Gdzie się podziało moje
dzieciństwo
Redakcja Piotr Żak
Projekt okładki i opracowanie graficzne Maja Witecka
Korekta Joanna Kudła
Redakcja techniczna Adam Cedro
© Copyright by Charaktery Sp. z o.o.
Kielce 2003
ISBN 83 916092 4 3
Jest to piąta publikacja Wydawnictwa Charaktery
25 512 Kielce ul Warszawska 6
tel/faks (041)344 43 21
e mail: charaktery@charaktery.com.pl
http://charaktery.onet.pl
Spis treści
Agnieszka Widera-Wysoczańska
Pijany dom czyli co dzieje się z dzieckiem alkoholika
Marzenna Kucińska
DDA czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
36. Kim są
37. Gdy rodzic pije
38. Dom bez ścian dzieci bez rodziców
39. Bohater maskotka niewidzialne dziecko
40. Zamrożeni ludzie
6 Dziecko w dżungli
41. Samotni z lęku
42. Pozwolić zagoić się ranie
Dariusz Doliński
Pokusa silniejsza niż rozum czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami
Alicja Senejko
Szczypta optymizmu czyli rożne wyjścia z sytuacji bez wyjścia
Zofia Milska-Wrzesińska
Sam sobie na przekór czyli dlaczego sobie szkodzimy
Wiktor Osiatyński
Silna wola i inne bajki czyli mity o piciu alkoholu
Leszek A.Kapler, Beata Krzak
Kwestionariusz Kontroli Zachowań
Przydatne adresy
Dom pijany czyli co dzieje się
z dzieckiem alkoholika
Agnieszka Widera-Wysoczańska
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powoli stawało się jasne, że osoby
mieszkające z alkoholikiem zapadają na chorobę zwaną współuzależnieniem. W 1983 roku
w Stanach Zjednoczonych powstało Narodowe Stowarzyszenie Dzieci Alkoholików, którego
celem było i jest wskazywanie i uznanie ich problemów oraz potrzeb. Ponieważ większość
dzieci alkoholików zachowuje się w sposób społecznie akceptowany, ich problemy bywają
niezauważane i ignorowane, także przez nich samych. Na ogół wyglądają tak dobrze,
ubierają się tak elegancko i odnoszą takie sukcesy, iż nie wydaje się, aby potrzebowali
jakiejkolwiek pomocy. Skutecznie działa u nich przymus samodzielnego radzenia sobie
z różnymi sytuacjami życiowymi i lęk przed ujawnieniem własnych problemów. Tak
naprawdę żyją uwięzieni w dramatycznej przeszłości i, czując smutek, zadają sobie pytanie:
Co stało się z moim dzieciństwem?
Dorosłe Dziecko Alkoholika to człowiek pochodzący z rodziny, w której alkohol był
problemem centralnym. Zbyt zajęty w dzieciństwie walką o przetrwanie, w życiu dorosłym
ma poczucie, że nigdy nie był dzieckiem. Pijani rodzice wymagali od niego zaspokajania
potrzeb matki
;
ojca i rodzeństwa, dbania o nich i ochraniania ich. Gdy pijany rodzic tracił
nad sobą kontrolę, dziecko stawało się coraz bardziej odpowiedzialne za niego, za siebie
i sprawy domowe.
W takiej sytuacji niebezpiecznie jest czuć się dzieckiem. Aby się ochronić, dziecko
alkoholika buduje siłę pozwalającą zachowywać się jak dorosły. W jednej rodzinie ochrania
matkę bitą przez ojca, w innej wspiera rodzeństwo i pomaga mu przetrwać kolejną awanturę.
Tam, gdzie alkoholizm jest ukrywany, dziecko dba o rodzica, który całą noc wymiotuje, bo
znowu „zachorował na nerki”, lub psychicznie walczy z wulgarnym, agresywnym albo
ciągle nieobecnym rodzicem, nie odzywając się do niego bądź kłócąc się z nim. Dzieciństwo
mija na walce, ochranianiu i udawaniu.
Jak wygląda dom, w którym żyje aktywny alkoholik?
Coraz częściej dziecko zastanawia się, czy jego rodzice mają problemy z alkoholem,
i namawia ich do zaprzestania picia. Zdarza mu się nie spać w nocy, całymi dniami prze-
siadywać w zamkniętym pokoju, chce uciec z domu. Butelki z alkoholem znajduje
w różnych kątach mieszkania i w rozpaczy chowa je lub wylewa alkohol do zlewu. Rodzic
coraz częściej wraca pijany z przyjęcia albo ze spotkania z kolegami. Chodzi po mieszkaniu
rozebrany i niechlujny. Dziecko, czując wstyd i zakłopotanie, rezygnuje z zabawy na
podwórku lub zaproszenia znajomych do domu. Coraz częściej martwi się, że rodzice
rozwiodą się z powodu picia, a jednocześnie marzy, żeby pijany rodzic wyprowadził się albo
żeby dom był tak normalny, jak domy innych dzieci.
Życie rodzinne dziecka alkoholika jest niespójne, niestabilne, nieprzewidywalne: coś, co
jest prawdą jednego dnia, nie jest nią dnia następnego. Pijany rodzic obiecuje coś synowi czy
córce, a potem zupełnie o tym nie pamięta. Gdy jest trzeźwy, może być kochającym
rodzicem, gdy jest pijany - gwałtownym, brutalnym lub nieobecnym. Dziecko nigdy nie wie,
którą „osobę” spotka po powrocie ze szkoły.
Czy tym domem rządzą jakieś reguły?
Podstawowym celem życia takiej rodziny jest ukrycie, że przyczyną problemów są
alkohol i alkoholik, i wskazanie innego winnego. Jeden zestaw reguł, stworzony przez
rodziców, sprowadza się do: „Nie mów”, „Nie czuj”, „Nie ufaj”. Przeznaczony jest dla
dzieci i innych członków rodziny. Rodzice tworzą go po to, by osiągnąć dominującą
pozycję, wzbudzić lęk, wywołać poczucie winy i wstydu, by móc pić i utrzymać ten
dysfunkcyjny stan rzeczy. Drugą grupę reguł tworzy dziecko. Reaguje w ten sposób na
reguły matki i ojca. Jego zestaw sprowadza się mniej więcej do takich przekonań: „Jeżeli nie
będę mówił, nikt nie będzie wiedział, co czuję, i nie zostanę zraniony”, „Jeżeli nie będę
pytał, nie będę odrzucony”, „Jeżeli świetnie będę sobie radził sam, pozostawią mnie
w spokoju”, „Jeżeli będę niewidoczny, nic mi się nie stanie”, „Jeżeli będę uważny, nikt się
na mnie nie wścieknie”, „Gdy przestanę czuć, nie odczuję bólu”. Podstawowa zasada brzmi:
„Muszę zrobić wszystko, by być tak bezpiecznym, jak to tylko możliwe”. Jednak za to
bezpieczeństwo płaci się wielką cenę, i to przez całe życie.
Problemy Małego Dziecka Alkoholika (MDA)
Już w wieku przedszkolnym u dziecka z rodziny alkoholowej występują objawy, po
których można rozpoznać, że przeżywa ono kryzysy związane z sytuacją w domu.
Podświadome próby poradzenia sobie z brakiem rodzicielstwa i próby ochrony siebie
widoczne są w przyjmowanych przez dziecko rolach: bohatera, kozła ofiarnego, dziecka
niewidzialnego i maskotki. Jak na ironię, role te służą przeciwstawnym celom. Dają
narzędzia, dzięki którym dziecko może przetrwać alkoholizm rodzica, ale jednocześnie
maskują tę chorobę przed tymi, którzy mogliby pomóc. Dzieci alkoholików mistrzowsko
kamuflują ból swojego serca.
U małych dzieci z takich rodzin można zaobserwować ciągłe zmęczenie lub ospałość.
U ponad rocznego dziecka objawy te mogą być sygnałem problemów psychicznych, w tym
depresji. Powtarzające się koszmarne sny, sen przerywany, odmowa spania albo lęk przed
nim w porze poobiedniej drzemki - mogą wskazywać na potencjalne problemy rodzinne
związane z alkoholem. Może pojawić się regresja w treningu czystości, ssanie palca czy
obgryzanie paznokci. Zachowania te związane są z pobudzeniem, chorobą, załamaniem lub
zalęknieniem.
Ciągły brak apetytu, wybrzydzanie w jedzeniu czy niedożywienie to też oznaki
problemów. Także dzieci wychudzone, które jedzą tak, jakby ich żołądki były studniami bez
dna, mogą cierpieć z powodu zaniedbania alkoholowego. Kompulsywne jedzenie może mieć
swój początek w nawykach nabytych już w pierwszym roku życia. Nadopiekuńcze lub
nerwowe matki karmią swoje dzieci za każdym razem, gdy te płaczą. Przekarmianiem
starają się zastąpić niemowlętom miłość, której nie potrafią dać. Czasami żywność staje się
dla dzieci substytutem miłości, której nigdy nie zaznały od rodziców alkoholików.
Dzieci alkoholików mają problemy z dostosowaniem się do zmian w codziennych
obowiązkach. Kiedy jedno zajęcie się kończy i przechodzi w drugie, mogą mieć trudności
z przestawieniem się. Nieoczekiwane wydarzenie powodujące zmianę normalnego rozkładu
codziennych zajęć może być także nadmiernie denerwujące i dezorganizujące.
Dzieci alkoholików zazwyczaj bawią się w izolacji. W zabawach powtarzają to, co
widziały w domach rodzinnych: tematy alkoholowe, brutalne sceny agresji, bijatyki
rodziców, winę i strach przed opuszczeniem. Daje to przedszkolakom poczucie kontroli nad
własnymi lękami.
Nadmierna aktywność wśród przedszkolaków jest głównym objawem alkoholizmu
rodziców i częstym objawem syndromu płodu alkoholowego. Dzieci takie mają kłopoty
z utrzymaniem uwagi i koncentracją na jednej czynności. Są nadruchliwe, nerwowe,
wybuchowe, mają częste napady złego humoru i mogą nagle zmieniać zachowania na
nietypowe. Nie mogą usiedzieć podczas opowiadania krótkiej historyjki albo słuchania
utworu muzycznego. Nie potrafią planować i dokończyć zajęć, które rozpoczęły, nie mają
cierpliwości i entuzjazmu do pracy w grupie nad jednym projektem, wymagającym
poświęcenia uwagi przez kilka dni. Boją się nieznanych ludzi lub nowych sytuacji. A z
drugiej strony nadmiernie lgną do innych i przesadnie lękają się separacji.
Także nagłe zmiany zachowania u małych dzieci mogą wskazywać na alkoholizm w ich
rodzinach. Na przykład dziecko śmiałe nagle wycofuje się z kontaktu albo dziecko za-
lęknione nagle zaczyna odgrywać znaczącą rolę w grupie społecznej.
Niestety Małe Dzieci Alkoholików, przeżywające takie problemy w życiu codziennym,
w większości przypadków pozostają niezauważone, chyba, że narozrabiają. Jednakże nawet
wtedy dorośli z reguły koncentrują się na objawach, a nie na problemach leżących u ich
podłoża, i nie udzielają dzieciom właściwej pomocy. W takiej sytuacji warto pamiętać, że
lata przedszkolne są fundamentem dorosłego życia.
Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?
Dzieci z rodzin z problemem alkoholowym mają wielkie trudności w okresie dorastania.
Alkoholik wpływa destrukcyjnie na umysły i emocje członków rodziny. Lekcje z dzie-
ciństwa „dobrze pamiętamy” w `````````życiu dorosłym. Jeżeli dziecko zostaje zranione przez
rodzica, od którego zależy i którego kocha najbardziej, sądzi, że jest złe, niegodne miłości
i szacunku. W ten sposób uczy się nie ufać sobie i innym. Rozpoczyna samotne życie.
Odcina się od swoich uczuć, wypiera potrzeby. Uczy się udawać i kłamać nawet wtedy, gdy
może mówić prawdę. Miłość oznacza dla niego dbanie o kogoś i zapominanie o własnych
potrzebach. Spontaniczność jest nieracjonalna, złość równa się agresji.
Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy mają ciepłego i kochającego partnera, z którym mogą
czuć się bezpiecznie, toczą w sobie „wojnę” z wrogami z przeszłości i na aktualne domowe
sprawy reagują tak jak w dzieciństwie. Nadal czują pustkę, nie ufają, izolują się. DDA nie
wierzy, aby dobra relacja mogła trwać dłuższy czas, dlatego podświadomie dąży do jej za-
kończenia, ale bez ludzi czuje się pusty i zalękniony. Dlatego zrobi wszystko, by
kontrolować sytuację. Życie ma toczyć się zgodnie z ustalonym przez niego planem.
Sytuacje przeżywane w domu rodzinnym wykształciły w nim zaradność i nadmierną
odpowiedzialność, nauczył się „czytać ludzi”. Dzięki tym cechom osiąga wielkie sukcesy
w pracy zawodowej i buduje swoją karierę. Jednak te same zdolności nie pozwalają mu
budować szczęśliwej rodziny.
Jeżeli spotyka się dwoje ludzi pochodzących z rodziny alkoholowej, wtedy problem
narasta ze zdwojoną siłą, ponieważ oni nie wiedzą, co czują, nie ufają i nie mówią wprost,
podświadomie walczą ze sobą, czują pustkę i są nieszczęśliwi, chociaż odnoszą sukcesy. Te
cechy przekazują swoim dzieciom i następnym pokoleniom.
Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?
W rodzinie alkoholowej dorasta się z poczuciem niejasności, winy, złości, wstydu
i strachu. Jest to całkowicie normalna reakcja na nienormalną sytuację. Osoby, które
wstydziły się za swoich rodziców, w życiu dorosłym wstydzą się za swojego partnera. Czują
się winne za sytuację w domu. Mają skłonność do śmiertelnej powagi, są trudne we
współpracy. Raczej rzadko przeżywają radość i relaks.
Ludzie, którzy będąc dziećmi, nie mieli poczucia własnej wartości, są tacy sami w życiu
dorosłym, oceniają siebie i innych bezlitośnie. Szukają potwierdzenia siebie na zewnątrz.
Nie przyjmują pomocy innych i ze wszystkim chcą radzić sobie samodzielnie. Muszą być
najlepsi. Trudno im jest być elastycznymi. Gdy coś idzie nie po ich myśli, czują lęk i często
nie kończą rozpoczętych spraw. Z trudem przychodzi im mówienie o sobie, ponieważ
dotychczas musieli być niewidoczni. Są lojalni wobec ludzi, którym się to nie należy. Życie
nie ma dla nich większego sensu. Widzą świat albo w czarnych, albo w białych barwach.
Mając poczucie nieadekwatności, muszą domyślać się, co jest normalne, a co nie. Gdy
zaczynają pić, jest to dla nich szokiem. Badania pokazują, że od 40 do 60 proc. dzieci
dorastających w rodzinie alkoholowej staje się alkoholikami w życiu dorosłym. Mogą też
cierpieć z powodu współuzależnienia od małżonka alkoholika. Jeżeli oboje rodzice pili,
dziecko nie doświadczyło bezpiecznej i stabilnej opieki. W dorosłym życiu taka osoba jest
znacznie bardziej podatna na uzależnienia. Zazwyczaj wcześniej upija się po raz pierwszy
i ma więcej problemów z kontrolowaniem swojego zachowania. Trzeba podkreślić, że nie
wszystkie dzieci alkoholików doświadczają identycznych, emocjonalnych i fizycznych,
konsekwencji.
Wielki wpływ na zachowania DDA ma również to, czy w dzieciństwie doznali
przemocy seksualnej lub fizycznej. Jeśli tak się stało, później cierpią z powodu zaburzeń
pamięci, deficytów w koncentracji uwagi, zaburzeń jedzenia, problemów seksualnych,
lęków, koszmarów nocnych, nagłych i niezrozumiałych wspomnień, poważnych trudności
w nawiązywaniu bliskich kontaktów z ludźmi, prób samobójczych, także z powodu
nawracającej i narastającej depresji.
Zdrowie dzieci alkoholików
Stres kumulowany wewnątrz ciała dziecka alkoholika w istotny sposób wpływa na jego
zdrowie. Obok problemów emocjonalnych i poznawczych oraz trudności w funkcjonowaniu
społecznym, pojawiają się poważne problemy zdrowotne. Dzieci alkoholików - częściej niż
dzieci z innych rodzin - narzekają na bóle głowy i brzucha, nudności, rozstrój żołądka,
zmęczenie i znużenie. Zazwyczaj lekarze nie znajdują fizycznych uzasadnień tych
dolegliwości. Dzieci z rodzin alkoholowych częściej chorują na astmę i anemię, częściej się
przeziębiają i cierpią na alergie, mają też zaburzenia jedzenia. Te ostatnie, pojawiające się
już we wczesnym dzieciństwie, nasilają się w życiu dorosłym. Jedzenie jest sposobem
radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Kompulsywne jedzenie może być także
związane z ukrywaną złością do osoby, która wyrządziła krzywdę. Uczęszczanie na różne
programy odchudzające jest nieskuteczne albo daje krótkotrwałe efekty.
U dzieci alkoholików zwiększa się ryzyko wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych,
nagłych zmian w ciśnieniu krwi i tempie akcji serca. Wśród tych dzieci częściej też
występuje osobowość typu A. Ludzie dorośli z osobowością typu A, pochodzący z rodzin
alkoholowych, są niecierpliwi, działają pospiesznie, agresywnie i z wrogością wobec innych,
bez przerwy z kimś współzawodniczą. Angażują się w karierę zawodową i mniej interesują
się innymi ludźmi. Mają niskie poczucie własnej wartości, małe poczucie bezpieczeństwa,
zbyt nisko, wręcz nierealistycznie oceniają swoje osiągnięcia. Osobowość typu A badacze
zaobserwowali już u pięcioletnich dzieci alkoholików, chcących pozyskać uwagę i uczucie
rodzica niecierpliwego, ignorującego kontakt emocjonalny, wrogo nastawionego,
nadkontrolującego i karzącego. Takie dzieci próbują sobie poradzić z dysfunkcyjną
i chaotyczną sytuacją rodzinną, przyjmując rolę bohatera, czyli dziecka, które musi być
dobre we wszystkim.
Dzieci poddane działaniu alkoholu w życiu płodowym
Przeprowadzone przez mnie badania wskazują, że znacznie więcej i znacznie
poważniejsze zdrowotne konsekwencje pojawiają się u DDA, gdy osobą uzależnioną była
matka. Jeżeli podczas ciąży piła dużo alkoholu, mogła doprowadzić do nieodwracalnych
zaburzeń emocjonalnych i intelektualnych spowodowanych trwałym uszkodzeniem układu
nerwowego, czyli Alkoholowym Syndromem Płodowym (Fetal Alcohol Syndrome). Do
poważnego uszkodzenia mózgu, spowolnienia rozwoju fizycznego i umysłowego może
dojść nawet wtedy, jeśli matka w czasie ciąży tylko raz pozwoliła sobie na wypicie dużej
ilości alkoholu. Dzieci z FAS mają poważne problemy z zaburzeniami koncentracji,
samokontroli, samoświadomości, osobowości, emocjonalności, zdolności poznawczych,
mowy, abstrakcyjnego myślenia, procesów wyobraźni i pamięci. Są nadpobudliwe,
impulsywne i drażliwe, wrogo nastawione do świata. Mają zniekształcenia twarzy, mało
ważą. Często zapadają na choroby serca i defekty nerek, miewają problemy z oczami i ze
słuchem, a także ataki padaczki.
Nie u wszystkich dzieci poddanych działaniu alkoholu w życiu płodowym rozwija się
pełny FAS. U niektórych mamy do czynienia z tzw. Płodowymi Skutkami Alkoholowymi
(Fetal Alcohol Effects). Chociaż nie widać u nich zewnętrznych nieprawidłowości, bardzo
poważne są pierwotne uszkodzenia mózgu. Ponieważ wyglądają normalnie, otoczenie
oczekuje od nich takiego samego zachowania. To natomiast prowadzi do wtórnych
uszkodzeń psychicznych, będących rezultatem nieprawidłowego radzenia sobie
z podstawowymi zaburzeniami.
Między 12 a 51 rokiem życia osoby z FAE mają problemy ze zdrowiem psychicznym,
przerywają szkołę, popadają w konflikty z prawem, trafiają do więzienia, przejawiają
nieprawidłowe zachowania seksualne, mają problemy z alkoholem (ponad 50 proc. kobiet
i 70 proc. mężczyzn z FAE), nie potrafią samodzielnie żyć (gotować, robić zakupów, prać),
nie umieją znaleźć sobie pracy czy jej utrzymać.
Dzieci z FAS i FAE nigdy w pełni nie zdrowieją. Jednak wczesna interwencja medyczna
może pomóc ludziom z FAS w rozwijaniu funkcjonowania motorycznego, zdolności inte-
lektualnych, koncentracji uwagi i relacji z rówieśnikami; a ludziom z FAE w problemach ze
zdrowiem psychicznym, w problemach szkolnych, z prawem i w uzależnieniach. Leczenie
należy jednak rozpocząć przed upływem 10, czy 12 roku życia dziecka. Potem jest już za
późno.
Od czego zależą konsekwencje psychologiczne ponoszone przez DDA?
Od indywidualnej historii dzieciństwa każdej osoby, od tego, kto pił w rodzinie i jak
zachowywał się wobec dziecka i innych domowników. Pojawiające się u dzieci szkodliwe
skutki alkoholizmu rodzica związane są ze sposobem picia, z finansową niestabilnością
rodziny, kłopotami z prawem, brakiem bliskości, wsparcia i rozmów, z mniejszą zdolnością
do rozwiązywania konfliktów, przemocą pojawiającą się w rodzinie, karami zbyt okrutnymi
w stosunku do przewinień, z zaburzoną kulturą i rytuałami rodzinnymi, które pozbawiają
dziecko regularnych posiłków, wspólnych udanych wakacji, niedzielnych wyjazdów,
wspólnych wieczorów czy odwiedzin u znajomych i rodziny. Istotną rolę odgrywa zły model
rodzicielstwa, zaburzający role przyjmowane przez dziecko w rodzinie i środowisku,
niejasny system wartości i nieprawidłowa edukacja życiowa.
Ważna jest również liczba dzieci i kolejność urodzenia. Im dziecko młodsze i im dłużej
żyje z rodzicami uzależnionymi, tym poważniejsze konsekwencje dorastania w rodzinie
alkoholowej ponosi. Dziecko starsze może widzieć wyraźnie alkoholizm rodzica, młodsze
absolutnie się z tym nie zgadza. Jedno może pamiętać same horrory, drugie głównie
przyjemne rzeczy. Znaczenie ma także status ekonomiczny rodziny i to, czy miała miejsce
przemoc fizyczna i seksualna.
Istotne jest też, czy partner osoby uzależnionej leczy się ze swego współuzależnienia,
czy dba o swoje zdrowie i czy dziecko spotkało osoby wspierające. Wielkie znaczenie mają
również temperament i odporność psychiczna, umiejętności społeczne i przekonanie
o możliwości wpływania na własny los.
Jaki jest najlepszy sposób dbania o siebie, gdy pojawiają się problemy?
Aby dziecko alkoholika rozpoczęło proces zdrowienia, najpierw musi sobie uświadomić,
że ma specyficzną podatność psychologiczną i genetyczną na problemy emocjonalne i uza-
leżnienia. Musi połączyć przeszłość z aktualnymi kłopotami życiowymi. Taka świadomość
często rodzi się przypadkowo, na przykład pod wpływem artykułu w gazecie, wykładu czy
podczas uczestnictwa w warsztacie („To przecież jestem ja!”). Zdrowienie wymaga
ujawnienia dramatów przeszłości, odreagowania uczuć związanych z doznanymi krzywdami
i zaplanowania na nowo aktualnego życia. Daje możliwość zbudowania wewnętrznego
świata niezależnego od dysfunkcyjnej rodziny. Dorosłe Dziecko Alkoholika nigdy nie
będzie do końca wyleczone, ale ma wielką szansę na rozwój dający spokój i radość w życiu.
Aby je uzyskać, trzeba wziąć udział w terapii indywidualnej i grupowej, a potem
w sytuacjach kryzysowych korzystać z pomocy innych ludzi i profesjonalistów. Trzeba
wierzyć, że zmiana jest możliwa.
Zagrożenia w procesie zdrowienia
W procesie zdrowienia pojawiają się kryzysy wynikające z reguł stworzonych
w dzieciństwie. Dzieci w różny sposób reagują na urazy emocjonalne, fizyczne czy
seksualne. Jedne wyraźnie dostrzegają alkoholizm rodziców, inne go nie zauważają lub nie
chcą widzieć. Poważniejsze kłopoty w życiu mają ludzie wychowywani w rodzinach
alkoholowych, w których udawano, że nic się nie dzieje, albo zabraniano mówić o chorobie.
W związku z tym przestali oni wierzyć własnym oczom i uszom, własnej intuicji
i rozsądkowi, stracili też zaufanie do ludzi.
W każdym z tych przypadków zarówno rodzic alkoholik, jak i rodzic współuzależniony
zachowuje się w sposób podważający w dziecku wiarę w bezpieczeństwo, sens i dobroć tego
świata. Kłopoty pojawiają się, gdy dorosły niewiele pamięta z przeszłości i dlatego nie chce
sięgać do wspomnień. Energię wykorzystuje do blokowania uczuć i przez to ogranicza
zmiany w swoim życiu. W takim przypadku pierwszym wyzwalającym doświadczeniem
w procesie zdrowienia będzie uzyskanie wglądu we własną przeszłość oraz w problemy
wynikające z dzieciństwa. Uwalnia się wtedy siłę i odzyskuje wolność. Demony przeszłości
zostają zdetronizowane.
Zdrowienie łączy się też z rezygnacją z ochraniania alkoholika i osoby
współuzależnionej. Jednak wtedy pojawia się ryzyko oskarżeń o zachowania zimne,
zdystansowane, okrutne i egoistyczne. Wzmaga to poczucie nielojalności wobec rodziców
i związane z nim poczucie winy wobec nich. Spotykając się z zimną reakcją lub
gwałtownym zaprzeczeniem, DDA dokonuje bolesnego odkrycia, że najbliżsi nie chcą go
słuchać, oskarżają o kłamstwo i zdradę. Słyszy komentarze podważające sens terapii. Stąd
już tylko krok, by przestał dbać o własne zdrowie. Zagrażająca w procesie zdrowienia dzieci
alkoholików jest też ich chęć do zajmowania się rodziną, a nie sobą. „Wyzwalanie”
rodziców może być ucieczką od zajmowania się swoimi trudnościami. Tymczasem trzeba
sobie uświadomić, że nie zmieni się rodziców i że własne wyzdrowienie nie zależy od stanu
zdrowia rodziny.
Innym sygnałem ostrzegającym, że pojawia się zniechęcenie, jest tendencja do
przypisywania rodzinie alkoholowej wszystkich kłopotów życiowych lub nie przypisywanie
żadnego. Po prostu trzeba zrozumieć, że żadne ekstremum nie pomaga i że z dzieciństwa
wyniosło się nie tylko krzywdę i ból, ale i ogromną siłę do budowania własnego życia.
Gdy dominującymi przeżyciami towarzyszącymi zdrowieniu są lęk i ból, spowodowane
wzrastającą świadomością sytuacji życiowej, wówczas pojawia się niepokój, że nastąpiło po-
gorszenie i należy szybko zakończyć pracę nad sobą. W rzeczywistości ten lęk powinien być
drogowskazem w procesie zdrowienia, wskazującym na problemy do rozwiązania.
Podczas procesu zdrowienia pojawiają się momenty złego samopoczucia. Leczonego
przytłaczają zarówno nowe, świeżo odkryte rzeczy, jak i te, które jeszcze pozostały do
odkrycia. Ma ochotę powiedzieć: „Dosyć, nie poczuję się już lepiej, kończę to”. Czuje się
izolowany, nagle przekonuje się, że nie ma przyjaciela, z którym może porozmawiać. Ciągłe
krytykuje siebie i innych. Dręczy go powracające silne uczucie depresji i niepokoju lub brak
bezpieczeństwa. Nie może spać. Nadużywa alkoholu albo innych środków zmieniających
świadomość. Ogarnia go uczucie beznadziejności. W procesie zdrowienia wyraźnie ujawnia
się jego lęk przed zaufaniem drugiemu człowiekowi, przed bliskością i intymnością.
Użyteczne są tu zasady uczenia się nowych relacji poprzez podejmowanie ryzyka
i poznawanie innych ludzi „krok po kroku”.
„Spoczęcie na laurach” po dokonaniu w sobie zasadniczych zmian i wytyczeniu celów
na przyszłość jest ostatnim zagrożeniem dla rozwoju. Aby zdrowieć, trzeba być stale
zaangażowanym w utrwalanie przemian. Obserwowanie siebie staje się częścią życia,
pomaga odpowiednio wcześnie zauważyć „czerwone światło”, które sygnalizuje, że dziecko
alkoholika powinno intensywniej niż zwykle zadbać o siebie, często z pomocą
wykwalifikowanego specjalisty.
Czy można rozwijać się bez przeżywania wewnętrznych kryzysów? Raczej nie. Na
proces rozwoju człowieka zazwyczaj składają się dwa kroki do przodu i jeden do tylu. Ten
ostatni dostarcza informacji zwrotnych ważnych dla dalszego rozwoju i wzmacniania
efektów uczenia się. Ponadto codzienne życie często jest nieprzewidywalne i pojawiają się
w nim kryzysy, z których chcemy wychodzić tak, by maksymalizować swoje wewnętrzne
możliwości.
Agnieszka Widera-Wysoczańska
Agnieszka Widera-Wysoczańska jest doktorem psychologii, adiunktem Zakładu
Psychologii Klinicznej w Instytucie Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 16 lat
prowadzi terapię dla osób, które doznały urazu chronicznego w dzieciństwie, a także szkoli
profesjonalistów w zakresie diagnozy i terapii. Jej pasją są podróże.
DDA
czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
Marzenna Kucińska
1. Kim są
Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) to ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach
nadużywających alkoholu. Gdy byli dziećmi, musieli zbyt wcześnie dorosnąć. Są dorośli,
a nadal w głębi siebie pozostają dziećmi. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów
Alkoholowych (i nie tylko) szacuje, że w Polsce żyje prawie 4 miliony dzieci, których
rodzice nadużywają alkoholu, i około 1,5 miliona dzieci alkoholików. Kiedy dorosną, część
z nich zacznie pić, część zwiąże się z osobami uzależnionymi, a pozostałe będą starannie
unikać myślenia o tym, co wydarzyło się w ich dzieciństwie. Z moich szacunków wynika, iż
Dorosłe Dzieci Alkoholików stanowią około 40 proc. dorosłej populacji Polaków.
Doświadczenia wyniesione z rodziny alkoholowej mocno rzutują na bliskie kontakty
w życiu dorosłym. Prawie połowa z tych DDA, którzy zgłaszają się po poradę psychologicz-
ną, nie decyduje się na zalegalizowany związek, a jedna trzecia zawieranych przez nich
małżeństw kończy się rozwodem. To znacznie więcej niż wśród ogółu Polaków. Dorosłe
Dzieci Alkoholików boją się przede wszystkim powtórzenia we własnym związku tego, co
działo się w ich domu rodzinnym. Duża część jest głęboko przekonana, że w małżeństwie
można się tylko krzywdzić.
Bliskie związki to także relacje z własnymi dziećmi. DDA często mają kłopoty
z odnalezieniem się w roli rodzica. Wielu z nich rozpoczyna terapię właśnie z powodu
problemów ze swoimi dziećmi. Obawiają się, że je skrzywdzą, wnosząc do wychowania
doświadczenia z domu. Czasem nie potrafią z nimi rozmawiać. Mają kłopot z właściwą
oceną tego, czy problemy ich syna albo córki są „normalne”, czy też powinny być
niepokojącym sygnałem. W niektórych DDA własne dzieci budzą agresję. Trudno im się
powstrzymać przed krzykiem, groźbami czy uderzeniem. Jednocześnie mają świadomość, że
to nie dziecko zawiniło, że agresja bierze się gdzieś z głębi ich samych. Szukają pomocy dla
siebie, aby nie krzywdzić własnych dzieci.
Wielu DDA nie decyduje się na to, żeby mieć dzieci (ponad połowa uczestniczących
w terapii), albo podejmuje taką decyzję późno, po trzydziestym roku życia. Gdzieś głęboko
tkwi w nich lęk, że dla ich syna czy córki życie okaże się równie okrutne, jak dla nich
samych.
Część DDA rezygnuje z własnego życia osobistego, ponieważ przyjmują, że ich
podstawowym zadaniem życiowym jest opiekowanie się mamą albo tatą, a często nawet
czuwanie, by nawzajem nie zrobili sobie krzywdy. Niekoniecznie mieszkają z rodzicami,
a rodzice wcale nie są ludźmi schorowanymi ani bardzo starymi. Spotkać można i takich
DDA, którzy mają własne rodziny, ale każdy weekend, święta i wakacje spędzają
z rodzicami. Zdarzają się także rodziny, w których wszystkie dorosłe, trzydziesto- czy
czterdziestoletnie, „dzieci” mieszkają z rodzicami.
W trakcie terapii okazuje się, że część DDA ma mocno zakodowane, choć rzadko
uświadamiane poczucie, że ich podstawową rolą życiową jest „być dobrym dzieckiem”:
„mąż (żona) to nie rodzina; rodzina to rodzice, dziecko, brat”. Odkrycie, że być dobrą córką
czy dobrym synem” jest znacznie ważniejsze niż być dobrą żoną albo dobrym mężem”,
zazwyczaj zmienia zupełnie porządek świata. Szczególnie dotyczy to kobiet. Są zaskoczone,
jak łatwo zaprzepaścić dom i rodzinę, kiedy podstawowa odpowiedź na pytanie: „kim
jestem?”, brzmi: „córką”.
Zwykle więź Dorosłych Dzieci Alkoholików z rodzicami o jest bardzo silna, choć
kontakty nie zawsze układają się dobrze. Najczęściej DDA skarżą się, że tak naprawdę nie
potrafią rozmawiać z matką czy z ojcem. Niechętnie jeżdżą do domu rodzinnego, bo czują
tam napięcie, niepokój i bezradność. Czasami mówią wręcz o nienawiści do któregoś
z rodziców. Przerażeniem napawa je myśl, że będą musiały z nimi zamieszkać, kiedy staną
się oni niedołężni.
Możemy wyróżnić kilka typów Dorosłych Dzieci Alkoholików: wyobcowani, smutni,
skrzywdzeni, uzależnieni, współuzależnieni, odnoszący sukcesy, z poczuciem niższości.
Wyobcowani najczęściej nie zdają sobie sprawy, że to, co przeżyli w domu rodzinnym,
ma nadal wpływ na ich życie i samopoczucie. Po prostu uważają się za innych, bardziej
skomplikowanych lub poplątanych wewnętrznie. Zazdroszczą innym słabszych napięć
wewnętrznych, mniejszej liczby dylematów i konfliktów, mniejszych wewnętrznych
obciążeń, o wiele rzadziej pojawiającego się poczucia smutku i osamotnienia. W sytuacjach
społecznych bardzo silnie kontrolują się. Mają poczucie, że ludzie z pewnością ich oceniają,
i to niekorzystnie.
Wielu DDA leczy się z powodu depresji. To smutni. Biorą kolejne specyfiki, które nie
przynoszą ulgi ani nie zmniejszają przygnębienia. Czasem przychodzą do psychologa, szu-
kając zrozumienia siebie i rozwiązania problemów, a także potwierdzenia, że z nimi
wszystko w porządku. Zwykle kończą na pierwszej wizycie. Boją się ruszyć to, co jakoś
przyschło, przycichło. Po co znów ma boleć? Ich wspomnienia pełne są doświadczeń utraty
czegoś lub kogoś. Mówią o braku uwagi i braku fizycznego bezpieczeństwa, o głodzie czy
opuszczeniu. Dramaty i koszmary z okresu dzieciństwa stają się w życiu dorosłym źródłem
niewypowiedzianego bólu i smutku, których nie ukoi tabletka.
Ale są również DDA uświadamiający sobie, jak bardzo zostali skrzywdzeni tym, co
działo się w domu, gdy byli dziećmi. Noszą w sobie żal, rozgoryczenie, złość, a nawet
nienawiść: najczęściej w stosunku do tego z rodziców, który pił, ale czasem również wobec
tego, który choć nie pił, także krzywdził. Pozostają w pozycji ofiary nawet wtedy, gdy
sprawcy już nie ma, lub też nie jest już w stanie nic złego zrobić. Czują się pokrzywdzeni
i przez pryzmat swojej krzywdy postrzegają świat i ludzi.
Istnieje także grupa takich DDA, którzy sami zaczęli pić nałogowo. Sięgnęli po alkohol,
bo na przykład próbowali poradzić sobie z trudnościami. Choć boleśnie pamiętają dzieciń-
stwo podporządkowane rytmom picia i niepicia, dorosłe życie układają tak samo. Teraz to
oni są najważniejsi, a życie rodzinne toczy się wokół ich picia i niepicia.
Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików, przyzwyczajone w dzieciństwie do zajmowania
się innymi i pomagania najbliższym (matce, bo ma za dużo obowiązków; ojcu, bo sam nie
jest w stanie czegoś zrobić; rodzeństwu, bo jest mniejsze lub bardziej nieporadne), wikłają
się w związki z osobami, którymi trzeba się opiekować (np. z osobami uzależnionymi,
z głębokimi problemami). Życie z partnerem, który nie wymaga opieki czy poświęcenia,
uważają za nudne, zbyt poukładane.
Wielu DDA pracuje na odpowiedzialnych, dobrze wynagradzanych stanowiskach
i odnosi sukcesy zawodowe. Potrafią jednak pracować równie efektywnie w zamian za
przysłowiowe dobre słowo. Zaskakująco dobrze rozwiązują trudne zadania w sytuacji stresu
i pod presją. Zwykle nie mają problemów z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków. Nie
boją się trudnych zadań ani ryzyka. Są odpowiedzialni i nie rezygnują łatwo. Dbają
o potwierdzanie swoich kompetencji, ucząc się i podejmując nowe wyzwania. W efekcie są
zwykle bardzo dobrymi i mało wymagającymi pracownikami. Świetnie też potrafią radzić
sobie z publicznymi prezentacjami - nikt nie widzi ich silnego napięcia czy lęku przed
oceną. Ludzie podziwiają często ich opanowanie i spokój zewnętrzny, nie zdając sobie
sprawy z tego, jak sprzeczne jest to, co widzą, z tym, co dzieje się „w środku” tych ludzi.
Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoholików
zazwyczaj odzywa się w kontakcie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników:
kiepski obraz siebie wyniesiony z wczesnego dzieciństwa, brak dobrych doświadczeń
w bliskich relacjach z ludźmi i brak podstawowych umiejętności interpersonalnych
(rozmawianie, nawiązywanie bliskich kontaktów, rozwiązywanie konfliktów czy
nieporozumień). Rzadko za poczuciem niższości u DDA stoi brak wykształcenia czy nie
radzenie sobie w życiu. Ponad połowa osób zgłaszających się na terapię ma wykształcenie
średnie, a 40 proc. wyższe. Otoczenie najczęściej postrzega Dorosłe Dzieci Alkoholików
jako ludzi dobrze radzących sobie w życiu, bez większych problemów.
Można z tym żyć
Być DDA to rzeczywiście niezbyt przyjemne. Nie jestem chyba w najgorszej sytuacji -
przecież nie piję. I co z tego? Te wieczne konflikty wewnętrzne, niepokoje i wahania. To jest
rzeczywiście koszmar.
Moja matka uciekła od ojca, gdy miałam 10 lat, a mój brat 4. Uciekła, bo się nad nią
fizycznie znęcał. Nie wiem dlaczego, ale matka zrobiła sobie wtedy ze mnie koleżankę. Nie
powinno się obarczać dzieci takimi problemami. Wystarczyło mi już to, że pod jej nieobec-
ność zajmowałam się bratem i całym domem. Jednocześnie chodziłam przecież do szkoły.
Miałam być tym „dobrym dzieckiem”.
Gdy miałam 25 lat, wyszłam za mąż. Teraz już wiem, dlaczego za alkoholika. Scenariusz
się powtórzył. Teraz to nie moja matka obrywała, ale ja. Znalazłam jednak siłę, żeby odejść
od męża. Byłam wtedy wrakiem człowieka. Pomógł mi znajomy psychiatra. Wytłumaczył, że
to nie moja wina - bo oczywiście obwiniałam za wszystko siebie. Zmieniłam pracę.
Pracowałam po W godzin dziennie. Pojawiły się większe pieniądze, inni ludzie; niedawno
uzyskałam pierwszy certyfikat z angielskiego.
Dorosłe Dzieci Alkoholików często odnoszą sukcesy, bo ciężką pracą rekompensują
sobie nieudane życie i kompleksy. Nie widzę w tym nic złego - tylko trzeba to robić
z umiarem. Na poczucie niższości i niekompetencji znalazłam sposób - czytać. Dużo i wszyst-
ko. Im więcej, tym lepiej. Uczyć się i rozwijać.
Niestety, nie mam dobrego kontaktu z matką. Wyczuwam, że wciąż ma do mnie o coś
pretensje. Ale to ona boi się porozmawiać. Zachowuje się, jakby była zazdrosna. Nie wiem,
o co. Nie czuję nienawiści do ojca - to biedny, słaby człowiek.
Wiem jedno - nie dam się skrzywdzić po raz trzeci. Choćbym miała zostać sama do
końca życia. Ból i lęk zostały. Tego nic nie zmieni. Można z tym żyć. Najważniejszy dla mnie
jest fakt, że w końcu uświadomiłam to sobie. Myślę, że dam sobie radę bez psychoterapii.
Boję się jej. O DDA powinno się dużo mówić i pisać. Bo to bardzo ważne. Ważne nie tylko
dla DDA, lecz również dla osób, które z nimi żyją - pozwoli im lepiej zrozumieć tych ludzi.
Elżbieta z Warszawy
Moje paradoksy
Wydaje mi się to swego rodzaju paradoksem, że ja, dorosły człowiek, nie potrafię
pokierować swoim życiem, lecz żyję według schematu, który wyrył się w mojej psychice,
a który nie daje mi satysfakcji. Patrząc z boku, ktoś może pomyśleć, że mam fajne życie.
Mieszkam z mamą i siostrą, które są w porządku. Gdy wracam z pracy, obiad mam już
gotowy, podany. Żadnych kłopotów, żadnych obowiązków. W pracy słyszę same pochwały:
młoda, ładna, inteligentna. Czegóż można więcej chcieć?
No właśnie - czego? Szkoda, że to
wszystko to tylko pozory, ze nie jest to takie proste, jak by się wydawało. Nikt nie wie, jak
bardzo rozdarta wewnętrznie jest ta dziewczyna z ładnym uśmiechem (czyli ja), jak
niepewna siebie i swojej wartości. Prawie nigdy się nie skarży, ze wszystkim sobie poradzi,
to, co na zewnątrz i wewnątrz, to dwa różne światy, ale wiem o tym tylko ja i staram się
o tym nie myśleć, bo boję się, że faktycznie zwariuję. Dobra mina do złej gry - to wiośnie
moja gra, moje życie.
Ola z Bydgoszczy
Pobożne życzenia, realne lęki
Tata, alkoholik, nie pije od dwóch lat, ale to nie znaczy, że życie z nim jawi się
w różowych barwach. Sądziłam zawsze, że gdy on przestanie pić, moje problemy znikną.
Jednak tak się nie stało. Moje problemy emocjonalne najbardziej ujawniły się w kontaktach
z moim chłopakiem. Nie mogę sobie poradzić z moim często wybuchowym
i nieprzewidywalnym zachowaniem, które najbardziej odczuwa właśnie mój partner.
Nie opuszcza mnie myśl, że powielę historię naszej rodziny, że w przyszłości to ja będę
osobą współuzależnioną, tak jak moja mama. Choć nie mam powodów, by tak myśleć, to
jednak ta myśl mnie nie opuszcza.
Chciałabym życzyć wszystkim DDA, aby nauczyli się odizolować swoje problemy od
problemów alkoholika. Niech nasze życie będzie kierowane przez nas samych, bez ciągłego
odwracania się w przeszłość, która przecież nie była kolorowa. Niech problemy alkoholika
będą jego problemami. My mamy swoje życie i swoje problemy.
Kaśka
2. Gdy rodzic pije
Przed trzydziestu laty w Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch osób, które odkryły
wiele wspólnego w swoim życiu. Te wspólne cechy wiązały się nie tyle z tym, jacy byli, ile
z ich rodzinami pochodzenia. Źródłem wielu cech Dorosłych Dzieci Alkoholików są
doświadczenia związane z wychowywaniem się w specyficznym systemie, jakim jest
rodzina z problemem alkoholowym. Wayne Kritsberg uważa, że niezależnie od tego, czy
w rodzinie jest czynny alkoholik, czy leczy się, czy też został z niej usunięty - rodzina
alkoholowa to rodzina dysfunkcyjna. Jak taka rodzina wpływa na rozwijające się w niej
dziecko?
Dzieciństwo jest okresem kluczowym dla rozwoju naszej tożsamości. Doświadczając
własnej bezradności, dziecko musi przejść od symbiotycznej do niezależnej relacji
z rodzicami, ucząc się po drodze wielu umiejętności niezbędnych do przetrwania i do
ułożenia sobie życia tak, by czuć się szczęśliwym i spełnionym. W rodzinie zaspokajającej
emocjonalne potrzeby dziecka i innych członków oraz mającej jasne zasady i reguły, dzieci
rozwijają spójną, silną tożsamość, a także umiejętność takiego współżycia z ludźmi, które
pozwoli im realizować siebie.
Inaczej jest w rodzinie alkoholowej. W sytuacji permanentnego kryzysu związanego
z ciągłym nadużywaniem alkoholu przez matkę czy ojca, przetrwanie systemu rodzinnego
staje pod znakiem zapytania. Cała rodzina musi przystosować się do sytuacji, gdy co
najmniej jedno z rodziców bywa wyłączone z zaspokajania potrzeb rodziny, na przykład
przez swoją nieobecność fizyczną - ponieważ gdzieś pije, lub psychiczną - kiedy jest
w domu, ale pijane. Tego typu kryzys trwa zazwyczaj wiele lat. Niepijący członkowie
rodziny żyją w chronicznym stresie. Wymusza on zwykle zachowania, które - choć trudne
lub raniące - pozwalają przetrwać kryzys.
Atmosfera domu alkoholowego pełna jest swoistego napięcia. Wiąże się ono
z nieprzewidywalnością tego, co się zdarzy, z oczekiwaniem na wybuch i na to, w jakim
stanie wróci pijący rodzic. Rodzina funkcjonuje inaczej, kiedy jest on pijany, a inaczej,
kiedy jest trzeźwy: „Gdy był trzeźwy, zabierał mnie w różne miejsca. Dzięki niemu
obejrzałam najlepsze sztuki. Ale gdy wracał pijany, strasznie się go wstydziłam. Był
wulgarny i chamski, zawsze wtedy dochodziło do awantur”.
Czasem to napięcie i oczekiwanie na wybuch związane jest paradoksalnie,
z zachowaniem rodzica, który nie pije: Ojciec, pijany, kładł się spać i po prostu go nie było.
Za to tej kobiety nie rozumiem: wieczne pretensje o wszystko. Gdy wracała z pracy
i słyszałem trzask furtki, żołądek podchodził mi do gardła. Wiedziałem, że zaraz będzie
o coś zła i że mi się oberwie, choć nie sposób przewidzieć za co”. Partner osoby pijącej staje
się czasem wulkanem złości tryskającej na wszystkich, także na dzieci. Dzieje się tak,
ponieważ nie radzi on sobie z negatywnymi uczuciami i kosztami, które wiążą się z piciem
partnera. Dzieci nierzadko wręcz prowokują wybuch w nadziei, że jeśli matka wyładuje się
na nich, to nie będzie awantury z ojcem.
Z czasem w rodzinie narastają złość, żal i pretensje. Coraz częściej zdarzają się kłótnie.
Dziecko doświadcza wtedy głębokiego niepokoju - poprzez empatyczne przejmowanie
nastroju osoby, z którą jest związane. Doświadcza także silnego lęku, gdy słyszy
podniesione, agresywne głosy swoich bliskich, nawet jeżeli jeszcze nie rozumie tego, co
mówią. Kiedy już rozumie i słyszy pełne nienawiści słowa - rodzą się w nim trudne uczucia
związane z poczuciem własnej niemocy, skrzywdzenia i zagrożenia.
Dzieci są świadkami kłótni. Widzą, jak rodzice robią krzywdę sobie. Często same
doświadczają ich agresji. Doświadczenia te wpływają na ich obraz świata i siebie: świat
zapisuje się im jako zagrażający i nieprzewidywalny, najbliższe osoby, które powinny być
wsparciem i obrońcami, stają się agresorami, a siebie dziecko widzi jako kogoś bezsilnego.
Z badań Witolda Skrzypczyka („Dzieci alkoholików - zdarzenia traumatyczne”, Łódź 2000)
przeprowadzonych w latach
???
wynika, że świadkami przemocy w rodzinie alkoholowej
było dwoje z trojga badanych dzieci. Zdarza się, że dziecko w rodzinie alkoholowej staje się
obiektem przemocy. Sprawcą najczęściej jest ktoś bliski.
Wszystkie dzieci w rodzinach alkoholowych doświadczają zaniedbania emocjonalnego.
Czują się opuszczone, pomimo że rodzice są obecni i zaspokajają fizyczne potrzeby dziecka.
Rodzice bowiem zawsze koncentrują się na czymś innym: na alkoholu, na tym, że partner
pije, na utrzymaniu rodziny. Jednak w odczuciu dziecka nigdy nie bywa tak, że ono jest na
tyle ważne, by rodzice skupili się jedynie na nim. Czuje, że nie powinno zawracać głowy
sobą ani swoimi potrzebami, że nie może sprawiać kłopotów. Sądzi, że musi zachowywać
się tak, jakby było osobą dojrzałą do wspierania rodziców w życiowych problemach, a nie
dzieckiem, które ich potrzebuje.
Bezpośrednią konsekwencją emocjonalnego opuszczenia jest niskie poczucie własnej
wartości, czy wręcz bezwartościowości. Dziecko czuje, że rodzice potrzebują nie dziecka,
lecz kogoś, kto będzie im pomagać w tym, z czym sobie nie radzą. Spycha zatem w głąb
swoje potrzeby i emocje, ucząc się, jak ich nie okazywać, a w efekcie, jak nie pokazywać
siebie. Stara się stać kimś takim, kogo potrzebuje rodzina.
A skutki? Dzieci wychowywane w domach alkoholowych przeżywają niemal zawsze
(80 proc.) złość lub nienawiść do rodzica. Ponad połowa z nich mówi o poczuciu
osamotnienia, aż 40 proc. przyznaje się do strachu przed rodzicem i do poczucia wstydu za
niego. Co czwarte nosi w sobie poczucie winy, czując się odpowiedzialne za złą sytuację
w domu. Po latach dorosłe już dzieci alkoholików, pytane o uczucia związane z dzie-
ciństwem, mówią o złości, gniewie, agresji lub buncie, a także o lęku, wewnętrznym bólu,
niekiedy tez o wewnętrznej pustce. W dzieciństwie kształtują się ich negatywne przekonania
na swój temat - „jestem bezwartościowy”, „jestem głupi”, „jestem słaby” - adekwatne nie do
realnych cech, ale do tego, jak czuli się w dzieciństwie. Postanawiają oni wtedy: „Nigdy nie
będę mieć dzieci, żeby nie przeżywały tego co ja” albo „Nigdy się nie ożenię”. A to po
latach skutkuje trudnościami w znalezieniu partnera lub problemami z zajściem w ciążę.
Przeszłość jak kulawy pies
Najpierw nie miałam dzieciństwa... Wychowywałam się w domu, w którym awantury
były na porządku dziennym. Słowa wypluwane z nienawiścią, ze złością, z krzykiem...
Nieprzespane noce, ściskanie koło serca, strach i wściekłość narastająca z każdą awanturą.
Obelgi, poniżanie, nawet bójki. Wstyd przed koleżankami za własnego ojca, który wygląda
jak najgorszy łachmyta, od którego cuchnie, i który leży na trawniku przed blokiem. Bezsilne
łkanie w poduszkę, szczelne zamknięcie w swoim własnym świecie marzeń i fantazji.
Tata, alkoholik, doprowadził do ruiny wszystkich nas - mamę, mnie i brata. W domu
nigdy nie było ciepła, normalnych świąt, spokoju. Bez względu na stan ojca zawsze,
w najgłębszych zakamarkach czaił się niepokój. Niepokój, który na drobne kawałki
rozszarpywał pojedyncze, rzadkie chwile radości i szczęścia.
Potem było trudne dojrzewanie. Znerwicowana mama, która zaczęła leczyć depresję,
wybrała sobie córkę na powiernicę. Obarczała mnie swoimi troskami, bo uważała, ze jestem
genialnym dzieckiem - taka zrównoważona, inteligentna. I ja też częściej stawałam się
rozjemcą podczas awantur. Tato, sięgając coraz bardziej dna, jedynie mnie słuchał, więc ja
go uspokajałam i prowadziłam do łóżka, by zasnął.
Nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Nie wiem, co to znaczy normalny dom,
z gorącym obiadem na czas, z drugim śniadaniem szykowanym przez mamę do szkoły. Od
kiedy pamiętam, byłam pozostawiona sama sobie, wymagano ode mnie dojrzałości ponad
mój wiek.
Teraz wreszcie wyjechałam. Studiuję w Krakowie. Powoli spełniam swoje marzenia, ale
wiem, że nie odetnę się od swojej przeszłości. Ciągnie się za mną jak pies z kulawą nogą.
Taka ucieczka niczego przecież nie rozwiązuje. Mam mocno nadszarpnięte nerwy,
poturbowaną osobowość. Nie potrafię zaufać ludziom, nie wierzę w przyjaźń, uciekam od
mężczyzn. Mam wrażenie, że ludzie potrafią tylko krzywdzić.
Marta z Krakowa
Pijany ideał
Alkohol piją w nadmiarze także ludzie na tzw. poziomie. Forma tego „alkoholizmu”
może być okresowa. Nigdy nie wiadomo, kiedy „to” może nastąpić i jak długo potrwa. Jak
w tym wszystkim czuje się dziecko, dla którego pijący rodzic jest jednocześnie wielkim
autorytetem, osobą ważną, cenioną przez innych, osobą mądrą, od której inni czerpią
wiedzę, doświadczenie, wzorce? A z drugiej strony... pijane „coś”, co zostaje z tego
wielkiego człowieka po kolejnym niepotrzebnym kieliszku. Jak trudno jest wytworzyć sobie
obraz najważniejszego w życiu człowieka, który ma dwa jakże różne oblicza. Nie wiadomo,
czy po przyjściu do domu spotka się osobę, do której można iść z każdym problemem czy
zmartwieniem, od której otrzyma się dobre słowo i mądrą radę - ojca trzeźwego, czy też spo-
tka się chodzącą od okna do okna mamę, która stara się nie pokazać dzieciom, że coś jest
nie tak, której trzęsą się ręce, gdy podaje obiad, ale pyta z uśmiechem: „Co było dzisiaj
w szkole?”. A my, starając się nie poruszać tematu tabu, także udajemy, że nic się nie dzieje.
A tak naprawdę czekamy, czy nie zadzwoni telefon (wypadek) albo czyjaś zniecierpliwiona
żona („weźcie tego pijaka”), a może do drzwi zapuka kolega i powie: „Twój tata leży
w parku pod krzakiem, niech go ktoś podniesie”.
Jaki bałagan tworzy się w umyśle takiego dziecka? Niby wszystko jest dobrze, ale tylko
czasami. Jak odpowiadać na pytania koleżanek: „Dlaczego twój ojciec pije, przecież to taki
mądry człowiek?”? Ojciec ma być wzorem do naśladowania, a pije w pracy. A kiedy wypije
za dużo, nabiera odwagi i występuje publicznie, wygłasza mądre kwestie, tak żeby na pewno
wszyscy go zobaczyli. A dziecko szuka kąta, w którym nikt go nie będzie widział, i myśli,
jakie cuda mogą sprawić, by nikt o tym jutro nie pamiętał.
Danuta
3. Dom bez ścian, dzieci bez rodziców
Kiedy w rodzinie alkoholowej pojawia się dziecko, zwykle pojawia się również nadzieja
na zmianę. Niestety partner osoby pijącej szybko przekonuje się, że spoczywa na nim nie
tylko obowiązek wychowania dziecka, ale i wszelkie inne obowiązki domowe, a nierzadko
również finansowe utrzymanie powiększonej rodziny. W takich okolicznościach musi
skoncentrować swoje wysiłki na wszystkich tych sprawach, którymi w innych rodzinach
zazwyczaj zajmują się dwie osoby.
Powszechnie wiadomo, iż rozwijające się dziecko potrzebuje częstego kontaktu
z rodzicami. Jednak niewielu z nas uświadamia sobie, że dziecko, którego rodzic pije, ma go
o połowę mniej: mniej czasu spędzanego w kontakcie fizycznym, na zabawie, czytaniu
książek czy spacerze; mniej czasu na obserwację bliskiej dorosłej osoby, kiedy tak wiele
dzieci się uczą; mniej rozmów i bliskości. Jest to rodzaj zaniedbania emocjonalnego, które
pojawia się niezależnie od tego, że matka i ojciec mogą bardzo kochać dziecko. Gdy taki
siedmiolatek idzie do szkoły, może mieć mniej umiejętności interpersonalnych niż jego
rówieśnicy, bo znacznie mniej czasu niż oni spędzał w bezpośrednim kontakcie ze swoimi
rodzicami.
Niektórzy nie mają doświadczeń w kontaktach z rodzicami w ogóle albo prawie
w ogóle. Mówią na przykład: „Ojca prawie nie pamiętam. Zwykle pił z kolegami poza
domem lub spał pijany. Mama pracowała w sklepie od świtu do zmroku i też jej nie było”.
Inni opowiadają o dzieciństwie u babci czy cioci, a nawet w domu dziecka. Wiele osób
spędzało czas w szkole lub na podwórku, ucząc się praw rządzących światem społecznym od
sąsiadów, nauczycieli bądź kolegów.
Ale ważny jest nie tylko wspólnie spędzany czas, lecz również jakość tego kontaktu,
czyli stosunek rodziców do dziecka. Zależność między naszym myśleniem o sobie a stosun-
kiem matki i ojca do nas, gdy byliśmy dziećmi, opisał Carl Rogers. Jego zdaniem dla
kształtowania się poczucia wewnętrznego „ja” istotny jest właśnie stosunek rodziców do
dziecka, a zwłaszcza okazywanie przez nich aprobaty i wsparcia. Dzięki temu dziecko uczy
się aprobować to, jakie jest, i włączać nowe doświadczenia siebie w obręb „ja”. Pochwały ze
strony matki i ojca stają się podstawą jego poczucia własnej wartości. Gdy rodzice chwalą
dziecko za to, co robi, pojawia się zgodność doświadczenia z ”ja” i poczucie wewnętrznej
spójności. A poczucie wewnętrznej spójności i posiadanie pozytywnego wizerunku siebie to
- według Rogersa - dwie składowe silnej tożsamości.
Co się dzieje z dzieckiem wychowywanym w rodzinie alkoholowej, które często nie
doświadcza aprobaty i wsparcia ze strony rodziców? Jego potrzeby są zazwyczaj
niezauważane lub ograniczane do podstawowych, ponieważ innych nikt nie ma czasu
zauważyć. Dziecko słyszy, że musi być samodzielne, musi pomagać mamusi i tatusiowi,
którym jest ciężko. Dobrze byłoby również, gdyby zbyt wiele nie potrzebowało, gdyż inne
sprawy i potrzeby rodziny są ważniejsze. I najlepiej niech nie mówi o swoich potrzebach, bo
przecież mama zadba o nie na tyle, na ile zdoła. A jeśli usłyszy, że syn albo córka potrzebuje
więcej, niż ona może dać, będzie jej przykro. Dziecko wychowujące się w rodzinie
alkoholowej uczy się zatem ignorowania własnych potrzeb, nie nabywa umiejętności ich
rozpoznawania i zaspokajania - zwykle przechodzi subtelny trening w rozpoznawaniu
i zaspokajaniu potrzeb swoich rodziców. Wysłuchuje ich zwierzeń i problemów, pomaga
w obowiązkach domowych, rozwiązuje sytuacje kryzysowe: „Tylko ja potrafiłam go
uspokoić. Mówiłam mamie, by zabrała dzieciaki i zamknęła drzwi. Bałam się strasznie, bo
bywał bardzo agresywny, ale potrafiłam z nim rozmawiać jakoś tak, że pomarudził i kładł
się spać”.
Pierwotne treści zawarte w naszym wewnętrznym obrazie siebie są wynikiem tego, jak
doświadczamy siebie i jak jesteśmy traktowani przez rodziców. Dziecko nieakceptowane,
niezauważane czy krzywdzone doświadcza siebie jako człowieka cierpiącego z powodu
zaniedbań i krzywd, opuszczonego i bezwartościowego. W taki też sposób zaczyna myśleć
o sobie i tak się czuje, gdy pozostaje samo z sobą (np. jestem bezradny, głupi,
bezwartościowy, niczego nie potrafię). Ponieważ żadne dziecko nie jest w rzeczywistości
głupie, bezwartościowe i pozbawione możliwości rozwoju, pojawia się niespójność po-
między „ja” a doświadczeniami, które dowodzą jego zaradności, posiadanych umiejętności
czy wrodzonych zdolności. Jednakże ta część „ja” w obliczu wewnętrznego konfliktu (Jaki
jestem naprawdę: taki, jak mówią rodzice, czy taki, jak się zachowuję?) pozostaje ukryta
w nieświadomości.
Utrwaleniu takiego fałszywego obrazu „ja” sprzyja również reguła zaprzeczania,
charakterystyczna dla systemu rodziny alkoholowej. Alkoholik zaprzecza swojemu
uzależnieniu, a jego partner nie przyznaje się, że nie radzi sobie z sytuacją picia małżonka -
więc dziecko otrzymuje przekaz: „To nieprawda, co widzisz, myślisz i czujesz”.
Wielokrotnie widzi pijanego ojca i słyszy, jak matka mówi na przykład: „On jest chory”,
„Jest zmęczony” albo „Dobrze się bawi”. Dostrzega, że matka jest zła, ale ona uparcie
twierdzi, że to tylko zmęczenie: „Ja zła?! Jakbyś ty cały dzień przestał na nogach, a potem
musiał się użerać z pijakiem, też byłbyś zmęczony!”. Dziecko przestaje zatem dawać wiarę
swoim zmysłom, bo wielokrotnie mówiono mu, że było inaczej, niż słyszało, widziało
i czuło. Brak zaufania do własnego postrzegania może po łatach sprawiać, że DDA jako
jedyni nie będą pewni, czy od kogoś czuć alkohol, czy prawidłowo rozpoznają stan emo-
cjonalny drugiej osoby.
Reguła zaprzeczania znajduje również zastosowanie w świecie wewnętrznym: myśli
i uczuć. Kiedy dziecko z rodziny alkoholowej pozwoli sobie na wyrażenie swoich
gwałtownych uczuć, mówiąc na przykład: „Nienawidzę go” - zwykle słyszy:
„Nie wolno ci tak mówić. To twój ojciec. Ojca należy kochać”. A kiedy rozpacza, bo zostało
skarcone „za nic”, matka wspiera je słowami: „Tak naprawdę tatuś cię kocha, chce żebyś
wyrósł na dobrego człowieka”.
Jeśli dziecko nauczy się nie ufać sobie, czyli temu, co postrzega, odczuwa i myśli - traci
wewnętrzne punkty orientacyjne i zaczyna kierować się czymś lub kimś zewnętrznym. Bę-
dzie to niepijący rodzic, religia, inni ludzie albo cokolwiek, od czego można się uzależnić.
Wytworzenie więzi z matką i ojcem, przeżycie pierwotnej zależności, w której zostaną
zaspokojone potrzeby dziecka, a która go nie zniewoli, lecz pozwoli się rozwinąć - jest
bardzo silną potrzebą. Zwykle dziecko związuje się silniej z jednym z rodziców.
W rodzinach alkoholowych w naturalny sposób spędza ono więcej czasu z niepijącym
rodzicem. To on lepiej rozumie i zaspokaja jego potrzeby. Zdarza się jednak dość często, że
dziecko związuje się mocniej z rodzicem pijącym, jako bardziej przewidywalnym i mniej
raniącym. Niepijący może reagować na kryzys rodzinny ciągłą złością, przelewaną na do-
mowników. A usiłując utrzymać pod kontrolą sytuację rodzinną, nierzadko odwoływać się
będzie do manipulacji emocjami i zachowaniami dzieci: „Jak możesz mi to robić?! Chcesz
mnie do grobu wpędzić! Lekarz powiedział, że nie mogę się denerwować”.
Czasem zdarza się tak, że dziecko nie może wytworzyć realnej więzi z żadnym
z rodziców, gdyż oboje są zbyt nieobecni lub raniący. Wówczas idealizuje sobie jedno z nich
i wytwarza taką wyobrażoną więź z wyidealizowanym obiektem. Oto opisy pijących
rodziców, zaniedbujących swe dzieci, do późnej starości domagających się, by życie dzieci
kręciło się wokół nich: „Moja matka jest wspaniałą osobą. Zawsze nas kochała i chciała dla
nas jak najlepiej. Właściwie poświęciła dla nas swoje życie. Jej było trudniej niż nam”;
„Ojciec był cudowny, zabierał mnie do teatru i uczył słuchać muzyki. Dzięki niemu
poznałam wiele sławnych osób. Czytał mi książki, bawiliśmy się razem”.
Więzi, które udaje się stworzyć z rodzicami w rodzinie alkoholowej, przypominają
huśtawkę: bardzo blisko - bardzo daleko. Rodzic, gdy sam potrzebuje bliskości, powierza
dziecku swoje problemy i tajemnice, nie zawsze adekwatne do jego wieku. Gdy nie
potrzebuje bliskości, wyznacza granicę - „Dzieci i ryby głosu nie mają”, „Nie pyskuj” - nie
licząc się z potrzebami syna czy córki. A takie sytuacje uczą dziecko o nieprzewidywalności
w relacji z rodzicami i tego, że w bliskości łatwiej zranić. Otwartość, zaufanie i bliskość
stają się jedynie instrumentami do zaspokojenia cudzych potrzeb, nie są zaś sposobem na
zbudowanie bliskiego związku.
Zgodnie z koncepcją Rogersa, dziecko w rodzinie alkoholowej - pozbawione aprobaty,
wsparcia i realnych informacji na temat tego, jakie jest - musi wykształcić strukturę „ja”
będącą źródłem zaburzeń i dysfunkcji. Po pierwsze dlatego, że brak jest podstaw
kształtujących poczucie własnej wartości lub tworzone są podstawy do negatywnej
samooceny, niezgodnej z rzeczywistym obrazem dziecka. Po drugie, pojawia się rozbieżność
pomiędzy „ja” a doświadczeniem, a istotna część realnego doświadczania „ja” pozostaje
w nieświadomości. Po trzecie, następuje zniekształcenie i niespójność obrazu siebie, będąca
źródłem ciągłego niepokoju i dysonansu. I wreszcie po czwarte, następuje zablokowanie lub
utrudnienie rozwoju „ja”, ze względu na niedopuszczanie do świadomości ważnych
doświadczeń tegoż „ja” (np. przeżywania złości, zazdrości czy lęku).
Dziecko wzrastające w chaotycznych regułach rodziny alkoholowej uczy się nie mówić
o sobie, o swoich potrzebach i o tym, co dzieje się w domu. A po doświadczeniach w pier-
wotnych relacjach, Dorosłe Dzieci Alkoholików starają się nie ufać nikomu. Ich wewnętrzna
tożsamość zbudowana jest wokół tego, jacy powinni być, gdyż jacy są - nie wiedzą. Czasem
spotykają kogoś, kto wydaje się dawać szansę na prawdziwie bliski związek, w którym
możliwe będą pełna akceptacja i bezwarunkowa miłość. Ponieważ DDA nie potrafi budować
bliskości i związku, zatraca się w nim bezgranicznie, ujawniając dziecięce - wyparte
wcześniej - emocje i pragnienia.
Andrzej ma 30 lat, dobrą pracę i własne mieszkanie. Przełożeni go cenią, a podwładni
lubią, gdyż jest sprawiedliwy, kompetentny i pracowity. Jedynym jego problemem są
związki z kobietami. Chciałby założyć rodzinę, ale wciąż wybiera niewłaściwe kobiety:
pijące, bez pracy albo zdradzające swych partnerów. Tak naprawdę pogardza nimi, ale mimo
to „pakuje się” w romans za romansem. Jest miło, póki ma poczucie, że nie zależy mu na
kobiecie. Sytuacja zmienia się po mniej więcej trzech miesiącach. Ku swemu zaskoczeniu,
Andrzej zawsze angażuje się mocno. Kiedy nie ma przy nim kobiety, którą darzy uczuciem,
czuje się opuszczony, zaniedbany i zdradzany. Zaczyna robić jej wymówki. Potem codzien-
nością są prowokowane przez niego kłótnie. W końcu kobieta odchodzi, a on powoli -
cierpiąc, ale i czując ulgę - wraca do równowagi emocjonalnej.
Andrzej dorastał w rodzinie, w której ojciec nadużywał alkoholu. Ktoś zapyta: „A co to
ma wspólnego z jego perypetiami miłosnymi?”. Otóż w swojej rodzinie Andrzej czuł się po-
dobnie. Kiedy ojciec pił, matka czyniła z syna swojego powiernika i sojusznika. Buntowała
go przeciwko zaniedbującemu ją mężowi. Ale ojciec przestawał pić, a wówczas matka nie
potrzebowała już syna. W rozmowach z mężem zdradzała tajemnice powierzone jej przez
chłopca. Wyjeżdżali - jak zgodne małżeństwo - na romantyczne weekendy. Ciągle gdzieś
wychodzili. Andrzej czuł się oszukany i opuszczony. A matka wciąż nadskakiwała ojcu
i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało - syn nie znosił jej takiej. Gdy ojciec pił,
Andrzej czuł, że ma matkę, choć ona była nieszczęśliwa.
Mój słownik wyrazów codziennych
Dom? Ale ja nie rozumiem tego słowa, tak samo jak słów: rodzina, miłość, dziękuję,
proszę, przepraszam. Nie ma ich w moim słowniku, ale doskonale znam znaczenie wyrażeń:
spier..., wynocha z domu, nie chcę oglądać waszych mord.
Mam 21 lat. To jest mało, ale jednocześnie dużo. Bardzo wcześnie musiałam dorosnąć.
Dzieciństwo? O tak, było - i to jakie! Wybuchowe! Codzienne czekanie na pijanego ojca,
który nie potrafi sam rozwiązać sobie butów. Czekanie na awantury, na wyzwiska: szmato,
darmozjadzie jeden, wypier... mi z domu, zamorduję was.
Nie mogłam mieć przyjaciół. Nie wolno, zabroniono. Co noc modliłam się o śmierć, nie
chciałam takiego życia. Życia, w którym zastanawiałam się, o co dzisiaj będzie awantura:
o nieumyty talerz, o sukienkę, czy może tak po prostu, bo jest za cicho.
DDA z Krasnegostawu
Nie chcę nienawiści
Kiedy byłam dzieckiem, miałam dwa życia. Ich rytm i długość określał Tata. To On
dawał im początek i koniec. Gdy pił, byliśmy rodziną alkoholową, a ja byłam dzieckiem
alkoholika. Gdy nie pił, byliśmy standardową polską rodziną: 2+2, a ja - córką tatusia. Gdy
pił - nienawidziłam Go, gdy nie pił - kochałam, wierząc całym sercem, że już nigdy pić nie
będzie. Bo każdy ciąg picia kończył się przyrzeczeniem, że to był ostatni raz. Ostatnich
razów było kilkaset.
Gdy Tata nie pił, świat był piękny. Chodziliśmy na basen i do kina, przynosił mamie
kwiaty, całymi nocami stał w peerelowskich kolejkach po czekolady dla nas. I nie
rozumiałam, dlaczego jednym kieliszkiem wódki odbierał nam to wszystko.
Potem Tata odszedł. Miałam 15 lat. I nadal nic nie rozumiałam. Teraz mam 25 lat.
Własną rodzinę i własne życie. I zaczęłam rozumieć. Już teraz wiem, że były problemy,
z którymi Tata nie mógł sobie poradzić, sprawy, które Go przerosły. Teraz pamiętam tylko te
dobre chwile. Z perspektywy czasu oceniam, że moje dzieciństwo nie było złe, było na swój
sposób szczęśliwe. Wyparłam to wszystko, co mnie raniło. Bo jaki sens ma pielęgnowanie
w sobie nienawiści?
Ewa
Przeglądałam się w butelkach
Nigdy nie usłyszałam pochwały z ust ojca, zawsze rozkazywał. Stawiał mi wysoko
poprzeczkę, więc myślałam, że jestem leniwa, słaba i głupia. Gdy zaczynał pić, nie mogłam
wyjść na podwórko, bo dzieciaki śmiały się ze mnie. Było mi wstyd, że mój tata pije.
Z biegiem czasu, gdy rozumiałam więcej, mama zaczęła mi się zwierzać. Pytała, co ma
zrobić, i oczekiwała odpowiedzi. Przez ojca alkoholika zostałam pozbawiona tego, co dla
dziecka najważniejsze, beztroskiego dzieciństwa - gdyż zawsze dawały o sobie znać niepew-
ność i strach, że wróci do domu nietrzeźwy. Zamiast przeglądać się w oczach taty,
przeglądałam się w jego butelkach po wódce.
Zdaję sobie sprawę, ze powinnam się zwrócić do specjalisty. A co będzie, jeśli osoba,
która ma mi pomóc, zawiedzie mnie? Nie chcę zostać zraniona kolejny raz.
Nastolatka z Rzeszowa
4. Bohater, maskotka, niewidzialne dziecko
Rodzina to system, którego podstawowym celem jest rozwój wszystkich jego członków.
Gdy prawidłowo funkcjonuje, poszczególni członkowie w sposób elastyczny wypełniają
określone role służące zaspokojeniu jej potrzeb. Ale ten sprawny mechanizm przestaje takim
być, jeśli ktoś z dorosłych nadużywa alkoholu. Wraz z nasileniem kryzysu rodzinnego staje
się on coraz bardziej chaotyczny i niestabilny, między innymi dlatego, że jedno lub oboje
rodzice przestają wypełniać swoje role. Aby rodzina przetrwała, konieczne jest znalezienie
takiej struktury, której jednym z elementów są sztywno określone role. Wtedy zachowania
członków rodziny stają się przewidywalne i bezpieczne. Im bardziej system rodzinny
zdominowany jest przez nadmierne picie jednego z dorosłych, tym jego reguły są
sztywniejsze i bardziej rygorystyczne.
Wymienianie jedynie kilku ról to nadmierne uproszczenie. Opiszę je jednak, gdyż
pozwalają zrozumieć istotę oraz konsekwencje funkcjonowania w roli służącej systemowi
rodzinnemu, a nie jednostce.
„Bohater rodzinny” to dziecko, które dostarcza rodzinie poczucia wartości, dumy
i sukcesu. Zwykle bierze na siebie różne obowiązki i świetnie sobie z nimi radzi. Ponieważ
znaczna ich część to sprawy dorosłych (np. gotowanie, sprzątanie, wychowywanie
młodszego rodzeństwa), bohater staje się „małym dorosłym”: dzielny, opanowany, pełen
poświęcenia i gotowości do rezygnacji z siebie dla innych. Dalsza rodzina, znajomi
i sąsiedzi często z zazdrością patrzą na takie dziecko, chwalą je i podziwiają. Dzięki
bohaterowi rodzina może poczuć się dobrze, bo przecież wychowała tak odpowiedzialnego
i odnoszącego sukcesy młodego człowieka.
Tylko czasem ktoś zauważy, że bohater to bardzo skryte dziecko, wiecznie
niezadowolone z siebie i z tego, co osiągnęło. „Bohater rodzinny” wciąż bywa napięty,
ponieważ obawia się, że ktoś wreszcie odkryje, iż wcale nie jest takim, jak widać na
zewnątrz. Towarzyszy mu przy tym poczucie bezwartościowości. Czuje się nieszczęśliwy,
zaniedbany i osamotniony. Jego rola w rodzinie to być odpowiedzialnym dorosłym. Ale
dziecko, które nie przeszło pełnego cyklu dorastania i dojrzewania, nie jest w stanie sprostać
takiemu wyzwaniu. Dzieci jednak bardzo szybko uczą się poprzez modelowanie i naśladow-
nictwo, co pozwala im przekonująco odgrywać daną rolę, choć wewnętrznie nie są do niej
przygotowane.
„Kozłem ofiarnym” też zazwyczaj jest dziecko. Dzięki niemu rodzina może odwrócić
uwagę od swoich rzeczywistych problemów. Traktuje bowiem dziecko jako swoisty obiekt
zastępczy, na którym można się skoncentrować i wyładować negatywne uczucia. „Kozioł
ofiarny” jest z pozoru przeciwieństwem „bohatera rodzinnego”. Dorośli postrzegają takie
dziecko jako nieodpowiedzialne i trudne, przynoszące swoim zachowaniem kłopoty
i problemy. Często kiepsko się uczy, wcześnie sięga po używki, wpada w tzw. złe
towarzystwo. Wobec rodziców jest zwykle bezczelne i aroganckie. W ten sposób wyraża
bowiem negatywne emocje, jakie członkowie rodziny odreagowują na nim.
„Kozioł ofiarny” może być jednak zadziwiająco podobny do „bohatera rodzinnego”: tak
jak on potrafi wziąć odpowiedzialność za to, co dzieje się w rodzinie. Ale bohater bierze na
siebie odpowiedzialność za pozytywny wizerunek rodziny, zaś kozioł - za negatywny.
Dzieci w obu rolach przeżywają lęk, poczucie odrzucenia, osamotnienia i skrzywdzenia.
U „kozła ofiarnego” czasem pojawia się również uczucie nienawiści do świata i ludzi, którzy
nie dają mu żadnej szansy na bycie dobrym, a także uczucie zazdrości i niedoceniania.
„Kozioł ofiarny” ma zapewnić dobre samopoczucie rodzinie, która może zrzucić na
niego odpowiedzialność za wszystko: to nie my jesteśmy źli, to on jest trudnym dzieckiem,
łobuzem, wpadł w złe towarzystwo itd. Za każdym razem, gdy trafiają do mnie pacjenci
funkcjonujący kiedyś w tej roli w swoich rodzinach, zadziwia mnie, jak niewielki wpływ na
takie zachowanie miał ich temperament czy osobowość. Co prawda zdarza się
;
że kozłami
zostają dzieci, które temperamentalnie mają większą łatwość wyrażania złości bądź buntu,
ale nie jest to wcale regułą.
Za poprawianie nastroju i humoru rodziny odpowiada „dziecko-maskotka”. Na jego
widok pojawiają się uśmiechy na twarzach, domownicy rozluźniają się i uspokajają. Często
staje się ono domowym antidotum na kryzysowe chwile: „Uspokój ojca, ciebie posłucha”.
Rodzice lubią popisywać się maskotką przed innymi. Jednocześnie - bez względu na wiek -
traktują ją jak osobę niedojrzałą, niewiele rozumiejącą z tego, co się wokół niej dzieje.
Kiedy maskotka musi poradzić sobie z czyjąś złością czy wściekłością, wobec których
bezsilni są dorośli domownicy - tak naprawdę jest przestraszona i napięta. Ma poczucie, że
jeśli nie może poprawić komuś nastroju, staje się niepotrzebna jak porzucona przytulanka.
Dziecko „niewidzialne” (zwane także dzieckiem we mgle lub dzieckiem zagubionym)
zachowuje się tak, jakby go nie było. Godzinami potrafi zajmować się sobą. Nie sprawia
kłopotów wychowawczych, zwykle niczego nie chce. W kontaktach społecznych jest
wycofane, czasem uznawane za nieśmiałe. Robi wszystko, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Czasem udaje mu się to na tyle dobrze, że wychowuje się w swoistej izolacji społecznej,
pomimo ludzi wokół. Takiemu dziecku brakuje podstawowych umiejętności
interpersonalnych: nawiązywania kontaktu, wyrażania swoich potrzeb czy współpracy
z innymi. W szkole wyraźnie odbiega od swoich rówieśników poziomem umiejętności
społecznych.
„Niewidzialne” dziecko czuje się bezwartościowe, niegodne uwagi innych
i osamotnione. Ale równocześnie jest zagniewane, iż nikt nie zwraca na nie uwagi. Jego
zachowaniem kieruje poczucie, że najlepiej by się stało, gdyby go nie było.
Kiedy w trakcie terapii pacjenci pracują nad identyfikacją własnych ról w ich rodzinach,
często pytają, czy możliwe jest połączenie kilku ról. Odpowiedź brzmi: tak. John Bradshaw
pisze, że jeśli jeden z rodziców nie wypełnia swojej roli z jakiegokolwiek powodu (jest
pijany, nieobecny, chory itd.), zwykle któreś z dzieci wchodzi w jego rolę. Gdy rodzina
potrzebuje sukcesu, dziecko będzie bohaterem. Jeżeli potrzeba kogoś, kto weźmie na siebie
odpowiedzialność za dziejące się w niej zło - stanie się kozłem. W rodzinie wielodzietnej
każde z dzieci może wypełniać inną rolę. Ale kiedy na przykład najstarsze odchodzi z domu,
zwykle kolejne przejmuje jego rolę, porzucając dotychczasową. To pokazuje, jak ważną
potrzebę rodziny zaspokaja dana rola i jak silnie związana jest ona z systemem rodzinnym,
a nie z cechami dziecka.
Przyjmując określoną rolę, młody człowiek uczy się, jakie uczucia ma wyrażać, a jakich
nie. „Bohater rodzinny” ma prezentować swoją kompetencję i odpowiedzialność, „kozioł
ofiarny” - złość, „dziecko-maskotka” powinno mieć zawsze dobry nastrój, a „niewidzialne”
musi być samowystarczalne. Oznacza to, że dzieci muszą rozwijać cechy w jakiś sposób
potrzebne rodzinie, zaś ukryć te, które są w niej niepożądane. I tak bohater może skrywać
wewnątrz strach i osamotnienie, kozioł - swoje mocne strony, maskotka - smutek,
a niewidzialne - wściekłość. W ten sposób przyjęta przez dziecko rola staje się jego
zewnętrznym „ja”, pod którym skrywa, jakie jest naprawdę. Zewnętrzne „ja” to forma
obrony, sposób na przetrwanie w dysfunkcyjnym systemie rodzinnym, sposób na bycie
kochanym, na przyciągnięcie uwagi, nadzieja na zaspokojenie podstawowych dziecięcych
potrzeb.
Inną konsekwencją poświęcenia własnego „ja” na rzecz stabilności rodziny bywa częste
u DDA przeświadczenie: „Nie ja jestem ważny - ważniejsza jest grupa (rodzina, klasa,
zespół w pracy itp.)”. Towarzyszy temu nawyk dbania o potrzeby innych, o grupę, z którą
taki człowiek się identyfikuje.
Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe? To najczęstsze
pytania, z jakimi DDA przychodzą na terapię. Zadają je z dużym niepokojem. Obawiają się,
że może prawdą jest to, co słyszeli od bliskich w chwilach złości: że są bezwartościowi,
niegodni zainteresowania i pokochania. W mojej praktyce klinicznej nie zdarzyło się, by
prawda o osobie była tak okrutna, jak jej lęki i wewnętrzne przekonania. Aby jednak znaleźć
odpowiedzi na powyższe pytania, trzeba uświadomić sobie, w jakiej roli byłem lub nadal
jestem - i przestać w niej funkcjonować.
Moje prawo do życia
Wychowałam się w rodzinie alkoholika - tkwiłam w koszmarze przez 30 lat. Czułam się
opuszczona przez cały świat. W tym wszystkim sama, wspierająca mamusię, wysłuchująca
jej cierpiętniczych lamentów, wywodów o jej ciężkim życiu, przyjmująca całe jej cierpienie
na siebie; cały jej ból i nieudane życie.
Wybaczyłam ojcu - był chory, był alkoholikiem. Czuję żal do mamy; pewnie
nieświadomie, ale ciągnęła mnie za sobą w to piekło, zrobiła sobie ze mnie powiernicę, choć
miałam niewiele lat.
Próbowałam z mamą rozmawiać na ten temat. Nic z tego nie wychodzi, bo ona uważa,
że to ona miała ciężkie życie, a ja przecież byłam tylko (!) dzieckiem, więc nie mogłam tego
wszystkiego odczuwać. Uważa, że starała się, bym miała szczęśliwe dzieciństwo. Nie wiem,
jak poradzić sobie z uczuciami do mamy. Wiem, że to moja matka - ale dlaczego mnie
pogrąża, nie widzi mojego bólu. Liczy się tylko jej cierpienie. A gdzie jestem ja?! Zawsze by-
łam cichą, potulną córunią. Czy ja nie mam prawa żyć po swojemu? Mam.
Elżbieta z Radomska
Tata wracał pijany
Mam 18 lat. Wracając myślami do dzieciństwa, widzę ojca, który wracał z pracy pijany.
Czasem potulnie szedł spać, ale częściej robił awantury: krzyczał, wyzywał mamę
i wszystkich naokoło. Nie używał przemocy fizycznej, chociaż często tym groził. Ojca uspoka-
jałam ja albo mój młodszy brat, tymczasem mama, siedząc w moim pokoju, płakała. Ją także
musieliśmy pocieszać. Czasami dochodziło do tego, że ojciec chciał mamie „coś” zrobić, na
przykład uderzyć ją w twarz - wtedy stawaliśmy pomiędzy nimi, trzymając im ręce. Wręcz
prosiliśmy, aby się uspokoili.
Dwoje małych, bezbronnych dzieci, potrzebujących miłości, wsparcia, poczucia
bezpieczeństwa, odpowiedzialnych za swoich rodziców. Czy taka jest rola dziecka?
Dla mnie najgorsze było napięcie przed przyjściem ojca. Ja i brat wiedzieliśmy, że skoro
dotychczas nie wrócił, pewnie wróci pod wpływem alkoholu, ale nie mówiliśmy o tym.
Uważam, że tylko pogłębialiśmy w sobie uczucie strachu, krzywdy, cierpienia i bezradności.
Ja, jako starsza, czułam się odpowiedzialna także za brata. Próbowałam go jakoś pocieszyć.
Czuwałam nawet w nocy, ponieważ zdarzało się, że ojciec budził się i krzyki zaczynały
się od nowa A rano musiałam przecież wstać, iść do szkoły i oczywiście udawać, że wszystko
jest w porządku, że żyję w szczęśliwej rodzinie.
Ojciec nie pije od czterech lat, ponieważ jest chory. Leczy się u psychiatry. W domu da
się wyczuć ogromne napięcie, żal, złość i poczucie krzywdy. Nadal o tym nie rozmawiamy.
W ogóle mało ze sobą rozmawiamy.
Przechodzę teraz ciężki okres przeżywania swoich uczuć, od których nie można uciec.
Uświadomiłam sobie także, że przeżycia z dzieciństwa mają bardzo duży wpływ na moje
kontakty z ludźmi, jednak teraz mogę to zmienić. Nie miałam wpływu na zdarzenia w moim
domu, ale mam wpływ na moje teraźniejsze życie. To ja nadaję mu sens.
Dziewczyna z Oławy
5. Zamrożeni ludzie
Większość Dorosłych Dzieci Alkoholików doświadcza problemów emocjonalnych.
Jedni leczą się z powodu nawracającej depresji, inni z powodu nerwicy. Są tacy, którzy
przychodzą do psychoterapeuty i mówią: „Nic nie czuję” lub „Mam kochającą rodzinę
i wszystko mi się dobrze układa, ale wciąż wraca do mnie to, co czułem w domu: lęk, że to
wszystko stracę, złość bez powodu. Nie rozumiem tego”. Timmen L. Cer-mak i Jacques
Rutzky piszą („Czas uzdrowić swoje życie”, 1996): „Uczucia same w sobie rzadko bywają
źródłem problemów. Jest nim natomiast niewłaściwy stosunek do uczuć, który powoduje, że
traumatyczne przeżycia nie przestają prześladować ludzi w ich dalszym życiu”.
Dzieci, które wychowywały się w rodzinach, gdzie nadużywano alkoholu, przechodzą
swoisty trening w sposobach radzenia sobie z emocjami. Zdarza się, że już we wczesnym
okresie swojego życia narażone są na bardzo silne doświadczenia emocjonalne, pomimo że
ich mechanizmy obronne nie są jeszcze zbyt dojrzale. Do tych doświadczeń wywołujących
ekstremalne emocje można zaliczyć między innymi kłótnie (krzyki, bójki najbliższych
i wyzwiska), zaniedbanie podstawowych potrzeb fizycznych (np. głód, zimno, nie zmieniane
pieluszki) czy poczucie zagrożenia. Dziecko w takich sytuacjach przeżywa mieszankę
trudnych uczuć, takich jak lęk, gniew i bezradność. Zwykle pozostaje z nimi samo, gdyż
najbliższych nie ma lub są sprawcami sytuacji wywołującej ten nieprzyjemny stan.
Doświadcza poczucia krzywdy, choć najczęściej nie uświadamia sobie tego. Dziecko radzi
sobie z przeżywanym stanem różnie, w zależności od temperamentu i stopnia dojrzałości
jego mechanizmów obronnych.
Zdaniem Jerzego Mellibrudy („Pułapka nie wybaczonej krzywdy”, 1997), im wcześniej
wżyciu dziecka miały miejsce takie doświadczenia, tym wyraźniejsze jest ukształtowanie się
jednego z dwóch sposobów obchodzenia się z emocjami: zamrożenia lub nadwrażliwości
emocjonalnej. Niektóre dzieci na silny krzyk czy nagłe zagrożenie reagują zastygnięciem.
Inne potrafią zamrozić reakcję emocjonalną, jakby jej nie było. W każdym razie na zewnątrz
nie widać przeżywanego stanu. Takie dzieci szybko uczą się, że lepiej nic nie czuć, gdyż
uczucia są bolesne i przeszkadzają w działaniu. Odcięcie emocji, zamrożenie ciała tak, by
nie pojawiły się w zachowaniu żadne czytelne reakcje, ułatwia dziecku poradzenie sobie
w sytuacji zagrażającej.
Inne dzieci, czując napięcie (a sytuacji wywołujących je jest w rodzinach alkoholowych
wiele), natychmiast wyrażają je na zewnątrz płaczem albo krzykiem. Często są postrzegane
jako nadpobudliwe lub nadwrażliwe emocjonalnie. Silne napięcie może znajdować ujście
w czynnościach kompulsywnych czy w innych objawach nerwicowych. Czasem dzieci takie
trafiają wcześnie do psychologa i mogą być leczone z powodu silnej nerwicy.
Niektóre dzieci radzą sobie z trudnymi emocjami, zamieniając je na łatwiejsze do
przeżywania. Adam jest na przykład chronicznym złośnikiem - gdy czuje się niepewnie, gdy
bywa wystraszony albo zmęczony, natychmiast popada w złość. Bogdana natomiast wszyscy
postrzegają jako zalęknionego i niepewnego, ponieważ strach to jedyna reakcja, jaką
ujawnia. Dopiero na terapii każdy z nich odkrywa bogactwo przeżywanych stanów.
Manipulowanie doznawanymi uczuciami chroni ich od przeżywania tego, czego nie chcą
doświadczać.
Typowymi sposobami radzenia sobie przez dzieci z rodzin alkoholowych z trudnymi
emocjami są: zepchnięcie uczuć do podświadomości, pomniejszanie ich lub zaprzeczanie,
nie rozpoznawanie ich (nie nazywanie) i mylenie z myślami (np. „Czuję, że nie chcecie ze
mną rozmawiać i mnie nie lubicie”). A owe trudne emocje to najczęściej wstyd, poczucie
winy, gniew, smutek i strach.
Uczucia wstydu najsilniej doświadczają ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach
zaburzonych w sposób widoczny dla otoczenia - kiedy wszyscy widzieli pijanego ojca
i wiedzieli, z jakiej rodziny się pochodzi. Czasem takie osoby czują się napiętnowane,
skażone faktem, że ich rodzic pił. Dlatego tak trudno im, mimo oczywistych faktów, nazwać
swojego ojca alkoholikiem. Zastanawiają się: „Bo w jakim świetle to mnie stawia?”.
Często dziecko alkoholików przeżywa także swoiste poczucie odpowiedzialności za
nałóg rodzica. Myśli, że ojciec pije, gdyż ono jest niegrzeczne, źle się uczy lub coś robi nie
tak. Zdarza się, że tego typu zarzuty słyszy od bliskich, co wzmacnia poczucie winy.
Kiedy DDA zaczynają przyglądać się swoim doświadczeniom z dzieciństwa, zwykle
pojawia się lęk: lęk przed wspomnieniami, lęk zapamiętany z groźnych sytuacji, lęk przed
tym, co odkryją o sobie. Ludzie różnią się poziomem lęku,
a
le dorośli, którzy wychowywali
się w rodzinach alkoholowych, noszą go w sobie dużo. Nie zawsze jest on widoczny. Często
bywa starannie ukrywany i pojawia się jedynie w bliskich związkach. Może też być
zamieniany na inne uczucie, na przykład złość, która daje więcej energii i siły, pomaga
radzić sobie z bezradnością. W dzieciństwie lęk był niejednokrotnie podstawową informacją
o zagrożeniu, pozwalającą go uniknąć. Niestety w życiu dorosłym częściej pojawia się
w postaci fobii, lęków przed autorytetami i przełożonymi, co znacznie utrudnia dojrzałe
funkcjonowanie.
Gniew jest naturalną reakcją na krzywdę naszych bliskich. Zatem kiedy DDA
uświadamia sobie własne krzywdy i zaniedbania, pojawiają się poczucie niesprawiedliwości,
bunt przeciwko temu, co kiedyś się stało, i różne odmiany gniewu. Praca z uczuciem gniewu
jest trudna. Ludzie, którzy wiedzą, co się dzieje, gdy ktoś przeżywa negatywne emocje
w sposób niekontrolowany, zwykle unikają wszelkiej złości. Kojarzą ją z agresją i przemocą.
Trudno im uwierzyć, że złość czy gniew mogą wnosić cokolwiek konstruktywnego. I rzadko
łączą swoją melancholię z uczuciem, którego - jak twierdzą - nie czują.
Chyba wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików znają uczucie zalegającego smutku.
Niewiele z nich leczy się jednak z powodu depresji. Smutek bezpowrotnej straty, dziecięce
rozżalenie, kiedy najchętniej schowałoby się pod kołdrą przed całym światem, i poczucie
osamotnienia - związane są z jakąś formą opuszczenia, której się doznało. Dziecko czuje się
opuszczone, gdy ma niepełną rodzinę, ale także gdy długo jest samo w domu albo gdy
permanentnie nie ma nikogo, kto poświęciłby mu czas i uwagę. Każdy z nas nosi
wspomnienia, które wywołują w nim głęboki smutek. DDA mają takich wspomnień dużo.
Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików wyraża przekonanie, że uczucia można w pełni
kontrolować. Przeświadczenie: wszystko albo nic (albo mam całkowitą kontrolę, czyli to
;
co
czuję, zależy jedynie od mojej woli, albo nie mam żadnej kontroli nad swoimi emocjami) -
jest jednak złudzeniem. Pełna samokontrola i brak samokontroli w sferze uczuć to bieguny
braku tych samych umiejętności: adekwatnego korzystania z własnej sfery emocjonalnej.
Możliwa jest oczywiście kontrola świadomości i wyrażania uczuć. Ale nie można kontrolo-
wać pojawiania się uczuć. Zwiększając świadomość tego, co się przeżywa, można to
wyrazić albo nie - zgodnie ze swoją wolą.
Efektem zmian w reakcjach emocjonalnych u dzieci z rodzin alkoholowych bywa
postawa obronna wobec życia i ludzi. Człowiek taki żyje w ciągłym napięciu, które wiąże
się z przekonaniem, że świat i ludzie są do niego wrogo nastawieni, a on nie ma na to
wpływu. Może tylko trwać w ciągłym oczekiwaniu na coś nieprzyjemnego, co na pewno się
wydarzy (np. atak, nieszczęście, agresja). Celem takiej osoby jest przetrwanie. Trudno jej
być otwartą i ufną. To oznacza dla niej bezradność i wystawienie się na atak.
DDA nie mają złudzeń
Oboje z mężem jesteśmy DDA Mamy ponad 40 lat i tamte problemy nie powinny już
mieć wpływu na nasze życie. Zastanawiam się, co - pomimo starań - pozostało. Pozostał łęk
przed bliskością, aby znowu nie zostać zranionym, oszukanym.
Ja, choć jestem osobą z natury otwartą i towarzyską, mam bardzo wielu znajomych,
wiele koleżanek, ale nie przyjaciół. Słowa „przyjaciel” używam bardzo rzadko, obawiam się
go. Nadałam mu takie znaczenie, że nikt, łącznie ze mną, nie byłby mu w stanie sprostać.
Mąż, który jest typem samotnika, choć osobą bardzo uczuciową, ma jednego bliskiego
kolegę. Mam wrażenie, ze woli rzeczy od ludzi, ponieważ one są przewidywalne.
Jest coś, co moim zdaniem szczególnie wyróżnia DDA - to brak złudzeń. Zbyt wcześnie
zostaliśmy odarci z niewinności. Zobaczyliśmy ciemną stronę natury ludzkiej, gdy nie
byliśmy do tego zupełnie przygotowani, nie wykształciliśmy żadnych mechanizmów
OBRONNYCH
.
DDA z Tych
Próbuję radzić sobie sama
Myślałam, że przeszłość mam już za sobą. Jednak gdy mój mąż zaczął nadużywać
alkoholu, zaczęłam mieć koszmary, bałam się, że scenariusz życia mojej mamy zostanie
powtórzony. Po roku udałam się do poradni dla osób uzależnionych. Tam dowiedziałam się,
że jestem DDA. W ośrodku przeszłam terapię dla współuzależnionych i drugą dla osób nie
radzących sobie ze złością. Chciałam pójść na terapię DDA, jednak termin kolidował
z moimi zajęciami. Próbuję radzić sobie sama, ale mam problemy ze swoją osobowością.
Nie wiem, czego chcę. Chcę mieć dziecko, a gdy zbliża się jajeczkowanie, już nie chcę; chcę
być sama, a za chwilę nie wyobrażam sobie samotności; itd.
Co robić, by to zmienić? Jak pogodzić człowieka, którym jestem na zewnątrz, z tym
w środku? Jak w takim stanie żyć, jak zachować normalność? Jak pozbyć się tego smutku,
napięcia i strachu? Nie chcę, by wszyscy wiedzieli, że jestem DDA. Boję się, że ludzie zaczną
mnie traktować i oceniać inaczej. Nie potrzebuję litości czy wyrozumiałości. Potrzebuję
pomocy. Jak sobie z tym radzić? Dziura bezradności pożera mnie coraz bardziej.
Wioletta ze Szczecina
Historie się powtarzają
Mam 36 lat. Jestem DDA. Pięcioro mojego rodzeństwa też. Ojciec zmarł trzy lata temu.
Powód - nadużywanie alkoholu Matka bardzo cierpiała, ale tkwiła w tym chorym związku.
W naszym życiu przeplatały się: nauka, ciężka praca, opiekowanie się rodzeństwem
i oczekiwanie, w jakim stanie przyjdzie do domu „kochany tatuś”. Najczęściej wracał
pijany. Ciągle awantury, bicie matki i tego z nas, które się nawinęło pod rękę, rozbijanie
mebli. Molestowanie nas dziewcząt. Matka wiedziała o tym, lecz była bierna. Zimą ucieczki
w mróz, śnieg - boso. Wiele razy wchodziłam na strych i przez okienko w dachu
wypatrywałam, w jakim stanie ojciec wraca z pracy. Kiedy widziałam, jakim krokiem idzie,
trzęsłam się ze strachu: co będzie? co dzisiaj zrobi?
Jak na ironię, mimo wcześniejszych przyrzeczeń mojego rodzeństwa, że nie podzielimy
losu matki, historie się powtarzają. Obydwie siostry mają mężów alkoholików. Brat jest
alkoholikiem. Cierpi jego rodzina, on też, jednak nie przyjmuje tego do wiadomości. Moim
młodszym braciom i mnie się udało. Ale problemy moich sióstr są moimi problemami. Próby
rozmów na temat pomocy kończą się złością. Przez moje chore ambicje chcę robić wszystko
najlepiej. Nienawidzę kłótni, agresji i wszelkiego zła. Chcę przed tym uciec. Ale dokąd?
Irena z Torunia
6. Dziecko w dżungli
Myślenie Dorosłych Dzieci Alkoholików w zasadzie nie odbiega od normy, trudno
mówić o patologii czy trwałych zmianach. Czasami można nawet powiedzieć, iż DDA ce-
chuje wyjątkowa trzeźwość myślenia w sytuacjach stresowych i ekstremalnych. Potrafią
podejmować dobre decyzje i trafnie analizować sytuację, podczas gdy innym przeszkadzają
w tym silne napięcie lub emocje. Ta cecha myślenia DDA ujawnia się zwłaszcza
w sytuacjach konkretnych zadań i wyzwań życiowych, na przykład w życiu zawodowym.
Inaczej jest w sytuacjach społecznych, w myśleniu o sobie albo o swojej relacji ze światem.
W tych obszarach myślenie DDA cechuje schematyczność i kompulsywność: przekonania
i myśli ukształtowane na bazie doświadczeń z dzieciństwa wracają w formie natrętnych
myśli, kierując zachowaniem dorosłego człowieka.
Sposoby postrzegania świata i siebie z trudem poddają się zmianie w wyniku nabywania
nowych doświadczeń - podobnie jak u osób po traumie, których myśli dotyczące urazowego
doświadczenia i przekonania ukształtowane pod jego wpływem są bardzo odporne na
zmianę. Prawdopodobnie ma to związek z pamięcią autobiograficzną, leżącą u podstaw
naszego myślenia o sobie, o innych i o świecie. W niej znajdują się pewne skrypty, czyli
przekonania. Tworzą się one w wyniku wielokrotnego zetknięcia się z taką samą sekwencją
wydarzeń, co sprawia, że sytuacja ta ulega uogólnieniu i myślimy, że jest typowa. Aby
zrozumieć myślenie charakterystyczne dla DDA, musimy poszukać odpowiedzi na pytanie,
z jakimi sekwencjami wydarzeń, sytuacji i relacji spotyka się dziecko w rodzinie, w której
nadużywa się alkoholu, co w wyniku tych doświadczeń staje się dla niego typowe.
Świat widziany oczami dziecka alkoholika jest niebezpieczny, bo nieprzewidywalny.
To, co wydarzy się w najbliższym otoczeniu, w dużym stopniu zależy od tego, czy rodzic
będzie pijany, czy też trzeźwy, i w jakim nastroju będzie drugi z opiekunów.
Nieprzewidywalność otoczenia najczęściej wiąże się dla dziecka z tzw. obiektami
społecznymi, czyli z ludźmi. Obiekty nieożywione, na przykład dom, meble, zabawki bądź
podwórko, mogą stać się symbolem stałości i trwania. Niestety, ta stałość czasem również
bywa niszczona. Podeptane w ferworze awantury zabawki, zniszczone meble, konieczność
kolejnej przeprowadzki lub brak swojego miejsca - to często normalność dla dziecka
z rodziny alkoholowej.
Nieprzewidywalności świata doświadczają nie tylko dzieci z rodzin alkoholowych,
w których występowała przemoc. Pojawia się ona także wtedy, gdy mamy do czynienia
z różnego rodzaju zaniedbaniami. Pamiętam rodzeństwo, które miało jedne długie spodnie
i parę ciepłych butów. Nosili je na zmianę. Często któreś z tych dzieci nie pojawiało się
w szkole, ponieważ drugie wyszło wcześniej i nie wróciło
;
gdy nadeszła pora wyjścia drugie-
go. Koledzy śmiali się z rodzeństwa. Pewnie niektórzy czytelnicy uznają ten przykład za
ekstremalny. Ale dla mnie bulwersujące było to
;
że u progu XXI wieku w ogóle zdarzyła się
ta historia. Za to większość DDA zna z własnego doświadczenia historie zawiedzionych
nadziei i zburzenia porządku dnia codziennego czy świąt, podobne do tej: „Niedzielny
poranek. Leżę w łóżku i myślę o tym, co dziś się wydarzy: zjemy śniadanie wspólnie, co
zdarza się jedynie w niedzielę, pójdziemy razem do kościoła - może spotkam tam kogoś
znajomego i umówię się na popołudnie. I nagle słyszę zza drzwi podniesiony głos matki;
ojciec jest jeszcze pijany po wczorajszym, a ona przywołuje go do porządku. Epitety: »ty
skur.. choć w niedzielę mógłbyś...«, »a co ty kur... sobie myślisz« - wciskają mnie pod
poduszkę. Pewnie słyszą je sąsiedzi. Nie pójdziemy do kościoła, chyba że ja sama. Nie
będzie wspólnego śniadania ani obiadu. Będzie całodzienna awantura albo nabrzmiała
cisza”.
Nieprzewidywalność świata powtarzająca się w doświadczeniu dziecka owocuje
ukształtowaniem się w jego wewnętrznych przekonaniach myśli typu: świat jest wrogi; świat
jest dżunglą, w której trudno przetrwać; świat jest tak urządzony, że nie ma sensu nic
planować, bo wszystkie plany zostają zburzone; muszę coś zrobić, by on (ona) czuł się
dobrze; muszę coś zrobić, by oni nie zrobili sobie krzywdy.
Dziecko, obserwując na co dzień relacje między rodzicami, a także ich relacje z innymi,
tworzy swoje podstawowe przekonania i skrypty życiowe dotyczące tego, jak wyglądają
relacje między ludźmi. Najczęściej rodziny alkoholowe są dość zamknięte i rzadko
utrzymują kontakty z kimkolwiek. Sąsiadów, kolegów z pracy i dalszą rodzinę traktują jak
obcych, obawiając się, że bliższe relacje z nimi ujawnią, iż w rodzinie jest problem
alkoholowy. Często dzieci są pouczane, by trzymały się z daleka od obcych. Słyszą, jak
rodzice mówią na przykład: „Ludzie krzywdzą”; „Lepiej, żeby inni nie wiedzieli o nas zbyt
dużo”. A przekazy i nastawienia tego typu wyniesione z domu sprawiają, że dzieci
alkoholików zachowują dystans wobec osób spoza rodziny. Jeżeli żyją w małym środowisku
i sąsiedzi czy znajomi mogą zobaczyć pijanego rodzica albo usłyszeć awanturę, kontakty
z nimi stają się dodatkowym źródłem stresu: „Co odpowiem, jeśli zapyta mnie, czy to mój
ojciec?”. Dzieci alkoholików podczas spotkań z innymi często czują zażenowanie,
zawstydzenie bądź nieśmiałość. Uczucia te również oddalają je od innych ludzi, podobnie
jak braki w umiejętnościach interpersonalnych. Kiedy w dorosłości wchodzą w nowe
środowisko lub kogoś poznają, w głowie pojawiają im się myśli w rodzaju: na pewno źle
mnie ocenią; lepiej się zbytnio nie spoufalać; trzeba się mieć na baczności, bo ludzie
manipulują i wykorzystują.
Rodzajem bliskich relacji są na przykład relacje między mężem i żoną, dzieckiem
i rodzicem czy rodzeństwem. Schematy tego, jak mają one wyglądać i jak je budować,
tworzymy na bazie dwóch źródeł związanych z rodziną pochodzenia: naszych osobistych
relacji z najbliższymi i obserwując ich wzajemne relacje. Dziecko wychowujące się
w rodzinie, w której alkohol jest codziennością, widzi, iż bliskości między rodzicami nie ma
lub pojawia się ona w sposób zaskakujący. Obserwując matkę i ojca, zastanawia się: „Po co
oni są ze sobą. Przecież męczą się razem”. Często w związkach alkoholowych nie istnieją
pozytywne wzajemne uczucia, czułość czy przyjemność z bycia razem. Zamiast tego dużo
jest wzajemnych pretensji, poczucia skrzywdzenia i różnych odmian złości. Jednak są także
chwile, kiedy ku zaskoczeniu otoczenia pojawia się jakiś kształt bliskości. Na przykład
wtedy, gdy matka mówi: „Nie mogę się z nim rozwieść, bo go kocham”; gdy mąż przynosi
jej kwiaty i przeprasza za to, co się zdarzyło; gdy tworzą wspólny front: „My jesteśmy
rodzicami i masz robić tak, jak my każemy”. Bliskość w związkach z osobą uzależnioną
zwykle oznacza wzajemne krzywdzenie się oraz oscylowanie między bardzo dużą bliskością
i jej brakiem: nierozmawianie ze sobą tygodniami lub wielogodzinna kłótnia, mówienie
o miłości lub o nienawiści.
Często doświadczenie DDA mówi, że być blisko to być komuś potrzebnym. Bliskość nie
oznacza wówczas wzajemnej otwartości i zaufania, odpowiedzi na potrzeby obu stron:
„Ważna jest jedynie ta druga osoba, ja jestem ważny o tyle, o ile jestem jej potrzebny”.
Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików czerpie zadowolenie z pracy i z rodziny, gdyż czują
się tam potrzebne. Nie ma w tym oczywiście nic złego, ale warto sobie czasem zadać
pytanie: „Co ja mam z tych relacji poza tym, że czuję się potrzebna?”. DDA nierzadko
również myślą o bliskich relacjach na przykład tak: „Bliskość nie jest czymś, co można
zbudować. Jest czymś, co się zdarza. A to, czy się zdarzy, nie zależy ode mnie”; „Bliskość
oznacza ranienie się i przekraczanie granic. Jest zatem niebezpieczna”; „Kiedy się kocha,
należy wszystko wybaczyć. Miłość wszystko usprawiedliwia”.
Dziecko w rodzinie alkoholowej, próbując swoich sił, szybko przekonuje się, że jest
bezradne i słabe - zarówno wobec świata zewnętrznego, jak i wobec tego, co dzieje się
w domu. Doświadczenie bezradności może sprawić, iż będzie starało się udowodnić
wszystkim, jakie jest zaradne. Może również zaowocować syndromem wyuczonej
bezradności, gdy dziecko nawet nie próbuje podejmować wysiłków adekwatnych do jego
możliwości, ponieważ głęboko w nim tkwi przekonanie: „I tak mi nie wyjdzie, nie jestem
wstanie tego zrobić”. Na terapii często proszę Dorosłe Dzieci Alkoholików o zebranie zdań
na swój temat, które słyszeli w dzieciństwie. Otrzymujemy wówczas niepokrywające się
obrazy, odzwierciedlające raczej to, jakimi ktoś chciał ich widzieć, a nie to, jacy byli. Obraz
siebie DDA jest swoistym kolażem: tekstów ważnych osób, roli, w jakiej funkcjonowało
w rodzinie, i tego, jak doświadczało siebie, będąc dzieckiem. Doświadczanie siebie to istotne
spoiwo tego kolażu, gdyż zawiera skrypty typu: jestem słaby; jestem samotny; jestem
nieważny; jestem bezsilny.
Na szczęście nie wszystkie głęboko ukryte, podświadome przekonania Dorosłych Dzieci
Alkoholików na swój temat są negatywne. Gdyby tak było, nie byliby w stanie normalnie
żyć. Jednak negatywna jest duża część owych przekonań, co sprawia, że DDA opisują siebie
raczej negatywnie, koncentrując się na swoich wadach, nie wierząc w swoje siły i przymioty.
Taki rodzaj myślenia o sobie wywołuje smutek, przygnębienie, poczucie beznadziejności
i zwątpienie we własne możliwości. W różnych odmianach konstelację tych cech odnajduję
u większości DDA zgłaszających się na terapię. Nie zawsze jest ona widoczna na pierwszy
rzut oka, gdyż wielu z nich pokazuje światu maskę pewności siebie, zaradności
i niezależności.
Podsumowując schematy poznawcze, jakie wytwarzają się w dziecku pod wpływem
różnorodnych doświadczeń związanych z dzieciństwem spędzonym w rodzinie alkoholowej,
można nakreślić obraz świata widziany oczami bezradnego, osamotnionego i zaniedbanego
dziecka: Świat jest groźny, nieprzyjazny, lub wręcz wrogi. Ludzie są w nim nieobliczalni.
Pod wpływem alkoholu bądź nieopanowanych emocji krzywdzą i wykorzystują. Albo będąc
słabymi, stają się ofiarami innych. Bliskość z nimi jawi się jako coś pożądanego, ale także
zagrażającego, gdyż zawsze ktoś jest skrzywdzonym, a ktoś inny krzywdzącym. Przed
ludźmi i światem należy się zatem bronić. Jeśli nie potrafię obejść się bez świata i ludzi, to
znaczy, że jestem słaby, bezradny i podatny na skrzywdzenie.
Aż korci mnie, by przeciwstawiając się tej trudnej wizji, stworzyć inny obraz świata -
widziany oczami dziecka, przy którym stoi silny i zaradny rodzic. Ten świat jest przyjazny,
a dziecko czuje się bezpieczne. Ludzie zachowują się zawsze tak, jak powinni. Żyją
w zgodzie ze sobą i z innymi, szanują się wzajemnie i są gotowi nieść pomoc. Wiele dzieci
alkoholików marzy o takim świecie. Wyobrażają sobie kochającą rodzinę, jaką mieliby,
gdyby rodzic nie pił...
Zmiana schematów poznawczych i przekonań ukształtowanych przez dzieciństwo
w rodzinie alkoholowej jest niezbędna, gdyż nie są one adekwatne do doświadczania świata
w dorosłości. Zwykle bywają również źródłem głębokiego smutku i leżą u podstaw strategii
życiowych dopasowanych do nakreślonej wyżej wizji, która nie przystaje do aktualnej
rzeczywistości. Aby odnaleźć swoje własne skrypty w tej sprawie, trzeba przeanalizować
osobiste doświadczenia, relacje i wspomnienia. Należy o tym pamiętać, ponieważ każdy
z nas jest inny. A ja, pisząc o pewnych wspólnych cechach myślenia DDA, dokonuję
uogólnień, i co za tym idzie - wielu uproszczeń. Ważne, by tej analizy nie dokonywać
w samotności, jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi...
Walczę z przeszłością
Moja babcia wyszła za mąż za człowieka, który stał się alkoholikiem. Przeżyła z nim
ponad 60 lat. Żadna z trzech córek z tego związku nie ułożyła sobie życia. Dzisiaj te trzy
niemłode już kobiety są zamknięte w sobie, wrogo nastawione do świata. Moja mama wyszła
za alkoholika. Ojciec pływał na statkach dalekomorskich. Rejsy trwały kilka miesięcy. Gdy
wracał - pił. Teraz mam z nim sporadyczny kontakt, raczej mu współczuję. Z mamą też nie
miałam dobrego kontaktu, ale uważałam ją za świętą. Nawet gdy powodowana swoją złością
bardzo mnie raniła.
Swoje życie zaczęłam układać tuż przed trzydziestką. Mogę powiedzieć, że mi się udało.
Mój mąż to dobry, mądry mężczyzna. Ale nawet on nie potrafi zrozumieć tej mieszanki lęku,
nieprzystosowania i niedowartościowania, jaka mną targa - to na pewno wpływa na jakość
naszego życia. Mamy dwoje dzieci, życie koncentruje się wokół nich. Tamte problemy
zostały odsunięte, jakoś przysypane. A przecież wiem, że to wszystko we mnie jest. Teraz
najbardziej mnie bolą kontakty z mamą. Jest zimna, a mnie to boli. Czuję, jak mnie to
ogranicza, zabiera energię. Radzę sobie lepiej niż kilka lat temu, ale ciągle walczę
z demonami przeszłości. I wiem, że muszę się zmierzyć z nimi do końca.
Marzanna
Jestem szczęśliwy
Jestem studentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W tym roku rozpoczynam
także studia na filozofii. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Od ponad trzech lat mieszkam
z moimi dziadkami. Wyprowadziłem się z domu rodziców na stałe, bo życie z ojcem było dla
mnie nie do wytrzymania.
Już w liceum bardzo bałem się ludzi, także tych zwyczajnych, spacerujących po
chodniku. Lękałem się, że mogą mnie skrzywdzić. Nie byłem w stanie zaprezentować
publicznie swojego zdania z powodu ogromnego zdenerwowania, które przychodziło już na
samą myśl, że będę musiał coś powiedzieć, chociażby na forum klasy. Moje poczucie własnej
wartości było bardzo niskie. Zacząłem uciekać w swój świat. Gdy byłem młodszy, był to
świat książek. Później wewnątrz siebie byłem tak rozdygotany, że nie mogłem skupić się na-
wet na tyle, aby czytać. Gdy książki zastąpiłem komputerem i grami komputerowymi,
skończyło się to uzależnieniem od nich. Choć wewnątrz mnie panował kompletny chaos, to
na zewnątrz właściwie tego nie okazywałem. Wszak nauczono mnie, że mężczyźni nie płaczą
(niestety zapomniałem, jak to się robi, a szkoda...).
Pewnego dnia, a miałem wtedy chyba 16 lat, coś we mnie pękło. Poczułem, że nie mam
już sił dalej tak żyć. Najpierw zdobyłem się na to, by porozmawiać o swoich problemach
z koleżanką z klasy. Po tej rozmowie zrozumiałem, że potrzebuję pomocy. W tym czasie mój
ojciec podjął nieskuteczne leczenie w AA, a ja dołączyłem do grupki dzieci alkoholików,
które spotkały się z psychologiem. Z jakichś powodów po pól roku zrezygnowałem z terapii,
choć na pewno przynosiła dobre rezultaty. Wkrótce trafiłem do młodzieżowej wspólnoty
chrześcijańskiej. Myślę, że to działający przez nią dobry Pan Bóg tak naprawdę pomógł mi
powrócić do normalnego życia.
Istniało jeszcze wiele innych pozytywnych czynników. Po pierwsze, przeprowadziłem się
do dziadków, gdzie miałem coś, czego wcześniej nie doświadczyłem - spokój. Po drugie,
jestem z natury ogromnym optymistą. Pamiętam, że w najtrudniejszych dla mnie chwilach
myślałem o tym, że za kilka lat będzie lepiej, ze kiedyś będę mógł sam decydować o swoim,
życiu, ze założę szczęśliwą rodzinę. Po trzecie, miałem (i mam) to ogromne szczęście, że
spotkałem na swej drodze wspaniałych ludzi, od których nauczyłem się, jak wielkim darem
jest rozmowa z drugim człowiekiem. Po czwarte, chyba jestem trochę uparty. Opowieść
moja ma optymistyczne zakończenie, choć tak naprawdę jest to koniec rozdziału, a nie
książki. Cieszę się, że moje życie jest, jakie jest. Cieszę się z rzeczy, które mam i których nie
mam. Jestem całkowitym alkoholowo-nikotynowym abstynentem. Nie gram już w gry
komputerowe. Moje relacje z ojcem, który nie pije od ponad dwóch lat, kształtują się
poprawnie. Kilka lat temu, kiedy leżał w szpitalu, wybaczyłem mu wszystko, choć on sam
nigdy o wybaczenie nie prosił. Uświadamiam sobie teraz, ze moje bolesne doświadczenia
zahartowały mnie od zewnątrz, ale od wewnątrz uwrażliwiły. Może były potrzebne?
Jakub z Warszawy
7. Samotni z lęku
Wśród Dorosłych Dzieci Alkoholików pragnienie bycia kochanym idzie często w parze
z lękiem przed odrzuceniem. Przeżywają oni dużo wewnętrznych obaw przed zbliżeniem się
do kogoś i przed założeniem rodziny. Jedna z osób sformułowała to tak: „Spotykałam się
z mężczyzną. Nie chciałam się zakochać, a jednocześnie pragnęłam mieć kogoś na całe
życie. Bałam się. Byłam rozbita, rozdwojona. Nie pamiętam, co myślałam o sobie, ale chyba
nie najlepiej. Nie wiedziałam, co robić. W końcu po paru spotkaniach zerwałam. To było
ponad moje siły”.
Moi pacjenci często boją się powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich
domach rodzinnych, w których niepijący partner miał obowiązków za dwoje, a w zamian
otrzymywał awantury i wyzwiska. W efekcie takich doświadczeń DDA pełni są wątpliwości,
czy warto ryzykować zawarcie małżeństwa: „Mój partner daje mi oparcie, w dodatku chce,
abym za niego wyszła. A ja nie wiem, czego chcę: boję się, że go stracę, i boję się za niego
wyjść. Skąd mogę wiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Najgorsze jest to, że nie potrafię
podjąć żadnej decyzji - ani o skończeniu tego związku, ani o małżeństwie”.
Niemal wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików noszą w sobie głęboko ukryte
przekonanie, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić. Trudno im się zbliżyć do innych
osób, gdyż w ich doświadczeniu bliskość jest zagrażająca. Z kolei jej brak i uporczywe
utrzymywanie dystansu sprawiają, że małżeństwo często nie daje im satysfakcji.
Niektórzy DDA są przekonani, że związek rodziców nie był udany, bo „matka nie
umiała sobie z nim radzić”. Jeśli wierzą również, że sami lepiej potrafiliby ułożyć sobie
życie z alkoholikiem, to stąd prosta droga do wchodzenia w tzw. trudne związki, zwykle
z partnerami uzależnionymi. Wielu DDA trwa w związkach, które są dla nich źródłem
cierpienia. Ich partnerami bywają alkoholicy, nałogowi hazardziści, ludzie notorycznie
niewierni itd. Zdarzyło mi się na przykład spotkać osoby, które żyły od lat w związku
heteroseksualnym z homoseksualistami i nie zdawały sobie z tego sprawy. Siebie winiły za
to, że „coś się między nami nie układa”.
Niektórzy z moich pacjentów zdają sobie sprawę, że rozpoczęcie terapii
prawdopodobnie zmieni ich spojrzenie na własne małżeństwo. Ci, którym zależy na
związku, zwykle otwarcie mówią o swoich obawach, a później potrafią wykorzystać to nowe
spojrzenie do uzdrowienia relacji. Gorzej z tymi, którzy tkwią w przekonaniu, że ich
małżeństwa są bardzo dobre i że nic nie jest w stanie im zaszkodzić. Niemal za każdym ra-
zem po kilku tygodniach terapii zauważają, jak fałszywy był to obraz. Zaczynają dostrzegać
to, co się wokół nich dzieje. Przekonują się na przykład, że partnerzy od dawna mają kogoś
innego albo w jakiś sposób (np. finansowo lub emocjonalnie) wykorzystują ich.
Dorosłe Dzieci Alkoholików chyba nieco częściej niż inni nieadekwatnie postrzegają
swoich partnerów. Jeśli ich idealizują, wówczas nie widzą wad albo usprawiedliwiają je
(podobnie jak niegdyś ich matki usprawiedliwiały ojców: „Pije, ale przecież kocha mnie
i dzieci”). Natomiast gdy deprecjonują partnerów, widzą w nich same wady. Ku temu
skłaniają się osoby, które od dłuższego czasu doznają od towarzyszy życia krzywdy lub
zaniedbania i straciły nadzieję na zmianę tych relacji, ale nie potrafią bądź nie chcą
zrezygnować ze związku.
DDA często nie potrafią (to wpływ sytuacji w domach rodzinnych) nawiązywać
pierwszego kontaktu z innymi, mówić o sobie i o swoich potrzebach, znaleźć kompromisu
między tym, czego chcą oni, a tym, czego pragną ich partnerzy. Nie potrafią także słuchać
i mówić tak, by się porozumieć, rozwiązywać trudnych sytuacji, radzić sobie z emocjami itd.
Nieumiejętność wyrażenia tego, co się czuje, może doprowadzić do niedomówień, z których
wyrastają wzajemne urazy, żale i pretensje. Ożywa wówczas dobrze znane z dzieciństwa
poczucie krzywdy: „Ludzie są podli, skrzywdzą mnie, jeśli tylko pozwolę im być zbyt
blisko”, a także przekonanie, że za wszelką cenę nie wolno ulec.
Aby uniknąć takich sytuacji, DDA muszą nauczyć się tego wszystkiego, czego zwykle
uczą się dzieci: wyrażania potrzeb, nazywania uczuć, rozmawiania i słuchania, nawiązy-
wania pierwszego kontaktu. Zwykle z takimi umiejętnościami wchodzimy w pierwsze
nastoletnie związki. Wtedy przychodzi czas na rozwijanie tych doświadczeń w relacjach
z inną płcią. Gdy stworzymy pierwszy stały związek, wówczas odkrywamy i uczymy się
umiejętności ważnych dla utrzymania i pogłębiania związku. Myślę tutaj o okazywaniu
wzajemnej czułości i akceptacji, trosce o partnera, empatycznym rozumieniu go
i wzajemnym wspieraniu się. Czy jestem w stanie stworzyć zdrowy związek, mimo iż jestem
DDA? - to jedno z częstych pytań, jakie słyszę, gdy w czasie terapii zaczynają się rozmowy
o związkach. Kryje się za nim obawa przed brakiem zdolności do kochania i bycia ko-
chanym. Przyczynami trudności Dorosłych Dzieci Alkoholików w związkach nie są jednak
ograniczenia ich potencjału, ale brak pewnego rodzaju ważnych doświadczeń, niezbędnych
do nauczenia się, co to znaczy bliskość, na czym polega budowanie związku i jak go
utrzymać. Oznacza to, że DDA są w pełni zdolni do miłości, lecz muszą w sobie tę zdolność
dostrzec i rozwinąć ją. Droga do tego wiedzie poprzez nauczenie się, jak akceptować siebie.
Przed laty Zofia Milska-Wrzosińska zwróciła uwagę, że stworzenie dobrego związku
jest jednym z kilku najważniejszych, ale i najtrudniejszych zadań życiowych człowieka.
Z pewnością łatwiej je zrealizować tym, którzy wychowywali się, patrząc na dobre związki
swoich rodziców - ale zawsze jest to trudne. DDA nie są tutaj wyjątkiem.
Jest już za późno
Mam 24 lata i jestem DDA. Wiem o tym od kilku lat. Ale niewiele wynika dla mnie z tej
wiedzy. Świadomość, że jestem DDA, wcale nie pozwala mi uporać się z problemami, wcale
w tym nie pomaga; kusi tylko, żeby wszelkie zło „zwalić” na pochodzenie z rodziny
alkoholowej. Czy mam do tego prawo? Wydaje mi się, że nie. I rodzi to ogromne poczucie
winy (towarzyszy mi ono chyba od zawsze), a także ogromny, paraliżujący wstyd, który nie
znika nawet wtedy, gdy jestem daleko od „domu”, gdzie nikt mnie nie zna i o niczym nie wie.
I jeszcze ta bezsilność - taka obezwładniająca: że nie mam nad niczym kontroli, że mogę
tylko z bólem patrzeć, jak czas przecieka mi przez palce, jak życie przechodzi gdzieś obok.
Jestem sama. Zupełnie sama. Czy to ich wina? Czy może moja, tylko i wyłącznie moja?
Może nie zasługuję na nic dobrego. Tak po prostu. Na miłość, na przyjaźń, na uwagę
i troskę. Może to za dużo. Po prostu.
Nigdy i nigdzie nie szukałam pomocy. Nie sądziłam, ze ktoś może mi ją dać, że to
cokolwiek zmieni. I dalej tak sądzę, a poza tym już za późno, już nie warto. I nawet nie wiem,
czy mam siłę do kogoś się zwrócić o pomoc. Wstydzę się, boję? Może.
„Żyję” dalej z rodzicami, w milczeniu, w nienawiści. Zaczynam pić. Schemat? Może.
Tylko nie wiem, jak długo tak jeszcze można. Brakuje mi już sił, wszystko jest takie trudne,
zbyt bolesne. Czuję się winna, że nienawidzę wszystkich, którzy według mnie żyją normalnie
- mają domy, rodziny, przyjaciół i po prostu żyją.
Właściwie nie wiem, po co to piszę. Może tylko po to, by ktoś to przeczytał. Nawet jeżeli
nigdy mi nie pomoże.
I. z Żywca
Zwykłe życie DDA
Jak wygląda moje życie? Myślę, że jak standardowe życie DDA. Mam 20 lat, ale czuję
się jakbym miała 40. Na zewnątrz przykładna rodzina: mama, tata, brat, pies, samochód, no
i ja. Szybko dorosłam. Nie mogę darować sobie dzieciństwa, które widzę jak przez mgłę. Oj-
ciec uczynił moje dzieciństwo piekłem. Wieczne awantury, sceny, których nie chcę pamiętać.
Nie umiem przestać nienawidzić, nie umiem zrozumieć, dlaczego jest tak, a nie inaczej.
Ciekawy jest fakt, że z dzieciństwa mało pamiętam. Pamiętam podwórko, koleżanki, przed-
szkole, dom (?): awantury, krzyki, strach...
Matka wprowadziła mnie, małe dziecko, bardzo szybko w świat dorosłych,
niezrozumiałych zasad i problemów. Uczyniła mnie spowiednikiem, powiernikiem swoich
problemów i tajemnic. Pytała, co ma zrobić, jak zareagować.
Z bratem nie mam w ogóle kontaktu: żyje własnym życiem, z boku od tego wszystkiego.
Może to jego sposób na przetrwanie.
Tak wygląda moja rodzina, a ja czuję się jak klocek nie pasujący do całej układanki.
Aga z Radomia
Samotny wśród ludzi
Kiedy się to zaczęło, nie wiem. Coraz częściej widziałem pijanego ojca. Matka nie
rozmawiała ze mną o tym. Czasami myślę, że może chciała mnie w jakiś sposób chronić, ale
zaraz przypominam sobie, jak wysłała mnie razem z ojcem do człowieka, dla którego robił
formę do odlewania zabawki - żebym go pilnował. Pamiętam tylko, że wszyscy mężczyźni,
którzy tam byli, częstowali ojca wódką, a mnie było tak strasznie wstyd.
Wreszcie ojciec przestał pić. Poszedł do lekarza, brał jakieś proszki. A ja? Nikt ze mną
nie rozmawiał, nie pytał, co czuję, czy w ogóle coś czuję. Jakby to zupełnie nie dotyczyło
mnie, jakby mnie nie było. Przyzwyczaiłem się, że zainteresowanie ojca ograniczało się do
pytania: Jak tam w szkole? A gdy studiowałem: Jak tam na zajęciach? Pamiętam strach, że
mogę zrobić coś, co nie spodoba się rodzicom. Szczególnie matce. Wtedy myślałem, że to ja
jestem zły. Teraz widzę, że byłem akceptowany i kochany, gdy robiłem to, co chciała matka.
I tak mijały lata. Zacząłem pracować. Potem zacząłem pić. Ożeniłem się i piłem dalej.
Potem picie przeszkadzało mi w pracy, więc tylko piłem. W pracy mieli mnie już dość. Kazali
mi się zwolnić. Poszedłem do lekarza. Brałem antikol, wszywałem sobie esperal kilka lat
z rzędu. Żaden z lekarzy, u których byłem, nie spytał, czy może spróbowałbym jakiejś formy
terapii, czy chciałbym porozmawiać. Znowu nikt ze mną nie rozmawiał. Dalej nic tak
naprawdę nie wiedziałem o chorobie alkoholowej.
Żona właśnie kupiła nowy numer „Charakterów”, w którym jest artykuł z cyklu o DDA.
Czytając te teksty, w wielu miejscach odnajduję siebie, czuję, że to o mnie. Tak będzie
z wieloma osobami, które je przeczytają: zobaczą, że nie są sami, że są ludzie, którzy chcą
i umieją pomóc w walce z chorobą alkoholową.
Jacek z Warszawy
Mój największy błąd
Największym błędem, jaki popełniłam, była wiara, że jestem wolna od przeszłości.
Przekonywałam samą siebie, ze moja siła i pewna dojrzałość pokonają bariery. Sądziłam, ze
moje doświadczenie tylko mnie wzmocni i pozwoli realnie patrzeć na rzeczywistość Niestety
nie wzięłam pod uwagę najważniejszej rzeczy, a mianowicie tego, ze jestem dzieckiem
alkoholika. Wspaniała mama, przyjaciele, spełnienie w pracy zawodowej - to nie wymaże
negatywnych doznań z dzieciństwa. Alkoholik dokonuje spustoszenia w życiu emocjonalnym
każdego członka rodziny. Uderza w podstawowy składnik ludzkiej osobowości - w uczucia.
W efekcie następuje zaburzenie poczucia własnej wartości, bezpieczeństwa, zaufania, wiary
w normalny związek.
Mam za sobą nieudany związek. Przyczyną był oczywiście alkohol. Zarówno mój
partner, jak i ja doskonale znaliśmy ten problem, ale zignorowaliśmy fakt, że wpłynął on na
nasze życie. Zniszczyliśmy miłość, bo jedno chciało być silniejsze, bardziej niezależne od
drugiego. Tak naprawdę wcale nie o to chodziło. Pogubiliśmy się, nie pytając nikogo,
a przede wszystkim siebie, o drogę.
Marta z Tucholi
8. Pozwolić zagoić się ranie
Pierwszy krok do zmiany to uświadomienie sobie, kim jestem i w jaki sposób sytuacja
rodzinna związana z nadużywaniem alkoholu przez rodzica wpłynęła na mnie i moje życie.
Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików przez lata boryka się na przykład z depresją czy
lękami, myśląc: „Coś ze mną jest nie tak” - i nie widzą związku tych stanów
z nadużywaniem alkoholu przez bliską osobę, kiedy byli dziećmi. Póki tak się dzieje, zmiana
jest trudna.
Czasem lektura artykułu o Dorosłych Dzieciach Alkoholików lub film w telewizji może
kogoś skłonić do odkrycia, że jest DDA. Gdy oglądamy historię skrzywdzonego dziecka
albo czytamy o tym, co dzieje się w rodzinie alkoholowej, łatwiej nam dostrzec, że
doświadczaliśmy czegoś podobnego. Jeśli pojawiają się myśli tego typu, to wchodzimy
w etap kontemplacji, czyli zastanawiania się, na ile w moich problemach odzwierciedla się
to, co charakterystyczne dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. Ci, którzy zaczynają
identyfikować siebie jako DDA, dostrzegają nadzieję na to, że możliwa jest zmiana ich
samopoczucia i sposobu życia.
Zanim jednak przystąpimy do zmiany, potrzebujemy się do niej przygotować. Zwykle na
początku sprawdzamy, jak można to zrobić, na przykład rozmawiamy ze znajomymi, którzy
odbyli już terapię DDA, albo sięgamy po poradniki dla DDA. Wiele osób udaje się wówczas
do psychologa, żeby porozmawiać, czy w ich przypadku psychoterapia jest konieczna.
Wszystkie te sposoby są dobre, by wstępnie rozeznać się, ile wysiłku kosztować nas będzie
zmiana i czy warta jest tego wysiłku. Niektórzy odkrywają, że choć są DDA, wcale nie chcą
się zmieniać, ponieważ żyje im się całkiem dobrze. Inni są zadziwieni bólem pojawiającym
się w nich, gdy tylko zaczynają rozmawiać o swoich dawnych relacjach z rodzicami.
Jeśli w wyniku lektury lub rozmów o DDA zaczynasz myśleć: „To możliwe, abym czuł
się radosny, abym czuł się dobrze z ludźmi, żebym założył rodzinę i cieszył się z bycia
z moimi bliskimi, żebym czuł wewnętrzny spokój i pewność siebie” - to znaczy, że
rozpoczynasz swój wewnętrzny proces zmiany.
Do prowadzonych przeze mnie grup terapeutycznych trafiają zwykle osoby w tej fazie:
już świadome bycia DDA, z nadzieją na zmianę. Często jeszcze nie do końca wiedzą, co
chcą zmienić, i dlatego we wstępnym etapie terapii ważne jest pogłębienie zrozumienia,
w jaki sposób konkretne doświadczenia z przeszłości wpłynęły na ich przekonania,
zachowania i sposoby radzenia sobie z życiem i ludźmi. Przydatne są tutaj różne formy
pogłębionej psychoedukacji, pozwalające zrozumieć, jak funkcjonowała nasza rodzina, gdy
byliśmy dziećmi, i jak to wpłynęło na nasz rozwój oraz to, kim jesteśmy dziś.
Psychoedukacja musi mieć element autodiagnozy i dawać możliwość podzielenia się
osobistymi odkryciami uczestników. Tematy pracy psychoterapeutycznej w tej fazie mogą
być wprowadzane przez prowadzącego lub spontanicznie wyłaniać się z procesu grupowego.
Obie strategie pracy wymagają od prowadzącego dużej wrażliwości na potrzeby, których
grupa i uczestnicy na tym etapie często nie potrafią wyrazić.
Ważne są również nowe pozytywne doświadczenia związane z ludźmi. Grupa pozwala
poczuć się podobnym do innych, zrozumianym, wysłuchanym, zaakceptowanym. Te do-
świadczenia najłatwiej zdobyć w grupie terapeutycznej, choć podobną rolę może odegrać
grupa samopomocowa. W grupie osoby uczą się takiego bycia razem, które służy ich
rozwojowi. Spełnia to rolę treningu umiejętności interpersonalnych, których nabywanie jest
możliwe, gdy przebywamy w grupie o jasnych i zdrowych regułach, dającej wsparcie,
akceptującej odmienność i potrzeby uczestników. W takiej grupie łatwo o otwartość
i pojawianie się silnych uczuć związanych z trudnymi wspomnieniami czy wydarzeniami
z życia. Ważne jest nie tylko ich przypomnienie i zwierzenie się z nich innym ludziom, ale
także zmiana sposobu, w jaki wydarzenie zapisało się w nas. Często nasze wspomnienie jest
źródłem trudnych emocji, nie zagojoną raną. Terapia ma pozwolić jej zagoić się tak, by nie
wpływała już na nasze codzienne życie. Na tym etapie ważne jest znalezienie nowych
rozwiązań tych sytuacji relacji, z którymi sobie nie radziliśmy (lub radziliśmy sobie
w sposób, który nam samym się nie podobał), adekwatnych do naszego wieku, poziomu
naszego rozwoju i możliwości.
Istotą tej fazy psychoterapii DDA jest zmiana obrazu siebie zmierzająca w kierunku
bardziej realnego i pozytywnego postrzegania własnej osoby - jako bardziej dorosłej, nie-
zależnej, posiadającej znacznie więcej zasobów niż w okresie dzieciństwa. Trzeba
skoncentrować się na tych doświadczeniach z przeszłości, które utrudniają lub
uniemożliwiają korzystanie z aktualnego potencjału. Zmianie ulegają schematy myślenia
i przeżywania. Wśród osób, które już założyły własne rodziny, wzrasta także świadomość
tego, jak dotychczasowe zachowania i uwikłanie w rodzinę pierwotną wpływa na ich
bliskich. Pojawia się poczucie, że mogą zmienić siebie i swoje życie. Wzrasta też
świadomość tego, co konkretnie chcą zmienić.
Przychodzi czas na planowanie i przeprowadzanie realnych, a drobnych zmian w życiu.
Zaczynamy od drobnych zmian, ponieważ jest to dobry sposób, aby przekonać się, na ile
wymyślona przez nas zmiana sprawdzi się w rzeczywistości. Jeśli się sprawdzi - to
wykonujemy kolejne kroki. Jeśli nie - musimy weryfikować swoje plany.
Rolą terapeuty i grupy na tym etapie pracy jest wspieranie osobistych planów
poszczególnych osób. Optymalne interwencje służą nagradzaniu zmian, które się udały,
wnikliwej analizie trudności i zaplanowaniu nowej zmiany tam, gdzie poprzednia się nie
powiodła.
Osiągnięcie stabilnej zmiany osobistej, jak wy mika z badań i obserwacji klinicznych,
trwa około dwóch lat. Czas pracy grupy psychoterapeutycznej to zwykle okres od 6 do 12
miesięcy. Oznacza to, że w tym czasie możliwe jest przeprowadzenie zmiany wewnętrznej,
czyli uświadomienie sobie, co potrzebujmy zmienić, jak możemy to zrobić, i rozpoczęcie
planowania zmiany, na której nam zależy. Od tego, na ile głęboko uda się przeprowadzić ten
etap zmiany, zależą dalsze efekty terapii. Bezpośrednio po terapii uczestnicy wprowadzają
drobne zmiany. Potem decydują się na kolejne. Zwykle rok lub dwa po terapii pojawiają się
sygnały wskazujące na zmianę nastawienia do świata, do życia i do siebie.
Z badań, które prowadzimy, sprawdzając efekty psychoterapii w ośrodku, wynika, że
osoby po terapii obserwują u siebie pozytywne zmiany w wielu obszarach. Przede
wszystkim zmienia się ich postrzeganie siebie w relacjach z innymi: czują się pewniejsi,
spokojniejsi, bardziej świadomi swojej wartości i swoich kompetencji. Jest to związane ze
wzrostem poczucia emocjonalnej stabilności, które osoby te czasem opisują jako
wewnętrzny spokój. Zaczynają częściej mówić o sobie pozytywnie i z dbałością odnosić się
do siebie. Po terapii zwiększa się u nich również gotowość do wzięcia odpowiedzialności za
swoje życie i poczucie, że mogą żyć tak, jak potrzebują i jak chcą. Oznacza to zwykle istotne
zmiany życiowe, na przykład ograniczenie relacji z tymi, którzy krzywdzą, zbliżenie się do
osób, które wspierają, zakładanie stałych związków, a także inne „inwestycje” osobiste.
DDA po terapii doceniają swoją umiejętność dystansowania się od wielu spraw, w tym
także od swoich słabości. Dobrze czują się także ze swoją gotowością do wprowadzania
zmian w życiu - napełnia ich to energią i entuzjazmem. Czerpią również zadowolenie ze
wspierających kontaktów z innymi - inaczej niż na początku, kiedy poszukiwanie pomocy
u innych postrzegali jako coś negatywnego. DDA po terapii częściej też czują, że radzą sobie
ze swoimi emocjami. Istotnie zmniejszają się także występujące u nich wcześniej objawy
psychopatologiczne. Wzrasta zaś poczucie, że są w stanie dobrze radzić sobie w życiu i mają
siły, aby to robić - aby żyć szczęśliwie.
Marzenna Kucińska
Marzenna Kucińska kieruje Ośrodkiem Psychoterapeutycznym Instytutu Psychologu
Zdrowia PTP w Warszawie. Zajmuje się psychoterapią DDA.
Ma
46
lat, męża i 10-letnią córkę.
Sam nie dasz rady
Problem DDA dotyczy również mnie. Mam tę świadomość i próbuję coś z tym robić. Ale
przerażające jest to, ilu DDA żyje wokół nas. Oni cierpią, nie wiedząc nawet, dlaczego tak
się dzieje. Wielu ludzi uważa, że psychoterapia, grupy wsparcia itp. to coś nienormalnego.
Spotykam się z takimi opiniami. Na szczęście jest ich coraz mniej, a będzie jeszcze mniej,
gdy problem będzie nagłaśniany.
Jeżeli już do kogoś dotarło, że jest DDA, i uważa, że sam poradzi sobie z problemem - to
nic bardziej mylącego. Nie poradzi sobie sam, żeby nie wiem co To na terapii odkopuje się
to, co zakopane, opłakuje się to, czego się nie dostało w dzieciństwie, i przeżywa się smutek.
Po dłuższym czasie może przyjdzie przebaczenie dla naszych rodziców. Przyjdzie ukojenie,
radość, normalne życie. Wiem, bo sama przeszłam O terapię DDA - przeszłam ją, żeby nie
zwariować, żeby wiedzieć, co 8. jest czarne, a co białe, żeby się dowiedzieć, kim jestem
i jaka jestem. Dziś spokojniej i pewniej stąpam po ziemi. Wiem, czego chcę od O życia.
Wiem, czego oczekują ode mnie moje dzieci. To tak, jakby mi
Q
ktoś podarował „nowe oczy”
i ”nowe uszy”. Jestem szczęśliwa.
Halina z Tomaszowa
Tak bardzo chcę pójść na spacer
Mam 23 lata i jestem DDA. Zrozumiałam to dopiero rok temu, kiedy trafiłam do
psychologa, który stwierdził u mnie agorafobię z napadami lęku. Kiedy usłyszałam, co mi
jest, nie miałam pojęcia o tej chorobie i o tym, skąd się wzięła. Dopiero z czasem, kiedy
zaczęłam regularnie spotykać się z moim terapeutą, uświadomiłam sobie, co się ze mną
dzieje. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałam albo nie chciałam
wiedzieć. To dzięki psychologowi odkryłam, kim tak naprawdę są moi rodzice i jaką krzywdę
mi wyrządzili. Uważam, że to tylko dzięki nim mam tę fobię i od ponad roku siedzę w domu.
To przez nich jestem dzisiaj sama jak palec, zamknięta w czterech ścianach, i nie mogę pójść
do pracy, nie mogę kontynuować nauki.
Czasami zastanawiam się, czy ten koszmar kiedyś się skończy. Tak bardzo bym chciała
pójść gdzieś z przyjaciółmi, zdać maturę, którą stale odkładam na później, pójść na studia,
które są moim marzeniem...
Jedyną osobą, która mnie wspiera, jest psycholog. Wiem, że na tym właśnie polega jego
praca, ale i tak się cieszę, że do niego trafiłam. Bardzo go polubiłam. Dziękuję mu za to, że
jest.
Cały czas wierzę, że nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będę na tyle silna psychicznie,
aby zrealizować swoje marzenia, ze będę mogła w końcu cieszyć się życiem.
M. z Bydgoszczy
Smutek w szczęściu
Mam 30 lat. Jestem DDA. Mam wspaniałego, kochającego męża i cudownego, mądrego
syna. Jestem nieszczęśliwa. Dlaczego? Bo każdy mój dzień to walka. Budzę się i zasypiam
z waleniem serca, czasem myślę, że słyszą je sąsiedzi za ścianą. Moje serce - pełne lęków,
strachu, bólu, bezsilności.
Gdyby kula ziemska była płaska, biegłabym tak długo, aż by mnie pochłonął
wszechświat. I byłoby cudownie. Bez poczucia, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się, tak
jakbym nosiła koszulkę z napisem: „Moi rodzice są alkoholikami i dlatego jestem nikim”.
Bez uczucia żalu i pytań: „Dlaczego tobie się to przytrafiło?”.
Nadzieja. Od dwóch miesięcy leczę depresję, za kilka dni po raz czwarty pójdę na
spotkanie grupy wsparcia DDA. Spotkam tam „swoich” ludzi, oni się ze mnie nie śmieją.
Nadzieja - że zrzucę kiedyś z siebie tę „koszulkę”. Chciałabym wierzyć, że wygram tę walkę,
zacznę się uśmiechać do syna i kiedyś będę w stanie powiedzieć: „Życie jest piękne”.
Może...
Sylwia ze Szczecina
Chcę zrozumieć i pomóc
Od kilku lat w ramach praktyk wakacyjnych uczestniczę w tzw. Oazach -
piętnastodniowych rekolekcjach. W każdej grupie oazowej pojawiają się problemy związane
z sytuacją w domu. Duża część dzieci doświadcza różnych form patologii, wśród których
króluje problem alkoholowy. W ciągu piętnastu dni nikt nie jest w stanie zmienić życia
człowieka, czy też naprawić tego, co przez wiele lat było „psute” w domu. Jednak można
spróbować zasiać dobre ziarno. Interesuję się psychologią, mam pewną wiedzę z tej dzie-
dziny. Ale w dziedzinie „problemu alkoholowego” nie jest to wiedza pełna i do końca
ułożona. Cykl artykułów w ”Charakterach” pomógł mi lepiej przygotować się na spotkanie
z ludźmi, którzy w jakiś sposób związani są z nadużywaniem alkoholu. Aczkolwiek wiem, iż
sam przeprowadzać terapii nigdy nie będę.
Ryszard z Paradyża
Pokusa silniejsza niż rozum,
czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami
Dariusz Soliński
Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, nie cieszył się opinią wybitnego
intelektualisty. Amerykańscy studenci mawiali o nim nawet, że nie jest w stanie
równocześnie iść i żuć gumy. Czynności te, każda z osobna, wymagają bowiem od niego
pełnej koncentracji. W istocie umiejętność równoczesnego wykonywania różnych działań
jest koniecznością każdego żywego organizmu. Organizm najbardziej złożony - człowiek -
wykonuje w każdej chwili wiele działań jednocześnie. Na przykład oddycha, poci się, myśli,
spogląda na zegarek i idzie. Czasami zdarza się jednak, że człowiek musi wybierać między
dwoma różnymi działaniami: nie może równocześnie napić się wódki i nie pić alkoholu,
powstrzymać się od palenia i rozkoszować się wdychanym dymem, zjadać wielkiego ciastka
z górą bitej śmietany i utrzymywać surowej diety. We właściwych wyborach pomagają nam
podmiotowe mechanizmy samoregulacyjne.
Prawidłowa samoregulacja to proces, w którym to, co sam podmiot uznaje za
„obiektywnie” ważniejsze, bierze górę nad tym, co uznaje za mniej ważne. Oczywiście nie
zawsze człowiek sięgający po kieliszek alkoholu, po papierosa czy wysokokaloryczne
ciastko musi odczuwać jakikolwiek konflikt decyzyjny.
Zdarza się jednak, że robi to niejako wbrew sobie, ma świadomość, że postępuje
niewłaściwie, a potem żałuje swego czynu. W takim właśnie przypadku mamy do czynienia
z procesem zaburzenia podmiotowej samoregulacji. Nałóg jest klasycznym przykładem
takiego zaburzenia: osoba czuje, że górę w jej działaniach biorą impulsy, pokusy, chwilowe
chęci, a przegrywają prawdziwe wartości i cenione przez nią standardy.
Dlaczego ludzie nie potrafią poradzić sobie z własnymi nałogami? Powodów jest
oczywiście wiele. Tak wiele, że nawet nie podejmuję się tu wymienienia wszystkich.
Skoncentruję się tylko na tych, które mają związek z zaburzeniami samoregulacji.
Samoregulacja wiąże się z posiadaniem przez działający podmiot (człowieka) pewnych
standardów - wizji tego, „jak powinno być”. W grę wchodzą wizje zarówno na temat tego,
jaki stan byłby najlepszy (optymalny), jak i tego, jaki stan uznać można za „jeszcze
dopuszczalny”. Aby owe standardy mogły efektywnie wpływać na podejmowane przez
podmiot decyzje, musi on ukierunkować na nie swoją uwagę, zdawać sobie sprawę, że
podjęcie określonego działania oznaczać będzie wystąpienie rozbieżności między tymi
standardami a stanem faktycznym. Jeśli zaś rozbieżność taka już wystąpi, koncentracja na
niej powinna motywować podmiot do jej usunięcia. Tak więc odchudzająca się osoba, zanim
sięgnie po ciasteczko, powinna pomyśleć, że działanie takie jest w konflikcie
z akceptowanymi przez nią standardami własnej sylwetki. Jeśli natomiast już ciasteczko
zjadła, to myślenie o oddaleniu się od standardów powinno zmotywować ją do spalenia
kalorii, na przykład do intensywnej przebieżki wokół domu. Problemem, jaki często dosięga
osoby pozostające pod wpływem nałogów, jest jednak tak zwane niedostateczne
monitorowanie. Po papierosa, ciasteczko, piwo czy żeton w kasynie sięgają one bowiem
zazwyczaj mechanicznie i bezrefleksyjnie. Nie zastanawiają się nad tym, w jakiej relacji do
akceptowanych przez nie standardów pozostają takie działania. Standardy zaś przybierają
w takim przypadku formę utajoną i nie spełniają swoich funkcji.
Sprawowanie efektywnej samoregulacji wymaga pewnego wysiłku. Roy Baumeister
udowodnił w serii pomysłowych eksperymentów, że właściwie każda forma podmiotowej
samoregulacji wiąże się z utratą energii. W jednym z nich osoby badane proszone były
o przybycie do laboratorium na czczo. W laboratorium unosił się wspaniały zapach dopiero
co upieczonych ciasteczek czekoladowych. Na stole stała misa z tymi ciasteczkami i druga,
wypełniona rzodkiewkami. W zależności od warunków eksperymentalnych, badanych
zachęcano do zjedzenia kilku ciasteczek, prosząc o niesięganie po rzodkiewki, lub do
zjedzenia kilku rzodkiewek, prosząc o nie sięganie po ciasteczka. Po przedstawieniu tej
instrukcji eksperymentator wychodził, pozostawiając badanego samego w laboratorium.
O ile rezygnacja z rzodkiewek była dla osób badanych bardzo łatwa, o tyle
powstrzymywanie się od sięgnięcia po wspaniale pachnące ciasteczka było mało
przyjemnym i - jak zakładał Baumeister - wyczerpującym energetycznie przezwyciężeniem
pokusy. Następnie obie grupy uczestników eksperymentu poproszono o rozwiązywanie
anagramów. Mniej wysiłku w to zadanie włożyły osoby, które wcześniej zwalczały w sobie
pokusę sięgnięcia po zakazane ciasteczko. Zdaniem Baumeistera brakowało im już na to
energii.
Wyczerpanie energii nierzadko towarzyszy nałogowcom. Niezwykle często muszą oni
bowiem zwalczać pokusy sięgania po „zakazane owoce”. Męczyć mogą ich również
niepowodzenia zawodowe, zawody miłosne, kłopoty finansowe, a także hałas czy kłopoty ze
snem. Wszystko to sprawia, że w kluczowym momencie często po prostu brakuje im energii,
by powiedzieć „nie”.
Wspomniane zmęczenie wiąże się też zwykle ze złym nastrojem. Ulegnięcie pokusie
oznacza wprawdzie w bardziej odległej przyszłości przeżywanie silnych negatywnych emo-
cji (poczucia winy, wstydu, własnej niskiej wartości itp.), ale w krótkiej perspektywie
czasowej wiąże się z dostarczeniem sobie emocjonalnej przyjemności wynikającej
z zapalenia papierosa, wypicia piwa czy sięgnięcia po wielki krem sułtański. W artykule
opublikowanym w ”Journal of Personality and Social Psychology” Dianne Tice i jej
współpracownicy udowadniają, że ludzie bardzo często ulegają różnym pokusom, ponieważ
sądzą, że dzięki temu poprawią sobie nastrój. Grupie badanych Tice przekazywała
(nieprawdziwą) informację, że ich zły nastrój jest niezmienny - będzie się przez jakiś czas
utrzymywał bez względu na to, jakie działania podejmą. Okazało się, że osoby, które
otrzymywały taką właśnie informację, zdecydowanie rzadziej ulegały różnym pokusom.
Standardy, jakimi kierują się ludzie w swoim codziennym funkcjonowaniu, nie dotyczą,
rzecz jasna, tylko kwestii związanych z powstrzymywaniem się od pokus kojarzonych
z nałogami. Większość osób chce mieć dobre zdanie o swoich kompetencjach i pragnie, aby
korzystnie oceniali je inni. Paradoksalnie takie potrzeby mogą w pewnych warunkach
narażać ludzi na popadniecie w nałóg. Edward Jones i Steven Berglas mówią, że ludzie
skłonni są czasem do przejawiania działań, które zmniejszają ich szansę na osiągnięcie
sukcesu, ale zarazem pozwalają im tak wyjaśnić ewentualną porażkę, by mogli zachować
dobre mniemanie o sobie i pozytywny image w oczach innych. Pójście na egzamin na tak
zwanym kacu czy pod wpływem narkotyku w oczywisty sposób zmniejsza szansę na sukces.
Zarazem jednak dostarcza takiego wytłumaczenia ewentualnego niepowodzenia, które nie
obciąża samooceny. Egzaminowany nie musi mówić sobie: „Nie zdałem, bo jestem mało
inteligentny”. Nie pomyślą tak też o nim inni. Wszyscy przecież wiedzą, że nie zdał, bo był
skacowany, lub też znajdował się pod wpływem narkotyku. Badania pokazują, że do takich
działań - Jones i Berglas nazywają je samoutrudnieniowymi skłonni są przede wszystkim
ludzie, których samoocena jest niepewna. Działania takie nie muszą wprawdzie polegać na
sięganiu po alkohol czy narkotyki (często przybierają po prostu formę niewkładania wysiłku
w przygotowanie się do zadania), ale jeśli tak właśnie się dzieje, mogą niepostrzeżenie
przerodzić się w nałóg. Zdaniem Berglasa wielu starzejących się sportowców i aktorów
sięga po alkohol najpierw wybiórczo, by bronić swej samooceny, a potem niepostrzeżenie
piją przy każdej bez mała okazji.
W większości terapii uzależnień przyjmuje się tak zwaną opcję zerową. Alkoholikowi
nie wolno sięgnąć po choćby jedną szklankę piwa, narkoman nie ma prawa do ani jednego
skręta, hazardzista powinien zapomnieć nawet o totolotku. Pozornie taka opcja zerowa jest
rozwiązaniem ze wszech miar słusznym. Każdy, komu na sercu leży własna szczupła
sylwetka, wie z doświadczenia, że jeśli ma się przed sobą talerz pełen ciasteczek, to jedynym
sposobem, aby ich nie zjeść, jest powstrzymanie się od sięgnięcia po pierwsze. Zjedzenie
owego pierwszego ciasteczka sprawia bowiem, że sięgamy bezwiednie po drugie, trzecie,
czwarte... by w końcu stwierdzić, że nie ma sensu zostawiać na talerzu tych kilku ostatnich.
Choć więc zjedzenie jednego tylko ciastka samo w sobie nie jest przecież naganne, lepiej
jest nie sięgać po nie. Alkoholik też by nie cierpiał, gdyby wypił jedno piwo czy kieliszek
koniaku. Problem w tym, że i tu uruchamia się efekt śnieżnej kuli. Nie kończy się na jednym
kuflu czy kieliszku. Co gorsza, nie kończy się na dwóch, czy też trzech... Opcja zerowa,
skuteczna jako standard samoregulacji, okazuje się mieć jednak swoje poważne minusy
wtedy, gdy jest podstawą terapii. Praktycy leczenia alkoholizmu bądź narkomanii wiedzą
doskonale, jak zatrważająco mało skuteczna jest większość programów terapeutycznych.
Większość alkoholików i narkomanów wraca do nałogu. Jedną z przyczyn może być właśnie
przeświadczenie o bezwzględnym zakazie sięgania po zakazany owoc. Taki standard jest
bardzo trudny do osiągnięcia. Tak trudny, że w wielu przypadkach nałogowiec dochodzi do
wniosku, że nie ma szans na wyzdrowienie. Co gorsza, jakiekolwiek niepowodzenie
powoduje poczucie totalnej klęski, beznadziei i braku perspektyw. Alkoholik, któremu
zdarzyło się sięgnięcie po kieliszek, dochodzi do wniosku, że wszystko zostało stracone}
Wypił, przegrał. Nie ma więc znaczenia, czy teraz będzie pił do wieczora, do rana, czy też
przez kilka następnych dni. Narkoman, który nie wytrzymał i zapalił „marychę”, może dojść
do wniosku, że znów przekroczył granicę i znalazł się po ciemnej stronie. Teraz już nie ma
znaczenia, czy napełni on lufkę kawałkiem „ziela”, czy też przerzuci się na heroinę.
Terapeuci coraz częściej zdają sobie sprawę z pułapek tkwiących w opcji zerowej.
Dlatego też coraz większe zainteresowanie budzą programy odchodzące od tej idei.
Alkoholicy uczeni są między innymi kontrolowanego picia - by na przykład nauczyć się
wypijać jedno piwo i na tym poprzestawać. Jeśli zaś zdarzy im się „pójść w cug”, to
oczywiście nie można przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie należy też dochodzić
do wniosku, że wszystko (to jest cały dotychczasowy trud walki z nałogiem) zostało
stracone. Choć programy tego typu nie są jeszcze powszechne, wiele wskazuje na to, że są
znacznie bardziej skuteczne od tradycyjnych.
Dariusz Doliński
Dariusz Doliński jest profesorem Uniwersytetu Opolskiego i Szkoły Wyższej
Psychologii Społecznej. Specjalizuje się w psychologii zachowań społecznych, psychologii
emocji i motywacji. Przewodniczy Komitetowi Nauk Psychologicznych PAN. Lubi
literaturę piękną i rocka
Ma 44 lata, żonę i córkę.
Szczypta optymizmu,
czyli różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia.
Alicja Senejko
Przy rozmaitych okazjach sobie i znajomym ludziom (przynajmniej tym najbliższym)
życzymy szczęśliwego życia, bez trosk i zagrożeń. Niektórzy wierzą, że to możliwe.
Psychologia nazywa ich nierealistycznymi optymistami. Ten nierealistyczny optymizm
traktuje się jako atrybucję obronną, będącą przejawem ucieczki od problemów
zagrażających spokojowi ducha, jako brak przygotowania do przyjęcia życia takim, jakie jest
obiektywnie, z jego blaskami i cieniami, ze śmiercią w tle czy - jak powiedziałby Viktor
Franki, austriacki psychoterapeuta i filozof, więzień obozu koncentracyjnego - z określoną
dawką cierpienia, którą każdy z nas ma przypisaną.
Jednak pesymistyczna postawa wobec życia nie jest ani bardziej realistyczna niż
nierealistyczny optymizm, ani też nie przygotowuje lepiej do zmagania się z trudem
istnienia. Zwracają na to uwagę psychologowie społeczni (m.in. Dariusz Doliński w książce
„Orientacja defensywna”). Pesymiści są wprawdzie lepiej przygotowani na ewentualność
jakiegoś nieszczęścia, ale umyka im wiele okazji życiowych, które optymiści bez trudu
wykorzystują. Pesymista ma bowiem za mało wiary w sukces, jest zbyt sceptyczny i nieufny,
żeby włączyć się w realizację szansy podsuwanej przez okoliczności. Natomiast
optymistyczna postawa wobec życia, wyrażająca się w przekonaniu, że teraźniejszość
i przyszłość należą do nas, działa jak samosprawdzające się proroctwo - prowokuje
rzeczywistość do spełnienia zamierzeń. Ale nawet najbardziej nierealistyczny
z nierealistycznych optymistów nie jest w stanie zakląć losu, by ustrzec się zagrożeń. On
również musi zmagać się z życiem, zetknąć z niechcianą stroną egzystencji. Nie jest ona
zarezerwowana wyłącznie dla pesymistów - byłoby to rzeczywiście wysoce
niesprawiedliwe.
W psychologii, czyli tam, gdzie subiektywność odgrywa tak wielką rolę, na pełną
sprawiedliwość nie ma jednak miejsca. Nie cierpimy po równo, cierpienie nie jest każdemu
z nas przydzielone w tym samym wymiarze - między innymi dlatego, że różnie postrzegamy
i interpretujemy sytuacje, nawet te trudne, czy wręcz zagrażające. Różnimy się więc oceną
sytuacji, na co już dwadzieścia, trzydzieści lat temu zwróciło uwagę wielu psychologów, na
przykład prof. Richard S. Lazarus i prof. Wiesław Łukaszewski. Tę samą sytuację jedni
z nas ocenią jako całkiem naturalną, a inni jako zagrażającą, utrudniającą, czy wręcz unie-
możliwiającą realizację tego, co dla nich najważniejsze. Różnice w ocenach wynikają
oczywiście z wielu czynników podmiotowych i sytuacyjnych. Na przykład im więcej mamy
celów i wartości dla nas istotnych, których osiągnięcie jest zagrożone, im bardziej jesteśmy
wrażliwi, lękliwi, pesymistyczni, mamy zaniżone poczucie własnej wartości itp. - tym
łatwiej zaliczymy daną sytuację w poczet zagrażających. Dlatego też rozwód dla jednej
osoby to wielkie nieszczęście, zaś dla innej wygodny i naturalny sposób regulowania
stosunków międzyludzkich w sytuacji, gdy kobieta i mężczyzna nie widzą możliwości
dalszego wspólnego życia.
A zatem nie wszystkie sytuacje potocznie uznawane za zagrażające są nimi
w subiektywnym odczuciu konkretnych osób. Jednak zdaniem niektórych psychologów,
między innymi Lennarta Leviego i Mariannę Frankenhauser z Uniwersytetu
Sztokholmskiego, istnieją obiektywne, uniwersalne zagrożenia i stresory, które oceniane są
tak samo, niezależnie od specyfiki oceniających je ludzi. Do takich uniwersalnych zagrożeń
zaliczają na przykład kataklizmy.
Prowadziłam badania dotyczące ustosunkowania się do powodzi jako zagrożenia oraz
reakcji na ten kataklizm, w których uczestniczyła młodzież mieszkająca we wrocławskiej
dzielnicy Kozanów. W 1997 roku powódź na prawie trzy tygodnie uwięziła tych młodych
ludzi w mieszkaniach. Wyniki pokazały, że wszyscy oni traktowali kataklizm jako silne
zagrożenie, ale część młodzieży postrzegała go równocześnie jako wyzwanie. Tak więc
subiektywne oceny sytuacji, mimo jej jednoznaczności, różnią się.
Różnice w ocenach dotyczą także treściowej charakterystyki zagrożeń, czyli tego, jakie
konkretne zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać i co wpływa na to szczególne
uwrażliwienie na określone zagrożenia. Z badań (również moich) wynika, że wiek może
determinować wyczulenie na pewne kategorie zagrożeń. Na przykład czternasto- czy
piętnastolatki najwięcej niebezpieczeństw dostrzegają w sferze incydentów społecznych
(zaczepianie na ulicy przez nieznajomych, wymuszanie pieniędzy, kradzieże itp.). Z kolei
dla dziewiętnasto- i dwudziestolatków najczęstszymi zagrożeniami są trudności szkolne, zaś
incydentów społecznych w ogóle nie oceniają oni w kategoriach zagrożeń. Badana młodzież
różniła się także w postrzeganiu problemów egzystencjalnych (kłopotów z samookreśleniem,
lęku przed śmiercią, trudności w odnalezieniu sensu życia itp.). Dla czternasto-
i piętnastolatków ten obszar zagadnień nie jest jeszcze tak istotny jak dla starszej młodzieży
i dla dorosłych. Problemy egzystencjalne nie stanowiły więc dla nich żadnego zagrożenia.
Młodzież najstarsza wskazywała na nie znacznie częściej, choć i w tej grupie dominowały
zagrożenia doświadczane w szkole, w rodzinie, w kontaktach z sympatią czy z kolegami.
Na to, jakie zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać, wpływają również nasze
doświadczenia, głównie te z wczesnego dzieciństwa. Podkreślają to psychoanalitycy,
z Zygmuntem Freudem na czele. Istotna jest częstość doświadczanych zagrożeń, ich rodzaj
oraz stopień traumatyczności. Wielu z nas - zdaniem austriackiego psychoterapeuty Erwina
Ringela, zajmującego się problemem samobójstw - ma swój słaby punkt, czyli rodzaj
zagrożeń analogiczny do tych, których najczęściej doświadczaliśmy w dzieciństwie, lub do
tych, które przez szczególną traumatyczność wycisnęły piętno na naszym życiu, gdy byliśmy
dziećmi. Właśnie ten rodzaj zagrożeń najszybciej identyfikujemy, a ci najbardziej
przewrażliwieni potrafią dostrzec je nawet tam, gdzie ich nie ma.
Również aktualnie doświadczane kłopoty przyczyniają się do swoistej fiksacji i do
szybkiego interpretowania ich w kategoriach zagrożenia. Zależności te ilustrują wyniki
kierowanych przeze mnie badań. Diagnozowaliśmy percepcję zagrożeń i reakcję na nie
u młodzieży z rodzin z problemem alkoholowym i u zdeprawowanych dziewcząt z ośrodka
wychowawczego. Okazało się, ze młodzi ludzie z rodzin alkoholowych doświadczali
zdecydowanie więcej zagrożeń związanych z kłopotami rodzinnymi, a dziewczęta z ośrodka
- z incydentami społecznymi i problemami towarzyskimi. A zatem badani dostrzegali
zagrożenia najczęściej w tych obszarach życia, które były ich piętą achillesową.
Jak reagujemy na nieszczęścia, które nam się przytrafiają? Zależy to od oceny
zagrożenia. Jeżeli wydarzenie jest dla nas równocześnie zagrożeniem i wyzwaniem,
jesteśmy w stanie uruchomić więcej naszych konstruktywnych reakcji niż osoby, dla których
to samo wydarzenie jest jedynie zagrożeniem. Tak wskazują wyniki wspominanych już
badań przeprowadzonych wśród wrocławskich powodzian. Badani postrzegający powódź
jako silne zagrożenie i wyzwanie częściej niż pozostali stosowali konstruktywne formy
obrony, tzn. wykonywali czynności, które (moim zdaniem) dzięki swoim rezultatom mają
moc wspierania procesów rozwojowych. Na przykład rozważali z bliskimi, w jaki sposób
przezwyciężyć zagrożenie, albo próbowali różnych sposobów radzenia sobie dostosowanych
do sytuacji. Młodzież, którą powódź nie tylko przerażała, ale i mobilizowała, stosowała
więcej obron konstruktywnych (w porównaniu ze swoimi jedynie przerażonymi
rówieśnikami) i więcej niekonstruktywnych obron psychologicznych. W myśl mojego,
funkcjonalno-czynnościowego ujęcia obrony psychologicznej, niekonstruktywne obrony to
takie, które swoimi rezultatami nie wspierają rozwoju, a jedynie pomagają przystosować się
do zaistniałej sytuacji. Można do nich zaliczyć wyparcie, czyli umotywowane zapominanie
o zagrożeniu, celowe unikanie sytuacji i osób kojarzących się z zagrożeniem, czy też
intensywne wykonywanie jakiejkolwiek czynności „odrywającej” choćby czasowo od
zmartwienia.
Wyniki te przeczą dosyć silnie zakorzenionemu w psychologii przekonaniu, że albo
stosujemy racjonalne, czyli zaradcze sposoby przezwyciężania trudnych sytuacji, albo
nieracjonalne, czyli obronne. Nie tylko moje badania dowodzą (podobne przekonanie na
temat skuteczności obron wyraża ostatnio np. amerykańska psycholog Julie K. Norem), że
najlepiej wychodzą z sytuacji zagrożenia ludzie stosujący jednocześnie obrony zarówno
racjonalne, jak i nieracjonalne, konstruktywne, jak i niekonstruktywne.
Ciekawą postawę wobec doświadczanych cierpień i zagrożeń zaproponował Franki
w swojej logoterapii: trzeba obdarzać cierpienie sensem, ażeby w ten sposób uniknąć
rozpaczy jako bezsensownego cierpienia. Twierdził, że nadamy sens cierpieniu, jeżeli je
poświęcimy czemuś lub komuś poza nami - gdy na przykład będziemy przekonani, że nasze
cierpienie uchroni naszych najbliższych (tak może myśleć żona kochająca męża alkoholika,
lecz separująca się od niego dla dobra dzieci). W ten sposób cierpienie stanie się bardziej
znośne, łatwiejsze do zaakceptowania.
W niektórych sytuacjach zagrożenia, na przykład w poważnej chorobie, możemy
wykorzystać nieco inne techniki radzenia sobie z nimi. Z badań Shelley E. Taylor
z Uniwersytetu Kalifornijskiego (rozwijającej teorię porównań społecznych Leona
Festingera w zastosowaniu do stresujących wydarzeń życiowych) wynika, że często
stosujemy wtedy porównania społeczne. W tych sytuacjach pełnią one funkcje obronne.
Mogą to być porównania „w górę”, tzn. z lepszymi od nas, lub „w dół”, czyli z tymi, którzy
są w gorszej od nas sytuacji - choć jedni i drudzy chorują równie poważnie jak my.
Porównania „w górę” pomagają nam odzyskać nadzieję na wyzdrowienie (skoro osoba,
z którą się porównujemy, wyzdrowiała, to i my mamy tę szansę), stanowią drogowskaz,
w jaki sposób działać, aby znaleźć się w podobnej, uprzywilejowanej sytuacji. Z kolei
porównania z osobami będącymi w gorszym niż my położeniu (bardziej chorymi) pomagają
nam stwierdzić, że nie jest jeszcze z nami tak źle, że możemy z tej sytuacji wyjść obronną
ręką.
Inną techniką radzenia sobie w zagrażających sytuacjach, zwłaszcza w takich, które
wiążą się z weryfikacją naszych kompetencji i niepewnym sukcesem (np. przed trudnym
egzaminem), jest tzw. strategia samoutrudniania (określili ją tak amerykańscy
psychologowie Edward E. Jones i Steven C. Berglas). Pozorna nieracjonalność polega tu na
tym, ze zamiast ułatwiać sobie radzenie w zaistniałej sytuacji, jeszcze bardziej ją kom-
plikujemy, co w efekcie czasami przekształca niepewny sukces w prawdopodobną porażkę.
Jeżeli bowiem przed trudnym i ważnym dla nas egzaminem uczestniczymy w całonocnej
imprezie, to rezultaty mogą być opłakane. Jednak czasami, z psychologicznego punktu
widzenia, samoutrudnianie może okazać się dla nas korzystne. W sytuacji porażki zawsze
przecież można zrzucić winę na niedyspozycję spowodowaną nocną imprezą. Natomiast
w sytuacji sukcesu przypadnie nam chwała, bo mimo niedyspozycji wyszliśmy z opresji
zwycięsko, a to dowodzi, jacy jesteśmy wspaniali, wielcy intelektem i duchem.
Wiele badań wskazuje, że styl naszego mocowania się z uciążliwościami życia zależy
również od cech osobowości, między innymi od samooceny i rodzaju motywacji. Im
bardziej nasza motywacja jest egoistyczna (im bardziej w naszym systemie motywacyjnym
przeważają motywy osobiste), tym bardziej za poniesione porażki skłonni jesteśmy winić
czynniki zewnętrzne, zwłaszcza najbliższe otoczenie. Zawyżona samoocena w powiązaniu
z tego rodzaju osobistą motywacją przyczynia się dodatkowo do swoistego uporu, niebrania
pod uwagę faktu, że sytuacja nas przerasta, że nie ma szans na jej przezwyciężenie. L. J.
Bożowicz i M. S. Nejmark, rosyjskie badaczki zajmujące się w latach 60. ukierunkowaniem
osobowości, powiedziałyby, że cechuje nas wtedy „afekt nieadekwatności”. Z uporem i bez
efektu mocujemy się z tą wyraźnie nie na naszą miarę sytuacją, podczas, gdy najrozsądniej
byłoby uznać własną słabość i zrezygnować z bezowocnych prób, oszczędzając energię na
działania i sytuacje bardziej dostosowane do naszych możliwości.
Niestety istnieją sytuacje, które w psychologii nazywa się krytycznymi i do których nie
przygotują nas nawet najlepsze treningi czy warsztaty ani własna inteligencja. Chodzi tu na
przykład o nieuleczalną chorobę albo o śmierć bliskiej osoby. Niektórzy badacze (np.
amerykański psycholog kliniczny F. C. Shontz, badający sytuacje krytyczne) twierdzą, że
można wyróżnić swoiste etapy doświadczania sytuacji krytycznych, rozpoczynające się fazą
wstępną, tj. bagatelizowaniem, ignorowaniem pierwszych zwiastunów nieszczęścia. Szok,
gniew i depresja to kolejne etapy przeżywania sytuacji krytycznych. Pogodzenie się
z sytuacją jest etapem ostatnim. W przebrnięciu przez nie najlepiej pomogą osoby bliskie,
które wspierać nas będą fizycznie i duchowo. Często właśnie dzięki nim wychodzimy
bezpiecznie z zakrętu życiowego, powracamy do równowagi. A zatem nasza dbałość
o najbliższych w sytuacjach normalnych, pielęgnowanie związków intymnych, rodzinnych
czy przyjacielskich to nie tylko przejaw zdrowia psychicznego, ale również sposób na
budowanie bezpieczeństwa życiowego, przygotowywanie najpewniejszego muru obronnego
na wypadek najgorszych nieszczęść. Strategia liczenia wyłącznie na siebie może się bowiem
w sytuacjach krytycznych okazać katastrofalna.
Głębokie poczucie osamotnienia w połączeniu z ciężarem doświadczanej sytuacji
krytycznej bywa dla niejednego z nas nie do zniesienia, przekracza naszą wytrzymałość.
Konsekwencją jest zazwyczaj poczucie bezradności i bezsensu życia, brak siły i ochoty, by
dalej mocować się z życiem.
Alicja Senejko
Alicja Senejko jest doktorem psychologu, adiunktem Instytutu Psychologu Uniwersytetu
Wrocławskiego. Bada przede wszystkim psychologiczne strategie obronne człowieka oraz
zagadnienia z pogranicza psychologu rozwoju i psychologii społecznej. Opublikowała wiele
prac z tego zakresu. Za najważniejsze uważa: Aktywność obronna dzieci (1995), Theoretical
issues connected with psychological defence (w Psychology m a Changing Europę,
BEEPG, London 1996) Lubi przyrodę zwłaszcza kwiaty.
Sam sobie na przekór,
czyli dlaczego sobie szkodzimy.
Zofia Milska-Wrzosińska
Zdarzyło mi się niedawno rozmawiać z panem, który skarżył się, że jego trzy kolejne
partnerki życiowe (w tym dwie żony) były - jak mówił - dziecinne, bierne i nieskłonne do
samodzielności. Mój rozmówca przeżył z tego powodu trzykrotne rozczarowanie, bo zawsze
chciał związać się z kobietą niezależną, która dzieliłaby z nim odpowiedzialność za los
związku. Spytałam nietaktownie, jak to się stało, że trzykrotnie wybrał sobie partnerki
zupełnie niezgodnie z własnymi oczekiwaniami. Takie postawienie sprawy zirytowało
mężczyznę: „Sugeruje pani, że ja celowo miałbym wybierać sobie jakieś trujące bluszcze?
A niby dlaczego? Nie jestem żadnym masochistą i zawsze szukałem kobiety, która będzie
mnie akceptować, ale nie uwiesi się na szyi. Nie wiem, dlaczego to się nie udaje. Może mię-
dzy mężczyzną a kobietą jest za duża różnica płci? Albo może ze wszystkimi kobietami po
ślubie coś się robi takiego?”. Pod koniec imprezy, na której rozmawialiśmy, dostrzegłam go
zatopionego w pogawędce z młodszą od niego o jakieś 15 lat dziewczyną. Ona, z oczyma
pełnymi zachwytu, chłonęła relację o jego ostatnich sukcesach. On, niesiony falą jej
podziwu, coraz bardziej wchodził w rolę wszechmocnego autorytetu. Prawdopodobnie za
kilka lat - a może miesięcy - opowie mi, że kolejna kobieta okazała się nastawionym
konsumpcyjnie, niedojrzałym stworzonkiem, z którym nie sposób stworzyć partnerskiej
relacji.
Widzimy wokół ludzi, którzy utrudniają sobie życie, powtarzając wciąż te same
zachowania, wchodząc w kolejne niszczące związki, a przy tym trwają w przekonaniu, że
przyczyny leżą poza nimi, że nie mają oni żadnego wpływu na koleje swojego losu.
Z dogodnej pozycji obserwatora zadajemy sobie pytanie, dlaczego uporczywie powtarzają te
same błędy i ponownie wracają do punktu, w którym byli już wielokrotnie i obiecywali
sobie, że nigdy więcej. Wydaje się to niepojęte. Bo przecież o ile związek z ostro pijącym
narzeczonym można uznać za skutek młodzieńczego niedoświadczenia, to trudniej
zrozumieć, że ratunkiem z opresji, jaką są te niefortunne zaręczyny, jest szybki ślub
z damskim bokserem, a kolejne wyzwolenie niesie użalający się nad sobą i ciągle zaćpany
kochanek. Pierwsza w życiu zawodowym pyskówka z przełożonym może wynikać
z niezrozumienia reguł gry. Ale jeśli powtarza się na kolejnych posadach, z których ambitny
specjalista notorycznie wylatuje z hukiem, to jego tłumaczenie, że po prostu nie ma
szczęścia do szefów, nie wydaje się wiarygodne. Ciągłe odtwarzanie własnych niepowodzeń
jest od dawna obszarem zainteresowania psychoterapii, która proponuje rozmaite koncepcje
zrozumienia pozornie bezsensownego zjawiska, polegającego na tym, że ludzie robią wciąż
od nowa to samo, a następnie cierpią w wyniku skutków swoich działań.
Niektórzy powtarzają niszczące dla siebie zachowania, bo nie potrafią się wyrzec
towarzyszących im przyjemności czy ulgi w napięciu. To model uzależnienia typowy dla
alkoholika bądź narkomana, ale nieograniczający się do więzi z substancją chemiczną.
Czasem przyjemnością jest ulga związana z rozładowaniem emocji. Ktoś może przeżywać
tak wiele złości, że nie powstrzymuje się przed jej brutalnym wyrażeniem, chociaż wie, że
spotka go za to kara: wyrzucenie z pracy, definitywne odejście żony i dzieci, czy wręcz
odwieszenie wyroku skazującego. Przyjemność związana z rozładowaniem agresji jest tu
większa niż obawa przed konsekwencjami. Nie należy jednak sądzić, że agresor nie
kontroluje swojego zachowania. Przeciwnie, na ogół starannie dobiera obiekty, na których
może bezkarnie wyładować złość. Kiedy konsultowałam kobietę robiącą od czasu do czasu
dramatyczne sceny swojemu znękanemu mężowi, dowodziła ona, że absolutnie nie może
powstrzymać ataku brutalnej furii, gdy ktoś jej się sprzeciwia. Zauważyłam, że jednak nie
wybuchła złością chwilę wcześniej w recepcji ośrodka, gdy twierdzono, że jest zapisana na
zupełnie inną godzinę, niż sądzi. Spojrzała na mnie jak na osobę niespełna rozumu i od-
rzekła: „Przecież państwo wezwaliby karetkę, gdybym tutaj zachowała się tak jak w domu!”.
Dla niektórych najprostszym sposobem rozładowania napięcia jest seks. Tacy ludzie są
wciąż od nowa ofiarami własnych, nagłych impulsów erotycznych. Niemożność oparcia się
im spowodowała w znanym mi z konsultacji przypadku, że kochający, oddany mąż, którego
poprzednie małżeństwo rozpadło się z powodu ustawicznych zdrad, wdał się w przelotną
przygodę z ogólnie dostępną koleżanką z pracy, a czasami także (jak mówił: „Gdy miałem
ciężki czas w firmie”) odwiedzał agencje towarzyskie. Kiedy sprawa wyszła na jaw,
mężczyzna był zaskoczony, że żona poważnie myśli o rozwodzie. „Przecież to było bez
znaczenia, jak wejście do toalety. Ja po prostu czasem jestem taki wk..., że muszę się
rozładować, nawet chyba wolałbym, żeby gdzieś niedaleko była strzelnica sportowa. No ale
nie ma, to co mam robić...” - tłumaczył.
Wciąż ponawiane destrukcyjne zachowania seksualne lub agresywne jako sposób
rozładowania trudnego do zniesienia napięcia są typowe dla osób o strukturze osobowości
typu borderline. Ale bywają nałogowe przyjemności bardziej wyrafinowane psychologicznie
niż seks i agresja. Na przykład niektóre kobiety mogą uporczywie wybierać sobie na
partnerów mężczyzn z marginesu, źle funkcjonujących społecznie, ponieważ daje im to
poczucie szczególnej misji, a notoryczne porażki w nawracaniu „złych chłopców” potęgują
tylko poczucie własnej wyższości moralnej.
Przymus powtarzania destrukcyjnych działań i związków może łączyć się z trudnością
w przeprowadzeniu zmiany. Jeżeli od lat funkcjonujemy w układach, w których traktowani
jesteśmy jak przedmiot, to może nam być bardzo trudno zdecydować się na przekształcenie
swoich relacji, choćbyśmy czuli, że trochę nam w nich ciasno. Z kolei ci, którzy zawsze są
gotowi brać na siebie wszelkie obowiązki, nie wyobrażają sobie, jak żyliby bez tego
obciążenia. I na wszelki wypadek wolą nie próbować. Przyczyną niszczenia siebie jest tu lęk
przed czymś nowym, co zakłóciłoby naszą odwieczną równowagę psychiczną. Takie osoby
w odpowiedzi na wszelkie próby perswazji demonstrują nieograniczone możliwości gry
w „Tak, ale”. Mówią na przykład: „Próbowałam powiedzieć mężowi, dokąd chcę jechać na
wakacje, ale on tylko mnie wyśmiał. To co mogę więcej zrobić, gdy on i tak mnie nie
traktuje poważnie?”, „Łatwo ci radzić, żebym nie wyręczał całego działu i nie siedział po
godzinach. Ale jak nie będzie zrobione na czas, to na kogo spadnie odpowiedzialność?
Jasne, że na mnie. Myślisz, że przy takiej sytuacji na rynku pracy mogę sobie na to
pozwolić?”.
Tu pojawiają się dalsze pytania:
Dlaczego powtarzamy akurat takie, a nie inne zachowania? Dlaczego właśnie realizacja
destrukcyjnych wzorców daje nam ulgę, przyjemność czy poczucie bezpieczeństwa? Wciąż
aktualna pozostaje odpowiedź Ronalda Fairbairna, wybitnego psychoterapeuty z kręgu tzw.
relacji z obiektem. Twierdził on, że to, czego doświadczamy w trakcie naszych relacji
wczesnodziecięcych, traktujemy jak wszechobowiązujące prawa, które sobie przyswajamy
na zawsze. Jeśli zatem sukcesy są jedynym sposobem, w jaki mały chłopczyk może zdobyć
uwagę matki, to chłopczyk ten jako dorosły mężczyzna będzie starał się imponować
kobietom swoimi osiągnięciami w nadziei, że w nagrodę otoczą go one wytęsknioną
matczyną troską. Najmłodsza córka, która nauczyła się, że jej rolą w rodzinie jest bycie
rozładowującą napięcia maskotką, może grać rolę głupiutkiej trzpiotki przez wiele lat, nie
bacząc, jak bardzo jej to szkodzi.
Oczywiście obrazy rodzinnych postaci, utrwalone na taśmach dziecięcej pamięci, nie
zawsze są obiektywne. Jeśli kilkuletni chłopiec podsłuchiwał nocne awantury swoich krew-
kich rodziców, dla których nie było dobrego seksu bez kłótni, to może mylnie czuć, że mama
i tata nienawidzą się i chcą sobie zrobić coś złego. W latach 80. ubiegłego wieku wielu męż-
czyzn wyjeżdżało na kilka lat za granicę, by pracować na utrzymanie rodziny. Ich dzieci
mogły emocjonalnie przeżywać to jako opuszczenie i uznawać tatę za kogoś, na kim nie
można polegać, choć w rzeczywistości był on odpowiedzialnym i kochającym ojcem
rodziny. Ale nawet niezgodna z prawdą utrwalona wizja jest emocjonalnie silna i wpływa na
nasze życie.
Uwewnętrznione w dzieciństwie wyobrażenie o świecie ma czarodziejską moc sprawczą
- świat staje się taki, jaki myślimy, że jest. Kobieta - córka agresywnego, nieprzewidywalne-
go ojca, który znęcał się nad nią i jej matką - zachowuje w sobie jego wewnętrzny obraz,
a siebie przeżywa jako bezradną dziewczynkę, zdaną na łaskę i niełaskę wszechmocnego
pana i władcy. W rezultacie jej kolejni partnerzy to szczególna galeria drani, lub też
zwykłych mężczyzn, których do draństwa nieświadomie prowokowała.
Jesteśmy w dramatyczny sposób wierni naszym złym postaciom z dzieciństwa - i to
jedno ze źródeł błędnego koła naszych nieszczęść. Nie chcemy, by kochał nas i akceptował
byle kto, ale koniecznie taki brutalny sukinsyn jak kochany tatuś albo wyniosła Królowa
Śniegu, podobna do idealizowanej mamusi. Dokonujemy cudów, by uszczęśliwić smutną,
wycofaną dziewczynę, wzbudzającą w nas wspomnienie depresyjnej, niedostępnej
emocjonalnie matki, którą niegdyś na próżno próbowaliśmy zadowolić. Marzymy, że nasza
miłość i troska zrobi supermana z wystraszonego chłopaka, jota w jotę podobnego do
terroryzowanego przez matkę ojca, który nigdy nie potrafił stanąć w naszej obronie. Bo
dopiero wtedy, gdy właśnie ktoś taki (a nie ci wszyscy dzielni, mili chłopcy i dobre, otwarte
dziewczyny, trafiający się nam w życiu} nas pokocha, zły czar zostanie odwrócony. A jeśli
przez niedopatrzenie zwiążemy się z osobą, z którą możliwy jest dobry, spokojny związek,
to nasze niespełnienie skłoni nas do szukania alternatywnych, niewłaściwych i frustrujących
obiektów. Oczywiście dorobimy do tego romantyczną ideologię o spotkaniu wyczekiwanej
bratniej duszy czy jedynej prawdziwej miłości, dla której trzeba wszystko poświęcić.
Mamy też inne sposoby niszczenia satysfakcjonujących relacji. Jeśli pojawi się
w dorosłym życiu ktoś bardziej obiecujący niż zapamiętane przez nas zawodne obiekty
z dzieciństwa, to z całym impetem możemy zacząć od niego żądać tego, co nie było nam
niegdyś dane. Osierocona przez ojca w dzieciństwie młoda kobieta może od kochającego
męża wymagać tak wiele zewnętrznych, często drugorzędnych przejawów miłości („Nie
popatrzyłeś mi w oczy, jak się ze mną żegnałeś przed wyjściem do pracy! Już mnie nie
kochasz!”), że on - znękany jej roszczeniowym nienasyceniem - zacznie się od niej odsuwać,
co ona przeżyje jako dramat ponownego opuszczenia. W ten sposób ktoś, kto na początku
wcale nie miał cech uwewnętrznionego, złego wczesnodziecięcego obiektu, stopniowo
przybierze jego postać i odegra tę niewdzięczną rolę.
Codzienna autodestrukcja to odgrywanie wciąż od nowa dziecięcych dramatów
i niezdolność dostrzeżenia, że świat nie jest taki sam, jaki był w naszym domu rodzinnym,
a my jesteśmy już dorośli i nie musimy wiecznie powtarzać tej samej roli. Robimy to, co
kiedyś było optymalnym sposobem przetrwania w specyficznych okolicznościach naszego
dzieciństwa.
Dziewczynka wykorzystywana seksualnie przez ojca nauczyła się, że potulność jest
jedynym sposobem uniknięcia przemocy, a nawet zyskania pewnych łask. W dorosłym życiu
będzie godziła się na niszczące układy z mężczyznami, bo to da jej nadzieję na przetrwanie,
a być może na jakąś formę kontro-li nad męską agresją. Najstarszy syn, od którego rodzice
oczekiwali przedwczesnej odpowiedzialności i dojrzałości, będzie wciąż brał na siebie nie
swoje zobowiązania i wszystkich wyręczał - aż trafi do szpitala z wy padniętym dyskiem.
Dobre dzieciństwo daje wolność budowania różnorodnych związków, bez przymusu
dosłownego powtórzenia znanego z dzieciństwa modelu relacji. Złe dzieciństwo trzyma
w kleszczach wyuczonych automatycznych zachowań, które są powtarzane znowu i znowu.
Przeszłość trzyma nas na uwięzi. Czasem nie tylko odtwarzamy w dorosłym życiu
destrukcyjne minione więzi, ale nawet przeżywamy je wciąż od nowa w relacji z rodzicami
czy rodzeństwem. Tak zwana rodzina pierwotna pozostaje podstawowym układem
odniesienia. Na przykład dla czterdziestoletniego mężczyzny, który nigdy nie został za-
akceptowany przez swojego surowego ojca, wciąż najważniejszą - lecz nieosiągalną - łaską
jest aprobata siedemdziesięcioletniego taty, a nie miłość żony czy uznanie zawodowe.
Dorosła kobieta może przeżywać pretensje matki o błahe zapomnienie znacznie boleśniej niż
na przykład to, że córeczka jest przedszkolnym kozłem ofiarnym i codziennie ma koszmary
senne. Takie osoby całe życie pragną miłości rodzica i wciąż się przekonują, że jej nie
dostaną. Im bardziej nie dostają, tym bardziej o nią walczą.
Psychoterapeuta wypowiadający się na temat ludzkiego cierpienia nieuchronnie, prędzej
czy później, jest konfrontowany z punktującym pytaniem: „No dobrze, takie są mechanizmy
i przyczyny, ale w końcu co nam z teorii? Czy coś się da na to poradzić?”. Odpowiedź nie
jest łatwa. Bo jeśli powtarzanie tego samego dramatu stanowi wyraz nigdy niespełnionej, ale
wciąż żywej nadziei opartej na już nieadekwatnej wizji świata
;
to aby dramat się skończył,
musimy zrezygnować zarówno z owej nadziei, jak i z dotychczasowego rozumienia życia
Jest to bolesny, trudny proces pożegnania się z nieziszczalną ułudą.
Zofia Milska-Wrzosińska
Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i psychoterapeutą Kieruje Laboratorium
Psychoedukacji w Warszawie.
Napisała książkę o relacjach między kobietami i mężczyznami „Bezradnik”.
Ma męża i czworo dzieci.
Silna wola i inne bajki, czyli mity o piciu alkoholu.
Wiktor Osiatyński
Czy częstotliwość picia jest dowodem uzależnienia?
Tak i nie. Codzienne picie kieliszka wina do obiadu nie jest uzależnieniem. Ale częste
picie większej ilości alkoholu to dość poważny sygnał uzależnienia. Zwłaszcza częste
upijanie się może być objawem tej choroby. Pamiętajmy: każdy alkoholik może przerwać
picie na jakiś czas. Trudno mu jednak wytrzymać bez picia, toteż wcześniej czy później
znowu sięga po alkohol. A wówczas nieuchronnie, chociaż nie zawsze od razu - znów
zacznie się upijać.
Alkoholicy często mają przerwy w piciu. Są im one „potrzebne”, gdyż organizm nie
wytrzymuje ciągłego picia. Przerwy te nie świadczą jednak o tym, że ktoś nie jest alkoholi-
kiem. Jeśli kończą się one powrotem do destrukcyjnego i niekontrolowanego picia, stanowią
stuprocentowy dowód uzależnienia.
Czy można pić w sposób kontrolowany i czy to oznacza, że nie ma uzależnienia?
Można. Większość ludzi pije alkohol właśnie w sposób kontrolowany i nie popada
w uzależnienie. Uzależnia się jedynie 10-15 proc. spożywających go. Istotą uzależnienia jest
właśnie utrata kontroli nad częstotliwością i ilością wypijanego alkoholu. Dlatego
alkoholizm nazywa się niekiedy „chorobą kontroli”.
Utrata kontroli przybiera dwie formy. Po pierwsze, człowiek uzależniony sięga po
alkohol, choć obiecał sobie i innym, że tego nie zrobi. Po drugie, uzależniony traci kontrolę
nad ilością wypijanego alkoholu, gdy tylko zacznie pić. Ktoś na przykład umówił się, że
pójdzie wieczorem z żoną do teściów, i postanowił być trzeźwy. Po południu wstąpił jednak
na piwo, „bo przecież jedno nie zaszkodzi”. Ale wypiwszy je, poczuł nieodpartą chęć
dalszego picia, wypił więc drugie, trzecie - i w końcu się upił. Kiedy indziej poszedł na
przyjęcie, obiecując sobie (lub komuś), że tym razem się nie upije. Postanowił wypić tylko
jeden kieliszek, ale gdy go wypił, nie mógł się powstrzymać przed następnymi i znów prze-
brał miarę.
Alkoholik dramatycznie walczy o przywrócenie kontroli, a także o to, by dowieść innym
i sobie, że jej nie utracił. W tym celu czasem rzuca picie na dłuższy czas. Na przykład
w sierpniu w polskich kościołach wielu ludzi ślubuje, że nie będą spożywać alkoholu. We
wrześniu podejmują picie w najlepsze, uznając, że skoro wytrzymali cały miesiąc, to znaczy,
że nie mają problemu. W istocie niemal każdy alkoholik może przez długi czas nie pić
w ogóle. Nie może jednak przez długi czas pić ograniczonych dawek alkoholu. Toteż
prawdziwy test na alkoholizm nie polega na tym, by w ogóle nie pić, lecz na tym, by pić
przez długi czas na przykład tylko jeden kieliszek wina. Człowiek nieuzależniony nie będzie
miał z tym większych trudności. Uzależniony nie podoła takiemu ograniczeniu; wcześniej
czy później po jednym kieliszku wypije drugi, potem trzeci i następny, aż do upicia się. To
właśnie jest niezaprzeczalny dowód uzależnienia i braku kontroli nad piciem alkoholu.
Czy silna wola i mocna głowa chronią przed chorobą?
Tak zwana mocna głowa jest jednym z głównych ostrzeżeń przed możliwością
uzależnienia. Alkohol jest trucizną, przed którą normalny zdrowy organizm broni się.
Wpływa on również na rozregulowanie kontroli w centralnym układzie nerwowym, więc
zdrowy człowiek po jego wypiciu ma zawroty głowy, trudniej mu mówić, robi głupstwa.
Człowiek z ”mocną głową” toleruje większe ilości alkoholu. Oznacza to najczęściej, że jego
organizm jest bardziej odporny na truciznę, jaką jest alkohol. Taki człowiek może wypić
dużo więcej niż inni, ale alkohol w jego organizmie działa identycznie: pozostaje trucizną.
Spożywanie większej ilości trucizny musi więc powodować większe spustoszenie.
Najczęściej bywa tak, że posiadacz „mocnej głowy” przez jakiś czas będzie całkiem
nieźle funkcjonował po alkoholu, ale - jeśli nie zginie w bójce, w wypadku albo nie umrze
na zawał bądź inną chorobę spowodowaną nadużywaniem alkoholu - po latach głowa mu
osłabnie. Wtedy będzie upijał się coraz mniejszą ilością trunku, a ponieważ głód alkoholu
i objawy odstawienia nasilą się nie do wytrzymania - będzie upijać się coraz częściej,
czasem nawet po kilka razy dziennie.
Silna wola jest w przypadku alkoholizmu raczej zdradliwym pojęciem. Alkoholicy na
ogół wykazują bardzo silną wolę w działaniach, które służą piciu: potrafią w środku nocy
w nieznanym mieście wytrwale szukać piwa czy wina aż do skutku. Nie mają natomiast woli
- ani silnej, ani słabej - wobec samego alkoholu lub innego środka, od którego są
uzależnieni. Na tym właśnie polega uzależnienie. A jednocześnie alkoholik walczy upo-
rczywie, choć beznadziejnie, o udowodnienie sobie i światu, że jednak tę wolę posiada. Stąd
bezskutecznie ponawiane obietnice i próby kontrolowanego picia. Stąd wymyślny niekiedy
system zaprzeczeń, który pomaga wyszukiwać inne przyczyny picia niż po prostu
alkoholizm. Nieprzypadkowo Pierwszy Krok Anonimowych Alkoholików mówi o uznaniu
bezsilności (czyli braku siły i woli] wobec alkoholu. Gdy zrobi się ten „pierwszy krok”,
trzeba wciąż wyrabiać w sobie silną wolę, żeby wytrwale realizować program zmian
osobistych niezbędnych do tego, by najpierw w ogóle wytrwać w trzeźwości, a później żyć
normalnie bez alkoholu.
Piwo jest czy nie jest alkoholem?
Jest. Bez żadnej dyskusji. Nikt nie upija się wódką, winem czy piwem, ale alkoholem
zawartym w wódce, winie, piwie i w innych napojach alkoholowych. Nikt nie uzależnia się
od wódki, likieru, koniaku lub piwa, lecz od alkoholu w nich zawartego. Mit, że piwo to nie
alkohol, jest zgubny. To on sprawia, że coraz więcej młodych ludzi pije coraz więcej piwa.
Wiktor Osiatyński
Wiktor Osiatyński jest prawnikiem i socjologiem profesorem porównawczego
konstytucjonalizmu i praw człowieka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim
w Budapeszcie i w Warszawie oraz na Uniwersytecie w Chicago. W roku 1989 założył
Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu i Innych
Uzależnień Fundacji im Stefana Batorego Kierował nią do 1999 roku. Napisał książkę
na temat alkoholizmu - „Grzech czy choroba?„
Wiele zachowań, które sprawiają przyjemność, może uzyskać cechy uzależnienia.
Trudno jest dokładnie określić TEN moment, ale można w przybliżeniu zbadać, jaki jest
stopień zagrożenia uzależnieniem.
Kwestionariusz Kontroli Zachowań
Wybierz takie zachowanie, o którym wiesz, że trudno jest (byłoby) Ci się od niego
powstrzymać, mimo że są ku temu powody. Nazwij to zachowanie i zakreśl jedną z pięciu
możliwości:
0 - nie zdarza się nigdy lub zdarza się tylko sporadycznie, w pojedynczych przypadkach
43. - zdarza się rzadko (znacznie mniej niż połowa przypadków)
44. - zdarza się często (około połowa przypadków)
45. - zdarza się bardzo często (znacznie więcej niż połowa przypadków)
4 - zdarza się zawsze lub sporadyczne są przypadki, gdy się nie zdarza
46. Próby przerwania lub zaprzestania tego zachowania przeze mnie kończą się porażką.
0 12 3 4
47. Niepowodzenie w powstrzymaniu się od tego zachowania wywołuje moją
rezygnację ze stawiania sobie dalszych granic w kontrolowaniu jego
częstotliwości. 0 12 3 4
48. Mam trudności w rozstrzygnięciu, czy moje zachowanie jest „raczej korzystne”, czy
„raczej szkodliwe”. 0 12 3 4
49. Niektóre znaczące osoby w moim życiu oceniały to zachowanie jako szkodliwe,
a inne jako korzystne. 0 12 3 4
50. Zastanawiam się nad tym, czy powinienem to zachowanie akceptować, czy nie. 0 12
3 4
51. Podejmuję to zachowanie bez zastanowienia. 0 12 3 4
52. Nie mam siły, aby powstrzymać się od tego zachowania.0 12 3 4
53. Chęć angażowania się w to zachowanie rośnie w miarę jego kontynuowania. 0 12 3 4
54. Łatwiej jest mi powstrzymać się od tego zachowania, niż przerwać je w toku. 0 12 3
4
55. Podejmuję to zachowanie, by zatracić się lub odpuścić sobie. 0 12 3 4
56. Miałem powody do powstrzymania się od tego zachowania i mogłem to
zrobić, ale świadomie z tego zrezygnowałem. 0 12 3 4
57. Podejmowałem to zachowanie wyłącznie dla doraźnej przyjemności, nie
zastanawiając się, co będzie jutro. 0 12 3 4
58. To zachowanie okazało się dla mnie pomocne w pewnej sytuacji i wiem, że nadal
będzie pomocne w innych sytuacjach. 0 12 3 4
59. Jestem w stanie wyeliminować wszelkie niepowodzenia w zapanowaniu nad tym
zachowaniem, mimo powtarzających się porażek. 0 12 3 4
60. Nawet najsilniejsza pokusa podjęcia tego zachowania nie będzie miała na mnie
żadnego wpływu, jeżeli nie będę tego chciał. 0 12 3 4
61. Myślę, że „wszystko zależy od mojej woli”. 0 12 3 4
62. Myślę, że „zdecydowanie radzę sobie lepiej niż inni ludzie”.0 12 3 4
63. Nie mogę doczekać się końca pracy lub ważnych zajęć, by podjąć to zachowanie. 0
12 3 4
64. Jestem niespokojny, rozdrażniony i zły, kiedy nie mogę zrealizować tego
zachowania. 0 12 3 4
65. Kiedy jestem zmęczony lub odczuwam silny stres i napięcie, trudniej jest mi
kontrolować to zachowanie. 0 12 3 4
66. Ponieważ wiele osób wokół mnie to robi, trudno jest mi powstrzymać się od tego
zachowania. 0 12 3 4
67. Podejmuję to zachowanie, ponieważ pokusa, by to robić, jest naprawdę duża. 0 12 3
4
68. Nie widzę w tym zachowaniu absolutnie nic złego. 0 12 3 4
69. Nawet głód i zmęczenie nie powstrzymują mnie od tego zachowania. 0 12 3 4
70. Uważam, że to zachowanie daje mi dużo korzyści, więc mogę je kontynuować,
nawet jeśli źle się czuję fizycznie. 0 12 3 4
71. Trudno jest mi zrezygnować z tego zachowania na rzecz jakichś innych, bardziej
odległych korzyści. 0 12 3 4
72. Jeśli dłużej nie korzystam z tego zachowania, to moje samopoczucie się pogarsza. 0
12 3 4
73. Najlepiej czuję się wtedy, kiedy to robię. 0 12 3 4
74. Podejmuję to zachowanie, aby rozładować napięcie. 0 12 3 4
75. Tuż przed podjęciem tego zachowania odczuwam silne specyficzne podniecenie. 0
12 3 4
76. Moment rozpoczęcia tego zachowania przynosi mi ulgę lub szczególne
zadowolenie. 0 12 3 4
77. Kiedy myślę o tym zachowaniu, pojawia się przymus podjęcia go jak najszybciej. 0
12 3 4
78. Gdy podejmuję to zachowanie, okazuje się, że aby osiągnąć pełne zadowolenie,
potrzebuję go w większej dawce niż poprzednio. 0 12 3 4
79. Świadomość tego, że zachowanie mi szkodzi, nie powstrzymuje mnie od jego
powtarzania. 0 12 3 4
Interpretacja wyników:
Jeżeli w stwierdzeniach 1, 5, 6, 7, 10, 11, 18, 19, 20, 23, 27, 29, 32, 33, 34 (w co
najmniej kilku z nich) uzyskałeś wyniki 1 i więcej, to znaczy, że wybrane przez Ciebie
zachowanie ma pewne cechy nałogowości. Pozostałe stwierdzenia odnoszą się do różnych
czynników skłaniających do nadużywania tego zachowania. Jeżeli uzyskałeś w nich wynik 3
i więcej - przy wynikach 0 w stwierdzeniach dotyczących nałogowości (to te wyżej
wymienione) - oznacza to, że może znajdujesz się na drodze do uzależnienia.
Leszek A Kapler, Beata Krzak
Leszek A Kapler i Beata Krzak są psychoterapeutami. Pracują w Instytucie Psychologii
Zdrowia
w Warszawie.
Pomoc DDA obejmuje dwa nurty. Po pierwsze, można włączyć się w grupę
samopomocową, w której nie ma terapeuty. Takie grupy powstają przy poradniach dla AA,
czasem przy poradniach odwykowych. Po drugie, można zgłosić się na profesjonalną
psychoterapię, ale nie jest ona dostępna we wszystkich województwach.
Najlepszym źródłem informacji na ten temat będą Wojewódzkie Ośrodki Terapii
Uzależnień i Współuzależnień, których adresy znajdują się w lokalnych książkach
telefonicznych. Terapia prowadzona „pod skrzydłami” WOTUW jest bezpłatna.
Informacji udziela także Instytut Psychologii Zdrowia (Warszawa-Włochy, ul. Gęślarska
3; tel.: 022 863 90 97, 022 863 87 38; www.ipz.edu.pl). Większość świadczeń IPZ również
jest bezpłatna. Instytut Psychologii Zdrowia prowadzi też specjalistyczne szkolenia dla
terapeutów, którzy chcieliby pracować z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików.
DDA szukający pomocy mogą również skorzystać z terapii w prywatnych gabinetach.
Muszą je znaleźć na własną rękę.
W Internecie istnieje nieoficjalna strona Dorosłych Dzieci Alkoholików. Oto jej adres:
dda.w.interia.pl
Nota bibliograficzna
Wszystkie teksty z książki „Gdzie się podziało moje dzieciństwo” są poprawionymi
przedrukami artykułów opublikowanych w ”Charakterach” w łatach 1999-2003 (tytuły
zostały zmienione). Agnieszka Widera-Wysoczańska, Gdzie się podziało moje dzieciństwo,
„Charaktery” nr 3/2001 Marzenna Kucińska - cykl tekstów poświęconych DDA, które
ukazywały się w ”Charakterach” od nr 8/2002 do nr 3/2003 Dariusz Doliński, Pokusa
silniejsza niż rozum, „Charaktery” nr 9/2001 Alicja Senejko, Różne wyjścia z sytuacji bez
wyjścia, „Charaktery” nr 6/2001 Zofia Milska-Wrzosińska, Sam sobie na przekór,
„Charaktery” nr 9/2003 Wiktor Osiatyński, Silna wola i inne bajki, „Charaktery” nr 9/2001
Kwestionariusz Kontroli Zachowań, „Charaktery” nr 9/2001.
Kim są Dorosłe Dzieci Alkoholików?
Co dzieje się w rodzinach alkoholików?
Jakie role pełnią w nich dzieci?
Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?
Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?
Gdzie i jakiej pomocy szukać powinni DDA?
Na te i wiele innych pytań odpowiada najnowsza książka Wydawnictwa „Charaktery”.
Zgromadzone w niej teksty wybitnych specjalistów pomogą Dorosłym Dzieciom
Alkoholików zrozumieć źródło ich problemów, a dzięki temu zrozumieć również siebie.