Najbardziej przereklamowane miejsca w
Europie
13 maja, 09:29
fot. Agencja BE&W
Bywają miejsca, które lepiej znać z pocztówek lub opowiadań. Bo w Wenecji śmierdzi, Barcelona
jest brudna, Ateny za ciasne, a w alei gwiazd w Cannes turyści obrysowują swoje dłonie markerami
i śpią bezdomni. Przedstawiamy subiektywny przegląd najbardziej przereklamowanych miejsc w
Europie.
Wenecja
Przyjazd do
to kubeł zimnej wody dla zakochanej pary, która planowała spędzić tu
romantyczny weekend.
Z powodu stopniowego opuszczania miasta przez rdzennych Wenecjan i postępującej
komercjalizacji, właściwie cała Wenecja jest podporządkowana turystom. Restauratorzy windują
ceny i wymyślają coraz nowsze sposoby na wyciąganie od nich pieniędzy.
Doliczanie odpowiedniego procentu za serwis jest we Włoszech często spotykane, jednak kilka
euro od osoby dopisywane do rachunku za orkiestrę, która przygrywa "Felicita" lub "Volare" w
przeciwległym końcu sali (i do tego z playbacku) to już znaczna przesada.
Za jedzenie również przepłacamy, tym bardziej, że weneckie restauracje uchodzą za jedne z
gorszych, jak na włoskie standardy.
Kolejni zdziercy czekają przy gondolach. Zakochane parki wchodzą na pokład, by słuchać
zachrypniętych głosów śpiewaków (tu także popularne jest "Volare"), podziwiać najbardziej
zniszczone miejsca w całej Wenecji, a nierzadko stać w korku, gdyż ilość gondoli wzrasta z roku na
rok.
Wenecja to obowiązkowe miejsce dla zdobywców turystycznych trofeów. Najczęściej zwiedzają ją
grupy podczas objazdówek lub na wycieczkach fakultatywnych. Przewodnik doprowadza na plac
Św. Marka i daje trzy godziny czasu wolnego.
Grupa rozbiega się po mieście, robi zdjęcia z mostkiem Rialto i San Marco w tle, by móc
powiedzieć, że zwiedziła Wenecję. Otóż nie zwiedziła, a jedynie tłoczyła się przez kilka godzin w
najbardziej przeludnionym miejscu w Europie.
Tymczasem warto wsiąść w pociąg i w dwie godziny przynieść się do świata Romea i Julii, gdzie
ilość turystów jest nieco mniejsza, nie śmierdzi rybami i można w spokoju zjeść świetną pizzę w Ai
Lamberti.
Szczególnie warto odwiedzić Weronę latem, gdy odbywa się słynny festiwal operowy. "Volare"
raczej tam nie usłyszymy.
Barcelona
Wypromowana przez mes que un club, architekturę Gaudiego i wreszcie jedno z nowszych dzieł
Allena, w którym Scarlett Johanson przy dźwiękach hiszpańskiej gitary zwiedza park Güell i
rozsmakowuje się w twórczości Miró.
Reżyser umiejętnie ukrywa prawdziwe oblicze Barcelony. Tej powierzchownej, turystycznej, z
którą obcują plażowicze wypoczywający na Costa Brava.
La Rambla w przewodnikach zachwalana jest jako klimatyczna ulica portowa, pełna tapas-barów,
romantycznych kafejek i ulicznych przedstawień. Owszem, aleja łącząca Plac Kataloński z
pomnikiem Kolumba zawiera te wszystkie atrakcje.
Jednak niezliczona ilość turystów przewijająca się 24 godziny na dobę przez tą najruchliwszą ulicę
w Europie, wieczne korki w obu kierunkach (nadal funkcjonuje tam ruch samochodowy), brud,
śmieci i ponure elewacje kamienic znacznie utrudniają zakochiwanie się w stolicy Katalonii.
Podobnie jak obcowanie z barcelońskim metrem – latem jest w nim niewyobrażalnie gorąco,
grasuje mnóstwo kieszonkowców, a przyzwyczajony do przejrzystego systemu oznakowania turysta
z Europy Zachodniej może mieć problem ze znalezieniem odpowiedniego wyjścia ze stacji.
Miasto zdecydowanie lepiej znać z filmów. Lub pobyć w nim nieco dłużej, bo miłość do Barcelony
przychodzi zwykle bardzo powoli…
Ateny
Najbardziej nieokiełznana europejska stolica. Pojeni od pierwszych klas podstawówki
opowieściami o wzgórzu bogów i kolebce demokracji spodziewamy się atmosfery niczym z
podręcznika do historii.
fot. Agencja BE&W
Tymczasem Akropol to w gruncie rzeczy zbiorowisko głazów, kamieni i atrap zabytków (oryginalne
Kariatydy z Erechtejonu już w latach 80. przeniesiono do Muzeum Akropolu). Ponadto
najważniejszą budowlę – Partenon, wybudowany w starożytności w zaledwie 15 lat, od dawna
szpecą rusztowania.
Ateny to obecnie najbardziej chaotyczna stolica w Europie. Poczucie ścisku potwierdzają oficjalne
statystyki – gęstość zaludnienia wynosi prawie 20 tys. osób na kilometr kwadratowy (w Warszawie
"tylko" 3319). Rekord pobija jednak dzielnica Kipseli na północ od centrum, uznawana po
Hongkongu za najgęściej zaludnione miejsce na świecie.
Centrum miasta, czyli starożytną Plakę, zamieszkują głównie Albańczycy i Pakistańczycy, bo
rdzenni mieszkańcy Aten już dawno przenieśli się poza centrum, np. do luksusowej dzielnicy
Kifisia (chociaż ta z powodu pożarów i kryzysu nieco staniała w ostatnich latach).
Turyści opuszczający Ateny z pewnością nie zaśpiewają słynnego "Acropolis
Adieu" z taką nostalgią jak Mireille Mathieu.
Z miasta na szczęście można szybko uciec na urokliwą wyspę Eubeę. Przez lata
niedoceniana przez turystów i uznawana za przedmieścia Aten, dziś kusi
spokojem, umiarkowaną ilością turystów i souflakami w tawernie prowadzonej przez polskie
małżeństwo – Iwonę i Roberta.
Prater, Wiedeń
Najstarszy park rozrywki na świecie, ze słynnym Riesenrad - jednym z symboli Wiednia. Stolica
Austrii chce zerwać z wizerunkiem sztywnego miasta Straussa i tortu Sachera.
fot. BE&W
Młodzi Wiedeńczycy bawią się w modnych lokalach w śródmieściu i robią zakupy przy
Mariahilferstrasse. Wieczorami bywają też na Praterze, chociaż to miejsce upodobali sobie przede
wszystkim imigranci z Turcji i Afryki, a także turyści z "Vienna in your pocket" w dłoni.
Grupki podchmielonej młodzieży z całego świata szaleją na rollercoasterach, objadają się
kebabami, by na końcu zostawić po sobie wielobarwne womicje na betonowych chodnikach.
Prater jest jednym z nielicznych w Europie publicznych parków rozrywki. Wstęp jest bezpłatny,
goście płacą za skorzystanie z konkretnej atrakcji. Wydaje się to bardziej ekonomiczne, jednak
ujmuje cesarskiemu Wiedniowi elegancji i szyku.
Wprawdzie śmieci i torsje są nieodłącznym elementem parków rozrywki (z wyjątkiem
wymuskanego Tivoli w Kopenhadze), to jednak w przypadku Prateru powodują największe
rozczarowanie.
Dlatego lepiej poznawanie uroków Wiednia zakończyć sznyclem wiedeńskim w Schönbrunn albo
małą melange w kultowej Cafe Schwarzenberger.
Aleja Gwiazd w Cannes
Kojarzone głównie z najważniejszym na świecie festiwalem filmowym, wypolerowanymi
limuzynami na Boulevard de la Croisette i szeregiem luksusowych hoteli, ze słynnym Majestic na
czele.
fot. BE&W
I rzeczywiście, Cannes w okresie festiwalu przenosi się w niewyobrażalny świat luksusu i
przepychu, a miasto ogarnia niesamowita energia. Poza sezonem turyści mogą być jednak nieco
zawiedzeni.
Gdy organizatorzy zwijają czerwone dywany, a hollywoodzkie gwiazdy opuszczają hotel du Cap
Eden Roc, gdzie spędzały wakacje, miasto przestaje błyszczeć i powraca do codzienności.
Pałac festiwalowy znowu jest betonowym klockiem oklejonym plakatami, aleja gwiazd szarym
chodnikiem, na którym turyści obrysowują swoje ręce markerami, a do pobliskiego parku wracają
bezdomni.
Stolica filmu może budzić niedosyt i przypomnieć archaiczne powiedzenie "góra urodziła mysz".
Czyli jak powiedzieliby sami Francuzi "en grand tralala".
Zamiast Cannes warto więc wybrać się do nie aż tak obleganego Antibes, zasmakować
prowansalskich smaków w Marche Provensal i podziwiać jachty w okazałym porcie.
Majorka
W Niemczech nazywana siedemnastym landem. Niemieckie są tutaj napisy, menu i bułki z kiełbasą
na każdym kroku. Majorka uznawana jest przez naszych zachodnich sąsiadów za jeden z
najtańszych kierunków wakacyjnych.
fot. BE&W
W Polsce wciąż kojarzy się z drinkami z palemką i błękitnym morzem. Przyroda wyspy
rzeczywiście jest piękna, jednak to nie ona jest celem przylotów na lotnisko w Palmie.
Zespół Loft w hicie kurortowym "Mallorca" wspominał o "extasy and motion". Bo to właśnie
imprezy do upadłego, seks z nieznajomymi i strumienie alkoholu kuszą niemiecką młodzież do
przylotów na wyspę. Noce są głośne, kluby zatłoczone, narkotyki powszechnie dostępne, a ceny
znacznie niższe niż w RFN.
W ciągu dnia imprezowicze leczą kaca na leżakach, a miasto szorują służby porządkowe, by
wieczorem Majorka znów zmieniła się w jedną wielką dyskotekę.
Co ciekawe, na wyspie wypoczywają głównie mężczyźni, stąd podróżujące samotnie kobiety są
narażone na zaczepki.
Chcącym wypocząć w mniej imprezowy sposób zalecamy sąsiednią Minorkę, a chętnym
imprezować na całego – bardziej hiszpańską Ibizę.
Saint-Tropez
Od lat konsekwentnie promowane jako ulubiony kurort gwiazd, chociaż te, spłoszone tłumami
ciekawskich turystów przenoszą się do Toskanii czy nawet na kameralne wybrzeże Chorwacji.
Jednak to właśnie po plaży w Saint-Tropez biegała Brigitte Bardotte w filmie "I Bóg stworzył
kobietę", to tu kręcono filmy z Louisem de Funesem, po którym została jedyna turystyczna atrakcja
– żandarmeria przy ulicy generała Leclerca.
Turyści mogą czuć się nieco rozczarowani, gdy zwodzeni przez lata mitem kurortu gwiazd wybiorą
się tu na letni wypoczynek.
Saint-Tropez składa się z dosyć krótkiego deptaku, kilku luksusowych butików znanych marek i
pięknej plaży, która spośród innych na Lazurowym Wybrzeżu niczym szczególnym się nie
wyróżnia. Oczywiście poza astronomicznymi cenami, które nie powinny nikogo dziwić.
Kieliszek wody mineralnej za 5 euro jest ciekawostką turystyczną niemniej interesującą niż dom
Paris Hilton czy pozłacane jachty nowobogackich Rosjan. Bo to oni szastają tu banknotami 100
euro na potęgę, bawiąc się w luksusowych klubach jak Papagayo czy w hotelowym Byblos Club.
Saint Tropez smakuje znacznie lepiej, gdy odwiedza się je wczesną jesienią i nie przyjeżdża, lecz
podpływa własnym jachtem…