DEANNA LINDON
PODNIEBNA BALETNICA
Przełożyła Mirosława Chrzanowska
1
Coś niedobrego działo się z silnikiem dwupłatowca. Gypsy Gallagher uniosła głowę o
kasztanowych lokach i nasłuchiwała. Samolot zakończył właśnie swój popis akrobatyczy na
dorocznym pokazie w Oshkosh, w stanie Wisconsin, i był już w drodze do bazy. Gypsy, która
występowała wcześniej, stała razem z mechanikiem przed jednym z hangarów i z niepokojem
obserwowała czerwonobiałego stearmana.
– Co o tym myślisz, Tim? – zapytała z napięciem w głosie.
– Wygląda to na korek powietrzny w przewodzie paliwowym – odparł, osłaniając dłonią
oczy przed promieniami popołudniowego słońca. – Schodzi za nisko, nie podoba mi się to.
Gypsy twierdząco pokiwała głową. Nawet z ziemi ostrzegawczy warkot brzmiał dla jej
ucha pilota jednoznacznie. Powyżej „Czerwone Diabły” przygotowywały się do swego
popisowego numeru, przykuwając uwagę ponad dwustutysięcznego tłumu, który zgromadził
się na największym tego typu widowisku na świecie.
Ostatniego, ósmego dnia pokazu lipcowe niebo było bezchmurne i jaskrawoniebieskie, a
świąteczna atmosfera ogarnęła wszystkich i wszystko. Nikt nie zwrócił uwagi na problemy
stearmana, który schodził rzeczywiście za nisko. Jedynie Gypsy miała świadomość
niebezpieczeństwa grożącego pilotowi. Zaczęła się bać. Silnik mógł przecież lada moment
zupełnie zamilknąć.
– No dalej, dalej – wyszeptała, myślami próbując zmusić pilota, by mocniej przyciągnął
drążek. – Kto go prowadzi?
– Dick Russell – odparł Tim. – Siedemdziesięciodwuletni weteran popisów lotniczych. –
Zmarszczył brwi. – Jeśli zdarzą się jakieś kłopoty z lądowaniem, będziemy tu mieć podwójny
problem.
Na ułamek sekundy oderwała wzrok od samolotu.
– O czym ty mówisz?
– Gdybyś trzymała się bliżej innych pilotów, wiedziałabyś, że przez cały tydzień kręcił
się tu dziennikarz z „Przeglądu Światowego”, prosząc, by go ktoś wziął na pokład. Rusell w
końcu się zgodził.
– Czy to znaczy, że on ma pasażera? O mój Boże... – Zmrużyła oczy, aby lepiej przyjrzeć
się awionetce. Tak, to prawda: w kabinie obok pilota ktoś siedział. Zacisnęła dłonie w pięści.
Manewry akrobatyczne były ryzykowne nawet dla najbardziej doświadczonych pilotów, a
składka ubezpieczeniowa horrendalnie wysoka. Brakuje słów na określenie tego, czym jest
zabranie na pokład pasażera w czasie takiego lotu.
Urywane warczenie przybrało na sile, gdy samolot zbliżył się do krawędzi pasa
startowego, a potem, tak jakby jakaś niewidzialna ręka pociągnęła za dźwignię, nagle zapadła
kompletna cisza. Dick Russell musiał teraz wylądować z wyłączonym silnikiem i zostało mu
tylko parę sekund, żeby tego dokonać.
Dziewczyna zamarła. Pięć lat temu była świadkiem podobnego zajścia, które zakończyło
się tragedią. Miała wtedy dwadzieścia pięć lat. Do dziś wciąż dobrze pamiętała płomienie i
zapach wyciekającego paliwa.
Stearman z dziobem skierowanym w dół zmierzał ku ziemi. Oba koła wysunęły się z
podwozia i samolot obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.
Nie zdążył się jeszcze zatrzymać, kiedy Gypsy zaczęła biec w jego kierunku,
przemierzając dzielącą ją odległość w ciągu paru sekund. Dolne lewe skrzydło i część
górnego roztrzaskały się, a samolot spoczywał na jednym boku. Ze zbiornika powoli
wyciekała benzyna.
Tim skierował się w stronę pilota, Gypsy poświęciła więc swą uwagę mężczyźnie
siedzącemu z przodu. Gogle przekrzywiły mu się na twarzy. Był w szoku, ale nie odniósł
żadnych widocznych obrażeń.
– Czy jest pan ranny? – starała się przekrzyczeć coraz głośniejszy ryk syren.
Po chwili wahania pokręcił przecząco głową.
– W takim razie niech mi pan pomoże to odpiąć, żeby się mógł pan stąd wydostać, zanim
oboje spalimy się na popiół. – Manipulowała przy pasie bezpieczeństwa, podczas gdy
mężczyzna niezdarnie próbował jej pomóc.
Jego oczy podążyły za jej wzrokiem w stronę cieknącej benzyny i widok ten przerwał
jego apatię. Wstrząśnięty, sam wyswobodził się z pasa i przeskoczył przez burtę samolotu.
Gypsy chwyciła go za ramię i oboje rzucili się do ucieczki, biegnąc tuż za Timem i
kuśtykającym pilotem.
Parę sekund później usłyszeli za sobą odgłos wybuchu i dosięgła ich fala gorącego
powietrza. Zanim Gypsy zdała sobie sprawę, co ją uderzyło, mężczyzna pochwycił ją w pasie
i przewrócił na ziemię, przyciskając całym swoim ciężarem z taką siłą, że zabrakło jej
powietrza w płucach.
Leżeli twarzą do siebie. Gypsy czuła ciepło jego oddechu na twarzy. Spróbowała się
poruszyć, ale był jak skała. Zwolna dotarło do niej, że próbował ją osłonić swoim ciałem.
Nic się jednak nie wydarzyło. Zmieszany, uniósł głowę i sięgnął, aby zdjąć z twarzy
gogle.
Gypsy leżała, wpatrując się teraz w parę oczu niemalże tak błękitnych jak niebo ponad
nią. Z tak bliskiej odległości dostrzegła również lekkie zmarszczki rozchodzące się z kącików
oczu na skronie.
– Czy pozwoli mi pan wstać? – wysapała.
Mężczyzna zamrugał oczyma, ale nie poruszył się. Po chwili jednak obejrzał się za siebie.
Zdał sobie sprawę, że samolot wprawdzie się zapalił, ale nie wyleciał w powietrze i nie
rozpadł się na milion części.
– Prze... Przepraszam – wyjąkał i podniósł się, siadając obok niej na trawie. Przejechał
dłonią po rozwichrzonych, złotobrązowych włosach. – Myślałem... Och, nieważne... Po
prostu... przepraszam...
Gypsy podniosła się wolno i zaczęła otrzepywać swój kombinezon.
– Czy wie pan, jakie to było głupie? – zapytała ostro. Spojrzał na nią.
– Nie chciałem pani skrzywdzić...
– Nie chodzi o to! – Wskazała ręką na dopalający się samolot i ludzi uwijających się przy
nim. – Mógł się pan zabić! To cholerne szczęście, że nic się panu nie stało, rozumie pan? Już
ja się dobiorę do Dicka Russella za to, że zgodził się na lot z panem. Już nigdy więcej nie
poleci. Wasze zachowanie jest oburzające!
Oczy mężczyzny rozszerzyły się. Stanął, otrzepując pożyczony kombinezon.
– Ej, niech pani chwilę poczeka... – zaczął.
– Nie, to pan niech poczeka – przerwała mu, by skończyć to, co już zaczęła. Musiała to
wykrzyczeć, musiała zranić go za ten przerażający ułamek sekundy, który przez niego
przeżyła. – Stowarzyszenie Ekspertów Lotniczych dowie się o tym i osobiście dopilnuję, aby
pana stąd usunięto!
– SEL wie, że tu jestem, szanowna pani – odpalił oburzony. – Jeśli mi pani nie wierzy,
proszę sprawdzić. Miałem prawo tu przebywać.
– Do diabła z takim prawem! – wybuchnęła Gypsy rozdrażniona jeszcze bardziej
rosnącym wokół zamieszaniem. Ciekawscy gapie przedostali się na pole i ekipa ratunkowa
miała pełne ręce roboty, usiłując trzymać ich z dala od miejsca katastrofy. Na lewo od nich
Tim rozmawiał z dwoma członkami SEL-u.
Pasażer stearmana zdawał się. nie zauważać nikogo prócz Gypsy.
– Proszę posłuchać – zaczął znowu – nazywam się Keane McCready i przysłano mnie tu,
bym napisał o Oshkosh dla „Przeglądu Światowego”. Mam pozwolenie SEL-u.
– Na latanie?
– Tak!
– Na samym pokazie? – Kiedy zawahał się, Gypsy pokiwała głową. – Tak myślałam!
Tim pomachał do niej, toteż odwróciła się, by przyłączyć się do niego, ale McCready
chwycił ją za ramię i zmusił, by jeszcze raz spojrzała mu w twarz.
– Zanim zacznie pani kampanię, by mnie stąd wyrzucić – powiedział – myślę, że mam
prawo wiedzieć, kim pani jest i dlaczego ma pani tyle władzy, żeby to zrobić. Pomyślałem
również, że mógłbym podziękować za uratowanie mi życia.
Gypsy spokojnie uwolniła ramię z uwięzi.
– Wystarczy, że ja wiem kim pan jest, panie McCready. I niech pan nie myśli, że musi mi
dziękować za to, że wyciągnęłam pana z samolotu. Zrobiłam to w takim samym stopniu dla
siebie, jak dla pana. – Odwróciła się i odeszła.
Dwie godziny później była już gotowa, by opuścić Oshkosh. Z pomocą swego teścia,
Neala Gallaghera, skończyła układać bagaże w przedniej części dwupłatowca.
Kanarkowo-żółta gipsy moth z 1928 roku była w tych dniach jej jedyną bratnią duszą.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego tak nagle zmieniłaś zdanie co do tego konkursu w Fond
du Lac? – powiedział Neal prostując plecy. – Przecież w zeszłym roku wygrałaś.
Gypsy uśmiechnęła się.
– Może nie chcę nadużywać swojego szczęścia.
– Szczęścia, już to widzę – zadrwił. – Cholernie dobrze kłamiesz, Gypsy, sama wiesz o
tym najlepiej.
Gypsy oparła się o kadłub samolotu i skrzyżowała ręce na piersiach.
– To jest jak klaustrofobia, Neal. Muszę znowu wznieść się w górę, poczuć dookoła
siebie przestrzeń. Te zawody były przyjemne, ale osiem dni wystarczy. Czas ruszać w drogę.
Jeżeli miała nadzieję, że uda jej się zmylić Neala, to grubo się myliła.
– Zadecydował o tym ten wypadek dzisiaj po południu, prawda? – zapytał. – To jest
prawdziwy powód, dla którego wyjeżdżasz.
– Wypadek nie ma z tym nic wspólnego... – zaczęła. Kiedy jednak ujrzała bystry wyraz
jego oczu oraz czający się w nich smutek, zmiękła. – No dobrze, może ma. Kiedy samolot się
zniżył, ujrzałam jeszcze raz wypadek Łona, tak jakby jego powtórzenie. Myślę, że
wstrząsnęło mną to bardziej, niż początkowo sądziłam.
Po krótkiej chwili milczenia Neal pokiwał głową.
– Obawiałem się tego. – Podszedł do niej i położył swoje ogromne dłonie na jej
ramionach. – Lon odszedł. Nic ci nie przyjdzie z rozdrapywania starych ran. Zgoda, te
wypadki były do siebie podobne, ale nic poza tym. Rozumiesz mnie?
Gypsy przytaknęła, akceptując słowa pociechy, wypowiedziane przez potężnego,
przyjaznego Irlandczyka o niebieskich oczach i mądrej twarzy. Poczuła wdzięczność za jego
troskę. Lon był jego synem. Dzielili swój smutek pięć lat temu i tylko on jeden wiedział, co
teraz czuła.
Po śmierci Łona Gypsy przyłączyła się do Neala i zaczęła pracować w Aeroklubie
Gallaghera w Milwaukee jako instruktor lotnictwa. Kochała tę pracę, ale jak to powiedział
kiedyś jej ojciec: „O’Harowie rodzą się z manią podróżowania”. Ona również odziedziczyła
miłość do otwartych przestrzeni.
Sprzedaż lotów na środkowozachodnim polu kukurydzy wydawała się być zwyczajem, z
którym nie można zerwać. Każdego roku, począwszy od lipca aż do końca września, stawała
się niezależnym agentem i wolność z tym związana prawie całkowicie ją zadowalała.
Jednak tym razem, kiedy opuszczała Neala, towarzyszyło jej coś więcej, niż tylko
poczucie winy. Aeroklub Gallaghera był w poważnych kłopotach finansowych z powodu
kradzieży dwóch zbyt nisko ubezpieczonych samolotów. Zaproponowała nawet, że zostanie,
ale się nie zgodził.
– Przy okazji – powiedział – czy rozmawiałaś z SEL-em o tym facecie, McCreadym?
– Tak! – Jej gniew na dziennikarza ożył na nowo. Okręciła wokół szyi biały, jedwabny
szal. – Powiedzieli mi, że dzisiaj wyjeżdża do Nowego Jorku i nie chcą ryzykować obrażania
gazety, dla której pracuje. Boją się, że zawody mogłyby spotkać się z nieprzychylnym
stanowiskiem prasy.
Wsunęła długie do ramion, kasztanowe włosy pod skórzaną czapkę. Luźny kombinezon
lotniczy zastąpiła ciemnymi spodniami, brązową, skórzaną kurtką i krótkimi botkami. Szalik i
czapka dopełniały tego pierwotnie lotniczego stroju.
– Gdyby to zależało ode mnie, kazałabym go publicznie wychłostać.
– Hmmm. – Dobiegła ją odpowiedź Neala. – Bądź co bądź, czego tu oczekiwać od
Szkota? Szalony jak większość z nich.
– Czy wracasz od razu do Milwaukee? – zapytała Gypsy, gotowa już do zajęcia miejsca w
tylnej kabinie.
– Muszę. Nie wiem, jak długo uda nam się jeszcze zostać w tym interesie. Gdybym tylko
mógł dorwać tego księgowego... Tyle pieniędzy straciliśmy na tych skradzionych samolotach.
– Już nigdy go nie zobaczymy. Mogę się założyć, że zwiał zaraz po tym, jak skradziono
samoloty. Neal, jeśli chcesz, żebym tego lata została, powiedz. Wydaje mi się to nie fair
zostawiać cię z tym wszystkim. – Gypsy zawahała się, dając mu jeszcze szansę, by zmienił
zdanie.
– Nie, nie. – Pomachał do niej ręką. – Interes przecież podupadł, toteż i tak nie miałabyś
co tu robić. To wszystko zniszczyło naszą reputację. – Ledwie zdążyła otworzyć usta, chcąc
znowu zaprotestować, powiedział: – Leć już, czas na ciebie. Ale bądź w kontakcie,
dziewczyno.
Wziął ją w ramiona i przyciągnął w niedźwiedzim uścisku. Gypsy pocałowała go w
policzek.
– Będę za tobą tęsknić. Wyślę kartkę, jak tylko dotrę do Hancock.
Wspięła się do samolotu i nałożyła gogle. Uniosła w górę kciuk i palec wskazujący, a
Neal pokiwał głową, wprawiając w ruch śmigło samolotu. Silnik zaskoczył i jej ukochany
kompan jeszcze raz ożył.
W ciągu paru minut znalazła się w powietrzu, zostawiając za sobą Oshkosh i mając
nadzieję, że jedne wspomnienia zastąpi innymi. Oczekiwanie i nadzieja rozjaśniły jej myśli.
Przez następne dwa miesiące chciała robić tylko to, na co będzie miała ochotę. Najlepszą
metodą, aby przypomnieć sobie o Łonie, było robienie rzeczy, które oboje najbardziej
kochali. W ten sposób czuła się bliżej niego. Wiedziała, że te doroczne wypady stały się
rodzajem pielgrzymki. Czymś, co umożliwia połączenie się z przeszłością i odnalezienie
zagubionej cząstki siebie.
Czasami przynosiło to rezultaty. Czasami nie.
Skręcając lekko w lewo, skierowała się do Hancock – pierwszego etapu jej wyprawy.
– Hancock... – wymamrotał McCready, zatrzymując pożyczonego wolkswagena –
rabbitta na samym środku zakurzonej drogi, by spojrzeć na mapę. – Gdzie do diabła jest to
Hancock?
To, co pokazał mu papier, nie za bardzo rozjaśniło mu w głowie; dwie mile później
przejechał zjazd w lewo.
Niech diabli porwą Paula Danielsa, który go posłał z motyką na słońce!
Plany Keane’a, by wrócić do domu w Nowym Jorku, rozwiały się w momencie, gdy
zadzwonił do Danielsa, swojego szefa w „Przeglądzie Światowym”. Wciąż poruszony
wypadkiem i wściekły na tę kobietę – Gypsy Gallagher – jak się później okazało, opowiedział
o wszystkim szefowi. Zainteresowanie Danielsa natychmiast wzrosło, pobudzone bez
wątpienia przeż T.C. Bittemana, nowego właściciela gazety. Wysłanie Keana do Oshkosh
było właśnie pomysłem Bittemana i wyglądało na to, że ma on w zanadrzu jeszcze więcej
niespodzianek. Pragnął bowiem rozszerzyć krąg tematów poruszanych w „Przeglądzie
Światowym” o lżejsze, bardziej przystępne artykuły. Świat, według Bittemana, to ponure i
skomplikowane z powodu polityki, miejsce. Oni, jako wiodące na rynku czasopismo, powinni
go jakoś ubarwić. Rola ta przypadła w udziale Keane’owi.
Kłopoty zdawały się podążać za Keanem od jednego zadania do drugiego, a to ostatnie, w
Miami, nie należało do wyjątków. Dwóch uznanych polityków z Nowego Jorku było
zamieszanych w aferę narkotykową i właśnie Keane ujawnił to w swym macierzystym
piśmie. Zaczął potem otrzymywać pogróżki od jakiejś organizacji przestępczej i zarówno
Bitteman, jak i Daniels stwierdzili, że musi się na jakiś czas ukryć, przynajmniej do chwili,
gdy tamci dwaj zostaną formalnie postawieni w stan oskarżenia. Czyż mogło być na to lepsze
miejsce niż odległe Wisconsin?
– Do diabła, Paul, on próbuje mnie ukarać, czyż nie? – protestował Keane, gdy
dowiedział się o najnowszym pomyśle Bittemana: miał iść śladem Gypsy Gallagher i użyć jej
jako głównego tematu swojego artykułu. Zainteresowanie człowiekiem i takie tam rzeczy.
– Czy to moja wina, że otworzyłeś gębę na ostatnim zebraniu kierownictwa i
powiedziałeś mu, że zamienia „Przegląd Światowy” w dodatek do magazynu „Ludzie”? –
odparował Daniels.
– Miałem rację, a wysłanie mnie do Wisconsin tylko to potwierdza.
– Byłeś pod kreską. Jeśli jeszcze raz się to zdarzy, możesz być przydzielany tylko do
takich robót. Daj spokój, Keane. Skleć jakoś tę historię, a znajdziesz się poza listą, obiecuję.
Poza tym chłopcy z Miami wciąż mają na ciebie oko, więc i tak potrzebujesz więcej czasu.
Potraktuj ten wyjazd jako wakacje i bądź wdzięczny, że nie jesteś w mojej skórze i nie musisz
tkwić w biurze, czując na karku oddech Bittemana. Najprawdopodobniej ma mój telefon na
podsłuchu...
– Jeszcze mnie popamiętasz, Paul – obiecał Keane. – Pewnego dnia, kiedy będziesz się
tego najmniej spodziewał...
– Właśnie zacząłem się bać. No, a teraz już jedź.
W taki oto sposób znalazł się gdzieś na peryferiach stanu Wisconsin, szukając małej
osady zwanej Hancock i złośnicy z kasztanowymi włosami, latającej antycznym
dwupłatowcem. Kiedy zapytał o nią poprzedniego popołudnia, powiedziano mu, że jest w
drodze do Hancock. Jeśli chciał mieć materiał na artykuł, musiał tam za nią jechać. Stinson,
jego fotograf, miał jakieś zobowiązania w Nowym Jorku, w związku z czym Kean musiał
podróżować samotnie, taszcząc swój aparat i czując się jak idiota. •
Cholera! Należał do reporterów, którzy najlepiej funkcjonowali w kłopotliwych
sytuacjach. Uważał, że taką ma naturę. Był ciekawy, zwykle aż do przesady. Z tego, czego
udało mu się dowiedzieć, wynikało, że Gypsy Gallagher jest interesującą kobietą, aczkolwiek
nieco złośliwą, toteż przy sprzyjających okolicznościach mógłby przeprowadzić z nią niezły
wywiad. Przez moment przypomniał sobie jej lekko piegowatą twarz i te ogniste,
szmaragdowozielone oczy i uśmiechnął się.
Kiedy znalazł dobrą drogę, zmusił się w końcu, by spojrzeć na wszystko z jaśniejszej
strony. W końcu jedyne, co mogła mu zrobić, to zmusić go do lotu w tym swoim gruchocie
tylko w tym celu, by wyrzucić go nad najbliższym jeziorem. To pewne, że jeśli by ocalał,
wylaliby go potem z pracy za zaniedbanie obowiązków służbowych.
Mimo usilnych starań nadal widział Miami w korzystniejszym świetle.
Gipsy moth zatoczyła koło nad małą farmą leżącą na obrzeżu Hancock, przechylając
jedno ze skrzydeł, by pozdrowić ludzi, którzy stali przed domem. Jej pasażerką była
trzynastoletnia dziewczynka, która dzięki Gypsy mogła zobaczyć swój rodzinny dom i jego
okolice. Tego widoku mała na pewno nigdy nie zapomni.
Było już późne popołudnie – Gypsy pracowała od wczesnego ranka; jedna przejażdżka po
dwa dolary od pasażera.
Słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzontem. Wreszcie lekkim ruchem drążka
skierowała samolot jeszcze raz na ziemię, z powrotem ku zielonej łące, której pozwolił jej
używać właściciel. Pozostało na niej jeszcze parę samochodów i ludzi pragnących polatać lub
chociażby tylko popatrzeć.
Kiedy samolot stanął, rzucili się, by pogratulować dziewczynce pierwszego lotu w
przestworzach i wypytać o wrażenia. Większość z nich jeszcze nigdy nie latała.
Gypsy lubiła obserwować ożywione twarze ludzi, gdy rozpoznawali znajome miejsca na
ziemi. Radość, jaką czuła, patrząc na wszystko ich oczyma, nigdy nie malała.
– Widziałeś, tatusiu, widziałeś? – krzyknęła dziewczynka, gdy Gypsy pomogła jej
wydostać się z kabiny. – Uwielbiam to!
Jej ojciec, wysoki, zniszczony pracą człowiek, wskazał na ich ciężarówkę.
– Czas wracać do domu. Koniec przyjemności.
– Czy możemy tu wrócić jutro? – zapytała. Jej twarz była rozogniona, a włosy w
nieładzie. – Chcę poprosić Gypsy, żeby mnie nauczyła pilotować. Och, tatusiu, proszę!
Mężczyzna spojrzał surowo.
– Co pani jej nagadała? – I zanim Gypsy zdołała zaprzeczyć, ciągnął dalej. – Może sobie
pani żyć, jak jej się podoba, ale to nie znaczy, że może pani namawiać do tego innych. Chodź,
Karen, musimy jechać.
– Ale, tatusiu, ona wcale...
Gypsy zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na ramieniu dziewczynki.
– Nie próbowałam wpłynąć na pańską córkę. Jestem pewna, że ma ona swój rozum i
kiedy nadejdzie odpowiedni czas, użyje go. A na razie będę zadowolona, jeśli udało mi się
rozszerzyć nieco jej horyzonty. – Jej głos złagodniał. – Cieszę się, że ze mną leciałaś, Karen, i
jeśli pojawię się tu następnym razem, zapraszam cię znowu, dobrze?
– Dobrze. Myślę, że jutro i tak będę musiała pomóc mamie. Ale proszę, nie zapomnij
wrócić do nas.
– Obiecuję, że nie zapomnę. Należy do pana – Gypsy z uśmiechem zwróciła się do
mężczyzny, a ten burknął coś niecierpliwie i poprowadził córkę do ciężarówki.
Gypsy zdjęła z głowy pilotkę i potrząsnęła włosami. Często zdarzały się jej takie sytuacje,
kiedy dla dziecka stawała się idolem, dla rodziców natomiast zagrożeniem. Miała nadzieję, że
sposób, w jaki zażegnała konflikt, nie odbije się na Karen.
– To wszystko na dzisiaj – powiedziała w kierunku niewielkiej grupy ludzi
zgromadzonych wokół samolotu – Wróćcie tu jutro, a jeśli pogoda dopisze tak jak dzisiaj,
będzie się nam wspaniale latać.
– O, bez wątpienia – usłyszała za sobą głęboki, męski głos.
Spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Keane’a McCread/ego zmierzającego w jej kierunku.
Był to tak niezwykły widok, że aż otworzyła usta ze zdumienia.
– Co pan, do diabła, tu robi?
– Myślała pani, że uda jej się tak łatwo mnie pozbyć, co? – uśmiechnął się i pomachał
ostatnim ludziom opuszczającym łąkę. – Pomyślałem, że może chciałaby się pani dowiedzieć
czegoś o Dicku Russellu. Wszystko w porządku. Ma tylko złamaną kostkę. Nie byłem pewny,
czy miała pani wczoraj dość czasu, aby to sprawdzić.
– Owszem, sprawdziłam to.
Gypsy zdecydowała, że nie pozwoli na to, by jego sarkastyczne uwagi ją dotknęły.
Chociaż rozpoznała go od razu, wyglądał inaczej niż wtedy, po wypadku. Ubrany był teraz w
porządne, ciemnobrązowe spodnie i jasnobeżową koszulę. Włosy miał starannie uczesane, a
twarz ukazywała wysoko osadzone kości policzkowe i kwadratową szczękę. Wyglądał na
mężczyznę przyzwyczajonego dostawać to, czego chce, niezależnie od – środków których
musi w tym celu użyć; miała niejasne przeczucie, że teraz chce czegoś od niej.
– Przyjechał pan tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć? – zapytała. – A może to pierwsze
doświadczenie w dwupłatowcu tak się panu spodobało, że przyjechał pan po więcej?
Odwrócił wzrok na moment i odparł:
– Prawdę mówiąc, nie zamierzam już nigdy więcej tym latać. A za pierwszym razem
zrobiłem to, ponieważ chciałem wiedzieć, jak to jest, zanim o tym napiszę.
– Mógł pan to zrobić w czasie normalnych lotów, ze zwykłym pilotem.
Potrząsnął przecząco głową.
– Nie, nie mogłem. Kazano mi napisać o duszy i charakterze Oshkosh, a pokaz
akrobatyczny jest jego znaczną częścią.
– Być może. – Gypsy przyglądała mu się, zdejmując rękawiczki. – Ale nadal nie
odpowiedział pan na moje pytanie, McCready. Dlaczego przyjechał pan za mną tutaj?
– To długa historia. – Zmieszał się nieco, czując na sobie jej badawczy wzrok.
– W takim razie proszę ją skrócić, jak tylko można i iść sobie. Mam parę spraw do
załatwienia.
Gypsy była zaskoczona własną reakcją. Nigdy nie uważała siebie za niegrzeczną osobę,
ale ten mężczyzna już od pierwszej chwili wyzwalał w niej niskie instynkty. Gdy
wyprostował się i spojrzał na nią, pomyślała, że dostrzegła błysk odpowiedzi w jego
błękitnych oczach.
– Nawet sobie pani nie wyobraża – powiedział niskim i twardym głosem – ile
przeszedłem, aby panią odnaleźć. Gdy dowiedziałem się, że opuściła pani Oshkosh, ledwo
udało mi się przekonać kogokolwiek, by zdradził, dokąd pani wyjechała. Z przyjemnością się
pani dowie, jak chronią panią jej koledzy, piloci. Kiedy im wyjaśniłem, że chcę tylko zrobić z
panią wywiad, powiedzieli mi, że jest pani w drodze do Hancock. „Gdzie w Hancock?” –
zapytałem. „Na najbliższym pustym polu” – poinformowali mnie. „W porządku –
pomyślałem. – Czemu nie?” Wynająłem samochód, dwa razy zgubiłem się na tych
bezdrożach. Jechałem cały dzień bez jedzenia, byle tylko pani nie minąć. I co mnie spotyka?
„Proszę to skrócić i iść sobie”. To było niezłe przywitanie...
Gypsy przestała słuchać jego przemówienia, jak tylko usłyszała słowo „wywiad”.
– Wywiad ze mną? Co pan ma na myśli? – spytała cicho, gdy skończył.
– W dniu wypadku zadzwoniłem do swojego szefa – wyjaśnił. – Powiedziałem, że
uratowała mi pani życie. Wydawcy spodobało się to i tym sposobem jest pani moim nowym
zadaniem. I tak chcieli mnie na razie odsunąć w cień, więc cała ta historia wyniknęła jakby z
przeznaczenia. – Wyciągnął rękę, widząc, że Gypsy chce mu przerwać. – Nie, proszę
zaczekać, aż skończę. Powiedziałem im, że znienawidziła mnie pani od pierwszej chwili, ale
to nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Nie przyjęli mojego „nie” jako odpowiedzi. Więc
jestem tutaj – zmęczony, głodny i odtrącony. Załatwimy wszystko dziś wieczorem, a rankiem
z przyjemnością panią opuszczę. Powiem Danielsowi, że zrobiłem, co w mojej mocy.
– Nie.
– Co?
Gypsy z rękoma opartymi o biodra zrobiła krok do przodu.
– Powiedziałam: nie! Żadnych wywiadów. A teraz, jeśli chce pan zostać w Hancock na
noc, niech pan zostaje. Niech pan coś zje i przygotuje się do kolejnej długiej podróży. Ale
najpierw proszę opuścić moje pole i zostawić mnie w spokoju. Jest mnóstwo kobiet-pilotów
bardziej interesujących ode mnie, z którymi może pan zrobić wywiad.
– Och, co najmniej setka – wycedził. – Ale obawiam się, że padło właśnie na panią. Może
się to pani nie podobać, ale kiedy mam coś do zrobienia, robię to. Chcę tylko wiedzieć, w jaki
sposób zaczęła pani występować w tym podniebnym cyrku, trochę o pochodzeniu i planach
na przyszłość.
– Wspomniał pan, że gazeta chciała się pana pozbyć na jakiś czas. – Gypsy nie mogła
pohamować ciekawości.
McCready westchnął i przysunął się do podpórki podtrzymującej skrzydło samolotu.
– Niech pan tego nie robi!
Wyprostował się natychmiast i skrzyżował ręce na piersiach.
– Przepraszam – powiedział, unosząc brwi. – Jestem dociekliwym reporterem i zwykle
zajmuję się politycznymi albo kryminalnymi kawałkami. Na skutek mojego ostatniego
artykułu kilku bardzo wpływowych ludzi... wkurzyło się na mnie.
– A więc wysłano tu pana za karę, czy tak?
– Nie, skąd! Po prostu muszę się na jakiś czas ukryć, dopóki rzeczy nie wrócą do
normalnego stanu.
– I w rzeczywistości wcale się panu nie podoba pomysł zrobienia ze mną wywiadu? –
zapytała Gypsy, uśmiechając się lekko. Słońce zachodzące akurat za plecami McCready’ego
utworzyło coś w rodzaju aureoli wokół jego głowy i widok ten uznała za bardzo zabawny.
Zamyślił się chwilę, zanim jej odpowiedział.
– Na początku mi się to nie podobało. Ale im dłużej z panią rozmawiam, tym większym
wyzwaniem staje się pani dla mnie. Myślę, że mógłbym się tu kręcić nie dlatego, że jestem
przekorny, ale by przekonać się, co ma pani do zaoferowania.
Zmierzył ją z dołu do góry z prowokującym uśmiechem na ustach i Gypsy poczuła nagły
dreszcz emocji, który ją przeraził. Pokręciła zmieszana głową.
– Dlaczego ja? Ciekawa jestem, co zrobiłam, żeby zasłużyć sobie na taki zaszczyt?
– O tak, ciekawa to pani jest na pewno. Ale poważnie: uratowała mi pani życie w
Oshkosh. Nigdy nie udałoby mi się w porę wyjść z tego samolotu, gdyby nie pani, a
ryzykowała pani przecież własnym życiem, by mi pomóc. Dla mnie to bardzo interesujące.
Poza tym, z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, mam do czynienia z cholernie dobrym pilotem,
a podróżowanie po środkowym zachodzie i sprzedawanie przelotów nie jest tym, co uważam
za normalny tryb życia kobiety, pilota czy nie. To jest coś, co nazywamy osobowością, i
choćby z tego względu mój szef uważa panią za dobry materiał do fascynującego artykułu.
No więc, jak będzie?
– Nie. – Gypsy zaczęła grzebać w kabinie samolotu, szukając swoich bagaży.
– Dlaczego nie? – nalegał.
Odwróciła się do niego plecami, odrzucając na bok kosmyk włosów, i postawiła worek z
rzeczami na ziemi przy samolocie.
– Nie muszę panu podawać powodów, panie McCready. Nie muszę panu nic dawać. Więc
jeśli mi pan wybaczy, chciałabym przygotować sobie teraz kolację.
Stał przez moment w milczeniu, przyglądając się, jak wyciąga z worka maszynkę do
gotowania. W końcu pokiwał głową.
– W porządku. Myślę, że mogę zacząć grać tak jak pani. Wracam do samochodu i
poczekam, aż ugotuje pani kolację. – Zerknął z zazdrością na puszkę gulaszu. – A potem
będzie pani miała tak dosyć mojego towarzystwa, że zagada mnie pani na śmierć, byle tylko
się mnie pozbyć.
– Może pan tu czekać, aż piekło zamarznie – wycedziła Gypsy, skupiając się na swojej
pracy. Kątem oka dostrzegła, jak odchodzi w stronę swojego samochodu. Czy naprawdę
zostanie, aby ją przekonać?! Ciągle nie mogła uwierzyć w to, że przebył taki kawał drogi, by
ją odnaleźć.
Była dobrze znana w swym środowisku i kilka specjalistycznych czasopism zwracało się
już do niej z prośbą o wywiad, ale nigdy gazety tak znaczące jak „Przegląd Światowy”. Nie
miała ochoty odkrywać się w takiej publikami jak ta. O pewnych rzeczach lepiej nie mówić.
Poza tym wyczuła, że McCready nie wyjawił jej wszystkich powodów swojego przyjazdu.
Westchnęła, otworzyła konserwę i postawiła ją na maszynce. Potem, czekając aż gulasz
się podgrzeje, wyciągnęła się na trawie, opierając głowę o lewe koło samolotu, obserwując
zachodzące słońce. Przetrzyma tego pismaka! Kiedy słońce schowa się za horyzontem, on
będzie już w drodze do jakiegoś przyjemnego, wygodnego motelu. Nieświadomie spojrzała w
prawo. Pomimo dzielącego ich dystansu dostrzegła, że McCready uśmiecha się.
2
Po pół godziny czekania Keane’owi zaczęło burczeć w brzuchu. Przechylił się przez
siedzenie samochodu, sięgnął do schowka pod przednią szybą i wyjął z niego do połowy
zjedzony czekoladowy baton.
– Mogłaby przynajmniej zaprosić mnie na coś do jedzenia – wymamrotał, odwijając
papier z roztopionej czekolady.
Jak długo miała zamiar prowadzić tę grę? Naprawdę zamierzał tu pozostać, póki ona nie
zmięknie, i własna decyzja zaskoczyła go. To jasne, że nie chciał ryzykować utraty pracy lub
zdrowia, gdyby bandziory z Miami dobrały się do niego. Ale to nie był jedyny powód.
Czyżby ta ślicznotka, Gypsy Gallagher, rzeczywiście stała się dla niego wyzwaniem? A jeśli
tak, to czy podjął je jako dziennikarz, czy jako mężczyzna? Jako dziennikarz, musiał
przyznać, że jej opowieść mogłaby stać się dobrym materiałem na artykuł. Może nie czymś
wielkim, ale na pewno dobrym. A jako mężczyzna – musiał się na razie powstrzymać z
osądem. Za tymi szmaragdowymi oczyma, podejrzewał, kryło się więcej, niż on lub
ktokolwiek inny mógł przypuszczać.
Gypsy zdenerwowała się.
Już dawno skończyła z gulaszem. Nie mogła siedzieć tak i jeść, gdy cały czas czuła oczy
McCready’ego na sobie. Od czasu do czasu rzucała ukradkowe spojrzenie w jego kierunku i
za każdym razem widok był taki sam. Siedział bokiem do kierownicy z łokciami opartymi o
kolana albo patrząc na nią, albo wpatrując się w dal. Kiedy zaczął chrupać batonik, musiała
stłumić wzbierające w niej poczucie winy. Jeśli nikt nie zje gulaszu, i tak będzie musiała go
wyrzucić. „Dość tego – pomyślała. – Może jechać do miasta, jeśli jest głodny. W końcu ten
facet chce naruszyć twoją prywatność, ujawnić światu twoje sekrety i zarobić na tym”.
Słońce, zawieszone nisko nad horyzontem, rzucało ciepły, pomarańczowy blask na pole.
Zaczął wiać lekki wiatr i Gypsy uniosła twarz, pozwalając mu pobawić się jej włosami.
Zamknęła oczy. Może kiedy je znowu otworzy, już go nie będzie.
Ależ ona wygląda! Keane zachwycał się, widząc, jak kobieta po drugiej stronie uniosła
głowę i wyciągnęła przed siebie długą nogę. Jej postać tworzyła szary cień na tle nieba. Taka
samotna, a jednocześnie zachwycona tą samotnością.
Ostrożnie podniósł swojego nikkona z tylnego siedzenia, uważając, by jej nie
przestraszyć – nie chciał też, żeby zmieniła pozycję – i zaczął naciskać raz za razem migawkę
aparatu.
Na ten dźwięk uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy, mówiąc coś, czego nie
dosłyszał. I chyba dobrze się stało. Keane uśmiechnął się i gdy odwróciła się do niego z
udaną obojętnością, zrobił jeszcze jedno zdjęcie. Musiał przyznać, że miała charakter.
Zastanawiał się, czy zamierza spędzić noc obok samolotu, całkiem sama w ciemności, na tym
pustym polu.
Burczenie w żołądku przerwało jego rozważania. Do diabła, był taki głodny i spragniony.
Może powinien podjechać na chwilę do miasta i potem wrócić. Uznał to za kuszący pomysł,
ale po krótkiej walce z własnym ciałem stwierdził, że wytrzyma jeszcze parę godzin. Co
będzie, jeżeli odjedzie, a po powrocie nie zastanie już tej kobiety? Nie byłby w stanie
ponownie jej szukać.
Oparł głowę o drzwi i czekał. Na pewno w końcu się nad nim zlituje.
Gypsy wstała i podeszła do ogona samolotu, ciągle odwrócona plecami do
McCready’ego. Była wściekła na niego za to, że zrobił zdjęcia bez jej zgody. Ale przecież nie
użyje ich, jeżeli nie będzie miał do nich tekstu, czyż nie? Cholera, dlaczego nic nie mówi?
Cisza stawała się coraz trudniejsza do zniesienia w miarę, jak ciągnęła się ta ich głupia walka.
Kiedy się ściemni, trzeba będzie rozwinąć śpiwór. Na pewno nie chciałaby mieć Keane’a koło
siebie, gdy zacznie się szykować do snu.
Jej myśli powędrowały ku innej letniej nocy, pięć lat temu. Zmęczeni po całym dniu
skakania na spadochronie, ona i Lon wyciągnęli się pod skrzydłami jego samolotu i kochali
na polu zielonozłotego siana. Łączyła ich naprawdę wyjątkowa miłość. Małżeństwo z Łonem
było jedyną ważną rzeczą w jej życiu.
Gypsy potrząsnęła głową i oparła ją o jasnożółty ogon samolotu. Otarła policzek o
gładką, chłodną powierzchnię. Musi się jakoś pozbyć tego McCready’ego, budził w niej zbyt
wiele wspomnień.
Odwróciła się i spojrzała na niego, ale nie uczyniła nic, by skrócić dzielący ich dystans.
Pozwoli mu wejść na jej terytorium tylko wtedy, gdy spełni jej warunki.
– McCready! – zawołała. – Zostało jeszcze trochę gulaszu. Zapraszam, jeśli jest pan
głodny! – Zabawne, ale nie zabrzmiało to nawet w połowie tak wrogo, jak chciała.
– Więc – odezwał się McCready, gdy już zjadł gulasz do końca – jaki to jest dokładnie
rodzaj samolotu?
Gypsy siedziała z rękami skrzyżowanymi na piersiach, obserwując go. Zrobiło się
ciemno, więc zapaliła przenośną lampę i postawiła ją między nimi. Była zadowolona, że
założyła skórzaną kurtkę, bo powietrze stawało się coraz chłodniejsze. McCready miał tylko
marynarkę.
– Myślałam, że doszliśmy do porozumienia – przypomniała mu. – Żadnego wywiadu nie
udzielę. Jedzenie w zamian za takt.
Roześmiał się.
– Czy nie mam prawa być trochę ciekawy? – Zabrzmiało to zupełnie niewinnie.
Wciąż się do niej uśmiechał i Gypsy znowu poczuła, że przebiega po niej dziwny dreszcz.
Trudno było nie zauważyć dołka w jego prawym policzku i blasku światła, które rzucała
lampa na złote włosy. Z tej odległości czuła też słaby zapach piżma, pochodzący najwyraźniej
z jego wody kolońskiej. Od jak dawna nie zauważała tych rzeczy u mężczyzn? Zmusiła się,
by wrócić do jego pytania.
– To jest deHavilland gipsy moth z 1928 roku. G-I-P-S-Y. To typ silnika.
Potakująco skinął głową.
– Wygląda na to, że jest w znakomitym stanie. – Zauważył, dotykając spodu jednego z
dolnych skrzydeł.
– Kupiłam go parę lat temu i wyremontowałam. Jedyną zmianą, jaką wprowadziłam, było
zamontowanie nowego radia.
– Jestem pod wrażeniem. Nigdy nie spotkałem kobiety o tak... technicznych
zainteresowaniach. – Przerwał. – Jeśli chodzi o ścisłość, nigdy nie spotkałem kobiety
przypominającej cię w najmniejszym choćby stopniu. Uważnie się jej przyglądał i Gypsy
poczuła, jak wytwarza się między nimi napięcie. Czy wiedział, jakie uczucia w niej wzbudził?
Skąd mógł wiedzieć? Ona sama zdała sobie z nich sprawę zaledwie parę minut temu.
Kiedy nie odezwała się przez dłuższą chwilę, McCready potrząsnął z niezadowoleniem
głową.
– Zwykle udaje mi się albo uspokoić ludzi, albo sprawić, że wyjawiają swoje najgłupsze
sekrety. Wierz mi lub nie, ale staram się uspokoić cię.
Gypsy uniosła głowę.
– Uspokoję się, gdy zostawisz mnie w spokoju – powiedziała. – Zaprosiłam cię tu, abyś
nie zagłodził się na śmierć, ale teraz, skoro już zjadłeś, nie masz powodu, by tu zostać.
Roześmiał się gorzko.
– Co ja ci zrobiłem, Gypsy Gallagher? Czy jesteś aż tak wściekła na mnie, czy też na
siebie za uratowanie mi życia, że chcesz mnie teraz za to ukarać?
– Pomogłam ci, ponieważ jesteś człowiekiem. Nie żałuję tego i nie mam nic przeciwko
tobie. Chcę po prostu mieć święty spokój. – Wstała i sięgnęła po latarnię, zamierzając
odnaleźć śpiwór.
McCready stwierdził, że odwrót będzie korzystniejszy niż atak i zmienił temat.
– Czy spędzenie nocy tutaj nie będzie trochę niebezpieczne?
Gypsy rozwinęła śpiwór na trawie pod skrzydłami.
– To bezpieczniejsze niż noc w zamkniętym mieszkaniu w mieście – odparła. – A teraz
proszę mi wybaczyć, ale jestem bardzo zmęczona. To był długi dzień, a jutro z samego rana
muszę jechać do miasta po paliwo.
Nie usłyszała nic w odpowiedzi i pomyślała, że może odszedł, ale akurat w tym
momencie zaszurał nogami.
– No dobrze, dobrze. Już idę. Ale chciałbym najpierw dać ci coś do przemyślenia.
Sprawdziłem co nieco, zanim ruszyłem za tobą w drogę, i odkryłem, że jesteś
współwłaścicielką Aeroklubu w Milwaukee. Aeroklubu Gallaghera.
Gypsy odwróciła się, przerażona, ale niezbyt zaskoczona, że o tym wiedział. Powinna
uważać na tego mężczyznę.
– I... ? – zapytała.
– I – ciągnął – wiem, że ostatnio klub ma problemy finansowe związane z kradzieżą
dwóch samolotów zbyt nisko oszacowanych.
Pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
– Jesteś dobry, McCready. Znasz mnie zaledwie od dwóch dni, a już odkryłeś jeden z
moich „głupich sekretów”... Ale nie rozumiem, jaki to ma związek z tobą i twoją prośbą o
wywiad.
Przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą. Był teraz prawie niewidoczny w rozproszonym
świetle lampy.
– Ponieważ nie chciałaś wysłuchać mojej prośby do końca, nie zdołaliśmy
przedyskutować, jakie korzyści miałabyś z tego wywiadu. Jestem pewien, że pozytywna
opinia na temat waszego aeroklubu w ogólnokrajowym czasopiśmie mogłaby przyciągnąć do
was tylu ludzi, że nie zdołalibyście ich obsłużyć. Odpowiadając na parę pytań mogłabyś
dosłownie zmienić całe swoje życie i życie twojego wspólnika. Przemyśl to. Wrócę tu rano.
Odwrócił się, by odejść, a w Gypsy aż zawrzało. Jak on śmie wykorzystywać Aeroklub
Gallaghera, by szantażować ją i zmuszać do wywiadu! Odzyskała głos, gdy był już przy
samochodzie.
– McCready!
Zatrzymał się, ale nie odwrócił do niej.
– Powiedz swojemu szefowi, niech idzie do diabła! Roześmiał się.
– Mówiłem mu to wiele razy. Ale bez skutku.
Następnego ranka obudził ją ostry, przenikliwy zapach. Otworzyła oczy i ujrzała przed
sobą parę nieskazitelnie czystych, skórzanych butów. Uniosła głowę i zaraz pożałowała, że to
zrobiła.
– O, nie! McCready!
– Wciąż ten sam. – Rozpływał się w uśmiechu, stojąc z rozchylonymi ramionami. Kilka
kanistrów z benzyną spoczywało na trawie obok niego. – Nie wiedziałem, ile ten rupieć
pożera, więc wziąłem z zapasem. Czy normalna będzie dobra?
Gypsy usiadła z trudem i odrzuciła włosy do tyłu.
– Powinnam była przewidzieć, że wrócisz. – westchnęła. Wstała, zwinęła śpiwór i rzuciła
go do samolotu. Kawa.
Potrzebowała kawy, zanim zacznie z nim rozmawiać. Kiedy znów otworzył usta, by się
odezwać, uniosła rękę.
– Jeszcze nie. Pozwól mi najpierw zrobić kawy, dobrze? Aha, a przy okazji: nie waż się
nazywać moth rupieciem.
Uniósł złotobrązowe brwi.
– Wstaliśmy w złym humorze? Nie szkodzi. Zaczynam się już przyzwyczajać do
czekania.
Usiadł na ziemi, krzyżując nogi i obserwując, jak odmierza kawę i wsypuje ją do
plastykowego kubka.
– Chcesz kawy?
– Nie, dziękuję. Zjadłem śniadanie w mieście. Ale miło mi, że to zaproponowałaś.
Pokiwała głową, wlała trochę wody z butelki do kociołka i postawiła go na kuchence.
Zapalając gaz, czuła że jest obserwowana.
– Lepiej upewnij się, czy opary benzyny nie lecą w naszą stronę – zauważyła
nonszalancko i uśmiechnęła się, widząc, jak poderwał się z miejsca, by przesunąć kanistry na
bezpieczną odległość.
– Zadzwoniłem do mojego wydawcy zeszłej nocy – powiedział, kiedy usiadł ponownie. –
Wytłumaczyłem mu, że odnosisz się raczej bez entuzjazmu do jego projektu.
– Ach tak? – powiedziała ostrożnie i przeczesała włosy palcami, próbując opanować
niesforne loki. – I co odpowiedział?
– Zdziwił się, dlaczego dziennikarz, który zmuszał królów i prezydentów do rozmowy z
nim, nie może przekonać współczesnej Amelii Earhart. A potem się wściekł.
Gypsy uniosła wzrok w górę.
– Czy wiesz, że chwilami słucham cię jak zdartej płyty? Czy jest coś, o co troszczysz się
bardziej niż o swoje wywiady?
– Bez wątpienia jest ktoś taki – powiedział po chwili milczenia. – Mam ośmioletniego
syna, który od trzech miesięcy czeka, bym go zabrał do siebie na jakiś czas. – Zmarszczył
brwi i dołek na jego policzku zniknął. – Problem w tym, że nigdy nie jestem w domu przez
dłuższy czas. Jak nie Waszyngton czy Miami, to jakieś zapomniane przez Boga pole w
Wisconsin.
Jakiś nowy ton zabrzmiał w jego głosie i Gypsy przyjrzała mu się uważnie znad kawy.
– Czy próbujesz zrzucić winę na mnie? Odniosłam I wrażenie, że lubisz swoją pracę. A ta
obejmuje również I podróże, czyż nie?
Pokiwał twierdząco głową.
– Tak, to obejmuje także podróże i sprawia mi satysfakcję, gdy mam co robić, kiedy już
dotrę na miejsce. Jak do – Ł tąd, tutaj marnuję tylko czas, próbując nakłonić upartą kobietę,
by poświęciła mi parę godzin w zamian za najlepszą reklamę, jaką może mieć. Cholera,
kobieto, każdy w twojej sytuacji, mając taką okazję, skakałby z radości! Ł Czego, do diabła,
się boisz?
„Boję się, że odkryjesz zbyt wiele” – pomyślała. Zamiast tego powiedziała:
– Wyczuwam w twoim głosie desperację. Podparł brodę dłońmi.
– Jeśli ma to wpłynąć na zmianę twojej decyzji, w porządku, jestem zdesperowany. Czy
nie dociera do ciebie, że chcę wracać do domu? Ja już zaspokoiłem swoją potrzebę otwartych
przestrzeni, potrzebuję zgiełku miasta. Tak jak w piosence, należę do niego.
– Czy to jedyny powód?
– Będzie musiał być jedynym.
– I rzeczywiście nie pragniesz dowiedzieć się o mnie i czegoś szczególnego?
– Nie! – Jego wzrok prześlizgnął się po niej. – Pomijając fakt, że uważam cię za
wyjątkowo interesującą kobietę, obchodzisz mnie w takim samym stopniu co szach Iranu.
– Nie to mówiłeś wczoraj wieczorem.
– W takim razie jestem zmienny – skrzywił się.
– Co za ulga. – Skończywszy kawę, Gypsy podniosła się i przeciągnęła, po czym wyjęła z
samolotu swoje ubrania. Kiedy się odwróciła, zdumiały ją jej własne słowa:
– Wyświadcz mi przysługę, a obiecuję, że przemyślę wszystko.
McCready wyprostował ramiona.
– Jaką przysługę?
– Zamierzałam kupić parę rzeczy w mieście dziś rano. Jeśli dam ci listę, czy mógłbyś
zrobić za mnie te zakupy? Jest późno i niedługo zaczną się schodzić moi klienci. Ty masz
samochód, a ja chciałabym się wykąpać.
– Brzmi obiecująco: to, że przemyślisz wszystko i że weźmiesz kąpiel.
Gypsy rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie.
– Zrobisz to?
– Daj tę listę i już mnie nie ma. I wybacz mi tępotę, ale gdzie tu można się wykąpać?
– Za kępą drzew przy końcu pola – wskazała palcem – jest małe jezioro. Widziałam je z
samolotu.
– A co robisz, gdy pod ręką nie ma jeziora? – zapytał.
– Jeszcze się nie zgodziłam na wywiad, więc oszczędź sobie pytań. Tu jest lista i
pieniądze. Nie musisz się spieszyć.
Udał, że wkłada na głowę kapelusz.
– Tak jest, szanowna pani. Chcesz, abym po powrocie pojeździł parę razy w tę i z
powrotem, bo jeszcze mógłbym cię zobaczyć au naturel w tym jeziorze?
Gypsy już odchodziła.
– Nie nadużywaj swojego szczęścia! – krzyknęła przez ramię. Skąd wiesz, że nie
wysyłam cię do miasta po to, by móc spokojnie spakować się i odlecieć do Iowa?
– Ponieważ, mimo że znam cię od dwóch dni, wiem, kiedy kłamiesz. Instynkt reportera.
Myślę, że ma to jakiś związek z mową gestów.
Gypsy odprężyła się, czując chłód wody. Wokół panowały spokój i cisza, przerywane
jedynie śpiewem ptaków w drzewach. Promienie słońca przedzierały się przez gałęzie,
zmieniając poranne powietrze w złocistą mgłę. Zostawiła rzeczy na brzegu jeziora obok
zawiniątka z czystym ubraniem. McCready był w drodze do Hancock, więc mogła
wykorzystać swoją samotność.
Powróciła myślami do propozycji wywiadu i argumentów, których użył McCready. Było
raczej wątpliwe, żeby znał dobrze kłopoty Aeroklubu Gallaghera. Potrzebowali czegoś więcej
niż odrobinę popularności, aby zdobyć pieniądze potrzebne na wyjście z dołka. Ale z drugiej
strony „Przegląd Światowy” to licząca się gazeta i mógł sprowadzić im więcej klientów, niż
mieli teraz. Czyż dałoby się znaleźć lepsze rozwiązanie w obecnej sytuacji?
Wiedziała, że Neal zastanawiał się nad sprzedażą interesu, choć nigdy nawet o tym nie
wspomniał. Podejrzewała, że był zadowolony z jej wyjazdu na lato, ponieważ nie musiał
ukrywać przed nią swojej zatroskanej twarzy. Gdyby Aeroklub Gallaghera upadł, Gypsy nie
miałaby żadnych problemów ze znalezieniem pracy jako instruktor w innym klubie. Z drugiej
strony Neal nie miał nic poza swoimi samolotami. Interes, jaki stworzył wspólnie z jej ojcem
na początku lat sześćdziesiątych, tworzył cały jego świat. Był za stary, aby latać, i zbyt
dumny, by się do tego przyznać.
McCready zaoferował jej zdjęcie ciężaru z barków teścia, i to w stosunkowo krótkim
czasie. Jak mogła odrzucić tę propozycję i spojrzeć potem Nealowi prosto w oczy? Ale jakie
miała gwarancje, że dziennikarz nie będzie kopał zbyt głęboko w jej przeszłości?
Pochyliła głowę i zaczęła myć włosy kawałkiem łagodnego mydła.
Pochłonięta myślami, wtarła go we włosy więcej, niż potrzeba, i stała teraz z mydlinami
ściekającymi jej po twarzy. Zacisnęła oczy i dalej masowała głowę – otwarta kabina samolotu
nie sprzyjała utrzymaniu włosów w czystości, bez względu na to, czy miała ubraną pilotkę,
czy nie.
Jakiś dźwięk na brzegu spowodował, że zwolniła ruchy rąk.
Czekała, aż się powtórzy, powietrze owiało jej nagie ciało i zadrżała. „To tylko królik,
który przyszedł się napić” – pomyślała. Jednak w tym samym momencie usłyszała trzask
nadepniętej gałązki i odgłos kroków na otwartej przestrzeni. Króliki skaczą, a nie chodzą
szybkimi krokami!
Ktokolwiek to był, zdołał tylko krzyknąć: „Hej...!” gdy kawałkiem mydła, niby rakietą,
wystrzeliła w jego stronę. Sekundę później usłyszała głośne: „Au!” i odgłos ciała padającego
na porośnięty trawą brzeg.
Oczywiście. Któż to mógł być inny niż McCready? Zanurzyła się w wodzie, żeby spłukać
z głowy mydliny. Cholerny facet! Musiał mieć niezłą zabawę, widząc ją nagą od pasa w górę,
z głową i twarzą pokrytymi białą pianą. Cudownie!
Kiedy wypłynęła na powierzchnię, głowę trzymała tuż nad lustrem wody. McCready
siedział na brzegu, przykładając dłoń do oka, i jęczał. Przed nim na powierzchni jeziora
unosiły się jej ubrania, zarówno te, które zdjęła, jak i czyste. Najwidoczniej musiał kopnąć je
nogą.
Gypsy spróbowała je złapać, zanim całkiem nie nasiąkną, ale nie była w stanie tego
zrobić, nie wynurzając się przynajmniej do połowy z wody, toteż przyglądała się im, jak
zanurzają się powoli pod wodą, by za chwilę pojawić się znowu na powierzchni.
– Ty idioto! – krzyknęła. – Co ty, do diabła, sobie myślisz! Spójrz na moje rzeczy!
McCready spróbował wstać, ale natychmiast opadł z powrotem na trawę. Trzymając
wciąż dłoń przy lewym oku, spojrzał na nią prawym.
– A co ty sobie myślisz, rzucając ludziom w oczy dwutonowym kawałkiem mydła?! –
odparował, równie zły jak i ona.
– Nic nie widziałam. Wzięłam cię za Kubę Rozpruwacza.
Uśmiechnął się sztucznie.
– Kuba Rozpruwacz tutaj? To ty masz mordercze zamiary, paniusiu, nie ja. Przyszedłem
tylko po to, żeby ci powiedzieć, że mój samochód nie chce zapalić.
– Mogłeś to zrobić, stojąc za drzewami, albo mogłeś zaczekać. – Starała się wyglądać jak
najbardziej godnie, ale nie było to łatwe; robiło się jej coraz zimniej. – Myślę, że trafił ci się
niezły widok.
– Trafiło mi się mydło w samo oko. Nie miałem szans, żeby cokolwiek zobaczyć, i wcale
tego nie żałuję. – Pochylił się, chwycił rękaw unoszącej się na wodzie bluzki i przyłożył go
do oka, zupełnie ignorując Gypsy.
Z trudem się opanowała. Niskim, bezbarwnym głosem poprosiła:
– Czy mógłbyś stąd odejść? Chciałabym wyjść z wody i ubrać się w te mokre, zabłocone
rzeczy.
Spojrzał na bluzkę, którą trzymał w dłoni, i zapytał:
– Czy mogę ci uwierzyć i odwrócić się do ciebie plecami?
Spróbowała się roześmiać, ale zabrzmiało to jak skrzyżowanie kichnięcia ze szlochem.
– Jedyną rzeczą, w którą radzę ci uwierzyć, jest to, że wezmę cię do samolotu i wyrzucę
nad jakimś pastwiskiem, o ile nie złapię wcześniej zapalenia płuc.
Pokiwał głową.
– Wiedziałem, że powiesz coś w tym stylu. Poczekam w samochodzie, o ile uda mi się do
niego dojść. – Podniósł się i po raz pierwszy spojrzał Gypsy prosto w twarz.
Niestety, zbyt późno zdała sobie sprawę z tego, że nieświadomie wynurzyła się wcześniej
do połowy z wody i jej piersi znowu stały się widoczne. Zanim zanurzyła się ponownie, ich
oczy spotkały się. Intensywność jego wzroku potrąciła w niej jakąś głęboko tkwiącą strunę i
musiała wstrzymać oddech, by pozbyć się wrażenia dziwnej lekkości.
Przez parę sekund żadne z nich nie odezwało się, w końcu McCreday cofnął się
niepewnie o krok i chrząknął:
– Ja, hm... hm... O Boże... – Przerwał i chwiejnym krokiem ruszył szybko w stronę
samochodu.
Gypsy przeczekała całe pół minuty, spodziewając się, że ujrzy go znowu, jak tylko
wyjdzie z jeziora. Kiedy jednak nie zauważyła nic podejrzanego, zebrała swoje rzeczy i przez
parę minut bezskutecznie usiłowała naciągnąć je na siebie. Powinna pójść po suche ubranie
do samolotu i wrócić tu, by się przebrać. Koniec z niczym nie zmąconym, spokojnym latem.
Koniec z wolnością i byciem samą. Koniec ze spokojem sumienia.
Udało jej się wreszcie wbić nogi w mokre spodnie i założyć lepiącą się do ciała bluzkę.
Wyprostowała ramiona i z trudem ruszyła do samolotu – w butach chlupotała jej woda
ściekająca z mokrego ubrania.
McCready pochylał się nad silnikiem swego samochodu, mamrocząc coś do siebie.
Gypsy westchnęła i postanowiła poczekać trochę ze zmianą garderoby.
– Biały volkswagen rabbit, co? – zapytała podchodząc. – Jakoś nie pasuje do ciebie.
– Jest szybki. – Przesuwał dłonią po małym silniku.
– A co się zepsuło?
– Gdybym wiedział, już bym to naprawił. Cholerne niemieckie silniki! – Kiedy Gypsy,
ociekająca wodą, pochyliła się nad nim, wyprostował się i odsunął. – Podobno jesteś
fachowcem od tych rzeczy, zobacz sama.
Po powierzchownych oględzinach i kilku pytaniach Gypsy orzekła:
– Myślę, że to prądnica. Obawiam się, że twój samochód nie ruszy, dopóki nie założysz
nowej.
– Dziękuję, doktorze Gallagher. Czy myślisz, że zdobędę jakąś w mieście?
Gypsy zastanowiła się. Była kiedyś w Hancock i jedyne, ; co tam widziała, to stacja
benzynowa połączona z warsztatem. Prawie nie miał szans na znalezienie w nim zagranicznej
części.
– Nawet gdyby mogli ją zamówić, potrwa to dzień lub dwa – powiedziała mu. – A
wypożyczalni samochodów nie ma w pobliżu. Jedyne miasto, które cię może uratować, to
Libertyyille, około sześćdziesiąt mil stąd na południowy zachód.
McCready milczał przez jakiś czas, zanim zapytał:
– Dokąd lecisz, gdy skończysz z Hancock?
– Do Libertyyille – wypaliła bez zastanowienia. Kiedy przygnębienie na jego twarzy
zaczęło zmieniać się stopniowo w radość, wiedziała już, co knuje w tym swoim małym
móżdżku. Cofnęła się o krok.
– Nie, McCready...
Zachichotał, rozbawiony jej zdenerwowaniem.
– Daj spokój, Gallagher. Jesteś mi winna przysługę, i Przynajmniej tyle mi się należy za
ten strzał mydłem w oko.
Zbliżył się do niej i wtedy dostrzegła, że jego lewe oko opuchło i nabrało purpurowej
barwy. Poczuła krawędź skrzydła pod łopatką i zdała sobie sprawę, że pozwoliła, by przyparł
ją do samolotu.
– Na poczucie winy mnie nie weźmiesz – powiedziała, unosząc do góry brodę. –
Musiałabym mieć cholernie ważny powód, żeby cię zabrać do Libertyyille. Możesz pojechać
autobusem.
Pochylił głowę. Jego twarz przybliżyła się i w czystym błękicie męskich oczu ujrzała
swoje odbicie.
– Dobrze – powiedział cicho. – A co myślisz o tym, jako o ważnym powodzie? Jeśli
pojadę autobusem, możesz mnie już nigdy nie zobaczyć i stracisz szansę, żeby uratować swój
interes. Z drugiej strony, jeśli mnie weźmiesz do Libertyville, możemy tam przeprowadzić
wywiad, ja wynajmę nowy samochód i zniknę na dobre z twojego życia. Zrobimy sobie
nawzajem przysługę, więc nikt nie przegra. Co ty na to?
Wbrew sobie Gypsy zaczęła się łamać. „Nie bądź idiotką – pomyślała. – Ten facet potrafi
pewnie przeczytać na głos książkę telefoniczną w taki sposób, że zabrzmi to jak cytat z
Szekspira”.
Spuściła wzrok ku jego klatce piersiowej, odsłoniętej pod częściowo rozpiętą
ciemnoniebieską koszulą, po czym znowu spojrzała mu w oczy. „Chyba tracę rozum” –
przemknęło jej przez głowę.
– No! – roześmiał się. – Moje towarzystwo nie może być aż tak złe.
Odsunęła się na bok i głęboko odetchnęła, a potem skrzyżowała ręce na mokrej,
przylegającej do ciała bluzce. Jego wzrok przez cały czas śledził jej ruchy.
– Mam jeden warunek – powiedziała wolno.
– Jaki?
– Ja kontroluję kierunek, w którym zmierzają twoje pytania. Jeśli zadasz mi pytanie, na
które nie będę chciała odpowiedzieć, zejdziesz z tego tematu, jasne? Moje życie osobiste jest
wyłącznie moją sprawą.
Przyglądał się jej, rozważając to, co powiedziała.
– Wiesz oczywiście, że dając mi do zrozumienia, że masz coś do ukrycia, wzbudzasz
tylko moją zawodową ciekawość.
Odwróciła wzrok.
– Takie są moje warunki – powtórzyła. – Albo się zgadzasz, albo będziesz musiał sam
sobie radzić.
McCready rozłożył ramiona i cofnął się.
– W porządku, myślę, że jakoś to przeżyję. A teraz chyba rzeczywiście powinnaś się
przebrać, zanim się przeziębisz. Nie chciałbym, żeby mój pilot rozchorował się przeze mnie.
Mogłabyś jeszcze kichnąć w czasie lotu i władować nas na zbocze jakiejś góry.
Gypsy bez słowa wyjęła z samolotu suche ubranie i ruszyła w stronę drzew. On zgodził
się zbyt łatwo. Powinna była wiedzieć, że jej ultimatum stanie się tym, czym jest machanie
kawałkiem surowego mięsa przed nosem rekina.
– Hej! – krzyknął za nią. – Przypieczętujmy nasz układ uściskiem dłoni, dobrze? Zwykle
w ten sposób się to odbywa.
Dostrzegła zmierzającą w swoim kierunku rękę. Wyglądała tak, jakby była czymś
oderwanym od niego i żyjącym własnym życiem. Zafascynowana, patrzyła, jak jej własna
dłoń wyruszyła tamtej na spotkanie.
Po chwili zetknęły się i Gypsy poczuła, jak przez jej ciało przebiega dreszcz.
– Wątpię, czy to się uda, McCready – wymamrotała.
– Jeszcze zobaczymy. Dziwniejsze rzeczy się zdarzały. Przytrzymał jej dłoń parę sekund
dłużej, niż powinien, po czym odwrócił się i pogwizdując podszedł do samolotu. Gypsy
pokręciła głową i wyszeptała cichą modlitwę.
3
– Dwa dni w Hancock miałaś piękną pogodę – gderał Keane, nie słysząc nawet własnych
słów, gdyż wiatr unosił je dalej już w momencie otwarcia ust. – A dla mnie to leje.
Siedział przypięty pasami w przedniej kabinie samolotu i spoglądał w dół na warstwę
szarych chmur. Wznieśli się już powyżej największego deszczu, ale nadal wszędzie czuło się
wilgoć.
Gypsy zachowywała się beztrosko w chwili startu.
– To nic – zapewniała go. – Tylko trochę kropi, do południa na pewno przejdzie.
Dla Keane’a to nie było nic. Jego żołądek wywracał się na drugą stronę za każdym razem,
gdy samolot zmieniał pułap lotu, a co jakiś czas wydawało mu się, że dwupłatowiec lada
chwila rozleci się na kawałki.
Poza tym, po ostatnich przeżyciach w powietrzu nie czuł się zbyt bezpiecznie, nie mogąc
postawić stóp na ziemi, i pragnął, żeby ich półgodzinna podróż do Libertyville już się
skończyła.
Gypsy umieściła jego sprzęt fotograficzny i walizkę w schowku przed jego nogami.
Zastanawiał się, czy delikatny aparat będzie cały, gdy wylądują. „Głowa do góry, stary –
powiedział do siebie. – Sam sobie nawarzyłeś tego piwa, teraz musisz je wypić”.
Zepsuta prądnica samochodu była dogodnym przypadkiem, który przeważył szalę na jego
stronę. Gdyby zrobił coś takiego celowo, ona natychmiast by to przejrzała, a tak nie miała
innego wyjścia, jak tylko zabrać go ze sobą. Dobrze czy źle, ale zgodziła się w końcu na
wywiad i on musiał teraz iść za ciosem. Odkrył ze zdziwieniem, że oczekiwał ich rozmowy z
niecierpliwością. Los płatał mu ostatnio dziwne figle!
Obrócił się na siedzeniu i odchylił głowę w tył, by spojrzeć na Gypsy. Teraz niczym się
od niego nie różniła w tej pilotce, goglach i jedwabnym szaliku powiewającym z tyłu.
Przypominała mu Snoopy’ego z jego ulubionych kreskówek. Keane uśmiechnął się na to
porównanie. Nagle samolot poszedł gwałtownie w dół. Tylko dzięki jej umiejętnościom nie
zetknęli się z ziemią w brutalny sposób. Wyprowadziła znów swoją gipsy w niebo.
Gypsy uniosła kciuk do góry; bez wątpienia uczyniła to, by go uspokoić, powtórzył więc
jej gest z szerokim uśmiechem na twarzy, zdecydowany nie zrobić z siebie tchórza. Potem
samolot obniżył wysokość. Kean poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zaczęli
lądowanie w Libertyville.
Deszcz rzeczywiście ustawał, kiedy dotknęli ziemi na lotnisku miejskim, gdzie mieli
uzupełnić paliwo. Keane wyskoczył z samolotu, by rozprostować zdrętwiałe nogi i znaleźć
coś do picia.
Gypsy stanęła po chwili obok niego, zdejmując pilotkę i potrząsając kasztanowymi
włosami.
– Jeśli musisz skorzystać z łazienki, lepiej zrób to teraz, potem pozostaną już tylko krzaki.
– Spojrzała na niego podejrzliwie. – Czyżbyś miał nudności? Jesteś trochę zielony.
Keane wyprostował się, jak mógł najbardziej, ale nadal patrzył prosto w jej oczy.
– Nic mi nie jest – oświadczył, próbując przekonać zarówno ją, jak i siebie. – Zawsze
robię się zielony w czasie deszczu. To rodzinne. – Uśmiechnął się, ale zdawał sobie sprawę,
że nie wypadło to najlepiej.
– W porządku. – Pokiwała głową. – Idę do biura znaleźć mapę i sprawdzić ostatnią
prognozę pogody. Spotkamy się tu za dziesięć minut.
– Jawohl! – Przyglądał się jej, jak odchodzi w stronę małego, zbudowanego w kształcie
litery L budynku, z wieżą kontrolną sterczącą z jednego końca. Uzmysłowił sobie, że
dziewczyna ma bardzo seksowny chód, prawie męski, ale nie mogła powstrzymać swoich
pośladków przed lekkim kołysaniem. Jej nogi w skórzanych botkach były długie i gibkie.
Mimo że wiedział, co myśli o nim i o jego pracy, nie potrafił stłumić w sobie pragnienia.
„Wygląda na to, że pokręcisz się koło niej trochę dłużej, niż zamierzałeś, ale najlepiej
poszukaj sobie jakiegoś jeziora. Jeziora z bardzo zimną wodą” – ostrzegał sam siebie.
*
Gdy zniknęła w biurze, zapytał mężczyznę napełniającego bak samolotu o toaletę. Kiedy
znalazł się w środku, zrozumiał, dlaczego tamten tak mu się przyglądał. Jego oko miało teraz
czarną obwódkę z brunatnym odcieniem w kącikach. Opuchlizna wprawdzie znikła, ale nadal
wyglądał jak bokser odrzucony z memoriału o Złote Rękawice.
– Pewnie pomyślał, że jestem maltretowanym mężem – wymamrotał, studiując w lustrze
swoje odbicie.
Wrócił do samolotu znowu zdecydowany uniemożliwić Gypsy Gallagher granie
pierwszych skrzypiec. To był jego wywiad i zamierzał nim kierować tak, jak chciał. Do diabła
z jej warunkami! Najwyraźniej się bała, że on zacznie szperać głębiej, niż chciała. Musiało
istnieć jakieś wytłumaczenie tego.
– Mój ojciec i Neal Gallagher przyjaźnili się już od dzieciństwa, które spędzili w
hrabstwie Meath, w Irlandii. W1935 wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, zwerbowali
paru pilotów z I Wojny Światowej i stworzyli podniebny cyrk.
Gypsy siedziała oparta o kadłub samolotu i wpatrywała się w lampę stojącą między nią a
Keanem McCready. Oprócz tego jednego oświetlonego miejsca, leżące odłogiem pole, które
wybrała jako pas startowy, było pogrążone w ciemnościach. W pobliskich krzakach grały
świerszcze, a księżyc i gwiazdy zniknęły, przesłonięte chmurami.
McCready siedział, słuchając uważnie, na jego kolanach spoczywał gruby notatnik, w
dłoni trzymał długopis – zapisywał jej słowa, stenografując sobie tylko znaną metodą. Nie
pozwoliła mu użyć magnetofonu kasetowego w obawie, że mógłby zarejestrować zbyt wiele
i, ku jej zdziwieniu, nawet się nie sprzeciwił.
Jego nieprzyjemne wścibstwo zamieniło się w całkowity profesjonalizm. Pytania zadawał
w taki sposób, że miało się wrażenie, iż to nie on wyciąga z niej informacje, ale ona sama go
nimi zarzuca. Zaczęła się powoli uspokajać. Może mimo wszystko nie będzie tak źle.
– Czym dokładnie jest podniebny cyrk? – zapytał, opierając końcówkę długopisu o górną
wargę.
– To pokaz powietrzny, z którym jeździ się od miasta do miasta. Piloci popisują się
akrobatyką lotniczą, sprzedają loty, prowadzą bufet.
– Neal i mój ojciec zdołali uciułać tyle pieniędzy, że udało im się kupić dwa dwupłatowce
w dobrym stanie. Pomalowali je na jasnozielono i żółto, a na afiszach reklamowali się jako , ,
O’Hara i Gallagher – Latający Irlandczycy” – roześmiała się. – To musiały być czasy.
Lotników traktowano jak bohaterów lub zupełnych szaleńców. Fascynowano się nimi. To
były czasy Lucky Lindy, Amelii Earhart i Wileya Posta...
– Jak długo pracowali w latającym cyrku? – zapytał McCready, naprowadzając jej myśli
na temat.
– Około sześciu lat, do II Wojny Światowej. Zaciągnęli się, a kiedy wojna się skończyła,
stracili ze sobą kontakt. W końcu ożenili się i każdemu z nich urodziło się dziecko. Mieli
rodziny na utrzymaniu i żaden z nich nie wrócił już nigdy do latania wyczynowego.
– A twoja matka? Opowiedz mi o niej. Gypsy zasępiła się.
– Słabo ją pamiętam. Zmarła na zapalenie płuc, gdy byłam jeszcze mała, i tata
wychowywał mnie sam. Nie ożenił się po raz drugi. Był dobrym człowiekiem.
McCready obserwował ją uważnie.
– W co się tak wpatrujesz? – zapytała z nieoczekiwaną irytacją.
– W ciebie – odparł. – Po raz pierwszy miałem przywilej obserwowania cię, kiedy nie
okazujesz złości. Delektuję się tą chwilą.
– I znowu zaczynasz mnie denerwować. – Zastanawiała się, co takiego w tym człowieku
przyczyniało się do powstawania w niej tak silnych emocji. Ciepłe, rozproszone światło
złagodziło płaszczyznę jego twarzy, ale oczy nie utraciły swojego zuchwałego błysku. Starał
się ją uspokajać swym zachowaniem, ale jego szelmowski charakter czekał tylko, aż ona się
potknie.
– Przepraszam. – Uśmiechnął się. – Oboje byśmy tego nie chcieli, prawda?
Gypsy twierdząco pokiwała głową.
– No dobrze. Myślę, że dosyć już wyciągnąłeś dzisiaj ode mnie. Jestem bardzo zmęczona.
Wyjęła z samolotu śpiwór i rozciągnęła go na trawie.
McCreday siedział bez słowa, w końcu chrząknął.
– Nie chciałbym cię jeszcze raz zdenerwować... ale... gdzie właściwie mam spać?
Czekała, aż o tym wspomni. Z uśmiechem wskazała dwie otwarte kabiny samolotu.
– Możesz wybierać między przednią a tylną. Sądzę, że znajdzie się jakiś koc do
przykrycia.
Westchnął ciężko i pokiwał głową.
– Ja nawarzyłem piwa i ja muszę je teraz wypić, czy o to chodzi?
– O to chodzi.
Po długiej chwili ciszy wstał i pozbierał notatki.
– Podniebny kaskader, co?
– Tak jak za dawnych lat – Gypsy uśmiechnęła się. – Bez pasów bezpieczeństwa, bez
niczego, tylko twoje własne dwie stopy.
Spojrzał na dolne skrzydło samolotu, na czarne niebo, na parę świateł Libertyville,
majaczących w oddali.
– To gdzie jest ten koc?
***
– To zajmie tylko parę minut. Nie spieszysz się z powrotem, prawda? – zapytał
McCready w sklepie spożywczym w Libertyville, przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu
drobnych do automatu.
Gypsy wyjrzała na zewnątrz i spojrzała na niebo. Mżawka sprzed dwóch dni powróciła,
przynosząc ze sobą silny, bezlitosny wiatr.
– Nieszczególnie – wycedziła, wciskając ręce do kieszeni dżinsów. – Nie spiesz się.
Poszukam ostatniego wydania „Cosmo”.
– Świetnie – wymamrotał, skupiony w tej chwili wyłącznie na swoich sprawach.
Kiedy wrzucał kolejno monety i zaczął wykręcać numer, Gypsy błądziła wzrokiem po
książkach. W tym małym sklepie byli jedynymi klientami. Sprzedawca zapytał, czy
potrzebują pomocy, po czym zniknął na zapleczu. Zerkał tylko od czasu do czasu na
nieznajomą, niedobraną parę – prawdopodobnie nie przyzwyczajony do widoku obcych w
tym miejscu.
Ukradkiem rozejrzała się za „Przeglądem Światowym”, ale musiał już zostać sprzedany.
Sięgnęła więc po „Mechanika amatora” i przewracając kartki, przypadkiem usłyszała ostatnie
słowa McCready’ego.
Próbowała je zignorować. Nie przyszłaby nawet z nim do miasta, gdyby nie to, że
musiała rozprostować nogi i potrzebowała kilku rzeczy. Jednak im bardziej starała się
zagłuszyć myślami jego głos, tym bardziej przyciągał jej uwagę.
– Dzwonię z Wisconsin, Kevin, dobrze mnie słyszysz? Jak się masz, stary? Jak mama?
Przerwał, słuchając odpowiedzi, i Gypsy przysunęła się bliżej.
„Najwyraźniej ciekawość McCready’ego jest zaraźliwa” – pomyślała.
Odezwał się znowu, tym razem jego głos zabrzmiał inaczej.
– Naprawdę nie wiem, Kev. Może w przyszłym tygodniu... Wiesz, że ja też za tobą
tęsknię, prawda? Obiecuję, że pierwszy weekend po moim powrocie spędzimy razem, tylko
we dwóch. Gdzie chcesz. Stoi?
Jeszcze jedna przerwa. Gypsy pochyliła twarz nad gazetą. McCready oparł się o aparat i
potarł czoło dłonią.
– Kev, wiem, że złamałem już parę przyrzeczeń, ale tym razem daję słowo.
Gypsy zdała sobie sprawę, że wcale nie musiała ukrywać swego zainteresowania.
Patrzyła otwarcie na McCready’ego, gdy zadawał synowi pytania, ale on zdawał się jej nie
dostrzegać.
Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w deszcz; w jego niebieskich oczach odbijały się
szare chmury, a na twarzy malowało się przygnębienie.
– Przysięga, co? – zapytał i zachichotał. – Która przysięga?
Słuchając rozejrzał się dookoła i jego oczy dosięgły Gypsy. Udała, że jest pochłonięta
czytaniem artykułu o kapitalnych remontach silnika.
Zadowolony, najwidoczniej, że już go nie obserwuje, podniósł prawą rękę i zniżył głos.
– Przysięgam na siłę Kapitana Komando i Legion Rycerzy Wolności.
Gypsy uśmiechnęła się. Jedyną rzeczą, jaką jeszcze zdołała usłyszeć, było:
– Kocham cię, Kev. – Zaraz potem odłożył słuchawkę. Usiadł na chwilę plecami do niej,
po czym podniósł się i podszedł do stolika z komiksami. Wyjął jeden z nich i pokazał jej.
– „Rycerze Wolności Kapitana Komando” – wyjaśnił. – To na wypadek, gdybyś zaczęła
się zastanawiać.
Keane wytężał oczy, zapisując w świetle turystycznej lampy słowa Gypsy. Jak zwykle
stenografował, więc przynajmniej nie musiał się martwić, że ona zdoła odczytać liczne
notatki na marginesach.
Siedzieli pod skrzydłami samolotu i popijali chłodną kawę. Deszcz przestał padać, ale jak
na tę porę roku było wyjątkowo zimno.
– W jaki sposób i kiedy spotkali się znowu twój ojciec i Neal Gallagher? – zapytał i
zadrżał. Kiedy nie odpowiedziała od razu, podniósł głowę.
– Gypsy?
– Ile lat ma Kevin? – zapytała nagle. Patrzyła na niego dziwnym wzrokiem, takim samym
jak wtedy, gdy skończył rozmowę telefoniczną w sklepie. Światło migotało w jej
szmaragdowych oczach, a twarz okalały pasma prostych z powodu wilgoci włosów. Trzymała
w ręce jedwabny szal i przesuwała go wolno pomiędzy palcami.
– Kto tu przeprowadza wywiad, ja czy ty? – zażartował, ale widział, że czeka na
odpowiedź. – Osiem.
– I czyta komiksy z Kapitanem Komando. Keane wypił łyk kawy, skrzywił się i pokiwał
głową.
– Zbiera je. Ma co najmniej setkę tytułów, wszystkie od pierwszego lub drugiego numeru.
Kiedy dorośnie, będzie to warte miliony.
Roześmiała się.
– Kiedy zaczął? Mając dwa lata?
Uśmiechnął się na wspomnienie chwili, kiedy przekazał kolekcję synowi.
– Złapałaś mnie – przyznał. – Większość starych numerów jest jeszcze moja. Teraz, gdy
nie mam czasu na kolekcjonowanie ich, Kevin robi to za mnie. Nie przegapił jeszcze żadnego
numeru.
Jedwabny szal wyśliznął się spomiędzy jej palców.
– Bardzo za nim tęsknisz, prawda? – zapytała z nie udawanym zainteresowaniem w
głosie.
Keane znowu twierdząco pokiwał głową i pomyślał, że chyba nigdy nie uda mu się
przewidzieć biegu jej myśli.
– Tak, tęsknię za nim i mam nadzieję, że on o tym wie. Mam nadzieję, że nie wini mnie
za to, że zniknąłem w połowie jego życia. Rozwiedliśmy się z żoną, gdy miał zaledwie cztery
lata, i nie widywałem go tak często, jakbym tego chciał. To ta praca – nie mogę jej przerwać i
nie chcę. Ale czasami zastanawiam się, czy na dłuższą metę nie byłoby lepiej, gdybym
znalazł coś bardziej stałego, mniej podróżował i miał więcej wolnego czasu. Do diabła, mijają
tygodnie, a on mnie nie widzi. Dziecko nie powinno dorastać w ten sposób.
– Ale gdybyś spróbował robić coś innego, nie dałoby ci to szczęścia, prawda? A twoje
niezadowolenie mogłoby się odbić na nim tak samo jak na tobie. Zamiast winić cię za to, co
lubisz robić, winiłby siebie za to, że cię od tego odciąga. Czy chciałbyś, żeby tak się stało?
– Mój Boże, chyba masz rację. Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób. On jest
wrażliwym, ale małym dzieckiem, czy mógłby to zrozumieć?
– Wiem, że mógłby. Ja zrozumiałam. – Spojrzała w bok. – Kiedy mój ojciec opuścił
podniebny cyrk, przysiągł sobie, że powróci do niego tak szybko, jak to możliwe. Ale minęły
lata, spotkał moją matkę, potem ja się urodziłam. Rodzina to ogromna odpowiedzialność.
Ojciec wiedział, że my nigdy nie przyzwyczaimy się do takiego stylu życia – zawsze w
drodze, nie znając miejsca następnego posiłku – toteż zaczął pracować jako mechanik dla
dużej linii lotniczej. Myślę, że dla niego przebywanie wśród samolotów, jakichkolwiek, było
lepsze niż nic. Ale zawsze traktował to jako zamiennik. Przez pierwszych siedem lat swojego
życia wiedziałam, że jest nieszczęśliwy. Zmienił się dopiero wtedy, gdy znowu spotkał Neala
i obaj założyli Aeroklub Gallaghera. Znowu zaczął regularnie latać. Zaczął żyć pełnią życia.
Stał się szczęśliwym człowiekiem. – Zerknęła na notes Keana. – Właśnie odpowiedziałam na
twoje pytanie, nie masz zamiaru tego zapisać?
Pokręcił głową. Zmusił swój długopis do ruchu po powierzchni papieru, ale był tak
bardzo świadomy obecności Gypsy naprzeciwko siebie, że nie wiedział nawet, o czym pisał.
Kiedy zadrżała, odłożył długopis, wyjął z jej dłoni szalik i delikatnie owinął go wokół jej
szyi. Siedziała bez ruchu, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.
– Dziękuję – wyszeptała.
– To ja dziękuję – odparł lekko ochrypłym głosem. – Myślę, że dałaś mi tyle materiału do
myślenia, że będę miał czym zająć swój umysł przez najbliższy tydzień.
Uśmiechnęła się.
– To była chwila słabości. Obiecuję, McCready, że już się to więcej nie powtórzy.
– Nie obiecuj rzeczy, których może nie będziesz w stanie dotrzymać. – Wolno pochylił
się ku niej i pocałował ją w możliwie najdelikatniejszy sposób. Nie uderzyła go w twarz i nie
odsunęła się. „Jak dotąd całkiem nieźle idzie” – pomyślał i powtórzył pocałunek.
Jej usta nieśmiało odpowiedziały jego wargom i Keane zwalczył nagłe pragnienie, które
go ogarnęło. „Przestraszysz ją” – ostrzegł wewnętrzny głos i, oczywiście, w sekundę później
odchyliła się i zerwała na równe nogi.
– Gypsy!
– Nie. – Odgarnęła włosy z czoła i zwiększyła dzielący ich dystans. – Nie mów nic
więcej, wprawiasz mnie w zakłopotanie.
– O ile wiem, trochę zakłopotania jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
– Nic nie rozumiesz – powiedziała, stojąc poza zasięgiem światła lampy.
Po chwili pełnej napięcia Kean westchnął.
– Chyba rzeczywiście nie rozumiem. – Ciągle czuł na swoich wargach dotyk jej ust i
trudno mu było pogodzić się z tym, że się wycofała.
Stała tak przez parę minut, z dala od światła i zasięgu jego ręki, aż w końcu powiedziała.
– Idź spać, McCready. Sama dam sobie radę. Spojrzał na lampę.
– Wiem, że dasz sobie radę. I czy nie myślisz, że już najwyższy czas, żebyś zaczęła
mówić do mnie: Keane?
– Dziwne imię – zauważyła.
– Nie bardziej dziwne niż twoje.
– Przynajmniej mamy jedną wspólną cechę.
Następny dzień wstał słoneczny i ciepły. Keane spędził większość czasu zbierając
pieniądze za przeloty i gawędząc z ludźmi, którzy czekali na swoją kolej.
Jeśli chodzi o rozmowę z Gypsy, to zdołali zamienić ze sobą zaledwie dwa słowa od
czasu jego wczorajszej, nieudanej próby uwiedzenia jej. Pomiędzy nimi rozciągała się
delikatna nić napięcia. Czuł to. Nie wiedział jednak, czy wolno mu ją zerwać.
Powinien chyba kierować się instynktem, bo tutaj nie mógł polegać na niczym innym.
Było to tak, jakby oboje egzystowali w jakiejś próżni, oddzieleni od reszty świata. Nigdy
jeszcze nie doświadczył podobnego stanu.
Późnym popołudniem poczuł się wyjątkowo niespokojnie. Kiedy Gypsy wylądowała na
ziemi po ostatnim locie, zdecydował, że musi coś z tym zrobić.
Podbiegł do niej, gdy wyskoczyła z kabiny, i wolno zdjął jej gogle i pilotkę. Kiedy
pasażerowie odeszli, westchnęła.
– O Boże, ależ jestem zmęczona. Ile dzisiaj zarobiliśmy?
Keanowi poprawił się humor, gdy usłyszał, że żądała to pytanie, używając liczby
mnogiej.
– Dokładnie sto cztery dolary – powiedział, pokazując jej zwitek banknotów. Znowu
westchnęła.
– Pięćdziesiąt dwie kolejki.
Przez chwilę oboje milczeli, aż w końcu on odchrząknął.
– Eee... czy nie chciałabyś zrobić z tego pięćdziesięciu trzech? Czułem się trochę
opuszczony tu na dole.
Uniosła dłoń odzianą w rękawiczkę, by osłonić oczy przed słońcem.
– Chyba żartujesz, Keane. Jestem śmiertelnie zmęczona i w samolocie prawie nie ma
benzyny.
– To słaba wymówka. Dwa loty wcześniej pomogłem ci napełnić bak, pamiętasz?
Oparła się o kadłub samolotu.
– Nie, nie i jeszcze raz: nie. Mam na dzisiaj dosyć i zamierzam wykąpać się w
deszczówce, której nałapaliśmy. Zabiorę cię jutro, jeśli zapłacisz dwa dolce, to moje ostatnie
słowo.
Keane spojrzał w niebo i przytaknął głową.
– Może masz rację – westchnął. – Moje pierwsze dwa loty nie byty wielkim sukcesem.
Dlaczego ten miałby wyglądać inaczej? Myślę, że trzeba być trochę kopniętym, żeby latać w
czymś takim. Może któregoś dnia uda mi się wsiąść do jakiejś porządnej, dużej maszyny. –
Wpatrywał się w niebo i czekał.
– Znowu nie doceniasz mojej gipsy moth. Powietrze jest spokojne, a widoczność
fantastyczna.
Spójrz na ten zachód słońca. – Wskazała na olśniewający,
pomarańczowo-różowy horyzont. – To będzie jak żeglowanie we śnie i byłbyś wyjątkowym
głupcem, gdybyś przegapił taką okazję. Keane poderwał się z miejsca.
– No, przekonałaś mnie. Ruszajmy.
Kiedy zdała sobie sprawę, do czego ją doprowadził, zamknęła oczy.
– McCready, jesteś:..
– Ojojoj. Miało być „Keane”, pamiętasz? – sprostował. Przysunęła się do niego z rękoma
opartymi o szczupłe, ale kształtne biodra.
– Keane, jesteś okropnym... No dobra, wskakuj do samolotu.
– Hę?!
– Powiedziałam: wsiadaj do samolotu, zanim się rozmyślę. Chciałeś się przelecieć? No,
więc dobrze!
Dostrzegł błysk w jej szmaragdowych oczach i zastanowił się, czy przypadkiem nie
popełnił jakiegoś głupstwa.
Kiedy już znaleźli się w powietrzu, Keane z trudem odprężył się i skupił na oglądaniu
rozciągających się w dole krajobrazów. Ziemia wyglądała jak zielonożółta szachownica, a
rozrzucone tu i ówdzie jeziora i stawy jak niebieskie diamenty błyszczące w szkarłatnych
teraz promieniach słońca. Moth szybowała przed siebie jak motyl i stopniowo Keane zaczął
patrzeć na nią zupełnie innymi oczyma. Na ziemi była czymś obcym, dziwadłem nie
pasującym do niej. W powietrzu stawała się piękną maszyną, tak bardzo na miejscu wśród
chmur, jak i ptaki.
Zdał sobie sprawę, że Gypsy specjalnie dozuje mu wrażenia, próbując zainteresować go,
a nie przerazić nowymi doświadczeniami. Metoda ta rzeczywiście dawała rezultaty. Kiedy
wyczuła, że Keane nabiera pewności siebie, zanurkowała ostro w dół i przeleciała nisko nad
brzozowym laskiem, po czym błyskawicznie uniosła się znowu, tak że w całym jego polu
widzenia znalazło się niebo i zapomniał, że w ogóle istnieje ziemia.
Zaraz po tym, jak wyrównali wysokość, skręciła ostro w prawo, przechylając
równocześnie samolot na jedno skrzydło i błękit znowu przeszedł w zieleń. Tym razem jego
żołądek nie zaprotestował. Tym razem bardzo mu się to podobało.
Odwrócił się do niej i uśmiechnął szeroko. Kiwnęła mu głową i pokazała, żeby się
trzymał. Zanim zdążył się zorientować, co takiego zamierza zrobić, byli już w trakcie pełnego
obrotu i świat wywrócił się do góry nogami.
Na moment zupełnie stracił orientację i zamknął oczy. Natychmiast zakręciło mu się w
głowie, więc zmusił się, by je ponownie otworzyć. Nie chciał stracić ani sekundy z tego, co
się działo. A poza tym, jedną rzecz był winien sobie i Gypsy – nie stchórzyć.
Samolot wrócił do normalnej pozycji i Gypsy zaskoczyła go ponownie, wyłączając silnik.
Zaczęli powoli szybować w dół. Jedynym dźwiękiem, jaki dobiegał teraz do uszu Keane’a,
był łagodny szum wiatru, wygrywającego swą pieśń pomiędzy skrzydłami moth. Jakieś
osiemset pięćdziesiąt stóp nad ziemią Gypsy poderwała samolot do lotu i Keane tuż przed
sobą poczuł nagły przypływ mocy.
Słońce zniknęło za horyzontem, kiedy zniżyła się do ziemi i wylądowała dokładnie w tym
samym miejscu, z którego wystartowali. Keane wyskoczył z kabiny, nie mogąc powstrzymać
uśmiechu.
Gypsy siedziała nadal w samolocie. Zdjęła z twarzy gogle i obserwowała Keane’a.
– Czuje się... – zaczął. – Nie wiem. Myślę, że „wolny” będzie najlepszym słowem.
Wszystko wydaje się takie nieważne, gdy jesteś tam w górze, prawda?
Gypsy uśmiechnęła się, jak gdyby były to właśnie te słowa, które miała nadzieję usłyszeć.
– Teraz już wiesz. – Wyskoczyła z samolotu. – Keane, mam pomysł.
– Tak?
Zdjęła z głowy pilotkę i odrzuciła w tył niesforne, kasztanowe loki.
– Wezmę kąpiel, a potem pójdziemy do miasta na prawdziwą kolację. Co ty na to?
Keane zawahał się, wietrząc jakiś podstęp.
– Czy to znaczy, że zapraszasz mnie na kolację?
– Wiem, że to cię dziwi, ale dzisiejszy zachód słońca wpłynął na mnie wyjątkowo dobrze.
Lepiej wykorzystaj moją hojność, póki mam humor – nie mówiąc już o tym, że jestem
bogatsza o sto cztery dolary.
– Nauczyłem się już, że nie można ci odmawiać, „Cygańska Damo” – powiedział,
uśmiechając się od ucha do ucha.
Jej oczy nagle zwęziły się i cofnęła się o krok.
– Dlaczego nazwałeś mnie w ten sposób? Uśmiech zaczął znikać z jego twarzy.
– Nie wiem. Jakoś to do ciebie pasuje. A tobie się nie podoba?
– Nie, to nie to. – Przyglądała mu się przez moment. – Ktoś inny mnie tak nazywał.
Podczas gdy Gypsy myła się za rosnącymi w pobliżu drzewami, Keane oparł się o ciepły,
spokojny teraz kadłub samolotu. „Jest coś, o czym mi nie powiedziała – pomyślał. – Ona się
czegoś boi i chciałbym się dowiedzieć, co to, do diabła, jest”.
Wspaniały zachód słońca stopniowo przechodził w ciemność, gdy Keane czubkiem buta
kopnął kępę trawy. Kiedy przestawał się pilnować, granica pomiędzy dziennikarzem a
mężczyzną rozmywała się. Tak naprawdę, zniknęła już linia graniczna pomiędzy nimi. Gypsy
Gallagher wymazała ją.
– Skąd się wzięło to twoje imię: Gypsy? – zapytał Keane, gdy wracali na pole po kolacji.
Księżyc w pełni świecił jasno i nie mieli problemów z odnalezieniem drogi powrotnej.
Gypsy wdychała świeże, nocne powietrze. Kolacja była przyjemnym, ale równocześnie
zaskakującym wydarzeniem. Nigdy nie czuła się tak naprawdę odprężona w towarzystwie
McCready’ego i również ten wieczór nie należał do wyjątków. Jednak od pamiętnego
pocałunku rodzaj skrępowania, jakie odczuwała, zmienił się. W restauracji, siedząc
naprzeciwko niego, stwierdziła, że zwraca uwagę i zauważa dziwne rzeczy. Sposób, w jaki
jego klatka piersiowa w bawełnianej koszuli wznosiła się i opadała, gdy oddychał. Miliard
emocji, jakie wyrażały jego oczy, gdy opowiadał o swojej pracy i doświadczeniach. To, jak
zniżał głos, kiedy był rozbawiony. Czuła, że napięcie między nimi, choć niewypowiedziane,
istnieje naprawdę.
Spojrzała teraz na niego, uśmiechając się lekko.
– Dużo czasu ci zabrało, aby o to zapytać. A myślałam, że wy, reporterzy, nie
przegapiacie takich rzeczy.
– Chciałem poczekać z tym pytaniem, aż nadejdzie odpowiednia chwila – odparł,
trzymając ręce głęboko w kieszeniach.
– Tak naprawdę, jest to przezwisko. Mam na imię Elin. Kiedy mój ojciec po raz pierwszy
uczył mnie latać, nazwał mnie Gypsy, ponieważ zarzucałam go pytaniami o jego przeszłość w
„podniebnym cyrku” i miałam pretensje, że nie miał mnie wcześniej. Powiedział mi, że
odziedziczyłam po O’Harach ciekawość świata i że w jednym miejscu nigdy nie będę
szczęśliwa przez dłuższy czas.
Roześmiał się.
– No dobrze, proroctwo się spełniło. Zastanawiam się, czy w twoim przypadku ta
ciekawość świata nie jest po • prostu innym słowem na określenie ucieczki.
Powiedział to zupełnie normalnym tonem i początkowo sens tych słów nie dotarł do
Gypsy. Po chwili jednak zatrzymała się.
– Czy wyjaśnisz mi, co przez to rozumiesz? – zapytała cicho.
Kiedy zauważył, że została parę kroków w tyle, zatrzymał się również i odwrócił.
– Chyba przyznasz, że jest to wygodne. Nie musisz się martwić o związki z innymi
ludźmi, bo takich związków nie ma. Jedyną rzeczą, przed którą odpowiadasz, jest niebo. Ale
czy nie czujesz się przez to samotna? Co robisz, kiedy pragniesz oglądać zachód słońca w
towarzystwie, a przy tobie nikogo nie ma?
– Lubię to, co robię – powiedziała ostrym tonem. Wiedziała jednak że gniewem chciała
tylko pokryć słabość, którą zaczynała czuć. – Dlaczego zawsze muszę się przed tobą bronić?
Co daje ci prawo do rozprawiania o moich motywach?
Przysunął się bliżej. Jego widoczne w świetle księżyca oczy nie miały w sobie urazy,
jakiej mogła oczekiwać.
– Czego musisz bronić, Gypsy? – zapytał. – Swojej własnej samotności?
Był tuż przy niej i chwycił ją za ramiona. Poczuła, jak całe jej ciało przeszył prąd. Jego
twarz znalazła się tak blisko. Dobry Boże, jak mogła, znowu do tego dopuścić?
– Czujesz to, prawda? – wyszeptał.
Jego oddech owiał jej policzki i spuściła oczy.
– Tak. Ale to nie znaczy, że chcę się temu poddać.
– Czy zawsze musisz mieć na wszystko odpowiedź?
– Czy zawsze musisz zadawać głupie pytania? Roześmiał się.
– Masz rację.
Jego usta znowu znalazły do niej drogę i Gypsy nie umiała już zaprotestować. Oddała
pocałunek i prawdopodobnie instynkt sprawił, że wzięła jego twarz w swoje dłonie. Gdzieś
głęboko w jej podświadomości czaił się strach. Udało jej się jednak nie dopuścić go do siebie,
bo Keane obudził w niej długo skrywane uczucia.
Kiedy powoli odsunął twarz, z ociąganiem otworzyła oczy. Sen musiał się skończyć.
Wszystkie sny się kończą. Wpatrywał się w nią, najwidoczniej zdziwiony jej reakcją.
„Powiedz coś – pomyślała. – Nie patrz tak w jego oczy jak głupi Jasio. „
– Ja, ee...
– O mój Boże, ona oniemiała!
– Keane, nie żartuj. Nie teraz. – Wyśliznęła się z jego objęć.
Westchnął.
– Przepraszam. Myślę, że pokrywam tym swój brak pewności siebie. Czuję się... nagi
przy tobie. Nie, to złe słowo, złe.
– Keane, proszę... Podniósł do góry dłoń.
– Poczekaj, pozwól mi dokończyć, dobrze? Powinienem był powiedzieć, że mnie bardzo
pociągasz, nie tylko fizycznie. Czuję, że weszliśmy na nowy grunt w ciągu ostatnich paru dni
i nie chciałbym tego zniszczyć zbytnią natarczywością.
Gypsy spojrzała na rozgwieżdżone niebo.
– Nie wierzę w to.
– Ani ja – zgodził się. – Ale tak jest. Proponuję, żebyśmy nie zabici tego analizowaniem,
zanim będzie miało szansę się rozwinąć.
Strach powrócił i tym razem nie mogła go zignorować. Przejechała palcami po włosach i
spojrzała prosto w twarz Keane’a.
– Cokolwiek się dzieje, nie ma żadnej szansy na rozwinięcie się, czy tego nie widzisz?
– Dlaczego nie? – zapytał wyzywająco. – Dlatego, że boisz się własnych uczuć?
– Nie boję się!
– Niewierze.
Zniechęcona, odwróciła się i spojrzała w stronę samolotu.
– Nie potrafię z tobą rozmawiać. Nie byliśmy w stanie rozmawiać normalnie od dnia,
kiedy poznaliśmy się, a mimo to nadal myślisz, że możemy się porozumieć?
Odeszła, ale on w ciągu paru sekund przebył dzielącą ich odległość.
– Znowu odchodzisz ze złością. To mechanizm obronny, taki sam jak moje żarty.
Rozszyfrowanie cię nie zabrało mi dużo czasu.
– Tak? I co jeszcze ujrzałeś? – rzuciła przez ramię, wiedząc dobrze, że będzie żałować
tego pytania, bo on na nie odpowie. I rzeczywiście miała rację.
– Widzę, że z jakiegoś powodu przeraża cię śmiertelnie myśl, że mogłabyś się do mnie
zbliżyć – powiedział. – Nie mogę tylko dojść, co jest tym powodem.
Stało się. Ważna część bariery chroniącej ją przed światem zaczęła się rozpadać i
widziała, jak jej kawałki padały u stóp Keane’a McCready’ego. Przez pięć lat ją budowała, a
ona rozwaliła się w ciągu paru sekund.
– Dobrze! Przyznaję, boję się. Boję się na tyle, że mogłabym wsiąść do samolotu i
zostawić cię tutaj, nie oglądając się za siebie.
Przerażony, stał przez moment bez słowa. Potem wyszeptał:
– Dlaczego?
Gypsy wstrzymała oddech. Oto miała ujawnić wszystko to, co próbowała ukryć przed
nim od początku. Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Jedyną ważną rzeczą było to, że
on rozumiał.
– Ponieważ kochałam kiedyś mężczyznę. Kochałam go, wyszłam za niego za mąż,
pracowałam z nim – i w końcu go zabiłam.
4
Dla Keane’a czas jakby się zatrzymał. Wszystko: jego oddech, myśli, bicie serca –
wydawało się być zawieszone w próżni, gdy wpatrywał się w kobietę stojącą przed nim.
Nawet samo powietrze dookoła nich stanęło, jakby i ono czekało. Przełknął ślinę.
– Wyjaśnisz to... dobrze?
Zadrżała i cofnęła się. Jej wzrok ominął go i spoczął na dwupłatowcu.
– Wiedziałeś, że Neal Gallagher jest moim teściem – powiedziała. – Dlaczego nigdy nie
zapytałeś mnie o moje małżeństwo?
Keane znowu wcisnął ręce głęboko do kieszeni.
– Nie doszliśmy jeszcze do tej części twojej historii – powiedział. – Zgodziłem się, abyś
to ty wyznaczyła kierunek moich pytań. Liczyłem na to, że powiesz mi o tym, kiedy nastąpi
odpowiednia chwila.
Potwierdziła kiwnięciem głowy i wolnym krokiem ruszyła w stronę samolotu. Keane
podążył za nią, utrzymując między nimi dystans, którego, zdaje się, potrzebowała.
– Pięć lat temu mój mąż i ja byliśmy w Blakesburg w Iowa na dorocznym spotkaniu
Stowarzyszenia Właścicieli Starych Samolotów – zaczęła. – Odnowiliśmy właśnie samolot z
1931 roku i Lon chciał go pokazać. Blakesburg nie jest takie jak Oshkosh. Nie ma tam
pokazów i zawodów. Tylko fanatycy lotnictwa zbierają się razem, by latać.
Ściszyła głos, ale Keane słyszał każde słowo mimo dzielącej ich odległości. W dalszym
ciągu nie mógł przyzwyczaić się do ciszy wiejskich okolic. Brak normalnych, miejskich
odgłosów dezorientował go.
– Drugiego dnia pobytu Lon zaczął narzekać, że silnik samolotu przerywa chwilami swą
pracę, zwłaszcza w momentach, gdy samolot nabiera wysokości. Tego wieczoru, gdy poszedł
z przyjaciółmi do klubu, sprawdziłam ten silnik. Wszystko wyglądało normalnie.
Wymieniliśmy wcześniej parę oryginalnych części, zastępując je nowymi, i samolot
pomyślnie przeszedł swój stugodzinny test. – Wolno pokręciła głową. – Dokręciłam parę
luźnych śrub, które mogły być przyczyną usterki.
Przeszła parę kroków w milczeniu. Keane podszedł bliżej, lecz ona nawet tego nie
zauważyła.
– Następnego ranka – ciągnęła – Lon wyleciał na próbny lot. Tym razem nie leciałam z
nim – roześmiała się gorzko. – To zabawne, ale teraz nawet nie pamiętam, z jakiego powodu.
Zamiast tego przyglądałam mu się sprzed budynku Muzeum Lotnictwa. To stało się w czasie
trzeciego przelotu nad lotniskiem. Ponieważ ja sprawdziłam wcześniej silnik, Lon
zdecydował się na parę manewrów. Było jeszcze wcześnie i całe niebo należało do niego. Po
paru obrotach zaczął się wznosić. Zaczęłam się zastanawiać, czy ma zamiar spróbować zrobić
korkociąg, kiedy silnik zaczął się krztusić. Ja... – Przełknęła nerwowo ślinę i zamknęła oczy,
zatrzymując się parę metrów przed moth. – Wygasł zupełnie, zanim osiągnął odpowiednią
wysokość, by móc poszybować w stronę lotniska. Leciał dziobem w dół zbyt szybko, a potem
uderzył w ziemię jak kamień. Kiedy wybuchł pożar, Lon prawdopodobnie już nie żył... W
każdym razie, nie byłam w stanie do niego dobiec.
– O Boże! – jęknął Keane przypomniawszy sobie dokładnie wypadek stearmana w
Oshkosh. Nic dziwnego, że tak ją to wtedy przeraziło. Wprawdzie dystans między nimi
znacznie się zmniejszył, ale wciąż nie miał odwagi, by przysunąć się jeszcze bliżej.
Głęboko odetchnęła i wyszeptała:
– Z silnika dało się uratować sporo części. W SEL-u sprawdzili je dokładnie i wysunęli
przypuszczalny powód awarii. Wyglądało na to, że pompa paliwowa miała pęknięcie
wielkości włosa, przez które wyciekało paliwo. Kiedy Lon zaczął się wznosić w górę,
pęknięcie się powiększyło i pompa rozpadła się.
– Czy nie mogła się rozlecieć pod wpływem uderzenia? – zapytał Kean.
– Wątpliwe. Innym wytłumaczeniem może być błąd pilota, ale nie takiego jak Lon; każdy
kto go znał, wykluczył to. Robił ten manewr co najmniej tysiąc razy. Gdyby się pomylił,
byłoby to tak, jakby student matematyki zapomniał nagle tabliczki mnożenia.
– Więc winisz za to siebie, tak?
Odwróciła się, by spojrzeć na niego po raz pierwszy, odkąd zaczęła swą opowieść, i
światło księżyca odnalazło ślady łez na jej policzku.
– Zlekceważyłam to uszkodzenie – stwierdziła głosem wypranym z wszelkich emocji. –
Gdybym obejrzała silnik dokładniej, mogłabym je zauważyć, czy tego nie rozumiesz? Lon
zaufał mi, powierzył mi swoje życie, a ja go zawiodłam...
– O czym ty, do diabła, mówisz?! – Keane poddał się pragnieniu, by do niej podejść. –
Jeśli chcesz uciekać, świetnie, ale dokąd na tym pustym polu? – Chwycił ją za ramiona i
mocno potrząsnął. – Kto poza tobą cię wini, Gypsy? SEL? Twój teść? Czy oprócz ciebie ktoś
to powiedział?
Próbowała się uwolnić.
– Do diabła, spójrz na mnie! Mówisz, że twój mąż powierzył ci swoje życie. Więc daj mu
wiarę i powiedz to głośno: musiał mieć do tego powód. Jeśli przynajmniej w połowie jesteś
tak dobrym mechanikiem, jak mówią, nie pozwoliłabyś, by coś umknęło twej uwadze.
– Nie możesz w to uwierzyć, co?
– Ach tak, więc teraz ja jestem głupcem. Wpatrywali się w siebie, dysząc ciężko, aż w
końcu Gypsy udało się uwolnić z jego uścisku.
Kiedy znów odwróciła się do niego plecami, Keane zacisnął pięści. Gdzieś po drodze
sympatia, jaką do niej czuł, zmieniła się w złość. Uniósł do góry obie ręce i wykrzyczał w
stronę pustego pola:
– Oto mamy przed sobą, panie i panowie miasta Libertyville, Elin Gypsy Gallagher,
samozwańczą świętą i strażniczkę ludzkości. Dokładnie – exanioła. Widzicie, rzuciła to
szczególne zajęcie, kiedy stwierdziła, że nie jest wszechmocna. Rzuciła z miejsca i uniosła się
w niebo, do którego należy... Wzrok wbity w chmury i broń Boże, nie patrzeć na ziemię, czyż
nie tak, Gypsy? Bo mogłabyś spaść z piedestału, gdybyś spojrzała w dół, prawda? Zupełnie
jak za pierwszym razem.
Stała bez ruchu przy ogonie moth. Nad ich głowami oderwała się od nieba gwiazda,
szybując w sobie tylko znanym kierunku.
– Jakie to poetyczne – mruknął Keane. – Ona nawet wywołuje własne efekty specjalne.
Ostrożnie podszedł i dotknął jej włosów. Ku jego zaskoczeniu Gypsy zachwiała się i
spuściła głowę.
– Gypsy – powiedział łagodnie. – Słuchaj, przykro mi, ale...
– Może na to zasłużyłam – wyszeptała.
– Być może... – Keane obrócił ku sobie jej twarz. Nie próbowała ukryć swych łez. Nawet
na niego nie spojrzała, gdy przysunął się bliżej i wziął ją w ramiona. Zesztywniała, ale gdy
tylko oparł brodę o jej głowę i westchnął, zaczęła się odprężać. Trzymał ją w ten sposób przez
chwilę, starając się nie zrobić żadnego nieoczekiwanego ruchu.
Po paru minutach jej ręce wolno objęły go w pasie. Ten dotyk palił jak ogień i Keane
zamknął oczy, czując siłę swojego pożądania.
W pewnym stopniu było to nawet zabawne. Od początku przyciągała go do niej jej siła –
warta zachodu. Obecna słabość zupełnie zbiła go z tropu.
Stopniowo zniżył głowę; znowu wpatrywał się w jej zielone, błyszczące od łez oczy.
– Cokolwiek się stało, jakkolwiek się stało, to nie ty umarłaś tego dnia, Gypsy –
wyszeptał, wycierając kciukiem jej wilgotne policzki. – Jesteś tak samo żywa jak i ja, tutaj i
teraz. Pozwól mi to sobie udowodnić.
Gypsy poddała się jego ramionom, a także ustom, które spoczęły na jej wargach w
niepewnym, lekko słonym pocałunku.
Nie chciała już o niczym więcej myśleć. Słowa Keane’a dudniły gdzieś w zakamarkach
jej myśli, kiedy oddała mu pocałunek, obejmując go z całych sił.
– Jesteś żywa...
Po raz pierwszy od pięciu lat wiedziała, że to prawda. Uwolniona namiętność stała się
żywą siłą, której żadne z nich nie mogło, ani nawet nie chciało już kontrolować. Keane’owi
udało się w jakiś sposób wyciągnąć z samolotu śpiwór i rozwinąć go na ziemi, nie
przerywając przy tym ich bliskości* Potem łagodnie ją na nim ułożył; jego usta znalazły
czuły punkt na szyi Gypsy.
Zamknęła oczy, rozkoszując się ciepłem, jakie ogarnęło ją pod wpływem pocałunków
Keane’a. Było to tak, jakby każdy centymetr jej ciała został naelektryzowany i tylko czekał na
jego dotyk.
Silne ręce rozchyliły jej bluzkę – ale zanim ją zdjął, zapytał:
– Czy jesteś pewna? – Jego głos był ochrypły z pożądania.
Pokiwała twierdząco głową i przyciągnęła go ku sobie.
– Nic nie mów – wyszeptała. – Po prostu mnie kochaj.
Jęknął, słysząc te słowa, i wkrótce Gypsy odkryła, że latanie ma swój odpowiednik na
ziemi. Z gorączkowym pośpiechem rozebrali się wzajemnie i łagodne nocne powietrze
całowało jej skórę tam, dokąd ciepłe usta Keane’a jeszcze nie znalazły drogi.
Zdumiała się, jaką harmonię tworzyli razem, i z rozkoszą wygięła się pod jego ciałem,
które, szczupłe i muskularne, stopiło się z nią, jakby byli dwiema pasującymi do siebie
częściami tej samej, cudownej układanki.
Wzięła to, co jej zaoferował, oddając w zamian siebie, i na moment cały świat gdzieś
odszedł.
Kiedy wrócił ponownie, leżeli spleceni ze sobą. Rozczochrana głowa Keane’a
spoczywała na jej ramieniu i Gypsy delikatnie przeczesywała miękkie, złocistobrązowe
pasma jego włosów.
Keane westchnął i jego oddech przyprawił o dreszcz wszystkie jej zmysły.
– Jesteś taka piękna, moja złocistooka cyganko – powiedział. – Ja...
Szybko położyła palec na jego ustach.
– Szszsz... Nie chcę o niczym myśleć, chcę po prostu czuć.
– Ale..
– Proszę, Keane.
Podniósł się na łokciu i spojrzał na jej ciało, ledwo widoczne w niknącym blasku
księżyca. Kąciki jego ust drgnęły, ale nie odezwał się, respektując jej życzenie.
Gypsy sięgnęła ręką, by dotknąć jego policzka, podczas gdy wzrok Keane’a przesunął się
jeszcze raz po ciele rozciągniętym obok niego. Jego oddech stal się szybszy i Keane
uśmiechnął się, przyciągając ją do siebie jeszcze raz.
Tym razem kochali się powoli, miłością zmysłową, pozbawioną pośpiechu ich
pierwszego, burzliwego zbliżenia. Z radosną niewinnością dziecka Gypsy odkrywała, jakim
człowiekiem był Keane McCready. Tak jak on otworzył w niej nowe pokłady wrażeń, tak ona
szukała i odnalazła jego wrażliwe miejsca, budząc je, jedno po drugim, wynagradzana za
każdy sukces.
Z Łonem było jej dobrze, ale nigdy tak jak teraz. Teraz przeżywała coś wyjątkowego.
Wyjątkowego w sposób, o jakim nigdy nie marzyła, i kiedy wyczerpani zaczęli zasypiać w
swych ramionach, samotna łza za przeszłością spłynęła po jej policzku. Być może istniała,
jeszcze dla niej przyszłość.
Keane poruszył się nerwowo, pogrążony w niespokojnym śnie.
On i Gypsy znajdowali się wysoko pod niebem, ponad polami. Niebo miało żywy,
niebieski kolor. Gypsy wypychała Keane’a na dolne skrzydło samolotu.
– Poczekaj! – starał się przekrzyczeć warkot silnika i szum wiatru. – Czy nie możemy
jeszcze raz tego przedyskutować, moja mała Snoopetko, moje kochane, cygańskie ciasteczko?
Roześmiała się, pochylając samolot w lewo, w stronę malowniczego jeziora. Keane, z
jedną nogą na skrzydle, a drugą w kabinie, zakrył oczy rękoma.
– Wiedziałeś, w co się pakowałeś, kiedy zaczynaliśmy to partnerstwo – przypomniała mu.
– Ja stawiam warunki, pamiętasz? No, a teraz wejdź na to skrzydło, maleńki.
– Ależ, kwiatuszku... !
Szybkim ruchem popchnęła go na śliską powierzchnię.
Kilkaset metrów pod nimi wokół wiejskich zabudowań zgromadził się tłum gapiów.
Keane słyszał, jak, podekscytowani, rozmawiają ze sobą i wymieniają uwagi na temat tego,
co robi.
– A teraz co? – krzyknął.
– Teraz będziesz chodził po skrzydle – odpowiedziała. – Lepiej już zacznij, bo inaczej nie
dostaniesz pieczeni wołowej na kolację.
Keane wolno wyprostował się, a wiatr rozwiewał mu włosy i wydymał ubranie.
– O Boże! – wyjęczał, kiedy samolot przechylił się. – Chciałbym być znowu w
Afganistanie, w moim starym jeepie...
W mgnieniu oka znaleźli się znowu na ziemi. Rozentuzjazmowany tłum otoczył Gypsy, a
ona rozkoszowała się tym, jak ją podziwiano. Od jej wypolerowanych, wysokich butów bił
mocny blask, a jedwabny szal rozwiewał się idealnym łukiem wokół kasztanowych włosów.
Keane stał nieco dalej, nie angażując się w to wszystko.
– Och, to nie było nic takiego, naprawdę – mówiła. – Ale przyjdźcie w przyszłym
tygodniu. Mój partner wykatapultuje się z kabiny i wyląduje na minitrampolinie znajdującej
się na dachu tamtej farmy.
Oczy Keane’a rozszerzyły się. Nagle ujrzał, jak zbliżają się w jego stronę Paul Daniels i
wielki T. C. Bitteman i z ledwością zdołał zdusić jęk rozpaczy.
Daniels wcisnął dolara w kieszeń na piersi Keane’a i poklepał go po plecach.
– Moje gratulacje, McCready, trzymaj tak dalej. Masz cholernie utalentowanego
pracodawcę.
– A jaki fotogeniczny – dodał Bitteman.
– To moja żona – wyjaśnił Keane. – Moja miła...
– Kimkolwiek...
Gypsy słyszała, jak Keane jęczy we śnie, była jednak zbyt śpiąca, by zareagować. Czuła
jego silne ciało tuż przy sobie, ale ponieważ zdążyła się odzwyczaić od sypiania razem, z
jednej strony uspokajało ją to, z drugiej jednak rozpraszało.
Podciągnęła się nieco wyżej w śpiworze i poddała ogarniającej senności...
– Kochanie, czy zapakowałaś mój krawat w zielonożółte paski, ten, który mała Erin
poplamiła owsianką, gdy byłem w domu w kwietniu?
Gypsy przeszła przez ich ciasne, nowojorskie mieszkanie i podeszła do Keane’a, który
stał z walizką w ręku, gotowy do drogi.
– Boję się, że plamy nie całkiem zeszły, kochanie – powiedziała. – Ale kupiłam drugi,
taki sam jak ten. Przeszłam cały Manhattan, aż znalazłam dokładnie takie same kolory Keane
uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. Nagle skrzywił się, bo ukłuł go jeden z klipsów
przytrzymujących wałki, które miała na głowie.
– Nie powinnaś się teraz przemęczać, kochanie. Dziecko urodzi się już niedługo.
– Wiesz, że nie lubię siedzieć bezczynnie. Dasz o sobie znać od czasu do czasu, prawda,
kochanie? Tak, żebyś wiedział, czy przywieźć do domu kukłę voodoo z różowymi, czy z
niebieskimi piórami.
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Najdroższa, dżungla północnej Afryki nie jest zbyt zasobna w budki telefoniczne.
– Wiem – westchnęła. – Ale miałam nadzieję, że...
– Głowa do góry, dziewczyno. W przyszłym tygodniu będę w New Delhi i obiecuję
wysłać ci kartkę.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł ich tupot małych nóżek.
Był to Keane Junior, który biegł do Gypsy z modelem dwupłatowca w wyciągniętej ręce.
– Mamusiu, obiecałaś, że pomożesz mi z tym śmigłem. O, cześć, tato! Kiedy przyjechałeś
do domu?
Gypsy podeszła do niego i położyła ręce na jego ramionach.
– Przyjechał wczoraj w nocy, ale zaraz musi znowu wyjechać.
Keane zmierzwił płowe włosy najmłodszego syna.
– Zobaczymy się za parę tygodni, eee...
– Keane Junior – zakończyła Gypsy.
– Zgadza się. Dobrze ci idzie teraz w szkole, stary?
– Ależ, tato, przecież są wakacje. – Odwrócił się do Gypsy. – Mamo, czy naprawdę
latałaś kiedyś takim samolotem?
Keane z uśmiechem na ustach sprawdził ciężar walizki.
– Szkoda, że jej wtedy nie widziałeś, synu. Co za charakter! Robiła te leniwe ósemki i
beczki – a mnie się przewracało wszystko w żołądku. Oczywiście, każda rzecz się kiedyś
kończy, czyż nie tak, pani McCready?
– Ale dlaczego? Dlaczego mama musiała to przerwać?
– Dlaczego przerwałam? – powtórzyła i pokręciła głową, spojrzawszy na leżące na stole
białe, jedwabne serwetki, które zrobiła ze swojego starego szalika. Jedna z nich była
poplamiona syropem klonowym. – Ja... tak naprawdę, to nie wiem. Dlaczego przerwałam,
Keane? Dlaczego... ?
Dlaczego... dlaczego... dlaczego? Obudziła się nagle i ujrzała przyglądającego się jej
Keane^, który gotował kawę na kuchence gazowej.
– Zły sen? – zapytał.
Gypsy przetarła oczy i odgarnęła do tyłu włosy.
– Nie... eee... to znaczy, nie pamiętam.
Pokiwał głową i zanim ponownie skierował swą uwagę na kawę, wymamrotał do siebie:
„cygańskie ciasteczka”.
– Słucham?
Lekko pokręcił głową.
– Ach, nic takiego. Żałuję tylko, że nie mamy na śniadanie domowych ciasteczek, to
wszystko.
– Ciasteczka? – Oczy Gypsy zwęziły się. – Na białych jedwabnych serwetkach?
– Co?
Wstała gwałtownie i owinęła się cienkim kocem. Wydawało się, że cokolwiek by nie
robiła, i tak nie mogła uniknąć jego badawczych, błękitnych oczu.
Skończył robić kawę i podał jej filiżankę. Był, oczywiście, ubrany, pomijając bose stopy.
Kiedy sięgnęła po kawę, chwycił jej rękę i przyciągnął do siebie.
– Gypsy, chyba nie... żałujesz ostatniej nocy, prawda? – zapytał łagodnie.
Uśmiechnęła się.
– Nie, Keane, nie żałuję ostatniej nocy – powiedziała, po czym pochyliła się i złożyła
łagodny pocałunek na jego ustach.
Keane westchnął.
– Przestraszyłaś mnie przed chwilą. Nie czuję się zbyt pewny siebie, kiedy jestem z tobą.
Delikatnie odsunęła się od niego.
– Nie chcę, żebyś myślał, że traktuję lekko to, co się stało ostatniej nocy.
– Ani ja...
Przyłożyła 4wa palce do jego ust. On musi to zrozumieć.
– Pozwól mi to powiedzieć, dobrze? Skinął w milczeniu głową.
– Po raz pierwszy od śmierci Łona – zaczęła – kochałam się z mężczyzną i nie jestem
jeszcze pewna swych uczuć. Nie chcę letniej przygody...
– Hej, hej... moja kolej, Gypsy. – Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział stanowczo: – To
nie jest przygoda, rozumiesz? Powiedzmy to sobie teraz jasno.
– Ale...
– Nie ma żadnego: „ale”. – Dotknął dłonią jej policzka i poczuła, jak przenika ją ciepło
jego ciała. – Myślę, że oboje potrzebujemy teraz po prostu odpoczynku, a reszta niech się
sama toczy, zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas los – roześmiał się słabo. – W jakiś sposób też
się boję, więc nie myśl, że to tylko ty masz coś do stracenia.
Gypsy odetchnęła głęboko.
– Jest jeszcze jedna rzecz, którą powinniśmy ustalić.
– Tak... ?
Wyglądał na zaniepokojonego, ale nie miała wyboru. Musiała mu to powiedzieć.
– To, co mówiłam ci wczoraj... o Łonie. Tego nie możesz użyć w swoim artykule, Keane.
Przez długą chwilę patrzył na nią jak zauroczony. Potem zamrugał oczami i przejechał
dłonią po policzku.
– Proszę.
Jego nagły śmiech zdawał się odbijać od pustego pola.
– To beznadziejne. Czy wiesz, że po raz pierwszy, od nie wiem jak dawna, zapomniałem,
że jestem dziennikarzem? Ty sprawiłaś, że zapomniałem. Obudziłem się dziś rano i byłem
mężczyzną, Gypsy. Mężczyzną, który właśnie spędził piękną noc z niezwykłą kobietą. I coś
ci powiem, czułem się z tym dobrze. Ale widzę, że ty nie zapomniałaś o niczym, prawda?
Gypsy jeszcze ciaśniej owinęła się kocem.
– Przepraszam, ale musiałam mieć pewność.
– Och, możesz być pewna, naprawdę. – Stał, trzymając w dłoni filiżankę kawy. – Mój
Boże, czy trudno ci zapamiętać, że nie mam zamiaru cię zranić? Co mam zrobić, żeby ci to
udowodnić?
Nic nie odpowiedziała. Zraniła jego uczucia albo po prostu poczucie moralności. Miała
jednak swoją odpowiedź. Ale za jaką cenę?
Ponieważ nadal milczała, Keane westchnął i zaszurał nogami.
– Widzę, że nasza znajomość przybiera burzliwy obrót. Nie mogę się doczekać, co będzie
dalej. – Nieoczekiwanie stwierdził, że trudno jest mu opanować swój gniew. Nieoczekiwanie,
ponieważ rzadko kiedy żywił do kogoś urazę...
Gypsy postanowiła wyjechać do Illinois o jeden dzień wcześniej, niż to sobie przedtem
zaplanowała. W samolocie, wysoko ponad ziemią i daleko od miejsca, gdzie się kochali,
żadne z nich nie musiało nic mówić.
Późnym sobotnim popołudniem przelecieli nisko nad złotym polem kukurydzy w Ashford
Grove. Gypsy miała tam przyjaciół i wkrótce ona i Keane rozkoszowali się smakiem
pieczonego wiejskiego kurczaka i górą tłuczonych ziemniaków przy ich stole.
– McCready... – Gene Williams zamyślił się, kiedy Gypsy wyjaśniła obecność Keane’a –
Ach, McCready. Czytałem pana artykuły. Bardzo ostre. Wali pan prosto z mostu, to rzadkie w
tym zawodzie.
Keane przyjrzał się mężczyźnie. Miał pociągłą twarz i ascetyczny wygląd i jakoś nie
pasował do roli.
– Dziękuję. I proszę mi wybaczyć, że to mówię, ale nie wygląda pan na farmera.
Williams roześmiał się.
– Tak? A jak powinien wyglądać farmer?
Linda, jego drobna żona, wymieniła z Gypsy uśmiech.
– Właściwie to pochodzimy z Milwaukee – powiedziała. – Zawsze chcieliśmy żyć bliżej
natury, więc parę lat temu kupiliśmy kawałek ziemi i zamieszkaliśmy w tym domu.
– Przy tej’ sytuacji gospodarczej to prawdziwy wyczyn.
– Być może. Ale jesteśmy zdecydowani wytrwać.
– Mhmmm. – Keane zdał sobie nagle sprawę, że Gypsy mu się przygląda.
Przez cały czas, kiedy siedzieli przy stole, prawie w ogóle się nie odzywała i teraz z
zamyśleniem w szmaragdowych oczach przysłuchiwała się ich rozmowie.
Mały domek był skromny, ale czysty i przytulny. Williamsowie zaoferowali im pokoje na
noc, jednak Keane zaczął się czuć tak, jakby ogarniała go klaustrofobia. Podczas gdy Gene i
Linda przypominali sobie dawne czasy w szkole w Milwaukee, jego własny umysł
nieświadomie podążył wstecz do nocy, którą on i Gypsy spędzili razem pod skrzydłem
samolotu. Była taka otwarta, nie miała żadnych zahamowań. Każdy gładki kawałek jej ciała
był dla niego wyzwaniem, a każdy ruch przyjemnością. Do diabła, dlaczego zachowywał się
jak osioł?
– Gypsy – usłyszał głos Lindy. – Czy pamiętasz, jak w dziewiątej klasie poszliśmy na
wagary nad jezioro? I tak się spaliłaś, że prawie musiałam cię nieść w drodze do domu?
Gypsy przytaknęła z roztargnieniem.
– Pamiętam. – Z jakiegoś powodu nie mogła przestać patrzeć na Keane’a. Teraz, gdy
widziała go w towarzystwie innych, wydawał jej się zupełnie nie ten sam. Poczuła ukłucie
zazdrości i zdała sobie sprawę, że nie chce się nim z nikim dzielić.
Czas stał się czymś cennym i chociaż nie żałowała, że odwiedziła starych przyjaciół,
chciała znaleźć jakiś pretekst, by jak najszybciej zakończyć pobyt u nich.
Zafascynowana, przyglądała się, jak Keane śmieje się z dowcipów Gene’a. Dlaczego
wcześniej nie zauważyła piękna jego uśmiechu czy tego, jak jego oczy zmieniają kolor
zależnie od nastroju? Czy to dlatego, że była tak bardzo otoczona własną przeszłością i
wszechobecnym strachem? Musiała przyznać, że strach ten trochę osłabł. Jego miejsce zajęła
chęć poznania uczuć, które Keane w niej obudził.
Przez cały dzień ledwie zamienili ze sobą dwa słowa. Początkowo zamierzała użyć
Gene’a i Lindy jako buforu między nimi, dopóki nie uporządkuje swoich myśli. Teraz
wiedziała jednak, że nie zdaje to egzaminu.
Nagle zorientowała się, że ktoś ją o coś pyta.
– Słucham? Przepraszam, ale chyba się trochę zamyśliłam.
– Właśnie pytałem, co teraz porabia Neal – powtórzył Gene.
– Aha! – Wzięła głęboki oddech i skłamała – To samo, co zawsze. Praca, praca, praca.
Keane rzucił jej zdziwione spojrzenie.
– Czy ten człowiek nigdy nie bierze wolnego? – spytała Linda, podając na deser
truskawki ze śmietaną.
Gypsy wzięła do ręki łyżeczkę i przejechała nią po gładkiej śmietanie. Przyszła jej na
myśl widziana z góry, miękka, puszysta poduszka na błękitnym niebie.
– Znasz Neala – odpowiedziała. – Ta praca jest dla niego przyjemnością. Dlaczego
miałby brać wakacje od czegoś, co kocha?
– Myślę, że masz rację. Pozdrów go od nas, gdy go znowu zobaczysz.
t
– Na pewno.
Keane miał akurat zamiar wrzucić truskawkę do ust, kiedy odpowiedziała na jego
spojrzenie. Zanim odwrócił wzrok, jego ręka na moment zawisła w powietrzu, a kąciki ust
uniosły się w ledwo widocznym, mimowolnym uśmieszku.
„Aha! – pomyślała. – Rysa na pancerzu urażonej dumy”.
– Jak długo macie zamiar jeszcze latać, gdy stąd wyjedziecie? – zapytał Gene z ustami
pełnymi truskawek.
Uniosła głowę tak, jakby była oddalona od niego tysiące mil, i wymamrotała.
– Tak, są wspaniałe, dziękuję.
Keane zamrugał oczami. Co, na Boga, działo się w głowie tej kobiety?! Łagodny uśmiech
pokazał się na jej twarzy i, nadal zamyślona, bawiła się truskawkami w miseczce.
– Och, myślę, że parę dni – przyszedł jej z pomocą. Gene pokiwał głową i spojrzał na
swoją żonę, która wzruszyła ramionami. Keane zaczął czuć się trochę niezręcznie. Napięcie
między nim a Gypsy stało się prawie namacalne i za każdym razem, gdy na nią spojrzał
musiał powstrzymywać ogarniający go śmiech. Znał dobrze to uczucie. Kiedy był dzieckiem,
w kościele musiał zamykać buzię dłonią, ale tutaj? Teraz? Podniósł się gwałtownie.
– Muszę, eee... zaczerpnąć trochę powietrza.
– Pójdę z tobą – zaofiarował się Gene. – Mam ochotę na papierosa, a Linda nie lubi, jak
palę w domu.
Keane zmusił się, by nie patrzeć na Gypsy, kiedy wychodzili, lecz gdy tylko znaleźli się
na werandzie, natychmiast wybuchnął głośnym śmiechem.
Gene przyglądał mu się.
– Przepraszam – wykrztusił Keane, jak tylko trochę się uspokoił.
– Nie szkodzi. Może to nie mój interes i jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć, żebym się
nie wtrącał, ale czy między tobą a Gypsy coś jest?
Pytanie nie zaskoczyło Keane’a.
– To widać, co? Gene roześmiał się.
– Sposób, w jaki na siebie patrzyliście w domu, nie pozostawiał wiele do myślenia.
Słońce już zaszło. Keane uniósł twarz, którą owiała chłodna bryza. W pobliskich
krzakach grały świerszcze.
Stał przez chwilę w milczeniu, delektując się świeżym powietrzem. Wreszcie ponownie
odezwał się Gene, jego głos brzmiał już poważniej.
– Keane, Gypsy wiele dla nas znaczy. Znamy się już bardzo długo i nie chcielibyśmy, by
ktokolwiek ją skrzywdził.
– Dlaczego myślisz, że mógłbym to zrobić? – zapytał. Zaczynał już mieć dosyć tego, że
musi się bronić, mimo że nic przecież nie zrobił.
Gene oparł nogę na barierce otaczającej werandę i przyglądał się mu.
– Powiedziała ci o swoim mężu, prawda?
– Tak.
– Lon był moim najlepszym przyjacielem, więc wiem, ile oni dla siebie znaczyli. Nie
jestem pewien, czy Gypsy kiedykolwiek doszła do siebie po jego śmierci.
– W końcu kiedyś musi zapomnieć o przeszłości i myślę, że zrobiła już w tym kierunku
pierwszy krok.
– Dzięki tobie? Pokiwał twierdząco głową.
– Tak, dzięki mnie.
Gene zaciągnął się powoli papierosem, rozważając jego słowa.
– Dam ci jedną radę: bądź ostrożny! A tak przy okazji, czy znajdziesz dla niej czas?
„Czy znajdę dla niej czas? – powtórzył w myślach jego pytanie. – A może sięgam po coś,
czego nigdy nie miałem dostać?”
– Bardzo mi na niej zależy – powiedział łagodnie. – I cokolwiek się stanie, zrobię
wszystko, by jej nie skrzywdzić. Ale myślę, że ona jest silniejsza niż ci się zdaje. Sądzę, że
ona jest silniejsza, niż nawet jej się zdaje.
– Stary, dla twojego i jej dobra, mam nadzieję, że się nie mylisz.
– Keane jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną – zauważyła Linda, sprzątając ze stołu. –
Czy przypadkiem nie jesteś w nim zakochana?
Gypsy sparzyła sobie język kawą, którą właśnie piła. Gwałtownie odstawiła filiżankę.
– Co?
– Dobrze słyszałaś. Pewnie umierasz z niecierpliwości, żeby mi o tym powiedzieć.
Inaczej, po co byś go tu przywoziła?
– Myślę, że zrobiłam to, abyśmy nie byli sami dziś w nocy.
Linda przerwała porządki i usiadła.
– To brzmi jak przyznanie się do czegoś. I przywiozłaś go, żeby zobaczyć, czy go
polubimy, czy tak?
Gypsy spojrzała na przyjaciółkę.
– Czy chcesz powiedzieć, że czekam na waszą aprobatę?
– Czemu nie? Nie możesz zawieźć go do domu, by pokazać matce, więc nie mam nic
przeciwko temu, by zagrać jej rolę.
– Ależ to śmieszne. To moje życie, nie potrzebuję niczyjej aprobaty. – Gypsy wstała i
niespokojnie przemierzyła małą kuchnię.
– Więc dlaczego nie jesteś z nim teraz gdzieś w trasie? Nie myśl, że nie zauważyłam tych
iskier w czasie obiadu.
– No dobrze, poddaję się. Podoba mi się. Tak, może nawet jestem w nim trochę
zakochana, ale nie mam pojęcia, dokąd to nas zaprowadzi.
– Mój Boże! Więc jesteś w końcu gotowa, by dać spokój Łonowi?
Zadawała sobie to pytanie co najmniej sto razy. Może teraz nadszedł czas, by na nie
odpowiedzieć?
– Boję się – przyznała. – Przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie będę tak wrażliwa i
słaba. Kiedy kogoś kochasz dajesz mu siłę, by zabrał ci potem wszystko.
– Wiesz, że sama to kiedyś przeżyłam – przypomniała Linda. – Ale jeśli czasami nie
zaryzykujesz, czy możesz powiedzieć o sobie, że naprawdę należysz do rasy ludzkiej? Jeśli
rzeczywiście coś do niego czujesz, radzę ci, idź za tym. Niewielu ludzi jest na tyle
szczęśliwych, by znaleźć prawdziwą miłość dwa razy w życiu.
– Ale skąd mam wiedzieć, że to jest właśnie prawdziwa miłość?
– Jeśli taka będzie, po prostu to poczujesz. Gypsy uśmiechnęła się.
– Jak to się stało, że jesteś taka doświadczona? Jesteśmy prawie w tym samym wieku.
Linda wzruszyła ramionami.
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i do kuchni weszli leniwym krokiem Keane i Gene.
Gypsy ostrożnie uniosła wzrok, by spojrzeć w bystre, niebieskie oczy Keane’a. Wpatrywali
się w siebie dość długo, aż nareszcie usta Keane’a zaczęły drżeć. W tym samym momencie
Gypsy poczuła, że nie potrafi już dłużej powstrzymać ogarniającego ją śmiechu.
Oboje wybuchnęli w tym samym momencie. Wkrótce dołączyli do nich Gene i Linda,
również niezdolni do zachowania powagi.
Kiedy się nareszcie uspokoili, Gypsy wyczuła w powietrzu jakąś zmianę. Całe napięcie
gdzieś zniknęło, a zamiast niego zapanowała atmosfera przyjaźni i radości.
– No więc, czy dalej potrzebujecie osobnych pokoi? – zapytała Linda.
Gypsy spojrzała na Keane’a, jednak on odwrócił wzrok, unosząc przy tym do góry jedną
brew.
– Nie – zdecydowała. – Myślę, że wrócimy do samolotu. Uśmiech ulgi, jakim ją obdarzył,
był prawie wart tych godzin zamieszania i niepokoju.
5
Następnego ranka obudził Keane’a wilgotny, ciepły pocałunek, złożony na jego ramieniu.
Uśmiechnął się sennie, ale nie otwierał oczu, wracając myślami do poprzedniej nocy,
spędzonej wspólnie z Gypsy.
– Mmm, jesteś nienasycona, wiesz o tym? – wymruczał, gdy poczuł pocałunki na dolnej
części ramienia. Kiedy osiągnęły zagłębienie przy łokciu, zachichotał. – Gypsy, to łaskocze,
przestań!
Odpowiedziało mu tylko ochrypłe parsknięcie.
– Czyżbyś się przeziębiła, moja zielonooka księżniczko? Ostrzegałem cię przed tym
zimnym, nocnym powietrzem.
Uniósł rękę, by ją do siebie przyciągnąć, ale zamiast oczekiwanej gładkiej skóry poczuł
grubą, sztywną sierść i spiczasty koniec naprężonego ucha. Serce zabiło mu mocniej i
natychmiast otworzył oczy. Wpatrując się w niego z zadowoleniem i wyraźną ciekawością,
stało nad nim najbardziej odpychające stworzenie, jakie kiedykolwiek widział. Szeroki,
różowy ryj zwierzęcia zadrżał i wydało ono z siebie jeszcze jedno obrzydliwe chrząknięcie.
Keane usiadł z krzykiem, ale kiedy próbował wydostać się ze śpiwora, jeszcze bardziej
się w nim zaplątał i padł z powrotem, uwięziony.
– Uśmiechnij się ładnie – doszedł go głos Gypsy i równocześnie usłyszał trzask migawki
nikkona.
Miała już na sobie dżinsy i czerwony podkoszulek z napisem AEROKLUB
GALLAGHERA.
Zazgrzytał zębami i rzucił jej lodowaty uśmiech zza ogromnego, różowego potwora.
– Czy mogłabyś zabrać to... zwierzę ode mnie?
– Ależ to tylko świnia. Nie skrzywdzi cię. Musiała tu przywędrować z czyjegoś
pastwiska.
Stworzenie znów przysunęło się bliżej niego i Keane wyjęczał:
– Gypsy, na litość boską, ona tak się ślini! Myślę, że to jest bekon, który ma ochotę zjeść
mnie na śniadanie.
– No dobrze – westchnęła i spokojnie podeszła do świni. – Przyjęcie skończone, maleńka.
Czas iść do domu. No, idź!
Rzuciwszy jeszcze jedno zgłodniałe spojrzenie w stronę Keane’a, świnia odwróciła się i
podreptała przez pole kukurydzy, które wybrali na lądowisko.
– To był największy wieprz, jakiego kiedykolwiek widziałem – powiedział do Gypsy. –
Zrobiłaś zdjęcia?
Wzruszyła ramionami.
– Pomyślałam, że przyda mi się coś, czym mogłabym cię szantażować, w razie gdyby
zaszła taka potrzeba.
Kiedy tak stała pod bezchmurnym, błękitnym niebem z lekko piegowatą twarzą
promieniującą radością, uznał, że jest dla niego wyjątkowym zjawiskiem.
Nawet zwyczajnie ubrana i bez makijażu była bardziej seksowna niż wszystkie Kobiety,
jakie kiedykolwiek znał, razem wzięte.
Roześmiał się słabo i wyciągnął rękę.
– Daj mi aparat, Gypsy.
Potrząsnęła kasztanowymi włosami i mrugnęła do niego– Jeśli go chcesz, musisz się
wyplątać z tego śpiwora i przyjść po niego.
Rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem spodni. Zeszłej nocy tak byli siebie spragnieni,
że oboje pozwolili, by ich rzeczy zostały tam, gdzie upadły. Teraz jednak nie dostrzegł ich.
Kiedy zaczął nareszcie rozumieć, co ona knuje, obdarzyła go prowokującym spojrzeniem.
– Stałaś się figlarna – zdumiał się, po czym odpowiedział jej uśmiechem. – Uwielbiam to.
– Twoje spodnie są w przedniej kabinie. Chcesz zgadnąć, ile zdjęć zrobię, zanim ich
dosięgniesz?
Jego uśmiech jakby trochę osłabł, gdy przypomniał sobie, że w nikkonie jest zupełnie
nowy film, ale nie dał się zaskoczyć. Wystarczyło upokorzenie, które przeżył z powodu tej
przerośniętej świni.
Szybciej, niż mogła się tego spodziewać, uwolnił się ze śpiwora i pognał w stronę kabiny.
Jego rzeczy rzeczywiście tam były. Wciągając je na siebie, udawał, że nie słyszy
powtarzających się raz za razem trzasków migawki jego aparatu.
– Oberwie ci się za to, moja dzika, irlandzka różo – wymruczał.
– Myślisz, że „Playgirl” to kupi? – zapytała, odsuwając się na bezpieczną odległość.
Keane zapomniał o koszuli i butach i spróbował ją chwycić, ale była szybka. Jak strzała
przemknęła przez pole, kierując się w stronę gąszczu kukurydzy po drugiej stronie.
– Jeśli chcesz się bawić w ten sposób... – Rzucił się za nią.
Bose stopy jednak nie ułatwiały zadania i gdy dotarł do kukurydzy, zniknęła mu z oczu.
Minęło parę chwil, w czasie których słyszał szelest liści poruszanych porannym wiatrem.
Nagle usłyszał z prawej strony jakiś hałas i dostrzegł błysk koloru. Uśmiechnął się i pomyślał:
„Teraz cię mam, kotku. Może w powietrzu nie masz sobie równych, ale na ziemi to ja jestem
górą”.
Szybko rzucił się w tamtą stronę, gdzie prawdopodobnie się schowała, chcąc zaskoczyć ją
z tyłu. Ale już w momencie, gdy dotknął jej ciałem, wiedział, że się pomylił; niestety było za
późno, by się zatrzymać. Jego ręce zacisnęły się na odzianym w jakieś łachmany wiechciu
słomy i znalazł się oko w oko ze sterczącą marchewką, zastępującą strachowi na wróble nos.
Znów dźwięk spuszczanej migawki jego aparatu.
Zza najbliższego rzędu kukurydzy wynurzyła się uśmiechnięta od ucha do ucha Gypsy.
– Tym razem cię mam, co, McCready?
Keane myślał szybko. Wyrwał marchewkę z komicznej twarzy stracha i rzucił nią w jej
kierunku.
– Łap!
Zanim zdołała przejrzeć jego podstęp, instynkt wziął górę i wypuszczając z rąk nikkona,
złapała marchewkę. W mgnieniu oka Keane podskoczył do aparatu i podniósł go.
– Już ci mówiłem – uśmiechnął się. – Na ziemi to ja jestem górą.
Cmoknęła, przyznając się do porażki.
– W takim razie, czy jestem zaproszona? A może trójka to już tłum?
– Nie martw się. Jeśli zacznie wtykać nos w nie swoje sprawy, wyjmę mu oczy. Chodź do
mnie.
Uklękła przy nim i tym razem nie pozostawił nic w rękach przypadku. Jednym szybkim
ruchem przyciągnął ją ku sobie. Mogła się opierać, ale nie zrobiła tego.
– O tak! – westchnął. – Wolę jednak to.
– Czy mówisz o tym, że wolisz trzymać w ramionach mnie, a nie świnię czy stracha na
wróble?
Keane dotknął opuszkami palców jej ust. Nagle mówienie sprawiło mu niesłychaną
trudność.
– Bezsprzecznie – wyszeptał.
Wzięła jego rękę i delikatnie pocałowała w sam środek dłoni.
– W takim razie oboje wygraliśmy.
– Też tak myślę.
– Dlaczego twoje małżeństwo się nie udało? Keane zakrztusił się zimną pizzą.
– Co? Dlaczego o to pytasz?
Gypsy leżała wyciągnięta na śpiworze, bawiąc się białym szalem.
– Przyjmij, że jestem... po prostu ciekawa albo chcę zabawić cię rozmową. Jakoś nie
jesteś dziś zbyt rozmowny.
Keane zdał sobie sprawę z tego, że właściwie wcale nie ma ochoty na pizzę, i rzucił
niedokończony kawałek do pudełka, które stało pomiędzy nimi. Gwiazdy i księżyc świeciły
tak jasno, że prawie nie potrzebowali lampy, by się widzieć. Jej światło rzucało
pomarańczowe, drgające cienie na twarz Gypsy, zmieniając ją prawie nie do poznania. Och,
ale i tak wyglądała cudownie. Zwalczył pokusę, by sięgnąć i dotknąć wgłębienia w jej szyi,
przesunąć się niżej...
– Ja... Ja chyba byłem myślami gdzie indziej. Przepraszam.
Zaczerpnął powietrza i usiadł, prostując plecy.
– Dlaczego moje małżeństwo się nie udało? Chcesz usłyszeć wersję oficjalną, czy
prawdziwą?
– Która jest lepsza?
– Obie są prawie takie same, z jedną niewielką różnicą. Moja kariera, godziny, podróże.
Kłótnie o karierę, godziny i podróże. W wersji oficjalnej Beth miała już tego dosyć i nie
mogła dłużej ze mną wytrzymać, więc odeszła. – Potarł palcami oczy i zakaszlał. – Prawda
wygląda tak, że już wcześniej staliśmy się sobie obcy. Była przy mnie tylko ze względu na
Kevina, ale kiedy nasze kłótnie stały się częstsze, zdecydowaliśmy się na rozstanie. Rozwód
na pewno źle wpływa na dzieci, ale widok rodziców nieustannie skaczących sobie do gardła
może być jeszcze gorszy.
– Przykro mi – powiedziała.
– Niepotrzebnie. Wszyscy mamy swoje problemy. Takie jest przecież życie, prawda?
Sama byłaś mężatką, więc wiesz, jak to jest.
– Znowu zaczynasz? Zmrużyła oczy.
– Nie mów mi, że ty i Lon nigdy się nie kłóciliście. To jest nieodłączna część życia.
Spójrz tylko na nas. Dopiero co zaczęliśmy swoją znajomość, a wciąż tylko się kłócimy –
Tworzyliśmy z Łonem wspaniałe małżeństwo. Nie było w nim miejsca na głupie sprzeczki.
Jej ton wydawał się być wystarczająco szczery, ale wiedział, że musi zażartować.
– Ach tak? A czy wobec tego znalazło się w nim miejsce na sok?
Odwróciła wzrok i zaczęła się bawić szalikiem.
– Nie jestem pewna, czy podoba mi się kierunek, w którym zmierza nasza rozmowa.
– To ty zaczęłaś, pamiętasz? – Odchylił się do tyłu i oparł na łokciach. – Myślę, nie,
naprawdę wierzę w to, że już cię rozgryzłem.
– Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas może to powiedzieć.
– Gypsy, mówię poważnie, dla mnie to prawdziwy przełom. Teraz już rozumiem.
– Co rozumiesz, na litość boską?!
– Dlaczego cały czas tak się mnie bałaś. Wyidealizowałaś przeszłość. O ile wiem, żadne
małżeństwo nie jest idealne. Czy nie widzisz? Zamalowałaś swoje wspomnienia pastelowymi
kolorami. Żaden mężczyzna nie mógłby prawdopodobnie konkurować z twoimi
wspomnieniami o Łonie. Nawet sam Lon.
Wstała gwałtownie i zaczęła przemierzać przestrzeń przed nim szybkim krokiem.
– Co to ma być? Co się z tobą dzieje? Przez cały wieczór jesteś w tak idiotycznym
nastroju.
– Tak, masz rację – przyznał. – Czasami te idiotyczne nastroje sprawiają, że myślę z
większą jasnością. Przynajmniej tak jest teraz – westchnął, gdy odwróciła się od niego. – Hej,
Gypsy, nie rób tego, dobrze? Chcę tylko porozmawiać.
– Parę minut temu nie chciałeś.
– Więc nie mogę zmienić zdania? A może jest to nadal przywilej kobiet?
Uniosła wzrok ku gwiazdom.
– To, co ty robisz, Keane, to nie jest rozmowa. Cały czas mnie oskarżasz i nie rozumiem
dlaczego.
– Nie oskarżam cię. Staram się po prostu zniszczyć ten twój pancerz.
– Jaki pancerz?
Podniósł się, podszedł do niej i objął ją swymi ramionami. Dotyk jej ciała, mocny i
ciepły, o mało nie sprawił, że wycofałby się, ale wiedział, że ma ostatnią szansę, żeby się
przedrzeć przez jej strach i pokazać, co sobie robiła. Nie mówiąc już o nim. – Posłuchaj! Czy
pamiętasz, kiedy przysiągłem ci, że dla mnie to nie jest przelotna znajomość?
Ostrożnie przytaknęła.
– No więc, naprawdę tak myślałem i tak jest. Przynajmniej, jeśli chodzi o mnie. Te
ostatnie dni były wspaniałe. Ale najwyższy czas, byśmy doszli do sedna sprawy, Gypsy.
Mamy tu coś specjalnego i chcemy, aby się to rozwijało. Tak czy nie?
– Tak – wyszeptała.
– Świetnie, jak na razie dobrze idzie. Ale chodzi o to, że jeśli rzeczywiście się to
rozwinie, nie zawsze będzie to tylko przyjemność i zabawa. Wcześniej czy później zrobię J
coś, co ci się nie spodoba... I pomyślisz sobie: „O mój Bo – I że. On wcale nie jest tym, za
kogo go uważałam. Nie jest Łonem i nigdy nim nie będzie. „ I wtedy pójdę w odstawkę.
– Ależ to śmieszne!
– Czyżby? Przez moment myślałem, miałem nadzieję, że zdecydowałaś się znowu
zaangażować emocjonalnie...
– To prawda! A przynajmniej się staram! – Wyszarp – . nęła się z jego objęć i w tym
momencie koniec szalika zahaczył o klamrę jego paska. Zanim do któregoś z nich dotarło, co
się dzieje, szalik rozdarł się i opadł na ziemię. Gypsy tylko stała i przyglądała się, Keane
natomiast przyłożył dłoń do paska, tak jakby ten spóźniony gest mógł sprawić, że szalik
znowu będzie cały.
– Przykro mi.
– Nic się nie stało.
– Stało się. Kupię ci nowy...
– Powiedziałam, że nic się nie stało.
– Ale...
– Przestań!
Zamilkł i wycofał się z rękami uniesionymi do góry.
Zanim Gypsy poruszyła się, minęły dwie lub trzy minuty, po których jej podbródek
znowu uniósł się dumnie ku górze, a potem ujrzał w jej oczach błysk, nie mający jednak nic
wspólnego ze łzami.
– Lepsze to niż serwetki – powiedziała.
– Słucham?
– Mylisz się, wiesz?
O czym ona, na Boga, mówiła?! Keane uniósł głowę, zupełnie zdezorientowany.
– Mylę się?
– Co do tego, że porównuję cię z Łonem. Nigdy nie poszedłbyś w odstawkę tylko
dlatego, że nie jesteś nim.
Pomyślał przez chwilę, po czym spojrzawszy po raz ostatni na podarty szalik, zrobił krok
do przodu.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę w to wierzyć – powiedział łagodnie. – Ale jestem
realistą, Gypsy. W moim zawodzie szybko się uczysz, że marzenia to nie wszystko. Na
zewnątrz zawsze jeszcze jest świat i prędzej czy później musi się w nie wedrzeć. Wiem, że
wolałabyś, abym odszedł i żeby wszystko, szło dalej swym ustalonym trybem, tak jak do tej
pory.
– Czy naprawdę myślisz, że tego chcę? Iść najłatwiejszą drogą?
– Dlaczego nie? – zapytał. – W ten sposób człowiek mniej cierpi. Ale pomyśl o tym. Nie
zostaniemy tu na tych dzikich, otwartych przestrzeniach wiecznie. Wcześniej, niż myślisz,
może nawet wcześniej, niż któreś z nas będzie do tego przygotowane, wszystko się zmieni.
Na naszej drodze stanie coś więcej niż czyste niebo i puste pole.
Spojrzała na niego, a potem bardzo wolno opadła na śpiwór, podkurczając pod siebie
kolana.
– Próbujesz mi powiedzieć, że twoje zesłanie dobiega końca. Chcą żebyś wrócił, czy tak?
Keane zawahał się, nim wyjął z kieszeni złożony kawałek papieru.
– Dzisiaj to do mnie dotarło.
– Co to jest?
– Telegram. Od mojego szefa w Nowym Jorku. „Cholernie trudno cię znaleźć. Stop.
Pożar ugaszony, wracaj. Stop. Czeka nowe zadanie, rozkaz Bittemana. – Zamknął oczy i
zwinął kartkę. – Stop. „
Kiedy Gypsy nareszcie przemówiła, z trudem mógł ją usłyszeć.
– Więc... co teraz robimy?
– O tym właśnie myślałem przez cały wieczór.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym od razu? Usiadł obok niej.
– Myślę, że chciałem to odłożyć, jak tylko się da. Chciałem uporządkować sobie w
głowie parę rzeczy.
– I udało się?
Keane obserwował sposób, w jaki światło lampy rzucało blask na włosy Gypsy, nadając
im miedziany kolor. Jej oczy odszukały jego wzrok i starał się znaleźć w sobie tyle siły, by
wytrzymać to spojrzenie. Ni stąd, ni zowąd poczuł się jak szesnastolatek umawiający się na
pierwszą randkę.
– Gypsy, nie mogę stąd odejść i udawać, że nigdy się nie spotkaliśmy. Muszę mieć jakąś
nadzieję na przyszłość, chcę wiedzieć...
Nie odezwała się, gdy przerwał, czekała, by skończył to, co zaczął. Przełknął ślinę.
– Spotkajmy się w Chicago za dwa tygodnie. W tym czasie skończę to, nad czym teraz
pracuję, a poza tym ty nie będziesz musiała daleko jechać.
– W Chicago?
– Tak, oboje będziemy mieli dość czasu, by wszystko przemyśleć. Powiedz, że się
zgadzasz, Gypsy.
Nieświadomie skrzyżowała ręce na piersiach w obronnym geście.
– Nie chciałam nawet mysiej o tym, co się stanie, gdy skończysz tutaj pracę.
– Wiem. – Keane pochylił się ku niej, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
– Ciągle się boję – wyszeptała.
– To też wiem.
– Z dala od tego miejsca, w mieście, otoczony tysiącem ludzi... mógłbyś stać się dla mnie
kimś obcym. A jeżeli. z tego powodu nie wyszłoby nam... wolałabym skończyć z tym tutaj i
teraz, niż patrzeć, jak rozpada się w ten sposób.
Keane ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował jej usta.
– Gypsy, kochanie, spójrz na mnie. Myślę, że mnie znasz, naprawdę mnie znasz, lepiej
niż ktokolwiek inny. Więc proszę – spotkajmy się w Chicago!
W jej szmaragdowych oczach ujrzał wahanie. Wahanie i znowu ten sam strach.
– Dwa tygodnie to długi okres czasu. Wystarczająco długi, by zmienić spojrzenie na
wszystko – powiedziała lekko drżącym głosem. – Mogę ci obiecać, że spróbuję. Nie
namawiaj mnie na siłę do czegokolwiek, Keane.
Jego rozczarowanie było duże, ale czego się właściwie spodziewał? Przyrzeczenia
wiecznej miłości i poświęcenia? Starał się nie pokazać tego po sobie, ale jedno spojrzenie na
nią wystarczyło, by przekonać się, że nie udało mu się to.
Szybko przytaknął głową.
– Rozumiem. Ale przynajmniej nie powiedziałaś „nie”, więc myślę, że wciąż jeszcze
mogę mieć nadzieję.
Wydawało się, że nie zostało już nic więcej do powiedzenia. Podniósł się, by wyciągnąć
swój długopis i notatnik z samolotu, po czym ponownie usiadł przy lampie.
– Co robisz? – spytała Gypsy. Lekko uniósł głowę.
– Porządkuję swoje notatki. Muszę napisać artykuł, a nie mam zbytniej ochoty na sen.
Nie chcę cię zmuszać, abyś i ty przeze mnie nie spała. – Spojrzał na nią kątem oka. Wydała
mu się zagubiona, ale co mógł na to poradzić? Nie powiedziała „nie”. Ale w takim razie,
dlaczego czuł się odrzucony? Potrząsnął głową, gdy zdał sobie sprawę, że w rzeczywistości
oczekiwał innej reakcji.
Starał się nie słyszeć, jak przygotowuje się do snu. Starał się nie widzieć, jak zdejmuje
kurtkę i buty, a potem wyciąga ręce nad głową, wyginając się w łuk. Wszystko w niej było
takie naturalne i swobodne – wszystko oprócz emocji. Nie mógł zrozumieć, dlaczego?
W powietrzu stawała się baletnicą, a skrzydła samolotu jej baletkami. Na ziemi
przypominała układankę, którą należało złożyć z setek części. Wkrótce długopis Keane’a
zaczął przesuwać się po kartce papieru i po pierwszych niepewnych linijkach słowa same
zaczęły mu się cisnąć pod pióro.
– Masz bilet?
– Tutaj.
– Aparat?
– Mhmm.
Gypsy szybko zmierzyła wzrokiem prawie pusty peron, jakby chciała jeszcze sprawdzić,
czy nie pozostały na nim jakieś rzeczy Keane’a. Gene i Linda stali w pobliżu, gotowi –
wiedziała to – pod trzymać jąnaduchu, gdyby tego potrzebowała.
– Dzwoniłam na informację. Jak tylko dojedziesz do Rockford, będziesz miał pociąg do
Nowego Jorku.
– Świetnie. – Keane podniósł swoją małą torbę podróżną i pokiwał głową. Gdzieś
powyżej rozległ się głos zapowiadający odjazd pociągu.
– No, czas już na mnie. – Odwrócił się do Gene’a i podał mu rękę. – Dziękuję za
podwiezienie.
– Nie ma za co. Cieszę się, że cię spotkałem. Będziemy czekać na twój artykuł.
Linda spojrzała na Gypsy, po czym dotknęła ramienia męża.
– Chodźmy. Poczekamy na Gypsy w samochodzie. Może się jeszcze spotkamy, Keane.
Uważaj na siebie.
– Dziękuję. Cześć.
Gdy odeszli, Gypsy wolno uniosła wzrok i napotkała utkwione w nią, pytające oczy
Keane’a. Nie powtórzył i swojego pytania ani wczoraj, ani dzisiejszego ranka i wiedziała, że
nie zrobi tego również teraz. Kolejny ruch należał do niej.
– No, to co powiemy sobie na pożegnanie? – zapytał zbyt beztroskim głosem. – W
każdym razie ja cię uczynię nieśmiertelną. Odważna, młoda kobieta w swej latającej
maszynie. Twoi klienci będą spragnieni zarówno autografów, jak i lotów z tobą.
– Naprawdę doceniam to, co zrobisz dla Aeroklubu Gallaghera. Jestem pewna, że Neal
również.
– Nie robiłem tego dla Neala. – Patrzył jeszcze na nią przez chwilę, po czym opuścił
wzrok.
– Kean... – zaczęła.
– Nie. Nic już więcej nie mów. – Spojrzał na nią tak, jakby wymagało to od niego
ogromnego wysiłku. – Nigdy cię nie zapomnę, Gypsy Gallagher.
Zaczął się odwracać, ale nagle złapał ją brutalnie za ramiona i pocałował z siłą, która ją aż
przeraziła i sprawiła, że myśli zawirowały jej w głowie jak w kolorowym kalejdoskopie.
Zanim zdołała normalnie odetchnąć, szedł już w stronę pociągu.
Nie mogła pozwolić, by działo się to w taki sposób. Całkiem niespodziewanie nabrała co
do tego pewności. Nawet jeśli w przyszłości utraci go, nie będzie to chyba gorsze niż utrata
go teraz.
Narastała w niej pewność i gdy dotarł prawie do skraju peronu, zawołała jego imię.
Zatrzymał się, ale nie obejrzał do tyłu.
– McCready! – Spróbowała ponownie i tym razem o mało nie przewrócił innego
pasażera, odwracając się. – Zrobię to! – krzyknęła.
– Co?
– Powiedziałam, że to zrobię! Przyjadę do Chicago! Minęło parę sekund, zanim się w
końcu roześmiał i krzyknął z radości.
Pozostali na peronie pasażerowie zaczęli mu robić przejście.
– Przyjedziesz? – zapytał, ignorując ich. Gypsy twierdząco pokiwała głową.
– Tak! Przyjadę!
Błyskawicznie podbiegł do niej i przytulił ją.
– Nie przesłyszałem się chyba?
– Nie! – roześmiała się. – A teraz jedź, zanim się rozmyślę!
– Dobrze. – Pocałował ją. – Od dzisiaj za dwa tygodnie. W Hiltonie.
– W porządku.
– Naprawdę przyjedziesz?
– Ile razy mam to jeszcze powtórzyć?
– Już nie musisz. Myślę, że ci wierzę. O, do diabła, myślę, że cię kocham! – Odwrócił się
na pięcie i pobiegł do pociągu, mijając po drodze starszego mężczyznę, którego poklepał po
plecach.
– Ona przyjedzie! – obwieścił mu. Mężczyzna uśmiechnął się i uniósł kciuk do góry.
Gypsy obserwowała, jak wsiada, a potem długo jeszcze patrzyła za odjeżdżającym pociągiem.
Nie zorientowała się nawet, że jest jedyną osobą, która została na peronie i dopiero głos Lindy
przywołał ją do rzeczywistości.
– Gypsy, jedziesz?
– Teraz, gdy cały świat już o tym wie, myślę że będę musiała.
– Słucham?
Z łagodnym uśmiechem Gypsy odwróciła się do przyjaciółki.
– Jadę, naprawdę jadę.
6
– Ona nie przyjedzie. – Keane oparł czoło o szybę w pokoju Hiltona i spojrzał na
wieczorne światła Chicago. – Jest za piętnaście ósma. Dawno już powinna tu być. Musiała
zmienić zdanie.
– Tato, daj spokój. Zaczynasz się zachowywać jak paranoik – usłyszał dziecinny, ale
dziwnie dojrzały głos.
– Paranoik? Odkąd to ośmioletni chłopcy znają takie słowa?
– Odkąd nasz nauczyciel przeczytał nam na lekcji jeden z twoich artykułów.
– Naprawdę? – Oderwał się od okna i przemierzył pokój nerwowymi krokami.
Jasnowłosy i niebieskooki Kevin, przypominający jego samego w czasach dzieciństwa,
siedział na środku królewskiego łoża i obserwował ojca zza drucianych okularów.
– Jestem głodny – obwieścił. – Czy moglibyśmy już pójść na kolację?
– A jeśli ona przyjdzie w międzyczasie? Nie będzie wiedziała, gdzie nas szukać.
– Ale powiedziałeś przecież, że ona nie przyjdzie.
– A ty chyba powiedziałeś, że zaczynam się zachowywać jak paranoik. – Keane potarł
twarz dłońmi. – Jeszcze tylko piętnaście minut, dobrze? A potem pójdziemy.
Poprawił krawat po raz nie wiadomo który tego wieczora i mimowolnie wrócił myślami
do ostatnich dwóch tygodni. Miał wrażenie, że minęły raczej dwa miesiące.
Krótko po przyjeździe do Nowego Jorku Keane został wysłany do Południowej
Kalifornii, by napisać o serii podpaleń, które spowodowały ogromne pożary lasów. Zanim
jednak do tego doszło, spotkał się z Paulem Danielsem, by przedyskutować sprawę. Oshkosh
Gallagher.
Daniels, wysoki, tyczkowaty mężczyzna, który nosił za długie włosy i zbyt krótkie
spodnie, przeczytał uważnie brudnopis Keane’a, kiwając od czasu do czasu głową, po czym
zmarszczył brwi i powiedział:
– Nieźle, nieźle. Zgodne z tym, czego oczekuje Bitteman, ale...
– Ale? – Keane siedział na brzegu biurka Danielsa, grzebiąc w stosie porozrzucanych
zdjęć, zrobionych przez niego w Oshkosh i Wisconsin. Gypsy, oparta o swój dwupłatowiec,
oświetlona promieniami zachodzącego słońca; Gypsy w goglach i szaliku – zrobione w
samolocie, gdy w końcu nabrał odwagi, by siedząc w przedniej kabinie, odwrócić się do tyłu;
Gypsy rozmawiająca z mieszkańcami Libertyville; Gypsy stojąca na skrzydle samolotu;
Gypsy stojąca pod skrzydłem...
– Z tonu tego artykułu wynika – powiedział Daniels – że Gypsy Gallagher jest czymś w
rodzaju ulotnego anioła, a nie kobietą z krwi i kości.
Keane, wpatrzony w fotografię, na której Gypsy pozuje ze strachem na wróble,
wymamrotał:
– Och tak, ona jest kobietą.
– Sprawdziłeś to, co? Keane wolno uniósł głowę.
– Och, nie obrażaj się. Przecież mnie znasz! To, co z nią zrobiłeś, czy też czego nie
zrobiłeś, to twoja prywatna sprawa, co tu dużo mówić. Naprawdę mnie to nie interesuje. Ale
jeśli chodzi o artykuł, Keane, będziemy potrzebowali czegoś mocniejszego. Przeceniasz
swoich czytelników, oni nie chcą czytać o jakiejś lżejszej od powietrza bogini, skrzyżowaniu
Rity Hayworth z Matką Teresą. Musimy nadać jej więcej kobiecych cech.
Keane sięgnął dłonią po zapisane kartki, ale Daniels cofnął je błyskawicznie.
– Co masz na myśli mówiąc „musimy”, bwana? Daniels westchnął, odchylając się do
tyłu.
– Keane, Keane! To, o czym mówię, to moje uwagi, trochę dodatkowych informacji
dotyczących tła tej historii, które ty... Byłeś prawdopodobnie zbyt zajęty, by się do nich
dokopać.
– Jakie informacje?
– Takie na przykład jak wypadek, w którym zginął jej mąż. Widzisz, jak tylko
zadzwoniłeś, to nazwisko Gallagher wywołało jakiś ostrzegawczy dzwonek w mojej głowie,
więc trochę poszperałem w starych wycinkach prasowych. W swoim czasie to była duża
historia, mówiło się nawet coś o błędzie pilota, czy też zaniedbaniu technicznym. Plotki, ale
interesujące plotki.
Keane poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.
– Ach, więc „Przegląd Światowy” zajmuje się teraz plotkami – zauważył martwym
głosem.
– Plotki są nieodłącznym elementem życia.
Kiedy Keane w końcu zrozumiał, że mężczyzna nie żartuje, wstał i zaczął zbierać swoje
fotografie.
– Ej! – sprzeciwił się Daniels. – Będę ich potrzebował.
– Nie, nie będziesz. I nie będziesz również potrzebował tego.
Tym razem, gdy sięgnął po kartki, udało mu się je pochwycić.
– Keane, na miłość boską, co ty robisz? Znowu się zwalniasz? Przykro mi, ale jesteś
ponownie przyjęty. Mógłbym z tobą o tym dyskutować cały dzień, ale musisz zdążyć na
samolot, pamiętasz?
Keane z trudem przypominał sobie teraz, co mu odpowiedział. Było w tym coś o
prawości i uczciwości, a potem palnął mówkę zawierającą wszystko, poczynając od
przyjaźni, a kończąc na innych humanistycznych wartościach. Skwitował wszystko, mówiąc:
– Paul, przysięgam ci, jeżeli cokolwiek z tego wydrukujesz pod moim nazwiskiem,
kończę z „Przeglądem Światowym”. Pójdę prosto do „Timesa” i dam im takie expose, za
które mnie ozłocą.
Daniels przyglądał mu się, przyzwyczajony do jego częstych wybuchów, ale mimo to
zaskoczony jego groźbą. W końcu skapitulował i Keane niechętnie zwrócił mu artykuł i
zdjęcia. Na ziemniaczanym polu w Wisconsin Gypsy zaczęła mu ufać i nie miał zamiaru jej
zawieść. Za dwa tygodnie miała przyjechać do Chicago...
– Ona nie przyjdzie – wyjęczał, przemierzając szybkimi krokami hotelowy pokój. Była
już ósma wieczór, minęła pora kolacji i minęły nadzieje.
Coś musiało sprawić, że zmieniła zdanie. Coś, co powiedział lub zrobił w ostatnim
momencie. A może po jego wyjeździe górę wzięły jej strach i niepokój? Może przyjaciele jej
to odradzili?
– Tato...
– Co?
– Kolacja.
– A, tak.
Keane nieświadomie zmierzwił dłonią włosy. Co będzie, jeśli spotka ją w hallu? Istnieje
możliwość, że się spóźni. Może z powodu brzydkiej pogody albo kłopotów z silnikiem.
– Czy dobrze zawiązałem krawat? – zapytał Kevina. Chłopiec wzniósł oczy ku niebu.
– O rety, ty naprawdę jesteś paranoik.
Muzyka country, sącząca się z szafy grającej, tylko pogłębiała jeszcze jej ból głowy.
Gipsy siedziała w barze polowego lotniska tuż pod Ottawą w Illinois i oparłszy łokcie o
kontuar, masowała zmęczone oczy.
Było po ósmej. Do tej pory Keane musiał już chyba porzucić wszelkie nadzieje co do
niej. Jak długo będzie czekał, zanim dojdzie do wniosku, że ona jednak zrezygnowała ze
spotkania?
– Wygląda na to, że potrzebujesz czegoś mocniejszego niż filiżanka kawy.
Uniosła głowę. Chuda, wręcz koścista kobieta wyglądająca na jakieś czterdzieści pięć lat,
z siwiejącymi blond włosami i przyjaznym uśmiechem na twarzy, usiadła dwa stołki dalej.
Nie będąc w nastroju do pogawędki, Gypsy wymamrotała:
– Paliwo, potrzebuję paliwa.
– Ach tak? W takim razie napij się księżycówki Donalda – roześmiała się, a kiedy wyraz
twarzy Gipsy nie zmienił się, natychmiast spoważniała. – To był tylko żart, mała. Słuchaj,
jeśli chcesz, żebym się zamknęła i nie wpychała nosa w nie swoje sprawy, powiedz. Mnóstwo
ludzi mówiło mi to wcześniej i nadal żyją.
Słysząc to, Gypsy nie mogła się nie roześmiać.
– Przepraszam. Po prostu... mam problemy.
– Jedno spojrzenie na tę budę wystarczy, żeby stwierdzić, że nie jesteś jedynym
ptaszkiem, który spadł na ziemię. A tak przy okazji, mam na imię Billie. – Wyciągnęła
kościstą dłoń.
Gypsy ujęła ją i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest ciepła.
– Gypsy Gallagher. Powiedziano mi, że cysterna z paliwem nie przyjedzie tu do rana.
– To prawda. Na razie wszystkie zbiorniki są suche jak pieprz. Dokąd zmierzasz?
– Do Chicago. Powinnam była być tam parę godzin temu; miałam się z kimś spotkać.
– Interesy?
Gypsy zawahała się, ale coś w oczach tej kobiety sprawiło, że zapragnęła się jej zwierzyć.
Przyjazne ucho mogło być właśnie tym, czego teraz potrzebowała. Zaczerpnęła głęboko
powietrze i zaczęła:
– Wszystko zaczęło się w Oshkosh...
– To się zaczęło w Oshkosh... – powiedział Keane coraz bardziej zniecierpliwionemu
kelnerowi. – Spotkałem ją...
– Tato, daj spokój. – Kevin dotknął jego ramienia.
– Co?
– On się tylko spytał, czy mamy ochotę na deser. Keane potrząsnął głową i rozejrzał się
po eleganckiej restauracji tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Ni stąd, ni zowąd poczuł się
nie na miejscu, miał wrażenie, że jest uwięziony w klatce. To wszystko było jak jakiś rytuał.
Usiądź, zamów jedzenie, rozmawiaj półgłosem, zanim je podadzą, jedz, a potem daj napiwek
kelnerowi za jego rolę w tej farsie. Dlaczego do tej pory tego nie zauważał? Złożył serwetkę i
położył ją obok swojego talerza, opróżnionego do połowy.
– Nie mam już na razie na nic więcej ochoty, dziękuję. Ty sobie coś zamów, Kev. Zaraz
wracam.
– Gdzie idziesz?
– Zaczerpnąć trochę powietrza.
Wyszedł do hallu i poczuł wyrzuty sumienia za to, że zabrał syna w tę nieudaną podróż.
Obiecał Kevinowi coś specjalnego, a co mu dał? Dzień i pół nocy spędzone w pokoju
hotelowym, w mieście, które mimo młodego wieku zdążył już odwiedzić trzy albo cztery
razy. Chicago to nie było miejsce dla ośmioletniego chłopca. Chicago mogło być przystanią
dla kochanków, punktem schadzek na drodze do szczęścia. Miejscem, do którego mógłby
wrócić, gdy będzie stary i siwy, i wspominać te dzikie, romantyczne czasy młodości.
„No, McCready, daj już spokój – pomyślał. – Nie jesteś już taki młody, nigdy nie byłeś
zbyt romantyczny, a kobieta, w której się zakochałeś tam, na polach, nie istnieje. Wymyśliłeś
ją sobie, stary. Cały czas myślałeś wtedy, że latasz? Halucynacje. Daniels miał rację, kobieta
taka jak ona nie może być prawdziwa. Prawdziwe kobiety dotrzymują słowa, czyż nie?”
Stanął przy wejściu i spojrzał na migającą światłami noc.
– Gypsy, gdzie ty, do diabła, jesteś? Co robisz?
– Co ja robię! – wyszeptała Gypsy nad swoją filiżanką kawy. – Nie powinnam cię była
zanudzać tym wszystkim.
Oczy Billie rozszerzyły się, tak samo zresztą jak uśmiech, stale goszczący na jej twarzy.
– Chyba żartujesz, mała. To, co mi przed chwilą powiedziałaś jest... piękne. Inspirujące.
Jest... Do diabła, to lepsze niż niejedno z tych romansideł, które sprzedaje mi Dell.
Gipsy przeczesała włosy dłonią i odpowiedziała kobiecie słabym uśmiechem.
– Jeśli chcesz znać moją opinię, jest to zbyt dobrą rzeczą, by z tego zrezygnować.
– Próbowałam dodzwonić się do jego hotelu w Chicago – westchnęła. – Ale wygląda na
to, że jedyny telefon, jaki tu istnieje, jest zepsuty od trzech dni.
– O mój... – Billie wstała i krzyknęła do mężczyzny za barem: – Donald, czy tu już nic
nie działa? Powinieneś się wstydzić.
Mężczyzna rozłożył ramiona.
– Och, naprawdę, Billie, nie ma o czym mówić, wszystko w porządku – wtrąciła Gipsy.
– Wcale nie jest w porządku – zniżyła głos, odwracając się od baru. – Chodźmy stąd.
– Słucham?
– Nie sprzeciwiaj się. Powiedziałam, żebyśmy stąd wyszły.
Zmieszana Gypsy uczyniła to, o co ją proszono, i wyszła za Billie w ciepłe, nocne
powietrze. Kiedy Billie była pewna, że nikt już nie może ich usłyszeć, obwieściła:
– Zabieram cię do Chicago, mała. Serce Gypsy zabiło szybciej.
– Ale jak... ?
– Akurat tak się składa, że parę hangarów dalej stoi moja cessna 152. Zbiornik jest pełen.
Ile ważysz, mała?
– Funt dwadzieścia pięć, mniej więcej.
– Świetnie, ciągle będziemy mieć niedowagę, chyba że weźmiesz dwutonowy bagaż.
Lecisz ze mną?
– A co z moim dwupłatowcem?
– Możesz go postawić na miejscu mojego, w hangarze. Kiedy tu wrócisz, będzie czekał
na ciebie z pełnym zbiornikiem. No, dziewczyno, nie ma się nad czym zastanawiać. Sama
powiedziałaś, że jutro może być już za późno.
Gypsy obserwowała tę drugą kobietę, przygryzając wargi i rozważała jej słowa. Miejsce
zupełnej pustki zajęła znowu nadzieja. Czy Keane czeka na nią? Tego nie mogła sprawdzić,
ale musiałaby być głupia, żeby nie skorzystać z nadarzającej się okazji. Zaczerpnęła więc
powietrza i powiedziała:
– Wygrałaś.
Piętnaście minut później zastanawiała się, czy podjęła słuszną decyzję. Maleńka cessna,
mimo że miała zaledwie parę lat, była prawie wrakiem.
– Mój Boże, jak mogłaś doprowadzić samolot do takiego stanu? – zapytała, wspinając się
do środka.
– Nic się nie martw – odpowiedziała Billie. – Z zewnątrz prezentuje się może niezbyt
okazale, ale reszcie nic nie można zarzucić. Uwierz mi.
Włączyła starter i silnik kaszląc zaskoczył. Gypsy zamknęła oczy.
– Odpowiedz mi tylko na jedo pytanie. , W jaki sposób udaje ci się utrzymać ją w
powietrzu, nie mówiąc już o lataniu?
– W taki sam sposób, w jaki robię wszystko inne – roześmiała się. – Dzięki skrzydłom i
modłom!
„Jeśli to przeżyję – pomyślała Gypsy – lepiej na mnie czekaj, Keanie McCready”.
– Pół godziny, poczekam jeszcze pół godziny, ale to wszystko – wymamrotał Keane,
poprawiając krawat w lustrze wiszącym za barem, przy którym siedział, sącząc powoli
rozwodnioną whisky.
Kiedy Kevin skończył swój deser, Keane zaprowadził go do pokoju, położył do łóżka, po
czym wrócił na parter i znalazł tam mały barek blisko wejścia. Jeśli jakimś zrządzeniem losu
Gypsy przeszłaby przez te drzwi, on znalazłby się akurat w polu jej widzenia.
Zabawne! Tak bardzo chciał, by Gypsy poznała Kevina i odwrotnie. Kevin był trochę
zamknięty w sobie, a wiedział, że ona miała dobre podejście do dzieci. Widział to wiele razy
na polach Wisconsin. Byłaby wspaniałą matką, gdyby tylko pozwoliła sobie kiedyś na to.
Przeciągnął dłonią po włosach, wygładzając je, po czym podniósł do ust swoją szklankę.
„Może gdybym nie powiedział: kocham cię – myślał. – Takie słowa mogą przestraszyć nawet
najbardziej zdecydowanego człowieka”. Czuł, że jest na dobrej drodze, by domyślić się,
dlaczego.
– Tu obok jest miejsce, gdzie wyskoczył Charlie! – obwieściła Billie, przekrzykując
warkot silnika. – Na wschód od Marseilles.
„Nie winię go za to” – chciała odpowiedzieć Gypsy, ale powstrzymała swój język. Pod
nimi migotały światła maleńkiego Marseilles oddalonego o około sześćdziesiąt mil od
Chicago.
Poza tym niewielkim wspomnieniem cywilizacji świat wokół nich trwał pogrążony w
zupełnych ciemnościach. Leciały, orientując się tylko według przyrządów. Uniemożliwiało
to, oczywiście, określenie jakichkolwiek punktów na ziemi, według których można by w razie
konieczności wybrać odpowiednie miejsce do lądowania. Ojciec nauczył ją wiele lat temu, że
pierwszą zasadą pilotowania jest bezustanne wypatrywanie miejsc do awaryjnego lądowania.
Kręcąc głową, zmusiła się, by zapytać.
– A kto to jest Charlie?
– Charlie Lindbergh, oczywiście. To było w 1926, zanim wyruszył za Atlantyk. Leciał z
St. Louis do Chicago samolotem pocztowym. Mój ojciec mówił, o ile dobrze pamiętam, że
wybrał sobie de Havillanda. Wpadł w mgłę i nie mógł wylądować, zdecydował się więc
zawrócić z drogi według kompasu i wyskoczyć na spadochronie nad tym, co, jak miał
nadzieję, było bezludną okolicą. Jego samolot wylądował trzysta jardów od naszej farmy, a
on skoczył milę dalej. Całe miasto mówiło o tym przez rok.
– Naprawdę? – jedynie to słowo zdołała wykrztusić Gypsy, jako że wpadły akurat w
wyjątkowo nieprzyjemną dziurę powietrzną. Chociaż latała już w gorszych warunkach,
jednak zupełnie inaczej czuła się, gdy sama siedziała za sterami. Teraz dopiero zrozumiała, co
musiał przeżywać Keane podczas pierwszych lotów z nią. Dzięki Bogu, nie wpadły
przynajmniej we mgłę.
Starając się odprężyć, wróciła myślami do ostatnich dwóch tygodni, w czasie których z
dnia na dzień rosło jej oczekiwanie. Niebo, jej jedyna ucieczka przed światem, nie wydawało
się już być tak gościnne, kiedy leciała w pustym samolocie, bez mężczyzny, do którego
widoku w przedniej kabinie zdążyła się już przyzwyczaić. Z bólem odkryła, że brakuje jej
tych rozmów pod skrzydłami, ich częstych sporów, a przede wszystkim dotyku ciepłego ciała,
leżącego obok niej w nocy.
Parę razy przeklinała go za to, że zmienił samotność, zawsze tak dla niej kojącą, w
największego wroga. Zaraz potem żałowała tego i pragnęła, by jego ramiona znowu ją
obejmowały.
Na początku drugiego tygodnia zadzwoniła do Neala i opowiedziała mu o artykule
Keane’a. Wspomniała też, dlaczego zgodziła się udzielić mu w końcu wywiadu. Ku jej
zaskoczeniu przyjął wszystko bardzo przychylnie. Dopiero gdy wspomniała mu, że ze
względu na wypadek Łona, długo się wahała, zdenerwował się.
– Czy nadal masz powody, żeby nie ufać temu mężczyźnie? – zapytał.
– Oczywiście że nie, nie teraz. To, co się stało w Oshkosh, było spowodowane częściowo
nieporozumieniem, a po części moim własnym przewrażliwieniem.
– Zdałaś sobie z tego w końcu sprawę?
– Tak. – Właśnie wtedy znalazła w sobie dość odwagi, aby poruszyć temat, który oboje
omijali przez zbyt długi czas. – Neal, nigdy wcześniej o to nie pytałam, może dlatego, że
bałam się odpowiedzi. W noc przed śmiercią Łona byłeś z nim w klubie pilota. Jakie on...
zrobił na tobie wrażenie?
W słuchawce zapanowała cisza i przez moment wydawało jej się, że połączenie zostało
przerwane. Kiedy się w końcu odezwał, jego głos brzmiał dziwnie obco.
– Nie sądzę, że powinniśmy mówić o tym przez telefon, kochanie. Poczekajmy lepiej, aż
wrócisz do domu.
– Nie, chcę dowiedzieć się tego teraz. Nie chcę tłumaczyć dlaczego, ale ma to dla mnie
olbrzymie znaczenie. Jest... Jest już czas. Proszę.
Spędziła kilka frustrujących minut, próbując go przekonać, aż w końcu poddał się i zaczął
mówić. Słowa jednak przychodziły mu z trudem.
– Lon opowiedział mi o kłótni, jaką mieliście wcześniej tego wieczora – powiedział
łagodnie.
Gypsy wstrzymała oddech.
– I... ?
– Był tym trochę zdenerwowany.
– Jak bardzo zdenerwowany?
– Gypsy, dziewczyno...
– Neal, proszę! Westchnął do słuchawki.
– Zdenerwowany na tyle, że wypił nieco więcej niż zwykle. Mówiłem mu, żeby przestał,
ale jego irlandzki charakter wziął górę.
Gypsy nie słyszała już nic więcej. Zamknęła oczy i wyszeptała.
– O mój Boże! Więc mimo wszystko to mogła być prawda.
Światła Marseilles już zbladły. Kobiety zbliżały się do miejsca przeznaczenia. Dopiero
teraz zdała sobie sprawę, że paznokcie wpijały się jej w dłonie. Keane musiał na nią czekać.
Było tak wiele rzeczy, o których chciała mu powiedzieć.
No, trzydzieści minut minęło. Właściwie, dał jej nawet czterdzieści pięć.
Keane zapłacił rachunek i opuścił bar, po czym skierował się do recepcji, by sprawdzić,
czy są dla niego jakieś wiadomości. Nic.
Czy ona sobie wyobraża, że on może tracić tyle czasu? Jest zapracowanym mężczyzną, z
niemałym trudem wygospodarował sobie te trzy dni i jeden z nich już przepadł. Zamiast
czekać na Gypsy Gallagher, mógł zabrać Kevina do parku, lub nawet do zoo. Zamiast tracić
teraz czas, mógł być na górze i robić coś konkretnego, na przykład... o, choćby spać.
Nagłe poruszenie w hallu za nim prawie sprawiło, że się odwrócił. Zdecydował jednak, że
nie będzie się narażał na kolejne rozczarowanie i skierował się do windy.
„Musisz przestać myśleć, że każdy dźwięk, który słyszysz, oznacza, że ona jest w pobliżu
– upominał siebie. – Musisz przestać wyobrażać sobie, że woła cię gdzieś z oddali. „
– Keane!
Zatrzymał się w pół kroku.
– Keane, poczekaj!
Znowu! Albo whisky była mocniejsza, niż mu się zdawało, albo ten głos należał do
bardzo bliskiej mu osoby. Zmusił się, by spojrzeć do tyłu, modląc się, żeby nie okazało się to
złudzeniem.
Gypsy uwolniła się jakoś od upartego portiera i weszła do hallu Hiltona. Kiedy dostrzegła
przy windzie Keane’a, akurat otoczył ją tłum ludzi kręcących się w środku.
Nie przywiązywała żadnej wagi do tego, że jak na tak luksusowy hotel nie jest
odpowiednio ubrana. Nie miała nawet czasu, by się przebrać po tym, jak ona i Billie
wylądowały na lotnisku O’Hare i po bliskim spotkaniu z jakimś pudlem, który, gdy wysiadała
z taksówki, udekorował jej dżinsy i prawdopodobnie też twarz smarem zmieszanym z błotem.
Liczyło się w tej chwili tylko to, aby odnaleźć Keane’a, zanim komuś uda się wyrzucić ją z
hotelu.
– Keane, poczekaj! – ponownie zawołała z desperacją. W końcu odwrócił się i zauważył
ją.
Jego oczy rozszerzyły się i z wolna na jego twarzy pojawił się uśmiech, po czym dotarło
do niego, że Gypsy jest w opałach. Natychmiast spoważniał i rzucił się w jej kierunku.
– Co tu się, do diabła, dzieje? – zapytał portiera, któremu udało się chwycić Gypsy za
ramię.
– On nie chce mnie wpuścić!
Pracownik recepcji wyczuł nadciągającą awanturę i opuścił swoje stanowisko, zwracając
się do Keane’a:
– Czy zna pan tę kobietę?
– Ma pan cholerną rację, znam ją. Pokój obok mojego jest zarezerwowany na jej
nazwisko.
– A jakie to nazwisko?
– To przechodzi wszelkie pojęcie! Gallagher.
– Chwileczkę.
Wszyscy czekali w ciszy, podczas gdy recepcjonista odszedł, by sprawdzić dane w swym
komputerze. Za niecałą minutę pojawił się ponownie.
– No i co? – zapytał Keane.
– Jest mi bardzo przykro, panie McCready, za to nieporozumienie. Oczywiście, pani
Gallagher ma rezerwację. – Odwrócił się i spojrzał na portiera. – Proszę panią wpuścić, Rudy.
Mężczyzna uwolnił jej ramię i Gypsy z radością podniosła walizkę i przedarła się do
Keane’a przez gęsty tłum. Wpatrywał się w jej oczy, gdy zbliżała się, i do czasu, gdy stanęła
przed nim, wyglądało to tak, jakby nikogo oprócz nich w hallu nie było. Odrzuciła do tyłu
zlepiony błotem kosmyk włosów i uśmiechnęła się.
– Założę się: myślałeś, że nie przyjadę.
Jego twarz przybrała jakiś szczególny wyraz i poklepał się dłonią po nieskazitelnym
garniturze.
– Ja? Nie bądź śmieszna. Wiedziałem, że przyjedziesz. Gypsy zamknęła oczy i odkryła
znajomy, męski zapach jego wody kolońskiej.
– O tak, na pewo! – wyszeptała do jego ucha. – Ale wiem, kiedy kłamiesz. To ma coś
wspólnego z mową ciała...
7
Gypsy poczuła się trochę jak Alicja przechodząca na drugą stronę lustra, kiedy otworzyła
drzwi do swojego pokoju. Był wspaniały, urządzony w tonacji błękitno-beżowej. W
kryształowym wazonie stały nawet kwiaty, a w srebrnym wiaderku, wśród kostek lodu
spoczywała butelka szampana.
Wolno weszła do środka.
– A więc w taki sposób żyje ta druga połowa? Keane roześmiał się cicho.
– Dla ciebie nic nie jest zbyt dobre. I dla Kevina.
– Kevina?
– Tak. Czy nie wspomniałem ci o nim? Przywiozłem go ze sobą. To jedyny powód, dla
którego nie ciągnę cię do mojego pokoju. – Zmieszał się, gdy nic nie odpowiedziała. – Nie
masz nic przeciwko temu, prawda? Obiecałem mu kiedyś, że spędzimy razem trochę czasu i...
– przerwał nagle. – Dlaczego patrzysz na mnie w taki sposób?
– Bo to wspaniały pomysł i nawet nie waż się mnie przepraszać. Cieszę się, że go
poznam.
Uśmiechnął się z ulgą i postawił jej walizkę na pluszowej, niebieskiej sofie.
– A on nie może się doczekać, kiedy ciebie pozna. Och, Gypsy, tak się cieszę, że cię
widzę! Jesteś... Jesteś bardzo spóźniona, co się stało?
– Powiedzmy, że oboje zawdzięczamy szczęśliwe zakończenie Billie.
– A kim jest... ?
Uciszyła go najpierw dotknięciem dłoni, a potem pocałunkiem.
– Później. O wszystkim ci opowiem, ale później. Najpierw pokaż mi drogę do łazienki,
żebym mogła wziąć gorący, cywilizowany prysznic i przebrać się.
Objął ją ramionami.
– Czy potrzebujesz kogoś do umycia pleców?
– Mmm, brzmi zachęcająco, ale myślę, że dam sobie radę. Gdzie ta łazienka?
Wskazał jej drogę kiwnięciem głowy.
– Dzięki. Aha, i żeby nie było nieporozumień, sama płacę za pokój, Keane.
– Och, daj spokój – powiedział po krótkiej przerwie. – Zaprosiłem cię, więc to należy do
mnie. Poza tym ceny są tu astronomiczne i...
Uniosła lekko brodę do góry.
– I?
Widząc, że odwrót będzie lepszy niż atak, przynajmniej w tym wypadku, uniósł dłoń i
pokiwał głową.
– I uważaj, żebyś się nie doszorowała do samych kości, moja kochana Gypsy. Wyjdę
teraz sprawdzić, co z Kevinem, i chcę, żebyś była gotowa za dwadzieścia pięć minut,
zrozumiano?
– Dwadzieścia pięć? Dlaczego nie trzydzieści?
– Kpisz ze mnie, tak? Moje męskie ego zmusza mnie, bym w pewnych sytuacjach
zachowywał się jak przywódca, więc za trzydzieści... to znaczy za dwadzieścia pięć minut.
Do diabła, po prostu się pospiesz, dobrze?
Wyglądał tak dziecięco bezbronnie, stojąc tam, że Gypsy nie mogła się z nim w tej chwili
spierać.
– No, skoro tak, postaram się być gotowa za dwadzieścia minut – obiecała.
Keane po cichu zamknął drzwi dzielące pokoje jego i Gypsy i spojrzał na zegarek.
Zostało mu pięć minut.
Woda przestała lecieć z kranu i usłyszał, jak ona śpiewa coś do siebie w łazience.
Zacierając ręce, podszedł do wiaderka z szampanem. Nie mógł opanować szerokiego
uśmiechu. Była tutaj – bardziej lub mniej – jego, i wszystko w świecie Keane’a miało znów
swoje miejsce.
Jednak uśmiech wkrótce zniknął z jego twarzy. Kiedy upijał się samotnie, lód całkiem się
roztopił i szampan był , ciepły. Cholera!
Zostały trzy minuty. Keane pospieszył do telefonu i wykręcił numer obsługi hotelowej.
Zamówił więcej lodu, a po chwili jeszcze jeden bukiet kwiatów. To nie zaszkodzi, a poza tym
płacił za wszystko ze swego funduszu w „Przeglądzie Światowym”. Daniels był mu winien
to, a nawet o wiele więcej.
Mając jeszcze półtorej minuty, usiadł na sofie. Jej przyjazd musiał oznaczać, że ma
ochotę kontynuować ich znajomość. Wszelkie przeszkody, jakie musiała pokonać, by dotrzeć
do niego, stanowiły dowód na to, czyż nie? Podczas gdy on i Kevin siedzieli nad kolacją, Bóg
jeden wie, gdzie ona...
– Och nie! Obiad! – wykrzyknął. Ona najprawdopodobniej nie miała czasu, by coś zjeść.
Była głodna, choć pewnie o tym nie wspomni.
Znowu telefon.
– Hallo, obsługa hotelowa? Tu pokój stoeeesto dwa. Potrzebuję również... – „Mój Boże,
co ta kobieta lubi oprócz steków? Pomyśl McCready. Co zamówiła, kiedy poszliście razem do
restauracji w Libertyville?” Za żadne skarby nie mógł sobie tego przypomnieć.
– Słucham? Tak, ciągle tu jestem. Do diabła, dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? Nie,
nie mówię do pani, po prostu...
Drzwi od łazienki zaczęły się otwierać.
– Truskawki i śmietanę! – wyszeptał gwałtownie. – Tak, zgadza się. Truskawki i
śmietanę! I jeśli podacie to za dziesięć minut, podwoję napiwek. Mhm, w porządku.
Drzwi otworzyły się i odłożył słuchawkę. Do kogo dzwoniłeś? – zapytała, eane
odchrząknął.
– Do zegarynki. Chciałem się upewnić, czy zmieściłaś się w czasie. – Kiedy spojrzał na
nią, cała krew odpłynęła mu z twarzy i oparł się ręką o sofę.
Stała przed nim jego Gypsy, ale równocześnie nie ona. Miała na sobie zwiewną, bardzo
szykowną jedwabną suknię w brzoskwiniowym kolorze. Wyszczotkowane, kasztanowe włosy
błyszczały cudownie, otaczając nieskazitelną, pomimo braku makijażu, twarz. Doszedł go
delikatny zapach jej perfum i mógł tylko stać bez ruchu jak zahipnotyzowany. Wkroczyła do
hotelu w dżinsach i skórzanych butach i w ciągu niecałych trzydziestu minut zdołała
przekształcić się w kobietę, której elegancji pozazdrościłaby niejedna dziewczyna z okładki
„Vogue’a”.
Widząc jego reakcję, uśmiechnęła się trochę zarozumiale.
– Zanim wyjechałam z Ashford Grove, poszłyśmy z Lindą na zakupy.
Kiedy nadal wpatrywał się w nią bez słowa, zapytała:
– Wszystko w porządku z Kevinem? Keane z trudem wydobył z siebie odpowiedź:
– Tak... wszystko w porządku. Śpi jak kamień.
– W takim razie myślę, że będę musiała poczekać do rana, by go przywitać.
– Jego strata, moja wygrana. – Podszedł bliżej i dotknął jej, spodziewając się prawie, że
zniknie jak fatamorgana. Jednak dotyk gołej skóry pod jego palcami był wystarczająco realny.
Jęknął, przyciągając ją ku sobie.
– Boże, jak ja za tobą tęskniłem!
– Każdego dnia?
– Każdego dnia, każdej godziny, każdej sekundy.
– A już myślałam, że to ja jestem szalona.
Odszukał jej usta, nie mogąc już powstrzymać rosnącego w nim pożądania. Jej
odpowiedź była czystym ogniem i wkrótce jej dłonie poruszały się po jego ciele, mimo
stojącej im na przeszkodzie koszuli. Keane nie życzył sobie żadnych przeszkód. Nic już nie
miało znaczenia. Ani ele1 ganckie otoczenie, ani szampan, ani nawet jedwabna sukienka, na
którą musiała wydać majątek tylko po to, by zrobić mu przyjemność.
Wolno ułożył ją na podłodze, a w jego wyobraźni dywan stał się trawą, a wentylacja –
lekką, południową bryzą. Magia, którą kiedyś oboje przeżyli, ogarnęła ich jeszcze raz, kiedy
zaczęli się wzajemnie rozbierać. Tyle tylko, że tym razem gwałtowność ich pierwszego
zbliżenia wydawała się być niczym. Pod wpływem jej niecierpliwych rąk guziki jego koszuli
wystrzeliły na wszystkie strony, a jej sukienka poszybowała w górę i wylądowała koło drzwi.
Nawet nie wiedział, jak to się stało.
– Czy to znaczy, że ci się nie spodobała? – zapytała, oddychając szybko.
– Bardzo. Ale ty mi się podobasz jeszcze bardziej. Nie trudziła się, by ubrać biustonosz.
Keane zamknął oczy i spróbował jej napiętych, twardych sutek, nadal jeszcze pachnących
mydłem, a kiedy wygięła się w łuk, jęknął. Kiedy to, co zostało z ich ubrań, leżało już
porozrzucane po całym pokoju, zdołał zebrać w sobie tyle sił, by zapytać:
– Kochasz mnie, Gypsy? Jeśli tak, chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.
– Powiedz to! – wyszeptał tak cicho, że nie był pewny, czy go tym razem usłyszała.
Jednak już po sekundzie jej ręce znalazły się po obu stronach jego twarzy, przyciągnęły ją i
zmusiły, by spojrzał jej w oczy.
Lśniły blaskiem nieuronionych łez, a ona sama musiała parę razy głęboko odetchnąć, by
wydobyć z siebie słowa, które w końcu nadeszły:
– Kocham cię, Keanie McCready.
Poddał się wtedy jej objęciu, pewny, że nigdy nie będzie bardziej szczęśliwy niż w tym
momencie.
Nagle rozległo się stłumione pukanie do drzwi.
– Kto to może być? – zapytała Gypsy. Początkowo zupełnie nie miał pojęcia, ale po
chwili powróciła mu pamięć.
– Ach, to pewnie moje zamówienie.
– Jakie zamówienie?
Pukanie powtórzyło się, ale Keane nawet się nie ruszył.
– Lód, truskawki, kwiaty i tak dalej.
Na jej twarzy pojawił się leniwy, zmysłowy uśmiech, który obiecywał jeszcze więcej
wspaniałości.
– Czy naprawdę tego potrzebujemy?
– Myślę, że tam, dokąd zmierzamy, raczej nie.
– O, a dokąd to my zmierzamy?
Poderwał się nagle, pociągnął ją za sobą, a potem wziął na ręce.
– Do sypialni.
– A co z tym biedakiem, czekającym za drzwiami z tacą pełną truskawek i kwiatów?
– Pozwólmy i jemu zająć się swoją dziewczyną.
***
Kawiarnia hotelowa nie była jeszcze zatłoczona, kiedy Gypsy weszła do niej następnego
ranka, mogła więc wybrać miejsca. Czując się trochę przytłoczona eleganckim wnętrzem,
wybrała stolik przy oknie, skąd miała widok na zgiełk i ruch miasta. Chociaż nie minęło dużo
czasu, odkąd uczestniczyła w takim życiu, czuła się, jakby opuściła Oshkosh już bardzo
dawno temu.
– Proszę mi pozwolić... – powiedział jej towarzysz, odsuwając krzesło.
– O, dziękuję.
– Proszę bardzo, panno Gallagher.
– Mów mi Gypsy. – Bez chwili namysłu przysunęła do siebie filiżankę do kawy. Wziął z
niej przykład i uczynił to samo.
– Czy myślisz, że on wie, że tu jesteśmy?
– Gdyby tak było, przyszedłby za nami. Ale nie zrobił tego, co oznacza, że nadal śpi.
Zamyślona pokiwała głową.
– Wszystko jedno, ale mimo to czuję się trochę winna.
– Wszystko w porządku. Zaufaj mi.
Gypsy spojrzała na kelnerkę i ta pospieszyła w ich kierunku z parującym dzbankiem
kawy.
Gypsy spojrzała na filiżankę swego towarzysza.
– To miło, że mnie zaprosiłeś, ale czy nie powinieneś zamówić raczej mleka... czy coś w
tym rodzaju?
Zerknął na nią zza grubych szkieł.
– Może pójdziemy na kompromis i wezmę sok pomarańczowy?
Na moment zaniemówiła.
– Zabrzmiało to zupełnie tak, jakby powiedział to twój ojciec. Czy na pewno masz tylko
osiem lat?
Gdy zamówili sok, Kevin McCready oznajmił:
– Mam iloraz inteligencji geniusza, a przynajmniej tak mówią moi nauczyciele mamie.
Ale nie mów tego tacie, dobrze?
– Dlaczego nie? Wiem, że byłby bardzo dumny.
– Tak, może. Ale mógłby sobie pomyśleć, że już go nie potrzebuję... no wiesz, żeby mnie
czegoś uczył. Nie chciałbym, aby doszedł do takiego wniosku.
Gypsy łyknęła kawy i przyjrzała mu się. Chociaż te słowa były bardzo dojrzałe, to jednak
oczy chłopca patrzyły dziecinnie szczerze i wyczuła, że w rzeczywistości kryło się w nich coś
więcej. Syn obawiał się, że zrazi ojca do siebie. Jak dziwnymi ludźmi byli ci McCready’owie.
Wczesnym rankiem zmęczony Keane przeszedł z jej pokoju do swojego poprzez łączące
oba pomieszczenia drzwi. Nie chciał, żeby Kevin obudził się w pustym pokoju i odkrył, że
ojciec nie spał w swoim łóżku. W jakiś jednak sposób chłopiec wyczuł, że ona przyjechała, i
kiedy wyszła z pokoju w poszukiwaniu kofeiny, czekał na nią w hallu. Oboje rozpoznali się
błyskawicznie.
Teraz ujęła jego dłoń po drugiej stronie stołu.
– Coś ci powiem. Obiecuję, że zatrzymam dla siebie twój sekret, jeśli ty obiecasz, że
zatrzymasz dla siebie mój. Stoi?
Prawie widziała, jak biegną jego myśli. – Zastanawiał się, czy jest warta jego zaufania, w
końcu zdecydował, że tak naprawdę nie ma innego wyboru i powziął decyzję.
– Stoi – powiedział po paru sekundach. – Ale co za sekret mogłabyś mieć?
– Że prawie zmieniłam zdanie, co do przyjazdu tutaj i spotkania z twoim ojcem. Nie
wiedziałam, czego mogę się spodziewać i puściłam wodze fantazji. A potem uświadomiłam
sobie, że jestem mu winna, sobie też, tę próbę. – Gypsy pokręciła głową. Oto siedziała tu,
zwierzając się ośmioletniemu chłopcu, tak jakby był Zygmuntem Freudem. Mimo to wyczuła
za tą niewinną twarzą i błękitnymi oczyma szczególne zrozumienie.
– Czy w takim razie jesteś zadowolona, że przyjechałaś? – zapytał.
Przypomniała sobie, jak ona i Keane spędzili ostatnią noc, i zastanawiała się, czy chłopiec
odczytał błysk w jej oczach.
– Tak jestem zadowolona.
– Bardzo lubisz tatę, prawda?
Nie mogła stłumić szerokiego uśmiechu.
– Złapałeś mnie. Przyznaję się.
– To dobrze, bo on był prawdziwym ciężarem, dopóki się nie pojawiłaś. Może teraz się
uspokoi i trochę się rozerwiemy. Powiedział, że pójdziemy zobaczyć...
– Ciężarem? – Gypsy pochyliła się do przodu. – Kevin, myślę że powinniśmy ze sobą
poważnie porozmawiać. Opowiedz mi o wszystkim, a ja kupię ci stos placków długi na milę i
oblany syropem kolonowym.
Młodzieńczy entuzjazm, który – była tego pewna – mui siał gdzieś tam w nim siedzieć, w
końcu wypłynął na powierzchnię i Kevin uśmiechnął się, ukazując dziurę po zębie.
– W porządku!
– W takim razie wszystko mi powiesz?
– Każdy ma swoją cenę. No, każdy oprócz Kapitana Komando.
Nieco później, kiedy Keane wstał w końcu z łóżka, wybrali się we trójkę do ogrodu
zoologicznego i ostoi ptaków w Parku Lincolna. Potem, po lekkim obiedzie, Keane zabrał ich
na zakupy do Marshall Field.
W czasie gdy oczarowany Kevin przyglądał się wystawie komputerów, starszy McCready
zaciągnął Gypsy do działu kobiecego.
– O nie, na pewno nic mi nie kupisz – powiedziała stanowczo, gdy doszli do działu z
bielizną. – Zwłaszcza nic z tych rzeczy. Co pomyślałby sobie twój syn?
– Nic, poza tym, o czym prawdopodobnie już wie. – Mrugnął okiem. – Nie martw się, nie
kupię ci koronkowego gorsetu czy przezroczystej koszuli, choćbyś nie wiem jak pociągająco
w tym wyglądała. O wiele bardziej wolę cię zupełnie bez niczego.
– W takim razie dokąd idziemy?
– Mam dług do spłacenia, moja damo z chmur. I mam zamiar go spłacić, właśnie teraz.
Przeprowadził ją przez tłum kobiet zgromadzonych wokół lady i znaleźli się w dziale
pasmanteryjnym, gdzie na specjalnych stojakach wyeksponowano różnokolorowe chustki.
– Nie sprzeciwiaj się – powiedział, gdy otworzyła usta, by zaprotestować.
Przekonanie sprzedawczyni, że chce zwykły jedwabny biały szalik, a nie
fiołkowo-różowy czy karminowy zabrało mu prawie pół godziny, w końcu jednak odszedł
zadowolony i z dumą owinął swój prezent wokół szyi Gypsy.
Tym razem to on przypominał Kevina, a wyraz jego twarzy był taki sam, jak twarzy
chłopca, kiedy stanął przed nim talerz z plackami. Miało to coś wspólnego z ich dołkami w
policzkach. Ten widok, tak samo zresztą jak piękny szal, którym ją obdarzył, wywołał w jej
oczach łzy.
– Co o tym myślisz? – zapytała ze ściśniętym gardłem. – Jak wyglądam?
– Powiedziałbym, że Snoopy ma konkurencję. Podobnie jak w hotelu, poczuła się tak,
jakby zostali zupełnie sami. Przyciągnęła go ku sobie i złożyła na jego ustach najdłuższy i
najbardziej namiętny pocałunek, jaki kiedykolwiek od niej otrzymał.
Kiedy w końcu odsunęli się od siebie, spojrzał na nią i wkrótce dołek znowu się pojawił
na jego policzku.
– Odszukajmy Keva i chodźmy stąd.
Po późnej kolacji położyli śpiącego Kevina do łóżka i poszli na spacer do Parku
Centralnego. Wody Fontanny Buckingham wystrzelały wysoko w nocne niebo, mieniąc się
różnokolorowo. Przechadzali się wokół niej i Gypsy czuła zadowolenie, jakiego jeszcze nigdy
nie zaznała na ziemi. Wieczór był ciepły, więc znowu ubrała się w brzoskwiniową sukienkę, a
na ramiona zarzuciła nowy, jedwabny szal. Keane objął ją ramieniem. Czuła na biodrze jego
chłodną dłoń.
– Chicago to piękne miasto – zauważyła.
– Mmm... – Odwrócił od niej wzrok i spojrzał na bajeczne kaskady wody. – Dziękuję, że
pozwoliłaś mi je sobie \ pokazać. Oczywiście, nie są nawet w połowie tak piękne jak to, co
pokazałaś mi z kabiny tej twojej moth. Czy jesteś pewna, że samolot jest bezpieczny w ...
Gdzie go zostawiłaś?
– W Ottawie. Wierzę, że Billie dobrze o niego dba.
– Ta Billie wygląda mi na ciekawą postać. Gypsy roześmiała się.
– Tak. Jest bardzo miła.
– Powiedz mi coś. – Keane zatrzymał się, by na nią spojrzeć, a światła fontanny
oświetliły go. – Czy jestem jedyną osobą, z którą nie potrafiłaś się zgodzić od pierwszego
spotkania?
– Jedną z kilku.
– Interesujące. Więc... o czym rozmawialiście z Kevinem w czasie śniadania?
– Och... to tajemnica.
– Tajemnica! – Pokiwał głową. – Dlaczego to sprawia, że jestem podejrzliwy?
– Nie mam pojęcia. Może to paranoja. Przymrużył oczy i odchrząknął.
– Mhm. Widzę, że muszę nauczyć mojego syna co nieco o zaufaniu.
– Nie przejmuj się, nie użyję tego przeciwko tobie. Jeśli chodzi o ścisłość, zaczęłam jakby
patrzeć na ciebie oczyma Kevina. Pokazał mi twoją całkiem nową stronę.
– No dobrze. Przyznam, że wczorajszego wieczora byłem nie do życia. Udało mi się
przekonać samego siebie przynajmniej tuzin razy, że nie chcesz mnie zobaczyć, i wymyśliłem
mniej więcej tyle samo razy, dlaczego tak się stało. Uznałem, że zrobiłem, czy też
powiedziałem coś, co sprawiło, że po namyśle zmieniłaś o nas zdanie.
– A teraz?
– Teraz... – roześmiał się cicho. – Teraz boję się uszczypnąć, aby wszystko nie okazało
się snem. Myślę, że nadal zachowuję się jak paranoik, co?
– Pewnie tak. Przykro mi, że dałam ci ku temu powód, Keane. Nie miałam takiego
zamiaru.
– Wiem.
– Wpadłeś w moje życie jak słoń do sklepu z porcelaną i zupełnie mnie to zaskoczyło.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Najwidoczniej to właśnie mnie zainteresowało. Byłeś czymś w rodzaju
lustra, za każdym razem, gdy na ciebie patrzyłam, dostrzegałam to, co było we mnie złe.
Więc starałam się przed tym obronić. Zabrało mi trochę czasu, zanim dostrzegłam, że miało
to również swoje dobre strony.
– Brzmi to tak, jakbyś dużo na ten temat myślała. – Objął ją ramieniem i znowu zaczęli
spacerować.
Gypsy odetchnęła głęboko. To była znakomita okazja, by mu powiedzieć...
– Keane, jest coś, o czym...
Uciszył ją, przykładając dłoń do jej ust.
– Nie ryzykujmy zepsucia tego wieczoru przez dalsze rozmowy, dobrze? Jeśli chcesz,
możesz mnie nazwać paranoikiem, ale za każdym razem, gdy zaczynamy czegoś dociekać,
jestem o włos od utraty ciebie. Dopiero co cię odzyskałem i chcę, żeby ten sen jeszcze trochę
potrwał.
– Aleja...
– Tylko dzisiaj, dobrze? – Owinął jeden z końców jej szala dookoła swojej szyi, a potem
zawiązał oba końce. – Więzy miłości – uśmiechnął się. – Porozmawiamy jutro. Przysięgam.
– Jutro – zgodziła się.
Ich obiecana rozmowa stała się trudniejsza do przeprowadzenia, niż podejrzewała.
Napięte plany Keane’a sprawiły, że chodzili po mieście aż do południa i kiedy w końcu
dotarli do hotelu, by się przebrać i coś zjeść, Gypsy myślała jedynie o chłodnym drinku i
długiej kąpieli.
Gdyby nie znała go tak dobrze, mogłaby przysiąc, że celowo przeładował program
zwiedzania, by odwlec ich rozmowę. Ale tak jak ich idylla w Wisconsin, również i ta podróż
musiała się kiedyś skończyć. Trzeba było stawić czoła rzeczywistości. Oboje mieli swoje
życie w różnych częściach kraju. Keane być może cieszył się z tego, że nie mają żadnych
wspólnych planów na przyszłość. Natomiast ona, zwłaszcza teraz, gdy zrobiła ten ostateczny
krok, by związać się z nim na stałe, niepokoiła się jego podejściem. Gdzieś po drodze między
Ashford Grove i Chicago zamienili się rolami i miejsce, które przypadło jej w udziale, nie za
bardzo jej odpowiadało.
Przechodzili akurat obok małego sklepiku z upominkami w hotelowym hallu, kiedy
natknęli się na hostessę. Trzymała ona w dłoni tabliczkę i wołała:
– Keane McCready proszony do telefonu. Keane McCready...
Raucił Gypsy zdziwione spojrzenie, po czym podszedł do dziewczyny i dotknął jej
ramienia.
– Nazywam się McCready.
– Telefon może pan odebrać tam. – Wskazała na aparat koło recepcji.
– Któż to może do mnie dzwonić? – zastanawiał się głośno.
– Nigdy się nie dowiesz, jeśli nie odbierzesz tego telefonu.
– Zgadza się. Idźcie z Kevinem do pokoju i zamówcie coś do jedzenia – co tylko chcecie,
byle dużo. Umieram z głodu.
– W porządku. – Gdy Keane skierował się w stronę recepcji, zwróciła się do Kevina: – To
co, mały, idziemy?
– Za chwilę. W tym sklepie z pamiątkami są komiksy, chciałbym je przejrzeć. – Popchnął
ją w stronę wejścia, ale sprzeciwiła się.
– Kevin, czy nie możesz zrobić tego później? Jestem okropnie zmęczona.
– W takim razie jedź do góry. Zostanę tu i poczekam na tatę.
– Nie mogę na to pozwolić. Oboje wiemy, że się nie zgubisz, ale twój ojciec jest innego
zdania, pamiętaj!
– W takim razie chodźmy. – Znowu chwycił ją za rękę. – To zajmie tylko minutkę.
– Dlaczego nigdy nie potrafię odmówić? – Rozejrzała się po sklepie i dostrzegła mały,
srebrny model dwupłatowca. Zdecydowała się go kupić Keane’owi niezależnie od ceny, jaką
miałaby zapłacić. Kiedy już uregulowała rachunek, podeszła do Kevina.
– Zobacz, co przez ciebie zrobiłam, ty mały łobuzie. A co ty znalazłeś?
Wyjął parę komiksów ze swojej torby.
– „Troglodyci” numer 18 i „Człowiek G. I. „ numer 59. Ach, a to wziąłem dla ciebie.
„Przegląd Światowy”, jest w nim artykuł taty o tobie.
Gypsy wolno sięgnęła po pismo. No oczywiście, okładkę zdobiło zdjęcie z pokazów w
Oskhosh, a jej mała fotografia była umieszczona w dolnym rogu.
– Eee... hmm. Nie powiedział, że to się ukaże tak szybko – wymamrotała.
– Czekałem na to. Powiedział, że tydzień temu sprawdził korektę szczotkową.
– Korektę szczotkową?
– Tak. To ostatnia korekta artykułu, który ma iść do druku.
Pokiwała głową.
– No cóż, chodźmy na górę, żebym mogła to przeczytać, dobrze?
W zaciszu łazienki drżącymi palcami przewróciła kartki magazynu. Nie chciała, aby
Keane przerwał jej, zanim przeczyta całą historię. Denerwowałoby ją, gdyby siedział w tym
momencie przy niej i obserwował każdą jej reakcję.
Znalazła dwa artykuły – pierwszy, ogólny, mówiący na temat Oshkosh i drugi, skupiający
się wyłącznie na niej. Fotografia, która przy nim widniała, musiała być jedną z tych, które
zrobił pierwszego wieczora w blasku zachodzącego słońca, gdy starała się go przetrzymać
siedząc przy moth. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak bardzo była na niego wtedy zła.
U góry tekstu widniał tytuł: „Podniebna baletnica”.
Musiała powstrzymać napływające do oczu łzy i kręcąc głową, zaczęła czytać:
„Żyło niegdyś plemię lotników – cyganów, szalonych pilotów, którzy nosili w sobie
pragnienie połączenia oceanów i uczynienia z naszego świata mniejszego, bardziej
dostępnego miejsca. Jednakże kryło się za tym coś więcej, coś bardziej osobistego. Chęć
latania dla samej przyjemności lotu. Potrzeba czerpania z nieba strawy, tak jak drzewo
czerpie ją z ziemi.
Większość tamtych pionierów lotnictwa już odeszła, ale zdołali przekazać swoją duszę
dalej. Z pewnością żyje ona nadal w sercu i umyśle Elin „Gypsy” Gallagher, mieszkanki
Milwaukee w stanie Wisconsin, uczestniczki dorocznych pokazów lotniczych w Oshkosh... „
Przeszła przez dalszą część, czytając o swym pochodzeniu, o różnych nagrodach, które
zdobyła przez lata w Fond du Lac. Aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak
dobrym pisarzem i przenikliwym obserwatorem był Keane. Pomimo swojej początkowej
ignorancji zdołał w końcu uchwycić niuanse, które nawet jej umknęły.
Na trzeciej stronie u dołu ujrzała dodatek do całej historii. Chociaż tekst został
wydrukowany mniejszą czcionką, to jednak bezsprzecznie zwracał uwagę swoim tytułem:
„Tragedia w Blakesbury: Pytanie o winę”.
Serce Gypsy zaczęło bić szybciej.
To niemożliwe, ale mimo wszystko było tam, czarno na białym: imię Łona, wypadek,
dochodzenie. I plotki, które krążyły wśród uczestników podniebnego cyrku. Cały ten
koszmar, wyciągnięty ponownie na światło dzienne, tak by każdy mógł o nim przeczytać i
osądzić. Właśnie w momencie, gdy była w końcu gotowa, by o nim zapomnieć i zacząć
wszystko od nowa.
Zrobiło się jej niedobrze. To musiał być powód niechęci Keane’a do rozmowy. Chciał
odwrócić jej uwagę, by nie mogła przeczytać tego artykułu. Pewnie teraz żałuje tego
spotkania w Chicago. Sam przecież przyznał, że myślał już, iż zmieniła zdanie. W złości,
wyobrażając sobie, że go odrzuciła, odegrał się prawdopodobnie w jedyny możliwy dla niego
sposób.
„Czyżbym próbowała go usprawiedliwić? – zastanawiała się. – Nie, czegoś takiego nie
można usprawiedliwić”. Mężczyzna, którego kochała, nie mógłby zrobić czegoś takiego, a w
związku z tym on nie może być tym, za kogo go uważała. Wykorzystał jej zaufanie, a potem
rzucił nim jej w twarz.
Potem pozwoli popłynąć łzom. Potem, gdy minie jej to otępienie. Ale do tego czasu
powinna już znaleźć się daleko stąd. Zmusiła się do wstania, pozwalając, by magazyn upadł
na podłogę. Artykuł nie miał już żadnego znaczenia, tak samo zresztą jak fakt, że przeczytają
go tysiące ludzi. Tylko zdrada była czymś rzeczywistym – zdrada i potrzeba wyjazdu, zanim
odnajdzie ją Keane.
Spakowała tylko te rzeczy, które ze sobą przywiozła i weszła do windy akurat w
momencie, gdy w windzie obok otwierały się drzwi. W drodze na dół oparła się o ścianę i
zamknęła oczy. „Nie mogę teraz płakać – pomyślała twardo – do diabła, jeszcze nie!”
Potrzebowała teraz siły, nie słabości, nie tego uczucia zranionej dumy.
– Nie miałem na to wpływu, Keane! Napisałem ten kawałek, zanim przyjechałeś do
Nowego Jorku, ale przysięgam, że odłożyłem go na bok po naszej rozmowie tamtego ranka.
– Więc co się, do diabła, stało, Paul?
– Bitterman sprzeciwił się i kazał to umieścić, oto co się stało. Dzisiaj jest już w
sprzedaży. Chciałbym cię uprzedzić, zanim wynajmiesz płatnych morderców.
Keane czekał na windę z rękoma w kieszeniach i ze spuszczoną głową, podczas gdy
słowa tej rozmowy kołatały się mu po głowie. O Boże, jak on to wytłumaczy Gypsy? Sam
miałby kłopot z uwierzeniem w tę podejrzaną historię, którą będzie musiał jej opowiedzieć.
Najważniejsze teraz było to, by pierwszy zdołał ją odnaleźć, reszta będzie już zależała
tylko od niej. Do diabła, mógł przecież przewidzieć coś takiego, ale przez te ostatnie parę
tygodni żył oślepiony własnymi emocjami. Wiedział, że ta wzmianka w gazecie, mimo iż
niewielka, mogła uczynić jej i Aeroklubowi Gallaghera nieodwracalną krzywdę. Nie mówiąc
już o tym, że zupełnie zniszczy zaufanie, które zdołali między sobą zbudować. Jego
największy koszmar ze snu spełnił się – wygrał w końcu jej miłość, ale tylko po to, by
ostatecznie ją stracić, zanim jeszcze mieli szansę, by jej naprawdę doświadczyć.
Drzwi windy otworzyły się i wybiegł z niej, nie zważając na protesty i uwagi stojących w
niej ludzi, których potrącił. Dopadł drzwi pokoju Gypsy, bo choć próbował przekonać samego
siebie, że nie mogła jeszcze przeczytać artykułu, to jednak czuł nieokreślony strach. Pokój był
pusty.
– Gypsy? – zawołał, podczas gdy jego oczy bez celu błądziły po pokoju. – Kevin?
Przeszedł do sypialni i odniósł wrażenie, że to nie jego własne nogi go unoszą. Na łóżku
leżała biała papierowa torebka – wyglądała tak, jakby ją tam rzuciła, a potem o niej
zapomniała. Drzwi szafy stały otworem – ubrania i walizka Gypsy zniknęły.
Na biurku leżał złożony jedwabny, biały szal, który jej kupił, a na podłodze łazienki
dostrzegł brzeg „Przeglądu Światowego”.
Opadł na łóżko, chowając twarz w dłoniach.
– Tato? – zapytał Kevin od strony drzwi dzielących oba pokoje. – Jesteś tam?
– W sypialni – wymamrotał. Kevin wszedł i rozejrzał się wokół.
– Chce mi się jeść. Gdzie jest Gypsy?
– Nie wiem.
– Może zeszła na dół, by cię poszukać.
– Wątpię w to, Kev. Naprawdę, wątpię.
8
– No i proszę, jest tutaj, tak jak ci obiecałam. Zatankowany i gotowy, by wzbić się w
powietrze.
Gypsy podążyła za wyjątkowo cichą tego dnia Billie do prywatnego hangaru na lotnisku
w Ottawie. Jak tylko kobieta włączyła światła, serce zabiło jej mocniej. Żywy, żółty kolor
moth był jak płomień świecy w ciemności – jedyna stała rzecz w jej życiu.
– Jestem tak samo gotowa, jak ona – powiedziała. – Ile jestem ci winna za benzynę i
miejsce?
– Pomyślmy, za dwa dni... – Billie przerwała i gwałtownie potrząsnęła głową. –
Powiedziałam ci wcześniej, że za t miejsce nic nie będziesz mi winna i mam zamiar tego się
trzymać. Oddaj mi tylko za benzynę i będziemy kwita.
Gypsy odwróciła oczy od moth.
– Czy coś się stało? Tamtej nocy sama chciałaś mnie zabrać do Chicago.
– Tamtej nocy byłaś w potrzebie. Dwa dni później wracasz już sławna. Myślę, że mimo
wszystko nie potrzebowałaś mojej pomocy.
– Co... ? – Gypsy z niedowierzaniem pokręciła głową. – Nie mogłaś jeszcze czytać tego
artykułu. Sama dopiero co go widziałam.
– Jednak tak się stało, prenumeruję „Przegląd Światowy”, mała. – Spojrzała na Gypsy. –
Zamawiam wiele gazet, ta już czekała na mnie w skrzynce, gdy wróciłam do domu.
Tak więc już się zaczęło, wcześniej, niż się spodziewała i z całkiem nieoczekiwanej
strony. Mimo to, niewypowiedziane wprost oskarżenie wywołało w Gypsy uczucia, których
nigdy by się po sobie nie spodziewała. Gniew. Czysty, prosty, bez domieszki winy. Odezwał
się w niej długo tłumiony mechanizm obronny.
– I zmieniłaś zdanie, co? Zamiast romantycznej bohaterki, stałam się winowajcą, sprawcą
śmierci mojego męża – roześmiała się gorzko. – Keane próbował mnie ostrzec przed siłą
środków masowego przekazu.
– Nie jestem sędzią – odparła Billie. – Zostawiam to innym. Przeczytałam ten artykuł i po
tym, co powiedziałaś mi o jego autorze, cóż... dodałam dwa plus dwa. Przeczuwałam, że
przyjedziesz tu szybciej, niż powinnaś.
Gypsy odetchnęła głęboko.
– To... to było pomyłką już od samego początku. Należało zawierzyć swoim instynktom,
niestety nie zrobiłam tego i teraz będę musiała ponieść konsekwencje. Ale nie zamierzam żyć
z poczuciem winy. Już nigdy więcej. I zapamiętaj to sobie, Billie, nie byłam taka obojętna
pięć lat temu. Nie jestem odpowiedzialna za śmierć mojego męża.
– W takim razie to nie ze mną powinnaś walczyć.
– Teraz jedyną rzeczą, jakiej potrzebuję, jest powrót do domu. – Wrzuciła bagaże do
samolotu i szybko sprawdziła stan wszystkich urządzeń.
– Mówią, że dom jest tam, gdzie nasze serce. – Billie przez moment przyglądała się jej,
po czym pomachała ręką. – Ale nie jestem przecież kaznodzieją.
Pół godziny później Gypsy znalazła się sama na nocnym niebie. Jej letnia idylla
skończyła się nagle. Teraz najważniejszy był powrót do Aeroklubu Gallaghera. Bez względu
na to, jakie będą rezultaty artykułu, musi być przy Nealu, a on przy niej. Nadszedł czas, by
zejść na ziemię, dosłownie i w przenośni. Nadszedł czas, by zdała sobie sprawę, że marzenia,
tak samo jak ludzie, były czasami tak ulotne i zmienne jak chmury.
Billie myliła się. To nie z Keane’em powinna walczyć, ale z kimś zupełnie innym.
Keane skinął na Kevina, po czym zniknął w jednym z kilku hangarów znajdujących się na
lotnisku w Milwaukee.
– To Aeroklub Gallaghera, prawda? – zapytał mechanika pracującego samotnie przy
jednosilnikowej cessnie. Mężczyzna wyprostował się, ukazując czerwony podkoszulek, taki
sam, jaki miała kiedyś na sobie Gypsy.
– Zgadza się. Czym mogę służyć?
Keane roześmiał się, po czym rzucił nonszalancko:
– Czy jest tu gdzieś Gypsy? Umówiłem się z nią w południe.
Zanim mechanik odpowiedział, spojrzał na Keane’a twardo.
– Nie, nie ma jej tutaj.
„Znowu się zaczyna – pomyślał Keane. – Tak samo jak w Oshkosh. Dlaczego, do diabła,
każdy, z kim ona pracuje, tak ją chroni? Może starają się ją obronić przed typami twojego
pokroju – odpowiedział sobie. – I mają powody”.
– Och! – Udał, że patrzy na zegarek. – Myślę, że przyszedłem trochę za wcześnie.
Chciałem z nią porozmawiać na temat lekcji pilotażu dla mojego syna. Trochę mnie goni
czas.
Do hangaru wszedł Kevin i mężczyzna zmrużył oczy.
– Nie wiem, co Gypsy panu powiedziała, ale licencję pilota dają dopiero od szesnastu lat.
– Oczywiście, jestem tego świadomy, ale pomyślałem, że nie zaszkodzi go wypróbować,
będzie miał parę lat do namysłu. – Keane pochylił się do przodu i dodał poufale: – Właściwie,
jego matka i ja sprzeciwiamy się temu, ale jego dziadek, komisarz policji... no, po prostu
nalega. Czy jest może w pobliżu ktoś, z kim mógłbym porozmawiać?
Mechanik ponownie spojrzał na Kevina, który wzruszył ramionami.
– W biurze jest Neal – odparł wolno – ale rozmawia chyba teraz przez telefon.
– Neal! Oto ktoś dla mnie. Poczekaj tutaj, synu, myślę, że nie powinieneś słyszeć naszej
rozmowy. Czy biuro jest tam?
– Taa...
– Dziękuję, bardzo mi pan pomógł. – Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć,
Keane pukał już do drzwi z matowej szyby, – Proszę! – odpowiedział burkliwy głos.
Wszedł do małego, ale zaskakująco schludnego biura, prawie w całości zajętego przez
wielkiego mężczyznę koło sześćdziesiątki, z czupryną siwiejących, czarnych włosów.
Mężczyzna wstał i wyciągnął rękę.
– Neal Gallagher. Czy wspominał pan o lekcjach latania, czy też było to moje pobożne
życzenie?
Keane uścisnął mu dłoń.
– Właściwie, proszę pana, nazywam się Keane McCready. Pański pracownik wydawał się
być trochę podejrzliwy, więc...
– Keane McCready, tak? – W ciągu sekundy jego oczy z niebieskiej przybrały
ciemnoszarą barwę. W tej chwili zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę, po czym szybko
pozbył się tego, kto był po drugiej stronie. – Ten cholerny dzwonek nie milknie od wczoraj.
Myślę, że to panu powinienem za to podziękować.
– Panie Gallagher, jeśli poświęci mi pan parę minut, spróbuję wytłumaczyć, co się stało.
Ale jeśli chce mnie pan wyrzucić, nie będę się sprzeciwiał.
Po długiej pauzie teść Gypsy wskazał mu krzesło. Telefon znowu zaterkotał, więc bez
wahania podniósł słuchawkę i odłożył ją na leżący na stole „Przegląd Światowy”. – Mów
chłopcze, póki jeszcze masz język.
Dwadzieścia pięć minut i kilka tysięcy słów później Keane odchylił się do tyłu, czekając
na werdykt.
Gallagher spojrzał na niego z dziwnym smutkiem, po czym pokręcił głową.
– Jak na tak młodą kobietę, Gypsy miała już dość kłopotów, ale teraz... Odkąd powróciła
jest taka cicha.
– Więc jest tutaj. Nie widziałem na zewnątrz jej dwupłatowca i sądziłem, że źle mnie
poinformowano.
– Jest tutaj od wczoraj, a moth jest u Bixby’ego, konserwują ją.
Keane przełknął ślinę.
– A gdzie jest Gypsy? – zapytał.
– Gdzieś się kręci. Nie zmuszałem jej, by przyszła do pracy zaraz pierwszego dnia po
powrocie, ale myślę, że niedługo się tu pokaże.
– W takim razie, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, zaczekam. – Ziewnął i przetarł
palcami oczy. – Przepraszam, ale niezbyt się wyspałem ostatniej nocy.
– Jeśli pan chce, może się pan wyciągnąć na kanapie – zaoferował Gallagher.
– Dziękuję, ale jest tu ze mną mój syn, Kevin... Mężczyzna pokiwał głową.
– Nie twierdzę, że pochwalam całkowicie wszystko, co zrobiłeś do tej pory, ale byłbym
skończonym głupcem, gdybym nie dostrzegł, że ją kochasz, młodzieńcze. Pozwalając ci
zostać, działam wbrew jej życzeniom. Mam tylko nadzieję, że to się dobrze skończy.
– Rozumiem. Dziękuję, że nie wątpi pan w moje uczucia.
– Powiedział mi pan prawdę, tak?
– Oczywiście.
– Dlaczego więc miałbym w to wątpić? I dlaczego mi pan dziękuje za to, że
zaakceptowałem prawdę?
Keane zachichotał.
– Wie pan, jesteście z Gypsy do siebie podobni. Wiem już, skąd wziął się jej upór.
– To oczywiste, że jesteśmy podobni. Wszyscy Irlandczycy są uparci.
– Postaram się o tym pamiętać.
Przez chwilę milczeli, po czym Gallagher spoważniał.
– Zanim zjawi się Gypsy, myślę, że powinniśmy porozmawiać o... o tym, co naprawdę
zdarzyło się memu synowi.
– Proszę pana, nie musi pan do tego wracać. Gypsy i tak zdążyła już powiedzieć mi
więcej, niż miałem prawo wiedzieć.
– Sama Gypsy całkiem niedawno dowiedziała się dużo więcej. Pański artykuł nie jest
jedyną rzeczą, z którą musiała się pogodzić.
Keane wyprostował się na krześle.
– Zamieniam się w słuch.
– To zabawne – zaczęła Gypsy, uśmiechając się słabo. – Przyjechałam tu dziś rano, by ci
powiedzieć, co mi leży na sercu, a teraz nic nie czuję. Nie, to nie całkiem prawda. Czuję
trochę smutku i trochę żalu. Może nawet trochę litości. Ale nie jestem zła... ani zrozpaczona.
Już nie.
Podniosła głowę i wsłuchiwała się w śpiew ptaków, ukrytych w drzewach. Dziwne, że
nawet w środku zatłoczonych miast cmentarze zawsze zachowywały spokój i ciszę. Ktoś,
prawdopodobnie Neal, położył świeże kwiaty na grobie Łona. Przychodził tu regularnie co
tydzień, dla niej jednak była to pierwsza wizyta od ponad czterech lat. Zawsze aż do dzisiaj
brakowało jej odwagi.
Zmęczona staniem, uklękła na gęstej trawie.
– Spotkałam kogoś tego lata, Lon. Przez moment wydało mi się nawet, że naprawdę
znalazłam kogoś, na kim mogłabym się oprzeć. Kogoś... prawdziwego. Nie sądzę, żeby miał
zamiar mnie okłamać, ale to nie zmniejsza mego bólu. Musiałam wyjechać, bo wiedziałam, że
już nigdy nie będę w stanie mu zaufać. Zaufanie stało się główną przeszkodą między nami.
Zaufanie i moje wspomnienia. Myślę, że związek z Keane’em był z góry skazany na
niepowodzenie. Znasz to powiedzenie o oleju i wodzie. Ale dzięki niemu zdałam sobie
sprawę, że umieściłam nasze małżeństwo na czymś w rodzaju piedestału. Widziałam cię
takim, jakim chciałam cię zobaczyć – idealny mąż, idealny partner.
Głos się jej załamał, lecz zmusiła się, by mówić dalej.
– Ale nie byłeś nim, prawda? Byłeś człowiekiem, miałeś swoje dobre i złe dni.
Popełniałeś błędy w osądach. Tak jak my...
– W takim razie awaria pompy paliwowej nie przyczyniła się do wypadku pańskiego
syna? – zapytał zmieszany Keane.
Neal potarł dłonią czoło i westchnął.
– Przypuszczam, że nikt nigdy nie będzie tego wiedział na pewno.
– Ale... Gypsy powiedziała mi, że ustalono...
– Powiedziała ci to, młodzieńcze, dlatego, że w to właśnie chciała wierzyć. Mam tu kopie
końcowych oświadczeń, jeśli chcesz zobaczyć. Nie rozstrzygnięte. – Wstał i szybkimi
krokami zaczął przemierzać mały pokój. – Nie rozstrzygnięte. Ta pompa mogła rzeczywiście
mieć jakieś fabryczne uszkodzenie, którego nie był w stanie znaleźć . mechanik. Ale
pozostaje fakt, że żaden normalnie myślący I pilot nie zrobiłby takiego manewru, jaki zrobił
on w czasie prostego, próbnego lotu.
I Keane poczuł się trochę niezręcznie, obserwując tego dziwnego mężczyznę.
– W takim razie uważa pan...
– Uważam, że jeśli ktoś jest winny śmierci Łona, to jest nim przede wszystkim on sam.
Nie udaję, że wiem, co czuł tego ranka. Może z powodu głupiej sprzeczki, jaką mieli z Gypsy
poprzedniego dnia, chciał jej coś udowodnić. W każdym razie wygłupił się i powiedziałbym
mu to, gdyby wyszedł z tej historii cało.
– Przykro mi – miękko powiedział Keane.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kochałem mojego syna. Może dlatego byłem w stanie
spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Ten jeden błąd, choć okazał się tragiczny w skutkach, nie
zmienił mojej miłości.
– Nie tak, jak zmienił miłość Gypsy – dodał Keane. – Nic dziwnego, że wściekała się na
mnie za każdym razem, gdy próbowałem robić wyłom w jej wyidealizowanych
wspomnieniach.
– Nic dziwnego, że Keane był tak na mnie wściekły za każdym razem, gdy próbowaliśmy
rozmawiać – stwierdziła Gypsy, uśmiechając się smutno. – Dziwię się tylko, że cały czas
próbował. To dzięki niemu zrozumiałam, iż te wszystkie lata okłamywałam sama siebie,
nawet zanim jeszcze zadzwoniłam do Neala. O Boże, Lon, jak mogę znowu wrócić do tego
samego życia? Zmieniłam się! On mnie zmienił. I wiem, że nie chcę już więcej być sama.
Podniosła się i otrzepała dżinsy.
– Cóż, myślę, że powiedziałam to, co chciałam. Jesteś teraz lepszym słuchaczem niż
kiedyś, gdy byliśmy małżeństwem. – Wolnym ruchem wyjęła z kieszeni długi, podarty
kawałek białego jedwabiu i położyła go obok kolorowych kwiatów Neala. Od dzisiaj nie będę
już go potrzebować. Tego drugiego też nie. Czasami trzeba pozostawić pewne rzeczy za sobą,
by móc powiedzieć: „do widzenia”. Do widzenia, Lon.
***
– Do diabła, Neal, nie pozwolę jej tak łatwo ode mnie odejść. Zasługuję na coś więcej niż
„żegnaj, kochanie”. – Tym razem to Keane przemierzał biuro Gallaghera, podczas gdy ten
przygotowywał kawę.
– Może twój syn wolałby wodę sodową. Możecie tu jeszcze długo czekać.
– Co? Och! – Keane zatrzymał się i spojrzał na zegarek. – Może poszła do domu, jak pan
myśli? Może tam ją znajdę?
– Gypsy w domu? – starszy pan roześmiał się. – Bywa w domu jedynie po to, by się
przebrać i coś zjeść. Ta dziewczyna nie jest z tych, co wysiedzą długo w jednym miejscu.
– Ciekawość świata – wymamrotał Keane.
– Tak jest. Takimi byli jej ojciec i dziadek. O’Harowie to niespokojne duchy.
– Zdążyłem się o tym przekonać.
– Chodź, przewietrzymy się trochę, chciałbym poznać twojego syna. Kevin, tak?
– Tak. – Keane wziął papierowy kubek z kawą i wyszedł za nim do hangaru.
Ke\in stał na górnym stopniu drabinki z głową pochyloną nad silnikiem cessny, podczas
gdy nieszczęsny mechanik usiłował nadążyć za jego pytaniami.
Gallagher roześmiał się i chciał do nich dołączyć, ale Keane położył dłoń na jego
ramieniu.
– Czy to raport SEL-u spowodował, że zaczęły krążyć plotki na temat śmierci pana syna?
– zapytał.
– Może później, kiedy wmieszali się w to dziennikarze. Najprawdopodobniej to paru tak
zwanych przyjaciół, którzy otaczali Łona i Gypsy w tym czasie i widzieli, co się stało.
Dlaczego? Czy to ważne?
– Może się okazać ważne. Będę musiał porozmawiać z tymi „przyjaciółmi”, kiedy
zabiorę się do następnego artykułu.
– Następnego? – Gallagher obrócił się, by na niego spojrzeć. – Dla „Przeglądu
Światowego”?
– Od wczoraj jestem wolnym strzelcem. Jeszcze jedno pytanie, proszę pana. Jeśli
mógłbym oczyścić Gypsy ze stawianych jej zarzutów, czy miałby pan coś przeciwko temu,
abym użył tego, o czym mi pan właśnie powiedział?
– Wszystko?
– W granicach rozsądku.
Podjęcie decyzji nie zabrało Gallagherowi zbyt wiele czasu.
– Najwięcej uwagi powinniśmy poświęcić żyjącym. Prawda nie zrani już mojego syna i
chodzi tu bardziej o życie i reputację Gypsy, więc to jej powinieneś zadać to pytanie.
Keane pokiwał twierdząco głową.
– Dziękuję, na pewno to zrobię. O ile w ogóle kiedykolwiek się pokaże. Zaczynam
myśleć...
Już zbliżając się do otwartego hangaru, Gypsy usłyszała znajome głosy. Miała ochotę
odwrócić się i uciec co sił w nogach.
– Och, Neal! – wyszeptała. – Obiecałeś mi, że nie spotkasz się z nim, jeśli tu przyjdzie.
Co teraz robić? Kierować się instynktem i uciec? Ależ to by było tchórzostwo! – odezwał się
w niej drugi głos. Zdecydowałam się być silniejsza niż do tej pory.
Przez blisko pięć minut stała za rogiem budynku, prowadząc walkę z własnymi
emocjami. Potem wzięła głęboki oddech i weszła do środka, zmuszając się, by myśleć
wyłącznie o gniewie i upokorzeniu, których doświadczyła. Ból i zdradę zatrzymała dla siebie.
Te szczególne uczucia były zbyt świeże, zbyt dokuczliwe.
Keane stał odwrócony do niej plecami, tak samo zresztą jak i Neal. Obaj zdawali się być
pogrążeni w rozmowie, kiedy nagle Keane przerwał w pół zadania i zesztywniał, po czym
odwrócił się i napotkał jej wzrok.
Przez sekundę oboje tylko wpatrywali się w siebie. Pełną napięcia ciszę przerwał dopiero
Kevin, który idąc za wzrokiem ojca dojrzał Gypsy. Zeskoczył z drabiny i krzyknął:
– Gypsy! Tak długo na ciebie czekaliśmy! Gdzie byłaś? Nie mogła nie uśmiechnąć się,
widząc jego entuzjazm.
Rozłożyła ramiona i chwyciła w nie chłopca.
– Odwiedziłam kogoś – powiedziała. – A co u ciebie?
– Wszystko w porządku – odparł. – To z tatą jest znowu niedobrze. Dlaczego po prostu
nie powiedziałaś, że chcesz wcześniej wrócić do domu?
Gypsy zmieszała się. Nie pomyślała o tym, jak jej wcześniejszy wyjazd może wpłynąć na
Kevina.
– Jest to... trochę skomplikowane – przyznała. Może Neal ci teraz pokaże nasze samoloty,
a ja z tatą porozmawiamy o tym. – Spojrzała na teścia, który bacznie ją obserwował.
Oczywiście, Kevin chciał zostać z nimi, ale Neal zdołał namówić go na przechadzkę po
lotnisku. John, ich drugi mechanik, pospiesznie wycofał się do biura na długą przerwę
śniadaniową.
Kiedy Keane i Gypsy zostali sami, wokół znowu zapanowała cisza. Gypsy starała się
patrzeć wszędzie, byle tylko nie na jego twarz, obawiając się tego, co mogłaby z niej
wyczytać. Była to jednak bitwa z góry skazana na klęskę, bowiem postać Keane’a przyciągała
jej oczy jak magnes.
– Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – zapytała w końcu.
– Miałem długą pogawędkę z Billie nad szklanką piwa w Ottawie.
Pokiwała głową.
– Mogłam się tego domyślić. W końcu robiąc takie rzeczy, zarabiasz na życie.
– Gypsy, ja... – Podszedł bliżej.
– Nie! – rzuciła ostrzegawczo.
– W porządku.
– Zostań tam, gdzie jesteś.
– Powiedziałem: w porządku.
Po kolejnych sekundach milczenia westchnął rozdrażniony.
– To wszystko jest śmieszne.
– Zgadza się.
– Myślałem, że może chciałabyś porozmawiać.
– Czy masz pod ręką swój notes? Nie chciałbyś chyba czegoś pominąć? – Jej paznokcie
wbiły się w dłonie, ale nie chciała ich rozprostować. Gdyby to zrobiła, gniew mógłby opaść.
Keane wskazał na nią palcem.
– Jesteś niemożliwa.
– A ty nie wiesz, w którym momencie przestać ponaglać swoje szczęście.
– Czy to jest szczęście? Nie masz nawet zamiaru mnie wysłuchać, prawda?
– Myślę, że słyszałam już to wszystko przedtem.
– Nie!
– Po prostu zostaw mnie w spokoju, Keane.
– Nie! Zamknęła oczy.
– Nie powinieneś był tu przyjeżdżać.
– Musiałem.
– Wszystko skończone.
– Nawet jeszcze się nie zaczęło, Gypsy.
– Skończyło się zanim się zaczęło.
– Mylisz się! – krzyknął.
– Okłamałeś mnie!
Tym razem nagłą ciszę wypełniły ich pospieszne oddechy. Gypsy odwróciła się, by ukryć
przed nim łzy, które spłynęły po policzkach. Walczyła, by znowu sprowadzić gniew, ale ból
był silniejszy.
– Nigdy cię nie okłamałem – powiedział prawie szeptem.
– Są różne kłamstwa. Jednym z nich jest omijanie prawdy. Wiedziałeś przez cały czas, że
ta notatka się ukaże, ale mimo to zdecydowałeś się nie mówić mi tego. Kiedy ją napisałeś,
Keane? Kiedy udało ci się przekonać samego siebie, że nie przyjadę do Chicago?
– Mój Boże, ty naprawdę w to wierzysz?
– Nie chciałam w to wierzyć – powiedziała mu. – Ale dowód był trochę więcej niż...
przytłaczający.
Zaczął chodzić po cementowej posadzce i jego kroki odbijały się echem w olbrzymim
hangarze.
– Nie napisałem tej notatki. Daniels przemycił ją tam bez mojej zgody... – zawahał się. –
Jaki dowód?
– To naprawdę nie ma już teraz żadnego znaczenia.
– No, pięknie! Powiedz mi, czy nasza znajomość znaczy dla ciebie tak niewiele, że nie
chcesz nawet wysłuchać moich wyjaśnień? Po tym wszystkim, co przeżyliśmy razem, czy
myślisz, że możesz mnie tak po prostu odrzucić?
Im ostrzejszy stawał się jego głos, tym więcej wysiłku musiała włożyć w to, by ukryć
swoje emocje. Odwróciła się i ujrzała go, jak stoi z rękoma w kieszeniach, z jedną nogą
opartą na szczeblu drabiny, którą przed chwilą opuścił Kevin. Wyglądał, jakby przeszedł tę
samą drogę, przez którą przeszła ona w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
– Mogłeś mnie ostrzec, Keane. Gdybyś przyszedł do mnie z wyjaśnieniami, zanim
wydrukowano artykuł, wszystko mogłoby być inaczej.
– Sam nie wiedziałem, że ta notatka tam jest, dopóki nie znalazłem gazety na podłodze
twojej łazienki. To właśnie na ten temat był telefon do mnie. Daniels ostrzegł mnie.
Po krótkiej chwili Gypsy zaczęła się śmiać.
– Co cię, do diabła, tak śmieszy?
– Nie wiem i to jest takie śmieszne. Nie wiem już, kiedy mówisz mi prawdę, a kiedy mną
manipulujesz. Może tak by się działo przez cały czas, co? To byłoby naprawdę zabawne.
– Sama wiesz najlepiej, Gypsy.
– Czyżby?
– Tak, wiesz. – Podszedł do niej i koniuszkami palców uniósł jej brodę.
– Jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co się stało. Gdybym nie był tak zajęty
swoimi uczuciami do ciebie, mógłbym przewidzieć, że coś takiego się stanie, i nie dopuścić
do tego. Jedyne, co mogę zrobić, to spróbować to naprawić. Powiedz mi, że nie jest jeszcze na
to za późno.
Jego dotyk i bliskość podziałały na nią mocniej niż jego gniew. To oraz sposób, w jaki na
nią patrzył tymi zagadkowymi oczyma koloru nieba. Gdyby tylko chciał, mógłby pewnie
oczarować nawet pchłę skaczącą po pasie.
– Mnie także jest przykro – powiedziała. – Ale nie wiem, czy mogę ci wierzyć.
– W takim razie doszliśmy do martwego punktu.
– Chyba tak.
Bez ruchu wpatrywali się w siebie przez kilka sekund, po czym Keane wolno opuścił
rękę.
John wybrał właśnie ten moment, by ponownie wejść do hangaru, przeżuwając do połowy
zjedzoną kanapkę.
– Ja, ehmmm, nie chciałbym przeszkadzać, ale myślę, że powinniście wiedzieć...
Gipsy odsunęła się od Keane’a.
– Co się stało, John?
– Ten mały, który tu był, właśnie wsiadł do miejskiego autobusu z przystanku po drugiej
stronie ulicy.
– Co??? – Keane pokręcił w zdziwieniu głową. – Myślałem, że poszedł z Gallagherem.
– Ależ tak – zapewniła go pospiesznie Gypsy. – To musiał być jakiś inny chłopiec.
– Nie – powiedział mechanik. – Miał na sobie niebieską koszulę z długimi rękawami i
beżowe spodnie, tak?
Serce Gypsy zaczęło bić mocniej, ale zanim ona czy Keane zdążyli cokolwiek
odpowiedzieć, do hangaru wpadł Neal.
– Czy Kevin tu jest? – zapytał. – Chyba widziałem go, jak szedł w tę stronę parę minut
temu.
Kean zbladł jak ściana i pędem pobiegł do wyjścia.
– Co się stało, Neal? – Gypsy złapała go za ramię, ale starała się nie wpaść w panikę.
Strach w oczach Keane’a przeraził ją.
– Powinienem was o to zapytać. Mały powiedział, że chce się napić wody. Czekałem na
niego niedaleko Bixby’ego, ale nie wrócił.
– Och, nie! Prawdopodobnie usłyszał, jak krzyczeliśmy z Keane’em na siebie.
– Nie tylko on jeden. Założę się, że całe lotnisko słyszało.
Keane, ciężko dysząc, wrócił z przystanku.
– Autobus już dawno odjechał. Potrzebuję rozkładu jazdy, żeby się dowiedzieć, jaką ma
trasę.
– Jest w biurze – powiedziała Gypsy. – Chodźmy. Keane, dlaczego on uciekł? –
Poprowadziła go do swojego pokoju.
Spojrzał na nią, ale nie zwolnił kroku.
– Nie powiedziałem ci wszystkiego o Kevinie. Nie uciekł po raz pierwszy, zdarzyło się to
wcześniej dwukrotnie. Myślałem, że już z tym skończył. Do diabła, on nawet nie zna tego
miasta!
– Znajdziemy go – obiecała pewnym głosem Gypsy, choć w głębi duszy nie była o tym
przekonana.
Nie miała zamiaru zostawić Keane’a teraz i pozwolić, by sam szukał swego syna.
Niezależnie od uczuć, jakie żywiła do jego ojca, pokochała Kevina i czuła się winna jego
ucieczki. Pomijając wszystko inne, dała mu świetny przykład w Chicago, czyż nie?
9
Dziwne, w jaki sposób nasze marzenia spełniają się czasami. Jeszcze wczoraj Keane
oddałby wszystko, byle tylko znowu znaleźć się w przedniej kabinie moth, ze spokojną i
pewną siebie Gypsy z tyłu. Teraz, gdy lecieli wolno nad szachownicą pól na przedmieściach
Milwaukee, pragnął z całej duszy, by ta podróż nie była konieczna.
Minęły dwie godziny, odkąd Kevin wsiadł do autobusu jadącego na południowy zachód
od miasta, do Greendale. Według kierowcy, z którym policja skontaktowała się przez radio,
chłopiec zniknął, gdy autobus złapał gumę na zagubionej, wiejskiej drodze. Policja z
Milwaukee mogła przeznaczyć jedynie dwa samochody i helikopter, by przeszukać teren,
więc Gypsy zaproponowała wykorzystanie moth. Utrzymywała cały czas kontakt z ziemią
przez radio. Jak dotąd, nie znaleźli choćby śladu.
Oczy Keane’a przeczesywały każdy skrawek pól w dole. Zastanawiał się, czy w ogóle
można dojrzeć małego chłopca z takiej wysokości. Bolała go głowa. Wkrótce zrobi się
ciemno i będą musieli przerwać poszukiwania, a cały czas, który na nie poświęcili,
prawdopodobnie okaże się stracony.
Odwrócił się, by spojrzeć na Gypsy. Pokiwała głową i, na ile mogła, obniżyła pułap lotu.
Jeszcze w aeroklubie była bardzo spokojna i przez cały czas zachowywała zimną krew.
Raz tylko wzięła go na bok, by zapytać:
– Czy nie uważasz, że powinniśmy zawiadomić matkę Kevina?
– Nie. Absolutnie nie. W każdym razie, jeszcze nie teraz. Nie ma sensu doprowadzanie jej
do rozpaczy, gdy nikt z nas nie jest w stanie nic zrobić.
– Chyba masz rację.
Zamierzał jeszcze coś powiedzieć o tym, jak ceni jej troskę i pomoc, ale już odwróciła
się, by przygotować moth do lotu. „A więc to ma być tak – pomyślał. – Obca, ale troskliwa,
zawsze chętna do pomocy. Jeśli nie mnie, to komuś innemu. Ale, w końcu, co to za różnica?”
Zostali w górze jeszcze przez pół godziny, w końcu Gypsy wylądowała łagodnie na
dzikiej łące. Zanim dotknęli ziemi, Keane doznał znów tej samej co zawsze lekkości. Ale już
po chwili poczuł się tak, jakby ciało miał z ołowiu, a umysł ciężki i otępiały. W powietrzu, na
otwartej przestrzeni, gdzie wszystko wydawało się możliwe, ciągle jeszcze miał nadzieję.
Teraz to pole działało na niego jak magnes, spowalniając jego ruchy i wyciągając z niego siłę
psychiczną.
Kiedy wyłączyła silnik, zdjął gogle, odpiął pas i wyskoczył z samolotu.
– Dlaczego wylądowaliśmy?
Gypsy, siedząc nadal w kabinie, zdjęła okulary i patrzyła na niego, jak przechadza się, by
wyprostować nogi.
– Spędzimy tu noc – odpowiedziała rzeczowo. – Zaoszczędzi nam to czasu na powrót
tutaj rano. Jak tylko wstanie słońce, znowu wylecimy. Wzięłam ze sobą wodę, jedzenie i
śpiwory.
Pomógł jej rozpakować bagaże, jednym uchem nasłuchując radia, które zostawiła
włączone. Jego słabe dźwięki były jedynymi na przestrzeni kilku mil. W ciągu ostatnich paru
tygodni znowu odzwyczaił się od ciszy.
Kiedy już wszystko porozstawiał i, Gypsy zajęła się podgrzewaniem dużej puszki
gulaszu.
Zapach jedzenia przyprawił tylko Keane’a o mdłości, więc odwrócił się i odszedł w
stronę dziobu samolotu. Cudowny, różowo-pomarańczowy zachód słońca przypomniał mu
ten wieczór sprzed trzech tygodni, kiedy nagle Gypsy ukazała mu się w całej okazałości. Tak
dużo zyskał w tak krótkim czasie i tak dużo stracił! A teraz jeszcze Kevin... Dobry Boże, nie
może stracić w ten sposób syna!
– Powinieneś coś zjeść – powiedziała Gypsy i wzdrygnęła się, słysząc, jak obco
zabrzmiał jej głos.
Odwrócił się.
– Nie... nie jestem głodny, dziękuję.
– Nie przydasz się Kevinowi, jeśli zagłodzisz się na śmierć.
– Powiedziałem, że nie jestem głodny.
Gypsy pochyliła głowę nad jedzeniem, ukłuta tonem, jakim to powiedział. Tak naprawdę,
ona też nie była głodna, ale przynajmniej mogła coś robić – coś, co zajęłoby jej ręce i
uspokoiło myśli, przynajmniej na chwilę. A co potem? Czuła się tak, jakby oboje szli po linie
i bali się spojrzeć w dół.
– Znajdziemy go, Keane. – Spróbowała ponownie. – Nie mógł odejść daleko. Może
przygarnęła go jakaś rodzina. To tylko kwestia czasu.
– Ktoś mógł go zabrać po drodze – wykrztusił. – Tak się zdarza. Może być teraz w
połowie drogi do autostrady stanowej.
– Nie jesteśmy w Nowym Jorku czy Chicago – przypomniała mu. – To wiejska okolica.
Znam mnóstwo ludzi, którzy tu mieszkają. Są ciepli i mili. Kevin nie mógł wybrać bardziej
gościnnego miejsca do ucieczki, uwierz mi.
Odchrząknął, po czym ponownie zamilkł. Słońce zachodziło nisko nad horyzontem,
rzucając na Keane’a taki sam blask, jak kiedyś na Gypsy.
Pragnęła podejść do niego, przytulić i uspokoić. Jednak nie potrafiła tak po prostu
zapomnieć. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele zaszło zmian. Zmusiła się, by przełknąć
odrobinę gulaszu, ale po chwili odstawiła talerz na bok i zaczęła przygotowywać kawę. Miała
wątpliwości, czy którekolwiek z nich będzie spokojnie spało tej nocy.
Aromat kawy zwabił go w końcu. Podszedł bliżej i usiadł po drugiej stronie maszynki do
gotowania, naprzeciwko Gypsy. Podała mu filiżankę, którą przyjął z westchnieniem ulgi.
– Dzięki.
– Jeśli wolałbyś raczej o tym nie mówić... – zaczęła. – Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego
Kevin już przedtem uciekał. Mogłoby to pomóc w odnalezieniu go teraz.
Keane odetchnął głęboko i spojrzał na nią. Mimo słabego światła dojrzała, że jego oczy
mają czerwone obwódki i są podkrążone, czy tylko z powodu zniknięcia Kevina?
– Ostatnio zdarzyło się to dwa lata temu – powiedział niskim głosem. – Beth odchodziła
od zmysłów. Na szczęście byłem w domu, kiedy do mnie zadzwoniła. Zdechł t akurat chomik
Kevina i mój syn... poszedł szukać cmentarza dla zwierząt, przynajmniej tak powiedział
policji, kiedy znaleźli go pięć godzin później. Zdołał się wtedy dość znacznie oddalić od
domu, a miał tylko sześć lat. Bóg jeden wie, co mogłoby mu się zdarzyć w ciemności, gdyby
nie znaleziono go przed nadejściem nocy.
– A pierwszy raz?
– Kilka miesięcy wcześniej. Spędził właśnie weekend ze mną. Myślę, że nie chciał mnie
opuścić, bo w niecałe dwie godziny po tym, jak odstawiłem go do domu, taksówkarz
przyprowadził go pod drzwi mojego mieszkania. Przeprowadziłem się do niego nieco
wcześniej, ale mimo to zapamiętał mój nowy adres. Możesz w to uwierzyć? Miał sześć lat!
– Wierzę w to.
Przyglądała mu się. Jego twarz ożywiła się, jak zawsze, gdy mówił o Kevinie.
Zdecydowała się złamać obietnicę.
– On jest geniuszem, Keane. Próbował się uśmiechnąć.
– Mówię poważnie. Przysięgłam, że go nie wydam, ale myślę, że masz prawo, by to
wiedzieć. Kevin jest bardzo uzdolnionym dzieckiem i masz wszelkie powody, by być z niego
dumny.
– Jeśli to prawda, to dlaczego zrobił tak cholernie głupią rzecz? – Wstał nagle, zbyt
poruszony, by usiedzieć na miejscu.
– Nie wiem, ale niezależnie od jego ilorazu inteligencji jest ciągle małym chłopcem o
dziecinnych emocjach. I nie chce, abyśmy o tym zapomnieli.
Przez moment nie odezwał się, stał bez ruchu i obserwował, jak zmierzch przechodzi w
noc. Potem pokręcił głową.
– Jak mogłem o tym nie wiedzieć? – wyszeptał. – Ukazywał mi się na tyle różnych
sposobów. Gypsy, co on chce mi teraz pokazać? Co próbuje mi powiedzieć?
– Nie sądzę, żeby tym razem odnosiło się to do ciebie. Raczej do mnie. – Zapaliła lampę i
postawiła ją między nimi. Zajęło jej to tylko parę chwil i wkrótce zmusiła się, by spojrzeć na
niego, i napotkała jego pełne niedowierzania spojrzenie. – Nie widzisz tego? W Chicago
chciałam odejść od ciebie, ale odeszłam również od niego. Otworzył się przy mnie, a mimo to
odeszłam bez jednego spojrzenia do tyłu. Teraz prawdopodobnie boi się, że zrobię to znowu.
– A zrobisz? – zapytał.
Wiedziała, że nie zdoła uniknąć tego pytania. Tak jak słońce, musiało się pojawić prędzej
czy później. Tylko dlaczego nie mogło się to stać wtedy, gdy będzie miała jasność myśli i
Kevin znajdzie się, bezpieczny, pod opieką ojca?
– Nie sądzę, żeby to była odpowiednia chwila... – zaczęła.
– Aha, a kiedy nadejdzie ta odpowiednia chwila, co? Jutro? Pojutrze? A może nigdy?
Jesteś bardzo dobra, jeżeli chodzi o zgłębianie tajników duszy innych ludzi – ale czy jesteś
taka ślepa, że nie widzisz, co dzieje się w twojej własnej? Robisz to samo, co on!
Gypsy aż rozchyliła usta ze zdziwienia. Wydawało się, że otworzyła puszkę Pandory, a
sądząc ze stanu, w jakim był Keane, kto wie, dokąd mógł ich zaprowadzić jego gniew.
– Nie rozumiem!
– Cały czas uciekasz. – Podszedł do niej i ujrzała ten dziwny błysk w jego oczach. –
Chicago było pierwszym przykładem – ciągnął. – Typowa Gypsy Gallagher. Przeczytałaś ten
artykuł i bum: decyzja powzięta. Bez myślenia o konsekwencjach, nawet bez dania mi szansy,
by się wytłumaczyć, wystartowałaś! Chcę tylko wiedzieć, gdzie wylądujesz? Czy nigdy nie
czujesz się zmęczona tą samotnością w przestworzach, nie mając przy sobie nikogo, kto
przypomni ci, że jesteś żywą kobietą? Może, prosząc o miłość, prosiłem o zbyt dużo, ale co
się stało z zaufaniem?
– Ufałam ci...
– Czas przeszły? – Z wyraźnym wysiłkiem ściszył głos. – Obdarzyłaś mnie tym
zaufaniem jak jakimś podarunkiem od bogów. Ale nigdy nie dałaś mi szansy, bym na nie
zapracował.
Spojrzała na niego, po czym wstała, wywijając się od jego wyciągniętej ręki. Gdy była
już poza zasięgiem światła, odetchnęła głęboko chłodnym, świeżym powietrzem.
– Zawsze kończy się na tym samym, starym argumencie, prawda? – zapytała. –
Zaczynam wierzyć w tę historię z artykułem. Nikt nie zadałby sobie tyle trudu, by bronić
kłamstwa.
– O, dzięki ci, Święta Gypsy! – wykrzyknął szyderczo, siedząc w blasku lampy jak aktor
w świetle reflektora, który odsłonił więcej, niż powinien. – Wiesz, co mam na myśli?
– Jesteś zły i śmiertelnie zmęczony, Keane. Możemy o tym porozmawiać, gdy
znajdziemy Kevina, dobrze?
– Nie, teraz! Gypsy zamknęła oczy.
– Posłuchaj, mam dosyć walki z tobą. Dla mnie również nie był to dobry dzień. Oboje
potrzebujemy trochę odpoczynku.
– Już zapomniałaś, co robiliśmy w Chicago, prawda? Ale jestem pewien, że nie
zapomniałaś o tym. – Wolnym ruchem wyjął z kieszeni marynarki biały, jedwabny szal, który
jej kupił. – Myślę, że zostawiłaś go w pośpiechu.
Wyciągnął rękę przed siebie. Nie mogła powstrzymać łez, które napłynęły do jej oczu.
– Weź go – ponaglił. – Należy do ciebie. Ja... przez całą drogę do Milwaukee
wyobrażałem sobie w kółko tę scenę. Doszedłem do tego momentu i ani kroku dalej. Czy go
weźmiesz, czy też powiesz mi, co mam z nim zrobić? Naprawdę nie wiedziałem. I nadal nie
wiem. Jedyne, co mogę jeszcze powiedzieć, to to, że cię kocham, Gypsy! Jeśli to za mało,
powiedz mi, a raz na zawsze odejdę.
Poczuła się tak, jakby już raz przeżyła tę scenę. Przypomniała sobie, co powiedziała nad
grobem Łona i stwierdziła, że jej słowa nadal są aktualne.
Zmieniłam się... On mnie zmienił Nie chcę jut dłużej być sama. .
W końcu jej palce dotknęły delikatnego jedwabiu. Keane wypuścił z dłoni szal,
pozwalając, by spłynął na jej ręce jak strumień chłodnej wody. Po chwili przyłożyła go do
policzka i wyszeptała:
– Przepraszam.
– Wziął ją w ramiona tak, jakby była czymś delikatnym i kruchym.
– Nie chcę, żebyś mnie przepraszała – powiedział i poczuła jego ciepły oddech na
włosach.
Przyjęła jego pieszczotę i spróbowała dać mu trochę ukojenia. Bóg wiedział, że w tym
momencie oboje potrzebowali tego najbardziej.
Nieoczekiwanie, to właśnie Keane odsunął się pierwszy. Zdawał się być dziwnie
onieśmielony, tak jakby jego wcześniejszy gniew wprawił go w zakłopotanie.
– Rozłożę śpiwory – powiedziała miękko Gypsy. Pokiwał głową.
Cisza, która zapanowała między nimi, miała tym razem inny wydźwięk. Nie była już
ciężka i pełna napięcia, ale... w jakiś sposób łatwiejsza do zniesienia. Kiedy Gypsy skończyła
przygotowywać posłania, kiwnęła na niego głową:
– Połóż się. Spróbuj odpocząć, przed nami ciężki dzień.
Westchnął i zrobił tak, jak zasugerowała, wyciągając się w ubraniu na jednym ze
śpiworów. Zauważyła, że jego’ mięśnie są nadal napięte i stwierdziła, że minie jeszcze trochę
czasu, zanim odpręży się na tyle, by zasnąć.
– Dokąd idziesz? – zapytał, gdy odwróciła się w stronę samolotu.
– Połączyć się jeszcze raz z Nealem. Powiem mu, że z nami wszystko w porządku.
Położył się znowu, założywszy ręce pod głową, i obserwował ją. Wróciła parę minut
później, po krótkiej rozmowie. Kiedy nachyliła się, by zgasić lampę, ujrzała pytający wzrok
Keane’a.
– Nie ma żadnych informacji – powiedziała.
Nocne powietrze trochę się ochłodziło, więc zapięła kurtkę i parę razy okręciła szalik
dookoła szyi. Cały czas czuła, jak ją obserwuje, a gdy jej oczy przyzwyczaiły się do
ciemności, dostrzegła zarys jego ciała. Keane leżał nieruchomo.
– Gypsy! – wyszeptał.
– Hmm?
Uniósł się lekko, wyciągając ku niej rękę.
– Potrzebuję cię.
Wolno uklękła przy nim i nie zaprotestowała, gdy przyciągnął ją ku sobie. Złożyła głowę
na jego piersiach i słuchała bicia jego serca: rytmicznego, uspokajającego dźwięku.
– Tylko mnie przytul – powiedział. – I nie puszczaj.
Nie było to trudne. Gypsy opłotła go ramionami i zacisnęła je mocno. Pozostali w takiej
pozycji do późnej nocy, oboje nie spali i rozkoszowali się tym, że mogą tak leżeć przytuleni.
Znowu pod opiekuńczymi skrzydłami moth, znowu tam, gdzie wszystko się zaczęło.
– Kocham cię – wyszeptała Gypsy.
Jego oddech jakby zatrzymał się na chwilę. Keane westchnął i poszukał ustami jej warg.
– W takim razie jest jeszcze przed nami przyszłość.
Pomimo obecnego przez cały czas strachu o Kevina, Gypsy zapadła w końcu w głęboki
sen. Jego słowa towarzyszyły jej jeszcze przez krótki czas. – Jest jeszcze przed nami
przyszłość... Jest jeszcze... przyszłość...
– Panie i panowie! – zwrócił się mówca do tłumu zgromadzonego pod idealnie czystym
niebem. – Mam zaszczyt przedstawić zwycięzców tegorocznego konkursu akrobatyki
lotniczej – sponsorowanego oczywiście przez Aeroklub Gallaghera – Gypsy i Keane
McCready!
Gypsy szturchnęła Keane’a ubranego w nieskazitelnie biały kombinezon lotniczy, taki
sam jak jej.
– Uśmiechnij się, kochanie! Podniósł dłoń w geście pozdrowienia.
– Naprawdę, moja droga, to zaczyna być trochę męczące. Zdołaliśmy utrzymać pierwsze
miejsce przez ostatnie trzy dekady. Czy nie powinniśmy już pójść na emeryturę, jak wszyscy
normalni, szanujący się sześćdziesięciolatkowie?
– Mów za siebie – warknęła. – Chyba pamiętasz, że dopiero zaczynam sześćdziesiątkę.
Aplauz stopniowo zamierał. Podeszła do mikrofonu, by odpowiedzieć na pytania setek
reporterów zgromadzonych przed podium.
– „New York Times”, pani McCready – przemówił jeden z nich. – Biorąc pod uwagę, że
pani słynna deHavilland moth ma już prawie sto lat, jak udało się pani utrzymać ją w tak
doskonałym stanie?
Gypsy przyjęła jego komplement łaskawym skinieniem głowy.
– Już dawno temu przekonałam się, że trochę czułej troski i miłości utrzyma w dobrej
formie prawie wszystko. Czy zgadzasz się, kochanie?
– Oczywiście, oczywiście! – odpowiedział Keane, obejmując ją w pasie.
– Przepraszam. – Jakaś kobieta uniosła rękę. Obok niej stał przygotowany do pracy
kamerzysta. – Panie McCready, pański syn Kevin jest czołowym astrofizykiem, pana
wspomnienia stały się już prawdziwym bestsellerem, a wyczyny pańskiej żony przeszły już
do legendy. Co sądzi pan o tym fenomenalnym, rodzinnym sukcesie, zwłaszcza, proszę
wybaczyć, w pana wieku?
– Tak, to zadziwiające, prawda? – Czule pogładził Gypsy po ramieniu. – Po tych
wszystkich legendarnych wyczynach ona nadal wygląda tak, jakby nie przekroczyła
trzydziestki nawet o jeden dzień. – Uniósł nieco kosmyk jej włosów. – Może trochę siwe, ale
w pełnym słońcu nadal widać ten kasztanowy odcień.
– Paul Daniels Junior z „Narodowego Inkwizytora”. Panie McCready, jak to się stało, że
wasze małżeństwo przetrwało tyle lat?
Gypsy sięgnęła po mikrofon.
– Ja odpowiem, kochanie. – Rozejrzała się po widowni czekającej w milczeniu na
odpowiedź i roześmiała się. – Przeszliśmy z Keane’em przez różne nieporozumienia i
nieszczęścia, ale zaufanie, jakim się darzymy, pozwoliło nam wybrnąć z nich szczęśliwie.
Zaufanie i nowy jedwabny szal od czasu do czasu. Tak, dzień, w którym uratowałam życie
mojemu mężowi, był najszczęśliwszym dniem mojego życia.
Keane spojrzał na nią i uśmiechnął się. Jego dołki w policzkach stały się głębsze, ale w
błękitnych oczach nadal kryła się iskra. Tak długo, jak ona istniała, ich życie we dwoje nigdy
nie będzie nudne.
– Jeszcze jedno pytanie, zanim zacznie się parada. Jakie są państwa plany na przyszłość?
– Kupiliśmy posiadłość na obrzeżach miasta – odpowiedziała Gypsy. – Stoi na niej
ogromna stodoła i Kevin obiecał pomóc nam ją odbudować...
Gypsy westchnęła i obróciła się na drugi bok. Zawsze lubiła parady, ale stodoły?
Keane poczuł, że Gypsy odsunęła się od niego, i wyciągnął rękę, by ją do siebie
przyciągnąć. I... natknął się na drewniane oparcie fotela na biegunach, na którym się kołysała.
– Ach!... – westchnął zadowolony. – Czy to nie wspaniałe, że jesień życia spędzamy w
tym domu na wsi, z dala od szalonego, miejskiego tłumu... Gypsy, moja droga, zwolnij trochę
to kołysanie, dobrze? Zaczyna mi się kręcić w głowie, gdy na to patrzę.
– Och, przepraszam, najdroższy. – Spojrzała znad swoich drutów i uśmiechnęła się.
– Co właściwie robisz z wełny?
Z dumą uniosła robótkę, by mógł ocenić jej dzieło.
– To szalik dla córeczki Kevina. Kean odchrząknął.
– Piękna robota, ale nie sądzisz, że dwutygodniowe dziecko jest trochę za małe na coś tak
dużego?
– Wkrótce do niego dorośnie. Wiesz, jak lubię być czymś zajęta.
– Proszę, nie przypominaj mi o tym. Przez ostatnich parę tygodni zdążyłaś zainstalować
antenę satelitarną na podwórzu, zupełnie wymienić instalację elektryczną w kuchni i
przeprowadzić gruntowny przegląd silników w obu samolotach. – Pokręcił głową. – Czy nie
mogłabyś zająć się robieniem zapraw na zimę, tak jak wszystkie sąsiadki w okolicy?
– Biedny Keane – zachichotała. – Czy żałujesz, że byłeś ze mną przez te wszystkie lata?
– Oczywiście, że nie! Najszczęśliwsze lata swojego życia spędziłem przy tobie –
podróżując po kraju twoim dwupłatowcem, zakładając własne wydawnictwo i opiekując się
rodziną.
– I nadal jest wiele rzeczy, których możesz oczekiwać – przyrzekła. – Jutro rano czeka cię
na przykład malowanie stodoły.
Zaczął protestować, ale znalazł lepsze wyjście z sytuacji.
– Gypsy, mam jedno pytanie. Myślę, że nadszedł już czas, by o nim wspomnieć.
– Tak, kochanie?
– Czy nie sądzisz, że powinniśmy ustalić datę ślubu?
– Nie ponaglaj mnie, Keane.
– Miałem dziwny sen, zanim mnie obudziłaś – wspomniał Keane, gdy ładowali bagaże do
moth tuż po wschodzić słońca. – Byliśmy...
– To zabawne, bo mi też śniło się coś dziwnego. – Gypsy pokręciła głową i dopiła kawę.
– Niezbyt dobrze pamiętam, ale byliśmy sławni i mieliśmy do czynienia z jakąś stodołą.
Dziwaczne. To chyba przez ten gulasz.
– Chyba tak – wymamrotał, myślami będąc już gdzie indziej. Parę sekund później jednak
dotarły do niego jej ostatnie słowa. – Czy powiedziałaś coś o stodole?
Kiwnęła głową.
– Tak, a co? – Kiedy nie odpowiedział, przyjrzała mu się uważnie i zapytała. – Czy coś
się stało?
Obrócił się wolno, przyglądając się otaczającym ich polom.
– Czy coś się stało? – powtórzył i roześmiał się. – Och nie, skąd, cóż mogło się stać?
– Nie miałam na myśli...
– Wiem. Wiem, przepraszam. Może to zabrzmi trochę głupio, ale w moim śnie też
pojawiła się stodoła. Właśnie się zastanawiałem, czy to może coś oznaczać?
– Oznaczać coś? – Położyła dłoń na jego ramieniu. – Nie powinniśmy teraz bawić się w
przepowiednie, Keane. Wiem, co czujesz, ale nie martw się, znajdziemy go. Jestem tego
pewna.
– Jesteś tego pewna? – Keane skrzywił się pod wpływem własnych emocji. Raz był
kompletnie załamany, to znów z nadzieją patrzył w przyszłość. Kobieta obok niego stała się
jego jedyną ostoją i potrzebował jej wsparcia. – Jeśli nie znajdziemy go do południa, będę
musiał zadzwonić do Beth.
– Będziemy się tym martwić w południe – odpowiedziała. – Na razie ruszajmy w drogę i
róbmy, co się da, dobrze? Chodźmy.
Gdy wspiął się do kabiny, nie mógł się powstrzymać przed zadaniem jej pytania:
– Wczoraj w nocy, kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz, to nie było coś w rodzaju
pierwszej pomocy, prawda? To znaczy, nie powiedziałaś tego, bym lepiej się poczuł, dopóki...
– Nie – odparła krótko, nakładając gogle. Silnik moth zawarczał, nie pozostawiając
miejsca na dalszą rozmowę.
Jak tylko znaleźli się w powietrzu, Keane poczuł znajome uczucie lekkości i spróbował
się odprężyć. Lecieli w kierunku zachodnim, a plecy rozgrzewały im promienie słońca. Kevin
czekał gdzieś tam, w dole. Sam, czy z obcymi? Gypsy skontaktowała się z Nealem z samego
rana. Jego głos przez radio brzmiał poważnie, ale optymistycznie, chociaż nie miał im do
przekazania żadnych nowych wieści. Nikt nie skontaktował się z policją w sprawie chłopca.
Wydawało się, że życie zadowolone idzie naprzód, nie bacząc na przepaść, jaka otworzyła się
przed nim.
Dwadzieścia minut później Keane wypatrzył ją. Ogromna, zrujnowana stodoła stała
samotnie na skraju wąskiej, zakurzonej drogi. Otoczona dziką trawą i chaszczami, wyglądała
na opuszczoną już od lat. Z powietrza widać było spalone pozostałości domu, który niegdyś
stał opodal.
Nie zdążył nawet odwrócić się do Gypsy, by jej to pokazać, gdy samolot już schodził
łagodnie ku ziemi. Więc pomimo tego, co powiedziała, również w niej widok ten poruszył
jakąś strunę.
Okrążyli budynek parę razy wystarczająco nisko, by Keane mógł dostrzec wyblakłą i
obdrapaną czerwoną farbę na pochyłym dachu. Ponownie spojrzał na Gypsy, a ona machnęła
ręką, tak jakby pytała: lądujemy?
Zasady i ograniczenia cywilizacji przestały istnieć. Świat składał się teraz z nich,
jasnożółtego dwupłatowca i tego, co znajdowało się pod nimi. Nadszedł czas, by zaufać
swemu instynktowi, tak jak zrobił to już nie raz, bowiem nie było już wokół nic, co
udzieliłoby mu jakichkolwiek wskazówek.
Keane twierdząco pokiwał głową i chwycił się mocno obu boków fotela, gdy Gypsy po
raz ostatni okrążyła stodołę, a potem ustawiła samolot wzdłuż wiejskiej drogi, szykując się do
lądowania. Nawet on wiedział, że nie będzie to łatwe. Droga była nieutwardzona i wyboista,
ale w porównaniu z polami wokół niej, jedynie ona mogła służyć za lądowisko. Zdał sobie
sprawę, że kostki jego zaciśniętych pięści są aż białe, i pragnął tylko, by udało mu się mieć
otwarte oczy w chwili, gdy wylądują.
Podeszła do lądowania bardzo wolno, ale to nie powstrzymało moth przed kontaktem z
każdą możliwą dziurą czy wybojem. Nie hamowała z całej siły, nie chciała bowiem, by
samolot skręcił w bok, zanim zupełnie się nie zatrzyma. „Boże – pomyślała. – Niech to będzie
warte tego lądowania, bo nie wiem, czy uda mi się ją potem poderwać do lotu”.
Nie mogła sobie nawet pozwolić na to, by spojrzeć, jak Kean zniósł lądowanie. Z całej
siły trzymała drążek, starając się nie stracić panowania nad samolotem. Z powietrza ta droga
nie wyglądała aż tak źle. A może wyglądała? Czy pragnąc pomóc ukochanemu mężczyźnie w
odnalezieniu syna, mogła pomylić się w ocenie sytuacji?
Przednie prawe koło odleciało, gdy ostatecznie zahamowała. Samolot odbił lekko w bok i
zatrzymali się w chmurze pyłu około sto jardów od stodoły. Gypsy natychmiast wyłączyła
silnik i przez całą minutę siedzieli w milczeniu, zanim którekolwiek z nich odważyło się
poruszyć. Dało jej to jednak czas, by zebrać siły, nie mówiąc już o myślach.
W końcu Keane wolno odpiął pasy i odwrócił się. Poniżej gogli jego twarz była
kredowobiała, a kiedy spróbował się uśmiechnąć, wyglądało to bardziej jak skurcz bólu czy
grymas.
Nie miała pewności, czy jej uśmiech wypadł lepiej.
– To na pewno nie było moje najlepsze lądowanie – powiedziała.
Pokiwał głową.
– Zabawne! Gypsy, którą znałem do tego czasu, zdążyłaby się już wycofać ze związku
pilotów, gdyby taki istniał.
– Co mogę powiedzieć? Jestem tylko człowiekiem. Przez moment przyglądał się jej, a
kiedy uśmiechnął się znowu, dostrzegła dołek w jego policzku.
– Bogu niech będą dzięki! Witamy w prawdziwym świecie, Gypsy! Przyrzekam, że nie
użyję tego przeciwko tobie.
Gypsy odetchnęła głęboko.
– Chodź, sprawdzimy tę stodołę. Ciekawa jestem, co w sobie kryje.
Wyskoczyła z samolotu i Keane pospieszył za nią. Z ziemi budynek wyglądał nawet na
większy, niż wydawało •się z powietrza. Odsłaniał swój wiek na tysiąc sposobów. Na
przerdzewiałych zawiasach wisiały połamane, drewniane wrota, obok których leżała
metalowa chorągiewka z dachu, połamana i nikomu już niepotrzebna.
W środku pachniało wilgocią i starością. Keane pokręcił głową, rozglądając się wokół.
– Nie mogę sobie wyobrazić, że znalazł się w miejscu takim jak to. W ciemnościach nocy
przeraziłoby nawet mnie. – Pomimo tych słów przyłożył dłonie do ust i zawołał: – Kevin?!
To ja, czy jesteś tu?!
– Poczekaj! – Gypsy zmrużyła oczy przed wpadającymi przez dziurawy dach
promieniami słońca. – Chyba coś słyszałam.
– Co?
– Nie jestem pewna. Może jakieś zwierzę – zatrzymała się przed drewnianą drabiną
prowadzącą na górę. – Dochodziło stamtąd.
– Oho! – Keane przytrzymał ją. – Nawet o tym nie myśl. Ja pójdę.
– Nie bądź śmieszny, ta drabina cię nie utrzyma. Ona może nie utrzymać nawet mnie.
– Ale mogła utrzymać ośmioletniego chłopca wielkości dużego znaczka pocztowego, tak?
Spojrzał na nią.
Wbiła w niego ostry, niepokorny wzrok.
– Ochraniaj mnie – rozkazała i zaczęła wspinać się, zanim zdążył ją odwieść od tego
zamiaru. Ku zaskoczeniu obojga szczeble wytrzymały, więc dotarła do góry bez problemu.
Wokół panowała ciemność, ale nie na tyle, by nie mogła dojrzeć, że na drewnianej podłodze
pozostało niewiele słomy. Zaczęła się ostrożnie poruszać na kolanach do przodu.
– Widzisz coś? – zapytał z dołu Keane.
– Jeszcze nie. – Znowu usłyszała coś, jakieś delikatne drapanie i zawołała – Keane?
– Tak?
– Jeśli za parę sekund natknę się na gigantycznego szczura, przygotuj się, by mnie złapać,
dobrze?
– Co?
Oczy Gypsy zaczęły powoli przyzwyczajać się do ciemności i wypatrzyła w kącie coś, co
przypominało czuprynę jasnoblond włosów. Czupryna poruszyła się, gdy chłopiec, do którego
należała, zmienił pozycję.
– Gypsy? – zapytał zaspanym głosem. Wypuściła wstrzymywane do tej pory powietrze.
– Cieszę się, że cię widzę, Kevinie McCready.
– Gypsy, powiedz, co się dzieje? – poprosił Keane. Bez chwili namysłu chłopiec rzucił
się w jej ramiona, a ona przytuliła go, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. Zamiast tego
jednak krzyknęła w dół do jego ojca:
– Jest tutaj, znalazłam go.
Najwyraźniej uwierzył jej, bo usłyszała, jak zaczyna się wspinać po drabinie.
– Nie rób tego – ostrzegła. – Zejdziemy do ciebie. – Do Kevina zaś rzekła. – Jeśli obojgu
nam udało się wejść po tej drabinie do góry, jestem pewna, że uda się nam także zejść. Czy to
brzmi wystarczająco logicznie?
Pokiwał głową i poprawił okulary.
– Tato jest wściekły, co?
– Raczej śmiertelnie przerażony – powiedziała. – Ale pomówimy o tym później.
Schodzimy. Ty pierwszy.
Kiedy Kevin był już bezpieczny na ziemi, ona zeszła za nim, ostrożnie macając każdy
szczebel w obawie, że może się pod nią załamać. Kiedy zeszła już wystarczająco nisko,
poczuła mocne ręce Keane’a wokół pasa i zeskoczyła z drabiny.
– Dzięki. Nigdy nie sądziłam, że będę taka szczęśliwa, dotknąwszy stopą ziemi.
Odwróciła się i ujrzała, że ani syn, ani ojciec nie zrobili nawet jednego kroku w swoim
kierunku. Stali bez ruchu, patrząc na siebie; w końcu Kevin spuścił wzrok.
– Przykro mi, że cię przestraszyłem – powiedział niepewnym głosem.
Cały gniew jakby uleciał z Keane’a, gdy przyklęknął.
– Już wszystko w porządku. Podejdź tu do mnie. Chłopiec rzucił się w jego wyciągnięte
ramiona, a ojciec przygarnął go z całych sił.
– Nic ci nie jest?
– Nie. Jestem tylko trochę głodny, to wszystko.
– W takim razie powiedz mi dlaczego, Kev. Chłopiec spojrzał na Gypsy, która
spróbowała się uśmiechnąć.
– Ja też chciałabym wiedzieć. Przełknął ślinę i wykrztusił z siebie.
– Chyba się wściekłem.
– Wściekłeś? – zapytał Keane. – Na kogo?
– Na was, za to, że się kłóciliście. Nie chciałem, żeby z Gypsy stało się to, co z tobą i
mamą i... wściekłem się.
Gypsy wyczuła skruchę Keane’a i sama też poczuła wyrzuty sumienia. Dlaczego dopiero
ośmioletni chłopiec musiał pokazać dwóm dorosłym osobom, że zachowują się jak dzieci?
– No! – powiedziała lekkim głosem. – Nie wiem, jak wy, ale ja chciałabym już stąd
wyjść.
– Nie mamy koła, pamiętasz? – przypomniał jej Keane.
– Tym bardziej chciałabym skontaktować się z Nealem i poprosić go, żeby ktoś po nas
przyleciał.
– Przylecieliście tu samolotem? – zapytał Kevin.
– Oczywiście.
– Czy mogę w nim usiąść? Gypsy udała, że się zastanawia.
– Myślę, że tak, jeśli twój ojciec się zgodzi.
– Tato?
Keane podniósł się. Mimo tego, że Kevin był w stanie wybaczyć i zapomnieć szybko o
wszystkim, Keane nie potrafił.
– Chcę, żebyś wiedział jedną rzecz: musimy ze sobą poważnie porozmawiać, Kev. Idź,
zobacz ten samolot. Pamiętaj tylko, że jeszcze ze sobą nie skończyliśmy.
– Tak jest – wymamrotał i odwrócił się, by odejść.
– Jeszcze jedno – zawołał za nim Keane. – W jaki sposób znalazłeś to miejsce?
Kevin spojrzał na niego z takim wyrazem twarzy, z jakim zapewne nigdy na ojca nie
patrzył.
– Autobus jechał na zachód. Kiedy się zepsuł, postanowiłem pójść w tym samym
kierunku i natknąłem się na tę stodołę. Wydawało mi się, że łatwo ją znajdziecie.
Kiedy chłopiec odszedł już na tyle daleko, że nie mógł ich usłyszeć, Keane zwrócił się do
Gypsy:
– Nagle poczułem się tak, jakbym go wcale nie znał. Jak powinienem go teraz traktować?
– Tak samo jak do tej pory – powiedziała. – Jak ojciec. Czy naprawdę myślisz, że on
chciałby, żeby to się zmieniło?
– Nie wiem. – Wziął ją za rękę i wyszli z powrotem na światło dzienne. – Tyle się
wydarzyło w tak krótkim czasie. Nic dziwnego, że nie mogę się pozbierać. Ja nie jestem
geniuszem.
Uśmiechnęła się.
– Nigdy nie mówiłam, że pragnę geniusza.
Przez chwilę oboje milczeli, dopiero w połowie drogi do moth Keane zwolnił i zatrzymali
się.
– Co właściwie sprawiło, że zdecydowałaś się tu wylądować?
Po raz pierwszy o tym pomyślała.
– Nie jestem pewna, naprawdę. Myślę, że za bardzo wyglądało to na coś więcej niż
przypadek, aby to zignorować. Ta stodoła, sny...
– Wiem – zgodził się. – Czy to nie dziwne? Nawet sny mamy podobne. Chciałbym,
żebyśmy równie podobnie mogli działać po przebudzeniu.
Zaczął dmuchać łagodny wiatr i Gypsy przypomniała sobie słowa wypowiedziane przy
innych okazjach.
– Chyba tracę rozum.
– Daj spokój, moje towarzystwo nie może być aż tak źle.
– Pomiędzy nami dzieje się coś specjalnego i chcemy, aby to trwało, tak czy nie?
– Tak.
– Założę się, że myślałeś, iż nie przyjadę.
– Ja? Nie bądź śmieszna. Wiedziałem, że przyjedziesz.
– Czy to mogłoby być... aż tak niemożliwe? – zastanowiła się głośno.
Potrząsnął głową i zaśmiał się.
– Jeśli pytasz mnie, czego możemy oczekiwać od przyszłości, to muszę odpowiedzieć, że
nie mam zielonego pojęcia. Ale sprawdzenie tego mogłoby być interesujące, czyż nie? Poza
tym – powiedział, przysuwając się do niej – musisz przyznać, że życie beze mnie byłoby
śmiertelnie nudne; z kim byś się wtedy spierała?
Wstrzymała oddech, gdy uniósł jej brodę do góry.
– Znowu masz rację.
– Wiedziałem, że ujrzysz światło – wyszeptał tuż przed tym, jak zbliżył swoje usta do jej
warg i delikatnie je pocałował.
– Rzeczywiście, posiadasz pewien... dar przekonywania – stwierdziła, gdy znowu mogła
mówić.
– A zatem, naprawdę chcesz dać nam szansę?
– Jeśli ty chcesz...
– Ach, mówimy jak prawdziwi romantycy.
– W takim razie, jak to jest? Ja ciebie kocham.
– Hmm, prosto i zwięźle. Taaa... myślę, że to wystarczy.