Hakerzy o dobru wspolnym

background image

H

AKERZY

OF

DOBRU

WSPÓLNYM

(

THE

C

OMMONS

)

Zapis dyskusji na liście mailowej warszawskiego hackerspace
(

https://lists.hackerspace.pl/mailman/listinfo/waw-ot

).

Skompilował, zredagował, przypisami opatrzył i poddał peer review – Petros At FreeLab
(

petros@freelab.org.pl

)

Opublikowano na stronie Embassy of The Commons (

https://freelab.org.pl/profile/Commons/?

tab=profile

) i w powiązanych kanałach informacyjnych, za jasno wyrażoną zgodą uczestników

dyskusji: Zbigniewa Łukasiaka (ZZBBYY) i Radosława Szkodzińskiego (AstralStorm).
Komentarze prosimy zamieszczać w miejscu opublikowania tekstu, lub wysyłać mailem na adres

Commons@freelab.org.pl

Czytelniczce, Czytelnikowi rekomendujemy zapoznanie się przed lekturą z publikacjami, które stały
się podstawą dyskusji:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Elinor_Ostrom
https://freelab.org.pl/display/Commons/36357
http://pl.scribd.com/doc/118637397/Dobro-wspolne-jako-nowy-paradygmat

Lektury dodatkowe:

http://bollier.org

http://Commonsblog.de

i

http://p2pfoundation.net/Commons

D

YSKUSJA

P

ETROS

:

Dnia środa, 20 lutego 2013 o 15:50:27 Zbigniew Łukasiak napisał(a):

Przeczytałem artykuł zarekomendowany przez ryśka:

http://www.scribd.com/doc/118637397/Dobro-wspolne-jako-nowy-paradygmat

-

muszę przyznać, że tak - podpisuję się obiema rękami

Ale dodałbym parę uwag:
- również po prawej stronie sceny politycznej pewne 'Commons' jest uznawane za jedną z
najważniejszych wartości - chodzi mi o rodzinę

W przestrzeni Commons nie ma podziału na lewą/prawą stronę. Jest podział na komunalizm i
indywidualizm. Jeżeli zdefiniujesz, co masz na myśli, pisząc o 'prawej stronie', to możemy
wspólnie przymierzyć to do wzorca Commons.

To samo należałoby zrobić z rodziną: to pojęcie jest używane w tak wielu kontekstach, że nie
wiem, jaki tu masz na myśli. Czy społeczność, czy etos, czy np. majątek rodzinny, czy może
jeszcze coś innego.

- w sumie także i państwo trzeba uznać za 'Commons' - a szczególnie państwo nazywane
Rzeczpospolitą

A i jak najbardziej. Napisałem do pewnego nieuruchomionego niestety projektu:

Patriotyzm jako dbałość o dobro wspólne – wczoraj, dziś, jutro.

Rzecz Pospolita – Res Publica. Ta nazwa wskazuje na konstytutywną cechę Państwa Polskiego,
będącego Dobrem Wspólnym obywateli. Patriotyzm w tym ujęciu będzie więc postawą dbałości
owo Dobro – rozumiane zarówno w sposób materialny, jak intelektualny i duchowy. Dobro
wspólne przejawia się na wszystkich szczeblach wspólnoty – od globalnego, przez
ogólnonarodowy, aż do poziomu lokalnego, małych ojczyzn. Dobro wspólne (bonum commune,
common good) to zarówno nieodnawialne zasoby naturalne, dziedzictwo kultury duchowej,
materialnej i technicznej, jak i dobra wytworzone przez nas – gospodarcze, polityczne i
społeczne.

background image

Istotą dobra wspólnego jest to, że nie jest i nie może być zawłaszczone, sprywatyzowane. Nie
jest i nie może stać się towarem, wystawionym na rynek. Natomiast jest i musi być chronione i
utrzymywane przez powierników, społeczność opiekującą się nim dla przyszłych pokoleń.

Z dobra wspólnego można pobierać pożytki na rzecz wspólnoty powierników, a także na rzecz
innych ludzi, pod warunkiem, że nie narusza to podstawowego celu – zachowania owego dobra
w kwitnącym stanie na rzecz kolejnych pokoleń jego opiekunów.

W polskiej tradycji historycznej znajdujemy wiele odniesień do dobra wspólnego – zarówno w
kulturze materialnej, jak i w dziedzictwie intelektualno-ideowym. Celem projektu będzie wstępne
zebranie i usystematyzowanie polskich tradycji dobra wspólnego w trzech obszarach:
gospodarczym, politycznym i intelektualnym. Przedstawienie panoramy tych tradycji w postaci
edukacyjnego portalu internetowego, serii wykładów online, stymulowanie dyskusji na temat
obecnych i przyszłych form tej postawy, rozumianej jako współczesna kontynuacja tradycji
patriotycznej.

Dodam, że większość problemów życia publicznego w Polsce można zdiagnozować jako próby
(bardzo często udane) "grodzenia" i prywatyzacji Rzeczpospolitej na wyżej wspomnianych
płaszczyznach.

Żeby to wyleczyć, trzeba by przenicować większość nawyków życia politycznego. Może się
kiedyś, komuś uda. My możemy najwyżej zacząć pracę.

- a także spółki akcyjne, żeby już nie mówić o spółdzielniach itp. itd.

Nie chcę się przypieprzać, ale o ile spółdzielnię (w typie Abramowskiego) od biedy można
zastosować jako strukturę społeczności powierniczej, o tyle spółki akcyjnej (struktura
nastawiona na zysk, anonimowe członkostwo, oparta na własności) - to już nie.

Zobacz skondensowany - najważniejsze cechy konstytutywne – opis:

https://freelab.org.pl/display/Commons/36357

- jeśli by to tak rozważać zupełnie ogólnie to moim zdaniem chodzi o to, żeby system miał różnej
wielkości granulki wspólnotowości - żeby ta ziarnistość systemu nie była ograniczona do dwóch -
państwa i jednostki

Tu również się zgadzam. I dodatkowo, żeby te granulki się ze sobą nie gryzły. Znowu
potrzebne jest dobro wspólne:

http://www.scribd.com/doc/119089124/Pierwotna-zupa-

polityczna

ZZBBYY:

Nie chcę się przypieprzać, ale o ile spółdzielnię (w typie
Abramowskiego) od biedy można zastosować jako strukturę społeczności
powierniczej, o tyle spółki akcyjnej (struktura nastawiona na zysk,
anonimowe członkostwo, oparta na własności) - to już nie.

Zobacz skondensowany - najważniejsze cechy konstytutywne - opis:

https://freelab.org.pl/display/Commons/36357

To ja zacznę od cytatu z 'zupy politycznej':

Protokół powinien zapewniać społecznościom możliwość powstawania, likwidacji, łączenia i
rozdzielania (włączając indywidualne migracje) bez stosowania przymusu.

Moim zdaniem ze spółkami akcyjnymi chodzi właśnie o możliwość migracji - bo co zrobić z
naszymi udziałami w jednym 'Commons' jak przechodzimy do innego? Tradycyjne Commons

background image

oczywiście możliwości migracji nie uwzględniały.

Tak w ogóle to te 'zakazy' z linka powyżej - czyli:

Zakaz prywatyzacji zasobu - zasób nie ma właściciela, ma jedynie powierników. Jest niepodzielny
i nie wolno ograniczać beneficjentom dostępu do pożytków z niego płynących.

Zakaz wyceny rynkowej zasobu - zasób nie może w żaden sposób zostać wprowadzony na rynek.

wydają mi się dość sztuczne - jakby były wprowadzone tylko po to, żeby odróżnić właśnie
Commons od spółek, a według mnie ciekawsze byłoby właśnie przeanalizowanie spółek jako
Commons - sprawdzenie co taka perspektywa powie nam o spółkach, może podpowie jak je
ulepszyć, kiedy stosować itp. itd.

Poza tym 'nie wolno ograniczać beneficjentom dostępu do pożytków z niego płynących' - wydaje
się być nierealizowalne jeśli te pożytki są 'konkurencyjne w konsumpcji' - czyli na przykład
słynne pastwisko.

Muszą tu być jakieś regulacje - czyli ograniczenia. Zresztą te regulacje są przecież punktem nr.
2 na liście Olstrom (cyt za wikipedią

1

):

1. Jasno zdefiniowane granice dobra wspólnego (umożliwiające wyłączenie z korzystania

zewnętrznych aktorów).

2. Zasady regulujące korzystanie z dobra dopasowane do lokalnych warunków.

3. Możliwie demokratyczne procesy ustanawiania zasad zarządzania dobrem.

4. Monitorowanie/kontrola dotrzymywania zasad przez albo członków wspólnoty, albo

zewnętrznych aktorów odpowiedzialnych wobec niej.

5. Stopniowe sankcje w razie złamania zasad (umożliwiające sporadyczne łamanie jako

reakcję na nieprzewidziane krytyczne sytuacje, np. suszę w przypadku zarządzanych
wspólnie systemów irygacyjnych).

6. Mechanizmy do rozwiązywania konfliktów wykazujące się niskimi kosztami i

efektywnością.

7. Akceptacja instytucji wspólnego zarządzania dobrem przez instytucje zewnętrzne, np.

rząd.

8. W przypadku większych skalowo dóbr wspólnych (np. dużych basenów wód

gruntowych) istnienie wielopoziomowych instytucji (ang. nested enterprises).

P

ETROS

:

Moim zdaniem ze spółkami akcyjnymi chodzi właśnie o możliwość migracji
- bo co zrobić z naszymi udziałami w jednym 'Commons' jak przechodzimy
do innego? Tradycyjne Commons oczywiście możliwości migracji nie
uwzględniały.

Nie tylko uwzględniały, ale też umożliwiały uczestnictwo w wielu takich relacjach

1

https://pl.wikipedia.org/wiki/Elinor_Ostrom

background image

jednocześnie. A jak się przenosisz do sąsiedniej wsi, to elementem tej przeprowadzki (a
czasem warunkiem koniecznym) jest migracja do innych Commons.

Jeśli masz wieś rybacką, to możesz mieć społeczność Commons opiekującą się lasem, i
społeczność opiekującą się łowiskiem. To mogą być spokojnie zbiory przecinające się,
zawierające się w populacji wsi.

Jeśli chodzi Ci o udziały we własności _zasobu_, to one nie istnieją. Nie ma własności, nie ma
udziałów. Jeśli chodzi o udział w strumieniu pożytków, oraz w majątku społeczności
(analogicznie np. do kooperatywy) to już sobie społeczność sama ustala.

Teraz co do protokołu zupnego - tamten tekst NIE zakłada, że owe fyles mają mieć strukturę
Commons. Protokół (jak to protokół) nie interesuje się strukturą wewnętrzną encji, tylko jej
interakcją ze światem zewnętrznym (z migracją jako przypadkiem granicznym). Natomiast to,
czy encja/fyle/granulka jest w środku kooperatywą, komuną, spółką akcyjną czy dyktaturą - to
jest teoretycznie nieistotne (pod warunkiem spełnienia specyfikacji protokołu). Nawet
niespełnienie wymagań protokołu nie powinno powodować interwencji - tylko zawieszenie
interakcji.

Tak wogóle to te 'zakazy' z linka powyżej - czyli:
(...)
wydają mi się dość sztuczne - jakby były wprowadzone tylko po to, żeby
odróżnić właśnie Commons od spółek, a według mnie ciekawsze byłoby
właśnie przeanalizowanie spółek jako Commons - sprawdzenie co taka
perspektywa powie nam o spółkach, może podpowie jak je ulepszyć,
kiedy stosować itp. itd.

1. Tak, właśnie po to zostały wprowadzone. Tak samo jak różne inne zakazy

(konstytutywne) - np zakaz wydawania udziałów na okaziciela w spółce z o. o.
(trzymając się w obszarze spółek).

2. Rozumiem Twoje zainteresowanie - i to jest ok. Ale dla mnie ulepszanie spółek

akcyjnych nie jest ani interesujące, ani w zakresie Commons. Niech tym się zajmuje ten,
kogo to kręci.

Poza tym 'nie wolno ograniczać beneficjentom dostępu do pożytków z
niego płynących' - wydaje się być nierealizowalne jeśli te pożytki są
'konkurencyjne w konsumpcji' - czyli na przykład słynne pastwisko.
Muszą tu być jakieś regulacje - czyli ograniczenia. Zresztą te
regulacje są przecież punktem nr. 2 na liście Olstrom (cyt za
wikipedią):

Tu się nie będę za bardzo spierał - moje stwierdzenia w porównaniu z tymi Noblistki nie mają
zbyt dużej wagi. Natomiast (konwencja terminologiczna!) dla mnie beneficjent to jest już
uprawniony (na podstawie p. 2 u Ostrom). NIE jest beneficjentem ten, którego owe zasady nie
uprawniają

2

. Ale whatever - polska terminologia i metodologia musi się na tym polu dopiero

ustalić.

Co do ograniczonej puli pożytków - jest dany strumień pożytków i nie więcej. Zasady dostępu
do strumienia decydują o tym, kto jest beneficjentem. Zasady alokacji - jaką część strumienia
dostaje. I znów - to jest ogólny koncept. Zobaczymy, jak społeczności będą to regulować w
praktyce. Na świecie dają sobie z tym radę.

2

U Ostrom „zewnętrzny aktor”

background image

ZZBBYY:

Nie tylko uwzględniały, ale też umożliwiały uczestnictwo w wielu takich
relacjach jednocześnie. A jak się przenosisz do sąsiedniej wsi, to
elemenetem tej przeprowadzki (a czasem warunkiem koniecznym) jest
migracja do innych Commons.

Moim zdaniem nie rozwiązywały w sposób efektywny, nie musiały – wtedy nie było za dużo
migracji, te parę wyjątków raz na jakiś czas nie niszczyło struktury. Spółki z udziałami i
możliwością ich sprzedania właśnie rozwiązywały ten problem w sposób efektywny - dlatego
stały się popularne, a ludzie zaczęli odchodzić od tradycyjnych Commons. Tutaj też jest pewna
gradacja między zwykłymi spółkami, które są bardzo blisko Commons - bo co prawda można
udziały sprzedać, ale czasem ciężko znaleźć kupca bo na przykład firma bez wiedzy i
umiejętności współwłaściciela staje się bezwartościowa, a spółkami akcyjnymi - gdzie
właściciele są zupełnie anonimowi i wymienn

i.

A

STRAL

S

TORM

:

- również po prawej stronie sceny politycznej pewne 'Commons' jest
uznawane za jedną z najważniejszych wartości - chodzi mi o rodzinę

Rodzina jest "Commons"? Że niby twoja rodzina jest wspólna z moją czy co? Dobrem jest, ale
nie jest dobrem wspólnym, w sensie ogólnie dostępnym. Jest dobrem dostępnym dla jej
członków, a nie np. dla sąsiada. Poza tym, rodzina to rzecz?

Tak samo jak żadna osoba nie jest dobrem wspólnym. Osoba nie jest dobrem. (Rzeczą.) Osoba
nie powinna być również towarem.

- w sumie także i państwo trzeba uznać za 'Commons' - a szczególnie
państwo nazywane Rzeczpospolitą

Co to znaczy "państwo"? Mówisz o aparacie państwowym, infrastrukturze czy terenie?

Niby jest coś takiego jak "rzecz pospolita", ale to jakiś dziwny twór. Państwo to idea, nie rzecz.

Ta idea może się przekładać na konkretny sposób zarządzania jakimiś rzeczami, m.in. dobrami
wspólnymi/publicznymi.

- a także spółki akcyjne, żeby już nie mówić o spółdzielniach itp itd.

Nie, spółki są (współ)własnością udziałowców, nie wspólne.

- jeśli by to tak rozważać zupełnie ogólnie to moim zdaniem chodzi o

to, żeby system miał różnej wielkości granulki wspólnotowości - żeby
ta ziarnistość systemu nie była ograniczona do dwóch - państwa i
jednostki

Dokładnie, ale dobro wspólne oznacza taką *rzecz*, do której dostęp nie jest ograniczony do
konkretnej grupy.

ZZBBYY:

Rodzina jest "Commons"? Że niby twoja rodzina jest wspólna z moją czy co?
Dobrem jest, ale nie jest dobrem wspólnym, w sensie ogólnie dostępnym.
Jest dobrem dostępnym dla jej członków, a nie np. dla sąsiada.

background image

To chyba dokładnie tak samo jak inne dobra wspólne nie? Jak jakaś społeczność ma wspólny
system irygacyjny to jest on dostępny dla jej członków, ale nie dla osób z zewnątrz.

Poza tym, rodzina to rzecz?

To już zostawię filozofom. Dla mnie jest pewnym dobrem.

Niby jest coś takiego jak "rzecz pospolita", ale to jakiś dziwny twór.

Państwo to idea, nie rzecz.
Ta idea może się przekładać na konkretny sposób zarządzania jakimiś
rzeczami, m.in. dobrami wspólnymi/publicznymi.

Tak samo jak wyżej.

Nie, spółki są (współ)własnością udziałowców, nie wspólne.

A jaka jest różnica między współwłasnością a dobrem wspólnym?

A

STRAL

S

TORM

:

Najpierw ta prostsza sprawa:

A jaka jest różnica między współwłasnością a dobrem wspólnym?

Inkluzywność vs ekskluzywność.

Dobro wspólne jest inkluzywne - każdy uprawniony ma dostęp – nawet jeśli jest jego
ograniczona ilość lub nie jest do końca podzielne.

Większość spółek jest ekskluzywna - nawet akcyjna - jak się skończą akcje, nie możesz zostać
akcjonariuszem. Stąd mamy takie zagadnienia jak np. "pakiet kontrolny".

To chyba dokładnie tak samo jak inne dobra wspólne nie? Jak jakaś
społeczność ma wspólny system irygacyjny to jest on dostępny dla jej
członków, ale nie dla osób z zewnątrz.

Wtedy jest to inkluzywne, w sensie dla członków tej społeczności. Jesteś członkiem
społeczności == masz dostęp.

Do tego sterowanie tymże musi być sankcjonowane przez całą społeczność lub jej większość -
w innym przypadku jest to dobro prywatne udostępnione ogółowi.

Dygresja: Czasami wydaje mi się, że Polska to jest własność prywatna naszych polityków. My
tu możemy sobie głosować, ale nie możemy bezpośrednio decydować o konkretnych
sprawach przedkładanych np. na sejm.

Komisje sejmowe też są wybierane hermetycznie - przez sejm - i to one generują znaczną
część projektów. Istnieje też duża "ściana", aby coś wprowadzić pod rozwagę sejmu - trzeba
zebrać dużo podpisów itd.

ZZBBYY:

Wtedy jest to inkluzywne, w sensie dla członków tej społeczności.
Jesteś członkiem społeczności == masz dostęp.

A nie jest tak w rodzinie? Obciąłeś moją wypowiedź - ale ona dotyczyła rodziny.

background image

Do tego sterowanie tymże musi być sankcjonowane przez całą społeczność
lub jej większość - w innym przypadku jest to dobro prywatne
udostępnione ogółowi.

Tu w przypadku rodziny może być różnie, fakt - ale ja promuję model partnerski ☺

A

STRAL

S

TORM

:

A nie jest tak w rodzinie? Obciąłeś moją wypowiedź - ale ona dotyczyła rodziny.

Czy bycie członkiem rodziny zapewnia ci bezwzględny dostęp do wszystkich pozostałych jej
członków na spójnych zasadach?

Moim zdaniem dobro wspólne ma jasne (niepisane?) zasady identyczne dla każdego z
beneficjentów. Rodzina nie gwarantuje *identycznych* zasad dla każdego, nawet nie ma
ustalonych "rodzajów członkostwa" czy czegoś w tym rodzaju.

Jest to twój zbyt płynny, aby wpychać go w definicję dobra wspólnego.

P

ETROS

:

Niby jest coś takiego jak "rzecz pospolita", ale to jakiś dziwny twór.

Państwo to idea, nie rzecz.
Ta idea może się przekładać na konkretny sposób zarządzania jakimiś
rzeczami, m.in. dobrami wspólnymi/publicznymi.

(...)
Dokładnie, ale dobro wspólne oznacza taką *rzecz*, do której dostęp
nie jest ograniczony do konkretnej grupy.

No i to jest ten ból wprowadzania pojęcia "Commons" do polskiej przestrzeni pojęciowej.

Definicja (konwencja terminologiczna) Commons jest jasno podana (patrz artykuł Bolliera

3

).

Przetłumaczenie tego _literalne_ na polskie "dobro wspólne" nie upoważnia tłumaczącego do
zmiany tej definicji. Dla ułatwienia, na razie używamy obcojęzycznego 'Commons', żeby
podkreślić, że nie chodzi o żaden z kilku słownikowych i następnych kilkunastu
propagandowych kontekstów.

Jeśli chcesz zaproponować inne konwencje/definicje, to oczywiście się da, tylko (jeśli mamy
dyskutować, a nie trollować) trzeba będzie zrobić słownik tłumaczący między dwoma
zestawami definicji.

BTW - w obszarze pojęć symbolicznych i politycznych (rodzina, państwo, rzeczpospolita aka
republika) mamy do czynienia z wielką ilością znaczeń, przypisywanych do jednego pojęcia.

Dlatego proponuję rozmawiać o "Commons", które ma jasną definicję. A jak trafimy na pojęcie
wieloznaczne ("rzecz pospolita"), to na spokojnie ustalić, KTÓRE ze znaczeń jest adekwatne
do wywodu.

Bo - na przykład - dla mnie rzecz pospolita to nie "dziwny twór", tylko okreslenie takiej właśnie
relacji obywateli do państwa (tu: dobra materialne i niematerialne), w której (co najmniej)
wszyscy oni są beneficjentami (mają prawo do strumienia pożytków (materialnych i nie), a
zarazem są członkami społeczności powierniczej, z prawami i obowiązkami tychże.

3

http://pl.scribd.com/doc/118637397/Dobro-wspolne-jako-nowy-paradygmat

background image

I teraz pojawiają się dwa pytania:

1. Czy da się znaleźć wspólną dla nas definicję "rzeczy pospolitej", abyśmy mogli dalej
rozmawiać na ten temat.

2. Czy CHCESZ taka definicję znaleźć.

Niestety, to jest sytuacja, która się będzie bardzo często powtarzać - dlatego konstruktywna
rozmowa o sprawach publicznych jest taka ciężka.

A

STRAL

S

TORM

:

Dlatego proponuję rozmawiać o "Commons", które ma jasną definicję.

I którą znam. O ile pamiętam, oryginał dotyczył rzeczy fizycznych, mierzalnych.

Po części wynika z odwrócenia pojęcia własności prywatnej.

Trochę skomplikowane jest nazywanie niektórych rzeczy "Commons", ale ujdzie, np.
oprogramowanie czy sztuka mogą być prywatne.

A jak trafimy na pojęcie wieloznaczne ("rzecz pospolita"), to na spokojnie

ustalić, KTÓRE ze znaczeń jast adekwatne do wywodu.
Bo - na przykład - dla mnie rzecz pospolita to nie "dziwny twór", tylko
okreslenie takiej właśnie relacji obywateli do państwa (tu: dobra
mateialne i niematerialne), w której (co najmniej) wszyscy oni są
beneficjentami (mają prawo do strumienia pożytków (materialnych i nie),
a zarazem są członkami społeczności powierniczej, z prawami i
obowiązkami tychże.

I teraz pojawiają się dwa pytania:
1. Czy da się znaleźć wspólną dla nas definicję "rzeczy pospolitej",
abyśmy mogli dalej rozmawiać na ten temat.

W/g ciebie "rzecz pospolita" to zbiór zasad (relacje)? (np. konstytucja) Czyli nie rzecz, a idea.

Sama postać zasad mogła by być "Commons", gdyby każdy mógł ją (względnie dowolnie)
zmieniać - ale to nie ma sensu.

Nazwa "rzecz pospolita" wywodzi się z głupiego tłumaczenia do tego skomplikowanego
staropolszczyzną.

Śmiem twierdzić, że oryginalne znaczenie to "sprawa ogółu". Definicja "Commons" do tego nie
przystaje bezpośrednio ani łatwo.

Czy państwo może być prywatne? Nie, nie chcę odpowiedzi na to pytanie.

2. Czy CHCESZ taka definicję znaleźć.

Nie w tej dyskusji, szczerze mówiąc. Zostawmy to na boku.

P

ETROS

:

I którą znam. O ile pamiętam, oryginał dotyczył rzeczy fizycznych, mierzalnych.

Po części wynika z odwrócenia pojęcia własności prywatnej.

Historycznie Commons było pierwsze, własność prywatna (w tych samych społeczeństwach)

background image

pojawiała się później. Więc to raczej "własnośc prywatna wynika z odwrócenia pojęcia
Commons" - jeśli w ogóle jest sens tak szeregować.

Trochę skomplikowane jest nazywanie niektórych rzeczy "Commons", ale

ujdzie, np. oprogramowanie czy sztuka mogą być prywatne.

Commons !== RZECZ(y)

Commons to agregat trzech elementów:

Zasobu (może, ale nie musi być rzeczą)

Społeczności

Zestawu reguł tworzących relację (część jest konstytutywna).

A

STRAL

S

TORM

:

Commons !== RZECZ(y)

Nie sugerowałem ===. To jest bardzo specyficzny rodzaj rzeczy/zbioru rzeczy.

Commons to agregat trzech elementów:

- Zasobu (może, ale nie musi być rzeczą)

Coś, czego można być w ogólności właścicielem - ale w przypadku "Commons" nie jest nim
jedna osoba.

Czy można być właścicielem społeczności tudzież zbioru zasad? (prawa)

- Społeczności

Powiadasz? To czy oprogramowanie public domain jest "Commons", czy nie? Nie ma jednej
społeczności "public domain"...

Tak samo np. utwór muzyczny na licencji "Creative Commons" - kto jest tą społecznością?

Albo nadużycie, albo definicja za wąska.

- Zestawu reguł tworzących relację (część jest konstytutywna).

Tak.

Dlatego rodzina nie jest "Commons". Nie ma reguł budowania czy zarządzania rodziną.

Są to warunki konieczne.

Nie jestem pewien, czy inkluzywność nie jest również istotnym wskaźnikiem, że coś jest
"Commons".

P

ETROS

:

Coś, czego można być w ogólności właścicielem - ale w przypadku

"Commons" nie jest nim jedna osoba.

background image

Czy można być właścicielem społeczności tudzież zbioru zasad? (prawa)

W przypadku Commons NIE MA WŁAŚCICIELA. Ani pojedynczego, ani zbiorowego. NB to jest
podstawowa cecha Commons – relacja *powiernictwa*, a nie własności.

Powiadasz? To czy oprogramowanie public domain jest "Commons", czy
nie? Nie ma jednej społeczności "public domain"...
Tak samo np. utwór muzyczny na licencji "Creative Commons" - kto jest
tą społecznością?
Albo nadużycie, albo definicja za wąska.

Ani jedno, ani drugie. Znowu wieloznaczność. Czy to, że nazywam siebie "petros", oznacza, że
muszę spełniać definicję kamienia w słowniku języka greckiego?

Dlatego rodzina nie jest "Commons". Nie ma reguł budowania czy
zarządzania rodziną.

Akurat są. Niektóre zestawy nawet spisane (historycznie, a nawet prawnie). Natomiast
zaistnienie Commons wymaga zaistnienia wszystkich trzech elementów agregatu
jednocześnie.

Nie jestem pewien, czy inkluzywność nie jest również istotnym wskaźnikiem, że coś jest
"Commons".

Och, to Twoje "nie jestem pewien". Grrrr... Przypominam, mówimy o określonej konwencji
terminologicznej. Zdefiniuj inkluzywność i sprawdź w źródłach, czy (tak zdefiniowana) jest
uznawana za cechę _konstytutywną_ Commons. I już będziesz pewien.

A

STRAL

S

TORM

:

W przypadku Commons NIE MA WŁAŚCICIELA. Ani pojedynczego, ani

zbiorowego. NB to jest podstawowa cecha Commons - relacja
*powiernictwa*, a nie własności.

Czym się różni powiernik od właściciela?

Słownik

4

wskazuje tylko jedną różnicę: powiernictwo oznacza nadanie przez kogoś, a własność

zajęcie samemu.

Problem drugi: kto nadaje to prawo i na jakich zasadach?

Widzę tylko jedno rozwiązanie tego paradoksu - kiedyś ktoś musiał sobie coś wziąć (np. las) i
następnie "sprezentować" społeczności - upublicznić.

Sądzę, że nie chodzi o powiernictwo, tylko istnienie zasad korzystania (protokołu), a także
zasad zmiany tych zasad. W formie pisanej bądź nie.

Ani jedno, ani drugie. Znowu wieloznaczność. Cz to, że nazywam siebie

"petros", oznacza, że muszę spełniać definicję kamienia w słowniku
języka greckiego?

Niewiele "Commons" w okolicy! Stąd tak trudno z definicjami.

Wygląda na to, że "Commons" musi być jakimś podarunkiem dla społeczności lub wywodzić się
historycznie z zasad jakiejś społeczności. Nie widzę innego sposobu, aby coś stało się
"Commons".

4

Dyskutant nie podał, który ze słowników ma na myśli...

background image

Free Software nie jest "Commons". Nie ma czegoś takiego jak "społeczność Free Software",
bo nie można ich wyliczyć - nie wiadomo co jest tą cechą konstytutywną.

W przypadku np. Internetu sytuacja jest złożona - niby są udostępnione główne serwery DNS,
ale zarządza nimi jakaś firma prywatna. Także firma prywatna zarządza przestrzenią adresów
IP - i udostępnia je nie "ogółowi"/"społeczności", tylko poszczególnym krajom i korporacjom.

Zatem Internet ma właścicieli.

Jedyna ogólnie dostępna rzecz to zbiór protokołów. Niby jest "społeczność Internetu", czyli
zbiór wszystkich użytkowników Internetu, ale nie zarządza ona nim pośrednio ani
bezpośrednio.

A zupełnie inny temat, może gdzieś poruszony w dyskusji, to sposoby chronienia różnych
"Commons" przed uwłaszczeniem/prywatyzacją.

Korzystanie z prawa własności do ochrony przed własnością brzmi bardzo paradoksalnie.
Jakieś pomysły?

Jako przykład użycia prawa autorskiego do ochrony przed prawem własności podam niektóre
otwarte licencje oprogramowania, m.in. BSD i GPL.

P

ETROS

:

Sądzę, że nie chodzi o powiernictwo, tylko istnienie zasad korzystania

(protokołu), a także zasad zmiany tych zasad. W formie pisanej bądź
nie.

Dla mnie ok, pod warunkiem utrzymania cech konstytutywnych (w tym braku stosunku
własności).

Wygląda na to, że "Commons" musi być jakimś podarunkiem dla

społeczności lub wywodzić się historycznie z zasad jakiejś
społeczności.
Nie widzę innego sposobu, aby coś stało się "Commons".

Podarunek == transfer własności. Więc nie. Ale przekazanie pod opiekę – tak. Najprostszy test
na własność: jeśli wolno Ci coś sprzedać, to jesteś właścicielem. A to coś nie jest częścią
Commons.

Free Software nie jest "Commons". Nie ma czegoś takiego jak

"społeczność Free Software", bo nie można ich wyliczyć - nie wiadomo
co jest tą cechą konstytutywną.

Ja bym powiedział, że są społeczności zebrane dookoła poszczególnych 'zasobów' -
konkretnych aplikacji, systemów czy czego tam. Oraz jest co najmniej jedna społeczność
pielęgnująca 'common' w postaci samego etosu/idei FLOSS. Takie meta-Commons.

W przypadku np. Internetu sytuacja jest złożona - niby są udostępnione

główne serwery DNS, ale zarządza nimi jakaś firma prywatna.
Także firma prywatna zarządza przestrzenią adresów IP - i udostępnia
je nie "ogółowi"/"społeczności", tylko poszczególnym krajom i
korporacjom.
Zatem Internet ma właścicieli.>
Jedyna ogólnie dostępna rzecz to zbiór protokołów. Niby jest
"społeczność Internetu", czyli zbiór wszystkich użytkowników
Internetu, ale nie zarządza ona nim pośrednio ani bezpośrednio.

background image

Internet: znowu wieloznaczność. A na dodatek mamy jeszcze do rozróżnienia "jak było", "jak
jest", "jak powinno/miało być". Nie ma lekko...

Znowu: trzeba by

1. Sięgnąć do początków.

https://nicolasmendo.wordpress.com/2011/02/25/life-in-a-

network-fos-survivors-the-thermonuclear-apocalypse-and-the-protocols-of-freedom/

pokazuje ciekawą perspektywę.

2. Zdefiniować, która warstwa jest internetem (albo iterować badanie dla każdej warstwy)

i zbadać, jak jest.

3. Określić stan pożądany - czy dana warstwa powinna być Commons, czy lepiej, żeby była

"grodzona".

A

STRAL

S

TORM

:

Podarunek == transfer własności. Więc nie.

Zależy, co społeczność zrobi z podarunkiem. Można podarunek uwspólnić, dodając zasady
opieki i korzystania.

Ale przekazanie pod opiekę – tak.

Nie, bo można się opiekować rzeczą będącą cudzą własnością.

Najprostszy test na własność: jeśli wolno Ci coś sprzedać, to jesteś

właścicielem. A to coś nie jest częścią Commons.

W zasadzie tak. Co natomiast, jeśli społeczność jednogłośnie zgadza się, że dobro wspólne
można sprzedać i środki z tego też będą wspólne?

Techniczniej: Konwersja dobra wspólnego na dobro wspólne, przy czym pierwsze zostaje
uwłaszczone, ale w zamian pojawia się inne dobro wspołne.

Chyba zasada jest taka, że nie można zamienić dobra wspólnego na własność prywatną bez
powstania przy tym innego dobra wspólnego.

Nasunęło mi to kolejny pomysł - wprowadzenie zasad dotyczących podarunków... także
nakładania na nie szczególnych zasad.

Najważniejszy punkt uwspólnienia to decyzja o uwspólnieniu (może być z automatu) i
ogłoszenie tego pozostałym członkom społeczności ogólnie uznanymi kanałami
komunikacyjnymi.

Ale największy problem to sposób na obejście prawa własności fizycznej rzeczy. Domyślny
stan prawny jest taki, że wiele rzeczy ma właściciela, osobę fizyczną lub nie...

Ja bym powiedział, że są społeczności zebrane dookoła poszczególnych

'zasobów' - konkretnych aplikacji, systemów czy czego tam.
Oraz jest co najmniej jedna społeczność pielęgnująca 'common' w postaci
samego etosu/idei FLOSS. Takie meta-Commons.

Yes.

Internet: znowu wieloznaczność. A na dodatek mamy jeszcze do

rozróżnienia "jak było", "jak jest", "jak powinno/miało być". Nie ma
lekko...

(…)

background image

Poczytam. Mówiłem o Internecie na najniższej warstwie, łącznie z ISP.

Fajna zabawa to opisywanie problemów związanych ze wspólnymi sieciami np. radiowymi
chmurami wifi vs. prawa dot. dostawców internetu.

Kolejna dygresja: Powietrze jako medium transmisji fal elektromagnetycznych poniekąd też
*powinno być* Commons, ale są jakieś głupie prawa dotyczące koncesjonowania, bo tak.

Na szczęście niektóre kawałki pasma zostały uwspólnione, np. 2.4GHz. I jakoś ludzie sobie nie
przeszkadzają za bardzo...

WWW jako takie też ma podobne problemy. Prawie wszędzie są prywatne serwery.

3. Określić stan pożądany - czy dana warstwa powinna być Commons, czy

lepiej, żeby była "grodzona".

Pobawmy się w adwokata diabła: Jakie są zalety grodzenia internetu?

P

ETROS

:

Zależy, co społeczność zrobi z podarunkiem. Można podarunek uwspólnić,
dodając zasady opieki i korzystania.

Masz rację.

Nie, bo można się opiekować rzeczą będącą cudzą własnością.

W końcu trzeba będzie znaleźć jakiś nowy termin, bo z dotychczasowego naszego
zastanawiania wychodzi, że żadne dotychczas nam znane pojęcia nie uchwyciły zjawiska.

Może:

KOMUNIZACJA - przejście dowolnego dobra z dowolnego stanu w stan bycia zasobem w
agregacie Commons.

?

W zasadzie tak. Co natomiast, jeśli społeczność jednogłośnie zgadza
się, że dobro wspólne można sprzedać i środki z tego też będą wspólne?
Techniczniej: Konwersja dobra wspólnego na dobro wspólne, przy czym
pierwsze zostaje uwłaszczone, ale w zamian pojawia się inne dobro
wspólne.

Właśnie istotą Commons jest to, że społeczność nie ma prawa zbywania zasobu. To nie jest
tak, że z nieba uderzy piorun i ich porazi. Po prostu wtedy skończy się istnienie tego
konkretnego Commons.

Być może za jedno-dwa pokolenia pojawi się inne, ale tego poprzedniego, niepowtarzalnego,
już nie będzie.

Bo trzeci element Commons - zbiór zasad i relacji - dojrzewa długo.

Możesz to obserwować np. w HSie - jak się zmieniają poszczególne zasady. Niektóre się już
ustabilizowały, inne się ustabilizują za rok-dwa, a jeszcze inne nigdy.

background image

Ale pytanie, czy gdyby jednogłośnie skonwertować HS na firmę komercyjną, potem ją
sprzedać, a za pieniądze kupić nowy wspaniały fablab, to czy społeczność by to przetrwała?

Chyba zasada jest taka, że nie można zamienić dobra wspólnego na

własność prywatną bez powstania przy tym innego dobra wspólnego.

Odsyłam Cię do Bolliera i Ostrom. Ja nie czytałem aż tak drobiazgowo. Moje rozumienie
Commons mówi mi, że są one unikalne i niewymienne. Dlatego ten pomysł mi nie odpowiada.

Ale największy problem to sposób na obejście prawa własności fizycznej

rzeczy. Domyślny stan prawny jest taki, że wiele rzeczy ma
właściciela, osobę fizyczną lub nie...

Czekaj, jak dołożysz na tym etapie stan prawny (według którego prawa?) to się już całkiem nie
uda nic uporządkować.

Jak już będziemy wiedzieli, co chcemy uzyskać, to wtedy wystarczy zhackować dany (w czasie i
miejscu) system prawny tak, żeby uzyskać odpowiedni efekt.

Tu masz przykład takiej próby: par. 23

https://mamaziemia.wordpress.com/statut-fundacji-dla-

ziemi-i-ludzi/

Kolejna dygresja: Powietrze jako medium transmisji fal

elektromagnetycznych poniekąd też *powinno być* Commons, ale są jakieś
głupie prawa dotyczące koncesjonowania, bo tak.

No właśnie - ja się zgadzam, że powinno (próżnia z tego samego powodu). A jak już będzie
jakiś model _jak_ powinno, to, mając konstruktywną propozycję, można będzie ją propagować.

Pobawmy się w adwokata diabła: Jakie są zalety grodzenia internetu?

Najpierw określ funkcję celu. Zależnie od niej dana cecha będzie zaletą, albo wadą. Mendoza -
again.

A

STRAL

S

TORM

:

Może:

KOMUNIZACJA - przejście dowolnego dobra z dowolnego stanu w stan bycia

zasobem w agregacie Commons.

Nie, kojarzy się z komunizmem, który kojarzy się ze stalinizmem.

Za poprzedniego systemu nazywało się to kolektywizacją. (ale było przeprowadzane dość
głupio)

Wolę słowo uwspólnienie.

Właśnie istotą Commons jest to, że społeczność nie ma prawa zbywania

zasobu. To nie jest tak, że z nieba uderzy piorun i ich porazi. Po
prostu wtedy skończy się istnienie tego konkretnego Commons.
Być może za jedno-dwa pokolenia pojawi się inne, ale tego poprzedniego,
niepowtarzalnego, już nie będzie.

Ja myślałem raczej o transformacjach względnie natychmiastowych, nie o takich z dużym
opóźnieniem.

Bo trzeci element Commons - zbiór zaasad i relacji - dojrzewa długo.

Możesz to obserwować np. w HSie - jak się zmieniają poszczególne zasady.
Niektóre się już ustabilizowały, inne się ustabilizują za rok-dwa, a

background image

jeszcze inne nigdy.
Ale pytanie, czy gdyby jednogłośnie skonwertować HS na firmę komercyjną,
potem ją sprzedać, a za pieniądze kupić nowy wspaniały fablab, to czy
społeczność by to przetrwała?

Jeśli transakcja konwersji jest dokonywana za przyzwoleniem społeczności, zgodnie z
panującymi w niej regułami, powinna ona to przetrwać.

Zakładam też właśnie, że entropia nie pochłonie dużo wartości pierwszego Commons w
momencie konwersji - w innym razie może to być po prostu niezgodne z zasadami
społeczności.

Np. pełne spieniężenie HSu na rzecz zakupu i uwspólnienia laboratorium mogłoby budzić
poważny sprzeciw społeczności, jeśli transformacja trwałaby długo albo nie było gwarancji
przejścia między krokiem spieniężenia a zakupem i uwspólnieniem.

Oczywiście in real life takie sprzeciwy są tłumione - np. próbuje się przekupić członków
społeczności i inne takie.

Tu masz przykład takiej próby: par. 23
https://mamaziemia.wordpress.com/statut-fundacji-dla-ziemi-i-ludzi/

Ciekawe, bardzo dobre podejście. Blokuje sprzedaż i hipotekę, ale zapomnieli o wieczystej
dzierżawie. Jest milion takich dziur do zaklejenia...

Najpierw określ funkcję celu. Zależnie od niej dana cecha będzie zaletą,

albo wadą. Mendoza - again.

Właśnie chodziło mi o "cokolwiek", co można by uznać za zaletę. Nawet, jeśli według ciebie
jest to wada.

No dobra, no to inaczej:

Jakie są i będą skutki grodzenia internetu dla poszczególnych zainteresowanych?

P

ETROS

:

Nie, kojarzy się z komunizmem, który kojarzy się ze stalinizmem.

Za poprzedniego systemu nazywało się to kolektywizacją. (ale było
przeprowadzane dość głupio)

1. 1. I to jest centralny problem ze wprowadzaniem tego do polszczyzny:

https://klabaternik.wordpress.com/2012/02/29/ukradziony-jezyk/

2. Nie, TO nie nazywało się kolektywizacją. Tego WCALE nie było.

Wolę słowo uwspólnienie.

OK, może mamy pierwszy punkt w polskim słowniku the Commons?

UWSPÓLNIENIE - przejście dowolnego dobra z dowolnego stanu w stan bycia zasobem w
agregacie Commons.

Ja myślałem raczej o transformacjach względnie natychmiastowych, nie o

takich z dużym opóźnieniem.

(...)

background image

Jeśli transakcja konwersji jest dokonywana za przyzwoleniem
społeczności, zgodnie z panującymi w niej regułami, powinna ona to
przetrwać.
Zakładam też właśnie, że entropia nie pochłonie dużo wartości
pierwszego Commons w momencie konwersji - w innym razie może to być po
prostu niezgodne z zasadami społeczności.

Tu się już spieramy na gruncie doktryny Commons (ha! brzmi dumnie!) ale moje rozumienie
Commons nie akceptuje transformacji jednego w drugie. Tak jest dzisiaj. Za 5-6 lat, po kilku
pozytywnych przykładach empirycznych - jestem otwarty na zmianę zdania.

Jest milion takich dziur do zaklejenia...

Oj, tak. Praca się dopiero zaczyna.

Jakie są i będą skutki grodzenia internetu dla poszczególnych zainteresowanych?

To ja zacznę, od poziomu ogólnego:

Każda prywatyzacja kawałka internetu

wzmacnia legitymację (w pojęciu społecznym) prywatyzacji następnego kawałka. W
kontekście 'tu i teraz' - wzmacnia pozycję graczy/aktorów/agentów działających w
oparciu o paradygmat rynku.

zwiększa ilość 'market externalities' - nieksięgowalnych kosztów/szkód - wyrzucanych
poza rachunek ekonomiczny, 'zalegających' w przestrzeni społecznej.

Dla agentów rynkowych optymalna jest sytuacja heterogeniczna - internetowe Commons jako
ogrodzony kawałek, do którego można wyrzucić negatywne externalities, ale z którego
można też czerpać pozytywne externalities – i je monetyzować
(

http://www.guardian.co.uk/technology/2013/jan/08/why-charge-everything-kill-creativity

).

Dla agentów Commons optymalna będzie ta sama sytuacja, ale z zabezpieczeniem kontroli
nad transferem tychże externalities i negocjowaniem 'handlu transparadygmatycznego' na
warunkach 'protokołu zupnego' ☺ .

Kto następny?

ZZBBYY:

Może jeszcze nie wszystko zrozumiałem - ale wygląda, że 'Commons' tym się tylko różnią od
'współwłasności', że członkowie wspólnoty nie mogą sprzedać swoich udziałów (wymagania
co do reguł itp - są spełnione prawie zawsze). No to rodzi się pytanie - dlaczego to, że nie
mogę czegoś zrobić miałoby tworzyć jakąś wartość. Jeśli na przykład mieszkam w takiej wsi z
nawsiem

5

i wspólnym stawem to możliwość sprzedaży moich udziałów w stawie jest dla mnie

korzystna - bo na przykład sprzedaż pozwoliłaby mojej rodzinie przetrwać jakiś szczególnie
ciężki przednówek - to dość oczywiste.

Rozumiem, że odpowiedzią jest to, że zbyt dynamiczne zmiany mogą naruszać tkankę
społeczną która wymaga trwałych powiązań i powtarzalnych transakcji (tak jak gra w dylemat
więźnia jeśli jest powtarzana między tymi samymi graczami prowadzi do pozytywnych
strategii). Tak?

5

https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawsie_%28urbanistyka%29

background image

P

ETROS

:

Może jeszcze nie wszystko zrozumiałem - ale wygląda, że 'Commons' tym
się tylko różnią od 'współwłasności', że członkowie wspólnoty nie mogą
sprzedać swoich udziałów (wymagania co do reguł itp - są spełnione
prawie zawsze).

Udziały - mogą. Ale nie określiłeś współwłasność czego i udziału w czym. Jeśli jesteś
maszopem (

https://pl.wikipedia.org/wiki/Maszoperia

), możesz sprzedać swój udział w

maszoperii (sieci itp.) Ale nie możesz sprzedać udziałów w łowisku. Ono jest zasobem w tym
Commons, ale nikt nie ma w nim udziałów. Jedyny sposób na (polubowne) sprywatyzowanie
łowiska, to decyzja całej społeczności. Tak bywa, ale empirycznie częściej (bo

taniej) stosowany jest przy grodzeniach przymus wsparty socjotechniką.

No to rodzi się pytanie - dlaczego to, że nie mogę

czegoś zrobić miałoby tworzyć jakąś wartość. Jeśli na przykład
mieszkam w takiej wsi z nawsią i wspólnym stawem to możliwość
sprzedaży moich udziałów w stawie jest dla mnie korzystna - bo na
przykład sprzedaż pozwoliłaby mojej rodzinie przetrwać jakiś
szczególnie ciężki przednówek - to dość oczywiste.

Tu pojawiają się dwa nowe elementy:

Stopa dyskontowa. Jest to ilościowe ujęcie pojęcia odroczonej gratyfikacji. Użyteczność
bardziej oddalona w przyszłość wydaje się (a w gospodarce kapitalizmu finansowego,
mierzona w pieniądzu odsetkowym, jest) odpowiednio mniej wartościowa, niż ta sama
użyteczność oddalona mniej.

Tak samo, większa użyteczność bardziej oddalona w czasie, może wydawać się równa, albo
wręcz mniejsza od użyteczności dostępnej natychmiast. Z podejmowaniem decyzji na
zasadach dyskontowych mamy do czynienia na co dzień, a dla rynku finansowego jest to wręcz
fundament i warunek istnienia.

Solidarność. Jest to relacja między członkami dowolnej społeczności (choćby istniejącej tylko
w wyobrażeniu jednego, dokonującego aktu solidarności), która motywuje do działań na rzecz
innych z racji współprzynależności do owej społeczności. Tak samo powoduje ona uznanie
przeze mnie użyteczności _czegoś_ dla innych członków społeczności za tyle samo wartą,
jakby odnosiła się do mnie.

Dodając te pojęcia do analizy Twojego przykładu (i dla prostoty ograniczając analizę do
obszaru wspomnianej rodziny), stwierdzimy, że z punktu widzenia Commons prywatyzacja
stawu i sprzedaż sprywatyzowanych udziałów jest nieracjonalna, bo:

Z zasady solidarności wynika, że użyteczność tego stawu dla mojego prawnuka jest
tyleż samo warta, co dla mnie. Intuicyjnie, oczekiwany czas trwania własnej rodziny
każdy przyjmuje za nieograniczony. Nawet, jeśli przyjmiemy tradycyjne "siedem
pokoleń", to łatwo ocenić łączny skumulowany poziom użyteczności uczestnictwa w
Commons. Porównanie go, nawet z uwzględnieniem dyskonta w czasie, z jednorazową
użytecznością sprzedaży sprywatyzowanego udziału, pokazuje nieracjonalność
prywatyzacji.

Z tej samej zasady solidarności wynika istnienie mechanizmów pomocy wzajemnej w
ramach społeczności (znów patrz maszoperia). Prawidłowo funkcjonująca społeczność
zrobi wszystko, żeby solidarnie przetrwać kryzys 'przednówka', bez naruszania zasobu

background image

Commons. Elementy solidarnościowe i 'resilience' są bardzo ważne w każdej takiej
grupie.

Również z zasady solidarności (empiria, także współcześnie w Warszawie!) wynika, że
społeczności Commons generują dodatkowe korzyści dla swoich członków, w postaci
różnorakiego wsparcia. Likwidacja przez prywatyzację powoduje wyłączenie tych
mechanizmów. Pozostają tylko indywidualne relacje, zadzierzgnięte w społeczności, ale
dalej już 'sprywatyzowane'.

Second thought: te mechanizmy są SZCZEGÓLNIE ważne współcześnie, gdy w większości
żyjemy w społecznościach 'z wyboru', gdzie nie ma 'odziedziczonych' sieci wsparcia, jak
bywa(ło) w długoterminowych, wielopokoleniowych wspólnotach.

W miarę, jak to piszę, zaczyna mi świtać, że w istocie właśnie zasada solidarności (w czasie i
przestrzeni) jest centralna dla Commons.

Rozumiem, że odpowiedzią jest to, że zbyt dynamiczne zmiany mogą

naruszać tkankę społeczną która wymaga trwałych powiązań i
powtarzalnych transakcji (tak jak gra w dylemat więźnia jeśli jest
powtarzana między tymi samymi graczami prowadzi do pozytywnych
strategii). Tak?

Miałem napisać, że tak, ale po napisaniu (i przemyśleniu) powyższego napiszę "Też, ale there is
much more in it.
"

P

OSŁOWIE

To jest prawdopodobnie pierwsza merytoryczna dyskusja na temat problemu the Commons
przeprowadzona w polskim internecie. Nie mamy (piszę tu za wszystkich uczestników) ambicji
dojścia do konkluzji.

Ponieważ jednak uczestnicy dyskursu polskiego politycznego (mainstreamowi i nie) zgodnie
udają, że temat Commons nie istnieje, jak zwykle rolą hackerów było wziąć się za to, do czego
inni nie mają odwagi lub kompetencji. Otwieramy drogę. Chodźcie z nami!

Petros At Freelab

Embassy of the Commons


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
EUROPEJSKA WSPÓLNOTA GOSPODARCZA
prawo gospodarcze wspólny znak towarowy
Ochrona interesów handlowych Wspólnoty Europejskiej na rynkach krajów
Skutki przyjęcia przez Polskę wspólnej polityki rolnej UE
Funkcjonowanie w UE Prawo Wspólnotowe
5 WSPÓLNOTY KULTUROWE
Kompetencje w zakresie wspólnej polityki handlowej
Nowa Marchiwa prowincja zapomniana wspólne korzenie materiały z sesji naukowych Gorzów Wlkp zes
relacje jednostka-wspólnota, Współczesne Idee Polityczne
Skutki podatkowe występujące u wspólników spółki dzielonej, Gazeta Podatkowa
Europejska Wspólnota Obronna, POLITOLOGIA PRACA SOCJALNA
Unia Europejska t1.32, Wspólna polityla rolna
lubimy sie wspolnie bawic, Konspekty
Wspólny majątek małżonków, PRAWO, █▓▓█ PORADY PRAWNE ▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬
Powołanie rodzi się w sercu, powołanie, zycie zakonne,wspólnoty
wykład 8-31.05, WSA, prawo administarcyjne z prawem wspólnot samorządowych, wykłady, sem 2
Jestem wolna, powołanie, zycie zakonne,wspólnoty

więcej podobnych podstron