miec tyle radosci by inni mogli usmiechnac sie przy tobie 100 c318

background image

blizejprzedszkola.pl



Mieć tyle radości,

by inni mogli

uśmiechnąć się

przy Tobie…

W 2006 roku rozpoczęliśmy

współpracę z dr Ireną

Majchrzak. Początek

był bardzo zwyczajny

– zaczęłyśmy rozmawiać

ze sobą podczas jednej

z wielu konferencji,

w których przez te 8 lat

uczestniczyliśmy.

To pierwsze bezpośrednie

spotkanie, mądrość

i urok pani Ireny musiało

zaowocować. Poniższy

artykuł, w którym

staraliśmy się pokazać

Irenę Majchrzak – jej

doświadczenie życiowe,

pasję, zaangażowanie,

niespożytą energię,

serdeczność – był

wprowadzeniem do

niemal dwuletniego cyklu

wywiadów z autorką

Odimiennej Metody

Nauki Czytania.

W ramach współpracy

wydaliśmy również trzy

książki autorki: W obronie

dziecięcego rozumu – zbiór

wywiadów z dr Majchrzak,

listy do salomona – epicką

opowieść o genezie

Odimiennej Metody Nauki

Czytania oraz ania i anita

– meksykańskie karty

pracy dla dzieci.

elżbieta wasil

B

liżej

przedszkola

blizejprzedszkola.pl



background image

blizejprzedszkola.pl

3

Jesteśmy

pierwsza

kami si

ódme uro

dziny. No

wa szata

(tradycyj

nie we w

rześniu) i

… nowa

siedziba

redakcji.

Z 16 me-

trów kwa

dratowyc

h na poc

zątku, po

przez 50

-70 (2004

-2008) pr

zeprowa

dzamy si

ę na… 22

0 metrów

kwadrat

owych.

W nowej

siedzibie

pracuje

14 osób

(zaczyna

liśmy w 2

001 roku

od 3), a w

spółprac

uje z nam

i regularn

ie kilkadz

iesiąt.

Rozpoczy

namy pro

jekt segre

gator – sc

enariusze

zajęć. Prz

ez najbliż

sze 10 m

iesięcy u

każe się w

nim 220

scenariu

szy.

Dobrych

scenariu

szy.

wrzesieñ

2008

P

rzy pierwszym spotkaniu z nią najpierw dostrzega się

jej młodzieńczy, promienny wzrok. Następne spostrze-

żenie to jej wiedza, ciekawość świata, ciepło i życzli-

wość do każdej osoby, która do niej podchodzi.

Tak jak w jej Odimiennej Metodzie Nauki Czytania każde dzie-

cko czuje się wyjątkowe, najważniejsze, tak czuje się również i jej

rozmówca. To wszystko sprawia, iż nie sposób przejść obok niej

i nie uśmiechnąć się... Nie sposób też spotkania z nią zapomnieć.

Swoją historię najlepiej opowie ona sama...
Urodziłam się 83 lata temu. Nie myślę jednak zbyt często o swo-

im wieku, gdyż wydaje mi się, że życie człowieka nie zaczyna

się w momencie urodzin. Życie człowieka zaczyna się w mo-

mencie, kiedy czuje, że może je stracić. Miałam dwanaście lat

gdy wybuchła wojna, siedemnaście – gdy się skończyła. Ostat-

nim akordem tego okropnego czasu było Powstanie Warszaw-

skie. Uciekałyśmy z siostrą z każdej dzielnicy, którą kolejno

zajmowali Niemcy. Ostatnim miejscem postoju był Przyczółek

Czerniakowski, miejsce do którego dojeżdżały przez Wisłę od-

działy gen. Berlinga: przywoziły amunicję, zabierały rannych

na praski, wolny od Niemców brzeg.
Tej nocy żadna łódź nie przypłynęła. Widziałam więc, jak o po-

ranku wschodziło słońce i przy całej świadomości, że to będzie

najpewniej ostatni dzień mojego życia, bardzo dokładnie pamię-

tam swoje myśli i odczucie, że warto było tego poranka dożyć.
Bo świat był przepiękny, przecudowny o tym świcie.
Ten nadchodzący dzień przeżyłyśmy, a następnej nocy znów ze-

szłyśmy na brzeg Wisły. Usłyszałyśmy plusk. Dopłynęła do nas

pusta łódź – wracałyśmy nią we dwie. Gdy byliśmy na samym

środku rzeki, Niemcy zaczęli ją oświetlać rakietami i sternik

zawołał biała torba do rzeki! Miałam ze sobą dużą, białą płócien-

ną torbę, a w niej parę sucharów, kostki cukru i chyba pastę do

zębów. To była ostatnia rzecz, której się pozbyłam. Doskonale

pamiętam uczucie, choć to może śmieszne, uczucie wolności, że

oto uchodzę z samym życiem i nie mam nic.
Po wojnie Warszawa była całkowicie zburzona i cały warszaw-

ski świat akademicki przeniósł się do Łodzi. Ja zapisałam się na

Uniwersytet w 1946 r. Moimi mistrzami byli: prof. Józef Chała-

siński, prof. Stanisław Ossowski, prof. Jan Szczepański. Mimo

że były to studia socjologiczne, to mam wrażenie, że egzamin

zdany wówczas u prof. Tadeusza Kotarbińskiego z logiki, był

jak gdyby najważniejszy w moim życiu.
Przyszedł czas na zrobienie doktoratu. Tematem mojej pracy

była analiza przestępczości gospodarczej i charakterystyka

jej sprawców. Ale przyznam, że to doświadczenie akademi-

ckie wraz z doktoratem nie zakorzeniły się jakoś szczególnie

w moim życiu. Mojego męża poznałam na balu studenckim:

był bardzo wesołym, czarującym mężczyzną. I tak właściwie

ten bal i to, że poznaliśmy się tańcząc, jakoś naznaczyło nasze

małżeństwo. W 1966 roku mój mąż został mianowany ambasa-

dorem Polski w Meksyku. I nagle z doktor

socjologii stałam się panią am-

basadorową.

Jako socjolog zaczęłam przyciągać do ambasady humanistów

meksykańskich. Zapisałam się także na antropologię. Kiedy

inni wyjeżdżali do Peurto Vajarta, czy do Acapulco, ja jeździ-

łam z moimi przyjaciółmi w odległe, dzikie tereny, które nasz

profesor nazywał miejscami schronienia, miejscami, w których

ludność indiańska chroniła się przed zachodnią cywilizacją.
1981 r. – po powrocie do Polski, popadłam w depresję i tęskno-

tę za opuszczonym kontynentem, za tropikiem, za innym ko-

lorem nieba... Zwierzyłam się z tych uczuć jednemu ze swoich

przyjaciół – antropologów meksykańskich.

Salomon Nahmad, który pełnił wtedy funkcję dyrektora de-

partamentu dla plemion indiańskich, zaproponował mi udział

w badaniach nad skutecznością wprowadzonej właśnie refor-

my. Uzasadniał, że ponieważ ścierają się w Meksyku różne

poglądy na to, jak uczyć dzieci indiańskie (w języku hiszpań-

skim czy macierzystym), to oczekuje, że ja będę w tej sprawie

bezstronna i obiektywna, albowiem wolna jestem od jakichkol-

wiek ideologicznych uprzedzeń. Z radością przyjęłam propo-

zycję opracowania raportu o stanie oświaty indiańskiej w Mek-

syku i powtórnie wyjechałam do tego kraju.

Jest takie porzekadło meksykańskie: o biedny Meksyk, tak daleko

od Boga, a tak blisko stanów zjednoczonych

. Ja natomiast wśród

majestatycznych gór na północy tego kraju myślałam: o szczęś-

liwy Meksyk, tak blisko Boga, a tak daleko od związku radzieckiego.
I tak jeździłam od jednego regionu schronienia do drugiego, od

jednej grupy etnicznej do następnej... Moje obserwacje zawar-

łam w książce listy do salomona (Cartas a Salomon). W konklu-

zji swojego raportu przywołam przypowieść o biblijnym sądzie

salomonowym w sprawie walki dwóch kobiet, które pretendo-

wały do prawa macierzyńskiego nad tym samym dzieckiem.

Raport kończył się tezą, że wówczas w Meksyku dwie kultury,

niby te skłócone matki, walczyły o indiańskie dziecko: narodo-

wa – meksykańska, hiszpańskojęzyczna, która przekonywała,

że dziecko indiańskie jest zarazem meksykańskie i trzeba je

uczyć w języku hiszpańskim, a z drugiej strony ideologowie

programu ochrony kultur etnicznych głoszą, że należy małe

dziecko alfabetyzować we własnym plemiennym języku. Każ-

da z tych kultur chciała wyrwać to dziecko drugiej. A przecież

– sugerowałam w zakończeniu swojego raportu – należy dbać

o całość, o integrację małego człowieka.
W tamtym czasie gubernatorem stanu Tabasco został profesor

uniwersytetu – politolog. Jego żona – znana pisarka meksykań-

ska – Julieta Campos, przeczytała moją książkę i zaprosiła mnie

do Tabasco. Powiedziała, że zgadza się z moją diagnozą, a tak-

że, że przyszedł czas na praktykę. Zaproponowała mi przyjazd

do Tabasco i stworzenie własnego projektu oświaty dla dzieci

z dwóch plemion: Czontali i Czoli.

I wtedy zaczęłam się intere-

sować peda-

nr 1.100 styczeń 2010

background image

blizejprzedszkola.pl



gogiką, poznałam system Marii Montessori. Dostałam pod

opiekę czternaście ośrodków, w których przebywały dzieci

indiańskie – w sumie ponad 700 dzieci. Opracowałam cały

projekt zainspirowany myślą Marii Montessori, czyli usiło-

wałam stworzyć w każdym ośrodku tzw. uczące otoczenie.

Dzieci miały teraz – tak sądziłam – wszelkie warunki do tego,

aby w sposób autonomiczny poznawać świat i odkrywać

jego prawa i aby na ich obliczach zakwitał jak najczęściej ten

szczególny uśmiech zrozumienia, tak jakby dziecko wołało

eureka.
Któregoś dnia, w jednym z tych ośrodków wyszła mi na spot-

kanie Simona – ośmioletnia dziewczynka czontalska i popro-

siła: irena, pomóż mi, bo mam na jutro przygotować czytankę. Cho-

dziła do drugiej klasy szkoły podstawowej. Otworzyła książkę

i... nic z tego nie wynikło. Zaczęłam podpowiadać jej litery, ale

ona doskonale znała wszystkie litery alfabetu, umiała je roz-

poznać, nazwać i wybrzmieć, ale nie potrafiła złożyć ich w sło-

wa. Poczułam się okropnie. Co robić? Stworzyłam program,

ludzie mi zaufali i okazuje się, że nie wiem, co robić. I w tym

momencie nastąpił taki najbardziej nieoczekiwany moment

w moim życiu.
Nieoczekiwanie dla siebie samej zapytałam: Czy ty wiesz jak

się pisze Twoje imię? Odpowiedziała, że nie. Na kartce napi-

sałam jej Simona i podziałam: simona, popatrz, to jest Twoje imię!

I spełnił się cud – na twarzy Simony zagościł uśmiech, o którym

mówiła Maria Montessori. Ona patrzyła z tym uśmiechem na

wyraz, który wreszcie coś dla niej znaczył, a ja miałam chyba

ten sam uśmiech, patrząc na jej rozradowaną buzię. Od tam-

tego czasu – a to już 22 lata – nie ma dnia, żebym myślała

o wszystkich konsekwencjach tego zdarzenia. Wówczas z Si-

mona rozwiązałam, jak sądzę, sąd salomonowy – zrozumiałam

jak zostawić dziecko integralne, niezranione, nierozczłonko-

wane, gdy mówi ono dwoma językami, gdy dwie matki kul-

tury biją się o nie.

Tak narodził się pomysł, żeby imię dziecka uczynić słowem,

które otwiera mu świat pisma. Otóż, jeśli wychodzimy od

imienia własnego, to cały komentarz do tego możemy zrobić

w takim czy innym języku. Ale wychodząc od imienia własne-

go dziecka – od razu przenosimy całą analizę języka pisanego

na zupełnie inny poziom, tzn. nie tam, gdzie są w relacji głoski

i litery, ale gdzie są trzy elementy: litery, głoski i znaczenie.

I właśnie to znaczenie, czyli sama Simona, jest najważniej-

sze. I dzieci rozumieją, że czytanie nie polega na wybrzmie-

waniu słów, tylko na odnajdywaniu znaczenia za literowym

szyfrem. I tak zaczęliśmy uczyć dzieci indiańskie i meksykań-

skie.
Po powrocie do Polski wygłosiłam referat w Towarzystwie

Psychologicznym, po czym zgłosiła się do mnie pani Wanda

Kostrzyńska – dyrektorka przedszkola w Warszawie i posta-

nowiłyśmy wypróbować tę metodę z dziećmi polskimi. Nie

ma lepszego wprowadzenia niż pokazanie dziecku jego liter:

popatrz, ty jesteś Małgosia, to jest „M”Małgosi, „a” Małgosi, „ł”

Małgosi... To tak, jakby cały czas głaskać Małgosię i ona nagle

staje się tą jedyną, najważniejszą. Teraz, jeśli ktoś mnie zapyta,

co jest dla mnie najważniejsze w sferze intelektualnej, odpo-

wiadam, że rozwijanie i opowiadanie o zdarzeniu z Simoną

i co z niego wynika. Moja metoda, którą nazwałam Odimienną

wynikła z synkretyzmu, ona jak gdyby spaja dzieje mojego ży-

cia, kontakty z ludźmi i z innymi społecznościami.

A w innych sferach?

Absolutnie najważniejsza w życiu jest etyka, takie postępo-

wanie, by nie wyrządzać krzywdy i mieć w sobie tyle radości,

żeby inni mogli uśmiechnąć się przy Tobie...

Opracowanie:

elżBieta wasil

na podstawie filmu „jej portret – irena Majchrzak” (reż. ewa pytka,

studio Filmowe anima-pol, dla TVp3 regionalnej, 2005).

B

liżej

przedszkola


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
miec tyle radosci by inni mogli usmiechnac sie przy tobie 100 c318
TYLE RADOŚCI
USMIECHNIJ SIE, BLONDYNKA88, KAWAŁY, ROZNE
Usmiechnij sie Z pps
UŚMIECHNIJ SIĘ
usmiechnij sie z ojcem swietym www prezentacje org
KAMPANIA UŚMIECHNIJ SIĘ Z PCK, Poradnik metodyczny dla nauczycieli
KAMPANIA UŚMIECHNIJ SIĘ Z PCK Poradnik metodyczny dla nauczycieli
projekt 120 uśmiechaj się DMR 1807
Uśmiechnij się, teksty
Uśmiecham się każdego dnia... - świadectwo x. Marka Bałwasa, HTML, ks Marek Bałwas-jpg
UŚMIECHNIJ SIĘ  (2)
Jesper Juul Usmiechnij sie! S ebook id 227534
Neandertalczycy mogli krzyżować się z Homo sapiens, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Usmiechnij sie
Konspekt zajęć - Uśmiechnij się. Jutro będzie lepiej, konspekty zajęć, zajęcia socjoterapeutyczne

więcej podobnych podstron