1
Piątek, 17 październik, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
No więc… w porządku.
To naprawdę nic wielkiego.
Przecież i tak nie chciałam tyle spać. To wielka strata czasu, jeśli mnie zapytacie. Wiem,
że to niby zdrowe i w ogóle – że ci wszyscy durni „naukowcy” twierdzą, że to konieczne i tak
dalej – ale jak wiarygodni są ci ludzie, co? Szczerze, mogę przecież potargać sobie włosy,
założyć parę okularów, połączyć razem kilka chemikaliów i również nazwać się naukowym
geniuszem, ale to z pewnością mnie nim nie czyni. Kto dokładnie rozdaje certyfikaty? Ja
zdecydowanie tego nie wiem.
Nigdy nie pomyśleliście o tym w ten sposób, prawda?
Dokładnie.
Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
Szczerze mówiąc, mogę wymyślić milion rzeczy gorszych od jednej bezsennej nocy.
Serio. Milion. Może jeszcze więcej.
Co
ze
światowym
głodem?
Zanieczyszczeniem
środowiska?
Społeczną
niesprawiedliwością? Spalonym ryżem?
Jedna bezsenna noc… to nikogo nie zabije. Te inne tak. Po prostu o tym pomyślcie.
Więc to naprawdę nie ma znaczenia.
Nie ma.
Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
2
I nie zapominajmy o tym, co faktycznie się dzieje, kiedy śpisz.
Kiedy śpisz, to śnisz.
Tak. Śnisz.
A ja nigdy nie byłam znana z przyjemnych, normalnych snów. Właściwie, to nie mogę
sobie przypomnieć ostatniego przyjemnego, normalnego snu. Wiecznie jestem na pieńku z
tym, co wymyśla mój umysł podczas snu. Wierzcie lub nie, chociaż to TWOJE życie, TWÓJ
umysł, TWOJE łóżko i TWOJE… twoje INNE RZECZY, to TY masz małą kontrolę nad TWOIMI
snami. Są jak szalejące w popłochu hipogryfy, a ty jesteś nic nie znaczącym gumochłonem,
dziko podeptanym w ich tragicznym pędzie.
Mhm.
Właśnie tak.
Zatem te sny – a przynajmniej moje sny – nie mogą być nawet nazywane snami. To
koszmary. A nawet, jeśli zewnętrzny obserwator może ich tak nie postrzegać – zapewne
uwierzyłby, że te koszmary były dobrymi snami – to jest w błędzie. Bardzo wielkim błędzie.
Zaufajcie mi. I nie mam na myśli „niewłaściwości” w sensie, że moja dobra, moralna matka
nie byłaby zadowolona moimi pozamałżeńskimi reakcjami dziejącymi się w tych snach. Mam
na myśli niewłaściwość w ten… no po prostu niewłaściwy sposób.
Więc nieważne. Lubię oglądać wschód słońca, tak jak każdy. I przynajmniej nie leżę już w
ciemności. To jest znaczna poprawa.
Serio, nie wiem, dlaczego ludzie nie robią tego częściej.
Kilka minut później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
I wiecie, co jeszcze jest dobrego w tym nie przespaniu nocy? Fakt, iż – podczas nie spania
– miałam szansę, żeby naprawdę pomyśleć. No wiecie, tak dogłębnie.
Bo mnie się wydaje, że w tych czasach myślenie jest niedocenianie. A to tragiczne. Co
roku wydaje się ono mniej wykorzystywane – co jest smutne, biorąc pod uwagę
konsekwencje – nie sądzicie? Serio zaczynam się obawiać, że bezmyślna głupota to szalejąca
epidemia w dzisiejszym skorumpowanym społeczeństwie. Więc może gdyby ludzie
zrezygnowali z odrobiny snu piękności – co którego jestem sceptycznie nastawiona. Osoba
ma limit podatności na odmłodzenie, wiecie? – to nasz świat byłby odrobinę lepszym
miejscem.
3
Więc na miłość Merlina, przestańcie być tak cholernie samolubni.
Psh.
Kilka minut później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
Ponadto… mam wiele do myślenia.
O większości – zgodnie z pewnym dekretem podpisanym siedem godzin temu –
technicznie nie powinnam myśleć, tak naprawdę. Ale nie w tym sedno.
Bo odkryłam, że jeśli myślisz o… pewnych rzeczach… wystarczająco abstrakcyjnie, to
ostatecznie tak naprawdę o nich nie myślisz, prawda? Myślisz o czymś zupełnie innym.
Czymś… em… abstrakcyjnym.
Więc proszę bardzo.
Zero naruszenia.
Mh-hm.
Kilka minut później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
To znaczy… mam taką nadzieję.
…
Niech to szlag.
Ciąg dalszy, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
Bo chodzi o to, że… jak mogę o tym wszystkim nie myśleć?
4
Nie robię tego na przekór mojemu dekretowi ani dlatego, że jestem chorą,
masochistyczną dziewczyną, sedno w tym, że… wiele przypadkowych ciekawostek ma teraz o
wiele więcej sensu. A gdy w końcu udało mi się przestać ryczeć jak przeciekający kran, który
kapie, kapie i kapie bez ustanku w twojej głowie, miałam szansę na zbilansowanie ich.
Jak na przykład MJ – który, tak na marginesie, nie może być potępiany za te szaleństwo.
Przynajmniej nie przeze mnie. Grzechy ojca są antyczną historią – ponieważ teraz rozumiem,
czemu jest tak uroczo dziwny. Jak wy ułożylibyście się w rodzinie Rosierów? Jakbyście sobie z
tym poradzili? Większość uległoby ich okropnym zwyczajom, byliby tacy jak oni, ale MJ taki
nie jest. I sądzę, że ten chłopiec zasługuje za to na więcej kredytu zaufania.
I… no dobra, no i co, że zamiast zamienić się w diabelską ikrę śmierci, stał się tak jakby
zamkniętą w sobie, nastoletnią encyklopedią? Cokolwiek działa. I to również naprawię.
Wkrótce będzie otwartą, nastoletnią encyklopedią, taką z wieloma przyjaciółmi, którzy będą
tolerować zdanie „wiedziałeś o tym?” bardziej niż przeciętny człowiek i którzy z zachwytem
przyjmą MJ’a. Tylko poczekajcie. Tak się stanie.
A więc widzicie? Całkiem pouczająca bezsenność.
Więcej, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 194
A co z Elisabeth Saunders, hm? Ją również rozumiem teraz troszkę lepiej.
W porządku, może nie chciałam dowiadywać się więcej o Elisabeth Saunders, biorąc pod
uwagę, iż jest zmorą mojego życia i jedyną osobą, do której mogłabym doczepić laskę
dynamitu, podpalić ją i odejść pogwizdując sobie pod nosem, ale jednak. Nastąpiły pewne
pouczające rewelacje. Jak w ten wieczór przy dziurze portretu, kiedy…
Em.
Okej.
Cofnąć i ująć to inaczej.
Um…
Jak w ten wieczór przy dziurze portretu, kiedy ja – całkiem sama – miałam obchód, ale
pewni ludzie – gdybyśmy zwracali uwagę na takich ludzi albo gdyby hipotetycznie tam byli –
wpadli we wściekłość znajdując ją pijaną i rozemocjonowaną. Bo do tego czasu ich dwójka
najwyraźniej była na okresie próbnym za takie rzeczy. Chociaż nie wiem dokładnie dlaczego.
5
Ale nawet mnie to nie obchodzi – no nie tak bardzo. To znaczy, może troszeczkę mnie
obchodzi. Ale tylko trochę. Jak… em…
Och, no dobra.
Oczywiście, że mnie to obchodzi. Chcę się dowiedzieć, o co chodziło. Ale wybieramy
swoje bitwy. Chyba powinnam się najpierw skoncentrować na przeżyciu następnych kilku
dni, prawda?
Psh.
Jasne.
Lecz najwyraźniej cała ta sytuacja jest skomplikowana. Pamiętacie, kiedy mnie
zaatakowała? Saunders, mam na myśli? Po tym jak my – a mówiąc „my”, oczywiście mam na
myśli siebie i wszechobecne Losy Świata, które zawsze tam są – znaleźliśmy ją? Wiedziałam
wtedy, że spowodowane to było nienaturalnym przywiązaniem Saunders do J – pewnych
ludzi – ale teraz pojmuję, że to było coś więcej niż przeciętna zazdrość nie-zbliżaj-się-do-
mojego-byłego-ty-zdziro. Sądziła, że mam potajemną randkę z jej poprzednim jakimś-tam-
pijackim-wybawcą, a to było złe. Co, wiecie, tak jakby rozumiem. Bo również lubię pewnych
ludzi. Choć nie dlatego, że chcę z nimi pić. Albo chodzić z nimi na szalone wyskoki. Albo
prokreować…
Hm.
Eee… nie idźmy w tamtą stronę.
Więc… Saunders. Racja. Rozumiem ją. Przechodziła przez bardzo ciężki okres i uchwyciła
się kogoś, kto również przeżywał bardzo ciężki okres, a teraz… no wiecie, nie chce go puścić.
Co jest z jej strony głupie, bo powinna puścić. Biorąc pod uwagę, że ich związek był
całkowicie sztuczny. Sztuczniejszy niż sztuczny, tak naprawdę. Był tak sztuczny, że nie
wymyślono nawet słowa opisującego ten rodzaj sztuczności.
Więc… tak.
Jasne.
Kilka sekund później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Idiotka, idiotka.
Kto, do diabła, wymawia słowo prokreacja o tak wczesnej porze?
6
Idiotka, idiotka, idiotka Lily.
Niech to szlag.
Obserwacja #195) UGHHHHHHHHHHHH.
Troszkę później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Nic mi nie jest.
Trochę zimnej wody zadziałało.
Gdzie ja byłam?
A… myślenie. Racja. Robiłam tego wiele.
A rzecz w tym – mówię z kompletną niejasnością i bez żadnej postawy w rzeczywistości,
oczywiście, ponieważ nie znam nikogo takiego – że gdyby kogoś matka przeszła przez coś
całkowicie traumatycznego, co doprowadziłoby tego kogoś do czegoś równie
traumatycznego… cóż, to zdecydowanie mówi wiele o tej osobie, prawda?
I choć powinnam osądzać tę hipotetyczną osobę o wiele ostrzej niż robię to w tej chwili
– przecież zrobił najwyraźniej wiele głupich rzeczy – to jakoś… nie mogę. Naprawdę nie
mogę. Bo tak jak powiedział Syriusz, może to wiele bagażu, ale to bagaż, który został
pokonany. To jest… sama nie wiem. Coś. Coś wyjątkowego.
Psh.
Co za bzdury.
Więcej i więcej momentów, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Boże, myślenie wyczerpuje.
Albo to ta bezsenna noc.
Nieważne.
7
Szczegół techniczny.
Kilkanaście minut później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Nie mogę już dłużej zostać w tym pokoju.
Dusi mnie. Serio. Dusi mnie myślami. Myślami, które – bądźmy tutaj szczerzy – nie są tak
niejasne, jak twierdzę. Więc muszę się stąd wydostać. Po prostu muszę.
Idę na dół. Idę. Może zostanę w pokoju wspólnym, może będę chodzić jak dziwak po
korytarzach, może zbiorę w sobie odwagę i zerknę do Wielkiej Sali – wiecie, żeby zobaczyć
czy będę naruszać dekret, przebywając tam – albo może pójdę do kuchni czy coś.
Nie wiem co zrobię, ale nie mogę tutaj zostać.
Te miejsce nie jest zdrowe.
Duszę się.
Wychodzę.
Później, Wciąż w Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Do diabła.
Czy on jest poważny?
Czy on jest cholernie poważny?
Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę tego nie zniosę. W jaką chorą grę on sobie pogrywa,
hm? Jaką średniowieczną torturę zamierza mi wymierzyć? Wiem, że jestem nieszczęsną
osobą, mam gównianego anioła stróża i w skali od jeden do dziesięciu moja karma jest na
pozycji -47, nie wspominając o fakcie, że nie wyjechałam jeszcze do Guam, niezależnie od
konieczności mojej izolacji… ale na to nie zasługuję. Po prostu nie.
On czeka tam na dole.
Nie robię was w jaja, on czeka tam na dole.
8
Kto tak robi? Kto? Ten idiota siedzi sobie na kanapie w pokoju wspólnym, czekając, aż
zejdę na dół! A kiedy to mówię, to nie jestem nawet zwyczajną absurdalnie-samolubną-
świat-kręci-się-wokół-mnie-Lily – wiem, że on na mnie czeka! Wiem to na pewno! A to jest
takie… takie… żeby być doskonale szczerą graniczy to z prześladowaniem, a gdyby ktoś się
zastanawiał, to w tym kraju jest to nielegalne. I jeśli sądzi, że nie złożę na niego oskarżenia
tylko dlatego, że… cóż, niech tylko poczeka i zobaczy, dobra? Niech zobaczy czy nie wrzucę
jego durnego tyłka do Azkabanu… eee, jeżeli można pójść do Azkabanu za prześladowanie.
Czego nie jestem pewna. Ale wrzucą go gdzieś, a te miejsce na pewno nie będzie wygodne i
to mi wystarczy!
Merlinie.
Nie zniosę tego.
Przysięgam, że któregoś dnia pęknę.
Nie spodziewałam się tego. Schodziłam sobie po schodach klatki schodowej dziewcząt,
idąc dość powoli – oczywiście nie dlatego, iż myślałam, że on tam jest. Ta myśl nawet nie
przyszła mi do głowy. Byłam po prostu zmęczona. Zmęczenie oznacza powolność. Dzięki
Merlinowi – wciąż rozmyślając o wszystkich miejscach, które byłyby lepsze (i nie naruszające
dekretu) niż leżenie w moim diabelskim dormitorium, myśląc o rzeczach, o których lepiej
było nie myśleć. Byłam w połowie klatki schodowej, kiedy usłyszałam ten znajomy głos
odbijający się echem po kamiennych ścianach, który mnie zatrzymał.
- Hej, co ty tutaj robisz? Czemu nie jesteś na dole?
Od razu wytężyłam słuch, szybko rozpoznając głos Marley, a to był niespodziewanie
jasny punkt w moim nudnym poranku. Uśmiechnęłam się, więcej niż szczęśliwa na
odnalezienie dystrakcji. W moim wymęczonym stanie nie dodałam dwa do dwóch i nie
zdałam sobie sprawy, do kogo mogła mówić Marley. Właściwie, to miałam już zbiec po
schodach i przywitać się z nią radośnie, gdy odpowiedź na jej głośne pytania zmroziły mnie w
miejscu.
Bo zgadnijcie – cholernie zgadnijcie – kto jej odpowiedział?
- Cześć, Marley. Czekam tu na Lily. Muszę z nią porozmawiać.
Bo oczywiście, że to był on.
I cholernie na mnie czekał!!!
Nie czekałam, żeby usłyszeć resztę. Obróciłam się na pięcie i popędziłam tak szybko – ale
cichutko. Nie chciałam zostać złapana – jak mogłam po schodach, prosto do mojego
dormitorium, prosto do mojego łóżka i nie oglądałam się za siebie. Nie mogłam oglądać się
za siebie.
9
Co jest nie tak z tym cholernym kretynem, do diabła?
No bo szczerze, w chwili – w cholernej chwili – kiedy postanawiam – dla jego własnego
dobra, muszę dodać! – trzymać się od niego z daleka, żeby był szczęśliwy, bezpieczny i nie
nieszczęśliwy, bo jestem niezdecydowaną mendą, to on postanawia się do mnie odezwać?!?
Żeby nawet na mnie CZEKAĆ?! Chociaż wczoraj NAWET NIE ZWRACAŁ NA MNIE UWAGI??
Co do diabła?
CO do DIABŁA?
Nienawidzę go.
Tak bardzo go nienawidzę.
Jeszcze Później, Wciąż w Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Muszę go ominąć. Muszę. Jeśli pozwolę mu teraz na rozmowę, to cały plan będzie do
bani. Będzie bezwartościowy – ja będę bezwartościowa. Moja determinacja zniknie – na
brodę Merlina, praktycznie już jej nie ma, przez fakt, że on… on na mnie czekał. I chce ze mną
pogadać. Choć byłam nieczułym bachorem w sprawie MJ’a i zeszłej nocy go zbyłam. On
wciąż… on…
Widzicie?
CZY WY TO WIDZICIE?
Nie powinno się mnie wypuszczać do ludzi. Powinno się mnie zamknąć w szafie. Na
zawsze. Świat byłby bezpieczniejszym miejscem.
Co ja teraz zrobię?
Trochę Później, Wciąż w Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Hm.
Hm. Hm.
10
Ja… chyba mam plan.
Tak.
Tak, w rzeczy samej.
Grace.
Potrzebuję Grace.
Później Później, Wciąż w Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 196
- Grace. Gracie!
Wspięłam się na łóżko Grace, uprzejmie próbując wybudzić ją z jej Krainy Martwych
cichym, jednak stanowczymi – trzeba być stanowczym w takich sprawach, wiecie –
wołaniami, kiedy chrapała pod kołdrą, kompletnie nieświadoma jak rozpaczliwie jej
potrzebowałam. Ale zamiast unieść się pomocnie z głębin snu i uprzejmie zapytać co może
zrobić dla swojej ukochanej, najlepszej przyjaciółki w ten cudowny poranek, Grace mruknęła
coś nieskładnego, obróciła się na bok i skutecznie mnie zignorowała.
Psh.
Przyjaciele.
Serio, jaki z nich pożytek?
Choć to łagodnie niepokojące, to nie pozwoliłam takiemu okropnemu traktowaniu
obniżyć moją determinację. Przeszywając ją wzrokiem (chociaż tego nie widziała),
zadecydowałam po prostu, że Grace potrzebowała delikatnego pchnięcia do świadomości.
Wiecie, żeby fizycznie uruchomić jej pobudkę.
A jeśli dziewczyna niemal spadła z łóżka w tym procesie… cóż, to nie moja wina.
Przecież to było ledwo stuknięcie, naprawdę.
Hm.
- Co… achh!
Grace rzucała się dziko na końcu łóżka, przesuwając ciało, szalenie starając się nie spaść
na podłogę dormitorium, wyglądając jak bezradnie wijąca się ryba na ziemi. Siedziałam cicho
na swojej stronie jej łóżka, cierpliwie czekając, aż się uspokoi. Kiedy nareszcie ułożyła się
11
dobrze na łóżku, jej dzikie oczy natychmiast przeniosły się na mnie. Nie wyglądała na
szczególnie zadowoloną. Jednakże spodziewałam się tego.
- Co ty, do cholery – warknęła – chcesz?
Merlinie, ktoś jest trochę zrzędliwy.
I nie musi nawet przestrzegać głupiego dekretu.
- Dzień dobry, Gracie! – przywitałam radośnie, posyłając jej swój najlepszy uśmiech. –
Jak się masz?
Grace jęknęła głośno, wymamrotała pewne rzeczy, których nie mogę i nie powtórzę (ale
oczywiście zachowam je dla przyszłościowego wykorzystania, na wszelki wypadek) i obróciła
się na bok, ponownie zwracając się do mnie plecami.
Psh. Co za niegrzeczność.
- Jak bardzo mnie kochasz, Gracie? – zapytałam, nigdy nie odpuszczając mojego
ostatecznego celu, nawet w obliczu jawnego odrzucenia. Zeskoczyłam z jej łóżka, szybko
przeszłam na drugą stronę i kucnęłam na podłodze obok niej. Spojrzałam na jej nachmurzoną
twarz smutnym wzrokiem, który pewnie doprowadziłby ją do łez, gdyby zechciało jej się
otworzyć oczy. – Kochasz mnie bardziej niż kogokolwiek innego na świecie, prawda?
- Nie.
Zmarszczyłam brwi. – No muszę być przynajmniej w pierwszej piątce.
- Czego chcesz? – warknęła, wciąż zaciskając powieki.
- Niewiele – odparłam niewinnie, lekko wzruszając ramionami. – Tylko… no wiesz,
przysługę. Małą, naprawdę. Bardzo, bardzo małą. Praktycznie mikroskopijną. Gdyby moja
przysługa była fizycznym przedmiotem, to byłaby taka maleńka, że zgubiłabyś ją. Serio.
- Czego chcesz? – zapytała znowu, wcale nie przyjaźniej.
Pstryknęłam cicho językiem i rzuciłam jej nieprzyjemne spojrzenie, chociaż nie widziała
go, bo nadal nie chciała na mnie spojrzeć. Pociągnęłam za końcówki swoich włosów, ale
przeszłam do sedna. – Chciałabyś się przejść? – zapytałam w końcu.
Nie wahała się nawet z odpowiedzią. Nawet o niej nie pomyślała.
- Nie.
- Nie? – Starałam się nie jęczeć. – Ale czemu nie? Gracie, musisz wziąć się w garść. To
jest dla ciebie tak samo ważne, jak i dla mnie. Staram się po prostu…
- Nie.
12
Zmarszczyłam mocno brwi. – Gracie, jestem zrozpaczona. Musisz mi pomóc!
Może to fakt, że brzmiałam tak nieszczęśliwie, a może to, że Grace nareszcie odnalazła
swoje współczucie gdzieś w Krainie Snów, a może po prostu dlatego, że Grace to inteligentna
dziewczyna i wie, kiedy stoi na straconej pozycji. Z jakiegokolwiek powodu – niechętnie,
przyznaję – uniosła jedną powiekę.
Ach, słodkie zwycięstwo.
Praktycznie je wyczuwałam.
- Gdzie przejść? – wymamrotała.
Od razu się rozchmurzyłam, raz jeszcze posyłając jej najlepszy uśmiech. – Bardzo
niedaleko – obiecałam, kiwając głową w bardzo zachęcający, och-wiesz-że-chcesz-to-zrobić-
ty-głupiutka-dziewczyno sposób. Grace westchnęła ciężko. Otworzyło się drugie oko.
- Łazienka jest niedaleko – poinformowała mnie, wyglądając bardzo podejrzliwie. –
Chcesz, żebym poszła z tobą do łazienki?
- Em, nie.
- Pokój wspólny?
Uśmiechnęłam się. – Na początek.
Grace zmrużyła mocno oczy. Wpatrywała się we mnie powątpiewająco.
- Na początek? – spytała, nie lubiąc tej odpowiedzi. – Co to znaczy, do cholery? I Lily… -
Jej oczy przestały się mrużyć. Właściwie, to nagle robiły coś przeciwnego, rozszerzając się do
niemal alarmującego stanu. Z powątpienia zmieniły się na szok.
A potem zaiskrzyły się.
O-o.
- Lily – powiedziała powoli, podnosząc się nieznacznie. – Czy ty masz na sobie to, co
myślę, że masz na sobie?
…
Eee.
Kurde.
Ups.
- Nie? – odparłam, krzywiąc się.
13
Tyle że bezsensowne było zaprzeczanie temu – nie wiem czemu w ogóle próbowałam.
Przecież oplatał moją szyję, krzycząc o swojej obecności. Przecież Grace dokładnie wiedziała,
co to było, co oznaczało. Przecież nie mogłam tego cofnąć.
W porządku. Dobra. Założyłam szczęśliwy szal Jamesa.
Jestem słaba i dziewczęca.
Pozwijcie mnie.
- Zamilcz – mruknęłam gniewnie, gdy Grace zaczęła się śmiać. – Po prostu zamilcz,
zamilcz. Wiem, że jestem żałosna, dobra? Rozumiem to. Ha ha z Lily.
- To jest zupełna odstawka? – chichotała Grace. Boże, czy ona nie spała kilka sekund
temu? – To jest te „nie widzimy, nie mówimy ani nie myślimy o Jamesie Potterze, dopóki nie
powiem inaczej”? Śpisz z jego szalem?
- Nie spałam z nim – odparłam gorzko, zastanawiając się czemu w ogóle się kłopotałam.
Skrzyżowałam ramiona na piersi i zmarszczyłam brwi. – Szczerze mówiąc wcale nie spałam,
dziękuję ci bardzo! I założyłam go dopiero teraz – powiedziałam obronnie – bo on na mnie
czeka.
- Kto na ciebie czeka?
Och, na brodę Merlina.
- Jak myślisz? – spytałam gniewnie, wywracając oczami. – James! On na mnie czeka! Na
dole! Chce ze mną porozmawiać.
- W porządku – odparła powoli Grace, wyraźnie nie rozumiejąc. – A problemem jest…?
- Grace! – zawołałam, chcąc ją walnąć. – Nie mogę z nim gadać! Zupełna odstawka,
pamiętasz? Zupełna odstawka!
- Ale wcale się do tego nie stosujesz – przypomniała mi Grace, wskazując na szal, jakby
to było przypomnienie. Przeszyłam ją wzrokiem.
- Stosuję! – upierałam się i niemal w to wierzyłam. – Naprawdę! To – powiedziałam,
unosząc szal – był tylko moment słabości. Ale wracam na trasę. Serio. Dlatego właśnie cię
potrzebuję.
- Żebym zeszła do pokoju wspólnego? – zapytała Grace. Posłała mi spojrzenie. – Co mam
niby zrobić? Skoczyć na niego, kiedy ty uciekniesz?
- Nie – odparłam, nagle udobruchana, kiedy ona wyglądała na bardziej uległą mojemu
planowi. – Widzisz, myślałam o tym, że mogłabyś zejść na dół i… być może pójść na spacer.
- Pójść na spacer? – powtórzyła beznamiętnie. Zmrużyła podejrzliwie oczy. – Jaki spacer?
14
- Krótki – powiedziałam, znowu uśmiechając się do niej szeroko. – I żeby nie było ci
samotnie – dodałam szybko, kiwając zachęcająco głową – może zabrać kogoś ze sobą. Na
przykład Jamesa.
Grace wciąż patrzyła na mnie pusto. – Więc chcesz, żebym zeszła na dół, przekonała
Jamesa, żeby poszedł ze mną na spacer, a wtedy zabrać go… gdzie dokładnie?
- Daleko – odparłam pomocnie. – Po prostu… daleko. A wtedy polecę do Skrzydła
Szpitalnego, gdzie przekonam Sadystkę Pomfrey, że jestem zbyt chora na gości.
- Nie jesteś nawet trochę chora – mruknęła beznamiętnie Grace. – Poza głową.
Naprawdę, nie mam na to czasu.
- Gracie – błagałam, praktycznie opadając na ręce i kolana. – Proszę.
Grace wydawała się myśleć nad tym przez parę chwil, ostrożnie obrzucając mnie
wzrokiem, tak jakby oceniała do jakiego poziomu szaleństwa dotarłam i co by się stało, gdyby
mi odmówiła. Musiało to być coś nieszczęśliwego, ponieważ westchnęła głośno, popatrzyła
na mnie z lekceważeniem i powiedziała. – Masz szczęście, że cię lubię.
A tylko o to prosiłam.
Tylko trochę lubienia.
I, no wiecie, spacer.
Ale nieważne. To niemal to samo.
Obserwacja #196) Moi przyjaciele mnie kochają. Nawet, jeśli to bardzo mało ludzi.
Jeszcze Później, Skrzydło Szpitalne
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 195
Grace zajęło jakieś tysiąc lat zebranie się z łóżka i ubranie, kiedy ja panikowałam i
spacerowałam przed jej łóżkiem. Wiedziałam, że mój plan był wspaniały – ja, twórca planu
Mac-Napisał-Jej-Cholerny-List, go wymyśliłam, prawda? – i że może zadziałać, jeśli wszyscy
będą współpracować. I choć wiedziałam również, że James zazwyczaj nie słuchał głosu
rozsądku – a przynajmniej nie wtedy, kiedy potrzebowałam tego od niego – byłam
przekonana do umiejętności perswazji Grace. Jest bardzo dobra, kiedy nastawia umysł na
pewne rzeczy.
Ale stwierdziłam, że trochę mowy dopingującej, gdy myła zęby, nie jest złym pomysłem.
15
Wiecie, żeby perswazyjne soki wciąż płynęły i w ogóle.
- Mów o Quidditchu – zasugerowałam pomocnie, opierając się o framugę łazienkowych
drzwi, patrząc jak Grace – naprawdę, jest taka wolna – bez pośpiechu szorowała zęby
trzonowe. – Powiedz coś takiego „O, cześć, James. Pogadajmy o naszych… em… strategiach
ofensywnych!”.
- Jestem pałkarzem – powiedziała beznamiętnie Grace. – To obronna pozycja, Lil.
- O to mi chodziło.
- No pewnie.
Zmarszczyłam brwi, niezbyt zadowolona jej nonszalancją. – Gracie, proszę. To nie pora
na Niezaradność-Lily-W-Quidditchu. To ważne.
Grace splunęła zdecydowanie niezgrabnie do umywalki i spojrzała na mnie, przewracając
oczami. – Co ty na to – powiedziała, posyłając mi spojrzenie. – Zejdę tam, powiem „Siemasz,
James. Chodźmy na spacer.”. On się zgodzi. Pójdziemy. Ty uciekniesz. Tak?
Jeszcze mocniej zmarszczyłam brwi.
Serio, jak ja z nią wytrzymuję?
- Nie traktuj tego lekko, Gracie – ostrzegłam. – Masz przed sobą trudne zadanie.
- Ta, jasne – prychnęła Grace. Weszła z powrotem do dormitorium. Szłam krok w krok za
nią. – Bardzo trudne.
- Tylko nie bądź zbyt oczywista – przypomniałam jej szybko, przygryzając wargę i idąc za
nią, kiedy wyciągnęła ze swojej szafy tenisówki. – Nie wyglądaj tak, jakbym kazała ci
odwrócić jego uwagę. Bądź subtelna. Naprawdę, naprawdę subtelna. Jak… jak coś, co jest
subtelne. Właśnie tak.
- Kumam – mruknęła Grace, zakładając buta. – Żadnego „Lily ukrywa się na klatce
schodowej, czekając, aż cię odciągnę.”
Westchnęłam ciężko. – Tylko o to proszę.
Grace wstała, nareszcie na tyle reprezentacyjna, żeby zabrać się do roboty. Rozejrzała
się szybko po pokoju, zanim zwróciła spojrzenie na mnie. Wyraz twarzy miała dość
sardoniczny.
- Więc jak długo mam powstrzymywać go od powrotu? – zapytała, związując włosy w
kucyka.
Zacisnęłam usta. – Cóż – powiedziałam z namysłem, stukając się w brodę – jeśli
pobiegnę, to pewnie dotrę na dół w parę minut, racja? Ciężko będzie przekonać Pomfrey,
16
żeby pozwoliła mi zostać… biorąc pod uwagę, że obecnie trwamy po środku relacji miłości-
nienawiści. Z naciskiem na nienawiść.
Bardzo dużym naciskiem.
Ale mocno wierzę w tę cienką linię między miłością i nienawiścią.
Grace westchnęła głośno, najwyraźniej nie wierząc tak mocno. – Dlaczego się z nią
kłócisz? – zapytała ze zmęczeniem. Natychmiast poczułam obrazę na te oszczerstwo.
- Przepraszam, ale ona to zaczęła – oświadczyłam gorąco, splatając ramiona na piersi. –
Chciałabym ci przypomnieć, że kiedy ja – niewinna, ranna dziewczyna – nie zrobiłam nic,
żeby ją dręczyć, to ta kobieta kilkakrotnie zagroziła mojemu życiu! I obrabowała mnie! I nie
chciała dać mi ryżu!
- O tak, właśnie tak to się wydarzyło – mruknęła Grace, uśmiechając się lekko. Zabrała
swoją torbę z łóżka, zakładając ją na ramię. Wtedy odwróciła się do mnie, kiwając głową. –
Dobra – powiedziała. – Zaczynajmy te przedstawienie.
- Kocham cię, Gracie – odparłam sumiennie.
Grace prychnęła. – Będziesz robić przez miesiąc moje zadania z Zaklęć. – Ale mówiąc to,
kierowała się już do drzwi i dlatego właśnie moja zdeklarowana miłość nie była kłamstwem.
– Idziesz za mną na dół? – zapytała.
Potaknęłam. – Poczekam na klatce schodowej.
- A tak – roześmiała się, rzucając mi uśmiech. – A jeśli wszystko zawiedzie, ogłusz go z
cieni i uciekaj, dopóki będzie nieprzytomny.
- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- W rzeczy samej.
Milczałam, kiedy doszłyśmy do drzwi, bardzo mocno starając się stłumić moje kroki i
każdy inny dźwięk, który ostrzegłby pewnych ludzi o mojej obecności. Jednakże nie
powinnam była się tym martwić, ponieważ Grace – dość wspaniale, tak naprawdę. Dlatego
trzymam ją przy sobie – sprawiała tyle hałasu, że pewnie mogłam stoczyć się po schodach
razem ze stadem słoni i pokój wspólny wciąż nie byłby rozsądniejszy. Kiedy schodziła głośno
po schodach, jej torba sunęła hałaśliwie po kamiennych murach, a głośne nucenie niosło się
echem do pokoju wspólnego, ja szłam ostrożnie za nią, zatrzymując się tam, gdzie byłam
poza widokiem.
Głośne przywitanie Grace zaczęło cały plan.
- Siemasz, mój dobry przyjacielu. Jak się masz tego pięknego poranka?
17
Aj, ta teatralność.
Czasami mogłabym naprawdę jej przyłożyć.
- Cześć, Grace. – Usłyszałam słowa Jamesa (które wcale nie przyprawiły mojego serca o
podskok. Po prostu potknęłam się lekko na schodach. Podskok serca odnosił się do schodów)
który nie brzmiał na podekscytowanego jej widokiem, czym nie byłam zaskoczona. – Czemu
nie śpisz?
- Pomyślałam sobie, że dziś trochę wcześniej powitam ten pogodny poranek –
odpowiedziała Grace, brzmiąc bardzo swobodnie – a przynajmniej tak swobodnie, jak mogła
brzmieć przy takim gadaniu jak głupek. – Ale bardzo się cieszę, że na ciebie wpadłam.
Chodźmy na spacerek, co?
- Nie mogę – odparł James. – Czy Lily jest na górze?
Grace milczała chwilę. – Na górze w jakim sensie? – zapytała w końcu.
Och, na litość boską.
- Grace – powiedział James i praktycznie słyszałam, jak wywrócił oczami. – Daj spokój.
Możesz po nią pójść? Muszę z nią pogadać.
- To zły pomysł.
- Dlaczego?
- Zaufaj mi.
Znowu nastąpiła cisza, w której nie wiedziałam, co się działo. Czy James rozważał
wparowanie po schodach, przeklęcie tego wszystkiego? Czy Grace patrzyła na niego
spojrzeniem nawet-o-tym-nie-myśl-koleś? Czy poleciały już uroki? Czy on się poddał? Czy
ona porzuciła plan?
CO SIĘ DZIAŁO?
- No chodź – odezwała się nareszcie Grace i niemal westchnęłam z ulgą, ale szybko
zdałam sobie sprawę, że byłoby to dość głupie, biorąc pod uwagę, iż ludzie-którzy-nie-
powinni-być-obecni nie mogą przecież wzdychać głośno na klatkach schodowych, które niosą
echo. – Pogawędzimy sobie trochę. Dziś rano jestem najbliższą rzeczą, jaką dostaniesz od
Lily.
- Co to ma niby znaczyć?
- Po prostu chodźmy.
18
Usłyszałam, jak James burczy coś, czego nie potrafiłam określić, ale nastąpił również
charakterystyczny odgłos kroków, a potem wymowne otwieranie się i zamykanie dziury
portretu, co poinformowało mnie, że Grace osiągnęła sukces.
Dzięki Merlinowi!
Ta dziewczyna dostanie cholernie dobry prezent na Gwiazdkę.
Zostałam na klatce jeszcze przez parę minut, dając Grace trochę czasu, żeby odciągnęła
Jamesa jak najdalej od Wieży i określonej drogi, którą będę biegła sprintem, aby dostać się
niezauważona do Skrzydła Szpitalnego. Starałam się nie myśleć o szaleństwie, które mogłoby
– a znając mnie, bez wątpienia tak się stanie – wybuchnąć. Lecz wierzyłam w Grace i
wierzyłam w – no, może nie ich umiejętność leczenia, ale zdecydowanie w umiejętność
moich stóp do biegania.
Byłam dobrą biegaczką.
Potrafiłam to zrobić.
Nie myślałam o widowisku, które miałam z siebie zrobić, kiedy bezceremonialnie
wystrzeliłam z klatki schodowej, przeskakując przez trzy ostatnie schodki i biegnąc przez
pokój wspólny, przechodząc przez dziurę portretu w rekordowym czasie. Nie zatrzymałam
się wtedy. Moje stopy ruszały się instynktownie, biegnąc w tempie, który był bliski sprintowi,
ale równocześnie wciąż byłam w stanie z powodzeniem nawigować korytarzami. Pomieszało
się trochę, kiedy dotarłam do schodów – nie byłam pewnie, gdzie Grace zabrała Jamesa i
trzeba było być bardzo ostrożnym w uniwersalnej lokalizacji, którymi są poruszające się
schody Hogwartu – ale coś lub ktoś musiał być po mojej stronie, bo nim się zorientowałam
przechodziłam już przez drzwi Skrzydła Szpitalnego, moja misja była kompletna.
Miejsce było przeważnie puste z jednym, zdecydowanie zabawionym na fioletowo
kolegą leżącym na łóżku po prawej (nie zamierzałam nawet pytać) i sporadycznie
pojawiającym się skrzatem. Dostrzegłam na końcu pomieszczenia łóżko, do którego wczoraj
byłam przykuta, zakryte częściowo zasłonami i nagle, te przerażające łóżko nie wyglądało już
tak strasznie. W rzeczywistości wyglądało niemal cudownie. Zrobiłam parę kroków dalej do
skrzydła, wpatrując się w moją kryjówkę, gdy znajome, pytające cmoknięcie sięgnęło moich
uszu. Prawie się wzdrygnęłam.
Bo to była moja przeszkoda.
W formie sadystycznej pielęgniarki.
Niech to szlag.
- Panna Evans. Wciąż żywa, jak widzę?
19
Obróciłam się powoli na pięcie, patrząc w lewo i dostrzegając Madame Pomfrey. Stała
przed jedną z apteczek, w ręce trzymając podkładkę do pisania i patrząc na mnie z kpiąco
uniesioną brwią.
O rany.
- Ledwo – odpowiedziałam powoli, zmuszając się do najniewinniejszej miny i
podchodząc do niej parę kroków. – Jednakże obawiam się, że rzeczy stają się niewyraźne –
tak jak przewidywałam. Wierzę, że powinnam się położyć.
Przyłożyłam rękę – te zranioną (większy efekt) – do czoła i zakołysałam się.
Pomfrey najwyraźniej nie docenia dramaturgii.
- Położyć? – powtórzyła powątpiewająco, lekceważąc moje chwianie się, jej brew sięgała
teraz katastroficznej wysokości. – I pomyślałaś o tym, żeby wyjść z łóżka i zejść aż tutaj, żeby
to zrobić? Interesujące.
Szlag, szlag.
- Madame…
- To jest Skrzydło Szpitalne, panno Evans. – Nie dawała mi nawet szansy na wyplucie
zawsze-przekonywujących kłamstw. – Myślałam, że jako Prefekt Naczelna będziesz
wystarczająco dojrzała, żeby to uszanować.
- Szanuję, ale…
- Jest wielu naprawdę chorych i rannych ludzi w tym zamku.
Prawie na to prychnęłam.
Co, Fioletowy Chłopiec?
O tak. Te miejsce jest przepełnione chorobą.
- Tak, wiem, Madame, ale…
- Czyżby?
- Oczywiście. Ja…
- No więc obie wiemy, gdzie powinnaś być, tak?
O nie.
Nie, nie, nie, nie, nie.
20
- Madame Pomfrey! – zawołałam nagle, bez takiego zamiaru, słowa po prostu wypadły,
kiedy zobaczyłam, że mój plan rozpadnie się na kawałeczki. – Musi pani posłuchać! To
wykracza poza chorobę i uraz. To wykracza poza wszystko. – Dostałam tylko brew, ale i tak
mówiłam dalej, mój głos robił się coraz bardziej rozhisteryzowany. – Jest taki chłopak,
Madame – powiedziałam wolno, wskazując na drzwi Skrzydła Szpitalnego. – Jest chłopak,
który w tej chwili jest gdzieś inteligentnie zatrzymywany w tym zamku. Ale to go nie
powstrzyma – naprawdę nie. A pani jest moim jedynym ratunkiem. Tylko pani go
powstrzyma. Jestem bardziej chora niż może sobie to pani wyobrazić – wewnętrznie. Bardzo
niepewna równowaga mojego zdrowia psychicznego zależy od tego, czy mogę trzymać tego
chłopaka z dala od siebie. Więc proszę panią – błagam panią – żeby pozwoliła mi tutaj
zostać. Proszę pozwolić mi tutaj zostać, Madame.
Praktycznie sapałam na koniec tej małej tyrady, ignorując spojrzenia, które dostawałam
od skrzata i Fioletowego Chłopca – szczerze, on jest fioletowy. Kim on jest, żeby osądzać? – i
skupiłam się na Pomfrey, która wyglądała na zaskoczoną moim wybuchem. Jednakże jej
twarz szybko powróciła do normalnej, napiętej miny i serce praktycznie opadło mi na to, co
domyślałam się, iż to oznaczało. Już próbowałam pomyśleć o innych miejscach, w których
mogłabym się ukryć (lochy? Wieża Astronomiczna? Czy można było nurkować w Wielkim
Jeziorze?), gdy Pomfrey w końcu się odezwała.
- Łóżko na tyle jest wolne – powiedziała, opuszczając wzrok na swoją podkładkę. – Chcę
spojrzeć na twoje ramię i zmienić ten bandaż.
Łóżko…
Mogłam zostać?
Naprawdę pozwalała mi zostać?
Ta przemowa zadziałała?!
- Och, dziękuję, Madame! – wykrzyknęłam, bardzo chcąc ją uściskać, ale jedno
spojrzenie na jej surową minę przywróciło mnie do całkowitego profesjonalizmu. Tak jakby. –
Oczywiście mam na myśli – dodałam szybko, kiwając głową z powagą – że jest pani bardzo
dobrą pielęgniarką. Kochane jest z pani strony, że tak się pani mną zajmie. Hogwart byłby
smutnym miejscem bez pani. Bardzo smutnym miejscem.
Pomfrey praktycznie wywróciła oczami.
- Po prostu idź do łóżka, panno Evans – odparła, odchodząc.
A kim ja byłam, żeby czegoś takiego jej odmawiać?
Bo może ona wcale nie jest taka zła. Wiecie, może nie jest tyrańską despotką.
21
To znaczy, nie zrozumcie mnie źle – to jest jej częścią, zdecydowanie. Ale teraz myślę, że
może ma w sobie inną stronę, taką, która nie jest przerażająco nieszczęsna. Być może w głębi
duszy ma w sobie jakieś człowieczeństwo. Po prostu trzeba odsunąć na bok gorzką wrogość,
żeby do niej dotrzeć. A przypuszczam, że nie najlepszym na to sposobem jest drwienie z niej
piórami i informowanie jej o cichych buntach, które dzieją się w jej szeregach. Jednakże
sądzę, że nareszcie odkryłam sposób, który to robi – albo zdecydowanie tak to dla mnie
wygląda.
Bo najwyraźniej Pomfrey ma słabość do dziewczyn przeżywających romantyczne
cierpienie.
Serio, kto wiedział?
Co za bajeczna kobieta z tej Pomfrey.
Bajeczna, bajeczna kobieta.
Później, Wciąż w Skrzydle Szpitalnym
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Obserwacja #197) W przyszłości nie najlepszym pomysłem byłoby oblewanie się
kwasem. Rezultaty nie są ładne.
Już nie winię Katie Frost za zemdlenie. Chyba też zaraz zemdleję.
Merlinie, te oparzenie jest obrzydliwe.
Poważnie. To najobrzydliwsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. I jest na moim ciele.
Fioletowy Chłopiec (tak na marginesie, to trzecioroczny Krukon o imieniu Roy. A te
fioletowe zabarwienie to reakcja alergiczna na jakiś produkt Zonka, którzy jego koledzy
wsadzili do jego łóżka. Powiedziałam mu, że powinien wnieść pozew. On chce tylko zrobić
krzywdę swoim kolegom) też sądzi, że jest mocno obrzydliwe. Jednakże on również jest nim
urzeczony – przybiegł ze swojego łóżka do mojego, żeby to zobaczyć – ale jestem pewna, że
to po prostu zachowanie trzynastoletniego chłopca. Wciąż prosi mnie, żebym znowu zdjęła
bandaż, błaga i błaga, by znowu spojrzeć. Pomfrey powiedziała, że obandażuje jego, jeśli nie
zostanie na swoim miejscu. Roy stwierdził, że to całkiem komiczne. Może również bym się z
tego śmiała, gdybym nie była – o tak, właśnie – na skraju wymiotów.
Jakbym nie była wystarczająco nieatrakcyjna.
Ile trwa oparzenie kwasem?
22
Później Później, Wciąż Wciąż w Skrzydle Szpitalnym
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
O rany.
Spójrzcie, co właśnie do mnie przyszło:
Droga Lily,
Cóż, to był interesujący liścik, nieprawdaż? Masz szczęście, że ciotunia Mae i ja miałyśmy
te sesję robienia krówek – i że Twój ojciec woli babeczki, a Petunia postanowiła, iż krówki
szkodzą jej cerze – bo nadal mam ich mnóstwo do rozdania. Dołączyłam ekstra-dużą porcję i
mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Czy Winnie nic będzie z całym tym dodatkowym
ciężarem? Tak bardzo mi szkoda tej biednej sówki, musi lecieć przez całą Anglię, a teraz
jeszcze z tą ciężką paczką! Ale, Lily…
O co w tym naprawdę chodzi?
Wiem, że droczyłam się z Tobą w ostatnim liście, ale czy tu naprawdę chodzi o chłopca?
Nie mówię, że nie cieszę się, iż znalazłaś sobie kogoś, kto Ci się podoba – czasami wydaje mi
się, że nie pozwalasz sobie na bycie nastolatką, gdy tak o wszystko się martwisz! – ale jeśli
musisz uwodzić biednego kolegę krówkami… no co to Ci mówi? Nie, żebym nie była pewna,
że ten James jest dla Ciebie zupełnie kochany – musiałby być, żeby przykuć Twoją uwagę –
ale czasami naprawdę się o Ciebie martwię. Od czasu do czasu masz tendencję do robienia z
igły widły. Nie chciałabym, żeby coś takiego Cię przerosło. Po prostu pomyśl o tym, dobrze,
kochanie? I wiesz, że możesz porozmawiać ze mną o wszystkim, prawda? Zawsze Cię
wysłucham.
Dobra, muszę kończyć – panie z Klubu Kobiet przychodzą dziś na partyjkę kart. Mają
jakąś nową grę, coś o waletach i asach. Spróbuję przekonać Tunię do gry. Życz mi szczęścia!
Kocham Cię, Lily.
Mama
Och, mamo.
Ma ogromne szczęście, że w tej chwili jestem szczególnie wdzięczna za matki.
Co ja mam zrobić z tymi wszystkimi krówkami, do jasnej cholery?
Szlag.
23
Później, Skrzydło Szpitalne (Nadal)
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Przeżuwałam bułeczkę, po którą moja nowa, najlepsza przyjaciółka – serio, czemu ja jej
nie lubiłam? No i co, że jest trochę sadystyczną kleptomanką? Kogo to obchodzi? Ja jestem
nałogową kłamczuchą z cieniem chciwości. Wszyscy mamy własne problemy – wysłała swoje
skrzaty, kiedy do Skrzydła Szpitalnego wkroczyła moja druga najlepsza przyjaciółka, świeżo
po swojej niedawnej misji. Grace przeszła dumnym krokiem przez podwójne drzwi,
przeżuwając własny kawałek grzanki i posyłając uśmiech Roy’owi – który, jak radośnie
odkryliśmy, ostatnio przygasł do przyjemnego odcienia magenty – wyglądając na
zadowoloną z siebie.
Zatrzymała się pośrodku pomieszczenia, wyciągając szyję i próbując mnie dostrzec.
- Gracie! – zawołałam, wysuwając głowę zza zasłony. – Tutaj!
Grace odwróciła się i prychnęła, gdy mnie zauważyła.
- Bardzo ładnie – powiedziała, podchodząc i kiwając głową z aprobatą. – Masz własną
tarczą z zasłon i w ogóle. Planujesz sukces, co?
- Sama nie wiem, ty mi powiedz. – Przesunęłam się, żeby mogła zająć miejsce obok mnie
na łóżku. Położyła swoje książki na podłodze i zrobiła tylko to, ale nie powiedziała nic więcej.
Spojrzałam na nią wyczekująco, ale nie załapała aluzji. Zmarszczyłam brwi. Przeciągała to
zbyt cholernie długo. – No? – naciskałam. – Jak poszło?
Grace wgryzła się w grzankę. – Wymknęłaś się, prawda? – zapytała.
Wywróciłam oczami.
Dlaczego, u licha, pomyślałaby, że w ogóle o to chodzi?
- Daj spokój, Gracie – jęczałam, pewnie wyglądając dość żałośnie, ale jeśli nie możesz być
żałosną przed własnymi przyjaciółmi, to przed kim możesz? – Co zrobiłaś? Co powiedziałaś?
Co on powiedział?
- Myślałam, że stosujesz zupełną odstawkę? – zapytała beznamiętnie Grace, posyłając mi
uśmieszek. Jej oczy się iskrzyły. – Czy może powinnam iść po twój szal?
Och, ha. Ona jest taka bystra, co?
I tak by po niego nie poszła, bo tak się składa, że mam go znowu w torbie. Która leży na
podłodze. Tuż obok mnie.
24
Ale nie o to chodzi.
Nie jest to nawet ważne.
Mam nadzieję.
- Och, jakaś ty zabawna – mruknęłam ponuro, rzucając jej nieprzyjemne spojrzenie,
kiedy wybuchła śmiechem tak histerycznym, iż szczerze miałam nadzieję, że złamie sobie
parę żeber. – Taka zabawna. Mam nadzieję, że pewnego dnia udławisz się śmiechem.
- Oj, przestań być taka zgorzkniała – zachichotała Grace, zarzucając ramię na moje barki.
– Nie moja wina, że masz potworną obsesję na punkcie tego faceta.
- Nie mam potwornej obsesji – upierałam się cierpko, choć było to duże, grube kłamstwo
i obie to wiedziałyśmy. – Jestem po prostu… zaangażowana. Ale to wszystko. W moim życiu
są teraz o wiele ważniejsze rzeczy.
- Takie jak Ukochany Amos? – zapytała Grace, poruszając brwiami.
Umm.
Hm.
- Tak – odpowiedziałam powoli, mój język zdawał się nie pracować poprawnie. Tak jakby
przykleił mi się do podniebienia. – Tak, dokładnie takie jak Amos.
Grace zagapiła się na mnie.
- To było zawahanie – oskarżyła mnie natychmiast, brzmiąc na całkowicie oszołomioną.
Jej oczy były szeroko otwarte, gdy na mnie spojrzała. – Lily… to było zawahanie! Zawahałaś
się i nawet nie nazwałaś go światłem i miłością swojego życia! Zdajesz sobie z tego sprawę?
- No i? – odparłam gniewnie, chcąc wyjaśnić te przyklejenie się języka do podniebienia,
ale nagle zorientowałam się, że znowu się to dzieje. – Ja… no i?
- No i? – powtórzyła Grace, szczerząc się do mnie diabelsko. – No i? Powiedziałabym, że
to raczej wymowne, prawda?
- Nie.
- Nie?
- Nie.
Albo może nie chciałam, żeby było wymowne.
Merlinie, jestem bałaganem.
25
Grace chyba zorientowała się, że ta rozmowa jest oficjalnie zakazana, ale i tak
uśmiechała się do siebie szeroko. Co do mnie, nie chciało mi się o tym wszystkim myśleć.
Wcale. Nie teraz. Może nigdy.
Mogłam to zrobić, prawda?
- Rozmawialiśmy o tobie – powiedziała nagle Grace, cicho, ale spokojnie. Przeniosłam na
nią wzrok, serce waliło mocno w mojej piersi.
- Co? – spytałam głupio. Grace uśmiechnęła się trochę ironicznie.
- Próbowałam tematu Quidditcha – przekonywała, wzruszając ramionami – ale
nieszczególnie chciał o nim rozmawiać. Ten facet ma trochę jednotorowy umysł.
Och.
Jasne.
- Co ty… to znaczy, o czym rozmawialiście? Dokładnie?
Grace znowu wzruszyła ramionami. – O wielu rzeczach – odparła niejasno. Odwróciła
głowę i spojrzała na mnie z trochę bardziej współczującą miną. – On naprawdę chce z tobą
pogadać.
Praktycznie zamarłam.
- Nie mogę, Grace – wymamrotałam, potrząsając głową. – Ja po prostu… nie mogę,
dobra? Nie zamierzam jeszcze bardziej go w to wciągać. Nie będę już go deptać.
- Nie sądzisz, że na to trochę za późno, Lil? – zapytała z lekkim grymasem w głosie. –
Chodzi mi o to, że mało wam brakuje do bycia zaangażowanymi, nie sądzisz?
- Ale nie jesteśmy – upierałam się, zwiększając determinację, która wiem, że gdzieś tam
była zeszłej nocy. – Nie jesteśmy i nie będziemy… cóż, niczym nie będziemy, dopóki nie pójdę
na tę randkę z Amosem i rozgryzę całą sytuację. Taka jest moja decyzja. A jeśli jemu się nie
podoba… to dla jego własnego dobra. Więc lepiej niech się przyzwyczai.
- Jesteś pewna? – zapytała Grace.
Nie.
Ani trochę.
Ale i tak skinęłam głową.
- Tak – odpowiedziałam. – Tak, jestem pewna.
Potem było cicho, obie siedziałyśmy na łóżku, przez chwilę zajadając się naszymi
indywidualnymi przekąskami. Wiedziałam, że Grace myślała prawdopodobnie, że zachowuję
26
się jak głupek w tej sytuacji, ale… tak nie jest. Na razie tak musi być. Poza tym, ona jest za
Jamesem – oczywiście, że myśli, iż ten plan jest wadliwy. Ale jest stronnicza. Więc myli się.
To dobry plan… tylko nie całkiem łatwy.
- O, i dla twojej informacji – powiedziała po jakimś czasie Grace, kiedy trochę
pozjadałyśmy i pomyślałyśmy – jesteś teraz gorącym tematem.
- Jestem czym? – zapytałam, marszcząc brwi.
- Wszyscy o tobie mówią – powtórzyła Grace, wzruszając ramionami.
Em…
Co takiego?
- Czemu? – spytałam, próbując nie jęczeć. Na litość Merlina, co zrobiłam teraz, do
diabła?
- Co masz na myśli „czemu”? – zapytała Grace, rzucając mi spojrzenie. – Czy znasz wielu
ludzi, którzy codziennie oblewają się kwasem?
Och.
To.
Racja.
- Do jasnej cholery – powiedziałam, tym razem rzeczywiście jęcząc. – To będzie irytujące.
- Żebyś wiedziała – powiedziała Grace, uśmiechając się lekko. – Już dwoje dwurocznych
podeszło do mnie i zapytało, ile ci zostało.
- Dni – mruknęłam gniewnie, wywracając oczami. – Godziny. Minuty. Nie zdecydowałam
jeszcze, kiedy się wykończę. – Westchnęłam ciężko. – Podaj mi ten pojemnik, dobrze? Chyba
będę potrzebować dzisiaj jakiegoś pocieszenia.
Grace chwyciła pojemnik krówek, który położyłam na stoliku obok łóżka razem z kopertą
listu mojej mamy (rzeczywista korespondencja mogła zostać przypadkowo opluta i schowana
do mojej torby. Może). Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Co to jest? – zapytała, podając mi pojemnik, ale zatrzymując kopertę dla siebie.
Zerknęła na nią, przewracając w dłoniach.
- Krówki – odpowiedziałam, wzdychając. Odchyliłam pokrywkę i od razu sięgnęłam do
wnętrza. – I wiem, że krówki nie są częścią twojego zwykłego, zbalansowanego śniadania, ale
naprawdę sądzę…
- O – przerwała mi nagle Grace – mój Boże. Mam pomysł.
27
Uniosłam gwałtowne głowę. Grace wpatrywała się w kopertę mamy, iskrzącymi się
oczami.
- Daj mi pióro! – krzyknęła.
- Co? – spytałam tępo.
- Daj mi pióro! – wykrzyknęła ponownie, wyciągając rękę i wyczekująco nią machając.
Chwilę zajęło mi poruszenie się – co ona miała na myśli „mam pomysł”, do diabła? – lecz
podrygująca dłoń Grace szybko zmusiła mnie do rzucenia się po upragniony przyrząd
pisarski. Chwyciłam ten, który miałam tutaj schowany i położyłam go na jej dłoni. Grace od
razu zabrała się do roboty, podciągając kolana na łóżko i kładąc na nich kopertę – co ona
wyczyniała? Odchyliła tylną klapkę i nachyliła się nad nią. Zaczęła szybko coś na niej bazgrać.
Co?
- Um, Grace – zaczęłam powoli, patrząc jak pisze – co ty…?
Grace uniosła się nagle, upuszczając pióro na łóżko i zamykając klapkę listu. W końcu
odwróciła się do mnie, jej uśmiech był prawie maniakalny.
O rany.
- Jestem – oświadczyła – najbłyskotliwszą wśród najbłyskotliwszych kobiet, które
kiedykolwiek żyły! Spójrz na to!
Wepchnęła mi kopertę, maniakalny uśmiech praktycznie ogarnął całą jej twarz. Powoli
wzięłam kopertę, przysuwając ją do siebie i ostrożnie przenosiłam wzrok z Grace na
przedmiot jej obłędu. Lekko przerażona, ostrożnie obróciłam kopertę i uniosłam klapkę.
Napisano tam pięć słów w ciemnym atramencie i znajomym piśmie Grace.
Cóż, to było łatwe, prawda?
Er…
Hm.
Czy mi… coś umyka?
- Em… błyskotliwe? – powiedziałam, przyglądając się ostrożnie Grace. – Bardzo, bardzo,
eee… inteligentne?
- Nie pojmujesz tego – powiedziała beznamiętnie Grace, jakby to była moja wina.
No najwyraźniej.
- Um, nie – odpowiedziałam, nie wiedząc, co więcej powiedzieć.
28
Grace wywróciła oczami.
- Pomyśl o tym, Lily – rzekła, złowieszczy błysk w jej oczach pozytywnie promieniował. –
Możemy zrobić ich tonę – koperta za kopertą – i wszystkie mogą mówić coś błyskotliwego.
Właściwie, to sądzę, że na następnej powinno być napisane „Wszystkie świetne listy miłosne
zaczynają się od otwartej klapki” i…
O mój Boże.
O mój Boże!
Ona jest błyskotliwa!!
- Gracie – powiedziałam, uśmiechając się tak szalenie, jak ona. – Jesteś błyskotliwa!
Och, ona nas zabije.
Tak bardzo nas zabije.
Nie mogę się doczekać.
Później Później, W Drodze na Zaklęcia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
PRZEWODNIK PO FABRYCE KOPERT EVANS-REYNOLDS
(znane również jako WTRĄCANIE SIĘ W ŻYCIE MIŁOSNE EMMELINE POPRZEZ POCISKI)
KROK PIERWSZY: Stwórz Twoją Kopertę.
Tworzenie twojej koperty/pocisku jest fajne! Po pierwsze, zegnij kwadratowy pergamin
w jeden, duży trójkąt. Potem zegnij dwa boczne kąty do środka, wkładając jeden pod drugi,
żeby stworzyć silny uchwyt kopertowy. Po trzecie, unieś złączone kąty do góry, formując dół
twojej koperty. Na koniec złóż klapkę i – voila! – pocisk skończony! (Proszę zauważyć: może
być konieczne zaklęcie taśmy i za wszelką cenę unikaj cięcia papierem. Au)
KROK DRUGI: Wpisz Twoją Drwiącą Wiadomość
Teraz nie czas, żeby się powstrzymywać! Otwórz klapki (Proszę zauważyć: Klapki kopert.
Wszystkie inne klapki – zwłaszcza te na ubraniach – powinny pozostać cały czas zamknięte) i
napisz swoją najbardziej drwiącą wiadomość! Śmiało! ZAŻENUJ JĄ.
KROK TRZECI: Odnajdź Twój Cel.
29
Teraz pora zlokalizować twój cel. Upewnij się, że ten cel jest poza zasięgiem profesorów i
niełatwo ucieknie. Twoim zadaniem, jako Poświęcony Robotnik Fabryki, jest upewnienie się,
że twój cel jest dostępny. Więc do roboty. (Proszę zauważyć: może być konieczna siła)
KROK CZWARTY: Atakuj!
Używając wszystkich koniecznych sposobów (czaru, uroku, siły ramienia, gołębia
posłańca, grawitacji, itd.) wyceluj w twój cel i… atakuj! Rzuć kopertowym pociskiem w
niego/nią/to i uderz! Nie pozwól mu/jej/temu zapomnieć, że W TYM ZAMKU SĄ INNE
KOPERTY TAKIE JAK TE, KTÓRYMI SĄ UDERZANI.
KROK PIĄTY: Wyglądaj Niewinnie.
Poświęceni Pracownicy Fabryki muszą wyglądać tak, jakby nic nie wiedzieli, ale
RÓWNIEŻ informując cel, że ONI OBSERWUJĄ.
KROK SZÓSTY: Powtórz.
Wciąż Później, Tuż Przed Zaklęciami, Klasa Zaklęć
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Gotowa? –GR
Wiesz, że tak. Co jest napisane na twojej pierwszej? –LE
Pomyślałam, że pozostanę przy klasycznym: „To było łatwe, prawda?”. A ty?
Nonszalancka zabawa: „Trening czyni mistrza. Spróbuj znowu!”
Podoba mi się.
Dziękuję.
Jak myślisz, gdzie jest Emma?
Nie wiem. Ale kiedy tutaj dotrze, nie będzie wiedzieć, co ją uderzy.
Dosłownie.
Mwa-haha.
Trochę zbyt bardzo się w to wczuwasz, Lil. Jestem lekko zaniepokojona.
Moje wścibskie instynkty działają na najwyższych biegach. Obwiniaj je.
30
Cóż, to na pewno je uspokoi – spójrz, kto właśnie wszedł.
O, szlag.
Chwila… CZEMU ON TUTAJ IDZIE?!?!
Mówiłam ci, że chce z tobą porozmawiać.
AHHHHHHHHH!!!!!!!
…
…
…
No to było wyjątkowo dojrzałe, Lil. Chowanie się pod ławką. To jest nowe.
Nie chowałam się. Schylałam się po moje pióro. Które upuściłam.
Celowo.
Przypadkowo-celowo. To wielka różnica.
Na pewno.
Tak! I dziękuję ci, że nie pozwoliłaś mu wejść za mną pod ławkę. Jesteś bardzo dobrą
przyjaciółką.
Mocno się w tym upierał, co?
Zagroził, że przesunie cię siłą. Ale cieszę się, że stawiłaś na swoim. Jesteś bardzo twardą
dziewczyną.
Wiem. Po prostu nie mogłam dopuścić, żeby zmienił cię w papkę. Potrzebuję cię, jako
Poświęconą Pracownicę Fabryki.
…nie zmieniłabym się w papkę.
Mhm.
Cicho.
Wiesz, możesz być następna. Jeśli ktokolwiek potrzebuje pomocy romantycznej, to
tylko ty.
Och, zamilcz. Powiem ci, że… OCH!!! EMMA!!!
Pociski gotowe. Bez odbioru?
Bez odbioru.
31
Jeszcze Później, Zaklęcia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Siedziałyśmy z Grace przy naszej ławce z przygotowanymi kopertami – ale dobrze
ukrytymi, oczywiście – gdy Emma w końcu postanowiła wejść do klasy, trzymając książki i
wyglądając na trochę udręczoną. Normalnie mogłoby zrobić mi się jej trochę szkoda –
zwłaszcza biorąc pod uwagę, co zamierzałyśmy zrobić – lecz moje wścibskie instynkty nie
chciały na to pozwolić. Wszak mogła winić wyłącznie siebie.
- Hej – powiedziała, brzmiąc na trochę zasapaną. Położyła książki na pustym krześle obok
Grace. – Gdzie wy byłyście? Szukałam wszędzie i…
- Przykro mi, Em, ale nie możesz tutaj siedzieć.
Emma przestała mówić. Spojrzała na Grace ze zdezorientowaniem. – Co? – zapytała.
Grace wysunęła kopertę spod książek i wyciągnęła ją do Emmy, gdy ja przyglądałam się
temu z ledwo powstrzymywaną wesołością. Moja wścibska strona praktycznie śpiewała z
radości. – Myślę, że to wszystko wyjaśni – powiedziała.
Emma zerknęła na kopertę, potem spojrzała na Grace i znowu na kopertę z
zamroczeniem na twarzy. Powoli po nią sięgnęła, wyciągając z ręki Grace i zaciekawieniem
przyjrzała się pustemu wierzchowi. Po jakimś miliardzie lat w końcu obróciła kopertę i
otworzyła klapkę. Najpierw spojrzała do środka, nic nie znalazła, a potem nareszcie odnalazła
naszą mądrą notatkę. Zmarszczyła brwi, czytając.
- Co? – Taka była jej odpowiedź.
Nie najmądrzejsza dziewczyna w naszym gronie, co?
- No więc było? – zapytałam, zachęcając ją.
Emma gapiła się na mnie bez słowa.
O rany.
- Co było? – zapytała i naprawdę chciałam ją udusić od rozdrażnienia. Szczerze, czy
muszę to przeliterować?
- Otworzenie koperty – odpowiedziałam, postanawiając, że teraz nie pora na bycie
subtelną – bylibyśmy tu cały cholerny poranek – patrząc na nią błagalnie. Wkładałam do
głosu wiele nacisku, kiedy mówiłam dalej. – Nie było to zbyt trudne, prawda? Otworzenie
koperty, przeczytanie jej zawartości…?
32
Emma nadal patrzyła. Początkowo myślałam, że naprawdę będziemy musiały jej to
wytłumaczyć – a to naprawdę zabrałoby połowę zabawy ze wszystkiego – ale wtedy, dość
niespodziewanie – ale w samą cholerą porę – twarz Emmy pociemniała.
Eee… bardzo.
Przypuszczam, że w końcu załapała.
- To – rzekła Grace, zanim Emma mogłaby coś powiedzieć – jest interwencja, Emmeline.
Przygotuj się na zostanie poddaną interwencji.
Emma nie wyglądała na taką, co chciałaby być poddaną interwencji. W rzeczywistości,
kiedy jej twarz ciemniała, a w oczach pojawiała się nieprzyjemna ilość ognia, wyglądała na
naprawdę wrogo do tego nastawioną.
Ale ci, którzy naprawdę tego potrzebują, zawsze tacy są.
- Interwencja? – wydusiła, patrząc na nas spod przymrużonych powiek, jej twarz
przybrała brzydki odcień czerwieni. – Jak możecie… myślałam, że zgodziłyśmy się, żebyście
zostawiły to w spokoju?!
Spojrzałam na Grace. – Nie zgodziłam się na zostawienie tego w spokoju. Czy ty zgodziłaś
się na zostawienie tego w spokoju?
- Nie.
Popatrzyłam na Emmę. – Nic takiego nie zrobiłyśmy.
Och, była wściekła.
- Obie jesteście śmieszne! – warknęła, piorunując nas wzrokiem i nie ukrywając swojej
furii. Skrzyżowała ramiona na piersi. – Czego ode mnie oczekujecie? Co…
- Niewiele! – oświadczyłam od razu, przekonywującą kiwając głową i przerywając jej
tyradę. – To naprawdę niewiele!
Spojrzałam na Grace dla pomocy, wiedząc, że ona postawi nasze prośby – albo, wiecie,
prośby, w których Emma tak naprawdę nie ma wyboru – bardziej… elokwentnie niż ja.
Albo może nie chciałam, żeby ta wściekłość była skierowana na mnie.
Ale nieważne. To samo.
- Prosimy tylko – wyjaśniła Grace, brzmiąc dość miło, tak jakbyśmy naprawdę prosiły, a
nie żądały i planowały bunt oparty na kopertach – żebyś ponownie rozważyła tę sprawę z
listem. Czy prosimy o tak wiele?
33
Emma otworzyła i zamknęła usta, sprawiając wrażenie, jakby to było wiele do proszenia,
ale nie potrafiła znaleźć na to odpowiednich słów. Plątała się jeszcze przez parę chwil, po
czym zebrała myśli, znajdując sobie nowy cel.
Mianowicie mnie.
Naprawdę, jak niegrzecznie?
- A co z nią? – zawołała do Grace, celując palcem w moim kierunku. Wyprostowałam się
na tę zniewagę, rzucając Emmie nieprzyjemne spojrzenie. Zignorowała mnie. – Dlaczego ona
nie ma interwencji? Potrzebuje jej bardziej niż ja!
Hmph.
Nie wiem czemu wszyscy wydają się tak sądzić.
- Ona jest następna – odpowiedziała Grace. Zlekceważyła moje urażone sapnięcie,
posyłając mi nikczemny uśmiech. – Ale najpierw musimy powstrzymać ją od chowania się
pod ławkami.
Och, na litość Merlina.
Upuściłam pióro!
Naprawdę!
(Tak jakby.)
- Przepraszam – odezwałam się, przeszywając wzrokiem Grace – ale łamiesz pierwszą
zasadę Poświęconego Pracownika Fabryki: Nigdy nie odwracaj się plecami do znajomego
Poświęconego Pracownika Fabryki… ani nie wspominaj incydentów, o których lepiej nie
wspominać… ani nie szykanuj jej za rzeczy, które są poza jej kontrolą… ani o nich nie mów…
nigdy… i tak dalej, i tak dalej.
- I tak dalej, i tak dalej? – spytała Grace.
- Fabryka czego? – warknęła Emma.
Czasami nienawidzę ich obu.
Serio.
- Oto, jak to zadziała – powiedziałam, teraz ignorując je obie – wściekły wzrok Emmy,
cichy chichot Grace – postanawiając, że będę musiała zrobić to sama, jeśli chciałam, żeby
zostało zrobione to właściwie. Zwróciłam się do Emmy. – To jest nasze ultimatum –
powiedziałam jej. – Albo na poważnie rozważysz ponownie tę sprawę z listem – a mówiąc
„poważnie” mam na myśli „szybko” i mówiąc „rozważysz ponownie” mam na myśli
34
„otworzysz go” – albo obawiam się, że nasza relacja zmieni się na gorsze. A kiedy mówię, że
zmieni się na gorsze, mam na myśli, że cię zbojkotujemy.
- Zbojkotujecie mnie? – wydukała Emma. – Co to znaczy?
- To znaczy, że obok Timmy’ego Ricksa jest bardzo fajne siedzenie, które sądzę, że woła
twoje imię – odparłam, posyłając jej mały – dobra, przyznaję – dość diabelski uśmiech. –
Uważaj – dodałam, bo poczułam, że to konieczne. – Siedzę obok niego na Runach – on ma
dość mocne łokcie.
I śmieje się jak hiena.
Ale myślę, że pozwolę jej, aby sama się o tym dowiedziała.
Przyglądałam się, jak Emma spojrzała tam, gdzie pokazywałam – miejsce obok Ludzkiej
Hieny rzeczywiście było wolne, ale idiota śmiał się jak oszalały, huśtał się na krześle, te
mocne łokcie, o których mówiłam, latały na wszystkie strony.
Naprawdę, niemal czułam się źle.
Ale wtedy przypomniałam sobie komentarz „to ona jej tak naprawdę potrzebuje” i nie
potrafiłam się do tego zmusić.
Psh.
Dobrze jej tak.
- Nie mogę wam uwierzyć – wściekała się Emma, patrząc na nas najbardziej
nieprzyjemnym wzrokiem, jaki kiedykolwiek widzieliście (gdyby spojrzenia mogły zabić…). –
Jesteście z tym poważne?
- Ekstremalnie – odparłam uparcie.
- Bez wątpienia – dodała Grace.
Emma wydała zdecydowanie gniewny odgłos.
Merlinie, ona naprawdę była zła, co?
Hm.
- Świetnie – warknęła nagle, przeszywając nas wzrokiem. Szybkimi ruchami zabrała z
krzesła swoje książki i wzruszyła jednym ramieniem. – Po prostu świetnie.
Patrzyłyśmy z Grace, jak odeszła, jej gniewne kroki były głośne w dość hałaśliwej klasie.
Ale zamiast skierować się do Timmy’ego Ricksa, który był lekko po naszej lewej stronie – no
dobra, nie winię jej, że go ominęła – Emma poszła na prawą stronę, wściekle manewrując
35
między ławkami w szybkim tempie. Patrzyłam z zaciekawieniem, gdzie idzie. Było tutaj kilka
wolnych miejsc, ale gdzie ona…?
Och.
O mój Boże.
Nieuczciwe zachowanie.
Nieuczciwe zachowanie!!
- Przepraszam, James – powiedziała głośno, tak głośno, że słyszałam ją głośno i wyraźnie
nawet ze swobodnym zakrywaniem jednego ucha ręką i patrząc w całkiem innym kierunku,
co natychmiast zrobiłam, kiedy odkryłam co ona planowała, do cholery. – Masz coś
przeciwko, jeśli usiądę obok ciebie?
Patrzył na mnie. Totalnie to wyczuwałam. Patrzył na mnie.
Nie mogę jej uwierzyć.
Nie mogę jej uwierzyć!
- Eee, chyba tak. – Usłyszałam jego mruknięcie. Krzesło zaszurało o podłogę, gdy Emma
zajęła miejsce.
Jest martwa.
Poważnie. Jest taka martwa.
- Au – mruknęła Grace, krzywiąc się lekko. – Mów o twoich ciosach poniżej pasa.
- Ta dziewczyna właśnie wykopała sobie własny grób – powiedziałam wściekle,
piorunując wzrokiem Grace, bo nie mogłam piorunować wzrokiem Emmy, ponieważ siedziała
teraz obok osoby, na którą nie powinnam patrzeć, nie mówiąc już o złym patrzeniu. – Daj mi
więcej pergaminu, co? Nagle czuję się zainspirowana.
Dostanie to, czego chce.
I nie będę już się czuła z tego powodu źle.
Potem stałam się trochę opętaną kobietą, zmieniając się z Poświęconej Pracownicy
Fabryki na Trochę-Więcej-Niż-Wrogą-Agresywnie-Zdeterminowaną Pracownicę, ale nie
mogłam nic poradzić. Bo serio, kto tak robi? Kto miesza się… cóż, mam na myśli… ale moja
ingerencja była konieczna! Jej nie. Gorzej niż to. To było celowe, niegrzeczne, okropne,
strasznie okrutne, podłe i… i… inne rzeczy! Inne bardzo złe rzeczy!
Hmph!
36
Kiedy Flitwick wszedł do klasy stworzyłam już sobie arsenał kopertowej amunicji,
przygotowana na wystrzelenie wiadomości, od „Zdrajczyni!” (postanowiony pierwszy pocisk,
który, w porządku, nie był związany z Maciem, ale nadal był całkowicie konieczny, nie
uważacie?) po „Miłość jest w powietrzu (i w kopertach!)” (to od Grace) do „Zrób to!” (do
sedna, nie?). Palce mnie świerzbiły do rzucania, ale w tych rzeczach chodzi o porę, więc
trzeba było poczekać na odpowiedni moment.
Gdy Flitwick zaczął rozprawiać o leczniczych zaklęciach, szturchnęłam lekko Grace,
pochylając się, aby odezwać się do niej niezauważona.
- Rzucam pierwsza, dobra? – szepnęłam, podnosząc kopertę „Zdrajczyni” z naszej ławki.
Grace pokazała mi uniesione kciuki.
- Spoko – odszepnęła.
Czekałam, aż wiedziałam, że Flitwick jest zbyt zajęty przemową, żeby zauważyć – a
ponieważ jest tak uroczym Zaklęciowym człowiekiem, naprawdę nie zajęło mu to długo – po
czym zerknęłam swobodnie w miejsce, gdzie siedziała Emma. Celowo nie odrywałam
spojrzenia od lewej strony ławki (odmawiając spojrzenia na drugą stronę z oczywistych
powodów napędzanych dekretem) i cicho wycelowałam. Unosząc różdżkę, ostrożnie
rzuciłam na kopertę zaklęcie wznoszące i trzy… dwa… jeden…
Ha.
W samą dziesiątkę.
Emma podskoczyła na krześle, kiedy moja koperta nie-tak-delikatnie uderzyła w tył jej
głowy, po czym celowo wylądowała przed nią. Od razu odwróciłam wzrok, skrywając
rozbawienie za ręką, a Grace niesubtelnie szczerzyła się obok mnie. Wyobraziłam sobie, co
Emmeline musiała robić i jeszcze mocniej zachichotałam. Ale szybko było to dla mnie zbyt
wiele i musiałam zerknąć. Jednakże, kiedy w końcu skierowałam spojrzenie na mój cel,
zamiast spotkać bez wątpienia wściekłe spojrzenie Emmy, całkiem inne przykuło moje oko.
Cholera, cholera, cholera.
Odwróć wzrok! Odwróć wzrok, idiotko!!!
Nim odwróciłam w końcu ten wzrok – naprawdę jestem żałośnie słabym bałaganem –
podejrzliwy wzrok Jamesa spotkał się z moim, kiedy zapytał bezgłośnie. – Co ty wyprawiasz?
Co ja wyprawiam? Co ja wyprawiam?
Próbuję cię unikać, ty głupi kretynie.
Merlinie.
37
Szybko oderwałam od niego wzrok, jak tylko wyłapałam jego słowa, czując jak
przybieram żałosny odcień czerwieni i opuściłam głowę, unikając teraz całkowicie
niesubtelnego śmiechu Grace. Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie.
- Wygląda na to, że twoja Fabryczna Praca napotkała przeszkodę – mruknęła cicho,
szturchając mnie w bok. – Wiesz, skoro nie możesz nawet spojrzeć na swój cel.
Nienawidzę jej.
Na serio.
- Tutaj się mylisz – upierałam się, posyłając jej nieprzyjemne spojrzenie. – Zwyciężę.
Poczekaj tylko i patrz.
Grace spojrzała na mnie takim wzrokiem „Tak-jasne-zwyciężysz-gówno-prawda”, ale
zignorowałam ją, wracając do mojego biznesu, tym razem ostrożniej.
I to pokazuje jak wiele ona wie, ponieważ przez mój rejestr, wynik oficjalny wygląda tak,
Liczba Kopert, Którymi Lily Zmasakrowała Emmę: 5, Liczba Kopert, Którymi Grace
Zmasakrowała Emmę: 3.
I nie musiałam nawet patrzeć na prawą stronę ławki.
…tak wiele.
…tak jakby.
Myślę, że pora na kolejną kopertę.
Tak, zdecydowanie.
Później Później, Koniec Zaklęć
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Liczba Kopert, Którymi Lily Zmasakrowała Emmę: 8
Liczba Kopert, Którymi Grace Zmasakrowała Emmę: 6
Merlinie, ona jest żałosna.
Przecież przez połowę czasu nawet nie patrzyłam. Co to wam mówi, hm? Najwyraźniej
to, że być może w drużynie Quidditcha znajduje się niewłaściwa dziewczyna, co?
Och, powiem o tym Gracie – wścieknie się.
38
Niemal tak samo, jak teraz Emma.
Bezcenne.
Później, Przed Transmutacją
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Chełpiłam się Grace na temat mojej wyraźnej wiedzy/umiejętności/talentowi/itd.
związanej z kopertami/Poświęconą Pracownicą, kiedy szłyśmy tanecznym krokiem przez
korytarze w stronę klasy Transmutacji, kiedy znikąd podszedł do mnie nieznajomy chłopiec,
zatrzymał się na mojej drodze i powiedział:
- To nie wygląda na zwęglone. Daj mi zobaczyć.
Poważnie?
Co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą?
Wszyscy jesteśmy skazani.
Później Później, Po Transmutacji
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 197
Liczba Kopert, Którymi Lily Zmasakrowała Emmę: 12
Liczba Kopert, Którymi Grace Zmasakrowała Emmę: 11
Liczba Ludzi Pytających o Zobaczenie Mojego Zwęglonego Ramienia/Brakującej
Kończyny/Oblanej Kwasem Skóry/Nadprzyrodzonych Mocy (Ta)/Innych Różnorodnych
Kłamstw: 14
Liczba Razów, Kiedy Brałam Pod Uwagę Zabicie Populacji Hogwartu: 14
Liczba Spotkań z Pewnymi Ludźmi Unikniętych Poprzez Ponowne Schowanie się Pod
Ławką (Chociaż Tym Razem Nie Groził, Że Pójdzie Za Mną, Powiedział Tylko „Chryste, Lily” i
Odszedł, Co Tak Naprawdę Jest Tylko Subtelną Formą Groźby, Kiedy się O Tym Pomyśli): 1
Liczba Razów, Kiedy Brałam Pod Uwagę Samobójstwo: 1
39
Później Później, Eliksiry
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 198
Liczba Kopert, Którymi Lily Zmasakrowała Emmę: 14
Liczba Kopert, Którymi Grace Zmasakrowała Emmę: 14
(Niech szlag weźmie Abbott i jej przebiegłe oczy)
Liczba Dostanych Nie-Tak-Ukradkowych Spojrzeń/Nie-Szeptanych Rozmów, Które
Usłyszałam Na Temat Wypadku/Incydentu/Ciągle-Kłamliwym-Wydarzeniu Odkąd Weszłam
Do Klasy Eliksirów: 27
Liczba Wściekłych Spojrzeń Posłanych Głupim Siódmorocznym Uczniom, Którzy Powinni
Trzymać Się Własnych Głupich Interesów: 27
Najgłupszy Otrzymany Komentarz: - Hej, Lily… kwas! – Jervis Rennet
(- Hej, Jervis… ugryź mnie! – Ja)
Liczba Razów, Kiedy Pewni Ludzie Posłali Znaczące Spojrzenia W Moim Kierunku, Które
Zignorowałam, Bo Muszę: 4
Liczba Razów, Kiedy Grace Mówiła „On Znowu To Robi. On Znowu To Robi” W Ten Jej
Znaczący-Irytujący Sposób, Gdy Zdarzają Się Te Spojrzenia: 4
Liczba Razów, Kiedy Grace Dostała Łokciem-w-Żebra: 4
Liczba Razów, Kiedy Brałam Pod Uwagę Samobójstwo: 8
Później, Obiad w Wielkiej Sali
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Merlinie, bycie Poświęconą Pracownicą Fabryki/Publicznym Widowiskiem jest
wyczerpujące.
Poważnie. Praktycznie wpadam do mojej zupy. W każdej chwili padnę i na koniec obiadu
cały Hogwart bez wątpienia uzna mnie za martwą z powodu jakiejś okropnej choroby – która
wspaniale współgra z moimi zwęglonymi członkami/nadprzyrodzonymi-kwasowymi
mocami/mechanicznym ramieniem – chociaż osobiście jestem pewna, że to przez tę
bezsenną noc. Ale kim ja jestem, żeby mówić Hogwartowi, iż jest w błędzie?
40
Najwyraźniej nikim, patrząc na to, co do tej pory osiągnęłam. Chociaż to moje życie. Le
przypuszczam, że nie liczy się ono tak, jak kiedyś.
Psh.
I jestem całkiem pewna…
O, szlag.
Merlinie, kiedy ten idiota zostawi mnie w spokoju?
Później, Chowając się Za Szklarnią Numer Cztery
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Gdy zobaczyłam, że pewien ktoś wchodzi do Wielkiej Sali i kieruje się prosto w moją
stronę, nie czekałam na dokończenie mojej zupy (czy wpadnięcie do niej, co było bardziej
prawdopodobne), dopicie do dna napoju (co byłoby o wiele za dużym wysiłkiem) ani
zobaczenie czy może nie kieruje się do mnie, tylko idzie zdecydowanie w moją ogólną stronę
(ta, jasne). Właściwie, to nie czekałam na nic poza kilkoma sekundami, kiedy zabrałam swoje
książki z podłogi i paroma momentami, w których wytłumaczyłam się Grace, która siedziała
obok mnie, radośnie pogryzając kanapkę.
- Gracie – powiedziałam, podnosząc się i tym samym unosząc torbę. – Chyba pójdę
wcześniej na Zielarstwo. A mówiąc to mam na myśli ukrycie się za szklarnią. Spotkasz się tam
ze mną?
Grace zerknęła na mnie, po czym niemal od razu odwróciła głowę, dostrzegając szybko
przybliżającą się do nas osobę-o-której-nie-powinnam-mówić. Obróciła się do mnie i
wywróciła oczami.
- Ty – powiedziała beznamiętnie – jesteś następna.
Tak, tak.
Głupia, idiotyczna, popaprana Lily. Rozumiem.
Chciałabym powiedzieć parę rzeczy w odpowiedzi – „Jesteś bezwartościową kretynką”
szybko docierało na szczyt listy – ale nie miałam czasu na marudzenie. Rzucając lekko
gniewne spojrzenie i machając ręką Bezwartościowej Kretynce, obróciłam się na pięcie i
wybiegłam stamtąd, ignorując dziwne spojrzenia i tak-prześmieszne wykrzyczane
komentarze („Gdzie ogień, Evans?” „Na jej ramieniu!” Och, bardzo śmieszne) posłane w
moim kierunku, gdy kierowałam się prosto do drzwi. Nie spoglądałam nawet w tył, dopóki
41
nie udało mi się wyjść na zewnątrz i pomiędzy mną a zamkiem znajdowało się dobre sto
metrów. Na szczęście nikt za mną nie szedł, co było trochę konsternujące, ale nie
zamierzałam się nad tym zastanawiać.
Uff!
Dziewczyna po zeru godzinach snu nie powinna się z tym mierzyć.
Zwolniłam, ale nie przestałam iść, dopóki nie dotarłam do szklarni, opadając za Szklarnią
nr 4 – jedyną szklarnią, która nie była w tej chwili zajmowana przez klasę czy przypadkowego
miłośnika Zielarstwa, przeważnie dlatego, że te miejsce jest przeklęte, o czym powinnam
pomyśleć zanim za nią usiadłam – opierając plecy o twarde szkło, przyciskając kolana do
piersi i opuszczając na nie głowę.
Merlinie, byłam wykończona.
Serio. Byłam kompletnie wyczerpana. I było to coś więcej niż fizyczne zmęczenie – choć
chciałabym porozmawiać z kimś, kto przebiegłby ten dystans i nie był zadyszany, niech sen
będzie potępiony – byłam także emocjonalnie wykończona. I wiem, że to prawdopodobnie
powinno być rezultatem mojego poczucia winy co do torturowania Emmy przez cały poranek
i wtykania nosa tam gdzie nie trzeba, a może dlatego, że jutro po raz pierwszy pójdę na
randkę z mężczyzną moich marzeń i znaczenie tego powinno być przytłaczające… ale tak nie
było. Wcale. Bo Emma potrzebowała tego trochę mocniejszego pchnięcia we właściwym
kierunku. A co do Amosa… cóż, powiedzmy, że wyraźnie nie dotarło do mnie jeszcze te
przytłoczenie marzeniem, które staje się rzeczywistością. Jeszcze nie. Nie… nie, kiedy
mierzyłam się z większymi sprawami.
Na przykład, jak cholernie trudno jest przestrzegać dekretu dwanaście godzin po jego
wprowadzeniu.
Psh.
Pomyśleć można, że wytrzymałabym dwadzieścia cztery.
Ale ten głupi kretyn mi to uniemożliwiał! Prześladował mnie – i tym razem było to coś
więcej niż czekanie na kanapie. Gdziekolwiek idę, on tam jest! Chociaż wczoraj nawet się do
mnie nie odzywał, nie mówiąc o uprzykrzaniu każdego mojego ruchu. Szczerze, to obłęd,
żeby przechodzić ze skrajności w skrajność w tak krótkim okresie czasu. Jak powinnam sobie
z tym poradzić?
Zamierzał wczołgać się za mną pod ławkę, na brodę Merlina!!
Kto tak robi? Kto?
Idioci.
42
Oto kto. Wielcy, durni, brzydcy, irytujący, bipolarni idioci, których za nic w świecie nie
mogę się pozbyć, nawet jeśli jest to DLA JEGO CHOLERNEGO DOBRA.
Mówcie o frustracji.
Boże.
Siedziałam sobie tam, jęcząc i marudząc do samej siebie przez jakiś czas, kiedy Grace w
końcu się pokazała, żeby upewnić się, że nie rzuciłam się na najbliższą duszącą roślinę czy
coś. Nie wyglądała na ani trochę zmartwioną, gdy szła wolnym krokiem przez błonie,
pogryzając jabłko i siadając obok mnie, posyłając mi uśmiech i szturchając mnie ramieniem.
- No więc rozmawiałam z Jamesem – powiedziała.
Och, do jasnej cholery.
- Nie mówimy o nim – przerwałam jej szybko, rzucając nieprzyjemne spojrzenie. – Nie
widzimy, nie myślimy ani nie mówimy, pamiętasz? Zupełna odstawka?
- Hm-hm – mruknęła Grace, biorąc kolejny kęs jabłka. – Urocze. Naprawdę. W każdym
bądź razie chciał, żebym ci powiedziała…
Czy ona ogłuchła?
Poważnie, czy ja mówię do ściany?
- Nie chcę tego słuchać! – krzyknęłam, zasłaniając uszy rękami. – Nie chcę wiedzieć, co
on ma do powiedzenia!
- Po prostu się martwi – powiedziała Grace, co naturalnie usłyszałam poprzez zasłonięte
uszy. – Serio, Lil. Słyszy te wszystkie plotki o twojej odmienionej, kwasowej ikrze i chce się
tylko upewnić, że nic ci nie jest. Jak możesz go za to winić?
- Całkiem łatwo – odpowiedziałam, chociaż moje serce zrobiło te stuk-stuk w mojej
klatce piersiowej, które równie dobrze mogło mówić kłamczucha-kłamczucha. Jednakże
odmówiłam poddania się temu, łapiąc się czegokolwiek innego, co odsunęłoby te myśli. –
Poza tym – pociągnęłam nosem, w końcu coś odnajdując – on i tak jest wielkim, bipolarnym
kretynem. Gdzie on był wczoraj, co? Czy wtedy się przejmował? Kiedy ty kopałaś ludzi, a
Emma ryczała? Gdzie wtedy był mój przyjaciel James? Drzemał na tyłach lochu? Dopiero
teraz – teraz, kiedy wszyscy ci głupie ludzie mówią te niesamowicie głupie rzeczy – myśli
sobie „Hm, wiesz co, ta Lily, ona trochę przeszła, co? Może powinienem zobaczyć, co u niej”.
Co za kretyńskość? Co za kompletna kretyńskość?
Oczekiwałam jakiejś zgody – nawet Gracie-fanka-Jamesa musiała przyznać, że to była
prawda – ale dostałam tylko ciszę. Zerknęłam na nią, przygotowując się na pytanie, o co
chodzi, kiedy coś w jej minie przystopowało mnie.
43
Wyglądała… wyglądała…
Wyglądała na dość skruszoną.
Co?
- Gracie – odezwałam się powoli, mrużąc lekko oczy. – Dlaczego tak wyglądasz?
- Jak wyglądam? – spytała szybko Grace, odwracając ode mnie wzrok.
O szlag.
Szlag, szlag, szlag.
To nic dobrego. Nic dobrego.
- Grace – ciągnęłam, teraz w moim głosie był cień groźby – czy jest coś, co chcesz mi
powiedzieć?
Grace skrzywiła się.
Och, jasna cholera, skrzywienie.
Niedobrze.
- Posłuchaj – zaczęła Grace, chwytając kosmyk włosów i nawijając go na palce.
Wyglądała tak, jakby wolała wyrwać sobie zęby. – To nie tak… nie tak, że cię wczoraj
okłamałam czy coś, dobra? Po prostu… nie wspomniałam o pewnych rzeczach.
- Jakich rzeczach? – zapytałam, starając się nie jęknąć. Choć przypuszczam, że
wiedziałam już o jakich rzeczach „nie wspomniała”, takie moje cholerne szczęście.
Niech to szlag.
- Myślę, że z radością usłyszysz – oświadczyła beznamiętnie – iż James nie drzemał sobie
wczoraj na tyłach klasy.
…Z radością.
Wiecie, to nie całkiem słowo, którego bym użyła.
- Więc jeśli nie drzemał – powiedziałam przez ściśnięte zęby – to co dokładnie robił?
Kilkanaście sekund zajęła Grace odpowiedź. Patrzyłam, jak podrapała się po głowie z
grymasem na twarzy.
- No wiesz – odparła w końcu, choć nie wiedziałam. – On… eee… robił to samo, co
wszyscy inni. Krzyczał.
- Krzyczał?
44
- Ta, trochę.
Dlaczego nie wierzyłam w to nawet przez chwilę?
- Ile to „trochę”? – zapytałam, mrużąc oczy. – W skali od jeden do dziesięciu?
Grace skrzywiła się.
- Em… - Zdawała się nad tym myśleć. – To… on… eee… dwanaście?
…
Dwanaście.
DWANAŚCIE?!?!?!
- Grace! – krzyknęłam, chowając twarz w dłoniach. – Dwanaście?
- Przepraszam! – przeprosiła prędko ciężkim głosem i znowu się krzywiąc. Odwróciła się
do mnie szybko, wyglądając dość rozpaczliwie. – Powiedziałabym ci wcześniej, ale Emma
gadała „Ona będzie wystarczająco rozbita”, a wtedy ty miałaś szlaban, potem wróciłaś i
powiedziałaś, że stosujesz zupełną odstawkę… czekałam na dobrą chwilę!
- Co dokładnie zrobił? – zapytałam, już obawiając się odpowiedzi. Nagle zaschło mi w
ustach, jakbym miała w nich papier ścierny. – Co dokładnie oznacza krzyczenie w skali
dwunastu?
- Nic… nic strasznego – zapewniała Grace, brzmiąc bardzo rzeczowo, nawet kiedy ja
byłam praktycznie na skraju cholernych łez. – Kiedy upadłaś i Syriusz krzyczał, Abbott
krzyczała i… James był zaniepokojony – wszyscy byliśmy zaniepokojeni, ale sądzę, że James
był bardziej zaniepokojony niż przeciętny człowiek – wszyscy tłoczyli się wokół ciebie, a on
chciał zobaczyć, co się dzieje, więc… cóż, tak jakby katapultował ponad paroma ławkami…
- KATAPULTOWAŁ?
- Mniej więcej – byłaś daleko, Lil! Próbował dostać się do ciebie! – w każdym razie po
tym, wiesz, katapultowaniu, tak jakby zepchnął wszystkich z drogi i… podtrzymywał cię, gdy
Abbott upewniała się, że oparzenie się nie rozprzestrzenia. Wszyscy inni wrzeszczeli na siebie
i robili zamieszanie, ale tylko on krzyczał na ciebie – próbował cię ocucić i w ogóle. Był…
zdenerwowany.
O Boże.
- Jak zdenerwowany? – spytałam ochryple.
- Em. – Grace podrapała się za uchem. – Robimy znowu jeden do dziesięciu?
Och, na brodę Merlina.
45
- Jasne – mruknęłam. – Dobra. Jasne. Jeden do dziesięciu.
Grace pokiwała głową. – W porządku. – Zamilkła na chwilę, znowu się namyślając.
Potem. – Czterdzieści pięć.
- CZTERDZIEŚCI PIĘĆ?!?!
- Byłaś nieprzytomna! – krzyknęła Grace, podnosząc obronnie ręce, jakby myślała, że
zrobię jej fizyczną krzywdę (niezły pomysł). – Leżałaś na podłodze i krwawiłaś, na litość
Merlina! Właśnie zostałaś poparzona rozprzestrzeniającym się kwasem! Oczywiście, że facet
się wściekł. Nie chciał nawet opuścić twojego cholernego boku – zaniósł cię do Skrzydła
Szpitalnego! Nie chciał odejść, dopóki nie zagroziłyśmy, że zrobimy mu krzywdę.
Stwierdziłyśmy, że w tamtej chwili naprawdę nie potrzebowałaś jeszcze jego do zmartwienia.
O mój Boże.
Cholera, cholera, cholera, kurde, cholera.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Grace! – zawołałam, praktycznie dławiąc się słowami. – Jak… co… jak mogłaś mi o tym
nie powiedzieć? Jak?!
- Przepraszam! – powtórzyła, kurcząc się od poczucia winy. – Wiem, że powinnam
powiedzieć ci szybciej, ale nie byłaś gotowa na przyjęcie tej wiadomości i pomyślałam po
prostu… że dam ci chwilkę. To nic takiego, Lil. Naprawdę nie.
Nic takiego?
NIC TAKIEGO?
Chłopak, on… on… katapultuje ponad ławkami, nie opuszcza mojego boku, zanosi mnie
do Skrzydła Szpitalnego i TO NIC TAKIEGO?
KIEDY SĄDZIŁAM, ŻE SOBIE DRZEMAŁ???
Ja…
Nie mogę nawet o tym mówić.
Wielkie naruszenie dekretu. Wielkie.
Szlag!!!!!!
- Nie mogę teraz o tym rozmawiać – wymamrotałam, chowając głowę w kolanach,
ponieważ byłam pewna, że zaraz zwymiotuję. – Nie mogę… teraz o tym myśleć, dobra?
46
Myślałam, że wyraziłam się jasno – halo? CHOWAM GŁOWĘ W KOLANACH – ale
najwyraźniej Grace musiała ostatnio uderzyć w jakąś ścianę, bo zamiast uświadomić sobie, że
nie żartowałam co do nie rozmawiania, dalej gadała, całkowicie mnie ignorując.
Zabiję ją. Poważnie.
- Słuchaj, Lily – westchnęła, obejmując mnie ramieniem, co chyba miało być
pocieszające, ale mnie to tylko rozdrażniło. – Wiem, że jesteś teraz bardzo anty-James i
chciałabyś skupić się na Amosie…
- Tu nie chodzi o Amosa! – warknęłam, unosząc głową na tyle długo, by przeszyć ją
wzrokiem. – To nie ma nic wspólnego z Amosem.
- Więc o co chodzi? – spytała zdezorientowana Grace.
Nie wiem.
Ja już, cholera, nie wiem.
Nic nie odpowiedziałam, przeważnie dlatego, że nie wiedziałam co powiedzieć. To było
zaskakujące, ale nie kłamałam mówiąc, że nie chodziło o Amosa – nie chodziło. Naprawdę nie
miało to już nic z nim wspólnego. I wiem, że to brzmiało absurdalnie – jak mogło tu o niego
nie chodzić? Czy całym problemem nie było wybranie pomiędzy tą dwójką? – ale… to było po
prostu…
W ogóle o co tutaj teraz chodziło?
Grace siedziała w ciszy obok mnie, ale po kilku minutach nie mogła już wytrzymać
milczenia. Wierciła się obok mnie i wyczuwałam jej tiki nerwowe. Kiedy w końcu się
odezwała, nie byłam zaskoczona.
- Nie zamierzałam wcześniej nic mówić – powiedziała powoli, ostrożnie dobierając
słowa. Uniosłam głowę z kolan i spojrzałam na nią. Patrzyła na mnie bardzo poważnie. –
Wiem, że ostatnio ten temat jest dla ciebie bardzo drażliwy i próbowałam go nie poruszać,
ale, Lil… szczerze, kiedy był ostatni raz, gdy wspomniałaś Amosa? Kiedy? Jak na dziewczynę,
która powinna jutro iść na randkę z przyszłym mężem, zdecydowanie zachowujesz się dość
dziwnie…
- Nie chcę iść.
Wyprostowałam się gwałtownie.
Nie…
Nie chcę co?
47
- Słucham? – Grace mrugnęła na mnie, brzmiąc na niemal tak zszokowaną, jak ja się
czułam. – Co powiedziałaś? Nie chcesz iść?
Wiem.
Dla mnie to też nowość.
Otwierałam i zamykałam usta, próbując rozgryźć, skąd to się wzięło, do diabła. Ale
nawet, kiedy byłam tym kompletnie skołowana – nie chciałam iść? Co? – to nie potrafiłam
temu zaprzeczyć. Nie potrafiłam.
Bo nie chciałam.
Nie chciałam iść.
- Nie chcę – wydusiłam drugi raz, spoglądając na Grace z przerażeniem. – Nie chcę iść,
Grace. Naprawdę.
O Boże.
OBożeOBożeOBożeOBoże.
- Lily. – Grace przeniosła się na kolana, odwracając ciało do mojego i patrząc na mnie,
jakbym w każdej chwili miała wybuchnąć. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? Czy to
oznacza…
- To oznacza, że nie chcę iść! – odparłam gniewnie, kręciło mi się w głowie. – Tylko o to
chodzi, Grace. Tylko.
Albo miałam taką szczerą nadzieję.
Grace nie wyglądała tak, jakby się z tym zgadzała. Patrzyła na mnie, jakbym oszalała,
potrząsając głową. – Jak możesz tak mówić? – zapytała, rzucając mi spojrzenie. – Jeśli nie
chcesz jutro iść na randkę, Lily, to istnieje powód. Może James…
- To nie on!
- Więc co?
- To… to…
- To co, Lily?
- Może Amos nie podoba mi się tak, jak myślałam, okej?
Słowa wydobyły się z moich ust, zanim mogłabym je powstrzymać. Nawet o nich nie
pomyślałam, nie zastanowiłam się nad tym, do czego się przyznałam. Praktycznie sapałam,
zszokowanie połączone z gniewem gotowało we mnie nie-tak-przyjazne połączenie.
48
Wpatrywałam się w Grace, której oczy rozszerzyły się od niedowierzenia. Spiorunowałam ją
wzrokiem pełnym ognia.
- Co? – warknęłam, splatając ramiona na piersi. – Nie wierzysz mi?
- O nie, wierzę – odparła natychmiast Grace ciężkim głosem, tak jakby wciąż otrząsała się
z szoku. – Nie mogę po prostu uwierzyć, że to przyznałaś.
No to jesteśmy dwie.
Merlinie.
Jestem w tarapatach. Wielkich tarapatach.
- Jestem zmęczona. – Taka była moja jedyna smutna i żałosna obrona, do której
dołączyłam smutne i żałosne zmarszczenie czoła. Gniew i szaleństwo całej sytuacji zaczęły
znikać, pozostawiając tylko pewien rodzaj otępienia. Byłabym więcej niż szczęśliwa mogąc
się w nim zatopić, pozwalając, aby wszystko zniknęło, ale Grace nie miała tego samego
zdania. Ciągle naciskała.
- Fizycznie zmęczona? – zapytała, unosząc brew. – Czy zmęczona w sensie mam-dosyć-
życia-w-zaprzeczeniu?
Och, na brodę Merlina.
- Nie możemy tego zostawić na „nie chcę iść”? – poprosiłam słabo, nagle przytłoczona.
Westchnęłam ciężko, opuszczając ramiona i opierając głowę o ścianę szklarni. – Skończyłam
na dziś z wyznaniami, dobra? Koniec.
- W porządku – zgodziła się Grace, choć brzmiała bardzo niechętnie. Zamknęłam oczy i
zignorowałam ją, szczerze mając nadzieję, że świat zniknie.
Może Amos nie podoba mi się tak, jak myślałam.
Kurde.
Kurde, kurde, kurde.
Czy to… czy to prawda?
Czy Amos nie podoba mi się tak, jak myślałam?
To znaczy wiem, że ostatnio sprawy były obłędne, ale stwierdziłam, że… cóż,
stwierdziłam, że może dostosowuję się do nowych uczuć, wiecie? Myślałam, że przy sprawie
pewnych – och, na miłość boską, to nie czas na cholerne nakazy! – że przy sprawie Jamesa
Amos został uprzejmie odsunięty na bok, gdy ja to naprostowywałam. Nie sądziłam, że
naprawdę zaczęłam… zaczęłam…
49
O Boże. To prawda, co nie?
Ale był ten pocałunek! Ten pocałunek z wczoraj! Wiem, że wtedy czułam Amosowe
emocje! Wiem to! Więc jak to jest, że moje sympatie zaczynają zanikać, kiedy jestem taka
pewna, że wczoraj jeszcze tam były? Jak?
Merlinie, jestem taka zdezorientowana.
I nie zamierzam nawet zaczynać myśleć o Jamesowym czynniku. Serio. Bo szczerze
mówiąc chciałabym dożyć do moich osiemnastych urodzin. A myślenie o Jamesie Potterze
naprawdę temu zagraża.
To wszystko jest… fatalne.
Brzydko, szalenie i kompletnie fatalne.
Nienawidzę mojego życia.
Nienawidzę go.
Kończę z tym. Kończę z tym wszystkim.
Pomyślę nad tym, kiedy będę miała więcej energii. Tego właśnie potrzebuję. Energii.
Racja.
Później Później, Dalej Chowając się Za Szklarnią Numer Cztery
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Może ja…
Nie.
Nie.
Dlaczego ja o tym myślę? Dlaczego??
To jest po prostu przygnębiające.
Później Później, Zielarstwo
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
50
Wiecie, gdybym była mniej przygnębiona i znacznie bardziej przytomna, to pewnie
byłabym teraz w ekstazie.
Poważnie. Byłabym podekscytowana. Mac jest na tej lekcji. Może totalnie się domyślić w
planie atakowania-kopertami. Zobaczy, że walczymy dla niego i będzie wiedzieć, żeby się nie
poddawać – cóż, zobaczy, że Grace dla niego walczy, biorąc pod uwagę, iż obecnie tylko ona
rzuca kopertami, ponieważ ja jestem zbyt nierozgarnięta. Ale liczy się zamiar, prawda? Mimo
wszystko powinnam rozpierać się od wścibskiej dumy.
Ale tak nie jest.
Nie jest.
I nie potrafię zdecydować, który czynnik bardziej mnie stopuje: zmęczenie czy
przygnębienie.
Interesujące pytanie, co?
Wciąż Później, Wciąż na Zielarstwie
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
To zmęczenie.
Zdecydowanie zmęczenie.
Ble.
Wciąż Później, Wciąż na Zielarstwie
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Co musi zrobić dziewczyna, żeby dostać tutaj poduszkę, hm?
Psh.
Niech to wszystko szlag weźmie, ew ew ew.
Zmęczona.
Po prostu… ech.
51
Jeszcze Jeszcze Później, Wciąż Wciąż na Zielarstwie
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Kiedy ta lekcja się kończy???
Później, Po Zielarstwie
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
O Merlinie, teraz muszę iść na Historię.
Niech to szlag.
Później Później, Historia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Nie wiem, jak tutaj dotarłam.
Chyba umrę.
Później Później Później, Nadal Historia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 199
Hej. Prześcigam cię teraz czterdziestoma czteroma kopertami. Co jest? –GR
Zbyt wykończona na rzucanie. Sorki. –LE
Zbyt wykończona? Co?
Hm.
Dlaczego?
52
Nie spałam. Jestem wycieńczona emocjonalnie. Zła karma. Wybieraj.
Rzeczywiście wyglądasz trochę źle. Twoje oczy są zaczerwienione.
Dzięki.
Więc nie jesteś już na mnie zła? Za trzymanie w tajemnicy wczorajszy udział Jamesa? I
za… cóż, inne części?
Zbyt wiele wysiłku. Może jutro.
Zamierzasz zemdleć?
Merlinie, mam nadzieję, że nie.
Słuchaj, Lil, sądzę, że wykorzystałaś swój medyczno-dramatyczny limit na ten tydzień.
Zrób sobie przerwę, dobrze?
Mm-hm.
Lil?
Hm?
Serio. Nie mdlej.
Próbuję.
Dzięki.
Później, Nadal Historia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 32
Suma Obserwacji: 200
Obserwacja #200) Jestem zbyt zmęczona, żeby przejmować się dotarciem do 200.
Ughhhhhhhhhhhhh.