Pewnie
nie wiecie, co chce wam powiedzieć stumilowy las.
Żadnej zagrody, żadnego
domku
na przestrzeni kilometrów, tylko las.
Wyrośnięty
sosnowy
bór z twardą korą i grubymi konarami,
nie
młodniak z miękką korą i gałązkami,
które mogą obgryzać zwierzęta.
Gdyby
nie spadł śnieg, wędrowałyby po lesie przez kilka dni,
a
teraz nie mogą nawet przez niego przejść.
Zostały
tam
wszystkie sarny i ludzie też tam giną.
Selma
Lagerlöf Opowieść
o
dworze
ŚRODA 10 PAŹDZIERNIKA
1
G
dyby
Bodil Sanner wiedziała
, że
to
ich ostatni wspólny kwadrans, może powiedziałaby coś
więcej. Tymczasem stała przy zlewie w szlafroku i grubych skarpetach, pakując kiełbaski, zupy
w proszku i gotowane jajka i błądząc myślami gdzie indziej.
Nie
słyszała stukania chodaków Pära w piwnicy ani trzaśnięcia, gdy zamykał szafkę na broń.
Ani Alvy skrobiącej łyżką o dno talerza z płatkami.
Całą swoją uwagę skierowała
na
drogę.
W
ostatnich dniach widziała kilka razy, jak przejeżdżał samochodem. Myśląc o tym, poczuła
gęsią skórkę na plecach i udach, i owinęła się mocniej szlafrokiem. Patrzył w stronę domu, ale
nie zwolnił, nie pomachał jej ręką – dokładnie tak, jak uzgodnili. Poczuła przepływające przez
nią ciepło, gdy pomyślała o przyczepie kempingowej przy domku rybackim, tylko o kilkaset
metrów stąd.
We
wsi było jeszcze ciemno i samochody nie zaczęły zjeżdżać na miejsce zbiórki.
Bodil
sądziła, że pomysł Alvy, by wziąć z ojcem udział w polowaniu, ulotni się, gdy
zadzwoni budzik, ale teraz siedziała przy stole w łagodnym blasku lampy na oknie i jadła
kanapkę. Na długie rzęsy nałożyła maskarę, a kredka do oczu unosiła je lekko w górę w
kącikach. Pryszcze na podbródku pod grubą warstwą pudru wyglądały jak niewielkie
bezbarwne wypukłości.
Wlała
machinalnie
gorącą czekoladę do termosu, tego czerwonego, obtłuczonego, który
towarzyszył jej od czasów przedszkolnych, i zakręciła go.
– Może coś źle zrozumiałaś,
ale
to nie będzie zabawa – rzekł Pär, kiedy wrócił z piwnicy ze
sztucerem w jednej ręce i butami w drugiej.
Alva
oderwała wzrok od komórki leżącej koło niej na stole, dotykając jej tylko od
niechcenia palcem wskazującym, ale nie odpowiedziała. Zdradziły ją zaczerwienione uszy.
Pär spojrzał
na
żonę, szukając rodzicielskiego porozumienia, lecz ona pochyliła się nad
plecakami, wciąż przesiąkniętymi zapachem dymu z ogniska, mchu i starych kanapek z serem,
chroniąc się w gorączce pakowania.
Że też
on
zawsze musi się jej czepiać i krytykować. Miał dziwną potrzebę, by wszystko
komentować.
–
Mam
nadzieję, że coś dzisiaj ustrzelicie – powiedziała.
W
jej głosie zabrzmiał przesadny entuzjazm.
Po
dwóch dniach polowania jedynym łupem była łosza i dwa byki. Jeżeli dalej pójdzie w
tym tempie, będą musieli polować aż do pierwszego śniegu, by odstrzelić przewidzianą liczbę.
Wcześniej naprawdę by się tym przejęła. Teraz była tylko zdziwiona, że udało jej się zdobyć na
taki serdeczny ton.
–
No
tak – odrzekł Pär. – Ale może lepiej nie robić sobie wielkich nadziei. Kiedy wilk
weźmie swoje, dla nas nie zostaje dużo.
Bodil
zapięła plecaki i wymamrotała cicho: „Tak, tak, oczywiście”.
Kątem
oka
zobaczyła, jak Alva zbiera talerz i filiżankę i przeczesuje palcami jasną grzywkę.
Na
dworze wciąż panował spokój. Niemal słychać było tę ciszę.
– Komórkę możesz zostawić
w
domu – rzucił Pär. – I tak nie będziesz mieć zasięgu w lesie.
Alva
wstawiła naczynia do zmywarki i jeszcze raz przygładziła grzywkę. Trudno było
zgadnąć, o czym myśli.
Pär stał
nieruchomo
przed termometrem przy kuchennym oknie. Nie wyglądał na
szczęśliwego.
–
Co
się dzieje? – zapytała Bodil, kiedy Alva wyszła z kuchni.
Nadal
obserwował termometr za oknem. Od kilku miesięcy słyszała, jak przewraca się w
łóżku w nocy i wzdycha wieczorami przed telewizorem, myśląc, że ona tego nie słyszy.
–
Jestem
tylko trochę zmęczony – powiedział w końcu.
Jasne. Bądź
sobie
prawdziwym twardzielem. Nie mam już siły tym się przejmować.
Straciła rachubę,
ile
razy próbowała go skłonić do opowiedzenia, co go tak niepokoi.
Odgłos dobiegający
z
drogi sprawił, że schyliła się nad stołem i wyjrzała. Kiedy zobaczyła
przejeżdżające srebrne santa fe, jej ciało przebiegł dreszcz.
–
Co
się stało? – zapytał Pär.
Bodil
odwróciła twarz. Skłonność do czerwienienia się Alva odziedziczyła po niej.
–
Co
się stało? – powtórzyła tonem ostrzejszym, niż zamierzała. – Od dawna jesteś taki
zmęczony. Jeśli to się wkrótce nie zmieni, będziesz musiał iść do lekarza, zrobić badania.
–
Ty
wiesz najlepiej, co myślę o lekarzach.
No
tak. Że musi być jakiś bardzo widoczny powód, by do nich iść: rana, złamana noga.
Inaczej odeślą cię do domu z opakowaniem alvedonu. Tak, wiedziała o tym.
Bodil
oparła się o zlew i niecierpliwym ruchem poprawiła pasek od szlafroka. Rumieniec
wreszcie znikł z jej twarzy.
– Chrzań
to
– powiedziała. – Chrzań lekarzy, snuj się dalej po domu i narzekaj.
Pär zacisnął zęby, wziął
sztucer
i buty i wyszedł do przedpokoju. Mięśnie szczęk pracowały.
Bodil szła za nim w milczeniu z plecakami. Nie miała mu już nic do powiedzenia.
Alva
czekała, ubrana w czarną kurtkę Fjällräven, dżinsy i kalosze. Cyklistówka z logo New
York Yankees była odpowiedzią na polecenie Pära, by włożyła na głowę coś czerwonego.
Czapka zimowa nie wchodziła w rachubę.
–
Dobrze
się ubrałaś, mała, żeby nie zmarznąć? – zatroszczyła się Bodil. – Legginsy i
skarpetki?
Alva
podniosła wzrok znad komórki i kiwnęła głową.
– Tak.
Nie
potrafiła ukryć pod obojętnym wyrazem twarzy, jak bardzo chciałaby już wyjść.
Poprawiła czapkę i znów przygładziła włosy, by równo opadały na ramiona.
–
Tak
jak mówiłem, komórkę możesz zostawić w domu – powtórzył Pär i wyjął z kieszeni
lampę błyskową.
–
Ale
ja chcę robić zdjęcia. Przy tym zasięg nie ma znaczenia.
– Dobrze, rób,
jak
chcesz – poddał się Pär. – Ale nie miej do nikogo pretensji, jeśli zgubisz
ją w lesie.
Czemu
miałaby to zrobić?, pomyślała Bodil. Ona nigdy niczego nie gubi, a zwłaszcza
telefonu.
–
No, to
jedziemy – zarządził Pär.
–
Powodzenia. Mam
nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
Pär otworzył
drzwi
i rzucił jej szybkie spojrzenie. Potem wyszli.
2
C
ztery
stopnie mrozu
. Niech
to diabli. Petra Wilander otworzyła bagażnik swojego subaru i
pozwoliła Royowi wskoczyć do środka. Postawiła plecak na tylnym siedzeniu i odszukała
skrobaczkę do lodu, która leżała od wiosny w schowku na drzwiach od strony kierowcy.
Czuła się
nieco
ociężała i sztywna po dwóch długich dniach w lesie, ale wiedziała, że
będzie lepiej, kiedy wejdzie w rytm.
Przynajmniej
lód trochę puścił. Białe płatki leciały na wszystkie strony.
Petra
nigdy nie miała problemów z porannym wstawaniem w czasie polowania na łosie.
Myśl o dniu spędzonym w lesie, z dala od wszystkich obowiązków, sprawiała, że rano nie czuła
się taka senna jak w zwykłe dni.
W
tym roku było jednak inaczej. Odkąd została szefową policji, straciła swój bezpieczny
azyl.
Strzepnęła
resztki
śniegu ze skrobaczki, nim odłożyła ją do schowka, i usiadła za
kierownicą.
Była
jeszcze
ciemna noc, gdy wyjeżdżała tyłem z garażu. Lasse siedział w piżamie przy
kuchennym stole.
Jadąc Dalavägen usłyszała,
jak
Roy układa się wygodnie z tyłu. Przez te wszystkie lata
nauczył się, że podróż na północ zajmuje trochę czasu.
Hagfors
spało jeszcze, kiedy omijała spowalniacze przed komisariatem. W pokoju Folkego
paliło się światło, jego okno wyglądało w ciemności jak ciepły, żółty prostokąt. W ciągu
sklepów przy Köpmangatan było pusto, nie licząc nowo otwartej kafejki. Żaluzje zasłaniały oba
okna wystawowe w zlikwidowanym sklepie z ubraniami. Do okna salonu fryzjerskiego
przyklejony był od wewnątrz duży kawał tektury z napisem „Do wynajęcia”.
Fasada
szkoły Asplund zaczynała się łuszczyć, a rynny odchodziły miejscami od ścian.
Gmina na próżno starała się sprzedać stary budynek gimnazjalny. Obraz nędzy i rozpaczy,
pomyślała Petra. Kto by chciał coś takiego?
W
samochodzie zaczynało się wreszcie robić ciepło. Petra zdjęła rękawice i włączyła
radio. Po chwili zobaczyła Hagfors znikające w tylnym lusterku. Niedługo zostanie tylko las i
lśniący czarny asfalt. Na poboczu szosy migotała cienka warstewka szronu.
Kiedy
zaczęły się lokalne wiadomości, podkręciła głośność.
„Policja
nie
zdradza wiele na temat śledztwa w sprawie zabitej przez kłusowników
wilczycy, którą znaleziono w weekend na południe od jeziora Nain, a jednocześnie apeluje do
społeczności o pomoc. Christer Berglund, pełniący obowiązki szefa policji w Hagfors, prosi
wszystkich, którzy w połowie zeszłego tygodnia przebywali w okolicy Narsdammen i
Majanpäsmossen i zauważyli coś niepokojącego, o zgłoszenie się na komisariat…”
Zawsze
można mieć nadzieję. Pytanie, czy ktoś się odważy.
W
sobotę policja otrzymała z anonimowego adresu hotmail informację o martwym wilku
ukrytym pół kilometra na zachód od Narsdammen. Christer i Folke pojechali tam i znaleźli go
niemal od razu. Wyglądało na to, że został zastrzelony z bliskiej odległości kilka dni wcześniej.
„W północnym Värmlandzie
zapowiada
się słoneczne przedpołudnie z temperaturą około
trzech stopni poniżej zera. Po południu zachmurzenie. Możliwe opady deszczu z dodatkiem
śniegu”.
Kiedy
Petra skręciła na miejsce zbiórki, niebo różowiło się po drugiej stronie jeziora. Na
placu przed budynkiem ciemne sylwetki poruszały się jak cienie w blasku ogniska.
Roy
wstał, ledwo wyłączyła silnik. Dreptał teraz w miejscu i niecierpliwie skomlał.
– Już niedługo – uspokoiła go. –
Odpocznij
jeszcze trochę.
Zimno
kąsało ją w nos, prawie żartobliwie, kiedy wysiadła na zmarzniętą ścieżkę.
Zostawiła plecak na tylnym siedzeniu, wzięła tylko rękawiczki i zamknęła drzwi.
Jan-Åke
Qvist
i Oliver Långström stali za toyotą Olivera i rozmawiali. Jan-Åke
gestykulował żywiołowo, a Oliver wyjmował coś z bagażnika. Kiedy Petra podeszła, rozmowa
ucichła.
– Dzień
dobry
– przywitała się.
– Cześć, cześć – odpowiedział
Oliver
i zatrzasnął bagażnik.
Jan-Åke
tylko
krótko skinął głową.
Prawie
wszyscy uczestnicy polowania zebrali się przy ognisku w małych grupkach. Widziała
ich skulone ramiona i białe obłoczki oddechów. Janet Antonsson siedziała z szeroko
rozstawionymi nogami razem z Klasem Sannerem i Peo Hanssonem. Ernst Losjö miał na sobie
płaszcz i kapelusz z opaską odblaskową.
Petra
się zdziwiła, kiedy zapytał o miejsce w grupie. Pierwszego dnia przywitał się z nią jak
z dawną znajomą, ale potem trzymał się na uboczu. Prawdopodobnie obudziła wspomnienia, do
których nie chciał wracać. Ona też nie zapomni tamtych dni po Nowym Roku, kiedy zaginęła
jego córka.
Teraz
stał i gawędził z drugim nowym w zespole. Henrik? Åhman? Czy tak się nazywał?
Przybył z południa i mieszkał w przyczepie kempingowej stojącej koło domku rybackiego.
Przez
okno przybudówki zobaczyła Waldemara Hallinga, pochylonego nad papierami razem
z Fransem Mogårdem, który miał go zastąpić w funkcji prowadzącego. Petra myślała, że
Waldemar zrezygnuje z prowadzenia polowań po wypadku, ale on się nie poddawał.
Zapięła
pod
szyję zamek błyskawiczny swetra, wciskając podbródek w ciepłą wełnę.
Brat
Klasa, Pär Sanner, wysiadł z samochodu. Towarzyszyła mu córka. Spod czerwonej
czapki z daszkiem wystawały długie jasne włosy. Alva. Jeśli Petra dobrze pamiętała, była parę
razy na ich spotkaniach jako mała dziewczynka.
Pär wyglądał
na
skrępowanego obecnością córki, jakby nie całkiem wiedział, jak ma się
zachować. Stanęli nieco z boku i Petra do nich podeszła.
– Więc
dzisiaj
będziesz z tatą w lesie? – zapytała.
Alva
kiwnęła głową, przestępując z nogi na nogę.
– Podejdź trochę bliżej ogniska, jeśli
ci
zimno – zaproponował Pär.
Ona
jednak wolała zostać przy nim. Wcisnęła głowę w podniesione ramiona, kiedy
przyczłapał do nich Peo Hansson w watowanych nausznikach powiewających koło twarzy.
–
Oho, ale
mamy dziś miłego gościa.
Alva
uśmiechnęła się, próbując ukryć wstrząsający nią dreszcz zimna.
– Cieszę się, że jesteś
z
nami tutaj – ciągnął Peo. – Muszę ci jednak coś powiedzieć: jeśli
zobaczysz, że ktoś strzela do łosia, trzymaj się z daleka.
Zrobił
ruch
głową w stronę Pära i mrugnął okiem, mając pewnie na myśli spudłowany strzał
do byka w poniedziałek.
Pär, który
sam
uwielbiał mówić o niepowodzeniach innych, nie zmienił wyrazu twarzy. Petra
słyszała przynajmniej dziesięć razy historię o nagance, która przeszła kilkanaście kilometrów w
niewłaściwym kierunku, wchodząc w cudzy rewir. Tyle samo tę o Holendrze, który wpadł do
jeziorka Rommamäck i wstał, mając w kapeluszu pełno wodorostów. Teraz jednak Pär się nie
odgryzł.
Na
chwilę zapadła cisza. Alva włożyła ręce do kieszeni kurtki, nie przestając dreptać w
miejscu.
–
Czy
słyszałaś opowieść o zaczarowanym łosiu? – zapytał Peo.
Alva
pokręciła głową.
Pär szukał
spojrzenia
Petry. Znów
zaczyna
swoje, mówiły
jego
oczy. To męczące.
Ale
nie
będziemy mu przeszkadzać.
–
No
to teraz usłyszysz. Był chłodny świt, zupełnie jak dzisiaj. Mgła leżała nad oszronionym
trzęsawiskiem na początku południowej części Stumilowego Lasu.
Peo
pochylił się i z przebiegłym wyrazem twarzy zaczął opowiadać o młodym myśliwym,
który wybrał się na polowanie.
– Przechwalał się swoją piękną bronią
i
powszechnie znaną zręcznością. Opowiadał, że
umie trafić łosia w ucho z odległości pół kilometra. Jego narzeczona spojrzała na niego
surowym wzrokiem i powiedziała, że tego dnia nie wolno mu zastrzelić żadnego łosia. Ze
względu na nią.
– Jeśli
mnie
kochasz – rzekła, obracając na palcu pierścionek, który dostała od niego
poprzedniego wieczoru – jeśli mnie kochasz, musisz obiecać, że zrobisz tak, jak powiedziałam.
Myśliwy
niecierpliwie
kiwnął głową i ruszył w drogę. Dzień okazał się bardzo szczęśliwy
dla całej drużyny. Prawie wszyscy ustrzelili przynajmniej po jednym łosiu i teraz cieszyli się i
śmiali. W drodze do domu myśliwy zobaczył nagle łosia stojącego samotnie na wzgórzu na tle
zachodzącego słońca. Była to śnieżnobiała łosza, największa, jaką w życiu widział. Zdawała się
niemal lśnić w mroku. Przypomniał sobie słowa narzeczonej, ale machnął na nie ręką. Tego
łosia nie mógł odpuścić.
Peo
przerwał na chwilę opowieść.
– Myśliwy ubił białą łoszę
jednym
strzałem. W tej samej chwili poczuł, jakby jego też
trafiła kula prosto w serce i ogarnął go wielki żal. Kiedy koledzy znaleźli go przy martwej
łoszy, w jednej ręce trzymał chustę swojej narzeczonej, a w drugiej małą złotą obrączkę.
Peo
znów umilkł, przyglądając się uważnie twarzy Alvy. Potem podniósł lewą rękę, zdjął
rękawiczkę i pokazał swoją ślubną obrączkę.
–
A
to jest właśnie ona.
Alva
parsknęła śmiechem. Spod makijażu wyjrzało dziecko, którym jeszcze niedawno była.
Petra
spojrzała na wierzchołki drzew. Kiedy Peo opowiadał swoją historię, niebo się
przejaśniło, stało się białe jak papier.
Waldemar
Halling stanął na drewnianej ławce biegnącej w kwadracie wokół ogniska, by
odczytać listę obecności. Po każdym nazwisku dobiegało z grupy stłumione „jest”. Odpowiedź
Alvy ledwo było słychać, kiedy jej imię zostało wyczytane na końcu.
–
Dobrze
– powiedział. – Teraz wiecie, kto ma wrócić z lasu pod koniec dnia.
Waldemar
zszedł z ławki i skierował się w stronę flipcharta stojącego przed otwartym
domkiem, zwanym przez nich ubojnią, w którym oprawiali upolowaną zwierzynę.
–
Tak, jak
widać, zaczynamy dzisiaj w Rensberg – powiedział, patrząc na mapę.
Stanowiska
układały się na niej w literę J i Waldemar wytłumaczył, jak przewodnicy psów
mają podejść z północnego zachodu, a potem skręcić na południe i, jak dobrze pójdzie,
przegonić ewentualne łosie w stronę myśliwych.
–
Mamy
dzisiaj trzy psy. Petra przyszła z Royem, Oliver z Rambo i Jan-Åke z Lissie.
Petra
zdążyła już poznać tamto miejsce. Pagórkowaty teren był jednym z najtrudniejszych
rewirów łowieckich.
– Muszę
jeszcze
powiedzieć o dwóch rzeczach – ciągnął Waldemar. – A właściwie o trzech.
Spojrzał
na
Alvę i rzekł:
–
Na
polowaniu ważne jest, by trzymać się wyznaczonego miejsca, swojego stanowiska. Nie
wolno biegać po lesie, bo można zostać przez przypadek zastrzelonym.
Tak
jakby o tym nie wiedziała, pomyślała Petra.
Waldemar
znów zwrócił się do całej grupy.
–
Wieczorem
po polowaniu wszyscy tu zostaną. Nie chcę słyszeć, że ktoś musi iść do domu
zająć się dziećmi lub czymś innym. Wszyscy będą pomagać.
Kiedy
nikt nie zaprotestował, mówił dalej:
–
A
kiedy strzelamy, musimy trafić prosto w serce, nigdzie indziej. Na każdym kilogramie
uszkodzonego mięsa tracimy od czterdziestu do pięćdziesięciu koron, w zależności od miejsca
trafienia. W ciągu roku wychodzi dużo pieniędzy.
Klas
Sanner skierował wzrok gdzieś przed siebie i jeszcze głębiej wcisnął ręce w kieszenie.
Zrozumiał aluzję i wiedział, że ma się czego wstydzić. Postrzelona łosza leżała i rzęziła na
skraju Dodlimyren z dwiema brzydkimi ranami szyi, nim w końcu znalazł ją Roy.
– Więc
celujcie
dokładnie – zakończył Waldemar. W międzyczasie wyjął plik
ponumerowanych kart, które zaczął tasować.
Kiedy
przemieszał je kilka razy, rozłożył je jak wachlarz i kazał każdemu z myśliwych
wybrać jedną
Petra
zobaczyła, jak Peo bierze kartę i odwraca jednym ruchem. 208. Stanowisko przy
drodze po stronie północno-wschodniej. Od dobrych paru lat nie zabito tam żadnego łosia.
–
Tja
– mruknął i wzruszył ramionami. – Przynajmniej nie będę musiał daleko chodzić.
Kiedy
przyszła kolej na Pära, pozwolił Alvie wyciągnąć kartę. Wylosowała stanowisko na
samej górze.
–
224. Zobaczymy. Nie
jest najgorsze – rzekł Pär miękkim głosem.
Ostrożnie przeprowadził Alvę koło
Petry
i dalej przez grupę myśliwych do flipcharta i
pokazał jej na mapie, gdzie będą siedzieli i jak się tam dostać, lecz Alva nie sprawiała
wrażenia szczególnie zainteresowanej. Wyjęła z kieszeni kurtki komórkę i niezdarnymi ruchami
zdjęła jedną rękawicę. Przez chwilę wydawało się, że upuści komórkę, lecz to rękawica upadła
na ziemię. Alva zostawiła ją tam, podniosła telefon wysoko nad głowę i drżącą ręką zrobiła
uczestnikom kilka zdjęć.
Czyżby zdążyła już
tak
zmarznąć? Jak w takim razie wytrzyma na stanowisku na cienistym
stoku?
Alva
sprawdzała rezultaty fotografowania na wyświetlaczu i zdawała się zupełnie nie
słuchać tego, co mówi ojciec.
–
Czy
wszyscy wiedzą, gdzie mają być i jak tam dojść? – zapytał Waldemar, spoglądając na
zegarek.
Zewsząd dały się słyszeć potakujące pomruki.
–
Jest
za piętnaście ósma. Zaczynamy o wpół do dziewiątej. Życzę wszystkim powodzenia.
Mam nadzieję, że będzie nam dzisiaj sprzyjać szczęście. I, jak powiedziałem, celujcie
dokładnie.
3
K
iedy
Christer wyszedł z łazienki
, Torun
właśnie kończyła jeść. Popatrzył na nią, zatopioną w
lekturze porannej gazety i obejmującą jedną dłonią kubek z kawą. Przed jej twarzą, tuż nad
gazetą, dyndało pasemko włosów.
– Myślałem trochę
o
tej wyspie kuchennej – zaczął. – Możemy przynajmniej popatrzeć na
ceny.
–
Mhm
– mruknęła, nie podnosząc wzroku.
– Może
to
wcale nie jest takie drogie.
Christer
leżał bezsennie przez parę godzin i rozważał na wszystkie strony wieczorną kłótnię.
Choć właściwie nie chciał nazywać tego kłótnią, tylko czymś w tym rodzaju.
Kobieta
w banku zaakceptowała ich wyliczenia, lecz nie mogła dać im kredytu
przewyższającego wartość domu. On sam nie miał wielkich oszczędności, Torun też nie.
– Jeśli
zrobimy
większość sami, może się uda – ciągnął.
–
Mhm
– powtórzyła Torun.
Nie
wiedział, czego się spodziewać, lecz miał nadzieję, że ona choć trochę się ucieszy.
Przynajmniej na niego spojrzy.
–
Nie
uważasz, że tak będzie dobrze? – zapytał.
– Tak, oczywiście.
Nareszcie
podniosła wzrok.
– Ale?
– Nie, nic.
–
Nie
wyglądasz na zadowoloną.
–
Jestem
tylko trochę zmęczona.
– Mogę zapytać tatę,
czy
to ściana nośna. Może się pomyliłem, może nie jest, a wtedy
wszystko byłoby prostsze.
Christer
próbował wyobrazić sobie kuchnię w domu rodziców, wyburzoną i połączoną z
salonem. Było to trudne, prawie niemożliwe, ale ufał Torun. Pytanie tylko, jak to zrobić. I ile
będzie kosztowało.
– Może
wystarczy
wziąć piłę łańcuchową i przepiłować? – próbował zażartować, lecz
nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
Gdyby
tylko znów mógł zobaczyć ten błysk w oczach, jaki miała wieczorem, kiedy zaczęła
opowiadać o swoim pomyśle. I dołek w policzku. Mały, wesoły księżyc.
– Zrób
to
– skwitowała. – Tak będzie dobrze.
Złożyła gazetę
i
wstawiła kubek do zlewu. Gdy wychodziła do przedpokoju, Christer wziął
ją w objęcia. Trochę sztywno objęła go ramionami.
–
Chyba
się nie kłócimy? – zapytał.
– Nie, skąd.
–
Co
jest nie tak? Nie chcę, żeby było tak dziwnie między nami, kiedy jedziesz.
Torun
spojrzała w sufit, jak zawsze, gdy starannie ważyła słowa. Kiedy odpowiednie ich
sformułowanie było ważne. Aby nie zranić.
– Myślę tylko, że
przykre
jest to twoje negatywne nastawienie.
– Ależ,
kochanie. Jestem
tylko realistą. Remont zawsze okazuje się droższy, niż się
wydawało.
Torun
chciała się wyswobodzić z jego ramion, czuł to, lecz nie mógł jej wypuścić, nim jej
nie wytłumaczy, co ma na myśli. Że wcale nie jest nastawiony negatywnie. I uważa oczywiście,
że jej pomysły są dobre. Nie o to chodziło.
– Potrzebuję trochę
czasu, by
się oswoić z tą myślą. Chyba to rozumiesz? Mieszkałem tam
przez całe życie. Ale to się ułoży, zobaczysz.
–
Tak
myślisz?
Aż drgnął, słysząc powątpiewanie
w
jej głosie.
– Oczywiście, że
tak
– powiedział z takim przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć. – Jeśli
dzisiaj w pracy będzie tak spokojnie jak wczoraj, zadzwonię do taty i dowiem się, co z tą
ścianą, jeszcze przed południem.
Torun
pogłaskała go po piersi gestem, który wyrażał zarówno „tak, tak, będzie dobrze” jak i
„a teraz mnie przepuść, bo się spieszę”.
Christer
odsunął się na bok i patrzył, jak wkłada płaszcz i poprawia szydełkowany beret, w
którym wyglądała jak przeniesiona z innej epoki. Była taka ładna. Ładniejsza, niż sądził.
Kiedy
była gotowa, odwróciła się i postąpiła krok w jego stronę.
– Szkoda, że będziesz nocować
w
Lesjöfors – powiedział.
–
I
tak muszę wcześnie wstać – odparła. – Ale przecież się zobaczymy w niedzielę
wieczorem.
Cmoknęła
go
w usta. Miał wrażenie, że jej wargi też są sztywne i chłodne.
– Zadzwonię później – rzekł.
Rozpaczliwie
pragnął się pozbyć przed jej wyjazdem uczucia, że coś między nimi się
popsuło, ale stracił już na to nadzieję.
–
Dobrze
– powiedziała tylko, nim znikła za drzwiami.
Christer
stal jeszcze przez dłuższą chwilę, nasłuchując cichnących na schodach kroków.
Magdalena
podniosła Liv z kuchennej podłogi, gdzie leżała na brzuszku, wierzgając z
niezadowoleniem, posadziła ją sobie na biodrze i wyszła do holu. Petter stał już ubrany z
kluczykami w ręku.
– Nils! – zawołała, robiąc parę kroków
w
górę po schodach. – Kochanie, musisz już
schodzić, jeśli Petter ma cię odwieźć do szkoły.
– Już idę – dobiegło
z
piętra.
–
Czy
nie możesz w końcu zabrać tej skrzynki z narzędziami? – zwróciła się do Pettera. –
Stoi bez sensu na samym środku.
– Zabiorę ją
po
powrocie.
Tak, oczywiście.
Na
pewno.
Liv
wciąż marudziła. Ślina ściekała jej po podbródku, ale wyglądało na to, że przynajmniej
nie ma już gorączki. Oby ten ząbek szybko się wyrżnął.
–
Biedna
malutka – powiedziała, przykładając wargi do delikatnego czółka.
Nils
stanął u szczytu schodów z plecakiem przerzuconym przez jedno ramię.
–
I
worek na wuef – przypomniała Magdalena.
– Jasne.
Znów znikł
w
swoim pokoju.
Czekając, zmieniła kanał
w
telewizji z jednego z tych dziecięcych, które Nils włączał zaraz
po przebudzeniu, na poranne wiadomości. Nastawiła głośniej, by nie słyszeć nerwowego
mamrotania Pettera w holu.
Zaswędziało ją
u
nasady włosów. Dziś musi znaleźć czas na prysznic.
– Cześć – zawołał
Nils
od drzwi.
– Cześć, mały.
Głos
Pettera
brzmiał znacznie ciszej:
– No, cześć.
Delikatnie
zamknął drzwi.
W
tej samej chwili marudzenie Liv przeszło w płacz. Ząbek dręczył ją prawie od tygodnia,
wywoływał gorączkę w nocy i łzy w dzień. Nie chciała jeść, nie chciała się bawić, tylko być
noszona i ssać własne palce. Skóra na podbródku była podrażniona od śliny. Magdalena wzięła
ją do łazienki, posadziła na przewijaku i wysmarowała jej podbródek i policzki idominem. Nim
biała maść się wchłonęła, Liv wyglądała przez chwilę jak mały klaun z załzawionymi oczami.
Magdalena
zawsze uważała za mit przekonanie, że ojcowie nie słyszą płaczu swoich dzieci,
lecz najwyraźniej się myliła. Petter miał irytującą zdolność przesypiania każdej orgii wrzasku.
– Mogłaś
mnie
obudzić – mówił później rano. – Wziąłbym ją, gdybym coś słyszał.
Ale
wtedy było już za późno. Uważała zresztą, że woli zająć się nią sama, niż słyszeć jej
płacz w drugim pokoju. Wiedziała zatem, że może mieć pretensje tylko do siebie.
Wyszła
z
Liv do kuchni i nalała sobie filiżankę kawy. Próbowała bez większego przekonania
zabawić małą drewnianą łyżką na podłodze, a sama przeglądała w tym czasie
„Värmlandsbladet”, lecz po niespełna minucie Liv zaczęła krzyczeć tak głośno, że znów musiała
ją wziąć na kolana.
–
Wyjdziemy
na chwilę – zdecydowała, dopijając kawę. – Będzie świetnie, prawda?
Wyjrzała
przez
okno. Nagie gałęzie żywopłotu były pokryte szronem.
W
tygodniu polowania na łosie w zeszłym roku zrobiła reportaż o uczniach, którym
pozwolono wziąć w nim udział w ramach dnia zajęć na świeżym powietrzu. Szczerze mówiąc,
nie było zbyt wielu chętnych. Opcja druga – wyjazd do Torsby na kebab – przyciągnęła ich
znacznie bardziej. Spędziła jednak wspaniały dzień i wracając górską drogą, z Johnnym Cashem
w stereo i Klarälven wijącą się w dolinie jak błękitny wąż, po raz pierwszy od miesięcy czuła
głęboką wewnętrzną wiarę. Będzie dobrze. Małe życie w jej brzuchu zostanie z nimi i wszystko
się ułoży. Wtedy po prostu to wiedziała.
Zdawało się, że
od
tamtego czasu upłynęła wieczność.
Kiedy
po raz ostatni sformułowała kompletną myśl? Kiedy wypowiedziała w rozmowie
więcej niż trzy zdania pod rząd? Czterdzieści minut nieprzerwanego snu było jej rekordem z
ostatniego tygodnia.
Zmęczenie sprawiało, że czuła się
jak
otulona watą, owinięta w warstwy miękkiego puchu.
Nie docierało do niej nic ze świata zewnętrznego, nic jej nie obchodziło. W ostatnich dniach
naprawdę zaczęła się obawiać, co może się stać, jeśli niedługo się nie wyśpi.
Pogłaskała
Liv
dwoma palcami po mokrym policzku, jakby przepraszając, że nie ma siły być
tak szczęśliwa, jak powinna. Jaka była, w głębi duszy.
4
P
etra
jechała powoli wąską żwirówką
. Po
jednej stronie stał gęsty i wysoki las, po drugiej
rozciągał się panoramiczny widok – najeżone świerkami grzbiety górskie, które w miarę
wzrastającej odległości stawały się coraz bardziej miękkie i niebieskie, aż na końcu pochłaniał
je horyzont.
Otworzyła
drzwi
najciszej, jak umiała, i zamknęła niemal równie bezgłośnie, przyciskając
rękę do szyby, by uniknąć trzaśnięcia. Potem postała przez chwilę. Niebo było zupełnie
bezchmurne, a przed południem miało przybrać piękny ciemnoniebieski odcień, typowy dla
jesieni.
Odetchnęła głęboko, napełniając płuca
powietrzem. Nic
tak jej nie uspokajało jak kontakt z
naturą.
Mam
nadzieję, że szybko znajdziemy jakiś dom, pomyślała, wkładając radio do kieszonki na
piersi i słuchawkę do ucha.
Od
roku szukała z Lassem domu na wsi w okolicach Hagfors. Początkowo z umiarkowanym
zaangażowaniem, lecz kiedy przyszedł sezon na grzyby, zaczęły dojrzewać jagody i
poczerwieniały borówki, tęsknota za samotnym domem w lesie zaczęła jej sprawiać niemal
fizyczny ból.
Wzięła
sztucer
z podłogi przed tylnym siedzeniem, zaciągnęła zamek błyskawiczny w
futerale i przewiesiła broń przez ramię.
Roy
zaskomlał, gdy uchyliła bagażnik, próbował się przecisnąć przez szczelinę, lecz Petra
mocno trzymała obrożę i szybko przypięła smycz, nim otworzyła klapę na całą szerokość i
pozwoliła mu wyskoczyć na ziemię.
Wprawnym
ruchem umocowała GPS przy obroży i włożyła psu przez głowę kamizelkę
odblaskową.
Roy
zaszczekał, słysząc dobiegający z lasu trzask, i szarpnął smycz. Cofnął się jednak i
przywarł do jej nóg.
Czy
to był wilk? Petra zamknęła bagażnik, nie odrywając wzroku od lasu. A może
niedźwiedź? Poczuła naglę jakąś obecność. Coś ją obserwowało.
– Obiecuję, że będę strzelać, jeśli coś się
stanie
– szepnęła do psa.
Jakby
mógł zrozumieć jej słowa.
Roy
spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami. Było oczywiste, że rozumie.
– Naprawdę – dodała,
teraz
w równej mierze do lasu i trzasków między drzewami jak do
Roya.
Spojrzała
na
zegarek. Dwie minuty po wpół do dziewiątej. Czas zaczynać.
Zapach
środków czyszczących unosił się w komisariacie, kiedy Christer przyszedł do pracy.
Na końcu korytarza lśniła jeszcze mokra podłoga.
–
Musisz
wstawić nową kawę – przywitał go asystent kryminalny Folke Natt och Dag, kiedy
Christer zajrzał do jego pokoju. – Ta stoi już trochę.
– Okej. Ćwiczyłeś?
Folke
wyglądał, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica.
–
Tak
– przyznał. – Zrobiłem dziś rano małą rundkę. Ostatnio trochę się leniłem, ale teraz to
się zmieni.
– Jakbyś
tego
potrzebował.
Christer
nie spotkał dotąd kogoś, kto byłby tak dobrze zbudowany jak Folke i tak mało
zainteresowany demonstrowaniem swoich atutów. Był jak byczek Fernando. Czuł się najlepiej
przy swoim komputerze.
Folke
spojrzał na niego zmrużonymi oczami.
–
Wszystko
w porządku? – zapytał.
–
Tak. Jasne. Wszystko
w porządku. Dobra, wstawię tę kawę.
Christer
wyszedł do pokoju socjalnego i wypłukał czarny osad zalegający na dnie ekspresu.
Zastanawiał się
czasami, ile
Folke właściwie przesypia godzin w nocy. Jeśli w ogóle śpi.
Miał wrażenie, że pracuje na okrągło. Pod tym względem on i Jens dobrze do siebie pasowali.
Christer
oswoił się już z tą myślą, choć w niektórych sytuacjach miał wątpliwości, czy
moralne jest, by policjant mieszkał razem z fotoreporterem. Ale to nie był jego problem. Nie on
był szefem Folkego.
Włączył
ekspres. Ranek
spędzony z Torun wciąż tkwił w nim jak zadra. Powinien w końcu
zadzwonić do Bengta i zapytać o tę ścianę, ale coś go powstrzymywało. Coś, czego nie chciał
dotykać.
Myśl
o
przejęciu domu zaczęła w nim kiełkować tamtego wieczoru, kiedy Gunvor i Bengt
oznajmili, że postanowili go sprzedać. Chociaż Christer rozumiał, że tak musiało się stać, że nie
ma innego wyjścia, przyjął to z większym trudem, niż on i Torun się spodziewali. Dzieciństwo
się skończyło. Na zawsze.
Ale
to był pomysł Torun. Mówiła, że podoba się jej ten dom, tak ładnie położony nad
jeziorem.
Teraz
miał wrażenie, że tylko to się jej podobało.
Nie, powinienem
zadzwonić, pomyślał. Zamiast tego pozostał jednak na miejscu, słuchając
kojącego pyrkania ekspresu.
Petra
mocno trzymała smycz, przechodząc z Royem przez rów. Pośliznęła się kilka razy,
próbując przedostać się na drugą stronę przez oszronioną drogę. Musiała trzymać psa jedną
ręką.
Suche
gałęzie świerków kłuły ją i szarpały ubranie, kiedy przedzierała się między
drzewami, więc drugą ręką osłaniała twarz. Po jakichś dwudziestu metrach las wokół nich się
otworzył. Drzewa stały się rzadsze, a gęsty mech porastał zakopane w ziemi kamienie i pniaki.
Buty
z goretexu klapały i kląskały, kiedy szła. Przez cały czas omiatała spojrzeniem wykroty
i krzaki, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje.
Coś
sobie
wmawiam, pomyślała, odpinając smycz Roya.
–
No
– szepnęła. – Szukaj łosia.
On
jednak, zamiast ruszyć z nosem przy ziemi, jak to miał w zwyczaju, zwrócił głowę w jej
stronę. Naprawdę?
– No, ruszaj.
Roy
pomknął przez kępy traw.
Petra
poprawiła pasek sztucera i poszła za nim. Wilgotny, miękki mech lśnił w
nasłonecznionych miejscach jasną zielenią. W cieniu leżał jeszcze szklisty biały szron. Szybko
zrobiło jej się ciepło.
–
Peo
do Femkego – rozległ się szept w radiu. – Łosza idzie w twoją stronę.
– Dziękuję, zrozumiałem.
Nasłuchując
dalszego
ciągu, Petra wyszła na wyrąb porośnięty ostrą żółtą trawą. Trudno
było coś dostrzec pod jej kępami, więc potknęła się parę razy o resztki pni pozostałych po
wycince. Kiedy weszła na wzniesienie, zobaczyła po drugiej stronie podskakujący ogon Roya.
Biegał tam i z powrotem, wyglądało na to, że dobrze pracuje, ale był cicho. Nie wydał z siebie
nawet jednego szczeknięcia.
Ciszę przerwał
nagle
strzał, który odbił się echem wśród gór i stopniowo ucichł.
Petra
przystanęła, nasłuchując.
– Gratulacje! – usłyszała
w
radiu.
Dobrze
znany głos Waldemara. Donośny, rzeczowy i pozbawiony sentymentów.
Upłynęło
kilka
sekund, nim Femke odpowiedział ze swoim holenderskim akcentem:
– Łosza
na
stanowisku dwieście piećdziesiąt pięć.
– Trafiłeś ją – stwierdził Peo. –
To
dobrze.
Petra
zbiegła w dół do lasu lżejszym krokiem. Na GPS zobaczyła Roya po stronie
południowej, w odległości czterystu metrów, która szybko wzrosła do pięciuset. Wreszcie
odnalazł rytm.
Poprawiła parę
razy
czapkę. Gruby materiał przywierał do spoconego czoła, lecz specjalnie
jej to nie przeszkadzało.
Strzał
Femkego
i ożywione głosy w radiu odpędziły niemiłe uczucie. Wreszcie złapała rytm
i oddech – stan, który tak lubiła. Tylko ona i las. Nic więcej.
Łosza
na
sam początek dnia to był bardzo dobry znak. Może dopisze im teraz szczęście. W
zeszłym roku musieli polować w każdy weekend do końca listopada, by uzyskać planowany
wynik, i do tego czasu polowanie zupełnie straciło swój urok.
Petra
szła przez blisko kwadrans, nie słysząc szczekania – ani Roya, ani innego psa. Radio
też milczało. Słyszała tylko szelest krzewinek jagód muskających nogawki jej spodni.
Kiedy
rozległ się drugi strzał tego dnia, znów przystanęła. Tym razem zdawał się dobiegać
od strony zachodniej, z niewielkiej odległości.
Waldemar
powtórzył swoje gratulacje równie szybko jak zwykle. Petra podjęła marsz,
czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił. Ponownie usłyszała głos Waldemara:
–
Kto
strzelał?
Bez
odpowiedzi.
A
to co miało znaczyć? Ktoś nie usłyszał pytania?
Ponieważ znajdowała się bliżej myśliwych
na
zachodniej flance niż Waldemar, wyjęła z
kieszeni radio i powtórzyła pytanie:
–
Kto
strzelał?
Zerwał się
wiatr
i korony świerków zaczęły się kołysać i szumieć. Z daleka brzmiało to jak
szum autostrady. Petra wciąż trzymała radio blisko ust, czekając, aż ktoś się odezwie.
Kiedy
tak się nie stało, próbowała sobie przypomnieć, komu przydzielono stanowiska po tej
stronie.
–
Petra
wzywa Pära – spróbowała.
Wiedziała
przynajmniej
tyle, że Pär i Alva powinni być gdzieś w pobliżu.
–
Petra
wzywa Pära.
Żadnej reakcji.
–
Czy
ktoś po zachodniej stronie wie, skąd padł strzał?
W
końcu usłyszała głos Janet Antonsson:
–
Wydaje
mi się, że gdzieś tutaj blisko.
Miała nadzieję, że strzelał Pär,
by
dostarczyć córce trochę emocji.
–
Okej
– odpowiedziała, czekając, aż jeszcze ktoś się odezwie, lecz w eterze znów zapadła
cisza.
Tak, to
na pewno się wyjaśni. Byle tylko nikogo przypadkiem nie postrzelili.
Petra
spojrzała jeszcze raz na GPS Roya, brnąc dalej wśród jagód. Teraz znajdował się
tylko dwieście metrów od niej.
Po
dziesięciu minutach stromego podejścia weszła na zupełnie nowy wyrąb. Nie było go tu
w zeszłym roku. Patrzyła ze zdziwieniem na szare bloki skalne i martwe pnie drzew, leżące w
nieładzie jak gigantyczne bierki. W wypełnionych wodą koleinach pozostawionych przez
maszyny leśne lśniła cienka warstwa lodu.
Radio
wciąż milczało.
Kiedy
weszła na górę, dostrzegła Roya tuż przy stanowisku 223. Wzięła lornetkę i zobaczyła
Klasa Sannera siedzącego ze sztucerem opartym o drewnianą podpórkę. W pobliżu nie było
widać martwego łosia.
Znów wyjęła
radio
z kieszeni.
–
Petra
do Klasa.
Zobaczyła
przez
lornetkę, jak Klas sięga po radio.
– Tak, jestem.
– Stoję
na
samej górze. Widzisz mnie?
Klas
odwrócił głowę i pomachał ręką w jej stronę.
– Tak, widzę.
Mam
tutaj Roya. Wziąć go na smycz?
–
Nie, niech
jeszcze trochę popracuje, jeśli nie jest zbyt zmęczony.
–
Okej. Teraz
biegnie do ciebie.
Petra
zobaczyła Roya truchtającego w stronę wyrębu.
–
To
nie ty strzelałeś?
–
Nie
– odparł krótko. – Nie ja.
Petra
zakończyła rozmowę z dziwnym uczuciem. Chybiony strzał to przecież nie koniec
świata. Komu to się nie zdarzyło? Nawet jeśli jedni mieli większego pecha niż inni.
5
M
agdalena
szła Storgatan
, pchając
przed
sobą wózek. Miała wrażenie, że cały chodnik się
przechyla, a ona traci kontrolę nad nogami. Wspaniale było jednak wyjść na słońce i z każdym
oddechem czuła się coraz bardziej sobą.
Liv
patrzyła na nią wielkimi oczami, gryząc w desperacji rękawiczkę, która była już mokra
od śliny.
–
Tak
mi ciebie żal – powiedziała Magdalena. – Niedługo wyjdzie nowy ząbek i będzie
lepiej, zobaczysz.
Dopadły ją
wyrzuty
sumienia po porannym wybuchu, więc kiedy doszła do dworca
autobusowego, wyjęła komórkę z torebki wiszącej na rączce wózka i zadzwoniła do Petera.
– Przepraszam… – zaczęła,
kiedy
odebrał.
–
Nie
szkodzi.
– Oczywiście, że
szkodzi. Trzeba
myśleć, co się mówi. Ale jestem taka zmęczona.
Czuła
w
uszach szum, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy miała się rozpłakać.
–
Wiem, kochanie
– odrzekł Petter. – Wiem.
Powiedz, że wrócisz dziś
do
domu wcześniej, powiedz, że zajmiesz się dzieckiem przez cały
wieczór, żebym mogła spać. Pomóż mi.
Petter
jednak milczał.
–
Jak
myślisz, kiedy wrócisz do domu? – zapytała, czując, że szum w uszach się nasila.
–
Trudno
powiedzieć. Musimy skończyć tę wiatę samochodową, zanim spadnie śnieg.
Będzie nadal zimno, więc musimy się spieszyć.
– Proszę…
Dławiło ją
w
gardle tak, że z trudem mogła mówić.
– Robię,
co
mogę – odparł Petter. – Przecież wiesz.
Możliwe,
ale
w tej chwili to za mało. Rozumiesz?
Magdalena
pociągnęła nosem, próbując stłumić płacz. Wstydziła się takiej utraty panowania
nad sobą – jakby na powrót stała się dzieckiem. Dzieckiem, które przez cały czas potrzebuje
pomocy i wsparcia. Chodzi po mieście i beczy.
–
Magda?
Słyszysz mnie?
–
Jestem
taka zmęczona – załkała. – Nigdy nie byłam taka zmęczona.
Starszy
mężczyzna z wydatnym brzuchem i shih tzu na smyczy automatycznej przyjrzał się jej,
kiedy go mijała. Odwróciła głowę, lecz wiedziała, że to i tak nic nie da.
–
Zaczynam
się o ciebie martwić – rzekł Petter.
–
Ja
też.
Wyrzuty
sumienia minęły, teraz czuła tylko złość.
– Mówię poważnie. Słyszy się przecież
o
depresji poporodowej. Nie myślałaś, że możesz
mieć coś takiego?
Magdalena
tak mocno chwyciła rączkę wózka, że poczuła kwas mlekowy aż w ramieniu.
– Miałaś przecież kiedyś
problem
z depresją – ciągnął. – Dlatego możesz być bardziej
podatna po urodzeniu dziecka i…
Naprawdę
dobrze
się przygotował. Jak długo już patrzył na nią jak na wariatkę?
– Ja. Jestem. Zmęczona! – wrzasnęła. –
Zrozum
to wreszcie! Znam, do cholery, różnicę
między zmęczeniem i depresją. Chcę żyć, kocham Liv, ale muszę SPAĆ! Ale buduj tę swoją
pieprzoną wiatę.
Rozłączyła rozmowę
bez
pożegnania, choć wiedziała, że on tego nienawidzi, i wrzuciła
komórkę do torebki.
Idiota!
Zwiększyła tempo, szła
teraz
tak szybko, że zaczęły ją boleć nogi. Dopiero gdy weszła na
most, zauważyła, że Liv usnęła z rękawiczką w buzi.
To
minie, pomyślała. Przynajmniej tak mówią położne i eksperci. To tylko taka faza.
Lokalna
redakcja była pusta i ciemna. Informacja na drzwiach odsyłała z ogłoszeniami do
biura w Karlstad, a jeśli ktoś chciał przekazać redakcji jakąś wiadomość, mógł zadzwonić na
podany numer.
Magdalena
przekręciła klucz i mocowała się przez chwilę z ciężko działającym zamkiem.
Otworzyła drzwi plecami i weszła, ciągnąc za sobą wózek. W środku unosił się kwaśny zapach.
Kwaśny i stęchły.
Na
początku roku redakcja lokalna została przeniesiona do mniejszego lokalu przy tej samej
ulicy, tym razem bez recepcji i miejsc do siedzenia dla gości. Zostało tylko biurko i
mikroskopijny pokoik socjalny z mikrofalówką, ekspresem do kawy i małą lodówką. Zmywać
trzeba było w umywalce w toalecie.
Magdalena
pracowała tutaj tylko parę miesięcy przed urodzeniem Liv i nie zdążyła się
przyzwyczaić ani do nowego lokalu, ani do samotności. Bez recepcjonistki redakcja wydawała
się pusta. Często myślała o Barbro Holmgren. Zastanawiała się, co się z nią teraz dzieje.
Podniosła parę listów, leżących
na
podłodze mimo kartki z informacją na drzwiach. Potem
pochyliła się nad Liv, która spała głęboko w wózku, zdjęła jej czapkę i rozpięła zamek
błyskawiczny w kombinezonie.
Depresja
poporodowa. Jakim trzeba być durniem?
Na
biurku przy klawiaturze stał kubek wypełniony do połowy zimną kawą. Na jej
powierzchni unosiły się wysepki pleśni. Magdalena wylała zawartość do toalety i porządnie
umyła kubek.
Na
pewno Björn, pomyślała, szorując ścianki szczotką do zmywania, by pozbyć się czarnej
obwódki. Irma nigdy by tego tak nie zostawiła. Nowy reporter z Torsby był energicznym
dwudziestopięciolatkiem, wesołym i dowcipnym, lecz obdarzonym mizernym poczuciem
porządku. Magdalena przejechała jeszcze parę razy szczotką, nim wróciła do biurka i usiadła.
Za
oknem ustawiała się kolejka do bankomatu. W środku pola widzenia miała kobietę w
sportowej kurtce, z włosami związanymi w koński ogon. W ręku trzymała portfel, a samochód
zostawiła na jałowym biegu.
Magdalena
przeciągnęła palcem wskazującym po biurku, zostawiając ślad w cienkiej
warstwie kurzu.
Księga
z
dokumentami rady gminy z połowy września leżała na samym wierzchu małego
stosu obok komputera. Magdalena rozpoznała rozstrzelone pismo Björna. Poza tym biurko
wyglądało prawie tak samo jak wtedy, gdy zostawiła je w marcu. Parę skoroszytów, kilka
starych gazet, zielone jabłko z gipsu, które Nils zrobił w świetlicy.
Kiedy
poszła na urlop macierzyński, kierownictwo gazety postanowiło nie zatrudniać nikogo
na zastępstwo, tylko w razie potrzeby zwrócić się do kolegów z sąsiednich gmin. Przeważnie
wracali do swoich redakcji i tam pisali artykuły, lecz w przypadku dużego pośpiechu używali
sporadycznie jej komputera.
Wyciągnęła rękę
po
jabłko, które też zdążyło się zakurzyć, i znów oparła się wygodnie na
krześle. Po kilku sekundach zasnęła.
Kiedy
Petra wróciła pod ubojnię, przy ognisku było sporo ludzi. Największą lukę znalazła
między Janet i Janem-Åke. Przeszła przez ławkę, trzymając plecak w jednej ręce, i usiadła.
Nogi bolały ją ze zmęczenia, szczególnie uda. Do butów przyczepiły się pożółkłe liście brzozy.
–
Czy
już wiemy, kto strzelał? – zapytała, otwierając plecak.
–
Nie
– odparła Janet. – Ale, jak mówiłam, wydawało mi się, że strzał dobiegł od naszej
strony.
– Dziwne.
–
Tak, na
pewno.
Petra
wyjęła termos i napełniła kubek wyjątkowo mocną kawą. Pierwsze łyki paliły ją w
gardle.
–
Czy
Pär i Alva już wrócili? – zapytała, rozglądając się dookoła.
–
Nie, z
tego, co wiem.
–
To
zaczekajmy.
Petra
zanurzyła się w spokojny gwar głosów, zapatrzyła w ogień.
Henrik
Åhman siedział w kucki przy samym ognisku, z żeliwną patelnią, na której
skwierczały kotlety. Przewrócił je parę razy i polał sosem z plastikowej butelki.
Petra
wypiła jeszcze parę łyków kawy, po czym ścisnęła kubek kolanami i wyszperała
opakowanie kiełbasek i patyk. Musi wystarczyć.
Dołączali
do
nich kolejni myśliwi. Ci, dla których nie starczyło miejsca na ławkach, siadali
dookoła na plecakach.
Od
czasu do czasu obracała patyk i wypijała parę łyków kawy, nie przestając myśleć o
strzale.
–
Cztery
lata więzienia za zabicie wilka – dobiegł ją czyjś głos i odwróciła głowę.
Jan-Åke napotkał
jej
spojrzenie i nie odwrócił wzroku.
–
Czy
ty też uważasz, że to trochę dziwne, Petra? Cztery lata. Więcej, niż można dostać za
pobicie.
Petra
obróciła kiełbaskę, która była już prawie gotowa.
–
Nawet
szefowie policji mają chyba swoje prywatne zdanie – rzucił Oliver Långström z
ławki obok.
– Oczywiście.
Ale
wolałabym teraz o tym nie dyskutować.
Rozmowy
dookoła ucichły. Wszystkie oczy zwróciły się Petrę.
–
I
tak musimy robić swoje, prawda? – rzekła. – Niezależnie od wszystkiego.
– Oczywiście – zgodził się
Oliver
i zamrugał w gryzącym dymie z ogniska. – Ale przecież
nic ci nie ubędzie, jeśli będziesz szczera.
Petra
wiele razy była wciągana w takie dyskusje. Jako niedawno przybyła mieszkanka
Göteborga nie potrafiła zrozumieć oporu przeciw wilkom, ale z biegiem czasu zaczęła, choć
niechętnie, widzieć sprawę z innej perspektywy.
–
Tym
ze Sztokholmu łatwo jest tam siedzieć i decydować, ile ma być tutaj wilków – rzekł
Jan-Åke.
Oliver, który trzymał
na
patyku ociekającą tłuszczem kiełbaskę, odgryzł kawałek i pokiwał
głową.
– Chciałbym widzieć reakcję dyrektorów
z
Naturvårds-verket
, gdyby
na własne oczy
zobaczyli swoje psy rozszarpywane na strzępy.
Po
tym, jak jego karelczyk Odyn został zagryziony przed dwoma laty, wielu myśliwych
mających psy nie odważyło się już ich wypuszczać. Mówiło się nawet o zaprzestaniu polowań z
naganką. Petra nie potrafiła się jednak zmusić, by zabronić Royowi tego, co kochał najbardziej
na świecie, do czego został stworzony.
Samoobrona
była jednak czymś innym niż kłusownictwo.
Poczuła ulgę, widząc, że
zainteresowanie
grupy przeniosło się z niej na nissana navarę
Waldemara Hallinga, który wjechał powoli na plac z upolowaną łoszą ma przyczepie.
–
Czy
nadal nikt nie wie, kto oddał drugi strzał? – zapytała.
Włożyła kiełbaskę między kawałki
chleba
i zaczęła szukać na dnie plecaka tubki z
musztardą.
–
Jaki
drugi strzał? – zdziwił się Ernst Losjö. – Słyszałem tylko jeden.
Wokół
ogniska
rozgorzała dyskusja. Jedni słyszeli strzał, inni nie. Jedni słyszeli rozmowy
przez radio, inni tylko ich fragmenty. Niektórzy zupełnie nic.
W
środku rozmowy Jan-Åke zaklął obok niej.
–
Co
się stało? – zapytała.
Siedział
z
telefonem w dłoni, wpatrując się w wyświetlacz.
– Muszę już iść – oznajmił. –
Mama
znowu gorzej się czuje. Powiedz Hallingowi, że znikam
na resztę dnia.
Wstał, przeszedł
przez
ławkę i ruszył lekkim truchtem w stronę samochodu, trzymając
otwarty plecak. Nikt chyba nie zauważył jego odejścia.
–
Ja
słyszałem strzał – odezwał się Frans Mogård. – Wydawało mi się, że dziwnie brzmi.
–
To
znaczy jak? – zapytał Oliver.
–
Nie
umiem tego dokładnie opisać, ale to było coś innego.
Petra
wstała i spojrzała na plac. Uczucie, że coś jest nie tak, przybierało na sile.
Klas
Sanner stał koło przyczepy i rozmawiał z Hallingiem, lecz teraz ruszył niespiesznym
krokiem w ich stronę. Choć Petra wiedziała, że bracia ostatnio starają się siebie unikać,
zapytała, czy może widział Pära i Alvę.
Klas
pokręcił głową i zajął miejsce zwolnione przez Jana-Åkego.
–
Czy
nikt nie widział od rana ani Pära, ani Alvy? – zapytała głośno.
–
Nie
widziałem od chwili, gdy rozeszliśmy się na stanowiska – odparł Henrik.
–
I
nie wracaliście razem?
– Nie. Poszedłem
prosto
do samochodu i na nikogo nie czekałem.
Petra
spojrzała na zegarek. Minęła ponad godzina od ogłoszenia przerwy w polowaniu.
Gdyby nawet szli najwolniejszym krokiem, powinni już dawno tu być.
– Spróbujemy
do
niego zadzwonić – rzekła, wyjmując komórkę z kieszeni kurtki.
Brak
zasięgu.
–
Czy
ktoś ma zasięg?
Prawie
wszyscy siedzący wokół ogniska zaczęli wyciągać telefony z kieszeni i plecaków,
ale większość kręciła głowami, patrząc na wyświetlacz. Jan-Åke z pewnością miał zasięg, lecz
już pojechał do domu.
–
Mam
dwie kreski – oznajmił Ernst Losjö. – Mogę spróbować. Jeśli dostanę numer, bo nie
mam.
Petra
wydobyła numer komórki Pära ze swoich kontaktów i głośno go przeczytała.
–
Od
razu odezwała się poczta – zakomunikował Ernst po paru sekundach. – On pewnie też
nie ma zasięgu.
Przy
ognisku zapadła cisza, nie licząc głośnych trzasków, jakie od czasu do czasu wydawał
ogień. Klas obracał swój patyk, nie zmieniając wyrazu twarzy, jakby nie do końca rozumiał, co
się dzieje.
Może któreś
z
nich upadło i zrobiło sobie krzywdę? Ale wtedy Pär użyłby radia.
–
Czy
ktoś słyszał dzisiaj Pära w radiu? – zapytała Petra. – Czy w ogóle coś mówił?
Kiedy
nikt nie odpowiedział, przeszła przez ławkę i poszła do ubojni porozmawiać z
Hallingiem.
– Pär
i
Alva nie wrócili – oznajmiła. – Musimy jechać i zobaczyć, czy coś się nie stało.
6
V
olvo
XC 90 Pära Sannera
stało
samotnie
na placu manewrowym w miejscu, gdzie zaczynała
się ścieżka prowadząca do sześciu stanowisk po zachodniej stronie. Petra zaparkowała obok.
–
Dziwne
– zauważył Waldemar.
Podszedł,
lekko
utykając, do samochodu Pära, szarpnął za klamkę, lecz drzwi były
zamknięte.
Petra, idąc
za
nim, omiatała wzrokiem plac, lecz nie widziała nic prócz brzeziny i
uschniętych krzewów dzikich malin. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, był szum świerków.
–
Tu
w każdym razie nie ma nikogo – stwierdził Waldemar z twarzą przyciśniętą do lekko
przyciemnionej przedniej szyby.
Spojrzał
na
nią pytającym wzrokiem i wyjął radio z kieszeni kurtki. Słuchawkę miał już w
uchu.
–
Halling
wzywa Pära.
Brak
odpowiedzi.
– Jesteś tam, Pär? Odpowiedz, jeśli
mnie
słyszysz.
Waldemar
podjął jeszcze kilka prób i potrząsnął głową. Nie, nic.
–
W
takim razie musimy podejść do stanowiska i poszukać – rzekła Petra. – To jedyna
możliwość.
Plastikowy
znak przymocowany do niewielkiego krzaka na brzegu rowu wskazywał, gdzie
zaczyna się ledwo widoczna ścieżka. Petra pozwoliła Waldemarowi, by szedł pierwszy i
wyznaczał tempo.
Mokre
krzewinki borówek błyszczały w miejscach, w których słońce prześwitywało między
drzewami, ale w cieniu powietrze było chłodne.
Po
jakichś stu metrach minęli tabliczki oznaczające drogę do stanowisk 221 i 222, niczego
nie widząc i nie słysząc.
Waldemar
szedł tym samym tempem co wcześniej, ale zwolnił przy stanowisku 223. Petra
widziała, jak się kuli, jakby znów się odezwał dawny uraz kręgosłupa. Od czasu do czasu
poprawiał czapkę i pocierał dłonią kark.
Był równie
niespokojny
jak ona.
Kiedy
zbliżyli się do tabliczki z numerem 224, przystanął. Las był gęsty, a chmury
przesłoniły słońce.
– Pär! Alva!
Waldemar
wołał głośno. Odpowiedziało mu tylko suche skrzypienie pni drzew, a potem
cisza.
–
To
nie wygląda dobrze, Petra – powiedział. – Cholera, to wcale nie wygląda dobrze.
Petra
czuła suchość w ustach i marzyła o czymś do picia.
– Możemy
chyba
podejść do samego stanowiska – odrzekła. – To musi być gdzieś tutaj,
prawda?
– Tak, oczywiście.
Tylko
dlaczego on nie odpowiada?
Waldemar
szedł dalej do stanowiska 224. Pomiędzy drzewami było ciemno. Szare brodate
porosty zwisały z suchych gałęzi jak małe proporczyki. Waldemar zwolnił jeszcze bardziej.
Stanowisko
znajdowało się na stoku schodzącym do trzęsawiska i było usiane białymi
kwiatami wełnianki. W środku mokradła lśniło jeziorko tak małe, że nie miało nazwy i nie
uwzględniały go żadne mapy. Przy jego południowym brzegu unosiły się nenufary.
Plecaki
stały oparte o siebie i było je widać z daleka. Kiedy Waldemar je zobaczył, zaczął
biec truchtem, a Petra za nim.
Nagle
zatrzymał się w pół kroku i zamachał rękami, by nie stracić równowagi.
Pär leżał
na
boku, nieruchomy jak na fotografii.
Petra
zamrugała parę razy, by odzyskać ostrość widzenia i zrozumieć to, co zobaczyła.
Brakowało połowy
twarzy
ukrytej w lepkiej mazi mokrych włosów, substancji mózgowej i
białych odłamków kości. W jednym uchu wciąż tkwiła słuchawka. Przewód skręcał się w
kieszeni, jak gdyby nic się nie stało.
–
Wielkie
nieba – wyszeptał Waldemar.
Petra
przykucnęła i oparła się jedną ręką o ziemię, zmuszając się, by przez cały czas patrzeć.
Kraciasta
kurtka Pära była przesiąknięta ciemną krwią. Jedna ręka podwinęła się pod
dziwnym kątem, rozcapierzone palce sterczały sztywno w górę. Czapka leżała jakiś metr dalej.
Kątem
oka
zobaczyła, jak Waldemar osuwa się na ziemię i zaczyna głośno szlochać.
7
W
aldemar
nadal klęczał wśród borówek i szlochał
, z
twarzą pobladłą i mokrą od łez. Petra
zostawiła go w spokoju i przyglądała się teraz leżącemu Pärowi. Zaledwie parę godzin temu
rozmawiali. Teraz nie żył. Stał się tylko kawałkiem ciała na mchu.
Skąd wzięły się
dziwne
rany na policzku? Czy wydziobały je ptaki? Petra rozejrzała się.
Może. Trochę dalej, nad drzewami, zobaczyła dwa kruki.
Dopiero
wtedy po raz pierwszy pomyślała o Alvie. Na Boga! Gdzie ona jest?
– Alva! – krzyknęła najgłośniej,
jak
umiała.
Echo
powróciło falami – jak pozdrowienie z wieczności.
– Alva! – zawołała
ponownie
w drugą stronę.
Tym
razem też odpowiedziały jej góry.
Waldemar
podniósł się powoli i wytarł twarz rękawem kurtki. Nadal był bardzo blady.
–
Nie
ma Alvy – powiedziała Petra. – Musimy jej poszukać.
Zaczął
niezgrabnie
schodzić do trzęsawiska. Petra poszła w drugą stronę, na niewielkie
wzniesienie, żeby zwiększyć pole widzenia. Nie przestawała przy tym przez cały czas
nawoływać.
Krążyły
nad
nimi kruki, ale poza tym w lesie było cicho i pusto.
–
Nie
mogę jej znaleźć – wysapał Waldemar, kiedy wrócił.
Usiadł
na
kamieniu, by wyrównać oddech. Chwycił się za serce.
–
To
oczywiście nieszczęśliwy wypadek, prawda?
Petra
nie wiedziała, co odpowiedzieć. Znów popatrzyła na Pära, a raczej na to, co z niego
zostało. Sztucer stał oparty o drzewo kilka metrów od ciała.
–
Masz
zasięg? – zapytała.
Wiedziała, że
sama
nie ma. Jeśli nie mogła zadzwonić ze wsi, to tym bardziej stąd.
Waldemar
usiadł wygodnie i długo szperał w kieszeniach, nim udało mu się wyjąć telefon z
jednej z nich.
–
Tylko
numery alarmowe – powiedział, podając go jej. – Ale to powinno wystarczyć,
prawda?
Bodil
Sanner posuwała się slalomem przez szkolny korytarz, starając się zręcznie przejść
między grupką roztrzepanych chłopaków ze starszych klas i dziewczyną z pierwszej, która
pochylała się nad komórką, całkowicie zatopiona we własnym świecie. Większość uczniów szła
do stołówki albo z niej wracała.
Też przecież mogę
tam
dziś zjeść, pomyślała, skoro zostawiłam lunch w domu. Pewnie stoi
na blacie. A może nawet nie wyjęła go z lodówki. Właściwie nie miała pojęcia, gdzie może
teraz być pojemnik z jedzeniem.
Ostatniej
nocy prawie wcale nie spała.
Pożądanie.
Nie
używała nigdy tego słowa, nie brzmiało dobrze w jej ustach, ale ostatnio powracało do
niej coraz częściej. Wzbierało w podbrzuszu, schodziło niżej na uda, tak intensywne, że robiło
jej się słabo.
Zerknęła
w
ciemności na Pära po drugiej stronie łóżka, próbując stwierdzić, czy śpi, czy też
nie, kiedy w końcu musiała włożyć rękę pod kołdrę, zsunąć majtki i ostrożnie wprowadzić
palce.
Ich
dotyk w wilgotnej miękkości wprawił ją w szok. Kiedy ostatni raz tak się czuła? Z
Pärem sprawiało to ostatnio głównie ból. Teraz jednak w jej ciele wrzało i pragnęła tylko
naciskać mocniej, głębiej, jeszcze, jeszcze, aż spostrzegła, że materac zaczyna się kołysać.
Próbowała stłumić jęk, kiedy przewróciła się na bok i uniosła kolano, żeby dojść.
Kiedy
przyszedł orgazm, była zdyszana i mokra od potu.
Przepływał
jeszcze
przez jej ciało małymi falami, kiedy Pär wstał nagle i bez słowa
wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszała odgłos wody spuszczanej w toalecie.
Musiał ją słyszeć.
Na
pewno. Zdziwiło ją, że w ogóle się tym nie przejęła. Zanim wrócił do
łóżka, już spała.
Otworzyła
drzwi
do pokoju nauczycielskiego. Panujący w nim spokój dawał uczucie
wyzwolenia po doświadczeniu zewnętrznego chaosu. Åse siedziała na sofie, schylona nad
czasopismem, z plastikowym słoikiem w jednej ręce i widelcem w drugiej.
– Cześć – powiedziała, podnosząc
wzrok
znad lektury. – Jak leci?
–
Jako
tako.
Åse
i
ona zostały przyjęte do pracy mniej więcej w tym samym czasie. Pierwszego dnia
Bodil pomyliła sale i zaczęła prowadzić lekcję szwedzkiego w klasie Åse, która miała mieć
angielski. Åse pękała ze śmiechu, kiedy zjawiła się w parę minut później i pokazała jej, dokąd
ma iść.
Kiedy
ich córki były małe, spotykały się również czasem poza pracą, ale w ostatnich latach
zdarzało się to coraz rzadziej. Bodil nie wiedziała, czy to naprawdę kwestia braku czasu, jak
często mówiły, czy po prostu wyrosły z tej formy kontaktów.
Bodil
rozsiadła się wygodnie w jednym z foteli. Ze słoika Åse dochodził przyjemny zapach
buraczków i ziela angielskiego, ale sama nie czuła się specjalnie głodna. Właściwie to wcale.
Podczas
pierwszej podwójnej godziny stanęła przy oknie i tak głęboko zatopiła się w
myślach, że prawie zapomniała, gdzie jest, kiedy Ludde poprosił ją, by podeszła i pomogła mu z
dolną nitką, która znów się zaplątała. Patrzył na nią długo, pytającym wzrokiem. Szczęście, że
nie widać, o czym człowiek myśli.
– Uśmiechasz się – stwierdziła Åse
i
spojrzała na nią z rozbawieniem.
– Naprawdę?
– Mhm. Stało się coś szczególnego?
Bodil
potrząsnęła głową.
–
Nie, po
prostu jestem w dobrym humorze.
– Okej.
Twarz
Åse wyrażała uczucia pomiędzy wesołością a skrywanym zawodem. Jeśli coś się
zdarzyło, chciała o tym wiedzieć. Bodil jednak umilkła, więc wróciła do czasopisma.
Bodil
wyjęła komórkę z kieszeni. Wprowadziła tam wcześniej jego numer. Na wszelki
wypadek. Nikt jednak nie dzwonił. Połączyła się więc z Facebookiem, ale tam też nie było
nowych wiadomości. Trudno się w sumie dziwić. Przez całe przedpołudnie siedział i marzł w
lesie.
Wyświetliła wczorajszą wiadomość
i
przeczytała jeszcze raz.
Kochanie!
Nie
myślałem, że będzie tak nieznośnie trudno siedzieć tutaj, wiedząc, że jesteś tak blisko,
tylko kilkaset metrów stąd.
Wczoraj
wieczorem znów przechodziłem koło waszego domu i widziałem przez kuchenne
okno, jak siedzisz sama przy stole. Moja piękna, najmilsza. Odwróciłaś się nagle i wyjrzałaś,
miałem wrażenie, że nasze oczy się spotkały, ale chyba tylko tak mi się zdawało. Nie mogłaś
przecież wiedzieć, że tam jestem. A może to czułaś?
Muszę spróbować zasnąć.
Powinienem
być zmęczony i właściwie jestem, ale całe ciało
mam pobudzone.
Pragnę Cię,
Bodil. Czy
nie moglibyśmy się zobaczyć?
Całuję, H.
Bodil
była tak skoncentrowana na tekście, że nie usłyszała otwierających się drzwi do
pokoju nauczycielskiego. Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy głos, którego nie znała, zapytał o
Bodil Sanner.
Mężczyzna koło pięćdziesiątki wszedł
do
pokoju i rozejrzał się dookoła. Już w momencie,
kiedy Bodil zobaczyła koloratkę wystającą spod swetra z jagnięcej wełny, rzeczywistość wokół
niej zaczęła zwalniać i tracić barwy.
–
Czy
ty jesteś Bodil Sanner?
Chyba
skinęła głową, bo mężczyzna wysunął fotel i usiadł obok niej.
–
Nazywam
się Carl Orehag i jestem pastorem. Chciałbym porozmawiać z tobą bez
świadków.
Mówił
powoli, przez
cały czas na nią patrząc.
Dostrzegła kątem oka, że Åse
podnosi
się z sofy i znika za drzwiami.
–
Dzwonili
do mnie z policji – powiedział, kiedy zostali sami.
Z
policji?
– Zdarzył się
tragiczny
wypadek – ciągnął, wyraźnie artykułując słowa. – Twój mąż Pär
został postrzelony podczas polowania.
Postrzelony.
–
Niestety
nie żyje.
Słowa tłukły się
po
pokoju, nie mogła uchwycić ich sensu.
–
Co?
– zapytała. – Nie rozumiem.
–
Znaleziono
go martwego na jego stanowisku myśliwskim.
Martwy. MARTWY. Nie
ma.
Pastor
położył dłoń na jej ramieniu, jak gdyby chciał zatrzymać ją w pokoju, w
rzeczywistości, w tę nabrzmiałą deszczem środę, gdzie jeszcze przed chwilą wszystko było tak
jak zwykle. Tak, jak być powinno. A teraz zupełnie się zmieniło.
Martwy.
Bodil
utkwiła wzrok w klatce piersiowej pastora, patrząc, jak się podnosi i opada w rytm
oddechu. Po jakiejś minucie, a może kilku godzinach, usłyszała z oddali swój własny monotonny
głos:
–
Kto
go zastrzelił?
–
Nic
więcej nie wiem. Policja przekazała mi tylko, że znaleźli go koledzy z grupy.
Język rósł
w
ustach Bodil, stawał się gruby i sztywny, jak po ciężkim wstrząsie alergicznym.
–
Gdzie?
– zdołała wykrztusić.
– Znaleźli
go
na jego stanowisku.
Pastor
wyraźnie wymawiał każdą sylabę. Jakby to mogło pomóc.
–
Gdzie
jest Alva? – zapytała Bodil. – Kto się nią zajął?
Pastor
dotknął jej ramienia, by skłonić ją podniesienia wzroku.
–
Nikt
nie wie, gdzie ona jest – powiedział równie wolno jak przedtem.
Bodil
patrzyła na jego twarz, która wydała się jej dziwnie skrzywiona i czarno-biała.
–
Jak
to „nikt nie wie”? Przecież była z nim w lesie i ktoś musi wiedzieć, gdzie jest!
–
Niestety
– powiedział pastor. – Prawdopodobnie przestraszyła się i uciekła. Ale, jak już
mówiłem, nic więcej nie wiem.
Świetlówka
w
suficie mrugała. Jej migotanie doprowadzało ją do szaleństwa. Czy nikt nie
może wyłączyć tego okropnego światła?
– Więc mówisz, że
jej
nie ma? Zaginęła?
–
Jak
dotąd nikt jej nie widział, ale wciąż szukają. Robią, co mogą, żeby ją znaleźć.
Alva
zaginęła. A Pär nie żyje, nie wróci. Już nigdy.
Nagle
zrobiło jej się niedobrze. Wnętrzności naciskały na przeponę. Pochyliła się,
podpierając głowę rękami. Czuła mrowienie w krzyżu i skroniach, a palce wydawały się
nienaturalnie zimne.
Mdłości nasiliły się,
kiedy
poczuła dłoń pastora na ramieniu, tak jakby to dotknięcie jeszcze
bardziej wytrąciło jej ciało z równowagi. Wzór na linoleum podniósł się i zaczął wirować.
Coraz szybciej i szybciej.
–
Jak
się czujesz? – zapytał.
Bodil
nie miała siły, by poprosić go, żeby zabrał rękę, ani sama jej strząsnąć. Starała się
tylko podtrzymywać głowę rękami. Zawroty powoli ustępowały i udało jej się podnieść wzrok.
–
Czy
masz krewnych, do których moglibyśmy zadzwonić? – zapytał. – Mogę pomóc, jeśli to
dla ciebie za trudne.
Bodil
zbierała słowo po słowie. Próbowała wymyślić jakąś składną odpowiedź. Ułożyć
usta, żeby coś powiedzieć.
–
Mama
i tata – szepnęła.
–
Twoi
rodzice? Czy mieszkają w pobliżu?
Pastor
wciąż trzymał dłoń na jej ramieniu.
–
Nie, w
Östersund.
– Może
masz
krewnych, którzy mogliby przyjść i pomóc już teraz?
Bodil
pokręciła głową. Miała tylko mamę i tatę. I Caroline, ale ona mieszkała po drugiej
stronie Atlantyku.
–
Nie
możesz być teraz sama. Czy naprawdę nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby z tobą
zostać? Rodzina Pära?
Klas?
Nie, nie chciała go w swoim domu. Dawita wydawała się wprawdzie miła i
troskliwa, ale nie. Nie teraz, kiedy stało się to, co się stało.
– Pär
ma
brata tu w Hagfors – powiedziała. – Ale od pewnego czasu nie utrzymujemy
kontaktu.
–
Rozumiem
– powiedział pastor. – Czasami jednak lepiej jest dzielić z kimś żal. Odwiozę
cię do domu, ale nie mogę cię zostawić samej.
Bodil
skinęła głową.
– Może
pojedzie
z tobą któraś koleżanka? – nalegał.
Bodil
znów skinęła głową. Właściwie było jej wszystko jedno.
8
C
hrister
odłożył słuchawkę
i
przez chwilę siedział pochylony nad biurkiem, wciąż trzymając
na niej dłoń. Dokładnie w chwili, gdy zamierzał zadzwonić do Bengta i zapytać o ścianę w
kuchni, uprzedziło go Centrum Radiokomunikacji.
Wyszedł
na
korytarz i bez pukania otworzył na oścież drzwi do pokoju Folkego.
–
Co
się dzieje? Mało nie umarłem ze strachu.
–
Musimy
jechać do Uvanå. W lesie leży zastrzelony myśliwy, a jego córka zaginęła. Byli w
grupie Petry.
Folke
wkładał już kurtkę.
– Rozmawiałeś
z
nią?
Christer
pokręcił głową i poszedł przodem przez budynek do garażu.
–
Nie, Centrala
przyjęła zgłoszenie. Radiowóz jest już w drodze, ale trzeba przesłuchać całą
grupę.
Wyjął
kluczyki
z szafki przy drzwiach garażu, otworzył samochód stojący na samym końcu i
rzucił kluczyki Folkemu.
Kiedy
usiadł na miejscu dla pasażera, wyjął z kieszeni kurtki komórkę i wybrał numer Petry.
„Wybrany
numer
jest niedostępny”.
–
Trudno
w to uwierzyć – powiedział, opierając się wygodnie o zagłówek. – Żyjemy w
dwudziestym pierwszym wieku, a nie można się dodzwonić do ludzi poza miastem.
Odwrócił głowę, spodziewając się
poparcia
ze strony Folkego, lecz kolega klęczał na
podłodze garażu z jedną ręką wsuniętą pod siedzenie kierowcy.
–
Co
robisz? – zapytał.
–
Nie
mam miejsca. Kiedy prowadzę po Betty, nie mogę nawet usiąść za kierownicą, dopóki
nie obniżę fotela.
Betty
Lisspers miała dwadzieścia dziewięć lat i była nowo zatrudnioną dziewczyną z Orsa
w Dalarna. Znacznie bardziej przebojową, niż na to wyglądała, choć nie sięgała Folkemu do
ramienia. Nawet jeśli stanęła na palcach.
Christer
patrzył, jak siedzenie kierowcy obniża się nieskończenie powoli, milimetr po
milimetrze. Ile czasu to zajmie?
Kiedy
fotel wreszcie znalazł się na dole, Folke wysunął go z trzaskiem jak najdalej do tyłu.
Głuchy łoskot wypełnił cały samochód, kiedy wreszcie się zatrzymał.
– No, już – powiedział
Folke
i usiadł. – Możemy jechać.
Kiedy
wyjechali z parkingu przy komisariacie na Dalavägen, Christer wywołał przez radio
patrol z Uvanå. Przynajmniej ten sposób komunikacji wciąż funkcjonuje, pomyślał, kiedy
usłyszał głos Urbana. Niewiarygodne.
–
Co
się stało?
Urban
streścił krótko, że znaleziono zastrzelonego Pära Sannera, lat pięćdziesiąt cztery, a
jego trzynastoletnia córka jest nadal zaginiona.
Brzmiał
tak
oficjalnie, że można było pomyśleć, iż go nie znał. Ale Pära znali wszyscy.
–
Czy
zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa?
–
To
mógł być nieszczęśliwy wypadek – odrzekł Urban. – Nic jednak nie wiemy.
Odgrodziliśmy miejsce koło Rensberg. Tyle mniej więcej do tej pory zdążyliśmy. Techników
jeszcze nie ma, ale już jadą z Torsby. Petra posłała po psa, żeby szukał dziewczynki.
– Dokąd
mamy
jechać? – zapytał Christer.
–
Petra
wróciła do Uvanå. Grupa ma miejsce zbiórki przy ubojni i wszyscy mają tam być.
Kiedy miniecie starą szkołę, zobaczycie na ścianie jednego z domów kilka skrzynek na listy i
żółtą skrzynkę pocztową. Skręćcie w pierwszą w prawo i dojedziecie.
–
Dobrze. Do
zobaczenia później.
– Pär
Sanner
– powtórzył Folke, kiedy Christer odłożył słuchawkę. Przejechał prosto przez
rondo przy Preemie i dalej na północ, koło stadionu żużlowego Tallhult. – Znasz go?
–
Nie, ale
wiem, kto to jest.
Folke
rzucił mu spojrzenie. Jasne.
Kiedy
Folke przyjechał tu do pracy parę lat temu, wydało mu się bardzo dziwne, że wszyscy
w jakiś sposób się tu znają. Teraz te mniej lub bardziej naciągane powiązania odbierał jako
rzecz zupełnie naturalną.
– Właściciel
lasu
– ciągnął Christer. – Myślę, że posiada też maszyny leśne. Mówią, że dość
zamożny. Mieszka tam z żoną i dzieckiem.
Sam
nie wiedział, dlaczego nazwisko Sanner budzi w nim nieprzyjemne uczucie. Próbował
znaleźć racjonalny powód, ale żaden nie przychodził mu do głowy. Pär nigdy nie był za nic
skazany, przynajmniej Christer niczego takiego sobie nie przypominał. Nie mieli też żadnych
zatargów osobistych. Czasami po prostu tak jest. Czyjeś nazwisko budzi niemiłe skojarzenia w
środowisku. W przypadku Sannera mogło chodzić o las i pieniądze. Stara zawiść, sącząca się
przez pokolenia i przynosząca radość z najmniejszego potknięcia, nawet na odległość.
Poranne
słońce znikło za grubą warstwą chmur. Kiedy na przednią szybę zaczęły spadać
grube krople deszczu, zdziwiony Folke włączył wycieraczki.
–
Jeszcze
przed chwilą świeciło słońce – powiedział. – Skąd to się wzięło?
Christer
w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Pogoda bywała kapryśna o tej porze roku.
Policja
rzadko miała jakieś sprawy w tej mało zaludnionej okolicy niedaleko granicy z
Dalarna. Późnym latem mieli problemy ze zbieraczami jagód, którzy nie znali granic terenów
prywatnych, ale na ogół było tu spokojnie. Co najwyżej sporadyczne włamania do letnich
domków. Czasem ukradziona motorówka.
Poza
tamtym Sylwestrem, kiedy zaginęła Hedda Losjö.
Christer
mimowolnie pomyślał o jej rodzicach, kiedy zbliżali się do Gustavsfors. O matce,
która potem trafiła do szpitala psychiatrycznego. Przynajmniej tak mówiono.
Kiedy
przejechali przez Gustavsfors, zaczęły się tereny niezamieszkane. Przez następne
piętnaście kilometrów nie napotkali ani domu, ani ludzi, tylko las. Las, wyrąb i mokradła. Droga
była asfaltowana, ale pełna dziur.
– Długo
jeszcze
tak będzie? – zapytał Folke, wjeżdżając właśnie kołem w głęboki dół.
Christer
poczuł jakby szturchnięcie w plecy. Podwozie samochodu zazgrzytało o asfalt.
–
Ajajaj
– skrzywił się Folke, jak gdyby sam się uderzył, po czym zahamował.
Kiedy
mijali jezioro Nain i małą plażę, Christerowi udało się na moment zapomnieć, dokąd
jadą. Wypłynęło wspomnienie z lata. Torun w bikini w paski na ręczniku kąpielowym. Jego dłoń
strzepująca drobne, miękkie ziarnka piasku z jej opalonych ramion.
I
znów nie zdążył zadzwonić do Bengta, żeby zapytać o ścianę.
Poranne
spojrzenia Torun nadal piekły go w środku. Chyba czułby się lepiej, gdyby nadal się
z nim wykłócała, walczyła o swoje pomysły. Zrezygnowane westchnienia wprawiały go w
znacznie gorszy nastrój.
–
Nareszcie
– powiedział Folke, kiedy przejechali przez mały mostek i minęli tablicę z
napisem Uvanå.
Po
prawej stronie pojawił się wkrótce rząd skrzynek na listy, o którym mówił Urban, i Folke
zwolnił. Przy małej żwirowanej ścieżce wznosiły się wysłużone metalowe schody. Ich dolne
stopnie porastała wysoka trawa.
Folke
minął powoli kilka domków i pusty plac zabaw. Na parkingu przed ubojnią tłoczyło
się ponad dwadzieścia samochodów. Urban miał rację. Wyglądało na to, że zebrała się tutaj
cała grupa.
Petra
podeszła do nich, przeskakując kałuże, zanim Folke zdążył zaparkować.
Ledwo
wjechał tyłem na wolne miejsce i stanął obok zardzewiałego dżipa, wśliznęła się na
tylne siedzenie.
–
Totalny
chaos – stwierdziła, zabijając ręce.
Miała zarumienioną
twarz. W
stroju myśliwskim wyglądała inaczej, niemal jak ktoś obcy. Z
daszka czapki kapały ciężkie krople deszczu.
–
Co
właściwie się stało? – zapytał Folke.
Petra
bardzo krótko i rzeczowo powiedziała o strzale, który usłyszeli podczas pierwszej
naganki i do którego nikt nie chciał się przyznać, o tym, jak Pär i Alva nie wrócili z lasu i jak
ona i Waldemar znaleźli Pära martwego na jego stanowisku.
–
Czy
to przypadkowy postrzał? – zapytał znowu Folke.
Przez
twarz Petry przemknął ledwo dostrzegalny grymas. Przez cały czas próbowała ogrzać
ręce.
– Być może,
ale
ja w to nie wierzę. W takim razie byłby to wyjątkowy pech. Strzał trafił
prosto w głowę, jedna z najgorszych ran, jakie widziałam. Poza tym przecież zaginęła córka.
Coś musiało się tam wydarzyć. Pewnie się wystraszyła i uciekła lub coś w tym rodzaju.
Mokre
płatki deszczu ze śniegiem spadały na szybę, topniały i spływały powoli cienkimi
strużkami w dół.
– Więc podejrzewasz, że któryś
z
myśliwych zastrzelił tego Pära z premedytacją –
podsumował Folke. – Strzałem prosto w głowę.
–
Na
to mniej więcej wygląda – zgodziła się Petra. – I nie mamy odwagi spekulować, co się
stało z Alvą, jego córką. Miała przy sobie komórkę, ale zaczniemy poszukiwania z psami, tak
będzie najszybciej.
Umilkła
na
parę sekund, nim podjęła wątek.
–
Tak
po prostu zaginąć, na tym terenie…
Ona
też myśli o Heddzie Losjö.
–
Ernst
Losjö zaczął polować z nami – powiedziała. Tak jakby słyszała myśli Christera.
– Naprawdę?
Petra
skinęła głową.
–
Nie
mówi wiele – rzekła. – I mam wrażenie, że inni też nie wiedzą, jak mają go traktować.
–
Czy
znał Pära Sannera? – zapytał Folke.
–
Nie
mam pojęcia.
–
Na
pewno się znali – wtrącił Christer. – Czy Ernst Losjö też nie jest właścicielem
kawałka lasu w tej okolicy?
–
Musimy
to sprawdzić.
–
Dobrze, a
co mamy robić teraz? – zapytał Christer.
Choć było
dopiero
piętnaście po trzeciej, ciężkie chmury i deszcz ze śniegiem sprawiały
wrażenie, że jest już zmierzch.
– Zebraliśmy całą grupę
w
świetlicy przed ubojnią. Po znalezieniu Pära nie pozwoliliśmy
nikomu opuszczać tego miejsca. Musimy ich kolejno przesłuchać i zebrać wszystkie sztucery.
Nie zapomnijcie o amunicji. Idźcie z nimi do samochodów i rozejrzyjcie się trochę. Sami
zresztą wiecie.
Sprawdźcie,
czy
w którymś bagażniku jest ślad dziewczynki, pomyślał Christer.
–
Ja
wrócę na stanowisko – powiedziała Petra. – Muszę porozmawiać z technikami i
poczekać na patrol z psem.
Wilgoć unosząca się
z
ubrań Petry znów zaparowała samochód. Nie było już prawie widać
płatków śniegu.
–
Ilu
myśliwych jest w grupie? – zapytał Christer.
–
Rano
było dwadzieścioro dwoje. Zostaje dziewiętnaścioro, odliczając Pära, Alvę i mnie.
–
To
zajmie cały wieczór – zauważył Christer.
–
Wiem
– odparła Petra. – Poproszę Betty i Urbana, żeby tu przyjechali i trochę was
odciążyli.
Kiedy
patrzył na Petrę na tylnym siedzeniu, przemoczoną, zziębniętą, z wielkimi, czarnymi
źrenicami, musiał jeszcze raz przyznać sam przed sobą, że mianowanie jej szefową było w pełni
słuszną decyzją.
Christer
przez dobrych kilka lat pracował na to, by przejąć kierownicze stanowisko Svena
Munthera po jego odejściu na emeryturę. Kiedy tak się nie stało, z początku czuł ogromne,
niemal obezwładniające rozczarowanie. Przez kilka miesięcy zmuszał się, by przychodzić do
pracy, nawet jeśli bardzo się starał, by nie było tego po nim widać. W końcu jednak, kiedy
zobaczył Petrę znikającą za stertami papierów i planami urlopowymi, zrozumiał, że Munther
miał rację, uważając, że on najlepiej się nadaje na zwykłego policjanta. I że istnieje coś
ważniejszego niż prestiżowy tytuł. Prawdopodobnie miało to związek z Torun.
–
Jak
dotąd nikt nic nie słyszał ani nie widział – powiedziała Petra. – Przynajmniej tak
mówią. Poza samym strzałem, który słyszało parę osób, ale nie wszyscy. Miejmy nadzieję, że
coś wypłynie, kiedy będziemy z nimi rozmawiać pojedynczo.
Christer
skinął głową.
–
Jak
sami rozumiecie, nie będę mogła odtąd prowadzić tego śledztwa – ciągnęła Petra.
Folke, który siedział
i
trącał z pewnym roztargnieniem odznakę policyjną dyndającą przy
kluczykach od samochodu w stacyjce, przestał nagle i odwrócił głowę. Petra napotkała jego
spojrzenie.
–
Tak
się nie da – dodała. – Po pierwsze, nie mogę przesłuchiwać kolegów. I po drugie – ja
też jestem podejrzana.
–
Daj
spokój – mruknął Christer.
–
To
prawda. Mogłam bez problemu zakraść się do stanowiska Pära. Przynajmniej czysto
teoretycznie.
–
Kto
w takim razie poprowadzi śledztwo?
Christer
przyznał się niechętnie sam przed sobą, że żywi pewną nadzieję. Nie dlatego, broń
Boże, że zależało mu jeszcze na stanowisku Petry, ale takie doświadczenie zawsze dobrze
wygląda, kiedy przychodzi pora na podsumowanie osiągnięć.
Byle
tylko nie Urban, pomyślał. Byle nie Urban.
–
To
się okaże – ucięła Petra. – Teraz bierzmy się do roboty.
9
M
agdalena
posadziła Liv na krzesełku do karmienia
i
podłożyła pod jej plecki poduszkę. Mała
nie siedziała jeszcze pewnie i bez podparcia kiwała się w przód i w tył jak maszt żaglówki
podczas wichury. Teraz jednak Magdalena nie miała już siły jej nosić.
Podniosła
z
podłogi szydełkowaną grzechotkę, modną ekologiczną zabawkę, którą przysłała
Ann-Sofie. Żłobiona powierzchnia zdawała się łagodzić ból dziąseł Liv – przynajmniej trochę.
Magdalena
podparła krzyż rękami i wygięła się do tyłu, aż zatrzeszczało. Zrobiła kilka
wymachów ramionami.
Po
małej drzemce w redakcji czuła się trochę bardziej ożywiona. Prawie przez godzinę
siedziała w kurtce na krześle przy biurku i spała, zapewne z otwartymi ustami. Wolała nie
myśleć, kto mógł w tym czasie stać w kolejce do bankomatu.
Podłoga
w
kuchni była usiana przyborami, które przez minutę służyły Liv jako zabawki.
Resztki obiadu jej i Nilsa nadal stały na stole. Najpierw opróżnić zmywarkę, a potem włożyć
brudne naczynia wydawało się zadaniem ponad siły.
Zamiast
tego wzięła laptop, który leżał z pokrywą uchyloną w stronę kuchennego okna, i
otworzyła ją do końca. Monitor nosił ślady małych lepkich paluszków. Czasami pomagały tylko
Muffin Songs na Youtube.
Kątem
oka
dostrzegła, że Liv bierze grzechotkę i wkłada ją do buzi. Dobrze.
Jak
zwykle w ostatnim czasie, zaczęła surfować po forum dla rodziców i przejrzała ostatnie
posty „Kwietnia”, jej grupy urodzeniowej. Nie wiedziała dokładnie, jak do tego doszło, ale
nicki – Fasolka, Anki, Trudde i inne – zaliczała teraz do swoich najlepszych przyjaciół, choć
nigdy ich nie spotkała w realnym życiu i nawet nie rozmawiała z nimi przez telefon. Prawie
przez rok przechodziły razem przez USG, rozejście spojenia łonowego i bóle przepowiadające.
– Mamo?
Nils
stanął w drzwiach, po czym wszedł do kuchni.
–
Tak, co
się stało, mały?
– Mogę iść
na
chwilę do Billa?
– Oczywiście – powiedziała. – Idź. Odrobiłeś już lekcje?
Nils
zaczął się wiercić.
–
Nie. Ale
zdążę potem.
–
Tak, tak, pewnie. Okej. Baw
się dobrze.
Po
ubiegłym roku szkolnym, kiedy Nils przez cały czas zdawał się balansować na cienkiej
linie w relacjach z kolegami – czasami mile widziany, najczęściej nie – odczuwała wewnętrzną
radość za każdym razem, gdy chciał się z kimś bawić.
–
Ale
wiesz co – dodała – możecie chyba robić coś innego, niż przez cały czas grać w gry
komputerowe.
–
Na
przykład co?
– Cokolwiek. Pobawić się
klockami
lego, zbudować szałas, zagrać w karty. Skąd mam
wiedzieć? Niedobrze jest siedzieć przez cały czas przed monitorem.
Nils
uśmiechnął się złośliwie i popatrzył na jej laptop.
–
Tak
mówisz?
Potem
wyszedł do przedpokoju. Liv odprowadziła go wzrokiem i wydała z siebie pełen
niezadowolenia pisk, kiedy znikł z pola jej widzenia.
Magdalena
uśmiechnęła się. Jaka matka, taki syn. Oczywiście. Mimo wszystko powiedziała
głosem rodzica:
–
Ale
kiedy byłam w twoim wieku, nie siedziałam przez cały dzień przed komputerem.
Słyszała,
jak
Nils w przedpokoju zapina kurtkę.
–
Bo
wtedy ich nie było, prawda?
Magdalena
parsknęła śmiechem. Prawda. Jak wyglądałoby jej dorastanie, gdyby w tamtych
czasach był Internet? Pewnie spędziłaby znacznie mniej godzin w bibliotece i kafejce na
pływalni, odbyła mniej długich spacerów niemających innego celu niż zabicie czasu. I pewnie
nie marnowałaby pieniędzy na płyty A-ha i Modern Talking tylko dlatego, że Jeanette uważała je
za dobre.
Kiedy
jednak zdecydowała się na powrót do Hagfors, zrobiła to w dużej mierze ze względu
na Nilsa, żeby miał łatwiejsze życie, mógł swobodnie się poruszać, nie wzbudzając jej
niepokoju, bawić się na świeżym powietrzu. Jeździć na nartach i łyżwach, budować szałasy w
lesie. Być wolnym.
Niechętnie przyznawała
sama
przed sobą, że dość rzadko z tego korzystali – i ona, i on.
– Cześć! – krzyknął
Nils, nim
zatrzasnął drzwi.
Widziała
przez
okno, jak zbiega w podskokach ze schodów i znika za furtką. Jej mały synek.
Najważniejsze, żeby jemu było dobrze. Może uda im się wybrać w weekend na wycieczkę do
lasu. Zdążyć, zanim spadnie śnieg.
–
Upieczemy
kiełbaski, będzie wesoło – powiedziała do Liv.
Liv, która odwróciła grzechotkę
i
włożyła do buzi prawie cały uchwyt, wciąż wyglądała na
całkiem zadowoloną.
Jeszcze
chwilkę.
Magdalena
wróciła do komputera i weszła na strony popołudniówek. Drgnęła na widok
nagłówka.
„Z
OSTATNIEJ
CHWILI: Mężczyzna zastrzelony podczas polowania na łosie w okolicach
Hagfors – 13-letnia dziewczynka zaginęła”.
Magdalena
szybko kliknęła w artykuł.
„Dziś około południa
znaleziono
54-letniego myśliwego na jego stanowisku kilka
kilometrów na południowy wschód od Uvanå w gminie Hagfors. Według informacji mężczyzna
został śmiertelnie postrzelony. Jego 13-letnia córka, która była z nim na polowaniu, zaginęła.
–
Nie
mamy jeszcze zbyt wielu danych, ale na miejscu jest kilka patroli prowadzących
poszukiwania z psem – mówi Bo Karlsson, rzecznik policji okręgu Värmland.
(Artykuł będzie
aktualizowany
na bieżąco).
Wiesz
coś więcej? Wyślij maila albo esemesa na numer 777 777”.
O
co chodzi? Magdalena przeczytała krótki tekst kilka razy.
Uvanå?
To
musi być grupa myśliwska taty. Pięćdziesiąt cztery lata? Kto mógł tyle mieć? I
trzynastoletnią córkę?
Wchodząc
na
stronę „Värmlandsbladet”, sięgnęła po telefon, wybrała „Tata komórka” i
wcisnęła „połącz”.
Na
stronie „Värmlandsbladet” nie było jeszcze żadnych informacji, podobnie jak na stronie
„Länstidningen”.
„Numer
jest
niedostępny. Spróbuj za chwilę ponownie”.
Magdalena
ponowiła próbę z tym samym rezultatem.
Żeby
tylko
jemu nic się nie stało.
10
P
rzy
ścianie obok wielkich podwójnych drzwi
leżały
w
deszczu dwie odcięte głowy łosi i
patrzyły na nich pustymi oczami. Jedna miała okazałą koronę, Christer doliczył się dwunastu
wyrostków. Drugi łoś miał znacznie mniejszą. Kierownica od roweru, jak powiedziałby ojciec.
Waldemar
Halling wyszedł ze świetlicy za ubojnią. Skinął im głową na powitanie i
wyciągnął zimną, kościstą dłoń, po czym poprowadził ich koło oprawionych tusz łosi wiszących
na nierdzewnych hakach u sufitu.
Chłodne,
a
zarazem ciężkie powietrze w środku wprawiło Christera w smutny nastrój. Bengt
już nigdy nie będzie polował. Może on sam powinien był się trochę tym zainteresować,
pojechać z ojcem do lasu. Teraz już na to za późno.
W
samym pomieszczeniu było znacznie cieplej. Niemal brakowało tlenu. Przy jednej ścianie
znajdował się zlew i płyta kuchenna, ekspres do kawy i mikrofalówka, a na prawo od drzwi
pomalowany na biało stół, na którym piętrzyły się sterty papierów i map. Ci, dla których
zabrakło miejsca przy dużym stole konferencyjnym, rozłożyli na podłodze plecaki ze stelażami.
Wszędzie było widać głowy w czapkach.
Obóz wędrowny, pomyślał
w
pierwszej chwili Christer.
A
potem:
Od
czego mamy zacząć?
Kiedy
Petra dojechała na plac, był już prawie cały zastawiony. Obok samochodu Pära,
przykrytego brudnoszarą warstwą mokrego śniegu, stały jeszcze trzy. Oznaczało to, że technicy i
przewodnik psa już dotarli – szybciej, niż mogła się spodziewać.
Płatki śniegu przywierały
do
jej twarzy, kiedy jeszcze raz szła wąską leśną ścieżką. Deszcz i
ślady ciężkich butów zmieniły ziemię w błotnistą maź, wsysającą lśniące korzenie świerków.
Stanowisko
224 było starannie odgrodzone niebiesko-białą taśmą. Niżej zobaczyła
techników przykucniętych nad ciałem Pära. Sztucer został już zabrany.
Urban
Bratt podszedł do niej, prostując lekko plecy.
–
Jak
leci? – zapytała. – Nie znaleźliście Alvy?
–
Nie. Kenny
próbował parę razy i Zorro bardzo się starał, ale tu jest pełno śladów
prowadzących w różne strony. Nie wiedziałem, że las z łosiami to taka autostrada. Myślałem, że
siedzicie cicho i bez ruchu na waszych stanowiskach.
Petra
milczała, poruszając palcami, by zatrzymać ciepło.
Urban
chyba się zmitygował, twarz mu złagodniała.
–
Z
początku Zorro podjął ślad prowadzący do trzęsawiska – powiedział, wskazując ręką.
Waldemara, pomyślała Petra.
–
A
potem w tamtą stronę.
Jej
własny.
–
Teraz
pobiegł do lasu – ciągnął Urban, pokazując kierunek. Popołudniowa szarówka
zaczynała się już kłaść nad lasem. – Nie ma ich od paru minut, może pięciu. Betty poszła z nimi.
Urban
przetarł czoło dłonią w rękawiczce i dodał niezwykle przyjaznym jak na niego tonem:
–
Ta
cholerna pogoda nam nie ułatwia.
–
Nie, to
prawda.
Minęła
go
i podeszła do techników za wewnętrzną barierą.
Kurtka
ciążyła jej na ramionach, ale jeszcze całkiem nie przemokła. Przynajmniej od środka
była sucha.
–
Jak
wam idzie? – zadała pytanie ich pochylonym plecom.
Mårten
Skans
podniósł głowę i powiódł wzrokiem od Petry do Urbana, a potem znów do
Petry.
Co
się stało? Dlaczego nie odpowiadał?
–
Tak
– usłyszała głos Urbana za plecami. – Może powinienem był powiedzieć to od razu,
ale rozmawiałem z komendantem okręgowym i ponieważ jesteś, że tak powiem, zamieszana w tę
sprawę, nie będziesz mogła prowadzić śledztwa.
Petra
patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Ten facet nigdy nie przestanie jej zadziwiać
swoim intryganctwem.
–
Mamy
zabitego mężczyznę – rzekła, wskazując zamaszystym ruchem na ciało Pära leżące
wśród borówek. – I zaginięcie dziewczynki. Pada śnieg i liczy się każda minuta, żebyśmy
zdążyli znaleźć ją przed zmrokiem. Miejmy nadzieję, że żywą.
Umilkła
na
chwilę.
–
A
ty uważasz, że możemy tracić czas na dzwonienie do komendanta okręgowego. Czasem
naprawdę cię nie rozumiem.
Urban
wyprostował się i chciał coś powiedzieć na swoją obronę, ale Petra go ubiegła.
–
To
chyba oczywiste, że nie będę prowadzić tego śledztwa. Nie sądzisz chyba, że sama tego
nie wiem? Ale uważam, że tu i teraz pełnię ważną funkcję.
Była
tak
rozgniewana, że pulsowało jej w skroniach. Z tyłu głowy poczuła lekki ból. Proszę,
nie teraz.
Urban
niespecjalnie się przejął jej reprymendą, na co może sobie pozwolić tylko człowiek,
który jest przekonany o słuszności tego, co robi.
–
Komendant
okręgowy powiedział, żebyś trzymała się z dala od tego śledztwa od samego
początku, by później nie było żadnych wątpliwości, ani w komisariacie, ani wśród opinii
publicznej.
–
Zgoda
– odrzekła Petra i odwróciła się. – Podpowiem tylko, że Alva miała przy sobie
telefon komórkowy. Jeśli Anakin jej nie znajdzie, będziemy potrzebowali helikoptera z GPS.
–
Tyle
wiem – odparł Urban. – Sytuacja jest pod kontrolą.
Przynajmniej
jako tako.
Gdyby
Urban nie był takim dobrym policjantem, już dawno by zabiegała o jego
przeniesienie z uwagi na trudności we współpracy. Ale go potrzebowali. Niestety, myślała
czasami.
Zawróciła
do
lasu długimi krokami. Stać tam i przeżyć upokorzenie na oczach kolegów…
Być podejrzaną…
Szkoda, że
nie
powiedziała pierwsza, iż nie zamierza prowadzić tego śledztwa. Teraz
Mårten i Olov na pewno myśleli, że została z niego wyłączona wbrew swojej woli. A jej
własne słowa zabrzmiały tylko jak nieudolnie dorobione wyjaśnienie.
Nie
potrafiła jednak stłumić pragnienia, by usłyszeć, jak im poszło. Chciała wiedzieć więcej
o ranie; czy dało się określić, jak daleko mniej więcej stał strzelec. I z której strony.
Miała
przed
oczami wahanie Mårtena, jego nagle niepewne spojrzenie. Nie myśleli chyba
poważnie, że jest w to zamieszana?
Na
stanowisku było jeszcze jasno, ale w samym lesie z trudem dostrzegała ziemię. Spojrzała
na zegarek. Za pięć piąta. Czas uciekał in nieubłaganie.
Usłyszała
nagle
trzask suchej gałązki. Znieruchomiała, nasłuchując. Po chwili jeszcze jeden.
Tym razem głośniejszy. Bliżej.
Czy
to jakieś zwierzę? Powinna była przynajmniej wziąć ze sobą strzelbę.
– Cholera! – dobiegło
od
strony ścieżki.
Z
cienia wychynął Jens Sundvall, partner Folkego, który pracował wcześniej z Magdaleną
Hansson. W przemoczonych adidasach Pumy, cienkiej kurtce i ze śniegiem we włosach. A jakże.
–
To
ty? – zapytał, kiedy ją zobaczył. – Nie poznałbym ciebie w tym rynsztunku.
Przystanął,
ale
Petra nie miała ochoty na pogawędkę i szła dalej.
–
Co
się stało? – zapytał za jej plecami.
–
Pogadaj
z Brattem – rzuciła. – Jest tam na górze.
Kiedy
zeszła już prawie do samochodu, spotkała jeszcze jednego reprezentanta czwartej
władzy, Linusa Saxberga z „Länstidningen”, który właśnie przechodził przez rów, równie źle
ubrany. Miał wprawdzie czapkę na głowie, ale nosił ją przez cały rok, niezależnie od pogody.
Wcale
by się nie zdziwiła, gdyby wkrótce pojawiła się Magdalena z dzieckiem w nosidełku.
Urlop macierzyński nie był gwarancją, że będzie się trzymać z daleka od sprawy. Peo na pewno
do niej zadzwonił i powiedział, co się stało.
Najlepiej, gdyby
ona sama stąd wyjechała.
11
S
iedziała
na
kanapie we własnym domu
, tyle
rozumiała. Koc ciążył jej na ramionach, a pokój
ogarniała już popołudniowa szarówka.
Bodil
patrzyła na swoje dłonie, próbowała poruszyć palcami, ale nie pamiętała dokładnie,
jak to się robi.
Już nigdy.
Za
każdym razem, gdy powracała ta myśl, kręciło jej się w głowie.
Jeszcze
dziś rano Pär oddychał, rozmawiał i chodził, jakby to było zupełnie naturalne i
miało trwać wiecznie.
Ale
już nigdy.
Pastor
Carl Orehag wszedł do salonu z komórką w ręce.
–
Za
chwilę będzie tu policja – rzekł.
– Znaleźli ją?
–
Nie, jeszcze
nie.
– Muszę wyjść
i
też jej szukać.
Bodil
odrzuciła koc i wstała z kanapy.
–
Uwierz
mi, policja robi, co może – zapewnił Carl, przytrzymując ją za ramiona na środku
pokoju.
–
Ale
to moja córka. Nie mogę tylko siedzieć i czekać. Nie mogę.
Wyswobodziła się
z
jego uchwytu, minęła go i wyszła do przedpokoju. Kątem oka zobaczyła
Åse z telefonem komórkowym. Z kim rozmawiała?
Zarzuciła kurtkę
na
ramiona.
–
Zaczekaj, Bodil
– powiedział Carl za jej plecami.
–
Nie
rozumiem, czemu mnie powstrzymujesz od szukania własnej córki? – zapytała. –
Wiesz coś, czego ja nie wiem, czy o co chodzi?
Szukała
w
kieszeni kluczyków do samochodu, w końcu je znalazła. Włożyła buty i otworzyła
drzwi. Ale co się stało z samochodem? Na podwórzu stał tylko ford Åse i audi Carla. To,
którym przyjechała. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że jej własny samochód musiał
zostać na parkingu służbowym przed szkołą.
Była
tu
uwięziona, nie mogła się wydostać. Na tę myśl poczuła ucisk w piersi.
– Rozumiem, że
czekanie
jest nie do wytrzymania – usłyszała z tyłu głos Carla. – Ale oni
szukają jej teraz z psem i nikt inny nie może przebywać w lesie. Lepiej tu zostań. Uwierz mi.
Znów poczuła
jego
dłonie na swych ramionach.
Oparła głowę
na
ramieniu Carla, poczuła dotyk miękkiej wełny na czole i słaby zapach
wody kolońskiej.
–
Oddychaj
spokojnie. To wystarczy.
Nie
wiedziała dokładnie, jak to się stało, ale po chwili znów siedziała na kanapie z
ramionami okrytymi kocem.
Już nigdy.
Carl
ostrożnie obszedł pokój i zapalił stojącą przy kanapie lampę oraz oba kinkiety. Cienie
wpełzły do kątów, lecz w pokoju nadal było zimno.
–
Marzniesz
– stwierdził Carl. – Może rozpalę w kominku?
Kiedy
Bodil skinęła głową, podniósł osłonę i przykucnął na podłodze.
Ostatnio
rzadko palili w kominku, ale leżał przy nim wysoki stos drewna, a w koszu kilka
pożółkłych gazet. Pär mówił o wmontowaniu piecyka, żeby lepiej wykorzystać ciepło, ale nic z
tego nie wyszło. Jak z wielu innych planów.
Carl
wyrwał kilka stron z gazet i znalazł pudełko zapałek.
Przynajmniej
się nie boi ubrudzić sadzą, pomyślała, ani palców, ani tego drogiego swetra.
Carl
Orehag na pewno chciał dobrze, ale denerwowało ją to jego spokojne i poprawne
zachowanie. Wszystko, co mówił i robił, wydawało się takie mądre i przemyślane. Kiedy
jednak zobaczyła, jak klęczy, próbując rozpalić ogień, trochę tej irytacji się ulotniło.
Szpakowate włosy nie były już tak starannie uczesane, nad jednym uchem sterczał potargany
kosmyk.
Już nigdy.
Słowa znów nadpłynęły
bez
ostrzeżenia jak lodowata fala.
Potem
obraz Alvy.
Bodil
szukała nadziei, wewnętrznego przeświadczenia, że ona żyje, ale niczego nie znalazła.
Jedynym, co czuła, był obezwładniający chłód, który zmuszał ją do szybkiego i ciężkiego
oddychania.
–
Wypij
trochę wody – powiedział Carl, podając jej szklankę, którą ktoś postawił na stoliku
przy kanapie.
Nie
czuła wcale pragnienia, ale wzięła szklankę i wypiła posłusznie parę łyków.
– Myślisz, że znajdą ją żywą? – zapytała.
Sama
się zdziwiła, że odważyła się powiedzieć to głośno.
Carl
wstał i umieścił osłonę na miejscu.
–
Musimy
wierzyć – odparł.
Usiadł
w
fotelu Pära i spojrzał jej w oczy.
– Jeśli chcesz, możemy się
razem
pomodlić. To czasem przynosi ukojenie.
–
Nie
jestem na tyle religijna – powiedziała.
Czasami, kiedy
była naprawdę smutna albo się czegoś bała, modliła się w sekrecie, składała
w ciemności ręce i prosiła o pomoc. Kiedy jednak życie układało się tak, jak powinno, nie
poświęcała temu Bogu ani jednej myśli. Hipokrytka, oto, czym była. Czemu on miałby chcieć
pomagać komuś takiemu jak ona?
–
Nie
szkodzi – odparł Carl. – Ja wierzę. I wierzę, że Bóg jest w tej chwili tu z nami i
widzi, jak cierpisz.
Bodil
czuła, jak łzy wypełniają jej oczy i zaczynają spływać po policzkach.
Tak, pomyślała, naprawdę cierpię.
Potem
złożyła ręce.
„Kochany,
dobry
Boże. Pomóż mi. Choć grzeszyłam i miałam czasem straszne myśli, i nie
zawsze wiedziałam, co powinnam zrobić.
Śmierć Pära
to
kara, na jaką zasłużyłam, ale proszę, proszę, kochany Boże, oszczędź
przynajmniej Alvę. Nie pozwól, by stało jej się coś strasznego, nie zabieraj jej ode mnie. Nie
mogłabym wtedy żyć i myślę, że to rozumiesz. Niech ona”…
Wyrwał ją
z
modlitwy sygnał komórki. Carl patrzył na nią, kiedy wyplątywała się z koca i
sięgała po telefon do kieszeni wdzianka.
„Henrik”, pokazało się
na
wyświetlaczu.
Serce
zaczęło jej walić jak szalone. Nie, nie teraz. Nie mogła. Właśnie coś przyrzekła temu
Bogu, w którego nie wierzyła.
–
Nie
mogę – powiedziała. Włożyła telefon z powrotem do kieszeni i poczekała, aż
przebrzmią sygnały.
Carl
patrzył na nią łagodnym wzrokiem.
Kilka
sekund później znów rozległo się brzęczenie. Nowa wiadomość w poczcie głosowej.
Jednak zamiast ja odsłuchać, Bodil znów złożyła ręce do modlitwy.
„Sprawdzasz
mnie. Ale
widzisz, potrafiłam się oprzeć. Teraz to zrobiłam. I obiecuję ci, że
jeśli Alva wróci do domu, już nigdy nie będę się z nim kontaktować. Zrobię wszystko, jeśli
tylko sprawisz, że Alva wróci do domu. Słyszysz? Wszystko”.
12
C
hrister
napisał „Peo Hansson”
rozstrzelonymi
literami na kartce samoprzylepnej, nie
zdejmując przy tym rękawic, i przykleił ją do szóstego sztucera, który położył w bagażniku obok
pozostałych.
Peo
czekał koło niego, zabijając ręce.
–
Kto
by pomyślał, że się spotkamy w takich okolicznościach. Kiedyś ty wpadałeś do nas –
rzekł.
–
Tak
bywa.
Poczuł się
nagle
znowu jak tamten nieporadny nastolatek.
– Mogę już jechać
do
domu? – zapytał Peo, kiedy Christer nie wykazał zainteresowania
wspominaniem dawnych czasów.
– Możesz.
Ale
tak, jak zapowiedziałem innym, na pewno jeszcze porozmawiamy.
Peo
dreptał w miejscu, wydawało się, że ma na końcu języka to samo pytanie, które mieli
przed nim inni: Nie jestem chyba podejrzany? Zamiast jednak sformułować je głośno,
powiedział tylko:
– Oczywiście, rozumiem.
Christer
odprowadzał go wzrokiem do samochodu. Magdalena musiała być podobna do
mamy – i z wyglądu, i z zachowania. Nie zdążył jednak poznać Elisabeth Hansson.
Przesłuchali dotąd
tylko
połowę uczestników polowania, a już zaczynał czuć się zmęczony.
Zmęczony i skołowany.
Przekartkował notatnik, starając się przypomnieć
sobie, co
każdy z nich powiedział, ale
choć się starał, nie potrafił złożyć spójnego obrazu ani przebiegu zdarzeń, ani topografii terenu.
Były
tu
mokradła, jeziorka, wzniesienia, numery stanowisk i kolejne godziny. Ten jechał z
tamtym, a ktoś przeszedł z kimś innym kawałek lasu. Ten rozmawiał z kimś przez radio, a inny
dowiedział się o zabójstwie tylko z rozmowy.
Peo
Hansson siedział w północno-wschodnim krańcu obszaru naganki, daleko od stanowiska
Pära, i nic nie widział ani nie słyszał. Teraz jednak mogli przynajmniej odhaczyć go na liście.
Christer
zatrzasnął bagażnik i zamknął samochód. Przeszedł między autami, kierując się
zapachem dymu, i wrócił do ogniska, przy którym zebrała się większość myśliwych w
oczekiwaniu na swoją kolej. Kilku grillowało, ale reszta siedziała w milczeniu, kuląc się z
zimna. Rzucali tylko ukradkowe spojrzenia spod daszków czapek.
Ulf
Seth, który siedział najbliżej, na widok Christera zapiął plecak, przerzucił zręcznie nogi
przez drewnianą ławkę i wstał. Jakby stworzyli jakiś system kolejkowy.
Christer
w milczeniu pozwolił Sethowi, by poprowadził go do swojego samochodu,
stojącego na lekkiej pochyłości za ubojnią, obok zardzewiałego traktora.
Tuż
obok
zobaczył Folkego z Klasem Sannerem. Uśmiechnął się w duchu, widząc, jak Klas
stara się prostować i wypinać pierś, a i tak sięga Folkemu najwyżej do nosa.
–
To
nienormalne – powiedział Ulf, otwierając samochód zamkiem centralnym. – Siedzieć
tam z kolegami i myśleć, że któryś z nich dał plamę i teraz boi się przyznać.
– Rozumiem.
Christer
zadrżał z zimna, kiedy otwierał drzwi od strony kierowcy, by zajrzeć do środka.
Wspomnienie ciepłego ogniska sprawiło, że marzł jeszcze bardziej. Miał uczucie, że wilgotny
chłód przenika go aż do kości. Nie był odpowiednio ubrany na taką pogodę.
–
Bo
to oczywiście wypadek?
–
Trudno
powiedzieć – odrzekł Christer. – Ale wychodzimy z takiego założenia.
–
Jednak
ten ktoś powinien się przyznać. Choć spowodowanie czyjejś śmierci to oczywiście
poważna sprawa.
– Właśnie.
Christer
sięgnął ręką za fotelik dziecięcy przymocowany do siedzenia pasażera, zajrzał
dokładnie pod fotele. W schowku w drzwiach od strony kierowcy było pełno opakowań po
batonikach, głównie firm Daim i Japp.
Spokojnie
i metodycznie przeszukał cały samochód, nie znajdując niczego bardziej godnego
uwagi niż para kaloszy w rozmiarze trzydzieści osiem, stojących na podłodze przy tylnym
siedzeniu.
Kiedy
skończył, poprosił jeszcze o to, by mógł przejrzeć plecak Ulfa, który także nie
zawierał niczego ponad to, czego można się było spodziewać.
Aby
uniknąć przez chwilę deszczu ze śniegiem i móc robić notatki, nie ryzykując
przemoczenia papieru, zaproponował Ulfowi, by usiadł razem z nim na tylnym siedzeniu. Kiedy
wcisnęli się w wąską przestrzeń, Christer wyjął mapę obszaru polowania i poprosił Ulfa, by
pokazał mu, gdzie siedział.
Ulf
zdjął mokrą rękawiczkę i wskazał na stanowisko 225.
–
Tu
siedziałem. Tylko kilkaset metrów od Pära.
Christer
wyjął notatnik, starając się znaleźć sposób, by go trzymać na kolanie i pisać, a
jednocześnie wygospodarować miejsce na mapę, którą także musiał mieć rozłożoną przed sobą.
–
Aha
– powiedział. – Widziałeś coś albo słyszałeś?
Ulf
chuchał na palce i zacierał ręce.
–
Teren
między stanowiskami na górze jest dość gęsto zadrzewiony, głównie świerki i
młodniak. Na kilka minut przed strzałem usłyszałem jakiś trzask w lesie, ale to mogło być
zwierzę.
–
Nic
nie widziałeś?
– Nie. –
Ulf
potrząsnął głową. – Myślałem, że to łoś, człowiek zawsze ma przecież nadzieję,
ale nic się nie pokazało.
–
Ale
słyszałeś strzał?
– Oczywiście.
–
Z
której strony?
– Poniżej
stanowiska
Pära. Byłem przekonany, że to on strzelał, że przechodził tamtędy łoś.
To
się zgadzało z innymi informacjami. Według tego, co dotąd mieli, strzał został oddany z
małej odległości.
Ulf
znowu chuchał na palce i sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiał. Christer
cierpliwie czekał.
–
Nie
wiem, czy czegoś nie dorabiam po fakcie, ale ten strzał wydał mi się trochę dziwny.
–
To
znaczy?
–
Nie
umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Brzmiał inaczej, po prostu.
Ulf
był już trzecim przesłuchiwanym, który powiedział, że strzał brzmiał dziwnie, ale żaden
z nich nie potrafił wytłumaczyć, czym się różnił od normalnego.
Christer
poprosił Ulfa, by się jeszcze przez chwilę zastanowił, ale gdy nie uzyskał
dokładniejszej odpowiedzi, zadał następne pytanie.
–
Jak
wyglądała twoja relacja z Pärem Sannerem?
Ulf
znów chuchnął w palce, chrząknął.
– Pracowaliśmy trochę
razem. Jestem
doradcą leśnym i czasem mu pomagałem. Cholera.
Nie rozumiem tego.
Ulf
osłonił oczy dłonią jak daszkiem. Christer widział, jak zaciska zęby i przełyka ślinę.
Potem odchrząknął, przetarł szybko oczy i wyjrzał przez zalaną deszczem szybę.
– Byłem
jednym
z ostatnich, którzy widzieli go żywego – powiedział. – I oczywiście Janet.
Szliśmy tam w trójkę.
Christer
przewrócił kartkę w notatniku.
–
Czy
rano zdarzyło się tutaj coś szczególnego? Albo wcześniej w tygodniu? Jakaś kłótnia,
różnica zdań?
–
Nie. Przynajmniej
ja niczego nie zauważyłem.
Kiedy
wysiedli z samochodu, Christer wziął sztucer Ulfa, oznakował w taki sam sposób jak
resztę broni i wrócił do radiowozu. Kątem oka zobaczył, jak Ulf siada na miejscu kierowcy i
pochyla się nad kierownicą.
Co
takiego dziwnego było w tym strzale? Musi porozmawiać o tym z Folkem, dowiedzieć
się, czy ktoś jeszcze to zauważył. Może użyto tłumika? W takim razie nie powinni byli nic
usłyszeć.
Na
zewnątrz było już ciemno. Christer wzdrygnął się z zimna, jeszcze raz otworzył bagażnik
i położył sztucer Ulfa obok pozostałych.
– Możesz
teraz
wziąć mnie?
Christer
odwrócił się i zobaczył w półmroku szczerzącego w uśmiechu zęby młodzieńca ze
sztucerem w jednej ręce i plecakiem zarzuconym na ramię.
Oliver
Långström.
W
świetle reflektora lśniła jaskrawożółta czapka z napisem „100% przeciw wilkom!”
– Oczywiście – rzekł Christer, biorąc
od
niego broń. – Gdzie masz samochód?
Oliver
poprowadził go szybkim krokiem do toyoty, która pachniała w środku mokrym psem.
I drzewkiem Wunderbaum o zapachu kokosowym. Na podłodze walały się puste puszki po red
bullu, a w transporterze stał i ujadał karelski pies na niedźwiedzie.
–
On
jest łagodny – zapewnił Oliver, wypuszczając psa z samochodu, żeby Christer mógł
dokładnie przejrzeć go w środku.
Christer
pochylił się na ciasnym tylnym siedzeniu i pomacał dłonią zapiaszczone plastikowe
chodniki, oddychając przez usta. Głęboko pod siedzeniem znalazł lepki kabel startowy, który
musiał tam leżeć dość długo, ale poza tym nic, co odbiegałoby od normy.
Wstał, wytarł ręce
o
spodnie i wyjął notatki.
–
Gdzie
byłeś, kiedy zastrzelono Pära? – zapytał, rozkładając mapę.
Oliver
znów wpuścił psa do samochodu i pochylił się nad rozłożonym arkuszem.
–
No
tak, chodziłem z psem, więc trudno dokładnie określić, ale gdzieś tutaj – rzekł,
wskazując punkt na północ od Grästjärn, około siedmiuset metrów od stanowiska Pära.
–
Czy
ktoś może potwierdzić, że tam byłeś?
–
Nie
wiem. Ja w tamtym momencie nie widziałem nikogo, lecz bardzo możliwe, że ktoś
widział mnie.
Christer
zaznaczył na mapie miejsce wskazane przez Olivera. Mógłby z łatwością
przemieścić się do stanowiska Pära, przynajmniej teoretycznie.
Potem
zadał mu te same pytania co innym.
Oliver
nikogo nie widział ani nie słyszał, ale zwrócił uwagę na strzał.
–
Jak
twoim zdaniem brzmiał? – zapytał Christer.
–
Ten
strzał? Normalnie.
–
Nie
było w nim niczego dziwnego?
– Nie, dlaczego?
Christer
zanotował, nie odpowiadając na pytanie.
–
O
właśnie, a jak wam idzie z tym zabitym wilkiem? – zainteresował się Oliver, kiedy
Christer zakończył przesłuchanie.
Wyglądał
na
szczerze zaciekawionego, prawie rozbawionego. Pod górną wargą odznaczał
się snus.
–
Posuwa
się. Powoli, ale skutecznie – skłamał Christer. – Chyba jednak rozumiesz, że nie
mogę tu stać i o tym rozmawiać.
– Nie, nie, oczywiście, że
rozumiem, ale
to brzmi obiecująco.
–
Wcale
tak nie myślisz.
Oliver
roześmiał się.
–
Kiedy
dostanę z powrotem sztucer? Czy to długo potrwa?
–
Raczej
tak – odparł Christer. – Sądzę, że parę tygodni.
– Parę tygodni?
–
Zbadanie
tylu sztuk broni zajmie dużo czasu. Ale to w sumie bez znaczenia, i tak przez
pewien czas nie będzie tu polowań, prawda? Możliwe, że potem skorzystamy z okazji, by
porównać wyniki z innymi przestępstwami popełnionymi podczas polowania. Kiedy i tak
będziemy się tym zajmować, że tak powiem.
–
Aha
– mruknął Oliver, poprawiając nerwowym ruchem czapkę. – Mogę już jechać do
domu?
– Oczywiście – odparł Christer. –
Ale
niewykluczone, że się jeszcze odezwiemy.
Oliver, który był już
przy
drzwiach samochodu, zatrzymał się w pół kroku.
–
Dlaczego?
Czy nie powiedziałem wszystkiego?
–
Nie
o to chodzi – odrzekł łagodnym głosem Christer. – Tylko, jak mówiłem, w toku
śledztwa mogą się pojawić nowe informacje wymagające sprawdzenia. Coś, co ludzie widzieli
albo słyszeli. Nigdy nie wiadomo.
Reszta
uśmiechu Olivera znikła. Nareszcie.
Jaki
ojciec, taki syn. Christer zawsze miał problem z Jimmym Långströmem. W jego
aroganckiej postawie było coś, co działało mu na nerwy przez całe liceum. Dużo gadania, mało
konkretów. Oliver dokładnie skopiował ten styl macho. Ekwipunek myśliwego jeszcze
wzmacniał jego poczucie męskości.
–
Ale
jedź do domu – dodał, widząc, że Oliver stoi bez ruchu. – W razie czego zadzwonimy.
Christer
złożył mapę i wyprostował się. Z drugiej strony placu nadchodził Folke z Janet
Antonsson, trzymającą w ręku sztucer. Wyglądał na równie zmęczonego jak on sam.
Kiedy
Oliver wycofał się ze swego miejsca na parkingu o pół metra od pięt Christera i
wyjechał z placu z demonstracyjną powolnością, wróciła Petra. Wjechała z fantazją na miejsce
zwolnione przez Olivera.
Christer, Folke
i Janet przyglądali się jej, kiedy wysiadała. Za tylną szybą widać było głowę
Roya z postawionymi uszami.
– Chcę, żebyście wzięli mój
sztucer
i sprawdzili samochód – powiedziała. – Żeby nie było
żadnych niedomówień.
W
wyciągniętej ręce trzymała kluczyki, czekając, aż Christer lub Folke je wezmą.
–
A
tak poważnie, Petra… co się właściwie zdarzyło? – zapytał Christer.
Ręka trzymająca
kluczyki
opadła. Może Petra zdała sobie sprawę z tego, że to zbędny gest.
Samochód był już przecież otwarty.
–
Komendant
okręgowy zabronił mi pracować przy tym śledztwie, więc chcę, żebyście wy
sprawdzili mój samochód i zabrali sztucer, zanim pojadę do domu.
Christer
poszedł za nią i kiedy otworzyła tylne drzwi i wyjęła broń, posłusznie ją odebrał.
– Sprawdźcie dokładnie,
czy
nie ma tu czegoś jeszcze.
Christer
omiótł uważnie wzrokiem wnętrze, odsunął płaszcz przeciwdeszczowy zwinięty na
tylnym siedzeniu i zajrzał do plastikowej reklamówki pełnej śmieci.
–
Nic
nie ma… ani tu, ani tam.
To
wszystko było takie głupie, że nie mógł tego traktować zupełnie serio.
–
Prawo
niech mimo wszystko znaczy prawo – odezwała się z tyłu Janet.
–
A
zresztą – dodała Petra, nie reagując na ten komentarz – musicie pamiętać o
przesłuchaniu Jana-Åkego. Pojechał do domu zaraz po pierwszym polowaniu.
–
I
dopiero teraz o tym mówisz?
–
Wiem. Powinnam
była pomyśleć o tym wcześniej, ale…
Nie
usłyszeli reszty zdania. Terkot helikoptera, który nadleciał bliżej, tuż ponad wierzchołki
drzew, zagłuszył wszystko.
13
M
agdalena
dzwoniła na przemian do ojca i Jensa
, lecz
z żadnym z nich nie udało jej się
połączyć. W równych odstępach czasu sprawdzała aktualizacje na stronach tygodników. Co
właściwie się zdarzyło tam w lesie?
Pół
godziny
wcześniej „Värmlandsbladet” opublikowała wreszcie artykuł napisany przez
Björna. Zawierał trochę więcej niż krótkie zdania wrzucane przez popołudniówki, ale
informacje były wciąż zaskakująco skąpe.
Czy
Björn po tym sobie odpuścił? A czym zajmowała się Iris? Oboje poszli już do domu?
Posadziła
Liv
w krzesełku do jedzenia i zapięła jej śliniak. Pogłaskała czubkami palców
drobny karczek i spojrzała na zegar kuchenny nad drzwiami. Za dwadzieścia siódma. Petter
jeszcze nie wrócił.
„Przyjadę,
jak
tylko będę mógł”. Tak, tak, na pewno.
Kiedy
talerz z kaszką wirował w mikrofalówce, Magdalena jeszcze raz wzięła komórkę i
wybrała numer Jensa Fotografa.
Teraz
nareszcie usłyszała wolny sygnał.
– Aha, słyszałaś
o
tym śmiertelnym postrzale?
Jens
prawdopodobnie prowadził samochód, w tle słychać było słabo muzykę.
– Tak, czytałam
w
sieci. Byłeś tam, prawda?
Właściwie
niepotrzebnie
zadała to pytanie. Jens zawsze był tam, gdzie coś się działo,
najczęściej pierwszy.
Wyjęła
talerz
z mikrofalówki, zamieszała kaszkę parę razy łyżką i spróbowała. Tak, miała
dobrą temperaturę.
– Właśnie stamtąd jadę.
–
Co
się stało? – zapytała. – Kto zginął?
– Pär
Sanner
– odrzekł. – Mieszkał w Uvanå z żoną i dzieckiem.
Pär
Sanner?
Ten sam? Magdalena wciąż nie mogła zapomnieć samochodu z wszystkimi
możliwymi usterkami, który sprzedał kiedyś jej ojcu. Peo kulił się potem w sobie, całkiem
wystrychnięty na dudka. Zbyt dumny, by się wykłócać. Albo zbyt wystraszony. W tamtym roku
nie pojechali na wakacje.
–
Petra
Wilander i prowadzący polowanie znaleźli go tam z odstrzeloną połową czaszki –
ciągnął Jens. – I właśnie dzisiaj była z nim córka. Biedna dziewczynka, mogę tylko powiedzieć.
Wyjechałem stamtąd, kiedy zaczęło się ściemniać, ale wtedy jeszcze jej nie znaleziono.
Magdalena
wzdrygnęła się i usiadła przy stole. Asfalt na drodze lśnił czarno od deszczu,
odbijał się w świetle ulicznych lamp. Niedługo znów będzie przymrozek.
Liv
wyciągnęła rączkę po kolorowy talerzyk z kaszą. Kiedy go nie dosięgła, zaczęła uderzać
rączkami w blat stołu, bardziej rozbawiona niż sfrustrowana.
–
To
wprost niewiarygodne. Helikopter niczego nie znalazł. Jutro będą dalej prowadzić
poszukiwania i sondować.
–
W
Nain?
–
Nie, w
leśnych jeziorkach. Jest ich kilka dość blisko miejsca, gdzie go znaleziono.
– Cholera. Otwórz buzię – poleciła
Magdalena, sama
szeroko otwierając usta.
–
Co
powiedziałaś?
–
Nic, tylko
karmię Liv kaszką. Rozmawiałeś tam z kimś? Jeśli dotąd nie znaleźli
dziewczynki, można pomyśleć, że ktoś ją uprowadził. A co oni o tym sądzą?
Muzyka
w samochodzie nagle ucichła. Pewnie Jens miał już dość jazzu granego na
akordeonie.
–
Na
pewno to rozważają – odparł. – Nikt z policjantów nie powiedział jednak tego wprost.
Przynajmniej w rozmowie ze mną. Teren leży na uboczu. Można się tam dostać tylko drogą dla
samochodów, a myśliwi siedzieli na stanowiskach wzdłuż całej jej długości. I nikt jeszcze nie
powiedział, że to morderstwo.
Magdalena
zdrapała łyżką trochę kaszy z podbródka Liv i próbowała trafić nią do jej buzi.
– Miałeś
ze
sobą jakiegoś reportera?
–
Nie
– odparł Jens. – Björn był gdzieś w terenie, a Irma odbiera nadgodziny. Mówili, że
Björn spróbuje dojechać później, ale się nie pojawił. Nie wiem, co się stało.
–
Ale
Saxberg tam był?
– Żeby
tylko
był. Nigdy nie widziałem go tak nabuzowanego adrenaliną. Przedzierał się
przez las jak naspeedowany łoś z dredami dyndającymi na wszystkie strony.
Magdalena
parsknęła śmiechem. Doskonale umiała sobie wyobrazić ten widok.
Linus
Saxberg z „Länstidningen” mimo wielu lat pracy nie zatracił instynktu myśliwskiego.
Magdalena myślała przez pewien czas, że przeniesie się do którejś z popołudniówek, to by do
niego pasowało, ale był już po trzydziestce, więc może jednak nie.
Sądziła też, że
Jens
wyjedzie do Sztokholmu, ale trzymała go tutaj miłość. Co trzymało
Linusa, nie wiedziała.
–
O
właśnie, masz pozdrowienia od taty – dodał Jens. – Podszedł do mnie i przedstawił się
jako twój ojciec. Trochę małomówny, ale miły. Myślę, że jest z ciebie bardzo dumny.
– Dumny?
Ta
myśl wydała się jej dość dziwna. Tata dumny? Nigdy nie uważał, że dziennikarstwo to
porządny zawód.
–
Tak, przynajmniej
odniosłem takie wrażenie, kiedy mówił o tobie. Policjanci właśnie go
przesłuchali i zabrali mu sztucer, ale nie wydawał się specjalnie zaniepokojony.
–
No, trzeba
mieć nadzieję, że nie ma podstaw do niepokoju.
Czy
naprawdę był podejrzany? To przecież jakiś absurd.
Zobaczyła
przez
okno, jak Petter skręca na podjazd i parkuje.
– Szkoda, że
nie
pracujesz, Magda – powiedział Jens. – Byłabyś teraz potrzebna.
„Länstidningen” całkiem nas wykończy.
– Wiem, wiem.
Kilka
dni temu Linus Saxberg w świetnym materiale ujawnił tajne plany dotyczące
ewentualnego składowania paliwa jądrowego w gminie, by stworzyć nowe miejsca pracy, a
tydzień wcześniej miał naprawdę dobry tekst dotyczący nepotyzmu przy remoncie elektrowni
wodnej. Zlecenie dostał bratanek dyrektora technicznego bez porządnie przeprowadzonego
przetargu. Magdalena myślała, ba, nawet miała nadzieję, że Saxberg straci trochę zapału do
pracy, nie mając konkurencji, ale po urlopie był w naprawdę doskonałej formie.
Nie
mogła tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak lokalna redakcja umiera.
– Słuchaj – rzekł Jens. – Muszę już kończyć. Dojeżdżam
do
Hagfors i muszę się pospieszyć,
żeby zdążyć wywołać zdjęcia. Niezależnie od tego, jaki drętwy tekst napiszą tam w Karlstad,
muszę przynajmniej spróbować pokonać Saxberga. Mam parę ujęć, które powinny wyjść
świetnie.
– Wierzę
ci
– odrzekła Magdalena i wytarła buzię Liv kawałkiem papierowego ręcznika.
Usłyszała,
jak
Petter wchodzi do kuchni, czuła jego obecność, ale nie podniosła wzroku.
–
Powodzenia
– rzuciła zamiast tego do słuchawki. – Zdzwonimy się.
Nie
odkładając telefonu, wybrała numer do Viktora Lindha, redaktora nocnego.
Po
wstępnych grzecznościach i obowiązkowych pytaniach z jego strony o to, jak jej płynie
czas w domu wśród pieluch, oraz spodziewanych odpowiedziach Magdaleny, zapytała, jak im
idzie śledzenie tragedii na polowaniu, kto będzie o tym pisał, co mają.
Björn zostawił
w
miarę zaktualizowaną wersję swojego artykułu na stronie, zanim poszedł
do domu. To było wszystko.
– „Länstidningen” był
tam
na miejscu przez całe popołudnie i wieczór – rzekła Magdalena.
–
Rozumiem
– odparł Viktor.
–
A
my siedzimy tutaj i rozmawiamy z policją przez telefon. „Länstidningen” wyprzedzi nas
szybciej, niż nam się wydaje.
A
kiedy prenumeratorzy się przeniosą, lokalna redakcja będzie zlikwidowana, a ona
zostanie bez pracy.
Choć wiedziała, że
redaktor
nocny nie ma nic wspólnego ze sprawami kadrowymi, nie
potrafiła ukryć frustracji.
–
Przepraszam
– zmitygowała się. – Właściwie chciałam powiedzieć, że mam dobre źródła
w sprawie tego śmiertelnego wypadku. Mogę napisać artykuł na jutro.
Zauważyła, że
Petter
zastygł w połowie ruchu i odwróciła się w jego stronę. Tak, wyobraź
sobie, że to zrobię.
Po
drugiej stronie na chwilę zapadła cisza.
–
Ale
przecież jesteś na macierzyńskim i nie możesz tak nagle wrócić.
– Będzie trochę
zachodu
z kasą ubezpieczeń i księgowością, ale przecież można to jakoś
rozwiązać. Załatwię to.
–
Nie
sądzę.
Magdalena
wzięła głęboki wdech.
–
Zrobimy
tak. Ja napiszę tekst i go wyślę. Wy potem wybierzecie, który chcecie
opublikować. Chcę jak najlepiej dla „Värmlandsbladet” i myślę, że ty też.
Choć
czasami
w to wątpię, pomyślała, odkładając słuchawkę.
–
Trzeba
wykąpać Liv – rzuciła, biorąc laptop i wychodząc do salonu.
Musi
jeszcze raz spróbować zadzwonić do taty. Za oknem panowała już całkowita ciemność.
Nie było widać leżącego niżej jeziora. Usiadła na sofie, słuchając kolejnych wolnych sygnałów
i deszczu bębniącego o plastikowy dach werandy.
Tym
razem odebrał.
Głos miał zmęczony
i
spięty. Jakby trochę zdyszany.
– Cześć – przywitała się. –
To
ja. Jak się czujesz? Wydzwaniałam przez całe popołudnie.
– Widziałem – odrzekł
Peo
i zakaszlał. – Ale policja mnie przesłuchiwała. To trochę trwało.
Magdalenie
zakręciło się w głowie. Jens co prawda o tym wspomniał, ale dopiero teraz,
gdy rozmawiała z ojcem, dotarło do niej w pełni, co się stało. Przesłuchano wszystkich
myśliwych. Każdy z nich mógł zastrzelić Pära Sannera.
– Mój
sztucer
też wzięli – ciągnął Peo. – Mówią, że potrwa parę tygodni, nim dostanę go z
powrotem.
Magdalena
usiadła na brzegu kanapy, otworzyła leżący na stoliku blok rysunkowy Nilsa i
zdjęła zębami nakrętkę z flamastra, który znalazła wciśnięty we frędzle dywanu.
–
Czy
daleko siedziałeś od stanowiska Pära? – zapytała, mając nadzieję, że w jej głosie nie
słychać niepokoju.
–
Tak
– odpowiedział. – Prawie dwa kilometry. Nawet nie słyszałem strzału.
Magdalena
zamknęła oczy. Co właściwie sobie wyobrażała? Jaka niedorzeczna myśl
przyszła jej do głowy? Chyba zwariowała.
– Więc właściwie
nie
jesteś podejrzany?
Usłyszała,
jak
Peo otwiera bagażnik i zarzuca plecak na ramię. Jakby miała tę scenę przed
oczami.
–
Nie, nie
sądzę, żebym był. Policja po prostu musi robić swoje.
–
Czy
to był nieszczęśliwy wypadek? – zapytała.
–
Nie
mam pojęcia.
–
Ale
jak myślisz?
–
Nie
chcę spekulować. Ale wszyscy wiedzą, jaki był Pär.
Magdalena
nasłuchiwała odgłosu jego kroków na bruku, lecz zamiast tego zapadła cisza.
Pewnie nadal stał przy otwartym bagażniku, by móc swobodnie rozmawiać. Żeby Kerstin nie
słyszała.
– Napiszę
o
tym – powiedziała.
– Naprawdę?
Jak
to?
– Björn
w
Torsby nie może – skłamała. – Chcieli więc, żebym go zastąpiła dziś wieczorem.
Spojrzała
na
esy-floresy, które nabazgrała na bloku podczas rozmowy, i zastanawiała się,
czemu nie powiedziała prawdy, że sama się wprosiła.
Ponieważ
jestem
złą matką, która chce pracować, choć nie musi.
–
Najgorsza
jest sprawa z dziewczynką – podjął Peo. – Nikt nie wie, co się z nią stało. Tak,
to z Pärem też jest okropne, ale rozumiesz, co mam na myśli.
Magda
słyszała, jak deszcz się nasila i głośno bębni o dach.
–
Pytanie, czy
przetrwa noc w lesie.
Nagle
usłyszała głos Kerstin:
–
Co
się stało, Peo?
– Muszę już kończyć – powiedział. –
Ale
zadzwoń do Waldemara Hallinga. On ciągle
prowadzi polowania.
14
C
hriaster
i Folke siedzieli w milczeniu
w
radiowozie i patrzyli na ostatnich myśliwych
wyjeżdżających z parkingu, na tylne światła, które rozmazywały się w deszczu i znikały za
zakrętem. Samochód chodził na jałowym biegu, wycieraczki pracowały przez cały czas.
Christer
ogrzewał dłonie nad nawiewem na desce rozdzielczej, starając się odegnać
zmęczenie i głód.
– Został
tylko
jeden – mruknął.
–
Tak
– potwierdził Folke. – Czy wiesz, gdzie mieszka?
–
Niezbyt
dokładnie, ale myślę, że go znajdziemy. Mam dość dobry opis drogi. Jakieś trzy
kilometry w głąb lasu.
Christer
nadal nie mógł wyjść ze zdumienia, że Petra zapomniała im powiedzieć, że Jan-Åke
pojechał do domu zaraz po znalezieniu Pära. To było do niej niepodobne. Prawdopodobnie to,
co się stało, poruszyło ją bardziej, niż dawała po sobie poznać.
–
Jak
myślisz, kto to zrobił? – zapytał Folke. – Gdybyś miał po prostu zgadywać.
–
Nie
lubię zgadywać.
–
Wiem. Ja
też nie lubię, ale spróbuj. Tak między nami.
Christer
zastanawiał się, poruszając lekko dłońmi nad źródłem ciepła.
– Jeżeli ktoś zastrzelił
go
z premedytacją, stawiałbym na Klasa Sannera – rzekł Folke. – Wił
się jak piskorz, kiedy z nim rozmawiałem.
– Brat?
–
Tak. Chyba
nie kwitła między nimi wielka braterska miłość. Powinien być zdruzgotany po
tym, co się stało, a jakoś nie odniosłem takiego wrażenia.
– Może był
w
szoku – odparł Christer. – Ludzie różnie reagują.
– Może.
Ale
powinniśmy dokładnie go sprawdzić.
Christer
przebiegł w myślach wszystkich, których sam przesłuchiwał, ale w żadnym z nich
nie potrafił dostrzec sprawcy.
– Chciałbym, żeby
to
był Oliver Långström – wyznał. – Ale niestety, nie sądzę, że to on.
Jedziemy?
Folke
skinął głową i zapiął pas.
Christer
pilotował kolegę zgodnie ze wskazówkami Waldemara Hallinga i wkrótce znaleźli
się na podwórzu otoczonym ze wszystkich stron przez wysoki las. Dom wyglądał na prawie
świeżo malowany, lecz stare dachówki zostały zastąpione blachą, całą i błyszczącą od frontu,
sztukowaną i wyblakłą od słońca z drugiej strony. W kojcu koło przybudówki ujadał
przemoczony elkhund.
W
kuchni paliło się światło. Za falbaniastą firanką dostrzegli łysawą głowę.
W
każdym razie był w domu.
Folke
zaparkował między dwoma zdezelowanymi samochodami i budynkiem gospodarczym,
ozdobionym co najmniej dwudziestoma porożami w różnych rozmiarach. Przy narożniku wisiały
na osobnych hakach dwie zajęcze skóry i wyschnięta lisia kita.
Kiedy
wysiedli z samochodu, pies przestał szczekać. Zamiast tego usłyszeli głuche
warczenie, niosące się przez podwórze jak groźny grzmot, kiedy przemykali szybko w mżącym
deszczu.
–
Co
się stało? – zapytał Jan-Åke, stając w otwartych drzwiach.
Podciągnął
spodnie
od dresu i poprawił sweter Helly Hansen.
–
Czy
możemy wejść? – zapytał Christer.
– Oczywiście.
Odsunął się
na
bok, robiąc im przejście. W jednej skarpetce miał dużą dziurę.
–
Nie
słyszałeś, że Pär Sanner został dziś znaleziony martwy na swoim stanowisku?
Zastrzelony.
– Nie. Naprawdę
nie
słyszałem.
Jan-Åke przeciągnął dłonią
po
łysinie.
– Pojechałeś
do
domu na krótko przed tym, nim go znaleziono – ciągnął Christer.
–
Tak, mama
zadzwoniła. Ale już czuje się lepiej.
W
salonie siedziała starsza kobieta, lekko pochylona w fotelu przed telewizorem. Obok stał
balkonik. Odnieśli wrażenie, że w ogóle nie zarejestrowała ich obecności.
–
Co
jej jest? – zapytał Folke.
–
Ma
zawroty głowy i ostatnio bywa dość zagubiona. Właściwie nie powinna mieszkać tutaj
w domu, ale nie mam serca oddawać jej do domu starców.
Kiedy
Christer wszedł do pokoju, kobieta odwróciła wzrok od telewizora. Na jej błękitnym
kaftanie leżała warstwa łupieżu. Starał się też nie myśleć o cierpkim zapachu moczu.
–
Kim
jesteś? – zapytała.
Christer
przykucnął koło niej i przedstawił się, ale chyba nie zrozumiała do końca, co
mówił. Kiedy to powtórzył, kiwnęła głową.
–
Policjant
– powiedziała. – A co ty tu robisz?
– Jesteśmy tu, żeby porozmawiać
przez
chwilę z Janem-Åke.
Próbowała przybrać
bardziej
wygodną pozycję w fotelu.
–
Chyba
znowu czegoś nie spsocił?
Christer
nie odpowiedział, nie zainteresował się też, jaką psotę ma na myśli. Zamiast tego
zapytał:
– Dzwoniła
pani
dziś do niego?
–
Nie
wiem – odpowiedziała, ściskając poręcz wąskimi palcami.
– Tak, mamo, dzwoniłaś – dobiegł
z
tyłu głos Jana-Åkego.
Christer
uciszył go ruchem ręki.
–
Jak
się pani czuje? Czy dobrze się pani czuła w ciągu dnia?
–
Chyba
tak. Miło, że pytasz.
–
Mamo, nie
pamiętasz, jak zadzwoniłaś do mnie wcześniej, bo miałaś zawroty głowy?
Kobieta
popatrzyła na niego.
– Nie, Janie-Åke.
Nie
pamiętam.
Jan-Åke wyszedł
do
kuchni i wrócił z telefonem komórkowym. Po paru kliknięciach podał
go Folkemu.
–
Mama
ma kłopoty z pamięcią, ale widzicie, że dzwoniła do mnie przed południem.
Folke
spojrzał na wyświetlacz, wyjął notes i zapisał numer.
Christer
wstał i wyszedł z pokoju. Wolał dokończyć rozmowę w kuchni, gdzie mogli mówić
swobodnie. Folke i Jan-Åke wyszli za nim.
– Będziemy
potrzebowali
sztucera, który miałeś dziś w lesie.
–
A
po co?
– Ponieważ Pär
Sanner
został zastrzelony i zabraliśmy całą pozostałą broń do zbadania.
Jan-Åke znów pogładził łysinę.
–
Aha
– powiedział. – Dobrze.
Christer
zszedł za nim po stromych schodach do piwnicy. Za dużym pomieszczeniem
zagraconym starymi rupieciami znajdowała się kotłownia. Patrzył, jak Jan-Åke wyjmuje klucz
schowany w starym pudełku i otwiera szafkę. Stało w niej rzędem pięć różnych sztuk broni.
–
To
ten – powiedział i podał Christerowi sztucer na łosie, pierwszy z prawej strony.
–
Ale
jest ich więcej?
–
Tak, ale
dzisiaj miałem ten.
–
Musimy
wziąć oba.
– Oczywiście – zgodził się Jan-Åke, wyjmując
drugi
sztucer. – Nie rozumiem tylko, co się
stało. Czy Pär został zamordowany?
– Znaleźli
go
martwego na jego stanowisku, jak wspomniałem, ale nie wiemy, czy został
zamordowany, czy był to wypadek.
Jan-Åke znów podciągnął
spodnie, nim
poprowadził Christera przez skład dywanów i
poobijanych mebli.
–
Cholernie
dziwne – stwierdził.
– Byłeś
tam
z psem? – zapytał Christer, kiedy wrócili do kuchni.
– Tak.
– Widziałeś
lub
słyszałeś coś nietypowego?
Jan-Åke pokręcił głową.
– Mówili, że
kilka
osób słyszało strzał, ale ja nie. Byłem za daleko.
Jan-Åke usiadł
na
swoim miejscu przy kuchennym stole i odsunął filiżankę ze spodkiem
malowaną w drobne kwiaty.
– Jaką relację miałeś
z
Pärem?
– Żadną, prócz tego, że
obaj
polowaliśmy. Muszę powiedzieć, że źle o nim mówiono. Nie
rozumiem tej szwedzkiej zawiści. Jak tylko komuś zaczyna się dobrze powodzić, zaraz chcą go
ściągnąć w dół.
Christer
popatrzył na zegar nad drzwiami, a potem na Folkego. Czas ruszać w drogę. Do
końca dnia pracy pozostało jeszcze dużo czasu, a najgorsze było dopiero przed nimi. Wizyta u
Bodil Sanner.
–
Na
pewno jeszcze się odezwiemy – rzekł. – A jeśli przypomnisz sobie coś, o czym
powinniśmy wiedzieć, zadzwoń.
Pies
wciąż głucho warczał, kiedy wracali do samochodu, odprowadzając ich spojrzeniem
spode łba.
–
Co
za miejsce – skomentował Folke. – Po takiej wizycie można mieć nocne koszmary.
Dobiegło
ich
skądś skrzypienie. Christer zatrzymał się, nasłuchując, aż w końcu zauważył,
że drzwi jednego z budynków gospodarczych są otwarte i poruszają się na wietrze.
–
No
tak – rzucił. – Jedziemy.
Światło
w
kuchni było zgaszone, ale Christer wyczuwał jakąś postać za oknem. Ktoś stał w
ciemności i odprowadzał ich wzrokiem.
15
K
iedy
wrócili do Uvanå
, mieli
wrażenie, że cała wieś wstrzymała oddech. Większość domów
była zamknięta o tej porze roku, ale niemal w każdym oknie, w którym paliło się światło,
widzieli głowy patrzące za nimi, gdy przejeżdżali.
–
To
musi być tam – stwierdził Christer, wskazując ręką.
Folke
skręcił z głównego przejazdu w dróżkę, którą wyznaczały tylko ślady kół w trawie.
Światło reflektorów migotało na budynkach gospodarczych, garażu i samym domu, pomalowanej
na czerwono drewnianej willi z brudnobiałymi narożnikami.
Kiedy
Folke wyłączył silnik, siedzieli jeszcze przez chwilę w samochodzie, jakby chcieli
zebrać się w sobie.
W
takich chwilach najbardziej brakowało mu Petry. Ona zawsze radziła sobie z krewnymi i
ich reakcjami w zupełnie naturalny sposób. Przynajmniej tak to wyglądało. Ciepły, a przy tym
profesjonalny. On sam czuł się zawsze, jakby odgrywał jakąś rolę, kiedy próbował się zbliżyć
do ludzi pogrążonych w rozpaczy i szoku. Nigdy nie ukrywał się tak głęboko w mundurze
policjanta jak w takich właśnie chwilach.
Żwir chrzęścił
pod
ich stopami, kiedy truchtali w stronę domu, kuląc się przed deszczem.
Helikopter
krążący przez parę godzin nad lasem odleciał, zostawiając po sobie dzwoniącą
ciszę.
Christer
był pewny, że Bodil Sanner zobaczyła, jak nadchodzą. Dlatego tylko lekko zapukał
do drzwi i nacisnął klamkę. Zakładał z jakiegoś powodu, że nie będą zamknięte na klucz, ale
stawiły opór, kiedy je pociągnął.
Po
chwili usłyszeli w środku czyjeś kroki i szczęk przekręcanego zamka. Kobieta z
ufarbowanymi na czarno włosami i rozmazanym makijażem otworzyła im ostrożnie i cofnęła się
o parę kroków.
Wyciągnęła rękę
i
przedstawiła się jako „Åse, koleżanka z pracy”.
–
Bodil
siedzi w kuchni – poinformowała ich i wycofała się w głąb przedpokoju.
Christer
zdjął buty i poszedł we wskazanym kierunku.
Bodil, czerwona
od płaczu i opatulona kocem, siedziała na krześle przy kuchennym stole.
Wargi jej drżały, jakby próbowała coś powiedzieć, lecz nie wydobywał się z nich żaden
dźwięk. Udało jej się w końcu wyjąć spod koca prawą rękę, żeby się przywitać.
Christer
wysunął krzesło naprzeciw niej i usiadł. Folke poszedł za jego przykładem. Åse
stanęła przy zlewie.
Bodil
znów schowała ręce pod kocem i owinęła się nim ciasno. Łzy kapały jej z podbródka
na kolana, lecz nie zwracała na to uwagi, tylko się w niego wpatrywała. Wędrowała
spojrzeniem od jego oczu do ust. Czekała.
Christer
chrząknął.
–
Jak
wiesz, szukaliśmy Alvy przez całe popołudnie, najpierw z psem, a teraz z
helikopterem. Niestety, jeszcze jej nie znaleźliśmy, tylko telefon.
Bodil
przymknęła oczy.
– Był włączony
i
leżał jakieś siedemdziesiąt metrów od miejsca, gdzie znaleziono Pära –
ciągnął Christer.
Bodil
niechętnie podniosła wzrok.
–
Jest
już późno i ciemno, więc musimy przerwać poszukiwania na noc.
– Przestaliście szukać?
Teraz?
Nie możecie tego zrobić.
Zmierzyła
go
ostrym spojrzeniem przez łzy, pociągnęła nosem i przejechała pod nim dłonią.
– Zaczęliśmy już zwoływać
ludzi
i rano, jak tylko będzie jasno, przeszukamy całą okolicę
wokół Rensberg.
– Myślicie, że
ona
też nie żyje – powiedziała cichym głosem Bodil. – Prawda? Wiecie, że
szukacie ciała i dlatego nie ma powodu do pośpiechu.
Christer
pokręcił głową.
–
Nie, nie, to
nie tak. Naprawdę nie. Zakładamy oczywiście, że ona żyje.
–
Nie
wierzę – odparła Bodil. – Jak w takim razie możecie tak po prostu przestać jej
szukać? Nie macie żadnych uczuć, serca? Jak zaśniecie dzisiejszej nocy, wiedząc, że
trzynastoletnia dziewczynka została sama w lesie?
–
Trudno
prowadzić poszukiwania w ciemnościach – odrzekł Christer. – Ludzie mogą zrobić
sobie krzywdę, zabłądzić.
To
jednak nie pomogło. Bodil znów zaczęła płakać, nie zważając na płynące łzy i smarki.
Teraz
chrząknął Folke.
–
To, co
się stało, jest straszne, i rozumiem, że czekanie musi być nie do zniesienia.
Bodil
przez chwilę łapała oddech, po czym rzekła:
–
Nie
sądzę, żebyście potrafili sobie to wyobrazić.
Zakryła
usta
ręką i wyjrzała przez okno. Przynajmniej przestał padać śnieg.
–
Alva
jest ciepło ubrana – ciągnął Folke. – Na pewno znalazła jakieś drzewo i się pod nie
wczołgała.
–
Drzewo?
– powtórzyła Bodil i znów zaczęła płakać. – Ona boi się ciemności. Kiedy jest
sama w domu wieczorem, zapala wszystkie światła, Pär zawsze…
Umilkła
w
połowie zdania i spojrzała Christerowi prosto w oczy.
–
Kto
go zastrzelił? Taki nie powinien mieć pozwolenia na broń.
Christer
zastanawiał się przez moment, co powinien zrobić. Pozwolić, by Bodil jak
najdłużej wierzyła w nieszczęśliwy wypadek, czy powiedzieć prawdę.
–
To
mógł być zwykły wypadek – powiedział w końcu. – Jednak nikt z uczestników nie chce
się przyznać do strzału. Nie wiemy tego, jak już wspomniałem, ale istnieje możliwość, że ktoś to
zaplanował.
Bodil
zachwiała się na krześle. Christer myślał przez chwilę, że zemdleje, ale szybko się
wyprostowała.
–
Czy
to znaczy, że ktoś go zamordował? To chcecie mi powiedzieć?
–
Nie
możemy tego wykluczyć.
Bodil
chwyciła się stołu obiema rękami. Szlochanie znów przeszło w kwilący płacz. Koc
zsunął się jej z ramion, kiedy kołysała się w przód i tył, palce zaciśnięte na krawędzi stołu
zbielały.
Åse odeszła
od
zlewu i usiadła na krześle obok, próbując nawiązać z nią kontakt lub
przynajmniej pokazać, że tu jest, ale Bodil zamknęła się we własnym świecie.
Wygląda
tak
młodo, pomyślał Christer. Czy Pär nie miał pięćdziesięciu czterech lat? Bodil
wyglądała na trzydzieści pięć. W jej jasnych włosach nie było śladu siwizny, w kącikach oczu
miała tylko kilka cienkich kurzych łapek.
Kilka
minut upłynęło w ciszy. Christer unikał wzroku Folkego, czuł tylko jego milczącą
obecność na krześle obok. Rozejrzał się po kuchni. W rogu stał kominek na drewno, tuż obok
nowoczesna płyta indukcyjna. Talerze w stosach na odkrytych półkach. Próbował zgadnąć, czy
biała boazeria jest oryginalna, czy nowa. W końcu rozstrzygnął, że oryginalna.
Torun. Powinien
zadzwonić do Torun.
Bodil
puściła w końcu stół, objęła się ramionami i siedziała bez ruchu. Jej ciałem od czasu
do czasu wstrząsały dreszcze, jak wtórne wstrząsy po trzęsieniu ziemi.
–
Jak
wyglądał, kiedy go znaleźliście?
–
Nie
chcę wchodzić teraz w szczegóły, ale wszystko wskazuje na to, że umarł od razu.
–
A
gdzie trafiła go kula?
–
Tego
też nie mogę teraz powiedzieć.
Bodil
wytarła twarz rogiem koca.
–
Czy
Alva też tam była i widziała, co się stało?
–
Tego
nie wiemy – odrzekł Christer. – Alva poszła z Pärem na stanowisko, jak mówiło parę
osób z grupy, ale nie da się stwierdzić, co wydarzyło się potem.
Zegar
nad drzwiami tykał. Bodil powoli pokiwała głową. Przez jej ciało przebiegł jeszcze
jeden dreszcz.
–
Czy
znasz kogoś, kto życzyłby tak źle Pärowi? – zapytał Christer. – To znaczy, jeśli nie był
to wypadek. Czy znasz jakichś jego wrogów? Kogoś, kto z jakiegoś powodu chciałby się go
pozbyć?
–
Nie
– odparła bez namysłu. – Nikogo.
– Nikogo?
Odpowiedź padła
tak
szybko, że czuł się zmuszony powtórzyć pytanie.
Bodil
jednak wydawała się pewna swego.
–
Musimy
wykluczyć wszystkie możliwości – ciągnął Christer. – Jak Pär się czuł w ostatnim
czasie? Czy jest możliwe, że zrobił to sam?
Ciekawe, że
nad
tym pytaniem zastanawiała się dłużej.
– Może – rzekła
w
końcu.
–
Czemu
tak sądzisz?
–
Nie
wiem, jak to wytłumaczyć, ale w ostatnich miesiącach nie był do końca sobą.
–
To
znaczy?
– Coś
go
trapiło, ale nie chciał nic powiedzieć, choć go pytałam.
Christer
zrobił parę luźnych notatek. Muszą popracować nad tym wątkiem niepokoju Pära.
–
Czy
Alva często mu towarzyszyła na polowaniach? – zapytał Folke.
–
Dlaczego
pytasz?
–
Z
ciekawości.
– Nie, nigdy. Naprawdę
nie
mam pojęcia, co ją podkusiło, by jechać z nim właśnie dziś.
Można powiedzieć, że nigdy nie wyrywa się z własnej woli do lasu. Chyba ma to po mnie. W
zeszłą niedzielę zaczęła mówić, że chciałaby pojechać. Ale i tak nie wiem, jakie to może mieć
znaczenie.
–
Wszystko
ma znaczenie – rzekł Folke. – Jak Pär odebrał to, że chce z nim jechać?
Bodil
popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
–
Nie
mam pojęcia, naprawdę. Myślałam, że ucieszy go jej zainteresowanie. Ale, jak
wspomniałam, nie był ostatnio do końca sobą.
Zastanowiła się
przez
chwilę, nim podjęła wątek:
– Cóż, sprawiał wrażenie wręcz
niezadowolonego
z tego, że chce mu towarzyszyć, nawet
jeśli bardzo starał się to ukryć.
Czy
Pär po prostu przeczuwał, że coś może się stać tam w lesie?, pomyślał Christer. Czy
naprawdę miał powody do obaw i bał się, że Alvie też stanie się coś złego, jeśli z nim
pojedzie?
Christer
widział, że Bodil znów zaczyna tracić panowanie nad sobą. Mrugała i mrugała. Jej
dłonie błądziły po kolanach.
–
Jak
sama rozumiesz, będziemy musieli jeszcze z tobą porozmawiać o życiu Pära i kręgu
jego znajomych – powiedział Christer. – Myślę jednak, że zaczekamy z tym do jutra. Jeśli coś
sobie przypomnisz, po prostu zadzwoń.
Wyjął wizytówkę
z
numerem służbowym i na komórkę i położył ją na stole. Bodil skinęła
głową i przełknęła ślinę. Zbliżał się nowy atak płaczu.
Christer
wstał z krzesła.
–
Teraz
mamy nadzieję na szczęśliwe zakończenie sprawy Alvy – powiedział. – Postaraj się
nie wyobrażać sobie kolejnych nieszczęść.
Christer
widział, jak oświetlone okno kuchni Sannerów maleje z każdą chwilą, kiedy Folke
skręcił w główną drogę.
–
Co
miałeś na myśli, kiedy spytałeś, czy Alva często jeździła z ojcem na polowania? –
zapytał.
Folke
podkręcił ogrzewanie i odpowiedział:
–
Z
początku myślałem, że to pechowy przypadek sprawił, że Alva była z nim w lesie akurat
dzisiaj. Ale po głębszym zastanowieniu nie mam pewności, czy to przypadek. Może chodziło o
to, by ona też tam była.
– Chodziło?
Chcesz
powiedzieć, że ona też była planowaną ofiarą?
–
A
czemu nie?
Przez
chwilę jechali w milczeniu. Christer zapatrzył się w boczne okno, widział, jak mijają
rozłożyste świerki rosnące gęsto tuż przy rowie, z gałęziami poruszającymi się na wietrze.
– Myślisz, że
ona
żyje?
–
Mam
nadzieję – odparł Folke. – Ale, szczerzę mówiąc, wątpię.
16
P
etra
otworzyła drzwi
, odpięła
Royowi
smycz i puściła go do kuchni. Nawet nie spojrzał na
Lassego, kiedy go mijał, tylko pobiegł prosto do miski z wodą i zaczął pić. Odgłos chłeptania
słychać było w przedpokoju.
–
Ale
co właściwie się stało? – zapytał Lasse. – Słuchałem radia i próbowałem się
dodzwonić. Nellie też dzwoniła i się niepokoi.
Miło, że
w
końcu się odezwała, pomyślała Petra. Opadła na sofę i zaczęła rozsznurowywać
buty. Zadzwonię do niej później.
Kiedy
podniosła głowę, zobaczyła stojącego nad nią Hannesa.
–
Kogo
zamordowali? – zapytał.
– Nazywał się Pär Sanner. „Zamordowali”
to
niewłaściwe słowo. Znaleźliśmy go
zastrzelonego, ale to mógł być wypadek. Jeszcze nie wiemy.
Petra
zdjęła buty i postawiła je na półce.
–
Ale
nie żyje?
Petra
skinęła głową i wstała, by zdjąć kurtkę.
–
To
chore – stwierdził Hannes.
– Tak, można
tak
powiedzieć.
A
jeszcze bardziej chore było to, że znała sprawcę. Kogoś z jej kolegów. Przez całe
popołudnie pojawiali się kolejno w jej głowie jako mniej lub bardziej nieprawdopodobni
kandydaci.
Chociaż
Urban
Bratt odsunął ją i od lasu, i od śledztwa, pozostała przy ubojni tak długo, jak
większość pozostałych, chcąc zrozumieć niepojęte. Poszukać śladów na ich twarzach. Znaku.
Ulf
Seth i Klas Sanner siedzieli najbliżej Pära, ale nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego z
nich w roli mordercy. Bo tak teraz o tym myślała. Morderstwo. Nawet jeśli nie chciała
wymówić tego słowa głośno.
Klas
potrafił być równie nadęty jak Pär, ale w głębi był raczej wycofany i nieśmiały. Nigdy
się nie awanturował. Zupełnie nieagresywny typ.
Ulfa
polubiła Petra od pierwszego spotkania, i od tamtego długiego wieczoru w ubojni parę
lat temu, kiedy Bertil Öy, ich mistrz, starał się ich nauczyć tajników swojego rzemiosła,
najchętniej siadała koło niego przy ognisku. Zawsze był w dobrym humorze, niezależnie od
pogody i przebiegu polowania.
Nawet
Olivera Långströma nie potrafiła sobie wyobrazić jako zabójcy Pära. Ten chłopak był
irytującym pozerem, ale można było na niego liczyć. Petra pamiętała, jak jej samochód odmówił
posłuszeństwa na drodze z Uvanå do domu i Oliver spędził prawie dwie godziny, pochylony z
latarką nad maską, nim w końcu znalazł usterkę. Ona do teraz nie miała pojęcia, co tam się stało.
Jakiś wężyk się poluzował. A może kabel. Ważne, że dotarła do domu.
Nie, on
też nie. Powiesiła mokrą czapkę na kaloryferze i lekko się skrzywiła. Ból głowy
wciąż się czaił, pulsując lekko w skroniach w regularnych odstępach.
–
Jak
się czujesz? – zapytał Lasse. – Jesteś blada. Mam podgrzać coś do jedzenia?
– Chętnie – odrzekła, wdzięczna, że
nawet
nie musi mówić, jak się czuje.
Po
dwudziestu latach razem wiedział i tak. Przynajmniej na ogół.
Telefon
Petry na dnie kieszeni kurtki zbudził się do życia i zaczął histerycznie sygnalizować
nieodebrane połączenia i nowe wiadomości.
Wielkie
nieba, pomyślała, wyjmując go. Znowu nie słyszałam męża.
Siedem
nowych esemesów i siedemnaście nieodebranych połączeń, z czego pięć z komórki
Lassego, trzy z ich telefonu stacjonarnego i dwa z policji okręgowej.
– Muszę
tylko
to sprawdzić – powiedziała, wybierając pocztę głosową i przykładając
telefon do ucha.
Lasse
znikł w kuchni. Hannes wszedł z pewnym ociąganiem do salonu.
„Masz
trzy
nowe wiadomości.
Dziś
godzina
15.01.
Myślę
o
tym, co się tam dzieje. Całuję!
Dziś
godzina
15.13.
Cześć, Petra, mówi
Tord
Lindner. Jak się domyślasz, wiem już, co się stało. Zadzwoń do
mnie, jak tylko będziesz mogła, żebyśmy się zastanowili, co z tym dalej zrobić.
Dziś
godzina
16.35.
Tu
jeszcze raz Tord Lindner. Ponieważ zaistniała dziwna sytuacja i bardzo ważne jest, byś
nie brała udziału w śledztwie, aby nie było jakichkolwiek wątpliwości, postanowiliśmy, że Geir
Clausen przyjedzie poprowadzić sprawę śmierci myśliwego. Chciałbym natomiast, żebyś zajęła
się jutro poszukiwaniami dziewczynki, jeśli to nadal aktualne. Jak się domyślasz, reszta grupy
nie powinna brać w tym udziału. Zadzwoń, kiedy odsłuchasz wiadomość, żebyśmy mogli
dokładniej to omówić.
To
była ostatnia nowa wiadomość”.
Petra
rozłączyła pocztę.
–
Przynajmniej
nie jestem podejrzana o zastrzelenie Pära – mruknęła. – To już coś.
Wyszła
do
kuchni i usiadła na kuchennej sofie z telefonem w ręku.
–
A
powinnaś? – zapytał Lasse.
Kiedy
talerz z resztkami obiadu obracał się w mikrofalówce, sypnął psią karmę do miski
stojącej na blacie. Roy szturchał go mocno nosem, zniecierpliwiony długim czekaniem.
–
Wszyscy
w grupie są, więc czemu nie ja? Postanowili już, że nie będę prowadzić
śledztwa.
Lasse
postawił przed nią talerz i usiadł z drugiej strony stołu.
–
To
dlatego jesteś w złym humorze? Nie tylko przez ból głowy, prawda?
Położył dłoń
na
jej dłoni, musnął ją palcami i upił łyk kawy ze stojącego przed nim,
opróżnionego do połowy kubka.
Czy
była w złym humorze? Tak. Chyba.
–
Jestem
zła na Bratta – przyznała. – Miał dziś okazję pokazać, co potrafi, i jej nie
zmarnował. Atmosfera tam w lesie jest okropna. Wszyscy patrzą na siebie podejrzliwie,
zastanawiają się, kto to zrobił, ale nie mają odwagi ze sobą rozmawiać.
–
Rozumiem
– odrzekł Lasse. – Ale ten Pär też nie był święty. Wyobrażam sobie, że sporo
osób z grupy mogło chcieć go zabić.
Pewnie
tak właśnie było. Pär był pozornie szanowany, ale nikt tak naprawdę go nie lubił.
Wszyscy wiedzieli, że lepiej trzymać się od niego z daleka.
Petra
odłożyła sztućce i delikatnie pomasowała skronie, poruszając lekko głową w przód i
w tył.
–
A
kto poprowadzi śledztwo za ciebie? – zapytał Lasse. – Mam nadzieję, że nie Christer?
Zeszłego
lata, kiedy
Christer zastępował szefa, Petra została napadnięta przez mężczyznę,
którego miała przesłuchać. Później winiła za to tylko siebie i własną głupotę, lecz Lasse był
przekonany, że nie doszłoby do tego, gdyby Christer miał lepsze rozeznanie jako szef.
–
Nie, nie
Christer. Bratt też nie, dzięki Bogu. Przyślą Geira Clausena z Karlstad.
Lasse
uniósł brwi.
–
Tego
Norrlandczyka, o którym opowiadałaś po kursie z zarządzania? Który z tobą
flirtował?
Petra
skinęła głową.
Kiedy
wróciła do domu po kursie, który odbył się na początku wiosny, miała mętlik w
głowie, ale czuła się trochę dowartościowana. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś patrzył
na nią tak, jak Geir. Ale do niczego właściwie nie doszło, więc postanowiła opowiedzieć o nim
Lassemu, obracając całą sprawę w żart.
Nikomu
natomiast nie mówiła o mailu, który dostała od niego w tydzień później, ani na
niego nie odpowiedziała.
–
Jak
się z tym czujesz?
–
Sama
nie wiem. Sprawia wrażenie dobrego policjanta. To na pewno lepsze rozwiązanie
niż walka kogutów między Urbanem i Christerem.
Masaż głowy
chyba
pomagał, przynajmniej doraźnie, i udało jej się przełknąć jeszcze parę
kęsów.
–
Czy
powinienem być zazdrosny?
Petra
pokręciła głową z ustami pełnymi łososia i poczuła ulgę, słysząc zbliżające się kroki
Hannesa. W parę sekund później siedział obok niej na kuchennej sofie.
Jak
zwykle musiała siłą woli powstrzymać impuls, by go dotknąć. Był już duży i nie życzył
sobie tego.
– Przeczytałem
w
sieci, że jeszcze zaginęła dziewczyna – powiedział. – To prawda?
– Tak. Córka
tego
zabitego.
–
I
co, myślicie, że ona też nie żyje?
W
jego oczach było więcej ekscytacji niż niepokoju. Długie palce gitarzysty rozczesywały
frędzle bieżnika.
–
Tego
nikt nie wie – odrzekła Petra. – Wznowimy poszukiwania, jak tylko będzie jasno.
–
Czy
można teraz przeżyć noc na dworze? Jest zimno jak cholera.
Hannes
spojrzał na Lassego, który odpowiedział:
– Zależy,
jak
jest ubrana. I czy znajdzie dobre schronienie przed deszczem.
Petra
przechyliła się przez stół i spojrzała na termometr. Ciągle zero stopni.
Palce
Hannesa wciąż bawiły się frędzlami.
–
A
jeśli ta dziewczyna zastrzeliła ojca i uciekła? Co o tym sądzisz?
Taka
myśl również przebiegła przez głowę Petry, dokładnie w chwili, kiedy stała z
Waldemarem przy zwłokach Pära i słyszała własne słowa, by zostawić jego strzelbę tam, gdzie
jest, opartą o drzewo.
A
jeśli ktoś jej używał? Jeśli są na niej odciski palców? Jeśli Alva…
Postanowiła, że
daruje
sobie rozważanie dalszego ciągu.
–
Dlaczego
miałaby zabić własnego ojca?
– Może coś
jej
zrobił – uznał Hannes. – Bił ją. Skąd mam wiedzieć. A teraz ona próbuje
uciec. Nie chce być znaleziona, po prostu.
Czy
mógł mieć rację? Ale nie, Alva miała zaledwie trzynaście lat. To byłoby szaleństwo.
–
Tylko
czemu miałaby to robić w czasie polowania, kiedy w pobliżu jest tylu ludzi? –
zdziwił się Lasse. – Czy nie byłoby łatwiej zabić go przy innej okazji?
Hannes, który musiał
sporo
o tym myśleć tego popołudnia, odpowiedział od razu:
– Dlatego, że
poza
polowaniem broń jest zamknięta w szafce, a ona nie wie, gdzie jest klucz.
Dlatego jedzie z nim do lasu. A podczas polowania ludzie mogą pomyśleć, że to był wypadek.
Parę
lat
temu Petra zbyłaby go, mówiąc coś o bujnej fantazji, ale teraz już nie mogła.
Pobłażliwy komentarz o oglądaniu zbyt wielu DVD z dziwnymi serialami też nie był na miejscu.
Miał siedemnaście lat i przewyższał inteligencją wielu, których znała. Nie chciała po prostu
uwierzyć w to, co mówi.
Odłożyła sztućce
na
talerz, kiedy zadzwonił telefon. „Magdalena H, Värmlandsbladet”.
–
Tak
myślałam – powiedziała i odebrała połączenie.
17
B
odil
wstała od kuchennego stołu
i
poszła do pracowni. Nowe firanki do sypialni, które
zaczęła szyć, leżały przy maszynie jakby przeniesione z innego czasu.
Wzór był ładny,
girlandy
niebieskich kwiatów na białym tle, ale wiedziała, że nigdy się nie
zmusi, by je dokończyć.
Nie
wiedziała, jak długo tam stała. Czy naprawdę był u niej pastor, czy tylko jej się to
przyśniło? Policjantów w każdym razie pamiętała. Niższego widziała w telewizji w związku ze
sprawą serii podpaleń zeszłego lata, ale teraz miał inną fryzurę. Przypomniała sobie, jak się
wzdrygała, oglądając wiadomości, i mówiła do Pära, że to okropne, a zarazem czuła
niewysłowioną wdzięczność, że to nie ich dom spłonął tamtej nocy. Że nieszczęście dotknęło
kogoś innego.
A
teraz przyszła kolej na mnie.
Kara
za nieposłuszeństwo.
Wyobrażała
sobie, jak
sąsiedzi, koledzy, przyjaciele i znajomi leżą bezsennie w swych
bezpiecznych łóżkach i szepczą do siebie w ciemności: „Słyszałeś, to okropne”. „Czy wiesz, że
Pär nie żyje?” „A dziewczyna zaginęła”. „Tak, widziałem helikopter”.
Słyszała
ich
tak wyraźnie, te westchnienia, tłumione poruszenie w głosach, choć właściwie
nie robiło to na nich większego wrażenia. Nie „właściwie”. Ta katastrofa tylko dodawała barw
ich życiu, które poza tym toczyło się jak zawsze.
Komputer
na narożnym stoliku znajdował się w stanie czuwania, kolorowe wiązki na
monitorze rozchodziły się we wszystkie strony.
Zapaliła lampę
na
biurku i usiadła. Odruchowo położyła dłoń na myszce, ale się rozmyśliła.
Obiecała.
„Ubrania, które czynią myśliwych niewidzialnymi”.
Wpatrywała się
w
czasopismo leżące na górze stosu przy komputerze, ostatni numer
„Polowania i Myśliwych”. Wyglądało na nieczytane. Pewnie nie zdążył. „Seterka Ida rewanżuje
się w lesie głuszców”. „Spełnienie marzeń o wielkim byku”.
Bodil
odwróciła wzrok od magazynu i zaczęła przeglądać skoroszyty stojące na nadstawce
na biurko, bo właściwie po to tutaj przyszła. Grupa myśliwska w Uvanå. To było to.
W
teczce z tyłu znalazła kserokopie map różnych okręgów łowieckich. Hyttan, Harberg,
południowy Nain, Lasseberg, Stenbokullen, Rommamäck, Utvägstjärn.
Rozpoznawała
wszystkie
nazwy z myśliwskich opowieści Pära, ale niewiele z tych miejsc
odwiedziła. W Harbergu zbierała czasem jagody i raz, dawno, dawno temu siedziała i marzła z
Pärem na stanowisku w Gillerbergu. Wtedy była gotowa robić wszystko, byle tylko być blisko
niego. Jednak tylko przez dwa dni potrafiła udawać, że ją to interesuje. Potem się poddała.
Miała wrażenie, że Pär się ucieszył.
Rensberg, czy
nie tak mówili? Bodil otworzyła teczkę i wyjęła jeden arkusz.
Drgnęła,
gdy
zadzwonił telefon na ścianie. Na wyświetlaczu pokazał się numer zaczynający
się od 0563, którego nie znała. Alva. To Alvie udało się wyjść z lasu i dzwoni teraz do domu.
Albo ktoś ją znalazł.
– Bodil, słucham.
Bolało ją gardło
i
słyszała, jak zachrypnięty ma głos.
– Cześć, Bodil. Mówi
Ernst
Losjö z Gustavsfors.
Co
takiego? Ten Ernst?
– Wiem, że dzwonię trochę
nie
w porę i że jest ci teraz bardzo ciężko.
–
To
prawda.
Czego
on chce? Snob, jak nazywał go Pär. Co on robi w grupie myśliwskiej?, dziwił się.
Nie pasuje.
–
Najpierw
chciałbym wyrazić swój żal i najgłębsze współczucie.
Najgłębsze współczucie.
To
zabrzmiało jak kwestia z czarno-białego filmu.
–
Jak
pewnie wiesz – ciągnął – sam przeżywałem podobną sytuację jak ty dzisiaj. Takiej
niepewności nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.
Bodil
nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jego głos brzmiał przyjaźnie, a jednak było w nim
coś dziwnego, co sprawiało, że czuła się niekomfortowo. Jakby miała na sobie sweter z
gryzącej wełny.
– Jesteś
tam?
– zapytał w końcu.
–
Tak, jestem
– odpowiedziała.
Przecież była.
–
Czasami
trudno sobie poradzić z takim bólem i szokiem. Jak mówiłem, znam to z własnego
doświadczenia. Jestem zresztą lekarzem i jeśli czegoś potrzebujesz, mogę ci pomóc. Może
tabletki nasenne, byś zaznała chwili spokoju, albo coś innego.
–
Sama
nie wiem.
Bodil
nigdy nie brała takich leków i nawet nie myślała o tym, by spróbować. Nie chciała
stać się lekomanką.
– Chcę
tylko
powiedzieć, że jestem tutaj, gdybyś czegoś potrzebowała. Po prostu zadzwoń.
Mówiłem już, że wiem, jakie to trudne. Noc bywa długa.
– Dziękuję,
to
bardzo miłe z twojej strony.
Na
dworze wył wiatr. Czy zanosiło się na burzę?
Bodil
odwiesiła telefon na miejsce. Jej wzrok znów padł na czasopismo: „Ubrania, które
czynią myśliwych niewidzialnymi”.
Skoroszyt
skrzypiał, kiedy przewracała kartki, aż doszła do listy członków grupy.
Przeczytała powoli wszystkie nazwiska. Henrika znajdowało się prawie na końcu.
–
Co
robisz?
Åse stała
w
otwartych drzwiach.
–
Musimy
jechać i szukać Alvy – powiedziała. – Mam tutaj mapę.
–
Nie
wiem, czy to dobry pomysł, Bodil.
–
Czemu
to nie jest dobry pomysł? Myślisz, że mogłabym teraz iść spać?
Åse przykucnęła
obok
krzesła, patrząc na nią z niepokojem. Jakby chciała pogłaskać jej
dłoń.
Traktuje
mnie, jakbym była niedorozwinięta, pomyślała Bodil. Jak wszyscy teraz.
– Znajdę Alvę,
a
jeśli nie chcesz jechać ze mną, pojadę sama – powiedziała. – Mogłabyś tak
po prostu siedzieć, gdyby Nora zaginęła? Nie wierzę.
Zostawiła skoroszyt, wzięła
ze
sobą brudnoszarą mapę Rensberg i wyszła do przedpokoju.
Åse poszła za nią.
–
A
w ogóle to z kim rozmawiałaś wcześniej w kuchni? – zapytała Bodil. – Stałaś i
szeptałaś coś przez telefon.
– Kiedy?
Åse wyglądała
na
zupełnie zbitą z tropu.
– Wcześniej,
kiedy
chciałam wyjść i szukać Alvy, ale pastor mnie powstrzymał.
– A, wtedy. Rozmawiałam
z
Martinem. Musiałam mu powiedzieć, czemu nie wracam do
domu jak zwykle. Dlaczego pytasz? Nie mogę dzwonić do ludzi czy o co ci chodzi?
Właśnie,
o
co mi chodzi? Wszędzie widzę cienie.
Bodil
jeszcze raz wcisnęła stopy w buty i zdjęła czapkę z półki.
–
Pojedziesz
ze mną? – zapytała.
Åse zdjęła
w
końcu kurtkę z wieszaka.
–
Przepraszam
– powiedziała Bodil.
Wiedziała, że
powinna
być wdzięczna Åse za to, że z nią tu jest, albo przynajmniej tak
powiedzieć, ale nie mogła. Otworzyła drzwi na oścież i głęboko wciągnęła zimne powietrze w
płuca, kierując automatycznie wzrok w stronę domku rybackiego.
Zadrżała, poczuła się
nagle, jakby
się dusiła. Nie mogła tutaj być. Nie mogła być nigdzie.
18
M
agdalena
otworzyła laptop na stoliku
, zalogowała się
na
News Pilot po raz pierwszy od
ośmiu miesięcy i kliknęła w formularz dla nowego artykułu. Właściwie dopiero w chwili, gdy
spojrzała na pustą stronę, uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej pisania.
No
tak, pomyślała, przewracając parę kartek w bloku pożyczonym od Nilsa i starając się
jednocześnie ignorować kwilenie Liv w sypialni. Jak to się robiło? Słyszała, jak Petter jeszcze
raz nakręca pozytywkę i wkrótce z piętra dobiegło po raz czwarty „Świeć, gwiazdeczko,
świeć”.
Waldemar
Halling był w szoku, kiedy się do niego dodzwoniła, i w kółko powtarzał to
samo. Mówił, że „wciąż chce wierzyć, że to był nieszczęśliwy wypadek, ale wcale nie ma
pewności”.
Kiedy
zapytała, czy wszyscy w grupie są tak samo podejrzani, mamrotał coś przez chwilę,
po czym rzekł, że „policja powinna się na ten temat wypowiedzieć, nie on”.
Nie
chciał też dużo mówić o tym, co zobaczyli, kiedy znaleźli Pära. „Ale długo będę miał
ten widok przed oczami”.
Dobry
cytat, pomyślała Magdalena, zapisując go na bloku. Prawie nadawał się na tytuł.
Petra
Wilander też nie chciała zdradzić szczegółów z miejsca zdarzenia, ale poza tym była
chętna do współpracy. Opowiedziała o bezskutecznych poszukiwaniach córki i przesłuchaniach
myśliwych, choć nie miała dalej prowadzić tego śledztwa. A może właśnie dlatego.
– Dobrze, że ktoś
inny
to przejmie – powiedziała.
Kiedy
Magdalena spytała, jakie to uczucie być podejrzaną o przestępstwo, Petra tylko
prychnęła i powiedziała, że najgorsza jest śmierć kolegi z grupy i zaginięcie dziewczynki.
Na
pytanie, czy był to wypadek, czy morderstwo, dostała po krótkim milczeniu
umiarkowanie satysfakcjonującą odpowiedź:
–
To
wykaże śledztwo.
Tak
czy inaczej, „śmiertelnie postrzelony” było poprawnym sformułowaniem w każdym
przypadku.
Obecność
policjantki
w gronie podejrzanych, przynajmniej w teorii, była materiałem na
osobny artykuł.
Magdalena
zamierzała też zadzwonić do Lovisy z grupy matek, której Ulf też tam polował,
ale na razie musiało jej wystarczyć to, co miała. Jeżeli jej artykuł w ogóle ma szansę ukazać się
w gazecie, musi napisać go teraz. Było już po wpół do dziewiątej.
Magdalena
starała się przezwyciężyć mruganiem zmęczenie oczu, kiedy czytała notatki.
Zwykle pamiętała najważniejsze rzeczy z każdego wywiadu i pisząc tekst, musiała tylko
sprawdzać cytaty, ale teraz czuła zamęt w głowie i nie miała pojęcia, z którego końca zacząć.
Że też można
tak
szybko wyjść z wprawy. Kiedyś bez większych problemów ogarniała
typowy artykuł informacyjny w kwadrans. Wtedy jednak sypiała więcej niż godzinę, jak
ostatniej nocy.
Magdalena
ułożyła palce na klawiaturze, ale straciła wątek, słysząc po raz kolejny „Świeć,
gwiazdeczko” Zaczęła znów kartkować blok.
Wielkie
nieba, pomyślała, rzucając okiem na zegar na monitorze – 21.07. Tak nie można.
Muszę napisać to teraz.
Właśnie skończyła wstęp
do
głównego artykułu i usłyszała „Świeć, gwiazdeczko” po raz
dziewiąty, kiedy na piętrze otworzyły się drzwi sypialni. Po chwili usłyszała kroki na schodach
i zbliżający się dziecięcy płacz.
Dalej
wpatrywała się w monitor, próbując utrzymać koncentrację.
–
Chyba
jest głodna.
Magdalena
dostrzegła kątem oka nogi Pettera, który stanął przy stole.
– Może ją trochę
pokarmisz
piersią?
– Przecież wiesz, że przestałam ją karmić
ponad
dwa tygodnie temu – rzuciła w odpowiedzi,
nie przerywając pisania.
–
Wiem, tylko
tak pomyślałem. Czasem jedynie to pomaga.
– Bolą ją dziąsła – odrzekła Magdalena. –
Teraz
jest tak co wieczór. Ale ja muszę to
skończyć.
–
Biedactwo
– rozczulił się Petter. – Nie jest łatwo być malutką, nie.
Zaczął się przechadzać
po
pokoju kołyszącym krokiem, ale Liv nie zadowoliła się jego
nuceniem i delikatnym głaskaniem plecków, tylko płakała dalej.
Magdalena
próbowała się z tego wyłączyć, by nie zgubić wątku, ale w końcu się poddała i
opadła na oparcie sofy.
– Kochanie, proszę.
Czy
nie możesz jej gdzieś zabrać? Nie mogę pisać, kiedy tu jesteście.
Petter
spojrzał na nią.
– Ależ
ty
jesteś nie w humorze. Musisz mówić do mnie takim tonem? Cokolwiek zrobię, jest
źle.
Magdalena
zacisnęła zęby, po czym rzekła najbardziej przyjaznym tonem, na jaki mogła się
zdobyć:
–
Nie
chciałam, żeby tak to zabrzmiało, ale jeśli w ogóle mają przyjąć mój tekst, muszę go
skończyć. Teraz. Please.
Petter
był już w połowie schodów, kiedy skończyła mówić.
Poużalaj się
nad
sobą, pomyślała i wróciła do pisania.
Wreszcie
zaskoczyło. Palce biegały po klawiszach, adrenalina buzowała. Od czasu do czasu
zerkała na zegar. Tak, powinna zdążyć. Kiedy była gotowa, przebiegła szybko wzrokiem
wszystkie trzy artykuły.
Jednak
dopiero wtedy, gdy nacisnęła „drukuj” w nadziei, że artykuł drukuje się właśnie w
redakcji centralnej, dotarło do niej w pełni, co właściwie napisała.
Ojciec
rodziny został zastrzelony przez kogoś spośród uczestników polowania, a jego córka
nadal była zaginiona. Magdalena pisała już o zaginionych dziewczynach i tamte historie nie
skończyły się szczęśliwie. Wiedziała, że Petra Wilander myśli o tym samym, opowiadając jej o
poszukiwaniach, ale żadna z nich nie powiedziała tego głośno.
Na
górze było przez chwilę cicho, ale teraz Liv znów zaczęła płakać.
Magdalena
wstała z sofy, zostawiła komputer i wbiegła na górę po dwa stopnie. W sypialni
Petter nadal chodził tam i z powrotem, trzymając Liv w ramionach.
– Chcesz, żebym ją wzięła? – zapytała.
Petter
wymamrotał coś, czego nie dosłyszała i podał jej Liv, rozpaloną i z oślinionym
podbródkiem.
– Myślę, że znów
ma
gorączkę – powiedział.
Christer
opadł na fotel przed telewizorem, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Czy
kiedykolwiek przedtem przesłuchał tyle osób w tak krótkim czasie?
Wirowały
mu
w głowie urywki zdań i migawkowe obrazy spiętych twarzy w świetle
reflektorów. Deszcz ze śniegiem tnący powietrze jak nożem. Gdyby Torun była w domu i go
przyjęła…
Przez
cały dzień starał się znaleźć moment, żeby do niej zadzwonić. Tęsknił, by usłyszeć jej
głos. Taki zwyczajny, jasny, miły.
Wyjął komórkę
z
kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz.
Żadnych
nieodebranych
połączeń. Żadnych nowych wiadomości.
Była
na
niego zła, to rozumiał. Jeżeli on nie mógł zadzwonić przez cały dzień, czemu ona
miałaby to robić?
Okej, pomyślał
i
wybrał numer.
Torun
zawsze odpowiadała prawie od razu, nie rozstawała się z telefonem, ale teraz sygnały
płynęły jeden za drugim.
Kiedy
chciał już się poddać, usłyszał po drugiej stronie jej głos, nieobecny i zmęczony.
– Cześć,
kochanie
– zaczął. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
–
Prawie
– odrzekła ze znużeniem. – Właśnie zasypiałam.
–
Przepraszam
– powiedział, choć właściwie sam nie wiedział za co.
Nie
mógł przecież wiedzieć, że położyła się już o dziesiątej. Ale i tak poczuł się jak
impertynent.
–
Nie
szkodzi – odparła z jeszcze większym znużeniem.
Czuł, że
nie
zanosi się na długą rozmowę. Nie taką, jakiej potrzebował, by się uspokoić i
zasnąć.
– Chciałem
tylko
powiedzieć, że próbowałem dzwonić wcześniej, ale tyle się działo.
Myśliwy w Uvanå został śmiertelnie postrzelony dziś rano, więc spędziliśmy tam prawie cały
dzień.
– Tak, słyszałam
o
tym w radiu.
Czyli
wiedziała. A mimo to do niego nie zadzwoniła. Zawsze to robiła, kiedy uczestniczył w
jakichś dramatycznych wydarzeniach. Nie z ciekawości, wiedziała, że rzadko mówi o
szczegółach, w tym punkcie był dość zasadniczy, ale z troski o niego.
Dziś
jednak
nie.
Czekał
na
jakieś pytania. Czy znaleźli córkę? Czy kogoś zatrzymali?
Jak
właściwie się czuł?
Cisza
dzwoniła między nimi.
–
Dobrze, wracaj
do łóżka – rzekł. – Wyśpij się, to może porozmawiamy rano.
Sam
nie wiedział, dlaczego użył słowa „może” w tak oczywistym stwierdzeniu, ale to małe
słówko wtrąciło się jakby samo.
–
Tak
– odparła Torun. – Ty też się wyśpij.
Christer
spojrzał na telefon, jakby mógł z niego odczytać zakończenie rozmowy.
„Ty też się wyśpij”.
Żadnego „skarbie”. Żadnego „kochanie”. Żadnego
z
tych niezliczonych pieszczotliwych
słówek, które zwykle wymyślała na poczekaniu.
Pewnie
rewanż za jego „może”. Miał taką nadzieję – nadzieję, że to nie coś gorszego.
Wstał
z
fotela, powlókł się chwiejnym krokiem do sypialni i rzucił na łóżko w ubraniu.
19
D
eszcz
uderzał mocno w przednią szybę
, kiedy
Åse jechała powoli nierówną żwirowaną
ścieżką. Trawa i kamienie ocierały się o podwozie.
Bodil
siedziała pochylona na miejscu dla pasażera, starając się wypatrzyć coś między
drzewami. Od czasu do czasu przecierała rękawem kurtki zaparowaną szybę, żeby lepiej
widzieć. Wystraszony zając przebiegł w podskokach przed samochodem dobre dwadzieścia
metrów w świetle reflektorów, nim w końcu skręcił w las. Była to jedyna oznaka życia, jaka
dostrzegły.
–
Nie
rozumiem tylko, jak policja mogła przerwać poszukiwania – rzekła Bodil.
–
Ja
też nie – odparła Åse, nie patrząc na nią. – Ale pewnie jest tak, jak on powiedział.
Trudno je prowadzić w ciemnościach.
Droga
prowadziła teraz lekko pod górę i świerki nie rosły tu tak gęsto, ale rów wypełniony
ostrymi kamieniami i rosnący za nim młodniak nie ułatwiały obserwacji.
– Może znalazła
schronienie, tak
jak myśleli – ciągnęła Åse. – W głębi lasu.
– Tak, może.
Bodil
otworzyła okno i zawołała najgłośniej, jak mogła, by przekrzyczeć wiatr i szum lasu:
– Alva!
Deszcz
padał jej na twarz, mokra grzywka lepiła się do czoła, ale się tym nie przejmowała.
Nawoływała tylko raz za razem, aż rozbolało ją gardło.
Nie
wiedziała, co było gorsze – jej przeraźliwy krzyk czy następująca po nim cisza, ale za
każdym razem, gdy wołała, nie dostając odpowiedzi, czuła narastającą w niej pustkę.
Zobaczymy
ją za następnym zakrętem, starała się myśleć, kiedy droga skręciła w prawo.
Będzie szła poboczem, mokra i zmarznięta, ale cała i zdrowa. Wszystko skończy się dobrze.
Najlepiej, jak to tylko możliwe.
Ale
za następnym zakrętem zobaczyła tylko kolejny odcinek pustej drogi.
Przy
Örsjön droga się skończyła i znów musiały zawrócić.
–
Pojedziemy
jeszcze do Grästjärnen – postanowiła i wskazała na mapę, która wybrzuszyła
się już od wilgoci.
Åse zapaliła lampkę
nad
wstecznym lusterkiem i pochyliła się do przodu, by lepiej widzieć.
– Dobrze.
Wracała drogą równie ostrożnie,
a
Bodil wciąż wypatrywała jakiegoś ruchu w lesie w
nadziei, że mignie jej czerwona cyklistówka.
Kiedy
mijały po lewej stronie Kroktjärnarna, zza zakrętu błysnęły nagle światła samochodu i
oświetliły brzozy na poboczu.
–
Teraz
zobaczymy, jak się zmieści – powiedziała Åse, zjeżdżając maksymalnie na prawo.
Młodniak szorował
po
lakierze.
Światła długie zmieniły się
na
krótkie i wielki suv przemknął obok nich, ledwo trzymając
się drogi. Santa fe. Minęli się lusterkami w odległości zaledwie paru centymetrów.
Bodil
zdawało się przez sekundę, że widzi jego twarz pod cyklistówką, potem obraz znikł.
–
Kto
to był? – zapytała Åse, kiedy pojazd znów zaczął się toczyć.
–
Nie
mam pojęcia – odparła Bodil, odwracając wzrok.
Co
on tu robił w środku nocy?
–
Teraz
na prawo – zarządziła, wskazując ręką.
Miała
tak
wysuszone usta, że wargi przywierały jej do zębów.
Åse posłuchała
jej
w milczeniu.
Dalej
szukały i wołały w równie metodyczny sposób jak wcześniej.
– Wiem, że
ona
gdzieś tu jest – rzekła Bodil, prostując się na chwilę. – Czuję to.
Naprawdę
jednak
nic nie czuła. Tylko pustkę. Åse nie odpowiedziała.
Po
niespełna kilometrze rozbłysły kolejne reflektory i wyrósł przed nimi samochód
pogotowia technicznego.
Bodil
odwróciła głowę od ostrego światła i spojrzała na Åse, która ostrożnie wycofywała
się do mijanki kilkaset metrów dalej.
– Właśnie
tak
– powiedziała, wciskając się w małą przestrzeń. – Teraz będzie dobrze.
Choć zjechały
z
drogi, miały wciąż poczucie, że wóz techniczny je rozjedzie, gdy się zbliży.
Kiedy
je wyminął i kierowca pomachał im w podziękowaniu z szoferki, Bodil zobaczyła
volvo Pära. Na lusterku powiewała mała koszulka drużyny z Färjestad.
Już nigdy.
Stuk, stuk, stuk. Bodil
słyszała gałęzie brzóz uderzające w okno salonu. Wciąż miała przed
oczami samochód Pära, wleczony na holu jak ranne zwierzę.
Gdyby
jeszcze mogła, to by płakała, ale nie miała już sił. Bolały ją wszystkie mięśnie.
Gardło piekło przy przełykaniu.
Alva, córeczko.
Gdzie
jesteś? Powiedz mi, gdzie jesteś, a przyjadę po ciebie.
–
Chcesz?
– zapytała Åse, stawiając na stole dwa kubki z herbatą.
– Dziękuję.
Bodil
wzięła kubek w obie ręce, poczuła ciepło rozchodzące się od dłoni do ramion. Marzła
w sposób, jakiego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Zimno promieniowało od środka, jakby
miała kości zrobione z lodu.
Musiały
w
końcu się poddać, wyjechać z szumiącego lasu i mrocznych cieni. Może Alva
gdzieś tam była, a może nie.
Åse usiadła
ze
swoim kubkiem w fotelu Pära i podwinęła nogi. Regał za jej plecami
zapełniały książki zbierane przez Bodil i Pära. Gösta Berling. Opowieść o dworze. Selma
Lagerlöf. Gustaf Fröding. Göran Tunström. Kiedyś głośno je czytali sobie nawzajem. Zanim
pojawila się Alva. Zanim.
Obie
milczały. Åse dmuchała na herbatę, jak robią ludzie, którzy nie wiedzą, co powiedzieć.
Bodil
znów miała nagły napad duszności, jakby jej się zapadała cała klatka piersiowa.
Kiedy próbowała wziąć wdech, płucom brakowało miejsca.
–
Jak
się czujesz? – zapytała Åse.
Bodil
oddychała krótko i urywanie, mocno ściskając poduszkę. Åse odstawiła kubek i
usiadła obok niej na kanapie.
– Spróbuj się uspokoić – powiedziała. –
Zaraz
zemdlejesz.
Kiedy
Bodil wciąż łapała oddech, dodała:
– Może
jednak
zadzwonimy do tego lekarza. Może powinnaś coś wziąć.
–
Nie
– zaprotestowała Bodil. – Nie, nie. Nie trzeba.
–
Czy
masz tu gdzieś alkohol?
Alkohol?
Zaczęło jej się kręcić w głowie. Ostatnio rzadko piła coś mocniejszego od wina i
piwa, ale może to dobry pomysł.
–
W
spiżarni, w piwnicy. Za sokami.
Tam
nigdy by nie znalazł.
Åse zeszła
na
dół po schodach i wróciła po chwili z butelką whisky i szklanką. Napełniła ją
do paru centymetrów i podała Bodil.
Bodil
przytknęła nos do szklanki i skrzywiła się. Pachniała stajnią. Nawozem. Jak ludzie
mogą to lubić?
– Wypij.
Bodil
upiła łyk i wzdrygnęła się.
–
Jeszcze
jeden.
Bodil
zrobiła, co jej kazano. Tym razem nie smakowało tak źle. Zamknęła oczy, poczuła
palące ciepło rozlewające się w piersi. Po trzecim łyku zaczęła się rozluźniać. Powróciła jej
zdolność myślenia.
–
Nie
rozumiem tego – powiedziała. – Kto go zastrzelił?
–
To
mógł być każdy – odparła Åse.
–
No
tak. Ale to przecież sami starzy znajomi. Większość mieszka w sąsiedztwie. To ohydne.
Ohydne.
Gałęzie brzóz wciąż uderzały
o
szybę. Jakby las chciał wejść do domu.
–
Ale
masz rację, że to mógł być każdy – rzekła, mierząc Åse długim spojrzeniem.
–
Co
masz na myśli? Mówisz o Janet? Bracie? Nie, daj spokój. Są chyba jakieś granice?
Åse wróciła
na
fotel, patrząc na nią znad kubka herbaty.
–
Kpisz
sobie ze mnie?
Jeśli już ktoś miał powód,
by
zabić Pära, to chyba właśnie Janet, pomyślała Bodil, lecz nie
powiedziała tego głośno. Zamiast tego odchyliła się do tyłu i zaczęła kręcić szklanką na stole,
patrząc na wirujący złotawy płyn.
– Myślisz, że
Alva
też nie żyje?
–
Nie
mów tak – zaoponowała Åse.
Bodil
zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Nie, nawet tak nie myśl.
Oddychaj
spokojnie.
Kiedy
otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło, zobaczyła w pokoju inne, łagodniejsze
światło. Nowy przypływ wiary zaczął powoli wypierać strach.
Tak, Alva
żyje. Bodil była pewna, że znów czuje jej obecność, która opuściła ją w lesie.
Znajdą ją żywą. Jutro. Razem dadzą sobie z tym radę. Może się wyprowadzą, zaczną gdzie
indziej od nowa.
–
Nie
wiedziałam, że Pär był w takim złym nastroju, jak mówiłaś policji – podjęła Åse. –
Nigdy o tym nie wspomniałaś.
Głos Åse wydawał się daleki, stłumiony.
Jakby
dochodził zza szklanej ściany.
–
Nie
– odrzekła Bodil. – Wiem o tym. Nie mówi się wszystkiego.
Ciekawe, jak
często kocha się z Martinem. Ta myśl przyszła nagle i Bodil nie mogła jej
odpędzić. Raz w miesiącu? Raz na pół roku?
Te
dziwne rozważania przerwał głos Åse:
–
Ale
ty sama promieniałaś w ostatnim czasie.
Bodil
spuściła wzrok. Miała teraz miękkie kończyny, kości zaczynały tajać.
– Stałaś się
taka
tajemnicza.
Kiedy
właściwie przestała rozmawiać? Nie tylko z Åse, lecz w ogóle. Wprawdzie nadal
dużo mówiła, ale nie opowiadała nikomu o sprawach ważnych.
Sama
długo wierzyła w namalowany przez siebie obraz rodzinnego szczęścia, więc
właściwie nie kłamała, nie na początku. Któregoś dnia stanęła jednak na środku kuchni i
rozejrzała się dokoła, naprawdę rozejrzała: kwiaty w oknie, obrazy i ten drogi młynek do
pieprzu. Tak jakby opadła zasłona i wszystko ukazało się takie, jakie było naprawdę.
Bezsensowne. Martwe.
Alva
i Pär, którzy siedzieli przy stole i jedli spaghetti z sosem mięsnym, podczas gdy jej
świat rozpadał się na kawałki, niczego nie przeczuwali.
Kiedy
Pär próbował ją potem pocałować w sobotni wieczór, usilnie starała się nie myśleć,
że jego usta na jej szyi przypominają dotknięcie oślizłego grzyba.
Takich
rzeczy nie można jednak nikomu powiedzieć.
Pomyślała
o
santa fe, widziała, jak zbliża się na leśnej drodze. Nie mogła też opanować
mrowienia po wewnętrznej stronie ud.
Zaczęło się
tak
niewinnie. Dodanie znajomego na Facebooku i kilka krótkich zdań na czacie
o tym, jak dawno się nie widzieli, o minionych latach i o tym, co teraz robią i jak im się układa.
Nie wiedziała, czy to wspomnienie tamtego wysokiego, chudego nastolatka, czy dołeczki w
policzkach na zdjęciu profilowym, czy uczucie, że jest blisko, ale w bezpiecznej odległości,
sprawiło, że się przed nim otworzyła.
Odpowiadał,
czasami
mądrze, czasami tak zabawnie, że śmiała się głośno i odpowiadała
równie otwarcie. Miała wrażenie, że gdzieś z tyłu głowy przemyka jej myśl o niewierności, ale
odpychała ją przez cały czas argumentem, że „przecież tylko piszemy”. Co prawda o wszystkim,
ale jednak. Nic się w rzeczy samej nie wydarzyło.
Dobrze
wiedziała, w jakim kierunku to zmierza, kiedy stało się niebezpieczne.
Pewnego
wieczoru wyrzuciła z siebie słowa, że „seks jest przereklamowany” i dostała w
odpowiedzi duży uśmiech. Później pytała siebie samą, czy miała jakąś ukrytą myśl, kiedy pisała
te słowa i stwierdziła, że nie. Napisała tylko to, co naprawdę czuła, jak zawsze zresztą. Jednak
po tamtym wieczorze nic już nie było takie samo.
20
C
hoć
Magdalena
była tak zmęczona
, że łóżko się zakołysało,
kiedy
położyła głowę na
poduszce, od dawna nie czuła takiej satysfakcji. Możliwość powrotu do pisania, sformułowania
kilku myśli pod rząd i wyrażenia ich wprawiła ją w świetny nastrój.
Liv
posapywała w łóżeczku obok, wreszcie spokojna po dawce alvedonu i zimnej wodzie z
butelki.
–
Ciekawe, jak
długo potrwa to ząbkowanie – szepnęła Magdalena. – Szkoda mi jej.
–
Mnie
też – odrzekł Petter z twarzą oświetloną iPhonem. – O właśnie, jak ci się udało z
artykułami? Przyjmą je?
– Myślę, że tak.
Viktor
Lindh wydawał się bardzo zadowolony, kiedy dostał teksty. Pytanie, jak zareaguje
Björn. Magdalena postanowiła, że nie będzie o tym myśleć. To i tak nic nie da.
– Że też
akurat
teraz jestem na urlopie macierzyńskim.
–
Bo
co?
Petter
dalej przesuwał palcem po wyświetlaczu. Magdalena ze swojego miejsca zgadywała,
że loguje się na Facebooka.
– Jeżeli Björn
ma
pilotować sprawę tej śmierci telefonicznie z Torsby, nie mając kontaktów
tutaj w gminie, czytelnicy niczego się nie dowiedzą. Wkrótce się przyzwyczają, że w gazecie nie
ma żadnych wiadomości z Hagfors. A kiedy potem zamkną lokalną redakcję, nikt tego nawet nie
zauważy.
–
Czemu
tak mówisz? Nikt przecież niczego nie przesądza. Jesteś taką pesymistką.
Petter
odłożył telefon na stolik nocny i zgasił lampę.
– Myślę, że
to
tylko kwestia czasu – odrzekła Magdalena. – Teraz, kiedy zamknięto redakcję
lokalną w Mukfors, wszyscy się zastanawiają, kto będzie następny. I raczej trudno przypuszczać,
że postawią na Hagfors, skoro nawet nie mam zastępcy.
Magdalena
mówiła coraz głośniej.
–
Ten
śmiertelny postrzał był szansą, by wzmocnić pozycję nie tylko „Värmlandsbladet”,
lecz także moją własną.
– Tak, rozumiem.
Petter
odwrócił się do niej pod kołdrą.
Kiedy
ostatni raz tak leżeli i rozmawiali jak dwoje dorosłych ludzi?
Magdalena
też przewróciła się na bok, podłożyła poduszkę pod ucho i uśmiechnęła się do
niego.
– Myślisz, że mógłbyś wziąć parę
dni
urlopu ojcowskiego, żebym mogła trochę
popracować?
Czuła,
jak
Petter sztywnieje.
–
Niestety, nie
mogę. Mamy teraz mnóstwo roboty. Wiesz, ta wiata samochodowa.
Magdalena
nie spodziewała się właściwie innej odpowiedzi, ale i tak poczuła
rozczarowanie.
– Myślę, że
praca
by mi dobrze zrobiła – powiedziała. – Byłabym w lepszym nastroju.
–
Tak, rozumiem, ale
jest, jak jest. Nic nie wyczaruję.
Jest, jak
jest. Nic nie wyczaruję.
Ile
razy to słyszała przez ostatnie pół roku? Nie miał złych intencji, ale czasami działało jej
to na nerwy. A ona? Czy miała jakiś wybór? Zwykle musiała uciekać się do czarów, by poradzić
sobie z codziennością.
–
Okej, rozumiem
– odparła ostrzej, niż zamierzała.
–
No
wiesz… Chyba widzisz, że pomagam, ile mogę.
Petter
wyjął rękę spod kołdry i pogłaskał ją po włosach i szyi. Aha, to dlatego tak na nią
patrzył.
–
Pomagasz?
Czemu tak mówisz? To chyba też twoje dziecko?
Dłoń
Pettera
zatrzymała się na jej ramieniu.
–
Czy
muszę ciągle ważyć słowa? Przecież dobrze wiesz, co mam na myśli. Chętnie
zostałbym z nią w domu, gdyby tak się dało. Rozumiesz? Tęsknię do wiosny, kiedy będzie moja
kolej. Chodź tu bliżej, bo chcę cię objąć.
Przysunął się
i
objął ją ramieniem. Magdalena próbowała się odprężyć.
– Mówiłam, że
nie
chodzi tylko o nas i o Liv, ale i o moją pracę. Strasznie się boję
zwolnienia. Pontus z Munkfors nie znalazł nowej pracy i chodzi teraz na jakiś kurs rozwoju
osobowości w Karlstad. Pomyśl, że też mogłabym tak skończyć, co za koszmar.
– Zobaczysz, że
to
jakoś się rozwiąże – pocieszał ją Petter. – Jesteś taka mądra i zdolna.
Dotknął dłonią
jej
policzka, połaskotał palcem pod grzywką, przycisnął lekko nogę do jej
uda.
Nie.
–
Kochanie, nie
dam rady – powiedziała.
Ręka znikła.
W
pokoju zapadła cisza, słyszeli tylko oddech Liv w dziecięcym łóżeczku.
–
Wcale
już tego nie robimy – rzekł z wyrzutem. – Nigdy nie masz nastroju.
Nie
złość się, nie podnoś głosu, nie zacznij płakać.
– Kochanie, proszę.
Przez
całą dobę zajmuję się dzieckiem, czuję się ciągle taka nieświeża i
spocona. Trzeba jeszcze pomóc Nilsowi w lekcjach, ugotować i posprzątać. Kota też muszę
nakarmić. Teraz nie dam rady zaspokoić więcej potrzeb. Kocham cię, ale nie mam siły.
– Naprawdę
mnie
kochasz?
– Oczywiście. Przecież wiesz.
–
Czasami
tego nie czuję.
Petter
odsunął się od niej i położył się na wznak.
–
Teraz
jest ciężko, ale będzie lepiej. Muszę tylko to odespać.
–
Mam
nadzieję. Ale już raz to przeżyłem. I kiedy przychodzi właściwy czas, jest za późno.
Oddalamy się od siebie. Nie czujesz tego?
Magdalena
wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku.
–
Porozmawiamy
jutro. Jestem taka zmęczona.
21
B
odil
biegła między drzewami
najszybciej, jak
potrafiła. Oddech drapał ją w gardle, lecz to jej
nie powstrzymywało.
–
Alva
– dyszała. – Gdzie jesteś?
Iglaste
gałęzie uderzały ją w twarz, kalecząc skórę. Nagle upadła do przodu i poczuła, jak
jej ręce zanurzają się w grząskiej ziemi. Próbowała znaleźć jakieś oparcie, lecz wszędzie było
równie grząsko i miękko.
Trzęsawisko wsysało ją
coraz
głębiej, otulając miękką wilgocią.
W
ustach czuła smak krwi. Ziemi i żelaza.
Pośród
drzew
usłyszała dziwny śmiech, a potem głos:
–
Ona
jest u mnie. Alva jest u mnie i tu pozostanie.
Otworzyła oczy. Leżała
skulona
na kanapie z głową pod dziwnym kątem do oparcia. Kiedy
próbowała się poruszyć, zabolał ją kark. Za oknem było zupełnie ciemno.
Rozejrzała się
za
telefonem, lecz znalazła tylko pustą butelkę po whisky i szklankę z lepkimi
śladami ust na brzegu. Ucisk na biodro uświadomił jej, że komórka jest gdzieś pod nią na
kanapie. Wydobycie jej spod koca zajęło chwilę.
Czwarta
zero cztery.
Wszystkie
światła były zapalone, a w fotelu siedziała Åse i chrapała z otwartymi ustami.
Oświetlony pokój wydawał się nienaturalny i złowieszczy.
Bodil
znów zamknęła oczy, jakby mogła zasnąć i o wszystkim zapomnieć. Ale tak się nie
dało.
Volvo
Pära holowane przez samochód techniczny.
Alva.
Już nigdy.
W
kuchni też się świeciło, nad blatem i nad stołem. Z kranu jak zwykle kapała woda.
Bodil
wyszła do holu i włożyła kalosze. Kurtka była jeszcze wilgotna, lecz nic nie mogła na
to poradzić. W koszu z kory brzozowej wiszącym na ścianie znalazła w końcu zakopaną wśród
rękawiczek latarkę.
Najciszej, jak
mogła, otworzyła drzwi i przemknęła przez podwórze. Zamiast się schować
pod kapturem kurtki, spojrzała w górę na niebo, wystawiając twarz na deszcz.
Obudź mnie.
Wysoka
trawa przywierała do kaloszy, kiedy szła między domami w stronę jeziora.
Wyglądało na to, że śpią wszyscy oprócz Johanssonów. Ich kuchenne okno lśniło jak świetlny
punkt po drugiej stronie drogi.
W
przyczepie było ciemno, lecz obok stał samochód. Bodil poświeciła latarką i zobaczyła
wiązkę światła odbijającą się w przedsionku. W końcu znalazła zamek błyskawiczny. Przy
wejściu stał plecak i kilka papierowych toreb z drewnem.
Kiedy
zapukała po raz pierwszy, nikt nie odpowiedział, lecz za drugim razem zapaliła się
lampa za zaciągniętymi roletami.
–
Kto
tam? – dobiegł głos ze środka.
–
To
ja, Bodil.
Po
chwili Henrik stanął w drzwiach. W podkoszulku i kalesonach, z rozczochranymi
włosami mrugał w blasku lampy.
Bodil
prawie żałowała, że tu przyszła, widząc nieprzytomny wyraz jego twarzy. Po kilku
sekundach jakby się przebudził i zrozumiał, co się stało.
– Wejdź – powiedział
i
wyciągnął do niej rękę. – Chodź.
Bodil
weszła po małych schodkach prosto w jego ramiona. Nareszcie.
–
Nie
wiem, co powiedzieć – szepnął.
–
Nie
musisz nic mówić.
Cofnął się
o
parę kroków, usiadł na niepościelonym łóżku i wziął ją na kolana. Pościel
pachniała ciepłym ciałem i snem.
–
Nie
odbierałaś, kiedy dzwoniłem – rzekł. – Myślałem o tobie przez cały dzień.
Wciąż ją przytulał,
a
ona obejmowała mocno jego szyję.
–
Nie
mogłam.
–
Tak
się o ciebie martwiłem.
Odchylił się
do
tyłu, odsuwając ją lekko od siebie, i ujął jej twarz w dłonie.
–
Kochanie
moje – powiedział. – Tęskniłem za tobą jak wariat, żeby cię przytulić. Ale to nie
tak miało być. To…
Pocałowała
go
w środku zdania, zanurzając palce w jego włosy. Pożądanie przeszło przez
nią jak potężna ciepła fala.
– Weź
mnie
– zaszlochała. – Przywróć mi życie.
Wstała
z
jego kolan i zaczęła zrzucać kalosze, nie przestając go obejmować. Pomógł jej
rozpiąć spodnie i zsunął do łydek, by ich też mogła się pozbyć.
Uderzyła głową
w
ścienną szafkę, gdy poprowadził ją do stołu i położył na brzuchu. Czuła
na skórze chłód blatu i krawędź wrzynająca się w pachwiny, niecierpliwe palce zdejmujace
majtki, dłonie chwytające ją za biodra i przyciskające do blatu. Czuła jego mocne pchnięcia,
promieniujące aż do ramion.
Kiedy
było po wszystkim, wciąż miała na sobie wilgotną kurtkę.
– Byłeś
przedtem
w lesie – zauważyła, szukając w tym czasie majtek na podłodze.
Drżały
jej
nogi, całe ciało miała osłabione.
–
Tak, nie
mogłem spać, więc wyszedłem i próbowałem jej szukać.
Henrik
znów usiadł na łóżku. Nie było zresztą wielu innych miejsc do siedzenia. Dwie sofy
wokół stołu ginęły pod stosami ubrań i papierowych toreb.
Kiedy
Bodil włożyła spodnie, usiadła mu na kolanach.
–
Wierzysz
w Boga? – zapytała.
W
swoich długich postach dyskutowali o wielu sprawach, ale o tej nie.
– Może – odpowiedział. – Uważam się
za
agnostyka. A ty?
–
Ja
podobnie. Ale dziś przyrzekłam Bogu, że z tobą zerwę, jeżeli sprawi, że Alva wróci
cała i zdrowa.
Henrik
pogłaskał ją po włosach i plecach.
– Więc
miejmy
nadzieję, że ten Bóg nie istnieje – odrzekł. – Albo że okaże trochę
miłosierdzia.
Nadal
głaskał ją po plecach, miękko i spokojnie, jak ojciec, który próbuje pocieszyć
dziecko.
–
Masz
poczucie winy? – zapytał.
– Żeby
tylko. Rozpadam
się na kawałki.
–
Ale
nie mówiłaś nic policji? To znaczy o nas?
Dłoń
na
plecach znieruchomiała w połowie ruchu.
– Nie, oczywiście, że
nie. To
chyba się rozumie samo przez się.
–
To
dobrze – powiedział. – To dobrze.
CZWARTEK 11 PAŹDZIERNIKA
22
K
iedy Magdalena zeszła w czwartkowy poranek do kuchni
z Liv na rękach, od razu włączyła
Radio Värmland, by usłyszeć, czy dziewczynka się znalazła, ale dowiedziała się tylko, że
poszukiwania będą kontynuowane.
Pochyliła się, by odczytać termometr. Plus trzy stopnie.
– Spójrz tutaj, gwiazdo reporterów – rzekł Petter, podając jej „Värmlandsbladet”.
„Koszmar dla nas wszystkich – Myśliwi przesłuchiwani po śmiertelnym postrzale w
Uvanå”.
Zdjęcie Jensa i jej tekst, dokładnie tak, jak być powinno.
Posadziła Liv na krzesełku i zaczęła niemal z namaszczeniem przewracać strony gazety z
wiadomościami. Tak dawno nie widziała swoich słów w druku, że czuła się jak stremowana
praktykantka, przebiegając artykuły oczami.
No tak. Nie było to arcydzieło stylu, ale mogło ujść.
Wspaniałomyślnie włożyła rękę pod koszulkę Pettera, stojącego z czajnikiem i
nalewającego wodę do kubka.
– A tobie co się stało? – zdziwił się.
– Przepraszam – rzekła. – Za wczoraj. Rozumiem, że to dla ciebie trudne, kiedy jestem taka
niezainteresowana. Będzie lepiej, zobaczysz.
– Jeśli tak mówisz.
Wolałaby, żeby w jego głosie było więcej przekonania, ale przynajmniej się do niej
uśmiechnął, zanim wyjął torebkę herbaty z puszki stojącej na blacie, rozwinął sznurek i włożył
ją do wody.
Kiedy znów się do niej odwrócił, wyglądał na trochę weselszego. Przycisnął ją dla żartu do
blatu i pogładził po włosach. Ponieważ nie było czasu na ciąg dalszy, odprężyła się i objęła
nogą jego talię. To była tylko gra, nic innego. Jej ciało było równie zablokowane jak zwykle.
– Muszę obudzić Nilsa – powiedziała i cmoknęła go w usta. – Zajrzysz przez ten czas do
Liv?
Kiedy weszła na piętro, usłyszała komórkę dzwoniącą w sypialni.
– Dzień dobry, Jens – powiedziała, wchodząc do pokoju Nilsa i zapalając lampkę przy jego
łóżku.
– Nie wiedziałem, że nagle wróciłaś do pracy – rzekł. – Dobra robota!
Magdalena pochyliła się nad Nilsem i pogłaskała go po włosach. Spojrzał na nią
półprzytomnym wzrokiem.
– Ja też nie – odparła. – Tak jakoś wyszło.
– Więc teraz pojedziesz do Uvanå? Wznowią poszukiwania o siódmej, kiedy będzie jasno.
– Wstawaj! – dała znak Nilsowi. – Nie, tak niestety się nie da.
Kiedy Nils, sapiąc i pojękując, wygramolił się z łóżka, podniosła rolety.
– Jaka szkoda – westchnął Jens. – Pięknie było znów dać prztyczka „Länstidningen”.
Magdalena popychała Nilsa przed sobą po schodach.
– Wiem. Ale ty możesz zadzwonić i powiedzieć mi, co się dzieje.
– To oczywiste.
Dokładnie w chwili, gdy się rozłączyła, telefon zadzwonił ponownie.
Kiedy pracowała, zawsze się denerwowała, widząc na wyświetlaczu nazwisko Bertilssona,
ale tym razem nie mógł mieć przynajmniej zastrzeżeń do jej pracy. Nie miał.
– Muszę pogratulować błyskotliwego tekstu – usłyszała z drugiego końca linii.
Magdalena podziękowała, prawie zawstydzona. Nieczęsto tak ją chwalił.
– Szkoda, że nie ma reportera na miejscu w Hagfors – ciągnął. – Zwłaszcza teraz.
– To prawda – przyznała.
W tle słychać było biurowy gwar redakcji centralnej. Odgłosy z innego świata.
– Rozmawialiśmy trochę o tym, by wysłać tymczasowo któregoś z reporterów z Karlstad.
Ale to też będzie za drogo, z hotelem, dojazdem i dietą.
Bertilsson wydał z siebie ledwo słyszalne westchnienie. Zawsze był niemal przesadnie
lojalny wobec kierownictwa gazety, ale teraz wyczuwało się wyraźnie jego frustrację.
– Czy Björn lub Iris nie mogliby tu trochę popracować? – podsunęła Magdalena.
– Owszem. Ale ucierpią na tym ich redakcje. To tylko przenoszenie problemów z jednego
miejsca na drugie.
Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć. Mówiła już, co myśli o tym, że jej redakcja od
miesięcy nie ma obsady.
– Wiem, że masz pełno roboty w domu, ale może byś mogła trzymać rękę na pulsie? –
zapytał. – Przynajmniej dzisiaj. Nie możemy przegrać walkowerem z „Länstidningen”, kiedy tak
dobrze zaczęliśmy. Nie stać nas na to.
Jest pod presją, pomyślała Magdalena. Naprawdę.
Spojrzała na Pettera i Liv, na śniadaniowy chaos na stole, usłyszała, jak Nils spuszcza wodę
w toalecie. Nad wszystkim kładła się mgła zmęczenia.
– Chętnie popracuję – odrzekła. – Ale trudno będzie to wszystko pogodzić.
Petter podniósł wzrok znad gazety.
– Tylko przez parę dni, nim znajdziemy inne rozwiązanie – zapewnił Bertilsson. – I nie
musisz być w redakcji, jeśli nie chcesz.
Musi to zrobić, nie ma już odwrotu.
– Okej – powiedziała. – Mogę spróbować przez parę dni i zobaczyć, jak to funkcjonuje.
– Jesteś opoką, Magdaleno.
Zakończyła rozmowę i położyła telefon na stole, poza zasięgiem rączek Liv.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytał Petter.
Siedział i obserwował ją, jakby samym spojrzeniem mógł ją nakłonić do odmowy.
– Musimy sobie poradzić – odrzekła.
– Czasami ciebie nie rozumiem. Jesteś taka zmęczona, że prawie zasypiasz na stojąco, a
teraz nagle chcesz wrócić do pracy.
– Wiem. Ale to dla gazety. Może tata trochę by mi pomógł.
– Peo?
Petter uniósł brwi z miną, jakby właśnie usłyszał najdziwniejszą rzecz w całym swoim
życiu.
– Tak. Byłoby dobrze, gdyby spędzał trochę czasu z wnukami.
– To na pewno. Prawie nie zna Liv.
Magdalena wiedziała, że Petter ma rację. A jednak się zmartwiła. A może właśnie dlatego.
Kiedy ojciec przeszedł latem na emeryturę, miała nadzieję, że wreszcie znajdzie dla nich
czas. Zamiast tego zaczął reperować starego amerykańskiego krążownika szos, który stał w
garażu od ponad dziesięciu lat. Za każdym razem, gdy przechodził koło pojazdu, szorował go i
polerował i zawsze miał zbyt brudne ręce, by choć potrzymać Liv.
Czasami myślała, że jej powrót do domu wcale go nie ucieszył. Dla niego mogłaby nadal
mieszkać w Sztokholmie. W każdym razie nie widywałby jej i dzieci rzadziej niż teraz, tego
była pewna.
– To się ułoży – powiedziała.
Kuchenne krzesło zazgrzytało o podłogę, kiedy Petter wstał.
– Jesteś gotowy, Nils? – zawołał. – Musimy już jechać.
Magdalena wciąż siedziała przy stole i wyglądała przez okno.
Zadzwonię do taty. Teraz musi mi chyba pomóc.
Grupa ochotników zebranych przed ubojnią była już dość duża, kiedy Petra tam przyjechała.
Na oko ponad dwadzieścia osób. Miała nadzieję, że to wystarczy.
Pozdrowiła skinieniem głowy Götego Gustafssona, przewodniczącego Gwardii Krajowej,
nim podeszła do Waldemara Hallinga, który siedział na krześle, trzymając w dłoni rękawiczki.
– Spałeś w nocy? – zapytała.
Waldemar pokręcił głową.
– Może półtorej godziny. Najwyżej.
– Ja też.
– Myśli kotłują mi się w głowie – rzekł. – Nie wiadomo, co sądzić o tym wszystkim.
– Wiem.
Petra przez całą noc widziała martwe ciało Alvy, patrzącej szeroko otwartymi oczami w
ciemność. Czasami Alva leżała wyciągnięta i zakrwawiona wśród borówek, dokładnie tak, jak
Pär, czasami unosiła się na brzuchu na powierzchni jeziora lub siedziała oparta o kamień,
zamarznięta, z sinymi wargami.
– Może powinniśmy wysłać Bodil kwiaty? – zaproponował Waldemar. – To znaczy, od
grupy.
– To byłoby miłe.
– Choć też trochę dziwne – rozważał dalej Waldemar.
Przełożył rękawiczki do drugiej ręki i z powrotem. Petra spojrzała na jego dłonie z plamami
wątrobowymi i guzowatymi stawami. Wiedziała, że wciąż jest w nich siła, lecz niedługo mogła
się wyczerpać.
– Dobrze, że przyjechałeś tu otworzyć.
– To drobnostka.
Znów zapadła cisza. Przez okno słychać było kolejne samochody, które zatrzymywały się na
parkingu, i przytłumione głosy.
W tej samej chwili wszedł Göte Gustafsson i klasnął dłońmi w rękawiczkach, które wydały
głuchy odgłos.
– I jak? Nie czas się zbierać? Zaraz będzie jasno.
Już miał czerwony nos.
– Tak, ja pojadę do domu – odrzekł Waldemar. – Mam nadzieję, że znajdziecie dziś
dziewczynkę.
Utykając, minął Götego i wyszedł. Zobaczyła, jak przechodzi obok grupy ochotników, która
zdążyła się powiększyć.
To dopiero początek, pomyślała. Czy znajdziemy Alvę żywą, czy martwą, nic już nie będzie
takie samo.
– Więc? – zapytał Göte.
Petra podeszła do mapy na flipcharcie. Wieczorem siedziała w domu przy kuchennym stole i
rozważała na wszystkie strony, jak optymalnie ustawić ekipę poszukującą. Z początku myślała,
że najlepiej byłoby zacząć od stanowiska 224, rozdzielić się i rozejść się na wszystkie strony.
Potem zmieniła zdanie, bo doszła do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy zaczęli od tego
samego końca i posuwali się w jednym kierunku. Sieć miałaby wtedy drobniejsze oka.
– Będziemy się posuwać od Hallshöjden do Älvtjärnen – zdecydowała, wskazując kierunek
na mapie. – Alva prawdopodobnie szukała tutaj wyjścia na drogę, ale to zależy oczywiście od
tego, jaką ma orientację w przestrzeni. I parę samochodów powinno objechać boczne drogi koło
Kroktjärnar i Hästberget.
Göte rozważał jej słowa.
– Co o tym sądzisz? – zapytała, kiedy nadal milczał.
Niepewnym ruchem poprawił ocieplaną czapkę.
– Jak to się dzieje, że masz prowadzić poszukiwania, kiedy reszta grupy nawet nie może
brać w nich udziału?
Göte przestąpił z nogi na nogę, a Petra starała się ukryć poirytowanie. Jego tok rozumowania
był mimo wszystko zupełnie logiczny.
– W czasie poszukiwań dobrze jest mieć w ekipie policjanta, a nawet w tej niezręcznej
sytuacji jestem policjantką, która najlepiej zna teren. A twoim zdaniem jak powinniśmy to
rozplanować?
Wskazała ręką na mapę.
Göte miał długoletnie doświadczenie w organizowaniu poszukiwań. Najważniejsze, żeby
dobrze zacząć.
– Myślę, że powinniśmy wyruszyć od stanowiska, na którym siedzieli – rzekł. – Najpierw
pójdziemy na południe, w stronę drogi, a jeśli niczego nie znajdziemy, zaczniemy szybko od
nowa.
– Oczywiście – zgodziła się Petra. – Tak zrobimy.
Wyjrzała przez okno. Plac był już prawie pełen ludzi. Milczących, skupionych. Jakby
przygotowanych na to, co mogą znaleźć w lesie. Jedną z tych osób była Bodil Sanner.
23
C
hrister usiadł na swoim zwykłym miejscu
przy stole konferencyjnym, które zajmował, odkąd
sięgał pamięcią – ostatnim z lewej strony. Wcześniej miał po prawej stronie Petrę, ale kiedy
została szefową, usiadła tam zamiast niej Betty Lisspers. Urban siedział ze skrzyżowanymi
ramionami po drugiej stronie stołu, a Folke obok niego.
Szczęście w nieszczęściu, że Urban nie dostał tego śledztwa.
Geir Clausen położył na stole wysłużony notes w skórzanej oprawie i stanął przed czystą
białą tablicą. Po raz pierwszy nie zostały na niej ślady poprzednich zapisów, była idealnie biała
i pusta.
– Jeśli ktoś mnie jeszcze nie zna, nazywam się Geir – przedstawił się z norweskim akcentem
i spojrzał na Betty i Folkego. Wyjął z kieszeni dżinsów porcję snusu i otworzył wieczko,
rzucając w międzyczasie Christerowi krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, a Urbanowi nieco
dłuższe. Potem podszedł w paru szybkich krokach do kosza na śmieci przy drzwiach, by
wyrzucić stary snus. Kawałek koszuli w kratę wyszedł mu zza paska spodni, ale nie przejął się
tym specjalnie.
Wracając na miejsce, włożył do ust nową porcję snusu.
– I wy, i ja sądzimy, że znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji – powiedział, patrząc na
siedzących przy stole. – Ale musimy się postarać jak najlepiej ją wykorzystać.
Wysunął krzesło, usiadł i otworzył notatnik.
– Z tego, co zrozumiałem, wszyscy byliście wczoraj w Uvanå. Ponieważ jednak chcemy
mieć całościowy obraz, zaczniemy od początku, spokojnie i metodycznie. Przerwijcie mi, jeśli
się pomylę albo coś opuszczę.
Christer wypił jeszcze jeden szybki łyk kawy, nim zdjął kubek ze swojego notatnika.
– Grupa z Uvanå zebrała się wczoraj o siódmej rano – zaczął Geir. – Ogółem w polowaniu
wzięły udział dwadzieścia dwie osoby, wliczając córkę Pära Sannera, Alvę. Wśród nich była
też Petra Wilander.
Przerwał na chwilę, by sprawdzić, czy wszyscy się z nim zgadzają, czy wcześniej rano
otrzymał od Christera prawdziwe informacje. Nie słysząc protestów ani dopowiedzeń, mówił
dalej:
– Pierwsza naganka zaczęła się o wpół do dziewiątej. Rejon nazywa się Rensberg i leży
około trzech kilometrów na północny zachód od Uvanå.
Znowu pauza.
– Parę minut po dziewiątej została zastrzelona łosza. Mniej więcej kwadrans później, około
dziewiątej dwadzieścia, usłyszano jeszcze jeden strzał. Prowadzący polowanie Waldemar
Halling próbuje dowiedzieć się przez radio, kto strzelał, lecz nikt nie chce się do tego przyznać.
Nie mamy tu ściśle określonego czasu. O wpół do jedenastej polowanie zostaje przerwane i
wszyscy zbierają się ponownie przy ubojni w Uvanå. Kiedy zbliża się wpół do dwunastej,
spostrzegają, że wciąż brakuje Pära Sannera i Alvy. Próba nawiązania kontaktu telefonicznego
kończy się niepowodzeniem.
Geir zrobił kolejną pauzę, ale tym razem też nikt nie miał pytań ani niczego do dodania.
– Mniej więcej za piętnaście dwunasta Petra i Waldemar udają się z powrotem do Rensberg,
by sprawdzić, co mogło się stać. Widzą volvo Pära nietknięte i zamknięte na placu, na którym
stało wcześniej. Potem idą razem na stanowisko 224, gdzie znajdują Pära martwego. Leży na
ziemi z raną postrzałową głowy. Nie mogą nigdzie znaleźć jego córki.
Geir popatrzył na Christera, który potwierdził skinieniem głowy, że wszystko się zgadza.
– O godzinie 12.21 wiadomość dociera do Centrum Radiokomunikacji. Wieczorem ktoś
znajduje telefon komórkowy dziewczynki w lesie niedaleko stanowiska. Ona sama wciąż jest
zaginiona. W tej chwili prowadzi się tam poszukiwania.
Geir wyjął ze skórzanej okładki mapę, rozłożył i podniósł się z krzesła.
– Zebrano dwadzieścia dwa sztucery na łosie, włącznie z należącym Pära Sannera – rzekł,
przyczepiając mapę rejonu myśliwskiego Uvanå magnesami do białej tablicy. – Dziś zostaną
przesłane do SKL razem z ciałem Pära. Sądzę jednak, że pełnego raportu z obdukcji możemy się
spodziewać dopiero za parę tygodni.
– A kiedy dostaniemy odpowiedź z badania broni? – zapytała Betty.
– Też za kilka tygodni, jeśli będziemy mieć pecha.
Wyjął jeszcze jedną mapę, tym razem rejonu Rensberg z Dodlimyren i Klosstjärnen na
południowym wschodzie i Hedaberget na północy. Stanowiska myśliwskie były wyraźnie
oznaczone i ponumerowane, a czarne strzałki określaly kierunek polowania. W miejscu, gdzie
znaleziono Pära, widniał duży czerwony krzyż.
Geir odsunął się na bok, by wszyscy mogli widzieć.
– Stanowisko Pära było tutaj – rzekł, wskazując na numer 224.
Wziął notes i zerknął ukradkiem do notatek, które Christer dostał wczoraj wieczorem od
Waldemara Hallinga; porównał je z własnymi i Folkego.
– Na stanowisku najbliższym od strony południowej, numer 223, siedział Klas Sanner.
– Młodszy brat Pära – uzupełnił Urban.
Geir uniósł brwi.
– Tak. Kolejne sto metrów dalej, na stanowisku numer 222, siedział Henrik Åhman. Od
północy najbliżej Pära był Ulf Seth, numer 225. Dalej mamy Janet Antonsson, 226.
Geir zapisywał nazwiska na białej tablicy obok mapy i rysował strzałki między
stanowiskami.
– Jak widzicie, te pięć miejsc znajduje się w części południowo-wschodniej. Reszta leży po
drugiej stronie Grästjärnen.
Folke i Betty wychylili się do przodu, by lepiej widzieć.
– Żeby tu się dostać, trzeba iść tą drogą – ciągnął Geir, wskazując na poziomą linię u dołu
mapy. – Wzdłuż drogi są dwa stanowiska, numer 221 i 220. Ernst Losjö siedział na 221, Bertil
Öy na 220.
Ernst Losjö. Christer miał go przed oczami, siedzącego na plecaku trochę na uboczu grupy
przed ubojnią. Z nikim nie rozmawiał. Trudno było rozstrzygnąć, czy nikt nie chciał rozmawiać z
nim, czy też odsunął się od nich dobrowolnie.
Kiedy Geir skończył pisać, znów wskazał na mapę i podjął wątek:
– Tu jest plac, na którym zaparkował Pär i wszyscy, którzy mieli stanowiska po stronie
wschodniej. Mamy też przewodników psów. Trzy osoby.
Jeszcze raz pochylił się nad notatkami i głośno odczytał:
– Petra Wilander, Oliver Långström i Jan-Åke Qvist.
Kiedy skończył, zapisał nazwiska nad mapą.
– Według techników Pär upadł do przodu, w stronę innych stanowisk. Wiele wskazuje na to,
że ten, kto go zabił, zakradł się od tyłu i strzelił z bliska.
Powiódł wzrokiem wokół stołu, jakby chciał się upewnić, że wszyscy nadążają za tokiem
jego rozumowania, i podjął wątek:
– Sądzę, że wszyscy myślimy podobnie – rzekł, mocno dociskając nasadkę pisaka. – Że
pewnie zrobiła to któraś z tych osób.
Zakreślił w powietrzu koło wokół wymienionych stanowisk.
– To może być także ktoś z przewodników psów, ale wtedy musiałby się przemknąć
niepostrzeżenie między stanowiskami. Nie wiem, na ile to prawdopodobne. A co wy sądzicie?
– Więc już nie zakładamy, że to był przypadkowy postrzał? – upewnił się Folke.
– Nie – odrzekł Geir. – Obawiam się, że musimy tę wersję odrzucić.
Wokół stołu zapadła cisza. Christer spojrzał na mapy, nazwiska, krzyżyki i strzałki.
Przeczytał parę razy.
– To dziwne widzieć tam nazwisko Petry – zauważył.
– Rzeczywiście – zgodził się z nim Folke. – Nawet jeśli nie jest tak naprawdę podejrzana.
Geir nie odpowiedział.
Chyba nie myślał poważnie, że ona mogła to zrobić? Nawet teoretycznie.
– Powiedzcie, co o tym sądzicie – rzekł.
Betty Lisspers chrząknęła i założyła za ucho pasmo jasnych włosów, które wysunęło się z
końskiego ogona.
– Jaki jest teren między stanowiskami wschodnimi i zachodnimi? – zapytała.
– Nieciekawy – mruknął Urban, nawet na nią nie patrząc.
– Jeśli spojrzeć na mapę, odnosi się wrażenie, że można się przedostać na miejsce zbrodni
także ze stanowisk po drugiej stronie, ale to oczywiście zależy od tego, jaka jest tam ziemia.
Urban przygładził swoje starannie wystylizowane wąsy.
– Więc się nie da? – zapytała, kiedy nie odpowiedział.
– Nie sądzę. To spory wyczyn, by najpierw przejść ze stanowiska po zachodniej stronie,
zabić Pära, a potem wrócić między tropiącymi psami, szybko i niepostrzeżenie. Widziałaś psy
myśliwskie w lesie? Niczego nie przepuszczą.
Urban na pewno ma rację, pomyślał Christer.
– I nie ma możliwości, by ktoś inny mógł się tam dostać i go zastrzelić? – nie ustępowała
Betty. – To znaczy, ktoś spoza grupy? Z innej strony?
– Nie – odparł Christer. – Nikt spoza grupy nie wiedział, że Pär będzie siedział w tym
miejscu. Przed polowaniem ciągnęli losy. To po prostu niemożliwe, by ktoś z zewnątrz mógł się
na niego zasadzić.
Zebrani przy stole pokiwali głowami. Ich spojrzenia powędrowały ku nazwiskom na białej
tablicy.
Ernst Losjö, Bertil Öy, Klas Sanner, Henrik Åhman, Janet Antonsson albo Ulf Seth.
Ewentualnie Oliver Långström lub Jan-Åke Qvist. Albo Petra. Christer przeczytał nazwiska
kilka razy.
Ktoś spośród nich to zrobił.
– Czy nie można jakoś przyspieszyć badania broni w SKL? – zapytał Urban. – Chyba
stamtąd dostaniemy odpowiedź?
Geir prychnął.
– Nigdy mi się nie udało poza kolejką, więc nie mam wielkich złudzeń, że uda się teraz. Tak
czy inaczej, musimy najpierw znaleźć kulę. Bez niej same próbne strzały nie mają znaczenia.
Technicy będą dziś dalej przeczesywać teren wokół stanowiska, miejmy nadzieję, że coś znajdą.
Geir wyprostował się i odłożył flamaster.
– Niestety, czeka nas trochę rzetelnej policyjnej roboty. Zaczniemy od ponownego
przesłuchania Bodil Sanner. Musimy się dowiedzieć, jakie relacje ona i Pär mieli z innymi
członkami grupy.
Geir popatrzył na Christera i Betty. Christer skinął głową i zanotował coś szybko w notesie,
dając w ten sposób znać, że wziął na siebie te zadania.
– Musimy też sprawdzić telefon Alvy – ciągnął Geir, zwracając się do Folkego. – Może
robiła zdjęcia wczoraj na polowaniu. A może nawet próbowała do kogoś zadzwonić. Musimy
też spojrzeć na komórkę Pära.
Talent Folkego do komputerów i telefonów stał się znany daleko poza granicami północnego
Värmlandu. Pewnie niedługo ściągną go do Karlstad, pomyślał Christer.
– Co zrobimy z jego komputerem? – zapytał Folke.
– Też oczywiście musimy go przejrzeć. Ale zaczniemy od telefonów i Bodil Sanner.
Geir zwrócił się do Urbana, który przestał gładzić wąsy i znów skrzyżował ręce na piersi.
– Ty przejrzysz historię myśliwych i ich obecną sytuację życiową. Sprawdź rejestr karny,
wcześniejsze wyroki, spróbuj znaleźć powiązania z Sannerem.
Urban krótko skinął głową.
– Dobrze – stwierdził Geir. – Bierzmy się więc do roboty.
24
B
odil przedzierała się przez leśne torfowisko
. Z każdym krokiem zapadała się coraz głębiej w
wilgotny mech.
Powrócił sen z poprzedniej nocy. Ziemia, która wsysała ją w wilgoć, udaremniając wszelki
opór. Smak krwi. Głos, który wołał.
Nogi ledwo jej słuchały ze zmęczenia, skarpety ześliznęły się i podwinęły, odsłaniając pięty.
Wyznaczyli jej miejsce w środku grupy poszukiwawczej. Po jednej stronie miała Petrę
Wilander, po drugiej Götego Gustafssona, więc była w dobrych rękach. Na pewno mieli taki
zamiar. Jakby to mogło ją ochronić.
Wszędzie wokół słyszała echo imienia Alvy, głosy wysokie i niskie, blisko i daleko.
Wołanie prosto w wieczność. Sama nie mogła już wydobyć z siebie głosu.
Patrzyła na korony sosen kołyszące się wysoko w górze, światło poranka przesączające się
między pniami. Czy tam gdzieś jest Bóg? Czy okazuje miłosierdzie? A może ona jest dla niego
równie mała i nieważna jak te robaki, które rozdeptuje kaloszami?
Jeśli znajdziemy ją żywą, już nigdy, nigdy, nigdy nie będę na nią krzyczała. Nigdy nie będę
zła czy niesprawiedliwa.
Rozmawiała głównie sama ze sobą. Boga już raz okłamała, więc pewnie by nie uwierzył w
to, co mówi.
Zawsze będę mieć czas, by spokojnie ją wysłuchać. Rozmawiać z nią o wszystkim. O tym,
jak jest. Naprawdę.
Grupa poszukiwawcza posuwała się metodycznie przez wrzosowisko, zbliżając do
Grästjärnen. Bodil starała się nadążać za innymi, zdyszana i ze spuszczonym wzrokiem.
Göte też zaczynał wyglądać na zmęczonego. Coraz rzadziej wydawał z siebie wcześniejsze
gromkie okrzyki.
Będę dobrym człowiekiem, naprawdę dobrym. Może zacznę działać w jakiejś organizacji
charytatywnej, na przykład w Czerwonym Krzyżu, zamiast żyć tylko dla siebie.
Coś na ziemi sprawiło, że Bodil zastygła w pół kroku.
Czapka Alvy? Nie. To tylko czerwony liść. Bodil znów zaczęła oddychać, lecz mięśnie jej
ramion drżały jeszcze przez dłuższą chwilę.
Bór zaczął gęstnieć i wkrótce wyrosły przed nimi wysokie świerki, stojące obok siebie jak
uzbrojeni strażnicy.
Znajdźcie ją, jeśli potraficie, szeptały. Zbliżcie się, jeśli macie odwagę.
Bodil zobaczyła, jak grupa rozprasza się między drzewami, jakby jej uczestników
pochłaniała ciemność. Ona i Göte weszli ostatni. Może wcale nie był zmęczony, tylko na nią
czekał.
Gdzieś od strony wschodniej usłyszeli donośny męski głos, który wołał:
– Jest tutaj!
25
M
agdalena obróciła twarz do słońca
, któremu udało się znaleźć małą szczelinę w warstwie
chmur, i czekała, aż Lovisa będzie gotowa.
Ich spacery były niemal jedynym kontaktem z ludźmi, jaki w tej chwili miała. Z Jeanette nie
widywała się prawie wcale, choć tego chciała.
Kołysała wózek w przód i w tył, by uspokoić Liv, i myślała o ich pierwszym spotkaniu w
poradni dziecięcej, o tym, jaka stara się wtedy czuła pośród innych matek. Tylko Lovisa była w
jej wieku. Pozostałe wyglądały na znacznie mniej niż trzydzieści lat.
W kilka dni później spotkały się po raz pierwszy, by razem karmić dzieci – na kanapie
Lovisy, każda ze swoim pięciotygodniowym maleństwem w objęciach.
Kiedy Lovisa zaczęła mówić o poronieniach i próbach in vitro, zupełnie naturalne wydało
się opowiedzenie o Ludvigu, beznadziejnych staraniach o dziecko, adopcji i rozwodzie. I o tym,
jak niespodziewanie zaszła w nieplanowaną ciążę, kiedy spotkała Pettera.
– Inne mamy w grupie myślą chyba, że dzieci po prostu się ma – stwierdziła Lovisa. – Jakby
to było jedno z praw człowieka. Wystarczy tylko złożyć zamówienie.
Magdalena się z nią zgadzała, sama często czuła dokładnie to samo.
Liv zapłakała w wózku.
– Cichutko, już idą – uspokajała ją Magdalena, mocniej kołysząc wózkiem i jednocześnie
wyjmując z kieszeni komórkę.
Tak, była naładowana. Jens obiecał, że da jej znać, jak tylko coś się wydarzy w Uvanå.
Lovisa zrobiła przepraszający gest, kiedy wyszła z domu ze Svantem na ręku. Sińce pod
oczami, które miała w ostatnich miesiącach, stały się prawie czarne. Svante natomiast wyglądał
na równie zadowolonego jak zawsze. Niebieskie oczy błyszczały, a wesołe dołeczki w
policzkach wskazywały, że się uśmiecha, choć buzię miał zasłoniętą smoczkiem.
– Przepraszam – rzekła Lovisa i szeroko ziewnęła, nie myśląc nawet o tym, by zakryć usta
dłonią.
– Jesteś zmęczona? – zapytała Magdalena.
– Tak. Svante spał wyjątkowo dobrze, ale ja leżałam bezsennie i myślałam o tym, co stało
się w lesie. Nie wiem, czy pozwolę Ulfowi na następne polowania, jeśli można przy tym tak
zginąć.
Lovisa wzięła stojący na ganku wózek, zwolniła stopą hamulec i zjechała trochę lunatycznie
z trzech schodków. Bum, bum, bum.
– No i Pär nie żyje – ciągnęła. – To niepojęte.
– Znałaś go? – zapytała Magdalena, poprawiając przekrzywioną czapeczkę na głowie Liv. –
Nie wiedziałam.
– I tak, i nie. Ulf pracował z nim przez pewien czas i on czasem tu zaglądał.
Kiedy Lovisa zeszła ze schodów, posadziła Svantego w wózku i zapięła szelki.
– Dzwoniłam wczoraj kilka razy do Bodil, ale nie odbierała – ciągnęła. – W końcu
napisałam wiadomość na Facebooku. Trochę głupio, ale co miałam zrobić? Chciałam, by
przynajmniej wiedziała, że jestem tu i o niej myślę.
Jakby w milczącym porozumieniu skręciły w prawo, kiedy wyszły na chodnik, i zwiększyły
tempo marszu.
Magdalena czuła, jak pracują mięśnie jej ud i pośladków, i było to przyjemne. Może
poczułaby się lepiej, gdyby wróciła do zwykłej wagi i odzyskała dawne ciało. Przynajmniej
trochę.
Rozstępy na brzuchu zostaną na pamiątkę i piersi też już nigdy nie będą takie same, ale
reszta? Szczęście, że nigdy nie budowała swojej tożsamości na idealnie wyrzeźbionej sylwetce.
Przez całe życie miała kanciaste chłopięce kształty i nauczyła się je lubić. Ale chłopięce kształty
pokryte warstewką tłuszczu były trudniejsze do zaakceptowania.
Słońce znów przebiło się przez warstwę chmur. To była długa trasa przez most koło Sund i
las ciągnący się do Hagälven. Chodziły tam z Lovisą bardzo często i za każdym razem
przypominał jej się pierwszy spacer z Petterem w tamten piękny, mroźny zimowy dzień. Jak
spotkali się na środku mostu i jak on wziął ostrożnie jej dłoń w swoją, kiedy zaczęli iść. I choć
w tej chwili nie najlepiej się między nimi układało, zawsze czuła przebłysk szczęścia w chwili,
gdy mijały miejsce, gdzie ją pocałował.
Dopóki to czuję, będzie dobrze, myślała w tym momencie.
Lovisa schodziła długimi krokami do mostu.
– Na profilu Bodil było dzisiaj mnóstwo wpisów – rzekła. – Ryczałam jak bóbr, czytając te
wszystkie serdeczne słowa, które ludzie jej napisali. Musi być teraz zupełnie załamana.
– Tak, mój Boże.
Kiedy Magdalena wyjechała po rozwodzie ze Sztokholmu i wróciła do Hagfors,
spodziewała się, że nie będzie musiała tyle pisać o morderstwach i tragediach, ale tak się nie
stało. Dziwne, ale nie.
Jako reporterka popołudniówki informowała o wielu nieszczęściach i przeprowadzała
wywiady, które głęboko ją poruszały, lecz potem zwykle umiała zostawić je za sobą. Konieczne,
by przetrwać w zawodzie, myślała.
Tu znacznie trudniej było zachować dystans. Kiedy zdarzała się tragedia, zdawała się
dotykać całą społeczność.
– Ulf opowiadał, że wczoraj panowała u nich bardzo dziwna atmosfera. Wszyscy tylko
patrzyli na siebie z ukosa.
Na chwilę zapadła cisza. Obie zatopiły się we własnych myślach. Svante już spał, ssąc
przez sen smoczek, który rytmicznie się poruszał.
Kiedy przeszły przez most, zadzwoniła komórka Magdaleny. Wyświetlacz pokazywał „Björn
Torsby”.
– Przepraszam, muszę odebrać.
To na pewno nie będzie miła rozmowa.
– Cześć, Björn – zaczęła, siląc się na pogodny ton.
– Cześć. Jak leci?
Miał sztywny głos, nie taki wyluzowany i koleżeński jak zwykle. Zawsze wyobrażała sobie,
że siedzi rozparty z nogami na biurku, kiedy z nią rozmawia. Teraz miała wrażenie, że jest
wyprostowany jak struna i czuje się pokrzywdzony.
– Dziękuję, wszystko w porządku. Jestem na spacerze z Lovisą, koleżanką z grupy mam. A
co u ciebie?
– Ach tak, więc wciąż jesteś na urlopie macierzyńskim? Bertilsson powiedział, że wracasz
do pracy.
– Tylko na trochę. Prosili mnie o to.
– Tak? I na zlecenie szefostwa napisałaś dzisiejszy artykuł? Nic o tym nie słyszałem.
Björn cedził słowa.
– Mam nadzieję, że nie przyjąłeś tego źle. Naprawdę nie chciałam. Trafiłam przypadkiem na
kilka informacji, które warto było podać w gazecie.
– Rozmowa z policjantem to raczej nie jest przypadkowe trafienie na informację. A może się
mylę? To chyba nie w porządku, że ja haruję, śledząc zdarzenia z połowy Värmlandu, ale kiedy
trafia się coś ciekawego, ty się wcinasz i kradniesz mi show.
To może ty byś kiedyś spróbował zrobić coś więcej, pomyślała Magdalena, zamiast
codziennie iść do domu o piątej.
– Rozumiem, że to może być przykre, ale, jak mówiłam, miałam parę dobrych kontaktów.
– Mogłaś przecież do mnie zadzwonić i przekazać to, co wiesz. Współpraca zamiast
rywalizacji. Ale wy tak nie pracujecie w Sztokholmie, prawda? Tam liczą się tylko ostre łokcie.
Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć.
– Słyszałaś o planie oszczędnościowym? – dodał Björn. – Czy dlatego tak rzucasz się na
pracę?
– Nie. Jaki plan oszczędnościowy?
– Gazeta musi w przyszłym roku oszczędzić trzy miliony.
Trzy miliony! To dlatego Bertilsson był taki spięty. Bał się o swoją pracę tak samo jak ona.
– Podobno szlag trafi przynajmniej jedną redakcję lokalną.
– Kto tak powiedział?
Lovisa patrzyła na nią pytającym wzrokiem.
– Jeszcze nikt. Ale można to sobie wyliczyć samemu. W Karlstad okroili już tyle, że nie ma z
czego ciąć. Trzy miliony to cholernie dużo pieniędzy.
Wiem, pomyślała. Teraz, kiedy zdecydowałam się zostać w Hagfors na dobre, za chwilę się
okaże, że jestem bezrobotną matką mającą na utrzymaniu dwoje dzieci dwóch różnych ojców.
Gratulacje.
– Powiedziałeś: trzy miliony? – upewniła się.
– Tak.
– A kiedy zamierzają nam powiedzieć, co będzie dalej?
– Tego nie wiem. Myślę, że lada moment.
Dokładnie w chwili, gdy Magdalena miała się rozłączyć, usłyszała dżingiel Radia Värmland
– z drugiej strony linii, w redakcji w Torsby. Björn zwiększył głośność.
– Podejrzewa się, że śmiertelne postrzelenie pięćdziesięcioczteroletniego myśliwego
wczoraj w Uvanå było morderstwem, według pewnych źródeł w policji w Hagfors…
Björn jeszcze podkręcił głośność. Kiedy wiadomość przebrzmiała, powiedział:
– Słyszałaś? Tego nie było w twoim artykule, co?
Nie dało się nie zauważyć, jaki był zadowolony.
26
P
etra biegła, ile sił w nogach
, przez trawę i pieńki drzew w stronę, z której dochodził krzyk.
Parę osób z grupy zdążyło już tam przed nią i stały teraz wokół wielkiego kamienia.
Alva Sanner leżała na wpół ukryta i mrugała w oszołomieniu. Zgubiła gdzieś czapkę i jasne
włosy, pełne trawy i drobnych gałązek, opadały jej w wilgotnych strąkach na twarz. Była
skulona w pozycji embrionalnej, najciaśniej, jak potrafiła, i oparta plecami o kamień. Szczękała
zębami.
– Och, kochanie.
Bodil rzuciła się na ziemię i wczołgała pod kamień. Objęła Alvę i zaczęła ją kołysać. Potem
zdjęła z siebie kurtkę.
Dłonie Alvy jakby zastygły w skurczu na wysokości piersi, lecz ramiona trzęsły się
spazmatycznie. Jedna stopa poruszała się poza jej kontrolą, kopiąc mech.
Bodil otuliła kurtką drobne ciało, nie przestając go tulić i kołysać.
– Jestem tu – powiedziała, głaszcząc Alvę po plecach i ramionach. – Jestem tu. Wszystko
będzie dobrze, zobaczysz.
Nad ramieniem Bodil widać było szeroko otwarte oczy dziewczynki. Przez dłuższą chwilę
tylko leżała, a jej ciało drgało w spazmach.
Potem usłyszeli słaby szept.
– Co powiedziałaś? – zapytała Bodil i nieco się odsunęła, by widzieć jej wargi.
Alva zmarszczyła czoło, próbując sformułować słowa.
– Tata – wykrztusiła w końcu.
Potem znów odpłynęła
– Musimy zadzwonić po karetkę – ocknęła się Petra. – Szybko!
Christer zaczął pisać esemesa do Torun, ale potem go skasował i zdecydowanym ruchem
odłożył komórkę na biurko.
Dlaczego to on ma przez cały czas przymilać się i nadskakiwać?
Słyszał, jak Geir opowiada w korytarzu Betty i Urbanowi to samo, co przed chwilą mówił
jemu. Znaleziono Alvę żywą. Wychłodzoną i w szoku. Została przewieziona karetką do szpitala
w Torsby.
Głosy oddalały się, aż w końcu całkiem ucichły.
Christer przesunął nieco komórkę, kładąc ją obok podkładki pod mysz, i usiadł przy
komputerze.
W chwili, gdy kładł palce na klawiaturze, usłyszał stukanie obcasów Laili zbliżające się od
strony recepcji.
– Mamy gościa – oznajmiła. – Ulf Seth, jeden z myśliwych z tej grupy. Mówi, że chciałby
powiedzieć komuś z was parę ciekawych rzeczy. Zajmiesz się tym?
Nawet w dzień miała cień do powiek dopasowany do koloru lakieru do paznokci. Wcześniej
nie używała ani jednego, ani drugiego. Christer zastanawiał się, czy wiedziała, co mówią
koledzy na temat jej przemiany.
– Oczywiście. Przyślij go tutaj.
Po jakiejś minucie Ulf stanął w drzwiach. Miał na sobie tę samą kurtkę w kratkę co wczoraj,
lecz inną czapkę, z logo Zarządu Lasów na czole.
– Usiądź, proszę – rzekł Christer. – O czym chciałeś opowiedzieć?
Ulf rozejrzał się dokoła, nim rozsiadł się wygodnie na krześle dla gości.
– Właściwie nie wiem, czy to coś, z czym warto przychodzić, ale wiesz, jak jest, kiedy
zdarza się coś takiego – zaczął. – Człowiek się nad tym zastanawia. Ja rozmyślałem przez całą
noc. A potem rano powiedzieli w radiu, że Pär został zamordowany.
Christer poruszył się na krześle. Jakim cudem wyciekło to tak szybko? Zdawało mu się, że w
początkach szefowania Petry przecieki do prasy znikły, ale teraz pojawiły się znowu.
– Rozumiem. Dobrze, że tu przyszedłeś. Lepiej o jeden raz za dużo niż za mało.
Ulf rozpiął kurtkę i rzucił spojrzenie na zamknięte drzwi, jakby się obawiał, że ktoś za nimi
stoi i podsłuchuje. Potem pochylił się do przodu.
– Chodzi o wilka – rzekł cicho. – Tego zabitego.
Wilka? Szkoda, że Petra jeszcze nie wróciła. Sprawa zastrzelonej wilczycy wciąż leżała na
jej stole, jeśli dobrze pamiętał. Chyba ona miała się tym zająć. Skinął głową w stronę Ulfa, by
mówił dalej.
– Znaleźliśmy tego wilka razem, Pär i ja.
– Pär i ty?
– Tak, dokładnie.
Ulf spojrzał na dłonie, które zdawały się żyć własnym życiem na jego kolanach.
Christer przypomniał sobie, co Ulf mówił wczoraj o tym, że on i Pär pracowali czasami
razem.
– Właśnie tamtego dnia miał mi pokazać jakiś zalesiony obszar, bo potrzebował rady, jak o
niego zadbać.
– Okej. Więc byliście razem w lesie.
– Tak – potwierdził Ulf. – I na moment przed znalezieniem tego wilka zobaczyliśmy
samochód, który jechał bardzo szybko, przynajmniej jak na taką wąską żwirówkę. Nerwowo. Z
początku o tym nie pomyśleliśmy, ale potem zaczęliśmy się zastanawiać, czy ten samochód i
wilk nie miały jakiegoś związku.
Ulf znów spojrzał na swoje ręce.
– Pär zrobił komórką mnóstwo zdjęć tego wilka i to on zgłosił wam to potem anonimowo.
Pomyślałem, że ci, których spotkaliśmy, rozpoznali samochód Pära i kiedy zaczęli pisać o tym w
gazetach, połączyli jedno z drugim.
– Jaki samochód widzieliście?
Christer przewrócił stronę skoroszytu, który leżał obok podkładki.
– Ani Pär, ani ja nie staraliśmy się zapamiętać numeru rejestracyjnego – odparł Ulf. – Po
pierwsze, jechał bardzo szybko. Po drugie, nie wiedzieliśmy, że to może mieć jakieś znaczenie.
Ale to była toyota, szara albo srebrna. Dość brudna.
– Model?
– Starsze kombi, może corolla? Jak już mówiłem, jechała dość szybko. I nie mieliśmy
powodu, by starać się zapamiętać szczegóły.
Christer notował, a Ulf mówił dalej:
– W drodze tutaj myślałem o świadkach i szczegółach, które podają. Niektórzy są bardzo
pewni siebie i wszystko zapamiętują. Ja taki nie jestem.
– Zakładam więc, że nie widziałeś też, kto prowadzi? – zapytał Christer.
– Nie. Ale w samochodzie były dwie osoby, tego jestem pewny. Obie dość wysokie i w
czapkach, ale nie widziałem twarzy.
– Wiesz może, czy ktoś z waszej grupy jeździ podobnym samochodem?
Ulf spojrzał na sufit.
– Samochód Bertila Öya przypomina dość dobrze ten, który widzieliśmy. I Olivera
Långströma.
– Bertila i Olivera?
Christer zanotował.
– A którego dnia to było?
– W czwartek. Czwartego. Około drugiej, może wpół do trzeciej.
– Jesteś pewny?
Ulf skinął głową.
– Wiem, bo miałem się spotkać z Pärem o pierwszej. Zapisałem to w terminarzu. On na
pewno też. Albo w telefonie.
Kiedy Christer skończył pisać, położył długopis obok skoroszytu i zapytał:
– Czy Bodil wie o tym wilku?
– Nie mam pojęcia – odparł Ulf. – Pär nie zamierzał jej o tym mówić, żeby jej nie
denerwować, ale może w końcu powiedział.
– A ty komuś mówiłeś?
– Lovisa, moja partnerka, wie. Ale tylko ona.
– Okej – rzekł Christer, wstając. – To były cenne informacje. Oczywiście przyjrzymy się
temu bliżej.
Obszedł biurko i przepuścił Ulfa pierwszego do wyjścia.
– Odezwij się, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz – powiedział, kiedy wyszli do recepcji.
– Na pewno.
Ulf zapiął kurtkę i poprawił czapkę, nim wyszedł. Christer długo stał i patrzył, jak idzie
ciężkim krokiem przez parking.
Potem wrócił do sali konferencyjnej. Notatki z porannej odprawy nadal widniały na białej
tablicy. Ulf Seth i Janet Antonsson. Klas Sanner i Henrik Åhman. Bertil Öy i Ernst Losjö. Jan-
Åke Qvist. Oliver Långström. Petra. Kto z nich?
Czy zabity wilk mógł być jakimś prawdopodobnym motywem? Może. Przynajmniej Petra ma
coś, nad czym może dalej pracować.
Zostawił tablicę i poszedł szukać Geira.
27
B
odil ostrożnie wygładziła ręką koc
, lecz Alva spała dalej i niczego nie poczuła. Nie zauważyła
też chyba, kiedy pielęgniarka włożyła jej do ucha termometr, nawet jego pikanie nie wywołało
żadnej reakcji.
– Trzydzieści pięć i pięć – odczytała pielęgniarka i zanotowała coś na kartce leżącej na
stoliku obok łóżka.
W karetce Alva rozglądała się niespokojnie dookoła, lecz umykała spojrzeniem, kiedy Bodil
próbowała je uchwycić. Słabe, ledwo słyszalne „tata”, wyszeptane w lesie, było jedynym
słowem, które wypowiedziała od chwili, gdy ją odnaleziono.
– Tak w ogóle to mam na imię Ella – dodała pielęgniarka, chowając długopis do kieszonki
na piersi. – Będę pracować przez cały dzień. Jadłaś coś?
Bodil pokręciła głową.
– Dziś jest zupa i naleśniki. Przyniosę ci trochę.
Bodil położyła dłoń na czole Alvy, pogłaskała ją po policzku.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała ją zupełnie bez makijażu. Alva pokazywała się bez
warstwy podkładu i pudru tylko w drodze od prysznica do swojego pokoju. A pryszczy, które
starała się ukryć, było bardzo mało. Tylko parę na podbródku. Bez maski makijażu wyglądała
tak dziecinnie. Jakby znów miała dziesięć lat.
Bodil spojrzała na kroplówkę wiszącą na metalowym stojaku nad łóżkiem i przezroczysty
wężyk chowający się pod kołdrą.
Ella poprawiła regulację kroplówki i płyn zaczął ściekać szybciej.
– Teraz lepiej – powiedziała, nim wyszła w swoich ergonomicznych sandałach.
Bodil głaskała Alvę po włosach, kiedy na stoliku przy łóżku zaczął wibrować jej telefon
komórkowy. Numer zastrzeżony. Telefon długo brzęczał, nim zdecydowała się odebrać.
– Sanner – przedstawiła się szeptem.
– Dzień dobry. Z tej strony Christer Berglund, policja w Hagfors.
– Aha, dzień dobry.
Alva wciąż głęboko spała i nie reagowała na dźwięk.
– Widzieliśmy się wczoraj wieczorem u ciebie w domu – przypomniał jej Christer. –
Słyszałem, że Alva się znalazła. To wspaniale.
Bodil przełknęła ślinę z takim trudem, że musiał to usłyszeć.
– Tak, to prawda.
– Jak się czuje?
– Mówią, że powinna z tego wyjść bez większego uszczerbku. Przynajmniej fizycznie. Poza
tym nie potrafią wiele powiedzieć. Nadal jest wychłodzona i śpi.
– Czy coś mówiła?
– Tylko jedno słowo.
– Nic o tym, co się zdarzyło? – dopytywał Christer. – Co widziała?
– Nie – odparła Bodil. – Nic takiego.
– Kiedy się obudzi, chcielibyśmy jednak jak najszybciej z nią porozmawiać.
Ella weszła z tacą, którą postawiła na stoliku. Bodil skinęła jej głową, zanim pielęgniarka
znów wyszła z pokoju.
– A w ogóle czy wiesz, że to Pär znalazł tego wilka zabitego przez kłusowników? – ciągnął
Christer.
– Co? Tego, o którym pisali w gazetach?
– Dokładnie.
– Nie – odrzekła Bodil. – Nie miałam o tym pojęcia. Ale to chyba dobrze, że go znalazł? I
powiadomił was, prawda?
– Można tak powiedzieć. Przynajmniej według informacji, jakie posiadamy.
Co to mogło znaczyć? I dlaczego Pär nic jej nie powiedział?
– Aha. Ale, tak czy inaczej, nic mi o tym nie mówił.
– Rozumiem – odparł Christer. – Zastanawiam się też, czy myślałaś trochę o ewentualnych
wrogach Pära.
Bodil wzięła z tacy łyżkę i pogmerała nią w warzywach w zupie. Kiedy się zastanawiała,
Christer mówił dalej.
– Nie wiem, czy słuchałaś wiadomości, ale wygląda to na planowane zabójstwo, nie
przypadkowy postrzał.
Bodil odłożyła łyżkę i pochyliła się. Podparła głowę dłońmi i próbowała przetrawić to, co
właśnie usłyszała.
– Jakie imię pierwsze przychodzi ci na myśl?
– Klas. Jego młodszy brat.
O, nie. To niemożliwe.
– Byli skłóceni? – zapytał Christer.
Usłyszała, jak po drugiej stronie skrzypi krzesło, kiedy się poruszył, czekając niecierpliwie
na ciąg dalszy. Nagle poczuła się głupio.
– Tak. Teraz widzę, że powinnam była pomyśleć o tym już wczoraj, ale nie byłam całkiem
sobą.
– To zupełnie zrozumiałe – uspokoił ją Christer. – Ale o co dokładnie chodzi?
Od czego powinna zacząć? Ich relacje zawsze była trudne, ale wszystko stanęło na ostrzu
noża dopiero tego lata.
– Ich ojciec umarł na wiosnę – rzekła. – Przy podziale spadku poróżnili się o dom po
rodzicach. Klas chciał go sprzedać i miał latem kupca, Holendra, który był gotów naprawdę
dobrze zapłacić, ponad półtora miliona, ale Pär się nie zgodził.
– I o to się pokłócili?
Bodil usłyszała szelest kartek notatnika.
– Tak, można chyba tak to nazwać. Nie widzieliśmy się od lata, prócz jednego razu parę
tygodni temu, kiedy spotkaliśmy go przypadkiem z żoną we Frendo.
– I co się wtedy stało?
– Pär wyszedł i wsiadł do samochodu, jak tylko ich zobaczył. Ja chociaż się przywitałam i
zamieniłam z nimi parę słów, wysłuchałam, co u nich i tak dalej. Klas dziwnie sztywno się
zachowywał, a jego żona jak zwykle nie powiedziała ani słowa. Nadal słabo mówi po
szwedzku.
– Więc Pär bał się Klasa po tym, co stało się z domem?
– Może nie dosłownie bał, przynajmniej z tego, co wiem. Ale czuł się nieswojo, to chyba
najlepsze słowo. Pär nie przejmował się zbytnio tym, że Klas jest na niego zły, ja chyba
bardziej. Nie lubię konfliktów.
– Myślisz, że Klas byłby zdolny zastrzelić brata?
Bodil zastanawiała się przez chwilę. Lubiła Klasa, choć z nim też trudno było się dogadać,
ale inaczej niż z Pärem.
– Właściwie nie wiem – odparła. – W przeciwieństwie do Pära ma spokojny temperament,
ale kto wie, jak człowiek się zachowa w konkretnej sytuacji.
– To prawda – zgodził się Christer. – Sugerujesz, że Pär ani nie był spokojny, ani nie bał się
konfliktów. Czy miał niezałatwione sprawy jeszcze z kimś z grupy?
– Niewykluczone.
Nie dało się ukryć, że Pär i Bodil nie interesowali się już sobą nawzajem. Christer był dość
spostrzegawczy, by to zauważyć.
– Wczoraj, kiedy widzieliśmy się u ciebie w domu, powiedziałaś, że Pär nie czuł się
dobrze.
– Nie pamiętam dokładnie, co mówiłam, ale miałam wrażenie, jakby ostatnio żył na innej
planecie.
– Mniej więcej od kiedy?
Alva poruszyła się lekko na łóżku i cmoknęła ustami, ale spała dalej.
– Trudno powiedzieć. Jak wspomniałam, jego ojciec umarł na wiosnę. Wtedy myślałam, że
to normalne. Ale teraz, jesienią, kiedy sądziłam, że będzie lepiej, właściwie było jeszcze
gorzej.
– I nie powiedział, co się stało?
– Nie. Próbowałam z nim rozmawiać, ale mnie zbywał. Coś jednak go niepokoiło, tego
jestem pewna. Wiesz, jacy są faceci. Uparci jak osły. Jakby było wstydem okazać czasem
słabość.
– Poza tym jak wam się układało?
Bodil poczuła uwierający kant stołu, na którym położył ją Henrik. Pamiętała jego ciężar.
– Bardzo dobrze – odparła szybko.
Paliła ją twarz.
– To świetnie – rzekł Christer. – Chciałbym cię jeszcze spytać o parę nazwisk, o relacje,
jakie miał Pär z tymi osobami.
– Dobrze.
– Zaczniemy od Bertila Öya.
Bertil. Mały, szczupły człowieczek z miłym spojrzeniem i fajką w ustach.
– Prawie go nie znam – odparła – ale gdy go spotykałam, był bardzo sympatyczny.
– Nie macie z nim żadnych powiązań?
– Tylko razem polowali od wielu lat, o niczym innym nie wiem.
– To weźmy następną osobę. Janet Antonsson.
Bodil wzięła głęboki wdech, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Wciąż miała wyrzuty
sumienia, choć minęło już tyle czasu.
– Pär i ona rzeczywiście dawno temu byli w związku.
– W związku – powtórzył Christer. – Kiedy?
– Zanim my się zeszliśmy. Chyba osiemnaście lat temu.
Bodil pomyślała o listach, które znalazła w kartonie na buty, grubym pliku związanym
gumką, i o tym, jak Pär wyrwał go jej z ręki, kiedy zapytała, co to jest. Nie dlatego, żeby była
przesadnie zainteresowana szczegółami, które z pewnością by ją uwierały, gdyby je poznała.
Zastanawiała się jednak, czemu je zachował przez te wszystkie lata.
– Jak wyglądała ich relacja w późniejszym czasie? – zapytał Christer.
– Właściwie wcale jej nie było. Ale mieszkamy blisko siebie, po dwóch stronach drogi.
Jednak, co właściwie wiedziała? Nic.
– Okej – rzekł Christer. – Henrik Åhman.
Henrik? Dlaczego właśnie on?
– Nie wiem, kto to jest – odpowiedziała, mając nadzieję, że jej głos brzmi pewnie.
– Nowy myśliwy w grupie – wyjaśnił Christer. – Nie wiesz, czy Pär go znał?
– Nie.
Dłonie miała lepkie od potu. Czemu o niego pytał?
– Następne nazwisko to Ulf Seth.
– Trochę razem pracowali. Widziałam go kiedyś na naszym podwórzu. Mówiliśmy sobie
„dzień dobry”, kiedy przypadkiem spotykaliśmy się na mieście. Mniej więcej tyle.
Christer coś zanotował, nim podjął wątek.
– I ostatnie nazwisko na dziś – powiedział, spoglądając na nią. – Ernst Losjö.
Powróciły wspomnienia z ostatniej nocy, chociaż Bodil bardzo starała się rozumieć, co
mówi do niej Christer.
– Pär miał coś do niego, ale, szczerze mówiąc, nie wiem co. Chyba to był tylko jego
kompleks niższości.
– Kompleks niższości?
– Tak, to jedyne wytłumaczenie, przynajmniej ja innego nie widzę. Chociaż firma Pära
dobrze prosperowała, nigdy nie był spokojny i zadowolony. Zawsze czuł się mniej wart. Ernst
Losjö szczególnie go uwierał. Wiesz, taki w czepku urodzony.
Umilkła na chwilę, a Christer w tym czasie robił notatki.
– Ale mnie wydaje się dość miły. Zadzwonił wczoraj wieczorem i zaproponował, że
przyniesie lekarstwa.
– Aha – mruknął Christer. – I przyniósł?
– Tak, tabletki nasenne i tak dalej, ale odmówiłam.
Chciała opowiedzieć o whisky, lecz się rozmyśliła. Nagle przypomniała sobie, co łączyło
Pära z Ernstem Losjö.
– A właśnie, Pär kupił kiedyś od Ernsta las. Nie pamiętam szczegółów, ale wiem, że Pär mi
o tym mówił.
– Okej – odparł Christer. – Możemy to sprawdzić.
Kiedy Christer pisał po drugiej stronie kartki, jej myśli znów powędrowały do Henrika.
Czemu o niego zapytał? Dlaczego wymienił właśnie te sześć osób?
– Na pewno jeszcze kilka razy zadzwonię – uprzedził Christer, kiedy skończył pisać. – A jak
tylko to będzie możliwe, musimy, jak wspomniałem, przesłuchać także Alvę. Jeśli po
przebudzeniu powie coś, co może być dla nas ważne, chciałbym, żebyś od razu zadzwoniła.
Jego głos brzmiał rzeczowo i poważnie.
– Spróbuj zachować spokój – rzekł. – Ale to ważne, byśmy jak najszybciej się dowiedzieli,
co ona widziała.
Spróbuj zachować spokój.
Bodil rozłączyła rozmowę. Spojrzała na Alvę, starając się nie myśleć o tym, co przeszła tej
nocy. I jak bardzo musiała się bać.
Na jej rękach pojawiła się gęsia skórka. Czuła instynktownie, że nie są same w pokoju.
Odwróciła się powoli.
– Dzień dobry, Bodil – przywitał ją Ernst Losjö, wyciągając do niej rękę. – Jak się czujesz?
Pod lekarskim kitlem widać było perfekcyjnie zawiązany węzeł krawata, a głos brzmiał
równie poprawnie jak wczorajszego wieczoru przez telefon.
– Nie wiem – odrzekła.
Czy on tu pracował?
– Masz silną córkę – powiedział. – Niewielu przetrwałoby noc w lesie w taką pogodę.
Bodil nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko skinęła głową i przesunęła spojrzeniem
po niebieskim kwiatku na kieszonce kitla, z której wystawały długopisy. Kiedy Ernst mówił,
poruszały się tylko usta, reszta twarzy pozostawała zupełnie nieruchoma.
Ma taką mimikę, a raczej jej brak, na jaką mogą sobie pozwolić tylko grube ryby, pomyślała.
Ludzie, którzy wiedzą, że nie muszą niczego udawać ani starać się przypodobać innym.
Nagle zrozumiała Pära.
– Czy jest z nią kontakt? – zapytał Ernst.
– Nie.
Ernst przejrzał dziennik choroby Alvy i pokiwał głową, czytając zapis jej temperatury.
– Tak zwykle bywa. Sen to sposób ciała na regenerację.
– Policja chce jak najszybciej z nią porozmawiać – rzekła Bodil.
– Rozumiem.
Ernst włożył dziennik z powrotem do kieszeni w wezgłowiu łóżka.
– Policja jest zwykle delikatna w takich przypadkach. Ale ja muszę najpierw dać zielone
światło, dopilnować, by wszystko było pod kontrolą z czysto medycznego punktu widzenia.
Więc to Ernst miał decydować, czy Alva jest gotowa na przesłuchanie, czy nie? Ten, o
którego pytała przed chwilą policja?
Ernst zbierał się do wyjścia, ale się zatrzymał.
– Mam nadzieję, że nie odebrałaś źle mojego wczorajszego telefonu? Nie chciałem się
wtrącać ani wprawić cię w zakłopotanie.
Bodil próbowała się uśmiechnąć.
– Nie, to było miłe z twojej strony.
Ernst nie zmienił wyrazu twarzy, tylko skinął głową.
– Jak myślisz, kiedy będziemy mogły pojechać do domu? – zapytała Bodil.
– Trudno przewidzieć. Wydaje mi się, że ciało ładnie się regeneruje, ale dobrze będzie
jeszcze mieć ją pod kontrolą.
Ernst pogłaskał Bodil po ramieniu i wyszedł.
28
C
hrister spojrzał na komórkę
. Torun nie odzywała się od tamtej wysilonej rozmowy wczoraj
wieczorem.
Znów bawimy się w ciche dni, pomyślał, nie mając pojęcia, jak mogło do tego dojść.
Wiedział natomiast bardzo dobrze, jak to się skończy. Nim upłynie dzień, on odezwie się
pierwszy. Pytanie tylko, jak długo wytrzyma, zanim cisza zacznie go dławić. Na razie jednak
miał w sobie jeszcze dość gniewu, by z uczuciem irytacji włożyć telefon do kieszeni.
Poszedł do pokoju Betty, zapukał i wszedł do środka.
Podniosła wzrok znad pliku papierów, trzymając w dłoni zjedzone do połowy jabłko.
– Chcę, żebyś poszła ze mną do Klasa Sannera – powiedział. – On i Pär mieli jakiś spór o
spadek.
– Oczywiście. Już teraz?
Betty zjadła jeszcze szybko parę kęsów jabłka, po czym schyliła się i wyrzuciła resztę do
kosza.
Kiedy czekał, aż włoży kurtkę, jego wzrok przyciągnął jak zwykle oprawiony plakat
Edwarda Hoppera, który wisiał na ścianie nad biurkiem. Kobieta w białej sukience i okularach
przeciwsłonecznych, na zalanych słońcem schodach, z dwiema kolumnami po obu stronach.
Summertime, 1943. Christer był oczarowany za każdym razem, gdy na to patrzył.
– Jestem gotowa – oznajmiła Betty.
Klas Sanner mieszkał na najwyższym piętrze kamienicy przy Blinkenbergsvägen. Na drugim
piętrze spotkali sprzątaczkę, która pracowała, posuwając się z mopem w dół schodów. Kiedy ją
mijali, chwyciła spłoszonym ruchem wiadro ze spienioną wodą i odsunęła się na bok, nie
mówiąc im dzień dobry.
– To tutaj – rzekł Christer, naciskając kciukiem dzwonek.
Drzwi zewnętrzne były sporo podniszczone, na drewnie widniało kilka rys. Nad otworem na
listy tkwiła podłużna naklejka klubu żużlowego, którą ktoś próbował zdrapać paznokciem.
Valsarna speedway. Miała nierówne brzegi po tej nieudanej próbie.
Klas Sanner wyglądał na zmęczonego. Nie witając się z nimi, otworzył drzwi i wpuścił ich
do środka. Przedpokój był pomalowany na rzadko dziś spotykany odcień, mieszankę różu i
pomarańczowego. Przez środek ściany biegła bordiura w kwiatowy wzór. Myśliwskie ubranie
na wieszaku było przesiąknięte zapachem dymu z ogniska.
Betty wsunęła głowę przez kuchenne drzwi po prawej stronie. Dobiegało stamtąd szczękanie
garnków, specyficzny dźwięk, jaki słychać przy wstawianiu jednego w drugi. Potem pojawiła
się kobieta o azjatyckich rysach.
Spojrzała na Klasa, zanim wyciągnęła rękę, najpierw do Betty, potem do Christera. Włosy
miała związane w zwykły koński ogon. Pod swetrem rysował się lekko wystający brzuch.
– Dawita – przedstawiła się.
Nie potrafili rozstrzygnąć, czy miała taką gładką twarz dlatego, że była młoda, czy dlatego,
że rzadko się uśmiechała.
Klas wszedł przed nimi do salonu ze skórzaną sofą w jednym rogu i nielakierowanym
biurkiem pod komputer w drugim. Pośrodku dłuższej ściany przymocowany był plazmowy
telewizor. Sofa zaskrzypiała, kiedy Klas na niej usiadł.
– Jesteś dzisiaj w domu? – zapytał Christer.
– Tak, a jak wam się wydaje? Nie powinienem?
Klas ściszył telewizor. Na ekranie rozgrywała się teraz niema popołudniowa opera mydlana.
– Brat nie żyje, do cholery.
Siedział na brzegu sofy, lekko pochylony do przodu, opierając łokcie o kolana. Na stole
stała szklanka i duża butelka taniej coli.
– Wiedziałem, że przyjdziecie – rzekł.
– Naprawdę?
Klas podniósł wzrok. W kuchni zapadła cisza.
– Zakładam, że przez tę kłótnię jestem najbardziej podejrzany z wszystkich. To dlatego tu
jesteście.
Klas pocierał dłonią o dłoń; wyglądało to prawie tak, jakby je mył, bez mydła i wody.
– Można zrozumieć, że się wściekłeś, kiedy brat nie chciał sprzedać domu – odparła Betty.
– Jasne, że tak. Chodziło o duże pieniądze, a ja i Dawita planowaliśmy kupić coś w
Hagfors. Chciałem, by nasze dziecko dorastało we własnym domu. Tamte pieniądze dużo by
rozwiązały. W przeciwieństwie do niego nie jesteśmy bogaci.
Dłonie Klasa wciąż wykonywały ten sam ruch.
– A teraz jesteś jedynym spadkobiercą i możesz zrobić z domem, co zechcesz – zauważył
Christer.
Klas otworzył usta, ale zamiast coś powiedzieć, pochylił głowę, odwracając lekko twarz.
Trudno było wyczuć, czy naprawdę płacze, czy tak dobrze gra. Trzęsące się ramiona sprawiały
wrażenie teatralnego efektu, lecz łkania brzmiały prawdziwie.
W Bogu nadzieja, że nic nie stanie się Tinie, pomyślał Christer. Gdyby wbrew wszelkim
oczekiwaniom została zamordowana w Göteborgu, miałbym przechlapane. Nasze dyskusje i
wymiana maili tej wiosny wzbudziłyby podejrzenia każdego policjanta.
Wszystko zaczęło się wtedy, gdy Christer powiedział, że chce dać zachowek za jej część
domu Bengta i Gunvor. Tina uznała, że agent wycenił jego wartość o wiele za nisko, bo
wiedziała, że inne domy z własnym pomostem są sprzedawane znacznie drożej. W końcu zlecili
wycenę innej agencji nieruchomości, by ją zadowolić.
Christer na samą myśl o tym czuł się zupełnie wyczerpany.
A kiedy wreszcie doszli do porozumienia, Torun nagle wyskoczyła ze swoimi wnętrzarskimi
pomysłami. Mieli wyburzyć ściany, by stworzyć wyspę kuchenną i otwartą przestrzeń.
Wszystkie tapety okazały się okropne, a łazienka była do generalnego remontu.
– Chyba rozumiesz, że ja też chcę mieć w to swój wkład – powtarzała.
I Christer rozumiał. Oczywiście, że tak. Ale to był dom jego dzieciństwa, a ona mówiła o
nim jak o jakiejś ruderze.
Jego rodzice umarliby na miejscu, gdyby zobaczyli swój dom tak zrujnowany, tego był
pewien. Powiedział to zresztą. I wtedy Torun krzyknęła, że jest maminsynkiem, że już czas, by
odciął pępowinę i stał się dorosłym facetem. To był pierwszy i jedyny raz, kiedy na niego
krzyczała, a Christer wciąż pamiętał każde słowo z tamtej kłótni, choć kilka razy go
przepraszała, a on powiedział, że jej wybaczył.
Nie wiedział, czy najgorsze było uświadomienie sobie, że ona ma rację, czy to, że do
tamtego dnia był przekonany, iż postrzega go inaczej. I czuł się szczęśliwy w tym złudzeniu.
Kiedy wrócił myślami do pokoju Klasa Sannera, gospodarz nadal siedział na brzegu sofy,
lecz ramiona już mu się nie trzęsły.
– Jeśli nie ty zabiłeś Pära, to kto?
Christer czuł, jak jego frustracja związana z Torun przenosi się na Klasa, który podniósł na
niego wzrok.
– Właśnie – powiedział. – Sam chciałbym to wiedzieć.
Naprawdę płakał. Całą twarz miał mokrą od łez.
– Przepraszam – dodał po chwili. – Zaraz wracam.
Zakołysał się parę razy, odepchnął rękami od siedzenia sofy, wstał i wyszedł do łazienki.
Christer i Betty siedzieli w milczeniu. Nad sofą wisiała biała półka pełna porcelanowych
figurek. W ich natłoku Christer zauważył rokokową damę z upiętymi włosami i zdobiony złotem
krucyfiks. Torun pewnie by zemdlała.
Kiedy Klas wrócił, Christer poprosił go, by opowiedział o wczorajszym polowaniu.
– Mówiłem wczoraj – odparł Klas.
Pod wpływem nalegań opowiedział mechanicznie, jak podjechał samochodem do placu.
Widział, jak Pär, jego córka, Henrik, Janet i Ulf odchodzą stamtąd zwartą grupą. On sam
odczekał, by nie iść razem z nimi. Siedział na swoim stanowisku, słyszał oba strzały, lecz „nie
zauważył niczego niezwykłego, czy jak to nazwać”.
Opowiedział też jeszcze raz, jak Roy podbiegł do ambony i jak Petra rozmawiała z nim
przez radio. Kiedy naganka się skończyła, zszedł szybko do samochodu, by zdążyć przed Pärem i
Alvą.
– Mówisz, że zszedłeś od razu do samochodu, ale byłeś wśród ostatnich, którzy wrócili do
ubojni – zauważył Christer.
– Jak mówiłem wczoraj, pomagałem przy zabitej łoszy. Możecie zapytać Hallinga.
– Według Waldemara Hallinga i Femkego van Veltzena dołączyłeś do stanowiska 212 jakieś
dwadzieścia minut po przerwaniu polowania. Co robiłeś w międzyczasie?
– Pisałem esemesa do kumpla.
– Gdzie wtedy byłeś?
– W samochodzie.
– A gdzie stał samochód?
– Na placu.
Betty zmieniła pozycję na krześle, które zaskrzypiało.
– Powiedziałeś właśnie, że szybko wyszedłeś z lasu, by nie natknąć się na Pära, ale bez
oporów zostałeś na placu.
– To co innego. Tam czułem się chroniony.
– Chroniony? Bałeś się Pära?
Klas przeciągnął dłonią po włosach. Mieli wrażenie, że rozmowa przybrała obrót, jakiego
się nie spodziewał.
– Nie tyle bałem, co nie lubię konfliktów. Wolę ich unikać, jeśli mogę.
– A Pär taki nie był?
– Nie – przyznał Klas. – Ale o tym chyba wszyscy wiedzą, prawda?
– Czy ktoś cię widział, kiedy siedziałeś w samochodzie? – zapytał Christer.
– Nie wiem. Możliwe, że ktoś mnie zobaczył od strony lasu, ale ja nikogo nie zauważyłem.
– Co napisałeś w esemesie? – zapytała Betty.
– Słucham?
– Co napisałeś w esemesie, kiedy siedziałeś w samochodzie? I do kogo był?
Klas zamrugał parę razy.
– Do kolegi, jak już mówiłem. Hassego. Kiedyś rozmawialiśmy o Nile City i powiedziałem
mu, że mam jeszcze cały serial na starych taśmach VHS. Przedwczoraj wieczorem przysłał mi
esemesa z pytaniem, czy mógłby je pożyczyć. A ja mu wtedy odpowiedziałem. Jest tutaj, jeśli
was interesuje.
Klas kliknął na wiadomość i pokazał policjantom komórkę.
– Wysłana o 18.11 – odczytała Betty.
Klas ze zdziwieniem wpatrywał się w cyfry.
– Ale to niemożliwe.
Poruszył trochę komórką, lecz cyfry się nie zmieniły.
– Może wysłał się dopiero wtedy, gdy wracałem do domu – powiedział. – Na pewno tak
było. Wiecie, jak jest tam na górze. Wszędzie brak zasięgu.
Christer i Betty spojrzeli na siebie.
– Nie wierzycie mi?
Christer wstał i Betty zrobiła to samo.
– Na tym zakończymy – rzekł. – Ale może jeszcze tu wrócimy.
Klas nie ruszył się z sofy, kiedy wychodzili. Dawita zamknęła się w sypialni.
Na klatce schodowej wciąż unosił się ostry zapach środka czyszczącego.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Christer.
– Trudno powiedzieć – odrzekła Betty. – Nigdy nie wiadomo. Tego esemesa mógł właściwie
napisać kiedykolwiek. Przez dwadzieścia minut można dużo zrobić.
Christer otworzył centralnym zamkiem samochód zaparkowany po drugiej stronie ulicy.
– Przepraszam, jeśli to brzmi protekcjonalnie – dodała. – Nie chcę tego, naprawdę. Ale jak
można w taki sposób importować sobie żonę? Naprawdę nie pojmuję.
– Dlaczego?
– To znaczy – co może ich łączyć? O czym rozmawiają? Człowiek chyba potrzebuje do życia
czegoś więcej niż jedzenie i seks.
– Może prowadzą głębokie rozmowy, skąd mamy to wiedzieć? – rzekł Christer. – Dyskutują
wieczorami o Kancie i Nietzschem.
– Tak myślisz?
Betty roześmiała się i usiadła na miejscu dla pasażera z niemal irytującą pewnością siebie.
Co ty wiesz o prawdziwej samotności, pomyślał Christer.
29
K
iedy Petra wróciła na komisariat
, poszła prosto do swojego pokoju, zdjęła kurtkę i powiesiła
na haczyku za drzwiami. Usiadła przy starym biurku Munthera, które starała się jakoś ozdobić
kwiatami w doniczkach i oprawionymi fotografiami Hannesa i Nellie.
Nogi miała zupełnie bez czucia, a podkoszulek wilgotny od potu. Zdjęła czapkę i energicznie
przeciągnęła parę razy palcami przez włosy. Im dłużej drapała, tym bardziej ją swędziało. W
końcu miała wrażenie, że zdarła sobie skórę z głowy.
– Jak było tam na górze? – zapytał Christer, wchodząc do pokoju z kartką w ręku.
– Ciężko. Nauczyłam się radzić sobie z większością rzeczy, ale najtrudniej jest, kiedy coś
złego przytrafia się dzieciom.
Petra pamiętała, w jaką panikę wpadła, kiedy Nellie znikła tamtej zimy i nie można było się
z nią skontaktować, jak pulsowało jej w głowie tak mocno, że nie mogła logicznie myśleć, i jak
zupełnie straciła panowanie nad sobą przy kolegach.
– A wam jak poszło?
– Właśnie wróciłem z Betty od Klasa Sannera. Trudno powiedzieć, jak poszło. Ale mam dla
ciebie wiadomość o wilku.
Gest, jakim Christer podał jej kartkę, wywołał u Petry intensywne déjà vu z czasów, gdy
miał nadzieję, że zostanie szefem. Wrażenie było tak silne, że niemal słyszała głos Munthera i
jego ciężkie kroki na korytarzu, widziała, jak wkłada na nos okulary. Wydało jej się to takie
odległe w czasie.
Pamiętała swoje zaskoczenie, kiedy Munther jej zaproponował, by objęła jego stanowisko,
kiedy on przejdzie na emeryturę. Należało się przecież Christerowi, wszyscy w komisariacie tak
uważali, marzył o nim, odkąd sięgała pamięcią.
Powiedziała to zresztą, lecz Munther obstawał przy swoim. Twierdził, że jest stworzona do
tej funkcji. I zgodziła się po paru tygodniach namysłu, mając w domu zaskakujące poparcie
Lassego.
– Okej, co to jest? – zapytała i spojrzała na kartkę wypisaną starannym charakterem pisma
Christera.
Streścił szybko to, co powiedział mu Ulf, jak to on i Pär znaleźli wilka, a chwilę wcześniej
widzieli samochód, który jechał żwirówką z dużą prędkością.
– Toyota. Kombi. Srebrna? Bertil Öy. Oliver Långström. Czwartek czwartego października,
koło czternastej – czytała. – Tak, muszę to sprawdzić.
– Myślisz, że to może być wystarczający motyw do odebrania człowiekowi życia? – zapytał
Christer, siadając na krześle dla gości.
– Teoretycznie tak. Jeśli kłusownik jest absolutnie pewny, że Pär widział coś, czego nie
powinien.
Usłyszeli kroki w korytarzu i po paru sekundach Folke stanął w pokoju z telefonem w ręku.
– Nie – zwrócił się do Christera. – Nie znalazłem w telefonie Pära żadnych zdjęć wilka. Ani
jednego.
Przewijał zdjęcie za zdjęciem palcem wskazującym, po czym wzruszył ramionami.
– Może je skasował – odparł Christer.
– Całkiem możliwe, ale jeśli to wszystko prawda, powinniśmy sprawdzić komputer Pära. W
ogóle sporo powinniśmy w nim sprawdzić.
– Bodil jest w szpitalu z Alvą – przypomniał Christer. – Nikogo nie ma u nich w domu.
– Może gdzieś jest zapasowy klucz – podsunęła Petra. – U jakiegoś sąsiada?
Nie powinna się wtrącać. Na razie nie była szefem.
– Racja – przytaknął jej Christer. – Zaraz to sprawdzę.
Kiedy wyszedł z pokoju, Folke zajął jedno z miejsc dla gości.
– Jak leci? – zapytał, zakładając nogę na nogę.
Jego spojrzenie ze służbowego zmieniło się w prywatne. Krótka przerwa w pracy.
– Co mam powiedzieć? – odrzekła Petra. – Niezręczna sytuacja. A teraz jestem oficjalnie w
kręgu podejrzanych.
Chociaż spodziewała się artykułu po wczorajszej rozmowie z Magdaleną Hansson, była
zdziwiona, że tak wyeksponowali ten właśnie szczegół.
– To dla ciebie trudne? – zapytał Folke. – To znaczy… czytać o sobie w gazecie.
– Nie takie straszne. Czujesz się współwinny, czy co? Niepotrzebnie.
Wyczuwała czasami, że to dla Folkego pewien dyskomfort mieć za partnera profesjonalnego
fotografa.
Odłożyła kilka kopert, które Laila położyła na jej biurku, i włączyła komputer.
– A właśnie, nie przyjął zastępstwa?
– Tym razem nie – odrzekł Folke. – Choć nie wiem, szczerze mówiąc, jak długo zostanie.
Chce jechać do Sztokholmu.
– Powinieneś się odważyć i pojechać z nim – powiedziała Petra półżartem, ale dość
poważnie.
Folke się uśmiechnął, lecz nie odpowiedział. Czy on też przymierzał się do wyjazdu?
– No, czas zrobić coś pożytecznego – oznajmił, wstając.
Petra przeczytała kartkę, którą podał jej Christer. Bertil czy Oliver? Od którego powinni
zacząć? Weszła na hitta.se i znalazła ich adresy. Oliver mieszkał w Uvanå, niedaleko ubojni,
Bertil kilkaset metrów od komisariatu. Zacznie od niego, bo tak będzie wygodniej.
Odwróciła się, słysząc lekkie pukanie do drzwi.
– Mogę wejść? – zapytał Geir.
– Oczywiście.
Nie, pomyślała, widząc, jak Geir sięga do klamki. Nie rób tego. Zamknięte drzwi oznaczają
konflikt albo tajemnice, a nie chciała, by ktoś sobie pomyślał jedno czy drugie. Geir chyba to
rozumiał, bo nie zamknął ich całkiem, tylko zostawił dziesięciocentymetrową szczelinę, nim
usiadł na krześle.
Wraz z nim pojawił się w pokoju wyraźny zapach szamponu.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, jakby żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że tu jestem – zaczął.
– Nie, czemu miałabym mieć?
Co on właściwie sobie myślał? Przygładziła dłonią włosy, które pewnie dalej sterczały na
wszystkie strony, lecz pożałowała tego w tej samej chwili. Tak jakby jej zależało na jego opinii.
– To dobrze – odrzekł.
Znów zapadła cisza.
– Muszę przyznać, że trochę się zdziwiłem, kiedy się dowiedziałem, że polujesz.
– Aha. A dlaczego?
– Nie wyglądałaś mi na taką osobę.
Parsknęła śmiechem trochę głośniej, niż zamierzała.
– A jak wygląda taka osoba?
– Milcząca, introwertyczna, mało kobieca. Dokładne przeciwieństwo ciebie.
Przyglądał się jej intensywnie.
Niebieskie. Jego oczy były naprawdę niebieskie.
– Możliwe. Ale myślę, że dobrze jest czasem dać sobie spokój z gadaniem o niczym i tylko
robić, co trzeba, bez analizowania i dzielenia włosa na czworo. Jak mamy polować, to
polować, a nie gadać, kropka. Są tam ludzie, z którymi poluję od dobrych paru lat i nie mam
pojęcia, gdzie pracują ani ile mają dzieci. I nie interesuje mnie to. Może to męska cecha, nie
wiem. Dla mnie to raczej odprężające.
Geir uśmiechnął się.
– A ja myślałem, że lubisz być szefem. Teraz już nie jestem taki pewny.
Petra odwzajemniła uśmiech.
– Skoro już mówimy o pracy, zastanawiam się trochę nad tą nową informacją o wilku, którą
dostał Christer – rzekła. – Czy mogę ją sprawdzić, nawet jeśli dotyczy myśliwych z tej grupy?
– Myślę, że tak. To nie ma przecież nic wspólnego z tym, co wydarzyło się wczoraj.
Przynajmniej nic nam na ten temat nie wiadomo.
– Okej – odparła Petra. – Chciałam tylko wiedzieć.
Geir nie zamierzał wstawać z krzesła, przeciwnie, rozsiadł się wygodnie i wyjął z kieszeni
porcję snusu.
– Nie zostałem wprowadzony w tę sprawę z wilkiem – rzekł, obracając snus w palcach. –
Co wiecie na ten temat?
Porcja snusu wydawała się malutka w jego silnej dłoni. Petra starała się wyrównać puls.
– Wiemy tylko, że wilk został zastrzelony ze sztucera, kaliber 30-06 – odpowiedziała. –
Informacje, jakie przekazał Ulf Seth, pozwalają nam umiejscowić to w czasie.
– I co teraz z tym zrobicie?
Właśnie, pomyślała. Znów utkwiła wzrok w jego oczach.
– Sprawdzić, czy Bertil Öy i Oliver Långström mają alibi na te godziny. Jeśli nie, myślę, że
powinniśmy przeszukać ich domy, zajrzeć do ich szafek na broń.
Geir pokiwał głową z lekkim roztargnieniem, jakby nie słuchał jej uważnie.
– Jak myślisz, kto zabił Pära Sannera? – zapytał.
Petra bębniła palcami po kartce, którą dostała od Christera.
– Rozumiem, że nie możesz nikogo wskazać – ciągnął Geir. – Ale dobrze byłoby usłyszeć,
co o tym sądzisz.
– W tej chwili nie potrafię niczego wymyślić. To wszystko jest takie niedorzeczne.
– Czy wiedziałaś, że Janet Antonsson była w związku z Pärem?
Petra skinęła głową.
– Obiło mi się o uszy.
– Jeżeli coś wymyślisz albo usłyszysz, albo tylko zechcesz porozmawiać, przyjdź do mnie.
Twoja znajomość środowiska i kontakty są ważne, mam nadzieję, że to rozumiesz.
Znów zapadła cisza. Czy on nie zamierza stąd iść? Miała wrażenie, że w pokoju zaczyna
brakować tlenu.
– Właściwie powinienem powiedzieć, że żałuję tego, co mówiłem wiosną – rzekł. – Ale nie
żałuję. Każde słowo było szczere.
Potem wstał i wyszedł.
Petra odwróciła się do komputera. Kiedy kliknęła w mapkę z domowym adresem Olivera,
zauważyła, że lekko drżą jej ręce.
30
K
obieta między drzewami znów mówiła do Bodil
. Jej sylwetka przemykała za świerkami. Miała
ładną twarz, lecz skrzywiony kręgosłup.
– Myślisz, że odzyskałaś córkę – mówił głos. – Alva jednak jest wciąż u mnie. I pozostanie
na zawsze. Nigdy nie dostaniesz jej z powrotem.
Kiedy Bodil otworzyła oczy, jej serce waliło jak młotem. Długo rozglądała się po pokoju,
nie bardzo wiedząc, gdzie jest ani skąd dobiega ten dźwięk. Potem dotarło do niej, że zbudziło
ją dzwonienie komórki.
Kroplówka. Koc. Właśnie.
Serce nadal tłukło jej się w piersi, kiedy wzięła telefon ze stolika przy łóżku.
Numer zastrzeżony.
– Bodil, słucham? – szepnęła.
– Tu znów Christer Berglund. Przepraszam, że ciągle niepokoję telefonami.
Christer. Berglund. Policjant.
Powoli oprzytomniała, usiadła na krześle. Szare dzienne światło spowijało pokój jak
przezroczysta zasłona, a ona nie miała pojęcia, która jest godzina ani jak długo spała.
W ustach czuła smak podobny do orientalnej przyprawy i zapragnęła nagle umyć zęby.
– Obudziła się? – zapytał Christer.
Bodil spojrzała na Alvę, która leżała z zamkniętymi oczami i ciężko oddychała.
– Nie, jeszcze nie.
Czuła niejasny niepokój, wiedziała, że miała coś powiedzieć, coś ważnego, coś… Właśnie
miała to uchwycić, kiedy Christer dodał:
– Właściwie chciałem spytać o coś innego. Będziemy musieli zajrzeć do komputera Pära.
– A dlaczego?
Teraz Bodil była już całkiem rozbudzona.
– Musimy przejrzeć maile i pliki, bo sądzimy, że rozwiązanie może kryć się tam. Umowy
biznesowe, porozumienia, dokumenty, których może nigdy nie sprawdzał rewident. Mamy już
jego telefon, ale, jak wspomniałem, musimy też sprawdzić inne rzeczy.
– Dobrze – zgodziła się z wahaniem. – Chociaż nie znam hasła do jego poczty.
– Poradzimy sobie – zapewnił ją Christer. – Bez problemu. Mamy tutaj ludzi, którzy to
potrafią. Ale ty jesteś chyba nadal w Torsby, więc pytam, jak możemy się tam dostać i to
sprawdzić? Czy jest gdzieś zapasowy klucz?
Bodil zadrżała, jakby w pokoju był przeciąg. To nie mogła być prawda. Nie wystarczy, że
Pär nie żyje, a Alva leży nieprzytomna pod grubą warstwą koców – obcy ludzie zaczną teraz
grzebać w ich życiu. Warstwa za warstwą, aż do samego wnętrza. Najbardziej sekretnego.
Znów zaczęła wątpić w miłosiernego Boga.
– Nie wiem, ale jakoś nie bardzo mi to odpowiada – powiedziała. – Wejdziecie do naszego
domu, kiedy nikogo tam nie ma? Taki macie zamiar?
– Rozumiem, że to trudne, ale bardzo ważne. Mamy trop, nad którym pracujemy, i nie
możemy zwlekać. W komputerze może się kryć bardzo wiele.
To na pewno, pomyślała, a głośno rzekła:
– Ale to również mój komputer. Po pierwsze, mam tam mnóstwo prywatnych rzeczy, a po
drugie – nie mogę zostać na dłużej bez komputera.
– Obiecujemy, że będziemy dyskretni.
Co to znaczy? Bodil znów zadrżała. Jak mogło do tego dojść?
– Nie będziecie chyba czytać moich maili? – zapytała. – Gwarantuję, że nie ma w nich nic,
co by was mogło zainteresować.
– Nie ma powodu do obaw – zapewnił ją Christer. – Gdzie jest drugi klucz?
Zrozumiała, że się nie wykręci.
– Wisi w drewutni, na gwoździu po prawej stronie przy drzwiach.
– Dobrze. Odezwiemy się.
Teraz nie mam już życia. Wszystkie rodzinne tajemnice wyjdą na jaw.
31
C
hrister upił kolejny łyk kawy
, podczas gdy Folke obsługiwał projektor stojący na środku stołu
konferencyjnego. Siedząca obok niego Betty rysowała kwiatki w swoim skoroszycie. Drobne
czterolistne koniczynki, które szybko zapełniły jeden róg kartki. Urban siedział pochylony do
przodu i przeglądał notatki.
– Chciałem wam pokazać kilka zdjęć z telefonu Alvy – zaczął Folke, podłączając projektor
do laptopa.
Geir zamrugał w ostrym świetle, wstał i obrócił białą tablicę tak, że widać było pustą drugą
stronę.
– To te, które zrobiła podczas polowania – wyjaśnił Folke.
Na tablicy pojawiło się siedem zdjęć wielkości znaczka pocztowego. Pierwsze, które
powiększył, była ciemną i dość nieostrą fotografią, przedstawiającą trzech mężczyzn w strojach
myśliwskich, wydychających białe obłoczki pary. Christer od razu rozpoznał Jana-Åkego Qvista
z cienkimi włosami wystającymi spod czapki i moro Olivera Långströma, z czarnymi pniami
drzew jak drukowany brzozowy zagajnik. Trzecią osobę, która stała pochylona, trudniej było
rozpoznać.
– Wygląda jak Bertil Öy – orzekł Folke, zataczając kursorem kółko wokół ubranej w czapkę
głowy.
– Zgadza się – potwierdził Christer.
– Dyskretna czapka – Betty wskazała ruchem głowy fluoryzujący napis „100 % przeciw
wilkom!”
Następne zdjęcie przedstawiało mniej więcej to samo, z tą różnicą, że było jeszcze
ciemniejsze. Na trzecim dostrzegli jeszcze pół twarzy Petry stojącej za Bertilem.
Folke położył trzy fotografie obok siebie, odłożył myszkę i sam spojrzał na obraz z
projektora, jakby w ten sposób łatwiej było mu zinterpretować ich treść.
Geir odsunął swoje krzesło na bok, by nie zasłaniać, i zapytał:
– Dlaczego zrobiła zdjęcia właśnie tych trzech osób? Czy to czysty przypadek? Co o tym
sądzicie?
Christer uważnie przyjrzał się zdjęciom. Oliver wyglądał na równie zadufanego w sobie jak
zawsze i patrzył prosto w obiektyw. Jan-Åke spoglądał w bok, jakby skupiony na czymś, co
znajdowało się poza kadrem. Bertil zdawał się myśleć tylko o białej karcie przydziału, którą
trzymał w prawej dłoni.
– Czy Alva znała te osoby? – ciągnął Geir.
– Nie bardziej niż pozostałe z grupy – odparł Christer. – Nikt z nich nie utrzymywał
bliższych kontaktów z Sannerami, przynajmniej nic nam dotąd o tym nie wiadomo.
– Ten w tej czapce z wilkiem jest nawet niezły – stwierdziła Betty. – Nie całkiem w moim
typie, ale jednak.
– Od kiedy zaczęliśmy tu komentować urodę ludzi? – wtrącił Urban. – Strach pomyśleć, co
by było, gdyby wszyscy to robili.
Betty posłała mu zmęczone spojrzenie, po czym zwróciła się do pozostałych osób
siedzących przy stole.
– Nie miałam zamiaru komentować niczyjej urody, ale to mógł być powód, dla którego Alva
robiła mu zdjęcia. Jak widzicie, jest w centrum wszystkich trzech.
Geir skinął głową.
– Możesz mieć rację. Ile on ma lat?
– Dwadzieścia dwa – odpowiedział Christer.
Geir splótł ręce za głową, nie odrywając wzroku od zdjęć.
– A Alva trzynaście. Nieletnia.
– Ale ja nie sądzę, że oni się znają – odrzekła Betty. – On nawet jej nie widzi, ledwo
rejestruje jej obecność.
– Skąd wiesz? – zapytał Urban.
– Spójrz tylko na zdjęcia. Gdyby się znali, wiedziałby, gdzie ona stoi, i na pewno patrzyłby
w obiektyw i się uśmiechał, widząc, że robi mu zdjęcie. Nie sądzicie?
Geir skinął głową.
– Myślę, że tu też masz rację.
– Ale jakie to właściwie ma znaczenie? – nie ustępował Urban. – To znaczy, w kontekście
morderstwa.
– Jest więcej zdjęć, prawda, Folke? – przypomniał Geir, ignorując komentarz Urbana.
Folke znów usiadł przed komputerem.
– Są trzy zdjęcia ze stanowiska. Nakręciła też krótki film.
Pierwsze z nich przedstawiało małe leśne jeziorko, nad którym leżała jeszcze poranna mgła.
– Zrobione dwadzieścia cztery minuty po ósmej – powiedział Folke. – Czyli na sześć minut
przed rozpoczęciem polowania.
Drugie zdjęcie zostało zrobione w kwadrans później i przedstawiało Alvę, która z poważną
mina zwracała do kamery prawy policzek.
– Sama to zrobiła? – zapytał Christer.
Folke skinął głową.
– Tak sądzę. Wnioskuję to z ramienia pochylonego do przodu.
Teraz kliknął w film. Trwał dziewiętnaście sekund i został nagrany trzy minuty po
dziewiątej.
– Mniej więcej na kwadrans przed zastrzeleniem Pära – zaznaczył Folke, nim włączył play.
Christer drgnął, kiedy zobaczył obiektyw komórki omiatający stok i jezioro. Las szumiał, a
nieco dalej trzepotały skrzydłami dwa kruki. Wyglądało to, jakby się bawiły, ganiając wokół
wierzchołka świerka. Powolne panoramowanie objęło teraz wywrócone pniaki, a potem Pära
siedzącego nieruchomo na plecaku, z parującym kubkiem kawy w dłoniach i sztucerem opartym
o pień pobliskiej sosny. Kiedy spostrzegł, że jest filmowany, spojrzał w aparat i uśmiechnął się
ze znużeniem. Ostatnie ujęcie było zbliżeniem stopy Pära w wysokim bucie.
– Czy na tym filmie da się dostrzec coś dziwnego? – zapytał Geir. – Puść go jeszcze raz.
Obejrzeli film cztery razy, lecz nie zobaczyli nikogo oprócz Pära i nie usłyszeli niczego
prócz odgłosów lasu i lekkiego szelestu kurtki Alvy, kiedy się poruszała.
Ostatnie zdjęcie przedstawiało Pära i zostało zrobione na trzy minuty przed jego śmiercią.
Siedział wciąż w tej samej pozycji jak na filmie, z tą różnicą, że odstawił termos z kawą i
spoglądał na jezioro, zamiast patrzeć prosto w aparat.
Aby podkreślić, że pokaz się skończył, przynajmniej na dziś, Geir uniósł się na krześle i
przysunął z nim do stołu. Folke wyłączył projektor i zdjęcia na białej tablicy znikły.
– Czy w telefonie znalazło się coś ciekawego? – zapytał Geir.
– Nie – odparł Folke. – Ani nie dzwoniła, ani nie próbowała się do nikogo dodzwonić
wczoraj rano. Nie było też esemesów.
– A telefon Pära?
– Żadnych połączeń rano, ale są oczywiście numery i kontakty do przejrzenia. Jeszcze nie
zdążyłem.
Geir powoli kiwał głową, jednocześnie coś notując. Potem wstał i odwrócił tablicę do
zwykłej pozycji, tak że strona z mapami i nazwiskami znów stała się widoczna. Wcześniej
podczas zebrania napisał pod nazwiskiem Klasa Sannera „spór o spadek” oraz „wilk?” przy
Bertilu Öyu i Oliverze Långströmie. Koło Ulfa Setha widniały słowa „koledzy/przyjaciele”, a
przy Janet Antonsson „dawny związek”. Pod nazwiskiem Ernsta Losjö znalazła się uwaga
„sprawa o las”. Tylko Henrik Åhman nie miał z Pärem żadnych znanych im powiązań.
– Urban, jak ci poszło z rejestrem karnym? – zapytał.
– Miło, że pytasz.
Urban rozluźnił ręce skrzyżowane wcześniej na piersi i zaczął kartkować swój notatnik.
– Znalazłem trzy wpisy. Ulf Seth wpadł trzy lata temu na oszustwie podatkowym. Wywinął
się grzywną. Jan-Åke Qvist był w zeszłym roku sądzony za pędzenie bimbru. Też dostał
grzywnę. I jeszcze Henrik Åhman, który osiem lat temu miał dozór elektroniczny za pobicie.
– Jakie pobicie? – zainteresował się Geir.
– Nic więcej nie wiem, ale chyba niezbyt poważne, skoro skończyło się na dozorze. Mogę
sprawdzić dokładniej.
– Kim on właściwie jest? – zapytał Christer, zwracając się do Folkego, który miał go
wczoraj na swojej liście osób do przesłuchania.
– Mieszka w Varbergu – odpowiedział Folke. – Jeśli dobrze pamiętam, to jego pierwsze
polowanie w tych stronach. Zeszłej jesieni zdał egzamin łowiecki.
– Czy podczas polowań wynajmuje jakiś dom w okolicy? – zapytał Christer. – Betty i ja
chcemy przesłuchać go później, kiedy będziemy u Janet Antonsson.
– Ma przyczepę kempingową, stoi przed domkiem rybackim w Uvanå. Wiesz, gdzie to jest?
Christer skinął głową.
– To dobrze – odrzekł Geir. – Pojedziecie tam, kiedy skończymy tutaj. A tobie, Urban,
przypadnie zaszczyt przejrzenia ksiąg rachunkowych Pära.
– Pasjonujące – mruknął Urban.
– Możliwe, że nie jest to najbardziej emocjonujące zadanie, ale musi być zrobione
porządnie. Po pierwsze, mamy sprawę o las z Ernstem Losjö. Pär prowadził też interesy z
innymi osobami spośród kręgu podejrzanych. Albo z ich krewnymi. Jak nam powiedzieli
Christer i Betty, jego żona i brat potwierdzili, że był dość bezwzględny w interesach.
– I myślisz, że to można znaleźć w jego księgach. – Urban parsknął śmiechem. – Gospodarka
leśna nie funkcjonuje teraz najlepiej. Ale okej, zrobię, co mogę.
Geir nie skomentował słów Urbana, tylko zwrócił się bezpośrednio do Folkego:
– Ty dalej pracuj nad telefonem i komputerem Pära. Życzę wam wszystkim powodzenia.
32
Z
aczynał już zapadać błękitnawy zmrok
, kiedy Petra po raz drugi tego dnia skręciła na parking
przed ubojnią. Po porannym tłoku nie pozostał nawet ślad. Plac był pusty, nie licząc dwóch
samochodów stojących obok siebie jak dwaj plotkujący przyjaciele. Bertila Öya i Fransa
Mogårda.
Otworzyła drzwi i wysiadła. Nie umiała się w pełni zaangażować w sprawę wilka, ale
przynajmniej miała jakieś zajęcie. Pretekst, by wyjść z komisariatu.
W oknie świeciło ciepłe światło, a kiedy podeszła bliżej, usłyszała włączone radio. Pchnęła
obiema rękami wielkie drzwi i przeszła slalomem między lśniącymi czerwienią tuszami łosi do
stołu na samym końcu pomieszczenia.
– Znowu? – zdziwił się Bertil, w fartuchu i rękawiczkach ochronnych. – Myślałem, że masz
teraz coś innego do roboty.
– Bo mam – odrzekła.
– Dobrze, że przynajmniej znaleźliście dziewczynkę – dodał Bertil, po czym odwrócił się do
niej plecami i znów zabrał do porcjowania.
Frans ściszył radio. Potem wziął od Bertila kawał mięsa wielkości pięści, a ten go
poinstruował:
– Tego możemy też użyć do gulaszu.
Bertil każdego roku próbował uczyć młodszych członków grupy, lecz zainteresowanie
żmudną pracą przy rzeźnickim stole było niewielkie. Najczęściej tylko w przypadku przydziału
mięsa dla siebie interesowali się na poważnie, czym jest filet, a czym nerkówka. Petra miała
podobnie. Dopiero w tym roku poświęciła na to czas, mając poczucie, że nie musi się spieszyć
do domu. Została w poniedziałek i wtorek wieczorem i pomagała tyle, ile umiała. Hannes i
Lasse dobrze radzili sobie bez niej.
Frans oderwał od rolki kawałek papieru do pieczenia, napisał ołówkiem drukowanymi
literami „Na gulasz” i przymocował kartkę do mięsa. Potem włożył wszystko do plastikowego
woreczka. Miska, którą wziął ze sobą, by zabrać mięso do domu, była już pełna prawie do
połowy.
Petra stanęła obok Bertila przy stole, opierając się o jego krawędź. Oddzielał nożem tłuszcz
od łopatki miękkim, niemal pieszczotliwym ruchem, nim robił głębokie nacięcie wokół mięśnia.
To było solidne rzemiosło. Przyjemnie się oglądało.
– Czy mogłabym porozmawiać z tobą przez chwilę na osobności? – zapytała.
Nóż znieruchomiał. Frans też zamarł w połowie ruchu.
– Ze mną? – upewnił się Bertil. – A o co chodzi?
Patrzył na Petrę ze zdziwieniem.
– Chyba nie sądzisz, że zabiłem Pära? Znałem go od takiego.
Pokazał ręką gdzieś na wysokości kolana.
– Nie zajmuję się sprawą śmierci Pära. Chodzi o coś innego. Możemy gdzieś pójść na
chwilę?
Petra starannie zamknęła za sobą drzwi do świetlicy.
Nie było sensu dłużej go dręczyć, więc zapytała krótko i bez ogródek:
– Co robiłeś w zeszły czwartek? Czwartego.
Bertil popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Co robiłem? A jakim cudem taki wolny strzelec jak ja ma pamiętać? Nie latam wszędzie z
organizerem czy jak to się tam nazywa.
– Rozumiem – odrzekła z uśmiechem.
– A mogę wiedzieć, czemu pytasz? Trochę się zaniepokoiłem.
– Prowadzę śledztwo w innej sprawie. Potraktuj to jako rutynowe pytanie. Ale jeśli masz na
tamten dzień alibi, chciałabym je znać.
– Alibi? – powtórzył Bertil. – Chyba nie potrzebuję alibi, skoro to tylko rutynowe pytanie.
Podniósł dłonie i poruszył palcami w rękawiczkach.
– Muszę zadzwonić do domu i zapytać Verę – powiedział.
Petra patrzyła, jak zdejmuje rękawiczki i wyrzuca je do kosza. Podniósł słuchawkę
wiszącego na ścianie telefonu i zaczął wybierać numer. Staromodna tarcza z cyframi terkotała
lekko przy obracaniu.
Kiedy Bertil rozmawiał, Petra zatopiła się w myślach, wspominając czasy, kiedy znało się
numery telefonów na pamięć i nie wpisywało wszystkiego do komórki. Nadal nie pamiętała
numeru Lassego, choć ostatni raz zmienił go ponad cztery lata temu.
– Byłem na badaniach kontrolnych w ośrodku zdrowia – oznajmił Bertil, odkładając
słuchawkę. – Piętnaście po jedenastej.
Piętnaście po jedenastej. Miałby mało czasu, by zdążyć do Nain.
– U jakiego lekarza?
– U Johana Levéna. Nie wierzysz mi?
– Uspokój się, Bertil. To tylko rutyna.
Przyglądał się jej przez chwilę.
– Nie zabiłem żadnego wilka. Bo do tego zmierzasz, prawda?
– Musimy sprawdzać informacje, które dostajemy – wyjaśniła Petra. – Nie bierz tego do
siebie.
– Chętnie bym się dowiedział, komu przyszło do głowy, że mógłbym zrobić coś takiego.
Bertil podszedł do niewielkiego blatu i wyjął z szuflady nową parę rękawiczek.
Kiedy wrócili do ubojni, Frans stał nad miską, rozmawiając szeptem z Oliverem
Långströmem, lecz na widok Bertila i Petry od razu umilkli.
Czasem ma się szczęście, pomyślała Petra.
– Dobrze, że przyszedłeś – zwróciła się do Olivera. – Z tobą też chciałabym przez chwilę
porozmawiać.
– Ze mną?
Oliver wyciągnął jedną rękę. Reklamówka Lidla, którą w niej trzymał, zaszeleściła w
powietrzu. W drugiej ręce miał siatkę ze sklepu monopolowego, która wydawała się cięższa.
– Idziesz na imprezę? – zapytała Petra.
– Nie całkiem. Będziemy się tylko kąpać. W balii.
Oliver rzucał Fransowi i Bertilowi przez ramię przesadnie niespokojne spojrzenia, kiedy
Petra prowadziła go do świetlicy Jakby zamierzała go porwać.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, zadała mu to samo pytanie, co Bertilowi.
– Niech pomyślę – odparł i pociągnął za ucho, w którym tkwił plastikowy kolczyk,
rozciągający otwór w płatku ucha tak, że można było przez niego patrzeć. W drugim tkwił kieł
jakiegoś drapieżnika.
Dzięki Bogu, Hennes nigdy nie miał takich pomysłów. Kolory włosów Nellie, od różowego
przez zielony do kruczej czerni, były w porównaniu z tym łatwiejsze do zaakceptowania.
– A właściwie czemu o to pytasz? – zainteresował się w końcu Oliver.
– Rutyna. Chodzi o śledztwo.
– Które ma coś wspólnego z Pärem Sannerem?
– Odpowiedz tylko na pytanie, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
Wielkie nieba, czy to musi być takie trudne? Petra starała się ukryć narastającą irytację.
– Czy mogę dostać adwokata? – zapytał ze złośliwym uśmiechem.
– Aby odpowiedzieć na moje pytanie – nie. Ale jeśli nie podoba ci się to miejsce, możemy
jechać na komisariat. Mnie tam wszystko jedno. I tak wracam do Hagfors.
Oliver obiema rękami nacisnął czapkę mocniej na głowę.
– Jeśli się nie mylę, pracowałem wtedy po południu. Nie mam stu procent pewności, ale
mogę sprawdzić w domu.
– Zrób to – powiedziała Petra. – Muszę mieć nazwisko osoby, która może to potwierdzić
także podczas rozprawy, więc daj znać, jak tylko będziesz wiedział. Mój numer telefonu jest na
liście członków.
– Rozprawy? – zdziwił się Oliver. – Jakiej rozprawy? Mam przecież alibi.
– Rób tylko, co ci mówię. Teraz możesz iść się kąpać, jeśli chcesz.
33
D
obrze, że mogłeś przyjść
– powiedziała Magdalena, wsadzając Liv do chodzika i patrząc,
jak pędzi przez hol do salonu.
W końcu coś pozwoliło jej zapomnieć na chwilę o ząbkowaniu.
– Nie ma sprawy – odparł Peo. – I tak nie miałem nic do roboty.
Magdalena zerknęła na niego ukradkiem i zobaczyła, jak przygląda się Liv. Czy to się uda?
Nie miała jednak wielkiego wyboru.
Liv była tak uciążliwa, że Magdalena przez całe popołudnie nie mogła wykonać ani jednej
rozmowy służbowej. Tak jakby mała za każdym razem wyczuwała, że matka chce podjąć taką
próbę, i specjalnie darła się jeszcze głośniej.
– Jaka prędkość – zauważył Peo.
– Tak – zgodziła się Magdalena. – Uwielbia to.
Peo poszedł za Liv i trochę niezgrabnie usiadł na kanapie. Czy siadał na niej po raz
pierwszy? Była niemal skłonna w to uwierzyć. Liv zareagowała na to, biorąc rozpęd i
najeżdżając prosto na jego nogę.
– Ajaj – zażartował Peo. – Nie chcesz chyba przejechać swojego starego dziadka?
Liv najpierw obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem, a potem roześmiała się po raz pierwszy
tego dnia.
– Ajajaj! – powtórzył Peo, zachęcony jej reakcją.
Magdalena stała, patrząc na nich. Może się uda choć przez chwilę. Miała nadzieję, że
przynajmniej zdąży zadzwonić na policję.
Liv znów ruszyła, tym razem w stronę regału, gdzie próbowała sięgnąć po kolorowe
książeczki, ale poddała się i pojechała w stronę stolika przy kanapie.
– Żeby tak mieć połowę tej energii – powiedział Peo. – Starczyłoby na długo.
– Pewnie tak – odrzekła Magdalena i ziewnęła.
Jak to sobie właściwie wyobrażała, kiedy zgodziła się wrócić do pracy? Ledwo do niej
usiądzie, zaśnie po dziesięciu sekundach.
– Mówią, że takie chodziki nie są dobre dla rozwoju dziecka – zauważył Peo.
Magdalena westchnęła. Dobrze wiedziała, skąd pochodzi ta informacja.
– Kerstin tak powiedziała, tak?
Peo poruszył się niespokojnie w miejscu.
– Ale możesz ją uspokoić, że nie ma zagrożenia, jeśli dziecko nie siedzi zbyt długo. Sam
widzisz, jaką Liv ma z tego frajdę.
Liv zaczęła naciskać guziki na pulpicie i pokój wypełniły mechaniczne głosy zwierząt.
– Nie musisz się tak złościć – odrzekł Peo.
– Tak? Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest złe albo szkodliwe. Ciągle tylko słyszę,
jak postępowała z dziećmi Kerstin i jak to robią jej koleżanki z pracy. Bez przerwy. Nie jest
łatwo być zawsze perfekcyjną.
Peo nacisnął przycisk z kotkiem i rozległo się głośne miauczenie. Liv patrzyła na niego
szeroko otwartymi oczami, a potem na jego dłoń, ciekawa, na który guzik naciśnie następnym
razem. Czy on w ogóle słuchał?
– Więc mogę teraz trochę popracować?
– Oczywiście.
– Jadła niedawno, więc tylko spróbuj przez chwilę ją zabawić.
– Damy sobie radę, prawda, Liv? – powiedział, naciskając następny guzik. Rozległ się ryk
krowy. – Ale nie rozumiem, dlaczego musisz pracować na urlopie macierzyńskim.
To nie zabrzmiało jak niezręcznie ukryte oskarżenie ze strony Kerstin, raczej jak pełne
zakłopotania pytanie, ale wzięła to do siebie.
Zła matka. Zła. Zła.
– Chwilowo muszę – odparła. – Nie mamy tu żadnego reportera.
Znów powróciła myśl o pakiecie oszczędnościowym. Kłuła ją i uwierała.
Co z nią będzie, jeśli zamkną lokalną redakcję? Zostanie wolnym strzelcem? Ann-Sofie była
teraz redaktorem niedzielnego dodatku popołudniówki i Magdalena mogłaby się tam wkręcić,
gdyby chciała. Może też pisać do paru tygodników. O ludzkich losach z mniej lub bardziej
szczęśliwym zakończeniem. Albo się przekwalifikować. Zostać nauczycielką. Albo
pielęgniarką. Albo.
Czy powinna coś powiedzieć o tym pakiecie? Nie, nie chciała martwić ojca. Wiedziała, że
jej plany dotyczące freelancingu nie wystarczą, by go uspokoić. Tylko stała praca mogła dać
prawdziwe poczucie bezpieczeństwa.
Najlepiej w hucie, pomyślała i uśmiechnęła się. Takie przynajmniej żywił przekonanie przez
cały okres jej dorastania. Zamknięcie walcowni na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy
pracę straciło prawie osiemset osób, naruszyło obraz jego świata, ale potem odzyskał spokój i
pracował w wytłaczalni aż do emerytury.
Dokładnie w chwili, gdy wybrała w komórce bezpośredni numer do Petry Wilander,
usłyszała kroki Nilsa z kuchni.
– Skończyłem – oznajmił. – Mogę teraz pograć na PlayStation?
– Pół godziny. Ale pod jednym warunkiem.
Nils przewrócił oczami.
– Że cię uściskam?
– Skąd wiedziałeś?
Magdalena przytuliła go do siebie, a Nils mocno ją objął.
– Co miałeś zadane? – zapytał Peo.
– Mieliśmy przeczytać rozdział z książki pod tytułem Mini – odrzekł Nils. – O małym trollu.
Liv znudziła się już głosami zwierzątek i przypomniała sobie o ząbkowaniu. Wsadziła
rączkę do buzi i zaczęła cicho popłakiwać.
– Biedne maleństwo – ulitował się Peo i zaczął ją wyjmować z chodzika.
Wyplątał ostrożnie jej stópki, które uwięzły w materiale, jakby w obawie, że odpadną, jeśli
pociągnie za mocno.
Magdalena chciała już mu pomóc, ale pozwoliła, by zrobił to sam. A Liv niespodziewanie
ucichła w chwili, gdy znalazła się w jego ramionach. Peo się wyprostował, wyglądał niemal na
dumnego z siebie.
– Pamiętam, że ty też miałaś problemy z ząbkowaniem, Magda. Nawet jeszcze większe.
– Tak? To sporo wyjaśnia.
Pamiętał takie rzeczy z jej dzieciństwa? Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
– Jesteście takie podobne – ciągnął. – To czasem aż okropne.
Patrzyła na niego, jak stał, trzymając Liv w mocnym uścisku. Wielką dłonią obejmował jej
drobne plecki.
Czy mnie kiedykolwiek tak trzymał?
– Naprawdę? – zapytała.
– No pewnie.
Peo uśmiechnął się do Liv, która złapała za kołnierzyk jego koszuli i lekko pociągnęła.
– Tak, oprócz koloru oczu – dodał.
Liv odziedziczyła zielone oczy Pettera zamiast jej bladoniebieskich. Czy któregoś dnia
kogoś nimi oczaruje, tak jak Petter oczarował ją?
Nils cofnął się nagle, wyswobodził z objęć Magdaleny i pobiegł na górę. W chwilę później
zatrzasnął głośno drzwi.
– Oj! – zmartwił się Peo. – Co się stało?
Magdalena wyczuwała, o co chodzi, lecz nic nie powiedziała. Peo na pewno by pomyślał,
że Nils zareagował przesadnie.
Poszła na piętro i zapukała delikatnie do zamkniętych drzwi. Ze środka nie dobiegł żaden
głos.
Zapukała jeszcze raz, nim uchyliła drzwi. Nils leżał na łóżku na brzuchu, z głową pod
poduszką.
– Mogę wejść? – zapytała.
Spodziewała się protestu, lecz gdy go nie usłyszała, podeszła do łóżka i usiadła.
– Co się stało, kochanie? – zapytała. – Czemu tak posmutniałeś?
Spod poduszki dobiegło niezrozumiale mamrotanie.
– Wiesz, nie słyszę ani słowa.
Nils odłożył poduszkę i usiadł na łóżku. Magdalena nie znała nikogo, kto płakał w taki
sposób – łzy naprawdę toczyły się po jego policzkach, duże i lśniące jak perły.
– Wszyscy lubią Liv bardziej niż mnie – powiedział.
Głos mu się załamał i przeszedł w falset.
– To nieprawda i dobrze o tym wiesz.
– To jest prawda!
– Ale czemu tak mówisz?
– Bo tak jest. Ty i Petter przez cały czas mówicie o niej i o tym, jaka jest do was podobna.
Dziadek też. Ja nie jestem do nikogo podobny. Nawet nie wiem, kiedy mam urodziny.
Popłynęło więcej łez.
Od kursu dla rodziców adopcyjnych, który zrobiła razem z Ludvigiem w innym czasie i w
innym życiu, była przygotowana na takie pytania i wątpliwości. Teraz jednak poczuła się
zupełnie bezradna.
– Dla mnie nie ma znaczenia, do kogo jesteś podobny, Nils. Kocham cię ponad wszystko na
świecie. I tata też.
Pogłaskała go po zgarbionych plecach.
– Nie – odparł. – Bo on woli Märtę.
– Zapewniam cię, że nie.
– Skąd możesz wiedzieć?
Niełatwo mieć dwoje młodszego rodzeństwa, niemal jednocześnie z obu stron. Ludvig i ona
już o tym rozmawiali.
Magdalena nadal głaskała go po plecach, jeszcze raz opowiadając historię o tym, jak
pewnego razu stał się ich dzieckiem. O telefonie z ośrodka adopcyjnego, na który tak długo
czekali, o liście ze zdjęciem, długiej podróży do Hanoi i ich pierwszym spotkaniu w domu
dziecka.
– Byłeś największym cudem, jaki w życiu widzieliśmy. Jestem pewna, że właśnie ty miałeś
do nas trafić. To o tobie marzyłam i za tobą tęskniłam przez całe swoje życie.
Magdalena czuła, jak Nils się odpręża, słuchając dobrze znanej historii, i płacz zaczyna
powoli ustawać.
Po chwili jednak niespodziewanie się wzmógł.
– Nie mam nawet żadnego zdjęcia z czasów, kiedy byłem mały. Liv ciągle robicie zdjęcia.
Ja nie mam nic.
To była prawda. Nic nie zostało po pożarze. Zupełnie nic. Magdalena poczuła ucisk w
gardle na myśl o albumie z pierwszych dni Nilsa z nimi, który pochłonęły płomienie. Zamiast
odpowiedzieć, położyła się obok i zanurzyła nos w jego włosy.
– Wiesz, Nils, wszyscy rodzice, którzy spodziewają się drugiego dziecka, zastanawiają się,
czy będą umieli kochać je równie mocno jak to, które już jest. To wydaje się niemożliwe. A
jednak mogą. Wszystkie dzieci zajmują równie ważne miejsce. I zapewniam cię, że kocham cię
dokładnie tak samo jak Liv.
Objęła go ramieniem i mocno przytuliła.
– Wierzysz mi? – zapytała.
Czuła, jak lekko drżą mu ramiona.
– Ale Petter bardziej kocha Liv – nie ustępował Nils. – O wiele bardziej.
– Nie o wiele. Może trochę. Ale ty też kochasz tatę trochę bardziej niż Pettera, prawda?
Magdalenie brakowało czasem tej prostej relacji w rodzinie biologicznej, gdzie nie trzeba
przez cały udowadniać miłości i na nią zasługiwać.
Wróciła pamięcią do odległych czasów, kiedy stała z Ludvigiem przy łóżeczku Nilsa i
patrzyli oboje w ciemności, jak zasypia.
– Pomyśl, że właśnie nam trafił się najładniejszy chłopczyk.
– Prawda? I to zupełnie obiektywnie – dodawało któreś z nich i wybuchali śmiechem.
– Oczywiście. Zupełnie obiektywnie.
Teraz myślała o tym sama wieczorami. Choć Petter bardzo lubił Nilsa, nigdy nie poczuje
tego samego.
Tylko jeden człowiek naprawdę wie, jaki wspaniały jest Nils. Ludvig.
Z własną zazdrością wobec Vendeli i Vanessy też starała się jakoś sobie radzić. Sama.
Petter na początku wspierał ją i pocieszał, kiedy czuła się wykluczona, ale teraz chyba sądził, że
wszystko się już unormowało.
I właściwie powinno. A jednak czuła ukłucie w środku, kiedy przy dziewczynkach Petter
śmiał się tak, jak teraz przy niej prawie nigdy się nie śmiał. I nadal była zazdrosna o ich
wspomnienia i wspólne historie, choć zwykle nie dawała tego po sobie poznać.
Mimo wszystko była dumna z tego, jak sobie z tym wszystkim radzili. Kiedy coś nie
wychodziło tak, jak z początku zakładali, starali się przynajmniej jak najlepiej odnaleźć w
sytuacji, stworzyć coś pięknego z okruchów, nawet jeśli czasem uwierało i sprawiało ból.
– Już trochę lepiej? – zapytała.
– Trochę – przyznał Nils. – Ale tęsknię za tatą.
– On też za tobą tęskni, jestem pewna. Chcesz teraz do niego zadzwonić?
Nils skinął głową.
Magdalena wyłączyła numer Petry Wilander i podała mu telefon.
34
Z
nowu byli w drodze na północ
. Betty siedziała na miejscu dla pasażera zatopiona we
własnych myślach, opierając łokieć o okienną listwę.
Christer koncentrował się na prowadzeniu samochodu i na drodze, i nawet udało mu się
ominąć wielką dziurę.
Janet Antonsson mieszkała w małym parterowym domku niedaleko ubojni, niewiele
większym od domku letniego, kilkaset metrów od Sannerów.
Zobaczyli ją z daleka, stojącą na trawniku z grabiami w rękach. Wydawała się całkowicie
pochłonięta pracą, podniosła wzrok dopiero wtedy, gdy Christer skręcił na podwórze.
Podchodząc do nich, wyjęła z uszu słuchawki i wcisnęła je do kieszeni kurtki. Rude włosy
lśniły pod czapką.
Przeszła powoli ostatnie kroki dzielące ją od samochodu, ciągnąc po ziemi grabie jak kijek
do nordic walking.
– Możemy wejść na chwilę? – zapytał Christer. – Chcielibyśmy porozmawiać.
Janet rozejrzała się dookoła, jakby w obawie, że ktoś ich zobaczy, po czym odstawiła grabie
pod ścianę i weszła pierwsza po schodkach.
Zanim zdjęła kurtkę, wyjęła komórkę i słuchawki i położyła wszystko na małej komodzie.
Dwie czarne kocie sylwetki z drewna wspinały się po kuchennych drzwiach – jedna w górę,
druga w dół.
– Słucham audiobooków – wyjaśniła. – Odwracają myśli.
Christer chrząknął, zdejmując buty.
W pomieszczeniu unosiła się ciężka woń kadzidła, zmieszana z zapachem zimnych i
wilgotnych ubrań.
– Muszę najpierw zapytać, jak czuje się Alva – zaczęła Janet, kiedy weszli do kuchni. – Nie
mogę myśleć o niczym innym.
Stała na środku, trochę niepewnie, jakby nie wiedziała, czego od niej oczekują. Czy
powinna usiąść, czy zaproponować im kawę?
– Wygląda na to, że całkiem nieźle, zważywszy na okoliczności – odparł Christer.
Tyle chyba mógł powiedzieć.
– Byłaś w związku z Pärem Sannerem, prawda? – przeszedł do rzeczy.
– Ale… na Boga, to było sto lat temu.
Christer i Betty usiedli obok siebie przy kuchennym stole.
– Szukamy prawdopodobnego motywu pośród wszystkich członków grupy – rzekła Betty. –
Złamane serce do takich należy.
– Złamane serce? – parsknęła Janet. – Ty to umiesz mówić.
Spojrzała na stojące najbliżej krzesło, ale chyba nie miała ochoty z nimi usiąść.
– Możliwe, że wtedy miałam złamane serce, ale to przecież było tak dawno. Zupełnie nie
rozumiem, skąd wam to przyszło do głowy.
– Nawet jeśli człowiek znów potrafi być szczęśliwy, zostaje blizna, która czasami boli.
Betty spojrzała na Christera, a on sam słyszał, że brzmi w tej chwili jak coś pomiędzy
psychologiem i romansem w odcinkach. Ale to prawda. Mogło tak być.
– Wystarczy ich nie dotykać – odparła Janet. – To znaczy, tych blizn. Nie poświęciłam
Pärowi ani jednej myśli od dziesięciu lat. Nie w tym sensie.
– Nie masz dzieci? – zapytała Betty.
– Na pewno już wiecie, że nie. Ale co to ma do rzeczy?
– Czy możesz opowiedzieć o środowym poranku? – zapytał Christer. – I usiądź, proszę.
Janet niechętnie wzięła krzesło i wysunęła je daleko od stołu, nim usiadła. Oświetlona
kuchnia wyraźnie odbijała się w oknie.
– Tak jak już wcześniej mówiłam, zaparkowaliśmy na placu i poszliśmy razem przez las.
– Jaki panował nastrój? – zapytała Betty.
– Mniej więcej taki jak zawsze. Dobry. Pełna koncentracja. Choć jest trochę inaczej, kiedy
ma się w grupie dziecko.
– To znaczy jak?
– Tak jakby wszyscy dbali o to, by się dobrze czuło. Wtedy jest inaczej.
Janet szukała właściwych słów.
– Wszyscy starają się być uprzejmi i jakby to powiedzieć… otwarci. Normalnie zagłębiają
się bardziej w swoim świecie.
Christer miał wrażenie, że rozumie, o co jej chodzi.
Janet mówiła dalej, prawie automatycznie, o strzale, który usłyszała, i pytaniach Waldemara,
kto strzelał. I jak nieprzyjemnie się poczuła, kiedy nikt się nie przyznał. Już wtedy miała obawy,
że coś jest nie tak.
Christer zastanawiał się, ile razy opowiadała od wczoraj tę historię.
– Wiem, że to zabrzmi głupio, ale czasami czuję takie rzeczy. Czuję je w całym ciele i widzę
przed sobą obrazy.
– To znaczy jak? – zaciekawiła się Betty. – Opowiedz nam o tym.
– Zdarzyło mi się to parę razy – zaczęła Janet. – Raz, kiedy mieliśmy pożegnać kolegę, który
odchodził z pracy, Görana Nilssona, jeśli pamiętacie. Umówiliśmy się w Pielgrzymie w
Ekshärad, ale minęła godzina, a on nie przyszedł. Wtedy poczułam ucisk w piersi i zobaczyłam
zielony samochód znikający pod taflą jeziora. To było tak niewiarygodnie silne i rzeczywiste.
Więc powiedziałam innym, że on chyba nie przyjedzie, bo zdarzył się wypadek.
– I tak było? – zapytała Betty.
– Wpadł w poślizg i zjechał prosto do Klarälven.
– Przeżył?
– Nie – odparła Janet. – Nie przeżył.
Christer nie potrafił odgadnąć, co Betty sądzi o tej historii, lecz słuchała w skupieniu.
– Nie widziałaś przypadkiem, kto zastrzelił Pära?
Nie mógł się powstrzymać.
– Kpisz sobie ze mnie? – zapytała Janet.
Christer sam nie umiał na to odpowiedzieć.
– Może widziałam rzeczy, które mogą wam pomóc – ciągnęła Janet. – Ale nie interesuje
mnie rozmowa z ludźmi, którzy uważają, że zmyślam.
W głosie Janet nie było gniewu, po prostu stwierdziła fakt. Kiedy na jej kolana wskoczył
bury kot, zaczęła go głaskać, nie patrząc na niego, od głowy do końca ogona.
– Nie – zaprzeczył Christer z całym przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć. – Nie uważam,
że zmyślasz.
Janet pokiwała głową.
– Nie widziałam całej osoby ani jej imienia. Myślę, że najlepiej odbieram kolory.
Popatrzyła przez chwilę na kota, pogłaskała go po pyszczku, a on ułożył się wygodnie i
zmrużył oczy.
– Tuż przed usłyszeniem tego strzału miałam wewnętrzny obraz rękawicy.
– Rękawicy?
Z trudem stłumił śmiech. Na szczęście Janet chyba niczego nie zauważyła.
– Była czarna albo ciemnobrązowa, z dzianiny, ze skórą po wewnętrznej stronie. A na
mankiecie było naszyte jakieś logo.
Zamknęła na chwilę oczy i dokończyła:
– Logo było w jaśniejszym odcieniu brązu niż cała rękawica i miało pomarańczowy napis.
Nie wiem dokładnie, jaki, ale zaczynał się na J.
35
M
agdalena zamknęła drzwi sypialni
i znów wybrała numer Petry. Kiedy wybrzmiewały kolejne
sygnały, siedziała na brzegu łóżka z blokiem rysunkowym Nilsa na kolanach i nasłuchiwała w
napięciu odgłosów z salonu.
Tak, na razie Liv dobrze się bawiła z dziadkiem.
– Wilander.
– Cześć, tutaj Magda.
– O, wróciłaś do pracy.
– Tak, jak mamy morderstwo, to trzeba pomóc.
Usłyszała, jak Liv na dole zaczyna płakać.
– Morderstwo? To przecież wcale nie jest pewne.
Petra potrafiła być czasami niewiarygodnie poprawna i trudna w kontakcie. Prawie tak, jak
Christer.
– Okej – zgodziła się, starając się, by jej głos nie był spięty ani poirytowany. – Ponieważ
jednak taka informacja wyciekła do radia, zakładam, że jakieś przesłanki wskazują na działanie
zaplanowane.
– Nie pracuję nad tym, jak wiesz. O wszystkim, co dotyczy sprawy Sannera, musisz
rozmawiać z Geirem.
Płacz Liv przybierał na sile. Pewnie było go słychać aż w komisariacie.
– Nie masz łatwo, co? – zagadnęła Petra.
– Nie, naprawdę. Mój tata zajmuje się teraz małą. Rozwiązanie awaryjne.
Magdalena usłyszała odgłos zamykanych drzwi, a radio zagrało głośniej. Potem Petra
wróciła.
– Mogę podać ci jedną informację – rzekła ściszonym głosem. – Ale nie mów, że wiesz to
ode mnie. Dowiedzieliśmy się, że to Pär Sanner znalazł wilka. Tego zabitego w Nain.
– Skąd wiecie?
– Kolega z grupy, który był z nim razem tamtego dnia, przyszedł o tym opowiedzieć, ale nie
mogę podać jego nazwiska.
Magdalena próbowała ignorować płacz Liv. Odwróciła kartkę w bloku i notowała słowa
Petry.
– Chcesz powiedzieć, że może istnieć związek między zabójstwem – przepraszam,
podejrzeniem zabójstwa – a wilkiem?
– Trudno powiedzieć.
– Ale mogło tak być – ciągnęła Magdalena. – Informacja wypłynęła właśnie teraz.
– Tak, oczywiście. Może istnieć związek. Ale ja nie chcę widzieć mojego nazwiska w
gazecie. Idź teraz do malej.
Magdalena podniosła się z łóżka i zbiegła ze schodów, zaskoczona rozmownością Petry.
Ona chce mi pomóc.
– Z początku szło bardzo dobrze – oznajmił Peo, kołysząc ryczącą Liv. – A potem już nie.
Magdalena wzięła małą, poczuła na twarzy jej mokre paluszki.
– I tak dziękuję – powiedziała. – Udało mi się coś załatwić.
– Chyba niewiele.
– Lepsze niż nic. Mógłbyś jeszcze przyjść na trochę jutro?
Peo uśmiechnął się lekko do Liv, która przestała płakać i oparła czółko o policzek mamy.
– Tak, chętnie.
– Możesz zabrać ją na spacer. Zwykle się jej podoba.
Peo wyszedł do holu i zaczął wkładać kurtkę. Magdalena poszła za nim.
– Wiedziałeś, że Pär znalazł wilka w Nain? – zapytała.
– Naprawdę? O, cholera.
Peo uporał się z zamkiem błyskawicznym i podniósł na nią wzrok.
– Informacja od policji. O tym mam napisać na jutro.
Kiedy Petter raczy wrócić do domu.
Przyczepa Henrika Åhmana stała koło domku rybackiego. W świetle dziennym Christer
widział ją wyraźnie, ale teraz miał kłopot z jej odnalezieniem. Po dłuższym błądzeniu i
dwukrotnym zawracaniu udało im się w końcu znaleźć wąską ścieżkę.
– Ciekawe, czy sama Janet wierzy w to z rękawicą – zastanawiał się Christer. – To brzmi
jak zupełne wariactwo.
– Tak, ale istnieją ludzie, którzy mają taki dar – odrzekła Betty. – Choć pozostaje pytanie,
czy ona do nich należy, czy tylko udaje. Zielony samochód w Klarälven to żaden dowód.
Tak, w tej pracy człowiek styka się z różnymi dziwnymi rzeczami, pomyślał Christer i
wyłączył silnik.
Światło paliło się i w domku rybackim, i w przyczepie Åhmana, a od strony jeziora
dobiegało coś w rodzaju muzyki tanecznej.
– Kąpią się? – zapytała Betty.
– Na to wygląda.
Wokół balii stojącej przy domku płonęło kilka pochodni w metalowych uchwytach
wkopanych w ziemię. Z parującej wody wystawały cztery głowy. Christer od razu rozpoznał
Olivera, Jana-Åkego i Ulfa. Czwarty był odwrócony do niego plecami.
Kiedy podeszli bliżej, usłyszeli przebijające się przez muzykę gniewne glosy.
– Może pojedziesz do domu i zajmiesz się mamusią, która jest taka chora?
– Nie zrobiłem tego! – krzyknął Jan-Åke i wstał, trzymając w dłoni puszkę piwa. –
Zrozumcie to wreszcie, do cholery!
Christer przystanął i dał znak Betty, by zrobiła to samo. Powinni tego posłuchać. Myśliwi
byli tak wzburzeni, że nawet ich nie zauważyli.
– Ale zgodzisz się, że tajming był niewiarygodny – odparł Oliver. – Wystarczy, że się
przyznasz, a inni unikną tego pieprzonego terroru policji.
– Daj spokój – burknął Jan-Åke i powiódł wzrokiem dookoła. – Naprawdę wszyscy
myślicie, że to ja?
Woda ściekała z jego wypukłego, owłosionego brzucha.
– Naprawdę?
Kiedy nikt nie odpowiedział, wygramolił się ociężale z balii i zdjął szarpnięciem ręcznik
kąpielowy, leżący na krześle koło stopnia.
– A jak łatwo ci było dać policji inny sztucer niż ten, który miałeś ze sobą? – ciągnął Oliver.
– Choćby to.
– Uspokój się, Långström – rzucił Ulf, unosząc się do połowy.
– Chyba zwariowałeś. – Jan-Åke przerzucił ręcznik przez ramię i wszedł do domku.
Christer skinął na Betty i przeszli razem parę kroków w blasku pochodni. Głosy w balii
umilkły.
Oliver, który siedział najbliżej, wystawił rękę za krawędź i uniósł gestem, który, jak
domyślał się Christer, miał wyglądać na przyjazny i zapraszający. Obrócił parę razy puszkę
piwa, którą trzymał w dłoni.
– Mam nadzieję, że wybaczycie, ale co mamy robić – rzekł. – Biorę pod uwagę, że policja
może to źle zrozumieć, ale…
Przerwał w połowie zdania i zwrócił się do Ulfa, który siedział naprzeciw niego.
– Ścisz trochę. Nie słyszę własnych myśli.
Ulf zaczął majstrować mokrymi rękami przy małym głośniku stojącym na półce za jego
głową. Obok lśnił na podstawce telefon komórkowy.
– Siedzimy tu tylko i rozmawiamy – podjął Oliver, gdy muzyka ucichła. – Wspólna kąpiel to
taka miejscowa tradycja. Można się odprężyć. Rozgrzać i tak dalej.
Christer dostrzegł teraz, że czwartym w tym towarzystwie jest Henrik Åhman. Bardzo
dobrze.
– Nie wyglądaliście na odprężonych – zauważył.
Ulf odstawił puszkę na półkę, jakby nagle zaczęła go parzyć.
– Nie ma sprawy – stwierdził Oliver, rzucając Betty szybkie spojrzenie. – Wystarczy
wskoczyć. Jest dość miejsca.
– Myślę, że podziękujemy – odparła Betty w chwili, gdy Jan-Åke wypadł z domku i wziął
spod ściany swój rower.
– Qvist! – zawołał Oliver. – Pozdrów mamę i życz jej zdrowia,
Betty popatrzyła za nim, a Christer położył dłoń na jej ramieniu. Pozwól mu odjechać.
Henrik Åhman prawie się nie poruszał przez cały ten czas, tylko siedział zupełnie
nieruchomo, z linią wody falującą na wysokości piersi. Przypominał Christerowi dziecko, które
myśli, że stanie się niewidzialne, jeśli zasłoni oczy dłońmi.
– Rozumiem, że wszyscy jesteście w szoku – rzekł. – Ale nie będzie lepiej, jeśli będziecie
się tak zachowywać. I kłócić. Nie chcemy kolejnego wypadku.
Oliver nie odpowiedział, tylko opłukał twarz parującą wodą i znów zaczął szukać
spojrzenia Betty.
– Nie miałem na myśli nic złego, chyba to rozumiecie? Chciałem tylko być miły. Ale to
oczywiste, że jesteście tu w innym celu. W czym możemy pomóc?
Christer zwrócił się wprost do Henrika, który wciąż siedział tak samo bez ruchu.
– Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z tobą.
– Ze mną?
Henrik zamrugał oczami, jakby chciał odczynić urok.
– Tak – potwierdził Christer. – Dokładnie. Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli gdzieś pójść i
usiąść.
Zwrócił się do pozostałych kąpiących.
– Z wami też będziemy musieli jeszcze porozmawiać.
Henrik wstał przy akompaniamencie głośnego plusku. Wyszedł w kąpielówkach
przyklejonych do ud i wsunął stopy w kroksy. Wytarł powoli tors, po czym zawiązał ręcznik
wokół bioder i włożył sweter.
Christer i Betty poszli za nim przez trawnik do przyczepy. Było tak ciemno, że nie widzieli,
gdzie stawiają stopy i mieli uczucie, jakby kroczyli w powietrzu.
– Dajcie mi tylko minutę na ubranie się – poprosił Henrik i znikł w drzwiach.
Chris i Betty czekali na niego w chłodnym przedsionku.
– Co za widok – skomentowała Betty. – Czterech myśliwych kąpiących się w balii.
Christer nie widział jej twarzy, ale wyczuwał w głosie rozbawienie.
– Całkiem przyjemny, no nie? – odpowiedział.
Betty parsknęła stłumionym śmiechem.
Widzieli przez okno przyczepy, jak Henrik krąży po wnętrzu, pochyla się nad stołem, jakby
chciał coś z niego zebrać. Potem usłyszeli trzaśnięcie drzwi szafy.
– Teraz chyba się wreszcie ubrał – skonstatowała Betty. – Wejdźmy.
Henrik, który stał zwrócony do nich plecami, odwrócił się gwałtownie, gdy otworzyli
drzwi.
– Przestraszyliśmy cię? – zapytał Christer.
– Nie, skąd. Chciałem tylko trochę posprzątać. Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek mieszka
sam w przyczepie i nie spodziewa się gości.
Łóżko, stojące na prawo od drzwi, było niepościelone, a na niewielkim blacie zalegał stos
kartonów, resztki gotowych dań, rolka plastikowych torebek i opakowanie jednorazowych
sztućców. Nie był to jednak totalny syf. Christer rozejrzał się dookoła. Henrik z pewnością nie
musiał ani się wstydzić, ani sprzątać w panice.
Na stole stał laptop, modem z małą antenką i miska cukierków.
– Częstujcie się, proszę – rzekł Henrik, siadając na kanapie.
Zanim Christer i Betty usiedli naprzeciw niego, zamknął pokrywę laptopa i odsunął go na
bok.
– Masz internet? – zapytała Betty.
– Tak, oczywiście – odrzekł Henrik. – Musiałem mieć. Siedzenie tutaj w samotności bez
komputera byłoby koszmarem. Działa nadspodziewanie dobrze.
Zielona lampka na modemie mrugała rytmicznie.
– Nie znasz tu nikogo? – indagował Christer.
Henrik pokręcił głową.
– Nie. Babcia i dziadek mieli domek letni w okolicy, koło Nain, więc często tu bywałem w
dzieciństwie. Zawsze lubiłem kontakt z przyrodą. Ten spokój głuszy.
Spokój głuszy. Całkiem niezłe określenie, pomyślał Christer.
– Z tego, co wiemy, polujesz tu od niedawna – powiedziała Betty.
– To prawda, dopiero pierwszy rok. I akurat to się zdarzyło po trzech dniach. Zupełnie
niepojęte.
Zebrał palcem wskazującym okruchy na stole, po czym zgarnął je na papierowy talerzyk.
– Muszę powiedzieć, że dziwnie się o tym czyta w sieci. Mała Uvanå stała się nagle znana
w całej Szwecji.
– Gdzie pracujesz?
– Jestem kucharzem – odparł Henrik. – Ale teraz bezrobotnym. Czyli mam przerwę w
zatrudnieniu, jak to się mówi.
Kucharz. Tego Christer się nie spodziewał.
– Ile można w kółko gotować – dodał Henrik, wskazując ruchem głowy opakowania po
gotowych daniach, jakby czytał w myślach Christera.
Przysunął im miskę z cukierkami.
– Mówiłem, żebyście się częstowali.
Christer wziął cukierek lukrecjowy i włożył do ust.
– A jak trafiłeś do grupy? – zapytała Betty. – Z tego, co wiem, nie jest to takie łatwe.
– Nie, trzeba mieć kontakty – odrzekł Henrik. – W przeciwieństwie do mnie moja młodsza
siostra nawiązała tu mnóstwo znajomości, kiedy przyjeżdżaliśmy na wakacje, i była dobra w ich
podtrzymywaniu przez lata. Jej najlepsza przyjaciółka z tamtego okresu ma na imię Lovisa i jest
żoną Ulfa. Tego w balii.
– Rozumiem – odparł Christer. – Czy miałeś jakieś kontakty z Pärem Sannerem?
Henrik wziął miskę z cukierkami i lekko nią potrząsnął.
– Niewielkie. – Mówiąc to, wyjął z miski nadziewany cukierek o smaku coli.
– A konkretnie?
Henrik zaczął odwijać papierek.
– Właściwie tylko się z nim przywitałem pierwszego dnia polowania. Nic więcej.
– Jakie zrobił na tobie wrażenie? – drążyła Betty.
– Wydał się dość miły, z tego, co zdążyłem zauważyć. Tak sądzę.
Mięśnie szczęk Henrika napięły się, kiedy zaczął żuć cukierek.
– Nie był tu, nie kąpał się i nie pił piwa na początku tygodnia?
Henrik pokręcił głową.
– Nie. Nie był chyba zbyt towarzyski. Przynajmniej nie w taki sposób.
– Siedziałeś na stanowisku najbliżej brata Pära, kiedy doszło do morderstwa. Czy coś
widziałeś?
– Jak już mówiłem wczoraj, usłyszałem strzał, bardzo wyraźnie. I wydaje mi się, że Klas
prawie wybiegł ze swojego stanowiska, kiedy przerwano polowanie, ale nie sądzę, by mnie
widział.
– I nie widziałeś nikogo innego?
– Nie.
– O której zeszliście do samochodów?
– Nie mam pojęcia.
– Czy Klas Sanner siedział wtedy w swoim samochodzie?
– Ja go nie widziałem.
Za oknem przyczepy dostrzegli dwie przechodzące postacie. Oliver Långström wcisnął pod
czapkę z wilkiem małą czołową lampkę, a Ulf Seth trzymał w dłoni latarkę, której snop światła
omiatał trawę i samochody policyjne.
– Kilka lat temu zostałeś skazany za pobicie – odezwała się Betty. – Opowiedz nam o tym.
Henrik, który sięgał właśnie po nowy cukierek, zawahał się.
– Oczywiście, jeśli chcecie. Ale to było dawno temu. Wyszedłem na miasto, kilka miesięcy
po rozwodzie z moją ówczesną żoną. I natknąłem się na gościa, z którym kręciła za moimi
plecami przez cały rok.
Henrik bardzo starannie składał papierek po cukierku.
– To było głupie, ale jakoś nie żałuję. Niewielu ludzi zasługuje na porządne manto, ale on na
pewno. I nigdy wcześniej ani później nikogo nie uderzyłem.
– Mieszkasz z kimś teraz? – zapytała Betty.
– Nie. Ale jakie to ma znaczenie?
– Czy podejrzewasz, kto mógł to zrobić Pärowi? – włączył się Christer. – Czy ktoś się
dziwnie zachowywał w ostatnim tygodniu lub coś w tym rodzaju?
– Trudno powiedzieć, bo prawie nie znam tych ludzi. To wpłynęło w pewnym sensie na
wszystkich, ale tylko w pewnym sensie.
– Co masz na myśli?
Henrik wzruszył ramionami.
– Ludzie są w szoku, ale nie za bardzo smutni, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Mam
wrażenie, że nie był szczególnie lubiany.
– Jak długo tu zostaniesz? – zapytał Christer.
– To zależy. Czy jestem o coś podejrzany?
– Nie bardziej niż inni, ale byłoby dobrze, gdybyś mógł tu zostać przynajmniej przez
weekend. Na pewno będziemy mieć więcej pytań.
– Muszę przyznać, że siedzenie tu w lesie nie jest szczególnie zabawne, kiedy wiadomo, że
nie będzie więcej polowania, ale oczywiście zrobię, jak każecie.
36
M
agdalena spojrzała na zegar
. Viktor Lindh dzwonił już, by się dowiedzieć, jak jej poszło z
tekstami.
Dziękuję, nieźle.
Zaczęła jeszcze raz czytać powoli artykuły. Wypuszczenie ich w świat bez najmniejszego
błędu wydało jej się nagle sprawą życia i śmierci. Od tej chwili zawsze będzie oddawać je na
czas. Wszystko ma być idealnie. Codziennie.
„Czy zabity wilk ma związek z podejrzeniem morderstwa w Uvanå?”
„13-letnią córkę znaleziono żywą”.
Artykuł o Alvie Sanner rano nie będzie już nowy, przez całe popołudnie podawali tę
wiadomość w radiu. Tekst o wilku powinien jednak pokazać, że gazeta będzie jej potrzebować
także w przyszłości. Bez jej kontaktów nigdy by nie powstał.
Kiedy wysłała artykuły po trzeciej korekcie, zadzwoniła do Viktora, by sprawdzić, czy
doszły.
– Chodzą plotki o dużych cięciach – zaczęła, kiedy potwierdził, że wszystko jest w
najlepszym porządku.
– Też o tym słyszałem.
– Myślisz, że powinnam się bać? Jeśli pójdą według długości stażu, to nie mam szans. Z
tego, co wiem, zatrudniono po mnie tylko jednego reportera.
– Nikt już chyba nie może być pewny – zauważył Viktor.
– Więc sądzisz, że będą wypowiedzenia? Albo wyślą ludzi na emeryturę?
– Niestety, nic nie wiem.
Magdalena poczuła, że jest żałosna. Była tylko jedną z wielu w kolejce, którzy prosili o
informacje, by uratować swój wewnętrzny spokój i sen. A jednak nie mogła nie zadać pytania,
czy Viktor wie, kiedy przedstawią pakiet oszczędnościowy. O tym powinien mieć jakieś
pojęcie.
– Dalej zasiadasz w zarządzie klubu, prawda? – upewniła się.
– Mówią, że na początku przyszłego tygodnia.
– Na początku przyszłego tygodnia? Teraz? W poniedziałek?
– W poniedziałek albo we wtorek. Przynajmniej tak słyszałem. W obecnej sytuacji na pewno
będą chcieli to załatwić jak najszybciej, więc obstawiam poniedziałek.
Poniedziałek, pomyślała, odkładając słuchawkę.
Trzy miliony koron.
Petter siedział rozparty na kanapie, kiedy zeszła do salonu. Rzuciła szybkie spojrzenie na
wiadomości sportowe, nim podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. W sąsiednim domu
zobaczyła Gunvor stojącą przy zlewie, jak zwykle w fartuszku. Bengt od dłuższego czasu rzadko
się pokazywał. Ostatni raz widziała go parę tygodni temu, kiedy wsparty na balkoniku szedł
niepewnym krokiem do samochodu przewożącego niepełnosprawnych.
Pomyślała, jak jej pomagał, kiedy wprowadziła się do tego domu i była jeszcze sama. Jak
tylko zaczynał padać śnieg, zjawiał się z szuflą do odśnieżania. Teraz ledwo chodził.
– To dziwne uczucie, że się wyprowadzają – powiedziała. – Przecież zawsze tu mieszkali.
– Tak, bez nich będzie inaczej.
Petter spojrzał na nią i wyciągnął rękę.
– Może usiądziesz?
– Jeśli to zrobię, zasnę po trzech sekundach.
Teraz, gdy po napisaniu artykułów opadła adrenalina, poczuła ogarniającą ją podstępnie
senność.
– Nie szkodzi – odrzekł. – Chodź.
Magdalena opadła na sofę. Kiedy Petter ją objął, oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła
oczy. Odgłosy sportowych wiadomości zlewały się w usypiające tło. Może ona też wkrótce
popłynie… Trzy miliony koron.
Petter delikatnie potarł podbródkiem jej czoło i powiedział:
– Nie podoba mi się to.
– Ale co?
Magdalena podniosła głowę i spojrzała na niego.
– To nie to, że nie chcę, żebyś pracowała. Nie o to chodzi.
– A o co?
– Denerwuję się, kiedy piszesz o morderstwach, polowaniach na wilki i takich rzeczach.
Zerknęła na ślad po oparzeniu na ręce Pettera, wciąż jasnoróżowy i bliznowaty.
– Jeśli chodzi o wilki, ludzie tracą rozum – ciągnął. – Pamiętasz, jak pisałaś o tej debacie o
drapieżnikach?
Tak. Pamiętała. Jej skrzynka była pełna wzburzonych maili z obu stron i wszyscy zgodnie
twierdzili, że artykuł jest stronniczy, bo sympatyzuje z ich przeciwnikami. Musieli w końcu
wyłączyć dodawanie komentarzy na stronie, bo ich wydźwięk był bardzo agresywny.
Sama Magdalena nie miała sprecyzowanego poglądu w sprawie wilków, lecz fascynowało
ją, że wzbudziła taką nienawiść.
– Obiecuję, że będę ostrożna – rzekła.
Chciała mu właśnie powiedzieć o cięciach, kiedy on przytulił ją mocniej i położył jej dłoń
na udzie gestem, który wydawał się lekki i niewymuszony, lecz w jej głowie włączył się alarm.
– Nie moglibyśmy tylko trochę posiedzieć?
– Ale co? Zrobiłem coś nie tak?
Ech, pomyślała. Tego się nie da wytłumaczyć.
– Kocham cię – powiedziała, przeczesując palcami jego włosy. – Tak jak wcześniej. Przed
Liv. Żebyś wiedział.
Petter patrzył na nią z mieszaniną zdziwienia i wyczekiwania.
– Ale nie mam ochoty. Nie teraz. Przepraszam.
Kiedy Christer i Betty podjechali do domu Sannerów, w środku nie paliło się żadne światło.
Reflektory radiowozu odbijały się w czarnych szybach. Christer wyłączył silnik i ogarnęła ich
nieprzenikniona ciemność.
Wysiedli i zaczęli iść w stronę budynków gospodarczych. Gdy się do nich zbliżali, zapaliła
się reagująca na ruch zewnętrzna lampa.
– Jak myślisz, które drzwi prowadzą do drewutni? – zapytał Christer. – Może te?
Otworzył drzwi pośrodku, lecz znalazł się w jakimś magazynie. Pośród ogólnego nieładu
dostrzegli zarysy odśnieżarki.
– To tutaj – oznajmiła Betty, stojąca parę metrów dalej.
Christer dokładnie zamknął drzwi i podszedł do następnych po lewej stronie. Wewnątrz
unosił się intensywny zapach drewna, odwieczny i dający poczucie bezpieczeństwa. Było
rzucone na wysoką stertę, stromy pagórek sięgający aż do sufitu.
– Czytałam gdzieś, że dawniej kobiety sprawdzały przed ślubem wartość narzeczonego,
oglądając jego stos drewna.
– I co oznacza takie zagrożenie lawinowe? – zapytał Christer.
– Niedokończone lub ułożone byle jak stosy wskazują na mężczyznę niepraktycznego i
niestabilnego, prawdopodobnie nadużywającego alkoholu.
– Aha – mruknął Christer. – To już wiadomo.
– Na ile cię znam, myślę, że twój stos miałby linie proste – stwierdziła Betty, szukając po
omacku klucza na ścianie. – A może się mylę?
– I co by to oznaczało?
Mężczyznę dokładnego i godnego zaufania, pomyślał z zadowoleniem.
– Introwertycznego perfekcjonistę – Betty uśmiechnęła się. – Tu masz klucz.
Christer zamknął za nimi drzwi i patrzył na Betty idącą przed nim przez podwórze w stronę
domu. Introwertyczny perfekcjonista?
– Tak mnie postrzegasz? – zapytał, zrównując się z nią.
– To przecież bzdury, chyba sam to czujesz. Nie warto się tym przejmować.
Betty podbiegła lekkim krokiem na schody, lecz stanęła jak wryta na progu sieni.
– Patrz – powiedziała. – Kwiaty.
Miała rację. Dwa zawinięte w papier bukiety stały oparte o drzwi wejściowe.
– Możemy wziąć je do środka i wstawić do wody – zaproponował Christer. – Tu nie mogą
zostać.
Podniósł ostrożnie kwiaty, a Betty w tym czasie włożyła klucz do zamka i otworzyła drzwi.
Kiedy zapaliła sufitową lampę, zimne światło zalało mały przedpokój i sprawiło paradoksalnie,
że pozostała część domu wydała się jeszcze ciemniejsza.
Christer zdjął buty i wszedł do kuchni z kwiatami w objęciach. Gdzie mogą być wazony?
Otworzył kilka szafek na chybił trafił i znalazł w końcu to, czego szukał, w pawlaczu nad
spiżarnią.
Ostrożnie odwinął papier z pierwszego bukietu i odsłonił naręcze kwiatów we wszystkich
barwach jesieni. Niechętnie przeczytał tekst na kartce: „Dużo ciepłych myśli od przyjaciół z
grupy myśliwskiej”. Drugi bukiet składał się z dziesięciu żółtych róż „od kolegów z
Älvstranden”.
Christer złożył papier w dwa płaskie kwadraty i wrzucił je do worka na śmieci. Potem
postawił wazony na kuchennym stole.
Usłyszał powolne kroki Betty i kiedy wyszedł do przedpokoju, zobaczył ją taszczącą wielki
komputer.
– Nie wiedziałam, że ludzie mają jeszcze takie zabytki – stwierdziła.
– Zaczekaj, pomogę ci.
– Nie, jest dobrze. Dam radę.
– Czemu jesteś taka uparta? Nie staniesz się przecież mniej kompetentną policjantką, jeśli
trochę ci pomogę.
– Nigdy nie wiadomo – odrzekła z szelmowskim uśmiechem. – Przesuń się.
Odepchnęła go żartobliwie trzymanym w objęciach komputerem.
– Zamierzasz go nieść do samochodu? To może ja go wezmę?
– Okej – rzekła z udawanym znużeniem. – Weź.
Christer wycofał się z komputerem na podwórze i włożył go do bagażnika. Lampa w
narożniku domu zgasła. Słyszał, jak Betty gasi światła i zamyka drzwi.
– Skoro już tu jesteśmy, powinniśmy szybko przesłuchać Ernsta Losjö – powiedział. – Jest
późno, ale on mieszka przy samej szosie w Gustavsfors, więc nie musimy nadkładać drogi.
– Oczywiście, mnie tam pasuje. Nikt na mnie nie czeka.
– Na mnie też nie.
– A Torun?
Siedzieli w samochodzie i zapinali pasy niemal perfekcyjnie zsynchronizowanymi ruchami.
– W tym tygodniu wcześnie zaczyna pracę, więc nocuje u siebie w Lesjöfors.
Christer nienawidził wracać wieczorami do pustego mieszkania; za bardzo przypominało mu
to czasy, zanim poznał Torun, gotowe dania i przeskakiwanie pilotem między bzdurnymi
programami w telewizji.
Nie, równie dobrze mogą załatwić to z Losjö od razu. Jeżeli Torun zadzwoni, kiedy tam
będą, usłyszy: Abonent czasowo niedostępny, co jest równie irytujące, jak kolejne wolne
sygnały, kiedy nikt nie odpowiada, ale nie będzie mogła mieć do niego o to pretensji. Ciche,
małe zwycięstwo.
Christer wycofał samochód w stronę budynków gospodarczych, skręcił i wyjechał na drogę.
– Kiedy przyjeżdża firma transportowa? – zagadnęła Betty.
– Byliśmy w banku i załatwiliśmy kredyt we wtorek, a w przyszłym tygodniu będziemy
podpisywać umowę kupna. Ale mama i tata muszą najpierw przenieść się do nowego
mieszkania, więc nie wcześniej niż za dwa, trzy miesiące. O Boże, tylu rzeczy trzeba będzie
dopilnować!
– A potem usłyszymy tupot małych stópek.
– Zobaczymy – rzekł z nieco wymuszonym uśmiechem. – A ty?
– Miło, że pytasz, ale na razie nie zanosi się na dzieci.
– Rozumiem. Ale jak ci się układa z Eliasem?
– Do bani.
– Do bani?
Christer pamiętał ich wspólne zdjęcia na Facebooku z balu przebierańców w Wyższej
Szkole Policyjnej. Oboje nosili siedemnastowieczne peruki i wyglądali na bardzo zakochanych.
– Związki na odległość są okropne i chyba dotarło do mnie, że to się nie uda.
– I jakie to uczucie?
Betty nie wyglądała na załamaną.
– Mogło być gorzej. Chce żyć prawdziwie, zamiast czekać całymi wieczorami, aż komórka
wyda jakiś dźwięk.
Christer nie bardzo umiał sobie wyobrazić Betty jako osobę, która na cokolwiek czeka.
Sama myśl, że ona mogłaby siedzieć i tęsknić przy telefonie, wydawała się zupełnie
niedorzeczna.
– Na pewno są jakieś fajne chłopaki w okolicy – ciągnęła. – A ty jak uważasz?
– Na pewno są.
Zmierzyła go spojrzeniem, które trwało o pół sekundy za długo, by mógł się czuć
komfortowo, a potem wyjrzała przez okno. Zobaczył kątem oka, że się uśmiecha.
Dojechali do Gustavsfors, nie spotykając po drodze żadnego pojazdu. Kiedy minęli
zamknięty sklep, Christer zwolnił, skręcił w lewo i wjechał na duży plac i dalej na podwórze
państwa Losjö. W kuchennym oknie świeciła się ozdobna lampa, ale reszta domu
przypominającego dwór była ciemna i cicha.
Betty znała sprawę Heddy, która zaginęła w tamtego Sylwestra – to była jedna z tych
historii, które opowiadano jej w przerwie na lunch w pierwszym tygodniu pracy.
– Myślisz, że już się położyli? – zapytała.
Christer spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. Za kwadrans dziesiąta.
– Na to wygląda.
Christer zastanawiał się przez moment, czy powinni zadzwonić do drzwi, skoro już tu są, ale
dał sobie spokój, mając na uwadze kruchy stan psychiczny Gabrielli.
– Niech śpią – powiedział i wyjechał z podwórza.
Rozmowa z Ernstem nie była taka pilna, by nie mogła zaczekać do następnego dnia.
37
B
odil jak zwykle siedziała przy szpitalnym łóżku
. Worek z kroplówką był już prawie pusty i
zwisał ze stojaka jak wiotka szmatka.
Alva jeszcze się nie obudziła, lecz od czasu do czasu poruszała się niespokojnie pod górą
koców, jakby śniła sen, z którego próbowała się ocknąć.
Co widziała w tym swoim dziwnym letargu? Czemu nie chciała się obudzić? A może nie
mogła?
Zmierzch przeszedł w wieczór. Niebo stało się prawie czarne. Bodil wstała i podeszła do
okna. Po wielu godzinach spędzonych na krześle miała zdrętwiałe nogi i bolał ją krzyż.
Widziała własne niewyraźne odbicie, zlewające się z oświetlonym głównym wejściem na
dole. Nie było już widać jeziora Fryken ani otaczających je gór, tylko ciemne Torsby, lśniące na
stoku wzniesienia schodzącego do jeziora.
Drzwi na korytarz były otwarte i wpuszczały smugę światła prowadzącą do łóżka Alvy.
Głosy na zewnątrz za dnia były donośne i energiczne, a wieczorem zniżały się do szeptów. Tylko
od czasu do czasu ktoś przebiegał, stukając sandałami.
Ernst w każdym razie więcej się nie pokazał.
Czy powinna była powiedzieć Christerowi, że on tu pracuje? Policja mogła o tym nie
wiedzieć. Gdyby tylko nie była wybita ze snu i półprzytomna, kiedy zadzwonił.
Czy zabrali już komputer? Siedzieli teraz w komisariacie i śmiali się z ich korespondencji?
Na myśl o tym skrzywiła się z uczuciem zawstydzenia.
Zastanawiała się przez cały dzień, czy powinna zadzwonić do Henrika i go ostrzec. Ale było
już za późno. A jeśli policja sprawdzi połączenia, na pewno odkryją jej rozmowy i wyciągną z
nich mnóstwo wniosków.
Odeszła od okna, wzięła komórkę ze stolika przy łóżku i znów usiadła. Żeby wypełnić czas i
pustkę, w której tkwiła, weszła jeszcze raz na Facebooka. W jej skrzynce przybywało
wiadomości, prawie każdy z grupy coś napisał. Przewijała stronę, widząc te wszystkie
serduszka i całusy; przebiegła wzrokiem „myślę o tobie”, „tak strasznie smutno”. Te wszystkie
„kochana”.
Ktoś kłamie. Ale kto?
Powinna chyba coś odpowiedzieć, ale ciało nie chciało jej słuchać, więc siedziała dalej na
krześle, sztywno i ciężko, starając się spokojnie oddychać.
Gdzie był teraz Pär? Czy leżał w kostnicy? Czy zaczęli już go kroić? Odcięli mu głowę? To
były okropne myśli, lecz musiała ich dotykać, jak palec dotyka gorącej płyty kuchennej. Czy
potrafiłaby go rozpoznać? Czy widać jeszcze starą bliznę, która została po tym, jak wjechał
rowerem w słup latarni pierwszego dnia po zdjęciu bocznych kółek?
Słyszała tę historię wiele razy i lubiła tę białą kreskę u nasady włosów. Dotykanie jej było
czynnością intymną, czuła się wtedy wybrana. Teraz mogło jej już nie być. Została odstrzelona.
Ktoś zapukał do drzwi i zanim Bodil zdążyła zareagować, Ella znów stała koło niej z
termometrem w dłoni.
– Jak się teraz czujesz?
Nie spuszczała oczu z Bodil, trzymając termometr w uchu Alvy.
– To trudne – wyznała Bodil. – Ludzie mi piszą takie miłe rzeczy.
Termometr zapikał. W tej samej chwili zatrzepotały powieki dziewczynki.
– Chyba niedługo się obudzi – orzekła Ella, notując jeszcze coś na karcie.
Kiedy skończyła, przysunęła stołek stojący pod ścianą i usiadła.
– Chcę, żebyś wiedziała, że słyszałam o tym, co stało się w lesie – powiedziała. –
Naprawdę bardzo mi przykro. Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tutaj.
– Dobrze – odparła Bodil. – Dziękuję.
Próbowała się uśmiechnąć.
– Przyjdę jeszcze – zapewniła Ella, wstając. – Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
Nie odstawiła stołka pod ścianę.
Kiedy Ella wyszła z pokoju, Bodil wzięła komórkę i znów połączyła się z Facebookiem.
Wyświetliła prywatne wiadomości i znalazła jego imię pośród kondolencji.
Pierwsze słowo brzmiało: „Kochanie”.
„Kochanie”? Och, nie. Czy nie mógł być bardziej dyskretny? Naprawdę powinna była go
ostrzec.
Tak się ucieszyłem, gdy się dowiedziałem, że znaleźliście Alvę całą i zdrową. Mam
nadzieję, że czujesz się teraz trochę lepiej. Myślę o tobie przez cały czas. Może to czujesz.
Byłem taki szczęśliwy, kiedy przyszłaś do mnie w nocy. Nigdy nie czułem się tak pełny
życia jak razem z tobą. Przy tobie odnalazłem swoje prawdziwe ja.
Wiem, że jesteś teraz w ciężkim szoku, ale mam nadzieję, że to nie zniszczy tego, co jest
między nami. Może czujesz się winna temu, co stało się Pärowi, ale nie powinnaś. To nie jest
twoja wina.
Wieczorem była tu policja, żeby mnie przesłuchać. „Przesłuchać” brzmi groźnie, ale
wszystko poszło dobrze. Nie powiedziałem im o nas, bo obawiałem się, że mogą z tego
wyciągnąć błędne wnioski. Ale teraz myślę, że może głupio było kłamać. Co ty o tym sądzisz?
Może powiemy im prawdę. Ja się niczego nie wstydzę.
Chce żyć z tobą, Bodil.
Kiedy policjanci odjechali, poszedłem do waszego domu. Tak bardzo chciałem z tobą
porozmawiać i spytać, jak się czujesz. Albo choć zobaczyć cię przez okno. Ale było zupełnie
ciemno, więc domyślam się, że jesteś nadal w szpitalu.
Zostanę tu przez cały tydzień i mam nadzieję, że się zobaczymy, kiedy wrócisz.
Kocham cię
Twój H.
I ja chcę z tobą żyć, pomyślała Bodil. Czemu to wszystko tak źle wyszło? Czemu tu siedzi i
czuje się jak ścigany wspólnik zbrodni? Czy on miał rację? Czy nie lepiej było od razu iść na
policję i o wszystkim powiedzieć? Ale… siedzieć tam i tłumaczyć się jak para idiotów?
Zwłaszcza jeśli policja wszystko przeczytała i widziała.
Próbowała skasować wiadomość, lecz wciąż jej się wyświetlała.
Niewyraźny, świszczący głos od strony łóżka sprawił, że się odwróciła.
– Mama?
Alva uniosła głowę i spojrzała na sufit, lecz po chwili znów zamknęła oczy i opadła na
poduszkę.
– Jestem tu, kochanie.
Bodil odłożyła komórkę, przysunęła krzesło jeszcze bliżej łóżka i zaczęła głaskać Alvę po
włosach i czole. Spokojnymi, łagodnymi ruchami, jakby chciała wymazać wszystkie straszne
obrazy, które pod nimi tkwiły.
Alva nie otwierała oczu, ale było widać, że nie śpi. Oddychała inaczej i jej ręce zaczęły się
poruszać pod przykryciem.
– Jesteś w szpitalu w Torsby – szepnęła Bodil i odchyliła koc od góry. Ręce poruszały się
teraz bardziej energicznie.
Alva znów otworzyła oczy i zamrugała do matki w półmroku. Była wciąż blada i miała
spierzchnięte wargi.
Bodil odchyliła pozostałe koce, żeby Alva mogła wydostać ręce. Dziewczynka skrzywiła się
na widok przewodu od kroplówki i wenflona na grzbiecie dłoni.
– Moja malutka! – Bodil znów pogłaskała ją po włosach. – Będzie dobrze, zobaczysz.
Alva rozglądała się przez chwilę dookoła, nic nie mówiąc. Potem znów znieruchomiała.
– Tata – szepnęła.
Bodil zobaczyła łzę spływającą po jej skroni i powoli znikającą w uchu.
Co widziała? W czym uczestniczyła?
Przez dłuższą chwilę Alva leżała spokojnie. Nagle zaczęła rzucać głową.
– Nie, nie, nie!
Jej głos brzmiał tak monotonnie, mechanicznie i nieludzko, że Bodil się przestraszyła.
– Ciii… – uspokajała córkę. – Już po wszystkim. Jest dobrze. Jest dobrze.
Alva znów próbowała usiąść, lecz opadła z powrotem na poduszkę.
Bodil zauważyła Ellę dopiero wtedy, gdy stanęła po drugiej stronie łóżka.
– I jak? – zapytała.
– Jest bardzo niespokojna – odrzekła Bodil. – Obudziła się kilka minut temu.
Ella zwinęła dwa koce i powiesiła w nogach łóżka, patrząc na dziewczynkę zatroskanym
wzrokiem.
Alva trochę się odprężyła, kiedy zrobiło jej się chłodniej, ale po chwili znów zaczęła się
rzucać. Grzywka kleiła się jej od potu.
– Zawołam doktora – powiedziała Ella i zaczęła iść w stronę drzwi.
– Ernsta Losjö?
– Tak.
– Nie chcę go tutaj – sprzeciwiła się Bodil. – Naprawdę.
Ella zatrzymała się.
– Ale o tej porze nie ma nikogo innego.
– Nie szkodzi. I tak nie chcę, żeby tu przychodził.
Alva oblizała suche wargi i zacmokała. Kiedy poruszała ustami, w kącikach zbierały się
nitki gęstej śliny.
Bodil sięgnęła po plastikowy kubek na stoliku i spróbowała pomóc jej usiąść.
– Proszę – powiedziała. – Wypij trochę soku.
Alva otworzyła usta, lecz nie była w stanie niczego przełknąć.
Kiedy Bodil znów podniosła wzrok, zobaczyła, że Ella wciąż stoi i patrzy na nią pytająco.
Jej odmowa wyraźnie zakłóciła szpitalne procedury.
Bodil chciałaby jej wyjaśnić, o co chodzi, lecz nie mogła tego zrobić przy Alvie.
– Muszę przynajmniej to ocenić z medycznego punktu widzenia – rzekła Ella.
Potem wyszła.
Jeśli on tu wejdzie, zadzwonię na policję, pomyślała Bodil. Od razu.
38
C
hrister snuł się po mieszkaniu
. Stanął w końcu przy oknie w pokoju i wyjrzał przez nie na
Hagfors. Coop zamknięto dawno temu i parking był prawie pusty, nie licząc dwóch gruchotów,
które stały obok siebie przed rampą. Christer widział łokieć wystający przez opuszczoną szybę.
Z przyzwyczajenia sprawdził ziemię w doniczkach, ale Torun musiała podlać kwiaty przed
wyjazdem.
Dwadzieścia po jedenastej.
Przez cały dzień nie dała znaku życia. On też nie. Wiedział jednak, że nie zaśnie, jeśli z nią
nie porozmawia. Gniew, który udało mu się podsycać przez cały dzień, wyparował. Jego
miejsce zajął niepokój. Tęsknota.
Wybrał nową wiadomość.
„Nie śpisz?”, zapytał i wysłał esemes, mając nadzieję, że oddzwoni.
Po dziesięciu minutach bez odpowiedzi napisał drugi.
„Cześć, kochanie. Myślę o tobie i mam nadzieję, że będziesz dobrze spać tej nocy. Tęsknię
za tobą, skarbie. Całuję”.
Poczuł nagle, że jest bardzo głodny. Nie jadł nic od lunchu oprócz cukierków u Henrika
Åhmana. Może znajdzie w lodówce coś do podgrzania?
Dokładnie w chwili, gdy otworzył lodówkę i zaczął robić przegląd słoików i misek,
zadzwonił telefon zostawiony przez niego w pokoju.
Pokonał przedpokój w dwóch susach i dopadł stolika przy kanapie. To musi być ona.
Tak!
– Cześć, kochanie. Myślałem, że spałaś.
– Nie. Nie spałam.
Miała dziwny głos. Spięty.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Nie za dobrze.
– Dlaczego? Czy coś się stało?
O co jej chodzi? Christer czuł, że zaczyna się pocić.
– Nie wiem, jak to powiedzieć. Chciałabym zrobić przerwę. Choć na trochę.
– Przerwę? Co to znaczy? Chcesz zerwać?
Dzwoniło mu w uszach.
– Nie, nie zerwać. To, co powiedziałam. Zrobić przerwę. Przez pewien krótki czas nie
będziemy się widywać. Muszę to przemyśleć.
Christer usiadł na brzegu fotela. To niemożliwe. To nie mogła być prawda.
– Co jest nie tak? – zapytał. – Mamy przecież podpisać umowę w przyszłym tygodniu,
wszystko jest już przygotowane.
– Może właśnie dlatego.
– Co? Nie chcesz?
Cisza, która zapadła, trwała zbyt długo.
– Wiem, że według ciebie posuwam się za daleko z tymi planami remontu – rzekła w końcu
Torun. – Ale nic nie poradzę, że interesuje mnie urządzanie wnętrz. I nie chcę mieszkać w
muzeum, w twoim dzieciństwie, gdzie wszystko jest święte. I niczego nie wolno ruszać.
– Ale ja…
– Chcę żyć teraz, Christer. I planować przyszłość. Nie oglądać się przez cały czas za siebie.
– Ale ja cię kocham. Powiedz, co mam robić, a to zrobię.
Torun westchnęła na drugim końcu linii.
– Nie wiem, Christer. Czasami myślę, że twoja rodzina… że wasze wspomnienia mnie
blokują, jakby brakowało mi powietrza.
Wasze wspomnienia mnie blokują. Odebrał te słowa jak szyderstwo, jakby stała z
wycelowanym w niego palcem. Uwielbiała przecież leżeć z głową na jego ramieniu i słuchać,
jak opowiada o swoim dzieciństwie, o wyprawach z Bengtem na ryby i o tym, jak pomagał
malować dom, kiedy rodzice go kupili. Chciała wiedzieć o nim wszystko i wszystko, co mówił,
było dla niej zabawne i urocze.
Teraz leżało to między nimi i nie pozwalało jej oddychać.
Kiedy to się zaczęło? Jak długo udawała, że ją to interesuje? Czy leżała obok niego i z
trudem łapała oddech parę dni temu, kiedy opowiadał jej o tym, jak…
Usłyszał, że Torun bierze głęboki wdech, niemal widział, jak unosi się i opada jej pierś.
– Nie potrafię być taka jak twoja mama, nie chcę robić wszystkiego sama w domu. Ale ty
jesteś wspaniały, Christer. Naprawdę.
Nie, to też nieprawda.
Nie mógł wydobyć z siebie słowa, miał w głowie zupełną pustkę.
– Zostanę tu na weekend, a potem się zdzwonimy.
– Rodzice zaprosili nas przecież na obiad w sobotę.
– Coś wymyślisz.
Kiedy Christer nie odpowiedział, zapytała, czy jeszcze tam jest.
– A to ma znaczenie?
– Oczywiście.
– Nie sądzę.
Christer nie mógł sobie potem przypomnieć, jak zakończyli tę rozmowę. Usiadł przy
kuchennym stole z telefonem w ręku. Może to wszystko tylko mu się przyśniło.
Bodil patrzyła, jak Ella wtacza do pokoju dodatkowe łóżko i ustawia je wezgłowiem do
ściany. Może powinna jej pomóc, zamiast tylko bezmyślnie siedzieć, lecz nim zdążyła
zareagować, Ella zmieniła już poszewkę na poduszce i wytrzepała pogniecione prześcieradło,
które wydęło się nad łóżkiem jak żagiel, nim znów opadło na materac.
– On mógł to zrobić, wiesz? – szepnęła Bodil.
Miała wyrzuty sumienia, że wcześniej tak ostro zareagowała, nie wyjaśniając, o co jej
chodzi.
– Co takiego? – zdziwiła się Ella, podwijając prześcieradło pod materac.
– Zabić mojego męża. Ojca Alvy. Należy do grupy i wypytywała o niego policja. Więc
chyba rozumiesz, że nie chcę go tu widzieć.
– Nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
Ella patrzyła na nią sceptycznym wzrokiem.
– Nie wiemy o ludziach wielu rzeczy – zauważyła Bodil.
Otworzyła słoiczek wazeliny, który Ella postawiła na stoliku przy łóżku parę godzin
wcześniej, nabrała trochę na palec i zaczęła delikatnie smarować wysuszone wargi Alvy.
Wyjechała nieco poza ich wykrój i skóra wokół ust lśniła teraz w świetle nocnej lampki.
– Nie wierzę – odparła Ella. – To musiał być ktoś inny.
Bodil nie wiedziała, czy Alvę zbudził jej dotyk, czy głos Elli, lecz nagle otworzyła szeroko
oczy i spojrzała niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.
– Alva!
Córka jednak jej nie słyszała.
– Nasu! – wyszeptała.
Jej głos brzmiał nisko, zupełnie niepodobny do normalnego.
– Nie. Nasu, nie.
Znów próbowała usiąść, jej nogi kopały pod kocem, jakby chciała się odepchnąć od
materaca i przesunąć w górę, do wezgłowia łóżka. Bodil położyła na jej piersi rękę, by ją
uspokoić. lecz jej się nie udało. Nogi wciąż desperacko walczyły.
– Co to jest nasu? Czy możesz mi wyjaśnić?
Alva znów szeroko otworzyła oczy, jakby dojrzała coś za matką, ale gdy ta się odwróciła,
nie zobaczyła nic prócz drzwi otwartych na cichy i pusty korytarz.
– Czarny – szepnęła.
– Co jest czarne?
Oczy Alvy znów uciekły w głąb, a głowa opadła na poduszkę.
– Co jest czarne, Alva? – powtórzyła Bodil.
Dziewczynka pokręciła głową i zamknęła oczy. Po chwili znowu spała.
Ella skończyła ścielić dodatkowe łóżko i stała teraz z rękami w kieszeniach fartucha, patrząc
na Alvę.
– Zrozumiałaś coś? – zapytała Bodil. – Nasu? Co to jest?
– Nie mam pojęcia.
– A co jest czarne?
– Nie wiem. Ale ty też musisz się trochę przespać. Potrzebujesz dużo sił. Mogę przynieść
tabletki nasenne, zanim zejdę ze zmiany.
– Schodzisz teraz?
– Tal. Ale wrócę jutro po południu. Połóż się teraz, a ja zrobię obchód przed wyjściem.
Nie, nie idź. Nie zostawiaj mnie tutaj samej.
39
M
agdalena wpatrywała się w sufit sypialni
. Wyliczenia i widoki na przyszłość zmieniały się z
minuty na minutę, od paniki do nadziei i z powrotem.
W jednej chwili była pewna, że straci pracę. To przecież oczywiste, że kierownictwo gazety
uzna, iż bezpieczniej jest postawić na Björna, który nie ma żony ani dzieci i w przeciwieństwie
do niej nie będzie musiał w najbliższych latach prawie co tydzień brać zwolnienia.
Potem udało jej się niemal przekonać samą siebie o korzyściach płynących z pozostawienia
jej w redakcji. Lokalna redakcja w Munkfors została już zamknięta i dlatego zakładali, że ona
będzie się odtąd zajmować także sprawami gminy sąsiedniej.
Przynajmniej do tej pory tak było. Nie miała pojęcia, co myślą o tym teraz.
I znów wracała do punktu wyjścia.
Leżała przewracając się z boku na bok przez blisko dwie godziny, a potem wstała cicho i
wzięła laptop leżący wśród góry ubrań na krześle przy łóżku. Petter odwrócił się, kiedy
otworzyła drzwi sypialni, ale po chwili znowu znieruchomiał. Liv spała głębokim snem z
rączkami wyciągniętymi nad głową.
Magdalena zeszła do kuchni, zapaliła lampkę na parapecie i otworzyła laptop. Czytnik kart
do banku internetowego leżał pośród rachunków między dwiema doniczkami. Szybko weszła na
stronę banku i na swoje prywatne konta.
Na oszczędnościowym miała wcześniej pokaźną sumkę z tego, co ona i Ludvig zarobili na
sprzedaży willi w Norra Ängby, lecz kwota topniała szybko podczas jej urlopu
macierzyńskiego. Prawie co miesiąc musiała trochę dobierać. Poza tym zainstalowała gruntową
pompę ciepła, kiedy stary piec olejowy zepsuł się na wiosnę.
Po rozwodzie postanowiła jedno: nigdy z nikim nie dzielić finansów. I nigdy nie być od
nikogo zależną.
Teraz jej zabezpieczenie powoli znikało.
Magdalena usłyszał Pettera dopiero w chwili, gdy stanął w drzwiach w samym podkoszulku
i spodenkach.
– Co robisz? – zapytał, mrugając półprzytomnie.
– Obudziłam cię? Nie chciałam. Myślałam, że wyszłam bardzo cicho.
– Nie szkodzi. Ale kiedy nie wróciłaś, zaniepokoiłem się, że coś się stało.
Usiadł na kuchennej sofie, patrząc na nią pytającym wzrokiem.
– Płacisz rachunki w środku nocy? – zapytał, wskazując ruchem głowy czytnik.
– Nie. Tylko coś sprawdzałam.
– Co sprawdzałaś? Jesteś bardzo blada.
– Moje oszczędności się kończą.
– Przecież chciałaś z nich korzystać, by zostać dłużej w domu z Liv.
– Tak, wiem. Ale muszę z czegoś żyć później.
– Teraz jest nas dwoje – zauważył. – Chciałaś powiedzieć my.
Magdalena nie potrafiła zliczyć, ile już razy o tym rozmawiali. Ona dalej chciała być
niezależna, a Petter starał się ją przekonać, by odważyła się postawić na ich wspólne życie.
Dzielić radość i smutek, ale też wszystko inne. Kupić większy dom, w którym wszystkie dzieci
będą miały dość miejsca.
Tak, oczywiście, pomyślała. Ale kiedy ja stracę pracę, a ty się mną znudzisz, nie chcę się
stąd wyprowadzać. Nie chcę już nigdy wyrywać dzieci z bezpiecznego otoczenia, kiedy skończy
się związek. Nigdy.
Opamiętała się po chwili. Skąd przyszedł jej do głowy taki czarny scenariusz?
Jak gdyby Petter mógł czytać w jej myślach, wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni.
– Przepraszam – powiedziała. – Oczywiście, że my.
Petter ujął jej dłoń w swoje.
– Obiecuję, że spróbuję ci pomóc, kiedy będziesz musiała pracować. A jutro na pewno
wrócę wcześniej do domu. Przecież jest piątek. Będzie dobrze, zobaczysz.
Magdalena skinęła głową. Wiedziała, że musi powiedzieć prawdę. Podzielić się obawami.
– Gazeta planuje oszczędności. Trzy miliony. To nie żart. Dlatego nie mogę spać.
Bodil zbudziła się z lekkiego snu, kiedy Alva znów zaczęła rzucać się na łóżku. Wcześniej
przysunęła bliżej swoje łóżko, by móc wyciągnąć rękę i głaskać ją za każdym razem, gdy będzie
niespokojna. Miała wrażenie, że jej dotyk trochę pomaga.
– Tak, tak, kochanie. Jestem tutaj. Mama jest przy tobie przez cały czas.
Światło z korytarza sączyło się spod drzwi. Od czasu do czasu przemykał tam niemal
bezszelestnie jakiś cień.
Musiała pożyczyć do spania szpitalną koszulę nocną. Była rozciągnięta po niezliczonych
praniach i marszczyła się wszędzie, gdy przewracała się w łóżku.
Dalej głaskała wilgotne czoło Alvy, potem przeniosła dłoń na jej brzuch, czując, jak wznosi
się i opada.
Nasu? Co to mogło znaczyć?
Zamknęła oczy, trzymając dłoń na brzuchu córki. Nie zauważyła, że zasnęła, ani że znów
rozmawiała z kobietą z krzywymi plecami. Zbudziła się nagle, słysząc odgłos zamykanych
drzwi. Czy ktoś był w pokoju albo właśnie z niego wyszedł? Serce tłukło jej się w piersi, kiedy
próbowała wyplątać się z pościeli i znaleźć nocną lampkę.
Nie, nikogo nie było.
Pokój wyglądał tak jak przedtem, a w łóżku obok wciąż leżała Alva, zupełnie bez ruchu.
Nienaturalnie bez ruchu, z otwartymi ustami.
Nie. Nie. Nie!
Bodil przypadła do córki, wzięła jej głowę w dłonie i na cały głos krzyknęła jej imię.
Alva spojrzała na nią i zaczęła się rzucać.
– Przepraszam, kochanie. Myślałam… Przepraszam.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wpadła ubrana na niebiesko pielęgniarka.
– Co się stało?
– Myślałam, że nie żyje – tłumaczyła się Bodil.
– Czemu miałaby nie żyć?
– Nie wiem, ale leżała zupełnie nieruchomo i nie było widać, że oddycha, więc się
przestraszyłam. Musiało mi się coś przyśnić. Przepraszam.
Pielęgniarka pogłaskała ją po plecach.
– Usiądź i wypij trochę wody, lepiej się poczujesz.
– Chyba zaczynam wariować.
Miała wrażenie, że odpłynęła jej z głowy cała krew.
– Jesteś tylko trochę spięta– uspokajała ją siostra. – Nic dziwnego.
Bodil opadła na łóżko i wzięła podaną jej szklankę wody.
– Obudziłam się, bo ktoś tu był. Wiesz może, kto?
– Nie mam pojęcia. Ale czasem zaglądamy do pacjentów w nocy, więc nie ma powodu do
obaw.
– Aha. Nie wiedziałam.
– Mam na imię Marie – przedstawiła się pielęgniarka.
Bodil skinęła jej głową. Siedząc na łóżku, wypiła prawie całą szklankę.
– Jak się teraz czujesz?
– Trochę lepiej. Czy Ernst Losjö pracuje dziś w nocy?
– Tak, ma dyżur, ale teraz śpi. Czy coś się stało?
Bodil pokręciła głową.
Jest tutaj. To on tu zaglądał.
– Spróbuj jeszcze zasnąć. Jestem obok, więc tylko zadzwoń, jeśli będziesz się denerwować
albo czegoś potrzebować. Dobrze?
– Dobrze.
– Czy mam zostawić otwarte drzwi? – zapytała Marie.
– Nie, zamknij.
Bodil wzięła komórkę ze stolika, wstała i podeszła do szafy, w której powiesiła ubrania.
Zaczęła szukać, aż znalazła kurtkę, kieszeń, a na samym dnie wizytówkę Christera Berglunda.
Wracając do łóżka, szybko napisała wiadomość.
Potem usiadła na łóżku. Wiedziała, że już nie zaśnie.
PIĄTEK 12 PAŹDZIERNIKA
40
C
hristera obudził alarm w komórce
. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że ktoś do niego
dzwoni, ale się rozczarował, bo to tylko budzik wygrywał swoją melodię.
Dostał w nocy esemesa. Torun, pomyślał z nadzieją i kliknął, by go wyświetlić.
„Ernst Losjö tu pracuje. Alva się obudziła. Chcę, żebyś jak najszybciej przyjechał. /Bodil
Sanner”. Wysłane o 03.01.
Christer odchylił kołdrę i usiadł. Zadygotał z zimna.
Gdyby trochę pomyślał, powinien wziąć pod uwagę ryzyko, że Alva i Ernst spotkają się w
szpitalu. Wiedział przecież od dawna, że Ernst tam pracuje, ale jakoś podświadomie założył, że
będzie miał wolne przez cały tydzień polowania.
Wziął leżący na krześle T-shirt i wciągnął przez głowę. Potem zadzwonił. Słuchając
wolnych sygnałów, wstał i wyszedł do przedpokoju.
– Słucham – odezwała się schrypniętym głosem Bodil.
– Właśnie przeczytałem twojego esemesa. Coś się stało?
– Nie. Jeszcze nie. Ale jak on może tu pracować i zajmować się Alvą, skoro jest
podejrzany?
– W pewnym sensie podejrzany. Nie bardziej niż inni uczestnicy polowania.
Christer schylił się, podniósł z podłogi gazetę i rozwinął tak, by widzieć nagłówki. „Czy
zabity wilk ma związek z podejrzeniem morderstwa w Uvanå?”
Skąd Magdalena o tym wiedziała? Czy nie wystarczy już tych przecieków?
– Ale to nie jest rozsądne – ciągnęła Bodil. – Jak myślisz, jakie to uczucie mieć go tu w
pobliżu?
– Domyślam się, że nieprzyjemne – zgodził się Christer. – Ale dopóki nie przedstawimy mu
zarzutów, nie możemy zabronić mu pracować.
– To nierozsądne.
– Może uda się załatwić to tak, by przenieść jego lub Alvę na inny oddział.
– Jakby to coś zmieniało. Przecież nadal tu będzie.
– Z pewnością.
Christer postanowił zmienić temat rozmowy. W tamtej kwestii doszli już do ściany.
– Pisałaś, że Alva się obudziła.
– Tak. Wczoraj wieczorem.
– Ale nie wskazała na Ernsta… a może tak?
– Nie – odparła Bodil.
– Co powiedziała?
– Niewiele z tego rozumiem, jeśli mam być szczera, ale czegoś się boi. Mówiła bez związku
o czymś, co jest czarne i powtórzyła kilka razy jedno słowo. Nasu, jeśli dobrze zrozumiałam.
– Nasu?
– Tak. Nie wiem, o co jej chodzi. Przez całą noc śniła koszmary. Chcę, żebyście jak
najszybciej przyjechali.
Christer zakończył rozmowę, położył gazetę na stole i przejrzał artykuły. Kiedy jednak
próbował je przeczytać, nie mógł się skoncentrować.
Torun.
Podniósł wzrok znad gazety. Na półce stał jeden ze skarbów wypatrzonych przez nią na
pchlim targu, stary młynek do kawy, ładnie zdobiony detalami z mosiądzu i z drewnianą gałką.
Na pewno go zabierze, jeśli się wyprowadzi. I tak będzie najlepiej. On już nigdy nie pojedzie na
targ kolekcjonerów w Ransäter.
Znowu wziął komórkę i wybrał numer Betty. Właściwie mogli jechać do Torsby od razu.
Nie chciał być dłużej w domu.
Bylo jeszcze ciemno, kiedy Christer zabrał Betty sprzed jej mieszkania w Gärdet
dwadzieścia minut później. Siadając na miejscu dla pasażera, ziewnęła tak szeroko, że
zmarszczyła się jej cała twarz.
Christer zreferował jej rozmowę z Bodil, wyjeżdżając na Geijersholmsvägen, która wkrótce
miała się zapełnić uczniami zdążającymi do szkoły, lecz o tej porze była jeszcze pusta, usiana
plamami światła z latarni. Kiedy skończył, minęli w ciszy aptekę, Ica i sklep monopolowy i
wjechali w Storgatan. Po przejechaniu Skålviken był prawie pewny, że Betty usnęła z głową
opartą o pas bezpieczeństwa.
Przerwa. Torun chce zrobić przerwę. Co to znaczy?
– Co się dzieje? – zapytała nagle Betty, kiedy zbliżyli się do podjazdu w stronę kościoła w
Ekshärad.
Christer zawsze się zatrzymywał dokładnie w tym miejscu, mając przed sobą czerwony
most, dwa łuki wznoszące się po obu stronach drogi, i równie czerwony drewniany kościół na
wzniesieniu. Teraz nawet nie zauważył, że przejechał przez most, nie widział Klarälven, która
płynęła w dole, szeroka i majestatyczna.
– W porządku – zapewnił ją. – Wszystko w porządku.
Magdalena poprawiła kołnierz kurtki Nilsa, cmoknęła go w czoło i wypchnęła lekko za
drzwi.
– Cześć, mały. Powodzenia w szkole.
Petter siedział już w samochodzie i czekał.
– Kocham cię! – zawołała do jego pleców i przesłała mu dłonią całusa.
Nie mówiła tego często.
Wschodzące słońce przebiło się bladymi promieniami między domami po drugiej stronie
ulicy, ale powietrze było zimne. Magdalena stała jednak na schodach i machała ręką, aż
samochód znikł za zakrętem.
„Värmlandsbladet” leżała wciąż rozłożona na jej artykułach pośrodku kuchennego stołu,
kiedy drżąc lekko z zimna, wróciła do kuchni. Liv siedziała na swoim krzesełku i gryzła
wafelek.
Magdalena nalała nową, gorącą kawę, usiadła przy stole obok Liv i wróciła do lektury
gazety.
Z jakiegoś powodu bardzo ją zdenerwowało nazwisko i zdjęcie Björna pod artykułem o
zaniedbaniach i naruszeniach prawa w jednym z domów opieki w Torsby. Tekstowi poświęcono
dużo miejsca, znajdował się na samej górze i zajmował prawie cale dwie strony na drugiej
rozkładówce z wiadomościami.
– Teraz przynajmniej jest zadowolony – powiedziała głośno do siebie.
Liv odpowiedziała gaworzeniem i pomachała rozmiękłym wafelkiem.
Nawet Iris z redakcji w Sunne, której zostało tylko parę lat do emerytury i zwykle nie robiła
więcej, niż musiała, ożywiła się i dostarczyła tekst ujawniający planowane wyburzenia kilku
zabytkowych drewnianych domów w centrum. Była nawet w terenie i znalazła paru oburzonych
mieszkańców oraz dwóch polityków, którzy sprzeciwiali się projektowi.
Tak bardzo się zawstydziła swojej irytacji, że usiadła do komputera i wysłała dwa maile z
gratulacjami, jeden do Björna i drugi do Iris.
Kiedy skończyła, do jej skrzynki odbiorczej wpadła nowa wiadomość od Bertilssona.
„Dobra robota. Tak trzymać”.
Kliknęła „odpowiedz”, ale nie była pewna, co napisać. Dziarskie: „Oczywiście” jakoś jej
nie pasowało. W końcu zdecydowała się napisać: „Postaram się”.
Może Peo zabierze Liv na spacer. To w najlepszym wypadku dałoby jej godzinę na spokojną
pracę.
Trzeciego dnia po dramatycznym zdarzeniu trzeba było jednak czegoś specjalnego, by
ożywić zainteresowanie czytelników i zasłużyć na najbardziej eksponowane miejsce w gazecie.
Muszę coś takiego znaleźć, pomyślała. Muszę.
41
B
odil spojrzała przez ramię
, siedząc z telefonem w ręku. Tym razem jednak nikogo nie było.
Starała się odprężyć, a przynajmniej sprawiać takie wrażenie, kiedy odłożyła komórkę i
zwróciła się do Alvy:
– Za chwilę przyjdzie tutaj dwoje policjantów, żeby z tobą porozmawiać. Myślisz, że dasz
radę?
Alva popatrzyła na nią i w końcu kiwnęła głową.
Przynajmniej była już bardziej sobą. Po raz pierwszy od przybycia do szpitala zdawało się,
że nawiązują kontakt. Rumieńce na policzkach zbladły, a oczy nie były takie puste.
– Opowiesz im tylko tyle, ile dasz radę – dodała Bodil.
Alva oblizała wargi, przygryzła je lekko i znów skinęła głową.
Bodil postanowiła, że nie będzie rozmawiać na temat Pära, by nie wytrącać jej z
równowagi. Na to przyjdzie czas później.
Oddychaj spokojnie.
Odwróciła się i znów spojrzała na drzwi, lecz kroki na korytarzu ucichły na jego końcu.
– Gdzie jest moja komórka? – zapytała Alva i uniosła głowę, by spojrzeć na stolik.
Spękanie na wardze zaczęło krwawić, kiedy poruszyła ustami.
Bodil nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Jeżeli Alva pyta o telefon, wszystko idzie w
dobrym kierunku. Potem spoważniała.
– Zgubiłaś ją w lesie – powiedziała. – Znalazła ją policja.
Spojrzenie Alvy zwróciło się do wewnątrz i straciło wyraz. Czyżby znowu jej się
wymykała?
Bodil wzięła ze stolika wazelinę, odkręciła wieczko i podała słoiczek córce.
Alva bez słowa nabrała trochę na palec i zaczęła smarować usta.
– Nie chcę tu być – rzekła cicho. – Chcę do domu.
– Niedługo pojedziemy, kochanie.
– Ale ja chcę teraz.
Skubała palcami górną wargę i spoglądała w stronę drzwi.
– Nie rób tego – ostrzegła ją Bodil. – Masz pełno takich ranek. Zaczynają krwawić.
– Chcę do domu.
Ja też, pomyślała Bodil. Nie wytrzymam tu jeszcze jednej nocy.
Poczuła, że chce jej się siusiu. Poza tym w każdej chwili mogą się tu zjawić policjanci.
Powinna po prostu pójść do toalety, a potem spotkać ich przy windzie i przyprowadzić tutaj. Nie
może ryzykować, że któraś z pielęgniarek zacznie zadawać mnóstwo pytań, a może nawet nie
zechce wpuścić ich na oddział.
– Wychodzę na chwilę, by spotkać policjantów – oznajmiła.
Będzie dobrze, przekonywała samą siebie. Na pewno sobie coś wmawiała. Jak Ernst
mógłby zdążyć coś zrobić w tak krótkim czasie? A jeśli zostawię otwarte drzwi, usłyszę, gdyby
ktoś próbował je zamknąć.
– W porządku?
Alva gwałtownie pokręciła głową, tak jak w dzieciństwie, kiedy nic jej się nie podobało.
Gdyby miała czyste włosy, potrząsnęłaby nimi w przód i w tył, ale teraz, spocone, kleiły się do
głowy.
– Będę tuż za drzwiami. Zostawię je otwarte, żebyś mnie widziała przez cały czas. Zawołaj,
gdyby coś się działo.
Krzycz. Wrzeszcz.
– Ale ja nie chcę zostać sama – szepnęła Alva. – Tu jest tak nieprzyjemnie.
Wiem. Też tak uważam.
– Ale policjanci tu nie trafią, jeśli nie wskażę im drogi.
Alva nie odpowiedziała. Całkiem jakby zakończyła dyskusję. Spuściła wzrok i zaczęła
nerwowo skubać poranione wargi.
– Wrócę za chwilę. Za króciutką chwilę. Obiecuję. A drzwi zostaną otwarte.
Bodil znalazła w korytarzu wolną toaletę i wysiusiała się najszybciej, jak potrafiła. Myjąc
ręce, spojrzała na siebie w lustrze. Miała worki pod czerwonymi od płaczu oczami i
naelektryzowane włosy. Przeczesała je parę razy mokrymi palcami, żeby się ułożyły, ale teraz
wyglądały jeszcze gorzej.
W drodze do windy przystanęła w otwartych drzwiach i pomachała Alvie.
– Wrócę za chwilę. Za króciutką chwilę.
Petra przemknęła się przez korytarz do swojego pokoju. A przynajmniej takie miała
wrażenie. Jakby nie mogła widzieć ani słyszeć nic z tego, co się dzieje wokół niej. Jakby już tu
nie należała.
Czy dlatego przekazała informacje Magdalenie? W podświadomym proteście? Na myśl o
tym trochę się zawstydziła.
Patrzyła na stare zdjęcia wilka rozłożone na stole, zastanawiając się, czy po prostu nie
powinna wziąć urlopu do czasu rozwiązania sprawy morderstwa. Nie miała ochoty tu
przychodzić i przeszkadzać swoją obecnością.
Zanim jednak podejmie taką decyzję, potrzebuje porządnego kubka kawy.
Przecież tu pracuję, próbowała przekonać samą siebie, kiedy weszła do sali konferencyjnej i
skierowała się w stronę ekspresu z kawą, starając się być niewidzialna.
– Petra – powiedział do niej Geir. – Zostań, proszę, na naszym spotkaniu.
Na miejscu byli tylko Geir, Urban i Folke.
– Naprawdę mogę? – zapytała, a jej wzrok powędrował do zabazgranej białej tablicy.
– Zgadzam się z komendantem okręgowym, że nie powinnaś kierować śledztwem ani
przesłuchiwać swoich kolegów, lecz nie sądziłem ani przez chwilę, że zabiłaś Pära Sannera. I
chyba wiesz, że nikt inny też tak nie myśli.
– Ale mimo wszystko… – Petra nie była przekonana. – Czy to naprawdę dobry pomysł?
– Znasz rejon i masz doświadczenie – odparł Geir. – A do tego jesteś niezwykle mądra.
Niezwykle mądra? Petra uniosła brwi, krzywiąc się w duchu. Powinien sobie darować ten
ton, jeśli coś ma z tego wyjść. Pozorne pochlebstwo, a zarazem coś protekcjonalnego pod
powierzchnią. Oczywiście, że była mądra, inaczej nie zostałaby szefem.
Stała dalej, trzymając kubek w dłoniach. Znów przebiegła wzrokiem notatki Geira na
tablicy. Nazwiska i kreski. Janet Antonsson, Ulf Seth, Klas Sanner i Henrik Åhman. Bertil Öy i
Ernst Losjö. A na samej górze ona, Jan-Åke Qvist i Oliver Långström.
– Siadaj – powiedział Folke, wyciągając krzesło obok siebie.
Klepnął w jego siedzenie, jakby była psem, którego próbował do siebie przywabić. Usiadła
posłusznie, pociągając kilka łyków gorącej kawy. Kątem oka rejestrowała spojrzenie Geira.
– W czym wam przerwałam? – zapytała, zwracając się do niego.
– Folke właśnie mówił o połączeniach przychodzących i wychodzących w telefonie Pära.
– Okej.
Wypiła jeszcze parę łyków, nie uciekając spojrzeniem usłyszała, jak Folke obok niej chrząka
i kartkuje swoje papierowe wydruki.
– Jeśli się skoncentrujemy na głównych podejrzanych – zaczął – to znaczy nazwiskach na
tablicy, Pär w ostatnich tygodniach kontaktował się telefonicznie z trzema osobami. To Klas
Sanner, Ulf Seth i Ernst Losjö.
Ernst Losjö? Klas to oczywiste, przecież byli braćmi mimo sporu. A Ulf pracował dla Pära.
Ale Ernst?
– Kiedy i jak często Ernst rozmawiał z Pärem? – zapytała. – Nie wiedziałam, że się znali,
choć widzę, że mieli jakieś wspólne sprawy.
Wskazała ruchem głowy na tablicę.
Folke przeczytał coś w notatkach i odpowiedział:
– Ernst dzwonił do Pära dwa razy w zeszłym tygodniu, w czwartek wieczorem i w niedzielę
po południu.
Kiedy Folke mówił, Geir wstał i narysował trzy długie spiralne linie od imienia Pära do
Klasa, Ulfa i Ernsta. Petra domyśliła się, że mają przedstawiać kable telefoniczne.
– Poza tym większość rozmów prowadził z domem i żoną – ciągnął Folke. – Kilka
telefonów do rewidenta i jeden do firmy samochodowej. Niewiele. Ale jeśli chodzi o
myśliwych, to tylko te trzy osoby.
Geir usiadł na swoim miejscu i zwrócił się do Urbana, który miał przed sobą trzy grube
teczki.
– Teraz – zaczął Urban – spróbuję przedstawić interesy Pära. Jak widzicie, jest to sporo
pracy, ale oczywiście tak jak Folke skupię się na wyszukaniu powiązań z nazwiskami na tablicy.
Do tej pory nie znalazłem wielu ciekawych rzeczy, ale nie tracę nadziei.
Uniósł palec wskazujący, jakby na coś wpadł.
– Może to nie ma znaczenia dla sprawy, ale dotarłem do faktury, która potwierdza, że Ulf
spotkał Pära w dniu, w którym, jak twierdzi, znaleźli wilka.
Z teczki na górze wystawała połówka samoprzylepnej kartki. Urban znalazł stronę i rzekł:
– Za tę małą konsultację miał dostać ponad cztery tysiące koron. Nic, tylko się przerzucić na
własną działalność.
– Nie jest tak łatwo prowadzić firmę – wtrąciła Petra. – Lasse czasem dałby wszystko, by
się pozbyć całej tej papierkowej roboty i dostawać co miesiąc pensję na konto. Mój mąż –
zwróciła się z wyjaśnieniem do Geira.
Wiedziała, że mówi o tym tylko z jednego powodu – by móc wypowiedzieć słowa „mój
mąż”.
– Jaką działalność prowadzi? – zapytał uprzejmie Geir.
– Sklep z artykułami myśliwskimi i wędkarskimi.
Urban wodził zdziwionym wzrokiem od Geira do Petry. Mówienie o prywatnych sprawach
na porannej odprawie normalnie jej się nie zdarzało, zwłaszcza odkąd została szefem. Sven
Munther wplatał czasem drobne anegdoty, szczególnie wtedy, gdy nie mieli pilnych spraw, ale
ona nie robiła tego prawie nigdy.
Może kobiety szefowe tak mają, pomyślała Petra. Zmuszają się do jeszcze większej
rzeczowości, by nie zyskać opinii gadatliwej mamuśki.
– Jak idzie z obdukcją? – zapytał Urban.
– Zajmie jeszcze ponad tydzień, ale mam nadzieję, że już dziś po południu dostanę wstępny
raport przez telefon – odrzekł Geir.
Spojrzał na zegarek, nim zapytał, czy ktoś jeszcze ma jakąś ważną sprawę. Jeśli nie, mogą na
tym zakończyć spotkanie.
– Myślałem sporo o Alvie – odezwał się Folke. – I o jej relacji z ojcem. Coś w tym nie daje
mi spokoju.
– Co masz na myśli? – zapytał Geir.
– Nie wiem. Ale ona ukryła się w lesie, tak jakby nie chciała być znaleziona ani przez psy,
ani przez helikopter. Po prostu trochę się zastanawiam nad jej zdrowiem psychicznym.
Petra pokiwała głową. Pomyślała o Hannesie i jego makabrycznej teorii, że Alva zastrzeliła
Pära. Udało jej się jakoś odsunąć od siebie tę myśl.
– Może powinniście sprawdzić u pielęgniarki szkolnej? I w opiece społecznej – podsunęła.
– Zobaczyć, czy jest tam coś o Alvie albo o rodzinie.
Geir sprawiał wrażenie wprost nienaturalnie ożywionego, ale na szczęście nie powtórzył,
jaka jest niezwykle mądra.
Żeby tylko szybko to rozwiązali. Wtedy on stąd odjedzie.
42
P
rzywiędłe jesienne róże
zwisały na okrągłych klombach pośrodku placu przed szpitalem w
Torsby. Kiedy Christer był tu poprzednio, białe zawilce leżały jak warstwa śniegu w zagajniku
koło parkingu. Po tamtym dniu wszystko się zmieniło.
Zapach środka dezynfekującego uderzył ich od samych drzwi wejściowych.
– Wiesz, jak tam trafić? – zapytała Betty, rozglądając się po wielkim foyer.
– Nie bardzo – przyznał Christer. – Tata leżał tu po udarze, na oddziale trzecim, więc tam
bym trafił. I do bufetu, ale to wszystko.
Podeszli do dużej tablicy informacyjnej i znaleźli na niej oddział siódmy, na którym według
słów Bodil leżała Alva.
– Poprawia mu się? – zapytała Betty.
– Trudno powiedzieć. Wciąż ma problemy z poruszaniem jedną stroną, ale przynajmniej
może trochę chodzić. To więcej, niż się spodziewaliśmy. Lekarze mówią, że nadal będzie
powoli się poprawiać, ale teraz jakby się zatrzymało.
– Trzeba mieć nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys.
– Tak – zgodził się Christer. – Klatka C. To tam.
Lekarz na hulajnodze przemknął koło nich, kiedy szli obok siebie w milczeniu.
Winda czekała na nich z otwartymi drzwiami. Christer przepuścił Betty przodem, po czym
wszedł za nią i nacisnął guzik, starając się nie patrzeć w lustro.
Żadne z nich się nie odezwało.
Parę sekund później winda zatrzymała się i mechaniczny kobiecy głos oznajmił:
– Piąte piętro.
Na klatce schodowej przed automatem ze słodyczami stała Bodil Sanner. Miała na sobie
czarne drelichowe spodnie i szare wdzianko ze ściegiem warkoczowym i kieszeniami, które
wyglądało na zrobione ręcznie na drutach.
Słysząc ich, odwróciła się – szybko, jakby się czegoś wystraszyła.
– Nareszcie jesteście – przywitała ich. – Chodźcie.
Poszli za nią przez wielkie podwójne drzwi ze szklanymi szybami i dalej przez długi
korytarz.
– To tam. Leży w sali numer dziewięć.
Kiedy mijali salę numer pięć, pojawiła się pielęgniarka, tocząc przed sobą wózek.
– Masz odwiedziny? – zapytała, przenosząc spojrzenie z Bodil na Christera i Betty.
– Christer Berglund, policja w Hagfors.
Christer wyciągnął rękę, by się przywitać. Betty zrobiła to samo.
– Czy rozmawiałaś o tym z lekarzem? – zapytała siostra, patrząc na Bodil.
– Tak, oczywiście. Wszystko w porządku.
Christer poznał, że kłamie, lecz nie zareagował. Między brwiami pielęgniarki pojawiła się
na moment zmarszczka, która równie szybko znikła.
– To dobrze – powiedziała.
Poszła dalej ze swoim wózkiem, a Bodil pospieszyła w drugą stronę. Christer i Betty
musieli niemal podbiec, by za nią nadążyć. Nie oglądając się za siebie, wpadła do pokoju,
którego drzwi były otwarte. W środku na łóżku leżała Alva pogrążona w głębokim śnie.
Bodil przypadła do łóżka, pochyliła się nad nią i zaczęła potrząsać za ramię.
– Alva, przyszła policja.
Potrząsnęła mocniej, lecz dziewczynka spała głęboko i nie dało się jej obudzić.
Salę wypełniało posępne światło poranka, a z oddali dochodził zapach smażonej cebuli.
– Przecież nie spała, kiedy wyszłam – zapewniła ich Bodil.
Jej głos przeszedł niemal w falset.
– Powiedziałam, że jedziecie, a ona chętnie się zgodziła z wami porozmawiać. Alva!
Dziewczynka otworzyła wreszcie oczy. Przewracała nimi przez dłuższą chwilę, nim zdołała
skupić wzrok w jednym punkcie.
– Policja przyszła – powtórzyła Bodil. – Możesz usiąść, kochanie?
Bodil próbowała podnieść Alvę, która leżała ciężko i bezwładnie na poduszce.
– Jeszcze przed chwilą była rozbudzona i zupełnie przytomna. Nie rozumiem, co się stało.
Christer spojrzał na Betty i uniósł brwi.
– Chyba mi wierzycie? – zaniepokoiła się Bodil. – Nigdy bym was nie ściągała tu na darmo.
– Oczywiście, że wierzymy – uspokoił ją Christer.
Przyglądał się dziewczynce na wielkim szpitalnym łóżku. Splątane jasne włosy opadały jej
na czoło i policzki. Do jednej dłoni miała przyklejony plastrem opatrunek, pod którym
prawdopodobnie tkwił wenflon. Usta, posmarowane czymś błyszczącym, były popękane.
Tylko na filmach ludzie leżący w szpitalu wyglądają ładnie. Rzeczywistość jest zupełnie
inna. Szpitalna bielizna, plastikowe kubki z rurką do picia i woreczki na wymioty.
Christer pamiętał okropny przewód z tlenem w nosie Bengta, kiedy go odwiedził po raz
pierwszy, barierki po obu stronach łóżka i ciało ojca, które wydało mu się obce. Takie małe i
bezradne.
Betty wzięła spod ściany metalowy stołek i usiadła przy łóżku Alvy. Christer trzymał się
trochę z tyłu, tak jak ustalili w samochodzie.
Widział, jak się pochyla i kuli. Tak jakby chciała sprawiać wrażenie małej i niegroźnej.
– Mam na imię Betty i pracuję w policji w Hagfors. Tam dalej siedzi mój kolega Christer.
Alva przez moment spotkała się wzrokiem z Christerem, zanim jej niespokojne niebieskie
oczy znów zwróciły się do Betty.
– Przeżyłaś coś bardzo trudnego – ciągnęła Betty. – Chyba najgorszego, co może się
przytrafić.
Betty czekała na reakcję Alvy, lecz dziewczynka tylko się jej przyglądała.
– Rozumiem, że może ci być trudno mówić o tym, co zdarzyło się w lesie, ale byłoby dla nas
lepiej, gdybyś spróbowała. Myślisz, że dasz radę?
Alva skinęła głową.
– To dobrze. Zrobisz to w swoim tempie i opowiesz tyle, ile będziesz mogła.
Palce Alvy zaczęły się poruszać na kocu. Skubnęła lekko plaster i przycisnęła opatrunek,
jakby chciała sprawdzić, czy to boli.
– Spróbuj opowiedzieć, co się wydarzyło tamtego ranka po tym, jak zaparkowaliście w
lesie samochód.
Alva oblizała wargi i skrzywiła się, gdy natrafiła językiem na krwawiącą rankę.
– Poszliśmy w górę przez las.
Miała wyschnięte usta i głos tak schrypnięty, że z trudem można było usłyszeć, co mówi.
– Tylko ty i tata?
– Nie… było nas więcej. Janet i Ulf, i jeszcze jeden, którego nie znam.
– Czy był z wami wujek Klas?
Alva pokręciła głową.
– On i tata się kłócą.
Alva mówiła cicho i z wysiłkiem, lecz brzmiało to zaskakująco składnie. I jak dotąd
zgadzało się z tym, co już wiedzieli.
– Czy rozmawialiście po drodze o czymś szczególnym? – zapytała Betty.
– Nie rozmawia się przed polowaniem.
– Ależ jestem głupia, nie pomyślałam o tym. A czy zdarzyło się coś, o czym byś chciała
opowiedzieć? Co może być dla nas ważne?
Alva pokręciła głową.
– A kiedy przyszliście na stanowisko? Co się tam stało?
– Usiedliśmy na plecakach i…
W oczach Alvy stanęły łzy, ich białka poczerwieniały. Znów przycisnęła plaster; udało jej
się opanować i odzyskać kontrolę nad głosem.
– Usiedliśmy na plecakach i czekaliśmy. Szybko zmarzłam. Tata pił kawę, a ja gorącą
czekoladę.
Otarła policzek dłonią.
Betty przeczuwała, że zbliżają się do sedna. Zmieniła pozycję na krześle, przesunęła się
lekko w bok. Czekała w milczeniu.
Alva przełknęła z trudem ślinę. Zmarszczyła czoło, potem znów przełknęła. Palce błądziły
wokół plastra.
Bodil wstała, przeszła na drugą stronę łóżka i przykucnęła. Jedną dłoń położyła na ręce
Alvy, a drugą zaczęła głaskać ją po włosach.
– Spróbuj opowiedzieć, co widziałaś – szepnęła. – Nawet jeśli to trudne.
Alva przez cały czas przełykała. Potem wzięła głęboki wdech.
– Coś trzasnęło. Z początku pomyślałam…
Alva mocno zacisnęła powieki i i zaczęła machać rękami przed sobą, jakby chciała się
pozbyć przyklejonego brudu, po czym wyciągnęła się na poduszce, unikając dotyku matki.
– Może to nie był dobry pomysł – rzekła Bodil.
Christer nie wiedział, czy powiedziała to do nich, czy do Alvy, czy po prostu do samej
siebie. Stwierdzenie.
Alva głośno płakała, jęczała i kwiliła.
Wszyscy się odwrócili na głośne pukanie do drzwi. W sekundę później Ernst Losjö wszedł
do pokoju.
– Jesteście tu? – zapytał, patrząc ze zdziwieniem na Christera i Betty.
– Tak – odrzekł Christer. – A nie powinniśmy?
Ernst podszedł do łóżka Alvy i zaczął wertować dziennik choroby.
Alva patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Christer się zastanawiał, czy ze strachu, czy
tylko ze zdziwienia.
– Rozumiem, że wam się spieszy – powiedział Ernst. – Ale widzicie, że dziewczynka nie
jest jeszcze na to gotowa. Wolałbym, żebyście najpierw porozmawiali ze mną.
Posłał Bodil długie spojrzenie znad dziennika.
– Sądzę, że nie powinno cię tu być – rzekła Bodil.
– Ale ja tu pracuję.
Christer chrząknął. Czas się wtrącić.
– Przyjechaliśmy także po to, by przesłuchać ciebie, Ernst. Myślę, że zrobimy to od razu.
43
M
agdalena założyła Liv śliniaczek
i spróbowała świeżo ugotowanego purée. Było bez smaku.
Letnie i bez smaku.
Przez okno zobaczyła czubek czapki Peo i po paru sekundach usłyszała jego człapanie na
schodach.
– Łyżka za dziadka – powiedziała.
Liv radośnie otworzyła buzię, ale skrzywiła się, czując nowy smak. Wysunęła język i
jedzenie wylądowało na śliniaku. Pogrzebała trochę rączką w papce, a potem długo oglądała
lepkie paluszki, jakby badając, co takiego u licha każą jej jeść.
– Niedobre? – zapytała Magdalena i parsknęła śmiechem.
Liv, nadal z bardzo sceptyczną miną, wtarła w odpowiedzi trochę papki we włosy.
– Co dzisiaj masz? – zainteresował się Peo. Odsunął kosz na śmieci i usiadł na sofie, nie
zdejmując ubrania.
Liv rozciągnęła usta w uśmiechu, nie przerywając paćkania włosów jedzeniem.
– Pasternak – odparła Magdalena. – Nic nadzwyczajnego.
– Może ja bym spróbował trochę ją pokarmić – zaproponował, rozpinając zamek
błyskawiczny kurtki.
Magdalena z wdzięcznością podała mu talerz i wstała, by napełnić dwa kubki świeżo
zaparzoną kawą. Cały czas zerkała ukradkiem na dziadka i wnuczkę. Liv śledziła każdy ruch,
jaki Peo robił łyżką.
Może to będzie przełom w ich relacji.
Trzeba było aż pakietu oszczędnościowego, by znów odnaleźli drogę do siebie. I
morderstwa. I grupy myśliwskiej Peo.
– Jak myślisz, kto zabił Pära? – zapytała, kładąc na talerzyku parę kupnych rogalików
cynamonowych.
Peo szeroko otworzył usta, by skłonić Liv do zrobienia tego samego, i wsunął odrobinę
papki do jej prawie zamkniętej buzi.
– Uwierz mi, że też o tym myślałem – odrzekł. – Ale nie wiem. Nikt naprawdę go nie lubił.
Tak jakoś wyszło.
– Kto siedział najbliżej?
Peo ostrożnie zgarnął trochę purée z podbródka Liv i podjął nową próbę włożenia odrobiny
do jej buzi.
– Pracujesz teraz?
– Ja zawsze pracuję – odparła Magdalena. – Przecież wiesz. Ale teraz jestem po prostu
ciekawa.
– Najbliżej siedzieli Klas, jego brat, od strony południowej i Ulf Seth od północnej. Na
następnym stanowisku na południe Henrik Åhman, którego w ogóle nie znam, a na północ Janet
Antonsson.
– A dalej?
– Nikt, tylko te stanowiska znajdują się w pobliżu.
– Więc to musi być ktoś z nich?
Magdalena wzdrygnęła się na samą myśl.
– Są jeszcze dwa przy samej drodze, która tam prowadzi.
– A kto na nich siedział?
– Bertil Öy i Ernst Losjö. Jeśli dobrze pamiętam.
Magdalena zakładała, że w ostatnich dniach poczta pantoflowa krąży intensywnie wśród
grupy, by każdy miał jasność, kto gdzie siedział.
– Czy to naprawdę nie mógł być ktoś inny, z zewnątrz?
– Nie. To wykluczone.
To na pewno też przeanalizowali na wszystkie strony. Warstwa po warstwie.
– Więc gdybyś miał wskazać na którąś z tych sześciu osób, to na kogo?
Peo włożył rogalik do ust.
– Janet – odparł, kiedy już go przeżuł.
– Dlaczego Janet?
– Kazałaś mi kogoś wskazać, a ja nie mam bladego pojęcia. Uważam tylko, że ona jest
okropnie męcząca.
Magdalena wypiła trochę kawy z kubka stojącego na blacie i spojrzała na zegar. Jeżeli Liv
ma w ogóle zjeść jakiś lunch, muszą zmienić taktykę, pomyślała i wstawiła słoiczek z jedzeniem
do mikrofalówki.
– Słyszałem zresztą wcześniej w radiu twoją wiadomość o wilku – dodał Peo.
– I co o tym sądzisz? Czy może istnieć jakiś związek?
Peo wzruszył ramionami.
– Możliwe. Ale wydaje mi się trochę naciągany.
– No właśnie – zgodziła się z nim córka.
Wyjęła słoiczek z mikrofali, wzięła ze sobą do stołu i usiadła.
– Spróbuj tego – rzekła.
Liv się rozpromieniła, nie mogła wprost się doczekać, kiedy Peo skończy mieszać
zawartość.
W kuchni zapadła cisza. Oboje patrzyli, jak mała otwiera buzię i przełyka. Magdalena
zerknęła na ojca i zobaczyła, jak odrywa kawałek papierowego ręcznika i delikatnie wyciera
buzię Liv.
Czas zatrzymał się na chwilę. Peo spojrzał na nią, jakby poczuł na sobie jej wzrok.
– Gdyby tak Elisabeth mogła być z nami – westchnął. – Na pewno bardzo by się cieszyła.
Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć. Nie rozmawiali prawie nigdy o jej mamie. W
każdym razie od chwili, gdy Kerstin wtargnęła w życie Peo jak tornado i praktycznie wymazała
wszystko, co w jakiś sposób mogło się wiązać z matką.
Jakby to mogło pomóc.
– Tak – powiedziała, znów na niego zerkając. – Też tak myślę.
Ręka Peo drżała, kiedy wycierał Liv czoło nowym kawałkiem ręcznika.
– Kiedy patrzę na Nilsa, myślę o tym, jaka byłaś mała, kiedy umarła. Nie było łatwo.
– Nie.
Potem uszło z niej powietrze.
Kiedy wyobrażała sobie tę rozmowę, której sama nigdy nie potrafiłaby zacząć, zawsze
żądała od niego wyjaśnień, pytała, jak mógł pozwolić Kerstin tak szybko się wprowadzić z
chłopcami i jeszcze myśleć, że robi im przysługę.
Teraz zupełnie straciła wątek.
– Wciąż kładziesz kwiaty na jej grobie – rzekła.
Peo skinął głową.
– Oczywiście.
– Czy Kerstin o tym wie?
– Nie. Tak jest lepiej.
Magdalena spróbowała powstrzymać płacz; zdjęła Liv śliniaczek, by mieć jakieś zajęcie.
Starała się ignorować szum w uszach.
– Powinnaś pójść i porządnie się zbadać – dodał Peo. – Znaczy… to może być dziedziczne.
– Niedługo dostanę pierwsze wezwanie.
– Obiecujesz, że wtedy pójdziesz? Za każdym razem?
Magdalena spojrzała na Liv i skinęła głową.
– Obiecuję.
Peo poprawił czapkę i zaczął szukać kurtki.
– Wezmę ją na spacer, jak się umawialiśmy. Za parę godzin muszę jechać na przegląd
samochodu. Najbliższy termin był w Sunne.
Oboje sprawiali wrażenie wyczerpanych niespodziewaną rozmową. Kiedy Magdalena była
stanie znów spojrzeć ojcu w oczy, zobaczyła wokół nich czerwone obwódki.
– Już czas – powiedział i zakaszlał.
– Tak. Ale potem musimy jeszcze porozmawiać o mamie.
– Też tak uważam.
Pogłaskał ją niezdarnie po ręce.
Jego dłoń na jej dłoni. Po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią.
Potem na nią spojrzał, jakby jeszcze chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. Cofnął rękę i
zaczął się zmagać z zamkiem błyskawicznym.
44
P
etra wyjęła z mikrofalówki pojemnik z jedzeniem
i właśnie miała siadać do stołu, kiedy wszedł
Geir z torebką z kanapkami w ręce.
– Będę miał towarzystwo – powiedział. – To miło.
Usiadł przy stole i zaczął otwierać torebkę.
Nie, tak się nie da. Stała z ręką na oparciu krzesła. Spojrzenie Geira i nieznaczny ruch głowy
mówiły: „Nie usiądziesz?”
W tej samej chwili usłyszeli od drzwi głos Folkego:
– Petra, możesz przyjść i popatrzeć na coś ciekawego? Znalazłem zdjęcia.
Petra wsunęła krzesło, spojrzała przepraszającym wzrokiem na Geira i wzięła jedzenie do
pokoju Folkego.
– Zdjęcia? – powtórzyła. – Wilka?
– Właśnie.
Folke usiadł ciężko przy biurku, aż skrzypnęło pod nim krzesło, i obrócił się jednym ruchem
do monitora. Komputer Pära stał obok biurka jak wielki kloc. Petra ledwo się zmieściła, gdy
próbowała się wcisnąć, by coś zobaczyć.
– Spójrz tutaj. Znalazłem je w folderze ze zdjęciami, który Pär nazwał krótko „W” i
utworzył w piątek piątego października.
Następnego dnia po znalezieniu wilka, pomyślała Petra, i na dzień przed anonimowym
mailem, który dostała policja.
Folke wypakował wszystkie zdjęcia na pulpit i kolejno na nie klikał. Wilczyca leżała na
boku, z otwartymi oczami i zębami wyszczerzonymi w zastygłym grymasie.
– Widzisz, że brakuje jej dwóch zębów i krwawi z dziąsła? – Folke zrobił na powiększeniu
parę kolistych ruchów kursorem myszy.
Petra pochyliła się, by lepiej widzieć.
– Myślisz, że wzięli trofea? – zapytała.
– Na to wygląda.
Petra wyprostowała się.
– W takim razie Ulf Seth tego nie zmyślił.
Folke odwrócił wzrok od monitora i popatrzył na nią.
– A tak podejrzewałaś?
– Nie, właściwie nie. Ale i Öy, i Långström mieli alibi, więc kiedy nie znalazłeś zdjęć w
telefonie, zaczęłam się zastanawiać.
– Na świecie jest przecież więcej srebrnych toyot – zauważył Folke.
– Tak, właściwie masz rację – odrzekła.
Co ma robić dalej? Poszukać srebrnych toyot i sprawdzić ich właścicieli w rejestrze broni,
by znaleźć licencję na sztucer kalibru 30-06? Tak, to była jakaś opcja.
– Chcesz, żebym wydrukował zdjęcia? – zapytał Folke. – Czy już je wszystkie masz?
– Wydrukuj to z zębami. Może się przydać.
Christer i Betty poszli za Ernstem Losjö długim korytarzem, mając przed sobą jego
czerwone spodnie.
Na końcu korytarza Ernst otworzył mały pokoik, przeciągnął dłonią po zaczesanych do tyłu
włosach i wpuścił ich przodem.
– Usiądźcie – powiedział.
Na środku stołu stała taca ze stosem kubków, plastikowych łyżeczek i kartonów mleka.
W milczeniu zajęli miejsca. Ernst usiadł wygodnie, założył nogę na nogę i oparł łokcie na
poręczach fotela, bawiąc się obrączką.
– A więc… – przerwał ciszę Christer, nie wiedząc właściwie, od czego ma zacząć. – Po
pierwsze, uważamy, że nie powinieneś pracować na oddziale, na którym leży Alva Sanner.
Ernst przechylił głowę ruchem wyrażającym zdziwienie. Widząc to, Christer pomyślal o
królu. Dokładnie tak się zachowywał podczas wywiadów.
– Nie możecie mi w tym przeszkodzić.
– Nie – zgodził się z nim Christer. – Masz całkowitą rację. Jednak ze względu na Bodil i
Alvę byłoby dobrze, gdybyś przynajmniej się przeniósł na inny oddział. Ten ciągły niepokój nie
jest chyba dobry dla zdrowia psychicznego Alvy.
– Obawiam się, że to będzie trudne.
– Teraz damy sobie z tym spokój – stwierdził Christer. – Omówię to później z
kierownictwem szpitala.
Ernst zostawił obrączkę w spokoju i opuścił ręce. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
– Wróćmy do tego, co zdarzyło się w środę – podjął Christer, przewracając kartkę w
notatniku.
Pozwolił Ernstowi jeszcze raz zreferować wszystko, co widział i słyszał na swoim
stanowisku – głównie po to, by porównać z tym, co powiedział w dniu morderstwa. Ernst
mówił równie składnie jak wtedy i szczegóły się zgadzały – że słyszał strzał, lecz nie widział
nikogo z kolegów.
– Więc ciebie też nikt nie widział? – wywnioskowała Betty.
– Na to nie potrafię odpowiedzieć. To wasze zadanie dowiedzieć się, kto co widział.
– Jak dobrze znałeś Pära Sannera?
– Właściwie niespecjalnie.
– Ale mieliście wspólne interesy?
Ernst, który znów zaczął kręcić obrączką, zrobił jeszcze bardziej zdziwioną minę.
– To prawda. Jakiś rok temu chciał kupić ode mnie las, ładny kawałek na wschód od Knon,
więc mu sprzedałem. Ale nigdy nie spotykaliśmy się prywatnie.
Christer notował.
– Jak to możliwe? – zapytała Betty. – Łączyły was przecież wspólne interesy.
– Jak wiecie, ja i moja żona przeżywamy trudny okres i nie prowadzimy ostatnio bujnego
życia towarzyskiego. Wiecie też zapewne, że Gabriella leczy się okresowo w klinice
psychiatrycznej.
Plotki były zatem prawdziwe. Christer zastanawiał się, jak rozegrać to dalej. Ernst w jednej
chwili zmienił się z wyniosłego lekarza w ojca Heddy.
– Rozumiem – rzekł Christer. – Jak to się stało, że zacząłeś polować?
– Trzeba przecież coś robić. Gabriella nadal bardzo źle się czuje i nie wiem, czy jeszcze
kiedyś będzie znowu sobą. Ale ja nie potrafię przestać żyć. Wstąpiłem do grupy, by wypełnić
czymś czas i może poznać nowych znajomych.
– Myślałem, że chcecie wyjechać z Gustavsfors – zauważył Christer. – Wystawiliście dom
na sprzedaż.
– To prawda. Ale nie dostaliśmy tyle, ile chcieliśmy, i zrozumieliśmy, że nie uciekniemy od
naszego przeznaczenia. Nikt nie może uciec.
W chwili, gdy Petra nacisnęła dzwonek do drzwi Sethów, w środku zaczęło płakać dziecko.
O, nie.
– Obudziłam go? – zapytała, kiedy kobieta koło czterdziestki otworzyła jej z małym
chłopczykiem na ręku.
– Nie szkodzi – odparła kobieta i podniosła rękę do ust, by ukryć szerokie ziewnięcie. –
Niewiele trzeba, by go obudzić.
Miała na sobie spodnie od dresu i luźną tunikę. Prawdopodobnie też próbowała trochę się
zdrzemnąć.
– Domyślam się, że ty jesteś Lovisa – Petra wyciągnęła rękę i przedstawiła się. – Nigdy się
nie spotkałyśmy.
Chłopczyk umilkł i spoglądał teraz na nią wielkimi niebieskimi oczami.
– Czy Ulf jest w domu?
– Tak, naprawia coś w garażu, skoro w tym tygodniu nie będzie już polowania.
Lovisa poprawiła chwyt pod pupą chłopca.
– Muszę z nim jeszcze porozmawiać o samochodzie, który on i Pär widzieli w lesie.
– Dobrze – zgodziła się Lovisa. – Trafisz tam sama, prawda? Ja spróbuję znów położyć
Svantego.
Petra wyszła na schody i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Jakby poruszając się teraz
cicho, mogła wynagrodzić tamto niepotrzebne obudzenie.
Brama garażu była zamknięta, lecz gdy zapukała po raz trzeci, uniosła się w górę jak roleta i
wyjrzał Ulf, mrugając w silnym słońcu. Wyglądał na przerażonego.
– Mogę wejść na chwilę? – zapytała Petra, choć nie była pewna, czy ją poznał. – Chciałam
spytać, czy możesz mi podać więcej szczegółów o tej toyocie, którą widzieliście w lesie.
Ulf wyjrzał na ulicę, zamykając za nią bramę.
– Właściwie nie chcę o tym mówić – rzekł. – Bardzo się boję.
Petra nigdy nie widziała go w takim stanie. Jakby drżał wewnętrznie. Czy to był ten sam
człowiek, z którym żartowała, kiedy Bertil uczył ich technik rozbioru mięsa?
Ulf podszedł w półmroku do półki, na której stał rząd puszek i butelek. Na podłodze leżał
czarny worek wypełniony do połowy śmieciami.
– Właściwie nie chciałem o tym mówić, Lovisa mnie przekonała. Cóż, nie mogliśmy
przypuszczać, że to się ukaże w gazecie. Mam uczucie, że jestem następny w kolejce.
Petra spojrzała w bok. Wolała nie napotkać jego niespokojnego spojrzenia, nie chciała, by
się domyślił, jaką odegrała w tym rolę.
– Myślisz, że ta historia z wilkiem ma jakiś związek z morderstwem?
Ulf potrząsnął lekko puszką farby, nim wrzucił ją do worka na śmieci.
– Nie wiem, ale jeśli tak, to mam marne szanse. Nie rozumiem, jak w policji mogą być takie
przecieki. Myślałem, że można coś zgłosić bez obaw.
Ulf brał kolejno puszki z półki i puste wyrzucał do śmieci. Pełne stawiał na ławie obok.
– Tym większy powód, by znaleźć ten samochód – odparła Petra. – Szukam go intensywnie,
ale to jak szukanie igły w stogu siana. Bardzo by mi pomogło, gdybyś przypomniał sobie jakieś
szczegóły. Literę w numerze rejestracyjnym, nalepkę. Cokolwiek.
Usiadła na poplamionym farbą starym krześle i patrzyła, jak Ulf wrzuca do worka jeszcze
jedną puszkę, nim się do niej odwrócił.
– Tak, masz rację. Ale człowiek głupieje ze strachu.
– Spróbuj cofnąć się pamięcią, zobaczyć wszystko przed sobą jeszcze raz.
Ulf przyciągnął sobie stojące w kącie krzesło i usiadł. Zamknął oczy.
Siedział tak ponad minutę, zupełnie nieruchomo. Drgały mu powieki, jakby śnił.
– Było słońce – powiedział. – Świeciło w szyby.
– Widziałeś numer rejestracyjny? – spróbowała Petra.
Ulf nie odpowiedział, jakby całkowicie pogrążony w swojej wizji.
– Widzę coś, co zwisa z wstecznego lusterka – dodał po chwili. – Nie wiem, co to jest.
Może choinka.
– Widzisz kolor?
Ulf pokręcił głową.
– Jest czarne. Tak odbija się w szybie. Na pewno jakiś ciemny kolor. Może zielony albo
fioletowy. Albo tylko wygląda na ciemny.
– Nie widzisz nic z tablicy rejestracyjnej?
– Nie – odparł Ulf i otworzył oczy.
Petra wstała z krzesła.
– Przykro mi, że to wyciekło do mediów – powiedziała. – To niestety czasem się zdarza, ale
spróbuj się nie denerwować. I daj znać, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz.
Choinka, pomyślała. Kto jej nie ma? Ale to zawsze lepsze niż nic.
45
K
iedy Christer i Betty wrócili z Torsby
, spotkali Geira przy drukarce w korytarzu.
– Czy dziewczynka coś powiedziała?
– Niewiele – odparła Betty. – Nie jest w najlepszej formie psychicznej. Musieliśmy
przerwać, kiedy wpadła w histerię.
– Rozumiem – odrzekł Geir. Drukarka zaszumiała i wypluła dwie kartki. – Więc niczego się
nie dowiedzieliście?
– Bodil mówiła nam, że Alva majaczyła w nocy o czymś, co brzmiało jak nasu – powiedział
Christer. – Ale nikt z nas nie ma pojęcia, co to może znaczyć. Ty wiesz?
– Nasu? Nie nazi?
– Nie, nasu.
Geir wziął wydruki i przez chwilę się zastanawiał, lecz wyglądało na to, że też niczego nie
wymyślił.
– Tak, to nie jest łatwe. Jak wam poszło z lekarzem? Tym Ernstem?
Christer wzruszył ramionami.
– Przesłuchaliśmy go, ale nie mamy podstaw, by go zabrać ze szpitala. Alva jednak zostanie
przeniesiona na inny oddział.
– Zrobimy zebranie – zdecydował Geir. – Tak będzie lepiej.
Ruszył w stronę sali konferencyjnej, a Christer i Betty poszli za nim. Zatrzymał się koło
pokoju Folkego i wsunął głowę w drzwi.
– Mamy zebranie. Przyjdziesz?
Folke, który wyjątkowo nie siedział przy komputerze, lecz pochylał się nad jakimś papierem
na biurku, podniósł wzrok.
– Zdążycie na to spojrzeć przed zebraniem?
Podsunął im papier, by mogli go zobaczyć. Wokół arkusza było wpisanych około trzydziestu
nazwisk, połączonych we wszystkich kierunkach kreskami.
Christer pomyślał w pierwszej chwili, że przypomina mu to schematy relacji, które rysowali
czasem w szkole policyjnej. Wszyscy w grupie, których łączyła jakaś zażyłość, byli połączeni
podobnymi kreskami. Sieć pajęcza, jaka powstawała po jednym wspólnym semestrze, była
często zaskakująco gęsta. On sam znalazł się tam tylko dwa razy, za każdym razem z jedną
kreską.
– Co to jest? – zapytał, odsuwając wspomnienia.
– Analogowy wariant Facebooka. Najbardziej zwraca uwagę to. – Folke wskazał nazwisko
Henrika Åhmana po prawej stronie arkusza.
– Co jest z nim? – zapytała Betty.
– Jest wprawdzie w grupie myśliwskiej na Facebooku, ale poza tym nie ma tam wielu
przyjaciół.
Christer patrzył na palec Folkego, wskazujący cztery kreski odchodzące od nazwiska.
– Nie przyjaźnił się, jak widać, z Pärem – ciągnął Folke. – Jest natomiast znajomym jego
żony Bodil.
– Rzeczywiście! – zawołał Geir.
– A to jeszcze nie wszystko. Na profilu Bodil prawie wszyscy złożyli jej w jakiś sposób
kondolencje, tylko Henrik nie. Aż się prosi, żeby zapytać, dlaczego.
– To bardzo dobre pytanie – zgodziła się Betty. – Od jak dawna są znajomymi?
– Od marca tego roku – odparł Folke. – Ale nie piszą do siebie nic, co mogliby przeczytać
inni. Nie dają też sobie żadnych polubień.
– Koniecznie musimy się dowiedzieć czegoś więcej o ich relacji.
– Zacznę od przejrzenia prywatnych wiadomości. Czuję, że znajdziemy tam dość delikatny
materiał.
– Czy Janet ma wśród znajomych Pära? – zainteresował się Christer, starając się
jednocześnie znaleźć odpowiedź wśród plątaniny kresek na arkuszu.
– Tak – potwierdził Folke. – Bodil też.
Folke podjechał krzesłem do komputera i wyświetlił stronę Pära na Facebooku. Przesunął
kursorem w dół przez nieliczne stare posty. Pär nie był aktywnym użytkownikiem, lecz przy
prawie każdym wpisie znajdowało się polubienie lub komentarz Janet.
– Tak, to nie wskazuje na specjalnie negatywne uczucia – powiedział Christer.
– Choć może też być i tak – wtrąciła Betty – że ona okazuje przesadny entuzjazm, by
pokazać, że zapomniała o przeszłości, chociaż to nieprawda.
Folke wszedł na stronę Bodil, na której było znacznie więcej wpisów.
Tu także Janet komentowała prawie wszystko, żywo i pogodnie.
– Ale Bodil powiedziała, że nie utrzymują prywatnych kontaktów.
– Tak bywa – odrzekła Betty. – Są ludzie, którzy komentują wszystko jak leci na profilach
innych, a kiedy spotykają te same osoby w sklepie, są onieśmieleni i ledwo potrafią się
przywitać. Janet nie wygląda na taką nieśmiałą, chciałam tylko powiedzieć, że aktywność
użytkowników na Facebooku mówi raczej mało o ich zachowaniach w rzeczywistości.
– Coś w tym jest – zgodził się Christer.
Jedna z jego pierwszych kłótni z Torun dotyczyła właśnie Facebooka. Byli w kinie w
Karlstad, potem w restauracji i ledwo stamtąd wyszli, Torun napisała, jak miło spędzili
wieczór. Następnego dnia robiła mu wymówki, że nie polubił jej wpisu. Christer nic z tego nie
rozumiał. Starał się jej wytłumaczyć, że dla niego to też był miły wieczór, chyba to zauważyła,
poza tym powtórzył to parę razy w samochodzie w drodze do domu. Ale to nie wystarczyło. Nie
polubił go tak, żeby inni widzieli.
Od tamtego czasu naciskał nerwowo na „Lubię to”, cokolwiek napisała.
– Najpierw musimy zbadać związek Henrika z Bodil – zdecydował Geir.
Bodil stała przy oknie, wyglądając na parking, ale samochodu Åse nie było jeszcze widać.
Powinna przyjechać lada moment, przynajmniej jeśli ruszy prosto ze szkoły, jak obiecała.
Wyjęła z szafy ubrania Alvy i położyła na stołku koło łóżka. Ktoś je wyprał, ale dżinsy nadal
miały ciemne plamy na kolanach. Pewnie już nigdy nie zejdą.
Åse była zdziwiona i trochę niepewna, kiedy Bodil zadzwoniła z prośbą, by zawiozła je do
domu.
A Bodil skłamała, mówiąc, że zostały wypisane, bo Alva dochodzi do siebie szybciej, niż
ktokolwiek przypuszczał. Teraz muszą tylko wrócić do domu.
Bodil pomogła córce się ubrać i znów podeszła do okna. Nareszcie. Samochód Åse wjechał
na parking i atrzymał się przed wejściem. Bodil wysłała jej szybkiego esemesa: „Widzę cię.
Schodzimy” – i zapięła kurtkę, którą miała na sobie już od pół godziny.
– Jedziemy do domu – powiedziała do Alvy.
Alva wstała z łóżka, lecz zachwiała się i musiała oprzeć ręką o materac.
– Kręci ci się w głowie? – zapytała Bodil i wzięła ją pod ramię jak staruszkę.
Alva skinęła głową.
– Trochę.
Bodil rozejrzała się na wszystkie strony, zanim wyszły na korytarz, ale nie było widać
nikogo z personelu, tylko kilku pacjentów schodziło na popołudniową kawę. Próbowała
ponaglić Alvę, lecz ta najwyraźniej nie mogła iść szybciej. Ostrożnie stawiała kroki, stąpała jak
po kruchym lodzie, niepewna, czy ją utrzyma.
Parę metrów przed dużymi drzwiami na oddział usłyszała głos Elli:
– Dokąd idziecie?
Bodil obejrzała się, lecz nie zatrzymała.
– Jedziemy do domu.
– To nie jest dobry pomysł – oceniła Ella. – Alva nie jest jeszcze dość silna. Proszę cię,
zostań. Dla Alvy. I dla ciebie.
– Nie, jedziemy teraz. Nie zostanę, dopóki on tu jest. Nie możesz nas zatrzymać.
46
C
hrister siedział przy biurku
i znów ważył w dłoni komórkę. Palce chciały wybrać numer
Torun, lecz udało mu się opanować.
Nienawidził czekania, zwłaszcza kiedy nie wiedział, na co czeka. Takie siedzenie ze
związanymi rękami wydawało mu się torturą. Gdyby przynajmniej umiał się jakoś sensownie do
tego odnieść. Próbował myśleć, że się ułoży, że nic w tym dziwnego, że chciała dokładnie
wszystko przemyśleć, zanim pójdzie do banku i stanie się właścicielką domu. Ale nie potrafił.
To była zbyt poważna sprawa.
Spojrzał na zegarek i wstał. Czas na popołudniowe zebranie.
Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy stole konferencyjnym i trochę się zdziwił, ale i
ucieszył, kiedy Petra usiadła obok niego.
– Mogę brać w tym udział – wyjaśniła. – Przynajmniej słuchać.
Geir stał przy białej tablicy, przestępując z nogi na nogę, i czekał, aż wszyscy się zejdą. Co
pewien czas podchodził do stołu i zaglądał w papiery w rozłożonej teczce.
Kiedy przy stole zapadła cisza, chrząknął i powiedział:
– Pär Sanner nie został zabity ze sztucera.
Christer odwrócił głowę i napotkał spojrzenie Petry. Wyglądała na równie zdziwioną jak on
sam.
Geir starannie włożył porcję snusu pod górną wargę. Kiedy zawiesił głos, wszystkie
spojrzenia skierowały się w jego stronę.
– Więc z czego? – zapytał Christer.
– To jeszcze nie jest ustalone – odpowiedział Geir. – Wiadomo tylko, że to pistolet. Może
glock 17. Albo pistol 88. W każdym razie kula utkwiła w czaszce.
Geir przekartkował swoje notatki.
– Musimy zacząć od sprawdzenia pozwoleń.
Geir spojrzał na Urbana, który w tym śledztwie wyraźnie stawał się biurowym analitykiem.
– Oczywiście – odparł Urban. – Ale kto zabija własną bronią sportową?
– To się już zdarzało – powiedziała Petra. – Nawet nie jest takie rzadkie. W każdym razie
częstsze niż sztucer. Łatwiej się tego pozbyć.
Christer wypił łyk kawy. Stała zbyt długo w ekspresie i miała gorzkawy posmak.
– Musimy wykluczyć tę możliwość, zanim pójdziemy dalej, prawda? – rzekł Geir do
Urbana. – Pozwolenie może mieć jakiś krewny lub przyjaciel. Musimy przyjrzeć się temu, co
mamy, i sprawdzić związek z grupą. Oraz spojrzeć na kradzieże broni.
Folke odsunął swoja kawę, skrzywił się i powiedział:
– Jak myślicie, gdzie jest ta broń? Gdybym ja kogoś zastrzelił, próbowałbym się jej pozbyć
gdzieś w lesie. Wrzucić do wody czy coś w tym rodzaju.
Geir pokiwał głową.
– Musimy porządnie przeszukać cały teren – stwierdził. – Zajrzeć pod każdy kamień, jak to
się mówi.
Znów zerknął w swoje notatki i dodał:
– Wiecie już, że możemy wykluczyć nieumyślny postrzał. To po prostu starannie
zaplanowane morderstwo.
– A tak przy okazji, czy sprawdziliście Alvę? – zapytała Petra. – Pielęgniarka szkolna i
opieka społeczna?
Geir spojrzał na Urbana.
– Tak – odrzekł Urban. – Ale nie znalazłem niczego szczególnego. Nic w opiece, a z tego, co
mówiła pielęgniarka, zrozumiałem, że Alva bywała u niej w ostatnim roku z powodu różnych
drobnych dolegliwości, ale to normalne wśród uczniów. Ogólnie nic poważnego.
– To może wskazywać, że dręczy ją coś innego – zauważyła Petra.
– Możliwe – zgodził się Urban. – Ale tyle udało mi się ustalić.
– Petra, masz na myśli coś szczególnego? – zapytał Geir.
– Nie. Właściwie nie. To tylko wrażenie.
– Tak, to może być ważne, ale teraz musimy się skoncentrować na znalezieniu broni – rzekł
Geir. – I przede wszystkim tego, kto ją trzymał.
Magdalena usiadła koło Liv na podłodze w pokoju i położyła komórkę przy laptopie na
nocnym stoliku. W ciągu ostatnich godzin próbowała kilka razy dodzwonić się do Geira
Clausena. Inni policjanci stanowczo odsyłali ją do szefa, jak zawsze, kiedy zdarzyło się coś
bardzo ważnego. Pytanie tylko, co.
Chociaż wiedziała, że to właściwie nie ma sensu, zadzwoniła do Petry. Mimo wszystko to
ona przekazała jej informację o wilku. Słuchając wolnych sygnałów, które płynęły
nieskończenie powoli, rzuciła okiem na najnowszy mail od Bertilssona, wysłany jakąś godzinę
temu.
„Jak idzie? Odezwij się, żebyśmy wiedzieli, nad czym pracujesz”.
Miała wrażenie, że wdzięczność za jej powrót do pracy i zrozumienie dla jej sytuacji
całkowicie znikły. Teraz ton był taki jak zawsze.
Petra wreszcie odebrała.
– Wiem, że nie pracujesz nad tym zabójstwem – zaczęła Magdalena – ale czy mogłabyś mi
powiedzieć, co stało się dzisiaj? Domyślam się, że coś ważnego.
– Niestety. Staram się trzymać od tego jak najdalej. Musisz porozmawiać o tym z Geirem,
ale teraz jest zajęty.
Magdalena znów spojrzała na zegarek, starając się zapanować nad stresem.
– Okej – powiedziała. – Kiedy będzie dostępny?
– Nie mam pojęcia, ale spróbuj za pół godziny. Mogę ci dać jego numer na komórkę, jeśli
chcesz.
– Tak, dziękuję.
Magdalena położyła blok Nilsa na kolanach i zanotowała szybko cyfry, które wyrecytowała
jej Petra.
Kiedy skończyły rozmowę, odłożyła blok na biurko. Starała się uspokoić. Petra naprawdę
chciała jej pomóc. Będzie dobrze. Byle tylko złapała Geira.
Liv siedziała niepewnie na pupie i sfrustrowana próbowała czegoś, co przypominało
raczkowanie, lecz utykała w połowie drogi z jedną nóżką z przodu, a drugą z tyłu.
– Tak, tak, kochanie. Jeszcze troszeczkę.
Pomogła Liv, lekko ją popychając, i malutka stała teraz chwiejnie na czworakach.
– Popatrz, co potrafisz!
Magdalena znów spojrzała na zegarek.
Za parę godzin Nils wróci ze szkoły. Poza tym był to weekend Pettera z dziećmi, więc
Vanessa i Vendela też niedługo się pojawią. Kuchnia jak zwykle przypominała krajobraz po
bitwie, z purée Liv wtartym w wykładzinę.
– Przejdziesz kawałeczek? – zapytała, kładąc stary samochodzik Nilsa pół metra od Liv na
przynętę, a sama znów sięgnęła po telefon.
Szybko wystukała rozpaczliwy esemes do Pettera:
„Kiedy wrócisz? Zalegam z pracą. Buziaki”.
Gdy czekała na odpowiedź, zaczął dzwonić telefon. Lovisa.
Usiadła po turecku na podłodze i odebrała. Lovisa sprawiała wrażenie równie
zestresowanej jak ona sama. Albo raczej osoby pod presją.
– To Ulf zgłosił policji tego wilka – zaczęła bez grzecznościowych wstępów.
– Co ty mówisz? – zainteresowała się Magdalena.
Liv upadła na brzuszek; leżała teraz i płakała żałośnie jakieś dziesięć centymetrów od
zabawki. Magdalena podała ją jej, słuchając nerwowego paplania Lovisy o tym, co tamtego
dnia przytrafiło się w lesie Ulfowi i Pärowi.
– A teraz on się boi – dodała.
– Ale przecież jest anonimowy – zdziwiła się Magdalena. – Nikt nie wie, kim jest.
– Tak, ale się boi, że ludzie w toyocie widzieli go wtedy z Pärem i połączą fakty, kiedy
przeczytają o tym w gazecie. Teraz wmawia sobie, że wiedzą, że to on zgłosił to na policję.
– Rozumiem. Ale postaraj się nie denerwować.
Liv straciła równowagę podczas kolejnej próby raczkowania i upadła prosto na buzię.
Krzyczała tak głośno, że nie dało się już dłużej rozmawiać.
– Zdzwonimy się później – zakończyła Magdalena i rozłączyła się, nim Lovisa zdążyła się
pożegnać.
Z Liv na ręku przeczytała nowy esemes od Pettera: „Mogę być później, niż myślałem. Sorry.
Trochę się tu przeciągnęło. Buzibuzi”.
– Cholera! – syknęła. – Niech to szlag. I tak nie ma mowy, żebym błagała Björna o pomoc.
47
C
hrister siedział sam w sali konferencyjnej
, grzebiąc widelcem w jedzeniu. Zapiekanka rybna
Torun, która stała się jedną z jego ulubionych potraw. Wiedział, że jest staroświecki, ale lubił,
jak żona krząta się po domu, gotuje mu jedzenie, piecze ciasta i zamraża. Wtedy czuł się
kochany. Naprawdę kochany.
Czasami ubolewał nad swoją nieudolnością w kuchni, ale wtedy całowała go w usta i
mówiła, że lubi go rozpieszczać. I dodawała znacząco, że woli jego inne zalety.
Jednak po wczorajszej rozmowie telefonicznej zaczął wątpić, czy mówiła prawdę. Nie
wiedział, co właściwie czuła. Ta myśl go przerażała.
Przynajmniej często odkurzam, próbował się pocieszać. I właściwie tylko ja wynoszę
śmieci. I myję samochody, jej i mój.
Dalej gmerał widelcem w jedzeniu. Miał dziwne uczucie, że nie jest dla niego, choć Torun
napisała flamastrem jego imię na pokrywce pojemnika.
Oparł się na krześle i wyjął z kieszeni komórkę. Żadnych nieodebranych połączeń. Ani
nowych esemesów.
Jedyne, co mogło uśmierzyć ból serca, był jej głos, więc do niej zadzwonił. Nie mógł się
powstrzymać, choć wiedział, że nie powinien tego robić. Rozłączył się dopiero wtedy, gdy
włączyła się poczta.
Serce waliło mu jak młotem jeszcze przez parę minut.
W chwili, gdy wstał, by wyrzucić resztę jedzenia, do pokoju wszedł Folke.
– Wiedziałem – rzekł. – Wiedziałem, że są razem.
– Ale kto?
Christer był mało przytomny po wysłuchaniu serii wolnych sygnałów i nie nadążał. Czemu
nie odbierała? Kiedyś zawsze to robiła, gdy do niej dzwonił, nawet jak była zajęta. Kiedyś.
Co zrobiłem źle?
– Henrik Åhman i Bodil Sanner! – Potężne ciało Folkego prawie tańczyło z emocji. –
Zdradzała go!
Christer otrząsnął się wreszcie z własnych myśli.
– Naprawdę?
– Tak, a przynajmniej nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Chodź, sam zobaczysz!
Christer szybko umył pojemnik i odstawił go na suszarkę, po czym poszedł za kolegą, który
zdążył już zniknąć w swoim pokoju. Kiedy Christer pojawił się za nim, jego wzrok padł od razu
na wyświetloną korespondencję między Bodil i Henrikiem.
– Sam widzisz – rzekł Folke. – Z tego, co zdążyłem sprawdzić, spotkali się w realnym życiu
tylko raz, w sierpniu w hotelu w Uddevalli, ale nie ma wątpliwości, że łączy ich silne uczucie.
I pomyśleć, że dla Folkego wejście w prywatne wiadomości na Facebooku było takie łatwe.
Właściwie powinni byli to uzgodnić z prokuratorem, ale mieli nadzieję, że załatwią to jakoś
później.
Folke przesunął kursorem w górę i otworzył załączone zdjęcia. Z początku Christer nie
wierzył w to, co widzi, ale kiedy przysunął się bliżej do monitora, zobaczył nagą kobietę z
rękami związanymi na plecach. Czerwony sznur był starannie zamotany w węzły od nadgarstków
do ramion i Christer pomyślał bezwiednie, ile czasu musiało to zająć. Nie wyglądało zbyt
komfortowo.
Bodil chyba podobało się to zdjęcie. Przynajmniej tak wynikało z jej odpowiedzi.
– Wyrafinowane – skomentował Folke.
– Cóż, można tak powiedzieć.
Christera takie rzeczy nigdy specjalnie nie pociągały. Nie miał pojęcia, jak zareagowałaby
Torun, gdyby jej wysłał takie zdjęcia, choć podejrzewał, że jej reakcja nie byłaby równie
pozytywna jak Bodil.
– Łączy ich prawdziwa namiętność – stwierdził Folke, przewijając obraz dalej.
Zdjęcia na razie się skończyły i zastąpiły je długie wpisy: jak bardzo za sobą tęsknią i co
będą robić, kiedy się spotkają. Często pisali do siebie kilka razy dziennie.
– Henrik pewnie już dawno chciał widzieć Pära martwego – mruknął Folke.
– Chyba że zadowalała go rola kochanka; tego nie wiemy. Ale musimy go jeszcze raz
przesłuchać.
Magdalena rozejrzała się po zabałaganionej kuchni. Z Liv na ręku obdzwoniła prawie
wszystkich myśliwych, mając nadzieję na jakąś sensowną nową wiadomość, lecz odniosła
wrażenie, że nikt nie chce z nią rozmawiać. Tak jakby cała grupa się przed nią zamknęła.
Coś się stało. Słyszała to w ich głosach, lecz niczego od nich nie wydobyła. Właściwie nie
było to takie dziwne przy niemowlaku płaczącym do słuchawki. Geira też nie udało jej się
złapać. Ile można siedzieć na zebraniu?
Za oknem zaczynało się ściemniać.
Zostawiła chaos za sobą i weszła do salonu. Nils siedział z laptopem na kolanach przy
włączonym telewizorze.
– Czy telewizor musi grać, nawet kiedy nie oglądasz?
– Przecież oglądam – odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad monitora.
– Przecież widzę, że nie.
Wzięła pilota i wyłączyła kreskówkę. Teraz było słychać tylko stukanie Nilsa w klawiaturę i
jej własny puls dudniący w uszach.
– Chcesz zarobić parę groszy? – zapytała.
– Jasne – odparł Nils i dopiero teraz na nią spojrzał.
– Dostaniesz dziesięć koron, jeśli wyjmiesz naczynia ze zmywarki i wstawisz brudne.
– Dwadzieścia.
– Piętnaście.
– Dwadzieścia.
Magdalena westchnęła.
– Dobrze. Niech będzie dwadzieścia. Ale w takim razie musisz jeszcze wytrzeć stół w
kuchni.
Nils zmarszczył nos. Ścierka do naczyń była dla niego najgorszą rzeczą pod słońcem.
– Kiedy przyjadą Vendela i Vanessa? – zapytał, odstawiając laptop.
– Niedługo. Ale przedtem muszę trochę popracować.
Nils poczłapał do kuchni, wykazując umiarkowany entuzjazm wobec czekających go zadań.
Cóż, przynajmniej coś zarobi, pomyślała. Czego się nie robi dla pieniędzy?
Wcisnęła laptop na półkę, żeby był bezpieczny. Potem zadzwoniła do Peo, próbując
jednocześnie wsadzić Liv do chodzika.
– Jak wypadł przegląd? – zapytała, kiedy odebrał.
– W porządku. Żadnych uwag.
– To świetnie.
Magdalena przykucnęła przed chodzikiem i zaczęła naciskać przyciski z głosami zwierząt,
nie przerywając przy tym rozmowy.
– Chciałam cię tylko spytać, czy wiesz coś nowego w związku z tym zabójstwem, co
mogłabym wykorzystać. Cokolwiek.
– Nie – odrzekł Peo i umilkł na chwilę. – Myślałem o czymś. Czy ludziom może się
wydawać, że to ja powiedziałem ci o tym wilku? Bo jesteśmy rodziną. Byłoby niedobrze.
– Chyba nie ma powodu do obaw.
– Jesteś pewna?
– Raczej tak.
Całkiem pewna być nie mogę, pomyślała. Ale nie mam czasu na takie paranoidalne lęki.
Muszą być jakieś granice ludzkiego szaleństwa.
– Wiem tylko, że policja była dziś w szpitalu w Torsby i rozmawiała z Alvą – dodał Peo.
Magdalena poczuła, że budzi się do życia, i zaczęła z zapałem naciskać guzik z kotem.
Miau! Miau!
– Skąd wiesz?
– Chronię swoje źródła, czy jak to się nazywa – zażartował Peo. – Ty chyba tak mówisz?
– Hej, bądź poważny.
– Przez przypadek nasza nowa sąsiadka, wiesz, Josefin, odwiedziła tam swoją siostrę i
widziała Christera Berglunda z Bodil Sanner.
– O której godzinie to było?
– Jakoś przed południem.
– Bomba – podsumowała. – Dziękuję! Jedź ostrożnie. Ja muszę popracować.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i Vendela z Vanessą wpadły z impetem do holu,
taszcząc wielkie torby.
– Czeeeść wszystkim! Jest ktoś w domu?
Christer postawił magnetofon na biurku i włączył nagrywanie.
– Jest piątek dwunastego października, godzina osiemnasta dwadzieścia. Przesłuchanie
Henrika Åhmana w sprawie zabójstwa Pära Sannera. Przesłuchanie prowadzi Christer
Berglund.
Oparł się o krawędź biurka, splótł dłonie i spojrzał na Henrika. Przez dłuższą chwilę
obserwował tylko mężczyznę siedzącego pod ścianą; patrzył, jak mruga i przełyka ślinę,
przygotowując się do konfrontacji.
Te wszystkie tiki. Drobne nerwowe ruchy, niespokojne palce, nogi kiwające się tam i z
powrotem, jakby żyły własnym życiem. Nerwowość Henrika zdawała się działać na jego nos.
Marszczył go w równych odstępach czasu i lekko sapał.
Kiedy Christer zakończył obserwację, powiedział:
– Ja i mój kolega przesłuchiwaliśmy cię parę dni temu. Twierdziłeś wtedy, że nie znasz ani
Pära, ani Bodil.
– Tak – potwierdził cicho Henrik.
– Musisz mówić głośniej.
– Tak.
– Wczoraj też powiedziałeś, że ich nie znasz. Czy chciałbyś w jakiś sposób zmienić
zeznanie?
Henrik ścisnął lekko nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym.
– Co mówisz? – zapytał Christer.
– Tak, chcę.
– Wiemy, że dobrze znasz Bodil, znacznie lepiej, niż to by się podobało Pärowi, gdyby żył.
Henrik spojrzał na niego i znów zamrugał, jakby spodziewał się policzka.
– Jak to się stało, że nam o tym nie powiedziałeś?
– A jak myślisz?
– To ja zadaję pytania. Mogę oczywiście mieć swoją teorię, ale to ty odpowiadasz.
– Bo wtedy od razu byłbym podejrzany.
– A sądzisz, że jak jest teraz? Naprawdę myślałeś, że nie umiemy sprawdzić prywatnych
wiadomości, które wysyłają sobie ludzie? Z tego, co wyczytałem z rozmów na Facebooku, wasz
związek był bardzo namiętny.
Henrik spuścił wzrok. Pulsowała mu żyłka na szyi.
– Jak wpadłeś na pomysł, by zacząć polować w tej samej grupie, co mąż Bodil? – zapytał
Christer. – Sprytnie to wymyśliłeś.
– To wcale nie było tak.
– A jak? Opowiedz.
– Kiedy przyłączyłem się do grupy myśliwskiej w Uvanå, zacząłem szukać starych
znajomych na Facebooku. I wtedy znalazłem Bodil.
– Skąd znaliście się wcześniej?
– Dawna wakacyjna przygoda. Mieliśmy wtedy po szesnaście, siedemnaście lat.
Christer dał Henrikowi znak głową, by mówil dalej.
– A potem tak jakoś wyszło.
– Chyba, można to tak ująć.
Henrik milczał przez chwilę.
– Może powinienem mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się zdarzyło między nami, ale
nie mam. To coś naprawdę pięknego.
– Pomijając drobiazg, że była mężatką – wtrącił Christer.
– Tak, ale…
Henrik umilkł z otwartymi ustami.
– Ale?
– Nie, nic. To Bodil była w związku, nie ja. To jej prywatna sprawa, czemu do mnie się
zbliżyła, i nie zamierzam w to wnikać. Małżeństwo nie gwarantuje szczęścia.
– To na pewno – zgodził się Christer. – Ale, jak powiedziałem, polowanie w tej samej
grupie, co Pär, było sprytnym posunięciem.
– Naprawdę myślisz, że było mi z tym dobrze? Poważnie? Tak się bałem, że Pär się o nas
dowie, że niechętnie tu przyjeżdżałem na polowania. Ale nie przestałem. Ze względu na Bodil.
Henrik już się nie czerwienił i mówił szybciej, jakby największy strach go opuścił.
– Chyba potrafisz sobie wyobrazić, jak niezręcznie się czułem, kiedy dostaliśmy stanowiska
prawie obok siebie. A jeśli się dowiedział? Przy każdym losowaniu miejsc denerwowałem się
tak samo.
Christer zrozumiał, że nie uzyska przyznania się do winy, przynajmniej nie dziś, więc
postanowił na razie zakończyć przesłuchanie.
– Dziś wieczorem przeszukamy twoją przyczepę – rzekł. – Na razie pozostaniesz w areszcie
jako podejrzany o zamordowanie Pära Sannera.
Henrikowi opadła szczęka. Nie wypowiedział nawet słowa.
48
B
odil patrzyła na Åse
, wchodzącą przez drzwi Lidla w Hagfors. Zmierzch zabarwił niebo na
liliowo i sprawił, że oświetlony sklep wyglądał ciepło i przytulnie. Zapraszająco.
Parking był prawie pusty, ale Bodil i tak odmówiła, kiedy Åse zaproponowała, by weszły
wszystkie razem. Zamiast tego dała jej swoją kartę Visa i poprosiła o kupienie najbardziej
potrzebnych rzeczy.
– Jak się czujesz, mała? – zapytała, kładąc dłoń na nodze Alvy.
Alva wyglądała przez okno po drugiej stronie, przygryzając suche płatki skóry na wargach.
Włosy na karku miała skołtunione.
– Dziwnie.
– Tak, to jest dziwne.
Bodil znów spojrzała w stronę wejścia, mając nadzieję, że Åse zdąży wrócić, nim zobaczy
je tu ktoś znajomy. Zamiast niej wyszedł jednak Oliver Långström, niosąc dwie reklamówki.
Prawie truchtem pospieszył do zaparkowanego obok samochodu.
Alva na jego widok zaczęła gwałtownie oddychać i rzuciła się na podłogę. Leżała tam z
szeroko otwartymi oczami, ciągnąc Bodil za rękę, by zrobiła to samo.
– Uspokój się, kochanie! Uspokój!
Nie chcąc denerwować Alvy jeszcze bardziej, schyliła się i patrzyła trochę z dołu, jak
Oliver otwiera samochód, rozglądając się dookoła. Choć policja nie wymieniła jego nazwiska,
Bodil zrobiło się słabo na jego widok. Próbowała sobie przypomnieć, co napisał na jej profilu,
ale wszystko wirowało jej przed oczami. Usiadła dopiero wtedy, gdy jego wóz wytoczył się z
parkingu. Nareszcie zobaczyła wychodzącą Åse.
– Prawie doszło tam do bójki – powiedziała Åse, stawiając torby przed siedzeniem
pasażera. – Między Oliverem Långströmem a…
Umilkła, widząc spojrzenie Bodil we wstecznym lusterku. Odwróciła się i popatrzyła
pytającym wzrokiem na Alvę, która wciąż leżała skulona na podłodze.
Bodil próbowała nakłonić córkę, by usiadła, uśmiechając się jednocześnie przepraszająco
do Åse, jakby chciała ją przekonać, że kontroluje sytuację.
Kiedy Åse zawracała na parkingu, Bodil spostrzegła Klasa wychodzącego ze sklepu z
Dawitą. Czy to nie z nim starł się w środku Oliver? Chciała zapytać Åse, co się tam wydarzyło,
lecz nie miała odwagi. Wolała nie wiedzieć.
Jechały więc w ciszy przez las w stronę Uvanå. Bodil trzymała lodowatą dłoń Alvy, która
wciąż drżała, i zerkała na nią z boku.
W Dragsjöberg zaczęło mżyć. Woda kładła się cienką warstwą na szybach, rozmywając
rzeczywistość.
Kiedy przybyły do Uvanå i Åse zwolniła, Alva puściła rekę Bodil i zaczęła przesuwać
dłonią po nogawce spodni. Åse starała się dyskretnie obserwować ją w lusterku.
– Chyba będę ci mogła pomóc ściągnąć jutro samochód – powiedziała.
– Byłabym wdzięczna – odrzekła Bodil, choć słowo „jutro” wydało się jej trudne do
pojęcia.
Oddychaj spokojnie, powiedział pastor.
Bodil wzięła więc głęboki wdech, otworzyła drzwi samochodu i odszukała pęk kluczy w
kieszeni kurtki. Alva wstała sztywno i zaczęła iść w stronę schodów, nie rozglądając się dokoła.
Jakby postanowiła zrobić to sama.
Z daleka dobiegało słabo słyszalne wycie, nie było jednak wątpliwości, że to wilk. Bodil
zobaczyła, że Åse przystanęła w połowie drogi od samochodu do domu i też zaczęła się
przysłuchiwać, lecz żadna specjalnie się nie przejęła tym żałosnym zewem. Nawet Alva.
Podwórze po deszczu tonęło w błocie. Powinni byli wypełnić żwirem największe dziury,
wyrównać i zagrabić. Bodil miała czasem takie ambitne zrywy w kwestii porządku, ale szybko
rezygnowała. Zwalczanie chwastów stało się przyszłościowym projektem. Trawnik był
nierówny i rzadki. Lepiej było zostawić tę nieurodzajną leśną działkę taką, jaka była, ze śladami
kół i korzeniami drzew.
Alva stała na schodach i patrzyła prosto na drzwi, kiedy Bodil podeszła, włożyła klucz do
zamka i przekręciła. Zanim nacisnęła klamkę, objęła ramiona córki, która gwałtownie dygotała
pod kurtką.
Oddychaj spokojnie.
Alva z wahaniem przeszła przez próg. Bodil spostrzegła, że utkwiła wzrok w półce na buty,
gdzie jak zwykle stały drewniaki Pära i jego obuwie robocze.
– Wezmę torby – powiedziała Bodil, kiedy Åse weszła do przedpokoju.
– Dacie sobie radę?
– Jasne.
Bodil marzyła tylko o tym, by zamknąć drzwi i nigdy więcej ich nie otwierać.
– Na pewno?
Åse schyliła się i postawiła siatki. Wyglądała niemal na urażoną.
Pewnie miała swoje pięć minut, kiedy mogła opowiedzieć koleżankom o tym, jak pomagała
mi w środę, pomyślała Bodil. Załamanie Alvy nie powinno jednak być tematem dnia w pokoju
nauczycielskim.
– Okej – uśmiechnęła się Åse. – Zadzwoń, jakby coś. Od razu przyjadę.
Bodil próbowała odwzajemnić uśmiech, lecz skórę na twarzy miała suchą i napiętą po tych
wszystkich łzach. Kątem oka zobaczyła Alvę wchodzącą do kuchni w kurtce.
– Dziękuję – powiedziała. – I dziękuję, że nas tu przywiozłaś.
Jedź już!
– Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Ale, jak mówiłam, daj znać, jeśli będziesz czegoś
potrzebowała. Czegokolwiek.
Jestem niesprawiedliwa, pomyślała Bodil, widząc, jak Åse wychodzi, starannie zamykając
za sobą drzwi tym specjalnym szarpnięciem, które sprawiało, że dzwoniła w nich szyba.
Przekręciła oba zamki, zwykły i antywłamaniowy. Kilka lat wcześniej Pär mówił, że chce
wstawić bardziej bezpieczne drzwi, lecz nigdy do tego nie doszło.
Człowiek myśli, że zdąży jeszcze tyle zrobić, i nagle jest za późno.
Już nigdy.
Powiesiła swoją kurtkę obok kurtki Pära i postawiła buty obok jego butów na półce. Każda
rzecz po kolei. Każdy oddech.
W torbach pozostawionych przez Åse był chleb, jogurt i sporo gotowych dań. Bodil wzięła
je do kuchni, w której unosił się słodki i duszący zapach kwiatów.
Alva stała przy komodzie i dotykała leżących tam rzeczy Pära. Ładowarka do komórki,
futerał na okulary, rozerwana koperta od nadawcy radiowego z jego nazwiskiem w okienku.
Wciąż miała na sobie kurtkę zapiętą pod szyję.
Bodil patrzyła, jak córka podchodzi do wiązanek kwiatów na kuchennym stole, szuka
karteczek i je czyta.
Nagle wyszarpnęła jeden bukiet z wazonu i podbiegła do zlewu. Brudna woda z kwiatów
kapała na podłogę.
Otworzyła szafkę pod zlewem i wcisnęła kwiaty do worka na śmieci, tak mocno, że
połamały się łodygi, a liście rozsypały na wszystkie strony. Z bukietu wypadła na podłogę
kartka. Dużo ciepłych myśli od przyjaciół z grupy myśliwskiej. Zanim Bodil zdążyła podejść do
Alvy, by spróbować ją uspokoić, dziewczynka zatrzasnęła szafkę i rzuciła się na podłogę.
– Tata! – szlochała. – Tata!
49
P
etra położyła na biurku wydruki
z rejestracji pojazdów i zaczęła je przeglądać jeszcze raz.
Były wśród nich toyoty Olivera Långströma i Bertila Öya. Brat Jana-Åkego Qvista również miał
srebrną toyotę. Jakie to teraz mogło mieć znaczenie?
Pracowała metodycznie z rejestrem aut, porównując go z rejestrem pozwoleń na broń, lecz
nie znalazła wyraźnych punktów wspólnych. Oliver miał wprawdzie 30-06, ale miał także alibi.
Sprawdziła nawet wymianę samochodów w ostatnich tygodniach, jednak to też nic nie dało.
Powinna dać sobie spokój na dziś i jechać do domu. Przecież jest piątek.
Kiedy składała papiery w dwa pliki, usłyszała lekkie pukanie do drzwi.
– A, jesteś jeszcze – stwierdził Geir za jej plecami.
– Tak, ale właśnie wychodzę.
Odwróciła się do komputera, by się wylogować i go wyłączyć.
Odczuwała jego obecność jak gorące tchnienie na karku i plecach.
– Jak ci idzie, Petra? Prawie cię dziś nie widziałem. Rozumiem, że dalej pracujesz.
Petra.
Czy musiał przez cały czas wymawiać jej imię w taki sposób? Za każdym razem, gdy to
robił, miała wrażenie, że za bardzo skraca dystans. Tak, jakby czuła jego oddech na szyi.
Nie mogła nic poradzić na gęsią skórkę na ramionach.
Geir usiadł na poręczy fotela dla gości, kręcąc porcję snusu między kciukiem i palcem
wskazującym.
– Tak, ale utknęłam. Pytałam Ulfa Setha, czy pamięta więcej szczegółów dotyczących
tamtego samochodu, ale nie potrafił wiele pomóc.
– To szkoda.
Petra wylogowywała się dłużej niż zwykle, by się nie odwracać.
– A jak poszło z narzędziem zbrodni?
– Mamy w lesie ludzi, którzy go szukają – odparł Geir. – Ale na razie nic z tego. Teraz
szybko się ściemnia.
– Może ja mogłabym pomóc jutro w szukaniu. Jeżeli oczywiście jestem wiarygodna.
Monitor zgasł i Petra musiała się w końcu od niego odwrócić. Geir siedział nieporuszony,
kręcąc w palcach kulkę ze snusu. Rozpięta pod szyją koszula jak zwykle wychodziła mu ze
spodni.
– Oczywiście – powiedział i rozpromienił się. – Jeśli tylko chcesz. Nie wolałabyś spędzić
weekendu z rodziną?
Sprawdza mnie.
– Byłoby miło, ale przecież musimy wyjaśnić sprawę morderstwa.
Geir znów pokręcił snusem i powiedział:
– To prawda. Będę ci bardzo wdzięczny, jeśli tylko się zjawisz.
Petra jeszcze raz zebrała wydruki, choć właściwie nie było to potrzebne, i wyrównała je,
stukając nimi o biurko.
– A mnie znów czeka hotelowa nuda. Są lepsze sposoby na spędzanie piątkowego wieczoru.
Gdyby to był ktoś inny, Petra bez wahania zaprosiłaby go na kolację, wybawiając na parę
godzin od tej nudy. Ale tu się nie dało. Lasse od razu by zauważył, co się dzieje.
– Rozumiem – odrzekła.
Utkwiła wzrok w jego oczach.
– Cóż – powiedziała w końcu. – Jadę do domu. Miłego wieczoru mimo wszystko.
Geir siedział bez ruchu na poręczy fotela i patrzył, jak wkłada kurtkę.
Magdalena otworzyła górny karton ze stosu, który trzymał w objęciach Petter, oderwała
kawałek pizzy i złożyła na pół.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał, widząc, że idzie po schodach z laptopem w rękach i
blokiem rysunkowym Nilsa pod pachą.
– Muszę pracować – odrzekła. – Pisać.
– Wieczorem też? Myślałem, że spędzimy czas całą rodziną.
Możesz sobie spędzać czas z rodziną i w ogóle się wypchać, pomyślała, wkładając wielki
kawał pizzy do ust, jakby chciała się powstrzymać od powiedzenia czegoś, czego naprawdę nie
chciała mówić.
Petter nie był w najlepszym humorze, kiedy wreszcie się pojawił dwadzieścia po siódmej.
Zamiast spytać, co się stało, kazała mu jechać po pizzę. Dziewczynki nie jadły niczego
porządnego od szkolnego lunchu i były głodne jak wilki.
Weszła do pokoju Nilsa, zamykając za sobą drzwi. Nareszcie. Wolna ręką zdjęła z biurka
jego plecak, wepchnęła w siebie ostatni kawałek pizzy i otworzyła laptop. Teraz musi pójść
szybko.
Geir potwierdził, że Alva się obudziła i że ją przesłuchali. Poza tym był niezwykle
powściągliwy. Śledztwo jest w delikatnej fazie i w tej chwili nie może powiedzieć więcej.
Ponieważ Liv w tej samej chwili wzięła słuchawki Vanessy i włożyła jedną do buzi,
Magdalena musiała zakończyć rozmowę z niejasnym uczuciem, że coś jest tuż poza jej
zasięgiem.
No cóż. Nie ma sensu teraz o tym myśleć. I tak jest bardzo późno.
Szybko weszła w News Pilot i ułożyła palce na klawiaturze, przez chwilę delektując się
ciszą.
Mimo wszystko to kocham, pomyślała. Kocham swoją pracę.
Bodil podniosła w końcu Alvę z podłogi i rozpięła jej kurtkę. Mżawka na dworze przeszła
w uporczywy deszcz.
Alva ani nie protestowała, ani nie pomagała, kiedy Bodil ściągała z niej kurtkę. Siedziała
tylko na kuchennym krześle i patrzyła w przestrzeń. Od czasu do czasu czkała i odrywała płatki
skóry z wargi. Jakby ból sprawiał jej przyjemność.
– Może weźmiesz prysznic? – zaproponowała Bodil. – I umyjesz zęby.
Alva nie odpowiedziała, jakby nie rozumiała, co matka do niej mówi.
Mogły oczywiście trochę z tym zaczekać. Starała się nie myśleć o nieprzyjemnym zapachu z
ust Alvy. Chemikalia. Metal. Najpierw musi trochę odpocząć.
Bodil czuła, że sama też brzydko pachnie. Kiedy wsunęła nos pod pachę, uderzył ją kwaśny
odór potu. Chciała wziąć prysznic, ale jak?
Zaczęła więc wypakowywać jedzenie. Kiedy włożyła rzeczy do lodówki, zabrakło jej sił i
zostawiła resztę w reklamówkach na środku podłogi.
Było tak cicho, że słyszała tykanie zegara i deszcz uderzający o szyby. Alva była wciąż
zajęta skubaniem warg.
Co my teraz zrobimy? Co z nami będzie?
Poszła do pokoju i zapaliła światło. Potem stanęła przy oknie i wyjrzała na podwórze,
nasłuchując jednocześnie odgłosów z kuchni. Maska traktora wystawała ze starej szopy,
brezentowa osłona piły tarczowej łopotała ciężko na wietrze. Ale nikogo tam nie było.
Bodil odwróciła się od okna i rozejrzała po pokoju.
Nasu? Co to znaczy?
Tylko popiół w kominku przypominał jej o wieczorze, kiedy nie było Alvy. Åse sprzątnęła
whisky, szklanki i filiżanki po herbacie z nocnego stolika, złożyła koc i powiesiła starannie na
oparciu fotela Pära.
Musi spróbować wydobyć z Alvy, co zdarzyło się w lesie. Tylko to mogło je uratować.
Sprawić, by Alva sobie wszystko przypomniała, a potem zadzwonić na policję.
Kiedy ułożyła sobie plan, poczuła się trochę lepiej. Uczucie przebywania w próżni na
moment ustąpiło.
Dzwonek komórki zabrzmiał tak głośno, że aż się wzdrygnęła. Puls przyspieszył, kiedy
wzięła telefon i zaczęła go niezdarnie ściszać.
O Boże, jaki hałas!
Numer zastrzeżony. Na pewno znowu Christer Berglund. Lepiej odebrać i przyznać się, że
uciekły ze szpitala. Powinien zrozumieć.
– Bodil, słucham – powiedziała.
Po drugiej stronie nie słyszała nic prócz czyjegoś oddechu.
– Halo, kto tam?
Znowu oddech. I nic więcej.
– Halo?
Czuła, że dławi ją w gardle. Szybko rozłączyła rozmowę, próbując sobie wmówić, że ktoś
tylko się pomylił. Albo miał słaby zasięg. Na próżno. Serce tłukło jej się w piersi, kiedy
odkładała komórkę na kanapę.
Ledwo zdążyła wyrównać oddech, usłyszała pukanie do drzwi.
50
P
etra skuliła się na kanapie
, próbując nadążyć za akcją piątkowego filmu. Lasse siedział jak
zwykle z nogami na stole, zadowolony i pochłonięty filmową intrygą. W ogóle nie zwracał na
nią uwagi.
Czy będą teraz tak siedzieć w każdy piątek? Sami? Hannes był jak zwykle u kolegi, a Nellie
wróci dopiero na Wszystkich Świętych. Petra zaproponowała, że opłaci jej podróż, gdyby
chciała wrócić wcześniej, a zabrakło jej pieniędzy ze stypendium, lecz Nellie odmówiła.
Dostała zresztą dodatkową pracę w kawiarni niedaleko Kungsportsplatsen, więc jakoś sobie
poradzi. Petra nie wiedziała do końca, co myśleć o samodzielności córki.
Lasse roześmiał się z jakiejś sceny w filmie i położył rękę na jej udzie. Zwykły, oczywisty
gest. Tak, jak być powinno. Należeli do siebie, siedzieli razem. I zawsze tak będzie.
– Nie podoba ci się film? – zapytał i pogłaskał ją lekko po nodze, kiedy znów nie
zareagowała na coś zabawnego.
– Jestem zbyt zmęczona – przyznała. – Dawno straciłam wątek.
Ziewnęła szeroko, szerzej, niż trzeba.
– To idź się położyć – zaproponował. – Ja tylko obejrzę do końca i też przyjdę.
– Chyba naprawdę tak zrobię – powiedziała, wstając. – Mam zresztą jutro trochę pracy.
Pomogę im szukać narzędzia zbrodni w lesie.
Lasse rzucił jej spojrzenie, zanim wrócił do filmu.
– Myślałem, że przy tym nie pracujesz.
– Nie, ale nie jest łatwo znaleźć pistolet w lesie. Potrzeba dużo ludzi.
– Pistolet?
Lasse spojrzał na nią przez oparcie kanapy.
– Tak, dowiedzieliśmy się, że Pär nie został zabity ze sztucera, więc muszę trochę im pomóc.
To chyba żaden problem? Normalnie bym przecież polowała.
– Nie, nie, oczywiście – zgodził się Lasse z wzrokiem utkwionym w ekran. – Zaraz idę spać.
Wszystko znów będzie dobrze. Byle tylko Geir stąd wyjechał.
Pukanie do drzwi było tak słabe, że Bodil ledwo je usłyszała. Dopiero gdy się powtórzyło
trochę mocniej, dotarło do niej, że ktoś naprawdę stoi za drzwiami i chce wejść.
Widziała za szybą jakiś cień, lecz sylwetka nie przypominała jej nikogo znajomego.
– Kto tam? – zapytała.
– Janet Antonsson.
Bodil niechętnie otworzyła drzwi.
Twarz Janet skrywał niemal w całości cień daszka mokrej czapki. Trzymała w jednej ręce
formę do zapiekanki, przykrytą skropioną deszczem aluminiową folią.
– Właściwie nie wiem, co powiedzieć, a nie chcę się narzucać.
Bodil też nie wiedziała, co powiedzieć. Chciała tylko znowu zamknąć drzwi i przekręcić
zamek.
– Czy to ty dzwoniłaś przed chwilą z komórki?
– Przed chwilą? – powtórzyła niepewnie Janet. – Nie, nie dzwoniłam.
– W porządku.
Zatem ktoś się pomylił. Na pewno.
– Zrobiłam lasagne – rzekła Janet. – Pomyślałam, że chcecie pewnie coś zjeść, a to można
podgrzać.
Bodil wzięła od niej ciężką formę, która jeszcze była ciepła, i zmusiła się, by podziękować.
– Jak już mówiłam, nie wiem, co powiedzieć. To, co się stało, jest niepojęte. Wszyscy
jesteśmy w szoku.
Janet zrobiła ruch, jakby się spodziewała, że zostanie wpuszczona do środka, przynajmniej
do przedpokoju, lecz Bodil się nie poruszyła.
– Dostałaś kwiaty od nas?
– Tak, dziękuję.
– Baliśmy się, że źle to odbierzesz, ale mam nadzieję, że rozumiesz nasze dobre intencje.
– Tak. Oczywiście.
– Jak się czuje Alva?
Janet przechyliła głowę i Bodil zdała sobie sprawę z tego, że tak łatwo się jej nie
pozbędzie. Lepiej coś odpowiedzieć.
– Dosyć dobrze. Była bardzo wychłodzona, gdy trafiła do szpitala, ale lekarze mówią, że
szybko doszła do siebie.
– Przynajmniej jakaś dobra nowina – odparła Janet.
Dreptała w miejscu, przestępując z nogi na nogę.
– Mam nadzieję, że mnie o to nie podejrzewasz – rzekła w końcu.
Aha, Åse rozsiewa plotki.
– Nie, skąd. Niczego takiego nie myślę.
– Dobrze to słyszeć. Nigdy nie wiadomo, jakimi drogami krążą ludzkie myśli.
– No tak.
– Ale to było dawno, prawda?
Bodil przełożyła ciężką formę do drugiej ręki i przyglądała się Janet, jej pełnemu
zrozumienia spojrzeniu, które w każdej chwili mogło się zmienić.
Ty cholerna mała dziwko! Nie myśl sobie, że coś znaczysz!
Pamiętała wściekłość Janet, wykrzykującej wtedy te słowa.
– Dziękuję bardzo za lasagne – powiedziała, próbując zakończyć wizytę. – To miło z twojej
strony.
– Nie ma za co. To najmniejsze, co mogłam zrobić. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.
Będę za pół minuty.
Bodil nie usłyszała nadchodzącej Alvy, która nagle stanęła obok niej w przedpokoju.
Krwawiła z ranki na górnej wardze, a w jej oczach było coś dziwnie obcego.
– Idź stąd – syknęła do Janet.
– Spokojnie, Alva – spróbowała Bodil. – Wszystko w porządku. Janet przyniosła nam
jedzenie.
– Nie ma prawa tu być! – krzyknęła Alva, wskazując na Janet.
Nagle przyskoczyła, wypchnęła ją na schody i zatrzasnęła drzwi.
– Nie ma prawa tu być – mamrotała, zamykając je na zamek. – Już nigdy tu nie przyjdzie,
nigdy, nigdy.
Wyrwała formę z rąk matki i pobiegła do kuchni. Kiedy Bodil poszła za nią, stała znów przy
worku na śmieci i kroiła lasagne szerokim nożem. Duże kawałki lądowały w bukiecie od grupy.
– Kochanie… – spróbowała Bodil, podchodząc do niej. – Uspokój się.
Alva jednak nie słuchała. Dopiero, gdy opróżniła całą formę i cisnęła daleko od siebie na
blat, pozwoliła matce wziąć się w ramiona i ukołysać.
– Dobrze, już dobrze.
Kiedy ciało Alvy się odprężyło, Bodil szepnęła w jej skołtunione włosy:
– Czy to Janet zrobiła?
– Nie ma prawa tu być. Nigdy, nigdy.
51
C
hrister włożył dres
, zawiązał buty i zbiegł ze schodów na ulicę. Jak zwykle, kiedy nic innego
nie pomagało, biegał tak długo, aż nie był już w stanie myśleć.
Chciał uniknąć ulic ze sklepami, po których krążyli młodzi ludzie w oczekiwaniu, że coś się
wydarzy, więc skręcił od razu w górę, w stronę parku Blinkenberg, ominął slalomem obiekty na
placu zabaw i pobiegł dalej drogą dla pieszych w stronę kamienic po drugiej stronie wzgórza.
Żałował, że nie ma z kim porozmawiać, ale nie przychodził mu do głowy nikt oprócz Petry.
Była jedyną osobą, przed którą potrafił się otworzyć, ale to już się skończyło. Teraz była
szefem, nie koleżanką.
Było chłodniej, niż myślał, i zimne powietrze drapało go w gardle. To w jakiś sposób mu się
podobało. Odwracało uwagę.
Betty? Nie. Ona nie.
Przeciął na ukos parking przed lokalem Jontego i jeszcze bardziej zwiększył tempo, kiedy
dobiegł do Abborrtorpsvägen.
Komórkę zostawił w domu. Mogła tam leżeć, a on nie musiał nasłuchiwać, czy dzwoni, czy
milczy.
Bodil położyła się obok córki w jej łóżku, w nadziei, że Alva się odpręży i może zaśnie. Na
podłodze obok leżał materac przyniesiony przez nią z garderoby. Zamierzała sama na nim spać
tej nocy. Powinna była oblec go pościelą, ale musiał wystarczyć koc i poduszka z kanapy. Nie
chciała iść na górę do sypialni. Jeszcze nie.
Próbowała wydobyć z Alvy coś więcej na temat, czy to Janet ona zabiła Pära, albo czy
widziała coś innego w lesie, lecz Alva mówiła w odpowiedzi same niezrozumiałe rzeczy. Jeśli
w ogóle odpowiadała.
Powinna chyba móc powiedzieć coś z sensem, pomyślała Bodil. Z upływem godzin zaczęła
w niej kiełkować przerażająca myśl.
Oddychała przez usta, żeby nie czuć zapachu potu. Przysunęła się do Alvy, by córka
przynajmniej wiedziała, że ona tu jest. Po prostu.
Niezależnie od wszystkiego.
Przestało padać. Bodil opuściła rolety, by nie oglądać gęstej ciemności za oknem. W innych
pokojach na parterze zaciągnęła żaluzje.
Słuchała oddechu Alvy, jak wtedy, gdy była noworodkiem. Nagła śmierć łóżeczkowa
przerażała ją najbardziej i dopiero gdy Alva miała ponad rok, odważyła się głęboko zasnąć, nie
nasłuchując przez cały czas jednym uchem odgłosów z dziecięcego łóżeczka. Spanie we
własnym pokoju było zupełnie wykluczone.
Bodil myślała o tamtym okresie, kiedy nic jeszcze się nie psuło. Nie popełniali błędów jako
rodzice, nie wypowiadali słów, których potem żałowali, nie tracili dobrego nastroju.
Pamiętała pierwszy raz, gdy zobaczyła błysk strachu w oczach Alvy w obecności Pära.
Córka miała wtedy pięć lat i musiało to już trwać od pewnego czasu.
Wmawiała sobie, że zrobiła, co mogła. Postawiła ultimatum: ma przestać pić, bo inaczej
zabierze Alvę i odejdzie. Przestał zupełnie na cztery, pięć lat. Potem zaczął od lekkiego piwa.
Na to mógł sobie pozwolić. I na lampkę wina do obiadu jak normalny człowiek. Ale już w
tamtym czasie powróciły napady złości.
Palce Alvy bawiły się brzegiem tapety. Od czasu do czasu brała ciężki oddech, jakby
brakowało jej powietrza.
– Ty to zrobiłaś?
Pytanie odbiło się echem w pokoju, choć Bodil miała wrażenie, że je wyszeptała. Ciało
Alvy obok niej zesztywniało.
– Zastrzeliłaś go?
– Co ty właściwie sobie myślisz?
Po raz pierwszy od powrotu do domu jej głos zabrzmiał prawie normalnie.
– Nie wiem, co myślę – odparła Bodil. – Można od tego stracić rozum. Ale to oczywiste, że
nie ty. Całkiem oczywiste.
Pogłaskała Alvę po włosach.
– Przepraszam za głupie pytanie. Oczywiście, że to nie byłaś ty.
Alva przestała się bawić tapetą i jej ręka opadła na kołdrę.
Usłyszały nagle słaby odgłos silnika i chrzęst opon na podjeździe. Światło z dwóch
reflektorów wcisnęło się między roletę i ścianę, nim zgasło.
– Ktoś przyjechał – stwierdziła Bodil i podniosła głowę, by lepiej słyszeć.
Trzasnęły drzwi samochodu i na podwórzu rozległy się kroki. A potem uporczywe pukanie
do drzwi.
– Nie otwieramy – szepnęła. – Nie o tej porze.
Przysunęła się do okna i uniosła roletę. Zobaczyła, jak Ernst Losjö wraca do stojącego przed
domem samochodu, otwiera drzwi i wsiada. Lampka w środku oświetliła na parę sekund jego
twarz o zaciętym wyrazie.
Czego chciał?
Kiedy Bodil zobaczyła, jak Ernst cofa się, zakręca i wyjeżdża powoli na drogę, wymknęła
się do holu. Klamka do drzwi była opuszczona. Czy coś na niej powiesił?
Bodil rozważała, czy powinna to sprawdzić, czy też jest to jakaś pułapka. Ale czemu
miałaby być? Stłumiła tę myśl, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
Na klamce wisiała mała reklamówka. Zdejmując ją, Bodil rozejrzała się dokoła. Nie, to nie
wyglądało na pułapkę. Ogród był cichy i pusty. Ciężkie krople deszczu spadały z rynny w
narożniku domu do drewnianej beczki. Plum, plum. To było wszystko. Nie ma się czego bać,
pomyślała. Nie ma się czego bać.
Wzięła reklamówkę i starannie zamknęła drzwi. Torba była bardzo lekka.
Na jej dnie leżały cztery opakowania różnych lekarstw. I podwójnie złożona kartka papieru.
Bodil wyjęła kartkę i poszła do kuchni.
Bodil!
Przykro mi, jeśli Cię wystraszyłem w szpitalu. Potrafię to jakoś zrozumieć, więc nie będę
robił Ci wymówek.
Słyszałem od kolegów, że zabrałaś dzisiaj Alvę ze szpitala wbrew woli personelu. Też
potrafię to zrozumieć, nawet jeśli to wcale nie jest dobre. Alva jest w złej formie psychicznej i
oboje o tym wiemy.
Macie tu parę lekarstw, których ona (i ewentualnie ty też) może potrzebować. Zadzwoń,
gdyby coś się działo.
Serdecznie pozdrawiam
Ernst Losjö
Na odwrocie znajdowała się lista leków, ich zastosowanie i dawkowanie.
Bodil odłożyła kartkę i wysypała opakowania na stół. Nie znała właściwie żadnego z nich.
A jeśli ją oszukał?
Wszystkie tabletki były jednak zapakowane w aluminiowe blistry, a z takimi trudno coś
zrobić.
Rozwijała kolejno ulotki, czytała o działaniu i skutkach ubocznych. W końcu postanowiła, że
odważy się dać córce jedną z tych tabletek, by się uspokoiła.
Alva wzięła tabletkę, nie pytając, co to jest, i opadła z powrotem na poduszkę.
Bodil znów położyła się obok niej, nucąc „Śpij, mały kwiatuszku”, dopóki dziewczynka nie
zasnęła – także po to, by uspokoić siebie. Serce jednak wciąż tłukło jej się w piersi, aż
obawiała się, że wibracje zbudzą Alvę.
– Maleńka – szepnęła, kiedy była już pewna, że Alva głęboko śpi. – Kto nas prześladuje?
SOBOTA 13 PAŹDZIERNIKA
52
A
lva wciąż spała ciężkim snem
, kiedy Bodil podniosła się z materaca na podłodze. Na dworze
zaczynało się przejaśniać.
Wymknęła się z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Czy zdąży wziąć gazetę, zanim Alva się
obudzi?
Włożyła kalosze i narzuciła na siebie kurtkę, nie zapinając jej. Owinęła się nią tylko jak
szlafrokiem, przytrzymując obiema dłońmi.
Kiedy wyszła na schody, poranne słońce zaświeciło jej prosto w twarz. Zawsze uważała, że
jesienne poranki mają w sobie coś szczególnego. Zapach zwiędłych liści. Czysty. Jakby samo
powietrze zostało w nocy oczyszczone. Teraz mrużyła tylko oczy od słońca, jakby się przed nim
broniła.
Rozejrzała się dookoła, popatrzyła na drogę i las, na przybudówkę z wystającym dachem,
pod którym stał traktor. Tego, co kryło się w cieniach, nie mogła zobaczyć.
Zachwiała się na najniższym stopniu, potknęła i zatoczyła, lecz udało jej się nie upaść w
błoto.
Ciało już mnie nie słucha.
Roztrzęsiona zaczęła iść wzdłuż wyżłobionych śladów kół, koncentrując się na tym, gdzie
stawia stopy. Każdy krok po kolei. Żółte liście brzóz były tak delikatne, że zdawały się
fosforyzować w blasku słońca.
Bodil obejrzała się przez ramię, wyjmując ze skrzynki jedną kopertę za drugą. Reklamy.
Listy z odręcznie wypisanym adresem.
Przycisnęła plik papierów do piersi i pospieszyła z powrotem do domu. Serce biło jej
mocno, kiedy wreszcie zamknęła za sobą drzwi.
Zrzuciła z nóg kalosze i zajrzała szybko do pokoju Alvy, nim wysypała cały stos poczty na
kuchenny stół.
Nagłówki gazet krzyczały do niej.
A więc to się zdarzyło. On nie żył. Naprawdę.
Już nigdy.
Magdalena wcisnęła się na kuchenną sofę obok Nilsa i Vanessy i dała Liv wafelek do
gryzienia. Petter siedział po drugiej stronie stołu, pochylony nad jej artykułem w
„Värmlandsbladet”. Vendela w jednej ręce trzymała łyżkę do płatków, a w drugiej komórkę. Jak
zwykle.
– Może powinniśmy tu wprowadzić parę zasad – odezwała się Magdalena. – Co do
telefonów i komputerów przy jedzeniu.
– To niegłupi pomysł – zgodził się Petter. Wypił łyk kawy i wrócił do lektury.
– A ja właściwie nie rozumiem różnicy między czytaniem papierowej gazety przy stole a
czytaniem gazety w komórce – powiedziała Vendela.
Magdalena starała się nie myśleć o tym, jak bardzo Vendela jest podobna do swojej matki,
kiedy zapala się w dyskusji. Tak samo porusza małym zadartym noskiem i przyciska do zębów
górną wargę.
– Uważam tylko, że miło byłoby porozmawiać, skoro siedzimy tutaj razem – spróbowała.
– Też tak uważam – poparł ją Nils.
– Ale, przecież możemy rozmawiać – odrzekła Vendela. – No i, jak mówiłam, jaka jest
różnica między tym, że tata siedzi i czyta, a ja trochę surfuję?
Pomóż mi, Petter. Stań po mojej stronie. Przecież myślisz tak samo jak ja.
Ale Petter, który już przeczytał jej tekst, wertował następne strony.
– Dalej czytasz gazetę? – podjęła.
– Dokładnie.
Vendela, nie odrywając wzroku od komórki, zanurzyła łyżkę w misce z płatkami, po czym
włożyła jej zawartość do ust.
– Ciekawe, kim jest ten aresztowany – powiedziała, kiedy już przełknęła.
– Co takiego? – zapytała Magdalena.
– Jestem na stronie „Länstidningen” i piszą tam, że jakiś mężczyzna został aresztowany za
morderstwo.
Magdalena poczuła chłód w całym ciele. Co przegapiła?
– Daj zobaczyć – powiedziała, wyciągając rękę nad stołem.
– Tak? – Vendela uśmiechnęła się łobuzersko. – Sama nie wiem. Mamy zakaz używania
komórek przy stole.
– Daj spokój! – głos Magdaleny zabrzmiał ostrzej, niż chciała.
Wiedziała, że Vendela tylko próbuje żartować, lecz nie czuła się ani trochę usposobiona do
żartów.
– Przepraszam. Nie chciałam. Mogę przeczytać, co tam piszą? Proszę.
Vendela podała jej telefon z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i wróciła do płatków z
maślanką.
„36-latek aresztowany za morderstwo w Uvanå”.
Odebrała ten nagłówek jak policzek. Kim był ten trzydziestosześciolatek? Cholerny Linus
Saxberg.
Niechętnie czytała dalej o mężczyźnie, który był przyjacielem rodziny i zamieszkiwał w
okolicy w sezonie polowań. Miał już na koncie wyrok za pobicie, lecz z artykułu nie wynikało,
na jakiej podstawie został aresztowany. Linus jak zwykle zasłonił się formułą: „pewne źródło w
policji w Hagfors”. Choć Magdalena uważała to za niski chwyt, czytelnicy nie zwrócą na to
uwagi, dopóki będą mieli swoje newsy.
Według anonimowego źródła w policji „pojawiły się dowody, które każą nam sądzić, że
morderstwo było starannie zaplanowane”.
Starannie zaplanowane.
Zupełnie ją zamurowało.
Kiedy na blacie zaczęła dzwonić jej komórka, wstała z ulgą i po drodze oddała Vendeli
telefon.
Nie znała numeru na wyświetlaczu, więc przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem.
– Cześć, tu Bodil Sanner – usłyszała.
Bodil? Sanner? Ta Bodil Sanner?
– Tak? – odpowiedziała. – Cześć.
Czego ona może chcieć? Magdalena wciąż rumieniła się ze wstydu po przeczytaniu artykułu
Saxberga. W Karlstad muszą być nią teraz bardzo rozczarowani.
– Proszę przyjąć wyrazy współczucia – dodała, by wypełnić dziwną ciszę, jaka powstała,
kiedy Bodil umilkła.
– Dziękuję. Dzwonię dlatego, że przeczytałam twój artykuł w dzisiejszej gazecie.
– Aha. – Magdalena podeszła do drzwi ganku i wyjrzała na nieruchome, lśniące jezioro.
Daj mi coś, o czym mogłabym napisać.
– Muszę powiedzieć, że mi się nie podobał. Napisałaś o tym, że policja rozmawiała z Alvą i
uzyskała cenne informacje. Teraz się boję, że ktoś będzie chciał zrobić jej krzywdę.
Tylko tego jeszcze brakowało. Nie napisała prawie nic, a nawet ta odrobina, którą udało jej
się zdobyć, okazała się szkodliwa. Oparła czoło o framugę drzwi.
– Myślę, że ktoś będzie chciał ją uciszyć.
Bodil prawie szeptała, jakby się bała, że ktoś ją podsłuchuje. Naprawdę nie czuła się chyba
dobrze.
– Czy coś się stało? – zapytała Magdalena, próbując przekonać samą siebie, że to nie jej
wina.
To nie ona zabiła męża Bodil, a jeśli Alva coś wiedziała, osoba, która chciała ją uciszyć,
próbowałaby to zrobić i bez jej artykułu.
Nie bardzo pomagało.
– Nie – odparła Bodil. – Ale siedzę tu teraz i czekam, nie wiedząc na co. Boję się spuścić
Alvę z oczu.
– Rozumiem – rzekła Magdalena.
– Ale tego nie wolno ci napisać w gazecie.
– Oczywiście, że nie. Nawet by mi to nie przyszło do głowy.
– Nigdy nie wiadomo.
Teraz głos Bodil przynajmniej brzmiał spokojniej.
– Mnie możesz być pewna – odparła Magdalena. – Nie napiszę ani słowa z tego, co
powiedziałaś. Ale jeśli chcesz się czymś podzielić, przedstawić swój punkt widzenia, po prostu
zadzwoń jeszcze raz. Mam nadzieję, że policja szybko znajdzie mordercę, żebyście mogły z
Alvą zaznać trochę spokoju.
Bodil pociągnęła nosem.
– Nie dam rady.
– Człowiek potrafi dać sobie radę lepiej, niż mu się wydaje.
Bodil chlipnęła trochę ciszej. Magdalena czekała.
– Pastor mówi, że trzeba spokojnie oddychać – załkała Bodil. – Ale jak, kiedy każdy oddech
boli?
– Spróbuj – powiedziała Magdalena. – Kiedy umarła moja mama, zdawało mi się, że zgasło
słońce i że już nigdy nie będę umiała się bawić i śmiać, ale się okazało, że jednak potrafię.
Gdyby Elisabeth mogła tutaj być.
– Żałoba nigdy nie mija całkowicie – dodała – ale można z nią żyć.
Bodil chrząknęła.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Dziewięć.
– Biedactwo.
– Dałam radę. A teraz wam jest ciężko.
Bodil znów zaczęła płakać.
– Zanim się rozłączymy, muszę o coś zapytać – rzekła Magdalena.
– Tak?
– Kim jest ten trzydziestosześcioletni mężczyzna, o którym pisze dziś „Länstidningen”?
– Co? Nie mam „Länstidningen”. O czym tam piszą?
Bodil z trudem wydobywała z siebie słowa, jakby potykała się o nie.
Magdalena próbowała w miarę dokładnie streścić jej to, co przeczytała, myśląc, że nawet
jeśli Bodil o tym nie wiedziała, powinna się domyślić, kto to jest. Napisali przecież, że
przyjaciel rodziny. I nie powinno być w Uvanå zbyt wielu tymczasowych mieszkańców w tym
wieku.
Ale gdy skończyła, Bodil rzuciła szybko:
– Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
– Ale…
– Muszę już kończyć. Alva mnie woła.
Nim Magdalena zdążyła odpowiedzieć, Bodil się rozłączyła.
53
B
odil nie wiedziała, co zrobić z gazetami
. Miała wielką ochotę spalić je w piecu, ale może to
było głupie. Kiedy usłyszała, że Alva wychodzi z pokoju, otarła z twarzy łzy i położyła cały plik
na górnej półce szafki.
Trzydziestosześcioletni mężczyzna aresztowany? To chyba nie może…
Kiedy Alva weszła do kuchni, Bodil stała na samym jej środku. Ich spojrzenia się spotkały,
zadając nieme pytania.
Co tu się dzieje? Co mamy robić?
Reklamówki z jedzeniem wciąż stały na podłodze. Bodil podeszła do zlewu i zaczęła
machinalnie przekładać brudne naczynia. W końcu stanęła, wpatrując się w wyschnięte torebki
herbaty, które zabarwiły kieliszek do jajka na brunatny kolor. Kiedy Alva wysunęła krzesło i
usiadła, Bodil się odwróciła.
– Jak się czujesz? – zapytała.
Przynajmniej muszą spróbować.
– Boli mnie głowa – odrzekła Alva.
Zmarszczyła czoło i przełknęła ślinę. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować.
Bodil wyjęła komórkę z kieszeni i weszła na stronę „Länstidningen”. Zaczęła drżeć na całym
ciele, kiedy sobie uświadomiła, że to musi być Henrik.
Ile policja wyczytała z ich prywatnych wiadomości? Na jakie pytania musiał odpowiedzieć?
Czytała dalej, lecz nagle zamarła w środku tekstu.
„Mężczyzna był już wcześniej skazany za pobicie byłej żony”.
Pobicie? O co chodzi? Czemu nigdy jej o tym nie powiedział, choć mówił o tylu innych
rzeczach?
– Co się stało? – zapytała Alva.
– Nic, nic.
Nie znam go. Nie wiem, kim jest. Ani do czego jest zdolny.
Kiedy Petra zwolniła i skręciła w wąską żwirówkę prowadzącą do Rensberg, poczuła, że
nareszcie zaczyna się trochę odprężać.
Twarz nadal ją paliła od spojrzenia, jakie rzucił jej Geir, kiedy brała z szafki kluczyki do
samochodu. Na szczęście Betty chyba niczego nie zauważyła.
Włączyła wentylator i ustawiła go tak, by chłodne powietrze owiewało jej czoło.
– Myślisz, że znajdziemy pistolet? – zapytała Betty.
– Nie jest to całkiem wykluczone.
Ale prawie.
Patrzyła na ciągnący się kilometrami las. Widok, który tak ją zachwycał w środę rano, dziś
wzbudzał już zupełnie inne uczucia.
Stanęła na placu, na którym parkował Pär Sanner i inni myśliwi ze stanowisk zachodnich.
Geir wysłał grupę ludzi pod ubojnię, podczas gdy Betty i ona miały szukać tutaj.
Las brzmiał dziś i pachniał inaczej. Słońce i cichy szum drzew przywodziły na myśl późne
lato, ale w cieniu było równie zimno jak w poprzednich dniach. Petra zadrżała, kiedy
przekroczyła rów i weszła między świerki.
Bez słowa zaczęły iść w stronę stanowiska 224.
– Aha – orzekła Petra, kiedy doszły na miejsce. – Tu stały plecaki Pära i Alvy. Morderca
musiał zatem przyjść mniej więcej tą samą drogą co my. Gdzie wyrzuciłabyś broń?
Rozejrzały się dookoła. Małe jeziorko u stóp wzniesienia było czarne jak noc i zupełnie
nieruchome.
– Czy zeszłabyś i wyrzuciła ją do wody?
Betty zastanawiała się przez chwilę.
– Nie – odrzekła. – To nadkładanie drogi. I chyba biegały tam psy, jeśli się nie mylę.
– To prawda. Też bym tego nie zrobiła.
Dalej się rozglądały.
– Ja bym poszła w tamte chaszcze – Betty wskazała je ręką. – Albo wróciła tam, skąd
przyszłyśmy, i pozbyła się pistoletu po drugiej stronie ścieżki, gdzie nie było psów ani
myśliwych z naganki.
Petra kiwnęła głową. To brzmiało logicznie. Sama też by tak zrobiła.
– Jeśli zaczniesz szukać w krzakach i tamtym zagajniku, ja zajmę się drugą stroną ścieżki.
– Jasne – zgodziła się Betty. – Tak będzie dobrze.
– Podnoś pniaki, odwracaj kamienie, zaglądaj we wszystkie dziury. Jeżeli broń tu jest, to ją
znajdziemy.
Aha, pomyślał Christer. Znów wrócili do punktu pierwszego. Niczego nie znaleźli w
przyczepie Henrika Åhmana. Żadnego pistoletu, żadnych zakrwawionych ubrań. Nic.
Wypuszczenie podejrzanego z aresztu zawsze jest porażką, ale tym razem czuli się z tym
gorzej niż zwykle. Nie mogli pozbyć się wrażenia, że Henrik coś ukrywa.
Mimo sobotniego przedpołudnia komisariat pracował pełną parą, nawet Urban był na
miejscu. Zewsząd dochodziło stukanie w klawiatury, urywki rozmów telefonicznych i kroki na
korytarzu.
Christer miał wrażenie, że przeniósł się w przeszłość do czasów, gdy prawie mieszkał w
pracy. Kiedy dodatkowe weekendowe dyżury były jak dziecięca pocieszanka, zagłuszająca
poczucie bezsensu w miarę upływu godzin. Czy znów tak będzie? Wzdrygnął się na samą myśl.
Spojrzał na zegar. Za piętnaście dwunasta. Na wpół do czwartej był zaproszony na obiad do
Bengta i Gunvor. Nawet nie powiedział matce, że Torun nie przyjdzie. Pewnie podświadomie
miał nadzieję, że ona wcześniej się odezwie. Zmieni zdanie. Zakończy przerwę i wciśnie guzik
„play”.
– Ernst Losjö nie dostał pieniędzy za swój las.
Głos Urbana zabrzmiał gdzieś w korytarzu.
Kiedy Geir coś wymamrotał, Urban dodał:
– Czy to może mieć jakieś znaczenie?
Christer wyszedł na korytarz. Kiedy Urban go zobaczył, podjął wątek:
– Czy Losjö o tym mówił, kiedy go przesłuchiwaliśmy? Że nie dostał zapłaty?
– Nie, ani słowa. Czy chodzi o duże pieniądze?
– Czterysta sześćdziesiąt tysięcy koron. Prawie pół miliona.
Geir uniósł brwi.
– Pär Sanner miał jeszcze inne długi – ciągnął Urban. – Ale wobec ludzi spoza grupy. I na
mniejsze kwoty.
Ciekawe, czy Bodil o tym wie, pomyślał Christer. Znów spojrzał na zegar i ocenił, że zdąży
jeszcze obrócić do Gustavsfors przed obiadem.
– Sprawdziłeś Ernsta w rejestrze broni? – zapytał.
– Tak – odparł Urban. – Nie ma żadnego pistoletu, przynajmniej oficjalnie.
– Okej, to już wiemy – rzekł Geir. – Ale to nie znaczy, że nie mógł jej w jakiś sposób
zdobyć.
– Pojedziesz ze mną do Losjö? – zapytał Christer. – Betty szuka w lesie broni.
Dawno nie widział Urbana tak rozpromienionego. Od wielu dni nie pracował poza
komisariatem.
– Jasne – odparł. – Jedziemy od razu?
54
A
lva siedziała na łóżku
z plecami opartymi o ścianę i kolanami podciągniętymi pod brodę, jak
zwykle, kiedy była nie w humorze. Teraz jednak Bodil nie miała pojęcia, w jakim jest nastroju,
co myśli i czuje. Była zupełnie obca. Jak przerażone dzikie zwierzątko.
Bodil siedziała na brzegu łóżka i rozglądała się po pokoju. Nagrody myśliwskie na szafie,
plakat z kociakiem w hamaku, który przetrwał liczne czystki i generalne porządki.
Alva skuliła się jeszcze bardziej, podciągając wyżej nogi i przywierając do ściany.
Paznokcie szukały na wargach czegoś, co mogłyby uchwycić, znalazły i szarpnęły. Machinalnie
zlizała krew, studiując uważnie skrawek skóry.
Te napady, pomyślała Bodil. To nerwowe samoudręczenie.
Nie wiedziała teraz, czy odważy się podać jej lekarstwo. Nie chodziło chyba o to, by spała
przez wiele godzin. Może jednak w tych tabletkach było coś dziwnego.
Krew sączyła się z nowej ranki na wardze. Alva zlizywała ją, lekko się przy tym krzywiąc.
Siedziały tak przez długą, długą chwilę, nie mówiąc ani słowa. Alva zwlokła się w końcu z
łóżka, podeszła do biurka i otworzyła pokrywę laptopa.
Bodil patrzyła niespokojnie, jak loguje się na Facebooku. Czy sobie z tym poradzi?
Jej profil był pełen wpisów, dokładnie tak, jak Bodil przewidywała. Nigdy przedtem nie
widziała tylu czerwonych serduszek w jednym miejscu.
Ręka Alvy lekko drżała, gdy przewijała stronę w dół. Kiedy jednak zaczęły jej się trząść
ramiona, Bodil wstała z łóżka i podeszła do niej. Twarz dziewczynki była mokra od łez. Bodil
pogłaskała ją po plecach, jednak Alva zesztywniała pod jej dotknięciem.
– Chcę zostać na chwilę sama. Czy mogę?
– Tak – odrzekła Bodil. – Tak, oczywiście.
Cofnęła rękę i wyszła z pokoju.
– Zostawię otwarte – powiedziała do pleców przy biurku.
Alva nie odpowiedziała.
Kiedy Bodil wyszła do kuchni, usłyszała trzaśnięcie zamykanych drzwi.
Popołudnie było ładne, niebo intensywnie niebieskie, jakby pomalowane gęstą, prawie
fluoryzującą farbą. Warstwa po warstwie. Christer odbierał to w pewnym sensie jak osobistą
obrazę. Opuścił osłony przeciwsłoneczne najniżej, jak się dało i prześlizgiwał się wzrokiem po
lesie. Rzadko się zdarzało, by pogoda tak źle współgrała z jego stanem ducha.
– Wspaniale wyjść na trochę – odezwał się Urban.
W tej samej chwili zatrzeszczało radio i podało informację o wypadku na drodze krajowej
62. Jedna osoba w samochodzie. Lekkie obrażenia ciała. Karetka w drodze. Urban podkręcił
głośność, ale Christer słuchał tylko jednym uchem.
Urban prowadził szybko, jak zwykle.
Kiedy dojechali do rozwidlenia na Tyngsjö, Christer chciał mu już przypomnieć o źle
wyprofilowanym zakręcie, jak to zawsze czyniła Petra, lecz powstrzymał się w obawie, że się o
to obrazi. Chwycił się więc mocno uchwytu nad drzwiami, mając nadzieję, że będzie dobrze.
Ernst Losjö wyjrzał przez kuchenne okno, kiedy zobaczył, że wjeżdżają na podwórze. Po
chwili otworzył drzwi.
– Znowu? – zapytał tylko.
– Tak – odparł Christer. – Znowu.
Ernst poprowadził ich do kuchni i usiadł, czekając na ich pytania. Na nogach miał filcowe
kapcie, a na koszuli granatową kamizelkę. Dziś był bez krawata.
– Zapomniałeś nam powiedzieć, że nie dostałeś zapłaty za ten sprzedany las – zaczął
Christer.
– Nie sądziłem, że to ważne.
Ernst złożył „Svenska Dagbladet”, leżącą na stole obok kubka po herbacie z resztkami liści
na dnie.
– Czterysta sześćdziesiąt tysięcy koron to dla ciebie może niedużo – zauważył Urban. – Ale
dla większości z nas to całkiem sporo pieniędzy. W niesprzyjających okolicznościach można
nawet za nie umrzeć.
Ernst zmarszczył czoło i popatrzył na nich, jakby naprawdę starał się zrozumieć, co mówią,
lecz nie wiedział, do czego naprawdę zmierzają.
– Poza tym zadzwoniłeś dwa razy do Pära w tygodniu przed jego śmiercią – podjął Christer.
– To możliwe – przyznał Ernst.
– Podczas naszej ostatniej rozmowy mówiłeś, że nie utrzymywaliście ze sobą kontaktu?
– Bo tak było.
– O czym rozmawialiście? – zapytał Urban.
Ernst popatrzył na swoje splecione dłonie, po czym znów podniósł wzrok.
– Chciałem wybadać, co z tymi pieniędzmi, żeby nic nie stało między nami podczas
polowania. Tak jak mówicie, to naprawdę duża kwota i niedobrze jest mieć taką niezałatwioną
sprawę, kiedy idzie się razem do lasu.
– Chcesz powiedzieć, że się obawiałeś, że Pär skorzysta z okazji i cię zastrzeli? – zapytał
wprost Urban.
– Tak jak sugerujecie, pieniądze mogły mieć dla niego większą wartość niż dla mnie.
Przynajmniej teraz.
– Nic z tego nie rozumiem – rzekł Christer. – Jeżeli Pär chciał kupić las, a nie miał dość
gotówki, by zapłacić, czy nie prościej było wziąć pożyczkę z banku?
– W zasadzie tak – zgodził się Ernst. – Ale Pär miał jakieś problemy z bankiem,
przynajmniej tak mówił. Więc się dogadaliśmy, że na początek dostanę część tej kwoty, a resztę
po wyrębie.
– Ale nie dostałeś? – domyślił się Urban.
– Nie, nie dostałem.
– I o czym konkretnie myślałeś, dzwoniąc do niego w zeszłym tygodniu?
– Chciałem ułożyć harmonogram spłat, który by zadowolił nas obu.
– I jak poszło?
– Trochę dobrze, a trochę źle. Obiecał mi sto pięćdziesiąt tysięcy na koniec miesiąca. Nie
wiedział jednak, kiedy będzie mógł spłacić resztę.
– Zrobiłeś to, by mu pomóc?
– Można tak na to spojrzeć.
– Ale jeśli Pär miał tyle zarobić na wyrębie, czemu nie zatrzymałeś lasu dla siebie? –
zapytał znowu Urban.
Ernst popatrzył na niego z pobłażaniem.
– Dlatego, że w przeciwieństwie do Pära nie mam maszyn leśnych. W tej sytuacji mój
zarobek byłby mniejszy niż jego.
Umilkł, czekając na następne pytanie.
– Przy podziale majątku dostaniesz całą kwotę – zauważył Christer.
– Kto tak powiedział? Mógł mieć masę podobnych długów. Moje pieniądze mogą się okazać
kroplą w morzu, jak przyjdzie co do czego. Nie wiem nawet, czy dostanę te obiecane sto
pięćdziesiąt tysięcy.
– Miał nowy, dobry samochód – rzucił Christer.
– Owszem – odparł Ernst. – Rozumiem, że tylko wykonujecie swoją pracę, ale gwarantuję,
że nic nie zrobiłem.
– Na pewno jeszcze się odezwiemy – powiedział Christer, starając się ratować resztki
godności.
– Zapraszam – odrzekł Ernst, odprowadzając ich do drzwi. – Postaram się wam pomóc w
miarę możliwości.
Kiedy Urban wyjeżdżał z podwórza, Ernst znów siedział przy stole schylony nad gazetą. Jak
gdyby nic się nie zdarzyło.
55
P
etra marzła w ręce
. Przemokły jej rękawiczki od grzebania w dziurach i wykrotach.
Zaczynało się ściemniać i niedługo będą musieli przerwać.
Przeszukała około dwudziestu pięciu metrów lasu na zachód od ścieżki, metodycznie, metr
po metrze. Teraz była już prawie przy placu. Betty robiła to samo po stronie wschodniej. Od
czasu do czasu widziały się przez moment między drzewami, lecz teraz straciła ją z oczu na
dłużej.
Zrobiła parę wymachów ramion, by się pozbyć sztywności barków. Wysondowała patykiem
wgłębienie wypełnione wodą, zajrzała pod duży kamień, włożyła rękę pod korzenie świerka.
Zaczynało ją mdlić z głodu. Powinny były wziąć ze sobą coś do jedzenia, ale Petra myślała
tylko o tym, by jak najszybciej wyjść. Znaleźć się daleko od niebieskich oczu Geira.
Kiedy doszła do niewielkiej wyniosłości terenu, zobaczyła na uboczu stos kamieni. A raczej
ich skupisko, które lądolód usypał w dość wysoką stertę. Skierowała się w ich stronę.
Przyklękła wśród borówek, zaglądając we wgłębienia i wkładając w nie kijek.
Nie, tu też nic.
Już miała wstać i pójść dalej, kiedy przypadkiem spojrzała w lewo.
Tam pod małym kamieniem leżało coś białego. Foliowa reklamówka.
Petra wygarnęła ją kijkiem i pomacała.
– Betty! – zawołała. – Chodź!
Reklamówka z ICA wyglądała na prawie nową. Nie mogła tu leżeć zbyt długo.
Petra czuła, jak mocno bije jej puls, kiedy ją rozwiązywała.
Ale zobaczyła tylko coś czarnego, też z folii. Ostrożnie rozłożyła zwinięty pakunek.
Z tyłu słyszała zbliżające się kroki Betty.
– Znalazłaś pistolet?
– Nie – odrzekła Petra. – Tylko płaszcz od deszczu, który ktoś dość starannie próbował
ukryć.
Magdalena wzięła wózek i przeszła przez bramkę Coopa. W sobotnie popołudnie w sklepie
było spokojnie.
Pięknie, pomyślała, wyjmując z kieszeni listę zakupów.
Szampon, papierowe ręczniki, klamerki do bielizny. Do wózka trafiły też rękawiczki z
pięcioma palcami dla Nilsa.
Najbardziej po wyjeździe ze Sztokholmu podobało jej się to, że mogła kupić wszystkie
potrzebne produkty w jednym sklepie. Może nie w dziesięciu różnych rodzajach, ale to nie
miało znaczenia. Najważniejsze, że nie musiała jechać trzydziestu kilometrów do olbrzymiego
centrum handlowego, by kupić kilka spinek do włosów czy zwykłe plastikowe wiadro.
Wkładała metodycznie do wózka jedną rzecz po drugiej, błądząc swobodnie myślami.
Kiedy usłyszała podniesione głosy, pomyślała w pierwszej chwili, że któryś z miejscowych
dziwaków nadmiernie się czymś emocjonuje, ale gdy podeszła bliżej, zobaczyła Klasa Sannera i
Jana-Åkego Qvista, stojących naprzeciw siebie w wojowniczej pozie.
– Nie wierzysz, że wszyscy wiedzą, że to ty zabiłeś brata. – Bas Jana-Åkego wibrował
między półkami. – Że też masz czelność się pokazywać! Wstydu nie masz?
Klas wysunął podbródek i popchnął wózek o jakieś dziesięć centymetrów, ale się nie
odezwał. Jego drobna żona stała tuż za nim i ciągnęła go za rękę, patrząc na Jana-Åkego, który
nadal się awanturował.
– Chodź – szepnęła.
Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać.
Magdalena była pewna, że gdyby żona nie odciągnęła Klasa, Jan-Åke by się na niego rzucił.
Był purpurowy na twarzy z gniewu.
Kiedy Klas wyszedł, Jan-Åke zwrócił się do Magdaleny. Nad jego górną wargą perliły się
krople potu.
– Tak, ludzie myślą, że to ja, ale ja przecież wiem.
Zanim Magdalena zdążyła coś powiedzieć, zrobił nagły zwrot w stronę półki z chipsami.
Jakaś kobieta przyciągnęła do siebie chłopca w wieku Nilsa, kiedy ich mijał.
Bodil pomogła Alvie usiąść na kanapie. Potem podeszła do półki z filmami DVD i
wyszukała Małą syrenkę, ukochany film Alvy, kiedy miała pięć, sześć lat. Bodil do dziś
pamiętała prawie każdą kwestię.
The soundtrack of my life, pomyślała, wkładając płytę do odtwarzacza.
Wstrzymała się chwilę, nim włączyła film. Może po to, by dać im czas na oddech, bez
rozmyślania o tym, co się dzieje wokół nich.
Potem nacisnęła „play” i usiadła obok Alvy. Za oknem zaczynało się już ściemniać.
Zauważyła dwie brązowe skórki od banana leżące w głębokim talerzu ze śladami sernika na
stoliku przy kanapie. Arielka w tym czasie płynęła na powierzchnię. Do światła.
Obudziła się w chwili, gdy mała syrenka dostawała reprymendę od ojca, króla Trytona,
widziała jak przez mgłę jej zuchwałą ucieczkę z krabem.
Kidy znów podniosła wzrok, nie obudził jej film.
– Miał na sobie czarny płaszcz – powiedziała Alva.
Bodil natychmiast oprzytomniała.
– Czarny błyszczący płaszcz i kaptur na głowie – ciągnęła dziewczynka, patrząc w ekran.
Bodil wstrzymała oddech, nie śmiąc się nawet ruszyć.
– Jak upiór we Władcy Pierścieni. Nazgûl.
Nazgûl? Czy to o tym mówiła w szpitalu?
– Stał tam. Nie miał twarzy, tylko pustkę. I wtedy podniósł rękę, bardo powoli, a potem
upadł…
Ścisnęła kolana dłońmi tak mocno, że zbielały jej kostki palców.
– Potem upadł…
– Potem upadł tata – spróbowała dokończyć Bodil.
Alva powoli pokiwała głową. Wczepiła palce we włosy i zaczęła je ciągnąć tak mocno, że
uderzała czołem o kolana.
– Nie, kochanie, nie rób tak – Bodil chwyciła ją za ręce.
Alva jednak nie przestawała. Kiedy w końcu puściła włosy, zaczęła się bić po twarzy.
Mocno.
– Alva, przestań! – krzyknęła Bodil. – To nie była twoja wina. Nie możesz tak się karać. Nie
ty to zrobiłaś.
– Uciekłam, uciekłam!
– Przestraszyłaś się, kochanie. Nie mogłaś zrobić nic innego.
Alva dalej biła się po twarzy, na przemian uderzając w głowę pięściami i wymierzając
sobie policzki.
Bodil próbowała przytrzymać jej ręce, lecz Alva rzuciła się w róg kanapy, by uniknąć jej
dotyku, i dalej wymierzała sobie karę.
Nie powinnam była zabierać jej do domu. Jak sobie teraz poradzę?
Po chwili ciosy zelżały, aż w końcu ustały zupełnie.
Bodil wybiegła do kuchni po tabletki zostawione przez Ernsta i nalala wody do szklanki.
Kiedy wróciła, Alva leżała na kanapie, obejmując się rękami. Bodil widziała, jak mocno wbija
paznokcie w przedramiona. Kiedy zmieniła chwyt, na skórze pozostały głębokie ślady w
kształcie półksiężyca. Nie miało sensu prosić ją, by przestała.
Wycisnęła więc tabletkę na dłoń. Przeczytała, że działają uspokajająco i przeciwlękowo.
– Proszę – powiedziała, podając jej wodę. – Zobaczysz, że zaraz poczujesz się lepiej.
Alva rozluźniła chwyt i sztywno wyciągnęła rękę po szklankę.
Kiedy połknęła tabletkę, wróciła do poprzedniej pozycji.
Bodil podłożyła jej poduszkę pod głowę i przykryła nogi kocem. Usiadła obok, głaszcząc jej
kolana.
Alva trzęsła się z początku, jakby jej było zimno, ale po chwili się odprężyła.
Czarny płaszcz, myślała Bodil. Powinna powiedzieć to policji. Ale może lepiej, by Alva
spokojnie sobie wszystko przypomniała, nim poprosi ich jeszcze raz. W tym stanie nie nadawała
się do przesłuchania.
Nie miał twarzy? Dziwne. Może tylko fantazjowała, mieszała sen z rzeczywistością. Czy tak
może się stać po traumatycznym przeżyciu?
Przez otwarte żaluzje widziała, jak zapala się światło na przybudówce. Co tym razem?
Podniosła się z kanapy i podeszła ostrożnie do okna, lecz nic nie zobaczyła. Poruszała się
tylko brezentowa osłona i cień brzozy padający na podwórze.
– Na co patrzysz? – zapytała sennym głosem Alva.
– Nic, nic. Lampa się zapaliła, ale to musiało być jakieś zwierzę. Na pewno lis.
Kiedy światło zgasło, Bodil niechętnie odwróciła się od okna. Co się poruszało tam na
zewnątrz? Kto czaił się w mroku? Zobaczyła przed sobą leśną zjawę ze snu. Przemykała między
drzewami, wyciągając ręce po Alvę.
Musi coś wymyślić. Nie mogą tylko siedzieć i czekać.
Kiedy Alva znów odwróciła się do telewizora, by zobaczyć dobrze znane sceny finałowe,
Bodil zeszła do piwnicy.
Wiedziała na szczęście, gdzie Pär trzyma klucz do szafki z bronią.
Nie odważyła się dotknąć strzelby, ale z wiatrówki już wcześniej strzelała. Powinna
wystarczyć przynajmniej do odstraszenia. W razie potrzeby mogłaby nawet posłużyć do czegoś
więcej.
Włożyła do środka nabój i pociągnęła rygiel. Potem wsunęła jeszcze do kieszeni kilka
dodatkowych naboi i wróciła z bronią na górę. Kiedy zobaczyła, że Alva nadal jest skupiona na
filmie, przemknęła do holu i schowała wiatrówkę za ubraniami na wieszaku. Żeby zasłonić ją
całkowicie, postawiła przed nią kalosze Pära. Naboje wysypała do drewniaka. Potem wróciła
do Alvy i usiadła obok niej na kanapie.
W porządku. Teraz poczuła się trochę lepiej.
Patrzyła na usypiającą Alvę. Wyglądało na to, że tabletki działają.
– Zaczekasz, aż wezmę prysznic? – zapytała. – Zostawię otwarte drzwi, żebyś w razie czego
mogła mnie zawołać.
– Mhm.
– Na pewno?
– Mhm.
Bodil wróciła do piwnicy, chwyciła szybko czyste ubranie i pościel z ławy w pralni i
pobiegła z powrotem na górę.
– Wołaj, jakby co, kochanie.
Alva nie odpowiedziała. Spała.
Bodil zdarła z siebie brudne ciuchy i podniosła pokrywę kosza na pranie. Na samym
wierzchu leżał jeden z podkoszulków Pära i jego spodenki. Bodil zapatrzyła się w ubrania, po
czym przykryła je swoimi.
Już nigdy.
Kiedy stanęła pod prysznicem, odprężyła się nareszcie i pozwoliła popłynąć łzom. Płakała
niemal do całkowitego wyczerpania. Płakała nad śmiercią Pära, płakała, że nie umiała go już
kochać tak, jak przyrzekała. Płakała nad człowiekiem, którym Pär się stał. Płakała z ulgi.
Stała tam, aż skończyła się ciepła woda.
W chwili, gdy zakręciła kran i wyszła spod prysznica, ktoś zapukał do drzwi.
56
M
agdalena była wciąż wystraszona
po awanturze w sklepie, gdy postawiła torby z zakupami na
podłodze w kuchni i zaczęła wkładać mleko do lodówki.
W krótkim czasie, jaki spędziła w sklepie, kuchnia znów zmieniła się w pobojowisko. Zlew
był pełen brudnych naczyń po pieczeniu, duże plamy roztopionego masła zastygały na płycie
indukcyjnej, a na uchwycie do otwierania szafki leżała warstwa kakao w proszku.
Wszystko od nowa. Nieważne, ile pracowała – i tak nigdy nie mogła nadążyć.
Zapach ciasta z piekarnika nie wprawił jej w dobry nastrój, raczej w sentymentalny.
Przełykała ślinę, by się pozbyć wzbierającego w gardle płaczu.
Kiedy usłyszała, że Petter wchodzi do kuchni, zupełnie go zignorowała, dalej rozpakowując
zakupy.
– Jak właściwie się czujesz? – zapytał.
– Mógłbyś przynajmniej dopilnować, żeby sprzątnęły po pieczeniu. Chyba nie wymagam za
wiele?
– Aż tak źle?
Położył jej dłoń na ramieniu, by ją uspokoić, lecz się uwolniła i odwróciła od niego
plecami.
– Może się na chwilę położysz i odpoczniesz? – spróbował. – Jesteś trochę wytrącona z
równowagi.
– I co mi z tego przyjdzie, że się położę? Kiedy tu wrócę, będzie dwa razy tyle roboty, więc
na jedno wychodzi.
Magdalena trzasnęła drzwiami od lodówki; usłyszała, że w środku coś się przewraca, ale
się tym nie przejęła.
– Nils! – krzyknęła. – Ścisz to!
– Kochanie, chodź tu – powiedział Petter.
Wysunął krzesło i posadził ją na nim. Potem przykucnął przed nią, zmuszając ją, by na niego
spojrzała.
– To ten pakiet oszczędnościowy? Boisz się, co będzie w poniedziałek?
Magdalena skinęła głową. To i wszystko inne, chciała powiedzieć.
– Powiedz, co mogę zrobić. Wiesz, że zrobię wszystko, żeby było ci dobrze.
Nie mogła znaleźć słów. Zamiast nich popłynęły łzy. Kiedy się pochyliła, pogłaskał ją po
włosach.
– Przejmę wszystko dziś wieczorem – obiecał. – Zrobię kolację, zajmę się dziećmi, położę
je. A ty będziesz mogła robić, co chcesz. Wziąć kąpiel, może trochę poczytać. Co o tym sądzisz?
W tej samej chwili zadzwonił minutnik i Vanessa wpadła do kuchni, by wyjąć z piekarnika
blachę z mufinkami.
Na widok Magdaleny stanęła jak wryta.
– Co się stało? – zapytała.
– Nic takiego – odpowiedziała Magdalena. – Jestem tylko trochę zmęczona.
– Okeeej.
Podeszła do kuchenki i zdjęła z haczyka rekawicę.
– Zgoda? – zapytał Petter.
Magdalena skinęła głową, czując jednocześnie wibracje komórki w kieszeni spodni.
Esemes od Lovisy.
„Ulf wypadł dziś z drogi. Był w szpitalu, ale jest raczej ok. Pozdrawiam”.
Christer widział przez okno w kuchni, że Gunvor stoi przed kuchenką, a Bengt siada na
swoim miejscu przy stole nakrytym na cztery osoby.
Wziął wdech, nim wszedł – bez dzwonienia i pukania.
– Halo! – zawołał, zdejmując buty.
Usłyszał zbliżające się ciche kroki Gunvor.
– Torun nie przyszła? – zapytała i wytarła ręce w fartuch, rozglądając się jednocześnie po
holu, jakby Torun mogła się ukryć gdzieś za nim.
– Nie – odrzekł Christer. – Niestety, trochę źle się czuje.
Gunvor zrobiła zmartwioną minę.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Jasne – odparł przesadnie ożywionym tonem. – Nic poważnego.
Nie wiedział, jak to się stało, że jego słowa zabrzmiały dwuznacznie. Zmartwiona twarz
Gunvor rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
– To dobrze.
Stała jeszcze przez chwilę, jakby rozważając, czy zapytać wprost, czy byłoby to jednak
nadmierne wścibstwo. Ku uldze Christera dała mu spokój.
– Trafiłeś idealnie – powiedziała zamiast tego. – Jedzenie będzie zaraz gotowe.
Rzuciła mu jeszcze jedno wesołe spojrzenie i wróciła do kuchni.
Christer powoli powiesił kurtkę. Właściwie wolałby jechać do domu i się położyć.
Wiedział jednak, że bez Torun nie zazna spokoju, więc równie dobrze może spędzić parę godzin
tutaj.
Popatrzył na trofea myśliwskie Bengta, wiszące nad schodami, jakby je widział po raz
pierwszy w życiu. W nowym mieszkaniu na pewno zabraknie dla nich miejsca. Będzie chyba
musiał powiesić je w garażu.
Bengt rozpromienił się na widok syna wchodzącego do kuchni i uśmiechnął kącikiem ust.
Kasetkę na lekarstwa i etui z okularami, które zwykle leżały przed nim, Gunvor przeniosła na
parapet.
– Jak idzie z… z… morderstwem w lesie? – zapytał.
– Eee, nie ma o czym mówić – odrzekł Christer, siadając na swoim miejscu. – Większość
przeczytaliście już w gazecie.
– Pär potrafił być prawdziwym… draniem, kiedy się pokazał od tej strony.
– Tak, na pewno. Miałeś na myśli coś szczególnego?
– N-n-ie. Ale był krętaczem.
Christer patrzył na Bengta, na jego zdrową rękę, która przesunęła nieco nóż. Na pewno
chciał dłużej opowiadać o tym, jakim draniem był Pär, ale wiedział, że nie da rady formułować
zdań na tyle szybko, by nie zgubić wątku i utrzymać uwagę syna.
Gunvor krążyła między blatem a stołem, stawiając na nim mięso, marchewki, galaretkę z
porzeczek i ogórki konserwowe. Zabrała też niepostrzeżenie talerz i sztućce Torun.
Ile jeszcze razy będę jadł tu obiad?, pomyślał, patrząc na tę krzątaninę. U nich.
– Wiesz może, czy ta ściana jest nośna? – zagadnął, wskazując na ścianę dzielącą kuchnię od
salonu.
– Nie wiem – odparł Bengt. – Czemu… czemu… pytasz?
– Myśleliśmy o tym, by ją wyburzyć i zrobić jeden wielki pokój. Z wyspą kuchenną w
środku.
– I mieć zapach jedzenia w salonie? – wtrąciła Gunvor, odcedzając w zlewie ziemniaki.
Odwróciła twarz od pary i lekko zamrugała.
– Wszystko nie może zostać dokładnie tak samo – odpowiedział Christer. – Chcemy to
urządzić po swojemu.
– Rozumiem, ale lepiej pomyśleć praktycznie, zanim się zacznie burzyć ściany. Nie jest
przyjemnie czuć zapach naleśników w całym domu.
Praktycznie. Wszystko ma być praktycznie. Może i lepiej, że nie ma dziś z nim Torun.
Gunvor wsypała ziemniaki do salaterki, zaniosła je na stół i usiadła.
– Częstujcie się – powiedziała.
– Czy nie są… czy nie są drogie takie przeróbki? – zapytał Bengt.
– To zależy. Od tego, ile się zrobi samemu i tak dalej.
Bengt popatrzył na syna, a ten wiedział, o czym ojciec myśli: Przecież nigdy się nie
interesowałeś remontami.
– Może byście spytali Pettera Magdaleny – podsunęła Gunvor. – On na pewno się na tym
zna.
Christer westchnął.
– Może – powiedział, biorąc salaterkę z ziemniakami, którą podała mu matka.
Rozmowa przestała się kleić. Właściwie nie sprawiało mu to różnicy.
– O właśnie, czy ojciec Torun poluje? – zapytała Gunvor.
Salaterka powędrowała do Bengta, który zdrową ręką nałożył sobie na talerz dwa małe
ziemniaczki. Bengt, który zawsze był takim żarłokiem, prawie zupełnie stracił apetyt. Stracił
apetyt na samo życie, choć starał się udawać, że wszystko jest w porządku.
– Nie – odrzekł Christer.
– Szkoda – stwierdziła Gunvor. – To ostatnie steki. Weź oba dla was.
Henrik stał na schodach ze zwieszoną głową, blady i nieogolony. Bodil owinęła się ciaśniej
płaszczem kąpielowym i spojrzała nad jego ramieniem na podwórze. Nie stał tam przynajmniej
samochód. Była pewna, że Janet rejestruje każdy pojazd zatrzymujący się przed domem.
– Nieważne, czy ktoś zobaczy – powiedział. – Policja wie już o wszystkim. O nas.
Siedziałem w areszcie przez całą noc.
Ale dla mnie to ważne, pomyślała, głośno zaś rzekła:
– Domyśliłam się, że to o tobie pisali w gazecie.
– Czy mogę wejść?
– Oczywiście.
Bodil musiała się zawahać przy odpowiedzi, bo Henrik nie wszedł, tylko przechylił lekko
głowę. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się.
– W artykule pisali, że byłeś skazany za pobicie. Swojej byłej żony.
Henrik nadal stał w otwartych drzwiach.
– Wcale nie – sprostował. – To pomyłka. Raz pobiłem po pijaku jej kochanka i dostałem
dozór, ale to było wiele lat temu.
– Czemu mi o tym nie powiedziałeś?
– Nie wiem. W sumie nie ma czym się chwalić. Ale źle zrobiłem, nie mówiąc. Przepraszam.
Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Mogę ci opowiedzieć o wszystkim, co chcesz.
Spojrzał na nią miękko.
– Nie myślisz chyba…
– Oczywiście, że nie – zapewniła, zatapiając wzrok w jego oczach.
Ale nie jestem pewna.
– Wejdź – powiedziała.
Henrik rozejrzał się po holu, niepewnie, lecz z zaciekawieniem. „Więc tak mieszkasz”,
powiedziałby na pewno, gdyby sprawy wyglądały inaczej.
Miał na sobie filcową kurtkę, dżinsy i buty w naturalnym kolorze skóry. Nieuczesane włosy
sterczały mu na wszystkie strony.
Patrzyła, jak zdejmuje rękawice i wkłada do kieszeni. Prawie takie, jak Pära, pomyślała,
choć brązowe.
– Jak się czujesz? – zapytała. Chciała wyciągnąć rękę, dotknąć go, położyć dłoń na jego
ramieniu, ale tego nie zrobiła.
Wzruszył ramionami z miną, jakby chciał to wszystko z siebie strząsnąć i zapomnieć.
– Pobrali mi próbkę DNA – rzekł cicho. – Z ust. To chore.
Bodil wzięła od niego kurtkę i powiesiła na wieszaku. Sam dotyk materiału wywołał
reakcję jej ciała.
– Alva jest w złym stanie psychicznym – powiedziała. – Właściwie nie powinna być w
domu. Ciągle ma napady histerii.
– To może źle, że przyszedłem – mruknął Henrik, stając zdecydowanie za blisko niej.
– Nie. To dobrze.
Wahanie w jej głosie było prawie niewyczuwalne.
– Tylko się boję, że się obudzi – ciągnęła. – Nie wiem, jak wtedy zareaguje.
Jak długo działają tabletki?
– Czy mogę skorzystać z toalety? – zapytał.
– Oczywiście. – Bodil wskazała mu, gdzie ma iść. – Chcesz kawę? Albo coś innego?
– Kawa wystarczy.
Chyba tak się robi, gdy przychodzą goście? Częstuje kawą.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że Henrik stoi w otwartych drzwiach salonu, w którym
Alva wciąż leżała zwinięta na kanapie. Zdążyła mu się przyjrzeć przez parę sekund, nim ją
zauważył.
Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic.
Henrik pokręcił z zakłopotaniem głową, widząc jej spojrzenie, po czym poszedł do łazienki.
Kim jesteś?
57
Z
nowu wychodzę
– oznajmiła Magdalena, zaglądając do salonu.
Petter siedział w tym fotelu, co zwykle, i oglądał telewizję. Vanessa i Vendela zajęły kanapę
ze swoimi laptopami i komórkami. Cały pokój wyglądał jak centrala łączności.
Nils leżał na brzuchu na podłodze, jedząc mufinkę z polewą czekoladową, czwartą, jak
można było sądzić z leżących obok pustych papierowych foremek.
– Okej – odparł Petter. – Długo cię nie będzie?
– Nie wiem. Może zajrzę do Lovisy i dowiem się, co z Ulfem.
Stała w otwartych drzwiach. Po kąpieli z Muse w słuchawkach i małej drzemce była w
trochę lepszej formie.
– Pozdrów ich ode mnie.
– Jasne.
Wkładając kurtkę, zajrzała do nienagannie wysprzątanej kuchni. Petter naprawdę dotrzymał
obietnicy. Potrafił, jeśli się postarał.
Przeszła szybko przez dzielnicę willową i minęła niski szeregowiec, znany wśród
miejscowych jako Królicze Klatki. Pomyślała przez chwilę, by zajrzeć do Jeanette, ale jak
zwykle było u niej ciemno, więc poszła dalej, właściwie bez określonego celu.
Na jednym z balkonów stała grupa młodych ludzi, palących papierosy, a przez otwarte drzwi
słychać było głośną muzykę. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz była na imprezie,
kiedy gdzieś wychodziła. Pomyślała o mroźnym wieczorze, gdy była z Jeanette i Lisą w pizzerii
Florencja i spotkała Pettera w drodze do domu. Miała wrażenie, że od tamtego dnia minęło sto
lat. Pewnie czułaby się jak emerytka, gdyby wybrała się teraz na imprezę do Jontego, a jednak
patrzyła z zazdrością na gromadkę rozbawionej młodzieży na balkonie.
Kiedy doszła do dworca autobusowego, skręciła w Storgatan i zaczęła iść z powrotem w
stronę domu. U Lovisy i Ulfa paliło się światło, dokładnie tak, jak przewidywała. Wypucowane,
piękne volvo nie stało jednak tam, gdzie zwykle. Jak on właściwie się czuł?
Weszła na podwórze i uśmiechnęła się do siebie, widząc krasnala ogrodowego, leżącego na
boku jak bramkarz z piszczałką w ręku. Liv zanosiła się od śmiechu, kiedy go zobaczyła po raz
pierwszy. Wcale się nie przestraszyła, wbrew obawom Magdaleny.
Lovisa otworzyła jej, świeżo wykąpana i ubrana w szary kombinezon. Mokre włosy miała
związane w koński ogon. Przywodziła Magdalenie na myśl Urcellen Ellen, figurkę z programów
o ludzkim ciele, które oglądała w dzieciństwie.
– Wejdź – powiedziała, odsuwając nogą kocyk do wózka Svantego i parę kozaków.
– Nie przeszkodziłam w romantycznym wieczorze? – zapytała z lekką ironią Magdalena.
Obie dobrze wiedziały, jak bardzo są zmęczone, i że nie mają życia towarzyskiego. Lovisa
przewróciła oczami.
– Prawda?
Magdalena zdjęła kurtkę i poszła za Lovisą do salonu, starając się rozgrzać zmarznięte ręce.
Ulf siedział przed telewizorem w kołnierzu ortopedycznym na szyi, z opatrunkiem na czole i
szklanką piwa w ręku. Na widok Magdaleny odwrócił sztywno głowę.
– Cześć – powiedział.
– Jak się czujesz?
– Dość dobrze. Mam parę szwów i cholernie boli mnie szyja, ale mogło być gorzej.
Magdalena usiadła na kanapie, wciąż rozcierając dłonie.
– Szłaś pieszo, prawda? – domyśliła się Lovisa. – To dla ciebie też przyniosę wino.
Magdalena skinęła głową i Lovisa wyszła.
– Co właściwie się stało? Dostałam tylko esemesa od Lovisy, że miałeś wypadek.
Ulf ściszył telewizor.
– Sam dobrze nie rozumiem, co się stało. Nagle znalazłem się w rowie, właściwie na stoku.
Nigdy mi się nie przytrafiło coś podobnego.
– Nie powiesz o hamulcach? – odezwała się Lovisa, która zdążyła już wrócić.
– Ale to głupie.
– Może nie takie głupie.
Postawiła przed Magdaleną kieliszek wina i sama usiadła na kanapie.
– Dla innych to brzmi jak marna teoria spiskowa – wzbraniał się Ulf.
– Mów – rzuciła Magdalena.
– Miałem wrażenie, że nie działają hamulce. Naciskałem i naciskałem, ale nic się nie działo.
– Ulf podejrzewa, że ktoś majstrował przy hamulcach.
– Nieprawda – zaprzeczył. – Powiedziałem tylko, że mogło tak być. Ale mogły też zepsuć
się same.
Lovisa podwinęła nogi na kanapie i wzięła do ręki kieliszek.
– I tak uważam, że to nieprzyjemne. Jeśli to prawda, jaki będzie następny krok?
Magdalena domyśliła się, że rozmawiali o tym na długo przed jej przyjściem, dyskutując
wszelkie możliwe warianty.
– Zgłosiliście to policji? – zapytała.
– Nie – odparł Ulf. – Może powinienem. Ale, jak mówię, czuję się jak paranoik czy jak to
się nazywa. A oni i tak nie potraktują tego poważnie, zważywszy na to, jakie mają małe środki.
Magdalena wypiła łyk wina. Czy to możliwe, że ktoś dokonał sabotażu? Jeśli tak,
przynajmniej będzie miała o czym pisać w poniedziałkowym wydaniu.
– A co u was, jak Petter i Nils? – zapytał Ulf, który widocznie nie był tak zainteresowany
rozmową o wypadku jak Lovisa.
– Dziękuję, nieźle – odrzekła, sączą wino małymi łykami. – Chociaż Nils ma fazę zazdrości
o Liv. Nie wiem, czy to dlatego, że jest adoptowany, a ona nie. W każdym razie dużo o tym
myśli. Ale będzie lepiej.
– Nie zrozum mnie źle – odrzekł Ulf – ale cholernie się cieszę, że udało nam się w końcu
mieć dzieciaka.
Lovisa poprawiła się z zakłopotaniem w miejscu, poruszyła kieliszkiem, wyraźnie speszona.
– Ale dzieci adoptowane kocha się tak samo. Prawda, Magda?
Nim Magdalena zdążyła odpowiedzieć, Ulf mówił dalej:
– Tak, na pewno, ale my unikniemy tego, o czym mówi Magdalena. Svante i Liv nigdy nie
będą musieli się zastanawiać, skąd pochodzą i dlaczego ich mamy ich porzuciły. Rozumiesz, co
mam na myśli?
– Tak, oczywiście.
Choć Magdalena się z tym zgadzała, zawsze czuła się dotknięta, kiedy inni rodzice mówili o
adopcji. Wyczuwała, że nie wierzą, by dziecko adoptowane można kochać tak samo jak
biologiczne. I często starali się ukrywać przebłysk samozadowolenia, że im udało się mieć
dziecko w zupełnie naturalny sposób.
Lovisa spojrzała na nią z boku, więc Magdalena chrząknęła i uśmiechnęła się, żeby
załagodzić niezręczną sytuację.
– Oczywiście, że rozumiem. Z tym wiąże się wiele problemów, co zresztą wcale nie jest
dziwne.
– Czy on chciałby jechać do Wietnamu? – zapytała Lovisa. – Zobaczyć dom dziecka i tak
dalej. Podobno wiele adoptowanych dzieci z wiekiem tego pragnie.
– Nigdy o tym nie mówił, ale może zacznie w przyszłości.
Magdalena spojrzała na zegarek i odstawiła kieliszek, który nadal był prawie pełny.
– No – powiedziała. – Czas wracać, zanim zaczną mnie szukać. Ale uważam, że naprawdę
powinniście powiedzieć policji o tym samochodzie. Na pewno nie zaszkodzi.
– Zobaczymy – odrzekł Ulf.
– Może ja o tym wspomnę, kiedy będę z nimi rozmawiać?
– To dobry pomysł – zgodziła się Lovisa. – Może ciebie potraktują poważniej niż nas.
Magdalena parsknęła śmiechem.
– Nie sądzę. W ich świecie jestem jak wrzód na tyłku. Ale przyznam, że mnie to
zaciekawiło.
Bodil weszła do kuchni i po raz pierwszy dostrzegła panujący w niej bałagan. Torby, brudne
naczynia, worek ze śmieciami, którego nie wyrzuciła do śmietnika, tylko zawiązała i postawiła
na podłodze.
Kiedy zaczęła ogarniać najgorszy rozgardiasz, usłyszała otwierające się drzwi łazienki i po
chwili poczuła za plecami jego obecność. Jej ramiona pokryły się gęsią skórką.
– Tak jak mówiłam, Alva nadal jest w szoku. Żebyś o tym pamiętał.
– Jeśli chcesz, żebym poszedł, zaraz to zrobię. Wiem, że jest wam ciężko i nie chcę się
narzucać.
– Nie narzucasz się.
Czekałam, pomyślała. Czekałam wiele lat, żeby znów to poczuć.
Nie mając odwagi się odwrócić, podeszła do ekspresu. Niezdarnym ruchem zdjęła dzbanek
z podstawy i odkręciła wodę. Tak jakby zapomniała, jak to się robi.
Poczuła ciepło na plecach, kiedy przysunął się bliżej.
– Usiądź – powiedziała. – Ja się tym zajmę.
Ręce nie chciały jej słuchać. Za mocno odkręciła kran i kiedy chciała napełnić dzbanek,
woda ochlapała jej rękaw. Palił ją kark, kiedy Henrik, zamiast usiąść, stanął za nią z plecami
opartymi o szafkę.
– Nie odpowiedziałaś na moją wiadomość – rzekł cicho.
Bodil lała wodę po zewnętrznym brzegu, patrząc, jak ścieka wąskim strumykiem do zlewu.
– Nie miałam odwagi – odparła, nie patrząc na niego. – Bałam się, że policja to przeczyta.
Kiedy położyła dłoń na jego ramieniu, by odsunąć go od szafki, poczuła przenikającą ją falę
gorąca.
– Ojej – powiedział, przesuwając się na bok. – Przeszkadzam?
– Nie szkodzi.
Upuściła filtr na podłogę, lecz podniosła go, nim Henrik zdążył zareagować.
– Rzeczywiście się nad tym zastanawiałem. Kiedy siedziałem w areszcie, prawie sobie
wmówiłem, że ty też zaczęłaś mnie podejrzewać.
Bodil wcisnęła filtr do ekspresu. Z trudem oddychała.
– No wiesz – obruszyła się, wyjmując z szafki puszkę z kawą. – Jak mogłeś tak pomyśleć?
Przepraszam. Nie jest łatwo, kiedy człowiek jest taki nerwowy i wystraszony.
Teraz nie miała jednak wątpliwości.
– Nie wiem – odparł. – Siedzenie tam było najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła.
Tego nie da się opisać.
Znów chciała go dotknąć. Mieć go blisko. Zamiast tego trzymała mocno puszkę obiema
rękami.
– Kiedy cię wypuścili? – zapytała.
– Kilka godzin temu. Nie znaleźli niczego w przyczepie, więc musieli mnie wypuścić. Ale
chyba nadal jestem podejrzany.
Bodil liczyła miarki. Jeden, dwa, trzy, cztery, cztery… Cztery? Zirytowana wsypała
wszystko z powrotem i zaczęła od początku. Teraz. Nareszcie.
Kiedy włączyła ekspres i odstawiła puszkę na niewłaściwą półkę, odwzajemniła spojrzenie
Henrika po raz pierwszy, odkąd wszedł do kuchni.
– Boje się – powiedział.
– Ja też. Bardzo się boję.
Pochyliła się nad blatem, opierając o jego krawędź obiema rękami, jakby chciała
podtrzymać samą siebie.
– Nie wiem, jak teraz spojrzę tym policjantom w oczy – rzekła. – Po tym, jak przeczytali
wszystko, co do siebie pisaliśmy.
Wstyd przeszył jeszcze raz każdy mięsień jej ciała i poczuła pot sączący się spod pach.
Wyobrażała sobie artykuł w poniedziałkowej gazecie. Policja mówiąca o mężczyźnie – „bliskim
przyjacielu rodziny” – który siedział w areszcie, lecz został zwolniony z braku dowodów.
Tragedia rodzinna. Dramat zazdrości. Nadal podejrzany.
Dziennikarze mają niezawodną umiejętność pisania tak, by wszyscy dokładnie wiedzieli, o
co chodzi, a oni sami mieli zabezpieczony odwrót. Wkrótce dowie się cała wieś.
– Jak mogło do tego dojść? – zapytała.
– Nie wiem.
Nadal trzymała się blatu, kiedy Henrik do niej podszedł. Teraz stał tak blisko, że czuła jego
oddech na czole. Gdyby podniosła głowę, ich usta by się zetknęły.
Delikatnie ujął w dłonie jej twarz, zmuszając ją, by na niego spojrzała.
Kocham cię, wyrzekł bezgłośnie, nim ją pocałował.
Nie puściła się blatu, wiedząc, że jeśli to zrobi, wpadnie w wir i zatonie.
– Alva – wydyszała. – Alva może tu przyjść.
Jej ciało pulsowało, nogi ledwo się słuchały. Udało jej się mimo to przejść obok Henrika i
otwartej szafki z naczyniami. Po chwili jednak jego ręce znów tam były, muskając jej dłonie.
Wsunęły się pod płaszcz kąpielowy, powędrowały do piersi i w dół pleców.
– Nie tu – jęknęła. – Nie można. Alva.
Pociągnęła go za sobą do gabinetu i opadli razem na kanapę.
58
M
agdalena nie zauważyła w pierwszej chwili
Christera na podwórzu Gunvor i Bengta. Dopiero
gdy weszła na schody, zobaczyła go idącego pospiesznie do samochodu.
– Odwiedziłeś rodziców? – spytała zupełnie bez sensu.
Znali się tak długo, a jednak w rozmowie z nim okropnie trudno było jej odnaleźć właściwy
ton. Oboje wiedzieli, że to, co zdarzyło się raz, bardzo dawno temu, tkwi między nimi i
przeszkadza, ale starali się udawać, że nic takiego nie miało miejsca.
Często ukrywali się więc za swoimi rolami zawodowymi. Tak jak teraz.
– Ulf Seth – powiedziała. – Wypadł dziś z drogi. Hamulce nie zadziałały.
– Tak?
Christer obracał pęk kluczyków do samochodu wokół palca wskazującego.
– Przyszło mu do głowy, że to sabotaż. Że ktoś majstrował przy hamulcach.
– A kto mógł to zrobić?
Christer otworzył samochód, obrócił kluczyki jeszcze parę razy i rzekł:
– Pierwsza myśl taka, że to brzmi jak scena z filmu. To znaczy, samo uszkodzenie hamulców
nie oznacza jeszcze, że sprawca ma kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. Ulf mógł równie
dobrze wjechać w płot przy prędkości trzydziestu kilometrów na godzinę, a od tego raczej się
nie umiera.
– Ale dobrze działa jako ostrzeżenie.
– I miałby za tym stać ten kłusownik od wilka, tak?
Magdalena wzruszyła ramionami.
– To tylko taka luźna myśl, ale to ty jesteś policjantem, nie ja.
Christer uśmiechnął się złośliwie; Magdalena dobrze wiedziała, o czym myśli. Nie zawsze
mam takie wrażenie.
– Sam wiesz, że ludzie są gotowi posunąć się daleko w kwestii wilków – ciągnęła. –
Wystarczy się na ten temat wypowiedzieć, by dostać pogróżki. Cóż, zrobicie, jak uważacie. To
tylko informacja.
Magdalena zajrzała do kuchni; zobaczyła, że Petter zamyka lodówkę i wychodzi, nie widząc
jej za oknem.
– A co poza tym? – zapytała.
– Jakoś leci – odparł, otwierając drzwi samochodu. – A u ciebie?
– Całkiem nieźle – odpowiedziała, kiedy siadał za kierownicą i przekręcał kluczyk przy
otwartych drzwiach.
– Zdzwonimy się. I dziękuję za tę informację.
Magdalena odprowadzała go wzrokiem, gdy wyjeżdżał na ulicę.
Powinniśmy kiedyś o tym porozmawiać, pomyślała. Wyciągnąć trolla na światło. Chwila
pieszczot na parkingu dwadzieścia lat temu nie powinna urastać do takich rozmiarów. To, że
Christer był nią zainteresowany jeszcze długo potem, trochę komplikowało sprawę, ale teraz,
kiedy ma Torun, powinni się z tego śmiać.
Leżeli spleceni w uścisku na kanapie, jak dwaj rozbitkowie, sami na bezkresnym oceanie.
Bodil delikatnie wyciągnęła włosy przyciśnięte ramieniem Henrika i przykryła ich
płaszczem kąpielowym jak kocem. Z kanapy w salonie nadal nie dochodził żaden dźwięk. Mogli
jeszcze przez chwilę poleżeć, unosząc się razem w ciemności.
– Co my zrobiliśmy?
Przytuliła policzek do piersi Henrika, pogłaskała cienkie włoski na jego przedramieniu.
Męskie, ale niegroźne, pomyślała tamtej pierwszej letniej nocy. Przyjemne. Powiedziała to
głośno, a on się roześmiał.
Lekko skrzywiony palec wskazujący. Ścięgno uszkodzone przy skaleczeniu, jak jej wyjaśnił.
– Chyba nie żałujesz? – zapytał. – Prawda?
– Nie, nawet tak nie myśl. Ale mimo wszystko… Zdradziłam go, okłamałam i wstydzę się
tego.
– Ale nie jesteś winna jego śmierci. To ważne, byś to zrozumiała.
Odwrócił się lekko, zrobił miejsce, by się do niego przysunęła, i ujął jej głowę w dłonie.
– Zaniepokoiłem się, kiedy mi powiedziałaś o Alvie.
– Słusznie – przyznała Bodil. – Wcale nie jest z nią dobrze.
– Czy mówiła, co się wydarzyło?
– I tak, i nie, trudno było to zrozumieć.
Powiedziała o słowie „nasu”, które Alva wymówiła parę razy w szpitalu.
– Ale dziś mówiła o upiorach z Władcy pierścieni i o czarnym płaszczu z kapturem. A potem
wpadła w kompletną histerię.
– Cholera – mruknął Henrik.
– Tak, nie powinna być w domu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co robić. Myślę, że powinnam
jej pozwolić, by spokojnie sobie wszystko przypomniała i opowiedziała, ale jak, skoro wtedy
jest taka poruszona? To niebezpieczne.
Pogłaskał ją po włosach.
– Zobaczysz, że się ułoży – obiecał.
Roy przybiegł jak zwykle, kiedy Petra weszła do domu, i potarł czołem o jej nogę.
Spojrzenie miał pełne wyrzutu. Prawdopodobnie wyczuł na jej ubraniu zapach lasu.
– Niedługo też ze mną pojedziesz. Obiecuję.
Przyklękła i zanurzyła palce w jego sierści. Podrapała go za uszami i zamknęła oczy.
Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy usłyszała gdzieś nad sobą głos Lassego:
– I jak poszło? Znaleźliście jakiś pistolet?
Petra wstała, a Roy poczłapał z powrotem na swoje posłanie.
– Nie, ale znaleźliśmy czarny płaszcz od deszczu. Nie wiadomo, czy ma jakiś związek z
morderstwem, ale trzeba mieć nadzieję, że tak.
– Chodź i opowiedz więcej. Zrobiłem dla nas coś do jedzenia.
Petra zdjęła kurtkę i buty i pozwoliła Lassemu, by poprowadził ją do salonu, gdzie czekał na
nią stół zastawiony serami, kiełbaskami piwnymi i salami z truflami, pokrojonym w cienkie
plastry.
Nie wiedziała, co powiedzieć. To wyglądało naprawdę ładnie. Zapalone świece, ozdobne
serwetki i najlepsze kieliszki do wina.
– To jakaś specjalna okazja? – zapytała.
– Nie, miałem tylko ochotę na odrobinę luksusu. Ale opowiedz o tym płaszczu. Gdzie go
znaleźliście?
Usiadła trochę niepewnie i patrzyła, jak Lasse otwiera wino.
– Leżał w plastikowej reklamówce, schowany pod kamieniem między stanowiskiem Pära i
placem, na którym wszyscy po tej stronie parkowali samochody.
– Więc powinien mieć jakiś związek z morderstwem?
Usiadł obok niej i nalał im wina. Wyglądał na zadowolonego. Jak zwykle. A zarazem było w
tym coś innego, trochę wymuszonego.
O co on właściwie pytał? A, prawda. Czy ten płaszcz ma związek z morderstwem.
– Przynajmniej tak w tej chwili zakładamy – odrzekła. – To, że leżał przy ścieżce, to jedno, a
po drugie, nie znalazłby się tam, gdyby ktoś go celowo nie położył.
– Rozumiem – odparł Lasse. – Ale to chyba dobra wiadomość. Wyślecie go do analizy?
– Tak, powinny na nim być jakieś włosy.
Wypiła łyk wina, przyglądając się ukradkiem Lassemu znad brzegu kieliszka.
Miał na sobie eleganckie dżinsy, choć był to sobotni wieczór, i bordowy podkoszulek – w
kolorze, w którym jej zdaniem było mu bardzo do twarzy.
– To jest bardzo dobre – rzekł, wskazując na jeden z półmisków z wędliną. – Nazywa się
lomo.
Petra nałożyła kilka plasterków na swój talerz.
– Gdzie Hannes?
– Wyszedł jakąś godzinę temu. Dziś wieczorem jest coś u Jontego.
Hannes poszedł do Jontego? Przecież wolał zbierać pieniądze na nowe płyty DVD.
– Przynajmniej tam się wybierał, z tego, co zrozumiałem – dodał Lasse. – Powiedział, że to
zależy.
Petra nawinęła plasterek szynki na widelec i włożyła do ust.
– Jak myślisz, dziewczyna?
– Na pewno – odrzekł Lasse.
Milczeli przez chwilę. Lasse wypił kilka małych łyków wina i postawił kieliszek na stole.
– A skoro o tym rozmawiamy… Jak ci się układa z Geirem?
Słysząc jego imię, Petra omal nie udławiła się szynką.
– Jak to układa? – zdziwiła się. – Śledztwo posuwa się do przodu, powoli, ale skutecznie,
więc myślę, że układa się dobrze.
– Wiesz, co mam na myśli.
– To stąd ten romantyczny wieczór? Bo jesteś zazdrosny?
Lasse powoli nakładał kawałki kiełbasy, jeden za drugim.
– Może trochę – przyznał.
– Mówisz poważnie?
Petra starała się przybrać lekki, prowokujący ton; uznała, że całkiem nieźle jej się to udało.
Przynajmniej zważywszy na to, że cała drżała.
– Jesteśmy razem tak długo, że to na pewno ekscytujące, kiedy ktoś inny zaczyna cię
podrywać – rzekł Lasse. – I nic w tym dziwnego.
Petra miała nieodparte wrażenie, że Lasse mówi o własnych doświadczeniach.
– A ty? Ciebie ktoś podrywał? Kusił do zdrady?
Lasse uśmiechnął się.
– Teraz mam wrażenie, że to ty jesteś trochę zazdrosna. I skłamałbym, gdybym powiedział,
że nigdy mi to nie przeszło przez głowę przez te wszystkie wspólne lata.
Skłamałbym… O czym on właściwie mówi? Jej Lasse.
– Ale nigdy niczego nie zrobiłem – zastrzegł. – Nigdy. To, co nas łączy, zawsze było
cenniejsze.
Petra nie wiedziała, co powiedzieć. To, że Lasse pomyślał o zdradzie, wystarczyło, by
poczuła się zdradzona, niepełnowartościowa.
– I tyle mniej więcej chciałem przez to powiedzieć – dodał Lasse, robiąc nieokreślony gest
nad stołem. – Pokazać, ile dla mnie znaczysz. Bo, szczerze mówiąc, ostatnio jedziemy głównie
na rutynie.
Petra siedziała wyprostowana z dłońmi na kolanach. Słowa wciąż nie chciały przyjść.
– Może się mylę? Musimy się trochę postarać, zwłaszcza teraz, kiedy niedługo zostaniemy
sami w domu. Spróbuj jeszcze tego salami.
Christer wyjechał z dzielnicy willowej na Storgatan. Grupa młodzieży szła hałaśliwie
szerokim chodnikiem. Przed Jontem – albo Hotelem Monika, jak teraz się nazywał, choć nikt nie
używał tej nazwy – parking był pełen samochodów z zapalonymi światłami. Przez otwarte drzwi
płynęła głośna muzyka, a ludzie kłębili się między samochodami jak roje owadów.
Christer dobrze to znał: dziewczyny tak podekscytowane alkoholem i oczekiwaniem, że ich
głosy brzmiały o kilka oktaw wyżej niż normalnie. Z początku głośne, egzaltowane i chętne do
pieszczot, kilka godzin później, usmarkane od płaczu, wymiotowały w krzakach hibiskusu. Też
by tak mógł. Gdyby potrafił.
Dziś miał w każdym razie wolny wieczór.
Światła dyskoteki pulsowały w oknach, kiedy przejeżdżał obok budynku, lecz na parkiecie
było jeszcze pusto. Nie chciał tam być. Ani nigdzie indziej.
Tak jak za każdym razem, gdy przejeżdżał przez skrzyżowanie z Abborrtorpsvägen, pomyślał
o agencji towarzyskiej, którą odkryli w jednym z domów nad rzeką parę lat temu. Dziś budynku
już nie było. O tym, że kiedyś tu stał, przypominał magazyn rowerowy i zarośnięty kort otoczony
płotem, który zwisał między słupkami jak prześcieradło na sznurze.
Dokąd jadę?
Przerażała go myśl o cichym, pustym mieszkaniu, więc zamiast skręcić w Hagforsvägen, a z
niej w ulicę prowadzącą do domu, pojechał prosto, koło Lidla, który świecił groteskowo
pośrodku łąki. Właściwie dobrze wiedział, dokąd jedzie, nawet jeśli nie chciał się do tego
przed sobą przyznać przez cały wieczór.
Musi z nią porozmawiać, tylko tyle. Zrobił prawie pełne okrążenie na rondzie i zwiększył
prędkość.
Kiedy minął Geijersholm i wjechał w ciemny las, nacisnął jeszcze mocniej pedał gazu.
Koncentrując się na ostrych zakrętach przed Gumhöjden, przestał intensywnie rozmyślać. Ruch
był niewielki, a nawierzchnia sucha, więc mógł sobie pozwolić na szybką jazdę. Po roku
spędzonym z Torun znał tę drogę na pamięć.
Zaczął więc myśleć o tym, co Magdalena powiedziała o samochodzie Ulfa: że ktoś dokonał
sabotażu, uszkodził hamulce. Dla niego było to trochę naciągane, ale oczywiście coś mogło w
tym być.
Nie udało mu się dłużej na tym skupić, bo znów stanęła mu przed oczami Torun. Próbując
odsunąć jej obraz, włączył radio, trafił na You Learn Takidy i szybko wyłączył. Budziło zbyt
wiele wspomnień.
Że też to musi być takie trudne.
A jeśli ma gościa? Myśl, że Torun mogłaby kogoś u siebie mieć, kogoś innego, zupełnie go
rozstroiła.
Może powinienem był zadzwonić, zamiast narażać się na coś takiego, pomyślał, mijając
właściciela psa w kamizelce odblaskowej, który szedł drogą koło szkoły Stålvalla.
Powinienem.
Ale teraz było już za późno.
Może zbudził ją jakiś samochód przejeżdżający drogą, a może wiatr. Bodil usiadła nagle na
tapczanie, sama i w pełni rozbudzona. W gabinecie nie paliło się światło. Gdzie się podział
Henrik?
Szukała po omacku włącznika stojącej lampy z przerażającym poczuciem, że coś jest nie tak.
Nie znam go.
Odczuła tę myśl jak uderzenie pięścią w żołądek i zgięła się wpół.
Nie znam go.
Wstała i wyszła z pokoju w powiewającym za nią płaszczu kąpielowym. Już w progu salonu
zobaczyła, że Alvy tam nie ma. Pobiegła do jej pokoju, ale tam też zastała puste łóżko.
– Alva!
Wpadła do garderoby, rozsunęła w panice zasłony, jakby Alva bawiła się z nią w
chowanego. Kiedy tam też jej nie znalazła, wybiegła na korytarz.
Strzelba. Musi wziąć strzelbę.
Szukała nerwowo pod kurtkami, ale wiatrówki tam nie było.
Nie znam go.
W tej samej chwili Henrik wyszedł do przedpokoju w spodenkach i podkoszulku.
– Co się stało, kochanie? Czemu tak krzyczysz?
– Gdzie jest Alva? – wrzasnęła. – Co jej zrobiłeś?
Chwyciła wieszak, żeby się bronić, podniosła rękę.
Henrik stanął jak wryty.
– O co ci chodzi? – zapytał, próbując do niej podejść.
– Nie ruszaj się! – krzyknęła. – Gdzie ona jest?
– Uspokój się, proszę.
– Nie ma jej! Co jej zrobiłeś?
– O czym ty mówisz? Bodil, kochanie, odłóż ten wieszak.
Usłyszeli kroki na schodach do piwnicy i nim któreś z nich zdążyło zareagować, drzwi się
otworzyły i Alva wyszła, trzymając broń w obu rękach. Miała w sobie coś dzikiego, spojrzenie,
jakiego Bodil nigdy wcześniej u niej nie widziała.
– Nie ruszaj się, mamo, bo cię zabiję. Słyszysz? Zabiję cię.
Bodil oglądała tę scenę jak pocięty film. Czas się nagle zatrzymywał, a potem przeskakiwał
o parę sekund. Alva w drzwiach, błysk lufy, gdy się poruszyła, jej bose stopy na progu, spodnie
do joggingu z różowymi lampasami. Drżące kolana Henrika.
Trzymała wieszak tak mocno, że wrzynał jej się w dłoń.
– Alva – powiedziała najspokojniej, jak potrafiła. – Proszę, odłóż broń.
Kiedy huknął strzał, wszystko się zatrzymało.
59
C
hrister zaparkował samochód przed domem Torun
i siedział teraz w ciemności. W jej oknie
paliło się światło, więc chyba była w domu. A jeśli nie sama? Jeśli będzie zła, że przyszedł?
Patrzył w górę na fasadę, na przytulne światła prawie we wszystkich oknach.
Miał wrażenie, jakby dopiero co siedział tam po raz pierwszy i czekał, patrząc na zegarek,
odliczając minuty i drżąc z radosnego podniecenia.
Teraz jednak czuł się tylko źle.
Wysiadł w końcu z samochodu, zamknął go i wszedł do budynku. Szczególny zapach klatki
schodowej sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej.
Zanim zadzwonił, nasłuchiwał dźwięków z mieszkania. Nie słyszał w każdym razie żadnych
głosów prócz tych z telewizora. Ostry dźwięk dzwonka odbił się echem od ścian.
Czekał tak długo, aż otworzy, aż zaczął myśleć, że naprawdę nie ma jej w domu.
Ale stanęła w końcu w drzwiach, otulona wielką chustą i z łyżką w ręku. Christer zobaczył
na nierdzewnej stali ślady po lodach.
Nie była ani zdziwiona, ani zła, ani zadowolona, gdy go zobaczyła. Tylko obojętna.
Wyglądała jak mały, zmęczony szop pracz, z podkrążonymi oczami bez makijażu.
Powstrzymał impuls, by ją przytulić i ukołysać w ramionach.
– Mieliśmy zrobić przerwę, Christer.
– To ty powiedziałaś, że zrobimy przerwę – odparł. – Ja nic nie mówiłem. Musisz mi
wytłumaczyć, co się dzieje. Jestem przez to zupełnie rozbity.
Czy nie mogłaby mimo wszystko go wpuścić? Nie musi chyba stać na schodach.
– Muszę się zastanowić, a nie mogę myśleć, kiedy ciągle rozmawiamy. Rozumiesz?
– Właściwie nie – przyznał. – Czy ktoś u ciebie jest? Może przeszkodziłem?
– Nie, nikogo nie ma.
Wreszcie odsunęła się na bok, by go wpuścić. Westchnęła lekko i poszła przed nim do
salonu, z chustą okrywająca ramiona jak peleryna.
Christer zamknął drzwi, zdjął buty i poszedł za nią w kurtce.
– Poznałaś kogoś innego?
Torun pokręciła głową. Usiadła w rogu kanapy z podwiniętymi nogami.
– Nie o to chodzi – powiedziała. – Bardzo cię lubię, chyba to wiesz, prawda?
Lubię cię.
– Ale… muszę pomyśleć.
Umilkła, szukając właściwych słów.
– Lepiej, jeśli zrobię to teraz, zanim w tym ugrzęźniemy.
– Jak to ugrzęźniemy?
Usiadł w fotelu i rozpiął kurtkę. Znów powróciły wspomnienia z ich pierwszej randki, kiedy
powoli gasły świece, a oni bawili się swoimi dłońmi.
Teraz nie było świec. Na stole stało tylko pudełko z lodami i miska.
Ugrzęźniemy? O co jej właściwie chodzi?
– Przecież tydzień temu rozmawialiśmy o dzieciach. Nie rozumiem, jak mogło ci się tak
szybko odmienić.
Torun odłożyła łyżkę do miski, wypełnionej do połowy roztapiającymi się lodami.
Przynajmniej znikło to znużenie ze środowego poranka. Teraz wyglądała na zupełnie bezbronną.
– Byłem dziś u rodziców – ciągnął Christer. – Bardzo im ciebie brakowało.
Torun przełknęła ślinę.
– Nie wiem, jak to powiedzieć, ale… ja nie mogę być twoją matką. Nie mogę i nie chcę.
Mówiąc to, patrzyła na niego z boku.
– Jak to „być moją matką”? Co to ma znaczyć?
– No, wiesz. Gotuję, robię zakupy i planuję. Dłużej już tak nie chcę.
Christer poczuł przypływ złości, lecz opanował się na tyle, by przynajmniej nie mówić
podniesionym głosem.
– Jesteś niesprawiedliwa – powiedział. – Pytałem cię wiele razy i nigdy nie mówiłaś, że to
dla ciebie uciążliwe, tylko przyjemne. Właśnie tak. Że to przyjemne.
Christer czuł, że niedługo wybuchnie, więc umilkł, wstrzymując oddech.
– Przez ciebie czuję się teraz jak jakiś tyran – podjął. – I mam nadzieję, że wiesz, że nim nie
jestem.
Torun wciąż siedziała pochylona, oglądając własne dłonie, które bawiły się chustą,
zaginając jej rogi na różne sposoby.
– Wiem – odrzekła. – Przecież wiem. Ale na początku miłości łatwo się przystosować, bo
wtedy się tego chce i wszystko jest takie cudowne. Aż któregoś dnia człowiek się zatrzymuje i
zaczyna zastanawiać, dokąd właściwie zmierza. Nie mówię tylko o pracach domowych.
– A o czym?
Christer spiął się wewnętrznie, przygotowany na wszystko.
– Prawie nigdy już nie oglądam ulubionych seriali w telewizji. Nie wychodzę potańczyć.
Nie wierzył własnym uszom. Próbował sobie wmówić, że te słowa to tylko dźwięki,
przypadkowe dźwięki bez żadnego znaczenia.
– Czy ja ci kiedykolwiek przeszkadzałem w oglądaniu telewizji? Czy zabraniałem wyjść
potańczyć?
Jaka szkoda, że tu przyjechałem. Dałbym wszystko, by uniknąć tej dziwacznej rozmowy.
– Nie. I wcale tego nie powiedziałam. Ale tak wyszło. Chciałam sprawiać ci przyjemność,
bo bardzo cię lubię, ale teraz się czuję, jakbym zgubiła siebie.
Christer nic z tego nie rozumiał. Kim ona właściwie jest? Jeśli przestała udawać, że chce
sprawiać mu przyjemność?
– Grałaś przez cały czas? – zapytał. – To nienormalne.
– Nie, oczywiście, że nie grałam. Chciałam robić to wszystko. Chciałam. Ale teraz muszę
sobie ustalić, co jest dla mnie ważne, a w czym mogę pójść na kompromis. Rozumiesz?
Wzruszył ramionami. Kiedy położyła mu dłoń na kolanie, po raz pierwszy się odsunął. Kim
ona jest?
– Nie patrz tak na mnie – rzekła Torun, znów chowając dłoń pod chustą.
W tym momencie zadzwonił telefon w kieszeni kurtki. Christer wstał i odebrał bez
zastanowienia.
Geir ledwo się przedstawił, powiedział coś szybko o strzelaninie u Bodil Sanner w Uvanå i
zapytał, czy Christer, który już wcześniej miał z nią kontakt, mógłby tam pojechać.
– Strzelanina? Czy ktoś jest ranny?
– Na razie nie wiemy nic prócz tego, że dzwonił ktoś z sąsiadów. Możesz tam jechać, czy
jesteś zajęty?
– Nie mam nic specjalnego do roboty – odrzekł, patrząc na Torun, która prawie znikła pod
chustą.
– Najbliższy patrol jest w Munkfors, więc nie wiem, kto z was dojedzie pierwszy.
– Jestem teraz w Lesjöfors i nie mam przy sobie broni.
– Patrol się tym zajmie, jeśli będzie trzeba – odparł Geir. – Ty masz porozmawiać z ludźmi.
Tak to widzę.
I tak będę żył sam, pomyślał, wychodząc do przedpokoju bez pożegnania z Torun. Może tak
ma być.
W każdym razie tak jest łatwiej.
Christer spodziewał się dantejskich scen, gdy dojechał do Uvanå, ale wieś była równie
cicha i spokojna jak przedtem. Jedyną różnicą w porównaniu ze zwykłą sobotnią nocą było to,
że w domach sąsiadów Sannerów paliły się światła.
Na podwórzu stał radiowóz i to było wszystko. Z otwartych drzwi od strony kierowcy
wystawała czyjaś noga. Kiedy Christer zaparkował obok, z radiowozu wysiadł Rolf Linnet,
jeden z policjantów z Munkfors.
– Co się stało? – zapytał Christer.
– Dobre pytanie. Wysłali nas tutaj do jakiejś strzelaniny, a Bodil Sanner mówi, że to
nieprawda. Sąsiadka, która dzwoniła, widziała kogoś wychodzącego z domu na drogę. Ale, jak
wspomniałem, Bodil nic na ten temat nie mówi.
– Wejdę i porozmawiam z nią – rzekł Christer.
– Catrin tam teraz jest. Zrobimy rundkę wśród sąsiadów. Może jednak ktoś coś widział.
Kiedy Christer wszedł do kuchni, Bodil i Catrin Bengtsson siedziały naprzeciwko siebie
przy stole, lecz Catrin na jego widok zakończyła rozmowę i wstała, odstępując mu swoje
miejsce. Kiedy się mijali, rzuciła mu pytające spojrzenie i niedostrzegalnie pokręciła głową.
Skądś dochodził nieprzyjemny, zgniły zapach. Christer rozejrzał się po kuchni i stwierdził,
że to od kwiatów, które powinny mieć zmienioną wodę.
– Czy nadal jesteście tu zupełnie same, Alva i ty? – zapytał.
Bodil skinęła głową.
– Nikt was nie odwiedził? Nikt nie przyszedł pomóc?
– Nie. Przychodzą ludzie, ale ja nie chcę nikogo wpuszczać.
– Nikogo? Naprawdę nikomu nie ufasz?
– Nikomu.
Bodil wyglądała bardziej świeżo niż w szpitalu i ładnie jej było w batikowej bluzce. Wzrok
miała jednak nadal rozbiegany i niespokojny.
– Jesteście obie w szoku, ty i Alva, i nie możecie tak funkcjonować. – Christer skinął głową
w stronę zlewu. – Niedługo trzeba będzie płacić rachunki i zająć się mnóstwem innych rzeczy.
Pogrzebem. Ubezpieczeniem Pära. Zamknięciem jego spraw.
– Miałabym tu kogoś wpuścić, by płacił moje rachunki? Nigdy w życiu!
– Kościół może w tym pomóc.
Bodil nie odpowiedziała, lecz Christer podjął już decyzję. Jutro z samego rana zadzwoni do
Carla Orehaga. To nie może tak dłużej trwać.
– Jak się czuje Alva?
– Śpi.
– Pytałem, jak się czuje?
– Nie za dobrze. Ale Ernst Losjö przyniósł nam lekarstwa, więc damy sobie radę.
Ernst dał Alvie lekarstwa? Christer nie mógł w to uwierzyć. Na co on właściwie sobie
pozwala?
– Zobaczymy te leki – powiedział.
Bodil popatrzyła trochę niepewnie, ale wstała i zaczęła czegoś szukać w bałaganie na
blacie.
– Proszę – powiedziała w końcu, kładąc przed nim cztery pudełka i list. – Sprawdziłam
nazwy w Google i nie ma w nich niczego podejrzanego. Chociaż po wzięciu całej tabletki, jak
zalecił, śpi bardzo długo.
Christer przeczytał zalecenia Ernsta i nazwy lekarstw.
– Czy Henrik Åhman był tu dziś wieczorem? – zapytał.
Widział, że pytanie ją zaskoczyło.
– Nie.
– To kto pił kawę?
Dwa podobne kubki stały obok siebie koło ekspresu, który nadal był włączony, choć w
dzbanku nie zostało już prawie nic.
Bodil poczerwieniała i w jej oczach stanęły łzy.
– Wiemy, że jesteście w związku – ciągnął Christer. – Ukrywanie tego przed nami było w
jakimś sensie zrozumiałe, a jednocześnie bardzo, bardzo głupie.
Trochę nawet współczuł Bodil, która dygotała po drugiej stronie stołu.
– Ale go tu nie było – szepnęła.
– A jak myślisz, co to był za strzał, którzy słyszeli sąsiedzi?
– Skąd mam wiedzieć?
– Ja też nie wiem. Czy ty i Henrik zaplanowaliście to razem?
Nie wiedział, co go skłoniło, by to powiedzieć; prawdopodobnie fakt, że Bodil siedziała tu
przed nim i kłamała w żywe oczy.
– Co? – zapytała, wbijając w niego wzrok.
– Zabicie Pära. Czy on zrobił to sam? Na własną rękę?
– Oszalałeś?
– Nietrudno zrozumieć, że oboje chcieliście się go pozbyć. Uprzedzam: jeśli nie powiesz, co
tu się stało dziś wieczorem, będę zmuszony zatrzymać cię za współudział w morderstwie.
Bodil oddychała urywanie, wciąż czerwona na twarzy.
– Nie było go tutaj. Oba kubki są moje. Powiedziałam przecież, że nikogo nie wpuszczam.
Że nikomu już nie ufam. Nawet Henrikowi.
Christer długo się jej przyglądał, próbując dojrzeć, co się w niej dzieje. Widział jednak
tylko przerażoną kobietę.
– Tak się bałaś, że do niego strzeliłaś? – zapytał.
– Nie, nie, nie.
– Widziano, jak ktoś przechodził przez twoje podwórze – dodał. – Kto to był?
Bodil płakała, wycierając twarz rękawem bluzki.
– Przecież mówię, że nie wiem! Nikomu nie otwieram! Nie wiem!
NIEDZIELA 14 PAŹDZIERNIKA
60
C
hrister czuł, że jest w złym humorze
, kiedy siadał przy stole konferencyjnym. Spał tylko kilka
godzin i kulił się teraz nad kubkiem kawy. Trzecim tego dnia.
– Jak może już słyszeliście, podobno wczoraj wieczorem miała miejsce strzelanina w Uvanå
– zaczął Geir. – Albo raczej w nocy.
– Podobno miała miejsce? – powtórzył Urban.
Jako jedyny z nich wyglądał na jako tako wyspanego, co było dość nietypowe.
– Dokładnie tak – odrzekł Geir i opowiedział im o zgłoszeniu, które wpłynęło około
północy.
Potem oddał głos Christerowi.
Christer wypił porządny łyk kawy, próbując zebrać myśli. Wyjaśnił najprościej, jak umiał,
co się wydarzyło, a raczej co na ten temat wiedzieli. Że Janet Antonsson zadzwoniła na policję,
bo usłyszała strzał w domu Sannerów, kiedy była na dworze i szukała kota. Kilka minut później,
jakieś pięć, dziesięć, ktoś przechodził przez ogród, ale go nie poznała.
– Dziwne. Ona ma chyba wyjątkową zdolność widzenia rzeczy, których nie widzą inni –
rzuciła sucho Betty.
Christer wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział:
– Rolf Linnet i Catrin Bengtsson przesłuchali wszystkich sąsiadów, ale nikt inny niczego nie
widział ani nie słyszał.
– Czy Janet konfabuluje? – zapytała Betty. – Muszę przyznać, że czułam dziwne wibracje,
kiedy tam byliśmy.
– Nie mam pojęcia – odparł Christer. – Ale na pewno coś tu się nie zgadza.
– A Henrik Åhman? – włączyła się Petra. – Czy patrol był też u niego?
– Tak – odrzekł Christer. – Spał, kiedy tam poszli, i twierdził, że cały wieczór spędził w
przyczepie.
– Naprawdę spał? – zdziwił się Urban. – Po dobie spędzonej w areszcie? Nie chce mi się
wierzyć.
Na chwilę zapadła cisza. Geir wypluł snus do kosza i włożył nową porcję. Myślał.
– Czy Bodil jest zamieszana w to morderstwo? – zapytał.
– Też o tym pomyślałem w nocy – przyznał Christer. – Nawet zagroziłem, że ją zabiorę, jeśli
nie przestanie kłamać.
– Właściwie powinniśmy zamknąć ich oboje – zauważył Urban.
– Tylko co byśmy wtedy zrobili z Alvą – podjął Christer. – One dwie są tam zupełnie same.
Może lepiej pojedźmy i jeszcze raz przeszukajmy przyczepę Henrika. I porozmawiajmy z Bodil.
– Jasne – odrzekł Geir. – Oczywiście. Przynajmniej od tego możemy zacząć.
Spojrzał na Christera i Betty, którzy skinęli głowami na znak, że zrozumieli.
– A, jeszcze rejestr broni, Urban – ciągnął Geir, wkładając długopis do notesu. – Jak ci
idzie?
– Nikt z uczestników polowania nie ma glocka. Ani niczego podobnego.
– Ani nikt z rodziny?
– Zacząłem sprawdzać każdą rodzinę po kolei, ale niczego jeszcze nie znalazłem.
– Okej. – Geir odhaczył jakąś pozycję na swojej liście. – Sprawdzaj dalej. Znaleziony
wczoraj płaszcz od deszczu przesłaliśmy do analizy. To już wiecie.
– I musimy pamiętać, żeby przyjrzeć się bliżej wypadkowi Ulfa Setha – wtrącił Christer.
– A to czemu? – zapytał Urban.
– Są podejrzenia, że ktoś uszkodził jego samochód – wyjaśnił Geir. – Zaraz poproszę
techników, by na to zerknęli.
Bodil zobaczyła, że Carl Orehag siada w fotelu Pära. Sama usiadła na kanapie. Czy nie
mogą choć raz zostawić jej w spokoju? Czemu ciągle ktoś je nachodzi?
Drzwi do pokoju Alvy były uchylone. Pewnie leżała na łóżku i słuchała.
– Czy jesteś w stanie porozmawiać o pogrzebie? – zapytał Carl i zaczął wertować czarny
organizer leżący na kolanach.
Jego kartki były od góry do dołu zapełnione notatkami.
– Co powiesz na przyszły piątek? – ciągnął.
Bodil popatrzyła na niego, zastanawiając się, czy on nie zdaje sobie sprawy z absurdalności
tego pytania. Czas się zatrzymał, czy on tego nie rozumie? Każdy dzień był równie zły jak
pozostałe.
– Więc niech będzie piątek, dobrze? O pierwszej?
Bodil skinęła głową. Oczywiście. Świetnie. Doskonale.
– Myślałaś może o jakichś specjalnych pieśniach czy wierszach…?
Głos Carla stawał się coraz słabszy, aż w końcu zamilkł zupełnie.
– Myślisz, że Bóg karze ludzi, którzy zrobili coś złego? – szepnęła Bodil tak, by nie słyszała
jej Alva.
Carl zamknął organizer, ale wciąż trzymał go na kolanach.
– Nie, nie myślę – powiedział. – Na sądzie w dniu ostatecznym nie chodzi o wymierzenie
kary, tylko o pokutę, wyznanie grzechów i uzyskanie przebaczenia. Bóg zawsze przebacza, jeśli
człowiek Go o to prosi.
– Nie potrafiłam go dłużej kochać. Nie dałam rady.
Carl wcale nie wyglądał na tak zszokowanego, jak się spodziewała.
– Małżeństwo nigdy nie spoczywa tylko na jednej stronie – rzekł. – Oboje małżonkowie są
odpowiedzialni za to, by wzajemnie się wspierać i utrzymać miłość przy życiu. Wiem, że to
teraz dla ciebie bardzo trudne, ale brak miłości nie jest zbrodnią.
– Zdradziłam go – szepnęła.
Tak jakby chciała i nie chciała, żeby ją wysłuchał.
– Każdy człowiek wybiera niekiedy złą drogę – odpowiedział Carl. – Czasami opiera się
pokusom, a czasami nie. Najważniejsze to zrozumieć swoje błędy i prosić o przebaczenie.
– Ale teraz jest już za późno.
– Za późno na przebaczenie Pära, ale nie za późno na pokutę i przebaczenie Boga.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Ja otworzę – powiedział Carl i wstał.
Kiedy Bodil znów podniosła wzrok, zobaczyła przed sobą Christera Berglunda i Betty
Lispers.
– Przepraszam, że przeszkodziliśmy w rozmowie – zaczął Christer. – Muszę jednak zapytać,
czy to poznajesz.
Pomachał jej przed oczami brązową rękawicą myśliwską Henrika, z niemal triumfującym
wyrazem twarzy.
– Nie – odrzekła. – Nie mam pojęcia, co to jest.
– Jesteś pewna? – nie ustępował Christer. – Nie mogła zbyt długo leżeć na twoim podwórku.
Bodil czuła pot występujący jej na plecy.
– Jak mówiłam wczoraj, przychodzi tu i dzwoni mnóstwo ludzi. To może należeć do połowy
Uvanå.
– Okej – odparł Christer, opuszczając rękę, w której trzymał rękawicę. – Będziemy więc
musieli chodzić od drzwi do drzwi, jak książę w Kopciuszku. Czy Alva powiedziała coś jeszcze
o tym, co widziała w lesie?
– Trochę. Mówiła o czarnym, błyszczącym płaszczu.
– Czarnym, błyszczącym płaszczu? – powtórzył Christer. – Czemu nie zadzwoniłaś, by nam o
tym powiedzieć? Chyba tak się umawialiśmy, prawda? Że zadzwonisz, jeśli ona powie coś, co
może być ważne.
– Tak, ale… Ona jest taka wytrącona z równowagi i…
Bodil poczuła nagle gniew. Rozzłościł ją jego ton, jego mina i sposób, w jaki ją traktował –
jakby była podejrzana o morderstwo.
– Czemu tak się do mnie odnosisz? – krzyknęła. – Co ja takiego zrobiłam? Straciłam męża,
moja córka przeżyła ciężką traumę. A ty mnie traktujesz, jakby to była moja wina. To jest
cholernie niesprawiedliwe.
– Przykro mi, że tak to odbierasz – odparł Christer tym samym protekcjonalnym tonem. –
Ale, jeśli mam być szczery, myślę, że nie mówisz nam całej prawdy. Nie wiem oczywiście,
dlaczego, mogę się tylko domyślać. I coś mi mówi, że niedługo znów będziemy musieli z tobą
porozmawiać.
Bodil odprowadzała Christera i Betty wzrokiem, kiedy znikali w mroku przedpokoju. Po jej
plecach płynęła teraz strużka potu.
Co grozi za okłamywanie policji?, pomyślała i popatrzyła na Carla.
Tego pytania nie zadała jednak głośno.
Może powinna jednak o wszystkim powiedzieć? Myśl znikła równie szybko, jak się
pojawiła.
Nie wolno jej. Ona i Henrik przyrzekli sobie nawzajem, że nikomu nie powiedzą o
poprzedniej nocy. Nie było go tutaj, Alva nie strzelała do niego ze strzelby, nie trafiła w futrynę
drzwi tak, że drzazgi posypały się na jego głowę jak deszcz konfetti. Gdyby to wyszło na jaw, na
pewno by ją zabrali na oddział zamknięty.
To się po prostu nie zdarzyło.
61
N
ie wierzę jej
– oświadczyła Betty, kiedy wyszli z domu Bodil.
– Ja też nie – odparł Christer. – Zdecydowanie.
Brązowa rękawica z logo Jahti leżała na żwirze jakieś dwadzieścia centymetrów od granicy
trawnika. Sucha i czysta. Wręcz rzucała się w oczy. Jak gdyby miała zostać znaleziona.
– Zaczyna się na J, dokładnie tak, jak mówiła Janet – zauważyła Betty. – To dziwne.
To rzeczywiście było dziwne, ale mogło też być dziełem przypadku.
Christer nadal złościł się na Bodil. Czyżby nie chciała, by wyjaśnili sprawę tego
morderstwa? Czemu nie zadzwoniła i nie powiedziała o czarnym płaszczu? To przecież była
niesłychanie cenna informacja.
Chroniła kogoś. Chroniła Henrika. Christer był tego pewny.
Przyczepa Henrika Åhmana w świetle dziennym prezentowała się gorzej niż w blasku
pochodni tamtego wieczoru. Wzdłuż bocznych listew widniały plamy rdzy, a przedsionek nosił
ślady pleśni.
Kiedy zapukali, otworzył im od razu, blady i z przekrwionymi oczami.
– Witamy ponownie – powiedział Christer. – Chcielibyśmy na chwilę wejść.
– Oczywiście – odrzekł Henrik. – Oczywiście.
Podszedł niepewnym krokiem do stołu i usiadł. Komputer było wyłączony, radio też. Stół
pusty. Nic nie wskazywało na jakąkolwiek aktywność. Czy Henrik tylko siedział i patrzył przed
siebie?
Christer rozejrzał się dookoła. Odniósł wrażenie, że Henrik się pakuje i zamierza stąd
wyjechać.
Kiedy Betty trąciła go w bok, podążył za jej wzrokiem i zobaczył to, co ona. Na haku po
wewnętrznej stronie drzwi wisiała kurtka w kratę. Z jednej kieszeni wystawała brązowa
rękawica.
– Zgubiłeś coś? – zapytał.
– Ale co?
– Rękawicę.
– Nie, nie sądzę.
Henrik wstał. Przecisnął się między nimi i podszedł do kurtki.
– A to co? – zdziwił się i zaczął szukać w drugiej kieszeni, w której powinna leżeć
rękawica.
– Tego szukasz? – zapytała Betty. – Znaleźliśmy ją przy schodach Bodil Sanner.
– Będziesz musiał znowu pójść z nami – stwierdził Christer. – Mamy więcej spraw do
omówienia.
Magdalena postawiła wózek w cieniu jabłoni, by chronić Liv przed ostrym słońcem. Na
drzewie pozostało jeszcze trochę liści.
– Tak będzie dobrze – powiedziała. – Teraz możesz popatrzeć, jak mama pracuje.
Włożyła rękawice ogrodowe i zaczęła grabić. Szybko weszła w przyjemny rytm,
rozkoszując się szelestem liści i trawą, która stawiała lekki opór.
Spojrzała na jezioro, którego ciemnoniebieska tafla marszczyła się lekko pod jeszcze
bardziej niebieskim niebem. Zmrużyła oczy przed słońcem i intensywnymi kolorami.
Sterta liści rosła szybko, przelewając się przed nią jak fala.
Liv jednak nie podzielała jej radości. Po kilku minutach zaczęła cicho płakać.
Petter, który wnosił meble ogrodowe z altany do przybudówki, najwyraźniej jej nie słyszał.
– Aż tak źle? – zapytała Magdalena.
Wyjęła Liv z wózka i podeszła do gałęzi jabłoni. Liv wyciągnęła rączkę do najbliższego
jabłka, a Magdalena ostrożnie je zerwała.
– Popatrz – powiedziała. – Jabłko.
Podtrzymując czerwony owoc w małej rączce, podeszła do ganku i zawołała przez uchylone
drzwi:
– Nils! Bill! Wyjdźcie i pobawcie się trochę.
– Ojej! Musimy?
– Myślę, że tak. Korzystajcie ze słońca, póki jest.
Magdaleno, kochanie. Czytać możesz, kiedy pada deszcz.
Jasny głos mamy.
Gdyby mogła tutaj być… Nie, nie myśl tak. Nie teraz. Jest, jak jest.
– Gdzieś już to słyszałem.
Odwróciła się i zobaczyła Peo na schodach ganku.
– Przyszedłeś? – spytała zaskoczona.
– Tak. Chciałem tylko zajrzeć. Może Liv ma ochotę na spacer ze starym dziadkiem?
Pochylił się nad wnuczką i połaskotał ją w czubek nosa.
– Chcesz?
Liv wyciągnęła do niego rączki.
– Na to wygląda – stwierdziła Magdalena, podając mu małą.
Usiadła na schodach i patrzyła, jak Peo ostrożnie wkłada Liv do wózka i poprawia kocyk za
jej plecami.
– A właśnie, czy słyszałaś, że w Uvanå była w nocy jakaś strzelanina? – zapytał, zapinając
małej szelki.
Szybko się nauczył.
– Co? Strzelanina?
Usiadła wygodniej, jakby w ten sposób mogła lepiej słyszeć.
– Nic więcej nie wiem – zastrzegł Peo. – Janet Antonsson słyszała strzały w domu
Sannerów, ale nikt nie wie, kto strzelał.
– Ktoś został ranny?
– Nic nie słyszałem.
– A co mówi Bodil?
Peo wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, ale podobno w ogóle zaprzecza, że ktoś strzelał.
– Dlaczego miałaby to robić? Powinna się przecież bać.
– Może Janet to wszystko wymyśliła. Jest, jaka jest. Wiesz, co o niej myślę.
Cała ta historia brzmiała to co najmniej dziwnie.
Magdalena przerwała rozważania, gdy Peo zaczął pchać wózek po trawie.
– Popracuj teraz – powiedział. – Nie możesz tylko tak siedzieć.
– Tak, jasne – odrzekła Magdalena.
Popracuj rękami, pomyślała. Tylko to dla niego się liczy.
Petter wniósł wszystkie meble do przybudówki. Teraz składał krzesła, by zyskać więcej
miejsca. Obserwowała go z daleka, jego skupienie, dokładność. Szerokie plecy. Od czasu do
czasu prostował się i przeciągał dłonią po przyprószonych siwizną lokach, zupełnie
nieświadomy, że ktoś na niego patrzy.
Poczuła, jak przepływa przez nią drobna fala, ssanie w żołądku, które zaczęło schodzić
niżej.
W chwili, gdy wstała, by do niego podejść, zapikała komórka.
Wygrzebała telefon spośród chusteczek nawilżających w kieszeni kurtki. Esemes przyszedł
od Lovisy.
„Rozmawiałaś z policją o samochodzie?”
„Rozmawiałam wczoraj z Christerem, ale niczego się nie dowiedziałam. Zadzwonię później
jeszcze raz. Pracuję w ogrodzie. A co u was? Jak się czuje Ulf?”
Lovisa musiała siedzieć z telefonem w ręku, bo odpowiedź przyszła szybko.
„Ok. Nadal trochę w szoku. Denerwuje się. Pójdziemy jutro na spacer? Mam być przed
południem w poradni dziecięcej”.
„Pasuje”.
Kiedy Magdalena podniosła wzrok znad komórki, Pettera już nie było w przybudówce.
Wzięła więc grabie i podjęła przerwaną pracę.
Petra słyszała z korytarza wzburzony głos Henrika Åhmana i nieco spokojniejszy Christera.
– Nie powiem ani słowa bez adwokata! Ani słowa!
– Załatwimy to. Nie ma problemu. Ale to potrwa parę godzin.
Patrzyła, jak kierują się w stronę cel aresztu, po czym wróciła do beznadziejnego
wertowania wydruków z komputera i kopii zdjęć.
– Tu jesteś, Petra – powiedział Geir, jakby szukał jej wszędzie i na koniec znalazł w
najmniej spodziewanym miejscu.
Jak zwykle usiadł na poręczy fotela, opierając się nogami o podłogę. Żółta karteczka
samoprzylepna zwisała z jego palca wskazującego jak mała flaga.
– Więc Åhman wrócił? – zagadnęła.
– Tak, i zaplątał się w masę nowych kłamstw. Musimy się przekonać, czy jesteśmy w stanie
wydobyć z niego coś sensownego. A tobie jak idzie?
Przestań tu przychodzić.
– Drepczemy w miejscu – odparła, udając, że czyta trzymany w ręce wydruk.
– Mogę tylko potwierdzić, że wygląda na to, jakby ktoś rzeczywiście majstrował przy
samochodzie Ulfa Setha. Możesz wierzyć lub nie.
– Naprawdę? – powiedziała ze szczerym zdziwieniem.
– Tak to się przedstawia. Technicy wzięli do pomocy paru bystrych gości z warsztatu w
Torsby. Nie pytaj mnie o szczegóły, kiepsko się znam na samochodach, ale w każdym razie
znaleźli uszkodzenie hamulców, które nie wynika ze zużycia. Jeśli chcesz wiedzieć więcej,
możesz zadzwonić do nich bezpośrednio.
Geir wyciągnął rękę, by Petra mogła wziąć kartkę.
– Czy myślisz, że wśród twoich podejrzanych kłusowników jest ktoś, kto umiałby coś
takiego zrobić?
– To zależy, na ile jest skomplikowane.
Oliver Långström, pomyślała. Do tego ma podobny samochód. Może dla pewności
powinnam jeszcze raz sprawdzić jego alibi.
– Damy Ulfowi ochronę? – zapytała. – A przynajmniej powiemy mu, żeby był ostrożny?
– Chyba będziemy musieli – odparł Geir. – Na wszelki wypadek.
62
M
agdalena postawiła komputer na kuchennym stole
, ale trudno było jej się skupić na pisaniu
artykułu. Petter usiadł naprzeciw niej z policzkami zaróżowionymi po kilku godzinach pracy na
dworze.
– Ładny mamy dziś dzień – powiedziała.
– Tak, naprawdę piękny.
Oglądała pęcherze na dłoniach, których nabawiła się przy grabieniu mimo rękawiczek.
– Pokaż. – Petter wyciągnął rękę i lekko ujął jej dłoń w nadgarstku.
Drgnęła, gdy pogłaskał opuszkami palców jej skórę i powiódł nimi po bąblach.
– Ty mój mały szczurku biurowy – rzekł. – Nie masz siły do pracy.
– Przecież wiesz, że jestem prawdziwą damą – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Dziękuję
za wczoraj. To znaczy, za pomoc.
– E, to drobnostka.
– Nie, to coś ważnego. Bardzo wiele dla mnie znaczyło. I nie trzeba więcej, bym odzyskała
trochę sił. Trochę energii.
– Pomyślę o tym. Co będzie jutro w gazecie? – zapytał, puszczając jej dłoń.
– Piszę o trzydziestosześciolatku, który znów siedzi w areszcie, i o wczorajszej strzelaninie.
I krótki tekst o samochodzie Ulfa, choć policja nie chce zdradzić, co o tym sądzą.
– Ale Lovisa i Ulf powinni być czujni?
– Tak, Christer dzwonił do nich w tej sprawie.
Petter wypił łyk kawy i zajrzał do wnętrza filiżanki. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że
słoneczny weekend się skończył i znów nastał dzień powszedni. Wkrótce będzie poniedziałek.
– Jak się czujesz przed nadchodzącym tygodniem? – zapytał.
– Masz na myśli pakiet oszczędnościowy?
– Tak.
– Nie wiem. Różnie. Ale nie chcę kupować większego domu, jeśli nie będę miała stałej
pracy.
– Rozumiem.
Płacz Liv z góry przerwał nagle ich rozmowę. Magdalena spojrzała na zegar. Dziesięć po
ósmej. Czy mała teraz weszła w nowy rytm i będzie szybko zasypiać, by się budzić po trzech
kwadransach?
– Zajmę się nią – rzekł Petter. – Ty popracuj.
Christer usiadł w swoim starym fotelu relaksacyjnym i wysunął podnóżek, nie zapalając
jedynej lampy w pokoju.
Co się działo z Bodil Sanner? Jak mogła zachowywać się wobec nich tak nieszczerze,
ewidentnie motać się w kłamstwach i ukrywać ważne informacje? Nigdy z czymś takim się nie
spotkał.
I ten Henrik Åhman, który wszystkiego się wypierał. Ale to właściwie nie był duży problem.
Kiedy przyjdą wyniki analizy DNA, jego przyznanie się nie będzie miało znaczenia.
Mimo wszystko powinien być zadowolony z dnia pracy, ale nie potrafił. Dziwne wywody
Torun z poprzedniego wieczoru kładły się na wszystko cieniem.
Bodil, Henrik i Uvanå nikły powoli w jego świadomości, a ich miejsce zajął wysoki głos
Torun, który znów zaczął odbijać się echem w jego głowie.
Co się stało? Co się dzieje?
Czy naprawdę pod jego naciskiem zajmowała się pracami domowymi wbrew swojej woli?
Czy przeszkadzał jej w robieniu rzeczy, które lubiła? Ale z której strony by na to spojrzeć, nie
mógł zrozumieć, jak do tego doszło.
Nie umiał widać czytać w cudzych myślach.
W ciągu ostatniej doby przeżywał zmienne emocje. Najpierw poczuł się zraniony jej
słowami, ale w miarę upływu godzin zaczął odczuwać złość.
Kiedy zadzwonił telefon i w ciemności błysnęło imię Torun, pomyślał w pierwszej chwili,
że nie odbierze, ale w końcu to zrobił. Przygotowany na wszystko.
– Czemu to musi być takie trudne? – zapytała cicho.
– Co jest takie trudne? Mówienie o swoich uczuciach?
– Gniewasz się na mnie?
– Trochę.
– No tak. Mogę to zrozumieć.
– To bardzo dziwne uczucie wiedzieć, że robiłaś tyle rzeczy, wbrew swojej woli.
– Ale to nie tak…
– A jak? Czuję się jak męska świnia, jak jakiś tyran domowy.
– Ale ja nie robiłam niczego wbrew woli, przysięgam.
– Na pewno?
– Na sto procent. Lubiłam cię rozpieszczać, ale zrozumiałam, że nie chcę tak przez cały czas.
Teraz, kiedy jestem sama w domu, żyję kanapkami i płatkami na mleku. Nie gotuję, nie prasuję i
nie muszę niczym się zajmować. Nie jestem taka, jak Gunvor. Nigdy nie będę.
– A więc uważasz, że ja i moja rodzina cię dusimy, czy jak to powiedziałaś?
– Jesteś mocno związany z rodzicami, z waszym domem i wspomnieniami, a ja próbuję
znaleźć w tym wszystkim miejsce dla siebie. To nie jest łatwe, dla ciebie też nie, bo jesteś
rozdarty.
Kiedy mówiła, wydawała się taka delikatna. Taka malutka i wrażliwa.
– Więc nie lubisz, kiedy mówię za dużo o przeszłości? Nudzi cię to?
– Ależ, kochanie, oczywiście, że nie. Chyba to rozumiesz? Ale też chcę mieć w tym jakieś
miejsce.
Christer słuchał oddechu Torun, widział oczami duszy, jak siedzi na kanapie i szuka
właściwych słów gdzieś na suficie.
I nagle wszystko mu się ułożyło.
– Myśle, że… – zaczął Christer.
– Będziemy mogli mieszkać w tym domu – dokończyła Torun.
– Nie, nie. Znajdziemy coś własnego, co będzie nasze od samego początku.
Torun się roześmiała. Nie mógł nie słyszeć ulgi w jej głosie.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytała.
– Naprawdę.
Najwyższy czas, by dał już spokój. I w kwestii dzieciństwa, i domu.
Gdyby Torun tu była, wziąłby ją za rękę i tulił długo i mocno, i może nigdy nie wypuścił. Bo
tak się teraz czuł. Było tylko ich dwoje. I przyszłość.
– Wystarczy ci już tej przerwy? – zapytał.
– Tak – odrzekła. – Tak, w zupełności. Jeśli obiecasz, że jutro zrobisz obiad.
PONIEDZIAŁEK 15 PAŹDZIERNIKA
63
K
iedy Magdalena pomachała Nilsowi i Petterowi
rączką Liv trzymaną w swojej dłoni i
odprowadziła ich wzrokiem do końca drogi, usiadła na kuchennej sofie.
Znów leżała bezsennie, rozpatrując sprawę ze wszystkich stron. Z jednej i z drugiej. Z
jednej, redakcja w Hagfors powinna się utrzymać. Z drugiej, bezdzietny mężczyzna był bardziej
stabilnym pracownikiem. Z jednej. I z drugiej.
Nie mogła jednak nic zrobić. Tylko czekać.
Niepokój i niepewność gnębiły ją tak mocno, że czymkolwiek próbowała się zająć, nie
mogła się ich pozbyć. Co powinna zrobić? Do spaceru z Lovisą pozostało co najmniej pięć
godzin.
Z Liv w ramionach przeglądała apatycznie „Värmlandsbladet”. Potem sięgnęła po telefon i
wybrała bezpośredni numer do Bertilssona.
Po zwyczajowych grzecznościach przedstawiła mu swój pomysł.
– Pomyślałam, że mogłabym pojechać do Uvanå. Porozmawiać z ludźmi. Wieś żyjąca w
strachu to klasyk. Pociągnąć sprawę tej dziwnej strzelaniny, czy co to tam było. Co o tym
sądzisz?
Nie było to nic nadzwyczajnego, raczej wypełniacz, ale coś musiała robić, a nic lepszego
nie przychodziło jej do głowy.
– Oczywiście – powiedział. – Zrób to. Jeśli ktoś odważy się mówić…
– Wierzę, że tak. Czy mogę wziąć ze sobą Jensa?
Właśnie, potrzebuję dnia spędzonego z Jensem. Brakuje mi naszego żargonu, wspólnej
jazdy samochodem, poczucia, że jestem w zespole. Może to będzie ostatni raz.
– Najpierw pojedź tam sama. Jeśli będzie coś ciekawego, on może dojechać. Jego godzina
dużo kosztuje, oboje o tym wiemy…
Bertilsson nie dokończył myśli.
Musimy oszczędzać, pomyślała Magdalena. Oszczędzać, oszczędzać, oszczędzać.
– Okej, więc pojadę tam z małą. Odezwę się.
– Dobrze.
Lepsze to niż nic.
Od sobotniej rozmowy z Bodil miała wrażenie, że powinna do niej zadzwonić, że ona
chciała jej o czymś powiedzieć. Ale telefon milczał.
Może powinna pojechać z kwiatami. Zawsze, kiedy próbowała nawiązać kontakt z bliskimi
podczas lat pracy w popołudniówce, dzwoniła do drzwi zaopatrzona w bukiet kwiatów i
szeroki uśmiech. I za każdym razem, gdy to działało, a przeważnie tak było, dziwiła się, że
ludzie tacy są. Trochę uprzejmości i mogą wpuścić prawie każdego.
Nie, dam sobie spokój z kwiatami, pomyślała. Jeśli chce, porozmawia ze mną i bez nich. A
jeśli nie będzie jej w domu, to trudno. I tak muszę wyjść z czterech ścian.
Zadowolona, że ma jakiś plan, zaczęła ubierać Liv. Nim otworzyła drzwi wyjściowe,
przejechała włosy szczotką i związała w koński ogon. Może być.
Niskie, szare niebo zajęło miejsce weekendowego słońca. Pogoda w sam raz na
poniedziałek.
A jeśli naprawdę stracę pracę? Jeśli będę musiała sprzedać dom?
Żółta drewniana willa nad jeziorem przesądziła o jej powrocie do domu. Jeżeli miała
wrócić, musiała dobrze wybrać miejsce zamieszkania. Ładne i spokojne, ale z sąsiadami.
Znów próbowała odsunąć tę myśl i skupić się na prowadzeniu samochodu. Liv w swoim
foteliku wyglądała na zadowoloną.
– Pojedziemy na małą wycieczkę? – zapytała Magdalena.
Christer dawno nie był taki zadowolony, prawie szczęśliwy, wodząc wzrokiem po białej
tablicy. Tyle osób, tyle kresek tu i tam. Ale teraz wreszcie do czegoś doszli.
Oczywiste było, że to Henrik Åhman.
– Przynajmniej będziemy mogli zatrzymać go na dłużej – rzekł Geir. – To świetnie. Laila
odbyła już wiele rozmów z ludźmi, którzy uważają, że powinniśmy wsadzić za kratki całą grupę,
aż ktoś z nich się przyzna.
Christer wyprostował się na krześle. Zrobili, co mogli, wykonali uczciwą robotę, o której
mówił Geir. I przyniosła efekty.
– Ale on wciąż nic nie mówi? – zapytała Petra.
Geir pokręcił głową.
– Nie.
– Jak bardzo można być upartym? – zastanawiał się Urban. – Chyba rozumie, że pogrążą go
testy DNA. Czemu po prostu się nie przyzna, żeby w wiosce znów było spokojnie?
Geir tylko wzruszył ramionami.
– Myślicie, że zaplanował to razem z Bodil? – zapytał Folke.
– To by mnie wcale nie zdziwiło – odparł Christer. – Kłamie, więc można ją podejrzewać.
Geir oparł się wygodnie na krześle, wyjął z kieszonki na piersi koszuli porcję snusu i
otworzył wieczko wprawnym ruchem.
Popatrzył na nich, kiwając z namysłem głową. Jakby nie miał pewności, czy znaleźli już
rozwiązanie, czy jeszcze nie.
Henrik Åhman się przyzna, pomyślał Christer. Powie wszystko, nim skończy się dzień.
A czarny płaszcz przeciwdeszczowy został wysłany do SKL do analizy. Pozostało tylko
czekać.
Magdalena zaczęła swoją rundę po Uvanå od Waldemara Hallinga, który ze zwieszoną
głową opowiadał monotonnie, w jakim wszyscy są szoku po tym, co się wydarzyło; mówił że
ich zgrana wspólnota została rozbita i może już nigdy nie będzie taka sama.
Potem zdobyła wypowiedzi od starszego małżeństwa, które było na spacerze ze swoim
wyżłem, nim stanęła przed domem Janet Antonsson i pozwoliła jej opowiedzieć własnymi
słowami, co widziała i słyszała w sobotni wieczór. Liv została w samochodzie przy otwartych
drzwiach, a Magdalena i Janet stały na podwórzu i rozmawiały.
– Mam swoją teorię na ten temat, ale może nie powinnam dzielić się nią z prasą… Ty jesteś
córką Peo?
– Zgadza się – potwierdziła Magdalena.
– To sporo wyjaśnia.
– Co wyjaśnia?
– Dużo piszesz w tej gazecie. Rozmawiałaś już z Bodil?
– Nie, jeszcze nie.
– Ale chciałaś do niej jechać?
– Tak. – Magdalena skinęła głową. – Miałam taki zamiar.
– Muszę cię ostrzec.
Janet włożyła ręce do kieszeni i uniosła ramiona tak, że prawie dotykały uszu.
– Ostrzec?
Janet schyliła się i powiedziała konspiracyjnym tonem:
– Ona chyba oszalała. Alva.
– Oszalała?
– Coż, nie mieści się całkiem w normie, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ale może teraz jest
lepiej, byłam tam parę dni temu.
– Chcesz powiedzieć, że jest niebezpieczna?
– Prawie mnie pobiła i wypchnęła za drzwi – rzekła Janet. – To naprawdę było dość
przerażające. Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona strzelała w sobotę.
– Tak myślisz?
– Wolę w to nie wnikać, ale nie można tego wykluczyć.
– Okej – powiedziała Magdalena. – Będę ostrożna.
Oszalała? – pomyślała Magdalena, znów wsiadając do samochodu. Mimo wszystko muszę
spróbować.
64
M
agdalena omal nie zawróciła
, kiedy zobaczyła na skraju lasu dom z zaciągniętymi żaluzjami.
Tu mieszkali ludzie, którzy nie chcieli gości. Miała wrażenie, że sam dom próbuje ją stąd
przepędzić. Wjeżdżając na podwórze, dostrzegła kątem oka ruch jednej żaluzji.
Czy powinna zaryzykować i od razu wziąć ze sobą Liv, czy najpierw zapukać do drzwi
sama?
Nie, nie mogę zostawić Liv. Muszę ją wziąć.
Magdalena obeszła samochód, zerkając przy tym w stronę okna, w którym poruszyła się
żaluzja. Kiedy wyjęła Liv i wzięła ją na ręce, otworzyły się drzwi i stanęła w nich drobna
kobieta mniej więcej w jej wieku. Szare wdzianko sięgało jej prawie do kolan.
Pasuje do niej imię Bodil, pomyślała Magdalena. Starała się wyglądać jak najbardziej
przyjaźnie, idąc przez podwórze z Liv na ręku.
– To ja jestem Magdalena Hansson – przedstawiła się. – Z „Värmlandsbladet”.
Rozmawiałyśmy w sobotę przez telefon. A to Liv. Dziś moja mała współpracownica.
– Aha – powiedziała Bodil.
Magdalena nie sądziła, że tamta poda jej rękę, ale to zrobiła. Z rezerwą.
– Chcę złożyć wyrazy współczucia – rzekła. – Nie wiem, jak skomentować to, co się stało.
Ale to straszne.
Przełożyła Liv na drugie biodro, pokołysała ją trochę, a kiedy Bodil wciąż milczała, podjęła
wątek:
– Jestem tu, by napisać o nastrojach we wsi. O tym, że ludzie się boją.
– Czego się boją? – zapytała Bodil. – Tylko my mamy się czego bać, Alva i ja.
– Ale od środy działo się dużo więcej. Była jakaś strzelanina…
– To zwykłe nieporozumienie.
– … a teraz się okazało, że ktoś uszkodził samochód Ulfa Setha. Że ktoś, a może parę osób
chciało, żeby wypadł z drogi. Dzieją się dziwne rzeczy. Może wejdziemy i porozmawiamy przez
chwilę?
– Ale ja nie chcę być w gazecie.
– Nie musisz.
Bodil wpuściła ją z wahaniem do przedpokoju i uśmiechnęła się lekko do Liv.
– Mały słodziak.
Magdalena odpowiedziała jej uśmiechem i zdjęła Liv czapkę.
– Napijesz się kawy? – zapytała Bodil.
– Chętnie.
Kiedy tam stały, Alva wyszła z pokoju i uważnie im się przyjrzała. Krwawiły jej wargi, a
włosy leżały na głowie jak tłusty, płaski hełm.
Magdalena cofnęła się instynktownie na jej widok. Janet miała rację, dziewczynka nie czuła
się dobrze.
– To Magdalena Hansson – przedstawiła ją Bodil. – Wypije kawę i trochę porozmawiamy.
Nie bój się.
Magdalena wypowiedziała ostrożne „cześć”, a Bodil pogłaskała Alvę po plecach, jakby
zmarzła i potrzebowała ogrzania.
Spojrzenie Alvy trochę złagodniało, ale twarz miała równie spiętą jak wcześniej. W ogóle
nie zwróciła uwagi na Liv.
Potem znikła w swoim pokoju równie nagle, jak się pojawiła.
– Boi się wszystkich, którzy tu przychodzą – wyjaśniła Bodil. – Ale ty na szczęście nie
brałaś udziału w polowaniu.
Petra rozejrzała się po korytarzu i zaczekała, aż wszyscy przejdą, nim przemknęła do pokoju
socjalnego. Nie miała teraz siły spotkać się z Geirem. Szybko umyła swój kubek i napełniła po
brzegi kawą. Używała go tak długo, że logo Friluftsfrämjandet zaczynało blaknąć.
Wypiła parę łyków na stojąco i poszła z resztą kawy do pokoju, starając się jej nie rozlać.
Kiedy w końcu się tam znalazła, zamknęła drzwi i usiadła za biurkiem. Za mało spała.
Kłębiące się myśli pozwoliły jej zasnąć dopiero po drugiej. Myśli o Geirze i o nerwowym
spojrzeniu Ulfa Setha.
Zastanawiała się, czemu tak się zdziwiła, kiedy się dowiedziała, że samochód Ulfa
naprawdę został celowo uszkodzony. Czy to było zdziwienie, czy też coś innego?
Kilka razy odtwarzała w pamięci sceny w domu Sethów, wsłuchiwała się uważnie w to, co
zostało, a co nie zostało powiedziane, studiowała jego gesty i mimikę.
Coś jej się nie zgadzało, nawet jeśli nie umiała tego sprecyzować.
Właściwie nie było nic dziwnego w jego nerwowym sprzątaniu puszek i w niespokojnym
spojrzeniu, a jednak nie mogła przestać o tym myśleć.
Wstała w końcu, wzięła ze sobą kawę i poszła do Folkego.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, siadając na krześle dla gości.
– Jasne – odparł Folke i odwrócił się szybko od komputera.
Wyglądał na zaniepokojonego.
– Nie denerwuj się – uspokoiła go. – Muszę głośno pomyśleć. O Ulfie i o tym wypadku.
– Okej. Więc?
Odstawiła kubek z kawą na jego biurko.
– Nie wiem. Ale coś mi w tym nie pasuje.
– Co masz na myśli?
Petra nie wiedziała, jak zacząć. To wszystko wydawało się takie naciągane.
– Więc tak – zaczęła w końcu. – Byłam u niego w domu w piątek. Jego żona wygląda jak
cień człowieka, jakby nie spała, odkąd się urodził ich syn. Ulf mógł jej pomóc tamtego dnia,
kiedy nie było polowania, ale schował się w garażu.
– Czy nie tak reagują mężczyźni? – odpowiedział Folke. – Zamykają się w swoim świecie,
żeby uciec od problemu.
– Niby tak, ale on był naprawdę zdenerwowany. Nie mam co do tego wątpliwości.
Myślałam, że jest tak, jak mówi, że boi się tego kłusownika, który zabił wilka. Ale teraz jestem
prawie pewna, że stara się unikać Lovisy.
Słowa popłynęły same. W końcu udało jej się sprecyzować, co o tym myśli.
– Nie chciał, żeby go przejrzała, po prostu. I ten wypadek… A jeśli to nie był wypadek?
Folke wyraźnie się zdziwił.
– Ale przecież porządnie się poturbował. A może nie?
– Mówi, że tak.
Folke długo się zastanawiał, nim powiedział:
– Uważasz, że celowo zjechał z drogi. Ale dlaczego…?
Urwał w połowie zdania.
No właśnie, pomyślała Petra. Upozorowanie wypadku wprowadza wszystkich w błąd.
Dopiła kawę i wstała,
– Chcę tam wrócić i sprawdzić. Pojedziesz ze mną?
Liv nie chciała siedzieć w kuchni, kiedy czekały na kawę, więc żeby ją zabawić, Magdalena
obchodziła z nią cały parter, starając się jednak trzymać w bezpiecznej odległości od pokoju
Alvy.
Na ile była właściwie szalona?
W salonie stała zabytkowa komoda z mnóstwem fotografii w ramkach. Większość
przedstawiała Alvę w różnym wieku. Magdalenie zrobiło się przykro, gdy spojrzała na
najnowsze zdjęcie. Trudno było sobie wyobrazić, że przedstawia tę samą osobę, którą dopiero
co spotkała w holu.
Liv patrzyła z zaciekawieniem na białe kartki ze chrztu i ślubu, ułożone w równych
rządkach. Magdalena musiała przytrzymać jej niecierpliwe rączki, żeby czegoś nie zniszczyły.
Na ścianie nad komodą wisiały starsze fotografie. Pierwsza z prawej przedstawiała malucha
na wiklinowym fotelu, wyłożonym zwierzęcą skórą.
Svante, pomyślała w pierwszej chwili. Na zdjęciu był Svante, ze słodkimi dołeczkami i
wszystkim innym. Wyglądało wprawdzie na stare, lecz nabrała pewności dopiero po
przeczytaniu nazwy zakładu, wytłoczonej złotymi literami: Josephssons Foto, Hagfors.
Josephssonowie zamknęli działalność w połowie lat osiemdziesiątych.
– Kto to jest? – zapytała, kiedy Bodil weszła do pokoju.
– Pär.
Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co powiedzieć.
– Słodki. Naprawdę.
– Kawa powinna być już gotowa – rzekła Bodil i wyszła do kuchni.
– Jesteście spokrewnieni z Ulfem lub Lovisą Sethami? – zapytała Magdalena, kiedy usiadły
do stołu.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
Właśnie, dlaczego pytam?
Kiedy Petra minęła zakręt, na którym Ulf wypadł z drogi, wjechała na parking znajdujący się
kilkaset metrów dalej i wyłączyła silnik.
Folke nie odezwał się od chwili, gdy opuścili komisariat. Wyczuwała jego sceptycyzm. A
jednak chciała, by był tu razem z nią.
Wysiedli w milczeniu z samochodu i poszli poboczem szosy. Pęd samochodów mijających
ich jeden za drugim sprawiał, że chwilami prawie tracili równowagę.
Kiedy znaleźli się na miejscu wypadku, Petra zeszła do rowu. W trawie było pełno
błotnistych śladów po holowaniu. Stała dłuższą chwilę, patrząc na miejsce, w którym się
zatrzymał samochód Ulfa. Drzewa po obu stronach były wysokie, a teren kamienisty.
Uczucie, że coś się tu nie zgadza, przybrało jeszcze na sile.
– Wiesz, czy kazali mu dmuchać w balonik? – zapytała.
– Na pewno tak – odparł Folke.
Petra wiedziała, że myśli to samo, co ona.
– Idealnie się zmieścił – powiedziała. – Między blokami skalnymi i pniami. Starannie
wybrał miejsce.
– Myślę, że ty naprawdę masz rację.
Stali jeszcze przez chwilę, spoglądając na ślady kół, kończące się w rowie.
Petra nie wierzyła w to, co widziała. Wolałaby się mylić.
– Żeby zrobić coś takiego, trzeba być naprawdę zdesperowanym – rzekła.
65
O
czywiście, że możecie mieć rację
, ale narażanie się na takie niebezpieczeństwo to zbyt duży
hazard. Mógł przecież zostać inwalidą.
– Wiem – odparła Petra. – I nie mówię, że tak było, ale mimo wszystko powinniśmy
sprawdzić to jeszcze raz.
– Poza tym sam nie zgłosił tego uszkodzenia – ciągnął Geir. – Jeśli dobrze pamiętam, to
informacja od tej dziennikarki?
– W takim razie to sprytne posunięcie z jego strony, że ją w to wciągnął – zauważył Christer.
– Wszyscy daliśmy się nabrać.
Dzięki, Christer. Nie jesteś taki głupi.
– Ale jak to się wiąże? – zapytał Geir. – Dlaczego to zrobił?
Petrę zdziwił pobrzmiewający w jego głosie sceptycyzm. Naprawdę nie rozumiał, czy też
celowo kwestionował jej słowa, bo obawiał się, że koledzy wyczują wibracje między nimi?
– Też tego nie rozumiem – przyznała. – Ale mam dziwną pewność, że Ulf nie jest
prześladowaną ofiarą, jaką chce się wydawać.
– Henrik Åhman siedzi w areszcie za zamordowanie Pära Sannera – przypomniał jej Geir. –
Jak Ulf miałby być w to zamieszany? A ten zabity wilk?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – wyznała Petra. – Ale czuję, że coś w tym jest.
Kiedy Magdalena wyjechała na szosę, wyjęła komórkę, by zadzwonić do centralnej
redakcji, ale nie miała zasięgu. Na wyświetlaczu nie pojawiała się ani jedna kreska.
Podczas jazdy trzymała telefon w ręku, spoglądając na niego w równych odstępach czasu.
Niekiedy pojawiała się jedna lub dwie kreski, by równie szybko zniknąć.
Dopiero w okolicach Geijersholm sygnał na tyle się ustabilizował, że mogła spróbować
zadzwonić w czasie jazdy.
Bertilsson jak zwykle od razu odpowiedział i wyjątkowo pozytywnie przyjął to, co zrobiła.
Nawet z pewnym zadowoleniem, chociaż Bodil nie życzyła sobie być cytowana. Tak jakby
chciał podtrzymać jej dobry nastrój.
Kiedy omówili szczegóły techniczne i doszli do porozumienia, że trzeba po południu wysłać
Jensa do Janet Antonsson, Bertilsson chrząknął po drugiej stronie.
– Charlotta Carlén i Axel Johansson przyjadą jutro do Hagfors.
Redaktor naczelna i przewodniczący organizacji związkowej.
Magdalena czuła, jak zaciska się jej żołądek.
– Spotkają się o pierwszej z tobą, Björnem i Iris w redakcji w Hagfors.
– Okej – odpowiedziała.
– Pewnie się domyślasz, że chodzi o pakiet oszczędnościowy. Przyjeżdżają do was, skoro
nie możecie być tam na miejscu, kiedy zostanie przedstawiony. To ważne, żebyście otrzymali te
same informacje i mieli taką samą możliwość zadawania pytań.
Cholera. Teraz już pozamiatane.
Nawet nie próbowała interpretować głosu Bertilssona, szukać odrobiny nadziei, której by
mogła się uchwycić. Było już po wszystkim.
Nie wiedząc jak, przejechała całą drogę do domu. Liv zasnęła w foteliku, lecz zatrzepotała
rzęsami, kiedy Magdalena wyłączyła silnik. Wciąż trzymała w dłoni mokrą od potu komórkę.
Szybko wybrała numer Lovisy i oparła się o zagłówek, słuchając kolejnych sygnałów.
Jutro o pierwszej.
– Tu Lovisa.
– Cześć, tutaj Magda. Jak się czujesz?
– Dosyć dobrze. A ty?
– Beznadziejnie. Jutro przyjeżdża redaktor naczelny, żeby się spotkać ze mną i z redaktorami
z Sunne i Torsby. Będzie też przewodniczący związku. To może oznaczać tylko jedno.
– Ojej – odpowiedziała Lovisa. – Poczekaj, tylko włączę tryb głośnomówiący. Zmieniam
pieluchę.
Z łazienki odbijało się lekkie echo.
– To nie brzmi dobrze – podjęła. – Ale to nie oznacza, że zwolnią ciebie, prawda?
– Wiem, że nie. Ale się na to nastawiam, więc w razie czego nie będę zaskoczona. Tak jest
lepiej.
Lovisa krzątała się na drugim końcu. Zaklęła cicho na coś, co widać nie działało tak, jak
powinno.
Kiedy Magdalena czekała, aż jej rozmówczyni skończy to, czym się zajmuje, zaczęła znowu
myśleć o fotografii nad komodą Bodil i uśmiechnęła się do siebie.
– Właściwie jak dobrze znałaś Pära Sannera? – zapytała.
– Co? – zdziwiła się Lovisa. – Co masz na myśli?
– Byłam dziś w Uvanå i rozmawiałam z Bodil. A na ścianie zobaczyłam starą fotografię.
Słowo daję, chłopiec był taki podobny do Svantego, że z początku pomyślałam, że to on. Ale to
był Pär w dzieciństwie. Niesamowite. Można by pomyśleć, że to on był ojcem Svantego.
Parsknęła śmiechem.
– Ale nie był – odparła Lovisa.
– No przecież wiem. Tylko żartowałam. Ale podobieństwo jest szokujące. Wiecie na pewno,
że nie jesteście z nim w jakikolwiek sposób spokrewnieni, ty albo Ulf?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Liv zaczęła się wiercić i Magdalena przestała drążyć temat.
– Pójdziemy potem na spacer? – zapytała Lovisa.
– Nie wiem, czy zdążę. Muszę jeszcze spróbować wysłać ten artykuł. Zadzwonię.
– Oczywiście – zgodziła się Lovisa. – Nie ma sprawy, przejdę się sama.
66
G
eir zebrał wszystkich w sali konferencyjnej
, gdzie czekał na nich z pytaniem.
– Zakładając, że Ulf Seth sfingował wypadek… czemu miałby to robić?
Wygląda na wyczerpanego, pomyślał Christer. Jakby osłabł tuż przed linią mety i próbował
znów się rozpędzić. Sam czuł mniej więcej to samo.
– Żeby coś ukryć – odpowiedział Urban. – Żeby nas zmylić. Odwrócić uwagę.
Geir skinął głową.
– Prawdopodobnie. Ale w jakiej sprawie?
– Morderstwa – podsunęła Betty.
Geir wydał ledwo słyszalne westchnienie. Pozostali milczeli przez dłuższą chwilę.
– Myślę podobnie jak Betty – powiedział Folke. – Żeby uszkodzić własne hamulce i zjechać
do rowu, trzeba mieć naprawdę dobry powód.
– Jeżeli Ulf jest zamieszany w morderstwo Pära, to jaka jest jego rola w tym wszystkim? –
zapytał Geir. – Jaki ma motyw?
Urban muskał palcami starannie wypielęgnowaną brodę.
– Pär i Ulf pracowali razem – rzekł. – Czyżby nie miał lepszej okazji do zabicia Pära niż
podczas polowania na łosie?
Folke skinął głową.
– Tyle że – powiedział – Pär mógł notować, gdzie i kiedy mają się spotkać i Ulf byłby od
razu podejrzany. Podczas polowania miał szansę ukryć się w tłumie.
Geir wzruszył ramionami.
– Oczywiście. Przynajmniej w pewnym stopniu. Teraz jednak nie może się ukryć. Figuruje
na naszej liście, a wiedział, że tak będzie.
– Mordercy po prostu nie są wybitnie inteligentni – wtrącił Urban. – To już mogliśmy
stwierdzić wcześniej, prawda?
Christer musiał niechętnie przyznać, że w tym, co mówi Urban, rzeczywiście coś jest.
Zawsze wychodzili z założenia, że morderstwo jest czymś starannie przemyślanym, że jest w
nim jakaś logika, ale przy bliższym oglądzie prawie nigdy tak nie było.
– Mam wątpliwości, ale jedźcie po niego – rozstrzygnął Geir, dając znak Christerowi i
Petrze. – Przynajmniej usłyszymy, co ma do powiedzenia.
Magdalena włączyła ekspres do kawy i zaczęła napełniać zmywarkę, która dziś wyjątkowo
była pusta i czysta. Petter zaczynał rozumieć.
– Najadłaś się? – zapytała, biorąc talerzyk Liv.
Kiedy Liv odpowiedziała szerokim uśmiechem, Magdalena zobaczyła coś jak małe ziarenko
ryżu w dolnej szczęce.
– Co? Ten nieszczęsny ząbek wreszcie wyszedł?
Pochyliła się, by dokładnie go obejrzeć, i delikatnie musnęła wargami pokrytą puszkiem
główkę Liv.
Że też Lovisy wcale nie rozbawiło podobieństwo Svantego i Pära. Magdalena przecież tylko
żartowała, mówiąc, że Pär mógłby być jego ojcem. Też pomysł.
Zgarnęła resztki jedzenia z talerza Liv, wstawiła go do zmywarki i właśnie miała wylać do
zlewu resztę zimnej herbaty, kiedy nagle zatrzymała się w połowie ruchu i myśli.
Nie, stwierdziła po chwili. Nie, to niemożliwe. Na pewno nie.
Wróciła do monotonnej pracy, lecz myśl zdążyła już zapuścić w niej korzenie.
Czy zrobili trzy próby in vitro, nim wreszcie się udało? Nie pamiętała dokładnie, ale było
ich dużo. Lovisa tłumaczyła, może trochę bardziej szczegółowo niż Magdalena by chciała, że
problemem były plemniki Ulfa, zbyt powolne czy coś w tym rodzaju, jednak on w ogóle nie brał
pod uwagę banku spermy. Mógł mieć tylko własne dziecko, żadne inne. Innej możliwości nie
było.
– Nie umiem sobie wyobrazić życia bez dziecka – mówiła Lovisa. – Na szczęście w końcu
się nam udało. Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
Magdalena pamiętała, jak Lovisa ucałowała Svantego w czółko, nim przystawiła go do
drugiej piersi.
Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
Myśl zaczęła kiełkować i z pamięci wypłynął jeszcze jeden obraz. To było w czasie
długiego popołudniowego spaceru, kiedy Liv i Svante zaczynali już siadać w wózkach. Oboje
oglądali z zachwytem otaczający ich świat.
– Jakie on ma ładne oczy – zauważyła Magdalena. – Wyjątkowy kolor.
Lovisa odpowiedziała jej szczegółowym wykładem z genetyki: rodzice z brązowymi oczami
rzadko mają niebieskookie dzieci, lecz czasami się to zdarza, a że jej babcia i mama Ulfa miały
niebieskie oczy, jest to całkiem możliwe.
Magdalena nigdy się nie zastanawiała nad kolorem oczu Lovisy i Ulfa.
Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
– Teraz, kochanie, pośpij po obiedzie – zarządziła.
Podniosła Liv z krzesełka, zabrała do łazienki i zmyła z jej buzi resztki jedzenia.
Ale to chyba niemożliwe. Na pewno.
Wciąż odpychała od siebie powracającą z uporem myśl, kiedy niosła Liv do sypialni, w
której nadal było ciemno. Jakby i ona, i Petter uznali, że nie warto podnosić rolet między
drzemkami małej.
Po raz pierwszy od dawna Liv nie protestowała. Kiedy tylko znalazła się w łóżeczku,
zaczęły jej opadać powieki.
Magdalena nakręciła pozytywkę i zaczęła kołysać łóżeczko.
Zdarza się czasem, że rodzice z brązowymi oczami mają niebieskookie dzieci.
Oczy Alvy były intensywnie niebieskie.
Dokładnie tak, jak Svantego.
Może jednak powinnam porozmawiać z policją, pomyślała, nawet jeśli to wszystko jest
czystą fantazją. Mogłaby pomówić z Christerem. Albo z Petrą. Tak po prostu, bez żadnych
sugestii.
Kiedy Liv usnęła, Magdalena wymknęła się z sypialni, zostawiając uchylone drzwi, i zeszła
na dół.
Komórka leżała na stole w kuchni. Wzięła ją w zamyśleniu, ważąc w dłoni.
A może powinna porozmawiać z Lovisą? Ale co miałaby jej powiedzieć? „Myślę, że Pär
Sanner jest ojcem Svantego?”
I że Ulf się tego domyślił.
Stała przez dłuższą chwilę z telefonem w ręku, zanim wyszukała numer Christera, lecz w
chwili, gdy miała zadzwonić, rozmyśliła się. Łatwiej będzie porozmawiać z Petrą.
Po krótkim wyszukiwaniu znalazła jej numer.
Płynęły kolejne sygnały. Kiedy włączyła się poczta, Magdalena zastanawiała się, co
powiedzieć. Dziwnie byłoby nagrywać na pocztę swoje podejrzenia. Rzekła więc tylko:
„Cześć, tu Magdalena Hansson. Zadzwoń do mnie, kiedy to odsłuchasz. Muszę o czymś
porozmawiać. Nie chodzi o moją pracę, tylko o Pära Sannera”.
Pielęgniarka w poradni dziecięcej poradziła jej, by korzystała z chwil, kiedy Liv śpi, i też
odpoczywała, lecz dziś było to niemożliwe. Chodziła z pokoju do pokoju, ogarniając bałagan,
jak sama to nazywała.
Biedna, biedna Lovisa, myślała, podnosząc z kuchennej podłogi metalową trzepaczkę i
zestaw plastikowych miarek. Jeśli to prawda, musi dźwigać taką tajemnicę.
Kiedy się wyprostowała, usłyszała otwierające się drzwi wejściowe.
– Halo! Kto tam? – zawołała.
Nikt nie odpowiedział, więc krzyknęła jeszcze raz:
– To ty, tato?
Znów żadnej odpowiedzi. Usłyszała za to odgłos przekręcanego zamka.
Ciężkie kroki rozległy się w holu i w drzwiach stanął Ulf Seth, w kołnierzu ortopedycznym i
dresie.
Gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiała, że ma rację. Zastygła w połowie ruchu, palce ściskały
trzepaczkę tak mocno, że czuła ból. Spojrzenie Ulfa przygwoździło ją do podłogi.
– A, to ty – rzuciła tak lekko, jak tylko potrafiła.
Jakby to było zupełnie naturalne, że zjawił się bez zapowiedzi w jej domu. Jakby to robił
prawie codziennie.
Kiedy nie odpowiedział, tylko dalej się w nią wpatrywał, chrząknęła i przełknęła ślinę.
– Jak szyja? – spytała tym samym sztucznie swobodnym tonem. – Widzę, że możesz chodzić.
Z tego, co pamiętała, Ulf nigdy wcześniej u niej nie był.
Komórka, pomyślała, szukając jej wzrokiem.
Jest. Na stole. Dokładnie pomiędzy nimi.
Ulf zignorował jej grzecznościowe uwagi.
– Musimy porozmawiać – rzekł, siadając na kuchennej sofie.
– Okej – zgodziła się Magdalena i podeszła do stołu.
Zachowuj się naturalnie, staraj się nie patrzeć na telefon.
Nie patrz na telefon. Po prostu go weź.
– O czym? Czy coś się stało? Dowiedziałeś się czegoś o tym sabotażu?
Kiedy usiadła na krześle, Ulf położył obie ręce na stole.
W odległości dziesięciu centymetrów.
– Chcesz, żebym o czymś napisała?
Sprawiał wrażenie, jakby słowa Magdaleny w ogóle do niego nie docierały. Miała z nim
mniej więcej taki kontakt jak z Vendelą i Vanessą, kiedy siedziały ze słuchawkami w uszach, a
ona o tym nie wiedziała.
– Ta sprawa ze Svantem i Pärem – rzekł. – Słyszałem, co mówiłaś Lovisie.
– To był tylko żart – Magdalena próbowała się roześmiać. – Na Boga, chyba to rozumiesz.
Nim zdążyła zareagować, Ulf zgarnął telefon. Nonszalancko. Jakby należał do niego.
Magdalenie udało się powstrzymać impuls, by rzucić się przez stół i wyrwać go z jego ręki.
I tak by się jej nie udało. Był o wiele za silny. Poza tym udawali przecież, że jest zupełnie
normalnie i nic specjalnego się nie dzieje.
Ulf obracał telefon w dłoni, nawet na niego nie patrząc.
– Mówi, że mnie kocha i zrobiła to dla nas – powiedział. – Słyszałaś kiedyś coś tak
głupiego?
– Ale co? – zapytała Magdalena. – Kto co zrobił?
– Zdradziła mnie z Pärem. Ale nikt się o tym nie dowie. Nigdy.
Włożył wolną rękę do kieszeni bluzy. Kiedy znów ją wyjął, trzymał w niej czarny pistolet.
Z początku nie docierało do niej to, co widziała. Czy to jakiś żart? Chciała się już
roześmiać, lecz przeszła jej ochota, gdy spojrzała w jego oczy.
Nigdy nie widziała pistoletu z tak bliska. Przez długą chwilę wpatrywała się tylko w
kanciastą lufę, którą Ulf lekko poruszał. U wylotu widziała dwa otwory, jeden duży i drugi
trochę mniejszy.
Czy to była prawdziwa broń? A może tylko bardzo realistyczna atrapa, o jakich czasem się
czyta?
– Działa – jakby czytał w jej myślach. – Możesz mi wierzyć.
Bawił się palcem wskazującym na cynglu, nie odrywając od niej wzroku.
Spojrzenie Magdaleny wędrowało od pistoletu do komórki.
Pistolet. Komórka.
Pistolet. Komórka.
Słodkawy, chemiczny zapach podrażnił jej nozdrza i spłynął do gardła. Widziała jak przez
mgłę, że Ulf wkłada komórkę do drugiej kieszeni.
Muszę pomyśleć. Muszę. Pomyśleć.
Więcej nie zdążyła, bo na stół spadło opakowanie tabletek i wylądowało tuż przed nią.
A to co takiego? O co mu właściwie chodzi?
– Masz je zjeść – polecił Ulf. – Wszystkie. Teraz.
Zobaczyła, że pistolet drży. Na wierzch dłoni Ulfa wystąpiły grube żyły.
Myśl.
Powoli obróciła opakowanie.
– Co to jest? – zapytała tak spokojnie, jak tylko mogła się zdobyć.
– Tabletki nasenne. Możesz je tym popić. – Wskazał ruchem głowy na kubek wypełniony do
połowy zimną kawą.
Magdalena obracała opakowanie, potrząsała nim.
Myśl. Zyskaj na czasie.
– Otwórz! – krzyknął Ulf. – Otwórz, mówię!
Udało jej się w końcu otworzyć i wyjąć okrągły słoiczek. Etykieta wskazywała, że lek
przepisano Lovisie jakiś miesiąc temu.
Spojrzała na kuchenny zegar. Dwadzieścia po pierwszej. Nils wróci ze szkoły dopiero za
parę godzin. Petter będzie najwcześniej o wpół do szóstej.
Czy nikt nie może przyjść i zadzwonić do drzwi?
Kiedy Bengt był zdrowy, irytowało ją czasem, że przychodzi na pogaduszki, przynajmniej w
niektóre dni. Teraz dałaby wszystko, by usłyszeć jego kroki na schodach i gromkie „hoho” z
holu.
– Mam jedno pytanie – rzekła. – Naprawdę sobie wyobrażasz, że nikt nie zwróci na to
uwagi?
Sama się zdziwiła, że wrócił jej głos.
– To proste – odparł Ulf. – Ostatnio źle się czułaś, wszyscy o tym wiedzą. Zwłaszcza Lovisa
i ja.
– Czy Lovisa jest z tobą w zmowie?
To chyba niemożliwe!
– W ostatnich miesiącach mówiłaś w kółko o tym, jak ci źle i ciężko – ciągnął Ulf. – Jak
wyczerpuje cię opieka nad dziećmi. Petter też wie, jak było trudno.
Magdalena czuła, jak napinają się i drętwieją mięśnie jej rąk.
– Obiecuję, że nikomu nie powiem. Nigdy – szepnęła. – Jeśli tylko przestaniesz.
Znów spojrzała na zegar. Gdyby tylko udało jej się wciągnąć Ulfa w rozmowę, zyskać na
czasie…
– Sam się unieszczęśliwiasz, Ulf – spróbowała.
W tej samej chwili Liv zaczęła płakać na piętrze.
Ulf spojrzał na sufit, potem na Magdalenę i uśmiechnął się.
– Zostaw ją – powiedział. – Poleży i popłacze, aż weźmiesz te tabletki.
Wskazał pistoletem na słoiczek.
Magdalena siedziała na krześle jak sparaliżowana. Płacz Liv, coraz bardziej histeryczny,
rozdzierał ją w środku. Ulf widział, jak cierpi.
– Krzyk dziecka bardzo działa na nerwy, kiedy człowiek jest w stresie, prawda? Jeśli się nie
pospieszysz, sam go uciszę. Poduszka na buzię i po wszystkim. Zdarza się, że matki w głębokiej
depresji robią to, nim odbiorą sobie życie.
Magdalena nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać.
Tato. Przyjdź mi pomóc.
67
I
pomyśleć, że znów pracujemy razem
– rzekł Christer, kiedy jechali Storgatan. – Dawno nie
mieliśmy okazji.
– To prawda, dawno – przyznała Petra.
W innym momencie uległaby pewnie sentymentom. Teraz jednak była w pełni
skoncentrowana na tym, co ich czeka.
Ulf. Czy to on mógł zabić Pära?
Chociaż na wjeździe do garażu przed jego domem nie stał żaden samochód, Christer
zaparkował przy drodze.
Lovisa miała na sobie tę samą spraną tunikę co poprzednio. Spojrzała na nich spod grzywki,
gdy otwierała drzwi. Pewnie chciała ukryć, że przed chwilą płakała, pomyślała Petra, lecz
niespecjalnie jej się to udało.
– Czy coś się stało? – zapytała Petra.
Lovisa wytarła policzek dłonią, odwróciła głowę i ze wszystkich sił starała się
powstrzymać nowy atak płaczu. Petra oglądała profil jej odwróconej twarzy, a Christer w tym
czasie zamykał za nimi drzwi.
– To moja wina – zaszlochała.
– Loviso, uspokój się – powiedziała Petra. – Co jest twoją winą?
– Wszystko. Wszystko jest moją winą.
– Usiądźmy i porozmawiajmy.
Wprowadziła delikatnie Lovisę do salonu i posadziła na kanapie. Na środku pokoju leżał na
podłodze rozłożony notes. Niektóre strony, zapisane niebieskim atramentem, były pogniecione.
– Co jest twoją winą? – spróbowała jeszcze raz.
– Nie potrafię żyć bez Ulfa, a teraz na wszystko jest za późno. – Lovisa pociągnęła nosem. –
Zrobiłam to dla niego. Wszystko zrobiłam dla niego i dla nas.
– Co zrobiłaś dla niego?
– Tak bardzo chciałam mieć dziecko, ale on nie chciał pomocy. Zrobiłam to tylko raz. Tylko
raz.
Petra nic z tego nie rozumiała.
– Loviso, uspokój się – powtórzyła. – Co takiego zrobiłaś?
– Spałam z Pärem.
Petra poszukała spojrzenia Christera nad jej głową.
– Spałaś z Pärem Sannerem, żeby mieć dziecko?
– Inaczej musiałabym zostawić Ulfa. Albo przeżyć całe życie, nie będąc nigdy matką. Nie
dałabym rady.
Kiedy Petra szukała słów, w Lovisie jakby pękła tama. Z szaleńczą prędkością wyrzuciła z
siebie, jak do tego doszło, jak pilnowała dni płodnych i jak tamtego wieczoru zabrała parę
koleżanek na spontaniczną imprezę i poszła do Jontego tylko z jedną myślą. Wybór Pära był
czystym przypadkiem. Przejeżdżał koło nich w drodze do domu i zaproponował, że ją
podwiezie.
– Poznaliśmy się przez Ulfa – wyjaśniła. – I stało się to, co się stało. Okłamałam go, że
biorę pigułki.
– Więc nie wiedział, że Svante jest jego? – zapytała Petra.
– Chyba się domyślał. Powiązał jedno z drugim. Wysłał do mnie kilka maili, robił jakieś
aluzje. Ale ja nie odpisałam. I nigdy bym mu tego nie powiedziała.
Lovisa spojrzała na notes na podłodze i znów zaczęła histerycznie płakać.
– Gdzie jest Ulf? – zapytał bezgłośnie Christer za jej plecami.
Kiedy Lovisa trochę się uspokoiła, Petra zapytała:
– Czy możesz opowiedzieć, co się dziś wydarzyło?
Lovisa przetarła twarz rękawem i pociągnęła nosem.
– Zadzwoniła do mnie Magdalena Hansson, a ja, idiotka, włączyłam tryb głośnomówiący.
Była u Bodil Sanner, zobaczyła jakieś zdjęcie Pära z dzieciństwa i zażartowała, że był podobny
do Svantego. Przynajmniej myślę, że żartowała, ale trudno powiedzieć. Zaraz przyszedł Ulf,
rzucił mój pamiętnik na podłogę i wykrzyczał, że wie o tym, że Pär jest ojcem Svantego, że
wiedział przez cały czas. Mówił, że stanie się podejrzany o morderstwo, jeśli to wyjdzie na
jaw. I że to będzie moja wina.
– Gdzie jest teraz Ulf? – zapytała Petra, znów szukając spojrzenia Christera i wstając z
kanapy.
– Nie wiem. Wyszedł jakiś czas temu. Zawsze tak robi, kiedy się pokłócimy.
– Zadzwonię do Magdaleny – rzekła Petra w drodze do drzwi.
Sygnały płynęły bez odpowiedzi. W końcu włączyła się poczta.
Dopiero, gdy się rozłączyła, zobaczyła nieodebrane połączenie od „Magdalena H,
Värmlandsbladet”.
Cholera.
68
K
iedy zaczął dzwonić telefon
, który leżał teraz w kieszeni kurtki Ulfa, oboje zesztywnieli.
Dzwonił i dzwonił, ale Ulf nawet się nie pofatygował, by sprawdzić, kto to jest.
No, dzwoń, myślała intensywnie Magdalena. Zadzwoń jeszcze raz.
Telefon w końcu umilkł, ale po chwili zapikał. Nowa wiadomość głosowa.
Jens. To na pewno Jens, który potrzebuje adresu Janet albo więcej instrukcji przed
fotografowaniem. Zadzwoń znowu, Jens.
– Otwórz! – wrzasnął Ulf, by przekrzyczeć Liv.
Płacz z góry wzmagał się z każdą chwilą.
Ulf pogroził jej pistoletem. Był tak czerwony na twarzy, że wyglądał, jakby go dusił własny
ortopedyczny kołnierz.
– Mam już tego dość! Jeśli nie otworzysz, pójdę do niej na górę!
On nie żartuje. On naprawdę to zrobi.
Ręce Magdaleny trzęsły się bez żadnej kontroli, ale w końcu udało jej się odkręcić
plastikowe wieczko. Tak jak podejrzewała, słoiczek był prawie pełny.
Zaczęło jej dzwonić w głowie. Coraz głośniej i głośniej.
– Szybciej! – ponaglił ją Ulf.
Kiedy znów zaczął dzwonić telefon, podniósł głos jeszcze bardziej, by mieć pewność, że go
słyszy:
– Masz pięć sekund. Pięć.
Dźwięczało jej w głowie, jakby ktoś uderzał w czaszkę od środka kamertonem.
Niech mi ktoś pomoże. Szybko.
Potem wsypała połowę tabletek do ust i popiła zimną kawą.
– Wszystkie! – ryknął Ulf. – Masz wziąć wszystkie i przechylić słoiczek, żebym widział, że
jest pusty.
Magdalena wpatrywała się w pistolet, łykając resztę tabletek i pokazując puste opakowanie.
Niech ktoś teraz przyjdzie. Proszę, niech ktoś przyjdzie. Petter. Jens. Gunvor. Proszę,
proszę.
Ale na dworze było zupełnie cicho. Nie słyszała samochodu na ulicy. Ani szczekania psa.
Tylko bezradny krzyk Liv.
Nie mogę zasnąć, dopóki ktoś nie przyjdzie. Nie mogę.
Wpatrywała się w pistolet w dłoni Ulfa, kolbę, która błysnęła, kiedy nią poruszył. Lśniła.
Diamenty. Gwiazdy. Jak wszystkie gwiazdy we wszechświecie. Takie piękne. Tak nieskończenie
cudowne.
69
C
hrister włączył koguta
i ruszył przez dzielnicę willową z maksymalną prędkością,
podskakując na spowalniaczach i zygzakując między kwietnikami, a Petra w tym czasie
nadaremnie próbowała się dodzwonić do Magdaleny.
– Czemu, do diabła, Lovisa nie zadzwoniła na policję, kiedy Ulf wyszedł z domu? – spytał
Christer. – Albo do Magdaleny, żeby ją ostrzec. To nie do wiary.
– Bo jest naiwna – odpowiedziała Petra. – I go kocha.
– Chcesz powiedzieć, że nie wierzy, że to Ulf zastrzelił Pära?
– Dokładnie. Myślę, że tak właśnie jest. Myśli tylko o tym, co zrobiła sama.
Christer zahamował przed domem Magdaleny i zobaczył, jak Petra wyskakuje z samochodu,
nim zdążył wyłączyć silnik. Po chwili też pobiegł przez trawnik.
Z domu dobiegał płacz dziecka, który przybierał na sile w miarę, jak się zbliżali.
Petra była już na schodach i waliła w zamknięte drzwi.
– Otwierać! Policja!
Christer nie wiedział, czy to sobie wmówił, ale wydało mu się, że dostrzegł w kuchni Ulfa,
który po chwili znikł jak cień. Magdaleny nie widział.
– Myślę, że próbuje uciec drugą stroną – powiedział.
Petra zeskoczyła ze schodów i pobiegła za róg domu. Tyle dobrego, że Ulf był po wypadku i
nie mógł daleko uciec. Jeśli oczywiście nie symulował.
– Co tu się dzieje?
Znajomy głos dobiegał zza żywopłotu. Gunvor.
– Christer? Co wy tu robicie?
– Przynieś klucz Magdaleny! Szybko!
Christer nigdy nie widział matki biegnącej tak szybko jak teraz, gdy po paru sekundach
wróciła z zapasowym kluczem.
– Dziękuję – powiedział, wyjmując go z jej dłoni. – Wróć teraz do domu. I nie wychodź.
Szybko włożył klucz do zamka, przekręcił i wpadł do środka z odbezpieczoną bronią.
Rzeczywiście, drzwi na ganek były szeroko otwarte. Z salonu zobaczył Ulfa z kołnierzem
ortopedycznym na szyi, biegnącego przez trawnik z zadziwiającą prędkością.
Ale co on trzymał w dłoni? Pistolet?
Wybiegł z ganku i zobaczył Petrę zatrzymującą się przy krzakach porzeczek. Musiała
widzieć to samo.
– Stój! – krzyknął. – Rzuć broń! Będę strzelał.
Ulf przebiegł jeszcze parę kroków, nim zwolnił i podniósł ręce. Głowę miał opuszczoną.
– Rzuć broń! – powtórzył Christer.
Czarny pistolet upadł z głuchym stukiem na ziemię.
Kiedy Christer stał z wycelowaną bronią, Petra podbiegła, odpinając od paska kajdanki.
Brutalnie wykręciła ręce Ulfa do tyłu i powiedziała do niego coś, czego Christer nie zrozumiał.
– Dasz radę? – krzyknął.
– Tak. Znajdź Magdalenę.
Włożył pistolet do kabury i pobiegł do kuchni, starając się ignorować dochodzący z góry
krzyk.
Magdalena leżała na podłodze z nogami pod krzesłem. Na stole leżało przewrócone puste
opakowanie po tabletkach. Christer upadł na kolana i zaczął nią potrząsać w rozpaczliwej
próbie nawiązania kontaktu.
– Magda! Słyszysz mnie? Odpowiedz, proszę!
Magdalena nie wykazywała jednak żadnych oznak życia, tylko bezwładnie się poddawała.
Wyjął komórkę i wybrał numer 112, próbując jednocześnie wymacać puls na jej szyi.
Nareszcie. Słabiutkie uderzenia. Jak u pisklęcia.
Muszę wywołać wymioty, pomyślał i włożył palce do jej gardła. Muszę wydobyć z niej to
świństwo. Próbował raz za razem i Magdalena wydawała co jakiś czas bulgoczący odgłos, lecz
jej ciało było już zbyt wiotkie, by współpracować.
Rozdzierający płacz na piętrze był wprost nie do zniesienia.
– Nie możesz umrzeć, Magda! – krzyknął. – Posłuchaj Liv. Ona cię woła. Potrzebuje cię. My
też cię potrzebujemy. Musisz z nami zostać!
Nareszcie usłyszał syrenę karetki.
70
P
ierwszą rzeczą, jaką poczuła Magdalena po obudzeniu
, był ból gardła. Potem ból głowy, który
eksplodował w skroniach przy każdym oddechu.
Gdzie ona jest? Czy żyje?
Zmrużyła oczy przed światłem; mogła je przyjmować tylko w małych dawkach, by nie
rozsadziło jej głowy. Po chwili zobaczyła Pettera: siedział pochylony przy jej szpitalnym łóżku
z łokciami na kołdrze. Czuła obejmujące ją ręce.
Ulf po drugiej stronie stołu. Pistolet.
– Liv – próbowała wykrztusić, lecz nie bardzo się jej udało.
– Jest w domu z dziadkiem – uspokoił ją Petter.
Magdalena wyswobodziła jedną dłoń z jego uścisku i dotknęła nią gardła. Miała uczucie, że
od przełyku do żołądka ma wielką, otwartą ranę.
– Musieli ci zrobić płukanie żołądka – wyjaśnił Petter. – Tym razem niewiele brakowało,
Maggie.
Dopiero teraz zobaczyła, że płakał.
– Chodź – powiedziała. – Połóż się przy mnie.
– Chyba nie mogę – mruknął, zerkając w stronę drzwi.
– Pewnie, że możesz. Chodź.
Petter zdjął buty i wśliznął się do łóżka, obejmując ją ciasno ramionami. Wciąż miał na
sobie robocze spodnie, pachniał lekko trocinami, potem i tym szczególnym zapachem, który miał
tylko on. Tylko jeden Petter na całym świecie.
Za oknem zapadał zmrok. Leżeli zupełnie nieruchomo, nie mówiąc do siebie ani słowa.
– I to by było na tyle – zakończył Geir, ścierając wszystko, co napisał na białej tablicy.
Christer patrzył, jak znikają kolejne nazwiska. Wszystkie znaki zapytania.
Ulf Seth przyznał się do zamordowania Pära Sannera. Jakby to mogło coś zmienić.
Christer mógł myśleć tylko o Magdalenie, leżącej bez życia na kuchennej podłodze.
Po innych też nie było widać prawdziwej ulgi, jaką zwykle się odczuwa po wyjaśnieniu
sprawy. Urban wpatrywał się w jeden punkt na blacie stołu. Folke wodził palcem wskazującym
po brzegu filiżanki. Dookoła, raz za razem.
– Wiec groził Magdalenie narzędziem zbrodni? – odezwała się pierwsza Betty.
– Tak, i płaszcz od deszczu też był jego – odrzekła Petra. – Mam wrażenie, jakby wszystkie
zapory puściły po wysiłku, jaki włożył w podsuwanie fałszywych tropów i fingowanie
wypadków. Przyznał się do wszystkiego.
Urban oderwał wzrok od punktu na stole.
– Mówią, że mordercy rzadko kierują się logiką.
Folke wypił łyk kawy i powiedział:
– I pomyśleć, że oboje byli niewierni. I Pär, i Bodil. Pisali na tym samym komputerze,
ukrywając przed sobą tajemnice.
Petra poprawiła się na krześle, które lekko zaskrzypiało.
– Pytanie, jaki rodzaj niewierności jest gorszy – rzekła Betty. – Przespać się raz z
niewłaściwą osobą, czy dzielić z kimś innym najskrytsze myśli i uczucia.
Geir odłożył gąbkę i podszedł do stołu. Wypolerowana biała płaszczyzna lśniła za jego
plecami, gdy po raz ostatni zamykał notes.
Christer kupił peklowanego łososia i słoik musztardowego sosu a potem nakrył do stołu
najładniej, jak potrafił.
Kiedy odcedzał ziemniaki, czuł, że odnajduje w sobie jakiś spokój. Sprawa morderstwa
została wyjaśniona, a Magdalena zaczęła wracać do zdrowia. Miała jeszcze zachrypnięty głos,
kiedy do niej dzwonił pół godziny temu, ale powiedziała, że lekarze gwarantują jej powrót do
pełnej formy.
Umył zlew, przetarł blat i spojrzał na zegar.
Powinna już tu być, jeśli wyjechała tak, jak napisała w mailu.
– Cześć! Jestem w domu.
Zanim wyszedł do przedpokoju, Torun zdjęła już buty i wbiegła do kuchni w płaszczu.
Tym razem się nie opierała, gdy wziął ją w ramiona i mocno przytulił.
– Tak się cieszę, że wróciłaś – rzekł.
Jej ręce na jego plecach. Dłonie delikatnie głaszczące ramiona. Czoło na jego piersi.
– Co to takiego? – zapytała, patrząc na stół.
– Przynajmniej ziemniaki obrałem sam. Obiecuję, że nauczę się więcej, ale jestem
wykończony po całym dniu pracy.
– Chodź, usiądźmy. Wygląda świetnie.
Kiedy wyszła do przedpokoju, by zdjąć płaszcz, Christer wyjął z lodówki dwa piwa.
– Zajrzałam dziś na Hemnet
– uśmiechnęła się, gdy wróciła do kuchni. – Tylko tak, dla
zabawy. Chcesz zobaczyć, co znalazłam?
– Chętnie.
Uśmiechnęła się tak szeroko, że wyraźnie zobaczył mały półksiężyc w jej policzku.
Petra siedziała, wpatrując się w monitor komputera, gdy usłyszała za sobą głos Geira. I
„Värmlandsbladet”, i „Länstidningen” zamieściły wiadomości o wyjaśnieniu sprawy
morderstwa, ale przejrzała tylko nagłówki, nie mogąc zebrać myśli, by przeczytać resztę.
– No tak – powiedział Geir. – Wracam na południe.
Nareszcie, pomyślała, odwracając się do niego i patrząc mu prosto w oczy.
– Okej – odparła. – Dziękujemy bardzo za pomoc.
Wstała i obeszła biurko.
– Musicie jeszcze popracować nad tym zabitym wilkiem – przypomniał.
Na ramieniu miał podróżną torbę, a w ręku trzymał teczkę z laptopem.
– Nie można mieć wszystkiego – skwitowała.
Na korytarzu było cicho, nawet Folke poszedł już chyba do domu.
– Mam nadzieję, że moja obecność nie była uciążliwa.
– Nie, skąd.
Geir nie ruszał się z miejsca, jakby nie potrafił się zmusić do wyjścia.
– Czy mogę cię tylko przytulić? – zapytał w końcu.
Kiedy skinęła głową, odstawił bagaże i mocno ją do siebie przyciągnął.
Pocałunek był prawie namiętny. Obejmowała go za szyję, patrząc przez cały czas w
niebieskie oczy.
Parę sekund później została sama w pokoju.
Jeden raz, pomyślała. Jeden raz i nigdy, nigdy więcej.
WTOREK 16 PAŹDZIERNIKA
71
M
agdalena obudziła się
, gdy Ernst Losjö wsunął głowę przez drzwi i zapytał, czy czuje się na
siłach, by przyjąć gościa.
Kiedy skinęła głową i odruchowo przeczesała palcami włosy, Björn wszedł do pokoju,
niosąc zapakowany w celofan bukiet kwiatów w dłoni.
– Niestety – odparła z uśmiechem. – Nie udzielam wywiadów.
Gardło nadal ją bolało, gdy mówiła.
– Widzę, że nie jestem jedynym wielbicielem – odrzekł, kładąc swój bukiet obok
czerwonych róż, które dostała od Pettera.
Potem przysunął krzesło do jej łóżka.
– Jak się czujesz?
– Jako tako. Jestem zmęczona i trochę mi słabo. A ty?
Björn wzruszył ramionami.
– W każdym razie nam się udało. Tym razem.
– Tak, słyszałam. Ale co będzie z Iris?
– Była mocno podłamana. Trudno się dziwić.
Redaktor naczelny zadzwonił do Magdaleny przed południem i oznajmił, że redakcja w
Hagfors ma pozostać, podobnie jak w Torsby, natomiast redakcja w Sunne będzie zlikwidowana
z końcem roku.
– Ale czy to prawda, że będziemy pracować na trzy czwarte etatu?
– Tak – potwierdził Björn. – Kokosów z tego nie będzie. Jaki związek zawodowy zgadza się
na coś takiego?
Bo nie ma alternatywy, pomyślała. Inaczej nas też by zwolnili.
– Ale w gazecie nie powinno się zauważyć różnicy – dodał Björn.
– Tak powiedzieli? Że nie będzie widać różnicy, czy pracujemy na pełny etat, czy na trzy
czwarte? – parsknęła Magdalena.
– Mów, co chcesz, ale to dopiero początek – odrzekł Björn. – Nas też niedługo zwolnią.
Kończy się czas prasy drukowanej.
– Nie mów tak – zaoponowała Magdalena. – I wiesz, przykro mi, że byłam dla ciebie taka
wredna w ostatnim tygodniu. Przepraszam.
– Nie szkodzi. Poza tym miałaś rację. Zawsze lepiej dla gazety, jeśli dziennikarz ma
kontakty.
– Choć nie powinny być zbyt bliskie, bo wtedy też może być źle.
Przyłożyła dłoń do gardła. Miała wrażenie, że ból wewnątrz trochę zelżał.
– Teraz się nie poddamy – dodał Björn. – „Värmlandsbladet” ma być symbolem najlepszego
dziennikarstwa w północnym Värmlandzie.
– Oczywiście – zgodziła się. – Ale najpierw dokończę urlop macierzyński.
– Ty? Urlop? Nie wierzę.
Bodil siedziała przy kuchennym stole i wyglądała przez okno. Nad wsią leżało szare niebo,
trawnik był pełen wilgotnych, na wpół zwiędłych liści.
Alva miała przyrodniego brata. Pär także zdradził, co najmniej tak samo jak ona. Jakby to
mogło coś zmienić.
Teraz przynajmniej nie musiały już niczego się bać. Niczego prócz samego życia,
codzienności, z którą będą musiały nauczyć się sobie radzić. Ze wstydem i poczuciem winy.
Kiedy zobaczyła santa fe wyjeżdżające powoli na drogę z przyczepą, wstrzymała oddech.
Potem wstała od stołu i pobiegła.
Popędziła przez drzwi i w dół po schodach.
Biegła przez trawnik w pończochach, klejących się do stóp w mokrej trawie.
– Henriku! – krzyknęła. – Zatrzymaj się!
Myślała już, że odjedzie, nawet się nie oglądając, ale w końcu zatrzymał samochód i opuścił
szybę.
– Dokąd? – łapała oddech. – Dokąd jedziesz?
Miał smutny wyraz twarzy i puste spojrzenie.
– Do domu – odparł.
– Nie możesz tak po prostu odjechać, rozumiesz? Nie chciałeś się pożegnać?
Wielka gula w gardle sprawiła, że nie czuła bólu w stopach pokaleczonych przez żwir.
– Przepraszam – powiedział Henrik.
– Ale ty nie możesz odjechać, nie możesz. Nie umiem bez ciebie żyć!
– Bodil…
– Może nie moglibyśmy tutaj mieszkać, ale Alva i ja możemy się przeprowadzić.
Dokądkolwiek. Jak tylko odzyska siły. Zacząć od nowa. Tak jak marzyliśmy.
– Proszę…
– To się ułoży. Powiedz, że się ułoży, powiedz!
– Posłuchaj…
Wsunęła ręce przez okno, chwyciła go za ramię.
– Kocham cię, Henriku.
– Myślałaś, że zabiłem Pära. Myślałaś, że skrzywdziłem Alvę. Zrozum, tak się nie da. Nie
ufasz mi.
– Ale to było nieporozumienie – chlipnęła Bodil. – Bałam się, byłam skołowana. Przecież
wiedziałam, że to nie ty. W głębi ducha nigdy nie wątpiłam.
– Alva nigdy mnie nie zaakceptuje.
– Ale z czasem… Henriku, proszę.
Henrik ruszył, Bodil zaczęła biec, by go zatrzymać.
– Przepraszam – powtórzył. – Po prostu nie dam rady.
Nie oglądając się za siebie, wyjechał na drogę i zniknął.
Podziękowania
Dla:
…Karin Linge Nordh (wydawcy) i Johna Häggbloma (redaktora) za okazaną jeszcze raz
mądrość, ciepło i zaangażowanie. Bez Was nie dałabym rady.
…grupy łowieckiej z Granberget za to, że zgodziliście się, bym poszła z Wami na
przeszpiegi jesienią 2011. Specjalne podziękowania dla Torda Wikströma i Donny. Byliście
niesamowici.
…grupy łowieckiej z Uvanå (szczególnie dla Raino i Andreasa Lehikoinenów) za dobrą
opiekę w czasie polowania jesienią 2012. Specjalne podziękowania dla Karla-Axela
Gundersvika, Lindy Hollsten i „Dużego Jonasa” Anderssona, którzy pozwolili mi siedzieć na
ich stanowiskach. Mam nadzieję, że za bardzo nie przeszkadzałam.
…Lennarta Kjellandera (komisarza wydziału kryminalnego Komendy Głównej Policji) za
przeczytanie, poprawki i szukanie rozwiązań, kiedy literatura musiała czasem iść na
kompromis z rzeczywistością.
…pastor Birgitty Halvarsson, która opowiedziała mi, jak duchowni pracują z ludźmi w
szoku i w żałobie.
…Håkana Karlssona i Moniki Gustafsson, moich superlektorów, za zaangażowanie i
trafne uwagi. Dziękuję, że użyczyliście mi swojego cennego czasu.
…Erica Bengtssona za owocne improwizacje.
I ostatnie, lecz bardzo ważne: dziękuję, dziękuję, dziękuję całej reszcie Forum, bez
wymieniania osób. Wszyscy jesteście wspaniali!
Przypisy
Szwedzki Urząd Ochrony Przyrody.
Hemnet – największa w Szwecji strona internetowa z ogłoszeniami o domach i
mieszkaniach na sprzedaż (przyp. tłum.).