background image

 

Masakra  Warszawy  była  owocem  zupełnie  nietrafnej  oceny  sytuacji  pod  względem 
politycznym  i  geostrategicznym.  Nałożyły  się  na  to  ambicje  jednego  człowieka, 
Okulickiego. Powstanie nie musiało i nie powinno dojść do skutku.  

Roman Daszczyński: Jest  pan  czołowym  krytykiem Powstania Warszawskiego, choć w 
młodości był pan jego żołnierzem. Czy rzeczywiście o tych 63 dniach stolicy z sierpnia i 
września 1944 r. nie da się powiedzieć nic dobrego? 

Prof.  Jan  Ciechanowski:  Ależ  da  się  powiedzieć  wiele  dobrych  rzeczy.  Powstanie  było 
wykwitem  polskiego  bohaterstwa,  pokazało,  że  potrafimy  się  bić  do  upadłego  o  wolność  w 
najstraszniejszych  warunkach.  Ponad  dwa  miesiące  utrzymaliśmy  się  na  pozycjach,  co  nie 
byłoby możliwe bez wszechobecności postaw obywatelskich, zdolności do samoorganizacji. 
To są sprawy poza dyskusją. Resztę trzeba widzieć trzeźwo. Generał Anders uznał decyzję o 
Powstaniu za nieszczęście i zbrodnię. Ja uważam, że taka ocena jest przesadna, ale trzeba też 
wyraźnie  powiedzieć,  że  walka  była  źle  przygotowana  przez  dowództwo  i  w  tamtych 
warunkach politycznych i geostrategicznych nie miała żadnych szans powodzenia. Co więcej, 
w  ogóle  nie  brano  pod  uwagę  czarnego  scenariusza  wydarzeń,  nie  zastanawiano  się,  na  ile 
oddziały  powstańcze  są  w  stanie  zapewnić  bezpieczeństwo  ludności  cywilnej.  Większość 
swojego naukowego życia poświęciłem wyjaśnianiu, dlaczego zapadła decyzja o Powstaniu, 
choć jeszcze półtora tygodnia przed jego wybuchem kierownictwo Armii Krajowej nie brało 
pod uwagę wydania Niemcom bitwy o Warszawę. 

W swojej wznowionej właśnie książce "Powstanie Warszawskie" pisze pan, że głównym 
motorem  takiego  rozwoju  wypadków  był  gen.  Leopold  Okulicki,  ps.  "Kobra", 
"Niedźwiadek".
 Przecież nie był dowódcą Armii Krajowej, nie mógł sam podjąć decyzji 
o Powstaniu. 

- W sensie formalnym nie mógł, ale de facto miało to miejsce. Gen. Okulicki jest przykładem, 
jak  przebojowa  jednostka  o  silnej  woli  może  podporządkować  sobie  otoczenie.  To  był 
"chojrak", świetny kompan do bitki i do wypitki, ale jednocześnie niezdolny do rozumienia, 
jak  złożona  może  być  rzeczywistość.  Jan  Nowak-Jeziorański  mówił  o  wrodzonym 
optymizmie i kmicicowej odwadze Okulickiego. Już w okresie międzywojennym było jasne, 
że nie jest to człowiek predestynowany do samodzielnych stanowisk w armii. Generał Louis 
Faury,  dyrektor  nauk  Wyższej  Szkoły  Wojennej  w  Warszawie,  wystawił  mu  dość 
charakterystyczną  ocenę:  "bardzo  użyteczny  w  sprawach,  które  wymagają  dużego  nakładu 
pracy,  lecz  średnich  zdolności"  i  "w  gruncie  rzeczy  będzie  bardzo  pożyteczny  w  sztabie". 
Natomiast  ocena  wystawiona  przez  komendanta  tej  samej  uczelni,  gen.  Aurelego  Serda-
Teodorowskiego,  była  w  sposób  oczywisty  negatywna:  "lekkomyślny,  nieobowiązkowy, 
niepewny". Są też inne opinie wysokich oficerów, które nie pozostawiają wątpliwości, że był 
typem rozrywkowym, alkoholikiem i kobieciarzem. 

Dlaczego więc zaszedł tak wysoko? W 1936 r. został podpułkownikiem i trafił do Sztabu 
Głównego Wojska Polskiego, gdzie stanął na czele Wydziału "Wschód" do opracowania 
planów wojny ze Związkiem Radzieckim. 

-  Tu  decydująca  była  legionowa  przeszłość  Okulickiego.  Jako  szesnastolatek  uciekł  z  domu 
do  Piłsudskiego,  był  kilkakrotnie  ranny  w  walkach,  jego  wyjątkowa  odwaga  wpadła  w  oko 
oficerom Legionów. Drogę do wielkiej kariery otworzyła mu wojna, straty poniesione przez 
polskie  kadry  oficerskie.  Z  jednej  strony  Katyń,  z  drugiej  obozy  jenieckie.  Nie  było  do 
dyspozycji zbyt wielu dyplomowanych oficerów. 

background image

 

Został szefem konspiracji na obszar okupacji radzieckiej. 

-  Tak,  i  to  był  początek  skomplikowanej  serii  wypadków,  które  zakończyły  się  decyzją  o 
wybuchu Powstania. W styczniu 1941 r. wpadł w ręce Rosjan, dał się złamać w śledztwie, był 
torturowany.  Powiedział  NKWD  bardzo  dużo,  przedstawił  schemat  organizacyjny  Związku 
Walki  Zbrojnej,  jego  dowództwo  łącznie  z  nazwiskami  i  pseudonimami.  Wyjawił  też 
konspiracyjne rosyjskie nazwisko gen. Michała Karaszewicz-Tokarzewskiego, który szedł do 
Lwowa na komendanta ZWZ na okupację radziecką i został schwytany przez pograniczników 
jako Fatniej Michajłowicz Mirowoj. Początkowo Rosjanie nie zorientowali się, z kim mają do 
czynienia, wysłali Tokarzewskiego do łagru. Okulicki własnoręcznie napisał też dla NKWD 
swoją analizę sytuacji politycznej i geostrategicznej, sporo, dwanaście stron. Opowiedział się 
za współpracą polskiego podziemia z ZSRR. 

Walczył o przeżycie. Ten dokument świadczy zresztą o tym, że Okulicki nie miał takich 
wąskich  horyzontów  intelektualnych,  jak  sugerują  niektórzy  z  tych,  którzy  go  znali. 
Przewidział, że w ciągu kilku miesięcy Hitler uderzy na ZSRR.  

-  Zgoda,  że  walczył  o  przeżycie.  Nie  przeceniałbym  jednak  tego,  co  napisał  w  formie 
"zeznania własnego" dla NKWD. To były dość typowe przekonania wśród polskich oficerów. 
Moja  mama  zapamiętała,  że  dokładnie  tak  samo  o  perspektywach  konfliktu  III  Rzeszy  z 
ZSRR  mówił  mój  ojciec  krótko  przed  wojną.  Okulicki  spisał  więc  to,  co  było  owocem 
dyskusji wśród polskich oficerów. Cały problem polega na tym, że dał się złamać. A potem, 
po  wypuszczeniu  do  Armii  Andersa,  nie  wszystko  powiedział  o  swoich  relacjach  z 
Rosjanami. 
 
Pan  sugeruje,  że  Okulicki  parł  do  Powstania,  by  zmazać  tę  hańbę,  być  w  glorii 
pierwszego rycerza Rzeczypospolitej. 

-  Pewności  nigdy  nie  będzie,  ale  myślę,  że  nie  było  to  bez  znaczenia  dla  tego  co  się  stało. 
 
Po  wypuszczeniu  z  Łubianki  trafił  prosto  na  stanowisko  szefa  sztabu  u  Andersa. 
 
-  Owszem,  ale  Anders  dość  szybko  się  go  pozbył.  Nie  tolerował  braku  dyscypliny  i  chęci 
narzucania własnego zdania. Okulicki zresztą sam mówił, że gdyby do  Andersa zwracał się 
tak jak później, przed wybuchem Powstania, do Bora-Komorowskiego, toby szybko wyleciał.  
 
No  tak,  ale  w  polskiej  armii  na  Zachodzie  był  przecież  doceniany.  Ostatecznie  wódz 
naczelny  gen.  Sosnkowski  wysłał  go  do  Polski  jako  swojego  zaufanego  i  dał  szlify 
generalskie. 
 
 
- Nie byłoby tego, gdyby nie śmierć gen. Sikorskiego. Gen. Sosnkowski, który zajął miejsce 
po  Sikorskim,  był  legionistą  i  postrzegał  Okulickiego  jako  legionistę,  a  to  był  szczególny 
rodzaj więzi środowiskowych. Szkoda, że naczelny wódz nie zasięgnął opinii gen. Stanisława 
Kopańskiego, który był  szefem sztabu NW, a wcześniej przełożonym Okulickiego, i miał o 
nim jak najgorsze zdanie. Sosnkowski po prostu nie znał Okulickiego, ale mu całkowicie ufał 
i  uważał,  że  wysyła  do  kraju  kogoś,  kto  wydatnie  wzmocni  konspirację. 
 
I wzmocnił. 

- Ale nie tak, jak chciał tego Sosnkowski. Okulicki został zrzucony do Polski pod koniec maja 
1944  r.,  w  czerwcu  pojawił  się  w  Warszawie.  Był  jak  powiew  świeżego  powietrza  dla 

background image

 

oficerów  przytłoczonych  długim  życiem  w  podziemiu,  żyjących  trochę  jak  w  studni,  nie 
bardzo wiedzących, co dalej robić, niemających specjalnie pojęcia, co się dzieje w relacjach 
międzynarodowych.  Okulicki  w  krótkim  czasie  stał  się  nieformalnym  dowódcą  Armii 
Krajowej, zdominował jej komendanta głównego gen. Bora-Komorowskiego i zastępcę gen. 
Tadeusza  Pełczyńskiego.  Pod  jego  wielkim  wpływem  był  też  dowódca  warszawskiej  AK 
pułkownik Antoni Chruściel, "Monter". 

Przecież  Bór-Komorowski  nie  był  dzieckiem,  więc  to  chyba  nie  takie  proste. 
 
- Pojawienie się Okulickiego było mu zapewne na rękę. Bór-Komorowski dźwigał przez lata 
wielkie brzemię, a "Niedźwiadek" był kimś, kto je na siebie przejął. Poza tym "Bór" nie miał 
kwalifikacji  do  podejmowania  decyzji  na  szczeblu  państwa,  a  jako  dowódca  AK  musiał  to 
robić. Był bez wątpienia gorącym patriotą, świetnym znawcą koni i jeźdźcem, ale gdyby nie 
wybuch  wojny,  jego  kariera  zakończyłaby  się  na  dowodzeniu  brygadą  kawalerii.  Całe  jego 
wykształcenie  w  cywilu  ograniczało  się  do  matury,  prócz  tego  ukończył  tylko  austro-
węgierską podchorążówkę i kilka kursów wojskowych. Nigdy nie poszedł do Wyższej Szkoły 
Wojennej.  Bór-Komorowski  do  1941  r.  nigdy  nie  pracował  w  wysokich  sztabach.  Okulicki 
szybko  zaczął  mu  narzucać  swoje  przekonania.  Parł  do  walki,  a  gdy  Bór-Komorowski 
wzbraniał się, "Niedźwiadek" mówił mu, że to "kunktatorstwo"  i "tchórzostwo". Mówił tak, 
jak by sobie nigdy na to nie pozwolił przy Andersie. 

21  lipca  Okulicki  przedstawia  plan  uderzenia  na  niemiecki  garnizon  w  Warszawie.  
 
- Tak, chce zamknąć wroga w kotle i wykończyć, a potem AK jako pełnoprawny gospodarz 
ma przywitać Rosjan wchodzących do miasta. Nie brał w ogóle pod uwagę, że Niemcy wciąż 
są silni. Sosnkowski przestrzegał go przed powstaniem powszechnym, wiedział, że cofający 
się przed Armią Czerwoną Niemcy mają w Polsce sto dywizji i będą zaciekle walczyć, by nie 
dopuścić wroga na terytorium Rzeszy. To, że Sowieci wkroczą do Warszawy w ciągu kilku 
dni, też było dla Okulickiego jasne. Zresztą nikt w dowództwie AK nie przewidywał dłuższej 
walki,  amunicji  było  na  pięć  dni.  Bilans  Powstania  jest  przerażający.  Niemcy  mieli  1570 
zabitych  i  9  tys.  rannych.  Myśmy  stracili  ok.  200  tys.  powstańców  i  cywili,  zrujnowana 
została stolica państwa. 

Skąd miał to przekonanie, że Rosjanie muszą wejść do Warszawy w krótkim czasie? 

- Też  się zastanawiam, jak można pobożne życzenia wziąć za strategiczną konieczność.  AK 
nie prowadziła w tej sprawie żadnych rozmów z dowództwem Armii Czerwonej. Okulicki po 
prostu  uważał,  że  dla  Stalina  stolica  Polski  ma  prestiżowe  znaczenie,  a  wobec  rzekomej 
słabości Niemców nie ma miejsca na zwłokę. Było świeżo po zamachu na Hitlera. Ponadto z 
pobytu  w  Związku  Radzieckim  gen.  Okulicki  najwyraźniej  wyniósł  przekonanie,  że  z 
Rosjanami można się dogadać i odrodzenie Polski jest możliwe tylko w dobrych relacjach z 
nimi.  
 
Tu znowu miał sporo racji. 

-  Tyle  że  dowództwo  AK  nawet  nie  mogło  ukryć,  że  choć  Powstanie  jest  skierowane 
militarnie  przeciw  Niemcom,  to  politycznie  przeciw  Rosjanom.  Stalin to  nie  był  ministrant, 
świetnie  czytał  takie  rzeczy.  Wiedział,  że  jest  panem  sytuacji,  bo  i  Churchill,  i  Roosevelt 
widzą w  Armii Czerwonej klucz do pokonania III Rzeszy. Ta wojna przecież rozstrzygnęła 
się  na  froncie  wschodnim.  Tak  więc  Stalin  zatrzymał  się  na  linii  Wisły  i  skupił  się  na 
uderzeniu na Rumunię, co zresztą miało dużo większe znaczenie strategiczne niż zdobywanie 

background image

 

Warszawy.  Przejął  rumuńskie  złoża  ropy  i  odciął  Niemców  od  źródła  paliwa,  co  miało  dla 
nich katastrofalne skutki. Narzekanie, że Stalin nie zachował się tak, jak by chciała tego AK, 
jest,  niestety,  świadectwem  polskiego  infantylizmu,  tej  tradycyjnej  już  niechęci  do  brania 
odpowiedzialności  za  własne  decyzje.  Ciągle  więc  ktoś  nas  zdradza,  oszukuje.  Masakra 
Warszawy  była  owocem  zupełnie  nietrafnej  oceny  sytuacji  pod  względem  politycznym  i 
geostrategicznym. Nałożyły się na to ambicje jednego człowieka, Okulickiego. Powstanie nie 
musiało  i  nie  powinno  dojść  do  skutku.  Opowieści  w  rodzaju,  że  nie  było  wyboru,  bo 
młodzież rwała się do walki, to tylko alibi dorobione ex post. 

Okulicki został aresztowany przez Rosjan, osądzony w procesie szesnastu i stracił życie 
w  więzieniu  NKWD.  Dla  wielu  wystarczający  powód,  by  widzieć  w  nim  bohatera 
narodowego.
 
 
-  Ja  w  nim  widzę  postać  tragiczną.  Aresztowanie  przez  Rosjan  też  było  skutkiem  jego 
niesubordynacji.  Gen.  Okulicki  został  nowym  szefem  Armii  Krajowej.  Gen.  Sosnkowski 
uważał, że w ciągu pięciu lat dojdzie do nowej wojny, konfliktu Związek Radziecki - Zachód, 
więc w styczniu 1945 r. rozwiązano AK, by w ścisłej konspiracji prowadzić nową organizację 
w  warunkach  sowieckiej  okupacji  -  Nie-Niepodległość.  Generał  Anders,  który  pełnił 
obowiązki  naczelnego  wodza,  zabronił  Okulickiemu  ujawniać  się  wobec  Rosjan,  ale 
"Niedźwiadek"  postąpił  inaczej,  bo  jak  zwykle  miał  własne  plany  i  przeszedł  na  ustalenia 
jałtańskie, a więc warunki jakie odpowiadały Stalinowi. Zdaje się, że właśnie dlatego w 1946 
r.  został  skreślony  z  londyńskiej  listy  oficerów,  i  jest  to  bodaj  jedyny  taki  przypadek.  Gen. 
Okulicki już po procesie szesnastu zaoferował Rosjanom swoje usługi, napisał w tej sprawie 
list do Stalina. Wolałbym, żeby było inaczej. 

 

Prof. Jan Ciechanowski - polski historyk mieszkający od końca lat 40. w Wielkiej Brytanii 
- jako nastolatek walczył w Powstaniu Warszawskim, został ranny i dwukrotnie odznaczony 
Krzyżem Walecznych