Czy to typowe zwiastuny śmierci?
19 kwi, 06:12 Fundacja Nautilus
Pokłóciłam się z mężem i pojechałam nocować u siostry. W nocy usłyszałam pukanie w
szybę, choć mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze. Szybko zadzwoniłam do
męża...
Temat zwiastunów śmierci powraca w naszym serwisie regularnie, gdyż jest ze wszech miar
wiarygodny i oparty o setki relacji. Tak bowiem jest, że odejście bliskiej nam osoby „ze
świata materialnego” potrafi poprzedzić wydarzenie odebrane przez inne osoby jako
ewidentny „znak”. Od kogo? Dlaczego akurat dotyczy to tych osób? Na wiele pytań nie
potrafimy znaleźć odpowiedzi.
Znaki potrafią być różne, czasami bardzo nietypowe. Dzisiaj chcemy przedstawić kolejną
garść historii z cyklu „zwiastuny śmierci”.
"O tym, że śmierć przed nadejściem daje nam namacalne dowody przekonałem się ok. 8 lat
temu. W tym okresie mieszkałem z żoną i dziećmi w Gdyni (żona pochodzi z Sopotu).
Wakacje spędzała z dziećmi w Grzybowie k. Kościerzyny, gdy ja dojeżdżałem do Gdyni, do
pracy. Pewnego razu żona poprosiła mnie, bym po pracy pojechał do domu i podlał kwiaty.
Po pracy pojechałem więc do domu i w przedpokoju mieszkania zastałem na podłodze
potłuczone lustro. Lustro to było okrągłe, w oprawie metalowej (powiedzmy, kowalstwo
artystyczne). Stanąłem jak wryty, gdyż osobiście je wieszałem. Kołek tkwił nadal w ścianie, a
metalowe oczko przyspawane do obramowania lustra było nienaruszone. Nadmienię, że aby
zdjąć lustro ze ściany trzeba było najpierw unieść je nieco w górę, a potem przyciągnąć do
siebie. Od razu odczułem, że to zwiastun jakiegoś wydarzenia. Postanowiłem jednak zrobić
eksperyment, tzn. nie kontaktować się z nikim z rodziny i czekać na przebieg wydarzeń.
Przyjechałem do Grzybowa, lecz po drodze od samochodu do domku letniskowego
napotkałem moją mamę. Zapytałem się jej, czy coś się stało. Mama powiedziała, że Iza (moja
żona) mi wszystko opowie. Iza opowiedziała mi, że dzwoniła jej ciotka z informacją o śmierci
klinicznej babci. Babcia została odratowana elektrowstrząsami bodajże za szóstym razem. To
lustro dostaliśmy właśnie od niej. Przykro to pisać, ale ta babcia nie była za życia taką ciepłą,
życzliwą osobą. Gdy byliśmy ją odwiedzić, to opowiadała nam, że porwał ją czarny wielki
ptak i coś zaczęło wyrywać ją z jego szponów. Moja żona odebrała to jednoznacznie, zresztą
ja miałem takie samo skojarzenie".
A oto kolejna historia:
"W lutym 2 lata temu zmarł mój dziadek po długiej, rocznej walce z rakiem. Gdy przyszedł
ten dzień, jak co wieczór siedziałem przy komputerze, i usłyszałem wołanie babci, że dziadek
dostał kolejnego ataku padaczki. Po jakiejś połowie godziny przychodzi mama mówiąc, że to
raczej koniec, ale byłem pewny, że będzie dobrze, z resztą jak dotychczas. Położyłem się
spać, przedtem jak co wieczór odmówiłem modlitwę o zdrowie dziadka. Ale najważniejsze
dopiero miało się stać. Spałem spokojnie, do momentu, kiedy nagle obudziłem się lub coś lub
ktoś zmusiło mnie do tego, jakby automatycznie spojrzałem w niebo i zobaczyłem ogromną
błyskawicę przeszywającą niebo - był to ostatni dzień stycznia. Chwilę potem przychodzi do
mnie tata z mamą i mówi, że dziadek właśnie zmarł po północy".
I jeszcze jedna historia:
"15 lat temu byłam w długoletnim związku. Krótko przed moimi imieninami byliśmy razem
w odwiedzinach u mojej mamy. Mój mąż postanowił pojechać po zakupy do Berlina, gdzie
mieszkaliśmy na stałe. Wówczas nie było jeszcze takiego wyboru towarów w sklepach, jak
dziś. W naszym związku było wtedy od jakiegoś czasu nieco "kryzysowo". Tego dnia też się
ostro pokłóciliśmy. A ja, jeśli byłam przekonana o swojej racji, nie przychodziłam pierwsza z
przeprosinami, tylko czekałam na ten gest od męża. Mąż pojechał, a ja tego dnia obiecałam
siostrze, że zaopiekuję się jej córkami (starsza miała wówczas 10, a młodsza 5 lat). Mniej
więcej między godziną 22 a 23 tego wieczoru usłyszałyśmy wszystkie głośne pukanie do
okna. Nie pamiętam, czy 3 czy 2 razy ktoś lub coś zapukało w szybę. Mocno, choć spokojnie,
wolno, ale zdecydowanie. Pamiętam, że byłam zdumiona i lekko przestraszona, ponieważ
mamy mieszkanie znajdowało się na 1 piętrze! Prawdopodobnie zaczęła pracować moja
podświadomość, bo jednak, pod wpływem tego incydentu, przemogłam się i zadzwoniłam do
męża, do Berlina. Na szczęście zastałam go w domu. Rozmawialiśmy krótko, zapytałam, czy
wszystko jest w porządku. Potwierdził i powiedział, że będzie następnego dnia wieczorem.
Pożegnaliśmy się, może nie tak jak zwykle, ale jednak ciepło. To była nasza ostatnia
rozmowa. Mąż zmarł jeszcze tej samej nocy, około godziny 3. Od tej pory wiem, że jest inny
wymiar, że ktoś się "tam" nami opiekuje. To nie jest kwestia wiary. Ja to wiem".
Dziękujemy za wszystkie relacje, bardzo wzbogacają one nasze archiwum. (...) I jeszcze jedna
sprawa związana ze zjawiskiem „śmierci, która zdejmuje buty”:
"Ostatnio jechałem z wujkiem, który jest emerytowanym policjantem wydziału drogowego do
Czerniejowa (około 15 kilometrów od Lublina). Jakiś kilometr przed tamtejszym
cmentarzem, na zakręcie kilkadziesiąt minut przed naszym przyjazdem miał miejsce
wypadek. Bus dostawczy uderzył w (prawdopodobnie) za szybko wchodzący w zakręt
samochód osobowy i uderzając "uciął" wzdłuż pół samochodu. Przejeżdżając przez
"wahadło" wujek powiedział: "No, tutaj to na pewno są trupy", ja w tym samym momencie
zobaczyłem leżący na środku jezdni but. Jakieś dwadzieścia minut później, kiedy wracaliśmy
już do Lublina, wujek zwolnił przy miejscu wypadku, ponieważ jeden z policjantów to jego
kolega i zapytał: "Co rozbiłeś"? Policjant ten odpowiedział: "Mamy jednego trupa". Wujek,
jako wieloletni policjant drogówki potwierdził to, że zawsze gdy spadnie but, człowiek ten nie
żyje. Nie jest on wielkim zwolennikiem teorii dziwnych znaków zwiastujących śmierć,
dlatego wytłumaczył to jako rozluźnienie mięśni i przez to but spada. Mnie osobiście
zastanawia fakt, dlaczego zawsze spada jeden but i dlaczego robi to, gdy jest zawiązany".