TROY DENNING
GWIAZDA
PO GWIEŹDZIE
(Tłumaczył: Andrzej Syrzycki)
Andrii-
Za rady, zachętę i wszystko inne
Wojownicze istoty rasy Yuuzhan Vong zaatakowały spoza granicy galaktyki bez
żadnego ostrzeżenia. Były bezwzględne, podstępne i zdradzieckie. Miały do dyspozycji
wytwory dziwacznej organicznej techniki, które dorównywały systemom uzbrojenia
obrońców, a niejednokrotnie okazywały się skuteczniejsze niż wszystko, co mogła im
przeciwstawić Nowa Republika i jej sojusznicy. Najeźdźcom nie mogli sprostać nawet
kierowani przez Luke’a Skywalkera rycerze Jedi. Nie mogli skorzystać z broni stanowiącej o
ich sile, ponieważ dziwnym trafem Yuuzhanie okazali się zupełnie niewrażliwi na działanie
Mocy.
Pierwszy atak zaskoczył Nową Republikę zajętą tłumieniem rozruchów, które
wzniecali agenci yuuzhańskiego szpiega Noma Anora. Korzystając z tego, że dowódcy wojsk
Nowej Republiki zajmowali się innymi sprawami, najeźdźcy zniszczyli kilka planet i zabili
wiele milionów istot - a wśród nich Wookiego Chewbaccę, najlepszego przyjaciela i
wieloletniego partnera Hana Solo.
Podejmując odważną próbę zawarcia pokoju z nieprzyjaciółmi, senator Elegos A’Kla
stracił życie. Zamordował go dowódca yuuzhańskich wojowników, Shedao Shai, który
później przekazał ciało senatora bliskiemu przyjacielowi Elegosa, rycerzowi Jedi Corranowi
Hornowi. Horn wyzwał Yuuzhanina na pojedynek, którego stawką miał być los planety Ithor.
Rycerz Jedi pokonał Shaia, ale mimo to istoty rasy Yuuzhan Vong zdobyły i spustoszyły
planetę. Stanowiło to dotkliwą stratę dla Nowej Republiki i osobistą porażkę Corrana Horna,
który przyjął na siebie całą winę.
Każda następna porażka była poważnym ciosem dla Nowej Republiki. Wkrótce też
doszło do rozłamu w samym zakonie Jedi. Kierujący poczynaniami rycerzy Luke Skywalker
zmagał się z problemem osobistym: jego ukochana żona Mara cierpiała na tajemniczą i
prawdopodobnie śmiertelną chorobę, która z wolna podkopywała jej siły. Niektórzy zarzucali
mistrzowi Skywalkerowi bezczynność i przesadną ostrożność.
Nie mogąc się z tym pogodzić, grupa rycerzy pod wodzą Kypa Durrona odłączyła się i
postanowiła czynnie się przeciwstawić agresji Yuuzhan. Zamierzała wykorzystać w tym celu
wszystkie możliwe środki i sposoby. Jednym z nich miała być brutalna siła, co jednak mogło
zawieść rycerzy Kypa jedynie na ciemną stronę Mocy. Różnice zdań w sprawach etycznych
skłóciły braci Solo, Jacena i Anakina. Ich siostra Jaina została jednym z pilotów słynnej
Eskadry Łobuzów i poświęciła całą energię walce z Yuuzhanami.
Han Solo obwiniał się o to, że nie potrafił ocalić Chewbaccy, ale nie szukał ukojenia
na łonie rodziny. Usiłując odkupić swoją winę, przystąpił do działania - i wpadł na trop
uknutego przez istoty rasy Yuuzhan Vong spisku wymierzonego przeciwko rycerzom Jedi.
Wrócił z lekarstwem, które mogło wyleczyć Marę Jadę Skywalker z choroby. Jednak nawet to
zwycięstwo nie mogło pocieszyć go po stracie najwierniejszego przyjaciela - ani pomóc w
jego małżeńskich kłopotach.
Trudne chwile przeżywała także Leia. Zlekceważyła wizję przyszłości i czuła wyrzuty
sumienia, że podczas bitwy o Fondor skazała gwiezdną flotę Hapan na zagładę. Zacięta bitwa
o orbitalne stocznie dobiegła niespodziewanego końca, kiedy użyto broni o niekontrolowanej
niszczycielskiej sile. Okazał się nią gwiazdogrom stacji Centerpoint, uzbrojony przez
młodszego syna Leii, Anakina.
Starszy syn Leii, Jacen Solo, również miał wizję. Zobaczył w niej, jak galaktyka
ześlizguje się w objęcia ciemności. Obawiając się, że mógłby zakłócić chwiejną równowagę,
młody Jedi na pewien czas całkowicie wyrzekł się władania Mocą. Zmienił zdanie dopiero
wówczas, kiedy śmiertelne niebezpieczeństwo zagroziło jego matce.
By uratować jej życie, musiał stanąć do walki z samym mistrzem wojennym Yuuzhan
Tsavongiem Lahem. Pokonał go, ale nie zabił. Żądny zemsty Yuuzhanin obiecał tymczasowe
zawieszenie broni - pod warunkiem, że dostanie w swoje ręce wszystkich Jedi, a zwłaszcza
Jacena Solo.
Rycerze Jedi poczuli się nagle osaczeni. Kiedy niebezpieczeństwo zagroziło
szkolącym się w Akademii Jedi na Yavinie Cztery młodym uczniom, na pomoc pospieszył
Anakin Solo. Ukrywając się pośród przedstawicieli najniższych kast i wyrzutków
społeczeństwa Yuuzhan, uwolnił swoją przyjaciółkę Tahiri Yeilę. Okrzyknięto go bohaterem,
nie zdołał jednak zapobiec zniszczeniu świątyni Jedi.
Władze Nowej Republiki uznają Luke’a i Marę Jadę Skywalkerów za zdrajców. W
obawie, czy nawrót tajemniczej choroby nie zakłóci przebiegu ciąży jego żony, Luke
postanawia odzyskać władzę nad rycerzami Jedi. Korzystając z poparcia Jainy Solo, Kyp
Durron namawia Luke’a i wojskowych, aby powierzyli mu dowództwo wyprawy, której
celem ma być zniszczenie superbroni Yuuzhan Vongów. Wyprawa Kypa kończy się
powodzeniem, Jaina jednak dowiaduje się poniewczasie, że zniszczony obiekt nie był
superbronią, ale hodowanym światostatkiem -wypełnionym cywilami i przeznaczonym dla
yuuzhańskich dzieci. Wszystko wskazuje, że galaktyka ponownie zaczyna ześlizgiwać się w
objęcia ciemności. Jedynym jasnym punktem są narodziny syna Luke’a i Mary, Bena
Skywalkera.
Zniszczenie nowego światostatku i fiasko planów schwytania rycerzy Jedi powodują,
że Yuuzhan Vongowie ogłaszają koniec zawieszenia broni. Przystępują do szturmu na Jądro
galaktyki i prą naprzód, podbijając kolejne światy. Wygląda na to, że galaktykę mogą
uchronić od zagłady tylko rycerze Jedi. Kłopot w tym, że galaktyka nie chce mieć z nimi nic
wspólnego...
ROZDZIAŁ
1
W przestworzach unosiła się ciemna drzazga odległego liniowca. Zakończona cienką
błękitną
igłą
strumienia
jonów,
przesuwała
się
powoli
na
tle
olbrzymiej
jaskrawopomarańczowej tarczy słońca. Podobnie jak milionom takich samych słońc w rejonie
Jądra galaktyki, temu też nie towarzyszyły planety zasiedlone przez cywilizowane czy choćby
tylko półinteligentne istoty. Zapewne nie zasługiwało na nazwę inną niż numer, nadany
dawno, jeszcze w czasach władzy Imperium. Jaina Solo uświadomiła sobie ogrom
niezamieszkanych przestworzy i wielką liczbę nietkniętych planet. Mogłaby sądzić, że w tej
sytuacji wojny po prostu nie mają sensu; że miejsca wystarczy dla wszystkich, którzy go
szukają. Wiedziała jednak, że komfortowe warunki życia zawsze łatwiej osiągnąć, kradnąc i
zabijając, niż ciężko pracując. Jak wielokrotnie przypominała jej matka, pokój łatwiej
zburzyć, niż utrzymać. Może właśnie dlatego Yuuzhan Vongowie zaatakowali galaktykę,
która mogła powitać ich z otwartymi ramionami. Popełnili błąd, z którego dotąd nie zdali
sobie sprawy. Jaina wiedziała jednak, że pewnego dnia... pewnego dnia tę pomyłkę
uświadomią im rycerze Jedi.
Astromechaniczny robot R2-D2, dołączony do gniazda terminalu pokładowego
systemu komputerowego w rufowej części pokładu lotniczego „Cienia Jade”, nagle pytająco
zaświergotał.
- Nie odłączaj się, Artoo - odparła Jaina, nawet nie odwracając głowy w jego stronę. -
Wciąż jeszcze nie dostaliśmy tego sygnału, a Mara musi odpocząć.
Mały robot przeciągłym gwizdem oznajmił, że ma inne zdanie. Jaina spojrzała na
ekran monitora i uniosła ręce w geście rezygnacji.
- Niech będzie - mruknęła. - Jeżeli tak ci powiedziała, możesz ją obudzić. R2-D2
wyciągnął manipulator z gniazda i cicho brzęcząc, skierował się do kabiny pasażerskiej. Jaina
została sama na pokładzie lotniczym „Cienia Jade”. Statek krążył po parkingowej orbicie z
wyłączonymi wszystkimi systemami i unieruchomioną jednostką napędu jonowego, podobny
bardziej do pancernej skorupy niż siedemdziesięciotonowej gwiezdnej jednostki. Wygodny
fotel pilota, ukośnie ścięty hełm i zapewniająca panoramiczny widok kopuła kabiny dawały
Jainie złudzenie, że unosi się nieruchomo w pustce przestworzy. System czujników
śledzących położenie siatkówek oczu wyświetlał nieustannie aktualizowane hologramy w
miejscu tuż pod płaszczyzną wzroku. Systemy łączności i napędu można było uruchamiać
przełącznikami na dźwigni przepustnicy. W podobnie prosty sposób dawało się obsługiwać
wbudowane w rękojeść drążka przełączniki czujników, systemów uzbrojenia i generatorów
ochronnych pól siłowych. Jeżeli stanowisko na pokładzie lotniskowym obsługiwał astro-
mechaniczny robot, nawet systemy podtrzymywania życia można było włączać i wyłączać
głosem. Był to przykład idealnej sterowni. Jama postanowiła, że kiedy nadarzy się okazja, by
zdobyć własny statek, skopiuje wszystkie rozwiązania w najdrobniejszych szczegółach.
Najbardziej się jej podobało, że pilot siedział sam, w przedniej, najniższej części sterowni, a
drugi pilot i nawigator w fotelach ustawionych obok siebie, ale nieco wyżej, bezpośrednio za
plecami pilota.
Jej zachwyty nad sterownią przerwało nagle uczucie głębokiego niepokoju. Jaina
poczuła dziwne zakłócenie Mocy, które wkrótce przerodziło się w przedziwne wrażenie
czegoś szalonego. Otworzyła się na przepływ Mocy, a wtedy wyczuła straszliwe pragnienie i
niepohamowany głód, może nie całkiem zły, ale mroczny, dziki i drapieżny - i na tyle
brutalny, że zachłysnęła się i natychmiast zmniejszyła wrażliwość umysłu na oddziaływanie
Mocy.
Poczuła, że po czole spływa jej kropla zimnego potu. Włączyła interkom i wezwała
Marę. Czekając na nią, sprawdziła wskazania sensorów. Nie zauważyła niczego niezwykłego,
ale z doświadczenia wiedziała, że nie powinna zbytnio ufać wskazaniom przyrządów. To
właśnie dzięki nim „Cień” znajdował się na orbicie okrążającej planetę najbliższą po-
marańczowego słońca - otoczoną rojem kamieni, głazów i odłamków skał kulę magmy,
unoszącą się w odległości trochę większej niż dwadzieścia milionów kilometrów od gwiazdy.
Gdyby R2-D2 nie dokonywał nieustannych poprawek, na ekranie monitora widziałaby tylko
skutki oddziaływania promieniowania elektromagnetycznego.
Nagie zauważyła na owiewce kabiny odbicie czegoś, co poruszyło się za plecami.
Spojrzała na aktywacyjną siatkę umieszczoną w przedniej części sterowni. Niewielki
fragment pleksistopu zmatowiał i przemienił się w lustro. Zobaczyła w nim wiotką sylwetkę
wchodzącej na pokład lotniczy Mary Jade Skywalker. Spływające na ramiona złocistorude
włosy, pogniecione teraz i splątane, dowodziły, że Mara jeszcze przed chwilą leżała albo
spała. Z jej twarzy zniknęła ziemista bladość, a zielone oczy nie były już podkrążone ani
zapadnięte. Jaina wstała. Czując się trochę jak dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy,
zwolniła fotel pilota.
Mara zachęciła ją gestem, aby znów usiadła.
- Siedź - oznajmiła. - Masz do tego prawo.
Opadła na stojący z tyłu fotel nawigatora. W powietrzu wyczuwało się delikatną woń
talku i sterylizującego roztworu, który towarzyszył Marze chyba zawsze, chociaż jej nowo
narodzone dziecko dzieliła od matki odległość wielu tysięcy lat świetlnych. Kobieta uniosła
głowę i kiwnęła w kierunku odległego liniowca.
- To nasze dwie pasażerki? - zapytała.
- Transponder podaje, że to „Ścigacz Mgławic” - odparła Jaina. Do sterowni wtoczył
się Artoo-Deetoo. Włączył manipulator do gniazda pokładowego systemu komputerowego i
krótkim piknięciem potwierdził tożsamość pasażerskiego liniowca. - Nadal jednak nie mamy
zgody, a chwilę wcześniej poczułam... hmm, dziwne zakłócenie Mocy.
Mara kiwnęła głową.
- Też je wyczuwam - powiedziała. - Ale to chyba żadna z naszych pasażerek.
Odbierałabym to inaczej.
- Nie podoba mi się to, co czuję - westchnęła Jaina. Tysiącmetrowej długości
koreliański liniowiec, korzystając z wyspecjalizowanej jednostki napędu podświetlnego typu
Hoersch-Kessel, zdołał do tej pory przelecieć mniej więcej połowę odległości dzielącej go od
skraju pomarańczowej tarczy. Miał teraz długość palca Jainy, a ciągnąca się za nim błękitna
smuga była przynajmniej trzykrotnie dłuższa. - Wciąż jeszcze nie wysłali tego sygnału. Może
powinnyśmy odczekać jeszcze jedno okrążenie, a kiedy skryjemy się za tarczą planety,
włączymy napęd jonowy.
Mara pokręciła głową.
- Luke ma rację co do tych dwóch - powiedziała. - Ilekroć włączą świetlne miecze,
giną niewinni ludzie. Lepiej zabierzmy je stamtąd, dopóki jeszcze możemy. - Przełożyła przez
ramię pas ochronnej sieci i z głośnym trzaskiem zapięła klamrę. - Jednak musimy być gotowe
- dodała. - Włącz silniki.
- Ja? - zdziwiła się Jaina. Wprawdzie zdarzyło jej się kiedyś pilotować „Cień”, ale gdy
tu lecieli, wszystkie manewry wykonywała jej ciotka.
Albo chciała skorzystać z pierwszej prawdziwej okazji pilotowania ukochanego
statku, odkąd urodziła Bena, albo wyruszając na pierwszą wyprawę od czasu porodu, po
prostu pragnęła zająć myśli czymś innym. -To twój statek.
- I tak muszę się jeszcze trochę przespać - rzekła Mara. - Nie dowiesz się, jaki to
luksus, dopóki sama nie urodzisz dziecka. - Po chwili dodała surowo: - Tylko nie uważaj tego
za sugestię.
- Masz rację! - Jaina roześmiała się, ale jakby trochę z przymusem. Miała już
wprawdzie dziewiętnaście lat i nieraz umawiała się na randki, ale biorąc udział w wojnie, nie
miała czasu na nic poważnego. Nawet teraz korzystała tylko z krótkiego urlopu, jakiego
udzielił jej dowódca Eskadry Łobuzów do czasu, aż senatorowie Nowej Republiki przestaną
żywić niechęć do rycerzy Jedi. - Pomyślałby kto, że mam mnóstwo czasu.
Wyciągnęła rękę, aby włączyć zasilanie silników jonowych, ale cofnęła ją, kiedy R2-
D2 ostrzegawczo zagwizdał. Umieszczony nad jej głową holograficzny ekran ukazał
oszałamiającą mozaikę barw i kształtów, z której po chwili wyłonił się lecący ku nim
niewielki gwiezdny statek w kształcie rury. Pojawił się znacznie niżej niż pomarańczowa
tarcza słońca.
- To wyjaśnia, dlaczego dotąd się nie odezwali - zauważyła Mara. Stanowisko
nawigatora nie miało co prawda umieszczonego nad głową wyświetlacza hologramów, ale
wyposażono je w kompletny zestaw konwencjonalnych ekranów. - Damy radę go pokonać,
Artoo? - zapytała.
Na obu ekranach pojawiły się napisy, rzeczowo informujące, że wyświetlany
wizerunek nie jest przedstawiony we właściwej skali. Chwilę potem ukazały się dane na
temat prawdziwych rozmiarów, prędkości i prawdopodobnego materiału kadłuba. Jaina cicho
gwizdnęła i zerknęła przez przyciemnioną owiewkę kabiny na podobną do przecinka sylwetkę
mniejszego statku, który odłączył się od rury i skierował w stronę rufy „Ścigacza Mgławic”.
- Wygląda jak odpowiednik fregaty - mruknęła. - Co robimy? -zapytała, odwracając
się do Mary.
- Jedyną rzecz, jaką możemy - odparła kobieta. W jej głosie wyczuwało się
ostrożność, której Jaina nigdy nie słyszała, dopóki jej ciotka nie urodziła Bena. - Wyłączymy
wszystkie podsystemy i zaczekamy.
W osobistej kabinie dowódcy „Ścigacza Mgławic” kapitana Polluksa dwie siostry Rar
stały obok siebie przed ekranem wideokonsolety.
Nie kryjąc drżenia długich głowoogonów, zwanych lekku, przyglądały się, jak spora
bryła korala yorik odłącza się od fregaty i kieruje ku ich liniowcowi. Miała nieregularny
kształt, a jej chropowatą powierzchnię szpeciły mniejsze i większe dzioby. Przypominała
raczej wyeksploatowaną asteroidę niż gwiezdny statek ekipy abordażowej. Wykrywające
ciepło ciał żywych istot czujniki informowały jednak, że na pokładzie znajduje się
przynajmniej stu wojowników. Znajdowało się tam także inne stworzenie, większe i
zimniejsze, ale siostry wiedziały to nawet bez spoglądania na wskazania czujników. Posłużyły
się Mocą i wykryły ten sam głód i pragnienie, jakie pojawiły się z chwilą, kiedy fregata
wyłoniła się zza tarczy słońca. Bez względu na to, czym było, zwierzę przystosowało się do
warunków życia w tej galaktyce o wiele lepiej, niż kiedykolwiek zdołają jego właściciele.
Alema wyizolowała stworzenie spośród towarzyszących mu wojowników Yuuzhan i
poleciła komputerowi, aby porównał je z informacjami zarejestrowanymi w bazach danych.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że jej siostra Numa rozkłada na pryczy kapitana ich
przebranie: półprzeźroczyste kostiumy tancerek, szminki i pudry, i właściwie nic więcej. Obie
spędziły ostatni rok, kierując ruchem oporu na zajętej przez Yuuzhan planecie Nowy
Plympton; z pewnością to ich poszukiwali dowódcy grupy abordażowej. Siostry liczyły na to,
że ich wrogowie będą szukali samotnej istoty ludzkiej płci żeńskiej, a nie pary twilekiańskich
tancerek. Jako przywódczynie ruchu oporu dokładały starań, aby nikt nigdy nie widział ich
razem ani bez przebrania. Zawsze też starały się ukrywać długie lekku w kapturze płaszcza
Jedi.
Kiedy umalowały twarze i zmieniły obcisłe kombinezony na fałdziste stroje tancerek,
powróciły do wideokonsolety. Zobaczyły, że do śluzy wkraczają Yuuzhan Vongowie.
Wojownicy o bezwłosych, wypukłych łukach brwiowych i sinych workach pod oczami byli o
pół głowy wyżsi i o wiele ciężsi niż przeciętni ludzie. Ich budzące grozę twarze przypominały
obciągnięte skórą maski, z których sterczały chrząstki i kości. Silnie umięśnione ciała były
oszpecone rytualnymi tatuażami i zniekształcone, co podobno miało jakiś związek z ich
religią. Większość istot miała na sobie pancerze z żywych krabów vonduun i była uzbrojona,
jak zwykle, w yuuzhańskie amphistaffy - długie węże, które na rozkaz mogły przemieniać się
w maczugi, zakończone ostrymi brzeszczotami włócznie, a nawet giętkie bicze wyposażone w
trujące kły. W pewnej chwili siostry ujrzały, że przez krąg otaczających kapitana Polluksa
strażników przedarł się arogancki wojownik o wyjątkowo odrażającym wyglądzie. Yuuzhanin
miał spadziste ramiona i wstrętne czarne dziury w miejscu nosa.
- Ma pan jakichś Jeedai na pokładzie? - zapytał.
- Nie - skłamał Pollux bez wahania. - Czy właśnie dlatego kazaliście mi się
zatrzymać?
Wojownik zignorował pytanie kapitana.
- Lecicie z Talfaglia czy z Sakorii?
- Chyba nie sądzisz, że odpowiem na to pytanie? - odparł Pollux. -Z tego, co ostatnio
słyszałem, walczy z wami cała galaktyka.
Odpowiedź kapitana spotkała się z niechętnym, ale pełnym szacunku warknięciem
yuuzhańskiego wojownika.
- Jesteśmy tylko załogą statku strażniczego, kapitanie. A pan ma na pokładzie
uchodźców. Nie musicie się nas obawiać... pod warunkiem, że powie mi pan natychmiast, czy
pośród pasażerów znajdują się jacyś Jeedai.
- Nie mamy ani jednego. - Pollux patrzył prosto w oczy Yuuzhanina. Nie zwlekał z
odpowiedzią, a głos mu nie drżał. Nawet kapitanowie cywilnych statków wiedzieli, że
Vongowie nie wykazują najmniejszej wrażliwości na działanie Mocy. - Możesz sam
poszukać.
Na twarzy wojownika pojawił się okrutny uśmiech.
- Oczywiście, że to zrobimy, kapitanie - odparł. - Może pan być pewien.
Odwrócił głowę i spojrzał w stronę swojego statku. Przechodząc na yuuzhański,
warknął: - Duwin tur vaxyn.
W rufowej części yuuzhańskiego statku powstała szczelina. Chwilę później zaczęła się
rozszerzać. Obie krawędzie korala yorik wybrzuszyły się na zewnątrz jak wydęte wargi. W
mrocznym otworze ukazała się para owalnych żółtych ślepi. Posługując się Mocą, Alema
wykryła nasilające się uczucie pragnienia i głodu. Kiedy mroczny otwór osiągnął pół metra
szerokości, z wnętrza statku wyskoczyło czarne jak ebonit stworzenie. Chrobocząc pazurami,
a może szponami, znieruchomiało na płytach pokładu.
- Ogniste błyskawice! - mruknęła Numa.
Stworzenie - znajomość języka istot rasy Yuuzhan Vong pozwoliła Alemie domyślić
się, że był to voxyn - zaczęło dreptać w miejscu, przebierając ośmioma pałąkowatymi łapami.
Chociaż przeciętnemu człowiekowi sięgało zaledwie do pasa, mierzyło ponad cztery metry
długości; miało spłaszczony łeb i pokryte czarnymi łuskami faliste cielsko. Środkiem grzbietu
biegło pasmo cienkich spiczastych czułków, a prężny, giętki ogon kończył się haczykowatym
szpikulcem. Odrażające zwierzę okrążyło kapitana i czujnych strażników tylko raz, a potem
poczłapało w kierunku wewnętrznych wrót śluzy.
Na ekranie wideokonsolety było widać, jak Pollux wbił spojrzenie w oczy
Yuuzhanina.
- Jakim prawem sprowadziliście tę... tę maszkarę na pokład mojego statku? - zapytał.
Wojownik obrócił się i powalił kapitana na pokład silnym ciosem pięści w głowę.
- Nie sądzi pan chyba, że odpowiem na to pytanie? - roześmiał się chrapliwie.
Strażnicy Polluksa nie palili się do walki z Yuuzhanami, ale kapitan na wszelki
wypadek dał im znak gestem, żeby zachowali spokój, a sam z godnością zerwał się na równe
nogi.
Alema zwróciła kierunkową antenę dotychczas wyłączonej kamery ku ciemnej tarczy
planety, obok której oczekiwał statek ich wybawczyń. Wybrała tajny kanał łączności,
używany wyłącznie przez rycerzy Jedi, i zaczęła przesyłać oglądane obrazy. Domyślała się,
że sąsiedztwo pomarańczowego słońca zakłóci sygnały, ale odbiorcy mogli je wzmocnić i
poprawić. Cóż, gdyby ona i siostra nie zdołały uciec, będzie chociaż wiadomo, co się z nimi
stało.
Widoczny na ekranie voxyn jeszcze kilka minut krążył po komorze śluzy, a potem
przeskoczył przez próg włazu i zniknął im z oczu. Siostry nie widziały go, dopóki Alema nie
znalazła obrazu z innej kamery. Zobaczyły, że paskudny stwór jedzie ruchomym chodnikiem
głównego korytarza tak beztrosko, jakby nic innego nie robił całe życie. Obok niego, pod
ścianą, biegła gromada wojowników Yuuzhan. Nie ufali urządzeniom na tyle, aby ośmielić
się chociażby postawić stopę na przesuwającej się taśmie. W końcu zrezygnowali jednak z
dotrzymywania towarzystwa sunącemu potworowi i stopniowo zaczęli zostawać coraz
bardziej w tyle. Zaraz rozdzielili się na mniejsze grupy i zaczęli przeszukiwać pomieszczenia
na własną rękę.
Alema namierzyła czarne zwierzę, tak by kamery pokładowego systemu
bezpieczeństwa mogły śledzić je bez przerwy. Następną godzinę obie siostry przyglądały się,
jak voxyn krąży po pomieszczeniach głównego pokładu. Od czasu do czasu potwór okrążał
zdrętwiałego ze strachu uchodźcę albo przekrzywiając spłaszczony łeb, przysłuchiwał się
dobiegającym zewsząd odgłosom pracujących urządzeń i mechanizmów. W końcu wskoczył
do basenu niewielkiej fontanny i zaczął okrążać umieszczoną pośrodku rzeźbę
przedstawiającą kalamariańskiego jeżowca. W pewnej chwili znieruchomiał, najeżył kolce na
grzbiecie, uniósł łeb i wlepił żółte ślepia w sufit. Bojąc się, że za chwilę zemdleje, Alema
odwróciła się w stronę kontrolnego pulpitu projektora hologramów i nakazała wyświetlić
trójwymiarowy schemat pomieszczeń „Ścigacza Mgławic”. Wybrała odpowiedni fragment,
powiększyła i natychmiast zauważyła, że osobista kabina kapitana Polluksa znajduje się
bezpośrednio nad fontanną, tyle że dziesięć poziomów wyżej.
- Parszywa sytuacja - odezwała się Numa. Końce jej głowoogonów lekko zadrżały. -
Wygląda na to, że wie, gdzie jesteśmy.
- To niemożliwe. - Alema uwolniła myśli i posługując się Mocą, wyczuła ten sam głód
i pragnienie, co poprzednio; teraz jednak o wiele silniejsze i promieniujące prosto z dołu. -
Chyba że także posłużył się Mocą, aby nas odnaleźć.
Tym razem lekku Numy przebiegło wyraźne drżenie. Twi’lekianka odwróciła głowę i
spiorunowała Alemę groźnym spojrzeniem.
- Muszę przyznać, że masz talent do wymyślania alarmujących wyjaśnień, siostro -
powiedziała.
- Może i alarmujących, ale prawdopodobnych - odparła Alema. Wskazała ekran
monitora; zobaczył, że voxyn wyskoczył z fontanny i pędzi korytarzem w kierunku rury
najbliższej repulsorowej windy,
Numa obserwowała ekran jakiś czas, a potem kiwnęła głową.
- Wygląda na to, że masz rację - rzekła w końcu. - Chyba powinnyśmy zamknąć się w
sobie.
Poświęciły kilka chwil na medytacje; a potem zaczęły wsłuchiwać się we własne
myśli i stopniowo coraz bardziej ograniczać swoją obecność w Mocy. Kiedy osiągnęły stan,
że przestały wyczuwać się nawzajem, Alema odwróciła głowę i spojrzała na ekran monitora.
Widoczny na nim voxyn właśnie stanął przed drzwiami szybu windy. Wyciągnął przednią
łapę i przycisnął odpowiedni guzik, a kiedy drzwi się otworzyły, wepchnął przednią część
tułowia do otworu i pozwolił, aby repulsorowy prąd popchnął jego cielsko w górę rury.
Alema oceniła, że zwierzę wyskoczy na pokładzie oficerskim, w odległości niespełna stu
metrów od kabiny kapitana. Pomyślała, że nie odnajdzie jej bez błądzenia, będzie musiało
pokonać co najmniej dwieście metrów, a może nawet więcej.
- Niedobrze, siostrzyczko - powiedziała. - Nadal nas wyczuwa. -Odwróciła się i
sięgnęła po podróżną torbę, w której ukryły kombinezony, płaszcze Jedi i świetlne miecze. -
Zaatakujemy je, kiedy wyskoczy z szybu windy.
- A co potem? - zapytała Numa. - Vongowie zorientują się, że kapitan Pollux ich
okłamał. Nie puszczą mu tego płazem.
- I tak się dowiedzą, kiedy ten potwór zacznie drapać do drzwi naszej kabiny - odparła
Alema. Żałując, że nie ma czasu przebrać się z powrotem w wygodny kombinezon,
wyciągnęła świetlny miecz i włączyła srebrzyste ostrze. - A przy okazji, powalę kilku
Yuuzhan Vongów.
- Nie. - Numa wyciągnęła rękę i wyłączyła świetlistą klingę broni siostry. - Nie
pozwolę na to. Już zapomniałaś, co stało się na Nowym Plymptonie?
Wściekli, że nie mogą pokonać bojowników planetarnego ruchu oporu, Yuuzhanie
rozpowszechnili na planecie straszliwą zarazę, która zniszczyła wszystko co żywe. Siostry i
kilka tysięcy innych obywateli przeczekało ten okres na pokładach międzysystemowych
transportowców rudy, a kiedy nieprzyjaciele w końcu wynieśli się z wymarłej planety,
wszyscy ukradkiem wymknęli się w przestworza.
- Przecież to Yuuzhan Vongowie, siostro - przypomniała Alema. -Czy naprawdę
uważasz, że po prostu wybaczą kapitanowi jego kłamstwo?
- Masz rację. - Numa wróciła do konsolety. - Musimy ich przekonać, że stworzenie się
myli.
Poleciła wyświetlić inny hologram. Przedstawiał fregatę Yuuzhan Vongów, unoszącą
się pół kilometra od śluzy „Ścigacza Mgławic”. Nieprzyjacielska fregata miała zaledwie
dwieście metrów długości w porównaniu z wielkim liniowcem mogła wydawać się niegroźna,
ale widoczne nawet z tej odległości otwory wyrzutni plazmy czy pocisków pozwalały się
domyślać, że z jej strony może im grozić poważne niebezpieczeństwo.
Alema natychmiast zrozumiała, co zamierza jej siostra.
-A my, biorąc nogi za pas, skierujemy się do kapsuły - odparła.
Umieściła z powrotem świetlny miecz w podróżnej torbie i rzuciła ją Numie. Ze
stolika przymocowanego obok pryczy kapitana chwyciła komputerowy notes i poleciła, aby
na ekranie ukazywały się obrazy z wideokonsolety. Obie siostry wybiegły z kabiny Polluksa i
skierowały się na przeciwległy koniec pokładu oficerskiego. Kiedy przystanęły przed
drzwiami windy, Alema spojrzała na miniaturowy ekran notesu i stwierdziła, że voxyn
znajduje się zaledwie dwa poziomy pod nimi. Stworzenie kierowało żółte ślepia ku sufitowi,
jakby śledziło, dokąd podążają.
- Wie, że uciekamy - stwierdziła.
- Ale chyba nie radzi sobie najlepiej z wyczuwaniem odległości. -Jak zawsze, Numa
starała się być optymistką. - Dokąd się wybieramy?
Alema poleciła wyświetlić schemat pomieszczeń śródokręcia, gdzie znajdowały się
wyrzutnie kapsuł ratunkowych. Wybrała jedną, po przeciwległej stronie unoszącej się w
przestworzach fregaty Yuuzhan.
- Masz w swojej grupie kogoś, kto nazywa się Travot? - zapytał oficer.
Numa zauważyła, że jej siostra wpatruje się w kobietę. Ledwo zauważalnie skinęła
głową. Zrozumiała, że Alema, posługując się Mocą, usiłuje przekonać panią inżynier, żeby
twierdząco odpowiedziała na pytanie Yuuzhanina. Wiedziały, że Yuuzhan Vongowie nie
wykazują nawet najmniejszej wrażliwości na oddziaływanie Mocy, więc Numa, nie oba-
wiając się zdemaskowania, uwolniła myśli i wyczuła w pobliżu obecność ponad stu osób,
przeważnie przerażonych, rozgniewanych albo rannych. Nie byli to Yuuzhanie, bo ich nie
dawało się wyczuć za pośrednictwem Mocy. Wyczuła jednak promieniujący od voxyna
drapieżny głód i pragnienie. Potwór prawdopodobnie znalazł szyb innej windy i zjeżdżał teraz
na ich poziom.
Pani inżynier wahała się chwilę, ale w końcu powiedziała:
- Pracuje u nas jakiś Travot, ale nie należy do mojej ekipy.
Yuuzhański podoficer odwrócił się i spojrzał na siostry. Niewątpliwie się zastanawiał,
jak je potraktować. Alema postanowiła mu trochę pomóc i podpowiedzieć pani inżynier
słowa, które chciała usłyszeć. Już wielokrotnie uciekała się do tej sztuczki, kiedy obie siostry
musiały harować w kopalni ryllu w Kaia’uunie.
- Jego pracownia znajduje się trochę dalej, prawda? - zapytała. -W sekcji czterdziestej
drugiej?
- Zgadza się. W sekcji czterdziestej drugiej - odparła machinalnie pani inżynier.
Alema stanęła obok siostry i wymownie spojrzała na żywą laskę, która zagradzała im
dalszą drogę. Podwładny zerknął niepewnie na podoficera, a ten spiorunował go spojrzeniem
i gestem przepuścił uciekinierki.
- Dopilnuj, żeby się z nim zobaczyły, a potem wróć - rozkazał surowo.
Nie chcąc puścić wojownflcaprzodem, siostry prześlizgnęły się obok amphistaffa i
ruszyły dalej. Przedziały były oddzielone od siebie łukowatymi przegrodami. Dzieliły
korytarz na odcinki o długości dziesięciu metrów; każdą przegrodę wyposażono w cienkie
durastalowe drzwi, które opadały automatycznie na pierwszy sygnał o spadku ciśnienia
pokładowej atmosfery. Drzwi opuszczały się na ustne polecenie, ale przezorni członkowie
załogi nie chcieli uciekać się do tej metody, chociaż umożliwiłoby im to rozdzielenie
oddziałów wojowników Yuuzhan przeszukujących pomieszczenia liniowca. Spiesząc się, na
ile mogła, aby nie wzbudzić podejrzeń towarzyszącego im Yuuzhanina, Alema uwolniła
myśli i posługując się Mocą, wyczuła voxyna. Zwierzę znajdowało się na tym samym pozio-
mie co one i bardzo szybko się zbliżało. Uciekinierki docierały właśnie do sekcji trzydziestej
trzeciej, co oznaczało, że od wyrzutni kapsuły ratunkowej dzieli je wciąż jeszcze
dziewięćdziesiąt metrów.
- Ależ zmarzłam, siostrzyczko - odezwała się w pewnej chwili Alema, pocierając
obnażone ramiona. - Czy i ty odnosisz wrażenie, że się ochłodziło?
- Milczeć! - warknął Yuuzhanin. - Takie zrzędzenie to zniewaga dla bogów!
Alema poczuła, że świerzbią ją palce, jakby chciały się zacisnąć na rękojeści
świetlnego miecza.
Z tyłu, z części korytarza, którą niedawno pokonały, dobiegł cichy chrobot pazurów. ,
Alema obejrzała się przez ramię i zobaczyła w oddali ciemną, falująca plamę
biegnącego zwierzęcia.
- Co to jest?! - krzyknęła przerażoną z trudem udając, że nie ma o tym pojęcia. -
Dlaczego nas ściga?
Noma także się obejrzała, wydała przerażony pisk i wymachując rękami, puściła się
biegiem. Alema także pisnęła i zaczęła ją gonić. Zaskoczony strażnik krzyknął, by stanęły, a
potem sam podążył w ich ślady. Kiedy uciekinierki mijały przegrodę trzydziestą ósmą,
goniący ich wojownik wydał zdumiony okrzyk, a kiedy przebiegający obok voxyn powalił go
na płyty pokładu, gniewnie warknął coś w swojej mowie.
Alema nawet się nie obejrzała.
- Zamknąć drzwi grodzi trzydziestej ósmej! - zawołała. - Hasło upoważniające:
mgławica rubantine!
Usłyszała, że drzwi za jej plecami szczęknęły, syknęły i z brzękiem trzasnęły o
durastalową płytę. Chwilę później zadrżały, kiedy uderzyło w nie rozpędzone zwierzę. Alema
była pewna, że zamknięcie drzwi zwróci uwagę dowódcy Yuuzhan Vongów. Wiedziała
jednak, że nie może dopuścić, aby zwierzę ją pochwyciło. Miała nadzieję, że potwór skręcił
kark, okazało się jednak, że siostry nie miały tyle szczęścia. Zwierzę otrząsnęło się tylko i
ponownie grzmotnęło łbem w durastalową płytę.
W końcu siostry minęły przegrodę czterdziestą drugą. Numa podbiegła do zewnętrznej
ściany i przyłożyła dłoń do czujnika panelu kontrolnego.
- Uwaga! Właśnie zażądałaś dostępu do wyrzutni kapsuły ratunkowej. - Generowany
przez komputer damski głos miał równie radosne brzmienie, jak wtedy, kiedy informował,
jakie potrawy wchodzą w skład codziennego jadłospisu. - Jesteś pewna, że się nie pomyliłaś?
- Jestem - oznajmiła Twi’lekianka.
- Jeżeli tam wejdziesz, systemy bezpieczeństwa natychmiast zaalarmują...
- Przejmuję kontrolę nad systemami bezpieczeństwa - przerwała oschle Alema. -
Hasło: Pollux-osiem-jeden-sześć! Start poufny.
- Przejęcie kontroli potwierdzone.
Kiedy broniąca dostępu do wyrzutni przesłona zaczęła się otwierać, od strony sekcji
trzydziestej ósmej doleciał stłumiony huk. Alema zrozumiała, że puścił hermetyczny zatrzask
drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że to ktoś z mostka wydał rozkaz, ale zaraz usłyszała
zniekształcony głos pani inżynier z induktorni.
Zaledwie drzwi uniosły się do połowy wysokości, przez szczelinę przecisnął się
czarny voxyn. Ostre kolce na grzbiecie zwierzęcia jeżyły się i drżały, a biało zakończony
ogon kołysał się z boku na bok. Stworzenie wbiło żółte ślepia w płyty pokładu i wysunęło
długi rozwidlony jęzor, jakby chciało polizać powietrze. Alema znowu poczuła, że świerzbią
ją palce. Żałowała bardziej niż kiedykolwiek, że nie ma u boku świetlnego miecza.
- Przygotować kapsułę ratunkową - poleciła Numa, wpychając siostrę do zalanego
błękitnym światłem pomieszczenia. - Pospiesz się, siostrzyczko!
Alema odwróciła głowę i spojrzała w wylot dyszy prymitywnego silnika rakietowego.
Dysza mogła mieć zaledwie metr średnicy, ale to powinno wystarczyć, aby stuosobowa
kapsuła pokonała odległość dzielącą ją od najbliższej zamieszkanej planety.
- Zamknąć drzwi przegrody czterdziestej drugiej! - zawołała stojąca wciąż jeszcze na
korytarzu Numa. - Hasło upoważniające: mgławica rubantine!
- Hasło upoważniające tymczasowo unieważnione - poinformował ją słodki głos z
komputera. - Zalecam porozumienie się w tej sprawie z kierownikiem personelu
inżynieryjnego...
- Przejmuję kontrolę! - przerwała mu Numa. - Rozkazuję rozbroić systemy
bezpieczeństwa. Hasło: Pollux...
Kiedy kończyła wypowiadać hasło, Alema prześlizgnęła się obok dyszy i stanęła
przed klapą włazu kapsuły. Od strony korytarza doleciał przyprawiający o mdłości chrzęst i
łoskot, ale nie mogła czekać, by zobaczyć, co się tam wydarzyło. Przyłożyła dłoń do płytki
panelu umożliwiającego dostęp do kabiny. Klapa się otworzyła i odsłoniła jasno oświetlone
wnętrze z dziesięcioma rzędami ustawionych blisko obok siebie foteli, odpornych na duże
przeciążenia. Kapsuła nie miała sterowni ani iluminatora, a kierował nią samotny android-
pilot, siedzący dotąd nieruchomo przed pojedynczym panelem kontrolnym. Kiedy weszła,
pokazał jej fotel ustawiony najdalej od wejścia.
- Witam w kapsule ratunkowej czterdziestej drugiej - powiedział. -Proszę zająć
miejsce i zaczekać na pozostałych pasażerów. Nie musisz się...
- Przygotuj się na zimny start - przerwała mu Alema. Żałowała, że nie może się
zdecydować na gorący; był to o wiele szybszy sposób oddalenia się od burty liniowca, ale
tryskający z dyszy ogień na pewno zwróciłby uwagę pełniących służbę na mostku członków
załogi. Co prawda, nie miała wielkiej nadziei, że umkną niezauważone, ale musiała spró-
bować. - Na mój rozkaz. Hasło upoważniające: Pollux...
- Hasło upoważniające zostało już podane - oznajmił rzeczowo android. Odwrócił się i
zajął rutynowymi przygotowaniami do startu. -Po wejściu do kapsuły nie trzeba powtarzać
hasła umożliwiającego przejęcie kontroli.
Od strony korytarza doleciał cichy syk i bulgot. Chwilę potem rozległ się wrzask
Numy. Alema wyskoczyła z kapsuły i zobaczyła, że jej siostra, chwiejąc się na nogach,
usiłuje wskoczyć do wyrzutni. Przyciskała dłonie do twarzy, jakby chciała ją osłonić.
Najwyraźniej nic nie widziała. Pokonując próg, potknęła się i upadła tak, że stopy wystawały
na korytarz. Jej twarz i pierś pokrywał brązowy skwierczący śluz, a oba lekku, spazmatycznie
drżąc, obijały się raz po raz o durastalowe płyty pokładu.
Alema nie wyczuwała bólu siostry, choć słyszała, że czasami zdarza się to
władającemu Mocą rodzeństwu. Mimo to orientowała się aż za dobrze w jej myślach. Numa
obawiała się, że oślepnie, ale przede wszystkim paraliżowała ją świadomość, że odkryją jej
tożsamość, przez co stanie się odpowiedzialna za śmierć wielu następnych niewinnych istot.
Alema wyczuwała także złość i urazę siostry do samej siebie za to, że pozwoliła stworzeniu
się zaskoczyć.
- Siostrzyczko! - Alema odskoczyła do Numy i zobaczyła voxyna, przyciśniętego do
płyt pokładu przez durastalowe drzwi przegrody czterdziestej drugiej. Zwierzę starało się za
wszelką cenę przecisnąć. Miało tułów spłaszczony jak naleśnik; Alema stwierdziła jednak ze
zdziwieniem, że potwór się porusza. W dolną krawędź drzwi wmontowano czujniki
uniemożliwiające opadniecie drzwi z największą prędkością, gdyby ktoś znajdował się pod
nimi. Sygnały z czujników można było jednak zignorować - gdyby na przykład musiało się
zmiażdżyć kogoś pod drzwiami, by ocalić statek.
Kiedy Alema pochylała się nad leżącą siostrą, zwierzę odwróciło spłaszczony pysk w
jej stronę i strzeliło strugą brązowawej śliny. Uprzedzona atakiem na Numę, Alema otworzyła
umysł na przepływ Mocy i niemal machinalnie uniosła rękę na wysokość twarzy. Ustawiła
dłoń w taki sposób, aby odbić lecącą ku niej skwierczącą strugę i skierować ją zpowrotem w
stronę przytrzaśniętej maszkary. Ku jej zdumieniu unieruchomiony voxyn błyskawicznie
zamknął ślepia i obrócił pysk, aby struga śluzu go nie dosięgła.
Alema nie zwróciła na to uwagi. Wyczuwała, że myśli jej siostry słabną i stają się
coraz bardziej pogmatwane. Numa już nie krzyczała, ale jęczała. Alema złapała ją pod pachy,
ale przy tym ubrudziła palce brązową żrącą mazią. Starała się nie myśleć, co taka ślina mogła
zrobić z oczami i z twarzą Numy.
- Odszukaj ośrodek równowagi, siostro - poleciła, wciągając ją do wyrzutni. -I otwórz
się na przepływ Mocy.
Nagle Numa się uspokoiła, a jej myśli niepokojąco ucichły. Już w następnej chwili
spokój zniknął, a zastąpiła go straszliwa pustka. Alema krzyknęła i chciała spojrzeć na ranną
siostrę, ale w tej samej chwili poczuła, że śluz przeżarł ciało jej palców i obnażył kości.
Zrozumiała, że nie znajdzie w sobie dość odwagi, aby popatrzeć na Numę.
Wciągnęła ciało siostry do kapsuły ratunkowej, przedtem jednak zerknęła w kierunku
opuszczonych drzwi przegrody. Uwięziony pod nimi voxyn leżał nieruchomo, ale nie
przestawał łypać na nią żółtymi ślepiami. Część jego pyska pokrywały resztki żrącej mazi;
łuski wciąż jeszcze rozpuszczały się i dymiły. Chwilę potem pod drzwiami, po obu stronach
paszczy stworzenia pojawiły się łby kilku amphistaffów. To zapewne wojownicy Yuuzhan
usiłowali podważyć i unieść drzwi, aby potwór mógł się przecisnąć.
Jakaś część Alemy, która nie pogrążyła się w żałobie po śmierci siostry i wciąż
jeszcze uważała się za Jedi, uświadomiła sobie, że oto gaśnie ostatni słaby promyk nadziei
wymknięcia się po kryjomu. Yuuzhan Vongowie z pewnością usłyszą pomruk zamykającego
się włazu i głuchy stuk odłączającej się kapsuty. Cóż, nie miała wyboru. I tak już nie mogła
ocalić życia kapitana Polluksa. Wiedziała, że nawet gdyby się poddała, Yuuzhan Vongowie
nie wybaczą mu, iż ich okłamał. Mimo to unicestwienie tak wielkiego liniowca jak „Ścigacz
Mgławic” z pewnością zajmie im sporo czasu. Alema pomyślała, że jeżeli natychmiast
wystartuje, dowódca yuuzhańskiej fregaty, zamiast zaatakować pasażerski liniowiec, może
puścić się w pościg za jej kapsułą. Chyba tylko w tym pokładała nadzieję... jedyną nadzieję.
Odwróciła się i spojrzała na otwarty właz wyrzutni.
- Zamknąć wyrzutnię...
Zobaczyła, że pysk voxyna - bo tylko tyle z jego cielska widziała -odwraca się w jej
stronę i rozciąga na szerokość pół metra. W tej samej sekundzie jej uszy poraził ogłuszający
wrzask, a w brzuch trafiła potężna pięść fali dźwiękowej. Alema poczuła się nagle tak, jakby
miała zemdleć. Nie wypuszczając ciała martwej siostry, zatoczyła się na burtę kapsuły.
Poczuła, że z jej ucha wycieka coś ciepłego. Uniosła rękę i dotknęła policzka odartym z ciała
palcem; kiedy ją opuściła, ujrzała zakrwawione kości.
Usiłowała wstać, ale omal nie zwymiotowała. Pozbawiona sił, zachwiała się i opadła
na czworaki. Czuła, że kręci się jej w głowie, a żołądek wywraca się na drugą stronę.
Przeciągnęła ciało Numy przez próg kapsuły.
- Startuj! - krzyknęła, zachłystując się powietrzem. - Natychmiast! Drzwi kabiny się
zasunęły, światła ściemniały, ale nic więcej się nie wydarzyło. W kapsule nadal panował
spokój i cisza. Zaniepokojona uciekinierka przecisnęła się między rzędami odpornych na
przeciążenia foteli i spojrzała przed siebie. Android-pilot chyba coś jej tłumaczył, może
usiłował przekazać zasady prawidłowej procedury startowej. Tak czy owak, nie słyszała ani
słowa.
- Przejmuję kontrolę! - wychrypiała, ale własnego głosu też nie usłyszała. - Kod
upoważniający...
Nie dokończyła. Kapsuła ratunkowa wystrzeliła i siła odrzutu cisnęła ją na
durastalową poręcz fotela. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że już podawała kod
upoważniający ją do przejęcia kontroli nad kapsułą.
Jaina nie zauważyła startu kapsuły. Zerkając na umieszczony nad głową ekran
monitora, starała się ustawić antenę odbiorczą”Cienia” w taki sposób, aby możliwe najlepiej
odbierać wąskopasmowy sygnał przesyłany z pokładu „Ścigacza Mgławic”. Zadanie nie
byłoby łatwe także w idealnych warunkach, nawet gdyby gwiezdny liniowiec nie unosił się w
odległości zaledwie dwudziestu milionów kilometrów od pomarańczowego słońca. Co więcej,
pojawienie się fregaty Yuuzhan uniemożliwiało posługiwanie się silniczkami manewrowymi,
a więc szansę powodzenia wydawały się znikome.
Kilka minut później Jaina zdołała jednak uchwycić źródło kierunkowego sygnału w
krzyż siatki namiemika i zrównała prędkość obrotową „Cienia” z prędkością, z jaką „Ścigacz
Mgławic” przemieszczał się na tle tarczy pomarańczowego słońca.
- Jak teraz?
R2-D2 zareagował, przesuwając w górę ekranu monitora słowa odpowiedzi.
- Nie, chyba nie mogę - odcięła się Jaina. - Jeżeli odbierasz cokolwiek, pokaż to nam
w sterowni.
W pomieszczeniu pojawiło się sześć niewyraźnych dwuwymiarowych wideogramów,
starannie umieszczonych jeden obok drugiego na tle pleksistopowej owiewki. Na trzech było
widać wojowników Yuuzhan Vongów zachowujących się jak wojownicy Yuuzhan Vongów,
to znaczy niszczących automaty, wrzucających elektroniczne urządzenia do pojemników
dezintegratorów i maltretujących bezbronnych uchodźców. Czwarty przedstawiał
dziwacznego ośmionogiego gada - jeżeli to był gad - przyszpilonego do płyt pokładu przez
opuszczone drzwi przegrody. Stworzenie miało łeb paskudnie przeżarty jakimś kwasem, a
jedno jego oko wypadło z oczodołu, zapewne w wyniku nagłej dekompresji. Na piątym
obrazie było widać pustą wyrzutnię kapsuły ratunkowej. Uwagę Jainy przyciągnął jednak
ostatni, szósty wideogram.
Ukazywał mostek „Ścigacza Mgławic” i kapitana Polluksa w towarzystwie wszystkich
pełniących tego dnia służbę członków załogi. Grupę otaczali liczni wojownicy Yuuzhan
Vongów. Chociaż Jaina znała Polluksa osobiście, a obraz był całkiem wyraźny jak na trudne
warunki przesyłania, z trudem go rozpoznała. Twarz kapitana wyglądała jak krwawiąca bryła
mięsa. W pewnej chwili beznosy Yuuzhanin uniósł amphistaffi i odciął ucho dowódcy
„Ścigacza”.
- Pytam ostatni raz! - wykrzyknął. - Gdzie przyjął pan na pokład tamtych Jeedai.
Jakimś cudem Pollux znalazł w sobie dość sił, by się roześmiać.
- Jakich Jedi? Yuuzhanin zachichotał.
- Jest pan zabawną istotą, kapitanie - odpowiedział. Schylił się, podniósł odcięte ucho
i wcisnął w dłoń mężczyzny. Odwrócił się do podwładnych i zarządził: - Przystąpić do
zabijania członków załogi!
Czując, że za chwilę zemdleje, Jaina odwróciła się do Mary.
- Możemy im jakoś pomóc? - zapytała.
Mara nie oderwała spojrzenia od ekranu monitora nawigacyjnego komputera.
- Kapitanowi i załodze chyba już nic i nikt nie pomoże - rzekła. -Spójrz jednak na to.
Wystukała na klawiaturze polecenie i w sterowni pojawiła się złocista nitka trajektorii
lotu. Zaczynała się przy burcie „Ścigacza Mgławic”, mijała w pewnej odległości dziób
„Cienia”, a potem zakrzywiała się i kierowała w stronę tarczy planety.
- Kapsuła ratunkowa? - zapytała Jaina, nie wierząc własnym oczom. Odwróciła się i
znów spojrzała na liniowiec. Ze zdumieniem stwierdziła, że yuuzhańska fregata wciąż jeszcze
unosi się nieruchomo nieopodal włazu śluzy „Ścigacza Mgławic”. - Naraziły na
niebezpieczeństwo tysiące uchodźców, a później wymknęły się w kapsule? I to mają być
Jedi?
- Paskudnie to wygląda, prawda? - Mara zajęła się wpisywaniem parametrów
trajektorii, która miała umożliwić przechwycenie kapsuły. -Ściągnijmy je na pokład, zanim
narobią jeszcze więcej zamieszania.
ROZDZIAŁ
2
Usiany masztami anten horyzont, widoczny zaledwie kilometr od transpastałowej
ściany, kończył się bezkresną przepaścią, pełną koziołkujących asteroid i unoszących się
nieruchomo ogników odległych słońc. Od czasu do czasu w przestworzach pojawiały się
niewielkie błękitne punkciki, by zaraz zmienić się w podświetlone prostokąty ogromnych
barek towarowych, powracających z odległych fabryk z ładunkiem durastali na pokładzie.
Raz po raz ciemność rozjaśniały także długie świetliste ogony jonowych smug z silników
załogowych frachtowców, transportujących towary między stu kilkudziesięcioma orbitalnymi
suchymi dokami. Tu i ówdzie gigantyczne automaty spawalnicze sypały na szkielety
montowanych gwiezdnych statków fontanny oślepiających iskier.
Przylatując tu, Han Solo naliczył prawie pięćset okrętów konstruowanych w starych
stoczniach planety Bilbringi. Były to przeważnie eskortowce, korwety i inne małe jednostki,
które budowano stosunkowo szybko. Widział jednak także szkielety dwóch gwiezdnych
niszczycieli klasy Imperiał. Domyślał się, że budowy ogromnych okrętów zapewne nie uda
się zakończyć przed spodziewanym atakiem Yuuzhan Vongów na gwiezdne stocznie.
Kadłuby co prawda sprawiały wrażenie prawie ukończonych, a co najważniejsze,
zamontowano już w nich potężne jednostki napędowe. Wyglądało na to, że młody
sullustański dowódca, generał Muun, działa metodycznie i zgodnie z opracowanym planem.
Takie postępowanie przeważnie bardzo się podobało rezydującym na Coruscant dowódcom
armii i floty Nowej Republiki, ale za to skutecznie wyczerpywało ograniczone zasoby
cierpliwości Hana Solo.
Żałując, że nie może się posłużyć żadną stosowaną przez rycerzy Jedi techniką
relaksacyjną, o których tyle opowiadał mu starszy syn, Jacen, Solo ułożył twarz w nieszczery
uśmiech i skierował spojrzenie na środek pokoju. Na kanapie siedziała tam jego żona,
pogrążona w rozmowie z generałem Muunem. Z twarzy Leii biła ta sama jasność, która
urzekła Hana przed tylu laty. Nigdy nie mógł zrozumieć, jakim cudem Leia, służąc
trzydzieści lat galaktyce, wciąż jeszcze potrafi wykrzesać z siebie tyle energii i zapału.
Wiedział jednak, że właśnie ta cecha jej charakteru stała się dla niego punktem odniesienia -
czymś niezmiennym, na czym mógł się opierać przez dziesięciolecia walk, klęsk i śmierci. Jej
nogi -co prawda, wyleczone po przeżyciach na Duro, które o mało nie zakończyły się jej
śmiercią-wciąż jeszcze niezbyt sprawne nie zawsze potrafiły utrzymać ciężar ciała.
Świadomość, że o mało nie stracił żony, ściskała serce Hana niczym lodowata obręcz.
Poprzysiągł sobie, że już nigdy, przenigdy nie zostawi jej samej.
-... W grę wchodzi życie setek tysięcy istot, panie generale - upierała się Leia. -
Yrayowie to bardzo delikatne istoty. Jeżeli nie zapewnimy im ochrony, konwój z
bezbronnymi uchodźcami stanie się łatwym łupem Yuuzhan Vongów.
- A ile innych istot zginie, jeżeli Nowa Republika dopuści do zaatakowania Bilbringi,
zanim ukończymy budowę okrętów floty? - zapytał Muun. Obwisłe, ciężkie fałdy policzkowe
drżały, kiedy mówił, ale na przypominającej nieruchomą maskę płaskiej twarzy nie malowały
się żadne uczucia. - Łupem Yuuzhan mogą paść całe planety, a wówczas życie straci wiele
milionów niewinnych obywateli.
- Prosi pana jedynie o dwadzieścia okrętów - wtrącił się zniecierpliwiony Solo.
Generał skierował na niego czarne oczy.
- Prosi o pięć krążowników i piętnaście korwet, a to jedna czwarta wszystkich
jednostek, jakimi dysponują obrońcy Bilbringi - odparł. -I to w chwili, kiedy Yuuzhan
Vongowie zaczęli niepokoić nasze najdalej wysunięte posterunki.
- Zgadzamy się, żeby zatrzymał pan „Nieposkromionego”. - Han spróbował nadać
głosowi przekonujące brzmienie. - A pozostałe jednostki powrócą przed upływem
standardowego tygodnia... najwyżej dwóch, panie generale.
- Przykro mi, ale odmawiam. - Muun pokręcił głową i zaczął wstawać z kanapy.
Ze stojącego na biurku Sullustanina osobistego komunikatora wydobył się cichy pisk.
Stojący obok kanapy protokolarny android C-3PO uniósł głowę.
- Życzy pan sobie, żebym odebrał? - zapytał.
Muun kiwnął głową.
- Jeżeli to nic pilnego, odpowiem za kilka minut.
- Dzięki, Threepio - dodał Han. Wiedział, że każda przerwa w rozmowie zmniejsza
szansę otrzymania eskortowców. Usiadł na krześle ustawionym naprzeciwko Sullustanina. -
Chyba pan zapomina, z kim pan rozmawia, generale - powiedział.
W brązowych oczach Leii pojawiały się alarmujące błyski. -Hanie...
- Jeszcze niedawno mogłaby zażądać, żeby przydzielił pan jej te okręty - ciągnął Solo.
- Jeżeli ktokolwiek zasługuje...
- Dobrze wiem, na co zasługuje księżniczka - przerwał mu Muun i z pewnym
wahaniem znów usiadł na kanapie. - Studiując w akademii, zapoznawałem się z
historycznymi wideogramami...
- Historycznymi wideogramami? - powtórzył Han i jęknął. - Kiedy pana włączyli?
Mniej więcej w ubiegłym roku? - Uniósł głowę i przez transpastalowe płyty kopuły popatrzył
na chmary statków rojących się wokół suchych doków. - Musiał pan mieć niezłe wyniki
próbnych testów, skoro mianowali pana dowódcą w takim miejscu.
Obwisłe fałdy policzkowe Sullustanina zadrżały z oburzenia, ale zanim generał zdążył
odpowiedzieć, jeszcze raz wtrącił się C-3PO.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale emisariusz istot rasy Yuuzhan Vong pragnie
zobaczyć się i porozmawiać z księżniczką Leią.
- Co takiego?! - wykrzyknęli równocześnie Han i Leia.
- Powiedz mu, że nic z tego - dorzucił Solo.
- Jak mnie tu odnalazł? - zapytała Leia.
C-3PO zwrócił złocistą .głowę w stronę mikrofonu komunikatora i wysłał
zakodowane pytanie, które zabrzmiało jak trwający milisekundę pisk. Odpowiedź nadeszła po
chwili.
- Rozmawiając z oficerem dyżurnym, emisariusz istot rasy Yuuzhan Vong nie zgodził
się ujawnić tej informacji - odparł. - Przysięga jednak na imię Yun-Yammki, że nie zamierza
wyrządzić pani żadnej krzywdy. Pragnie tylko porozmawiać na temat losu, jaki może spotkać
uchodźców.
- Nie - powtórzył stanowczo Han.
Leia spiorunowała go spojrzeniem i odwróciła się do Threepia.
- Powiedz mu, że niebawem podam mu warunki - rzekła.
- Czyś ty naprawdę oszalała? - burknął Han. Wiedział, że nigdy nie wygra z nią
pojedynku na argumenty, ale musiał przynajmniej spróbować. W wyniku napaści Yuuzhan
stracił najlepszego przyjaciela i nie zamierzał teraz stracić żony. - A może już zapomniałaś,
do jakiego podstępu uciekła się Elan, kiedy usiłowała zabić cię za pomocą bo’tousów? Ani
jak mało brakowało w zeszłym roku, żebyś straciła obie nogi na Duro?
- Nie zapomniałam - rzekła cicho Leia. Odwróciła się do gospodarza. - Jestem pewna,
że generał Muun także jest ciekaw, jakim cudem Yuuzhan Vongowie dowiedzieli się, gdzie
mnie szukać.
Sulkistanin kiwnął głową. -To prawda.
- Nie może pan dopuścić, żeby jakiś Yuuzhanin wylądował na Bilbringi! - upierał się
Han, uświadamiając sobie, że tylko generał Muun mógłby powstrzymać Leię przed podjęciem
tak wielkiego ryzyka. - Zobaczy nasze okręty...
- Wrogowie zauważą je tylko wówczas, gdy im pokażemy. - Sullustanin nawet nie
odwrócił głowy, żeby spojrzeć na Hana. Jego obwisłe fałdy policzkowe uniosły się;
wyglądało to tak, jakby na twarzy Muuna ukazał się niewyraźny uśmiech. -Właśnie na taką
okazję czekaliśmy -dodał, kierując czarne oczy na Leię.
- A zatem skorzystajmy z niej. - Leia odwróciła się do Threepia. -Możesz przekazać
temu Yuuzhaninowi, że zagwarantujemy mu bezpieczeństwo.
- Pod warunkiem, że przyleci nieuzbrojony i bez maski - dodał ponuro Han. Domyślał
się, że ochroniarze Leii, istoty rasy Noghri, które w tej chwili czekały na korytarzu po oba
stronach drzwi gabinetu Muuna, nie ucieszą się, kiedy to usłyszą. Podobnie jednak jak on,
żadna istota nie mogłaby nawet marzyć o nakłonieniu Leii do zmiany zdania. -A jeżeli kryje
się za tym jakaś podstępna sztuczka...
- Obiecał, że będzie zachowywał się przyzwoicie - przypomniał C-3PO. -Jeżeli jednak
chce pan znać moje zdanie, obietnica złożona przez Yuuzhan Vonga jest warta mniej więcej
tyle samo, ile przysięga Jawy.
Generał Muun wstał, podszedł do biurka i wybrał bezpieczny kanał łączności z szeFe’l
służby bezpieczeństwa.
- Natychmiast rozpocząć operację „Przerwa Śniadaniowa” - rozkazał. -I
poinformować wszystkich, że to nie ćwiczenia.
Han i obaj ochroniarze Leii spędzili następne dwie godziny, przekształcając jeden ze
starych pokojów przesłuchań, wykorzystywany jeszcze przez funkcjonariuszy służby
bezpieczeństwa Imperium, w pomieszczenie, w którym Leia mogłaby rozmawiać z
Yuuzhaninem bez obawy o życie. Najważniejszym zapewniającym bezpieczeństwo elemen-
tem wyposażenia miała być rozdzielająca oboje rozmówców gruba transpastalowa płyta, ale
Han pamiętał także o zestawach bioczujników śledzących funkcje organizmu Yuuzhanina.
Zadbał również o zainstalowanie urządzeń utrzymujących zmniejszone ciśnienie powietrza w
drugiej połowie. Miało to uniemożliwić rozprzestrzenianie się toksyn, którymi
nieprzyjacielski emisariusz mógłby posłużyć się jak tajną bronią. No i nie zapomniał o klapie
w suficie. Otwarcie jej powodowało, że powietrze z yuuzhańskiej części pomieszczenia
szybko uchodziło na zewnątrz.
Generał Muun także przygotowywał się do wizyty Yuuzhanina, równie starannie, ale
dwa razy szybciej. Niemal natychmiast po wydaniu rozkazu rozpoczęcia operacji orbitalne
suche doki, jeden po drugim, zaczęły zamierać i ciemnieć. Gwiezdne stocznie z każdą chwilą
sprawiały wrażenie coraz bardziej zaniedbanych i opuszczonych. Kiedy w końcu nad
planetoidą pojawił się stateczek yuuzhańskiego wysłannika, funkcjonowały tylko trzy czy
cztery niemal doszczętnie wyeksploatowane suche doki. Wokół kadłubów konstruowanych
tam kilku niegroźnych korwet krzątało się, usiłując ukończyć pracę, zaledwie kilkudziesięciu
pracowników. Ogromna większość pozostałych suchych doków stała się po prostu
niewidoczna w ciemności przestworzy. Tylko kilka, oświetlonych blaskiem sąsiednich
gwiazd, ukazywało niewielkie jednostki w różnych stadiach konstrukcji. Nie było jednak
widać przy nich ani jednej istoty. Ogromne gwiezdne stocznie sprawiały wrażenie
opuszczonych, zapewne w wyniku wydanego wcześniej rozkazu ewakuacji. Obojętne, czy
sullustański generał zasługiwał, czy nie na powierzenie mu dowództwa w tak młodym wieku,
Han musiał podziwiać jego mądrość i rozwagę. Sądząc po tym, co widział z powierzchni
planetoidy, mógłby przysiąc, że wojownicy Yuuzhan Vongów nie będą się spieszyć z
atakowaniem i zdobywaniem gwiezdnych stoczni planety Bilbringi.
W końcu C-3PO oznajmił przybycie emisariusza wrogów i kwadrans później
kilkunastu strażników wprowadziło gościa do przygotowanego pomieszczenia. Yuuzhanina
nie potraktowano z honorami należnymi przybywającemu dyplomacie. Skonfiskowany
przedmiot, który wyglądał jak sztuczne oko, spoczywał teraz w dłoni oficera służby
bezpieczeństwa, a zamiast własnego ubrania, Yuuzhanin miał na sobie noszony przez człon-
ków załóg okrętów floty cienki płaszcz z kapturem. W dłoni trzymał gąbczaste stworzenie
przypominające villipa, którym nieprzyjaciele posługiwali się do nawiązywania łączności na
dużą odległość. Ten jednak był trochę większy i wyglądał jak trzęsąca się galareta.
Zatrudnieni w stoczni naukowcy prześwietlili stworzenie, aby ustalić, czy nie kryje żadnej
używanej dotychczas przez Yuuzhan Vongów śmiercionośnej broni. Potwierdzili, że to tylko
umożliwiające łączność zwierzę, a przynajmniej twór organiczny, ale noghriańscy
ochroniarze Leii, Adarakh i Meewalha, nie uwierzyli im na słowo. Zapowiedzieli, że też chcą
obejrzeć dziwne stworzenie. Oglądali je, obwąchiwali, poszturchiwali i ściskali tak długo, aż
Han przestraszył się, że villip pęknie. Na wszelki wypadek położył dłoń na włączniku klapy
w suficie. Pomyślał, że nie uwierzy w niczyje zapewnienia, dopóki ktoś nie wytłumaczy mu,
jakim cudem przerośnięty pierwotniak może przesyłać wiadomości i obrazy na przeciwległy
kraniec galaktyki równie skutecznie, jak urządzenia HoloNetu.
Kiedy wszystko przygotowano, strażnicy wepchnęli yuuzhańskiego emisariusza do
jego części pomieszczenia, wyszli i zamknęli drzwi na klucz. Obca istota usiadła na jedynym
krześle przy stole ustawionym mniej więcej w połowie odległości między drzwiami a
przegrodą.
Leia podeszła do transpastalowej płyty.
-Nazywam się Leia Organa Solo - oznajmiła.
- Wiem. Już kiedyś się spotkaliśmy, na Rhommamoolu. - Chrapliwy głos emisariusza
miał wyzywające, aroganckie brzmienie. Kiedy Yuuzhanin się odezwał, Leia zbladła jak
ściana. Wysłannik położył gąbkę na blacie stołu i zsunął kaptur z głowy. Ukazała się
zdeformowana i poorana bliznami szpetna twarz, w której płonęło tylko jedno oko. -I na
Duro, gdzie nawet jakiś czas współpracowaliśmy.
- Cree’Ar? - Leia opuściła prawą rękę; miała wielką ochotę zacisnąć palce na rękojeści
świetlnego miecza, który kilka lat wcześniej sporządził dla niej Luke Skywalker. Jej
poprzedni miecz został zniszczony przez Tsavonga Laha na planecie Duro. - Nom Anor!
- Masz doskonałą pamięć. - Yuuzhanin obrzucił rozmówczynię pogardliwym,
lodowatym spojrzeniem. - Jak miewa się twój syn Jacen? A twoja szwagierka Mara? Czy
nadal tak dobrze jak ostatnio? Prawdopodobnie wiesz, że bardzo interesuje mnie jej stan
zdrowia.
Han z przerażeniem uświadomił sobie, że omal nie przycisnął włącznika klapy.
- Gadaj tak dalej, cwaniaku - mruknął na tyle głośno, aby Yuuzhanin go usłyszał.
Podczas ataku Yuuzhan na Duro Nom Anor usiłował zabić Marę i Jainę, a także starał się
przyczynić się do śmierci Leii i Jacena. Jeszcze wcześniej zatruł organizm Mary zarodnikami
śmiercionośnej choroby, której przezwyciężanie trwało ponad dwa lata. - Nic nie ucieszy
mnie bardziej niż przyglądanie się, jak oddychasz w próżni.
Z twarzy Noma Anora nie zniknął fałszywy uśmieszek.
- Chyba nie wcześniej, aż usłyszysz, co chcę wam powiedzieć? -zadrwił. - Nie sądzę
zresztą, żeby Leia Organa Solo kłamała, kiedy obiecywała, że będę tu bezpieczny.
- To była moja obietnica, nie Hana - rzekła z naciskiem Leia. -A on już nie jest taki
cierpliwy jak kiedyś, więc uważaj. Jak dowiedziałeś się, gdzie mnie szukać?
- Yrayowie zarządzili ewakuację, więc dokąd mogłabyś się udać z prośbą o
przydzielenie im eskorty? - Nom Anor pokazał na leżące stworzenie. - Czy mogę? - zapytał.
- Yrayowie ewakuują się już od kilku tygodni - odparła Leia, zdecydowana uzyskać
odpowiedź na swoje pytanie. Han uznał, że Nom Anor i tak się nie przyzna, czy na Bilbringi
przebywąją jego szpiedzy. To jednak, co przemilczał, powinno się także przydać generałowi
Muunowi. -A my przylecieliśmy tu zaledwie przed kilkoma godzinami.
- Obserwujemy oczywiście wszystko, co dzieje się wokół Bilbringi. - odparł Nom
Anor. - Nic więcej nie mam do powiedzenia na ten temat. - Już bez pytania delikatnie
pogłaskał stworzenie, aby się obudziło. -Przebieg naszej rozmowy pragnie poznać Tsavong
Lah.
Villip rozpłaszczył się na blacie stołu, a nad nim pojawiła się żółtawa poświata.
Chwilę później przybrała postać długiego gwiezdnego statku o kanciastej rufie i
charakterystycznym mostku w kształcie obucha. Leia zrozumiała, że widzi ogromny
pasażerski liniowiec wyprodukowany przez Koreliańską Korporację Inżynieryjną. Nie
zauważyła za rufą płomienistego strumienia jonów, a wrota śluzy były otwarte, co pozwalało
się domyślać, że statek unosi się nieruchomo w przestworzach.
- To gwiezdny liniowiec „Ścigacz Mgławic” - oznajmił Nom Anor.
- Oglądacie to, co dzieje się tam w tej chwili.
Hanowi serce podskoczyło do gardła. Z pasażerkami właśnie tego liniowca miały się
spotkać Mara i Jaina. Ich zadanie nie wyglądało na specjalnie trudne. Obie Jedi miały tylko
polecieć do bezpiecznego sektora i przyjąć Twi’lekianki na pokład, a potem wrócić.
Widocznie jednak nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Han próbował utrzymać
kamienny wyraz twarzy, jak wtedy, kiedy zasiadał do gry w sabaka. Zmusił się, żeby nie
patrzeć na żonę.
- Interesujący obrazek - rzekła obojętnie Leia. Z pewnością żywiła te same obawy, co
jej mąż, ale w jej głosie brzmiał sarkazm. - A zatem, nauczyliście się przesyłać hologramy.
Ciekawe, kiedy w HoloNecie pojawią się wasze pierwsze dramaty.
- Yuuzhanie już wiele wieków temu nauczyli się wytwarzać żywe obrazy - odciął się
Nom Anor. - Pokazuję ci ten statek, ponieważ mistrz wojenny uważa, że zechcesz zawrzeć z
nim porozumienie.
Oho, zaczyna się, pomyślał Solo. Odsunął rękę od włącznika klapy. Nie ufał sobie na
tyle, by mieć pewność, że nie przyciśnie go, kiedy Nom Anor oświadczy, iż Yuuzhan
Vongowie jednak zdołali pochwycić Jainę.
- Tsavong Lah się pomylił - oznajmiła Leia. Jej głos brzmiał przesadnie sucho i chyba
tylko to dowodziło, że jej skóra cierpnie z przerażenia. - Wolałabym zawrzeć porozumienie z
Hurtami niż z wami.
- Huttowie nie mają tego, na czym ci zależy. - Nom Anor dźgnął szponiastym palcem
w hologram. -Na pokładach tego liniowca przebywa dziesięć tysięcy uchodźców. Tylko od
ciebie zależy, czy przeżyją.
- Jeżeli Tsavong Lah wysłał cię tylko w celu pokazania mi tego obrazka, uważam
naszą rozmowę za zakończoną- oznajmiła.
Odwróciła się plecami do emisariusza i skierowała do drzwi swojej połowy
pomieszczenia. Han ostatkiem sił powstrzymał się od przypomnienia jej, że w grę wchodzi
także życie ich córki. Ugryzł się jednak w język i zachował milczenie. Domyślił się, że jego
żona chce poderwać zaufanie wysłannika nieprzyjaciół do siły jego własnych argumentów.
Dochodziła już do drzwi, gdy Nom Anor zawołał:
- Możesz ich uratować!
Wstał z krzesła i spojrzał na nią ponad świetlistym hologramem liniowca.
- Powiedz mi tylko, gdzie kryje się baza waszych Jedi.
Leia zerknęła na Hana. Pewnie się zastanawiała, czy Nom Anor chciał powiedzieć, że
mogłaby ocalić uchodźców, czy też Jainę i Marę.
- Mogę powiedzieć ci tylko, że baza Jedi nie istnieje - odparła po chwili.
Nom Anor westchnął demonstracyjnie głęboko i usiadł.
- Księżniczko, jeszcze raz dyskredytujesz mnie w oczach Tsavonga Lana - powiedział
i spuścił głowę. - Doradziłem mu, a nawet go zapewniłem, że nigdy nie poświęcisz tak wielu
istot, aby ocalić garstkę. On jednak uważa, że w trosce o paru Jedi zgodzisz się poświęcić
życie wielu, bardzo wielu innych istot.
Kiedy mówił, świetlisty hologram przecięły kule ognistej plazmy. Dotarły do burty
pozbawionego ochronnych pól liniowca i wypaliły w durastalowych płytach poszycia czarne
dziury. Ukazały się kłęby ciemnego dymu, a z otworów wystrzeliły w próżnię ledwo
widoczne przedmioty. Leia wiedziała, że z uszkodzonych miejsc uchodziło powietrze. Chwilę
później ciemność przecięły następne strugi płonącej plazmy. Wiele ognistych pocisków
przeniknęło w głąb statku przez otwory wypalone przez poprzednią salwę. Z
pewnościąniektóre dotarły aż do śródokręcia. Chmury dymu zgęstniały i ściemniały. W mrok
przestworzy poszybował rój nowych okruchów. W następnej sekundzie hologram zadrżał i
zaczął się zmieniać. Ukazało się powiększenie miejsc, przez które kule plazmy wdarły się do
środka liniowca. Dopiero wtedy Leia stwierdziła, że wysysane na zewnątrz szczątki to
rozerwane przez nagłą zmianę ciśnienia, bezradnie koziołkujące w próżni trupy pasażerów
statku.
- Zaiste, mądrość Tsavonga Laha jest równie wielka, jak ta galaktyka. - Nom Anor
przewrócił jedynym okiem, jakby uznał, że opowiada dobry dowcip. Gestem wskazał
hologram liniowca. - Tamci giną, ponieważ na pokładzie podróżowali Jedi. Jeżeli Jedi nie
chcą, żeby zginęło więcej pasażerów, niech poddadzą się w ciągu jednego waszego stan-
dardowego tygodnia.
- Więcej? - powtórzył Solo. Był pewien, że Nom Anor chce, aby zadał właśnie takie
pytanie, ale nie potrafił się powstrzymać. Musiał, po prostu musiał się dowiedzieć, co z Jainą.
- A konkretnie ilu?
- Wasi zwiadowcy potwierdzą, że jednostki naszej floty otoczyły planetę Talfaglio.
Obiecuję, że w ciągu następnego tygodnia wszystkie statki z uchodźcami pozostaną nietknięte
na orbitach. Jeżeli Jedi się poddadzą, pozwolimy statkom odlecieć. Jeśli nie, wszystkie
unicestwimy. -Nom Anor zerknął na dłoń Hana, która znów zbliżyła się do włącznika klapy. -
Taki sam los spotka uchodźców, jeżeli nie wrócę.
- Naprawdę się spodziewasz, że Jedi się poddadzą? - zapytał Solo. Czuł zbyt wielką
ulgę, że Nom Anor nie wspomniał ani słowem o tym, co mogło spotkać Jainę lub Marę, aby
zgrzytać zębami na myśl o losie, jaki chcieli zgotować Yuuzhanie dziesiątkom tysięcy
uchodźców. Nie był pewien, czy powinien przejmować się ich położeniem, ale w tej chwili
liczyło się tylko, że Mara i Jaina są bezpieczne. -Zapomnij o tym, kolego - dodał, drapieżnie
się uśmiechając. - Równie dobrze możemy już teraz zacząć przedstawienie.
Wbił spojrzenie w Noma Anora i przysunął rękę jeszcze bardziej do włącznika klapy.
Wyszczerzył zęby, dając czas Leii, by go powstrzymała. Zauważył, że Yuuzhanin, szyderczo
uśmiechnięty, wpatruje się w niego jak urzeczony. Nie przestał się uśmiechać nawet
wówczas, kiedy palce Hana musnęły powierzchnię włącznika, pogładziły go, ale nie
przycisnęły. Leia musi mieć więcej czasu na zastanowienie, czy powinna go powstrzymać.
Ona jednak się nie odezwała. Han spojrzał na nią i stwierdził, że żona patrzy z nieopisaną
wściekłością na yuuzhańskiego wysłannika.
- Na co czekasz? - zapytała.
- Naprawdę?
- Włączaj! - Leia kiwnęła głową.
Han poczuł się nieswojo. Przyszło mu na myśl, że Nom Anor nie wspomniał o Jainie
ani o Marze z innego powodu, który Leia już odgadła.
Istniała możliwość, że obie Jedi znajdowały się na pokładzie „Ścigacza Mgławic”,
kiedy Yuuzhanie zaczęli go ostrzeliwać. Pewnie nawet nie wiedzieli, kogo zabijają.
Han przycisnął guzik, a w suficie pojawiła się szczelina. Z części pomieszczenia, w
której siedział Nom Anor, zaczęło z głośnym sykiem uchodzić powietrze.
- Oszaleliście? - Yuuzhanin zerwał się na równe nogi. - Zamordujecie miliony istot!
Leia podeszła do męża, wyciągnęła rękę i dotknęła włącznika. Szczelina w suficie
przestała się rozszerzać, ale nie zniknęła.
- To nie my, ale wy ich zamordujecie - powiedziała. Powietrze z pomieszczenia
Yuuzhanina nie przestawało uciekać w próżnię. Wizerunek „Ścigacza Mgławic” zamigotał i
zniknął. Leżący na blacie stołu villip zadrżał i zwinął się w kulę. Nom Anor spojrzał na sufit,
a w następnej chwili przeniósł niedowierzające spojrzenie na Leię. Na jego oszpeconej twarzy
malowało się zdumienie. Leia zobaczyła, że Yuuzhanin przykłada dłonie do uszu. Odczekała
jeszcze chwilę czy dwie, a potem przycisnęła włącznik. Szpara zaczęła się zmniejszać i w
końcu zniknęła całkowicie.
Nom Anor oderwał dłonie od uszu.
- Wracaj do swojego mistrza wojennego i powiedz, jak cię tu potraktowano - poradziła
Leia. - Powiedz mu, że Jedi nie biorą na siebie odpowiedzialności za śmierć istot, które
zamierza zamordować. Powiedz też, że jeżeli jeszcze raz przyśle kogoś z podobnymi
groźbami, jego emisariusz nie powróci.
Nom Anor kiwnął głową - może nie pokornie, ale też mniej arogancko niż poprzednio.
- Powiem mu, ale to niczego nie zmieni. - Odwrócił się, podszedł do drzwi i chwilę
czekał, aż ktoś zechce je otworzyć. - Mistrz wojenny uważa, że jego plan się powiedzie -
oznajmił w końcu. - A jeszcze nigdy się nie pomylił.
Luke Skywalker wiedział, że po kilku dniach spędzonych w zbiorniku z bactą zagoją
się wszystkie fizyczne rany. Domyślał się jednak, że nigdy nie zabliźnią się obrażenia, jakie
wydarzenia ostatnich dni zadały psychice Alemy. Wyczuwał jej ból i udrękę nawet teraz,
kiedy Twi’lekianka unosiła się nieruchomo, pogrążona w leczniczym transie. Przypuszczał,
że kiedy się obudzi i dowie o losie, jaki spotkał „Ścigacza Mgławic” i jego pasażerów, jej
udręka jeszcze się powiększy. Udręka, wyrzuty sumienia, złość, przerażenie... obawa przed
tym, co zabiło jej siostrę. Już i tak, będąc przywódczynią ruchu oporu na Nowym Plymptonie,
znalazła się niebezpiecznie blisko ciemnej strony. Teraz, rozpamiętując śmierć siostry,
zniszczenie Nowego Plymptona i los, jaki zgotowano pasażerom liniowca, może uznać
wędrówkę na ciemną stronę za jedyną ucieczkę od wszystkiego, co dręczyło jej sumienie. Nie
chodziło już o to, czy tam zawędruje, a jedynie kiedy i na jak długo.
Drzwi ambulatorium za plecami Luke’a rozsunęły się z sykiem. Mistrz Jedi odwrócił
się. Na progu stała Kalamarianka Cilghal, wlepiając w niego wielkie wilgotne oczy.
- Przepraszam, że przeszkadzam, Luke, ale twój szwagier bardzo chciałby z tobą
porozmawiać - powiedziała. - Chyba sobie wyobraża, że coś przed nim ukrywamy.
Luke się uśmiechnął.
- Zawsze ten sam Han - mruknął. - Cieszę się, że znów jest sobą. Ogromne usta
Cilghal rozciągnęły się w charakterystycznym kalamariańskim uśmiechu.
- Ja także - przyznała istota. - To prawdziwe szczęście, że odzyskał równowagę.
Luke wyszedł za nią na długi cylindryczny korytarz i skierował się do konferencyjnej
krypty. Podobnie jak większość pomieszczeń nowej bazy, tunel wydrążono promieniem
potężnego górniczego lasera w litej skale, a potem uszczelniono białą plastipianką, aby
powietrze nie uchodziło na zewnątrz. Dzięki temu wyglądał znacznie sympatyczniej niż
jaskinie kute w szarej skale. Pianka była tak dobrym izolatorem, że skutecznie zapobiegała
rozpraszaniu ciepła wytwarzanego przez pracujące urządzenia. Prawie cały personel bazy
nosił wprawdzie próżniowe kombinezony - nie dało się z nich rezygnować z uwagi na
możliwość utraty szczelności - ale częściowo rozpięte albo nawet niezapiete. Funkcjonariusze
służb inżynieryjnych starali się jakoś temu zaradzić, ale i tak większość mieszkańców
ochrzciła swoje sypialnie mianem wyciskaczek potu.
Kiedy Luke wszedł do konferencyjnej krypty, zobaczył siostrzeńców, Jacena i
Anakina, czekających na niego w towarzystwie Dani Quee, Tahiri Yeili i kilkorga innych
Jedi. Nad projektorem hologramów, mniej więcej pośrodku stołu, unosił się niewielki
hologram Hana i Leii. Korelianin wypytywał, a właściwie przesłuchiwał synów, dlaczego nie
ma z nimi siostry. Jego żona sprawiała wrażenie cokolwiek zakłopotanej.
Luke podszedł do stołu, skwitował kiwnięciem głowy pełne wdzięczności spojrzenia
siostrzeńców i stanął w polu widzenia obiektywu kamery projektora.
- Posłuchaj, Hanie - zaczął. - Jaina przebywa w tej chwili z Artoo w ośrodku
łączności, gdzie usiłuje poprawić jakość obrazów przesłanych z pokładu „Ścigacza Mgławic”.
Pojawi się tu najszybciej jak zdoła, ale na razie nie może przerwać pracy.
Han zmarszczył brwi, ale chyba przyjął do wiadomości wyjaśnienie.
- Słyszałeś już o tej groźbie? - zapytał. Mistrz Jedi kiwnął głową.
- Dowiedziałem się mniej więcej przed kwadransem - odparł cicho.
- To dlaczego musieliśmy czekać na ciebie tak długo?
- Sprawdzałem, co słychać u Alemy Rar-odrzekł Skywalker. -Nie zapięła pasów,
zanim rozkazała kapsule wystartować w przestworza, i trochę się poobijała. Kiedy ją
przechwycono, nie powiedziała właściwie nic więcej poza tym, że jej siostrę zabił jakiś
voxyn. Miałem nadzieję, że badając jej podświadomość, zdobędę informację, co właściwie się
tam wydarzyło.
Han zwęził oczy w szparki.
- Badałeś jej podświadomość? - powtórzył.
- Posługując się Mocą, Hanie - wyjaśnił Luke, ale uświadomił sobie, że rozmowa ze
szwagrem za chwilę wyczerpie resztki jego cierpliwości. Wiele wskazywało, że Han
przyszedł do siebie. Od czasu do czasu jednak rozpacz, jaką wciąż jeszcze odczuwał po
stracie Chewbaccy, przejawiała się w dziwaczny sposób. Ostatnio okazywał zdenerwowanie,
które doprowadzało do prawdziwej rozpaczy Leię i ich dzieci. - Zapewniam cię, że Jaina i
Mara mają się całkiem dobrze.
Han nie zauważył subtelności tego zapewnienia.
- A zatem dlaczego Mara nie uczestniczy w tym zebraniu? - zapytał.
- Ona także nie może przestać zajmować się tym, co teraz robi -odrzekł Luke. - Karmi
małego Bena.
- Musisz nam wybaczyć zdenerwowanie. - Leia obrzuciła męża zirytowanym
spojrzeniem. - Nom Anor zafundował nam prawdziwe przedstawienie. Na naszych oczach
zamordował dziesięć tysięcy niewinnych pasażerów. Chyba jednak nie zdołałabym go
powstrzymać, nawet gdybym mu powiedziała, gdzie szukać Zaćmienia. Co zamierzamy
zrobić w sprawie uchodźców z planety Talfaglio?
- Przede wszystkim nie możemy dopuścić, żeby Yuuzhan Vongowie obarczyli nas
odpowiedzialnością za to, co się stanie - odparł Luke. -Zgadzając się, tylko pójdziemy im na
rękę. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że to oni są mordercami. Nie my.
- To prawda, mistrzu Skywalkerze, ale tylko do pewnego stopnia -odezwała się
Cilghal. Teraz, gdy kierowały się na nich oczy wielu osób, zwróciła się do Luke’a, używając
oficjalnego tytułu. - Sądzę jednak, że nie powinniśmy zamykać oczu na możliwość śmierci
tylu istot. Bez względu na to, czy jesteśmy odpowiedzialni, czy nie, nie wolno nam siedzieć z
założonymi rękami. Jeżeli zdołamy, musimy jakoś temu zapobiec.
- Tym bardziej, że w jakiejś mierze za to odpowiadamy. - Do konferencyjnej krypty
weszła Jaina w towarzystwie R2-D2 i kilkorga Jedi. Wieść o ultimatum Tsavonga Laha
rozeszła się błyskawicznie i pomieszczenie zaczynało się wypełniać innymi członkami
personelu bazy. - Na pokładzie „Ścigacza Cieni” podróżowały dwie Jedi, te same, które
kierowały ruchem oporu na Nowym Plymptonie. Wchodząc na pokład liniowca, siostry Rar
musiały sobie uświadamiać, że narażają na niebezpieczeństwo życie wszystkich pasażerów.
Planując je stamtąd zabrać, my także ponosimy część winy.
- A skąd wiecie, że Yuuzhan Vongowie nie złożyliby pasażerów w ofierze swoim
bogom, nawet gdyby tych sióstr nie było na pokładzie? - zapytała Danni Quee, jak zawsze
skora do wynajdywania luk w rozumowaniu. Drobna kobieta o zielonych oczach i kręconych
blond włosach była jednym z pierwszych jeńców, jakich pochwycili Yuuzhan Vongowie, i
pierwsza doświadczyła ich straszliwych tortur. - Nie starajmy się udawać, że wiemy, jakimi
torami wędrują pokrętne myśli tych morderców - ciągnęła. - Możemy popełnić duży błąd.
Duży i brzemienny w skutki.
Kiedy skończyła, odeszła na bok, aby w polu widzenia kamery projektora mogła
stanąć Jaina.
- Cześć, mamo. Cześć, tato - odezwała się dziewczyna. - Przepraszam, że kazałam
wam czekać.
- Nie czekaliśmy aż tak długo - powiedziała Leia.
Han wyraźnie się odprężył. Nawet jakby lekko się uśmiechnął.
- Jasne, nic takiego się nie stało - dodał szybko.
Później przed okiem kamery stanął Anakin Solo. Przeczesując palcami zmierzwione
jak zwykle brązowe włosy, natychmiast podniósł temperaturę dyskusji.
- Posłuchajcie, naprawdę nie ma znaczenia, czy jesteśmy odpowiedzialni, czy nie -
zaczął. - W grę wchodzi życie setek tysięcy, może nawet milionów niewinnych istot. Musimy
coś zrobić. To wszystko.
- Co chcesz, żebyśmy zrobili, Anakinie? - zapytał Skywalker. Do dyskusji przyłączyła
się Tahiri.
- To jasne - rzekła. - Trzeba przełamać tę blokadę. – Jasnowłosa i wiotka
piętnastoletnia dziewczyna pod wieloma względami przypominała Danni Quee. Także była
więziona przez Yuuzhan Vongów, dopóki Anakin nie uwolnił jej z laboratorium mistrzyni
przemian. -Muszą zapłacić za to, co chcą zrobić. I to tak słoną cenę, żeby nigdy więcej się na
to nie ważyli. Tylko w ten sposób zdołamy się im odpłacić za wszystko.
- Możliwe, że właśnie tego się po nas spodziewają - zauważyła Danni.-Jeżeli uważają,
że rycerze Jedi są takimi samymi wojownikami jak oni, będą oczekiwali, że staniemy z nimi
do walki.
Widoczny na hologramie Han kiwnął głową.
- Ja też tak sądzę - powiedział. - Wyzywają rycerzy Jedi. Bylibyście głupcami,
gdybyście się zgodzili. Zwłaszcza teraz, gdy wiecie, że na was czekają.
- Mamy pozwolić, żeby wymordowali wszystkich uchodźców? -W podnieceniu
dotychczasowej dyskusji spokojny głos Jacena zabrzmiał niezwykle cicho. Młody Jedi
odwrócił się do Anakina i Tahiri. - Jeżeli damy się sprowokować i zaczniemy wymachiwać
świetlnymi mieczami, tylko spowodujemy śmierć wielu innych istot.
Anakin spiorunował go spojrzeniem. Ostatnio często mu się to zdarzało, ilekroć
rozmawiał ze starszym bratem.
- Możesz stać na uboczu, czekać i tylko obserwować... - zaczął. Jacen przerwał mu
uniesioną ręką.
- Pozwól mi skończyć, Anakinie. Chcę tylko podkreślić, że żadnego z tych sposobów
nie uważam za dobry. - Powiódł spojrzeniem po twarzach pozostałych uczestników narady. -
Jeżeli podejmiemy walkę, Yuuzhan Vongowie zabiją więcej niewinnych istot. A jeżeli się nie
zgodzimy, tak czy owak ich zamordują. Nie wolno nam pozwolić ani na jedno, ani na drugie.
Rycerze Jedi powinni być obrońcami życia w galaktyce.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Jacenie? - żachnął się jego ojciec. - Że rycerze Jedi
powinni się poddać? - Zamknął oczy i skrzywił się, jakby go coś zabolało. - Powiedz mi, że
chodziło ci o coś innego.
- Nikt nie zamierza się poddawać, Hanie - zapewnił go Luke.
Dobrze wiedział, co Han czuje. Prawdę mówiąc, podzielał jego niepokój. Ze
wszystkich młodych rycerzy Jedi, którzy przybyli do Zaćmienia, Jacen miał chyba najbardziej
filozoficzne podejście do życia. Poważnie traktował paradoksalną teorię, w myśl której
niekiedy trzeba było coś zniszczyć, aby ocalić od zagłady coś innego. Luke wiedział, że
niepokój siostrzeńca wynika z koszmarnej wizji, jaką młody Jedi miał kiedyś na Duro. Jacen
zobaczył wówczas, jak galaktyka ześlizguje się w objęcia ciemności, a sam nie mógł zrobić
nic, żeby ją powstrzymać. Obawiając się, że cokolwiek uczyni, tylko przyspieszy tempo
zagłady, młody człowiek na jakiś czas całkowicie wyrzekł się władania Mocą.
Kiedy jednak śmiertelne niebezpieczeństwo zagroziło jego matce, zmienił zdanie i
posłużył się Mocą bez wahania. Mimo to nadal nie był pewien, czy postąpił słusznie. Czasami
ogarniały go wątpliwości i wtedy znów się wahał, czy jednak nie powinien powstrzymać się
od działania. W pewnym sensie jego sytuacja była równie trudna jak ta, która mogła niedługo
zachęcić Alemę do wkroczenia na niebezpieczną ścieżkę.
- Nikt nie zamierza się poddawać - powtórzył mistrz Jedi. - Nie dopuścimy tylko, aby
Yuuzhan Vongowie zmusili nas do walki, zanim się przygotujemy. - Odwrócił się do Danni i
Cilghal. - Czy Program Zaćmienie przyniósł jakiekolwiek rezultaty?
Danni pokręciła głową.
- Na razie nie - powiedziała. - Przeglądając hologramy, możemy stwierdzić, skąd
yuuzhański yammosk kieruje ruchami swoich flot i wojowników. Nie mamy jednak pojęcia,
w jaki sposób przesyła rozkazy. Prawdopodobnie potrzebujemy na to więcej czasu.
Luke przeniósł pytające spojrzenie na Cilghal.
- A villipy? - zapytał.
- Obawiam się, że naukowcy z mojej grupy poczynili jeszcze mniejsze postępy -
przyznała ponuro Kalamarianka. - Wygląda na to, że Yuuzhan Vongowie przestali
posługiwać się przechwyconymi przez nas villipami i jedyne, co nam pozostaje, to sekcja. Na
razie nie mamy pojęcia, jakim cudem stworzenia przesyłają obrazy.
Luke kiwnął głową jednej i drugiej.
- Jeszcze za wcześnie, aby spodziewać się czegoś konkretnego -podsumował. - Wasze
badania muszą jednak w końcu przynieść jakieś wyniki. - Odwrócił się do pozostałych
uczestników narady. Wśród mniej więcej pięćdziesięciorga istot znajdowali się także Mara,
mały Ben i prawie dwudziestu ochotników, którzy nie wykazywali wrażliwości na od-
działywanie Mocy. - Jeszcze nie wiemy, jaką ścieżką podążymy, ale jednego jestem pewien.
Okazalibyśmy się głupcami, gdybyśmy pozwolili, aby Yuuzhan Vongowie wciągnęli nas do
walki, zanim będziemy do niej przygotowani. Mam nadzieję, że okażemy cierpliwość.
Powinniśmy zawierzyć Mocy, że obarczy winą za śmierć pasażerów „Ścigacza Mgławic”
sumienia tych, którzy naprawdę za to odpowiadają.
Zebrani przyznali mu rację chóralnym pomrukiem i powoli zaczęli się rozchodzić.
Dopiero wtedy podeszła do niego Mara.
- Dobrze powiedziane, Luke - pochwaliła go. Trzymając na jednej ręce małego Bena,
objęła drugą męża i pocałowała go w policzek. -Jednak czułabym się o wiele lepiej, gdyby
Moc umiała oddziaływać także na sumienia Yuuzhan Vongów.
ROZDZIAŁ
3
Jednym z tysiąca pogańskich bluźnierstw, niepoddanym oczyszczeniu po zdobyciu
Obroaskai, było Muzeum Fotoniki Stosowanej. Wznosiło się niczym połyskująca forteca,
pełna transpastalowych wież i krystalplasowych galeryjek. Nom Anor spędził zbyt wiele
czasu pośród niewiernych i ich bluźnierstw, aby widok jeszcze jednego wzbudzał w nim
odrazę. Wiedział jednak, że poważnym błędem byłoby jej nie okazać. Znieruchomiał więc
przed wejściem i odwrócił głowę, aby udać, że obrzuca tęsknym spojrzeniem monotonną
czarną równinę. Potem prychnął pogardliwie i przeszedł przez próg w ślad za prowadzącym
go akolitą. Kiedy znalazł się w westybulu, zobaczył ponad stu pochwyconych Yerpinów,
kierujących nieruchome, jakby niewidzące owadzie oczy na yuuzhańskich strażników.
Zamieniwszy kilka słów z ich dowódcą w stopniu młodszego oficera, akolita powiódł Noma
Anora istnym labiryntem korytarzy, sprofanowanych jaskrawym blaskiem unoszących się tu i
ówdzie kul świetlnych.
Odnaleźli Tsavonga Laha w ogromnej komnacie, na której ścianach krzyżowały się i
plątały setki kilometrów nici. Wszystkie wydzielały słabe światło. Wojenny mistrz miał
postrzępione wargi, a jego ciało, pokryte od stóp do głów wymyślnymi rytualnymi tatuażami,
okrywał implantowany pancerz. Trzymając niewielki komputerowy notes, Yuuzhanin kie-
rował na tarczę projektora hologramów spojrzenie, jakim mógłby piorunować tchórzy i
niewolników.
- Teraz - odezwał się na widok wchodzącego Anora, zbliżając zdeformowane usta do
elektronicznego urządzenia.
Zaledwie przebrzmiało echo jego głosu, sieć oplatających wielką komnatę nici
rozbłysła jaśniej. Zewsząd skoczyły ku projektorowi hologramów ogniste błyski. Milisekundę
później w ogromnej sali pojawił się naturalnej wielkości hologram wykorzystywanego przez
niewiernych X-skrzydłowca. Przesłonił większą część pomieszczenia i górną połowę ciała
wojennego mistrza. Zaczął się powoli obracać, a kiedy dziób skierował się ku drzwiom, z
działek trysnęły strugi światła. Tylko Nom Anor nie zanurkował w kąt, by się ukryć.
- Czy wiesz, co bym z tym zrobił, gdybym był dowódcą wojsk niewiernych? - zapytał
Tsavong Lah. Jego głos wydobywał się ze środka hologramu.
- Jestem pewien, że wydałbyś rozkaz zniszczenia tego bluźnierstwa - odparł
pospiesznie Nom Anor. - Takie martwe przedmioty to obraza naszych bogów. Chyba nie
muszę przypominać, ile wycierpiałem, kiedy musiałem się z nimi stykać, przygotowując
grunt pod naszą inwazję.
- Uczynimy, co okaże się konieczne, egzekutorze - odparł machinalnie Tsavong Lah. -
A ty otrzymałeś już pochwałę za to, że musiałeś się stykać z bluźnierstwami niewiernych tyle
czasu. - W jego głosie brzmiała irytacja. - Nie pokonamy czegoś, czego nie rozumiemy. Na
przykład piloci naszych koralowych skoczków, oglądając takie obrazy, mogą pomyśleć, że to
prawdziwe bluźnierstwa. Gdybym pełnił obowiązki dowódcy naszych nieprzyjaciół, usiałbym
przestworza tysiącami takich wizerunków.
- Galaktyka już jest nimi usiana, o Czcigodny - odparł Nom Anor. -Prawdę mówiąc,
nie ma czym się zachwycać. Ich możliwości, podobnie jak naszych wrogów, są bardzo
ograniczone.
Kiedy hologram X-skrzydłowca zniknął, Tsavong Lah rzucił komputerowy notes na
posadzkę i zmiażdżył opancerzonym szponem vua’sa, zastępującym stopę, którą stracił w
wyniku pojedynku z Jacenem Solo.
- Nieprzyjaciele okazali się na tyle silni i przebiegli, że już kilkakrotnie pokrzyżowali
twoje plany. - W głosie wojennego mistrza brzmiała odraza. Jako wierny czciciel
yuuzhańskich bogów, nie wierzył w nieszczęśliwe przypadki ani zbiegi okoliczności i każdą
porażkę poddanego traktował jako dowód duchowej dekadencji. - Wierzę, że tym razem
twoja misja zakończyła się powodzeniem.
- Chilab spisał się doskonale. - Nom Anor przechylił głowę, zakrył dłonią otwory
nosowe i dmuchnąwszy z całej siły, skierował strumień powietrza do zatok. Nie był aż tak
gorliwym wyznawcą, aby się cieszyć bólem, jaki powodował implantowany robak,
wyciągając dendryty z jego nerwu wzrokowego. Udał, że się uśmiecha, i cierpliwie czekał, aż
stworzenie dotrze do otworu nosowego. Podstawił dłoń i pozwolił, aby wypadło, a potem
podał wojennemu mistrzowi. - Kiedy tam leciałem, wszystko dobrze obejrzałem. Jestem
pewien, że odczytamy zapisane w pamięci chilaba informacje i wykorzystamy je do jeszcze
lepszego zaplanowania ataku.
- Bez wątpienia. - Tsavong Lah wsunął robaka do kieszeni fałdzistej peleryny, która
wbijając ostre macki w ramiona, okrywała plecy. -Zapoznam się z nimi później. Czy twoje
spotkanie z Leią Solo zakończyło się pomyślnie?
- Oczywiście, wojenny mistrzu. - Nom Anor nawet nie umiałby sobie wyobrazić, że
udziela innej odpowiedzi. - Jestem całkowicie pewien, że Jedi przyjmą nasze wyzwanie.
- Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna - rozległ się w ogromnej komnacie
cichy, niski głos. Jego źródło znajdowało się za plecami egzekutora. - Rycerze Jedi zorientują
się, że to pułapka, i będą się mieli na baczności.
Nom Anor odwrócił się i ujrzał niewielką upierzoną istotę przeskakującą obok
strażników na cienkich nogach, których stawy pozwalały na wyginanie się do tyłu. Istota
miała wiotkie uszy i parę spiralnie zakręconych czułków, co nadawało jej wygląd podobny do
wielkiej upierzonej ćmy. Nie była większa od radanka i Nom Anor zawsze uważał ją za coś w
rodzaju pasożyta.
- Ach, to ty, Vergere - mruknął. - Nie wiedziałem, że tak dobrze znasz Jedi.
- Vergere zna ich lepiej niż ja - oznajmił Tsavong Lah. - To właśnie ona zapewniała,
że Jeedai wypuszczą cię żywego. Gotów byłem się z nią założyć, że od razu cię zabiją.
- A jednak to ty, o Czcigodny, byłeś bliższy prawdy niż twoja pupilka.
Nom Anor nie zgadzał się nazywać Vergere doradczynią. Dziwaczna niewielka istota
była zaledwie powierniczką yuuzhańskiej agentki, która straciła życie, bezskutecznie usiłując
zatruć organizmy rycerzy Jedi. Spędziła pewien czas w niewoli, przesłuchiwana przez
agentów Wywiadu Nowej Republiki, a potem została doradczynią Tsavonga Laha. Wszystko
dlatego, że w ciągu zaledwie kilku tygodni zdołała się dowiedzieć na temat wrogów więcej
niż Nom Anor w ciągu wielu lat służby w charakterze agenta i sabotażysty. Co prawda,
podawano w wątpliwość jej lojalność, ale kiedy potwierdziło się, że przekazuje prawdziwe
informacje, zaczęto ją darzyć takim zaufaniem, że Nom Anor po prostu musiał widzieć w niej
najgroźniejszą rywalkę.
- Jak się spodziewałeś, o Czcigodny, Leia Solo i jej małżonek rzeczywiście próbowali
mnie zamordować - ciągnął egzekutor. - Na szczęście, udało mi się zagrać na jej ludzkich
emocjach. Tylko dlatego uszedłem z życiem.
- Naprawdę wydaje ci się, że umiesz grać na emocjach rycerzy Jedi? - zadrwiła
Vergere. - Może więc udałoby ci się namówić ich do poddania?
- Czasami łagodną zachętą udaje się nakłonić tanę, aby weszła do jamy z błotem. -
Nom Anor rozłożył ręce i odwrócił się do wojennego mistrza. -Obawiam się jednak, że nawet
ja nie zdołałbym przekonać jej, aby podstawiła łeb pod topór.
Tsavong Lah nagrodził go ledwo zauważalnym kiwnięciem głowy.
- Bardziej interesuje mnie, co powiedziała Leia Solo, niż to, dlaczego nadal żyjesz -
stwierdził. - Jak zareagowała, kiedy „Dar Udręki” unicestwił statek niewiernych z tysiącami
uchodźców na pokładzie?
- Chciała mnie zabić - odparł Nom Anor.
- Ale cię nie zabiła - zauważył wojenny mistrz. - Dlaczego?
- Przekonałem ją, że odbierając mi życie, zabije także miliony innych niewiernych -
odrzekł egzekutor. Uświadamiał sobie, że stąpa po bardzo kruchym lodzie, ale nie miał
wielkiego wyboru. Pamiętał, co wydarzyło się na Duro. Za tamtą porażkę również
odpowiadała Leia Solo. - Uległa sile moich argumentów.
- Nie uległa - poprawiła go Vergere tak pewnym tonem, jakby uważała to za fakt, a
nie domysł. - Po prostu nie zgodziła się wziąć odpowiedzialności na swoje barki. -
Podskoczyła do Tsavonga Laha. - Od najwcześniejszych lat życia jest dyplomatką. Nie
wierzę, żeby dała się wciągnąć w pułapkę, podobnie jak nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi
powiedział, że mistrz wojenny Tsavong Lah skierował swój okręt prosto pod lufy dział
bluźnierstw niewiernych.
Yuuzhański dowódca zastanawiał się jakiś czas nad tym, co usłyszał.
- Może to prawda, ale tu chodzi także o coś innego - odezwał się w końcu. Podniósł
głowę i znad porośniętego piórkami ramienia Vergere spojrzał na Noma Anora. - Musiała
mieć jakiś powód, że cię nie zabiła. Jaki?
Nie zabiła, ponieważ dała słowo. Tak właśnie wyglądała prawda, ale Nom Anor był
zbyt sprytny, aby ją wyjawić. Zaprzeczyłby w ten sposób opinii wyrażonej wcześniej przez
samego wojennego mistrza. Yuuzhański poddany mógł, co prawda, coś insynuować, starać
się krzyżować plany, sugerować, a nawet sabotować i liczyć na to, że przeżyje, ale nie wolno
mu było jawnie się sprzeciwić swojemu zwierzchnikowi. Czasami Nom Anor się zastanawiał,
czy niewierni nie mają pod tym względem łatwiejszego życia. Mimo to nie zadrżał ze strachu
i nawet nie spuścił głowy. Nie odczuwał też strachu przed możliwym gniewem bogów.
Zastanawiał się teraz, czy to nie dowód, że spędził zbyt dużo czasu z daleka od swoich
ziomków. Chciałby na przykład wiedzieć, dlaczego musiał znosić ból implantowania chilaba,
skoro wojenny mistrz nie spodziewał się jego powrotu. Wzruszył ramionami.
- Zanim mnie uwolniła, udzieliła mi ostrzeżenia - odparł w końcu. - Kazała mi
przekazać, że rycerze Jedi nie zgodzą się przyjąć odpowiedzialności za śmierć zakładników.
A jeżeli przyleci do niej inny emisariusz z podobnymi groźbami, nie powróci.
Nawet jeżeli Tsavong Lah zauważył, że ta odpowiedź nie zgadza się z poprzednio
wygłoszonym oświadczeniem, w którym Nom Anor dawał do zrozumienia, że to on wydaje
rozkazy Leii Solo, nie dał nic po sobie poznać. Odwrócił głowę i spojrzał na Vergere.
- Znów miałaś rację, moja pomocnico. Istota odwzajemniła jego uśmiech.
- Czy nie mówiłam ci, że rycerze Jedi okażą się godnymi przeciwnikami?-zapytała.
- Zaiste, tak mówiłaś - stwierdził Yuuzhanin. - Mimo to problem uchodźców
sprowadzi na nich klęskę. Stanie się klinem, który wbijemy, aby poróżnić Jeedai z władzami
Nowej Republiki.
ROZDZIAŁ
4
Jedną z niewielu korzyści wynikających z ultimatum Tsavonga Laha okazała się
zmiana nastawienia i decyzji podjętej przez generała Muuna. Zapewne Sullustanin doszedł do
przekonania, że to nieodpowiednia chwila, aby okazywać obojętność na los uchodźców.
Prawdopodobnie uważał, że „ratując” ich, zasłuży na pochwałę zwierzchników, a może nawet
awans albo odznaczenie. Nie tylko zgodził się przydzielić uchodźcom dziesięć eskortowców,
które miały towarzyszyć statkom Yrayów, aż dotrą w bezpieczne miejsce, ale także mianował
się dowódcą całej operacji i postanowił osobiście wziąć w niej udział. Dzięki temu Leia i Han
mogli powrócić do Zaćmienia.
Jednym z wielu ujemnych aspektów ultimatum Yuuzhanina była jednak wiadomość o
zadaniu, jakie miał do wykonania Luke Skywalker. Mistrz Jedi czekał na przylot obojga Solo,
by im to oznajmić, a potem poprosił ich także o wypożyczenie Threepia. Rodzice mieli tylko
kilka chwil na pożegnanie z dziećmi przed wyruszeniem na wyprawę. Okazało się, że mieli
polecieć na stację Nova, unoszącą się w przestworzach, które kiedyś nazywały się systemem
Caridy. Kiedy tam wylądowali, Leia stwierdziła, że nigdy dotąd nie widziała tak czerwonych
przestworzy. Po eksplozji, która przemieniła słońce Caridy w supernową, pozostały skłębione
chmury i wstęgi świecących rubinowym blaskiem zjonizowanych gazów. Przesuwały się
leniwie obok powoli obracającej się stacji, przesłaniając widok odległych gwiazd i
przypominając, że w eksplozji straciły życie miliardy niewinnych mieszkańców systemu.
Leia i Han siedzieli w kantynie o przewrotnej nazwie Wielki Wybuch. Han zamówił
dzbanek okoblastera i starał się zbytnio nie wsłuchiwać w muzykę bitHanskiego zespołu pod
kierunkiem Bobola Bakera. Leia wciąż jeszcze nie mogła się pogodzić z myślą, że kataklizm
sprzed kilkunastu lat nie był wybrykiem natury, ale dziełem ogarniętej żądzą zemsty i
zniszczenia istoty jej rasy.
Nagle w zasnutym dymem pomieszczeniu trzykrotnie zabrzmiał melodyjny gong - tak
głośno, że na kilka chwil zagłuszył nawet dźwięki muzyki. Chwilę potem z głośnika
interkomu dobiegł głos mężczyzny, ale ani Leia, ani Han nie zrozumieli, co powiedział.
Podobnie jak większość gości kantyny, odwrócili głowy w stronę zawieszonego nad głowami
bithańskich muzyków ekranu projektora hologramów. Ukazała się na nim nazwa „Taniec
Asteroid”, a pod nią informacja, że jest to frachtowiec typu YT-1500. Następnie pojawiło się
słowo „potwierdzono”, a obok niego hologram charakterystycznej sterowni jednostki.
Rozczarowany Han mruknął coś i sięgnął po stojący przed nim na stole dzbanek
okoblastera.
- Do tej pory powinni byli już przylecieć. - Napełnił swój kufel, upił łyk i postarał się
nie skrzywić. Odstawił kufel na stół. - Ciekaw jestem, dlaczego Booster tak długo marudzi.
- Kiedyś musi przylecieć - rzekła Leia. Ucieszyła się, widząc na twarzy Hana wyraz
niesmaku. Dłuższy czas po śmierci Chewbaccy jej mąż nie zwracał uwagi na to, co pije.
Wyglądało nawet, że im paskudniejszy trunek, tym bardziej mu smakuje. Uwrażliwienie
kubków smakowych uważała za jeszcze jeden dowód stopniowego powrotu do zdrowia jego
duszy. - „Błędny Rycerz” to wielki okręt i zaopatrzenie go we wszystko, co potrzebne, musi
zajmować dużo czasu. Chyba niemożliwe, żebyśmy go przeoczyli?
Han spojrzał na nią z udawaną pretensją i machnął ręką w kierunku ekranu projektora
hologramów.
- Jak moglibyśmy przeoczyć gwiezdny niszczyciel?
- Nie moglibyśmy - zgodziła się z nim Leia. - A przynajmniej nie w tej kantynie.
Stację Nova zbudowano z myślą o zastąpieniu nieistniejącej Caridy, jako jeden z
przystanków na długim Perlemiańskim szlaku handlowym. Unosiła się na obrzeżach wciąż
jeszcze rozprzestrzeniającej się kuli gazów pozostałych po eksplozji supernowej i podobnie
jak czoło gazowej chmury, poruszała się z taką samą prędkością trzech kilometrów na se-
kundę. Kapitan każdego gwiezdnego statku, który chciałby wylądować na pokładzie stacji,
musiał wyskoczyć z nadprzestrzeni i lecąc wolniej niż światło, wniknąć w głąb chmury
czerwonawych gazów, a potem odnaleźć stację za pomocą pokładowych sensorów.
Umożliwiało to dysponującym odpowiednio wrażliwymi czujnikami funkcjonariuszom,
odpowiedzialnym za bezpieczeństwo stacji, identyfikację przylatujących jednostek na długo
przedtem, zanim wylądują. W wyniku tego stacja stała się idealną kryjówką dla przestępców,
przemytników i wszystkich, którzy z jakiegokolwiek powodu mogli mieć ochotę na szybką i
dyskretną ucieczkę przed przedstawicielami władzy. Han odwrócił głowę i spojrzał na żonę.
- Co o tym sądzisz, Rudzielcu? - zapytał. Rzeczywiście jej włosy miały intensywnie
czerwony kolor. Mniej więcej rok wcześniej musiała je obciąć, bo istniała możliwość
zarażenia mieszkańców kolonii uchodźców na planecie Duro. Teraz włosy Leii sięgały
kołnierza bluzki. Ufarbowała je na purpurowo, a w dodatku nosiła dopasowany, ale
rozciągliwy kombinezon, bluzkę z dużym wycięciem i kurtkę pilota. Wszystko po to, by
sprawiać wrażenie wspólniczki albo tymczasowej towarzyszki życia przemytnika. - Czas już
na nas?
Leia uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- A może byśmy coś zjedli? - zapytała.
Wyciągnęła rękę, aby przycisnąć guzik wbudowanego w blat stołu jadłospisu, ale się
powstrzymała, bo zauważyła, że gość siedzący przy sąsiednim stoliku kieruje na Hana
natrętne spojrzenie. Istota o rozmiarach niewielkiej góry była Weequayem. Miała szeroki nos
i pooraną głębokimi zmarszczkami twarz, co nadawało jej wygląd podobny nieco do
Yuuzhanina.
- Chyba ktoś cię rozpoznał - odezwała się półgłosem.
- Mnie? - Han odwrócił głowę w stronę iluminatora. Miał nadzieję, że zobaczy w nim
odbicie ciekawskiego gościa. - To nie moją twarz pokazywali tak często przez ostatnie
dwadzieścia lat w wiadomościach HoloNetu.
Nigdy się nie pogodził z tym, że jako bohater Rebelii nie bardzo mógł pozostawać
kimś anonimowym. Chcąc uchodzić za przemytnika, zapuścił tylko wąsy i nałożył na twarz
warstwę żelu podkreślającego wystające kości policzkowe. Jeżeli dodać do tego dwudniowy
zarost, przebranie spisywało się dotąd całkiem dobrze - może dlatego, że w lokalu takim jak
Wielki Wybuch chyba nikt się nie spodziewał wizyty męża byłej przywódczyni Nowej
Republiki.
Wyglądało jednak na to, że jego szczęście się odwróciło. Ogromny Weequay sięgnął
po swój kufel i wstał od stołu. Odsłonił przy tej okazji kaburę z tkwiącym w niej wielkim
wibroostrzem. Leia natychmiast zrozumiała, że ten widok nie wzbudzi zachwytu obojga
noghriańskich ochroniarzy, i szybko zerknęła na Meewalhę. Meewalha była wymizerowana,
żylasta i nie wyższa niż półtora metra, ale jej pomarszczona skóra i płonące oczy budziły taki
szacunek, że nawet goszczący w Wielkim Wybuchu zawadiacy uznawali, że lepiej omijać ją z
daleka. Leia dwukrotnie zamrugała, dając obojgu Noghrim umówiony znak, aby
powstrzymali się od działania. Udała, że nie widzi, iż obca istota kieruje się do ich stolika.
- Chwileczkę... - odezwał się jej mąż bardziej do siebie niż do żony. - Znam tego
gościa!
Leia niedbałym ruchem opuściła prawą rękę pod blat stołu, aby odpiąć klapę
zawieszonej na biodrze kabury z blasterem. To, że jej mąż kogoś zna, nie gwarantowało
wcale, że ten znajomy nie zbliża się, by zamordować Hana. Tymczasem rosły Weequay
znieruchomiał przy ich stole, rzucił aprobujące spojrzenie na Leię i zwrócił się do Hana.
- Tak myślałem, że to ty - powiedział. - Rozpoznałbym twój zapach zawsze i
wszędzie.
- Ta-a? - Han zmrużył oczy i uniósł głowę, aby spojrzeć na intruza, jakby się
zastanawiał, czy go zna. - Tyle to i ja wiem, kolego.
- Chyba nie widziałem, jak lądował twój statek, Miek. - Uśmiech na twarzy Weequaya
przypominał raczej grymas. Obca istota z wyraźnym zachwytem obserwowała, jak Han
usiłuje sobie przypomnieć, kim jest jego rozmówca. - Wciąż jeszcze latasz „Słonecznym
Blaskiem”?
- Można tak powiedzieć. - Han rozciągnął usta w konspiracyjnym uśmiechu, ujął kufel
i pociągnął tęgi łyk okoblastera, aby zyskać czas na zdecydowanie, co dalej. „Eksplozja
Słonecznego Blasku” była jedną z kilkunastu fałszywych nazw, jakie często wysyłał
transponder „Sokoła”, ale tym razem, zanim osiadł na pokładzie stacji Nova, podał nazwę
„Marna Szansa”. Sam Han także korzystał z wielu pseudonimów, aby trudniej było go
zidentyfikować. Opróżnił kufel, odstawił go na blat stołu i wziął dzbanek, by go znów
napełnić. - Ale teraz inaczej się nazywa.
Weequay zarechotał.
- Tak przypuszczałem. Ten twój kapitan to był niezły spryciarz. -Odsunął krzesło od
stołu, usiadł i rozejrzał się po zadymionej sali. -Nie widzę tu nigdzie żadnego Ryna - dodał z
wyrzutem.
W oczach Hana pojawiły się dziwne błyski, ale chyba tylko Leia je zauważyła.
Domyśliła się, że jej mąż w końcu zorientował się, z kim ma do czynienia.
- Droma już dawno przestał wydawać mi rozkazy - odparł oschle. Spotkał się z Rynem
jakiś czas wcześniej, kiedy istoty rasy Yuuzhan Vong zaatakowały Ord Mantell. Przez
następne pół roku starali się odnaleźć rozproszonych po galaktyce Rynów, członków klanu
Dromy, aby przetransportować ich do jednego z obozów dla uchodźców na planecie Duro.
Zanim Droma i jego krewni zniknęli w przestworzach, nadali życiu Hana sens, którego Leia
nadać nie umiała. Może właśnie dlatego zawsze tak ciepło ich wspominała. - Już prawie rok,
jak nasze drogi się rozeszły.
- Doprawdy? - Weequay odwrócił się znów do Leii i uśmiechnął się aprobująco i
pożądliwie. - To twoja nowa pani kapitan? - zapytał, szczerząc zęby.
Han spojrzał na niego z udawaną urazą.
- Tym razem to ja jestem kapitanem - oznajmił butnie. - Ona to tylko zastępczyni.
- Można tak powiedzieć. - Leia obrzuciła męża gniewnym spojrzeniem. - Jeżeli ma się
dobry humor.
Weequay wybuchnął głośnym śmiechem i zaraz ku zaskoczeniu Leii wsunął mięsistą
dłoń pod blat stołu i położył na jej kolanie.
- Następnym razem, kiedy będziesz nie w humorze, wpadnij na pokład mojego statku,
złotko - powiedział. - Nazywa się „Słodka Niespodzianka”. Ja też jestem zastępcą kapitana,
ale ty możesz zostać na nim, kim zechcesz.
- Dość tego, Plaan - warknął Solo. - Ona nie rozgląda się za nową pracą. - Zniżył głos
i postarał się, aby zabrzmiało w nim szczere zainteresowanie. - Co właściwie porabiasz tak
daleko od Tholatiny? Przypuszczałem, że nadal jesteś tam dowódcą służby bezpieczeństwa.
Leia doszła do wniosku, że skończyły się żarty i docinki, a zaczęła poważna rozmowa.
Tholatina była bazą grupy odszczepieńców i przemytników, którzy nie mieli nic przeciwko
pomaganiu Yuuzhan Vongom, pod warunkiem uzyskania sowitej zapłaty.
- Zmieniłem pracę - odparł rzeczowo Plaan. - Jak mówiłem, jestem teraz pierwszym
oficerem na „Słodkiej Niespodziance”. - Zdjął dłoń z kolana Leii. - Przysiadłem się do ciebie,
bo rozglądam się za kimś, kto mógłby mi pomóc. Dobrze zapłacę.
Han chwilę się zastanawiał, ale kiedy zobaczył, że Leia lekko kręci głową, uniósł rękę,
jakby nie chciał jej pozwolić dojść do głosu.
- Ile? - zapytał.
- Panie kapitanie! - odezwała się z wyrzutem Leia. Może pomogła jej Moc, a może
przez tyle wspólnych lat nauczyła się czytać w jego myślach, w każdym razie niemal
natychmiast wczuła się w rolę, którą chciał, żeby odgrywała. - A co z tym towarem, na który
tyle czekamy?
Han nawet nie odwrócił głowy.
- Spóźniają się.
- Ale zapłacili z góry. - Leia starała się nie wypaść z roli, ale dawało się wyczuć, że
jest naprawdę zirytowana. - A wiesz, jak postępują z gośćmi, którzy nie dotrzymują
warunków umowy. Nie chciałabym, żeby zamrozili cię w bryle karbonitu albo zrobili ci coś
gorszego.
Han skrzywił się, jakby połknął coś kwaśnego, i pociągnął następny tęgi łyk
okoblastera.
- W tej umowie jest klauzula, że jeżeli dostawa towaru opóźni się o więcej niż dzień,
możemy zgłosić się po odbiór o wiele później - powiedział. - Wysłuchajmy do końca, co on
ma do powiedzenia.
- Niewiele więcej, dopóki nie powiesz, że się zgadzasz - oznajmił Weequay.
- Niewiele więcej mi potrzeba - zapewnił Solo. - Mam nadzieję, że nie chodzi o jakąś
sztuczkę z uchodźcami. Za nic w świecie nie chciałbym mieć na karku ścigaczy Nowej
Republiki.
Plaan pokręcił głową.
- Z tym już koniec - zapewnił. - Tym razem zamierzamy potraktować ich uczciwie.
Wysadzimy ich, gdzie chcą, i wszyscy będą zadowoleni. Nie masz pojęcia, jaka to okazja.
Leia rozparła się na krześle i splotła ręce na piersiach. Postarała się wyglądać jak
zlekceważona kochanka przemytnika. Udawanie zagniewanej nie przyszło jej zresztą z
wielkim trudem.
- Ile to potrwa? - zapytał Solo.
- Musimy tylko skoczyć w jedno miejsce, żeby przyjąć na pokład resztę towaru -
odparł Weeąuay. - Zajmie to nam najwyżej dwa dni.
Han odwrócił głowę i popatrzył na swoją „zastępczynię”.
- Co o tym sądzisz, Rudzielcu? - zapytał.
Leia wzruszyła ramionami. Wiedziała, że Han zadał to pytanie, aby wyciągnąć z
rozmówcy więcej informacji.
- A co z „Marną Szansą”, Miek? - zapytała. - Jak tu się dostaniemy, kiedy
skończymy? Autostopem?
- My was podrzucimy - zapewnił gorliwie Plaan. - Wracamy, kiedy wszystko
załatwimy.
- Ile? - powtórzył rzeczowo Solo.
- Pięć tysięcy - odparł bez wahania Weeąuay.
- Na głowę? - wtrąciła się Leia. Plaan zmarszczył brwi.
- Dla obojga - odrzekł po chwili namysłu. -I musicie z tego pokryć koszty postoju
„Marnej Szansy” na miejscowym lądowisku.
Han spojrzał na Leię.
-No to jak?
Przewróciła oczami i sięgnęła po swoją szklankę z okoblasterem.
- Pomyślimy o tym - odezwał się Han do Weequaya.
Plaan otworzył usta, jakby chciał coś dorzucić do poprzedniej sumy, ale kiedy
popatrzył na Leię, zmienił zdanie.
- Tylko niezbyt długo - ostrzegł. - Startujemy za godzinę.
Zabrał swój kufel i zaczął przeciskać się przez tłum gości w poszukiwaniu następnych
kandydatów. Leia widziała, jak siada przy sąsiednim stole i zaczyna rozmowę, ale kiedy
ponownie rozległ się gong, uniosła głowę, jak wszyscy inni, i spojrzała na ekran. Tym razem
nad głowami grających Bithów pojawił się napis „Gwiezdny Biegacz”.
- Jak myślisz, dokąd się wybiera? - zapytała męża.
-Z jego harmonogramu wynika, że to może być jedno z trzech miejsc - odparł Han. -
Kuat, Borleias albo Coruscant.
- Coruscant - zdecydowała Leia. - Kuat i Borleias nie przyjmują żadnych transportów
z uciekinierami. A on był pewien, że nie każą mu zawrócić. To musi być Coruscant.
Widocznie Plaan zdobył dwóch następnych członków załogi, bo wstał od ich stołu,
pomachał Hanowi i Leii i skierował się do wyjścia. Chwilę później w jego ślady poszło
dwóch kłapouchych Ossan. Solo uniósł kufel w kpiącym geście pozdrowienia, a kiedy rosły
Weequay i jego dwaj nowi podwładni wyszli z kantyny, wypił resztkę zawartości, odstawił
kufel i wcisnął guzik, żeby przywołać kogoś z obsługi.
- Dokąd się wybierasz? - zapytała Leia. Najwyraźniej sama zamierzała zostać przy
stoliku.
- Przepłukać gardło - odparł Han. - Nie znoszę okoblasterów. A potem ja i ty lecimy
na Coruscant.
Leia nie wstała od stolika.
- Nie mogę - powiedziała. - Dobrze wiesz, jak bardzo mój brat martwi się o swoich
podopiecznych.
Młodzi uczniowie, jeszcze do niedawna studiujący w Akademii Jedi Luke’a
Skywalkera, przebywali w towarzystwie Boostera Terrika na pokładzie „Błędnego Rycerza”.
W trosce o bezpieczeństwo skakali z sektora do sektora, aby istoty rasy Yuuzhan Vong nie
mogły namierzyć miejsca ich pobytu. Niestety, w ciągu dwóch dni, które Alema Rar spędziła
w Zaćmieniu od chwili opuszczenia zbiornika bacta, ofiarami voxynów padło dwóch innych
Jedi. Najdziwniejsze, że jeden z nich poniósł śmierć na uznawanej dotąd za bezpieczną
planecie Kuat. Luke niepokoił się, że kapitan „Błędnego Rycerza”, lądując gdzieś w celu
uzupełnienia zapasów żywności, może narazić młodych Jedi na poważne niebezpieczeństwo.
Poprosił więc Hana i Leię, aby osobiście podali Boosterowi zestaw współrzędnych nowej
bazy Jedi, Zaćmienia. Niestety, spóźniał się już trzy dni na umówione spotkanie. Zawsze
dotąd przylatywał punktualnie i Leia zaczynała się zastanawiać, czy nie przydarzyło mu się
coś złego.
- Zaczekajmy jeszcze dzień - zaproponowała. - „Marna Szansa” to bardzo szybki
statek. Nawet jeżeli Booster nie przyleci, wylądujemy na Coruscant wcześniej niż Plaan.
- No cóż, i tak nie zostawiłbym cię samej w takiej dziurze - westchnął Han. - Wiem
jednak, że właśnie teraz przebywa na Coruscant cała Eskadra Łobuzów, a Wedge ma wobec
mnie dług wdzięczności. Pozwól przynajmniej, żebym z nim porozmawiał i upewnił się, że
powita „Słodką Niespodziankę” z należnymi honorami.
- Wedge Antilles ma wobec ciebie dług wdzięczności? - zdziwiła się Leia.
- Chyba każdy ma wobec mnie jakiś dług - odparł beztrosko Solo.
Booster oczywiście nie zjawił się na spotkanie, a Wedge - to znaczy generał Antilles -
wahał się, czy powinien wydać rozkaz wejścia na pokład legalnie zarejestrowanego statku,
skoro nie miał dowodu ani nawet podejrzeń popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa - nie
mówiąc już o świadku, który zechciałby złożyć skargę. Wiedząc, że będzie to ustępstwem na
rzecz nielubiących rycerzy Jedi osób z Komitetu Doradców Nowej Republiki, Leia
postanowiła - chociaż niechętnie - dotrzymać danego słowa i poinformowała brata, że ona i
Han nie mogą dłużej czekać na przylot „Błędnego Rycerza”. Wystartowali ze stacji Nova i
wskoczyli do nadprzestrzeni, a potem, podążając Perlemiańskim szlakiem handlowym,
skierowali się na Coruscant. Han przypuszczał, że przelecą nim na tyle szybko, aby
wylądować wcześniej niż „Słodka Niespodzianka”.
Okazało się jednak, że trochę się pomylił w rachubach. Kiedy wyskoczył z
nadprzestrzeni, dowiedział się, że piloci myśliwców Eskadry Łobuzów wystartowali w celu
przechwycenia „Niespodzianki”, zanim wyląduje. Wedge poprosił, żeby Han spotkał się z
nim na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej i złożył mu raport, a Solo nie zaskoczył chyba
nikogo, kiedy obiecał, że wyląduje, kiedy tylko przekona się, co się stało z „Niespodzianką”.
Dekorujące zazwyczaj atmosferę wokół Coruscant wszechobecne koraliki świateł
pozycyjnych latających na różnych poziomach wahadłowców, promów i transportowców
przemieniły się teraz w pojedyncze nitki. W obawie przed niespodziewanym atakiem
Yuuzhan Vongów dowódcy wojskowi otoczyli planetę kordonem orbitujących kosmicznych
min. Pozostawili zaledwie kilkanaście wąskich, lejkowatych powietrznych korytarzy, co
powodowało kolejki i zatory.
Han wykonał błyskawiczny manewr, po czym zastopował swój frachtowiec w
odległości zaledwie kilkuset metrów od kanciastej rufy „Słodkiej Niespodzianki”. Wywołało
to głośny protest kapitana tysiącmetrowego towarowego transportowca, którego zdołał w
ostatniej chwili wyprzedzić. Z głośnika pokładowego komunikatora „Sokoła” wydobył się
ogłuszający gniewny pisk. Han zbliżył usta do mikrofonu, aby odpowiedzieć w podobny
sposób; Leia musiała zeskoczyć z dostosowanego do rozmiarów ciała Wookiego ogromnego
fotela drugiego pilota, by go powstrzymać.
- Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany - powiedziała. - To nie najwłaściwsza pora,
żeby się rewanżować za wszelką cenę.
Kiedy Han się wyprostował, Leia wybrała indywidualny kanał umożliwiający
nawiązanie łączności z kapitanem ogromnego transportowca.
- Bardzo przepraszam, że się tak wkręciliśmy, panie kapitanie - powiedziała. -
Wygląda na to, że przed nami utworzył się jakiś zator. To pewnie znów sprawka wojskowych.
Proponuję, żeby pan skręcił na bakburtę.
- Zator? - rozległ się z odbiornika lodowaty głos oburzonego Durosjanina. - Tak
nazywa pani to, co się tu wyprawia?
Wielki transportowiec zaczął zmieniać kurs, jakby chciał zawrócić, co wywołało w
komunikatorze niezgrany chór protestów, tak donośny że Leia musiała zmniejszyć siłę
natężenia głosu.
- A komu jest potrzebne wojsko? - zapytał Han. - Zaprośmy tu Yuuzhan Vongów i
przekonajmy się, jak długo wytrzymają w tym bałaganie.
Nagle w przestworzach pojawiły się drobne sylwetki czterech X-skrzydłowców i
zamieszanie jeszcze się zwiększyło. Piloci myśliwców wykonali popisowy manewr i
zastopowali w pewnej odległości za rufą „Słodkiej Niespodzianki”. Leia zmieniała kanały
komunikatora tak długo, aż usłyszała znajomy głos Gavina Darklightera.
- ...zastopować i przygotować się na przyjęcie inspekcji, „Słodka Niespodzianko”.
- Z jakiego powodu? - odezwał się Plaan z komunikatora. - Nie przekroczyliśmy
żadnych przepisów handlowych. Wciąż jeszcze czekamy na odprawę.
- Informujemy, że to inspekcja wojskowa Nowej Republiki - oznajmił Gavin. - Proszę
się nie obawiać - dodał uspokajająco. - To tylko wyrywkowa kontrola.
- Wyrywkowa? - W głosie Plaana brzmiało powątpiewanie. - Muszę porozumieć się z
kapitanem.
- Proszę mu powiedzieć, że nie interesują nas sprawy celne - polecił Gavin. - Jesteśmy
jednak uzbrojeni.
Dyskusja między kapitanem „Niespodzianki” a jego zastępcą musiała być ożywiona,
ponieważ statek leciał nadal wytyczonym korytarzem, aż jego średnica zmalała do zaledwie
trzystu metrów. Wokół musiało się unosić coraz więcej kosmicznych min; Leia niektóre już
dostrzegała. Wyglądały jak ciemne punkciki na tle bijącej od Coruscant jasnej poświaty.
Gavin ponownie przypomniał Plaanowi, że X-skrzydłowce są uzbrojone, a piloci
upoważnieni do otwarcia ognia bez ostrzeżenia, na co Weequay odparł, że na pokładzie
„Niespodzianki” podróżuje ponad tysiąc niewinnych uciekinierów.
- Nie zastopują- oznajmiła w pewnej chwili Leia.
Funkcjonariusze Wojsk Obrony Planety, nieustannie śledzący wymianę zdań między
Darklighterem a zastępcą kapitana „Słodkiej Niespodzianki”, doszli pewnie do takiego
samego wniosku. Dysponując wojskowym komunikatorem „Sokoła”, Leia słyszała, jak
kolejno coraz starsi stopniem oficerowie wypytując Gavina Darklightera. W końcu do
rozmowy włączył się Wedge Antilles. On także chciał wiedzieć, o co chodzi. Po pewnym
czasie z komunikatora rozległ się nawet zaspany głos emerytowanego generała Rieekana,
którego poproszono, aby stanął na czele Wojsk Obrony Planety. Generał połączył się z
Hanem i także pytał, co się dzieje.
Han wyjaśnił, kim jest Plaan, i ujawnił, że w przeszłości Weequay wydawał
uchodźców w ręce Yuuzhan. Zdał również relację z rozmowy, jaką odbył z nim w kantynie
stacji Nova.
- A więc chcesz powiedzieć, że jesteś pełen jak najgorszych przeczuć, ale nie
dysponujesz żadnymi dowodami? - domyślił się Rieekan.
Han skrzywił się.
- Mniej więcej - przyznał. - Coś w tym rodzaju.
Rozległ się trzask, jakby generał zmieniał kanał komunikatora, a potem jego głos
rozległ się na falach niekodowanego kanału łączności, na którym dowódca Eskadry Łobuzów
porozumiewał się ze „Słodką Niespodzianką”.
- Pułkowniku Darklighter, wie pan, kim jestem?
- Tak jest, panie generale.
- To dobrze. Jako dowódca Wojsk Obrony Planety Coruscant rozkazuję, żeby nie
wydawał pan zezwolenia „Słodkiej Niespodziance” na przelot przez korytarz. Zrozumiał mnie
pan?
Leia spojrzała na Hana. Wylot powietrznego leja znajdował się niespełna trzy
kilometry przed dziobem „Sokoła”. Jeden po drugim korytarz opuszczały kolejne gwiezdne
statki. Zanim Gavin zdążył odpowiedzieć, transportowiec z uchodźcami i towarzyszące mu
X-skrzydłowce już docierały do wylotu korytarza.
- Hmm... - odchrząknął Gavin. - Za chwilę miniemy pole minowe, panie generale.
- Wydałem rozkaz, pułkowniku Darklighter. - Rieekan przerwał połączenie.
Nic więcej nie było potrzeba. Jeżeli nie liczyć „Sokoła” i X-skrzydłowców, wszystkie
inne statki znajdujące się w odległości niniejszej niż dziesięć kilometrów zaczęły zmieniać
kurs albo hamować.
- Słyszałaś, „Słodka Niespodzianko”? - zapytał Gavin. - Natychmiast zastopujcie i
przygotujcie się do przyjęcia inspektorów.
Gdyby pilot „Niespodzianki” zamierzał usłuchać, z umieszczonych na dziobie dysz
silników manewrowych statku powinny trysnąć strugi ognia. Dziób transportowca skierował
się jednak do góry.
- Nie szukamy kłopotów - odezwał się Plaan.
- Nie wyrażam zgody na ten manewr, „Niespodzianko”. - Tym razem przemówił
pułkownik Tycho Celchu, bezpośredni dowódca Gavina Darklightera i starszy pilot Eskadry
Łobuzów. - Nie zdołacie tu zawrócić. Wasz statek jest zbyt długi na tę średnicę korytarza.
- To nasze zmartwienie - oznajmił Plaan. „Słodka Niespodzianka” strzeliła świecą w
górę i zatoczywszy łuk, znalazła się nad „Sokołem”.
- Co pan rozkaże pułkowniku? - zapytał Darklighter.
- Włączyć ochronne pola! - krzyknął Tycho.
- Doskonały pomysł - mruknął Han, natychmiast wyciągając rękę w stronę włącznika.
Okazało się jednak, że Leia go uprzedziła. Pstryknęła przełącznikiem i włączyła generator.
- Pełna moc? - zapytała.
- Ach wy, Jedi - westchnął Han. - Zawsze musicie czytać w czyichś myślach?
Leia nastawiła moc na maksimum, włączyła interkom i zwróciła się do siedzących w
głównej ładowni członków załogi.
- Przypnijcie się - poleciła. - Za chwilę może się zrobić gorąco.
Oboje Noghri jak zwykle się nie odezwali. W ciemnościach przestworzy pojawiły się
ogniki rakiet dwóch najbliższych min. W odpowiedzi rozbłysnął laser umieszczony w
spodniej części kadłuba „Słodkiej Niespodzianki”. Obie miny przeleciały zaledwie sto
metrów, zanim eksplodowały i przemieniły się w ogniste kule.
- A to dranie - mruknął Han i zanurkował.
Korzystając z wojskowego kanału, Gavin zawołał rozpaczliwie:
-Kontrola min! Rozbroić...
Nie zdążył. W przestworzach ukazały się błyski silników rakietowych dziesięciu
następnych min, które niczym wygłodniałe piraniożuki skierowały się ze wszystkich stron ku
wielkiemu statkowi. Laser „Niespodzianki” znów zaczął błyskać i trzy miny zakończyły lot z
daleka od kadłuba. Do życia obudziły się jednak silniki dziesięciu następnych.
- A już myślałam, że się nauczą- powiedziała Leia, usiłując zapiąć pasy ochronnej
sieci. Sieć była nadal dostosowana do rozmiarów ciała Wookiego i Leia miała wielką ochotę
wspomnieć coś na temat zastąpienia jej mniejszą. W porę uświadomiła sobie jednak, jak
zareagowałby Han, ugryzła się więc w język i tylko zacisnęła pasy najmocniej jak mogła. -
Jednak powinniśmy byli złożyć ten raport - dodała.
Pierwsza fala min była już blisko kadłuba „Słodkiej Niespodzianki”. Na granicy
ochronnego pola miny, jedna po drugiej, przemieniały się w oślepiające rozbłyski i znikały.
Chwilę później do granicy pola dotarła druga fala. Większość kosmicznych min
eksplodowała, ale trzy znalazły widać jakieś szczeliny, bo ich zakończone wibroszpicami
nosy przeniknęły w głąb durastalowego kadłuba transportowca. Jedna eksplodowała na
mostku, posyłając we wszystkie strony szczątki transpastalowych iluminatorów. Niektóre
kawałki miały rozmiar X-skrzydłowca i koziołkując w locie, zaczęły opadać w kierunku leja
bezpiecznego korytarza. Druga mina rozpyliła na atomy jednostkę napędu jonowego
„Niespodzianki”. Obezwładniony transportowiec, przewalając się z boku na bok, zaczął
opadać za rufą „Sokoła”. Leia nie zauważyła, gdzie eksplodował trzeci pocisk. Jej uwagę
przyciągnęły pomarańczowe błyski, które rozkwitły nad sterownią koreliańskiego frachtowca.
-Hanie... -zaczęła.
- Wiem - przerwał szorstko. Teraz, kiedy „Słodka Niespodzianka” zaczęła się oddalać,
największym obiektem w okolicy stał się ich „Sokół”. - Trzymaj się. Przypuszczam...
Pomarańczowa poświata zniknęła i po chwili pięć czy sześć ciemnych przedmiotów
odbiło się od granicy ochronnych pól „Sokoła”, nie czyniąc mu żadnej krzywdy.
- ... że za chwilę się rozbroją - dokończył Solo.
Zmienił kurs i zanurkował, żeby puścić się w pościg za „Niespodzianką”. Leia
rozparła się na ogromnym fotelu, ale jęknęła, kiedy siła odśrodkowa szarpnęła nią mimo
ochronnej sieci.
Han zerknął na nią kątem oka.
- To może być ciężka przeprawa - ostrzegł. - Zwiększ skuteczność działania
inercyjnych kompensatorów i zapnij ciaśniej pasy swojej sieci.
- Już ciaśniej nie mogę - zaprotestowała Leia. - Będę się trzymała.
Nawet jeżeli Han usłyszał, był zbyt zajęty, aby odpowiedzieć. Nurkując, zbliżali się
do bezpiecznego korytarza. Tymczasem X-skrzydłowce Łobuzów, wirując w locie, zbliżały
się do koziołkującej „Niespodzianki”.
Przerażeni piloci gwiezdnych statków zmieniali kurs i rozpierzchali się we wszystkie
możliwe strony. Ich ochronne pola, ocierając się jedne o drugie, krzesały snopy krzaczastych
błyskawic, które raz po raz przeskakiwały między kadłubami. Han także zmienił kurs, aby nie
zderzyć się z jakimś gwiezdnym jachtem, ale „Sokół” odbił się od jego ochronnego pola, a
potem prześlizgnął między dwoma transportowcami Spółki Gallofree i znalazł u wylotu
bezpiecznego korytarza.
Piloci unoszących się pod nim statków zareagowali na ostrzeżenia dowódcy Eskadry
Łobuzów; jeden po drugim dawali wolną drogę pozbawionej napędu „Niespodziance”. Leia
uwolniła myśli i posługując się Mocą, wysłała je w głąb transportowca, aby zorientować się,
ilu uchodźców przebywa na pokładzie. Wyczuła promieniującą od nich falę strachu; upewniło
ją to, że Plaan nie kłamał, kiedy mówił, kogo zamierza transportować. Odniosła jednak
wrażenie, że w Mocy poruszyło się coś dzikiego, głodnego i spragnionego. Nigdy dotąd nie
wyczuwała czegoś podobnego.
-Hanie...
-Chwileczkę.
Piloci lecących przed dziobem „Sokoła” trzech X-skrzydłowców starali się
dostosować prędkość i tempo wirowania swoich maszyn, aby nie zmieniały położenia
względem pozbawionej silników „Niespodzianki”. W pewnej chwili Leia zobaczyła spód
kadłuba transportowca i miejsce, w którym eksplodowała trzecia mina. Z czarnego otworu o
poszarpanych brzegach wylatywały jakieś przedmioty i wydobywały się kłęby dymu. W
końcu piloci Eskadry Łobuzów pomyślnie zakończyli trudny manewr i posługując się
laserowymi działkami, zaczęli wycinać w kadłubie otwór, przez który mogliby wlecieć do
środka.
Manewr uchodził za rozpaczliwy, ale skuteczny. Był elementem standardowej
wojskowej procedury dostawania się na pokład obezwładnionego statku. Gdyby wszystkim
myśliwcom udało się wlecieć, pilot ostatniego miał uszczelnić otwór ochronnym polem
swojej maszyny. Pozostali dwaj, ubrani w próżniowe skafandry, powinni opuścić kabiny
swoich X-skrzydłowców, aby ocenić sytuację.
Promieniujący z wnętrza kadłuba „Niespodzianki” dziki głód słabł powoli, aż w końcu
zniknął. Zupełnie jak wtedy, kiedy Jaina i Mara, posługując się Mocą, usiłowały wyczuć, co
się dzieje na pokładzie „Ścigacza Mgławic”, pomyślała Leia. Wybrała kodowany kanał i
nawiązała łączność z Eskadrą Łobuzów.
- Pułkowniku Celchu, pułkowniku Darklighter, tu Leia Solo - odezwała się oficjalnym
tonem. - Wasi piloci powinni się spodziewać spotkania nie tylko z przemytnikami. Możliwe,
że towarzyszy im voxyn.
Han otworzył szeroko oczy i popatrzył na żonę, ale Leia zignorowała jego nieme
pytanie.
- Zrozumiałem - odezwał się po chwili Gavin. - Voxyn?
- Potwór Yuuzhan Vongów. Zabójca rycerzy Jedi - wyjaśniła. - Niech trzymają się jak
najdalej od wszystkiego, co wygląda jak ośmionogi gad. Jak najdalej. Te stworzenia plują
kwasem i wysyłają ogłuszające fale dźwiękowe. Możliwe, że umieją zadawać śmierć w
jeszcze gorszy sposób.
- Będę o tym pamiętał - obiecał Gavin. - Darklighter przerwał połączenie.
Dopiero wtedy Leia spojrzała na męża.
- On też tam jest? - zapytała.
- Wleciał pierwszy - oznajmił Solo.
Przez następny, bardzo nerwowy kwadrans Han i Leia przyglądali się, jak
„Niespodzianka” osiąga niestabilną orbitę wokół Coruscant. Gavin był nie tylko
bezpośrednim dowódcą Jainy i pilotem Eskadry Łobuzów; był również dobrym przyjacielem
Hana i Leii, a także kuzynem Biggsa Darkligtera, który stracił życie podczas Bitwy o Yavin,
pomagając Luke’owi unicestwić pierwszą Gwiazdę Śmierci. Oboje Solo obawiali się, że
Gavin zginie, starając się zabić voxyna. Wiedzieli jednak, że próba przechwycenia
transportowca za pomocą promienia ściągającego „Sokoła” mogłaby się zakończyć nie tylko
śmiercią pasażerów „Niespodzianki”, ale także pilotów X-skrzydłowców. Nie mogli zrobić
nic z wyjątkiem przyglądania się, jak inni dokonują bohaterskich czynów. Patrząc na zbielałe
kostki palców Hana, Leia się domyśliła, że on także nie może znieść przymusowej
bezczynności.
Obserwowali, jak transportowiec, koziołkując w locie, mija ostatnie statki i osiąga
nieregularną orbitę okołobiegunową. Operatorzy Wojsk Obrony Planety zgodzili się wyłączyć
na pewien czas kilka sektorów kosmicznych min, dopóki nie przeleci obok nich „Słodka
Niespodzianka”. Obliczyli jednak, że transportowiec roztrzaska się o powierzchnię Coruscant
po upływie czterdziestu dwóch minut. Posługując się generatorami promieni ściągających,
usiłowali uporządkować zamieszanie, jakie wywołała próba ucieczki jego pilota. Nie mieli
jednak wyboru.
Otrzymali rozkaz zlikwidowania „Niespodzianki”, zanim roztrzaska się o
powierzchnię. Pasażerowie musieli opuścić statek albo zginąć na jego pokładzie.
Gavin widocznie zdołał dotrzeć do sekcji inżynierskiej i skorzystać z rezerwowej
aparatury kontrolnej, gdyż uruchomił silniki manewrowe i spowolnił tempo opadania
„Niespodzianki”. Operatorzy Kontroli Lotów zarządzili alarm i uzyskali informację, że z
powierzchni Coruscant wystartowała barka zdolna do pomieszczenia tysiąca pasażerów. Pięć-
setmetrowej długości jednostka o nazwie „Stateczna Dama” pojawiła się kilka minut później
pod „Sokołem”. Jej pilot zmniejszył prędkość i zaczął manewrować, aby znaleźć się nad
włazem ratunkowym w górnej części kadłuba „Niespodzianki”. Han zajął pozycję za rufą
uszkodzonego transportowca, wyraźnie rozgoryczony, że może tylko siedzieć i przyglądać się
ratownikom. Leia ponownie uwolniła myśli i posłużyła się Mocą. Stwierdziła, że stłoczeni w
górnej części transportowca pasażerowie zaczynają kierować się do włazu. Nie wyczuła
voxyna, ale to jeszcze niczego nie dowodziło. Z wyjątkiem kilku pierwszych chwil, kiedy
zwierzę się poruszyło, Jaina i Mara także nie wyczuwały zabójcy Numy Rar.
Kiedy „Stateczna Dama” zaczęła powoli opadać, aby się zetknąć z włazem
ratunkowym, „Słodka Niespodzianka” przelatywała mniej więcej nad południowym
biegunem Coruscant. Nawigacyjny komputer informował, że do katastrofy pozostają zaledwie
trzydzieści trzy minuty. Leia miała nadzieję, że to wystarczy, aby tysiąc przerażonych
uciekinierów zdołało się przedostać na pokład barki.
Z odbiornika komunikatora odezwał się Gavin Darklighter.
- Leio, czy wiesz, jak zabić te potwory?
- Potwory? - powtórzyła kobieta.
- Cztery - potwierdził Gavin. Han jęknął.
- Mniej więcej metr wysokie i cztery metry długie - ciągnął pułkownik. - Nie atakują
nas, ale tkwią między nami a śluzą.
Han wybrał inny kanał, aby połączyć się bezpośrednio z pilotem gwiezdnej barki.
- Wstrzymajcie się chwilę, „Stateczna Damo” - poprosił. Nie czekając na odpowiedź,
poderwał „Sokoła”, przeleciał pod brzuchem większego statku i zastopował. - Musimy
najpierw rozwiązać pewien problem.
Leia nie usłyszała, co w odpowiedzi zaskrzeczał pilot „Damy”. Wykorzystując inny
kanał łączności, prowadziła swoją rozmowę.
- Gavinie, zaczekaj - poprosiła. - Zaraz się tym zajmiemy.
- Zajmiecie się? - usłyszała w odpowiedzi. - W jaki sposób? Spojrzała na męża. Han
wzruszył ramionami.
- Wymyślimy coś - szepnął tak cicho, aby tylko ona usłyszała. Leia obrzuciła go
gniewnym spojrzeniem i pokręciła głową.
- Mamy pewien plan - powiedziała w stronę mikrofonu komunikatora.
„Sokół” przeleciał nad pokiereszowaną rufą „Słodkiej Niespodzianki” i zaczął się
wślizgiwać w coraz węższą szczelinę między kadłubami obu wielkich statków. Kiedy pilot
„Statecznej Damy” włączył silniki manewrowe, w szczelinie pojawiły się pomarańczowe
języki ognia. W pewnej chwili w sterowni „Sokoła” rozległ się dźwięczny huk i ekran
monitora dalekosiężnych skanerów ściemniał. Han nawet nie odwrócił głowy w jego stronę.
Tyle razy tracił antenę skanerów, że na wszelki wypadek miał w ładowni zapasową.
Zainstalowanie jej w gnieździe na grzbiecie frachtowca nie powinno mu zająć więcej niż
kilka minut.
Leia odpięła pasy ochronnej sieci, chwyciła świetlny miecz i skierowała się do
wyjścia.
- Zaczekaj! - zawołał Han. Rozpaczliwie manewrując, starał się pozostawać mniej
więcej w jednakowej odległości od kadłubów obu kolosów. - Dokąd się...
- Do śluzy - dokończyła Leia.
- To zbyt niebezpieczne. - Han odwrócił wzrok od dziobowego iluminatora i spojrzał
na żonę. - Lepiej zostań w sterowni.
- Jeżeli uważasz, że to dobry pomysł... - odparła Leia. Widocznie przypomniała sobie,
że trochę może przesadna troska Hana o jej życie jest jednym z etapów jego ozdrowienia. Nie
mogła mu czynić wymówek. Mimo to dokończyła: - Ty wywabisz je, posługując się Mocą, a
ja będę obsługiwała działka.
Gestem wskazała iluminator. Szczelina między kadłubami „Damy” i „Słodkiej
Niespodzianki” nie była dużo większa niż wysokość „Sokoła”.
Han skrzywił się, jakby połknął coś kwaśnego.
- Idź do awaryjnej śluzy w ładowni - powiedział w końcu. - Ale kiedy będziesz je
wywabiała, pozostań po tej stronie klapy włazu.
- Jak sobie życzysz, mój drogi - odparła Leia i wypadła ze sterowni.
Biegnąc korytarzem, skinęła na swoich Noghrich i wszyscy troje pognali na rufę.
Adarakh odsunął płytę pokładu i zjechał do ładowni. Meewalha upewniła się, czy żadne
urządzenie awaryjnej śluzy cumowniczej nie uległo uszkodzeniu, a Leia włączyła interkom i
udzielała Hanowi wskazówek, dopóki „Sokół” nie znalazł się we właściwym miejscu. Było
tak ciasno, że frachtowiec musiał zetknąć się ze spodem kadłuba „Statecznej Damy”, żeby
dało się dołączyć rękaw cumowniczego do włazu śluzy „Słodkiej Niespodzianki”. Leia
wyczuwała teraz wyraźnie obecność czterech voxynów i promieniującą od nich żądzę mordu.
Adarakh wyrównał ciśnienia.
Kiedy w ładowni rozległ się stłumiony brzęk, Leia zrozumiała, że nie musi wywabiać
voxynów. Właśnie nadchodziły. Odwróciła się, zajęła miejsce obok wewnętrznej płyty śluzy i
włączyła świetlistą klingę swojego miecza.
- Przygotujcie się! - zawołała.
Wyczuła, że w Mocy pojawiła się fala podniecenia. Chwilę później w powierzchnię
wciąż jeszcze zamkniętej zewnętrznej płyty śluzy „Sokoła” uderzyło z przeciwnej strony coś
ciężkiego. Adarakh i Meewalha znieruchomieli i odbezpieczyli blastery.
- Zaczynamy! - ostrzegła ich Leia.
Sięgnęła do panelu kontrolnego płyty śluzy i przycisnęła guzik. Usłyszała cichy syk i
odetchnęła z ulgą. Gdyby taki sam guzik przycisnął voxyn od strony rękawa, system
zapobiegający dekompresji uniemożliwiłby otwarcie płyty. Słysząc dobiegające zza pleców
oddechy Adarakha i Meewalhy, Leia weszła do komory śluzy, uszczelniła ją i uzbroiła się w
cierpliwość.
Przekonała się, że zatrzask bezpieczeństwa nie puścił.
- Leio? - usłyszała zaniepokojony głos Hana z głośnika pokładowego interkomu. - Jak
ci leci?
- Na razie wcale - odparła. - Zatrzask bezpieczeństwa wciąż blokuje płytę śluzy.
- To żaden problem - odparł jej mąż. Chwilę później płyta śluzy zaczęła się unosić. W
mrocznej szczelinie ukazało się kłębowisko pokrytych czarnymi łuskami gadzich łap, a zaraz
potem pysk z czujnie rozglądającymi się żółtymi ślepiami. Stworzenie wysunęło łeb, aby
zajrzeć do pustej komory, ale się wycofało i pozostało w rękawie.
- No i? - zapytał Han.
- Zorientowały się, że to pułapka - poinformowała go Leia. Han chwilę się
zastanawiał, co zrobić.
- Nasza strona jest szczelna - powiedział w końcu. - W każdej chwili możemy się
oderwać od „Słodkiej Niespodzianki”.
Leia stanęła na palcach, by się lepiej zorientować, ile voxynów weszło do rękawa.
Patrzyła jednak pod tak ostrym kątem, że niczego nie widziała.
- To na nic - doszła do wniosku. - Muszę je wywabić.
- W jaki sposób? - W głosie męża usłyszała wyraźną dezaprobatę. - Schodzę do ciebie.
- Zostań w sterowni. - Leia przycisnęła guzik, otworzyła płytę do końca i stanęła na
progu komory. - Ktoś musi pilotować...
Han krzyknął coś przez interkom, a w tej samej sekundzie dwa pierwsze voxyny
wyskoczyły z mrocznego otworu rękawa. Rozległ się chrzęst łusek i zgrzyt pazurów. Leia
zatoczyła łuk klingą świetlnego miecza i przygotowała się do walki. Stała tak jakieś dwie
sekundy i czekała, dopóki nie ujrzała na progu trzeciego kompletu żółtych ślepi. Domyśliła
się, że czwarte zwierzę podąża tuż za trzecim. Pomagając sobie Mocą, odskoczyła pod
przeciwległą ścianę komory.
Dopiero wtedy Adarakh i Meewalha dali ognia z blasterów. Pierwszy voxyn, którego
dzieliła od nich odległość zaledwie trzech metrów, eksplodował i przemienił się w chmurę
żrącego gazu. Jego posoka cuchnęła jak gryzący dym zmieszany z oparami amoniaku. Oczy
Leii wypełniły się łzami. Nabrała powietrza; chciała krzyknąć na Noghrich, aby się wycofali,
ale poniewczasie uświadomiła sobie, że popełniła gruby błąd. Poczuła w płucach przenikliwy
ból.
W następnym ułamku sekundy ścierwo pierwszego zwierzęcia przeskoczył drugi
potwór. Z piskiem pazurów wyhamował pośrodku komory. Leia poczuła, jakby w jej brzuch
uderzyła niewidzialna pięść, a bębenki uszu przeniknął dojmujący ból. Zobaczyła, że stojący
przed nią Adarakh i Meewalha padają na płyty pokładu. Cofnęła się, oparła plecami o
przeciwległą ścianę i posługując się Mocą, przycisnęła guzik na panelu kontrolnym, aby
opuścić przegrodę bezpieczeństwa. Sekundę później drugi voxyn otworzył pysk i plunął
bulgoczącą strugą brązowawej śliny. Większość trafiła w opadającą przegrodę, ale kilka
kropli przeleciało przez szczelinę i wylądowało na ciałach nieprzytomnych Noghrich. Leia
doszła do wniosku, że i tak mają szczęście. Uderzyła otwartą dłonią w guzik, ale zaklęła w
duchu, kiedy przypomniała sobie, że system bezpieczeństwa nie pozwoli przegrodzie opaść
do końca, dopóki ktoś albo coś znajduje się pod nią na płytach pokładu. Spod masywnej płyty
wystawała zakończona czarnymi pazurami gadzia łapa, a w płytach pokładu widniały jasne
rysy. Leia opuściła klingę świetlnego miecza i przecięła łapę o twardości i odporności
durastali.
Usłyszała wycie i w szczelinie pojawił się czubek pyska voxyria. Szybko wcisnęła
guzik eliminujący system bezpieczeństwa. Miała nadzieję, że żaden z trzech pokładowych
sztucznych móżdżków „Sokoła” nie zakwestionuje jej decyzji. Chwilę później wcisnęła guzik
ponownie, tym razem z całej siły. Przegroda jakby chwilę się zawahała, ale zaraz z
dźwięcznym łomotem opadła na pysk voxyna. Znowu rozległo się wycie, tym razem jednak
jakby trochę cichsze. Pomieszczenie wypełniło się żrącym oparem, a sześciocalowej długości,
pokryty czarnymi łuskami pysk zalał się fioletowoczerwonawą posoką. Leia poczuła, że kręci
się jej w głowie, a ból w płucach sięga chyba kolan.
Uniosła głowę i spojrzała przez iluminator płyty włazu. Z przeciwnej strony, zaledwie
metr od niej, wpatrywały się w nią ślepia dwóch pozostałych voxynów. Zwierzęta otworzyły
pyski i grubą warstwę durastali pokonał przenikliwy świst, podobny do odgłosu opadającego
meteoru. Leia potknęła się i upadła.
- Leio, co się tam dzieje?! - krzyknął Han. - Czy mnie słyszysz?
- Mamy tu... - Nie dokończyła, gdyż jej ciałem wstrząsnął paroksyzm kaszlu.
- Leio? Chyba nic ci się...
- Nie ma na to czasu! - wykrzyknęła, starając się zerwać na nogi. Czuła, że zaczyna
tracić przytomność, a w jej głowie huczy jak w ulu. -Hanie, natychmiast...
Nie zdołała dokończyć, chociaż zostało jej tylko jedno słowo: „uciekajmy”.
ROZDZIAŁ
5
Mara skierowała spojrzenie w inne miejsce hologramu. Zobaczyła poharatane i
zamarznięte trupy pasażerów „Ścigacza Mgławic”, które, koziołkując w locie, wypadały z
rozerwanego kadłuba ostrzelanego liniowca. Kiedy się to wydarzyło, ona i Jaina były do tego
stopnia zajęte próbami przechwycenia ratunkowej kapsuły, że przeoczyły atak istot rasy
Yuuzhan Vong. Oglądała ten hologram wiele razy i naprawdę miała serdecznie dosyć
ponurego widoku. Mimo to, jeszcze kiedy siedziała w prywatnej komnacie Zaćmienia,
nakazywała R2-D2, aby wyświetlał go bez końca. Starała się odgadnąć, w jaki sposób mogła
wówczas pomóc nieszczęśnikom. Obejrzała go chyba ze sto razy, aż wreszcie dała spokój.
Upewniła się, że i tak nie mogła nic poradzić. Prawdę mówiąc, świadomość ta przyniosła jej
pewną ulgę.
Z głośników R2-D2 rozlegał się raz po raz cichy, ale arogancki głos Noma Anora,
zarejestrowany przez aparaturę pokoju przesłuchań na Bilbringi. Mara omiotła spojrzeniem
inne osoby, podobnie jak ona siedzące w ociekającym wilgocią, przylegającym do hangaru
magazynie unoszącej się swobodnie w przestworzach bazy zaopatrzeniowej o nazwie
„Samotnia”. Było to jedno z tysiąca anonimowych miejsc, gdzie rycerze Jedi mogli się
spotykać i dyskutować godzinę czy dwie bez obawy, że dowiedzą się o tym agenci Brygady
Pokoju. Mara ujrzała w lodowatych oczach Kypa Durrona błysk nienawiści. Młody
mężczyzna zaraz zacisnął zęby i schował gniew w głębi ciemnej jamy, w której zazwyczaj
ukrywał podobne emocje. Nie mogła się zorientować, jak zareagowała Saba Sebatyne - może
dlatego, że nie wiedziała, w jaki sposób gniew przejawia się na pokrytej łuskami twarzy
Barabelki. Istota miała wielkie ciemne oczy, ciężkie powieki i bardzo wąskie wargi. Prawdę
mówiąc, na jej gadziej twarzy nie malowały się żadne uczucia.
Luke pozwolił pokazać ten sam hologram jeszcze raz. Kiedy w końcu Artoo wyłączył
projektor, oburzenie Kypa dawało się wyczuć w Mocy jak coś namacalnego. Wypełniało
pomieszczenie żarzącą się energią, zdolną chyba do wyłamania ciężkich drzwi magazynu. W
przeciwieństwie do niego uczucia Saby -jeżeli jakiekolwiek żywiła - pozostawały tajemnicą.
Mara mogłaby wprawdzie spróbować się zorientować, co czuje Barabelka, badając ją za
pośrednictwem Mocy, ale domyślała się, jak istota zareaguje na takie sondowanie.
Kyp Durron nie zaskoczył nikogo, kiedy zabrał głos, nie czekając, aż odezwie się
Luke.
- To nie była moja wina. - Wskazał na R2-D2, jakby to astromechaniczny robot
stwarzał zagrożenie dla statków floty uchodźców. - Nie odpowiadam za to, co wyprawiają
Yuuzhan Vongowie.
- A kto mówi, że odpowiadasz? - zapytał łagodnie mistrz Skywalker. - Ale to ty
zaopatrywałeś członków ruchu oporu na Nowym Plymptonie we wszystko, co konieczne do
prowadzenia działalności.
Durron niechętnie kiwnął głową.
- Niczego nie żałuję - powiedział. - Gdyby pozostali Jedi robili to co ja, także na
pozostałych...
- Kypie, nikt ci nie kazał nas przepraszać. - Luke wyciągnął rękę i podał młodszemu
Jedi komputerowy notes. - Przylecieliśmy na to spotkanie, żeby poinformować cię, co wiemy
o voxynach, a także podjąć decyzję, w jaki sposób rycerze Jedi powinni zareagować na
ultimatum Yuuzhan Vongów.
- Zignorować je. - Kyp wsunął notes do kieszeni kombinezonu, a potem wstał i
odwrócił się, jakby uważał zebranie za zakończone. -Dzięki za ostrzeżenie.
- Kypie, tu chodzi o życie milionów istot - odezwała się z naciskiem Mara. -
Rycerzom Jedi nie wolno zlekceważyć takiego zagrożenia.
Kyp znieruchomiał obok drzwi, ale się nie odwrócił.
- A co jeszcze możemy zrobić? - zapytał. - Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy ich
zaatakowali. Tylko czekają, kiedy to zrobimy. A gdybyśmy się poddali... Mowy nie ma. Ja
nigdy się nie poddam - zakończył stanowczo.
- Ja także nie - odparł Luke. - Wydaje mi się jednak, że teraz nie powinniśmy
zaczepiać ich ani drażnić. Nasi wrogowie w senacie z pewnością zechcą to wykorzystać...
- Nie obchodzą mnie nasi wrogowie w senacie - przerwał Kyp. -A piloci Tuzina nie
zaczepiają ani nie drażnią nieprzyjaciół, mistrzu Skywalkerze. Oni ich zabijają. I uważam, że
wszyscy Jedi powinni postępować tak samo.
Mara nie była pewna, czy odczuła błysk irytacji swój, czy męża. Dobrze wiedziała, że
Luke nie znosił, kiedy tytułowano go mistrzem, a doprowadzało go do szału, jeżeli w tonie
wypowiadającej te słowa istoty wyczuwał pogardę albo lekceważenie.
Kyp przyłożył dłoń do panelu kontrolnego obok drzwi magazynu. Drzwi zaczęły się
rozsuwać i ukazały jedenaście twarzy ubranych w lotnicze kombinezony pilotów, którzy
usiłowali podsłuchiwać treść rozmowy.
-Na co czekacie? - Kyp spiorunował podwładnych gniewnym spojrzeniem. -
Odlatujemy czy nie?
Piloci rozbiegli się po hangarze i skierowali każdy do swojego nowiutkiego X-
skrzydłowca klasy XJ3 -najnowocześniejszej i najbardziej śmiercionośnej wersji szacownego
gwiezdnego myśliwca. Ich maszyny stały, gdzie popadnie, w pobliżu wrót wielkiego hangaru.
Zanim jednak Kyp zdążył wyjść z magazynu, Mara podbiegła i chwyciła go za ramię.
- Kypie, nikt nie mówi, że nie masz racji, ale w chwili takiej jak ta rycerze Jedi
powinni trzymać się razem - powiedziała. - Yuuzhan Vongowie są bardzo sprytni. Jeżeli
każdy rycerz podąży w swoją stronę, wymordują nas jednego po drugim.
- Wiem o tym chyba lepiej niż ktokolwiek. - Kyp wciąż nie mógł się pogodzić z tym,
że wrogowie zabili jego ucznia, Mika Reglię. Uniósł głowę i ponad ramieniem Mary spojrzał
na jej męża. - Kiedy zdecydujecie się walczyć, będę na was czekał.
- A kiedy ty zdecydujesz się przyłączyć do nas - odparł Luke -wiesz, gdzie mnie
znaleźć.
Kiedy Kyp oddalił się na tyle, że nie mógł ich usłyszeć, Barabelka Saba Sebatyne
podeszła do drzwi i wychrypiała:
- Ten Jedi to nie lada kłopot. Mara spojrzała na obcą istotę.
- A więc znasz basic - powiedziała. Przeniosła spojrzenie na Threepio. - A już
obawiałam się, że muszę prosić o pomoc protokolarnego androida, aby zajął się tłumaczeniem
tego, co chcę ci powiedzieć.
- Wybaczcie tej. - Saba zakrztusiła się syczącym śmiechem. Dopiero kiedy się trochę
uspokoiła, dodała: - Jedi Eelysa przekazała jej mądrość cierpliwego czekania.
Eelysa urodziła się na Coruscant już po śmierci Imperatora Palpatine’a i może właśnie
dlatego jej umysł nie poddał się truciźnie, której uległo tyle osób przed nią. Teraz była już
dorosłą kobietą, jednym z najbardziej zaufanych i przedsiębiorczych Jedi Luke’a Skywalkera.
Zawsze wiernie służyła sprawie zakonu Jedi, nierzadko spędzając po kilka lat z rzędu w
najdzikszych rejonach galaktyki. To właśnie ona, przebywając z długotrwałą misją
szpiegowską na planecie Barab I, odkryła wielkie umiejętności Saby Sebatyne. Obawiała się
zdemaskowania, więc nie mogła wtedy wyznać, kim jest, ani odesłać Barabelki na Yavin
Cztery, aby jej podopieczna rozpoczęła naukę w Akademii Jedi Luke’a Skywalkera.
Postanowiła osobiście zająć się jej kształceniem. Uczyła Sabę władać Mocą, dopóki nie
została wypędzona przez żądną mordu zgraję wrogów istot ludzkich - zwolenników
działającego na Rylothu Sojuszu Różnorodności, którego przywódczynią była Twi’lekianka
Nolaa Tarkona.
Kiedy syczący śmiech w końcu ucichł, Saba wychrypiała w ojczystej mowie jeszcze
kilka słów, które przetłumaczył usłużny C-3PO.
-Nauczyła ją także mądrości słuchania w milczeniu.
- Tak, pod tym względem Eelysa wielokrotnie okazywała się prawdziwą mistrzynią-
roześmiał się Luke, podchodząc do Mary i Saby. -Powinienem był się domyślić, że jej
uczennica potrafi mnie zadziwić i zaskoczyć.
- Ona się cieszy, że jej milczenia nie potraktowałeś jak obrazy -rzekła Saba. - Smak
Kypa Durrona jej nie ucieszył. Jakim cudem taki jak on zdobył eskadrę nowiuteńkich X-
skrzydłowców?
-To prawda, że postępuje niewłaściwie, ale pośród dowódców wojska nie brak takich,
którzy podziwiają jego odwagę - wyjaśnił mistrz Jedi.
Kiedy pochwycił spojrzenie Mary, kiwnął głową w kierunku przypadkowej zbieraniny
myśliwców typu Y, Łowców Głów i Wyjcobiegaczy, zaparkowanych w równych odstępach
obok upstrzonej ciemnymi plamami trafień burty kanonierki Saby. Barabelka dopiero
niedawno przedarła się z Odległych Rubieży i nie cieszyła się taką sławą ani nie miała tak
dobrego sprzętu jak Kyp Durron. Może właśnie dlatego przyłączyła się do niej cała eskadra
podobnie myślących pilotów, którzy także umieli władać Mocą.
- Piloci twojej eskadry również cieszą się zasłużoną sławą i szacunkiem wszystkich
dobrze zorientowanych - odezwała się Mara. - Jestem pewna, że ci sami funkcjonariusze,
którzy zaopatrują Durrona, z przyjemnością skierowaliby do ciebie transport czy dwa.
Pionowe rozcięcia w źrenicach Saby rozszerzyły się w romby.
- Dzicy Rycerze nigdy by nie zniesławili dobrego imienia Jedi i nie zgodziliby się
przyjąć takiego transportu - oznajmiła Barabelka.
Mara osłupiała, słysząc dezaprobatę w głosie Saby. Przez chwilę nie miała pojęcia, co
powiedzieć. Luke jednak tylko się uśmiechnął i położył dłoń - tę prawdziwą- na pokrytym
łuskami ramieniu obcej istoty. C-3PO nie omieszkał go ostrzec, że takie poufałe gesty wobec
Barabelów kończyły się nieraz utratą całej dłoni. Okazało się jednak, że Saba nie ma nic
przeciwko temu. Nawet machnęła z dumą końcem grubego ogona.
- Gdybyś to ty go przyjęła, dobre imię rycerzy Jedi nie doznałoby uszczerbku -
zapewnił Luke. - Ale to dobrze, że niepokoisz się takimi sprawami. Czy zastanawiałaś się, jak
powinniśmy zareagować na ultimatum Tsavonga Laha i ile szkód może nam wyrządzić opinia
senatorów, że jesteśmy nieczuli na śmierć niewinnych istot?
Saba odwróciła głowę.
-Nasza ścieżka nie rysuje się jasno w jej myśli - odrzekła po namyśle.
Otworzyła usta, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale zaraz je zamknęła i tylko
pokrywające jej ciało łuski lekko zafalowały. Luke i Mara nic wprawdzie nie usłyszeli, ale za
to wyczuli coś, co wprawiło ich w oszołomienie. Uwolnili myśli i posługując się Mocą, starali
się zorientować, co się dzieje. Mara nie wyczuła już jednak niczego niezwykłego i widząc
zmarszczone czoło męża, domyśliła się, że i on nic nie czuje.
- Sabo? - zapytał w pewnej chwili Luke. Barabelka odwróciła się do mistrza Jedi.
- Chcecie jej dać do zrozumienia, że tego nie czuliście? - wychrypiała.
- Niczego - odparła Mara. Odnosiła wrażenie, że Saba jej nie ufa, zwłaszcza odkąd
zaproponowała jej coś, co istota uznała za nieszlachetne. Wiedziała jednak, że milcząc, nie
odzyska jej zaufania. - Luke także nic nie wyczuł. Co się stało?
- To dziwne. - Saba powiodła spojrzeniem po lądowisku i machnęła ogonem, co u
gadów tej rasy zastępowało wzruszenie ramionami. -Mistrzu Skywalkerze, ona wie, że
senatorowie są nam nieprzychylni. Podejrzliwie traktują nas i innych podobnych, ale kiedy w
historii śmiałkowie nie stanowili zagrożenia dla tchórzy? - Spojrzała na swoich pilotów,
którzy cierpliwie czekali obok upstrzonej ciemnymi plamami burty kanonierki. - Rycerzy Jedi
jest niewielu, a Yuuzhan Vongów całe mrowie. Popatrzcie jednak na siły, które przeciwko
nam kierują. Voxyny, blokady, całe floty... Stanowimy dla nich zagrożenie, a Moc mówi jej,
że musimy je nadal stwarzać.
Mara już miała zauważyć, że okażą się skuteczniejsi, jeżeli będą się trzymali razem,
ale wyczuła, że jej mąż podziela zdanie istoty, i w ostatniej chwili się powstrzymała.
- Barabelowie to myśliwi - zwrócił się Luke do Saby. - A myśliwi najlepiej polują w
małych stadach.
Istota uśmiechnęła się przekornie.
- Doprawdy, mistrz Skywalker jest tak mądry, jak twierdziła Jedi Eelysa -
powiedziała. - Może mógłby wyświadczyć jej wielką łaskę?
- Oczywiście. - Luke nie wahał się ani sekundy. Barabelka odwróciła się do Mary.
- A ty? - zapytała. - Na pewno sprawi ci to kłopot, tym bardziej, że wychowujesz
młode pisklę.
Mara natychmiast pomyślała o Benie i wyczuła niemowlę na pokładzie „Cienia”.
Towarzyszyły mu Jaina i Danni. Dziecko smacznie spało w ramionach jednej z młodych
kobiet. Mara wiedziała, że nigdy, przenigdy nie zrobiłaby nic, co zagroziłoby życiu jej
dziecięcia. Wyczuwała jednak, jak wielkim zaufaniem darzy jej mąż Sabę - obcą osobę, którą
widzieli pierwszy raz w życiu. Mara wierzyła Luke’owi bezgranicznie, więc ani chwili nie
wahała się z odpowiedzią.
- My, Jedi, musimy robić, co możemy, i wspierać się nawzajem - powiedziała. - Tym
bardziej, że w Zaćmieniu jest wielu, którzy nam pomogą.
- To dobrze. Jeszcze może się wam przydać ich pomoc.
Tym razem na twarzy Saby nie było widać uśmiechu. Istota odwróciła się do Threepia
i wychrypiała coś w swoim języku.
- O rety! - Fotoreceptory złocistego androida rozjarzyły się alarmującym blaskiem. -
Doprawdy?
Saba warknęła coś w odpowiedzi.
- To było tylko takie powiedzenie - odparł urażony C-3PO, ale odwrócił się i ruszył w
kierunku kanonierki Saby. - Nie chciałem przez to dać do zrozumienia, że kłamiesz.
Małżonkowie wymienili zaniepokojone spojrzenia. Mara uświadomiła sobie, że także
musi prosić Sabę o przysługę. Miała właśnie powiedzieć jej, o co chodzi, ale uprzedził ją
Luke, który, jak zwykle, znał myśli żony, zanim jeszcze zrodziły się w jej głowie.
- Posłuchaj, Sabo - zaczął. - Może twoi Dzicy Rycerze także zechcą wyświadczyć nam
przysługę? - zapytał. - Chodzi o przetransportowanie w rejon bitwy dużych ilości sprzętu
naukowego.
-I naukowca- dodała Mara. - To mogłoby oznaczać dla was udział w walce, zwłaszcza
gdybyście się dowiedzieli, gdzie znaleźć wojennego koordynatora Yuuzhan, tak zwanego
yammoska.
Mara nie była pewna, czy Saba ją usłyszała. Barabelka patrzyła wysoko ponad ich
głowami. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej, jakby intensywnie myślała.
- Mistrzu Skywalkerze - odezwała się po chwili. - Czy wiesz, gdzie w tej chwili
znajduje się Eelysa?
Mara wyczuła, że jej męża ogarnia coraz większy niepokój, bliski przerażeniu.
- Przebywa na Korelii - odparł - gdzie dyskretnie śledzi rozwój sytuacji.
Saba spojrzała w jego oczy.
- Sądzisz, że może jej zagrażać niebezpieczeństwo? - zapytała. Dopiero teraz Mara
także to wyczuła. Jej mąż troszczył się tak bardzo o wszystkich uczniów swojej Akademii i
spędził z nimi tyle czasu, że po prostu nie mógł nie zadzierzgnąć z każdym z nich silnej więzi
uczuciowej, która na zawsze połączyła wszystkich w Mocy. Eelysa również spędziła wiele
lat, ucząc Sabę, tyle że w o wiele trudniejszych warunkach niż te, które zapewniał swoim
uczniom mistrz Skywalker. Nic więc dziwnego, że obie Jedi łączyła o wiele silniejsza więź -
na tyle silna, że Barabelka natychmiast się orientowała, ilekroć jej mistrzyni zagrażało coś
złego.
- Nie zawsze potrafimy przewidzieć, co knuje Thrackan Sal-Solo i jemu podobni -
rzekła Mara. - Nie spodziewaliśmy się jednak, aby wyprawa Eelysy miała okazać się
niebezpieczna. Korelianie nawet nie wiedzą, że przebywa na ich planecie.
- Może jakoś się dowiedzieli - stwierdziła Saba - a może chodzi o coś innego, ale
wyczuwam jej przerażenie.
- Przerażenie? - powtórzył mistrz Jedi, przenosząc spojrzenie na żonę. - To zupełnie
do niej niepodobne.
Barabelka pokręciła głową.
- To prawda - przyznała. - Zajmiemy się tym, ale dopiero kiedy wasz sprzęt i wasz
naukowiec znajdą się na pokładzie mojej kanonierki. Bez trudu odnajdziemy tego yammoska,
a raczej to on nas odnajdzie.
- Dziękuję - ucieszył się Luke. - Poinformuję Danni, że może się tym zająć.
Wyjął kieszonkowy komunikator i zawiadomił Danni, że będzie jej towarzyszyła Saba
Sebatyne, a nie Kyp Durron. Młoda kobieta niezmiernie się ucieszyła, gdy to usłyszała.
Chwilę później rampa towarowa „Cienia” opadła, a Danni i piloci eskadry Saby zaczęli
przenosić skrzynie ze sprzętem naukowym.
Niebawem wrócił C-3PO w towarzystwie trojga krzepkich Barabelów. Chociaż każda
istota była niewiele wyższa od Saby, wszystkie trzy miały ciała pokryty purpurowo-zielonymi
łuskami, co dowodziło, że całkiem niedawno osiągnęły wiek dojrzały. Wszystkie miały także
przypięte do pasów świetlne miecze.
- Mistrzu Skywalkerze, mamy do ciebie pewną prośbę - zaczęła Barabelka. -
Lecieliśmy na Yavin Cztery, ale z powodu wojny i blokady musieliśmy zmienić trasę lotu.
Proszę, zechciej przyjąć tych troje młodych piskląt i ukaż im drogę, jaką mają kroczyć, jeżeli
pragną zostać prawdziwymi Jedi. Ta, która z tobą rozmawia, wciąż jeszcze ma w sobie za
dużo łowczyni, aby mogła ich tego nauczyć.
Luke i Mara wymienili zaskoczone spojrzenia. Potem kobieta popatrzyła na obcą
istotę.
- Czy to twoje dzieci, Sabo? - zapytała Mara.
- To jej pisklęta, ale tylko ten młody samiec jest jej dzieckiem -odparła Barabelka. -
Jeżeli chodzi o te dwie samice, mają tę samą matkę. Ojciec jednej jest także ojcem jej samca,
ale ona, rzecz jasna, nie ma pojęcia, której.
Istoty ludzkie kompletnie nie potrafiły się zorientować, kto jest czyim ojcem. Mara
spodziewała się jednak, że z czasem zrozumieją, jak Barabelowie rozstrzygają problem
ojcostwa.
- Zatroszczymy się o nich jak o własne dzieci - obiecała. Oczy Saby rozszerzyły się ze
zdumienia.
- Pisklęta są na tyle dorosłe, że same umieją zdobywać pożywienie - oznajmiła z
pewną dumą. - Wystarczy, żebyście pokazali im, gdzie mają mieszkać. Może to być
jakakolwiek piwnica, nawet zagajnik czy zarośla.
Tym razem Mara popatrzyła na nią z nieukrywanym zdumieniem. To zaczyna być
ciekawe, pomyślała.
Na twarzy Luke’a pojawił się ledwo zauważalny uśmiech i Mara zrozumiała, że mąż
pochwycił jej myśli. Chwilę potem Saba przeciągle zasyczała. Mara pomyślała, że istota
znów wybuchnęła śmiechem, ale Barabelka zaskowyczała, opadła na czworaki i skuliła się,
jakby przygotowywała się do walki. Wyszczerzyła podobne do długich igieł zęby i żałośnie
jęknęła.
Mara i Luke cofnęli się, a ich dłonie odruchowo chwyciły świetlne miecze. C-3PO
wychrypiał coś w mowie Barabelów. Saba odpowiedziała mu w taki sam sposób. Niemal
rozpłaszczyła się na posadzce. Pozostałe istoty musiały wyczuwać, co czuje ich mistrzyni, bo
od razu poszły w jej ślady i także zaczęły zawodzić. Cała czwórka drapała pazurami
durastalowe płyty posadzki.
Mara i Luke wymienili zdumione spojrzenia i w następnej chwili wyczuli, że Moc
przygniata ich swoim gniewem i niedowierzaniem. Mara uklękła obok Saby i ignorując
ostrzeżenia Threepia, aby nie dotykała Barabelki, położyła dłoń na jej grzbiecie.
- Co się stało Sabo? - zapytała.
Istota powoli odwróciła do niej głowę. Szczeliny źrenic wyglądały jak wąziutkie
szparki, a po ostrych zębach ściekały krople śliny.
- To Eelysa - wychrypiała. - Coś ją pochwyciło.
- Coś? - powtórzył Sky walker.
Saba zaczęła bić ogonem w posadzkę. C-3PO zupełnie niepotrzebnie wyjaśnił, że taki
gest jest oznaką wściekłości.
- Ona nie wie - odparła cicho Saba - ale Eelysa zniknęła. Eelysy już nie będzie.
Mara i Luke spojrzeli po sobie. Wiedzieli bez słów, co się stało.
W ich myślach pojawiło się tylko jedno słowo.
Voxyn.
ROZDZIAŁ
6
Pomieszczenie dowódcy floty Wojsk Obrony Nowej Republiki przypominało bardziej
galaksarium niż salę odpraw, zebrań i narad. W ciemnościach unosił się wysoko jaskrawy
hologram aktualnej sytuacji, a w niszach poniżej pomostu umieszczono dziesiątki wielkich
taktycznych ekranów. Hologram pokazywał galaktykę w zarysie; przecinała ją szeroka
szkarłatna wstęga przedstawiająca szlak, który dotąd pokonali Yuuzhan Vongowie. W ciągu
zaledwie dwóch lat zdołali przebyć odległość od Ramienia Tingel prawie do przestworzy
planety Bothawui. Od wstęgi odchodziły na boki trzy wyraźne odnogi. Dwie kierowały się ku
Wewnętrznym Rubieżom w okolicach Fondora i Duro, trzecia zaś, niosąca zagrożenie dla
mieszkańców i stoczni planety Bilbringi, jeszcze nie dotarła w sąsiedztwo Wewnętrznych
Rubieży. Leia nie wątpiła jednak, że wkrótce się tam znajdzie. Najeźdźcy niszczyli okręty
szybciej, niż stoczniowcy Nowej Republiki nadążali je budować. Skutecznej obrony nie
gwarantowały nawet jednostki konstruowane w stoczniach Bilbringi. Leia zastanawiała się,
do jakiego stopnia problem bezpieczeństwa uchodźców z Talfaglio zainteresuje przywódcę
KONAWONOR-u - Komitetu Nadzoru Wojskowego Nowej Republiki. Chciałaby się dowie-
dzieć, ile mogą poświęcić mu uwagi.
Nie była zachwycona, że musi znowu odwiedzać Coruscant i wydeptywać ścieżki do
osób obdarzonych władzą. Wsparła się na ramieniu syna i ruszyła biegnącym wyżej
pomostem. Chociaż upłynęły prawie dwa dni, odkąd straciła przytomność podczas walki z
voxynami, wciąż jeszcze odczuwała zawroty głowy. Wolała się na kimś oprzeć, bo bała się
potknąć albo upaść. I tak zresztą mogła uważać się za szczęściarę. Oboje Noghri, na których
wyładowała się cała wściekłość potworów, wciąż jeszcze leczyli poważne obrażenia uszu i
płuc w zbiornikach z bactą.
- To dobry znak - odezwał się w pewnej chwili Jacen. Skoro Han powrócił do
Zaćmienia ze szczątkami zabitych voxynów, postanowił pozostać i towarzyszyć matce. -
Zgodzili się nas wysłuchać, a zatem nie mogą mieć o nas aż tak złego mniemania.
- Nie ciesz się za wcześnie - ostrzegła Leia. - Borsk Fey’lya nie robi niczego bez
powodu, a czasami nawet bez wielu powodów, jednych bardziej tajemniczych niż drugie.
Wykorzystuj oczy do słuchania, a uszy do patrzenia, Jacenie.
Przechodząc pomostem, Leia nie zwracała uwagi na wyświetlane w niszach poniżej
taktyczne hologramy. Pamiętała, że taktycy Zaćmienia dysponują podobnymi, chociaż nie tak
nowoczesnymi projektorami, a wyświetlane przez nie obrazy sąnieustannie aktualizowane
dzięki informacjom przesyłanym potajemnie z Coruscant przez zaprzyjaźnionego oficera szta-
bowego. Wiedziała więc, że hologramy ukazują nie tylko kilkadziesiąt gwiezdnych flot
czekających w pogotowiu wokół różnych planet, ale także niepokojąco wiele toczących się w
różnych miejscach pojedynków, walk i potyczek. Sytuacja właściwie nie ulegała większym
zmianom od ponad roku. Co prawda, Yuuzhan Vongowie ciągle powiększali okupowany ob-
szar, ale wszystko wskazywało, że atak ich głównych sił został powstrzymany, a może się
załamał w okolicy sektora Korelii.
W końcu Leia i Jacen minęli hologram ukazujący pracowników stoczni Bilbringi
zajętych budową nowych okrętów. Chwilę później obok hologramu przedstawiającego
niegroźną potyczkę w przestworzach planety Vortex rozsunęły się drzwi i ukazały
przestronne wnętrze kabiny turbowindy. Przyjechał nią sam Borsk Fey’lya. Wyszczerzył zęby
na znak powitania, a jego kremowa sierść wyraźnie zafalowała. Leia już dawno się
dowiedziała, że Bothanie w taki sposób okazują niesmak, niechęć lub rozgoryczenie.
- Księżniczko Leio, to dla nas wielki zaszczyt - odezwał się przywódca Nowej
Republiki.
- Chcesz powiedzieć, że mimo usilnych starań nie zdołałeś zmieścić w porządku obrad
punktu umożliwiającego byłej przywódczyni zwrócenie się do senatorów? - zapytała
prowokująco Leia. Z frontu wojny nadchodziły niepomyślne wieści i poparcie senatorów,
jakim dotąd cieszył się Fey’lya, zaczynało z wolna słabnąć. Leia doszła do przekonania, że
więcej zyska, niż straci, jeżeli będzie traktowała go obcesowo. - Daj spokój, chyba
wiadomości z frontu nie są aż tak złe?
Nieszczery uśmiech nie znikał z twarzy Bothanina.
- Cieszę się, że tak szybko odzyskałaś siły po walce z potworami--zabójcami Jedi -
powiedział. Odwrócił się i własnoręcznie otworzył drzwi kabiny turbowindy. Było to
wystarczającym dowodem zmniejszającego się poparcia. - Jeżeli bardzo chcesz, umożliwimy
ci zwrócenie się do senatorów, ale i tak KONAWONOR zajmie się twoją prośbą dopiero
podczas odrębnego, tajnego posiedzenia. Zapraszam do środka.
Leia puściła ramię Jacena i weszła do kabiny. Zjechali prosto na platformę
konferencyjną członków Komitetu. Nie zwlekając ani chwili, Leia skierowała się do
mównicy. Przed nią stały rzędy tworzących półokrąg foteli. Większość zajmowali
senatorowie.
- Dziękujemy, że zechciałaś zaszczycić nas swojąwizytą- odezwał się Fey’lya, stając u
jej boku. -I cieszymy się, że przybyłaś w towarzystwie rycerza Jedi.
- Jacen pełni obowiązki mojego ochroniarza - odparła, by wyjaśnić powód obecności
syna i uniknąć pytania, dlaczego reprezentant Jedi nie jest kimś cieszącym się większym
poważaniem. - W tej chwili nie liczy się, że jest rycerzem Jedi. Ta sprawa dotyczy tylko
komisji SENKA.
-Oczywiście-przyznał potulnie Fey’lya. -Zapoznaliśmy się z treścią twojego raportu i
doszliśmy do wniosku, że powinniśmy przedstawić go członkom KONAWONOR-u.
Leia nie była zachwycona niespodziewanym poparciem Bothanina. Nie bardzo
wiedziała, co się za tym kryje.
- No i? - zapytała.
- To ma niestety związek z rycerzami Jedi, prawda? - usłyszała słodki, dźwięczny
głos. - Czy to nie z ich powodu Yuuzhan Vongowie grożą, że zabiją wszystkich zakładników?
Leia zobaczyła, że z fotela wstaje szczupła kobieta o długich, czarnych jak ebonit
włosach. Domyśliła się, że to senatorka Viqi Shesh. Kobieta reprezentowała planetę Kuat, w
której przestworzach znajdowały się także duże gwiezdne stocznie. Tak natrętnie podkreślała,
jaką to wielką rolę odgrywała jej planeta podczas tej wojny, że nie tylko została członkiem
Komitetu Doradców, ale także uczestniczyła w obradach wielu najważniejszych senackich
komitetów nadzorujących funkcjonowanie organów władzy Nowej Republiki. Okazała się tak
zręczną mediatorką i pośredniczką, że wprawiła w zdumienie nawet Bothan. Nie wzdragała
się przed używaniem wpływów dla osiągania osobistych korzyści. Zaledwie rok wcześniej,
kiedy jeszcze była wpływową osobistością w Senackiej Komisji do spraw Uchodźców - tak
zwanej SENKA -zawarła umowę, która pozwoliła jej zarobić duże sumy. Umowa polegała
jednak na przywłaszczaniu i odsprzedawaniu z dużym zyskiem żywności, sprzętu i leków
przeznaczonych dla uchodźców na Duro. Mimo starań, Leia nie zdołała zebrać
wystarczających dowodów, aby doprowadzić do usunięcia Vigi z grona senatorów. Starania
byłej przywódczyni Nowej Republiki wzbudziły jednak dość podejrzeń, by Kuatkę po-
proszono o złożenie rezygnacji z członkostwa w komisji SENKA. Pozostawało tajemnicą,
jakim cudem pozbawiona skrupułów, ale sprytna i przedsiębiorcza Shesh zdołała zostać
członkinią wpływowego, ale ściśle tajnego KONAWONOR-u. Jej uwaga dowodziła, że i
Leia, i rycerze Jedi musieli w niej widzieć nieprzejednanego wroga.
Leia zaczerpnęła energię i cierpliwość z Mocy i zmierzyła senatorkę spokojnym
spojrzeniem.
- To prawda - powiedziała. - Yuuzhan Vongowie zagrozili, że jeżeli Jedi się nie
poddadzą, zabiją wszystkich zakładników. Uważam jednak, że gdyby Jedi ich usłuchali, w
następnej kolejności Yuuzhanie zażądają, żebyśmy udostępnili im stocznie Kuat Drive.
-Nowa Republika nigdy nie uginała się przed szantażem ani groźbą użycia siły -
przypomniał Fey’lya, sprytnie ucinając w zarodku dyskusję na ten temat. - Problem w tym, co
innego moglibyśmy zrobić.
- Przyznaję, że nic. - Shesh przeniosła spojrzenie z Leii na Fey’lyę. - Czy moglibyśmy
obejrzeć zbliżenie sektora koreliańskiego?
Bothanin posłużył się zdalnym sterownikiem, aby wydać odpowiednie polecenie, i
widoczny nad jego głową hologram galaktyki zaczął się obracać. Kilka chwil później ukazało
się powiększenie sektora Korelii. Można tu było zauważyć zaledwie kilka fregat Nowej
Republiki. Fragment sąsiadujący z sektorem planety Duro jarzył się nieco jaśniej - na znak, że
doszło tam do kilku niegroźnych starć z badającymi granicę sektora zwiadowcami Yuuzhan
Vongów. Planetę Talfaglio otaczał rój yuuzhańskich odpowiedników patrolowych korwet.
Mniej więcej pośrodku tkwił samotny odpowiednik krążownika, z którego prawdopodobnie
zaopatrywano korwety i kierowano ich ruchami. Najgorzej wyglądała jednak sytuacja w
systemie Jumusa. Usytuowana w odległości niewielkiego skoku przez nadprzestrzeń z Korelii
albo Talfaglio planeta była bazą większości okrętów yuuzhańskiej floty, która opanowała
planetę Duro.
- Jak pan widzi - ciągnęła kuatska senatorka - Yuuzhan Vongowie liczą na to, że
spróbujemy przełamać ich blokadę. - Wskazała punkciki rozpaczliwie niewielu liniowych
jednostek Nowej Republiki wiszących nieruchomo na orbitach wokół Korelii. - A kiedy się na
to poważymy, wystartują i wszystkie unicestwią.
- A gdybyśmy tak spróbowali dostać się od tyłu? - odezwał się Jacen. Posługując się
świetlnym wskaźnikiem, zatoczył łuk od Głębokiego Jądra galaktyki w kierunku
przeciwległej części sektora. - Może udałoby się nam, korzystając z tej trasy, przemycić trzy
gwiezdne niszczyciele? Nie tylko przełamalibyśmy ich blokadę, ale także uwolnili statki z
uchodźcami. Zniknęlibyśmy w nadprzestrzeni, zanim by zdołali zareagować.
- Coś takiego dałoby im nauczkę. Może by przestali więzić zakładników - odezwał się
Kvarm Jia, siwobrody senator z sektora Tąpani. -Tylko skąd wziąć trzy gwiezdne
niszczyciele?
- To dobre pytanie - zawtórowała Shesh. Najwyraźniej postanowiła wykorzystać je dla
poparcia własnych argumentów. - Skąd wziąć trzy gwiezdne niszczyciele, które przecież
można łatwo stracić? Czy zamierzamy osłabić obronę jeszcze jednej planety i skazać jej
mieszkańców na śmierć z powodu nieudolności Jedi?
W następnej chwili z foteli zerwało się dwóch senatorów. Obaj zaczęli coś mówić, ale
szybko uświadomili sobie, że każdy popiera argumenty innej strony. Po chwili już
przekrzykiwali się nawzajem. Fey’lya starał się przywołać ich do porządku, ale zakrzyczeli
go inni senatorowie nieprzychylnie nastawieni do rycerzy Jedi. Tych z kolei usiłowali
zakrzyczeć zwolennicy siwobrodego Tapanina. Po kilku minutach wydawało się, że wszyscy
wrzeszczana wszystkich pozostałych.
Jacen spojrzał na Leię i zirytowany pokręcił głową. Jego matka, dysponująca
większym doświadczeniem, jeżeli chodziło o problemy natury proceduralnej i formalnej,
szybko policzyła zwolenników i przeciwników. Uświadomiła sobie, że obie grupy są mniej
więcej jednakowo liczne. Pożyczyła od syna świetlny miecz - swojego nie zabrała, chcąc w
ten sposób podkreślić, że reprezentuje stanowisko KONAWONOR-u, a nie rycerzy Jedi - a
potem zwróciła się do Fey’lyi.
- Czy mogę? - zapytała. Musiała głośno krzyknąć, żeby ją usłyszał. Bothanin kiwnął
głową i cofnął się dwa kroki.
- Proszę bardzo.
Leia włączyła płomieniste ostrze i jaskrawo świecąca smuga z charakterystycznym
pomrukiem i sykiem rozjaśniła półmrok sali obrad. Wszystkie dyskusje, spory i krzyki
natychmiast ucichły. Ukrywając uśmiech satysfakcji, Leia wyłączyła buczącą klingę.
- Przepraszam, że musiałam się uciec do tak teatralnego gestu. -Zwróciła broń synowi.
- Stając przed wami, nie zamierzałam wywoływać niesnasek ani rozłamu w KONAWONOR-
ze. To chyba ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje teraz Nowa Republika. Proponuję, aby
członkowie Komitetu przegłosowali propozycję mojego syna i w ten sposób ostatecznie
rozstrzygnęli waśnie i spory.
- Proponuje pani głosowanie? Teraz? - Oczy Shesh przemieniły się w wąskie szparki.
- Żebyście oboje mogli wpływać na nasze decyzje swoimi sztuczkami Jedi?
Leia uśmiechnęła się protekcjonalnie.
- Takie sztuczki, jak pani je nazywa, działają tylko na umysły osób o słabej woli -
powiedziała cierpko. - Spodziewam się, że nie znajdę takich pośród członków tego komitetu.
Słysząc to, zwolennicy i przeciwnicy propozycji Jacena wybuchnęli donośnym
śmiechem, co pozwoliło rozładować napięcie.
- A może obawia się pani przegranej, senatorko? - zadrwiła, zerkając na Kuatkę.
- To nie ja przegrałabym, panie senatorze, ale Nowa Republika -odparła Shesh. -
Jeżeli chodzi o mnie, nie mam nic przeciwko głosowaniu.
Fey’lya wstąpił na podwyższenie i zarządził głosowanie. Zliczający głosy
protokolarny android podał wynik niemal natychmiast, gdy tylko ostatni senator przycisnął
guzik na panelu. Zgodnie z przypuszczeniami Leii, propozycja Jacena przeszła większością
zaledwie dwóch głosów.
Przewaga była za mała, żeby można było przystąpić do działania bez poparcia całego
senatu. Wystarczyła jednak, aby Fey’lya, powołując się na wymóg zachowania ścisłej
tajemnicy, uznał przedstawianie problemu pod obrady wszystkich senatorów za zbyt
niebezpieczne i oznajmił, że uznaje wynik głosowania za wiążący. Zważywszy na szacunek,
jaki dotąd jej okazywał, Leia się spodziewała, że Bothanin właśnie tak postąpi.
Nie zachwycało jej jednak, że zawdzięcza zwycięstwo wyłącznie uprzejmości Fey’lyi.
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
- Panie przewodniczący, czy uzna pan wynik głosowania za wiążący? - zapytała. - Ma
pan okazję ocalić życie milionów istot.
Sierść Bothanina znowu zafalowała. Mogło to dowodzić, że jego poparcie jako
przywódcy Nowej Republiki stało się jeszcze słabsze, niż Leia dotąd przypuszczała.
- Okazję ocalenia milionów czy może unicestwienia miliardów? -odpowiedział
Fey’lya po chwili.
- Co takiego? - Leia zdumiała się nie tyle samą odpowiedzią, ile irytacją w swoim
głosie. Możliwe, że była bardziej zmęczona, niż sądziła; może też miała do siebie żal, że tak
bardzo przeliczyła się w rachubach. Tak czy owak, stwierdziła, że tylko z najwyższym
wysiłkiem powstrzymuje się, by nie zakląć. - Panie przewodniczący Fey’lyo, plan Jacena jest
bardzo rozsądny...
Bothanin uniósł dłoń, by jej przerwać.
- Nie powiedziałem nie - zaczął cicho. - Chyba pani jednak wie, co oznaczałoby dla
nas zniszczenie trzech dużych gwiezdnych jednostek.
Może to nas kosztować utratę kilkunastu następnych planet. - Uniósł rękę, jakby się
nad czymś zastanawiał, pogładził kremową sierść na policzku i dodał nieco bardziej
stanowczym tonem: - Poproszę, żeby propozycją pani syna zajęli się wojskowi.
- Zajęli się wojskowi? - wybuchnął Jacen. - Zanim coś postanowią, statki z
uchodźcami będą wyglądały jak bryły żużlu.
- Jestem pewien, że generał Bel Iblis rozpatrzy twoją propozycję w trybie
przyspieszonym - uspokoił go Borsk Fey’lya. - Do tej pory powinniśmy grać na zwłokę...
- Grać na zwłokę? - powtórzyła niedowierzająco Leia. Czuła się tak źle, że nie miała
pojęcia, jak długo zdoła jeszcze silić się na uprzejmości. Osobiście znała Garma Bel Iblisa i
pamiętała, że na początku tej wojny poproszono go - podobnie jak Wedge’a Antillesa - o
powrót do czynnej służby. Przypuszczała, że generał nie będzie zwlekał z rozpatrzeniem
propozycji ani z podjęciem decyzji. Istniały jednak procedury, na które nawet on nie miał
żadnego wpływu. Wiedziała, ile czasu potrzebują wojskowi na załatwienie jakiejkolwiek
sprawy. I nikt nie mógł zagwarantować, że podejmą decyzję, zanim będzie za późno. - Jak
wyobraża pan sobie granie na zwłokę z Yuuzhan Vongami?
Fey’lya wyszczerzył zęby w - uspokajającym jego zdaniem uśmiechu.
- Poprosimy, żeby Tsavong Lah przysłał jeszcze jednego emisariusza, z którym
moglibyśmy prowadzić negocjacje - powiedział.
- Emisariusza?! - wykrzyknął oburzony Jia. - To będzie wyglądało, jakbyśmy chcieli
ustalać z nim warunki kapitulacji.
Spiczaste uszy Fey’lyi opadły obłudnie do przodu.
- O to nam właśnie chodzi, panie senatorze - zapewnił. - W ten sposób zyskamy na
czasie. - Bothanin przeniósł spojrzenie na Leię. -Proszę się jednak nie obawiać, księżniczko -
dodał. - Bez względu na decyzję, jaką podejmie generał Bel Iblis, powiemy emisariuszowi
tylko tyle, że ultimatum jego ziomków jeszcze bardziej zacieśniło więzi, jakie zawsze łączyły
Nową Republikę z rycerzami Jedi.
Jai wyszczerzył zęby w sardonicznym uśmiechu.
- Najdobitniej mu to udowodnimy, kiedy uwolnimy zakładników -powiedział.
- Albo jeżeli będziemy musieli pozwolić Yuuzhan Vongom, żeby ich wymordowali -
dodała Shesh. Kiwnięciem głowy dała znak Fey’lyi, że się zgadza. - Widzę więc, panie
przywódco, że wszyscy jesteśmy tego samego zdania.
Ta jednomyślność jeszcze bardziej rozgniewała Leię. Współpracowała z Borskiem
Fey’lyą na tyle długo, aby wiedzieć, że wszelkie zawierane przez niego kompromisy i ugody
służyły wyłącznie własnym interesom. Bez względu na to, co zamierzał powiedzieć istotom
rasy Yuuzhan Vong, była pewna, że zawierając porozumienie z najeźdźcami, Bothanin nie
dopuści, aby rycerze Jedi pokrzyżowali jego plany.
- To, co przed chwilą osiągnęliście, senatorowie, uważam za jednomyślność głupców -
oznajmiła lodowatym tonem.
-Mamo?
Leia wyczuła, że Jacen, posługując się Mocą, stara się ją uspokoić, że omywa ją
strumieniem kojących myśli. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jaki jest młody. A przecież
senat Nowej Republiki wcale nie był tak nieskazitelnym organem, za jaki go uważał. Jej syn
na pewno sobie nie uświadamiał, że Treepio, udzielając mu lekcji na temat sztuki zawierania
kompromisów, zakładał, iż obie strony kierują się szlachetnymi pobudkami. W rzeczywistości
zdarzało się to bardzo rzadko. Senat przemienił się w grono żądnych władzy istot, które,
podejmując decyzje, zbyt często miały na uwadze tylko własne dobro, a za jedyny miernik
powodzenia uważały czas utrzymywania się przy władzy. Uświadomiwszy sobie to, Leia
poczuła wstyd, że kiedyś odegrała tak waźnąrolę podczas zakładania podwalin tej instytucji.
Obróciła się na pięcie i ruszyła do szybu turbowindy. Pewnie wpadłaby do niego jak bomba
albo potknęła się i przewróciła, gdyby nie delikatny telekinetyczny chwyt, którym
powstrzymywał ją Jacen.
Udając, że nic takiego się nie stało, sięgnęła do panelu kabiny.
- Przedstawiając tę propozycję członkom KONAWONOR-u, zmarnowałam
wystarczająco dużo czasu - oznajmiła.
Borsk Fey’lya minął ją i zastąpił jej drogę.
- Nie powinna się pani tak denerwować, księżniczko - powiedział. - Generał Bel Iblis
to osoba uczciwa i szlachetna.
- To nie jego uczciwość i szlachetność podawałam w wątpliwość, panie
przewodniczący. - Posługując się Mocą, otworzyła drzwi kabiny za plecami Borska,
bezceremonialnie odepchnęła go na bok i wstąpiła do środka. Chwilę potem w jej ślady
podążył Jacen. Wyciągnął rękę, gotów podtrzymać matkę, gdyby cokolwiek wskazywało, że
zamierza upaść. Wysiedli na pomoście i ruszyli do wyjścia. Jacen spojrzał na matkę.
- Czy to było rozsądne? - zapytał. - I tak mamy w senacie dosyć wrogów.
- Jacenie - westchnęła Leia. - Skończyłam z senatem. Kolejny raz. Wypowiedziawszy
te słowa, uświadomiła sobie, że ogarnia ją niezwykły spokój. Poczuła się silniejsza, jakby
mniej zmęczona, a bardziej pogodzona ze sobą. Zrozumiała, że nie zamierzała w ten sposób
wyładować frustracji, jaką czuła, ilekroć musiała rozmawiać z politykami. Dyskutując z
Fey’lyą, straciła panowanie nad sobą nie dlatego, że była słaba i zmęczona - chociaż była.
Doszła do wniosku, że chyba już nic nie łączy jej z politykami i osobami pełniącymi
jakiekolwiek oficjalne funkcje. Straciła wiarę w system umożliwiający oportunistom i
egoistom sprawowanie władzy nad tymi, którzy ich wybierali i którym przysięgali wiernie
służyć. Postanowiła, że odtąd będzie kierowała się tylko podszeptami Mocy. To właśnie Moc
podpowiadała jej, że Nowa Republika się zmieniła, galaktyka się zmieniła i nawet większa
część jej samej także się zmieniła. Wstąpiła na nową ścieżkę i uznała, że nadszedł czas, aby
sobie to uświadomiła. Wzięła Jacena pod rękę i spojrzała mu w oczy.
- Już nigdy nie pojawię się ani przed nimi, ani przed członkami ich komitetów -
powiedziała spokojnym, wręcz pogodnym tonem.
Jacen nie odpowiedział, ale Leia wyczuwała jego niepokój. Wisiał nad nią niczym
gęste opary nad bagnami planety Dagobah. Objęła syna w pasie i zdumiona, jak bardzo
dziewiętnastolatek ją przerósł, przytuliła się do niego.
- Jacenie, nie zawsze powinniśmy spodziewać się po ludziach samego najlepszego. To
bywa niebezpieczne - rzekła cicho. - Musisz wiedzieć, że naszym najgorszym wrogiem w
senacie jest właśnie Borsk. Właśnie przed chwilą to udowodnił.
- Tak uważasz? - zapytał powątpiewająco Jacen.
Opuścili część pałacu przeznaczoną na oficjalne zebrania i ruszyli dobrze znanym
korytarzem.
- Zastanów się tylko - ciągnęła Leia. - Pomyśl, jakimi pobudkami mógł się kierować.
Dlaczego chciał porozmawiać z emisariuszem Yuuzhan Vongów? Co mógł mu
zaproponować w charakterze karty przetargowej?
Jacen szedł dalej w milczeniu, aż wreszcie olśniło go nagłe zrozumienie. Stanął jak
wryty.
- Nas - powiedział.
ROZDZIAŁ
7
Chociaż z wielu pospiesznie zadanych ran wciąż jeszcze ciekły strużki krwi, Nom
Anor zameldował się strażnikowi przed drzwiami osobistej komnaty Tsavonga Laha na
pokładzie „Sunuloka”.
- Mistrz wojenny mnie wzywał. - Egzekutor starał się ukryć ogarniające go
podniecenie. Tsavong Lah rzadko zapraszał podwładnych do osobistej komnaty, a nie
zdarzało mu się to niemal nigdy, kiedy spał, medytował albo wypoczywał. - Powiedział, że
mogę się nie troszczyć o wygląd.
Wartownik kiwnął głową, odwrócił się i przyłożył dłoń do organicznego zamka drzwi
komnaty. Odczekał kilka chwil, aż zamek wyczuje jego zapach. W ścianie ukazała się
szczelina. Nom Anor zobaczył niewielkie kontemplacyjne pomieszczenie, rozjaśniane tylko
słabym blaskiem pokrywających ściany bioluminescencyjnych porostów. Tsavong Lah
siedział pod przeciwległą ścianą, pogrążony w rozmowie z osobistym villipem. Nom Anor,
przestępując z nogi na nogę, czekał, aż wojenny mistrz zechce zaprosić go do środka.
Nagle ujrzał Vergere, która wstała od stołu i przynagliła go gestem, żeby podszedł.
- Chce, żebyś to obejrzał - powiedziała.
Zirytowany widokiem rywalki Nom Anor obszedł stół, stanął za plecami wojennego
mistrza i spojrzał przed siebie. Villip ukazywał twarz istoty ludzkiej płci żeńskiej o
wystających kościach policzkowych i wyrazistych rysach. Nom Anor poczuł, że jego irytacja
znika. Znał tę kobietę bardzo dobrze. To właśnie on namówił ją do przejścia na stronę
Yuuzhan Vongów.
- ...upewnijcie się, że wykorzystacie voxyny jak najlepiej - ciągnęła Viqi Shesh. -
Dotychczas zginęło czworo Jedi. W walce z nimi wasze voxyny okazują się naprawdę
skuteczne.
- Voxyny? - zdziwił się Tsavong Lah. - Skąd wiesz, jak się nazywają?
Nom Anor zauważył, że oczy Shesh się rozszerzyły - co prawda, tak nieznacznie, że
Tsavong Lah mógł tego nie zauważyć.
- To właśnie tak je nazywają rycerze Jedi - odparła kobieta. - Nie mam jednak pojęcia,
gdzie się tego dowiedzieli. Ostatnio stali się strasznie tajemniczy.
- Doprawdy? - zapytał Tsavong Lah, jakby się na czymś zastanawiał. - To ciekawe.
Nom Anor z oburzeniem zauważył, że Vergere dotyka ramienia wojennego mistrza.
- Przyszedł twój agent - powiedziała.
Zdumienie egzekutora sięgnęło zenitu, kiedy Tsavong Lah nie uderzył swojej pupilki
ani nawet jej nie zganił. Polecił tylko Shesh, żeby chwilę zaczekała, a potem odwrócił się do
„swojego agenta”, jak go lekceważąco nazwała Vergere. Nie mógł nie zauważyć plam krwi,
która przesiąkła przez sieciojedwab tuniki.
- Wzywając cię, przeszkodziłem ci w składaniu ofiary. - W głosie wojennego mistrza
brzmiało szczere ubolewanie. - Może jakoś potrafię ci to wynagrodzić.
Nom Anor z osłupieniem obserwował, jak Tsavong Lah wstaje, by osobiście przynieść
mu stojące w przeciwległym kącie ciemnej komnaty cierniowe krzesło. Postawił je przed
villipem ukazującym oblicze Shesh i gestem zachęcił gościa, żeby usiadł. Brak plam krwi na
siedzeniu dowodził, że krzesło nie zaspokoiło głodu, ale zniewagą i grzechem byłoby okazać
wahanie. Nom Anor usiadł i poczuł ból, kiedy zgłodniałe kolce wbiły się w jego plecy i
pośladki. Pocieszał się tylko, że wojenny mistrz przypuszcza, iż jego podwładny jest
zadowolony.
- To dla mnie wielki zaszczyt - powiedział. Tsavong Lah pokiwał głową i odwrócił się
do villipa.
- Viqi, właśnie przyszedł twój dobry znajomy.
- Doprawdy? - odparła kobieta. Nie widziała, jak Nom Anor wchodził do komnaty. Jej
villip był prawdopodobnie połączony świadomością bezpośrednio z villipem wojennego
mistrza i potrafił przekazywać tylko obraz jej twarzy i słowa. - Kto to taki?
- Na pewno przypominasz sobie Pedrica Cufa - odparł Tsavong Lah, wymieniając
pseudonim, pod którym Shesh znała Noma Anora.
Na ukazywanej przez villipa twarzy kobiety pojawił się wymuszony, nieszczery
uśmiech. Obaj Yuuzhan Vongowie doskonale pamiętali, że Viqi Shesh skorzystała z
pierwszej nadarzającej się okazji, by zignorować Noma Anora i zaproponować swoje usługi
bezpośrednio wojennemu mistrzowi.
- Oczywiście - odparła. - Cieszę się, że go znów widzę.
- Viqi, opowiedz jeszcze raz, co się dzisiaj wydarzyło. - Tsavong Lah nie dał
podwładnemu szansy zareagowania. - Jestem pewien, że Pedric Cuf chciałby to usłyszeć.
Kuatka posłusznie zrelacjonowała, co wydarzyło się wcześniej w sali obrad.
Szczególną uwagę zwróciła na zaproponowany przez Jacena Solo plan przełamania blokady
planety Talfaglio. Rozwodziła się szeroko, jak to sprytnie przekonała Borska Fey’lyę o
konieczności skierowania wniosku pod obrady wojskowych. Podkreśliła, że to dzięki jej
staraniom Yuuzhan Vongowie będą mieli więcej czasu na przygotowanie się i odparcie ataku.
- Zyskaliście w ten sposób może nawet dwa standardowe tygodnie - zakończyła. -
Będę was nadal informowała.
- Postąpiłaś słusznie - oznajmił Tsavong Lah. Nom Anor wiedział jednak, że
spodziewając się właśnie takiego rozwoju sytuacji, w pogotowiu czekali kapitanowie okrętów
potężnej floty. - Powiedz jednak Pedricowi Cufowi, co wiesz na temat tego emisariusza, Viqi.
Jeżeli nawet kobieta rozumiała, że wojenny mistrz ją lekceważy, zwracając się do niej
cały czas tylko po imieniu, nie okazała tego żadnym gestem ani słowem.
- Jedi niepokoili się, że rozpatrzenie propozycji może potrwać zbyt długo, ale
przekonałam Borska, że powinien zwrócić się do was z prośbą o przysłanie jeszcze jednego
emisariusza. -Jej villip się uśmiechnął. -Borsk nie ma wam nic nowego do przekazania, ale
chyba mu uświadomiłam, że taka prośba może powstrzymać was przed zabiciem zakładników
do czasu, aż wojskowi skończą się zastanawiać nad propozycją Jacena Solo.
- Bardzo sprytnie - oświadczył Tsavong Lah. - Nie tylko dałaś nam więcej czasu, ale
także upewniłaś ich, że to oni grają na zwłokę. Doprawdy, jesteś bardzo zdolna, Viqi. Kiedy
odniesiemy zwycięstwo, twoja nagroda przejdzie najśmielsze oczekiwania. O czym jeszcze
chcesz nam powiedzieć?
- Tylko o tym, żebyście nie zapomnieli o dalszym finansowaniu mojej działalności -
odparła Kuatka.
- Otrzymasz tyle, ile potrzebujesz, a nawet więcej - obiecał wojenny mistrz. -
Prześlemy ci tymi samymi kanałami, co zwykle.
Pogładził villipa, by przerwać połączenie, i odwrócił się do Noma Anora. Stworzenie
wywróciło się na drugą stronę i przemieniło w nieruchomą kulę.
- Zaczyna mnie irytować - burknął Tsavong Lah. - Uważa mnie za głupca.
- Istoty ludzkie często starają się przedstawiać siebie w jak najlepszym świetle -
oznajmił Nom Anor. Nie wiedział, czy niezadowolenie wojennego mistrza nie skieruje się
także przeciwko niemu. W końcu to on ją zwerbował. - Wygląda na to, że nie dostrzegają
cienia, który rzucają.
- A zatem żal mi ciebie - powiedział Tsavong Lah.
Nom Anor wyprostował się na krześle. Zacisnął zęby i nie jęknął, kiedy ciernie
wyrwały się z jego pleców.
- Mnie, wojenny mistrzu? - zapytał. Tsavong Lah kiwnął głową.
- Powiedz mi, czy wierzysz w to, co powiedziała na temat Bothanina? - spytał. -
Wierzysz, że naprawdę nie chce z nami rozmawiać?
- Nie bardziej niż w to, że to ona go przekonała, aby poprosił nas o przysłanie jeszcze
jednego emisariusza - odparł Nom Anor. - Borsk Fey’lya chce z nami pertraktować, a Viqi
Shesh się obawia, że Bothanin może powiedzieć coś, co zmusi nas do słuchania. Wygląda na
to, że niewierna myśli tylko o ochronie własnej skóry.
- Ja i ty jesteśmy pod tym względem jednomyślni, Nomie Anorze -oznajmił wojenny
mistrz. - To jeszcze jeden powód, dla którego muszę ci wydać rozkaz, abyś powrócił do
niewiernych.
- On? - zapytała Vergere.
Gdyby Nom Anor mógł, spopieliłby upierzoną pupilkę samym spojrzeniem.
- A któżby inny? - zapytał z pogardą. - Chyba że miałaś na myśli siebie?
Vergere zgarbiła się i posmutniała.
- Nie zamierzałam cię urazić ani tym bardziej zniesławić, Nomie Anorze - rzekła. -
Wręcz przeciwnie, chciałam cię pochwalić. Wyrządziłeś już bardzo dużo szkód niewiernym i
ich Nowej Republice. Nawet gdyby Borsk Fey’lya chciał, nie mógłby wdawać się z tobą w
żadne pertraktacje. Członkowie senatu z pewnością pozbawiliby go za to władzy.
- Doprawdy? - Na twarzy Tsavonga Laha ukazał się przewrotny uśmiech. Wojenny
mistrz odwrócił się do egzekutora i gestem wskazał cierniowe krzesło. - Zabierz je ze sobą,
mój sługo - rozkazał. - Przyjmij je jako dar ode mnie.
ROZDZIAŁ
8
Drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym, złowieszczym szelestem. Cilghal poczuła, że
jej skóra staje się sucha. Przypomniała sobie jednak, że voxyny są martwe.
„Sokół Millenium” oderwał się od „Słodkiej Niespodzianki”, kiedy awaryjny właz był
wciąż otwarty, i rufową ładownię objęła we władanie próżnia. Stwierdzono, że złowrogie
stworzenia potrafią otaczać cielska łuskowymi kokonami, dzięki czemu są odporne na nagłe
zmiany ciśnienia albo dekompresję. Mogły nawet żyć krótki czas w próżni, zapadając w coś
w rodzaju głębokiej śpiączki. Wcześniej czy później jednak ginęły. Wracając do Zaćmienia,
Han celowo nie zamykał awaryjnego włazu, wskutek czego w ładowni panowała temperatura
bliska absolutnemu zeru. Kiedy doleciał, wszystkie voxyny wyglądały jak bryły lodu.
Pomagając sobie Mocą, Kalamarianka badała strukturę ich komórek i przekonała się, że
wszystkie uległy rozerwaniu. Potwierdziła to, posługując się ultrasonicznymi próbnikami i
czujnikiem wrażliwym na najmniejsze wahania temperatury. Potem przeprowadziła
kilkanaście różnych testów biologicznych, aby upewnić się, czy rzeczywiście w
zamarzniętych na kość szczątkach nie kołacze się nawet iskierka życia. Pragnąc uzyskać
absolutną pewność, powtórzyła wszystkie badania, i dopiero kiedy pozbyła się resztek wątpli-
wości, odcięła pazury potworów, które wbiły się w durastalowe płyty pokładu ładowni
„Sokoła”. Zwierzęta nie mogły nie być martwe.
Cilghal wiedziała jednak, że nie wolno jej ryzykować. A przynajmniej nie wówczas,
kiedy miała do czynienia ze stworzeniami, które pluły przeżerającym tkankę kwasem,
porażały ofiary udarowymi dźwiękami i jedną kroplą krwi paraliżowały ich systemy
nerwowe. Wiedziała też, że w poduszeczkach łap voxynów kryją się setki śmiercionośnych
retrowirusów. Była zbyt zmęczona, żeby dokładnie przeanalizować wszystko, czego dotąd się
dowiedziała. Obawiała się popełnienia błędu, który mógłby grozić życiu wszystkich
mieszkańców Zaćmienia. Wyślizgnęła się cicho z laboratorium, wyjęła z kieszeni kitla
przenośny komunikator i uniosła do ust.
Z sąsiedniego pomieszczenia doleciał nagle żałosny jęk istoty rasy Wookie. Dopiero
wtedy Kalamarianka uświadomiła sobie, że Moc przygniata ją swoim ciężarem. Ze
zdziwieniem stwierdziła, że ktoś płacze.
Płakała istota ludzka.
Cilghal zerknęła przez uchylone drzwi sąsiedniego pomieszczenia i zobaczyła grupę
młodych Jedi. Stali pod przeciwległą ścianą i zaglądali przez transpastalowy panel
obserwacyjny ogromnej komory do przechowywania zamarzniętych tkanek. Obok grupy
dostrzegła Anakina Solo - wysokiego, chudego jak szczapa, ale barczystego młodzieńca
zaczynającego dopiero dorosłe życie. Był odwrócony do niej plecami, ale kalamariańska
uzdrowicielka poznała go po zmierzwionych jasnobrązowych włosach. U jego boku stała, jak
zawsze boso, Tahiri - niewysoka, smukła dziewczyna o krótkich jasnych włosach. Trzymała
Anakina za rękę, a w drugiej dłoni niosła parę butów od kosmicznego kombinezonu. Jęki
Wookiego dobiegały z drugiej strony. Obejmując kudłatą ręką wiotką i szczupłą Jainę, stał
tam porośnięty rdzawobrązową sierścią Lowbacca, a obok nich Zekk i Tenel Ka. Zekk był
żylastym młodym mężczyzną o czarnych zmierzwionych włosach, które sięgały aż za
kołnierz bluzy, Tenel Ka zaś - piękną młodą kobietą. Miała płomiennorude włosy i jedną rękę
uciętą tuż powyżej łokcia. Mniej więcej pośrodku stał młody człowiek, którego płacz
usłyszała Cilghal. Jasnowłosy Raynar Thul, przyciskając pięści do transpastalowej płyty,
zanosił się od płaczu.
Cilghal nie weszła do pomieszczenia. Usiłowała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy
pobranie jeszcze jednej próbki tkanki voxyna może być celem na tyle ważnym, aby zakłócać
spokój całej grupy. Wiedziała, że młodzi Jedi spędzili razem wiele lat, studiując na Yavinie
Cztery w Akademii Luke’a Skywalkera. Nic dziwnego, że wszystkich łączyły silne więzy.
Działając ręka w rękę, walczyli przeciwko imperialnym porywaczom, Ciemnym Jedi i
bezlitosnym organizacjom przestępczym. Stawiali także czoło tylu innym zagrożeniom, że
Kalamarianka nie potrafiłaby wszystkich sobie przypomnieć. Bez względu na to, co sprawiało
im taki ból, chyba powinna pozwolić, aby sami się z nim uporali.
Cofnęła się i zamierzała odejść bez słowa, ale jej obecność nie uszła uwadze młodych
Jedi. W pewnej chwili Tenel Ka odwróciła się i skierowała na nią otoczone czerwonymi
obwódkami, zapuchnięte oczy.
- Nie zwracaj na nas uwagi - powiedziała. - Nie przyszliśmy tu, żeby przeszkadzać ci
w pracy.
Cilghal czuła smutek i rozpacz młodych Jedi, ale nie wiedziała, jak zareagować.
Weszła do sali i skierowała się do szafy, w której trzymała próżniowy kombinezon. Musiała
go włożyć, aby pobrać następną próbkę.
- Czy zginął ktoś jeszcze? - zapytała przeczuwając, że wydarzyło się coś strasznego.
- Lusa - wychrypiał Anakin Solo. Lusa była kochającą przyrodę młodą Chironianką i
jedną z przyjaciółek młodych Jedi jeszcze z czasów nauki na Yavinie Cztery. Anakin wskazał
zamarznięte szczątki. -Dogoniło ją kilka takich voxynów.
- Przed chwilą przysłano nam tę wiadomość przez podprzestrzeń -dodała Tahiri. -
Biegła przez łąkę niedaleko rodzinnego domu.
- Wyglądało na to, że nie zagraża jej żadne niebezpieczeństwo -uzupełniła Jaina.
Oderwała od sierści Lowbaccy wilgotną od łez twarz. - A Chiron jest przecież tak daleko od
przestworzy opanowanych przez Yuuzhan Vongów.
Cilghal poczuła wyrzuty sumienia.
- Przykro mi, że moje badania postępują tak powoli - rzekła. -Dowiedziałam się wielu
nowych rzeczy na temat tych potworów, ale chyba niczego, co mogłoby się nam przydać.
Raynar wymamrotał niewyraźnie, że powinna była się pospieszyć. Szanując jego ból,
Cilghal udała, że nic nie usłyszała. Podeszła do szafy i zaczęła wkładać kombinezon.
Lowbacca nie bawił się w takie ceregiele. Cichym warknięciem zbeształ młodego Jedi
za nieuprzejmą uwagę. Raynar chciał coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle.
Wzruszył tylko ramionami i bez słowa odwrócił się plecami do Wookiego.
Jaina uwolniła się z uścisku Lowbaccy, podeszła do Raynara i poklepała go po
plecach. Odwróciła się i spojrzała na Kalamariankę.
- Wybacz mu, Cilghal - powiedziała. - On i Lusa byli bliskimi przyjaciółmi. - Chociaż
w oczach Jainy wciąż jeszcze kręciły się łzy, uzdrowicielka Jedi uświadomiła sobie, że
rumieniec na policzkach jej rozmówczyni jest oznaką gniewu. - Nikt nie ma ci tego za złe.
Umierają wciąż nowi Jedi, a senatorowie uważają, że to my odpowiadamy za niepowodzenia
w tej wojnie. Czasami wydaje mi się, że powinniśmy po prostu polecieć do Nieznanych
Rejonów i pozwolić, żeby Nowa Republika sama walczyła z Yuuzhan Vongami.
- Rozumiem, co chcesz powiedzieć - westchnęła Cilghal. Smutek i rozpacz - a
zwłaszcza smutek i rozpacz młodych istot, musiały znaleźć ujście. W przeciwnym razie
mogły wywołać załamanie nerwowe. - Tylko co zrobimy, jeżeli i tam podążą za nami
Yuuzhan Vongowie? - zapytała.
W oczach Jainy pojawił się hardy błysk, ale po namyśle siostra Anakina kiwnęła
głową.
- To prawda - przyznała. - A poza tym, nie mamy gwarancji, że Chissowie powitają
nas z otwartymi ramionami.
- Cóż, obawiam się, że sami musimy wymyślić sposób, jak obronić tę część galaktyki.
- Wkładając nogę w nogawkę kombinezonu, Cilghal zachwiała się i omal nie upadła. - Jeżeli
jakikolwiek istnieje - dodała ponuro.
- Czy te potwory nie mają ani jednego słabego punktu? - zapytała Tahiri. - Pustynni
Ludzie uważają, że każdy ma jakiś słaby punkt. To znaczy, każdy z wyjątkiem Pustynnych
Ludzi.
- Voxyny nie mają żadnych słabych punktów, a przynajmniej takich, o których bym
wiedziała - odparła Kalamarianka. - Tak jak podejrzewaliśmy, są hybrydą form życia tej
galaktyki i galaktyki Yuuzhan Vongów. Nie udało mi się jednak dowiedzieć niczego więcej, a
wiele z tego, czego się dowiedziałam, po prostu nie ma żadnego sensu.
- Jesteś zmęczona. - Tenel Ka podeszła do Cilghal i położyła dłoń na rękawie
próżniowego kombinezonu. - Pomogę ci.
- Może po prostu powinnaś odpocząć. - Anakin skierował na nią oczy otoczone
identycznymi czerwonymi obwódkami, jak oczy Tenel Ka. - Trudno myśleć logicznie, jeżeli
ledwo trzymasz się na nogach.
Słysząc w jego głosie szczery niepokój, Cilghal obdarzyła go wymuszonym
uśmiechem.
- Masz oczywiście rację, ale nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek ani na sen, kiedy
inni narażają życie i cierpią, a nawet umierają. -Wsunęła drugą rękę do rękawa kombinezonu.
-Najwyższy czas, żebym zajęła się swoją pracą.
- Czy możemy ci jakoś pomóc? - zapytała Tenel Ka. - Co prawda, za godzinę mamy
stanąć na warcie, ale...
- Możecie patrzeć, jak pobieram próbki - zgodziła się Cilghal. -A potem powiecie mi,
jakim cudem wszystkie zanieczyszczam.
- Zanieczyszczasz je? - powtórzyła zdziwiona Tahiri. - Co chcesz przez to
powiedzieć?
- Mapa kodu genetycznego voxynów jest zawsze taka sama - wyjaśniła Kalamarianka.
- Tyle że to nie wina aparatury. Tę sprawdziłam. To ja muszę zanieczyszczać próbki podczas
pobierania. Cały kłopot w tym, że nie mam pojęcia, jak ani kiedy.
Tenel Ka wymieniła zdumione spojrzenie z pozostałymi Jedi. Chwyciła Cilghal za
rękę i nie pozwoliła, żeby uzdrowicielka zapięła do końca zamek kombinezonu.
- Ile razy dotąd próbowałaś? - zapytała.
- Cztery - odparła Cilghal.
- I zawsze mapa wygląda tak samo? - zainteresowała się Jaina. -Dokładnie tak samo?
Kalamarianka kiwnęła wielką głową. Zastanawiała się, do czego zmierza młoda Jedi.
- Nawet wówczas, kiedy próbki pobierała Tekli - wyjaśniła. Tekli była jej uczennicą,
młodą Chadra-Fanką mniej więcej w wieku Jainy. -Musimy popełniać gdzieś zawsze taki sam
błąd.
- A może jednak nie popełniacie? - zapytała Tenel Ka. Cilghal poczuła, że ogarnia ją
fala znużenia. Pokręciła głową.
- Nie pocieszaj mnie - powiedziała cicho. - Nie spotkałam jeszcze dwóch stworzeń,
które miałyby identyczne kody genetyczne. Zawsze istnieją jakieś różnice.
- Nie zawsze - sprzeciwiła się Jaina.
Cilghal zmarszczyła brwi. Uświadomiła sobie nagle, że jej skóra jaśnieje i przybiera
kolor bladozielony.
- Klony? - zapytała, prawie się zachłystując. - Klonują voxyny?
- Dlaczego mieliby to robić? - zdziwiła się Tenel Ka. - Czy nie byłoby rozsądniej,
gdyby je hodowali?
- Pewnie tak. - Kalamarianka poczuła, że opada z niej całe zmęczenie, a jej myśli
gnają jak szalone. - Możliwe, że wyhodowali tylko jednego.
Oczy Anakina rozszerzyły się z podniecenia... albo od nagłej decyzji.
- To z pewnością ich słaby punkt - oznajmił młody Solo.
- Tyle że wszystkie voxyny przyleciały tym samym transportowcem - przypomniała
Tenel Ka. - Czy możemy być pewni, że następne stado nie będzie pochodziło od innego
przodka?
Cilghal chwilę się zastanawiała. Usiłowała przypomnieć sobie wyniki wszystkich
testów, jakie dotąd przeprowadziła - zarówno za pomocą przyrządów naukowych, jak i za
pośrednictwem Mocy. Dochodziła jednak wciąż do takiego samego wniosku.
- Tego się nigdy nie dowiemy - odezwała się w końcu - dopóki nie pobierzemy próbek
szczątków przedstawiciela innej grupy zwierząt.
- No to zdobądźmy te próbki. - Anakin ruszył do drzwi i już miał wyjść, ale
uświadomił sobie, że idzie za nim tylko Tahiri. Odwrócił się i spiorunował spojrzeniem
pozostałych Jedi. - Na co czekacie? - zapytał. - Musimy je mieć natychmiast!
ROZDZIAŁ
9
Sygnał był zniekształcony i przerywany, ale kiedy w kabinie X-skrzydłowca Anakina
rozległ się rzeczowy głos znanego koreliańskiego dziennikarza, młody Solo bez trudu
rozpoznał jego rozmówczynię.
Kuatska senatorka, Viqi Shesh, oznajmiła, że Nowa Republika wita przybycie
następnego emisariusza Yuuzhan z ostrożnym optymizmem.
Anakin włączył komunikator i wybrał kanał umożliwiający łączność z pozostałymi
członkami jego niewielkiej grupy.
- Czy wszyscy to słyszeli? - zapytał. Wylądowali na powierzchni krążącej po
obrzeżach planety Froz skalistej asteroidy. Wyłączyli silniki i uważnie obserwowali wszystkie
kierujące się ku planecie większe i mniejsze statki. Kiedy się dowiedzieli, że to właśnie tam
zaopatrywał się Kyp Durron, uznali asteroidę za doskonałe miejsce rozpoczęcia polowania na
inne voxyny, które tak bardzo chciała zbadać Cilghal. - Więc jednak Yuuzhan Vongowie
wysyłają innego emisariusza!
- Skończ wreszcie z tą paplaniną, Mały Bracie! - rozkazała szorstko Jaina. Co prawda,
Anakin został mianowany dowódcą wyprawy, ale jego siostra, doświadczona pilotka Eskadry
Łobuzów, miała zajmować się zagadnieniami taktycznymi. Jak powiedział Luke, zanim
pozwolił wszystkim odlecieć z Zaćmienia, Anakin powinien decydować, co robić, a Jaina
określać, w jaki sposób. - Zachowajcie ciszę! Nie zaśmiecajcie przestworzy niepotrzebną
gadaniną. Nigdy nie wiadomo, kto może was podsłuchać.
Anakin pstryknął kilka razy przełącznikiem komunikatora na znak potwierdzenia i
dalej się przysłuchiwał, co odpowiada dziennikarzowi Viqi Shesh.
- Jestem ostatnią osobą, która popierałaby prowadzenie pertraktacji z mordercami, ale
naprawdę uważam, że jest o czym dyskutować - dowodziła. - Gdyby udało się nam przekonać
wrogów, że Nowa Republika nie ma nad rycerzami Jedi żadnej władzy, może Yuuzhan
Vongowie zaczęliby szantażować tych, których powinni.
- Czy próba przekonania Yuuzhan Vongów, aby to zrozumieli, obejmuje także
udzielenie pomocy w znalezieniu tajnej bazy Jedi? - zapytał dziennikarz. - Czy nie dlatego
właśnie przetrzymują zakładników?
- Od pierwszych dni, kiedy wybrano mnie do senatu, uważam się za przyjaciółkę Jedi
- powiedziała Vigi. - Teraz jednak twierdzę, że Luke Skywalker troszczy się tylko o swoich
wyznawców i zwolenników. Nieprzemyślane akty przemocy, do jakich uciekają się niektórzy
Jedi, mogą zakończyć się śmiercią wszystkich obywateli planety. On zaś uważa, że nie
odpowiada za to, co się stanie.
- Jak wam się to podoba? - zapytał Zekk, ignorując prośbę Jainy o zachowanie ciszy.
Kiedy dorastali, byli bliskimi przyjaciółmi, ale ich drogi się rozeszły, gdy dziewczyna zgłosiła
się na ochotnika i została pilotką Eskadry Łobuzów. Czasami mogło się wydawać, że
drażnienie jej sprawia mu przewrotną radość. - Yuuzhan Vongowie grożą, że zamordują
miliard istot, a cała wina spada na nasze głowy.
- Łowco Nagród, co przed chwilą powiedziałam? - zganiła go Jaina.
- Przepraszam, że przeszkadzam - wtrąciła się Tenel Ka. Korzystając z pomocy
Lowbaccy, Raynara i Bithanki Ulahy Córę, obdarzonej dużym talentem muzycznym i
umiejętnością wykorzystywania Mocy do analizowania taktyki walki, obsługiwała
naszpikowaną sensorami placówkę nasłuchową. Była nią zmodyfikowana kanonierka
„Wielkie Oko”. - Czujniki wskazują, że do systemu wlatuje jakiś statek. Z wysyłanego przez
transponder sygnału wynika, że jest to frachtowiec „Królowa Prędkości”.
Tenel Ka przesłała współrzędne bezpośrednio do pamięci astromechanicznych
robotów wszystkich X-skrzydłowców.
- Z nadprzestrzeni wyskoczył drugi statek - dodała po chwili. -Leci kursem na
przechwycenie pierwszego.
- Nieprzyjacielski interdyktor? - domyśliła się Jaina.
Piloci interdykcyjnych jednostek Yuuzhan Vongów mieli pewną ulubioną taktykę.
Czaili się na obrzeżach śledzonego systemu, aby dokonać krótkiego skoku przez
nadprzestrzeń i przechwycić upatrzoną ofiarę.
Tenel Ka zwlekała chwilę z potwierdzeniem podejrzenia przyjaciółki.
-Nie wysyła identyfikacyjnych sygnałów ani nie pozostawia smugi świecących jonów
- oznajmiła. - Jego masa dowodzi, że ma rozmiary korwety.
- Mały Bracie? - zwróciła się Jaina do Anakina.
- Daj mi sekundę czy dwie - poprosił najmłodszy Solo.
Ze wszystkich uczestników wyprawy właśnie on wykazywał największą wrażliwość
na Moc i najsprawniej nią władał. Uwolnił myśli i rozciągnął świadomość - tylko na tyle,
żeby nie ogarnąć rozsianych po powierzchni planety Froz skupisk ludności. Przekonał się, że
na pokładzie odpowiednika korwety nie ma voxyna. Nie stwierdził także, aby statek Yuuzhan
Vongów pilotowały żywe istoty. Nie był tym zbytnio zaskoczony. Żyjący kryształ, który
wykradł z nieprzyjacielskiej bazy na Yavinie Cztery, pozwalał mu wykrywać istnienie obcych
istot w polu Mocy, Anakin wyczuwał je jednak jak przez mgłę, niewyraźnie, a w każdym
razie inaczej, niż rycerze Jedi odkrywali obecność innych mieszkańców tej galaktyki. Jego
władza nad Mocą nie wystarczała jednak, aby na tak dużą odległość wykryć coś więcej niż
ogromne skupienie. Ze zdumieniem wyczuł obecność kogoś znajomego. Ten ktoś krył się po
przeciwległej stronie zamarzniętego księżyca, który krążył w pobliżu granic systemu. Anakin
wyczuł, że tamten drgnął pod dotykiem jego myśli.
- Nie stwierdzam voxyna - zameldował. - Jest jednak ktoś na księżycu krążącym po
Orbicie Dwunastej. Nie mam pojęcia, kto to taki, ale z pewnością nie Yuuzhan Vongowie.
- My także nie wyczuwamy niczego drapieżnego ani wygłodzonego - wychrypiała
jedna z obcych istot, kształconych przez Barabelkę Sabę Sebatyne. Z początku Anakin nie
chciał nawet słyszeć o tym, żeby wszyscy troje towarzyszyli im podczas tej wyprawy. Zgodził
się dopiero, kiedy Luke rzeczowo oznajmił, że pilotując zdezelowane i przestarzałe myśliwce
typu Y razem z innymi Dzikimi Rycerzami, Barabelowie nie tylko zdołali przeżyć, ale nawet
odnieśli zwycięstwa w ponad pięćdziesięciu stoczonych gwiezdnych bitwach. Kierując się ku
systemowi planety Froz, po mistrzowsku opanowali trudną sztukę pilotażu nowiutkich
maszyn klasy XJ3. Wyposażone w lasery o zmiennej sile ognia, atrapy protonowych torped i
ochronne pola uniemożliwiające przechwycenie za pomocą yuuzhańskich odpowiedników
promieni ściągających, myśliwce te były najnowocześniejszymi i najlepiej uzbrojonymi X-
skrzydłowcami, jakimi dysponowali piloci Nowej Republiki. - Wyczuwamy jednak, że na
Orbicie Dwunastej znajdują się jacyś ludzie.
Anakin nie był pewien, czy obca istota pragnie mu pomóc, czy też może się popisuje,
uznał jednak, że raczej to pierwsze.
- Dziękuję za wsparcie, hmm... Jedynko?
W odbiorniku rozległa się seria syków, która mogła oznaczać coś w rodzaju chichotu.
- Tu Ogon Dwa, Mały Bracie - usłyszał w odpowiedzi. Anakin poczuł na policzkach
rumieniec wstydu.
- Przepraszam - bąknął tylko.
Ogon Jeden był istotą płci męskiej i nazywał się Tesar Sebatyne. Ogonami Dwa i Trzy
zostały Bela i Krasov Hara. Twierdziły, że nie są siostrami, ale współpisklętami. Obojętne, co
to mogło oznaczać, ich poczucie humoru przyprawiało Anakina o dreszcze. To właśnie
Barabelowie zaproponowali, żeby nazywać ich Ogonami. Z niezrozumiałych dla wszystkich
innych powodów uważali to za bardzo zabawne.
Przedłużającąsię niezręczną ciszę przerwał dopiero Raynar. Zapewne doszedł do
wniosku, że powinien pomóc Anakinowi.
- Dlaczego jeszcze nie startujemy? -zapytał. - Skończmy wreszcie z tą bezczynnością!
-Nie możemy przedwcześnie zdradzać naszych zamiarów, Statku Handlowy - odezwał
się najmłodszy Solo. Podobnie jak Raynar, pragnął pomścić śmierć Lusy, ale Luke surowo
nakazał wszystkim, aby skupili całą uwagę na wykonywanym zadaniu. Viqi Shesh i jej
poplecznicy i tak sugerowali, aby rycerze Jedi poddali się dla dobra ogółu mieszkańców
galaktyki. Wiadomo, że najdrobniejsze niepowodzenie może nastawić do nich nieprzychylnie
także pozostałych senatorów. -A załoga „Królowej Prędkości” poradzi sobie i bez nas. Jeżeli
Yuuzhan Vongowie zobaczą, że nadlatujemy, po prostu zawrócą i znikną w nadprzestrzeni.
Będą jednak wiedzieli, że się tu ukrywamy. A nie widząc nas, przeszukają pomieszczenia
frachtowca i pozwolą załodze lecieć dalej.
- To fakt - przyznała Tenel Ka. - Posłużyli się dovin basalami, żeby zastopować
„Królową”. Właśnie w tej chwili od kadłuba korwety odłącza się niewielka kapsuła.
Na ekranie taktycznego monitora w kabinie myśliwca Anakina pojawiły się trzy jasne
punkciki. Jeden, czerwony, oznaczał jednostkę Nowej Republiki, a dwa inne, niebieskie -
statki Yuuzhan Vongów. Młody Solo polecił astromechanicznemu robotowi swojego X-
skrzydłowca, Piątakowi, wyświetlenie danych technicznych. Zgadzał się z tym, co
powiedziała Tenel Ka. Nawet Yuuzhanie nie niszczyli wszystkich prze-szukiwanych statków,
jeżeli nie znajdowali na ich pokładach sprzętu wojskowego ani rycerzy Jedi. Pozwalali
załodze lecieć dalej, zapewne w nadziei, że przechwycą statek jeszcze raz, kiedy wystartuje z
planety z tysiącami uchodźców na pokładzie.
Chwilę potem w kabinie rozległ się chrapliwy głos młodej Barabelki. Anakin domyślił
się, że to Krasov.
-Mały Bracie, wyczuwamy, że... że ktoś chyba nie wypełnia rozkazu Wujka Mistrza.
Na ekranie taktycznego monitora ukazał się rój niewielkich punktów. Młody Solo
zbliżył usta do mikrofonu komunikatora.
- „Wielkie Oko”? - zapytał.
- To eskadra X-skrzydłowców - zameldowała Tenel Ka. - Dwanaście maszyn klasy
XJ3.
- Prawdopodobieństwo dziewięćdziesiąt dziewięć procent... - Ulaha zawahała się, a
potem dodała: - To Tuzin Kypa Durrona! Nie ma co do tego wątpliwości.
- „Wielkie Oko”, przełącz nadajnik na bezpieczny kanał podprzestrzenny - polecił
Anakin. -I podaj nam współrzędne konieczne do dokonania mikroskoku.
- Mały Bracie - odezwała się ostrzegawczo Jaina. - Pamiętaj, co... -Na wszelki
wypadek -przerwał jej młodszy brat. Kiedy zobaczył, że na panelu podprzestrzennego
nadajnika rozbłysło światełko, pstryknął włącznikiem zasilania mikrofonu.
- Eskadra X-skrzydłowców, chyba wiecie, kto do was mówi?
Uwolnił myśli i posługując się Mocą, postarał się, żeby piloci nadlatujących maszyn
go rozpoznali. Wyczuł obecność osoby, która władała Mocą prawie tak sprawnie jak on.
- Proszę was, żebyście zrezygnowali - powiedział. - Sprawiacie nam poważny kłopot.
Sobie także.
- Kłopot, akurat. - Anakin usłyszał dobrze znany głos Kypa Durrona. - Może dla
ciebie, ale na pewno nie dla nas.
Widoczna na ekranie taktycznego monitora w kabinie myśliwca Anakina kapsuła
abordażowa Yuuzhan rozmazała się, jakby coś zakłócało przesyłane obrazy. Kiedy zakłócenia
ustały, Anakin nie zobaczył już kapsuły na ekranie. Po prostu zniknęła, nieatakowana przez
pilotów X-skrzydłowców Kypa. Nie było widać ani smug gazów wylotowych, ani rozbłysków
laserów... Niczego.
- „Wielkie Oko”? - zaczął młody Solo. - Czy coś złego stało się z twoimi...
W tej samej sekundzie obudziły się do życia wyrzutnie plazmy i magmy yuuzhańskiej
korwety i na ekranie Anakina pojawiły się jaskrawoczerwone smugi. A zatem z czujnikami
„Wielkiego Oka” nie działo się nic złego. Pewnie to Kyp unicestwił kapsułę. Tylko jak?
Posługując się Mocą? To chyba niemożliwe. Jedynie najpotężniejsi Jedi umieli posługiwać
się nią w taki sposób. Ale do takich sztuczek uciekali się tylko Ciemni Jedi. Posługując się
Mocą, żeby kogoś zabić, rycerze Jedi stawali się żądni nieograniczonej władzy i podatni na
podszepty ciemnej strony. A przynajmniej tak twierdził jego wuj. Anakin zauważył, że po
ostatnim spotkaniu z Kypem Durronem Luke i Mara byli wyraźnie przygnębieni i
rozczarowani. Może dopiero teraz dowiedział się, dlaczego.
Piloci Tuzina przystąpili do ataku i ekran taktycznego monitora w kabinie X-
skrzydłowca Anakina rozjarzył się błyskami laserowych strzałów. O ochronne pola ich
maszyn raz po raz rozbryzgiwały się kule nieprzyjacielskiej plazmy. Niektóre przelatywały
obok albo znikały. Chwilę później symbolizujący yuuzHanską korwetę punkcik rozmazał się,
jakby znów pojawiły się zakłócenia. Anakin pomyślał, że może obcy statek trafiła protonowa
torpeda, ale nigdzie nie widział śladu wstęgi gazów.
Niespodziewanie zakłócenia zniknęły i korweta ponownie pojawiła się na ekranie.
Ogień z jej pokładowych wyrzutni nie był jednak już tak intensywny jak poprzednio. Wokół
jednostki Yuuzhan roiły się X-skrzydłowce klasy XJ-3. Ich piloci razili nieprzyjacielski okręt
nawałnicą laserowych strzałów. W końcu jeden z pilotów Kypa dokończył dzieła zniszczenia,
trafiając uszkodzoną korwetę kilkoma protonowymi torpedarni. Tym razem każdy wyraźnie
widoczny na ekranie pocisk ciągnął za sobą jaskrawą błękitną smugę.
Nagle rozległ się cichy trzask i do życia obudził się odbiornik sygnałów
podprzestrzennych.
- Widzicie? - rozległ się triumfujący głos Kypa Durrona. - Mówiłem wam, że to żaden
kłopot!
Kapitan „Królowej Prędkości” rozkazał uruchomić jednostkę napędu podświetlnego i
jego statek powoli zaczął się oddalać. Chociaż Anakin się nie spodziewał, aby ataki
odszczepieńczych pilotów zaszkodziły rycerzom Jedi albo Nowej Republice, wciąż jeszcze
miał w pamięci straszliwy los, jaki niedawno spotkał Lusę. Nie czuł właściwie nic oprócz
uniesienia.
- Niezła strzelanina - powiedział.
Właśnie zamierzał zapytać, czym były dwie tajemnicze eksplozje, kiedy w kabinie
jego X-skrzydłowca znowu rozległ się głos Tenel Ka.
- Nowi goście - zameldowała młoda Hapanka. - Dwa... nie, trzy okręty. Wygląda na
to, że trochę większe niż tamta korweta.
Piątak gwizdnął alarmująco i wyświetlił punkciki na ekranie taktycznego monitora.
Wszystkie trzy tworzyły idealny trójkąt. Pierwszy znajdował się powyżej, drugi poniżej, a
środkowy dokładnie na wysokości taktycznej płaszczyzny myśliwców Tuzina. Dzięki temu
nie zachodziła obawa, że atakując X-skrzydłowce Kypa, któryś z Yuuzhan będzie ostrzeliwał
pozostałych. Anakin zamierzał poprosić o wyświetlenie danych technicznych nowych
okrętów, kiedy pod punkcikiem reprezentującym każdą jednostkę pojawiła się informacja, że
jest to szturmowa fregata - powolna i niezbyt zwrotna, ale świetnie uzbrojona i wyposażona w
doskonałe osłony.
- To zasadzka! - krzyknął młody Solo.
- To fakt - przyznała Tenel Ka. - Widzę roje koralowych skoczków.
Na ekranie monitora w kabinie Anakina pojawiła się chmura ledwo widocznych
kropek. Z każdą chwilą coraz więcej odrywało się od burty każdej fregaty. Większość zaczęła
krążyć, aby zająć pozycje wokół X-skrzydłowców Kypa, ale sześć rzuciło się w pościg za
oddalającą się „Królową Prędkości”.
Piloci Tuzina złamali szyk, a z otworów wyrzutni większych okrętów poszybowały ku
nim wirujące w locie kule ognistej lawy. Dwie maszyny eskadry Kypa, trafione
płomienistymi pociskami, rozbłysły oślepiającym blaskiem i zniknęły z ekranu taktycznego
monitora. Anakin uruchomił jednostkę napędową swojego X-skrzydłowca i poderwał
maszynę ze skalistej asteroidy.
- Zaczekaj, Mały Bracie! - usiłowała go powstrzymać Jaina, chociaż jej myśliwiec
także już wznosił się obok pozostałych. - Biorąc udział w tej bitwie, nie usłuchamy rozkazu.
- Ale go nie złamiemy - oznajmił prowokacyjnie młody Solo. Prawdę mówiąc, nie
wiedział, jak w takiej sytuacji postąpiłby Luke. Bez względu jednak na to, czy Kyp przeszedł
na ciemną stronę, czy nie, mistrz Skywalker z pewnością nie chciałby, żeby zginął... albo, co
gorsza, dostał się do niewoli Yuuzhan Vongów. - Nie możemy dopuścić, aby któregoś z nich
złapali. Nie po tym, co zrobili Lusie.
- To co innego - odezwała się Tenel Ka. - Zawsze można powiedzieć, że sam Kyp
ściągnął nieszczęście na swoją głowę. Swoją i pilotów Tuzina.
- Może tak, a może nie - odparł wymijająco Anakin.
Poświęcił kilka chwil na zebranie myśli. Od czasu wydarzeń na czwartym księżycu
Yavina wielu zarzucało mu lekkomyślność. Nie zamierzał zrobić niczego, co mogłoby
wzmocnić siłę ich argumentów. Z drugiej strony jednak... już się zdecydował.
- Zamierzasz posłużyć się tym argumentem, żeby siedzieć bezczynnie? - zapytał.
Tenel Ka chwilę zwlekała z odpowiedzią... i zaraz jej kanonierka wyłoniła się zza
tarczy asteroidy.
- Nie - powiedziała.
- To świetnie - mruknął Anakin. - W takim razie lecimy. Siostrzyczko, powiedz nam,
co robić.
Nie czekając, aż eskadra uformuje szyk wokół jej „Wielkiego Oka”, Jaina
zdecydowała:
- Przeskoczymy i wyłonimy się pod dolną fregatą. Nie dajcie się ponieść nerwom i nie
próbujcie żadnych sztuczek. Pokrzyżujcie ich plany i natychmiast zawracajcie. Ogony,
będziecie nas osłaniali. Nie obraźcie się, ale jeszcze nigdy nie walczyliście u naszego boku.
- Nie traktujemy tego jak obrazy, Kije - usłyszała w odpowiedzi głos jedynego
Barabela. W obawie, że mogłaby nie zareagować natychmiast, gdyby nazwano ją inaczej,
Jaina wybrała pseudonim, pod którym znali ją pozostali piloci Eskadry Łobuzów. - Jesteśmy
zaszczyceni, mogąc was osłaniać. Czy Ogon Jeden może coś zaproponować?
Tenel Ka zaczęła odliczać. Jaina dodała:
- Masz tylko siedem sekund, Jedynko.
- Kiedy tam wyskoczycie, ich artylerzyści w pierwszej chwili was nie zauważą.
Powinniście więc puścić przodem tę kanonierkę...
- To ryzykowne, ale zważywszy na element zaskoczenia, całkiem pomysłowe -
przerwała mu Jaina. - Minstrelu, jaką mamy szansę?
- Prawdopodobieństwo powodzenia wynosi... osiemdziesiąt dwa procent, a margines
błędu...
Lowbacca przeciągłym pomrukiem wyraził poparcie dla planu Barabelki, a Tenel Ka
skończyła odliczać:
-Dwa,jeden, skok!
Anakin pociągnął rękojeść przepustnicy i pstryknął włącznikiem jednostki napędu
nadświetlnego. Gwiazdy przemieniły się w długie linie. Dwie sekundy później Piątak
zaświergotał na znak, że przeskoczyli pół systemu. Obawiając się, że powrót do normalnych
przestworzy mógłby go oślepić i zdezorientować, Anakin zacisnął mocno powieki.
Uwolnił myśli i posługując się Mocą, wyczuł pilotów swojej eskadry, ustawiających
się w szyku bojowym za jego plecami. Przekonał się, że Kyp i resztki jego Tuzina znajdują
się w niewielkiej odległości po stronie bakburty. Starali się unikać kuł plazmy i magmy,
wykonując rozpaczliwe manewry i uniki. Dopiero teraz, kiedy znalazł się tak blisko, Anakin
wyczuwał także biorące udział w bitwie istoty rasy Yuuzhan Vong. Jawiły mu Się jako
zamazane, drżące cienie, na tyle jednak potężne, że mogły w najmniej odpowiedniej chwili
odwrócić jego uwagę. Zastanawiał się, czy nie wyjąć skupiającego światło żywego lambenta
z obudowy świetlnego miecza, ale doszedł do wniosku, że biorąc udział w gwiezdnej bitwie,
gdzie wszystko działo się tak szybko, nie może rozpraszać uwagi na nic innego.
Nagle jego X-skrzydłowiec skręcił ostro na sterburtę. Anakin domyślił się, że to
Piątak zmienił kurs myśliwca. Współpracując z pozostałymi astromechanicznymi robotami,
starał się nakierować na pierwszy cel nos maszyny Anakina. Dopiero teraz młody Solo mógł
przestać się obawiać, że zostanie oślepiony. Otworzył oczy i ujrzał toczącą się przed nim za-
ciętą bitwę.
- Wszyscy gotowi do zabawy? - zapytała Jaina.
Anakin włączył mikrofon, aby potwierdzić ustaloną z góry liczbę pstryknięć
przełącznikiem. Pozostali postąpili tak samo. Posługując się Mocą, wyczuł, że siostrę ogarnia
dziwna rezygnacja, zupełnie niepodobna do jego niecierpliwości i podniecenia. Jaina
sprawiała wrażenie raczej zmęczonej niż napiętej, zupełnie jakby błądziła myślami gdzie
indziej. Anakin doszedł do wniosku, że może właśnie w taki sposób mistrzowie sztuki
pilotażu rozładowują napięcie towarzyszące każdej toczonej w szalonym tempie gwiezdnej
bitwie. Może właśnie taką cenę płaciła za powrót do normalnego życia, a może był to rezultat
ciągłego stresu. Jej brat pomyślał, że uprawiana przez senat polityka nie była chyba jedynym
powodem tego, że Jaina przedłużała w nieskończoność urlop, którego udzielił jej dowódca
Eskadry Łobuzów. Czyżby wojskowi chirurdzy i psychologowie zasugerowali Gavinowi, że
odpoczynek Jainy powinien trwać dłużej niż normalnie?
- Piątaku, wybierz osobisty kanał i połącz mnie z Jaina - rozkazał robotowi.
Zanim Piątak zdołał wykonać polecenie, w odbiorniku rozległ się głos siostry.
- Wyskoczyliśmy silni, zwarci i gotowi - rzekła. - Macie zielone światło, Jedi. Nie
zmarnujcie szansy.
Jej X-skrzydłowiec przyspieszył i chwilę potem znalazł się pośrodku piekła
różnobarwnych strzałów - tak rozległego, że zajmowało prawie cały przód transpastalowej
owiewki kabiny myśliwca Anakina. Najmłodszy Solo postanowił nie proponować siostrze,
żeby trzymała się z tyłu. Uzbroił systemy pokładowej broni i zdecydował, że użyje działek
laserowych. Niemal natychmiast ujrzał cel. Z początku wyglądał jak przesłaniający odległe
gwiazdy nieregularny owal. Dopiero po chwili Anakin zauważył, że megalityczna ciemność
kieruje w stronę pola bitwy strumienie plazmy i magmy.
Jaina zanurkowała, aby przechwycić jedynego koralowego skoczka, którego pilot
mógłby im zagrozić. Aby uniknąć ognia jej laserów, nieprzyjacielska maszyna zaczęła
wykonywać skomplikowane zwroty i uniki. Yuuzhański pilot, zaskoczony i zdezorientowany,
wykorzystywał pewnie energię dovin basala do wzmocnienia ochronnych pól, zamiast do
zwiększenia szybkości i zwrotności swojego skoczka. Poważny błąd. Jaina bez trudu
wyminęła kilka plazmowych kuł, które tamten posłał w jej stronę, i zaraz zaczęła zasypywać
yuuzhańskiego skoczka krótkimi seriami nieszkodliwych laserowych strzałów. Dopiero kiedy
zauważyła, że jeden z silniejszych przedarł się przez osłony, uzbroiła wszystkie cztery działka
i dała ognia.
- To ci dopiero strzelanina! - wykrzyknął zachwycony Zekk.
- Przerwać tę paplaninę, Łowco Nagród - rozkazała bezceremonialnie Jaina.
Zekk pstryknął kilka razy włącznikiem mikrofonu na znak, że zrozumiał.
Widząc, że w przestworzach między nim a fregatą nie ma żadnych wrogów, Anakin
uzbroił protonowe torpedy i namierzył rufę yuuzhańskiego okrętu. Tesar miał rację,
twierdząc, że uwagę artylerzystów przyciągnie to, co dzieje się na polu bitwy. W kierunku
nadlatującego myśliwca Anakina nie poleciał ani jeden ognisty pocisk.
- Piątaku, co się dzieje z tymi skoczkami, które puściły się w pościg za „Królową
Prędkości”? - zainteresował się młody Solo. Astromechaniczny robot zmienił skalę obrazu na
ekranie taktycznego monitora. Pozostałe koralowe skoczki roiły się teraz wokół kadłuba
frachtowca.
- Niedobrze -jęknął Anakin do siebie. - Naprawdę niedobrze. Kiedy wujek Luke się o
tym dowie, będzie równie zachwycony, jak na myśl o perspektywie stoczenia pojedynku z
dzikim rankorem.
Piątak wyświetlił informację, ile czasu może upłynąć, zanim skoczki powrócą. Ich
piloci nie brali co prawda bezpośredniego udziału w walce, ale w każdej chwili mogli
spróbować odciąć rycerzom Jedi drogę odwrotu z pola bitwy.
- Miej na nich oko - polecił Anakin astromechanicznemu robotowi.
Piątak zaświergotał twierdząco. Prostokąt celownika torped rozjarzył się natychmiast
na znak, że cel znalazł się w zasięgu ognia i został namierzony. Nieprzyjacielska fregata
wypełniała teraz nie tylko przednią, ale także część górnej powierzchni owiewki kabiny.
Wyglądała zupełnie jak skalista asteroida.
- Tu Mały Brat - zameldował. - Zielony.
- Łowca Nagród także zielony - oznajmił Zekk. - Tam i z powrotem?
- Zaczynaj pierwszy - zachęcił go Anakin.
W przestworzach pojawiło się kilkanaście jasnych rozbłysków. Trzy były
prawdziwymi protonowymi torpedami, a pozostałe nieszkodliwymi atrapami. Wszystkie
pomknęły w przestworza na kształt wachlarza, który miał się roztrzaskać o burtę
yuuzhańskiego okrętu. Ujrzawszy je, artylerzyści Yuuzhan Vongów nakierowali skupiające
grawitację dovin basale. Wytworzyli wiele miniaturowych czarnych dziur, które połknęły
wszystko, co ku nim podążało. Zekk włączył działka i zaczął zasypywać fregatę seriami
słabszych i silniejszych laserowych błyskawic. W ciągu ostatnich dwóch lat toczone między
załogami okrętów Yuuzhan Vongów i Nowej Republiki gwiezdne pojedynki wyglądały
trochę jak zabawa w kotka i myszkę. Każda strona starała się przechytrzyć przeciwników i
zachęcić ich, aby marnowali zasoby energii na pozorowane ataki albo zbędną obronę.
Myśliwce klasy XJ3 udoskonalono w taki sposób, aby ich piloci odnosili zwycięstwa właśnie
w takich pojedynkach.
Anakin także wystrzelił pierwszą salwę torped, a potem wybrał inną broń i zaczął
zasypywać nieprzyjacielską fregatę seriami laserowych strzałów. Przekonał się, że tym razem
artylerzyści yuuzhańskiego okrętu odpowiedzieli na jego atak trochę zbyt późno. Wrażliwe na
sąsiedztwo obiektu o dużej masie zapalniki wywołały eksplozje w odległości zaledwie kilku
metrów od burty fregaty. Na dziobatej powierzchni kadłuba pojawiły się rozbłyski trafień. Z
jednego trysnął nawet gejzer atmosfery. Anakin zareagował niemal natychmiast i posłał w
szczelinę dwie potężne laserowe błyskawice. Otwór powiększył się i nagła dekompresja wy-
ssała z wnętrza kilka ciał i jakieś szczątki. Zekk zareagował automatycznie i zaczął
zasypywać otwór strugami ognia z laserowych działek. Nagle kadłubem fregaty wstrząsnęły
wewnętrzne eksplozje. Obaj piloci znaleźli jednak się zbyt blisko i musieli śmignąć świecą w
przestworza.
W pewnym momencie Anakin poczuł na sobie spojrzenie jakiegoś Yuuzhan Vonga.
Pomyślał, że tym razem lambent może ocalił mu życie. Skręcił raptownie na sterburtę.
Gdzieś, zapewne spoza fregaty, wystrzeliła wirująca w locie kula plazmy. Jednocześnie
młody Solo poczuł, że jego niepokój odwzajemnia ktoś jeszcze, także posługujący się Mocą.
Popatrzył na umieszczony nad głową ekran i stwierdził, że za ogonem jego X-skrzydłowca
zajmuje miejsce Zekk - w tej samej chwili, kiedy tuż obok obu maszyn przemknęła jeszcze
jedna kula wirującej plazmy.
- Dzięki za ostrzeżenie. - W kabinie myśliwca Anakina rozległ się głos drugiego Jedi.
Brzmiała w nim wyraźna ulga.
Nagle spoza fregaty wystrzeliła para koralowych skoczków. Chwilę później
przemknęła obok obu X-skrzydłowców, plując w kierunku kanonierki kulami płonącej
plazmy.
Anakin szarpnął drążek i zaczął zataczać łuk, zamierzając puścić się za nimi w pogoń.
- Lecimy za nimi! - krzyknął.
- Zaprzeczam, chłopcy. - Podążając śladami obu koralowych skoczków, tuż obok nich
przeleciał X-skrzydłowiec Jainy. Obniżył lot, a jego lasery bluznęły seriami ognia. - Zajmijcie
się tymi, które nurkują pode mną.
Minęła ich i zniknęła, ale przedtem posłała protonową torpedę w ślad za lecącym
nieco z tyłu drugim skoczkiem. Anakin nie musiał spoglądać na ekran taktycznego monitora,
żeby wiedzieć, co się stanie. Obu Yuuzhan ścigała przecież jego siostra Jaina, as pilotażu i
chluba Eskadry Łobuzów. Miał podstawy przypuszczać, że za chwilę wrogowie stracą życie.
Obaj młodzi Jedi zanurkowali i lawirując, aby nie dać się trafić kulą plazmy ani magmy,
przelecieli nisko nad fregatą. Obniżyli lot i zanim zaskoczeni artylerzyści zdołali ich
namierzyć, zatoczyli łuk pod brzuchem nieprzyjacielskiego okrętu. Zauważyli, że w
odległości trzystu metrów przed nimi piloci dwóch koralowych skoczków atakują „Wielkie
Oko”. Raz po raz zbaczając z kursu, usiłowali uniknąć trafienia przez smugi światła, które
wylatywały z luf wielkich laserowych dział atakowanej kanonierki. Anakin czuł, że
posługując się Mocą, Zekk kieruje ku niemu niespokojne myśli. Uzbroił wszystkie cztery
działka i przygotował namiernik. Kiedy ujrzeli swoje cele w zasięgu strzału, w tej samej
sekundzie dali ognia. Wszystkie lasery rozbłysnęły równocześnie. Oba koralowe skoczki
zniknęły... także równocześnie.
- Co za synchronizacja - pochwaliła ich Tenel Ka. - A teraz znikajcie, proszę.
Anakin pchnął rękojeść dźwigni przepustnicy. Pomyślał, że w przestworzach
powinien kręcić się jeszcze jeden koralowy skoczek, żadnego jednak nie widział na ekranie
taktycznego monitora.
- Gdzie ten ostatni? - zapytał.
- Trafiłam go - usłyszał głos siostry. - Kiedy nurkowałam. Piątak wydał przeciągły
gwizd podziwu.
- Ta-a. To już cztery - ucieszył się Anakin. -I nawet nie jest podniecona.
W tej samej chwili do życia obudziły się działa kanonierki i w przestworzach pojawiły
się jaskrawe błyski. Anakin spojrzał na ekran monitora ukazującego, co dzieje się za rufą.
Przekonał się, że osłony nieprzyjacielskiego okrętu pochłonęły całą energię pierwszej salwy,
ale przepuściły cztery pociski z drugiej. Jeden trafił nawet w szczelinę, która pojawiła się po
ataku Anakina i Zekka. Siła eksplozji była tak wielka, że wyrwała kawałki korala z
przeciwległej burty. Po trzeciej salwie fregata Yuuzhan Vongów przełamała się na dwie
części, które bezładnie koziołkując, zaczęły się oddalać z pola bitwy. Uchodziło z nich
powietrze i wydobywały się kłęby ciemnego dymu. Z każdą chwilą pojawiało się też coraz
więcej szczątków i ciał zabitych Yuuzhan.
Anakin zatoczył łuk i zawrócił w kierunku pola bitwy. Zauważył, że jedna z
yuuzhańskich fregat zmienia kurs i usiłuje odciąć Tuzinowi drogę odwrotu. Artylerzyści
„Wielkiego Oka” wystrzelili ostatnią salwę torped i prawdopodobnie nie mogli dłużej stawiać
czoła lepiej uzbrojonemu przeciwnikowi, gdyż kanonierka zaczęła się wycofywać. Jaina
przyłączyła się do Anakina i Zekka i we trójkę pospieszyli na pomoc pilotom Tuzina. W
kabinie myśliwca Jainy rozległ się głos Durrona:
-I tak zrobiliście dla nas bardzo dużo, Kije. Sami sobie poradzimy.
-Jasne. - Jaina nie kryła sarkazmu, może dlatego, że ostatnie torpedy „Wielkiego Oka”
zboczyły z kursu i podążyły w głąb leja jakiejś grawitacyjnej anomalii. - Myślisz, że tylko
was miną i polecą dalej?
- Jeżeli im na to pozwolimy...
Nagle na rufie nieprzyjacielskiej fregaty ukazał się oślepiający błysk i okrętem
Yuuzhan wstrząsnęła siła potężnej eksplozji. Spopielony mostek po prostu zniknął i fregata
zaczęła bezradnie dryfować w przestworzach. Ośmiu pozostałych przy życiu pilotów Tuzina
zaczęło natychmiast zasypywać unieruchomioną jednostkę salwami protonowych torped.
Kiedy zniknęła w oślepiającym rozbłysku, zawrócili i zaczęli się wycofywać. W pogoń za
nimi puścili się piloci kilkunastu koralowych skoczków.
- Kypie? - Anakin o mało nie zachłysnął się powietrzem. - Jakim cudem to...
- Mocą.
Odpowiedź była zwięzła i rzeczowa. Młody Solo nawet nie musiał posługiwać się
talentem Jedi, żeby wyczuć gniew Kypa, wywołany śmiercią tylu pilotów. Obie grupy się
połączyły i zwarły szyk, ale piloci zachowywali milczenie. Wszyscy pamiętali, że już kiedyś
Kyp poddał się gniewowi, i uświadamiali sobie, jakie to niebezpieczne.
Anakin jednak zaczął się zastanawiać. Kiedy przebywał na Yavinie Cztery, pewien
rozgoryczony i wyrzucony poza nawias własnej społeczności Yuuzhanin zgodził się zdradzić
swoich ziomków, aby pomóc mu uwolnić Tahiri. Rozmawiając z nim, Anakin zrozumiał, że
istnieje ciemna strona, która nie ma żadnego związku z Mocą. Doszedł do przekonania, że siła
woli jest równie ważna, jak niewinność serca. Teraz zaś bardziej niż kiedykolwiek wyglądało
na to, że Moc jest zaledwie jednym narzędziem spośród wielu, którymi można posługiwać się
dla dobra ogółu. Anakin uważał, że jeżeli Kyp Durron wynalazł sposób władania Mocą, który
umożliwiał mu niszczenie nieprzyjacielskich okrętów, przebywajacy w Zaćmieniu rycerze
Jedi powinni to przedyskutować. Może jednak obdarzony silną wolą Jedi o niewinnym sercu
będzie mógł władać nią w podobny sposób bez obawy zabłądzenia na ciemną stronę?
Kyp milczał, dopóki koralowe skoczki Yuuzhan nie pozostały daleko za rufami X-
skrzydłowców. W końcu zdecydował się przerwać ciszę.
- Anakinie, czy te eksplozje nie wyglądały znajomo? - zapytał.
- Analiza spektrograflczna ostatniej dowodzi, że to mogła być protonowa torpeda -
podpowiedziała usłużnieTenel Ka. - Nikt jednak nie widział smugi świecących gazów.
- A czego to dowodzi? - Kyp był wyraźnie z siebie zadowolony. -Pomyśl o tym.
„Wielkość znaczenia nie ma” i tak dalej.
- Telekineza? - Z wrażenia Anakin omal nie zapom niał o oddychaniu. - Wystrzeliłeś
te torpedy, posługując się Mocą?
- Nie lecą tak szybko, jak napędzane rakietami - wyjaśnił Durron. -Na razie.
Yuuzhanie nie widzą jednak ognistych smug, które zazwyczaj ciągną się za pociskami.
Dostrzegąją torpedy późno i nie mają dość czasu, aby zareagować.
Anakin był właściwie rozczarowany. Miał nadzieję, że dowie się czegoś na temat
tajnej broni, na którą niewrażliwi na wpływ Mocy Yuuzhanie nie umieliby znaleźć
odpowiedzi. Tymczasem to był po prostu trochę inny sposób wykorzystania znanej broni -
sprytna sztuczka, na którą nieprzyjaciele szybko nauczą się reagować.
Jeżeli Kyp oczekiwał, że ktoś pogratuluje mu pomysłowości i sprytu, to pewnie był
mocno zawiedziony. Tenel Ka oznajmiła, że jego sposób wystrzeliwania torped pozwoli
Nowej Republice zaoszczędzić kilkadziesiąt rakiet napędowych, ale nic więcej. Chwilę potem
rozległ się ostrzegawczy świergot i Anakin przeniósł spojrzenie na ekran taktycznego
monitora. Piątak powiększył ukazywany obraz i młody Solo zobaczył bezradnie dryfujący w
ciemności przestworzy wypalony wrak „Królowej Prędkości”. Piloci sześciu koralowych
skoczków, którzy go zniszczyli, właśnie zawracali, aby odciąć obu grupom pilotów drogę
ucieczki.
- Obawiam się, że to jeszcze nie koniec - odezwała się Tenel Ka. Nieprzyjacielscy
piloci wiedzieli, że w pojedynku z X-skrzydłowcami nie mają szans i z pewnością stracą
życie. Nie rezygnowali jednak z walki, zapewne w nadziei, że dadzą swoim kolegom z innej
grupy więcej czasu na doścignięcie uciekinierów i przyłączenie się do walki. Anakin
wysyczał przekleństwo. Chwilę później zmełł w ustach następne, kiedy zobaczył, że w
przestworzach między nim a nadlatującymi skoczkami pojawiły się świetliste punkciki trzech
X-skrzydłowców.
- Prosimy, lećcie dotychczasowym kursem, Mały Bracie. - W kabinie myśliwca
Anakina rozległ się chrapliwy głos Barabela. - To nie potrwa długp. Jest ich tylko sześciu.
W następnej sekundzie młody Solo aż przetarł oczy ze zdumienia. Trzy czerwone
punkciki na ekranie jego monitora zbliżyły się do siebie i połączyły! Nadlatujący Yuuzhanie
musieli teraz wybierać, czy przystąpić do walki z nowymi przeciwnikami, czy spróbować ich
wyminąć i kontynuować pościg za poprzednimi. Jak można się było spodziewać, zwarli szyki
i zaczęli posyłać ku nadlatującym Barabelom wirujące kule plazmy i magmy. Spoglądając
przez transpastalową owiewkę kabiny, Anakin nie miał pojęcia, co dzieje się w
przestworzach. Widział tylko pojawiające się raz po raz rozbłyski i cieniutkie nitki światła.
Przeniósł spojrzenie na ekran taktycznego monitora. Ze zdumieniem zauważył, że wirujące
pociski zaczęły gasnąć i zniknęły, jeszcze zanim doleciały do X-skrzydłowców.
- To... niemożliwe! - usłyszał zdumiony głos Zekka.
- Jeżeli się wam wydaje, że zestrzelili je w locie, to macie rację -oznajmiła Tenel Ka.-
Rzeczywiście
je
zestrzelili.
Optyczne
powiększenie
wykazuje
siedemdziesięciodwuprocentową zbieżność między błyskami ich laserów a zniknięciem
pocisków.
Największe wrażenie na Anakinie wywarła jednak nie tyle celność strzałów, co
precyzja pilotażu. Aby punkciki ich X-skrzydłowców na ekranie zlały się w jeden, myśliwce
Barabelów musiały lecieć w odległości najwyżej metra jeden od drugiego. I to z prędkością
dochodzącą do jednej dziesiątej prędkości światła! Już sam widok lecących tak blisko siebie
gwiezdnych maszyn mógł wprawić wrogów w przerażenie. Anakin nie umiał sobie wyobrazić
innego powodu, z którego Barabelowie mieliby uciekać się do takiej sztuczki. Musiał jednak
przyznać, że jeszcze czegoś takiego nie widział.
W końcu zabłąkana kula magmy przedarła się przez osłony X-skrzydłowców. Młody
Soło wbił spojrzenie w ekran taktycznego monitora. Spodziewał się, że w każdej sekundzie
może ujrzeć przerażający błysk oznaczający koniec jednego, a może nawet wszystkich trojga
młodych Barabelów. Lecieli przecież tak blisko siebie...
Nie zobaczył niczego takiego. Ognisty pocisk pojawił się po drugiej stronie
świetlistego punktu na ekranie, leciał jednak zmienionym kursem. Ktoś musiał posłużyć się
Mocą, żeby odkształcić jego trajektorię lotu.
- Mam w swojej eskadrze miejsce dla kilku innych Jedi - odezwał się Kyp Durron. -I
chciałbym, żeby to byli ci Barabelowie.
Anakin uniósł głowę i spojrzał przez transpastalową owiewkę kabiny. Toczące w
przestworzach bitwę gwiezdne statki wyglądały teraz jak rozbłyskujące raz po raz i gasnące
fosfopchły. Nie mógłby nawet marzyć, żeby dotrzeć tam w porę i pomóc walczącym
Barabelom.
Kiedy znów popatrzył na ekran monitora, przekonał się, że Yuuzhan Vongowie
zrezygnowali z miotania kuł magmy i ostrzeliwali X-skrzydłowce tylko strugami płonącej
plazmy. Ku jego zdumieniu Barabelowie nie tracili czasu na wykonywanie uników. Lecieli
nadal jeden za drugim, prościutko na nieprzyjaciół. Ich myśliwce sprawiały wrażenie
nieuszkodzonych, chociaż osłony już dawno powinny były zostać przeciążone.
- Jak oni to robią? - zainteresował się Zekk. - Czy wzmacniają nawzajem swoje pola?
- Ich pola nie nakładają się na siebie. - W głosie Jainy brzmiał niekłamany podziw,
pierwsza oznaka emocji od początku tej bitwy. - Muszą zmieniać w locie miejsce w szyku.
Ostrzelany X-skrzydłowiec wycofuje się na koniec, żeby jego pilot miał czas wzmocnić
osłabione pola, a jego miejsce zajmuje następny, z silnymi osłonami.
- To fakt - potwierdziła Tenel Ka. - Długość smugi ciągnących się jonów wykazuje
ścisłą korelację ze zmianami mocy wyjściowej jednostek napędowych.
- Coś takiego - mruknął Anakin. - Muszę przyznać, że to wywiera wrażenie.
Chwilę potem jeden z niebieskich punkcików zniknął z ekranu jego monitora.
Wszystkie trzy X-skrzydłowce skierowały się ku następnemu skoczkowi. Po sekundzie czy
dwóch on także przestał istnieć. Anakin podziwiał nie tyle samą taktykę walki, co precyzję
manewrów i celność strzałów. Współpisklęta opanowały po mistrzowsku sztukę kierowania
laserów myśliwców w jedno miejsce, dzięki czemu po prostu porażały nieprzyjaciół siłą ognia
swojej broni. W następnej sekundzie z ekranu monitora zniknęła trzecia niebieska plamka.
Pozostali piloci koralowych skoczków zatoczyli łuk, jakby starali się zajść X-skrzydłowce od
tyłu.
Nagle punkcik przedstawiający myśliwce Barabelów zadrżał i zwolnił. Anakin
domyślił się, że Yuuzhan Vongowie posłużyli się dovin basalami, aby pozbawić X-
skrzydłowce ochronnych pól siłowych. Wyciągnął rękę do przełącznika komunikatora, żeby
ostrzec przyjaciół, aby przesłali całą moc do generatorów siłowych pól. Po chwili jednak
zrezygnował. Doszedł do przekonania, że mógłby odwrócić ich uwagę.
Barabelowie i tym razem go zaskoczyli. Po prostu wyłączyli jednostki napędowe.
Pozbawione napędu, ale nadal przyciągane X-skrzydłowce pomknęły ku trzem
nieprzyjacielskim koralowym bryłom niczym pociski wystrzelone z gigantycznej procy.
Dzieląca je odległość zmalała w mgnieniu oka i nagle każdy pilot myśliwca typu X znalazł się
oko w oko z pilotem skoczka. Na ekranie taktycznego monitora pojawiła się plątanina
świecących smug zjonizowanych gazów i nitek światła. Potem obraz zamigotał i zniknął,
zupełnie jakby oślepiający blask wystrzeliwanych raz po raz torped protonowych przeciążył
systemy bezpieczeństwa kamer kanonierki. Anakin spojrzał przez owiewkę i zobaczył w
przestworzach jaskrawy błysk, podobny do eksplozji niewielkiej supernowej. Zerknął na
ekran, ale nadal widniały na nim tylko igiełki zakłóceń.
- Piątaku? - zapytał.
Robot twierdząco zaświergotał i przystąpił do filtrowania zakłóceń.
- Ogony? - zaniepokoiła się Jaina. - Jesteście tam?
Nie doczekała się odpowiedzi, ale do rozmowy włączyła się Tenel Ka.
- Nasze czujniki uporały się z przeciążeniami i za chwilę znów obudzą się do życia -
oznajmiła. - Wygląda jednak, że tam nadal znajdują się trzy X-skrzydłowce.
- Ogony, jesteście tam? - powtórzyła Jaina. - Jedynko? Dwójko? Trójko?
W odpowiedzi usłyszała przeciągły syk, co u Barabelów stanowiło odpowiednik
serdecznego śmiechu.
- Jesteśmy tu, Kije - wychrypiała jedna ze współpiskląt. -I Jedynka, i Dwójka, i
Trójka.
ROZDZIAŁ
10
Na znak poparcia bojkotujących obrady senatu Ithorian nie pojawiło się także wielu
reprezentantów innych planet. Prawie setka senatorskich balkonów świeciła pustką.
Przedstawiciele Kashyyyka rzucali w mównicę kawałkami połamanych konferencyjnych
pulpitów. Zapewne usiłowali trafić w hologram thyferrańskiego senatora, który omawiał
szczegóły dziewięciopunktowego planu zorganizowania konferencji pokojowej z istotami
rasy Yuuzhan Vong. Chyba wszyscy pracownicy konsulatu planety Talfaglio, krążąc po
kładkach i pomostach, raz po raz głośno żądali, aby rycerze Jedi się poddali i ocalili życie
talfagliańskich zakładników. Przedstawiciele Balmorry równie donośnie proponowali
darmowe dostawy uniwersalnych platform turbolaserowych rządom wszystkich planet,
których floty staną do walki w obronie życia zakładników. W powietrzu unosiły się z cichym
brzękiem serwomotorów androidy służby bezpieczeństwa. Latając tu i tam, bezskutecznie
poszukiwały przybyłej aż z Dathomiry płatnej zabójczym, która podobno ukryła się gdzieś
pośród rozgorączkowanych senatorów.
Nie w taki sposób Borsk Fey’lya wyobrażał sobie spotkanie z emisariuszem Tsavonga
Laha. Wolałby się najpierw z nim zobaczyć w sali audiencyjnej, gdzie, sącząc wyśmienite
endoriańskie porto, mogliby opracować zadowalający obie strony scenariusz spotkania ze
wszystkimi senatorami. Okazało się jednak, że wysłannik nie zgodził się na takie rozwiązanie.
Zaproponował, żeby przywódca Nowej Republiki powitał go na lądowisku i cierpliwie
czekał, aż Yuuzhanin zejdzie z pokładu statku kurierskiego. Borsk wiedział, że taki
wiernopoddańczy gest jeszcze bardziej poróżniłby senatorów, a w dodatku pozbawił
Bothaninatych resztek słabnącego poparcia, jakim cieszył się w senacie do tej pory. Nie
zgodził się więc na propozycję wysłannika i pierwsze spotkanie miało się odbyć od razu w
wielkiej sali obrad senatu Nowej Republiki. Wszyscy mieszkańcy galaktyki mieli być
świadkami spotkania Borska Fey’lyi i Yuuzhanina, a tymczasem ani jeden, ani drugi nie
wiedział, co przeciwnik zrobi lub powie. Mogła to więc być, mówiąc językiem oficjalnym,
przełomowa chwila w historii galaktyki. W takich momentach od słów polityków zależał los
imperiów, a w ciągu sekundy można było zostać obwołanym nikczemnikiem albo bohaterem.
Przywódca Nowej Republiki Fey’rya zastanawiał się, czy zdoła udźwignąć ciężar takiej
odpowiedzialności.
Osłonięty czerwonym pancerzem kraba vonduun i peleryną z kapturem Yuuzhanin
wyglądał zupełnie jak rycerz Jedi. Chcąc zmusić Borska do czekania, schodził po
trzystumetrowych schodach umyślnie powoli, tak że mógłby go prześcignąć nawet bagienny
leniwiec z planety Dagobah. Nie towarzyszył mu żaden yuuzhański strażnik czy wojownik,
co sprawiało wrażenie, że wystarczającą ochronę zapewnia mu żywy pancerz i długi
amphistaff, którego nie wypuszczał z dłoni. Emisariusz nie zwracał uwagi na syki i gwizdy,
którymi witało go wielu senatorów. Ignorował też głupców, którzy starali się zastępować mu
drogę w nadziei, że zechce ich przyjąć na prywatnej audiencji. Yuuzhanin spojrzał w bok
dopiero, kiedy para Togorian obrzuciła go kubkami po kafeinie. Nawet wtedy jednak tylko
zerknął spode łba na androidy służby porządkowej, które bez trudu przechwyciły wszystkie
pociski.
Borskowi przemknęło przez myśl, że powinien był polecić woźnemu, aby rozbroił
Yuuzhanina. Wydawało mu się początkowo, że rozmawiając z uzbrojonym wojownikiem,
zaimponuje widzom HoloNetu swoją odwagą. Teraz jednak nie był już tego taki pewien.
Wiedział, że androidy służby bezpieczeństwa obezwładniłyby przybysza, gdyby tylko spró-
bował zaatakować przywódcę Nowej Republiki. Znał jednak siebie na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, iż rejestrujące przebieg spotkania holograficzne kamery zdążą uchwycić wyraz
niepokoju na jego twarzy.
Kiedy emisariusz istot rasy Yuuzhan Vong w końcu dotarł na podwyższenie,
przystanął, jakby na coś czekał. Jak uzgodniono przed spotkaniem, Borsk zszedł z mównicy.
Towarzyszyło mu dwoje członków Komitetu Doradców: Viqi Shesh z planety Kuat i Fyor
Rodan z Commenora. We troje ruszyli ku Yuuzhaninowi. Obyło się bez słów powitania i
zbędnych uprzejmości.
- Nazywam się Borsk Fey’lya - odezwał się Bothanin. - Zaprosiłem cię tu, żeby
omówić problem zakładników.
- Nie ma czego omawiać. - Emisariusz ściągnął kaptur z głowy, ukazując pooraną
bliznami i ohydnie zniekształconą twarz. - Od czasu rozmowy z Leią Solo nasze stanowisko
nie uległo żadnej zmianie.
W ogromnej sali zapadła niemal absolutna cisza, jeżeli nie liczyć cichych trzasków
włączanych komputerowych notatników. To doradcy konsulów i senatorów usiłowali
porównywać wyglądtwarzy i brzmienie głosu yuuzhańskiego emisariusza z informacjami
zarejestrowanymi w bazach danych. Borsk nie musiał uciekać się do takiej pomocy. Dobrze
wiedział, z kim rozmawia. Nie spotkał się oko w oko z wieloma najeźdźcami - a dokładnie
mówiąc, z żadnym - ale oglądał ze sto razy zarejestrowany na Bilbringi hologram ze
spotkania Leii z pierwszym wysłannikiem. W pustyni wówczas oczodole tkwiło teraz nowe
fałszywe oko, ale Borsk znał twarz Noma Anora równie dobrze, jak swoją.
- Leia Solo od dawna nie jest członkiem tego rządu - powiedział. Chociaż wszystkie
włoski jego sierści jeżyły się ze strachu, wymówił te słowa oschłym, pogardliwym tonem. -
Jeżeli chcesz coś oznajmić Nowej Republice, musisz to powiedzieć mnie, a nie komuś
innemu.
Emisariusz spiorunował go jedynym okiem. Wyglądał na zaskoczonego i zdumionego
tupetem swojego rozmówcy.
- Nie znasz naszego ultimatum? - zapytał po chwili.
Przez ogromną salę przeszedł cichy szmer oburzenia. Zapewne doradcy
poinformowali już swoich mocodawców, kim jest przysłany przez Yuuzhan Vongów
emisariusz. Borsk zorientował się, że musi działać możliwie szybko. Wszyscy wiedzieli, jaką
rolę odegrał Nom Anor na Rhommamoolu i na Duro, rozumieli więc, że przybycie właśnie
tego Yuuzhanina to policzek wymierzony całej Nowej Republice.
- Wiem tylko, że grozicie zabiciem milionów obywateli Nowej Republiki - oznajmił
Borsk. Pomyślał, że powinien poczynać sobie jeszcze śmielej. -
ERROR: undefined
OFFENDING COMMAND: PS-Adobe-3.0
STACK:
5.59214e-019
89.0
56.0
90.0
144.0
89.0
89.0
187.0
56.0
-mark-
("1"
)
/