Deus Est Machina?
Część 3: Odkrycie Graala
Bracia Johannes i Peter Fiebagowie opublikowali książkę pt. „Odkrycie Graala”. Autorzy
szwajcarscy postanowili prześledzić dalsze losy maszyny do produkcji manny. I oto w swoich
badaniach doszli do sensacyjnych wniosków.
Mijają wieki. W XI i XII wieku, a więc jakieś osiemnaście stuleci po zburzeniu Jerozolimy, na
terenie Francji rodzi się i spisana zostaje legenda, która w formie baśni przetrwała do naszych
czasów. Mowa o legendzie Graala.
Graal był to cudowny kielich poszukiwany przez rycerzy króla Artura. (Ściśle mówiąc, legenda
mówi raczej o „misie” - w języku starofrancuskim „grall” albo „graval” oznacza głęboką misę z
drewna, metalu lub kamienia). Najstarsze wersje legendy o Graalu znaleźć można u autorów
francuskich XII i XIII wieku: Chretiena z Troyes i Roberta de Boron. W języku niemieckim wielki
poemat poświęcony Percewalowi i jego poszukiwaniom Graala napisał pod koniec XII wieku
Wolfram von Eschenbach.
U Chretiena brak wyjaśnienia nazwy Graala. Robert de Boron podaje potoczną wersję mówiącą,
że miał to być kielich używany przez Zbawiciela podczas Ostatniej Wieczerzy, przywieziony do
Brytanii przez Józefa z Arymatei. Graalowi nadawano różnorakie, symboliczne znaczenia.
Niektórzy, zważywszy jego niezwykłe właściwości, uważali Graala za symbol Komunii, a inni za
coś w rodzaju „kielicha obfitości”. Ta ostatnia symbolika była najpowszechniejsza. Nie ulega
wątpliwości, że legenda o Graalu tkwiła głęboko w ówczesnej świadomości społecznej. O
właściwościach i cudowności Graala dowiedzieć się można najlepiej z poematu von Eschenbacha.
Opowiada on, jak Percewal podczas jednej ze swoich wędrówek znalazł się w zamku, gdzie miał
być przechowywany Graal. Na zamku odbywała się uczta. Przed każdym z rycerzy biorących w niej
udział stały na stole naczynia, które wszystkie - same! - zapełniały się cudowną mocą Graala.
Napełniał on każdemu z gości misy taką potrawą, która „miała smak odpowiedni do tego, jaki sobie
biorący w uczcie udział życzył”. Wolfram von Eschenbach pisze w pewnym miejscu swego
poematu:
„... chcę wam opowiedzieć o kamieniu... który nosi nazwę Lapsit exillis, i który nazywano
także Gradalis.”
Nietrudno się domyśleć, że termin ten został przez wszystkich możliwych specjalistów dokładnie
przebadany. Wynika z tych analiz, że słowo „lapsit” to zniekształcone przez autora łacińskie lapis,
oznaczające kamień. Exillis może znaczyć „znajdujący się na wygnaniu”. Inaczej mówiąc, Lapis
exillis to kamień znajdujący się daleko od miejsca, skąd pochodzi. Niektórzy autorzy, jak podają
Fiebagowie uważają, że słowo exillis oznacza ex coelis, inaczej mówiąc „kamień pochodzący z
nieba”. Inni wreszcie, jak podaje profesor Mergell, uważają, że jest to skrót określenia lapis lapsus
ex illis stellis - „kamień, który przybył z tamtych gwiazd”.
Jak widać, większość autorów sądzi, że Graal to jakiś przedmiot „nie z tej Ziemi”. W
przeciwieństwie do autorów francuskich, którzy piszą, że Graal dostarczał dowolnego jadła,
Wolfram von Eschenbach podaje, iż Graal dostarczał tylko i wyłącznie chleba. Podobieństwa
między tajemniczym i legendarnym przedmiotem dostarczającym chleba, a manną z nieba nie
mogły zostać niezauważone przez specjalistów. Oto kilka stosownych cytatów:
„Pochodzenie nazwy Graal można wywieść od grele, grad albo także gresil - kasza i również
spadający z nieba śnieg względnie rosa”. (Emma Juna, 1956)
„Motyw dostarczania żywności przez Graala przypomina zarówno biblijną mannę, jak i
liturgię Wielkiego Piątku”. (Megell, 1952)
„Właściwość Graala polegająca na tym, że smak każdej potrawy zmieniał się w zależności od
życzenia jedzącego, przypomina cechy manny. Ona również zmieniała swój smak,
przystosowując go do gustu każdego z jedzących”. (dr S. Gelhans, 1980)
I jeszcze jedna ciekawa obserwacja. Na temat Graala, a właściwie na temat innej sprawy, z jaką
związana była zagadka Graala, pisał między innymi profesor Herbert Kolb, wybitny talmudysta i
znany skądinąd znawca kabalizmu. Drugą nazwą Graala, nazwą łacińską, była „Lapsut exillis”.
Kolb pisze, że nazwa ta związana jest najprawdopodobniej z jakimś świętym kamieniem, który po
zburzeniu Jerozolimy i jej świątyni znalazł się - od niej - daleko. Natomiast słowo „Graal”
odpowiada „łasce”, która w postaci jak najbardziej materialnej ukazuje się i dowodzi pomocy Boga.
Czy trzeba tu przypominać, że taką łaską, na którą na próżno czekali królowie Dawid i Salomon,
była właśnie manna? Warto też zacytować następujący fragment kabalistycznej „Księgi Zohar”:
„I z tej rosy... otrzymują mannę. Manna ta... dostarczana była tylko w określonym czasie;
kiedy lud żydowski wędrował przez pustynię. I wtedy żywił ich manną z rosy „wiekowy
starzec”. Później już manny nie było...”
Zaś w poemacie Wolframa von Eschenbacha mamy taki opis:
„Wówczas stu giermków z szacunkiem zbierało na białe płótno chleb z Graala, roznosząc go
gościom wokoło stołu”.
Analogia rzuca się w oczy, chociaż ostatecznie mógłby ktoś powiedzieć, że jest ona
przypadkowa, że to jedynie odwieczne marzenie człowieka, by codzienny chleb dostarczały mu
niebiosa. Związek między maszyną do produkowania manny z rosy a Graalem uwidoczniony jest na
rycinie Anglika Burnes-Jones'a z 1898 roku. Widać na niej, jak rosa spadająca na Graala
przekształca się w żywność.
Ołtarz ze stojącym na nim Graalem przedstawionym w kształcie kielicha, do którego wpadają krople
niebiańskiej rosy. Ryc. Burnes-Jonesa z 1898 r. (Londyn).
Fiebagowie przytaczają jeszcze jeden argument przemawiający za słusznością tej analogii.
Określenie „wiekuisty starzec” znajdujące się w „Zoharze”, można tłumaczyć także jako „noszony
ze zbiornikami”. A zgodnie z północnoskandynawskim terminem Graal, to gangdi greldo, czyli
dosłownie „wędrujące pożywienie”.
I jeszcze jedna przesłanka: von Eschenbach powiada o Graalu dosłownie:
„Pozostawił go na Ziemi wóz, który wrócił pośród gwiazd”.
Z tego, co dotychczas napisano, wynikają dwie możliwości:
1. Graal to tylko mit, baśniowy wątek wywodzący się z jakichś przekazów o mannie „łasce”.
2. Coś spowodowało, że prawda o maszynie, która dostarczała niegdyś Żydom manny, stała się
nagle żywa i sugestywna.
Pierwsza ewentualność jest możliwa, ale mało prawdopodobna. Choćby dlatego, że „Księga
Zohar” powstała dopiero w XIII wieku. Inne przekazy nie są znane. Pozostaje ewentualność druga,
za którą opowiadają się Fiebagowie. Co mogło się wydarzyć, że w szesnaście wieków po zburzeniu
świątyni w Jerozolimie, a przeszło dwadzieścia po jej zbudowaniu mit maszyny wytwarzającej
mannę odżył w postaci legendy o Graalu? Otóż w tekście Wolframa von Eschenbacha znajduje się
dokładna odpowiedź na to pytanie.
Autor wspomina tam człowieka imieniem Flagetanis, którego tekst (księga?) odnaleziony został
w Toledo (Hiszpania), a następnie przetłumaczony przez niejakiego Kyota. Ten właśnie tekst miał
stać się źródłem opowieści o Graalu. Według von Eschenbacha, ów Flagetanis miał być w połowie
Żydem, a w połowie Fenicjaninem. Musiał więc żyć w zamierzchłych biblijnych czasach, kiedy
związki między Żydami a Fenicjanami były możliwe. Otóż w Biblii jest mowa o takim pół-Żydzie,
pół-Fenicjaninie. Miał nim być Hiram Abi z Tyru, architekt świątyni Salomona. Jej budowniczy!
Był to człowiek o olbrzymiej wiedzy. Czy mógł on być autorem tekstu, o którym wspomina
niemiecki autor?
Fiebagowie odpowiadają na to pytanie twierdząco. Nie zapominajmy, że Hiram wiedział
wszystko o świątyni Salomona. Wiedział więc także, że w Arce Przymierza przechowywana była,
jako świętość nad świętościami, maszyna, która niegdyś, jako dowód łaski Pana, dostarczała Żydom
mannę. Mógł więc Hiram o tym napisać. Czy tekst ten mógł dostać się w dwadzieścia wieków
później do Toledo? W jaki sposób? Przez dwie fenickie kolonie na terenie Hiszpanii - Mainakie i
Hereskopeion.
Nie można jednak wykluczyć innej możliwości. Mogło się przecież zdarzyć, że manuskrypt
Hirama znalazł się w sławnej Bibliotece Aleksandryjskiej. Przed jej spaleniem było w niej milion
tomów. Wiele z nich ocalało. Pod koniec średniowiecza pojawiły się w Europie stare, przed
dziesiątkami tysięcy lat nie wiadomo przez kogo sporządzone mapy, które stały się później wzorem
dla Piri Reisa czy Oronteusa Finaeusa. Mogła się więc i w podobny sposób uratować relacja
Hirama.
Wolfram von Eschenbach pisze, że tekst Flagetanisa został z jakiegoś nieznanego języka
(fenickiego?) przetłumaczony na łacinę przez Kyota. Nie ma powodu mu nie wierzyć. W ten więc
zapewne sposób powstała legenda o Graalu. Pozostaje jedynie odpowiedzieć na dwa pytania.
Pierwsze: co się stało z samą maszyną? Drugie: czy mówiący o niej tekst stał się tylko źródłem
legend, czy też spowodował zainteresowanie znacznie bardziej konkretne?
* * *
Templariusze to zakon założony w roku 1119 przez rycerzy z Szampanii jako bractwo dla
ochrony pielgrzymów przybywających do Jerozolimy. Od siedziby w pobliżu dawnej świątyni
(templum) Salomona, bractwo nazwano templariuszami. Liczne nadania oraz transakcje finansowe
pozwoliły im zgromadzić wielkie bogactwo. Po upadku królestwa Jerozolimy wielki mistrz
templariuszy przeniósł się do Francji. Król francuski Filip IV Piękny, pragnąc uwolnić się od
długów, uwięził w 1307 roku wszystkich członków zakonu i zagarnął ich bogactwo. Oskarżeni o
znieważanie krzyża i rozpustę, nie przyznali się (mimo tortur) do winy. 54 przywódców zakonu z
wyroku inkwizycji spalono na stosie.
Peter i Johannes Fiebagowie, autorzy „Odkrycia Graala”, przeprowadzają ciekawy i dobrze
udokumentowany dowód, że od pierwszej chwili powstania zakonu działania jego założycieli nie
miały nic wspólnego z celami, jakie głosili. Wszyscy, a przede wszystkim najwybitniejsi z owej
dziewiątki (bo tylu ich było), Hugo de Payns i Hugo de Champagne, zajmowali się intensywnymi
poszukiwaniami czegoś, co musiało mieć dla nich olbrzymie znaczenie. Zajmowali się przy tym
analizą i tłumaczeniem starych tekstów - kabalistycznych i biblijnych. I to tak intensywnie, że we
Francji korzystali z pomocy słynnej szkoły rabinicznej w Troyes. Owa dziewiątka pierwszych
templariuszy związana była z późniejszym świętym: Bernardem z Clairvaux. W tej właśnie
miejscowości, w tym samym czasie, powstało opactwo będące niejako francuską ekspozyturą
templariuszy. W Clairvaux zajmowano się starymi tekstami.
W roku 1127 zakon przenosi się do Francji. Decyzja ta nie ma nic wspólnego z upadkiem
Królestwa Jerozolimskiego. „Dziewiątka wspaniałych” z Jerozolimy osiedla się w Clairvaux i w rok
później reguła zakonu zostaje zatwierdzona przez papieża.
Autorzy książki o Graalu uważają, że bractwo, a później zakon powstały w tym celu, by
odszukać w Jerozolimie lub w jej pobliżu Arkę Przymierza z jej zawartością, tj. maszyną
produkującą mannę. Bracia Fiebagowie cytują następujący fragment listu św. Bernarda do papieża:
„Z pomocą bożą i naszą zakończone zostało dzieło, co pozwala tym sługom Chrystusa wrócić
ze świętego miasta Jerozolimy z powrotem do marchii i Burgundii... Dzieło zostało
zakończone?”
Jakie dzieło? Ochrony pielgrzymów? Przecież nie zaprzestali oni swych wędrówek do
Jerozolimy. Zastanowić się dokładniej wypada, co takiego działo się między rokiem 1119 a 1127,
kiedy to bractwo, a wkrótce zakon, wraca do Francji, wykonawszy swoje zadanie? Odpowiedź
brzmi: w tym czasie znaleziono to, czego tak usilnie dziewięciu założycieli zakonu szukało.
Odpowiedź ta nie jest wyłącznym odkryciem autorów książki. Przed nimi dostrzegał ten fakt
wybitny znawca dziejów zakonu templariuszy, Louis de Charpentier („Potęga i tajemnica
templariuszy”).
Jedno jest tu tylko możliwe wyjaśnienie tego zachowania. Owych dziewięciu rycerzy nie
przybyło do Jerozolimy, by bronić pielgrzymów, ale po to, by coś ważnego odnaleźć, uchronić i
zabrać ze sobą. Coś szczególnie świętego, co znajdowało się w świątyni Salomona: Arkę
Przymierza. Charpentier nie pisze o maszynie, tylko o Arce. Bracia Fiebagowie zgadzają się z tym
rozumowaniem. Dodają przy tym, że jeśli dzisiaj, z perspektywy prawie dziewięciu wieków,
obserwuje się ówczesną ruchliwą działalność założycieli zakonu, widać wyraźnie, że pierwszym,
który wpadł na ślad Arki, był Hugo de Payns. I wtedy Bernard z Clairvaux dał sygnał do powrotu.
W Jerozolimie bractwo nie miało już nic do roboty. Dzieło zostało zakończone.
Może się wydawać komuś mało przekonywające ekwilibrystyczne rozumowanie, które wiąże
zburzenie świątyni Salomona w 586 roku przed naszą erą z wypadkami z okresu krucjat i
początków drugiego tysiąclecia nowożytnej epoki. Ale czy rzeczywiście jest to tak niezwykłe, jeśli
się zważy, że teksty kabalistyczne, wyraźnie wspominające o owej maszynie, przekazywane były
ustnie przez dwadzieścia chyba wieków, a spisane zostały dopiero w trzynastym stuleciu w
„Księdze Zohar”? Warto o tym wspomnieć choćby dlatego, że właśnie do Hiszpanii, gdzie powstał
„Zohar” wiedzie wiele śladów związanych z pierwszymi krokami i działaniami templariuszy.
Wolfram von Eschenbach pisze, że o istnieniu Graala dowiedział się w Hiszpanii niejaki Kyot,
natrafiwszy na manuskrypt Flagetanisa. Kim był ów Kyot? Dziesiątki specjalistów starało się to
wyjaśnić. Najprawdopodobniej był nim Hugo de Payns, albo też obydwaj Hugonowie. Imię Hugo,
czytane po francusku brzmi prawie jak Kyot. W każdym razie ich życiorysy są bardzo zbieżne.
Rozumowanie to jest usprawiedliwione jeszcze innymi przesłankami. Otóż Wolfram von
Eschenbach w swoim poemacie o Percevalu wspomina, że „Kyot odkrył w owym manuskrypcie
prawdę o Mazadanie”. Cóż to takiego Mazadan? Jest to bez wątpienia lekko zmieniona nazwa
twierdzy Masada, zbudowanej przez Heroda, zdobytej i zburzonej przez wojska Tytusa w 73 r.
Ruiny Masady istnieją po dziś dzień i stanowią dla współczesnego Izraela symbol nieustępliwości i
bohaterstwa, jako że wszyscy obrońcy tej twierdzy, z żonami i dziećmi, popełnili samobójstwo, by
nie dostać się żywcem w ręce Rzymian. Tylko że jeśli autorem manuskryptu, odkrytego przez
Kyota miałby być Hiram - budowniczy świątyni Salomona, o którym wspomina Biblia - to nie mógł
on wiedzieć o Masadzie, zbudowanej dziewięć wieków później.
Ale Masada mogła być miejscem skrywającym Arkę Przymierza. Mogły krążyć o tym rozmaite
opowieści. Tak nieustępliwa obrona musiała mieć jakieś uzasadnienie. Toteż zjeżdża do Jerozolimy
garstka templariuszy. Przez dziewięć lat zajmują się poszukiwaniami. Wreszcie, w 1127 roku
osiągają sukces. Wracają do Europy, przywożąc bezcenny skarb - maszynę, która niegdyś
produkowała mannę. W rok później reguła zakonu zostaje zatwierdzona i templariusze stają się
strażnikami Arki. Podczas tortur, którym poddano templariuszy z inicjatywy Filipa IV Pięknego,
rycerze wspominali o istnieniu czegoś, co wzbudzało w nich strach i podziw, miało kilka głów,
brodę zarówno na obliczu, jak i wzdłuż ciała, oraz błyszczące oczy...
Peter i Johannes Fiebagowie piszą:
„Wobec tego, że nigdzie takiego bóstwa ani jego obrazu nie znaleziono, należy sądzić, że jeśli
w ogóle coś takiego istniało, było to coś zupełnie specyficznego. Gdzie takie bóstwo (idol) było
przechowywane, nie wiemy, ale co to było, możemy dzisiaj zdecydowanie wyjaśnić. To bóstwo
templariuszy, które nosiło nazwę Bafomet (Baphomet, tak nazywa je akt oskarżenia), było
niższym członkom zakonu zupełnie nie znane. Natomiast wiedziały o nim koła zbliżone do
władz zakonu - a był nim przedmiot, który niegdyś Hugo de Payns i jego przyjaciele przywieźli z
Palestyny - maszyna do produkowania manny.”
O Baphomecie piszą wszyscy zajmujący się historią templariuszy. Kto lub co to było? Nikt nie
udziela zdecydowanej odpowiedzi. Jeśli Fiebagowie twierdzą, że chodziło tu o coś znanego tylko
nielicznym; o coś, co przechowywano w głębokiej tajemnicy i o czym szczątki informacji
wydobywano od torturowanych rycerzy - to ich wnioski wywodzą się zarówno z uważnego
odczytywania samego aktu oskarżenia, jak i z wielu komentarzy co wybitniejszych znawców
przedmiotu. Zeznania, których pewne szczegóły dotyczą wyglądu owego „bóstwa” przypominają
opis maszyny w „Księdze Zohar”, choć tam mówi się o „Wiekowym Starcu”.
Niektórzy z oskarżonych członków zakonu zeznawali także, że owe „bóstwo” miało być
„nosicielem wiedzy”. Zadziwiające! Przecież - po pierwsze - „Księga Zohar” dokładnie mówi, że
przez ciało owego „starca” płynęła wiedza, która wydostawała się na zewnątrz, a - po drugie - jeśli
odczytać imię Baphomet według kabalistycznych reguł, otrzymuje się, jako jego odpowiednik,
słowo sophia, które po grecku oznacza... wiedzę.
Na niezwykłą treść (wprawdzie wymuszoną torturami) zeznań oskarżonych zwracali już
wielokrotnie uwagę historycy zajmujący się dziejami templariuszy. Zanim jeszcze Dale i Sassoon
odkryli, że w opisach kabały chodzi o maszynę do produkowania manny, historycy pisali, że
podobne zeznania składać mogli tylko ludzie, którzy zetknęli się z czymś niezwykłym, całkowicie
przekraczającym ich wyobraźnię. Juliusz Evola pisał w roku 1955:
„Taka reakcja (to znaczy wstrząs, przerażenie, podziw) przypomina w niewiele zmienionej
formie reakcję, jaką opisywano w niektórych wypadkach zetknięcia z Graalem...”
Można przypuszczać, że kiedy maszyna znalazła się w posiadaniu templariuszy, prawdę znała
tylko garstka z nich. Ale wszystkiego nie można było ukryć. Niosły się jakieś słuchy, przekazywano
sobie różne tajemnice. Garstka ludzi, którzy odnaleźli maszynę, przekształciła się w grono
bohaterskich rycerzy króla Artura, szukających Świętego Graala...
A co się stało z maszyną, gdy zakon rozwiązano, a 54 templariuszy spalono na stosie? Zdaniem
braci Fiebagów, istnieje kilka możliwych odpowiedzi. Przypuszczenie najbardziej prawdopodobne:
maszyny nie odnaleziono. Templariusze spodziewali się przecież jakiejś akcji króla Filipa i
urządzenie gdzieś ukryli. Istnieje też możliwość, że maszyna została jednak odnaleziona, choć
milczą o tym akta procesu. Może spoczywa w Watykanie, jak niejeden ważny, nieznany szerzej
dokument? Przypuszczeń na ten temat istnieje bardzo wiele, brak natomiast jakichkolwiek
dowodów. Cała ta historia wskazuje jednak, że hipoteza mówiąca o obecności na naszej planecie -w
zamierzchłych czasach - astronautów, którzy pozostawili nam jakże trwałe ślady swojego pobytu,
ma uzasadnienie i w tym przykładzie.
Na podstawie:
Rodney Dale i George Sassoon: „Maszyna do produkcji manny”
Arnold Mostowicz: „Deus Est Machina”
Erich von Däniken: „Antyczni kosmonauci”