez
b³ota i wody, trawa porasta wzd³u¿ murów. Najswobodniejszy cz³owiek musi tam ulec smutkowi
ogarniaj¹cemu wszystkich przechodniów; turkot powozu to rzadki wypadek, domy ponure,
ciany przypominaj¹ wiêzienie. Zb³¹kany Pary¿anin ujrza³by tam same gospody mieszczañskie
lub zak³ady; ujrza³by nêdzê lub zniechêcenie, dogorywaj¹c¹ staroæ lub weso³¹ m³odzie¿
zmuszon¹ do pracy. ¯adna z dzielnic Pary¿a nie jest okropniejsza, ani mniej znana. Mianowicie
ulica Neuve-Sainte-Geneviève niby rama br¹zowa, jedynie stosowna do naszego opowiadania,
przed zaczêciem którego trzeba, o ile mo¿noci, nastroiæ umys³ do barw ciemnych, do myli
powa¿nych; tak wêdrowiec zstêpuj¹cy do katakumb, za ka¿dym stopniem prowadz¹cym w g³¹b,
coraz mniej widzi wiat³a dziennego, coraz niewyraniej s³yszy piew przewodnika. Prawdziwe
porównanie! Któ¿ bowiem powie, co przedstawia straszliwszy obraz: czy serca wysch³e, czy
czaszki pró¿ne?
Front gospody zwrócony jest na ogródek; w skutek czego dom przytyka pod k¹tem prostym
do ulicy Neuve-Sainte-Geneviève miejscu najbardziej zag³êbionym, gdzie j¹ przerzyna inna ulica.
Wzd³u¿ ca³ego frontu, pomiêdzy domem a ogrodem, znajduje siê na s¹¿eñ szeroka przestrzeñ
wybrukowana okr¹g³ymi kamieniami, a dalej aleja wysypana piaskiem i otoczona wazonami
z bia³ego i niebieskiego fajansu, w których rosn¹ krzewy geranium, oleandry i granaty. Furtka,
prowadz¹ca w g³¹b tej alei, ma nad sob¹ deskê z nadpisem: Dom Vauquer, a poni¿ej: Gospoda
dla p³ci obojej i innych. Przez kratê znajduj¹c¹ siê we drzwiach opatrzonych dononym
dzwonkiem, widaæ niszê wymalowan¹ na przeciwleg³ym murze, wznosz¹cym siê przy koñcu
wy¿ej wzmiankowanego bruku. Artysta tej dzielnicy nada³ niszy kolor zielonego marmuru,
udaj¹c zag³êbienie, pod którym umieszczono statuê przedstawiaj¹c¹ Kupidyna. Patrz¹c na
ob³upany lakier, co go pokrywa, amatorowie symbolów ujrzeliby w nim mo¿e mit mi³oci
paryskiej, która siê leczy o kilka kroków dalej. Na podstawie napis wpó³ zatarty przypomina
epokê, do której siê ta ozdoba odnosi, wiadcz¹c o zapale dla Woltera, który powróci³ do
Pary¿a roku 1777:
Ktokolwiek jeste, oto obraz tego,
Kto jest twym mistrzem, by³ nim, albo bêdzie.
Gdy noc nadchodzi, drzwi z krat¹ ustêpuj¹ miejsca innym, ca³ym drzwiom. Ogródek
tak szeroki jak front domu, otoczony od strony ulicy murem, przytyka drugim bokiem do
ciany s¹siedniego domu, na którym zwiesza siê okrywaj¹ca go szczelnie zas³ona bluszczu.
Widok ten sprawia w Pary¿u malownicze wra¿enie i przyci¹ga oczy przechodniów. Mur
okalaj¹cy ogródek os³oniêty jest szpalerem i winn¹ latorol¹, której owoce nêdzne i zapylone
bywaj¹ przedmiotem corocznej troski pani Vauquer i rozmów jej z mieszkañcami domu. Po
obu stronach, wzd³u¿ muru, ci¹gnie siê w¹ska dró¿ka prowadz¹ca pod cieñ lip, które pani
Vauquer, chocia¿ z domu de Conflans, nazywa uporczywie tieuilles, pomimo gramatycznych
uwag swych sto³owników. Pomiêdzy dwiema równoleg³ymi alejami znajduje siê przestrzeñ
kwadratowa zasadzona karczochami, otoczona drzewami owocowymi kar³owatego gatunku
i objêta wko³o szczawiem, sa³at¹ i pietruszk¹. Pod lipami umieszczono okr¹g³y stó³ zielony,
otoczony ³aweczkami. W dni wi¹teczne przychodz¹ tu bogatsi gocie, którym rodki pozwalaj¹
zap³aciæ za fili¿ankê kawy i popijaj¹ j¹ z wolna, przy upale dochodz¹cym do tak wysokiego
stopnia, ¿e kurczêta mog³yby siê wykluæ z jaj, gdyby je umieszczono w podobnej temperaturze.
Trzypiêtrowa facjata domu, nad któr¹ wznosz¹ siê jeszcze poddasza, zbudowana jest
z piaskowca i pomalowana na kolor ¿ó³ty, który wszystkim prawie domom paryskim nadaje
jaki nieszlachetny charakter. Na ka¿dym piêtrze znajduje siê po piêæ okien o ma³ych szybkach;
¿aluzje w oknach podniesione tak nierówno, ¿e przecznice ich zdaj¹ siê k³óciæ miêdzy sob¹.
Boczna ciana domu mieci dwa okna w rz¹d; na parterze maj¹ one zamiast ozdób ¿elaznych
sztaby wyrabiane w kratkê. Poza domem znajduje siê podwórze, szerokie blisko na dwadziecia
stóp, gdzie trzoda chlewna ¿yje w najlepszej zgodzie z kurami i królikami; w g³êbi widaæ
drwalniê. Miêdzy t¹ drwalni¹ a oknem kuchennym przytwierdzono szafê spi¿arnian¹, pod
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
2
któr¹ znajduje siê ciek brudnej wody. Z podwórza na ulicê prowadz¹ w¹skie drzwiczki, przez
które kucharka wyrzuca wszystkie nieczystoci, polewaj¹c nastêpnie ka³u¿ê czyst¹ wod¹ dla
unikniêcia zarazy.
Parter, przeznaczony na mieszczañsk¹ gospodê, sk³ada siê z pokoju o szklanych drzwiach
i dwóch oknach wychodz¹cych na ulicê. Ten salon ³¹czy siê z jadalnym pokojem oddzielonym
od kuchni sionk¹, w której znajduj¹ siê schody drewniane malowane i woskowane. Trudno
znaleæ co bardziej smutnego jak ten salon, którego ca³e umeblowanie stanowi¹ fotele
i krzes³a, obite w³osian¹ materi¹ w pasy b³yszcz¹ce i matowe. Porodku stoi stó³ okr¹g³y
z marmuru Sainte-Anne, na którym postawiono dla ozdoby bardzo dzisiaj rozpowszechniony
serwis bia³y porcelanowy, o z³otych paskach w po³owie ju¿ pozacieranych. Pod³oga w tym
pokoju dosyæ nêdzna, ciany obwiedzione u do³u szerok¹ lamperi¹, wy¿ej za wyklejone
lakierowanym papierem, przedstawiaj¹cym g³ówne sceny z Telemaka, w których klasyczne
osoby dla odró¿nienia odmalowano ¿ywszymi barwami. Przestrzeñ miêdzy dwoma oknami
o ¿elaznych sztabach, przedstawia mieszkañcom gospody obraz uczty, któr¹ Kalipso wyda³a
na czeæ syna Ulissesowego. Lat czterdzieci minê³o od dnia, w którym powy¿sze malowid³o
ukaza³o siê w salonie pani Vauquer, a jeszcze do tej pory nie przestaje ono pobudzaæ do ¿artów
m³odszych sto³owników, którym siê zdaje, ¿e siê wznios¹ ponad swoje smutne po³o¿enie, drwi¹c
ze skromnego obiadu, na jaki nêdza ich skazuje. Kominek ozdobiony porodku szkaradnym
zegarem z sinawego marmuru, a po bokach dwoma wazonami sztucznych kwiatów, co dawne
czasy zdaj¹ siê pamiêtaæ. Ognisko kominka, zawsze czysto umiecione, zdaje siê mówiæ, ¿e ogieñ
bywa tu rzadkim gociem. Pierwszy ten pokój przejêty jest woni¹, nie maj¹c¹ w mowie ludzkiej
odpowiedniego okrelenia; najw³aciwiej by³oby nazwaæ j¹ woni¹ gospody. Czuæ w niej zaduch,
stêchliznê, pleñ; wieje z niej ch³ód, wilgoæ utrudniaj¹ca oddech i przejmuj¹ca odzienie; unosi
siê zmieszany zapach ró¿nych potraw, a wszystko razem przypomina izbê czeladn¹, kredens,
szpital. Mo¿e by siê to da³o janiej wyraziæ, gdyby by³ sposób zanalizowaæ pierwiastki ulatniaj¹ce
siê z atmosfery sui generis, otaczaj¹cej ka¿dego mieszkañca tego domu. A jednak, pomimo
tych wszystkich obrzydliwoci, salon opisany, w porównaniu z s¹siednim pokojem, wydaje
siê woniej¹cy i wykwintny jak buduar. ciany drugiego pokoju, od góry do do³u wyk³adane
drzewem, by³y niegdy kolorowe, ale dzi widaæ tylko jakie t³o nieokrelone, na którym pok³ad
brudu zarysowa³ siê w dziwaczne wzory. Do cian poprzybijano pó³ki pokryte jak¹ lgn¹c¹
warstw¹, a na nich stoj¹ zapylone i powyszczerbiane karafki, wraz z podstawkami metalowymi,
wyrabianymi w deseñ naladuj¹cy morê, obok za piêtrz¹ siê stosy talerzy porcelanowych
z niebiesk¹ obwódk¹, z turnejskiej fabryki. W k¹cie stoi pude³ko z numerowanymi przegródkami,
s³u¿¹ce za ogólny sk³ad serwet poplamionych i zalanych winem. Spotkasz tutaj ten rodzaj
sprzêtów, co najlepiej opiera siê niszcz¹cej sile czasu i, zewsz¹d ju¿ wygnany, sprawia takie
wra¿enie, jak szcz¹tki spo³eczeñstwa w szpitalu chorób nieuleczonych. Zobaczysz tu barometr
z kapucynem zapowiadaj¹cym deszcz, wstrêtne malowid³a odbieraj¹ce apetyt, w ramach
lakierowanych ze z³otymi brze¿kami, zegar cienny z szyldkretu wyk³adanego miedzi¹, zielony
piec, kinkiety Arganda, w których oliwa zgêstnia³a od kurzu, d³ugi stó³ pokryty cerat¹, dosyæ
zat³uszczon¹, by krotochwilny sto³ownik móg³ wypisaæ na niej swe imiê, pos³uguj¹c siê palcem
w braku rylca; dalej krzes³a kulawe, nêdzne s³omianki, przenone piecyki zu¿yte, popsute,
z po³amanymi zawiasami i przepalonym drzewem. Chc¹c wyraziæ jak dalece wszystkie te
meble s¹ stare, popêkane, struchla³e, dr¿¹ce, stoczone, po³amane, wykrzywione, roztrzêsione,
dogorywaj¹ce, potrzeba by d³ugiego opisu, przez co opóni³by siê w¹tek powieci, a tego
nigdy by mi nie darowali niecierpliwi czytelnicy. Czerwona pod³oga pe³na jest zag³êbieñ,
powsta³ych w skutek niejednokrotnego malowania i szorowania. Jednym s³owem, panuje tu
nêdza pozbawiona strony poetycznej, nêdza ukrywana, oszczêdzaj¹ca siê, wyszarzana, nie
zwalana wprawdzie b³otem, ale ju¿ mocno poplamiona, nie maj¹ca jeszcze dziur i ³achmanów,
ale za chwilê gotowa ulec zgnilinie.
Oko³o siódmej z rana, do znajomego nam pokoju wbiega kot pani Vauquer, poprzedzaj¹c sw¹
w³acicielkê, wskakuje na pó³ki i w¹cha garnuszki z mlekiem pokryte talerzami, pomrukuj¹c
przy tym g³ono. Po chwili zjawia siê wdowa, przystrojona w tiulowy czepek, spod którego
zwiesza siê fa³szywy warkocz le przytwierdzony, i posuwa siê, wlok¹c za sob¹ powykrzywiane
pantofle. Twarz jej stara, jakby obrzêk³a, z nosem zakrzywionym na kszta³t papuziego dzioba;
rêce pulchne, ca³a osoba utuczona jak szczur kocielny, o nadzwyczaj pe³nych kszta³tach;
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
3
wszystko harmonizuje jak najlepiej z tym salonem, do którego wszystkimi szparami, zdaje siê
wciskaæ nieszczêcie, gdzie z k¹tów wygl¹da zaczajona spekulacja, gdzie powietrze duszne
i odra¿aj¹ce nie sprawia jednak wstrêtu pani Vauquer. Oblicze jej, wie¿e jak pierwszy
przymrozek jesienny, oczy otoczone sieci¹ zmarszczek, których wyraz s³odki jak umiech
tancerki, mo¿e w jednej chwili zmieniæ siê w pochmurne spojrzenie rachmistrza; ca³a wreszcie
jej osoba wyjania lepiej gospodê, która, ze swej strony, stanowi niby jednolit¹ ca³oæ z jej
osob¹. Gdzie jest wiêzienie, tam musi byæ i dozorca, jednego nie mo¿na sobie przedstawiæ
bez drugiego. Chorobliwa oty³oæ tej ma³ej kobiety jest skutkiem ¿ycia, jakie prowadzi, tak
jak tyfus jest wynikiem szpitalnych wyziewów. Spod starej, przerabianej sukni wymyka siê
podo³ek we³nianej spódnicy, wiec¹cy k³akami wypadaj¹cej waty. Ten widok przypomina nam
salon, pokój jadalny i ogródek, przeczuwamy kuchniê, odgadujemy, jacy mog¹ byæ mieszkañcy
domu. Widz¹c razem osobê i otoczenie, mamy dopiero obraz zupe³ny. Pani Vauquer ma lat
oko³o piêædziesiêciu i wygl¹da jak wszystkie kobiety, które dozna³y nieszczêæ w swym ¿yciu.
Wzrok jej szklisty, a wyraz twarzy przypomina faktorkê, udaj¹c¹ gniew dla wy³udzenia wiêkszej
zap³aty, a po chwili gotow¹ na wszystko, by tylko polepszyæ swój los, gotow¹ wydaæ Grzegorza
lub Pichegru, gdyby to by³o rzecz¹ jeszcze mo¿liw¹. To nie przeszkadza jej byæ w gruncie
dobr¹ kobiet¹, przynajmniej takie jest zdanie jej lokatorów, którzy uwa¿aj¹ j¹ za biedn¹
istotê, stêkaj¹c¹ i kaszl¹c¹ wraz z nimi. Kto by³ pan Vauquer? Wdowa nie lubi rozpowiadaæ
o nieboszczyku. Jakim sposobem utraci³ mienie? W skutek nieszczêæ, odpowiada kobieta.
Wyznaje jednak, ¿e siê z ni¹ niedobrze obchodzi³, a zostawi³ jej tylko dwoje oczu potrzebnych
do p³aczu, dom, w którym mieszka, i przekonanie, ¿e ¿adne nieszczêcie nie zas³uguje na
jej wspó³czucie, bo sama przecierpia³a wszystko, co tylko przecierpieæ mo¿na. S³ysz¹c pani¹
drepcz¹c¹ po pokoju, kucharka, znana pod nazw¹ grubej Sylwii, popiesza podaæ niadanie
dla sta³ych mieszkañców gospody. Wszyscy przychodz¹cy sto³ownicy dostaj¹ tylko obiad, za
co miesiêcznie p³ac¹ trzydzieci franków.
W chwili, gdy siê ta powieæ zaczyna, sta³ych mieszkañców by³o tylko siedmiu. Na
pierwszym piêtrze by³y dwa najlepsze apartamenty; pani Vauquer zajmowa³a mniejszy, a drugi
nale¿a³ do pani Couture, wdowy po wojennym komisarzu rzeczypospolitej francuskiej. Pani
Couture utrzymywa³a przy sobie m³od¹ osobê, niejak¹ Wiktorynê Taillefer, której stara³a siê
zast¹piæ matkê. Dochód obu tych pañ wynosi³ tysi¹c osiemset franków. Na drugim piêtrze,
jedno mieszkanie zajmowa³ cz³owiek w podesz³ym wieku, nazwiskiem Poiret, drugie za
pewien jegomoæ mog¹cy mieæ lat ze czterdzieci; nosi³ on ciemn¹ perukê, czerni³ faworyty,
uchodzi³ za by³ego kupca; znano go powszechnie pod imieniem Vautrina. Trzecie piêtro
sk³ada³o siê z czterech pokoi; jeden z nich wynajmowa³a stara panna, nazwiskiem Michonneau,
drugi zajmowa³ by³y fabrykant w³oskiego makaronu, w³oskich ciastek i krochmalu, nazywany
pospolicie ojcem Goriot. Dwa pozosta³e pokoje dawa³y schronienie ró¿nym przelotnym
ptakom, a najczêciej nieszczêliwym studentom, którzy na stó³ i kwaterê mogli wydaæ
najwiêcej czterdzieci piêæ franków miesiêcznie, to jest w³anie tyle, ile p³acili ojciec Goriot
i panna Michonneau; ale pani Vauquer nie rada by³a takim mieszkañcom, przyjmowa³a ich
tylko w takim razie, gdy siê nic lepszego nie nastrêcza³o: uwa¿a³a, ¿e studenci zjadaj¹ najwiêcej
chleba. Obecnie jeden z tych pokoi nale¿a³ do m³odego cz³owieka spod Angoulême, który
przyjecha³ do Pary¿a studiowaæ prawo. Liczne rodzeñstwo studenta odmawia³o sobie wielu
wygód, byle zaoszczêdziæ sto dwadziecia franków, które stanowi³y jego ca³oroczne utrzymanie.
Eugeniusz de Rastignac, tak siê bowiem ów student nazywa³, by³ z rzêdu tych m³odych ludzi,
których nieszczêcie urabia do pracy, którzy pojmuj¹ od najm³odszych lat, jak wielkie nadzieje
rodzice w nich pok³adaj¹, marz¹ o wietnej przysz³oci i, rachuj¹c na potêgê nauki, staraj¹ siê
zastosowaæ j¹ zawczasu do przysz³ych potrzeb spo³eczeñstwa, z którego zamierzaj¹ wyci¹gn¹æ
dla siebie jak najwiêcej korzyci. Gdyby nie jego ciekawe spostrze¿enia, gdyby nie ta zrêcznoæ,
z jak¹ potrafi³ zaj¹æ pewne stanowisko w salonach Pary¿a, powieæ niniejsza by³aby pozbawiona
tych barw prawdziwych, które zawdziêcza przenikliwoci jego umys³u i usilnoci, z jak¹ bada³
tajniki tego straszliwego po³o¿enia, które najstaranniej os³aniali ci, co je wytworzyli i ci, co je
znosili.
Ponad trzecim piêtrem by³ strych do suszenia bielizny i dwa poddasza, gdzie sypia³ pos³ugacz
zwany Krzysztofem i gruba Sylwia, kucharka. Oprócz siedmiu sta³ych mieszkañców, pani
Vauquer miewa³a rok rocznie omiu studentów z wydzia³u prawnego lub medycznego i dwóch
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
4
sto³owników mieszkaj¹cych w tej samej dzielnicy; ci wszyscy przychodzili tylko na obiad. Do
obiadu siada³o osiemnacie osób, a w razie potrzeby i dwadziecia mog³oby siê pomieciæ
w sali jadalnej; ale z rana tylko siedmiu sta³ych mieszkañców schodzi³o siê na niadanie
i wtedy mo¿na by pomyleæ, ¿e to kó³ko rodzinne zasiada przy stole. Wszyscy przychodzili
w pantoflach i udzielali sobie wzajemnie ró¿nych spostrze¿eñ poufnych: zastanawiano siê nad
ubraniem i wyrazem twarzy obiadowych goci, roztrz¹sano wypadki ubieg³ego wieczoru,
a ka¿dy wyraz tchn¹³ szczeroci¹ i zaufaniem. Wszyscy stali mieszkañcy byli pieszczochami
pani Vauquer, która z dok³adnoci¹ astronoma obdziela³a ich staraniem i wzglêdami, stosownie
do wiêkszej lub mniejszej zap³aty. W ka¿dym razie otaczano wyj¹tkowym szacunkiem te
siedem istot, które tutaj wypadek zgromadzi³. Obaj mieszkañcy drugiego piêtra p³acili tylko po
siedemdziesi¹t dwa franki na miesi¹c. Taka tanioæ, która zreszt¹ istnieje tylko na przedmieciu
Saint-Marcel, miêdzy la Bourbe i la Salpetriere, dowodzi³a, ¿e wszyscy ci ludzie, z wyj¹tkiem
pani Couture, uginali siê pod ciê¿arem nieszczêcia mniej lub wiêcej widocznego. Tote¿
odzienie ich wytarte i zniszczone przedstawia³o widok nie mniej op³akany, jak wnêtrze ich
mieszkania. Surduty mê¿czyzn by³y koloru zagadkowego, obuwie takie, jakiego nie cierpiano
by w obrêbie eleganckiej dzielnicy, bielizna zniszczona, reszta odzie¿y tylko ¿e siê trzyma³a.
Kobiety nosi³y suknie wype³z³e, farbowane i znów wyp³owia³e; stare, cerowane koronki,
rêkawiczki wyglansowane od d³ugiego u¿ycia i chusteczki wyrudzia³e, a¿ do dziur przetarte.
Takiego to rodzaju odzie¿ okrywa³a postaci po wiêkszej czêci dobrze zbudowane, o silnym
organizmie, co siê opar³ wszystkim burzom ¿ycia, o twarzach zimnych, twardych, zatartych
jak dukaty wysz³e z obiegu. Spoza warg wywiêd³ych ukazywa³y siê chciwe zêby. Widok tych
ludzi kaza³ siê domylaæ dramatów spe³nionych lub rozwijaj¹cych siê w chwili obecnej; nie tych
dramatów, co to siê odgrywaj¹ przy sztucznym owietleniu, pomiêdzy malowanymi kulisami,
ale dramatów ¿ywych i niemych, zastyg³ych, a tak silnie poruszaj¹cych serce, dramatów
nieprzerwanych, d³ugotrwa³ych.
Stara panna Michonneau os³ania³a swe oczy zmêczone daszkiem, który móg³by rozdra¿niæ
samego anio³a litoci, sk³ada³ siê on z zat³uszczonego kawa³ka zielonej kitajki rozpiêtej na
drucie. Chustka otoczona nêdzn¹, powyskubywan¹ frêdzl¹, okrywa³a kszta³ty tak spiczaste,
i¿ rzek³by, ¿e pod ni¹ kociotrup siê ukrywa. Co pozbawi³o tê istotê kszta³tów niewiecich?
Musia³a byæ kiedy ³adna i zgrabna; có¿ j¹ doprowadzi³o do stanu obecnego: wystêpek,
zgryzota, czy chciwoæ? Czy kocha³a zbyt wiele, czy by³a ostatni¹ z kobiet, czy tylko kurtyzan¹?
Mo¿e staroæ odra¿aj¹ca by³a kar¹ za tryumfy m³odoci ambitnej spêdzonej wród uciech
ró¿norodnych. Wzrok jej wygas³y przejmowa³ ch³odem, w pomarszczonej twarzy czyta³e
grobê jak¹ niepojêt¹. Gdy siê odezwa³a, dwiêk jej g³osu przywodzi³ na myl konika polnego,
co za zbli¿eniem siê zimy odzywa siê ci¹gle w g³êbi zaroli. Opowiada³a o sobie, ¿e dozorowa³a
pewnego starca cierpi¹cego na katar pêcherza, którego dzieci opuci³y, s¹dz¹c, ¿e siê po nim
niczego spodziewaæ nie mo¿na.
Ten to starzec zapisa³ pannie Michonneau tysi¹c franków do¿ywotniego dochodu, co da³o
powód do niejednokrotnych zatargów z sukcesorami, którzy nie przestawali przeladowaæ jej
potwarz¹. Chocia¿ gra namiêtnoci wyry³a siê na jej twarzy, mo¿na by³o jednak dopatrzeæ
jeszcze pewnych ladów p³ci bia³ej i delikatnej, co pozwala³o przypuszczaæ, ¿e cia³o jej
zachowa³o dot¹d pewne szcz¹tki piêknoci.
Pan Poiret by³ rodzajem automatu. Trzeba by³o widzieæ go w chwili, gdy na kszta³t cienia
szarego przesuwa³ siê po alei ogrodu botanicznego: zmiêta czapka okrywa³a mu g³owê,
laska o z¿ó³k³ej ga³ce z koci s³oniowej gotowa by³a lada chwila wypaæ z rêki niedo³ê¿nej,
wygniecione po³y surduta rozwiewa³y siê z wiatrem ukazuj¹c spodnie obwis³e, a nogi okryte
sinymi poñczochami pl¹ta³y siê jak u pijaka. Reszta stroju sk³ada³a z bia³ej zbrukanej kamizelki
i z ¿abotu z grubego, powyci¹ganego mulinu, który nie przystawa³ dobrze do chustki
okrêconej wko³o indyczej szyi. Tote¿ niejeden przechodzieñ pyta³ siebie, czy ten cieñ chiñski
nale¿y rzeczywicie do mia³ej rasy synów Jafeta, fruwaj¹cych po bulwarze w³oskim? Jakiego
to rodzaju praca mog³a go tak powy³amywaæ? jaka namiêtnoæ nada³a ciemnobrunatny kolor
jego szyszkowatej twarzy, która na rysunku wyda³aby siê przesadn¹ karykatur¹. Czym by³
ten cz³owiek? Mo¿e urzêdnikiem w ministerstwie sprawiedliwoci, w biurze, do którego kaci
przedstawiaj¹ rachunek za dostawê czarnych welonów dla ojcobójców, za otrêby do nape³niania
koszów, za sznurki i no¿e. A mo¿e do niego nale¿a³o oczyszczanie szlachtuza lub inna jaka
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
5
czynnoæ nakazana przez komisjê sanitarn¹. Jednym s³owem, cz³owiek ten wygl¹da³ na jedno
z pracowitych bydl¹t naszego m³yna spo³ecznego, na jednego z tych paryskich Ratonów, którzy
nie znaj¹ nawet swych Bertrandów, wygl¹da³ na jak¹ sprê¿ynê, która porusza³a niedolê lub
szumowiny spo³eczne; wreszcie by³ to jeden z tych ludzi, o których powiadamy: A jednak
i tacy s¹ potrzebni. Piêkny Pary¿ nic nie wie o tych twarzach zblad³ych wród cierpieñ
moralnych i fizycznych. Ale Pary¿ to istny ocean. Na pró¿no sondê zapuszczaæ bêdziecie, nigdy
nie zbadacie jego g³êbokoci. Mo¿ecie go zwiedzaæ i opisywaæ; ale na có¿ siê zdadz¹ wasze
starania? Tylu jest badaczy sumiennych, co siê tym morzem zajmuj¹, a jednak pozostanie tam
wiecznie jaka ustroñ nietkniêta, jaka nieznana pieczara, znajd¹ siê zawsze kwiaty, per³y,
potwory, co nies³ychanego, o czym zapomnieli nurkowie-literaci. Dom Vauouer to w³anie
jedna z takich ciekawych potwornoci.
Dwie twarze stanowi³y tam uderzaj¹c¹ sprzecznoæ z ogó³em mieszkañców i sto³owników.
Chocia¿ cera panny Wiktoryny Taillefer poci¹gniêta by³a bladoci¹ chorobliw¹, jaka cechuje
zwykle dziewczêta cierpi¹ce na bladaczkê; chocia¿ w³aciwy jej wyraz smutku i przygnêbienia
zlewa³ siê harmonijnie z cierpieniem ogólnym stanowi¹cym t³o tego obrazu; choæ wydawa³a
siê zawsze zbiedzona i niepewna siebie: z tym wszystkim jednak twarz jej by³a m³oda, g³os
wdziêczny i poruszenia ¿ywe. Ta niedola m³oda przypomina³a krzew o z¿ó³k³ych listkach,
przesadzony na grunt niew³aciwy. Jej w³osy jasne wpadaj¹ce w odcieñ miedziany, twarz
delikatna, figura nadzwyczaj szczup³a, jednym s³owem postaæ ca³a tchnê³a tym wdziêkiem, który
nowo¿ytni poeci upatruj¹ w statuetkach redniowiecznych. Oczy szare z czarnym odcieniem
wyra¿a³y chrzecijañsk¹ ³agodnoæ i poddanie siê. Ubranie skromne i niedrogie wdziêcznie
siê uk³ada³o na m³odej i kszta³tnej figurze. W szczêciu dziewczê to by³oby zachwycaj¹ce:
szczêcie jest poezj¹ kobiety, tak jak strój jest jej dekoracj¹. Niechby uciecha balu rozla³a na
tej bladej twarzy swoj¹ barwê ró¿an¹, a wygody wykwintnego ¿ycia wype³ni³y i zarumieni³y
te policzki trochê ju¿ wpad³e; niechby mi³oæ rozjani³a smutne te oczy: a Wiktoryna mog³aby
walczyæ o lepsze z najpiêkniejszymi pannami. Nie zna³a tego, co daje kobiecie jakby drugie
¿ycie: brak³o jej ga³ganków i licików mi³osnych. Historia jej ¿ycia mog³aby dostarczyæ w¹tku
do powieci. Ojciec Wiktoryny s¹dzi³ siê w prawie nie uznawaæ córki, nie chcia³ jej mieæ przy
sobie, przeznacza³ jej tylko szeæset franków rocznie, wreszcie sprzeda³ swoje dobra, chc¹c
wszystko przekazaæ synowi. Matka Wiktoryny umar³a z rozpaczy u dalekiej swej krewnej pani
Couture, która odt¹d z macierzyñsk¹ troskliwoci¹ zaopiekowa³a siê sierot¹. Na nieszczêcie
wdowa po wojennym komisarzu wojsk rzeczypospolitej nic w wiecie nie posiada³a prócz
swej wdowiej pensji; mog³a wiêc kiedy zostawiæ na ³askê i nie³askê wiata biedne dziewczê
bez dowiadczenia i rodków do ¿ycia. Dobra kobieta chcia³a na wszelki wypadek zaszczepiæ
pobo¿noæ w sercu Wiktoryny; w tym celu co niedziela bywa³a z ni¹ na mszy, a co dwa
tygodnie wodzi³a j¹ do spowiedzi. I mia³a s³usznoæ; tylko uczucia religijne mog³y wesprzeæ
w przysz³oci to dziecko odrzucone, które nie przesta³o kochaæ ojca i corocznie udawa³o siê
do niego, nios¹c przebaczenie swej matki; ale sz³o tylko po to, by wyczekiwaæ nadaremnie
u drzwi ojcowskiego domu, które przed ni¹ nielitociwie zamykano. Brat, jedyny porednik, na
którego mog³a rachowaæ, ani razu nie odwiedzi³ jej przez cztery lata, nigdy nie popieszy³ jej
z pomoc¹. Wiktoryna b³aga³a Boga, by ojca jej wyprowadzi³ z b³êdu i zmiêkczy³ serce brata;
modli³a siê za obydwóch, nie obwiniaj¹c ich wcale. Natomiast pani Couture i pani Vauquer
wyczerpa³y ca³y s³ownik obelg, nie znajduj¹c wyrazu, który by dobrze okrela³ barbarzyñskie
postêpowanie tych ludzi. Podczas gdy obie przeklina³y niecnego milionera, Wiktoryna odzywa³a
siê ³agodnie i wyrazy jej przypomina³y g³os zranionego go³êbia, który nawet krzykiem boleci
wyra¿a mi³oæ.
Eugeniusz de Rastignac przedstawia³ typ po³udniowy; mia³ p³eæ bia³¹ przy czarnych w³osach
i oczach niebieskich. Ca³a jego powierzchownoæ i wszystkie ruchy zdradza³y potomka
szlachetnej rodziny, gdzie pocz¹tkowe wychowanie bywa zwykle przesi¹kniête tradycj¹
wytwornego gustu. Oszczêdny z potrzeby, musia³ zadowalaæ siê na co dzieñ przesz³orocznymi
sukniami; jednak wychodz¹c na miasto móg³ siê niekiedy ubraæ nie gorzej od wytwornych
strojnisiów. W dni powszednie nosi³ surdut stary, kamizelkê zu¿yt¹, czarny krawat zmiêty
i niedbale, po studencku zawi¹zany, spodnie odpowiednie do ca³ego stroju i buty podzelowane.
Czterdziestoletni Vautrin z poczernionymi faworytami stanowi³ niby przejcie od tej m³odej
pary do reszty mieszkañców. By³ to jeden z tych ludzi, o których lud prosty powiada:
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
6
To têgi ch³op! Szeroki w ramionach, biust mia³ potê¿ny, musku³y wydatne i ogromne,
czworogranne rêce poroniête na palcach kêpami gêstych, ognistorudych w³osów. Twarz
poorana przedwczesnymi zmarszczkami, mia³a w sobie jaki wyraz okrucieñstwa i nieludzkoci,
ale ³atwoæ i zgodnoæ w obcowaniu z ludmi zadawa³y k³am temu wyrazowi. G³os basowy,
harmonizuj¹cy z rubaszn¹ weso³oci¹ sprawia³ mi³e wra¿enie. Nadskakuj¹cy by³, a jednak
lubi³ kpiæ ze wszystkiego. Gdy w domu zepsu³ siê jaki zamek, on go wnet rozebra³ na
cz¹stki, naprowadzi³ oliw¹, naprawi³ i z³o¿y³, dodaj¹c zawsze: Znamy siê na tym. Zreszt¹
zna³ on wszystko: okrêty, morze, Francjê, zagranicê, interesy, ludzi, wypadki, prawa, hotele
i wiêzienia. Gotów by³ popieszyæ z pomoc¹ ka¿demu, kto tylko bardzo siê uskar¿a³. Kilka
razy ju¿ po¿ycza³ pieniêdzy pani Vauquer i niektórym mieszkañcom gospody, ale kredytorowie
woleliby umrzeæ ni¿ zapóniæ siê z wyp³at¹, bo Vautrin, pomimo swej miny dobrodusznej,
umia³ spojrzeæ niekiedy wzrokiem tak stanowczym i g³êbokim, ¿e a¿ mrowie przechodzi³o. Mia³
szczególny sposób spluwania, który zdradza³ cz³owieka obdarzonego wielkim zasobem krwi
zimnej i niezdolnego cofn¹æ siê przed ¿adnym wystêpkiem, gdyby takowy mia³ go wybawiæ
z dwuznacznego po³o¿enia. Niby sêdzia surowy, zdawa³ siê badaæ ka¿d¹ rzecz do g³êbi; ka¿de
sumienie, uczucie ka¿de zdawa³ siê wzrokiem przenikaæ. Wed³ug przyjêtego raz na zawsze
zwyczaju, wychodzi³ po niadaniu i wraca³ na obiad, po czym znika³ na ca³y wieczór i dopiero
ko³o pó³nocy dostawa³ siê znów do mieszkania za pomoc¹ wytrycha, który mu pani Vauquer
powierzy³a. On tylko jeden dost¹pi³ takiej ³aski. To te¿ by³ w jak najlepszych stosunkach
z wdow¹, któr¹ nazywa³ maman i obejmowa³ czule za kibiæ (zapomniana to pieszczota!).
Poczciwa niewiasta nie widzia³a w tym nic nadzwyczajnego, gdy w rzeczy samej jeden chyba
Vautrin mia³ ramiona doæ d³ugie, by ucisn¹æ tê ciê¿k¹ bry³ê. By³o to cech¹ jego charakteru,
¿e p³aci³ wspaniale po piêtnacie franków na miesi¹c za gloriê (t.j. kawê z wódk¹), któr¹ pija³
po obiedzie. Ludzie mniej lekkomylni ni¿ ta m³odzie¿ porwana wirem ¿ycia paryskiego lub
ci starcy obojêtni na wszystko, co nie dotyka³o ich bezporednio, potrafiliby wyjaniæ sobie
w¹tpliwe wra¿enie, jakie Vautrin sprawia³ na otaczaj¹cych. Cz³owiek ten zna³ i odgadywa³
zawsze sprawy innych, lecz nikt nie móg³ zbadaæ nawzajem jego myli i zajêæ. Dobrodusznoæ
pozorna i ci¹g³a uprzejmoæ s³u¿y³y mu za przegrodê, któr¹ siê oddzieli³ od innych; pomimo
to zdradza³ niekiedy przera¿aj¹c¹ g³êbiê swego charakteru. Czêsto wpada³ w zapa³ godny
Juwenala, natrz¹sa³ siê z prawa i tak zawziêcie ch³osta³ wy¿sze towarzystwo, zarzucaj¹c mu
sprzecznoæ z sob¹ samym, i¿ mo¿na by³o przypuciæ, ¿e bardzo by³ niezadowolony z ustroju
spo³ecznego i mia³ w swym ¿yciu tajemnicê starannie ukrywan¹.
Oczarowana, bezwiednie mo¿e, si³¹ czterdziestoletniego atlety i piêknoci¹ m³odego studenta,
panna Taillefer dzieli³a pomiêdzy nich swe spojrzenia przelotne i myli tajemne; lecz obaj
zdawali siê nie myleæ o niej wcale, choæ z dnia na dzieñ lepy traf móg³ zmieniæ jej po³o¿enie
i pomieciæ j¹ w rzêdzie bogatych panien. Zreszt¹ ¿aden z mieszkañców gospody nie zadawa³
sobie trudu, by zbadaæ, czy nieszczêcia innych by³y rzeczywiste, czy zmylone. Ka¿dy spogl¹da³
na otaczaj¹cych obojêtnie, prawie podejrzliwie, a wynika³o to z po³o¿enia, jakie wzglêdem siebie
zajmowali. Widzieli, ¿e nic nie mog¹ poradziæ na sw¹ niedolê, a dziel¹c siê trosk¹ nieustann¹,
wyczerpali ca³y zasób wspó³czucia. Podobni do pary starych ma³¿onków, nie mieli ju¿ sobie nic
do powiedzenia. Stosunki istniej¹ce pomiêdzy nimi by³y te¿ czysto mechaniczne i przypomina³y
ruch kó³ niesmarowanych. Wszyscy zdolni byli przejæ obok lepego nie spojrzawszy nañ wcale
lub wys³uchaæ obojêtnie opowiadania o czyim nieszczêciu, wszyscy jednozgodnie patrzyli na
mieræ, jako na rozwi¹zanie zadania nêdzy, wobec której blad³ obraz najstraszliwszego zgonu.
Najszczêliwsz¹ z tych dusz stroskanych by³a pani Vauquer króluj¹ca wszechw³adnie w tym
domu-przytu³ku. Ma³y ogródek, który pod wp³ywem zimna, suszy i wilgoci sta³ siê pustym
i g³uchym stepem, dla niej by³ zawsze rozkosznym gajem. Dla niej jednej ponêtnym by³ ów
dom ¿ó³ty i ponury, w którym powietrze, przejête woni¹ zaniedzia³ej miedzi, przypomina³o
kantor weksli. Do niej nale¿a³y wszystkie te celki ciemne. Ona ¿ywi³a wszystkich tych
galerników skazanych na karê do¿ywotni¹, ona posiada³a nad nimi w³adzê niezaprzeczon¹.
Czy¿ biedne te istoty znalaz³yby w ca³ym Pary¿u, za tak¹ cenê jak u niej, po¿ywienie zdrowe
i dostatnie, mieszkanie, które nie odznacza³o siê co prawda wdziêkiem i wygod¹, lecz mog³o
byæ porz¹dnym i ochêdo¿nym, boæ to przecie od samych mieszkañców zale¿a³o. Wiedzia³a
te¿, ¿e gdyby dopuci³a siê jakiej krzycz¹cej niesprawiedliwoci wzglêdem jednego ze swych
lokatorów, to ofiara znios³aby j¹ bez szemrania.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
7
Zgromadzenie podobne musia³o przedstawiaæ i rzeczywicie przedstawia³o na ma³¹ skalê
wszystkie sk³adowe czêci spo³eczeñstwa. W gronie osiemnastu sto³owników znalaz³o siê to, co
siê znajduje i w szkole, i w wiecie, znalaz³a siê owa istota wzgardzona, ów kozio³ ofiarny, s³u¿¹cy
wszystkim za cel do ¿artów. Na pocz¹tku drugiego roku osobistoæ ta sta³a siê dla Eugeniusza
de Rastignac najwybitniejsz¹ ze wszystkich, pomiêdzy którymi skazany by³ prze¿yæ jeszcze dwa
lata. Owym Patirasem by³ stary fabrykant makaronu, ojciec Goriot, na którego g³owie malarz
skupi³by wiat³o ca³ego obrazu. Jakim sposobem on, najdawniejszy mieszkaniec, zas³u¿y³ na tê
pogardê granicz¹c¹ prawie z nienawici¹, na to przeladowanie miarkowane niekiedy litoci¹,
na to lekcewa¿enie, z jakim spogl¹dano na jego nieszczêcie? Czy wywo³a³ je dziwactwem lub
jak¹ miesznoci¹, która zwykle surowiej od wystêpku bywa s¹dzona?
Pytania te odnosz¹ siê bezporednio do wielu objawów niesprawiedliwoci spo³ecznej. Mo¿e
to le¿y w naturze ludzkiej, ¿e najmniej litoci mamy dla tych, którzy przez pokorê, s³aboæ lub
obojêtnoæ najwiêcej znieæ gotowi. Czy¿ nie lubimy wszyscy próbowaæ si³ naszych kosztem
kogo lub czego? Czyli¿ ulicznik, ta bezsilna istota, nie dzwoni u wszystkich drzwi w dzieñ
mrony, czy siê nie wspina z wysi³kiem, by wypisaæ swe imiê na wie¿ym, nietkniêtym pomniku?
Ojciec Goriot, starzec prawie szeædziesiêciodziewiêcioletni, przeprowadzi³ siê do pani
Vauquer w 1813 roku, wycofawszy siê poprzednio z interesów. Zaj¹³ zrazu mieszkanie nale¿¹ce
obecnie do pani Couture i p³aci³ tysi¹c dwiecie franków komornego, z min¹ cz³owieka, który
ma³o dba o to, czy wyda piêæ luidorów mniej lub wiêcej. Pani Vauquer odwie¿y³a wszystkie
trzy pokoje (wziê³a jednak z góry pieni¹dze, wystarczaj¹ce a¿ nadto na pokrycie kosztów
nêdznego umeblowania), sprawi³a firanki z ¿ó³tej bawe³nianej tkaniny, fotele lakierowane
wybite pluszem, kilka nêdznych malowide³ i tapety, którymi pogardzi³by ka¿dy szynk miejski.
Ojciec Goriot, którego wówczas nazywano z szacunkiem panem Goriot, pozwala³ siê
okpiwaæ z jak¹ niedba³¹ wspania³oci¹, co sprawi³o mo¿e, i¿ zaczêto go uwa¿aæ za g³upca
nie znaj¹cego siê na niczym. Goriot posiada³ piêkn¹ garderobê, przyby³ bowiem ze wspania³¹
wypraw¹ kupca, który porzucaj¹c interesy niczego sobie nie odmawia. Pani Vauquer podziwia³a
osiemnacie koszul z p³ótna holenderskiego, których cienkoæ tym bardziej wpada³a w oko,
¿e fabrykant makaronu wpina³ do ¿abotu dwie du¿e szpilki brylantowe, po³¹czone z sob¹
z³otym ³añcuszkiem. Nosi³ zwykle garnitur szafirowy koloru b³awatka, ale co dzieñ bra³ wie¿¹
kamizelkê z piki, pod któr¹ wznosi³ siê i opada³ wydatny ¿o³¹dek kszta³tu gruszkowatego,
ozdobiony ciê¿kim ³añcuchem z brelokami. Tabakierkê z³ot¹ zdobi³ medalion nape³niony
w³osami, co naprowadza³o na myl, ¿e w³aciciel musia³ byæ szczêliwym w mi³oci. Gospodyni
nazywa³a go ba³amutem, a on siê umiecha³ weso³ym umiechem mieszczanina, którego
zrêcznie po sercu pog³askano. Wszystkie szafy (a nazywa³ je ormoires na wzór prostego
ludu) zosta³y zape³nione rozlicznym sprzêtem srebrnym. Iskrzy³y siê oczy wdowy, gdy
z wielk¹ us³u¿noci¹ pomaga³a mu rozk³adaæ na pó³kach ³y¿ki wazowe i sto³owe, nakrycie
srebrne, nalewki do oliwy i sosów, kilka pó³misków, z³ocony serwis do niadania i wiele
innych przedmiotów, z którymi Goriot nie chcia³ siê rozstaæ, a wszystko to by³o mniej lub
wiêcej piêkne, ka¿da sztuka wa¿y³a pewn¹ liczbê grzywien. By³y to podarunki, które mu
przypomina³y ró¿ne uroczyste chwile ¿ycia domowego. Patrz pani mówi³ chowaj¹c pó³misek
i fili¿ankê z pokrywk¹, na której znajdowa³a siê para go³¹bków z³¹czonych z sob¹ dzióbkami
oto jest pierwszy podarunek, którym dosta³ od ¿ony w rocznicê naszego lubu. Poczciwe
biedactwo! Powiêci³a na to wszystkie pieni¹dze zaoszczêdzone z czasów panieñskich. Wiesz
pani co? Wola³bym kopaæ ziemiê paznokciami, ni¿eli z tym oto siê rozstaæ. Z ³aski Boga mogê
do koñca ¿ycia piæ co rano kawê z tej fili¿anki. Nie jestem biedakiem godnym litoci, jeszcze
mi na d³ugo chleba wystarczy. Oprócz tego bystre oko pani Vauquer dostrzeg³o w g³ównej
ksiêdze handlowej kilka cyfr, które dodane razem mog³y daæ nieocenionemu Goriotowi od
omiu do dziesiêciu tysiêcy franków dochodu.
Od owego dnia pewien plan zrodzi³ siê w g³owie pani Vauquer, z domu de Conflans,
która mia³a wówczas lat czterdzieci osiem, a przyznawa³a siê tylko do trzydziestu dziewiêciu.
Znajdowa³a, ¿e Goriot odznacza³ siê powierzchownoci¹ przyjemn¹ i przyzwoit¹, chocia¿, co
prawda, gruczo³ki ³zowe jego oczu by³y nabrzêk³e i wydatne, wskutek czego musia³ doæ czêsto
ocieraæ s¹cz¹c¹ siê ³zê. Zreszt¹ ³ydki miêsiste i wydatne wraz z d³ugim, prawie kwadratowym
nosem i okr¹g³¹, naiwnie g³upowat¹ twarz¹ poczciwca, znamionowa³y przymioty moralne,
które jak siê zdaje, wdowa ceni³a wysoko. Wygl¹da³ na bydlê dobrze zbudowane, u którego
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
8
uczuciowoæ przewa¿a nad rozs¹dkiem. Fryzjer Szko³y Politechnicznej przychodzi³ co rano
pudrowaæ mu w³osy, które zaczesane w ailes de pigeon, przyozdabia³y jego oblicze, tworz¹c
piêæ pukli nad niskim czo³em. Zakrawa³ trochê na nieokrzesanego prostaka, ale ubiera³ siê
nadzwyczaj starannie i niezmiernie obficie za¿ywa³ tabakê, wci¹gaj¹c j¹ do nosa z min¹
cz³owieka pewnego, ¿e w tabakierce jego nigdy nie zabraknie makuby. Pani Vauquer zwa¿y³a
to wszystko wnet po przeprowadzeniu siê Goriota do jej domu, a wieczorem p³onê³a ju¿ ¿¹dz¹
zrzucenia ca³unu Vauquera i zmartwychwstania jako pani Goriot. Marzy³a, jak to cudownie
by³oby wyjæ za m¹¿, sprzedaæ gospodê, podaæ rêkê temu kwiatowi mieszczañstwa, staæ siê
dam¹ znan¹ w dzielnicy, zbieraæ ofiary dla biednych, urz¹dzaæ niedzielne wycieczki do Choisy,
Soissy, Gentilly; bywaæ kiedy siê zechce w teatrze, w lo¿y, nie czekaj¹c gratisowych biletów,
które sto³ownicy przynosili jej niekiedy w miesi¹cu czerwcu; widzia³a w marzeniu ca³e Eldorado
¿ycia paryskiego. Nie wyzna³a dot¹d nikomu, ¿e sk³adaj¹c grosz do grosza, zebra³a czterdzieci
tysiêcy franków. Otó¿, ze stanowiska maj¹tkowego uwa¿a³a siebie za partiê stosown¹. Pod
ka¿dym innym wzglêdem nie jestem przecie mniej warta od niego, powtarza³a przewracaj¹c
siê w ³ó¿ku, jak gdyby pragnê³a zapewniæ siê, ¿e nie zbywa³o jej na wdziêkach, których
odcisk g³êboki gruba Sylwia znajdowa³a co dzieñ w pocieli. Pocz¹wszy od tego dnia, wdowa
korzysta³a prawie przez trzy miesi¹ce z fryzjera pana Goriot i porobi³a niektóre sprawunki
z zakresu toalety, t³umacz¹c siê potrzeb¹ utrzymania domu na pewnej stopie, harmonizuj¹cej
z szanownymi osobami, które w nim bywa³y. Zaczê³a siê bardzo staraæ o to, ¿eby zmieniæ ca³y
personal mieszkañców, powtarzaj¹c, ¿e odt¹d bêdzie przyjmowa³a tylko ludzi wyborowych
pod ka¿dym wzglêdem. Ka¿dy nowy przybysz musia³ siê dowiedzieæ, ¿e pan Goriot, jeden
z najszanowniejszych i najznaczniejszych kupców paryskich, odda³ jej domowi pierwszeñstwo
przed wszystkimi innymi. Zaczê³a rozdawaæ og³oszenia opiewaj¹ce zalety domu Vauquer. By³a
to, wed³ug s³ów prospektu: jedna z najdawniejszych i najszanowniejszych gospód dzielnicy
³aciñskiej, odznaczaj¹ca siê przyjemnym widokiem na dolinê, wród której wznosi siê fabryka
gobelinów (mo¿na j¹ by³o dostrzec z trzeciego piêtra), przytykaj¹ca do piêknego ogrodu, wzd³u¿
którego ci¹gnie siê ulica Lipowa. Dalej wspomniano co o wie¿ym powietrzu i po³o¿eniu
ustronnym. Og³oszenie to zwabi³o hrabinê de lAmbermesnil, trzydziestoszecioletni¹ kobietê,
która ¿y³a nadziej¹ likwidacji i emerytury, nale¿nej jej jako wdowie po generale poleg³ym
na polach bitwy. Pani Vauquer zaprowadzi³a u siebie stó³ wykwintny, kaza³a opalaæ salony
blisko przez szeæ miesiêcy i tak sumiennie wype³nia³a obietnice prospektu, ¿e musia³a swego
do³o¿yæ. Ale za to hrabina nazywa³a pani¹ Vauquer chère amie i obiecywa³a zwabiæ do
niej baronow¹ de Vaumerland i wdowê po pu³kowniku hrabi Picquoiseau, które musia³y
jeszcze domieszkaæ do koñca kontraktu w hotelu dro¿szym ni¿ dom Vauquer. Zreszt¹ interesy
finansowe tych pañ powróc¹ do stanu kwitn¹cego, skoro tylko biura wojenne ukoñcz¹ sw¹
czynnoæ. Ale dodawa³a hrabina biura wojenne nigdy nic nie koñcz¹. Po obiedzie obie
wdowy udawa³y siê do pokoju pani Vauquer, gdzie zajmowa³y siê gawêdk¹ popijaj¹c przy tym
nalewkê porzeczkow¹ i zajadaj¹c przysmaczki przeznaczone dla podniebienia samej gospodyni.
Pani d'Ambermesnil pochwala³a bardzo plan wdowy wzglêdem Goriota; odgad³a by³a jej myl
od razu i utrzymywa³a, ¿e Goriotowi nic zarzuciæ nie podobna.
Ach, pani moja droga! mówi³a wdowa ten cz³owiek zdrów jak ryba; zakonserwowany
jest wybornie i mo¿e jeszcze bardzo uprzyjemniæ ¿ycie kobiecie.
Hrabina udzieli³a wspania³omylnie niektórych uwag dotycz¹cych stroju pani Vauquer, który
nie by³ wcale odpowiedni do jej pretensji. Trzeba siê trzymaæ na stopie wojennej, mówi³a. Po
d³ugich naradach obie wdowy uda³y siê do Palais-Royal i kupi³y w Galeries de Bois kapelusz
z piórami i czepeczek. Hrabina poci¹gnê³a przyjació³kê do magazynu Ma³ej ¯anety, gdzie
wybrano sukniê i przepaskê. Dziêki wszystkim tym sprawunkom, wdowa stanê³a pod broni¹
i przypomina³a ¿ywo szyld du Boeuf à la mode. Znalaz³a siebie tak zmienion¹ na korzyæ, ¿e
uczu³a ¿yw¹ wdziêcznoæ dla hrabiny i ofiarowa³a jej dwudziestofrankowy kapelusz, chocia¿
by³a to osoba nie przynosz¹ca wielkiego zysku. Mia³a wprawdzie zamiar prosiæ przyjació³kê,
by wybada³a Goriota i zwróci³a jego uwagê na wszystkie przymioty wdowy Vauquer. Pani de
l'Ambermesnil podjê³a siê tej sprawy skwapliwie i trzyma³a starego fabrykanta w oblê¿eniu tak
d³ugo, a¿ jej udzieli³ pos³uchania. Mia³a ona niek³aman¹ chêtkê zba³amuciæ go na swój w³asny
rachunek; ale stary okaza³ siê tak niemia³y a pomimo to oporny, ¿e wszystkie usi³owania
spe³z³y na niczym i hrabina wysz³a obra¿ona jego gburowatoci¹.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
9
Mój aniele powiedzia³a do swej najdro¿szej przyjació³ki nie dasz rady z tym cz³owiekiem!
Niedowierzaj¹cy jest a¿ do miesznoci, przy tym taki to dusigrosz, takie g³upie bydlê, ¿e na
nieprzyjemnoci tylko móg³by ciê naraziæ.
Miêdzy panem Goriot i pani¹ de l'Ambermesnil rzeczy tak stanê³y, ¿e hrabina nawet
widzieæ go ju¿ nie chcia³a. Nazajutrz opuci³a dom wdowy, zapominaj¹c zap³aciæ komornego
za szeæ miesiêcy; pozostawi³a trochê starych rzeczy wartych mo¿e piêæ franków. Pani
Vauquer poszukiwa³a zapalczywie zbieg³ej przyjació³ki, ale w ca³ym Pary¿u nie umiano jej
nic powiedzieæ o hrabinie de l'Ambermesnil. Odt¹d powraca³a czêsto do tej sprawy op³akanej,
utyskuj¹c na sw¹ ³atwowiernoæ, choæ w rzeczy samej ¿adna kotka nie mog³a byæ bardziej
nieufna od niej; ale podobna by³a do tej licznej klasy ludzi, co to bliskim nie dowierzaj¹,
a obcym ufaj¹ bez granic. Jest to fakt moralny, dziwaczny, lecz prawdziwy, którego zarodek
³atwo znaleæ w sercu ludzkim. S¹ ludzie, co nie spodziewaj¹ siê ju¿ nie pozyskaæ u osób,
z którymi ¿yj¹; mo¿e czuj¹, ¿e zdradziwszy przed otaczaj¹cymi pró¿niê swej duszy, zas³u¿yli
na ich s¹d surowy; ale nie umiej¹ siê obejæ bez pochlebstwa, trawi ich ¿¹dza b³yszczenia
pozorem cnót, których nie posiadaj¹, i pragn¹ zdobyæ szacunek lub serce obcych ludzi, choæby
wkrótce mieli utraciæ oboje. Wreszcie bywaj¹ ludzie z natury ju¿ sprzedajni; ci nie zrobi¹ nic
dobrego przyjacio³om lub bliskim, dlatego tylko, ¿e to jest ich obowi¹zkiem; ale obcym gotowi
ofiarowaæ us³ugi, bo to pochlebia ich mi³oci w³asnej; im cianiejsze jest ko³o, w którym siê
ich uczucie obraca, tym mniej zdolni s¹ kochaæ; im wiêcej siê ono rozszerza, tym czulszymi siê
staj¹. Pani Vauquer ³¹czy³a w sobie obydwie te natury ma³oduszne, fa³szywe i nêdzne.
Gdybym ja by³ tutaj mówi³ jej Vautrin nie spotka³oby pani podobne nieszczêcie.
Potrafi³bym zedrzeæ maskê z tej komediantki. O, bo ja siê znam na takich sztuczkach.
Obyczajem wszystkich ludzi ciasnej g³owy, pani Vauquer nie wykracza³a nigdy poza sferê
faktów i nie zag³êbia³a siê w badanie przyczyn. Chêtnie zwala³a na innych w³asne swe b³êdy.
Tote¿ poniós³szy ow¹ stratê patrzy³a na uczciwego fabrykanta makaronu, jako na ród³o swych
nieszczêæ i od owego dnia, jak mówi³a, zaczê³a siê rozczarowywaæ. Teraz odgad³a, dlaczego
na nic siê nie zda³y wszystkie zaczepki z jej strony, równie¿ jak i kosztowna wystawnoæ, jak¹
siê otacza³a. Teraz dopiero spostrzeg³a, ¿e lokator jej mia³, jak mówi³a, swoje narowy. Musia³a
wreszcie zgodziæ siê na to, ¿e nadzieja jej tak czule wyko³ysana spoczywa³a na podstawie
chimerycznej; musia³a przyznaæ s³usznoæ hrabinie, która da³a dowód wielkiej przenikliwoci,
przepowiadaj¹c stanowczo, ¿e wdowa nie da sobie rady z tym cz³owiekiem. Rzecz naturalna,
¿e niechêæ, z jak¹ obecnie spogl¹da³a na niego, przewy¿sza³a o wiele przyjañ dawniejsz¹;
nienawiæ przeros³a mi³oæ i przybra³a rozmiary zawiedzionych nadziei. Serce ludzkie spoczywa
niekiedy wspinaj¹c siê na szczyt przywi¹zania, lecz prawie nigdy siê nie wstrzymuje na stromej
pochy³oci uczuæ nienawistnych. Ale pan Goriot by³ jednym z mieszkañców domu i wdowa
musia³a powstrzymywaæ wybuchy obra¿onej mi³oci w³asnej, musia³a t³umiæ westchnienia
wyrywaj¹ce siê na myl o zawodzie i przemagaæ pragnienie zemsty, jak mnich, którego
rozdra¿ni³ prze³o¿ony. Ludziom p³ytkiego umys³u nêdzne rodki wystarczaj¹ do zadowolenia
i z³ych, i dobrych sk³onnoci. Wdowa wyczerpa³a ca³¹ z³oliwoæ kobiec¹, gotuj¹c swej ofierze
szereg przeladowañ tajemnych. Zaczê³a od tego, ¿e odrzuci³a wszelkie dodatkowe ulepszenia
zaprowadzone ostatnimi czasy w gospodzie. Nie potrzeba nadal ani korniszonów, ani sardeli:
po co te g³upstwa? powiedzia³a pewnego dnia do grubej Sylwii i od tej chwili wróci³a do
dawnego programu. Pan Goriot nale¿a³ do rzêdu tych ludzi wstrzemiêliwych, co to dobijaj¹c
siê maj¹tku przywykaj¹ tak dalece do oszczêdnoci, ¿e ta staje siê w koñcu ich drug¹ natur¹.
Obiad sk³adaj¹cy siê z zupy, sztuki miêsa i jarzyn wystarcza³ mu a¿ nadto. Trudno by³o pani
Vauquer udrêczyæ swego sto³ownika, bo w niczym nie mog³a sprzeciwiæ siê jego upodobaniom.
Wpada³a w rozpacz, nie mog¹c znaleæ s³abej strony w tym cz³owieku; zaczê³a go lekcewa¿yæ
i tak wp³ynê³a na innych mieszkañców swego domu, ¿e wszyscy z wolna przejêli siê jej niechêci¹
dla Goriota i przez lekkomylnoæ stali siê narzêdziem jej zemsty. Ku koñcowi pierwszego
roku, nieufnoæ wdowy rozros³a do tego stopnia, ¿e zaczê³a siê zastanawiaæ, dlaczego ten
kupiec posiadaj¹cy siedem lub osiem tysiêcy liwrów dochodu, pyszne srebra i brylanty, których
mog³aby mu pozazdrociæ niejedna kobieta lekkich obyczajów, mieszka u niej, p³ac¹c komorne
tak ma³e w stosunku do znacznej fortuny. W tym pierwszym roku Goriot jada³ obiad na
miecie raz, lub dwa razy na tydzieñ; póniej nieznacznie dosz³o do tego, ¿e tylko dwa razy na
miesi¹c jada³ poza domem. Pani Vauquer bardzo rada by³a wyprawom jegomoci Goriota, tote¿
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
10
gniewa³o j¹ okrutnie, ¿e sto³ownik coraz punktualniej zacz¹³ siê zjawiaæ u jej sto³u. Przypisywano
tê zmianê zarówno powolnemu zmniejszaniu siê maj¹tku, jak i chêci sprzeciwienia siê gospodyni.
Nieznona to w³aciwoæ umys³ów poziomych, ¿e wszystkich mierzyæ chc¹ swoj¹ miar¹. Ku
koñcowi drugiego roku, Goriot usprawiedliwi³, niestety, plotki kr¹¿¹ce o nim, gdy¿ zapragn¹³
przeprowadziæ siê na drugie piêtro i zmniejszyæ komorne do dziewiêciuset franków. Musia³
siê tak dalece ograniczyæ, ¿e przez ca³¹ zimê nie opala³ swego mieszkania. Wdowa Vauquer
za¿¹da³a pieniêdzy z góry i zaczê³a odt¹d nazywaæ swego lokatora ojcem Goriot. Niezmiernie
trudno by³o zbadaæ przyczynê takiego upadku, bo ju¿ i pseudohrabina powiedzia³a, ¿e Goriot
by³ ponury i milcz¹cy. Ludzie o pustych g³owach, zajêci zwykle rzeczami ma³ej wagi, nie lubi¹
trzymaæ jêzyka na wodzy; tote¿ wed³ug ich rozumowania, ka¿dy kto nie rozpowiada o swoich
czynach, musi zajmowaæ siê z³ymi sprawami. I oto kupiec ów powa¿ny zosta³ naraz okrzyczany
za oszusta, ów ba³amut wyda³ siê teraz starym nicponiem. Wed³ug zdania Vautrina, który w tym
czasie zamieszka³ u wdowy Vauquer, ojciec Goriot gra³ na gie³dzie i nale¿a³ do ludzi, którzy
straciwszy ca³e mienie, próbuj¹ szczêcia na ma³¹ skalê. Innym razem umieszczano go w rzêdzie
tuzinkowych szulerów, którzy ryzykuj¹ i wygrywaj¹ co wieczór dziesiêæ franków. Czasami znów
robiono z niego szpiega policyjnego, choæ Vautrin twierdzi³, ¿e stary za ma³o mia³ sprytu do tego
rzemios³a. Utrzymywano jeszcze, ¿e Goriot by³ skner¹ ¿yj¹cym z lichwy, ¿e kupowa³ ogromn¹
masê biletów loteryjnych; s³owem robiono z niego istotê tajemnicz¹, obarczon¹ wszystkim,
co tylko mo¿e siê wyrodziæ z wystêpku, bezsilnoci i sromoty. Oburzano siê na jego ¿ycie
nikczemne, na jego wystêpki, jednak pomimo ca³ego wstrêtu nie wygnano go z domu, a nie
wygnano dlatego, ¿e regularnie p³aci³ komorne. Przy tym by³ nawet potrzebny i wszyscy
spêdzali na nim z³y lub dobry humor, obsypuj¹c go ¿artami i przycinkami. Przystawano ogólnie
na s¹d pani Vauquer, który wydawa³ siê najtrafniejszy. Wdowa utrzymywa³a, ¿e cz³owiek
ten doskonale zakonserwowany, zdrów jak ryba i bardzo jeszcze przyjemny, prowadzi³ ¿ycie
rozwi¹z³e i dziwne mia³ upodobania. Oto fakty, którymi wdowa popiera³a sw¹ potwarz. W kilka
miesiêcy po odjedzie niefortunnej hrabiny, która pó³ roku prze¿y³a kosztem pani Vauquer, ta
ostatnia, le¿¹c pewnego poranku w ³ó¿ku, pos³ysza³a na schodach szelest sukni jedwabnej
i chód leciuchny m³odej kobiety przemykaj¹cej siê do Goriota, którego drzwi w sam¹ porê siê
otworzy³y. Gruba Sylwia nie omieszka³a te¿ donieæ swej pani, ¿e jaka panna, zbyt piêkna, ¿eby
mia³a byæ uczciwa, wliznê³a siê jak wêgorz do kuchni i zapyta³a o mieszkanie Goriota; ubrana
by³a jak bóstwo, a buciki prunelowe wiadczy³y, ¿e nie przysz³a po b³ocie. Pani Vauquer
i kucharka stanê³y na czatach i dos³ysza³y kilka s³ów zamienionych czule podczas doæ d³ugich
odwiedzin. Pan Goriot odprowadza³ sw¹ damê. Gruba Sylwia zaczê³a siê niby wybieraæ na
rynek, a w rzeczy samej wysz³a z koszykiem po to tylko, by ledziæ czu³¹ parê.
Pani! rzek³a powróciwszy z wyprawy pan Goriot musi byæ jednak diablo bogaty, skoro
mo¿e utrzymaæ je na takiej stopie. Niech pani sobie wyobrazi, ¿e na rogu ulicy de l'Estrapade
czeka³ powóz wspania³y, do którego ona wsiad³a.
Podczas obiadu pani Vauquer zaci¹gnê³a firankê, ¿eby zas³oniæ Goriota przed blaskiem
s³oñca, który razi³ mu oczy.
Masz pan ³askê u piêknych dam, panie Goriot, tote¿ i s³oñce pana szuka rzek³a pani
Vauquer, chc¹c go widocznie uk³uæ przypomnieniem odwiedzin porannych. Tam do licha! masz
pan dobry gust, bo to wcale ³adna osóbka.
To moja córka odrzek³ Goriot z pewn¹ dum¹, któr¹ mieszkañcy gospody wziêli za
hipokryzjê starca dobijaj¹cego siê o pozory.
W miesi¹c po tych odwiedzinach nast¹pi³y drugie. Ta sama córka, która pierwszym razem
przyje¿d¿a³a w stroju porannym, przyby³a teraz po obiedzie w wykwintnej toalecie. Sto³ownicy
zebrani w salonie na gawêdkê poobiedni¹, ujrzeli piêkn¹ wysmuk³¹ blondynkê, pe³n¹ wdziêku
i zbyt dystyngowan¹, a¿eby mog³a byæ córk¹ takiego ojca Goriot.
Oto mamy ju¿ drug¹! zawo³a³a gruba Sylwia, nie poznaj¹c tej samej osoby.
W kilka dni potem, wysoka i kszta³tna brunetka, o w³osach czarnych i oczach ¿ywych,
spyta³a o pana Goriot.
Oto jest i trzecia! rzek³a Sylwia.
Brunetka, która pierwszym razem odwiedza³a ojca przed po³udniem, przyjecha³a po niejakim
czasie w stroju balowym.
Oto i czwarta! rzek³y razem pani Vauquer i gruba Sylwia, nie znajduj¹c ani ladu
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
11
podobieñstwa miêdzy t¹ wielk¹ pani¹, a skromnie ubranym dziewczêciem, które onegdaj
odwiedza³o starego.
Goriot p³aci³ jeszcze tysi¹c dwiecie franków komornego. Pani Vauquer nie widzia³a w tym
nic nadzwyczajnego, ¿e cz³owiek majêtny ma cztery lub piêæ kochanek; przyznawa³a nawet,
¿e da³ dowód wielkiego taktu nazywaj¹c je swymi córkami. Nie obra¿a³a siê bynajmniej,
¿e sprowadza³ te osoby do jej domu; odwiedziny podobne dra¿ni³y j¹ tylko dlatego, ¿e
przekonywa³y o obojêtnoci Goriota wzglêdem niej samej, tote¿ na pocz¹tku drugiego roku
pozwoli³a ju¿ sobie nazywaæ go starym mrukiem. Goriot zeszed³ wreszcie na dziewiêæset
franków; wtedy wdowa czeka³a tylko pierwszych odwiedzin, a spostrzeg³szy jedn¹ z tych pañ
na schodach, zapyta³a bez ceremonii starego, co te¿ myli zrobiæ z jej domu. Goriot odrzek³, ¿e
ta pani to jego starsza córka.
Ile¿ pan masz tych córek? chyba trzydzieci szeæ rzek³a pani Vauquer cierpkim tonem.
Tylko dwie odrzek³ stary z ³agodnoci¹ cz³owieka, którego nêdza uczy znosiæ wszystko
cierpliwie.
Ku koñcowi trzeciego roku, ojciec Goriot ograniczy³ jeszcze swoje wydatki, przeprowadzaj¹c
siê na trzecie piêtro i zmniejszaj¹c komorne do czterdziestu piêciu franków na miesi¹c. Zacz¹³
siê obchodziæ bez tabaki, odprawi³ fryzjera i odt¹d siê nie pudrowa³. Gdy ukaza³ siê pierwszy
raz bez pudru, gospodyni wyda³a okrzyk podziwu na widok jego w³osów; by³y one brudnego
szarozielonkawego koloru. Twarz, któr¹ zgryzoty tajemne powleka³y coraz to g³êbszym
smutkiem, wyda³a siê teraz dziwnie strapiona obok twarzy wszystkich tych, co siê zgromadzili
doko³a sto³u. O, wówczas nikt ju¿ nie w¹tpi³. Ojciec Goriot by³ starym rozpustnikiem, którego
oczy tylko zrêcznoæ lekarza uchroni³a od szkodliwego wp³ywu lekarstw, jakie musiano mu
przepisywaæ. Wstrêtny kolor w³osów wiadczy³ o nadu¿yciach i mnóstwie przyjêtych leków.
Fizyczny i moralny stan nieboraka usprawiedliwia³ poniek¹d te brednie. Na miejscu piêknej
bielizny ukaza³a siê wkrótce inna z perkalu grubego, co siê p³aci po czternacie soldów za
³okieæ. Z czasem poznika³y brylanty, tabakierka z³ota, ³añcuch i wszystkie drogie kamienie.
Stary porzuci³ dawny strój bogaty, wyrzek³ siê surduta koloru b³awatkowego, a wdzia³ natomiast
inny z prostego sukna br¹zowego, do tego nosi³ zim¹ i latem tê sam¹ kamizelkê z koziej we³ny
i szare spodnie z grubego sukna angielskiego. Zeszczupla³ niezmiernie, nogi mu cienia³y,
twarz, janiej¹ca niegdy pe³ni¹ szczêcia mieszczañskiego, osunê³a siê i pomarszczy³a,
czo³o siê sfa³dowa³o, a szczêki zarysowa³y siê wyranie. Zanim up³yn¹³ czwarty rok od
przeprowadzki na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève, poczciwy fabrykant makaronu niepodobny
by³ do siebie. Ów mieszczanin szeædziesiêcioletni, pulchny i okr¹g³y, o twarzy bezmylnej
i wie¿ej, który wygl¹da³ najwiêcej na lat czterdzieci i zachwyca³ przechodniów sw¹ postaw¹
pe³n¹ ¿ycia i umiechem m³odzieñczym, dzi wydawa³ siê siedemdziesiêcioletnim starcem
os³upia³ym, dr¿¹cym i wyblad³ym. ¯ywe oczy niebieskie zblak³y, przesz³y w odcieñ prawie
¿ó³toszary i zasch³y, tylko spod czerwonej powieki krwawe ³zy zdawa³y siê s¹czyæ. Na
widok starca jednych przejmowa³a zgroza, inni odczuwali litoæ. M³odzi studenci medycyny
nadaremnie dra¿nili go przez czas d³ugi, wreszcie zauwa¿ywszy osuniêcie siê jego dolnej wargi
i wymierzywszy k¹t twarzy, zawyrokowali, ¿e wpad³ ju¿ w kretynizm. Pewnego wieczora, po
skoñczonym obiedzie, pani Vauquer rzek³a niby ¿artem:
No có¿, zdaje siê, ¿e te córki ju¿ pana nie odwiedzaj¹?
Chcia³a mu daæ odczuæ, ¿e nie wierzy w rzeczywistoæ tych zwi¹zków rodzinnych; ale ojciec
Goriot drgn¹³ na te s³owa, jak gdyby ostrze ¿elaza go uk³u³o.
Przychodz¹ niekiedy rzek³ g³osem wzruszonym.
Ach! ach! wiêc je pan widujesz jeszcze! zawo³ali studenci medycyny. Brawo, ojcze Goriot!
Ale stary nie s³ysza³ ju¿ ¿artów wywo³anych jego odpowiedzi¹, pogr¹¿y³ siê bowiem
w zamylenie, które patrz¹cym z daleka wydawa³o siê bezw³adnym odrêtwieniem staroci.
Gdyby go znali bli¿ej, byliby siê mo¿e g³êboko zastanowili nad przyczyn¹ wywo³uj¹c¹ taki
stan moralny i fizyczny, lecz trudne to by³o zadanie do rozwi¹zania. Mo¿na by³o wprawdzie
przekonaæ siê, czy Goriot by³ rzeczywicie fabrykantem makaronu i sprawdziæ, czy kapita³y
jego wynosi³y wiadom¹ cyfrê, lecz nad to nic nie wiedziano. Starzy ludzie, co go otaczali,
zajmowali siê ¿ywo jego osob¹, lecz ¿yli w swej gospodzie, jak ostrygi przyczepione do ska³y
i nie wychylali siê nigdy poza obrêb dzielnicy, a m³odzi lubili stroiæ ¿arty z biednego starca
i pamiêtali o nim, gdy byli na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, ale po chwili wpadali w wir ¿ycia
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
12
paryskiego i stary przestawa³ zupe³nie istnieæ dla nich. Zreszt¹ starzy mieli ju¿ umys³ zbyt
przytêpiony, m³odzi za byli zbyt lekkomylni, ¿eby przypuciæ, i¿ osowia³y Goriot, cierpi¹cy
prozaiczn¹ nêdzê, móg³ posiadaæ niegdy maj¹tek lub zdolnoci jakiekolwiek.
Co siê tyczy kobiet, które nazywa³ córkami, wszyscy zgadzali siê z pani¹ Vauquer; ta za
obyczajem starych plotkarek przyzwyczajona by³a robiæ najmielsze przypuszczenia i mówi³a
z logik¹ surow¹:
Gdyby ojciec Goriot mia³ córki tak bogate jak wszystkie owe damy, które go odwiedzaj¹, to
z pewnoci¹ nie mieszka³by u mnie na trzecim piêtrze za czterdzieci piêæ franków na miesi¹c
i nie ubiera³by siê jak ¿ebrak.
Nic nie mog³o obaliæ tego dowodzenia. Tote¿ pod koniec listopada 1819 r., to jest w chwili
rozpoczêcia siê tego dramatu, wszyscy w gospodzie wiedzieli, co myleæ o biednym staruszku.
Wed³ug ich przekonania, cz³owiek ten nie mia³ nigdy ani ¿ony, ani córki; przez nadu¿ycie
przyjemnoci sta³ siê miêczakiem, którego nale¿a³o pomieciæ w oddziale Casquettiferów, jak
powiada³ pewien urzêdnik z Muzeum, który za biletami jada³ obiady w gospodzie. Nawet
taki Poiret to orze³, to gentleman w porównaniu z Goriotem; Poiret rozprawia³, rozumowa³,
odpowiada³, a choæ rozprawiaj¹c, odpowiadaj¹c i rozumuj¹c nic w³aciwie nie mówi³, bo mia³
zwyczaj powtarzaæ innymi s³owami to, co drudzy powiedzieli; zawsze jednak podtrzymywa³
rozmowê, okazywa³, ¿e ¿yje i czuje, a ojciec Goriot, jak powiada³ urzêdnik z Muzeum, nie
podnosi³ siê nigdy ponad zero Reaumura.
Eugeniusz de Rastignac znajdowa³ siê w szczególnym usposobieniu umys³u. Usposobienie
podobne cechuje m³odzieñców wy¿szych zdolnoci lub takich, w których okolicznoci zawi³e
wyrabiaj¹ chwilowo przymioty ludzi wybranych. Uczêszczaj¹c rok pierwszy na uniwersytet
mia³ tak niewiele pracy, ¿e móg³ swobodnie nasyciæ siê rozkoszami zmys³owymi Pary¿a.
Student bêdzie mia³ a¿ nadto zajêcia, skoro zechce poznaæ repertuar wszystkich teatrów,
studiowaæ wszystkie wyjcia labiryntu paryskiego, badaæ zwyczaje, nauczyæ siê jêzyka stolicy,
przyzwyczaiæ siê do przyjemnoci jej tylko w³aciwych, obejrzeæ wszystkie jej z³e i dobre
strony, wreszcie zajrzeæ do bogatych muzeów i uczêszczaæ na kursy, które zajmuj¹ z pocz¹tku.
W takiej epoce student unosi siê nad ka¿dym g³upstwem, bior¹c je za co wspania³ego.
Stwarza sobie wielkiego cz³owieka podnosz¹c na piedesta³ jednego z profesorów Kolegium
francuskiego, któremu siê p³aci za to, by siê utrzymywa³ na odpowiedniej wysokoci. Poprawia
krawat i przybiera powa¿n¹ minê, ¿eby zwróciæ uwagê kobiety, któr¹ zobaczy³ w Operze
komicznej. Odgaduj¹c wszystko, co dotychczas by³o dla niego tajemnic¹, rozszerza horyzont
swego ¿ycia i zaczyna wreszcie pojmowaæ, w jakim porz¹dku nastêpuj¹ po sobie pok³ady
ludzkie, z których powsta³ gmach spo³eczny. Znalaz³szy siê na Polach Elizejskich, student zrazu
podziwia tylko powozy kr¹¿¹ce doko³a w blasku s³onecznym, ale po pewnym czasie zaczyna
ju¿ ich zazdrociæ. Eugeniusz przeszed³ bezwiednie ca³¹ tê szko³ê, a jad¹c do domu na wakacje
jako baka³arz wydzia³u literackiego i prawnego, wolny ju¿ by³ zupe³nie od z³udzeñ dziecinnych
i pojêæ prowincjonalnych. Teraz dopiero rozpatrzy³ siê dobrze w domu rodzicielskim i w
gronie rodzinnym, do którego przyby³ z pojêciem zmienionym i ambicj¹ wybuja³¹. Na ma³ym
kawa³ku ziemi, nale¿¹cym do Rastignaców, mieszka³a ca³a rodzina sk³adaj¹ca siê z ojca, matki,
dwóch braci, dwóch sióstr i ciotki, która ¿y³a ze swej pensji. Majêtnoæ ta przynosi³a mniej
wiêcej oko³o trzech tysiêcy, a choæ dochód z winnicy by³ jak zwykle niepewny, wszelako
trzeba by³o zaoszczêdziæ corocznie tysi¹c dwiecie franków na utrzymanie dla Eugeniusza.
Teraz dopiero poj¹³ w zupe³noci niedostatek, który dotychczas tak wspania³omylnie przed
nim ukrywano. Gdy by³ dzieckiem, zdawa³o mu siê, ¿e siostry s¹ bardzo piêkne, a teraz inaczej
mu siê przedstawi³y, gdy je porówna³ z kobietami paryskimi, które sta³y siê dlañ wcieleniem
dawno wymarzonego idea³u piêknoci. Dopiero teraz zastanowi³ siê, ¿e na nim siê opiera³a
przysz³oæ niepewna ca³ej rodziny; przypatrzy³ siê, z jak drobiazgow¹ oszczêdnoci¹ chowano
wszystko, co mia³o wartoæ najmniejsz¹; spostrzeg³, ¿e jego rodzina zadowala³a siê napojem,
który przyrz¹dzano z wycisków winnych, zauwa¿y³ wiele innych okolicznoci, o których ju¿ tu
nie wspominamy i gorêcej ni¿ przedtem zapragn¹³ dobiæ siê znacznego stanowiska i wywy¿szyæ
siê ponad innych. Wzorem dusz wznios³ych postanowi³ zawdziêczaæ wszystko w³asnej zas³udze.
Lecz umys³ jego by³ czysto po³udniowy; gdy przysz³o do wykonania postanowieñ, zaczyna³
siê chwiaæ jak wszyscy m³odzi ludzie, którzy wyp³ywaj¹ na pe³ne morze, nie wiedz¹c, w któr¹
stronê skierowaæ swe si³y i pod jakim k¹tem rozpi¹æ ¿agle. Na razie postanowi³ oddaæ siê
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
13
pracy namiêtnie, lecz wkrótce spostrzeg³, jak wielk¹ rolê kobiety graj¹ w ¿yciu towarzyskim
i zapragn¹³ wyrobiæ sobie potrzebne stosunki. Postanowi³ nagle rzuciæ siê w wiat i b¹d co
b¹d zdobyæ sobie protektorki, które by go wziê³y w opiekê; czy¿ mia³by siê na nich zawieæ,
on, co posiada³ umys³ ¿ywy i zapa³ niek³amany, a przy tym odznacza³ siê u³o¿eniem pe³nym
wdziêku i nerwow¹ piêknoci¹, która w oczach kobiet najwiêcej ma uroku? Wszystkie te
myli zrodzi³y siê w jego g³owie, gdy b³¹dzi³ swobodny wród pól razem z siostrami, które
znalaz³y go wielce zmienionym. Ciotka Eugeniusza, pani de Marcillac, bywa³a niegdy u dworu
i zna³a sam kwiat arystokracji. Ambitny ch³opak przypomnia³ sobie, ¿e ciotka ko³ysa³a go
nieraz opowiadaniem o czasach minionych i pomyla³, ¿e dawne jej zwi¹zki mog³y mu u³atwiæ
dokonanie kilku wa¿nych zwyciêstw w wiecie, na które rachowa³ nie mniej jak na studia
prawne. Popieszy³ wiêc wybadaæ j¹, czy nie wiedzia³a o jakich zwi¹zkach pokrewieñstwa, które
by siê da³y zadzierzgn¹æ na nowo. Powa¿na jejmoæ potrzês³a konary drzewa genealogicznego
i zawyrokowa³a, ¿e wicehrabina de Beauséant bêdzie najprzystêpniejsz¹ z ca³ego grona
bogatych krewnych, którzy bywaj¹ zwykle nieu¿yci. Napisa³a wiêc do tej m³odej osoby list
w stylu starowieckim i wrêczy³a go Eugeniuszowi, dodaj¹c, ¿e w razie powodzenia wicehrabina
pomo¿e mu odnaleæ innych krewnych. W kilka dni po powrocie Rastignac pos³a³ list swej
ciotki do pani de Beauséant. Wicehrabina odpowiedzia³a mu zaproszeniem na bal, który mia³
siê odbyæ nazajutrz.
W takich to okolicznociach znajdowali siê mieszkañcy gospody pod koniec listopada 1819 r.
W kilka dni potem Eugeniusz by³ na balu u pani de Beauséant i powróci³ do domu oko³o drugiej
po pó³nocy. W wirze tañca odwa¿ny student da³ sobie s³owo, ¿e pracowaæ bêdzie a¿ do dnia,
¿eby odzyskaæ czas stracony. Wspania³oæ wielkiego wiata wzbudzi³a w nim fa³szyw¹ energiê,
pod wp³ywem której postanowi³ przepêdziæ pierwsz¹ noc bezsenn¹ w cichej swej dzielnicy.
Eugeniusz nie jad³ obiadu u pani Vauquer i mieszkañcy gospody s¹dzili, ¿e powróci z balu
dopiero nad ranem, tak jak zwyk³ by³ powracaæ z uroczystoci w Prado lub Odeonie, nie
mog¹c ustrzec siê od zab³ocenia swych poñczoch jedwabnych i wykrêcaj¹c lekkie trzewiki
balowe. Wieczorem przed zaryglowaniem drzwi Krzysztof wyjrza³ jeszcze na ulicê. W tej
chwili Eugeniusz pokaza³ siê we drzwiach i wszed³ cichutko do swego pokoju; Krzysztof uda³
siê za nim st¹paj¹c g³ono. M³ody cz³owiek rozebra³ siê, w³o¿y³ pantofle, naci¹gn¹³ wytarty
surducik, rozpali³ torf w kominie i wzi¹³ siê rano do pracy. Krzysztof stuka³ tak g³ono
swymi grubymi trzewikami, ¿e zag³uszy³ zupe³nie szmer wywo³any przygotowaniami m³odego
cz³owieka. Przed zag³êbieniem siê w ksiêgi prawne, Eugeniusz wpad³ w chwilow¹ zadumê.
Pozna³ w wicehrabinie de Beauséant jedn¹ ze wietnych gwiazd Pary¿a, której dom uchodzi³
za najprzyjemniejszy na przedmieciu Saint-Germain. Prócz tego imiê i maj¹tek stawia³y j¹
w pierwszym rzêdzie arystokracji. Dziêki pani de Marcillac, biedny student zosta³ mile przyjêty
w domu wicehrabiny, nie pojmuj¹c nawet ca³ej donios³oci podobnej laski. Byæ przyjêtym
w owych salonach z³ocistych znaczy to tyle, co otrzymaæ dyplom szlachecki; kto pokaza³
siê wród towarzystwa wyborowego, ten zdoby³ sobie prawo bywaæ wszêdzie, gdzie tylko
zapragnie. Eugeniusza olni³ blask wietnego zgromadzenia. Zamieniwszy zaledwie kilka s³ów
z wicehrabin¹, zacz¹³ siê przygl¹daæ bo¿yszczom paryskim, które siê tutaj zebra³y na raut,
i wkrótce wyró¿ni³ w t³umie kobietê tak¹, jaka zazwyczaj bywa pierwszym idea³em m³odzieñca.
Hrabina Anastazja de Restaud, wysoka i okaza³a, s³ynna by³a z nadzwyczaj kszta³tnej kibici.
Wyobracie sobie du¿e czarne oczy, rêkê przeliczn¹, nogê kszta³tn¹, ruchy pe³ne ognia,
s³owem wyobracie kobietê, któr¹ margrabia de Ronquerolles nazywa³ koniem czystej krwi.
Usposobienie nerwowe nie ujmowa³o jej bynajmniej wdziêku; figurê mia³a pe³n¹, ale nie mo¿na
jej by³o zarzuciæ zbytniej oty³oci. Wyra¿enia takie, jak: koñ czystej krwi, kobieta rasowa,
zaczyna³y zastêpowaæ przenonie Osjaniczne, owe porównania z anio³ami i ca³¹ mitologi¹
mi³osn¹, któr¹ odrzuca dzisiejszy dandyzm. Dla Rastignaca pani Anastazja de Restaud by³a
kobiet¹ upragnion¹. Otrzyma³ to, ¿e dwa razy zapisa³a jego nazwisko na wachlarzu, pomiêdzy
nazwiskami innych tancerzy, i zaraz w pierwszym kontredansie rozpocz¹³ z ni¹ rozmowê:
Gdzie bêdê móg³ widywaæ pani¹ nadal? zapyta³ nagle z t¹ si³¹ namiêtn¹, która siê tak
podoba kobietom.
Ale¿ wszêdzie odpowiedzia³a na przechadzkach, w teatrze, w moim domu wreszcie.
I lekkomylny po³udniowiec przywi¹za³ siê do rozkosznej hrabiny o tyle, o ile m³odzieniec
mo¿e siê przywi¹zaæ do kobiety przez ci¹g jednego kontredansa i walca. Hrabina, która mu
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
14
siê wyda³a wielk¹ pani¹, zaprosi³a go do siebie, dowiedziawszy siê, ¿e jest kuzynem pani de
Beauséant. Po ostatnim umiechu, który mu rzuci³a, Eugeniusz postanowi³ byæ u niej koniecznie.
Szczêcie mu sprzyja³o, bo tego¿ wieczora spotka³ cz³owieka, który nie wymiewa³ siê wcale
z jego niewiadomoci, a trzeba wiedzieæ, ¿e niewiadomoæ podobna by³aby grzechem
miertelnym w oczach s³awnych impertynentów owego czasu, ludzi takich jak Maulincourt,
Ronquerolles, Maksym de Trailles, de Marsay, Adjuda-Pinto, Vandenesse. Pró¿na ta m³odzie¿
otacza³a grono najwykwintniejszych kobiet, z których wymieniamy lady Brandon, ksiê¿nê de
Langeais, hrabinê de Kergarouet, pani¹ de Sérizy, ksiê¿nê de Carigliano, hrabinê Eerraud,
pani¹ de Lanty, margrabinê d'Aiglemont, pani¹ Eirmiani, margrabinê de Listomere i margrabinê
d'Espard, ksiê¿nê de Maufrigneuse i panie Grandlieu. Szczêciem wiêc naiwny student natrafi³
na margrabiego Montriveau, kochanka ksiê¿nej de Langeais. Jenera³ ten prostoduszny jak
dzieciê, objani³ mu, ¿e hrabina de Restaud mieszka przy ulicy du Helder. M³ody, spragniony
wiata, têskni¹cy do kobiety, ujrza³ na raz dwa domy otwieraj¹ce siê przed sob¹, móg³ bywaæ
na przedmieciu Saint-Germain u wicehrabiny de Beauséant, a na Chaussée-dAntin uklêkn¹æ
przed hrabin¹ de Restaud; móg³ jednym spojrzeniem ogarn¹æ ca³y szereg salonów paryskich,
wiedz¹c, ¿e jest m³odzieñcem doæ piêknym, by znaleæ w sercu kobiety wspó³czucie i opiekê;
czu³ w sobie doæ ambicji, by wskoczyæ na linê, po której trzeba iæ ze mia³oci¹ skoczka
pewnego siebie, a przy tym najliczniejsza z kobiet mia³a mu s³u¿yæ za balans!
Któ¿ na miejscu Eugeniusza nie zag³êbi³by siê myl¹ w przysz³oæ, któ¿ nie marzy³by
o powodzeniach, maj¹c g³owê pe³n¹ myli podobnych i widz¹c oczyma wyobrani obraz
wspania³ej kobiety wznosz¹cy siê na tle roz¿arzonego torfu, pomiêdzy kodeksem z jednej,
a nêdz¹ z drugiej strony? Bujna wyobrania malowa³a mu tak ¿ywo przysz³e rozkosze, ¿e
zaczyna³ prawie wierzyæ, i¿ pani de Restaud znajduje siê tu¿ przy nim, gdy nagle g³one
westchnienie rozleg³o siê w ciszy nocnej i ozwa³o siê w sercu m³odzieñca jak chrapliwy
oddech konaj¹cego. Otworzywszy ostro¿nie drzwi, wyszed³ na korytarz i spostrzeg³ smugê
wiat³a wymykaj¹c¹ siê spod drzwi ojca Goriot. Przysz³o mu na myl, ¿e s¹siad móg³ zachorowaæ
nagle; zbli¿y³ siê wiêc do drzwi, przy³o¿y³ oko do dziurki od klucza i zajrzawszy w g³¹b pokoju,
spostrzeg³ starca zajêtego dziwn¹ prac¹. Zajêcie jego wyda³o siê Eugeniuszowi tak wystêpnym,
¿e postanowi³ wywiadczyæ spo³eczeñstwu przys³ugê, ledz¹c nocne sprawki mniemanego
fabrykanta makaronu. Ojciec Goriot przytwierdzi³ do listwy przewróconego sto³u pó³misek
srebrny wyz³acany i tak¹¿ wazê, nastêpnie wzi¹³ sznur i okrêciwszy nim oba naczynia wspaniale
rzebione, zacz¹³ je ciskaæ z nadzwyczajn¹ si³¹, jak gdyby chcia³ zrobiæ z nich jednolit¹ bry³ê
metalu.
Có¿ to za cz³owiek, u licha! szepn¹³ Rastignac, spogl¹daj¹c na ¿ylaste ramiona starca, który,
otoczywszy sznurem kawa³ srebra, gniót³ je jak ciasto, nie sprawiaj¹c najmniejszego szmeru.
Mo¿e to z³odziej lub spólnik z³odziejski, który ¿yje jak ¿ebrak, udaj¹c g³upotê i niedo³êstwo, aby
tym bezpieczniej oddaæ siê swemu rzemios³u. Student wyprostowa³ siê przy tych s³owach, lecz
po chwili przy³o¿y³ znów oko do dziurki od klucza. Ojciec Goriot odwin¹³ szpagat, rozes³a³ na
stole ko³drê i zacz¹³ taczaæ bry³ê srebrn¹ robi¹c z niej walec pod³u¿ny; czynnoæ tê wykonywa³
z niepojêt¹ ³atwoci¹. Chyba ten cz³owiek posiada si³ê Augusta, króla polskiego szepn¹³
Eugeniusz, widz¹c, ¿e walec coraz bardziej siê wyd³u¿a. Ojciec Goriot popatrzy³ ze smutkiem
na swe dzie³o, ³zy zab³ys³y mu w oczach i zdmuchn¹³ stoczek, który przywieca³ jego pracy,
po czym nowe westchnienie obi³o siê o uszy Eugeniusza.
To wariat pomyla³ student.
Biedne dzieciê! zawo³a³ g³ono ojciec Goriot.
Na te s³owa Rastignac postanowi³ zamilczeæ o nocnej przygodzie i nie s¹dziæ zbyt srogo
swego s¹siada. Chcia³ ju¿ powracaæ do siebie, gdy pos³ysza³ nagle szmer dziwny: zdawa³o siê,
¿e kto w skarpetkach we³nianych st¹pa po schodach. Eugeniusz nadstawi³ ucha i rozpozna³
rzeczywicie oddech miarowy dwóch ludzi. Nie s³ysza³ ani skrzypniêcia drzwi, ani wyranego
st¹pania, tylko wiate³ko s³abe nagle zab³ys³o na drugim piêtrze u pana Vautrin.
Ile tu tajemnic w tej gospodzie mieszczañskiej! powiedzia³ student, schodz¹c o kilka stopni
ni¿ej. Zacz¹³ siê przys³uchiwaæ i po chwili dwiêk z³ota obi³ siê o jego uszy. wiat³o zagas³o
wkrótce i znowu da³ siê s³yszeæ podwójny oddech, przy czym. nie mo¿na by³o rozró¿niæ ani
otwierania, ani zamykania drzwi. Szmer stawa³ siê coraz s³abszy, w miarê jak siê dwaj mê¿czyni
oddalali.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
15
Kto idzie? zawo³a³a pani Vauquer, otwieraj¹c okno.
To ja powracam, mamo Vauquer ozwa³ siê gruby g³os Vautrina.
Jednak to co dziwnego! Krzysztof pozasuwa³ przecie rygle mówi³ Eugeniusz, wracaj¹c
do swego pokoju. W Pary¿u trzeba czuwaæ, ¿eby wiedzieæ wszystko, co siê dzieje doko³a.
To, co s³ysza³, przerwa³o w¹tek mi³osnych i ambitnych rozmylañ. Postanowi³ zaj¹æ siê prac¹,
lecz nie móg³ odegnaæ podejrzeñ obudzonych postêpkiem ojca Goriot, nie móg³ zapomnieæ
twarzy pani de Restaud, która stawa³a przed nim co chwila niby wró¿ka wietnej przysz³oci
i skoñczy³ na tym, ¿e upad³szy na ³ó¿ko zasn¹³ snem kamiennym. Na dziesiêæ nocy, które
m³odzie¿ obiecuje powiêciæ pracy, siedem odpadnie z pewnoci¹ na sen. Trzeba mieæ wiêcej
ni¿ dwadziecia lat, ¿eby móc czuwaæ.
Nazajutrz rano gêsta mg³a pokry³a Pary¿. W tak¹ pogodê ludzie najbardziej punktualni myl¹
siê co do czasu, spóniaj¹ siê na spotkania, które naznaczyli we w³asnym interesie, a o po³udniu
myl¹, ¿e to dopiero ósma rano. By³o ju¿ wpó³ do dziesi¹tej, a pani Vauquer nie myla³a
jeszcze ruszyæ siê z ³ó¿ka. Krzysztof i gruba Sylwia wstali te¿ póniej ni¿ zwykle i zapijali
najspokojniej kawê zabielon¹ wierzchni¹ warstw¹ mleka przeznaczonego dla sto³owników.
Zdj¹wszy najgêstsz¹ mietankê, Sylwia gotowa³a mleko bardzo d³ugo, ¿eby pani Vauquer nie
mog³a siê domyleæ owej dziesiêciny nieprawnie pobieranej.
Sylwio rzek³ Krzysztof, bior¹c pierwsz¹ grzankê pan Vautrin, który, trzeba wam wiedzieæ,
jest bardzo dobry, dzisiejszej nocy przyjmowa³ znów dwie osoby. Je¿eli siê pani niepokoi, to nic
mówiæ nie trzeba.
Czy dostalicie co od niego?
Da³ mi sto sous na miesi¹c, to znaczy tyle, jakby powiedzia³: Trzymaj jêzyk za zêbami.
Tylko on i pani Couture nie dr¿¹ nad ka¿dym groszem rzek³a Sylwia zreszt¹ wszyscy
radzi by wyci¹gn¹æ nam z lewej rêki to, co w dzieñ nowego roku wk³adaj¹ do prawej.
Jeszcze ¿eby choæ co dobrego dawali! dorzuci³ Krzysztof wielkie mi dziwy, jakie nêdzne
sto sous. Goriot na przyk³ad ju¿ od dwóch dni sam czyci swoje obuwie. Ten obdartus Poiret
obchodzi siê wcale bez szuwaksu, a gdyby go mia³, to wypi³by go pewnie, nie oczyciwszy
swoich pantofli. Albo ten smyk student. Có¿ on mi daje? czterdzieci sous, to mnie i szczotki
wiêcej kosztuj¹, a stare odzienie sprzedaje i nie wie sam, co za nie wypraszaæ.
Ba odpowiedzia³a Sylwia, pij¹c z wolna kawê z tym wszystkim lepiej jest s³u¿yæ w tym
domu ni¿ gdzie indziej w naszej dzielnicy: tu przynajmniej dobrze siê ¿yje. Ale czekajcie no,
Krzysztofie, czy nie mówi³ z wami ktokolwiek o grubym jegomoci Vautrin?
I owszem. Przed kilku dniami spotka³ mnie na ulicy jaki pan i zapyta³: Czy to nie
u was mieszka gruby jegomoæ, który czerni sobie faworyty? A jam odpowiedzia³: Nie, proszê
pana, on nie czerni faworytów. Gdzie by te¿ taki weso³y cz³owiek mia³ czas po temu? Otó¿
powtórzy³em wszystko co do joty panu Vautrinowi, a ten mi na to: Dobrze zrobi³, mój ch³opcze!
Odpowiadaj zawsze tak samo. Bardzo to nieprzyjemnie, gdy ludzie poznaj¹ nasze s³aboci. To
mo¿e przeszkodziæ zawarciu ma³¿eñstwa.
Otó¿ to! i mnie na rynku chciano wyci¹gn¹æ na s³ówko, ¿eby siê dowiedzieæ, czy nie
widzia³am kiedy, jak Vautrin odmienia³ koszulê. Oto komedia! Masz tobie zawo³a³a nagle na
Val-de-Grâce bije trzy kwadranse na dziewi¹t¹, a nikt nie myli ruszyæ siê z ³ó¿ka.
Zachcielicie! przecie wszyscy powychodzili. Pani Couture posz³a o ósmej ze sw¹ pann¹
spo¿yæ Pana Boga w Saint-Etienne. Ojciec Goriot wyszed³ z jakim pakietem. Student powróci
z lekcji dopiero o dziesi¹tej. Zamiata³em w³anie schody, gdy wszyscy wychodzili. Ojciec Goriot
tr¹ci³ mnie tym, co niós³ w rêku, a by³o to co twardego jak ¿elazo. Jednak to ciekawoæ, czym
siê ten nieborak zajmuje? Musi zawsze tañczyæ, jak mu inni ka¿¹, pomimo to najpoczciwszy jest
ze wszystkich i wiêcej wart od innych. Niewiele siê u niego po¿ywiæ mo¿na, ale za to owe panie,
do których mnie czasami posy³a, postrojone s¹ jak lalki i nie ¿a³uj¹ daæ cz³owiekowi na piwo.
Jakie¿ to? Te, które nazywa córkami? Jest ich, zdaje siê, ca³y tuzin.
Ja ci tam nie by³em u innych, tylko u tych dwóch, które tutaj przychodz¹.
S³yszê, ¿e ju¿ pani zaczyna siê ruszaæ; to dopiero zacznie sodomê wyprawiaæ; trzeba iæ co
prêdzej. Pilnujcie mleka, Krzysztofie, ¿eby siê tu kot nie zawin¹³.
Sylwia posz³a do pokoju swej pani.
Co to ma znaczyæ, Sylwio, bi³o ju¿ trzy kwadranse na dziewi¹t¹, a ja z waszej ³aski spa³am
jak bobak. Nic podobnego jeszcze nie bywa³o.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
16
To, proszê pani, z powodu mg³y dzisiejszej, któr¹ choæ no¿em krajaæ, tak jest gêsta.
Ale có¿ bêdzie ze niadaniem?
Ba, wszyscy nasi lokatorowie mieli chyba diab³a za skór¹, bo wszyscy zemknêli równo
z brzaskiem. niadanie wiêc mo¿e byæ dzi o dziesi¹tej. Michonnette i Poireau ani myleli jeszcze
wstawaæ. Tylko oni oboje s¹ w domu i pi¹ jak prawdziwe ba³wany.
Ale¿, Sylwio, mówisz o obojgu razem, jak gdyby
Jak gdyby co? zapyta³a Sylwia, wybuchaj¹c g³upim miechem. Przecie oboje jakby
dobrani do pary.
Jednak to co dziwnego, Sylwio, jakim sposobem pan Vautrin wróci³ dzi w nocy do domu,
kiedy Krzysztof pozasuwa³ przedtem rygle?
Wcale nie, proszê pani, Krzysztof pos³ysza³, ¿e pan Vautrin wraca i zszed³ na dó³, ¿eby mu
otworzyæ drzwi. A pani siê zda³o, ¿e
Podaj mi kaftanik i ruszaj piesznie zaj¹æ siê niadaniem. Przybierz kartoflami pozosta³¹
baraninê i podaj gruszki gotowane, tylko te, co kosztuj¹ po dwa liardy sztuka.
Niebawem pani Vauquer zesz³a na dó³ i spostrzeg³a na wstêpie kota, który rzuci³ ³apk¹ talerz
pokrywaj¹cy garnuszek z mlekiem i raczy³ siê z najwiêkszym popiechem.
Mistigris! krzyknê³a wdowa. Kot zemkn¹³, lecz po chwili powróci³, ³aszcz¹c siê do pani.
Tak, tak, przymilaj siê, stary ³otrze. Sylwio, Sylwio!
Co pani ka¿e?
Zobacz no, co kot zrobi³!
To wina tego bydlaka Krzysztofa, któremu poleci³am nakryæ do sto³u. Gdzie on siê podzia³?
Niech siê pani tylko nie troszczy, to bêdzie porcja ojca Goriot. Dolejê trochê wody, a on siê na
tym nie pozna, bo nie zwa¿a na nic, nawet na to, co je.
A ten Chiñczyk gdzie poszed³? zapyta³a pani Vauquer, rozstawiaj¹c talerze.
Kto to mo¿e wiedzieæ? Ten cz³owiek zajmuje siê diablimi sprawkami.
Zanadtom siê przespa³a mówi³a dalej pani Vauquer.
Ale za to wie¿a pani jak ró¿a
W tej chwili ozwa³ siê dzwonek i pan Vautrin wszed³ do salonu, piewaj¹c grubym g³osem:
D³ugo b³¹dzi³em po szerokim wiecie
I teraz jeszcze a¿ wspomnieæ mi³o
Ach, ach, dzieñ dobry, mamo Vauquer zawo³a³, zbli¿aj¹c siê ku gospodyni i ujmuj¹c j¹
czule w ramiona.
No, no, przestañ pan!
Przestañ zuchwalcze, powiedz pani. Proszê, powiedz pani: zuchwalcze. Zechciej pani
powiedzieæ
Proszê pozwoliæ, pomogê pani nakryæ do sto³u. Có¿, grzeczny jestem, wszak
prawda?
Jakem siê kocha³ w blondynce, brunecie
Zaleca³, wzdycha³
Widzia³em przed chwil¹ rzecz dziwn¹.
. . . jak siê zdarzy³o.
Có¿ takiego? zapyta³a wdowa.
Ojciec Goriot by³ o wpó³ do dziewi¹tej na ulicy Dauphine u z³otnika, który kupuje stare
srebra i galony. Sprzeda³ mu jaki sprzêt sto³owy ze srebra wyz³acanego, ale tak nielitociwie
zmia¿d¿ony, ¿e trudno uwierzyæ, aby tego móg³ dokonaæ cz³owiek nie fachowy.
Czy byæ mo¿e?
Nie inaczej. Wraca³em do domu, odprowadziwszy jednego z mych przyjació³, który odjecha³
dyli¿ansem królewskiego pocztowego zarz¹du. Spostrzeg³szy ojca Goriot przystan¹³em, ¿eby
zobaczyæ, co to bêdzie, i by³em wiadkiem zabawnej historii. Powróciwszy do naszej dzielnicy,
szed³ ulic¹ des Gres a¿ wst¹pi³ do domu lichwiarza Gobsecka. Trzeba wiedzieæ, ¿e ten Gobseck,
to porz¹dny ³otr, który bez ¿adnego wahania robi³by tabliczki do domina z koci swego ojca,
jaki ¯yd, Arab, Grek czy Cygan, którego nie³atwo by³oby okraæ, bo umieszcza swoje dukaty
w banku.
To jednak dziwne, co te¿ ten Goriot robi?
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
17
Nic nie robi, a przeciwnie przerabia to, co ma. To g³upi niedo³êga, co wszystko straci³
przez mi³oæ dla kobiet, które
Oto i on rzek³a Sylwia.
Krzysztofie zawo³a³ ojciec Goriot pójd ze mn¹ na górê.
Krzysztof poszed³ i powróci³ za chwilê.
Dok¹d idziesz? zapyta³a go pani Vauquer.
Posy³a mnie ojciec Goriot.
A to co? zawo³a³ Vautrin, wyrywaj¹c Krzysztofowi list zaadresowany do hrabiny Anastazji
de Restaud. Dok¹d¿e idziesz? zapyta³, oddaj¹c list Krzysztofowi.
Na ulicê du Helder. Mam rozkaz oddaæ to do w³asnych r¹k pani hrabiny.
Có¿ tam byæ mo¿e wewn¹trz? rzek³ Vautrin, przegl¹daj¹c list przed wiat³em czy nie
bilet bankowy? Ale nie mówi³ dalej, rozwieraj¹c z lekka róg koperty. To kwit! zawo³a³.
Daj go katu! ten stary frant umie siê zalecaæ. Id, stary marudo doda³, k³ad¹c sw¹ d³oñ szerok¹
na g³owie Krzysztofa i okrêcaj¹c go w kó³ko jak pionek nie po¿a³uj¹ daæ ci na piwo.
Stó³ by³ ju¿ nakryty, Sylwia gotowa³a mleko. Pani Vauquer roznieci³a ogieñ z pomoc¹
Vautrina, który nie przestawa³ nuciæ:
D³ugo b³¹dzi³em po szerokim wiecie
I teraz jeszcze a¿ wspomnieæ mi³o
Wszystko ju¿ by³o gotowe, gdy pani Couture wesz³a w towarzystwie panny Taillefer.
Sk¹d¿ecie to tak rano, moje piêkne panie? spyta³a pani Vauquer, zwracaj¹c siê do
wchodz¹cych.
By³ymy w Saint-Etienne-du-Mont u spowiedzi; przecie mamy dzi byæ u pana Taillefer.
Biedna moja ma³a dr¿y jak listek, mówi³a pani Couture, siadaj¹c ko³o pieca i wygrzewaj¹c
przed ogniem trzewiki, które zaczê³y parowaæ pod wp³ywem ciep³a.
Ogrzej siê, Wiktoryno rzek³a pani Vauquer.
Bardzo to piêknie, ¿e siê pani modli do Boga, by raczy³ zmiêkczyæ serce jej ojca
rzek³ Vautrin, podaj¹c krzes³o sierocie ale sama modlitwa tu nie wystarcza. Potrzeba pani
przyjaciela, który by potrafi³ przemówiæ stosownie do tego starego bydlaka. Powiadaj¹ przecie,
¿e dziki ten cz³owiek ma trzy miliony kapita³u, a pani nie daje ¿adnego posagu. W naszych
czasach najpiêkniejsza panna potrzebuje posagu.
Biedne dzieciê! rzek³a pani Vauquer. Wiesz co, moja rybko, ten potwór, którego nazywasz
ojcem, ci¹ga dobrowolne nieszczêcie na sw¹ g³owê.
Na te s³owa oczy Wiktoryny zasz³y ³zami, a pani Couture da³a znak wdowie, by nie mówi³a
dalej.
Gdybymy tylko mog³y zobaczyæ go i wrêczyæ mu ostatni list jego ¿ony rzek³a wdowa
po wojskowym komisarzu. Nigdy nie odwa¿y³am siê przes³aæ go poczt¹. Taillefer zna moje
pismo
O kobiety niewinne, nieszczêliwe i przeladowane! zawo³a³ Vautrin wiêc tak to rzeczy
stoj¹? Za kilka dni ja siê wmieszam w wasze sprawy i wszystko pójdzie jak z p³atka.
O, panie zawo³a³a Wiktoryna, a oczy jej zamglone i pal¹ce zarazem spoczê³y na Vautrinie
którego spojrzenie dziewczêcia nie wzruszy³o wcale je¿eli pan znajdziesz sposób zbli¿enia siê
do mego ojca, to powiedz mu, ¿e jego przywi¹zanie i dobra s³awa mej matki dro¿sze mi s¹ nad
wszystkie skarby wiata. Bêdê siê modli³a za pana, je¿eli pan potrafisz z³agodziæ jego surowoæ.
Mo¿esz pan byæ pewien wdziêcznoci.
D³ugo b³¹dzi³em po szerokim wiecie zapiewa³ Vautrin g³osem pe³nym ironii.
W tej chwili Goriot, panna Michonueau i Poiret weszli do pokoju, zwabieni prawdopodobnie
zapachem mas³a, na którym Sylwia podsma¿a³a kawa³ki baraniny. Wszyscy obecni zajêli swoje
miejsca, ¿ycz¹c sobie dnia dobrego; w tej chwili w³anie wybi³a dziesi¹ta, a na ulicy da³y siê
s³yszeæ kroki studenta.
Ot i dobrze, panie Eugeniuszu rzek³a Sylwia dzi pan zje niadanie razem ze wszystkimi.
Student uk³oni³ siê zgromadzonym i zaj¹³ miejsce obok ojca Goriot.
Mia³em dzi szczególn¹ przygodê wyrzek³, bior¹c ogromn¹ porcjê baraniny i spory kawa³
chleba, który pani Vauquer zmierzy³a kilkakrotnie okiem.
Przygodê! zawo³a³ Poiret.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
18
Có¿ st¹d? czy ciê to zadziwia, stara szlafmyco? rzek³ Vautrin do Poireta. Takim ludziom
jak pan Eugeniusz nie trudno o przygodê.
Panna Taillefer rzuci³a niemia³e spojrzenie na m³odego studenta.
Opowiedz nam pan, co to by³a za przygoda prosi³a pani Vauquer.
Wczoraj by³em na balu u mojej kuzynki, wicehrabiny de Beauséant, która posiada dom
wspania³y i przepyszne salony obite materi¹ jedwabn¹. Bal by³ wietny i bawi³em siê jak król
Ik wtr¹ci³ Vautrin, przerywaj¹c studentowi.
Co to ma znaczyæ, panie? zawo³a³ Eugeniusz z ¿ywoci¹.
Powiedzia³em ik, bo królik bawi siê lepiej ni¿ król.
Wielka prawda; wola³bym byæ t¹ ptaszyn¹ swobodna ni¿ królem, poniewa¿ potwierdzi³
zgadzaj¹cy siê na wszystko Poiret.
Jednym s³owem przerwa³ student, nie daj¹c mu dokoñczyæ tañczy³em z najliczniejsz¹
kobiet¹, z pewn¹ zachwycaj¹c¹ hrabin¹, nad któr¹ nic piêkniejszego w ¿yciu nie widzia³em.
Mia³a we w³osach kwiaty brzoskwiniowe, u boku przeliczny bukiet ¿ywych kwiatów, które
rozlewa³y doko³a woñ cudown¹; ale ba! trzeba by³o j¹ widzieæ, bo któ¿ zdo³a opisaæ kobietê
o¿ywion¹ wirem tañca. Otó¿ wystawcie sobie pañstwo, ¿e dzi o dziewi¹tej rano spotka³em tê
bosk¹ hrabinê, gdy sz³a ulic¹ des Gres. Ach, jak mi serce bi³o! zdawa³o mi siê
¯e ona tu zmierza rzek³ Vautrin, rzucaj¹c na studenta g³êbokie wejrzenie. A ona sz³a
pewnie do papy Gobsecka, znanego lichwiarza. Je¿eli bêdziesz pan kiedy bada³ serca kobiet
paryskich, to b¹d pewien, ¿e lichwiarza znajdziesz zawsze przed kochankiem. Pañska hrabina
nazywa siê Anastazja de Restaud i mieszka przy ulicy du Helder.
Na to imiê student wpatrzy³ siê w Vautrina. Ojciec Goriot podniós³ nagle g³owê i ku ogólnemu
zdziwieniu zmierzy³ obu mówi¹cych wzrokiem jasnym i pe³nym niepokoju.
Pewnie Krzysztof siê spóni i ona sama tam posz³a! zawo³a³ Goriot z boleci¹.
Có¿, czy nie zgad³em? zapyta³ Vautrin, pochylaj¹c siê do ucha pani Vauquer.
Panie Vautrin zawo³a³ Eugeniusz kto u licha móg³ powiedzieæ panu jej imiê?
Ach, ach! otó¿ to odpar³ Vautrin. Przecie i ojciec Goriot zna³ je dobrze, dlaczegó¿ bym
ja nie mia³ wiedzieæ?
Panie Goriot! zawo³a³ student.
Co? spyta³ biedny stary. Wiêc ona by³a wczoraj bardzo piêkna?
Kto taki?
Pani de Restaud.
Patrz pan, jak staremu nieborakowi oczy siê zapalaj¹ rzek³a pani Vauquer do Vautrina.
Czy¿by on j¹ utrzymywa³? szepnê³a panna Michonneau do studenta.
O, tak, by³a wciekle piêkna! odpar³ Eugeniusz, w którego ojciec Goriot chciwie siê
wpatrywa³. Gdyby nie by³o pani de Beauséant, moja boska hrabina by³aby królow¹ balu.
M³odzie¿ j¹ tylko jedn¹ widzia³a; by³em dwunasty na licie tancerzy, gdy¿ nie opuci³a ani
jednego kontredansa. Inne panie wcieka³y siê, patrz¹c na to. Je¿eli kto by³ szczêliwy wczoraj,
to pewnie ona. S³usznie powiadaj¹, ¿e nic piêkniejszego, jak statek z rozwiniêtymi ¿aglami, koñ
w galopie i kobieta w tañcu.
Wczoraj na najwy¿szym szczeblu, u ksiê¿nej rzek³ Vautrin dzi na dole drabiny,
u lichwiarza; takie to pary¿anki. Gotowe siê sprzedaæ, gdy mê¿owie nie mog¹ wystarczyæ na
ich szalone zbytki. Gdy nie umiej¹ siê sprzedaæ, to rade by rozedrzeæ ³ono w³asnej matki, byle
znaleæ to, co pozwala im b³yszczeæ. Na wszystko s¹ gotowe. Znane to, znane!
Gdy student mówi³, twarz ojca Goriot jania³a, jak s³oñce w dzieñ pogodny, lecz okrutna
uwaga Vautrina powlek³a j¹ znowu chmur¹ smutku.
Ale¿, panie rzek³a pani Vauquer gdzie¿ pañska przygoda? czy pan mówi³ z hrabin¹?
Mo¿e pan j¹ zapyta³, czy nie chcia³aby uczyæ siê prawa?
Ona mnie nie widzia³a odpar³ Eugeniusz. Ale czy¿ to nie dosyæ spotkaæ na ulicy des
Gres, o dziewi¹tej rano, najpiêkniejsz¹ z kobiet paryskich, która wróci³a z balu przynajmniej
o drugiej po pó³nocy? Tylko w Pary¿u mog¹ dziaæ siê podobne rzeczy.
Ale, ba! dzieje siê wiele dziwniejszych rzeczy zawo³a³ Vautrin.
Panna Taillefer na pó³ tylko s³ysza³a, o czym mówiono, gdy¿ ca³a zajêta by³a prób¹, któr¹
dzi mia³a przedsiêwzi¹æ. Pani Couture da³a jej znak, ¿e czas ju¿ iæ siê ubieraæ. W lad za
obiema paniami wyszed³ i ojciec Goriot.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
19
A co, czycie pañstwo widzieli? zapyta³a pani Vauquer, zwracaj¹c siê do Vautrina i innych
sto³owników. Rzecz oczywista, ¿e on siê dla tych kobiet zrujnowa³.
Nikt mi nigdy nie wmówi zawo³a³ student ¿e piêkna hrabina de Restaud mo¿e nale¿eæ
do ojca Goriot.
Ale¿ my nie staramy siê bynajmniej przekonaæ pana przerwa³ Vautrin. Jeste pan za
m³ody, ¿eby dobrze znaæ Pary¿, póniej siê pan dowiesz, ¿e s¹ tu pewne osobistoci, które my
nazywamy: hommes a passions
Przy tych s³owach panna Michonneau spojrza³a na Vautrina wzrokiem pojêtnym jak rumak
wojskowy, który us³yszy dwiêk tr¹bki.
Ach, ach? zawo³a³ Vautrin, zatrzymuj¹c siê i mierz¹c j¹ g³êbokim wejrzeniem albo¿ to
i my nie mielimy drobnych namiêtnoci
Stara panna spuci³a oczy, jak zakonnica na widok pos¹gów.
Otó¿ tacy ludzie jak siê czego uczepi¹, to nic nie zdo³a ich odwieæ od powziêtej myli.
Pragn¹ tylko pewnej wody czerpanej z pewnego ród³a, jakkolwiek czêsto woda ta bywa
zepsuta, a pragn¹ siê napiæ za jak¹ b¹d cenê, choæby przysz³o sprzedaæ ¿onê i dzieci lub zapisaæ
czartu duszê. Dla jednych owym ród³em upragnionym bywa gra, gie³da, muzyka, zbiór obrazów
lub owadów; dla innych mo¿e to byæ kobieta, która umie przyrz¹dzaæ ulubione ich przysmaki.
Ci ostatni nie dbaj¹ o ¿adn¹ inn¹ kobietê na wiecie, ceni¹ tylko tê, która umie pochlebiaæ
ich s³abostkom. Bywa czêsto, ¿e owa kobieta nie kocha ich wcale, obchodzi siê z nimi bez
ceremonii i drogo ka¿e p³aciæ za drobne okruchy przyjemnoci; a jednak dziwacy nie zra¿aj¹
siê wcale i radzi by zastawiæ ostatni¹ ko³drê w lombardzie, byle dukat ostatni oddaæ wybranej
kobiecie. Ojciec Goriot nale¿y w³anie do takich ludzi. Hrabina eksploatuje go, korzystaj¹c z jego
dyskrecji. Taki to wiat wy¿szy! Nieszczêliwy nieborak o niej tylko myli. Poza sfer¹ swej
namiêtnoci staje siê, jak widzicie, dzikim zwierzêciem, ale doæ najl¿ejszej wzmianki o tem, co
go obchodzi, by twarz jego zajania³a jak brylant. Nie trudno wyjaniæ tê ostatni¹ tajemnicê. Dzi
rano odniós³ sam swe srebro z³ocone do przetopienia, a póniej widzia³em go, jak wchodzi³ do
papy Gobseck na ulicy des Gres. Proszê tylko uwa¿aæ. Po powrocie pos³a³ do hrabiny tego
g³upca Krzysztofa, co pokaza³ nam adres listu, w którym znajdowa³ siê kwit. Musia³a byæ
pilna potrzeba, skoro sama hrabina sz³a do starego lichwiarza. Ojciec Geriot zap³aci³ za ni¹
uprzejmie. Nie trzeba byæ zbyt m¹drym, ¿eby rzecz ca³¹ poj¹æ dok³adnie. Otó¿ mo¿esz siê pan
przekonaæ, m³ody mój studencie, ¿e pañska hrabina mia³a siê wczoraj, tañczy³a, przymila³a
siê, powiewa³a brzoskwiniowymi kwiatami i unosi³a z wdziêkiem sukniê, a pomimo to by³a,
jak to mówi¹, miêdzy m³otem i kowad³em, myl¹c o swoich zaprotestowanych wekslach lub
o wekslach swego kochanka.
Obudzasz pan we mnie wciek³¹ chêæ zbadania prawdy. Idê jutro do pani de Restaud!
zawo³a³ Eugeniusz.
Tak jest potwierdzi³ Poiret trzeba byæ jutro u pani de Restaud.
Bardzo byæ mo¿e, ¿e znajdziesz tam pan poczciwego Goriota, który pójdzie upomnieæ siê
o zap³atê za sw¹ uprzejmoæ.
Ale¿ powiedzia³ Eugeniusz z wyrazem wstrêtu w takim razie wasz Pary¿ jest ka³u¿¹.
I to dziwn¹ ka³u¿¹ odpar³ Vautrin. Ci, których powozy grzêzn¹ w b³ocie, nazywaj¹
siê uczciwymi ludmi; ci, którzy brn¹ przez nie piechot¹, nosz¹ miano ³otrów. Komu przysz³a
nieszczêciem pokusa skraæ jak¹ bagatelê i oto wszyscy zatrzymuj¹ siê przed Trybuna³em
Sprawiedliwoci, by patrzeæ nañ jak na dziwowisko. Inny ukrad³ milion i uchodzi w salonach
za wzór cnoty. A ¿andarmeria i sprawiedliwoæ pobieraj¹ trzydzieci milionów za utrzymanie
moralnoci. Doskonale!
Jak to zawo³a³a pani Vauquer czy¿by Goriot da³ przetopiæ swój serwis poz³acany?
Czy nie by³o tam miêdzy innymi pokrywki z dwiema synogarlicami? zapyta³ Eugeniusz.
A tak w³anie.
Stary musia³ ceniæ bardzo ten serwis, gdy¿ zap³aka³, zgniót³szy kubek i pó³misek.
Widzia³em to przypadkiem rzek³ Eugeniusz.
Ceni³ go jak w³asne ¿ycie odrzek³a wdowa.
Patrzcie no pañstwo, jak ten nieborak namiêtny wykrzykn¹³ Vautrin. Widocznie kobieta
owa umie pog³askaæ go po sercu.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
20
Student uda³ siê do swego pokoju, a Vautrin wyszed³ na miasto. W kilka chwil póniej pani
Couture i Wiktoryna wsiad³y do doro¿ki, któr¹ im Sylwia sprowadzi³a. Poiret poda³ ramiê
pannie Michonneau i oboje udali siê do Ogrodu Botanicznego, by przepêdziæ na przechadzce
dwie swobodne godziny.
A co? Toæ wygl¹daj¹ bez ma³a jak para ma³¿onków rzek³a Sylwia. Dotychczas nigdy
jeszcze nie wychodzili razem. Oboje s¹ tak zasuszeni, ¿e potr¹ciwszy siê wzajemnie mog¹
skrzesaæ ognia jak krzesiwo.
A panna Michonneau winna strzec swego szala, by siê nie zaj¹³ jak hubka doda³a pani
Vauquer ze miechem.
O czwartej wieczorem Goriot wszed³ do pokoju i spostrzeg³ przy wietle dwóch lamp
kopc¹cych, ¿e oczy Wiktoryny by³y zaczerwienione od p³aczu. Pani Vauquer s³ucha³a
opowiadania o niefortunnej wyprawie do pana Taillefer. Znudzony odwiedzinami córki i pani
Couture, ojciec Wiktoryny postanowi³ rozmówiæ siê z nimi i kaza³ dopuciæ je do siebie.
Moja droga pani ci¹gnê³a dalej pani Couture, zwracaj¹c siê do pani Vauquer proszê sobie
wyobraziæ, ¿e Wiktoryna sta³a ca³y czas, a on nie zachêci³ jej ani jednym s³owem, by usiad³a.
Mnie za powiedzia³ z zimn¹ krwi¹, bez najmniejszego gniewu, ¿e przychodzimy nadaremnie
i powinnymy oszczêdziæ sobie nadal tego trudu, gdy¿ panna mo¿e pogorszyæ tylko sw¹ sprawê,
gdy bêdzie zbyt natrêtna (a toæ bywamy tylko raz do roku u tego potwora, który nie nazwa³
nawet Wiktoryny sw¹ córk¹!). Powiedzia³ dalej, ¿e Wiktorynie nic siê nie nale¿y, gdy¿ matka jej
nie mia³a wcale posagu i doda³ jeszcze tyle s³ów okrutnych, a¿ moja biedaczka we ³zy siê rozla³a;
ale póniej upad³a mu do nóg i powiedzia³a z odwag¹, ¿e chodzi jej tylko o matkê, ¿e sama bez
szemrania ulegnie jego woli, byle tylko zechcia³ przeczytaæ testament nieszczêliwej nieboszczki.
Poda³a mu list, mówi¹c przy tym rzeczy dziwnie piêkne i rzewne. Nie wiem, sk¹d siê jej zebra³o
na podobne wyrazy, chyba Bóg je zes³a³; dziewczê bowiem by³o tak natchnione, ¿e nawet ja, ja
sama p³aka³am jak g³upia, s³uchaj¹c jej mowy. A wiesz pani, co robi³ ten przera¿aj¹cy cz³owiek?
Obcina³ sobie paznokcie, po czym wzi¹³ list zroszony ³zami biednej pani Taillefer i rzuci³ go
w ogieñ, mówi¹c: O tak, to dobrze! Chcia³ podnieæ córkê, lecz cofn¹³ wnet rêce, gdy spostrzeg³,
¿e biedaczka chce je uca³owaæ. Czy¿ to nie ³otrostwo? A synalo, ba³wan, nie przywita³ siê nawet
z siostr¹, wchodz¹c do pokoju.
Có¿ to za potwory! zawo³a³ ojciec Goriot.
A potem ci¹gnê³a dalej pani Couture, nie zwa¿aj¹c na okrzyk poczciwca ojciec i syn
po¿egnali mnie i odeszli, wymawiaj¹c siê wa¿nymi sprawami. Oto i ca³e nasze odwiedziny. Ale
widzia³ przynajmniej sw¹ córkê. Nie wiem, jak mo¿na siê jej wypieraæ, gdy¿ podobna do niego,
jak dwie krople wody.
Wszyscy sto³ownicy i mieszkañcy gospody zgromadzili siê z wolna, ¿ycz¹c sobie dnia dobrego
i zamieniaj¹c nic nie znacz¹ce wyrazy, które w pewnych kó³kach paryskich uchodz¹ za dowcip
b³yskotliwy, choæ same przez siê bywaj¹ bezmylne, a ca³e znaczenie nadaje im gest i sposób,
w jaki siê wymawiaj¹. Ten rodzaj ¿argonu zmienia siê nieustannie, odnawiaj¹c siê przynajmniej
co miesi¹c kosztem jakiego nowego ¿artu. Byle co nadaje siê do podtrzymania takiej gry
dowcipu, zarówno wypadek polityczny, jak i proces s¹dowy, piosenka uliczna lub farsa jakiego
aktora; gdy¿ gra ca³a polega na tym, by chwytaæ myli i wyrazy i, niby wolanta, na powrót je
odrzucaæ. W nowszych czasach wynaleziono wie¿o dioramê, wywo³uj¹c¹ silniejsze z³udzenie
optyczne ni¿ panorama; wskutek tego w niektórych malarniach przyj¹³ siê zabawny zwyczaj
dodawania koñcówki rama do wielu wyrazów. Pewien m³ody malarz uczêszczaj¹cy do gospody
Vauquer, zaprowadzi³ miêdzy mieszkañcami zwyczaj dodawania tej koñcówki do wyrazów.
Pannnie Poiret, jak¿e tam pañskie zdrowieczkorama? zapyta³ urzêdnik z Muzeum i nie
czekaj¹c odpowiedzi zwróci³ siê do pani Couture i Wiktoryny. Zdaje siê rzek³ ¿e panie
maj¹ jakie zmartwienie.
Czy bêdziemy dzi ob-jadowali? zawo³a³ jeden ze studentów medycyny, przyjaciel
Rastignaca, imieniem Horacy Bianchon moje ¿o³¹deczko opad³o usque ad talones.
Dzi wciekle zimnowrama rzek³ Vautrin. Proszê siê pofatygowaæ, ojcze Goriot. Có¿
u licha, pañska noga zakrywa ca³y otwór pieca.
Znakomity panie Vautrin rzek³ Bianchon dlaczego mówisz pan zimnowrama? To
omy³ka, nale¿y mówiæ zimnorama.
Nie zawo³a³ urzêdnik z Muzeum mówi siê zimnowrama na zasadzie, ¿e mówi siê:
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
21
zimno w nogi.
Ach! ach!
Oto i jego ekscelencja markiz de Rastignac, doktor prawa lewego zawo³a³ Bianchon,
schwyciwszy Eugeniusza za szyjê i dusz¹c go w ucisku. Oho, s¹ ju¿ i inni, oho!
Panna Michonneau wesz³a z wolna, pozdrawiaj¹c obecnych milcz¹cym uk³onem i usiad³a
obok trzech kobiet.
Ta stara sowa nabawia mnie zawsze dreszczów szepn¹³ Bianchon do Vautrina, wskazuj¹c
na pannê Michonneau. Trzeba wiedzieæ, ¿e ja studiujê system Galla i widzê na jej g³owie
Judaszowe wypuk³oci.
Czy pan j¹ zna³ przedtem? zapyta³ Vautrin.
Któ¿ jej nie spotyka³! odpar³ Bianchon. S³owo dajê, ta wyblad³a stara panna przypomina
mi owe d³ugie robaki, co zdolne s¹ stoczyæ najgrubsz¹ belkê.
Tak to bywa, m³odzieñcze rzek³ czterdziestoletni mê¿czyzna, g³aszcz¹c faworyty:
Wiêc ró¿a, ¿y³a tyle, ile ¿yj¹ ró¿e,
Poranek jeden tylko.
Ach, ach! oto i wyborna zuporama zawo³a³ Poiret, na widok Krzysztofa wnosz¹cego
rosó³ z wielk¹ powag¹.
M³odzie¿ wybuchnê³a miechem.
Przepraszam zawo³a³a pani Vauquer bo to kapuniak.
Poiret pobity!
Poirrrrette pobity!
Proszê zapisaæ dwa punkty wygrane mamie Vauquer rzek³ Vautrin.
Czy kto zauwa¿y³, jak¹ mg³ê mielimy dzisiaj rano? zapyta³ urzêdnik.
By³a to rzek³ Bianchon mg³a wciek³a i bezprzyk³adna, mg³a ponura, melancholijna,
zielona, dusz¹ca, mg³a Goriotowska.
Goriorama rzek³ malarz gdy¿ zupe³nie zas³ania³a wiat³o.
Hej, milordzie Gâôriotte, tu siê mówi o was.
Ojciec Goriot siedzia³ na koñcu sto³u przy drzwiach, przez które wnoszono jedzenie;
zawo³any, podniós³ g³owê, nie przestaj¹c w¹chaæ kawa³ka chleba wyjêtego spod serwety by³o
to stare przyzwyczajenie z czasów kupieckich, którego siê jeszcze nie pozby³.
Có¿ to takiego? zabrzmia³ cierpko g³os pani Vauquer, zag³uszaj¹c g³on¹ rozmowê oraz
brzêk ³y¿ek i talerzy czy siê panu chleb nie podoba?
Przeciwnie, pani odpar³ to chleb z najprzedniejszej etampskiej m¹ki.
Po czym to pan poznaje? zagadn¹³ Eugeniusz.
Po bia³oci, po smaku.
Chyba pan nosem smakowa³, bo widzia³am, jake w¹cha³ kawa³ek chleba rzek³a
pani Vauquer. Stajesz siê pan coraz oszczêdniejszym i z czasem dojdziesz chyba do tego,
¿e wdychanie wyziewów kuchennych bêdzie dla pana dostatecznym po¿ywieniem.
Wtedy zastrze¿ pan sobie w³asnoæ wynalazku, a dorobisz siê piêknego maj¹tku zawo³a³
urzêdnik z Muzeum.
Dajcie¿ pañstwo pokój! rzek³ malarz ojciec Goriot chcia³ tylko dowieæ swym postêpkiem,
¿e by³ w rzeczy samej fabrykantem makaronu.
Jak widaæ, z pañskiego nosa mog³aby byæ retorta rzek³ znów urzêdnik z Muzeum.
Co? podchwyci³ Bianchon re
Re-zeda.
Re-flektor.
Re-zerwa.
Re-duta.
Re-netka.
Re-zydent.
Re-nifer.
Re-torama.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
22
Osiem odpowiedzi posypa³o siê niby grad kul ze wszystkich stron sali. Wra¿enie by³o tym
mieszniejsze, ¿e ojciec Goriot spogl¹da³ po zgromadzonych z g³upowat¹ min¹ cz³owieka, który
usi³uje zrozumieæ cudzoziemsk¹ mowê.
Re? powtórzy³ pytaj¹co, zwracaj¹c siê do siedz¹cego obok Vautrina.
Re-umatyzm, mój starowino! zawo³a³ Vautrin, uderzaj¹c Goriota po g³owie i wt³aczaj¹c
mu kapelusz a¿ na oczy.
Biedny staruszek tak os³upia³ po tym napadzie niespodziewanym, ¿e przez kilka minut siedzia³
nieruchomy. Krzysztof s¹dzi³, ¿e pan Goriot nie je ju¿ zupy i zabra³ mu talerz; lecz nieborak nie
spostrzeg³ tego i poprawiwszy kapelusz, opuci³ ³y¿kê na stó³ w mniemaniu, ¿e talerz znajduje
siê na swoim miejscu.
Wszyscy obecni parsknêli miechem.
Mój panie zawo³a³ starzec jeste pan kiepskim trefnisiem! Nadal radzê mu powstrzymywaæ
siê od podobnych sztuczek, bo
Bo co, tatusiu? przerwa³ Vautrin.
Bo kiedy zap³acisz mi pan za to sowicie
W piekle, nieprawda¿? rzek³ malarz w tym ciemnym k¹ciku, gdzie siê stawia niegrzeczne
dzieci.
Pani nic nie je rzek³ Vautrin do Wiktoryny. Zapewne ojczulek okaza³ siê nieprzystêpnym?
To okropny cz³owiek zawo³a³a pani Couture.
Warto by nauczyæ go rozumu rzek³ Vautrin.
Pani mog³a by wytoczyæ proces o artyku³y ¿ywnoci, gdy¿ wcale nie je odezwa³ siê
Eugeniusz, który siedzia³ niedaleko od Bianchona. Ach, proszê no spojrzeæ, jak ojciec Goriot
wpatruje siê w pannê Wiktorynê.
Stary zapomnia³ o jedzeniu i nie spuszcza³ oczu z twarzy dziewczêcia, napiêtnowanej boleci¹
prawdziw¹, boleci¹ dziecka odtr¹conego, które pomimo to nie przesta³o kochaæ swego ojca.
Mój drogi szepn¹³ Eugeniusz lemy os¹dzili ojca Goriot. To nie jest ani g³upiec, ani
cz³owiek bez czucia. Spróbuj no zastosowaæ do niego system Galla i wtedy powiedz mi swe
zdanie. Dzisiejszej nocy sam by³em wiadkiem, jak starzec ten gniót³ pó³misek srebrny i to
z najwiêksz¹ ³atwoci¹: rzek³by, ¿e mia³ w rêku wosk a nie metal; w obecnej za chwili twarz
jego zdradza uczucie niezwyk³e. Mnie siê zdaje, i¿ ¿ycie Goriota zbyt jest tajemnicze, by nie
zas³ugiwa³o na g³êbsze zbadanie. Tak, Bianchon, nie miej siê, bo ja nie ¿artujê wcale.
Nie przeczê rzek³ Bianchon ¿e dla medyka cz³owiek ten jest ciekawym okazem. Je¿eli
siê zgodzi, gotowym sam dokonaæ na nim sekcji.
Lepiej pomacaj mu g³owê.
A, dziêkujê! Kto wie, czy jego g³upota nie jest zaraliwa?
Nazajutrz, oko³o trzeciej po po³udniu, Rastignac ubrany bardzo wykwintnie poszed³ do
pani de Restaud. W drodze odda³ siê ca³y owej nadziei lekkomylnej, która tysi¹cem wzruszeñ
barwi m³ode ¿ycie. M³odzie¿ nie rachuje przeszkód i niebezpieczeñstw; gra bujnej wyobrani
idealizuje ¿ycie w ich oczach i widz¹ przed sob¹ same powodzenia; zburzenie planów, które
utworzy³a ¿¹dza wybuja³a pogr¹¿a ich w smutku, niekiedy nawet czyni nieszczêliwymi;
gdyby byli odwa¿niejsi i mniej niewiadomi, to budowa spo³eczna nie mog³aby siê przy nich
ostaæ. Eugeniusz wystrzega³ siê jak móg³, ¿eby siê nie zab³ociæ, a obok tego uk³ada³ w myli,
co powie pani de Restaud, przysposabia³ zapas dowcipu, wymyla³ odpowiedzi stosowne
do przypuszczalnej rozmowy, przygotowywa³ s³ówka dowcipne, zdania á la Talleyrand
i przypuszcza³ tysi¹czne okolicznoci mog¹ce mu u³atwiæ wynurzenie uczuæ, na którym opiera³
ca³¹ sw¹ przysz³oæ. I biedny student zab³oci³ siê tak okrutnie, ¿e w Palais Royal musia³ kazaæ
oczyciæ sobie buty i spodnie. Gdybym by³ bogaty, rzek³ do siebie rozmieniaj¹c stusoldow¹
monetê, w któr¹ siê zaopatrzy³ na wszelki wypadek, by³bym pojecha³ powozem i móg³bym
rozmylaæ swobodnie. Dostawszy siê wreszcie na ulicê du Helder, zapyta³ o hrabinê de
Restaud i spotka³ pogardliwe wejrzenie s³u¿¹cych, którzy domylili siê, ¿e m³ody cz³owiek
przyszed³ piechot¹, gdy¿ nie s³yszeli turkotu przed bram¹. Eugeniusz zniós³ to wejrzenie
z ch³odn¹ wciek³oci¹ cz³owieka, pewnego, ¿e kiedy zwyciê¿y los przeciwny; niemniej jednak
zabola³o go ono dotkliwie, gdy¿ wchodz¹c na podwórze sam przekona³ siê o swej ni¿szoci,
na widok piêknego rumaka, który siê tam niecierpliwi³ w bogatym zaprzêgu. Kabriolet, nie
mniej piêkny od rumaka, wiadczy³ o zbytkownym i swobodnym ¿yciu w³aciciela, który
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
23
móg³ prawdopodobnie kosztowaæ wszystkich rozkoszy paryskich. Dosyæ by³o tej jednej
okolicznoci, by zupe³nie zepsuæ studentowi humor. Wszystkie skrytki jego mózgu, które
na³adowa³ dowcipem, zamknê³y siê naraz i Eugeniusz sta³ siê zupe³nie g³upi. Stan¹³ na
jednej nodze przed oknem przedpokojowym, opar³ ³okieæ o zasuwkê i patrzy³ machinalnie na
dziedziniec, czekaj¹c odpowiedzi hrabiny, której lokaj poszed³ zameldowaæ odwiedzaj¹cych.
Czas wydawa³ mu siê nieznonie d³ugi i by³by wyszed³ niezawodnie, gdyby nie posiada³ tej
uporczywoci w³aciwej po³udniowcom, która mo¿e dzia³aæ cuda, je¿eli jest skierowana na
drogê w³aciw¹.
Pani jest bardzo zajêta w swoim buduarze rzek³ kamerdyner nie odpowiedzia³a mi
wcale; ale mo¿e pan zechce przejæ do salonu, tam czeka ju¿ kto inny.
Zastanawiaj¹c siê nad w³adz¹ potê¿n¹ tych ludzi, którzy jednym s³owem obwiniaj¹ i s¹dz¹
swych panów, Eugeniusz zbli¿y³ siê do drzwi, przez które wychodzi³ kamerdyner. Otworzy³
je niedbale, chc¹c zapewne pokazaæ nadêtym lokajom, ¿e zna dobrze wewnêtrzny rozk³ad
mieszkania; ale wpad³ nierozwa¿nie do jakiego pokoju, w którym znajdowa³o siê pe³no lamp,
bufetów i przyrz¹d s³u¿¹cy do nagrzewania serwet po k¹pieli; dalej widaæ by³o korytarz ciemny
i schodki ukryte. St³umiony miech, który pos³ysza³ w przedpokoju, zbi³ go do reszty z tropu.
Proszê pana, têdy siê idzie do salonu rzek³ kamerdyner z ow¹ fa³szyw¹ uni¿onoci¹, która
zdaje siê byæ tylko now¹ obelg¹.
Eugeniusz zawróci³ siê z takim popiechem, ¿e zawadzi³ o wannê; szczêciem jednak zd¹¿y³
zatrzymaæ wymykaj¹cy siê z r¹k kapelusz, W tej samej chwili drzwi jakie otworzy³y siê
w g³êbi korytarza owieconego ma³¹ lampk¹ i Eugeniusz pos³ysza³ g³os hrabiny i ojca Goriot,
po czym rozleg³ siê odg³os poca³unku. Kamerdyner przeprowadzi³ Eugeniusza przez pokój
jadalny do pierwszego salonu, gdzie student nasz przystan¹³ przed oknem wychodz¹cym na
podwórze. Pragn¹³ przekonaæ siê, czy spotkany tu ojciec Goriot by³ rzeczywicie owym znanym
mu Goriotem. Serce bi³o mu jako dziwnie, gdy przywodzi³ sobie na pamiêæ przera¿aj¹ce uwagi
Vautrina. Kamerdyner zatrzyma³ siê przy drzwiach salonu, z którego wyszed³ nagle elegancki
m³odzieniec.
Ju¿ ja idê, Maurycy rzek³ niecierpliwie. Proszê powiedzieæ hrabinie, ¿e przesz³o pó³
godziny czeka³em na ni¹.
Po tych s³owach m³odzieniec, który widocznie mia³ prawo byæ niegrzeczny, zanuci³ jak¹
piewkê w³osk¹ i zbli¿y³ siê do okna, przy którym sta³ Eugeniusz Uda³, ¿e wygl¹da na
dziedziniec, a tymczasem rzuci³ na twarz studenta przelotne spojrzenie.
Lepiej by³oby, gdyby pan hrabia zechcia³ zaczekaæ chwileczkê, bo janie pani ju¿ nie jest
zajêta rzek³ Maurycy zmierzaj¹c do przedpokoju.
W tej chwili ojciec Goriot zszed³ z ma³ych schodków i zatrzyma³ siê przy bramie rozpinaj¹c
parasol. Nieborak nie widzia³, ¿e w otwartej bramie pokaza³o siê w³anie tilbury, w którym
siedzia³ m³ody mê¿czyzna z orderem na piersi. Ojciec Goriot w sam¹ porê rzuci³ siê w ty³, ¿eby
nie byæ stratowanym. Koñ przestraszy³ siê rozpiêtego parasola i, rzuciwszy siê w bok, popêdzi³
gwa³townie ku podjazdowi. M³ody cz³owiek obróci³ siê z gniewem, popatrzy³ na Goriota
i uk³oni³ mu siê wreszcie z przymusowym uszanowaniem, z jakim traktujemy potrzebnego nam
lichwiarza lub cz³owieka spodlonego, dla którego musimy udawaæ szacunek, choæ wewnêtrznie
rumienimy siê za to sami przed sob¹. Ojciec Goriot odpowiedzia³ przyjacielskim uk³onem
pe³nym dobrodusznoci. Wszystko to sta³o siê z szybkoci¹ b³yskawicy i poch³onê³o ca³¹
uwagê Eugeniusza. Nie przypuszcza³ nawet, ¿e oprócz niego kto inny jeszcze mo¿e siê
znajdowaæ w salonie, gdy wtem g³os hrabiny uderzy³ jego ucho.
Ach, Maksymie, ju¿e chcia³ odchodziæ! zawo³a³a tonem wyrzutu, w którym przebija³o
siê lekkie rozdra¿nienie.
Hrabina nie zwróci³a uwagi, ¿e tilbury zajecha³o przed dom. Rastignac odwróci³ siê nagle
i ujrza³ hrabinê przystrojon¹ zalotnie w peniuar bia³y, kaszmirowy, z ró¿owymi kokardami
i uczesan¹ niedbale, tak jak wszystkie pary¿anki w godzinach porannych. Musia³a wyjæ
wie¿o z k¹pieli, bo przejêta by³a ca³a jakim balsamicznym zapachem, spojrzenie mia³a jakby
zamglone, a piêknoæ jej zmiêkczona, je¿eli tak rzec mo¿na, zdawa³a siê rozkoszniejsza ni¿
zwykle. Oko m³odych ludzi umie wszystkiego siê dopatrzeæ: dusza ich zlewa siê z promiennym
obrazem kobiety, tak jak rolina napawa siê powietrzem, z którego przyswaja sobie czêæ
potrzebn¹; tote¿ i Eugeniusz nie dotkn¹³ siê r¹k hrabiny, a jednak przeczu³ wie¿oæ ich
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
24
niezrównan¹, odgad³ przez kaszmir ró¿ow¹ bia³oæ jej gorsu, któr¹ zdradza³ niekiedy przed
jego wzrokiem peniuar trochê rozwarty. Hrabina nie potrzebowa³a gorsetu; przepaska tylko
odznacza³a gibk¹ jej kibiæ, szyjê mia³a nêc¹c¹, a nogi jak¿e licznie wygl¹da³y w pantofelkach!
Maksym z³o¿y³ na jej rêce poca³unek i wtedy dopiero Eugeniusz spostrzeg³ Maksyma, a hrabina
Eugeniusza.
Ach, to pan de Rastignac! Jak¿e mi przyjemnie widzieæ pana rzek³a hrabina takim tonem,
¿e cz³owiek dobrze wychowany poj¹³by od razu w³aciwe s³ów tych znaczenie.
Maksym spogl¹da³ kolejno na Eugeniusza i na hrabinê tak wyrazicie, jak gdyby chcia³
przekonaæ intruza, ¿e jest najzupe³niej niepotrzebny. Ach, moja droga, spodziewam siê, ¿e
wypchniesz mi tego malca za drzwi! S³owa te malowa³y siê w wyzywaj¹co dumnym wzroku
m³odzieñca, którego hrabina Anastazja nazwa³a Maksymem, patrz¹c mu w twarz z tym wyrazem
podleg³oci, którym kobieta zdradza bezwiednie wszystkie swe tajemnice. Rastignac uczu³ ku
niemu nienawiæ gwa³town¹. Najpierw piêkne w³osy Maksyma, jasne i starannie ufryzowane,
da³y mu poznaæ, ¿e jego g³owa wygl¹da³a szkaradnie. Dalej obuwie hrabiego by³o delikatne
i czyste, a buty studenta, pomimo najwiêkszej ostro¿noci, pokry³y siê w drodze cieniuchn¹
warstw¹ b³ota. Wreszcie tamten mia³ surdut, który uk³ada³ mu siê do stanu tak wdziêcznie,
¿e czyni³ go podobnym do piêknej kobiety, a Eugeniusz o wpó³ do trzeciej mia³ na sobie
czarne odzienie. Przenikliwy syn Charenty poj¹³ od razu, jak wielk¹ przewagê mia³ nad nim ten
wykwintnie, starannie ubrany, szczup³y i wysoki, o jasnym oku i cerze bladej. Nie czekaj¹c
odpowiedzi Eugeniusza, hrabina wybieg³a szybko do drugiego salonu, a peniuar rozwiany
fruwa³ doko³a czyni¹c j¹ podobn¹ do motyla; Maksym poszed³ za ni¹. Eugeniusz, z³y szalenie,
poszed³ za Maksymem i hrabin¹. Wszyscy troje znaleli siê razem na rodku wielkiego salonu
przed kominkiem. Student wiedzia³ dobrze, ¿e bêdzie krêpowaæ sw¹ obecnoci¹ tego wstrêtnego
Maksyma, a pragn¹³ b¹d co b¹d dokuczyæ elegantowi, choæby nawet przysz³o siê naraziæ
w oczach hrabiny. Nagle przypomnia³ sobie, ¿e widzia³ tego¿ Maksyma na balu u pani de
Beauséant, i odgad³, czym on by³ dla pani de Restaud; ale zdoby³ siê na odwagê m³odzieñcz¹,
która bywa ród³em g³upstw wielkich lub wielkich powodzeñ i rzek³ do siebie: Oto mój
rywal, muszê go pokonaæ. Niebaczny! Nie wiedzia³, ¿e hrabia Maksym de Trailles pozwala³
siê zniewa¿aæ, po czym strzela³ pierwszy i zabija³ przeciwnika. Eugeniusz s³yn¹³ jako dobry
strzelec, ale na dwadziecia dwa strza³y, nigdy jeszcze nie zdarzy³o mu siê trafiæ dwadziecia
razy. M³ody hrabia rzuci³ siê na fotel w rogu kominka, wzi¹³ szczypce i zacz¹³ rozrzucaæ wêgle
tak gwa³townie i niecierpliwie, ¿e piêkna twarz Anastazji zasêpi³a siê od razu . M³oda kobieta
rzuci³a na Eugeniusza spojrzenie zimne i pytaj¹ce, które mówi tak wyranie: czemu sobie nie
idziesz? ¿e ludzie dobrze wychowani od razu pojmuj¹ znaczenie takiego zapytania, które mo¿na
by nazwaæ zapytaniem po¿egnalnym.
Eugeniusz rzek³, jak móg³ najmilej:
Pani, spieszno mi by³o odwiedziæ pani¹, ¿eby
I urwa³.
Drzwi siê otworzy³y, a na progu pokaza³ siê niespodzianie jegomoæ, który przyjecha³
w tilbury. Nie mia³ kapelusza i nie powita³ hrabiny, tylko spojrzawszy badawczo na Eugeniusza,
wyci¹gn¹³ rêkê do Maksyma: Dzieñ dobry rzek³ do niego z bratersk¹ poufa³oci¹, która
zdziwi³a wielce Eugeniusza. M³odzieñcy z prowincji nie rozumiej¹ s³odyczy ¿ycia we troje.
Pan de Restaud rzek³a hrabina, wskazuj¹c studentowi swego mê¿a.
Eugeniusz z³o¿y³ uk³on g³êboki.
To jest pan de Rastignac mówi³a dalej, przedstawiaj¹c Eugeniusza hrabiemu de Restaud
spokrewniony przez Marcillaców z wicehrabin¹ de Beauséant. Mia³am przyjemnoæ poznaæ
pana na ostatnim balu u wicehrabiny.
Spokrewniony przez Marcillaców z wicehrabin¹ de Beauséant! Hrabina wymówi³a te
s³owa prawie przesadnie, z pewnym rodzajem dumy, której doznaje pani domu mog¹ca dowieæ,
¿e przyjmuje u siebie tylko ludzi dystyngowanych.
Pod czarodziejskim wp³ywem s³ów powy¿szych hrabia o¿ywi³ siê i porzuci³ swój sposób
obejcia siê oziêb³y i ceremonialny.
Jak¿em rad poznaæ pana rzek³ k³aniaj¹c siê studentowi.
Nawet hrabia Maksym de Trailles porzuci³ naraz ton wyzywaj¹co-zuchwa³y i zmierzy³
studenta wzrokiem niespokojnym. Jedno nazwisko, potê¿ne jak skinienie laski czarodziejskiej,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
25
otworzy³o naraz owe trzydzieci skrytek w mózgu po³udniowca i powróci³o mu ca³y zapas
przygotowanego dowcipu. Niespodziewane wiat³o rozjani³o przed nim ciemn¹ dotychczas
atmosferê wy¿szego towarzystwa paryskiego. Gospoda Vauquer z ojcem Goriot by³a w tej chwili
daleko od jego myli.
A ja s¹dzi³em, ¿e ród Marcillaców wygas³ rzek³ hrabia de Restaud do Eugeniusza.
Tak jest, panie hrabio odpar³ student. Mój dziad stryjeczny, kawaler de Rastignac, o¿eni³
siê z dziedziczk¹ rodziny Marcillaców i mia³ jedn¹ tylko córkê, która wysz³a za marsza³ka de
Clarimbault, rodzonego dziada pani de Beauséant. My stanowimy liniê m³odsz¹, tym biedniejsz¹,
¿e dziad mój stryjeczny, wiceadmira³, postrada³ ca³e mienie s³u¿¹c królowi. Rz¹d rewolucyjny
nie chcia³ uwzglêdniæ naszych wierzytelnoci przy likwidacji kompanii indyjskiej.
Czy czasami pañski dziad stryjeczny nie dowodzi³ Vengeurem przed rokiem 1789?
Tak jest w³anie.
W takim razie musia³ znaæ mego dziada, który dowodzi³ Warwickiem.
Maksym wzruszy³ ramionami i spojrza³ na pani¹ de Restaud, jak gdyby chcia³ powiedzieæ:
Zginêlimy, bo oni myl¹ rozprawiaæ o marynarce. Anastazja pojê³a spojrzenie pana de Trailles
i umiechn¹wszy siê z niepojêt¹ potêg¹, w³aciw¹ kobietom, zawo³a³a:
Panie Maksymie, proszê ze mn¹, mam pana o co poprosiæ. Wam za, panowie, pozwalamy
p³yn¹æ w jedne drogê na Warwicku i Vengeurze. Po czym wsta³a i skin¹wszy niby zdradziecko
na Maksyma, skierowa³a siê ku buduarowi. Zaledwie ta para morganatyczna (piêkny wyraz
niemiecki, który nie ma odpowiedniego we francuskim jêzyku) zbli¿y³a siê do drzwi, gdy hrabia
przerwa³ rozmowê z Eugeniuszem.
Anastazjo, zostañ, proszê ciê, moja droga zawo³a³ z niechêci¹ wiesz przecie, ¿e
Natychmiast, natychmiast powracam przerwa³a hrabina mam tylko poprosiæ o co
Maksyma.
I w istocie powróci³a zaraz. Wszystkie kobiety, które stosuj¹ siê do charakteru mê¿a, ¿eby
tym bezpieczniej dogadzaæ swym zachciankom, wiedz¹, jak daleko zajæ mo¿na, nie nara¿aj¹c
siê na utratê nieocenionego zaufania, i staraj¹ siê ustêpowaæ zawsze, gdy chodzi o jak¹
drobnostkê. Hrabina pozna³a te¿ po g³osie hrabiego, ¿e niebezpiecznie by³oby zatrzymywaæ
siê d³ugo w buduarze. G³ówn¹ przyczyn¹ nieprzyjemnoci by³ student, tote¿ pani ukaza³a
nañ pogardliwym ruchem Maksymowi, który zwracaj¹c siê do wszystkich trojga, rzek³ bardzo
epigramatycznie:
Wiecie co, pañstwo? Widzê, ¿ecie bardzo zajêci, nie bêdê wiêc przeszkadza³. Do
zobaczenia. I wyszed³.
Zostañ, panie Maksymie! zawo³a³ ksi¹¿ê.
Przyjd pan na obiad rzek³a hrabina, id¹c znów za Maksymem do pierwszego salonu,
gdzie zatrzymali siê oboje s¹dz¹c, ¿e pan de Restaud po¿egna tymczasem Eugeniusza.
Rastignac s³ysza³, jak raz wraz mieli siê, rozmawiali i znów oczekiwali w milczeniu; ale
student z³oliwy wyczerpywa³ ca³y dowcip, pochlebia³ hrabiemu i wci¹ga³ go w dysputy,
byle tylko doczekaæ powrotu hrabiny i zbadaæ, jakiego rodzaju by³y jej stosunki z Goriotem.
Ta kobieta, zakochana w Maksymie, przewodz¹ca nad mê¿em i z³¹czona tajemnie ze starym
fabrykantem makaronu, by³a dlañ zagadk¹ wielk¹. Chcia³ koniecznie przenikn¹æ tajemnicê, za
pomoc¹ której spodziewa³ siê zapanowaæ nad t¹ prawdziw¹ pary¿ank¹.
Anastazjo! zawo³a³ znów hrabia na ¿onê.
Có¿ robiæ, biedny mój Maksymie, trzeba zrezygnowaæ rzek³a hrabina do m³odego
cz³owieka. Do wieczora
Spodziewam siê, Naciu szepn¹³ jej Maksym do ucha ¿e nadal nie bêdziesz przyjmowaæ
tego m³odzieñca, którego oczy roz¿arza³y siê jak wêgle, gdy siê twój peniuar cokolwiek
rozchyla³. On nie zaniedba³by owiadczyæ siê tobie, przez co móg³by ciê naraziæ, a ja by³bym
zmuszony go zabiæ.
Czy ty rozum straci³, Maksymie? odpar³a. Ci mali studenci s¹ przeciwnie doskona³ymi
konduktorami, które strzeg¹ nas od piorunów. Ju¿ ja nie zaniedbam podburzyæ Restauda przeciw
niemu.
Maksym rozmia³ siê i wyszed³ wraz z hrabin¹, która stanê³a przy oknie, chc¹c widzieæ go
jeszcze, gdy bêdzie wsiada³ i klanie z bata, by pobudziæ konia do szybkiego biegu. Odesz³a od
okna wtedy dopiero, gdy zobaczy³a, ¿e siê za nim brama zamknê³a.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
26
Co powiesz na to, moja droga zawo³a³ hrabia, gdy wesz³a do pokoju wszak maj¹tek,
w którym mieszka rodzina pana de Rastignac, le¿y niedaleko od Verteuil nad Charente. Dziad
stryjeczny pana de Rastignac zna³ osobicie mego dziada.
Jestem zachwycona prawdziwie, ¿emy tak blisko znajomi rzek³a hrabina z roztargnieniem.
Bli¿ej ni¿ pani s¹dzi odpar³ Eugeniusz z cicha.
Jak to? zapyta³a ¿ywo.
Widzia³em w³anie odrzek³ student jak od pani wychodzi³ ojciec Goriot, najbli¿szy mój
s¹siad, z którym mieszkam w jednym domu.
S³ysz¹c to nazwisko poprzedzone wyrazem ojciec, hrabia przesta³ rozgrzebywaæ wêgle na
kominku i rzuci³ szczypce w ogieñ z tak¹ gwa³townoci¹, jak gdyby poparzy³ sobie palce.
Mo¿na by³o nazwaæ go panem Goriot zawo³a³ powstaj¹c.
Hrabina zblad³a widz¹c niecierpliwoæ mê¿a, potem zarumieni³a siê, nie mog¹c ukryæ
pomieszania i rzek³a niby niedbale, staraj¹c siê nadaæ g³osowi zwyk³e brzmienie:
To pewna, ¿e nie ma na wiecie drugiego cz³owieka, który by zas³ugiwa³ wiêcej na nasze
przywi¹zanie
Nie domówi³a i spojrza³a na fortepian, jak gdyby nagle zachcianka jaka przysz³a jej do
g³owy.
Czy pan lubi muzykê? spyta³a.
Bardzo odpar³ Eugeniusz czerwieni¹c siê i mieszaj¹c na myl, ¿e musia³ pope³niæ potê¿ne
jakie g³upstwo.
Czy pan piewa? zapyta³a siadaj¹c do fortepianu i przebiegaj¹c gwa³townie po wszystkich
klawiszach od basowego c a¿ do najwy¿szego f . Rrrrah!
Nie, pani.
Hrabia de Restaud przechadza³ siê wzd³u¿ i wszerz pokoju.
To szkoda, pozbawi³e siê pan znakomitego rodka powodzenia.
Ca-a-ro, ca-a-a-ro, ca-a-a-a-ro non du-bi-ta-re, zapiewa³a hrabina.
Nazwisko ojca Goriot by³o znów niby skinieniem ró¿d¿ki czarnoksiêskiej, tylko skutek by³
wrêcz przeciwny temu, jaki sprawi³y s³owa: krewny pani de Beauséant. Eugeniusz znajdowa³
siê w po³o¿eniu cz³owieka, którego amator osobliwoci zaprosi³ ³askawie do swego mieszkania,
a on, niebaczny, potr¹ci³ szafê z figurami rzebionymi i zrzuci³ trzy czy cztery g³ówki niedobrze
umocowane. Biedak rzuci³by siê chêtnie w przepaæ. Twarz pani de Restaud przybra³a wyraz
ch³odny i surowy, a oczy obojêtne unika³y wzroku nieszczêliwego studenta.
Pani ¿yczy zapewne pomówiæ z panem de Restaud wyrzek³ proszê przyj¹æ zapewnienie
najg³êbszego szacunku i pozwoliæ mi
Ilekroæ tylko zechcesz pan przyjæ rzek³a hrabina popiesznie, zatrzymuj¹c Eugeniusza
skinieniem b¹d pan pewien, ¿e zrobisz najwiêksz¹ przyjemnoæ i mnie i hrabiemu de Restaud.
Eugeniusz z³o¿y³ g³êboki uk³on przed obojgiem i wyszed³ w towarzystwie pana de Restaud,
który nie zwa¿aj¹c na proby studenta przeprowadzi³ go a¿ do przedpokoju.
Ile razy ten pan przyjdzie rzek³ hrabia do Maurycego ani pani hrabina, ani ja nie
bêdziemy w domu.
Wyszed³szy za drzwi, Eugeniusz spostrzeg³ dopiero, ¿e deszcz pada. Masz tobie, powiedzia³,
przyszed³em po to, by pope³niæ niezrêcznoæ, której nie pojmujê przyczyny ani donios³oci, a do
tego zniszczê sobie odzienie i kapelusz. Lepiej by³o siedzieæ w k¹cie i lêczeæ nad prawem,
myl¹c o tym tylko, ¿eby zostaæ kiedy surowym prawnikiem. Czy¿ ja mogê bywaæ w wiecie,
skoro, chc¹c siê w nim obracaæ swobodnie, potrzeba ca³ej góry powozów, butów lakierowanych,
drobnostek nieodzownie potrzebnych, ³añcuchów z³otych, zamszowych rêkawiczek po szeæ
franków na rano, a na wieczór innych i to koniecznie ¿ó³tego koloru! Ten Goriot to stary kiep,
ot co!
Mia³ ju¿ wyjæ na ulicê, gdy spostrzeg³ karetê najemn¹, któr¹ zapewne odjechali jacy
m³odzi ma³¿onkowie. Wonica pragn¹³ widocznie zrobiæ kilka przemycanych kursów na
w³asn¹ korzyæ, bo skin¹³ na Eugeniusza, który sta³ bez parasola w czarnym odzieniu, bia³ej
kamizelce, ¿ó³tych rêkawiczkach i butach b³yszcz¹cych. Eugeniusza opanowa³ ów sza³ g³uchy,
popychaj¹cy m³odzie¿ w g³¹b przepaci, do której siê zbli¿yli, z tak¹ szybkoci¹, jak gdyby na
dnie by³a nadzieja szczêliwego wyjcia. Skin¹³ wiêc g³ow¹ na znak zgody i wszed³ do powozu,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
27
w którym le¿a³y jeszcze szcz¹tki pomarañczowych kwiatów i parê strzêpków srebrzystej
tkaniny, wiadcz¹c o przejedzie m³odej pary.
Dok¹d pan jedzie? zapyta³ wonica, który zdj¹³ ju¿ bia³e rêkawiczki.
Ha! zawo³a³ w duchu Eugeniusz kiedym siê ju¿ raz puci³ t¹ drog¹ niech¿e przynajmniej
wiem, dlaczego! Jed do pa³acu Beauséant rzek³ g³ono.
Do którego? zapyta³ wonica.
To potê¿ne s³owo zmiesza³o Eugeniusza. wie¿o upieczony wykwintni nie wiedzia³, ¿e by³y
dwa pa³ace Beauséant, nie przeczuwa³, ¿e mia³ potê¿ny zastêp krewnych, nie dbaj¹cych wcale
o niego.
Do wicehrabiego de Beauséant, ulica
De Grenelle przerwa³ wonica, kiwaj¹c g³ow¹. Bo to widzi pan, jest jeszcze pa³ac hrabiego
i markiza de Beauséant na ulicy Saint-Dominique doda³ podnosz¹c stopieñ od powozu.
Wiem o tym odpar³ Eugeniusz sucho. Dzi wszyscy chyba kpi¹ ze mnie! zawo³a³
rzucaj¹c kapelusz na przednie siedzenie. Jeszcze za to b³azeñstwo bêdê musia³ po królewsku
zap³aciæ. Ale za to odwiedzê moj¹ mnieman¹ kuzynkê w sposób prawdziwie arystokratyczny.
Ten stary ³otr Goriot kosztuje mnie ju¿ przynajmniej dziesiêæ franków. Dajê s³owo, opowiem
m¹ przygodê pani de Beauséant, mo¿e to j¹ rozmieszy. Ona zna pewnie tajemnicê wystêpnych
stosunków miêdzy tym szczurem bez ogona, a ow¹ piêkn¹ hrabin¹. Wolê przypodobaæ siê
kuzynce, ni¿ otrzeæ siê o tê kobietê niemoraln¹, która, o ile mi siê zdaje, musi byæ bardzo
kosztowna. Je¿eli samo imiê piêknej wicehrabiny jest tak potê¿ne, jaki¿ to dopiero wp³yw musi
wywieraæ jej osoba? Spróbujmy siêgn¹æ jak mo¿na najwy¿ej. Trzeba braæ samego Boga za cel,
je¿eli chcemy zdobyæ co w niebie.
Te s³owa s¹ krótk¹ formu³¹ tysi¹ca i jednej myli, które siê snu³y po g³owie studenta. Odzyska³
nieco spokoju i pewnoci siebie, widz¹c, ¿e deszcz nie przestaje padaæ. Powiedzia³ sobie, ¿e straci
wprawdzie dwie drogocenne monety stusoldowe, ale za to uchroni od zniszczenia odzienie,
kapelusz i buty. Nie bez radoci pos³ysza³ wreszcie g³os wonicy, który zawo³a³:
Proszê otworzyæ bramê!
Szwajcar w czerwonej wygalonowanej liberii otworzy³ bramê pa³acu, a Eugeniusz patrzy³
z b³ogim zadowoleniem, jak kareta jego okr¹¿y³a dziedziniec i zatrzyma³a siê u podjazdu.
Wonica w grubym p³aszczu niebieskim z czerwonym obszyciem przyszed³ spuciæ stopieñ
karety. Wysiadaj¹c Eugeniusz pos³ysza³ w przedsionku miech t³umiony. Trzech czy czterech
lokai wymiewa³o siê ju¿ z powozu, który najmowano na wszystkie biedniejsze luby. Student
poj¹³ ten miech w chwili, gdy porówna³ sw¹ karetê z innym powozem stoj¹cym nieco dalej.
By³ to jeden z najwykwintniejszych powozów paryskich, zaprzê¿ony par¹ gor¹cych rumaków,
z których ka¿dy mia³ ró¿e za uszami i gryz³ niecierpliwie wêdzid³o. Wonica upudrowany
i wystrojony trzyma³ je silnie, jak gdyby lada chwila gotowe by³y zerwaæ siê do biegu. Na
Chaussée d'Antin, przed domem pani de Restaud, Eugeniusz ogl¹da³ wykwintny kabriolecik
dwudziestoszecioletniego m³odzieñca, tutaj na przedmieciu Saint-Germain mia³ go olniæ
zbytek magnata, którego powóz musia³ kosztowaæ przesz³o trzydzieci szeæ tysiêcy franków.
Któ¿ tam jest znowu? rzek³ Eugeniusz do siebie pojmuj¹c trochê za póno, ¿e w Pary¿u
musi byæ ma³o kobiet niezajêtych i ¿e za cenê krwi nawet nie³atwo zdobyæ sobie jedn¹ z tych
królowych.
Do licha! kuzynka musi mieæ tak¿e swego Maksyma!
Wszed³ na ganek ze mierteln¹ trwog¹ w duszy. Drzwi oszklone otwar³y siê przed nim,
a lokaje przyjêli go z powa¿n¹ min¹ os³a, którego czesz¹ zgrzeb³em. Ów bal, na którym by³
Eugeniusz, odbywa³ siê w wielkich parterowych salonach pa³acu Beauséant. Rastignac nie mia³
czasu z³o¿yæ wizyty miêdzy zaprosinami i balem, nigdy wiêc jeszcze nie by³ w apartamentach
pani de Beauséant i mia³ po raz pierwszy ogl¹daæ cuda tej elegancji osobistej, w której przebija
siê dusza i obyczaje kobiety wy¿szego wiata. By³o to studium tym ciekawsze, ¿e salon pani de
Restaud móg³ s³u¿yæ do porównania.
Wicehrabina przyjmowa³a od pó³ do pi¹tej; gdyby wiêc Eugeniusz przyby³ o piêæ minut
wczeniej, to nie móg³by ogl¹daæ kuzynki. Poprowadzono go przez schody o z³oconej porêczy,
pe³ne kwiatów i wys³ane dywanem p¹sowym. Student, co nie mia³ pojêcia o rozlicznych
subtelnociach etykiety paryskiej, nie zna³ równie¿ biografii pana de Beauséant, a by³a to jedna
z owych zmiennych historii, które co wieczór opowiada siê na ucho w salonach paryskich.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
28
Od trzech lat wicehrabina utrzymywa³a cis³e stosunki z margrabi¹ d'Adjuda-Pinto,
jednym z najznakomitszych i najbogatszych magnatów portugalskich. By³ to jeden z tych
zwi¹zków niewinnych, który ma tyle uroku dla ludzi, ¿e nie chc¹ dzieliæ siê swym szczêciem
z trzeci¹ osob¹. Wicehrabia de Beauséant da³ dobry przyk³ad publicznoci, szanuj¹c, mo¿e
wbrew swej woli, ów zwi¹zek morganatyczny. W pocz¹tku istnienia tej przyjani, wszyscy
znajomi, zgromadzaj¹cy siê o drugiej po po³udniu w salonie wicehrabiny, zaczê³y spotykaæ
u niej codziennie markiza d'Adjuda-Pinto. Nie mog¹c zamkn¹æ drzwi swego domu, gdy¿
by³oby to bardzo nieprzyzwoicie, pani de Beauséant przyjmowa³a odwiedzaj¹cych tak oziêble
i wpatrywa³a siê tak uporczywie w gzyms u sufitu, ¿e wreszcie pojêli, i¿ s¹ natrêtnymi goæmi.
Wkrótce rozpowiadano sobie w Pary¿u, ¿e wizyty miêdzy drug¹ a czwart¹ po po³udniu
krêpuj¹ pani¹ de Beauséant i od tej pory pozostawiono j¹ w najzupe³niejszej samotnoci.
Bywa³a wprawdzie na komedii lub na operze w towarzystwie pana de Beauséant i pana
d'Adjuda-Pinto, ale pan de Beauséant umia³ ¿yæ na wiecie, towarzyszy³ wiêc ¿onie a¿ na
miejsce, a póniej usuwa³ siê, zostawiaj¹c j¹ z Portugalczykiem. Pan d'Adjuda mia³ siê ¿eniæ
z pann¹ de Rochefide. W ca³ym wy¿szym wiecie jedna tylko osoba nie wiedzia³a nic
o ma³¿eñstwie zamierzonym, a osob¹ t¹ by³a pani de Beauséant. Przyjació³ki wprawdzie nie
zaniedba³y nadmieniæ co o tym, lecz ona siê mia³a, s¹dz¹c, ¿e ludzie zazdroszcz¹ jej szczêcia
i dlatego chcieliby je zatruæ. Tymczasem nadchodzi³ czas zapowiedzi. Piêkny Portugalczyk
przyszed³ oznajmiæ wicehrabinie o swym ma³¿eñstwie, ale siedzia³ d³ugo nie odwa¿aj¹c siê
ani s³ówka powiedzieæ w tym przedmiocie. Dlaczego? Bo chyba nie ma nic trudniejszego,
jak oznajmiæ kobiecie podobne ultimatum. S¹ ludzie, co woleliby stan¹æ wobec przeciwnika
godz¹cego w nich ostrzem szpady, ni¿ znajdowaæ siê przy kobiecie, która wywodzi elegie
przez dwie godziny, a potem wo³a o ratunek i pada jak nie¿ywa. Otó¿ i pan d'Adjuda-Pinto
siedzia³ jak na wêglach roz¿arzonych i chcia³ ju¿ wychodziæ t³umacz¹c sobie, ¿e pani Beauséant
dowie siê tej nowiny bez niego, ¿e wreszcie on sam napisze do niej, gdy¿ na pimie ³atwiej
bêdzie pope³niæ to grzeczne morderstwo. Tote¿ markiz drgn¹³ z radoci, gdy kamerdyner
hrabiny przyszed³ oznajmiæ przybycie pana Eugeniusza de Rastignac. Trzeba wam wiedzieæ,
¿e kobieta kochana wiêcej jeszcze ma daru do tworzenia przypuszczeñ podejrzliwych, ni¿ do
wymylania coraz to nowych przyjemnoci. Gdy ma byæ opuszczona, to zgaduje myl ukryt¹
w najl¿ejszym skinieniu. Pojmiecie wiêc, ¿e przed okiem pani de Beauséant nie ukry³o siê owo
drgnienie mimowolnie, lecz niemniej przera¿aj¹ce. Eugeniusz nie wiedzia³, ¿e w Pary¿u, chc¹c
bywaæ u kogo, trzeba wpierw poprosiæ przyjació³ domu, by opowiedzieli historiê mê¿a, ¿ony
lub dzieci, w przeciwnym bowiem razie mo¿na pope³niæ jedno z tych g³upstw, do których
zastosowano w Polsce malownicze przys³owie: Zaprzêgajcie wo³y do woza! po to zapewne,
by czym prêdzej wycofaæ siê z nieprzyjemnego po³o¿enia. We Francji taki niefortunny zwrot
rozmowy nie ma jeszcze nazwy w³aciwej, trudno nawet przypuciæ, ¿eby siê móg³ zdarzyæ
wobec niezmiernie rozpowszechnionej obmowy. Eugeniusz uwik³a³ siê ju¿ w jedno g³upstwo
u pani Restaud, która nie pozwoli³a mu nawet zaprz¹c wo³ów do woza, a tu u pani de Beauséant
móg³ rozpocz¹æ na nowo zawód poganiacza. Zdarzy³o siê jednak, ¿e student, który krêpowa³
tak nielitociwie pani¹ de Restaud i pana de Trailles, wybawi³ pana d'Adjuda z wielkiego
k³opotu.
¯egnam pani¹ rzek³ Portugalczyk id¹c popiesznie ku drzwiom w chwili, gdy Eugeniusz
wchodzi³ do saloniku przystrojonego materi¹ szar¹ i ró¿ow¹ tak zalotnie, ¿e zbytek ukrywa³ siê
pod os³on¹ wdziêku.
Ale do wieczora tylko rzek³a hrabina zwracaj¹c g³owê ku margrabiemu. Przecie idziemy
dzi na komediê?
Nie mogê odpar³ margrabia bior¹c za klamkê.
Pani de Beauséant wsta³a i przywo³a³a go ku sobie, nie zwracaj¹c wcale uwagi na
Eugeniusza, który sta³ olniony czarodziejskim blaskiem bogactwa, gotów uwierzyæ w tej
chwili w rzeczywistoæ bajek arabskich, i nie wiedzia³, gdzie siê ukryæ przed kobiet¹, która
nie zwraca³a nañ najmniejszej uwagi. Wicehrabina podnios³a wskazuj¹cy palec prawej rêki
i ruchem pe³nym wdziêku wskaza³a markizowi miejsce obok siebie. W ruchu tym by³ tak
gwa³towny despotyzm namiêtnoci, ¿e margrabia zdj¹³ rêkê z klamki i powróci³. Eugeniusz
spojrza³ nañ bez zazdroci.
Oto jest rzek³ w duchu w³aciciel powozu. Trzeba¿ mieæ konie r¹cze, liberie i strugi
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
29
z³ota, ¿eby zas³u¿yæ na jedno spojrzenie kobiety paryskiej?
Demon zbytku wpi³ mu siê w serce, gor¹czka zysku opanowa³a go pal¹c wnêtrznoci
pragnieniem z³ota. A pamiêta³, ¿e ma tylko sto trzydzieci franków na kwarta³. Jego ojciec,
matka, bracia, siostry i ciotka prze¿ywaj¹ wszyscy razem niespe³na dwiecie franków na miesi¹c.
Os³upia³ do reszty porównywaj¹c po³o¿enie obecne z celem, który nale¿a³o osi¹gn¹æ.
Dlaczego nie mo¿esz pan byæ w teatrze? zapyta³a miej¹c siê wicehrabina.
Ró¿ne sprawy. Mam byæ dzi na obiedzie u pos³a angielskiego.
Porzuæ pan dzisiaj wszystkie sprawy!
Kto k³amie, ten musi koniecznie dodawaæ k³amstwo do k³amstwa. Pan d'Adjuda zamia³ siê:
Czy pani tego ¿¹da? zapyta³.
Tak jest.
To w³anie pragn¹³em us³yszeæ zawo³a³ z wyrazistym spojrzeniem, które by uspokoi³o
ka¿d¹ inn¹ kobietê. Uj¹³ rêkê wicehrabiny, z³o¿y³ na niej poca³unek i wyszed³.
Eugeniusz przeci¹gn¹³ rêk¹ po w³osach i ju¿ mia³ siê uk³oniæ s¹dz¹c, ¿e pani de Beauséant
z kolei o nim pomyli; ale wicehrabina zerwa³a siê nagle i pobieg³a pêdem ku galerii, tam
stanê³a przy oknie patrz¹c, jak pan d'Adjuda wsiada³ do powozu, po czym nadstawi³a ucha
i pos³ysza³a, jak hajduk powtórzy³ wonicy: Do pana de Rochefide.
S³owa te i sposób, w jaki pan d'Adjuda rzuci³ siê w g³¹b powozu, razi³y jak gromem
wicehrabinê, która odesz³a od okna przejêta trwog¹ mierteln¹. W wielkim wiecie katastrofy
najstraszliwsze powstaj¹ z takiego ród³a. Pani de Beauséant wesz³a do swej sypialni, siad³a
przy stoliku i po³o¿ywszy przed sob¹ arkusik piêknego papieru, napisa³a, co nastêpuje:
Winiene mnie pan objaniæ, dlaczego jeste na obiedzie u Rochefidów, a nie w ambasadzie
angielskiej; oczekujê pana.
Poprawi³a kilka liter, które wysz³y niewyranie spod dr¿¹cej rêki; po czym podpisa³a K, co
mia³o znaczyæ Klara de Bourgogne, i zadzwoni³a.
Jakubie powiedzia³a do wchodz¹cego kamerdynera, pójdziesz o wpó³ do ósmej do pana
de Rochefide i zapytasz o markiza d'Adjuda. Je¿eli znajdziesz pana markiza, oddasz mu list i nie
bêdziesz czeka³ odpowiedzi; je¿eli za nie, to powrócisz i odniesiesz mi list.
W salonie kto czeka na jasn¹ pani¹.
Ach, prawda powiedzia³a otwieraj¹c drzwi.
Eugeniusz zaczyna³ siê ju¿ niepokoiæ, gdy wreszcie ujrza³ wicehrabinê.
Przepraszam rzek³a g³osem wzruszonym, od którego serce mu zadr¿a³o musia³am
napisaæ parê s³ów, ale teraz s³u¿ê panu.
Nie wiedzia³a sama co mówi, bo ca³a zaprz¹tniêta by³a jedn¹ myl¹. Wiêc markiz chce siê
o¿eniæ z pann¹ Rochefide? Lecz jest ¿e on swobodny? Dzi wieczorem ma³¿eñstwo to musi siê
rozchwiaæ lub ja
Nie, jutro o tym mowy nawet nie bêdzie.
Kuzynko wyrzek³ Eugeniusz.
Hê? i wicehrabina zmierzy³a studenta wzrokiem karc¹cym, od którego zimno mu siê
zrobi³o.
Eugeniusz zrozumia³ to: hê. Od trzech godzin poj¹³ ju¿ tyle rzeczy, ¿e mia³ siê na bacznoci.
Pani hrabino rzek³ rumieni¹c siê.
Zawaha³ siê, po czym mówi³ dalej:
Niech pani raczy darowaæ; potrzeba mi tak bardzo protekcji, ¿e najdalsze powinowactwo
by³oby dla mnie rzecz¹ po¿¹dan¹.
Pani de Beauséant umiechnê³a siê, ale nieweso³o; czu³a, ¿e ju¿ nieszczêcie nape³nia³o
otaczaj¹c¹ j¹ atmosferê.
Gdyby pani wiedzia³a, w jakim po³o¿eniu znajduje siê moja rodzina mówi³ dalej Eugeniusz
przyjemnie by³oby pani wyst¹piæ w roli owej wró¿ki bajecznej, lubi¹cej usuwaæ wszelkie
zawady z drogi swych chrzestniaków.
Niech¿e i tak bêdzie! odpar³a miej¹c siê có¿ mogê dla ciebie zrobiæ, kuzynie?
Albo¿ ja wiem? Doæ mi ju¿ szczêcia, ¿em po³¹czony z pani¹ wêz³em pokrewieñstwa,
gin¹cym w dalekiej pomroce. Zmiesza³a mnie pani i nie wiem ju¿ sam, co mia³em powiedzieæ.
W ca³ym Pary¿u znam jedne tylko osobê, a t¹ osob¹ ty jeste pani. Ach! chcia³em zasiêgn¹æ
rady pani i prosiæ, by mnie przyjê³a, jak biedne dzieciê, które pragnie uczepiæ siê twej sukni
i potrafi³oby umrzeæ dla ciebie, pani.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
30
Czy móg³by pan zabiæ kogo dla mnie?
Zabi³bym dwóch nawet! zawo³a³ Eugeniusz.
Dziecko! Tak, dziecko z pana rzek³a po³ykaj¹c ³zy. Widzê, ¿e kocha³by szczerze!
O! zawo³a³ wstrz¹saj¹c g³ow¹.
Ambitna odpowied studenta interesowa³a ¿ywo wicehrabinê, ze strony po³udniowca za by³
to pierwszy wyrachowany postêpek. W buduarze niebieskim pani de Restaud i salonie ró¿owym
pani de Beauséant odby³ trzyletnie studia Prawa paryskiego, o którym ludzie nie zwykli wiele
mówiæ, choæ jest to wysoka nauka spo³eczna, mog¹ca niezmiernie daleko zaprowadziæ ka¿dego,
kto j¹ dobrze posiada i umie u¿yæ stosownie.
A, rozumiem! rzek³ Eugeniusz. Na balu u pani, widzia³em pani¹ de Restaud i dzi z rana
poszed³em do niej.
Obecnoæ pañska musia³a okrutnie j¹ krêpowaæ rzek³a pani de Beauséant z umiechem.
A tak, bo te¿ ze mnie taki nieuk, ¿e wszystkich oburzê na siebie, je¿eli pani odmówi mi
swej pomocy. Zdaje mi siê, ¿e w Pary¿u niezmiernie trudno znaleæ kobietê m³od¹, piêkn¹,
bogat¹ i wykwintn¹, która by przy tym wszystkim by³a niezajêta, a mnie w³anie potrzeba
takiej, co by mnie nauczy³a ¿yæ, bo kobiety najlepiej umiej¹ wyk³adaæ tê naukê. Przeczuwam
jednak, ¿e wszêdzie znajdê jakiego pana de Trailles. Chcia³em prosiæ pani¹ o rozwi¹zanie
pewnej zagadki i o wyt³umaczenie, jakiego to rodzaju g³upstwo zdarzy³o siê mi pope³niæ dzisiaj.
Mówi³em o jakim ojcu
Janie owiecona ksiê¿na de Langeais rzek³ Jakub przerywaj¹c studentowi, który zrobi³
ruch cz³owieka mocno rozdra¿nionego.
Je¿eli chcesz pan mieæ powodzenie szepnê³a wicehrabina pamiêtaj, by nie zdradza³
tak ³atwo swych uczuæ.
Ach, dzieñ dobry najdro¿sza zawo³a³a id¹c na spotkanie ksiê¿nej i ciskaj¹c jej rêce z takim
wylaniem serdecznym, jak gdyby wita³a siostrê rodzon¹.
Ksiê¿na odpowiedzia³a wdziêcznym przymileniem.
To dwie przyjació³ki serdeczne rzek³ Rastignac do siebie. Bêdê wiêc mia³ odt¹d dwie
protektorki, obie musz¹ mieæ upodobania jednakie, a wiêc i ta zajmie siê mym losem.
Jakiej¿e to szczêliwej myli zawdziêczam tw¹ obecnoæ, najdro¿sza Antonino? zapyta³a
pani de Beauséant.
Widzia³am w³anie, jak pan d'Adjuda-Pinto wchodzi³ do pana de Rochefide i s¹dzi³am, ¿e
ty sama jedna.
Pani de Beauséant nie zagryz³a ust ani siê zarumieni³a, oczy jej spogl¹da³y tak jak i przedtem,
a czo³o zdawa³o siê wyjaniaæ, gdy ksiê¿na wymawia³a z³owrogie wyrazy.
Gdybym wiedzia³a, ¿e zajêta doda³a ksiê¿na zwracaj¹c siê ku Eugeniuszowi.
To pan de Rastignac, jeden z mych kuzynów rzek³a wicehrabina. Czy nie masz
wiadomoci o jenerale de Montriveau? Sérizy mówi³a mi wczoraj, ¿e go wcale nie widaæ, czy
nie by³ dzi u ciebie?
Powiadano, ¿e pan de Montriveau opuci³ ksiê¿nê, która by³a w nim szalenie rozkochana; to
te¿ zapytanie przyjació³ki uk³u³o j¹ w serce i odpar³a zarumieniona:
Wczoraj by³ w pa³acu Elizejskim.
Z obowi¹zku s³u¿bowego dorzuci³a pani de Beauséant.
Musisz ju¿ wiedzieæ, Klaro odpar³a ksiê¿na ze wzrokiem b³yszcz¹cym z³oliwoci¹ ¿e
jutro wyjd¹ zapowiedzi pana d'Adjuda-Pinto i panny Rochefide.
By³ to cios zbyt gwa³towny, wicehrabina zblad³a i zamia³a siê.
To plotka, któr¹ siê g³upcy bawi¹ odpar³a. Czy¿by pan dAdjuda rzuci³ Rochefidom
jedno z najpiêkniejszych imion Portugalii? Przecie¿ Rochefidowie to taka wie¿a szlachta!
Ale Berta bêdzie mia³a, jak mówi¹, dwiecie tysiêcy liwrów dochodu.
Pan dAdjuda zbyt jest bogaty, aby siê mia³ bawiæ w podobne rachuby.
A!
Ale¿, moja droga, panna de Rochefide jest zachwycaj¹ca.
Wreszcie markiz zaproszony dzi do nich na obiad, warunki ju¿ s¹ u³o¿one. Dziwi mnie
niezmiernie, ¿e ty wiesz o tym tak ma³o.
Jakie¿ to g³upstwo pope³ni³e pan dzisiaj panie de Rastignac? zapyta³a pani de Beauséant.
To biedne dziecko tak niedawno znalaz³o siê na wiecie, ¿e nic a nic nie rozumie, co my mówimy,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
31
najdro¿sza Antonino. Od³ó¿my ten przedmiot do jutra, zrób to dla niego. Jutro, widzisz, ca³a ta
sprawa bêdzie ju¿ mia³a charakter urzêdowy, i ty bêdziesz mog³a g³osiæ na pewno.
Ksiê¿na zwróci³a na Eugeniusza wzrok wyzywaj¹cy, co to ogarnia cz³owieka od nóg do
g³owy, sp³aszcza go i zni¿a do wartoci zera.
Bezwiednie wbi³em sztylet w serce pani de Restaud. Uczyni³em to bezwiednie i w tym le¿y
b³¹d mój ca³y rzek³ student, który mia³ dosyæ sprytu, by odkryæ krwawe przycinki obydwóch
kobiet, ukryte pod zas³on¹ czu³ych s³ówek. Mo¿na siê nawet obawiaæ cz³owieka, który z ca³¹
wiadomoci¹ ból nam zadaje, ale ten, co uderza nie wiedz¹c nawet, czy rani g³êboko, uchodzi
za g³upca niezrêcznego, który nie umie korzystaæ ze sposobnoci i zas³uguje na pogardê.
Pani de Beauséant rzuci³a na studenta spojrzenie pow³óczyste, którym dusze wznios³e umiej¹
wyra¿aæ wdziêcznoæ po³¹czon¹ z godnoci¹.
W spojrzeniu tym by³ balsam na serce studenta, zranione wzrokiem taksatora, jakim go
ksiê¿na zmierzy³a.
Proszê sobie wyobraziæ ci¹gn¹³ dalej Eugeniusz ¿e uda³o mi siê w³anie zdobyæ
przychylnoæ hrabiego de Restaud; gdy¿ rzek³, zwracaj¹c siê do ksiê¿nej, a ton jego mowy by³
pokorny i z³oliwy zarazem trzeba pani wiedzieæ, ¿e ze mnie tylko mizerny student, opuszczony,
biedny bardzo
Nie mów pan tego, panie de Rastignac. My kobiety nie przyjmujemy tego, czego nikt nie
chce.
Có¿ robiæ! zawo³a³ Eugeniusz liczê dopiero lat dwadziecia dwa i muszê znosiæ przykroci
w³aciwe memu wiekowi. Przy tym spowiadam siê przed paniami, a przyjemnie uklêkn¹æ przy
tak piêknym konfesjonale; zgrzeszywszy przy jednym popieszamy do drugiego, by tam wyznaæ
sw¹ winê.
Ksiê¿na przybra³a oziêb³¹ powagê, s³uchaj¹c tej mowy niereligijnej; chcia³a okazaæ, ¿e
znajduje j¹ niew³aciw¹, i rzek³a do wicehrabiny:
Pan de Rastignac przybywa pewnie
Pani de Beauséant zaczê³a siê miaæ szczerze i z kuzyna swego, i z ksiê¿nej.
Przybywa, moja droga, staraæ siê o nauczycielkê, co by siê podjê³a nauczyæ go dobrego
tonu.
Pani rzek³ Eugeniusz do ksiê¿nej có¿ dziwnego, ¿e chcemy zg³êbiæ to, co was zachwyca?
(Jednak rzek³ w duchu zdaje mi siê, ¿e niem¹drze jako do nich przemawiam).
Ale¿ pani de Restaud jest, zdaje mi siê, uczennic¹ pana de Trailles rzek³a ksiê¿na.
Jam nic o tym nie wiedzia³ odpar³ student i dlatego nierozwa¿nie znalaz³em siê miêdzy
nimi. Potrafi³em jednak porozumieæ siê z mê¿em i widzia³em, ¿e ¿ona bêdzie mnie znosiæ przez
czas pewien; ale przysz³o mi do g³owy przyznaæ siê, ¿e znam pewnego jegomoci, który w moich
oczach wyszed³ z ich domu tajemnymi schodami, uca³owawszy poprzednio hrabinê w g³êbi
ciemnego korytarza.
Có¿ to za jeden? zapyta³y obie kobiety.
Jest to pewien starzec z przedmiecia Saint-Marceau, wydatkuj¹cy tak jak i ja, nieborak,
tylko dwa luidory na miesi¹c. Biedak ten, z którego wszyscy siê miej¹, nazywa siê ojciec Goriot.
Ach, jakie¿ z pana dziecko! zawo³a³a pani de Beauséant wszak¿e Goriot to panieñskie
nazwisko hrabiny de Restaud.
Ona jest córk¹ fabrykanta makaronu dorzuci³a ksiê¿na. Mo¿e pamiêtasz, Klaro? wszak
osóbka ta prezentowa³a siê u dworu jednego dnia z jak¹ córk¹ pasztetnika. Król zacz¹³ siê
miaæ i powiedzia³ po ³acinie jaki dowcip o m¹ce. Powiedzia³, ¿e to s¹ ludzie, ach, jak¿e on ich
nazwa³? ludzie
Ejusdem farinae podchwyci³ Eugeniusz.
Tak, tak rzek³a ksiê¿na.
Ach! wiêc to jej ojciec zawo³a³ student przera¿ony.
Ale¿ tak; nieborak ma dwie córki, które kocha nad ¿ycie, jakkolwiek obie zapar³y siê go
prawie zupe³nie.
Wszak druga wysz³a zdaje siê za m¹¿ za jakiego bankiera o niemieckim nazwisku, za
jakiego barona de Nucingen? rzek³a wicehrabina, spogl¹daj¹c na pani¹ de Langeais. Zdaje
siê, ¿e siê ona nazywa Delfina. Czy nie bêdzie to tylko ta blondynka, która ma boczn¹ lo¿ê
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
32
w Operze i bywa w teatrze Komicznym, gdzie zawsze mieje siê bardzo g³ono, chc¹c zwróciæ
na siebie uwagê.
Ksiê¿na umiechnê³a siê: Prawdziwie podziwiam ciê, najdro¿sza. Z jakiej przyczyny
zajmujesz siê tak bardzo tymi ludmi? Tylko szalenie rozkochany Restaud odwa¿y³ siê opyliæ
m¹k¹ panny Anastazji. I nic na tym nie zyska³! Anastazja wpad³a w rêce pana de Trailles, który
j¹ zgubi.
Obie zapar³y siê ojca powtarza³ Eugeniusz.
A tak, ojca, ojca w³asnego odrzek³a wicehrabina dobrego ojca, który, jak mówi¹, wyzu³
siê ze wszystkiego, zachowuj¹c dla siebie tylko od omiu do dziesiêciu tysiêcy liwrów dochodu,
a ka¿dej z nich da³ piêæset czy szeæset tysiêcy franków, byle tylko wydaæ je dobrze za m¹¿
i zapewniæ im przysz³oæ szczêliw¹. I spodziewa³ siê, ¿e obie córki pozostan¹ dla niego córkami;
s¹dzi³, ¿e wydawszy je za m¹¿, podwoi swe w³asne ¿ycie, ¿e znajdzie zawsze dwa domy, gdzie
uwielbiaæ i pieciæ go bêd¹. Po up³ywie dwóch lat ziêciowie wygnali go ze swego towarzystwa,
jak ostatniego nêdzarza
£zy zakrêci³y siê w oczach Eugeniusza, który tak niedawno orzewi³ siê pod wp³ywem
czystych i wiêtych uczuæ rodzinnych i nie móg³ jeszcze utraciæ wiary m³odzieñczej, bo pierwszy
dzieñ przepêdza³ na placu boju cywilizacji paryskiej. Prawdziwe uczucie udziela siê z tak¹ si³¹,
¿e przez chwil kilka wszyscy troje spogl¹dali na siebie w milczeniu.
O, mój Bo¿e! rzek³a pani de Langeais nie przeczê, ¿e to siê wydaje okropnym; jednak
rzeczy podobne dziej¹ siê co dzieñ przed naszymi oczyma. Jaki¿ powód w tym le¿y? Powiedz,
najdro¿sza, czy ty kiedy pomyla³a, co to znaczy ziêæ? Ziêæ to znaczy cz³owiek, dla którego ty
albo ja wychowamy kiedy miluchn¹ istotkê, po³¹czon¹ z nami tysi¹cem wêz³ów, która przez
lat siedemnacie bêdzie szczêciem rodziny, jej duchem bia³ym, rzek³by Lamartine, a w koñcu
stanie siê jej zaka³¹. Cz³owiek, który zabierze nam tê istotê, pochwyci wnet jej mi³oæ niby topór
ostry i zada ból sercu naszego anio³a, wycinaj¹c wszystkie uczucia, które go z rodzin¹ ³¹czy³y.
Córka, która wczoraj wszystkim dla nas by³a i dla której my wszystkim bylimy, stanie siê jutro
nieprzyjació³k¹ nasz¹. Czy¿ nie patrzymy co dzieñ na tê tragediê? Tu synowa dokucza jak mo¿e
teciowi, który wszystko powiêca dla syna, tam ziêæ wygania wiekrê za drzwi. I pytaj¹, co
dzi jest tragicznego w naszym spo³eczeñstwie? Ale¿ sam dramat ziêcia jest przera¿aj¹cy, ¿e ju¿
nie wspomnê o ma³¿eñstwach naszych, które sta³y siê czym bardzo niezabawnym. Pojmujê
doskonale, co siê przytrafi³o owemu staremu fabrykantowi makaronu. Przypominam co sobie,
¿e ten Foriot
Goriot proszê pani.
Tak jest, ten Moriot by³ podczas rewolucji naczelnikiem sekcji. Umia³ on skorzystaæ ze
s³awnego g³odu i zrobi³ pocz¹tek maj¹tku, bior¹c za m¹kê dziesiêæ razy dro¿ej, ni¿ sam zap³aci³.
Mia³ jej, ile tylko zapragn¹³. Rz¹dca mej babki sprzeda³ mu niezmiern¹ iloæ m¹ki. Ten Goriot
musia³, jak wszyscy owi ludzie, dzieliæ siê z Komitetem dobra publicznego. Pamiêtam, i¿ rz¹dca
zarêcza³ mej babce, ¿e mo¿e przebywaæ bezpiecznie w Grandvilliers, gdy¿ posiadany zapas
zbo¿a by³ dla niej doskona³¹ kart¹ ochronn¹. Otó¿ ten Loriot, który sprzedawa³ zbo¿e cinaczom
g³ów, podlega jednej tylko namiêtnoci. Powiadaj¹, ¿e ubóstwia swe córki. Dla starszej us³a³
gniazdo wysoko w domu de Restaud, a drug¹ po³¹czy³ z baronem de Nucingen, bogatym
bankierem, który uchodzi za rojalistê. Pojmiecie pañstwo, ¿e za czasów cesarstwa obaj ziêciowie
znosili u siebie starego przedstawiciela dziewiêædziesi¹tego trzeciego roku, uchodzi³o to jako
przy Bonapartem. Ale po powrocie Burbonów poczciwiec nasz zacz¹³ krêpowaæ bardzo pana
de Restaud, a bardziej jeszcze pana barona. Byæ mo¿e, ¿e córki nie przesta³y kochaæ ojca,
tote¿ chcia³y tak zrobiæ, ¿eby i wilk by³ syty i koza ca³a; chcia³y dogodziæ i ojcu i mê¿om;
przyjmowa³y Goriota, gdy nie by³o nikogo wiêcej, i sk³ada³y to na karb czu³oci. Przychod,
ojczulku, najlepiej nam bêdzie, gdy bêdziemy sami itd. Co do mnie, moja droga, zdaje mi
siê, ¿e prawdziwe uczucie umie widzieæ i pojmowaæ: musia³o wiêc krwawiæ serce biednego
przedstawiciela dziewiêædziesi¹tego trzeciego roku. Widzia³, ¿e siê córki rumieni¹ za niego, ¿e
one kochaj¹ mê¿ów, a on ziêciom zawadza. Trzeba siê by³o powiêciæ. I nieborak powiêci³
siê, gdy¿ by³ ojcem; skaza³ siê na dobrowolne wygnanie. Widz¹c zadowolenie córek, poj¹³, ¿e
dobrze zrobi³. I ojciec i dzieci byli wspólnikami tej ma³ej zbrodni. Wszêdzie siê to spotyka. Czy¿
taki ojciec Doriot nie wygl¹da³by jak plama dziegciowa w salonach swych córek? Nudzi³by
siê i czu³by, ¿e nie jest na w³aciwym miejscu. To co spotka³o owego ojca, mo¿e te¿ spotkaæ
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
33
ka¿d¹ piêkn¹ kobietê ze strony najukochañszego cz³owieka; niech tylko znudzi go sw¹ mi³oci¹,
a porzuci j¹ natychmiast i gotów bêdzie pope³niæ czyn nikczemny, byle tylko uciec od niej.
Wszystkie uczucia podlegaj¹ temu prawu. Serce nasze to skarbnica, wypró¿nijmy je od razu
i otomy zrujnowani. Nie przebaczamy uczuciu, co siê od razu wyla³o, jak nie przebaczamy
równie¿ cz³owiekowi, który ani grosza nie posiada. Ojciec ów nie mia³ ju¿ nic do dania. Przez
lat dwadziecia nie ¿a³owa³ uczucia, mi³oci, a z maj¹tku wyzu³ siê od razu . Cytryna by³a
dostatecznie wyciniêta i córki wyrzuci³y szcz¹tki na ulicê.
wiat jest nikczemny rzek³a wicehrabina. Skuba³a szal ze spuszczonymi oczyma, gdy¿
by³a do ¿ywego dotkniêta s³owami, które pani de Langeais do niej zastosowa³a, opowiadaj¹c
historiê Goriota.
Nikczemny? Nie odpar³a ksiê¿na idzie tylko zwyk³ym trybem. Mówiê ci o nim w ten
sposób, bo chcê przekonaæ, ¿e znam go doskonale. Zreszt¹ mylê tak jak ty rzek³a, ciskaj¹c
rêce wicehrabiny. wiat ka³u¿¹, starajmy siê wiêc trzymaæ na miejscu najbardziej wynios³ym.
Wsta³a i z³o¿y³a poca³unek na czole pani de Beauséant: Dziwnie piêkn¹ jeste w tej chwili,
najdro¿sza wyrzek³a. Masz niewypowiedzianie piêkne rumieñce.
Po czym spojrza³a na kuzyna wicehrabiny, skinê³a z lekka g³owa i wysz³a.
Ojciec Goriot jest wznios³y! zawo³a³ Eugeniusz, przypominaj¹c sobie w tej chwili, jak
starzec gniót³ wród nocy pó³misek srebrny.
Pani de Beauséant wpad³a w zadumê i nie s³ysza³a s³ów jego.
Chwil kilka up³ynê³o w milczeniu, biedny student wpad³ w dziwne jakie odrêtwienie i nie
mia³ ani odejæ, ani pozostaæ, ani przemówiæ.
wiat jest nikczemny i z³y rzek³a wreszcie wicehrabina. Niech tylko nieszczêcie jakie
spadnie na nas, oto wnet znajdzie siê przyjaciel, który popiesza oznajmiæ o tym i rozrywa serce
ostrzem sztyletu, ka¿¹c tymczasem podziwiaæ rêkojeæ. I tu ju¿ jest sarkazm, pomiewisko. Ach!
ja broniæ siê bêdê. Podnios³a g³owê, jak prawdziwie wielka pani, a dumne jej oczy rzuca³y
b³yskawice. Ach! zawo³a³a, spostrzeg³szy Eugeniusza pan tu jeste!
Jeszcze rzek³ student ¿a³onie.
A wiêc, panie de Rastignac, postêpuj pan ze wiatem tak, jak na to zas³uguje. Chcesz
pan dorobiæ siê przysz³oci ja ci dopomogê. Przekonasz siê pan, jak g³êboko siêga zepsucie
kobiety i zmierzysz ca³y ogrom nêdznej pró¿noci ludzkiej. Jam tak pilnie czyta³a w tej ksiêdze
wiata, a jednak znalaz³y siê stronice, których nie zna³am jeszcze. Teraz wiem ju¿ wszystko.
Im ch³odniej bêdziesz pan rachowa³, tym dalej zajdziesz. Kto bije bez litoci, tego wszyscy siê
boj¹. Niech mê¿czyni i kobiety bêd¹ w oczach pana koñmi pocztowymi, które mog¹ sobie
padaæ na ka¿dej stacji, byle by pan docign¹³ szczytu swych pragnieñ. Pojmujesz pan sam, ¿e
nie bêdziesz tu nic znaczy³, je¿eli nie zas³u¿ysz sobie na wspó³czucie kobiety m³odej, bogatej
i wykwintnej. Je¿eli za obudzi siê w panu uczucie prawdziwe, to ukrywaj je jak skarb jaki,
¿eby nikt siê go nie domyli³, inaczej by³by zgubiony. Nie móg³by byæ katem i zosta³by sam
ofiar¹. Je¿eli pokochasz pan kiedy, strze¿ dobrze swej tajemnicy! Nie zdradzaj jej, zanim nie
bêdziesz dobrze wiedzia³, przed kim otworzyæ masz serce. Ucz siê pan nie ufaæ wiatu, bo tylko
takim sposobem zabezpieczysz ow¹ nie istniej¹c¹ jeszcze mi³oæ. Pos³uchaj miê, Miguel
(Nie
uwa¿a³a, ¿e tak naiwnie zamienia imiê). Jest co okropniejszego jeszcze, ni¿ opuszczenie ojca
przez obie córki, które ¿ycz¹ mu mierci; to wspó³zawodnictwo dwóch sióstr. Restaud pochodzi
z dobrej rodziny, wiêc i ¿ona jego zosta³a przyjêta do towarzystwa i przedstawi³a siê u dworu;
ale jej siostra, bogata i piêkna pani Delfina de Nucingen ¿ona kapitalisty, umiera z ¿alu. Zazdroæ
j¹ po¿era i nieprzebyt¹ zapor¹ oddziela j¹ od siostry; Anastazja przestaje byæ siostr¹ dla niej
i obie kobiety wyrzekaj¹ siê jedna drugiej tak samo, jak wyrzek³y siê ojca. O! Pani de Nucingen
wypi³aby wszystko b³oto, jakie siê znajduje od ulicy Saint-Lazare a¿ do ulicy Grenelle, byle za
tê cenê wejæ do mego salonu. Zdawa³o siê jej, ¿e de Marsay doprowadzi j¹ do celu, sta³a siê
wiêc jego niewolnic¹ i nudzi go i drêczy nieustannie. Ale de Marsay nie dba o ni¹. Otó¿ pan
mo¿esz j¹ wprowadziæ do mego domu, a rêczê, ¿e bêdzie ciê ubóstwia³a, ¿e staniesz siê odt¹d jej
Benjaminem. Pokochaj j¹ pan, je¿eli bêdziesz móg³, je¿eli za nie, to pos³uguj siê przynajmniej
jej osob¹. Mo¿e byæ u mnie raz lub dwa razy na wielkim zebraniu wieczornym, gdy bêdzie
t³um goci, ale z rana nigdy jej nie przyjmê. Przywitam j¹, to jej wystarczy. Pan zamkn¹³e
sobie dom hrabiny, wymówiwszy imiê ojca Goriot. Tak, mój drogi, nigdy ju¿ nie zastaniesz
pan hrabiny de Restaud, choæby dwadziecia razy chodzi³ do niej. Raz na zawsze zakazano
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
34
tam wpuszczaæ pana. Niech¿e teraz ojciec Goriot wprowadzi pana do Delfiny de Nucingen.
Piêkna baronowa bêdzie dla pana dobrym szyldem. Dosyæ, by zosta³ wybranym przez ni¹,
to i inne bêd¹ przepadaæ za panem. I rywalki, i przyjació³ki najserdeczniejsze zechc¹ odbiæ
jej zdobycz. Niektóre kobiety przywi¹zuj¹ siê do cz³owieka wybranego ju¿ przez inn¹, tak jak
biedne mieszczki ubieraj¹ siê w nasze kapelusze w mniemaniu, ¿e z nimi przyswoj¹ sobie nasze
maniery. Zdobêdziesz pan sobie powodzenie, a w Pary¿u powodzenie wszystko znaczy, to klucz
potêgi. Je¿eli kobiety os¹dz¹, ¿e pan wykszta³cony i utalentowany, to i mê¿czyni podziel¹ ich
zdanie, a od pana zale¿eæ bêdzie, ¿eby siê to przekonanie utrzyma³o. Potem mo¿esz pan ¿¹daæ
wszystkiego, ka¿da droga dla niego otwarta. I wtedy to poznasz pan, ¿e wiat jest gromad¹
g³upców i oszustów, ale sam nie wchod ani pomiêdzy tych ani pomiêdzy owych. Ja dajê panu
swoje imiê jako niæ Ariadny, która poprowadzi ciê przez ten labirynt. Nie nara¿aj pan mego
imienia rzek³a, wyci¹gaj¹c szyjê i rzucaj¹c na studenta wejrzenie królowej i oddaj mi je
nieskalane. Teraz id pan i zostaw mnie sam¹. I my kobiety musimy te¿ czasem staczaæ bitwy.
Mo¿e bêdziesz pani potrzebowa³a cz³owieka dobrej woli, który bez wahania przy³o¿y³by
lont do miny prochowej? przerwa³ Eugeniusz.
A gdyby? spyta³a wicehrabina.
Eugeniusz uderzy³ siê w piersi, odpowiedzia³ umiechem na umiech kuzynki i wyszed³.
By³a pi¹ta po po³udniu; Eugeniusz by³ g³odny i niepokoi³ siê myl¹, ¿e mo¿e spóniæ siê
na obiad. Dziêki tej obawie oceni³, co to za szczêcie przebywaæ szybko w powozie ulice
Pary¿a. Pod wp³ywem tego czysto machinalnego zadowolenia, odda³ siê ca³y pr¹dowi swych
myli. M³odzieniec w jego wieku, dotkniêty pogard¹, unosi siê, szaleje, wygra¿a piêci¹ ca³emu
spo³eczeñstwu i chcia³by siê zemciæ i w¹tpi o sobie. Rastignaca przyt³acza³ w tej chwili ciê¿ar
s³ów okrutnych: Zamkn¹³e przed sob¹ dom hrabiny.
Pójdê! zawo³a³ a je¿eli pani de Beauséant prawdê powiedzia³a, je¿eli tam zakazano mnie
wpuszczaæ
to ja
Pani de Restaud spotka mnie na wszystkich znanych jej salonach. Wyuczê
siê robiæ broni¹, strzelaæ z pistoletu i zabijê jej Maksyma!
A pieni¹dze! wo³a³o sumienie, sk¹d wemiesz pieniêdzy? I oto przepych roztoczony
w domu hrabiny b³ysn¹³ mu nagle przed oczyma. Panna Goriot z domu musia³a siê kochaæ
w zbytku, w poz³ocie, w kosztownych przedmiotach rzucaj¹cych siê w oczy w niesmacznym
przepychu dorobkiewicza, w rozrzutnoci otaczaj¹cej kobietê lekkich obyczajów. Zjawisko
to by³o olniewaj¹ce, a jednak rozprys³o siê bez ladu przed wspania³ym pa³acem pani de
Beauséant. Wyobrania Eugeniusza uniesiona w wysokie sfery towarzystwa paryskiego, rzuci³a
mu w serce posiew z³ych myli, rozszerzy³a g³owê i sumienie. I spojrza³ na wiat trzewym
okiem: zobaczy³, ¿e prawo i moralnoæ bezsilne s¹ wobec bogaczy, ¿e bogactwo stanowi
ultima ratio mundi . Vautrin ma s³usznoæ, powiedzia³, bogactwo jest cnot¹.
Znalaz³szy siê na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, pobieg³ szybko do swego mieszkania
i wyniós³ wonicy dziesiêæ franków. W obmierz³ej sali jadalnej znalaz³ ju¿ wszystkich osiemnastu
sto³owników zajadaj¹cych jak zwierzêta przy drabinie stajennej. Obraz tej nêdzy i widok brudnej
sali wyda³y mu siê teraz czym niewypowiedzianie wstrêtnym. Przeskok z jednej krañcowoci
do drugiej by³ tak gwa³towny, ¿e w sercu studenta uczucie ambicji zaczê³o siê rozrastaæ nad
miarê. Z jednej strony jania³y wie¿e i wdziêczne obrazy towarzystwa najwykwintniejszego,
oprawne w cuda sztuki i zbytku, o postaciach m³odych i ¿ywych, o g³owach tchn¹cych
namiêtnoci¹ i poezj¹: z drugiej by³y p³ótna z³owrogie i poszarpane, wystawiaj¹ce twarze, na
których pozosta³ ju¿ tylko nagi mechanizm namiêtnoci. Rastignac przywiód³ sobie na myl
ponêtne obietnice pani de Beauséant i wskazówki, których mu udzieli³a, uniesiona gniewem
kobiety opuszczonej; teraz wobec nêdzy lepiej zrozumia³ jej s³owa. Postanowi³ sobie otworzyæ
dwie równoleg³e drogi do szczêcia wiod¹ce, oprzeæ siê zarazem na nauce i mi³oci, staæ siê
doktorem uczonym i modnym salonowcem. O jak¿e by³ jeszcze dziecinny! Nie wiedzia³, ¿e to
s¹ w³anie dwie linie, które nigdy zejæ siê nie mog¹.
Có¿e to tak posêpny, panie markizie? zapyta³ Vautrin, rzucaj¹c na niego owo spojrzenie,
którym zdawa³ siê przenikaæ najskrytsze tajemnice serca ludzkiego.
Nie jestem usposobiony znosiæ ¿artów tych, którzy nazywaj¹ mnie panem markizem odpar³
Eugeniusz. Chc¹c tu byæ rzeczywistym markizem, trzeba mieæ sto tysiêcy liwrów dochodu,
a my mieszkañcy gospody Vauquer nie liczymy siê wcale do ulubieñców fortuny.
Vautrin rzuci³ na Rastignaca spojrzenie ojcowskie i lekcewa¿¹ce zarazem, które zdawa³o siê
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
35
mówiæ: Bêbnie jaki! nie wystarczy³by mi nawet na jeden k¹sek! Po czym doda³ g³ono: Jeste
pan w z³ym humorze dlatego, ¿e mo¿e ci siê nie powiod³o z piêkn¹ hrabin¹ de Restaud?
Ona zamknê³a przede mn¹ drzwi za to, ¿em powiedzia³, i¿ ojciec jej zasiada z nami do
jednego sto³u zawo³a³ Rastignac.
Wszyscy gocie spojrzeli po sobie. Ojciec Goriot spuci³ oczy i odwróci³ g³owê ocieraj¹c ³zy.
Zaprószy³e mi pan oko tabak¹ rzek³ do s¹siada.
Kto spróbuje dokuczaæ ojcu Goriot, ten od dzisiejszego dnia bêdzie mia³ ze mn¹ do czynienia
wyrzek³ Eugeniusz, zwracaj¹c siê do s¹siada starego fabrykanta makaronu. Ojciec Goriot wart
wiêcej od nas wszystkich. Nie mówiê tego do pañ doda³ zwracaj¹c siê ku pannie Taillefer.
Zdanie to by³o stanowcze, Eugeniusz wyrzek³ je takim g³osem, ¿e wszyscy obecni zamilkli.
Vautrin tylko rzek³ drwi¹co: Kto bierze ojca Goriot na swój rachunek i chce zostaæ jego
redaktorem odpowiedzialnym, ten powinien umieæ dobrze siê obchodziæ ze szpad¹ i z pistoletem.
Ja te¿ postaram siê o to rzek³ Eugeniusz.
Czy pan rozpocz¹³ dzi kampaniê?
Byæ mo¿e odpar³ Eugeniusz. Lecz nie jestem obowi¹zany zdawaæ nikomu sprawy z mych
czynnoci, bo sam nie staram siê zbadaæ, co inni robi¹ po nocy.
Vautrin spojrza³ na niego z ukosa:
Mój ma³y, je¿eli chcesz oceniæ marionetki nale¿ycie, to wejd zupe³nie do budy, a nie
poprzestawaj na zagl¹daniu przez dziury pokrycia. Doæ tej gawêdy doda³ widz¹c, ¿e siê
Eugeniusz burzyæ zaczyna. Pogadamy jeszcze z sob¹, je¿eli tylko pan zechcesz.
Obiad przechodzi³ w milczeniu ponurym. Us³yszawszy s³owa studenta, ojciec Goriot,
pogr¹¿y³ siê ca³y w boleci i nie pojmowa³ nawet tego, ¿e usposobienie ogólne zmieni³o siê na
jego korzyæ, gdy¿ m³odzieniec zdolny odeprzeæ przeladowanie wyst¹pi³ w jego obronie.
Czy¿by pan Goriot by³ rzeczywicie ojcem jakiej hrabiny? spyta³a z cicha pani Vauquer.
I hrabiny, i baronowej odrzek³ Rastignac.
To nic dziwnego rzek³ Bianchon do Rastignaca ja maca³em ju¿ jego g³owê i znalaz³em
na niej jedn¹ tylko wynios³oæ: guz ojcostwa; z niego bêdzie ojciec wiekuisty.
Eugeniusz nie zamia³ siê z ¿artu Bianchona, by³ dzisiaj w zbyt powa¿nym usposobieniu.
Chcia³ korzystaæ z rad pani de Beauseant, a nie wiedzia³, gdzie i jak mia³ dostaæ pieniêdzy.
Zaniepokoi³ siê patrz¹c na stepy i lasy tego wiata, co rozcie³a³y siê przed jego okiem, takie
puste, a jednak takie pe³ne zarazem. Po obiedzie wszyscy siê rozeszli, zostawiaj¹c go w sali
jadalnej.
Wiêc pan widzia³e m¹ córkê? spyta³ Goriot g³osem wzruszonym.
Eugeniusz obudzi³ siê z zadumy i pochwyci³ rêkê poczciwca, patrz¹c nañ z nieokrelonym
jakim rozczuleniem.
Godny i uczciwy cz³owiek z pana zawo³a³. Pomówimy póniej o pañskich córkach.
Wsta³, nie chc¹c s³uchaæ ojca Goriot i odszed³ do swego pokoju, gdzie napisa³ do matki list
nastêpuj¹cej treci:
Matko moja kochana! Czy nie posiadasz jeszcze trzeciej piersi, ¿eby mnie zasiliæ? Jestem
w takim po³o¿eniu, ¿e mogê prêdko dorobiæ siê funduszu. Potrzeba mi tysi¹c dwiecie franków
i muszê je mieæ za jak¹ b¹d cenê. Nie mów ojcu o mojej probie; on by siê sprzeciwia³,
a mnie pozostawa³oby chyba zastrzeliæ siê z rozpaczy, gdybym nie dosta³ tych pieniêdzy. Bli¿sze
szczegó³y opowiem przy widzeniu siê, bo trzeba by zapisaæ ca³e tomy, chc¹c ci wyjaniæ obecne
moje po³o¿enie. Nie przegra³em nic, dobra moja matko, nic nie winienem, ale musisz mi dostaæ tê
sumê, je¿eli dbasz o zachowanie ¿ycia, które mi da³a. Powiem ci tylko, ¿e bywam u wicehrabiny
de Beauseant, która przyrzek³a mi sw¹ opiekê. Muszê bywaæ w wiecie, a nie mam za co kupiæ
czystych rêkawiczek. Potrafiê ¿yæ o chlebie i wodzie, bêdê poci³ w potrzebie, ale nie mogê
obejæ siê bez narzêdzi, którymi uprawia siê tutejsza winnica. Chwila obecna rozstrzyga, czy
mam pójæ drog¹ obran¹, czy pozostaæ w b³ocie.
Nie obce mi s¹ nadzieje, którecie we mnie po³o¿yli i pragnê ziciæ je jak najprêdzej. Dobra
mateczko, sprzedaj jeden z swych dawnych klejnotów, ja ci go wkrótce odkupiê. Znam dobrze
po³o¿enie rodziny naszej i umiem oceniæ ca³¹ donios³oæ podobnej ofiary; powinna mi te¿
wierzyæ, ¿e nie wymagam jej bez potrzeby, bo chyba by³bym potworem. Chciej widzieæ w mej
probie krzyk nieprzepartej koniecznoci. Ca³a nasza przysz³oæ zale¿y od tej zapomogi, bez
której nie mogê rozpocz¹æ kampanii, a ¿ycie w Pary¿u jest walk¹ wiekuist¹. Gdyby nie by³o
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
36
innego sposobu dostania pieniêdzy, to powiedz ciotce, niech sprzeda swe koronki, a ja przylê
jej póniej jeszcze piêkniejsze itd.
Napisa³ do obydwóch sióstr prosz¹c, by mu ofiarowa³y zaoszczêdzone pieni¹dze. Przekonany
by³, ¿e siostry ponios¹ tê ofiarê z radoci¹, lecz nie chcia³, by inni cz³onkowie rodziny wiedzieli
co o tym; odwo³a³ siê wiêc do ich delikatnoci, potr¹caj¹c przy tym struny honoru, które
w m³odym sercu najmocniej s¹ napiête i dwiêcz¹ najsilniej. Po napisaniu tych listów ogarnê³o
go jednak wzruszenie mimowolne: zawaha³ siê i zadr¿a³. M³ody zapaleniec zna³ szlachetnoæ
niepokalan¹ tych dusz zagrzebanych w samotnoci, wiedzia³, ¿e prob¹ sw¹ przyczyni siostrom
niema³o troski i niema³o radoci; przeczuwa³, ¿e w swej ustroni obie bêd¹ rozmawia³y
z niewys³owion¹ przyjemnoci¹ o bracie ukochanym.
Sumienie Eugeniusza powsta³o promienne i ukaza³o mu obie siostry rachuj¹ce w tajemnicy
skarb swój drobny; widzia³ je, jak powodowane geniuszem przebieg³ym m³odych dziewcz¹t,
posy³a³y pieni¹dze incognito, dopuszczaj¹c siê raz pierwszy k³amstwa, które mia³o w sobie
co wznios³ego.
Serce siostry, to diament najczystszy, to otch³añ czu³oci rzek³ Eugeniusz i zawstydzi³ siê
tego, co napisa³. Jaka¿ to potêga le¿y w ich mod³ach, jak czystym lotem dusze ich wznosz¹
siê ku niebu! Czyli¿ siostry takie nie powiêci³yby siê same z rozkosz¹? Ach! jaka¿ boleæ
nape³ni³aby serce matki, gdyby nie mog³a wys³aæ ¿¹danej sumy! I takie to uczucia czyste,
takie ofiary straszliwe mia³y mu s³u¿yæ za stopnie, po których zamierza³ dojæ do Delfiny de
Nucingen
Kilka ³ez wymknê³o mu siê spod powiek, niby ostatnia szczypta kadzid³a, rzucona na wiêty
o³tarz rodzinny. Zacz¹³ chodziæ po pokoju miotany wzruszeniem rozpaczliwym. Ojciec Goriot
zobaczy³ go w tym stanie przeze drzwi na wpó³ otwarte.
Co to panu? zapyta³ wchodz¹c do niego.
Ach, dobry mój s¹siedzie! jam nie przesta³ byæ synem i bratem, tak jak pan nie przesta³e
byæ ojcem. S³usznie dr¿ysz pan o hrabinê Anastazjê; odda³a siê ona jakiemu Maksymowi de
Trailles, który przywiedzie j¹ do zguby.
Ojciec Goriot wyszed³ j¹kaj¹c jakie s³owa, których Eugeniusz nie móg³ zrozumieæ. Nazajutrz
Rastignac poniós³ listy na pocztê. Waha³ siê do ostatniej chwili, a¿ wreszcie cisn¹³ je do skrzynki
mówi¹c. Uda siê niezawodnie! S³owo to fatalne, s³owo gracza lub wodza wielkiego, s³owo, które
wiêcej ludzi gubi, ni¿ zbawia.
Poczekawszy dni kilka, Eugeniusz poszed³ do pani de Restaud i nie zosta³ przyjêty. Trzy
razy powraca³ i trzy razy znajdowa³ drzwi zamkniête, chocia¿ wybiera³ godziny, w których nie
móg³ siê spotkaæ z hrabi¹ de Trailles. A wiêc s³usznoæ by³a po stronie wicehrabiny. Student
nasz przesta³ studiowaæ prawo. Chodzi³ na kursy po to tylko, by odpowiedzieæ na apel, lecz
pokazawszy siê na chwilê znika³ natychmiast. Trzyma³ siê zasady przyjêtej przez wiêkszoæ
studentów i odk³ada³ naukê do chwili, gdy siê egzaminy zbli¿aæ bêd¹. Postanowi³ zbieraæ
notatki z drugiego i trzeciego kursu, a potem, w ostatniej chwili, wyuczyæ siê prawa gruntownie.
Tymczasem przez piêtnacie swobodnych miesiêcy móg³ p³ywaæ po oceanie Pary¿a, bawiæ
siê w mi³oæ lub zajmowaæ siê po³owem bogactwa. W ci¹gu tego tygodnia dwa razy widzia³
pani¹ de Beauséant, do której szed³ w chwili, gdy powóz markiza dAdjuda wyje¿d¿a³ za
bramê. S³awna ta piêknoæ, znana jako najpoetyczniejsza postaæ na przedmieciu Saint-Germain,
odnios³a jeszcze kilkudniowe zwyciêstwo i powstrzyma³a na czas jaki ma³¿eñstwo panny
de Rochefide i markiza d'Adjuda-Pinto. Lecz zagro¿ona utrat¹ szczêcia by³a ostatnimi czasy
bardziej namiêtna ni¿ zwykle i przypieszy³a znowu ostateczn¹ katastrofê.
Markiz d'Adjuda i Rochefidowie uwa¿ali tê sprzeczkê i zgodê jako okolicznoæ bardzo
pomyln¹, spodziewali siê bowiem, ¿e pani de Beauséant oswoi siê tymczasem z myl¹
o ma³¿eñstwie i wyrzecze siê dni szczêliwych, powiêcaj¹c je przysz³oci przewidzianej
w ¿yciu mê¿czyzny. Pomimo najuroczystszych obietnic, ponawianych codziennie, pan dAdjuda
gra³ komediê a wicehrabina chêtnie pozwala³a siê oszukiwaæ. Woli staczaæ siê po schodach,
ni¿ odwa¿nie oknem wyskoczyæ, powiada³a o niej najlepsza przyjació³ka, ksiê¿na Langeais.
Pomimo to wszystko ostatnie po³yski jania³y doæ d³ugo i wicehrabina bawi³a w Pary¿u,
otaczaj¹c opiek¹ m³odego krewniaka, ku któremu powziê³a zabobonne jakie przywi¹zanie.
Eugeniusz okaza³ jej przyjañ i uczucie w takiej chwili, kiedy kobieta w nikim nie widzi litoci
szczerej, wspó³czucia prawdziwego. Je¿eli s³yszy s³ówko miodowe, to przekonana jest, ¿e
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
37
zawdziêcza je tylko wyrachowaniu.
Eugeniusz chcia³ dobrze poznaæ grunt, nim siê zdecydowa³ wyl¹dowaæ w domu de Nucingen,
zacz¹³ wiêc badaæ przesz³oæ ojca Goriot i zebra³ wskazówki, które mniej wiêcej w ten sposób
streciæ siê dadz¹. Jan Joachim Goriot by³ przed rewolucj¹ prostym robotnikiem w fabryce
makaronu. Zrêczny, oszczêdny i przedsiêbiorczy, zosta³ nastêpc¹ swego pana, który pad³ ofiar¹
pierwszego rozruchu w roku 1789. Goriot za³o¿y³ sw¹ fabrykê przy ulicy de la Jussienne,
w bliskoci rynku zbo¿owego i mia³ tyle zdrowego rozumu, ¿e przyj¹³ urz¹d naczelnika sekcji,
przez co zyska³ dla swego handlu protekcjê osób najbardziej wp³ywowych w gronym owym
czasie.
ród³em bogactwa sta³ siê dla niego ów g³ód prawdziwy czy zmylony, wskutek którego
cena zbo¿a podnios³a siê okrutnie w Pary¿u. Naród zabija³ siê u drzwi piekarzy, a wybrani szli
sobie swobodnie kupowaæ makaron w³oski u kupców korzennych. W owym roku obywatel
Goriot zebra³ kapita³y i móg³ póniej prowadziæ handel z wy¿szoci¹ cz³owieka posiadaj¹cego
niezmiern¹ moc pieniêdzy. Sta³o siê z nim to, co siê dziaæ zwyk³o z ludmi nie posiadaj¹cymi
¿adnych szczególnych zdolnoci: miernoæ go zbawi³a. Przy tym nie wiedziano nic o jego
funduszach,a¿ dopóki nie min¹³ czas grony dla bogaczy i nikt mu nie zazdroci³, s¹dz¹c,
¿e handel zbo¿owy poch³on¹³ wszystkie jego myli. Bo te¿ Goriot nie mia³ równego sobie
znawcy, gdy trzeba by³o oceniæ gatunek i pochodzenie ziarna, m¹ki lub otr¹b, gdy trzeba
by³o przechowaæ zbo¿e przez czas d³ugi, przewidzieæ cenê, przepowiedzieæ zbiór obfity lub
nieurodzaj albo wreszcie zakupiæ zbo¿e za bezcen raz w Sycylii to znów a¿ na Ukrainie. Mo¿na
go by³o prawie wzi¹æ za ministra stanu, widz¹c jak mia³o prowadzi³ swe sprawy, jak jasno
t³umaczy³ prawa przywozu i wywozu zbo¿a, jak dalece zg³êbia³ ducha tych praw i poj¹³
ich wady. Cierpliwy, czynny i energiczny, wytrwa³y a skory w dzia³aniu, posiada³ wzrok
orli, uprzedza³ i przewidywa³ wszystko, wszystko wiedzia³ i wszystko ukryæ potrafi³: jednym
s³owem z pojêcia by³ dyplomat¹, a z wykonania ¿o³nierzem. Takim to by³ Goriot w g³êbi
ciemnego swojego sklepiku, w którym przepêdza³ nawet chwile swobodne, stoj¹c w progu
z ramieniem wspartym o uszak; lecz wyszed³szy za próg ulubiony, wychyliwszy siê za obrêb
swojej specjalnoci, cz³owiek ten stawa³ siê znowu niepojêtnym i gburowatym wyrobnikiem,
który nie mo¿e zrozumieæ najprostszego dowodzenia, nie pojmuje ¿adnych rozkoszy duchowych
i zasypia w teatrze; s³owem przetwarza³ siê w jednego z owych Dolibanów paryskich, znanych
ze swej g³upoty. Ludzie tacy jak Goriot wszyscy s¹ podobni do siebie. Wszyscy prawie kryj¹
w piersi wznios³e jakie uczucie. W sercu naszego fabrykanta rozros³y siê wy³¹cznie dwa
uczucia, które go ca³kowicie poch³onê³y tak, jak handel zbo¿owy wyczerpa³ ca³¹ pojêtnoæ
jego mózgu. Poj¹wszy za ¿onê jedyn¹ córkê bogatego farmera z okolic Brie, otoczy³ j¹
poszanowaniem religijnym i mi³oci¹ bez granic. Ukocha³ w niej istotê s³ab¹, a jednak potê¿n¹,
piêkn¹ a wra¿liw¹, która by³a zupe³nym przeciwieñstwem jego samego. Je¿eli w sercu ludzkim
jest jakie uczucie wrodzone, to niezawodnie musi w nim byæ owa duma, któr¹ odczuwamy
bior¹c w opiekê s³absz¹ istotê. Postawmy obok mi³oæ, to jest ow¹ wdziêcznoæ, któr¹ czyste
dusze p³ac¹ za swoje szczêcie, a zrozumiemy niejedn¹ anomaliê moraln¹.
Po siedmiu latach szczêcia niezam¹conego, Goriot straci³ ¿onê, która zaczyna³a panowaæ nad
nim wszechw³adnie poza sfer¹ uczucia. Kto wie, mo¿e pod jej wp³ywem obudzi³aby siê natura
leniwa, mo¿e by w niej rozwinê³o siê janiejsze pojêcie o wiecie i ¿yciu? Po stracie ¿ony, mi³oæ
ojcowska rozros³a siê nad miarê w sercu Goriota. Uczucie, któremu mieræ wesz³a w drogê,
zwróci³o siê ku dwóm córkom i na razie zdawa³o siê, ¿e obie w zupe³noci na nie zas³uguj¹.
Goriot pozosta³ wdowcem i odrzuci³ najwietniejsze propozycje wszystkich kupców i fermerów,
którzy pragnêli mieæ go za ziêcia. Teæ Goriota, który sam jeden móg³ siê poszczyciæ jego
zaufaniem, twierdzi³, ¿e wdowiec postanowi³ dochowaæ zmar³ej ¿onie wiernoci ma³¿eñskiej.
Handlarze zbo¿a, niezdolni poj¹æ tak wznios³ego szaleñstwa, nadali Goriotowi jaki
omieszaj¹cy przydomek. Zdarzy³o siê raz, ¿e zapijano jak¹ ugodê i jeden z handlarzy omieli³
siê wymówiæ ów przydomek w obecnoci Goriota, za co ten¿e wyci¹³ go piêci¹ po ramieniu
z tak¹ si³¹, ¿e nieborak wylecia³ na z³amanie karku na róg ulicy Oblin. Goriot otacza³ swe
córki przywi¹zaniem bez granic, mi³oci¹ jak¹ smêtn¹ i tkliw¹. Wiedziano o tym powszechnie;
raz nawet jaki konkurent Goriota pragn¹cy oddaliæ go z rynku, bo sam chcia³ zostaæ panem
kursu, powiedzia³ mu, ¿e Delfina wypad³a przed chwil¹ z powozu. Ojciec blady i dr¿¹cy
opuci³ wnet bazar i chorowa³ kilka dni po tym fa³szywym alarmie wskutek reakcji uczuæ
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
38
przeciwnych. Nie dotkn¹³ wprawdzie wspó³zawodnika sw¹ piêci¹ mordercz¹, lecz wygna³ go
z bazaru, zmuszaj¹c go, aby w krytycznych okolicznociach og³osi³ siê bankrutem. Rozumie siê,
¿e Goriot wychowywa³ swe córki nierozs¹dnie. Bogaty by³, gdy¿ dochód jego wynosi³ przesz³o
szeædziesi¹t tysiêcy liwrów, pomimo to na w³asne potrzeby nigdy nie wydawa³ wiêcej nad
tysi¹c dwiecie franków, a resztê powiêca³ z radoci¹ na dogodzenie rozmaitym zachciankom
córek. Najpierwsi mistrze udzielali im talentów, które cechuj¹ wietne wychowanie, dano im
pannê do towarzystwa, która na szczêcie mia³a wiele rozs¹dku i dobrego gustu. Panny jedzi³y
konno, mia³y swój powóz, jednym s³owem ¿y³y tak, jak gdyby by³y kochankami starego jakiego
bogacza; nie by³o tak wygórowanego ¿¹dania, którego by ojciec nie spe³ni³ z ca³¹ gotowoci¹,
a jedna pieszczota wynagradza³a go sowicie za wszystkie ofiary. Biedny cz³owiek! Uwa¿a³ siebie
za tak maluczk¹ istotê wobec córek, które anio³ami by³y w jego oczach! Wszystko przyjmowa³
od nich z wdziêcznoci¹, nawet ból, który mu zadawa³y. Gdy doros³y, mog³y wybieraæ sobie
mê¿ów wedle upodobania, gdy¿ ka¿da dosta³a w posagu po³owê maj¹tku ojcowskiego. Piêkna
Anastazja zwabi³a ku sobie hrabiego de Restaud i porzuciwszy dom ojcowski, da³a siê unieæ
sk³onnociom arystokratycznym, które j¹ popchnê³y w wysokie sfery spo³eczne. Delfina lubi³a
pieni¹dze, polubi³a wiêc bankiera Nucingena, który pochodzi³ z niemieckiej rodziny i nosi³
tytu³ barona w. Pañstwa Rzymskiego. Goriot pozosta³ nadal fabrykantem w³oskiego makaronu
i prowadzi³ handel, do którego przyrós³ ju¿ ca³¹ istot¹, choæ zajêcie jego nie podoba³o siê bardzo
córkom i ziêciom. Przez piêæ lat opiera³ siê ich naleganiom, a¿ wreszcie zgodzi³ siê wycofaæ
z handlu kapita³ powiêkszony dochodem z lat ostatnich. Pani Vauquer, do której przeniós³ siê
w tym czasie, rachowa³a mu mniej wiêcej dziesiêæ tysiêcy liwrów dochodu. Rozpacz popchnê³a
biedaka do znanej nam gospody, gdy¿ przekona³ siê, ¿e obaj ziêciowie wzbraniaj¹ swym ¿onom
wzi¹æ ojca do siebie a nawet, co gorsza, przyjmowaæ otwarcie jego odwiedziny.
Oto wszystko, co móg³ powiedzieæ o ojcu Goriot niejaki pan Muret, który naby³ po nim handel.
Rastignac przekona³ siê wiêc, ¿e przypuszczenia ksiê¿ny de Langeais by³y sprawiedliwe. W tym
miejscu koñczy siê wstêp do tej g³uchej, lecz przera¿aj¹cej tragedii paryskiej.
W pierwszych dniach grudnia Rastignac otrzyma³ dwa listy: od matki i od starszej siostry.
Spostrzeg³szy to pismo tak dobrze znane, zadr¿a³ z radoci i trwogi. Dwie cieniuchne æwiartki
papieru mia³y skazaæ na mieræ lub ¿ycie wszystkie jego nadzieje. Trwoga przejmowa³a go na
myl, ¿e rodzice ¿yli w niedostatku i obawia³ siê, czy nie za¿¹da³ od nich ostatniej kropli krwi,
której nie odmówiono by ukochanemu dzieciêciu. List matki by³ nastêpuj¹cej treci:
Drogie dzieciê, posy³am ci to, czego ¿¹dasz. Zrób dobry u¿ytek z tych pieniêdzy, bo drugi raz
nie by³abym w stanie zebraæ tak wielkiej sumy bez wiedzy ojca, nawet gdyby sz³o o zachowanie
ci ¿ycia; zreszt¹ kto wie, czy by to nie zak³óci³o harmonii naszych stosunków rodzinnych?
Chc¹c jeszcze raz dostaæ tyle pieniêdzy, musielibymy obci¹¿yæ maj¹tek d³ugami. Trudno mi
wyrokowaæ o twych projektach, bo ich nie znam, zastanawia mnie tylko to, ¿e obawiasz siê
powierzyæ je matce. Nie trzeba by³o pisaæ ca³ych tomów, dla matki doæ jednego s³owa, a s³owo
to wybawi³oby mnie z trwo¿liwej niepewnoci. Nie chcê taiæ, ¿e list twój sprawi³ na mnie bolesne
wra¿enie. Synu drogi! co mog³o ciê sk³oniæ, by obudzi³ tak wielki niepokój w sercu moim?
Pisz¹c to do mnie, musia³e cierpieæ wiele, bo jam te¿ wiele cierpia³a czytaj¹c wyrazy skrelone
tw¹ rêk¹. Zastanów siê, na jak¹ to wchodzisz drogê? Czyli¿ ¿ycie i szczêcie twoje zasadzaæ
siê ma na tym, by wydawa³ siê innym, ni¿ jeste w rzeczy samej; czy¿ potrzeba ci bywaæ
w wiecie, skoro to poci¹ga za sob¹ wydatki pieniê¿ne, których nie mo¿esz ponosiæ i stratê
czasu, który z korzyci¹ powiêciæ mo¿esz nauce? Zawierz sercu matki, dobry mój Eugeniuszu
i b¹d przekonany, ¿e drogi krête nie wiod¹ do wielkiego celu. M³ody cz³owiek w twoim
po³o¿eniu powinien siê staraæ o dwie cnoty: o cierpliwoæ i rezygnacjê. Nie robiê ci wymówek,
nie chcia³abym najmniejsz¹ gorycz¹ zaprawiaæ naszej ofiary. S³owa moje to s¹ s³owa matki
ufnej, lecz przewiduj¹cej. Ty wiesz, jakie s¹ twe obowi¹zki, ja za wiem, ¿e serce twe jest czyste
i zamiary dobre. Bez obawy wiêc mogê ci powiedzieæ: Id, mój jedyny, id dalej! Dr¿ê o ciebie, bo
matka jestem, lecz ka¿demu z twych kroków towarzyszyæ bêd¹ nasze mod³y i b³ogos³awieñstwa.
B¹d ostro¿ny, drogie dzieciê. Musisz byæ rozwa¿nym, jak m¹¿ dojrza³y, bo los piêciu istot
ukochanych przez ciebie spoczywa na twej g³owie. Tak jest, przysz³oæ nasza na tobie siê opiera,
a szczêcie twoje jest i naszym szczêciem. Wszyscy b³agamy Boga, by ciê wspiera³ w ka¿dym
twym przedsiêwziêciu. Ciotka Marcillac okaza³a w tym zdarzeniu dobroæ nies³ychan¹ i pojê³a
nawet od razu to, co pisa³ o rêkawiczkach. Przyzna³a siê potem z umiechem, ¿e ma s³aboæ dla
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
39
najstarszego z mych dzieci. Kochaj j¹, kochaj, Eugeniuszu! nie chcê mówiæ co zrobi³a dla ciebie,
zanim nie dopniesz swych zamiarów; gdyby siê teraz dowiedzia³, to pieni¹dze ofiarowane przez
ni¹ pali³yby ci rêce. Czy wy pojmujecie, dzieci, co to znaczy zrobiæ dla kogo ofiarê ze swych
pami¹tek? Lecz czy jest ofiara taka, której by dla was ¿al by³o? Ciotka poleci³a uca³owaæ ciê
w czo³o i powiedzieæ, ¿e chcia³aby przes³aæ ci w tym poca³unku zadatek szczêcia ca³ego. Dobra,
poczciwa ciotka napisa³aby sama do ciebie, gdyby nie to, ¿e cierpi na reumatyzm w palcach.
Ojciec twój ma siê dobrze. Urodzaj 1819 roku przechodzi wszelkie oczekiwania. Bywaj mi zdrów,
synu drogi, nie wspominam nic o twych siostrach, gdy¿ Laura pisze do ciebie. Niech dla niej
zostanie przyjemnoæ doniesienia ci o wszystkich drobnych przygodach ¿ycia rodzinnego. Oby
Bóg da³ ci powodzenie we wszystkim! O tak! powinno ci siê powieæ, mój Eugeniuszu, gdy¿
zada³e mi boleæ tak wielk¹, ¿e nie mia³abym si³y przenieæ jej powtórnie. Pozna³am dopiero
teraz, co to znaczy byæ biedn¹, i zapragnê³am bogactwa, ¿eby móc oddaæ je dziecku. Dosyæ ju¿,
¿egnaj mi synu. Nie zostawiaj nas d³ugo bez wiadomoci o sobie i przyjm poca³unek, który ci
matka posy³a.
Eugeniusz ton¹³ we ³zach, czytaj¹c list matki. Myla³ o ojcu Goriot, który zgniót³ srebrny
pó³misek i sprzeda³ go, by mieæ za co wykupiæ weksel swej córki.
A twoja matka czy¿ nie powiêci³a równie¿ swych klejnotów! mówi³ sam do siebie. Ciotka
twa p³aka³a pewnie sprzedaj¹c jedn¹ ze swych relikwii. Jakim¿e prawem mia³by przeklinaæ
Anastazjê? Zrobi³e dla egoizmu przysz³oci to, co ona dla ukochanego cz³owieka zrobi³a! Któ¿
wart wiêcej: ty czy ona? Co mu szarpa³o wnêtrznoci i pali³o uczuciem nieznonego gor¹ca.
Chcia³ siê wyrzec wiata, postanawia³ nie tkn¹æ tych pieniêdzy. Uczu³ wznios³e i piêkne wyrzuty
sumienia, wyrzuty, które ludzie s¹dz¹cy swych blinich tak rzadko bior¹ w rachubê, a moc¹
których anio³owie niebiescy rozgrzeszaj¹ przestêpcê potêpionego s¹dem ziemskim. Rastignac
otworzy³ list siostry tchn¹cy wdziêkiem niewinnym i serce jego owie¿y³o siê trochê:
List twój przyby³ w sam¹ porê, drogi bracie. Agata i ja chcia³ymy tyle rozmaitych u¿ytków
zrobiæ z naszych pieniêdzy, ¿e w koñcu samemy nie wiedzia³y, od czego rozpocz¹æ. Ty
post¹pi³ jak ów s³u¿¹cy króla hiszpañskiego, który pobi³ zegarki swego pana: przywiod³e
nas do zgody. Prawdziwie, ci¹glemy siê spiera³y o to, które z naszych ¿yczeñ powinno
byæ najpierwej zaspokojone, a nie wpad³ymy na myl, ¿e mo¿na zrobiæ z pieniêdzy taki
u¿ytek, który zaspokoi od razu wszystkie nasze ¿yczenia. Wiesz co, drogi Eugeniuszu, Agata
skaka³a z radoci. Jednym s³owem by³ymy jak dwie wariatki przez caluteñki dzieñ à telles
enseignes (to styl ciotki), ¿e mateczka zapyta³a nas surowo: Co wam dzi jest, moje panny?
Zdaje mi siê, ¿e by³ybymy jeszcze bardziej zadowolone, gdyby nas troszeczkê po³ajano. Kobieta
musi byæ bardzo szczêliwa, gdy cierpi za tego, kogo kocha. Ja tylko pomimo ca³ej radoci
wpada³am chwilami w smutek i zadumê. Nigdy chyba nie potrafiê byæ dobr¹ ¿on¹, bo jestem
zbyt rozrzutna. Kupi³am sobie przedtem dwa paski, piêkn¹ igie³kê do przek³uwania dziurek
w gorsecie i masê fraszek podobnych, dosyæ, ¿e mia³am mniej pieniêdzy ni¿ ta wielka Agata,
co umie byæ oszczêdna i zbiera dukaty jak sroka jaka. Wyobra sobie, ¿e mia³a dwiecie
franków! A ja, mój drogi, zebra³am tylko piêædziesi¹t talarów. Ale jestem a¿ nadto ukarana
i chcia³abym wrzuciæ swój pasek do studni, bo odt¹d nie bêdê mog³a nosiæ go bez przykroci.
Jam ciê okrad³a! Nieoceniona Agata powiedzia³a mi: Polijmy mu trzysta piêædziesi¹t franków
od obydwóch razem. Lecz nie mog³am wytrzymaæ, ¿eby ci prawdy nie powiedzieæ. Wiesz,
w jaki sposób wype³ni³ymy twoje polecenia? wziê³ymy nasze s³awne pieni¹dze i wybra³ymy
siê sobie na przechadzkê. Dostawszy siê na gociniec, pobieg³ymy bez namys³u do Ruffec,
gdziemy po prostu odda³y ca³¹ sumê panu Grimbertowi, który zawiaduje biurem pocztowym.
Wraca³ymy lekkie i swobodne niby dwie jaskó³ki. Czy to szczêcie nas tak unosi? pyta³a Agata.
Powiedzia³ymy sobie tysi¹c rzeczy, których ci nie powtórzê, panie Pary¿aninie, bo dotyczy
ciebie zbyt cile. O! drogi bracie, jak my ciê kochamy! oto masz w paru s³owach to samo,
o czym mymy tak d³ugo mówi³y. Tajemnicy nie zdradzimy, bo wed³ug s³ów ciotki, takie ma³e
straszyde³ka jak my potrafi¹ wszystko zrobiæ, nawet milczeæ w potrzebie. Mateczka i ciotka
jedzi³y potajemnie do Angoulême i ¿adna me zdradzi³a wysokiej polityki, która kierowa³a
ich wypraw¹. Nie obesz³o siê przedtem bez d³ugich konferencyj, od których i pan baron
i my obie zostalimy usuniêci. W pañstwie Rastignacow wszystkie g³owy pe³ne s¹ wa¿nych
domys³ów. Robota oko³o sukni mulinowej w kwiaty a jour, któr¹ infantki haftuj¹ dla Jej
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
40
Królewskiej Moci, postêpuje dalej w najwiêkszej tajemnicy. Pozostaj¹ ju¿ tylko dwa bryty do
wyhaftowania. Postanowiono ostatecznie, ¿e zamiast muru bêdzie p³ot od strony Verteuil. Naród
prosty straci na tym, gdy¿ bêdzie mniej owoców i szpalerów, ale za to przybysze z obcych stron
bêd¹ siê mogli cieszyæ piêknym widokiem. Na wypadek gdyby domniemany spadkobierca
potrzebowa³ chustek do nosa, zawiadamiamy go, ¿e wdowa po Marcillac'u zrobi³a pewne
odkrycie: kopi¹c siê w swych skarbach i skrzyniach, znanych pod imieniem Herkulanum
i Pompei, wygrzeba³a nieznan¹ dot¹d sztukê p³ótna holenderskiego; ksiê¿niczki Agata i Laura
staj¹ na jego rozkazy z ig³ami i rêkami, które s¹ zwykle trochê za czerwone. M³odzi ksi¹¿êta don
Henryk i don Gabriel nie pozbyli siê zgubnych swoich na³ogów: prze³adowuj¹ zawsze ¿o³¹dek
winogronowymi powid³ami, przyprowadzaj¹ siostry do rozpaczy, nie chc¹ siê wcale uczyæ,
wykrêcaj¹ gniazda ptasie dla zabawy, sprawiaj¹ ha³as nieznony i wbrew prawom krajowym
wycinaj¹ ga³¹zki ³ozy, z których robi¹ sobie laseczki. Nuncjusz papieski, zwany pospolicie
ksiêdzem proboszczem, grozi im kl¹tw¹, je¿eli d³u¿ej bêd¹ zapominaæ o wiêtych kanonach
gramatyki, a troszczyæ siê wy³¹cznie o prawa bzu wojowniczego. Bywaj mi zdrów, bracie
kochany! Nie uwierzysz, ile modlitw za twe szczêcie towarzyszy temu listowi, wiele siê w nim
ukrywa mi³oci zadowolonej. Ach, jak¿e wiele, wiele rzeczy bêdziesz mia³ do opowiadania,
skoro znów do nas przybêdziesz. Mnie powiesz wszystko: jam przecie najstarsza. Ciotka da³a
nam do zrozumienia, ¿e ty masz powodzenie w wiecie.
»Mówi¹ o jakiej kobiecie i nie chc¹ dodaæ nic wiêcej«.
Ma siê rozumieæ, ¿e to tylko w naszej obecnoci. Powiedz jednak, Eugeniuszu, gdyby chcia³,
my bymy mog³y obejæ siê bez chustek, a natomiast poszyæ dla ciebie koszule z tego p³ótna.
Odpowiedz mi zaraz na to pytanie. Gdyby potrzebowa³ prêdko koszul piêknych i dobrze
poszytych, to bymy siê wziê³y niezw³ocznie do roboty. Je¿eli w Pary¿u nosz¹ koszule nowego
kroju, którego my nie znamy, to przylij nam jedn¹ na wzór; mianowicie potrzebowa³ybymy
formy mankietów. B¹d zdrów raz jeszcze! Ca³ujê ciê w czo³o z lewej strony, w skroñ, która do
mnie wy³¹cznie nale¿y. Zostawiam drugi arkusik dla Agaty, która obieca³a, ¿e mego listu czytaæ
nie bêdzie. Dla wiêkszej pewnoci jednak nie odejdê od niej, póki bêdzie pisa³a. Kochaj¹ca ciê
siostra
Laura de Rastignac.
O tak! zawo³a³ Eugeniusz tak! muszê zostaæ bogatym za jak¹ b¹d cenê. Czy¿ s¹ skarby, co
by op³aci³y takie przywi¹zanie? Jak¿ebym pragn¹³ ofiarowaæ im szczêcie ca³ego wiata! Tysi¹c
piêæset piêædziesi¹t franków! rzek³ po chwili. Trzeba, ¿eby ¿aden pieni¹¿ek nie poszed³
na marne. Laura ma s³usznoæ. To prawda! Wszak ja mam tylko grube koszule. Gdy chodzi
o szczêcie czyje, dziewczê m³odziuchne staje siê przebieg³em jak z³odziej. Jaka ona niewinna,
a jak troskliwa o mnie! To anio³ z nieba przebaczaj¹cy b³êdy ziemskie, których nawet zrozumieæ
nie mo¿e.
Eugeniuszowi zdawa³o siê, ¿e posiad³ wiat ca³y. Przywo³a³ krawca, wypróbowa³ go i zdoby³
dla siebie. Zobaczywszy pana de Trailles, student zrozumia³ dopiero, jaki to wp³yw krawcy
wywieraj¹ na ¿ycie m³odzie¿y. W tym razie, niestety, nie ma redniej miary: krawiec bywa albo
nieprzyjacielem miertelnym albo przyjacielem, którego nam daje faktura. Eugeniusz spotka³
w swym krawcu cz³owieka, który poj¹³ ojcostwo swego rzemios³a i uwa¿a³ siebie za ³¹cznik
miêdzy teraniejszoci¹ a przesz³oci¹ m³odzie¿y. Nawzajem student wdziêczny zapewni³ mu
sta³e powodzenie jednym z owych dowcipów, z których mia³ kiedy zas³yn¹æ. Wiadomo mi -
mówi³ ¿e cz³owiek ten uszy³ dwie pary spodni, które przyczyni³y siê niema³o, ¿e posiadacze ich
wziêli w posagu kapita³ przynosz¹cy dwadziecia tysiêcy liwrów dochodu. Có¿ to za szczêcie
posiadaæ tysi¹c piêæset franków i mieæ odzie¿y tyle, ile siê zapragnie. Biedny Po³udniowiec nie
w¹tpi³ w tej chwili o niczym i szed³ na niadanie z tym nieokrelonym wyrazem twarzy, który
cechuje m³odzieñca posiadaj¹cego choæby maluczki kapitalik. Poczuwszy pieni¹dze w kieszeni,
student wznosi we wnêtrzu swej istoty jaki filar idealny i silnie opiera siê na nim. Od tej
chwili zaczyna chodziæ pewniej ni¿ przedtem, znajduje punkt oporu dla swej dwigni, spogl¹da
mia³o i prosto, we wszystkich jego poruszeniach zrêcznoæ siê przebija; wczoraj pokorny
i niemia³y by³by siê pozwoli³ potr¹caæ ka¿demu; dzi sam gotów potr¹ciæ pierwszego ministra.
Dziej¹ siê z nim rzeczy nies³ychane: wszystkiego chce i wszystko posi¹æ mo¿e, przychodz¹
mu naraz najrozmaitsze zachcenia, jest nadzwyczaj weso³y, wspania³omylny, wylany. To ptak,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
41
co dawniej niezdolny do lotu, dzi mo¿e szeroko skrzyd³a roztoczyæ. Biedny student porywa
okruchy przyjemnoci, jak pies, który zdobywa sobie koæ wród tysi¹cznych niebezpieczeñstw,
rozgryza j¹ uciekaj¹c i w biegu szpik z niej wysysa; lecz m³odzieniec, u którego kilka sztuk
z³ota pobrz¹kuje w kieszonce od kamizelki, dobiera sobie przyjemnoci wedle upodobania,
rozgatunkowuje je, lubuje siê nimi, buja po niebie i nie pojmuje ju¿, co znaczy wyraz nêdza.
Ca³y Pary¿ do niego nale¿y. Wieku m³ody, w którym wszystko wydaje siê tak wietne, w którym
siê wszystko iskrzy i goreje! Wieku si³ m³odzieñczych, z których nikt nie korzysta ani mê¿czyzna,
ani kobieta! Wieku d³ugów i ci¹g³ej obawy, która potêguje wartoæ ka¿dej przyjemnoci! Kto nie
pozna³ lewego brzegu Sekwany, miêdzy ulic¹ Saint-Jacques a ulic¹ Saints-Pères, ten nie pozna³
wcale wartoci ¿ycia ludzkiego! Ach gdyby pary¿anki wiedzia³y! myla³ Eugeniusz, po¿eraj¹c
gruszki sma¿one, które pani Vauquer ceni³a po groszu sztukê pewnie przysz³yby tutaj szukaæ
mi³oci.
W tej chwili dzwonek da³ siê s³yszeæ przy drzwiach z krat¹ i pos³aniec pocztowy wszed³
do sali jadalnej. Zapytawszy o pana Eugeniusza de Rastignac, poda³ mu dwa worki i ksi¹¿kê,
w której trzeba siê by³o rozpisaæ. W tej chwili g³êbokie spojrzenie Vautrina pad³o na Rastignaca
niby uderzenie bicza.
Bêdziesz pan mia³ czym zap³aciæ za lekcje fechtunku i strzelania powiedzia³.
Zamorskie okrêty przyby³y rzek³a pani Vauquer, spogl¹daj¹c na worki.
Panna Michonneau obawia³a siê spojrzeæ na pieni¹dze, aby nie zdradziæ swej chciwoci.
Masz pan dobr¹ matkê rzek³a pani Couture.
Pan ma dobr¹ matkê powtórzy³ Poiret.
Tak, mamunia ze wszystkiego siê wyzu³a rzek³ Vautrin. Teraz bêdziesz pan móg³
dogadzaæ swym zachciankom, bywaæ w wiecie, zajmowaæ siê po³owem posagów i tañczyæ
z hrabinami, które stroj¹ siê w wieñce kwiatów brzoskwiniowych. Ale s³uchaj, m³odzieñcze,
z tym wszystkim ucz siê strzelaæ.
Vautrin zrobi³ ruch, jak gdyby bra³ na cel przeciwnika. Rastignac chcia³ daæ pos³añcowi
na piwo, lecz nie znalaz³ drobnych. Vautrin poszuka³ w kieszeni i rzuci³ dwadziecia soldów
pos³añcowi.
Masz pan kredyt rzek³ spogl¹daj¹c na studenta.
Rastignac musia³ podziêkowaæ s¹siadowi, chocia¿ nie cierpia³ go od owych kilku s³ów
cierpkich zamienionych po powrocie od pani de Beauséant. W ci¹gu ostatniego tygodnia
Eugeniusz i Vautrin nie przemówili do siebie, tylko w milczeniu badali jeden drugiego. Na
pró¿no student pyta³ siebie, dlaczego tak by³o. Zapewne myli udzielaj¹ siê w prostym kierunku
z tak¹ moc¹, z jak¹ powstaj¹ i uderzaj¹ tam, gdzie je umys³ posy³a, na zasadzie matematycznej,
jaka kieruje pêdem kuli wylatuj¹cej z modzierza. Skutki bywaj¹ rozmaite. Bywaj¹ natury
czu³e, których myli cudza czepia siê z ³atwoci¹, wywo³uj¹c w nich przewrót zupe³ny; bywaj¹
te¿ natury dziwnie têgie, bywaj¹ czaszki opatrzone wa³em spi¿owym, o który wola innych
ludzi rozbija siê i odskakuje jak kula od ciany; bywaj¹ wreszcie natury miêkkie i strzêpiaste,
w których myl przyczepiona traci moc, tak jak kula traci si³ê pêdu w miêkkiej ziemi reduty.
Rastignac posiada³ jedn¹ z owych g³ów pe³nych prochu, co to gotowe wybuchn¹æ przy lada
wstrz¹nieniu. By³ jeszcze tak m³ody, ¿e musia³ koniecznie ulec takiemu udzielaniu siê pojêæ,
takiej zaraliwoci uczuæ, której dziwaczne zjawiska zastanawiaj¹ nas nieraz. Wzrok jego
moralny by³ równie przenikliwy, jak oczy odznaczaj¹ce siê prawdziwie rysi¹ bystroci¹. Ka¿dy
zmys³ by³ u niego, rzec mo¿na, podwójny i posiada³ tê niepojêt¹ giêtkoæ i przenikliwoæ,
któr¹ podziwiaæ musimy u ludzi wy¿szych, u tych rêbaczy, co to od razu trafiaj¹ w s³ab¹
stronê ka¿dego pancerza. Zreszt¹, w ci¹gu ostatniego miesi¹ca w Eugeniuszu rozwinê³o siê
du¿o przymiotów i wad du¿o. Wady rozbudza³ wp³yw wiata i zadowolenie ¿¹dz, które
coraz bardziej siê rozrasta³y. W rzêdzie jego przymiotów znajdowa³a siê owa zapalczywoæ
po³udniowa, która ka¿e iæ na spotkanie trudnoci i pokonaæ j¹ od razu , zapalczywoæ,
która nie dozwala cz³owiekowi z poza Loary znieæ niepewnoci najmniejszej. W oczach
mieszkañców pó³nocy przymiot ten staje siê wad¹; uwa¿aj¹ bowiem, ¿e ta¿ sama zapalczywoæ,
co by³a ród³em powodzenia Murata, sta³a siê póniej przyczyn¹ jego mierci: St¹d wniosek
oczywisty, ¿e Po³udniowiec, który ³¹czy w sobie przebieg³oæ pó³nocn¹ z nadloarsk¹ odwag¹,
jest cz³owiekiem doskona³ym i mo¿e zostaæ królem Szwecji.
Rastignac nie móg³ byæ d³u¿ej wystawionym na ogieñ baterii Vautrina, nie wiedz¹c, czy
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
42
ten¿e jest jego przyjacielem, czy wrogiem. Chwilami zdawa³o mu siê, ¿e szczególny ten cz³owiek
odgaduje wszystkie jego namiêtnoci i przenika najg³êbsze tajniki jego serca; na pró¿no jednak
stara³ siê odgadn¹æ go nawzajem. Vautrin zamkniêty by³ w sobie i os³ania³ siê g³êbok¹
tajemniczoci¹ sfinksa, który wszystko wie, widzi wszystko, ale nic nie mówi. Dzi Eugeniusz
poczu³ pieni¹dze w kieszeni i postanowi³ stawiæ opór.
B¹d pan ³askaw zaczekaæ zawo³a³ na Vautrina, który zabiera³ siê do wyjcia, wychyliwszy
ostatni¹ kroplê kawy.
Po co? zapyta³ czterdziestoletni mê¿czyzna, wk³adaj¹c kapelusz o szerokich skrzyd³ach,
przy czym siêgn¹³ po laskê ¿elazn¹, któr¹ umia³ wywijaæ takiego m³ynka, ¿e pewnie sam da³by
sobie radê, gdyby go naraz opad³o czterech rabusiów.
Chcê panu oddaæ, com winien odpar³ Rastignac, rozwi¹zuj¹c popiesznie worek,
z którego wyj¹³ sto czterdzieci franków. Przyjañ przyjani¹, a interes interesem rzek³
podaj¹c pieni¹dze pani Vauquer. Teraz rachunki nasze za³atwione a¿ do wiêtego Sylwestra.
Proszê mi rozmieniæ sto sous.
Przyjañ interesem, a interes przyjani¹ powtórzy³ Poiret, spogl¹daj¹c na Vautrina.
Proszê dwadziecia su powiedzia³ Rastignac, podaj¹c pieni¹dze sfinksowi w peruce.
To co tak wygl¹da, jak gdyby pan obawia³ siê byæ mi d³u¿nym? zawo³a³ Vautrin,
zapuszczaj¹c badawcze wejrzenie w duszê m³odzieñca, przy czym na ustach jego pojawi³ siê
ów umiech drwi¹cy i cyniczny, za który Eugeniusz ze sto razy ju¿ omal siê nie rozgniewa³.
A tak powiedzia³ student, który wsta³ ju¿ od sto³u i zabra³ obydwa worki z pieniêdzmi,
chc¹c je odnieæ do swego mieszkania.
Vautrin sta³ na progu, a student skierowa³ siê ku drzwiom wiod¹cym na schody.
Wiesz co, panie margrabio de Rastignacorama? odpowied twa nie zupe³nie jest grzeczna
zawo³a³ Vautrin uderzaj¹c lask¹ we drzwi salonu i podchodz¹c do studenta, który go zmierzy³
zimnym wejrzeniem.
Rastignac zamkn¹³ drzwi i zszed³ z Vautrinem a¿ na platformê, oddzielaj¹c¹ kuchniê od
sali jadalnej. Stamt¹d prowadzi³y do ogrodu drzwi, nad którymi znajdowa³a siê wielka szyba
opatrzona krat¹ ¿elazn¹. Student zatrzyma³ siê na platformie i powiedzia³ wobec Sylwii, która
wychyli³a siê z kuchni:
Panie Vautrin, jam nie margrabia i nie nazywam siê Rastignacorama.
Pewnie biæ siê bêd¹ rzek³a panna Michonneau obojêtnym g³osem.
Biæ siê! powtórzy³ Poiret.
Ale gdzie tam odpar³a pani Vauquer g³aszcz¹c swe talary.
Ach! Id¹ ju¿ pod lipy zawo³a³a panna Wiktoryna, która wsta³a, by zobaczyæ, co siê dzieje
w ogrodzie. A jednak s³usznoæ jest po stronie tego biednego m³odzieñca.
Chodmy na górê, kochanie rzek³a pani Couture takie sprawy wcale do nas nie nale¿¹.
Pani Couture i Wiktoryna zbli¿y³y siê do drzwi, lecz gruba Sylwia zast¹pi³a im drogê.
Co to siê sta³o? zawo³a³a. Pan Vautrin powiedzia³ do pana Eugeniusza: Musimy z sob¹
pogadaæ! i wzi¹³ go pod rêkê, i teraz id¹ obydwaj hen, tam przez karczochy.
W tej chwili Vautrin zjawi³ siê we drzwiach.
Pani Vauquer rzek³ z umiechem niech siê pani nie przerazi: chcia³bym spróbowaæ
pistoletów tam pod lipami.
Ach, panie! zawo³a³a Wiktoryna sk³adaj¹c rêce za co chcesz pan zabiæ pana Eugeniusza?
Vautrin odst¹pi³ parê kroków i spojrza³ uwa¿nie na Wiktorynê.
A, to co innego! zawo³a³ ¿artobliwie, spogl¹daj¹c na biedn¹ dziewczynê, której twarz
obla³a siê rumieñcem. To bardzo mi³y m³odzieniec, wszak prawda? Naprowadzasz mnie pani
na dobr¹ myl. Postaram siê uszczêliwiæ was oboje, moja piêkna panienko.
Pani Couture wziê³a wychowankê pod ramiê i poci¹gnê³a j¹ za sob¹.
Ale¿, Wiktoryno szepnê³a jej do ucha nie pojmujê, co siê dzi z tob¹ dzieje.
Ja nie chcê, ¿eby strzelano z pistoletów ko³o mego domu rzek³a pani Vanquer. Chcesz
pan powystraszaæ s¹siadów i sprowadziæ mi na kark ca³¹ policjê?
Z wolna tylko, mamo Vauquer odpar³ Vautrin. No, no, dobrze, pójdziemy strzelaæ na
w³aciwsze miejsce.
Powróci³ do Rastignaca i wzi¹³ go poufale pad ramiê:
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
43
Czy nie straci³by pan odwagi, gdybym ciê przekona³, ¿e o trzydzieci piêæ kroków trafiam
w asa pikowego. Pan wydajesz mi siê jako zbyt gor¹cy i jestem pewien, ¿e da³by siê zastrzeliæ
jak kiep jaki.
Pan siê cofasz? rzek³ Eugeniusz.
Nie burz mi pan ¿ó³ci odpar³ Vautrin. I bez tego a¿ nadto dzi ciep³o. Chodmy tam
usi¹æ rzek³, wskazuj¹c na ³awki zielone. Nikt nas nie us³yszy, a ja potrzebujê rozmówiæ siê
z panem. Jeste pan sobie dobry ch³opak i ja nie mam powodu le ci ¿yczyæ. Kocham ciê, jakem
Tromp
(do pioruna!) jakem Vautrin. Za co ciê kocham? dowiesz siê. Tymczasem dowiodê, ¿e
ciê znam tak, jak gdyby by³ dzie³em r¹k moich. Po³ó¿ pan tutaj swoje worki rzek³, wskazuj¹c
na stó³ okr¹g³y.
Rastignac po³o¿y³ pieni¹dze na stó³ i usiad³ powodowany ciekawoci¹, jak¹ w nim obudzi³a
raptowna zmiana w obejciu siê Vautrina. Ten sam cz³owiek, który przed chwil¹ grozi³ mu
mierci¹, wystêpowa³ teraz w roli opiekuna.
Chcia³by pan bardzo wiedzieæ, kto ja jestem, czym siê zajmujê obecnie i czym siê dot¹d
trudni³em? ci¹gn¹³ daléj Vautrin. Zanadto ciekawy, kochanie. Czekaj no, spokojnie tylko.
Niejedno jeszcze us³yszysz. Dozna³em ja wielu nieszczêæ
S³uchaj mnie pan tylko, póniej
bêdziesz mi odpowiada³. Oto w trzech s³owach ca³e moje ¿ycie dotychczasowe. Kto jestem?
Vautrin. Czym siê zajmujê? Czym mi siê podoba. I basta! Chcesz poznaæ mój charakter? Jestem
dobry dlatego, kto dla mnie jest dobry i umie sercem przemówiæ do mego serca. Takiemu
wszystko wolno; wolno mu nawet kopaæ mnie nogami, a ja nie powiem: strze¿ siê. Ale, klnê
siê na m¹ fajkê! Z³y jestem jak szatan dla tego, kto mnie zaczepi, albo mi siê nie podoba.
A trzeba panu wiedzieæ, ¿e dla mnie zabiæ cz³owieka, to ot tyle znaczy! przy tych s³owach
plun¹³ na ziemiê. Staram siê tylko prêdko mieræ zadaæ, gdy ju¿ koniecznie zabiæ potrzeba.
Jestem artyst¹ co siê zowie. Jak mnie pan widzisz, czyta³em pamiêtniki Benvenuta Celliniego i to
jeszcze po w³osku! By³ to zuch prawdziwy! On mnie nauczy³ kochaæ piêkno pod ka¿d¹ postaci¹
i naladowaæ Opatrznoæ, która, nie przebieraj¹c, zabija nas po kolei. Przy tym, czy¿ to nie piêkna
gra, wyst¹piæ samemu przeciw wszystkim ludziom i byæ zawsze pewnym wygranej? Ju¿em ja
d³ugo rozmyla³ o dzisiejszym ustroju waszego nie³adu spo³ecznego. Pojedynek, kochanie, to
gra dziecinna, to g³upstwo. Chyba g³upiec mo¿e siê spuszczaæ na los szczêcia, kiedy trzeba,
¿eby jeden z dwojga ¿yj¹cych ludzi poleg³ z rêki drugiego. Pojedynek! Ale¿ to gra w cetno czy
licho! Ja trafiam piêæ razy z rzêdu w asa pikowego i wpêdzam jedn¹ kulê na drug¹ z odleg³oci
trzydziestu piêciu kroków! Posiadaj¹c taki talencik, mo¿na, zdaje siê, byæ pewnym, ¿e siê powali
przeciwnika. Niekoniecznie! Jam o dwadziecia kroków strzela³ do cz³owieka i spud³owa³em.
Tamten frant nie umia³ trzymaæ pistoleta w rêku, a jednak, patrz pan! mówi³ dziwny ten
cz³owiek rozpinaj¹c kamizelkê, spod której ukaza³a siê pier obroniêta ry¿ym w³osem i kud³ata,
jak grzbiet niedwiedzia; by³ to widok wywo³uj¹cy uczucie wstrêtu i przestrachu. Patrz pan!
Ten m³okos podkurzy³ mi sieræ ci¹gn¹³ dalej, uj¹wszy palec Eugeniusza i przyk³adaj¹c go
do g³êbokiej blizny, któr¹ mia³ na piersiach. Ale w owych czasach jam by³ dzieckiem jeszcze,
mia³em rok dwudziesty pierwszy, tak jak pan teraz. Wierzy³em jeszcze w cokolwiek, wierzy³em
w mi³oæ kobiety i w ca³¹ kupê g³upstw, na które pan z³apiesz siê równie¿. I teraz mielimy siê
biæ, wszak prawda? Pan móg³by mnie zabiæ. Przypuæmy, ¿e ja le¿a³bym w ziemi, a gdzie¿by
siê pan obróci³? Trzeba by zmykaæ do Szwajcarii i ¿yæ tam kosztem tatusia, który nie ma wcale
pieniêdzy. Objaniê panu, w jakim po³o¿eniu znajdujesz siê obecnie, a objaniê ze stanowiska
cz³owieka, który zbada³ dobrze rzeczy ziemskie i przekona³ siê, ¿e tylko dwie s¹ drogi do
wyboru: g³upia uleg³oæ albo bunt. Ja nie ulegam niczemu, czy to jasne? Wiesz, mój panie,
czego ci potrzeba, by iæ dalej tak, jake zacz¹³? Potrzeba miliona i to niezw³ocznie; inaczej
moglibymy, z nasz¹ g³ówk¹, oprzeæ siê w Saint-Cloud dla przekonania siê o istnieniu Najwy¿szej
Istoty. A ten milion ja dam panu. Zatrzyma³ siê i popatrzy³ na Eugeniusza. Ach, ach, zaczynasz
pan milej jako spogl¹daæ na tatusia Vautrina. Wygl¹dasz jak dziewczê, któremu mówi¹: do
zobaczenia wieczorem! i które stroi siê, oblizuj¹c siê jak kot po mleku. Wymienicie! Oto jak
rzeczy stoj¹. Mamy sobie tatê, mamê, babkê cioteczn¹, dwie siostry (jednej osiemnacie, drugiej
siedemnacie lat), dwóch braciszków (jednemu lat piêtnacie, drugiemu dziesiêæ) oto spis ca³ej
za³ogi. Ciotka wychowuje pañskie siostry. Proboszcz wyk³ada ³acinê obu braciom. Ca³a rodzina
¿ywi siê czêciej kasztanami ni¿ bu³k¹, tatu oszczêdza spodni, mama sprawia tylko jedn¹ sukniê
na zimê i jedn¹ na lato, siostrzyczki radz¹ sobie, jak mog¹. Wiem ja wszystko, bo bywa³em tam
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
44
w po³udniowej Francji. Inaczej byæ nie mo¿e, skoro pan potrzebujesz tysi¹ca dwustu franków
na rok, a ca³y wasz maj¹teczek przynosi tylko trzy tysi¹ce rocznego dochodu. A jak to siê
obejæ bez kucharki i s³u¿¹cego, jak nie dbaæ o decorum, gdy tatko jest baronem? Co siê za
tyczy naszej osoby, mamy sobie doæ ambicji, jestemy spokrewnieni z Beauséantami, a musimy
chodziæ piechot¹, pragniemy bogactwa, a nie mamy z³amanego szel¹ga, jadamy bigosik Vauquer,
a smakuj¹ nam bardzo pyszne obiady na przedmieciu Saint-Germain, sypiamy na bar³ogu,
a marzymy o pa³acu. Nie ganiê wcale takich upodobañ. Nie ka¿demu to, duszeczko, dano mieæ
ambicjê. Proszê spytaæ, jakich to mê¿czyzn lubi¹ kobiety? Ambitnych. Ambitny cz³owiek bywa
zawsze bogatszy od innych, we krwi ma wiêcej ¿elaza, a w sercu wiêcej zapa³u. Kobieta za
wtedy jest najszczêliwsza i najpiêkniejsza, gdy czuje siê silna; dlatego te¿ przek³ada zawsze nad
innych cz³owieka potê¿nej si³y, choæby ta si³a j¹ sam¹ zgnieæ mia³a.
Wyliczy³em wszystkie pañskie ¿¹dze po to, by na koñcu postawiæ pytanie. Pytanie to jest
nastêpuj¹cej treci: Mamy wilczy apetyt, z¹bki nasze s¹ ostre, ale co te¿ w³o¿ymy do garnka?
Najpierw musimy zjeæ kodeks; rzecz to nie zabawna i nie bardzo korzystna, ale có¿ robiæ! Niech
i tak bêdzie. Kierujemy siê na prawnika, zostajemy prezesem s¹du kryminalnego i wysy³amy
biedaków, którzy wiêcej warci s¹ od nas, z literami T. F. na ramieniu, by przekonaæ bogaczy,
¿e mog¹ spaæ spokojnie. To nie zabawne, a przy tym tak powoli siê zdobywa. Najpierw trzeba
mêczyæ siê dwa lata w Pary¿u, patrz¹c na smaczne ³akotki, których tkn¹æ nam nie wolno.
Nie bardzo to przyjemnie ³akn¹æ zawsze i nie móc siê nasyciæ. Nie by³oby siê czego obawiaæ,
gdybymy byli wybladli i nale¿eli do gatunku miêczaków; lecz w naszych ¿y³ach kr¹¿y gor¹ca
krew lwia, a przy dobrej ochocie zdolnimy pope³niæ dwadziecia g³upstw na dzieñ. Jak¿e
tu wytrzymaæ okrutn¹ mêczarniê, jedn¹ z najstraszliwszych, jakie widziano w piekle bo¿ym?
Przypuæmy jednak, ¿e pan bêdziesz rozs¹dny, ¿e mlekiem ¿ywiæ siê bêdziesz pisz¹c smêtne
elegie, potem zniós³szy niedostatek i troski, które by psa o wciek³oæ przyprowadzi³y, osi¹gniesz
pan przy ca³ym zaparciu, ¿e ciê zrobi¹ pomocnikiem jakiego kpa i zapakuj¹ do nêdznej
mieciny, gdzie rz¹d raczy rzuciæ tysi¹c franków na twe utrzymanie, jak siê rzuca och³apy
kundlowi rzenika. Szczekaj za to na z³odziei, broñ bogaczy, skazuj na gilotynê ludzi wielkiego
serca. licznie dziêkujê! Zabraknie panu protekcji, to zgnijesz w pierwszym lepszym trybunale na
prowincji. Je¿eli do trzydziestu lat nie pluniesz pan na ca³¹ tê sprawê, to mo¿e zostaniesz sêdzi¹
i bêdziesz pobiera³ tysi¹c dwiecie franków rocznie. Skoñczywszy czwarty krzy¿yk o¿enisz siê
z jak¹ m³ynarzówn¹, której posag zapewni ci szeæ tysiêcy sta³ego dochodu. Dziêkujê! Przy
protekcji, zostaniesz pan prokuratorem królewskim, bêdziesz pobiera³ tysi¹c talarów pensji
i zalubisz córkê jakiego mera. Je¿eli odwa¿ysz siê pope³niæ jak¹ pod³ostkê polityczn¹, tak
na przyk³ad przeczytaæ w jakim biuletynie Villèle zamiast Manuel (to rymuje tak dobrze, ¿e
powinno uspokoiæ sumienie); to w czterdziestym roku bêdziesz prokuratorem generalnym, a z
czasem zostaniesz i delegatem. Lecz miejmy na wzglêdzie, drogie dzieciê, ¿e przedtem bêdziemy
musieli zadrasn¹æ nieraz czu³e sumienie, prze¿yæ lat dwadziecia w ci¹g³ej trosce i nêdzy
ukrywanej, ¿e siostry nasze postarzej¹ tymczasem w stanie panieñskim. Dalej, mam honor
przypomnieæ, ¿e w ca³ej Francji jest tylko dwudziestu prokuratorów generalnych a przynajmniej
dwadziecia tysiêcy kandydatów na tê posadê, w liczbie których znajd¹ siê i tacy jegomocie,
co gotowi sprzedaæ w³asn¹ rodzinê, byle post¹piæ o jeden stopieñ wy¿ej. Je¿eli zawód taki
nie przypada panu do smaku, to zobaczymy co innego. Mo¿e pan baron de Rastignac ¿yczy
sobie zostaæ adwokatem? Bardzo piêknie! Tylko trzeba drêczyæ siê przez lat dziesiêæ, prze¿ywaæ
tysi¹c franków na miesi¹c, mieæ bibliotekê, gabinet, bywaæ w wiecie, zamiataæ podniebienie
jêzykiem, wreszcie ca³owaæ po³y jakiego mecenasa, by dostaæ sprawê do obrony. Zgodzi³bym
siê jeszcze z tym wszystkim, gdyby sam zawód by³ korzystny; ale poka¿ mi pan w Pary¿u
piêciu adwokatów, którzy by prze¿ywszy lat piêædziesi¹t, zarabiali wiêcej jak piêædziesi¹t tysiêcy
franków rocznie. Ha! wola³bym zostaæ korsarzem ni¿ spodliæ tak sw¹ duszê. Zreszt¹, sk¹d¿e
dostaæ z³ota? Wszystko to niezbyt weso³e. Pozostaje jedno ród³o posag ¿ony. Chcesz siê pan
o¿eniæ, ale¿ to znaczy tyle, co uwi¹zaæ sobie kamieñ, do szyi: przy tym, jak siê pan dla pieniêdzy
o¿enisz, to có¿ siê stanie z uczuciem honoru i szlachetnoci? Lepiej ju¿ od razu podnieæ rokosz
przeciw ustawom ludzkim. Pojmujê wreszcie, ¿e móg³by siê pan czo³gaæ jak w¹¿ u stóp ¿ony,
przypochlebiaæ siê matce, pope³niaj¹c tysi¹ce pod³oci, na które winia by siê wzdrygnê³a, tfu!
Gdyby tym wszystkim szczêcie mia³ okupiæ. Ale wzi¹wszy ¿onê dla pieniêdzy, by³by pan
z ni¹ nieszczêliwy, jak ten kamieñ, co le¿y pod rynn¹. Bo lepiej walczyæ z ca³ym wiatem
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
45
ni¿ z w³asn¹ ¿on¹ wojnê prowadziæ. Takie to s¹, m³odzieñcze, drogi rozstajne naszego ¿ywota:
wybieraj z nich jedn¹. Ju¿e wybra³, poszed³e do kuzynki de Beauséant, gdzie pow¹cha³
zbytku i do pani de Restaud, córki ojca Goriot, gdzie pozna³ pary¿ankê. Gdy potem powróci³
do nas, jam od razu wyczyta³ na twym czole s³owo: wynieæ siê nad innych. Tak, wynieæ
siê, chocia¿by nie wiedzieæ jakim kosztem. Brawo pomyla³em takiego zucha to lubiê.
Potrzebowa³e pan pieniêdzy. Sk¹d ich dostaæ? Trzeba by³o obedrzeæ siostry. Wszyscy bracia
wyzyskuj¹ po trosze dobroæ sióstr swoich. Lecz owe tysi¹c piêæset franków, które pan, i tak Bóg
wie, jakim sposobem wydar³ z kraju, gdzie wiêcej bywa kasztanów ni¿ pieni¹¿ków, wymkn¹
siê jeden za drugim jak ¿o³nierze na rabunek. A potem co bêdzie? bêdziesz pan pracowa³?
Praca w tym znaczeniu, jak pan j¹ teraz pojmujesz, zapewnia dr¹galom, w rodzaju Poireta, lokal
u mamy Vauquer na resztki ¿ywota. W tej chwili mo¿e piêædziesi¹t tysiêcy m³odych ludzi, co
siê znajduj¹ w takich jak pan okolicznociach, postanawia dorobiæ siê prêdko fortuny. Pan jeste
tylko jednostk¹ tej liczby. Os¹d pan teraz, ile tu potrzeba trudów, ile zajad³oci w walce! Musicie
siê zjadaæ wzajemnie jak paj¹ki w garnku, sk¹d¿e bowiem wzi¹æ piêædziesi¹t tysiêcy miejsc
korzystnych? Wiesz pan, jakim sposobem mo¿na siê wynieæ na wiecie? Tylko za pomoc¹
wietnego geniuszu lub zrêcznoci, któr¹ zepsucie wyrabia w cz³owieku. Trzeba wpaæ w t³um
ludzi jak kula armatnia lub wlizn¹æ siê cicho jak zaraza. Uczciwoæ do niczego nie prowadzi.
Ludzie nienawidz¹ geniuszu, lecz uginaj¹ siê przed jego potêg¹, staraj¹ siê go spotwarzyæ za to, ¿e
bierze wszystko bez podzia³u, lecz sk³aniaj¹ siê przed nim, je¿eli jest wytrwa³y; jednym s³owem
czcz¹ go na kolanach, je¿eli nie zdo³aj¹ w b³ocie zagrzebaæ. Zepsucie przewa¿a, a talent rzadko
siê spotyka. Tote¿ zepsucie jest broni¹ miernoci, której tak wiele na wiecie wszêdzie czujemy
ostrze jego. Spotkasz pan jeszcze kobiety, które wydaj¹ na stroje przesz³o dziesiêæ tysiêcy, gdy
dochód ich mê¿ów wynosi wszystkiego szeæ tysiêcy franków na rok. Spotkasz pan urzêdników,
co bêd¹ kupowali dobra ziemskie, choæ pensja ich ogranicza siê do tysi¹ca dwustu franków.
Spotkasz kobiety, co siê powala³y, byle tylko przejechaæ siê z synem para Francji, którego powóz
mo¿e siê toczyæ po rodkowej alei w Longchamp. Widzia³e pan, jak biedny niedo³êga Goriot
musia³ zap³aciæ rewers podpisany przez córkê, której ma³¿onek ma piêædziesi¹t tysiêcy liwrów
rocznego dochodu. Za³o¿ê siê z panem, ¿e nie post¹pisz w Pary¿u dwóch kroków, ¿eby siê nie
natkn¹³ na matactwo piekielne. Da³bym g³owê za ³odygê tej sa³aty, ¿e odkry³by pan gniazdo os
w domu pierwszej lepszej kobiety, która ci siê podoba, choæby kobieta owa by³a bogata, piêkna
i m³oda. Wszystkie one wy³amuj¹ siê spod prawa i ¿yj¹ w ci¹g³ej wojnie z swymi mê¿ami. Nie
skoñczy³bym nigdy, gdybym chcia³ opowiadaæ panu, do jakiego przemys³u uciekaj¹ siê one dla
kochanków, dla dzieci, dla bytu, dla pró¿noci, a rzadko z cnotliwych pobudek, b¹d pan pewien.
Dlatego to cz³owiek uczciwy jest nieprzyjacielem powszechnym. Ale co to jest, wed³ug pañskich
pojêæ, cz³owiek poczciwy? W Pary¿u uczciwy jest ten, kto milczy i nie chce siê dzieliæ z nikim.
Nie mówiê bowiem o tych biednych niewolnikach, co to zawsze pracuj¹ i nie widz¹ nagrody za
swe trudy, tych nazywam bractwem pieszych pos³añców Pana Boga. Prawda, ¿e tu jest cnota
w pe³nym rozkwicie swej g³upoty, lecz i nêdza jest tu równie¿. Zdaje siê, ¿e widzê, jak¹ to d³ug¹
minê zrobiliby ci poczciwcy, gdyby Pan Bóg za¿artowa³ z nas i nie ukaza³ siê wcale w dzieñ s¹du
ostatecznego. Otó¿, je¿eli pan pragniesz zdobyæ sobie prêdko pozycjê w wiecie, to musisz byæ
bogatym lub przynajmniej takim siê wydawaæ. Chc¹c siê wzbogaciæ, trzeba ryzykowaæ grubo,
gdy¿ inaczej gra siê nie op³aci i bywaj zdrów! Masz pan sto zawodów do wyboru, ale czy wiesz,
¿e z grona ludzi, którzy siê tym zawodom powiêcili, wybierze siê mo¿e dziesiêciu takich, co
siê prêdko wzbogacili, za to wszystkich dziesiêciu okrzyczano za z³odziei. Teraz wyprowadzaj
pan wnioski z tego, co s³ysza³. Pokaza³em ci wierny obraz ¿ycia. Widok to niezbyt piêkny,
przypomina bowiem kuchniê smrodliw¹, a ka¿dy kto chce biesiadowaæ, musi tu poprzednio
rêce powalaæ; chodzi tylko o to, by póniej wymyæ je dobrze: na tym zasadza siê ca³a moralnoæ
naszego wieku. Mam prawo mówiæ tak o wiecie, bo znam go dobrze. S¹dzisz pan mo¿e, ¿e
ja wiat potêpiam? Bynajmniej. By³ on zawsze jednaki. Moralici nigdy zmieniæ go nie zdo³aj¹.
Ka¿dy cz³owiek jest u³omny, tylko jeden mo¿e byæ mniej fa³szywy ni¿ drugi, a g³upcy zarzucaj¹
pierwszemu brak moralnoci. Nie mylê wynosiæ prostego ludu ponad klasê bogaczy; cz³owiek
jest wszêdzie jednaki, ten sam na wierzchu, w rodku i na spodzie. Na ka¿dy milion tego byd³a
wyborowego, znajdzie siê dziesiêciu zuchów, co siê wybijaj¹ na wierzch nie dbaj¹c o nic, nawet
o prawo; ja do takich nale¿ê. Co siê tyczy pana, je¿eli cz³owiek wy¿szy, to podnie g³owê i id
prost¹ drog¹. Lecz pamiêtaj, ¿e trzeba bêdzie walczyæ z zawici¹, potwarz¹ i miernoci¹, ¿e
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
46
z ca³ym wiatem przyjdzie stan¹æ do boju. Napoleon spotka³ ministra wojny, imieniem Aubry,
który o ma³o nie wys³a³ go na wygnanie. Porachuj siê pan z si³ami! Przekonaj siê, czy potrafisz
wstawaæ co dzieñ z nowym i to coraz nowym zasobem silnej woli. Po tym wszystkim, chcê
zrobiæ panu propozycjê, której by nikt nie odrzuci³. Proszê dobrze s³uchaæ! Mam ja, widzisz
pan, myl pewn¹. Marzê zawsze o tym, ¿eby nabyæ z jakie tysi¹c w³ók ziemi gdzie na po³udniu
Stanów Zjednoczonych i wieæ ¿ycie patriarchalne w swej ogromnej posiad³oci. Chcia³bym
zostaæ plantatorem, mieæ niewolników, handlowaæ wo³ami, tytoniem, drzewem i zebraæ kilka
milioników, dogadzaj¹c przy tym wszystkim swym zachciankom i wiod¹c ¿ycie icie królewskie,
o jakim nie mamy nawet pojêcia tutaj, gdzie siê trzeba gniedziæ jak w jamie do wypalania gipsu.
Jam wielki poeta. Nie piszê poematów, gdy¿ sk³adaj¹ siê one z czynów i uczuæ. W chwili obecnej
posiadam piêædziesi¹t tysiêcy franków, za które móg³bym kupiæ zaledwie czterdziestu negrów.
Potrzeba mi za dwiecie tysiêcy franków, gdy¿ chcê mieæ dwustu negrów, aby zadowoliæ moje
zami³owanie do ¿ycia patriarchalnego. Negry, widzisz pan, to dobre dzieci, z którymi mo¿na
robiæ, co siê podoba, nie zdaj¹c sprawy przed ciekawym prokuratorem królewskim. Maj¹c
ten czarny kapita³ w rêku, zrobiê w dziesiêæ lat od trzech do czterech milionów. Je¿eli mi siê
powiedzie, to z pewnoci¹ nikt mnie nie zapyta: Co ty za jeden? Bêdê sobie pan Cztery-Miliony,
obywatel Stanów Zjednoczonych. Bêdê mia³ wówczas lat piêædziesi¹t, a w tym wieku nie bêdê
jeszcze strupiesza³y i zabawiê siê wedle upodobania. Jednym s³owem, czy dasz mi pan dwiecie
tysiêcy franków za to, ¿e ci nastrêczê milion posagu? Dwadziecia od sta za nastrêczenie, có¿
czy to za drogo? Trzeba bêdzie, ¿eby pan zas³u¿y³ na mi³oæ swej ¿oneczki. O¿eniwszy siê,
zaczniesz zdradzaæ niepokój wewnêtrzny, zgryzotê, jednym s³owem bêdziesz udawa³ smutnego
przez dni piêtnacie, a¿ wreszcie jednej nocy nazwiesz ¿onê pieszczotliwie: moje kochanie!
i wyznasz miêdzy dwoma poca³unkami, ¿e masz dwiecie tysiêcy d³ugu. M³odzi ma³¿onkowie
najbardziej dystyngowani graj¹ co dzieñ tê komediê. M³oda ¿ona nie zamyka worka przed tym
który zdoby³ jej serce. Mo¿e pan mylisz, ¿e stracisz na tym wiele? Bynajmniej. Nastrêczy siê
panu jaki korzystny interes i odzyskasz od razu swoje dwiecie tysiêcy. Z milionem kapita³u i z
tak¹ g³ówk¹, jak¹ pan posiadasz, mo¿na dorobiæ siê znakomitej fortuny. Ergo w szeæ miesiêcy
mo¿esz pan uszczêliwiæ siebie, ukochan¹ kobietê i tatusia Vautrina, ¿e ju¿ nie wspomnê o ca³ej
rodzinie pañskiej, która dmucha zimow¹ por¹ w palce, nie maj¹c drzewa na opa³. Nie dziw siê
pan temu, co ci proponujê, ani temu, o co ciê proszê! Na szeædziesi¹t wietnych ma³¿eñstw,
które siê zawiera w Pary¿u, przynajmniej czterdzieci siedem na podobnym targu siê opiera.
Izba notariuszów zmusi³a niejakiego pana
Có¿ mam czyniæ? zapyta³ chciwie Rastignac, przerywaj¹c Vautrinowi.
Prawie nic odpar³ tamten, nie mog¹c powstrzymaæ poruszenia radoci, jak rybak nie mo¿e
zapanowaæ nad zadowoleniem wewnêtrznym, gdy czuje, ¿e ryba bierze za wêdkê. Uwa¿aj pan
dobrze. Serce dziewczyny biednej i nieszczêliwej pragnie mi³oci jak g¹bka sucha i rozszerza
siê od ka¿dej kropli uczucia, która na nie spada. Zalecaæ siê m³odej osobie, co widzi przed
sob¹ tylko osamotnienie, rozpacz i nêdzê i nie przeczuwa nawet, ¿e mo¿e byæ bogata. Zaiste!
To znaczy tyle, co mieæ w rêku same asy i króle, to znaczy braæ bilet na loteriê, wiedz¹c, jakie
numery bêd¹ wygrywa³y lub graæ na gie³dzie, posiadaj¹c najwie¿sze wiadomoci. Wznosisz
pan na silnych podstawach ma³¿eñstwo nierozerwane. Niech¿e dziewczyna owa posi¹dzie
naraz miliony, a rzuci je panu pod nogi, jak garæ nêdznego piasku: Bierz, mój luby! Bierz
Adolfie! Alfredzie! Bierz, Eugeniuszu! zawo³a dziewczê, je¿eli Adolf, Alfred lub Eugeniusz byli
tak m¹drzy, ¿e siê przedtem powiêcali dla niej. A có¿ to by³o za powiêcenie? Oto sprzeda³o
siê star¹ odzie¿, aby pojechaæ do Cadran-Bleu na pasztet z grzybami, a wieczór przepêdziæ
w Ambigu-Comique; oto zastawi³o siê zegarek w lombardzie, ¿eby za otrzymane pieni¹dze
kupiæ szal dla ukochanej. Nie wspominam o tych g³upstwach i dzieciñstwach, o które kobiety
dbaj¹ tak bardzo; nie mówiê o skrapianiu listów wod¹, która uchodzi za ³zy oddalonego
kochanka, zdaje mi siê bowiem, ¿e pan znasz bardzo dobrze mowê serca. Pary¿, mój panie,
to las dziewiczy, po którym kr¹¿y dwadziecia dzikich plemion; s¹ tu Indianie Illinois, s¹
Huroni, a ka¿de plemiê ¿yje z ³upu, jaki zdobêdzie na ³owach spo³ecznych; pan jeste ³owiec
milionów. Chcesz je pan schwytaæ, wiêc robisz zasadzki, zastawiasz sieci, nêcisz na wabika.
Ró¿ne s¹ sposoby polowania. Jedni poluj¹ na posag, inni na likwidacjê; ci bior¹ na przynêtê
sumienia, owi sprzedaj¹ swych abonentów, skrêpowawszy im poprzednio rêce i nogi. Gdy ³owca
wraca z torb¹ pe³n¹ zwierzyny, to mu siê k³aniaj¹, ujmuj¹ go i wprowadzaj¹ do najlepszego
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
47
towarzystwa. Oddajmy sprawiedliwoæ tej ziemi gocinnej i przyznajmy, ¿e pan trafi³ do miasta
najwyrozumialszego na ca³ym wiecie. Dumni arystokraci innych stolic europejskich nie chc¹
przyj¹æ do swego ko³a milionera znies³awionego, lecz Pary¿ wyci¹ga ku niemu ramiona, pieszy
na jego biesiady, jada u jego sto³u i tr¹ca siê kieliszkiem z jego nikczemnoci¹.
Ale gdzie¿ szukaæ takiej dziewczyny, o jakiej pan mówisz? zapyta³ Eugeniusz.
Jest przed panem, na pañskie us³ugi!
Panna Wiktoryna?
Ona sama!
Jakim sposobem?
Ona ciê kocha, mój panie, twoja ma³a baronowa de Rastignac!
Ale¿ ona nie ma z³amanego szel¹ga odpar³ Eugeniusz zdumiony.
A, jestemy w domu! Jeszcze dwa s³owa rzek³ Vautrin a wszystko siê wyjani. Ojciec
Taillefer to stary ³otr, o którym powiadaj¹, ¿e zamordowa³ jednego z swych przyjació³
podczas rewolucji. To jeden z owych zuchów, o których ja powiadam, ¿e maj¹ niezawis³e
przekonania. Jest on bankierem i g³ównym wspólnikiem domu Fryderyk Taillefer i spó³ka. Ma
syna jedynaka, któremu chce zostawiæ ca³e mienie ze szkod¹ Wiktoryny. Ale ja nie cierpiê
takiej niesprawiedliwoci. Podobny jestem do don Kijote'a, lubiê wystêpowaæ w obronie s³abego
przeciw silnym. Gdyby Bóg zechcia³ powo³aæ do siebie tego syna, to Taillefer przyj¹³by córkê;
chcia³by mieæ jakiegokolwiek spadkobiercê, bo to jest s³aboæ natury ludzkiej, a ja jestem
przekonany, ¿e siê ju¿ wiêcej dzieci nie doczeka. Wiktoryna jest ³agodna i mi³a, potrafi
w krótkim czasie opanowaæ ojca. Zrobi z uczucia bicz i bêdzie poganiaæ starego, wodz¹c
go za nos wedle upodobania. Wtedy bêdziesz j¹ pan móg³ zalubiæ, bo ona nie zapomni
z pewnoci¹ pañskiego przywi¹zania. Ja podejmê siê roli Opatrznoci i zrobiê to, ¿e Pan Bóg
zechce powo³aæ do siebie m³odego Taillefera. Mam jednego przyjaciela, dla któregom siê kiedy
powiêci³: jest to pu³kownik armii loarskiej, który przeszed³ niedawno do gwardii królewskiej.
Cz³owiek ten polega zawsze na moim zdaniu i teraz sta³ siê ultrarojalist¹, nie nale¿y on do
tych g³upców, co to nie chc¹ za nic zmieniæ swych przekonañ. S³uchaj, mój anio³ku, udzielê
ci tu dobrej rady, nie dbaj o przekonania wiêcej, jak siê dba o wyrazy. Sprzedawaj je, gdy
ich od ciebie za¿¹daj¹. Cz³owiek, który siê przechwala, ¿e nigdy nie zmienia raz powziêtych
przekonañ, to ni mniej ni wiêcej tylko g³upiec, który zamierza iæ zawsze w prostym kierunku
i wierzy w sw¹ nieomylnoæ. Nie ma na wiecie zasad, s¹ tylko wypadki, nie ma praw, s¹
tylko okolicznoci. Cz³owiek wy¿szy umie korzystaæ z trafu i z okolicznoci. Gdyby by³y zasady
i prawa sta³e, to narody nie zmienia³yby ich tak, jak siê zmienia koszulê. Pojedynczy cz³owiek
nie jest obowi¹zany byæ mêdrszym od ca³ego narodu. Cz³owiek, który najmniej zas³ug po³o¿y³
dla Francji wart jest, by go w najlepszym razie umieciæ na wystawie machin z podpisem
La Fayette, czczony jest jak fetysz jaki to, ¿e wszystko widzia³ w czerwonym wietle, gdy
przeciwnie ksi¹¿ê, na którego ka¿dy rzuca kamieniem, a który tak nienawidzi ludzkoci ca³ej, ¿e
ciska jej w twarz gradem przekleñstw zas³u¿onych; ksi¹¿ê ów, powiadam, opar³ siê podzia³owi
Francji na kongresie Wiedeñskim, a ludzkoæ obrzuca b³otem tego, który zas³u¿y³ na koronê. O,
znam ja takie sprawy! Zbada³em tajemnice niejednego cz³owieka! Dosyæ tego! Wtedy powiem,
¿e mam przekonanie niezachwiane, gdy znajdê trzy g³owy zgadzaj¹ce siê na u¿ycie jednego
rodka, ale d³ugo chyba na to czekaæ bêdê! W trybunale trudno znaleæ trzech sêdziów, którzy
by zgodnie pojmowali jeden artyku³ prawa. Ale powracam do mego cz³owieka. Ten gotów
by na nowo ukrzy¿owaæ Chrystusa, gdybym ja tego za¿¹da³. Dosyæ, by tatu Vautrin szepn¹³
jedno s³ówko, a przyjaciel jego poszuka zwady z tym kpem, który nie da³ nigdy sto sous swojej
biednej siostrze, i
Tu Vautrin podniós³ siê, stan¹³ niby na stanowisku i zrobi³ ruch fechmistrza, który naciera
na przeciwnika.
I to w cieniu doda³.
Ale¿ to zgroza! zawo³a³ Eugeniusz. Pan pewnie ¿artujesz, panie Vautrin?
No, no spokojnie doda³ tamten. Nie udawaj pan dziecka; a wreszcie gniewaj siê,
uno ile siê podoba, je¿eli ci to sprawia ulgê! Powiedz, ¿em nikczemnik, ¿em niegodziwiec,
tylko nie nazywaj mnie z³odziejem i szpiegiem! Dalej¿e, mów pan, wylej ¿ó³æ ca³¹! Przebaczam
ci, m³odzieñcze, to tak w³aciwe twemu wiekowi! I ja by³em nie lepszy. Radzê tylko dobrze
rozwa¿yæ. Przyjdzie czas, ¿e siê nie cofniesz przed gorszym postêpkiem. Zaczniesz siê przymilaæ
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
48
jakiej piêknej kobiecie i bêdziesz bra³ od niej pieni¹dze. Ju¿e pan o tym myla³ ci¹gn¹³
Vautrin bo jak¿e by sobie radê da³, gdyby nie zamierza³ ci¹gn¹æ zysków ze swej mi³oci.
Cnota, mój panie studencie, nie daje siê rozdzielaæ na czêci; jest ca³a lub zupe³nie jej nie ma.
Ka¿¹ nam pokutowaæ za winy nasze. To znów piêkny system, moc¹ którego przez skruchê
oczyszczamy siê ze zbrodni. Uwieæ kobietê, ¿eby siê wznieæ na wy¿szy szczebel drabiny
spo³ecznej, rzuciæ koæ niezgody pomiêdzy cz³onków jednej rodziny, wreszcie jawnie lub skrycie
pope³niæ tysi¹c pod³oci dla zadowolenia swych zachcianek lub w widokach osobistych: czy
pan s¹dzisz, ¿e to s¹ uczynki wiary, mi³oci i nadziei? Czemu¿ taki frant, który przez jedn¹ noc
wydziera dziecku po³owê majêtnoci, odsiaduje tylko dwa miesi¹ce wiêzienia, a nieborak jaki,
co skrad³ bilet stufrankowy wród potêpiaj¹cych go okolicznoci, musi iæ za to na galery?
To
próbka naszych praw. Wszystkie s¹ niedorzeczne. Elegant w rêkawiczkach pope³ni³ zbrodniê
bez przelewu krwi, a zbrodniarz otworzy³ drzwi wytrychem: oto dwie sprawki nocne! Miêdzy
tym, co ja dzi proponujê, a tym, co pan spe³nisz kiedy, jest tylko jedna ró¿nica: tam siê obejdzie
bez przelewu krwi, a tu siê bez niego obejæ nie mo¿e. I pan wierzysz, ¿e jest co sta³ego na
tym wiecie! Pogardzaj pan ludmi i szukaj w sieci kodeksu oczek, przez które wymkn¹æ siê
mo¿na. Pod wielk¹ fortun¹, która powsta³a z niewiadomego ród³a, ukrywa siê zawsze zbrodnia;
zapomniano o niej tylko dlatego, ¿e by³a szybko spe³niona.
Przestañ pan, nie chcê ju¿ d³u¿ej s³uchaæ, bo móg³bym zw¹tpiæ o sobie. Dotychczas uczucie
jest jedyn¹ moj¹ m¹droci¹.
Jak sobie chcesz, piêkne dzieciê. S¹dzi³em, ¿e silniejszy rzek³ Vautrin teraz nie powiem
ju¿ nic wiêcej. Ale jeszcze ostatnie s³owo. Spojrza³ w oczy studentowi: Posiadasz pan moj¹
tajemnicê powiedzia³.
Cz³owiek, który odmawia panu, potrafi pewnie zapomnieæ o pañskiej tajemnicy.
Dobrze pan powiedzia³, to mi siê podoba. Inny, widzisz pan, mo¿e nie byæ tak
skrupulatnym. Proszê pamiêtaæ o tym, co ja chcê zrobiæ dla pana. Dajê jeszcze panu piêtnacie
dni. Mo¿esz przyj¹æ lub odrzuciæ.
Có¿ to za ¿elazna g³owa u tego cz³owieka? szepn¹³ Rastignac, patrz¹c na Vautrina, który
oddala³ siê spokojnie, za³o¿ywszy laskê pod ramiê. Powtórzy³ mi bez ogródki to, co pani de
Beauséant powiedzia³a w sposób przyzwoitszy. Szarpa³ mi serce ¿elaznymi szponami. Dlaczegó¿
ja chcê byæ u pani de Nucingen? On przenikn¹³ od razu pobudki, jakie mnie do tego sk³aniaj¹.
Rozbójnik ten powiedzia³ mi o cnocie wiêcej, ni¿ wszyscy ludzie i wszystkie ksi¹¿ki, którem
przeczyta³. Je¿eli to prawda, ¿e z cnot¹ nie mo¿na wchodziæ w ¿adne uk³ady, to ja po prostu
okrad³em swe siostry! zawo³a³ Eugeniusz, rzucaj¹c worek na stó³. Usiad³ na ³awce i pogr¹¿y³
siê w bezw³adnym jakim rozmylaniu. Byæ wiernym cnocie, o jakie¿ to wznios³e mêczeñstwo!
Tak! Wszyscy wierz¹ w cnotê; lecz któ¿ jest cnotliwy? Narody ubóstwiaj¹ swobodê; a gdzie¿
jest naród swobodny na ziemi? Dzi moja m³odoæ jasna jak niebo bez chmur, ale zapragnê byæ
wielkim lub bogatym i bêdê zmuszony k³amaæ, p³aszczyæ siê, czo³gaæ i podnieæ siê z ziemi,
i znowu schlebiaæ i udawaæ, i bêdê musia³ zostaæ lokajem tych, co przede mn¹ k³amali, p³aszczyli
siê i czo³gali. Trzeba bowiem s³u¿yæ tym ludziom, zanim siê ich wspólnikiem zostanie. O, nie!
Ja pragnê pracy szlachetnej, wiêtej; pragnê dzieñ i noc pracowaæ, byle tylko w³asnym trudem
przysz³oæ sobie wywalczyæ. Mozolnie zdobywaæ j¹ bêdê, ale za to bez ¿adnej z³ej myli z³o¿ê co
dzieñ g³owê do snu. Có¿ piêkniejszego, jak spojrzeæ na swe ¿ycie i przekonaæ siê, ¿e ono czyste
jak lilia? Ja stajê wobec ¿ycia jak m³odzieniec wobec swej narzeczonej. Vautrin pokaza³ mi, jak
to bywa po dziesiêcioletnim po¿yciu. Do licha! Ja g³owê tracê. Nie chce myleæ o niczym
serce
jest najlepszym przewodnikiem.
Tu gruby g³os Sylwii obudzi³ go z marzenia. Kucharka oznajmia³a o przybyciu krawca.
Eugeniusz rad by³ z tej okolicznoci i stan¹³ przed nim, trzymaj¹c w rêku oba worki z pieniêdzmi.
Przymierzy³ strój balowy i przebra³ siê w kostium poranny, który przeistacza³ go zupe³nie.
mia³o mogê siê mierzyæ z panem de Trailles rzek³ do siebie. Trzeba przyznaæ, ¿e mam
teraz szlachetn¹ postawê.
Pyta³e mnie pan rzek³ ojciec Goriot, wchodz¹c do Eugeniusza czy nie znam jakiego
domu, w którym bywa pani de Nucingen?
A tak.
Otó¿ w przysz³y poniedzia³ek pani de Nucingen bêdzie na balu u marsza³ka Carigliano.
Gdyby pan móg³ tam byæ, to by mi potem powiedzia³, czy moje córki dobrze siê bawi³y, jak
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
49
by³y ubrane; wszystko musia³by mi powiedzieæ.
Jak¿e siê pan o tym dowiedzia³, dobry ojcze Goriot? rzek³ Eugeniusz, sadzaj¹c go przy
ognisku.
Panna s³u¿¹ca mej córki powiedzia³a mi o tym. Wiem ja o wszystkim, co one robi¹ przez
Teresê i Konstancjê doda³ weso³o.
Staruszek podobny by³ w tej chwili do m³odzieñca rozkochanego, który z radoci¹ knuje
podstêp maj¹cy go zbli¿yæ do narzeczonej.
Pan zobaczysz obydwie! zawo³a³, zdradzaj¹c naiwnie zazdroæ, która mu serce ciska³a.
Nie wiem jeszcze odpar³ Eugeniusz. Udam siê do pani de Beauséant i zapytam, czy nie
mo¿e mnie przedstawiæ pani marsza³kowej.
Eugeniusz pomyla³ nie bez pewnej radoci, ¿e uka¿e siê wicehrabinie w nowym stroju.
Moralici nazywaj¹ otch³ani¹ serca ludzkiego to, co siê sk³ada po prostu z takich myli
³udz¹cych, z takich mimowolnych poruszeñ mi³oci w³asnej. Owe nag³e zmiany, o których
tak wiele rozprawiaj¹, owe przewroty gwa³towne, wszystko to s¹ ustêpstwa, jakie robimy dla
w³asnej przyjemnoci. Eugeniusz zobaczy³ na sobie wykwintne odzienie, eleganckie rêkawiczki
i obuwie i wnet zapomnia³ o wszystkich postanowieniach cnotliwych.
M³odzieniec, co siê przychyla ku z³emu, nie mie przejrzeæ siê w zwierciadle sumienia,
a cz³owiek dojrza³y nieraz ju¿ odwa¿y³ siê w nie spojrzeæ; na tym zasadza siê ca³a ró¿nica
miêdzy tymi dwiema fazami ¿ycia naszego. Od kilku dni dwaj s¹siedzi, Eugeniusz i ojciec
Goriot, stali siê szczerymi przyjació³mi. Przyjañ mimowolna powsta³a z tych samych pobudek
psychicznych, które wytworzy³y uczucie wrêcz przeciwne miêdzy Vautrinem i studentem.
mia³y filozof, który zechce wykazaæ wp³yw uczuæ naszych na wiat fizyczny, znajdzie dowód
ich materialnoci w stosunkach, jakie siê wytwarzaj¹ miêdzy ludmi i zwierzêtami. ¯aden
fizjonomista nie odgadnie na pierwszy rzut oka charakteru cz³owieka, a pies przeczuje od
razu , czy obcy przybysz lubi go, czy nie lubi. Atomy haczykowate, wyraz przys³owiowy,
jest jednym z owych faktów, które pozostaj¹ w mowie naszej, by zadawaæ k³am bredniom
filozoficznym tych ludzi, którzy lubuj¹ siê w oczyszczaniu s³ów pierwotnych od póniejszych
nalecia³oci. Przeczuwamy, gdy nas kto kocha. Uczucie odbija siê na wszystkim i przenika
przestrzeñ najdalsz¹. List mo¿e zawieraæ w sobie duszê ca³¹; jest on tak wiernym echem
g³osu znajomego, ¿e dusze wra¿liwe uwa¿aj¹ list za jeden z najcenniejszych skarbów mi³oci.
Ojciec Goriot, którego uczucie lepe doros³o do zenitu psiej natury, przew¹cha³ wspó³czucie,
dobroæ i sympatiê m³odzieñcz¹, z jak¹ serce studenta zwraca³o siê ku niemu. Jednak sk³onnoæ
wzajemna, co siê niedawno obudzi³a, nie doprowadzi³a ich jeszcze do ¿adnych zwierzeñ.
Eugeniusz zdradzi³ siê z chêci¹ poznania pani de Nucingen, nie dlatego, ¿eby mia³ rachowaæ
na pomoc Goriota, ale s¹dzi³, ¿e stary z kolei powie o tym córce. Goriot raz tylko mówi³ z nim
o swych córkach po tym, co Eugeniusz pozwoli³ sobie powiedzieæ publicznie, gdy powróci³
z pierwszej wizyty.
£askawy panie powiedzia³ mu nazajutrz jak pan mog³e uwierzyæ, ¿e pani de Restaud
obrazi³a siê na pana za to, ¿e wymówi³ moje imiê? Obydwie moje córki bardzo mnie kochaj¹.
Jestem najszczêliwszym ojcem. Tylko ziêciowie le siê ze mn¹ obeszli. Nie chcia³em, ¿eby
drogie te istotki cierpia³y w skutek moich nieporozumieñ z ich mê¿ami, dlategom postanowi³
widywaæ siê z nimi potajemnie. Sama tajemniczoæ odwiedzin daje mi tysi¹ce uciech, których nie
pojmuj¹ inni ojcowie, co mog¹ widywaæ swe córki, kiedy im siê podoba. A ja nie zawsze mogê je
widywaæ; czy pan to pojmujesz? Za to, gdy piêkna pogoda, idê na Pola Elizejskie, dowiedziawszy
siê poprzednio od s³u¿¹cych, ¿e córki moje tam bêd¹. Oczekujê ich na przesmyku; serce
mi bije, gdy powozy siê zbli¿aj¹; podziwiam ich piêknoæ podniesion¹ strojem wykwintnym,
a one rzucaj¹ mi w przelocie mi³y umieszek, co niby blask s³oñca rozpromienia mi wiat ca³y.
I stojê znów, czekaj¹c, a¿ bêd¹ wraca³y. I spostrzegam je raz jeszcze! Powietrze je odwie¿y³o,
zarumieni³o im twarze. S³yszê, jak wszyscy mówi¹ doko³a: Jaka to piêkna kobieta! Serce mi
siê raduje, boæ to przecie krew moja! Kocham rumaki, co je unosz¹ i chcia³bym byæ pieskiem,
którego one trzymaj¹ na kolanach. Ich uciecha, to ¿ycie moje. Ka¿dy kocha po swojemu; moje
przywi¹zanie nie szkodzi nikomu, pocó¿ wiêc ludzie mn¹ siê zajmuj¹? Jam tak szczêliwy
w swoim przekonaniu! Czyli¿ siê to prawu sprzeciwia, ¿e ja idê popatrzeæ na córki w chwili,
gdy siê one na bal wybieraj¹? Jak¿em zmartwiony, gdy siê spóniê, i s³u¿¹cy mówi mi: Pani
ju¿ nie ma. Raz czeka³em a¿ do trzeciej po pó³nocy, ¿eby spojrzeæ na Naciê, której przez dwa
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
50
dni nie widzia³em. Za to ledwiem nie skona³ z radoci. O mnie nie mów pan, proszê, chyba po
to, by oceniæ dobroæ mych córek. One chcia³yby obsypaæ mnie rozlicznymi darami, ale ja nie
dopuszczam do tego: Bierzcie¿ swoje pieni¹dze, powiadam. Có¿ chcecie, ¿ebym z nimi robi³?
Mnie nic nie trzeba. W samej rzeczy, ³askawy panie, có¿ ja jestem? Nêdzny trup, którego dusza
przebywa zawsze z córkami. Gdy pan zobaczysz baronow¹ de Nucingen, to powiesz mi, która ci
siê lepiej podoba doda³ poczciwiec po chwili, widz¹c, ¿e Eugeniusz wybiera siê do Tuilleries,
by tam oczekiwaæ chwili, w której mo¿na bêdzie udaæ siê do pani de Beauséant.
Przechadzka ta mia³a wielki wp³yw na los studenta. Kilka kobiet zwróci³o nañ uwagê. Bo
te¿ by³ tak piêkny, tak m³ody, tak elegancki we wszystkich swych ruchach! Widz¹c, ¿e jest
przedmiotem powszechnej uwagi i podziwu, zapomnia³ zupe³nie o siostrach, o ciotce zubo¿a³ej
i o wszystkich zasadach cnotliwych; nad g³ow¹ jego przelecia³ ów demon, którego tak ³atwo
wzi¹æ za anio³a, ów szatan o skrzyd³ach têczowych, co rozsiewa rubiny, wypuszcza swe strza³y
z³ociste na szczyty pa³aców, oblewa rumieñcem twarze kobiece, przyodziewa pró¿nym blaskiem
trony w¹tpliwego pochodzenia; us³ucha³ g³osu ducha pró¿noci, której blichtr bierzemy nieraz
za god³o potêgi. S³owa Vautrina, pomimo ca³ego cynizmu, utkwi³y mu w sercu tak g³êboko,
jak siê wra¿aj¹ w pamiêæ dziewicy wstrêtne rysy starej faktorki, która jej szepce do ucha:
Z³oto i mi³oæ pop³yn¹ ci strumieniem! Po bezcelowej przechadzce, Eugeniusz uda³ siê ko³o
godziny pi¹tej do pani de Beauséant, gdzie zosta³ ra¿ony jednym z tych pocisków okrutnych,
przeciw którym serca m³ode bywaj¹ zawsze bezbronne. Dotychczas wicehrabina przyjmowa³a
go zwykle z uprzejmoci¹ serdeczn¹ i z owym wdziêkiem pe³nym s³odyczy, który siê nabywa
przez wychowanie arystokratyczne, ale wtedy tylko jest prawdziwym, gdy z serca pochodzi.
Dzi pani de Beauséant powita³a go oziêb³ym skinieniem g³owy i rzek³a krótko:
Panie de Rastignac, nie mogê przyj¹æ pana w tej chwili! jestem zajêta
Dla Rastignaca, który nauczy³ siê ju¿ patrzeæ na wszystko okiem badawczym, s³owa
te, ruch, spojrzenie, dwiêk g³osu, by³y histori¹ charakteru i obyczajów ca³ej kasty. Ujrza³
¿elazn¹ rêkê pod rêkawiczk¹ jedwabn¹, prywatê i egoizm pod wdziêkiem udanym, drzewo
pod lakierem. Us³ysza³ na koniec to wszechw³adne Ja, które siê odzywa i pod pióropuszem
królewskim i pod he³mem ostatniego rycerza. Eugeniusz zawierzy³ nazbyt ³atwo jej s³owu
i zaufa³ szlachetnoci kobiety. Jak wszyscy nieszczêliwi, zawar³ chêtnie przymierze rozkoszne,
które ³¹czy dobroczyñcê z obdarowanym. Pierwszy paragraf tego przymierza uwiêca zupe³n¹
równoæ serc szlachetnych. Dobroczynnoæ ³¹czy najcilej dwie istoty , jest to uczucie
niebiañskie, uczucie niepojête i rzadkie, jak mi³oæ prawdziwa. I dobroczynnoæ i mi³oæ jest
udzia³em dusz wznios³ych. Rastignac pragn¹³ byæ na balu u ksiê¿nej Carigliano, zniós³ zatem
ten objaw z³ego humoru wicehrabiny.
Pani wyrzek³ g³osem wzruszonym nie mia³bym pani utrudzaæ, gdyby tu nie sz³o o rzecz
wa¿n¹; pozwól mi pani zaczekaæ trochê, mo¿e póniej znajdziesz chwilê swobodn¹, któr¹ mi
zechcesz powiêciæ.
Dobrze wiêc, zapraszam dzi pana na obiad odrzek³a zawstydzona trochê szorstkoci¹
s³ów swoich; w gruncie bowiem by³a to kobieta dobra i szlachetna.
Eugeniusza wzruszy³a taka zmiana raptowna, pomimo to jednak, odchodz¹c rzek³ do siebie:
Czo³gaj siê, zno wszystko! Jakie¿ to musz¹ byæ inne kobiety, skoro najlepsza z nich, w chwili
z³ego humoru, zapomina o obietnicy i obchodzi siê z tob¹, jak z trzewikiem zu¿ytym? A wiêc
ka¿dy dba tylko o siebie! Wprawdzie dom jej nie jest sklepem i moja to wina, ¿e potrzebujê jej
pomocy. Dobrze mówi Vautrin, trzeba staæ siê kul¹ armatni¹.
Gorzkie rozmylania studenta rozwia³y siê bez ladu, gdy przypomnia³ sobie, ¿e czeka go
przyjemny obiad u wicehrabiny. Dziwna fatalnoæ kierowa³a najdrobniejszymi wypadkami jego
¿ycia, usi³uj¹c popchn¹æ go na drogê, na której, wed³ug s³ów strasznego sfinksa z gospody
Vauquer, trzeba by³o, jak na polu bitwy, zabijaæ, ¿eby nie byæ zabitym, oszukiwaæ, ¿eby nie
byæ oszukanym. Wchodz¹c na tê drogê, trzeba by³o odrzuciæ sumienie i serce, a wdziaæ maskê
i okpiwaæ ludzi bez litoci, trzeba by³o, jak w Lacedemonii, uchwyciæ szczêcie pokryjomu, ¿eby
zas³u¿yæ sobie na wieniec.
Gdy Eugeniusz przyszed³ na obiad, wicehrabina spotka³a go ze zwyk³¹ sobie dobroci¹.
Oboje udali siê do sali jadalnej, gdzie ju¿ wicehrabia oczekiwa³ ¿ony. Trzeba by³o podziwiaæ
przepych sto³u, który, jak wiadomo, podczas Restauracji posuniêty by³ do najwy¿szego stopnia.
Pan de Beauséant, jak wszyscy ludzie przesyceni, znajdowa³ jedyn¹ przyjemnoæ w dobrym
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
51
jedzeniu; mo¿na go by³o zaliczyæ do smakoszów szko³y Ludwika XVIII i ksiêcia Escars; tote¿
stó³ jego odznacza³ siê zastaw¹ zbytkown¹ i wytwornymi potrawami. By³ to widok nieznany dla
Eugeniusza, który nigdy jeszcze nie by³ w takim domu, gdzie wytwornoæ i zbytek przechodz¹
z pokolenia na pokolenie. Wysz³y ju¿ by³y z mody kolacje dawane na zakoñczenie balów za
czasów Cesarstwa, na których wojskowi nabierali si³, a¿eby byæ w przygotowaniu na wszelkie
potyczki, które musieli staczaæ w kraju i za jego obrêbem.
Eugeniusz zaczyna³ ju¿ nabieraæ tej pewnoci siebie, która mia³a byæ w póniejszym czasie
jedn¹ z cech jego charakteru, i to powstrzyma³o go od okazania g³upowatego zachwytu. Po
raz pierwszy ogl¹da³ tu srebra rzebione i tysi¹czne wymys³y zbytkowego sto³u, pierwszy
raz w ¿yciu widzia³ s³u¿bê krz¹taj¹c¹ siê bez najmniejszego ha³asu, a ¿ywa wyobrania
przedstawia³a mu ca³¹ wy¿szoæ tego ¿ycia wykwintnego wobec niedostatku, na który chcia³
siê skazaæ rano. Przeniós³ siê myl¹ na chwilê do swej gospody mieszczañskiej i uczu³ tak
silny wstrêt, ¿e przysi¹g³ sobie opuciæ j¹ w styczniu i przeprowadziæ siê do schludniejszego
mieszkania, a zarazem uwolniæ siê od Vautrina, którego d³oñ szerok¹ czu³ na swym ramieniu.
Wzi¹wszy pod uwagê zepsucie ukryte i jawne, które ukazuje siê w Pary¿u pod tysi¹cznymi
postaciami, rozs¹dny cz³owiek zadaje sobie pytanie, jak rz¹d móg³ zgromadziæ tu m³odzie¿
zak³adaj¹c szko³y; jakim cudem piêkne kobiety mog¹ tu byæ szanowane i jakim sposobem z³oto
wystawione u wekslarzy nie znika czarodziejskim sposobem z ich szkatu³ek? Lecz, z drugiej
strony, kto siê zastanowi nad tym, ¿e w Pary¿u m³odzie¿ pope³nia tak niewiele zbrodni, ¿e nawet
nie jest zbyt pochopn¹ do wystêpku, ten musi sk³oniæ g³owê z szacunkiem przed wytrwa³ymi
Tantalami, którzy walcz¹ z sob¹ niezmordowanie i najczêciej zwyciêstwo odnosz¹! Chc¹c
pokazaæ najdramatyczniejsz¹ stronê dzisiejszej naszej cywilizacji, trzeba by odmalowaæ dobrze
walkê, jak¹ biedny student musi staczaæ z Pary¿em.
Pani de Beauséant spogl¹da³a ci¹gle na Eugeniusza, spodziewaj¹c siê, ¿e powie, po co
dzi przyszed³ do niej, lecz m³ody cz³owiek nie chcia³ dotykaæ tego przedmiotu w obecnoci
wicehrabiego.
Czy jedziemy dzi razem na operê? zapyta³a wicehrabina zwracaj¹c siê do mê¿a.
Nie mo¿esz w¹tpiæ, ¿e ca³ym sercem chcia³bym ci byæ pos³usznym odrzek³ wicehrabia
z udan¹ zalotnoci¹, któr¹ student wzi¹³ za dobr¹ monetê, ale dzi muszê byæ koniecznie
w Teatrze Rozmaitoci, bo potrzebujê siê widzieæ z pewn¹ osob¹.
Z kochank¹ pomyla³a wicehrabina.
Albo¿ d'Adjuda dzi nie bêdzie? zapyta³ ma³¿onek.
Nie odpar³a ¿ona z niechêci¹.
Ha! Je¿eli ci koniecznie potrzeba towarzysza, to wesprzyj siê na ramieniu pana de Rastignac.
Wicehrabina spojrza³a na Eugeniusza z umiechem.
To mog³oby pana bardzo naraziæ powiedzia³a.
Francuz kocha siê w niebezpieczeñstwie, bo wród niebezpieczeñstw s³awa siê
zdobywa, tak mówi pan de Chateaubriand odpar³ Eugeniusz z uk³onem.
Po chwili r¹cze konie nios³y go wraz z pani¹ de Beauséant do modnego teatru. Weszli
do jednej z ³ó¿ po³o¿onych naprzeciw sceny i Eugeniusz s¹dzi³, ¿e siê znalaz³ w jakim
czarodziejskim wiecie, bo wszystkie lornetki zwróci³y siê na niego i na pani¹ de Beauséant,
która mia³a na sobie strój przepyszny. Z zachwytu w zachwyt przechodzi³.
Chcia³e pan ze mn¹ pomówiæ rzek³a pani de Beauséant. Ach! patrz pan, oto pani
Nucingen znajduje siê w trzeciej lo¿y za nami. Siostra jej i pan de Trailles s¹ po drugiej stronie.
Mówi¹c to wicehrabina spogl¹da³a na lo¿ê Bochefidów. Przekona³a siê, ¿e markiza tam nie
ma i twarz jej zajania³a wyrazem zadowolenia.
Jaka ona przeliczna! powiedzia³ Eugeniusz, przygl¹daj¹c siê pani Nucingen.
Ma takie jasne rzêsy.
Tak, ale co to za kibiæ wysmuk³a!
Rêce jej s¹ zbyt du¿e.
Ale jakie piêkne oczy!
Twarz ma za d³ug¹.
Poci¹g³e rysy nadaj¹ jej jaki wyraz szlachetny.
To ca³e jej szczêcie. Patrz pan tylko, jak ona podnosi i opuszcza lornetkê! Goriot przebija
siê we wszystkich jej poruszeniach mówi³a dalej wicehrabina ku wielkiemu zdziwieniu
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
52
Eugeniusza.
Pani de Beauséant patrzy³a na salê i zdawa³a siê nie zwracaæ wcale uwagi na pani¹
de Nucingen, a jednak widzia³a najl¿ejsze jej poruszenie. Wród publicznoci by³o bardzo
wiele piêknych kobiet; ale Delfina de Nucingen spostrzeg³a od razu , ¿e m³ody kuzynek pani
de Beauséant zajêty by³ wy³¹cznie jej osob¹ i tryumfowa³a na myl, ¿e piêkny i wytworny
m³odzieniec nikogo nad ni¹ nie widzi.
Panie de Rastignac, je¿eli pan nie przestaniesz wpatrywaæ siê w ni¹ tak uporczywie, to
mo¿esz jaki skandal wywo³aæ. Nic pan nie zrobisz, je¿eli tak od razu bêdziesz siê rzuca³ ludziom
na szyjê.
Droga kuzynko rzek³ Eugeniusz opieka twoja nieraz ju¿ mi siê przyda³a; je¿eli zechcesz
dokoñczyæ dzie³a, to bêdê ciê prosi³ tylko o jedn¹ ³askê; z twej strony, pani, nie wielka to ofiara,
a dla mnie rzecz niezmiernej wagi. Muszê wyznaæ, ¿em zakochany.
Ju¿?
Tak jest.
I to w tej kobiecie?
Czy¿by moje uczucie nie zosta³o odtr¹cone gdzie indziej? zapyta³ Eugeniusz, zatrzymuj¹c
na kuzynce wzrok przenikliwy. Ksiê¿na de Carigliano ¿yje w przyjani z ksiê¿n¹ de Berry,
pani musisz znaæ j¹ dobrze, otó¿ chcê prosiæ, by raczy³a przedstawiæ mnie ksiê¿nej i zabra³a
mnie z sob¹ na bal, który ma byæ u niej w poniedzia³ek. Spotka³bym tam pani¹ de Nucingen
i móg³bym przyst¹piæ do pierwszego ataku.
Z najwiêksz¹ chêci¹ odpar³a wicehrabina. Je¿eli to prawda, ¿e pan j¹ od razu sobie
upodoba³, to jestem pewna, ¿e twe sprawy sercowe pójd¹ doskonale. Widzisz pan de Marsay'a
w lo¿y ksiê¿nej Galathionne? Pani de Nucingen jest w rozpaczy, dla niej to mêka prawdziwa.
W takiej chwili najlepiej jest w³anie zbli¿yæ siê do kobiety, a mianowicie do takiej ¿ony bankiera.
Wszystkie te panie z Chaussée dAntin lubi¹ bardzo zemstê.
A pani có¿ by robi³a w takim razie?
Ja cierpia³abym w milczeniu.
W tej chwili margrabia dAdjuda ukaza³ siê w lo¿y pani de Beauséant.
pieszno mi by³o przyjæ tutaj i dlatego byle jak pokoñczy³em dzi wszystkie sprawy rzek³
markiz. Wyznajê to przed pani¹, ¿eby postêpek mój straci³ charakter ofiary.
Oblicze wicehrabiny jania³o dziwnym blaskiem. Eugeniusz poj¹³ dopiero, jak to siê przejawia
mi³oæ prawdziwa, która w niczym nie jest podobna do przesadnej kokieterii paryskiej.
Popatrzy³ na kuzynkê z niemym uwielbieniem, po czym westchn¹³ i ust¹pi³ swe miejsce
panu dAdjuda. Jak¿e szlachetn¹, jak wznios³¹ istot¹ jest kobieta, która umie kochaæ dusz¹
ca³¹! rzek³ do siebie. Czyli¿ ten cz³owiek mia³by j¹ zdradziæ dla jakiej lalki bezdusznej! Czy¿
podobna j¹ zdradziæ? Wciek³oæ bezsilna zawrza³a mu w sercu. Chcia³by rzuciæ siê do nóg
pani de Beauséant, chcia³by moc¹ piekieln¹ przenieæ j¹ do swego serca, jak orze³ porywa bia³e
jagni¹tko, co spoczywa³o u boku swej matki, i unosi je z doliny w górê, do gniazda swojego.
By³ smutny i upokorzony, bo nie mi¹³ jeszcze kochanki, nie posiada³ w³asnego obrazu w tym
olbrzymim Muzeum piêknoci. Mieæ kochankê, myla³ sobie, i zajmowaæ w wiecie stanowisko
prawie królewskie, to jest prawdziwy dowód potêgi! I spojrza³ na pani¹ de Nucingen, jak
cz³owiek zniewa¿ony spogl¹da na swego przeciwnika. Wicehrabina zwróci³a siê ku niemu
i wynurzy³a mu w jednym mgnieniu oka serdeczn¹ wdziêcznoæ za jego dyskrecjê. Akt pierwszy
skoñczy³ siê w³anie.
Czy znasz pan dostatecznie pani¹ de Nucingen, ¿eby przedstawiæ jej pana de Rastignac?
zapyta³a wicehrabina margrabiego d'Adjuda.
Pani de Nucingen bêdzie bardzo rada poznaæ pana rzek³ markiz.
Piêkny Portugalczyk powsta³ i uj¹³ studenta pod ramiê. Za chwilê obaj stanêli przed pani¹
de Nucingen.
Mam honor przedstawiæ pani kawalera Eugeniusza de Rastignac, kuzyna wicehrabiny
de Beauséant. Osoba pani sprawia na nim niezmierne wra¿enie. Chc¹c go uszczêliwiæ,
postanowi³em u³atwiæ mu zbli¿enie siê do ubóstwianego idea³u.
Markiz wymówi³ te s³owa tonem ¿artobliwym, przez co z³agodzi³a siê myl trochê gburowata,
która nie razi wcale kobiety, gdy jest dobrze wypowiedziana.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
53
Pani de Nucingen umiechnê³a siê i wskaza³a Eugeniuszowi miejsce swego mê¿a, który
wyszed³ przed chwil¹.
Nie miem zachêcaæ pana, by zosta³ ze mn¹ wyrzek³a. Kto ma szczêcie znajdowaæ siê
przy pani de Beauséant, ten nie opuszcza swego stanowiska.
Zdaje mi siê rzek³ Eugeniusz po cichu ¿e kuzynka bêdzie mi wdziêczna, gdy pozostanê
przy pani. Przed przybyciem pana markiza doda³ g³ono mówilimy w³anie o pani
i zastanawialimy siê nad dystynkcj¹, która pani¹ cechuje.
Pan d'Adjuda wyszed³.
Wiêc pan na prawdê pozostajesz ze mn¹? rzek³a baronowa. Poznamy siê bli¿ej, a pani
de Restaud obudzi³a we mnie wielk¹ chêæ poznania pana.
Widzê, ¿e pani de Restaud jest bardzo przewrotna, bo przecie zakaza³a wpuszczaæ mnie
do swego domu.
Jak to?
Wyznam sumiennie, w jaki sposób przysz³o do tego, lecz powierzaj¹c pani tajemnicê,
b³agam o jak najwiêksz¹ pob³a¿liwoæ. S¹siadujê od dawna z ojcem pani. Nie wiedzia³em,
¿e pani de Restaud jest jego córk¹ i by³em tak nieostro¿ny, ¿em najniewinniej w wiecie
wspomnia³ o panu Goriot przed siostr¹ pani, przez co obrazi³em na siebie i j¹ i jej mê¿a.
Nie umiem pani opowiedzieæ, jak surowo ksiê¿na de Langeais i moja kuzynka potêpia³y tê
apostazjê córki. Opowiada³em im ca³¹ scenê, a one mia³y siê do upad³ego. Pani de Beauséant
porównywa³a ciebie, pani, z tw¹ siostr¹, odzywa³a siê bardzo przychylnie o pani i opowiada³a
mi, ¿e nieskoñczenie dobra dla mego s¹siada, pana Goriot. Bo i jak¿e mog³aby pani nie kochaæ
tego cz³owieka? On ubóstwia pani¹ tak namiêtnie, ¿e ja zaczynam byæ zazdrosny o to. I dzisiaj
przez dwie godziny mówilimy z nim o pani. By³em przejêty s³owami pana Goriot i powiedzia³em
dzi przy obiedzie kuzynce mojej, ¿e niepodobieñstwem jest, aby pani by³a równie¿ piêkna, jak
jeste kochaj¹ca. Gor¹ce moje uwielbienie podoba³o siê pani de Beauséant, która zabra³a mnie
na operê, mówi¹c ze zwyk³ym swym wdziêkiem, ¿e bêdê móg³ sam zobaczyæ pani¹.
Jak to rzek³a bankierowa ju¿e pan zas³u¿y³ na m¹ wdziêcznoæ? Je¿eli tak pójdzie, to
bêdziemy wkrótce dobrymi przyjació³mi.
Wierzê, ¿e przyjañ dla ciebie, pani, nie by³aby uczuciem pospolitym, pomimo to,
przyjacielem twym nie chcê byæ nigdy.
Kobietom podobaj¹ siê takie g³upstwa stereotypowe, do których uciekaj¹ siê zwykle
debiutanci. Wydaj¹ siê one bezmylne, gdy je na zimno czytamy, lecz ruch, wyraz g³osu
i spojrzenie m³odzieñca nadaj¹ im wartoæ nieocenion¹. Pani de Nucingen zauwa¿y³a, ¿e
Rastignac jest nadzwyczaj mi³ym ch³opakiem. Nie mog¹c odpowiedzieæ na mia³¹ jego mowê,
uciek³a siê do zwyk³ej taktyki kobiecej i zaczê³a mówiæ o czym innym.
Tak jest, siostra moja krzywdzi siebie, postêpuj¹c w ten sposób z biednym naszym
ojcem, który by³ dla nas istn¹ Opatrznoci¹. Co do mnie, to uleg³am wtedy dopiero, gdy pan
de Nucingen rozkaza³ mi wyranie, bym przyjmowa³a ojca tylko o rannych godzinach. Ale
p³aka³am z tej przyczyny i by³am d³ugo bardzo nieszczêliwa. To okrucieñstwo mego mê¿a,
który i przedtem ju¿ zdradza³ charakter brutalski, przyczyni³o siê najwiêcej do zak³ócenia
harmonii naszego po¿ycia. Ludzie myl¹ pewnie, ¿em ja najszczêliwsza ze wszystkich kobiet
w Pary¿u, a w rzeczy samej, jam bardzo nieszczêliwa. Mogê siê wydaæ nierozs¹dn¹, ¿e siê tak
zwierzam przed panem. Lecz pan znasz mego ojca, a z tego tytu³u i dla mnie obcym nie jeste.
Pani nie spotkasz w ¿yciu drugiego cz³owieka, co by tak szczerze jak ja pragn¹³ nale¿eæ
do pani rzek³ Eugeniusz. Czegó¿ panie wszystkie szukacie? Szczêcia ci¹gn¹³ dalej g³osem
przenikaj¹cym do g³êbi duszy. A na czym¿e zasadza siê szczêcie kobiety? Na tym, ¿eby byæ
kochan¹, ubóstwian¹, ¿eby mieæ przyjaciela, któremu mo¿na powierzyæ wszystkie pragnienia
i zachcianki, ka¿de strapienie i radoæ ka¿d¹; przed którym mo¿na otworzyæ duszê do dna, nie
obawiaj¹c siê zdrady, i ukazaæ wszystkie jej wady miluchne i wszystkie piêkne przymioty. Wierz
mi pani, takie serce oddane i namiêtne mo¿e uderzaæ tylko w piersi m³odzieñca, co siê jeszcze
nie pozby³ swych z³udzeñ i gotów umrzeæ na skinienie kobiety, co nie zna wiata i nie pragnie
go poznaæ, bo kochanka jest mu wiatem ca³ym. Ja, widzi pani, przybywam z g³êbi prowincji
proszê siê nie miaæ z mej naiwnoci jam tak niedowiadczony, bo dotychczas tylko piêkne
dusze spotyka³em na wiecie. S¹dzi³em, ¿e siê obejdê bez mi³oci, lecz spotka³em kuzynkê, która
pokaza³a mi z bliska swoje serce i pozwoli³a siê domyliæ niezmierzonych skarbów namiêtnoci.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
54
Teraz jestem, jak Cherubin, kochankiem wszystkich kobiet, a¿ dopóki nie przyjdzie czas, ¿e
jednej z nich oddam ca³¹ duszê. Przyszed³szy tu, zobaczy³em ciê, pani, i zda³o mi siê, ¿e pr¹d
jaki popycha mnie ku tobie. Jam tyle ju¿ myla³ przedtem o tobie, pani! Lecz nawet w marzeniu
nie mog³em ciê wyobraziæ tak piêkn¹, jak jeste na jawie. Pani de Beauséant zabroni³a mi patrzeæ
na pani¹ bez przerwy. O, bo ona nie pojmuje, jak to mi³o patrzeæ na takie usteczka ró¿ane, na
tak¹ p³eæ bia³¹ i takie oczy ³agodne. Teraz i ja mówiê nierozs¹dnie, lecz pozwól mi pani tak
mówiæ.
Kobiety lubi¹ niezmiernie, gdy im kto prawi s³odkie s³ówka, Najsurowsza skromnisia s³ucha
ich chêtnie, wtedy nawet, gdy nie mo¿e na nie odpowiedzieæ. Po takim wstêpie, Eugeniusz
plót³ zalotnie st³umionym g³osem wszystko, co tylko na myl mu przysz³o. Pani de Nucingen
zachêca³a go umiechem, pomimo to jednak spogl¹da³a od czasu do czasu na de Marsay'a, który
nie opuszcza³ lo¿y ksiê¿nej Galathionne. Rastignac pozosta³ przy pani de Nucingen, a¿ dopóki
m¹¿ po ni¹ nie przyszed³.
Bêdê bardzo szczêliwy rzek³ Eugeniusz je¿eli pani pozwoli, ¿ebym z³o¿y³ jej swoje
uszanowanie przed balem ksiê¿nej de Carigliano.
Jeszeli baronofa saprasza pana rzek³ sam baron, t³usty Alzatczyk, o twarzy okr¹g³ej,
która zdradza³a niebezpieczn¹ przenikliwoæ to upefniam, ¿e bandziesz pan u nas gociem
posz¹danym.
Posz³o mi wcale niele, bo ona nie bardzo siê przestraszy³a, gdym zapyta³: Czy bêdziesz mnie
kocha³a? Bydlê moje ju¿ okie³znane, wskoczmy teraz na nie i kierujmy nim wedle upodobania.
Tak myla³ Eugeniusz, id¹c po¿egnaæ pani¹ de Beauséant, która powsta³a, i zabiera³a
siê do wyjcia wraz z panem d'Adjuda, Biedny student nie wiedzia³, ¿e baronowa by³a dzi
roztargniona, gdy¿ oczekiwa³a od de Marsay'a jednego z tych listów, od których siê serce
krwawi
Eugeniusz, szczêliwy z mniemanego powodzenia, towarzyszy³ wicehrabinie a¿ do
przedsionka, gdzie trzeba by³o zaczekaæ na powóz.
Kuzynek pani niepodobny do siebie samego zamia³ siê markiz po odejciu Eugeniusza.
On gotów bank rozbiæ. Zwinny jest jak wêgorz, i zdaje mi siê, ¿e daleko zajdzie. Tote¿ pani
tylko mog³a mu dobraæ tak¹ kobietê, która potrzebowa³a, by j¹ kto pocieszy³.
To tylko pytanie rzek³a pani de Beauséant czy ona nie kocha jeszcze tego, który j¹
porzuci³.
Student szed³ piechot¹ z Teatru W³oskiego na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève, tworz¹c sobie
w myli najpiêkniejsze plany na przysz³oæ. Widzia³ on dobrze, ¿e pani de Restaud przygl¹da³a
mu siê z wielk¹ uwag¹, najpierw gdy siê znajdowa³ w lo¿y wicehrabiny, a póniej gdy siedzia³
obok pani de Nucingen; to mu da³o nadziejê, ¿e dom hrabiny otworzy siê przed nim na nowo.
Móg³ ju¿ rachowaæ na cztery wa¿ne stosunki w samym sercu arystokracji paryskiej, bo nie
w¹tpi³, ¿e potrafi siê równie¿ podobaæ pani marsza³kowej. Nie zastanawiaj¹c siê zbytecznie nad
rodkami, odgad³ zawczasu, ¿e w zawi³ej grze spraw tego wiata, trzeba uczepiæ siê za system
kó³, ¿eby siê dostaæ na wierzch machiny, a czu³ w sobie doæ si³y, ¿eby je zahamowaæ.
Je¿eli pani de Nucingen zajmie siê m¹ osob¹, to ja nauczê j¹ panowaæ nad mê¿em. M¹¿
ten robi interesy pieniê¿ne, wiêc i ja z jego pomoc¹ bêdê móg³ prêdko dorobiæ siê fortuny.
Nie sformu³owa³ tego tak jasno; nie by³ jeszcze doæ dobrym politykiem, by poj¹æ dok³adnie
swe po³o¿enie, oceniæ je i obrachowaæ, jakie korzyci mog¹ z niego wyp³yn¹æ; myli jego
unosi³y siê na widnokrêgu w kszta³cie lekkich ob³oczków; nie by³o w nich jeszcze cierpkoci
w³aciwej rozumowaniom Vautrina, a jednak ogniowa próba sumienia odkry³aby w nich wiele
z³ego. Takie to transakcje doprowadzaj¹ z wolna do tej ³atwej moralnoci, któr¹ wyznaje
pokolenie wspó³czesne. Dzi trudniej ni¿ kiedy spotkaæ cz³owieka prawego, o woli silnej, co siê
nigdy nie nagnie ku z³emu; cz³owieka, dla którego najmniejsze zboczenie z prostej drogi jest
zbrodni¹ niedarowan¹; trudniej dzi o wspania³e wzory uczciwoci, którym zawdziêczamy dwa
arcydzie³a, najpierw Alcesta Moliera, póniej Jenny Deans i jej ojca w dziele Walter-Scotta.
Kto wie, mo¿e nie mniej piêkny, nie mniej dramatyczny by³by obraz przedstawiaj¹cy drogi
wykrêtne, na które cz³owiek ambitny popycha swe sumienie, id¹c do celu obok z wystêpkiem
i staraj¹c siê o zachowanie pozorów.
Wracaj¹c do swej gospody, Rastignac rozkocha³ siê na dobre w pani de Nucingen, która
wyda³a mu siê teraz lekka i wysmuk³a jak jaskó³ka. Wyobrania malowa³a mu ¿ywo upajaj¹c¹
s³odycz jej oczu oraz p³eæ bia³¹ i przejrzyst¹, przez któr¹ widaæ by³o, jak krew przebiega³a
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
55
fal¹ ró¿ow¹; przypomnia³ sobie po³ysk w³osów jasnych i czarowny dwiêk jej g³osu. Byæ mo¿e,
¿e chód prêdki, co krew jego wprawia³ w szybszy obieg, potêgowa³ jeszcze tê grê wyobrani.
Student zapuka³ silnie do drzwi ojca Goriot.
S¹siedzie zawo³a³ widzia³em pani¹ Delfinê.
Gdzie?
W Teatrze W³oskim.
Jak¿e siê ona bawi³a? Ale proszê wejæ
Mówi¹c to, stary wsta³ w jednej koszuli, otworzy³ drzwi, po czym prêdko powróci³ do ³ó¿ka.
O, mów¿e mi pan o niej powiedzia³.
Eugeniusz znalaz³ siê po raz pierwszy w mieszkaniu Goriota i os³upia³ na widok nory,
w której ¿y³ ojciec, bo w tej chwili przysz³a mu na myl wietna tualeta córki. W oknie
nie by³o firanek; obicia poodskakiwa³y od cian w skutek wilgoci i poskrêca³y siê, ukazuj¹c
w kilku miejscach tynk zakopcony. Nieborak Goriot le¿a³ w ubogim ³ó¿eczku, pod ko³dr¹
cienk¹ i wyszarzan¹; na nogach mia³ watowan¹ przykrywkê, na któr¹ pani Vauquer ofiarowa³a
rozmaite kawa³ki, wybrane ze starych sukien. Pod³oga by³a wilgotna i zapylona. Naprzeciw
okna sta³a komoda starowiecka z drzewa ró¿anego, dziwnie pêkata i ozdobiona r¹czkami
br¹zowymi, które naladowa³y winn¹ latorol owiniêt¹ liæmi i kwiatami; nieco dalej widaæ by³o
stary zydel, na którym znajdowa³ siê dzban z wod¹, miska i wszystkie przybory do golenia.
W k¹cie sta³y trzewiki; w g³owach, przy ³ó¿ku, ma³a szafka pozbawiona drzwiczek i p³yty
marmurowej; dalej, w rogu komina, na którym nie by³o najmniejszego ladu ognia, widaæ by³o
stó³ czworogranny z drzewa orzechowego, na którym Goriot pogniót³ niedawno srebrn¹ wazê.
Biurko, na którym le¿a³ kapelusz starego, fotel wyplatany i dwa krzes³a dope³nia³y nêdznego
umeblowania. Nad ³ó¿kiem ¿erd przywi¹zana szmat¹ do sto³owania, podtrzymywa³a kotarê
z nêdznej jakiej tkaniny w kraty czerwone i bia³e. Najbiedniejszy tragarz, co mieszka gdzie na
poddaszu, posiada bez w¹tpienia sprzêty porz¹dniejsze od tych, którymi pani Vauquer zape³ni³a
mieszkanie Goriota. Serce siê ciska³o i ch³ód przejmowa³ na widok tej izdebki przypominaj¹cej
najsmutniejsz¹ celê wiêzienn¹. Eugeniusz postawi³ wiecê na szafce przy ³ó¿ku; szczêciem
Godot nie zwróci³ uwagi na twarz jego, która zdradza³a uczucia wewnêtrzne. Stary zwróci³ siê
ku niemu, otulaj¹c siê ko³dr¹ a¿ po sam¹ brodê.
No, któr¹¿ pan wolisz? Pani¹ de Restaud, czy pani¹ de Nucingen?
Wolê pani¹ Delfinê, bo ona szczerzej kocha pana rzek³ student.
Na te s³owa serdeczne stary wyci¹gn¹³ rêkê spod ko³dry i cisn¹³ d³oñ Eugeniusza.
Dziêkujê, dziêkujê rzek³ g³osem wzruszonym. Có¿ ona mówi³a o mnie?
Student powtórzy³ wyrazy baronowej, upiêkszaj¹c je po swojemu, a stary s³ucha³ tego jak
s³ów bo¿ych.
Drogie dzieciê! o tak, tak, ona mnie szczerze kocha. Lecz nie wierz pan temu, co mówi³a
o Anastazji. Widzisz pan, one zazdroszcz¹ jedna drugiej; lecz to dowodzi tylko ich przywi¹zania.
I pani de Restaud kocha mnie równie¿; wiem to dobrze. Ojciec pojmuje swe dzieci, tak jak
Bóg ludzi pojmuje; ojciec widzi g³¹b ich serca i przenika ich zamiary. Córki moje kochaj¹ mnie
jednakowo. O jak¿ebym ja by³ szczêliwy, gdyby los zdarzy³ mi by³ lepszych ziêciów. Ale nie
ma widocznie zupe³nego szczêcia na ziemi. Czemu¿ nie mieszkam u nich! Nie pragn¹³bym nic
wiêcej, tylko s³yszeæ ich g³osy, wiedzieæ, ¿e s¹ niedaleko, widzieæ je, gdy przychodz¹ i wychodz¹
znowu, tak jak za owych czasów, gdy jeszcze u mnie mieszka³y; o czujê, jak serce skaka³oby mi
z radoci. Czy one by³y dzi piêknie ubrane?
Tak odpar³ Eugeniusz. Ale, panie Goriot, powiedz mi pan, jak mo¿esz mieszkaæ w takiej
dziurze, kiedy tak bogato powydawa³ córki za m¹¿?
A co by mnie z tego przysz³o, gdybym mia³ lepsze mieszkanie? rzek³ na pozór niedbale.
Ju¿ to ja nie potrafiê tego wyt³umaczyæ, bo nie umiem dwóch s³ów zwiêle powiedzieæ. Ca³a
moja istota tu siê mieci doda³, przyciskaj¹c rêkê do serca. ¯yjê tylko ¿yciem mych córek.
Je¿eli one siê bawi¹; je¿eli s¹ szczêliwe i postrojone; je¿eli st¹paj¹ po miêkkich kobiercach: to
có¿ mnie obchodzi, z jakiego sukna zrobione moje odzienie i jak wygl¹da k¹t, w którym mam
noc przepêdziæ?
Ja zimna nie czujê, gdy wiem, ¿e im ciep³o, i nudów nie znam, gdy wiem, ¿e
one siê miej¹. Nic mnie w wiecie nie smuci oprócz ich zmartwienia. Gdy pan zostaniesz ojcem,
gdy pos³yszysz szczebiot swych dzieci i powiesz sobie: To cz¹stka mojej istoty! Gdy poczujesz,
¿e te maleñstwa, które s¹ kwiatem krwi twojej, ka¿d¹ jej kropelk¹ po³¹czone s¹ z tob¹: to
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
56
bêdzie ci siê zdawa³o, ¿e zroniêty z nimi, ¿e odczuwasz krok ich ka¿dy. Ja s³yszê wszêdzie
g³os moich córek, jedno smutne spojrzenie ich oczu krew we mnie cina. Kiedy i pan siê
przekonasz, ¿e szczêcie dzieci naszych stokroæ nam dro¿sze od szczêcia w³asnego. Nie potrafiê
panu tego wyt³umaczyæ: s¹ to jakie wzruszenia wewnêtrzne, od których b³ogo siê cz³owiekowi
robi. Jednym s³owem, ja ¿yjê ¿yciem potrójnym. Chcesz pan, to ci powiem co zabawnego.
Wiesz, kiedym ja poj¹³ Boga? Wtedy, gdy ojcem zosta³em. Bóg jest ca³¹ sw¹ Istot¹ obecny na
ka¿dym miejscu, bo stworzenie ca³e wysz³o z Niego. Otó¿ taki sam stosunek ³¹czy mnie z mymi
córkami. Tylko jam córki ukocha³ mocniej, ni¿ Bóg wiat kocha, bo wiat nie jest tak piêkny
jak Bóg, a córki moje piêkniejsze s¹ ode mnie. Dusza moja tak cile z nimi po³¹czona, ¿e dzi
na przyk³ad mia³em przeczucie, ¿e pan je zobaczysz. Mój Bo¿e! Gdyby siê znalaz³ cz³owiek, co
by mojej Delfince da³ zakosztowaæ takiego szczêcia, jakiego doznaje kobieta szczerze kochana,
to ja bym mu buty czyci³, wszystkie jego rozkazy spe³nia³bym najskwapliwiej. Dowiedzia³em
siê od pokojówki Delfiny, ¿e ten ma³y de Marsay jest psem niegodziwym. O, wierzbia³y¿ mi
rêce, ¿eby mu koci pogruchotaæ. Bo jak to mo¿na nie kochaæ tego klejnotu, tej kobiety, co ma
g³os s³owiczy, a piêkna jest jak pos¹g jaki! Gdzie¿ ona mia³a oczy, kiedy sz³a za tego ba³wana
Alzatczyka! O, im obydwom nale¿a³o wybraæ sobie piêknych m³odzieñców. Ale có¿, zrobi³y, jak
chcia³y!
Ojciec Goriot wznios³y by³ w tej chwili. Nigdy dot¹d Eugeniusz nie widzia³ go w ca³ym blasku
mi³oci ojcowskiej. Zaiste, jest to rzecz godna uwagi, jak¹ si³ê porywaj¹c¹ posiadaj¹ uczucia
prawdziwe. Najpospolitsze stworzenie przemienia siê pod wp³ywem szczerego i potê¿nego
uczucia; z serca jego wyp³ywa pr¹d jaki niepojêty, który odmienia wyraz fizjonomii, o¿ywia
ruchy, g³osowi nadaje dwiêk nowy. Czêsto istota têpa i nierozwiniêta mo¿e, pod wp³ywem
namiêtnoci, zadziwiæ wielk¹ wymow¹ myli, je¿eli nie s³owa; rzek³by, ¿e w takiej chwili
przenosi siê w jakie sfery promienne. I z naszym poczciwcem sta³o siê to samo: g³os i ruchy jego
nabra³y tej si³y udzielaj¹cej siê, jaka cechuje zwykle znakomitego aktora. Ale, czy¿ najpiêkniejsze
uczucia cz³owieka nie s¹ poezj¹ jego pragnieñ?
To pan dowiesz siê z przyjemnoci¹, ¿e pani Delfina zerwie prawdopodobnie z tym de
Marsay'em. Gagatek ten porzuci³ j¹ dla ksiê¿nej Galathionne. Co do mnie, muszê wyznaæ, ¿em
siê zakocha³ w pani Delfinie.
Czy byæ mo¿e? zawo³a³ ojciec Goriot.
Tak jest; i jam siê jej dosyæ podoba³. Przez ca³¹ godzinê mówilimy o mi³oci, a po jutrze,
to jest w sobotê, zamierzam byæ u niej.
O, mój drogi panie! Jak¿e ja ciê kochaæ bêdê, je¿eli potrafisz jej siê podobaæ. Pan jeste
dobry; nie drêczy³by jej pewnie. A gdyby j¹ zdradzi³, to trzeba wiedzieæ, ¿e ja bym ciê zabi³.
Bo to, widzisz, kobieta nie kocha dwa razy. Ale, Bo¿e mój, co ja plotê! Panie Eugeniuszu, tu za
zimno dla pana. Mój Bo¿e wiêc pan z ni¹ mówi³e? Co mi kaza³a powiedzieæ?
Nic rzek³ Eugeniusz w duchu. Kaza³a powiedzieæ doda³ g³ono ze przysy³a panu
serdeczny poca³unek córki.
B¹d zdrów, s¹siedzie; pij dobrze. Oby mia³ sny przyjemne; ja bêdê marzyæ b³ogo o tym
jednym wyrazie, który mi przyniós³ od niej. Niech Bóg spe³ni wszystkie twe ¿yczenia! By³e
dzi dla mnie dobrym anio³em, przynios³e mi tchnienie mej córki.
Biedaczysko myla³ Eugeniusz, k³ad¹c siê do ³ó¿ka los jego mo¿e wzruszyæ najtwardsze
serce. A córka tyle o nim myla³a, co o Wielkim Mogole.
Od tej chwili Goriot widzia³ w swym s¹siedzie przyjaciela i powiernika, którego los zdarzy³
mu niespodzianie. Zawi¹za³y siê miêdzy nimi stosunki takie, jakie jedynie mog³y zbli¿yæ starego
Goriota do zupe³nie obcego cz³owieka. Namiêtnoæ nie myli siê nigdy w rachubie. Goriot
przeczuwa³, ¿e sam zbli¿y siê wiêcej do Delfiny, ¿e bêdzie nawet milej widziany, je¿eli Eugeniusz
potrafi siê jej podobaæ. Przy tym powierzy³ studentowi najciê¿sz¹ z swych boleci. Delfina nie
zazna³a jeszcze rozkoszy mi³oci, ta sama Delfina, o której szczêciu ojciec marzy³ przynajmniej
tysi¹c razy na dzieñ. Eugeniusz za by³, wed³ug jego zdania, najmilszym w wiecie m³odzieñcem
i móg³ obudziæ w sercu Delfiny uczucie, którego dot¹d nie zna³a. Nadzieja ta sta³a siê pobudk¹
przyjani dla m³odego s¹siada, która siê co dzieñ zwiêksza³a, a bez której nie znalibymy
zapewne rozwi¹zania niniejszej powieci.
Nastêpnego poranku, przy niadaniu, wszyscy sto³ownicy dziwili siê bardzo niezwyk³emu
zachowaniu siê Goriota. Stary spogl¹da³ na Eugeniusza z wyran¹ czu³oci¹; przy stole zaj¹³
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
57
miejsce obok niego i kilkakrotnie wszczyna³ z nim rozmowê. Twarz Goriota, podobna zwykle
do maski gipsowej, wygl¹da³a dzi zupe³nie inaczej. Vautrin nie widzia³ studenta od czasu owej
d³ugiej konferencji; dzi spotka³ go po raz pierwszy i usi³owa³ wyczytaæ, co siê w jego duszy
dzieje. Eugeniusz rozmyla³ przesz³ej nocy o szerokiej drodze ¿ycia, co siê przed nim otwiera³a,
przy czym nie zapomnia³ oczywicie o posagu panny Taillefer; teraz za spogl¹da³ na ni¹
mimowolnie takim wzrokiem, jakim najcnotliwszy m³odzieniec patrzy na bogat¹ dziedziczkê.
Oczy ich spotka³y siê przypadkiem. Biedne dziewczê pomyla³o, ¿e Eugeniusz przelicznie
wygl¹da w nowym stroju. Spojrzenie, które zamienili, by³o tak znacz¹ce, i¿ Rastignac poj¹³ od
razu , ¿e sta³ siê dla niej przedmiotem tych ¿¹dz niejasnych, które dziewczê nosi zwykle w sercu,
a¿ dopóki nie spotka istoty ponêtnej, dla której to serce uderzy. Nad uchem Eugeniusza g³os jaki
wo³a³ natrêtnie: Osiemset tysiêcy franków! Lecz jednoczenie stanê³o przed nim wspomnienie
dnia, wczorajszego, i pomyla³ sobie, ¿e uczucie wyrachowane dla pani de Nucingen mog³o siê
staæ skuteczn¹ prezerwatyw¹ od tych myli niedobrych, które mimo woli go przeladowa³y.
Dawano wczoraj Cyrulika Sewilskiego rzek³ student. Jaka to rozkoszna ta muzyka
Rossiniego; nigdym jeszcze nic podobnego nie s³ysza³. Mój Bo¿e! co to za szczêcie mieæ w³asn¹
lo¿ê w Operze W³oskiej!
Ojciec Goriot pochwyci³ w lot wyrazy studenta, tak jak pies zda siê chwytaæ skinienie swego
pana.
Dobrze to byæ mê¿czyzn¹ rzek³a pani Vauquer op³ywacie panowie jak p¹czki w male
i robicie wszystko, co siê wam podoba.
Jak pan wróci³e do domu? zapyta³ Vautrin.
Piechot¹ odpar³ Eugeniusz.
Co do mnie rzek³ kusiciel nie zadowala³bym siê pó³przyjemnociami; chcia³bym pojechaæ
powozem, przepêdziæ wieczór we w³asnej lo¿y i wygodnie powróciæ do domu. Wszystko lub
nic, to moja zasada.
Bardzo chwalebna rzek³a pani Vauquer.
Czy nie pójdziesz pan do pani de Nucingen? rzek³ Eugeniusz z cicha do Goriota.
Jestem pewien, ¿e przyjmie dzi pana z otwartymi rêkoma, bo zechce dowiedzieæ siê tysi¹ca
drobnych szczegó³ów dotycz¹cych mojej osoby. Wiadomo mi, ¿e pani Delfina odda³aby wszystko
w wiecie, ¿eby tylko byæ w domu kuzynki mojej, wicehrabiny de Beauséant. Otó¿ nie zapomnij
pan powiedzieæ baronowej, ¿e ja zrobiê wszystko, co bêdzie w mojej mocy, ¿eby spe³niæ jej
¿yczenie.
Rastignac odszed³ popiesznie do Szko³y Prawa, pragn¹³ bowiem jak najmniej czasu spêdzaæ
w tym wstrêtnym domu. Ca³y dzieñ prawie b³¹ka³ siê bez celu, drêczony t¹ gor¹czk¹ g³owy,
której doznaje m³odzie¿ oddaj¹ca siê zbyt wybuja³ej nadziei. Przechadza³ siê w³anie po
ogrodzie Luksemburskim, zatopiony w g³êbokich rozmylaniach o ¿yciu spo³ecznym, na które
naprowadzi³o go rozumowanie Vautrina, gdy spotka³ siê oko w oko z Bianchonem.
Sk¹d¿e to wzi¹³ tê minê powa¿n¹? zapyta³ student medycyny, bior¹c go pod ramiê i id¹c
z nim w stronê pa³acu.
Drêcz¹ mnie myli niedobre.
Jakie? W ka¿dym razie nie trudno siê z nich wyleczyæ.
Jakim¿e to sposobem?
Jedyny sposób: ulegaæ im bez oporu.
Kpisz sobie, nie wiedz¹c, o co chodzi. Czyta³e Roussa?
Czyta³em.
Czy przypominasz sobie ten ustêp, gdzie autor zapytuje, co by czytelnik zrobi³, gdyby móg³,
nie ruszaj¹c siê z Pary¿a, si³¹ woli tylko zabiæ jakiego mandaryna w Chinach?
Przypominam.
I có¿ ty na to?
Zachcia³e! Ja mylê ju¿ o trzydziestym trzecim mandarynie.
Nie ¿artuj. S³uchaj, gdyby wiedzia³, ¿e to rzecz prawdopodobna, ¿e chodzi tylko o twe
skinienie, powiedz, jakby post¹pi³?
A czy ten mandaryn bardzo stary? Wreszcie, m³ody czy stary, sparali¿owany czy zdrów,
co mi tam! S³owo dajê, ¿e Do licha! Nie, ja bym siê nie zgodzi³.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
58
Dzielny z ciebie ch³opak, Bianchon! Ale, s³uchaj jeszcze, gdyby kocha³ kobietê tak, ¿e
gotów by duszê za ni¹ oddaæ i gdyby potrzebowa³ pieniêdzy, masê pieniêdzy, na stroje dla
niej, na powóz, wreszcie na wszystkie jej zachcianki?
Ale¿ ty mi rozum odbierasz i chcesz, ¿ebym rozumowa³.
S³uchaj, Bianchon, wylecz miê, jam wariat. Mam dwie siostry, dwóch anio³ów czystoci
i wdziêku, i pragnê, ¿eby obie by³y szczêliwe. Jak zdobyæ przez piêæ lat dwiecie tysiêcy
franków na posag dla nich? Bywaj¹, widzisz, takie okolicznoci w ¿yciu, ¿e trzeba graæ w grê
hazardown¹, bo szkoda marnowaæ szczêcie na groszow¹ wygran¹.
Ale¿ ty stawiasz pytanie, które spotyka ka¿dego cz³owieka na progu ¿ycia, i chcesz mieczem
przeci¹æ wêze³ gordyjski. Na to, mój kochany, trzeba byæ Aleksandrem, inaczej za taki postêpek
mo¿na siê oprzeæ na galerach. Co do mnie, zadowalam siê skromn¹ egzystencj¹, która mnie
czeka na prowincji, gdzie zajmê po prostu miejsce mego ojca. Pragnienia ludzkie zadowalaj¹
siê równie dobrze w najcianiejszym kó³ku, jak i w najszerszej przestrzeni. Napoleon nie jada³
dwóch obiadów dziennie, a kochanek nie móg³ mieæ wiêcej od pierwszego lepszego studenta.
Szczêcie ludzkie, mój drogi, musi siê zawsze pomieciæ miêdzy podeszw¹ a wierzcho³kiem
g³owy; raz p³aci siê za nie milion, drugi raz sto luidorów, ale wartoæ jego wewnêtrzna jest
zawsze jednaka. Moim wiêc zdaniem nie warto godziæ na ¿ycie twego Chiñczyka.
Dziêkujê ci, Bianchon! S³owa twe przynios³y mi ulgê. Bêdziemy zawsze przyjació³mi.
Wiesz co? rzek³ student medycyny by³em na lekcji Cuviera i wracaj¹c przez Ogród
Botaniczny widzia³em, jak panna Michonneau i Poiret rozmawiali przed chwil¹ z pewnym
jegomociem, który w czasie zesz³orocznych zamieszek kr¹¿y³ zawsze w pobli¿u Izby
Deputowanych. Co mi siê widzi, ¿e to jest agent policyjny, który przybra³ pozór uczciwego
mieszczanina. Zwróæmy baczn¹ uwagê na tê parê: powiem ci póniej dlaczego. Bywaj zdrów;
o czwartej muszê odpowiedzieæ na apel.
Po powrocie do domu Eugeniusz znalaz³ Goriota, który nañ oczekiwa³.
Patrz pan rzek³ stary oto list od niej. Có¿, czy nie ³adne pismo?
Eugeniusz rozpieczêtowa³ list i przeczyta³:
Dowiedzia³am siê od ojca, ¿e pan jeste zwolennikiem muzyki w³oskiej. By³abym bardzo
szczêliwa, gdyby zechcia³ przyj¹æ miejsce w mojej lo¿y. W sobotê ma byæ Fodor i Pellegrini,
spodziewam siê wiêc, ¿e mi pan nie odmówisz. Pan de Nucingen prosi wraz ze mn¹, ¿eby
pan zechcia³ byæ u nas na obiedzie. Obecnoæ pañska bêdzie dla niego niezmiernie po¿¹dana,
bo uwolni go od pe³nienia pañszczyzny ma³¿eñskiej, to jest od towarzyszenia mi do teatru. Nie
odpowiadaj pan, tylko przyb¹d osobicie przyj¹æ me podziêkowanie.
D. de N.
Poka¿ mi pan list rzek³ stary, widz¹c, ¿e Eugeniusz skoñczy³ czytaæ. Pan nie odmówisz,
nieprawda¿? doda³ w¹chaj¹c papier. Jak to pachnie! Wszak to jej palce dotknê³y siê do tego!
Kobieta nie rzuca siê tak pierwszemu lepszemu mê¿czynie na szyjê myla³ student.
Jam potrzebny jej, jako przynêta na de Marsay'a. Chyba ¿al wielki móg³ sk³oniæ j¹ do takiego
postêpku.
No, o czym¿e pan mylisz? zapyta³ ojciec Goriot.
Eugeniusz nie wiedzia³, ¿e niektóre kobiety owej epoki opanowane by³y sza³em pró¿noci;
nie wiedzia³, ¿e taka bankierowa gotowa by³a ponieæ najwiêksz¹ ofiarê, byle tylko u³atwiæ
sobie przystêp do jakiego z domów na przedmieciu Saint-Germain. Moda ówczesna kaza³a
przenosiæ nad wszystkie kobiety te, które mia³y przystêp do wybranego kó³ka z przedmiecia
Saint-Germain; nazywano je paniami z Petit-Château, a pani de Beauséant, przyjació³ka jej
ksiê¿na de Langeais i ksiê¿na de Maufrigneuse zajmowa³y najpierwsze miejsce w ich gronie.
Rastignac nie mia³ pojêcia o tym, jak namiêtnie kobiety z Chaussée d'Antin pragnê³y siê dostaæ do
wy¿szej sfery, w której jania³y konstelacje przynosz¹ce chlubê p³ci piêknej. Wszelako nieufnoæ
Eugeniusza nie przynios³a mu szkody; przeciwnie, oziêbi³a go bardzo, a przez to pozwoli³a mu
postawiæ w³asne warunki, zamiast przyjmowaæ je od innych.
Tak jest, pójdê powiedzia³.
Teraz ciekawoæ tylko wiod³a go do pani de Nucingen, ale kto wie, czy namiêtnoæ nie
popchnê³aby go ku tej kobiecie, gdyby ona wzgardzi³a nim na razie. Nie mo¿na wszak¿e
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
59
powiedzieæ, ¿eby obojêtnie oczekiwa³ dnia jutrzejszego i godziny, w której mia³ ujrzeæ baronow¹.
Pierwsza intryga jest dla m³odzieñca prawie tak ponêtna, jak pierwsza mi³oæ. Pewnoæ
powodzenia wyrz¹dza tysi¹c b³ogich uczuæ, do których siê mê¿czyni nie przyznaj¹, a które
stanowi¹ ca³y powab niejednej kobiety. Zbytnia ³atwoæ powodzenia tak samo jak opór
przyczynia siê do podniecenia ¿¹dzy. To pewna, ¿e wszystkie namiêtnoci ludzkie powstaj¹
pod wp³ywem jednej z tych dwóch przyczyn, które rozdzielaj¹ wiat uczucia na dwa obozy.
Byæ mo¿e, ¿e rozdzia³ taki jest wynikiem wa¿nej kwestii o znaczeniu temperamentu, która
bez zaprzeczenia rz¹dzi spo³eczeñstwem ludzkim. Prawda, ¿e melancholicy potrzebuj¹
pobudzaj¹cego wp³ywu kokieterii, lecz i to byæ mo¿e, ¿e ludzie nerwowi lub sangwinicy
cofaj¹ siê, gdy opór trwa zbyt d³ugo. Innymi s³owy, o ile elegia jest limfatyczna, o tyle
znów dytyramb jest wy³¹cznie ¿ó³ciowy. Eugeniusz ubiera³ siê starannie i napawa³ siê tym
uczuciem zadowolenia ze swej osoby, którego m³odzi ludzie nie miej¹ zdradziæ z obawy
miesznoci, a które jednak pochlebia bardzo ich mi³oci w³asnej. Zaczesuj¹c w³osy myla³
sobie, ¿e spojrzenie piêknej kobiety przelicznie siê po kruczych jego puklach. Mizdrzy³ siê
po dziecinnemu, jak m³ode dziewczê, co siê na bal stroi; przygl¹da³ siê z przyjemnoci¹
wysmuk³ej swej figurze i wyg³adza³ starannie fa³dki surduta. To pewne, myla³, ¿e mo¿na
znaleæ niezgrabniejszych ode mnie! Zszed³ na dó³ w chwili, gdy wszyscy sto³ownicy byli ju¿
zebrani do sto³u i wys³ucha³ z umiechem g³onej salwy wykrzykników, którymi przyjêto strój
jego wykwintny.
Jest to rys charakterystyczny w³aciwy obyczajom gospody mieszczañskiej, ¿e strój wytworny
zwyk³ obudzaæ miêdzy mieszkañcami niezmierne zdumienie. Na widok nowej sukni ka¿dy s¹d
swój wydaæ musi.
Kt, kt, kt, kt ozwa³ siê Bianchon klaskaj¹c jêzykiem jak gdyby zachêca³ konia do biegu.
Postawa ksiêcia lub para rzek³a pani Vauquer.
Mo¿e siê pan wybiera na podboje? zagadnê³a panna Michonneau.
Kukuryku! krzykn¹³ malarz.
Proszê owiadczyæ moje uszanowanie szanownej ma³¿once pañskiej rzek³ urzêdnik
z Muzeum.
Czy pan masz ¿onê? zapyta³ Poiret.
¯onê i to jak¹ jeszcze! Kolor trwa³y, cena od dwudziestu piêciu do czterdziestu, deseñ
w kraty, wed³ug najwie¿szej mody, daje siê praæ, nosi siê doskonale, pó³ niciana, pó³
bawe³niana, pó³ we³niana, leczy od bólu zêbów i innych chorób uznanych przez Akademiê
Medyczn¹! Wyborna przy tym dla dzieci i jeszcze skuteczniejsza od bólu g³owy, od zbytku
soków jako te¿ od cierpieñ prze³yku, oczu i uszu wywo³ywa³ Vautrin z komiczn¹ p³ynnoci¹
i z wyrazem icie szarlatañskim. A ile¿ ta osobliwoæ kosztuje?, zapytacie pañstwo. Dwa sous.
Nic. Ani z³amanego szel¹ga. Jest to resztka zapasów przygotowanych dla Wielkiego Mogo³a.
Wszyscy monarchowie europejscy nie wy³¹czaj¹c grrrrrubego ksiêcia Badeñskiego pragnêli
ogl¹daæ tê osobliwoæ. Proszê iæ na wprost! Proszê wst¹piæ do kasy. Dalej¿e muzyka! Bruum,
la, la, trin! la, la, bum, bum! Panie klarnecisto! zawo³a³ ochryp³ym g³osem waæpan grasz
fa³szywie, ja ci palce poodbijam!
Mój Bo¿e, co to za mi³y cz³owiek rzek³a pani Vauquer do pani Couture ja bym siê nigdy
nie znudzi³a w jego towarzystwie.
Wród miechów i ¿artów, które nast¹pi³y po komicznej przemowie Vautrina, Eugeniusz
pochwyci³ przelotne spojrzenie panny Taillefer, która zaraz potem pochyli³a siê ku pani Couture
i szepnê³a jej kilka s³ów do ucha.
Kabriolet czeka rzek³a Sylwia.
Gdzie¿ on bêdzie na obiedzie? zapyta³ Bianchon.
U pani baronowej de Nucingen.
U córki pana Goriot dorzuci³ student.
Przy tych s³owach oczy wszystkich zwróci³y siê na exfabrykanta, który spogl¹da³ na
Eugeniusza z pewnym rodzajem zazdroci.
Rastignac zatrzyma³ siê na ulicy Saint-Lazare, przed jednym z tych domów o wysmuk³ych
kolumnach i lekkich portykach, które uchodz¹ za wzór piêkna w Pary¿u. By³ to dom prawdziwie
bankierski, pe³en wymys³ów kosztownych, strojny w sztukaterie i mozaiki marmurowe. Znalaz³
pani¹ de Nucingen w ma³ym saloniku, obwieszonym malowid³ami w³oskimi, którego ozdoby
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
60
przypomina³y kawiarniê. Baronowa by³a smutna. Usi³owa³a szczerze ukryæ swe zmartwienie
i przez to w³anie obudzi³a ciekawoæ Eugeniusza, który spodziewa³ siê, ¿e jego obecnoæ
uszczêliwi tê kobietê, a tymczasem znalaz³ j¹ zrozpaczon¹. Zawód ten podra¿ni³ jego mi³oæ
w³asn¹.
Bardzo niewiele jeszcze mam prawa do zaufania pani rzek³ Eugeniusz, który usi³owa³
nadaremnie zbadaæ przyczynê jej zak³opotania, spodziewam siê jednak, ¿e pani powiedzia³aby
mi z ca³¹ otwartoci¹, gdybym jej zawadza³.
Zostañ pan rzek³a baronowa bez pana by³abym zupe³nie samotna. Nucingen nie bêdzie
na obiedzie, a ja nie chcia³abym zostaæ sama jedna, potrzebujê dzi rozrywki.
Có¿ to pani?
O! Panu tego nie powiem zawo³a³a. Prêdzej ka¿demu innemu.
A ja chcê wiedzieæ. Bo widocznie tajemnica pani ma jaki zwi¹zek z moj¹ osob¹.
Byæ mo¿e! Ale nie poprawi³a siê to po prostu sprzeczki ma³¿eñskie, które trzeba
pogrzebaæ na dnie serca. Czy¿ nie mówi³am panu onegdaj? ja nie jestem bynajmniej szczêliwa.
Z³ote ³añcuchy ci꿹 bardziej ni¿ wszelkie inne.
Gdy kobieta wyznaje, ¿e jest nieszczêliwa, a wyznaje to przed m³odzieñcem, któremu
nie zbywa na dowcipie, który wie, ¿e jest wykwintnie ubrany i ma w kieszeni tysi¹c piêæset
franków do wyrzucenia; to m³odzieniec taki musi straciæ g³owê, musi pomyleæ to, co Eugeniusz
powiedzia³.
Czegó¿ pani mo¿esz ¿¹daæ? zapyta³ student. Jeste piêkna, m³oda, kochana, bogata.
Nie mówmy o mnie zawo³a³a ze z³owrogim jakim wstrz¹nieniem g³owy. Zjemy obiad
sam na sam, a póniej bêdziemy s³uchali rozkosznej muzyki. Jak¿e mnie pan znajdujesz?
zagadnê³a znów powstaj¹c, ¿eby lepiej pokazaæ przepyszn¹ sw¹ sukniê z kaszmiru bia³ego
w perskie desenie.
Pragn¹³bym, ¿eby pani by³a moja rzek³ Eugeniusz. Jak¿e pani przeliczna!
Smutn¹ mia³by pan w³asnoæ odpowiedzia³a z umiechem pe³nym goryczy. Nic tu nie
zapowiada nieszczêcia, ale pozory k³ami¹, bo ja jestem w rozpaczy. Troski sen mi odbieraj¹
i czujê, ¿e zbrzydnê niezad³ugo.
O, to niepodobna! zawo³a³ student. Ale ciekaw jestem, co to s¹ za troski, których mi³oæ
szczera nie zdo³a³aby rozpêdziæ?
Ach! Gdybym powierzy³a panu swoje zmartwienia, to zacz¹³by mnie pan pewnie unikaæ.
Dotychczas uczucie pañskie dla mnie jest tylko galanteri¹, na któr¹ tak nietrudno zdobyæ siê
mê¿czynie, lecz gdyby mnie kocha³ szczerze, to musia³by rozpaczaæ wraz ze mn¹. Widzisz
pan, ¿e nie mogê nic wiêcej powiedzieæ. Przez litoæ poczê³a po chwili mówmy o czym
innym. Chod pan zobaczyæ moje apartamenty.
Przeciwnie, zostañmy tutaj odpar³ Eugeniusz siadaj¹c na kanapce przed kominkiem
obok pani de Nucingen, któr¹ wzi¹³ za rêkê.
Ona nie broni³a mu rêki, nawet opar³a siê na d³oni m³odego cz³owieka ruchem, w którym
czuæ by³o si³ê skoncentrowan¹, zdradzaj¹c¹ g³êbokie wzruszenie.
Pos³uchaj mnie pani rzek³ Rastignac b³agam ciê, powiedz mi swoje zmartwienie. Chcê
daæ dowód, ¿e kocham ciê tylko dla ciebie samej. Albo powierzysz mi swe troski, które ja
rozproszê, choæbym mia³ szeciu ludzi zabiæ dla ciebie, albo pójdê st¹d i nie wrócê wiêcej.
Dobrze wiêc! zawo³a³a z myl¹ rozpaczliw¹ i uderzy³a siê w czo³o. Za chwilê wystawiê
pana na próbê. Tak rzek³a do siebie. Nie ma ju¿ innego rodka!
Zadzwoni³a.
Czy powóz pana barona zaprzê¿ony? zapyta³a kamerdynera.
Tak jest.
Ja go biorê, panu baronowi dacie mój powo i moje konie. Obiad bêdzie dopiero o siódmej.
Chod¿e pan, proszê rzek³a do Eugeniusza, który me rozumia³ sam, czy we nie, czy na
jawie, jedzie z baronow¹ powozem pana de Nucingen.
Do Palais-Royal zawo³a³a na wonicê ko³o Teatru Francuskiego.
W drodze zdawa³a siê wzburzona i nie chcia³a odpowiadaæ na zapytania Eugeniusza, który
nie móg³ poj¹æ, co znaczy ten opór niemy, zaciêty i nieczu³y.
Ona wymknie mi siê za chwilê mówi³ do siebie.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
61
Powóz siê zatrzyma³; baronowa powstrzyma³a jednym spojrzeniem nierozwa¿ne s³owa
studenta, który zaczyna³ siê unosiæ.
Czy pan mnie szczerze kochasz? zapyta³a.
Szczerze odpowiedzia³, staraj¹c siê ukryæ ogarniaj¹cy go niepokój.
Nie pomylisz o mnie nic z³ego, o cokolwiek b¹d bêdê ciê prosi³a?
Nie.
Gotów ¿e byæ mi pos³usznym?
Bez wahania.
Czy pan by³ kiedy w domu gry? spyta³a dr¿¹cym g³osem.
Nigdy.
Ach! oddycham. Szczêcie panu pos³u¿y. Oto moja kieska mówi³a baronowa. We j¹ pan,
proszê! jest w niej sto franków, to jest ca³e mienie kobiety, której ludzie szczêcia zazdroszcz¹.
Id pan z tym do domu gry. Nie umiem wskazaæ drogi, wiem tylko, ¿e gdzie w Palais-Royal.
Spróbuj pan gry, zwanej rulet¹, ryzykuj te sto franków i przegraj wszystko lub przynie mi szeæ
tysiêcy franków. Za powrotem opowiem przyczynê mego zmartwienia.
Niech mnie diabli porw¹, je¿eli rozumiem, co mam zrobiæ; ale bêdê pos³usznym powiedzia³
Eugeniusz; a jednoczenie pomyla³ z sobie z radoci¹: Ona siê kompromituje ze mn¹; nie bêdzie
mi wiêc mog³a nic odmówiæ.
Eugeniusz zabiera ³adn¹ sakiewkê i pod¹¿a z ni¹ do najbli¿szego domu gry, pod numerem
dziewi¹tym, który mu wskaza³ jaki handlarz odzienia. Stan¹wszy u celu, wchodzi na schody,
pozwala sobie zabraæ kapelusz i zapytuje, gdzie jest ruleta. Ku wielkiemu zdziwieniu obecnych
pos³ugacz miejscowy podprowadza go do d³ugiego sto³u. Ca³a publicznoæ spogl¹da na
Eugeniusza, który pyta bez zawstydzenia, gdzie ma po³o¿yæ sw¹ stawkê.
Po³ó¿ pan luidora na jednym z tych trzydziestu szeciu numerów; je¿eli numer wyjdzie,
bêdziesz pan mia³ trzydzieci szeæ luidorów mówi mu szanowny jaki starzec o bia³ych
w³osach.
Eugeniusz rzuca sto franków na numer dwudziesty pierwszy odpowiadaj¹cy liczbie lat jego.
Nie zdo³a³ siê jeszcze opamiêtaæ, gdy krzyk podziwu obi³ siê o jego uszy. Wygra³, nie wiedz¹c
jak i kiedy.
Proszê¿ wzi¹æ pieni¹dze mówi znów powa¿ny jegomoæ w tym systemie nie wygrywa
siê dwa razy.
Eugeniusz bierze z r¹k jego ³opatkê, zgarnia trzy tysi¹ce szeæset franków i k³adzie je na
czerwone, choæ jeszcze nic a nic gry nie rozumie. Widzowie spogl¹daj¹ nañ z radoci¹ widz¹c,
¿e dalej graæ zamierza. Ko³o obraca siê, Eugeniusz wygrywa powtórnie i bankier rzuca mu
znowu trzy tysi¹ce szeæset franków.
Teraz masz pan siedem tysiêcy dwiecie franków mówi mu stary jegomoæ do ucha.
Je¿eli pan zechcesz pos³uchaæ mojej rady, to przestañ graæ, bo czerwone ju¿ przesz³o osiem
razy. Je¿eli mi³osierny, to wywdziêczysz siê za dobr¹ radê, wspomagaj¹c dawnego prefekta
napoleoñskiego, który znajduje siê w bardzo krytycznym po³o¿eniu.
Rastignac odurzony patrzy obojêtnie, jak siwow³osy jegomoæ zabiera mu z r¹k dziesiêæ
luidorów. Unosz¹c swoje siedem tysiêcy franków, student nie pojmuje wcale, jakim sposobem
je wygra³, tylko dziwi siê szczêciu w³asnemu.
No có¿? Dok¹d¿e mnie pani teraz zawieziesz? zapyta³ Delfiny, pokazuj¹c jej siedem tysiêcy,
skoro tylko drzwiczki od powozu zosta³y zamkniête. Delfina pochwyci³a go w ucisk gwa³towny
i uca³owa³a ¿ywo, ale nie namiêtnie.
Wybawi³e mnie! i ³zy radoci sp³ywa³y obficie po jej twarzy. Wszystko ci powiem,
mój przyjacielu. Bêdziesz mi pan przyjacielem, nieprawda¿? Jam bogata, op³ywam w dostatki,
na niczym mi pozornie nie zbywa. A jednak, któ¿ uwierzy, ¿e pan de Nucingen nie daje mi
do r¹k ani grosza: sam utrzymuje dom, powozy, sam p³aci za moje lo¿e w teatrze, a na stroje
przeznacza mi sumê nie wystarczaj¹c¹; cz³owiek ten ka¿e mi przez wyrachowanie znosiæ nêdzê
tajemn¹. Ja znów jestem zbyt dumna, abym go prosiæ mia³a. By³abym najnêdzniejsz¹ istot¹,
gdybym kupowa³a jego pieni¹dze za tak¹ cenê, za jak¹ chce mi je sprzedawaæ! Dlaczego ja, com
mu wnios³a siedemset tysiêcy franków posagu, pozwoli³am siê tak wyzuæ ze wszystkiego? Przez
dumê, przez pogardê. Wychodzimy za m¹¿ tak m³ode jeszcze, tak naiwne! Proba o pieni¹dze,
z któr¹ trzeba siê by³o zwróciæ do mê¿a, nie chcia³a mi przejæ przez usta, nie mia³am jej
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
62
wymówiæ i prze¿ywa³am w³asne zaoszczêdzone pieni¹dze lub to, co mi dawa³ biedny mój
ojciec; póniej musia³am siê zad³u¿yæ. Ma³¿eñstwo sta³o siê dla mnie najokrutniejszym zawodem;
ja nawet mówiæ o nim nie mogê; doæ panu wiedzieæ, ¿e wyskoczy³abym oknem, gdybym
zmuszona by³a ¿yæ z Nucingenem i nie mia³a osobnych apartamentów. Trzeba by³o przyznaæ
siê przed nim, ¿e mia³am d³ugi, ¿e, jak ka¿da m³oda kobieta, wydawa³am na klejnoty, na
rozmaite zachcianki (biedny ojczysko tak nas przyzwyczai³, ¿emy sobie niczego odmawiaæ nie
umia³y); cierpia³am mêkê prawdziw¹, lecz w koñcu znalaz³am odwagê wyznaæ mu wszystko.
Albo¿ nie mia³am w³asnego funduszu? Nucingen uniós³ siê, powiedzia³, ¿e go rujnujê, co
okropnego! Wola³abym wtedy byæ o sto stóp pod ziemi¹. Zap³aci³ wprawdzie, bo mia³ ca³y mój
posag, ale odt¹d przeznaczy³ mi na osobiste wydatki pensyjkê, któr¹ przyjê³am dla wiêtego
spokoju. Póniej chcia³am odpowiedzieæ mi³oci w³asnej pewnego cz³owieka, którego i pan
znasz tak¿e. Zawiod³am siê na nim, to prawda, lecz by³abym niesprawiedliwa, gdybym nie
uzna³a szlachetnoci jego charakteru. A jednak cz³owiek ten porzuci³ mnie niegodnie! Nie
nale¿a³o by opuszczaæ kobiety, której rzuci³o siê w potrzebie garæ z³ota. Trzeba by kochaæ j¹
wiecznie! Ty, duszo dwudziestoletnia, piêkna, m³oda i nieskalana, ty mnie spytasz, jak kobieta
mo¿e przyjmowaæ z³oto od mê¿czyzny? Mój Bo¿e! Czy¿ to nie jest rzecz naturalna, ¿e siê
wszystkim dzielimy z istot¹, której zawdziêczamy szczêcie nasze? Czyli¿ daj¹c wszystko, mo¿na
siê troszczyæ o jak¹ drobn¹ cz¹steczkê ca³oci? Pieni¹dze zaczynaj¹ nabieraæ wagi wtedy
dopiero, gdy uczucie znika. Czy¿ dwie kochaj¹ce siê istoty nie s¹ z³¹czone na ca³e ¿ycie? Czy¿
która z nich myli o rozdziale, gdy s¹dzi, ¿e jest szczerze kochan¹? Przysiêgacie nam mi³oæ
wieczn¹, i jak¿e chcecie póniej, ¿eby interesy nasze nie by³y wspólne? O, pan nie wiesz, com
ja dzi wycierpia³a, gdy Nucingen odmówi³ mi szeciu tysiêcy franków, on, co pewnie nie mniej
daje miesiêcznie kochance swojej, jakiej dziewczynie z opery. Chcia³am siê zabiæ. Szalone myli
przychodzi³y mi do g³owy. By³y chwile, ¿em zazdroci³a losu prostej s³u¿¹cej. Czy¿ mog³am siê
udaæ do ojca? Ale¿ to by³oby szaleñstwo! Anastazja i ja zrujnowa³ymy go ju¿ do szczêtu: biedny
mój ojciec sprzeda³by siebie samego, gdyby móg³ wzi¹æ szeæ tysiêcy franków za sw¹ osobê. Po
có¿ by³o przywodziæ go na pró¿no do rozpaczy? Pan wybawi³e mnie od wstydu i mierci, bo
pijana by³am boleci¹. Ach! Winnam by³a panu to objanienie: dziwnie nierozwa¿nie post¹pi³am
dzi z panem. Gdy pan st¹d odszed³, gdym ciê straci³a z oczu, chcia³am uciec piechot¹
Dok¹d?
Nie wiem sama. Oto ¿ycie wiêkszej czêci kobiet paryskich: na zewn¹trz zbytek, a w duszy troski
okrutne. Znam biedne istoty jeszcze nieszczêliwsze ode mnie. S¹ przecie kobiety, które musz¹
prosiæ swych dostawców o przedstawianie fa³szywych rachunków. Inne zmuszone s¹ okradaæ
w³asnych mê¿ów: jedni s¹dz¹, ¿e kaszmir kupiony za sto luidorów kosztuje piêæset franków,
drudzy, ¿e kaszmir wartuj¹cy piêæset franków p³aci siê po sto luidorów. S¹ nawet takie biedne
istoty, które musz¹ g³odziæ swe dzieci i szachrowaæ w najrozmaitszy sposób, ¿eby zarobiæ sobie
na sukniê. Ja przynajmniej nie splami³am siê ¿adnym nêdznym oszustwem. To by³a moja ostatnia
troska. Niektóre kobiety sprzedaj¹ siê swym mê¿om, ¿eby póniej panowaæ nad nimi, a ja jestem
przynajmniej swobodna! Gdybym chcia³a, to Nucingen zasypa³by mnie z³otem, lecz wolê p³akaæ,
wspar³szy g³owê na sercu cz³owieka, o którym wiem, ¿e wart jest mego szacunku! Ach, dzi
wieczorem de Marsay nie bêdzie mia³ prawa patrzeæ na mnie, jak na kobietê zap³acon¹ przez
niego!
Ukry³a twarz w obu d³oniach, nie chc¹c pokazaæ, ¿e p³acze; lecz Eugeniusz odsun¹³ z lekka
jej rêce. Jak¿e wspaniale wygl¹da³a w tej chwili!
Ach, to co okropnego mieszaæ tak pieni¹dze z uczuciem! Pan nie bêdziesz móg³ mnie
kochaæ! zawo³a³a.
Eugeniusz wzburzony by³ t¹ mieszanin¹ dobrych uczuæ, które tak wysoko mog¹ podnieæ
kobietê, z wystêpkami, do których popycha j¹ dzisiejszy ustrój spo³eczny. Przemawia³ ³agodnie
i pocieszaj¹co, podziwiaj¹c tê piêkn¹ istotê, która wyda³a naiwnie nierozwa¿ny krzyk boleci.
Przyrzecz mi pan, ¿e nie u¿yjesz tego za broñ przeciw mnie samej.
Ach, pani, nie by³bym zdolny do czego podobnego odpar³ student.
Pochwyci³a jego rêkê i przycisnê³a j¹ sobie do piersi ruchem zdradzaj¹cym ¿yw¹
wdziêcznoæ.
Otom, dziêki panu, swobodna i weso³a. ¯y³am pod naciskiem rêki ¿elaznej. Teraz wieæ
bêdê ¿ycie skromne, nic nie bêdê wydawa³a. Pan przyjmiesz mnie tak¹, jak¹ bêdê, nieprawda¿,
przyjacielu drogi? We pan to mówi³a dalej zatrzymuj¹c dla siebie tylko szeæ biletów
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
63
bankowych. Sumiennie winnam panu tysi¹c talarów, bo wyobra¿a³am sobie, ¿e gram z panem
na spó³kê.
Eugeniusz wzbrania³ siê jak dziewczyna, lecz w koñcu musia³ przyj¹æ pieni¹dze, gdy¿
baronowa powiedzia³a:
Bêdziesz pan moim wrogiem, je¿eli nie zechcesz byæ wspólnikiem.
Zachowam wiêc te pieni¹dze, ¿eby mieæ o czym spróbowaæ znów szczêcia w razie potrzeby
rzek³ Eugeniusz.
Obawia³am siê tych s³ów zawo³a³a Delfina, bledn¹c. Je¿eli chcesz pan, ¿ebym by³a
czymkolwiek dla ciebie, to musisz mi przysi¹c, ¿e nigdy do gry nie wrócisz. Mój Bo¿e! Ja¿bym
mia³a ciê zgorszyæ! Wola³abym raczej umrzeæ z boleci.
Zatrzymali siê w³anie przed domem baronowej. Ra¿¹ce to przeciwieñstwo nêdzy i dostatku
zdumiewa³o studenta, któremu mimowolnie przychodzi³y na myl z³owrogie s³owa Vautrina.
Spocznij pan tam rzek³a baronowa, wchodz¹c do swego pokoju i wskazuj¹c mu kanapkê
stoj¹c¹ przed kominkiem ja bêdê pisa³a list niezmiernie trudny! Porad mi pan.
Nie pisz pani nic rzek³ Eugeniusz w³ó¿ bilety bankowe w kopertê, zaadresuj i odelij je
przez swoj¹ pannê s³u¿¹c¹.
Nieoceniony z pana cz³owiek! zawo³a³a. Oto co znaczy mieæ dobre wychowanie. To
tchnie prawdziwym Beauséantem doda³a z umiechem.
Jaka ona liczna! mówi³ sobie w duchu Eugeniusz, który czu³ siê coraz bardziej
zakochanym. Zacz¹³ ogl¹daæ pokój tchn¹cy rozkoszn¹ elegancj¹ bogatej kurtyzany.
Jak¿e siê panu podoba? zapyta³a baronowa, dzwoni¹c na pannê s³u¿¹c¹.
Tereso, zanie to sama do pana de Marsay i oddaj mu do r¹k. Je¿eli go nie zastaniesz, to
odniesiesz mi list.
Przed odejciem Teresa nie omieszka³a zmierzyæ Eugeniusza z³oliwym spojrzeniem.
Poproszono na obiad. Rastignac poda³ ramiê pani de Nucingen, która powiod³a go do
rozkosznej sali jadalnej, gdzie czeka³ ich stó³ zbytkowny, podobny do tego, który student
podziwia³ niedawno u swej kuzynki.
Przychod pan do mnie na obiad za ka¿dym razem, gdy mamy operê w³osk¹. Po obiedzie
bêdziesz mi towarzyszy³ do teatru.
Przyzwyczai³bym siê chêtnie do tego s³odkiego ¿ycia, gdyby ono mog³o potrwaæ d³ugo;
lecz jam biedny student, który musi jeszcze zdobyæ sobie przysz³oæ na wiecie.
Przysz³oæ siê zdobêdzie! zamia³a siê baronowa. Widzisz pan wszystko jako daje siê
zrobiæ na wiecie: i ja nie spodziewa³am siê ju¿ byæ tak szczêliwa.
Le¿y to w naturze kobiet, ¿e chc¹ dowieæ niepodobieñstwa na podstawie rzeczy mo¿liwych,
a fakty zastêpuj¹ przeczuciem. Gdy nam de Nucingen wesz³a tego¿ wieczora do lo¿y swojej
w towarzystwie Rastignaca, twarz jej jania³a wyrazem zadowolenia, który czyni³ j¹ tak piêkn¹,
¿e ka¿dy, kto na ni¹ spojrza³, nie móg³ siê powstrzymaæ od potwarczych domys³ów, przeciw
którym kobiety s¹ bezbronne, choæ czêsto bywa, ¿e jedynie na mocy takich domys³ów ludzie
wierz¹ w wystêpek nieistniej¹cy. Znaj¹c Pary¿, nie wierzy siê temu, co tam mówi¹, a nie mówi
siê tego, co tam robi¹. Eugeniusz trzyma³ w swej d³oni rêkê baronowej, a ucisk mniej lub
wiêcej ¿ywy starczy³ im za rozmowê, w której wypowiadali wra¿enia wywo³ane muzyk¹. By³
to dla nich wieczór uroczy. Wyszli razem i pani de Nucingen postanowi³a odwieæ Eugeniusza
swoim powozem a¿ do Pont-Neuf. Przez ca³¹ drogê Rastignac b³aga³ na pró¿no o jeden z tych
poca³unków, których nie sk¹pi³a mu wcale w Palais-Royal i wyrzuca³ jej tak¹ niekonsekwencjê.
Pierwej odpar³a baronowa by³ to objaw wdziêcznoci za powiêcenie siê niespodziewane,
a teraz by³aby to ju¿ obietnica.
A pani nie chcesz mi ¿adnej obietnicy uczyniæ, niewdziêczna? zawo³a³ Rastignac nad¹sany.
Baronowa poda³a mu wreszcie rêkê do poca³owania, ale uczyni³a przedtem ruch
niecierpliwy, który tak bardzo podoba siê zakochanym, a on przyj¹³ d³oñ podan¹ z d¹sem,
który znowu j¹ zachwyci³.
Do zobaczenia w poniedzia³ek na balu powiedzia³a Delfina.
Noc by³a jasna, ksiê¿ycowa. Wracaj¹c piechot¹ do domu, Eugeniusz zag³êbi³ siê w powa¿ne
rozmylania. By³ zarazem szczêliwy i niezadowolony: uszczêliwia³a go dzisiejsza przygoda,
wskutek której mia³ siê prawdopodobnie zbli¿yæ do przedmiotu swych pragnieñ, do jednej
z najpiêkniejszych i najbardziej wykwintnych kobiet w Pary¿u; smuci³ siê za tym, ¿e ca³y plan,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
64
jaki sobie na przysz³oæ u³o¿y³, musia³ ulec zmianie. Teraz dopiero poj¹³ te myli niejasne,
które niedawno snu³y mu siê po g³owie. Niepowodzenie daje nam zazwyczaj poznaæ si³ê
naszych pragnieñ. Im bardziej Eugeniusz poznawa³ ¿ycie paryskie, tym mniej ¿yczy³ sobie
zostaæ biednym i nieznanym. Gniót³ bilet tysi¹cfrankowy, który mia³ w kieszeni i próbowa³
przekonaæ siebie wykrêtnym rozumowaniem, ¿e pieni¹dze te s¹ jego w³asnoci¹. Tak przyby³
na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève. Wchodz¹c na schody, zobaczy³ wiat³o w mieszkaniu Goriota.
Stary zostawi³ drzwi przymkniête i zapali³ wiecê z obawy, ¿eby student nie zapomnia³ przyjæ
opowiedzieæ mu jego córkê, tak siê bowiem wyra¿a³. Eugeniusz nic przed nim nie ukrywa³.
Ale¿ zawo³a³ Goriot uniesiony rozpacz¹ i zazdroci¹ im siê zdaje, ¿em ja zrujnowany,
a ja mam jeszcze tysi¹c trzysta liwrów dochodu. Mój Bo¿e! biedna ma³a, czemu¿ nie przysz³a
do mnie? by³bym sprzeda³ dochody, by³bym kapita³ naruszy³, a pozosta³a suma wystarczy³aby
mi na do¿ywocie. Dlaczegó¿, dobry s¹siedzie, nie przyszed³e powiedzieæ mi o swym k³opocie?
Jak mia³e serce stawiæ na kartê owe nêdzne sto franków? Na myl o tym serce mi pêka. Oto
jacy bywaj¹ ziêciowie! O! Zdusi³bym ich, gdyby wpadli teraz w moje rêce. Mój Bo¿e, trzeba¿ to
by³o p³akaæ! Czy¿ ona p³aka³a!
Wspar³szy g³owê na mojej kamizelce powiedzia³ Eugeniusz.
O, daj¿e mi j¹ pan! zawo³a³ ojciec Goriot. Jak to! wiêc tu sp³ywa³y ³zy mojej córki,
drogiej mojej Delfiny, która nie p³aka³a nigdy bêd¹c ma³a! O, ja kupiê panu drug¹ kamizelkê, tej
nie no wiêcej, zostaw mi j¹! Wed³ug kontraktu Delfina powinna korzystaæ ze swego maj¹tku.
Ach, jutro zaraz pójdê do adwokata Derville'a. Wyrobiê to, ¿e kapita³ jej zostanie oddany na
procent. Znam siê ja na prawie; stary ze mnie wilk potrafiê jeszcze zêby pokazaæ.
Patrz, ojcze, oto tysi¹c franków, które ona chcia³a mi daæ jako pieni¹dze wygrane na spó³kê.
Zachowaj ten bilet dla niej w tej oto kamizelce.
Goriot popatrzy³ na Eugeniusza, pochwyci³ d³oñ jego, a ³za stoczy³a mu siê po twarzy i spad³a
na rêkê m³odzieñca.
Bêdziesz szczêliwy w ¿yciu powiedzia³ starzec. Bo, widzisz, Bóg jest sprawiedliwy.
Znam siê ja na uczciwoci i mogê zapewniæ, ¿e ma³o jest ludzi podobnych do ciebie. Chcesz
wiêc byæ tak¿e ukochanym moim dzieciêciem? No, dosyæ, pora spaæ. Mo¿esz spaæ spokojnie,
bo jeszcze ojcem nie jeste. Ona p³aka³a i ja siê o tym dowiadujê, ja, com zajada³ spokojnie jak
g³upiec, podczas gdy ona tam cierpia³a; ja, co zaprzeda³bym Ojca, Syna i Ducha w., ¿eby im
obydwom ³zy jednej oszczêdziæ!
Dajê s³owo myla³ Eugeniusz, k³ad¹c siê do ³ó¿ka zdaje mi siê, ¿e ca³e ¿ycie bêdê
uczciwym cz³owiekiem. Jak to s³odko iæ za natchnieniem sumienia!
Zdaje siê, ¿e tylko ci, co wierz¹ w Boga, zdolni s¹ robiæ dobro w tajemnicy, a Eugeniusz
wierzy³ w Boga. Nazajutrz, przed balem, Rastignac poszed³ do pani de Beauséant, która zabra³a
go z sob¹, obiecuj¹c przedstawiæ ksiê¿nej de Carigliano. Marsza³kowa przyjê³a go niezmiernie
uprzejmie, a w gronie goci by³a ju¿ pani de Nucingen. Delfina wystroi³a siê, ¿eby podobaæ siê
wszystkim, a tym samym jeszcze bardziej zachwyciæ Eugeniusza, na którego spojrzenie czeka³a
niecierpliwie, chocia¿ zdawa³o siê jej, ¿e sw¹ niecierpliwoæ doskonale ukrywa. Dla tego, kto
umie odgadywaæ wzruszenia kobiety, chwila taka pe³na jest uroku. Któ¿ z nas nie lubi dro¿yæ
siê z uznaniem, ukrywaæ zalotnie swe zadowolenie, czytaæ mimowolne wyznanie w niepokoju,
który wywo³ujemy, wreszcie igraæ z obaw¹, któr¹ mo¿emy rozproszyæ jednym umiechem?
Tego wieczora student nasz zmierzy³ ca³¹ donios³oæ swego po³o¿enia i poj¹³, ¿e miano kuzyna
pani de Beauséant dawa³o mu ju¿ pewne stanowisko w wiecie. Przypisywano mu ju¿ wielkie
powodzenie u pani de Nucingen, co dodawa³o mu tyle wagi, ¿e m³odzie¿ ciga³a go zazdrosnym
spojrzeniem; Eugeniusz poj¹³, ¿e wzbudza zazdroæ i pierwszy raz dozna³ rozkoszy zadowolonej
pró¿noci. Przechodz¹c z salonu do salonu, od jednego kó³ka goci do drugiego, s³ysza³,
jak wszyscy unosili siê nad jego szczêciem. Wszystkie kobiety przepowiada³y mu wietne
powodzenie. Delfina, przejêta obaw¹ na myl, ¿e mo¿e go utraciæ, obieca³a daæ mu wieczorem
poca³unek, od którego tak stanowczo wzbrania³a siê przed paru dniami. Podczas balu Rastignac
otrzyma³ kilka zaproszeñ. Kuzynka zaprezentowa³a go niektórym paniom maj¹cym pretensjê do
elegancji, których domy uchodzi³y za najbardziej przyjemne. Ujrza³ siê naraz rzucony w sfery
najpiêkniejszego i najbardziej arystokratycznego wiata paryskiego, i wieczór ów mia³ dla niego
urok wietnego debiutu, o którym pamiêta siê do pónej staroci, jak dziewczê pamiêta o balu,
na którym mia³o wielkie powodzenie. Nazajutrz wobec wszystkich sto³owników Eugeniusz
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
65
opowiada³ Goriotowi przy niadaniu o swych tryumfach. S³uchaj¹c go Vautrin umiecha³ siê
w sposób szatañski.
I pan s¹dzisz zawo³a³ ten logik okrutny ¿e modny m³odzieniec mo¿e mieszkaæ przy
ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, w domu Vauquer, w tej gospodzie, która, choæ wielce szanowna
pod ka¿dym wzglêdem, nie jest jednak wcale modnym hotelem? Jest to gospoda zamo¿na,
piêkna w swym dostatku, a nawet dumna z tego, ¿e sta³a siê chwilowym schronieniem
jednego z Rastignaców; lecz z tym wszystkim znajduje siê przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève
i nie wie nic o zbytku, bo jest na wskro patriarchalnorama. M³ody mój przyjacielu
ci¹gn¹³ dalej Vautrin tonem na wpó³ ojcowskim, a na wpó³ ¿artobliwym chc¹c znaczyæ
cokolwiek w Pary¿u, potrzeba mieæ trójkê koni, tilbury na rano, a karetê na wieczór, to
jest trzeba wydaæ przynajmniej dziewiêæ tysiêcy franków na powozy. Przy tym, by³by pan
niegodny swego losu, gdyby krawiec kosztowa³ ciê tylko trzy tysi¹ce, a perfumy tylko szeæset
franków, gdyby na szewca i na kapelusznika wydawa³ tylko po sto talarów rocznie. Oprócz
tego i praczka kosztuje przynajmniej tysi¹c franków. Modni m³odzieñcy musz¹ dbaæ bardzo
o piêknoæ bielizny, boæ przecie na to najwiêcej zwraca siê uwagi. Mi³oæ i wi¹tynia wymagaj¹
piêknych obrusów na swe o³tarze. Narachowalimy ju¿ tedy czternacie tysiêcy. Nie wyliczam
tego, co siê przegra w karty, co siê straci na zak³ady i na podarunki; wiem tylko, ¿e na te
drobne wydatki nie podobna rachowaæ mniej, jak dwa tysi¹ce franków rocznie. Wiod³em ja
¿ycie tego rodzaju i wiem, co to kosztuje. Proszê teraz dodaæ, do tych wydatków nieodbicie
potrzebnych, trzysta luidorów na delikatesy, a tysi¹c franków na ró¿ne swawole. Có¿, synku,
musimy mieæ dwadziecia piêæ tysi¹czków rocznie, lub wpadamy w b³oto, wystawiamy siê
na pomiewisko i jestemy pozbawieni przysz³oci, powodzenia, kochanek! Ale, zapomnia³em
jeszcze o kamerdynerze i groomie! Czy to Krzysztof bêdzie roznosi³ pañskie liciki mi³osne?
Mo¿e bêdziesz je pan pisywa³ na takim papierze, na jakim obecnie pisujesz? Ale¿ to by³oby
samobójstwo rozmylne. Chciej pan wierzyæ cz³owiekowi staremu i dowiadczonemu! ci¹gn¹³
mówca dalej, a gruby g³os jego brzmia³ rinforzando. Pozostaje panu jedno z dwojga: wygnaæ
siê na cnotliwe poddasze i polubiæ pracê nieustann¹ lub obraæ sobie inn¹ drogê.
I Vautrin mrugn¹³, spogl¹daj¹c na pannê Taillefer, jak gdyby chcia³ przypomnieæ i streciæ
w tym jednym spojrzeniu wszystkie zasady gorsz¹ce, które zasia³ w sercu studenta po to, by je
zepsu³y.
Minê³o znów dni kilka, a Rastignac pêdzi³ ¿ycie niezmiernie lekkomylne. Obiadowa³ prawie
zawsze z pani¹ de Nucingen, a póniej wszêdzie jej towarzyszy³. Powraca³ do siebie o trzeciej
lub czwartej po pó³nocy, wstawa³ o po³udniu, ubiera³ siê, po czym jecha³ znów z Delfin¹,
je¿eli pogoda sprzyja³a. Marnowa³ czas nieoglêdnie, nie znaj¹c jego wartoci; a ka¿d¹ lekcjê
zbytku, ka¿d¹ jego ponêtê przyjmowa³ z takim upragnieniem, z jakim kielich palmy daktylowej
poch³ania py³ek zap³adniaj¹cy. Gra³ ryzykownie, przegrywa³ i wygrywa³ wiele, a¿ w koñcu
przyzwyczai³ siê do nieumiarkowanego ¿ycia m³odzie¿y paryskiej. Z pierwszych wygranych
pieniêdzy odes³a³ tysi¹c piêæset franków matce i siostrom, do³¹czaj¹c do tego piêkne podarunki
dla wszystkich. Zapowiedzia³ by³ wprawdzie, ¿e opuci dom Vauquer, lecz styczeñ dobiega³
ju¿ do koñca, a Eugeniusz nie ruszy³ siê jeszcze z dawnego mieszkania i nie wiedzia³, jak siê
z niego wydostanie. Wszyscy prawie m³odzieñcy podlegaj¹ jednemu prawu, które na pozór
zdaje siê niewyt³umaczone, ale przy bli¿szym zbadaniu objania siê m³odoci¹ sam¹ i tym
sza³em, z jakim m³odzie¿ rzuca siê ku przyjemnociom. Bogaty czy ubogi, m³odzieniec nie
ma wcale pieniêdzy na potrzeby codzienne, ale na zachcianki nigdy mu ich nie zabraknie.
Marnotrawi nieoglêdnie to, co mo¿e dostaæ na kredyt, ale oszczêdza skwapliwie wszystkiego,
co siê kupuje za grosz gotowy; rzek³by, ¿e siê mci za to, czego nie ma, rozpraszaj¹c to
wszystko, czego dostaæ mo¿e. Chc¹c jasno tê rzecz wyraziæ, powiedzmy, ¿e student troszczy
siê daleko wiêcej o zaoszczêdzenie kapelusza, ni¿ o zachowanie ca³ego odzienia w dobrym
stanie. Wielkoæ zarobku usposabia naturalnie krawca do chêtnego poczekania, gdy przeciwnie
skromnoæ sumy ¿¹danej sprawia, ¿e kapelusznik jest najbardziej nieprzystêpnym ze wszystkich
istot, z którymi student musi wchodziæ w uk³ady. Gdy w teatrze m³odzieniec przyci¹ga lornetki
piêknych pañ widokiem przelicznej kamizelki, to mo¿na przypuszczaæ, ¿e nogi jego obchodz¹
siê bez skarpetek; poñczosznik bowiem nale¿y te¿ do molów tocz¹cych sakiewkê m³odzie¿y.
Rastignac nie stanowi³ wyj¹tku. Worek jego, zawsze pró¿ny dla pani Vauquer, zawsze pe³ny,
gdy chodzi³o o zadowolenie wymagañ pró¿noci, dowiadcza³ przeciwnoci i powodzeñ
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
66
nieprzewidzianych, które rozmija³y siê zawsze z terminem wyp³aty. Chc¹c opuciæ smrodliw¹
i nêdzn¹ gospodê, w której czu³ siê ci¹gle upokorzonym, musia³by zap³aciæ gospodyni za ca³y
miesi¹c i kupiæ meble do swych apartamentów kawalerskich, a to by³o dot¹d rzecz¹ niemo¿liw¹.
Gdy nie by³o czym gry rozpocz¹æ, Rastignac zabiera³ zegarki i ³añcuchy z³ote, które ponabywa³
przedtem za pieni¹dze wygrane w karty, i umia³ zanieæ je do lombardu, do tego smutnego
i dyskretnego przyjaciela m³odzie¿y; lecz brak³o mu pomys³u i odwagi, gdy potrzebowa³
pieniêdzy na stó³ i mieszkanie lub na kupno narzêdzi, bez których nie mo¿na siê by³o obejæ
przy eksploatowaniu ¿ycia wykwintnego. Bezsilnym by³ wobec koniecznoci powszedniej,
wobec d³ugów, które zaci¹ga³ dla zaspokojenia potrzeb najpierwszych. Postêpowa³ jak wiêksza
czêæ ludzi, którzy wiod¹ takie nierozs¹dne ¿ycie: odwleka³ do ostatniej chwili zaspokojenie
nale¿noci, które w oczach mieszczan uchodz¹ za d³ug wiêty. Czyni³ tak jak Mirabeau, który
nie zwyk³ by³ p³aciæ za chleb, a¿ dopóki ten¿e nie przedstawi³ mu siê pod gron¹ postaci¹
wekslu. Oko³o tego czasu Rastignac przegra³ du¿o i musia³ siê zad³u¿yæ. Zaczyna³ pojmowaæ, ¿e
niepodobna by³o ¿yæ d³u¿ej w ten sposób, nie maj¹c sta³ych dochodów. Jêcza³ pod dotkliwymi
ciosami chwiejnego po³o¿enia, lecz nie mia³ si³y wyrzec siê rozkoszy takiego ¿ycia i pragn¹³
wieæ je nadal za jak¹ b¹d cenê. Traf pomylny, co mia³ dopomóc mu do zrobienia maj¹tku,
sta³ siê prost¹ mrzonk¹, a przeszkody rzeczywiste wzrasta³y z dniem ka¿dym.
Patrz¹c z bliska naszycie domowe pana i pani de Nucingen, przekona³ siê, ¿e kto chce
zmieniæ mi³oæ w narzêdzie powodzenia, ten musi napiæ siê rozmaitych upokorzeñ i zaprzeæ
siê szlachetnych idei, które odkupuj¹ b³êdy mi³oci. Eugeniusz polubi³ to ¿ycie wietne na
zewn¹trz lecz toczone wewnêtrznie przez wszystkie taeniae zgryzoty, przeplatane uciechami
ulotnymi, za które trzeba drogo p³aciæ ci¹g³¹ trosk¹ i niepokojem; upodoba³ je i tarza³ siê w nim
jak Roztrzepaniec La Bruyere'a w brudzie rynsztoka, lecz dotychczas, jak Roztrzepaniec odzienie
tylko powala³.
Czy nie zabilimy tylko mandaryna? zapyta³ go raz Bianchon, wstaj¹c od sto³u.
Nie umar³ dotychczas, ale ju¿ charczy odpar³ Eugeniusz.
Student medycyny wzi¹³ te s³owa za ¿art, ale Eugeniusz nie myla³ ¿artowaæ. Po d³ugiej
przerwie jad³ dzi znowu w gospodzie, ale w czasie obiadu dziwnie jako by³ zamylony Po
deserze nie wyszed³ jak zwykle, lecz pozosta³ w sali jadalnej obok panny Taillefer, na któr¹
rzuca³ od czasu do czasu wyraziste spojrzenia. Niektórzy gocie jedli jeszcze orzechy przy
stole, inni przechadzali siê koñcz¹c rozpoczêt¹ rozmowê. Wed³ug przyjêtego zwyczaju, ka¿dy
odchodzi³, kiedy mu siê podoba³o, przeci¹gaj¹c pobyt w miarê zajêcia jakie obudza³ przedmiot
rozmowy, albo stosownie do stopnia ociê¿a³oci, jakiej doznawa³ przy trawieniu. W zimie rzadko
siê zdarza³o, ¿eby sala jadalna zosta³a opró¿niona przed ósm¹, ale w póniejszych godzinach
zostawa³y zwykle tylko cztery kobiety, wynagradzaj¹c sobie przymusowe milczenie, które
musia³y zachowywaæ w tym zgromadzeniu mêskim. Vautrin spostrzeg³ zamylenie Eugeniusza
i pozosta³ w sali jadalnej, choæ na razie udawa³, ¿e zabiera siê do prêdkiego wyjcia. Unika³
póniej wzroku Eugeniusza, który musia³ s¹dziæ, ¿e go nie ma w sali. Widzia³, jak wszyscy
mieszkañcy gospody porozchodzili siê z wolna do swych mieszkañ, lecz sam pozosta³ skrycie
na swym stanowisku. Wyczyta³, co siê dzia³o w duszy studenta, i przeczuwa³, ¿e musi ju¿
nast¹piæ jaki objaw stanowczy. Rastignac ujrza³ siê rzeczywicie w trudnym po³o¿eniu,
w jakim znajdowa³ siê pewnie niejeden m³ody cz³owiek. Pani de Nucingen zakochana, a mo¿e
zalotna tylko, da³a mu poznaæ wszystkie wzruszenia namiêtnoci prawdziwej, posi³kuj¹c siê
dyplomacj¹ niewieci¹, w której pary¿anki zwyk³y celowaæ. Narazi³a siê na obmowê, byle tylko
zatrzymaæ przy sobie kuzyna pani de Beauséant, a teraz waha³a siê, czy nale¿a³o nadaæ mu
rzeczywicie takie prawa, jakie mu powszechnie przypisywano. Dra¿ni¹c przez ca³y miesi¹c
zmys³y Eugeniusza, potrafi³a w koñcu poruszyæ jego serce. W pierwszych dniach zdawa³o siê
studentowi, ¿e on bêdzie rozkazywa³; lecz wkrótce pani de Nucingen otrzyma³a przewagê za
pomoc¹ tej taktyki, która obudzi³a w sercu Eugeniusza wszystkie z³e i dobre uczucia dwóch
lub trzech ludzi, które pi¹ w piersi m³odego pary¿anina. Czy to by³o wyrachowanie ze strony
Delfiny? Nie, kobiety zawsze s¹ prawdziwe, nawet wtedy, gdy postêpuj¹ najfa³szywiej, bo
zawsze ulegaj¹ jakiemu uczuciu przyrodzonemu. Byæ mo¿e, ¿e Delfina, która podda³a siê na
razie Eugeniuszowi i pokaza³a mu zbyt wielk¹ przychylnoæ, ulega³a teraz uczuciu godnoci,
które kaza³o jej cofn¹æ swe obietnice lub zawiesiæ je przynajmniej. Pary¿anka, któr¹ namiêtnoæ
unosi, zwyk³a siê wahaæ w chwili upadku, zwyk³a wystawiaæ na próby serce tego, komu ma
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
67
oddaæ przysz³oæ ca³¹. Za pierwszym razem pani de Nucingen zawiod³a siê we wszystkich
nadziejach, a wiernoæ jej dla m³odego samoluba zosta³a nieuznana. Mia³a wiêc prawo byæ teraz
nieufna. Mo¿e te¿ razi³o j¹ postêpowanie Eugeniusza, który sta³ siê zarozumia³y dziêki ³atwemu
powodzeniu i zdradza³ pewne lekcewa¿enie wynikaj¹ce z dziwnych stosunków, jakie siê miêdzy
nimi zawi¹za³y. Chcia³a zapewne wydaæ siê wspania³a, imponuj¹ca i wielka w oczach m³odego
cz³owieka; ona, co tak d³ugo by³a ma³a wobec tego, który j¹ opuci³. Nie chcia³a uchodziæ za
³atw¹ zdobycz w przekonaniu Eugeniusza, a to dlatego w³anie, ¿e on wiedzia³, i¿ przedtem
nale¿a³a do de Marsay'a. Wreszcie mi³oæ owego m³odzieñca zepsutego, który by³ istnym
potworem, mia³a w sobie co tak poni¿aj¹cego, ¿e Delfina z rozkosz¹ zag³êbia³a siê teraz
w kwiecist¹ krainê prawdziwej mi³oci, przygl¹da³a siê z zachwytem widokom nieznanym,
ws³uchiwa³a siê d³ugo w szmer wietrzyka, który pieci³ j¹ swym nieskalanym powiewem.
Prawdziwa mi³oæ wynagradza³a za k³aman¹. Bêdzie siê to niestety powtarza³o zbyt czêsto,
dopóki mê¿czyni nie pojm¹, jak wiele kwiatów ³amie siê w duszy m³odej kobiety pod ciosami
pierwszego zawodu. Mniejsza wreszcie o pobudki, dosyæ ¿e Delfina igra³a sobie z Rastignac'iem
i znajdowa³a w tym przyjemnoæ, mo¿e dlatego, ¿e czu³a siê kochana i wiedzia³a, i¿ wszystkie
zgryzoty Eugeniusza pierzchn¹, gdy ona tego najmi³ociwiej zachcieæ raczy. Eugeniusz za nie
chcia³ przez szacunek dla siebie samego, ¿eby pierwsza walka zakoñczy³a siê jego pora¿k¹
i postanowi³ wytrwaæ w pogoni, jak myliwy, który chce koniecznie zastrzeliæ kuropatwê na
pierwszej uroczystoci w. Huberta. Ci¹g³y niepokój, niezadowolenie mi³oci w³asnej, napady
rozpaczy zmylonej lub prawdziwej, wszystko to przywi¹zywa³o go coraz bardziej do Delfiny.
Ca³y Pary¿ dawa³ mu pani¹ de Nucingen, a on nie zbli¿y³ siê do niej ani na jotê wiêcej, jak
w pierwszym dniu znajomoci. Wpada³ w bezsiln¹ wciek³oæ, bo nie wiedzia³ jeszcze, ¿e
kokieteria kobiety zapewnia czasami korzyci, które wiêcej s¹ warte od ca³ej przyjemnoci,
jak¹ mog³aby daæ jej mi³oæ. Epoka, w której kobieta walczy jeszcze z mi³oci¹, przynios³a ju¿
Rastignacowi plon najpierwszych swych owoców; mia³y one smak wyborny, choæ by³y jeszcze
zielone i nieco kwaskowate, tylko trzeba by³o p³aciæ za nie niezmiernie drogo.
Zdarza³o siê niekiedy, ¿e student nie mia³ grosza przy duszy i nie widzia³ przed sob¹ ¿adnej
przysz³oci; wtedy stara³ siê st³umiæ g³os sumienia i myla³ o ponêtnej drodze do fortuny, któr¹
Vautrin ukaza³ mu w ma³¿eñstwie z pann¹ Taillefer. Owó¿ i teraz by³a to jedna z takich chwil,
w których nêdza przemawia³a do niego tak natrêtnie, ¿e prawie mimowolnie da³ siê wpl¹taæ
w intrygê straszliwego sfinksa, którego wzrok trzyma³ go nieraz pod czarodziejskim zaklêciem.
Po odejciu Poireta i panny Michonneau, którzy zabawili najd³u¿ej w sali jadalnej, Rastignac
mniema³, ¿e jest sam tylko z pani¹ Vauquer i z pani¹ Couture i spojrza³ na pannê Taillefer tak
wyrazicie, ¿e dziewczê oczy spuci³o.
Czy masz pan jakie zmartwienie, panie Eugeniuszu? zapyta³a Wiktoryna po chwilowym
milczeniu.
Któ¿ nie ma zmartwieñ! odpar³ Eugeniusz. My, m³odzi, nie mielibymy mo¿e trosk
¿adnych, gdybymy wiedzieli, ¿e jest kto, co nas kocha szczerze i powiêceniem swoim mo¿e
zap³aciæ nam za wszystkie ofiary, któremy zawsze ponieæ gotowi.
Za ca³¹ odpowied panna Taillefer rzuci³a mu wejrzenie, które nie by³o wcale dwuznaczne.
Dzi pani jeste pewna swego serca; ale czy mo¿esz rêczyæ, ¿e siê ono nigdy nie zmieni?
Na ustach m³odej dziewczyny zaigra³ umiech, który, niby promieñ wytryskaj¹cy z duszy,
obla³ twarz jej takim blaskiem, ¿e siê Eugeniusz przestraszy³ gwa³townego wybuchu uczucia.
Jak to! A gdyby pani mia³a byæ jutro bogata i szczêliwa, gdyby maj¹tek olbrzymi spad³
ci z nieba, czy¿ pomimo to nie przesta³aby kochaæ biednego m³odzieñca, który ci siê podoba³
w dniach niedoli?
Sk³oni³a wdziêcznie g³ow¹.
Nawet gdyby m³odzieniec ten by³ bardzo nieszczêliwy?
Nowe skinienie.
Co to znów za brednie? zapyta³a pani Vauquer.
Proszê nam nie przerywaæ rzek³ Eugeniusz my siê porozumiewamy.
Chyba kawaler Eugeniusz de Rastignac zamierza wejæ w zwi¹zki ma³¿eñskie z pann¹
Wiktoryn¹ Taillefer? ozwa³ siê gruby g³os Vautrina, który ukaza³ siê niespodzianie we
drzwiach sali jadalnej.
Ach! Jak¿e mnie pan przestraszy³! zawo³a³y jednoczenie pani Couture i pani Vauquer.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
68
Móg³bym zrobiæ gorszy wybór zamia³ siê Eugeniusz, który nigdy jeszcze nie dozna³ tak
silnego wzruszenia, jak teraz na g³os Vautrina.
Dosyæ tych niestosownych ¿artów, panowie! zawo³a³a pani Couture. Pójdmy st¹d, drogie
dzieciê.
Pani Vauquer posz³a za swymi lokatorkami, ¿eby przepêdziæ u nich wieczór i zaoszczêdziæ
sobie kawa³ek wiecy i trochê paliwa. Eugeniusz zosta³ sam na sam z Vautrinem.
Wiedzia³em dobrze, ¿e pan dojdziesz do tego rzek³ Vautrin z zimn¹ krwi¹. Ale s³uchaj
pan, ja umiem te¿ byæ delikatnym. Nic pan teraz nie postanawiaj, bo w tej chwili nie jeste
w normalnym usposobieniu. Pan masz d³ugi; chcia³bym, ¿eby nie namiêtnoæ, nie rozpacz,
lecz zimny rozum przywiód³ pana do mnie. Mo¿e potrzebujesz kilku tysiêcy dukatów? Proszê,
wemiesz pan?
Tu szatan siêgn¹³ do kieszeni i wyj¹wszy z pugilaresu trzy bilety bankowe, rozpostar³ je przed
oczyma studenta. Eugeniusz by³ w najokropniejszym po³o¿eniu. Przegra³ markizowi dAdjuda
i hrabiemu de Trailles sto luidorów na s³owo. Nie mia³ pieniêdzy i nie mia³ iæ wieczorem do
pani de Restaud, która zaprosi³a go na jeden z tych skromnych wieczorków, na których pije siê
herbatê z ciastkami i przegrywa siê po szeæ tysiêcy franków w wista.
Mój panie rzek³ Eugeniusz, powstrzymuj¹c z trudnoci¹ dr¿enie konwulsyjne chciej pan
zrozumieæ, ¿e po tym, co mi powierzy³, ja nie mogê zaci¹gaæ ¿adnych zobowi¹zañ wzglêdem
pana.
A tak! Przykro by mi by³o, gdyby pan mówi³ inaczej zawo³a³ kusiciel. Piêkny z pana
m³odzieniec, delikatny, dumny jak lew, a ³agodny jak dziewcz¹tko. Diabe³ mia³by piêkn¹
zdobycz z pana. Podoba mi siê bardzo taki gatunek m³odzie¿y. Jeszcze dwie lub trzy chwile
g³êbokiego zastanowienia, a ujrzysz pan wiat takim, jakim jest rzeczywicie. Przekonasz siê,
¿e cz³owiek wy¿szy dogadza wszystkim swym zachciankom, a niekiedy tylko odgrywa sceny
cnoty ku wielkiemu zadowoleniu g³upców, którzy mu siê przygl¹daj¹ z parteru. Niezad³ugo
bêdziesz pan do nas nale¿a³. Ach! Móg³by wszystko osi¹gn¹æ przy mojej pomocy. Nie
mia³by jednego pragnienia, które by nie zosta³o zaraz spe³nione; móg³by ¿¹daæ wszystkiego:
dostojeñstw, maj¹tku, kobiet. Ca³a cywilizacja zmieni³aby siê dla pana w ambrozjê. By³by
naszym pieszczoszkiem, naszym Beniaminem, za którego pozwolilibymy siê wytêpiæ wszyscy.
Sp³aszczylibymy wszystko, co by ci stawa³o na zawadzie. Chyba masz mnie pan za ³otra,
je¿eli po tym wszystkim nie mo¿esz siê jeszcze pozbyæ swych skrupu³ów. Ale wiedz pan, ¿e de
Turenne by³ to cz³owiek takiej uczciwoci, jak¹ pan posiadasz jeszcze w swoim przekonaniu,
a jednak obrabia³ on pewne sprawki z ³otrami i nie widzia³ w tym nic uw³aczaj¹cego dla
siebie. Có¿, nie chcesz mi pan nic zawdziêczaæ? Niech i tak bêdzie pocz¹³ znów Vautrin
z umiechem. We pan te papierki i napisz na tym mówi³, dostaj¹c z pugilaresu papier
stemplowy ot tu w poprzek: Przyjêto za sumê trzy tysi¹ce piêæset franków, wyp³acaln¹ za rok.
A teraz postaw pan datê! Procent jest doæ wielki, ¿eby uwolniæ pana od wszelkich skrupu³ów;
mo¿esz nazwaæ mnie ¿ydem i nie czuæ siê obowi¹zanym do ¿adnej wdziêcznoci. Dzi jeszcze
wolno panu mn¹ pogardzaæ, bom przekonany, ¿e jutro kochaæ mnie bêdziesz. Znajdziesz we
mnie te otch³anie niezg³êbione, te niezmierne uczucia spotêgowane, które g³upcy nazywaj¹
wystêpkami; lecz nigdy nie ujrzysz mnie pod³ym i niewdziêcznym. Jednym s³owem, synku, nie
jestem ja ani pionkiem, ani s³oniem tylko wie¿¹.
Któ¿ pan jeste? zawo³a³ Eugeniusz. Stworzony chyba po to, by mnie drêczyæ.
Ale¿ nie, jam dobry cz³owiek, bo chcê siê sam zab³ociæ, byle pana raz na zawsze uchroniæ
od b³ota. Pytasz pan siebie, sk¹d siê wziê³o takie powiêcenie? Dobrze! Powiem ci to kiedy
cichutko do ucha. Zdumia³e siê pan, gdym ci pokaza³ rozstrój ustroju spo³ecznego i ruch
machiny, lecz pierwszy przestrach przeminie i pogodzisz siê z myl¹, ¿e na ludzi trzeba patrzeæ
jak na ¿o³nierzy, co postanowili polec w s³u¿bie tych, którzy sami namaszczaj¹ siê na królów.
Czasy zmieni³y siê bardzo. Dawniej mówiono do mia³ka: Oto sto dukatów, zabij mi takiego
to jegomocia i zasiadano najspokojniej do wieczerzy, kazawszy sprz¹tn¹æ cz³owieka za jedno
tak lub jedno nie. Dzi ja ofiarowujê panu piêkn¹ fortunê za jedno skinienie g³owy, które pana
w niczym nie nara¿a, a pan siê wahasz. Taki to ju¿ wiek zniewiecia³y.
Eugeniusz podpisa³ weksel i zamieni³ go na bilety bankowe.
S³uchaj no pan, pomówmy rozs¹dnie zacz¹³ Vautrin znowu. Chcê pojechaæ za kilka
miesiêcy do Ameryki i zaj¹æ siê upraw¹ tytoniu. Bêdê przysy³a³ panu cygara w dowód przyjani.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
69
Je¿eli zdo³am siê wzbogaciæ, to bêdê ci pomaga³. A je¿eli pozostanê bezdzietnym (co jest rzecz¹
mo¿liw¹, bo nie mam wielkiej ochoty odradzaæ siê w ablegrach), no! to zapiszê ci wszystko. Czy
to siê nazywa byæ przyjacielem? Ale¿ ja ciê kocham, panie Eugeniuszu. Mam tê s³aboæ, ¿e lubiê
namiêtnie powiêcaæ siê dla innych i powiêca³em siê ju¿ w swoim ¿yciu. Widzisz, synku, sfera,
w której ja ¿yjê, jest wy¿sza ni¿ sfera innych ludzi. Ja patrzê zawsze na cel, a czyny uwa¿am za
rodki. A wiesz czym jest dla mnie cz³owiek? Ot, czym! i klasn¹³ paznokciem wielkiego palca,
zasun¹wszy go miêdzy zêby. Cz³owiek jest wszystkim lub niczym. Jest mniej ni¿ niczym, gdy
siê nazywa Poiret; mo¿na go rozetrzeæ jak pluskwê, p³aski jest i mierdzi. Ale cz³owiek podobny
do pana jest bogiem: to ju¿ nie machina powleczona skór¹, lecz teatr, w którym poruszaj¹ siê
najpiêkniejsze uczucia. Ja ¿yjê uczuciami. Uczucie czy¿ to nie wiat ca³y w jednej myli? Spójrz
pan na ojca Goriot: córki sta³y siê dla niego wszechwiatem, nici¹, któr¹ kieruje siê wród ca³ego
stworzenia. Otó¿, dla mnie, com zbada³ ¿ycie do gruntu, istnieje jedno tylko uczucie prawdziwe:
przyjañ dwóch mê¿czyzn. Piotr i Jaffier, to mój idea³. Umiem VENISE SAUVÉE na pamiêæ.
Czy pan spotka³ takiego chwata co by wys³ucha³ przyjaciela, który mówi: Pomó¿ mi zakopaæ
trupa! i poszed³ z nim w milczeniu, nie nudz¹c go mora³ami? A jam to zrobi³. Nie wyzna³bym
tego przed kim innym; lecz pan jeste cz³owiek wy¿szy, panu mo¿na wszystko powiedzieæ, bo
wszystko poj¹æ potrafisz. Nie bêdziesz d³ugo brodzi³ po tych bagniskach, w których mieszkaj¹
otaczaj¹ce nas karze³ki. No, rzecz skoñczona. Pan siê o¿enisz. A teraz do ataku! Moja broñ
¿elazna i nigdy nie miêknie, cha, cha!
Vautrin wyszed³, ¿eby nie krêpowaæ studenta i nie doczekaæ siê przecz¹cej odpowiedzi.
Rzek³by, ¿e wiedzia³ o tym s³abym oporze, o tej walce, któr¹ ludzie tocz¹ z sob¹ i za pomoc¹
której usprawiedliwiaj¹ póniej swoje czynnoci naganne.
Niech sobie robi co chce, a ja nie mylê ¿eniæ siê z pann¹ Taillefer! rzek³ Eugeniusz do
siebie.
Na razie opanowa³a go wewnêtrzna gor¹czka na myl, ¿e zawar³ przymierze z cz³owiekiem,
który w nim wstrêt wzbudza³, a jednoczenie rós³ w jego oczach przez sam cynizm swych
zasad i przez odwagê, z jak¹ depta³ spo³ecznoæ ca³¹; niebawem jednak och³on¹³, ubra³
siê i, za¿¹dawszy fiakra, pojecha³ do pani de Restaud. Od kilku dni hrabina okazywa³a
szczególne wzglêdy m³odzieñcowi, którego powodzenie w wyborowym kó³ku wielkiego wiata
zapowiada³o, ¿e wp³yw jego stanie siê kiedy bardzo potê¿ny. Eugeniusz odda³, co by³ winien
panom de Trailles i d'Adjuda, a przepêdziwszy czêæ nocy przy wicie, odzyska³ wszystko, co
straci³ by³ poprzednio. Przes¹dny, jak wiêksza czêæ ludzi, których przysz³oæ nie jest jeszcze
zapewniona i z których ka¿dy jest mniej wiêcej fatalist¹, widzia³ w swym szczêciu nagrodê
nieba za to, ¿e postanowi³ wytrwaæ na dobrej drodze.
Nastêpnego poranku pilno mu by³o zapytaæ, czy Vautrin ma jeszcze jego weksel. Odebrawszy
odpowied twierdz¹c¹, odda³ mu trzy tysi¹ce franków, zdradzaj¹c przy tym dosyæ naturalne
zadowolenie.
Wszystko idzie dobrze powiedzia³ mu Vautrin.
Lecz ja nie jestem pañskim wspólnikiem rzek³ Eugeniusz.
Wiem, wiem przerwa³ Vautrin. Dziecinnisz siê pan jeszcze. Zatrzymuj¹ ciê na wstêpie
rzeczy ma³ej wagi.
W dwa dni póniej Poiret i panna Michonneau siedzieli wród ustronnej alei Ogrodu
Botanicznego, na ³awce oblanej promieniami s³oñca i prowadzili rozmowê z jegomociem,
którego Bianchon nazwa³ s³usznie podejrzan¹ figur¹.
Nie pojmujê mówi³ pan Gondureau sk¹d siê bior¹ skrupu³y pani. Jego ekscelencja
minister policji generalnej pañstwa
Ach, jego ekscelencja minister policji generalnej pañstwa
powtórzy³ Poiret.
Tak, jego ekscelencja zajmuje siê t¹ spraw¹, rzek³ Gondureau.
Komu¿ nie wyda siê nieprawdopodobne, ¿e Poiret, dawny urzêdnik, cz³owiek pozbawiony
zdolnoci mylenia, lecz zbrojny prawdopodobnie we wszystkie cnoty mieszczañskie, nie
przesta³ s³uchaæ mniemanego kapitalisty z ulicy Buffon, w chwili gdy ten¿e wymówi³ s³owo
policja, ukazuj¹c spod maski poczciwca fizjonomi¹ agenta z ulicy de Jerusalem? A jednak to
rzecz najnaturalniejsza w wiecie. Wielu obserwatorów zrobi³o spostrze¿enie, którego jeszcze
nie rozpowszechniono, lecz które objani lepiej, jakie miejsce Poiret zajmowa³ w wielkiej familii
g³upców. Jest pewien naród pierzasty, zamkniêty w bud¿ecie miêdzy pierwszym stopniem
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
70
szerokoci pó³nocnej, pod którym le¿y niby Grenlandia administracyjna, kraj honorariów
wynosz¹cych tysi¹c dwiecie franków, a stopniem trzecim, pod którym zaczyna siê strefa
cieplejszych honorariów wynosz¹cych od trzech do szeciu tysiêcy, strefa umiarkowana, w której
gratyfikacja przyjmuje siê i kwitnie, pomimo trudnoci uprawy. Rysem charakterystycznym,
który zdradza najlepiej niedo³êstwo i têpoæ umys³u tej rasy s³u¿alczej, jest szacunek jaki
mimowolny, machinalny, instynktowy dla tego Dalajlamy wszelkiej w³adzy, którego urzêdnik
zna tylko z nieczytelnego podpisu i nazywa jego ekscelencja ministrem. Te trzy s³owa znacz¹
tyle, co Il Bondo Cani kalifa bagdadzkiego i wyobra¿aj¹ w oczach tej rasy znêdznia³ej w³adzê
uwiêcon¹, nieodwo³aln¹. Jak papie¿ dla chrzecijan, tak minister w oczach urzêdnika jest
administracyjnie nieomylny; wietnoæ jego osoby odbija siê na jego czynach i s³owach oraz
na s³owach wymówionych w jego imieniu; haft jego munduru okrywa wszystko i uprawnia
ka¿dy czyn spe³niony z jego rozkazu; tytu³ ekscelencja wiadcz¹cy o czystoci jego zamiarów
i wi¹tobliwoci jego chêci, s³u¿y za paszport najdzikszym ideom. Na samo wspomnienie jego
ekscelencji, nieboracy owi podejmuj¹ siê najskwapliwiej tego, czego nie zrobiliby we w³asnym
interesie. Biura maj¹, tak jak armia, swoje bierne pos³uszeñstwo: za pomoc¹ tego systematu
zag³usza siê sumienie, unicestwia cz³owieka i zmienia go w koñcu w rubê lub muterkê
po³¹czon¹ z machin¹ rz¹dow¹.
Pan Gondureau, który musia³ znaæ siê na ludziach, poj¹³ od razu, ¿e Poiret jest jednym z takich
g³upców biurokratycznych. Potrzebowa³ w³anie ods³oniæ swe baterie i wymówi³ czarodziejskie
s³owo jego ekscelencja, by za pomoc¹ tego Deux ex machina olniæ Poireta, który zdawa³
siê stworzony dla panny Michonneau, tak jak panna Michoenneau zdawa³a siê stworzon¹ dla
Poireta.
Skoro tylko jego ekscelencja minister, skoro jego ekscelencja we w³asnej osobie A, to
zupe³nie co innego! rzek³ Poiret.
S³yszy pani, co mówi jej towarzysz? Pani zdaje siê polegaæ na jego zdaniu pocz¹³
znów pseudokapitalista, zwracaj¹c siê do panny Michonneau. Otó¿, jego ekscelencja minister
jest teraz najmocniej przekonany, ¿e tak zwany Vautrin, mieszkaj¹cy w domu Vauquer, jest
zbrodniarzem zbieg³ym z galer tuloñskich, gdzie go znano pod imieniem Trompe-la-Mort.
A! Trompe-la Mort! rzek³ Poiret musi byæ bardzo szczêliwym, kiedy zas³u¿y³ na takie
imiê.
A tak odpar³ agent. Zawdziêcza on swe przezwisko dziwnemu szczêciu, które zas³ania³o
go przed mierci¹ we wszystkich jego zuchwa³ych przedsiêwziêciach. Jest on niebezpieczny,
trzeba pañstwu wiedzieæ. Posiada przymioty, które czyni¹ zeñ niezwyk³ego cz³owieka. Nawet
sam wyrok potêpiaj¹cy przyniós³ mu w rodzinnych stronach honor niezmierny
Wiêc to jest cz³owiek honoru? zapyta³ Poiret.
Na swój sposób. Zgodzi³ siê on przyj¹æ na siebie fa³szerstwo pope³nione przez pewnego
m³odzieñca, którego kocha³ niezmiernie. By³ to przeliczny W³och, trochê szuler, który wst¹pi³
póniej do wojska, gdzie zreszt¹ sprawowa³ siê bardzo chwalebnie.
Je¿eli jego ekscelencja minister policji wie dobrze, ¿e pan Vautrin jest owym Trompe-la-Mort,
to do czegó¿ mo¿e mnie potrzebowaæ? zagadnê³a panna Michonneau.
Ach! tak rzek³ Poiret je¿eli jego ekscelencja minister, jak oto mielimy honor s³yszeæ od
pana, ma w rzeczy samej pewnoæ jak¹kolwiek
Nie ma tu mowy o pewnoci, przypuszcza siê tylko. Zrozumiecie pañstwo zaraz, o co idzie.
Jakub Collin, przezwany Trompe-la-Mort, posiada zaufanie trzech galer, które zrobi³y go swym
agentem i bankierem. Zyskuje on wiele na prowadzeniu takich spraw, do których potrzeba
cz³owieka znacznego.
Ach! ach! Czy pani rozumie ten dwuznacznik? zapyta³ Poiret. Pan Gondureau nazywa
go cz³owiekiem znacznym, dlatego, ¿e go naznaczono.
Mniemany Vautrin ci¹gn¹³ agent dalej przyjmuje kapita³y panów galerników, umieszcza
je, przechowuje i oddaje do rozporz¹dzenia zbieg³ym wiêniom, rodzinom pozosta³ym po tych,
którzy zrobili testament lub kochankom galerników, którzy przekazali im weksle.
Kochankom galerników! Chcesz pan powiedzieæ ¿onom zauwa¿y³ Poiret.
Nie, panie, galernik miewa zwykle tylko nieprawe ma³¿onki.
Wszyscy wiêc oni ¿yj¹ w zwi¹zkach nieprawych?
Oczywicie.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
71
Ale¿ mówi³ Poiret to zgroza, której jego ekscelencja minister nie powinien by cierpieæ.
Pan masz szczêcie widywaæ jego ekscelencjê, wypada³oby wiêc panu, którego zasady s¹, o ile
mogê wnosiæ, bardzo filantropijne, zwróciæ uwagê ministra na niemoralne prowadzenie siê tych
ludzi, którzy daj¹ bardzo z³y przyk³ad ca³emu spo³eczeñstwu.
Ale¿, mój panie, rz¹d nie po to ich tam umieszcza, ¿eby s³u¿yli za wzór cnót.
To prawda. Pozwól pan jednak¿e
Ale¿, kochaneczku, nie przerywaj panu rzek³a panna Michonneau.
Pojmuje pani pocz¹³ Gondureau i¿ rz¹dowi wiele na tym zale¿y, ¿eby odkryæ tê kasê
nieprawn¹, która ma byæ dobrze zaopatrzon¹. Trompe-la-Mort obraca znacznym kapita³em;
przechowuje bowiem nie tylko pieni¹dze swych towarzyszy, lecz i fundusze nale¿¹ce do
Towarzystwa Dziesiêciu tysiêcy.
Dziesiêciu tysiêcy z³odziei! zawo³a³ Poiret przera¿ony.
Nie, do Towarzystwa Dziesiêciu tysiêcy i jednej spó³ki z³odziei wy¿szego rzêdu, którzy
dzia³aj¹ na wielk¹ skalê i podejmuj¹ siê tylko takich spraw, w których mo¿na zyskaæ
przynajmniej dziesiêæ tysiêcy franków. W sk³ad tego towarzystwa wchodz¹ najbardziej
dystyngowani ze wszystkich tych ichmociów, którzy id¹ wprost na ³awê s¹du kryminalnego.
Znaj¹ oni kodeks i postêpuj¹ tak przezornie, ¿e wpad³szy nawet w rêce sprawiedliwoci nie
mog¹ byæ nigdy na mieræ skazani. Collin jest ich powiernikiem, ich doradc¹. Dziêki olbrzymim
rodkom, cz³owiek ten stworzy³ ca³¹ policjê na swe us³ugi i ponawi¹zywa³ rozleg³e stosunki,
które okrywa nieprzeniknion¹ tajemnic¹. Rok mija, jakemy go otoczyli szpiegami, a dotychczas
jeszcze nie mo¿emy zbadaæ jego sprawek. Talentami swymi i kas¹ Collin podsyca ci¹gle
wystêpek, wspomaga zbrodniê i utrzymuje ca³¹ armi¹ ³otrów, którzy tocz¹ nieustann¹ wojnê ze
spo³eczeñstwem. Uj¹æ Trompe-la-Mort i skonfiskowaæ jego kasê bêdzie to znaczy³o podci¹æ z³o
przy samym korzeniu. Sprawa ta sta³a siê wa¿nym zadaniem pañstwowym i przyniesie zaszczyt
tym, którzy zechc¹ swoim wspó³dzia³aniem przyczyniæ siê do pomylnego jej ukoñczenia.
Pan sam, na przyk³ad, móg³by zostaæ znów urzêdnikiem w administracji, móg³by spe³niaæ
obowi¹zek komisarza policyjnego, co bynajmniej nie pozbawi³oby pana emerytury.
Ale dlaczegó¿ Trompe-la-Mort nie zemknie wraz ze sw¹ kas¹? zapyta³a panna Michonneau.
Och! odpar³ agent. Gdyby okrada³ kasê galerników, to nie mia³by siê gdzie podziaæ, bo
w lad za nim pos³ano by wszêdzie cz³owieka, co by go zabi³. Przy tym okraæ kasê to nie tak
³atwo, jak wykraæ pannê z dobrej familii. A wreszcie Collin to ³otr niezdolny do takich czynów,
on widzia³by w tym ujmê dla swej s³awy.
Masz pan s³usznoæ rzek³ Poiret by³aby to wielka ujma dla jego s³awy.
Wszystko to nie objania, dlaczego panowie nie chcecie uj¹æ go otwarcie? rzek³a panna
Michonneau.
Otó¿, objaniê pani Ale szepn¹³ z cicha powstrzymaj pani swego jegomoci, ¿eby mi nie
przerywa³, bo nigdy nie dojdziemy do koñca. Nie wiem, z jakiego tytu³u ten stary ka¿e siebie
s³uchaæ. Przybywszy do naszego miasta Trompe-la-Mort wdzia³ skórê poczciwca, przybra³ minê
porz¹dnego mieszczanina paryskiego i zamieszka³ w niepozornej gospodzie. O! Przebieg³a to
sztuka! Nie da on siê z³apaæ na plewy. Tak wiêc pan Vautrin jest cz³owiekiem powa¿nym,
zajmuj¹cym siê wa¿nymi interesami.
To siê rozumie rzek³ Poiret do siebie.
Minister nie chce go aresztowaæ z obawy, ¿e to mo¿e byæ jaki rzeczywisty Vautrin, a w
takim razie ujêcie jego oburzy³oby na nas opini¹ publiczn¹ i ca³y stan kupiecki. Prefekt policji
ma nieprzyjació³ i wisi na w³osku. W razie pomy³ki, ci, co mu zazdroszcz¹, nie omieszkaliby
skorzystaæ z powszechnych krzyków liberalnych i wysadziliby go z miejsca. Chodzi o to, ¿eby
dzia³aæ tak, jak w sprawie Cogniarda, mniemanego hrabiego de Sainte-Hélene; gdyby to by³
prawdziwy hrabia de Sainte-Hélene, to wina by³aby po naszej stronie. Dlatego to sprawdziæ
potrzeba!
I w tym celu potrzebujecie pañstwo piêknej kobiety? zagadnê³a panna Michonneau
z ¿ywoci¹.
¯adna kobieta nie potrafi³aby zbli¿yæ siê do Trompe-la-Mort rzek³ agent. Trzeba pani
wiedzieæ, ¿e on kobiet nie lubi.
W takim razie nie pojmujê, w jaki sposób mogê siê przyczyniæ do odkrycia prawdy, gdybym
nawet zgodzi³a siê podj¹æ tej sprawy za dwa tysi¹ce franków.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
72
Nic ³atwiejszego odpar³ nieznajomy. Dam pani flakon pewnego p³ynu, który sprawia
uderzenie krwi do g³owy. Po przyjêciu pewnej dozy, nastêpuje niby atak apoplektyczny, nie
gro¿¹cy wszelako ¿adnym niebezpieczeñstwem. P³yn ten wlewa siê do wina lub do kawy. Gdy
atak nast¹pi, przenosi siê pacjenta na ³ó¿ko i zdejmuje siê z niego odzienie, ¿eby siê przekonaæ
czy nie umiera. W takiej chwili trzeba, ¿eby pani zosta³a sama i uderzy³a go rêk¹ po ramieniu,
paf! A litery wnet wyst¹pi¹.
Ale¿ to jedno nic rzek³ Poiret.
No, jak¿e? Zgadzasz siê pani? zapyta³ Gondureau zwracaj¹c siê do starej panny.
Ale, ³askawy panie, przypuæmy, ¿e siê litery nie poka¿¹, czy dacie mi pomimo to dwa
tysi¹ce franków?
Nie.
Jakie¿ wiêc bêdzie wynagrodzenie?
Piêæset franków.
Czy¿ to siê op³aci pope³niæ taki czyn za tak ma³e wynagrodzenie? Wobec sumienia z³o jest
jednakowe, a ja, proszê pana, mam te¿ sumienie, które trzeba bêdzie u³agodziæ.
Mogê upewniæ pana, ¿e ta pani jest bardzo sumienn¹, a przy tym bardzo mi³¹ i rozs¹dn¹
osob¹ rzek³ Poiret.
Wiesz pan co? poczê³a znów panna Michonneau dacie mi trzy tysi¹ce franków, je¿eli
to jest Trompe-la-Mort, a nie dacie nic, je¿eli to sobie zwyczajny mieszczanin.
Idzie rzek³ Gondureau ale pod tym warunkiem, ¿e ca³a ta sprawa jutro siê za³atwi.
Jeszcze nie, ³askawy panie, ja potrzebujê zasiêgn¹æ rady spowiednika.
Przebieg³a! rzek³ agent powstaj¹c. A wiêc do jutra. Gdyby pani uwa¿a³a za potrzebne
rozmówiæ siê ze mn¹ wczeniej, to proszê przyjæ na uliczkê Sainte-Anne. Tam, przy koñcu
podwórza de la Sainte-Chapelle s¹ jedne tylko drzwi pod sklepieniem. Przyszed³szy na miejsce,
proszê zapytaæ o pana Gondureau.
Bianchon przechodzi³ w³anie ko³o nich, wracaj¹c z wyk³adu Cuviera; do uszu jego dolecia³o
dziwaczne nazwisko Trompe-la-Mort, które tknê³o go nie mniej, jak wyraz idzie u¿ywany przez
s³awnego szefa policji bezpieczeñstwa.
Czemu pani nie koñczysz od razu? Mia³aby trzysta franków do¿ywotniego dochodu rzek³
Poiret do panny Michonneau.
Czemu? powtórzy³a. Ale¿ trzeba siê nad tym zastanowiæ. A je¿eli pan Vautrin jest
rzeczywicie owym Trompe-la-Mort? Kto wie, czy nie korzystniej by³oby wejæ z nim w uk³ady.
Ale có¿? Chc¹c od niego dostaæ pieniêdzy, trzeba by go ostrzec, a on móg³by zemkn¹æ sobie
gratis. To dopiero by³by puff szkaradny.
Có¿ mu po tym, gdyby go pani nawet uprzedzi³a? Przecie jegomoæ ów powiedzia³, ¿e
maj¹ go na oku. A pani wszystko by wówczas straci³a.
Zreszt¹ pomyla³a panna Michonneau nie lubiê ja wcale tego cz³owieka. Musi zawsze
powiedzieæ mi co nieprzyjemnego.
Ale mo¿esz pani lepiej zrobiæ pocz¹³ znów Poiret. Przecie i ten jegomoæ, który jest
bardzo przyzwoity, powiedzia³, ¿e kto uwalnia spo³ecznoæ od zbrodniarza, choæby zreszt¹
najcnotliwszego, ten wykonuje akt pos³uszeñstwa dla prawa. Bo kto pi³, ten piæ bêdzie. A gdyby
mu przysz³o do g³owy pozabijaæ nas wszystkich? Toæ, u licha, my bymy byli winni tej zbrodni,
pomijaj¹c ju¿ to, ¿e pierwsi padlibymy ofiar¹.
Panna Michonneau by³a tak zajêta, ¿e nie s³ucha³a wcale zdañ wypadaj¹cych z ust Poireta, jak
krople wody wymykaj¹ce siê z wodozbioru przez kran le zakrêcony. Zacz¹wszy raz seriê zdañ
swoich, starzec nie powstrzymywany przez pannê Michonneau, gada³ jak maszynka nakrêcona.
Mówi³ o czym, a nawiasem potr¹ca³ o przedmioty wrêcz przeciwne i pl¹ta³ je, nie mog¹c przyjæ
do ¿adnego wniosku. Zbli¿aj¹c siê do domu Vauquer, zapl¹ta³ siê by³ w sieæ zdañ nawiasowych
i cytatów przygodnych, z których przeszed³ nieznacznie do opowiadania o sprawie jakiego
pana Ragoulleau i jakiej pani Morin, w której on, Poiret, wystêpowa³ jako wiadek. Wchodz¹c
do mieszkania panna Michonneau spostrzeg³a Rastignaca i pannê Taillefer, którzy rozmawiali
z sob¹ poufnie. M³oda para tak by³a zajêta rozmow¹, ¿e nie zwróci³a uwagi na dwoje starych,
którzy przeszli przez salê jadaln¹.
To siê nie mog³o skoñczyæ inaczej rzek³a panna Michonneau do Poireta. Od tygodnia
ju¿ rzucali na siebie strzeliste wejrzenia.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
73
Tak odpar³ Poiret. To te¿ s¹d j¹ potêpi³.
Kogo?
Pani¹ Morin.
Ja mówiê o pannie Wiktorynie rzek³a Michonneau a pan mi prawisz o pani Morin. Có¿
to za jedna?
Ale czym¿e mog³a zawiniæ panna Wiktoryna? zapyta³ Poiret.
Zawini³a tym, ¿e kocha pana Eugeniusza de Rastignac i idzie ku niemu nie wiedz¹c, dok¹d
to j¹ zaprowadzi biedne niewini¹tko!
Z rana dnia tego pani de Nucingen przywiod³a Eugeniusza do rozpaczy. Student czu³
w sumieniu, ¿e siê ju¿ zupe³nie odda³ Vautrinowi nie chc¹c badaæ pobudek, z których
wyp³ywa³a przyjañ tego dziwnego cz³owieka, ani zastanawiaæ siê nad przysz³oci¹ podobnego
zwi¹zku. Od godziny ju¿ zamienia³ z pann¹ Taillefer najs³odsze obietnice i cudem chyba
móg³ byæ wybawiony z przepaci, w której sta³ ju¿ jedn¹ nog¹. Wiktorynie zdawa³o siê,
¿e s³yszy g³os anio³a, ¿e siê niebiosa dla niej otwieraj¹, ¿e dom Vauquer stroi siê w barwy
têczowe, którymi dekoratorzy pokrywaj¹ pa³ace teatralne: ona kocha³a, ona by³a kochan¹,
a przynajmniej wierzy³a, ¿e ni¹ jest! A jaka¿ kobieta nie uwierzy³aby tak jak ona, patrz¹c
na Rastignaca i s³uchaj¹c go przez ca³¹ godzinê skradzion¹ wszystkim Argusom domowym?
Eugeniusz walczy³ z sumieniem, wiedzia³, ¿e le czyni i ma wiadomoæ z³ego, lecz mówi³
sobie, ¿e szczêciem kobiety okupi ten grzech powszedni i wypiêknia³ sw¹ rozpacz¹, i jania³
ca³ym blaskiem ognia piekielnego, co w sercu mu rozgorza³. Szczêciem dla niego spe³ni³ siê
cud po¿¹dany: Vautrin wszed³ weso³o i wyczyta³, co siê dzia³o w duszy m³odych ludzi, których
po³¹czy³y ju¿ kombinacje jego szatañskiego geniuszu. Radoæ m³odej pary rozwia³a siê na
dwiêk grubego g³osu, który zapiewa³ ironicznie:
Moja Franusia dziwnie jest mi³a
W swojej prostocie
Wiktoryna wymknê³a siê, unosz¹c z sob¹ tyle radoci, ile dotychczas by³o niedoli w jej ¿yciu.
Biedne dziewczê! Jedno ucinienie rêki, lekkie dotkniêcie w³osów Rastignaca, które musnê³y
j¹ po twarzy, s³owo wymówione tak blisko, ¿e poczu³a gor¹ce tchnienie mówi¹cego, ucisk
dr¿¹cego ramienia, poca³unek z³o¿ony na jej szyi, oto i wszystkie zadatki uczucia, które, dziêki
s¹siedztwu grubej Sylwii mog¹cej wejæ lada chwila do salonu, sta³y siê gorêtsze, ¿ywsze
i bardziej ponêtne od najpiêkniejszych dowodów przywi¹zania, o których czytamy w s³awnych
romansach. Te drobne ho³dy, jak je dawniej piêknie nazywano, by³y wystêpkiem w oczach
pobo¿nego dziewczêcia, które siê co dwa tygodnie spowiada³o. W tej jednej godzinie wyla³a siê
z jej duszy taka moc skarbów, ¿e ju¿ w póniejszym ¿yciu nie znalaz³aby ich tyle, gdyby nawet,
bogata i szczêliwa, chcia³a siê oddaæ komu niepodzielnie.
Sprawa za³atwiona rzek³ Vautrin do Eugeniusza. Nasi ch³opcy ju¿ siê poczubili. Wszystko
odby³o siê przyzwoicie. Wynik³a sprzeczka. Go³¹bek nasz obrazi³ mego soko³a. A zatem do jutra
w reducie de Clignancourt. Jutro o pó³ do dziewi¹tej panna Taillefer odziedziczy mi³oæ i mienie
swego ojca, w chwili gdy nie wiedz¹c o niczym bêdzie sobie macza³a kromkê chleba w kawie.
Czy¿ to nie mieszne? Ten ma³y Taillefer umie dobrze obejæ siê ze szpad¹, a zarozumia³y jest
jak prawdziwy gracz: ale z tym wszystkim przeciwnik upuci mu krwi za pomoc¹ pewnego
ciêcia mojego pomys³u, które na tym polega, ¿eby zrêcznie podnieæ szpadê i pchn¹æ w samo
czo³o. Nauczê pana tego pchniêcia, które mo¿e byæ niezmiernie przydatne.
Rastignac s³ucha³ go os³upia³y, niezdolny s³owa wymówiæ. W tej chwili ojciec Goriot,
Bianchon i kilku innych sto³owników wesz³o do sali.
Oto pan wreszcie taki, jakim ciê widzieæ pragn¹³em mówi³ Vautrin do Eugeniusza.
wiadomy jeste tego, co robisz. Dobrze, m³ode moje orlê! Bêdziesz rz¹dzi³ ludmi; jeste silny,
barczysty, obroniêty; zas³ugujesz na mój szacunek.
Chcia³ uj¹æ go za rêkê; Rastignac cofn¹³ ¿ywo d³oñ swoje i zblad³szy nagle, upad³ na krzes³o;
wyda³o mu siê w tej chwili, ¿e widzi ka³u¿ê krwi przed sob¹.
Ach! Jeszcze nie opad³y z nas wszystkie poplamione pieluszki cnoty rzek³ Vautrin z cicha.
Papa d'Oliban ma trzy miliony, znam ja jego fortunê. Posag uczyni ciê nawet we w³asnych
oczach bia³ym, jak szata panny m³odej.
Rastignac ju¿ siê nie waha³. Postanowi³ uprzedziæ wieczorem panów Taillefer ojca i syna.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
74
Vautrin oddali³ siê, a w tej¿e chwili Goriot szepn¹³ studentowi do ucha:
Smutny jeste, moje dzieciê! Ale ja ciê rozweselê. Pójd ze mn¹!
Mówi¹c to stary fabrykant zapala³ swój stoczek ko³o jednej z lamp. Eugeniusz poszed³ za
nim, przejêty ciekawoci¹.
Wejdmy do pana rzek³ stary, który wzi¹³ od Sylwii klucz studenta. Myla³e pan rano,
¿e ona ciê nie kocha, co? pocz¹³ po chwili. Odprawi³a ciê przemoc¹ i wyszed³e od niej
zagniewany, zrozpaczony. Niewini¹tko! Ona czeka³a na mnie. Pojmujesz pan? Mielimy pójæ
razem zaj¹æ siê ostatecznym przygotowaniem mieszkanka, do którego pan siê przeprowadzisz
za trzy dni. Tylko nie wydaj mnie, proszê. Ona chce, ¿eby to by³a niespodzianka, ale ja nie mogê
d³u¿ej dochowaæ tajemnicy. Bêdziesz pan mieszka³ po ksi¹¿êcemu na ulicy d'Artois, o dwa kroki
od ulicy Saint-Lazare. Wybieralimy meble jak dla panny m³odej. Od miesi¹ca zrobilimy wiele
rzeczy w tajemnicy przed panem. Adwokat mój wzi¹³ siê ju¿ do dzie³a; Delfina bêdzie mia³a
trzydzieci szeæ tysiêcy franków rocznie, jako procent od swego posagu.
Eugeniusz milcz¹cy przechadza³ siê z za³o¿onymi rêkoma po biednej swej izdebce, w której
nie³ad panowa³. Ojciec Goriot dobra³ chwilê, w której student zwrócony by³ do niego plecami
i po³o¿y³ na kominku czerwone safianowe pude³ko, na którym wyz³ocony by³ herb Rastignaca.
Drogie moje dzieciê mówi³ biedny starowina nie wyobrazisz sobie, com siê ja przy tym
wszystkim napracowa³. Bo to widzisz, egoizm mn¹ powodowa³, twoje przenosiny dotycz¹ mnie
osobicie. Bêdê ciê o co prosi³, nie odmówisz mi, wszak prawda?
Czegó¿ pan ¿¹dasz?
Do twego mieszkania nale¿y pokoik po³o¿ony wy¿ej, na pi¹tym piêtrze. Ja w nim
zamieszkam, nieprawda¿? Starzejê siê ju¿; zdaje mi siê, ¿em zanadto oddalony od mych córek.
Nie bêdê ci w niczym przeszkadza³. Bêdê sobie siedzia³ spokojnie. Co wieczór przyjdziesz
pomówiæ ze mn¹ o niej; powiedz, wszak ci to nie sprawi przykroci? Gdy bêdziesz powraca³
do domu, ja pos³yszê twe kroki i pomylê sobie, le¿¹c w ³ó¿ku: On widzia³ moj¹ Delfinkê, by³
z ni¹ na balu, ona mu szczêcie zawdziêcza. Gdybym by³ chory, to bym znajdowa³ balsam na
swe cierpienia s³uchaj¹c, jak ty powracasz do domu, jak przechadzasz siê po swoim mieszkaniu.
W twej obecnoci bêdê czu³ jakby obecnoæ mej córki. Dosyæ mi bêdzie zrobiæ dwa kroki, ¿eby
siê znaleæ na Polach Elizejskich, gdzie one dni ca³e spêdzaj¹, i bêdê móg³ ci¹gle je widzieæ;
a teraz czêsto siê zdarza, ¿e ju¿ za póno przychodzê. A przy tym, mo¿e i ona przyjdzie do ciebie!
Ja pos³yszê jej g³os, zobaczê j¹, gdy owiniêta w watowy szlafroczek, bêdzie siê przechadza³a
zrêcznie jak koteczka. Od miesi¹ca widzê j¹ znów weso³¹ i strojn¹, jak za dawnych panieñskich
czasów. Dusza jej odzyskuje zdrowie, a ty jeste tego szczêcia przyczyn¹. O! Nie ma tego,
czego bym ja dla ciebie nie zrobi³. Przed chwil¹ powiedzia³a mi wracaj¹c do domu: Tatku, ja
jestem bardzo szczêliwa. Zimno mi siê robi, gdy córki mówi¹ do mnie ceremonialnie: mój
ojcze, lecz gdy nazw¹ mnie tatkiem, to zdaje mi siê, ¿e widzê je znowu ma³ymi dzieweczkami
i wszystkie wspomnienia budz¹ siê w mym sercu. Czujê wówczas lepiej, ¿e jestem ich ojcem
i zdaje mi siê, ¿e one do nikogo jeszcze nie nale¿¹.
Stary ociera³ oczy zap³akane.
Tak dawno ju¿ nie s³ysza³em tego wyrazu, tak dawno ona nie chodzi³a wsparta na mym
ramieniu. O, tak! Pewnie ju¿ ze szeæ lat nie chodzi³em obok ¿adnej z mych córek. Jak to
choæ ocieraæ siê o jej sukniê, stosowaæ siê do jej kroku, jej ciep³em siê rozgrzewaæ! Jednym
s³owem, jam dzi wszêdzie towarzyszy³ Delfinie. Wchodzi³em z ni¹ do wszystkich sklepów
i odprowadzi³em j¹ do domu. O, pozwól mi pozostaæ przy sobie! Czasem bêdziesz potrzebowa³
jakiej us³ugi, to ja bêdê na zawo³anie. O! Gdyby ten ba³wan Alzatczyk umar³, gdyby podagra
jego mia³a rozum i przesz³a mu do ¿o³¹dka, to¿ dopiero córka moja by³aby szczêliwa! Ty by³by
mym ziêciem, zosta³by otwarcie jej mê¿em. Ona biedna tak ma³o zazna³a rozkoszy tego wiata,
¿e ja jej wszystko przebaczam. Pan Bóg musi byæ po stronie ojców, którzy kochaj¹ gor¹co.
Jak ona ciê kocha! rzek³ podnosz¹c g³owê po chwilowym milczeniu. W drodze ci¹gle
mówi³a o tobie: Jaki on ³adny! nieprawda¿, ojcze? A jakie dobre ma serce! Czy on czêsto mówi
o mnie? Ba, mo¿na by ca³e tomy zapisaæ tym, co ona mówi³a o tobie, id¹c z ulicy d'Artois, a¿
do pasa¿u des Panoramas! W koñcu wyla³a ca³e swe serce przede mn¹. Dzisiejszego poranku
zapomnia³em o staroci, zdawa³o mi siê, ¿em lekki jak piórko. Powiedzia³em jej, ¿e mi odda³
owe tysi¹c franków. O, pieszczotka droga! Do ³ez by³a wzruszona tym postêpkiem! Ale có¿ to
masz na kominku? zagadn¹³ wreszcie ojciec Goriot, który umiera³ z niecierpliwoci, widz¹c,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
75
¿e Rastignac nie myli ruszyæ siê z miejsca.
Student odurzony patrzy³ bezmylnie na s¹siada. Pojedynek, zapowiedziany na jutro przez
Vautrina, stanowi³ tak ra¿¹c¹ sprzecznoæ ze spe³nieniem najdro¿szych jego nadziei, ¿e zaczyna³
prawie wierzyæ, i¿ jest pod wra¿eniem snu strasznego. Zbli¿y³ siê do kominka, a spostrzeg³szy
pude³eczko kwadratowe, wzi¹³ je w rêce i otworzy³. Wewn¹trz znajdowa³ siê zegarek Bregueta
przykryty æwiartk¹ papieru, na której by³y s³owa:
Chcê, ¿eby pan myla³ o mnie w ka¿dej chwili, poniewa¿
Delfina.
Ostatni ten wyraz mia³ zapewne przypomnieæ jak¹ scenê, która zasz³a miêdzy nimi.
Eugeniusz uczu³ siê wzruszony. Wewnêtrzn¹ stronê z³otej koperty pokrywa³ emaliowany
herb Rastignaców. Od dawna ju¿ marzy³ o takim cacku. £añcuszek, kluczyk, kszta³t i deseñ,
wszystko niezmiernie mu siê podoba³o. Ojciec Goriot by³ rozpromieniony. Obieca³ zapewne
córce, ¿e opowie jej wszystkie szczegó³y wra¿enia, jakiego Eugeniusz dozna na widok jej daru,
bo podziela³ ca³ym sercem m³odzieñcze wzruszenie i wydawa³ siê nie mniej zadowolony od
Rastignaca, którego kocha³ ju¿ i za córkê, i za siebie samego.
Pójd do niej wieczorem, ona czekaæ ciê bêdzie. Ten ba³wan Alzatczyk ma byæ na wieczerzy
u swojej tancerki. Aha! Zg³upia³ jegomoæ, gdy adwokat mój wypowiedzia³ mu ca³¹ prawdê bez
ogródek. On twierdzi, ¿e ubóstwia m¹ córkê! Niech no spróbuje dotkn¹æ siê do niej, to go zabijê.
Na sam¹ myl, ¿e moja Delfina
westchn¹³ by³bym zdolny zbrodniê pope³niæ; nie by³oby
to nawet mê¿obójstwem zabiæ tê istotê, co ma g³owê wo³u, a kad³ub wieprza. Zabierzesz mnie
z sob¹, nieprawda¿?
Dobrze, kochany ojcze Goriot, wiesz przecie, ¿e ciê kocham.
O, ja widzê dobrze, ¿e ty siê mnie nie wstydzisz! Pozwól, niech¿e ciê uciskam.
I pochwyci³ go w ramiona.
Przyrzecz mi, ¿e j¹ uczynisz szczêliw¹! Pójdziesz dzi do niej, nieprawda¿?
O, tak! Muszê wyjæ dla wa¿nych spraw, których od³o¿yæ niepodobna.
Mo¿e bym móg³ w czym dopomóc?
A, w rzeczy samej! Ja pójdê do pani de Nucingen, a pan id do pana Taillefer ojca i popro
go, by mi udzieli³ wieczorem godzinê pos³uchania w sprawie niezmiernej wagi.
Czy¿by to by³a prawda, m³odzieñcze? zapyta³ ojciec Goriot, mieni¹c siê na twarzy;
mia³¿eby staraæ siê o jego córkê, jak twierdz¹ ci g³upcy z do³u? Niech ciê Bóg strze¿e! Nie
próbowa³e rêki Goriota. A gdyby nas oszukiwa³, toby siê ta sprawa piêci¹ zakoñczy³a. Och!
To byæ nie mo¿e!
Przysiêgam panu, ¿e jedn¹ tylko kobietê kocham na wiecie rzek³ student przekona³em
siê o tym dopiero przed chwil¹.
Ach! Co za szczêcie! zawo³a³ ojciec Goriot.
Ale pocz¹³ znów student syn Taillefer'a ma siê biæ jutro, a ja s³ysza³em, ¿e go maj¹
zabiæ.
Có¿ to ciebie obchodzi? rzek³ Goriot.
Ale¿ trzeba go uprzedziæ, ¿eby nie pozwoli³ synowi
zawo³a³ Eugeniusz.
W tej chwili mowê jego przerwa³ g³os Vautrina, który zapiewa³ tu¿ ko³o drzwi:
O Ryszardzie, królu mój!
Ca³y wiat opuszcza ciê
Brum! brum! brum! brum! brum!
D³ugo b³¹dzi³em po szerokim wiecie,
I teraz jeszcze a¿
Tra, la, la, la, la
Proszê panów zawo³a³ Krzysztof zupa podana, wszyscy ju¿ siedli do sto³u.
S³uchaj rzek³ Vautrin pójd przynie ode mnie butelkê Bordeaux.
Jak¿e ci siê zegarek podoba? mówi³ Goriot. Dobry ma gust, prawda?
Vautrin, ojciec Goriot i Rastignac zeszli razem i musieli, wskutek opónienia, zasi¹æ rzêdem
obok siebie. Podczas obiadu Eugeniusz okazywa³ wielk¹ oziêb³oæ Vautrinowi. Cz³owiek ten,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
76
uznany ju¿ przez pani¹ Vauquer za najmilszego na ca³ym wiecie, rozwija³ dzisiaj niezwyk³y
zasób dowcipu. Strzela³ wci¹¿ wietnymi s³ówkami i rozrusza³ wszystkich wspó³biesiadników.
Eugeniusza zdumiewa³a ta krew zimna, ta niezachwiana pewnoæ siebie.
Któr¹ nog¹ wsta³e pan dzisiaj z ³ó¿ka? zapyta³a go pani Vauquer. Jeste wesó³, jak
ziêba.
Jam zawsze wesó³, gdy robiê dobre interesy.
Interesy? zagadn¹³ Eugeniusz.
A no, tak! dostawi³em transport towarów, za co dostanê dobre porêkawiczne. Panno
Michonneau zawo³a³, widz¹c, ¿e stara panna przygl¹da mu siê z uwag¹ czy w mej twarzy
jest jaki rys, co siê pani me podoba, ¿e spogl¹dasz pani na mnie takim amerykañskim okiem.
Proszê powiedzieæ! Ja siê odmieniê, byle tylko przypodobaæ siê pani.
A co na to powie Poiret? Có¿, nie bêdziemy siê gniewali? doda³, mrugaj¹c na starego
urzêdnika.
S³owo dajê, pan powinien by pozowaæ na Herkulesa-Trefnisia! rzek³ malarz do Vautrina.
Czemu nie? zgoda, je¿eli panna Michonneau zechce pozowaæ na Wenerê z Pere-Lachaise
odpar³ Vautrin.
A Poiret? zagadn¹³ Bianchon.
O, Poiret bêdzie pozowa³ na Poireta. To bêdzie bóg ogrodów! zawo³a³ Vautrin. On
pochodzi od gruszki
Miêkkiej! podchwyci³ Bianchon. W takim razie pan bêdziesz pomiêdzy gruszk¹ a serem.
Wszystko to s¹ brednie rzek³a pani Vauquer. Ot, wola³by pan potraktowaæ nas winem
Bordeaux, bo widzê w³anie butelkê, która wysadza sw¹ g³ówkê. Wino bêdzie nas utrzymywa³o
w dobrym humorze, a przy tym to tak zdrowo na ¿o³ondek.
Panowie rzek³ Vautrin prezes przywo³uje nas do porz¹dku. Pani Couture i panna
Wiktoryna nie zgorsz¹ siê waszymi swobodnymi ¿arcikami; ale umiejcie¿ uszanowaæ niewinnoæ
ojca Goriot. Proponujê pañstwu buteleczkoramê wina Bordeaux, któremu imiê Lafitte dodaje
jeszcze wiêcej s³awy (mówiê to bez ¿adnej aluzji politycznej). S³uchaj, Chiñczyku! zawo³a³
zwracaj¹c siê do Krzysztofa, który nie ruszy³ siê z miejsca. Pójd¿e, Krzysztofie! Có¿ to, nie
s³ysza³e swego imienia? Chiñczyku, sprowad trunki!
Proszê powiedzia³ Krzysztof, podaj¹c mu butelkê.
Vautrin nape³ni³ szklankê Eugeniusza i ojca Goriot, a sobie nala³ z wolna kilka kropel i zacz¹³
je kosztowaæ, podczas gdy obaj s¹siedzi wychylali swe szklanki. Skosztowawszy, skrzywi³ siê
nagle.
Tam do licha! wino tr¹ci korkiem. We to dla siebie, Krzysztofie, a dla nas pójd przynie
wiêcej; znajdziesz tam na prawo, wiesz? Jest nas osób szesnacie, sprowad wiêc osiem butelek.
Skoro pan tak siê wysadzasz, to i ja p³acê sto kasztanów rzek³ malarz.
Oho!
Buuuuh!
Prrrr!
Wykrzykniki wylatywa³y ze wszystkich stron niby rakiety.
Wiecie co, mamo Vauquer? ¿ebycie dali tak ze dwie butelki szampana zawo³a³ Vautrin.
A to trafi³! Czemu nie za¿¹daæ ju¿ lepiej ca³ego domu? Dwie butelki szampana! Ale¿ to
kosztuje dwanacie franków! Ja tyle nie zarabiam, nie! Je¿eli pan Eugeniusz zap³aci, to mogê
daæ nalewki porzeczkowej.
Ta jej nalewka przeczyszcza ¿o³¹dek jak manna rzek³ z cicha student medycyny.
Zmi³uj siê, nie gadaj, Bianchon zawo³a³ Rastignac. Na samo wspomnienie o mannie
serce mi Dobrze, zgoda na szampana, ja p³acê doda³ student.
Sylwio rzek³a pani Vauquer podaj sucharki i ma³e ciastka.
Te ma³e ciastka s¹ za wielkie. Na sucharki to zgoda.
W jednej chwili obniesiono doko³a butelki Bordeaux, gocie o¿ywili siê i weso³oæ siê
podwoi³a. Wród szalonego miechu wyrywa³y siê g³osy naladuj¹ce krzyk rozmaitych
zwierz¹t. Urzêdnikowi z Muzeum przysz³o do g³owy odtworzyæ krzyk Pary¿a, który mia³
przypominaæ miauczenie kota zakochanego i wnet osiem g³osów ryknê³o osiem zdañ
nastêpuj¹cych:
Ostrzyæ no¿e!
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
77
Siemiê dla ptasz¹t!
Sztuki, patrzcie panie, sztuki!
Drutowaæ porcelanê!
Proszê do ³odzi! proszê do ³odzi!
Biæ ¿ony, trzepaæ odzie¿!
Stare odzienie, stare galony, stare kapelusze do sprzedania!
Winie, winie s³odkie!
Palmê pierwszeñstwa otrzyma³ Bianchon za akcent nosowy z jakim wywo³ywa³:
Handlarz parasoli!
Po chwili ha³as sta³ siê nieznony, rozmowa zmieni³a siê w jakie brednie bezmylne,
a Vautrin dowodzi³ tym wszystkim, niby dyryguj¹cy oper¹, przy czym spogl¹da³ niekiedy na
Eugeniusza i ojca Goriot, którzy zdawali siê ju¿ upojeni. Obaj siedzieli wsparci plecami o porêcz
krzes³a i pili niewiele, patrz¹c z powag¹ na nie³ad panuj¹cy doko³a; obaj myleli o tym, co mieli
spe³niæ wieczorem, lecz ¿aden nie mia³ si³y powstaæ z swego miejsca. Vautrin ledzi³ ukradkiem
zmianê ich fizjonomii, a¿ spostrzeg³, ¿e b³êdne oczy zaczynaj¹ siê przymykaæ; wtedy pochyli³
siê ku Rastignacowi i szepn¹³ mu do ucha:
Synku kochany, jeszcze nie doæ przebieg³y, by walczyæ z tatusiem Vautrinem, który
zanadto ciê kocha, by pozwoli³ ci robiæ g³upstwa. Gdy ja postanowiê co zrobiæ, to tylko Bóg
jeden mo¿e mi przeszkodziæ. Ach! Chcielimy ostrzegaæ ojca Taillefer, chcielimy pope³niaæ
b³azeñstwa! Piec gor¹cy, ciasto rozczynione, chleb siedzi ju¿ na ³opacie; jutro bêdziemy zajadali
z takim apetytem, a¿ okruchy wy¿ej g³owy wyskakiwaæ nam bêd¹, a dzi chcielimy nie
dopuciæ, by go w piec wsadzono?
Nie, nie, wszystko siê upiecze! Pozostanie nam mo¿e
trochê zgryzoty, lecz i to siê razem przetrawi. Chrapniemy sobie troszeczkê, a tymczasem hrabia
Franchessini otworzy nam koñcem szpady spadek po Michale Taillefer. Wiktoryna odziedziczy
wszystko po bracie i bêdzie mia³a piêtnacie tysi¹czków dochodu. Dowiedzia³em siê równie¿,
¿e spadek po matce dochodzi do trzechkroæ tysiêcy
Eugeniusz s³ucha³ i nie móg³ nic odpowiedzieæ: czu³, ¿e mu jêzyk przylega do podniebienia, ¿e
ogarnia go sennoæ nieprzezwyciê¿ona; przed oczyma rozciela³a mu siê jaka mg³a wiec¹ca,
przez któr¹ widzia³ niewyranie stó³ i twarze biesiadników. Gwar ucicha³ z wolna i gocie
rozchodzili siê po jednym. Za sto³em pozosta³a ju¿ tylko pani Vauquer, pani Couture z pann¹
Wiktoryna, Vautrin i ojciec Goriot. Rastignac rozmarzony widzia³ jeszcze, jak pani Vauquer
zlewa³a pozosta³e wino do jednej butelki.
A, jacy oni szaleni, jacy m³odzi! mówi³a wdowa.
By³o to ostatnie zdanie, które Eugeniusz móg³ jeszcze zrozumieæ.
Tylko pan Vautrin potrafi wyprawiaæ takie sztuki rzek³a Sylwia. Patrzcie pañstwo, toæ
to Krzysztof chrapie jak b¹czek.
Do widzenia, mamuniu rzek³ Vautrin. Idê na bulwar podziwiaæ pana Marty
w Mont-Sauvage. Jest to wielka sztuka przerobiona z Pustelnika. Je¿eliby pani ¿yczy³a,
tobymy poszli razem z tymi paniami.
Ja dziêkujê rzek³a pani Couture.
Jak to, s¹siadko! zawo³a³a pani Vauquer nie chcesz widzieæ sztuki osnutej na Pustelniku?
Wszak¿e do dzie³o Atali de Chateaubriand, któremy czyta³y w przesz³ym roku pod lipami,
p³acz¹c niby jakie Magdaleny; przy tym jest to utwór moralny, z którego i panna Wiktoryna
mo¿e skorzystaæ.
Nam nie wolno bywaæ na komedii odpar³a Wiktoryna.
Patrzcie pañstwo! Ci ju¿ zupe³nie gotowi rzek³ Vautrin, poruszaj¹c w sposób komiczny
g³owê ojca Goriot i Eugeniusza.
Z³o¿y³ g³owê studenta na krzele, ¿eby mu by³o wygodniej i poca³owa³ go serdecznie w czo³o
piewaj¹c:
pijcie, pieszczotki kochane!
Ja czuwaæ przy was zostanê.
Bojê siê, ¿eby on nie zachorowa³ rzek³a Wiktoryna.
W takim razie, niech¿e go pani pielêgnuje pocz¹³ znów Vautrin. Jest to szepn¹³ jej do
ucha obowi¹zek ¿ony uleg³ej
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
78
M³odzieniec ten ubóstwia pani¹, a ja przepowiadam, ¿e pani zostaniesz jego ¿oneczk¹. A w
koñcu doda³ g³ono powa¿ano ich powszechnie, ¿yli szczêliwie i mieli du¿o dzieci. Oto
zakoñczenie wszystkich historii mi³osnych. Dalej¿e, mamuniu zawo³a³ zwracaj¹c siê do pani
Vauquer i chwytaj¹c j¹ w objêcia proszê w³o¿yæ kapelusz, piêkn¹ sukniê w kwiaty i przepaskê
hrabiny. Ja sam pójdê sprowadziæ fiakra.
I oddali³ siê piewaj¹c:
O s³oñce, s³oñce, boskie s³oñce,
Pod którym tykwy dojrzewaj¹
Mój Bo¿e! Wiesz co, pani Couture? Ja zgodzi³abym siê choæ na dachu ¿yæ z takim
cz³owiekiem. No rzek³a zwracaj¹c siê do starego fabrykanta ojciec Goriot ju¿ gotów. Temu
staremu sknerze nigdy nie przysz³o na myl, ¿eby mnie gdziekolwiek zaprowadziæ. Ale, mój
Bo¿e! On spadnie na ziemiê. Jak to nieprzyzwoicie, kiedy cz³owiek niem³ody upije siê i rozum
utraci! Powiecie mi, ¿e trudno straciæ to, czego siê nie ma. Sylwio, zaci¹gnij¿e go na górê.
Sylwia wziê³a starego pod ramiona, poprowadzi³a go popychaj¹c przed sob¹ i rzuci³a jak
t³umok jaki w poprzek ³ó¿ka.
Biedny m³odzieniec mówi³a pani Couture, odgarniaj¹c Eugeniuszowi w³osy, które mu a¿
na oczy opad³y on tak jak dzieweczka nie zna jeszcze, co to jest nadu¿ycie.
A rzek³a pani Vauquer mogê mia³o powiedzieæ, ¿e od lat trzydziestu, to jest od czasu
jak utrzymujê m¹ gospodê, wielu m³odych ludzi przesz³o, jak to mówi¹, przez moje rêce; ale
¿aden jeszcze nie by³ tak mi³y i tak dystyngowany, jak pan Eugeniusz. Jaki on piêkny we nie!
Pani Couture! Niech¿e pani oprze jego g³owê na swym ramieniu. Ba! Ona ju¿ spad³a na ramiê
panny Wiktoryny: Bóg czuwa nad dzieæmi. Jeszcze chwila, a by³by roztrzaska³ g³owê o porêcz
krzes³a. Ale z nich obojga by³aby bardzo ³adna para.
Dajcie¿ pokój, s¹siadko, mówicie takie rzeczy
To có¿, przecie on nie s³yszy odpar³a pani Vauquer.
No, Sylwio, chod¿e mnie ubraæ. W³o¿ê wysoki gorset.
A tak! Wysoki gorset po obiedzie zawo³a³a Sylwia. Niech¿e pani szuka sobie kogo innego
do sznurowania, ja nie chcê byæ zabójczyni¹. Pani mo¿e ¿yciem przyp³aciæ tak¹ nierozwagê.
Mniejsza o to, trzeba wyst¹piæ tak, ¿eby siê pan Vautrin nie powstydzi³.
To pani musi bardzo kochaæ swoich spadkobierców?
No, Sylwio, doæ ju¿ tego gadania zawo³a³a wdowa odchodz¹c.
I to w takim wieku! rzek³a kucharka do Wiktoryny, wskazuj¹c na oddalaj¹c¹ siê pani¹.
W sali jadalnej zosta³a tylko pani Couture i wychowanka jej, podtrzymuj¹ca na swym
ramieniu g³owê pi¹cego Eugeniusza. Chrapanie Krzysztofa rozlega³o siê wród cichego
domu, przez co sen Eugeniusza, który spa³ cicho jak dzieciê, nabiera³ jeszcze wiêcej wdziêku.
Wiktoryna uszczêliwiona by³a, ¿e mo¿e spe³niæ jeden z tych aktów mi³oci bliniego, w których
wylewaj¹ siê wszystkie uczucia kobiety, ¿e mo¿e bez grzechu czuæ przy swym sercu uderzenie
serca m³odzieñczego. Na twarzy jej rozla³ siê jaki wyraz macierzyñsko-opiekuñczy, który
czyni³ j¹ dumn¹ prawie. Wród tysi¹cznych myli, powstaj¹cych w jej g³owie, budzi³o siê
natrêtne uczucie rozkoszy, wywo³ane zamian¹ czystego, m³odzieñczego ciep³a.
Biedne, drogie dzieciê! rzek³a pani Couture, ciskaj¹c jej rêkê.
Stara kobieta wpatrywa³a siê z zachwytem w tê twarz nieskalan¹ i smêtn¹, któr¹
otoczy³a w tej chwili aureola szczêcia. Wiktoryna przypomnia³a jedno z tych naiwnych
redniowiecznych malowide³, na których artysta odrabia³ wszystkie akcesoria niedbale, ale za
to ca³¹ potêgê spokojnego i silnego pêdzla skupia³ na twarzy o ¿ó³tym odcieniu, w której niebo
zdawa³o siê odbijaæ z ca³ym bogactwem z³otych swoich blasków.
Jednak, mateczko, on wypi³ nie wiêcej jak dwie szklanki mówi³a Wiktoryna, zatapiaj¹c
palce we w³osach Eugeniusza.
Ale¿, drogie dzieciê, nie szkodzi³oby mu wino, gdyby przyzwyczajony by³ do nadu¿ycia.
W³anie chwali mu siê to, ¿e siê upi³.
Turkot powozu da³ siê s³yszeæ na ulicy.
Mateczko rzek³o dziewczê pan Vautrin przyjecha³. Proszê wzi¹æ ode mnie pana
Eugeniusza. Nie chcia³abym, ¿eby widzia³ go przy mnie; umie on niekiedy przemawiaæ w taki
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
79
sposób, ¿e wyrazy jego kalaj¹ jego duszê, a gdy spojrzy przy tym, to kobiecie robi siê tak
przykro, jak gdyby z niej sukniê zdzierano.
Nie rzek³a pani Couture ty siê mylisz! Pan Vautrin, to cz³owiek uczciwy, trochê niby
w rodzaju nieboszczyka pana Couture; prawda, ¿e raptus, ale dobry; jednym s³owem jest to
gbur dobroduszny.
W tej chwili Vautrin wszed³ po cichu i spojrza³ na obraz u³o¿ony z tych dwojga dzieci,
których wiat³o lampy zdawa³o siê g³askaæ pieszczotliwie.
Oto scena rzek³, zak³adaj¹c rêce z której poczciwy Bernardin de Saint-Pierre, autor
Paw³a i Wirginii, móg³by zaczerpn¹æ natchnienie do niejednej piêknej stronicy. Jaka to
m³odoæ piêkna, pani Couture! pij, biedne dzieciê mówi³, wpatruj¹c siê w Eugeniusza
czasami szczêcie sp³ywa na nas we nie. Wiem ci¹gn¹³ dalej, zwracaj¹c siê do wdowy
¿e piêknoæ duszy tego ch³opaka odpowiada piêknoci jego twarzy, a ta harmonia wzrusza
mnie i przywi¹zuje do niego. Patrz pani, czy¿ to nie jest cherubin spoczywaj¹cy na ramieniu
anio³a? O, takiego warto kochaæ! Gdybym by³ kobiet¹, chcia³bym umrzeæ (nie, nie g³upim!),
chcia³bym ¿yæ dla niego. Gdy patrzê tak na oboje, szepn¹³ pochylaj¹c siê do ucha wdowy,
to nie mogê powstrzymaæ siê od myli, ¿e Bóg stworzy³ ich po to, ¿eby wzajemnie do siebie
nale¿eli. Opatrznoæ przenika serca ludzkie, a drogi jej s¹ dla nas zakryte zawo³a³ g³ono.
Widz¹c was, dzieci moje, w tej chwili, gdycie z³¹czeni z sob¹ nieskazitelnoci¹ dusz waszych
i wszystkimi uczuciami ludzkimi, mylê sobie, ¿e niepodobna jest, abycie kiedy w przysz³oci
mieli byæ roz³¹czeni. Bóg jest sprawiedliwy. Zdaje mi siê rzek³ do Wiktoryny ¿e widzia³em na
rêku pani linie zapowiadaj¹ce przysz³oæ szczêliw¹. Proszê mi pokazaæ rêkê, panno Wiktoryn,
znam siê ja na chiromancji i nieraz ju¿ wró¿y³em. No, nie bój¿e siê pani. Oho, có¿ to ja
widzê! Rêczê pani s³owem uczciwego cz³owieka, ¿e zostaniesz wkrótce jedn¹ z najbogatszych
dzieweczek w Pary¿u i uszczêliwisz tego, który ciê kocha. Ojciec wemie pani¹ do siebie.
Polubisz cz³owieka z tytu³em, m³odego i piêknego, który ju¿ teraz ciê ubóstwia.
W tej chwili ciê¿kie st¹panie zalotnej wdowy przerwa³o wró¿by Vautrina.
Oto mamma Vauquerrr, piêkna jak gwiazzzda, wysznurowana jak marrrchew. Czy nie
dusimy siê troszeczkê, mammuniu? zapyta³, przyk³adaj¹c rêkê do brykli od gorsetu. Je¿eli
siê rozp³aczemy, to mo¿e byæ eksplozja; ale ja pozbieram szcz¹tki z troskliwoci¹ antykwariusza.
Ten cz³owiek zna mowê galanterii francuskiej szepnê³a wdowa, pochylaj¹c siê do ucha
pani Couture.
Do widzenia, dzieci rzek³ Vautrin do Eugeniusza i Wiktoryny. B³ogos³awiê was doda³,
wyci¹gaj¹c rêce nad ich g³owami. Wierz mi pani, ¿yczenia uczciwego cz³owieka maj¹ swoje
wartoæ, bo id¹ do Boga i musz¹ szczêcie sprowadziæ.
Do zobaczenia, przyjació³ko droga rzek³a pani Vauquer do swej lokatorki. Jak s¹dzicie
- doda³a po cichu czy pan Vautrin ma jakie plany dotycz¹ce mojej osoby?
Hm! hm!
A, matko droga zawo³a³a Wiktoryna, zostawszy sam na sam z pani¹ Couture gdyby to
mog³o byæ prawd¹, co mówi³ dobry pan Vautrin! i popatrzy³a z westchnieniem na swe rêce.
Nie trzeba nic wiêcej, tylko ¿eby ten potwór, brat twój, zlecia³ z konia rzek³a stara kobieta.
Ach, mateczko!
Mój Bo¿e, mo¿e to i grzech ¿yczyæ le nieprzyjacielowi poczê³a znów wdowa. W takim
razie gotowam za to odpokutowaæ. Ale prawdziwie, bardzo by mi by³o przyjemnie zanieæ
kwiaty na grób jego. Niedobry! Nie ma odwagi przemówiæ za sw¹ matk¹, a spadek po niej zabra³
wykrêtnie i u¿ywa go z twoj¹ krzywd¹. Kuzynka moja mia³a piêkn¹ fortunê, tylko, nieszczêciem
dla ciebie, w intercyzie nie by³o mowy o jej wniosku.
Szczêcie by³oby mi ciê¿kie do zniesienia, gdyby kto musia³ je ¿yciem okupiæ rzek³a
Wiktoryna. A gdybym mia³a byæ szczêliwa pod tym warunkiem, ¿e brat mój zginie; to
wola³abym na zawsze pozostaæ tu, gdzie jestem.
Mój Bo¿e poczê³a znowu pani Couture dobrze mówi pan Vautrin, widzisz, jaki on
religijny; przekona³am siê teraz z radoci¹, ¿e nie jest pozbawiony wiary, jak inni, co to mówi¹
o Bogu z mniejszym szacunkiem ni¿ sam diabe³. Nikt z nas nie mo¿e wiedzieæ, jakimi drogami
Opatrznoæ raczy nas prowadziæ.
Obie kobiety wezwa³y wreszcie Sylwiê do pomocy i przenios³y Eugeniusza do jego pokoju.
Z³o¿ywszy go na ³ó¿ku, kucharka porozpina³a na nim odzienie, ¿eby móg³ spaæ wygodniej.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
80
Przed odejciem, Wiktoryna skorzysta³a z tego, ¿e opiekunka zwróci³a siê do niej plecami
i z³o¿y³a poca³unek na czole Eugeniusza. A jak¿e by³a szczêliwa, pope³niaj¹c tê kradzie¿
wystêpn¹! Rozejrza³a siê jeszcze po jego pokoju, zebra³a, ¿e tak powiem, w jedn¹ myl wszystkie
b³ogie wypadki dnia tego, usnu³a z nich obraz, w który wpatrywa³a siê d³ugo i zasnê³a jako
najszczêliwsza w ca³ym Pary¿u istota.
Bankiet, przy którym Vautrin upoi³ Eugeniusza i Goriota winem usypiaj¹cym, sta³ siê has³em
w³asnej jego zguby. Bianchon, wpó³ pijany, zapomnia³ spytaæ panny Michonneau, co mia³
znaczyæ dziwny wyraz Trompe-la-Mort. Imiê to by³oby pewnie obudzi³o ostro¿noæ Vautrina,
czyli (nazwijmy go w³aciwym imieniem) Jakuba Collin, jednego z najs³awniejszych galerników.
Wreszcie panna Michonneau, obra¿ona przezwiskiem Wenery z Pere-Lachaise, postanowi³a
wydaæ Collina w takiej chwili w³anie, kiedy, znêcona jego wspania³omylnoci¹, waha³a siê,
czy nie lepiej by³oby przestrzec go, ¿eby móg³ zemkn¹æ w nocy.
Po obiedzie uda³a siê w towarzystwie Poireta na uliczkê Sainte-Anne dla widzenia siê ze
s³awnym szefem policji bezpieczeñstwa, którego zna³a pod nazwiskiem wy¿szego urzêdnika
Gondureau. Dyrektor policji s¹dowej przyj¹³ j¹ bardzo uprzejmie. U³o¿ono wszystkie warunki,
po czym panna Michonneau za¿¹da³a napoju, za pomoc¹ którego mia³a siê przekonaæ o istnieniu
piêtna. Wielki cz³owiek z ma³ej uliczki Sainte-Anne otworzy³ szufladê od biurka i zacz¹³ szukaæ
flakonika, zdradzaj¹c przy tym tak ¿ywe zadowolenie, ¿e panna Michonneau wpad³a na myl,
i¿ tu musi chodzie o co wiêcej, jak o ujêcie prostego galernika. Zaczê³a ³amaæ sobie g³owê a¿
dosz³a do przekonania, ¿e policja ma pewne wskazówki od zdrajców z galer i spodziewa siê
znaleæ w tym czasie znaczne kapita³y u Collina. Wyjawi³a swe domys³y, ale s³uchaj¹cy jej lis
zacz¹³ siê umiechaæ, usi³uj¹c odwróciæ podejrzenia starej panny.
Mylisz siê pani powiedzia³. Collin, to taka niebezpieczna sorbona, jaka nigdy jeszcze
nie znajdowa³a siê po stronie z³oczyñców. Oto i wszystko. £otry umiej¹ go ceniæ; on jest ich
sztandarem, ich podpor¹, ich Bonapartym wreszcie, a oni go za to kochaj¹. Niegodziwiec ten
nie zostawi nam nigdy swego kloca na placu de Greve.
Panna Michonneau nie zrozumia³a i Gondureau musia³ objaniæ znaczenie s³ów wymówionych
przed chwil¹.
Sorbona i kloc s¹ to dwa wyrazy wziête z ¿argonu z³odziei, którzy najpierwsi uznali potrzebê
zapatrywania siê na g³owê ludzk¹ z dwóch punktów odrêbnych. Sorbona to g³owa cz³owieka
¿yj¹cego, to doradca i ród³o myli. Kloc to wyraz pogardliwy, okrelaj¹cy ca³¹ nicoæ g³owy
odciêtej od cia³a.
Collin kpi z nas ci¹gn¹³ Gondureau dalej. Spotkawszy takich ludzi, twardych jak
sztaba hartownej stali, zabijamy ich, korzystaj¹c z najmniejszej chêci oporu, jak¹ okazuj¹ przy
aresztowaniu. Spodziewamy siê, ¿e Collin bêdzie te¿ stawia³ opór jutro rano i ¿e bêdziemy mogli
go zabiæ. W takim razie unika siê procesu, kosztów na utrzymanie, na pokarm i wywiadcza siê
przys³ugê spo³ecznoci. Procedura s¹dowa, wezwanie wiadków do s¹du, wynagrodzenie ich,
egzekucja, jednym s³owem wszystko, przez co legalnie pozbywamy siê takich ³otrów, kosztuje
wiêcej ni¿ tysi¹c talarów, które pani masz dostaæ. Przy tym i czas siê oszczêdza. Zadaj¹c silne
pchniêcie bagnetem w brzuch Trompe-la-Mort, powstrzymamy sto zbrodni i unikniemy zepsucia
piêædziesiêciu ³otrów, którzy bêd¹ ostro¿nie postêpowaæ w pobli¿u policji poprawczej. Oto jest
policja dobrze urz¹dzona. Wed³ug zdania prawdziwych filantropów, postêpuj¹c w taki sposób,
zapobiega siê spe³nieniu zbrodni.
I wywiadcza siê us³ugê krajowi dorzuci³ Poiret.
A tak! odpar³ szef pan mówisz dzisiaj bardzo rozs¹dnie. Tak, zapewne, my s³u¿ymy
krajowi. Z tym wszystkim wiat jest wzglêdem nas bardzo niesprawiedliwy. Wywiadczamy
spo³eczeñstwu wielkie, choæ nieuznane pos³ugi. Ale cz³owiek wy¿szy powinien wznieæ siê
ponad przes¹dy, a chrzecijanin powinien przyj¹æ nieszczêcia, które nawet dobro poci¹ga za
sob¹, je¿eli nie jest spe³nione wed³ug przyjêtych powszechnie wyobra¿eñ. Pary¿ jest Pary¿em,
widzicie pañstwo. S³owo to objania moje ¿ycie. ¯egnam pani¹. Bêdê jutro z mymi ludmi
w Jardin du Roi. Proszê przys³aæ Krzysztofa na ulicê Buffona, do pana Gondureau, do domu,
w którym by³em poprzednio. S³uga uni¿ony pana dobrodzieja. Gdyby pana kiedykolwiek
okradziono, to proszê wezwaæ mojej pomocy, jam zawsze gotów na us³ugi.
Bywaj¹ jednak g³upcy mówi³ Poiret do panny Michonneau którzy z siebie wychodz¹ na
samo wspomnienie policji. A przecie ten pan taki mi³y, a to, czego ¿¹da od pani, jest proste jak
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
81
dzieñ dobry.
Nastêpny dzieñ mia³ siê zapisaæ jako jedna z najdoniolejszych dat w domu Vauquer.
Dotychczas, na tle spokojnego ¿ycia, najwybitniejszym wypadkiem by³o przelotne pojawienie
siê mniemanej hrabiny de l'Ambermesnil. Ale wszystko mia³o zbledn¹æ wobec gwa³townych
wypadków dnia tego, o którym pani Vauquer mia³a wspominaæ w rozmowie do koñca swego
¿ycia. Najpierw Goriot i Eugeniusz de Rastignac spali a¿ do jedenastej. Pani Vauquer wróci³a
z teatru oko³o pó³nocy i przele¿a³a w ³ó¿ku do pó³ do jedenastej z rana. D³ugi sen Krzysztofa,
który wypi³ wino ofiarowane przez Vautrina, sprawi³, ¿e ca³y porz¹dek domowy zosta³
opóniony. Poiret i panna Michonneau nie narzekali, ¿e niadania nie podano o zwyczajnej
porze. I Wiktoryna z pani¹ Couture zaspa³y dnia tego bardzo d³ugo. Vautrin wyszed³ przed
ósm¹, a powróci³ w chwili, kiedy w³anie podawano niadanie. Nikt wiêc nie protestowa³, gdy
po jedenastej ju¿ Sylwia i Krzysztof poszli stukaæ do wszystkich drzwi, donosz¹c, ¿e niadanie
gotowe. Panna Michonneau zesz³a najpierwsza i skorzysta³a z nieobecnoci Sylwii i s³u¿¹cego,
¿eby wlaæ p³yn z flakonu do srebrnego kubka Vautrina. Kubek ten, nape³niony mietank¹,
wstawiano zawsze do wanienki z gor¹c¹ wod¹, razem ze wszystkimi garnuszkami, w których
grza³a siê mietanka do kawy. Panna Michonneau wiedzia³a o tym zwyczaju i rachowa³a, ¿e
on jej dopomo¿e do spe³nienia zamierzonego czynu. Nie bez trudnoci uda³o siê wreszcie
zgromadziæ wszystkich siedmiu lokatorów.
W chwili gdy Eugeniusz schodzi³ ostatni, przeci¹gaj¹c siê leniwie, pos³aniec wrêczy³ mu list
od pani de Nucingen. List ten zawiera³, co nastêpuje:
Wobec ciebie, przyjacielu, nie znam ani fa³szywej pró¿noci, ani gniewu. Czeka³am ciê a¿
do drugiej po pó³nocy. Z czym¿e porównaæ oczekiwanie ukochanej istoty? Kto sam pozna³
tê mêkê, ten nikogo na ni¹ nie ska¿e. Teraz widzê dobrze, ¿e kochasz po raz pierwszy. Co
ci siê staæ mog³o? Niepokój mnie ogarn¹³. Gdyby nie obawa, ¿e zdradzê tajemnicê mego
serca, to by³abym sama posz³a przekonaæ siê, jakie to szczêcie lub jakie nieszczêcie ciebie
spotka³o. Ale narazi³abym siê na zgubê niezawodn¹, gdybym o takiej porze wyjecha³a z domu
powozem lub wysz³a piechot¹. Pozna³am, jakie to nieszczêcie byæ kobiet¹. Uspokój mnie,
wyt³umacz, dlaczego nie przyszed³ potem, co ci mój ojciec powiedzia³. Bêdê siê gniewa³a,
ale przebaczê. Mo¿e chory? Poco by³o najmowaæ tak odleg³e mieszkanie? Jedno s³owo przez
litoæ! Do prêdkiego zobaczenia, nieprawda¿? Jedno s³owo wystarczy mi, je¿eli zajêty. Powiedz:
»Biegnê« lub »Cierpiê«. Ale gdyby by³ cierpi¹cy, to przecie ojciec móg³by mnie zawiadomiæ.
Wiêc có¿ siê sta³o?
Tak, co siê to sta³o? zawo³a³ Eugeniusz i wpad³ do sali jadalnej, mn¹c w rêku list
niedokoñczony. Która teraz godzina?
Pó³ do dwunastej odpar³ Vautrin wrzucaj¹c cukier do kawy.
Zbieg³y galernik zmierzy³ Eugeniusza wzrokiem zimnym a obezw³adniaj¹cym, wzrokiem,
który spotyka siê tylko u ludzi obdarzonych wielk¹ si³¹ magnetyczn¹, a który, jak mówi¹,
poskramia ob³êd szaleñców zamkniêtych w szpitalu. Eugeniusz zadr¿a³ na ca³ym ciele. Turkot
powozu da³ siê s³yszeæ na ulicy, po czym do sali jadalnej wpad³ s³u¿¹cy w liberii pana Taillefer.
Couture pozna³a go natychmiast, choæ na twarzy jego malowa³ siê wyraz przera¿enia.
Janie wielmo¿ny pan wzywa panienkê do siebie zawo³a³. Sta³o siê wielkie nieszczêcie.
Pan Fryderyk pojedynkowa³ siê i zosta³ pchniêty szpad¹ w czo³o; doktorzy nie robi¹ nadziei;
pani zaledwie zd¹¿y go po¿egnaæ, bo ju¿ utraci³ przytomnoæ.
Biedny m³odzieniec! zawo³a³ Vautrin. Jak to mo¿na k³óciæ siê maj¹c trzydzieci tysiêcy
liwrów dochodu? To fakt, ¿e m³odzie¿ nie umie postêpowaæ rozs¹dnie.
Panie! krzykn¹³ Eugeniusz.
No, có¿? Wielkie dziecko! zagadn¹³ Vautrin, wypijaj¹c najspokojniej resztki swej kawy.
Czy¿ pojedynki nie s¹ w Pary¿u rzecz¹ powszedni¹?
Panna Michonneau ledzi³a z takim zajêciem najmniejszy ruch Vautrina, ¿e nie wzruszy³a siê
wcale wieci¹ o wypadku, który wszystkich przerazi³.
Ja jadê z tob¹ Wiktoryno mówi³a pani Couture.
I obie kobiety wybieg³y bez okryæ i bez kapeluszy. Przed wyjciem Wiktoryna zalana ³zami
rzuci³a na Eugeniusza wejrzenie, które zdawa³o siê mówiæ: Nie s¹dzi³am, ¿e szczêcie nasze tylu
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
82
³zami okupiæ bêdê musia³a!
Ale¿ pan jeste prorokiem, panie Vautrin! rzek³a pani Vauquer.
Ja wszystkim jestem odpar³ Jakub Collin.
To jednak dziwne! ci¹gnê³a dalej pani Vauquer, wysnuwaj¹c z tego wypadku ca³y szereg
zdañ nieznacz¹cych. mieræ zabiera nas bez pytania. M³odzi poprzedzaj¹ nieraz starych. My,
kobiety, szczêliwemy z tego wzglêdu, ¿e nie podlegamy pojedynkowi; ale za to podlegamy
innym chorobom, których nie znaj¹ mê¿czyni. Musimy wydawaæ dzieci na wiat i przebywaæ
d³ugie s³aboci. Co to za los dla Wiktoryny! Teraz ojciec musi j¹ przyznaæ.
To dopiero! rzek³ Vautrin patrz¹c na Eugeniusza wczoraj nie mia³a z³amanego szel¹ga,
a dzi ma kilka milionów.
No, panie Eugeniuszu, wiedzia³e pan, gdzie raki zimuj¹ zawo³a³a pani Vauquer.
Przy tych s³owach Goriot podniós³ oczy na studenta i spostrzeg³ w jego rêku list zgnieciony.
Nie skoñczy³e pan listu! zawo³a³ Có¿ to znaczy? Czy¿ by³by nie lepszy od innych?
Ja nie o¿eniê siê nigdy z pann¹ Wiktoryna powiedzia³ Eugeniusz do pani Vauquer, a w
g³osie jego by³o tyle zgrozy i wstrêtu, ¿e siê wszyscy obecni zdumieli.
Ojciec Goriot ucisn¹³ rêkê studenta. Zdawa³o siê, ¿e chcê j¹ uca³owaæ.
Och, och! zawo³a³ Vautrin. Dobrze mówi¹ W³osi: col tempo!
Czekam na odpowied rzek³ do Rastignaca pos³aniec pani de Nucingen.
Powiedzcie, ¿e przyjdê.
Pos³aniec wyszed³. Eugeniusz znajdowa³ siê w stanie okrutnego rozdra¿nienia, który
pozbawia³ go zimnej rozwagi.
Co robiæ? pyta³ siebie g³ono. Dowodów nie ma!
Vautrin umiechn¹³ siê. W tej chwili p³yn po³kniêty z kaw¹ zacz¹³ wywieraæ swe dzia³anie.
Galernik by³ jednak tak silny, ¿e wsta³ jeszcze z miejsca, popatrzy³ na Eugeniusza i rzek³ g³ucho:
M³odzieñcze, szczêcie sp³ywa na nas we nie.
I upad³ bez ¿ycia.
Jest wiêc sprawiedliwoæ boska! zawo³a³ Eugeniusz.
Ach! Có¿ mu siê sta³o, temu biednemu, kochanemu panu Vautrin?
To apopleksja krzyknê³a panna Michonneau.
Sylwio, piesz, najdro¿sza, sprowad doktora mówi³a wdowa. Ach! panie Rastignac,
biegnij¿e pan prêdko do pana Bianchon; mo¿e Sylwia nie znajdzie naszego lekarza pana
Grimprel.
Rastignac wybieg³ popiesznie, szczêliwy, ¿e mo¿e pod jakimkolwiek pozorem wyrwaæ siê
z tej okropnej jaskini.
Dalej¿e, Krzysztofie, skocz do apteki i popro, ¿eby dali cokolwiek od apopleksji.
Krzysztof wyszed³.
Ojcze Goriot, pomó¿cie przenieæ go na górê, do jego mieszkania.
Pochwycono wnet Vautrina na rêce, przeniesiono go przez schody i po³o¿ono na ³ó¿ko.
Ja siê pañstwu na nic nie przydam rzek³ Goriot pójdê do mojej córki.
Stary samolub! zawo³a³a pani Vauquer. Id, ¿yczê ci, ¿eby zdech³ jak pies.
Niech¿e pani zobaczy, czy nie ma gdzie eteru rzek³a panna Michonneau, która rozpina³a
z Poiretem odzienie Vautrina.
Pani Vauquer zesz³a na dó³ i panna Michonneau zosta³a wreszcie pani¹ placu.
Dalej¿e, zdejm mu pan koszulê i przewróæ go prêdko. Rób¿e pan co przecie, oszczêd mi
przynajmniej widoku nagoci, a to stoisz jak pieñ mówi³a panna Michonneau do Poireta.
Poiret przewróci³ chorego, a panna Michonneau uderzy³a go silnie po ramieniu i wnet dwie
z³owrogie bia³e litery wyst¹pi³y na tle czerwonym.
No, zarobi³a pani ³atwo trzy tysi¹ce franków zawo³a³ Poiret podtrzymuj¹c Vautrina,
któremu panna Michonneau wk³ada³a koszulê. Och! jaki on ciê¿ki powiedzia³ k³ad¹c go na
³ó¿ko.
Cicho. A gdyby tu by³a kasa? mówi³a ¿ywo stara panna, której oczy bada³y z chciwoci¹
ka¿dy sprzêt w pokoju i zdawa³y siê mury przenikaæ. Gdyby to mo¿na pod jakimkolwiek
pozorem otworzyæ to biurko.
Mo¿e by to le by³o zarzuci³ Poiret.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
83
Nie, pieni¹dze skradzione nale¿a³y do wszystkich, a tym samym nie nale¿¹ wy³¹cznie do
nikogo odpar³a panna Michonneau. Ale czasu ju¿ za ma³o. S³yszê, ¿e Vauquerowa nadchodzi.
Oto eter rzek³a pani Vauquer. To¿ dopiero dzisiaj dzieñ feralny. Bo¿e! Cz³owiek ten nie
mo¿e byæ chory, bo jest bia³y jak kurczak.
Jak kurczak? powtórzy³ Poiret.
Serce bije mu równo mówi³a wdowa, przyk³adaj¹c rêkê do piersi chorego.
Równo? zawo³a³ Poiret ze zdziwieniem.
On zdrów zupe³nie.
Pani s¹dzi? zapyta³ Poiret.
Naprawdê! On tak wygl¹da, jak gdyby spa³. Sylwia posz³a po doktora. Uwa¿asz pani
sapie, gdy mu eter podajê. Ach to se-passe (spazm). Puls jest dobry. Ale¿ bo on silny jak Turek.
Patrz pani tylko, jaki u niego znak na ¿o³¹dku; o! cz³owiek ten sto lat ¿yæ bêdzie! Jednak peruka
jego dobrze siê trzyma. Có¿ to, przyklejona? To on dlatego nosi fa³szywe w³osy, ¿e jest ry¿y.
Powiadaj¹, ¿e wszyscy ludzie z rudymi w³osami musz¹ byæ albo dobrzy, albo li. To on jest
chyba dobry?
Tak dobry, ¿e dawno ju¿ powinien by wisieæ rzek³ Poiret.
U szyi piêknej kobiety, chcia³e pan powiedzieæ dorzuci³a ¿ywo panna Michonneau. Id
ju¿ pan sobie, panie Poiret. Nasza to rzecz pielêgnowaæ was, gdycie chorzy. Pan powinien by
pójæ teraz na przechadzkê doda³a. Pani Vauquer i ja dopilnujemy dobrze kochanego pana
Vautrin.
Poiret wyszed³ pokornie i bez szemrania jak pies, którego pan kopn¹³ nog¹.
Rastignac potrzebowa³ przejæ siê, odetchn¹æ wie¿ym powietrzem, bo zdawa³o mu siê, ¿e siê
zadusi. Poprzedniego dnia chcia³ przeszkodziæ spe³nieniu morderstwa, którego miano dokonaæ
o naznaczonej godzinie. Co siê z nim póniej sta³o? Dr¿a³ z obawy, czy nie jest wspólnikiem
zbrodni. W tej chwili jeszcze przera¿a³o go wspomnienie zimnej krwi Vautrina.
A je¿eli Vautrin umrze, nie powiedziawszy nic przed mierci¹? myla³ Rastignac i szed³ po
alei ogrodu Luksemburskiego, jak gdyby sfora psów gna³a siê za nim, jak gdyby s³ysza³ zajad³e
ich szczekanie.
S³uchaj zawo³a³ na niego Bianchon czyta³e »Pilota«?
»Pilot«, by³a to gazeta radykalna wydawana pod kierownictwem Tissota. Wychodzi³a ona
w kilka godzin po gazetach porannych i zawiera³a najwie¿sze wiadomoci, które dochodzi³y na
prowincjê o dwadziecia cztery godziny wczeniej ni¿ wiadomoci podawane w innych pismach.
Jest tam s³awna historia - mówi³ asystent przy szpitalu Cochin. M³ody Taillefer
pojedynkowa³ siê z niejakim hrabi¹ Franchessinim ze starej gwardii, który wpakowa³ mu
w czo³o dwa cale ¿elaza. Wskutek tego Wiktoryna jest jedn¹ z najbogatszych partii w Pary¿u.
Ha! Gdyby to mo¿na by³o przewidzieæ! mieræ to istna gra w trente-et-quarante. Czy to prawda,
¿e Wiktoryna nieobojêtnie na ciebie spogl¹da?
Przestañ, Bianchon, ja siê z ni¹ ¿eniæ nie mylê. Kocham przeliczn¹ kobietê, która odp³aca
mi wzajemnoci¹, i
Mówisz to w taki sposób, jak gdyby dochowanie wiernoci wiele ciê kosztowa³o. Poka¿ mi
kobietê, dla której warto by³oby powiêciæ fortunê pana Taillefer.
Czy¿ wszyscy diabli uwziêli siê mnie przeladowaæ? zawo³a³ Rastignac.
Czy ty zwariowa³? Daj no mi rêkê. rzek³ Bianchon, ja ci puls pomacam. Masz gor¹czkê.
Id tylko do matki Vauquer odpar³ Eugeniusz. Ten ³otr Vautrin pad³ przed chwil¹ jak
nie¿ywy.
A! zawo³a³ Bianchon odchodz¹c. To potwierdza moje podejrzenia, o s³usznoci których
muszê siê teraz przekonaæ.
D³uga przechadzka Eugeniusza mia³a w sobie co uroczystego. Student prawa robi³ rachunek
swego sumienia. Bada³ siebie, zg³êbia³, waha³ siê, a¿ po skoñczeniu tego surowego i cis³ego
przegl¹du, uczciwoæ jego wysz³a wypróbowana, jak sztaba ¿elazna, która siê ju¿ pod ¿adnym
ciosem nie zegnie. Przypomnia³ sobie wczorajsze zwierzenia Goriota; przysz³o mu na myl, ¿e
Delfina wybra³a dla niego mieszkanie przy ulicy d'Artois; wyj¹³ jej list z kieszeni i, odczytawszy
go na nowo, z³o¿y³ na nim poca³unek.
Taka mi³oæ jest dla mnie kotwic¹ zbawienia powiedzia³. Biedny Goriot zniós³ tyle
cierpieñ serdecznych! Nie mówi nic o swych zgryzotach, lecz któ¿ by ich nie odgad³! Teraz
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
84
ja pielêgnowaæ go bêdê jak w³asnego ojca, ja mu dam tysi¹c pociech. Je¿eli ona mnie kocha,
to nieraz przyjdzie do mnie i przepêdzi z nim dzieñ ca³y. Ta wielka hrabina de Restaud jest
niegodziwa; gdyby mog³a, to zrobi³aby ojca odwiernym w swym domu. Droga Delfina! ona jest
lepsza dla staruszka i zas³uguje na to, ¿eby byæ kochan¹! Ach! dzi wieczorem bêdê szczêliwy!
Wyj¹³ zegarek i zacz¹³ mu siê przygl¹daæ.
Wszystko mi siê uda³o! Kochaj¹c siê szczerze, mo¿na sobie dopomagaæ: czemu¿ wiêc nie
mia³bym przyj¹æ tego od niej? Zreszt¹ jam przekonany, ¿e siê dorobiê fortuny i bêdê móg³
kiedy oddaæ stokroæ wiêcej, ni¿ biorê. W zwi¹zku tym nie ma zbrodni, ani nic takiego, coby
mog³o oburzyæ najsurowsz¹ cnotê. Ilu¿ to ludzi uczciwych wchodzi w zwi¹zki podobne? Nie
ok³amujemy nikogo, a tylko k³amstwo poni¿a. K³amaæ to znaczy zrzekaæ siê swej godnoci. Ona
roz³¹czy³a siê ju¿ dawno z mê¿em. Zreszt¹ powiem temu Alzatczykowi, ¿eby mi odst¹pi³ kobietê,
której nie umie uszczêliwiæ.
Walka Rastignaca trwa³a d³ugo. Zwyciêstwo mia³o pozostaæ po stronie cnót m³odzieñczych,
a jednak o wpó³ do pi¹tej, kiedy zmrok poczyna³ zapadaæ, nieprzezwyciê¿ona ciekawoæ
popchnê³a go do domu Vauquer, który poprzysi¹g³ sobie opuciæ na zawsze. Chcia³ siê
przekonaæ, czy Vautrin nie ¿yje. Bianchon wpad³ by³ na myl, ¿eby daæ choremu na wymioty,
po czym substancje wyrzucone kaza³ odnieæ do szpitala, gdzie miano je poddaæ analizie
chemicznej. Panna Michonneau odradza³a tak usilnie, ¿eby tego nie czyniæ, ¿e podejrzenia
Bianchona jeszcze bardziej siê wzmocni³y. Vautrin wróci³ nadzwyczaj prêdko do stanu
normalnego, co równie¿ kaza³o siê domylaæ jakiego spisku przeciw weso³emu trefnisiowi
gospody. W chwili gdy Rastignac powróci³, Vautrin sta³ ju¿ przy piecu w sali jadalnej. Wszyscy
sto³ownicy z wyj¹tkiem ojca Goriot zebrali siê dzi wczeniej ni¿ zwykle, zwabieni wieci¹
o pojedynku m³odego Taillefera. Wszyscy ciekawi byli szczegó³ów wypadku oraz pragnêli
dowiedzieæ siê, jaki wp³yw pojedynek ten wywrze na los Wiktoryny. Przy wejciu oczy
Eugeniusza spotka³y wzrok Vautrina, który tak g³êboko wnikn¹³ mu do serca i tak silnie
poruszy³ w nim jakie struny niedobre, ¿e m³odzieniec zadr¿a³ mimowolnie.
No có¿, drogie dzieciê rzek³ zbieg³y galernik zdaje siê, ¿e p³askonosa jejmoæ nie prêdko
sobie ze mn¹ poradzi. Panie tu powiadaj¹, ¿em zniós³ bez szwanku takie uderzenie krwi, które
by mog³o byka zabiæ.
A! Móg³by pan powiedzieæ bawo³a zawo³a³a wdowa Vauquer.
Czyby pan nierad by³, ¿e ja ¿yjê? szepn¹³ Vautrin pochylaj¹c siê ku Rastignacowi, którego
myli zdawa³ siê przenikaæ. To by zakrawa³o na diable silnego cz³owieka.
Ach, prawda! zawo³a³ Bianchon, panna Michonneau mówi³a onegdaj o jakim panu
przezwanym Trompe-la-Mort; dla pana to imiê by³oby bardzo stosowne.
Wyraz ten uderzy³ niby grom w Vautrina. Biedny galernik zblad³ i zachwia³ siê,
a magnetyczne jego spojrzenie pad³o jak promieñ s³oñca na pannê Michonneau, której
kolana ugiê³y siê pod tym pr¹dem silnej woli. Stara panna osunê³a siê bezw³adnie na krzes³o,
a Poiret stan¹³ spiesznie pomiêdzy ni¹ a Vautrinem, pojmuj¹c, ¿e jej niebezpieczeñstwo zagra¿a.
Galernik zrzuci³ maskê dobrodusznoci, pod któr¹ ukrywa³ prawdziw¹ sw¹ naturê, a twarz
jego sta³a siê naraz dziko wyrazista. Obecni patrzyli ze zdumieniem na niepojêty dla nich
dramat. W tej chwili da³o siê s³yszeæ st¹panie kilku ludzi i szczêk karabinów, które ¿o³nierze
na bruk opucili. Collin zacz¹³ machinalnie szukaæ wyjcia, mierz¹c spojrzeniem okna i ciany,
gdy wtem czterech ludzi ukaza³o siê we drzwiach salonu. By³ to szef policji w towarzystwie
trzech oficerów bezpieczeñstwa.
W imiê prawa i króla zacz¹³ jeden z oficerów; ale mowê jego zag³uszy³ szmer podziwu.
Po chwili milczenie zapanowa³o w sali jadalnej, obecni rozst¹pili siê przed trzema oficerami,
którzy zbli¿ali siê z rêk¹ w bocznej kieszeni, gdzie ka¿dy z nich mia³ pistolet nabity. Dwaj
¿andarmi weszli w lad za agentami i stanêli we drzwiach salonu, a dwaj inni ukazali siê
jednoczenie we drzwiach prowadz¹cych na schody. Szczêk broni i kroki kilku ¿o³nierzy
da³y siê s³yszeæ na bruku przed fasad¹ domu. Wszelka nadzieja ucieczki zgas³a dla Collina,
na którym zatrzyma³o siê spojrzenie wszystkich obecnych. Szef podszed³ wprost ku niemu
i wymierzy³ mu tak silne uderzenie w g³owê, ¿e peruka zlecia³a, ukazuj¹c fizjonomiê Collina
w ca³ej okropnoci. Rzek³by, ¿e wszystkie ognie piekielne owieci³y swym blaskiem tê twarz
i g³owê pokryt¹ krótkimi, ceglastoczerwonymi w³osami, które nadawa³y jej przera¿aj¹cy
wyraz si³y zmieszanej z przebieg³oci¹. G³owa taka odpowiada³a biustowi; patrz¹c na ni¹
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
85
ka¿dy poj¹³ dopiero ca³ego Vautrina, jego przesz³oæ, teraniejszoæ i przysz³oæ, jego zasady
niewzruszone, jego wyznanie woli absolutnej, w³adzê, jak¹ mu nadawa³ cynizm myli i czynów
oraz si³a organizacji mog¹cej wszystko znieæ. Krew uderzy³a mu do twarzy, oczy zaiskrzy³y
siê jak u dzikiego kota. Podskoczy³ na miejscu z dzik¹ energi¹ i zarycza³ tak, ¿e wszyscy
sto³ownicy wydali okrzyk przera¿enia. Na ten lwi podskok agenci, poparci ogólnym okrzykiem,
wyci¹gnêli pistolety z kieszeni. Widz¹c b³yszcz¹ce kurki u pistoletów, Collin poj¹³ gro¿¹ce mu
niebezpieczeñstwo i w jednej chwili da³ dowód najwy¿szej potêgi ludzkiej.
By³ to obraz straszliwy i wspania³y! na twarzy jego ukaza³o siê zjawisko przypominaj¹ce
proces, jaki siê odbywa w kotle przepe³nionym par¹, która by góry mog³a rozsadziæ, a któr¹
rozprasza w oka mgnieniu kropla zimnej wody. Chwila rozwagi, szybka jak b³yskawica, by³a
kropl¹ wody, co och³odzi³a wciek³oæ galernika. Spojrza³ na sw¹ perukê i pocz¹³ siê umiechaæ.
Nie bardzo dzi grzeczny powiedzia³ do szefa policji i wyci¹gn¹³ rêce, wzywaj¹c
¿andarmów skinieniem g³owy. Panowie ¿andarmi, proszê mi w³o¿yæ kajdany na rêce lub na
palce. Biorê wszystkich obecnych za wiadków, ¿e siê nie opieram.
W sali rozleg³ siê szmer podziwu, wywo³any szybkoci¹, z jak¹ ogieñ i lawa wybuch³y z tego
wulkanu cz³owieczego i na powrót siê w nim ukry³y.
To ci siê nie podoba, panie gwa³towniku doda³ galernik spogl¹daj¹c na s³awnego dyrektora
policji s¹dowej.
Prêdzej, rozbieraæ siê! powiedzia³ pogardliwie jegomoæ z uliczki Sainte-Anne.
Po co? odpar³ Collin tu s¹ damy. Ja siê bynajmniej nie zapieram i oddajê siê dobrowolnie.
Zatrzyma³ siê i powiód³ okiem po zgromadzeniu, jak mówca, który ma powiedzieæ co
zadziwiaj¹cego.
Piszcie, ojcze Lachapelle powiedzia³ do ma³ego, siwiuteñkiego staruszka, który usiad³ na
rogu sto³u i wyj¹³ z teki protokó³. Przyznajê, ¿e jestem Jakub Collin, zwany Trompe-la-Mort,
którego skazano na dwadziecia lat wiêzienia. Przed chwil¹ dowiod³em, ¿em nie skrad³ mego
przydomka mówi³ do mieszkañców gospody bo doæ mi by³o podnieæ rêkê, ¿eby te szpiegi
rozleli wszystek mój sok na domowy deptak mamy Vauquer. Te szelmy umiej¹ przygotowywaæ
zasadzki!
Pani Vauquer omal nie zemdla³a s³ysz¹c te s³owa.
Mój Bo¿e! rzek³a do Sylwii wszak to mo¿na siê rozchorowaæ. Trzeba¿ mi by³o jeszcze
iæ z nim wczoraj do teatru!
Trochê filozofii, mamuniu zawo³a³ Collin. Albo¿ to takie nieszczêcie, ¿ecie byli wczoraj
w mojej lo¿y w teatrze? Albo¿ecie to lepsi od nas? Na naszym ramieniu mniej jest hañby, ni¿
w waszym sercu, niedo³ê¿ne cz³onki zgangrenowanego towarzystwa: najlepszy z was nie móg³
mi siê oprzeæ.
Spojrza³ na Rastignaca z wdziêcznym umiechem, który dziwnie odbija³ przy surowym
wyrazie twarzy.
Nasza umowa nie zerwana, anio³ku, ma siê rozumieæ je¿eli ty zechcesz! Wiesz? I zapiewa³:
Moja Franusia dziwnie jest mi³a
W swojej prostocie
Nie masz siê o co troszczyæ pocz¹³ znowu ja umiem odbieraæ to, co mi siê nale¿y. Ludzie
zanadto mnie siê obawiaj¹, ¿eby ktokolwiek mia³ mnie okpiwaæ!
W s³owach tego cz³owieka malowa³y siê ca³e galery, z w³aciwymi sobie obyczajami
i jêzykiem, z gwa³townymi przeskokami od miesznoci do zgrozy, z przera¿aj¹c¹ wielkoci¹,
z ca³¹ rubasznoci¹ i ca³ym upodleniem. Nie by³ to ju¿ cz³owiek zwyczajny, ale typ ca³ego
narodu wyrodnego, ca³ego ludu dzikiego a logicznego, nieokrzesanego, a giêtkiego. W jednej
chwili Collin sta³ siê poematem piekielnym, w którym malowa³y siê wszystkie uczucia ludzkie,
z wyj¹tkiem jednej tylko skruchy. Spojrzenie jego by³o spojrzeniem upad³ego archanio³a, który
wiecznie wojny pragnie. Rastignac spuci³ oczy, przyjmuj¹c to zbrodnicze kuzynostwo, jako
karê nale¿n¹ za wszystkie z³e myli, którym siê oddawa³.
Kto mnie zdradzi³? zapyta³ Collin, wodz¹c straszliwym swym wzrokiem po ca³ym
zgromadzeniu. To ty, stara wiêtoszko powiedzia³ wpatruj¹c siê w pannê Michonneau
ty wywo³a³a moj¹ fa³szyw¹ apopleksjê, ciekawe! Gdybym chcia³ powiedzieæ dwa s³owa, to
by ci za tydzieñ g³owê ciêto. Lecz przebaczam ci, jam chrzecijanin. Zreszt¹, to nie ty mnie
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
86
zaprzeda³a. Ale kto móg³ to zrobiæ? Ach! ach! Szukacie tam na górze zawo³a³, s³ysz¹c, ¿e
agenci policji s¹dowej otwieraj¹ jego szafy i przetrz¹saj¹ odzienie. Nie ma ptaków w gniedzie,
wczoraj ju¿ odlecia³y i nic siê nie dowiecie. Moje ksiêgi handlowe s¹ tutaj mówi³ uderzaj¹c
siê w czo³o. Teraz ju¿ wiem, kto mnie zaprzeda³. Z pewnoci¹ nie kto inny, tylko ten pod³y
Fil-de-Soie. Wszak prawda, ojcze ³apaczu? rzek³ zwracaj¹c siê do szefa policji. Zgadza siê to
jako bardzo z pobytem naszych biletów bankowych tam na górze. Wiêcej nic nie ma, kochane
szpiegi. Fil-de-Soie zniknie z oblicza ziemi w przeci¹gu dwóch tygodni, choæby go strzeg³a
ca³a wasza ¿andarmeria. Cocie wy dali tej Michonnecie? zapyta³ policjantów. Jakie kilka
tysiêcy talarów! Jam wart by³ wiêcej, ty Ninon zgni³a, ty Pompadour w ³achmanach, ty Wenero
z Pere-Lachaise! Trzeba by³o mnie przestrzec, to bym ci da³ szeæ tysiêcy franków. A! Nie
spodziewa³a siê tego, stara nikczemnico; gdyby mog³a przewidzieæ, to pewnie wola³aby
mieæ ze mn¹ do czynienia. Tak jest, by³bym da³ szeæ tysiêcy, ¿eby unikn¹æ podró¿y, która
wypada mi nie pomyli i nara¿a mnie na stratê pieniê¿n¹ mówi³ Collin, podczas gdy mu
kajdany wk³adano. Ci ludzie bêd¹ umylnie wlec siê ze mn¹ ca³e wieki. Gdyby mnie zaraz
pos³ali na galery, to bym niebawem powróci³ do swych zajêæ na z³oæ wszystkim gawronom
z nadbrze¿a des Orfevres. Tam, na galerach, wszyscy wy³aziæ bêd¹ ze skóry, ¿eby oswobodziæ
jak najprêdzej dobrego swego genera³a Trompe-la-Mort. Czy¿ jest miêdzy wami choæ jeden, co
by móg³, tak jak ja, poszczyciæ siê dziesiêciotysiêcznym zastêpem braci, którzy wszystko dla
mnie zrobiæ gotowi? zapyta³ z dum¹. Jest tu nie ma³o dobrego mówi³ uderzaj¹c siê w piersi;
jam nigdy nikogo nie zdradzi³! Spójrz na tych ludzi, wiêtoszko mówi³ do starej panny. Na
mnie patrz¹ oni ze strachem, a na ciebie spogl¹daj¹ z najwy¿szym obrzydzeniem. Zbieraj teraz,
co posia³a.
Zatrzyma³ siê i powiód³ okiem po zgromadzonych.
Jacycie wy wszyscy g³upi! Czycie nie widzieli nigdy galernika? Galernik w rodzaju
obecnego tutaj Collina jest cz³owiekiem mniej nikczemnym od innych, cz³owiekiem, który
protestuje przeciw k³amstwu ustaw spo³ecznych, jak mówi Jan Jakub, którego uczniem mam
zaszczyt siê nazywaæ. Wreszcie ja wystêpujê sam przeciw rz¹dowi, który ma za sob¹ ca³¹ kupê
trybuna³ów, ¿andarmów i bud¿etów.
Do licha! zawo³a³ malarz Warto by go odmalowaæ w tej chwili.
Powiedz mi, przewodniku imæ pana kata, naczelniku WDOWY (jest to imiê pe³ne straszliwej
poezji, które galernicy nadaj¹ gilotynie), b¹d dobrym dzieckiem, powiedz, czy to Fil-de-Soie
mnie zaprzeda³! mówi³ Collin do szefa policji. Nie chcia³bym, ¿eby on pokutowa³ za drugiego,
to by³oby niesprawiedliwie.
Agenci policyjni, którzy przetrzêli i opisali wszystko, co siê znajdowa³o w jego mieszkaniu,
zeszli w tej chwili na dó³ i mówili co z cicha do naczelnika wyprawy. Protokó³ by³ skoñczony.
Za chwilê ju¿ mnie st¹d uprowadz¹ rzek³ Collin do wszystkich mieszkañców domu.
Bylicie pañstwo dla mnie bardzo uprzejmi przez ca³y ci¹g naszej znajomoci; nigdy wam tego
nie zapomnê. Teraz ¿egnam was. Pozwólcie, ¿e wam przylê fig prowansalskich.
Post¹pi³ kilka kroków i zatrzyma³ siê, ¿eby popatrzeæ na Rastignaca.
Bywaj zdrów, Eugeniuszu powiedzia³ g³osem smutnym i ³agodnym, który dziwnie jako
odbija³ od szorstkiego tonu s³ów poprzednich. Gdyby by³ kiedy w potrzebie, to pamiêtaj, ¿em
ci zostawi³ szczerego przyjaciela.
Pomimo kajdan zrobi³ ruch, jak gdyby zas³ania³ siê szpad¹, przy czym zakomenderowa³
g³osem fechmistrza: raz, dwa! I zada³ pchniêcie.
W razie nieszczêcia mo¿esz siê tam udaæ. Osoba jego i pieni¹dze, wszystko na twe us³ugi.
Dziwny ten cz³owiek wymówi³ ostatnie s³owa tak ¿artobliwie, ¿e tylko Rastignac i on sam
mogli poj¹æ ich znaczenie. Po chwili ¿andarmi, ¿o³nierze i agenci policyjni opucili gospodê.
Sylwia naciera³a octem skronie swej pani i spogl¹da³a po obecnych, którzy nie mogli wyjæ
z podziwu.
No proszê! powiedzia³a A jednak by³ to dobry cz³owiek.
S³owa te rozwia³y urok wywo³any dziwn¹ scen¹, która obudzi³a w sercach obecnych t³um
uczuæ ró¿norodnych. Zgromadzeni spojrzeli po sobie i zatrzymali wzrok na pannie Michonneau.
Stara panna sta³a pod piecem, sucha i ch³odna jak mumia, z oczyma spuszczonymi, jak gdyby
z obawy, ¿e cieñ daszka nie zdo³a ukryæ wyrazu maluj¹cego siê w jej wzroku. Wszyscy pojêli,
dlaczego ta twarz wydawa³a siê zawsze tak niemi³¹. Jednozgodny szmer rozleg³ siê po sali,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
87
wiadcz¹c o wstrêcie powszechnym. Panna Michonneau s³ysza³a szemranie, lecz nie ruszy³a siê
z miejsca. Bianchon pochyli³ siê najpierwszy do swego s¹siada.
Ja siê st¹d wynoszê, je¿eli ta panna myli zasiadaæ z nami do sto³u wyrzek³ pó³g³osem.
W mgnieniu oka wszyscy, z wyj¹tkiem Poireta, zgodzili siê ze zdaniem medyka, który, poparty
zgod¹ ogóln¹, przyst¹pi³ do Poireta.
Pan jeste w najlepszych stosunkach z pann¹ Michonneau powiedzia³ zechciej¿e pomówiæ
z ni¹ i daæ jej do zrozumienia, ¿e powinna wynieæ siê st¹d natychmiast.
Natychmiast? powtórzy³ Poiret z podziwem. Zbli¿y³ siê potem do starej panny i szepn¹³
jej co do ucha.
Jam zap³aci³a komorne i mieszkam tu za pieni¹dze, tak jak i wszyscy odpar³a panna
Michonneau, rzucaj¹c na zgromadzonych wzrok jaszczurki.
To nic nie znaczy, my siê z³o¿ymy i oddamy pani pieni¹dze rzek³ Rastignac.
Pan trzyma stronê Collina odpar³a panna Michonneau mierz¹c go spojrzeniem zjadliwym
i badawczym i nie trudno zgadn¹æ dlaczego.
Na te s³owa Rastignac podskoczy³, jak gdyby chcia³ rzuciæ siê na star¹ pannê i udusiæ j¹
w³asnymi rêkoma. Spojrzenie jej pe³ne fa³szu rozjani³o straszliwym wiat³em g³¹b jego duszy.
Daj¿e jej pan pokój! zawo³ali obecni.
Eugeniusz skrzy¿owa³ rêce i nie rzek³ ani s³owa.
Skoñczmy raz przecie z tym Judaszem rodzaju ¿eñskiego rzek³ malarz do pani Vauquer.
Je¿eli pani nie wypêdzisz Miszonówny, to my opucimy natychmiast tê szopê i wszêdzie
rozg³aszaæ bêdziemy, ¿e to jest przytu³ek szpiegów i galerników. W razie przeciwnym nie
powiemy nikomu o tym wypadku, bo, co prawda, to samo mo¿e siê wydarzyæ w najlepszym
towarzystwie; dopóki nie zaczn¹ piêtnowaæ galerników na czole, nie zabroni¹ im przebieraæ
siê za mieszczan paryskich i zgrywaæ g³upi¹ rolê trefnisia, do której oni maj¹ jaki poci¹g
szczególny.
Na tê mowê pani Vauquer odzyska³a cudownie zdrowie, wyprostowa³a siê, skrzy¿owa³a rêce
i otworzy³a oczy jasne, w których ani ladu ³ez nie by³o.
Ale¿, mój drogi panie, chyba pan pragniesz ruiny mego domu? Oto ju¿ pan Vautrin O,
mój Bo¿e! zawo³a³a przerywaj¹c sobie nie mogê powstrzymaæ siê, ¿eby nie nazywaæ go tym
uczciwym nazwiskiem. Oto ci¹gnê³a dalej jedno mieszkanie ju¿ pró¿ne, a pan chcesz, ¿ebym
mia³a jeszcze dwa do wynajêcia w takiej porze, kiedy wszyscy siedz¹ na miejscu.
Panowie, bierzmy kapelusze i idmy na obiad do Flicoteaux, na placu Sorbonne powiedzia³
Bianchon.
Pani Vauquer obrachowa³a w jednej chwili, po której stronie jest wiêksza korzyæ i potoczy³a
siê ku pannie Michonneau.
No có¿, moja piêkna panienko, nie pragniesz przecie¿ zguby mojego zak³adu? Widzisz,
do jakiej ostatecznoci ci panowie mnie doprowadzaj¹; zechciej¿e przepêdziæ dzisiejszy wieczór
w swoim pokoju.
O nie, nie zawo³ali wszyscy sto³ownicy ¿¹damy, ¿eby wynosi³a siê st¹d natychmiast.
Ale¿ biedna panna nie jad³a jeszcze obiadu rzek³ Poiret z wyrazem litoci.
Niech sobie idzie jeæ, gdzie siê jej tylko podoba zawo³a³o kilka g³osów.
Precz ze szpiegiem!
Precz ze szpiegami!
Panowie! zawo³a³ Poiret, uzbrajaj¹c siê nagle w odwagê, której mi³oæ nawet baranom
udziela chciejcie¿ p³eæ uszanowaæ.
Szpiegi do ¿adnej p³ci nie nale¿¹ powiedzia³ malarz.
Wyborna p³ciorama.
Precz za drzwiorama.
Moi panowie, to jest nieprzyzwoicie. Gdy siê kogo wyprawia, to nale¿y grzeczniej
postêpowaæ. Mymy zap³acili i zostajemy powiedzia³ Poiret i w³o¿y³ czapkê na g³owê, siadaj¹c
obok panny Michonneau, któr¹ gospodyni domu stara³a siê sk³oniæ do odwrotu.
Oj, figlarz, figlarz z pana! powiedzia³ malarz ¿artobliwie.
No, je¿eli pañstwo nie idziecie, to my sobie pójdziemy zawo³a³ Bianchon.
I wszyscy sto³ownicy posunêli siê zgodnie ku salonowi.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
88
Moja panno, có¿ to znaczy? zawo³a³a pani Vauquer. Jam zrujnowana. Nie mo¿esz pani
pozostaæ, bo oni gotowi zrobiæ tu awanturê.
Panna Michonneau wsta³a.
Wyjdzie! Nie wyjdzie! Wyjdzie! Nie wyjdzie! wo³ano po kolei. S³owa te wraz
z nieprzyjaznym usposobieniem obecnych, które zaczê³o siê coraz wyraniej objawiaæ, zmusi³y
pannê Michonneau do odwrotu. Przed wyjciem zawiera³a po cichu jakie uk³ady z gospodyni¹.
Idê do pani Buneaud powiedzia³a gronie.
Mo¿esz pani iæ, gdzie siê podoba odpar³a pani Vauquer, widz¹c dla siebie krwaw¹
obelgê w wyborze gospody Buneaud, która z ni¹ wiecznie rywalizowa³a, a tym samym by³a
jej nienawistna. Id panna do Buneaudowej, bêd¹ ciê tam poiæ kwanym winem i karmiæ
potrawami kupionymi od przekupniów.
Nie mówi¹c nic, sto³ownicy uszykowali siê w dwa rzêdy. Poiret spogl¹da³ tak czule na
pannê Michonneau i tak naiwnie waha³ siê, czy ma iæ za ni¹, czy pozostaæ, ¿e sto³ownicy,
uszczêliwieni z pozbycia siê starej panny, nie mogli wstrzymaæ siê od miechu.
Ksi, ksi, ksi, Poiret zawo³a³ malarz. Dalej, hopla, hop!
Urzêdnik z muzeum zacz¹³ wypiewywaæ w sposób komiczny pocz¹tek znanej piosenki:
Partant pour la Syrie,
Le jeune et beau Dunois
Id¿e pan, nie zadawaj sobie przymusu; trahit sua quemque voluntas rzek³ Bianchon.
Ka¿dy idzie za sw¹ niebog¹, wolny przek³ad z Wirgiliusza doda³ korepetytor.
Panna Michonneau spojrza³a na Poireta, przy czym zrobi³a takie poruszenie, jak gdyby chcia³a
wesprzeæ siê na jego ramieniu. Nieborak nie móg³ siê oprzeæ temu wezwaniu i stan¹³ przy
boku starej panny. miech g³ony i oklaski rozleg³y siê po sali. Brawo! Poiret! Stary Poiret!
Apollo-Poiret! Mars-Poiret! Dzielny Poiret!
W tej chwili pos³aniec wszed³ do pokoju i poda³ list pani Vauquer. Wdowa przebieg³a go
oczyma i upad³a bezw³adnie na krzes³o.
Pozostaje chyba spaliæ mój dom, piorun weñ uderzy³. M³ody Taillefer umar³ o trzeciej. To
kara za to, ¿em pragnê³a szczêcia tych kobiet z krzywd¹ biednego m³odzieñca. Pani Couture
i Wiktoryna ¿¹daj¹, bym odda³a ich rzeczy, gdy¿ od dzisiejszego dnia obie maj¹ mieszkaæ
u starego Taillefera, Ojciec Wiktoryny zgadza siê, ¿eby wdowa Couture zosta³a przy niej, jako
dama do towarzystwa. Cztery mieszkania nie zajête, brak piêciu sto³owników!
Usiad³a strapiona i bliska p³aczu.
Nieszczêcie wesz³o do mego domu! zawo³a³a.
Turkot zaje¿d¿aj¹cego powozu da³ siê s³yszeæ na ulicy.
Jeszcze co nowego rzek³a Sylwia.
Goriot ukaza³ siê nagle we drzwiach z twarz¹ zarumienion¹ i janiej¹c¹ wyrazem takiego
szczêcia, i¿ rzek³by, ¿e siê odrodzi³ na nowo.
Goriot przyjecha³ fiakrem! zawo³ali sto³ownicy ale¿ to chyba koniec wiata.
Stary poszed³ prosto do Eugeniusza, który sta³ w k¹cie zadumany:
Chod pan powiedzia³ weso³o bior¹c go za ramiê.
Pan nie wiesz, co siê sta³o? zapyta³ Eugeniusz. Vautrin by³ galernikiem i policja ujê³a
go przed chwil¹, a m³ody Taillefer ju¿ nie ¿yje.
Mniejsza o to, co to nas obchodzi? odpar³ ojciec Goriot. Bêdê dzi jad³ obiad z moj¹
córk¹ u pana, s³yszysz pan? Ona ciê czeka; chod prêdzej!
Porwa³ go silnie za ramiê i uprowadzi³ prawie przemoc¹, jak gdyby to by³a jego kochanka.
Jedzmy obiad zawo³a³ malarz.
Wszyscy przysunêli sobie krzes³a i usiedli przy stole.
Masz tobie! rzek³a gruba Sylwia. Dzi ju¿ same nieszczêcia, przypali³a mi siê potrawa
z baraniny z rzep¹. No! có¿ robiæ, musicie panowie zjeæ przypalon¹.
Pani Vauquer nie mia³a odwagi odezwaæ siê, widz¹c tylko dziesiêæ osób u sto³u, lecz
wszyscy obecni usi³owali pocieszyæ i rozweseliæ niebogê. Z pocz¹tku rozmawiano o Vautrinie
i o wypadkach dnia ubieg³ego, lecz rozmowa lizgaj¹ca siê biegiem wê¿owym nie zatrzyma³a
siê d³ugo na tym przedmiocie. Zaczêto mówiæ o pojedynkach, o galerach, o sprawiedliwoci,
o prawach potrzebuj¹cych reformy, o wiêzieniach i wkrótce rozmawiaj¹cy zostawili o sto mil
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
89
za sob¹ Jakoba Collin i Wiktorynê z bratem. Dziesiêciu sto³owników krzycza³o za dwudziestu
i rzek³by, ¿e dnia tego grono ich by³o liczniejsze ni¿ zwykle, to by³a jedyna ró¿nica miêdzy
tym obiadem, a obiadem dnia poprzedniego. Wzruszenie prêdko ust¹pi³o przed zwyk³¹
obojêtnoci¹ tych ludzi samolubnych, którzy spodziewali siê znaleæ nazajutrz now¹ pastwê dla
siebie w codziennych wypadkach Pary¿a; nawet pani Vauquer uspokoi³a siê nadziej¹, która
przemawia³a do niej przez usta grubej Sylwii.
Ca³y ten dzieñ mia³ byæ dziwn¹ jak¹ fantasmagori¹ dla Eugeniusza. Pomimo wielkiej
trzewoci umys³u i si³y charakteru, student nie móg³ zebraæ myli, gdy znalaz³ siê w powozie,
obok Goriota. Po ca³odziennych wzruszeniach, mowa starego, zdradzaj¹ca radoæ niezwyk³¹,
dwiêcza³a mu w uszach, jak wyrazy przez sen s³yszane.
Skoñczylimy dzi wszystko. Mamy jeæ obiad razem, razem, czy ty to pojmujesz? Cztery
lata minê³o, jakem nie jad³ obiadu z Delfin¹, z kochan¹ m¹ Delfink¹. Bêdê j¹ mia³ przez ca³y
wieczór przy sobie. Bylimy w twym mieszkaniu od samego rana. Ja pracowa³em w pocie czo³a
jak wyrobnik. Pomaga³em przenosiæ sprzêty. Ach! Nie wiesz, jaka ona uprzejma u sto³u, jak ona
bêdzie siê mn¹ zajmowa³a. Tatku, zjedz kawa³ek, to takie dobre. A ja wówczas jeæ nie mogê.
O! Dawno ju¿ nie bylimy z ni¹ tacy spokojni, jak dzi bêdziemy!
Ale¿ dzi chyba ca³y wiat siê przewróci³? rzek³ Eugeniusz.
Czy siê przewróci³? Ale¿ nigdy jeszcze nie by³o tak dobrze na wiecie. Na ulicach spotykam
dzi same weso³e twarze; widzê, jak przechodnie podaj¹ sobie d³onie i ciskaj¹ siê serdecznie,
a wszyscy wygl¹daj¹ tak uszczêliwieni, jak gdyby ka¿dy z nich szed³ do swej córki uraczyæ
siê takim obiadem, jaki Delfina obstalowa³a przy mnie w kawiarni angielskiej. Ale, ba! przy niej
pio³un wyda³by siê miodem najs³odszym.
Zdaje mi siê, ¿e powracam do ¿ycia rzek³ Eugeniusz.
Poganiaj¿e, wonico zawo³a³ ojciec Goriot, otwieraj¹c przednie okno od powozu. Jed
prêdzej, dam ci sto su na piwo, je¿eli za dziesiêæ minut staniemy na miejscu.
Us³yszawszy tê obietnicê, wonica popêdzi³ przez ulice Pary¿a z szybkoci¹ b³yskawicy.
Ten wonica jedzie ¿ó³wim krokiem mówi³ ojciec Goriot.
Dok¹d mnie pan wieziesz? zapyta³ Rastignac.
Do twego mieszkania rzek³ ojciec Goriot.
Powóz zatrzyma³ siê na ulicy d'Artois. Stary wyskoczy³ najpierwszy i rzuci³ wonicy dziesiêæ
franków z rozrzutnoci¹ wdowca, który o nic nie dba w paroksyzmie dobrego humoru.
Dalej¿e, chodmy mówi³ prowadz¹c Rastignaca przez dziedziniec. Zatrzymali siê na trzecim
piêtrze, u drzwi mieszkania po³o¿onego w tylnej czêci nowego i bardzo ³adnego domu.
Ojciec Goriot nie potrzebowa³ dzwoniæ. Teresa, pokojówka pani de Nucingen, otworzy³a
im drzwi. Eugeniusz znalaz³ siê w przelicznym kawalerskim mieszkaniu, które sk³ada³o siê
z przedpokoju, niewielkiego saloniku, sypialni i gabinetu z oknem wychodz¹cym na ogród.
Wszystkie sprzêty i ozdoby w saloniku odznacza³y siê wdziêkiem niezrównanym. Delfina
siedzia³a na kanapce przy kominie, na którym pali³ siê ogieñ; spostrzeg³szy Eugeniusza,
odrzuci³a ekran i wsta³a na jego spotkanie.
Trzeba by³o posy³aæ po pana rzek³a g³osem wzruszonym bo sam nie chcesz nic
zrozumieæ.
Teresa wysz³a. Student pochwyci³ Delfinê w objêcia, ucisn¹³ j¹ ¿ywo i zap³aka³ z radoci.
To, co teraz widzia³, odbija³o tak silnie od t³umu wra¿eñ, które przez ca³y dzieñ szarpa³y mu
serce i g³owê, ¿e nie móg³ zapanowaæ w tej chwili nad rozdra¿nieniem nerwowym.
Ju¿ ja wiedzia³em, ¿e on ciê kocha szepn¹³ ojciec Goriot, zbli¿aj¹c siê do córki, gdy
tymczasem Eugeniusz osun¹³ siê bezw³adnie na kanapê, niezdolny przemówiæ, ani poj¹æ, w jaki
sposób odby³o siê to ostatnie skinienie ³aski czarnoksiêskiej.
Chod¿e pan zobaczyæ mówi³a Delfina, bior¹c go za rêkê i wprowadzaj¹c do pokoju,
w którym dywany, sprzêty i najdrobniejsze szczegó³y naladowa³y, tylko w mniejszych
rozmiarach, wszystko to, co siê znajdowa³o w pokoju Delfiny.
Brak tutaj ³ó¿ka rzek³ Rastignac.
Tak jest powiedzia³a rumieni¹c siê i ciskaj¹c go za rêkê.
Eugeniusz spojrza³ na ni¹ i poj¹³, choæ tak m³ody, ile to wstydliwoci niek³amanej ukrywa
siê w sercu kochaj¹cej kobiety.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
90
Nale¿ysz do tych istot, które zawsze ubóstwiaæ potrzeba szepnê³a mu do ucha. Tak jest,
my siê tak dobrze rozumiemy, ¿e omielam siê powiedzieæ, co mylê: im bardziej mi³oæ jest
gor¹ca i szczera, tym wiêcej powinna byæ ukrywana i os³oniêta. Niech ¿aden cz³owiek ¿ywy
nie wie o naszej tajemnicy.
O, ja przecie nie bêdê tym cz³owiekiem rzek³ ojciec Goriot z wymówk¹.
Wiesz przecie, ojcze, ¿e ty znaczysz tyle, co my
Ach! Tego tylko pragn¹³em. Nie bêdziecie zwracali na mnie uwagi, nieprawda¿? Ja bêdê
przychodzi³ i wychodzi³, niby jaki duch dobroczynny, którego nie widzimy, choæ jest tu¿ przy
nas. No có¿? Delfineczko, Nineczko, Dedelko! czy nie mia³em s³usznoci, gdym ci mówi³: Jest
piêkne mieszkanie przy ulicy dArtois, urz¹dmy je dla niego. Ty nie chcia³a. Ach! jam ci da³
radoæ tak, jak da³em ¿ycie. Ojciec musi zawsze dawaæ, ¿eby byæ szczêliwym. Dawaæ zawsze,
to znaczy byæ ojcem.
Jak to? zapyta³ Eugeniusz.
A tak, ona nie chcia³a, ba³a siê plotek, jak gdyby dla wiata warto by³o szczêcia siê
wyrzekaæ! Zreszt¹ wszystkie kobiety marz¹ tylko o tYm, ¿eby postêpowaæ tak, jak ona postêpuje
Nikt nie s³ucha³ ojca Goriot; pani de Nucingen wprowadzi³a Eugeniusza do gabinetu,
w którym rozleg³ siê szmer leciuchnego poca³unku. Pokój ten harmonizowa³ z wykwintnoci¹
ca³ego mieszkania, w którym nie zbywa³o na niczym.
Có¿, czy trafiono panu do gustu? zapyta³a Delfina, wracaj¹c do salonu, gdzie ju¿ stó³ by³
nakryty.
O, najzupe³niej odpowiedzia³. Niestety! Oceniam ten przepych, to spe³nienie snów
najpiêkniejszych, ca³¹ tê poezjê ¿ycia m³odego i wykwintnego, oceniam j¹ tak dobrze, ¿e przez
to samo ju¿ na ni¹ zas³ugujê; lecz od pani tego przyj¹æ nie mogê, a sam jestem jeszcze zbyt
biedny, ¿eby
Ach, ach! Ju¿ mi siê pan opierasz wyrzek³a z komiczn¹ powag¹, robi¹c przy tym
piêkn¹ minkê, któr¹ kobiety przybieraj¹, gdy potrzeba jaki skrupu³ w ¿art obróciæ, aby póniej
rozproszyæ go z wiêksz¹ ³atwoci¹.
Eugeniusz zada³ dzi sobie tyle pytañ uroczystych, a przygoda Vautrina, odkrywaj¹ca ca³¹
g³¹b przepaci, w któr¹ siê omal nie stoczy³, wzmocni³a w nim tak bardzo dobre i szlachetne
uczucia, ¿e s³owa Delfiny nie zdo³a³y ich obaliæ. Ogarn¹³ go tylko smutek g³êboki.
Jak to! zawo³a³a pani de Nucingen mia³¿eby pan odmówiæ? A wiesz, co taka odmowa
znaczy? W¹tpisz pan o przysz³oci i dlatego nie miesz zbli¿yæ siê do mnie. A wiêc obawiasz
siê, ¿e zdradzisz moje uczucie? Je¿eli pan mnie kochasz, je¿eli ja
kocham ciebie, to dlaczegó¿
obawiasz siê tak ma³ego zobowi¹zania. Gdyby wiedzia³, z jak¹ przyjemnoci¹ urz¹dza³am ci to
kawalerskie mieszkanko, to przeprasza³by mnie za swoje wahanie. Mia³am w rêku pieni¹dze
nale¿¹ce do ciebie i zrobi³am z nich dobry u¿ytek, oto i wszystko. Zdaje ci siê, ¿e wielki, a w
rzeczy samej jeste ma³y. ¯¹dasz nieskoñczenie wiêcej
(A! wyrzek³a, pochwyciwszy wyraz
namiêtnoci we wzroku Eugeniusza), a dro¿ysz siê o lada g³upstwo. Je¿eli mnie nie kochasz, o!
w takim razie nie powiniene przyjmowaæ. Jedno s³owo los mój rozstrzyga. Mów pan! Mój ojcze,
choæ ty postaraj siê go przekonaæ doda³a po chwili, zwracaj¹c siê do ojca. Czy on s¹dzi, ¿e ja
jestem mniej dra¿liwa od niego, gdy chodzi o nasz honor?
Ojciec Goriot s³ucha³ tej wdziêcznej sprzeczki z pos¹gowym umiechem.
Dziecko! poczê³a znowu chwytaj¹c d³oñ Eugeniusza spotykasz na progu ¿ycia zaporê,
której wielu ludzi przebyæ nie mo¿e, i cofasz siê, gdy rêka kobiety chce ci j¹ otworzyæ! Ale ty
bêdziesz szczêliwy w ¿yciu, masz wietn¹ przysz³oæ przed sob¹, powodzenie wyryte jest na
twym piêknym czole. Czy¿ wówczas nie bêdziesz móg³ oddaæ mi tego, co ci dzi po¿yczam?
Wszak za dawnych czasów dama dawa³a swemu rycerzowi zbrojê, miecz, he³m, kolczugê i konia,
¿eby rycerz móg³ iæ na turnieje walczyæ w jej imieniu. Otó¿, Eugeniuszu, to co ja ci dajê,
jest broni¹ naszej epoki, narzêdziem, bez którego nie obejdzie siê cz³owiek pragn¹cy staæ siê
czymkolwiek na wiecie. Wyobra¿am sobie, ¿e stodo³a, w której mieszkasz obecnie, musi byæ
piêkna, bo pewnie przypomina pokój mego ojca. No có¿, nie bêdziemy dzi jedli obiadu? Czy
pragniesz mnie zasmuciæ? Odpowiedz przecie mówi³a wstrz¹saj¹c go za rêkê. Mój Bo¿e!
Przekonaj go, tatku, albo pójdê st¹d i nigdy ju¿ nie bêdê siê z nim widzia³a.
Ja ciê przekonam rzek³ ojciec Goriot, budz¹c siê z zachwycenia. Powiedz mi, kochany
panie Eugeniuszu, wszak bêdziesz po¿ycza³ pieni¹dze u ¿ydów?
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
91
Zmuszony jestem powiedzia³ student.
Dobrze, trzymam za s³owo pocz¹³ stary, wyjmuj¹c z kieszeni pugilares wytarty
i zniszczony. Ja sta³em siê ¿ydem i zap³aci³em wszystkim dostawcom. Nie winiene ani
grosza za wszystko, co siê tutaj znajduje. Nie tak wielka to suma, najwy¿ej piêæ tysiêcy franków.
Otó¿, po¿yczam ci te pieni¹dze. Nie odmówisz mi, jam przecie nie kobieta. Napiszesz rewers
na jakim wistku, a z czasem uicisz mi siê z d³ugu.
£zy zakrêci³y siê w oczach Eugeniusza i Delfiny; oboje spojrzeli po sobie ze zdumieniem, po
czym student pochwyci³ d³oñ starego i cisn¹³ j¹ gor¹co.
No có¿! Czy nie jestecie mymi dzieæmi? rzek³ ojciec Goriot.
Biedny mój ojcze, jak ¿e ty to zrobi³? zapyta³a pani de Nucingen.
Gdym ciê nak³oni³, by go tu sprowadzi³a, gdym zobaczy³, ¿e kupujesz rzeczy piêkne jak
dla panny m³odej, wtedy pomyla³em sobie: Nabawi siê ona k³opotu! Adwokat powiada, ¿e
proces, którym mamy zmusiæ twego mê¿a, by ci odda³ twe mienie, bêdzie trwa³ przesz³o pó³
roku. Otó¿ ja sprzeda³em tymczasem tysi¹c trzysta piêædziesi¹t liwrów do¿ywotniego dochodu;
wzi¹wszy piêtnacie tysiêcy franków, zapewni³em sobie na dobrej hipotece tysi¹c dwiecie
franków dochodu, a pozosta³ymi pieniêdzmi zaspokoi³em waszych dostawców, drogie dzieci.
Za piêædziesi¹t talarów bêdê mia³ pokój tu na górze, w którym mogê ¿yæ jak ksi¹¿ê nie wydaj¹c
nawet czterdziestu su na dzieñ. Odzienia prawie wcale nie potrzebujê, bo nie niszczê tego, co
mam. Ju¿ od dwóch tygodni miejê siê potajemnie i mylê sobie: To¿ dopiero bêd¹ szczêliwi!
No có¿, albo¿ nie jestecie szczêliwi?
O! tatku, tatku! zawo³a³a pani de Nucingen rzucaj¹c siê ku ojcu, który wzi¹³ j¹ na
kolana. Przytuli³a do niego sw¹ g³owê z³otow³os¹, okrywaj¹c poca³unkiem i ³zami twarz starca
pomarszczon¹, na której malowa³ siê w tej chwili wyraz b³ogiego zadowolenia.
Ojcze drogi, ty jeste prawdziwym ojcem! Nie, drugiego takiego ojca nie ma pod s³oñcem.
Eugeniusz kocha³ ciê ju¿ przedtem, a có¿ to teraz bêdzie?
Dzieci moje mówi³ ojciec Goriot, który po dziesiêciu latach pierwszy raz przyciska³ sw¹
córkê do piersi Delfinko, chcesz chyba, ¿ebym ja umar³ z radoci! Biedne moje serce rozerwaæ
siê gotowe. Patrz, panie Eugeniuszu, jam za wszystko wynagrodzony, ju¿ mi siê nic od ciebie
nie nale¿y!
I starzec ucisn¹³ córkê tak dziko i szalenie, ¿e Delfina zawo³a³a: Ach, mnie boli!
Jam ci ból sprawi³! wyrzek³ Goriot bledn¹c z przera¿enia i spojrza³ na ni¹ z wyrazem
nadludzkiej boleci. Chc¹c dobrze odmalowaæ oblicze tego idea³u ojcostwa, trzeba by szukaæ
wzoru w postaciach, które mistrze pêdzla stworzyli dla oddania mêki Zbawiciela, cierpi¹cego
za wiat ca³y. Ojciec Goriot uca³owa³ Delfinê z najwiêksz¹ ostro¿noci¹.
Nie, nie, jam ci bólu nie sprawi³ pocz¹³ znów zapytuj¹c j¹ umiechem ty mi raczej
sprawi³a ból swoim wykrzyknikiem. To dro¿ej kosztuje szepn¹³ pochylaj¹c siê do ucha Delfiny
i ca³uj¹c je ostro¿nie ale musia³em go podejæ, ¿eby siê nie gniewa³.
Eugeniusz zdumia³ siê na widok tego przywi¹zania bez granic i patrzy³ na Goriota z tym
naiwnym zachwytem, który w wieku m³odzieñczym nazywamy wiar¹.
Ja potrafiê byæ godnym tego wszystkiego! zawo³a³.
O mój Eugeniuszu, jak¿e to piêkne, co ty teraz powiedzia³ i pani de Nucingen z³o¿y³a
poca³unek na czole studenta.
On wyrzek³ siê dla ciebie panny Taillefer i jej milionów rzek³ ojciec Goriot. Tak jest,
panie Eugeniuszu, ta ma³a kocha³a ciê dawno, a teraz, po mierci brata, sta³a siê bogata jak
Krezus.
O! Po có¿ o tym mówiæ? zawo³a³ Rastignac.
Eugeniuszu szepnê³a mu Delfina do ucha to, co s³yszê, zasêpia mi dzisiejszy wieczór. A!
Ja bêdê ciê kocha³a szczerze i na zawsze!
Tak piêknego dnia nie mia³em jeszcze od czasu, jakecie za m¹¿ powychodzi³y zawo³a³
ojciec Goriot, Niech Bóg zsy³a na mnie wszystkie cierpienia, byle tylko nie kaza³ mi cierpieæ
przez was, a ja sobie powiem: w lutym tego roku dozna³em w jednej chwili tyle szczêcia, ile
ludzie przez ca³e ¿ycie doznaæ nie mog¹. Spójrz na mnie, Delfinko! powiedzia³ do córki. Jaka
ona piêkna, nieprawda¿? Proszê mi powiedzieæ, czy wiele jest kobiet na wiecie, co by mia³y
takie przeliczne kolory i takie do³eczki w policzkach? Nie, prawda? I ta pieszczotka jest moim
dzieckiem! Teraz, gdy bêdzie szczêliwa przy tobie, stanie siê jeszcze tysi¹c razy piêkniejsza. Ja
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
92
mogê iæ do piek³a, kochany s¹siedzie mówi³ do Eugeniusza ust¹piê ci moje miejsce w raju,
je¿eli ci go potrzeba. Jedzmy, jedzmy ci¹gn¹³ dalej, nie wiedz¹c sam co mówi, wszystko to do
nas nale¿y.
Biedny ojciec!
Gdyby ty wiedzia³a drogie dzieciê mówi³ id¹c do niej i ca³uj¹c j¹ w g³owê owiniêt¹
jasnymi warkoczami gdyby wiedzia³a, jak ³atwo mo¿esz uczyniæ mnie szczêliwym! Przyjd
czasem do mnie, ja bêdê tam na górze, o kilka kroków. Przyrzecz mi, powiedz!
Dobrze, ojcze kochany.
Powiedz jeszcze.
Dobrze, drogi mój ojcze.
Przestañ ju¿, kaza³bym ci sto razy powtarzaæ, gdyby mnie s³ucha³a. Jedzmy obiad.
Ca³y wieczór zszed³ na takich dzieciñstwach, a ojciec Goriot nie ustêpowa³ placu dwojgu
m³odym. Pada³ przed córk¹, ¿eby uca³owaæ jej nogi, wpatrywa³ siê w jej oczy, przyciska³ g³owê
do jej sukni, jednym s³owem pope³nia³ szaleñstwa, na jakie móg³by siê zdobyæ chyba bardzo
m³ody i czu³y kochanek.
Widzisz pan? rzek³a Delfina do Eugeniusza gdy ojciec jest z nami, to trzeba wy³¹cznie
jemu siê powiêcaæ. To bêdzie nas bardzo krêpowaæ.
Eugeniusz dozna³ ju¿ kilka razy uczucia zazdroci, nie móg³ wiêc zganiæ s³ów Delfiny,
w których by³ zarodek najg³êbszej niewdziêcznoci.
Kiedy¿ mieszkanie bêdzie gotowe? zapyta³ Eugeniusz, rozgl¹daj¹c siê po pokoju. Jak
widzê, dzi trzeba bêdzie siê rozstaæ.
Tak, ale jutro bêdziesz pan u mnie na obiedzie rzek³a Delfina z mink¹ figlarn¹. Jutro
mamy operê w³osk¹.
To i ja pójdê na parter powiedzia³ ojciec Goriot.
By³a pó³noc. Powóz pani de Nucingen czeka³ u bramy. Ojciec Goriot i student skierowali
siê ku domowi Vauquer, rozmawiaj¹c o Delfinie ze wzrastaj¹cym uniesieniem, które wywo³a³o
ciekaw¹ walkê miêdzy tymi dwiema gwa³townymi namiêtnociami. Eugeniusz nie móg³ ukryæ
przed sob¹, ¿e mi³oæ ojca, której nie splami³ ¿aden wzgl¹d osobisty, zaæmiewa³a jego uczucie
swoj¹ wytrwa³oci¹ i potêg¹. W oczach ojca przedmiot mi³oci by³ zawsze piêkny i nieskalany,
a mi³oæ sama potêgowa³a siê przesz³oci¹ i przysz³oci¹ ca³¹.
Gdy przyszli do domu, stara gospodyni siedzia³a pod piecem w towarzystwie Sylwii
i Krzysztofa. Wygl¹da³a nieboga jak Mariusz na ruinach Kartaginy, a gruba Sylwia podziela³a
jej ¿a³oæ, oczekuj¹c powrotu dwóch wiernych mieszkañców, którzy pozostali im z ca³ego grona.
Niczym s¹ rzewne skargi, które lord Byron w³o¿y³ w usta Tassa, wobec g³êbokiej prawdy, jak¹
tchnê³y w tej chwili ¿ale pani Vauquer.
Sylwio, wszak jutro tylko trzy fili¿anki kawy nalaæ trzeba bêdzie. Ach, serce mi pêknie, dom
mój opustosza³! Czym¿e bêdzie ¿ycie moje, gdy w domu mieszkañców zabraknie? Niczym. Dom
mój wyprz¹tniêty teraz z ludzi. ¯ycie ca³e jest w meblach. Có¿em zawini³a niebu, ¿e zes³a³o na
mnie nieszczêæ tyle? Zapas fasoli i kartofli zrobiony na osób dwadziecia. Policja by³a w mym
domu! Chyba samymi kartoflami ¿yæ bêdziemy! Wypadnie chyba odprawiæ Krzysztofa.
Sabaudczyk spa³ sobie spokojnie, lecz przy ostatnich wyrazach obudzi³ siê nagle i zapyta³:
Co, proszê pani?
Biedny ch³opak! Wierny by³ jak pies rzek³a Sylwia.
Teraz czas niew³aciwy, nikt mieszkañ nie zmienia. Sk¹d¿e mi spadn¹ lokatorowie? Ja
g³owê stracê. A jeszcze ta sybilla Michonneau porywa mi Poireta! Jak to ona zrobi³a, ¿e ten
cz³owiek jak piesek za ni¹ chodzi?
A! Do licha! - rzek³a Sylwia wstrz¹saj¹c g³ow¹ ju¿ to stare panny znaj¹ siê na takich
sztukach.
Albo ten biedny Vautrin, którego zrobili galernikiem poczê³a znów wdowa wiesz Sylwio,
to przechodzi moje si³y, ja nie mogê jeszcze uwierzyæ. To by³ cz³owiek taki weso³y, przy tym
p³aci³ mi piêtnacie franków na miesi¹c za kawê z wódk¹, a zawsze oddawa³ wszystko co do
grosza!
A jaki by³ hojny! doda³ Krzysztof.
To musi byæ jaka omy³ka rzek³a Sylwia.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
93
Ale nie, przecie on siê przyzna³ mówi³a pani Vauquer. Kto by da³ wiarê, ¿e wszystko
to sta³o siê w moim domu, w tej dzielnicy, gdzie nawet kot rzadko siê zab³¹ka! S³owo uczciwej
kobiety, ja niê chyba. Bo to widzisz, za mej pamiêci zdarzy³ siê wypadek z Ludwikiem
XVI, póniej by³am wiadkiem upadku cesarza, widzia³am, jak powróci³ i upad³ powtórnie,
a wszystko to by³o w porz¹dku rzeczy mo¿liwych. Ale gospodom mieszczañskim to ju¿ zdaje
siê nic groziæ nie powinno: bez króla ¿yæ mo¿na, a bez jedzenia nikt siê nie obejdzie; a gdy
do tego uczciwa kobieta z domu Conflans daje na obiad najlepsze potrawy, to chyba musi byæ
koniec wiata, skoro
Bo te¿ tak i jest, przyszed³ ju¿ koniec wiata.
I to trzeba wiedzieæ, ¿e panna Michonneau, która nawarzy³a pani tej kaszy, bêdzie mia³a,
jak mówi¹, tysi¹c talarów rocznego dochodu zawo³a³a Sylwia.
Nie mów mi o niej, to zbrodniarka! rzek³a pani Vauquer. W dodatku przenosi siê jeszcze
do Buneaudowej! Ale ona do wszystkiego jest zdolna, ona musia³a okropieñstwa pope³niaæ,
musia³a zabijaæ i okradaæ w swoim czasie. J¹ to trzeba by³o pos³aæ na galery zamiast tego
biednego, kochanego cz³owieka
W tej chwili Goriot z Eugeniuszem zadzwonili.
Ach, to moi dwaj wierni rzek³a wdowa z westchnieniem.
Dwaj wierni zapomnieli ju¿ prawie zupe³nie o nieszczêciach, które spad³y dnia tego
na gospodê i owiadczyli gospodyni bez ogródek, ¿e maj¹ zamiar przeprowadziæ siê na
Chaussée-d'Antin.
Ach! Sylwio! krzyknê³a wdowa ju¿ teraz po wszystkim. Panowie zadalicie mi cios
miertelny! Co mnie tu cisnê³o w ¿o³¹dku. Dzieñ dzisiejszy zwali³ mi dziesiêæ lat na g³owê.
S³owo dajê, ja rozum stracê! Co teraz robiæ z fasol¹? A, dobrze! poniewa¿ ja sama zostajê w ca³ym
domu, to ty mo¿esz sobie odejæ od jutra, Krzysztofie. ¯egnam was, panowie, dobrej nocy.
Co jej jest? rzek³ Eugeniusz do Sylwii.
A có¿! wszyscy j¹ opucili wskutek interesów. To jej zmys³y pomiesza³o. Cicho! s³yszê, ¿e
p³acze. Niech siê wybeczy, to jej ulgê sprawi. Przez ca³y czas mojej s³u¿by ani razu jeszcze nie
wypró¿nia³a sobie oczu.
Nazajutrz pani Vauquer upamiêta³a siê w swojej ¿a³oci, ¿e u¿yjemy jej w³asnego
wyra¿enia. By³a wprawdzie strapiona, jak przysta³o na gospodyniê, któr¹ los wytr¹ci³ ze
zwyk³ej kolei ¿ycia, zabieraj¹c jej od razu wszystkich lokatorów; lecz odzyska³a ju¿ zupe³ny
spokój umys³u i przedstawia³a obraz boleci szczerej i g³êbokiej, boleci sprawionej poniesion¹
strat¹ i odmian¹ przyzwyczajeñ. To pewne, ¿e spojrzenie, którym kochanek ¿egna miejsce
pobytu swej kochanki, nie mo¿e byæ smutniejsze ni¿ spojrzenie, którym pani Vauquer ogarnê³a
stó³ swój opuszczony. Eugeniusz pociesza³ wdowê, ¿e na swoje miejsce zostawi jej pewnie
Bianchona, którego kontrakt koñczy siê za dni kilka, a na miejscu pani Couture zamieszka
prawdopodobnie urzêdnik z Muzeum, który nieraz owiadcza³, ¿e rad by mieæ lokal podobny;
jednym s³owem przekonywa³ gospodyniê, ¿e nie trudno jej bêdzie zebraæ nowy personel.
Oby ciê Bóg wys³ucha³, ³askawy panie! Ale nieszczêcie zagoci³o w mym domu. Zobaczysz
pan, ¿e najwy¿ej za dziesiêæ dni mieræ tu przyjdzie mówi³a rzucaj¹c z³owrogie spojrzenie po
sali jadalnej. Kogo te¿ ona zabierze?
Dobrze, ¿e my siê st¹d wynosimy szepn¹³ Eugeniusz do ojca Goriot.
Proszê pani zawo³a³a Sylwia, wbiegaj¹c z min¹ przera¿on¹ od trzech dni ju¿ nie widzê
naszego Mistigrisa.
Ach! Je¿eli mój kot zdech³, je¿eli nas opuci³, to ja
Biedna wdowa nie dokoñczy³a, z³o¿y³a rêce i pochyli³a siê na porêcz fotela pod ciosem tej
straszliwej przepowiedni.
Oko³o po³udnia, to jest w porze, kiedy pos³añcy pocztowi przybywaj¹ do dzielnicy du
Panthéon, wrêczono Eugeniuszowi list w eleganckiej kopercie, na której by³a pieczêæ z herbem
Beauséantów. By³ to bilet wicehrabiny zapraszaj¹cy pana i pani¹ de Nucingen na wielki bal,
o którym mówiono ju¿ od miesi¹ca w Pary¿u.
Przy bilecie by³a kartka do Eugeniusza.
Zdaje mi siê, panie Eugeniuszu, ¿e zostaniesz chêtnie t³umaczem mych uczuæ dla pani de
Nucingen. Posy³am panu zaproszenie, o które mnie prosi³ i bêdê bardzo rada poznaæ siostrê
pani de Restaud. Proszê wiêc, ¿eby mi pan przyprowadzi³ tê piêkn¹ pani¹, lecz zastrzegam,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
94
¿eby jej nie odda³ ca³ego swego uczucia, którego wielka czêæ mnie siê nale¿y w zamian za
przyjañ, jak¹ ¿ywiê dla pana.
Wicehrabina de Beauséant.
Ale¿ myla³ Eugeniusz, odczytuj¹c powtórnie s³owa wicehrabiny pani de Beauséant
mówi mi doæ wyranie, ¿e nie ¿yczy ogl¹daæ barona de Nucingen.
Popieszy³ do Delfiny, szczêliwy, ¿e bêdzie móg³ sprawiæ jej radoæ, za któr¹ pewnie otrzyma
nagrodê. Pani de Nucingen by³a w k¹pieli. Rastignac czeka³ w buduarze z niecierpliwoci¹
w³aciw¹ m³odemu cz³owiekowi, który pragnie jak najprêdzej posi¹æ kochankê, o której marzy³
przez dwa lata. S¹ to wzruszenia, co siê nie powtarzaj¹ dwa razy w ¿yciu m³odzie¿y. Pierwsza
ukochana kobieta, która prawdziwie jest kobiet¹, to jest przedstawia siê mê¿czynie w wietnym
otoczeniu, jakiego ¿¹da towarzystwo paryskie, mo¿e byæ pewna, ¿e nigdy rywalki mieæ nie
bêdzie. Mi³oæ paryska niepodobna jest do ¿adnej innej mi³oci. Ani mê¿czyni ani kobiety
nie dadz¹ siê tu z³apaæ na bogate wystawy oklepanych frazesów, którymi ka¿dy przystraja
dla przyzwoitoci swoje niby bezinteresowne uczucia. W kraju tym nie dosyæ, ¿eby kobieta
zadowoli³a serce i zmys³y; ma ona jeszcze wa¿niejsze obowi¹zki do spe³nienia wzglêdem
tysi¹cznych odcieni pró¿noci, z których siê ¿ycie sk³ada. Mi³oæ jest tu dziwnie samochwalcza
i bezwstydna, dziwnie rozrzutna, k³amliwa i pró¿na.
Czegó¿ chcieæ mo¿na od reszty ludzkoci, skoro wszystkie damy dworu Ludwika XIV
zazdroci³y pannie de La Valliere namiêtnoci, która sprawi³a, i¿ wielki król zapomnia³,
¿e mankiety jego kosztowa³y dwa tysi¹ce talarów i podar³ je, ¿eby u³atwiæ ksiêciu de
Vermandois wejcie na scenê wiata? Miejcie m³odoæ, bogactwo, tytu³y, miejcie wszystko,
co za wami przemawia; im wiêcej ziarn kadzid³a spalicie przed swym bo¿yszczem, tym
bo¿yszcze ³askawszym dla was bêdzie. Mi³oæ jest religi¹, tylko wyznanie jej dro¿ej kosztuje
ni¿ wyznanie wszelkiej innej wiary; przechodzi ona szybko, a przechodzi jak ulicznik, który
lubi wszystko niszczyæ po drodze. Zbytek uczucia jest poezj¹ poddaszy; bez tego w có¿ by
siê tam mi³oæ obróci³a? S¹ wprawdzie wyj¹tki od tych okrutnych praw kodeksu paryskiego,
lecz trzeba ich szukaæ w samotnoci, w g³êbi dusz, co nie zasmakowa³y jeszcze w doktrynach
spo³ecznych i ¿yj¹ w pobli¿u jakiego ród³a o wodzie jasnej, bie¿¹cej i niewyczerpanej; co
zadowalaj¹ siê zielonym cieniem swej ustroni, przys³uchuj¹ siê g³osowi nieskoñczonoci, który
do nich zewsz¹d przemawia i czekaj¹ cierpliwie, a¿ bêd¹ mog³y skrzyd³a rozwin¹æ, ubolewaj¹c
na tymi, co do ziemi przyroli. Lecz Rastignac, podobnie jak wielu m³odych ludzi, którzy
wczenie zakosztowali przepychu, chcia³ wst¹piæ zbrojnie w szranki wiata; zarazi³ siê jego
gor¹czk¹, czu³ w sobie mo¿e doæ si³y, ¿eby nad nim panowaæ, lecz nie zna³ ani dróg, ani celu
swej ambicji.
W braku mi³oci czystej i wiêtej, która ¿ycie wype³nia, takie pragnienie potêgi mo¿e staæ
siê piêkn¹ rzecz¹; doæ jest odrzuciæ interes osobisty, a wzi¹æ za cel dobro kraju. Lecz student
nie stan¹³ jeszcze na wysokoci, z której mo¿na ledziæ bieg ¿ycia i s¹dziæ je. Dot¹d nie wy³ama³
siê nawet spod czaru wie¿ych i mi³ych pojêæ, które, niby licie zielone, otulaj¹ m³odoæ dzieci
wychowanych na prowincji.
Waha³ siê jeszcze ci¹gle, czy ma przejæ Rubikon paryski. Pomimo pal¹cej ciekawoci,
zachowa³ jakie wspomnienie o ¿yciu szczêliwym, które wiedzie prawdziwy, szlachcic w swej
siedzibie. Wszak¿e ostatnie jego skrupu³y pierzch³y w przeddzieñ dnia tego, gdy wszed³ do
nowego swego mieszkania. Zaczynaj¹c korzystaæ z materialnych wygód fortuny, tak jak dawno
ju¿ korzysta³ z moralnych wygód, jakie daje dobre urodzenie, Rastignac pozby³ siê swej pow³oki
prowincjonalnej i wszed³ nieznacznie na stanowisko, z którego piêkna przysz³oæ odkrywa³a
siê przed nim. Tote¿, oczekuj¹c przyjcia Delfiny w piêknym buduarze, w którym czu³ siê
prawie tak swobodnym jak u siebie, by³ ju¿ tak niepodobny do owego Rastignaca, który przyby³
w przesz³ym roku do Pary¿a, ¿e, przygl¹daj¹c mu siê wzrokiem duszy, pyta³ sam siebie, czy
jest jeszcze miêdzy nimi jakiekolwiek podobieñstwo.
Pani baronowa jest w swym pokoju powiedzia³a Teresa, budz¹c go z zadumy.
Delfina spoczywa³a na kanapie w pobli¿u kominka. Widz¹c tê postaæ wie¿¹, ton¹c¹ w falach
bia³ego mulinu, trzeba by³o mimo woli przyrównaæ j¹ do owych piêknych rolin indyjskich,
których owoc ukrywa siê w kielichu kwiatu.
A! Jeste pan przecie powiedzia³a ze wzruszeniem.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
95
Zgadnij pani, co ci przynoszê powiedzia³ Eugeniusz, siadaj¹c przy niej i podnosz¹c jej
rêkê do ust.
Pani de Nucingen zdradza³a ¿yw¹ radoæ czytaj¹c zaproszenie wicehrabiny. Zwróci³a na
Eugeniusza oczy zwil¿one ³zami i, zarzuciwszy mu rêce na szyjê, przyci¹gnê³a go do siebie,
upojona pró¿nym zadowoleniem.
Wiêc to pan, (ty szepnê³a mu do ucha ale Teresa jest w moim gabinecie, b¹dmy ostro¿ni!)
pan dajesz mi takie szczêcie? Tak jest, miem nazwaæ to szczêciem. Czyli¿ zaproszenie to,
które panu zawdziêczam, nie jest czym wiêcej, ni¿ prostym zadowoleniem mi³oci w³asnej?
Nikt nie chcia³ wprowadziæ mnie do tego ko³a wybranego. Mo¿e byæ, ¿e w tej chwili wydajê
siê panu ma³¹, pró¿n¹ i lekkomyln¹, jak pary¿anka prawdziwa, lecz pomyl, przyjacielu, ¿em
ja dla ciebie wszystko powiêciæ gotowa i ¿e teraz pragnê najgorêcej, ¿eby mnie przyjêto na
przedmieciu Saint-Germain, dlatego, ¿e ty tam bywasz.
Czy pani nie znajduje rzek³ Eugeniusz ¿e pani de Beauseant daje nam do zrozumienia,
i¿ nie spodziewa siê widzieæ barona de Nucingen na swym balu.
Ale¿ tak powiedzia³a baronowa, oddaj¹c list Eugeniuszowi. Te kobiety umiej¹ byæ
genialnie niegrzeczne. Mniejsza o to, ja bêdê jednak na balu. Siostra moja wybiera siê równie¿
wiem, ¿e przygotowuje strój przepyszny. Eugeniuszu ci¹gnê³a dalej zni¿onym g³osem
Anastazja bêdzie na balu, ¿eby rozproszyæ straszne podejrzenia. Nie wiesz, jakie pog³oski
o niej kr¹¿¹! Nucingen mówi³ mi z rana, ¿e wczoraj rozmawiano o tym w klubie bez ¿adnej
ceremonii. Mój Bo¿e! Na czym to spoczywa czeæ kobiet i rodzin! Ja sama czujê siê podra¿niona,
dotkniêta w osobie biednej mej siostry. Powiadaj¹ niektórzy, ¿e pan de Trailles podpisa³ weksli
na sto tysiêcy franków, ¿e termin up³yn¹³ i kredytorzy mieli go przeladowaæ. Otó¿, w takiej
ostatecznoci, siostra moja mia³a sprzedaæ jakiemu ¯ydowi swoje brylanty, te piêkne brylanty,
które musia³e u niej widzieæ, a które dosta³y siê jej po matce hrabiego de Restaud. Od paru
dni wszyscy o tym mówi¹, nic wiêc dziwnego, ¿e Anastazja kaza³a sobie robiæ sukniê ze
z³otog³owu, ¿eby zwróciæ na siebie powszechn¹ uwagê, ukazuj¹c siê na balu u wicehrabiny
w ca³ym bogactwie swych brylantów. Ale i ja nie chcê byæ gorsza od niej. Ona stara³a siê
zawsze upokorzyæ mnie i nigdy dla mnie dobra nie by³a, a jam tysi¹ce us³ug jej wywiadcza³a,
jam zawsze mia³a dla niej pieni¹dze, gdy ona by³a w potrzebie. Lecz dajmy pokój wiatu; dzisiaj
chcê byæ zupe³nie szczêliwa.
Rastignac przesiedzia³ u pani de Nucingen a¿ do pierwszej po pó³nocy. Przy po¿egnaniu, przy
tym prawdziwym po¿egnaniu kochanków, które zwyk³a os³adzaæ nadzieja przysz³ych radoci,
pani de Nucingen rzek³a z wyrazem têsknoty:
Jestem tak bojaliwa, tak zabobonna nazwij pan jak chcesz moje przeczucia i¿ obawiam
siê, ¿e bêdê musia³a straszn¹ jak¹ katastrof¹ okupiæ szczêcie obecne.
Dziecko! rzek³ Eugeniusz.
A! zawo³a³a ze miechem dzi ja z kolei dzieckiem zosta³am.
Eugeniusz wraca³ do domu Vauquer z tym przekonaniem, ¿e nazajutrz zupe³nie go opuci
i oddawa³ siê w drodze tym s³odkim marzeniom, którymi upaja siê m³odzieniec czuj¹cy jeszcze
smak szczêcia na ustach.
No có¿? zapyta³ ojciec Goriot, gdy Eugeniusz przechodzi³ ko³o jego mieszkania.
Jutro opowiem panu wszystko rzek³ Eugeniusz.
Wszystko, nieprawda¿? zawo³a³ stary. Id pan spaæ. Od jutra zaczniemy szczêliwe ¿ycie.
Nazajutrz Goriot i Rastignac wygl¹dali, czy nie poka¿e siê jaki tragarz, który by pomóg³ im
wynieæ siê z gospody mieszczañskiej gdy, oko³o po³udnia, powóz jaki wtoczy³ siê na ulicê
Neuve-Sainte-Geneviève i zatrzyma³ siê przed drzwiami domu Vauquer. Po chwili pani de
Nucingen wyskoczy³a z powozu i zapyta³a, czy pan Goriot znajduje siê jeszcze w gospodzie,
a odebrawszy od Sylwii potakuj¹c¹ odpowied, wbieg³a lekko na schody.
Eugeniusz by³ w swoim pokoju, choæ nikt w domu o tym nie wiedzia³. Przy niadaniu student
prosi³ Goriota, ¿eby zda³ jego rzeczy razem ze swoimi, a sam wyszed³ na miasto, mówi¹c, ¿e
o czwartej spotkaj¹ siê w nowym mieszkaniu przy ulicy dArtois. Niebawem stary poszed³ szukaæ
tragarzy, a Eugeniusz odpowiedzia³ tymczasem na apel szkolny i wróci³ piesznie do domu,
¿eby rozliczyæ siê z pani¹ Vauquer, gdy¿ obawia³ siê, ¿e Goriot w przystêpie swego fanatyzmu
gotów zap³aciæ za niego z w³asnej kieszeni. Nie zastawszy gospodyni, która wysz³a na miasto,
Eugeniusz wst¹pi³ jeszcze do swego mieszkania, chc¹c siê przekonaæ, czy przypadkiem czego
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
96
nie zapomnia³; jako¿ nie po¿a³owa³ swej przezornoci, bo znalaz³ w szufladzie od stolika rewers,
który napisa³ by³ dla Vautrina, a potem, po zap³aceniu nale¿noci, wrzuci³ niedbale do stolika.
Nie maj¹c ognia, chcia³ podrzeæ go na drobne kawa³ki, gdy wtem us³ysza³ za cian¹ g³os
Delfiny i stan¹³ bez ruchu, ¿eby pos³yszeæ, oo bêdzie mówi³a baronowa, która, jak s¹dzi³, nie
powinna by³a mieæ dla niego ¿adnej tajemnicy. Pierwsze wyrazy, które us³ysza³ obudzi³y w nim
takie zajêcie, ¿e postanowi³ wys³uchaæ rozmowy miêdzy ojcem a córk¹.
Ach, mój ojcze! mówi³a Delfina postanowi³e upomnieæ siê o moj¹ fortunê, lecz daj Bo¿e,
¿eby nie by³o za póno i ¿eby zdo³a³ jeszcze ochroniæ mnie od ruiny! Czy mogê mówiæ?
Mów, w ca³ym domu nikogo nie ma wyrzek³ ojciec Goriot g³osem zmienionym.
Co ci to, mój ojcze? zapyta³a pani de Nucingen.
Uderzy³a mnie jak obuchem po g³owie rzek³ starzec. Niech ci Bóg tego nie pamiêta,
dzieciê moje! Ty nie wiesz, jak ja ciê kocham; gdyby wiedzia³a, nie rzuci³aby mi tych s³ów
okrutnych bez przygotowania, zw³aszcza je¿eli nie zasz³o nic nadzwyczajnego. Có¿ ciê tak
znagli³o, ¿e przyjecha³a do mnie a¿ tutaj, wiedz¹c, ¿e za chwilê mam byæ na ulicy dArtois?
A, mój ojcze! Czyli¿ w nieszczêciu mo¿na zapanowaæ nad pierwszym poruszeniem? Ja
g³owê tracê! Adwokat twój wskaza³ mi dzisiaj nieszczêcie, które niebawem pewnie w nas
uderzy. Handlowe twoje dowiadczenie bêdzie nam potrzebne; tote¿ przybieg³am szukaæ ciebie,
jak ton¹cy, co siê ga³¹zki chwyta. Pan Derville przekona³ siê, ¿e Nucingen myli stawiæ opór
i zagrozi³ mu procesem, mówi¹c, ¿e nie trudno bêdzie otrzymaæ na to zgodê prezesa trybuna³u.
Nucingen przyszed³ dzi do mnie i zapyta³, czy ja pragnê jego i swojej ruiny. Odpar³am mu, ¿e
ja siê na tym nic a nic nie znam, ¿e wiem tylko tyle, i¿ mam fortunê i powinnam z niej korzystaæ,
¿e zreszt¹ wszystko co siê do tego sporu odnosi, nale¿y wy³¹cznie do mego adwokata, gdy¿ ja
sama nic z tego nie rozumiem i nic w tym wzglêdzie powiedzieæ nie mogê. Czy¿ nie tak kaza³e
mi powiedzieæ, ojcze?
Dobrze powiedzia³a odrzek³ ojciec Goriot.
Otó¿ poczê³a znów Delfina Nucingen przedstawi³ mi stan swoich interesów. Kapita³y jego
i moje w³o¿one s¹ w przedsiêwziêcia zaledwie rozpoczête, na które trzeba by³o wy³o¿yæ z góry
wielkie sumy. Je¿eli za¿¹dam obecnie mego posagu, to Nucingen bêdzie zmuszony og³osiæ siê
bankrutem; je¿eli za zaczekam rok jeden, to przysiêga mi na honor, ¿e kapita³y moje podwoj¹
siê, a mo¿e i w trójnasób siê powiêksz¹, gdy¿ on bêdzie robi³ obroty i tak poprowadzi interesy,
¿e ja zostanê w³acicielk¹ dóbr ziemskich. Ojcze mój, on mówi³ szczerze i ta szczeroæ jego
mnie przerazi³a. Przeprasza³ mnie za swe postêpowanie, wróci³ mi zupe³n¹ swobodê, pozwoli³
mi postêpowaæ, jak mi siê podoba, bylebym tylko upowa¿ni³a go do prowadzenia interesów
w moim imieniu. Na dowód swej uczciwoci przyrzek³ mi, ¿e ile razy ja zechcê, tyle razy
wezwie pana Derville dla os¹dzenia, czy akta, na mocy których ja zostanê w³acicielk¹ ziemsk¹,
bêd¹ prawnie zredagowane. Jednym s³owem, odda³ mi siê zupe³nie na ³askê i nie³askê. B³aga
tylko ¿ebym przez dwa lata jeszcze pozwoli³a mu dom prowadziæ i nie wydawa³a dla siebie
nic nad to, co mi przeznacza. Przekona³ mnie, ¿e odprawi³ sw¹ tancerkê, ¿e zmuszony jest
zaprowadziæ najsurowsz¹ oszczêdnoæ, ¿eby nie zachwiaæ swego kredytu, zanim nie ukoñczy,
rozpoczêtych spekulacji. Jam by³a nieub³agana, udawa³am, ¿e w nic nie wierzê, ¿eby przywieæ
go do ostatecznoci i dowiedzieæ siê ca³ej prawdy: pokazywa³ mi swe ksiêgi, p³aka³ wreszcie.
Nigdy jeszcze nie widzia³am cz³owieka w takim stanie. Straci³ zupe³nie g³owê, mówi³, ¿e siê
zabije, bredzi³ jak w gor¹czce, a¿ mnie litoæ wziê³a.
I ty wierzysz w takie g³upstwa? zawo³a³ ojciec Goriot. To komediant! Mia³em ja do
czynienia z Niemcami: s¹ to prawie zawsze ludzie uczciwi i otwarci; lecz gdy który zacznie
szachrowaæ pod p³aszczykiem szczeroci, to pewnie stokroæ gorzej od innych ciê oszuka. M¹¿
twój zwodzi ciebie. Widzi, ¿e go przyparto do muru, udaje wiêc nie¿ywego i chce zas³oniæ siê
twoim imieniem, wiêcej ni¿ swoim w³asnym. Chce on skorzystaæ z tej okolicznoci, ¿eby siê
zabezpieczyæ przed niedaj¹cymi siê obliczyæ z góry rezultatami swoich obrotów handlowych.
Krêta z niego sztuka: równie jest chytry jak przewrotny. Ale nic z tego, nie pójdê ja na
Pere-La-chaise z tym przekonaniem, ¿e córki moje ze wszystkiego zosta³y wyzute. Znam siê
jeszcze trochê na interesach. Powiada, ¿e kapita³y jego w³o¿one s¹ w przedsiêbiorstwa, dobrze!
W takim razie musi posiadaæ weksle, rewersy, umowy pisemne! Niech¿e ci je poka¿e i niech
siê z tob¹ rozliczy. Wtedy wybierzemy najkorzystniejsze spekulacje, poprowadzimy je na swoje
ryzyko i bêdziemy mieli dokumentyna imiê Delfiny Goriot ma³¿onki barona de Nucingen,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
97
której maj¹tek oddzielony jest od mê¿owskiego. Nie tacymy g³upi, jak siê jemu zdaje.
Czy on s¹dzi, ¿e ja pogodzê siê z t¹ myl¹, ¿e ty mo¿esz zostaæ bez maj¹tku, bez kawa³ka
chleba? Ja bym jej nie zniós³ przez jeden dzieñ, przez noc jedn¹, nawet przez dwie godziny! Ja
nie móg³bym ¿yæ z t¹ myl¹. Jak to! Jam pracowa³ przez lat czterdzieci, zlewaj¹c siê potem
i dwigaj¹c worki na w³asnych ramionach, jam sobie wszystkiego w ¿yciu odmawia³ dla was,
anio³y drogie, cocie mi dodawa³y si³ do ka¿dej pracy; a dzisiaj mienie moje, ¿ycie moje ca³e
mia³oby pójæ z dymem! O, ja bym umar³ szalony rozpacz¹! Nie, na wszystko, co jest wiêtego na
ziemi i w niebie! my tê sprawê rozjanimy, sprawdzimy wszystkie ksiêgi, kasê, przedsiêwziêcia!
Nie zasnê, nie po³o¿ê siê do ³ó¿ka, jeæ nie bêdê, dopóki siê nie przekonam, ¿e fundusz twój jest
ca³y i nienaruszony. Z ³aski Boga masz separacjê maj¹tkow¹, a pan Derville, adwokat twój, jest
na szczêcie cz³owiekiem uczciwym. Na Boga! Bêdziesz mia³a swój milionik, swoje piêædziesi¹t
tysiêcy liwrów dochodu a¿ do koñca ¿ycia lub ja podniosê gwa³t na ca³y Pary¿. Ach! Ach!
Udam siê do izb, je¿eli trybuna³y nie wymierz¹ nam sprawiedliwoci. Dotychczas s¹dzi³em,
¿e spokojna, ¿e twój byt materialny zapewniony i myl ta by³a mi pociech¹ w nieszczêciach,
os³od¹ w cierpieniu. Mienie to ¿ycie. Pieni¹dz wszystko mo¿e. Wiêc có¿ ten ba³wan nam
prawi?
Delfino, nie ustêpuj ani pó³ szel¹ga temu bydlakowi, który przyku³ ciê do ³añcucha
i uczyni³ nieszczêliw¹. Je¿eli nie bêdzie móg³ obejæ siê bez ciebie, to przynajmniej wyuczymy
go prosto chodziæ. Bo¿e! G³owa mi p³onie, co mi czaszkê pali. Moja Delfina w nêdzy! Och!
Fifinko moja! Sapristi! Gdzie¿ s¹ moje rêkawiczki? Dalej, pieszmy! Idê, zrewidujê wszystko,
ksi¹¿ki, interesy, kasê, korespondencjê, pójdê w tej chwili. Nie uspokojê siê, a¿ póki siê nie
przekonam, ¿e twój fundusz jest zabezpieczony, a¿ póki nie zobaczê tego na w³asne moje oczy.
Rozwa¿nie tylko, ojcze kochany! Pamiêtaj, ¿e zgubi³by mnie, gdyby przyst¹pi³ do tego
dzie³a z najmniejsz¹ chêtk¹ zemsty lub gdyby zdradzi³ zbyt nieprzychylne usposobienie. On
ciê zna i nie zdziwi³ siê wcale, ¿e pod twoim wp³ywem ja sama zaczê³am siê troszczyæ o swój
fundusz; lecz przysiêgam ci, on wszystko zagarn¹³ w swoje rêce. To nikczemnik! On gotów
porzuciæ nas i uciec ze wszystkimi kapita³ami, bo wie dobrze, ¿e ja bym go nie przeladowa³a,
bo nie chcia³abym hañbiæ w³asnego imienia. Jest on i s³aby, i silny zarazem. Ju¿em ja wszystko
dobrze zbada³a. Przekona³am siê, ¿e, przywodz¹c go do ostatecznoci, przyspieszê tylko w³asn¹
ruinê.
Ale¿ to ³otr wierutny?
Ha! tak jest, ojcze zawo³a³a, rzucaj¹c siê z p³aczem na krzes³o Nie chcia³am mówiæ o tym,
¿eby ci oszczêdziæ zmartwienia, ¿e mnie wyda³ za takiego cz³owieka! Obyczaje i sumienie, cia³o
i dusza, wszystko siê w nim zgadza! To co okropnego: czujê dla niego pogardê i nienawiæ.
Tak jest, po tym, co mi ten pod³y Nucingen powiedzia³, nie mogê mieæ dla niego najmniejszego
szacunku. Cz³owiek, który móg³ wdaæ siê w takie spekulacje handlowe, o jakich on mi dzi
mówi³, nie ma ¿adnego poczucia delikatnoci. Obawy moje pochodz¹ st¹d, ¿em jasno zobaczy³a
g³¹b jego duszy. On, m¹¿ mój, powiedzia³ otwarcie, ¿e daje mi zupe³n¹ swobodê, wiesz ojcze, co
to znaczy? Ale za to ja mam byæ w razie nieszczêcia narzêdziem w jego rêku, mam go zas³oniæ
swoim imieniem.
Ale¿ na to s¹ prawa! Mamy przecie plac de Greve dla ziêciów tego rodzaju! zawo³a³ ojciec
Goriot. Ja sam ci¹³bym mu g³owê, gdyby kata nie by³o.
Nie, mój ojcze, na niego prawa nie ma. Powtórzê ci w krótkoci jego mowê, odrzucaj¹c
niepotrzebne dodatki, w które treæ sam¹ obwija³: Musisz pozwoliæ, bym ukoñczy³ rozpoczête
spekulacje, albo wszystko przepadnie i ty sama zostaniesz zrujnowana, bez grosza przy duszy; ja
za nikogo prócz ciebie nie mogê wzi¹æ za wspólnika. Czy to doæ jasno? On nie przesta³ jeszcze
dbaæ o mnie. Uczciwoæ moja jest dla niego dostateczn¹ rêkojmi¹; wie, ¿e mi dosyæ w³asnego
funduszu, ¿e siê na jego pieni¹dze nie pokwapiê. Jest to spó³ka nieuczciwa i z³odziejska, na
któr¹ muszê przystaæ, bom zagro¿ona utrat¹ ca³ego funduszu. Nucingen kupuje moje sumienie,
a za to pozwala, bym nale¿a³a do Eugeniusza. Mo¿esz pope³niaæ b³êdy, ale w zamian pozwól
mi dopuszczaæ siê zbrodni, pozwól mi wydzieraæ chleb biedakom! Czy taka mowa jest doæ
jasna? Wiesz, ojcze, co on nazywa spekulacj¹ handlow¹? On kupuje na swe imiê kawa³ ziemi,
na którym spekulanci podstawieni z jego ramienia zaczynaj¹ budowaæ domy. Ludzie ci wchodz¹
w umowê z rozmaitymi przedsiêbiorcami, którym p³ac¹ nie gotówk¹, tylko wekslami z bardzo
dalekim terminem wyp³aty; nastêpnie m¹¿ mój wyp³aca im bardzo niewielk¹ sumê i dostaje za to
pokwitowanie, które czyni go w³acicielem wszystkich domów; oni za og³aszaj¹ siê bankrutami,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
98
a biedni, oszukani przedsiêbiorcy musz¹ iæ z kwitkiem. Firma domu de Nucingen s³u¿y do
przyci¹gania tych biedaków. Zrozumia³am i to tak¿e, ¿e Nucingen, chc¹c dowieæ w razie
potrzeby, ¿e jest w stanie wyp³acaæ sumy ogromne, pos³a³ znaczne kapita³y do Amsterdamu,
Londynu, Neapolu i Wiednia. Jak¿e zdo³alibymy je pochwyciæ?
Eugeniusz pos³ysza³ g³uchy odg³os: to ojciec Goriot upad³ na kolana.
Bo¿e mój, có¿em ja ci zawini³? Córka moja oddana w rêce nikczemnika, który wymo¿e na
niej wszystko, czego zechce. Przebacz mi, córko! zawo³a³ starzec.
Tak, jest w tym i twoja wina, ¿em ja w tak¹ przepaæ wpad³a rzek³a Delfina. Mymy tak
nierozs¹dne, gdy za m¹¿ wychodzimy! Czy¿ my znamy wtedy wiat, interesy, ludzi, obyczaje?
Ojcowie powinni by myleæ za nas. Ojcze drogi, ja ci nic nie wyrzucam, przebacz mi te s³owa.
W tym razie, wina ca³a jest po mojej stronie. Nie, nie p³acz, tatku mówi³a, ca³uj¹c go w czo³o.
I ty nie p³acz, Delfinko moja ma³a. Pozwól, niech ci poca³unkiem ³zy z oczu obetrê. Nie
bój siê! Niech ja tylko pójdê po rozum do g³owy, to jeszcze potrafiê rozwik³aæ pasmo interesów,
które twój m¹¿ spl¹ta³.
Nie, ojcze, pozwól mnie dzia³aæ; ja potrafiê wzi¹æ siê do niego. On mnie kocha, mam
nad nim przewagê, skorzystam wiêc z tego i wymogê na nim, ¿eby obróci³ niezw³ocznie czêæ
moich kapita³ów na kupno nieruchomoci. Mo¿e potrafiê sk³oniæ go, ¿eby odkupi³ na moje imiê
ziemiê Nucingen w Alzacji. Tylko proszê ciê, ojcze, przyjd jutro przejrzeæ ksiêgi i zbadaæ stan
jego interesów. Pan Derville nic a nic nie zna siê na sprawach handlowych. Nie, lepiej jutro
nie przychod. Nie chcê sobie psuæ krwi. Pojutrze bêdzie bal u pani de Beauséant, muszê wiêc
oszczêdzaæ siê, ¿eby byæ piêkn¹ i wie¿¹ i przynieæ chlubê kochanemu memu Eugeniuszowi!
Pójdmy zobaczyæ jego pokój.
W tej chwili powóz jaki zatrzyma³ siê na ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, po czym da³ siê
s³yszeæ na schodach g³os pani de Restaud, która zapytywa³a: Czy mój ojciec jest w domu?
Okolicznoæ ta wybawi³a szczêliwie Eugeniusza, który zamierza³ ju¿ rzuciæ siê na ³ó¿ko i udaæ,
¿e pi w najlepsze.
Ach! ojcze, czy nie s³ysza³ nic o Anastazji? rzek³a Delfina, poznaj¹c g³os siostry. Zdaje
siê, ¿e u niej w domu dziej¹ siê te¿ dziwne rzeczy.
Co takiego? zapyta³ ojciec Goriot to ju¿ chyba przysz³a ostatnia moja godzina? Biedna
moja g³owa nie wytrzyma podwójnego nieszczêcia.
Dzieñ dobry, ojcze rzek³a hrabina we drzwiach. Ach! I ty tutaj, Delfino.
Pani de Restaud by³a widocznie niezadowolona ze spotkania z siostr¹.
Dzieñ dobry, Naciu rzek³a baronowa. Czy ciê moja obecnoæ zadziwia? Ja siê co dzieñ
z ojcem widujê.
Od jakiego¿ to czasu?
Nie potrzebowa³aby pytaæ, gdyby równie¿ u niego bywa³a.
Nie dra¿nij mnie, Delfino zawo³a³a hrabina p³aczliwie. Jam taka nieszczêliwa, jam
zgubiona, biedny mój ojcze! O! Tym razem zupe³niem ju¿ zgubiona!
Co ci jest, Naciu? zawo³a³ ojciec Goriot. Powiedz nam wszystko, dzieciê drogie. Jak
ona zblad³a! Delfino, pomó¿¿e jej, b¹d dla niej dobr¹, a ja bêdê ciê kocha³ jeszcze wiêcej, je¿eli
tylko potrafiê!
Biedna Naciu rzek³a pani de Nucingen, podaj¹c siostrze krzes³o mów proszê. Widzisz
w nas dwie jedyne istoty, które kochaj¹ ciê tak bardzo, ¿e wszystko przebaczyæ ci gotowe.
Widzisz, mi³oæ rodzinna nigdy nie zawodzi.
Poda³a jej flakonik z eterem i hrabina przysz³a do siebie.
Ja tego nie prze¿yjê! zawo³a³ ojciec Goriot. S³uchajcie mówi³, poprawiaj¹c torf rozpalony
w piecu. Zbli¿cie siê tu obie. Mnie zimno. Co ci jest, Naciu? Mów prêdko, bo mnie zabijasz
Ach! zawo³a³a biedna kobieta m¹¿ mój wie o wszystkim. Wyobra sobie, ojcze, ¿e
niedawno
Przypominasz sobie ten weksel Maksyma? Niestety! Nie by³ to ju¿ pierwszy, ju¿em
ja przedtem niejeden zap³aci³a. W pocz¹tku stycznia, pan de Trailles wydawa³ mi siê jako
bardzo zmartwiony. Nic wprawdzie nie mówi³; ale to tak ³atwo odgadn¹æ, co siê dzieje w sercu
istoty ukochanej: dosyæ najl¿ejszej wskazówki; przy tym bywaj¹ czasem przeczucia. By³ bardziej
rozkochany, bardziej czu³y ni¿ zwykle, a ja by³am coraz szczêliwsza. Biedny Maksym! Wyzna³
póniej, ¿e w myli ¿egna³ siê ze mn¹, bo chcia³ sobie ¿ycie odebraæ. Ale zaczê³am go drêczyæ,
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
99
b³agaæ, dwie godziny modli³am go na kolanach, a¿ wyzna³, ¿e winien by³ sto tysiêcy franków!
Mnie siê w g³owie przewróci³o. Ty nie mia³ pieniêdzy, bom ci wszystko wydar³a
Nie rzek³ ojciec Goriot nie móg³bym zebraæ tyle pieniêdzy, chyba bym kraæ poszed³.
Ale ja by³bym poszed³, Naciu! Ja pójdê.
Obie siostry milcza³y; ostatnie s³owo starego brzmia³o z³owrogo, jak przedmiertne chrapanie
i wiadczy³o o agonii uczucia ojcowskiego, które sta³o siê ju¿ bezsilne. Jaki¿ egoizm nie zmiêk³by
na ten krzyk rozpaczy, co niby kamieñ w przepaæ ciniêty, zdradza³ g³êbokoæ jej niezmierzon¹?
Uzyska³am te pieni¹dze, rozporz¹dzaj¹c tym, co do mnie nie nale¿a³o zawo³a³a hrabina,
zalewaj¹c siê ³zami.
Delfina, wzruszona, zap³aka³a tak¿e, tul¹c g³owê do szyi siostry.
Wiêc to wszystko prawda wyrzek³a.
Anastazja spuci³a g³owê; pani de Nucingen otoczy³a jej kibiæ ramieniem, uca³owa³a j¹ czule
i przytuli³a do piersi.
Tu znajdziesz zawsze mi³oæ, a nigdy s¹dzona nie bêdziesz powiedzia³a.
Anio³ki moje rzek³ Goriot s³abym g³osem dlaczegó¿ nieszczêcie jest przyczyn¹ waszego
po³¹czenia?
Chc¹c ocaliæ ¿ycie Maksyma, chc¹c wreszcie ocaliæ ca³e moje szczêcie poczê³a hrabina
omielona dowodami uczucia ¿ywego i gor¹cego posz³am do znanego ci lichwiarza, do tego
piekielnego Gobsecka, którego nic wzruszyæ nie mo¿e i sprzeda³am mu wszystkie brylanty
familijne, do których pan de Restaud niezmiernie jest przywi¹zany. Wszystkie sprzeda³am!
Rozumiecie? On zosta³ wybawiony, ale ja za to umar³am! Restaud o wszystkim siê dowiedzia³.
Przez kogo? Jak? Ja go zabijê! krzykn¹³ ojciec Goriot.
Wczoraj kaza³ mnie prosiæ do swego pokoju. Posz³am Anastazjo powiedzia³ takim
g³osem
(och! doæ mi by³o g³os jego us³yszeæ, bym siê wszystkiego domyli³a) gdzie s¹ twoje
brylanty? Mam je u siebie. Nie odpar³ patrz¹c mi w oczy one s¹ tu, na mojej komodzie.
I pokaza³ mi szkatu³kê, któr¹ przykry³ by³ chustk¹ do nosa. Wiesz sk¹d siê tu wziê³y?
zapyta³. Upad³am mu do nóg
p³aka³am, pyta³am, jaki rodzaj mierci wola³by wybraæ dla mnie.
Ty to wszystko powiedzia³a? zawo³a³ ojciec Goriot. Na wiête imiê Pañskie! Ka¿dy kto
omieli siê skrzywdziæ jedn¹ z was, póki ja ¿yjê, mo¿e byæ pewien, ¿e go na wolnym ogniu
spalê! Tak jest, posiekam go, jak
Ojciec Goriot zamilk³, wyrazy zamiera³y mu w gardle.
W koñcu, moja droga, objawi³ takie ¿¹danie, ¿e wola³abym, i¿by wyda³ na mnie wyrok
mierci. Nie daj Bo¿e ¿adnej kobiecie, ¿eby mia³a us³yszeæ to, co ja us³ysza³am!
Ja zamordujê tego cz³owieka powiedzia³ ojciec Goriot spokojnie. Ale on ma tylko jedno
¿ycie, a mnie dwa winien. Czegó¿ on chcia³? zapyta³, patrz¹c na Anastazjê.
Oto poczê³a hrabina po chwilowym milczeniu odezwa³ siê do mnie w te s³owa:
Anastazjo, ja pokryjê wszystko milczeniem, pozostaniemy nadal razem, mamy dzieci. Nie
zastrzelê pana de Trailles, bo móg³bym go chybiæ, a chc¹c siê go pozbyæ w inny sposób,
móg³bym siê spotkaæ ze sprawiedliwoci¹ ludzk¹. Zabiæ go w twoich objêciach, to znaczy³oby
znies³awiæ dzieci. Chc¹c unikn¹æ zguby twych dzieci, ich ojca i swojej w³asnej, podajê ci dwa
warunki. Odpowiadaj: Czy ja mam choæ jedno dziecko? Odpowiedzia³am, ¿e tak. Które?
Ernesta, najstarszego. Dobrze powiedzia³ teraz przysiêgnij, ¿e bêdziesz mi pos³uszn¹
w jednym razie. Przysiêg³am. Podpiszesz, gdy ja zechcê, akt sprzeda¿y dóbr swoich.
Nie podpisuj zawo³a³ ojciec Goriot. Nigdy nie podpisuj tego! Ach! Ach! Panie de Restaud,
nie umiesz zapewniæ szczêcia kobiecie, ona szuka go gdzie indziej, a ty karzesz j¹ za sw¹ g³upi¹
niedo³ê¿noæ?
Ale hola! Ja tu jestem, znajdzie on mnie na swojej drodze! B¹d spokojna, Naciu!
A! Pan hrabia troszczy siê o spadkobiercê! Bardzo dobrze. Ja mu pochwycê tego syna, który,
do pioruna, jest przecie moim wnukiem! Wolno mi bêdzie przecie zobaczyæ tego bêbna. Bêdê
mia³ o nim staranie, b¹d spokojna. Upokorzê ja tego potwora, gdy mu powiem: Teraz miêdzy
nami sprawa! Je¿eli chcesz mieæ syna, to oddaj mej córce ca³y fundusz i pozwól jej postêpowaæ,
jak siê jej podoba!
Mój ojcze!
Tak, jam twój ojciec. A! jam ojciec prawdziwy. Niech ten jasny pan nie mie krzywdziæ
mych córek. Do pioruna! Nie wiem, co w mych ¿y³ach kr¹¿y. Mam krew tygrysi¹, chcia³bym
po¿reæ tych dwóch ludzi. O dzieci! Wiêc to takie wasze ¿ycie? Ach! To mieræ moja. Có¿ siê
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
100
z wami stanie, gdy mnie ju¿ nie bêdzie? Rodzice powinni by ¿yæ tak d³ugo jak i dzieci. Mój
Bo¿e! Jak¿e ten wiat le urz¹dzony! A jednak mówi¹ nam, ¿e Ty masz syna. Powinien by
nie dopuciæ, ¿ebymy w dzieciach naszych cierpieli. Jak to, drogie moje anio³y, wiêc tylko
boleci waszej zawdziêczam, ¿ecie tu przysz³y? Pokazujecie mi tylko ³zy swoje. O tak, wy mnie
kochacie, widzê to dobrze. Chodcie, chodcie poskar¿yæ siê tutaj! Serce moje jest wielkie, mo¿e
wszystko zmieciæ. Tak jest, na pró¿no rozrywaæ je bêdziecie, bo z ka¿dego kawa³ka powstanie
serce ojcowskie. Chcia³bym wzi¹æ na siebie troski wasze i wycierpieæ wszystko, co wy cierpicie.
Ach, by³ycie bardzo szczêliwe, gdycie by³y ma³e
Tylko wówczas dobrze nam by³o rzek³a Delfina. Gdzie¿ s¹ te czasy, kiedymy to
zeskakiwa³y z worków w wielkim spichlerzu?
Ojcze, to jeszcze nie wszystko szepnê³a Anastazja, pochylaj¹c siê ku Goriotowi, który a¿
siê cofn¹³. Sprzeda¿ brylantów nie przynios³a mi stu tysiêcy franków. Maksyma wci¹¿ cigaj¹.
Pozostaje zap³aciæ tylko dwanacie tysiêcy, a on przyrzek³, ¿e siê ustatkuje, ¿e ju¿ nadal graæ nie
bêdzie. Ja mam tylko tê mi³oæ jego na wiecie, a zap³aci³am za ni¹ tak drogo, ¿e umrê, je¿eli
utraciæ j¹ bêdê musia³a. Powiêci³am jej mienie, s³awê, spokój i dzieci. O, niech¿e przynajmniej
Maksym bêdzie swobodny, szanowany, niech pozostanie w wiecie, gdzie sobie stanowisko
wyrobiæ potrafi. Teraz on winien mi nie samo szczêcie: mamy dzieci, które zosta³yby bez
maj¹tku. Wszystko przepadnie, je¿eli go osadz¹ w Sainte-Pélagie.
Ja nie mam pieniêdzy, Naciu. Nie mam ju¿ nic, nic! To skoñczenie wiata. O, wiat
siê zawali, to pewne. Idcie st¹d, uciekajcie prêdzej! Ach! Mam jeszcze sprz¹czki srebrne
i szeæ nakryæ, najpierwszych jakie posiad³em w swym ¿yciu. Wreszcie, pozosta³o mi ju¿ tylko
dwanacie tysiêcy franków rocznego dochodu.
A có¿e zrobi³, ojcze, z swoim do¿ywotnim dochodem?
Sprzeda³em go i zabezpieczy³em sobie tylko szczup³¹ pensyjkê na w³asne potrzeby.
Potrzebowa³em dwunastu tysiêcy franków, ¿eby urz¹dziæ Fifince apartament.
W twoim domu, Delfino? zapyta³a pani de Restaud.
A! To wszystko jedno! zawo³a³ ojciec Goriot. Doæ, ¿e ju¿ nie ma dwunastu tysiêcy
franków.
Domylam siê rzek³a hrabina. To dla pana de Rastignac. Ach, zatrzymaj siê, biedna
Delfino! Spójrz, dok¹d to mnie zaprowadzi³o.
Moja droga, pan de Rastignac jest m³odym cz³owiekiem, który z pewnoci¹ nie zubo¿y
swej kochanki.
Dziêkujê, Delfino. Spodziewa³am siê co lepszego us³yszeæ od ciebie w krytycznym moim
po³o¿eniu; ale ty mnie nigdy nie kocha³a.
Przeciwnie, ona ciê kocha³a, Naciu zawo³a³ ojciec Goriot w³anie przed chwil¹ mi to
mówi³a. Rozmawialimy o tobie i Delfina utrzymywa³a, ¿e ty jeste piêkna, a ona tylko ³adn¹
nazwaæ siê mo¿e.
Ona! powtórzy³a hrabina ona posiada ch³odn¹ piêknoæ.
Niech i tak bêdzie rzek³a Delfina lecz powiedz, jak¿e ty ze mn¹ postêpowa³a? Ty
siê mnie zapar³a, ty zamknê³a przede mn¹ drzwi wszystkich domów, w których bywaæ
pragnê³am, jednym s³owem, korzysta³a z ka¿dej sposobnoci, ¿eby mi przykroæ wyrz¹dziæ.
A ja, czy¿ przychodzi³am za twoim przyk³adem wydzieraæ ojcu tysi¹c po tysi¹cu, wyzuwaæ go
z mienia i doprowadzaæ do stanu, w jakim obecnie siê znajduje? Patrz, siostro, to twoje dzie³o.
Ja widywa³am ojca, póki tylko mog³am, jam go za drzwi nie wypchnê³a i nie przychodzi³am
lizaæ mu r¹k, gdy mi by³ potrzebny. Nie wiedzia³am nawet, ¿e wyda³ dla mnie te dwanacie
tysiêcy franków. Zreszt¹, tatko dawa³ mi podarunki, gdy chcia³ jam ich nigdy nie ¿ebra³a.
Bo tobie szczêcie sprzyja³o. Pan de Marsay by³ bogaty, zdaje siê, ¿e wiesz o tym dobrze.
Ale ty by³a zawsze zimna jak z³oto. ¯egnam was, nie mam ani siostry, ani
Milcz, Naciu! krzykn¹³ ojciec Goriot.
Tylko taka siostra jak ty mo¿e powtarzaæ rzeczy, w które ju¿ nikt nie wierzy. Ty istny
potwór mówi³a Delfina.
Dzieci, dzieci, przestañcie, bo siê w waszych oczach zabijê.
S³uchaj, Naciu, przebaczam ci, bo ty nieszczêliwa mówi³a baronowa dalej. Ale jam
lepsza od ciebie. Jak mog³a powiedzieæ mi co podobnego i to w takiej chwili, kiedy ja zdolna
by³am wszystko dla ciebie uczyniæ, nawet wejæ do pokoju mego mê¿a, czego nie zrobi³abym
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
101
ani dla siebie, ani dla
To godne wszystkich z³ych postêpków, jakich dopuci³a siê wzglêdem
mnie od lat dziewiêciu.
Dzieci, dzieci, ucinijcie siê! mówi³ ojciec. Wycie obie dobre jak anio³y.
Nie, proszê mi daæ pokój zawo³a³a hrabina, odpychaj¹c ojca, który j¹ wzi¹³ za ramiê.
Nawet m¹¿ mój mia³by dla mnie wiêcej litoci, ni¿ ona. Mo¿na by pomyleæ, ¿e ona jest wzorem
cnoty!
Wolê zawsze, ¿eby mówiono, ¿em winna pieni¹dze panu de Marsay, ni¿ ¿ebym sama mia³a
wyznaæ, ¿e pan de Trailles kosztuje mnie przesz³o dwiecie tysiêcy franków odpar³a pani de
Nucingen.
Delfino! krzyknê³a hrabina i post¹pi³a ku niej krok jeden.
Ja mówiê prawdê, a ty mnie czernisz powiedzia³a ch³odno baronowa.
Delfino! Ty jeste
Ojciec Goriot rzuci³ siê ku hrabinie, powstrzyma³ j¹ i zakry³ jej rêk¹ usta, nie daj¹c reszty
domówiæ.
Mój Bo¿e! Do czego ty siê dotyka³e, ojcze? zawo³a³a Anastazja.
Ach, prawda! Moja wina rzek³ biedny ojciec, wycieraj¹c rêce o spodnie. Nie wiedzia³em,
¿e przyjdziecie, przygotowywa³em siê do przenosin.
Szczêliwy by³, ¿e zas³u¿y³ na wymówkê, która ci¹gnê³a na niego gniew córki.
Ach! pocz¹³, rzucaj¹c siê na krzes³o wycie mi serce rozdar³y. Przysz³a ju¿ moja ostatnia
godzina! W g³owie mi siê co gotuje, jak gdyby ogieñ by³ pod czaszk¹. B¹dcie ju¿ grzeczne,
kochajcie jedna drug¹! Chyba mierci mojej chcecie. Delfino, Naciu, wy mia³ycie s³usznoæ,
nie wy obie nie mia³ycie s³usznoci. S³uchaj, Dedelko mówi³ dalej, podnosz¹c na baronow¹
oczy pe³ne ³ez ona potrzebuje dwunastu tysiêcy franków, postarajmy siê o nie. Nie patrzcie
na siebie takim wzrokiem.
Stary ukl¹k³ przed Delfin¹.
Przepro j¹, je¿eli chcesz mi zrobiæ przyjemnoæ szepn¹³ z cicha. Ona jest bardziej
nieszczêliwa.
Biedna moja Naciu rzek³a Delfina przera¿ona dzikim i ob³¹kanym wyrazem, jaki twarz
ojca przybra³a pod wp³ywem boleci jam zawini³a, ucinij miê
Ach! Przyk³adacie mi balsam do serca zawo³a³ ojciec Goriot. Ale sk¹d tu wzi¹æ dwanacie
tysiêcy franków? A gdybym ja ofiarowa³ siê na zak³adnika
A, nie, nie, ojcze! zawo³a³y obie córki, zbli¿aj¹c siê do niego.
Bóg ciebie za tê myl wynagrodzi, bo naszego ¿ycia na to za ma³o! Nieprawda¿, Naciu?
mówi³a Delfina.
A zreszt¹, ojcze, by³oby to kropl¹ w morzu zauwa¿y³a hrabina.
Czy¿ i za cenê krwi nic zrobiæ nie mo¿na? zawo³a³ starzec z rozpacz¹. Powiêcê siê dla
tego, kto ciebie, Naciu, wybawi; gdy ka¿e, cz³owieka dla niego zabijê. Zrobiê jak Vautrin, pójdê
na galery! Ja
Zatrzyma³ siê, jak gdyby grom w niego uderzy³.
Nic ju¿ nie mam! zawo³a³, rw¹c sobie w³osy. Gdybym wiedzia³, gdzie ukraæ mo¿na;
ale i kradzie¿ trudno pope³niæ. Zreszt¹, chc¹c bank rozbiæ, potrzeba niema³o ludzi i czasu.
Có¿, trzeba umieraæ, nic ju¿ innego zrobiæ nie mogê. Tak jest, na nic siê ju¿ nie przydam, nie
jestem ju¿ ojcem, nie! Ona mnie prosi, ona, potrzebuje, a ja, nêdzny, nic ju¿ nie mam. A! Stary
niegodziwcze, zachcia³o ci siê dochodu do¿ywotniego, a zapomnia³e, ¿e masz córki! Chyba ju¿
ich nie kochasz? Zdychaj, zdychaj, psie jaki! Tak, jam gorszy od psa, ¿aden pies nie post¹pi³by
w ten sposób! Och, moja g³owa! co mi j¹ rozsadza!
Ale¿, ojcze, b¹d rozs¹dny wo³a³y obie kobiety, zatrzymuj¹c Goriota, który uderza³ g³ow¹
o cianê.
Stary zanosi³ siê od p³aczu. Eugeniusz, przera¿ony tym, co s³ysza³, pochwyci³ rewers
podpisany dla Vautrina na znacznie wiêksz¹ sumê; poprawi³ cyfrê i zrobi³ na imiê Goriota
rewers regularny na dwanacie tysiêcy franków.
Oto s¹ pieni¹dze powiedzia³, wchodz¹c do pokoju Goriota i podaj¹c papier hrabinie.
Spa³em w swoim mieszkaniu, ale obudzi³a mnie g³ona rozmowa i dowiedzia³em siê, com
winien panu Goriotowi. Oto jest mój rewers, mo¿ecie go pañstwo sprzedaæ, a ja zap³acê go jak
najsumienniej.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
102
Hrabina sta³a jak martwa, trzymaj¹c papier w rêku.
Delfino! zawo³a³a blada i dr¿¹ca z gniewu, wciek³oci i sza³u przebaczy³am ci wszystko,
Bóg mi wiadkiem, a ty tak post¹pi³a! Jak to! Ten pan by³ za cian¹, ty o tym wiedzia³a
i zemci³a siê nikczemnie, pozwalaj¹c, bym wyda³a przed nim swoje tajemnice, ¿ycie swoje
i swoich dzieci, swój wstyd, swoj¹ s³awê! S³uchaj, nie dbam teraz o ciebie, nienawidzê ciê, bêdê
ci szkodzi³a jak tylko potrafiê, bêdê
W gardle jej zasch³o i gniew przeci¹³ jej s³owa.
Ale¿ to syn mój, to dziecko nasze, to brat twój, twój zbawca wo³a³ ojciec Goriot. Uciskaj
go, Naciu! Patrz, ja go uciskam doda³, chwytaj¹c Eugeniusza w ramiona z szalonym jakim
zapa³em. O, dzieciê moje! Ja bêdê tobie wiêcej ni¿ ojcem, bêdê ci ca³¹ rodzin¹. Chcia³bym
byæ Bogiem, ¿eby ci wiat rzuciæ pod nogi. Ale poca³uj¿e go, Naciu! To nie cz³owiek, to anio³,
prawdziwy anio³.
Daj jej pokój, ojcze, ona szalona w tej chwili.
Szalona! Szalona! A ty, jaka jeste? zapyta³a pani de Restaud.
Dzieci moje, ja umrê, je¿eli tak mówiæ bêdziecie zawo³a³ starzec, padaj¹c na ³ó¿ko, jak
gdyby postrza³em miertelnym ugodzony. One mnie zabijaj¹! powiedzia³.
Hrabina spojrza³a na Eugeniusza, który sta³ niemy, og³uszony gwa³townoci¹ tej sceny.
Panie wyrzek³a, zapytuj¹c go ruchem, g³osem i spojrzeniem, gdy tymczasem Delfina
rozpina³a popiesznie kamizelkê ojca.
Pani, zap³acê i bêdê milcza³ odpar³, nie czekaj¹c zapytania.
Zabi³a ojca, Naciu! rzek³a Delfina, pokazuj¹c siostrze starca zemdlonego.
Hrabina uciek³a z pokoju.
Przebaczam jej rzek³ stary, otwieraj¹c oczy. Po³o¿enie jej jest tak okropne, ¿e ob³¹ka³o by
nawet lepsz¹ g³owê. Pocieszaj j¹, Delfino, b¹d dla niej ³agodna; przyrzecz to biednemu twemu
ojcu, który prosi ciê o to w ostatniej godzinie mówi³, ciskaj¹c rêkê Delfiny.
Ale co ci jest, ojcze? pyta³a baronowa przera¿ona.
Nic, nic, to przejdzie odpar³ ojciec. Co mi ciska czo³o, to pewnie migrena. Biedna
Nacia, co za przysz³oæ!
Hrabina wróci³a w tej chwili do pokoju i rzuci³a siê do kolan ojca.
Przebaczenia! zawo³a³a.
Przestañ, Naciu, bo to mi jeszcze wiêkszy ból sprawia rzek³ ojciec Goriot.
Panie rzek³a hrabina, podnosz¹c na Rastignaca oczy zalane ³zami boleæ uczyni³a mnie
niesprawiedliw¹. Bêdziesz mi pan bratem? doda³a, wyci¹gaj¹c do niego rêkê.
Naciu zawo³a³a Delfina, przyciskaj¹c siostrê do piersi zapomnijmy o wszystkim, droga
moja Naciu!
O nie! odpar³a tamta. Ja bêdê pamiêta³a.
Anio³y moje zawo³a³ ojciec Goriot zdejmujecie zas³onê, która mi spad³a na oczy, wasz
g³os mnie o¿ywia. Uciskajcie siê jeszcze. No có¿, Naciu? Czy ciê ten weksel poratuje?
Mam nadziejê. Ale, tatku, czy ty go nie podpiszesz?
Patrzcie, to¿em dopiero g³upi, ¿em o tym zapomnia³! To dlatego, ¿e mi siê le zrobi³o, daruj
mi, Naciu. Przylij mnie zawiadomiæ, ¿e siê ju¿ swojej troski pozby³a. Albo ja sam przyjdê. Ale
nie, nie pójdê: nie mogê ju¿ widzieæ siê z twoim mê¿em, bo zabi³bym go na miejscu. Ale nie
bój siê, przyjdê, gdy bêdzie mowa o sprzeda¿y twych maj¹tków. piesz, moje dziecko, i postaraj
siê, ¿eby siê Maksym ustatkowa³.
Eugeniusz sta³ zdumiony.
Biedna Nacia by³a zawsze taka gwa³towna rzek³a pani de Nucingen ale serce ma
najlepsze.
Ona powróci³a po to tylko, by podpis uzyskaæ powiedzia³ Eugeniusz, pochylaj¹c siê do
ucha Delfiny.
Tak s¹dzisz?
Chcia³bym temu nie wierzyæ. Nie ufaj jej mówi³ Eugeniusz, wznosz¹c oczy do góry, jak
gdyby pragn¹³ powierzyæ Bogu myli, do wypowiedzenia których brak³o mu odwagi.
A tak, ona mia³a zawsze sk³onnoæ do udawania, a biedny ojciec nie umie siê na tym
poznaæ.
Jak¿e wam teraz, dobry ojcze Goriot? zapyta³ Eugeniusz starego.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
103
Spaæ mi siê chce.
Eugeniusz pomóg³ mu po³o¿yæ siê na ³ó¿ku i stary usn¹³ po chwili, trzymaj¹c córkê za rêkê.
Zobaczymy siê wieczorem w teatrze rzek³a Delfina powstaj¹c powiesz mi wtedy, jak siê
ma mój ojciec. Pan przenosisz siê jutro. Chodmy zobaczyæ pañski pokój. Ach! Co za okropnoæ!
zawo³a³a, wchodz¹c do jego mieszkania. Wszak tu gorzej jeszcze jak u mego ojca. Jak¿e
ty dzi piêknie post¹pi³, Eugeniuszu! Bêdê ciê kocha³a jeszcze wiêcej, je¿eli tylko potrafiê; ale,
dziecko drogie, kto chce dorobiæ siê fortuny, ten nie powinien wyrzucaæ po dwanacie tysiêcy
franków za okno. Hrabia de Trailles jest szulerem. Anastazja nie chce tego widzieæ. Potrafi³by
on zdobyæ sobie te dwanacie tysiêcy tam, gdzie zwyk³ wygrywaæ i przegrywaæ ca³e góry z³ota.
G³uchy jêk przywo³a³ ich do pokoju Goriota. Stary wydawa³ siê upiony, lecz za zbli¿eniem
siê dwojga zakochanych, usta jego zaczê³y siê poruszaæ:
One nie s¹ szczêliwe! wyszepta³.
Nie wiadomo, czy s³owa te zosta³y wymówione we nie, czy na jawie, ale dwiêk ich
przenikn¹³ tak g³êboko serce córki, ¿e zbli¿y³a siê do bar³ogu, na którym ojciec spoczywa³
i poca³owa³a go w czo³o. Stary przymkn¹³ oczy.
To Delfina! powiedzia³.
No có¿, jak¿e ci, ojcze? zapyta³a baronowa.
Dobrze. B¹d spokojna, ja wstanê niebawem. Idcie, idcie moje dzieci, b¹dcie szczêliwi.
Eugeniusz przeprowadzi³ Delfinê do domu, ale nie chcia³ pozostaæ u niej na obiedzie
i popieszy³ do gospody, zaniepokojony stanem Goriota. Stary przyszed³ by³ w³anie do sali
jadalnej i zamierza³ si¹æ do sto³u. Bianchon obra³ sobie takie miejsce, z którego móg³ najlepiej
obserwowaæ fizjonomiê eksfabrykanta. Ojciec Goriot wzi¹³ swoim zwyczajem kawa³ek chleba
i zacz¹³ go w¹chaæ, by os¹dziæ z jakiej m¹ki by³ wypieczony, ale ruch jego by³ tak dalece
machinalny i pozbawiony tego, co mo¿na by nazwaæ wiadomoci¹ czynu, ¿e student medycyny
potrz¹s³ g³ow¹ w sposób z³owieszczy.
Zbli¿ siê do mnie, panie asystencie przy szpitalu Cochin rzek³ Eugeniusz.
Bianchon przysiad³ siê do niego tym chêtniej, ¿e zarazem zbli¿a³ siê i do Goriota.
Co jemu jest? zapyta³ Rastignac.
Ju¿ po nim! Je¿eli siê nie mylê, musia³o siê z nim staæ co nadzwyczajnego, bo zdaje mi siê,
¿e mu grozi lada chwila atak apoplektyczny. Ni¿sza czêæ twarzy jest wprawdzie spokojna, ale
patrz, w wy¿szej czêci wszystkie rysy ci¹gaj¹ siê mimowolnie ku czo³u. Przy tym oczy jego
przybra³y wyraz szczególny, który dowodzi, ¿e woda na mózg naciska. Wygl¹daj¹ tak, jak gdyby
by³y zasypane drobniuchnym py³kiem. Jutro rano bêdê móg³ powiedzieæ co pewniejszego.
Czy na to jest jakie lekarstwo?
Nie ma ¿adnego. W najlepszym razie bêdzie mo¿na opóniæ mieræ, je¿eli uda siê wywo³aæ
reakcjê ku koñczynom, zw³aszcza ku nogom; lecz je¿eli symptomy nie ustan¹ do jutrzejszego
wieczora, to biedny stary przepad³ bez ratunku. Czy nie wiesz, co spowodowa³o chorobê?
Musia³ to byæ jaki cios gwa³towny, pod którym zachwia³a siê moralna jego istota.
Zgad³e powiedzia³ Rastignac przypominaj¹c sobie, ¿e obie córki wstrz¹sa³y bez przerwy
sercem ojcowskim.
Delfina kocha przynajmniej swego ojca myla³ Eugeniusz.
Wieczorem, w teatrze, zacz¹³ mówiæ o starym z wielk¹ ostro¿noci¹, ¿eby nie zaniepokoiæ
pani de Nucingen.
B¹d spokojny powiedzia³a baronowa przy pierwszych jego wyrazach ojciec, mój jest
silny. Tylko zanadtomy go dzisiaj wzruszy³y. Fundusz nasz jest zagro¿ony, czy pojmujesz ca³¹
donios³oæ takiego nieszczêcia? Ja bym tego nie prze¿y³a, gdyby nie mi³oæ twoja, wobec
której zblad³o nawet to, co dawniej by³oby dla mnie niepokojem miertelnym. Dzi dr¿ê tylko
przed jednym nieszczêciem, jedn¹ tylko znam obawê, ¿eby nie utraciæ tej mi³oci, przez któr¹
pozna³am ca³¹ wartoæ ¿ycia. Po za tym uczuciem wszystko mi jest obojêtne, nic wiêcej w wiecie
nie kocham. Ty wszystkim dla mnie. Je¿eli ceniê bogactwo, to dlatego tylko, ¿eby siê tobie lepiej
podobaæ. Muszê wyznaæ ze wstydem, ¿e jestem wiêcej kochank¹ ni¿ córk¹. Dlaczego? Nie wiem
sama. Ca³e moje ¿ycie jest w tobie. Ojciec da³ mi serce, ale ty mu biæ kaza³. Niech mnie
ca³y wiat potêpia, mniejsza o to! Ty nie mo¿esz mieæ do mnie ¿alu, ty musisz usprawiedliwiæ
przestêpstwa, na które mnie skazuje uczucie niezwalczone. S¹dzisz mo¿e, ¿e ze mnie córka
wyrodna? O nie! Któ¿ by móg³ nie kochaæ tak dobrego ojca? Ale czy¿ mog³am zapobiec, ¿eby
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
104
nie spostrzeg³ wreszcie nastêpstw, jakie wynik³y z naszych ma³¿eñstw op³akanych? Dlaczegó¿
im nie zapobieg³? Czy¿ nie powinien by³ myleæ za nas? Wiem, ¿e dzisiaj cierpi nie mniej od
nas, ale có¿ mia³ymy zrobiæ? Pocieszaæ go? To by siê na nic nie zda³o. Widok naszej rezygnacji
przyczyni³by mu wiêcej bólu, ni¿ wszystkie nasze wyrzuty i skargi. Bywaj¹ chwile, w których
wszystko staje siê gorycz¹.
Eugeniusz milcza³, wzruszony do g³êbi naiwnym wyrazem prawdziwego uczucia. Prawda,
¿e pary¿anki bywaj¹ czêsto przewrotne i pró¿ne, samolubne, zimne i zalotne, lecz i to pewna,
¿e umiej¹ kochaæ prawdziwie i powiêcaæ swym namiêtnociom wiêcej uczucia, ni¿ inne
kobiety; ¿e staj¹ siê wznios³e, gdy podnios¹ siê nad wszystkie swoje ma³ostki. Zastanawia³a te¿
Eugeniusza g³êbokoæ i trafnoæ umys³u, z jak¹ kobieta s¹dzi uczucia najbardziej naturalne, gdy
jaka sk³onnoæ silniejsza oddala j¹ od nich.
O czym¿e pan mylisz? zapyta³a pani de Nucingen obra¿ona milczeniem Eugeniusza.
Ws³uchujê siê jeszcze w to, co mi powiedzia³a. S¹dzi³em dotychczas, ¿e ja kocham silniej
od ciebie.
Baronowa umiechnê³a siê, ale natychmiast zapanowa³a nad doznanym zadowoleniem, bo
chcia³a zatrzymaæ rozmowê w granicach zakrelonych przez formy przyzwoitoci. Dot¹d nigdy
jeszcze nie s³ysza³a przejmuj¹cych wyrazów mi³oci m³odzieñczej i szczerej. Jeszcze s³ów kilka,
a nie mia³aby ju¿ si³y zapanowaæ nad sob¹.
Eugeniuszu powiedzia³a zmieniaj¹c przedmiot rozmowy czy wiesz, ¿e ca³y Pary¿ bêdzie
jutro u pani de Beauséant. Rochefide'owie i markiz d'Adjuda postanowili dzia³aæ w tajemnicy.
Król ma podpisaæ jutro kontrakt lubny, a biedna twoja kuzynka nic jeszcze o tym nie wie. Bêdzie
musia³a przyjmowaæ jutro masê osób, a markiz nie bêdzie na jej balu. Powszechnie o tym tylko
mówi¹.
A wiat mieje siê z pod³oci i udzia³ w niej przyjmuje! Czy¿ nie wiesz, ¿e pani de Beauséant
¿yciem to przyp³aci?
Nie! odpar³a Delfina z umiechem. Nie znasz tego rodzaju kobiet. Ale ca³y Pary¿ pójdzie
do niej i ja tam bêdê! Tobie jednak zawdziêczam to szczêcie.
Mo¿e to tylko jedna z niedorzecznych pog³osek, których tak wiele kr¹¿y po Pary¿u?
powiedzia³ Rastignac.
Jutro dowiemy siê prawdy.
Eugeniusz nie poszed³ do domu Vauquer. Nie móg³ wymóc na sobie, ¿eby nie nacieszyæ siê
nowym mieszkaniem. Ostatnim razem Eugeniusz wyszed³ od Delfiny o pierwszej po pó³nocy,
a teraz znów Delfina po¿egna³a go ko³o drugiej. Nazajutrz spa³ doæ d³ugo, a póniej czeka³
pani de Nucingen, która przyjecha³a o po³udniu na niadanie.
M³odzi ludzie tak s¹ chciwi tych uroczych chwil szczêcia, ¿e Eugeniusz zapomnia³ prawie
zupe³nie o ojcu Goriot. Jak¿e mu b³ogo by³o oswajaæ siê z tymi wykwintnymi przedmiotami,
które do niego nale¿a³y. Obecnoæ pani de Nucingen podnosi³a jeszcze wartoæ ka¿dej rzeczy.
Oko³o czwartej, kochankowie przypomnieli sobie ojca Goriot, myl¹c o szczêciu, którego
nieborak spodziewa³ siê zakosztowaæ w tym domu. Eugeniusz zrobi³ uwagê, ¿e stary móg³ siê
na dobre rozchorowaæ i ¿e dlatego w³anie nale¿a³o przenieæ go jak najrychlej do nowego
mieszkania. Po¿egna³ wiêc Delfinê i popieszy³ do domu Vauquer, gdzie wszyscy sto³ownicy
zgromadzeni ju¿ byli u sto³u. Brakowa³o tylko Goriota i Bianchona.
Wiesz zawo³a³ malarz ojciec Goriot zupe³nie siê rozklei³; Bianchon jest tam u niego.
Stary widzia³ siê z jedn¹ z swych córek, z hrabin¹ de Restaurama, potem chcia³ wyjæ, ale
s³aboæ jego siê wzmog³a. Spo³eczeñstwo utraci jedn¹ z najpiêkniejszych swych ozdób.
Rastignac post¹pi³ szybko ku schodom.
Panie Eugeniuszu!
Proszê pana rzek³a wdowa i ojciec Goriot i pan mielicie opuciæ mój dom piêtnastego
lutego. Tymczasem trzy dni up³ynê³y ju¿ od tej daty. Trzeba bêdzie zap³aciæ mi za ca³y miesi¹c,
ale ja poprzestanê na s³owie pañskim, je¿eli pan zechcesz zarêczyæ za ojca Goriot.
Po co? Czy¿ mu pani nie ufasz?
Czy nie ufam! Gdyby nieborak straci³ przytomnoæ i umar³, to córki jego nie da³yby mi
ani grosza, a to, co po nim pozostanie, nie warte i dziesiêciu franków. Nie wiem, po co wyniós³
dzi z domu ostatnie swoje sztuæce srebrne. Wystroi³ siê jak m³odzieniec, a nawet, Bo¿e odpuæ,
zdaje mi siê, ¿e siê uró¿owa³, bo by³ dziwnie jako wywie¿ony.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
105
Ja odpowiadam za wszystko rzek³ Eugeniusz i zadr¿a³ z przera¿enia przeczuwaj¹c now¹
jak¹ katastrofê.
Poszed³ co prêdzej do Goriota, którego zasta³ w ³ó¿ku. Bianchon siedzia³ tu¿ przy nim.
Dzieñ dobry ojcze - rzek³ Eugeniusz.
Starzec umiechn¹³ siê ³agodnie zwracaj¹c na niego szkliste swoje oczy.
Jak¿e siê ona ma? zapyta³.
Dobrze. A ty, ojcze?
Niele.
Nie trzeba go utrudzaæ rzek³ Bianchon odci¹gaj¹c Eugeniusza w róg pokoju.
Có¿ tu s³ychaæ? zapyta³ Rastignac.
Biedak cudem chyba mo¿e byæ zbawiony. Uderzenie na mózg ju¿ nast¹pi³o. Przy³o¿y³em
mu synapizmy, szczêciem odczuwa je, to znak, ¿e dzia³aj¹.
Czy mo¿na go przenieæ?
Niepodobna. Trzeba go pozostawiæ w spokoju i strzec od wszelkiego wzruszenia fizycznego
lub moralnego.
Kochany Bianchon, my obaj bêdziemy go pielêgnowali.
Ju¿em ja wezwa³ naczelnego lekarza z mego szpitala.
No i có¿?
On zawyrokuje dopiero jutro wieczorem. Przyrzek³ mi, ¿e przyjdzie, gdy za³atwi sw¹
czynnoæ. Na nieszczêcie, ten biedak stary pope³ni³ dzi jaki krok nierozwa¿ny, z którego
nie chce siê wyt³umaczyæ. Upar³ siê jak mu³ jaki. Gdy mówiê do niego, to udaje, ¿e nie s³yszy,
albo ¿e pi, a gdy oczy otworzy, to zaczyna stêkaæ, ¿eby mi tylko nie odpowiadaæ. Chodzi³ dzi
z rana na miasto, nie wiadomo dok¹d. Zabra³ z sob¹, co tylko posiada³ z kosztowniejszych rzeczy
i musia³ zrobiæ jak¹ frymarkê, przy czym resztki si³ wyczerpa³. Jedna z córek by³a u niego.
Hrabina? zapyta³ Eugeniusz. Czy to by³a brunetka wysmuk³a o kszta³tnej nó¿ce i ¿ywych,
piêknych oczach?
Tak jest.
Zostaw mnie na chwilê sam na sam ze starym. Ja go wyspowiadam, on mi wszystko powie.
Pójdê tymczasem na obiad. Tylko staraj siê nie wzruszaæ go zanadto, bomy jeszcze
ostatecznie nadziei nie stracili.
B¹d spokojny.
Jutro bêd¹ siê dobrze bawi³y rzek³ ojciec Goriot do Eugeniusza, gdy zostali sami. Bêd¹
na wielkim balu.
Powiedz, tatku, co ty dzi robi³ z rana, ¿e teraz masz siê gorzej i musisz le¿eæ w ³ó¿ku?
Nic.
Anastazja by³a u ciebie? zapyta³ Rastignac.
Tak odpar³ ojciec Goriot.
No i có¿? Proszê nic przede mn¹ nie ukrywaæ. Czegó¿ ona jeszcze ¿¹da³a?
Ach! pocz¹³ stary z wysi³kiem có¿ chcesz, moje dziecko, ona by³a bardzo nieszczêliwa!
Nacia nie ma ani grosza od czasu owej sprawy z brylantami. Kaza³a sobie robiæ na bal sukniê ze
z³otog³owu, w której bêdzie wygl¹da³a jako cacko. Ale szwaczka niegodziwa nie chcia³a nic robiæ
na kredyt i Nacia musia³a wzi¹æ tysi¹c franków od pokojówki, ¿eby zap³aciæ jej z góry. Biedna,
trzeba¿ jej by³o dojæ do tego! To mi serce rozdar³o. Pokojówka zobaczy³a tymczasem, ¿e Restaud
straci³ ca³e zaufanie do Naci, przelêk³a siê wiêc o swoje pieni¹dze i umówi³a siê ze szwaczk¹,
¿eby nie wydawaæ sukni, a¿ dopóki pani nie odda jej po¿yczonej sumy. Bal ma byæ jutro, suknia
ju¿ gotowa. Nacia jest w rozpaczy. Chcia³a wzi¹æ moje nakrycia sto³owe, ¿eby je zastawiæ.
M¹¿ jej chce, ¿eby by³a na tym balu dla pokazania ca³emu Pary¿owi brylantów, o sprzeda¿
których wszyscy j¹ pos¹dzaj¹. Ale czy¿ ona mo¿e powiedzieæ temu potworowi: Winnam tysi¹c
franków, zap³aæ je? Nie, ja to dobrze pojmujê. Delfina bêdzie mia³a strój wspania³y, a za có¿
Nacia ma byæ gorsz¹ od m³odszej siostry? Biedne dziecko! Ona we ³zach tonie. A ja nie
mia³em wczoraj dwunastu tysiêcy franków, to mnie tak upokorzy³o, ¿e dla okupienia swojej
winy odda³bym chêtnie resztki nêdznego ¿ywota. Wiesz co? Dotychczas mia³em si³ê przenieæ
wszystkie nieszczêcia, ale ostatni brak pieniêdzy rozdar³ mi serce. Och! och! Nie namylaj¹c
siê d³ugo sprzeda³em za szeæset franków nakrycia sto³owe i sprz¹czki, póniej ust¹pi³em papie
Gobseck dochód ca³oroczny za czterysta franków, które mi wyp³aci³ od razu . Ha! Bêdê ¿yæ
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
106
suchym chlebem! Wystarcza³o mi to, gdy by³em m³ody, to i teraz mo¿e wystarczyæ. Ale za
to moja Nacia bêdzie mia³a piêkny wieczór i ubierze siê jak lalka. Mam tysi¹c franków pod
poduszk¹. A¿ mi siê cieplej robi, gdy pomylê, ¿e tu pod g³ow¹ u mnie le¿y co takiego, co
sprawi przyjemnoæ biednej mojej Naci. Bêdzie mog³a przynajmniej wypêdziæ tê szkaradn¹
Wiktorynê. Czy to s³ychane rzeczy, ¿eby s³udzy nie mieli ufnoci w swoich panach! Jutro bêdê
zdrowszy. Nacia przyjdzie o dziesi¹tej. Nie trzeba, ¿eby one myla³y, ¿em chory, bo ¿adna
nie posz³aby na bal, a obie chcia³yby mnie pielêgnowaæ. Nacia ucinie mnie jutro jak swoje
dziecko, a pieszczoty jej zupe³nie mnie uzdrowi¹. Mog³em wydaæ tysi¹c franków na lekarstwo,
lecz wolê daæ je memu wszechlekarzowi, mojej Naci. Przynajmniej pocieszê j¹ w nêdzy, a to
zg³adzi m¹ winê, ¿em mia³ zapewniæ sobie dochód do¿ywotni. Ona jest na dnie przepaci, a ja
nie mam doæ si³y, ¿eby j¹ stamt¹d wyci¹gn¹æ. O! Ja rozpocznê znów handel. Pojadê do Odessy
po zbo¿e, które kosztuje tam trzy razy mniej ni¿ u nas. Przywóz ziarna w naturze jest wprawdzie
zabroniony, ale dobrzy ludzie, co tworz¹ prawa, nie pomyleli o rozlicznych produktach, które
siê ze zbo¿a wyrabia. Ho! ho! Myl ta przysz³a mi dzi od rana do g³owy! Krochmal mo¿e do
wielkich rzeczy doprowadziæ.
On zwariowa³ pomyla³ Eugeniusz patrz¹c na starego. Dosyæ, ojcze, uspokój siê, nic nie
mów
Eugeniusz nie poszed³ na obiad, a¿ póki Bianchon nie powróci³. Nastêpnie obaj przepêdzili
noc przy chorym, dogl¹daj¹c go po kolei, przy czym jeden czyta³ ksi¹¿ki medyczne, a drugi pisa³
listy do sióstr i do matki. Symptomy, które siê objawi³y nazajutrz, by³y, zdaniem Bianchona,
dosyæ pomylne; lecz stan chorego wymaga³ ci¹g³ej pieczo³owitoci, na któr¹ tylko nasi
studenci mogli siê zdobyæ, a której opis musia³by obraziæ wstydliw¹ frazeologiê naszej epoki.
Wychud³e cia³o starego pokryte zosta³o pijawkami i kataplazmami; zrobiono mu wannê na
nogi i próbowano ró¿nych rodków medycznych, do zastosowania których trzeba by³o ca³ej
si³y i ca³ego powiêcenia dwóch naszych m³odzieñców. Pani de Restaud nie przysz³a sama,
tylko przys³a³a pos³añca dla zabrania pieniêdzy.
S¹dzi³em, ¿e sama przyjdzie, ale to i lepiej, ¿e przys³a³a, bo widok mój móg³by j¹ zaniepokoiæ
rzek³ ojciec Goriot, którego i ta okolicznoæ zdawa³a siê uszczêliwiaæ.
O siódmej wieczorem Teresa przynios³a list od Delfiny.
Czym ¿e ty zajêty, drogi przyjacielu? Czy¿ mia³by mnie zaniedbywaæ, mnie, któr¹ tak
niedawno pokocha³e? S³ysz¹c twoje zwierzenia serdeczne pozna³am, ¿e masz piêkn¹ duszê
i musisz byæ z liczby tych, co pozostaj¹ zawsze wiernymi z pe³n¹ wiadomoci¹ wszystkich
odcieni uczucia. Pamiêtam, jake powiedzia³ s³uchaj¹c modlitwy Moj¿esza: Dla jednych to
dwiêk monotonny, dla innych to nieskoñczonoæ harmonii! Pamiêtaj, ¿e ciê czekam, bo mamy
jechaæ razem na bal do pani Beauséant. Kontrakt pana d'Adjuda zosta³ dzi rzeczywicie
podpisany u dworu; biedna wicehrabina dowiedzia³a siê o tym o drugiej po po³udniu. Ca³y
Pary¿ pójdzie dzi do niej, jak pospólstwo idzie t³umnie na plac de Greve w dzieñ egzekucji.
Czy¿ to nie okrucieñstwo iæ po to tylko, by zobaczyæ, czy ta kobieta bêdzie umia³a ukryæ
sw¹ boleæ, czy dobrze umrzeæ potrafi? Ja nie posz³abym, to pewna, gdybym przedtem u niej
bywa³a; ale dzisiejsze przyjêcie bêdzie pewnie ostatnim, nie mogê go wiêc opuciæ, bo wszystkie
moje zabiegi by³yby daremne. Po³o¿enie moje jest wyj¹tkowe. Zreszt¹, chcê byæ na balu, bo
i ty na nim bêdziesz. Czekam twego przybycia. Je¿eli nie przyjdziesz za dwie godziny, to nie
wiem, czy potrafiê przebaczyæ ci takie wiaro³omstwo.
Rastignac wzi¹³ pióro i odpisa³ co nastêpuje:
Czekam doktora, który zawyrokuje, czy ojciec twój ¿yæ bêdzie. Zdaje siê, ¿e jest umieraj¹cy.
Przyniosê ci wyrok, lecz bojê siê, ¿eby to nie by³ wyrok mierci. Zobaczysz jeszcze, czy bêdziesz
mog³a byæ na balu. Przyjm zapewnienia najczulszej mi³oci.
Doktór przyszed³ o wpó³ do dziewi¹tej i stwierdzi³, ¿e choæ chory wyzdrowieæ nie mo¿e,
lecz i mieræ nie tak rych³o jeszcze nast¹pi. Zapowiedzia³ ci¹g³e zmiany na lepsze i na gorsze,
od których ¿ycie i przytomnoæ starego bêd¹ zale¿a³y.
Lepiej by³oby dla niego, gdyby prêdzej skoñczy³ rzek³ doktor na zakoñczenie.
Eugeniusz powierzy³ ojca Goriot pieczy Bianchona, a sam poszed³ do pani Nucingen ze
smutnymi wieciami, które mia³y zaæmiæ jej radoæ. Tak przynajmniej s¹dzi³ nasz student,
którego umys³ napojony by³ jeszcze surowym pojêciem obowi¹zków rodzinnych.
Z tym wszystkim, powiedz jej, niech siê dobrze bawi zawo³a³ ojciec Goriot, podnosz¹c
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
107
siê na pos³aniu, na którym le¿a³ dot¹d bezw³adnie.
Eugeniusz stan¹³ przed Delfina z sercem rozdartym boleci¹. Baronowa by³a ju¿ w trzewikach
balowych, uczesana, gotowa tak, ¿e tylko sukniê w³o¿yæ pozostawa³o. Ale ostatnie te
przygotowania, podobne do poci¹gniêæ pêdzla, którymi malarze wykoñczaj¹ swoje p³ótna,
wymaga³y wiêcej czasu ni¿ samo t³o obrazu.
Jak to, jeszcze pan nie ubrany? zapyta³a pani de Nucingen.
Ale ojciec pani
Jeszcze mój ojciec zawo³a³a przerywaj¹c. Ale¿ nie bêdziesz mnie pan uczy³, com winna
swemu ojcu. Znam ja ojca od dawna. Ani s³owa, Eugeniuszu. Wtedy bêdê pana s³ucha³a, gdy
zobaczê, ¿e ju¿ ubrany. Teresa przygotowa³a wszystko w pañskim mieszkaniu, powóz mój
gotów, bierz go pan i powracaj. Pomówimy o ojcu jad¹c na bal. Trzeba wyjechaæ wczenie, bo
i tak zatrzyma nas ca³y szereg powozów i w najlepszym razie chyba o jedenastej wejdziemy na
salê.
Pani!
Dosyæ, ani s³owa wiêcej zawo³a³a biegn¹c do buduaru po naszyjnik.
Niech¿e pan jedzie, panie Eugeniuszu, bo siê pani rozgniewa rzek³a Teresa popychaj¹c
studenta, który sta³ przera¿ony tym wykwintnym ojcobójstwem.
Eugeniusz wyszed³ oddaj¹c siê najsmutniejszym, najbardziej zniechêcaj¹cym rozmylaniom.
wiat wydawa³ mu siê oceanem b³ota, w którym doæ by³o nogê umoczyæ, by wnet ugrzêzn¹æ
po szyjê.
Tylko nêdzne zbrodnie tu siê pope³nia! myla³ sobie. Vautrin jest wiêkszy.
Zobaczy³ ju¿ z bliska trzy wielkie wyrazy spo³eczeñstwa: Pos³uszeñstwo, Walkê i Bunt;
Rodzinê, wiat i Vautrina. I nie mia³ odwagi wybieraæ. Pos³uszeñstwo by³o nudne, Bunt
niemo¿liwy, a Walka niepewna. Myl jego przenios³a siê na ³ono rodziny. Przypomnia³ sobie
czyste wzruszenia ¿ycia spokojnego, przypomnia³ dni spêdzone w gronie istot kochaj¹cych,
które poddawa³y siê prawom przyrodzonym ogniska domowego znajduj¹c przy nim szczêcie
zupe³ne, trwa³e, niczym nie zm¹cone. Pomimo tych dobrych myli, Eugeniusz nie mia³ odwagi
z³o¿yæ przed Delfin¹ wyznania wiary dusz czystych i nakazaæ jej Cnotê w imiê Mi³oci. By³y
to pierwsze owoce rozpoczêtego niedawno wychowania; m³odzieniec zaczyna³ ju¿ kochaæ
samolubnie. Spryt wrodzony pozwoli³ mu odgadn¹æ naturê serca Delfiny, przeczuwa³, ¿e ta
kobieta mog³aby iæ na bal po trupie w³asnego ojca, a nie mia³ si³y wyst¹piæ w roli moralisty,
nie mia³ doæ odwagi, by siê jej naraziæ, ani doæ cnoty, ¿eby j¹ opuciæ.
Nie przebaczy³aby mi nigdy myla³ sobie gdybym j¹ przekona³, ¿e nie mia³a w tym
razie s³usznoci.
Nastêpnie zacz¹³ siê zastanawiaæ nad s³owami lekarzy i wmawiaæ w siebie, ¿e ojciec Goriot
nie by³ wcale tak s³aby, jak mu siê zdawa³o; w koñcu zdoby³ siê na tysi¹ce niegodnych
rozumowañ, za pomoc¹ których potrafi³ usprawiedliwiæ Delfinê. Ona nie wie, w jakim stanie
ojciec siê znajduje, a zreszt¹ sam stary odes³a³by j¹ na bal, gdyby posz³a do niego. Czêstokroæ
prawo spo³eczne, nieub³agane w swojej formule, potêpia tam, gdzie zbrodnia pozorna jest
usprawiedliwiona tysi¹cem modyfikacji, które wyradza w ³onie rodziny ró¿nica charakterów
oraz rozmaitoæ interesów i po³o¿eñ. Eugeniusz chcia³ oszukaæ siebie samego i gotów by³ zrobiæ
dla kochanki ofiarê z w³asnego sumienia. Od dwóch dni wszystko siê w jego ¿yciu zmieni³o.
Kobieta zm¹ci³a jego porz¹dek, zaæmi³a blask rodziny i wszystko na swoj¹ korzyæ zabra³a.
Rastignac i Delfina spotkali siê wród takich okolicznoci, które pozwoli³y im odczuæ ca³¹
s³odycz tego spotkania. Namiêtnoæ ich dobrze przygotowana wzmog³a siê przez posiadanie,
które zwyk³o zabijaæ namiêtnoci.
Posiadaj¹c tê kobietê, Eugeniusz przekona³ siê, ¿e dawniej pragn¹³ jej tylko, a pokocha³ j¹
dopiero wtedy, gdy mu szczêcie poznaæ da³a. Kto wie, czy mi³oæ nie jest tylko wdziêcznoci¹
za przyjemnoæ doznan¹? Eugeniusz nie pyta³, czy ta kobieta jest nikczemn¹, czy wznios³¹;
ubóstwia³ j¹ za ca³e szczêcie, które jej przyniós³ w udziale i którego sam od niej dowiadczy³.
Delfina równie¿ kocha³a go tak, jak Tantal kocha³by anio³a, który by przyszed³ nasyciæ g³ód
jego lub ugasiæ pal¹ce jego pragnienia.
Jak¿e ma siê mój ojciec? zapyta³a Delfina, gdy stan¹³ przed ni¹ w stroju balowym.
Niezmiernie le odpar³ student je¿eli chcesz daæ mi dowód swego przywi¹zania, to
wst¹pimy do niego.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
108
Dobrze powiedzia³a ale to po balu. Mój Eugeniuszu, b¹d¿e dobry, nie praw mi mora³ów.
Chodmy.
Pojechali. Eugeniusz nie odzywa³ siê przez czas d³ugi.
Co tobie? zapyta³a Delfina.
S³yszê chrapanie twego ojca odpar³ z nieukontentowaniem.
I zacz¹³ opowiadaæ z m³odzieñczym zapa³em o okrutnym postêpku, którego pani de Restaud
dopuci³a siê przez pró¿noæ, o miertelnym niebezpieczeñstwie, na jakie ojciec dla niej siê
narazi³, i o tym, jak¹ cen¹ okupiona bêdzie wietna suknia Anastazji. Delfina p³aka³a.
£zy mnie oszpec¹ pomyla³a baronowa, a oczy jej osch³y natychmiast. Pójdê pielêgnowaæ
ojca, nie odst¹piê od jego ³ó¿ka powiedzia³a.
Ach! Teraz jeste taka, jak¹ ciê widzieæ pragn¹³em powiedzia³ Eugeniusz.
Latarnie piêciuset powozów owieca³y pojazd pa³acu Beauséantów. ¯andarmi na koniach
znajdowali siê po obu stronach drzwi owietlonych. Wyborowe towarzystwo nap³ywa³o tak
obficie, a ka¿demu tak pilno by³o zobaczyæ tê wielk¹ kobietê w chwili upadku, ¿e parterowe
salony pa³acu by³y ju¿ nape³nione, gdy pani de Nucingen przyby³a z Rastignac'iem.
Od chwili, gdy ca³y dwór cisn¹³ siê do wielkiej Panny, której Ludwik XIV wydziera³
kochanka, ¿adne nieszczêcie serdeczne nie mia³o tyle rozg³osu, co przygoda pani de
Beauséant. Ale ostatnia córa prawie królewskiego domu burgundzkiego okaza³a siê wy¿sza
od swego nieszczêcia i panowa³a a¿ do ostatniej chwili wiatu, od którego przyjê³a pró¿noæ
tylko dlatego, ¿e ta mia³a dopomóc do tryumfu jej mi³oci. Najpiêkniejsze kobiety Pary¿a
o¿ywia³y salon wietnoci¹ stroju i wdziêkiem swych umiechów. Doko³a wicehrabiny cisnêli
siê dworacy najbardziej dystyngowani, znakomitoci wszelkiego rodzaju, ambasadorowie
i ministrowie obwieszani krzy¿ami, gwiazdami i wstêgami ró¿nych kolorów. Orkiestra brzmia³a
pod z³ocistymi stropami pa³acu, który zmieni³ siê dla swej królowej w pustyniê bezludn¹.
Pani de Beauséant sta³a na rodku pierwszego salonu, przyjmuj¹c mniemanych swoich
przyjació³. Ubrana bia³o, bez ¿adnych ozdób w g³adko zaplecionych w³osach, wydawa³a siê
spokojna i nie zdradza³a ani boleci, ani dumy, ani radoci k³amanej. Nikt nie móg³ wyczytaæ,
co siê dzia³o w jej duszy. Rzek³by, ¿e to Niobe wyciosana z marmuru. Umiech, którym wita³a
najszczerszych przyjació³ przybiera³ niekiedy odcieñ szyderstwa; a zreszt¹ by³a zupe³nie taka
jak zwykle, tak podobna do owej wicehrabiny, któr¹ szczêcie opromienia³o swym blaskiem,
¿e najobojêtniejsi musieli j¹ podziwiaæ, jak m³ode Rzymianki podziwia³y gladiatorów, którzy
umieli umiechaæ siê konaj¹c. Rzek³by, ¿e wiat przystroi³ siê odwiêtnie na po¿egnanie jednej
z w³adczyñ swoich.
Obawia³am siê, ¿e pan nie przyjedziesz rzek³a do Rastignaca.
Pani odpar³ g³osem wzruszonym, bior¹c jej s³owa za wymówkê przyszed³em i wyjdê
ostatni.
Dobrze powiedzia³a bior¹c go za rêkê. Pan jeste tu mo¿e jedyn¹ istot¹, której mogê
zaufaæ. Przyjacielu, kochaj tylko tak¹ kobietê, któr¹ bêdziesz móg³ kochaæ wiecznie, a nigdy
¿adnej nie opuszczaj.
Wspar³a siê na ramieniu Rastignaca i poprowadzi³a go do salonu, w którym grano w karty.
Jed pan do markiza rzek³a siadaj¹c z nim na kanapie. Jakub, kamerdyner mój pojedzie
razem i wrêczy ci list do markiza, w którym upominam siê o swoj¹ korespondencjê. Chcê
wierzyæ, ¿e odda ci j¹ w ca³oci. Gdy wrócisz pan z mymi listami, wejd proszê do mego
pokoju; ka¿ê, ¿eby mi znaæ dano.
Powsta³a na spotkanie najlepszej swej przyjació³ki, ksiê¿ny de Langeais. Rastignac pojecha³
do pa³acu Rochefide'ów, gdzie margrabia dAdjuda mia³ spêdziæ wieczór. Jako¿ by³ tam
rzeczywicie, lecz dowiedziawszy siê, o co chodzi, pojecha³ ze studentem do swego mieszkania
i wrêczy³ mu szkatu³kê mówi¹c:
Tu s¹ wszystkie listy.
Zdawa³o siê, ¿e chce co jeszcze mówiæ, mo¿e pragn¹³ dowiedzieæ siê szczegó³ów o balu
u wicehrabiny, a mo¿e chcia³ wyznaæ przed Eugeniuszem, ¿e ju¿ zaczyna rozpaczaæ z powodu
swego ma³¿eñstwa, co póniej rzeczywicie mia³o miejsce, lecz b³yskawica dumy zapali³a mu
siê w oczach i mia³ smutn¹ odwagê zamilczeæ o najszlachetniejszych swych uczuciach.
Nic jej o mnie nie mów, kochany Eugeniuszu wyrzek³, ciskaj¹c d³oñ jego z wyrazem
przychylnoci i smutku; po czym da³ mu znak, ¿eby siê oddali³.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
109
Eugeniusz powróci³ do pa³acu Beauséantów i kaza³ siê zaprowadziæ do pokoju wicehrabiny,
w którym widaæ by³o poczynione przygotowania do podró¿y. Usiad³ przy ogniu, a utkwiwszy
wzrok w szkatu³kê cedrow¹, pogr¹¿a³ siê w g³êbok¹ i smutn¹ zadumê. Pani de Beauséant
przybiera³a w jego oczach rozmiary bogiñ Iliady.
Ach! przyjacielu rzek³a wicehrabina, wchodz¹c i opieraj¹c rêkê na ramieniu Rastignaca.
Sta³a ca³a przed nim we ³zach, z oczyma wzniesionymi; jedn¹ rêkê dr¿¹c¹ wyci¹gnê³a ku
niemu, a drug¹ podnios³a ku górze. Pochwyci³a nagle szkatu³kê, rzuci³a j¹ do ognia i ledzi³a
okiem, a¿ póki nie sp³onê³a.
Tañcz¹! Wszyscy przyszli punktualnie, tylko mieræ przyjdzie za póno. Cyt! Przyjacielu
zawo³a³a k³ad¹c palec na ustach Rastignaca, który chcia³ co powiedzieæ. nigdy ju¿ nie zobaczê
ani Pary¿a, ani wiata. O pi¹tej z rana odje¿d¿am st¹d, ¿eby zagrzebaæ siê w g³êbi Normandii.
Od trzeciej po po³udniu zajêta ju¿ jestem przygotowaniem do drogi; musia³am podpisywaæ akta,
wejrzeæ w interesy, nie mia³am kogo pos³aæ do
Zatrzyma³a siê.
By³am pewna, ¿e mo¿na go znaleæ u
Zatrzyma³a siê znowu przejêta boleci¹. W takiej chwili wszystko jest cierpieniem,
a niektórych s³ów wymówiæ nawet niepodobna.
Wreszcie poczê³a znowu liczy³am na pana, ¿e zechcesz mi oddaæ tê ostatni¹ przys³ugê.
Chcia³abym daæ ci jaki zadatek przyjani. Bêdê myla³a czêsto o tobie, bo mi siê wyda³ dobry
i szlachetny, m³ody i czysty wród tego wiata, w którym podobne przymioty tak rzadko siê
spotykaj¹. Pragnê, ¿eby o mnie czasem pomyla³.
Obejrza³a siê doko³a.
Oto jest powiedzia³a pude³ko, w którym chowa³am rêkawiczki. Ilekroæ otworzy³am go
przed wyjazdem na bal lub do teatru, zawsze czu³am, ¿em piêkna, bo by³am szczêliwa i po
to tylko do niego siê dotyka³am, ¿eby myl jak¹ wdziêczn¹ w nim pozostawiæ: jest w nim wiele
mojej istoty, jest ca³a pani de Beauséant, która ju¿ istnieæ przesta³a. Przyjm je pan ode mnie.
Postaram siê, ¿eby j¹ odniesiono do twego mieszkania przy ulicy d'Artois. Pani de Nucingen
bardzo piêknie dzi wygl¹da, kochaj j¹ szczerze. Je¿eli nie zobaczymy siê wiêcej, to b¹d pewien,
przyjacielu, który by³e zawsze dobry dla mnie, ¿e modliæ siê bêdê za ciebie. Zejdmy do salonu;
nie chcê, ¿eby mylano, ¿e ja p³aczê. Mam wiecznoæ ca³¹ przed sob¹, bêdê sama i nikt nie
za¿¹da rachunku ³ez moich. Jeszcze jedno tylko spojrzenie na ten pokój.
Wice-hrabina zatrzyma³a siê, przys³oni³a rêk¹ oczy, po czym obtar³a je, zwil¿y³a zimn¹ wod¹
i wspar³a siê na ramieniu studenta.
Idmy powiedzia³a.
Nic w ¿yciu nie wzruszy³o Rastignaca tak silnie, jak zetkniêcie siê z t¹ boleci¹ szlachetnie
st³umion¹. Pani de Beauséant obesz³a z Eugeniuszem doko³a sali, by³a to ostatnia uprzejmoæ
tej kobiety, odznaczaj¹cej siê dziwnym wdziêkiem.
Spojrzenie Eugeniusza pad³o na obie siostry: pani¹ de Restaud i pani¹ de Nucingen. Hrabina
wygl¹da³a wspaniale w ca³ym przepychu brylantów, które musia³y paliæ jej cia³o, bo po raz
ostatni mia³a je na sobie. Pomimo potê¿nej dumy i mi³oci, któr¹ mia³a w sercu, nie mog³a
znieæ spokojnie wzroku swego mê¿a. Widok ten nie rozjani³ wcale smutnych myli Rastignaca.
Tak jak pu³kownik w³oski przypomina³ mu postaæ Vautrina, tak równie¿ brylanty obu sióstr
przywodzi³y na myl bar³óg, na którym ojciec Goriot spoczywa³. Wicehrabina wyt³umaczy³a
sobie opacznie smutek studenta i puci³a jego ramiê.
Id pan powiedzia³a nie chcê zatruwaæ ci przyjemnoci.
Delfina przywo³a³a go natychmiast do siebie. pieszno jej by³o rzuciæ pod stopy studenta
ho³dy zebrane w tym wiecie, do którego spodziewa³a siê byæ ju¿ na zawsze przyjêta.
Jak¿e znajdujesz pan Naciê? zapyta³a.
Ona umie korzystaæ nawet ze mierci ojca w³asnego rzek³ Rastignac.
Oko³o czwartej muzyka ucich³a i t³umy zaczê³y siê przerzedzaæ, a¿ w koñcu ksiê¿na de
Langeais i Rastignac znaleli siê sami w sali balowej. Po chwili i wicehrabina stanê³a na
progu, po¿egnawszy tylko co pana de Beauséant, który odszed³ do swej sypialni powtarzaj¹c
po kilkakroæ:
le robisz, moja droga, ¿e uciekasz od wiata w twoim wieku! Pozostañ, proszê, z nami.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
110
Pani de Beauséant wyda³a okrzyk podziwu na widok ksiê¿ny, spodziewa³a siê bowiem zastaæ
samego Eugeniusza.
Odgad³am ciê, Klaro rzek³a pani de Langeais. Odje¿d¿asz, ¿eby nigdy ju¿ nie wróciæ;
lecz przed odjazdem musisz mnie wys³uchaæ, musimy siê porozumieæ!
Wziê³a przyjació³kê za rêkê i wprowadzi³a j¹ do s¹siedniego salonu, a tam, popatrzywszy
na ni¹ ze ³zami w oczach, przycisnê³a j¹ do piersi i uca³owa³a gor¹co.
Nie chcê rozstawaæ siê z tob¹ obojêtnie, moja droga, to by³by dla mnie zbyt ciê¿ki
wyrzut sumienia. Mo¿esz rachowaæ na mnie jak na siebie sam¹. By³a wielka dzisiejszego
wieczora, ja poczu³am, ¿em ciebie godna i chcê ci tego dowieæ. Zawini³am wzglêdem ciebie,
nie zawsze by³am dobra; przebacz mi to, najdro¿sza, zapieram siê wszystkiego, co mog³o ciê
zraniæ, chcia³abym cofn¹æ moje s³owa. Jedna boleæ po³¹czy³a dusze nasze i nie wiem, która
z nas bêdzie bardziej nieszczêliwa. Pan de Montriveau nie by³ dzi tutaj, czy ty to pojmujesz?
Kto ciê widzia³, Klaro, podczas tego balu, ten nigdy ciebie nie zapomni. Co do mnie, zrobiê
jeszcze ostatnie usi³owanie. Je¿eli mi siê nie uda, to pójdê do klasztoru! A ty dok¹d siê udasz?
Do Normandii, do Courcelles, kochaæ, modliæ siê, a¿ póki Bóg nie powo³a mnie z tego
wiata.
Chod pan do nas, panie de Rastignac rzek³a wicehrabina g³osem wzruszonym
przypominaj¹c sobie, ¿e Eugeniusz czeka na ni¹ w salonie.
Student ukl¹k³ przed kuzynk¹ i z³o¿y³ na jej rêce poca³unek.
B¹d zdrowa, Antonino! wyrzek³a pani de Beauséant b¹d szczêliwa! A ty, panie
Eugeniuszu mówi³a do studenta ty szczêliwy, bo m³ody, bo jeszcze wierzyæ mo¿esz.
Opuszczaj¹c ten wiat, mam wko³o siebie wiête i szczere wzruszenia, jakie towarzyszy³y
zgonowi wybrañców szczêliwych!
Rastignac pozosta³ a¿ do pi¹tej i odszed³ dopiero wtedy, gdy pani de Beauséant przes³a³a mu
z powozu podró¿nego ostatnie po¿egnanie zroszone ³zami. Po¿egnanie to wiadczy³o, ¿e osoby
najwy¿ej po³o¿one nie s¹ wyjête spod praw serca i nie ¿yj¹ bez troski, jak to wmawiaj¹ w naród
ludzie goni¹cy za popularnoci¹.
Poranek by³ ch³odny i wilgotny, a Eugeniusz wraca³ piechot¹ do domu Vauquer. Tak siê
uzupe³nia³o jego wychowanie.
Nie zdo³amy ocaliæ biednego ojca Goriot rzek³ Bianchon, gdy Eugeniusz wszed³ do pokoju
s¹siada.
S³uchaj, przyjacielu powiedzia³ Eugeniusz popatrzywszy na starca upionego nie schod
nigdy ze skromnej drogi ¿ycia, która zadowala umiarkowane twoje ¿¹dania. Ja jestem w piekle
i muszê w nim pozostaæ. Wierz we wszystko, cokolwiek z³ego powiedz¹ ci o wiecie! Nie ma
takiego Juwenala, co by zdo³a³ opisaæ ca³¹ jego szkaradê okryt¹ z³otem i klejnotami.
Nazajutrz Bianchon obudzi³ Rastignaca oko³o drugiej, prosz¹c, by go zast¹pi³ przy ³ó¿ku
Goriota, którego stan pogorszy³ siê bardzo od rana.
Stary nie prze¿yje dwóch dni, a mo¿e nawet i szeciu godzin nie wytrzyma mówi³ student
medycyny pomimo to musimy jednak walczyæ z chorob¹ do ostatka. Potrzeba bêdzie u¿yæ
rodków kosztownych. Bêdziemy go pielêgnowali, to pewne; ale ja nie mam ani grosza przy
duszy. Przewróci³em jego kieszenie, przetrz¹s³em szafy: zero w ilorazie. Zapyta³em go w chwili
przytomnoci, ale powiedzia³ mi, ¿e nie ma ani jednego szel¹ga. A ty, czy masz cokolwiek?
Mam tylko dwadziecia franków, ale postawiê na kartê i wygram.
A jak przegrasz?
Zwrócê siê do jego ziêciów i córek z prob¹ o pieni¹dze.
A je¿eli ci nic nie dadz¹? zapyta³ znów Bianchon. Musimy dostaæ pieniêdzy jak najprêdzej,
bo trzeba okryæ starego wrz¹cymi synapizmami od stóp a¿ do po³owy bioder. Je¿eli zacznie
krzyczeæ, to mo¿emy mieæ nadziejê. Wiesz, jak to siê urz¹dza, zreszt¹ Krzysztof ci dopomo¿e. Ja
wst¹piê do apteki zarêczyæ za wszystkie lekarstwa, jakie tam bêdziemy brali. Co za nieszczêcie,
¿e nie mo¿na by³o przenieæ tego biedaka do naszego szpitala, by³oby mu tam nierównie lepiej.
No, chod ze mn¹ do jego pokoju i nie opuszczaj go, a¿ póki ja nie wrócê.
Weszli obaj do pokoju starego. Eugeniusz przestraszy³ siê zmian¹, jaka zasz³a na tej twarzy
skrzywionej, bladej, wynêdznia³ej.
Jak siê masz, ojczulku? zapyta³ pochylaj¹c siê nad nêdznym pos³aniem.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
111
Goriot podniós³ na Eugeniusza oczy zagas³e, popatrzy³ uwa¿nie, ale nie pozna³, kto przed
nim stoi. Student nie wytrzyma³ tego widoku, ³zy zala³y mu oczy.
Bianchon, czy nie nale¿a³oby przys³oniæ okien firankami?
Nie, okolicznoci atmosferyczne nie wywieraj¹ ju¿ na niego ¿adnego wp³ywu. By³by to zbyt
szczêliwy objaw, gdyby on poczu³ wra¿enie ciep³a lub ch³odu. Z tym wszystkim potrzeba nam
ognia, ¿eby ugotowaæ tyzannê i przyrz¹dziæ wiele innych rzeczy. Przylê ci kilka wi¹zek ga³êzi,
które bêd¹ musia³y wystarczyæ, a¿ póki nie zdobêdziemy drzewa. Przez dzieñ wczorajszy i przez
noc spali³em wszystek torf tego biedaka i ca³y zapas drzewa, jaki siê u ciebie znajdowa³. By³o
tak wilgotno, ¿e woda sp³ywa³a po cianach. Z wielkim trudem zdo³a³em osuszyæ trochê ten
pokój. Krzysztof zamiót³ pod³ogê, bo to by³a istna stajnia. Wykadzi³em tu ja³owcem, bo smród
by³ okropny.
Mój Bo¿e rzek³ Rastignac a córki jego!
S³uchaj, je¿eli poprosi piæ, to dasz mu tego rzek³ asystent pokazuj¹c Rastignacowi wielki
garnek bia³y. Je¿eli zacznie siê skar¿yæ, a ¿o³¹dek bêdzie gor¹cy i twardy, to wezwiesz
Krzysztofa do pomocy i dasz mu
wiesz. Gdyby popad³ przypadkiem w wielkie rozdra¿nienie,
gdyby mówi³ wiele lub dosta³ trochê ob³êdu, to nie potrzeba mu przeszkadzaæ. Bêdzie to
niez³y znak. Przylesz w takim razie Krzysztofa do szpitala Cochin. Lekarz naczelny, kolega
mój lub ja, przyjdziemy przypaliæ mu plecy moks¹. Z rana, gdy spa³e jeszcze, zrobilimy
wielk¹ naradê z jednym uczniem doktora Galla, z naszym doktorem naczelnym i z lekarzem
z Hôtel-Dieu. Panowie ci upatruj¹ ciekawe symptomy, mamy wiêc ledziæ przebieg choroby,
¿eby wyjaniæ kilka kwestii naukowych dosyæ wielkiej wagi. Jeden z tych panów utrzymuje, ¿e
krew, naciskaj¹ca na jeden organ wiêcej ni¿ na drugi, mog³aby wywo³aæ szczególne objawy.
S³uchaj wiêc dobrze, gdy zacznie mówiæ, ¿eby potrafi³ okreliæ, jakiego rodzaju wyobra¿enia
bêd¹ przemaga³y w jego mowie: czy to bêd¹ objawy pamiêci, przenikliwoci lub rozwagi; czy
bêdzie siê zajmowa³ rzeczami materialnymi czy uczuciami; czy bêdzie rozumowa³ lub zwraca³
siê myl¹ do przesz³oci; jednym s³owem, uwa¿aj, ¿eby móg³ zdaæ nam dok³adne sprawozdanie.
Mo¿e byæ, ¿e atak bêdzie silny i jednorazowy, w takim razie, stary pozostanie a¿ do mierci
w zupe³nym os³upieniu. Przebieg podobnych chorób bywa tak dziwaczny! Gdyby nieszczêcie tu
siê skierowa³o mówi³ Bianchon wskazuj¹c na tyln¹ czêæ g³owy chorego to bywaj¹ przyk³ady
dziwnych zjawisk: mózg odzyskuje niektóre w³adze i mieræ nie tak rych³o nastêpuje. Krew
mo¿e odst¹piæ od mózgu i obraæ sobie drogi, których kierunek sekcja chyba mo¿e wykazaæ.
W szpitalu chorób nieuleczalnych znajduje siê pewien starzec idiota, u którego odp³yw nast¹pi³
wzd³u¿ koci pacierzowej; cierpi on straszliwie, ale ¿yje.
Czy siê one dobrze bawi³y? zapyta³ ojciec Goriot poznaj¹c Eugeniusza.
Och! Nie przestaje myleæ o swych córkach rzek³ Bianchon. W ci¹gu nocy powtórzy³ mi
ze sto razy: One tañcz¹! Ona ma sw¹ sukniê! Wo³a³ je po imieniu. P³aka³em, do licha, s³uchaj¹c
tych wykrzykników: Delfino! Delfino moja! Naciu! S³owo dajê mówi³ student medycyny nie
mo¿na siê by³o od ³ez powstrzymaæ.
Delfina! zawo³a³ starzec. Ona jest tu, nieprawda¿? Nie w¹tpi³em o tym.
I oczy jego zaczê³y biegaæ z szalon¹ ruchliwoci¹ po drzwiach i cianach.
Idê powiedzieæ Sylwii, ¿eby przyrz¹dzi³a synapizmy zawo³a³ Bianchon teraz jest
najw³aciwsza chwila.
Rastignac pozosta³ sam przy ³o¿u chorego, zapatrzony w tê g³owê, której widok sprawia³
wra¿enie bolesne i przera¿aj¹ce.
Pani de Beauséant ucieka, ten umiera mówi³ do siebie. Piêkne dusze nie mog¹
przebywaæ d³ugo na tym wiecie. Bo jak¿e w rzeczy samej wielkie uczucia mog¹ siê pogodziæ
ze spo³eczeñstwem nêdznym, p³ytkim i ma³ym?
W myli jego obudzi³y siê wspomnienia balu, odbijaj¹ce jaskrawo od ³o¿a mierci, które
mia³ przed oczyma. Bianchon ukaza³ siê nagle we drzwiach.
S³uchaj, Eugeniuszu, spotka³em naszego lekarza naczelnego i przybiegam co tchu
z powrotem. Je¿eli bêd¹ jakie oznaki rozs¹dku, je¿eli zacznie mówiæ, to po³o¿ysz go na
d³ugim kawale synapizmu w ten sposób, ¿eby okryæ go musztard¹ od karku a¿ do bioder,
a potem przylesz zaraz po nas.
Drogi Bianchon!
O! tu chodzi o fakt naukowy zawo³a³ student medycyny z ca³ym zapa³em neofity.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
112
Jak to rzek³ Eugeniusz czy¿bym ja jeden tylko pielêgnowa³ tego starca przez przyjañ?
Nie mówi³by tak, gdyby widzia³ mnie dzisiaj rano odpar³ Bianchon nie obra¿ony
przymówk¹ Eugeniusza. Lekarze praktykuj¹cy od dawna widz¹ tylko chorobê, a ja, mój drogi,
widzê jeszcze chorego.
Eugeniusz pozosta³ znowu sam na sam z chorym, w oczekiwaniu przesilenia, które
rzeczywicie doæ prêdko nast¹pi³o.
Ach! To ty, drogie dzieciê rzek³ ojciec Goriot, poznaj¹c Eugeniusza.
Czy ci lepiej, ojcze? zapyta³ student, bior¹c go za rêkê.
A tak, mia³em g³owê ciniêt¹, jak w kleszczach, ale teraz ju¿ siê wyswobadza. Czy widzia³e
moje córki? One przyjd¹ niezad³ugo, przybiegn¹, jak tylko dowiedz¹ siê, ¿em chory, one mnie
tak pielêgnowa³y, gdymy mieszkali przy ulicy de la Jussienne! Bo¿e! Chcia³bym, ¿eby mój pokój
by³ czysty na ich przyjêcie. By³ tu jaki m³ody cz³owiek, który wypali³ mi ca³y zapas torfu.
S³yszê, ¿e Krzysztof przychodzi rzek³ Eugeniusz. Przynosi on w³anie drzewo, które
panu ten m³ody cz³owiek przysy³a.
Ba! A czym¿e zap³aciæ za drzewo? Ja nie mam ani grosza, mój synu. Wszystko, wszystko
odda³em. Jestem w domu przytu³ku. Czy przynajmniej suknia ze z³otog³owu piêknie wygl¹da³a?
(Ach! jak ja cierpiê!) Dziêkujê, Krzysztofie, Bóg ci zap³aci, mój ch³opcze, ja nic ju¿ nie mam.
B¹d spokojny, ja zap³acê i tobie, i Sylwii szepn¹³ mu Eugeniusz do ucha.
Moje córki mówi³y ci, ¿e zaraz przyjd¹, nieprawda¿, Krzysztofie? Pójd do nich raz jeszcze,
dam ci za to sto sous. Powiedz, ¿e mi niedobrze, ¿e chcia³bym je uca³owaæ, zobaczyæ raz jeszcze
przed mierci¹. Powiedz tak, tylko uwa¿aj, ¿eby ich zbytecznie nie przerazi³.
Krzysztof wyszed³ na znak Rastignaca.
Zaraz przyjd¹ pocz¹³ znów starzec. Ju¿ ja je znam. Dobra Delfina! Jak siê ona zmartwi,
je¿eli ja umrê. I Nacia tak¿e. Nie chcia³bym umrzeæ, ¿eby one nie p³aka³y. Umrzeæ, dobry mój
Eugeniuszu, to znaczy nie widzieæ ich wiêcej. Bêdzie mi nudno tam, gdzie ludzie id¹ po mierci.
Dla ojca nie mieæ dzieci, to znaczy byæ w piekle, a ja zaprawia³em siê ju¿ do tego od czasu, jak
one wysz³y za m¹¿. Mój raj by³ przy ulicy de la Jussienne. Powiedz, proszê, wszak poszed³szy
do raju, móg³bym powracaæ na ziemiê i byæ jako duch przy nich. Nieraz o tym s³ysza³em. Czy
to prawda? Zdaje siê, ¿e widzê je takimi, jakimi by³y przy ulicy de la Jussienne. Przychodzi³y co
rano powiedzieæ mi: dzieñ dobry, tatku. Bra³em je na kolana, nagabywa³em je, robi³em ró¿ne
figielki. A one pieci³y mnie wdziêcznie. Jadalimy razem niadanie i obiad, s³owem by³em
ojcem, cieszy³em siê swymi dzieæmi. One jeszcze nie rozumowa³y, gdymy mieszkali przy ulicy
de la Jussienne, nie wiedzia³y jeszcze nic o wiecie i kocha³y mnie szczerze. Mój Bo¿e! Czemu¿
na zawsze ma³ymi nie zosta³y! (Och, cierpiê, g³owa mi pêka!) Ach! ach! darujcie mi, dzieci moje,
cierpiê okrutnie. Musi to byæ jaki ból straszliwy, bom ja wytrwa³y na cierpienie, wycie mnie
dobrze zahartowa³y. Mój Bo¿e! Nie czu³bym wcale tego bólu, gdybym móg³ rêce ich trzymaæ
w swojej d³oni. Czy s¹dzisz, ¿e one przyjd¹? Krzysztof taki g³upi! Nale¿a³o mi pójæ samemu.
On je zobaczy, a ja
Ale ty by³e wczoraj na balu. Powiedz mi, jak one wygl¹da³y? One nie
wiedzia³y nic o mojej s³aboci. Biedaczki moje! Nie tañczy³yby pewnie, gdyby wiedzia³y. O!
Nie chcê byæ d³u¿ej chory. One mnie potrzebuj¹. Mienie ich zagro¿one. A jakim mê¿om one
siê dosta³y! Wyleczcie miê! Wyleczcie! (Och, jak ja cierpiê! ach! ach! ach!) Widzisz, trzeba mnie
wyleczyæ, bo one potrzebuj¹ pieniêdzy, a ja wiem, gdzie ich dostaæ. Pojadê do Odessy wyrabiaæ
krochmal. Jestem sprytny, dorobiê siê na tym milionów. (Och! cierpiê za wiele!)
Goriot zamilk³ na chwilê: zdawa³o siê, ¿e zbiera si³y, ¿eby ból wytrzymaæ.
Nie skar¿y³bym siê, gdyby one tu by³y powiedzia³. Po có¿ siê skar¿yæ?
Po tych s³owach nast¹pi³o lekkie upienie, które trwa³o a¿ do powrotu Krzysztofa. Rastignac
s¹dzi³, ¿e ojciec Goriot zasn¹³ na dobre i pozwoli³ s³u¿¹cemu zdawaæ g³ono sprawê ze swego
poselstwa.
Poszed³em najpierw do pani hrabiny mówi³ Krzysztof ale nie mog³em siê z ni¹ widzieæ,
bo zajêta by³a wraz z mê¿em wa¿nymi jakimi interesami. Alem ja tak nastawa³, ¿e sam pan
hrabia wyszed³ do mnie i tak mi powiedzia³: Pan Goriot umiera, to i dobrze! Nic rozumniejszego
nie móg³ zrobiæ. Pani de Restaud jest mi potrzebna, bo musimy pokoñczyæ wa¿ne interesy,
pójdzie sobie wtedy, gdy wszystko bêdzie skoñczone. A taki by³ rozgniewany! Mia³em ju¿
wychodziæ, a¿ tu pani hrabina wchodzi do przedpokoju jakimi drzwiami, których pierwej nie
widzia³em. Krzysztofie zawo³a³a powiedz memu ojcu, ¿e ja siê posprzecza³am z mê¿em
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
113
i nie mogê go zostawiæ; chodzi o mieræ lub ¿ycie moich dzieci; ale przyjdê natychmiast, gdy
wszystko bêdzie skoñczone. Z pani¹ baronow¹ to znów inna historia. Nie widzia³em jej wcale,
ani mówiæ z ni¹ nie mog³em. A! powiedzia³a mi pokojówka pani pi; wróci³a dzi z balu po
pi¹tej i gniewa³aby siê, gdybym j¹ przed po³udniem obudzi³a. Gdy zadzwoni na mnie, to wtedy
powiem, ¿e jej ojciec ma siê gorzej. Ze z³¹ nowin¹ nie ma siê czego pieszyæ, zawsze bêdzie
czas j¹ powiedzieæ. Daremnie prosi³em! Ach! Prawda! Chcia³em siê widzieæ z panem baronem,
ale nie by³o go w domu.
Wiêc ¿adna z jego córek nie przyjdzie! zawo³a³ Rastignac. Napiszê zaraz do obydwóch.
¯adna powtórzy³ starzec, podnosz¹c siê na pos³aniu. Zajête s¹, pi¹, nie przyjd¹. Ja to
wiedzia³em. Trzeba umrzeæ, ¿eby poznaæ, czym s¹ dzieci. Ach, przyjacielu! Nie ¿eñ siê, pozostañ
bezdzietny! Dajesz dzieciom ¿ycie, a one ci mieræ daj¹. Wprowadzasz je w wiat, a one ciê
spychaj¹ do grobu. Nie one nie przyjd¹. Wiedzia³em o tym od lat dziesiêciu. Powtarza³em to
sobie niekiedy, ale sam wierzyæ nie mia³em.
£zy zakrêci³y siê w oczach jego otoczonych krwaw¹ obwódk¹.
Ach! Gdybym by³ bogaty, gdybym mia³ ca³¹ fortunê, któr¹ córkom odda³em, to i one by³yby
tutaj i liza³yby mi twarz swymi poca³unkami! Mieszka³bym w pa³acu w piêknych komnatach,
mia³bym s³ugi na zawo³anie i ognia pod dostatkiem, a one tonê³yby we ³zach, stoj¹c przy mym
³o¿u z dzieæmi i mê¿ami swoimi. Tak, móg³bym mieæ to wszystko, a nic nie mam, pieni¹dz
daje wszystko, nawet córki. O, moje pieni¹dze! Gdzie¿ one? Jakby one mnie pielêgnowa³y
i dogl¹da³y, gdybym mia³ skarby do zostawienia; widzia³bym je przy sobie, s³ysza³bym ich
g³os. Ach! Dzieciê moje, drogie, jedyne, moje dzieciê! Wolê ja opuszczenie, wolê nêdzê swoj¹!
Gdy nieszczêliwy jest kochany, to wie przynajmniej, ¿e szczerze go kochaj¹. A jednak chcia³bym
byæ bogatym, ¿eby je zobaczyæ. S³owo dajê, kto wie? One obie maj¹ serca z g³azu. Zanadtom
je kocha³, ¿eby one kochaæ mnie mia³y. Ojciec powinien byæ zawsze bogaty, powinien trzymaæ
swe dzieci na wodzy, jak konie narowiste. A ja, nieszczêsny, klêka³em przed nimi! Nêdznice!
Chc¹ godnie uwieñczyæ swoje dziesiêcioletnie postêpowanie ze mn¹. Gdyby wiedzia³, jak one
mi nadskakiwa³y zaraz po wyjciu za m¹¿! (Och! cierpiê mêkê okrutn¹!) Da³em wtedy ka¿dej
z nich do omiuset tysiêcy franków, wiêc ani one, ani ich mê¿owie nie mogli obchodziæ siê ze
mn¹ niegrzecznie. A jak mnie przyjmowano: Dobry ojcze, proszê têdy; proszê tamtêdy, ojcze
kochany. Na stole ich by³o zawsze jedno nakrycie dla mnie. Obiadowa³em z ich mê¿ami, którzy
okazywali mi g³êboki szacunek. Zdawa³o siê im, ¿e ja mam jeszcze cokolwiek. A dlaczego? Jam
nic nie mówi³ o swoich interesach. Cz³owiek, daj¹cy swym córkom po osiemset tysiêcy franków,
wart jest zabiegów. Tote¿ nadskakiwano nie mnie, tylko moim pieni¹dzom. wiat nie jest piêkny.
Jam siê o tym przekona³! Wo¿ono mnie do teatru, zapraszano na zebrania, i siedzia³em u nich,
ile mi siê podoba³o. Wreszcie one nie zapiera³y siê, ¿e s¹ mymi córkami, uznawa³y mnie za ojca.
Có¿ chcesz? Jam nie straci³ jeszcze przenikliwoci, nic nie usz³o mojej uwagi. Wszystko trafia³o
do celu i serce mi rani³o. Widzia³em doskonale, ¿e wszystko to by³o udane; ale ju¿ rady nie by³o.
Nie by³em u nich tak swobodny, jak tu, przy naszym stole. Nie umia³em nic powiedzieæ. Tote¿
ludzie wiatowi pytali nieraz, pochylaj¹c siê do ucha mych ziêciów: Kto jest ten jegomoæ? To
ojciec z dukatami; bardzo jest bogaty. Ach! do licha! mówiono, patrz¹c na mnie z szacunkiem,
jaki wzbudza³o wspomnienie o dukatach. Krêpowa³em i ich niekiedy, ale p³aci³em drogo za swe
b³êdy. A zreszt¹, któ¿ jest doskona³y? (G³owa moja jest jedn¹ ran¹!) Cierpiê w tej chwili tyle, ile
trzeba cierpieæ, aby umrzeæ; a jednak, drogi mój panie Eugeniuszu, to jedno nic wobec boleci,
której dozna³em, gdy Anastazja da³a mi po raz pierwszy poznaæ spojrzeniem, ¿em powiedzia³
g³upstwo, które j¹ upokorzy³o; wzrok jej otworzy³ mi wszystkie ¿y³y. Zapragn¹³em wszystko
umieæ, a pojmowa³em jedno tylko, ¿em ju¿ zbyteczny na ziemi. Chc¹c siê pocieszyæ, poszed³em
nazajutrz do Delfiny i znowu pope³ni³em tam jakie g³upstwo, które j¹ rozgniewa³o. Myla³em,
¿e rozum stracê. Przez ca³y tydzieñ nie wiedzia³em, co mam z sob¹ robiæ. Nie mia³em iæ do
nich, obawiaj¹c siê wymówek. I tak zosta³em wygnany od mych córek. O Bo¿e mój! Ty znasz
przecie nêdzê i cierpienia, których ja wtedy dozna³em. Ty porachowa³, ile sztyletów przeszy³o
mnie w owym czasie, który mnie postarzy³, zmieni³, zabi³, i po có¿ ka¿esz mi cierpieæ jeszcze?
Przecie¿ odpokutowa³em ju¿ za to, ¿em je kocha³ zanadto. One zemci³y siê za m¹ mi³oæ,
szarpa³y mnie jak katy rozpalonymi kleszczami! I có¿ powiesz? Ojcowie s¹ tak g³upi! Kocha³em
je tak bardzo, ¿em powraca³ do nich jak szuler do gry. Moje córki, to by³ mój wystêpek, one
mi by³y kochankami, wszystkim! Zdarza³o siê, ¿e potrzebowa³y jakiego stroju, jakiej ozdoby;
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
114
pokojówki ich donosi³y mi wnet o tym, a ja pieszy³em z podarunkiem ¿eby zas³u¿yæ na dobre
przyjêcie! Pomimo to strofowa³y mnie po trosze za nieumiejêtne moje znalezienie siê w wiecie.
O! Nie odk³ada³y nigdy lekcji do jutra. Obie ju¿ zaczyna³y rumieniæ siê za mnie. Oto co znaczy
daæ dzieciom dobre wychowanie. A przecie w moim wieku nie mog³em ju¿ iæ do szko³y.
(Cierpiê okrutnie! Bo¿e mój! doktorów, doktorów! Cierpia³bym bez porównania mniej, gdyby
mi g³owê otwierano!) Córki moje, córki! Anastazjo! Delfino! Chcê je widzieæ. Polijcie po nie
¿andarmów, niech je przyprowadz¹ przemoc¹. Sprawiedliwoæ jest po mojej stronie; natura,
kodeks cywilny, wszystko za mn¹ przemawia. Protestujê. Ojczyzna zginie, je¿eli ojców bêd¹
potr¹caæ nogami. To jasne przecie. Spo³eczeñstwo, wiat ca³y stoi na ojcostwie, wszystko wiêc
runie, gdy dzieci nie bêd¹ ojców kocha³y. O! Chcê je widzieæ, s³yszeæ, mniejsza o to, co mi
powiedz¹, bylebym g³os ich us³ysza³, zw³aszcza g³os Delfiny, bo to umierzy moje boleci.
Ale powiedzcie im, gdy przyjd¹, ¿eby nie patrzy³y na mnie ze zwyk³¹ oziêb³oci¹. Ach! Panie
Eugeniuszu, dobry mój przyjacielu! Nie wiesz, co to znaczy, gdy z³oto spojrzenia zmienia siê
dla nas nagle w o³ów szary. Wieczna zima otoczy³a mnie od chwili, gdy oczy ich przesta³y
oblewaæ mnie swymi promieniami, boleæ sama by³a mym udzia³em! ¯y³em po to, by znosiæ
ci¹g³e upokorzenia. A kocha³em je tak bardzo, ¿e po³yka³em tysi¹c zniewag, byle za tê cenê
kupiæ sobie jak¹ biedn¹, ukradkow¹ przyjemnoæ. Ja, ojciec, musia³em widywaæ swe córki
po kryjomu! Da³em im ¿ycie, a one nie dadz¹ mi dzi jednej godziny. Pragnê i ³aknê i serce
mi siê pali, a one nie przyjd¹ och³odziæ mego zgonu, bo umieram ju¿, czujê to dobrze. Ale¿
one nie wiedz¹ chyba, co to znaczy deptaæ po trupie ojca? Jest Bóg w niebie: On mci siê
za ojców wbrew ich woli. Och! One przyjd¹! Przyjdcie, moje ukochane, przyjdcie uca³owaæ
mnie raz jeszcze! Dajcie ostatni poca³unek, jak wiatyk waszemu ojcu, który bêdzie modliæ siê
za was do Boga i broniæ was bêdzie, i powie, ¿ecie by³y dobrymi córkami! Bo wycie przecie
niewinne. One niewinne, przyjacielu! Powiedz to wszystkim, ¿eby nikt nie mia³ do nich ¿alu za
mnie. Jam winien wszystkiemu, jam je przyzwyczai³ do tego, ¿eby mnie nogami tratowa³y.
Mnie to przyjemnoæ sprawia³o. Có¿ komu do tego? Nie nale¿y to ani do ludzkiej, ani do
boskiej sprawiedliwoci. Bóg by³by chyba niesprawiedliwy, gdyby je za mnie potêpi³. Ja nie
umia³em postêpowaæ, by³em tak g³upi, ¿em siê zrzek³ praw swoich. Ja by³bym siê spodli³ dla
nich! Có¿ chcecie? Najpiêkniejsza natura, najlepsza dusza zepsu³aby siê pod wp³ywem takiej
pob³a¿liwoci ojcowskiej. Jam nêdznik sprawiedliwie ukarany. Sam popchn¹³em córki do z³ego,
sam je zepsu³em. Dzi zachciewa siê im przyjemnoci, jak dawniej cukierków siê zachciewa³o.
Pozwala³em im zadowalaæ wszystkie zachcianki dziecinne. W piêtnastym roku mia³y ju¿ swój
powóz! Nic siê im oprzeæ nie mog³o. Ja jeden zawini³em, lecz zawini³em przez mi³oæ. Ich
g³os otwiera³ mi serce. S³yszê je, ju¿ nadchodz¹. O, tak! One przyjd¹! Prawo chce, ¿eby dzieci
przychodzi³y do ojca umieraj¹cego. Prawo jest po mojej stronie. Czy¿ to tak drogo kosztuje
przyjechaæ? Ja sam zap³acê za kabriolet. Napisz im, ¿e ja mam miliony! S³owo honoru! Pojadê
do Odessy i bêdê tam wyrabia³ makaron w³oski. Wiem, jak siê to robi. Mam dobry plan, zdobêdê
sobie niejeden milionik. Makaron nie zepsuje siê w czasie przewozu, jak zbo¿e lub m¹ka. Ba! ba!
A krochmal? I on przyniesie miliony! Nie sk³amiesz wiêc, mówi¹c im o milionach. Niech sobie
przyjd¹ przez chciwoæ, niech mnie oszukaj¹, bylebym je zobaczy³. Chcê moich córek! One s¹
moim dzie³em! One do mnie nale¿¹! wo³a³, podnosz¹c siê na pos³aniu i ukazuj¹c Eugeniuszowi
g³owê pokryt¹ siwym, naje¿onym w³osem, g³owê, która grozi³a wszystkim, co mog³o grobê
wyra¿aæ.
Po³ó¿ siê, dobry mój ojcze Goriot rzek³ Eugeniusz. Ja do nich zaraz napiszê. Czekam
tylko Bianchona; pójdê do nich sam, je¿eli tu nie przyjd¹.
Je¿eli nie przyjd¹? powtórzy³ starzec ze ³kaniem. Ale¿ ja umrê, umrê tymczasem
w przystêpie szaleñstwa, szaleñstwa! Szaleñstwo mnie ogarnia! Widzê w tej chwili ca³e moje
¿ycie. Jam g³upiec! One mnie nie kochaj¹, one mnie nigdy nie kocha³y! Przecie to jasne, je¿eli
dot¹d nie przysz³y, to wcale ju¿ nie przyjd¹. Im d³u¿ej bêd¹ zwleka³y, tym bardziej nie zechc¹
sprawiæ mi tej radoci. Znam je; nigdy nie umia³y one przeczuwaæ potrzeb, trosk i boleci
moich, tote¿ i mierci mej nie przeczuj¹. One nie pojmuj¹ nawet mej mi³oci. Tak, widzê teraz,
¿e wszystko, co dla nich robi³em, wydawa³o im siê rzecz¹ ma³ej wagi, bo wiedzia³y, ¿em ja
gotów dla nich wnêtrznoci sobie otworzyæ! Gdyby zapragnê³y wy³upiæ mi oczy, to ja bym
powiedzia³: Wy³apcie je! Zanadtom g³upi. A im siê zdaje, ¿e wszyscy maj¹ takich ojców jak
one. Trzeba zawsze kazaæ siebie ceniæ. Dzieci ich pomszcz¹ siê za mnie. Ale¿ w³asny interes
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
115
ka¿e im przyjæ do mnie. Ostrze¿ je, proszê, ¿e nie chc¹c uszanowaæ moich chwil ostatnich,
przygotowuj¹ sobie zgon niedobry. W tej jednej zbrodni pope³niaj¹ wszystkie inne. Id¿e do
nich, powiedz im prêdzej, ¿e nieobecnoci¹ swoj¹ ojcobójstwo pope³niaj¹! Doæ ich i bez tego
pope³ni³y. Krzycz¿e, krzycz tak jak ja: Hej! Naciu! hej! Delfino! pójdcie do ojca, który by³ dla
was tak dobry, a teraz cierpi okrutnie! Nic z tego, nikt nie przychodzi. Mam¿e umrzeæ, jak pies
jaki? Wiêc opuszczenie jest moj¹ nagrod¹! Ale¿ to s¹ nikczemnice, zbrodniarki! Przeklinam je!
Brzydzê siê nimi! Podniosê siê w nocy z trumny, ¿eby je przekl¹æ raz jeszcze, bo, powiedzcie¿
przyjaciele, czy ja nie mam s³usznoci? Wszak one bardzo le postêpuj¹, nieprawda¿? Co ja
mówiê? Powiedzielicie mi przecie, ¿e Delfina przysz³a. Ona jest lepsza od tamtej. Ty synem
moim, Eugeniusza! Kochaj j¹, b¹d dla niej ojcem. Druga jest bardzo nieszczêliwa! A ich fortuna!
Ach! Bo¿e mój! Umieram, cierpiê za wiele: oder¿nijcie mi g³owê, zostawcie tylko serce.
Krzysztofie, biegnij po Bianchona i sprowad mi kabriolet! zawo³a³ Eugeniusz przera¿ony
gwa³townoci¹ skarg i krzyków starego.
Pojadê po córki twoje, dobry ojcze Goriot, i przywiozê je tutaj.
Przemoc¹! Przemoc¹! Wezwij na pomoc stra¿, armiê, wszystko, wszystko! zawo³a³, rzucaj¹c
na Eugeniusza ostatnie spojrzenie, w którym zawieci³a jeszcze iskra rozumu. Udaj siê do w³adz,
do prokuratora królewskiego, powiedz, ¿eby mi je tutaj przyprowadzili, bo ja tego ¿¹dam!
Ale¿ przeklina³e je, ojcze.
Któ¿ to powiedzia³? zawo³a³ starzec zdumiony. Wiesz przecie, ¿e je kocham, ubóstwiam!
Ozdrowiejê natychmiast, gdy je zobaczê
Id, dobry s¹siedzie, id, drogie moje dzieciê; jeste
taki dobry, chcia³bym ci podziêkowaæ, ale nic ci daæ nie mogê oprócz b³ogos³awieñstwa
umieraj¹cego. Ach, chcia³bym widzieæ choæ Delfinê! Powiedzia³bym jej, ¿eby ci za mnie
zap³aci³a. Choæ tê mi przyprowad, je¿eli druga przyjæ nie mo¿e. Powiedz, ¿e przestaniesz j¹
kochaæ, je¿eli przyjæ nie zechce. Ona ciê tak kocha, ¿e przyjdzie niezawodnie. Piæ! Wnêtrznoci
mi p³on¹! Przy³ó¿cie mi cokolwiek do g³owy. Dajcie tu rêkê mej córki, to mnie zbawi, czujê
Mój Bo¿e! Któ¿ im powróci dobrobyt, gdy ja umrê? Chcê pojechaæ dla nich do Odessy! Do
Odessy robiæ makaron w³oski.
Napij siê, ojcze rzek³ Eugeniusz, podnosz¹c chorego.
Obj¹³ go lewem ramieniem, a drug¹ rêk¹ podniós³ mu do ust fili¿ankê pe³n¹ tyzanny.
O, ty musisz kochaæ ojca swego i matkê swoj¹! mówi³ starzec, ciskaj¹c s³abn¹cymi
rêkami d³oñ Eugeniusza. Czy ty pojmujesz, ¿e ja umrê, nie zobaczywszy mych córek? ¯ycie
moje by³o od lat dziesiêciu ci¹g³ym, nieugaszonym pragnieniem
Ziêciowie zabili mi córki. Tak
jest, nie mia³em ju¿ córek od czasu, jakem je za m¹¿ powydawa³. Ojcowie, powiedzcie izbom, ¿e
potrzeba nowego prawa o ma³¿eñstwie! Albo nie wydawajcie córek za m¹¿, je¿eli je kochacie.
Ziêæ to nikczemnik, który psuje nam córkê. Dosyæ ma³¿eñstw! One wydzieraj¹ nam dzieci
i nie mamy ich póniej przy sobie w ostatniej godzinie. Wydajcie prawo o mierci ojców. To
rzecz okropna! Zemsty! Ziêciowie nie puszczaj¹ mych córek do mnie. Zabijcie ich! Na mieræ
Restauda, na mieræ Alzatczyka, to s¹ moi mordercy! Dajcie mi mieræ lub córki! Ach! Ju¿ po
wszystkim, umieram bez nich! Naciu! Fifinko! Prêdzej, chodcie! Tatko wasz umiera
Uspokój siê, dobry ojcze Goriot, nie wzruszaj siê, nie myl.
Nie widzieæ ich to mieræ moja!
Zaraz je zobaczysz.
Doprawdy! zawo³a³ starzec ob³¹kany. O! Zobaczyæ je! Ja je zobaczê, pos³yszê ich g³os.
Umrê szczêliwy. A tak, nie proszê o d³u¿sze ¿ycie, nie dba³em ju¿ o nie, bo troski moje ros³y
z dniem ka¿dym. Ale zobaczyæ je, dotkn¹æ siê ich sukien, ach, tylko sukien, to tak niewiele; lecz
doæ, bym wzi¹³ w rêce jaki przedmiot, który do nich nale¿y. Pozwólcie mi wzi¹æ w³osy
sy
Upad³ na poduszkê, jak gdyby powalony uderzeniem maczugi. Rêce jego zaczê³y co chwytaæ
po ko³drze; widocznie szuka³ w³osów swych córek.
B³ogos³awiê je wyrzek³ z wysi³kiem b³ogos³awiê
I os³ab³ raptownie. Bianchon ukaza³ siê w tej chwili we drzwiach.
Spotka³em Krzysztofa, zaraz ci fiakra sprowadzi powiedzia³.
Popatrzy³ na chorego, podniós³ mu przemoc¹ powieki i obaj studenci ujrzeli oko, w którym
ju¿ ani blasku, ani ciep³a nie by³o.
Zdaje mi siê, ¿e to ju¿ nie przejdzie rzek³ Bianchon. Wzi¹³ starego za puls, nastêpnie
przy³o¿y³ mu rêkê do serca.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
116
Maszyna jeszcze iæ nie przesta³a; ale w takim stanie, w jakim on siê znajduje, jest to
prawdziwe nieszczêcie. Lepiej by³oby, gdyby umar³.
To prawda rzek³ Rastignac.
Co tobie? Jeste blady jak mieræ.
Ach, przyjacielu, s³ucha³em wci¹¿ skarg i krzyków. Jest Bóg! O, tak! Jest Bóg i jest wiat
lepszy, który On dla nas przygotowa³, bo inaczej ziemia nasza by³aby nonsensem. Ton¹³bym
we ³zach, gdyby to by³o mniej tragiczne, ale co mi okropnie ciska serce i ¿o³¹dek.
S³uchaj, trzeba bêdzie wiele rzeczy; sk¹d¿e wemiemy pieniêdzy?
Rastignac wyci¹gn¹³ zegarek.
Masz, zastaw to prêdko. Ja nie mogê zatrzymaæ siê po drodze, bo ka¿da chwila jest droga,
a teraz czekam Krzysztofa. Nie mam ani szel¹ga; trzeba bêdzie zap³aciæ wonicy, gdy odwiezie
mnie z powrotem.
Rastignac zbieg³ pêdem po schodach i pojecha³ na ulicê du Helder, do pani de Restaud.
W drodze, wyobrania uderzona straszliwym obrazem, na który patrzy³ przed chwil¹,
podnieca³a coraz bardziej jego oburzenie. Na zapytanie, czy mo¿e siê widzieæ z pani¹ hrabin¹,
odpowiedziano mu, ¿e pani nie przyjmuje nikogo.
Ale¿ powiedzia³ Eugeniusz do kamerdynera ja przychodzê od ojca pani hrabiny, który
jest umieraj¹cy.
Pan hrabia zakaza³ nam najsurowiej.
Je¿eli pan de Restaud jest w domu, to proszê powiedzieæ mu, w jakich okolicznociach
znajduje siê teæ jego oraz owiadczyæ, ¿e ja potrzebujê koniecznie rozmówiæ siê z nim w tej
chwili.
Eugeniusz czeka³ d³ugo, nie mog¹c pozbyæ siê myli straszliwej, ¿e stary mo¿e umrzeæ
tymczasem.
Kamerdyner wprowadzi³ go do pierwszego salonu, gdzie pan de Restaud sta³ przed wygas³ym
kominkiem. Hrabia przywita³ studenta oziêble i nie prosi³ go siadaæ.
Panie hrabio powiedzia³ Rastignac teæ pañski kona w tej chwili w nêdznej dziurze i nie
ma szel¹ga jednego na drzewo. Pragnie widzieæ siê z córk¹, bo ostatnia jego godzina siê zbli¿a
Mój panie odpar³ oziêble hrabia de Restaud mog³e pan zauwa¿yæ, ¿e ja nie mam zbyt
wiele sympatii dla pana Goriot. Narazi³ mi siê przez swoje postêpowanie z pani¹ de Restaud,
zak³óci³ szczêcie mego ¿ycia, jednym s³owem, widzê w nim nieprzyjaciela mojego spokoju.
Mo¿e sobie umieraæ lub ¿yæ, wszystko mi to jedno. Oto jakie s¹ moje uczucia dla niego. wiat
mo¿e mnie ganiæ, ja gardzê opini¹. Mam w tej chwili zbyt wa¿ne rzeczy do spe³nienia, ¿eby
zajmowaæ siê tym, co pomyl¹ o mnie g³upcy lub obojêtni. Pani de Restaud nie jest w stanie
wyjæ z domu. Zreszt¹, ja nie chcê, ¿eby siê teraz oddala³a. Proszê owiadczyæ jej ojcu, ¿e
przyjdzie do niego wtedy, gdy spe³ni swe obowi¹zki wzglêdem mnie i wzglêdem mego dziecka.
Je¿eli kocha ojca, to mo¿e byæ swobodna za chwilê
Panie hrabio, nie do mnie nale¿y s¹dziæ postêpowanie pañskie, jeste panem swej ¿ony;
lecz mogê rachowaæ na pañsk¹ uczciwoæ i proszê, ¿eby mi przyrzek³ jedno tylko, ¿e powiesz
hrabinie, i¿ ojciec jej nie prze¿yje dnia dzisiejszego i przekl¹³ ju¿ j¹ za to, ¿e nie przysz³a czuwaæ
u jego wezg³owia!
Powiedz jej pan to osobicie rzek³ hrabia, tkniêty wyrazem oburzenia, które dwiêcza³o
w g³osie Eugeniusza.
Rastignac wszed³ z nim do salonu, w którym hrabina zwykle przebywa³a, znalaz³ j¹ zalan¹
³zami i zag³êbion¹ w fotelu z takim jakim wyrazem przygnêbienia, jak gdyby mierci ju¿ tylko
wygl¹da³a. ¯al mu siê jej zrobi³o, gdy podnios³a na mê¿a wzrok bojaliwy, w którym malowa³
siê zupe³ny upadek si³ wyczerpanych tyrani¹ moraln¹ i fizyczn¹. Hrabia skin¹³ g³ow¹, znak ten
omieli³ j¹ do mówienia.
S³ysza³am wszystko wyrzek³a. Powiedz pan ojcu, ¿e przebaczy³by mi, gdyby wiedzia³,
w jakim po³o¿eniu ja siê znajdujê. Nie spodziewa³am siê tej mêczarni, przechodzi ona moje
si³y, lecz pomimo to wytrwam do koñca mówi³a zwracaj¹c siê do mê¿a. Matk¹ jestem.
Powiedz pan memu ojcu, ¿em nie zas³u¿y³a na jego wyrzuty, chocia¿ pozory mnie potêpiaj¹
wykrzyknê³a z rozpacz¹.
Eugeniusz z³o¿y³ uk³on i cofn¹³ siê zdumiony, odgaduj¹c, jak straszliwie hrabina cierpia³a
w tej chwili. Z mowy pana de Restaud poj¹³, ¿e usi³owanie jego by³o daremne i ¿e Anastazja
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
117
nie by³a ju¿ swobodna. Popieszy³ z kolei do pani de Nucingen, któr¹ znalaz³ w ³ó¿ku.
Jestem cierpi¹ca, biedny mój przyjacielu powiedzia³a Delfina. Zaziêbi³am siê przy wyjciu
z balu i obawiam siê, czy nie dosta³am kataru p³uc. Czekam doktora
Choæby pani sta³a jedn¹ nog¹ w grobie, to i tak powinna by zawlec siê do ojca. On wo³a
ciebie, pani! Zapomnia³aby pewnie o swym cierpieniu, gdyby mog³a s³yszeæ najs³abszy krzyk
jego.
Eugeniuszu, ojciec mój nie jest mo¿e tak chory, jak ty mówisz; ale chcê byæ w twych
oczach bez zarzutu i post¹piê wed³ug twej woli. Wiem, ¿e ojciec umar³by sam ze zmartwienia,
gdybym ja, wyszed³szy z domu, narazi³a siê na mierteln¹ chorobê. Pomimo to pójdê, tylko
muszê zobaczyæ siê wpierw z doktorem. Ach! Dlaczegó¿ to nie masz zegarka? zapyta³a
widz¹c, ¿e na piersi Eugeniusza nie ma z³otego ³añcuszka.
Eugeniusz siê zarumieni³.
Eugeniuszu! Eugeniuszu! Je¿eli go ju¿ sprzeda³ lub zgubi³
o! To by³oby bardzo niedobrze.
Student pochyli³ siê nad ³ó¿kiem Delfiny i szepn¹³ jej do ucha:
Chcesz wiedzieæ? dobrze wiêc, s³uchaj! Ojciec twój nie ma za co kupiæ sobie ca³unu, w który
go dzi jeszcze uwin¹. Zastawi³em twój zegarek, bom nie mia³ ju¿ nic wiêcej.
Delfina wyskoczy³a nagle z ³ó¿ka i pobieg³a do biurka.
Jadê, jadê natychmiast, Eugeniuszu zawo³a³a podaj¹c mu sakiewkê, któr¹ z biurka wyjê³a.
Zadzwoni³a.
Pozwól mi siê ubraæ; by³abym chyba potworem, gdybym nie pojecha³a! Id, ja ciê uprzedzê!
Tereso zawo³a³a na pokojow¹ powiedz panu de Nucingen, ¿eby przyszed³ natychmiast
rozmówiæ siê ze mn¹.
Eugeniusz by³ tak uszczêliwiony dobr¹ nowin¹, któr¹ mia³ zwiastowaæ umieraj¹cemu, ¿e
powróci³ prawie wesó³ na ulicê Neuve-Sainte-Geneviève. Stan¹wszy przed domem, siêgn¹³ co
prêdzej do sakiewki, ¿eby zap³aciæ wonicy. Niestety! Sakiewka bogatej i eleganckiej baronowej
zawiera³a tylko szeædziesi¹t szeæ franków. Eugeniusz wbieg³ szybko na schody i stan¹³ przy
³ó¿ku Goriota. Bianchon podtrzymywa³ w tej chwili chorego, a felczer szpitalny przypala³ mu
plecy moks¹ wed³ug wskazówki lekarza. Ostatni ten rodek, na jaki nauka mog³a siê zdobyæ,
nie wywiera³ ju¿ ¿adnego skutku.
Czy pan czujesz palenie? pyta³ lekarz.
Ojciec Goriot spostrzeg³ w tej chwili studenta i powiedzia³:
Przyjd¹, nieprawda¿?
Kiedy mówi, to jeszcze nadzieja nie stracona rzek³ felczer.
Tak odpar³ Eugeniusz Delfina wnet przyjdzie.
Ba! rzek³ Bianchon on mówi³ o swych córkach, których pragnie, jak cz³owiek wbity na
pal pragnie wody
Przestañ rzek³ lekarz do felczera to pró¿na robota, nic mu ju¿ nie pomo¿e.
Bianchon i felczer z³o¿yli znów chorego na wstrêtnym bar³ogu.
Nale¿a³oby jednak zmieniæ mu bieliznê rzek³ lekarz. Nie ma ju¿ wprawdzie ¿adnej
nadziei, ale trzeba uszanowaæ w nim ludzk¹ naturê. Powrócê tu jeszcze rzek³ do Bianchona.
Je¿eli zacznie znów narzekaæ, to przy³ó¿ mu pan kompres z opium.
Po tych s³owach lekarz wyszed³ z felczerem.
No, synu, odwagi! rzek³ Bianchon do Rastignaca gdy pozostali sami trzeba mu w³o¿yæ
czyst¹ koszulê i pociel odmieniæ. Powiedz Sylwii, niech wemie czyste przecierad³a i przyjdzie
nam dopomóc.
Eugeniusz zeszed³ na dó³ i zasta³ pani¹ Vauquer, i Sylwiê zajête nakrywaniem sto³u. Przy
pierwszych s³owach Rastignaca, wdowa zbli¿y³a siê do niego ze s³odkokwaskowat¹ min¹
podejrzliwej kupcowej, która nie chcia³aby ani straciæ pieniêdzy, ani obraziæ kupuj¹cego.
Kochany panie Eugeniuszu wyrzek³a wiesz pan równie dobrze jak ja, ¿e ojciec Goriot nie
ma ju¿ ani grosza. Jak ja dam przecierad³o cz³owiekowi, który ju¿ oczy zawraca, to mogê byæ
pewna, ¿e nic za nic nie dostanê, a przecie i tak trzeba bêdzie powiêciæ jedno z nich na ca³un.
Winnicie mi ju¿ panowie sto czterdzieci cztery franki; proszê teraz dodaæ czterdzieci franków
za przecierad³a, za ró¿ne drobiazgi i za wiecê, któr¹ Sylwia da panom, wszystko to wyniesie
przynajmniej dwiecie franków, których ja, biedna wdowa, wyrzec siê nie mogê. Chciej pan
byæ sprawiedliwy, panie Eugeniuszu, doæ ju¿ ja straci³am od czasu, jak nieszczêcia zagoci³y
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
118
w mym domu. Da³abym z chêci¹ dziesiêæ talarów, ¿eby tylko ten stary wyniós³ siê by³ ode
mnie wówczas, kiedycie to panowie projektowali zmieniæ mieszkanie. To przera¿a wszystkich
moich sto³owników. Kaza³abym go przewieæ do szpitala za bardzo niewielkie wynagrodzenie.
Wreszcie, chciej pan wejæ w moje po³o¿enie. Ja muszê siê troszczyæ przede wszystkim o swój
zak³ad, bo to jest ¿ycie moje.
Eugeniusz pobieg³ szybko na górê do Goriota.
Bianchon, gdzie s¹ pieni¹dze, które wzi¹³ za zegarek?
Na stole. Po zap³aceniu wszystkiego, comy byli winni, pozosta³o jeszcze trzysta szeædziesi¹t
kilka franków. Pokwitowanie z lombardu le¿y pod pieniêdzmi.
Mo¿emy za³atwiæ rachunki rzek³ Eugeniusz zbieg³szy ze schodów z uczuciem wstrêtu.
Pan Goriot nied³ugo ju¿ pozostanie u pani, a ja
A tak, nieborak wyjdzie nogami naprzód mówi³a pani Vauquer rachuj¹c pieni¹dze
z wyrazem na wpó³ smêtnym, a na wpó³ weso³ym.
Koñczmy teraz rzek³ Rastignac.
Sylwio, daj przecierad³a i id pomóc tym panom.
Nie zapomnij pan o Sylwii szepnê³a pani Vauquer do ucha Eugeniuszowi ona czuwa³a
dwie noce.
Widz¹c, ¿e Eugeniusz zwraca siê ku schodom, stara podbieg³a co prêdzej do kucharki
i szepnê³a:
We przecierad³a przeszywane, numer siódmy. Na Boga! Przecie to a¿ nadto dobre dla
nieboszczyka.
Eugeniusz wbieg³ ju¿ na schody i nie móg³ s³yszeæ s³ów gospodyni.
Zmieñmy mu koszulê rzek³ Bianchon Trzymaj go prosto.
Rastignac stan¹³ u wezg³owia i podniós³ chorego, a Bianchon zdj¹³ z niego koszulê. Stary
zrobi³ ruch, jak gdyby chcia³ przycisn¹æ co do piersi, wydaj¹c przy tym ¿a³osne jakie
i niewyrane okrzyki, przypominaj¹ce g³os zwierz¹t, które chc¹ boleæ wielk¹ wyraziæ.
Och! och! zawo³a³ Bianchon on szuka ³añcuszka z w³osów i medalionu, któremy mu
zdjêli przed chwil¹, gdy felczer mu plecy przypala³. Biedny cz³owiek! Trzeba mu je oddaæ. Le¿¹
tam na kominku.
Eugeniusz wzi¹³ w rêce ³añcuszek wypleciony z w³osów z³ocistopopielatych; by³y to
zapewne w³osy pani Goriot. Z jednej strony medalionu wyryte by³o imiê Anastazja, z drugiej
Delfina. Tak wiêc cz³owiek ten nosi³ zawsze na piersi wierny obraz serca swojego. W³osy
zamkniête w medalionie by³y tak cienkie, ¿e musia³y nale¿eæ do m³odziuchnych g³ówek
dziecinnych. Przy dotkniêciu medalionu, z piersi starca wyrwa³o siê westchnienie przeci¹g³e,
wiadcz¹ce o g³êbokim zadowoleniu. W westchnieniu tym by³ ostatni oddwiêk uczucia, które
zdawa³o siê cofaæ do owego rodka nieznanego, z którego wychodz¹ i ku któremu zwracaj¹ siê
nasze sympatie. Twarz jego konwulsyjnie skrzywiona, przybra³a wyraz radoci chorobliwej.
Ten wybuch potê¿nego uczucia, które przetrwa³o nawet myl sam¹, wzruszy³ do g³êbi obu
studentów; z oczu ich pop³ynê³y ³zy gor¹ce i spad³y na umieraj¹cego, który wyda³ przeraliwy
okrzyk zadowolenia.
Naciu! Fifinko! zawo³a³.
¯yje jeszcze rzek³ Bianchon.
Do czego mu siê to zda³o? zapyta³a Sylwia.
¯eby cierpieæ odpar³ Rastignac.
Bianchon ukl¹k³ po jednej stronie ³ó¿ka i wzi¹³ chorego pod kolana, a Rastignac ukl¹k³
z drugiej strony i podsun¹³ mu rêce pod plecy. Obaj unieli go w górê, a Sylwia ci¹gnê³a brudne
przecierad³a i zast¹pi³a je czystymi. Goriot, zwiedziony zapewne ³zami studentów, zebra³ resztki
si³ i wyci¹gn¹³ rêce, a napotkawszy dwie g³owy po obu stronach ³ó¿ka, schwyci³ je gwa³townie
za w³osy, przy czym usta jego wyszepta³y s³abo:
Ach! Moje anio³y!
By³y-to niby s³owa, niby szmer jaki, z którym i dusza razem ulecia³a.
Biedny, kochany cz³owiek zawo³a³a Sylwia, wzruszona tym wykrzyknikiem, w którym
malowa³o siê najwy¿sze uczucie, obudzone po raz ostatni k³amstwem najstraszliwszym
i najniewinniejszym zarazem.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
119
Ostatnie westchnienie tego ojca mia³o byæ westchnieniem radoci. By³o w nim streszczenie
¿ycia ca³ego; cz³owiek ten myli³ siê jeszcze, myli³ siê po raz ostatni. Studenci z³o¿yli go ze czci¹
na pos³aniu. Od tej chwili twarz jego wyra¿a³a wci¹¿ walkê bolesn¹ miêdzy ¿yciem a mierci¹,
która toczy³a siê w machinie pozbawionej ju¿ tego rodzaju samowiedzy mózgowej, z której
wynika dla istoty ludzkiej wra¿enie przyjemnoci i bólu. Zniszczenie zupe³ne by³o ju¿ tylko
kwesti¹ czasu.
Pozostanie tak kilka godzin, nie bêdzie nawet chrapa³ i skona nieznacznie. Mózg musi byæ
zupe³nie zaatakowany.
W tej chwili da³y siê s³yszeæ szybkie kroki m³odej kobiety.
Za póno przychodzi rzek³ Rastignac.
Zamiast Delfiny ukaza³a siê we drzwiach pokojówka jej, Teresa.
Panie Eugeniuszu wyrzek³a zdyszana wynik³a u nas gwa³towna scena miêdzy panem
i pani¹ z powodu pieniêdzy, których biedna moja pani ¿¹da³a dla swego ojca. Pani zemdla³a,
sprowadzono doktora, trzeba by³o krew jej puszczaæ, a ona ci¹gle krzycza³a: Ojciec mój umiera,
chcê go zobaczyæ! Serce pêka³o s³uchaj¹c tych krzyków.
Dosyæ, Tereso. Pani nie mia³aby ju¿ po co przychodziæ, bo pan Goriot straci³ przytomnoæ.
Biedny, kochany pan! Czy¿ on ju¿ taki s³aby! rzek³a Teresa.
Ja tu nie potrzebna, pójdê lepiej dogl¹daæ obiadu, bo ju¿ pó³ do pi¹tej powiedzia³a Sylwia
zwracaj¹c siê ku schodom, gdzie omal nie potr¹ci³a pani de Restaud.
Hrabina ukaza³a siê jak zjawisko pe³ne grozy i powagi. Zwróci³a oczy na ³o¿e mierci,
owietlone niepewnym blaskiem jednej wiecy i zala³a siê ³zami na widok zmienionej twarzy
ojca, po której przechodzi³y jeszcze ostatnie dreszcze ¿ycia. Bianchon wycofa³ siê dyskretnie.
Nie wymknê³am siê doæ wczenie rzek³a hrabina do Rastignaca.
Student odpowiedzia³ jej pe³nym smutku skinieniem. Pani de Restaud ujê³a rêkê ojca
i przycisnê³a j¹ do ust.
Przebacz mi, ojcze! Mówi³e, ¿e g³os mój wywo³a³by ciê z grobu; wróæ wiêc, wróæ na
chwilê do ¿ycia, by pob³ogos³awiæ tw¹ córkê skruszon¹. Us³ysz mnie! To co okropnego! Twoje
b³ogos³awieñstwo jest jedynym, jakie ja mogê otrzymaæ tu na ziemi. Wszyscy mnie nienawidz¹,
ty jeden mnie kochasz. Nawet dzieci w³asne nienawidziæ mnie bêd¹. Uprowad mnie z sob¹,
ojcze, ja ciê otoczê mi³oci¹ i staraniem. On ju¿ nie s³yszy, jam szalona!
Upad³a na kolana i patrzy³a nañ nieprzytomnie.
Niczego nie brak do mego nieszczêcia mówi³a zwracaj¹c siê do Eugeniusza. Pan de
Trailles odjecha³ pozostawiaj¹c tu d³ugi ogromne, a ja dopiero teraz siê przekona³am, ¿e mnie
oszukiwa³. M¹¿ trzyma w rêku ca³y mój fundusz i nie przebaczy mi nigdy mego postêpowania.
Pierzch³y wszystkie moje z³udzenia. Niestety! Dla kogó¿ zdradzi³am jedyne serce wskaza³a na
ojca które mnie ubóstwia³o! Zapomnia³am go, odepchnê³am, wyrz¹dza³am mu krzywd tysi¹ce,
o ja niegodziwa!
On wiedzia³ o tym wyrzek³ Rastignac.
W tej chwili ojciec Goriot otworzy³ oczy wskutek drgnienia konwulsyjnego. Poruszenie,
którym hrabina zdradzi³a budz¹c¹ siê nadziejê, sprawia³o nie mniej okropne wra¿enie, jak
wyraz umieraj¹cego.
Mia³¿eby mnie us³yszeæ? krzyknê³a. Ale nie! wyrzek³a po chwili siadaj¹c przy ³ó¿ku.
Eugeniusz zostawi³ pani¹ de Restaud przy ojcu, a sam zbieg³ na dó³, ¿eby siê trochê posiliæ.
Sto³ownicy byli ju¿ zgromadzeni.
No, có¿? rzek³ malarz bêdziemy mieli podobno ma³¹ miercioramê tam na górze?
Karolu zawo³a³ Eugeniusz zdaje mi siê, ¿e móg³by obraæ sobie mniej posêpny przedmiot
do ¿artów.
Czy ju¿ tu nie wolno bêdzie siê zamiaæ? zapyta³ malarz. Có¿ to szkodzi? przecie Bianchon
powiada, ¿e stary jest nieprzytomny.
W takim razie podchwyci³ urzêdnik z Muzeum nieborak umrze tak, jak ¿y³.
Mój ojciec umar³! krzyknê³a hrabina.
Na ten krzyk straszliwy, Sylwia, Rastignac i Bianchon rzucili siê na górê. Hrabina le¿a³a
zemdlona. Zaczêto j¹ cuciæ i przeniesiono do fiakra, który czeka³ u drzwi gospody. Eugeniusz
powierzy³ hrabinê pieczy Teresy, zalecaj¹c, by j¹ odwioz³a do pani de Nucingen.
O! Teraz ju¿ umar³ rzeczywicie rzek³ Bianchon schodz¹c na dó³.
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
120
Panowie, siadajmy do sto³u, bo zupa ostygnie zawo³a³a pani Vauquer.
Dwaj studenci siedli obok siebie.
Có¿ teraz zrobimy? rzek³ Eugeniusz do Bianchona.
A có¿? Zamkn¹³em mu oczy i po³o¿y³em go jak siê nale¿y. Pójdziemy teraz do ratusza,
donieæ o jego mierci, dostaniemy powiadczenie lekarza, po czym zaszyj¹ trupa w ca³un
i pogrzebi¹. A có¿ z nim wiêcej robiæ?
Nie bêdzie ju¿ w¹cha³ chleba w ten sposób rzek³ jeden ze sto³owników, naladuj¹c grymas
starego.
Do licha, panowie - zawo³a³ korepetytor dajcie¿ pokój ojcu Goriot i nie traktujcie nas ci¹gle
tym samym; doæ go ju¿ mamy, bo od dwóch godzin o niczym wiêcej nie mówicie. Jest to jeden
z przywilejów dobrego miasta Pary¿a, ¿e mo¿na siê w nim urodziæ, ¿yæ i umrzeæ nie zwracaj¹c
niczyjej uwagi. Korzystajmy¿ z wygód cywilizacji. Szeædziesi¹t osób umar³o dzi w miecie,
czy¿ bêdziecie siê rozczulali nad tymi hekatombami paryskimi? Ojciec Goriot przeniós³ siê na
tamten wiat, tym lepiej dla niego! Je¿eli go ubóstwiacie, to siedcie sobie przy nim, a nam
pozwólcie jeæ spokojnie.
O tak! rzek³a wdowa lepiej mu, ¿e umar³. Zdaje siê, ¿e nieborak mia³ w swym ¿yciu
wiele nieprzyjemnoci.
By³a to jedyna mowa pogrzebowa nad zw³okami istoty, która by³a dla Eugeniusza
uosobieniem ojcostwa. Piêtnastu sto³owników zaczê³o rozmawiaæ zwyk³ym trybem. Skoñczywszy
jeæ, Eugeniusz i Bianchon nie mogli znieæ panuj¹cej wrzawy; brzêk widelców i ³y¿ek, rozmowa
przeplatana miechem, weso³oæ biesiaduj¹cych, wszystko to przejmowa³o zgroz¹ naszych
studentów. Wstali obaj od sto³u i poszli po ksiêdza, który mia³ czuwaæ i modliæ siê w nocy
przy umar³ym. Musieli stosowaæ ostatni¹ pos³ugê, któr¹ mieli oddaæ staremu, do niewielkiego
zapasu pieniêdzy. Oko³o dziewi¹tej wieczorem po³o¿ono cia³o na ramie od ³ó¿ka, miêdzy
dwiema wiecami, w pustym pokoju, w którym tylko ksi¹dz pozosta³ przy nieboszczyku. Przed
odejciem na spoczynek, Rastignac zapyta³ duchownego, ile bêdzie kosztowa³o nabo¿eñstwo
i pogrzeb, po czym napisa³ parê s³ów do barona de Nucingen i do hrabiego de Restaud,
prosz¹c, by zechcieli przys³aæ swych pe³nomocników, dla zaspokojenia wszystkich kosztów
pogrzebu. Pos³a³ listy przez Krzysztofa, a sam po³o¿y³ siê i usn¹³ prêdko po ca³odziennym
znu¿eniu. Nazajutrz rano Rastignac i Bianchon musieli pójæ sami zawiadomiæ o mierci, któr¹
zawiadczono oko³o po³udnia. Czekali nastêpnie dwie godziny, lecz ziêciowie nie przysy³ali ani
pieniêdzy, ani pe³nomocnika upowa¿nionego do dzia³ania w ich imieniu i Rastignac musia³
zap³aciæ ksiêdzu z w³asnej kieszeni. Sylwia podejmowa³a siê zaszyæ nieboszczyka w ca³un
za dziesiêæ franków, lecz Eugeniusz i Bianchon zmiarkowali, ¿e i bez tego trudno im bêdzie
podo³aæ kosztom, je¿eli krewni nieboszczyka umyj¹ rêce od wszystkiego. Student medycyny
postanowi³ w koñcu, ¿e sam z³o¿y nieboszczyka do trumny ¿ebraczej, któr¹ kupi³ w swym
szpitalu za tanie pieni¹dze.
Wyp³ataj tym ³otrom figla mówi³ do Eugeniusza. Kup na Père-Lachaise kawa³ek ziemi
na piêæ lat i zamów obrz¹dek pogrzebowy trzeciej klasy. Je¿eli ziêciowie i córki nie zechc¹ ci
kosztów powróciæ, to ka¿ wyryæ na grobie: Tu spoczywa pan Goriot, ojciec hrabiny de Restaud
i baronowej de Nucingen, pochowany kosztem dwóch studentów.
Eugeniusz nie chcia³ pójæ za rad¹ przyjaciela, póki nie spróbowa³ udaæ siê nadaremnie do
pañstwa de Nucingen i pañstwa de Restaud. Nie chciano go za próg wpuciæ; odwierni mieli
surowe rozkazy.
Pañstwo nie przyjmuj¹ nikogo powiadali stracili ojca i pogr¹¿eni s¹ w najg³êbszej boleci.
Eugeniusz zna³ ju¿ tak dobrze wiat paryski, ¿e poj¹³, i¿ nie by³o po co d³u¿ej nastawaæ.
Serce cisnê³o mu siê bolenie, gdy zobaczy³, ¿e nie ma sposobu dostaæ siê do Delfiny.
Sprzedaj pani jaki klejnot pisa³ do niej w mieszkaniu odwiernego ¿eby ojciec twój móg³
byæ przyzwoicie odprowadzony na miejsce wiecznego spoczynku.
Zapieczêtowa³ kartkê prosz¹c odwiernego, ¿eby odda³ j¹ Teresie dla wrêczenia pani
baronowej; lecz odwierny odniós³ j¹ do samego barona, który po przeczytaniu wrzuci³ j¹ do
ognia.
Spe³niwszy wszystko, co by³o potrzeba, Eugeniusz wróci³ do domu oko³o trzeciej po po³udniu
i uroni³ ³zê na widok trumny zaledwie przykrytej czarnym suknem, któr¹ postawiono przy
drzwiach, wród pustej ulicy. Przy trumnie w miedzianym posrebrzanym pó³misku znajdowa³a
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
121
siê woda wiêcona, a w niej mizerne kropide³ko, którego nikt jeszcze nie poruszy³. Nawet
drzwi kirem nie pokryto. By³a to mieræ biedaków nie znaj¹ca ani wystawy, ani orszaku,
pozbawiona przyjació³ i krewnych! Bianchon musia³ odejæ do szpitala i zostawi³ tylko parê s³ów
do Eugeniusza, donosz¹c mu, ¿e by³ w kociele i dowiedzia³ siê, ¿e zakupienie mszy przechodzi³o
ich rodki, trzeba wiêc by³o poprzestaæ na mniej kosztownym nabo¿eñstwie nieszpornym.
Donosi³ mu te¿, ¿e przed wyjciem pos³a³ Krzysztofa do Bractwa Pogrzebowego. Skoñczywszy
czytaæ bazgraninê Bianchona, Eugeniusz spostrzeg³ w rêku pani Vauquer medalion oprawny
w z³oto, w którym by³y w³osy córek Goriota.
Jak pani mog³a wzi¹æ ten medalion? zawo³a³.
Masz tobie! rzek³a Sylwia albo¿ mielimy go z tym pochowaæ? Przecie to z³oto.
Naturalnie! odpar³ Eugeniusz z oburzeniem niech zabierze z sob¹ choæ to jedno, co
mo¿e przypomnieæ jego córki.
Gdy karawan zajecha³, Eugeniusz kaza³ wnieæ trumnê na powrót do mieszkania,
odbi³ wieko i z³o¿y³ ze czci¹ na piersi starego pami¹tkê z owych czasów, kiedy Anastazja
i Delfina by³y m³odymi, niewinnymi dziewicami i nie rozumowa³y jeszcze, jak to powiedzia³
ojciec w przedmiertnej godzinie. Oprócz dwóch ¿a³obników, tylko Eugeniusz i Krzysztof
odprowadzili trumnê biedaka do kocio³a Saint-Etienne-du-Mont, po³o¿onego w pobli¿u
ulicy Neuye-Sainte-Genevieve. Wniesiono cia³o do niskiej i ciemnej kapliczki, w której oczy
Eugeniusza szuka³y na pró¿no córek lub ziêciów Goriota. Nie by³o nikogo, prócz Krzysztofa,
który uwa¿a³ za obowi¹zek oddaæ ostatni¹ pos³ugê zmar³emu, mo¿e dlatego, ¿e z jego ³aski
otrzyma³ nieraz suty tryngielt. Czekaj¹c przyjcia ksiê¿y, ch³opaka z chóru i pos³ugacza
kocielnego, Eugeniusz wzruszony ucisn¹³ w milczeniu d³oñ Krzysztofa.
Tak, panie Eugeniuszu powiedzia³ Sabaudczyk by³ to cz³owiek dobry i poczciwy, który
nigdy s³owa za g³ono nie powiedzia³, nic z³ego nie zrobi³ i nikomu nie zaszkodzi³.
Dwaj ksiê¿a, ch³opak z chóru i pos³ugacz kocielny przyszli, by daæ wszystko, co mo¿na
mieæ za siedemdziesi¹t franków w epoce, kiedy religia nie jest doæ bogata, by modliæ siê
darmo. Odpiewano psalm Libera i De profundis. Nabo¿eñstwo trwa³o dwadziecia minut. By³
tylko jeden powóz ¿a³obny dla ksiêdza i ch³opaka z chóru, którzy zgodzili siê zabraæ z sob¹
Eugeniusza i Krzysztofa.
Nie ma ¿adnego orszaku rzek³ ksi¹dz pojedziemy prêdzej, ¿eby siê nie spóniæ, bo ju¿
jest pó³ do szóstej.
W chwili jednak, gdy trumna stanê³a na karawanie, dwa pró¿ne powozy przy³¹czy³y siê
do orszaku pogrzebowego i odprowadzi³y go a¿ do Père-Lachaise. Na jednym powozie by³
herb hrabiego de Restaud, na drugim barona de Nucingen. O szóstej wieczorem cia³o ojca
Goriot zosta³o spuszczone do do³u w obecnoci s³ug Anastazji i Delfiny, którzy odeszli za
ksiêdzem zaraz po odmówieniu krótkiej modlitewki, jaka siê nale¿a³a staremu za pieni¹dze
studenta. Dwaj grabarze rzucili trochê ziemi na trumnê i przyszli do Rastignaca, prosz¹c,
by im da³ na piwo. Eugeniusz siêgn¹³ do kieszeni, lecz nic w niej nie znalaz³ i musia³
po¿yczyæ dwadziecia soldów u Krzysztofa. Drobna ta okolicznoæ obudzi³a w sercu studenta
uczucie g³êbokiej ¿a³oci. Zmrok zapada³, powietrze wilgotne rozstraja³o nerwy; Eugeniusz
zwróci³ oczy na grób wie¿y i pogrzeba³ w nim ostatni¹ ³zê m³odzieñcz¹, wywo³an¹ wiêtym
wzruszeniem serca niepokalanego, jedn¹ z tych ³ez, co upad³szy na ziemiê wytryskuj¹ z niej a¿
ku niebiosom. Krzysztof odszed³ z wolna pozostawiaj¹c studenta w g³êbokiej zadumie, z rêkoma
skrzy¿owanymi i wzrokiem wzniesionym ku górze.
Rastignac post¹pi³ kilka kroków ku brzegom cmentarza, sk¹d odkrywa³ siê Pary¿ roz³o¿ony
nierówno po obu stronach Sekwany. wiat³a po³yskiwa³y ju¿ gdzieniegdzie. Oczy studenta
zatrzyma³y siê chciwie pomiêdzy kolumn¹ placu Vendôme a kopu³¹ Inwalidów, w miejscu,
gdzie ¿y³o towarzystwo wykwintne, do którego on dostaæ siê usi³owa³. Zmierzy³ ten ul brzêcz¹cy
spojrzeniem, które zdawa³o siê od razu wszystek miód z niego wysysaæ, i wyrzek³ te wielkie
s³owa:
Teraz my siê spróbujemy!
Rzuciwszy wiatu takie wyzwanie, Rastignac poszed³ na obiad do pani de Nucingen.
Sache, we wrzeniu 1834.
KONIEC TOMU TRZECIEGO
Honoriusz Balzac, Ojciec Goriot
122