Gdzie się podziało moje dzieciństwo
Redakcja Piotr Żak
Projekt okładki i opracowanie graficzne Maja Witecka
Korekta Joanna Kudła
Redakcja techniczna Adam Cedro
© Copyright by Charaktery Sp. z o.o.
Kielce 2003
ISBN 83 916092 4 3
Jest to piąta publikacja Wydawnictwa Charaktery
25 512 Kielce ul Warszawska 6
tel/faks (041)344 43 21
e mail: charaktery@charaktery.com.pl
http://charaktery.onet.pl
Spis treści
Agnieszka Widera-Wysoczańska
Pijany dom czyli co dzieje się z dzieckiem alkoholika
Marzenna Kucińska
DDA czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
Kim są
Gdy rodzic pije
Dom bez ścian dzieci bez rodziców
Bohater maskotka niewidzialne dziecko
Zamrożeni ludzie
6 Dziecko w dżungli
Samotni z lęku
Pozwolić zagoić się ranie
Dariusz Doliński
Pokusa silniejsza niż rozum czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami
Alicja Senejko
Szczypta optymizmu czyli rożne wyjścia z sytuacji bez wyjścia
Zofia Milska-Wrzesińska
Sam sobie na przekór czyli dlaczego sobie szkodzimy
Wiktor Osiatyński
Silna wola i inne bajki czyli mity o piciu alkoholu
Leszek A.Kapler, Beata Krzak
Kwestionariusz Kontroli Zachowań
Przydatne adresy
Dom pijany czyli co dzieje się
z dzieckiem alkoholika
Agnieszka Widera-Wysoczańska
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powoli stawało się jasne, że osoby mieszkające z alkoholikiem zapadają na chorobę zwaną współuzależnieniem. W 1983 roku w Stanach Zjednoczonych powstało Narodowe Stowarzyszenie Dzieci Alkoholików, którego celem było i jest wskazywanie i uznanie ich problemów oraz potrzeb. Ponieważ większość dzieci alkoholików zachowuje się w sposób społecznie akceptowany, ich problemy bywają niezauważane i ignorowane, także przez nich samych. Na ogół wyglądają tak dobrze, ubierają się tak elegancko i odnoszą takie sukcesy, iż nie wydaje się, aby potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Skutecznie działa u nich przymus samodzielnego radzenia sobie z różnymi sytuacjami życiowymi i lęk przed ujawnieniem własnych problemów. Tak naprawdę żyją uwięzieni w dramatycznej przeszłości i, czując smutek, zadają sobie pytanie: Co stało się z moim dzieciństwem?
Dorosłe Dziecko Alkoholika to człowiek pochodzący z rodziny, w której alkohol był problemem centralnym. Zbyt zajęty w dzieciństwie walką o przetrwanie, w życiu dorosłym ma poczucie, że nigdy nie był dzieckiem. Pijani rodzice wymagali od niego zaspokajania potrzeb matki; ojca i rodzeństwa, dbania o nich i ochraniania ich. Gdy pijany rodzic tracił nad sobą kontrolę, dziecko stawało się coraz bardziej odpowiedzialne za niego, za siebie i sprawy domowe.
W takiej sytuacji niebezpiecznie jest czuć się dzieckiem. Aby się ochronić, dziecko alkoholika buduje siłę pozwalającą zachowywać się jak dorosły. W jednej rodzinie ochrania matkę bitą przez ojca, w innej wspiera rodzeństwo i pomaga mu przetrwać kolejną awanturę. Tam, gdzie alkoholizm jest ukrywany, dziecko dba o rodzica, który całą noc wymiotuje, bo znowu „zachorował na nerki”, lub psychicznie walczy z wulgarnym, agresywnym albo ciągle nieobecnym rodzicem, nie odzywając się do niego bądź kłócąc się z nim. Dzieciństwo mija na walce, ochranianiu i udawaniu.
Jak wygląda dom, w którym żyje aktywny alkoholik?
Coraz częściej dziecko zastanawia się, czy jego rodzice mają problemy z alkoholem, i namawia ich do zaprzestania picia. Zdarza mu się nie spać w nocy, całymi dniami przesiadywać w zamkniętym pokoju, chce uciec z domu. Butelki z alkoholem znajduje w różnych kątach mieszkania i w rozpaczy chowa je lub wylewa alkohol do zlewu. Rodzic coraz częściej wraca pijany z przyjęcia albo ze spotkania z kolegami. Chodzi po mieszkaniu rozebrany i niechlujny. Dziecko, czując wstyd i zakłopotanie, rezygnuje z zabawy na podwórku lub zaproszenia znajomych do domu. Coraz częściej martwi się, że rodzice rozwiodą się z powodu picia, a jednocześnie marzy, żeby pijany rodzic wyprowadził się albo żeby dom był tak normalny, jak domy innych dzieci.
Życie rodzinne dziecka alkoholika jest niespójne, niestabilne, nieprzewidywalne: coś, co jest prawdą jednego dnia, nie jest nią dnia następnego. Pijany rodzic obiecuje coś synowi czy córce, a potem zupełnie o tym nie pamięta. Gdy jest trzeźwy, może być kochającym rodzicem, gdy jest pijany - gwałtownym, brutalnym lub nieobecnym. Dziecko nigdy nie wie, którą „osobę” spotka po powrocie ze szkoły.
Czy tym domem rządzą jakieś reguły?
Podstawowym celem życia takiej rodziny jest ukrycie, że przyczyną problemów są alkohol i alkoholik, i wskazanie innego winnego. Jeden zestaw reguł, stworzony przez rodziców, sprowadza się do: „Nie mów”, „Nie czuj”, „Nie ufaj”. Przeznaczony jest dla dzieci i innych członków rodziny. Rodzice tworzą go po to, by osiągnąć dominującą pozycję, wzbudzić lęk, wywołać poczucie winy i wstydu, by móc pić i utrzymać ten dysfunkcyjny stan rzeczy. Drugą grupę reguł tworzy dziecko. Reaguje w ten sposób na reguły matki i ojca. Jego zestaw sprowadza się mniej więcej do takich przekonań: „Jeżeli nie będę mówił, nikt nie będzie wiedział, co czuję, i nie zostanę zraniony”, „Jeżeli nie będę pytał, nie będę odrzucony”, „Jeżeli świetnie będę sobie radził sam, pozostawią mnie w spokoju”, „Jeżeli będę niewidoczny, nic mi się nie stanie”, „Jeżeli będę uważny, nikt się na mnie nie wścieknie”, „Gdy przestanę czuć, nie odczuję bólu”. Podstawowa zasada brzmi: „Muszę zrobić wszystko, by być tak bezpiecznym, jak to tylko możliwe”. Jednak za to bezpieczeństwo płaci się wielką cenę, i to przez całe życie.
Problemy Małego Dziecka Alkoholika (MDA)
Już w wieku przedszkolnym u dziecka z rodziny alkoholowej występują objawy, po których można rozpoznać, że przeżywa ono kryzysy związane z sytuacją w domu. Podświadome próby poradzenia sobie z brakiem rodzicielstwa i próby ochrony siebie widoczne są w przyjmowanych przez dziecko rolach: bohatera, kozła ofiarnego, dziecka niewidzialnego i maskotki. Jak na ironię, role te służą przeciwstawnym celom. Dają narzędzia, dzięki którym dziecko może przetrwać alkoholizm rodzica, ale jednocześnie maskują tę chorobę przed tymi, którzy mogliby pomóc. Dzieci alkoholików mistrzowsko kamuflują ból swojego serca.
U małych dzieci z takich rodzin można zaobserwować ciągłe zmęczenie lub ospałość. U ponad rocznego dziecka objawy te mogą być sygnałem problemów psychicznych, w tym depresji. Powtarzające się koszmarne sny, sen przerywany, odmowa spania albo lęk przed nim w porze poobiedniej drzemki - mogą wskazywać na potencjalne problemy rodzinne związane z alkoholem. Może pojawić się regresja w treningu czystości, ssanie palca czy obgryzanie paznokci. Zachowania te związane są z pobudzeniem, chorobą, załamaniem lub zalęknieniem.
Ciągły brak apetytu, wybrzydzanie w jedzeniu czy niedożywienie to też oznaki problemów. Także dzieci wychudzone, które jedzą tak, jakby ich żołądki były studniami bez dna, mogą cierpieć z powodu zaniedbania alkoholowego. Kompulsywne jedzenie może mieć swój początek w nawykach nabytych już w pierwszym roku życia. Nadopiekuńcze lub nerwowe matki karmią swoje dzieci za każdym razem, gdy te płaczą. Przekarmianiem starają się zastąpić niemowlętom miłość, której nie potrafią dać. Czasami żywność staje się dla dzieci substytutem miłości, której nigdy nie zaznały od rodziców alkoholików.
Dzieci alkoholików mają problemy z dostosowaniem się do zmian w codziennych obowiązkach. Kiedy jedno zajęcie się kończy i przechodzi w drugie, mogą mieć trudności z przestawieniem się. Nieoczekiwane wydarzenie powodujące zmianę normalnego rozkładu codziennych zajęć może być także nadmiernie denerwujące i dezorganizujące.
Dzieci alkoholików zazwyczaj bawią się w izolacji. W zabawach powtarzają to, co widziały w domach rodzinnych: tematy alkoholowe, brutalne sceny agresji, bijatyki rodziców, winę i strach przed opuszczeniem. Daje to przedszkolakom poczucie kontroli nad własnymi lękami.
Nadmierna aktywność wśród przedszkolaków jest głównym objawem alkoholizmu rodziców i częstym objawem syndromu płodu alkoholowego. Dzieci takie mają kłopoty z utrzymaniem uwagi i koncentracją na jednej czynności. Są nadruchliwe, nerwowe, wybuchowe, mają częste napady złego humoru i mogą nagle zmieniać zachowania na nietypowe. Nie mogą usiedzieć podczas opowiadania krótkiej historyjki albo słuchania utworu muzycznego. Nie potrafią planować i dokończyć zajęć, które rozpoczęły, nie mają cierpliwości i entuzjazmu do pracy w grupie nad jednym projektem, wymagającym poświęcenia uwagi przez kilka dni. Boją się nieznanych ludzi lub nowych sytuacji. A z drugiej strony nadmiernie lgną do innych i przesadnie lękają się separacji.
Także nagłe zmiany zachowania u małych dzieci mogą wskazywać na alkoholizm w ich rodzinach. Na przykład dziecko śmiałe nagle wycofuje się z kontaktu albo dziecko zalęknione nagle zaczyna odgrywać znaczącą rolę w grupie społecznej.
Niestety Małe Dzieci Alkoholików, przeżywające takie problemy w życiu codziennym, w większości przypadków pozostają niezauważone, chyba, że narozrabiają. Jednakże nawet wtedy dorośli z reguły koncentrują się na objawach, a nie na problemach leżących u ich podłoża, i nie udzielają dzieciom właściwej pomocy. W takiej sytuacji warto pamiętać, że lata przedszkolne są fundamentem dorosłego życia.
Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?
Dzieci z rodzin z problemem alkoholowym mają wielkie trudności w okresie dorastania. Alkoholik wpływa destrukcyjnie na umysły i emocje członków rodziny. Lekcje z dzieciństwa „dobrze pamiętamy” w `````````życiu dorosłym. Jeżeli dziecko zostaje zranione przez rodzica, od którego zależy i którego kocha najbardziej, sądzi, że jest złe, niegodne miłości i szacunku. W ten sposób uczy się nie ufać sobie i innym. Rozpoczyna samotne życie. Odcina się od swoich uczuć, wypiera potrzeby. Uczy się udawać i kłamać nawet wtedy, gdy może mówić prawdę. Miłość oznacza dla niego dbanie o kogoś i zapominanie o własnych potrzebach. Spontaniczność jest nieracjonalna, złość równa się agresji.
Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy mają ciepłego i kochającego partnera, z którym mogą czuć się bezpiecznie, toczą w sobie „wojnę” z wrogami z przeszłości i na aktualne domowe sprawy reagują tak jak w dzieciństwie. Nadal czują pustkę, nie ufają, izolują się. DDA nie wierzy, aby dobra relacja mogła trwać dłuższy czas, dlatego podświadomie dąży do jej zakończenia, ale bez ludzi czuje się pusty i zalękniony. Dlatego zrobi wszystko, by kontrolować sytuację. Życie ma toczyć się zgodnie z ustalonym przez niego planem. Sytuacje przeżywane w domu rodzinnym wykształciły w nim zaradność i nadmierną odpowiedzialność, nauczył się „czytać ludzi”. Dzięki tym cechom osiąga wielkie sukcesy w pracy zawodowej i buduje swoją karierę. Jednak te same zdolności nie pozwalają mu budować szczęśliwej rodziny.
Jeżeli spotyka się dwoje ludzi pochodzących z rodziny alkoholowej, wtedy problem narasta ze zdwojoną siłą, ponieważ oni nie wiedzą, co czują, nie ufają i nie mówią wprost, podświadomie walczą ze sobą, czują pustkę i są nieszczęśliwi, chociaż odnoszą sukcesy. Te cechy przekazują swoim dzieciom i następnym pokoleniom.
Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?
W rodzinie alkoholowej dorasta się z poczuciem niejasności, winy, złości, wstydu i strachu. Jest to całkowicie normalna reakcja na nienormalną sytuację. Osoby, które wstydziły się za swoich rodziców, w życiu dorosłym wstydzą się za swojego partnera. Czują się winne za sytuację w domu. Mają skłonność do śmiertelnej powagi, są trudne we współpracy. Raczej rzadko przeżywają radość i relaks.
Ludzie, którzy będąc dziećmi, nie mieli poczucia własnej wartości, są tacy sami w życiu dorosłym, oceniają siebie i innych bezlitośnie. Szukają potwierdzenia siebie na zewnątrz. Nie przyjmują pomocy innych i ze wszystkim chcą radzić sobie samodzielnie. Muszą być najlepsi. Trudno im jest być elastycznymi. Gdy coś idzie nie po ich myśli, czują lęk i często nie kończą rozpoczętych spraw. Z trudem przychodzi im mówienie o sobie, ponieważ dotychczas musieli być niewidoczni. Są lojalni wobec ludzi, którym się to nie należy. Życie nie ma dla nich większego sensu. Widzą świat albo w czarnych, albo w białych barwach. Mając poczucie nieadekwatności, muszą domyślać się, co jest normalne, a co nie. Gdy zaczynają pić, jest to dla nich szokiem. Badania pokazują, że od 40 do 60 proc. dzieci dorastających w rodzinie alkoholowej staje się alkoholikami w życiu dorosłym. Mogą też cierpieć z powodu współuzależnienia od małżonka alkoholika. Jeżeli oboje rodzice pili, dziecko nie doświadczyło bezpiecznej i stabilnej opieki. W dorosłym życiu taka osoba jest znacznie bardziej podatna na uzależnienia. Zazwyczaj wcześniej upija się po raz pierwszy i ma więcej problemów z kontrolowaniem swojego zachowania. Trzeba podkreślić, że nie wszystkie dzieci alkoholików doświadczają identycznych, emocjonalnych i fizycznych, konsekwencji.
Wielki wpływ na zachowania DDA ma również to, czy w dzieciństwie doznali przemocy seksualnej lub fizycznej. Jeśli tak się stało, później cierpią z powodu zaburzeń pamięci, deficytów w koncentracji uwagi, zaburzeń jedzenia, problemów seksualnych, lęków, koszmarów nocnych, nagłych i niezrozumiałych wspomnień, poważnych trudności w nawiązywaniu bliskich kontaktów z ludźmi, prób samobójczych, także z powodu nawracającej i narastającej depresji.
Zdrowie dzieci alkoholików
Stres kumulowany wewnątrz ciała dziecka alkoholika w istotny sposób wpływa na jego zdrowie. Obok problemów emocjonalnych i poznawczych oraz trudności w funkcjonowaniu społecznym, pojawiają się poważne problemy zdrowotne. Dzieci alkoholików - częściej niż dzieci z innych rodzin - narzekają na bóle głowy i brzucha, nudności, rozstrój żołądka, zmęczenie i znużenie. Zazwyczaj lekarze nie znajdują fizycznych uzasadnień tych dolegliwości. Dzieci z rodzin alkoholowych częściej chorują na astmę i anemię, częściej się przeziębiają i cierpią na alergie, mają też zaburzenia jedzenia. Te ostatnie, pojawiające się już we wczesnym dzieciństwie, nasilają się w życiu dorosłym. Jedzenie jest sposobem radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Kompulsywne jedzenie może być także związane z ukrywaną złością do osoby, która wyrządziła krzywdę. Uczęszczanie na różne programy odchudzające jest nieskuteczne albo daje krótkotrwałe efekty.
U dzieci alkoholików zwiększa się ryzyko wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych, nagłych zmian w ciśnieniu krwi i tempie akcji serca. Wśród tych dzieci częściej też występuje osobowość typu A. Ludzie dorośli z osobowością typu A, pochodzący z rodzin alkoholowych, są niecierpliwi, działają pospiesznie, agresywnie i z wrogością wobec innych, bez przerwy z kimś współzawodniczą. Angażują się w karierę zawodową i mniej interesują się innymi ludźmi. Mają niskie poczucie własnej wartości, małe poczucie bezpieczeństwa, zbyt nisko, wręcz nierealistycznie oceniają swoje osiągnięcia. Osobowość typu A badacze zaobserwowali już u pięcioletnich dzieci alkoholików, chcących pozyskać uwagę i uczucie rodzica niecierpliwego, ignorującego kontakt emocjonalny, wrogo nastawionego, nadkontrolującego i karzącego. Takie dzieci próbują sobie poradzić z dysfunkcyjną i chaotyczną sytuacją rodzinną, przyjmując rolę bohatera, czyli dziecka, które musi być dobre we wszystkim.
Dzieci poddane działaniu alkoholu w życiu płodowym
Przeprowadzone przez mnie badania wskazują, że znacznie więcej i znacznie poważniejsze zdrowotne konsekwencje pojawiają się u DDA, gdy osobą uzależnioną była matka. Jeżeli podczas ciąży piła dużo alkoholu, mogła doprowadzić do nieodwracalnych zaburzeń emocjonalnych i intelektualnych spowodowanych trwałym uszkodzeniem układu nerwowego, czyli Alkoholowym Syndromem Płodowym (Fetal Alcohol Syndrome). Do poważnego uszkodzenia mózgu, spowolnienia rozwoju fizycznego i umysłowego może dojść nawet wtedy, jeśli matka w czasie ciąży tylko raz pozwoliła sobie na wypicie dużej ilości alkoholu. Dzieci z FAS mają poważne problemy z zaburzeniami koncentracji, samokontroli, samoświadomości, osobowości, emocjonalności, zdolności poznawczych, mowy, abstrakcyjnego myślenia, procesów wyobraźni i pamięci. Są nadpobudliwe, impulsywne i drażliwe, wrogo nastawione do świata. Mają zniekształcenia twarzy, mało ważą. Często zapadają na choroby serca i defekty nerek, miewają problemy z oczami i ze słuchem, a także ataki padaczki.
Nie u wszystkich dzieci poddanych działaniu alkoholu w życiu płodowym rozwija się pełny FAS. U niektórych mamy do czynienia z tzw. Płodowymi Skutkami Alkoholowymi (Fetal Alcohol Effects). Chociaż nie widać u nich zewnętrznych nieprawidłowości, bardzo poważne są pierwotne uszkodzenia mózgu. Ponieważ wyglądają normalnie, otoczenie oczekuje od nich takiego samego zachowania. To natomiast prowadzi do wtórnych uszkodzeń psychicznych, będących rezultatem nieprawidłowego radzenia sobie z podstawowymi zaburzeniami.
Między 12 a 51 rokiem życia osoby z FAE mają problemy ze zdrowiem psychicznym, przerywają szkołę, popadają w konflikty z prawem, trafiają do więzienia, przejawiają nieprawidłowe zachowania seksualne, mają problemy z alkoholem (ponad 50 proc. kobiet i 70 proc. mężczyzn z FAE), nie potrafią samodzielnie żyć (gotować, robić zakupów, prać), nie umieją znaleźć sobie pracy czy jej utrzymać.
Dzieci z FAS i FAE nigdy w pełni nie zdrowieją. Jednak wczesna interwencja medyczna może pomóc ludziom z FAS w rozwijaniu funkcjonowania motorycznego, zdolności intelektualnych, koncentracji uwagi i relacji z rówieśnikami; a ludziom z FAE w problemach ze zdrowiem psychicznym, w problemach szkolnych, z prawem i w uzależnieniach. Leczenie należy jednak rozpocząć przed upływem 10, czy 12 roku życia dziecka. Potem jest już za późno.
Od czego zależą konsekwencje psychologiczne ponoszone przez DDA?
Od indywidualnej historii dzieciństwa każdej osoby, od tego, kto pił w rodzinie i jak zachowywał się wobec dziecka i innych domowników. Pojawiające się u dzieci szkodliwe skutki alkoholizmu rodzica związane są ze sposobem picia, z finansową niestabilnością rodziny, kłopotami z prawem, brakiem bliskości, wsparcia i rozmów, z mniejszą zdolnością do rozwiązywania konfliktów, przemocą pojawiającą się w rodzinie, karami zbyt okrutnymi w stosunku do przewinień, z zaburzoną kulturą i rytuałami rodzinnymi, które pozbawiają dziecko regularnych posiłków, wspólnych udanych wakacji, niedzielnych wyjazdów, wspólnych wieczorów czy odwiedzin u znajomych i rodziny. Istotną rolę odgrywa zły model rodzicielstwa, zaburzający role przyjmowane przez dziecko w rodzinie i środowisku, niejasny system wartości i nieprawidłowa edukacja życiowa.
Ważna jest również liczba dzieci i kolejność urodzenia. Im dziecko młodsze i im dłużej żyje z rodzicami uzależnionymi, tym poważniejsze konsekwencje dorastania w rodzinie alkoholowej ponosi. Dziecko starsze może widzieć wyraźnie alkoholizm rodzica, młodsze absolutnie się z tym nie zgadza. Jedno może pamiętać same horrory, drugie głównie przyjemne rzeczy. Znaczenie ma także status ekonomiczny rodziny i to, czy miała miejsce przemoc fizyczna i seksualna.
Istotne jest też, czy partner osoby uzależnionej leczy się ze swego współuzależnienia, czy dba o swoje zdrowie i czy dziecko spotkało osoby wspierające. Wielkie znaczenie mają również temperament i odporność psychiczna, umiejętności społeczne i przekonanie o możliwości wpływania na własny los.
Jaki jest najlepszy sposób dbania o siebie, gdy pojawiają się problemy?
Aby dziecko alkoholika rozpoczęło proces zdrowienia, najpierw musi sobie uświadomić, że ma specyficzną podatność psychologiczną i genetyczną na problemy emocjonalne i uzależnienia. Musi połączyć przeszłość z aktualnymi kłopotami życiowymi. Taka świadomość często rodzi się przypadkowo, na przykład pod wpływem artykułu w gazecie, wykładu czy podczas uczestnictwa w warsztacie („To przecież jestem ja!”). Zdrowienie wymaga ujawnienia dramatów przeszłości, odreagowania uczuć związanych z doznanymi krzywdami i zaplanowania na nowo aktualnego życia. Daje możliwość zbudowania wewnętrznego świata niezależnego od dysfunkcyjnej rodziny. Dorosłe Dziecko Alkoholika nigdy nie będzie do końca wyleczone, ale ma wielką szansę na rozwój dający spokój i radość w życiu. Aby je uzyskać, trzeba wziąć udział w terapii indywidualnej i grupowej, a potem w sytuacjach kryzysowych korzystać z pomocy innych ludzi i profesjonalistów. Trzeba wierzyć, że zmiana jest możliwa.
Zagrożenia w procesie zdrowienia
W procesie zdrowienia pojawiają się kryzysy wynikające z reguł stworzonych w dzieciństwie. Dzieci w różny sposób reagują na urazy emocjonalne, fizyczne czy seksualne. Jedne wyraźnie dostrzegają alkoholizm rodziców, inne go nie zauważają lub nie chcą widzieć. Poważniejsze kłopoty w życiu mają ludzie wychowywani w rodzinach alkoholowych, w których udawano, że nic się nie dzieje, albo zabraniano mówić o chorobie. W związku z tym przestali oni wierzyć własnym oczom i uszom, własnej intuicji i rozsądkowi, stracili też zaufanie do ludzi.
W każdym z tych przypadków zarówno rodzic alkoholik, jak i rodzic współuzależniony zachowuje się w sposób podważający w dziecku wiarę w bezpieczeństwo, sens i dobroć tego świata. Kłopoty pojawiają się, gdy dorosły niewiele pamięta z przeszłości i dlatego nie chce sięgać do wspomnień. Energię wykorzystuje do blokowania uczuć i przez to ogranicza zmiany w swoim życiu. W takim przypadku pierwszym wyzwalającym doświadczeniem w procesie zdrowienia będzie uzyskanie wglądu we własną przeszłość oraz w problemy wynikające z dzieciństwa. Uwalnia się wtedy siłę i odzyskuje wolność. Demony przeszłości zostają zdetronizowane.
Zdrowienie łączy się też z rezygnacją z ochraniania alkoholika i osoby współuzależnionej. Jednak wtedy pojawia się ryzyko oskarżeń o zachowania zimne, zdystansowane, okrutne i egoistyczne. Wzmaga to poczucie nielojalności wobec rodziców i związane z nim poczucie winy wobec nich. Spotykając się z zimną reakcją lub gwałtownym zaprzeczeniem, DDA dokonuje bolesnego odkrycia, że najbliżsi nie chcą go słuchać, oskarżają o kłamstwo i zdradę. Słyszy komentarze podważające sens terapii. Stąd już tylko krok, by przestał dbać o własne zdrowie. Zagrażająca w procesie zdrowienia dzieci alkoholików jest też ich chęć do zajmowania się rodziną, a nie sobą. „Wyzwalanie” rodziców może być ucieczką od zajmowania się swoimi trudnościami. Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że nie zmieni się rodziców i że własne wyzdrowienie nie zależy od stanu zdrowia rodziny.
Innym sygnałem ostrzegającym, że pojawia się zniechęcenie, jest tendencja do przypisywania rodzinie alkoholowej wszystkich kłopotów życiowych lub nie przypisywanie żadnego. Po prostu trzeba zrozumieć, że żadne ekstremum nie pomaga i że z dzieciństwa wyniosło się nie tylko krzywdę i ból, ale i ogromną siłę do budowania własnego życia.
Gdy dominującymi przeżyciami towarzyszącymi zdrowieniu są lęk i ból, spowodowane wzrastającą świadomością sytuacji życiowej, wówczas pojawia się niepokój, że nastąpiło pogorszenie i należy szybko zakończyć pracę nad sobą. W rzeczywistości ten lęk powinien być drogowskazem w procesie zdrowienia, wskazującym na problemy do rozwiązania.
Podczas procesu zdrowienia pojawiają się momenty złego samopoczucia. Leczonego przytłaczają zarówno nowe, świeżo odkryte rzeczy, jak i te, które jeszcze pozostały do odkrycia. Ma ochotę powiedzieć: „Dosyć, nie poczuję się już lepiej, kończę to”. Czuje się izolowany, nagle przekonuje się, że nie ma przyjaciela, z którym może porozmawiać. Ciągłe krytykuje siebie i innych. Dręczy go powracające silne uczucie depresji i niepokoju lub brak bezpieczeństwa. Nie może spać. Nadużywa alkoholu albo innych środków zmieniających świadomość. Ogarnia go uczucie beznadziejności. W procesie zdrowienia wyraźnie ujawnia się jego lęk przed zaufaniem drugiemu człowiekowi, przed bliskością i intymnością. Użyteczne są tu zasady uczenia się nowych relacji poprzez podejmowanie ryzyka i poznawanie innych ludzi „krok po kroku”.
„Spoczęcie na laurach” po dokonaniu w sobie zasadniczych zmian i wytyczeniu celów na przyszłość jest ostatnim zagrożeniem dla rozwoju. Aby zdrowieć, trzeba być stale zaangażowanym w utrwalanie przemian. Obserwowanie siebie staje się częścią życia, pomaga odpowiednio wcześnie zauważyć „czerwone światło”, które sygnalizuje, że dziecko alkoholika powinno intensywniej niż zwykle zadbać o siebie, często z pomocą wykwalifikowanego specjalisty.
Czy można rozwijać się bez przeżywania wewnętrznych kryzysów? Raczej nie. Na proces rozwoju człowieka zazwyczaj składają się dwa kroki do przodu i jeden do tylu. Ten ostatni dostarcza informacji zwrotnych ważnych dla dalszego rozwoju i wzmacniania efektów uczenia się. Ponadto codzienne życie często jest nieprzewidywalne i pojawiają się w nim kryzysy, z których chcemy wychodzić tak, by maksymalizować swoje wewnętrzne możliwości.
Agnieszka Widera-Wysoczańska
Agnieszka Widera-Wysoczańska jest doktorem psychologii, adiunktem Zakładu Psychologii Klinicznej w Instytucie Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 16 lat prowadzi terapię dla osób, które doznały urazu chronicznego w dzieciństwie, a także szkoli profesjonalistów w zakresie diagnozy i terapii. Jej pasją są podróże.
DDA
czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
Marzenna Kucińska
1. Kim są
Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) to ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach nadużywających alkoholu. Gdy byli dziećmi, musieli zbyt wcześnie dorosnąć. Są dorośli, a nadal w głębi siebie pozostają dziećmi. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (i nie tylko) szacuje, że w Polsce żyje prawie 4 miliony dzieci, których rodzice nadużywają alkoholu, i około 1,5 miliona dzieci alkoholików. Kiedy dorosną, część z nich zacznie pić, część zwiąże się z osobami uzależnionymi, a pozostałe będą starannie unikać myślenia o tym, co wydarzyło się w ich dzieciństwie. Z moich szacunków wynika, iż Dorosłe Dzieci Alkoholików stanowią około 40 proc. dorosłej populacji Polaków.
Doświadczenia wyniesione z rodziny alkoholowej mocno rzutują na bliskie kontakty w życiu dorosłym. Prawie połowa z tych DDA, którzy zgłaszają się po poradę psychologiczną, nie decyduje się na zalegalizowany związek, a jedna trzecia zawieranych przez nich małżeństw kończy się rozwodem. To znacznie więcej niż wśród ogółu Polaków. Dorosłe Dzieci Alkoholików boją się przede wszystkim powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domu rodzinnym. Duża część jest głęboko przekonana, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić.
Bliskie związki to także relacje z własnymi dziećmi. DDA często mają kłopoty z odnalezieniem się w roli rodzica. Wielu z nich rozpoczyna terapię właśnie z powodu problemów ze swoimi dziećmi. Obawiają się, że je skrzywdzą, wnosząc do wychowania doświadczenia z domu. Czasem nie potrafią z nimi rozmawiać. Mają kłopot z właściwą oceną tego, czy problemy ich syna albo córki są „normalne”, czy też powinny być niepokojącym sygnałem. W niektórych DDA własne dzieci budzą agresję. Trudno im się powstrzymać przed krzykiem, groźbami czy uderzeniem. Jednocześnie mają świadomość, że to nie dziecko zawiniło, że agresja bierze się gdzieś z głębi ich samych. Szukają pomocy dla siebie, aby nie krzywdzić własnych dzieci.
Wielu DDA nie decyduje się na to, żeby mieć dzieci (ponad połowa uczestniczących w terapii), albo podejmuje taką decyzję późno, po trzydziestym roku życia. Gdzieś głęboko tkwi w nich lęk, że dla ich syna czy córki życie okaże się równie okrutne, jak dla nich samych.
Część DDA rezygnuje z własnego życia osobistego, ponieważ przyjmują, że ich podstawowym zadaniem życiowym jest opiekowanie się mamą albo tatą, a często nawet czuwanie, by nawzajem nie zrobili sobie krzywdy. Niekoniecznie mieszkają z rodzicami, a rodzice wcale nie są ludźmi schorowanymi ani bardzo starymi. Spotkać można i takich DDA, którzy mają własne rodziny, ale każdy weekend, święta i wakacje spędzają z rodzicami. Zdarzają się także rodziny, w których wszystkie dorosłe, trzydziesto- czy czterdziestoletnie, „dzieci” mieszkają z rodzicami.
W trakcie terapii okazuje się, że część DDA ma mocno zakodowane, choć rzadko uświadamiane poczucie, że ich podstawową rolą życiową jest „być dobrym dzieckiem”: „mąż (żona) to nie rodzina; rodzina to rodzice, dziecko, brat”. Odkrycie, że być dobrą córką czy dobrym synem” jest znacznie ważniejsze niż być dobrą żoną albo dobrym mężem”, zazwyczaj zmienia zupełnie porządek świata. Szczególnie dotyczy to kobiet. Są zaskoczone, jak łatwo zaprzepaścić dom i rodzinę, kiedy podstawowa odpowiedź na pytanie: „kim jestem?”, brzmi: „córką”.
Zwykle więź Dorosłych Dzieci Alkoholików z rodzicami o jest bardzo silna, choć kontakty nie zawsze układają się dobrze. Najczęściej DDA skarżą się, że tak naprawdę nie potrafią rozmawiać z matką czy z ojcem. Niechętnie jeżdżą do domu rodzinnego, bo czują tam napięcie, niepokój i bezradność. Czasami mówią wręcz o nienawiści do któregoś z rodziców. Przerażeniem napawa je myśl, że będą musiały z nimi zamieszkać, kiedy staną się oni niedołężni.
Możemy wyróżnić kilka typów Dorosłych Dzieci Alkoholików: wyobcowani, smutni, skrzywdzeni, uzależnieni, współuzależnieni, odnoszący sukcesy, z poczuciem niższości.
Wyobcowani najczęściej nie zdają sobie sprawy, że to, co przeżyli w domu rodzinnym, ma nadal wpływ na ich życie i samopoczucie. Po prostu uważają się za innych, bardziej skomplikowanych lub poplątanych wewnętrznie. Zazdroszczą innym słabszych napięć wewnętrznych, mniejszej liczby dylematów i konfliktów, mniejszych wewnętrznych obciążeń, o wiele rzadziej pojawiającego się poczucia smutku i osamotnienia. W sytuacjach społecznych bardzo silnie kontrolują się. Mają poczucie, że ludzie z pewnością ich oceniają, i to niekorzystnie.
Wielu DDA leczy się z powodu depresji. To smutni. Biorą kolejne specyfiki, które nie przynoszą ulgi ani nie zmniejszają przygnębienia. Czasem przychodzą do psychologa, szukając zrozumienia siebie i rozwiązania problemów, a także potwierdzenia, że z nimi wszystko w porządku. Zwykle kończą na pierwszej wizycie. Boją się ruszyć to, co jakoś przyschło, przycichło. Po co znów ma boleć? Ich wspomnienia pełne są doświadczeń utraty czegoś lub kogoś. Mówią o braku uwagi i braku fizycznego bezpieczeństwa, o głodzie czy opuszczeniu. Dramaty i koszmary z okresu dzieciństwa stają się w życiu dorosłym źródłem niewypowiedzianego bólu i smutku, których nie ukoi tabletka.
Ale są również DDA uświadamiający sobie, jak bardzo zostali skrzywdzeni tym, co działo się w domu, gdy byli dziećmi. Noszą w sobie żal, rozgoryczenie, złość, a nawet nienawiść: najczęściej w stosunku do tego z rodziców, który pił, ale czasem również wobec tego, który choć nie pił, także krzywdził. Pozostają w pozycji ofiary nawet wtedy, gdy sprawcy już nie ma, lub też nie jest już w stanie nic złego zrobić. Czują się pokrzywdzeni i przez pryzmat swojej krzywdy postrzegają świat i ludzi.
Istnieje także grupa takich DDA, którzy sami zaczęli pić nałogowo. Sięgnęli po alkohol, bo na przykład próbowali poradzić sobie z trudnościami. Choć boleśnie pamiętają dzieciństwo podporządkowane rytmom picia i niepicia, dorosłe życie układają tak samo. Teraz to oni są najważniejsi, a życie rodzinne toczy się wokół ich picia i niepicia.
Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików, przyzwyczajone w dzieciństwie do zajmowania się innymi i pomagania najbliższym (matce, bo ma za dużo obowiązków; ojcu, bo sam nie jest w stanie czegoś zrobić; rodzeństwu, bo jest mniejsze lub bardziej nieporadne), wikłają się w związki z osobami, którymi trzeba się opiekować (np. z osobami uzależnionymi, z głębokimi problemami). Życie z partnerem, który nie wymaga opieki czy poświęcenia, uważają za nudne, zbyt poukładane.
Wielu DDA pracuje na odpowiedzialnych, dobrze wynagradzanych stanowiskach i odnosi sukcesy zawodowe. Potrafią jednak pracować równie efektywnie w zamian za przysłowiowe dobre słowo. Zaskakująco dobrze rozwiązują trudne zadania w sytuacji stresu i pod presją. Zwykle nie mają problemów z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków. Nie boją się trudnych zadań ani ryzyka. Są odpowiedzialni i nie rezygnują łatwo. Dbają o potwierdzanie swoich kompetencji, ucząc się i podejmując nowe wyzwania. W efekcie są zwykle bardzo dobrymi i mało wymagającymi pracownikami. Świetnie też potrafią radzić sobie z publicznymi prezentacjami - nikt nie widzi ich silnego napięcia czy lęku przed oceną. Ludzie podziwiają często ich opanowanie i spokój zewnętrzny, nie zdając sobie sprawy z tego, jak sprzeczne jest to, co widzą, z tym, co dzieje się „w środku” tych ludzi.
Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoholików zazwyczaj odzywa się w kontakcie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników: kiepski obraz siebie wyniesiony z wczesnego dzieciństwa, brak dobrych doświadczeń w bliskich relacjach z ludźmi i brak podstawowych umiejętności interpersonalnych (rozmawianie, nawiązywanie bliskich kontaktów, rozwiązywanie konfliktów czy nieporozumień). Rzadko za poczuciem niższości u DDA stoi brak wykształcenia czy nie radzenie sobie w życiu. Ponad połowa osób zgłaszających się na terapię ma wykształcenie średnie, a 40 proc. wyższe. Otoczenie najczęściej postrzega Dorosłe Dzieci Alkoholików jako ludzi dobrze radzących sobie w życiu, bez większych problemów.
Można z tym żyć
Być DDA to rzeczywiście niezbyt przyjemne. Nie jestem chyba w najgorszej sytuacji - przecież nie piję. I co z tego? Te wieczne konflikty wewnętrzne, niepokoje i wahania. To jest rzeczywiście koszmar.
Moja matka uciekła od ojca, gdy miałam 10 lat, a mój brat 4. Uciekła, bo się nad nią fizycznie znęcał. Nie wiem dlaczego, ale matka zrobiła sobie wtedy ze mnie koleżankę. Nie powinno się obarczać dzieci takimi problemami. Wystarczyło mi już to, że pod jej nieobecność zajmowałam się bratem i całym domem. Jednocześnie chodziłam przecież do szkoły. Miałam być tym „dobrym dzieckiem”.
Gdy miałam 25 lat, wyszłam za mąż. Teraz już wiem, dlaczego za alkoholika. Scenariusz się powtórzył. Teraz to nie moja matka obrywała, ale ja. Znalazłam jednak siłę, żeby odejść od męża. Byłam wtedy wrakiem człowieka. Pomógł mi znajomy psychiatra. Wytłumaczył, że to nie moja wina - bo oczywiście obwiniałam za wszystko siebie. Zmieniłam pracę. Pracowałam po W godzin dziennie. Pojawiły się większe pieniądze, inni ludzie; niedawno uzyskałam pierwszy certyfikat z angielskiego.
Dorosłe Dzieci Alkoholików często odnoszą sukcesy, bo ciężką pracą rekompensują sobie nieudane życie i kompleksy. Nie widzę w tym nic złego - tylko trzeba to robić z umiarem. Na poczucie niższości i niekompetencji znalazłam sposób - czytać. Dużo i wszystko. Im więcej, tym lepiej. Uczyć się i rozwijać.
Niestety, nie mam dobrego kontaktu z matką. Wyczuwam, że wciąż ma do mnie o coś pretensje. Ale to ona boi się porozmawiać. Zachowuje się, jakby była zazdrosna. Nie wiem, o co. Nie czuję nienawiści do ojca - to biedny, słaby człowiek.
Wiem jedno - nie dam się skrzywdzić po raz trzeci. Choćbym miała zostać sama do końca życia. Ból i lęk zostały. Tego nic nie zmieni. Można z tym żyć. Najważniejszy dla mnie jest fakt, że w końcu uświadomiłam to sobie. Myślę, że dam sobie radę bez psychoterapii. Boję się jej. O DDA powinno się dużo mówić i pisać. Bo to bardzo ważne. Ważne nie tylko dla DDA, lecz również dla osób, które z nimi żyją - pozwoli im lepiej zrozumieć tych ludzi.
Elżbieta z Warszawy
Moje paradoksy
Wydaje mi się to swego rodzaju paradoksem, że ja, dorosły człowiek, nie potrafię pokierować swoim życiem, lecz żyję według schematu, który wyrył się w mojej psychice, a który nie daje mi satysfakcji. Patrząc z boku, ktoś może pomyśleć, że mam fajne życie. Mieszkam z mamą i siostrą, które są w porządku. Gdy wracam z pracy, obiad mam już gotowy, podany. Żadnych kłopotów, żadnych obowiązków. W pracy słyszę same pochwały: młoda, ładna, inteligentna. Czegóż można więcej chcieć? No właśnie - czego? Szkoda, że to wszystko to tylko pozory, ze nie jest to takie proste, jak by się wydawało. Nikt nie wie, jak bardzo rozdarta wewnętrznie jest ta dziewczyna z ładnym uśmiechem (czyli ja), jak niepewna siebie i swojej wartości. Prawie nigdy się nie skarży, ze wszystkim sobie poradzi, to, co na zewnątrz i wewnątrz, to dwa różne światy, ale wiem o tym tylko ja i staram się o tym nie myśleć, bo boję się, że faktycznie zwariuję. Dobra mina do złej gry - to wiośnie moja gra, moje życie.
Ola z Bydgoszczy
Pobożne życzenia, realne lęki
Tata, alkoholik, nie pije od dwóch lat, ale to nie znaczy, że życie z nim jawi się w różowych barwach. Sądziłam zawsze, że gdy on przestanie pić, moje problemy znikną. Jednak tak się nie stało. Moje problemy emocjonalne najbardziej ujawniły się w kontaktach z moim chłopakiem. Nie mogę sobie poradzić z moim często wybuchowym i nieprzewidywalnym zachowaniem, które najbardziej odczuwa właśnie mój partner.
Nie opuszcza mnie myśl, że powielę historię naszej rodziny, że w przyszłości to ja będę osobą współuzależnioną, tak jak moja mama. Choć nie mam powodów, by tak myśleć, to jednak ta myśl mnie nie opuszcza.
Chciałabym życzyć wszystkim DDA, aby nauczyli się odizolować swoje problemy od problemów alkoholika. Niech nasze życie będzie kierowane przez nas samych, bez ciągłego odwracania się w przeszłość, która przecież nie była kolorowa. Niech problemy alkoholika będą jego problemami. My mamy swoje życie i swoje problemy.
Kaśka
2. Gdy rodzic pije
Przed trzydziestu laty w Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch osób, które odkryły wiele wspólnego w swoim życiu. Te wspólne cechy wiązały się nie tyle z tym, jacy byli, ile z ich rodzinami pochodzenia. Źródłem wielu cech Dorosłych Dzieci Alkoholików są doświadczenia związane z wychowywaniem się w specyficznym systemie, jakim jest rodzina z problemem alkoholowym. Wayne Kritsberg uważa, że niezależnie od tego, czy w rodzinie jest czynny alkoholik, czy leczy się, czy też został z niej usunięty - rodzina alkoholowa to rodzina dysfunkcyjna. Jak taka rodzina wpływa na rozwijające się w niej dziecko?
Dzieciństwo jest okresem kluczowym dla rozwoju naszej tożsamości. Doświadczając własnej bezradności, dziecko musi przejść od symbiotycznej do niezależnej relacji z rodzicami, ucząc się po drodze wielu umiejętności niezbędnych do przetrwania i do ułożenia sobie życia tak, by czuć się szczęśliwym i spełnionym. W rodzinie zaspokajającej emocjonalne potrzeby dziecka i innych członków oraz mającej jasne zasady i reguły, dzieci rozwijają spójną, silną tożsamość, a także umiejętność takiego współżycia z ludźmi, które pozwoli im realizować siebie.
Inaczej jest w rodzinie alkoholowej. W sytuacji permanentnego kryzysu związanego z ciągłym nadużywaniem alkoholu przez matkę czy ojca, przetrwanie systemu rodzinnego staje pod znakiem zapytania. Cała rodzina musi przystosować się do sytuacji, gdy co najmniej jedno z rodziców bywa wyłączone z zaspokajania potrzeb rodziny, na przykład przez swoją nieobecność fizyczną - ponieważ gdzieś pije, lub psychiczną - kiedy jest w domu, ale pijane. Tego typu kryzys trwa zazwyczaj wiele lat. Niepijący członkowie rodziny żyją w chronicznym stresie. Wymusza on zwykle zachowania, które - choć trudne lub raniące - pozwalają przetrwać kryzys.
Atmosfera domu alkoholowego pełna jest swoistego napięcia. Wiąże się ono z nieprzewidywalnością tego, co się zdarzy, z oczekiwaniem na wybuch i na to, w jakim stanie wróci pijący rodzic. Rodzina funkcjonuje inaczej, kiedy jest on pijany, a inaczej, kiedy jest trzeźwy: „Gdy był trzeźwy, zabierał mnie w różne miejsca. Dzięki niemu obejrzałam najlepsze sztuki. Ale gdy wracał pijany, strasznie się go wstydziłam. Był wulgarny i chamski, zawsze wtedy dochodziło do awantur”.
Czasem to napięcie i oczekiwanie na wybuch związane jest paradoksalnie, z zachowaniem rodzica, który nie pije: Ojciec, pijany, kładł się spać i po prostu go nie było. Za to tej kobiety nie rozumiem: wieczne pretensje o wszystko. Gdy wracała z pracy i słyszałem trzask furtki, żołądek podchodził mi do gardła. Wiedziałem, że zaraz będzie o coś zła i że mi się oberwie, choć nie sposób przewidzieć za co”. Partner osoby pijącej staje się czasem wulkanem złości tryskającej na wszystkich, także na dzieci. Dzieje się tak, ponieważ nie radzi on sobie z negatywnymi uczuciami i kosztami, które wiążą się z piciem partnera. Dzieci nierzadko wręcz prowokują wybuch w nadziei, że jeśli matka wyładuje się na nich, to nie będzie awantury z ojcem.
Z czasem w rodzinie narastają złość, żal i pretensje. Coraz częściej zdarzają się kłótnie. Dziecko doświadcza wtedy głębokiego niepokoju - poprzez empatyczne przejmowanie nastroju osoby, z którą jest związane. Doświadcza także silnego lęku, gdy słyszy podniesione, agresywne głosy swoich bliskich, nawet jeżeli jeszcze nie rozumie tego, co mówią. Kiedy już rozumie i słyszy pełne nienawiści słowa - rodzą się w nim trudne uczucia związane z poczuciem własnej niemocy, skrzywdzenia i zagrożenia.
Dzieci są świadkami kłótni. Widzą, jak rodzice robią krzywdę sobie. Często same doświadczają ich agresji. Doświadczenia te wpływają na ich obraz świata i siebie: świat zapisuje się im jako zagrażający i nieprzewidywalny, najbliższe osoby, które powinny być wsparciem i obrońcami, stają się agresorami, a siebie dziecko widzi jako kogoś bezsilnego. Z badań Witolda Skrzypczyka („Dzieci alkoholików - zdarzenia traumatyczne”, Łódź 2000) przeprowadzonych w latach ??? wynika, że świadkami przemocy w rodzinie alkoholowej było dwoje z trojga badanych dzieci. Zdarza się, że dziecko w rodzinie alkoholowej staje się obiektem przemocy. Sprawcą najczęściej jest ktoś bliski.
Wszystkie dzieci w rodzinach alkoholowych doświadczają zaniedbania emocjonalnego. Czują się opuszczone, pomimo że rodzice są obecni i zaspokajają fizyczne potrzeby dziecka. Rodzice bowiem zawsze koncentrują się na czymś innym: na alkoholu, na tym, że partner pije, na utrzymaniu rodziny. Jednak w odczuciu dziecka nigdy nie bywa tak, że ono jest na tyle ważne, by rodzice skupili się jedynie na nim. Czuje, że nie powinno zawracać głowy sobą ani swoimi potrzebami, że nie może sprawiać kłopotów. Sądzi, że musi zachowywać się tak, jakby było osobą dojrzałą do wspierania rodziców w życiowych problemach, a nie dzieckiem, które ich potrzebuje.
Bezpośrednią konsekwencją emocjonalnego opuszczenia jest niskie poczucie własnej wartości, czy wręcz bezwartościowości. Dziecko czuje, że rodzice potrzebują nie dziecka, lecz kogoś, kto będzie im pomagać w tym, z czym sobie nie radzą. Spycha zatem w głąb swoje potrzeby i emocje, ucząc się, jak ich nie okazywać, a w efekcie, jak nie pokazywać siebie. Stara się stać kimś takim, kogo potrzebuje rodzina.
A skutki? Dzieci wychowywane w domach alkoholowych przeżywają niemal zawsze (80 proc.) złość lub nienawiść do rodzica. Ponad połowa z nich mówi o poczuciu osamotnienia, aż 40 proc. przyznaje się do strachu przed rodzicem i do poczucia wstydu za niego. Co czwarte nosi w sobie poczucie winy, czując się odpowiedzialne za złą sytuację w domu. Po latach dorosłe już dzieci alkoholików, pytane o uczucia związane z dzieciństwem, mówią o złości, gniewie, agresji lub buncie, a także o lęku, wewnętrznym bólu, niekiedy tez o wewnętrznej pustce. W dzieciństwie kształtują się ich negatywne przekonania na swój temat - „jestem bezwartościowy”, „jestem głupi”, „jestem słaby” - adekwatne nie do realnych cech, ale do tego, jak czuli się w dzieciństwie. Postanawiają oni wtedy: „Nigdy nie będę mieć dzieci, żeby nie przeżywały tego co ja” albo „Nigdy się nie ożenię”. A to po latach skutkuje trudnościami w znalezieniu partnera lub problemami z zajściem w ciążę.
Przeszłość jak kulawy pies
Najpierw nie miałam dzieciństwa... Wychowywałam się w domu, w którym awantury były na porządku dziennym. Słowa wypluwane z nienawiścią, ze złością, z krzykiem... Nieprzespane noce, ściskanie koło serca, strach i wściekłość narastająca z każdą awanturą. Obelgi, poniżanie, nawet bójki. Wstyd przed koleżankami za własnego ojca, który wygląda jak najgorszy łachmyta, od którego cuchnie, i który leży na trawniku przed blokiem. Bezsilne łkanie w poduszkę, szczelne zamknięcie w swoim własnym świecie marzeń i fantazji.
Tata, alkoholik, doprowadził do ruiny wszystkich nas - mamę, mnie i brata. W domu nigdy nie było ciepła, normalnych świąt, spokoju. Bez względu na stan ojca zawsze, w najgłębszych zakamarkach czaił się niepokój. Niepokój, który na drobne kawałki rozszarpywał pojedyncze, rzadkie chwile radości i szczęścia.
Potem było trudne dojrzewanie. Znerwicowana mama, która zaczęła leczyć depresję, wybrała sobie córkę na powiernicę. Obarczała mnie swoimi troskami, bo uważała, ze jestem genialnym dzieckiem - taka zrównoważona, inteligentna. I ja też częściej stawałam się rozjemcą podczas awantur. Tato, sięgając coraz bardziej dna, jedynie mnie słuchał, więc ja go uspokajałam i prowadziłam do łóżka, by zasnął.
Nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Nie wiem, co to znaczy normalny dom, z gorącym obiadem na czas, z drugim śniadaniem szykowanym przez mamę do szkoły. Od kiedy pamiętam, byłam pozostawiona sama sobie, wymagano ode mnie dojrzałości ponad mój wiek.
Teraz wreszcie wyjechałam. Studiuję w Krakowie. Powoli spełniam swoje marzenia, ale wiem, że nie odetnę się od swojej przeszłości. Ciągnie się za mną jak pies z kulawą nogą. Taka ucieczka niczego przecież nie rozwiązuje. Mam mocno nadszarpnięte nerwy, poturbowaną osobowość. Nie potrafię zaufać ludziom, nie wierzę w przyjaźń, uciekam od mężczyzn. Mam wrażenie, że ludzie potrafią tylko krzywdzić.
Marta z Krakowa
Pijany ideał
Alkohol piją w nadmiarze także ludzie na tzw. poziomie. Forma tego „alkoholizmu” może być okresowa. Nigdy nie wiadomo, kiedy „to” może nastąpić i jak długo potrwa. Jak w tym wszystkim czuje się dziecko, dla którego pijący rodzic jest jednocześnie wielkim autorytetem, osobą ważną, cenioną przez innych, osobą mądrą, od której inni czerpią wiedzę, doświadczenie, wzorce? A z drugiej strony... pijane „coś”, co zostaje z tego wielkiego człowieka po kolejnym niepotrzebnym kieliszku. Jak trudno jest wytworzyć sobie obraz najważniejszego w życiu człowieka, który ma dwa jakże różne oblicza. Nie wiadomo, czy po przyjściu do domu spotka się osobę, do której można iść z każdym problemem czy zmartwieniem, od której otrzyma się dobre słowo i mądrą radę - ojca trzeźwego, czy też spotka się chodzącą od okna do okna mamę, która stara się nie pokazać dzieciom, że coś jest nie tak, której trzęsą się ręce, gdy podaje obiad, ale pyta z uśmiechem: „Co było dzisiaj w szkole?”. A my, starając się nie poruszać tematu tabu, także udajemy, że nic się nie dzieje. A tak naprawdę czekamy, czy nie zadzwoni telefon (wypadek) albo czyjaś zniecierpliwiona żona („weźcie tego pijaka”), a może do drzwi zapuka kolega i powie: „Twój tata leży w parku pod krzakiem, niech go ktoś podniesie”.
Jaki bałagan tworzy się w umyśle takiego dziecka? Niby wszystko jest dobrze, ale tylko czasami. Jak odpowiadać na pytania koleżanek: „Dlaczego twój ojciec pije, przecież to taki mądry człowiek?”? Ojciec ma być wzorem do naśladowania, a pije w pracy. A kiedy wypije za dużo, nabiera odwagi i występuje publicznie, wygłasza mądre kwestie, tak żeby na pewno wszyscy go zobaczyli. A dziecko szuka kąta, w którym nikt go nie będzie widział, i myśli, jakie cuda mogą sprawić, by nikt o tym jutro nie pamiętał.
Danuta
3. Dom bez ścian, dzieci bez rodziców
Kiedy w rodzinie alkoholowej pojawia się dziecko, zwykle pojawia się również nadzieja na zmianę. Niestety partner osoby pijącej szybko przekonuje się, że spoczywa na nim nie tylko obowiązek wychowania dziecka, ale i wszelkie inne obowiązki domowe, a nierzadko również finansowe utrzymanie powiększonej rodziny. W takich okolicznościach musi skoncentrować swoje wysiłki na wszystkich tych sprawach, którymi w innych rodzinach zazwyczaj zajmują się dwie osoby.
Powszechnie wiadomo, iż rozwijające się dziecko potrzebuje częstego kontaktu z rodzicami. Jednak niewielu z nas uświadamia sobie, że dziecko, którego rodzic pije, ma go o połowę mniej: mniej czasu spędzanego w kontakcie fizycznym, na zabawie, czytaniu książek czy spacerze; mniej czasu na obserwację bliskiej dorosłej osoby, kiedy tak wiele dzieci się uczą; mniej rozmów i bliskości. Jest to rodzaj zaniedbania emocjonalnego, które pojawia się niezależnie od tego, że matka i ojciec mogą bardzo kochać dziecko. Gdy taki siedmiolatek idzie do szkoły, może mieć mniej umiejętności interpersonalnych niż jego rówieśnicy, bo znacznie mniej czasu niż oni spędzał w bezpośrednim kontakcie ze swoimi rodzicami.
Niektórzy nie mają doświadczeń w kontaktach z rodzicami w ogóle albo prawie w ogóle. Mówią na przykład: „Ojca prawie nie pamiętam. Zwykle pił z kolegami poza domem lub spał pijany. Mama pracowała w sklepie od świtu do zmroku i też jej nie było”. Inni opowiadają o dzieciństwie u babci czy cioci, a nawet w domu dziecka. Wiele osób spędzało czas w szkole lub na podwórku, ucząc się praw rządzących światem społecznym od sąsiadów, nauczycieli bądź kolegów.
Ale ważny jest nie tylko wspólnie spędzany czas, lecz również jakość tego kontaktu, czyli stosunek rodziców do dziecka. Zależność między naszym myśleniem o sobie a stosunkiem matki i ojca do nas, gdy byliśmy dziećmi, opisał Carl Rogers. Jego zdaniem dla kształtowania się poczucia wewnętrznego „ja” istotny jest właśnie stosunek rodziców do dziecka, a zwłaszcza okazywanie przez nich aprobaty i wsparcia. Dzięki temu dziecko uczy się aprobować to, jakie jest, i włączać nowe doświadczenia siebie w obręb „ja”. Pochwały ze strony matki i ojca stają się podstawą jego poczucia własnej wartości. Gdy rodzice chwalą dziecko za to, co robi, pojawia się zgodność doświadczenia z ”ja” i poczucie wewnętrznej spójności. A poczucie wewnętrznej spójności i posiadanie pozytywnego wizerunku siebie to - według Rogersa - dwie składowe silnej tożsamości.
Co się dzieje z dzieckiem wychowywanym w rodzinie alkoholowej, które często nie doświadcza aprobaty i wsparcia ze strony rodziców? Jego potrzeby są zazwyczaj niezauważane lub ograniczane do podstawowych, ponieważ innych nikt nie ma czasu zauważyć. Dziecko słyszy, że musi być samodzielne, musi pomagać mamusi i tatusiowi, którym jest ciężko. Dobrze byłoby również, gdyby zbyt wiele nie potrzebowało, gdyż inne sprawy i potrzeby rodziny są ważniejsze. I najlepiej niech nie mówi o swoich potrzebach, bo przecież mama zadba o nie na tyle, na ile zdoła. A jeśli usłyszy, że syn albo córka potrzebuje więcej, niż ona może dać, będzie jej przykro. Dziecko wychowujące się w rodzinie alkoholowej uczy się zatem ignorowania własnych potrzeb, nie nabywa umiejętności ich rozpoznawania i zaspokajania - zwykle przechodzi subtelny trening w rozpoznawaniu i zaspokajaniu potrzeb swoich rodziców. Wysłuchuje ich zwierzeń i problemów, pomaga w obowiązkach domowych, rozwiązuje sytuacje kryzysowe: „Tylko ja potrafiłam go uspokoić. Mówiłam mamie, by zabrała dzieciaki i zamknęła drzwi. Bałam się strasznie, bo bywał bardzo agresywny, ale potrafiłam z nim rozmawiać jakoś tak, że pomarudził i kładł się spać”.
Pierwotne treści zawarte w naszym wewnętrznym obrazie siebie są wynikiem tego, jak doświadczamy siebie i jak jesteśmy traktowani przez rodziców. Dziecko nieakceptowane, niezauważane czy krzywdzone doświadcza siebie jako człowieka cierpiącego z powodu zaniedbań i krzywd, opuszczonego i bezwartościowego. W taki też sposób zaczyna myśleć o sobie i tak się czuje, gdy pozostaje samo z sobą (np. jestem bezradny, głupi, bezwartościowy, niczego nie potrafię). Ponieważ żadne dziecko nie jest w rzeczywistości głupie, bezwartościowe i pozbawione możliwości rozwoju, pojawia się niespójność pomiędzy „ja” a doświadczeniami, które dowodzą jego zaradności, posiadanych umiejętności czy wrodzonych zdolności. Jednakże ta część „ja” w obliczu wewnętrznego konfliktu (Jaki jestem naprawdę: taki, jak mówią rodzice, czy taki, jak się zachowuję?) pozostaje ukryta w nieświadomości.
Utrwaleniu takiego fałszywego obrazu „ja” sprzyja również reguła zaprzeczania, charakterystyczna dla systemu rodziny alkoholowej. Alkoholik zaprzecza swojemu uzależnieniu, a jego partner nie przyznaje się, że nie radzi sobie z sytuacją picia małżonka - więc dziecko otrzymuje przekaz: „To nieprawda, co widzisz, myślisz i czujesz”. Wielokrotnie widzi pijanego ojca i słyszy, jak matka mówi na przykład: „On jest chory”, „Jest zmęczony” albo „Dobrze się bawi”. Dostrzega, że matka jest zła, ale ona uparcie twierdzi, że to tylko zmęczenie: „Ja zła?! Jakbyś ty cały dzień przestał na nogach, a potem musiał się użerać z pijakiem, też byłbyś zmęczony!”. Dziecko przestaje zatem dawać wiarę swoim zmysłom, bo wielokrotnie mówiono mu, że było inaczej, niż słyszało, widziało i czuło. Brak zaufania do własnego postrzegania może po łatach sprawiać, że DDA jako jedyni nie będą pewni, czy od kogoś czuć alkohol, czy prawidłowo rozpoznają stan emocjonalny drugiej osoby.
Reguła zaprzeczania znajduje również zastosowanie w świecie wewnętrznym: myśli i uczuć. Kiedy dziecko z rodziny alkoholowej pozwoli sobie na wyrażenie swoich gwałtownych uczuć, mówiąc na przykład: „Nienawidzę go” - zwykle słyszy:
„Nie wolno ci tak mówić. To twój ojciec. Ojca należy kochać”. A kiedy rozpacza, bo zostało skarcone „za nic”, matka wspiera je słowami: „Tak naprawdę tatuś cię kocha, chce żebyś wyrósł na dobrego człowieka”.
Jeśli dziecko nauczy się nie ufać sobie, czyli temu, co postrzega, odczuwa i myśli - traci wewnętrzne punkty orientacyjne i zaczyna kierować się czymś lub kimś zewnętrznym. Będzie to niepijący rodzic, religia, inni ludzie albo cokolwiek, od czego można się uzależnić.
Wytworzenie więzi z matką i ojcem, przeżycie pierwotnej zależności, w której zostaną zaspokojone potrzeby dziecka, a która go nie zniewoli, lecz pozwoli się rozwinąć - jest bardzo silną potrzebą. Zwykle dziecko związuje się silniej z jednym z rodziców. W rodzinach alkoholowych w naturalny sposób spędza ono więcej czasu z niepijącym rodzicem. To on lepiej rozumie i zaspokaja jego potrzeby. Zdarza się jednak dość często, że dziecko związuje się mocniej z rodzicem pijącym, jako bardziej przewidywalnym i mniej raniącym. Niepijący może reagować na kryzys rodzinny ciągłą złością, przelewaną na domowników. A usiłując utrzymać pod kontrolą sytuację rodzinną, nierzadko odwoływać się będzie do manipulacji emocjami i zachowaniami dzieci: „Jak możesz mi to robić?! Chcesz mnie do grobu wpędzić! Lekarz powiedział, że nie mogę się denerwować”.
Czasem zdarza się tak, że dziecko nie może wytworzyć realnej więzi z żadnym z rodziców, gdyż oboje są zbyt nieobecni lub raniący. Wówczas idealizuje sobie jedno z nich i wytwarza taką wyobrażoną więź z wyidealizowanym obiektem. Oto opisy pijących rodziców, zaniedbujących swe dzieci, do późnej starości domagających się, by życie dzieci kręciło się wokół nich: „Moja matka jest wspaniałą osobą. Zawsze nas kochała i chciała dla nas jak najlepiej. Właściwie poświęciła dla nas swoje życie. Jej było trudniej niż nam”; „Ojciec był cudowny, zabierał mnie do teatru i uczył słuchać muzyki. Dzięki niemu poznałam wiele sławnych osób. Czytał mi książki, bawiliśmy się razem”.
Więzi, które udaje się stworzyć z rodzicami w rodzinie alkoholowej, przypominają huśtawkę: bardzo blisko - bardzo daleko. Rodzic, gdy sam potrzebuje bliskości, powierza dziecku swoje problemy i tajemnice, nie zawsze adekwatne do jego wieku. Gdy nie potrzebuje bliskości, wyznacza granicę - „Dzieci i ryby głosu nie mają”, „Nie pyskuj” - nie licząc się z potrzebami syna czy córki. A takie sytuacje uczą dziecko o nieprzewidywalności w relacji z rodzicami i tego, że w bliskości łatwiej zranić. Otwartość, zaufanie i bliskość stają się jedynie instrumentami do zaspokojenia cudzych potrzeb, nie są zaś sposobem na zbudowanie bliskiego związku.
Zgodnie z koncepcją Rogersa, dziecko w rodzinie alkoholowej - pozbawione aprobaty, wsparcia i realnych informacji na temat tego, jakie jest - musi wykształcić strukturę „ja” będącą źródłem zaburzeń i dysfunkcji. Po pierwsze dlatego, że brak jest podstaw kształtujących poczucie własnej wartości lub tworzone są podstawy do negatywnej samooceny, niezgodnej z rzeczywistym obrazem dziecka. Po drugie, pojawia się rozbieżność pomiędzy „ja” a doświadczeniem, a istotna część realnego doświadczania „ja” pozostaje w nieświadomości. Po trzecie, następuje zniekształcenie i niespójność obrazu siebie, będąca źródłem ciągłego niepokoju i dysonansu. I wreszcie po czwarte, następuje zablokowanie lub utrudnienie rozwoju „ja”, ze względu na niedopuszczanie do świadomości ważnych doświadczeń tegoż „ja” (np. przeżywania złości, zazdrości czy lęku).
Dziecko wzrastające w chaotycznych regułach rodziny alkoholowej uczy się nie mówić o sobie, o swoich potrzebach i o tym, co dzieje się w domu. A po doświadczeniach w pierwotnych relacjach, Dorosłe Dzieci Alkoholików starają się nie ufać nikomu. Ich wewnętrzna tożsamość zbudowana jest wokół tego, jacy powinni być, gdyż jacy są - nie wiedzą. Czasem spotykają kogoś, kto wydaje się dawać szansę na prawdziwie bliski związek, w którym możliwe będą pełna akceptacja i bezwarunkowa miłość. Ponieważ DDA nie potrafi budować bliskości i związku, zatraca się w nim bezgranicznie, ujawniając dziecięce - wyparte wcześniej - emocje i pragnienia.
Andrzej ma 30 lat, dobrą pracę i własne mieszkanie. Przełożeni go cenią, a podwładni lubią, gdyż jest sprawiedliwy, kompetentny i pracowity. Jedynym jego problemem są związki z kobietami. Chciałby założyć rodzinę, ale wciąż wybiera niewłaściwe kobiety: pijące, bez pracy albo zdradzające swych partnerów. Tak naprawdę pogardza nimi, ale mimo to „pakuje się” w romans za romansem. Jest miło, póki ma poczucie, że nie zależy mu na kobiecie. Sytuacja zmienia się po mniej więcej trzech miesiącach. Ku swemu zaskoczeniu, Andrzej zawsze angażuje się mocno. Kiedy nie ma przy nim kobiety, którą darzy uczuciem, czuje się opuszczony, zaniedbany i zdradzany. Zaczyna robić jej wymówki. Potem codziennością są prowokowane przez niego kłótnie. W końcu kobieta odchodzi, a on powoli - cierpiąc, ale i czując ulgę - wraca do równowagi emocjonalnej.
Andrzej dorastał w rodzinie, w której ojciec nadużywał alkoholu. Ktoś zapyta: „A co to ma wspólnego z jego perypetiami miłosnymi?”. Otóż w swojej rodzinie Andrzej czuł się podobnie. Kiedy ojciec pił, matka czyniła z syna swojego powiernika i sojusznika. Buntowała go przeciwko zaniedbującemu ją mężowi. Ale ojciec przestawał pić, a wówczas matka nie potrzebowała już syna. W rozmowach z mężem zdradzała tajemnice powierzone jej przez chłopca. Wyjeżdżali - jak zgodne małżeństwo - na romantyczne weekendy. Ciągle gdzieś wychodzili. Andrzej czuł się oszukany i opuszczony. A matka wciąż nadskakiwała ojcu i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało - syn nie znosił jej takiej. Gdy ojciec pił, Andrzej czuł, że ma matkę, choć ona była nieszczęśliwa.
Mój słownik wyrazów codziennych
Dom? Ale ja nie rozumiem tego słowa, tak samo jak słów: rodzina, miłość, dziękuję, proszę, przepraszam. Nie ma ich w moim słowniku, ale doskonale znam znaczenie wyrażeń: spier..., wynocha z domu, nie chcę oglądać waszych mord.
Mam 21 lat. To jest mało, ale jednocześnie dużo. Bardzo wcześnie musiałam dorosnąć. Dzieciństwo? O tak, było - i to jakie! Wybuchowe! Codzienne czekanie na pijanego ojca, który nie potrafi sam rozwiązać sobie butów. Czekanie na awantury, na wyzwiska: szmato, darmozjadzie jeden, wypier... mi z domu, zamorduję was.
Nie mogłam mieć przyjaciół. Nie wolno, zabroniono. Co noc modliłam się o śmierć, nie chciałam takiego życia. Życia, w którym zastanawiałam się, o co dzisiaj będzie awantura: o nieumyty talerz, o sukienkę, czy może tak po prostu, bo jest za cicho.
DDA z Krasnegostawu
Nie chcę nienawiści
Kiedy byłam dzieckiem, miałam dwa życia. Ich rytm i długość określał Tata. To On dawał im początek i koniec. Gdy pił, byliśmy rodziną alkoholową, a ja byłam dzieckiem alkoholika. Gdy nie pił, byliśmy standardową polską rodziną: 2+2, a ja - córką tatusia. Gdy pił - nienawidziłam Go, gdy nie pił - kochałam, wierząc całym sercem, że już nigdy pić nie będzie. Bo każdy ciąg picia kończył się przyrzeczeniem, że to był ostatni raz. Ostatnich razów było kilkaset.
Gdy Tata nie pił, świat był piękny. Chodziliśmy na basen i do kina, przynosił mamie kwiaty, całymi nocami stał w peerelowskich kolejkach po czekolady dla nas. I nie rozumiałam, dlaczego jednym kieliszkiem wódki odbierał nam to wszystko.
Potem Tata odszedł. Miałam 15 lat. I nadal nic nie rozumiałam. Teraz mam 25 lat. Własną rodzinę i własne życie. I zaczęłam rozumieć. Już teraz wiem, że były problemy, z którymi Tata nie mógł sobie poradzić, sprawy, które Go przerosły. Teraz pamiętam tylko te dobre chwile. Z perspektywy czasu oceniam, że moje dzieciństwo nie było złe, było na swój sposób szczęśliwe. Wyparłam to wszystko, co mnie raniło. Bo jaki sens ma pielęgnowanie w sobie nienawiści?
Ewa
Przeglądałam się w butelkach
Nigdy nie usłyszałam pochwały z ust ojca, zawsze rozkazywał. Stawiał mi wysoko poprzeczkę, więc myślałam, że jestem leniwa, słaba i głupia. Gdy zaczynał pić, nie mogłam wyjść na podwórko, bo dzieciaki śmiały się ze mnie. Było mi wstyd, że mój tata pije.
Z biegiem czasu, gdy rozumiałam więcej, mama zaczęła mi się zwierzać. Pytała, co ma zrobić, i oczekiwała odpowiedzi. Przez ojca alkoholika zostałam pozbawiona tego, co dla dziecka najważniejsze, beztroskiego dzieciństwa - gdyż zawsze dawały o sobie znać niepewność i strach, że wróci do domu nietrzeźwy. Zamiast przeglądać się w oczach taty, przeglądałam się w jego butelkach po wódce.
Zdaję sobie sprawę, ze powinnam się zwrócić do specjalisty. A co będzie, jeśli osoba, która ma mi pomóc, zawiedzie mnie? Nie chcę zostać zraniona kolejny raz.
Nastolatka z Rzeszowa
4. Bohater, maskotka, niewidzialne dziecko
Rodzina to system, którego podstawowym celem jest rozwój wszystkich jego członków. Gdy prawidłowo funkcjonuje, poszczególni członkowie w sposób elastyczny wypełniają określone role służące zaspokojeniu jej potrzeb. Ale ten sprawny mechanizm przestaje takim być, jeśli ktoś z dorosłych nadużywa alkoholu. Wraz z nasileniem kryzysu rodzinnego staje się on coraz bardziej chaotyczny i niestabilny, między innymi dlatego, że jedno lub oboje rodzice przestają wypełniać swoje role. Aby rodzina przetrwała, konieczne jest znalezienie takiej struktury, której jednym z elementów są sztywno określone role. Wtedy zachowania członków rodziny stają się przewidywalne i bezpieczne. Im bardziej system rodzinny zdominowany jest przez nadmierne picie jednego z dorosłych, tym jego reguły są sztywniejsze i bardziej rygorystyczne.
Wymienianie jedynie kilku ról to nadmierne uproszczenie. Opiszę je jednak, gdyż pozwalają zrozumieć istotę oraz konsekwencje funkcjonowania w roli służącej systemowi rodzinnemu, a nie jednostce.
„Bohater rodzinny” to dziecko, które dostarcza rodzinie poczucia wartości, dumy i sukcesu. Zwykle bierze na siebie różne obowiązki i świetnie sobie z nimi radzi. Ponieważ znaczna ich część to sprawy dorosłych (np. gotowanie, sprzątanie, wychowywanie młodszego rodzeństwa), bohater staje się „małym dorosłym”: dzielny, opanowany, pełen poświęcenia i gotowości do rezygnacji z siebie dla innych. Dalsza rodzina, znajomi i sąsiedzi często z zazdrością patrzą na takie dziecko, chwalą je i podziwiają. Dzięki bohaterowi rodzina może poczuć się dobrze, bo przecież wychowała tak odpowiedzialnego i odnoszącego sukcesy młodego człowieka.
Tylko czasem ktoś zauważy, że bohater to bardzo skryte dziecko, wiecznie niezadowolone z siebie i z tego, co osiągnęło. „Bohater rodzinny” wciąż bywa napięty, ponieważ obawia się, że ktoś wreszcie odkryje, iż wcale nie jest takim, jak widać na zewnątrz. Towarzyszy mu przy tym poczucie bezwartościowości. Czuje się nieszczęśliwy, zaniedbany i osamotniony. Jego rola w rodzinie to być odpowiedzialnym dorosłym. Ale dziecko, które nie przeszło pełnego cyklu dorastania i dojrzewania, nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Dzieci jednak bardzo szybko uczą się poprzez modelowanie i naśladownictwo, co pozwala im przekonująco odgrywać daną rolę, choć wewnętrznie nie są do niej przygotowane.
„Kozłem ofiarnym” też zazwyczaj jest dziecko. Dzięki niemu rodzina może odwrócić uwagę od swoich rzeczywistych problemów. Traktuje bowiem dziecko jako swoisty obiekt zastępczy, na którym można się skoncentrować i wyładować negatywne uczucia. „Kozioł ofiarny” jest z pozoru przeciwieństwem „bohatera rodzinnego”. Dorośli postrzegają takie dziecko jako nieodpowiedzialne i trudne, przynoszące swoim zachowaniem kłopoty i problemy. Często kiepsko się uczy, wcześnie sięga po używki, wpada w tzw. złe towarzystwo. Wobec rodziców jest zwykle bezczelne i aroganckie. W ten sposób wyraża bowiem negatywne emocje, jakie członkowie rodziny odreagowują na nim.
„Kozioł ofiarny” może być jednak zadziwiająco podobny do „bohatera rodzinnego”: tak jak on potrafi wziąć odpowiedzialność za to, co dzieje się w rodzinie. Ale bohater bierze na siebie odpowiedzialność za pozytywny wizerunek rodziny, zaś kozioł - za negatywny. Dzieci w obu rolach przeżywają lęk, poczucie odrzucenia, osamotnienia i skrzywdzenia. U „kozła ofiarnego” czasem pojawia się również uczucie nienawiści do świata i ludzi, którzy nie dają mu żadnej szansy na bycie dobrym, a także uczucie zazdrości i niedoceniania.
„Kozioł ofiarny” ma zapewnić dobre samopoczucie rodzinie, która może zrzucić na niego odpowiedzialność za wszystko: to nie my jesteśmy źli, to on jest trudnym dzieckiem, łobuzem, wpadł w złe towarzystwo itd. Za każdym razem, gdy trafiają do mnie pacjenci funkcjonujący kiedyś w tej roli w swoich rodzinach, zadziwia mnie, jak niewielki wpływ na takie zachowanie miał ich temperament czy osobowość. Co prawda zdarza się; że kozłami zostają dzieci, które temperamentalnie mają większą łatwość wyrażania złości bądź buntu, ale nie jest to wcale regułą.
Za poprawianie nastroju i humoru rodziny odpowiada „dziecko-maskotka”. Na jego widok pojawiają się uśmiechy na twarzach, domownicy rozluźniają się i uspokajają. Często staje się ono domowym antidotum na kryzysowe chwile: „Uspokój ojca, ciebie posłucha”. Rodzice lubią popisywać się maskotką przed innymi. Jednocześnie - bez względu na wiek - traktują ją jak osobę niedojrzałą, niewiele rozumiejącą z tego, co się wokół niej dzieje.
Kiedy maskotka musi poradzić sobie z czyjąś złością czy wściekłością, wobec których bezsilni są dorośli domownicy - tak naprawdę jest przestraszona i napięta. Ma poczucie, że jeśli nie może poprawić komuś nastroju, staje się niepotrzebna jak porzucona przytulanka.
Dziecko „niewidzialne” (zwane także dzieckiem we mgle lub dzieckiem zagubionym) zachowuje się tak, jakby go nie było. Godzinami potrafi zajmować się sobą. Nie sprawia kłopotów wychowawczych, zwykle niczego nie chce. W kontaktach społecznych jest wycofane, czasem uznawane za nieśmiałe. Robi wszystko, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Czasem udaje mu się to na tyle dobrze, że wychowuje się w swoistej izolacji społecznej, pomimo ludzi wokół. Takiemu dziecku brakuje podstawowych umiejętności interpersonalnych: nawiązywania kontaktu, wyrażania swoich potrzeb czy współpracy z innymi. W szkole wyraźnie odbiega od swoich rówieśników poziomem umiejętności społecznych.
„Niewidzialne” dziecko czuje się bezwartościowe, niegodne uwagi innych i osamotnione. Ale równocześnie jest zagniewane, iż nikt nie zwraca na nie uwagi. Jego zachowaniem kieruje poczucie, że najlepiej by się stało, gdyby go nie było.
Kiedy w trakcie terapii pacjenci pracują nad identyfikacją własnych ról w ich rodzinach, często pytają, czy możliwe jest połączenie kilku ról. Odpowiedź brzmi: tak. John Bradshaw pisze, że jeśli jeden z rodziców nie wypełnia swojej roli z jakiegokolwiek powodu (jest pijany, nieobecny, chory itd.), zwykle któreś z dzieci wchodzi w jego rolę. Gdy rodzina potrzebuje sukcesu, dziecko będzie bohaterem. Jeżeli potrzeba kogoś, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za dziejące się w niej zło - stanie się kozłem. W rodzinie wielodzietnej każde z dzieci może wypełniać inną rolę. Ale kiedy na przykład najstarsze odchodzi z domu, zwykle kolejne przejmuje jego rolę, porzucając dotychczasową. To pokazuje, jak ważną potrzebę rodziny zaspokaja dana rola i jak silnie związana jest ona z systemem rodzinnym, a nie z cechami dziecka.
Przyjmując określoną rolę, młody człowiek uczy się, jakie uczucia ma wyrażać, a jakich nie. „Bohater rodzinny” ma prezentować swoją kompetencję i odpowiedzialność, „kozioł ofiarny” - złość, „dziecko-maskotka” powinno mieć zawsze dobry nastrój, a „niewidzialne” musi być samowystarczalne. Oznacza to, że dzieci muszą rozwijać cechy w jakiś sposób potrzebne rodzinie, zaś ukryć te, które są w niej niepożądane. I tak bohater może skrywać wewnątrz strach i osamotnienie, kozioł - swoje mocne strony, maskotka - smutek, a niewidzialne - wściekłość. W ten sposób przyjęta przez dziecko rola staje się jego zewnętrznym „ja”, pod którym skrywa, jakie jest naprawdę. Zewnętrzne „ja” to forma obrony, sposób na przetrwanie w dysfunkcyjnym systemie rodzinnym, sposób na bycie kochanym, na przyciągnięcie uwagi, nadzieja na zaspokojenie podstawowych dziecięcych potrzeb.
Inną konsekwencją poświęcenia własnego „ja” na rzecz stabilności rodziny bywa częste u DDA przeświadczenie: „Nie ja jestem ważny - ważniejsza jest grupa (rodzina, klasa, zespół w pracy itp.)”. Towarzyszy temu nawyk dbania o potrzeby innych, o grupę, z którą taki człowiek się identyfikuje.
Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe? To najczęstsze pytania, z jakimi DDA przychodzą na terapię. Zadają je z dużym niepokojem. Obawiają się, że może prawdą jest to, co słyszeli od bliskich w chwilach złości: że są bezwartościowi, niegodni zainteresowania i pokochania. W mojej praktyce klinicznej nie zdarzyło się, by prawda o osobie była tak okrutna, jak jej lęki i wewnętrzne przekonania. Aby jednak znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania, trzeba uświadomić sobie, w jakiej roli byłem lub nadal jestem - i przestać w niej funkcjonować.
Moje prawo do życia
Wychowałam się w rodzinie alkoholika - tkwiłam w koszmarze przez 30 lat. Czułam się opuszczona przez cały świat. W tym wszystkim sama, wspierająca mamusię, wysłuchująca jej cierpiętniczych lamentów, wywodów o jej ciężkim życiu, przyjmująca całe jej cierpienie na siebie; cały jej ból i nieudane życie.
Wybaczyłam ojcu - był chory, był alkoholikiem. Czuję żal do mamy; pewnie nieświadomie, ale ciągnęła mnie za sobą w to piekło, zrobiła sobie ze mnie powiernicę, choć miałam niewiele lat.
Próbowałam z mamą rozmawiać na ten temat. Nic z tego nie wychodzi, bo ona uważa, że to ona miała ciężkie życie, a ja przecież byłam tylko (!) dzieckiem, więc nie mogłam tego wszystkiego odczuwać. Uważa, że starała się, bym miała szczęśliwe dzieciństwo. Nie wiem, jak poradzić sobie z uczuciami do mamy. Wiem, że to moja matka - ale dlaczego mnie pogrąża, nie widzi mojego bólu. Liczy się tylko jej cierpienie. A gdzie jestem ja?! Zawsze byłam cichą, potulną córunią. Czy ja nie mam prawa żyć po swojemu? Mam.
Elżbieta z Radomska
Tata wracał pijany
Mam 18 lat. Wracając myślami do dzieciństwa, widzę ojca, który wracał z pracy pijany. Czasem potulnie szedł spać, ale częściej robił awantury: krzyczał, wyzywał mamę i wszystkich naokoło. Nie używał przemocy fizycznej, chociaż często tym groził. Ojca uspokajałam ja albo mój młodszy brat, tymczasem mama, siedząc w moim pokoju, płakała. Ją także musieliśmy pocieszać. Czasami dochodziło do tego, że ojciec chciał mamie „coś” zrobić, na przykład uderzyć ją w twarz - wtedy stawaliśmy pomiędzy nimi, trzymając im ręce. Wręcz prosiliśmy, aby się uspokoili.
Dwoje małych, bezbronnych dzieci, potrzebujących miłości, wsparcia, poczucia bezpieczeństwa, odpowiedzialnych za swoich rodziców. Czy taka jest rola dziecka?
Dla mnie najgorsze było napięcie przed przyjściem ojca. Ja i brat wiedzieliśmy, że skoro dotychczas nie wrócił, pewnie wróci pod wpływem alkoholu, ale nie mówiliśmy o tym. Uważam, że tylko pogłębialiśmy w sobie uczucie strachu, krzywdy, cierpienia i bezradności. Ja, jako starsza, czułam się odpowiedzialna także za brata. Próbowałam go jakoś pocieszyć.
Czuwałam nawet w nocy, ponieważ zdarzało się, że ojciec budził się i krzyki zaczynały się od nowa A rano musiałam przecież wstać, iść do szkoły i oczywiście udawać, że wszystko jest w porządku, że żyję w szczęśliwej rodzinie.
Ojciec nie pije od czterech lat, ponieważ jest chory. Leczy się u psychiatry. W domu da się wyczuć ogromne napięcie, żal, złość i poczucie krzywdy. Nadal o tym nie rozmawiamy. W ogóle mało ze sobą rozmawiamy.
Przechodzę teraz ciężki okres przeżywania swoich uczuć, od których nie można uciec. Uświadomiłam sobie także, że przeżycia z dzieciństwa mają bardzo duży wpływ na moje kontakty z ludźmi, jednak teraz mogę to zmienić. Nie miałam wpływu na zdarzenia w moim domu, ale mam wpływ na moje teraźniejsze życie. To ja nadaję mu sens.
Dziewczyna z Oławy
5. Zamrożeni ludzie
Większość Dorosłych Dzieci Alkoholików doświadcza problemów emocjonalnych. Jedni leczą się z powodu nawracającej depresji, inni z powodu nerwicy. Są tacy, którzy przychodzą do psychoterapeuty i mówią: „Nic nie czuję” lub „Mam kochającą rodzinę i wszystko mi się dobrze układa, ale wciąż wraca do mnie to, co czułem w domu: lęk, że to wszystko stracę, złość bez powodu. Nie rozumiem tego”. Timmen L. Cer-mak i Jacques Rutzky piszą („Czas uzdrowić swoje życie”, 1996): „Uczucia same w sobie rzadko bywają źródłem problemów. Jest nim natomiast niewłaściwy stosunek do uczuć, który powoduje, że traumatyczne przeżycia nie przestają prześladować ludzi w ich dalszym życiu”.
Dzieci, które wychowywały się w rodzinach, gdzie nadużywano alkoholu, przechodzą swoisty trening w sposobach radzenia sobie z emocjami. Zdarza się, że już we wczesnym okresie swojego życia narażone są na bardzo silne doświadczenia emocjonalne, pomimo że ich mechanizmy obronne nie są jeszcze zbyt dojrzale. Do tych doświadczeń wywołujących ekstremalne emocje można zaliczyć między innymi kłótnie (krzyki, bójki najbliższych i wyzwiska), zaniedbanie podstawowych potrzeb fizycznych (np. głód, zimno, nie zmieniane pieluszki) czy poczucie zagrożenia. Dziecko w takich sytuacjach przeżywa mieszankę trudnych uczuć, takich jak lęk, gniew i bezradność. Zwykle pozostaje z nimi samo, gdyż najbliższych nie ma lub są sprawcami sytuacji wywołującej ten nieprzyjemny stan. Doświadcza poczucia krzywdy, choć najczęściej nie uświadamia sobie tego. Dziecko radzi sobie z przeżywanym stanem różnie, w zależności od temperamentu i stopnia dojrzałości jego mechanizmów obronnych.
Zdaniem Jerzego Mellibrudy („Pułapka nie wybaczonej krzywdy”, 1997), im wcześniej wżyciu dziecka miały miejsce takie doświadczenia, tym wyraźniejsze jest ukształtowanie się jednego z dwóch sposobów obchodzenia się z emocjami: zamrożenia lub nadwrażliwości emocjonalnej. Niektóre dzieci na silny krzyk czy nagłe zagrożenie reagują zastygnięciem. Inne potrafią zamrozić reakcję emocjonalną, jakby jej nie było. W każdym razie na zewnątrz nie widać przeżywanego stanu. Takie dzieci szybko uczą się, że lepiej nic nie czuć, gdyż uczucia są bolesne i przeszkadzają w działaniu. Odcięcie emocji, zamrożenie ciała tak, by nie pojawiły się w zachowaniu żadne czytelne reakcje, ułatwia dziecku poradzenie sobie w sytuacji zagrażającej.
Inne dzieci, czując napięcie (a sytuacji wywołujących je jest w rodzinach alkoholowych wiele), natychmiast wyrażają je na zewnątrz płaczem albo krzykiem. Często są postrzegane jako nadpobudliwe lub nadwrażliwe emocjonalnie. Silne napięcie może znajdować ujście w czynnościach kompulsywnych czy w innych objawach nerwicowych. Czasem dzieci takie trafiają wcześnie do psychologa i mogą być leczone z powodu silnej nerwicy.
Niektóre dzieci radzą sobie z trudnymi emocjami, zamieniając je na łatwiejsze do przeżywania. Adam jest na przykład chronicznym złośnikiem - gdy czuje się niepewnie, gdy bywa wystraszony albo zmęczony, natychmiast popada w złość. Bogdana natomiast wszyscy postrzegają jako zalęknionego i niepewnego, ponieważ strach to jedyna reakcja, jaką ujawnia. Dopiero na terapii każdy z nich odkrywa bogactwo przeżywanych stanów. Manipulowanie doznawanymi uczuciami chroni ich od przeżywania tego, czego nie chcą doświadczać.
Typowymi sposobami radzenia sobie przez dzieci z rodzin alkoholowych z trudnymi emocjami są: zepchnięcie uczuć do podświadomości, pomniejszanie ich lub zaprzeczanie, nie rozpoznawanie ich (nie nazywanie) i mylenie z myślami (np. „Czuję, że nie chcecie ze mną rozmawiać i mnie nie lubicie”). A owe trudne emocje to najczęściej wstyd, poczucie winy, gniew, smutek i strach.
Uczucia wstydu najsilniej doświadczają ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach zaburzonych w sposób widoczny dla otoczenia - kiedy wszyscy widzieli pijanego ojca i wiedzieli, z jakiej rodziny się pochodzi. Czasem takie osoby czują się napiętnowane, skażone faktem, że ich rodzic pił. Dlatego tak trudno im, mimo oczywistych faktów, nazwać swojego ojca alkoholikiem. Zastanawiają się: „Bo w jakim świetle to mnie stawia?”.
Często dziecko alkoholików przeżywa także swoiste poczucie odpowiedzialności za nałóg rodzica. Myśli, że ojciec pije, gdyż ono jest niegrzeczne, źle się uczy lub coś robi nie tak. Zdarza się, że tego typu zarzuty słyszy od bliskich, co wzmacnia poczucie winy.
Kiedy DDA zaczynają przyglądać się swoim doświadczeniom z dzieciństwa, zwykle pojawia się lęk: lęk przed wspomnieniami, lęk zapamiętany z groźnych sytuacji, lęk przed tym, co odkryją o sobie. Ludzie różnią się poziomem lęku, ale dorośli, którzy wychowywali się w rodzinach alkoholowych, noszą go w sobie dużo. Nie zawsze jest on widoczny. Często bywa starannie ukrywany i pojawia się jedynie w bliskich związkach. Może też być zamieniany na inne uczucie, na przykład złość, która daje więcej energii i siły, pomaga radzić sobie z bezradnością. W dzieciństwie lęk był niejednokrotnie podstawową informacją o zagrożeniu, pozwalającą go uniknąć. Niestety w życiu dorosłym częściej pojawia się w postaci fobii, lęków przed autorytetami i przełożonymi, co znacznie utrudnia dojrzałe funkcjonowanie.
Gniew jest naturalną reakcją na krzywdę naszych bliskich. Zatem kiedy DDA uświadamia sobie własne krzywdy i zaniedbania, pojawiają się poczucie niesprawiedliwości, bunt przeciwko temu, co kiedyś się stało, i różne odmiany gniewu. Praca z uczuciem gniewu jest trudna. Ludzie, którzy wiedzą, co się dzieje, gdy ktoś przeżywa negatywne emocje w sposób niekontrolowany, zwykle unikają wszelkiej złości. Kojarzą ją z agresją i przemocą. Trudno im uwierzyć, że złość czy gniew mogą wnosić cokolwiek konstruktywnego. I rzadko łączą swoją melancholię z uczuciem, którego - jak twierdzą - nie czują.
Chyba wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików znają uczucie zalegającego smutku. Niewiele z nich leczy się jednak z powodu depresji. Smutek bezpowrotnej straty, dziecięce rozżalenie, kiedy najchętniej schowałoby się pod kołdrą przed całym światem, i poczucie osamotnienia - związane są z jakąś formą opuszczenia, której się doznało. Dziecko czuje się opuszczone, gdy ma niepełną rodzinę, ale także gdy długo jest samo w domu albo gdy permanentnie nie ma nikogo, kto poświęciłby mu czas i uwagę. Każdy z nas nosi wspomnienia, które wywołują w nim głęboki smutek. DDA mają takich wspomnień dużo.
Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików wyraża przekonanie, że uczucia można w pełni kontrolować. Przeświadczenie: wszystko albo nic (albo mam całkowitą kontrolę, czyli to; co czuję, zależy jedynie od mojej woli, albo nie mam żadnej kontroli nad swoimi emocjami) - jest jednak złudzeniem. Pełna samokontrola i brak samokontroli w sferze uczuć to bieguny braku tych samych umiejętności: adekwatnego korzystania z własnej sfery emocjonalnej. Możliwa jest oczywiście kontrola świadomości i wyrażania uczuć. Ale nie można kontrolować pojawiania się uczuć. Zwiększając świadomość tego, co się przeżywa, można to wyrazić albo nie - zgodnie ze swoją wolą.
Efektem zmian w reakcjach emocjonalnych u dzieci z rodzin alkoholowych bywa postawa obronna wobec życia i ludzi. Człowiek taki żyje w ciągłym napięciu, które wiąże się z przekonaniem, że świat i ludzie są do niego wrogo nastawieni, a on nie ma na to wpływu. Może tylko trwać w ciągłym oczekiwaniu na coś nieprzyjemnego, co na pewno się wydarzy (np. atak, nieszczęście, agresja). Celem takiej osoby jest przetrwanie. Trudno jej być otwartą i ufną. To oznacza dla niej bezradność i wystawienie się na atak.
DDA nie mają złudzeń
Oboje z mężem jesteśmy DDA Mamy ponad 40 lat i tamte problemy nie powinny już mieć wpływu na nasze życie. Zastanawiam się, co - pomimo starań - pozostało. Pozostał łęk przed bliskością, aby znowu nie zostać zranionym, oszukanym.
Ja, choć jestem osobą z natury otwartą i towarzyską, mam bardzo wielu znajomych, wiele koleżanek, ale nie przyjaciół. Słowa „przyjaciel” używam bardzo rzadko, obawiam się go. Nadałam mu takie znaczenie, że nikt, łącznie ze mną, nie byłby mu w stanie sprostać. Mąż, który jest typem samotnika, choć osobą bardzo uczuciową, ma jednego bliskiego kolegę. Mam wrażenie, ze woli rzeczy od ludzi, ponieważ one są przewidywalne.
Jest coś, co moim zdaniem szczególnie wyróżnia DDA - to brak złudzeń. Zbyt wcześnie zostaliśmy odarci z niewinności. Zobaczyliśmy ciemną stronę natury ludzkiej, gdy nie byliśmy do tego zupełnie przygotowani, nie wykształciliśmy żadnych mechanizmów obronnych.
DDA z Tych
Próbuję radzić sobie sama
Myślałam, że przeszłość mam już za sobą. Jednak gdy mój mąż zaczął nadużywać alkoholu, zaczęłam mieć koszmary, bałam się, że scenariusz życia mojej mamy zostanie powtórzony. Po roku udałam się do poradni dla osób uzależnionych. Tam dowiedziałam się, że jestem DDA. W ośrodku przeszłam terapię dla współuzależnionych i drugą dla osób nie radzących sobie ze złością. Chciałam pójść na terapię DDA, jednak termin kolidował z moimi zajęciami. Próbuję radzić sobie sama, ale mam problemy ze swoją osobowością. Nie wiem, czego chcę. Chcę mieć dziecko, a gdy zbliża się jajeczkowanie, już nie chcę; chcę być sama, a za chwilę nie wyobrażam sobie samotności; itd.
Co robić, by to zmienić? Jak pogodzić człowieka, którym jestem na zewnątrz, z tym w środku? Jak w takim stanie żyć, jak zachować normalność? Jak pozbyć się tego smutku, napięcia i strachu? Nie chcę, by wszyscy wiedzieli, że jestem DDA. Boję się, że ludzie zaczną mnie traktować i oceniać inaczej. Nie potrzebuję litości czy wyrozumiałości. Potrzebuję pomocy. Jak sobie z tym radzić? Dziura bezradności pożera mnie coraz bardziej.
Wioletta ze Szczecina
Historie się powtarzają
Mam 36 lat. Jestem DDA. Pięcioro mojego rodzeństwa też. Ojciec zmarł trzy lata temu. Powód - nadużywanie alkoholu Matka bardzo cierpiała, ale tkwiła w tym chorym związku. W naszym życiu przeplatały się: nauka, ciężka praca, opiekowanie się rodzeństwem i oczekiwanie, w jakim stanie przyjdzie do domu „kochany tatuś”. Najczęściej wracał pijany. Ciągle awantury, bicie matki i tego z nas, które się nawinęło pod rękę, rozbijanie mebli. Molestowanie nas dziewcząt. Matka wiedziała o tym, lecz była bierna. Zimą ucieczki w mróz, śnieg - boso. Wiele razy wchodziłam na strych i przez okienko w dachu wypatrywałam, w jakim stanie ojciec wraca z pracy. Kiedy widziałam, jakim krokiem idzie, trzęsłam się ze strachu: co będzie? co dzisiaj zrobi?
Jak na ironię, mimo wcześniejszych przyrzeczeń mojego rodzeństwa, że nie podzielimy losu matki, historie się powtarzają. Obydwie siostry mają mężów alkoholików. Brat jest alkoholikiem. Cierpi jego rodzina, on też, jednak nie przyjmuje tego do wiadomości. Moim młodszym braciom i mnie się udało. Ale problemy moich sióstr są moimi problemami. Próby rozmów na temat pomocy kończą się złością. Przez moje chore ambicje chcę robić wszystko najlepiej. Nienawidzę kłótni, agresji i wszelkiego zła. Chcę przed tym uciec. Ale dokąd?
Irena z Torunia
6. Dziecko w dżungli
Myślenie Dorosłych Dzieci Alkoholików w zasadzie nie odbiega od normy, trudno mówić o patologii czy trwałych zmianach. Czasami można nawet powiedzieć, iż DDA cechuje wyjątkowa trzeźwość myślenia w sytuacjach stresowych i ekstremalnych. Potrafią podejmować dobre decyzje i trafnie analizować sytuację, podczas gdy innym przeszkadzają w tym silne napięcie lub emocje. Ta cecha myślenia DDA ujawnia się zwłaszcza w sytuacjach konkretnych zadań i wyzwań życiowych, na przykład w życiu zawodowym. Inaczej jest w sytuacjach społecznych, w myśleniu o sobie albo o swojej relacji ze światem. W tych obszarach myślenie DDA cechuje schematyczność i kompulsywność: przekonania i myśli ukształtowane na bazie doświadczeń z dzieciństwa wracają w formie natrętnych myśli, kierując zachowaniem dorosłego człowieka.
Sposoby postrzegania świata i siebie z trudem poddają się zmianie w wyniku nabywania nowych doświadczeń - podobnie jak u osób po traumie, których myśli dotyczące urazowego doświadczenia i przekonania ukształtowane pod jego wpływem są bardzo odporne na zmianę. Prawdopodobnie ma to związek z pamięcią autobiograficzną, leżącą u podstaw naszego myślenia o sobie, o innych i o świecie. W niej znajdują się pewne skrypty, czyli przekonania. Tworzą się one w wyniku wielokrotnego zetknięcia się z taką samą sekwencją wydarzeń, co sprawia, że sytuacja ta ulega uogólnieniu i myślimy, że jest typowa. Aby zrozumieć myślenie charakterystyczne dla DDA, musimy poszukać odpowiedzi na pytanie, z jakimi sekwencjami wydarzeń, sytuacji i relacji spotyka się dziecko w rodzinie, w której nadużywa się alkoholu, co w wyniku tych doświadczeń staje się dla niego typowe.
Świat widziany oczami dziecka alkoholika jest niebezpieczny, bo nieprzewidywalny. To, co wydarzy się w najbliższym otoczeniu, w dużym stopniu zależy od tego, czy rodzic będzie pijany, czy też trzeźwy, i w jakim nastroju będzie drugi z opiekunów. Nieprzewidywalność otoczenia najczęściej wiąże się dla dziecka z tzw. obiektami społecznymi, czyli z ludźmi. Obiekty nieożywione, na przykład dom, meble, zabawki bądź podwórko, mogą stać się symbolem stałości i trwania. Niestety, ta stałość czasem również bywa niszczona. Podeptane w ferworze awantury zabawki, zniszczone meble, konieczność kolejnej przeprowadzki lub brak swojego miejsca - to często normalność dla dziecka z rodziny alkoholowej.
Nieprzewidywalności świata doświadczają nie tylko dzieci z rodzin alkoholowych, w których występowała przemoc. Pojawia się ona także wtedy, gdy mamy do czynienia z różnego rodzaju zaniedbaniami. Pamiętam rodzeństwo, które miało jedne długie spodnie i parę ciepłych butów. Nosili je na zmianę. Często któreś z tych dzieci nie pojawiało się w szkole, ponieważ drugie wyszło wcześniej i nie wróciło; gdy nadeszła pora wyjścia drugiego. Koledzy śmiali się z rodzeństwa. Pewnie niektórzy czytelnicy uznają ten przykład za ekstremalny. Ale dla mnie bulwersujące było to; że u progu XXI wieku w ogóle zdarzyła się ta historia. Za to większość DDA zna z własnego doświadczenia historie zawiedzionych nadziei i zburzenia porządku dnia codziennego czy świąt, podobne do tej: „Niedzielny poranek. Leżę w łóżku i myślę o tym, co dziś się wydarzy: zjemy śniadanie wspólnie, co zdarza się jedynie w niedzielę, pójdziemy razem do kościoła - może spotkam tam kogoś znajomego i umówię się na popołudnie. I nagle słyszę zza drzwi podniesiony głos matki; ojciec jest jeszcze pijany po wczorajszym, a ona przywołuje go do porządku. Epitety: »ty skur.. choć w niedzielę mógłbyś...«, »a co ty kur... sobie myślisz« - wciskają mnie pod poduszkę. Pewnie słyszą je sąsiedzi. Nie pójdziemy do kościoła, chyba że ja sama. Nie będzie wspólnego śniadania ani obiadu. Będzie całodzienna awantura albo nabrzmiała cisza”.
Nieprzewidywalność świata powtarzająca się w doświadczeniu dziecka owocuje ukształtowaniem się w jego wewnętrznych przekonaniach myśli typu: świat jest wrogi; świat jest dżunglą, w której trudno przetrwać; świat jest tak urządzony, że nie ma sensu nic planować, bo wszystkie plany zostają zburzone; muszę coś zrobić, by on (ona) czuł się dobrze; muszę coś zrobić, by oni nie zrobili sobie krzywdy.
Dziecko, obserwując na co dzień relacje między rodzicami, a także ich relacje z innymi, tworzy swoje podstawowe przekonania i skrypty życiowe dotyczące tego, jak wyglądają relacje między ludźmi. Najczęściej rodziny alkoholowe są dość zamknięte i rzadko utrzymują kontakty z kimkolwiek. Sąsiadów, kolegów z pracy i dalszą rodzinę traktują jak obcych, obawiając się, że bliższe relacje z nimi ujawnią, iż w rodzinie jest problem alkoholowy. Często dzieci są pouczane, by trzymały się z daleka od obcych. Słyszą, jak rodzice mówią na przykład: „Ludzie krzywdzą”; „Lepiej, żeby inni nie wiedzieli o nas zbyt dużo”. A przekazy i nastawienia tego typu wyniesione z domu sprawiają, że dzieci alkoholików zachowują dystans wobec osób spoza rodziny. Jeżeli żyją w małym środowisku i sąsiedzi czy znajomi mogą zobaczyć pijanego rodzica albo usłyszeć awanturę, kontakty z nimi stają się dodatkowym źródłem stresu: „Co odpowiem, jeśli zapyta mnie, czy to mój ojciec?”. Dzieci alkoholików podczas spotkań z innymi często czują zażenowanie, zawstydzenie bądź nieśmiałość. Uczucia te również oddalają je od innych ludzi, podobnie jak braki w umiejętnościach interpersonalnych. Kiedy w dorosłości wchodzą w nowe środowisko lub kogoś poznają, w głowie pojawiają im się myśli w rodzaju: na pewno źle mnie ocenią; lepiej się zbytnio nie spoufalać; trzeba się mieć na baczności, bo ludzie manipulują i wykorzystują.
Rodzajem bliskich relacji są na przykład relacje między mężem i żoną, dzieckiem i rodzicem czy rodzeństwem. Schematy tego, jak mają one wyglądać i jak je budować, tworzymy na bazie dwóch źródeł związanych z rodziną pochodzenia: naszych osobistych relacji z najbliższymi i obserwując ich wzajemne relacje. Dziecko wychowujące się w rodzinie, w której alkohol jest codziennością, widzi, iż bliskości między rodzicami nie ma lub pojawia się ona w sposób zaskakujący. Obserwując matkę i ojca, zastanawia się: „Po co oni są ze sobą. Przecież męczą się razem”. Często w związkach alkoholowych nie istnieją pozytywne wzajemne uczucia, czułość czy przyjemność z bycia razem. Zamiast tego dużo jest wzajemnych pretensji, poczucia skrzywdzenia i różnych odmian złości. Jednak są także chwile, kiedy ku zaskoczeniu otoczenia pojawia się jakiś kształt bliskości. Na przykład wtedy, gdy matka mówi: „Nie mogę się z nim rozwieść, bo go kocham”; gdy mąż przynosi jej kwiaty i przeprasza za to, co się zdarzyło; gdy tworzą wspólny front: „My jesteśmy rodzicami i masz robić tak, jak my każemy”. Bliskość w związkach z osobą uzależnioną zwykle oznacza wzajemne krzywdzenie się oraz oscylowanie między bardzo dużą bliskością i jej brakiem: nierozmawianie ze sobą tygodniami lub wielogodzinna kłótnia, mówienie o miłości lub o nienawiści.
Często doświadczenie DDA mówi, że być blisko to być komuś potrzebnym. Bliskość nie oznacza wówczas wzajemnej otwartości i zaufania, odpowiedzi na potrzeby obu stron: „Ważna jest jedynie ta druga osoba, ja jestem ważny o tyle, o ile jestem jej potrzebny”. Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików czerpie zadowolenie z pracy i z rodziny, gdyż czują się tam potrzebne. Nie ma w tym oczywiście nic złego, ale warto sobie czasem zadać pytanie: „Co ja mam z tych relacji poza tym, że czuję się potrzebna?”. DDA nierzadko również myślą o bliskich relacjach na przykład tak: „Bliskość nie jest czymś, co można zbudować. Jest czymś, co się zdarza. A to, czy się zdarzy, nie zależy ode mnie”; „Bliskość oznacza ranienie się i przekraczanie granic. Jest zatem niebezpieczna”; „Kiedy się kocha, należy wszystko wybaczyć. Miłość wszystko usprawiedliwia”.
Dziecko w rodzinie alkoholowej, próbując swoich sił, szybko przekonuje się, że jest bezradne i słabe - zarówno wobec świata zewnętrznego, jak i wobec tego, co dzieje się w domu. Doświadczenie bezradności może sprawić, iż będzie starało się udowodnić wszystkim, jakie jest zaradne. Może również zaowocować syndromem wyuczonej bezradności, gdy dziecko nawet nie próbuje podejmować wysiłków adekwatnych do jego możliwości, ponieważ głęboko w nim tkwi przekonanie: „I tak mi nie wyjdzie, nie jestem wstanie tego zrobić”. Na terapii często proszę Dorosłe Dzieci Alkoholików o zebranie zdań na swój temat, które słyszeli w dzieciństwie. Otrzymujemy wówczas niepokrywające się obrazy, odzwierciedlające raczej to, jakimi ktoś chciał ich widzieć, a nie to, jacy byli. Obraz siebie DDA jest swoistym kolażem: tekstów ważnych osób, roli, w jakiej funkcjonowało w rodzinie, i tego, jak doświadczało siebie, będąc dzieckiem. Doświadczanie siebie to istotne spoiwo tego kolażu, gdyż zawiera skrypty typu: jestem słaby; jestem samotny; jestem nieważny; jestem bezsilny.
Na szczęście nie wszystkie głęboko ukryte, podświadome przekonania Dorosłych Dzieci Alkoholików na swój temat są negatywne. Gdyby tak było, nie byliby w stanie normalnie żyć. Jednak negatywna jest duża część owych przekonań, co sprawia, że DDA opisują siebie raczej negatywnie, koncentrując się na swoich wadach, nie wierząc w swoje siły i przymioty. Taki rodzaj myślenia o sobie wywołuje smutek, przygnębienie, poczucie beznadziejności i zwątpienie we własne możliwości. W różnych odmianach konstelację tych cech odnajduję u większości DDA zgłaszających się na terapię. Nie zawsze jest ona widoczna na pierwszy rzut oka, gdyż wielu z nich pokazuje światu maskę pewności siebie, zaradności i niezależności.
Podsumowując schematy poznawcze, jakie wytwarzają się w dziecku pod wpływem różnorodnych doświadczeń związanych z dzieciństwem spędzonym w rodzinie alkoholowej, można nakreślić obraz świata widziany oczami bezradnego, osamotnionego i zaniedbanego dziecka: Świat jest groźny, nieprzyjazny, lub wręcz wrogi. Ludzie są w nim nieobliczalni. Pod wpływem alkoholu bądź nieopanowanych emocji krzywdzą i wykorzystują. Albo będąc słabymi, stają się ofiarami innych. Bliskość z nimi jawi się jako coś pożądanego, ale także zagrażającego, gdyż zawsze ktoś jest skrzywdzonym, a ktoś inny krzywdzącym. Przed ludźmi i światem należy się zatem bronić. Jeśli nie potrafię obejść się bez świata i ludzi, to znaczy, że jestem słaby, bezradny i podatny na skrzywdzenie.
Aż korci mnie, by przeciwstawiając się tej trudnej wizji, stworzyć inny obraz świata - widziany oczami dziecka, przy którym stoi silny i zaradny rodzic. Ten świat jest przyjazny, a dziecko czuje się bezpieczne. Ludzie zachowują się zawsze tak, jak powinni. Żyją w zgodzie ze sobą i z innymi, szanują się wzajemnie i są gotowi nieść pomoc. Wiele dzieci alkoholików marzy o takim świecie. Wyobrażają sobie kochającą rodzinę, jaką mieliby, gdyby rodzic nie pił...
Zmiana schematów poznawczych i przekonań ukształtowanych przez dzieciństwo w rodzinie alkoholowej jest niezbędna, gdyż nie są one adekwatne do doświadczania świata w dorosłości. Zwykle bywają również źródłem głębokiego smutku i leżą u podstaw strategii życiowych dopasowanych do nakreślonej wyżej wizji, która nie przystaje do aktualnej rzeczywistości. Aby odnaleźć swoje własne skrypty w tej sprawie, trzeba przeanalizować osobiste doświadczenia, relacje i wspomnienia. Należy o tym pamiętać, ponieważ każdy z nas jest inny. A ja, pisząc o pewnych wspólnych cechach myślenia DDA, dokonuję uogólnień, i co za tym idzie - wielu uproszczeń. Ważne, by tej analizy nie dokonywać w samotności, jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi...
Walczę z przeszłością
Moja babcia wyszła za mąż za człowieka, który stał się alkoholikiem. Przeżyła z nim ponad 60 lat. Żadna z trzech córek z tego związku nie ułożyła sobie życia. Dzisiaj te trzy niemłode już kobiety są zamknięte w sobie, wrogo nastawione do świata. Moja mama wyszła za alkoholika. Ojciec pływał na statkach dalekomorskich. Rejsy trwały kilka miesięcy. Gdy wracał - pił. Teraz mam z nim sporadyczny kontakt, raczej mu współczuję. Z mamą też nie miałam dobrego kontaktu, ale uważałam ją za świętą. Nawet gdy powodowana swoją złością bardzo mnie raniła.
Swoje życie zaczęłam układać tuż przed trzydziestką. Mogę powiedzieć, że mi się udało. Mój mąż to dobry, mądry mężczyzna. Ale nawet on nie potrafi zrozumieć tej mieszanki lęku, nieprzystosowania i niedowartościowania, jaka mną targa - to na pewno wpływa na jakość naszego życia. Mamy dwoje dzieci, życie koncentruje się wokół nich. Tamte problemy zostały odsunięte, jakoś przysypane. A przecież wiem, że to wszystko we mnie jest. Teraz najbardziej mnie bolą kontakty z mamą. Jest zimna, a mnie to boli. Czuję, jak mnie to ogranicza, zabiera energię. Radzę sobie lepiej niż kilka lat temu, ale ciągle walczę z demonami przeszłości. I wiem, że muszę się zmierzyć z nimi do końca.
Marzanna
Jestem szczęśliwy
Jestem studentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W tym roku rozpoczynam także studia na filozofii. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Od ponad trzech lat mieszkam z moimi dziadkami. Wyprowadziłem się z domu rodziców na stałe, bo życie z ojcem było dla mnie nie do wytrzymania.
Już w liceum bardzo bałem się ludzi, także tych zwyczajnych, spacerujących po chodniku. Lękałem się, że mogą mnie skrzywdzić. Nie byłem w stanie zaprezentować publicznie swojego zdania z powodu ogromnego zdenerwowania, które przychodziło już na samą myśl, że będę musiał coś powiedzieć, chociażby na forum klasy. Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie. Zacząłem uciekać w swój świat. Gdy byłem młodszy, był to świat książek. Później wewnątrz siebie byłem tak rozdygotany, że nie mogłem skupić się nawet na tyle, aby czytać. Gdy książki zastąpiłem komputerem i grami komputerowymi, skończyło się to uzależnieniem od nich. Choć wewnątrz mnie panował kompletny chaos, to na zewnątrz właściwie tego nie okazywałem. Wszak nauczono mnie, że mężczyźni nie płaczą (niestety zapomniałem, jak to się robi, a szkoda...).
Pewnego dnia, a miałem wtedy chyba 16 lat, coś we mnie pękło. Poczułem, że nie mam już sił dalej tak żyć. Najpierw zdobyłem się na to, by porozmawiać o swoich problemach z koleżanką z klasy. Po tej rozmowie zrozumiałem, że potrzebuję pomocy. W tym czasie mój ojciec podjął nieskuteczne leczenie w AA, a ja dołączyłem do grupki dzieci alkoholików, które spotkały się z psychologiem. Z jakichś powodów po pól roku zrezygnowałem z terapii, choć na pewno przynosiła dobre rezultaty. Wkrótce trafiłem do młodzieżowej wspólnoty chrześcijańskiej. Myślę, że to działający przez nią dobry Pan Bóg tak naprawdę pomógł mi powrócić do normalnego życia.
Istniało jeszcze wiele innych pozytywnych czynników. Po pierwsze, przeprowadziłem się do dziadków, gdzie miałem coś, czego wcześniej nie doświadczyłem - spokój. Po drugie, jestem z natury ogromnym optymistą. Pamiętam, że w najtrudniejszych dla mnie chwilach myślałem o tym, że za kilka lat będzie lepiej, ze kiedyś będę mógł sam decydować o swoim, życiu, ze założę szczęśliwą rodzinę. Po trzecie, miałem (i mam) to ogromne szczęście, że spotkałem na swej drodze wspaniałych ludzi, od których nauczyłem się, jak wielkim darem jest rozmowa z drugim człowiekiem. Po czwarte, chyba jestem trochę uparty. Opowieść moja ma optymistyczne zakończenie, choć tak naprawdę jest to koniec rozdziału, a nie książki. Cieszę się, że moje życie jest, jakie jest. Cieszę się z rzeczy, które mam i których nie mam. Jestem całkowitym alkoholowo-nikotynowym abstynentem. Nie gram już w gry komputerowe. Moje relacje z ojcem, który nie pije od ponad dwóch lat, kształtują się poprawnie. Kilka lat temu, kiedy leżał w szpitalu, wybaczyłem mu wszystko, choć on sam nigdy o wybaczenie nie prosił. Uświadamiam sobie teraz, ze moje bolesne doświadczenia zahartowały mnie od zewnątrz, ale od wewnątrz uwrażliwiły. Może były potrzebne?
Jakub z Warszawy
7. Samotni z lęku
Wśród Dorosłych Dzieci Alkoholików pragnienie bycia kochanym idzie często w parze z lękiem przed odrzuceniem. Przeżywają oni dużo wewnętrznych obaw przed zbliżeniem się do kogoś i przed założeniem rodziny. Jedna z osób sformułowała to tak: „Spotykałam się z mężczyzną. Nie chciałam się zakochać, a jednocześnie pragnęłam mieć kogoś na całe życie. Bałam się. Byłam rozbita, rozdwojona. Nie pamiętam, co myślałam o sobie, ale chyba nie najlepiej. Nie wiedziałam, co robić. W końcu po paru spotkaniach zerwałam. To było ponad moje siły”.
Moi pacjenci często boją się powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domach rodzinnych, w których niepijący partner miał obowiązków za dwoje, a w zamian otrzymywał awantury i wyzwiska. W efekcie takich doświadczeń DDA pełni są wątpliwości, czy warto ryzykować zawarcie małżeństwa: „Mój partner daje mi oparcie, w dodatku chce, abym za niego wyszła. A ja nie wiem, czego chcę: boję się, że go stracę, i boję się za niego wyjść. Skąd mogę wiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Najgorsze jest to, że nie potrafię podjąć żadnej decyzji - ani o skończeniu tego związku, ani o małżeństwie”.
Niemal wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików noszą w sobie głęboko ukryte przekonanie, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić. Trudno im się zbliżyć do innych osób, gdyż w ich doświadczeniu bliskość jest zagrażająca. Z kolei jej brak i uporczywe utrzymywanie dystansu sprawiają, że małżeństwo często nie daje im satysfakcji.
Niektórzy DDA są przekonani, że związek rodziców nie był udany, bo „matka nie umiała sobie z nim radzić”. Jeśli wierzą również, że sami lepiej potrafiliby ułożyć sobie życie z alkoholikiem, to stąd prosta droga do wchodzenia w tzw. trudne związki, zwykle z partnerami uzależnionymi. Wielu DDA trwa w związkach, które są dla nich źródłem cierpienia. Ich partnerami bywają alkoholicy, nałogowi hazardziści, ludzie notorycznie niewierni itd. Zdarzyło mi się na przykład spotkać osoby, które żyły od lat w związku heteroseksualnym z homoseksualistami i nie zdawały sobie z tego sprawy. Siebie winiły za to, że „coś się między nami nie układa”.
Niektórzy z moich pacjentów zdają sobie sprawę, że rozpoczęcie terapii prawdopodobnie zmieni ich spojrzenie na własne małżeństwo. Ci, którym zależy na związku, zwykle otwarcie mówią o swoich obawach, a później potrafią wykorzystać to nowe spojrzenie do uzdrowienia relacji. Gorzej z tymi, którzy tkwią w przekonaniu, że ich małżeństwa są bardzo dobre i że nic nie jest w stanie im zaszkodzić. Niemal za każdym razem po kilku tygodniach terapii zauważają, jak fałszywy był to obraz. Zaczynają dostrzegać to, co się wokół nich dzieje. Przekonują się na przykład, że partnerzy od dawna mają kogoś innego albo w jakiś sposób (np. finansowo lub emocjonalnie) wykorzystują ich.
Dorosłe Dzieci Alkoholików chyba nieco częściej niż inni nieadekwatnie postrzegają swoich partnerów. Jeśli ich idealizują, wówczas nie widzą wad albo usprawiedliwiają je (podobnie jak niegdyś ich matki usprawiedliwiały ojców: „Pije, ale przecież kocha mnie i dzieci”). Natomiast gdy deprecjonują partnerów, widzą w nich same wady. Ku temu skłaniają się osoby, które od dłuższego czasu doznają od towarzyszy życia krzywdy lub zaniedbania i straciły nadzieję na zmianę tych relacji, ale nie potrafią bądź nie chcą zrezygnować ze związku.
DDA często nie potrafią (to wpływ sytuacji w domach rodzinnych) nawiązywać pierwszego kontaktu z innymi, mówić o sobie i o swoich potrzebach, znaleźć kompromisu między tym, czego chcą oni, a tym, czego pragną ich partnerzy. Nie potrafią także słuchać i mówić tak, by się porozumieć, rozwiązywać trudnych sytuacji, radzić sobie z emocjami itd. Nieumiejętność wyrażenia tego, co się czuje, może doprowadzić do niedomówień, z których wyrastają wzajemne urazy, żale i pretensje. Ożywa wówczas dobrze znane z dzieciństwa poczucie krzywdy: „Ludzie są podli, skrzywdzą mnie, jeśli tylko pozwolę im być zbyt blisko”, a także przekonanie, że za wszelką cenę nie wolno ulec.
Aby uniknąć takich sytuacji, DDA muszą nauczyć się tego wszystkiego, czego zwykle uczą się dzieci: wyrażania potrzeb, nazywania uczuć, rozmawiania i słuchania, nawiązywania pierwszego kontaktu. Zwykle z takimi umiejętnościami wchodzimy w pierwsze nastoletnie związki. Wtedy przychodzi czas na rozwijanie tych doświadczeń w relacjach z inną płcią. Gdy stworzymy pierwszy stały związek, wówczas odkrywamy i uczymy się umiejętności ważnych dla utrzymania i pogłębiania związku. Myślę tutaj o okazywaniu wzajemnej czułości i akceptacji, trosce o partnera, empatycznym rozumieniu go i wzajemnym wspieraniu się. Czy jestem w stanie stworzyć zdrowy związek, mimo iż jestem DDA? - to jedno z częstych pytań, jakie słyszę, gdy w czasie terapii zaczynają się rozmowy o związkach. Kryje się za nim obawa przed brakiem zdolności do kochania i bycia kochanym. Przyczynami trudności Dorosłych Dzieci Alkoholików w związkach nie są jednak ograniczenia ich potencjału, ale brak pewnego rodzaju ważnych doświadczeń, niezbędnych do nauczenia się, co to znaczy bliskość, na czym polega budowanie związku i jak go utrzymać. Oznacza to, że DDA są w pełni zdolni do miłości, lecz muszą w sobie tę zdolność dostrzec i rozwinąć ją. Droga do tego wiedzie poprzez nauczenie się, jak akceptować siebie.
Przed laty Zofia Milska-Wrzosińska zwróciła uwagę, że stworzenie dobrego związku jest jednym z kilku najważniejszych, ale i najtrudniejszych zadań życiowych człowieka. Z pewnością łatwiej je zrealizować tym, którzy wychowywali się, patrząc na dobre związki swoich rodziców - ale zawsze jest to trudne. DDA nie są tutaj wyjątkiem.
Jest już za późno
Mam 24 lata i jestem DDA. Wiem o tym od kilku lat. Ale niewiele wynika dla mnie z tej wiedzy. Świadomość, że jestem DDA, wcale nie pozwala mi uporać się z problemami, wcale w tym nie pomaga; kusi tylko, żeby wszelkie zło „zwalić” na pochodzenie z rodziny alkoholowej. Czy mam do tego prawo? Wydaje mi się, że nie. I rodzi to ogromne poczucie winy (towarzyszy mi ono chyba od zawsze), a także ogromny, paraliżujący wstyd, który nie znika nawet wtedy, gdy jestem daleko od „domu”, gdzie nikt mnie nie zna i o niczym nie wie. I jeszcze ta bezsilność - taka obezwładniająca: że nie mam nad niczym kontroli, że mogę tylko z bólem patrzeć, jak czas przecieka mi przez palce, jak życie przechodzi gdzieś obok.
Jestem sama. Zupełnie sama. Czy to ich wina? Czy może moja, tylko i wyłącznie moja? Może nie zasługuję na nic dobrego. Tak po prostu. Na miłość, na przyjaźń, na uwagę i troskę. Może to za dużo. Po prostu.
Nigdy i nigdzie nie szukałam pomocy. Nie sądziłam, ze ktoś może mi ją dać, że to cokolwiek zmieni. I dalej tak sądzę, a poza tym już za późno, już nie warto. I nawet nie wiem, czy mam siłę do kogoś się zwrócić o pomoc. Wstydzę się, boję? Może.
„Żyję” dalej z rodzicami, w milczeniu, w nienawiści. Zaczynam pić. Schemat? Może. Tylko nie wiem, jak długo tak jeszcze można. Brakuje mi już sił, wszystko jest takie trudne, zbyt bolesne. Czuję się winna, że nienawidzę wszystkich, którzy według mnie żyją normalnie - mają domy, rodziny, przyjaciół i po prostu żyją.
Właściwie nie wiem, po co to piszę. Może tylko po to, by ktoś to przeczytał. Nawet jeżeli nigdy mi nie pomoże.
I. z Żywca
Zwykłe życie DDA
Jak wygląda moje życie? Myślę, że jak standardowe życie DDA. Mam 20 lat, ale czuję się jakbym miała 40. Na zewnątrz przykładna rodzina: mama, tata, brat, pies, samochód, no i ja. Szybko dorosłam. Nie mogę darować sobie dzieciństwa, które widzę jak przez mgłę. Ojciec uczynił moje dzieciństwo piekłem. Wieczne awantury, sceny, których nie chcę pamiętać. Nie umiem przestać nienawidzić, nie umiem zrozumieć, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ciekawy jest fakt, że z dzieciństwa mało pamiętam. Pamiętam podwórko, koleżanki, przedszkole, dom (?): awantury, krzyki, strach...
Matka wprowadziła mnie, małe dziecko, bardzo szybko w świat dorosłych, niezrozumiałych zasad i problemów. Uczyniła mnie spowiednikiem, powiernikiem swoich problemów i tajemnic. Pytała, co ma zrobić, jak zareagować.
Z bratem nie mam w ogóle kontaktu: żyje własnym życiem, z boku od tego wszystkiego. Może to jego sposób na przetrwanie.
Tak wygląda moja rodzina, a ja czuję się jak klocek nie pasujący do całej układanki.
Aga z Radomia
Samotny wśród ludzi
Kiedy się to zaczęło, nie wiem. Coraz częściej widziałem pijanego ojca. Matka nie rozmawiała ze mną o tym. Czasami myślę, że może chciała mnie w jakiś sposób chronić, ale zaraz przypominam sobie, jak wysłała mnie razem z ojcem do człowieka, dla którego robił formę do odlewania zabawki - żebym go pilnował. Pamiętam tylko, że wszyscy mężczyźni, którzy tam byli, częstowali ojca wódką, a mnie było tak strasznie wstyd.
Wreszcie ojciec przestał pić. Poszedł do lekarza, brał jakieś proszki. A ja? Nikt ze mną nie rozmawiał, nie pytał, co czuję, czy w ogóle coś czuję. Jakby to zupełnie nie dotyczyło mnie, jakby mnie nie było. Przyzwyczaiłem się, że zainteresowanie ojca ograniczało się do pytania: Jak tam w szkole? A gdy studiowałem: Jak tam na zajęciach? Pamiętam strach, że mogę zrobić coś, co nie spodoba się rodzicom. Szczególnie matce. Wtedy myślałem, że to ja jestem zły. Teraz widzę, że byłem akceptowany i kochany, gdy robiłem to, co chciała matka.
I tak mijały lata. Zacząłem pracować. Potem zacząłem pić. Ożeniłem się i piłem dalej. Potem picie przeszkadzało mi w pracy, więc tylko piłem. W pracy mieli mnie już dość. Kazali mi się zwolnić. Poszedłem do lekarza. Brałem antikol, wszywałem sobie esperal kilka lat z rzędu. Żaden z lekarzy, u których byłem, nie spytał, czy może spróbowałbym jakiejś formy terapii, czy chciałbym porozmawiać. Znowu nikt ze mną nie rozmawiał. Dalej nic tak naprawdę nie wiedziałem o chorobie alkoholowej.
Żona właśnie kupiła nowy numer „Charakterów”, w którym jest artykuł z cyklu o DDA. Czytając te teksty, w wielu miejscach odnajduję siebie, czuję, że to o mnie. Tak będzie z wieloma osobami, które je przeczytają: zobaczą, że nie są sami, że są ludzie, którzy chcą i umieją pomóc w walce z chorobą alkoholową.
Jacek z Warszawy
Mój największy błąd
Największym błędem, jaki popełniłam, była wiara, że jestem wolna od przeszłości. Przekonywałam samą siebie, ze moja siła i pewna dojrzałość pokonają bariery. Sądziłam, ze moje doświadczenie tylko mnie wzmocni i pozwoli realnie patrzeć na rzeczywistość Niestety nie wzięłam pod uwagę najważniejszej rzeczy, a mianowicie tego, ze jestem dzieckiem alkoholika. Wspaniała mama, przyjaciele, spełnienie w pracy zawodowej - to nie wymaże negatywnych doznań z dzieciństwa. Alkoholik dokonuje spustoszenia w życiu emocjonalnym każdego członka rodziny. Uderza w podstawowy składnik ludzkiej osobowości - w uczucia. W efekcie następuje zaburzenie poczucia własnej wartości, bezpieczeństwa, zaufania, wiary w normalny związek.
Mam za sobą nieudany związek. Przyczyną był oczywiście alkohol. Zarówno mój partner, jak i ja doskonale znaliśmy ten problem, ale zignorowaliśmy fakt, że wpłynął on na nasze życie. Zniszczyliśmy miłość, bo jedno chciało być silniejsze, bardziej niezależne od drugiego. Tak naprawdę wcale nie o to chodziło. Pogubiliśmy się, nie pytając nikogo, a przede wszystkim siebie, o drogę.
Marta z Tucholi
8. Pozwolić zagoić się ranie
Pierwszy krok do zmiany to uświadomienie sobie, kim jestem i w jaki sposób sytuacja rodzinna związana z nadużywaniem alkoholu przez rodzica wpłynęła na mnie i moje życie. Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików przez lata boryka się na przykład z depresją czy lękami, myśląc: „Coś ze mną jest nie tak” - i nie widzą związku tych stanów z nadużywaniem alkoholu przez bliską osobę, kiedy byli dziećmi. Póki tak się dzieje, zmiana jest trudna.
Czasem lektura artykułu o Dorosłych Dzieciach Alkoholików lub film w telewizji może kogoś skłonić do odkrycia, że jest DDA. Gdy oglądamy historię skrzywdzonego dziecka albo czytamy o tym, co dzieje się w rodzinie alkoholowej, łatwiej nam dostrzec, że doświadczaliśmy czegoś podobnego. Jeśli pojawiają się myśli tego typu, to wchodzimy w etap kontemplacji, czyli zastanawiania się, na ile w moich problemach odzwierciedla się to, co charakterystyczne dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. Ci, którzy zaczynają identyfikować siebie jako DDA, dostrzegają nadzieję na to, że możliwa jest zmiana ich samopoczucia i sposobu życia.
Zanim jednak przystąpimy do zmiany, potrzebujemy się do niej przygotować. Zwykle na początku sprawdzamy, jak można to zrobić, na przykład rozmawiamy ze znajomymi, którzy odbyli już terapię DDA, albo sięgamy po poradniki dla DDA. Wiele osób udaje się wówczas do psychologa, żeby porozmawiać, czy w ich przypadku psychoterapia jest konieczna. Wszystkie te sposoby są dobre, by wstępnie rozeznać się, ile wysiłku kosztować nas będzie zmiana i czy warta jest tego wysiłku. Niektórzy odkrywają, że choć są DDA, wcale nie chcą się zmieniać, ponieważ żyje im się całkiem dobrze. Inni są zadziwieni bólem pojawiającym się w nich, gdy tylko zaczynają rozmawiać o swoich dawnych relacjach z rodzicami.
Jeśli w wyniku lektury lub rozmów o DDA zaczynasz myśleć: „To możliwe, abym czuł się radosny, abym czuł się dobrze z ludźmi, żebym założył rodzinę i cieszył się z bycia z moimi bliskimi, żebym czuł wewnętrzny spokój i pewność siebie” - to znaczy, że rozpoczynasz swój wewnętrzny proces zmiany.
Do prowadzonych przeze mnie grup terapeutycznych trafiają zwykle osoby w tej fazie: już świadome bycia DDA, z nadzieją na zmianę. Często jeszcze nie do końca wiedzą, co chcą zmienić, i dlatego we wstępnym etapie terapii ważne jest pogłębienie zrozumienia, w jaki sposób konkretne doświadczenia z przeszłości wpłynęły na ich przekonania, zachowania i sposoby radzenia sobie z życiem i ludźmi. Przydatne są tutaj różne formy pogłębionej psychoedukacji, pozwalające zrozumieć, jak funkcjonowała nasza rodzina, gdy byliśmy dziećmi, i jak to wpłynęło na nasz rozwój oraz to, kim jesteśmy dziś. Psychoedukacja musi mieć element autodiagnozy i dawać możliwość podzielenia się osobistymi odkryciami uczestników. Tematy pracy psychoterapeutycznej w tej fazie mogą być wprowadzane przez prowadzącego lub spontanicznie wyłaniać się z procesu grupowego. Obie strategie pracy wymagają od prowadzącego dużej wrażliwości na potrzeby, których grupa i uczestnicy na tym etapie często nie potrafią wyrazić.
Ważne są również nowe pozytywne doświadczenia związane z ludźmi. Grupa pozwala poczuć się podobnym do innych, zrozumianym, wysłuchanym, zaakceptowanym. Te doświadczenia najłatwiej zdobyć w grupie terapeutycznej, choć podobną rolę może odegrać grupa samopomocowa. W grupie osoby uczą się takiego bycia razem, które służy ich rozwojowi. Spełnia to rolę treningu umiejętności interpersonalnych, których nabywanie jest możliwe, gdy przebywamy w grupie o jasnych i zdrowych regułach, dającej wsparcie, akceptującej odmienność i potrzeby uczestników. W takiej grupie łatwo o otwartość i pojawianie się silnych uczuć związanych z trudnymi wspomnieniami czy wydarzeniami z życia. Ważne jest nie tylko ich przypomnienie i zwierzenie się z nich innym ludziom, ale także zmiana sposobu, w jaki wydarzenie zapisało się w nas. Często nasze wspomnienie jest źródłem trudnych emocji, nie zagojoną raną. Terapia ma pozwolić jej zagoić się tak, by nie wpływała już na nasze codzienne życie. Na tym etapie ważne jest znalezienie nowych rozwiązań tych sytuacji relacji, z którymi sobie nie radziliśmy (lub radziliśmy sobie w sposób, który nam samym się nie podobał), adekwatnych do naszego wieku, poziomu naszego rozwoju i możliwości.
Istotą tej fazy psychoterapii DDA jest zmiana obrazu siebie zmierzająca w kierunku bardziej realnego i pozytywnego postrzegania własnej osoby - jako bardziej dorosłej, niezależnej, posiadającej znacznie więcej zasobów niż w okresie dzieciństwa. Trzeba skoncentrować się na tych doświadczeniach z przeszłości, które utrudniają lub uniemożliwiają korzystanie z aktualnego potencjału. Zmianie ulegają schematy myślenia i przeżywania. Wśród osób, które już założyły własne rodziny, wzrasta także świadomość tego, jak dotychczasowe zachowania i uwikłanie w rodzinę pierwotną wpływa na ich bliskich. Pojawia się poczucie, że mogą zmienić siebie i swoje życie. Wzrasta też świadomość tego, co konkretnie chcą zmienić.
Przychodzi czas na planowanie i przeprowadzanie realnych, a drobnych zmian w życiu. Zaczynamy od drobnych zmian, ponieważ jest to dobry sposób, aby przekonać się, na ile wymyślona przez nas zmiana sprawdzi się w rzeczywistości. Jeśli się sprawdzi - to wykonujemy kolejne kroki. Jeśli nie - musimy weryfikować swoje plany.
Rolą terapeuty i grupy na tym etapie pracy jest wspieranie osobistych planów poszczególnych osób. Optymalne interwencje służą nagradzaniu zmian, które się udały, wnikliwej analizie trudności i zaplanowaniu nowej zmiany tam, gdzie poprzednia się nie powiodła.
Osiągnięcie stabilnej zmiany osobistej, jak wy mika z badań i obserwacji klinicznych, trwa około dwóch lat. Czas pracy grupy psychoterapeutycznej to zwykle okres od 6 do 12 miesięcy. Oznacza to, że w tym czasie możliwe jest przeprowadzenie zmiany wewnętrznej, czyli uświadomienie sobie, co potrzebujmy zmienić, jak możemy to zrobić, i rozpoczęcie planowania zmiany, na której nam zależy. Od tego, na ile głęboko uda się przeprowadzić ten etap zmiany, zależą dalsze efekty terapii. Bezpośrednio po terapii uczestnicy wprowadzają drobne zmiany. Potem decydują się na kolejne. Zwykle rok lub dwa po terapii pojawiają się sygnały wskazujące na zmianę nastawienia do świata, do życia i do siebie.
Z badań, które prowadzimy, sprawdzając efekty psychoterapii w ośrodku, wynika, że osoby po terapii obserwują u siebie pozytywne zmiany w wielu obszarach. Przede wszystkim zmienia się ich postrzeganie siebie w relacjach z innymi: czują się pewniejsi, spokojniejsi, bardziej świadomi swojej wartości i swoich kompetencji. Jest to związane ze wzrostem poczucia emocjonalnej stabilności, które osoby te czasem opisują jako wewnętrzny spokój. Zaczynają częściej mówić o sobie pozytywnie i z dbałością odnosić się do siebie. Po terapii zwiększa się u nich również gotowość do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i poczucie, że mogą żyć tak, jak potrzebują i jak chcą. Oznacza to zwykle istotne zmiany życiowe, na przykład ograniczenie relacji z tymi, którzy krzywdzą, zbliżenie się do osób, które wspierają, zakładanie stałych związków, a także inne „inwestycje” osobiste.
DDA po terapii doceniają swoją umiejętność dystansowania się od wielu spraw, w tym także od swoich słabości. Dobrze czują się także ze swoją gotowością do wprowadzania zmian w życiu - napełnia ich to energią i entuzjazmem. Czerpią również zadowolenie ze wspierających kontaktów z innymi - inaczej niż na początku, kiedy poszukiwanie pomocy u innych postrzegali jako coś negatywnego. DDA po terapii częściej też czują, że radzą sobie ze swoimi emocjami. Istotnie zmniejszają się także występujące u nich wcześniej objawy psychopatologiczne. Wzrasta zaś poczucie, że są w stanie dobrze radzić sobie w życiu i mają siły, aby to robić - aby żyć szczęśliwie.
Marzenna Kucińska
Marzenna Kucińska kieruje Ośrodkiem Psychoterapeutycznym Instytutu Psychologu Zdrowia PTP w Warszawie. Zajmuje się psychoterapią DDA.
Ma 46 lat, męża i 10-letnią córkę.
Sam nie dasz rady
Problem DDA dotyczy również mnie. Mam tę świadomość i próbuję coś z tym robić. Ale przerażające jest to, ilu DDA żyje wokół nas. Oni cierpią, nie wiedząc nawet, dlaczego tak się dzieje. Wielu ludzi uważa, że psychoterapia, grupy wsparcia itp. to coś nienormalnego. Spotykam się z takimi opiniami. Na szczęście jest ich coraz mniej, a będzie jeszcze mniej, gdy problem będzie nagłaśniany.
Jeżeli już do kogoś dotarło, że jest DDA, i uważa, że sam poradzi sobie z problemem - to nic bardziej mylącego. Nie poradzi sobie sam, żeby nie wiem co To na terapii odkopuje się to, co zakopane, opłakuje się to, czego się nie dostało w dzieciństwie, i przeżywa się smutek. Po dłuższym czasie może przyjdzie przebaczenie dla naszych rodziców. Przyjdzie ukojenie, radość, normalne życie. Wiem, bo sama przeszłam O terapię DDA - przeszłam ją, żeby nie zwariować, żeby wiedzieć, co 8. jest czarne, a co białe, żeby się dowiedzieć, kim jestem i jaka jestem. Dziś spokojniej i pewniej stąpam po ziemi. Wiem, czego chcę od O życia. Wiem, czego oczekują ode mnie moje dzieci. To tak, jakby mi q ktoś podarował „nowe oczy” i ”nowe uszy”. Jestem szczęśliwa.
Halina z Tomaszowa
Tak bardzo chcę pójść na spacer
Mam 23 lata i jestem DDA. Zrozumiałam to dopiero rok temu, kiedy trafiłam do psychologa, który stwierdził u mnie agorafobię z napadami lęku. Kiedy usłyszałam, co mi jest, nie miałam pojęcia o tej chorobie i o tym, skąd się wzięła. Dopiero z czasem, kiedy zaczęłam regularnie spotykać się z moim terapeutą, uświadomiłam sobie, co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałam albo nie chciałam wiedzieć. To dzięki psychologowi odkryłam, kim tak naprawdę są moi rodzice i jaką krzywdę mi wyrządzili. Uważam, że to tylko dzięki nim mam tę fobię i od ponad roku siedzę w domu. To przez nich jestem dzisiaj sama jak palec, zamknięta w czterech ścianach, i nie mogę pójść do pracy, nie mogę kontynuować nauki.
Czasami zastanawiam się, czy ten koszmar kiedyś się skończy. Tak bardzo bym chciała pójść gdzieś z przyjaciółmi, zdać maturę, którą stale odkładam na później, pójść na studia, które są moim marzeniem...
Jedyną osobą, która mnie wspiera, jest psycholog. Wiem, że na tym właśnie polega jego praca, ale i tak się cieszę, że do niego trafiłam. Bardzo go polubiłam. Dziękuję mu za to, że jest.
Cały czas wierzę, że nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będę na tyle silna psychicznie, aby zrealizować swoje marzenia, ze będę mogła w końcu cieszyć się życiem.
M. z Bydgoszczy
Smutek w szczęściu
Mam 30 lat. Jestem DDA. Mam wspaniałego, kochającego męża i cudownego, mądrego syna. Jestem nieszczęśliwa. Dlaczego? Bo każdy mój dzień to walka. Budzę się i zasypiam z waleniem serca, czasem myślę, że słyszą je sąsiedzi za ścianą. Moje serce - pełne lęków, strachu, bólu, bezsilności.
Gdyby kula ziemska była płaska, biegłabym tak długo, aż by mnie pochłonął wszechświat. I byłoby cudownie. Bez poczucia, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się, tak jakbym nosiła koszulkę z napisem: „Moi rodzice są alkoholikami i dlatego jestem nikim”. Bez uczucia żalu i pytań: „Dlaczego tobie się to przytrafiło?”.
Nadzieja. Od dwóch miesięcy leczę depresję, za kilka dni po raz czwarty pójdę na spotkanie grupy wsparcia DDA. Spotkam tam „swoich” ludzi, oni się ze mnie nie śmieją. Nadzieja - że zrzucę kiedyś z siebie tę „koszulkę”. Chciałabym wierzyć, że wygram tę walkę, zacznę się uśmiechać do syna i kiedyś będę w stanie powiedzieć: „Życie jest piękne”. Może...
Sylwia ze Szczecina
Chcę zrozumieć i pomóc
Od kilku lat w ramach praktyk wakacyjnych uczestniczę w tzw. Oazach - piętnastodniowych rekolekcjach. W każdej grupie oazowej pojawiają się problemy związane z sytuacją w domu. Duża część dzieci doświadcza różnych form patologii, wśród których króluje problem alkoholowy. W ciągu piętnastu dni nikt nie jest w stanie zmienić życia człowieka, czy też naprawić tego, co przez wiele lat było „psute” w domu. Jednak można spróbować zasiać dobre ziarno. Interesuję się psychologią, mam pewną wiedzę z tej dziedziny. Ale w dziedzinie „problemu alkoholowego” nie jest to wiedza pełna i do końca ułożona. Cykl artykułów w ”Charakterach” pomógł mi lepiej przygotować się na spotkanie z ludźmi, którzy w jakiś sposób związani są z nadużywaniem alkoholu. Aczkolwiek wiem, iż sam przeprowadzać terapii nigdy nie będę.
Ryszard z Paradyża
Pokusa silniejsza niż rozum,
czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami
Dariusz Soliński
Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, nie cieszył się opinią wybitnego intelektualisty. Amerykańscy studenci mawiali o nim nawet, że nie jest w stanie równocześnie iść i żuć gumy. Czynności te, każda z osobna, wymagają bowiem od niego pełnej koncentracji. W istocie umiejętność równoczesnego wykonywania różnych działań jest koniecznością każdego żywego organizmu. Organizm najbardziej złożony - człowiek - wykonuje w każdej chwili wiele działań jednocześnie. Na przykład oddycha, poci się, myśli, spogląda na zegarek i idzie. Czasami zdarza się jednak, że człowiek musi wybierać między dwoma różnymi działaniami: nie może równocześnie napić się wódki i nie pić alkoholu, powstrzymać się od palenia i rozkoszować się wdychanym dymem, zjadać wielkiego ciastka z górą bitej śmietany i utrzymywać surowej diety. We właściwych wyborach pomagają nam podmiotowe mechanizmy samoregulacyjne.
Prawidłowa samoregulacja to proces, w którym to, co sam podmiot uznaje za „obiektywnie” ważniejsze, bierze górę nad tym, co uznaje za mniej ważne. Oczywiście nie zawsze człowiek sięgający po kieliszek alkoholu, po papierosa czy wysokokaloryczne ciastko musi odczuwać jakikolwiek konflikt decyzyjny.
Zdarza się jednak, że robi to niejako wbrew sobie, ma świadomość, że postępuje niewłaściwie, a potem żałuje swego czynu. W takim właśnie przypadku mamy do czynienia z procesem zaburzenia podmiotowej samoregulacji. Nałóg jest klasycznym przykładem takiego zaburzenia: osoba czuje, że górę w jej działaniach biorą impulsy, pokusy, chwilowe chęci, a przegrywają prawdziwe wartości i cenione przez nią standardy.
Dlaczego ludzie nie potrafią poradzić sobie z własnymi nałogami? Powodów jest oczywiście wiele. Tak wiele, że nawet nie podejmuję się tu wymienienia wszystkich. Skoncentruję się tylko na tych, które mają związek z zaburzeniami samoregulacji.
Samoregulacja wiąże się z posiadaniem przez działający podmiot (człowieka) pewnych standardów - wizji tego, „jak powinno być”. W grę wchodzą wizje zarówno na temat tego, jaki stan byłby najlepszy (optymalny), jak i tego, jaki stan uznać można za „jeszcze dopuszczalny”. Aby owe standardy mogły efektywnie wpływać na podejmowane przez podmiot decyzje, musi on ukierunkować na nie swoją uwagę, zdawać sobie sprawę, że podjęcie określonego działania oznaczać będzie wystąpienie rozbieżności między tymi standardami a stanem faktycznym. Jeśli zaś rozbieżność taka już wystąpi, koncentracja na niej powinna motywować podmiot do jej usunięcia. Tak więc odchudzająca się osoba, zanim sięgnie po ciasteczko, powinna pomyśleć, że działanie takie jest w konflikcie z akceptowanymi przez nią standardami własnej sylwetki. Jeśli natomiast już ciasteczko zjadła, to myślenie o oddaleniu się od standardów powinno zmotywować ją do spalenia kalorii, na przykład do intensywnej przebieżki wokół domu. Problemem, jaki często dosięga osoby pozostające pod wpływem nałogów, jest jednak tak zwane niedostateczne monitorowanie. Po papierosa, ciasteczko, piwo czy żeton w kasynie sięgają one bowiem zazwyczaj mechanicznie i bezrefleksyjnie. Nie zastanawiają się nad tym, w jakiej relacji do akceptowanych przez nie standardów pozostają takie działania. Standardy zaś przybierają w takim przypadku formę utajoną i nie spełniają swoich funkcji.
Sprawowanie efektywnej samoregulacji wymaga pewnego wysiłku. Roy Baumeister udowodnił w serii pomysłowych eksperymentów, że właściwie każda forma podmiotowej samoregulacji wiąże się z utratą energii. W jednym z nich osoby badane proszone były o przybycie do laboratorium na czczo. W laboratorium unosił się wspaniały zapach dopiero co upieczonych ciasteczek czekoladowych. Na stole stała misa z tymi ciasteczkami i druga, wypełniona rzodkiewkami. W zależności od warunków eksperymentalnych, badanych zachęcano do zjedzenia kilku ciasteczek, prosząc o niesięganie po rzodkiewki, lub do zjedzenia kilku rzodkiewek, prosząc o nie sięganie po ciasteczka. Po przedstawieniu tej instrukcji eksperymentator wychodził, pozostawiając badanego samego w laboratorium. O ile rezygnacja z rzodkiewek była dla osób badanych bardzo łatwa, o tyle powstrzymywanie się od sięgnięcia po wspaniale pachnące ciasteczka było mało przyjemnym i - jak zakładał Baumeister - wyczerpującym energetycznie przezwyciężeniem pokusy. Następnie obie grupy uczestników eksperymentu poproszono o rozwiązywanie anagramów. Mniej wysiłku w to zadanie włożyły osoby, które wcześniej zwalczały w sobie pokusę sięgnięcia po zakazane ciasteczko. Zdaniem Baumeistera brakowało im już na to energii.
Wyczerpanie energii nierzadko towarzyszy nałogowcom. Niezwykle często muszą oni bowiem zwalczać pokusy sięgania po „zakazane owoce”. Męczyć mogą ich również niepowodzenia zawodowe, zawody miłosne, kłopoty finansowe, a także hałas czy kłopoty ze snem. Wszystko to sprawia, że w kluczowym momencie często po prostu brakuje im energii, by powiedzieć „nie”.
Wspomniane zmęczenie wiąże się też zwykle ze złym nastrojem. Ulegnięcie pokusie oznacza wprawdzie w bardziej odległej przyszłości przeżywanie silnych negatywnych emocji (poczucia winy, wstydu, własnej niskiej wartości itp.), ale w krótkiej perspektywie czasowej wiąże się z dostarczeniem sobie emocjonalnej przyjemności wynikającej z zapalenia papierosa, wypicia piwa czy sięgnięcia po wielki krem sułtański. W artykule opublikowanym w ”Journal of Personality and Social Psychology” Dianne Tice i jej współpracownicy udowadniają, że ludzie bardzo często ulegają różnym pokusom, ponieważ sądzą, że dzięki temu poprawią sobie nastrój. Grupie badanych Tice przekazywała (nieprawdziwą) informację, że ich zły nastrój jest niezmienny - będzie się przez jakiś czas utrzymywał bez względu na to, jakie działania podejmą. Okazało się, że osoby, które otrzymywały taką właśnie informację, zdecydowanie rzadziej ulegały różnym pokusom.
Standardy, jakimi kierują się ludzie w swoim codziennym funkcjonowaniu, nie dotyczą, rzecz jasna, tylko kwestii związanych z powstrzymywaniem się od pokus kojarzonych z nałogami. Większość osób chce mieć dobre zdanie o swoich kompetencjach i pragnie, aby korzystnie oceniali je inni. Paradoksalnie takie potrzeby mogą w pewnych warunkach narażać ludzi na popadniecie w nałóg. Edward Jones i Steven Berglas mówią, że ludzie skłonni są czasem do przejawiania działań, które zmniejszają ich szansę na osiągnięcie sukcesu, ale zarazem pozwalają im tak wyjaśnić ewentualną porażkę, by mogli zachować dobre mniemanie o sobie i pozytywny image w oczach innych. Pójście na egzamin na tak zwanym kacu czy pod wpływem narkotyku w oczywisty sposób zmniejsza szansę na sukces. Zarazem jednak dostarcza takiego wytłumaczenia ewentualnego niepowodzenia, które nie obciąża samooceny. Egzaminowany nie musi mówić sobie: „Nie zdałem, bo jestem mało inteligentny”. Nie pomyślą tak też o nim inni. Wszyscy przecież wiedzą, że nie zdał, bo był skacowany, lub też znajdował się pod wpływem narkotyku. Badania pokazują, że do takich działań - Jones i Berglas nazywają je samoutrudnieniowymi skłonni są przede wszystkim ludzie, których samoocena jest niepewna. Działania takie nie muszą wprawdzie polegać na sięganiu po alkohol czy narkotyki (często przybierają po prostu formę niewkładania wysiłku w przygotowanie się do zadania), ale jeśli tak właśnie się dzieje, mogą niepostrzeżenie przerodzić się w nałóg. Zdaniem Berglasa wielu starzejących się sportowców i aktorów sięga po alkohol najpierw wybiórczo, by bronić swej samooceny, a potem niepostrzeżenie piją przy każdej bez mała okazji.
W większości terapii uzależnień przyjmuje się tak zwaną opcję zerową. Alkoholikowi nie wolno sięgnąć po choćby jedną szklankę piwa, narkoman nie ma prawa do ani jednego skręta, hazardzista powinien zapomnieć nawet o totolotku. Pozornie taka opcja zerowa jest rozwiązaniem ze wszech miar słusznym. Każdy, komu na sercu leży własna szczupła sylwetka, wie z doświadczenia, że jeśli ma się przed sobą talerz pełen ciasteczek, to jedynym sposobem, aby ich nie zjeść, jest powstrzymanie się od sięgnięcia po pierwsze. Zjedzenie owego pierwszego ciasteczka sprawia bowiem, że sięgamy bezwiednie po drugie, trzecie, czwarte... by w końcu stwierdzić, że nie ma sensu zostawiać na talerzu tych kilku ostatnich. Choć więc zjedzenie jednego tylko ciastka samo w sobie nie jest przecież naganne, lepiej jest nie sięgać po nie. Alkoholik też by nie cierpiał, gdyby wypił jedno piwo czy kieliszek koniaku. Problem w tym, że i tu uruchamia się efekt śnieżnej kuli. Nie kończy się na jednym kuflu czy kieliszku. Co gorsza, nie kończy się na dwóch, czy też trzech... Opcja zerowa, skuteczna jako standard samoregulacji, okazuje się mieć jednak swoje poważne minusy wtedy, gdy jest podstawą terapii. Praktycy leczenia alkoholizmu bądź narkomanii wiedzą doskonale, jak zatrważająco mało skuteczna jest większość programów terapeutycznych. Większość alkoholików i narkomanów wraca do nałogu. Jedną z przyczyn może być właśnie przeświadczenie o bezwzględnym zakazie sięgania po zakazany owoc. Taki standard jest bardzo trudny do osiągnięcia. Tak trudny, że w wielu przypadkach nałogowiec dochodzi do wniosku, że nie ma szans na wyzdrowienie. Co gorsza, jakiekolwiek niepowodzenie powoduje poczucie totalnej klęski, beznadziei i braku perspektyw. Alkoholik, któremu zdarzyło się sięgnięcie po kieliszek, dochodzi do wniosku, że wszystko zostało stracone} Wypił, przegrał. Nie ma więc znaczenia, czy teraz będzie pił do wieczora, do rana, czy też przez kilka następnych dni. Narkoman, który nie wytrzymał i zapalił „marychę”, może dojść do wniosku, że znów przekroczył granicę i znalazł się po ciemnej stronie. Teraz już nie ma znaczenia, czy napełni on lufkę kawałkiem „ziela”, czy też przerzuci się na heroinę.
Terapeuci coraz częściej zdają sobie sprawę z pułapek tkwiących w opcji zerowej. Dlatego też coraz większe zainteresowanie budzą programy odchodzące od tej idei. Alkoholicy uczeni są między innymi kontrolowanego picia - by na przykład nauczyć się wypijać jedno piwo i na tym poprzestawać. Jeśli zaś zdarzy im się „pójść w cug”, to oczywiście nie można przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie należy też dochodzić do wniosku, że wszystko (to jest cały dotychczasowy trud walki z nałogiem) zostało stracone. Choć programy tego typu nie są jeszcze powszechne, wiele wskazuje na to, że są znacznie bardziej skuteczne od tradycyjnych.
Dariusz Doliński
Dariusz Doliński jest profesorem Uniwersytetu Opolskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Specjalizuje się w psychologii zachowań społecznych, psychologii emocji i motywacji. Przewodniczy Komitetowi Nauk Psychologicznych PAN. Lubi literaturę piękną i rocka
Ma 44 lata, żonę i córkę.
Szczypta optymizmu,
czyli różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia.
Alicja Senejko
Przy rozmaitych okazjach sobie i znajomym ludziom (przynajmniej tym najbliższym) życzymy szczęśliwego życia, bez trosk i zagrożeń. Niektórzy wierzą, że to możliwe. Psychologia nazywa ich nierealistycznymi optymistami. Ten nierealistyczny optymizm traktuje się jako atrybucję obronną, będącą przejawem ucieczki od problemów zagrażających spokojowi ducha, jako brak przygotowania do przyjęcia życia takim, jakie jest obiektywnie, z jego blaskami i cieniami, ze śmiercią w tle czy - jak powiedziałby Viktor Franki, austriacki psychoterapeuta i filozof, więzień obozu koncentracyjnego - z określoną dawką cierpienia, którą każdy z nas ma przypisaną.
Jednak pesymistyczna postawa wobec życia nie jest ani bardziej realistyczna niż nierealistyczny optymizm, ani też nie przygotowuje lepiej do zmagania się z trudem istnienia. Zwracają na to uwagę psychologowie społeczni (m.in. Dariusz Doliński w książce „Orientacja defensywna”). Pesymiści są wprawdzie lepiej przygotowani na ewentualność jakiegoś nieszczęścia, ale umyka im wiele okazji życiowych, które optymiści bez trudu wykorzystują. Pesymista ma bowiem za mało wiary w sukces, jest zbyt sceptyczny i nieufny, żeby włączyć się w realizację szansy podsuwanej przez okoliczności. Natomiast optymistyczna postawa wobec życia, wyrażająca się w przekonaniu, że teraźniejszość i przyszłość należą do nas, działa jak samosprawdzające się proroctwo - prowokuje rzeczywistość do spełnienia zamierzeń. Ale nawet najbardziej nierealistyczny z nierealistycznych optymistów nie jest w stanie zakląć losu, by ustrzec się zagrożeń. On również musi zmagać się z życiem, zetknąć z niechcianą stroną egzystencji. Nie jest ona zarezerwowana wyłącznie dla pesymistów - byłoby to rzeczywiście wysoce niesprawiedliwe.
W psychologii, czyli tam, gdzie subiektywność odgrywa tak wielką rolę, na pełną sprawiedliwość nie ma jednak miejsca. Nie cierpimy po równo, cierpienie nie jest każdemu z nas przydzielone w tym samym wymiarze - między innymi dlatego, że różnie postrzegamy i interpretujemy sytuacje, nawet te trudne, czy wręcz zagrażające. Różnimy się więc oceną sytuacji, na co już dwadzieścia, trzydzieści lat temu zwróciło uwagę wielu psychologów, na przykład prof. Richard S. Lazarus i prof. Wiesław Łukaszewski. Tę samą sytuację jedni z nas ocenią jako całkiem naturalną, a inni jako zagrażającą, utrudniającą, czy wręcz uniemożliwiającą realizację tego, co dla nich najważniejsze. Różnice w ocenach wynikają oczywiście z wielu czynników podmiotowych i sytuacyjnych. Na przykład im więcej mamy celów i wartości dla nas istotnych, których osiągnięcie jest zagrożone, im bardziej jesteśmy wrażliwi, lękliwi, pesymistyczni, mamy zaniżone poczucie własnej wartości itp. - tym łatwiej zaliczymy daną sytuację w poczet zagrażających. Dlatego też rozwód dla jednej osoby to wielkie nieszczęście, zaś dla innej wygodny i naturalny sposób regulowania stosunków międzyludzkich w sytuacji, gdy kobieta i mężczyzna nie widzą możliwości dalszego wspólnego życia.
A zatem nie wszystkie sytuacje potocznie uznawane za zagrażające są nimi w subiektywnym odczuciu konkretnych osób. Jednak zdaniem niektórych psychologów, między innymi Lennarta Leviego i Mariannę Frankenhauser z Uniwersytetu Sztokholmskiego, istnieją obiektywne, uniwersalne zagrożenia i stresory, które oceniane są tak samo, niezależnie od specyfiki oceniających je ludzi. Do takich uniwersalnych zagrożeń zaliczają na przykład kataklizmy.
Prowadziłam badania dotyczące ustosunkowania się do powodzi jako zagrożenia oraz reakcji na ten kataklizm, w których uczestniczyła młodzież mieszkająca we wrocławskiej dzielnicy Kozanów. W 1997 roku powódź na prawie trzy tygodnie uwięziła tych młodych ludzi w mieszkaniach. Wyniki pokazały, że wszyscy oni traktowali kataklizm jako silne zagrożenie, ale część młodzieży postrzegała go równocześnie jako wyzwanie. Tak więc subiektywne oceny sytuacji, mimo jej jednoznaczności, różnią się.
Różnice w ocenach dotyczą także treściowej charakterystyki zagrożeń, czyli tego, jakie konkretne zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać i co wpływa na to szczególne uwrażliwienie na określone zagrożenia. Z badań (również moich) wynika, że wiek może determinować wyczulenie na pewne kategorie zagrożeń. Na przykład czternasto- czy piętnastolatki najwięcej niebezpieczeństw dostrzegają w sferze incydentów społecznych (zaczepianie na ulicy przez nieznajomych, wymuszanie pieniędzy, kradzieże itp.). Z kolei dla dziewiętnasto- i dwudziestolatków najczęstszymi zagrożeniami są trudności szkolne, zaś incydentów społecznych w ogóle nie oceniają oni w kategoriach zagrożeń. Badana młodzież różniła się także w postrzeganiu problemów egzystencjalnych (kłopotów z samookreśleniem, lęku przed śmiercią, trudności w odnalezieniu sensu życia itp.). Dla czternasto- i piętnastolatków ten obszar zagadnień nie jest jeszcze tak istotny jak dla starszej młodzieży i dla dorosłych. Problemy egzystencjalne nie stanowiły więc dla nich żadnego zagrożenia. Młodzież najstarsza wskazywała na nie znacznie częściej, choć i w tej grupie dominowały zagrożenia doświadczane w szkole, w rodzinie, w kontaktach z sympatią czy z kolegami.
Na to, jakie zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać, wpływają również nasze doświadczenia, głównie te z wczesnego dzieciństwa. Podkreślają to psychoanalitycy, z Zygmuntem Freudem na czele. Istotna jest częstość doświadczanych zagrożeń, ich rodzaj oraz stopień traumatyczności. Wielu z nas - zdaniem austriackiego psychoterapeuty Erwina Ringela, zajmującego się problemem samobójstw - ma swój słaby punkt, czyli rodzaj zagrożeń analogiczny do tych, których najczęściej doświadczaliśmy w dzieciństwie, lub do tych, które przez szczególną traumatyczność wycisnęły piętno na naszym życiu, gdy byliśmy dziećmi. Właśnie ten rodzaj zagrożeń najszybciej identyfikujemy, a ci najbardziej przewrażliwieni potrafią dostrzec je nawet tam, gdzie ich nie ma.
Również aktualnie doświadczane kłopoty przyczyniają się do swoistej fiksacji i do szybkiego interpretowania ich w kategoriach zagrożenia. Zależności te ilustrują wyniki kierowanych przeze mnie badań. Diagnozowaliśmy percepcję zagrożeń i reakcję na nie u młodzieży z rodzin z problemem alkoholowym i u zdeprawowanych dziewcząt z ośrodka wychowawczego. Okazało się, ze młodzi ludzie z rodzin alkoholowych doświadczali zdecydowanie więcej zagrożeń związanych z kłopotami rodzinnymi, a dziewczęta z ośrodka - z incydentami społecznymi i problemami towarzyskimi. A zatem badani dostrzegali zagrożenia najczęściej w tych obszarach życia, które były ich piętą achillesową.
Jak reagujemy na nieszczęścia, które nam się przytrafiają? Zależy to od oceny zagrożenia. Jeżeli wydarzenie jest dla nas równocześnie zagrożeniem i wyzwaniem, jesteśmy w stanie uruchomić więcej naszych konstruktywnych reakcji niż osoby, dla których to samo wydarzenie jest jedynie zagrożeniem. Tak wskazują wyniki wspominanych już badań przeprowadzonych wśród wrocławskich powodzian. Badani postrzegający powódź jako silne zagrożenie i wyzwanie częściej niż pozostali stosowali konstruktywne formy obrony, tzn. wykonywali czynności, które (moim zdaniem) dzięki swoim rezultatom mają moc wspierania procesów rozwojowych. Na przykład rozważali z bliskimi, w jaki sposób przezwyciężyć zagrożenie, albo próbowali różnych sposobów radzenia sobie dostosowanych do sytuacji. Młodzież, którą powódź nie tylko przerażała, ale i mobilizowała, stosowała więcej obron konstruktywnych (w porównaniu ze swoimi jedynie przerażonymi rówieśnikami) i więcej niekonstruktywnych obron psychologicznych. W myśl mojego, funkcjonalno-czynnościowego ujęcia obrony psychologicznej, niekonstruktywne obrony to takie, które swoimi rezultatami nie wspierają rozwoju, a jedynie pomagają przystosować się do zaistniałej sytuacji. Można do nich zaliczyć wyparcie, czyli umotywowane zapominanie o zagrożeniu, celowe unikanie sytuacji i osób kojarzących się z zagrożeniem, czy też intensywne wykonywanie jakiejkolwiek czynności „odrywającej” choćby czasowo od zmartwienia.
Wyniki te przeczą dosyć silnie zakorzenionemu w psychologii przekonaniu, że albo stosujemy racjonalne, czyli zaradcze sposoby przezwyciężania trudnych sytuacji, albo nieracjonalne, czyli obronne. Nie tylko moje badania dowodzą (podobne przekonanie na temat skuteczności obron wyraża ostatnio np. amerykańska psycholog Julie K. Norem), że najlepiej wychodzą z sytuacji zagrożenia ludzie stosujący jednocześnie obrony zarówno racjonalne, jak i nieracjonalne, konstruktywne, jak i niekonstruktywne.
Ciekawą postawę wobec doświadczanych cierpień i zagrożeń zaproponował Franki w swojej logoterapii: trzeba obdarzać cierpienie sensem, ażeby w ten sposób uniknąć rozpaczy jako bezsensownego cierpienia. Twierdził, że nadamy sens cierpieniu, jeżeli je poświęcimy czemuś lub komuś poza nami - gdy na przykład będziemy przekonani, że nasze cierpienie uchroni naszych najbliższych (tak może myśleć żona kochająca męża alkoholika, lecz separująca się od niego dla dobra dzieci). W ten sposób cierpienie stanie się bardziej znośne, łatwiejsze do zaakceptowania.
W niektórych sytuacjach zagrożenia, na przykład w poważnej chorobie, możemy wykorzystać nieco inne techniki radzenia sobie z nimi. Z badań Shelley E. Taylor z Uniwersytetu Kalifornijskiego (rozwijającej teorię porównań społecznych Leona Festingera w zastosowaniu do stresujących wydarzeń życiowych) wynika, że często stosujemy wtedy porównania społeczne. W tych sytuacjach pełnią one funkcje obronne. Mogą to być porównania „w górę”, tzn. z lepszymi od nas, lub „w dół”, czyli z tymi, którzy są w gorszej od nas sytuacji - choć jedni i drudzy chorują równie poważnie jak my. Porównania „w górę” pomagają nam odzyskać nadzieję na wyzdrowienie (skoro osoba, z którą się porównujemy, wyzdrowiała, to i my mamy tę szansę), stanowią drogowskaz, w jaki sposób działać, aby znaleźć się w podobnej, uprzywilejowanej sytuacji. Z kolei porównania z osobami będącymi w gorszym niż my położeniu (bardziej chorymi) pomagają nam stwierdzić, że nie jest jeszcze z nami tak źle, że możemy z tej sytuacji wyjść obronną ręką.
Inną techniką radzenia sobie w zagrażających sytuacjach, zwłaszcza w takich, które wiążą się z weryfikacją naszych kompetencji i niepewnym sukcesem (np. przed trudnym egzaminem), jest tzw. strategia samoutrudniania (określili ją tak amerykańscy psychologowie Edward E. Jones i Steven C. Berglas). Pozorna nieracjonalność polega tu na tym, ze zamiast ułatwiać sobie radzenie w zaistniałej sytuacji, jeszcze bardziej ją komplikujemy, co w efekcie czasami przekształca niepewny sukces w prawdopodobną porażkę. Jeżeli bowiem przed trudnym i ważnym dla nas egzaminem uczestniczymy w całonocnej imprezie, to rezultaty mogą być opłakane. Jednak czasami, z psychologicznego punktu widzenia, samoutrudnianie może okazać się dla nas korzystne. W sytuacji porażki zawsze przecież można zrzucić winę na niedyspozycję spowodowaną nocną imprezą. Natomiast w sytuacji sukcesu przypadnie nam chwała, bo mimo niedyspozycji wyszliśmy z opresji zwycięsko, a to dowodzi, jacy jesteśmy wspaniali, wielcy intelektem i duchem.
Wiele badań wskazuje, że styl naszego mocowania się z uciążliwościami życia zależy również od cech osobowości, między innymi od samooceny i rodzaju motywacji. Im bardziej nasza motywacja jest egoistyczna (im bardziej w naszym systemie motywacyjnym przeważają motywy osobiste), tym bardziej za poniesione porażki skłonni jesteśmy winić czynniki zewnętrzne, zwłaszcza najbliższe otoczenie. Zawyżona samoocena w powiązaniu z tego rodzaju osobistą motywacją przyczynia się dodatkowo do swoistego uporu, niebrania pod uwagę faktu, że sytuacja nas przerasta, że nie ma szans na jej przezwyciężenie. L. J. Bożowicz i M. S. Nejmark, rosyjskie badaczki zajmujące się w latach 60. ukierunkowaniem osobowości, powiedziałyby, że cechuje nas wtedy „afekt nieadekwatności”. Z uporem i bez efektu mocujemy się z tą wyraźnie nie na naszą miarę sytuacją, podczas, gdy najrozsądniej byłoby uznać własną słabość i zrezygnować z bezowocnych prób, oszczędzając energię na działania i sytuacje bardziej dostosowane do naszych możliwości.
Niestety istnieją sytuacje, które w psychologii nazywa się krytycznymi i do których nie przygotują nas nawet najlepsze treningi czy warsztaty ani własna inteligencja. Chodzi tu na przykład o nieuleczalną chorobę albo o śmierć bliskiej osoby. Niektórzy badacze (np. amerykański psycholog kliniczny F. C. Shontz, badający sytuacje krytyczne) twierdzą, że można wyróżnić swoiste etapy doświadczania sytuacji krytycznych, rozpoczynające się fazą wstępną, tj. bagatelizowaniem, ignorowaniem pierwszych zwiastunów nieszczęścia. Szok, gniew i depresja to kolejne etapy przeżywania sytuacji krytycznych. Pogodzenie się z sytuacją jest etapem ostatnim. W przebrnięciu przez nie najlepiej pomogą osoby bliskie, które wspierać nas będą fizycznie i duchowo. Często właśnie dzięki nim wychodzimy bezpiecznie z zakrętu życiowego, powracamy do równowagi. A zatem nasza dbałość o najbliższych w sytuacjach normalnych, pielęgnowanie związków intymnych, rodzinnych czy przyjacielskich to nie tylko przejaw zdrowia psychicznego, ale również sposób na budowanie bezpieczeństwa życiowego, przygotowywanie najpewniejszego muru obronnego na wypadek najgorszych nieszczęść. Strategia liczenia wyłącznie na siebie może się bowiem w sytuacjach krytycznych okazać katastrofalna.
Głębokie poczucie osamotnienia w połączeniu z ciężarem doświadczanej sytuacji krytycznej bywa dla niejednego z nas nie do zniesienia, przekracza naszą wytrzymałość. Konsekwencją jest zazwyczaj poczucie bezradności i bezsensu życia, brak siły i ochoty, by dalej mocować się z życiem.
Alicja Senejko
Alicja Senejko jest doktorem psychologu, adiunktem Instytutu Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Bada przede wszystkim psychologiczne strategie obronne człowieka oraz zagadnienia z pogranicza psychologu rozwoju i psychologii społecznej. Opublikowała wiele prac z tego zakresu. Za najważniejsze uważa: Aktywność obronna dzieci (1995), Theoretical issues connected with psychological defence (w Psychology m a Changing Europę, BEEPG, London 1996) Lubi przyrodę zwłaszcza kwiaty.
Sam sobie na przekór,
czyli dlaczego sobie szkodzimy.
Zofia Milska-Wrzosińska
Zdarzyło mi się niedawno rozmawiać z panem, który skarżył się, że jego trzy kolejne partnerki życiowe (w tym dwie żony) były - jak mówił - dziecinne, bierne i nieskłonne do samodzielności. Mój rozmówca przeżył z tego powodu trzykrotne rozczarowanie, bo zawsze chciał związać się z kobietą niezależną, która dzieliłaby z nim odpowiedzialność za los związku. Spytałam nietaktownie, jak to się stało, że trzykrotnie wybrał sobie partnerki zupełnie niezgodnie z własnymi oczekiwaniami. Takie postawienie sprawy zirytowało mężczyznę: „Sugeruje pani, że ja celowo miałbym wybierać sobie jakieś trujące bluszcze? A niby dlaczego? Nie jestem żadnym masochistą i zawsze szukałem kobiety, która będzie mnie akceptować, ale nie uwiesi się na szyi. Nie wiem, dlaczego to się nie udaje. Może między mężczyzną a kobietą jest za duża różnica płci? Albo może ze wszystkimi kobietami po ślubie coś się robi takiego?”. Pod koniec imprezy, na której rozmawialiśmy, dostrzegłam go zatopionego w pogawędce z młodszą od niego o jakieś 15 lat dziewczyną. Ona, z oczyma pełnymi zachwytu, chłonęła relację o jego ostatnich sukcesach. On, niesiony falą jej podziwu, coraz bardziej wchodził w rolę wszechmocnego autorytetu. Prawdopodobnie za kilka lat - a może miesięcy - opowie mi, że kolejna kobieta okazała się nastawionym konsumpcyjnie, niedojrzałym stworzonkiem, z którym nie sposób stworzyć partnerskiej relacji.
Widzimy wokół ludzi, którzy utrudniają sobie życie, powtarzając wciąż te same zachowania, wchodząc w kolejne niszczące związki, a przy tym trwają w przekonaniu, że przyczyny leżą poza nimi, że nie mają oni żadnego wpływu na koleje swojego losu. Z dogodnej pozycji obserwatora zadajemy sobie pytanie, dlaczego uporczywie powtarzają te same błędy i ponownie wracają do punktu, w którym byli już wielokrotnie i obiecywali sobie, że nigdy więcej. Wydaje się to niepojęte. Bo przecież o ile związek z ostro pijącym narzeczonym można uznać za skutek młodzieńczego niedoświadczenia, to trudniej zrozumieć, że ratunkiem z opresji, jaką są te niefortunne zaręczyny, jest szybki ślub z damskim bokserem, a kolejne wyzwolenie niesie użalający się nad sobą i ciągle zaćpany kochanek. Pierwsza w życiu zawodowym pyskówka z przełożonym może wynikać z niezrozumienia reguł gry. Ale jeśli powtarza się na kolejnych posadach, z których ambitny specjalista notorycznie wylatuje z hukiem, to jego tłumaczenie, że po prostu nie ma szczęścia do szefów, nie wydaje się wiarygodne. Ciągłe odtwarzanie własnych niepowodzeń jest od dawna obszarem zainteresowania psychoterapii, która proponuje rozmaite koncepcje zrozumienia pozornie bezsensownego zjawiska, polegającego na tym, że ludzie robią wciąż od nowa to samo, a następnie cierpią w wyniku skutków swoich działań.
Niektórzy powtarzają niszczące dla siebie zachowania, bo nie potrafią się wyrzec towarzyszących im przyjemności czy ulgi w napięciu. To model uzależnienia typowy dla alkoholika bądź narkomana, ale nieograniczający się do więzi z substancją chemiczną. Czasem przyjemnością jest ulga związana z rozładowaniem emocji. Ktoś może przeżywać tak wiele złości, że nie powstrzymuje się przed jej brutalnym wyrażeniem, chociaż wie, że spotka go za to kara: wyrzucenie z pracy, definitywne odejście żony i dzieci, czy wręcz odwieszenie wyroku skazującego. Przyjemność związana z rozładowaniem agresji jest tu większa niż obawa przed konsekwencjami. Nie należy jednak sądzić, że agresor nie kontroluje swojego zachowania. Przeciwnie, na ogół starannie dobiera obiekty, na których może bezkarnie wyładować złość. Kiedy konsultowałam kobietę robiącą od czasu do czasu dramatyczne sceny swojemu znękanemu mężowi, dowodziła ona, że absolutnie nie może powstrzymać ataku brutalnej furii, gdy ktoś jej się sprzeciwia. Zauważyłam, że jednak nie wybuchła złością chwilę wcześniej w recepcji ośrodka, gdy twierdzono, że jest zapisana na zupełnie inną godzinę, niż sądzi. Spojrzała na mnie jak na osobę niespełna rozumu i odrzekła: „Przecież państwo wezwaliby karetkę, gdybym tutaj zachowała się tak jak w domu!”.
Dla niektórych najprostszym sposobem rozładowania napięcia jest seks. Tacy ludzie są wciąż od nowa ofiarami własnych, nagłych impulsów erotycznych. Niemożność oparcia się im spowodowała w znanym mi z konsultacji przypadku, że kochający, oddany mąż, którego poprzednie małżeństwo rozpadło się z powodu ustawicznych zdrad, wdał się w przelotną przygodę z ogólnie dostępną koleżanką z pracy, a czasami także (jak mówił: „Gdy miałem ciężki czas w firmie”) odwiedzał agencje towarzyskie. Kiedy sprawa wyszła na jaw, mężczyzna był zaskoczony, że żona poważnie myśli o rozwodzie. „Przecież to było bez znaczenia, jak wejście do toalety. Ja po prostu czasem jestem taki wk..., że muszę się rozładować, nawet chyba wolałbym, żeby gdzieś niedaleko była strzelnica sportowa. No ale nie ma, to co mam robić...” - tłumaczył.
Wciąż ponawiane destrukcyjne zachowania seksualne lub agresywne jako sposób rozładowania trudnego do zniesienia napięcia są typowe dla osób o strukturze osobowości typu borderline. Ale bywają nałogowe przyjemności bardziej wyrafinowane psychologicznie niż seks i agresja. Na przykład niektóre kobiety mogą uporczywie wybierać sobie na partnerów mężczyzn z marginesu, źle funkcjonujących społecznie, ponieważ daje im to poczucie szczególnej misji, a notoryczne porażki w nawracaniu „złych chłopców” potęgują tylko poczucie własnej wyższości moralnej.
Przymus powtarzania destrukcyjnych działań i związków może łączyć się z trudnością w przeprowadzeniu zmiany. Jeżeli od lat funkcjonujemy w układach, w których traktowani jesteśmy jak przedmiot, to może nam być bardzo trudno zdecydować się na przekształcenie swoich relacji, choćbyśmy czuli, że trochę nam w nich ciasno. Z kolei ci, którzy zawsze są gotowi brać na siebie wszelkie obowiązki, nie wyobrażają sobie, jak żyliby bez tego obciążenia. I na wszelki wypadek wolą nie próbować. Przyczyną niszczenia siebie jest tu lęk przed czymś nowym, co zakłóciłoby naszą odwieczną równowagę psychiczną. Takie osoby w odpowiedzi na wszelkie próby perswazji demonstrują nieograniczone możliwości gry w „Tak, ale”. Mówią na przykład: „Próbowałam powiedzieć mężowi, dokąd chcę jechać na wakacje, ale on tylko mnie wyśmiał. To co mogę więcej zrobić, gdy on i tak mnie nie traktuje poważnie?”, „Łatwo ci radzić, żebym nie wyręczał całego działu i nie siedział po godzinach. Ale jak nie będzie zrobione na czas, to na kogo spadnie odpowiedzialność? Jasne, że na mnie. Myślisz, że przy takiej sytuacji na rynku pracy mogę sobie na to pozwolić?”.
Tu pojawiają się dalsze pytania:
Dlaczego powtarzamy akurat takie, a nie inne zachowania? Dlaczego właśnie realizacja destrukcyjnych wzorców daje nam ulgę, przyjemność czy poczucie bezpieczeństwa? Wciąż aktualna pozostaje odpowiedź Ronalda Fairbairna, wybitnego psychoterapeuty z kręgu tzw. relacji z obiektem. Twierdził on, że to, czego doświadczamy w trakcie naszych relacji wczesnodziecięcych, traktujemy jak wszechobowiązujące prawa, które sobie przyswajamy na zawsze. Jeśli zatem sukcesy są jedynym sposobem, w jaki mały chłopczyk może zdobyć uwagę matki, to chłopczyk ten jako dorosły mężczyzna będzie starał się imponować kobietom swoimi osiągnięciami w nadziei, że w nagrodę otoczą go one wytęsknioną matczyną troską. Najmłodsza córka, która nauczyła się, że jej rolą w rodzinie jest bycie rozładowującą napięcia maskotką, może grać rolę głupiutkiej trzpiotki przez wiele lat, nie bacząc, jak bardzo jej to szkodzi.
Oczywiście obrazy rodzinnych postaci, utrwalone na taśmach dziecięcej pamięci, nie zawsze są obiektywne. Jeśli kilkuletni chłopiec podsłuchiwał nocne awantury swoich krewkich rodziców, dla których nie było dobrego seksu bez kłótni, to może mylnie czuć, że mama i tata nienawidzą się i chcą sobie zrobić coś złego. W latach 80. ubiegłego wieku wielu mężczyzn wyjeżdżało na kilka lat za granicę, by pracować na utrzymanie rodziny. Ich dzieci mogły emocjonalnie przeżywać to jako opuszczenie i uznawać tatę za kogoś, na kim nie można polegać, choć w rzeczywistości był on odpowiedzialnym i kochającym ojcem rodziny. Ale nawet niezgodna z prawdą utrwalona wizja jest emocjonalnie silna i wpływa na nasze życie.
Uwewnętrznione w dzieciństwie wyobrażenie o świecie ma czarodziejską moc sprawczą - świat staje się taki, jaki myślimy, że jest. Kobieta - córka agresywnego, nieprzewidywalnego ojca, który znęcał się nad nią i jej matką - zachowuje w sobie jego wewnętrzny obraz, a siebie przeżywa jako bezradną dziewczynkę, zdaną na łaskę i niełaskę wszechmocnego pana i władcy. W rezultacie jej kolejni partnerzy to szczególna galeria drani, lub też zwykłych mężczyzn, których do draństwa nieświadomie prowokowała.
Jesteśmy w dramatyczny sposób wierni naszym złym postaciom z dzieciństwa - i to jedno ze źródeł błędnego koła naszych nieszczęść. Nie chcemy, by kochał nas i akceptował byle kto, ale koniecznie taki brutalny sukinsyn jak kochany tatuś albo wyniosła Królowa Śniegu, podobna do idealizowanej mamusi. Dokonujemy cudów, by uszczęśliwić smutną, wycofaną dziewczynę, wzbudzającą w nas wspomnienie depresyjnej, niedostępnej emocjonalnie matki, którą niegdyś na próżno próbowaliśmy zadowolić. Marzymy, że nasza miłość i troska zrobi supermana z wystraszonego chłopaka, jota w jotę podobnego do terroryzowanego przez matkę ojca, który nigdy nie potrafił stanąć w naszej obronie. Bo dopiero wtedy, gdy właśnie ktoś taki (a nie ci wszyscy dzielni, mili chłopcy i dobre, otwarte dziewczyny, trafiający się nam w życiu} nas pokocha, zły czar zostanie odwrócony. A jeśli przez niedopatrzenie zwiążemy się z osobą, z którą możliwy jest dobry, spokojny związek, to nasze niespełnienie skłoni nas do szukania alternatywnych, niewłaściwych i frustrujących obiektów. Oczywiście dorobimy do tego romantyczną ideologię o spotkaniu wyczekiwanej bratniej duszy czy jedynej prawdziwej miłości, dla której trzeba wszystko poświęcić.
Mamy też inne sposoby niszczenia satysfakcjonujących relacji. Jeśli pojawi się w dorosłym życiu ktoś bardziej obiecujący niż zapamiętane przez nas zawodne obiekty z dzieciństwa, to z całym impetem możemy zacząć od niego żądać tego, co nie było nam niegdyś dane. Osierocona przez ojca w dzieciństwie młoda kobieta może od kochającego męża wymagać tak wiele zewnętrznych, często drugorzędnych przejawów miłości („Nie popatrzyłeś mi w oczy, jak się ze mną żegnałeś przed wyjściem do pracy! Już mnie nie kochasz!”), że on - znękany jej roszczeniowym nienasyceniem - zacznie się od niej odsuwać, co ona przeżyje jako dramat ponownego opuszczenia. W ten sposób ktoś, kto na początku wcale nie miał cech uwewnętrznionego, złego wczesnodziecięcego obiektu, stopniowo przybierze jego postać i odegra tę niewdzięczną rolę.
Codzienna autodestrukcja to odgrywanie wciąż od nowa dziecięcych dramatów i niezdolność dostrzeżenia, że świat nie jest taki sam, jaki był w naszym domu rodzinnym, a my jesteśmy już dorośli i nie musimy wiecznie powtarzać tej samej roli. Robimy to, co kiedyś było optymalnym sposobem przetrwania w specyficznych okolicznościach naszego dzieciństwa.
Dziewczynka wykorzystywana seksualnie przez ojca nauczyła się, że potulność jest jedynym sposobem uniknięcia przemocy, a nawet zyskania pewnych łask. W dorosłym życiu będzie godziła się na niszczące układy z mężczyznami, bo to da jej nadzieję na przetrwanie, a być może na jakąś formę kontro-li nad męską agresją. Najstarszy syn, od którego rodzice oczekiwali przedwczesnej odpowiedzialności i dojrzałości, będzie wciąż brał na siebie nie swoje zobowiązania i wszystkich wyręczał - aż trafi do szpitala z wy padniętym dyskiem.
Dobre dzieciństwo daje wolność budowania różnorodnych związków, bez przymusu dosłownego powtórzenia znanego z dzieciństwa modelu relacji. Złe dzieciństwo trzyma w kleszczach wyuczonych automatycznych zachowań, które są powtarzane znowu i znowu. Przeszłość trzyma nas na uwięzi. Czasem nie tylko odtwarzamy w dorosłym życiu destrukcyjne minione więzi, ale nawet przeżywamy je wciąż od nowa w relacji z rodzicami czy rodzeństwem. Tak zwana rodzina pierwotna pozostaje podstawowym układem odniesienia. Na przykład dla czterdziestoletniego mężczyzny, który nigdy nie został zaakceptowany przez swojego surowego ojca, wciąż najważniejszą - lecz nieosiągalną - łaską jest aprobata siedemdziesięcioletniego taty, a nie miłość żony czy uznanie zawodowe. Dorosła kobieta może przeżywać pretensje matki o błahe zapomnienie znacznie boleśniej niż na przykład to, że córeczka jest przedszkolnym kozłem ofiarnym i codziennie ma koszmary senne. Takie osoby całe życie pragną miłości rodzica i wciąż się przekonują, że jej nie dostaną. Im bardziej nie dostają, tym bardziej o nią walczą.
Psychoterapeuta wypowiadający się na temat ludzkiego cierpienia nieuchronnie, prędzej czy później, jest konfrontowany z punktującym pytaniem: „No dobrze, takie są mechanizmy i przyczyny, ale w końcu co nam z teorii? Czy coś się da na to poradzić?”. Odpowiedź nie jest łatwa. Bo jeśli powtarzanie tego samego dramatu stanowi wyraz nigdy niespełnionej, ale wciąż żywej nadziei opartej na już nieadekwatnej wizji świata; to aby dramat się skończył, musimy zrezygnować zarówno z owej nadziei, jak i z dotychczasowego rozumienia życia Jest to bolesny, trudny proces pożegnania się z nieziszczalną ułudą.
Zofia Milska-Wrzosińska
Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i psychoterapeutą Kieruje Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.
Napisała książkę o relacjach między kobietami i mężczyznami „Bezradnik”.
Ma męża i czworo dzieci.
Silna wola i inne bajki, czyli mity o piciu alkoholu.
Wiktor Osiatyński
Czy częstotliwość picia jest dowodem uzależnienia?
Tak i nie. Codzienne picie kieliszka wina do obiadu nie jest uzależnieniem. Ale częste picie większej ilości alkoholu to dość poważny sygnał uzależnienia. Zwłaszcza częste upijanie się może być objawem tej choroby. Pamiętajmy: każdy alkoholik może przerwać picie na jakiś czas. Trudno mu jednak wytrzymać bez picia, toteż wcześniej czy później znowu sięga po alkohol. A wówczas nieuchronnie, chociaż nie zawsze od razu - znów zacznie się upijać.
Alkoholicy często mają przerwy w piciu. Są im one „potrzebne”, gdyż organizm nie wytrzymuje ciągłego picia. Przerwy te nie świadczą jednak o tym, że ktoś nie jest alkoholikiem. Jeśli kończą się one powrotem do destrukcyjnego i niekontrolowanego picia, stanowią stuprocentowy dowód uzależnienia.
Czy można pić w sposób kontrolowany i czy to oznacza, że nie ma uzależnienia?
Można. Większość ludzi pije alkohol właśnie w sposób kontrolowany i nie popada w uzależnienie. Uzależnia się jedynie 10-15 proc. spożywających go. Istotą uzależnienia jest właśnie utrata kontroli nad częstotliwością i ilością wypijanego alkoholu. Dlatego alkoholizm nazywa się niekiedy „chorobą kontroli”.
Utrata kontroli przybiera dwie formy. Po pierwsze, człowiek uzależniony sięga po alkohol, choć obiecał sobie i innym, że tego nie zrobi. Po drugie, uzależniony traci kontrolę nad ilością wypijanego alkoholu, gdy tylko zacznie pić. Ktoś na przykład umówił się, że pójdzie wieczorem z żoną do teściów, i postanowił być trzeźwy. Po południu wstąpił jednak na piwo, „bo przecież jedno nie zaszkodzi”. Ale wypiwszy je, poczuł nieodpartą chęć dalszego picia, wypił więc drugie, trzecie - i w końcu się upił. Kiedy indziej poszedł na przyjęcie, obiecując sobie (lub komuś), że tym razem się nie upije. Postanowił wypić tylko jeden kieliszek, ale gdy go wypił, nie mógł się powstrzymać przed następnymi i znów przebrał miarę.
Alkoholik dramatycznie walczy o przywrócenie kontroli, a także o to, by dowieść innym i sobie, że jej nie utracił. W tym celu czasem rzuca picie na dłuższy czas. Na przykład w sierpniu w polskich kościołach wielu ludzi ślubuje, że nie będą spożywać alkoholu. We wrześniu podejmują picie w najlepsze, uznając, że skoro wytrzymali cały miesiąc, to znaczy, że nie mają problemu. W istocie niemal każdy alkoholik może przez długi czas nie pić w ogóle. Nie może jednak przez długi czas pić ograniczonych dawek alkoholu. Toteż prawdziwy test na alkoholizm nie polega na tym, by w ogóle nie pić, lecz na tym, by pić przez długi czas na przykład tylko jeden kieliszek wina. Człowiek nieuzależniony nie będzie miał z tym większych trudności. Uzależniony nie podoła takiemu ograniczeniu; wcześniej czy później po jednym kieliszku wypije drugi, potem trzeci i następny, aż do upicia się. To właśnie jest niezaprzeczalny dowód uzależnienia i braku kontroli nad piciem alkoholu.
Czy silna wola i mocna głowa chronią przed chorobą?
Tak zwana mocna głowa jest jednym z głównych ostrzeżeń przed możliwością uzależnienia. Alkohol jest trucizną, przed którą normalny zdrowy organizm broni się. Wpływa on również na rozregulowanie kontroli w centralnym układzie nerwowym, więc zdrowy człowiek po jego wypiciu ma zawroty głowy, trudniej mu mówić, robi głupstwa. Człowiek z ”mocną głową” toleruje większe ilości alkoholu. Oznacza to najczęściej, że jego organizm jest bardziej odporny na truciznę, jaką jest alkohol. Taki człowiek może wypić dużo więcej niż inni, ale alkohol w jego organizmie działa identycznie: pozostaje trucizną. Spożywanie większej ilości trucizny musi więc powodować większe spustoszenie.
Najczęściej bywa tak, że posiadacz „mocnej głowy” przez jakiś czas będzie całkiem nieźle funkcjonował po alkoholu, ale - jeśli nie zginie w bójce, w wypadku albo nie umrze na zawał bądź inną chorobę spowodowaną nadużywaniem alkoholu - po latach głowa mu osłabnie. Wtedy będzie upijał się coraz mniejszą ilością trunku, a ponieważ głód alkoholu i objawy odstawienia nasilą się nie do wytrzymania - będzie upijać się coraz częściej, czasem nawet po kilka razy dziennie.
Silna wola jest w przypadku alkoholizmu raczej zdradliwym pojęciem. Alkoholicy na ogół wykazują bardzo silną wolę w działaniach, które służą piciu: potrafią w środku nocy w nieznanym mieście wytrwale szukać piwa czy wina aż do skutku. Nie mają natomiast woli - ani silnej, ani słabej - wobec samego alkoholu lub innego środka, od którego są uzależnieni. Na tym właśnie polega uzależnienie. A jednocześnie alkoholik walczy uporczywie, choć beznadziejnie, o udowodnienie sobie i światu, że jednak tę wolę posiada. Stąd bezskutecznie ponawiane obietnice i próby kontrolowanego picia. Stąd wymyślny niekiedy system zaprzeczeń, który pomaga wyszukiwać inne przyczyny picia niż po prostu alkoholizm. Nieprzypadkowo Pierwszy Krok Anonimowych Alkoholików mówi o uznaniu bezsilności (czyli braku siły i woli] wobec alkoholu. Gdy zrobi się ten „pierwszy krok”, trzeba wciąż wyrabiać w sobie silną wolę, żeby wytrwale realizować program zmian osobistych niezbędnych do tego, by najpierw w ogóle wytrwać w trzeźwości, a później żyć normalnie bez alkoholu.
Piwo jest czy nie jest alkoholem?
Jest. Bez żadnej dyskusji. Nikt nie upija się wódką, winem czy piwem, ale alkoholem zawartym w wódce, winie, piwie i w innych napojach alkoholowych. Nikt nie uzależnia się od wódki, likieru, koniaku lub piwa, lecz od alkoholu w nich zawartego. Mit, że piwo to nie alkohol, jest zgubny. To on sprawia, że coraz więcej młodych ludzi pije coraz więcej piwa.
Wiktor Osiatyński
Wiktor Osiatyński jest prawnikiem i socjologiem profesorem porównawczego konstytucjonalizmu i praw człowieka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie i w Warszawie oraz na Uniwersytecie w Chicago. W roku 1989 założył Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu i Innych
Uzależnień Fundacji im Stefana Batorego Kierował nią do 1999 roku. Napisał książkę na temat alkoholizmu - „Grzech czy choroba?„
Wiele zachowań, które sprawiają przyjemność, może uzyskać cechy uzależnienia. Trudno jest dokładnie określić TEN moment, ale można w przybliżeniu zbadać, jaki jest stopień zagrożenia uzależnieniem.
Kwestionariusz Kontroli Zachowań
Wybierz takie zachowanie, o którym wiesz, że trudno jest (byłoby) Ci się od niego powstrzymać, mimo że są ku temu powody. Nazwij to zachowanie i zakreśl jedną z pięciu możliwości:
0 - nie zdarza się nigdy lub zdarza się tylko sporadycznie, w pojedynczych przypadkach
- zdarza się rzadko (znacznie mniej niż połowa przypadków)
- zdarza się często (około połowa przypadków)
- zdarza się bardzo często (znacznie więcej niż połowa przypadków)
4 - zdarza się zawsze lub sporadyczne są przypadki, gdy się nie zdarza
Próby przerwania lub zaprzestania tego zachowania przeze mnie kończą się porażką. 0 12 3 4
Niepowodzenie w powstrzymaniu się od tego zachowania wywołuje moją rezygnację ze stawiania sobie dalszych granic w kontrolowaniu jego częstotliwości. 0 12 3 4
Mam trudności w rozstrzygnięciu, czy moje zachowanie jest „raczej korzystne”, czy „raczej szkodliwe”. 0 12 3 4
Niektóre znaczące osoby w moim życiu oceniały to zachowanie jako szkodliwe, a inne jako korzystne. 0 12 3 4
Zastanawiam się nad tym, czy powinienem to zachowanie akceptować, czy nie. 0 12 3 4
Podejmuję to zachowanie bez zastanowienia. 0 12 3 4
Nie mam siły, aby powstrzymać się od tego zachowania.0 12 3 4
Chęć angażowania się w to zachowanie rośnie w miarę jego kontynuowania. 0 12 3 4
Łatwiej jest mi powstrzymać się od tego zachowania, niż przerwać je w toku. 0 12 3 4
Podejmuję to zachowanie, by zatracić się lub odpuścić sobie. 0 12 3 4
Miałem powody do powstrzymania się od tego zachowania i mogłem to zrobić, ale świadomie z tego zrezygnowałem. 0 12 3 4
Podejmowałem to zachowanie wyłącznie dla doraźnej przyjemności, nie zastanawiając się, co będzie jutro. 0 12 3 4
To zachowanie okazało się dla mnie pomocne w pewnej sytuacji i wiem, że nadal będzie pomocne w innych sytuacjach. 0 12 3 4
Jestem w stanie wyeliminować wszelkie niepowodzenia w zapanowaniu nad tym zachowaniem, mimo powtarzających się porażek. 0 12 3 4
Nawet najsilniejsza pokusa podjęcia tego zachowania nie będzie miała na mnie żadnego wpływu, jeżeli nie będę tego chciał. 0 12 3 4
Myślę, że „wszystko zależy od mojej woli”. 0 12 3 4
Myślę, że „zdecydowanie radzę sobie lepiej niż inni ludzie”.0 12 3 4
Nie mogę doczekać się końca pracy lub ważnych zajęć, by podjąć to zachowanie. 0 12 3 4
Jestem niespokojny, rozdrażniony i zły, kiedy nie mogę zrealizować tego zachowania. 0 12 3 4
Kiedy jestem zmęczony lub odczuwam silny stres i napięcie, trudniej jest mi kontrolować to zachowanie. 0 12 3 4
Ponieważ wiele osób wokół mnie to robi, trudno jest mi powstrzymać się od tego zachowania. 0 12 3 4
Podejmuję to zachowanie, ponieważ pokusa, by to robić, jest naprawdę duża. 0 12 3 4
Nie widzę w tym zachowaniu absolutnie nic złego. 0 12 3 4
Nawet głód i zmęczenie nie powstrzymują mnie od tego zachowania. 0 12 3 4
Uważam, że to zachowanie daje mi dużo korzyści, więc mogę je kontynuować, nawet jeśli źle się czuję fizycznie. 0 12 3 4
Trudno jest mi zrezygnować z tego zachowania na rzecz jakichś innych, bardziej odległych korzyści. 0 12 3 4
Jeśli dłużej nie korzystam z tego zachowania, to moje samopoczucie się pogarsza. 0 12 3 4
Najlepiej czuję się wtedy, kiedy to robię. 0 12 3 4
Podejmuję to zachowanie, aby rozładować napięcie. 0 12 3 4
Tuż przed podjęciem tego zachowania odczuwam silne specyficzne podniecenie. 0 12 3 4
Moment rozpoczęcia tego zachowania przynosi mi ulgę lub szczególne zadowolenie. 0 12 3 4
Kiedy myślę o tym zachowaniu, pojawia się przymus podjęcia go jak najszybciej. 0 12 3 4
Gdy podejmuję to zachowanie, okazuje się, że aby osiągnąć pełne zadowolenie, potrzebuję go w większej dawce niż poprzednio. 0 12 3 4
Świadomość tego, że zachowanie mi szkodzi, nie powstrzymuje mnie od jego powtarzania. 0 12 3 4
Interpretacja wyników:
Jeżeli w stwierdzeniach 1, 5, 6, 7, 10, 11, 18, 19, 20, 23, 27, 29, 32, 33, 34 (w co najmniej kilku z nich) uzyskałeś wyniki 1 i więcej, to znaczy, że wybrane przez Ciebie zachowanie ma pewne cechy nałogowości. Pozostałe stwierdzenia odnoszą się do różnych czynników skłaniających do nadużywania tego zachowania. Jeżeli uzyskałeś w nich wynik 3 i więcej - przy wynikach 0 w stwierdzeniach dotyczących nałogowości (to te wyżej wymienione) - oznacza to, że może znajdujesz się na drodze do uzależnienia.
Leszek A Kapler, Beata Krzak
Leszek A Kapler i Beata Krzak są psychoterapeutami. Pracują w Instytucie Psychologii Zdrowia
w Warszawie.
Pomoc DDA obejmuje dwa nurty. Po pierwsze, można włączyć się w grupę samopomocową, w której nie ma terapeuty. Takie grupy powstają przy poradniach dla AA, czasem przy poradniach odwykowych. Po drugie, można zgłosić się na profesjonalną psychoterapię, ale nie jest ona dostępna we wszystkich województwach.
Najlepszym źródłem informacji na ten temat będą Wojewódzkie Ośrodki Terapii Uzależnień i Współuzależnień, których adresy znajdują się w lokalnych książkach telefonicznych. Terapia prowadzona „pod skrzydłami” WOTUW jest bezpłatna.
Informacji udziela także Instytut Psychologii Zdrowia (Warszawa-Włochy, ul. Gęślarska 3; tel.: 022 863 90 97, 022 863 87 38; www.ipz.edu.pl). Większość świadczeń IPZ również jest bezpłatna. Instytut Psychologii Zdrowia prowadzi też specjalistyczne szkolenia dla terapeutów, którzy chcieliby pracować z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików.
DDA szukający pomocy mogą również skorzystać z terapii w prywatnych gabinetach. Muszą je znaleźć na własną rękę.
W Internecie istnieje nieoficjalna strona Dorosłych Dzieci Alkoholików. Oto jej adres: dda.w.interia.pl
Nota bibliograficzna
Wszystkie teksty z książki „Gdzie się podziało moje dzieciństwo” są poprawionymi przedrukami artykułów opublikowanych w ”Charakterach” w łatach 1999-2003 (tytuły zostały zmienione). Agnieszka Widera-Wysoczańska, Gdzie się podziało moje dzieciństwo, „Charaktery” nr 3/2001 Marzenna Kucińska - cykl tekstów poświęconych DDA, które ukazywały się w ”Charakterach” od nr 8/2002 do nr 3/2003 Dariusz Doliński, Pokusa silniejsza niż rozum, „Charaktery” nr 9/2001 Alicja Senejko, Różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia, „Charaktery” nr 6/2001 Zofia Milska-Wrzosińska, Sam sobie na przekór, „Charaktery” nr 9/2003 Wiktor Osiatyński, Silna wola i inne bajki, „Charaktery” nr 9/2001 Kwestionariusz Kontroli Zachowań, „Charaktery” nr 9/2001.
Kim są Dorosłe Dzieci Alkoholików?
Co dzieje się w rodzinach alkoholików?
Jakie role pełnią w nich dzieci?
Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?
Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?
Gdzie i jakiej pomocy szukać powinni DDA?
Na te i wiele innych pytań odpowiada najnowsza książka Wydawnictwa „Charaktery”. Zgromadzone w niej teksty wybitnych specjalistów pomogą Dorosłym Dzieciom Alkoholików zrozumieć źródło ich problemów, a dzięki temu zrozumieć również siebie.