background image

DEANNA LINDON 

 

PODNIEBNA BALETNICA 

Przełożyła Mirosława Chrzanowska 

background image

 

Coś  niedobrego  działo  się  z  silnikiem  dwupłatowca.  Gypsy  Gallagher  uniosła  głowę  o 

kasztanowych lokach i  nasłuchiwała.  Samolot  zakończył  właśnie swój popis  akrobatyczy  na 

dorocznym pokazie w Oshkosh, w stanie Wisconsin, i był już w drodze do bazy. Gypsy, która 
występowała wcześniej, stała razem z mechanikiem przed jednym z hangarów i z niepokojem 
obserwowała czerwonobiałego stearmana.   

– Co o tym myślisz, Tim? – zapytała z napięciem w głosie.   
– Wygląda to na korek powietrzny w przewodzie paliwowym – odparł, osłaniając dłonią 

oczy przed promieniami popołudniowego słońca. – Schodzi za nisko, nie podoba mi się to.   

Gypsy  twierdząco  pokiwała  głową.  Nawet  z  ziemi  ostrzegawczy  warkot  brzmiał  dla  jej 

ucha  pilota  jednoznacznie.  Powyżej  „Czerwone  Diabły”  przygotowywały  się  do  swego 

popisowego numeru,  przykuwając uwagę ponad  dwustutysięcznego tłumu, który zgromadził 

się na największym tego typu widowisku na świecie.   

Ostatniego, ósmego dnia pokazu lipcowe niebo było bezchmurne i jaskrawoniebieskie, a 

świąteczna  atmosfera  ogarnęła  wszystkich  i  wszystko.  Nikt  nie  zwrócił  uwagi  na  problemy 
stearmana,  który  schodził  rzeczywiście  za  nisko.  Jedynie  Gypsy  miała  świadomość 
niebezpieczeństwa  grożącego  pilotowi.  Zaczęła  się  bać.  Silnik  mógł  przecież  lada  moment 
zupełnie zamilknąć.   

– No dalej, dalej – wyszeptała, myślami próbując zmusić pilota, by mocniej przyciągnął 

drążek. – Kto go prowadzi? 

– Dick Russell – odparł Tim. – Siedemdziesięciodwuletni weteran popisów lotniczych. – 

Zmarszczył brwi. – Jeśli zdarzą się jakieś kłopoty z lądowaniem, będziemy tu mieć podwójny 

problem.   

Na ułamek sekundy oderwała wzrok od samolotu.   
– O czym ty mówisz? 
– Gdybyś trzymała się bliżej  innych pilotów, wiedziałabyś, że przez cały tydzień kręcił 

się tu dziennikarz z „Przeglądu Światowego”, prosząc, by go ktoś wziął na pokład. Rusell w 
końcu się zgodził.   

– Czy to znaczy, że on ma pasażera? O mój Boże... – Zmrużyła oczy, aby lepiej przyjrzeć 

się awionetce. Tak, to prawda: w kabinie obok pilota ktoś siedział. Zacisnęła dłonie w pięści.   

Manewry akrobatyczne były ryzykowne nawet dla najbardziej doświadczonych pilotów, a 

składka  ubezpieczeniowa  horrendalnie  wysoka.  Brakuje  słów  na  określenie  tego,  czym  jest 
zabranie na pokład pasażera w czasie takiego lotu.   

Urywane  warczenie  przybrało  na  sile,  gdy  samolot  zbliżył  się  do  krawędzi  pasa 

startowego, a potem, tak jakby jakaś niewidzialna ręka pociągnęła za dźwignię, nagle zapadła 

kompletna cisza. Dick Russell musiał teraz wylądować z wyłączonym silnikiem i zostało mu 
tylko parę sekund, żeby tego dokonać.   

Dziewczyna zamarła. Pięć lat temu była świadkiem podobnego zajścia, które zakończyło 

się tragedią. Miała wtedy dwadzieścia pięć lat. Do dziś wciąż dobrze pamiętała płomienie i 

background image

zapach wyciekającego paliwa.   

Stearman  z  dziobem  skierowanym  w  dół  zmierzał  ku  ziemi.  Oba  koła  wysunęły  się  z 

podwozia i samolot obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.   

Nie  zdążył  się  jeszcze  zatrzymać,  kiedy  Gypsy  zaczęła  biec  w  jego  kierunku, 

przemierzając  dzielącą  ją  odległość  w  ciągu  paru  sekund.  Dolne  lewe  skrzydło  i  część 
górnego  roztrzaskały  się,  a  samolot  spoczywał  na  jednym  boku.  Ze  zbiornika  powoli 
wyciekała benzyna.   

Tim  skierował  się  w  stronę  pilota,  Gypsy  poświęciła  więc  swą  uwagę  mężczyźnie 

siedzącemu  z  przodu.  Gogle  przekrzywiły  mu  się  na  twarzy.  Był  w  szoku,  ale  nie  odniósł 
żadnych widocznych obrażeń.   

– Czy jest pan ranny? – starała się przekrzyczeć coraz głośniejszy ryk syren.   
Po chwili wahania pokręcił przecząco głową.   
– W takim razie niech mi pan pomoże to odpiąć, żeby się mógł pan stąd wydostać, zanim 

oboje  spalimy  się  na  popiół.  –  Manipulowała  przy  pasie  bezpieczeństwa,  podczas  gdy 
mężczyzna niezdarnie próbował jej pomóc.   

Jego  oczy  podążyły  za  jej  wzrokiem  w  stronę  cieknącej  benzyny  i  widok  ten  przerwał 

jego  apatię.  Wstrząśnięty,  sam  wyswobodził  się  z  pasa  i  przeskoczył  przez  burtę  samolotu. 
Gypsy  chwyciła  go  za  ramię  i  oboje  rzucili  się  do  ucieczki,  biegnąc  tuż  za  Timem  i 
kuśtykającym pilotem.   

Parę  sekund  później  usłyszeli  za  sobą  odgłos  wybuchu  i  dosięgła  ich  fala  gorącego 

powietrza. Zanim Gypsy zdała sobie sprawę, co ją uderzyło, mężczyzna pochwycił ją w pasie 
i  przewrócił  na  ziemię,  przyciskając  całym  swoim  ciężarem  z  taką  siłą,  że  zabrakło  jej 
powietrza w płucach.   

Leżeli  twarzą  do  siebie.  Gypsy  czuła  ciepło  jego  oddechu  na  twarzy.  Spróbowała  się 

poruszyć, ale był jak skała. Zwolna dotarło do niej, że próbował ją osłonić swoim ciałem.   

Nic  się  jednak  nie  wydarzyło.  Zmieszany,  uniósł  głowę  i  sięgnął,  aby  zdjąć  z  twarzy 

gogle.   

Gypsy  leżała,  wpatrując  się  teraz  w  parę  oczu  niemalże  tak  błękitnych  jak  niebo  ponad 

nią. Z tak bliskiej odległości dostrzegła również lekkie zmarszczki rozchodzące się z kącików 
oczu na skronie.   

– Czy pozwoli mi pan wstać? – wysapała.   
Mężczyzna zamrugał oczyma, ale nie poruszył się. Po chwili jednak obejrzał się za siebie. 

Zdał  sobie  sprawę,  że  samolot  wprawdzie  się  zapalił,  ale  nie  wyleciał  w  powietrze  i  nie 
rozpadł się na milion części.   

– Prze... Przepraszam – wyjąkał  i  podniósł  się, siadając obok niej  na trawie. Przejechał 

dłonią  po  rozwichrzonych,  złotobrązowych  włosach.  –  Myślałem...  Och,  nieważne...  Po 
prostu... przepraszam...   

Gypsy podniosła się wolno i zaczęła otrzepywać swój kombinezon.   
– Czy wie pan, jakie to było głupie? – zapytała ostro. Spojrzał na nią.   
– Nie chciałem pani skrzywdzić...   
– Nie chodzi o to! – Wskazała ręką na dopalający się samolot i ludzi uwijających się przy 

background image

nim. – Mógł się pan zabić! To cholerne szczęście, że nic się panu nie stało, rozumie pan? Już 
ja się dobiorę do Dicka  Russella za to, że zgodził się na lot z panem. Już nigdy  więcej  nie 
poleci. Wasze zachowanie jest oburzające! 

Oczy mężczyzny rozszerzyły się. Stanął, otrzepując pożyczony kombinezon.   
– Ej, niech pani chwilę poczeka... – zaczął.   
– Nie, to pan niech poczeka – przerwała mu, by skończyć to, co już zaczęła. Musiała to 

wykrzyczeć,  musiała  zranić  go  za  ten  przerażający  ułamek  sekundy,  który  przez  niego 
przeżyła. – Stowarzyszenie Ekspertów Lotniczych dowie się o tym i osobiście dopilnuję, aby 
pana stąd usunięto! 

– SEL wie, że tu jestem, szanowna pani – odpalił oburzony. – Jeśli mi pani nie wierzy, 

proszę sprawdzić. Miałem prawo tu przebywać.   

–  Do  diabła  z  takim  prawem!  –  wybuchnęła  Gypsy  rozdrażniona  jeszcze  bardziej 

rosnącym  wokół  zamieszaniem.  Ciekawscy  gapie  przedostali  się  na  pole  i  ekipa  ratunkowa 
miała pełne ręce  roboty, usiłując trzymać ich z dala od miejsca katastrofy.  Na lewo od nich 
Tim rozmawiał z dwoma członkami SEL-u.   

Pasażer stearmana zdawał się. nie zauważać nikogo prócz Gypsy.   
– Proszę posłuchać – zaczął znowu – nazywam się Keane McCready i przysłano mnie tu, 

bym napisał o Oshkosh dla „Przeglądu Światowego”. Mam pozwolenie SEL-u.   

– Na latanie? 
– Tak! 
– Na samym pokazie? – Kiedy zawahał się, Gypsy pokiwała głową. – Tak myślałam! 
Tim  pomachał  do  niej,  toteż  odwróciła  się,  by  przyłączyć  się  do  niego,  ale  McCready 

chwycił ją za ramię i zmusił, by jeszcze raz spojrzała mu w twarz.   

– Zanim zacznie pani  kampanię, by mnie stąd wyrzucić – powiedział – myślę, że mam 

prawo wiedzieć, kim pani  jest i  dlaczego ma pani  tyle władzy, żeby to  zrobić. Pomyślałem 
również, że mógłbym podziękować za uratowanie mi życia.   

Gypsy spokojnie uwolniła ramię z uwięzi.   
– Wystarczy, że ja wiem kim pan jest, panie McCready. I niech pan nie myśli, że musi mi 

dziękować za to, że wyciągnęłam pana z samolotu. Zrobiłam to w takim samym stopniu dla 
siebie, jak dla pana. – Odwróciła się i odeszła.   

Dwie  godziny  później  była  już  gotowa,  by  opuścić  Oshkosh.  Z  pomocą  swego  teścia, 

Neala  Gallaghera,  skończyła  układać  bagaże  w  przedniej  części  dwupłatowca. 

Kanarkowo-żółta gipsy moth z 1928 roku była w tych dniach jej jedyną bratnią duszą.   

– Wciąż nie rozumiem, dlaczego tak nagle zmieniłaś zdanie co do tego konkursu w Fond 

du Lac? – powiedział Neal prostując plecy. – Przecież w zeszłym roku wygrałaś.   

Gypsy uśmiechnęła się.   
– Może nie chcę nadużywać swojego szczęścia.   
– Szczęścia, już to widzę – zadrwił. – Cholernie dobrze kłamiesz, Gypsy, sama wiesz o 

tym najlepiej.   

Gypsy oparła się o kadłub samolotu i skrzyżowała ręce na piersiach.   
–  To  jest  jak  klaustrofobia,  Neal.  Muszę  znowu  wznieść  się  w  górę,  poczuć  dookoła 

background image

siebie przestrzeń. Te zawody były przyjemne, ale osiem dni wystarczy. Czas ruszać w drogę.   

Jeżeli miała nadzieję, że uda jej się zmylić Neala, to grubo się myliła.   
–  Zadecydował  o  tym  ten  wypadek  dzisiaj  po  południu,  prawda?  –  zapytał.  –  To  jest 

prawdziwy powód, dla którego wyjeżdżasz.   

– Wypadek nie ma z tym nic wspólnego... – zaczęła. Kiedy jednak ujrzała bystry wyraz 

jego oczu oraz czający się w nich smutek, zmiękła. – No dobrze, może ma. Kiedy samolot się 
zniżył,  ujrzałam  jeszcze  raz  wypadek  Łona,  tak  jakby  jego  powtórzenie.  Myślę,  że 
wstrząsnęło mną to bardziej, niż początkowo sądziłam.   

Po krótkiej chwili milczenia Neal pokiwał głową.   
–  Obawiałem  się  tego.  –  Podszedł  do  niej  i  położył  swoje  ogromne  dłonie  na  jej 

ramionach.  –  Lon  odszedł.  Nic  ci  nie  przyjdzie  z  rozdrapywania  starych  ran.  Zgoda,  te 
wypadki były do siebie podobne, ale nic poza tym. Rozumiesz mnie? 

Gypsy  przytaknęła,  akceptując  słowa  pociechy,  wypowiedziane  przez  potężnego, 

przyjaznego Irlandczyka o niebieskich oczach i mądrej twarzy. Poczuła wdzięczność za jego 
troskę. Lon był jego synem. Dzielili swój smutek pięć lat temu i tylko on jeden wiedział, co 
teraz czuła.   

Po  śmierci  Łona  Gypsy  przyłączyła  się  do  Neala  i  zaczęła  pracować  w  Aeroklubie 

Gallaghera  w  Milwaukee  jako  instruktor  lotnictwa.  Kochała  tę  pracę,  ale  jak  to  powiedział 
kiedyś jej ojciec: „O’Harowie rodzą się z manią podróżowania”. Ona również odziedziczyła 
miłość do otwartych przestrzeni.   

Sprzedaż lotów na środkowozachodnim polu kukurydzy wydawała się być zwyczajem, z 

którym nie można zerwać. Każdego roku, począwszy od lipca aż do końca września, stawała 
się niezależnym agentem i wolność z tym związana prawie całkowicie ją zadowalała.   

Jednak  tym  razem,  kiedy  opuszczała  Neala,  towarzyszyło  jej  coś  więcej,  niż  tylko 

poczucie  winy.  Aeroklub  Gallaghera  był  w  poważnych  kłopotach  finansowych  z  powodu 

kradzieży dwóch zbyt nisko ubezpieczonych samolotów. Zaproponowała nawet, że zostanie, 
ale się nie zgodził.   

– Przy okazji – powiedział – czy rozmawiałaś z SEL-em o tym facecie, McCreadym? 
– Tak! – Jej gniew na dziennikarza ożył na nowo. Okręciła wokół szyi biały, jedwabny 

szal. – Powiedzieli mi, że dzisiaj wyjeżdża do Nowego Jorku i nie chcą ryzykować obrażania 

gazety,  dla  której  pracuje.  Boją  się,  że  zawody  mogłyby  spotkać  się  z  nieprzychylnym 

stanowiskiem prasy.   

Wsunęła długie do  ramion,  kasztanowe  włosy  pod skórzaną  czapkę.  Luźny kombinezon 

lotniczy zastąpiła ciemnymi spodniami, brązową, skórzaną kurtką i krótkimi botkami. Szalik i 
czapka dopełniały tego pierwotnie lotniczego stroju.   

– Gdyby to zależało ode mnie, kazałabym go publicznie wychłostać.   
–  Hmmm.  –  Dobiegła  ją  odpowiedź  Neala.  –  Bądź  co  bądź,  czego  tu  oczekiwać  od 

Szkota? Szalony jak większość z nich.   

– Czy wracasz od razu do Milwaukee? – zapytała Gypsy, gotowa już do zajęcia miejsca w 

tylnej kabinie.   

– Muszę. Nie wiem, jak długo uda nam się jeszcze zostać w tym interesie. Gdybym tylko 

background image

mógł dorwać tego księgowego... Tyle pieniędzy straciliśmy na tych skradzionych samolotach.   

– Już nigdy go nie zobaczymy. Mogę się założyć, że zwiał zaraz po tym, jak skradziono 

samoloty.  Neal,  jeśli  chcesz,  żebym  tego  lata  została,  powiedz.  Wydaje  mi  się  to  nie  fair 
zostawiać cię z tym wszystkim. – Gypsy zawahała się, dając mu jeszcze szansę, by zmienił 
zdanie.   

– Nie, nie. – Pomachał do niej ręką. – Interes przecież podupadł, toteż i tak nie miałabyś 

co tu robić. To wszystko zniszczyło naszą reputację. – Ledwie zdążyła otworzyć usta, chcąc 
znowu  zaprotestować,  powiedział:  –  Leć  już,  czas  na  ciebie.  Ale  bądź  w  kontakcie, 
dziewczyno.   

Wziął  ją  w  ramiona  i  przyciągnął  w  niedźwiedzim  uścisku.  Gypsy  pocałowała  go  w 

policzek.   

– Będę za tobą tęsknić. Wyślę kartkę, jak tylko dotrę do Hancock.   
Wspięła  się  do  samolotu  i  nałożyła  gogle.  Uniosła  w  górę  kciuk  i  palec  wskazujący,  a 

Neal  pokiwał  głową,  wprawiając  w  ruch  śmigło  samolotu.  Silnik  zaskoczył  i  jej  ukochany 
kompan jeszcze raz ożył.   

W  ciągu  paru  minut  znalazła  się  w  powietrzu,  zostawiając  za  sobą  Oshkosh  i  mając 

nadzieję, że jedne wspomnienia zastąpi innymi. Oczekiwanie i nadzieja rozjaśniły jej myśli. 
Przez  następne  dwa  miesiące  chciała  robić  tylko  to,  na  co  będzie  miała  ochotę.  Najlepszą 
metodą,  aby  przypomnieć  sobie  o  Łonie,  było  robienie  rzeczy,  które  oboje  najbardziej 
kochali.  W  ten  sposób  czuła  się  bliżej  niego.  Wiedziała,  że  te  doroczne  wypady  stały  się 

rodzajem  pielgrzymki.  Czymś,  co  umożliwia  połączenie  się  z  przeszłością  i  odnalezienie 
zagubionej cząstki siebie.   

Czasami przynosiło to rezultaty. Czasami nie.   

Skręcając lekko w lewo, skierowała się do Hancock – pierwszego etapu jej wyprawy.   
–  Hancock...  –  wymamrotał  McCready,  zatrzymując  pożyczonego  wolkswagena  – 

rabbitta na samym środku zakurzonej drogi, by spojrzeć na mapę. – Gdzie do diabła jest to 
Hancock? 

To,  co  pokazał  mu  papier,  nie  za  bardzo  rozjaśniło  mu  w  głowie;  dwie  mile  później 

przejechał zjazd w lewo.   

Niech diabli porwą Paula Danielsa, który go posłał z motyką na słońce! 
Plany  Keane’a,  by  wrócić  do  domu  w  Nowym  Jorku,  rozwiały  się  w  momencie,  gdy 

zadzwonił  do  Danielsa,  swojego  szefa  w  „Przeglądzie  Światowym”.  Wciąż  poruszony 
wypadkiem i wściekły na tę kobietę – Gypsy Gallagher – jak się później okazało, opowiedział 
o  wszystkim  szefowi.  Zainteresowanie  Danielsa  natychmiast  wzrosło,  pobudzone  bez 
wątpienia  przeż  T.C.  Bittemana,  nowego  właściciela  gazety.  Wysłanie  Keana  do  Oshkosh 
było  właśnie  pomysłem  Bittemana  i  wyglądało  na  to,  że  ma  on  w  zanadrzu  jeszcze  więcej 
niespodzianek.  Pragnął  bowiem  rozszerzyć  krąg  tematów  poruszanych  w  „Przeglądzie 
Światowym”  o  lżejsze,  bardziej  przystępne  artykuły.  Świat,  według  Bittemana,  to  ponure  i 
skomplikowane z powodu polityki, miejsce. Oni, jako wiodące na rynku czasopismo, powinni 
go jakoś ubarwić. Rola ta przypadła w udziale Keane’owi.   

Kłopoty zdawały się podążać za Keanem od jednego zadania do drugiego, a to ostatnie, w 

background image

Miami,  nie  należało  do  wyjątków.  Dwóch  uznanych  polityków  z  Nowego  Jorku  było 
zamieszanych  w  aferę  narkotykową  i  właśnie  Keane  ujawnił  to  w  swym  macierzystym 
piśmie.  Zaczął  potem  otrzymywać  pogróżki  od  jakiejś  organizacji  przestępczej  i  zarówno 
Bitteman, jak i  Daniels  stwierdzili,  że musi się na jakiś  czas  ukryć,  przynajmniej do chwili, 

gdy tamci dwaj zostaną formalnie postawieni w stan oskarżenia. Czyż mogło być na to lepsze 
miejsce niż odległe Wisconsin? 

–  Do  diabła,  Paul,  on  próbuje  mnie  ukarać,  czyż  nie?  –  protestował  Keane,  gdy 

dowiedział się o najnowszym pomyśle Bittemana: miał iść śladem Gypsy Gallagher i użyć jej 
jako głównego tematu swojego artykułu. Zainteresowanie człowiekiem i takie tam rzeczy.   

–  Czy  to  moja  wina,  że  otworzyłeś  gębę  na  ostatnim  zebraniu  kierownictwa  i 

powiedziałeś  mu,  że  zamienia  „Przegląd  Światowy”  w  dodatek  do  magazynu  „Ludzie”?  – 
odparował Daniels.   

– Miałem rację, a wysłanie mnie do Wisconsin tylko to potwierdza.   
–  Byłeś  pod  kreską.  Jeśli  jeszcze  raz  się  to  zdarzy,  możesz  być  przydzielany  tylko  do 

takich robót. Daj spokój, Keane. Skleć jakoś tę historię, a znajdziesz się poza listą, obiecuję. 
Poza tym chłopcy z Miami wciąż mają na ciebie oko, więc i tak potrzebujesz więcej czasu. 
Potraktuj ten wyjazd jako wakacje i bądź wdzięczny, że nie jesteś w mojej skórze i nie musisz 
tkwić w biurze, czując na karku oddech Bittemana. Najprawdopodobniej ma mój telefon na 
podsłuchu...   

– Jeszcze mnie popamiętasz, Paul – obiecał Keane. – Pewnego dnia, kiedy będziesz się 

tego najmniej spodziewał...   

– Właśnie zacząłem się bać. No, a teraz już jedź.   
W  taki  oto  sposób  znalazł  się  gdzieś  na  peryferiach  stanu  Wisconsin,  szukając  małej 

osady  zwanej  Hancock  i  złośnicy  z  kasztanowymi  włosami,  latającej  antycznym 
dwupłatowcem.  Kiedy  zapytał  o  nią  poprzedniego  popołudnia,  powiedziano  mu,  że  jest  w 
drodze do Hancock. Jeśli chciał mieć materiał na artykuł, musiał tam za nią jechać. Stinson, 

jego  fotograf,  miał  jakieś  zobowiązania  w  Nowym  Jorku,  w  związku  z  czym  Kean  musiał 
podróżować samotnie, taszcząc swój aparat i czując się jak idiota. • 

Cholera!  Należał  do  reporterów,  którzy  najlepiej  funkcjonowali  w  kłopotliwych 

sytuacjach.  Uważał,  że  taką  ma  naturę.  Był  ciekawy,  zwykle  aż  do  przesady.  Z  tego,  czego 
udało mu się dowiedzieć, wynikało, że Gypsy Gallagher jest interesującą kobietą, aczkolwiek 
nieco złośliwą, toteż przy sprzyjających okolicznościach mógłby przeprowadzić z nią niezły 
wywiad.  Przez  moment  przypomniał  sobie  jej  lekko  piegowatą  twarz  i  te  ogniste, 
szmaragdowozielone oczy i uśmiechnął się.   

Kiedy  znalazł  dobrą  drogę,  zmusił  się  w  końcu,  by  spojrzeć  na  wszystko  z  jaśniejszej 

strony. W końcu jedyne, co mogła mu zrobić, to zmusić go do lotu w tym swoim gruchocie 

tylko  w  tym  celu,  by  wyrzucić  go  nad  najbliższym  jeziorem.  To  pewne,  że  jeśli  by  ocalał, 
wylaliby go potem z pracy za zaniedbanie obowiązków służbowych.   

Mimo usilnych starań nadal widział Miami w korzystniejszym świetle.   

Gipsy  moth  zatoczyła  koło  nad  małą  farmą  leżącą  na  obrzeżu  Hancock,  przechylając 

jedno  ze  skrzydeł,  by  pozdrowić  ludzi,  którzy  stali  przed  domem.  Jej  pasażerką  była 

background image

trzynastoletnia  dziewczynka,  która  dzięki  Gypsy  mogła  zobaczyć  swój  rodzinny  dom  i  jego 

okolice. Tego widoku mała na pewno nigdy nie zapomni.   

Było już późne popołudnie – Gypsy pracowała od wczesnego ranka; jedna przejażdżka po 

dwa dolary od pasażera.   

Słońce  powoli  zaczęło  zachodzić  za  horyzontem.  Wreszcie  lekkim  ruchem  drążka 

skierowała  samolot  jeszcze  raz  na  ziemię,  z  powrotem  ku  zielonej  łące,  której  pozwolił  jej 
używać właściciel. Pozostało na niej jeszcze parę samochodów i ludzi pragnących polatać lub 
chociażby tylko popatrzeć.   

Kiedy  samolot  stanął,  rzucili  się,  by  pogratulować  dziewczynce  pierwszego  lotu  w 

przestworzach i wypytać o wrażenia. Większość z nich jeszcze nigdy nie latała.   

Gypsy lubiła obserwować ożywione twarze ludzi, gdy rozpoznawali znajome miejsca na 

ziemi. Radość, jaką czuła, patrząc na wszystko ich oczyma, nigdy nie malała.   

–  Widziałeś,  tatusiu,  widziałeś?  –  krzyknęła  dziewczynka,  gdy  Gypsy  pomogła  jej 

wydostać się z kabiny. – Uwielbiam to! 

Jej ojciec, wysoki, zniszczony pracą człowiek, wskazał na ich ciężarówkę.   
– Czas wracać do domu. Koniec przyjemności.   
–  Czy  możemy  tu  wrócić  jutro?  –  zapytała.  Jej  twarz  była  rozogniona,  a  włosy  w 

nieładzie. – Chcę poprosić Gypsy, żeby mnie nauczyła pilotować. Och, tatusiu, proszę! 

Mężczyzna spojrzał surowo.   
– Co pani jej nagadała? – I zanim Gypsy zdołała zaprzeczyć, ciągnął dalej. – Może sobie 

pani żyć, jak jej się podoba, ale to nie znaczy, że może pani namawiać do tego innych. Chodź, 
Karen, musimy jechać.   

– Ale, tatusiu, ona wcale...   
Gypsy zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na ramieniu dziewczynki.   
–  Nie  próbowałam  wpłynąć  na  pańską  córkę.  Jestem  pewna,  że  ma  ona  swój  rozum  i 

kiedy  nadejdzie  odpowiedni  czas,  użyje  go.  A  na  razie  będę  zadowolona,  jeśli  udało  mi  się 
rozszerzyć nieco jej horyzonty. – Jej głos złagodniał. – Cieszę się, że ze mną leciałaś, Karen, i 
jeśli pojawię się tu następnym razem, zapraszam cię znowu, dobrze? 

–  Dobrze.  Myślę,  że  jutro  i  tak  będę  musiała  pomóc  mamie.  Ale  proszę,  nie  zapomnij 

wrócić do nas.   

–  Obiecuję,  że  nie  zapomnę.  Należy  do  pana  –  Gypsy  z  uśmiechem  zwróciła  się  do 

mężczyzny, a ten burknął coś niecierpliwie i poprowadził córkę do ciężarówki.   

Gypsy zdjęła z głowy pilotkę i potrząsnęła włosami. Często zdarzały się jej takie sytuacje, 

kiedy dla dziecka stawała się idolem, dla rodziców natomiast zagrożeniem. Miała nadzieję, że 
sposób, w jaki zażegnała konflikt, nie odbije się na Karen.   

–  To  wszystko  na  dzisiaj  –  powiedziała  w  kierunku  niewielkiej  grupy  ludzi 

zgromadzonych  wokół  samolotu  –  Wróćcie  tu  jutro,  a  jeśli  pogoda  dopisze  tak  jak  dzisiaj, 
będzie się nam wspaniale latać.   

– O, bez wątpienia – usłyszała za sobą głęboki, męski głos.   
Spojrzała  w  tamtą  stronę  i  ujrzała  Keane’a  McCread/ego  zmierzającego  w  jej  kierunku. 

Był to tak niezwykły widok, że aż otworzyła usta ze zdumienia.   

background image

– Co pan, do diabła, tu robi? 
– Myślała pani,  że uda jej się tak łatwo mnie pozbyć, co? –  uśmiechnął  się i  pomachał 

ostatnim ludziom opuszczającym łąkę. – Pomyślałem, że może chciałaby się pani dowiedzieć 
czegoś o Dicku Russellu. Wszystko w porządku. Ma tylko złamaną kostkę. Nie byłem pewny, 
czy miała pani wczoraj dość czasu, aby to sprawdzić.   

– Owszem, sprawdziłam to.   
Gypsy  zdecydowała,  że  nie  pozwoli  na  to,  by  jego  sarkastyczne  uwagi  ją  dotknęły. 

Chociaż rozpoznała go od razu, wyglądał inaczej niż wtedy, po wypadku. Ubrany był teraz w 
porządne, ciemnobrązowe spodnie i jasnobeżową koszulę. Włosy miał starannie uczesane, a 
twarz  ukazywała  wysoko  osadzone  kości  policzkowe  i  kwadratową  szczękę.  Wyglądał  na 
mężczyznę  przyzwyczajonego  dostawać  to,  czego  chce,  niezależnie  od  –  środków  których 
musi w tym celu użyć; miała niejasne przeczucie, że teraz chce czegoś od niej.   

– Przyjechał pan tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć? – zapytała. – A może to pierwsze 

doświadczenie w dwupłatowcu tak się panu spodobało, że przyjechał pan po więcej? 

Odwrócił wzrok na moment i odparł: 
–  Prawdę  mówiąc,  nie  zamierzam  już  nigdy  więcej  tym  latać.  A  za  pierwszym  razem 

zrobiłem to, ponieważ chciałem wiedzieć, jak to jest, zanim o tym napiszę.   

– Mógł pan to zrobić w czasie normalnych lotów, ze zwykłym pilotem.   
Potrząsnął przecząco głową.   
–  Nie,  nie  mogłem.  Kazano  mi  napisać  o  duszy  i  charakterze  Oshkosh,  a  pokaz 

akrobatyczny jest jego znaczną częścią.   

–  Być  może.  –  Gypsy  przyglądała  mu  się,  zdejmując  rękawiczki.  –  Ale  nadal  nie 

odpowiedział pan na moje pytanie, McCready. Dlaczego przyjechał pan za mną tutaj? 

– To długa historia. – Zmieszał się nieco, czując na sobie jej badawczy wzrok.   
–  W  takim  razie  proszę  ją  skrócić,  jak  tylko  można  i  iść  sobie.  Mam  parę  spraw  do 

załatwienia.   

Gypsy była zaskoczona  własną reakcją.  Nigdy nie uważała siebie za niegrzeczną osobę, 

ale  ten  mężczyzna  już  od  pierwszej  chwili  wyzwalał  w  niej  niskie  instynkty.  Gdy 
wyprostował  się  i  spojrzał  na  nią,  pomyślała,  że  dostrzegła  błysk  odpowiedzi  w  jego 
błękitnych oczach.   

–  Nawet  sobie  pani  nie  wyobraża  –  powiedział  niskim  i  twardym  głosem  –  ile 

przeszedłem,  aby  panią  odnaleźć.  Gdy  dowiedziałem  się,  że  opuściła  pani  Oshkosh,  ledwo 
udało mi się przekonać kogokolwiek, by zdradził, dokąd pani wyjechała. Z przyjemnością się 
pani dowie, jak chronią panią jej koledzy, piloci. Kiedy im wyjaśniłem, że chcę tylko zrobić z 
panią  wywiad,  powiedzieli  mi,  że  jest  pani  w  drodze  do  Hancock.  „Gdzie  w  Hancock?”  – 
zapytałem.  „Na  najbliższym  pustym  polu”  –  poinformowali  mnie.  „W  porządku  – 
pomyślałem.  –  Czemu  nie?”  Wynająłem  samochód,  dwa  razy  zgubiłem  się  na  tych 
bezdrożach. Jechałem cały dzień bez jedzenia, byle tylko pani nie minąć. I co mnie spotyka? 
„Proszę to skrócić i iść sobie”. To było niezłe przywitanie...   

Gypsy przestała słuchać jego przemówienia, jak tylko usłyszała słowo „wywiad”.   
– Wywiad ze mną? Co pan ma na myśli? – spytała cicho, gdy skończył.   

background image

–  W  dniu  wypadku  zadzwoniłem  do  swojego  szefa  –  wyjaśnił.  –  Powiedziałem,  że 

uratowała mi pani życie. Wydawcy spodobało się to i tym sposobem jest pani moim nowym 

zadaniem. I tak chcieli mnie na razie odsunąć w cień, więc cała ta historia wyniknęła jakby z 

przeznaczenia.  –  Wyciągnął  rękę,  widząc,  że  Gypsy  chce  mu  przerwać.  –  Nie,  proszę 
zaczekać, aż skończę. Powiedziałem im, że znienawidziła mnie pani od pierwszej chwili, ale 
to  nie  zrobiło  na  nich  żadnego  wrażenia.  Nie  przyjęli  mojego  „nie”  jako  odpowiedzi.  Więc 
jestem tutaj – zmęczony, głodny i odtrącony. Załatwimy wszystko dziś wieczorem, a rankiem 
z przyjemnością panią opuszczę. Powiem Danielsowi, że zrobiłem, co w mojej mocy.   

– Nie.   
– Co? 
Gypsy z rękoma opartymi o biodra zrobiła krok do przodu.   
– Powiedziałam: nie! Żadnych wywiadów. A teraz, jeśli chce pan zostać w Hancock na 

noc,  niech  pan  zostaje.  Niech  pan  coś  zje  i  przygotuje  się  do  kolejnej  długiej  podróży.  Ale 
najpierw proszę opuścić moje pole i zostawić mnie w spokoju. Jest mnóstwo kobiet-pilotów 
bardziej interesujących ode mnie, z którymi może pan zrobić wywiad.   

– Och, co najmniej setka – wycedził. – Ale obawiam się, że padło właśnie na panią. Może 

się to pani nie podobać, ale kiedy mam coś do zrobienia, robię to. Chcę tylko wiedzieć, w jaki 
sposób zaczęła pani występować w tym podniebnym cyrku, trochę o pochodzeniu i planach 
na przyszłość.   

–  Wspomniał  pan,  że  gazeta  chciała  się  pana  pozbyć  na  jakiś  czas.  –  Gypsy  nie  mogła 

pohamować ciekawości.   

McCready westchnął i przysunął się do podpórki podtrzymującej skrzydło samolotu.   
– Niech pan tego nie robi! 
Wyprostował się natychmiast i skrzyżował ręce na piersiach.   
–  Przepraszam  –  powiedział,  unosząc  brwi.  –  Jestem  dociekliwym  reporterem  i  zwykle 

zajmuję  się  politycznymi  albo  kryminalnymi  kawałkami.  Na  skutek  mojego  ostatniego 
artykułu kilku bardzo wpływowych ludzi... wkurzyło się na mnie.   

– A więc wysłano tu pana za karę, czy tak? 
–  Nie,  skąd!  Po  prostu  muszę  się  na  jakiś  czas  ukryć,  dopóki  rzeczy  nie  wrócą  do 

normalnego stanu.   

–  I  w  rzeczywistości  wcale  się  panu  nie  podoba  pomysł  zrobienia  ze  mną  wywiadu?  – 

zapytała Gypsy, uśmiechając się lekko. Słońce zachodzące akurat za plecami McCready’ego 
utworzyło coś w rodzaju aureoli wokół jego głowy i widok ten uznała za bardzo zabawny.   

Zamyślił się chwilę, zanim jej odpowiedział.   
– Na początku mi się to nie podobało. Ale im dłużej z panią rozmawiam, tym większym 

wyzwaniem staje się pani dla mnie. Myślę, że mógłbym się tu kręcić nie dlatego, że jestem 
przekorny, ale by przekonać się, co ma pani do zaoferowania.   

Zmierzył ją z dołu do góry z prowokującym uśmiechem na ustach i Gypsy poczuła nagły 

dreszcz emocji, który ją przeraził. Pokręciła zmieszana głową.   

– Dlaczego ja? Ciekawa jestem, co zrobiłam, żeby zasłużyć sobie na taki zaszczyt? 
–  O  tak,  ciekawa  to  pani  jest  na  pewno.  Ale  poważnie:  uratowała  mi  pani  życie  w 

background image

Oshkosh.  Nigdy  nie  udałoby  mi  się  w  porę  wyjść  z  tego  samolotu,  gdyby  nie  pani,  a 
ryzykowała pani  przecież własnym  życiem, by  mi pomóc. Dla mnie to  bardzo interesujące. 
Poza tym, z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, mam do czynienia z cholernie dobrym pilotem, 
a podróżowanie po środkowym zachodzie i sprzedawanie przelotów nie jest tym, co uważam 
za  normalny  tryb  życia  kobiety,  pilota  czy  nie.  To  jest  coś,  co  nazywamy  osobowością,  i 
choćby z tego względu  mój szef uważa panią za dobry materiał do  fascynującego artykułu. 
No więc, jak będzie? 

– Nie. – Gypsy zaczęła grzebać w kabinie samolotu, szukając swoich bagaży.   
– Dlaczego nie? – nalegał.   
Odwróciła się do niego plecami, odrzucając na bok kosmyk włosów, i postawiła worek z 

rzeczami na ziemi przy samolocie.   

– Nie muszę panu podawać powodów, panie McCready. Nie muszę panu nic dawać. Więc 

jeśli mi pan wybaczy, chciałabym przygotować sobie teraz kolację.   

Stał  przez  moment  w  milczeniu,  przyglądając  się,  jak  wyciąga  z  worka  maszynkę  do 

gotowania. W końcu pokiwał głową.   

–  W  porządku.  Myślę,  że  mogę  zacząć  grać  tak  jak  pani.  Wracam  do  samochodu  i 

poczekam,  aż  ugotuje  pani  kolację.  –  Zerknął  z  zazdrością  na  puszkę  gulaszu.  –  A  potem 
będzie pani miała tak dosyć mojego towarzystwa, że zagada mnie pani na śmierć, byle tylko 
się mnie pozbyć.   

– Może pan tu czekać, aż piekło zamarznie – wycedziła Gypsy, skupiając się na swojej 

pracy.  Kątem  oka  dostrzegła,  jak  odchodzi  w  stronę  swojego  samochodu.  Czy  naprawdę 

zostanie, aby ją przekonać?! Ciągle nie mogła uwierzyć w to, że przebył taki kawał drogi, by 
ją odnaleźć.   

Była dobrze znana w swym środowisku i kilka specjalistycznych czasopism zwracało się 

już do niej z prośbą o wywiad, ale nigdy gazety tak znaczące jak „Przegląd Światowy”. Nie 
miała ochoty odkrywać się w takiej publikami jak ta. O pewnych rzeczach lepiej nie mówić. 
Poza tym wyczuła, że McCready nie wyjawił jej wszystkich powodów swojego przyjazdu.   

Westchnęła,  otworzyła konserwę i  postawiła ją na maszynce.  Potem,  czekając aż  gulasz 

się  podgrzeje,  wyciągnęła  się  na  trawie,  opierając  głowę  o  lewe  koło  samolotu,  obserwując 
zachodzące  słońce.  Przetrzyma  tego  pismaka!  Kiedy  słońce  schowa  się  za  horyzontem,  on 
będzie już w drodze do jakiegoś przyjemnego, wygodnego motelu. Nieświadomie spojrzała w 
prawo. Pomimo dzielącego ich dystansu dostrzegła, że McCready uśmiecha się.   

background image

 

Po  pół  godziny  czekania  Keane’owi  zaczęło  burczeć  w  brzuchu.  Przechylił  się  przez 

siedzenie  samochodu,  sięgnął  do  schowka  pod  przednią  szybą  i  wyjął  z  niego  do  połowy 

zjedzony czekoladowy baton.   

–  Mogłaby  przynajmniej  zaprosić  mnie  na  coś  do  jedzenia  –  wymamrotał,  odwijając 

papier z roztopionej czekolady.   

Jak długo miała zamiar prowadzić tę grę? Naprawdę zamierzał tu pozostać, póki ona nie 

zmięknie, i własna decyzja zaskoczyła go. To jasne, że nie chciał ryzykować utraty pracy lub 
zdrowia,  gdyby  bandziory  z  Miami  dobrały  się  do  niego.  Ale  to  nie  był  jedyny  powód. 
Czyżby ta ślicznotka, Gypsy Gallagher, rzeczywiście stała się dla niego wyzwaniem? A jeśli 
tak,  to  czy  podjął  je  jako  dziennikarz,  czy  jako  mężczyzna?  Jako  dziennikarz,  musiał 
przyznać, że jej opowieść mogłaby stać się dobrym materiałem na artykuł. Może nie czymś 
wielkim,  ale  na  pewno  dobrym.  A  jako  mężczyzna  –  musiał  się  na  razie  powstrzymać  z 
osądem.  Za  tymi  szmaragdowymi  oczyma,  podejrzewał,  kryło  się  więcej,  niż  on  lub 
ktokolwiek inny mógł przypuszczać.   

Gypsy zdenerwowała się.   

Już dawno skończyła z gulaszem. Nie mogła siedzieć tak i jeść, gdy cały czas czuła oczy 

McCready’ego na sobie. Od czasu do czasu rzucała ukradkowe spojrzenie w jego kierunku i 
za każdym razem widok był taki sam. Siedział bokiem do kierownicy z łokciami opartymi o 
kolana albo patrząc na nią, albo wpatrując się w dal. Kiedy zaczął chrupać batonik, musiała 
stłumić wzbierające w niej poczucie winy. Jeśli nikt nie zje gulaszu, i tak będzie musiała go 
wyrzucić. „Dość tego – pomyślała. – Może jechać do miasta, jeśli jest głodny. W końcu ten 
facet chce naruszyć twoją prywatność, ujawnić światu twoje sekrety i zarobić na tym”.   

Słońce, zawieszone nisko nad horyzontem, rzucało ciepły, pomarańczowy blask na pole. 

Zaczął  wiać  lekki  wiatr  i  Gypsy  uniosła  twarz,  pozwalając  mu  pobawić  się  jej  włosami. 
Zamknęła oczy. Może kiedy je znowu otworzy, już go nie będzie.   

Ależ  ona  wygląda!  Keane  zachwycał  się,  widząc,  jak  kobieta  po  drugiej  stronie  uniosła 

głowę i wyciągnęła przed siebie długą nogę. Jej postać tworzyła szary cień na tle nieba. Taka 
samotna, a jednocześnie zachwycona tą samotnością.   

Ostrożnie  podniósł  swojego  nikkona  z  tylnego  siedzenia,  uważając,  by  jej  nie 

przestraszyć – nie chciał też, żeby zmieniła pozycję – i zaczął naciskać raz za razem migawkę 
aparatu.   

Na  ten  dźwięk  uniosła  głowę  i  spojrzała  mu  prosto  w  oczy,  mówiąc  coś,  czego  nie 

dosłyszał.  I  chyba  dobrze  się  stało.  Keane  uśmiechnął  się  i  gdy  odwróciła  się  do  niego  z 
udaną  obojętnością,  zrobił  jeszcze  jedno  zdjęcie.  Musiał  przyznać,  że  miała  charakter. 
Zastanawiał się, czy zamierza spędzić noc obok samolotu, całkiem sama w ciemności, na tym 
pustym polu.   

Burczenie w żołądku przerwało jego rozważania. Do diabła, był taki głodny i spragniony. 

Może powinien podjechać na chwilę do miasta i potem wrócić. Uznał to za kuszący pomysł, 

background image

ale  po  krótkiej  walce  z  własnym  ciałem  stwierdził,  że  wytrzyma  jeszcze  parę  godzin.  Co 
będzie,  jeżeli  odjedzie,  a  po  powrocie  nie  zastanie  już  tej  kobiety?  Nie  byłby  w  stanie 
ponownie jej szukać.   

Oparł głowę o drzwi i czekał. Na pewno w końcu się nad nim zlituje.   

Gypsy  wstała  i  podeszła  do  ogona  samolotu,  ciągle  odwrócona  plecami  do 

McCready’ego. Była wściekła na niego za to, że zrobił zdjęcia bez jej zgody. Ale przecież nie 
użyje ich, jeżeli nie będzie miał  do nich tekstu, czyż nie? Cholera, dlaczego nic nie mówi? 
Cisza stawała się coraz trudniejsza do zniesienia w miarę, jak ciągnęła się ta ich głupia walka. 
Kiedy się ściemni, trzeba będzie rozwinąć śpiwór. Na pewno nie chciałaby mieć Keane’a koło 
siebie, gdy zacznie się szykować do snu.   

Jej  myśli  powędrowały  ku  innej  letniej  nocy,  pięć  lat  temu.  Zmęczeni  po  całym  dniu 

skakania na spadochronie,  ona i  Lon wyciągnęli  się pod skrzydłami  jego  samolotu  i  kochali 
na polu zielonozłotego siana. Łączyła ich naprawdę wyjątkowa miłość. Małżeństwo z Łonem 
było jedyną ważną rzeczą w jej życiu.   

Gypsy  potrząsnęła  głową  i  oparła  ją  o  jasnożółty  ogon  samolotu.  Otarła  policzek  o 

gładką, chłodną powierzchnię. Musi się jakoś pozbyć tego McCready’ego, budził w niej zbyt 
wiele wspomnień.   

Odwróciła się i spojrzała na niego, ale nie uczyniła nic, by skrócić dzielący ich dystans. 

Pozwoli mu wejść na jej terytorium tylko wtedy, gdy spełni jej warunki.   

–  McCready!  –  zawołała.  –  Zostało  jeszcze  trochę  gulaszu.  Zapraszam,  jeśli  jest  pan 

głodny! – Zabawne, ale nie zabrzmiało to nawet w połowie tak wrogo, jak chciała.   

– Więc – odezwał się McCready, gdy już zjadł gulasz do końca – jaki to jest dokładnie 

rodzaj samolotu? 

Gypsy  siedziała  z  rękami  skrzyżowanymi  na  piersiach,  obserwując  go.  Zrobiło  się 

ciemno,  więc  zapaliła  przenośną  lampę  i  postawiła  ją  między  nimi.  Była  zadowolona,  że 
założyła skórzaną kurtkę, bo powietrze stawało się coraz chłodniejsze. McCready miał tylko 
marynarkę.   

– Myślałam, że doszliśmy do porozumienia – przypomniała mu. – Żadnego wywiadu nie 

udzielę. Jedzenie w zamian za takt.   

Roześmiał się.   
– Czy nie mam prawa być trochę ciekawy? – Zabrzmiało to zupełnie niewinnie.   
Wciąż się do niej uśmiechał i Gypsy znowu poczuła, że przebiega po niej dziwny dreszcz. 

Trudno  było  nie  zauważyć  dołka  w  jego  prawym  policzku  i  blasku  światła,  które  rzucała 
lampa na złote włosy. Z tej odległości czuła też słaby zapach piżma, pochodzący najwyraźniej 
z jego wody kolońskiej.  Od jak dawna nie zauważała tych rzeczy u mężczyzn? Zmusiła się, 
by wrócić do jego pytania.   

– To jest deHavilland gipsy moth z 1928 roku. G-I-P-S-Y. To typ silnika.   
Potakująco skinął głową.   
– Wygląda na to, że jest w znakomitym stanie. – Zauważył, dotykając spodu jednego z 

dolnych skrzydeł.   

– Kupiłam go parę lat temu i wyremontowałam. Jedyną zmianą, jaką wprowadziłam, było 

background image

zamontowanie nowego radia.   

–  Jestem  pod  wrażeniem.  Nigdy  nie  spotkałem  kobiety  o  tak...  technicznych 

zainteresowaniach.  –  Przerwał.  –  Jeśli  chodzi  o  ścisłość,  nigdy  nie  spotkałem  kobiety 
przypominającej  cię  w  najmniejszym  choćby  stopniu.  Uważnie  się  jej  przyglądał  i  Gypsy 
poczuła, jak wytwarza się między nimi napięcie. Czy wiedział, jakie uczucia w niej wzbudził? 
Skąd mógł wiedzieć? Ona sama zdała sobie z nich sprawę zaledwie parę minut temu.   

Kiedy  nie  odezwała  się  przez  dłuższą  chwilę,  McCready  potrząsnął  z  niezadowoleniem 

głową.   

– Zwykle udaje mi się albo uspokoić ludzi, albo sprawić, że wyjawiają swoje najgłupsze 

sekrety. Wierz mi lub nie, ale staram się uspokoić cię.   

Gypsy uniosła głowę.   
– Uspokoję się, gdy zostawisz mnie w spokoju – powiedziała. – Zaprosiłam cię tu, abyś 

nie zagłodził się na śmierć, ale teraz, skoro już zjadłeś, nie masz powodu, by tu zostać.   

Roześmiał się gorzko.   
–  Co  ja  ci  zrobiłem,  Gypsy  Gallagher?  Czy  jesteś  aż  tak  wściekła  na  mnie,  czy  też  na 

siebie za uratowanie mi życia, że chcesz mnie teraz za to ukarać? 

– Pomogłam ci, ponieważ jesteś człowiekiem. Nie żałuję tego i nie mam nic przeciwko 

tobie.  Chcę  po  prostu  mieć  święty  spokój.  –  Wstała  i  sięgnęła  po  latarnię,  zamierzając 
odnaleźć śpiwór.   

McCready stwierdził, że odwrót będzie korzystniejszy niż atak i zmienił temat.   
– Czy spędzenie nocy tutaj nie będzie trochę niebezpieczne? 
Gypsy rozwinęła śpiwór na trawie pod skrzydłami.   
– To bezpieczniejsze niż noc w zamkniętym mieszkaniu w mieście – odparła. – A teraz 

proszę mi wybaczyć, ale jestem bardzo zmęczona. To był długi dzień, a jutro z samego rana 
muszę jechać do miasta po paliwo.   

Nie  usłyszała  nic  w  odpowiedzi  i  pomyślała,  że  może  odszedł,  ale  akurat  w  tym 

momencie zaszurał nogami.   

–  No  dobrze,  dobrze.  Już  idę.  Ale  chciałbym  najpierw  dać  ci  coś  do  przemyślenia. 

Sprawdziłem  co  nieco,  zanim  ruszyłem  za  tobą  w  drogę,  i  odkryłem,  że  jesteś 
współwłaścicielką Aeroklubu w Milwaukee. Aeroklubu Gallaghera.   

Gypsy  odwróciła  się,  przerażona,  ale  niezbyt  zaskoczona,  że  o  tym  wiedział.  Powinna 

uważać na tego mężczyznę.   

– I... ? – zapytała.   
–  I  –  ciągnął  –  wiem,  że  ostatnio  klub  ma  problemy  finansowe  związane  z  kradzieżą 

dwóch samolotów zbyt nisko oszacowanych.   

Pozwoliła sobie na lekki uśmiech.   
–  Jesteś  dobry,  McCready.  Znasz  mnie  zaledwie  od  dwóch  dni,  a  już  odkryłeś  jeden  z 

moich  „głupich  sekretów”...  Ale  nie  rozumiem,  jaki  to  ma  związek  z  tobą  i  twoją  prośbą  o 

wywiad.   

Przeniósł  ciężar  z  jednej  nogi  na  drugą.  Był  teraz  prawie  niewidoczny  w  rozproszonym 

świetle lampy.   

background image

–  Ponieważ  nie  chciałaś  wysłuchać  mojej  prośby  do  końca,  nie  zdołaliśmy 

przedyskutować,  jakie  korzyści  miałabyś  z  tego  wywiadu.  Jestem  pewien,  że  pozytywna 
opinia na temat waszego aeroklubu w ogólnokrajowym czasopiśmie mogłaby przyciągnąć do 
was  tylu  ludzi,  że  nie  zdołalibyście  ich  obsłużyć.  Odpowiadając  na  parę  pytań  mogłabyś 
dosłownie zmienić całe swoje życie i życie twojego wspólnika. Przemyśl to. Wrócę tu rano.   

Odwrócił się,  by odejść,  a w Gypsy aż zawrzało. Jak on śmie wykorzystywać Aeroklub 

Gallaghera,  by  szantażować  ją  i  zmuszać  do  wywiadu!  Odzyskała  głos,  gdy  był  już  przy 

samochodzie.   

– McCready! 
Zatrzymał się, ale nie odwrócił do niej.   
– Powiedz swojemu szefowi, niech idzie do diabła! Roześmiał się.   
– Mówiłem mu to wiele razy. Ale bez skutku.   
Następnego  ranka  obudził  ją  ostry,  przenikliwy  zapach.  Otworzyła  oczy  i  ujrzała  przed 

sobą parę nieskazitelnie czystych, skórzanych butów. Uniosła głowę i zaraz pożałowała, że to 
zrobiła.   

– O, nie! McCready! 
– Wciąż ten sam. – Rozpływał się w uśmiechu, stojąc z rozchylonymi ramionami. Kilka 

kanistrów  z  benzyną  spoczywało  na  trawie  obok  niego.  –  Nie  wiedziałem,  ile  ten  rupieć 
pożera, więc wziąłem z zapasem. Czy normalna będzie dobra? 

Gypsy usiadła z trudem i odrzuciła włosy do tyłu.   
– Powinnam była przewidzieć, że wrócisz. – westchnęła. Wstała, zwinęła śpiwór i rzuciła 

go do samolotu. Kawa.   

Potrzebowała kawy,  zanim  zacznie z nim rozmawiać.  Kiedy znów otworzył  usta,  by się 

odezwać, uniosła rękę.   

– Jeszcze nie. Pozwól mi najpierw zrobić kawy, dobrze? Aha, a przy okazji: nie waż się 

nazywać moth rupieciem.   

Uniósł złotobrązowe brwi.   
–  Wstaliśmy  w  złym  humorze?  Nie  szkodzi.  Zaczynam  się  już  przyzwyczajać  do 

czekania.   

Usiadł  na  ziemi,  krzyżując  nogi  i  obserwując,  jak  odmierza  kawę  i  wsypuje  ją  do 

plastykowego kubka.   

– Chcesz kawy? 
– Nie, dziękuję. Zjadłem śniadanie w mieście. Ale miło mi, że to zaproponowałaś.   
Pokiwała  głową,  wlała  trochę  wody  z  butelki  do  kociołka  i  postawiła  go  na  kuchence. 

Zapalając gaz, czuła że jest obserwowana.   

–  Lepiej  upewnij  się,  czy  opary  benzyny  nie  lecą  w  naszą  stronę  –  zauważyła 

nonszalancko i uśmiechnęła się, widząc, jak poderwał się z miejsca, by przesunąć kanistry na 
bezpieczną odległość.   

– Zadzwoniłem do mojego wydawcy zeszłej nocy – powiedział, kiedy usiadł ponownie. – 

Wytłumaczyłem mu, że odnosisz się raczej bez entuzjazmu do jego projektu.   

–  Ach  tak?  –  powiedziała  ostrożnie  i  przeczesała  włosy  palcami,  próbując  opanować 

background image

niesforne loki. – I co odpowiedział? 

– Zdziwił się, dlaczego dziennikarz, który zmuszał królów i prezydentów do rozmowy z 

nim, nie może przekonać współczesnej Amelii Earhart. A potem się wściekł.   

Gypsy uniosła wzrok w górę.   
– Czy wiesz, że chwilami słucham cię jak zdartej płyty? Czy jest coś, o co troszczysz się 

bardziej niż o swoje wywiady? 

–  Bez  wątpienia  jest  ktoś  taki  –  powiedział  po  chwili  milczenia.  –  Mam  ośmioletniego 

syna,  który  od  trzech  miesięcy  czeka,  bym  go  zabrał  do  siebie  na  jakiś  czas.  –  Zmarszczył 
brwi i dołek na jego policzku zniknął. – Problem w tym, że nigdy nie jestem w domu przez 
dłuższy  czas.  Jak  nie  Waszyngton  czy  Miami,  to  jakieś  zapomniane  przez  Boga  pole  w 
Wisconsin.   

Jakiś nowy ton zabrzmiał w jego głosie i Gypsy przyjrzała mu się uważnie znad kawy.   
– Czy próbujesz zrzucić winę na mnie? Odniosłam I wrażenie, że lubisz swoją pracę. A ta 

obejmuje również I podróże, czyż nie? 

Pokiwał twierdząco głową.   
– Tak, to obejmuje także podróże i sprawia mi satysfakcję, gdy mam co robić, kiedy już 

dotrę na miejsce. Jak do – Ł tąd, tutaj marnuję tylko czas, próbując nakłonić upartą kobietę, 
by  poświęciła  mi  parę  godzin  w  zamian  za  najlepszą  reklamę,  jaką  może  mieć.  Cholera, 
kobieto, każdy w twojej sytuacji, mając taką okazję, skakałby z radości! Ł Czego, do diabła, 
się boisz? 

„Boję się, że odkryjesz zbyt wiele” – pomyślała. Zamiast tego powiedziała: 
– Wyczuwam w twoim głosie desperację. Podparł brodę dłońmi.   
– Jeśli ma to wpłynąć na zmianę twojej decyzji, w porządku, jestem zdesperowany. Czy 

nie dociera do ciebie, że chcę wracać do domu? Ja już zaspokoiłem swoją potrzebę otwartych 

przestrzeni, potrzebuję zgiełku miasta. Tak jak w piosence, należę do niego.   

– Czy to jedyny powód? 
– Będzie musiał być jedynym.   
– I rzeczywiście nie pragniesz dowiedzieć się o mnie i czegoś szczególnego? 
–  Nie!  –  Jego  wzrok  prześlizgnął  się  po  niej.  –  Pomijając  fakt,  że  uważam  cię  za 

wyjątkowo interesującą kobietę, obchodzisz mnie w takim samym stopniu co szach Iranu.   

– Nie to mówiłeś wczoraj wieczorem.   
– W takim razie jestem zmienny – skrzywił się.   
– Co za ulga. – Skończywszy kawę, Gypsy podniosła się i przeciągnęła, po czym wyjęła z 

samolotu swoje ubrania. Kiedy się odwróciła, zdumiały ją jej własne słowa: 

– Wyświadcz mi przysługę, a obiecuję, że przemyślę wszystko.   
McCready wyprostował ramiona.   
– Jaką przysługę? 
–  Zamierzałam  kupić  parę  rzeczy  w  mieście  dziś  rano.  Jeśli  dam  ci  listę,  czy  mógłbyś 

zrobić  za  mnie  te  zakupy?  Jest  późno  i  niedługo  zaczną  się  schodzić  moi  klienci.  Ty  masz 
samochód, a ja chciałabym się wykąpać.   

– Brzmi obiecująco: to, że przemyślisz wszystko i że weźmiesz kąpiel.   

background image

Gypsy rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie.   
– Zrobisz to? 
– Daj tę listę i już mnie nie ma. I wybacz mi tępotę, ale gdzie tu można się wykąpać? 
– Za kępą drzew przy końcu pola – wskazała palcem – jest małe jezioro. Widziałam je z 

samolotu.   

– A co robisz, gdy pod ręką nie ma jeziora? – zapytał.   
–  Jeszcze  się  nie  zgodziłam  na  wywiad,  więc  oszczędź  sobie  pytań.  Tu  jest  lista  i 

pieniądze. Nie musisz się spieszyć.   

Udał, że wkłada na głowę kapelusz.   
–  Tak  jest,  szanowna  pani.  Chcesz,  abym  po  powrocie  pojeździł  parę  razy  w  tę  i  z 

powrotem, bo jeszcze mógłbym cię zobaczyć au naturel w tym jeziorze? 

Gypsy już odchodziła.   
–  Nie  nadużywaj  swojego  szczęścia!  –  krzyknęła  przez  ramię.  Skąd  wiesz,  że  nie 

wysyłam cię do miasta po to, by móc spokojnie spakować się i odlecieć do Iowa? 

– Ponieważ, mimo że znam cię od dwóch dni, wiem, kiedy kłamiesz. Instynkt reportera. 

Myślę, że ma to jakiś związek z mową gestów.   

Gypsy  odprężyła  się,  czując  chłód  wody.  Wokół  panowały  spokój  i  cisza,  przerywane 

jedynie  śpiewem  ptaków  w  drzewach.  Promienie  słońca  przedzierały  się  przez  gałęzie, 
zmieniając  poranne  powietrze  w  złocistą  mgłę.  Zostawiła  rzeczy  na  brzegu  jeziora  obok 
zawiniątka  z  czystym  ubraniem.  McCready  był  w  drodze  do  Hancock,  więc  mogła 
wykorzystać swoją samotność.   

Powróciła myślami do propozycji wywiadu i argumentów, których użył McCready. Było 

raczej wątpliwe, żeby znał dobrze kłopoty Aeroklubu Gallaghera. Potrzebowali czegoś więcej 
niż odrobinę popularności, aby zdobyć pieniądze potrzebne na wyjście z dołka. Ale z drugiej 
strony „Przegląd Światowy” to licząca się gazeta i mógł sprowadzić im więcej klientów, niż 

mieli teraz. Czyż dałoby się znaleźć lepsze rozwiązanie w obecnej sytuacji? 

Wiedziała,  że  Neal  zastanawiał  się  nad  sprzedażą  interesu,  choć  nigdy  nawet  o  tym  nie 

wspomniał.  Podejrzewała,  że  był  zadowolony  z  jej  wyjazdu  na  lato,  ponieważ  nie  musiał 
ukrywać przed nią swojej zatroskanej twarzy. Gdyby Aeroklub Gallaghera upadł, Gypsy nie 
miałaby żadnych problemów ze znalezieniem pracy jako instruktor w innym klubie. Z drugiej 
strony Neal nie miał nic poza swoimi samolotami. Interes, jaki stworzył wspólnie z jej ojcem 
na  początku  lat  sześćdziesiątych,  tworzył  cały  jego  świat.  Był  za  stary,  aby  latać,  i  zbyt 
dumny, by się do tego przyznać.   

McCready  zaoferował  jej  zdjęcie  ciężaru  z  barków  teścia,  i  to  w  stosunkowo  krótkim 

czasie. Jak mogła odrzucić tę propozycję i spojrzeć potem Nealowi prosto w oczy? Ale jakie 
miała gwarancje, że dziennikarz nie będzie kopał zbyt głęboko w jej przeszłości? 

Pochyliła głowę i zaczęła myć włosy kawałkiem łagodnego mydła.   

Pochłonięta myślami, wtarła go we włosy więcej, niż potrzeba, i stała teraz z mydlinami 

ściekającymi jej po twarzy. Zacisnęła oczy i dalej masowała głowę – otwarta kabina samolotu 
nie sprzyjała utrzymaniu włosów w czystości, bez względu na to, czy miała ubraną pilotkę, 
czy nie.   

background image

Jakiś dźwięk na brzegu spowodował, że zwolniła ruchy rąk.   

Czekała,  aż  się  powtórzy,  powietrze  owiało  jej  nagie  ciało  i  zadrżała.  „To  tylko  królik, 

który  przyszedł  się  napić”  –  pomyślała.  Jednak  w  tym  samym  momencie  usłyszała  trzask 
nadepniętej  gałązki  i  odgłos  kroków  na  otwartej  przestrzeni.  Króliki  skaczą,  a  nie  chodzą 
szybkimi krokami! 

Ktokolwiek  to  był,  zdołał  tylko  krzyknąć:  „Hej...!”  gdy  kawałkiem  mydła,  niby  rakietą, 

wystrzeliła w jego stronę. Sekundę później usłyszała głośne: „Au!” i odgłos ciała padającego 
na porośnięty trawą brzeg.   

Oczywiście. Któż to mógł być inny niż McCready? Zanurzyła się w wodzie, żeby spłukać 

z głowy mydliny. Cholerny facet! Musiał mieć niezłą zabawę, widząc ją nagą od pasa w górę, 
z głową i twarzą pokrytymi białą pianą. Cudownie! 

Kiedy  wypłynęła  na  powierzchnię,  głowę  trzymała  tuż  nad  lustrem  wody.  McCready 

siedział  na  brzegu,  przykładając  dłoń  do  oka,  i  jęczał.  Przed  nim  na  powierzchni  jeziora 
unosiły się jej ubrania, zarówno te, które zdjęła, jak i czyste. Najwidoczniej musiał kopnąć je 
nogą.   

Gypsy  spróbowała  je  złapać,  zanim  całkiem  nie  nasiąkną,  ale  nie  była  w  stanie  tego 

zrobić,  nie  wynurzając  się  przynajmniej  do  połowy  z  wody,  toteż  przyglądała  się  im,  jak 
zanurzają się powoli pod wodą, by za chwilę pojawić się znowu na powierzchni.   

– Ty idioto! – krzyknęła. – Co ty, do diabła, sobie myślisz! Spójrz na moje rzeczy! 
McCready  spróbował  wstać,  ale  natychmiast  opadł  z  powrotem  na  trawę.  Trzymając 

wciąż dłoń przy lewym oku, spojrzał na nią prawym.   

–  A  co  ty  sobie  myślisz,  rzucając  ludziom  w  oczy  dwutonowym  kawałkiem  mydła?!  – 

odparował, równie zły jak i ona.   

– Nic nie widziałam. Wzięłam cię za Kubę Rozpruwacza.   
Uśmiechnął się sztucznie.   
– Kuba Rozpruwacz tutaj? To ty masz mordercze zamiary, paniusiu, nie ja. Przyszedłem 

tylko po to, żeby ci powiedzieć, że mój samochód nie chce zapalić.   

– Mogłeś to zrobić, stojąc za drzewami, albo mogłeś zaczekać. – Starała się wyglądać jak 

najbardziej godnie, ale nie było to łatwe; robiło się jej coraz zimniej. – Myślę, że trafił ci się 
niezły widok.   

– Trafiło mi się mydło w samo oko. Nie miałem szans, żeby cokolwiek zobaczyć, i wcale 

tego nie żałuję. – Pochylił się, chwycił rękaw unoszącej się na wodzie bluzki i przyłożył go 
do oka, zupełnie ignorując Gypsy.   

Z trudem się opanowała. Niskim, bezbarwnym głosem poprosiła: 
– Czy mógłbyś stąd odejść? Chciałabym wyjść z wody i ubrać się w te mokre, zabłocone 

rzeczy.   

Spojrzał na bluzkę, którą trzymał w dłoni, i zapytał: 
– Czy mogę ci uwierzyć i odwrócić się do ciebie plecami? 
Spróbowała się roześmiać, ale zabrzmiało to jak skrzyżowanie kichnięcia ze szlochem.   
– Jedyną rzeczą, w którą radzę ci uwierzyć, jest to, że wezmę cię do samolotu i wyrzucę 

nad jakimś pastwiskiem, o ile nie złapię wcześniej zapalenia płuc.   

background image

Pokiwał głową.   
– Wiedziałem, że powiesz coś w tym stylu. Poczekam w samochodzie, o ile uda mi się do 

niego dojść. – Podniósł się i po raz pierwszy spojrzał Gypsy prosto w twarz.   

Niestety, zbyt późno zdała sobie sprawę z tego, że nieświadomie wynurzyła się wcześniej 

do połowy z wody i jej piersi znowu stały się widoczne. Zanim zanurzyła się ponownie, ich 
oczy spotkały się. Intensywność jego wzroku potrąciła w niej jakąś głęboko tkwiącą strunę i 
musiała wstrzymać oddech, by pozbyć się wrażenia dziwnej lekkości.   

Przez  parę  sekund  żadne  z  nich  nie  odezwało  się,  w  końcu  McCreday  cofnął  się 

niepewnie o krok i chrząknął: 

–  Ja,  hm...  hm...  O  Boże...  –  Przerwał  i  chwiejnym  krokiem  ruszył  szybko  w  stronę 

samochodu.   

Gypsy  przeczekała  całe  pół  minuty,  spodziewając  się,  że  ujrzy  go  znowu,  jak  tylko 

wyjdzie z jeziora. Kiedy jednak nie zauważyła nic podejrzanego, zebrała swoje rzeczy i przez 
parę minut bezskutecznie usiłowała naciągnąć je na siebie. Powinna pójść po suche ubranie 
do samolotu i wrócić tu, by się przebrać. Koniec z niczym nie zmąconym, spokojnym latem. 
Koniec z wolnością i byciem samą. Koniec ze spokojem sumienia.   

Udało jej się wreszcie wbić nogi w mokre spodnie i założyć lepiącą się do ciała bluzkę. 

Wyprostowała  ramiona  i  z  trudem  ruszyła  do  samolotu  –  w  butach  chlupotała  jej  woda 
ściekająca z mokrego ubrania.   

McCready  pochylał  się  nad  silnikiem  swego  samochodu,  mamrocząc  coś  do  siebie. 

Gypsy westchnęła i postanowiła poczekać trochę ze zmianą garderoby.   

– Biały volkswagen rabbit, co? – zapytała podchodząc. – Jakoś nie pasuje do ciebie.   
– Jest szybki. – Przesuwał dłonią po małym silniku.   
– A co się zepsuło? 
– Gdybym  wiedział, już bym  to  naprawił. Cholerne niemieckie silniki! – Kiedy Gypsy, 

ociekająca  wodą,  pochyliła  się  nad  nim,  wyprostował  się  i  odsunął.  –  Podobno  jesteś 
fachowcem od tych rzeczy, zobacz sama.   

Po powierzchownych oględzinach i kilku pytaniach Gypsy orzekła: 
– Myślę, że to prądnica. Obawiam się, że twój samochód nie ruszy, dopóki nie założysz 

nowej.   

– Dziękuję, doktorze Gallagher. Czy myślisz, że zdobędę jakąś w mieście? 
Gypsy  zastanowiła  się.  Była  kiedyś  w  Hancock  i  jedyne,  ;  co  tam  widziała,  to  stacja 

benzynowa połączona z warsztatem. Prawie nie miał szans na znalezienie w nim zagranicznej 
części.   

–  Nawet  gdyby  mogli  ją  zamówić,  potrwa  to  dzień  lub  dwa  –  powiedziała  mu.  –  A 

wypożyczalni  samochodów  nie  ma  w  pobliżu.  Jedyne  miasto,  które  cię  może  uratować,  to 
Libertyyille, około sześćdziesiąt mil stąd na południowy zachód.   

McCready milczał przez jakiś czas, zanim zapytał: 
– Dokąd lecisz, gdy skończysz z Hancock? 
–  Do  Libertyyille  –  wypaliła  bez  zastanowienia.  Kiedy  przygnębienie  na  jego  twarzy 

zaczęło  zmieniać  się  stopniowo  w  radość,  wiedziała  już,  co  knuje  w  tym  swoim  małym 

background image

móżdżku. Cofnęła się o krok.   

– Nie, McCready...   
Zachichotał, rozbawiony jej zdenerwowaniem.   
– Daj spokój, Gallagher. Jesteś mi winna przysługę, i Przynajmniej tyle mi się należy za 

ten strzał mydłem w oko.   

Zbliżył  się  do  niej  i  wtedy  dostrzegła,  że  jego  lewe  oko  opuchło  i  nabrało  purpurowej 

barwy. Poczuła krawędź skrzydła pod łopatką i zdała sobie sprawę, że pozwoliła, by przyparł 
ją do samolotu.   

–  Na  poczucie  winy  mnie  nie  weźmiesz  –  powiedziała,  unosząc  do  góry  brodę.  – 

Musiałabym mieć cholernie ważny powód, żeby cię zabrać do Libertyyille. Możesz pojechać 
autobusem.   

Pochylił  głowę.  Jego  twarz  przybliżyła  się  i  w  czystym  błękicie  męskich  oczu  ujrzała 

swoje odbicie.   

–  Dobrze  –  powiedział  cicho.  –  A  co  myślisz  o  tym,  jako  o  ważnym  powodzie?  Jeśli 

pojadę autobusem, możesz mnie już nigdy nie zobaczyć i stracisz szansę, żeby uratować swój 
interes.  Z  drugiej  strony,  jeśli  mnie  weźmiesz  do  Libertyville,  możemy  tam  przeprowadzić 

wywiad,  ja  wynajmę  nowy  samochód  i  zniknę  na  dobre  z  twojego  życia.  Zrobimy  sobie 
nawzajem przysługę, więc nikt nie przegra. Co ty na to? 

Wbrew sobie Gypsy zaczęła się łamać. „Nie bądź idiotką – pomyślała. – Ten facet potrafi 

pewnie  przeczytać  na  głos  książkę  telefoniczną  w  taki  sposób,  że  zabrzmi  to  jak  cytat  z 
Szekspira”.   

Spuściła  wzrok  ku  jego  klatce  piersiowej,  odsłoniętej  pod  częściowo  rozpiętą 

ciemnoniebieską  koszulą,  po  czym  znowu  spojrzała  mu  w  oczy.  „Chyba  tracę  rozum”  – 
przemknęło jej przez głowę.   

– No! – roześmiał się. – Moje towarzystwo nie może być aż tak złe.   
Odsunęła  się  na  bok  i  głęboko  odetchnęła,  a  potem  skrzyżowała  ręce  na  mokrej, 

przylegającej do ciała bluzce. Jego wzrok przez cały czas śledził jej ruchy.   

– Mam jeden warunek – powiedziała wolno.   
– Jaki? 
– Ja kontroluję kierunek, w którym zmierzają twoje pytania. Jeśli zadasz mi pytanie, na 

które nie będę chciała odpowiedzieć, zejdziesz z tego tematu, jasne? Moje życie osobiste jest 
wyłącznie moją sprawą.   

Przyglądał się jej, rozważając to, co powiedziała.   
–  Wiesz  oczywiście,  że  dając  mi  do  zrozumienia,  że  masz  coś  do  ukrycia,  wzbudzasz 

tylko moją zawodową ciekawość.   

Odwróciła wzrok.   
–  Takie  są  moje  warunki  –  powtórzyła.  –  Albo się  zgadzasz,  albo  będziesz  musiał  sam 

sobie radzić.   

McCready rozłożył ramiona i cofnął się.   
–  W  porządku,  myślę,  że  jakoś  to  przeżyję.  A  teraz  chyba  rzeczywiście  powinnaś  się 

przebrać, zanim się przeziębisz. Nie chciałbym, żeby mój pilot rozchorował się przeze mnie. 

background image

Mogłabyś jeszcze kichnąć w czasie lotu i władować nas na zbocze jakiejś góry.   

Gypsy bez słowa wyjęła z samolotu suche ubranie i ruszyła w stronę drzew. On zgodził 

się zbyt łatwo. Powinna była wiedzieć, że jej ultimatum stanie się tym, czym jest machanie 
kawałkiem surowego mięsa przed nosem rekina.   

– Hej! – krzyknął za nią. – Przypieczętujmy nasz układ uściskiem dłoni, dobrze? Zwykle 

w ten sposób się to odbywa.   

Dostrzegła  zmierzającą  w  swoim  kierunku  rękę.  Wyglądała  tak,  jakby  była  czymś 

oderwanym  od  niego  i  żyjącym  własnym  życiem.  Zafascynowana,  patrzyła,  jak  jej  własna 
dłoń wyruszyła tamtej na spotkanie.   

Po chwili zetknęły się i Gypsy poczuła, jak przez jej ciało przebiega dreszcz.   
– Wątpię, czy to się uda, McCready – wymamrotała.   
– Jeszcze zobaczymy. Dziwniejsze rzeczy się zdarzały. Przytrzymał jej dłoń parę sekund 

dłużej,  niż  powinien,  po  czym  odwrócił  się  i  pogwizdując  podszedł  do  samolotu.  Gypsy 
pokręciła głową i wyszeptała cichą modlitwę.   

background image

 

– Dwa dni w Hancock miałaś piękną pogodę – gderał Keane, nie słysząc nawet własnych 

słów, gdyż wiatr unosił je dalej już w momencie otwarcia ust. – A dla mnie to leje.   

Siedział  przypięty  pasami  w  przedniej  kabinie  samolotu  i  spoglądał  w  dół  na  warstwę 

szarych chmur. Wznieśli się już powyżej największego deszczu, ale nadal wszędzie czuło się 
wilgoć.   

Gypsy zachowywała się beztrosko w chwili startu.   
– To nic – zapewniała go. – Tylko trochę kropi, do południa na pewno przejdzie.   
Dla Keane’a to nie było nic. Jego żołądek wywracał się na drugą stronę za każdym razem, 

gdy  samolot  zmieniał  pułap  lotu,  a  co  jakiś  czas  wydawało  mu  się,  że  dwupłatowiec  lada 
chwila rozleci się na kawałki.   

Poza tym, po ostatnich przeżyciach w powietrzu nie czuł się zbyt bezpiecznie, nie mogąc 

postawić  stóp  na  ziemi,  i  pragnął,  żeby  ich  półgodzinna  podróż  do  Libertyville  już  się 
skończyła.   

Gypsy  umieściła  jego  sprzęt  fotograficzny  i  walizkę  w  schowku  przed  jego  nogami. 

Zastanawiał  się,  czy  delikatny  aparat  będzie  cały,  gdy  wylądują.  „Głowa  do  góry,  stary  – 
powiedział do siebie. – Sam sobie nawarzyłeś tego piwa, teraz musisz je wypić”.   

Zepsuta prądnica samochodu była dogodnym przypadkiem, który przeważył szalę na jego 

stronę.  Gdyby  zrobił  coś  takiego  celowo,  ona  natychmiast  by  to  przejrzała,  a  tak  nie  miała 
innego  wyjścia,  jak  tylko  zabrać  go  ze  sobą.  Dobrze  czy  źle,  ale  zgodziła  się  w  końcu  na 
wywiad i on musiał teraz iść za ciosem. Odkrył ze zdziwieniem, że oczekiwał ich rozmowy z 
niecierpliwością. Los płatał mu ostatnio dziwne figle! 

Obrócił się na siedzeniu i odchylił głowę w tył, by spojrzeć na Gypsy. Teraz niczym się 

od  niego  nie  różniła  w  tej  pilotce,  goglach  i  jedwabnym  szaliku  powiewającym  z  tyłu. 
Przypominała  mu  Snoopy’ego  z  jego  ulubionych  kreskówek.  Keane  uśmiechnął  się  na  to 
porównanie.  Nagle  samolot  poszedł  gwałtownie  w  dół.  Tylko  dzięki  jej  umiejętnościom  nie 
zetknęli się z ziemią w brutalny sposób. Wyprowadziła znów swoją gipsy w niebo.   

Gypsy uniosła kciuk do góry; bez wątpienia uczyniła to, by go uspokoić, powtórzył więc 

jej  gest  z  szerokim  uśmiechem  na  twarzy,  zdecydowany  nie  zrobić  z  siebie  tchórza.  Potem 
samolot  obniżył  wysokość.  Kean  poczuł,  jak  żołądek  podchodzi  mu  do  gardła.  Zaczęli 
lądowanie w Libertyville.   

Deszcz  rzeczywiście  ustawał,  kiedy  dotknęli  ziemi  na  lotnisku  miejskim,  gdzie  mieli 

uzupełnić  paliwo.  Keane  wyskoczył  z  samolotu,  by  rozprostować  zdrętwiałe  nogi  i  znaleźć 
coś do picia.   

Gypsy  stanęła  po  chwili  obok  niego,  zdejmując  pilotkę  i  potrząsając  kasztanowymi 

włosami.   

– Jeśli musisz skorzystać z łazienki, lepiej zrób to teraz, potem pozostaną już tylko krzaki. 

– Spojrzała na niego podejrzliwie. – Czyżbyś miał nudności? Jesteś trochę zielony.   

Keane wyprostował się, jak mógł najbardziej, ale nadal patrzył prosto w jej oczy.   

background image

–  Nic  mi  nie  jest  –  oświadczył,  próbując  przekonać  zarówno  ją,  jak  i  siebie.  –  Zawsze 

robię się zielony w czasie deszczu. To rodzinne. – Uśmiechnął się, ale zdawał sobie sprawę, 
że nie wypadło to najlepiej.   

–  W  porządku.  –  Pokiwała  głową.  –  Idę  do  biura  znaleźć  mapę  i  sprawdzić  ostatnią 

prognozę pogody. Spotkamy się tu za dziesięć minut.   

– Jawohl! – Przyglądał się jej, jak odchodzi w stronę małego, zbudowanego w kształcie 

litery  L  budynku,  z  wieżą  kontrolną  sterczącą  z  jednego  końca.  Uzmysłowił  sobie,  że 

dziewczyna  ma  bardzo  seksowny  chód,  prawie  męski,  ale  nie  mogła  powstrzymać  swoich 
pośladków  przed  lekkim  kołysaniem.  Jej  nogi  w  skórzanych  botkach  były  długie  i  gibkie. 
Mimo  że  wiedział,  co  myśli  o  nim  i  o  jego  pracy,  nie  potrafił  stłumić  w  sobie  pragnienia. 
„Wygląda  na  to,  że  pokręcisz  się  koło  niej  trochę  dłużej,  niż  zamierzałeś,  ale  najlepiej 
poszukaj sobie jakiegoś jeziora. Jeziora z bardzo zimną wodą” – ostrzegał sam siebie.   

 

Gdy zniknęła w biurze, zapytał mężczyznę napełniającego bak samolotu o toaletę. Kiedy 

znalazł się w środku, zrozumiał, dlaczego tamten tak mu się przyglądał. Jego oko miało teraz 
czarną obwódkę z brunatnym odcieniem w kącikach. Opuchlizna wprawdzie znikła, ale nadal 
wyglądał jak bokser odrzucony z memoriału o Złote Rękawice.   

– Pewnie pomyślał, że jestem maltretowanym mężem – wymamrotał, studiując w lustrze 

swoje odbicie.   

Wrócił  do  samolotu  znowu  zdecydowany  uniemożliwić  Gypsy  Gallagher  granie 

pierwszych skrzypiec. To był jego wywiad i zamierzał nim kierować tak, jak chciał. Do diabła 
z jej warunkami! Najwyraźniej się bała, że on zacznie szperać  głębiej, niż chciała. Musiało 
istnieć jakieś wytłumaczenie tego.   

–  Mój  ojciec  i  Neal  Gallagher  przyjaźnili  się  już  od  dzieciństwa,  które  spędzili  w 

hrabstwie  Meath,  w  Irlandii.  W1935  wyemigrowali  do  Stanów  Zjednoczonych,  zwerbowali 
paru pilotów z I Wojny Światowej i stworzyli podniebny cyrk.   

Gypsy siedziała oparta o kadłub samolotu i wpatrywała się w lampę stojącą między nią a 

Keanem McCready. Oprócz tego jednego oświetlonego miejsca, leżące odłogiem pole, które 
wybrała  jako  pas  startowy,  było  pogrążone  w  ciemnościach.  W  pobliskich  krzakach  grały 
świerszcze, a księżyc i gwiazdy zniknęły, przesłonięte chmurami.   

McCready  siedział,  słuchając  uważnie,  na  jego  kolanach  spoczywał  gruby  notatnik,  w 

dłoni  trzymał  długopis  –  zapisywał  jej  słowa,  stenografując  sobie  tylko  znaną  metodą.  Nie 
pozwoliła mu użyć magnetofonu kasetowego w obawie, że mógłby zarejestrować zbyt wiele 
i, ku jej zdziwieniu, nawet się nie sprzeciwił.   

Jego nieprzyjemne wścibstwo zamieniło się w całkowity profesjonalizm. Pytania zadawał 

w taki sposób, że miało się wrażenie, iż to nie on wyciąga z niej informacje, ale ona sama go 

nimi zarzuca. Zaczęła się powoli uspokajać. Może mimo wszystko nie będzie tak źle.   

– Czym dokładnie jest podniebny cyrk? – zapytał, opierając końcówkę długopisu o górną 

wargę.   

–  To  pokaz  powietrzny,  z  którym  jeździ  się  od  miasta  do  miasta.  Piloci  popisują  się 

background image

akrobatyką lotniczą, sprzedają loty, prowadzą bufet.   

– Neal i mój ojciec zdołali uciułać tyle pieniędzy, że udało im się kupić dwa dwupłatowce 

w dobrym stanie. Pomalowali je na jasnozielono i żółto, a na afiszach reklamowali się jako , , 

O’Hara  i  Gallagher  –  Latający  Irlandczycy”  –  roześmiała  się.  –  To  musiały  być  czasy. 
Lotników  traktowano  jak  bohaterów  lub  zupełnych  szaleńców.  Fascynowano  się  nimi.  To 
były czasy Lucky Lindy, Amelii Earhart i Wileya Posta...   

– Jak długo pracowali w latającym cyrku? – zapytał McCready, naprowadzając jej myśli 

na temat.   

– Około sześciu lat, do II Wojny Światowej. Zaciągnęli się, a kiedy wojna się skończyła, 

stracili  ze  sobą  kontakt.  W  końcu  ożenili  się  i  każdemu  z  nich  urodziło  się  dziecko.  Mieli 
rodziny na utrzymaniu i żaden z nich nie wrócił już nigdy do latania wyczynowego.   

– A twoja matka? Opowiedz mi o niej. Gypsy zasępiła się.   
–  Słabo  ją  pamiętam.  Zmarła  na  zapalenie  płuc,  gdy  byłam  jeszcze  mała,  i  tata 

wychowywał mnie sam. Nie ożenił się po raz drugi. Był dobrym człowiekiem.   

McCready obserwował ją uważnie.   
– W co się tak wpatrujesz? – zapytała z nieoczekiwaną irytacją.   
–  W  ciebie  –  odparł.  –  Po  raz  pierwszy  miałem  przywilej  obserwowania  cię,  kiedy  nie 

okazujesz złości. Delektuję się tą chwilą.   

– I znowu zaczynasz mnie denerwować. – Zastanawiała się, co takiego w tym człowieku 

przyczyniało  się  do  powstawania  w  niej  tak  silnych  emocji.  Ciepłe,  rozproszone  światło 
złagodziło płaszczyznę jego twarzy, ale oczy nie utraciły swojego zuchwałego błysku. Starał 
się ją uspokajać swym zachowaniem, ale jego szelmowski charakter czekał tylko, aż ona się 
potknie.   

– Przepraszam. – Uśmiechnął się. – Oboje byśmy tego nie chcieli, prawda? 
Gypsy twierdząco pokiwała głową.   
– No dobrze. Myślę, że dosyć już wyciągnąłeś dzisiaj ode mnie. Jestem bardzo zmęczona. 

Wyjęła z samolotu śpiwór i rozciągnęła go na trawie.   

McCreday siedział bez słowa, w końcu chrząknął.   
– Nie chciałbym cię jeszcze raz zdenerwować... ale... gdzie właściwie mam spać? 
Czekała, aż o tym wspomni. Z uśmiechem wskazała dwie otwarte kabiny samolotu.   
–  Możesz  wybierać  między  przednią  a  tylną.  Sądzę,  że  znajdzie  się  jakiś  koc  do 

przykrycia.   

Westchnął ciężko i pokiwał głową.   
– Ja nawarzyłem piwa i ja muszę je teraz wypić, czy o to chodzi? 
– O to chodzi.   
Po długiej chwili ciszy wstał i pozbierał notatki.   
– Podniebny kaskader, co? 
–  Tak  jak  za  dawnych  lat  –  Gypsy  uśmiechnęła  się.  –  Bez  pasów  bezpieczeństwa,  bez 

niczego, tylko twoje własne dwie stopy.   

Spojrzał  na  dolne  skrzydło  samolotu,  na  czarne  niebo,  na  parę  świateł  Libertyville, 

majaczących w oddali.   

background image

– To gdzie jest ten koc? 
 

*** 

–  To  zajmie  tylko  parę  minut.  Nie  spieszysz  się  z  powrotem,  prawda?  –  zapytał 

McCready  w  sklepie  spożywczym  w  Libertyville,  przetrząsając  kieszenie  w  poszukiwaniu 
drobnych do automatu.   

Gypsy wyjrzała na zewnątrz i spojrzała na niebo. Mżawka sprzed dwóch dni powróciła, 

przynosząc ze sobą silny, bezlitosny wiatr.   

–  Nieszczególnie  –  wycedziła,  wciskając  ręce  do  kieszeni  dżinsów.  –  Nie  spiesz  się. 

Poszukam ostatniego wydania „Cosmo”.   

– Świetnie – wymamrotał, skupiony w tej chwili wyłącznie na swoich sprawach.   
Kiedy  wrzucał  kolejno  monety  i  zaczął  wykręcać  numer,  Gypsy  błądziła  wzrokiem  po 

książkach.  W  tym  małym  sklepie  byli  jedynymi  klientami.  Sprzedawca  zapytał,  czy 
potrzebują  pomocy,  po  czym  zniknął  na  zapleczu.  Zerkał  tylko  od  czasu  do  czasu  na 
nieznajomą,  niedobraną  parę  –  prawdopodobnie  nie  przyzwyczajony  do  widoku  obcych  w 
tym miejscu.   

Ukradkiem rozejrzała się za „Przeglądem Światowym”, ale musiał już zostać sprzedany. 

Sięgnęła więc po „Mechanika amatora” i przewracając kartki, przypadkiem usłyszała ostatnie 
słowa McCready’ego.   

Próbowała  je  zignorować.  Nie  przyszłaby  nawet  z  nim  do  miasta,  gdyby  nie  to,  że 

musiała  rozprostować  nogi  i  potrzebowała  kilku  rzeczy.  Jednak  im  bardziej  starała  się 
zagłuszyć myślami jego głos, tym bardziej przyciągał jej uwagę.   

– Dzwonię z Wisconsin, Kevin, dobrze mnie słyszysz? Jak się masz, stary? Jak mama? 
Przerwał, słuchając odpowiedzi, i Gypsy przysunęła się bliżej.   
„Najwyraźniej ciekawość McCready’ego jest zaraźliwa” – pomyślała.   
Odezwał się znowu, tym razem jego głos zabrzmiał inaczej.   
–  Naprawdę  nie  wiem,  Kev.  Może  w  przyszłym  tygodniu...  Wiesz,  że  ja  też  za  tobą 

tęsknię, prawda? Obiecuję, że pierwszy weekend po moim powrocie spędzimy razem, tylko 
we dwóch. Gdzie chcesz. Stoi? 

Jeszcze jedna przerwa. Gypsy pochyliła twarz nad gazetą. McCready oparł się o aparat i 

potarł czoło dłonią.   

– Kev, wiem, że złamałem już parę przyrzeczeń, ale tym razem daję słowo.   
Gypsy  zdała  sobie  sprawę,  że  wcale  nie  musiała  ukrywać  swego  zainteresowania. 

Patrzyła otwarcie na McCready’ego,  gdy zadawał  synowi pytania, ale on zdawał  się jej nie 
dostrzegać.   

Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w deszcz; w jego niebieskich oczach odbijały się 

szare chmury, a na twarzy malowało się przygnębienie.   

– Przysięga, co? – zapytał i zachichotał. – Która przysięga? 
Słuchając  rozejrzał  się  dookoła  i  jego  oczy  dosięgły  Gypsy.  Udała,  że  jest  pochłonięta 

czytaniem artykułu o kapitalnych remontach silnika.   

Zadowolony, najwidoczniej, że już go nie obserwuje, podniósł prawą rękę i zniżył głos.   

background image

– Przysięgam na siłę Kapitana Komando i Legion Rycerzy Wolności.   
Gypsy uśmiechnęła się. Jedyną rzeczą, jaką jeszcze zdołała usłyszeć, było: 
– Kocham cię, Kev. – Zaraz potem odłożył słuchawkę. Usiadł na chwilę plecami do niej, 

po czym podniósł się i podszedł do stolika z komiksami. Wyjął jeden z nich i pokazał jej.   

– „Rycerze Wolności Kapitana Komando” – wyjaśnił. – To na wypadek, gdybyś zaczęła 

się zastanawiać.   

Keane  wytężał  oczy,  zapisując  w  świetle  turystycznej  lampy  słowa  Gypsy.  Jak  zwykle 

stenografował,  więc  przynajmniej  nie  musiał  się  martwić,  że  ona  zdoła  odczytać  liczne 
notatki na marginesach.   

Siedzieli pod skrzydłami samolotu i popijali chłodną kawę. Deszcz przestał padać, ale jak 

na tę porę roku było wyjątkowo zimno.   

–  W  jaki  sposób  i  kiedy  spotkali  się  znowu  twój  ojciec  i  Neal  Gallagher?  –  zapytał  i 

zadrżał. Kiedy nie odpowiedziała od razu, podniósł głowę.   

– Gypsy? 
– Ile lat ma Kevin? – zapytała nagle. Patrzyła na niego dziwnym wzrokiem, takim samym 

jak  wtedy,  gdy  skończył  rozmowę  telefoniczną  w  sklepie.  Światło  migotało  w  jej 

szmaragdowych oczach, a twarz okalały pasma prostych z powodu wilgoci włosów. Trzymała 
w ręce jedwabny szal i przesuwała go wolno pomiędzy palcami.   

–  Kto  tu  przeprowadza  wywiad,  ja  czy  ty?  –  zażartował,  ale  widział,  że  czeka  na 

odpowiedź. – Osiem.   

– I czyta komiksy z Kapitanem Komando. Keane wypił łyk kawy, skrzywił się i pokiwał 

głową.   

– Zbiera je. Ma co najmniej setkę tytułów, wszystkie od pierwszego lub drugiego numeru. 

Kiedy dorośnie, będzie to warte miliony.   

Roześmiała się.   
– Kiedy zaczął? Mając dwa lata? 
Uśmiechnął się na wspomnienie chwili, kiedy przekazał kolekcję synowi.   
– Złapałaś mnie – przyznał. – Większość starych numerów jest jeszcze moja. Teraz, gdy 

nie mam czasu na kolekcjonowanie ich, Kevin robi to za mnie. Nie przegapił jeszcze żadnego 

numeru.   

Jedwabny szal wyśliznął się spomiędzy jej palców.   
–  Bardzo  za  nim  tęsknisz,  prawda?  –  zapytała  z  nie  udawanym  zainteresowaniem  w 

głosie.   

Keane  znowu  twierdząco  pokiwał  głową  i  pomyślał,  że  chyba  nigdy  nie  uda  mu  się 

przewidzieć biegu jej myśli.   

– Tak, tęsknię za nim i mam nadzieję, że on o tym wie. Mam nadzieję, że nie wini mnie 

za to, że zniknąłem w połowie jego życia. Rozwiedliśmy się z żoną, gdy miał zaledwie cztery 

lata, i nie widywałem go tak często, jakbym tego chciał. To ta praca – nie mogę jej przerwać i 
nie  chcę.  Ale  czasami  zastanawiam  się,  czy  na  dłuższą  metę  nie  byłoby  lepiej,  gdybym 
znalazł coś bardziej stałego, mniej podróżował i miał więcej wolnego czasu. Do diabła, mijają 
tygodnie, a on mnie nie widzi. Dziecko nie powinno dorastać w ten sposób.   

background image

– Ale  gdybyś spróbował  robić coś innego, nie dałoby  ci  to  szczęścia, prawda? A twoje 

niezadowolenie mogłoby się odbić na nim tak samo jak na tobie. Zamiast winić cię za to, co 
lubisz robić, winiłby siebie za to, że cię od tego odciąga. Czy chciałbyś, żeby tak się stało? 

–  Mój  Boże,  chyba  masz  rację.  Nigdy  nie  myślałem  o  tym  w  taki  sposób.  On  jest 

wrażliwym, ale małym dzieckiem, czy mógłby to zrozumieć? 

–  Wiem,  że  mógłby.  Ja  zrozumiałam.  –  Spojrzała  w  bok.  –  Kiedy  mój  ojciec  opuścił 

podniebny cyrk, przysiągł sobie, że powróci do niego tak szybko, jak to możliwe. Ale minęły 

lata,  spotkał  moją  matkę,  potem  ja  się  urodziłam.  Rodzina  to  ogromna  odpowiedzialność. 
Ojciec  wiedział,  że  my  nigdy  nie  przyzwyczaimy  się  do  takiego  stylu  życia  –  zawsze  w 
drodze,  nie  znając  miejsca  następnego  posiłku  –  toteż  zaczął  pracować  jako  mechanik  dla 
dużej linii lotniczej. Myślę, że dla niego przebywanie wśród samolotów, jakichkolwiek, było 
lepsze niż nic. Ale zawsze traktował to jako zamiennik. Przez pierwszych siedem lat swojego 
życia wiedziałam, że jest nieszczęśliwy. Zmienił się dopiero wtedy, gdy znowu spotkał Neala 
i obaj założyli Aeroklub Gallaghera. Znowu zaczął regularnie latać. Zaczął żyć pełnią życia. 
Stał się szczęśliwym człowiekiem. – Zerknęła na notes Keana. – Właśnie odpowiedziałam na 

twoje pytanie, nie masz zamiaru tego zapisać? 

Pokręcił  głową.  Zmusił  swój  długopis  do  ruchu  po  powierzchni  papieru,  ale  był  tak 

bardzo świadomy obecności Gypsy naprzeciwko siebie, że nie wiedział nawet, o czym pisał.   

Kiedy zadrżała, odłożył długopis, wyjął z jej dłoni szalik i delikatnie owinął go wokół jej 

szyi. Siedziała bez ruchu, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.   

– Dziękuję – wyszeptała.   
– To ja dziękuję – odparł lekko ochrypłym głosem. – Myślę, że dałaś mi tyle materiału do 

myślenia, że będę miał czym zająć swój umysł przez najbliższy tydzień.   

Uśmiechnęła się.   
– To była chwila słabości. Obiecuję, McCready, że już się to więcej nie powtórzy.   
– Nie obiecuj rzeczy, których może nie będziesz w stanie dotrzymać. – Wolno pochylił 

się ku niej i pocałował ją w możliwie najdelikatniejszy sposób. Nie uderzyła go w twarz i nie 
odsunęła się. „Jak dotąd całkiem nieźle idzie” – pomyślał i powtórzył pocałunek.   

Jej usta nieśmiało odpowiedziały jego wargom i Keane zwalczył nagłe pragnienie, które 

go ogarnęło. „Przestraszysz ją” – ostrzegł wewnętrzny głos i, oczywiście, w sekundę później 
odchyliła się i zerwała na równe nogi.   

– Gypsy! 
–  Nie.  –  Odgarnęła  włosy  z  czoła  i  zwiększyła  dzielący  ich  dystans.  –  Nie  mów  nic 

więcej, wprawiasz mnie w zakłopotanie.   

– O ile wiem, trochę zakłopotania jeszcze nikomu nie zaszkodziło.   
– Nic nie rozumiesz – powiedziała, stojąc poza zasięgiem światła lampy.   
Po chwili pełnej napięcia Kean westchnął.   
–  Chyba  rzeczywiście  nie  rozumiem.  –  Ciągle  czuł  na  swoich  wargach  dotyk  jej  ust  i 

trudno mu było pogodzić się z tym, że się wycofała.   

Stała tak przez parę minut, z dala od światła i zasięgu jego ręki, aż w końcu powiedziała.   
– Idź spać, McCready. Sama dam sobie radę. Spojrzał na lampę.   

background image

–  Wiem,  że  dasz  sobie  radę.  I  czy  nie  myślisz,  że  już  najwyższy  czas,  żebyś  zaczęła 

mówić do mnie: Keane? 

– Dziwne imię – zauważyła.   
– Nie bardziej dziwne niż twoje.   
– Przynajmniej mamy jedną wspólną cechę.   
Następny  dzień  wstał  słoneczny  i  ciepły.  Keane  spędził  większość  czasu  zbierając 

pieniądze za przeloty i gawędząc z ludźmi, którzy czekali na swoją kolej.   

Jeśli  chodzi  o  rozmowę  z  Gypsy,  to  zdołali  zamienić  ze  sobą  zaledwie  dwa  słowa  od 

czasu  jego  wczorajszej,  nieudanej  próby  uwiedzenia  jej.  Pomiędzy  nimi  rozciągała  się 
delikatna nić napięcia. Czuł to. Nie wiedział jednak, czy wolno mu ją zerwać.   

Powinien  chyba  kierować  się  instynktem,  bo  tutaj  nie  mógł  polegać  na  niczym  innym. 

Było  to  tak,  jakby  oboje  egzystowali  w  jakiejś  próżni,  oddzieleni  od  reszty  świata.  Nigdy 
jeszcze nie doświadczył podobnego stanu.   

Późnym  popołudniem  poczuł  się  wyjątkowo  niespokojnie.  Kiedy  Gypsy  wylądowała  na 

ziemi po ostatnim locie, zdecydował, że musi coś z tym zrobić.   

Podbiegł  do  niej,  gdy  wyskoczyła  z  kabiny,  i  wolno  zdjął  jej  gogle  i  pilotkę.  Kiedy 

pasażerowie odeszli, westchnęła.   

– O Boże, ależ jestem zmęczona. Ile dzisiaj zarobiliśmy? 
Keanowi  poprawił  się  humor,  gdy  usłyszał,  że  żądała  to  pytanie,  używając  liczby 

mnogiej.   

–  Dokładnie  sto  cztery  dolary  –  powiedział,  pokazując  jej  zwitek  banknotów.  Znowu 

westchnęła.   

– Pięćdziesiąt dwie kolejki.   
Przez chwilę oboje milczeli, aż w końcu on odchrząknął.   
–  Eee...  czy  nie  chciałabyś  zrobić  z  tego  pięćdziesięciu  trzech?  Czułem  się  trochę 

opuszczony tu na dole.   

Uniosła dłoń odzianą w rękawiczkę, by osłonić oczy przed słońcem.   
–  Chyba  żartujesz,  Keane.  Jestem  śmiertelnie  zmęczona  i  w  samolocie  prawie  nie  ma 

benzyny.   

– To słaba wymówka. Dwa loty wcześniej pomogłem ci napełnić bak, pamiętasz? 
Oparła się o kadłub samolotu.   
–  Nie,  nie  i  jeszcze  raz:  nie.  Mam  na  dzisiaj  dosyć  i  zamierzam  wykąpać  się  w 

deszczówce, której nałapaliśmy. Zabiorę cię jutro, jeśli zapłacisz dwa dolce, to moje ostatnie 
słowo.   

Keane spojrzał w niebo i przytaknął głową.   
– Może masz rację – westchnął. – Moje pierwsze dwa loty nie byty wielkim sukcesem. 

Dlaczego ten miałby wyglądać inaczej? Myślę, że trzeba być trochę kopniętym, żeby latać w 
czymś takim. Może któregoś dnia uda mi się wsiąść do jakiejś porządnej, dużej maszyny. – 
Wpatrywał się w niebo i czekał.   

–  Znowu  nie  doceniasz  mojej  gipsy  moth.  Powietrze  jest  spokojne,  a  widoczność 

fantastyczna. 

Spójrz  na  ten  zachód  słońca.  –  Wskazała  na  olśniewający, 

background image

pomarańczowo-różowy horyzont. – To będzie jak żeglowanie we śnie i byłbyś wyjątkowym 
głupcem, gdybyś przegapił taką okazję. Keane poderwał się z miejsca.   

– No, przekonałaś mnie. Ruszajmy.   
Kiedy zdała sobie sprawę, do czego ją doprowadził, zamknęła oczy.   
– McCready, jesteś:..   
– Ojojoj. Miało być „Keane”, pamiętasz? – sprostował. Przysunęła się do niego z rękoma 

opartymi o szczupłe, ale kształtne biodra.   

– Keane, jesteś okropnym... No dobra, wskakuj do samolotu.   
– Hę?! 
– Powiedziałam: wsiadaj do samolotu, zanim się rozmyślę. Chciałeś się przelecieć? No, 

więc dobrze! 

Dostrzegł  błysk  w  jej  szmaragdowych  oczach  i  zastanowił  się,  czy  przypadkiem  nie 

popełnił jakiegoś głupstwa.   

Kiedy  już  znaleźli  się  w  powietrzu,  Keane  z  trudem  odprężył  się  i  skupił  na  oglądaniu 

rozciągających  się  w  dole  krajobrazów.  Ziemia  wyglądała  jak  zielonożółta  szachownica,  a 
rozrzucone  tu  i  ówdzie  jeziora  i  stawy  jak  niebieskie  diamenty  błyszczące  w  szkarłatnych 
teraz promieniach słońca. Moth szybowała przed siebie jak motyl i stopniowo Keane zaczął 
patrzeć  na  nią  zupełnie  innymi  oczyma.  Na  ziemi  była  czymś  obcym,  dziwadłem  nie 
pasującym  do  niej.  W  powietrzu  stawała  się  piękną  maszyną,  tak  bardzo  na  miejscu  wśród 
chmur, jak i ptaki.   

Zdał sobie sprawę, że Gypsy specjalnie dozuje mu wrażenia, próbując zainteresować go, 

a  nie  przerazić  nowymi  doświadczeniami.  Metoda  ta  rzeczywiście  dawała  rezultaty.  Kiedy 
wyczuła, że Keane nabiera pewności siebie, zanurkowała ostro w dół i przeleciała nisko nad 
brzozowym  laskiem,  po  czym  błyskawicznie  uniosła  się  znowu,  tak  że  w  całym  jego  polu 
widzenia znalazło się niebo i zapomniał, że w ogóle istnieje ziemia.   

Zaraz  po  tym,  jak  wyrównali  wysokość,  skręciła  ostro  w  prawo,  przechylając 

równocześnie samolot na jedno skrzydło i błękit znowu przeszedł w zieleń. Tym razem jego 
żołądek nie zaprotestował. Tym razem bardzo mu się to podobało.   

Odwrócił  się  do  niej  i  uśmiechnął  szeroko.  Kiwnęła  mu  głową  i  pokazała,  żeby  się 

trzymał. Zanim zdążył się zorientować, co takiego zamierza zrobić, byli już w trakcie pełnego 
obrotu i świat wywrócił się do góry nogami.   

Na  moment  zupełnie  stracił  orientację  i  zamknął  oczy.  Natychmiast  zakręciło  mu  się  w 

głowie, więc zmusił się, by je ponownie otworzyć. Nie chciał stracić ani sekundy z tego, co 
się działo. A poza tym, jedną rzecz był winien sobie i Gypsy – nie stchórzyć.   

Samolot wrócił do normalnej pozycji i Gypsy zaskoczyła go ponownie, wyłączając silnik. 

Zaczęli powoli  szybować w dół. Jedynym dźwiękiem, jaki dobiegał  teraz do uszu Keane’a, 
był  łagodny  szum  wiatru,  wygrywającego  swą  pieśń  pomiędzy  skrzydłami  moth.  Jakieś 
osiemset  pięćdziesiąt  stóp  nad  ziemią  Gypsy  poderwała  samolot  do  lotu  i  Keane  tuż  przed 
sobą poczuł nagły przypływ mocy.   

Słońce zniknęło za horyzontem, kiedy zniżyła się do ziemi i wylądowała dokładnie w tym 

samym miejscu, z którego wystartowali. Keane wyskoczył z kabiny, nie mogąc powstrzymać 

background image

uśmiechu.   

Gypsy siedziała nadal w samolocie. Zdjęła z twarzy gogle i obserwowała Keane’a.   
–  Czuje  się...  –  zaczął.  –  Nie  wiem.  Myślę,  że  „wolny”  będzie  najlepszym  słowem. 

Wszystko wydaje się takie nieważne, gdy jesteś tam w górze, prawda? 

Gypsy uśmiechnęła się, jak gdyby były to właśnie te słowa, które miała nadzieję usłyszeć.   
– Teraz już wiesz. – Wyskoczyła z samolotu. – Keane, mam pomysł.   
– Tak? 
Zdjęła z głowy pilotkę i odrzuciła w tył niesforne, kasztanowe loki.   
– Wezmę kąpiel, a potem pójdziemy do miasta na prawdziwą kolację. Co ty na to? 
Keane zawahał się, wietrząc jakiś podstęp.   
– Czy to znaczy, że zapraszasz mnie na kolację? 
– Wiem, że to cię dziwi, ale dzisiejszy zachód słońca wpłynął na mnie wyjątkowo dobrze. 

Lepiej  wykorzystaj  moją  hojność,  póki  mam  humor  –  nie  mówiąc  już  o  tym,  że  jestem 
bogatsza o sto cztery dolary.   

–  Nauczyłem  się  już,  że  nie  można  ci  odmawiać,  „Cygańska  Damo”  –  powiedział, 

uśmiechając się od ucha do ucha.   

Jej oczy nagle zwęziły się i cofnęła się o krok.   
– Dlaczego nazwałeś mnie w ten sposób? Uśmiech zaczął znikać z jego twarzy.   
– Nie wiem. Jakoś to do ciebie pasuje. A tobie się nie podoba? 
– Nie, to nie to. – Przyglądała mu się przez moment. – Ktoś inny mnie tak nazywał.   
Podczas gdy Gypsy myła się za rosnącymi w pobliżu drzewami, Keane oparł się o ciepły, 

spokojny teraz kadłub samolotu. „Jest coś, o czym mi nie powiedziała – pomyślał. – Ona się 
czegoś boi i chciałbym się dowiedzieć, co to, do diabła, jest”.   

Wspaniały zachód słońca stopniowo przechodził w ciemność, gdy Keane czubkiem buta 

kopnął  kępę  trawy.  Kiedy  przestawał  się  pilnować,  granica  pomiędzy  dziennikarzem  a 
mężczyzną rozmywała się. Tak naprawdę, zniknęła już linia graniczna pomiędzy nimi. Gypsy 
Gallagher wymazała ją.   

– Skąd się wzięło to twoje imię: Gypsy? – zapytał Keane, gdy wracali na pole po kolacji. 

Księżyc w pełni świecił jasno i nie mieli problemów z odnalezieniem drogi powrotnej.   

Gypsy  wdychała  świeże,  nocne  powietrze.  Kolacja  była  przyjemnym,  ale  równocześnie 

zaskakującym  wydarzeniem.  Nigdy  nie  czuła  się  tak  naprawdę  odprężona  w  towarzystwie 
McCready’ego  i  również  ten  wieczór  nie  należał  do  wyjątków.  Jednak  od  pamiętnego 
pocałunku  rodzaj  skrępowania,  jakie  odczuwała,  zmienił  się.  W  restauracji,  siedząc 
naprzeciwko  niego,  stwierdziła,  że  zwraca  uwagę  i  zauważa  dziwne  rzeczy.  Sposób,  w  jaki 
jego  klatka  piersiowa  w  bawełnianej  koszuli  wznosiła  się  i  opadała,  gdy  oddychał.  Miliard 
emocji,  jakie wyrażały jego oczy,  gdy  opowiadał  o swojej  pracy i  doświadczeniach.  To,  jak 
zniżał głos, kiedy był rozbawiony. Czuła, że napięcie między nimi, choć niewypowiedziane, 
istnieje naprawdę.   

Spojrzała teraz na niego, uśmiechając się lekko.   
–  Dużo  czasu  ci  zabrało,  aby  o  to  zapytać.  A  myślałam,  że  wy,  reporterzy,  nie 

przegapiacie takich rzeczy.   

background image

–  Chciałem  poczekać  z  tym  pytaniem,  aż  nadejdzie  odpowiednia  chwila  –  odparł, 

trzymając ręce głęboko w kieszeniach.   

– Tak naprawdę, jest to przezwisko. Mam na imię Elin. Kiedy mój ojciec po raz pierwszy 

uczył mnie latać, nazwał mnie Gypsy, ponieważ zarzucałam go pytaniami o jego przeszłość w 
„podniebnym  cyrku”  i  miałam  pretensje,  że  nie  miał  mnie  wcześniej.  Powiedział  mi,  że 
odziedziczyłam  po  O’Harach  ciekawość  świata  i  że  w  jednym  miejscu  nigdy  nie  będę 
szczęśliwa przez dłuższy czas.   

Roześmiał się.   
–  No  dobrze,  proroctwo  się  spełniło.  Zastanawiam  się,  czy  w  twoim  przypadku  ta 

ciekawość świata nie jest po • prostu innym słowem na określenie ucieczki.   

Powiedział  to  zupełnie  normalnym  tonem  i  początkowo  sens  tych  słów  nie  dotarł  do 

Gypsy. Po chwili jednak zatrzymała się.   

– Czy wyjaśnisz mi, co przez to rozumiesz? – zapytała cicho.   
Kiedy zauważył, że została parę kroków w tyle, zatrzymał się również i odwrócił.   
–  Chyba  przyznasz,  że  jest  to  wygodne.  Nie  musisz  się  martwić  o  związki  z  innymi 

ludźmi, bo takich związków nie ma. Jedyną rzeczą, przed którą odpowiadasz, jest niebo. Ale 
czy  nie  czujesz  się  przez  to  samotna?  Co  robisz,  kiedy  pragniesz  oglądać  zachód  słońca  w 
towarzystwie, a przy tobie nikogo nie ma? 

– Lubię to, co robię – powiedziała ostrym tonem. Wiedziała jednak że gniewem chciała 

tylko pokryć słabość, którą zaczynała czuć. – Dlaczego zawsze muszę się przed tobą bronić? 
Co daje ci prawo do rozprawiania o moich motywach? 

Przysunął  się  bliżej.  Jego  widoczne  w  świetle  księżyca  oczy  nie  miały  w  sobie  urazy, 

jakiej mogła oczekiwać.   

– Czego musisz bronić, Gypsy? – zapytał. – Swojej własnej samotności? 
Był tuż przy niej i chwycił ją za ramiona. Poczuła, jak całe jej ciało przeszył prąd. Jego 

twarz znalazła się tak blisko. Dobry Boże, jak mogła, znowu do tego dopuścić? 

– Czujesz to, prawda? – wyszeptał.   
Jego oddech owiał jej policzki i spuściła oczy.   
– Tak. Ale to nie znaczy, że chcę się temu poddać.   
– Czy zawsze musisz mieć na wszystko odpowiedź? 
– Czy zawsze musisz zadawać głupie pytania? Roześmiał się.   
– Masz rację.   
Jego  usta  znowu  znalazły  do  niej  drogę  i  Gypsy  nie  umiała  już  zaprotestować.  Oddała 

pocałunek i  prawdopodobnie instynkt  sprawił, że wzięła jego twarz w swoje dłonie. Gdzieś 
głęboko w jej podświadomości czaił się strach. Udało jej się jednak nie dopuścić go do siebie, 
bo Keane obudził w niej długo skrywane uczucia.   

Kiedy  powoli  odsunął  twarz,  z  ociąganiem  otworzyła  oczy.  Sen  musiał  się  skończyć. 

Wszystkie  sny  się  kończą.  Wpatrywał  się  w  nią,  najwidoczniej  zdziwiony  jej  reakcją. 
„Powiedz coś – pomyślała. – Nie patrz tak w jego oczy jak głupi Jasio. „ 

– Ja, ee...   
– O mój Boże, ona oniemiała! 

background image

– Keane, nie żartuj. Nie teraz. – Wyśliznęła się z jego objęć.   
Westchnął.   
–  Przepraszam.  Myślę,  że  pokrywam  tym  swój  brak  pewności  siebie.  Czuję  się...  nagi 

przy tobie. Nie, to złe słowo, złe.   

– Keane, proszę... Podniósł do góry dłoń.   
– Poczekaj, pozwól mi dokończyć, dobrze? Powinienem był powiedzieć, że mnie bardzo 

pociągasz, nie tylko fizycznie. Czuję, że weszliśmy na nowy grunt w ciągu ostatnich paru dni 
i nie chciałbym tego zniszczyć zbytnią natarczywością.   

Gypsy spojrzała na rozgwieżdżone niebo.   
– Nie wierzę w to.   
– Ani ja – zgodził się. – Ale tak jest. Proponuję, żebyśmy nie zabici tego analizowaniem, 

zanim będzie miało szansę się rozwinąć.   

Strach powrócił i tym razem nie mogła go zignorować. Przejechała palcami po włosach i 

spojrzała prosto w twarz Keane’a.   

– Cokolwiek się dzieje, nie ma żadnej szansy na rozwinięcie się, czy tego nie widzisz? 
– Dlaczego nie? – zapytał wyzywająco. – Dlatego, że boisz się własnych uczuć? 
– Nie boję się! 
– Niewierze.   
Zniechęcona, odwróciła się i spojrzała w stronę samolotu.   
–  Nie  potrafię  z  tobą  rozmawiać.  Nie  byliśmy  w  stanie  rozmawiać  normalnie  od  dnia, 

kiedy poznaliśmy się, a mimo to nadal myślisz, że możemy się porozumieć? 

Odeszła, ale on w ciągu paru sekund przebył dzielącą ich odległość.   
–  Znowu  odchodzisz  ze  złością.  To  mechanizm  obronny,  taki  sam  jak  moje  żarty. 

Rozszyfrowanie cię nie zabrało mi dużo czasu.   

– Tak? I co jeszcze ujrzałeś? – rzuciła przez ramię, wiedząc dobrze, że będzie żałować 

tego pytania, bo on na nie odpowie. I rzeczywiście miała rację.   

– Widzę, że z jakiegoś powodu przeraża cię śmiertelnie myśl, że mogłabyś się do mnie 

zbliżyć – powiedział. – Nie mogę tylko dojść, co jest tym powodem.   

Stało  się.  Ważna  część  bariery  chroniącej  ją  przed  światem  zaczęła  się  rozpadać  i 

widziała, jak jej kawałki padały u stóp Keane’a McCready’ego. Przez pięć lat ją budowała, a 
ona rozwaliła się w ciągu paru sekund.   

–  Dobrze!  Przyznaję,  boję  się.  Boję  się  na  tyle,  że  mogłabym  wsiąść  do  samolotu  i 

zostawić cię tutaj, nie oglądając się za siebie.   

Przerażony, stał przez moment bez słowa. Potem wyszeptał: 
– Dlaczego? 
Gypsy  wstrzymała  oddech.  Oto  miała  ujawnić  wszystko  to,  co  próbowała  ukryć  przed 

nim od początku. Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Jedyną ważną rzeczą było to, że 
on rozumiał.   

–  Ponieważ  kochałam  kiedyś  mężczyznę.  Kochałam  go,  wyszłam  za  niego  za  mąż, 

pracowałam z nim – i w końcu go zabiłam.   

background image

 

Dla  Keane’a  czas  jakby  się  zatrzymał.  Wszystko:  jego  oddech,  myśli,  bicie  serca  – 

wydawało  się  być  zawieszone  w  próżni,  gdy  wpatrywał  się  w  kobietę  stojącą  przed  nim. 
Nawet samo powietrze dookoła nich stanęło, jakby i ono czekało. Przełknął ślinę.   

– Wyjaśnisz to... dobrze? 
Zadrżała i cofnęła się. Jej wzrok ominął go i spoczął na dwupłatowcu.   
– Wiedziałeś, że Neal Gallagher jest moim teściem – powiedziała. – Dlaczego nigdy nie 

zapytałeś mnie o moje małżeństwo? 

Keane znowu wcisnął ręce głęboko do kieszeni.   
– Nie doszliśmy jeszcze do tej części twojej historii – powiedział. – Zgodziłem się, abyś 

to ty wyznaczyła kierunek moich pytań. Liczyłem na to, że powiesz mi o tym, kiedy nastąpi 
odpowiednia chwila.   

Potwierdziła  kiwnięciem  głowy  i  wolnym  krokiem  ruszyła  w  stronę  samolotu.  Keane 

podążył za nią, utrzymując między nimi dystans, którego, zdaje się, potrzebowała.   

–  Pięć  lat  temu  mój  mąż  i  ja  byliśmy  w  Blakesburg  w  Iowa  na  dorocznym  spotkaniu 

Stowarzyszenia Właścicieli Starych Samolotów – zaczęła. – Odnowiliśmy właśnie samolot z 
1931  roku  i  Lon  chciał  go  pokazać.  Blakesburg  nie  jest  takie  jak  Oshkosh.  Nie  ma  tam 
pokazów i zawodów. Tylko fanatycy lotnictwa zbierają się razem, by latać.   

Ściszyła głos, ale Keane słyszał każde słowo mimo dzielącej ich odległości. W dalszym 

ciągu  nie  mógł  przyzwyczaić  się  do  ciszy  wiejskich  okolic.  Brak  normalnych,  miejskich 
odgłosów dezorientował go.   

– Drugiego dnia pobytu Lon zaczął narzekać, że silnik samolotu przerywa chwilami swą 

pracę, zwłaszcza w momentach, gdy samolot nabiera wysokości. Tego wieczoru, gdy poszedł 
z  przyjaciółmi  do  klubu,  sprawdziłam  ten  silnik.  Wszystko  wyglądało  normalnie. 
Wymieniliśmy  wcześniej  parę  oryginalnych  części,  zastępując  je  nowymi,  i  samolot 
pomyślnie  przeszedł  swój  stugodzinny  test.  –  Wolno  pokręciła  głową.  –  Dokręciłam  parę 
luźnych śrub, które mogły być przyczyną usterki.   

Przeszła  parę  kroków  w  milczeniu.  Keane  podszedł  bliżej,  lecz  ona  nawet  tego  nie 

zauważyła.   

– Następnego ranka – ciągnęła – Lon wyleciał na próbny lot. Tym razem nie leciałam z 

nim – roześmiała się gorzko. – To zabawne, ale teraz nawet nie pamiętam, z jakiego powodu. 
Zamiast tego przyglądałam mu się sprzed budynku Muzeum Lotnictwa. To stało się w czasie 
trzeciego  przelotu  nad  lotniskiem.  Ponieważ  ja  sprawdziłam  wcześniej  silnik,  Lon 
zdecydował się na parę manewrów. Było jeszcze wcześnie i całe niebo należało do niego. Po 
paru obrotach zaczął się wznosić. Zaczęłam się zastanawiać, czy ma zamiar spróbować zrobić 
korkociąg, kiedy silnik zaczął się krztusić. Ja... – Przełknęła nerwowo ślinę i zamknęła oczy, 
zatrzymując  się  parę  metrów  przed  moth.  –  Wygasł  zupełnie,  zanim  osiągnął  odpowiednią 
wysokość, by móc poszybować w stronę lotniska. Leciał dziobem w dół zbyt szybko, a potem 
uderzył  w  ziemię  jak  kamień.  Kiedy  wybuchł  pożar,  Lon  prawdopodobnie  już  nie  żył...  W 

background image

każdym razie, nie byłam w stanie do niego dobiec.   

–  O  Boże!  –  jęknął  Keane  przypomniawszy  sobie  dokładnie  wypadek  stearmana  w 

Oshkosh.  Nic  dziwnego,  że  tak  ją  to  wtedy  przeraziło.  Wprawdzie  dystans  między  nimi 

znacznie się zmniejszył, ale wciąż nie miał odwagi, by przysunąć się jeszcze bliżej.   

Głęboko odetchnęła i wyszeptała: 
– Z silnika dało się uratować sporo części. W SEL-u sprawdzili je dokładnie i wysunęli 

przypuszczalny  powód  awarii.  Wyglądało  na  to,  że  pompa  paliwowa  miała  pęknięcie 
wielkości  włosa,  przez  które  wyciekało  paliwo.  Kiedy  Lon  zaczął  się  wznosić  w  górę, 
pęknięcie się powiększyło i pompa rozpadła się.   

– Czy nie mogła się rozlecieć pod wpływem uderzenia? – zapytał Kean.   
– Wątpliwe. Innym wytłumaczeniem może być błąd pilota, ale nie takiego jak Lon; każdy 

kto  go  znał,  wykluczył  to.  Robił  ten  manewr  co  najmniej  tysiąc  razy.  Gdyby  się  pomylił, 
byłoby to tak, jakby student matematyki zapomniał nagle tabliczki mnożenia.   

– Więc winisz za to siebie, tak? 
Odwróciła  się,  by  spojrzeć  na  niego  po  raz  pierwszy,  odkąd  zaczęła  swą  opowieść,  i 

światło księżyca odnalazło ślady łez na jej policzku.   

– Zlekceważyłam to uszkodzenie – stwierdziła głosem wypranym z wszelkich emocji. – 

Gdybym  obejrzała  silnik  dokładniej,  mogłabym  je  zauważyć,  czy  tego  nie  rozumiesz?  Lon 
zaufał mi, powierzył mi swoje życie, a ja go zawiodłam...   

– O czym ty, do diabła, mówisz?! – Keane poddał się pragnieniu, by do niej podejść. – 

Jeśli  chcesz  uciekać,  świetnie,  ale  dokąd  na  tym  pustym  polu?  –  Chwycił  ją  za  ramiona  i 
mocno potrząsnął. – Kto poza tobą cię wini, Gypsy? SEL? Twój teść? Czy oprócz ciebie ktoś 
to powiedział? 

Próbowała się uwolnić.   
– Do diabła, spójrz na mnie! Mówisz, że twój mąż powierzył ci swoje życie. Więc daj mu 

wiarę i powiedz to głośno: musiał mieć do tego powód. Jeśli przynajmniej w połowie jesteś 
tak dobrym mechanikiem, jak mówią, nie pozwoliłabyś, by coś umknęło twej uwadze.   

– Nie możesz w to uwierzyć, co? 
– Ach tak, więc teraz ja jestem  głupcem. Wpatrywali się w siebie, dysząc ciężko, aż w 

końcu Gypsy udało się uwolnić z jego uścisku.   

Kiedy  znów  odwróciła  się  do  niego  plecami,  Keane  zacisnął  pięści.  Gdzieś  po  drodze 

sympatia,  jaką  do  niej  czuł,  zmieniła  się  w  złość.  Uniósł  do  góry  obie  ręce  i  wykrzyczał  w 
stronę pustego pola: 

–  Oto  mamy  przed  sobą,  panie  i  panowie  miasta  Libertyville,  Elin  Gypsy  Gallagher, 

samozwańczą  świętą  i  strażniczkę  ludzkości.  Dokładnie  –  exanioła.  Widzicie,  rzuciła  to 
szczególne zajęcie, kiedy stwierdziła, że nie jest wszechmocna. Rzuciła z miejsca i uniosła się 
w niebo, do którego należy... Wzrok wbity w chmury i broń Boże, nie patrzeć na ziemię, czyż 

nie tak,  Gypsy? Bo mogłabyś  spaść z piedestału, gdybyś spojrzała w dół, prawda? Zupełnie 

jak za pierwszym razem.   

Stała  bez  ruchu  przy  ogonie  moth.  Nad  ich  głowami  oderwała  się  od  nieba  gwiazda, 

szybując w sobie tylko znanym kierunku.   

background image

– Jakie to poetyczne – mruknął Keane. – Ona nawet wywołuje własne efekty specjalne.   
Ostrożnie  podszedł  i  dotknął  jej  włosów.  Ku  jego  zaskoczeniu  Gypsy  zachwiała  się  i 

spuściła głowę.   

– Gypsy – powiedział łagodnie. – Słuchaj, przykro mi, ale...   
– Może na to zasłużyłam – wyszeptała.   
– Być może... – Keane obrócił ku sobie jej twarz. Nie próbowała ukryć swych łez. Nawet 

na  niego  nie  spojrzała,  gdy  przysunął  się  bliżej  i  wziął  ją  w  ramiona.  Zesztywniała,  ale  gdy 
tylko oparł brodę o jej głowę i westchnął, zaczęła się odprężać. Trzymał ją w ten sposób przez 
chwilę, starając się nie zrobić żadnego nieoczekiwanego ruchu.   

Po  paru  minutach  jej  ręce  wolno  objęły  go  w  pasie.  Ten  dotyk  palił  jak  ogień  i  Keane 

zamknął oczy, czując siłę swojego pożądania.   

W pewnym stopniu było to nawet zabawne. Od początku przyciągała go do niej jej siła – 

warta zachodu. Obecna słabość zupełnie zbiła go z tropu.   

Stopniowo zniżył głowę; znowu wpatrywał się w jej zielone, błyszczące od łez oczy.   
–  Cokolwiek  się  stało,  jakkolwiek  się  stało,  to  nie  ty  umarłaś  tego  dnia,  Gypsy  – 

wyszeptał, wycierając kciukiem jej wilgotne policzki. – Jesteś tak samo żywa jak i ja, tutaj i 
teraz. Pozwól mi to sobie udowodnić.   

Gypsy  poddała  się  jego  ramionom,  a  także  ustom,  które  spoczęły  na  jej  wargach  w 

niepewnym, lekko słonym pocałunku.   

Nie chciała już o niczym  więcej  myśleć.  Słowa Keane’a dudniły  gdzieś w zakamarkach 

jej myśli, kiedy oddała mu pocałunek, obejmując go z całych sił.   

– Jesteś żywa...   
Po  raz  pierwszy  od  pięciu  lat  wiedziała,  że  to  prawda.  Uwolniona  namiętność  stała  się 

żywą siłą, której żadne z nich nie mogło, ani nawet nie chciało już kontrolować. Keane’owi 
udało  się  w  jakiś  sposób  wyciągnąć  z  samolotu  śpiwór  i  rozwinąć  go  na  ziemi,  nie 
przerywając  przy  tym  ich  bliskości*  Potem  łagodnie  ją  na  nim  ułożył;  jego  usta  znalazły 
czuły punkt na szyi Gypsy.   

Zamknęła  oczy,  rozkoszując  się  ciepłem,  jakie  ogarnęło  ją  pod  wpływem  pocałunków 

Keane’a. Było to tak, jakby każdy centymetr jej ciała został naelektryzowany i tylko czekał na 

jego dotyk.   

Silne ręce rozchyliły jej bluzkę – ale zanim ją zdjął, zapytał: 
– Czy jesteś pewna? – Jego głos był ochrypły z pożądania.   
Pokiwała twierdząco głową i przyciągnęła go ku sobie.   
– Nic nie mów – wyszeptała. – Po prostu mnie kochaj.   
Jęknął,  słysząc  te  słowa,  i  wkrótce  Gypsy  odkryła,  że  latanie  ma  swój  odpowiednik  na 

ziemi.  Z  gorączkowym  pośpiechem  rozebrali  się  wzajemnie  i  łagodne  nocne  powietrze 
całowało jej skórę tam, dokąd ciepłe usta Keane’a jeszcze nie znalazły drogi.   

Zdumiała  się,  jaką  harmonię  tworzyli  razem,  i  z  rozkoszą  wygięła  się  pod  jego  ciałem, 

które,  szczupłe  i  muskularne,  stopiło  się  z  nią,  jakby  byli  dwiema  pasującymi  do  siebie 
częściami tej samej, cudownej układanki.   

Wzięła  to,  co  jej  zaoferował,  oddając  w  zamian  siebie,  i  na  moment  cały  świat  gdzieś 

background image

odszedł.   

Kiedy  wrócił  ponownie,  leżeli  spleceni  ze  sobą.  Rozczochrana  głowa  Keane’a 

spoczywała  na  jej  ramieniu  i  Gypsy  delikatnie  przeczesywała  miękkie,  złocistobrązowe 
pasma jego włosów.   

Keane westchnął i jego oddech przyprawił o dreszcz wszystkie jej zmysły.   
– Jesteś taka piękna, moja złocistooka cyganko – powiedział. – Ja...   
Szybko położyła palec na jego ustach.   
– Szszsz... Nie chcę o niczym myśleć, chcę po prostu czuć.   
– Ale..   
– Proszę, Keane.   
Podniósł  się  na  łokciu  i  spojrzał  na  jej  ciało,  ledwo  widoczne  w  niknącym  blasku 

księżyca. Kąciki jego ust drgnęły, ale nie odezwał się, respektując jej życzenie.   

Gypsy sięgnęła ręką, by dotknąć jego policzka, podczas gdy wzrok Keane’a przesunął się 

jeszcze  raz  po  ciele  rozciągniętym  obok  niego.  Jego  oddech  stal  się  szybszy  i  Keane 
uśmiechnął się, przyciągając ją do siebie jeszcze raz.   

Tym  razem  kochali  się  powoli,  miłością  zmysłową,  pozbawioną  pośpiechu  ich 

pierwszego,  burzliwego  zbliżenia.  Z  radosną  niewinnością  dziecka  Gypsy  odkrywała,  jakim 
człowiekiem był Keane McCready. Tak jak on otworzył w niej nowe pokłady wrażeń, tak ona 
szukała  i  odnalazła  jego  wrażliwe  miejsca,  budząc  je,  jedno  po  drugim,  wynagradzana  za 
każdy sukces.   

Z  Łonem  było  jej  dobrze,  ale  nigdy  tak  jak  teraz.  Teraz  przeżywała  coś  wyjątkowego. 

Wyjątkowego w sposób, o jakim  nigdy nie marzyła, i  kiedy wyczerpani  zaczęli zasypiać w 
swych  ramionach,  samotna  łza  za  przeszłością  spłynęła  po  jej  policzku.  Być  może  istniała, 
jeszcze dla niej przyszłość.   

Keane poruszył się nerwowo, pogrążony w niespokojnym śnie.   

On  i  Gypsy  znajdowali  się  wysoko  pod  niebem,  ponad  polami.  Niebo  miało  żywy, 

niebieski kolor. Gypsy wypychała Keane’a na dolne skrzydło samolotu.   

–  Poczekaj!  –  starał  się  przekrzyczeć  warkot  silnika  i  szum  wiatru.  –  Czy  nie  możemy 

jeszcze raz tego przedyskutować, moja mała Snoopetko, moje kochane, cygańskie ciasteczko? 

Roześmiała  się,  pochylając  samolot  w  lewo,  w  stronę  malowniczego  jeziora.  Keane,  z 

jedną nogą na skrzydle, a drugą w kabinie, zakrył oczy rękoma.   

– Wiedziałeś, w co się pakowałeś, kiedy zaczynaliśmy to partnerstwo – przypomniała mu. 

– Ja stawiam warunki, pamiętasz? No, a teraz wejdź na to skrzydło, maleńki.   

– Ależ, kwiatuszku... ! 
Szybkim ruchem popchnęła go na śliską powierzchnię.   

Kilkaset  metrów  pod  nimi  wokół  wiejskich  zabudowań  zgromadził  się  tłum  gapiów. 

Keane  słyszał,  jak,  podekscytowani,  rozmawiają  ze  sobą  i  wymieniają  uwagi  na  temat  tego, 

co robi.   

– A teraz co? – krzyknął.   
– Teraz będziesz chodził po skrzydle – odpowiedziała. – Lepiej już zacznij, bo inaczej nie 

dostaniesz pieczeni wołowej na kolację.   

background image

Keane wolno wyprostował się, a wiatr rozwiewał mu włosy i wydymał ubranie.   
–  O  Boże!  –  wyjęczał,  kiedy  samolot  przechylił  się.  –  Chciałbym  być  znowu  w 

Afganistanie, w moim starym jeepie...   

W mgnieniu oka znaleźli się znowu na ziemi. Rozentuzjazmowany tłum otoczył Gypsy, a 

ona rozkoszowała się tym, jak ją podziwiano. Od jej wypolerowanych,  wysokich butów bił 
mocny blask, a jedwabny szal rozwiewał się idealnym łukiem wokół kasztanowych włosów.   

Keane stał nieco dalej, nie angażując się w to wszystko.   
–  Och,  to  nie  było  nic  takiego,  naprawdę  –  mówiła.  –  Ale  przyjdźcie  w  przyszłym 

tygodniu. Mój partner wykatapultuje się z kabiny i wyląduje na minitrampolinie znajdującej 
się na dachu tamtej farmy.   

Oczy Keane’a rozszerzyły się. Nagle ujrzał, jak zbliżają się w jego stronę Paul Daniels i 

wielki T. C. Bitteman i z ledwością zdołał zdusić jęk rozpaczy.   

Daniels wcisnął dolara w kieszeń na piersi Keane’a i poklepał go po plecach.   
–  Moje  gratulacje,  McCready,  trzymaj  tak  dalej.  Masz  cholernie  utalentowanego 

pracodawcę.   

– A jaki fotogeniczny – dodał Bitteman.   
– To moja żona – wyjaśnił Keane. – Moja miła...   
– Kimkolwiek...   
Gypsy słyszała, jak Keane jęczy we śnie, była jednak zbyt śpiąca, by zareagować. Czuła 

jego  silne  ciało  tuż  przy  sobie,  ale  ponieważ  zdążyła  się  odzwyczaić  od  sypiania  razem,  z 
jednej strony uspokajało ją to, z drugiej jednak rozpraszało.   

Podciągnęła się nieco wyżej w śpiworze i poddała ogarniającej senności...   
–  Kochanie,  czy  zapakowałaś  mój  krawat  w  zielonożółte  paski,  ten,  który  mała  Erin 

poplamiła owsianką, gdy byłem w domu w kwietniu? 

Gypsy  przeszła  przez  ich  ciasne,  nowojorskie  mieszkanie  i  podeszła  do  Keane’a,  który 

stał z walizką w ręku, gotowy do drogi.   

–  Boję  się,  że  plamy  nie  całkiem  zeszły,  kochanie  –  powiedziała.  –  Ale kupiłam  drugi, 

taki sam jak ten. Przeszłam cały Manhattan, aż znalazłam dokładnie takie same kolory Keane 

uśmiechnął  się  i  pogłaskał  ją  po  głowie.  Nagle  skrzywił  się,  bo  ukłuł  go  jeden  z  klipsów 
przytrzymujących wałki, które miała na głowie.   

– Nie powinnaś się teraz przemęczać, kochanie. Dziecko urodzi się już niedługo.   
– Wiesz, że nie lubię siedzieć bezczynnie. Dasz o sobie znać od czasu do czasu, prawda, 

kochanie?  Tak,  żebyś  wiedział,  czy  przywieźć  do  domu  kukłę  voodoo  z  różowymi,  czy  z 

niebieskimi piórami.   

Spojrzał na nią zdziwiony.   
– Najdroższa, dżungla północnej Afryki nie jest zbyt zasobna w budki telefoniczne.   
– Wiem – westchnęła. – Ale miałam nadzieję, że...   
–  Głowa  do  góry,  dziewczyno.  W  przyszłym  tygodniu  będę  w  New  Delhi  i  obiecuję 

wysłać ci kartkę.   

Z sąsiedniego pokoju dobiegł ich tupot małych nóżek.   

Był to Keane Junior, który biegł do Gypsy z modelem dwupłatowca w wyciągniętej ręce.   

background image

– Mamusiu, obiecałaś, że pomożesz mi z tym śmigłem. O, cześć, tato! Kiedy przyjechałeś 

do domu? 

Gypsy podeszła do niego i położyła ręce na jego ramionach.   
– Przyjechał wczoraj w nocy, ale zaraz musi znowu wyjechać.   
Keane zmierzwił płowe włosy najmłodszego syna.   
– Zobaczymy się za parę tygodni, eee...   
– Keane Junior – zakończyła Gypsy.   
– Zgadza się. Dobrze ci idzie teraz w szkole, stary? 
–  Ależ,  tato,  przecież  są  wakacje.  –  Odwrócił  się  do  Gypsy.  –  Mamo,  czy  naprawdę 

latałaś kiedyś takim samolotem? 

Keane z uśmiechem na ustach sprawdził ciężar walizki.   
– Szkoda, że jej wtedy  nie widziałeś,  synu. Co  za charakter! Robiła te leniwe ósemki i 

beczki  –  a  mnie  się  przewracało  wszystko  w  żołądku.  Oczywiście,  każda  rzecz  się  kiedyś 
kończy, czyż nie tak, pani McCready? 

– Ale dlaczego? Dlaczego mama musiała to przerwać? 
– Dlaczego przerwałam? – powtórzyła i pokręciła głową, spojrzawszy na leżące na stole 

białe,  jedwabne  serwetki,  które  zrobiła  ze  swojego  starego  szalika.  Jedna  z  nich  była 
poplamiona  syropem  klonowym.  –  Ja...  tak  naprawdę,  to  nie  wiem.  Dlaczego  przerwałam, 

Keane? Dlaczego... ? 

Dlaczego...  dlaczego...  dlaczego?  Obudziła  się  nagle  i  ujrzała  przyglądającego  się  jej 

Keane^, który gotował kawę na kuchence gazowej.   

– Zły sen? – zapytał.   
Gypsy przetarła oczy i odgarnęła do tyłu włosy.   
– Nie... eee... to znaczy, nie pamiętam.   
Pokiwał głową i zanim ponownie skierował swą uwagę na kawę, wymamrotał do siebie: 

„cygańskie ciasteczka”.   

– Słucham? 
Lekko pokręcił głową.   
–  Ach,  nic  takiego.  Żałuję  tylko,  że  nie  mamy  na  śniadanie  domowych  ciasteczek,  to 

wszystko.   

– Ciasteczka? – Oczy Gypsy zwęziły się. – Na białych jedwabnych serwetkach? 
– Co? 
Wstała  gwałtownie  i  owinęła  się  cienkim  kocem.  Wydawało  się,  że  cokolwiek  by  nie 

robiła, i tak nie mogła uniknąć jego badawczych, błękitnych oczu.   

Skończył robić kawę i podał jej filiżankę. Był, oczywiście, ubrany, pomijając bose stopy.   

Kiedy sięgnęła po kawę, chwycił jej rękę i przyciągnął do siebie.   
– Gypsy, chyba nie... żałujesz ostatniej nocy, prawda? – zapytał łagodnie.   
Uśmiechnęła się.   
–  Nie,  Keane,  nie  żałuję  ostatniej  nocy  –  powiedziała,  po  czym  pochyliła  się  i  złożyła 

łagodny pocałunek na jego ustach.   

Keane westchnął.   

background image

– Przestraszyłaś mnie przed chwilą. Nie czuję się zbyt pewny siebie, kiedy jestem z tobą.   
Delikatnie odsunęła się od niego.   
– Nie chcę, żebyś myślał, że traktuję lekko to, co się stało ostatniej nocy.   
– Ani ja...   
Przyłożyła 4wa palce do jego ust. On musi to zrozumieć.   
– Pozwól mi to powiedzieć, dobrze? Skinął w milczeniu głową.   
– Po raz pierwszy  od  śmierci  Łona –  zaczęła – kochałam  się  z  mężczyzną  i  nie  jestem 

jeszcze pewna swych uczuć. Nie chcę letniej przygody...   

– Hej, hej... moja kolej, Gypsy. – Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział stanowczo: – To 

nie jest przygoda, rozumiesz? Powiedzmy to sobie teraz jasno.   

– Ale...   
– Nie ma żadnego: „ale”. – Dotknął dłonią jej policzka i poczuła, jak przenika ją ciepło 

jego  ciała.  –  Myślę,  że  oboje  potrzebujemy  teraz  po  prostu  odpoczynku,  a  reszta  niech  się 
sama toczy, zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas los – roześmiał się słabo. – W jakiś sposób też 
się boję, więc nie myśl, że to tylko ty masz coś do stracenia.   

Gypsy odetchnęła głęboko.   
– Jest jeszcze jedna rzecz, którą powinniśmy ustalić.   
– Tak... ? 
Wyglądał na zaniepokojonego, ale nie miała wyboru. Musiała mu to powiedzieć.   
– To, co mówiłam ci wczoraj... o Łonie. Tego nie możesz użyć w swoim artykule, Keane.   
Przez  długą  chwilę  patrzył  na  nią  jak  zauroczony.  Potem  zamrugał  oczami  i  przejechał 

dłonią po policzku.   

– Proszę.   
Jego nagły śmiech zdawał się odbijać od pustego pola.   
– To beznadziejne. Czy wiesz, że po raz pierwszy, od nie wiem jak dawna, zapomniałem, 

że  jestem  dziennikarzem?  Ty  sprawiłaś,  że  zapomniałem.  Obudziłem  się  dziś  rano  i  byłem 
mężczyzną, Gypsy. Mężczyzną, który właśnie spędził piękną noc z niezwykłą kobietą. I coś 
ci powiem, czułem się z tym dobrze. Ale widzę, że ty nie zapomniałaś o niczym, prawda? 

Gypsy jeszcze ciaśniej owinęła się kocem.   
– Przepraszam, ale musiałam mieć pewność.   
–  Och,  możesz  być  pewna,  naprawdę.  –  Stał,  trzymając  w  dłoni  filiżankę  kawy.  –  Mój 

Boże, czy trudno ci zapamiętać, że nie mam zamiaru cię zranić? Co mam zrobić, żeby ci to 
udowodnić? 

Nic  nie  odpowiedziała.  Zraniła  jego  uczucia  albo  po  prostu  poczucie  moralności.  Miała 

jednak swoją odpowiedź. Ale za jaką cenę? 

Ponieważ nadal milczała, Keane westchnął i zaszurał nogami.   
– Widzę, że nasza znajomość przybiera burzliwy obrót. Nie mogę się doczekać, co będzie 

dalej. – Nieoczekiwanie stwierdził, że trudno jest mu opanować swój gniew. Nieoczekiwanie, 
ponieważ rzadko kiedy żywił do kogoś urazę...   

Gypsy  postanowiła  wyjechać  do  Illinois  o  jeden  dzień  wcześniej,  niż  to  sobie  przedtem 

zaplanowała.  W  samolocie,  wysoko  ponad  ziemią  i  daleko  od  miejsca,  gdzie  się  kochali, 

background image

żadne z nich nie musiało nic mówić.   

Późnym sobotnim popołudniem przelecieli nisko nad złotym polem kukurydzy w Ashford 

Grove.  Gypsy  miała  tam  przyjaciół  i  wkrótce  ona  i  Keane  rozkoszowali  się  smakiem 
pieczonego wiejskiego kurczaka i górą tłuczonych ziemniaków przy ich stole.   

– McCready... – Gene Williams zamyślił się, kiedy Gypsy wyjaśniła obecność Keane’a – 

Ach, McCready. Czytałem pana artykuły. Bardzo ostre. Wali pan prosto z mostu, to rzadkie w 

tym zawodzie.   

Keane  przyjrzał  się  mężczyźnie.  Miał  pociągłą  twarz  i  ascetyczny  wygląd  i  jakoś  nie 

pasował do roli.   

– Dziękuję. I proszę mi wybaczyć, że to mówię, ale nie wygląda pan na farmera.   
Williams roześmiał się.   
– Tak? A jak powinien wyglądać farmer? 
Linda, jego drobna żona, wymieniła z Gypsy uśmiech.   
– Właściwie to pochodzimy z Milwaukee – powiedziała. – Zawsze chcieliśmy żyć bliżej 

natury, więc parę lat temu kupiliśmy kawałek ziemi i zamieszkaliśmy w tym domu.   

– Przy tej’ sytuacji gospodarczej to prawdziwy wyczyn.   
– Być może. Ale jesteśmy zdecydowani wytrwać.   
– Mhmmm. – Keane zdał sobie nagle sprawę, że Gypsy mu się przygląda.   
Przez  cały  czas,  kiedy  siedzieli  przy  stole,  prawie  w  ogóle  się  nie  odzywała  i  teraz  z 

zamyśleniem w szmaragdowych oczach przysłuchiwała się ich rozmowie.   

Mały domek był skromny, ale czysty i przytulny. Williamsowie zaoferowali im pokoje na 

noc, jednak Keane zaczął się czuć tak, jakby ogarniała go klaustrofobia. Podczas gdy Gene i 

Linda  przypominali  sobie  dawne  czasy  w  szkole  w  Milwaukee,  jego  własny  umysł 
nieświadomie  podążył  wstecz  do  nocy,  którą  on  i  Gypsy  spędzili  razem  pod  skrzydłem 
samolotu. Była taka otwarta, nie miała żadnych zahamowań. Każdy gładki kawałek jej ciała 
był dla niego wyzwaniem, a każdy ruch przyjemnością. Do diabła, dlaczego zachowywał się 
jak osioł? 

–  Gypsy  –  usłyszał  głos  Lindy.  –  Czy  pamiętasz,  jak  w  dziewiątej  klasie  poszliśmy  na 

wagary nad jezioro? I tak się spaliłaś, że prawie musiałam cię nieść w drodze do domu? 

Gypsy przytaknęła z roztargnieniem.   
–  Pamiętam.  –  Z  jakiegoś  powodu  nie  mogła  przestać  patrzeć  na  Keane’a.  Teraz,  gdy 

widziała  go  w  towarzystwie  innych,  wydawał  jej  się  zupełnie  nie  ten  sam.  Poczuła  ukłucie 
zazdrości i zdała sobie sprawę, że nie chce się nim z nikim dzielić.   

Czas  stał  się  czymś  cennym  i  chociaż  nie  żałowała,  że  odwiedziła  starych  przyjaciół, 

chciała znaleźć jakiś pretekst, by jak najszybciej zakończyć pobyt u nich.   

Zafascynowana,  przyglądała  się,  jak  Keane  śmieje  się  z  dowcipów  Gene’a.  Dlaczego 

wcześniej  nie  zauważyła  piękna  jego  uśmiechu  czy  tego,  jak  jego  oczy  zmieniają  kolor 
zależnie  od  nastroju?  Czy  to  dlatego,  że  była  tak  bardzo  otoczona  własną  przeszłością  i 
wszechobecnym strachem? Musiała przyznać, że strach ten trochę osłabł. Jego miejsce zajęła 
chęć poznania uczuć, które Keane w niej obudził.   

Przez  cały  dzień  ledwie  zamienili  ze  sobą  dwa  słowa.  Początkowo  zamierzała  użyć 

background image

Gene’a  i  Lindy  jako  buforu  między  nimi,  dopóki  nie  uporządkuje  swoich  myśli.  Teraz 
wiedziała jednak, że nie zdaje to egzaminu.   

Nagle zorientowała się, że ktoś ją o coś pyta.   
– Słucham? Przepraszam, ale chyba się trochę zamyśliłam.   
– Właśnie pytałem, co teraz porabia Neal – powtórzył Gene.   
– Aha! – Wzięła głęboki oddech i skłamała – To samo, co zawsze. Praca, praca, praca.   
Keane rzucił jej zdziwione spojrzenie.   
–  Czy  ten  człowiek  nigdy  nie  bierze  wolnego?  –  spytała  Linda,  podając  na  deser 

truskawki ze śmietaną.   

Gypsy  wzięła  do  ręki  łyżeczkę  i  przejechała  nią  po  gładkiej  śmietanie.  Przyszła  jej  na 

myśl widziana z góry, miękka, puszysta poduszka na błękitnym niebie.   

–  Znasz  Neala  –  odpowiedziała.  –  Ta  praca  jest  dla  niego  przyjemnością.  Dlaczego 

miałby brać wakacje od czegoś, co kocha? 

– Myślę, że masz rację. Pozdrów go od nas, gdy go znowu zobaczysz. 

t

 – Na pewno.   

Keane  miał  akurat  zamiar  wrzucić  truskawkę  do  ust,  kiedy  odpowiedziała  na  jego 

spojrzenie.  Zanim  odwrócił  wzrok,  jego  ręka  na  moment  zawisła  w  powietrzu,  a  kąciki  ust 
uniosły się w ledwo widocznym, mimowolnym uśmieszku.   

„Aha! – pomyślała. – Rysa na pancerzu urażonej dumy”.   
– Jak długo macie zamiar jeszcze latać, gdy stąd wyjedziecie? – zapytał  Gene z ustami 

pełnymi truskawek.   

Uniosła głowę tak, jakby była oddalona od niego tysiące mil, i wymamrotała.   
– Tak, są wspaniałe, dziękuję.   
Keane zamrugał oczami. Co, na Boga, działo się w głowie tej kobiety?! Łagodny uśmiech 

pokazał się na jej twarzy i, nadal zamyślona, bawiła się truskawkami w miseczce.   

–  Och,  myślę,  że  parę  dni  –  przyszedł  jej  z  pomocą.  Gene  pokiwał  głową  i  spojrzał  na 

swoją żonę, która wzruszyła ramionami. Keane zaczął czuć się trochę niezręcznie. Napięcie 
między  nim  a  Gypsy  stało  się  prawie  namacalne  i  za  każdym  razem,  gdy  na  nią  spojrzał 
musiał powstrzymywać ogarniający go śmiech. Znał dobrze to uczucie. Kiedy był dzieckiem, 
w kościele musiał zamykać buzię dłonią, ale tutaj? Teraz? Podniósł się gwałtownie.   

– Muszę, eee... zaczerpnąć trochę powietrza.   
– Pójdę z tobą – zaofiarował się Gene. – Mam ochotę na papierosa, a Linda nie lubi, jak 

palę w domu.   

Keane zmusił się, by nie patrzeć na Gypsy, kiedy wychodzili, lecz gdy tylko znaleźli się 

na werandzie, natychmiast wybuchnął głośnym śmiechem.   

Gene przyglądał mu się.   
– Przepraszam – wykrztusił Keane, jak tylko trochę się uspokoił.   
– Nie szkodzi. Może to nie mój interes i jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć, żebym się 

nie wtrącał, ale czy między tobą a Gypsy coś jest? 

Pytanie nie zaskoczyło Keane’a.   
– To widać, co? Gene roześmiał się.   
– Sposób, w jaki na siebie patrzyliście w domu, nie pozostawiał wiele do myślenia.   

background image

Słońce  już  zaszło.  Keane  uniósł  twarz,  którą  owiała  chłodna  bryza.  W  pobliskich 

krzakach grały świerszcze.   

Stał  przez chwilę w milczeniu,  delektując się świeżym powietrzem. Wreszcie ponownie 

odezwał się Gene, jego głos brzmiał już poważniej.   

– Keane, Gypsy wiele dla nas znaczy. Znamy się już bardzo długo i nie chcielibyśmy, by 

ktokolwiek ją skrzywdził.   

– Dlaczego myślisz, że mógłbym to zrobić? – zapytał. Zaczynał już mieć dosyć tego, że 

musi się bronić, mimo że nic przecież nie zrobił.   

Gene oparł nogę na barierce otaczającej werandę i przyglądał się mu.   
– Powiedziała ci o swoim mężu, prawda? 
– Tak.   
–  Lon  był  moim  najlepszym  przyjacielem,  więc  wiem,  ile  oni  dla  siebie  znaczyli.  Nie 

jestem pewien, czy Gypsy kiedykolwiek doszła do siebie po jego śmierci.   

– W końcu kiedyś musi zapomnieć o przeszłości i myślę, że zrobiła już w tym kierunku 

pierwszy krok.   

– Dzięki tobie? Pokiwał twierdząco głową.   
– Tak, dzięki mnie.   
Gene zaciągnął się powoli papierosem, rozważając jego słowa.   
– Dam ci jedną radę: bądź ostrożny! A tak przy okazji, czy znajdziesz dla niej czas? 
„Czy znajdę dla niej czas? – powtórzył w myślach jego pytanie. – A może sięgam po coś, 

czego nigdy nie miałem dostać?” 

–  Bardzo  mi  na  niej  zależy  –  powiedział  łagodnie.  –  I  cokolwiek  się  stanie,  zrobię 

wszystko, by jej nie skrzywdzić. Ale myślę, że ona jest silniejsza niż ci się zdaje. Sądzę, że 

ona jest silniejsza, niż nawet jej się zdaje.   

– Stary, dla twojego i jej dobra, mam nadzieję, że się nie mylisz.   
–  Keane  jest  bardzo  atrakcyjnym  mężczyzną  –  zauważyła  Linda,  sprzątając  ze  stołu.  – 

Czy przypadkiem nie jesteś w nim zakochana? 

Gypsy sparzyła sobie język kawą, którą właśnie piła. Gwałtownie odstawiła filiżankę.   
– Co? 
–  Dobrze  słyszałaś.  Pewnie  umierasz  z  niecierpliwości,  żeby  mi  o  tym  powiedzieć. 

Inaczej, po co byś go tu przywoziła? 

– Myślę, że zrobiłam to, abyśmy nie byli sami dziś w nocy.   
Linda przerwała porządki i usiadła.   
–  To  brzmi  jak  przyznanie  się  do  czegoś.  I  przywiozłaś  go,  żeby  zobaczyć,  czy  go 

polubimy, czy tak? 

Gypsy spojrzała na przyjaciółkę.   
– Czy chcesz powiedzieć, że czekam na waszą aprobatę? 
–  Czemu  nie?  Nie  możesz  zawieźć  go  do  domu,  by  pokazać  matce,  więc  nie  mam  nic 

przeciwko temu, by zagrać jej rolę.   

–  Ależ  to  śmieszne.  To  moje  życie,  nie  potrzebuję  niczyjej  aprobaty.  –  Gypsy  wstała  i 

niespokojnie przemierzyła małą kuchnię.   

background image

– Więc dlaczego nie jesteś z nim teraz gdzieś w trasie? Nie myśl, że nie zauważyłam tych 

iskier w czasie obiadu.   

–  No  dobrze,  poddaję  się.  Podoba  mi  się.  Tak,  może  nawet  jestem  w  nim  trochę 

zakochana, ale nie mam pojęcia, dokąd to nas zaprowadzi.   

– Mój Boże! Więc jesteś w końcu gotowa, by dać spokój Łonowi? 
Zadawała  sobie  to  pytanie  co  najmniej  sto  razy.  Może  teraz  nadszedł  czas,  by  na  nie 

odpowiedzieć? 

– Boję się – przyznała. – Przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie będę tak wrażliwa i 

słaba. Kiedy kogoś kochasz dajesz mu siłę, by zabrał ci potem wszystko.   

–  Wiesz,  że  sama  to  kiedyś  przeżyłam  –  przypomniała  Linda.  –  Ale  jeśli  czasami  nie 

zaryzykujesz,  czy  możesz  powiedzieć  o  sobie,  że  naprawdę  należysz  do  rasy  ludzkiej? Jeśli 
rzeczywiście  coś  do  niego  czujesz,  radzę  ci,  idź  za  tym.  Niewielu  ludzi  jest  na  tyle 
szczęśliwych, by znaleźć prawdziwą miłość dwa razy w życiu.   

– Ale skąd mam wiedzieć, że to jest właśnie prawdziwa miłość? 
– Jeśli taka będzie, po prostu to poczujesz. Gypsy uśmiechnęła się.   
– Jak to się stało, że jesteś taka doświadczona? Jesteśmy prawie w tym samym wieku.   
Linda wzruszyła ramionami.   

Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i do kuchni weszli leniwym krokiem Keane i Gene. 

Gypsy ostrożnie uniosła wzrok, by spojrzeć w bystre, niebieskie oczy Keane’a. Wpatrywali 
się w siebie dość długo, aż nareszcie usta Keane’a zaczęły drżeć. W tym samym momencie 
Gypsy poczuła, że nie potrafi już dłużej powstrzymać ogarniającego ją śmiechu.   

Oboje  wybuchnęli  w  tym  samym  momencie.  Wkrótce  dołączyli  do  nich  Gene  i  Linda, 

również niezdolni do zachowania powagi.   

Kiedy  się  nareszcie  uspokoili,  Gypsy  wyczuła  w  powietrzu  jakąś  zmianę.  Całe  napięcie 

gdzieś zniknęło, a zamiast niego zapanowała atmosfera przyjaźni i radości.   

– No więc, czy dalej potrzebujecie osobnych pokoi? – zapytała Linda.   
Gypsy spojrzała na Keane’a, jednak on odwrócił wzrok, unosząc przy tym do góry jedną 

brew.   

– Nie – zdecydowała. – Myślę, że wrócimy do samolotu. Uśmiech ulgi, jakim ją obdarzył, 

był prawie wart tych godzin zamieszania i niepokoju.   

background image

 

Następnego ranka obudził Keane’a wilgotny, ciepły pocałunek, złożony na jego ramieniu. 

Uśmiechnął  się  sennie,  ale  nie  otwierał  oczu,  wracając  myślami  do  poprzedniej  nocy, 
spędzonej wspólnie z Gypsy.   

– Mmm, jesteś nienasycona, wiesz o tym? – wymruczał, gdy poczuł pocałunki na dolnej 

części ramienia. Kiedy osiągnęły zagłębienie przy łokciu, zachichotał. – Gypsy, to łaskocze, 
przestań! 

Odpowiedziało mu tylko ochrypłe parsknięcie.   
–  Czyżbyś  się  przeziębiła,  moja  zielonooka  księżniczko?  Ostrzegałem  cię  przed  tym 

zimnym, nocnym powietrzem.   

Uniósł  rękę,  by ją do siebie przyciągnąć, ale zamiast  oczekiwanej  gładkiej  skóry poczuł 

grubą,  sztywną  sierść  i  spiczasty  koniec  naprężonego  ucha.  Serce  zabiło  mu  mocniej  i 
natychmiast  otworzył  oczy. Wpatrując się w niego z zadowoleniem i wyraźną ciekawością, 
stało  nad  nim  najbardziej  odpychające  stworzenie,  jakie  kiedykolwiek  widział.  Szeroki, 
różowy ryj zwierzęcia zadrżał i wydało ono z siebie jeszcze jedno obrzydliwe chrząknięcie.   

Keane  usiadł  z  krzykiem,  ale  kiedy  próbował  wydostać  się  ze  śpiwora,  jeszcze  bardziej 

się w nim zaplątał i padł z powrotem, uwięziony.   

– Uśmiechnij się ładnie – doszedł go głos Gypsy i równocześnie usłyszał trzask migawki 

nikkona.   

Miała  już  na  sobie  dżinsy  i  czerwony  podkoszulek  z  napisem  AEROKLUB 

GALLAGHERA.   

Zazgrzytał zębami i rzucił jej lodowaty uśmiech zza ogromnego, różowego potwora.   
– Czy mogłabyś zabrać to... zwierzę ode mnie? 
–  Ależ  to  tylko  świnia.  Nie  skrzywdzi  cię.  Musiała  tu  przywędrować  z  czyjegoś 

pastwiska.   

Stworzenie znów przysunęło się bliżej niego i Keane wyjęczał: 
– Gypsy, na litość boską, ona tak się ślini! Myślę, że to jest bekon, który ma ochotę zjeść 

mnie na śniadanie.   

– No dobrze – westchnęła i spokojnie podeszła do świni. – Przyjęcie skończone, maleńka. 

Czas iść do domu. No, idź! 

Rzuciwszy jeszcze jedno zgłodniałe spojrzenie w stronę Keane’a, świnia odwróciła się i 

podreptała przez pole kukurydzy, które wybrali na lądowisko.   

– To był największy wieprz, jakiego kiedykolwiek widziałem – powiedział do Gypsy. – 

Zrobiłaś zdjęcia? 

Wzruszyła ramionami.   
–  Pomyślałam,  że  przyda  mi  się  coś,  czym  mogłabym  cię  szantażować,  w  razie  gdyby 

zaszła taka potrzeba.   

Kiedy  tak  stała  pod  bezchmurnym,  błękitnym  niebem  z  lekko  piegowatą  twarzą 

promieniującą radością, uznał, że jest dla niego wyjątkowym zjawiskiem.   

background image

Nawet zwyczajnie ubrana i bez makijażu była bardziej seksowna niż wszystkie Kobiety, 

jakie kiedykolwiek znał, razem wzięte.   

Roześmiał się słabo i wyciągnął rękę.   
– Daj mi aparat, Gypsy.   
Potrząsnęła  kasztanowymi  włosami  i  mrugnęła  do  niego–  Jeśli  go  chcesz,  musisz  się 

wyplątać z tego śpiwora i przyjść po niego.   

Rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem spodni. Zeszłej nocy tak byli siebie spragnieni, 

że oboje pozwolili, by ich rzeczy zostały tam, gdzie upadły. Teraz jednak nie dostrzegł ich.   

Kiedy zaczął nareszcie rozumieć, co ona knuje, obdarzyła go prowokującym spojrzeniem.   
– Stałaś się figlarna – zdumiał się, po czym odpowiedział jej uśmiechem. – Uwielbiam to.   
–  Twoje  spodnie  są  w  przedniej  kabinie.  Chcesz  zgadnąć,  ile  zdjęć  zrobię,  zanim  ich 

dosięgniesz? 

Jego  uśmiech  jakby  trochę  osłabł,  gdy  przypomniał  sobie,  że  w  nikkonie  jest  zupełnie 

nowy  film,  ale  nie  dał  się  zaskoczyć.  Wystarczyło  upokorzenie,  które  przeżył  z  powodu  tej 
przerośniętej świni.   

Szybciej, niż mogła się tego spodziewać, uwolnił się ze śpiwora i pognał w stronę kabiny. 

Jego  rzeczy  rzeczywiście  tam  były.  Wciągając  je  na  siebie,  udawał,  że  nie  słyszy 
powtarzających się raz za razem trzasków migawki jego aparatu.   

– Oberwie ci się za to, moja dzika, irlandzka różo – wymruczał.   
– Myślisz, że „Playgirl” to kupi? – zapytała, odsuwając się na bezpieczną odległość.   
Keane zapomniał o koszuli i butach i spróbował ją chwycić, ale była szybka. Jak strzała 

przemknęła przez pole, kierując się w stronę gąszczu kukurydzy po drugiej stronie.   

– Jeśli chcesz się bawić w ten sposób... – Rzucił się za nią.   
Bose stopy jednak nie ułatwiały zadania i gdy dotarł do kukurydzy, zniknęła mu z oczu. 

Minęło  parę  chwil,  w  czasie  których  słyszał  szelest  liści  poruszanych  porannym  wiatrem. 
Nagle usłyszał z prawej strony jakiś hałas i dostrzegł błysk koloru. Uśmiechnął się i pomyślał: 
„Teraz cię mam, kotku. Może w powietrzu nie masz sobie równych, ale na ziemi to ja jestem 
górą”.   

Szybko rzucił się w tamtą stronę, gdzie prawdopodobnie się schowała, chcąc zaskoczyć ją 

z tyłu. Ale już w momencie, gdy dotknął jej ciałem, wiedział, że się pomylił; niestety było za 
późno,  by  się  zatrzymać.  Jego  ręce  zacisnęły  się  na  odzianym  w  jakieś  łachmany  wiechciu 
słomy i znalazł się oko w oko ze sterczącą marchewką, zastępującą strachowi na wróble nos. 
Znów dźwięk spuszczanej migawki jego aparatu.   

Zza najbliższego rzędu kukurydzy wynurzyła się uśmiechnięta od ucha do ucha Gypsy.   
– Tym razem cię mam, co, McCready? 
Keane myślał  szybko.  Wyrwał  marchewkę z komicznej  twarzy stracha  i  rzucił nią w jej 

kierunku.   

– Łap! 
Zanim zdołała przejrzeć jego podstęp, instynkt wziął górę i wypuszczając z rąk nikkona, 

złapała marchewkę. W mgnieniu oka Keane podskoczył do aparatu i podniósł go.   

– Już ci mówiłem – uśmiechnął się. – Na ziemi to ja jestem górą.   

background image

Cmoknęła, przyznając się do porażki.   
– W takim razie, czy jestem zaproszona? A może trójka to już tłum? 
– Nie martw się. Jeśli zacznie wtykać nos w nie swoje sprawy, wyjmę mu oczy. Chodź do 

mnie.   

Uklękła przy nim i tym  razem nie pozostawił nic w rękach przypadku. Jednym szybkim 

ruchem przyciągnął ją ku sobie. Mogła się opierać, ale nie zrobiła tego.   

– O tak! – westchnął. – Wolę jednak to.   
– Czy mówisz o tym, że wolisz trzymać w ramionach mnie, a nie świnię czy stracha na 

wróble? 

Keane  dotknął  opuszkami  palców  jej  ust.  Nagle  mówienie  sprawiło  mu  niesłychaną 

trudność.   

– Bezsprzecznie – wyszeptał.   
Wzięła jego rękę i delikatnie pocałowała w sam środek dłoni.   
– W takim razie oboje wygraliśmy.   
– Też tak myślę.   
– Dlaczego twoje małżeństwo się nie udało? Keane zakrztusił się zimną pizzą.   
– Co? Dlaczego o to pytasz? 
Gypsy leżała wyciągnięta na śpiworze, bawiąc się białym szalem.   
–  Przyjmij,  że  jestem...  po  prostu  ciekawa  albo  chcę  zabawić  cię  rozmową.  Jakoś  nie 

jesteś dziś zbyt rozmowny.   

Keane  zdał  sobie  sprawę  z  tego,  że  właściwie  wcale  nie  ma  ochoty  na  pizzę,  i  rzucił 

niedokończony kawałek do pudełka, które stało pomiędzy nimi. Gwiazdy i księżyc świeciły 
tak  jasno,  że  prawie  nie  potrzebowali  lampy,  by  się  widzieć.  Jej  światło  rzucało 
pomarańczowe, drgające cienie na twarz Gypsy, zmieniając ją prawie nie do poznania. Och, 
ale i tak wyglądała cudownie. Zwalczył pokusę, by sięgnąć i dotknąć wgłębienia w jej szyi, 
przesunąć się niżej...   

– Ja... Ja chyba byłem myślami gdzie indziej. Przepraszam.   
Zaczerpnął powietrza i usiadł, prostując plecy.   
–  Dlaczego  moje  małżeństwo  się  nie  udało?  Chcesz  usłyszeć  wersję  oficjalną,  czy 

prawdziwą? 

– Która jest lepsza? 
– Obie są prawie takie same, z jedną niewielką różnicą. Moja kariera, godziny, podróże. 

Kłótnie  o  karierę,  godziny  i  podróże.  W  wersji  oficjalnej  Beth  miała  już  tego  dosyć  i  nie 
mogła dłużej ze mną wytrzymać, więc odeszła. – Potarł palcami oczy i zakaszlał. – Prawda 
wygląda tak, że już wcześniej staliśmy się sobie obcy. Była przy mnie tylko ze względu na 
Kevina, ale kiedy nasze kłótnie stały się częstsze, zdecydowaliśmy się na rozstanie. Rozwód 
na pewno źle wpływa na dzieci, ale widok rodziców nieustannie skaczących sobie do gardła 
może być jeszcze gorszy.   

– Przykro mi – powiedziała.   
–  Niepotrzebnie.  Wszyscy  mamy  swoje  problemy.  Takie  jest  przecież  życie,  prawda? 

Sama byłaś mężatką, więc wiesz, jak to jest.   

background image

– Znowu zaczynasz? Zmrużyła oczy.   
–  Nie  mów  mi,  że  ty  i  Lon  nigdy  się  nie  kłóciliście.  To  jest  nieodłączna  część  życia. 

Spójrz  tylko  na  nas.  Dopiero  co  zaczęliśmy  swoją  znajomość,  a  wciąż  tylko  się  kłócimy  – 

Tworzyliśmy z Łonem wspaniałe małżeństwo. Nie było w nim miejsca na głupie sprzeczki.   

Jej ton wydawał się być wystarczająco szczery, ale wiedział, że musi zażartować.   
– Ach tak? A czy wobec tego znalazło się w nim miejsce na sok? 
Odwróciła wzrok i zaczęła się bawić szalikiem.   
– Nie jestem pewna, czy podoba mi się kierunek, w którym zmierza nasza rozmowa.   
–  To  ty  zaczęłaś,  pamiętasz?  –  Odchylił  się  do  tyłu  i  oparł  na  łokciach.  –  Myślę,  nie, 

naprawdę wierzę w to, że już cię rozgryzłem.   

– Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas może to powiedzieć.   
– Gypsy, mówię poważnie, dla mnie to prawdziwy przełom. Teraz już rozumiem.   
– Co rozumiesz, na litość boską?! 
– Dlaczego cały czas tak się mnie bałaś. Wyidealizowałaś przeszłość. O ile wiem, żadne 

małżeństwo nie jest idealne. Czy nie widzisz? Zamalowałaś swoje wspomnienia pastelowymi 
kolorami.  Żaden  mężczyzna  nie  mógłby  prawdopodobnie  konkurować  z  twoimi 
wspomnieniami o Łonie. Nawet sam Lon.   

Wstała gwałtownie i zaczęła przemierzać przestrzeń przed nim szybkim krokiem.   
–  Co  to  ma  być?  Co  się  z  tobą  dzieje?  Przez  cały  wieczór  jesteś  w  tak  idiotycznym 

nastroju.   

–  Tak,  masz  rację  –  przyznał.  –  Czasami  te  idiotyczne  nastroje  sprawiają,  że  myślę  z 

większą jasnością. Przynajmniej tak jest teraz – westchnął, gdy odwróciła się od niego. – Hej, 
Gypsy, nie rób tego, dobrze? Chcę tylko porozmawiać.   

– Parę minut temu nie chciałeś.   
– Więc nie mogę zmienić zdania? A może jest to nadal przywilej kobiet? 
Uniosła wzrok ku gwiazdom.   
– To, co ty robisz, Keane, to nie jest rozmowa. Cały czas mnie oskarżasz i nie rozumiem 

dlaczego.   

– Nie oskarżam cię. Staram się po prostu zniszczyć ten twój pancerz.   
– Jaki pancerz? 
Podniósł  się,  podszedł  do  niej  i  objął  ją  swymi  ramionami.  Dotyk  jej  ciała,  mocny  i 

ciepły,  o  mało  nie  sprawił,  że  wycofałby  się,  ale  wiedział,  że  ma  ostatnią  szansę,  żeby  się 
przedrzeć przez jej strach i pokazać, co sobie robiła. Nie mówiąc już o nim. – Posłuchaj! Czy 
pamiętasz, kiedy przysiągłem ci, że dla mnie to nie jest przelotna znajomość? 

Ostrożnie przytaknęła.   
–  No  więc,  naprawdę  tak  myślałem  i  tak  jest.  Przynajmniej,  jeśli  chodzi  o  mnie.  Te 

ostatnie  dni  były  wspaniałe.  Ale  najwyższy  czas,  byśmy  doszli  do  sedna  sprawy,  Gypsy. 
Mamy tu coś specjalnego i chcemy, aby się to rozwijało. Tak czy nie? 

– Tak – wyszeptała.   
–  Świetnie,  jak  na  razie  dobrze  idzie.  Ale  chodzi  o  to,  że  jeśli  rzeczywiście  się  to 

rozwinie,  nie  zawsze  będzie  to tylko  przyjemność  i  zabawa.  Wcześniej  czy  później  zrobię J 

background image

coś, co ci się nie spodoba... I pomyślisz sobie: „O mój Bo – I że. On wcale nie jest tym, za 
kogo go uważałam. Nie jest Łonem i nigdy nim nie będzie. „ I wtedy pójdę w odstawkę.   

– Ależ to śmieszne! 
–  Czyżby?  Przez  moment  myślałem,  miałem  nadzieję,  że  zdecydowałaś  się  znowu 

zaangażować emocjonalnie...   

–  To  prawda!  A  przynajmniej  się  staram!  –  Wyszarp  –  .  nęła  się  z  jego  objęć  i  w  tym 

momencie koniec szalika zahaczył o klamrę jego paska. Zanim do któregoś z nich dotarło, co 
się  dzieje,  szalik  rozdarł  się  i  opadł  na  ziemię.  Gypsy  tylko  stała  i  przyglądała  się,  Keane 
natomiast  przyłożył  dłoń  do  paska,  tak  jakby  ten  spóźniony  gest  mógł  sprawić,  że  szalik 
znowu będzie cały.   

– Przykro mi.   
– Nic się nie stało.   
– Stało się. Kupię ci nowy...   
– Powiedziałam, że nic się nie stało.   
– Ale...   
– Przestań! 
Zamilkł i wycofał się z rękami uniesionymi do góry.   

Zanim  Gypsy  poruszyła  się,  minęły  dwie  lub  trzy  minuty,  po  których  jej  podbródek 

znowu uniósł się dumnie ku górze, a potem ujrzał w jej oczach błysk, nie mający jednak nic 
wspólnego ze łzami.   

– Lepsze to niż serwetki – powiedziała.   
– Słucham? 
– Mylisz się, wiesz? 
O czym ona, na Boga, mówiła?! Keane uniósł głowę, zupełnie zdezorientowany.   
– Mylę się? 
–  Co  do  tego,  że  porównuję  cię  z  Łonem.  Nigdy  nie  poszedłbyś  w  odstawkę  tylko 

dlatego, że nie jesteś nim.   

Pomyślał przez chwilę, po czym spojrzawszy po raz ostatni na podarty szalik, zrobił krok 

do przodu.   

– Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę w to wierzyć – powiedział łagodnie. – Ale jestem 

realistą,  Gypsy.  W  moim  zawodzie  szybko  się  uczysz,  że  marzenia  to  nie  wszystko.  Na 
zewnątrz zawsze jeszcze jest świat i prędzej czy później musi się w nie wedrzeć. Wiem, że 
wolałabyś, abym odszedł i żeby wszystko, szło dalej swym ustalonym trybem, tak jak do tej 
pory.   

– Czy naprawdę myślisz, że tego chcę? Iść najłatwiejszą drogą? 
– Dlaczego nie? – zapytał. – W ten sposób człowiek mniej cierpi. Ale pomyśl o tym. Nie 

zostaniemy  tu  na  tych  dzikich,  otwartych  przestrzeniach  wiecznie.  Wcześniej,  niż  myślisz, 
może nawet wcześniej, niż któreś z nas będzie do tego przygotowane, wszystko się zmieni. 
Na naszej drodze stanie coś więcej niż czyste niebo i puste pole.   

Spojrzała  na  niego,  a  potem  bardzo  wolno  opadła  na  śpiwór,  podkurczając  pod  siebie 

kolana.   

background image

– Próbujesz mi powiedzieć, że twoje zesłanie dobiega końca. Chcą żebyś wrócił, czy tak? 
Keane zawahał się, nim wyjął z kieszeni złożony kawałek papieru.   
– Dzisiaj to do mnie dotarło.   
– Co to jest? 
–  Telegram.  Od  mojego  szefa  w  Nowym  Jorku.  „Cholernie  trudno  cię  znaleźć.  Stop. 

Pożar  ugaszony,  wracaj.  Stop.  Czeka  nowe  zadanie,  rozkaz  Bittemana.  –  Zamknął  oczy  i 
zwinął kartkę. – Stop. „ 

Kiedy Gypsy nareszcie przemówiła, z trudem mógł ją usłyszeć.   
– Więc... co teraz robimy? 
– O tym właśnie myślałem przez cały wieczór.   
– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym od razu? Usiadł obok niej.   
–  Myślę,  że  chciałem  to  odłożyć,  jak  tylko  się  da.  Chciałem  uporządkować  sobie  w 

głowie parę rzeczy.   

– I udało się? 
Keane obserwował sposób, w jaki światło lampy rzucało blask na włosy Gypsy, nadając 

im miedziany kolor.  Jej  oczy odszukały jego wzrok i  starał  się znaleźć w sobie tyle siły,  by 
wytrzymać to spojrzenie. Ni stąd, ni zowąd poczuł się jak szesnastolatek umawiający się na 
pierwszą randkę.   

– Gypsy, nie mogę stąd odejść i udawać, że nigdy się nie spotkaliśmy. Muszę mieć jakąś 

nadzieję na przyszłość, chcę wiedzieć...   

Nie odezwała się, gdy przerwał, czekała, by skończył to, co zaczął. Przełknął ślinę.   
– Spotkajmy się w Chicago za dwa tygodnie. W tym czasie skończę to, nad czym teraz 

pracuję, a poza tym ty nie będziesz musiała daleko jechać.   

– W Chicago? 
–  Tak,  oboje  będziemy  mieli  dość  czasu,  by  wszystko  przemyśleć.  Powiedz,  że  się 

zgadzasz, Gypsy.   

Nieświadomie skrzyżowała ręce na piersiach w obronnym geście.   
– Nie chciałam nawet mysiej o tym, co się stanie, gdy skończysz tutaj pracę.   
– Wiem. – Keane pochylił się ku niej, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.   
– Ciągle się boję – wyszeptała.   
– To też wiem.   
– Z dala od tego miejsca, w mieście, otoczony tysiącem ludzi... mógłbyś stać się dla mnie 

kimś obcym. A jeżeli. z tego powodu nie wyszłoby nam... wolałabym skończyć z tym tutaj i 
teraz, niż patrzeć, jak rozpada się w ten sposób.   

Keane ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował jej usta.   
– Gypsy, kochanie, spójrz na mnie. Myślę, że mnie znasz, naprawdę mnie znasz, lepiej 

niż ktokolwiek inny. Więc proszę – spotkajmy się w Chicago! 

W jej szmaragdowych oczach ujrzał wahanie. Wahanie i znowu ten sam strach.   
–  Dwa  tygodnie  to  długi  okres  czasu.  Wystarczająco  długi,  by  zmienić  spojrzenie  na 

wszystko  –  powiedziała  lekko  drżącym  głosem.  –  Mogę  ci  obiecać,  że  spróbuję.  Nie 
namawiaj mnie na siłę do czegokolwiek, Keane.   

background image

Jego  rozczarowanie  było  duże,  ale  czego  się  właściwie  spodziewał?  Przyrzeczenia 

wiecznej miłości i poświęcenia? Starał się nie pokazać tego po sobie, ale jedno spojrzenie na 
nią wystarczyło, by przekonać się, że nie udało mu się to.   

Szybko przytaknął głową.   
–  Rozumiem.  Ale  przynajmniej  nie  powiedziałaś  „nie”,  więc  myślę,  że  wciąż  jeszcze 

mogę mieć nadzieję.   

Wydawało się, że nie zostało już nic więcej do powiedzenia. Podniósł się, by wyciągnąć 

swój długopis i notatnik z samolotu, po czym ponownie usiadł przy lampie.   

– Co robisz? – spytała Gypsy. Lekko uniósł głowę.   
–  Porządkuję  swoje  notatki.  Muszę  napisać  artykuł,  a  nie  mam  zbytniej  ochoty  na  sen. 

Nie chcę cię zmuszać, abyś i ty przeze mnie nie spała. – Spojrzał na nią kątem oka. Wydała 
mu  się  zagubiona,  ale  co  mógł  na  to  poradzić?  Nie  powiedziała  „nie”.  Ale  w  takim  razie, 
dlaczego czuł się odrzucony? Potrząsnął głową, gdy zdał sobie sprawę, że w rzeczywistości 
oczekiwał innej reakcji.   

Starał  się  nie  słyszeć,  jak  przygotowuje  się  do  snu.  Starał  się  nie  widzieć,  jak  zdejmuje 

kurtkę i buty, a potem wyciąga ręce nad głową, wyginając się w łuk. Wszystko w niej było 
takie naturalne i swobodne – wszystko oprócz emocji. Nie mógł zrozumieć, dlaczego? 

W  powietrzu  stawała  się  baletnicą,  a  skrzydła  samolotu  jej  baletkami.  Na  ziemi 

przypominała  układankę,  którą  należało  złożyć  z  setek  części.  Wkrótce  długopis  Keane’a 
zaczął  przesuwać  się  po  kartce  papieru  i  po  pierwszych  niepewnych  linijkach  słowa  same 
zaczęły mu się cisnąć pod pióro.   

– Masz bilet? 
– Tutaj.   
– Aparat? 
– Mhmm.   
Gypsy szybko zmierzyła wzrokiem prawie pusty peron, jakby chciała jeszcze sprawdzić, 

czy  nie  pozostały  na  nim  jakieś  rzeczy  Keane’a.  Gene  i  Linda  stali  w  pobliżu,  gotowi  – 
wiedziała to – pod trzymać jąnaduchu, gdyby tego potrzebowała.   

– Dzwoniłam na informację. Jak tylko dojedziesz do Rockford, będziesz miał pociąg do 

Nowego Jorku.   

–  Świetnie.  –  Keane  podniósł  swoją  małą  torbę  podróżną  i  pokiwał  głową.  Gdzieś 

powyżej rozległ się głos zapowiadający odjazd pociągu.   

–  No,  czas  już  na  mnie.  –  Odwrócił  się  do  Gene’a  i  podał  mu  rękę.  –  Dziękuję  za 

podwiezienie.   

– Nie ma za co. Cieszę się, że cię spotkałem. Będziemy czekać na twój artykuł.   
Linda spojrzała na Gypsy, po czym dotknęła ramienia męża.   
– Chodźmy. Poczekamy na Gypsy w samochodzie. Może się jeszcze spotkamy, Keane. 

Uważaj na siebie.   

– Dziękuję. Cześć.   
Gdy  odeszli,  Gypsy  wolno  uniosła  wzrok  i  napotkała  utkwione  w  nią,  pytające  oczy 

Keane’a. Nie powtórzył i swojego pytania ani wczoraj, ani dzisiejszego ranka i wiedziała, że 

background image

nie zrobi tego również teraz. Kolejny ruch należał do niej.   

–  No,  to  co  powiemy  sobie  na  pożegnanie?  –  zapytał  zbyt  beztroskim  głosem.  –  W 

każdym  razie  ja  cię  uczynię  nieśmiertelną.  Odważna,  młoda  kobieta  w  swej  latającej 
maszynie. Twoi klienci będą spragnieni zarówno autografów, jak i lotów z tobą.   

– Naprawdę doceniam to, co zrobisz dla Aeroklubu Gallaghera. Jestem pewna, że Neal 

również.   

–  Nie  robiłem  tego  dla  Neala.  –  Patrzył  jeszcze  na  nią  przez  chwilę,  po  czym  opuścił 

wzrok.   

– Kean... – zaczęła.   
–  Nie.  Nic  już  więcej  nie  mów.  –  Spojrzał  na  nią  tak,  jakby  wymagało  to  od  niego 

ogromnego wysiłku. – Nigdy cię nie zapomnę, Gypsy Gallagher.   

Zaczął się odwracać, ale nagle złapał ją brutalnie za ramiona i pocałował z siłą, która ją aż 

przeraziła i sprawiła, że myśli zawirowały jej w głowie jak w kolorowym kalejdoskopie.   

Zanim zdołała normalnie odetchnąć, szedł już w stronę pociągu.   

Nie mogła pozwolić, by działo się to w taki sposób. Całkiem niespodziewanie nabrała co 

do tego pewności. Nawet jeśli w przyszłości utraci go, nie będzie to chyba gorsze niż utrata 
go teraz.   

Narastała w niej pewność i gdy dotarł prawie do skraju peronu, zawołała jego imię.   

Zatrzymał się, ale nie obejrzał do tyłu.   
–  McCready!  –  Spróbowała  ponownie  i  tym  razem  o  mało  nie  przewrócił  innego 

pasażera, odwracając się. – Zrobię to! – krzyknęła.   

– Co? 
–  Powiedziałam,  że  to  zrobię!  Przyjadę  do  Chicago!  Minęło  parę  sekund,  zanim  się  w 

końcu roześmiał i krzyknął z radości.   

Pozostali na peronie pasażerowie zaczęli mu robić przejście.   
– Przyjedziesz? – zapytał, ignorując ich. Gypsy twierdząco pokiwała głową.   
– Tak! Przyjadę! 
Błyskawicznie podbiegł do niej i przytulił ją.   
– Nie przesłyszałem się chyba? 
– Nie! – roześmiała się. – A teraz jedź, zanim się rozmyślę! 
– Dobrze. – Pocałował ją. – Od dzisiaj za dwa tygodnie. W Hiltonie.   
– W porządku.   
– Naprawdę przyjedziesz? 
– Ile razy mam to jeszcze powtórzyć? 
– Już nie musisz. Myślę, że ci wierzę. O, do diabła, myślę, że cię kocham! – Odwrócił się 

na pięcie i pobiegł do pociągu, mijając po drodze starszego mężczyznę, którego poklepał po 
plecach.   

–  Ona  przyjedzie!  –  obwieścił  mu.  Mężczyzna  uśmiechnął  się  i  uniósł  kciuk  do  góry. 

Gypsy obserwowała, jak wsiada, a potem długo jeszcze patrzyła za odjeżdżającym pociągiem. 
Nie zorientowała się nawet, że jest jedyną osobą, która została na peronie i dopiero głos Lindy 
przywołał ją do rzeczywistości.   

background image

– Gypsy, jedziesz? 
– Teraz, gdy cały świat już o tym wie, myślę że będę musiała.   
– Słucham? 
Z łagodnym uśmiechem Gypsy odwróciła się do przyjaciółki.   
– Jadę, naprawdę jadę.   

background image

 

–  Ona  nie  przyjedzie.  –  Keane  oparł  czoło  o  szybę  w  pokoju  Hiltona  i  spojrzał  na 

wieczorne  światła  Chicago.  –  Jest  za  piętnaście  ósma.  Dawno  już  powinna  tu  być.  Musiała 
zmienić zdanie.   

–  Tato,  daj  spokój.  Zaczynasz  się  zachowywać  jak  paranoik  –  usłyszał  dziecinny,  ale 

dziwnie dojrzały głos.   

– Paranoik? Odkąd to ośmioletni chłopcy znają takie słowa? 
– Odkąd nasz nauczyciel przeczytał nam na lekcji jeden z twoich artykułów.   
– Naprawdę? – Oderwał się od okna i przemierzył pokój nerwowymi krokami.   
Jasnowłosy  i  niebieskooki  Kevin,  przypominający  jego  samego  w  czasach  dzieciństwa, 

siedział na środku królewskiego łoża i obserwował ojca zza drucianych okularów.   

– Jestem głodny – obwieścił. – Czy moglibyśmy już pójść na kolację? 
– A jeśli ona przyjdzie w międzyczasie? Nie będzie wiedziała, gdzie nas szukać.   
– Ale powiedziałeś przecież, że ona nie przyjdzie.   
–  A  ty  chyba  powiedziałeś,  że  zaczynam  się  zachowywać  jak  paranoik.  –  Keane  potarł 

twarz dłońmi. – Jeszcze tylko piętnaście minut, dobrze? A potem pójdziemy.   

Poprawił krawat po raz nie wiadomo który tego wieczora i mimowolnie wrócił myślami 

do ostatnich dwóch tygodni. Miał wrażenie, że minęły raczej dwa miesiące.   

Krótko  po  przyjeździe  do  Nowego  Jorku  Keane  został  wysłany  do  Południowej 

Kalifornii,  by  napisać  o  serii  podpaleń,  które  spowodowały  ogromne  pożary  lasów.  Zanim 

jednak do tego doszło, spotkał się z Paulem Danielsem, by przedyskutować sprawę. Oshkosh 

Gallagher.   

Daniels,  wysoki,  tyczkowaty  mężczyzna,  który  nosił  za  długie  włosy  i  zbyt  krótkie 

spodnie, przeczytał  uważnie brudnopis Keane’a, kiwając od czasu  do czasu głową,  po czym 
zmarszczył brwi i powiedział: 

– Nieźle, nieźle. Zgodne z tym, czego oczekuje Bitteman, ale...   
–  Ale?  –  Keane  siedział  na  brzegu  biurka  Danielsa,  grzebiąc  w  stosie  porozrzucanych 

zdjęć, zrobionych przez niego w Oshkosh i Wisconsin. Gypsy, oparta o swój dwupłatowiec, 
oświetlona  promieniami  zachodzącego  słońca;  Gypsy  w  goglach  i  szaliku  –  zrobione  w 
samolocie, gdy w końcu nabrał odwagi, by siedząc w przedniej kabinie, odwrócić się do tyłu; 
Gypsy  rozmawiająca  z  mieszkańcami  Libertyville;  Gypsy  stojąca  na  skrzydle  samolotu; 
Gypsy stojąca pod skrzydłem...   

– Z tonu tego artykułu wynika – powiedział Daniels – że Gypsy Gallagher jest czymś w 

rodzaju ulotnego anioła, a nie kobietą z krwi i kości.   

Keane,  wpatrzony  w  fotografię,  na  której  Gypsy  pozuje  ze  strachem  na  wróble, 

wymamrotał: 

– Och tak, ona jest kobietą.   
– Sprawdziłeś to, co? Keane wolno uniósł głowę.   
–  Och,  nie  obrażaj  się.  Przecież  mnie  znasz!  To,  co  z  nią  zrobiłeś,  czy  też  czego  nie 

background image

zrobiłeś, to twoja prywatna sprawa, co tu dużo mówić. Naprawdę mnie to nie interesuje. Ale 
jeśli  chodzi  o  artykuł,  Keane,  będziemy  potrzebowali  czegoś  mocniejszego.  Przeceniasz 
swoich czytelników, oni nie chcą czytać o jakiejś lżejszej od powietrza bogini, skrzyżowaniu 
Rity Hayworth z Matką Teresą. Musimy nadać jej więcej kobiecych cech.   

Keane sięgnął dłonią po zapisane kartki, ale Daniels cofnął je błyskawicznie.   
–  Co  masz  na  myśli  mówiąc  „musimy”,  bwana?  Daniels  westchnął,  odchylając  się  do 

tyłu.   

–  Keane,  Keane!  To,  o  czym  mówię,  to  moje  uwagi,  trochę  dodatkowych  informacji 

dotyczących  tła  tej  historii,  które  ty...  Byłeś  prawdopodobnie  zbyt  zajęty,  by  się  do  nich 
dokopać.   

– Jakie informacje? 
–  Takie  na  przykład  jak  wypadek,  w  którym  zginął  jej  mąż.  Widzisz,  jak  tylko 

zadzwoniłeś, to nazwisko Gallagher wywołało jakiś ostrzegawczy dzwonek w mojej głowie, 
więc  trochę  poszperałem  w  starych  wycinkach  prasowych.  W  swoim  czasie  to  była  duża 
historia, mówiło się nawet coś o błędzie pilota, czy też zaniedbaniu technicznym. Plotki, ale 
interesujące plotki.   

Keane poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.   
–  Ach,  więc  „Przegląd  Światowy”  zajmuje  się  teraz  plotkami  –  zauważył  martwym 

głosem.   

– Plotki są nieodłącznym elementem życia.   
Kiedy Keane w końcu zrozumiał, że mężczyzna nie żartuje, wstał i zaczął zbierać swoje 

fotografie.   

– Ej! – sprzeciwił się Daniels. – Będę ich potrzebował.   
– Nie, nie będziesz. I nie będziesz również potrzebował tego.   
Tym razem, gdy sięgnął po kartki, udało mu się je pochwycić.   
–  Keane,  na  miłość  boską,  co  ty  robisz?  Znowu  się  zwalniasz?  Przykro  mi,  ale  jesteś 

ponownie  przyjęty.  Mógłbym  z  tobą  o  tym  dyskutować  cały  dzień,  ale  musisz  zdążyć  na 
samolot, pamiętasz? 

Keane  z  trudem  przypominał  sobie  teraz,  co  mu  odpowiedział.  Było  w  tym  coś  o 

prawości  i  uczciwości,  a  potem  palnął  mówkę  zawierającą  wszystko,  poczynając  od 
przyjaźni, a kończąc na innych humanistycznych wartościach. Skwitował wszystko, mówiąc: 

–  Paul,  przysięgam  ci,  jeżeli  cokolwiek  z  tego  wydrukujesz  pod  moim  nazwiskiem, 

kończę  z  „Przeglądem  Światowym”.  Pójdę  prosto  do  „Timesa”  i  dam  im  takie  expose,  za 
które mnie ozłocą.   

Daniels  przyglądał  mu  się,  przyzwyczajony  do  jego  częstych  wybuchów,  ale  mimo  to 

zaskoczony  jego  groźbą.  W  końcu  skapitulował  i  Keane  niechętnie  zwrócił  mu  artykuł  i 
zdjęcia. Na ziemniaczanym polu w Wisconsin Gypsy zaczęła mu ufać i nie miał zamiaru jej 
zawieść. Za dwa tygodnie miała przyjechać do Chicago...   

– Ona nie przyjdzie – wyjęczał, przemierzając szybkimi  krokami hotelowy  pokój.  Była 

już ósma wieczór, minęła pora kolacji i minęły nadzieje.   

Coś  musiało  sprawić,  że  zmieniła  zdanie.  Coś,  co  powiedział  lub  zrobił  w  ostatnim 

background image

momencie. A może po jego wyjeździe górę wzięły jej strach i niepokój? Może przyjaciele jej 

to odradzili? 

– Tato...   
– Co? 
– Kolacja.   
– A, tak.   
Keane nieświadomie zmierzwił dłonią włosy. Co będzie, jeśli spotka ją w hallu? Istnieje 

możliwość, że się spóźni. Może z powodu brzydkiej pogody albo kłopotów z silnikiem.   

– Czy dobrze zawiązałem krawat? – zapytał Kevina. Chłopiec wzniósł oczy ku niebu.   
– O rety, ty naprawdę jesteś paranoik.   
Muzyka  country,  sącząca  się  z  szafy  grającej,  tylko  pogłębiała  jeszcze  jej  ból  głowy. 

Gipsy  siedziała  w  barze  polowego  lotniska  tuż  pod  Ottawą  w  Illinois  i  oparłszy  łokcie  o 
kontuar, masowała zmęczone oczy.   

Było  po  ósmej.  Do  tej  pory  Keane  musiał  już  chyba  porzucić  wszelkie  nadzieje  co  do 

niej.  Jak  długo  będzie  czekał,  zanim  dojdzie  do  wniosku,  że  ona  jednak  zrezygnowała  ze 

spotkania? 

– Wygląda na to, że potrzebujesz czegoś mocniejszego niż filiżanka kawy.   
Uniosła głowę. Chuda, wręcz koścista kobieta wyglądająca na jakieś czterdzieści pięć lat, 

z  siwiejącymi  blond  włosami  i  przyjaznym  uśmiechem  na  twarzy,  usiadła  dwa  stołki  dalej. 
Nie będąc w nastroju do pogawędki, Gypsy wymamrotała: 

– Paliwo, potrzebuję paliwa.   
– Ach tak? W takim razie napij się księżycówki Donalda – roześmiała się, a kiedy wyraz 

twarzy  Gipsy  nie  zmienił  się,  natychmiast  spoważniała.  –  To  był  tylko  żart,  mała.  Słuchaj, 
jeśli chcesz, żebym się zamknęła i nie wpychała nosa w nie swoje sprawy, powiedz. Mnóstwo 
ludzi mówiło mi to wcześniej i nadal żyją.   

Słysząc to, Gypsy nie mogła się nie roześmiać.   
– Przepraszam. Po prostu... mam problemy.   
–  Jedno  spojrzenie  na  tę  budę  wystarczy,  żeby  stwierdzić,  że  nie  jesteś  jedynym 

ptaszkiem,  który  spadł  na  ziemię.  A  tak  przy  okazji,  mam  na  imię  Billie.  –  Wyciągnęła 
kościstą dłoń.   

Gypsy ujęła ją i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest ciepła.   
– Gypsy Gallagher. Powiedziano mi, że cysterna z paliwem nie przyjedzie tu do rana.   
– To prawda. Na razie wszystkie zbiorniki są suche jak pieprz. Dokąd zmierzasz? 
– Do Chicago. Powinnam była być tam parę godzin temu; miałam się z kimś spotkać.   
– Interesy? 
Gypsy zawahała się, ale coś w oczach tej kobiety sprawiło, że zapragnęła się jej zwierzyć. 

Przyjazne  ucho  mogło  być  właśnie  tym,  czego  teraz  potrzebowała.  Zaczerpnęła  głęboko 
powietrze i zaczęła: 

– Wszystko zaczęło się w Oshkosh...   
–  To  się  zaczęło  w  Oshkosh...  –  powiedział  Keane  coraz  bardziej  zniecierpliwionemu 

kelnerowi. – Spotkałem ją...   

background image

– Tato, daj spokój. – Kevin dotknął jego ramienia.   
– Co? 
– On się tylko spytał, czy mamy ochotę na deser. Keane potrząsnął głową i rozejrzał się 

po eleganckiej restauracji tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Ni stąd, ni zowąd poczuł się 

nie na miejscu, miał wrażenie, że jest uwięziony w klatce. To wszystko było jak jakiś rytuał. 
Usiądź, zamów jedzenie, rozmawiaj półgłosem, zanim je podadzą, jedz, a potem daj napiwek 
kelnerowi za jego rolę w tej farsie. Dlaczego do tej pory tego nie zauważał? Złożył serwetkę i 
położył ją obok swojego talerza, opróżnionego do połowy.   

– Nie mam już na razie na nic więcej ochoty, dziękuję. Ty sobie coś zamów, Kev. Zaraz 

wracam.   

– Gdzie idziesz? 
– Zaczerpnąć trochę powietrza.   
Wyszedł do hallu i poczuł wyrzuty sumienia za to, że zabrał syna w tę nieudaną podróż. 

Obiecał  Kevinowi  coś  specjalnego,  a  co  mu  dał?  Dzień  i  pół  nocy  spędzone  w  pokoju 
hotelowym,  w  mieście,  które  mimo  młodego  wieku  zdążył  już  odwiedzić  trzy  albo  cztery 

razy. Chicago to nie było miejsce dla ośmioletniego chłopca. Chicago mogło być przystanią 

dla  kochanków,  punktem  schadzek  na  drodze  do  szczęścia.  Miejscem,  do  którego  mógłby 
wrócić, gdy będzie stary i siwy, i wspominać te dzikie, romantyczne czasy młodości.   

„No, McCready, daj już spokój – pomyślał. – Nie jesteś już taki młody, nigdy nie byłeś 

zbyt romantyczny, a kobieta, w której się zakochałeś tam, na polach, nie istnieje. Wymyśliłeś 
ją sobie, stary. Cały czas myślałeś wtedy, że latasz? Halucynacje. Daniels miał rację, kobieta 
taka jak ona nie może być prawdziwa. Prawdziwe kobiety dotrzymują słowa, czyż nie?” 

Stanął przy wejściu i spojrzał na migającą światłami noc.   
– Gypsy, gdzie ty, do diabła, jesteś? Co robisz? 
– Co ja robię! – wyszeptała Gypsy nad swoją filiżanką kawy. – Nie powinnam cię była 

zanudzać tym wszystkim.   

Oczy Billie rozszerzyły się, tak samo zresztą jak uśmiech, stale goszczący na jej twarzy.   
– Chyba żartujesz, mała. To, co mi przed chwilą powiedziałaś jest... piękne. Inspirujące. 

Jest... Do diabła, to lepsze niż niejedno z tych romansideł, które sprzedaje mi Dell.   

Gipsy przeczesała włosy dłonią i odpowiedziała kobiecie słabym uśmiechem.   
– Jeśli chcesz znać moją opinię, jest to zbyt dobrą rzeczą, by z tego zrezygnować.   
– Próbowałam dodzwonić się do jego hotelu w Chicago – westchnęła. – Ale wygląda na 

to, że jedyny telefon, jaki tu istnieje, jest zepsuty od trzech dni.   

– O mój... – Billie wstała i krzyknęła do mężczyzny za barem: – Donald, czy tu już nic 

nie działa? Powinieneś się wstydzić.   

Mężczyzna rozłożył ramiona.   
– Och, naprawdę, Billie, nie ma o czym mówić, wszystko w porządku – wtrąciła Gipsy.   
– Wcale nie jest w porządku – zniżyła głos, odwracając się od baru. – Chodźmy stąd.   
– Słucham? 
– Nie sprzeciwiaj się. Powiedziałam, żebyśmy stąd wyszły.   
Zmieszana  Gypsy  uczyniła  to,  o  co  ją  proszono,  i  wyszła  za  Billie  w  ciepłe,  nocne 

background image

powietrze. Kiedy Billie była pewna, że nikt już nie może ich usłyszeć, obwieściła: 

– Zabieram cię do Chicago, mała. Serce Gypsy zabiło szybciej.   
– Ale jak... ? 
– Akurat tak się składa, że parę hangarów dalej stoi moja cessna 152. Zbiornik jest pełen. 

Ile ważysz, mała? 

– Funt dwadzieścia pięć, mniej więcej.   
–  Świetnie,  ciągle  będziemy  mieć  niedowagę,  chyba  że  weźmiesz  dwutonowy  bagaż. 

Lecisz ze mną? 

– A co z moim dwupłatowcem? 
– Możesz go postawić na miejscu mojego, w hangarze. Kiedy tu wrócisz, będzie czekał 

na  ciebie  z  pełnym  zbiornikiem.  No,  dziewczyno,  nie  ma  się  nad  czym  zastanawiać.  Sama 
powiedziałaś, że jutro może być już za późno.   

Gypsy obserwowała tę drugą kobietę, przygryzając wargi i rozważała jej słowa. Miejsce 

zupełnej pustki zajęła znowu nadzieja. Czy Keane czeka na nią? Tego nie mogła sprawdzić, 
ale  musiałaby  być  głupia,  żeby  nie  skorzystać  z  nadarzającej  się  okazji.  Zaczerpnęła  więc 
powietrza i powiedziała: 

– Wygrałaś.   
Piętnaście minut  później zastanawiała się,  czy  podjęła słuszną decyzję. Maleńka  cessna, 

mimo że miała zaledwie parę lat, była prawie wrakiem.   

– Mój Boże, jak mogłaś doprowadzić samolot do takiego stanu? – zapytała, wspinając się 

do środka.   

–  Nic  się  nie  martw  –  odpowiedziała  Billie.  –  Z  zewnątrz  prezentuje  się  może  niezbyt 

okazale, ale reszcie nic nie można zarzucić. Uwierz mi.   

Włączyła starter i silnik kaszląc zaskoczył. Gypsy zamknęła oczy.   
–  Odpowiedz  mi  tylko  na  jedo  pytanie.  ,  W  jaki  sposób  udaje  ci  się  utrzymać  ją  w 

powietrzu, nie mówiąc już o lataniu? 

– W taki sam sposób, w jaki robię wszystko inne – roześmiała się. – Dzięki skrzydłom i 

modłom! 

„Jeśli to przeżyję – pomyślała Gypsy – lepiej na mnie czekaj, Keanie McCready”.   
–  Pół  godziny,  poczekam  jeszcze  pół  godziny,  ale  to  wszystko  –  wymamrotał  Keane, 

poprawiając  krawat  w  lustrze  wiszącym  za  barem,  przy  którym  siedział,  sącząc  powoli 
rozwodnioną whisky.   

Kiedy Kevin skończył swój deser, Keane zaprowadził go do pokoju, położył do łóżka, po 

czym wrócił na parter i znalazł tam mały barek blisko wejścia. Jeśli jakimś zrządzeniem losu 
Gypsy przeszłaby przez te drzwi, on znalazłby się akurat w polu jej widzenia.   

Zabawne!  Tak  bardzo  chciał,  by  Gypsy  poznała  Kevina  i  odwrotnie.  Kevin  był  trochę 

zamknięty w sobie, a wiedział, że ona miała dobre podejście do dzieci. Widział to wiele razy 
na polach Wisconsin. Byłaby wspaniałą matką, gdyby tylko pozwoliła sobie kiedyś na to.   

Przeciągnął dłonią po włosach, wygładzając je, po czym podniósł do ust swoją szklankę. 

„Może gdybym nie powiedział: kocham cię – myślał. – Takie słowa mogą przestraszyć nawet 
najbardziej  zdecydowanego  człowieka”.  Czuł,  że  jest  na  dobrej  drodze,  by  domyślić  się, 

background image

dlaczego.   

–  Tu  obok  jest  miejsce,  gdzie  wyskoczył  Charlie!  –  obwieściła  Billie,  przekrzykując 

warkot silnika. – Na wschód od Marseilles.   

„Nie winię go za to” – chciała odpowiedzieć Gypsy, ale powstrzymała swój język. Pod 

nimi  migotały  światła  maleńkiego  Marseilles  oddalonego  o  około  sześćdziesiąt  mil  od 
Chicago.   

Poza  tym  niewielkim  wspomnieniem  cywilizacji  świat  wokół  nich  trwał  pogrążony  w 

zupełnych  ciemnościach.  Leciały,  orientując  się  tylko  według  przyrządów.  Uniemożliwiało 
to, oczywiście, określenie jakichkolwiek punktów na ziemi, według których można by w razie 
konieczności wybrać odpowiednie miejsce do lądowania. Ojciec nauczył ją wiele lat temu, że 
pierwszą zasadą pilotowania jest bezustanne wypatrywanie miejsc do awaryjnego lądowania. 
Kręcąc głową, zmusiła się, by zapytać.   

– A kto to jest Charlie? 
– Charlie Lindbergh, oczywiście. To było w 1926, zanim wyruszył za Atlantyk. Leciał z 

St.  Louis  do  Chicago  samolotem  pocztowym.  Mój  ojciec  mówił,  o  ile  dobrze  pamiętam,  że 
wybrał  sobie  de  Havillanda.  Wpadł  w  mgłę  i  nie  mógł  wylądować,  zdecydował  się  więc 
zawrócić  z  drogi  według  kompasu  i  wyskoczyć  na  spadochronie  nad  tym,  co,  jak  miał 
nadzieję, było bezludną okolicą. Jego samolot wylądował trzysta jardów od naszej farmy, a 
on skoczył milę dalej. Całe miasto mówiło o tym przez rok.   

–  Naprawdę?  –  jedynie  to  słowo  zdołała  wykrztusić  Gypsy,  jako  że  wpadły  akurat  w 

wyjątkowo  nieprzyjemną  dziurę  powietrzną.  Chociaż  latała  już  w  gorszych  warunkach, 
jednak zupełnie inaczej czuła się, gdy sama siedziała za sterami. Teraz dopiero zrozumiała, co 
musiał  przeżywać  Keane  podczas  pierwszych  lotów  z  nią.  Dzięki  Bogu,  nie  wpadły 
przynajmniej we mgłę.   

Starając  się  odprężyć,  wróciła  myślami  do  ostatnich  dwóch  tygodni,  w  czasie  których  z 

dnia na dzień rosło jej oczekiwanie. Niebo, jej jedyna ucieczka przed światem, nie wydawało 
się  już  być  tak  gościnne,  kiedy  leciała  w  pustym  samolocie,  bez  mężczyzny,  do  którego 
widoku  w  przedniej  kabinie  zdążyła  się  już  przyzwyczaić.  Z  bólem  odkryła,  że  brakuje  jej 
tych rozmów pod skrzydłami, ich częstych sporów, a przede wszystkim dotyku ciepłego ciała, 
leżącego obok niej w nocy.   

Parę  razy  przeklinała  go  za  to,  że  zmienił  samotność,  zawsze  tak  dla  niej  kojącą,  w 

największego  wroga.  Zaraz  potem  żałowała  tego  i  pragnęła,  by  jego  ramiona  znowu  ją 
obejmowały.   

Na  początku  drugiego  tygodnia  zadzwoniła  do  Neala  i  opowiedziała  mu  o  artykule 

Keane’a.  Wspomniała  też,  dlaczego  zgodziła  się  udzielić  mu  w  końcu  wywiadu.  Ku  jej 
zaskoczeniu  przyjął  wszystko  bardzo  przychylnie.  Dopiero  gdy  wspomniała  mu,  że  ze 
względu na wypadek Łona, długo się wahała, zdenerwował się.   

– Czy nadal masz powody, żeby nie ufać temu mężczyźnie? – zapytał.   
– Oczywiście że nie, nie teraz. To, co się stało w Oshkosh, było spowodowane częściowo 

nieporozumieniem, a po części moim własnym przewrażliwieniem.   

– Zdałaś sobie z tego w końcu sprawę? 

background image

– Tak. – Właśnie wtedy znalazła w sobie dość odwagi, aby poruszyć temat, który oboje 

omijali  przez  zbyt  długi  czas.  –  Neal,  nigdy  wcześniej  o  to  nie  pytałam,  może  dlatego,  że 
bałam  się  odpowiedzi.  W  noc  przed  śmiercią  Łona  byłeś  z  nim  w  klubie  pilota.  Jakie  on... 
zrobił na tobie wrażenie? 

W  słuchawce  zapanowała  cisza  i  przez  moment wydawało  jej  się,  że  połączenie  zostało 

przerwane. Kiedy się w końcu odezwał, jego głos brzmiał dziwnie obco.   

– Nie sądzę, że powinniśmy mówić o tym przez telefon, kochanie. Poczekajmy lepiej, aż 

wrócisz do domu.   

– Nie, chcę dowiedzieć się tego teraz. Nie chcę tłumaczyć dlaczego, ale ma to dla mnie 

olbrzymie znaczenie. Jest... Jest już czas. Proszę.   

Spędziła kilka frustrujących minut, próbując go przekonać, aż w końcu poddał się i zaczął 

mówić. Słowa jednak przychodziły mu z trudem.   

–  Lon  opowiedział  mi  o  kłótni,  jaką  mieliście  wcześniej  tego  wieczora  –  powiedział 

łagodnie.   

Gypsy wstrzymała oddech.   
– I... ? 
– Był tym trochę zdenerwowany.   
– Jak bardzo zdenerwowany? 
– Gypsy, dziewczyno...   
– Neal, proszę! Westchnął do słuchawki.   
– Zdenerwowany na tyle, że wypił nieco więcej niż zwykle. Mówiłem mu, żeby przestał, 

ale jego irlandzki charakter wziął górę.   

Gypsy nie słyszała już nic więcej. Zamknęła oczy i wyszeptała.   
– O mój Boże! Więc mimo wszystko to mogła być prawda.   
Światła  Marseilles  już  zbladły.  Kobiety  zbliżały  się  do  miejsca  przeznaczenia.  Dopiero 

teraz zdała sobie sprawę, że paznokcie wpijały się jej w dłonie. Keane musiał na nią czekać. 
Było tak wiele rzeczy, o których chciała mu powiedzieć.   

No, trzydzieści minut minęło. Właściwie, dał jej nawet czterdzieści pięć.   

Keane zapłacił rachunek i opuścił bar, po czym skierował się do recepcji, by sprawdzić, 

czy są dla niego jakieś wiadomości. Nic.   

Czy ona sobie wyobraża, że on może tracić tyle czasu? Jest zapracowanym mężczyzną, z 

niemałym  trudem  wygospodarował  sobie  te  trzy  dni  i  jeden  z  nich  już  przepadł.  Zamiast 
czekać na Gypsy Gallagher, mógł zabrać Kevina do parku, lub nawet do zoo. Zamiast tracić 
teraz czas, mógł być na górze i robić coś konkretnego, na przykład... o, choćby spać.   

Nagłe poruszenie w hallu za nim prawie sprawiło, że się odwrócił. Zdecydował jednak, że 

nie będzie się narażał na kolejne rozczarowanie i skierował się do windy.   

„Musisz przestać myśleć, że każdy dźwięk, który słyszysz, oznacza, że ona jest w pobliżu 

– upominał siebie. – Musisz przestać wyobrażać sobie, że woła cię gdzieś z oddali. „ 

– Keane! 
Zatrzymał się w pół kroku.   
– Keane, poczekaj! 

background image

Znowu!  Albo  whisky  była  mocniejsza,  niż  mu  się  zdawało,  albo  ten  głos  należał  do 

bardzo bliskiej mu osoby. Zmusił się, by spojrzeć do tyłu, modląc się, żeby nie okazało się to 
złudzeniem.   

Gypsy uwolniła się jakoś od upartego portiera i weszła do hallu Hiltona. Kiedy dostrzegła 

przy windzie Keane’a, akurat otoczył ją tłum ludzi kręcących się w środku.   

Nie  przywiązywała  żadnej  wagi  do  tego,  że  jak  na  tak  luksusowy  hotel  nie  jest 

odpowiednio  ubrana.  Nie  miała  nawet  czasu,  by  się  przebrać  po  tym,  jak  ona  i  Billie 
wylądowały na lotnisku O’Hare i po bliskim spotkaniu z jakimś pudlem, który, gdy wysiadała 
z taksówki, udekorował jej dżinsy i prawdopodobnie też twarz smarem zmieszanym z błotem. 
Liczyło się w tej chwili tylko to, aby odnaleźć Keane’a, zanim komuś uda się wyrzucić ją z 
hotelu.   

– Keane, poczekaj! – ponownie zawołała z desperacją. W końcu odwrócił się i zauważył 

ją.   

Jego oczy rozszerzyły się i z wolna na jego twarzy pojawił się uśmiech, po czym dotarło 

do niego, że Gypsy jest w opałach. Natychmiast spoważniał i rzucił się w jej kierunku.   

–  Co  tu  się,  do  diabła,  dzieje?  –  zapytał  portiera,  któremu  udało  się  chwycić  Gypsy  za 

ramię.   

– On nie chce mnie wpuścić! 
Pracownik recepcji wyczuł nadciągającą awanturę i opuścił swoje stanowisko, zwracając 

się do Keane’a: 

– Czy zna pan tę kobietę? 
–  Ma  pan  cholerną  rację,  znam  ją.  Pokój  obok  mojego  jest  zarezerwowany  na  jej 

nazwisko.   

– A jakie to nazwisko? 
– To przechodzi wszelkie pojęcie! Gallagher.   
– Chwileczkę.   
Wszyscy czekali w ciszy, podczas gdy recepcjonista odszedł, by sprawdzić dane w swym 

komputerze. Za niecałą minutę pojawił się ponownie.   

– No i co? – zapytał Keane.   
–  Jest  mi  bardzo  przykro,  panie  McCready,  za  to  nieporozumienie.  Oczywiście,  pani 

Gallagher ma rezerwację. – Odwrócił się i spojrzał na portiera. – Proszę panią wpuścić, Rudy.   

Mężczyzna  uwolnił  jej  ramię  i  Gypsy  z  radością  podniosła  walizkę  i  przedarła  się  do 

Keane’a przez gęsty tłum. Wpatrywał się w jej oczy, gdy zbliżała się, i do czasu, gdy stanęła 

przed  nim,  wyglądało  to  tak,  jakby  nikogo  oprócz  nich  w  hallu  nie  było.  Odrzuciła  do  tyłu 
zlepiony błotem kosmyk włosów i uśmiechnęła się.   

– Założę się: myślałeś, że nie przyjadę.   
Jego  twarz  przybrała  jakiś  szczególny  wyraz  i  poklepał  się  dłonią  po  nieskazitelnym 

garniturze.   

– Ja? Nie bądź śmieszna. Wiedziałem, że przyjedziesz. Gypsy zamknęła oczy i odkryła 

znajomy, męski zapach jego wody kolońskiej.   

– O tak, na pewo! – wyszeptała do jego ucha. – Ale wiem,  kiedy kłamiesz. To ma coś 

background image

wspólnego z mową ciała...   

background image

 

Gypsy poczuła się trochę jak Alicja przechodząca na drugą stronę lustra, kiedy otworzyła 

drzwi  do  swojego  pokoju.  Był  wspaniały,  urządzony  w  tonacji  błękitno-beżowej.  W 
kryształowym  wazonie  stały  nawet  kwiaty,  a  w  srebrnym  wiaderku,  wśród  kostek  lodu 
spoczywała butelka szampana.   

Wolno weszła do środka.   
– A więc w taki sposób żyje ta druga połowa? Keane roześmiał się cicho.   
– Dla ciebie nic nie jest zbyt dobre. I dla Kevina.   
– Kevina? 
– Tak. Czy nie wspomniałem ci o nim? Przywiozłem go ze sobą. To jedyny powód, dla 

którego nie ciągnę cię do mojego pokoju. – Zmieszał się, gdy nic nie odpowiedziała. – Nie 
masz nic przeciwko temu, prawda? Obiecałem mu kiedyś, że spędzimy razem trochę czasu i... 
– przerwał nagle. – Dlaczego patrzysz na mnie w taki sposób? 

–  Bo  to  wspaniały  pomysł  i  nawet  nie  waż  się  mnie  przepraszać.  Cieszę  się,  że  go 

poznam.   

Uśmiechnął się z ulgą i postawił jej walizkę na pluszowej, niebieskiej sofie.   
–  A  on  nie  może  się  doczekać,  kiedy  ciebie  pozna.  Och,  Gypsy,  tak  się  cieszę,  że  cię 

widzę! Jesteś... Jesteś bardzo spóźniona, co się stało? 

– Powiedzmy, że oboje zawdzięczamy szczęśliwe zakończenie Billie.   
– A kim jest... ? 
Uciszyła go najpierw dotknięciem dłoni, a potem pocałunkiem.   
– Później. O wszystkim ci opowiem, ale później. Najpierw pokaż mi drogę do łazienki, 

żebym mogła wziąć gorący, cywilizowany prysznic i przebrać się.   

Objął ją ramionami.   
– Czy potrzebujesz kogoś do umycia pleców? 
– Mmm, brzmi zachęcająco, ale myślę, że dam sobie radę. Gdzie ta łazienka? 
Wskazał jej drogę kiwnięciem głowy.   
– Dzięki. Aha, i żeby nie było nieporozumień, sama płacę za pokój, Keane.   
– Och, daj spokój – powiedział po krótkiej przerwie. – Zaprosiłem cię, więc to należy do 

mnie. Poza tym ceny są tu astronomiczne i...   

Uniosła lekko brodę do góry.   
– I? 
Widząc,  że  odwrót  będzie  lepszy  niż  atak,  przynajmniej  w  tym  wypadku,  uniósł  dłoń  i 

pokiwał głową.   

–  I  uważaj,  żebyś  się  nie  doszorowała  do  samych  kości,  moja  kochana  Gypsy.  Wyjdę 

teraz  sprawdzić,  co  z  Kevinem,  i  chcę,  żebyś  była  gotowa  za  dwadzieścia  pięć  minut, 
zrozumiano? 

– Dwadzieścia pięć? Dlaczego nie trzydzieści? 
–  Kpisz  ze  mnie,  tak?  Moje  męskie  ego  zmusza  mnie,  bym  w  pewnych  sytuacjach 

background image

zachowywał  się  jak  przywódca,  więc  za  trzydzieści...  to  znaczy  za  dwadzieścia  pięć  minut. 
Do diabła, po prostu się pospiesz, dobrze? 

Wyglądał tak dziecięco bezbronnie, stojąc tam, że Gypsy nie mogła się z nim w tej chwili 

spierać.   

– No, skoro tak, postaram się być gotowa za dwadzieścia minut – obiecała.   
Keane  po  cichu  zamknął  drzwi  dzielące  pokoje  jego  i  Gypsy  i  spojrzał  na  zegarek. 

Zostało mu pięć minut.   

Woda  przestała  lecieć  z  kranu  i  usłyszał,  jak  ona  śpiewa  coś  do  siebie  w  łazience. 

Zacierając  ręce,  podszedł  do  wiaderka  z  szampanem.  Nie  mógł  opanować  szerokiego 
uśmiechu. Była tutaj – bardziej lub mniej – jego, i wszystko w świecie Keane’a miało znów 
swoje miejsce.   

Jednak uśmiech wkrótce zniknął z jego twarzy. Kiedy upijał się samotnie, lód całkiem się 

roztopił i szampan był , ciepły. Cholera! 

Zostały  trzy  minuty.  Keane  pospieszył  do  telefonu  i  wykręcił  numer  obsługi  hotelowej. 

Zamówił więcej lodu, a po chwili jeszcze jeden bukiet kwiatów. To nie zaszkodzi, a poza tym 
płacił za wszystko ze swego funduszu w  „Przeglądzie Światowym”. Daniels był mu  winien 
to, a nawet o wiele więcej.   

Mając  jeszcze  półtorej  minuty,  usiadł  na  sofie.  Jej  przyjazd  musiał  oznaczać,  że  ma 

ochotę kontynuować ich znajomość. Wszelkie przeszkody, jakie musiała pokonać, by dotrzeć 
do niego, stanowiły dowód na to, czyż nie? Podczas gdy on i Kevin siedzieli nad kolacją, Bóg 

jeden wie, gdzie ona...   

– Och nie! Obiad! – wykrzyknął. Ona najprawdopodobniej nie miała czasu, by coś zjeść. 

Była głodna, choć pewnie o tym nie wspomni.   

Znowu telefon.   
– Hallo, obsługa hotelowa? Tu pokój stoeeesto dwa. Potrzebuję również... – „Mój Boże, 

co ta kobieta lubi oprócz steków? Pomyśl McCready. Co zamówiła, kiedy poszliście razem do 
restauracji w Libertyville?” Za żadne skarby nie mógł sobie tego przypomnieć.   

– Słucham? Tak, ciągle tu jestem. Do diabła, dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? Nie, 

nie mówię do pani, po prostu...   

Drzwi od łazienki zaczęły się otwierać.   
–  Truskawki  i  śmietanę!  –  wyszeptał  gwałtownie.  –  Tak,  zgadza  się.  Truskawki  i 

śmietanę! I jeśli podacie to za dziesięć minut, podwoję napiwek. Mhm, w porządku.   

Drzwi  otworzyły  się  i  odłożył  słuchawkę.  Do  kogo  dzwoniłeś?  –  zapytała,  eane 

odchrząknął.   

– Do zegarynki. Chciałem się upewnić, czy zmieściłaś się w czasie. – Kiedy spojrzał na 

nią, cała krew odpłynęła mu z twarzy i oparł się ręką o sofę.   

Stała przed nim jego Gypsy, ale równocześnie nie ona. Miała na sobie zwiewną, bardzo 

szykowną jedwabną suknię w brzoskwiniowym kolorze. Wyszczotkowane, kasztanowe włosy 
błyszczały  cudownie,  otaczając  nieskazitelną,  pomimo  braku  makijażu,  twarz.  Doszedł  go 
delikatny zapach jej perfum i mógł tylko stać bez ruchu jak zahipnotyzowany. Wkroczyła do 
hotelu  w  dżinsach  i  skórzanych  butach  i  w  ciągu  niecałych  trzydziestu  minut  zdołała 

background image

przekształcić się w kobietę, której  elegancji pozazdrościłaby niejedna dziewczyna z okładki 
„Vogue’a”.   

Widząc jego reakcję, uśmiechnęła się trochę zarozumiale.   
– Zanim wyjechałam z Ashford Grove, poszłyśmy z Lindą na zakupy.   
Kiedy nadal wpatrywał się w nią bez słowa, zapytała: 
– Wszystko w porządku z Kevinem? Keane z trudem wydobył z siebie odpowiedź: 
– Tak... wszystko w porządku. Śpi jak kamień.   
– W takim razie myślę, że będę musiała poczekać do rana, by go przywitać.   
– Jego strata, moja wygrana. – Podszedł bliżej i dotknął jej, spodziewając się prawie, że 

zniknie jak fatamorgana. Jednak dotyk gołej skóry pod jego palcami był wystarczająco realny. 
Jęknął, przyciągając ją ku sobie.   

– Boże, jak ja za tobą tęskniłem! 
– Każdego dnia? 
– Każdego dnia, każdej godziny, każdej sekundy.   
– A już myślałam, że to ja jestem szalona.   
Odszukał  jej  usta,  nie  mogąc  już  powstrzymać  rosnącego  w  nim  pożądania.  Jej 

odpowiedź  była  czystym  ogniem  i  wkrótce  jej  dłonie  poruszały  się  po  jego  ciele,  mimo 
stojącej  im na przeszkodzie koszuli.  Keane nie życzył  sobie żadnych przeszkód.  Nic już nie 
miało znaczenia. Ani ele1 ganckie otoczenie, ani szampan, ani nawet jedwabna sukienka, na 
którą musiała wydać majątek tylko po to, by zrobić mu przyjemność.   

Wolno  ułożył  ją  na  podłodze,  a  w  jego  wyobraźni  dywan  stał  się  trawą,  a  wentylacja  – 

lekką, południową bryzą. Magia, którą kiedyś oboje przeżyli, ogarnęła ich jeszcze raz, kiedy 
zaczęli  się  wzajemnie  rozbierać.  Tyle  tylko,  że  tym  razem  gwałtowność  ich  pierwszego 
zbliżenia wydawała się być niczym. Pod wpływem jej niecierpliwych rąk guziki jego koszuli 
wystrzeliły na wszystkie strony, a jej sukienka poszybowała w górę i wylądowała koło drzwi. 
Nawet nie wiedział, jak to się stało.   

– Czy to znaczy, że ci się nie spodobała? – zapytała, oddychając szybko.   
– Bardzo. Ale ty mi się podobasz jeszcze bardziej. Nie trudziła się, by ubrać biustonosz. 

Keane  zamknął  oczy  i  spróbował  jej  napiętych,  twardych  sutek,  nadal  jeszcze  pachnących 
mydłem,  a  kiedy  wygięła  się  w  łuk,  jęknął.  Kiedy  to,  co  zostało  z  ich  ubrań,  leżało  już 
porozrzucane po całym pokoju, zdołał zebrać w sobie tyle sił, by zapytać: 

– Kochasz mnie, Gypsy? Jeśli tak, chcę usłyszeć, jak to mówisz.   
Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.   
–  Powiedz  to!  –  wyszeptał  tak  cicho,  że  nie  był  pewny,  czy  go  tym  razem  usłyszała. 

Jednak już po sekundzie jej ręce znalazły się po obu stronach jego twarzy, przyciągnęły ją i 
zmusiły, by spojrzał jej w oczy.   

Lśniły blaskiem nieuronionych łez, a ona sama musiała parę razy głęboko odetchnąć, by 

wydobyć z siebie słowa, które w końcu nadeszły: 

– Kocham cię, Keanie McCready.   
Poddał się wtedy jej objęciu, pewny, że nigdy nie będzie bardziej szczęśliwy niż w tym 

momencie.   

background image

Nagle rozległo się stłumione pukanie do drzwi.   
–  Kto  to  może  być?  –  zapytała  Gypsy.  Początkowo  zupełnie  nie  miał  pojęcia,  ale  po 

chwili powróciła mu pamięć.   

– Ach, to pewnie moje zamówienie.   
– Jakie zamówienie? 
Pukanie powtórzyło się, ale Keane nawet się nie ruszył.   
– Lód, truskawki, kwiaty i tak dalej.   
Na  jej  twarzy  pojawił  się  leniwy,  zmysłowy  uśmiech,  który  obiecywał  jeszcze  więcej 

wspaniałości.   

– Czy naprawdę tego potrzebujemy? 
– Myślę, że tam, dokąd zmierzamy, raczej nie.   
– O, a dokąd to my zmierzamy? 
Poderwał się nagle, pociągnął ją za sobą, a potem wziął na ręce.   
– Do sypialni.   
– A co z tym biedakiem, czekającym za drzwiami z tacą pełną truskawek i kwiatów? 
– Pozwólmy i jemu zająć się swoją dziewczyną.   
 

*** 

Kawiarnia hotelowa nie była jeszcze zatłoczona, kiedy Gypsy weszła do niej następnego 

ranka,  mogła  więc  wybrać  miejsca.  Czując  się  trochę  przytłoczona  eleganckim  wnętrzem, 
wybrała stolik przy oknie, skąd miała widok na zgiełk i ruch miasta. Chociaż nie minęło dużo 
czasu,  odkąd  uczestniczyła  w  takim  życiu,  czuła  się,  jakby  opuściła  Oshkosh  już  bardzo 

dawno temu.   

– Proszę mi pozwolić... – powiedział jej towarzysz, odsuwając krzesło.   
– O, dziękuję.   
– Proszę bardzo, panno Gallagher.   
– Mów mi Gypsy. – Bez chwili namysłu przysunęła do siebie filiżankę do kawy. Wziął z 

niej przykład i uczynił to samo.   

– Czy myślisz, że on wie, że tu jesteśmy? 
– Gdyby tak było, przyszedłby za nami. Ale nie zrobił tego, co oznacza, że nadal śpi.   
Zamyślona pokiwała głową.   
– Wszystko jedno, ale mimo to czuję się trochę winna.   
– Wszystko w porządku. Zaufaj mi.   
Gypsy  spojrzała  na  kelnerkę  i  ta  pospieszyła  w  ich  kierunku  z  parującym  dzbankiem 

kawy.   

Gypsy spojrzała na filiżankę swego towarzysza.   
– To miło, że mnie zaprosiłeś, ale czy nie powinieneś zamówić raczej mleka... czy coś w 

tym rodzaju? 

Zerknął na nią zza grubych szkieł.   
– Może pójdziemy na kompromis i wezmę sok pomarańczowy? 
Na moment zaniemówiła.   

background image

– Zabrzmiało to zupełnie tak, jakby powiedział to twój ojciec. Czy na pewno masz tylko 

osiem lat? 

Gdy zamówili sok, Kevin McCready oznajmił: 
–  Mam  iloraz  inteligencji  geniusza,  a  przynajmniej  tak  mówią  moi  nauczyciele  mamie. 

Ale nie mów tego tacie, dobrze? 

– Dlaczego nie? Wiem, że byłby bardzo dumny.   
– Tak, może. Ale mógłby sobie pomyśleć, że już go nie potrzebuję... no wiesz, żeby mnie 

czegoś uczył. Nie chciałbym, aby doszedł do takiego wniosku.   

Gypsy łyknęła kawy i przyjrzała mu się. Chociaż te słowa były bardzo dojrzałe, to jednak 

oczy chłopca patrzyły dziecinnie szczerze i wyczuła, że w rzeczywistości kryło się w nich coś 
więcej. Syn obawiał się, że zrazi ojca do siebie. Jak dziwnymi ludźmi byli ci McCready’owie.   

Wczesnym rankiem zmęczony Keane przeszedł z jej pokoju do swojego poprzez łączące 

oba  pomieszczenia  drzwi.  Nie  chciał,  żeby  Kevin  obudził  się  w  pustym  pokoju  i  odkrył,  że 
ojciec nie spał w swoim łóżku. W jakiś jednak sposób chłopiec wyczuł, że ona przyjechała, i 
kiedy wyszła z pokoju w poszukiwaniu kofeiny, czekał na nią w hallu. Oboje rozpoznali się 
błyskawicznie.   

Teraz ujęła jego dłoń po drugiej stronie stołu.   
–  Coś  ci  powiem.  Obiecuję,  że  zatrzymam  dla  siebie  twój  sekret,  jeśli  ty  obiecasz,  że 

zatrzymasz dla siebie mój. Stoi? 

Prawie widziała, jak biegną jego myśli. – Zastanawiał się, czy jest warta jego zaufania, w 

końcu zdecydował, że tak naprawdę nie ma innego wyboru i powziął decyzję.   

– Stoi – powiedział po paru sekundach. – Ale co za sekret mogłabyś mieć? 
–  Że  prawie  zmieniłam  zdanie,  co  do  przyjazdu  tutaj  i  spotkania  z  twoim  ojcem.  Nie 

wiedziałam, czego mogę się spodziewać i puściłam wodze fantazji. A potem uświadomiłam 
sobie,  że  jestem  mu  winna,  sobie  też,  tę  próbę.  –  Gypsy  pokręciła  głową.  Oto  siedziała  tu, 
zwierzając się ośmioletniemu chłopcu, tak jakby był Zygmuntem Freudem. Mimo to wyczuła 
za tą niewinną twarzą i błękitnymi oczyma szczególne zrozumienie.   

– Czy w takim razie jesteś zadowolona, że przyjechałaś? – zapytał.   
Przypomniała sobie, jak ona i Keane spędzili ostatnią noc, i zastanawiała się, czy chłopiec 

odczytał błysk w jej oczach.   

– Tak jestem zadowolona.   
– Bardzo lubisz tatę, prawda? 
Nie mogła stłumić szerokiego uśmiechu.   
– Złapałeś mnie. Przyznaję się.   
– To dobrze, bo on był prawdziwym ciężarem, dopóki się nie pojawiłaś. Może teraz się 

uspokoi i trochę się rozerwiemy. Powiedział, że pójdziemy zobaczyć...   

–  Ciężarem?  –  Gypsy  pochyliła  się  do  przodu.  –  Kevin,  myślę  że  powinniśmy  ze  sobą 

poważnie porozmawiać. Opowiedz mi o wszystkim, a ja kupię ci stos placków długi na milę i 
oblany syropem kolonowym.   

Młodzieńczy entuzjazm, który – była tego pewna – mui siał gdzieś tam w nim siedzieć, w 

końcu wypłynął na powierzchnię i Kevin uśmiechnął się, ukazując dziurę po zębie.   

background image

– W porządku! 
– W takim razie wszystko mi powiesz? 
– Każdy ma swoją cenę. No, każdy oprócz Kapitana Komando.   
Nieco  później,  kiedy  Keane  wstał  w  końcu  z  łóżka,  wybrali  się  we  trójkę  do  ogrodu 

zoologicznego i ostoi ptaków w Parku Lincolna. Potem, po lekkim obiedzie, Keane zabrał ich 

na zakupy do Marshall Field.   

W czasie gdy oczarowany Kevin przyglądał się wystawie komputerów, starszy McCready 

zaciągnął Gypsy do działu kobiecego.   

–  O  nie,  na  pewno  nic  mi  nie  kupisz  –  powiedziała  stanowczo,  gdy  doszli  do  działu  z 

bielizną. – Zwłaszcza nic z tych rzeczy. Co pomyślałby sobie twój syn? 

– Nic, poza tym, o czym prawdopodobnie już wie. – Mrugnął okiem. – Nie martw się, nie 

kupię ci koronkowego gorsetu czy przezroczystej koszuli, choćbyś nie wiem jak pociągająco 
w tym wyglądała. O wiele bardziej wolę cię zupełnie bez niczego.   

– W takim razie dokąd idziemy? 
– Mam dług do spłacenia, moja damo z chmur. I mam zamiar go spłacić, właśnie teraz.   
Przeprowadził  ją  przez  tłum  kobiet  zgromadzonych  wokół  lady  i  znaleźli  się  w  dziale 

pasmanteryjnym, gdzie na specjalnych stojakach wyeksponowano różnokolorowe chustki.   

– Nie sprzeciwiaj się – powiedział, gdy otworzyła usta, by zaprotestować.   
Przekonanie  sprzedawczyni,  że  chce  zwykły  jedwabny  biały  szalik,  a  nie 

fiołkowo-różowy  czy  karminowy  zabrało  mu  prawie  pół  godziny,  w  końcu  jednak  odszedł 
zadowolony i z dumą owinął swój prezent wokół szyi Gypsy.   

Tym  razem  to  on  przypominał  Kevina,  a  wyraz  jego  twarzy  był  taki  sam,  jak  twarzy 

chłopca, kiedy stanął przed nim talerz z plackami. Miało to coś wspólnego z ich dołkami w 
policzkach. Ten widok, tak samo zresztą jak piękny szal, którym ją obdarzył, wywołał w jej 
oczach łzy.   

– Co o tym myślisz? – zapytała ze ściśniętym gardłem. – Jak wyglądam? 
–  Powiedziałbym,  że  Snoopy  ma  konkurencję.  Podobnie  jak  w  hotelu,  poczuła  się  tak, 

jakby  zostali  zupełnie  sami.  Przyciągnęła  go  ku  sobie  i  złożyła  na  jego  ustach  najdłuższy  i 
najbardziej namiętny pocałunek, jaki kiedykolwiek od niej otrzymał.   

Kiedy w końcu odsunęli się od siebie, spojrzał na nią i wkrótce dołek znowu się pojawił 

na jego policzku.   

– Odszukajmy Keva i chodźmy stąd.   
Po  późnej  kolacji  położyli  śpiącego  Kevina  do  łóżka  i  poszli  na  spacer  do  Parku 

Centralnego.  Wody  Fontanny  Buckingham  wystrzelały  wysoko  w  nocne  niebo,  mieniąc  się 
różnokolorowo. Przechadzali się wokół niej i Gypsy czuła zadowolenie, jakiego jeszcze nigdy 
nie zaznała na ziemi. Wieczór był ciepły, więc znowu ubrała się w brzoskwiniową sukienkę, a 
na ramiona zarzuciła nowy, jedwabny szal. Keane objął ją ramieniem. Czuła na biodrze jego 
chłodną dłoń.   

– Chicago to piękne miasto – zauważyła.   
– Mmm... – Odwrócił od niej wzrok i spojrzał na bajeczne kaskady wody. – Dziękuję, że 

pozwoliłaś mi je sobie pokazać. Oczywiście, nie są nawet w połowie tak piękne jak to, co 

background image

pokazałaś  mi  z  kabiny  tej  twojej  moth.  Czy  jesteś  pewna,  że  samolot  jest  bezpieczny  w  ... 
Gdzie go zostawiłaś? 

– W Ottawie. Wierzę, że Billie dobrze o niego dba.   
– Ta Billie wygląda mi na ciekawą postać. Gypsy roześmiała się.   
– Tak. Jest bardzo miła.   
–  Powiedz  mi  coś.  –  Keane  zatrzymał  się,  by  na  nią  spojrzeć,  a  światła  fontanny 

oświetliły  go.  –  Czy  jestem  jedyną  osobą,  z  którą  nie  potrafiłaś  się  zgodzić  od  pierwszego 
spotkania? 

– Jedną z kilku.   
– Interesujące. Więc... o czym rozmawialiście z Kevinem w czasie śniadania? 
– Och... to tajemnica.   
– Tajemnica! – Pokiwał głową. – Dlaczego to sprawia, że jestem podejrzliwy? 
– Nie mam pojęcia. Może to paranoja. Przymrużył oczy i odchrząknął.   
– Mhm. Widzę, że muszę nauczyć mojego syna co nieco o zaufaniu.   
– Nie przejmuj się, nie użyję tego przeciwko tobie. Jeśli chodzi o ścisłość, zaczęłam jakby 

patrzeć na ciebie oczyma Kevina. Pokazał mi twoją całkiem nową stronę.   

–  No  dobrze.  Przyznam,  że  wczorajszego  wieczora  byłem  nie  do  życia.  Udało  mi  się 

przekonać samego siebie przynajmniej tuzin razy, że nie chcesz mnie zobaczyć, i wymyśliłem 
mniej  więcej  tyle  samo  razy,  dlaczego  tak  się  stało.  Uznałem,  że  zrobiłem,  czy  też 
powiedziałem coś, co sprawiło, że po namyśle zmieniłaś o nas zdanie.   

– A teraz? 
– Teraz... – roześmiał się cicho. – Teraz boję się uszczypnąć, aby wszystko nie okazało 

się snem. Myślę, że nadal zachowuję się jak paranoik, co? 

–  Pewnie  tak.  Przykro  mi,  że  dałam  ci  ku  temu  powód,  Keane.  Nie  miałam  takiego 

zamiaru.   

– Wiem.   
– Wpadłeś w moje życie jak słoń do sklepu z porcelaną i zupełnie mnie to zaskoczyło.   
– Przepraszam.   
– Nie przepraszaj. Najwidoczniej to właśnie mnie zainteresowało. Byłeś czymś w rodzaju 

lustra,  za  każdym  razem,  gdy  na  ciebie  patrzyłam,  dostrzegałam  to,  co  było  we  mnie  złe. 
Więc starałam się przed tym obronić. Zabrało mi trochę czasu, zanim dostrzegłam, że miało 
to również swoje dobre strony.   

– Brzmi to tak, jakbyś dużo na ten temat myślała. – Objął ją ramieniem i znowu zaczęli 

spacerować.   

Gypsy odetchnęła głęboko. To była znakomita okazja, by mu powiedzieć...   
– Keane, jest coś, o czym...   
Uciszył ją, przykładając dłoń do jej ust.   
–  Nie  ryzykujmy  zepsucia  tego  wieczoru  przez  dalsze  rozmowy,  dobrze?  Jeśli  chcesz, 

możesz  mnie  nazwać  paranoikiem,  ale  za  każdym  razem,  gdy  zaczynamy  czegoś  dociekać, 
jestem o włos od utraty ciebie. Dopiero co cię odzyskałem i chcę, żeby ten sen jeszcze trochę 
potrwał.   

background image

– Aleja...   
– Tylko dzisiaj, dobrze? – Owinął jeden z końców jej szala dookoła swojej szyi, a potem 

zawiązał oba końce. – Więzy miłości – uśmiechnął się. – Porozmawiamy jutro. Przysięgam.   

– Jutro – zgodziła się.   
Ich  obiecana  rozmowa  stała  się  trudniejsza  do  przeprowadzenia,  niż  podejrzewała. 

Napięte  plany  Keane’a  sprawiły,  że  chodzili  po  mieście  aż  do  południa  i  kiedy  w  końcu 
dotarli  do  hotelu,  by  się  przebrać  i  coś  zjeść,  Gypsy  myślała  jedynie  o  chłodnym  drinku  i 
długiej kąpieli.   

Gdyby  nie  znała  go  tak  dobrze,  mogłaby  przysiąc,  że  celowo  przeładował  program 

zwiedzania, by odwlec ich rozmowę. Ale tak jak ich idylla w Wisconsin, również i ta podróż 
musiała  się  kiedyś  skończyć.  Trzeba  było  stawić  czoła  rzeczywistości.  Oboje  mieli  swoje 
życie  w  różnych  częściach  kraju.  Keane  być  może  cieszył  się  z  tego,  że  nie  mają  żadnych 
wspólnych planów na przyszłość. Natomiast ona, zwłaszcza teraz, gdy zrobiła ten ostateczny 
krok, by związać się z nim na stałe, niepokoiła się jego podejściem. Gdzieś po drodze między 
Ashford Grove i Chicago zamienili się rolami i miejsce, które przypadło jej w udziale, nie za 
bardzo jej odpowiadało.   

Przechodzili  akurat  obok  małego  sklepiku  z  upominkami  w  hotelowym  hallu,  kiedy 

natknęli się na hostessę. Trzymała ona w dłoni tabliczkę i wołała: 

– Keane McCready proszony do telefonu. Keane McCready...   
Raucił  Gypsy  zdziwione  spojrzenie,  po  czym  podszedł  do  dziewczyny  i  dotknął  jej 

ramienia.   

– Nazywam się McCready.   
– Telefon może pan odebrać tam. – Wskazała na aparat koło recepcji.   
– Któż to może do mnie dzwonić? – zastanawiał się głośno.   
– Nigdy się nie dowiesz, jeśli nie odbierzesz tego telefonu.   
– Zgadza się. Idźcie z Kevinem do pokoju i zamówcie coś do jedzenia – co tylko chcecie, 

byle dużo. Umieram z głodu.   

– W porządku. – Gdy Keane skierował się w stronę recepcji, zwróciła się do Kevina: – To 

co, mały, idziemy? 

– Za chwilę. W tym sklepie z pamiątkami są komiksy, chciałbym je przejrzeć. – Popchnął 

ją w stronę wejścia, ale sprzeciwiła się.   

– Kevin, czy nie możesz zrobić tego później? Jestem okropnie zmęczona.   
– W takim razie jedź do góry. Zostanę tu i poczekam na tatę.   
– Nie mogę na to pozwolić. Oboje wiemy, że się nie zgubisz, ale twój ojciec jest innego 

zdania, pamiętaj! 

– W takim razie chodźmy. – Znowu chwycił ją za rękę. – To zajmie tylko minutkę.   
–  Dlaczego  nigdy  nie  potrafię  odmówić?  –  Rozejrzała  się  po  sklepie  i  dostrzegła  mały, 

srebrny model dwupłatowca. Zdecydowała się go kupić Keane’owi niezależnie od ceny, jaką 
miałaby zapłacić. Kiedy już uregulowała rachunek, podeszła do Kevina.   

– Zobacz, co przez ciebie zrobiłam, ty mały łobuzie. A co ty znalazłeś? 
Wyjął parę komiksów ze swojej torby.   

background image

–  „Troglodyci”  numer  18  i  „Człowiek  G.  I.  „  numer  59.  Ach,  a  to  wziąłem  dla  ciebie. 

„Przegląd Światowy”, jest w nim artykuł taty o tobie.   

Gypsy  wolno  sięgnęła  po  pismo.  No  oczywiście,  okładkę  zdobiło  zdjęcie  z  pokazów  w 

Oskhosh, a jej mała fotografia była umieszczona w dolnym rogu.   

– Eee... hmm. Nie powiedział, że to się ukaże tak szybko – wymamrotała.   
– Czekałem na to. Powiedział, że tydzień temu sprawdził korektę szczotkową.   
– Korektę szczotkową? 
– Tak. To ostatnia korekta artykułu, który ma iść do druku.   
Pokiwała głową.   
– No cóż, chodźmy na górę, żebym mogła to przeczytać, dobrze? 
W  zaciszu  łazienki  drżącymi  palcami  przewróciła  kartki  magazynu.  Nie  chciała,  aby 

Keane przerwał jej, zanim przeczyta całą historię. Denerwowałoby ją, gdyby siedział w tym 
momencie przy niej i obserwował każdą jej reakcję.   

Znalazła dwa artykuły – pierwszy, ogólny, mówiący na temat Oshkosh i drugi, skupiający 

się  wyłącznie  na  niej.  Fotografia,  która  przy  nim  widniała,  musiała  być  jedną  z  tych,  które 
zrobił  pierwszego  wieczora  w  blasku  zachodzącego  słońca,  gdy  starała  się  go  przetrzymać 
siedząc przy moth. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak bardzo była na niego wtedy zła. 
U góry tekstu widniał tytuł: „Podniebna baletnica”.   

Musiała powstrzymać napływające do oczu łzy i kręcąc głową, zaczęła czytać: 
„Żyło  niegdyś  plemię  lotników  –  cyganów,  szalonych  pilotów,  którzy  nosili  w  sobie 

pragnienie  połączenia  oceanów  i  uczynienia  z  naszego  świata  mniejszego,  bardziej 
dostępnego  miejsca.  Jednakże  kryło  się  za  tym  coś  więcej,  coś  bardziej  osobistego.  Chęć 
latania  dla  samej  przyjemności  lotu.  Potrzeba  czerpania  z  nieba  strawy,  tak  jak  drzewo 
czerpie ją z ziemi.  
 

Większość  tamtych  pionierów  lotnictwa  już  odeszła,  ale  zdołali  przekazać  swoją  duszę 

dalej.  Z  pewnością  żyje  ona  nadal  w  sercu  i  umyśle  Elin  „Gypsy”  Gallagher,  mieszkanki 

Milwaukee w stanie Wisconsin, uczestniczki dorocznych pokazów lotniczych w Oshkosh... „ 

Przeszła  przez  dalszą  część,  czytając  o  swym  pochodzeniu,  o  różnych  nagrodach,  które 

zdobyła  przez  lata  w  Fond  du  Lac.  Aż  do  tej  pory  nie  zdawała  sobie  sprawy  z  tego,  jak 
dobrym  pisarzem  i  przenikliwym  obserwatorem  był  Keane.  Pomimo  swojej  początkowej 
ignorancji zdołał w końcu uchwycić niuanse, które nawet jej umknęły.   

Na  trzeciej  stronie  u  dołu  ujrzała  dodatek  do  całej  historii.  Chociaż  tekst  został 

wydrukowany  mniejszą  czcionką,  to  jednak  bezsprzecznie  zwracał  uwagę  swoim  tytułem: 
„Tragedia w Blakesbury: Pytanie o winę”.   

Serce Gypsy zaczęło bić szybciej.   

To  niemożliwe,  ale  mimo  wszystko  było  tam,  czarno  na  białym:  imię  Łona,  wypadek, 

dochodzenie.  I  plotki,  które  krążyły  wśród  uczestników  podniebnego  cyrku.  Cały  ten 

koszmar,  wyciągnięty  ponownie  na  światło  dzienne,  tak  by  każdy  mógł  o  nim  przeczytać  i 
osądzić.  Właśnie  w  momencie,  gdy  była  w  końcu  gotowa,  by  o  nim  zapomnieć  i  zacząć 
wszystko od nowa.   

Zrobiło  się  jej  niedobrze.  To  musiał  być  powód  niechęci  Keane’a  do  rozmowy.  Chciał 

background image

odwrócić  jej  uwagę,  by  nie  mogła  przeczytać  tego  artykułu.  Pewnie  teraz  żałuje  tego 
spotkania  w  Chicago.  Sam  przecież  przyznał,  że  myślał  już,  iż  zmieniła  zdanie.  W  złości, 
wyobrażając sobie, że go odrzuciła, odegrał się prawdopodobnie w jedyny możliwy dla niego 
sposób.   

„Czyżbym  próbowała  go  usprawiedliwić?  – zastanawiała  się.  –  Nie,  czegoś  takiego  nie 

można usprawiedliwić”. Mężczyzna, którego kochała, nie mógłby zrobić czegoś takiego, a w 
związku z tym on nie może być tym, za kogo go uważała. Wykorzystał jej zaufanie, a potem 
rzucił nim jej w twarz.   

Potem  pozwoli  popłynąć  łzom.  Potem,  gdy  minie  jej  to  otępienie.  Ale  do  tego  czasu 

powinna już znaleźć się daleko stąd. Zmusiła się do wstania, pozwalając, by magazyn upadł 
na podłogę. Artykuł nie miał już żadnego znaczenia, tak samo zresztą jak fakt, że przeczytają 
go tysiące ludzi. Tylko zdrada była czymś rzeczywistym – zdrada i potrzeba wyjazdu, zanim 
odnajdzie ją Keane.   

Spakowała  tylko  te  rzeczy,  które  ze  sobą  przywiozła  i  weszła  do  windy  akurat  w 

momencie,  gdy  w  windzie  obok  otwierały  się  drzwi.  W  drodze  na  dół  oparła  się  o  ścianę  i 
zamknęła  oczy.  „Nie  mogę  teraz  płakać  –  pomyślała  twardo  –  do  diabła,  jeszcze  nie!” 
Potrzebowała teraz siły, nie słabości, nie tego uczucia zranionej dumy.   

–  Nie  miałem  na  to  wpływu,  Keane!  Napisałem  ten  kawałek,  zanim  przyjechałeś  do 

Nowego Jorku, ale przysięgam, że odłożyłem go na bok po naszej rozmowie tamtego ranka.   

– Więc co się, do diabła, stało, Paul? 
–  Bitterman  sprzeciwił  się  i  kazał  to  umieścić,  oto  co  się  stało.  Dzisiaj  jest  już  w 

sprzedaży. Chciałbym cię uprzedzić, zanim wynajmiesz płatnych morderców.   

Keane  czekał  na  windę  z  rękoma  w  kieszeniach  i  ze  spuszczoną  głową,  podczas  gdy 

słowa tej rozmowy  kołatały się mu  po głowie. O Boże, jak on to  wytłumaczy Gypsy? Sam 
miałby kłopot z uwierzeniem w tę podejrzaną historię, którą będzie musiał jej opowiedzieć.   

Najważniejsze  teraz  było  to,  by  pierwszy  zdołał  ją  odnaleźć,  reszta  będzie  już  zależała 

tylko  od  niej.  Do  diabła,  mógł  przecież  przewidzieć  coś  takiego,  ale  przez  te  ostatnie  parę 
tygodni  żył  oślepiony  własnymi  emocjami.  Wiedział,  że  ta  wzmianka  w  gazecie,  mimo  iż 
niewielka, mogła uczynić jej i Aeroklubowi Gallaghera nieodwracalną krzywdę. Nie mówiąc 
już  o  tym,  że  zupełnie  zniszczy  zaufanie,  które  zdołali  między  sobą  zbudować.  Jego 
największy  koszmar  ze  snu  spełnił  się  –  wygrał  w  końcu  jej  miłość,  ale  tylko  po  to,  by 
ostatecznie ją stracić, zanim jeszcze mieli szansę, by jej naprawdę doświadczyć.   

Drzwi windy otworzyły się i wybiegł z niej, nie zważając na protesty i uwagi stojących w 

niej ludzi, których potrącił. Dopadł drzwi pokoju Gypsy, bo choć próbował przekonać samego 

siebie, że nie mogła jeszcze przeczytać artykułu, to jednak czuł nieokreślony strach. Pokój był 

pusty.   

– Gypsy? – zawołał, podczas gdy jego oczy bez celu błądziły po pokoju. – Kevin? 
Przeszedł do sypialni i odniósł wrażenie, że to nie jego własne nogi go unoszą. Na łóżku 

leżała  biała  papierowa  torebka  –  wyglądała  tak,  jakby  ją  tam  rzuciła,  a  potem  o  niej 
zapomniała. Drzwi szafy stały otworem – ubrania i walizka Gypsy zniknęły.   

Na  biurku  leżał  złożony  jedwabny,  biały  szal,  który  jej  kupił,  a  na  podłodze  łazienki 

background image

dostrzegł brzeg „Przeglądu Światowego”.   

Opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach.   
– Tato? – zapytał Kevin od strony drzwi dzielących oba pokoje. – Jesteś tam? 
– W sypialni – wymamrotał. Kevin wszedł i rozejrzał się wokół.   
– Chce mi się jeść. Gdzie jest Gypsy? 
– Nie wiem.   
– Może zeszła na dół, by cię poszukać.   
– Wątpię w to, Kev. Naprawdę, wątpię.   

background image

 

–  No  i  proszę,  jest  tutaj,  tak  jak  ci  obiecałam.  Zatankowany  i  gotowy,  by  wzbić  się  w 

powietrze.   

Gypsy podążyła za wyjątkowo cichą tego dnia Billie do prywatnego hangaru na lotnisku 

w  Ottawie.  Jak  tylko  kobieta  włączyła  światła,  serce  zabiło  jej  mocniej.  Żywy,  żółty  kolor 
moth był jak płomień świecy w ciemności – jedyna stała rzecz w jej życiu.   

–  Jestem  tak  samo  gotowa,  jak  ona  –  powiedziała.  –  Ile  jestem  ci  winna  za  benzynę  i 

miejsce? 

–  Pomyślmy,  za  dwa  dni...  –  Billie  przerwała  i  gwałtownie  potrząsnęła  głową.  – 

Powiedziałam ci wcześniej, że za t miejsce nic nie będziesz mi winna i mam zamiar tego się 
trzymać. Oddaj mi tylko za benzynę i będziemy kwita.   

Gypsy odwróciła oczy od moth.   
– Czy coś się stało? Tamtej nocy sama chciałaś mnie zabrać do Chicago.   
– Tamtej nocy byłaś w potrzebie. Dwa dni później wracasz już sławna. Myślę, że mimo 

wszystko nie potrzebowałaś mojej pomocy.   

– Co... ? – Gypsy z niedowierzaniem pokręciła głową. – Nie mogłaś jeszcze czytać tego 

artykułu. Sama dopiero co go widziałam.   

– Jednak tak się stało, prenumeruję „Przegląd Światowy”, mała. – Spojrzała na Gypsy. – 

Zamawiam wiele gazet, ta już czekała na mnie w skrzynce, gdy wróciłam do domu.   

Tak  więc  już  się  zaczęło,  wcześniej,  niż  się  spodziewała  i  z  całkiem  nieoczekiwanej 

strony.  Mimo  to,  niewypowiedziane  wprost  oskarżenie  wywołało  w  Gypsy  uczucia,  których 
nigdy by się po sobie nie spodziewała. Gniew. Czysty, prosty, bez domieszki winy. Odezwał 
się w niej długo tłumiony mechanizm obronny.   

– I zmieniłaś zdanie, co? Zamiast romantycznej bohaterki, stałam się winowajcą, sprawcą 

śmierci  mojego  męża  –  roześmiała  się  gorzko.  –  Keane  próbował  mnie  ostrzec  przed  siłą 
środków masowego przekazu.   

– Nie jestem sędzią – odparła Billie. – Zostawiam to innym. Przeczytałam ten artykuł i po 

tym,  co  powiedziałaś  mi  o  jego  autorze,  cóż...  dodałam  dwa  plus  dwa.  Przeczuwałam,  że 

przyjedziesz tu szybciej, niż powinnaś.   

Gypsy odetchnęła głęboko.   
– To... to było pomyłką już od samego początku. Należało zawierzyć swoim instynktom, 

niestety nie zrobiłam tego i teraz będę musiała ponieść konsekwencje. Ale nie zamierzam żyć 
z  poczuciem  winy.  Już  nigdy  więcej.  I  zapamiętaj  to  sobie,  Billie,  nie  byłam  taka  obojętna 
pięć lat temu. Nie jestem odpowiedzialna za śmierć mojego męża.   

– W takim razie to nie ze mną powinnaś walczyć.   
–  Teraz  jedyną  rzeczą,  jakiej  potrzebuję,  jest  powrót  do  domu.  –  Wrzuciła  bagaże  do 

samolotu i szybko sprawdziła stan wszystkich urządzeń.   

– Mówią, że dom jest tam, gdzie nasze serce. – Billie przez moment przyglądała się jej, 

po czym pomachała ręką. – Ale nie jestem przecież kaznodzieją.   

background image

Pół  godziny  później  Gypsy  znalazła  się  sama  na  nocnym  niebie.  Jej  letnia  idylla 

skończyła się nagle. Teraz najważniejszy był powrót do Aeroklubu Gallaghera. Bez względu 
na to, jakie będą rezultaty  artykułu,  musi być przy  Nealu, a on przy niej.  Nadszedł  czas,  by 
zejść na ziemię, dosłownie i w przenośni. Nadszedł czas, by zdała sobie sprawę, że marzenia, 
tak samo jak ludzie, były czasami tak ulotne i zmienne jak chmury.   

Billie myliła się. To nie z Keane’em powinna walczyć, ale z kimś zupełnie innym.   

Keane skinął na Kevina, po czym zniknął w jednym z kilku hangarów znajdujących się na 

lotnisku w Milwaukee.   

–  To  Aeroklub  Gallaghera,  prawda?  –  zapytał  mechanika  pracującego  samotnie  przy 

jednosilnikowej  cessnie.  Mężczyzna  wyprostował  się,  ukazując  czerwony  podkoszulek,  taki 

sam, jaki miała kiedyś na sobie Gypsy.   

– Zgadza się. Czym mogę służyć? 
Keane roześmiał się, po czym rzucił nonszalancko: 
– Czy jest tu gdzieś Gypsy? Umówiłem się z nią w południe.   
Zanim mechanik odpowiedział, spojrzał na Keane’a twardo.   
– Nie, nie ma jej tutaj.   
„Znowu się zaczyna – pomyślał Keane. – Tak samo jak w Oshkosh. Dlaczego, do diabła, 

każdy,  z  kim  ona  pracuje,  tak  ją  chroni?  Może  starają  się  ją  obronić  przed  typami  twojego 
pokroju – odpowiedział sobie. – I mają powody”.   

–  Och!  –  Udał,  że  patrzy  na  zegarek.  –  Myślę,  że  przyszedłem  trochę  za  wcześnie. 

Chciałem  z  nią  porozmawiać  na  temat  lekcji  pilotażu  dla  mojego  syna.  Trochę  mnie  goni 
czas.   

Do hangaru wszedł Kevin i mężczyzna zmrużył oczy.   
– Nie wiem, co Gypsy panu powiedziała, ale licencję pilota dają dopiero od szesnastu lat.   
– Oczywiście, jestem tego świadomy, ale pomyślałem, że nie zaszkodzi go wypróbować, 

będzie miał parę lat do namysłu. – Keane pochylił się do przodu i dodał poufale: – Właściwie, 
jego  matka  i  ja  sprzeciwiamy  się  temu,  ale  jego  dziadek,  komisarz  policji...  no,  po  prostu 
nalega. Czy jest może w pobliżu ktoś, z kim mógłbym porozmawiać? 

Mechanik ponownie spojrzał na Kevina, który wzruszył ramionami.   
– W biurze jest Neal – odparł wolno – ale rozmawia chyba teraz przez telefon.   
– Neal! Oto ktoś dla mnie. Poczekaj tutaj, synu, myślę, że nie powinieneś słyszeć naszej 

rozmowy. Czy biuro jest tam? 

– Taa...   
–  Dziękuję,  bardzo  mi  pan  pomógł.  –  Zanim  ktokolwiek  zdążył  cokolwiek  powiedzieć, 

Keane pukał już do drzwi z matowej szyby, – Proszę! – odpowiedział burkliwy głos.   

Wszedł  do  małego,  ale  zaskakująco  schludnego  biura,  prawie  w  całości  zajętego  przez 

wielkiego  mężczyznę  koło  sześćdziesiątki,  z  czupryną  siwiejących,  czarnych  włosów. 
Mężczyzna wstał i wyciągnął rękę.   

– Neal Gallagher. Czy wspominał pan o lekcjach latania, czy też było to moje pobożne 

życzenie? 

Keane uścisnął mu dłoń.   

background image

– Właściwie, proszę pana, nazywam się Keane McCready. Pański pracownik wydawał się 

być trochę podejrzliwy, więc...   

–  Keane  McCready,  tak?  –  W  ciągu  sekundy  jego  oczy  z  niebieskiej  przybrały 

ciemnoszarą  barwę.  W  tej  chwili  zadzwonił  telefon.  Podniósł  słuchawkę,  po  czym  szybko 
pozbył się tego, kto był po drugiej stronie. – Ten cholerny dzwonek nie milknie od wczoraj. 
Myślę, że to panu powinienem za to podziękować.   

– Panie Gallagher, jeśli poświęci mi pan parę minut, spróbuję wytłumaczyć, co się stało. 

Ale jeśli chce mnie pan wyrzucić, nie będę się sprzeciwiał.   

Po  długiej  pauzie  teść  Gypsy  wskazał  mu  krzesło.  Telefon  znowu  zaterkotał,  więc  bez 

wahania  podniósł  słuchawkę  i  odłożył  ją  na  leżący  na  stole  „Przegląd  Światowy”.  –  Mów 
chłopcze, póki jeszcze masz język.   

Dwadzieścia pięć minut i kilka tysięcy słów później Keane odchylił się do tyłu, czekając 

na werdykt.   

Gallagher spojrzał na niego z dziwnym smutkiem, po czym pokręcił głową.   
– Jak na tak młodą kobietę, Gypsy miała już dość kłopotów, ale teraz... Odkąd powróciła 

jest taka cicha.   

–  Więc  jest  tutaj.  Nie  widziałem  na  zewnątrz  jej  dwupłatowca  i  sądziłem,  że  źle  mnie 

poinformowano.   

– Jest tutaj od wczoraj, a moth jest u Bixby’ego, konserwują ją.   
Keane przełknął ślinę.   
– A gdzie jest Gypsy? – zapytał.   
–  Gdzieś  się  kręci.  Nie  zmuszałem  jej,  by  przyszła  do  pracy  zaraz  pierwszego  dnia  po 

powrocie, ale myślę, że niedługo się tu pokaże.   

–  W  takim  razie,  jeśli  nie  ma  pan  nic  przeciwko  temu,  zaczekam.  –  Ziewnął  i  przetarł 

palcami oczy. – Przepraszam, ale niezbyt się wyspałem ostatniej nocy.   

– Jeśli pan chce, może się pan wyciągnąć na kanapie – zaoferował Gallagher.   
– Dziękuję, ale jest tu ze mną mój syn, Kevin... Mężczyzna pokiwał głową.   
– Nie twierdzę, że pochwalam całkowicie wszystko, co zrobiłeś do tej pory, ale byłbym 

skończonym  głupcem,  gdybym  nie  dostrzegł,  że  ją  kochasz,  młodzieńcze.  Pozwalając  ci 
zostać, działam wbrew jej życzeniom. Mam tylko nadzieję, że to się dobrze skończy.   

– Rozumiem. Dziękuję, że nie wątpi pan w moje uczucia.   
– Powiedział mi pan prawdę, tak? 
– Oczywiście.   
–  Dlaczego  więc  miałbym  w  to  wątpić?  I  dlaczego  mi  pan  dziękuje  za  to,  że 

zaakceptowałem prawdę? 

Keane zachichotał.   
– Wie pan, jesteście z Gypsy do siebie podobni. Wiem już, skąd wziął się jej upór.   
– To oczywiste, że jesteśmy podobni. Wszyscy Irlandczycy są uparci.   
– Postaram się o tym pamiętać.   
Przez chwilę milczeli, po czym Gallagher spoważniał.   
– Zanim zjawi  się Gypsy, myślę, że powinniśmy  porozmawiać o... o tym, co naprawdę 

background image

zdarzyło się memu synowi.   

–  Proszę  pana,  nie  musi  pan  do  tego  wracać.  Gypsy  i  tak  zdążyła  już  powiedzieć  mi 

więcej, niż miałem prawo wiedzieć.   

–  Sama  Gypsy  całkiem  niedawno  dowiedziała  się  dużo  więcej.  Pański  artykuł  nie  jest 

jedyną rzeczą, z którą musiała się pogodzić.   

Keane wyprostował się na krześle.   
– Zamieniam się w słuch.   
– To zabawne – zaczęła Gypsy, uśmiechając się słabo. – Przyjechałam tu dziś rano, by ci 

powiedzieć,  co  mi  leży  na  sercu,  a  teraz  nic  nie  czuję.  Nie,  to  nie  całkiem  prawda.  Czuję 
trochę smutku i trochę żalu. Może nawet trochę litości. Ale nie jestem zła... ani zrozpaczona. 
Już nie.   

Podniosła  głowę  i  wsłuchiwała  się  w  śpiew  ptaków,  ukrytych  w  drzewach.  Dziwne,  że 

nawet  w  środku  zatłoczonych  miast  cmentarze  zawsze  zachowywały  spokój  i  ciszę.  Ktoś, 
prawdopodobnie  Neal,  położył  świeże  kwiaty  na  grobie  Łona.  Przychodził  tu  regularnie  co 
tydzień, dla niej jednak była to pierwsza wizyta od ponad czterech lat. Zawsze aż do dzisiaj 
brakowało jej odwagi.   

Zmęczona staniem, uklękła na gęstej trawie.   
–  Spotkałam  kogoś  tego  lata,  Lon.  Przez  moment  wydało  mi  się  nawet,  że  naprawdę 

znalazłam kogoś, na kim mogłabym się oprzeć. Kogoś... prawdziwego. Nie sądzę, żeby miał 
zamiar mnie okłamać, ale to nie zmniejsza mego bólu. Musiałam wyjechać, bo wiedziałam, że 
już nigdy nie będę w stanie mu zaufać. Zaufanie stało się główną przeszkodą między nami. 
Zaufanie  i  moje  wspomnienia.  Myślę,  że  związek  z  Keane’em  był  z  góry  skazany  na 

niepowodzenie.  Znasz  to  powiedzenie  o  oleju  i  wodzie.  Ale  dzięki  niemu  zdałam  sobie 
sprawę,  że  umieściłam  nasze  małżeństwo  na  czymś  w  rodzaju  piedestału.  Widziałam  cię 
takim, jakim chciałam cię zobaczyć – idealny mąż, idealny partner.   

Głos się jej załamał, lecz zmusiła się, by mówić dalej.   
–  Ale  nie  byłeś  nim,  prawda?  Byłeś  człowiekiem,  miałeś  swoje  dobre  i  złe  dni. 

Popełniałeś błędy w osądach. Tak jak my...   

–  W  takim  razie  awaria  pompy  paliwowej  nie  przyczyniła  się  do  wypadku  pańskiego 

syna? – zapytał zmieszany Keane.   

Neal potarł dłonią czoło i westchnął.   
– Przypuszczam, że nikt nigdy nie będzie tego wiedział na pewno.   
– Ale... Gypsy powiedziała mi, że ustalono...   
– Powiedziała ci to, młodzieńcze, dlatego, że w to właśnie chciała wierzyć. Mam tu kopie 

końcowych  oświadczeń,  jeśli  chcesz  zobaczyć.  Nie  rozstrzygnięte.  –  Wstał  i  szybkimi 
krokami zaczął przemierzać mały pokój. – Nie rozstrzygnięte. Ta pompa mogła rzeczywiście 
mieć  jakieś  fabryczne  uszkodzenie,  którego  nie  był  w  stanie  znaleźć  .  mechanik.  Ale 
pozostaje fakt, że żaden normalnie myślący I pilot nie zrobiłby takiego manewru, jaki zrobił 

on w czasie prostego, próbnego lotu.   

I Keane poczuł się trochę niezręcznie, obserwując tego dziwnego mężczyznę.   
– W takim razie uważa pan...   

background image

– Uważam, że jeśli ktoś jest winny śmierci Łona, to jest nim przede wszystkim on sam. 

Nie udaję, że wiem, co czuł tego ranka. Może z powodu głupiej sprzeczki, jaką mieli z Gypsy 
poprzedniego dnia, chciał jej coś udowodnić. W każdym razie wygłupił się i powiedziałbym 

mu to, gdyby wyszedł z tej historii cało.   

– Przykro mi – miękko powiedział Keane.   
– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kochałem mojego syna. Może dlatego byłem w stanie 

spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Ten jeden błąd, choć okazał się tragiczny w skutkach, nie 
zmienił mojej miłości.   

– Nie tak, jak zmienił miłość Gypsy – dodał Keane. – Nic dziwnego, że wściekała się na 

mnie  za  każdym  razem,  gdy  próbowałem  robić  wyłom  w  jej  wyidealizowanych 
wspomnieniach.   

– Nic dziwnego, że Keane był tak na mnie wściekły za każdym razem, gdy próbowaliśmy 

rozmawiać  –  stwierdziła  Gypsy,  uśmiechając  się  smutno.  –  Dziwię  się  tylko,  że  cały  czas 
próbował.  To  dzięki  niemu  zrozumiałam,  iż  te  wszystkie  lata  okłamywałam  sama  siebie, 
nawet zanim jeszcze zadzwoniłam do Neala. O Boże, Lon, jak mogę znowu wrócić do tego 
samego życia? Zmieniłam się! On mnie zmienił. I wiem, że nie chcę już więcej być sama.   

Podniosła się i otrzepała dżinsy.   
–  Cóż,  myślę,  że  powiedziałam  to,  co  chciałam.  Jesteś  teraz  lepszym  słuchaczem  niż 

kiedyś,  gdy  byliśmy  małżeństwem.  –  Wolnym  ruchem  wyjęła  z  kieszeni  długi,  podarty 
kawałek białego jedwabiu i położyła go obok kolorowych kwiatów Neala. Od dzisiaj nie będę 
już go potrzebować. Tego drugiego też nie. Czasami trzeba pozostawić pewne rzeczy za sobą, 
by móc powiedzieć: „do widzenia”. Do widzenia, Lon.   

 

*** 

– Do diabła, Neal, nie pozwolę jej tak łatwo ode mnie odejść. Zasługuję na coś więcej niż 

„żegnaj,  kochanie”.  –  Tym  razem  to  Keane  przemierzał  biuro  Gallaghera,  podczas  gdy  ten 
przygotowywał kawę.   

– Może twój syn wolałby wodę sodową. Możecie tu jeszcze długo czekać.   
– Co? Och! – Keane zatrzymał się i spojrzał na zegarek. – Może poszła do domu, jak pan 

myśli? Może tam ją znajdę? 

–  Gypsy  w  domu?  –  starszy  pan  roześmiał  się.  –  Bywa  w  domu  jedynie  po  to,  by  się 

przebrać i coś zjeść. Ta dziewczyna nie jest z tych, co wysiedzą długo w jednym miejscu.   

– Ciekawość świata – wymamrotał Keane.   
– Tak jest. Takimi byli jej ojciec i dziadek. O’Harowie to niespokojne duchy.   
– Zdążyłem się o tym przekonać.   
– Chodź, przewietrzymy się trochę, chciałbym poznać twojego syna. Kevin, tak? 
– Tak. – Keane wziął papierowy kubek z kawą i wyszedł za nim do hangaru.   
Ke\in stał na górnym stopniu drabinki z głową pochyloną nad silnikiem cessny, podczas 

gdy nieszczęsny mechanik usiłował nadążyć za jego pytaniami.   

Gallagher  roześmiał  się  i  chciał  do  nich  dołączyć,  ale  Keane  położył  dłoń  na  jego 

ramieniu.   

background image

– Czy to raport SEL-u spowodował, że zaczęły krążyć plotki na temat śmierci pana syna? 

– zapytał.   

– Może później, kiedy wmieszali się w to dziennikarze. Najprawdopodobniej to paru tak 

zwanych  przyjaciół,  którzy  otaczali  Łona  i  Gypsy  w  tym  czasie  i  widzieli,  co  się  stało. 
Dlaczego? Czy to ważne? 

–  Może  się  okazać  ważne.  Będę  musiał  porozmawiać  z  tymi  „przyjaciółmi”,  kiedy 

zabiorę się do następnego artykułu.   

–  Następnego?  –  Gallagher  obrócił  się,  by  na  niego  spojrzeć.  –  Dla  „Przeglądu 

Światowego”? 

–  Od  wczoraj  jestem  wolnym  strzelcem.  Jeszcze  jedno  pytanie,  proszę  pana.  Jeśli 

mógłbym  oczyścić Gypsy ze stawianych jej zarzutów, czy miałby pan coś przeciwko temu, 
abym użył tego, o czym mi pan właśnie powiedział? 

– Wszystko? 
– W granicach rozsądku.   
Podjęcie decyzji nie zabrało Gallagherowi zbyt wiele czasu.   
– Najwięcej uwagi powinniśmy poświęcić żyjącym. Prawda nie zrani już mojego syna i 

chodzi tu bardziej o życie i reputację Gypsy, więc to jej powinieneś zadać to pytanie.   

Keane pokiwał twierdząco głową.   
–  Dziękuję,  na  pewno  to  zrobię.  O  ile  w  ogóle  kiedykolwiek  się  pokaże.  Zaczynam 

myśleć...   

Już  zbliżając  się  do  otwartego  hangaru,  Gypsy  usłyszała  znajome  głosy.  Miała  ochotę 

odwrócić się i uciec co sił w nogach.   

– Och, Neal! – wyszeptała. – Obiecałeś mi, że nie spotkasz się z nim, jeśli tu przyjdzie. 

Co teraz robić? Kierować się instynktem i uciec? Ależ to by było tchórzostwo! – odezwał się 
w niej drugi głos. Zdecydowałam się być silniejsza niż do tej pory.   

Przez  blisko  pięć  minut  stała  za  rogiem  budynku,  prowadząc  walkę  z  własnymi 

emocjami.  Potem  wzięła  głęboki  oddech  i  weszła  do  środka,  zmuszając  się,  by  myśleć 
wyłącznie o gniewie i upokorzeniu, których doświadczyła. Ból i zdradę zatrzymała dla siebie. 
Te szczególne uczucia były zbyt świeże, zbyt dokuczliwe.   

Keane stał odwrócony do niej plecami, tak samo zresztą jak i Neal. Obaj zdawali się być 

pogrążeni  w  rozmowie,  kiedy  nagle  Keane  przerwał  w  pół  zadania  i  zesztywniał,  po  czym 
odwrócił się i napotkał jej wzrok.   

Przez sekundę oboje tylko wpatrywali się w siebie. Pełną napięcia ciszę przerwał dopiero 

Kevin, który idąc za wzrokiem ojca dojrzał Gypsy. Zeskoczył z drabiny i krzyknął: 

– Gypsy! Tak długo na ciebie czekaliśmy! Gdzie byłaś? Nie mogła nie uśmiechnąć się, 

widząc jego entuzjazm.   

Rozłożyła ramiona i chwyciła w nie chłopca.   
– Odwiedziłam kogoś – powiedziała. – A co u ciebie? 
– Wszystko w porządku – odparł. – To z tatą jest znowu niedobrze. Dlaczego po prostu 

nie powiedziałaś, że chcesz wcześniej wrócić do domu? 

Gypsy zmieszała się. Nie pomyślała o tym, jak jej wcześniejszy wyjazd może wpłynąć na 

background image

Kevina.   

– Jest to... trochę skomplikowane – przyznała. Może Neal ci teraz pokaże nasze samoloty, 

a ja z tatą porozmawiamy o tym. – Spojrzała na teścia, który bacznie ją obserwował.   

Oczywiście, Kevin chciał zostać z nimi, ale Neal zdołał namówić go na przechadzkę po 

lotnisku.  John,  ich  drugi  mechanik,  pospiesznie  wycofał  się  do  biura  na  długą  przerwę 
śniadaniową.   

Kiedy  Keane  i  Gypsy  zostali  sami,  wokół  znowu  zapanowała  cisza.  Gypsy  starała  się 

patrzeć  wszędzie,  byle  tylko  nie  na  jego  twarz,  obawiając  się  tego,  co  mogłaby  z  niej 
wyczytać. Była to jednak bitwa z góry skazana na klęskę, bowiem postać Keane’a przyciągała 
jej oczy jak magnes.   

– Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – zapytała w końcu.   
– Miałem długą pogawędkę z Billie nad szklanką piwa w Ottawie.   
Pokiwała głową.   
– Mogłam się tego domyślić. W końcu robiąc takie rzeczy, zarabiasz na życie.   
– Gypsy, ja... – Podszedł bliżej.   
– Nie! – rzuciła ostrzegawczo.   
– W porządku.   
– Zostań tam, gdzie jesteś.   
– Powiedziałem: w porządku.   
Po kolejnych sekundach milczenia westchnął rozdrażniony.   
– To wszystko jest śmieszne.   
– Zgadza się.   
– Myślałem, że może chciałabyś porozmawiać.   
– Czy masz pod ręką swój notes? Nie chciałbyś chyba czegoś pominąć? – Jej paznokcie 

wbiły się w dłonie, ale nie chciała ich rozprostować. Gdyby to zrobiła, gniew mógłby opaść.   

Keane wskazał na nią palcem.   
– Jesteś niemożliwa.   
– A ty nie wiesz, w którym momencie przestać ponaglać swoje szczęście.   
– Czy to jest szczęście? Nie masz nawet zamiaru mnie wysłuchać, prawda? 
– Myślę, że słyszałam już to wszystko przedtem.   
– Nie! 
– Po prostu zostaw mnie w spokoju, Keane.   
– Nie! Zamknęła oczy.   
– Nie powinieneś był tu przyjeżdżać.   
– Musiałem.   
– Wszystko skończone.   
– Nawet jeszcze się nie zaczęło, Gypsy.   
– Skończyło się zanim się zaczęło.   
– Mylisz się! – krzyknął.   
– Okłamałeś mnie! 
Tym razem nagłą ciszę wypełniły ich pospieszne oddechy. Gypsy odwróciła się, by ukryć 

background image

przed nim łzy, które spłynęły po policzkach. Walczyła, by znowu sprowadzić gniew, ale ból 
był silniejszy.   

– Nigdy cię nie okłamałem – powiedział prawie szeptem.   
– Są różne kłamstwa. Jednym z nich jest omijanie prawdy. Wiedziałeś przez cały czas, że 

ta notatka się ukaże, ale mimo  to  zdecydowałeś  się nie mówić mi tego.  Kiedy ją napisałeś, 
Keane? Kiedy udało ci się przekonać samego siebie, że nie przyjadę do Chicago? 

– Mój Boże, ty naprawdę w to wierzysz? 
–  Nie  chciałam  w  to  wierzyć  –  powiedziała  mu.  –  Ale  dowód  był  trochę  więcej  niż... 

przytłaczający.   

Zaczął  chodzić  po  cementowej  posadzce  i  jego  kroki  odbijały  się  echem  w  olbrzymim 

hangarze.   

– Nie napisałem tej notatki. Daniels przemycił ją tam bez mojej zgody... – zawahał się. – 

Jaki dowód? 

– To naprawdę nie ma już teraz żadnego znaczenia.   
– No, pięknie! Powiedz mi, czy nasza znajomość znaczy dla ciebie tak niewiele, że nie 

chcesz  nawet  wysłuchać  moich  wyjaśnień?  Po  tym  wszystkim,  co  przeżyliśmy  razem,  czy 
myślisz, że możesz mnie tak po prostu odrzucić? 

Im  ostrzejszy  stawał  się  jego  głos,  tym  więcej  wysiłku  musiała  włożyć  w  to,  by  ukryć 

swoje  emocje.  Odwróciła  się  i  ujrzała  go,  jak  stoi  z  rękoma  w  kieszeniach,  z  jedną  nogą 
opartą na szczeblu drabiny, którą przed chwilą opuścił Kevin. Wyglądał, jakby przeszedł tę 
samą drogę, przez którą przeszła ona w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.   

–  Mogłeś  mnie  ostrzec,  Keane.  Gdybyś  przyszedł  do  mnie  z  wyjaśnieniami,  zanim 

wydrukowano artykuł, wszystko mogłoby być inaczej.   

– Sam nie wiedziałem, że ta notatka tam jest, dopóki nie znalazłem gazety na podłodze 

twojej łazienki. To właśnie na ten temat był telefon do mnie. Daniels ostrzegł mnie.   

Po krótkiej chwili Gypsy zaczęła się śmiać.   
– Co cię, do diabła, tak śmieszy? 
– Nie wiem i to jest takie śmieszne. Nie wiem już, kiedy mówisz mi prawdę, a kiedy mną 

manipulujesz. Może tak by się działo przez cały czas, co? To byłoby naprawdę zabawne.   

– Sama wiesz najlepiej, Gypsy.   
– Czyżby? 
– Tak, wiesz. – Podszedł do niej i koniuszkami palców uniósł jej brodę.   
–  Jest  mi  naprawdę  przykro  z  powodu  tego,  co  się  stało.  Gdybym  nie  był  tak  zajęty 

swoimi uczuciami do ciebie, mógłbym przewidzieć, że coś takiego się stanie, i nie dopuścić 

do tego. Jedyne, co mogę zrobić, to spróbować to naprawić. Powiedz mi, że nie jest jeszcze na 
to za późno.   

Jego dotyk i bliskość podziałały na nią mocniej niż jego gniew. To oraz sposób, w jaki na 

nią  patrzył  tymi  zagadkowymi  oczyma  koloru  nieba.  Gdyby  tylko  chciał,  mógłby  pewnie 
oczarować nawet pchłę skaczącą po pasie.   

– Mnie także jest przykro – powiedziała. – Ale nie wiem, czy mogę ci wierzyć.   
– W takim razie doszliśmy do martwego punktu.   

background image

– Chyba tak.   
Bez  ruchu  wpatrywali  się  w  siebie  przez  kilka  sekund,  po  czym  Keane  wolno  opuścił 

rękę.   

John wybrał właśnie ten moment, by ponownie wejść do hangaru, przeżuwając do połowy 

zjedzoną kanapkę.   

– Ja, ehmmm, nie chciałbym przeszkadzać, ale myślę, że powinniście wiedzieć...   
Gipsy odsunęła się od Keane’a.   
– Co się stało, John? 
– Ten mały, który tu był, właśnie wsiadł do miejskiego autobusu z przystanku po drugiej 

stronie ulicy.   

– Co??? – Keane pokręcił w zdziwieniu głową. – Myślałem, że poszedł z Gallagherem.   
– Ależ tak – zapewniła go pospiesznie Gypsy. – To musiał być jakiś inny chłopiec.   
–  Nie  –  powiedział  mechanik.  –  Miał  na  sobie niebieską  koszulę  z  długimi  rękawami  i 

beżowe spodnie, tak? 

Serce  Gypsy  zaczęło  bić  mocniej,  ale  zanim  ona  czy  Keane  zdążyli  cokolwiek 

odpowiedzieć, do hangaru wpadł Neal.   

– Czy Kevin tu jest? – zapytał. – Chyba widziałem go, jak szedł w tę stronę parę minut 

temu.   

Kean zbladł jak ściana i pędem pobiegł do wyjścia.   
–  Co  się  stało,  Neal?  –  Gypsy  złapała  go  za  ramię,  ale  starała  się  nie  wpaść  w  panikę. 

Strach w oczach Keane’a przeraził ją.   

– Powinienem was o to zapytać. Mały powiedział, że chce się napić wody. Czekałem na 

niego niedaleko Bixby’ego, ale nie wrócił.   

– Och, nie! Prawdopodobnie usłyszał, jak krzyczeliśmy z Keane’em na siebie.   
– Nie tylko on jeden. Założę się, że całe lotnisko słyszało.   
Keane, ciężko dysząc, wrócił z przystanku.   
– Autobus już dawno odjechał. Potrzebuję rozkładu jazdy, żeby się dowiedzieć, jaką ma 

trasę.   

–  Jest  w  biurze  –  powiedziała  Gypsy.  –  Chodźmy.  Keane,  dlaczego  on  uciekł?  – 

Poprowadziła go do swojego pokoju.   

Spojrzał na nią, ale nie zwolnił kroku.   
– Nie powiedziałem ci wszystkiego o Kevinie. Nie uciekł po raz pierwszy, zdarzyło się to 

wcześniej  dwukrotnie.  Myślałem,  że  już  z  tym  skończył.  Do  diabła,  on  nawet  nie  zna  tego 
miasta! 

– Znajdziemy go – obiecała pewnym głosem Gypsy, choć w głębi duszy nie była o tym 

przekonana.   

Nie  miała  zamiaru  zostawić  Keane’a  teraz  i  pozwolić,  by  sam  szukał  swego  syna. 

Niezależnie  od  uczuć,  jakie  żywiła  do  jego  ojca,  pokochała  Kevina  i  czuła  się  winna  jego 
ucieczki. Pomijając wszystko inne, dała mu świetny przykład w Chicago, czyż nie? 

background image

 

Dziwne,  w  jaki  sposób  nasze  marzenia  spełniają  się  czasami.  Jeszcze  wczoraj  Keane 

oddałby  wszystko,  byle  tylko  znowu  znaleźć  się  w  przedniej  kabinie  moth,  ze  spokojną  i 
pewną siebie Gypsy z tyłu. Teraz, gdy lecieli wolno nad szachownicą pól na przedmieściach 
Milwaukee, pragnął z całej duszy, by ta podróż nie była konieczna.   

Minęły dwie godziny, odkąd Kevin wsiadł do autobusu jadącego na południowy zachód 

od miasta,  do Greendale. Według kierowcy,  z którym  policja skontaktowała się  przez radio, 

chłopiec  zniknął,  gdy  autobus  złapał  gumę  na  zagubionej,  wiejskiej  drodze.  Policja  z 
Milwaukee  mogła  przeznaczyć  jedynie  dwa  samochody  i  helikopter,  by  przeszukać  teren, 
więc  Gypsy  zaproponowała  wykorzystanie  moth.  Utrzymywała  cały  czas  kontakt  z  ziemią 
przez radio. Jak dotąd, nie znaleźli choćby śladu.   

Oczy  Keane’a  przeczesywały  każdy  skrawek  pól  w  dole.  Zastanawiał  się,  czy  w  ogóle 

można  dojrzeć  małego  chłopca  z  takiej  wysokości.  Bolała  go  głowa.  Wkrótce  zrobi  się 
ciemno  i  będą  musieli  przerwać  poszukiwania,  a  cały  czas,  który  na  nie  poświęcili, 
prawdopodobnie okaże się stracony.   

Odwrócił się, by spojrzeć na Gypsy. Pokiwała głową i, na ile mogła, obniżyła pułap lotu.   

Jeszcze  w  aeroklubie  była  bardzo  spokojna  i  przez  cały  czas  zachowywała  zimną  krew. 

Raz tylko wzięła go na bok, by zapytać: 

– Czy nie uważasz, że powinniśmy zawiadomić matkę Kevina? 
– Nie. Absolutnie nie. W każdym razie, jeszcze nie teraz. Nie ma sensu doprowadzanie jej 

do rozpaczy, gdy nikt z nas nie jest w stanie nic zrobić.   

– Chyba masz rację.   
Zamierzał  jeszcze  coś  powiedzieć  o  tym,  jak  ceni  jej  troskę  i  pomoc,  ale  już  odwróciła 

się, by przygotować moth do lotu. „A więc to ma być tak – pomyślał. – Obca, ale troskliwa, 
zawsze chętna do pomocy. Jeśli nie mnie, to komuś innemu. Ale, w końcu, co to za różnica?” 

Zostali  w  górze  jeszcze  przez  pół  godziny,  w  końcu  Gypsy  wylądowała  łagodnie  na 

dzikiej łące. Zanim dotknęli ziemi, Keane doznał znów tej samej co zawsze lekkości. Ale już 
po chwili poczuł się tak, jakby ciało miał z ołowiu, a umysł ciężki i otępiały. W powietrzu, na 
otwartej  przestrzeni,  gdzie  wszystko  wydawało  się  możliwe,  ciągle  jeszcze  miał  nadzieję. 
Teraz to pole działało na niego jak magnes, spowalniając jego ruchy i wyciągając z niego siłę 
psychiczną.   

Kiedy wyłączyła silnik, zdjął gogle, odpiął pas i wyskoczył z samolotu.   
– Dlaczego wylądowaliśmy? 
Gypsy, siedząc nadal w kabinie, zdjęła okulary i patrzyła na niego, jak przechadza się, by 

wyprostować nogi.   

–  Spędzimy  tu  noc  –  odpowiedziała  rzeczowo.  –  Zaoszczędzi  nam  to  czasu  na  powrót 

tutaj  rano.  Jak  tylko  wstanie  słońce,  znowu  wylecimy.  Wzięłam  ze  sobą  wodę,  jedzenie  i 
śpiwory.   

Pomógł  jej  rozpakować  bagaże,  jednym  uchem  nasłuchując  radia,  które  zostawiła 

background image

włączone. Jego słabe dźwięki były jedynymi na przestrzeni kilku mil. W ciągu ostatnich paru 
tygodni znowu odzwyczaił się od ciszy.   

Kiedy  już  wszystko  porozstawiał  i,  Gypsy  zajęła  się  podgrzewaniem  dużej  puszki 

gulaszu.   

Zapach  jedzenia  przyprawił  tylko  Keane’a  o  mdłości,  więc  odwrócił  się  i  odszedł  w 

stronę  dziobu  samolotu.  Cudowny,  różowo-pomarańczowy  zachód  słońca  przypomniał  mu 
ten wieczór sprzed trzech tygodni, kiedy nagle Gypsy ukazała mu się w całej okazałości. Tak 
dużo zyskał w tak krótkim czasie i tak dużo stracił! A teraz jeszcze Kevin... Dobry Boże, nie 
może stracić w ten sposób syna! 

–  Powinieneś  coś  zjeść  –  powiedziała  Gypsy  i  wzdrygnęła  się,  słysząc,  jak  obco 

zabrzmiał jej głos.   

Odwrócił się.   
– Nie... nie jestem głodny, dziękuję.   
– Nie przydasz się Kevinowi, jeśli zagłodzisz się na śmierć.   
– Powiedziałem, że nie jestem głodny.   
Gypsy pochyliła głowę nad jedzeniem, ukłuta tonem, jakim to powiedział. Tak naprawdę, 

ona  też  nie  była  głodna,  ale  przynajmniej  mogła  coś  robić  –  coś,  co  zajęłoby  jej  ręce  i 
uspokoiło myśli, przynajmniej na chwilę. A co potem? Czuła się tak, jakby oboje szli po linie 
i bali się spojrzeć w dół.   

–  Znajdziemy  go,  Keane.  –  Spróbowała  ponownie.  –  Nie  mógł  odejść  daleko.  Może 

przygarnęła go jakaś rodzina. To tylko kwestia czasu.   

–  Ktoś  mógł  go  zabrać  po  drodze  –  wykrztusił.  –  Tak  się  zdarza.  Może  być  teraz  w 

połowie drogi do autostrady stanowej.   

– Nie jesteśmy w Nowym Jorku czy Chicago – przypomniała mu. – To wiejska okolica. 

Znam  mnóstwo ludzi,  którzy tu  mieszkają.  Są ciepli  i  mili.  Kevin  nie mógł  wybrać bardziej 
gościnnego miejsca do ucieczki, uwierz mi.   

Odchrząknął,  po  czym  ponownie  zamilkł.  Słońce  zachodziło  nisko  nad  horyzontem, 

rzucając na Keane’a taki sam blask, jak kiedyś na Gypsy.   

Pragnęła  podejść  do  niego,  przytulić  i  uspokoić.  Jednak  nie  potrafiła  tak  po  prostu 

zapomnieć.  Zbyt  wiele  się  wydarzyło,  zbyt  wiele  zaszło  zmian.  Zmusiła  się,  by  przełknąć 
odrobinę gulaszu, ale po chwili odstawiła talerz na bok i zaczęła przygotowywać kawę. Miała 
wątpliwości, czy którekolwiek z nich będzie spokojnie spało tej nocy.   

Aromat kawy zwabił go w końcu. Podszedł bliżej i usiadł po drugiej stronie maszynki do 

gotowania, naprzeciwko Gypsy. Podała mu filiżankę, którą przyjął z westchnieniem ulgi.   

– Dzięki.   
– Jeśli wolałbyś raczej o tym nie mówić... – zaczęła. – Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego 

Kevin już przedtem uciekał. Mogłoby to pomóc w odnalezieniu go teraz.   

Keane odetchnął  głęboko i spojrzał na nią. Mimo słabego światła dojrzała, że jego oczy 

mają czerwone obwódki i są podkrążone, czy tylko z powodu zniknięcia Kevina? 

– Ostatnio zdarzyło się to dwa lata temu – powiedział niskim głosem. – Beth odchodziła 

od zmysłów. Na szczęście byłem w domu, kiedy do mnie zadzwoniła. Zdechł t akurat chomik 

background image

Kevina  i  mój  syn...  poszedł  szukać  cmentarza  dla  zwierząt,  przynajmniej  tak  powiedział 

policji,  kiedy  znaleźli  go  pięć  godzin  później.  Zdołał  się  wtedy  dość  znacznie  oddalić  od 

domu, a miał tylko sześć lat. Bóg jeden wie, co mogłoby mu się zdarzyć w ciemności, gdyby 
nie znaleziono go przed nadejściem nocy.   

– A pierwszy raz? 
– Kilka miesięcy wcześniej. Spędził właśnie weekend ze mną. Myślę, że nie chciał mnie 

opuścić,  bo  w  niecałe  dwie  godziny  po  tym,  jak  odstawiłem  go  do  domu,  taksówkarz 
przyprowadził  go  pod  drzwi  mojego  mieszkania.  Przeprowadziłem  się  do  niego  nieco 
wcześniej, ale mimo to zapamiętał mój nowy adres. Możesz w to uwierzyć? Miał sześć lat! 

– Wierzę w to.   
Przyglądała  mu  się.  Jego  twarz  ożywiła  się,  jak  zawsze,  gdy  mówił  o  Kevinie. 

Zdecydowała się złamać obietnicę.   

– On jest geniuszem, Keane. Próbował się uśmiechnąć.   
–  Mówię  poważnie.  Przysięgłam,  że  go  nie  wydam,  ale  myślę,  że  masz  prawo,  by  to 

wiedzieć. Kevin jest bardzo uzdolnionym dzieckiem i masz wszelkie powody, by być z niego 
dumny.   

–  Jeśli  to  prawda,  to  dlaczego  zrobił  tak  cholernie  głupią  rzecz?  –  Wstał  nagle,  zbyt 

poruszony, by usiedzieć na miejscu.   

–  Nie  wiem,  ale  niezależnie  od  jego  ilorazu  inteligencji  jest  ciągle  małym  chłopcem  o 

dziecinnych emocjach. I nie chce, abyśmy o tym zapomnieli.   

Przez moment nie odezwał się, stał bez ruchu i  obserwował, jak zmierzch przechodzi w 

noc. Potem pokręcił głową.   

–  Jak  mogłem  o  tym  nie  wiedzieć?  –  wyszeptał.  –  Ukazywał  mi  się  na  tyle  różnych 

sposobów. Gypsy, co on chce mi teraz pokazać? Co próbuje mi powiedzieć? 

– Nie sądzę, żeby tym razem odnosiło się to do ciebie. Raczej do mnie. – Zapaliła lampę i 

postawiła ją między nimi. Zajęło jej to tylko parę chwil i wkrótce zmusiła się, by spojrzeć na 
niego,  i  napotkała  jego  pełne  niedowierzania  spojrzenie.  –  Nie  widzisz  tego?  W  Chicago 
chciałam odejść od ciebie, ale odeszłam również od niego. Otworzył się przy mnie, a mimo to 
odeszłam bez jednego spojrzenia do tyłu. Teraz prawdopodobnie boi się, że zrobię to znowu.   

– A zrobisz? – zapytał.   
Wiedziała, że nie zdoła uniknąć tego pytania. Tak jak słońce, musiało się pojawić prędzej 

czy  później.  Tylko  dlaczego  nie  mogło  się  to  stać  wtedy,  gdy  będzie  miała  jasność  myśli  i 
Kevin znajdzie się, bezpieczny, pod opieką ojca? 

– Nie sądzę, żeby to była odpowiednia chwila... – zaczęła.   
–  Aha,  a  kiedy  nadejdzie  ta  odpowiednia  chwila,  co?  Jutro?  Pojutrze?  A  może  nigdy? 

Jesteś bardzo dobra, jeżeli chodzi o zgłębianie tajników duszy innych ludzi – ale czy jesteś 
taka ślepa, że nie widzisz, co dzieje się w twojej własnej? Robisz to samo, co on! 

Gypsy  aż  rozchyliła  usta  ze  zdziwienia.  Wydawało  się,  że  otworzyła  puszkę  Pandory,  a 

sądząc ze stanu, w jakim był Keane, kto wie, dokąd mógł ich zaprowadzić jego gniew.   

– Nie rozumiem! 
–  Cały  czas  uciekasz.  –  Podszedł  do  niej  i  ujrzała  ten  dziwny  błysk  w  jego  oczach.  – 

background image

Chicago było pierwszym przykładem – ciągnął. – Typowa Gypsy Gallagher. Przeczytałaś ten 
artykuł i bum: decyzja powzięta. Bez myślenia o konsekwencjach, nawet bez dania mi szansy, 
by się wytłumaczyć, wystartowałaś! Chcę tylko  wiedzieć, gdzie wylądujesz? Czy nigdy nie 
czujesz  się  zmęczona  tą  samotnością  w  przestworzach,  nie  mając  przy  sobie  nikogo,  kto 

przypomni ci, że jesteś żywą kobietą? Może, prosząc o miłość, prosiłem o zbyt dużo, ale co 
się stało z zaufaniem? 

– Ufałam ci...   
–  Czas  przeszły?  –  Z  wyraźnym  wysiłkiem  ściszył  głos.  –  Obdarzyłaś  mnie  tym 

zaufaniem  jak  jakimś  podarunkiem  od  bogów.  Ale  nigdy  nie  dałaś  mi  szansy,  bym  na  nie 
zapracował.   

Spojrzała  na  niego,  po  czym  wstała,  wywijając  się  od  jego  wyciągniętej  ręki.  Gdy  była 

już poza zasięgiem światła, odetchnęła głęboko chłodnym, świeżym powietrzem.   

–  Zawsze  kończy  się  na  tym  samym,  starym  argumencie,  prawda?  –  zapytała.  – 

Zaczynam  wierzyć  w  tę  historię  z  artykułem.  Nikt  nie  zadałby  sobie  tyle  trudu,  by  bronić 
kłamstwa.   

– O, dzięki ci, Święta Gypsy! – wykrzyknął szyderczo, siedząc w blasku lampy jak aktor 

w świetle reflektora, który odsłonił więcej, niż powinien. – Wiesz, co mam na myśli? 

–  Jesteś  zły  i  śmiertelnie  zmęczony,  Keane.  Możemy  o  tym  porozmawiać,  gdy 

znajdziemy Kevina, dobrze? 

– Nie, teraz! Gypsy zamknęła oczy.   
– Posłuchaj, mam dosyć walki z tobą.  Dla mnie również nie  był to  dobry  dzień. Oboje 

potrzebujemy trochę odpoczynku.   

–  Już  zapomniałaś,  co  robiliśmy  w  Chicago,  prawda?  Ale  jestem  pewien,  że  nie 

zapomniałaś o tym. – Wolnym ruchem wyjął z kieszeni marynarki biały, jedwabny szal, który 
jej kupił. – Myślę, że zostawiłaś go w pośpiechu.   

Wyciągnął rękę przed siebie. Nie mogła powstrzymać łez, które napłynęły do jej oczu.   
–  Weź  go  –  ponaglił.  –  Należy  do  ciebie.  Ja...  przez  całą  drogę  do  Milwaukee 

wyobrażałem sobie w kółko tę scenę. Doszedłem do tego momentu i ani kroku dalej. Czy go 
weźmiesz, czy też powiesz mi, co mam z nim zrobić? Naprawdę nie wiedziałem. I nadal nie 
wiem.  Jedyne,  co  mogę  jeszcze  powiedzieć,  to  to,  że  cię  kocham,  Gypsy!  Jeśli  to  za  mało, 

powiedz mi, a raz na zawsze odejdę.   

Poczuła się tak, jakby już raz przeżyła tę scenę. Przypomniała sobie, co powiedziała nad 

grobem Łona i stwierdziła, że jej słowa nadal są aktualne.   

Zmieniłam się... On mnie zmienił Nie chcę jut dłużej być sama. .   

W  końcu  jej  palce  dotknęły  delikatnego  jedwabiu.  Keane  wypuścił  z  dłoni  szal, 

pozwalając,  by  spłynął  na  jej  ręce  jak  strumień  chłodnej  wody.  Po  chwili  przyłożyła  go  do 
policzka i wyszeptała: 

– Przepraszam.   
– Wziął ją w ramiona tak, jakby była czymś delikatnym i kruchym.   
–  Nie  chcę,  żebyś  mnie  przepraszała  –  powiedział  i  poczuła  jego  ciepły  oddech  na 

włosach.   

background image

Przyjęła  jego  pieszczotę  i  spróbowała  dać  mu  trochę  ukojenia.  Bóg  wiedział,  że  w  tym 

momencie oboje potrzebowali tego najbardziej.   

Nieoczekiwanie,  to  właśnie  Keane  odsunął  się  pierwszy.  Zdawał  się  być  dziwnie 

onieśmielony, tak jakby jego wcześniejszy gniew wprawił go w zakłopotanie.   

– Rozłożę śpiwory – powiedziała miękko Gypsy. Pokiwał głową.   
Cisza,  która  zapanowała  między  nimi,  miała  tym  razem  inny  wydźwięk.  Nie  była  już 

ciężka i pełna napięcia, ale... w jakiś sposób łatwiejsza do zniesienia. Kiedy Gypsy skończyła 
przygotowywać posłania, kiwnęła na niego głową: 

– Połóż się. Spróbuj odpocząć, przed nami ciężki dzień.   
Westchnął  i  zrobił  tak,  jak  zasugerowała,  wyciągając  się  w  ubraniu  na  jednym  ze 

śpiworów. Zauważyła, że jego’ mięśnie są nadal napięte i stwierdziła, że minie jeszcze trochę 
czasu, zanim odpręży się na tyle, by zasnąć.   

– Dokąd idziesz? – zapytał, gdy odwróciła się w stronę samolotu.   
– Połączyć się jeszcze raz z Nealem. Powiem mu, że z nami wszystko w porządku.   
Położył  się  znowu,  założywszy  ręce  pod  głową,  i  obserwował  ją.  Wróciła  parę  minut 

później, po krótkiej rozmowie. Kiedy nachyliła się, by zgasić lampę, ujrzała pytający wzrok 
Keane’a.   

– Nie ma żadnych informacji – powiedziała.   
Nocne  powietrze  trochę  się  ochłodziło,  więc  zapięła  kurtkę  i  parę  razy  okręciła  szalik 

dookoła  szyi.  Cały  czas  czuła,  jak  ją  obserwuje,  a  gdy  jej  oczy  przyzwyczaiły  się  do 
ciemności, dostrzegła zarys jego ciała. Keane leżał nieruchomo.   

– Gypsy! – wyszeptał.   
– Hmm? 
Uniósł się lekko, wyciągając ku niej rękę.   
– Potrzebuję cię.   
Wolno uklękła przy nim i nie zaprotestowała, gdy przyciągnął ją ku sobie. Złożyła głowę 

na jego piersiach i słuchała bicia jego serca: rytmicznego, uspokajającego dźwięku.   

– Tylko mnie przytul – powiedział. – I nie puszczaj.   
Nie było to trudne. Gypsy opłotła go ramionami i zacisnęła je mocno. Pozostali w takiej 

pozycji do późnej nocy, oboje nie spali i rozkoszowali się tym, że mogą tak leżeć przytuleni. 
Znowu pod opiekuńczymi skrzydłami moth, znowu tam, gdzie wszystko się zaczęło.   

– Kocham cię – wyszeptała Gypsy.   
Jego oddech jakby zatrzymał się na chwilę. Keane westchnął i poszukał ustami jej warg.   
– W takim razie jest jeszcze przed nami przyszłość.   
Pomimo obecnego przez cały czas strachu o Kevina, Gypsy zapadła w końcu w głęboki 

sen.  Jego  słowa  towarzyszyły  jej  jeszcze  przez  krótki  czas.  –  Jest  jeszcze  przed  nami 
przyszłość... Jest jeszcze... przyszłość...  
 

– Panie i panowie! – zwrócił się mówca do tłumu zgromadzonego pod idealnie czystym 

niebem.  –  Mam  zaszczyt  przedstawić  zwycięzców  tegorocznego  konkursu  akrobatyki 

lotniczej  –  sponsorowanego  oczywiście  przez  Aeroklub  Gallaghera  –  Gypsy  i  Keane 

McCready! 

background image

Gypsy  szturchnęła  Keane’a  ubranego  w  nieskazitelnie  biały  kombinezon  lotniczy,  taki 

sam jak jej.   

– Uśmiechnij się, kochanie! Podniósł dłoń w geście pozdrowienia.   
– Naprawdę, moja droga, to zaczyna być trochę męczące. Zdołaliśmy utrzymać pierwsze 

miejsce przez ostatnie trzy dekady. Czy nie powinniśmy już pójść na emeryturę, jak wszyscy 

normalni, szanujący się sześćdziesięciolatkowie? 

– Mów za siebie – warknęła. – Chyba pamiętasz, że dopiero zaczynam sześćdziesiątkę.   
Aplauz  stopniowo  zamierał.  Podeszła  do  mikrofonu,  by  odpowiedzieć  na  pytania  setek 

reporterów zgromadzonych przed podium.   

– „New York Times”, pani McCready – przemówił jeden z nich. – Biorąc pod uwagę, że 

pani  słynna  deHavilland  moth  ma  już  prawie  sto  lat,  jak  udało  się  pani  utrzymać  ją  w  tak 
doskonałym stanie? 

Gypsy przyjęła jego komplement łaskawym skinieniem głowy.   
–  Już  dawno  temu  przekonałam  się,  że  trochę  czułej  troski  i  miłości  utrzyma  w  dobrej 

formie prawie wszystko. Czy zgadzasz się, kochanie? 

– Oczywiście, oczywiście! – odpowiedział Keane, obejmując ją w pasie.   
–  Przepraszam.  –  Jakaś  kobieta  uniosła  rękę.  Obok  niej  stał  przygotowany  do  pracy 

kamerzysta.  –  Panie  McCready,  pański  syn  Kevin  jest  czołowym  astrofizykiem,  pana 
wspomnienia stały się już prawdziwym  bestsellerem, a wyczyny pańskiej  żony przeszły już 
do  legendy.  Co  sądzi  pan  o  tym  fenomenalnym,  rodzinnym  sukcesie,  zwłaszcza,  proszę 
wybaczyć, w pana wieku? 

–  Tak,  to  zadziwiające,  prawda?  –  Czule  pogładził  Gypsy  po  ramieniu.  –  Po  tych 

wszystkich  legendarnych  wyczynach  ona  nadal  wygląda  tak,  jakby  nie  przekroczyła 
trzydziestki nawet o jeden dzień. – Uniósł nieco kosmyk jej włosów. – Może trochę siwe, ale 
w pełnym słońcu nadal widać ten kasztanowy odcień.   

– Paul Daniels Junior z „Narodowego Inkwizytora”. Panie McCready, jak to się stało, że 

wasze małżeństwo przetrwało tyle lat? 

Gypsy sięgnęła po mikrofon.   
–  Ja  odpowiem,  kochanie.  –  Rozejrzała  się  po  widowni  czekającej  w  milczeniu  na 

odpowiedź  i  roześmiała  się.  –  Przeszliśmy  z  Keane’em  przez  różne  nieporozumienia  i 
nieszczęścia,  ale  zaufanie,  jakim  się  darzymy,  pozwoliło  nam  wybrnąć  z  nich  szczęśliwie. 
Zaufanie  i  nowy  jedwabny  szal  od  czasu  do  czasu.  Tak,  dzień,  w  którym  uratowałam  życie 
mojemu mężowi, był najszczęśliwszym dniem mojego życia.   

Keane spojrzał na nią i  uśmiechnął się. Jego dołki w policzkach stały się głębsze, ale w 

błękitnych oczach nadal kryła się iskra. Tak długo, jak ona istniała, ich życie we dwoje nigdy 
nie będzie nudne.   

– Jeszcze jedno pytanie, zanim zacznie się parada. Jakie są państwa plany na przyszłość? 
–  Kupiliśmy  posiadłość  na  obrzeżach  miasta  –  odpowiedziała  Gypsy.  –  Stoi  na  niej 

ogromna stodoła i Kevin obiecał pomóc nam ją odbudować...   

Gypsy westchnęła i obróciła się na drugi bok. Zawsze lubiła parady, ale stodoły? 

Keane  poczuł,  że  Gypsy  odsunęła  się  od  niego,  i  wyciągnął  rękę,  by  ją  do  siebie 

background image

przyciągnąć. I... natknął się na drewniane oparcie fotela na biegunach, na którym się kołysała.   

– Ach!... – westchnął zadowolony. – Czy to nie wspaniałe, że jesień życia spędzamy w 

tym domu na wsi, z dala od szalonego, miejskiego tłumu... Gypsy, moja droga, zwolnij trochę 
to kołysanie, dobrze? Zaczyna mi się kręcić w głowie, gdy na to patrzę.   

– Och, przepraszam, najdroższy. – Spojrzała znad swoich drutów i uśmiechnęła się.   
– Co właściwie robisz z wełny? 
Z dumą uniosła robótkę, by mógł ocenić jej dzieło.   
– To szalik dla córeczki Kevina. Kean odchrząknął.   
– Piękna robota, ale nie sądzisz, że dwutygodniowe dziecko jest trochę za małe na coś tak 

dużego? 

– Wkrótce do niego dorośnie. Wiesz, jak lubię być czymś zajęta.   
– Proszę, nie przypominaj mi o tym. Przez ostatnich parę tygodni zdążyłaś zainstalować 

antenę  satelitarną  na  podwórzu,  zupełnie  wymienić  instalację  elektryczną  w  kuchni  i 
przeprowadzić gruntowny przegląd silników w obu samolotach. – Pokręcił głową. – Czy nie 
mogłabyś zająć się robieniem zapraw na zimę, tak jak wszystkie sąsiadki w okolicy? 

– Biedny Keane – zachichotała. – Czy żałujesz, że byłeś ze mną przez te wszystkie lata? 
–  Oczywiście,  że  nie!  Najszczęśliwsze  lata  swojego  życia  spędziłem  przy  tobie  – 

podróżując po kraju twoim dwupłatowcem, zakładając własne wydawnictwo i opiekując się 
rodziną.   

– I nadal jest wiele rzeczy, których możesz oczekiwać – przyrzekła. – Jutro rano czeka cię 

na przykład malowanie stodoły.   

Zaczął protestować, ale znalazł lepsze wyjście z sytuacji.   
– Gypsy, mam jedno pytanie. Myślę, że nadszedł już czas, by o nim wspomnieć.   
– Tak, kochanie? 
– Czy nie sądzisz, że powinniśmy ustalić datę ślubu? 
– Nie ponaglaj mnie, Keane.   
– Miałem dziwny sen, zanim mnie obudziłaś – wspomniał Keane, gdy ładowali bagaże do 

moth tuż po wschodzić słońca. – Byliśmy...   

– To zabawne, bo mi też śniło się coś dziwnego. – Gypsy pokręciła głową i dopiła kawę. 

–  Niezbyt  dobrze  pamiętam,  ale  byliśmy  sławni  i  mieliśmy  do  czynienia  z  jakąś  stodołą. 
Dziwaczne. To chyba przez ten gulasz.   

– Chyba tak – wymamrotał, myślami będąc już gdzie indziej. Parę sekund później jednak 

dotarły do niego jej ostatnie słowa. – Czy powiedziałaś coś o stodole? 

Kiwnęła głową.   
– Tak, a co? – Kiedy nie odpowiedział, przyjrzała mu się uważnie i zapytała. – Czy coś 

się stało? 

Obrócił się wolno, przyglądając się otaczającym ich polom.   
– Czy coś się stało? – powtórzył i roześmiał się. – Och nie, skąd, cóż mogło się stać? 
– Nie miałam na myśli...   
–  Wiem.  Wiem,  przepraszam.  Może  to  zabrzmi  trochę  głupio,  ale  w  moim  śnie  też 

pojawiła się stodoła. Właśnie się zastanawiałem, czy to może coś oznaczać? 

background image

– Oznaczać coś? – Położyła dłoń na jego ramieniu. – Nie powinniśmy teraz bawić się w 

przepowiednie,  Keane.  Wiem,  co  czujesz,  ale  nie  martw  się,  znajdziemy  go.  Jestem  tego 

pewna.   

–  Jesteś  tego  pewna?  –  Keane  skrzywił  się  pod  wpływem  własnych  emocji.  Raz  był 

kompletnie załamany, to znów z nadzieją patrzył w przyszłość. Kobieta obok niego stała się 
jego  jedyną  ostoją  i  potrzebował  jej  wsparcia.  –  Jeśli  nie  znajdziemy  go  do  południa,  będę 
musiał zadzwonić do Beth.   

– Będziemy się tym martwić w południe – odpowiedziała. – Na razie ruszajmy w drogę i 

róbmy, co się da, dobrze? Chodźmy.   

Gdy wspiął się do kabiny, nie mógł się powstrzymać przed zadaniem jej pytania: 
–  Wczoraj  w  nocy,  kiedy  powiedziałaś,  że  mnie  kochasz,  to  nie  było  coś  w  rodzaju 

pierwszej pomocy, prawda? To znaczy, nie powiedziałaś tego, bym lepiej się poczuł, dopóki...   

–  Nie  –  odparła  krótko,  nakładając  gogle.  Silnik  moth  zawarczał,  nie  pozostawiając 

miejsca na dalszą rozmowę.   

Jak  tylko  znaleźli  się  w powietrzu,  Keane  poczuł  znajome  uczucie lekkości  i  spróbował 

się odprężyć. Lecieli w kierunku zachodnim, a plecy rozgrzewały im promienie słońca. Kevin 
czekał gdzieś tam, w dole. Sam, czy z obcymi? Gypsy skontaktowała się z Nealem z samego 
rana.  Jego  głos  przez  radio  brzmiał  poważnie,  ale  optymistycznie,  chociaż  nie  miał  im  do 
przekazania żadnych nowych wieści. Nikt nie skontaktował się z policją w sprawie chłopca. 
Wydawało się, że życie zadowolone idzie naprzód, nie bacząc na przepaść, jaka otworzyła się 
przed nim.   

Dwadzieścia  minut  później  Keane  wypatrzył  ją.  Ogromna,  zrujnowana  stodoła  stała 

samotnie na skraju wąskiej, zakurzonej drogi. Otoczona dziką trawą i chaszczami, wyglądała 
na opuszczoną już od lat. Z powietrza widać było spalone pozostałości domu, który niegdyś 
stał opodal.   

Nie  zdążył  nawet  odwrócić  się  do  Gypsy,  by  jej  to  pokazać,  gdy  samolot  już  schodził 

łagodnie  ku  ziemi.  Więc  pomimo  tego,  co  powiedziała,  również  w  niej  widok  ten  poruszył 
jakąś strunę.   

Okrążyli  budynek  parę  razy  wystarczająco  nisko,  by  Keane  mógł  dostrzec  wyblakłą  i 

obdrapaną czerwoną farbę na pochyłym dachu. Ponownie spojrzał na Gypsy, a ona machnęła 
ręką, tak jakby pytała: lądujemy? 

Zasady  i  ograniczenia  cywilizacji  przestały  istnieć.  Świat  składał  się  teraz  z  nich, 

jasnożółtego  dwupłatowca  i  tego,  co  znajdowało  się  pod  nimi.  Nadszedł  czas,  by  zaufać 
swemu  instynktowi,  tak  jak  zrobił  to  już  nie  raz,  bowiem  nie  było  już  wokół  nic,  co 
udzieliłoby mu jakichkolwiek wskazówek.   

Keane twierdząco pokiwał  głową i  chwycił się mocno obu boków fotela,  gdy Gypsy po 

raz ostatni okrążyła stodołę, a potem ustawiła samolot wzdłuż wiejskiej drogi, szykując się do 
lądowania. Nawet on wiedział, że nie będzie to łatwe. Droga była nieutwardzona i wyboista, 
ale w porównaniu  z polami  wokół niej, jedynie  ona mogła służyć za lądowisko. Zdał  sobie 
sprawę, że kostki jego zaciśniętych pięści są aż białe, i pragnął tylko, by udało mu się mieć 
otwarte oczy w chwili, gdy wylądują.   

background image

Podeszła  do  lądowania  bardzo  wolno,  ale  to  nie  powstrzymało  moth  przed  kontaktem  z 

każdą  możliwą  dziurą  czy  wybojem.  Nie  hamowała  z  całej  siły,  nie  chciała  bowiem,  by 
samolot skręcił w bok, zanim zupełnie się nie zatrzyma. „Boże – pomyślała. – Niech to będzie 
warte tego lądowania, bo nie wiem, czy uda mi się ją potem poderwać do lotu”.   

Nie  mogła  sobie  nawet  pozwolić  na  to,  by  spojrzeć,  jak  Kean  zniósł  lądowanie.  Z  całej 

siły trzymała drążek, starając się nie stracić panowania nad samolotem. Z powietrza ta droga 
nie wyglądała aż tak źle. A może wyglądała? Czy pragnąc pomóc ukochanemu mężczyźnie w 

odnalezieniu syna, mogła pomylić się w ocenie sytuacji? 

Przednie prawe koło odleciało, gdy ostatecznie zahamowała. Samolot odbił lekko w bok i 

zatrzymali  się  w  chmurze  pyłu  około  sto  jardów  od  stodoły.  Gypsy  natychmiast  wyłączyła 
silnik  i  przez  całą  minutę  siedzieli  w  milczeniu,  zanim  którekolwiek  z  nich  odważyło  się 
poruszyć. Dało jej to jednak czas, by zebrać siły, nie mówiąc już o myślach.   

W  końcu  Keane  wolno  odpiął  pasy  i  odwrócił  się.  Poniżej  gogli  jego  twarz  była 

kredowobiała, a kiedy spróbował się uśmiechnąć, wyglądało to bardziej jak skurcz bólu czy 
grymas.   

Nie miała pewności, czy jej uśmiech wypadł lepiej.   
– To na pewno nie było moje najlepsze lądowanie – powiedziała.   
Pokiwał głową.   
– Zabawne! Gypsy, którą znałem do tego  czasu, zdążyłaby się już wycofać ze związku 

pilotów, gdyby taki istniał.   

–  Co  mogę  powiedzieć?  Jestem  tylko  człowiekiem.  Przez  moment  przyglądał  się  jej,  a 

kiedy uśmiechnął się znowu, dostrzegła dołek w jego policzku.   

– Bogu niech będą dzięki! Witamy w prawdziwym świecie, Gypsy! Przyrzekam, że nie 

użyję tego przeciwko tobie.   

Gypsy odetchnęła głęboko.   
– Chodź, sprawdzimy tę stodołę. Ciekawa jestem, co w sobie kryje.   
Wyskoczyła z samolotu  i  Keane pospieszył  za nią.  Z ziemi  budynek wyglądał  nawet  na 

większy,  niż  wydawało  •się  z  powietrza.  Odsłaniał  swój  wiek  na  tysiąc  sposobów.  Na 
przerdzewiałych  zawiasach  wisiały  połamane,  drewniane  wrota,  obok  których  leżała 
metalowa chorągiewka z dachu, połamana i nikomu już niepotrzebna.   

W środku pachniało wilgocią i starością. Keane pokręcił głową, rozglądając się wokół.   
– Nie mogę sobie wyobrazić, że znalazł się w miejscu takim jak to. W ciemnościach nocy 

przeraziłoby nawet mnie. – Pomimo tych słów przyłożył dłonie do ust i zawołał: – Kevin?! 
To ja, czy jesteś tu?! 

–  Poczekaj!  –  Gypsy  zmrużyła  oczy  przed  wpadającymi  przez  dziurawy  dach 

promieniami słońca. – Chyba coś słyszałam.   

– Co? 
–  Nie  jestem  pewna.  Może  jakieś  zwierzę  –  zatrzymała  się  przed  drewnianą  drabiną 

prowadzącą na górę. – Dochodziło stamtąd.   

– Oho! – Keane przytrzymał ją. – Nawet o tym nie myśl. Ja pójdę.   
– Nie bądź śmieszny, ta drabina cię nie utrzyma. Ona może nie utrzymać nawet mnie.   

background image

– Ale mogła utrzymać ośmioletniego chłopca wielkości dużego znaczka pocztowego, tak? 
Spojrzał na nią.   

Wbiła w niego ostry, niepokorny wzrok.   
–  Ochraniaj  mnie  –  rozkazała  i  zaczęła  wspinać  się,  zanim  zdążył  ją  odwieść  od  tego 

zamiaru.  Ku  zaskoczeniu  obojga  szczeble  wytrzymały,  więc  dotarła  do  góry  bez  problemu. 
Wokół panowała ciemność, ale nie na tyle, by nie mogła dojrzeć, że na drewnianej podłodze 
pozostało niewiele słomy. Zaczęła się ostrożnie poruszać na kolanach do przodu.   

– Widzisz coś? – zapytał z dołu Keane.   
– Jeszcze nie. – Znowu usłyszała coś, jakieś delikatne drapanie i zawołała – Keane? 
– Tak? 
– Jeśli za parę sekund natknę się na gigantycznego szczura, przygotuj się, by mnie złapać, 

dobrze? 

– Co? 
Oczy Gypsy zaczęły powoli przyzwyczajać się do ciemności i wypatrzyła w kącie coś, co 

przypominało czuprynę jasnoblond włosów. Czupryna poruszyła się, gdy chłopiec, do którego 
należała, zmienił pozycję.   

– Gypsy? – zapytał zaspanym głosem. Wypuściła wstrzymywane do tej pory powietrze.   
– Cieszę się, że cię widzę, Kevinie McCready.   
– Gypsy, powiedz, co się dzieje? – poprosił Keane. Bez chwili namysłu  chłopiec rzucił 

się w jej ramiona, a ona przytuliła go, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. Zamiast tego 
jednak krzyknęła w dół do jego ojca: 

– Jest tutaj, znalazłam go.   
Najwyraźniej uwierzył jej, bo usłyszała, jak zaczyna się wspinać po drabinie.   
– Nie rób tego – ostrzegła. – Zejdziemy do ciebie. – Do Kevina zaś rzekła. – Jeśli obojgu 

nam udało się wejść po tej drabinie do góry, jestem pewna, że uda się nam także zejść. Czy to 
brzmi wystarczająco logicznie? 

Pokiwał głową i poprawił okulary.   
– Tato jest wściekły, co? 
–  Raczej  śmiertelnie  przerażony  –  powiedziała.  –  Ale  pomówimy  o  tym  później. 

Schodzimy. Ty pierwszy.   

Kiedy  Kevin  był  już  bezpieczny  na  ziemi,  ona  zeszła  za  nim,  ostrożnie  macając  każdy 

szczebel  w  obawie,  że  może  się  pod  nią  załamać.  Kiedy  zeszła  już  wystarczająco  nisko, 
poczuła mocne ręce Keane’a wokół pasa i zeskoczyła z drabiny.   

– Dzięki. Nigdy nie sądziłam, że będę taka szczęśliwa, dotknąwszy stopą ziemi.   
Odwróciła się i  ujrzała,  że ani  syn,  ani  ojciec nie zrobili nawet  jednego  kroku w swoim 

kierunku. Stali bez ruchu, patrząc na siebie; w końcu Kevin spuścił wzrok.   

– Przykro mi, że cię przestraszyłem – powiedział niepewnym głosem.   
Cały gniew jakby uleciał z Keane’a, gdy przyklęknął.   
– Już wszystko w porządku. Podejdź tu do mnie. Chłopiec rzucił się w jego wyciągnięte 

ramiona, a ojciec przygarnął go z całych sił.   

– Nic ci nie jest? 

background image

– Nie. Jestem tylko trochę głodny, to wszystko.   
–  W  takim  razie  powiedz  mi  dlaczego,  Kev.  Chłopiec  spojrzał  na  Gypsy,  która 

spróbowała się uśmiechnąć.   

– Ja też chciałabym wiedzieć. Przełknął ślinę i wykrztusił z siebie.   
– Chyba się wściekłem.   
– Wściekłeś? – zapytał Keane. – Na kogo? 
– Na was, za to, że się kłóciliście. Nie chciałem, żeby z Gypsy stało się to, co z tobą i 

mamą i... wściekłem się.   

Gypsy wyczuła skruchę Keane’a i sama też poczuła wyrzuty sumienia. Dlaczego dopiero 

ośmioletni chłopiec musiał pokazać dwóm dorosłym osobom, że zachowują się jak dzieci? 

–  No!  –  powiedziała  lekkim  głosem.  –  Nie  wiem,  jak  wy,  ale  ja  chciałabym  już  stąd 

wyjść.   

– Nie mamy koła, pamiętasz? – przypomniał jej Keane.   
– Tym bardziej chciałabym skontaktować się z Nealem i poprosić go, żeby ktoś po nas 

przyleciał.   

– Przylecieliście tu samolotem? – zapytał Kevin.   
– Oczywiście.   
– Czy mogę w nim usiąść? Gypsy udała, że się zastanawia.   
– Myślę, że tak, jeśli twój ojciec się zgodzi.   
– Tato? 
Keane podniósł  się. Mimo  tego,  że Kevin  był  w stanie wybaczyć i  zapomnieć szybko o 

wszystkim, Keane nie potrafił.   

– Chcę, żebyś wiedział jedną rzecz:  musimy ze sobą poważnie porozmawiać, Kev.  Idź, 

zobacz ten samolot. Pamiętaj tylko, że jeszcze ze sobą nie skończyliśmy.   

– Tak jest – wymamrotał i odwrócił się, by odejść.   
– Jeszcze jedno – zawołał za nim Keane. – W jaki sposób znalazłeś to miejsce? 
Kevin  spojrzał  na  niego  z  takim  wyrazem  twarzy,  z  jakim  zapewne  nigdy  na  ojca  nie 

patrzył.   

–  Autobus  jechał  na  zachód.  Kiedy  się  zepsuł,  postanowiłem  pójść  w  tym  samym 

kierunku i natknąłem się na tę stodołę. Wydawało mi się, że łatwo ją znajdziecie.   

Kiedy chłopiec odszedł już na tyle daleko, że nie mógł ich usłyszeć, Keane zwrócił się do 

Gypsy: 

– Nagle poczułem się tak, jakbym go wcale nie znał. Jak powinienem go teraz traktować? 
–  Tak  samo  jak  do  tej  pory  –  powiedziała.  –  Jak  ojciec.  Czy  naprawdę  myślisz,  że  on 

chciałby, żeby to się zmieniło? 

–  Nie  wiem.  –  Wziął  ją  za  rękę  i  wyszli  z  powrotem  na  światło  dzienne.  –  Tyle  się 

wydarzyło  w  tak  krótkim  czasie.  Nic  dziwnego,  że  nie  mogę  się  pozbierać.  Ja  nie  jestem 
geniuszem.   

Uśmiechnęła się.   
– Nigdy nie mówiłam, że pragnę geniusza.   
Przez chwilę oboje milczeli, dopiero w połowie drogi do moth Keane zwolnił i zatrzymali 

background image

się.   

– Co właściwie sprawiło, że zdecydowałaś się tu wylądować? 
Po raz pierwszy o tym pomyślała.   
–  Nie  jestem  pewna,  naprawdę.  Myślę,  że  za  bardzo  wyglądało  to  na  coś  więcej  niż 

przypadek, aby to zignorować. Ta stodoła, sny...   

–  Wiem  –  zgodził  się.  –  Czy  to  nie  dziwne?  Nawet  sny  mamy  podobne.  Chciałbym, 

żebyśmy równie podobnie mogli działać po przebudzeniu.   

Zaczął  dmuchać  łagodny  wiatr  i  Gypsy  przypomniała  sobie  słowa  wypowiedziane  przy 

innych okazjach.   

– Chyba tracę rozum.   
– Daj spokój, moje towarzystwo nie może być aż tak źle.   
– Pomiędzy nami dzieje się coś specjalnego i chcemy, aby to trwało, tak czy nie? 
– Tak.   
– Założę się, że myślałeś, iż nie przyjadę.   
– Ja? Nie bądź śmieszna. Wiedziałem, że przyjedziesz.   
– Czy to mogłoby być... aż tak niemożliwe? – zastanowiła się głośno.   
Potrząsnął głową i zaśmiał się.   
– Jeśli pytasz mnie, czego możemy oczekiwać od przyszłości, to muszę odpowiedzieć, że 

nie mam zielonego pojęcia. Ale sprawdzenie tego mogłoby być interesujące, czyż nie? Poza 
tym  –  powiedział,  przysuwając  się  do  niej  –  musisz  przyznać,  że  życie  beze  mnie  byłoby 
śmiertelnie nudne; z kim byś się wtedy spierała? 

Wstrzymała oddech, gdy uniósł jej brodę do góry.   
– Znowu masz rację.   
– Wiedziałem, że ujrzysz światło – wyszeptał tuż przed tym, jak zbliżył swoje usta do jej 

warg i delikatnie je pocałował.   

– Rzeczywiście, posiadasz pewien... dar przekonywania – stwierdziła, gdy znowu mogła 

mówić.   

– A zatem, naprawdę chcesz dać nam szansę? 
– Jeśli ty chcesz...   
– Ach, mówimy jak prawdziwi romantycy.   
– W takim razie, jak to jest? Ja ciebie kocham.   
– Hmm, prosto i zwięźle. Taaa... myślę, że to wystarczy.