lubię być w twoich ustach
Agnieszka Gałązka
lubię być w twoich ustach
Gniezno 2010
Nagroda im. Andrzeja Krzyckiego
Ogólnopolski Konkurs im. Andrzeja Krzyckiego
na Debiutancką Książkę Poetycką – Gniezno 2010
jeśli jest początek, to na końcu języka
„mój posępny kunszt, mój wiersz”
Dylan Thomas
nie jestem złotym dzieckiem dylanie t. w wieku
czterech lat recytowałam z pamięci jedynie „ojcze nasz”,
choć miałam jak pan dumną publikę – schodziły się sąsiadki, klaskały
ustami: jaka zdolna dziewczynka, a jaka grzeczna. minęło z wiekiem
trzeba było nauczyć się mówić od nowa. to szaleństwo
wierzyć w prasłowo; jak donosi biblia – adam był małomówny
i niezbyt rozgarnięty. ale to już inna historia, sprawa
różnicy między chcę a mogę powiedzieć. jedno co możesz,
to zapisywać wszystkie usłyszane kwestie na fiszkach,
dobierać role, aktorów do swojego dramatu. a chór i tak zaśpiewa
na koniec: przestań kłamać mała, przestań kłamać wierszem
~ ~
z dzieciakiem trzeba krótko,
nie luzować smyczy za bardzo,
musi znać swoje miejsce: przy nodze. puścisz szczeniaka samopas
i wyrośnie z niego bydlę.
babka miała swoje metody wychowawcze: kiedy byłem niegrzeczny
udawała, że umiera – spuszczone powieki, splecione palce
na suchej piersi i wołanie: gdzie moja gromnica, zapalcie gromnicę,
zasłońcie zasłony! widzisz, co zrobiłeś, starą babkę wpędzasz do grobu.
za to ojciec wychowywał bez słów i teatralnych gestów, zwyczajnie
podsuwał pod nos skórzany pasek i wiadomo było czym to pachnie.
mój tata jest pracoholikiem – pracuje i pije, mama mówi, że jak dorosnę,
to pójdę w jego ślady, nie wiem tylko czemu wtedy płacze.
*
nie wiedzą, że piszę. babka przewróciłaby się w grobie, ojciec przemilczał –
a wiadomo czym pachnie takie milczenie; matka załamałaby ręce. dla ich dobra
udaję, że jestem mężczyzną – haruję na chleb, mam żonę i syna.
codziennie wycinam ich z papieru, puszczam na wodę białe łódeczki,
czekam aż do mnie dopłyną.
w głąb króliczej nory
na powierzchni
nellie lovett uratowała głodny londyn, karmiąc go
pasztecikami z podrobów ludzkich. ostatecznie
liczą się intencje, a dobro i zło balansują na krawędzi
brzytwy.
wewnątrz
alicjo, nie pij z podejrzanych flaszek, małe dziewczynki
nie rosną, zmieniają tylko rozmiary. będziesz biegać
za białymi królikami, wpadać w dołki. w końcu okaże się,
że życie to omam szalonego kapelusznika.
na dnie
zdejmijcie ze mnie słowa, co obsiadły jak muchy;
powyrywam im skrzydełka, potem na szpilkę
i w gabloty. można patrzeć, ale nie dotykać.
wierzyć lub nie. a kiedy ucieleśnią się, wypatroszyć,
podawać nie na srebrnych tackach, ale pod stołem.
~ ~
wiersz, w którym podmiot jest głupią dupą
za drzwiami w szafie też jest lew. zjem cię – kłamię,
żeby nie powiedzieć, że tak naprawdę chciałabym pogłaskać.
parę lat minęło, ale urosły mi tylko cycki, średnica
głowy niezmienna; pcham ją tam, gdzie nie chcą,
tłukę o każdy napotkany głaz, może w końcu pęknie?
wszystkie ostre podmioty, które mam w sobie
służą za skalpel. rozcinam i pokazuję lekko zaróżowiony
środek. chciałabym żebyś to zobaczył, dotknął
bez obrzydzenia.
póki co, owijam prześcieradłem, tworzę odbicie
widoczne tylko pod światło.
sztuka sprzątania
„wiersz nic nie wyjaśni nic nie rozwiąże
ale to obowiązek
jak zamiatanie ulicy”
W. Różański
nie jestem tu po to żeby mówić jak powinniście żyć czy kochać.
gotowych odpowiedzi szukajcie u coelho albo innego wojownika
światła.
lubię kłamać zmyślać siebie na różne sposoby. nadstawiam policzek
najczęściej po to byście mnie po nim polizali
a jeśli piszę o gwiazdach mam na myśli czerwone cętki
poparzeń na skórze. a jeśli mam na myśli podcinanie gardeł to piszę
wciąż żywe frazy w lirycznym dialekcie
nie chcę tego robić ale ktoś musi wyciągać śmieci spod dywanu
zamiatać pod progi waszych domów
~ 10 ~
z listów od do
1.
czy ktoś już dla ciebie tak pisał, składał nocą
litery w parzyste kostki? to dziwne uczucie, nagle jesteś mój i ja
jestem po to, żebyś się uśmiechał – to prawie jak miłość
brzydzimy się kiczem, dlatego nie będziemy rysować
serc przebitych strzałą. co innego półsłówka, półwiersze
wysyłać w białych kopertach, ale bez znaczka,
na wypadek gdyby miały dojść
podejrzewam, że gdybyśmy kiedyś spletli palce,
to w koszyczkach z dłoni zamieszkałoby słońce.
ale nie wiem tego na pewno, dlatego pisz do mnie jeszcze
2.
mam ulubione miejsca do których wracam po linii
piegów do zgięcia łokcia albo za uchem gdzie pachniesz niemowlętami;
wszystkie punkty styczne: usta brodawki płaszczyzny ud to kolejne przystanki
nie omijam żadnego żeby się nie zgubić.
czeszesz włosy, biorę cię pod włos: powinnaś kłaść się nago w białej skórze
odbijają się gwiazdy. kreślę językiem wielką niedźwiedzicę i zjadam.
są dni, kiedy nie piszę listów, gasną mi wtedy dłonie.
3.
nie wiem skąd to przypuszczenie, że mógłbyś się przy mnie ogrzać;
gadki szmatki typu: jesteś moim słońcem.
a ja ci mówię: jestem zimną planetą, nawet nie planetą –
– grudką kamienia, nie daję z siebie choćby iskry.
11
chcę żebyś mnie nie lubił, poszedł w diabły, po rozum do głowy,
gdziekolwiek, byle dalej.
a potem wróć i noś mnie na języku tak długo aż zmięknę.
4.
zawołaj mnie po imieniu lubię być w twoich ustach.
nie możemy zrobić nic więc piszemy po kątach przy zgaszonej lampce
tulimy się pomiędzy frazami.
to więcej niż masz: zbyt dużo wolnej przestrzeni w łóżku czyjeś plecy
co wciąż zasłaniają zamiast osłaniać. cztery garście milczenia i dwa języki obce.
nie musisz czuć się winna nikt nie zobaczy jak cię trzymam
w wierszu; jak wyjmuję z piersi słowo niby żebro, lepię na obraz i
podobieństwo,
choć jeszcze tchu nie wystarcza byś stała się ciałem.
~ 12 ~
dyptyk autotematyczny
1.
można wpisywać siebie w wiersze, zamykać
w ciasnych przestrzeniach: odtąd – dotąd, ale on
i tak będzie rozpychał się łokciami, wyciągał ramiona – wersy
by zaznaczyć obecność pomiędzy i nad; podmiot lubi dotykać siebie,
bardziej niż innych; łechtać albo bić po twarzy, zależnie od nastroju,
nastraja instrument czy broń, nieważne,
ważne, że celuje w się. się przemieszcza do celu albo zbacza,
żeby zmylić trop; na białym polu rysuje czarne strzałki, głębiej
tabliczki z napisem:
turysto, nie wchodź tu: ugrzęźniesz po kostki, porazi cię prąd
prostych zdań
2.
mam 2 lat i skłonności autodestrukcyjne; nacinam
skórę wierszy przy pomocy ostrych narzędzi, takich jak:
ironia, cynizm; sporadycznie zdarza mi się wkładać język
między drzwi i trzaskać.
pokaż mi swoje wiersze, a powiem ci kim nie jesteś
* „porazi cię prąd prostych zdań”, z: Po wodzie Krzysztofa Kleszcza
13
nie pytajcie co miałam na myśli
panie i panowie, poeci! dziś pijemy za tych, co potrafią jeszcze czytać,
co ciekawsze – poezję. takie czasy, trzeba przygryzać język, sklejać
proste zdania, broń boże złożone
podrzędnie przyjdzie nam śpiewać do kotleta. a kiedy otworzą się
nasze prorocze usta, potoczymy błędnym wzrokiem po sali, mówiąc
donośnie, najliryczniej: dupa, dupa, dupa!
publika zamlaszcze, poleci ślina i przywiędła róża na scenę
wpuszczają każdego, byle efektownie mówił o niczym. to proste –
łączy się słowa, jak w krzyżówce (a kogo obchodzi jakie jest hasło?
ważne, że pasuje) i nie zapominajmy o tym, że poetę poznamy
po tym jak kończy
z pisaniem z dnia na dzień albo metodą małych kroków.
ja to bym jednego z drugim w kaftan i na odwyk. po co zaraz na odwyk,
jeszcze chwila i nie będzie komu polewać, więc
kieliszki w górę, wypijmy: żeby słowa, z których zrobią
nasze trumny, gniły jak najdłużej
~ 14 ~
proszę mnie nie brać na poważnie
„W Ameryce dzieci nie biorą się z puszek po coca coli
(...) pochodzą z jaj wysiadywanych przez rabinów.
Jeśli jest się katolikiem to przez zakonnice, a jeśli jest
się ateistą to przez brudne, samotne prostytutki.”
postanowiłam – wchodzę na dobrą drogę rzucam pisanie
albo chociaż palenie: niedopałki są złe, bo dostają się do morza,
ryby je palą i wpadają w uzależnienie; lata lecą, a ja muszę dać przykład
dzieciom, nieważne, że żadne mi się jeszcze nie wykluło
zakonnice są zajęte: gubią poranne zorze, nawlekają
dni na sznury różańcowe; nie mówię już o prostytutkach – to brzydkie
słowo, a ja miałam omijać złe ścieżki
wersów nie okiełznam wszystkich swoich demonów,
nawet jeśli zamknę je w puszce po coca coli, wypłyną w świat,
by dryfować na kładce z metafory, w dziurawych balejach – wierszach
do brzegu, do warg; wpadną w przepastną gardziel i wrócą szlakiem:
głowa, ręka, papier – każą mi mówić od rzeczy, a ty czytasz
i pukasz się w czoło, że jak można tak bredzić? brodzić? bruździć
w poezji,
odpowiem: czytelniku, go in good health
* cyt. z filmu Mary i Max A. Eliota.
1
listy z japonii
list pierwszy
na wyspach nansei zaczyna się pora deszczowa. piąta pora roku
po wiośnie. deszcze padają co drugi dzień, ale nie przynoszą ulgi,
bo woda nie zmywa ani nie oczyszcza. wpływa i wypływa porami
pozostawiając wspomnienia jak brudny osad.
list drugi
czuję się jakby moje ciało owinięto w wilgotne prześcieradło. paruję.
z dnia na dzień skórę zaczynają porastać gęste lasy równikowe.
żyły pompują błotnistą, szarą maź. paprocie, drzewa kamforowe, palmy
wrastają we mnie korzeniami pijąc zachłannie to, co się teraz we mnie skrapla.
tęsknotę za tobą.
list trzeci
jestem spokojny odkąd przebudzony objawił mi cztery szlachetne prawdy.
za tysiąc lat wodniste lasy urodzą mnie jako krzew morwy. stanę się
pokarmem jedwabników, ich kokonami. wniknę jedwabiem w twoje włosy.
to najprostsza i jedyna ścieżka powrotna do ciebie.
~ 1 ~
słoje. granice rosną
w środku jestem jak pień drzewa –
– z każdym rokiem więcej słoi odgradzają
im bliżej człowiek tym głębiej wytyczone granice
intymności u każdego przebiegają inaczej
linie kreśliły się już od początku kiedy niebo oderwano od ziemi
a ja nauczyłam się oddzielać siebie od całej reszty:
kota kamienia jeziora innego człowieka zobaczyć
różnice najbardziej niepokoją graniczą między mną
a mną i nie mów że to rozdwojenie jaźni zgodnie
z zapowiedzią szaleństwa
nie ma wątpliwości że człowiek to nie jedno
bo składa się z duszy ciała krwi moczu i jeszcze czegoś
nie rozumiem tego przekonania o spójności
sądów myśli zdarzeń całej tej rzeczywistości wyczuwalnej
pod palcami nic już nie jest znajome
1
projekcje albo szukanie różnic
„przykro mi, że nie jestem doskonała, że brakuje mi ciebie,
że pytałam i zasłaniałam oczy, że widziałeś mnie nagą i
zapomniałeś”
*** Monika Mostowik
o trzeciej nad ranem (w nocy?) nie mogę znaleźć
miejsca. to łóżko nie ma brzegów, gubię się w fałdach
prześcieradła
rozpościeram sen, wbijam pinezki w krawędzie –
– zaczynamy projekcję: ta kobieta jest silna, końce świata
połyka bez mrugnięcia i wgryza się dalej w nowe.
jej nie spada na głowę niebo ani niekochanie. zgrzyt,
błysk. koniec taśmy. zwijamy
się stąd. to nie jest dobry czas na lśnienie, nie znajdą nas
w popielniku, zagrzebiemy się głębiej zanim
rozjaśni się na dobre, powiem ci jeszcze,
że tęsknota, to dziwne słowo – brzmi podobnie jak
ochota, tylko mniej wyraźnie.
~ 1 ~
hop-siup
nigdy nie mówiłam o sobie: ciało stałe.
pomyślisz: życie ją rozpuściło, nie ma ratunku
jest już za późno. nie jest za późno? kogo pytać
i gdzie pukać: w czaszkę czy osierdzie?
wariuję pod drzwiami, kiedy nie otwierasz.
wkładam palce w gniazdka (brak prądu?
między nami). nie zadzwonisz
dzwoneczkiem u szyi. z tematu na temat
hop-siup – przeskoczę sama siebie.
będę lepsza, piękniejsza, przestanę huśtać się
z dna na dzień
1
głębsza faza snu
był sen bez nocy. był wiersz, ale bez
nie zakwitł pod płotem. wejdź głębiej, rozgarnij
łubiny, trawę jak stąd – dotąd, zgniłą ściółkę. tu jest,
wykop pazurami, zaorane kości
aport piesku, aport. w szpik, złuszczoną tkankę
wgryź się. niech zaboli tak, że przestanie czuć
się kimś innym niż jest
*
dotykali punktów newralgicznych. ona była naga,
a jemu wisiał krawat na szyi, piękna pętla. (jak można pokazywać gołą
twarz? z dwojga złego lepiej dupę. ta przynajmniej nie uśmiecha się
głupio, trwa w wiecznym zdziwieniu)
~ 20 ~
awers
podobno picasso mieszał farby ze spermą, żeby jego sztuka była
nieśmiertelna. nie mam tak łatwo: nie produkuję białka
w tej postaci ani nie maluję. poezja kobieca zawsze była poszkodowana,
nawet jeśli trwała dłużej niż okres.
dlatego ja, kobieta, piszę w męskiej skórze by bezkarnie obrażać,
być szowinistą, mizoginem. i niech zleci się stadko kur, niech gdaczą:
ko, ko, ko-chana, jak tak można? no jak?
zwyczajnie. pewnie, że mogłabym po babsku pisać o złamanym sercu,
kwilących słowikach i złym mężczyźnie (albo dobrej miłości),
wysiadywać wiersze jak jaja, ale wolę być kogutem: zapładniać
wątpliwościami.
21
odwilż
„psa całowała dzisiaj tak pokątnie,
że gdy wróciła, miała w oczach wierność”
Z Pamiętnika, S. Grochowiak
od kilku dni odwilż – to poetom wilgotnieją oczy.
piszą wtedy niewyraźne wiersze i łzy nazywają mgłą.
jestem teraz miękka jak powinna być kobieta, przeciekam
rzewną poezją. wczoraj była noc, miałam czarne włosy,
wyrywałam z nich garściami kosmyki lasów.
aż nadszedł poranek i dzień pierwszy, pełen prześwitów.
blade skrawki zapętlam w supeł na pamięć i na szczęście.
przyznaję: mogę chodzić przy nodze, jeść z ręki, ale póki co,
jestem bezpańska jak ślepe szczenię. obijam się o ścianki
nie swoich wierszy.
~ 22 ~
to nie poezja, to proza
niektóre korytarze nie mają końca. wracasz,
by upychać życie w format a4. miła twarz pyta: skąd ta kolczatka na szyi?
dlaczego boi się pani oddychać samodzielnie?
w kącie pod okiem czarno-biała dziewczynka z krzywymi nóżkami i grzywką.
opowiada, jak babka kopała psa, który piszczał, a ona wyła długo w noc.
pani w przedszkolu powiedziała: nie jesteś pieprzoną księżniczką. obudziła się
spocona i z rozpalonym czołem: mamo zabierz złe oczy.
mężczyźni lubią małe dziewczynki. zamykają je w samochodzie (najpiękniejsze
są piętnastoletnie piersi) wyciągają spod fotela wstyd
zamiast majtek, cedzą przez zęby: nauczę cię miłości i jak daleko można uciec
od siebie.
wraca po omacku, pod ścianę. podpiera tak długo, że słyszy o czym płaczą
słoje w dębach.
23
nowy dzień,
nowa warstwa śniegu i znowu nie trafisz. wiesz, śni mi się, że chodzimy
po lesie znanym traktem i zataczamy coraz większe koła, w nich punkty
styczne
to usta, oczu jeszcze nie mamy. kiedy się budzę wygładzam prześcieradło,
zbieram paprochy rzucone niedbale na dzień dobry, na dzień zły.
każdy dzielę na dwoje, oglądam pod światło, bawię się w kopciuszka:
słowo, popiół, słowo. popiół jak mgła w proszku – nabieram pełne garście,
rozrzucam na cztery strony, zaznaczam terytorium. dalej nie pójdę, są granice,
poza które nie puszczam się wolno.
~ 24 ~
*** (poeta jest jak dziecko)
poeta jest jak dziecko: wierzy w istnienie miłości
i św. mikołaja.
to takie typowe – przykładać język do klamki na mrozie
i czekać co się stanie; czy pytać w kółko: dlaczego niebo jest
niebieskie? obiecywać, że skończy się z pisaniem (nie będę już
kłamał) i nie dotrzymywać słowa.
nie ufam, kiedy mówisz: już cię nie potrzebuję, nie przychodź tu
po wiersze, po mnie; każesz wybierać: pisanie albo życie, a ja wiem,
że zawsze jest trzecie wyjście.
poeta, jak dziecko: zajączki puszczane lusterkiem na ścianie
bierze za słońce. płacze, gdy powiedzą mu prawdę.
2
sztuczne słońca i zimorodki
styczniowe noce są miękkie jak umieranie.
nie pomogą sztuczne słońca, naświetlanie słowami: wszystko będzie
dobrze.
jeszcze nie luty, a już bawimy się w zimorodki: zwodzimy na cudne manowce,
uciekamy, by wrócić. przez kilka tygodni będziemy drążyć temat domu,
wić obietnice, roztapiać się pod językiem. potem przyjdzie wiosna i nic się nie
wykluje.
bo tu nie chodzi o to żeby złapać zimorodka, ale za nim gonić, prawda?
zastanawiałeś się dlaczego zimą częściej myślimy o śmierci? nawet jeśli jest biała,
to przecież my wciąż tacy zieleni.
~ 2 ~
czternaście wschodów,
tyle zachodu o nic. nie ma czegoś takiego jak „nic”
pani agnieszko. ma pan rację puste ręce znaczą
to samo co pełne. kwestia podejścia na wyższy
poziom rozumienia.
nie wiedziałam czego chcę. i co mnie tu nie trzyma.
dom ma za dużo ścian. jedno okno które uczę się
otwierać. przyjdzie czas na drzwi?
ludzie dają poczucie bezpieczeństwa albo jazdę
bez pasów. nie potrzebuję podróżować w foteliku
zamiast grzechotki mam już własne grzechy.
wyjeżdżam i nie wiem kiedy wrócę. a jeśli to na dwóch
nogach. względnie czterech.
2
o wchodzeniu
chciałabym cię poczuć w środku,
czytelniku. każdego dnia nowe szaty pisarza,
który jest nagi. by to zobaczyć potrzebujesz serca
z alergią na słowo. takie będzie puchnąć, otwierać
kanaliki chłonące bolenie, lęki drżących liter.
racjonalnie nie podchodź. niech odbierze ci rozum.
w zamian da sedno ukryte pod warstwą uklepanego
torfu. pod ziemią może być wszystko: wybielone gnaty,
korzenie, źródło.
w tej kolejności nie ma przypadku,
a ciąg przyczynowo-skutkowy jest przykrywką,
jak wieko studni, pod którym tonie księżyc i twarze
młodych dziewcząt.
~ 2 ~
liczby pierwsze albo biała magia
odległości mierzę w calach. cali
jesteśmy w liczeniu do dwóch, bo nikt nie nauczył,
że jeden to dobra cyfra – początek albo koniec,
zależy od działania. prosta matematyka, ale nie udawajmy:
ta dziedzina zawsze była czarną magią, a my lepsi w białej.
abrakadabra. sztuczka polega na tym, żeby nie wyciągać
królika z kapelusza, a widownia biła brawo. hokus
pokus należy unikać. choć chciałoby się pokazać,
że kobieta jest jednocześnie żywa i martwa, przecięta na pół
uśmiechem.
2
kółko, krzyżyk
zakochaj nas
bo chodzi o to, że w młodości czytałem
ojca chrzestnego, a ty tabliczkę marzenia.
stąd inne priorytety, definicje przepuszczane
przez półkule: lewa, prawa, lewa, marsz!
gdybyś wcześniej poznała
gretkowską, zostałabyś prawdopodobnie
lesbijką; człowiek chętniej wybiera mniejsze zło
niż większe, ale bezpłciowe dobro. zapomnijmy
na chwilę wszystkie wyuczone kwestie
i chodźmy stąd
być może to sprawa różnicy, bo co jest
pociągającego w lustrzanym? przyznaję,
czekałam na księcia, białego rumaka (kto wie
na którego bardziej?). nie moja wina,
że nieumiejętnie dobierałam lektury, partnerów
nieżyciowych. urodziłam się z kodem na nadgarstku;
coś mi mówiło, że powinnam szukać
odpowiednika. kiedy pasowały cyferki, stawałam się
kserokopią, a nosiciel bliźniaczych wzorów
oryginałem. kółko graniaste, czterokanciaste,
kółko nam się połamało, cztery grosze kosztowało,
a my wszyscy bęc!
nie pójdę sobie, dopóki nie dostanę
krzyżyka na drogę
~ 30 ~
słowotwórstwo, tfu
nazywać rzeczy
krzesło, krzesiwo, wskrzeszanie. chciałbyś
oprzeć się na czymś stałym? to prawda,
mam opływowy kształt (heblowali powierzchnię
do białego. zostało kilka drzazg, wyłażą z oczu).
sęki są znamionami niedoskonałości. towar
jakby wybrakowany, ale można powiedzieć: ma ręce,
wszystkie nogi prowadzą do ciebie
po imieniu
czysta. kiedy nie potrafią rozpalić pod nią ognia, ścinają.
dlatego dosyć często traci głowę – taka karma. znaki
szczególne: brak. (niedosyt chyba brzmi głębiej,
jednak za długo). można próbować ożywić,
to, co ślina na język. na początek należy wypełnić
policzki piaskiem, wymieszać starannie. później ulepić
babkę i faceta. dać im wolną wolę, ale też imiona,
które wyznaczają kierunek. reszty nie trzeba. stwórca
ma dziś gest, stać go na wszystko
31
pyta, to brzydkie słowo
zapytaj mnie
o godzinę, o cokolwiek. byleby miało
wewnątrz wskazówki. nie potrafię po omacku.
inna sprawa, że problemy ze wzrokiem
nie są mi obce. tu stoi strzałka, wielka i czarna,
jak krowa. krótkowzrocznie ominę.
czy cię kocham?
o tym się nie mówi, nawet nie milczy.
ciii, bo zapeszysz. grzech zaniechania należy
do kategorii lekkich obaw. nieprawda,
one są ciężkie, jak sto diabłów ze skłonnościami
do tycia. tycia, tycia dziewczynka. prawie
calineczka, co nie chciała kreta. a niejaka wanda
niemca. grunt to wysublimowany gust,
wysokie mniemanie o sobie.
znowu nieprawda, ale mogę tak długo.
na tyle, że zapomnisz,
o co pytałeś.
~ 32 ~
*** (mogłabym jeszcze coś zrobić)
„Nie wiem, szukam,
w różne drzwi pukam.
Puk puk, fuck fuck,
fuck you, how do you do?”
M. Peszek, Hujawiak
(sobota, 14. 00)
mogłabym jeszcze coś zrobić.
na przykład pranie. albo znaleźć
zgubioną skarpetkę od pary
czy też nową pracę
na pytanie dlaczego
jesteśmy gośćmi we własnym domu,
mijamy się przy śniadaniu
i w łóżku, mój mąż odpowiada:
c’est la vie
trzeba mieć plan. w kolejności: praca,
dom, samochód. potem długo nic, potem
się zobaczy. a ja mam nie po kolei
w głowie. naoglądałam się, naczytałam
(14. 4)
mogłabym jeszcze coś zrobić.
wysłać mu sprośnego smsa, zadzwonić
i powiedzieć, że tęsknię;
że mieszkanie mnie przerasta, ale
nie zapłaciliśmy rachunku za telefon
33
sierociniec
warkot silnika wcina się w nienaturalną ciszę.
samochód otacza chmara dzieciaków. jak muchy
przylepiają nosy, brudne łapki do szyb, coś krzyczą.
odwracam głowę. po lewej budynek kruszący się
od wilgoci. ściany pokryte brązowymi cętkami
przypominającymi plamy wątrobowe.
w oknie skurczona postać kiwa się rytmicznie
wołając co chwila: geeeorgij! geeeorgij!
bad mówi, że podobno mały widział kiedyś mężczyznę,
który odbił się od parapetu i poleciał.
w nocy jest dwa razy gorzej: nie mogę spać, jest tak ciemno,
że ledwie widać zarys budynku, sczerniałe drzewa.
światło księżyca nie pozwala zobaczyć zbyt wiele.
okno po przeciwnej stronie nie śpi – coś się w nim rusza, cień
pojawia się i znika. znowu słychać: georgij!, georgij!
wrzask, tupanie, cisza.
potrafisz wyobrazić sobie większą samotność? – pyta bad.
milczę. wiem, że nie zrozumiałby, gdybym powiedział,
że zawsze czułem się jak ten, pełen liszajów, sierociniec.
z kiwającym się wewnątrz, przerażonym chłopcem.
~ 34 ~
każdy ma taką głębię, na jaką zasłuży
„Przecież uczyli nas na kursie bhp:
strzeż się przemęczenia, przemęczenie – kumulacja
niewypoczętych zmęczeń!”
M. Witkowski, Barbara Radziwiłłówna
z Jaworzna-Szczakowej
i w kałuży można się zagłębić. popatrz, jak się kamufluje:
z wierzchu niby niebo, niby chmury. ani drgnie,
dopóki nie wejdziesz z butami.
wyobraża sobie, że może urosnąć. kapka wody –
kap, kap i wyjdzie z siebie, rozpłynie się. kałuża ma ambicje.
kiedy będzie większa, zamierza połknąć szosę, krawężnik,
a potem z górki: kilka budek z frytkami, ogródki
piwne i tych, co nie patrzą pod nogi.
nie pada od trzech dni. to nie wróży dobrze.
rano zauważyła, że się kurczy. jak tak dalej pójdzie,
nici z podboju. żeby chociaż jakaś mrówka;
można by się pośmiać na widok stworzenia
przebierającego nerwowo nóżkami.
na dnie ma już kilka kolonii martwych owadów,
trawę, parę kapsli i zerdzewiały bilon. jakby się zastanowić,
po co jej ten cały świat? i tak mówią, że kałuży
odbiło. grunt to grunt, który można bezkarnie zajmować.
3
dzikie mięso
nigdy nie chciałam być dagny juel
madonną wtopioną w słoje
lepka żywica wabiła
ogłupione komary muszki owocówki na oko
płynął w niej syrop więc nadstawiali usta
lejki gardeł po słodycz tylko język
wyczuwał
gorzką przyprawę
nie jestem dagny ale zastrzel mnie proszę
tą całą miłością zdejmij
skórę oprawco opraw w ramki mięso
niech zdziczeję
~ 3 ~
po pierwsze: staranniej dobierać lektury
mam po dziurki w nosie poezji
żywych trupów. bo ja jestem gąbką, proszę pana –
chłonę, puchnę. a wewnątrz:
gnijący naskórek, włos (z rodzaju tych co, ni stąd
ni zowąd, znajdują się na języku i drażnią),
jakieś bakterie (tak, to muszą być drobno –
– nastroje). no więc,
oni nie żyją. owszem chodzą tu i tam. piszą,
liżą znaczki, szukają adresata. piją i płaczą (jednak
chyba więcej piją). spotykają się
z niewłaściwą kobietą/mężczyzną (bo oni muszą
być niewłaściwi). ale to tylko przykrywka,
pod jest dobrze zakonserwowany (spirytusem, koniecznie
spiryt) nieboszczyk w odświętnym ubraniu. z gromnicą
i szpalerem wynajętych płaczek, a ja
zaraziłam się, proszę pana śmiercią,
jak parchem. tą przenoszoną drogą kropelkową,
w białym śluzie (tak to wygląda, bo z bliska jest on
przezroczysty). zombilandzie,
kraino świetlików, macierzanki, (nie)dzielnych wojaków,
anonimowych mieszkańców świata środka,
chciałabym ożyć, a najlepiej o, żyć! nie przychodźcie
zawieruszonym wierszem. ani żadną inną rzeczą,
która moja jest.
3
retrospekulacje (1997)
to było zanim wynaleźli asfalt. droga
w brudnym odcieniu bieli, przetykana kamykami.
kto je rozsypał? nie wiem też po co
jeździliśmy tam „ukrainą” dziadka. do kieszeni
pełnych torebek z papieru zabierało się
drodze cząstki składowe – gładkie, obłe
albo ostre, wyłupane. znaleźć dwa krzemienie
o identycznej liczbie krawędzi: niemożliwe.
wystarczyło odwrócić głowę, podnieść
znad pylistej powierzchni. po prawej łąka rumianków –
widok na uspokojenie. można było jeszcze tam wejść,
pozaplatać wianki na miarę główek i smucić się,
kiedy więdły. a później, w kalendarzu ze zdjęciami
zobaczyć ten sam obrazek z napisem: „miłość
nie polega na tym, by patrzeć na siebie,
lecz w tym samym kierunku”. i dziwić się słowom.
~ 3 ~
stany pogorączkowe
jeśli chcesz dotknąć napisz list. zamiast średnio wysmażonego
steku kłamstw, formułek na temat: „jak poderwać ją
do lotu”. nie słodzę, wiec wolę, żeby był słony. albo lepiej pikantny:
coś na zasadzie papryczek chili – po spożyciu nie wiesz,
gdzie włożyć język.
zastanawiam się, jakby to było: poczuć się dotkniętą? wiesz, jest tak,
że daję się pogłaskać, kiedy mam taką potrzebę. ale to tylko powierzchnia.
ślizgasz się po niej naskórkowo. a pod są ciche doliny, pojezierza.
przycupnięte łodzie i ptasi świst o trzeciej nad ranem.
kilka lat temu w paluzach oglądaliśmy zabytkowe kapliczki (siedem).
tak, we wszystkim doszukuję się symboli. na przykład: brać ślub
w kościele, który pamięta mój chrzest (a wcześniej potop szwedzki),
to dobra wróżba. spójrz: wchodzi w polny krajobraz, jak drzazga.
wcale nie widzę, żebyśmy się od siebie oddalali.
bo tego nie sposób zobaczyć, mój drogi. przymkniesz oko raz, drugi.
za trzecim stoimy na dwóch krańcach: wielka litera i kropka. pomiędzy
tyle wolnej przestrzeni, że można się udławić.
3
małe jasne albo duże ciemne
„generalnie czuję się, jakbym jeszcze
miała szansę, ale mam wrażenie, że mam ją
po to tylko, żeby ją zmarnować”
M. Biedrzycki
więc jestem żoną. matką w przypływach
instynktu – wszystkie dzieci moje są. oczywiście,
że potrafię ugotować obiad, obsługiwać pralkę, (która nie ma
zbyt wielu przycisków) i napisać o tym wiersz.
można powiedzieć, że wyszłam na kobietę. nie, na człowieka
nie mogę powiedzieć złego słowa. wszyscy jesteśmy tylko
tak, chodzę do kościoła, wychodzę
z kościoła, po tym, jak usłyszałam, że dwulicowych
czeka kara – nie można mieć za dużo. jedno lico wystarczy,
by dać się skutecznie obić
a babka mówiła, że skończę w psychiatryku, bo normalnie
nie trzaska się drzwiami w rytmie smells like teen spirit.
ale to było dawno. w czasach farbowania
włosów na burgund, piwa okocim (kiedy zawartość
aluminium w puszce myliliśmy z procentem alkoholu
i można było upić się samą myślą o tym)
więc wyszłam za mąż. nie, na człowieka
nie mogę powiedzieć złego słowa – każdy orze jak może.
trzeba być trybikiem, rozumiesz? musisz zatrybić pewne sprawy:
w określonym wieku nie wypada latać
z językiem na brodzie, udając, że jest się hartem czy innym
wyżłem. tu trzeba być pudelkiem. obszczekiwać cudze
nieszczęście. siusiać do kuwety.
~ 40 ~
są trzy rodzaje prawdy, tobie nie dano żadnego
zapraszam na hierbate. zrzuć z wentroby
kamienia i powiedz mnie czemuś smutny, jak pambóg.
ten drzewniany, co wisi pod wierzbo rosochato?
niebo dziś zsiniało, a wszystko co pod nim –
drzewa, żółte domki, cerkiew i ludzie wokół,
jak puste budynki przyklasztorne – straciło barwę.
nie bałamuć mnie tu. ja nie rozumiem tej waszej,
inszej mowy. białe jest białe, czarne – czarnym od zawsze,
tak było i jest i bedzie. na wieki wieków.
jest coś pośrodku: jakaś szarość, półcień. z tego
wyłowić trzeba człowieka – garść prochu i nabić,
pociągnąć: pif, paf; wycelować prosto w niebo.
w niebie to mieszkajo pambóg i syn i matka,
jeszcze janioły skrzydlate. mieć takiego blisko siebie,
a obroni od powietrza, wojny, głodu.
od głodu? on jest najgorszy. to w piersi ziejąca dziura,
niczym się nie da wypełnić. jeśli miłością,
to tylko na chwilę. chyba, że lękiem – tak, wtedy
na wieczność.
nic ja tobie nie mogie pomóc. ja chciałby ci dać
prawdę, ale ona dawno temu zamieszkała w gorze,
i zabrała drabine, mój synu.
* zapis celowy (gwara kresów północno-wschodnich)
41
za płeć płacę słono
johnny, nie mówię do ciebie. jesteś mężczyzną, zrozumiesz
na opak. jest ochota, by nacisnąć czerwony przycisk,
ale nie wiadomo, co się wtedy stanie.
johnny, zbudujesz nam little house on the prairie? kaktusy,
dzikie węże, piaskowce. wszystko da się oswoić albo pojąć.
czerwony guziczek kusi dalej, widzisz napis?
johnny, nie wszystkie potrafią tańczyć kankana, świecić
kolanami na wysokość oczu. koronki, tiule trudno wyjąć z oka.
wydaje ci się, że widziałeś wszystko? czerwony mruga.
johnny, johnny to nie musi skończyć się źle. przemierzymy
pustynne szlaki w dziurawych butach, tylko wybierz:
karawana czy karawan. płeć ma duże znaczenie. czerwony.
stop.
43
KRZYSZTOF KUCZKOWSKI
„BO JA JESTEM GĄBKĄ, PROSZĘ PANA…”
Witold Gombrowicz we Wspomnieniach polskich ogłosił, że „początkujący ar-
tysta to zawsze zjawisko dosyć pretensjonalne, to tak jakby Ktoś zgłosił swoją
kandydaturę na wielkiego człowieka”. Cóż, wydaje się, że jest to jedna z wielu
intelektualnych prowokacji autora Transatlantyku. Nie dajmy się zwieść magii
wielkich kwantyfikatorów i oprotestujmy zaimek przysłowny „zawsze”, zwróć-
my natomiast uwagę na zaimek, a jakże: nieokreślony, „ktoś”, i… zacznijmy
jeszcze raz.
Debiutujący poeta, to ktoś, kto staje się z wersu na wers, kto przegląda się
w lustrze tekstu i dziwi się własnemu w nim odbiciu tak, jakby zobaczył się po
raz pierwszy. To ktoś, kto spotyka siebie innego, kto zyskuje nową tożsamość,
nową, bo oto staje się podmiotem wiersza.
Kto zatem mówi z wierszy Agnieszki Gałązki? Ktoś, kto „lubi dotykać siebie
bardziej niż innych”. Celuje w się. Rani się po to, żeby bardziej być. Bardziej
prawdziwie i bardziej dotkliwie. Mówi:
mam 2 lat i skłonności autodestrukcyjne; nacinam
skórę wierszy przy pomocy ostrych narzędzi, takich jak:
ironia, cynizm; (…)
(z: dyptyk automatyczny)
Mówi też:
wszystkie ostre podmioty, które mam w sobie
służą za skalpel. rozcinam i pokazuję lekko zaróżowiony
środek. chciałabym żebyś to zobaczył, dotknął
bez obrzydzenia.
(z: wiersz, w którym podmiot jest głupią dupą)
~ 44 ~
Podmiot wierszy Agnieszki Gałązki chce być „zobaczony” i „dotknięty bez
obrzydzenia”, w domyśle: prze-czytany i przyjęty wraz ze swoją prawdą naj-
głębszą. To jest powód, dla którego „wpisuje siebie w wiersze”, wystawia się na
od-czytanie. Nie chodzi tu, oczywiście, o łatwe odczytanie, ale na cóż komu
łatwe odczytania? Wiersz myli tropy, „rysuje czarne strzałki”, prowadzi przez
to, co ciemne i niejednoznaczne, przez „złe ścieżki wersów”. No właśnie, dokąd
prowadzi wiersz?
Podmiot zachęca do bliskich spotkań: „lubię być w twoich ustach” – deklaruje,
„chciałabym cię poczuć w środku, czytelniku” – obiecuje coś, co nie jest tym,
czego się, czytelniku, spodziewasz. Do czego zmierza podmiot?
Pytania jak najbardziej na miejscu, ale przecież wiersz nie przynosi gotowych
odpowiedzi, „odpowiedzi szukajcie u coelho albo innego wojownika światła”
(sic!), wiersz „zapładnia wątpliwościami”, porusza i dotyka, a jeśli tego nie robi,
jeśli jest „efektownym mówieniem o niczym”, jeśli jest zręcznie ułożoną krzy-
żówką słów i niczym więcej – umiera.
Ktoś, kto staje się podmiotem własnego wiersza, zaczyna podróż do granic
semantyki i tajemnicy. Przestaje mu wystarczać przestrzeń „odtąd – dotąd”.
Zapuszcza korzenie „pomiędzy i nad”. Odpycha i przyciąga. Odchodzi i wraca.
Ukrywa się i pragnie, żeby go odnaleźć na ścieżkach wersów; „pokaż mi swoje
wiersze, a powiem ci kim jesteś”, powiada.
Wiersze są „przedmiotami” esencjonalnymi. Zbierają to co rozkruszone, re-
jestrują rozproszone głosy, scalają to, czego scalić nie sposób. Tylko tyle może
poeta? Może „zapisywać wszystkie usłyszane kwestie na fiszkach, dobierać role,
aktorów do swojego dramatu (…)”, a „chór i tak zaśpiewa na koniec: przestań
kłamać mała, przestań kłamać wierszem”.
I co jeszcze może poeta? Już powiedzieliśmy:
można wpisywać siebie w wiersze, zamykać
w ciasnych przestrzeniach: odtąd – dotąd, ale on
i tak będzie rozpychał się łokciami, wyciągał ramiona – wersy
by zaznaczyć obecność pomiędzy i nad (…)
(z: dyptyk autotematyczny)
4
Wiersze Agnieszki Gałązki wiedzą więcej, niż można by spodziewać się po teks-
tach debiutującej autorki. Są gorące albo zimne, nigdy letnie. Nie meandrują
wśród znaków i symbolów, a przynajmniej to nie gry kulturowe decydują o ich
energii i urodzie; są blisko bytu, skóra wiersza tatuowana jest przy pomocy
„ostrych narzędzi”:
(…) ja, kobieta, piszę w męskiej skórze by bezkarnie obrażać,
być szowinistą, mizoginem. i niech zleci się stadko kur, niech gdaczą:
ko, ko, ko-chana, jak tak można? no jak?
zwyczajnie. pewnie, że mogłabym po babsku pisać o złamanym sercu,
kwilących słowikach i złym mężczyźnie (albo dobrej miłości),
wysiadywać wiersze jak jaja, ale wolę być kogutem: zapładniać
wątpliwościami.
(z: awers)
Początkujący artysta nie zawsze jest zjawiskiem pretensjonalnym. Raz na jakiś
czas zdarza się, że debiutant jest gotowym twórcą, świadomym środków i na-
rzędzi, których zdecydowany jest użyć do realizacji swojej wizji poezji, i ceny,
którą za „zamach na wszystko”, jak to obrazowo ujmował Julian Przyboś, przyj-
dzie mu zapłacić. Ważny jest też element sprzeciwu, choćby taki: „mam po
dziurki w nosie poezji/ żywych trupów, bo ja jestem gąbką, proszę pana –/
chłonę, puchnę. (…)”. Agnieszka Gałązka jest właśnie taką artystką – rosnącą
od środka, z każdym wierszem poszerzającą granice swojego świata. □
4
Spis treści
jeśli jest początek, to na końcu języka 5
z dzieciakiem trzeba krótko, 6
w głąb króliczej nory 7
wiersz, w którym podmiot jest głupią dupą 8
sztuka sprzątania 9
z listów od do 10
dyptyk autotematyczny 12
nie pytajcie co miałam na myśli 13
proszę mnie nie brać na poważnie 14
listy z japonii 15
słoje. granice rosną 16
projekcje albo szukanie różnic 17
hop-siup 18
głębsza faza snu 19
awers 20
odwilż 21
to nie poezja, to proza 22
nowy dzień, 23
*** (poeta jest jak dziecko) 24
sztuczne słońca i zimorodki 25
czternaście wschodów, 26
o wchodzeniu 27
liczby pierwsze albo biała magia 28
kółko, krzyżyk 29
słowotwórstwo, tfu 30
pyta, to brzydkie słowo 31
*** (mogłabym jeszcze coś zrobić) 32
sierociniec 33
każdy ma taką głębię, na jaką zasłuży 34
dzikie mięso 35
po pierwsze: staranniej dobierać lektury 36
retrospekulacje (1997) 37
stany pogorączkowe 38
małe jasne albo duże ciemne 39
są trzy rodzaje prawdy, tobie nie dano żadnego 40
za płeć płacę słono 41
Opieka redakcyjna i posłowie:
Krzysztof Kuczkowski
Zdjęcie na I stronie okładki:
Krzysztof Szymoniak
Zdjęcie na IV stronie okładki:
Arkadiusz Gałązka
Opracowanie graficzne:
Teresa Młodzieniak
Wydawca: Prymasowskie Wydawnictwo GAUDENTINUM Sp. z o.o.
2-200 Gniezno, ul. kancl. Jana Łaskiego 11
tel. +4 14 2 3 1
fax +4 14 2 43 21
www.gaudentinum.pl
ISBN 978-83-62263-??-?
© Agnieszka Gałązka 2010
© Prymasowskie Wydawnictwo GAUDENTINUM Sp. z o.o. 2010