Pewnie nie wiecie, co chce wam powiedzieć stumilowy las.
Żadnej zagrody, żadnego domku na przestrzeni kilometrów, tylko las.
Wyrośnięty sosnowy bór z twardą korą i grubymi konarami, nie młodniak z miękką korą i gałązkami,
które mogą obgryzać zwierzęta.
Gdyby nie spadł śnieg, wędrowałyby po lesie przez kilka dni, a teraz nie mogą nawet przez niego przejść.
Zostały tam wszystkie sarny i ludzie też tam giną.
Selma Lagerlöf Opowieść o dworze
Gdyby Bodil Sanner wiedziała, że to ich ostatni wspólny kwadrans, może powiedziałaby coś więcej. Tymczasem stała przy zlewie w szlafroku i grubych skarpetach, pakując kiełbaski, zupy w proszku i gotowane jajka i błądząc myślami gdzie indziej.
Nie słyszała stukania chodaków Pära w piwnicy ani trzaśnięcia, gdy zamykał szafkę na broń.
Ani Alvy skrobiącej łyżką o dno talerza z płatkami.
Całą swoją uwagę skierowała na drogę.
W ostatnich dniach widziała kilka razy, jak przejeżdżał samochodem. Myśląc o tym, poczuła gęsią skórkę na plecach i udach, i owinęła się mocniej szlafrokiem. Patrzył w stronę domu, ale nie zwolnił, nie pomachał jej ręką – dokładnie tak, jak uzgodnili. Poczuła przepływające przez nią ciepło, gdy pomyślała o przyczepie kempingowej przy domku rybackim, tylko o kilkaset metrów stąd.
We wsi było jeszcze ciemno i samochody nie zaczęły zjeżdżać na miejsce zbiórki.
Bodil sądziła, że pomysł Alvy, by wziąć z ojcem udział w polowaniu, ulotni się, gdy zadzwoni budzik, ale teraz siedziała przy stole w łagodnym blasku lampy na oknie i jadła kanapkę. Na długie rzęsy nałożyła maskarę, a kredka do oczu unosiła je lekko w górę w kącikach. Pryszcze na podbródku pod grubą warstwą pudru wyglądały jak niewielkie bezbarwne wypukłości.
Wlała machinalnie gorącą czekoladę do termosu, tego czerwonego, obtłuczonego, który towarzyszył jej od czasów przedszkolnych, i zakręciła go.
– Może coś źle zrozumiałaś, ale to nie będzie zabawa – rzekł Pär, kiedy wrócił z piwnicy ze sztucerem w jednej ręce i butami w drugiej.
Alva oderwała wzrok od komórki leżącej koło niej na stole, dotykając jej tylko od niechcenia palcem wskazującym, ale nie odpowiedziała. Zdradziły ją zaczerwienione uszy.
Pär spojrzał na żonę, szukając rodzicielskiego porozumienia, lecz ona pochyliła się nad plecakami, wciąż przesiąkniętymi zapachem dymu z ogniska, mchu i starych kanapek z serem, chroniąc się w gorączce pakowania.
Że też on zawsze musi się jej czepiać i krytykować. Miał dziwną potrzebę, by wszystko komentować.
– Mam nadzieję, że coś dzisiaj ustrzelicie – powiedziała. W jej głosie zabrzmiał przesadny entuzjazm.
Po dwóch dniach polowania jedynym łupem była łosza i dwa byki. Jeżeli dalej pójdzie w
tym tempie, będą musieli polować aż do pierwszego śniegu, by odstrzelić przewidzianą liczbę. Wcześniej naprawdę by się tym przejęła. Teraz była tylko zdziwiona, że udało jej się zdobyć na taki serdeczny ton.
– No tak – odrzekł Pär. – Ale może lepiej nie robić sobie wielkich nadziei. Kiedy wilk weźmie swoje, dla nas nie zostaje dużo.
Bodil zapięła plecaki i wymamrotała cicho: „Tak, tak, oczywiście”.
Kątem oka zobaczyła, jak Alva zbiera talerz i filiżankę i przeczesuje palcami jasną grzywkę. Na dworze wciąż panował spokój. Niemal słychać było tę ciszę.
– Komórkę możesz zostawić w domu – rzucił Pär. – I tak nie będziesz mieć zasięgu w lesie.
Alva wstawiła naczynia do zmywarki i jeszcze raz przygładziła grzywkę. Trudno było zgadnąć, o czym myśli.
Pär stał nieruchomo przed termometrem przy kuchennym oknie. Nie wyglądał na szczęśliwego.
– Co się dzieje? – zapytała Bodil, kiedy Alva wyszła z kuchni.
Nadal obserwował termometr za oknem. Od kilku miesięcy słyszała, jak przewraca się w łóżku w nocy i wzdycha wieczorami przed telewizorem, myśląc, że ona tego nie słyszy.
– Jestem tylko trochę zmęczony – powiedział w końcu.
Jasne. Bądź sobie prawdziwym twardzielem. Nie mam już siły tym się przejmować.
Straciła rachubę, ile razy próbowała go skłonić do opowiedzenia, co go tak niepokoi.
Odgłos dobiegający z drogi sprawił, że schyliła się nad stołem i wyjrzała. Kiedy zobaczyła przejeżdżające srebrne santa fe, jej ciało przebiegł dreszcz.
– Co się stało? – zapytał Pär.
Bodil odwróciła twarz. Skłonność do czerwienienia się Alva odziedziczyła po niej.
– Co się stało? – powtórzyła tonem ostrzejszym, niż zamierzała. – Od dawna jesteś taki zmęczony. Jeśli to się wkrótce nie zmieni, będziesz musiał iść do lekarza, zrobić badania.
– Ty wiesz najlepiej, co myślę o lekarzach.
No tak. Że musi być jakiś bardzo widoczny powód, by do nich iść: rana, złamana noga.
Inaczej odeślą cię do domu z opakowaniem alvedonu. Tak, wiedziała o tym.
Bodil oparła się o zlew i niecierpliwym ruchem poprawiła pasek od szlafroka. Rumieniec wreszcie znikł z jej twarzy.
– Chrzań to – powiedziała. – Chrzań lekarzy, snuj się dalej po domu i narzekaj.
Pär zacisnął zęby, wziął sztucer i buty i wyszedł do przedpokoju. Mięśnie szczęk pracowały.
Bodil szła za nim w milczeniu z plecakami. Nie miała mu już nic do powiedzenia.
Alva czekała, ubrana w czarną kurtkę Fjällräven, dżinsy i kalosze. Cyklistówka z logo New York Yankees była odpowiedzią na polecenie Pära, by włożyła na głowę coś czerwonego. Czapka zimowa nie wchodziła w rachubę.
– Dobrze się ubrałaś, mała, żeby nie zmarznąć? – zatroszczyła się Bodil. – Legginsy i skarpetki?
Alva podniosła wzrok znad komórki i kiwnęła głową.
– Tak.
Nie potrafiła ukryć pod obojętnym wyrazem twarzy, jak bardzo chciałaby już wyjść.
Poprawiła czapkę i znów przygładziła włosy, by równo opadały na ramiona.
– Tak jak mówiłem, komórkę możesz zostawić w domu – powtórzył Pär i wyjął z kieszeni lampę błyskową.
– Ale ja chcę robić zdjęcia. Przy tym zasięg nie ma znaczenia.
– Dobrze, rób, jak chcesz – poddał się Pär. – Ale nie miej do nikogo pretensji, jeśli zgubisz ją w lesie.
Czemu miałaby to zrobić?, pomyślała Bodil. Ona nigdy niczego nie gubi, a zwłaszcza telefonu.
– No, to jedziemy – zarządził Pär.
– Powodzenia. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Pär otworzył drzwi i rzucił jej szybkie spojrzenie. Potem wyszli.
Cztery stopnie mrozu. Niech to diabli. Petra Wilander otworzyła bagażnik swojego subaru i pozwoliła Royowi wskoczyć do środka. Postawiła plecak na tylnym siedzeniu i odszukała skrobaczkę do lodu, która leżała od wiosny w schowku na drzwiach od strony kierowcy.
Czuła się nieco ociężała i sztywna po dwóch długich dniach w lesie, ale wiedziała, że będzie lepiej, kiedy wejdzie w rytm.
Przynajmniej lód trochę puścił. Białe płatki leciały na wszystkie strony.
Petra nigdy nie miała problemów z porannym wstawaniem w czasie polowania na łosie. Myśl o dniu spędzonym w lesie, z dala od wszystkich obowiązków, sprawiała, że rano nie czuła się taka senna jak w zwykłe dni.
W tym roku było jednak inaczej. Odkąd została szefową policji, straciła swój bezpieczny azyl.
Strzepnęła resztki śniegu ze skrobaczki, nim odłożyła ją do schowka, i usiadła za kierownicą.
Była jeszcze ciemna noc, gdy wyjeżdżała tyłem z garażu. Lasse siedział w piżamie przy kuchennym stole.
Jadąc Dalavägen usłyszała, jak Roy układa się wygodnie z tyłu. Przez te wszystkie lata nauczył się, że podróż na północ zajmuje trochę czasu.
Hagfors spało jeszcze, kiedy omijała spowalniacze przed komisariatem. W pokoju Folkego paliło się światło, jego okno wyglądało w ciemności jak ciepły, żółty prostokąt. W ciągu sklepów przy Köpmangatan było pusto, nie licząc nowo otwartej kafejki. Żaluzje zasłaniały oba okna wystawowe w zlikwidowanym sklepie z ubraniami. Do okna salonu fryzjerskiego przyklejony był od wewnątrz duży kawał tektury z napisem „Do wynajęcia”.
Fasada szkoły Asplund zaczynała się łuszczyć, a rynny odchodziły miejscami od ścian. Gmina na próżno starała się sprzedać stary budynek gimnazjalny. Obraz nędzy i rozpaczy, pomyślała Petra. Kto by chciał coś takiego?
W samochodzie zaczynało się wreszcie robić ciepło. Petra zdjęła rękawice i włączyła radio. Po chwili zobaczyła Hagfors znikające w tylnym lusterku. Niedługo zostanie tylko las i lśniący czarny asfalt. Na poboczu szosy migotała cienka warstewka szronu.
Kiedy zaczęły się lokalne wiadomości, podkręciła głośność.
„Policja nie zdradza wiele na temat śledztwa w sprawie zabitej przez kłusowników wilczycy, którą znaleziono w weekend na południe od jeziora Nain, a jednocześnie apeluje do społeczności o pomoc. Christer Berglund, pełniący obowiązki szefa policji w Hagfors, prosi wszystkich, którzy w połowie zeszłego tygodnia przebywali w okolicy Narsdammen i Majanpäsmossen i zauważyli coś niepokojącego, o zgłoszenie się na komisariat…”
Zawsze można mieć nadzieję. Pytanie, czy ktoś się odważy.
W sobotę policja otrzymała z anonimowego adresu hotmail informację o martwym wilku ukrytym pół kilometra na zachód od Narsdammen. Christer i Folke pojechali tam i znaleźli go niemal od razu. Wyglądało na to, że został zastrzelony z bliskiej odległości kilka dni wcześniej.
„W północnym Värmlandzie zapowiada się słoneczne przedpołudnie z temperaturą około trzech stopni poniżej zera. Po południu zachmurzenie. Możliwe opady deszczu z dodatkiem śniegu”.
Kiedy Petra skręciła na miejsce zbiórki, niebo różowiło się po drugiej stronie jeziora. Na placu przed budynkiem ciemne sylwetki poruszały się jak cienie w blasku ogniska.
Roy wstał, ledwo wyłączyła silnik. Dreptał teraz w miejscu i niecierpliwie skomlał.
– Już niedługo – uspokoiła go. – Odpocznij jeszcze trochę.
Zimno kąsało ją w nos, prawie żartobliwie, kiedy wysiadła na zmarzniętą ścieżkę.
Zostawiła plecak na tylnym siedzeniu, wzięła tylko rękawiczki i zamknęła drzwi.
Jan-Åke Qvist i Oliver Långström stali za toyotą Olivera i rozmawiali. Jan-Åke gestykulował żywiołowo, a Oliver wyjmował coś z bagażnika. Kiedy Petra podeszła, rozmowa ucichła.
– Dzień dobry – przywitała się.
– Cześć, cześć – odpowiedział Oliver i zatrzasnął bagażnik. Jan-Åke tylko krótko skinął głową.
Prawie wszyscy uczestnicy polowania zebrali się przy ognisku w małych grupkach. Widziała ich skulone ramiona i białe obłoczki oddechów. Janet Antonsson siedziała z szeroko rozstawionymi nogami razem z Klasem Sannerem i Peo Hanssonem. Ernst Losjö miał na sobie płaszcz i kapelusz z opaską odblaskową.
Petra się zdziwiła, kiedy zapytał o miejsce w grupie. Pierwszego dnia przywitał się z nią jak z dawną znajomą, ale potem trzymał się na uboczu. Prawdopodobnie obudziła wspomnienia, do których nie chciał wracać. Ona też nie zapomni tamtych dni po Nowym Roku, kiedy zaginęła jego córka.
Teraz stał i gawędził z drugim nowym w zespole. Henrik? Åhman? Czy tak się nazywał?
Przybył z południa i mieszkał w przyczepie kempingowej stojącej koło domku rybackiego.
Przez okno przybudówki zobaczyła Waldemara Hallinga, pochylonego nad papierami razem z Fransem Mogårdem, który miał go zastąpić w funkcji prowadzącego. Petra myślała, że Waldemar zrezygnuje z prowadzenia polowań po wypadku, ale on się nie poddawał.
Zapięła pod szyję zamek błyskawiczny swetra, wciskając podbródek w ciepłą wełnę.
Brat Klasa, Pär Sanner, wysiadł z samochodu. Towarzyszyła mu córka. Spod czerwonej czapki z daszkiem wystawały długie jasne włosy. Alva. Jeśli Petra dobrze pamiętała, była parę razy na ich spotkaniach jako mała dziewczynka.
Pär wyglądał na skrępowanego obecnością córki, jakby nie całkiem wiedział, jak ma się zachować. Stanęli nieco z boku i Petra do nich podeszła.
– Więc dzisiaj będziesz z tatą w lesie? – zapytała. Alva kiwnęła głową, przestępując z nogi na nogę.
– Podejdź trochę bliżej ogniska, jeśli ci zimno – zaproponował Pär.
Ona jednak wolała zostać przy nim. Wcisnęła głowę w podniesione ramiona, kiedy przyczłapał do nich Peo Hansson w watowanych nausznikach powiewających koło twarzy.
– Oho, ale mamy dziś miłego gościa.
Alva uśmiechnęła się, próbując ukryć wstrząsający nią dreszcz zimna.
– Cieszę się, że jesteś z nami tutaj – ciągnął Peo. – Muszę ci jednak coś powiedzieć: jeśli zobaczysz, że ktoś strzela do łosia, trzymaj się z daleka.
Zrobił ruch głową w stronę Pära i mrugnął okiem, mając pewnie na myśli spudłowany strzał do byka w poniedziałek.
Pär, który sam uwielbiał mówić o niepowodzeniach innych, nie zmienił wyrazu twarzy. Petra słyszała przynajmniej dziesięć razy historię o nagance, która przeszła kilkanaście kilometrów w niewłaściwym kierunku, wchodząc w cudzy rewir. Tyle samo tę o Holendrze, który wpadł do jeziorka Rommamäck i wstał, mając w kapeluszu pełno wodorostów. Teraz jednak Pär się nie odgryzł.
Na chwilę zapadła cisza. Alva włożyła ręce do kieszeni kurtki, nie przestając dreptać w miejscu.
– Czy słyszałaś opowieść o zaczarowanym łosiu? – zapytał Peo. Alva pokręciła głową.
Pär szukał spojrzenia Petry. Znów zaczyna swoje, mówiły jego oczy. To męczące. Ale nie będziemy mu przeszkadzać.
– No to teraz usłyszysz. Był chłodny świt, zupełnie jak dzisiaj. Mgła leżała nad oszronionym trzęsawiskiem na początku południowej części Stumilowego Lasu.
Peo pochylił się i z przebiegłym wyrazem twarzy zaczął opowiadać o młodym myśliwym, który wybrał się na polowanie.
– Przechwalał się swoją piękną bronią i powszechnie znaną zręcznością. Opowiadał, że umie trafić łosia w ucho z odległości pół kilometra. Jego narzeczona spojrzała na niego surowym wzrokiem i powiedziała, że tego dnia nie wolno mu zastrzelić żadnego łosia. Ze względu na nią.
– Jeśli mnie kochasz – rzekła, obracając na palcu pierścionek, który dostała od niego poprzedniego wieczoru – jeśli mnie kochasz, musisz obiecać, że zrobisz tak, jak powiedziałam.
Myśliwy niecierpliwie kiwnął głową i ruszył w drogę. Dzień okazał się bardzo szczęśliwy dla całej drużyny. Prawie wszyscy ustrzelili przynajmniej po jednym łosiu i teraz cieszyli się i śmiali. W drodze do domu myśliwy zobaczył nagle łosia stojącego samotnie na wzgórzu na tle zachodzącego słońca. Była to śnieżnobiała łosza, największa, jaką w życiu widział. Zdawała się niemal lśnić w mroku. Przypomniał sobie słowa narzeczonej, ale machnął na nie ręką. Tego łosia nie mógł odpuścić.
Peo przerwał na chwilę opowieść.
– Myśliwy ubił białą łoszę jednym strzałem. W tej samej chwili poczuł, jakby jego też trafiła kula prosto w serce i ogarnął go wielki żal. Kiedy koledzy znaleźli go przy martwej łoszy, w jednej ręce trzymał chustę swojej narzeczonej, a w drugiej małą złotą obrączkę.
Peo znów umilkł, przyglądając się uważnie twarzy Alvy. Potem podniósł lewą rękę, zdjął rękawiczkę i pokazał swoją ślubną obrączkę.
– A to jest właśnie ona.
Alva parsknęła śmiechem. Spod makijażu wyjrzało dziecko, którym jeszcze niedawno była.
Petra spojrzała na wierzchołki drzew. Kiedy Peo opowiadał swoją historię, niebo się przejaśniło, stało się białe jak papier.
Waldemar Halling stanął na drewnianej ławce biegnącej w kwadracie wokół ogniska, by odczytać listę obecności. Po każdym nazwisku dobiegało z grupy stłumione „jest”. Odpowiedź Alvy ledwo było słychać, kiedy jej imię zostało wyczytane na końcu.
– Dobrze – powiedział. – Teraz wiecie, kto ma wrócić z lasu pod koniec dnia.
Waldemar zszedł z ławki i skierował się w stronę flipcharta stojącego przed otwartym domkiem, zwanym przez nich ubojnią, w którym oprawiali upolowaną zwierzynę.
– Tak, jak widać, zaczynamy dzisiaj w Rensberg – powiedział, patrząc na mapę.
Stanowiska układały się na niej w literę J i Waldemar wytłumaczył, jak przewodnicy psów mają podejść z północnego zachodu, a potem skręcić na południe i, jak dobrze pójdzie, przegonić ewentualne łosie w stronę myśliwych.
– Mamy dzisiaj trzy psy. Petra przyszła z Royem, Oliver z Rambo i Jan-Åke z Lissie.
Petra zdążyła już poznać tamto miejsce. Pagórkowaty teren był jednym z najtrudniejszych rewirów łowieckich.
– Muszę jeszcze powiedzieć o dwóch rzeczach – ciągnął Waldemar. – A właściwie o trzech. Spojrzał na Alvę i rzekł:
– Na polowaniu ważne jest, by trzymać się wyznaczonego miejsca, swojego stanowiska. Nie wolno biegać po lesie, bo można zostać przez przypadek zastrzelonym.
Tak jakby o tym nie wiedziała, pomyślała Petra. Waldemar znów zwrócił się do całej grupy.
– Wieczorem po polowaniu wszyscy tu zostaną. Nie chcę słyszeć, że ktoś musi iść do domu zająć się dziećmi lub czymś innym. Wszyscy będą pomagać.
Kiedy nikt nie zaprotestował, mówił dalej:
– A kiedy strzelamy, musimy trafić prosto w serce, nigdzie indziej. Na każdym kilogramie uszkodzonego mięsa tracimy od czterdziestu do pięćdziesięciu koron, w zależności od miejsca trafienia. W ciągu roku wychodzi dużo pieniędzy.
Klas Sanner skierował wzrok gdzieś przed siebie i jeszcze głębiej wcisnął ręce w kieszenie. Zrozumiał aluzję i wiedział, że ma się czego wstydzić. Postrzelona łosza leżała i rzęziła na skraju Dodlimyren z dwiema brzydkimi ranami szyi, nim w końcu znalazł ją Roy.
– Więc celujcie dokładnie – zakończył Waldemar. W międzyczasie wyjął plik ponumerowanych kart, które zaczął tasować.
Kiedy przemieszał je kilka razy, rozłożył je jak wachlarz i kazał każdemu z myśliwych wybrać jedną
Petra zobaczyła, jak Peo bierze kartę i odwraca jednym ruchem. 208. Stanowisko przy drodze po stronie północno-wschodniej. Od dobrych paru lat nie zabito tam żadnego łosia.
– Tja – mruknął i wzruszył ramionami. – Przynajmniej nie będę musiał daleko chodzić.
Kiedy przyszła kolej na Pära, pozwolił Alvie wyciągnąć kartę. Wylosowała stanowisko na samej górze.
– 224. Zobaczymy. Nie jest najgorsze – rzekł Pär miękkim głosem.
Ostrożnie przeprowadził Alvę koło Petry i dalej przez grupę myśliwych do flipcharta i pokazał jej na mapie, gdzie będą siedzieli i jak się tam dostać, lecz Alva nie sprawiała wrażenia szczególnie zainteresowanej. Wyjęła z kieszeni kurtki komórkę i niezdarnymi ruchami zdjęła jedną rękawicę. Przez chwilę wydawało się, że upuści komórkę, lecz to rękawica upadła na ziemię. Alva zostawiła ją tam, podniosła telefon wysoko nad głowę i drżącą ręką zrobiła uczestnikom kilka zdjęć.
Czyżby zdążyła już tak zmarznąć? Jak w takim razie wytrzyma na stanowisku na cienistym stoku?
Alva sprawdzała rezultaty fotografowania na wyświetlaczu i zdawała się zupełnie nie słuchać tego, co mówi ojciec.
– Czy wszyscy wiedzą, gdzie mają być i jak tam dojść? – zapytał Waldemar, spoglądając na zegarek.
Zewsząd dały się słyszeć potakujące pomruki.
– Jest za piętnaście ósma. Zaczynamy o wpół do dziewiątej. Życzę wszystkim powodzenia. Mam nadzieję, że będzie nam dzisiaj sprzyjać szczęście. I, jak powiedziałem, celujcie dokładnie.
Kiedy Christer wyszedł z łazienki, Torun właśnie kończyła jeść. Popatrzył na nią, zatopioną w lekturze porannej gazety i obejmującą jedną dłonią kubek z kawą. Przed jej twarzą, tuż nad gazetą, dyndało pasemko włosów.
– Myślałem trochę o tej wyspie kuchennej – zaczął. – Możemy przynajmniej popatrzeć na
ceny.
– Mhm – mruknęła, nie podnosząc wzroku.
– Może to wcale nie jest takie drogie.
Christer leżał bezsennie przez parę godzin i rozważał na wszystkie strony wieczorną kłótnię.
Choć właściwie nie chciał nazywać tego kłótnią, tylko czymś w tym rodzaju.
Kobieta w banku zaakceptowała ich wyliczenia, lecz nie mogła dać im kredytu przewyższającego wartość domu. On sam nie miał wielkich oszczędności, Torun też nie.
– Jeśli zrobimy większość sami, może się uda – ciągnął.
– Mhm – powtórzyła Torun.
Nie wiedział, czego się spodziewać, lecz miał nadzieję, że ona choć trochę się ucieszy.
Przynajmniej na niego spojrzy.
– Nie uważasz, że tak będzie dobrze? – zapytał.
– Tak, oczywiście. Nareszcie podniosła wzrok.
– Ale?
– Nie, nic.
– Nie wyglądasz na zadowoloną.
– Jestem tylko trochę zmęczona.
– Mogę zapytać tatę, czy to ściana nośna. Może się pomyliłem, może nie jest, a wtedy wszystko byłoby prostsze.
Christer próbował wyobrazić sobie kuchnię w domu rodziców, wyburzoną i połączoną z salonem. Było to trudne, prawie niemożliwe, ale ufał Torun. Pytanie tylko, jak to zrobić. I ile będzie kosztowało.
– Może wystarczy wziąć piłę łańcuchową i przepiłować? – próbował zażartować, lecz nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
Gdyby tylko znów mógł zobaczyć ten błysk w oczach, jaki miała wieczorem, kiedy zaczęła opowiadać o swoim pomyśle. I dołek w policzku. Mały, wesoły księżyc.
– Zrób to – skwitowała. – Tak będzie dobrze.
Złożyła gazetę i wstawiła kubek do zlewu. Gdy wychodziła do przedpokoju, Christer wziął ją w objęcia. Trochę sztywno objęła go ramionami.
– Chyba się nie kłócimy? – zapytał.
– Nie, skąd.
– Co jest nie tak? Nie chcę, żeby było tak dziwnie między nami, kiedy jedziesz.
Torun spojrzała w sufit, jak zawsze, gdy starannie ważyła słowa. Kiedy odpowiednie ich sformułowanie było ważne. Aby nie zranić.
– Myślę tylko, że przykre jest to twoje negatywne nastawienie.
– Ależ, kochanie. Jestem tylko realistą. Remont zawsze okazuje się droższy, niż się wydawało.
Torun chciała się wyswobodzić z jego ramion, czuł to, lecz nie mógł jej wypuścić, nim jej nie wytłumaczy, co ma na myśli. Że wcale nie jest nastawiony negatywnie. I uważa oczywiście, że jej pomysły są dobre. Nie o to chodziło.
– Potrzebuję trochę czasu, by się oswoić z tą myślą. Chyba to rozumiesz? Mieszkałem tam przez całe życie. Ale to się ułoży, zobaczysz.
– Tak myślisz?
Aż drgnął, słysząc powątpiewanie w jej głosie.
– Oczywiście, że tak – powiedział z takim przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć. – Jeśli dzisiaj w pracy będzie tak spokojnie jak wczoraj, zadzwonię do taty i dowiem się, co z tą ścianą, jeszcze przed południem.
Torun pogłaskała go po piersi gestem, który wyrażał zarówno „tak, tak, będzie dobrze” jak i
„a teraz mnie przepuść, bo się spieszę”.
Christer odsunął się na bok i patrzył, jak wkłada płaszcz i poprawia szydełkowany beret, w którym wyglądała jak przeniesiona z innej epoki. Była taka ładna. Ładniejsza, niż sądził.
Kiedy była gotowa, odwróciła się i postąpiła krok w jego stronę.
– Szkoda, że będziesz nocować w Lesjöfors – powiedział.
– I tak muszę wcześnie wstać – odparła. – Ale przecież się zobaczymy w niedzielę wieczorem.
Cmoknęła go w usta. Miał wrażenie, że jej wargi też są sztywne i chłodne.
– Zadzwonię później – rzekł.
Rozpaczliwie pragnął się pozbyć przed jej wyjazdem uczucia, że coś między nimi się popsuło, ale stracił już na to nadzieję.
– Dobrze – powiedziała tylko, nim znikła za drzwiami.
Christer stal jeszcze przez dłuższą chwilę, nasłuchując cichnących na schodach kroków.
Magdalena podniosła Liv z kuchennej podłogi, gdzie leżała na brzuszku, wierzgając z niezadowoleniem, posadziła ją sobie na biodrze i wyszła do holu. Petter stał już ubrany z kluczykami w ręku.
– Nils! – zawołała, robiąc parę kroków w górę po schodach. – Kochanie, musisz już schodzić, jeśli Petter ma cię odwieźć do szkoły.
– Już idę – dobiegło z piętra.
– Czy nie możesz w końcu zabrać tej skrzynki z narzędziami? – zwróciła się do Pettera. – Stoi bez sensu na samym środku.
– Zabiorę ją po powrocie. Tak, oczywiście. Na pewno.
Liv wciąż marudziła. Ślina ściekała jej po podbródku, ale wyglądało na to, że przynajmniej nie ma już gorączki. Oby ten ząbek szybko się wyrżnął.
– Biedna malutka – powiedziała, przykładając wargi do delikatnego czółka. Nils stanął u szczytu schodów z plecakiem przerzuconym przez jedno ramię.
– I worek na wuef – przypomniała Magdalena.
– Jasne.
Znów znikł w swoim pokoju.
Czekając, zmieniła kanał w telewizji z jednego z tych dziecięcych, które Nils włączał zaraz po przebudzeniu, na poranne wiadomości. Nastawiła głośniej, by nie słyszeć nerwowego mamrotania Pettera w holu.
Zaswędziało ją u nasady włosów. Dziś musi znaleźć czas na prysznic.
– Cześć – zawołał Nils od drzwi.
– Cześć, mały.
Głos Pettera brzmiał znacznie ciszej:
– No, cześć.
Delikatnie zamknął drzwi.
W tej samej chwili marudzenie Liv przeszło w płacz. Ząbek dręczył ją prawie od tygodnia, wywoływał gorączkę w nocy i łzy w dzień. Nie chciała jeść, nie chciała się bawić, tylko być noszona i ssać własne palce. Skóra na podbródku była podrażniona od śliny. Magdalena wzięła ją do łazienki, posadziła na przewijaku i wysmarowała jej podbródek i policzki idominem. Nim biała maść się wchłonęła, Liv wyglądała przez chwilę jak mały klaun z załzawionymi oczami.
Magdalena zawsze uważała za mit przekonanie, że ojcowie nie słyszą płaczu swoich dzieci, lecz najwyraźniej się myliła. Petter miał irytującą zdolność przesypiania każdej orgii wrzasku.
– Mogłaś mnie obudzić – mówił później rano. – Wziąłbym ją, gdybym coś słyszał.
Ale wtedy było już za późno. Uważała zresztą, że woli zająć się nią sama, niż słyszeć jej płacz w drugim pokoju. Wiedziała zatem, że może mieć pretensje tylko do siebie.
Wyszła z Liv do kuchni i nalała sobie filiżankę kawy. Próbowała bez większego przekonania zabawić małą drewnianą łyżką na podłodze, a sama przeglądała w tym czasie
„Värmlandsbladet”, lecz po niespełna minucie Liv zaczęła krzyczeć tak głośno, że znów musiała ją wziąć na kolana.
– Wyjdziemy na chwilę – zdecydowała, dopijając kawę. – Będzie świetnie, prawda? Wyjrzała przez okno. Nagie gałęzie żywopłotu były pokryte szronem.
W tygodniu polowania na łosie w zeszłym roku zrobiła reportaż o uczniach, którym pozwolono wziąć w nim udział w ramach dnia zajęć na świeżym powietrzu. Szczerze mówiąc, nie było zbyt wielu chętnych. Opcja druga – wyjazd do Torsby na kebab – przyciągnęła ich znacznie bardziej. Spędziła jednak wspaniały dzień i wracając górską drogą, z Johnnym Cashem w stereo i Klarälven wijącą się w dolinie jak błękitny wąż, po raz pierwszy od miesięcy czuła głęboką wewnętrzną wiarę. Będzie dobrze. Małe życie w jej brzuchu zostanie z nimi i wszystko się ułoży. Wtedy po prostu to wiedziała.
Zdawało się, że od tamtego czasu upłynęła wieczność.
Kiedy po raz ostatni sformułowała kompletną myśl? Kiedy wypowiedziała w rozmowie więcej niż trzy zdania pod rząd? Czterdzieści minut nieprzerwanego snu było jej rekordem z ostatniego tygodnia.
Zmęczenie sprawiało, że czuła się jak otulona watą, owinięta w warstwy miękkiego puchu. Nie docierało do niej nic ze świata zewnętrznego, nic jej nie obchodziło. W ostatnich dniach naprawdę zaczęła się obawiać, co może się stać, jeśli niedługo się nie wyśpi.
Pogłaskała Liv dwoma palcami po mokrym policzku, jakby przepraszając, że nie ma siły być tak szczęśliwa, jak powinna. Jaka była, w głębi duszy.
Petra jechała powoli wąską żwirówką. Po jednej stronie stał gęsty i wysoki las, po drugiej rozciągał się panoramiczny widok – najeżone świerkami grzbiety górskie, które w miarę wzrastającej odległości stawały się coraz bardziej miękkie i niebieskie, aż na końcu pochłaniał je horyzont.
Otworzyła drzwi najciszej, jak umiała, i zamknęła niemal równie bezgłośnie, przyciskając rękę do szyby, by uniknąć trzaśnięcia. Potem postała przez chwilę. Niebo było zupełnie bezchmurne, a przed południem miało przybrać piękny ciemnoniebieski odcień, typowy dla jesieni.
Odetchnęła głęboko, napełniając płuca powietrzem. Nic tak jej nie uspokajało jak kontakt z naturą.
Mam nadzieję, że szybko znajdziemy jakiś dom, pomyślała, wkładając radio do kieszonki na piersi i słuchawkę do ucha.
Od roku szukała z Lassem domu na wsi w okolicach Hagfors. Początkowo z umiarkowanym zaangażowaniem, lecz kiedy przyszedł sezon na grzyby, zaczęły dojrzewać jagody i poczerwieniały borówki, tęsknota za samotnym domem w lesie zaczęła jej sprawiać niemal fizyczny ból.
Wzięła sztucer z podłogi przed tylnym siedzeniem, zaciągnęła zamek błyskawiczny w futerale i przewiesiła broń przez ramię.
Roy zaskomlał, gdy uchyliła bagażnik, próbował się przecisnąć przez szczelinę, lecz Petra mocno trzymała obrożę i szybko przypięła smycz, nim otworzyła klapę na całą szerokość i pozwoliła mu wyskoczyć na ziemię.
Wprawnym ruchem umocowała GPS przy obroży i włożyła psu przez głowę kamizelkę odblaskową.
Roy zaszczekał, słysząc dobiegający z lasu trzask, i szarpnął smycz. Cofnął się jednak i przywarł do jej nóg.
Czy to był wilk? Petra zamknęła bagażnik, nie odrywając wzroku od lasu. A może niedźwiedź? Poczuła naglę jakąś obecność. Coś ją obserwowało.
– Obiecuję, że będę strzelać, jeśli coś się stanie – szepnęła do psa. Jakby mógł zrozumieć jej słowa.
Roy spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami. Było oczywiste, że rozumie.
– Naprawdę – dodała, teraz w równej mierze do lasu i trzasków między drzewami jak do Roya.
Spojrzała na zegarek. Dwie minuty po wpół do dziewiątej. Czas zaczynać.
Zapach środków czyszczących unosił się w komisariacie, kiedy Christer przyszedł do pracy.
Na końcu korytarza lśniła jeszcze mokra podłoga.
– Musisz wstawić nową kawę – przywitał go asystent kryminalny Folke Natt och Dag, kiedy Christer zajrzał do jego pokoju. – Ta stoi już trochę.
– Okej. Ćwiczyłeś?
Folke wyglądał, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica.
– Tak – przyznał. – Zrobiłem dziś rano małą rundkę. Ostatnio trochę się leniłem, ale teraz to się zmieni.
– Jakbyś tego potrzebował.
Christer nie spotkał dotąd kogoś, kto byłby tak dobrze zbudowany jak Folke i tak mało zainteresowany demonstrowaniem swoich atutów. Był jak byczek Fernando. Czuł się najlepiej przy swoim komputerze.
Folke spojrzał na niego zmrużonymi oczami.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak. Jasne. Wszystko w porządku. Dobra, wstawię tę kawę.
Christer wyszedł do pokoju socjalnego i wypłukał czarny osad zalegający na dnie ekspresu. Zastanawiał się czasami, ile Folke właściwie przesypia godzin w nocy. Jeśli w ogóle śpi.
Miał wrażenie, że pracuje na okrągło. Pod tym względem on i Jens dobrze do siebie pasowali.
Christer oswoił się już z tą myślą, choć w niektórych sytuacjach miał wątpliwości, czy moralne jest, by policjant mieszkał razem z fotoreporterem. Ale to nie był jego problem. Nie on był szefem Folkego.
Włączył ekspres. Ranek spędzony z Torun wciąż tkwił w nim jak zadra. Powinien w końcu zadzwonić do Bengta i zapytać o tę ścianę, ale coś go powstrzymywało. Coś, czego nie chciał dotykać.
Myśl o przejęciu domu zaczęła w nim kiełkować tamtego wieczoru, kiedy Gunvor i Bengt oznajmili, że postanowili go sprzedać. Chociaż Christer rozumiał, że tak musiało się stać, że nie ma innego wyjścia, przyjął to z większym trudem, niż on i Torun się spodziewali. Dzieciństwo się skończyło. Na zawsze.
Ale to był pomysł Torun. Mówiła, że podoba się jej ten dom, tak ładnie położony nad jeziorem.
Teraz miał wrażenie, że tylko to się jej podobało.
Nie, powinienem zadzwonić, pomyślał. Zamiast tego pozostał jednak na miejscu, słuchając kojącego pyrkania ekspresu.
Petra mocno trzymała smycz, przechodząc z Royem przez rów. Pośliznęła się kilka razy, próbując przedostać się na drugą stronę przez oszronioną drogę. Musiała trzymać psa jedną ręką.
Suche gałęzie świerków kłuły ją i szarpały ubranie, kiedy przedzierała się między drzewami, więc drugą ręką osłaniała twarz. Po jakichś dwudziestu metrach las wokół nich się otworzył. Drzewa stały się rzadsze, a gęsty mech porastał zakopane w ziemi kamienie i pniaki.
Buty z goretexu klapały i kląskały, kiedy szła. Przez cały czas omiatała spojrzeniem wykroty i krzaki, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje.
Coś sobie wmawiam, pomyślała, odpinając smycz Roya.
– No – szepnęła. – Szukaj łosia.
On jednak, zamiast ruszyć z nosem przy ziemi, jak to miał w zwyczaju, zwrócił głowę w jej stronę. Naprawdę?
– No, ruszaj.
Roy pomknął przez kępy traw.
Petra poprawiła pasek sztucera i poszła za nim. Wilgotny, miękki mech lśnił w nasłonecznionych miejscach jasną zielenią. W cieniu leżał jeszcze szklisty biały szron. Szybko zrobiło jej się ciepło.
– Peo do Femkego – rozległ się szept w radiu. – Łosza idzie w twoją stronę.
– Dziękuję, zrozumiałem.
Nasłuchując dalszego ciągu, Petra wyszła na wyrąb porośnięty ostrą żółtą trawą. Trudno było coś dostrzec pod jej kępami, więc potknęła się parę razy o resztki pni pozostałych po wycince. Kiedy weszła na wzniesienie, zobaczyła po drugiej stronie podskakujący ogon Roya. Biegał tam i z powrotem, wyglądało na to, że dobrze pracuje, ale był cicho. Nie wydał z siebie nawet jednego szczeknięcia.
Ciszę przerwał nagle strzał, który odbił się echem wśród gór i stopniowo ucichł. Petra przystanęła, nasłuchując.
– Gratulacje! – usłyszała w radiu.
Dobrze znany głos Waldemara. Donośny, rzeczowy i pozbawiony sentymentów. Upłynęło kilka sekund, nim Femke odpowiedział ze swoim holenderskim akcentem:
– Łosza na stanowisku dwieście piećdziesiąt pięć.
– Trafiłeś ją – stwierdził Peo. – To dobrze.
Petra zbiegła w dół do lasu lżejszym krokiem. Na GPS zobaczyła Roya po stronie południowej, w odległości czterystu metrów, która szybko wzrosła do pięciuset. Wreszcie odnalazł rytm.
Poprawiła parę razy czapkę. Gruby materiał przywierał do spoconego czoła, lecz specjalnie jej to nie przeszkadzało.
Strzał Femkego i ożywione głosy w radiu odpędziły niemiłe uczucie. Wreszcie złapała rytm i oddech – stan, który tak lubiła. Tylko ona i las. Nic więcej.
Łosza na sam początek dnia to był bardzo dobry znak. Może dopisze im teraz szczęście. W zeszłym roku musieli polować w każdy weekend do końca listopada, by uzyskać planowany wynik, i do tego czasu polowanie zupełnie straciło swój urok.
Petra szła przez blisko kwadrans, nie słysząc szczekania – ani Roya, ani innego psa. Radio też milczało. Słyszała tylko szelest krzewinek jagód muskających nogawki jej spodni.
Kiedy rozległ się drugi strzał tego dnia, znów przystanęła. Tym razem zdawał się dobiegać od strony zachodniej, z niewielkiej odległości.
Waldemar powtórzył swoje gratulacje równie szybko jak zwykle. Petra podjęła marsz, czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił. Ponownie usłyszała głos Waldemara:
– Kto strzelał? Bez odpowiedzi.
A to co miało znaczyć? Ktoś nie usłyszał pytania?
Ponieważ znajdowała się bliżej myśliwych na zachodniej flance niż Waldemar, wyjęła z kieszeni radio i powtórzyła pytanie:
– Kto strzelał?
Zerwał się wiatr i korony świerków zaczęły się kołysać i szumieć. Z daleka brzmiało to jak
szum autostrady. Petra wciąż trzymała radio blisko ust, czekając, aż ktoś się odezwie.
Kiedy tak się nie stało, próbowała sobie przypomnieć, komu przydzielono stanowiska po tej stronie.
– Petra wzywa Pära – spróbowała.
Wiedziała przynajmniej tyle, że Pär i Alva powinni być gdzieś w pobliżu.
– Petra wzywa Pära. Żadnej reakcji.
– Czy ktoś po zachodniej stronie wie, skąd padł strzał? W końcu usłyszała głos Janet Antonsson:
– Wydaje mi się, że gdzieś tutaj blisko.
Miała nadzieję, że strzelał Pär, by dostarczyć córce trochę emocji.
– Okej – odpowiedziała, czekając, aż jeszcze ktoś się odezwie, lecz w eterze znów zapadła cisza.
Tak, to na pewno się wyjaśni. Byle tylko nikogo przypadkiem nie postrzelili.
Petra spojrzała jeszcze raz na GPS Roya, brnąc dalej wśród jagód. Teraz znajdował się tylko dwieście metrów od niej.
Po dziesięciu minutach stromego podejścia weszła na zupełnie nowy wyrąb. Nie było go tu w zeszłym roku. Patrzyła ze zdziwieniem na szare bloki skalne i martwe pnie drzew, leżące w nieładzie jak gigantyczne bierki. W wypełnionych wodą koleinach pozostawionych przez maszyny leśne lśniła cienka warstwa lodu.
Radio wciąż milczało.
Kiedy weszła na górę, dostrzegła Roya tuż przy stanowisku 223. Wzięła lornetkę i zobaczyła Klasa Sannera siedzącego ze sztucerem opartym o drewnianą podpórkę. W pobliżu nie było widać martwego łosia.
Znów wyjęła radio z kieszeni.
– Petra do Klasa.
Zobaczyła przez lornetkę, jak Klas sięga po radio.
– Tak, jestem.
– Stoję na samej górze. Widzisz mnie?
Klas odwrócił głowę i pomachał ręką w jej stronę.
– Tak, widzę. Mam tutaj Roya. Wziąć go na smycz?
– Nie, niech jeszcze trochę popracuje, jeśli nie jest zbyt zmęczony.
– Okej. Teraz biegnie do ciebie.
Petra zobaczyła Roya truchtającego w stronę wyrębu.
– To nie ty strzelałeś?
– Nie – odparł krótko. – Nie ja.
Petra zakończyła rozmowę z dziwnym uczuciem. Chybiony strzał to przecież nie koniec świata. Komu to się nie zdarzyło? Nawet jeśli jedni mieli większego pecha niż inni.
Magdalena szła Storgatan, pchając przed sobą wózek. Miała wrażenie, że cały chodnik się przechyla, a ona traci kontrolę nad nogami. Wspaniale było jednak wyjść na słońce i z każdym oddechem czuła się coraz bardziej sobą.
Liv patrzyła na nią wielkimi oczami, gryząc w desperacji rękawiczkę, która była już mokra od śliny.
– Tak mi ciebie żal – powiedziała Magdalena. – Niedługo wyjdzie nowy ząbek i będzie lepiej, zobaczysz.
Dopadły ją wyrzuty sumienia po porannym wybuchu, więc kiedy doszła do dworca autobusowego, wyjęła komórkę z torebki wiszącej na rączce wózka i zadzwoniła do Petera.
– Przepraszam… – zaczęła, kiedy odebrał.
– Nie szkodzi.
– Oczywiście, że szkodzi. Trzeba myśleć, co się mówi. Ale jestem taka zmęczona. Czuła w uszach szum, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy miała się rozpłakać.
– Wiem, kochanie – odrzekł Petter. – Wiem.
Powiedz, że wrócisz dziś do domu wcześniej, powiedz, że zajmiesz się dzieckiem przez cały wieczór, żebym mogła spać. Pomóż mi.
Petter jednak milczał.
– Jak myślisz, kiedy wrócisz do domu? – zapytała, czując, że szum w uszach się nasila.
– Trudno powiedzieć. Musimy skończyć tę wiatę samochodową, zanim spadnie śnieg.
Będzie nadal zimno, więc musimy się spieszyć.
– Proszę…
Dławiło ją w gardle tak, że z trudem mogła mówić.
– Robię, co mogę – odparł Petter. – Przecież wiesz.
Możliwe, ale w tej chwili to za mało. Rozumiesz?
Magdalena pociągnęła nosem, próbując stłumić płacz. Wstydziła się takiej utraty panowania nad sobą – jakby na powrót stała się dzieckiem. Dzieckiem, które przez cały czas potrzebuje pomocy i wsparcia. Chodzi po mieście i beczy.
– Magda? Słyszysz mnie?
– Jestem taka zmęczona – załkała. – Nigdy nie byłam taka zmęczona.
Starszy mężczyzna z wydatnym brzuchem i shih tzu na smyczy automatycznej przyjrzał się jej, kiedy go mijała. Odwróciła głowę, lecz wiedziała, że to i tak nic nie da.
– Zaczynam się o ciebie martwić – rzekł Petter.
– Ja też.
Wyrzuty sumienia minęły, teraz czuła tylko złość.
– Mówię poważnie. Słyszy się przecież o depresji poporodowej. Nie myślałaś, że możesz mieć coś takiego?
Magdalena tak mocno chwyciła rączkę wózka, że poczuła kwas mlekowy aż w ramieniu.
– Miałaś przecież kiedyś problem z depresją – ciągnął. – Dlatego możesz być bardziej
podatna po urodzeniu dziecka i…
Naprawdę dobrze się przygotował. Jak długo już patrzył na nią jak na wariatkę?
– Ja. Jestem. Zmęczona! – wrzasnęła. – Zrozum to wreszcie! Znam, do cholery, różnicę między zmęczeniem i depresją. Chcę żyć, kocham Liv, ale muszę SPAĆ! Ale buduj tę swoją pieprzoną wiatę.
Rozłączyła rozmowę bez pożegnania, choć wiedziała, że on tego nienawidzi, i wrzuciła komórkę do torebki.
Idiota!
Zwiększyła tempo, szła teraz tak szybko, że zaczęły ją boleć nogi. Dopiero gdy weszła na most, zauważyła, że Liv usnęła z rękawiczką w buzi.
To minie, pomyślała. Przynajmniej tak mówią położne i eksperci. To tylko taka faza.
Lokalna redakcja była pusta i ciemna. Informacja na drzwiach odsyłała z ogłoszeniami do biura w Karlstad, a jeśli ktoś chciał przekazać redakcji jakąś wiadomość, mógł zadzwonić na podany numer.
Magdalena przekręciła klucz i mocowała się przez chwilę z ciężko działającym zamkiem. Otworzyła drzwi plecami i weszła, ciągnąc za sobą wózek. W środku unosił się kwaśny zapach. Kwaśny i stęchły.
Na początku roku redakcja lokalna została przeniesiona do mniejszego lokalu przy tej samej ulicy, tym razem bez recepcji i miejsc do siedzenia dla gości. Zostało tylko biurko i mikroskopijny pokoik socjalny z mikrofalówką, ekspresem do kawy i małą lodówką. Zmywać trzeba było w umywalce w toalecie.
Magdalena pracowała tutaj tylko parę miesięcy przed urodzeniem Liv i nie zdążyła się przyzwyczaić ani do nowego lokalu, ani do samotności. Bez recepcjonistki redakcja wydawała się pusta. Często myślała o Barbro Holmgren. Zastanawiała się, co się z nią teraz dzieje.
Podniosła parę listów, leżących na podłodze mimo kartki z informacją na drzwiach. Potem pochyliła się nad Liv, która spała głęboko w wózku, zdjęła jej czapkę i rozpięła zamek błyskawiczny w kombinezonie.
Depresja poporodowa. Jakim trzeba być durniem?
Na biurku przy klawiaturze stał kubek wypełniony do połowy zimną kawą. Na jej powierzchni unosiły się wysepki pleśni. Magdalena wylała zawartość do toalety i porządnie umyła kubek.
Na pewno Björn, pomyślała, szorując ścianki szczotką do zmywania, by pozbyć się czarnej obwódki. Irma nigdy by tego tak nie zostawiła. Nowy reporter z Torsby był energicznym dwudziestopięciolatkiem, wesołym i dowcipnym, lecz obdarzonym mizernym poczuciem porządku. Magdalena przejechała jeszcze parę razy szczotką, nim wróciła do biurka i usiadła.
Za oknem ustawiała się kolejka do bankomatu. W środku pola widzenia miała kobietę w sportowej kurtce, z włosami związanymi w koński ogon. W ręku trzymała portfel, a samochód zostawiła na jałowym biegu.
Magdalena przeciągnęła palcem wskazującym po biurku, zostawiając ślad w cienkiej warstwie kurzu.
Księga z dokumentami rady gminy z połowy września leżała na samym wierzchu małego
stosu obok komputera. Magdalena rozpoznała rozstrzelone pismo Björna. Poza tym biurko wyglądało prawie tak samo jak wtedy, gdy zostawiła je w marcu. Parę skoroszytów, kilka starych gazet, zielone jabłko z gipsu, które Nils zrobił w świetlicy.
Kiedy poszła na urlop macierzyński, kierownictwo gazety postanowiło nie zatrudniać nikogo na zastępstwo, tylko w razie potrzeby zwrócić się do kolegów z sąsiednich gmin. Przeważnie wracali do swoich redakcji i tam pisali artykuły, lecz w przypadku dużego pośpiechu używali sporadycznie jej komputera.
Wyciągnęła rękę po jabłko, które też zdążyło się zakurzyć, i znów oparła się wygodnie na krześle. Po kilku sekundach zasnęła.
Kiedy Petra wróciła pod ubojnię, przy ognisku było sporo ludzi. Największą lukę znalazła między Janet i Janem-Åke. Przeszła przez ławkę, trzymając plecak w jednej ręce, i usiadła. Nogi bolały ją ze zmęczenia, szczególnie uda. Do butów przyczepiły się pożółkłe liście brzozy.
– Czy już wiemy, kto strzelał? – zapytała, otwierając plecak.
– Nie – odparła Janet. – Ale, jak mówiłam, wydawało mi się, że strzał dobiegł od naszej strony.
– Dziwne.
– Tak, na pewno.
Petra wyjęła termos i napełniła kubek wyjątkowo mocną kawą. Pierwsze łyki paliły ją w gardle.
– Czy Pär i Alva już wrócili? – zapytała, rozglądając się dookoła.
– Nie, z tego, co wiem.
– To zaczekajmy.
Petra zanurzyła się w spokojny gwar głosów, zapatrzyła w ogień.
Henrik Åhman siedział w kucki przy samym ognisku, z żeliwną patelnią, na której skwierczały kotlety. Przewrócił je parę razy i polał sosem z plastikowej butelki.
Petra wypiła jeszcze parę łyków kawy, po czym ścisnęła kubek kolanami i wyszperała opakowanie kiełbasek i patyk. Musi wystarczyć.
Dołączali do nich kolejni myśliwi. Ci, dla których nie starczyło miejsca na ławkach, siadali dookoła na plecakach.
Od czasu do czasu obracała patyk i wypijała parę łyków kawy, nie przestając myśleć o strzale.
– Cztery lata więzienia za zabicie wilka – dobiegł ją czyjś głos i odwróciła głowę. Jan-Åke napotkał jej spojrzenie i nie odwrócił wzroku.
– Czy ty też uważasz, że to trochę dziwne, Petra? Cztery lata. Więcej, niż można dostać za pobicie.
Petra obróciła kiełbaskę, która była już prawie gotowa.
– Nawet szefowie policji mają chyba swoje prywatne zdanie – rzucił Oliver Långström z ławki obok.
– Oczywiście. Ale wolałabym teraz o tym nie dyskutować. Rozmowy dookoła ucichły. Wszystkie oczy zwróciły się Petrę.
– I tak musimy robić swoje, prawda? – rzekła. – Niezależnie od wszystkiego.
– Oczywiście – zgodził się Oliver i zamrugał w gryzącym dymie z ogniska. – Ale przecież nic ci nie ubędzie, jeśli będziesz szczera.
Petra wiele razy była wciągana w takie dyskusje. Jako niedawno przybyła mieszkanka Göteborga nie potrafiła zrozumieć oporu przeciw wilkom, ale z biegiem czasu zaczęła, choć niechętnie, widzieć sprawę z innej perspektywy.
– Tym ze Sztokholmu łatwo jest tam siedzieć i decydować, ile ma być tutaj wilków – rzekł Jan-Åke.
Oliver, który trzymał na patyku ociekającą tłuszczem kiełbaskę, odgryzł kawałek i pokiwał głową.
– Chciałbym widzieć reakcję dyrektorów z Naturvårds-verket[1], gdyby na własne oczy zobaczyli swoje psy rozszarpywane na strzępy.
Po tym, jak jego karelczyk Odyn został zagryziony przed dwoma laty, wielu myśliwych mających psy nie odważyło się już ich wypuszczać. Mówiło się nawet o zaprzestaniu polowań z naganką. Petra nie potrafiła się jednak zmusić, by zabronić Royowi tego, co kochał najbardziej na świecie, do czego został stworzony.
Samoobrona była jednak czymś innym niż kłusownictwo.
Poczuła ulgę, widząc, że zainteresowanie grupy przeniosło się z niej na nissana navarę Waldemara Hallinga, który wjechał powoli na plac z upolowaną łoszą ma przyczepie.
– Czy nadal nikt nie wie, kto oddał drugi strzał? – zapytała.
Włożyła kiełbaskę między kawałki chleba i zaczęła szukać na dnie plecaka tubki z musztardą.
– Jaki drugi strzał? – zdziwił się Ernst Losjö. – Słyszałem tylko jeden.
Wokół ogniska rozgorzała dyskusja. Jedni słyszeli strzał, inni nie. Jedni słyszeli rozmowy przez radio, inni tylko ich fragmenty. Niektórzy zupełnie nic.
W środku rozmowy Jan-Åke zaklął obok niej.
– Co się stało? – zapytała.
Siedział z telefonem w dłoni, wpatrując się w wyświetlacz.
– Muszę już iść – oznajmił. – Mama znowu gorzej się czuje. Powiedz Hallingowi, że znikam na resztę dnia.
Wstał, przeszedł przez ławkę i ruszył lekkim truchtem w stronę samochodu, trzymając otwarty plecak. Nikt chyba nie zauważył jego odejścia.
– Ja słyszałem strzał – odezwał się Frans Mogård. – Wydawało mi się, że dziwnie brzmi.
– To znaczy jak? – zapytał Oliver.
– Nie umiem tego dokładnie opisać, ale to było coś innego.
Petra wstała i spojrzała na plac. Uczucie, że coś jest nie tak, przybierało na sile.
Klas Sanner stał koło przyczepy i rozmawiał z Hallingiem, lecz teraz ruszył niespiesznym krokiem w ich stronę. Choć Petra wiedziała, że bracia ostatnio starają się siebie unikać, zapytała, czy może widział Pära i Alvę.
Klas pokręcił głową i zajął miejsce zwolnione przez Jana-Åkego.
– Czy nikt nie widział od rana ani Pära, ani Alvy? – zapytała głośno.
– Nie widziałem od chwili, gdy rozeszliśmy się na stanowiska – odparł Henrik.
– I nie wracaliście razem?
– Nie. Poszedłem prosto do samochodu i na nikogo nie czekałem.
Petra spojrzała na zegarek. Minęła ponad godzina od ogłoszenia przerwy w polowaniu.
Gdyby nawet szli najwolniejszym krokiem, powinni już dawno tu być.
– Spróbujemy do niego zadzwonić – rzekła, wyjmując komórkę z kieszeni kurtki. Brak zasięgu.
– Czy ktoś ma zasięg?
Prawie wszyscy siedzący wokół ogniska zaczęli wyciągać telefony z kieszeni i plecaków, ale większość kręciła głowami, patrząc na wyświetlacz. Jan-Åke z pewnością miał zasięg, lecz już pojechał do domu.
– Mam dwie kreski – oznajmił Ernst Losjö. – Mogę spróbować. Jeśli dostanę numer, bo nie mam.
Petra wydobyła numer komórki Pära ze swoich kontaktów i głośno go przeczytała.
– Od razu odezwała się poczta – zakomunikował Ernst po paru sekundach. – On pewnie też nie ma zasięgu.
Przy ognisku zapadła cisza, nie licząc głośnych trzasków, jakie od czasu do czasu wydawał ogień. Klas obracał swój patyk, nie zmieniając wyrazu twarzy, jakby nie do końca rozumiał, co się dzieje.
Może któreś z nich upadło i zrobiło sobie krzywdę? Ale wtedy Pär użyłby radia.
– Czy ktoś słyszał dzisiaj Pära w radiu? – zapytała Petra. – Czy w ogóle coś mówił?
Kiedy nikt nie odpowiedział, przeszła przez ławkę i poszła do ubojni porozmawiać z Hallingiem.
– Pär i Alva nie wrócili – oznajmiła. – Musimy jechać i zobaczyć, czy coś się nie stało.
Volvo XC 90 Pära Sannera stało samotnie na placu manewrowym w miejscu, gdzie zaczynała się ścieżka prowadząca do sześciu stanowisk po zachodniej stronie. Petra zaparkowała obok.
– Dziwne – zauważył Waldemar.
Podszedł, lekko utykając, do samochodu Pära, szarpnął za klamkę, lecz drzwi były zamknięte.
Petra, idąc za nim, omiatała wzrokiem plac, lecz nie widziała nic prócz brzeziny i uschniętych krzewów dzikich malin. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, był szum świerków.
– Tu w każdym razie nie ma nikogo – stwierdził Waldemar z twarzą przyciśniętą do lekko przyciemnionej przedniej szyby.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem i wyjął radio z kieszeni kurtki. Słuchawkę miał już w
uchu.
– Halling wzywa Pära. Brak odpowiedzi.
– Jesteś tam, Pär? Odpowiedz, jeśli mnie słyszysz.
Waldemar podjął jeszcze kilka prób i potrząsnął głową. Nie, nic.
– W takim razie musimy podejść do stanowiska i poszukać – rzekła Petra. – To jedyna możliwość.
Plastikowy znak przymocowany do niewielkiego krzaka na brzegu rowu wskazywał, gdzie zaczyna się ledwo widoczna ścieżka. Petra pozwoliła Waldemarowi, by szedł pierwszy i wyznaczał tempo.
Mokre krzewinki borówek błyszczały w miejscach, w których słońce prześwitywało między drzewami, ale w cieniu powietrze było chłodne.
Po jakichś stu metrach minęli tabliczki oznaczające drogę do stanowisk 221 i 222, niczego nie widząc i nie słysząc.
Waldemar szedł tym samym tempem co wcześniej, ale zwolnił przy stanowisku 223. Petra widziała, jak się kuli, jakby znów się odezwał dawny uraz kręgosłupa. Od czasu do czasu poprawiał czapkę i pocierał dłonią kark.
Był równie niespokojny jak ona.
Kiedy zbliżyli się do tabliczki z numerem 224, przystanął. Las był gęsty, a chmury przesłoniły słońce.
– Pär! Alva!
Waldemar wołał głośno. Odpowiedziało mu tylko suche skrzypienie pni drzew, a potem cisza.
– To nie wygląda dobrze, Petra – powiedział. – Cholera, to wcale nie wygląda dobrze. Petra czuła suchość w ustach i marzyła o czymś do picia.
– Możemy chyba podejść do samego stanowiska – odrzekła. – To musi być gdzieś tutaj, prawda?
– Tak, oczywiście. Tylko dlaczego on nie odpowiada?
Waldemar szedł dalej do stanowiska 224. Pomiędzy drzewami było ciemno. Szare brodate porosty zwisały z suchych gałęzi jak małe proporczyki. Waldemar zwolnił jeszcze bardziej.
Stanowisko znajdowało się na stoku schodzącym do trzęsawiska i było usiane białymi kwiatami wełnianki. W środku mokradła lśniło jeziorko tak małe, że nie miało nazwy i nie uwzględniały go żadne mapy. Przy jego południowym brzegu unosiły się nenufary.
Plecaki stały oparte o siebie i było je widać z daleka. Kiedy Waldemar je zobaczył, zaczął biec truchtem, a Petra za nim.
Nagle zatrzymał się w pół kroku i zamachał rękami, by nie stracić równowagi. Pär leżał na boku, nieruchomy jak na fotografii.
Petra zamrugała parę razy, by odzyskać ostrość widzenia i zrozumieć to, co zobaczyła.
Brakowało połowy twarzy ukrytej w lepkiej mazi mokrych włosów, substancji mózgowej i białych odłamków kości. W jednym uchu wciąż tkwiła słuchawka. Przewód skręcał się w kieszeni, jak gdyby nic się nie stało.
– Wielkie nieba – wyszeptał Waldemar.
Petra przykucnęła i oparła się jedną ręką o ziemię, zmuszając się, by przez cały czas patrzeć.
Kraciasta kurtka Pära była przesiąknięta ciemną krwią. Jedna ręka podwinęła się pod dziwnym kątem, rozcapierzone palce sterczały sztywno w górę. Czapka leżała jakiś metr dalej.
Kątem oka zobaczyła, jak Waldemar osuwa się na ziemię i zaczyna głośno szlochać.
Waldemar nadal klęczał wśród borówek i szlochał, z twarzą pobladłą i mokrą od łez. Petra zostawiła go w spokoju i przyglądała się teraz leżącemu Pärowi. Zaledwie parę godzin temu rozmawiali. Teraz nie żył. Stał się tylko kawałkiem ciała na mchu.
Skąd wzięły się dziwne rany na policzku? Czy wydziobały je ptaki? Petra rozejrzała się.
Może. Trochę dalej, nad drzewami, zobaczyła dwa kruki.
Dopiero wtedy po raz pierwszy pomyślała o Alvie. Na Boga! Gdzie ona jest?
– Alva! – krzyknęła najgłośniej, jak umiała.
Echo powróciło falami – jak pozdrowienie z wieczności.
– Alva! – zawołała ponownie w drugą stronę. Tym razem też odpowiedziały jej góry.
Waldemar podniósł się powoli i wytarł twarz rękawem kurtki. Nadal był bardzo blady.
– Nie ma Alvy – powiedziała Petra. – Musimy jej poszukać.
Zaczął niezgrabnie schodzić do trzęsawiska. Petra poszła w drugą stronę, na niewielkie wzniesienie, żeby zwiększyć pole widzenia. Nie przestawała przy tym przez cały czas nawoływać.
Krążyły nad nimi kruki, ale poza tym w lesie było cicho i pusto.
– Nie mogę jej znaleźć – wysapał Waldemar, kiedy wrócił. Usiadł na kamieniu, by wyrównać oddech. Chwycił się za serce.
– To oczywiście nieszczęśliwy wypadek, prawda?
Petra nie wiedziała, co odpowiedzieć. Znów popatrzyła na Pära, a raczej na to, co z niego zostało. Sztucer stał oparty o drzewo kilka metrów od ciała.
– Masz zasięg? – zapytała.
Wiedziała, że sama nie ma. Jeśli nie mogła zadzwonić ze wsi, to tym bardziej stąd.
Waldemar usiadł wygodnie i długo szperał w kieszeniach, nim udało mu się wyjąć telefon z jednej z nich.
– Tylko numery alarmowe – powiedział, podając go jej. – Ale to powinno wystarczyć, prawda?
Bodil Sanner posuwała się slalomem przez szkolny korytarz, starając się zręcznie przejść
między grupką roztrzepanych chłopaków ze starszych klas i dziewczyną z pierwszej, która pochylała się nad komórką, całkowicie zatopiona we własnym świecie. Większość uczniów szła do stołówki albo z niej wracała.
Też przecież mogę tam dziś zjeść, pomyślała, skoro zostawiłam lunch w domu. Pewnie stoi na blacie. A może nawet nie wyjęła go z lodówki. Właściwie nie miała pojęcia, gdzie może teraz być pojemnik z jedzeniem.
Ostatniej nocy prawie wcale nie spała. Pożądanie.
Nie używała nigdy tego słowa, nie brzmiało dobrze w jej ustach, ale ostatnio powracało do niej coraz częściej. Wzbierało w podbrzuszu, schodziło niżej na uda, tak intensywne, że robiło jej się słabo.
Zerknęła w ciemności na Pära po drugiej stronie łóżka, próbując stwierdzić, czy śpi, czy też nie, kiedy w końcu musiała włożyć rękę pod kołdrę, zsunąć majtki i ostrożnie wprowadzić palce.
Ich dotyk w wilgotnej miękkości wprawił ją w szok. Kiedy ostatni raz tak się czuła? Z Pärem sprawiało to ostatnio głównie ból. Teraz jednak w jej ciele wrzało i pragnęła tylko naciskać mocniej, głębiej, jeszcze, jeszcze, aż spostrzegła, że materac zaczyna się kołysać. Próbowała stłumić jęk, kiedy przewróciła się na bok i uniosła kolano, żeby dojść.
Kiedy przyszedł orgazm, była zdyszana i mokra od potu.
Przepływał jeszcze przez jej ciało małymi falami, kiedy Pär wstał nagle i bez słowa wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszała odgłos wody spuszczanej w toalecie.
Musiał ją słyszeć. Na pewno. Zdziwiło ją, że w ogóle się tym nie przejęła. Zanim wrócił do łóżka, już spała.
Otworzyła drzwi do pokoju nauczycielskiego. Panujący w nim spokój dawał uczucie wyzwolenia po doświadczeniu zewnętrznego chaosu. Åse siedziała na sofie, schylona nad czasopismem, z plastikowym słoikiem w jednej ręce i widelcem w drugiej.
– Cześć – powiedziała, podnosząc wzrok znad lektury. – Jak leci?
– Jako tako.
Åse i ona zostały przyjęte do pracy mniej więcej w tym samym czasie. Pierwszego dnia Bodil pomyliła sale i zaczęła prowadzić lekcję szwedzkiego w klasie Åse, która miała mieć angielski. Åse pękała ze śmiechu, kiedy zjawiła się w parę minut później i pokazała jej, dokąd ma iść.
Kiedy ich córki były małe, spotykały się również czasem poza pracą, ale w ostatnich latach zdarzało się to coraz rzadziej. Bodil nie wiedziała, czy to naprawdę kwestia braku czasu, jak często mówiły, czy po prostu wyrosły z tej formy kontaktów.
Bodil rozsiadła się wygodnie w jednym z foteli. Ze słoika Åse dochodził przyjemny zapach buraczków i ziela angielskiego, ale sama nie czuła się specjalnie głodna. Właściwie to wcale.
Podczas pierwszej podwójnej godziny stanęła przy oknie i tak głęboko zatopiła się w myślach, że prawie zapomniała, gdzie jest, kiedy Ludde poprosił ją, by podeszła i pomogła mu z dolną nitką, która znów się zaplątała. Patrzył na nią długo, pytającym wzrokiem. Szczęście, że nie widać, o czym człowiek myśli.
– Uśmiechasz się – stwierdziła Åse i spojrzała na nią z rozbawieniem.
– Naprawdę?
– Mhm. Stało się coś szczególnego? Bodil potrząsnęła głową.
– Nie, po prostu jestem w dobrym humorze.
– Okej.
Twarz Åse wyrażała uczucia pomiędzy wesołością a skrywanym zawodem. Jeśli coś się zdarzyło, chciała o tym wiedzieć. Bodil jednak umilkła, więc wróciła do czasopisma.
Bodil wyjęła komórkę z kieszeni. Wprowadziła tam wcześniej jego numer. Na wszelki wypadek. Nikt jednak nie dzwonił. Połączyła się więc z Facebookiem, ale tam też nie było nowych wiadomości. Trudno się w sumie dziwić. Przez całe przedpołudnie siedział i marzł w lesie.
Wyświetliła wczorajszą wiadomość i przeczytała jeszcze raz.
Kochanie!
Nie myślałem, że będzie tak nieznośnie trudno siedzieć tutaj, wiedząc, że jesteś tak blisko, tylko kilkaset metrów stąd.
Wczoraj wieczorem znów przechodziłem koło waszego domu i widziałem przez kuchenne okno, jak siedzisz sama przy stole. Moja piękna, najmilsza. Odwróciłaś się nagle i wyjrzałaś, miałem wrażenie, że nasze oczy się spotkały, ale chyba tylko tak mi się zdawało. Nie mogłaś przecież wiedzieć, że tam jestem. A może to czułaś?
Muszę spróbować zasnąć. Powinienem być zmęczony i właściwie jestem, ale całe ciało mam pobudzone.
Pragnę Cię, Bodil. Czy nie moglibyśmy się zobaczyć? Całuję, H.
Bodil była tak skoncentrowana na tekście, że nie usłyszała otwierających się drzwi do pokoju nauczycielskiego. Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy głos, którego nie znała, zapytał o Bodil Sanner.
Mężczyzna koło pięćdziesiątki wszedł do pokoju i rozejrzał się dookoła. Już w momencie, kiedy Bodil zobaczyła koloratkę wystającą spod swetra z jagnięcej wełny, rzeczywistość wokół niej zaczęła zwalniać i tracić barwy.
– Czy ty jesteś Bodil Sanner?
Chyba skinęła głową, bo mężczyzna wysunął fotel i usiadł obok niej.
– Nazywam się Carl Orehag i jestem pastorem. Chciałbym porozmawiać z tobą bez świadków.
Mówił powoli, przez cały czas na nią patrząc.
Dostrzegła kątem oka, że Åse podnosi się z sofy i znika za drzwiami.
– Dzwonili do mnie z policji – powiedział, kiedy zostali sami. Z policji?
– Zdarzył się tragiczny wypadek – ciągnął, wyraźnie artykułując słowa. – Twój mąż Pär został postrzelony podczas polowania.
Postrzelony.
– Niestety nie żyje.
Słowa tłukły się po pokoju, nie mogła uchwycić ich sensu.
– Co? – zapytała. – Nie rozumiem.
– Znaleziono go martwego na jego stanowisku myśliwskim. Martwy. MARTWY. Nie ma.
Pastor położył dłoń na jej ramieniu, jak gdyby chciał zatrzymać ją w pokoju, w rzeczywistości, w tę nabrzmiałą deszczem środę, gdzie jeszcze przed chwilą wszystko było tak jak zwykle. Tak, jak być powinno. A teraz zupełnie się zmieniło.
Martwy.
Bodil utkwiła wzrok w klatce piersiowej pastora, patrząc, jak się podnosi i opada w rytm oddechu. Po jakiejś minucie, a może kilku godzinach, usłyszała z oddali swój własny monotonny głos:
– Kto go zastrzelił?
– Nic więcej nie wiem. Policja przekazała mi tylko, że znaleźli go koledzy z grupy.
Język rósł w ustach Bodil, stawał się gruby i sztywny, jak po ciężkim wstrząsie alergicznym.
– Gdzie? – zdołała wykrztusić.
– Znaleźli go na jego stanowisku.
Pastor wyraźnie wymawiał każdą sylabę. Jakby to mogło pomóc.
– Gdzie jest Alva? – zapytała Bodil. – Kto się nią zajął?
Pastor dotknął jej ramienia, by skłonić ją podniesienia wzroku.
– Nikt nie wie, gdzie ona jest – powiedział równie wolno jak przedtem.
Bodil patrzyła na jego twarz, która wydała się jej dziwnie skrzywiona i czarno-biała.
– Jak to „nikt nie wie”? Przecież była z nim w lesie i ktoś musi wiedzieć, gdzie jest!
– Niestety – powiedział pastor. – Prawdopodobnie przestraszyła się i uciekła. Ale, jak już mówiłem, nic więcej nie wiem.
Świetlówka w suficie mrugała. Jej migotanie doprowadzało ją do szaleństwa. Czy nikt nie może wyłączyć tego okropnego światła?
– Więc mówisz, że jej nie ma? Zaginęła?
– Jak dotąd nikt jej nie widział, ale wciąż szukają. Robią, co mogą, żeby ją znaleźć. Alva zaginęła. A Pär nie żyje, nie wróci. Już nigdy.
Nagle zrobiło jej się niedobrze. Wnętrzności naciskały na przeponę. Pochyliła się, podpierając głowę rękami. Czuła mrowienie w krzyżu i skroniach, a palce wydawały się nienaturalnie zimne.
Mdłości nasiliły się, kiedy poczuła dłoń pastora na ramieniu, tak jakby to dotknięcie jeszcze bardziej wytrąciło jej ciało z równowagi. Wzór na linoleum podniósł się i zaczął wirować. Coraz szybciej i szybciej.
– Jak się czujesz? – zapytał.
Bodil nie miała siły, by poprosić go, żeby zabrał rękę, ani sama jej strząsnąć. Starała się tylko podtrzymywać głowę rękami. Zawroty powoli ustępowały i udało jej się podnieść wzrok.
– Czy masz krewnych, do których moglibyśmy zadzwonić? – zapytał. – Mogę pomóc, jeśli to dla ciebie za trudne.
Bodil zbierała słowo po słowie. Próbowała wymyślić jakąś składną odpowiedź. Ułożyć usta, żeby coś powiedzieć.
– Mama i tata – szepnęła.
– Twoi rodzice? Czy mieszkają w pobliżu? Pastor wciąż trzymał dłoń na jej ramieniu.
– Nie, w Östersund.
– Może masz krewnych, którzy mogliby przyjść i pomóc już teraz?
Bodil pokręciła głową. Miała tylko mamę i tatę. I Caroline, ale ona mieszkała po drugiej stronie Atlantyku.
– Nie możesz być teraz sama. Czy naprawdę nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby z tobą zostać? Rodzina Pära?
Klas? Nie, nie chciała go w swoim domu. Dawita wydawała się wprawdzie miła i troskliwa, ale nie. Nie teraz, kiedy stało się to, co się stało.
– Pär ma brata tu w Hagfors – powiedziała. – Ale od pewnego czasu nie utrzymujemy kontaktu.
– Rozumiem – powiedział pastor. – Czasami jednak lepiej jest dzielić z kimś żal. Odwiozę cię do domu, ale nie mogę cię zostawić samej.
Bodil skinęła głową.
– Może pojedzie z tobą któraś koleżanka? – nalegał.
Bodil znów skinęła głową. Właściwie było jej wszystko jedno.
Christer odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział pochylony nad biurkiem, wciąż trzymając na niej dłoń. Dokładnie w chwili, gdy zamierzał zadzwonić do Bengta i zapytać o ścianę w kuchni, uprzedziło go Centrum Radiokomunikacji.
Wyszedł na korytarz i bez pukania otworzył na oścież drzwi do pokoju Folkego.
– Co się dzieje? Mało nie umarłem ze strachu.
– Musimy jechać do Uvanå. W lesie leży zastrzelony myśliwy, a jego córka zaginęła. Byli w grupie Petry.
Folke wkładał już kurtkę.
– Rozmawiałeś z nią?
Christer pokręcił głową i poszedł przodem przez budynek do garażu.
– Nie, Centrala przyjęła zgłoszenie. Radiowóz jest już w drodze, ale trzeba przesłuchać całą grupę.
Wyjął kluczyki z szafki przy drzwiach garażu, otworzył samochód stojący na samym końcu i
rzucił kluczyki Folkemu.
Kiedy usiadł na miejscu dla pasażera, wyjął z kieszeni kurtki komórkę i wybrał numer Petry.
„Wybrany numer jest niedostępny”.
– Trudno w to uwierzyć – powiedział, opierając się wygodnie o zagłówek. – Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a nie można się dodzwonić do ludzi poza miastem.
Odwrócił głowę, spodziewając się poparcia ze strony Folkego, lecz kolega klęczał na podłodze garażu z jedną ręką wsuniętą pod siedzenie kierowcy.
– Co robisz? – zapytał.
– Nie mam miejsca. Kiedy prowadzę po Betty, nie mogę nawet usiąść za kierownicą, dopóki nie obniżę fotela.
Betty Lisspers miała dwadzieścia dziewięć lat i była nowo zatrudnioną dziewczyną z Orsa w Dalarna. Znacznie bardziej przebojową, niż na to wyglądała, choć nie sięgała Folkemu do ramienia. Nawet jeśli stanęła na palcach.
Christer patrzył, jak siedzenie kierowcy obniża się nieskończenie powoli, milimetr po milimetrze. Ile czasu to zajmie?
Kiedy fotel wreszcie znalazł się na dole, Folke wysunął go z trzaskiem jak najdalej do tyłu.
Głuchy łoskot wypełnił cały samochód, kiedy wreszcie się zatrzymał.
– No, już – powiedział Folke i usiadł. – Możemy jechać.
Kiedy wyjechali z parkingu przy komisariacie na Dalavägen, Christer wywołał przez radio patrol z Uvanå. Przynajmniej ten sposób komunikacji wciąż funkcjonuje, pomyślał, kiedy usłyszał głos Urbana. Niewiarygodne.
– Co się stało?
Urban streścił krótko, że znaleziono zastrzelonego Pära Sannera, lat pięćdziesiąt cztery, a jego trzynastoletnia córka jest nadal zaginiona.
Brzmiał tak oficjalnie, że można było pomyśleć, iż go nie znał. Ale Pära znali wszyscy.
– Czy zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa?
– To mógł być nieszczęśliwy wypadek – odrzekł Urban. – Nic jednak nie wiemy. Odgrodziliśmy miejsce koło Rensberg. Tyle mniej więcej do tej pory zdążyliśmy. Techników jeszcze nie ma, ale już jadą z Torsby. Petra posłała po psa, żeby szukał dziewczynki.
– Dokąd mamy jechać? – zapytał Christer.
– Petra wróciła do Uvanå. Grupa ma miejsce zbiórki przy ubojni i wszyscy mają tam być. Kiedy miniecie starą szkołę, zobaczycie na ścianie jednego z domów kilka skrzynek na listy i żółtą skrzynkę pocztową. Skręćcie w pierwszą w prawo i dojedziecie.
– Dobrze. Do zobaczenia później.
– Pär Sanner – powtórzył Folke, kiedy Christer odłożył słuchawkę. Przejechał prosto przez rondo przy Preemie i dalej na północ, koło stadionu żużlowego Tallhult. – Znasz go?
– Nie, ale wiem, kto to jest.
Folke rzucił mu spojrzenie. Jasne.
Kiedy Folke przyjechał tu do pracy parę lat temu, wydało mu się bardzo dziwne, że wszyscy w jakiś sposób się tu znają. Teraz te mniej lub bardziej naciągane powiązania odbierał jako rzecz zupełnie naturalną.
– Właściciel lasu – ciągnął Christer. – Myślę, że posiada też maszyny leśne. Mówią, że dość zamożny. Mieszka tam z żoną i dzieckiem.
Sam nie wiedział, dlaczego nazwisko Sanner budzi w nim nieprzyjemne uczucie. Próbował znaleźć racjonalny powód, ale żaden nie przychodził mu do głowy. Pär nigdy nie był za nic skazany, przynajmniej Christer niczego takiego sobie nie przypominał. Nie mieli też żadnych zatargów osobistych. Czasami po prostu tak jest. Czyjeś nazwisko budzi niemiłe skojarzenia w środowisku. W przypadku Sannera mogło chodzić o las i pieniądze. Stara zawiść, sącząca się przez pokolenia i przynosząca radość z najmniejszego potknięcia, nawet na odległość.
Poranne słońce znikło za grubą warstwą chmur. Kiedy na przednią szybę zaczęły spadać grube krople deszczu, zdziwiony Folke włączył wycieraczki.
– Jeszcze przed chwilą świeciło słońce – powiedział. – Skąd to się wzięło?
Christer w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Pogoda bywała kapryśna o tej porze roku. Policja rzadko miała jakieś sprawy w tej mało zaludnionej okolicy niedaleko granicy z Dalarna. Późnym latem mieli problemy ze zbieraczami jagód, którzy nie znali granic terenów prywatnych, ale na ogół było tu spokojnie. Co najwyżej sporadyczne włamania do letnich
domków. Czasem ukradziona motorówka.
Poza tamtym Sylwestrem, kiedy zaginęła Hedda Losjö.
Christer mimowolnie pomyślał o jej rodzicach, kiedy zbliżali się do Gustavsfors. O matce, która potem trafiła do szpitala psychiatrycznego. Przynajmniej tak mówiono.
Kiedy przejechali przez Gustavsfors, zaczęły się tereny niezamieszkane. Przez następne piętnaście kilometrów nie napotkali ani domu, ani ludzi, tylko las. Las, wyrąb i mokradła. Droga była asfaltowana, ale pełna dziur.
– Długo jeszcze tak będzie? – zapytał Folke, wjeżdżając właśnie kołem w głęboki dół. Christer poczuł jakby szturchnięcie w plecy. Podwozie samochodu zazgrzytało o asfalt.
– Ajajaj – skrzywił się Folke, jak gdyby sam się uderzył, po czym zahamował.
Kiedy mijali jezioro Nain i małą plażę, Christerowi udało się na moment zapomnieć, dokąd jadą. Wypłynęło wspomnienie z lata. Torun w bikini w paski na ręczniku kąpielowym. Jego dłoń strzepująca drobne, miękkie ziarnka piasku z jej opalonych ramion.
I znów nie zdążył zadzwonić do Bengta, żeby zapytać o ścianę.
Poranne spojrzenia Torun nadal piekły go w środku. Chyba czułby się lepiej, gdyby nadal się z nim wykłócała, walczyła o swoje pomysły. Zrezygnowane westchnienia wprawiały go w znacznie gorszy nastrój.
– Nareszcie – powiedział Folke, kiedy przejechali przez mały mostek i minęli tablicę z napisem Uvanå.
Po prawej stronie pojawił się wkrótce rząd skrzynek na listy, o którym mówił Urban, i Folke zwolnił. Przy małej żwirowanej ścieżce wznosiły się wysłużone metalowe schody. Ich dolne stopnie porastała wysoka trawa.
Folke minął powoli kilka domków i pusty plac zabaw. Na parkingu przed ubojnią tłoczyło się ponad dwadzieścia samochodów. Urban miał rację. Wyglądało na to, że zebrała się tutaj cała grupa.
Petra podeszła do nich, przeskakując kałuże, zanim Folke zdążył zaparkować.
Ledwo wjechał tyłem na wolne miejsce i stanął obok zardzewiałego dżipa, wśliznęła się na tylne siedzenie.
– Totalny chaos – stwierdziła, zabijając ręce.
Miała zarumienioną twarz. W stroju myśliwskim wyglądała inaczej, niemal jak ktoś obcy. Z daszka czapki kapały ciężkie krople deszczu.
– Co właściwie się stało? – zapytał Folke.
Petra bardzo krótko i rzeczowo powiedziała o strzale, który usłyszeli podczas pierwszej naganki i do którego nikt nie chciał się przyznać, o tym, jak Pär i Alva nie wrócili z lasu i jak ona i Waldemar znaleźli Pära martwego na jego stanowisku.
– Czy to przypadkowy postrzał? – zapytał znowu Folke.
Przez twarz Petry przemknął ledwo dostrzegalny grymas. Przez cały czas próbowała ogrzać ręce.
– Być może, ale ja w to nie wierzę. W takim razie byłby to wyjątkowy pech. Strzał trafił prosto w głowę, jedna z najgorszych ran, jakie widziałam. Poza tym przecież zaginęła córka. Coś musiało się tam wydarzyć. Pewnie się wystraszyła i uciekła lub coś w tym rodzaju.
Mokre płatki deszczu ze śniegiem spadały na szybę, topniały i spływały powoli cienkimi strużkami w dół.
– Więc podejrzewasz, że któryś z myśliwych zastrzelił tego Pära z premedytacją – podsumował Folke. – Strzałem prosto w głowę.
– Na to mniej więcej wygląda – zgodziła się Petra. – I nie mamy odwagi spekulować, co się stało z Alvą, jego córką. Miała przy sobie komórkę, ale zaczniemy poszukiwania z psami, tak będzie najszybciej.
Umilkła na parę sekund, nim podjęła wątek.
– Tak po prostu zaginąć, na tym terenie… Ona też myśli o Heddzie Losjö.
– Ernst Losjö zaczął polować z nami – powiedziała. Tak jakby słyszała myśli Christera.
– Naprawdę?
Petra skinęła głową.
– Nie mówi wiele – rzekła. – I mam wrażenie, że inni też nie wiedzą, jak mają go traktować.
– Czy znał Pära Sannera? – zapytał Folke.
– Nie mam pojęcia.
– Na pewno się znali – wtrącił Christer. – Czy Ernst Losjö też nie jest właścicielem kawałka lasu w tej okolicy?
– Musimy to sprawdzić.
– Dobrze, a co mamy robić teraz? – zapytał Christer.
Choć było dopiero piętnaście po trzeciej, ciężkie chmury i deszcz ze śniegiem sprawiały wrażenie, że jest już zmierzch.
– Zebraliśmy całą grupę w świetlicy przed ubojnią. Po znalezieniu Pära nie pozwoliliśmy nikomu opuszczać tego miejsca. Musimy ich kolejno przesłuchać i zebrać wszystkie sztucery. Nie zapomnijcie o amunicji. Idźcie z nimi do samochodów i rozejrzyjcie się trochę. Sami zresztą wiecie.
Sprawdźcie, czy w którymś bagażniku jest ślad dziewczynki, pomyślał Christer.
– Ja wrócę na stanowisko – powiedziała Petra. – Muszę porozmawiać z technikami i poczekać na patrol z psem.
Wilgoć unosząca się z ubrań Petry znów zaparowała samochód. Nie było już prawie widać płatków śniegu.
– Ilu myśliwych jest w grupie? – zapytał Christer.
– Rano było dwadzieścioro dwoje. Zostaje dziewiętnaścioro, odliczając Pära, Alvę i mnie.
– To zajmie cały wieczór – zauważył Christer.
– Wiem – odparła Petra. – Poproszę Betty i Urbana, żeby tu przyjechali i trochę was odciążyli.
Kiedy patrzył na Petrę na tylnym siedzeniu, przemoczoną, zziębniętą, z wielkimi, czarnymi źrenicami, musiał jeszcze raz przyznać sam przed sobą, że mianowanie jej szefową było w pełni słuszną decyzją.
Christer przez dobrych kilka lat pracował na to, by przejąć kierownicze stanowisko Svena Munthera po jego odejściu na emeryturę. Kiedy tak się nie stało, z początku czuł ogromne, niemal obezwładniające rozczarowanie. Przez kilka miesięcy zmuszał się, by przychodzić do pracy, nawet jeśli bardzo się starał, by nie było tego po nim widać. W końcu jednak, kiedy zobaczył Petrę znikającą za stertami papierów i planami urlopowymi, zrozumiał, że Munther miał rację, uważając, że on najlepiej się nadaje na zwykłego policjanta. I że istnieje coś ważniejszego niż prestiżowy tytuł. Prawdopodobnie miało to związek z Torun.
– Jak dotąd nikt nic nie słyszał ani nie widział – powiedziała Petra. – Przynajmniej tak mówią. Poza samym strzałem, który słyszało parę osób, ale nie wszyscy. Miejmy nadzieję, że coś wypłynie, kiedy będziemy z nimi rozmawiać pojedynczo.
Christer skinął głową.
– Jak sami rozumiecie, nie będę mogła odtąd prowadzić tego śledztwa – ciągnęła Petra.
Folke, który siedział i trącał z pewnym roztargnieniem odznakę policyjną dyndającą przy kluczykach od samochodu w stacyjce, przestał nagle i odwrócił głowę. Petra napotkała jego spojrzenie.
– Tak się nie da – dodała. – Po pierwsze, nie mogę przesłuchiwać kolegów. I po drugie – ja też jestem podejrzana.
– Daj spokój – mruknął Christer.
– To prawda. Mogłam bez problemu zakraść się do stanowiska Pära. Przynajmniej czysto teoretycznie.
– Kto w takim razie poprowadzi śledztwo?
Christer przyznał się niechętnie sam przed sobą, że żywi pewną nadzieję. Nie dlatego, broń Boże, że zależało mu jeszcze na stanowisku Petry, ale takie doświadczenie zawsze dobrze wygląda, kiedy przychodzi pora na podsumowanie osiągnięć.
Byle tylko nie Urban, pomyślał. Byle nie Urban.
– To się okaże – ucięła Petra. – Teraz bierzmy się do roboty.
Magdalena posadziła Liv na krzesełku do karmienia i podłożyła pod jej plecki poduszkę. Mała nie siedziała jeszcze pewnie i bez podparcia kiwała się w przód i w tył jak maszt żaglówki podczas wichury. Teraz jednak Magdalena nie miała już siły jej nosić.
Podniosła z podłogi szydełkowaną grzechotkę, modną ekologiczną zabawkę, którą przysłała Ann-Sofie. Żłobiona powierzchnia zdawała się łagodzić ból dziąseł Liv – przynajmniej trochę.
Magdalena podparła krzyż rękami i wygięła się do tyłu, aż zatrzeszczało. Zrobiła kilka wymachów ramionami.
Po małej drzemce w redakcji czuła się trochę bardziej ożywiona. Prawie przez godzinę siedziała w kurtce na krześle przy biurku i spała, zapewne z otwartymi ustami. Wolała nie myśleć, kto mógł w tym czasie stać w kolejce do bankomatu.
Podłoga w kuchni była usiana przyborami, które przez minutę służyły Liv jako zabawki. Resztki obiadu jej i Nilsa nadal stały na stole. Najpierw opróżnić zmywarkę, a potem włożyć brudne naczynia wydawało się zadaniem ponad siły.
Zamiast tego wzięła laptop, który leżał z pokrywą uchyloną w stronę kuchennego okna, i otworzyła ją do końca. Monitor nosił ślady małych lepkich paluszków. Czasami pomagały tylko Muffin Songs na Youtube.
Kątem oka dostrzegła, że Liv bierze grzechotkę i wkłada ją do buzi. Dobrze.
Jak zwykle w ostatnim czasie, zaczęła surfować po forum dla rodziców i przejrzała ostatnie posty „Kwietnia”, jej grupy urodzeniowej. Nie wiedziała dokładnie, jak do tego doszło, ale nicki – Fasolka, Anki, Trudde i inne – zaliczała teraz do swoich najlepszych przyjaciół, choć nigdy ich nie spotkała w realnym życiu i nawet nie rozmawiała z nimi przez telefon. Prawie przez rok przechodziły razem przez USG, rozejście spojenia łonowego i bóle przepowiadające.
– Mamo?
Nils stanął w drzwiach, po czym wszedł do kuchni.
– Tak, co się stało, mały?
– Mogę iść na chwilę do Billa?
– Oczywiście – powiedziała. – Idź. Odrobiłeś już lekcje? Nils zaczął się wiercić.
– Nie. Ale zdążę potem.
– Tak, tak, pewnie. Okej. Baw się dobrze.
Po ubiegłym roku szkolnym, kiedy Nils przez cały czas zdawał się balansować na cienkiej linie w relacjach z kolegami – czasami mile widziany, najczęściej nie – odczuwała wewnętrzną radość za każdym razem, gdy chciał się z kimś bawić.
– Ale wiesz co – dodała – możecie chyba robić coś innego, niż przez cały czas grać w gry komputerowe.
– Na przykład co?
– Cokolwiek. Pobawić się klockami lego, zbudować szałas, zagrać w karty. Skąd mam wiedzieć? Niedobrze jest siedzieć przez cały czas przed monitorem.
Nils uśmiechnął się złośliwie i popatrzył na jej laptop.
– Tak mówisz?
Potem wyszedł do przedpokoju. Liv odprowadziła go wzrokiem i wydała z siebie pełen niezadowolenia pisk, kiedy znikł z pola jej widzenia.
Magdalena uśmiechnęła się. Jaka matka, taki syn. Oczywiście. Mimo wszystko powiedziała głosem rodzica:
– Ale kiedy byłam w twoim wieku, nie siedziałam przez cały dzień przed komputerem. Słyszała, jak Nils w przedpokoju zapina kurtkę.
– Bo wtedy ich nie było, prawda?
Magdalena parsknęła śmiechem. Prawda. Jak wyglądałoby jej dorastanie, gdyby w tamtych czasach był Internet? Pewnie spędziłaby znacznie mniej godzin w bibliotece i kafejce na pływalni, odbyła mniej długich spacerów niemających innego celu niż zabicie czasu. I pewnie nie marnowałaby pieniędzy na płyty A-ha i Modern Talking tylko dlatego, że Jeanette uważała je za dobre.
Kiedy jednak zdecydowała się na powrót do Hagfors, zrobiła to w dużej mierze ze względu na Nilsa, żeby miał łatwiejsze życie, mógł swobodnie się poruszać, nie wzbudzając jej niepokoju, bawić się na świeżym powietrzu. Jeździć na nartach i łyżwach, budować szałasy w lesie. Być wolnym.
Niechętnie przyznawała sama przed sobą, że dość rzadko z tego korzystali – i ona, i on.
– Cześć! – krzyknął Nils, nim zatrzasnął drzwi.
Widziała przez okno, jak zbiega w podskokach ze schodów i znika za furtką. Jej mały synek. Najważniejsze, żeby jemu było dobrze. Może uda im się wybrać w weekend na wycieczkę do lasu. Zdążyć, zanim spadnie śnieg.
– Upieczemy kiełbaski, będzie wesoło – powiedziała do Liv.
Liv, która odwróciła grzechotkę i włożyła do buzi prawie cały uchwyt, wciąż wyglądała na całkiem zadowoloną.
Jeszcze chwilkę.
Magdalena wróciła do komputera i weszła na strony popołudniówek. Drgnęła na widok nagłówka.
„Z OSTATNIEJ CHWILI: Mężczyzna zastrzelony podczas polowania na łosie w okolicach Hagfors – 13-letnia dziewczynka zaginęła”.
Magdalena szybko kliknęła w artykuł.
„Dziś około południa znaleziono 54-letniego myśliwego na jego stanowisku kilka kilometrów na południowy wschód od Uvanå w gminie Hagfors. Według informacji mężczyzna został śmiertelnie postrzelony. Jego 13-letnia córka, która była z nim na polowaniu, zaginęła.
– Nie mamy jeszcze zbyt wielu danych, ale na miejscu jest kilka patroli prowadzących poszukiwania z psem – mówi Bo Karlsson, rzecznik policji okręgu Värmland.
(Artykuł będzie aktualizowany na bieżąco).
Wiesz coś więcej? Wyślij maila albo esemesa na numer 777 777”. O co chodzi? Magdalena przeczytała krótki tekst kilka razy.
Uvanå? To musi być grupa myśliwska taty. Pięćdziesiąt cztery lata? Kto mógł tyle mieć? I
trzynastoletnią córkę?
Wchodząc na stronę „Värmlandsbladet”, sięgnęła po telefon, wybrała „Tata komórka” i wcisnęła „połącz”.
Na stronie „Värmlandsbladet” nie było jeszcze żadnych informacji, podobnie jak na stronie
„Länstidningen”.
„Numer jest niedostępny. Spróbuj za chwilę ponownie”. Magdalena ponowiła próbę z tym samym rezultatem.
Żeby tylko jemu nic się nie stało.
Przy ścianie obok wielkich podwójnych drzwi leżały w deszczu dwie odcięte głowy łosi i patrzyły na nich pustymi oczami. Jedna miała okazałą koronę, Christer doliczył się dwunastu wyrostków. Drugi łoś miał znacznie mniejszą. Kierownica od roweru, jak powiedziałby ojciec.
Waldemar Halling wyszedł ze świetlicy za ubojnią. Skinął im głową na powitanie i wyciągnął zimną, kościstą dłoń, po czym poprowadził ich koło oprawionych tusz łosi wiszących na nierdzewnych hakach u sufitu.
Chłodne, a zarazem ciężkie powietrze w środku wprawiło Christera w smutny nastrój. Bengt już nigdy nie będzie polował. Może on sam powinien był się trochę tym zainteresować, pojechać z ojcem do lasu. Teraz już na to za późno.
W samym pomieszczeniu było znacznie cieplej. Niemal brakowało tlenu. Przy jednej ścianie znajdował się zlew i płyta kuchenna, ekspres do kawy i mikrofalówka, a na prawo od drzwi pomalowany na biało stół, na którym piętrzyły się sterty papierów i map. Ci, dla których zabrakło miejsca przy dużym stole konferencyjnym, rozłożyli na podłodze plecaki ze stelażami. Wszędzie było widać głowy w czapkach.
Obóz wędrowny, pomyślał w pierwszej chwili Christer. A potem:
Od czego mamy zacząć?
Kiedy Petra dojechała na plac, był już prawie cały zastawiony. Obok samochodu Pära, przykrytego brudnoszarą warstwą mokrego śniegu, stały jeszcze trzy. Oznaczało to, że technicy i przewodnik psa już dotarli – szybciej, niż mogła się spodziewać.
Płatki śniegu przywierały do jej twarzy, kiedy jeszcze raz szła wąską leśną ścieżką. Deszcz i ślady ciężkich butów zmieniły ziemię w błotnistą maź, wsysającą lśniące korzenie świerków.
Stanowisko 224 było starannie odgrodzone niebiesko-białą taśmą. Niżej zobaczyła techników przykucniętych nad ciałem Pära. Sztucer został już zabrany.
Urban Bratt podszedł do niej, prostując lekko plecy.
– Jak leci? – zapytała. – Nie znaleźliście Alvy?
– Nie. Kenny próbował parę razy i Zorro bardzo się starał, ale tu jest pełno śladów prowadzących w różne strony. Nie wiedziałem, że las z łosiami to taka autostrada. Myślałem, że siedzicie cicho i bez ruchu na waszych stanowiskach.
Petra milczała, poruszając palcami, by zatrzymać ciepło. Urban chyba się zmitygował, twarz mu złagodniała.
– Z początku Zorro podjął ślad prowadzący do trzęsawiska – powiedział, wskazując ręką. Waldemara, pomyślała Petra.
– A potem w tamtą stronę. Jej własny.
– Teraz pobiegł do lasu – ciągnął Urban, pokazując kierunek. Popołudniowa szarówka zaczynała się już kłaść nad lasem. – Nie ma ich od paru minut, może pięciu. Betty poszła z nimi.
Urban przetarł czoło dłonią w rękawiczce i dodał niezwykle przyjaznym jak na niego tonem:
– Ta cholerna pogoda nam nie ułatwia.
– Nie, to prawda.
Minęła go i podeszła do techników za wewnętrzną barierą.
Kurtka ciążyła jej na ramionach, ale jeszcze całkiem nie przemokła. Przynajmniej od środka była sucha.
– Jak wam idzie? – zadała pytanie ich pochylonym plecom.
Mårten Skans podniósł głowę i powiódł wzrokiem od Petry do Urbana, a potem znów do Petry.
Co się stało? Dlaczego nie odpowiadał?
– Tak – usłyszała głos Urbana za plecami. – Może powinienem był powiedzieć to od razu, ale rozmawiałem z komendantem okręgowym i ponieważ jesteś, że tak powiem, zamieszana w tę sprawę, nie będziesz mogła prowadzić śledztwa.
Petra patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Ten facet nigdy nie przestanie jej zadziwiać swoim intryganctwem.
– Mamy zabitego mężczyznę – rzekła, wskazując zamaszystym ruchem na ciało Pära leżące wśród borówek. – I zaginięcie dziewczynki. Pada śnieg i liczy się każda minuta, żebyśmy zdążyli znaleźć ją przed zmrokiem. Miejmy nadzieję, że żywą.
Umilkła na chwilę.
– A ty uważasz, że możemy tracić czas na dzwonienie do komendanta okręgowego. Czasem naprawdę cię nie rozumiem.
Urban wyprostował się i chciał coś powiedzieć na swoją obronę, ale Petra go ubiegła.
– To chyba oczywiste, że nie będę prowadzić tego śledztwa. Nie sądzisz chyba, że sama tego nie wiem? Ale uważam, że tu i teraz pełnię ważną funkcję.
Była tak rozgniewana, że pulsowało jej w skroniach. Z tyłu głowy poczuła lekki ból. Proszę, nie teraz.
Urban niespecjalnie się przejął jej reprymendą, na co może sobie pozwolić tylko człowiek, który jest przekonany o słuszności tego, co robi.
– Komendant okręgowy powiedział, żebyś trzymała się z dala od tego śledztwa od samego
początku, by później nie było żadnych wątpliwości, ani w komisariacie, ani wśród opinii publicznej.
– Zgoda – odrzekła Petra i odwróciła się. – Podpowiem tylko, że Alva miała przy sobie telefon komórkowy. Jeśli Anakin jej nie znajdzie, będziemy potrzebowali helikoptera z GPS.
– Tyle wiem – odparł Urban. – Sytuacja jest pod kontrolą. Przynajmniej jako tako.
Gdyby Urban nie był takim dobrym policjantem, już dawno by zabiegała o jego przeniesienie z uwagi na trudności we współpracy. Ale go potrzebowali. Niestety, myślała czasami.
Zawróciła do lasu długimi krokami. Stać tam i przeżyć upokorzenie na oczach kolegów… Być podejrzaną…
Szkoda, że nie powiedziała pierwsza, iż nie zamierza prowadzić tego śledztwa. Teraz Mårten i Olov na pewno myśleli, że została z niego wyłączona wbrew swojej woli. A jej własne słowa zabrzmiały tylko jak nieudolnie dorobione wyjaśnienie.
Nie potrafiła jednak stłumić pragnienia, by usłyszeć, jak im poszło. Chciała wiedzieć więcej o ranie; czy dało się określić, jak daleko mniej więcej stał strzelec. I z której strony.
Miała przed oczami wahanie Mårtena, jego nagle niepewne spojrzenie. Nie myśleli chyba poważnie, że jest w to zamieszana?
Na stanowisku było jeszcze jasno, ale w samym lesie z trudem dostrzegała ziemię. Spojrzała na zegarek. Za pięć piąta. Czas uciekał in nieubłaganie.
Usłyszała nagle trzask suchej gałązki. Znieruchomiała, nasłuchując. Po chwili jeszcze jeden.
Tym razem głośniejszy. Bliżej.
Czy to jakieś zwierzę? Powinna była przynajmniej wziąć ze sobą strzelbę.
– Cholera! – dobiegło od strony ścieżki.
Z cienia wychynął Jens Sundvall, partner Folkego, który pracował wcześniej z Magdaleną Hansson. W przemoczonych adidasach Pumy, cienkiej kurtce i ze śniegiem we włosach. A jakże.
– To ty? – zapytał, kiedy ją zobaczył. – Nie poznałbym ciebie w tym rynsztunku. Przystanął, ale Petra nie miała ochoty na pogawędkę i szła dalej.
– Co się stało? – zapytał za jej plecami.
– Pogadaj z Brattem – rzuciła. – Jest tam na górze.
Kiedy zeszła już prawie do samochodu, spotkała jeszcze jednego reprezentanta czwartej władzy, Linusa Saxberga z „Länstidningen”, który właśnie przechodził przez rów, równie źle ubrany. Miał wprawdzie czapkę na głowie, ale nosił ją przez cały rok, niezależnie od pogody.
Wcale by się nie zdziwiła, gdyby wkrótce pojawiła się Magdalena z dzieckiem w nosidełku. Urlop macierzyński nie był gwarancją, że będzie się trzymać z daleka od sprawy. Peo na pewno do niej zadzwonił i powiedział, co się stało.
Najlepiej, gdyby ona sama stąd wyjechała.
Siedziała na kanapie we własnym domu, tyle rozumiała. Koc ciążył jej na ramionach, a pokój ogarniała już popołudniowa szarówka.
Bodil patrzyła na swoje dłonie, próbowała poruszyć palcami, ale nie pamiętała dokładnie, jak to się robi.
Już nigdy.
Za każdym razem, gdy powracała ta myśl, kręciło jej się w głowie.
Jeszcze dziś rano Pär oddychał, rozmawiał i chodził, jakby to było zupełnie naturalne i miało trwać wiecznie.
Ale już nigdy.
Pastor Carl Orehag wszedł do salonu z komórką w ręce.
– Za chwilę będzie tu policja – rzekł.
– Znaleźli ją?
– Nie, jeszcze nie.
– Muszę wyjść i też jej szukać.
Bodil odrzuciła koc i wstała z kanapy.
– Uwierz mi, policja robi, co może – zapewnił Carl, przytrzymując ją za ramiona na środku pokoju.
– Ale to moja córka. Nie mogę tylko siedzieć i czekać. Nie mogę.
Wyswobodziła się z jego uchwytu, minęła go i wyszła do przedpokoju. Kątem oka zobaczyła Åse z telefonem komórkowym. Z kim rozmawiała?
Zarzuciła kurtkę na ramiona.
– Zaczekaj, Bodil – powiedział Carl za jej plecami.
– Nie rozumiem, czemu mnie powstrzymujesz od szukania własnej córki? – zapytała. – Wiesz coś, czego ja nie wiem, czy o co chodzi?
Szukała w kieszeni kluczyków do samochodu, w końcu je znalazła. Włożyła buty i otworzyła drzwi. Ale co się stało z samochodem? Na podwórzu stał tylko ford Åse i audi Carla. To, którym przyjechała. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że jej własny samochód musiał zostać na parkingu służbowym przed szkołą.
Była tu uwięziona, nie mogła się wydostać. Na tę myśl poczuła ucisk w piersi.
– Rozumiem, że czekanie jest nie do wytrzymania – usłyszała z tyłu głos Carla. – Ale oni szukają jej teraz z psem i nikt inny nie może przebywać w lesie. Lepiej tu zostań. Uwierz mi.
Znów poczuła jego dłonie na swych ramionach.
Oparła głowę na ramieniu Carla, poczuła dotyk miękkiej wełny na czole i słaby zapach wody kolońskiej.
– Oddychaj spokojnie. To wystarczy.
Nie wiedziała dokładnie, jak to się stało, ale po chwili znów siedziała na kanapie z ramionami okrytymi kocem.
Już nigdy.
Carl ostrożnie obszedł pokój i zapalił stojącą przy kanapie lampę oraz oba kinkiety. Cienie wpełzły do kątów, lecz w pokoju nadal było zimno.
– Marzniesz – stwierdził Carl. – Może rozpalę w kominku?
Kiedy Bodil skinęła głową, podniósł osłonę i przykucnął na podłodze.
Ostatnio rzadko palili w kominku, ale leżał przy nim wysoki stos drewna, a w koszu kilka pożółkłych gazet. Pär mówił o wmontowaniu piecyka, żeby lepiej wykorzystać ciepło, ale nic z tego nie wyszło. Jak z wielu innych planów.
Carl wyrwał kilka stron z gazet i znalazł pudełko zapałek.
Przynajmniej się nie boi ubrudzić sadzą, pomyślała, ani palców, ani tego drogiego swetra.
Carl Orehag na pewno chciał dobrze, ale denerwowało ją to jego spokojne i poprawne zachowanie. Wszystko, co mówił i robił, wydawało się takie mądre i przemyślane. Kiedy jednak zobaczyła, jak klęczy, próbując rozpalić ogień, trochę tej irytacji się ulotniło. Szpakowate włosy nie były już tak starannie uczesane, nad jednym uchem sterczał potargany kosmyk.
Już nigdy.
Słowa znów nadpłynęły bez ostrzeżenia jak lodowata fala. Potem obraz Alvy.
Bodil szukała nadziei, wewnętrznego przeświadczenia, że ona żyje, ale niczego nie znalazła. Jedynym, co czuła, był obezwładniający chłód, który zmuszał ją do szybkiego i ciężkiego oddychania.
– Wypij trochę wody – powiedział Carl, podając jej szklankę, którą ktoś postawił na stoliku przy kanapie.
Nie czuła wcale pragnienia, ale wzięła szklankę i wypiła posłusznie parę łyków.
– Myślisz, że znajdą ją żywą? – zapytała.
Sama się zdziwiła, że odważyła się powiedzieć to głośno. Carl wstał i umieścił osłonę na miejscu.
– Musimy wierzyć – odparł.
Usiadł w fotelu Pära i spojrzał jej w oczy.
– Jeśli chcesz, możemy się razem pomodlić. To czasem przynosi ukojenie.
– Nie jestem na tyle religijna – powiedziała.
Czasami, kiedy była naprawdę smutna albo się czegoś bała, modliła się w sekrecie, składała w ciemności ręce i prosiła o pomoc. Kiedy jednak życie układało się tak, jak powinno, nie poświęcała temu Bogu ani jednej myśli. Hipokrytka, oto, czym była. Czemu on miałby chcieć pomagać komuś takiemu jak ona?
– Nie szkodzi – odparł Carl. – Ja wierzę. I wierzę, że Bóg jest w tej chwili tu z nami i widzi, jak cierpisz.
Bodil czuła, jak łzy wypełniają jej oczy i zaczynają spływać po policzkach. Tak, pomyślała, naprawdę cierpię. Potem złożyła ręce.
„Kochany, dobry Boże. Pomóż mi. Choć grzeszyłam i miałam czasem straszne myśli, i nie zawsze wiedziałam, co powinnam zrobić.
Śmierć Pära to kara, na jaką zasłużyłam, ale proszę, proszę, kochany Boże, oszczędź
przynajmniej Alvę. Nie pozwól, by stało jej się coś strasznego, nie zabieraj jej ode mnie. Nie mogłabym wtedy żyć i myślę, że to rozumiesz. Niech ona”…
Wyrwał ją z modlitwy sygnał komórki. Carl patrzył na nią, kiedy wyplątywała się z koca i sięgała po telefon do kieszeni wdzianka.
„Henrik”, pokazało się na wyświetlaczu.
Serce zaczęło jej walić jak szalone. Nie, nie teraz. Nie mogła. Właśnie coś przyrzekła temu Bogu, w którego nie wierzyła.
– Nie mogę – powiedziała. Włożyła telefon z powrotem do kieszeni i poczekała, aż przebrzmią sygnały.
Carl patrzył na nią łagodnym wzrokiem.
Kilka sekund później znów rozległo się brzęczenie. Nowa wiadomość w poczcie głosowej.
Jednak zamiast ja odsłuchać, Bodil znów złożyła ręce do modlitwy.
„Sprawdzasz mnie. Ale widzisz, potrafiłam się oprzeć. Teraz to zrobiłam. I obiecuję ci, że jeśli Alva wróci do domu, już nigdy nie będę się z nim kontaktować. Zrobię wszystko, jeśli tylko sprawisz, że Alva wróci do domu. Słyszysz? Wszystko”.
Christer napisał „Peo Hansson” rozstrzelonymi literami na kartce samoprzylepnej, nie zdejmując przy tym rękawic, i przykleił ją do szóstego sztucera, który położył w bagażniku obok pozostałych.
Peo czekał koło niego, zabijając ręce.
– Kto by pomyślał, że się spotkamy w takich okolicznościach. Kiedyś ty wpadałeś do nas – rzekł.
– Tak bywa.
Poczuł się nagle znowu jak tamten nieporadny nastolatek.
– Mogę już jechać do domu? – zapytał Peo, kiedy Christer nie wykazał zainteresowania wspominaniem dawnych czasów.
– Możesz. Ale tak, jak zapowiedziałem innym, na pewno jeszcze porozmawiamy.
Peo dreptał w miejscu, wydawało się, że ma na końcu języka to samo pytanie, które mieli przed nim inni: Nie jestem chyba podejrzany? Zamiast jednak sformułować je głośno, powiedział tylko:
– Oczywiście, rozumiem.
Christer odprowadzał go wzrokiem do samochodu. Magdalena musiała być podobna do mamy – i z wyglądu, i z zachowania. Nie zdążył jednak poznać Elisabeth Hansson.
Przesłuchali dotąd tylko połowę uczestników polowania, a już zaczynał czuć się zmęczony.
Zmęczony i skołowany.
Przekartkował notatnik, starając się przypomnieć sobie, co każdy z nich powiedział, ale choć się starał, nie potrafił złożyć spójnego obrazu ani przebiegu zdarzeń, ani topografii terenu.
Były tu mokradła, jeziorka, wzniesienia, numery stanowisk i kolejne godziny. Ten jechał z tamtym, a ktoś przeszedł z kimś innym kawałek lasu. Ten rozmawiał z kimś przez radio, a inny dowiedział się o zabójstwie tylko z rozmowy.
Peo Hansson siedział w północno-wschodnim krańcu obszaru naganki, daleko od stanowiska Pära, i nic nie widział ani nie słyszał. Teraz jednak mogli przynajmniej odhaczyć go na liście.
Christer zatrzasnął bagażnik i zamknął samochód. Przeszedł między autami, kierując się zapachem dymu, i wrócił do ogniska, przy którym zebrała się większość myśliwych w oczekiwaniu na swoją kolej. Kilku grillowało, ale reszta siedziała w milczeniu, kuląc się z zimna. Rzucali tylko ukradkowe spojrzenia spod daszków czapek.
Ulf Seth, który siedział najbliżej, na widok Christera zapiął plecak, przerzucił zręcznie nogi przez drewnianą ławkę i wstał. Jakby stworzyli jakiś system kolejkowy.
Christer w milczeniu pozwolił Sethowi, by poprowadził go do swojego samochodu, stojącego na lekkiej pochyłości za ubojnią, obok zardzewiałego traktora.
Tuż obok zobaczył Folkego z Klasem Sannerem. Uśmiechnął się w duchu, widząc, jak Klas stara się prostować i wypinać pierś, a i tak sięga Folkemu najwyżej do nosa.
– To nienormalne – powiedział Ulf, otwierając samochód zamkiem centralnym. – Siedzieć tam z kolegami i myśleć, że któryś z nich dał plamę i teraz boi się przyznać.
– Rozumiem.
Christer zadrżał z zimna, kiedy otwierał drzwi od strony kierowcy, by zajrzeć do środka. Wspomnienie ciepłego ogniska sprawiło, że marzł jeszcze bardziej. Miał uczucie, że wilgotny chłód przenika go aż do kości. Nie był odpowiednio ubrany na taką pogodę.
– Bo to oczywiście wypadek?
– Trudno powiedzieć – odrzekł Christer. – Ale wychodzimy z takiego założenia.
– Jednak ten ktoś powinien się przyznać. Choć spowodowanie czyjejś śmierci to oczywiście poważna sprawa.
– Właśnie.
Christer sięgnął ręką za fotelik dziecięcy przymocowany do siedzenia pasażera, zajrzał dokładnie pod fotele. W schowku w drzwiach od strony kierowcy było pełno opakowań po batonikach, głównie firm Daim i Japp.
Spokojnie i metodycznie przeszukał cały samochód, nie znajdując niczego bardziej godnego uwagi niż para kaloszy w rozmiarze trzydzieści osiem, stojących na podłodze przy tylnym siedzeniu.
Kiedy skończył, poprosił jeszcze o to, by mógł przejrzeć plecak Ulfa, który także nie zawierał niczego ponad to, czego można się było spodziewać.
Aby uniknąć przez chwilę deszczu ze śniegiem i móc robić notatki, nie ryzykując przemoczenia papieru, zaproponował Ulfowi, by usiadł razem z nim na tylnym siedzeniu. Kiedy wcisnęli się w wąską przestrzeń, Christer wyjął mapę obszaru polowania i poprosił Ulfa, by pokazał mu, gdzie siedział.
Ulf zdjął mokrą rękawiczkę i wskazał na stanowisko 225.
– Tu siedziałem. Tylko kilkaset metrów od Pära.
Christer wyjął notatnik, starając się znaleźć sposób, by go trzymać na kolanie i pisać, a jednocześnie wygospodarować miejsce na mapę, którą także musiał mieć rozłożoną przed sobą.
– Aha – powiedział. – Widziałeś coś albo słyszałeś? Ulf chuchał na palce i zacierał ręce.
– Teren między stanowiskami na górze jest dość gęsto zadrzewiony, głównie świerki i młodniak. Na kilka minut przed strzałem usłyszałem jakiś trzask w lesie, ale to mogło być zwierzę.
– Nic nie widziałeś?
– Nie. – Ulf potrząsnął głową. – Myślałem, że to łoś, człowiek zawsze ma przecież nadzieję, ale nic się nie pokazało.
– Ale słyszałeś strzał?
– Oczywiście.
– Z której strony?
– Poniżej stanowiska Pära. Byłem przekonany, że to on strzelał, że przechodził tamtędy łoś.
To się zgadzało z innymi informacjami. Według tego, co dotąd mieli, strzał został oddany z małej odległości.
Ulf znowu chuchał na palce i sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiał. Christer cierpliwie czekał.
– Nie wiem, czy czegoś nie dorabiam po fakcie, ale ten strzał wydał mi się trochę dziwny.
– To znaczy?
– Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Brzmiał inaczej, po prostu.
Ulf był już trzecim przesłuchiwanym, który powiedział, że strzał brzmiał dziwnie, ale żaden z nich nie potrafił wytłumaczyć, czym się różnił od normalnego.
Christer poprosił Ulfa, by się jeszcze przez chwilę zastanowił, ale gdy nie uzyskał dokładniejszej odpowiedzi, zadał następne pytanie.
– Jak wyglądała twoja relacja z Pärem Sannerem? Ulf znów chuchnął w palce, chrząknął.
– Pracowaliśmy trochę razem. Jestem doradcą leśnym i czasem mu pomagałem. Cholera.
Nie rozumiem tego.
Ulf osłonił oczy dłonią jak daszkiem. Christer widział, jak zaciska zęby i przełyka ślinę.
Potem odchrząknął, przetarł szybko oczy i wyjrzał przez zalaną deszczem szybę.
– Byłem jednym z ostatnich, którzy widzieli go żywego – powiedział. – I oczywiście Janet.
Szliśmy tam w trójkę.
Christer przewrócił kartkę w notatniku.
– Czy rano zdarzyło się tutaj coś szczególnego? Albo wcześniej w tygodniu? Jakaś kłótnia, różnica zdań?
– Nie. Przynajmniej ja niczego nie zauważyłem.
Kiedy wysiedli z samochodu, Christer wziął sztucer Ulfa, oznakował w taki sam sposób jak resztę broni i wrócił do radiowozu. Kątem oka zobaczył, jak Ulf siada na miejscu kierowcy i
pochyla się nad kierownicą.
Co takiego dziwnego było w tym strzale? Musi porozmawiać o tym z Folkem, dowiedzieć się, czy ktoś jeszcze to zauważył. Może użyto tłumika? W takim razie nie powinni byli nic usłyszeć.
Na zewnątrz było już ciemno. Christer wzdrygnął się z zimna, jeszcze raz otworzył bagażnik i położył sztucer Ulfa obok pozostałych.
– Możesz teraz wziąć mnie?
Christer odwrócił się i zobaczył w półmroku szczerzącego w uśmiechu zęby młodzieńca ze sztucerem w jednej ręce i plecakiem zarzuconym na ramię.
Oliver Långström.
W świetle reflektora lśniła jaskrawożółta czapka z napisem „100% przeciw wilkom!”
– Oczywiście – rzekł Christer, biorąc od niego broń. – Gdzie masz samochód?
Oliver poprowadził go szybkim krokiem do toyoty, która pachniała w środku mokrym psem. I drzewkiem Wunderbaum o zapachu kokosowym. Na podłodze walały się puste puszki po red bullu, a w transporterze stał i ujadał karelski pies na niedźwiedzie.
– On jest łagodny – zapewnił Oliver, wypuszczając psa z samochodu, żeby Christer mógł dokładnie przejrzeć go w środku.
Christer pochylił się na ciasnym tylnym siedzeniu i pomacał dłonią zapiaszczone plastikowe chodniki, oddychając przez usta. Głęboko pod siedzeniem znalazł lepki kabel startowy, który musiał tam leżeć dość długo, ale poza tym nic, co odbiegałoby od normy.
Wstał, wytarł ręce o spodnie i wyjął notatki.
– Gdzie byłeś, kiedy zastrzelono Pära? – zapytał, rozkładając mapę.
Oliver znów wpuścił psa do samochodu i pochylił się nad rozłożonym arkuszem.
– No tak, chodziłem z psem, więc trudno dokładnie określić, ale gdzieś tutaj – rzekł, wskazując punkt na północ od Grästjärn, około siedmiuset metrów od stanowiska Pära.
– Czy ktoś może potwierdzić, że tam byłeś?
– Nie wiem. Ja w tamtym momencie nie widziałem nikogo, lecz bardzo możliwe, że ktoś widział mnie.
Christer zaznaczył na mapie miejsce wskazane przez Olivera. Mógłby z łatwością przemieścić się do stanowiska Pära, przynajmniej teoretycznie.
Potem zadał mu te same pytania co innym.
Oliver nikogo nie widział ani nie słyszał, ale zwrócił uwagę na strzał.
– Jak twoim zdaniem brzmiał? – zapytał Christer.
– Ten strzał? Normalnie.
– Nie było w nim niczego dziwnego?
– Nie, dlaczego?
Christer zanotował, nie odpowiadając na pytanie.
– O właśnie, a jak wam idzie z tym zabitym wilkiem? – zainteresował się Oliver, kiedy Christer zakończył przesłuchanie.
Wyglądał na szczerze zaciekawionego, prawie rozbawionego. Pod górną wargą odznaczał się snus.
– Posuwa się. Powoli, ale skutecznie – skłamał Christer. – Chyba jednak rozumiesz, że nie mogę tu stać i o tym rozmawiać.
– Nie, nie, oczywiście, że rozumiem, ale to brzmi obiecująco.
– Wcale tak nie myślisz. Oliver roześmiał się.
– Kiedy dostanę z powrotem sztucer? Czy to długo potrwa?
– Raczej tak – odparł Christer. – Sądzę, że parę tygodni.
– Parę tygodni?
– Zbadanie tylu sztuk broni zajmie dużo czasu. Ale to w sumie bez znaczenia, i tak przez pewien czas nie będzie tu polowań, prawda? Możliwe, że potem skorzystamy z okazji, by porównać wyniki z innymi przestępstwami popełnionymi podczas polowania. Kiedy i tak będziemy się tym zajmować, że tak powiem.
– Aha – mruknął Oliver, poprawiając nerwowym ruchem czapkę. – Mogę już jechać do domu?
– Oczywiście – odparł Christer. – Ale niewykluczone, że się jeszcze odezwiemy. Oliver, który był już przy drzwiach samochodu, zatrzymał się w pół kroku.
– Dlaczego? Czy nie powiedziałem wszystkiego?
– Nie o to chodzi – odrzekł łagodnym głosem Christer. – Tylko, jak mówiłem, w toku śledztwa mogą się pojawić nowe informacje wymagające sprawdzenia. Coś, co ludzie widzieli albo słyszeli. Nigdy nie wiadomo.
Reszta uśmiechu Olivera znikła. Nareszcie.
Jaki ojciec, taki syn. Christer zawsze miał problem z Jimmym Långströmem. W jego aroganckiej postawie było coś, co działało mu na nerwy przez całe liceum. Dużo gadania, mało konkretów. Oliver dokładnie skopiował ten styl macho. Ekwipunek myśliwego jeszcze wzmacniał jego poczucie męskości.
– Ale jedź do domu – dodał, widząc, że Oliver stoi bez ruchu. – W razie czego zadzwonimy. Christer złożył mapę i wyprostował się. Z drugiej strony placu nadchodził Folke z Janet
Antonsson, trzymającą w ręku sztucer. Wyglądał na równie zmęczonego jak on sam.
Kiedy Oliver wycofał się ze swego miejsca na parkingu o pół metra od pięt Christera i wyjechał z placu z demonstracyjną powolnością, wróciła Petra. Wjechała z fantazją na miejsce zwolnione przez Olivera.
Christer, Folke i Janet przyglądali się jej, kiedy wysiadała. Za tylną szybą widać było głowę Roya z postawionymi uszami.
– Chcę, żebyście wzięli mój sztucer i sprawdzili samochód – powiedziała. – Żeby nie było żadnych niedomówień.
W wyciągniętej ręce trzymała kluczyki, czekając, aż Christer lub Folke je wezmą.
– A tak poważnie, Petra… co się właściwie zdarzyło? – zapytał Christer.
Ręka trzymająca kluczyki opadła. Może Petra zdała sobie sprawę z tego, że to zbędny gest.
Samochód był już przecież otwarty.
– Komendant okręgowy zabronił mi pracować przy tym śledztwie, więc chcę, żebyście wy sprawdzili mój samochód i zabrali sztucer, zanim pojadę do domu.
Christer poszedł za nią i kiedy otworzyła tylne drzwi i wyjęła broń, posłusznie ją odebrał.
– Sprawdźcie dokładnie, czy nie ma tu czegoś jeszcze.
Christer omiótł uważnie wzrokiem wnętrze, odsunął płaszcz przeciwdeszczowy zwinięty na tylnym siedzeniu i zajrzał do plastikowej reklamówki pełnej śmieci.
– Nic nie ma… ani tu, ani tam.
To wszystko było takie głupie, że nie mógł tego traktować zupełnie serio.
– Prawo niech mimo wszystko znaczy prawo – odezwała się z tyłu Janet.
– A zresztą – dodała Petra, nie reagując na ten komentarz – musicie pamiętać o przesłuchaniu Jana-Åkego. Pojechał do domu zaraz po pierwszym polowaniu.
– I dopiero teraz o tym mówisz?
– Wiem. Powinnam była pomyśleć o tym wcześniej, ale…
Nie usłyszeli reszty zdania. Terkot helikoptera, który nadleciał bliżej, tuż ponad wierzchołki drzew, zagłuszył wszystko.
Magdalena dzwoniła na przemian do ojca i Jensa, lecz z żadnym z nich nie udało jej się połączyć. W równych odstępach czasu sprawdzała aktualizacje na stronach tygodników. Co właściwie się zdarzyło tam w lesie?
Pół godziny wcześniej „Värmlandsbladet” opublikowała wreszcie artykuł napisany przez Björna. Zawierał trochę więcej niż krótkie zdania wrzucane przez popołudniówki, ale informacje były wciąż zaskakująco skąpe.
Czy Björn po tym sobie odpuścił? A czym zajmowała się Iris? Oboje poszli już do domu?
Posadziła Liv w krzesełku do jedzenia i zapięła jej śliniak. Pogłaskała czubkami palców drobny karczek i spojrzała na zegar kuchenny nad drzwiami. Za dwadzieścia siódma. Petter jeszcze nie wrócił.
„Przyjadę, jak tylko będę mógł”. Tak, tak, na pewno.
Kiedy talerz z kaszką wirował w mikrofalówce, Magdalena jeszcze raz wzięła komórkę i wybrała numer Jensa Fotografa.
Teraz nareszcie usłyszała wolny sygnał.
– Aha, słyszałaś o tym śmiertelnym postrzale?
Jens prawdopodobnie prowadził samochód, w tle słychać było słabo muzykę.
– Tak, czytałam w sieci. Byłeś tam, prawda?
Właściwie niepotrzebnie zadała to pytanie. Jens zawsze był tam, gdzie coś się działo, najczęściej pierwszy.
Wyjęła talerz z mikrofalówki, zamieszała kaszkę parę razy łyżką i spróbowała. Tak, miała
dobrą temperaturę.
– Właśnie stamtąd jadę.
– Co się stało? – zapytała. – Kto zginął?
– Pär Sanner – odrzekł. – Mieszkał w Uvanå z żoną i dzieckiem.
Pär Sanner? Ten sam? Magdalena wciąż nie mogła zapomnieć samochodu z wszystkimi możliwymi usterkami, który sprzedał kiedyś jej ojcu. Peo kulił się potem w sobie, całkiem wystrychnięty na dudka. Zbyt dumny, by się wykłócać. Albo zbyt wystraszony. W tamtym roku nie pojechali na wakacje.
– Petra Wilander i prowadzący polowanie znaleźli go tam z odstrzeloną połową czaszki – ciągnął Jens. – I właśnie dzisiaj była z nim córka. Biedna dziewczynka, mogę tylko powiedzieć. Wyjechałem stamtąd, kiedy zaczęło się ściemniać, ale wtedy jeszcze jej nie znaleziono.
Magdalena wzdrygnęła się i usiadła przy stole. Asfalt na drodze lśnił czarno od deszczu, odbijał się w świetle ulicznych lamp. Niedługo znów będzie przymrozek.
Liv wyciągnęła rączkę po kolorowy talerzyk z kaszą. Kiedy go nie dosięgła, zaczęła uderzać rączkami w blat stołu, bardziej rozbawiona niż sfrustrowana.
– To wprost niewiarygodne. Helikopter niczego nie znalazł. Jutro będą dalej prowadzić poszukiwania i sondować.
– W Nain?
– Nie, w leśnych jeziorkach. Jest ich kilka dość blisko miejsca, gdzie go znaleziono.
– Cholera. Otwórz buzię – poleciła Magdalena, sama szeroko otwierając usta.
– Co powiedziałaś?
– Nic, tylko karmię Liv kaszką. Rozmawiałeś tam z kimś? Jeśli dotąd nie znaleźli dziewczynki, można pomyśleć, że ktoś ją uprowadził. A co oni o tym sądzą?
Muzyka w samochodzie nagle ucichła. Pewnie Jens miał już dość jazzu granego na akordeonie.
– Na pewno to rozważają – odparł. – Nikt z policjantów nie powiedział jednak tego wprost. Przynajmniej w rozmowie ze mną. Teren leży na uboczu. Można się tam dostać tylko drogą dla samochodów, a myśliwi siedzieli na stanowiskach wzdłuż całej jej długości. I nikt jeszcze nie powiedział, że to morderstwo.
Magdalena zdrapała łyżką trochę kaszy z podbródka Liv i próbowała trafić nią do jej buzi.
– Miałeś ze sobą jakiegoś reportera?
– Nie – odparł Jens. – Björn był gdzieś w terenie, a Irma odbiera nadgodziny. Mówili, że Björn spróbuje dojechać później, ale się nie pojawił. Nie wiem, co się stało.
– Ale Saxberg tam był?
– Żeby tylko był. Nigdy nie widziałem go tak nabuzowanego adrenaliną. Przedzierał się przez las jak naspeedowany łoś z dredami dyndającymi na wszystkie strony.
Magdalena parsknęła śmiechem. Doskonale umiała sobie wyobrazić ten widok.
Linus Saxberg z „Länstidningen” mimo wielu lat pracy nie zatracił instynktu myśliwskiego. Magdalena myślała przez pewien czas, że przeniesie się do którejś z popołudniówek, to by do niego pasowało, ale był już po trzydziestce, więc może jednak nie.
Sądziła też, że Jens wyjedzie do Sztokholmu, ale trzymała go tutaj miłość. Co trzymało
Linusa, nie wiedziała.
– O właśnie, masz pozdrowienia od taty – dodał Jens. – Podszedł do mnie i przedstawił się jako twój ojciec. Trochę małomówny, ale miły. Myślę, że jest z ciebie bardzo dumny.
– Dumny?
Ta myśl wydała się jej dość dziwna. Tata dumny? Nigdy nie uważał, że dziennikarstwo to porządny zawód.
– Tak, przynajmniej odniosłem takie wrażenie, kiedy mówił o tobie. Policjanci właśnie go przesłuchali i zabrali mu sztucer, ale nie wydawał się specjalnie zaniepokojony.
– No, trzeba mieć nadzieję, że nie ma podstaw do niepokoju. Czy naprawdę był podejrzany? To przecież jakiś absurd.
Zobaczyła przez okno, jak Petter skręca na podjazd i parkuje.
– Szkoda, że nie pracujesz, Magda – powiedział Jens. – Byłabyś teraz potrzebna.
„Länstidningen” całkiem nas wykończy.
– Wiem, wiem.
Kilka dni temu Linus Saxberg w świetnym materiale ujawnił tajne plany dotyczące ewentualnego składowania paliwa jądrowego w gminie, by stworzyć nowe miejsca pracy, a tydzień wcześniej miał naprawdę dobry tekst dotyczący nepotyzmu przy remoncie elektrowni wodnej. Zlecenie dostał bratanek dyrektora technicznego bez porządnie przeprowadzonego przetargu. Magdalena myślała, ba, nawet miała nadzieję, że Saxberg straci trochę zapału do pracy, nie mając konkurencji, ale po urlopie był w naprawdę doskonałej formie.
Nie mogła tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak lokalna redakcja umiera.
– Słuchaj – rzekł Jens. – Muszę już kończyć. Dojeżdżam do Hagfors i muszę się pospieszyć, żeby zdążyć wywołać zdjęcia. Niezależnie od tego, jaki drętwy tekst napiszą tam w Karlstad, muszę przynajmniej spróbować pokonać Saxberga. Mam parę ujęć, które powinny wyjść świetnie.
– Wierzę ci – odrzekła Magdalena i wytarła buzię Liv kawałkiem papierowego ręcznika. Usłyszała, jak Petter wchodzi do kuchni, czuła jego obecność, ale nie podniosła wzroku.
– Powodzenia – rzuciła zamiast tego do słuchawki. – Zdzwonimy się.
Nie odkładając telefonu, wybrała numer do Viktora Lindha, redaktora nocnego.
Po wstępnych grzecznościach i obowiązkowych pytaniach z jego strony o to, jak jej płynie czas w domu wśród pieluch, oraz spodziewanych odpowiedziach Magdaleny, zapytała, jak im idzie śledzenie tragedii na polowaniu, kto będzie o tym pisał, co mają.
Björn zostawił w miarę zaktualizowaną wersję swojego artykułu na stronie, zanim poszedł do domu. To było wszystko.
– „Länstidningen” był tam na miejscu przez całe popołudnie i wieczór – rzekła Magdalena.
– Rozumiem – odparł Viktor.
– A my siedzimy tutaj i rozmawiamy z policją przez telefon. „Länstidningen” wyprzedzi nas szybciej, niż nam się wydaje.
A kiedy prenumeratorzy się przeniosą, lokalna redakcja będzie zlikwidowana, a ona zostanie bez pracy.
Choć wiedziała, że redaktor nocny nie ma nic wspólnego ze sprawami kadrowymi, nie
potrafiła ukryć frustracji.
– Przepraszam – zmitygowała się. – Właściwie chciałam powiedzieć, że mam dobre źródła w sprawie tego śmiertelnego wypadku. Mogę napisać artykuł na jutro.
Zauważyła, że Petter zastygł w połowie ruchu i odwróciła się w jego stronę. Tak, wyobraź sobie, że to zrobię.
Po drugiej stronie na chwilę zapadła cisza.
– Ale przecież jesteś na macierzyńskim i nie możesz tak nagle wrócić.
– Będzie trochę zachodu z kasą ubezpieczeń i księgowością, ale przecież można to jakoś rozwiązać. Załatwię to.
– Nie sądzę.
Magdalena wzięła głęboki wdech.
– Zrobimy tak. Ja napiszę tekst i go wyślę. Wy potem wybierzecie, który chcecie opublikować. Chcę jak najlepiej dla „Värmlandsbladet” i myślę, że ty też.
Choć czasami w to wątpię, pomyślała, odkładając słuchawkę.
– Trzeba wykąpać Liv – rzuciła, biorąc laptop i wychodząc do salonu.
Musi jeszcze raz spróbować zadzwonić do taty. Za oknem panowała już całkowita ciemność. Nie było widać leżącego niżej jeziora. Usiadła na sofie, słuchając kolejnych wolnych sygnałów i deszczu bębniącego o plastikowy dach werandy.
Tym razem odebrał.
Głos miał zmęczony i spięty. Jakby trochę zdyszany.
– Cześć – przywitała się. – To ja. Jak się czujesz? Wydzwaniałam przez całe popołudnie.
– Widziałem – odrzekł Peo i zakaszlał. – Ale policja mnie przesłuchiwała. To trochę trwało. Magdalenie zakręciło się w głowie. Jens co prawda o tym wspomniał, ale dopiero teraz,
gdy rozmawiała z ojcem, dotarło do niej w pełni, co się stało. Przesłuchano wszystkich myśliwych. Każdy z nich mógł zastrzelić Pära Sannera.
– Mój sztucer też wzięli – ciągnął Peo. – Mówią, że potrwa parę tygodni, nim dostanę go z powrotem.
Magdalena usiadła na brzegu kanapy, otworzyła leżący na stoliku blok rysunkowy Nilsa i zdjęła zębami nakrętkę z flamastra, który znalazła wciśnięty we frędzle dywanu.
– Czy daleko siedziałeś od stanowiska Pära? – zapytała, mając nadzieję, że w jej głosie nie słychać niepokoju.
– Tak – odpowiedział. – Prawie dwa kilometry. Nawet nie słyszałem strzału.
Magdalena zamknęła oczy. Co właściwie sobie wyobrażała? Jaka niedorzeczna myśl przyszła jej do głowy? Chyba zwariowała.
– Więc właściwie nie jesteś podejrzany?
Usłyszała, jak Peo otwiera bagażnik i zarzuca plecak na ramię. Jakby miała tę scenę przed oczami.
– Nie, nie sądzę, żebym był. Policja po prostu musi robić swoje.
– Czy to był nieszczęśliwy wypadek? – zapytała.
– Nie mam pojęcia.
– Ale jak myślisz?
– Nie chcę spekulować. Ale wszyscy wiedzą, jaki był Pär.
Magdalena nasłuchiwała odgłosu jego kroków na bruku, lecz zamiast tego zapadła cisza. Pewnie nadal stał przy otwartym bagażniku, by móc swobodnie rozmawiać. Żeby Kerstin nie słyszała.
– Napiszę o tym – powiedziała.
– Naprawdę? Jak to?
– Björn w Torsby nie może – skłamała. – Chcieli więc, żebym go zastąpiła dziś wieczorem. Spojrzała na esy-floresy, które nabazgrała na bloku podczas rozmowy, i zastanawiała się,
czemu nie powiedziała prawdy, że sama się wprosiła.
Ponieważ jestem złą matką, która chce pracować, choć nie musi.
– Najgorsza jest sprawa z dziewczynką – podjął Peo. – Nikt nie wie, co się z nią stało. Tak, to z Pärem też jest okropne, ale rozumiesz, co mam na myśli.
Magda słyszała, jak deszcz się nasila i głośno bębni o dach.
– Pytanie, czy przetrwa noc w lesie. Nagle usłyszała głos Kerstin:
– Co się stało, Peo?
– Muszę już kończyć – powiedział. – Ale zadzwoń do Waldemara Hallinga. On ciągle prowadzi polowania.
Chriaster i Folke siedzieli w milczeniu w radiowozie i patrzyli na ostatnich myśliwych wyjeżdżających z parkingu, na tylne światła, które rozmazywały się w deszczu i znikały za zakrętem. Samochód chodził na jałowym biegu, wycieraczki pracowały przez cały czas.
Christer ogrzewał dłonie nad nawiewem na desce rozdzielczej, starając się odegnać zmęczenie i głód.
– Został tylko jeden – mruknął.
– Tak – potwierdził Folke. – Czy wiesz, gdzie mieszka?
– Niezbyt dokładnie, ale myślę, że go znajdziemy. Mam dość dobry opis drogi. Jakieś trzy kilometry w głąb lasu.
Christer nadal nie mógł wyjść ze zdumienia, że Petra zapomniała im powiedzieć, że Jan-Åke pojechał do domu zaraz po znalezieniu Pära. To było do niej niepodobne. Prawdopodobnie to, co się stało, poruszyło ją bardziej, niż dawała po sobie poznać.
– Jak myślisz, kto to zrobił? – zapytał Folke. – Gdybyś miał po prostu zgadywać.
– Nie lubię zgadywać.
– Wiem. Ja też nie lubię, ale spróbuj. Tak między nami.
Christer zastanawiał się, poruszając lekko dłońmi nad źródłem ciepła.
– Jeżeli ktoś zastrzelił go z premedytacją, stawiałbym na Klasa Sannera – rzekł Folke. – Wił się jak piskorz, kiedy z nim rozmawiałem.
– Brat?
– Tak. Chyba nie kwitła między nimi wielka braterska miłość. Powinien być zdruzgotany po tym, co się stało, a jakoś nie odniosłem takiego wrażenia.
– Może był w szoku – odparł Christer. – Ludzie różnie reagują.
– Może. Ale powinniśmy dokładnie go sprawdzić.
Christer przebiegł w myślach wszystkich, których sam przesłuchiwał, ale w żadnym z nich nie potrafił dostrzec sprawcy.
– Chciałbym, żeby to był Oliver Långström – wyznał. – Ale niestety, nie sądzę, że to on.
Jedziemy?
Folke skinął głową i zapiął pas.
Christer pilotował kolegę zgodnie ze wskazówkami Waldemara Hallinga i wkrótce znaleźli się na podwórzu otoczonym ze wszystkich stron przez wysoki las. Dom wyglądał na prawie świeżo malowany, lecz stare dachówki zostały zastąpione blachą, całą i błyszczącą od frontu, sztukowaną i wyblakłą od słońca z drugiej strony. W kojcu koło przybudówki ujadał przemoczony elkhund.
W kuchni paliło się światło. Za falbaniastą firanką dostrzegli łysawą głowę. W każdym razie był w domu.
Folke zaparkował między dwoma zdezelowanymi samochodami i budynkiem gospodarczym, ozdobionym co najmniej dwudziestoma porożami w różnych rozmiarach. Przy narożniku wisiały na osobnych hakach dwie zajęcze skóry i wyschnięta lisia kita.
Kiedy wysiedli z samochodu, pies przestał szczekać. Zamiast tego usłyszeli głuche warczenie, niosące się przez podwórze jak groźny grzmot, kiedy przemykali szybko w mżącym deszczu.
– Co się stało? – zapytał Jan-Åke, stając w otwartych drzwiach. Podciągnął spodnie od dresu i poprawił sweter Helly Hansen.
– Czy możemy wejść? – zapytał Christer.
– Oczywiście.
Odsunął się na bok, robiąc im przejście. W jednej skarpetce miał dużą dziurę.
– Nie słyszałeś, że Pär Sanner został dziś znaleziony martwy na swoim stanowisku?
Zastrzelony.
– Nie. Naprawdę nie słyszałem.
Jan-Åke przeciągnął dłonią po łysinie.
– Pojechałeś do domu na krótko przed tym, nim go znaleziono – ciągnął Christer.
– Tak, mama zadzwoniła. Ale już czuje się lepiej.
W salonie siedziała starsza kobieta, lekko pochylona w fotelu przed telewizorem. Obok stał balkonik. Odnieśli wrażenie, że w ogóle nie zarejestrowała ich obecności.
– Co jej jest? – zapytał Folke.
– Ma zawroty głowy i ostatnio bywa dość zagubiona. Właściwie nie powinna mieszkać tutaj
w domu, ale nie mam serca oddawać jej do domu starców.
Kiedy Christer wszedł do pokoju, kobieta odwróciła wzrok od telewizora. Na jej błękitnym kaftanie leżała warstwa łupieżu. Starał się też nie myśleć o cierpkim zapachu moczu.
– Kim jesteś? – zapytała.
Christer przykucnął koło niej i przedstawił się, ale chyba nie zrozumiała do końca, co mówił. Kiedy to powtórzył, kiwnęła głową.
– Policjant – powiedziała. – A co ty tu robisz?
– Jesteśmy tu, żeby porozmawiać przez chwilę z Janem-Åke. Próbowała przybrać bardziej wygodną pozycję w fotelu.
– Chyba znowu czegoś nie spsocił?
Christer nie odpowiedział, nie zainteresował się też, jaką psotę ma na myśli. Zamiast tego zapytał:
– Dzwoniła pani dziś do niego?
– Nie wiem – odpowiedziała, ściskając poręcz wąskimi palcami.
– Tak, mamo, dzwoniłaś – dobiegł z tyłu głos Jana-Åkego. Christer uciszył go ruchem ręki.
– Jak się pani czuje? Czy dobrze się pani czuła w ciągu dnia?
– Chyba tak. Miło, że pytasz.
– Mamo, nie pamiętasz, jak zadzwoniłaś do mnie wcześniej, bo miałaś zawroty głowy? Kobieta popatrzyła na niego.
– Nie, Janie-Åke. Nie pamiętam.
Jan-Åke wyszedł do kuchni i wrócił z telefonem komórkowym. Po paru kliknięciach podał go Folkemu.
– Mama ma kłopoty z pamięcią, ale widzicie, że dzwoniła do mnie przed południem. Folke spojrzał na wyświetlacz, wyjął notes i zapisał numer.
Christer wstał i wyszedł z pokoju. Wolał dokończyć rozmowę w kuchni, gdzie mogli mówić swobodnie. Folke i Jan-Åke wyszli za nim.
– Będziemy potrzebowali sztucera, który miałeś dziś w lesie.
– A po co?
– Ponieważ Pär Sanner został zastrzelony i zabraliśmy całą pozostałą broń do zbadania. Jan-Åke znów pogładził łysinę.
– Aha – powiedział. – Dobrze.
Christer zszedł za nim po stromych schodach do piwnicy. Za dużym pomieszczeniem zagraconym starymi rupieciami znajdowała się kotłownia. Patrzył, jak Jan-Åke wyjmuje klucz schowany w starym pudełku i otwiera szafkę. Stało w niej rzędem pięć różnych sztuk broni.
– To ten – powiedział i podał Christerowi sztucer na łosie, pierwszy z prawej strony.
– Ale jest ich więcej?
– Tak, ale dzisiaj miałem ten.
– Musimy wziąć oba.
– Oczywiście – zgodził się Jan-Åke, wyjmując drugi sztucer. – Nie rozumiem tylko, co się stało. Czy Pär został zamordowany?
– Znaleźli go martwego na jego stanowisku, jak wspomniałem, ale nie wiemy, czy został zamordowany, czy był to wypadek.
Jan-Åke znów podciągnął spodnie, nim poprowadził Christera przez skład dywanów i poobijanych mebli.
– Cholernie dziwne – stwierdził.
– Byłeś tam z psem? – zapytał Christer, kiedy wrócili do kuchni.
– Tak.
– Widziałeś lub słyszałeś coś nietypowego? Jan-Åke pokręcił głową.
– Mówili, że kilka osób słyszało strzał, ale ja nie. Byłem za daleko.
Jan-Åke usiadł na swoim miejscu przy kuchennym stole i odsunął filiżankę ze spodkiem malowaną w drobne kwiaty.
– Jaką relację miałeś z Pärem?
– Żadną, prócz tego, że obaj polowaliśmy. Muszę powiedzieć, że źle o nim mówiono. Nie rozumiem tej szwedzkiej zawiści. Jak tylko komuś zaczyna się dobrze powodzić, zaraz chcą go ściągnąć w dół.
Christer popatrzył na zegar nad drzwiami, a potem na Folkego. Czas ruszać w drogę. Do końca dnia pracy pozostało jeszcze dużo czasu, a najgorsze było dopiero przed nimi. Wizyta u Bodil Sanner.
– Na pewno jeszcze się odezwiemy – rzekł. – A jeśli przypomnisz sobie coś, o czym powinniśmy wiedzieć, zadzwoń.
Pies wciąż głucho warczał, kiedy wracali do samochodu, odprowadzając ich spojrzeniem spode łba.
– Co za miejsce – skomentował Folke. – Po takiej wizycie można mieć nocne koszmary. Dobiegło ich skądś skrzypienie. Christer zatrzymał się, nasłuchując, aż w końcu zauważył,
że drzwi jednego z budynków gospodarczych są otwarte i poruszają się na wietrze.
– No tak – rzucił. – Jedziemy.
Światło w kuchni było zgaszone, ale Christer wyczuwał jakąś postać za oknem. Ktoś stał w ciemności i odprowadzał ich wzrokiem.
Kiedy wrócili do Uvanå, mieli wrażenie, że cała wieś wstrzymała oddech. Większość domów była zamknięta o tej porze roku, ale niemal w każdym oknie, w którym paliło się światło, widzieli głowy patrzące za nimi, gdy przejeżdżali.
– To musi być tam – stwierdził Christer, wskazując ręką.
Folke skręcił z głównego przejazdu w dróżkę, którą wyznaczały tylko ślady kół w trawie. Światło reflektorów migotało na budynkach gospodarczych, garażu i samym domu, pomalowanej na czerwono drewnianej willi z brudnobiałymi narożnikami.
Kiedy Folke wyłączył silnik, siedzieli jeszcze przez chwilę w samochodzie, jakby chcieli zebrać się w sobie.
W takich chwilach najbardziej brakowało mu Petry. Ona zawsze radziła sobie z krewnymi i ich reakcjami w zupełnie naturalny sposób. Przynajmniej tak to wyglądało. Ciepły, a przy tym profesjonalny. On sam czuł się zawsze, jakby odgrywał jakąś rolę, kiedy próbował się zbliżyć do ludzi pogrążonych w rozpaczy i szoku. Nigdy nie ukrywał się tak głęboko w mundurze policjanta jak w takich właśnie chwilach.
Żwir chrzęścił pod ich stopami, kiedy truchtali w stronę domu, kuląc się przed deszczem.
Helikopter krążący przez parę godzin nad lasem odleciał, zostawiając po sobie dzwoniącą ciszę.
Christer był pewny, że Bodil Sanner zobaczyła, jak nadchodzą. Dlatego tylko lekko zapukał do drzwi i nacisnął klamkę. Zakładał z jakiegoś powodu, że nie będą zamknięte na klucz, ale stawiły opór, kiedy je pociągnął.
Po chwili usłyszeli w środku czyjeś kroki i szczęk przekręcanego zamka. Kobieta z ufarbowanymi na czarno włosami i rozmazanym makijażem otworzyła im ostrożnie i cofnęła się o parę kroków.
Wyciągnęła rękę i przedstawiła się jako „Åse, koleżanka z pracy”.
– Bodil siedzi w kuchni – poinformowała ich i wycofała się w głąb przedpokoju. Christer zdjął buty i poszedł we wskazanym kierunku.
Bodil, czerwona od płaczu i opatulona kocem, siedziała na krześle przy kuchennym stole. Wargi jej drżały, jakby próbowała coś powiedzieć, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Udało jej się w końcu wyjąć spod koca prawą rękę, żeby się przywitać.
Christer wysunął krzesło naprzeciw niej i usiadł. Folke poszedł za jego przykładem. Åse stanęła przy zlewie.
Bodil znów schowała ręce pod kocem i owinęła się nim ciasno. Łzy kapały jej z podbródka na kolana, lecz nie zwracała na to uwagi, tylko się w niego wpatrywała. Wędrowała spojrzeniem od jego oczu do ust. Czekała.
Christer chrząknął.
– Jak wiesz, szukaliśmy Alvy przez całe popołudnie, najpierw z psem, a teraz z helikopterem. Niestety, jeszcze jej nie znaleźliśmy, tylko telefon.
Bodil przymknęła oczy.
– Był włączony i leżał jakieś siedemdziesiąt metrów od miejsca, gdzie znaleziono Pära – ciągnął Christer.
Bodil niechętnie podniosła wzrok.
– Jest już późno i ciemno, więc musimy przerwać poszukiwania na noc.
– Przestaliście szukać? Teraz? Nie możecie tego zrobić.
Zmierzyła go ostrym spojrzeniem przez łzy, pociągnęła nosem i przejechała pod nim dłonią.
– Zaczęliśmy już zwoływać ludzi i rano, jak tylko będzie jasno, przeszukamy całą okolicę
wokół Rensberg.
– Myślicie, że ona też nie żyje – powiedziała cichym głosem Bodil. – Prawda? Wiecie, że szukacie ciała i dlatego nie ma powodu do pośpiechu.
Christer pokręcił głową.
– Nie, nie, to nie tak. Naprawdę nie. Zakładamy oczywiście, że ona żyje.
– Nie wierzę – odparła Bodil. – Jak w takim razie możecie tak po prostu przestać jej szukać? Nie macie żadnych uczuć, serca? Jak zaśniecie dzisiejszej nocy, wiedząc, że trzynastoletnia dziewczynka została sama w lesie?
– Trudno prowadzić poszukiwania w ciemnościach – odrzekł Christer. – Ludzie mogą zrobić sobie krzywdę, zabłądzić.
To jednak nie pomogło. Bodil znów zaczęła płakać, nie zważając na płynące łzy i smarki. Teraz chrząknął Folke.
– To, co się stało, jest straszne, i rozumiem, że czekanie musi być nie do zniesienia. Bodil przez chwilę łapała oddech, po czym rzekła:
– Nie sądzę, żebyście potrafili sobie to wyobrazić.
Zakryła usta ręką i wyjrzała przez okno. Przynajmniej przestał padać śnieg.
– Alva jest ciepło ubrana – ciągnął Folke. – Na pewno znalazła jakieś drzewo i się pod nie wczołgała.
– Drzewo? – powtórzyła Bodil i znów zaczęła płakać. – Ona boi się ciemności. Kiedy jest sama w domu wieczorem, zapala wszystkie światła, Pär zawsze…
Umilkła w połowie zdania i spojrzała Christerowi prosto w oczy.
– Kto go zastrzelił? Taki nie powinien mieć pozwolenia na broń.
Christer zastanawiał się przez moment, co powinien zrobić. Pozwolić, by Bodil jak najdłużej wierzyła w nieszczęśliwy wypadek, czy powiedzieć prawdę.
– To mógł być zwykły wypadek – powiedział w końcu. – Jednak nikt z uczestników nie chce się przyznać do strzału. Nie wiemy tego, jak już wspomniałem, ale istnieje możliwość, że ktoś to zaplanował.
Bodil zachwiała się na krześle. Christer myślał przez chwilę, że zemdleje, ale szybko się wyprostowała.
– Czy to znaczy, że ktoś go zamordował? To chcecie mi powiedzieć?
– Nie możemy tego wykluczyć.
Bodil chwyciła się stołu obiema rękami. Szlochanie znów przeszło w kwilący płacz. Koc zsunął się jej z ramion, kiedy kołysała się w przód i tył, palce zaciśnięte na krawędzi stołu zbielały.
Åse odeszła od zlewu i usiadła na krześle obok, próbując nawiązać z nią kontakt lub przynajmniej pokazać, że tu jest, ale Bodil zamknęła się we własnym świecie.
Wygląda tak młodo, pomyślał Christer. Czy Pär nie miał pięćdziesięciu czterech lat? Bodil wyglądała na trzydzieści pięć. W jej jasnych włosach nie było śladu siwizny, w kącikach oczu miała tylko kilka cienkich kurzych łapek.
Kilka minut upłynęło w ciszy. Christer unikał wzroku Folkego, czuł tylko jego milczącą obecność na krześle obok. Rozejrzał się po kuchni. W rogu stał kominek na drewno, tuż obok
nowoczesna płyta indukcyjna. Talerze w stosach na odkrytych półkach. Próbował zgadnąć, czy biała boazeria jest oryginalna, czy nowa. W końcu rozstrzygnął, że oryginalna.
Torun. Powinien zadzwonić do Torun.
Bodil puściła w końcu stół, objęła się ramionami i siedziała bez ruchu. Jej ciałem od czasu do czasu wstrząsały dreszcze, jak wtórne wstrząsy po trzęsieniu ziemi.
– Jak wyglądał, kiedy go znaleźliście?
– Nie chcę wchodzić teraz w szczegóły, ale wszystko wskazuje na to, że umarł od razu.
– A gdzie trafiła go kula?
– Tego też nie mogę teraz powiedzieć. Bodil wytarła twarz rogiem koca.
– Czy Alva też tam była i widziała, co się stało?
– Tego nie wiemy – odrzekł Christer. – Alva poszła z Pärem na stanowisko, jak mówiło parę osób z grupy, ale nie da się stwierdzić, co wydarzyło się potem.
Zegar nad drzwiami tykał. Bodil powoli pokiwała głową. Przez jej ciało przebiegł jeszcze jeden dreszcz.
– Czy znasz kogoś, kto życzyłby tak źle Pärowi? – zapytał Christer. – To znaczy, jeśli nie był to wypadek. Czy znasz jakichś jego wrogów? Kogoś, kto z jakiegoś powodu chciałby się go pozbyć?
– Nie – odparła bez namysłu. – Nikogo.
– Nikogo?
Odpowiedź padła tak szybko, że czuł się zmuszony powtórzyć pytanie. Bodil jednak wydawała się pewna swego.
– Musimy wykluczyć wszystkie możliwości – ciągnął Christer. – Jak Pär się czuł w ostatnim czasie? Czy jest możliwe, że zrobił to sam?
Ciekawe, że nad tym pytaniem zastanawiała się dłużej.
– Może – rzekła w końcu.
– Czemu tak sądzisz?
– Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale w ostatnich miesiącach nie był do końca sobą.
– To znaczy?
– Coś go trapiło, ale nie chciał nic powiedzieć, choć go pytałam.
Christer zrobił parę luźnych notatek. Muszą popracować nad tym wątkiem niepokoju Pära.
– Czy Alva często mu towarzyszyła na polowaniach? – zapytał Folke.
– Dlaczego pytasz?
– Z ciekawości.
– Nie, nigdy. Naprawdę nie mam pojęcia, co ją podkusiło, by jechać z nim właśnie dziś. Można powiedzieć, że nigdy nie wyrywa się z własnej woli do lasu. Chyba ma to po mnie. W zeszłą niedzielę zaczęła mówić, że chciałaby pojechać. Ale i tak nie wiem, jakie to może mieć znaczenie.
– Wszystko ma znaczenie – rzekł Folke. – Jak Pär odebrał to, że chce z nim jechać? Bodil popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Nie mam pojęcia, naprawdę. Myślałam, że ucieszy go jej zainteresowanie. Ale, jak
wspomniałam, nie był ostatnio do końca sobą.
Zastanowiła się przez chwilę, nim podjęła wątek:
– Cóż, sprawiał wrażenie wręcz niezadowolonego z tego, że chce mu towarzyszyć, nawet jeśli bardzo starał się to ukryć.
Czy Pär po prostu przeczuwał, że coś może się stać tam w lesie?, pomyślał Christer. Czy naprawdę miał powody do obaw i bał się, że Alvie też stanie się coś złego, jeśli z nim pojedzie?
Christer widział, że Bodil znów zaczyna tracić panowanie nad sobą. Mrugała i mrugała. Jej dłonie błądziły po kolanach.
– Jak sama rozumiesz, będziemy musieli jeszcze z tobą porozmawiać o życiu Pära i kręgu jego znajomych – powiedział Christer. – Myślę jednak, że zaczekamy z tym do jutra. Jeśli coś sobie przypomnisz, po prostu zadzwoń.
Wyjął wizytówkę z numerem służbowym i na komórkę i położył ją na stole. Bodil skinęła głową i przełknęła ślinę. Zbliżał się nowy atak płaczu.
Christer wstał z krzesła.
– Teraz mamy nadzieję na szczęśliwe zakończenie sprawy Alvy – powiedział. – Postaraj się nie wyobrażać sobie kolejnych nieszczęść.
Christer widział, jak oświetlone okno kuchni Sannerów maleje z każdą chwilą, kiedy Folke skręcił w główną drogę.
– Co miałeś na myśli, kiedy spytałeś, czy Alva często jeździła z ojcem na polowania? – zapytał.
Folke podkręcił ogrzewanie i odpowiedział:
– Z początku myślałem, że to pechowy przypadek sprawił, że Alva była z nim w lesie akurat dzisiaj. Ale po głębszym zastanowieniu nie mam pewności, czy to przypadek. Może chodziło o to, by ona też tam była.
– Chodziło? Chcesz powiedzieć, że ona też była planowaną ofiarą?
– A czemu nie?
Przez chwilę jechali w milczeniu. Christer zapatrzył się w boczne okno, widział, jak mijają rozłożyste świerki rosnące gęsto tuż przy rowie, z gałęziami poruszającymi się na wietrze.
– Myślisz, że ona żyje?
– Mam nadzieję – odparł Folke. – Ale, szczerzę mówiąc, wątpię.
Petra otworzyła drzwi, odpięła Royowi smycz i puściła go do kuchni. Nawet nie spojrzał na Lassego, kiedy go mijał, tylko pobiegł prosto do miski z wodą i zaczął pić. Odgłos chłeptania
słychać było w przedpokoju.
– Ale co właściwie się stało? – zapytał Lasse. – Słuchałem radia i próbowałem się dodzwonić. Nellie też dzwoniła i się niepokoi.
Miło, że w końcu się odezwała, pomyślała Petra. Opadła na sofę i zaczęła rozsznurowywać buty. Zadzwonię do niej później.
Kiedy podniosła głowę, zobaczyła stojącego nad nią Hannesa.
– Kogo zamordowali? – zapytał.
– Nazywał się Pär Sanner. „Zamordowali” to niewłaściwe słowo. Znaleźliśmy go zastrzelonego, ale to mógł być wypadek. Jeszcze nie wiemy.
Petra zdjęła buty i postawiła je na półce.
– Ale nie żyje?
Petra skinęła głową i wstała, by zdjąć kurtkę.
– To chore – stwierdził Hannes.
– Tak, można tak powiedzieć.
A jeszcze bardziej chore było to, że znała sprawcę. Kogoś z jej kolegów. Przez całe popołudnie pojawiali się kolejno w jej głowie jako mniej lub bardziej nieprawdopodobni kandydaci.
Chociaż Urban Bratt odsunął ją i od lasu, i od śledztwa, pozostała przy ubojni tak długo, jak większość pozostałych, chcąc zrozumieć niepojęte. Poszukać śladów na ich twarzach. Znaku.
Ulf Seth i Klas Sanner siedzieli najbliżej Pära, ale nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego z nich w roli mordercy. Bo tak teraz o tym myślała. Morderstwo. Nawet jeśli nie chciała wymówić tego słowa głośno.
Klas potrafił być równie nadęty jak Pär, ale w głębi był raczej wycofany i nieśmiały. Nigdy się nie awanturował. Zupełnie nieagresywny typ.
Ulfa polubiła Petra od pierwszego spotkania, i od tamtego długiego wieczoru w ubojni parę lat temu, kiedy Bertil Öy, ich mistrz, starał się ich nauczyć tajników swojego rzemiosła, najchętniej siadała koło niego przy ognisku. Zawsze był w dobrym humorze, niezależnie od pogody i przebiegu polowania.
Nawet Olivera Långströma nie potrafiła sobie wyobrazić jako zabójcy Pära. Ten chłopak był irytującym pozerem, ale można było na niego liczyć. Petra pamiętała, jak jej samochód odmówił posłuszeństwa na drodze z Uvanå do domu i Oliver spędził prawie dwie godziny, pochylony z latarką nad maską, nim w końcu znalazł usterkę. Ona do teraz nie miała pojęcia, co tam się stało. Jakiś wężyk się poluzował. A może kabel. Ważne, że dotarła do domu.
Nie, on też nie. Powiesiła mokrą czapkę na kaloryferze i lekko się skrzywiła. Ból głowy wciąż się czaił, pulsując lekko w skroniach w regularnych odstępach.
– Jak się czujesz? – zapytał Lasse. – Jesteś blada. Mam podgrzać coś do jedzenia?
– Chętnie – odrzekła, wdzięczna, że nawet nie musi mówić, jak się czuje. Po dwudziestu latach razem wiedział i tak. Przynajmniej na ogół.
Telefon Petry na dnie kieszeni kurtki zbudził się do życia i zaczął histerycznie sygnalizować nieodebrane połączenia i nowe wiadomości.
Wielkie nieba, pomyślała, wyjmując go. Znowu nie słyszałam męża.
Siedem nowych esemesów i siedemnaście nieodebranych połączeń, z czego pięć z komórki Lassego, trzy z ich telefonu stacjonarnego i dwa z policji okręgowej.
– Muszę tylko to sprawdzić – powiedziała, wybierając pocztę głosową i przykładając telefon do ucha.
Lasse znikł w kuchni. Hannes wszedł z pewnym ociąganiem do salonu.
„Masz trzy nowe wiadomości. Dziś godzina 15.01.
Myślę o tym, co się tam dzieje. Całuję! Dziś godzina 15.13.
Cześć, Petra, mówi Tord Lindner. Jak się domyślasz, wiem już, co się stało. Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz mogła, żebyśmy się zastanowili, co z tym dalej zrobić.
Dziś godzina 16.35.
Tu jeszcze raz Tord Lindner. Ponieważ zaistniała dziwna sytuacja i bardzo ważne jest, byś nie brała udziału w śledztwie, aby nie było jakichkolwiek wątpliwości, postanowiliśmy, że Geir Clausen przyjedzie poprowadzić sprawę śmierci myśliwego. Chciałbym natomiast, żebyś zajęła się jutro poszukiwaniami dziewczynki, jeśli to nadal aktualne. Jak się domyślasz, reszta grupy nie powinna brać w tym udziału. Zadzwoń, kiedy odsłuchasz wiadomość, żebyśmy mogli dokładniej to omówić.
To była ostatnia nowa wiadomość”. Petra rozłączyła pocztę.
– Przynajmniej nie jestem podejrzana o zastrzelenie Pära – mruknęła. – To już coś. Wyszła do kuchni i usiadła na kuchennej sofie z telefonem w ręku.
– A powinnaś? – zapytał Lasse.
Kiedy talerz z resztkami obiadu obracał się w mikrofalówce, sypnął psią karmę do miski stojącej na blacie. Roy szturchał go mocno nosem, zniecierpliwiony długim czekaniem.
– Wszyscy w grupie są, więc czemu nie ja? Postanowili już, że nie będę prowadzić śledztwa.
Lasse postawił przed nią talerz i usiadł z drugiej strony stołu.
– To dlatego jesteś w złym humorze? Nie tylko przez ból głowy, prawda?
Położył dłoń na jej dłoni, musnął ją palcami i upił łyk kawy ze stojącego przed nim, opróżnionego do połowy kubka.
Czy była w złym humorze? Tak. Chyba.
– Jestem zła na Bratta – przyznała. – Miał dziś okazję pokazać, co potrafi, i jej nie zmarnował. Atmosfera tam w lesie jest okropna. Wszyscy patrzą na siebie podejrzliwie, zastanawiają się, kto to zrobił, ale nie mają odwagi ze sobą rozmawiać.
– Rozumiem – odrzekł Lasse. – Ale ten Pär też nie był święty. Wyobrażam sobie, że sporo osób z grupy mogło chcieć go zabić.
Pewnie tak właśnie było. Pär był pozornie szanowany, ale nikt tak naprawdę go nie lubił.
Wszyscy wiedzieli, że lepiej trzymać się od niego z daleka.
Petra odłożyła sztućce i delikatnie pomasowała skronie, poruszając lekko głową w przód i w tył.
– A kto poprowadzi śledztwo za ciebie? – zapytał Lasse. – Mam nadzieję, że nie Christer? Zeszłego lata, kiedy Christer zastępował szefa, Petra została napadnięta przez mężczyznę,
którego miała przesłuchać. Później winiła za to tylko siebie i własną głupotę, lecz Lasse był przekonany, że nie doszłoby do tego, gdyby Christer miał lepsze rozeznanie jako szef.
– Nie, nie Christer. Bratt też nie, dzięki Bogu. Przyślą Geira Clausena z Karlstad. Lasse uniósł brwi.
– Tego Norrlandczyka, o którym opowiadałaś po kursie z zarządzania? Który z tobą flirtował?
Petra skinęła głową.
Kiedy wróciła do domu po kursie, który odbył się na początku wiosny, miała mętlik w głowie, ale czuła się trochę dowartościowana. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś patrzył na nią tak, jak Geir. Ale do niczego właściwie nie doszło, więc postanowiła opowiedzieć o nim Lassemu, obracając całą sprawę w żart.
Nikomu natomiast nie mówiła o mailu, który dostała od niego w tydzień później, ani na niego nie odpowiedziała.
– Jak się z tym czujesz?
– Sama nie wiem. Sprawia wrażenie dobrego policjanta. To na pewno lepsze rozwiązanie niż walka kogutów między Urbanem i Christerem.
Masaż głowy chyba pomagał, przynajmniej doraźnie, i udało jej się przełknąć jeszcze parę kęsów.
– Czy powinienem być zazdrosny?
Petra pokręciła głową z ustami pełnymi łososia i poczuła ulgę, słysząc zbliżające się kroki Hannesa. W parę sekund później siedział obok niej na kuchennej sofie.
Jak zwykle musiała siłą woli powstrzymać impuls, by go dotknąć. Był już duży i nie życzył sobie tego.
– Przeczytałem w sieci, że jeszcze zaginęła dziewczyna – powiedział. – To prawda?
– Tak. Córka tego zabitego.
– I co, myślicie, że ona też nie żyje?
W jego oczach było więcej ekscytacji niż niepokoju. Długie palce gitarzysty rozczesywały frędzle bieżnika.
– Tego nikt nie wie – odrzekła Petra. – Wznowimy poszukiwania, jak tylko będzie jasno.
– Czy można teraz przeżyć noc na dworze? Jest zimno jak cholera. Hannes spojrzał na Lassego, który odpowiedział:
– Zależy, jak jest ubrana. I czy znajdzie dobre schronienie przed deszczem. Petra przechyliła się przez stół i spojrzała na termometr. Ciągle zero stopni. Palce Hannesa wciąż bawiły się frędzlami.
– A jeśli ta dziewczyna zastrzeliła ojca i uciekła? Co o tym sądzisz?
Taka myśl również przebiegła przez głowę Petry, dokładnie w chwili, kiedy stała z Waldemarem przy zwłokach Pära i słyszała własne słowa, by zostawić jego strzelbę tam, gdzie jest, opartą o drzewo.
A jeśli ktoś jej używał? Jeśli są na niej odciski palców? Jeśli Alva…
Postanowiła, że daruje sobie rozważanie dalszego ciągu.
– Dlaczego miałaby zabić własnego ojca?
– Może coś jej zrobił – uznał Hannes. – Bił ją. Skąd mam wiedzieć. A teraz ona próbuje uciec. Nie chce być znaleziona, po prostu.
Czy mógł mieć rację? Ale nie, Alva miała zaledwie trzynaście lat. To byłoby szaleństwo.
– Tylko czemu miałaby to robić w czasie polowania, kiedy w pobliżu jest tylu ludzi? – zdziwił się Lasse. – Czy nie byłoby łatwiej zabić go przy innej okazji?
Hannes, który musiał sporo o tym myśleć tego popołudnia, odpowiedział od razu:
– Dlatego, że poza polowaniem broń jest zamknięta w szafce, a ona nie wie, gdzie jest klucz.
Dlatego jedzie z nim do lasu. A podczas polowania ludzie mogą pomyśleć, że to był wypadek.
Parę lat temu Petra zbyłaby go, mówiąc coś o bujnej fantazji, ale teraz już nie mogła. Pobłażliwy komentarz o oglądaniu zbyt wielu DVD z dziwnymi serialami też nie był na miejscu. Miał siedemnaście lat i przewyższał inteligencją wielu, których znała. Nie chciała po prostu uwierzyć w to, co mówi.
Odłożyła sztućce na talerz, kiedy zadzwonił telefon. „Magdalena H, Värmlandsbladet”.
– Tak myślałam – powiedziała i odebrała połączenie.
Bodil wstała od kuchennego stołu i poszła do pracowni. Nowe firanki do sypialni, które zaczęła szyć, leżały przy maszynie jakby przeniesione z innego czasu.
Wzór był ładny, girlandy niebieskich kwiatów na białym tle, ale wiedziała, że nigdy się nie zmusi, by je dokończyć.
Nie wiedziała, jak długo tam stała. Czy naprawdę był u niej pastor, czy tylko jej się to przyśniło? Policjantów w każdym razie pamiętała. Niższego widziała w telewizji w związku ze sprawą serii podpaleń zeszłego lata, ale teraz miał inną fryzurę. Przypomniała sobie, jak się wzdrygała, oglądając wiadomości, i mówiła do Pära, że to okropne, a zarazem czuła niewysłowioną wdzięczność, że to nie ich dom spłonął tamtej nocy. Że nieszczęście dotknęło kogoś innego.
A teraz przyszła kolej na mnie. Kara za nieposłuszeństwo.
Wyobrażała sobie, jak sąsiedzi, koledzy, przyjaciele i znajomi leżą bezsennie w swych bezpiecznych łóżkach i szepczą do siebie w ciemności: „Słyszałeś, to okropne”. „Czy wiesz, że Pär nie żyje?” „A dziewczyna zaginęła”. „Tak, widziałem helikopter”.
Słyszała ich tak wyraźnie, te westchnienia, tłumione poruszenie w głosach, choć właściwie nie robiło to na nich większego wrażenia. Nie „właściwie”. Ta katastrofa tylko dodawała barw
ich życiu, które poza tym toczyło się jak zawsze.
Komputer na narożnym stoliku znajdował się w stanie czuwania, kolorowe wiązki na monitorze rozchodziły się we wszystkie strony.
Zapaliła lampę na biurku i usiadła. Odruchowo położyła dłoń na myszce, ale się rozmyśliła.
Obiecała.
„Ubrania, które czynią myśliwych niewidzialnymi”.
Wpatrywała się w czasopismo leżące na górze stosu przy komputerze, ostatni numer
„Polowania i Myśliwych”. Wyglądało na nieczytane. Pewnie nie zdążył. „Seterka Ida rewanżuje się w lesie głuszców”. „Spełnienie marzeń o wielkim byku”.
Bodil odwróciła wzrok od magazynu i zaczęła przeglądać skoroszyty stojące na nadstawce na biurko, bo właściwie po to tutaj przyszła. Grupa myśliwska w Uvanå. To było to.
W teczce z tyłu znalazła kserokopie map różnych okręgów łowieckich. Hyttan, Harberg, południowy Nain, Lasseberg, Stenbokullen, Rommamäck, Utvägstjärn.
Rozpoznawała wszystkie nazwy z myśliwskich opowieści Pära, ale niewiele z tych miejsc odwiedziła. W Harbergu zbierała czasem jagody i raz, dawno, dawno temu siedziała i marzła z Pärem na stanowisku w Gillerbergu. Wtedy była gotowa robić wszystko, byle tylko być blisko niego. Jednak tylko przez dwa dni potrafiła udawać, że ją to interesuje. Potem się poddała. Miała wrażenie, że Pär się ucieszył.
Rensberg, czy nie tak mówili? Bodil otworzyła teczkę i wyjęła jeden arkusz.
Drgnęła, gdy zadzwonił telefon na ścianie. Na wyświetlaczu pokazał się numer zaczynający się od 0563, którego nie znała. Alva. To Alvie udało się wyjść z lasu i dzwoni teraz do domu. Albo ktoś ją znalazł.
– Bodil, słucham.
Bolało ją gardło i słyszała, jak zachrypnięty ma głos.
– Cześć, Bodil. Mówi Ernst Losjö z Gustavsfors. Co takiego? Ten Ernst?
– Wiem, że dzwonię trochę nie w porę i że jest ci teraz bardzo ciężko.
– To prawda.
Czego on chce? Snob, jak nazywał go Pär. Co on robi w grupie myśliwskiej?, dziwił się.
Nie pasuje.
– Najpierw chciałbym wyrazić swój żal i najgłębsze współczucie. Najgłębsze współczucie. To zabrzmiało jak kwestia z czarno-białego filmu.
– Jak pewnie wiesz – ciągnął – sam przeżywałem podobną sytuację jak ty dzisiaj. Takiej niepewności nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.
Bodil nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jego głos brzmiał przyjaźnie, a jednak było w nim coś dziwnego, co sprawiało, że czuła się niekomfortowo. Jakby miała na sobie sweter z gryzącej wełny.
– Jesteś tam? – zapytał w końcu.
– Tak, jestem – odpowiedziała. Przecież była.
– Czasami trudno sobie poradzić z takim bólem i szokiem. Jak mówiłem, znam to z własnego
doświadczenia. Jestem zresztą lekarzem i jeśli czegoś potrzebujesz, mogę ci pomóc. Może tabletki nasenne, byś zaznała chwili spokoju, albo coś innego.
– Sama nie wiem.
Bodil nigdy nie brała takich leków i nawet nie myślała o tym, by spróbować. Nie chciała stać się lekomanką.
– Chcę tylko powiedzieć, że jestem tutaj, gdybyś czegoś potrzebowała. Po prostu zadzwoń.
Mówiłem już, że wiem, jakie to trudne. Noc bywa długa.
– Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony.
Na dworze wył wiatr. Czy zanosiło się na burzę?
Bodil odwiesiła telefon na miejsce. Jej wzrok znów padł na czasopismo: „Ubrania, które czynią myśliwych niewidzialnymi”.
Skoroszyt skrzypiał, kiedy przewracała kartki, aż doszła do listy członków grupy.
Przeczytała powoli wszystkie nazwiska. Henrika znajdowało się prawie na końcu.
– Co robisz?
Åse stała w otwartych drzwiach.
– Musimy jechać i szukać Alvy – powiedziała. – Mam tutaj mapę.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Bodil.
– Czemu to nie jest dobry pomysł? Myślisz, że mogłabym teraz iść spać?
Åse przykucnęła obok krzesła, patrząc na nią z niepokojem. Jakby chciała pogłaskać jej dłoń.
Traktuje mnie, jakbym była niedorozwinięta, pomyślała Bodil. Jak wszyscy teraz.
– Znajdę Alvę, a jeśli nie chcesz jechać ze mną, pojadę sama – powiedziała. – Mogłabyś tak po prostu siedzieć, gdyby Nora zaginęła? Nie wierzę.
Zostawiła skoroszyt, wzięła ze sobą brudnoszarą mapę Rensberg i wyszła do przedpokoju.
Åse poszła za nią.
– A w ogóle to z kim rozmawiałaś wcześniej w kuchni? – zapytała Bodil. – Stałaś i szeptałaś coś przez telefon.
– Kiedy?
Åse wyglądała na zupełnie zbitą z tropu.
– Wcześniej, kiedy chciałam wyjść i szukać Alvy, ale pastor mnie powstrzymał.
– A, wtedy. Rozmawiałam z Martinem. Musiałam mu powiedzieć, czemu nie wracam do domu jak zwykle. Dlaczego pytasz? Nie mogę dzwonić do ludzi czy o co ci chodzi?
Właśnie, o co mi chodzi? Wszędzie widzę cienie.
Bodil jeszcze raz wcisnęła stopy w buty i zdjęła czapkę z półki.
– Pojedziesz ze mną? – zapytała.
Åse zdjęła w końcu kurtkę z wieszaka.
– Przepraszam – powiedziała Bodil.
Wiedziała, że powinna być wdzięczna Åse za to, że z nią tu jest, albo przynajmniej tak powiedzieć, ale nie mogła. Otworzyła drzwi na oścież i głęboko wciągnęła zimne powietrze w płuca, kierując automatycznie wzrok w stronę domku rybackiego.
Zadrżała, poczuła się nagle, jakby się dusiła. Nie mogła tutaj być. Nie mogła być nigdzie.
Magdalena otworzyła laptop na stoliku, zalogowała się na News Pilot po raz pierwszy od ośmiu miesięcy i kliknęła w formularz dla nowego artykułu. Właściwie dopiero w chwili, gdy spojrzała na pustą stronę, uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej pisania.
No tak, pomyślała, przewracając parę kartek w bloku pożyczonym od Nilsa i starając się jednocześnie ignorować kwilenie Liv w sypialni. Jak to się robiło? Słyszała, jak Petter jeszcze raz nakręca pozytywkę i wkrótce z piętra dobiegło po raz czwarty „Świeć, gwiazdeczko, świeć”.
Waldemar Halling był w szoku, kiedy się do niego dodzwoniła, i w kółko powtarzał to samo. Mówił, że „wciąż chce wierzyć, że to był nieszczęśliwy wypadek, ale wcale nie ma pewności”.
Kiedy zapytała, czy wszyscy w grupie są tak samo podejrzani, mamrotał coś przez chwilę, po czym rzekł, że „policja powinna się na ten temat wypowiedzieć, nie on”.
Nie chciał też dużo mówić o tym, co zobaczyli, kiedy znaleźli Pära. „Ale długo będę miał ten widok przed oczami”.
Dobry cytat, pomyślała Magdalena, zapisując go na bloku. Prawie nadawał się na tytuł.
Petra Wilander też nie chciała zdradzić szczegółów z miejsca zdarzenia, ale poza tym była chętna do współpracy. Opowiedziała o bezskutecznych poszukiwaniach córki i przesłuchaniach myśliwych, choć nie miała dalej prowadzić tego śledztwa. A może właśnie dlatego.
– Dobrze, że ktoś inny to przejmie – powiedziała.
Kiedy Magdalena spytała, jakie to uczucie być podejrzaną o przestępstwo, Petra tylko prychnęła i powiedziała, że najgorsza jest śmierć kolegi z grupy i zaginięcie dziewczynki.
Na pytanie, czy był to wypadek, czy morderstwo, dostała po krótkim milczeniu umiarkowanie satysfakcjonującą odpowiedź:
– To wykaże śledztwo.
Tak czy inaczej, „śmiertelnie postrzelony” było poprawnym sformułowaniem w każdym przypadku.
Obecność policjantki w gronie podejrzanych, przynajmniej w teorii, była materiałem na osobny artykuł.
Magdalena zamierzała też zadzwonić do Lovisy z grupy matek, której Ulf też tam polował, ale na razie musiało jej wystarczyć to, co miała. Jeżeli jej artykuł w ogóle ma szansę ukazać się w gazecie, musi napisać go teraz. Było już po wpół do dziewiątej.
Magdalena starała się przezwyciężyć mruganiem zmęczenie oczu, kiedy czytała notatki. Zwykle pamiętała najważniejsze rzeczy z każdego wywiadu i pisząc tekst, musiała tylko sprawdzać cytaty, ale teraz czuła zamęt w głowie i nie miała pojęcia, z którego końca zacząć.
Że też można tak szybko wyjść z wprawy. Kiedyś bez większych problemów ogarniała typowy artykuł informacyjny w kwadrans. Wtedy jednak sypiała więcej niż godzinę, jak ostatniej nocy.
Magdalena ułożyła palce na klawiaturze, ale straciła wątek, słysząc po raz kolejny „Świeć,
gwiazdeczko” Zaczęła znów kartkować blok.
Wielkie nieba, pomyślała, rzucając okiem na zegar na monitorze – 21.07. Tak nie można.
Muszę napisać to teraz.
Właśnie skończyła wstęp do głównego artykułu i usłyszała „Świeć, gwiazdeczko” po raz dziewiąty, kiedy na piętrze otworzyły się drzwi sypialni. Po chwili usłyszała kroki na schodach i zbliżający się dziecięcy płacz.
Dalej wpatrywała się w monitor, próbując utrzymać koncentrację.
– Chyba jest głodna.
Magdalena dostrzegła kątem oka nogi Pettera, który stanął przy stole.
– Może ją trochę pokarmisz piersią?
– Przecież wiesz, że przestałam ją karmić ponad dwa tygodnie temu – rzuciła w odpowiedzi, nie przerywając pisania.
– Wiem, tylko tak pomyślałem. Czasem jedynie to pomaga.
– Bolą ją dziąsła – odrzekła Magdalena. – Teraz jest tak co wieczór. Ale ja muszę to skończyć.
– Biedactwo – rozczulił się Petter. – Nie jest łatwo być malutką, nie.
Zaczął się przechadzać po pokoju kołyszącym krokiem, ale Liv nie zadowoliła się jego nuceniem i delikatnym głaskaniem plecków, tylko płakała dalej.
Magdalena próbowała się z tego wyłączyć, by nie zgubić wątku, ale w końcu się poddała i opadła na oparcie sofy.
– Kochanie, proszę. Czy nie możesz jej gdzieś zabrać? Nie mogę pisać, kiedy tu jesteście. Petter spojrzał na nią.
– Ależ ty jesteś nie w humorze. Musisz mówić do mnie takim tonem? Cokolwiek zrobię, jest
źle.
Magdalena zacisnęła zęby, po czym rzekła najbardziej przyjaznym tonem, na jaki mogła się
zdobyć:
– Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało, ale jeśli w ogóle mają przyjąć mój tekst, muszę go skończyć. Teraz. Please.
Petter był już w połowie schodów, kiedy skończyła mówić. Poużalaj się nad sobą, pomyślała i wróciła do pisania.
Wreszcie zaskoczyło. Palce biegały po klawiszach, adrenalina buzowała. Od czasu do czasu zerkała na zegar. Tak, powinna zdążyć. Kiedy była gotowa, przebiegła szybko wzrokiem wszystkie trzy artykuły.
Jednak dopiero wtedy, gdy nacisnęła „drukuj” w nadziei, że artykuł drukuje się właśnie w redakcji centralnej, dotarło do niej w pełni, co właściwie napisała.
Ojciec rodziny został zastrzelony przez kogoś spośród uczestników polowania, a jego córka nadal była zaginiona. Magdalena pisała już o zaginionych dziewczynach i tamte historie nie skończyły się szczęśliwie. Wiedziała, że Petra Wilander myśli o tym samym, opowiadając jej o poszukiwaniach, ale żadna z nich nie powiedziała tego głośno.
Na górze było przez chwilę cicho, ale teraz Liv znów zaczęła płakać.
Magdalena wstała z sofy, zostawiła komputer i wbiegła na górę po dwa stopnie. W sypialni
Petter nadal chodził tam i z powrotem, trzymając Liv w ramionach.
– Chcesz, żebym ją wzięła? – zapytała.
Petter wymamrotał coś, czego nie dosłyszała i podał jej Liv, rozpaloną i z oślinionym podbródkiem.
– Myślę, że znów ma gorączkę – powiedział.
Christer opadł na fotel przed telewizorem, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Czy kiedykolwiek przedtem przesłuchał tyle osób w tak krótkim czasie?
Wirowały mu w głowie urywki zdań i migawkowe obrazy spiętych twarzy w świetle reflektorów. Deszcz ze śniegiem tnący powietrze jak nożem. Gdyby Torun była w domu i go przyjęła…
Przez cały dzień starał się znaleźć moment, żeby do niej zadzwonić. Tęsknił, by usłyszeć jej głos. Taki zwyczajny, jasny, miły.
Wyjął komórkę z kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz. Żadnych nieodebranych połączeń. Żadnych nowych wiadomości.
Była na niego zła, to rozumiał. Jeżeli on nie mógł zadzwonić przez cały dzień, czemu ona miałaby to robić?
Okej, pomyślał i wybrał numer.
Torun zawsze odpowiadała prawie od razu, nie rozstawała się z telefonem, ale teraz sygnały płynęły jeden za drugim.
Kiedy chciał już się poddać, usłyszał po drugiej stronie jej głos, nieobecny i zmęczony.
– Cześć, kochanie – zaczął. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
– Prawie – odrzekła ze znużeniem. – Właśnie zasypiałam.
– Przepraszam – powiedział, choć właściwie sam nie wiedział za co.
Nie mógł przecież wiedzieć, że położyła się już o dziesiątej. Ale i tak poczuł się jak impertynent.
– Nie szkodzi – odparła z jeszcze większym znużeniem.
Czuł, że nie zanosi się na długą rozmowę. Nie taką, jakiej potrzebował, by się uspokoić i zasnąć.
– Chciałem tylko powiedzieć, że próbowałem dzwonić wcześniej, ale tyle się działo. Myśliwy w Uvanå został śmiertelnie postrzelony dziś rano, więc spędziliśmy tam prawie cały dzień.
– Tak, słyszałam o tym w radiu.
Czyli wiedziała. A mimo to do niego nie zadzwoniła. Zawsze to robiła, kiedy uczestniczył w jakichś dramatycznych wydarzeniach. Nie z ciekawości, wiedziała, że rzadko mówi o szczegółach, w tym punkcie był dość zasadniczy, ale z troski o niego.
Dziś jednak nie.
Czekał na jakieś pytania. Czy znaleźli córkę? Czy kogoś zatrzymali? Jak właściwie się czuł?
Cisza dzwoniła między nimi.
– Dobrze, wracaj do łóżka – rzekł. – Wyśpij się, to może porozmawiamy rano.
Sam nie wiedział, dlaczego użył słowa „może” w tak oczywistym stwierdzeniu, ale to małe
słówko wtrąciło się jakby samo.
– Tak – odparła Torun. – Ty też się wyśpij.
Christer spojrzał na telefon, jakby mógł z niego odczytać zakończenie rozmowy.
„Ty też się wyśpij”.
Żadnego „skarbie”. Żadnego „kochanie”. Żadnego z tych niezliczonych pieszczotliwych słówek, które zwykle wymyślała na poczekaniu.
Pewnie rewanż za jego „może”. Miał taką nadzieję – nadzieję, że to nie coś gorszego. Wstał z fotela, powlókł się chwiejnym krokiem do sypialni i rzucił na łóżko w ubraniu.
Deszcz uderzał mocno w przednią szybę, kiedy Åse jechała powoli nierówną żwirowaną ścieżką. Trawa i kamienie ocierały się o podwozie.
Bodil siedziała pochylona na miejscu dla pasażera, starając się wypatrzyć coś między drzewami. Od czasu do czasu przecierała rękawem kurtki zaparowaną szybę, żeby lepiej widzieć. Wystraszony zając przebiegł w podskokach przed samochodem dobre dwadzieścia metrów w świetle reflektorów, nim w końcu skręcił w las. Była to jedyna oznaka życia, jaka dostrzegły.
– Nie rozumiem tylko, jak policja mogła przerwać poszukiwania – rzekła Bodil.
– Ja też nie – odparła Åse, nie patrząc na nią. – Ale pewnie jest tak, jak on powiedział.
Trudno je prowadzić w ciemnościach.
Droga prowadziła teraz lekko pod górę i świerki nie rosły tu tak gęsto, ale rów wypełniony ostrymi kamieniami i rosnący za nim młodniak nie ułatwiały obserwacji.
– Może znalazła schronienie, tak jak myśleli – ciągnęła Åse. – W głębi lasu.
– Tak, może.
Bodil otworzyła okno i zawołała najgłośniej, jak mogła, by przekrzyczeć wiatr i szum lasu:
– Alva!
Deszcz padał jej na twarz, mokra grzywka lepiła się do czoła, ale się tym nie przejmowała.
Nawoływała tylko raz za razem, aż rozbolało ją gardło.
Nie wiedziała, co było gorsze – jej przeraźliwy krzyk czy następująca po nim cisza, ale za każdym razem, gdy wołała, nie dostając odpowiedzi, czuła narastającą w niej pustkę.
Zobaczymy ją za następnym zakrętem, starała się myśleć, kiedy droga skręciła w prawo. Będzie szła poboczem, mokra i zmarznięta, ale cała i zdrowa. Wszystko skończy się dobrze. Najlepiej, jak to tylko możliwe.
Ale za następnym zakrętem zobaczyła tylko kolejny odcinek pustej drogi. Przy Örsjön droga się skończyła i znów musiały zawrócić.
– Pojedziemy jeszcze do Grästjärnen – postanowiła i wskazała na mapę, która wybrzuszyła się już od wilgoci.
Åse zapaliła lampkę nad wstecznym lusterkiem i pochyliła się do przodu, by lepiej widzieć.
– Dobrze.
Wracała drogą równie ostrożnie, a Bodil wciąż wypatrywała jakiegoś ruchu w lesie w nadziei, że mignie jej czerwona cyklistówka.
Kiedy mijały po lewej stronie Kroktjärnarna, zza zakrętu błysnęły nagle światła samochodu i oświetliły brzozy na poboczu.
– Teraz zobaczymy, jak się zmieści – powiedziała Åse, zjeżdżając maksymalnie na prawo. Młodniak szorował po lakierze.
Światła długie zmieniły się na krótkie i wielki suv przemknął obok nich, ledwo trzymając się drogi. Santa fe. Minęli się lusterkami w odległości zaledwie paru centymetrów.
Bodil zdawało się przez sekundę, że widzi jego twarz pod cyklistówką, potem obraz znikł.
– Kto to był? – zapytała Åse, kiedy pojazd znów zaczął się toczyć.
– Nie mam pojęcia – odparła Bodil, odwracając wzrok. Co on tu robił w środku nocy?
– Teraz na prawo – zarządziła, wskazując ręką.
Miała tak wysuszone usta, że wargi przywierały jej do zębów. Åse posłuchała jej w milczeniu.
Dalej szukały i wołały w równie metodyczny sposób jak wcześniej.
– Wiem, że ona gdzieś tu jest – rzekła Bodil, prostując się na chwilę. – Czuję to. Naprawdę jednak nic nie czuła. Tylko pustkę. Åse nie odpowiedziała.
Po niespełna kilometrze rozbłysły kolejne reflektory i wyrósł przed nimi samochód pogotowia technicznego.
Bodil odwróciła głowę od ostrego światła i spojrzała na Åse, która ostrożnie wycofywała się do mijanki kilkaset metrów dalej.
– Właśnie tak – powiedziała, wciskając się w małą przestrzeń. – Teraz będzie dobrze.
Choć zjechały z drogi, miały wciąż poczucie, że wóz techniczny je rozjedzie, gdy się zbliży.
Kiedy je wyminął i kierowca pomachał im w podziękowaniu z szoferki, Bodil zobaczyła volvo Pära. Na lusterku powiewała mała koszulka drużyny z Färjestad.
Już nigdy.
Stuk, stuk, stuk. Bodil słyszała gałęzie brzóz uderzające w okno salonu. Wciąż miała przed oczami samochód Pära, wleczony na holu jak ranne zwierzę.
Gdyby jeszcze mogła, to by płakała, ale nie miała już sił. Bolały ją wszystkie mięśnie.
Gardło piekło przy przełykaniu.
Alva, córeczko. Gdzie jesteś? Powiedz mi, gdzie jesteś, a przyjadę po ciebie.
– Chcesz? – zapytała Åse, stawiając na stole dwa kubki z herbatą.
– Dziękuję.
Bodil wzięła kubek w obie ręce, poczuła ciepło rozchodzące się od dłoni do ramion. Marzła w sposób, jakiego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Zimno promieniowało od środka, jakby miała kości zrobione z lodu.
Musiały w końcu się poddać, wyjechać z szumiącego lasu i mrocznych cieni. Może Alva gdzieś tam była, a może nie.
Åse usiadła ze swoim kubkiem w fotelu Pära i podwinęła nogi. Regał za jej plecami zapełniały książki zbierane przez Bodil i Pära. Gösta Berling. Opowieść o dworze. Selma Lagerlöf. Gustaf Fröding. Göran Tunström. Kiedyś głośno je czytali sobie nawzajem. Zanim pojawila się Alva. Zanim.
Obie milczały. Åse dmuchała na herbatę, jak robią ludzie, którzy nie wiedzą, co powiedzieć. Bodil znów miała nagły napad duszności, jakby jej się zapadała cała klatka piersiowa.
Kiedy próbowała wziąć wdech, płucom brakowało miejsca.
– Jak się czujesz? – zapytała Åse.
Bodil oddychała krótko i urywanie, mocno ściskając poduszkę. Åse odstawiła kubek i usiadła obok niej na kanapie.
– Spróbuj się uspokoić – powiedziała. – Zaraz zemdlejesz. Kiedy Bodil wciąż łapała oddech, dodała:
– Może jednak zadzwonimy do tego lekarza. Może powinnaś coś wziąć.
– Nie – zaprotestowała Bodil. – Nie, nie. Nie trzeba.
– Czy masz tu gdzieś alkohol?
Alkohol? Zaczęło jej się kręcić w głowie. Ostatnio rzadko piła coś mocniejszego od wina i piwa, ale może to dobry pomysł.
– W spiżarni, w piwnicy. Za sokami. Tam nigdy by nie znalazł.
Åse zeszła na dół po schodach i wróciła po chwili z butelką whisky i szklanką. Napełniła ją do paru centymetrów i podała Bodil.
Bodil przytknęła nos do szklanki i skrzywiła się. Pachniała stajnią. Nawozem. Jak ludzie mogą to lubić?
– Wypij.
Bodil upiła łyk i wzdrygnęła się.
– Jeszcze jeden.
Bodil zrobiła, co jej kazano. Tym razem nie smakowało tak źle. Zamknęła oczy, poczuła palące ciepło rozlewające się w piersi. Po trzecim łyku zaczęła się rozluźniać. Powróciła jej zdolność myślenia.
– Nie rozumiem tego – powiedziała. – Kto go zastrzelił?
– To mógł być każdy – odparła Åse.
– No tak. Ale to przecież sami starzy znajomi. Większość mieszka w sąsiedztwie. To ohydne.
Ohydne.
Gałęzie brzóz wciąż uderzały o szybę. Jakby las chciał wejść do domu.
– Ale masz rację, że to mógł być każdy – rzekła, mierząc Åse długim spojrzeniem.
– Co masz na myśli? Mówisz o Janet? Bracie? Nie, daj spokój. Są chyba jakieś granice? Åse wróciła na fotel, patrząc na nią znad kubka herbaty.
– Kpisz sobie ze mnie?
Jeśli już ktoś miał powód, by zabić Pära, to chyba właśnie Janet, pomyślała Bodil, lecz nie
powiedziała tego głośno. Zamiast tego odchyliła się do tyłu i zaczęła kręcić szklanką na stole, patrząc na wirujący złotawy płyn.
– Myślisz, że Alva też nie żyje?
– Nie mów tak – zaoponowała Åse.
Bodil zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Nie, nawet tak nie myśl. Oddychaj spokojnie.
Kiedy otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło, zobaczyła w pokoju inne, łagodniejsze światło. Nowy przypływ wiary zaczął powoli wypierać strach.
Tak, Alva żyje. Bodil była pewna, że znów czuje jej obecność, która opuściła ją w lesie. Znajdą ją żywą. Jutro. Razem dadzą sobie z tym radę. Może się wyprowadzą, zaczną gdzie indziej od nowa.
– Nie wiedziałam, że Pär był w takim złym nastroju, jak mówiłaś policji – podjęła Åse. – Nigdy o tym nie wspomniałaś.
Głos Åse wydawał się daleki, stłumiony. Jakby dochodził zza szklanej ściany.
– Nie – odrzekła Bodil. – Wiem o tym. Nie mówi się wszystkiego.
Ciekawe, jak często kocha się z Martinem. Ta myśl przyszła nagle i Bodil nie mogła jej odpędzić. Raz w miesiącu? Raz na pół roku?
Te dziwne rozważania przerwał głos Åse:
– Ale ty sama promieniałaś w ostatnim czasie.
Bodil spuściła wzrok. Miała teraz miękkie kończyny, kości zaczynały tajać.
– Stałaś się taka tajemnicza.
Kiedy właściwie przestała rozmawiać? Nie tylko z Åse, lecz w ogóle. Wprawdzie nadal dużo mówiła, ale nie opowiadała nikomu o sprawach ważnych.
Sama długo wierzyła w namalowany przez siebie obraz rodzinnego szczęścia, więc właściwie nie kłamała, nie na początku. Któregoś dnia stanęła jednak na środku kuchni i rozejrzała się dokoła, naprawdę rozejrzała: kwiaty w oknie, obrazy i ten drogi młynek do pieprzu. Tak jakby opadła zasłona i wszystko ukazało się takie, jakie było naprawdę.
Bezsensowne. Martwe.
Alva i Pär, którzy siedzieli przy stole i jedli spaghetti z sosem mięsnym, podczas gdy jej świat rozpadał się na kawałki, niczego nie przeczuwali.
Kiedy Pär próbował ją potem pocałować w sobotni wieczór, usilnie starała się nie myśleć, że jego usta na jej szyi przypominają dotknięcie oślizłego grzyba.
Takich rzeczy nie można jednak nikomu powiedzieć.
Pomyślała o santa fe, widziała, jak zbliża się na leśnej drodze. Nie mogła też opanować mrowienia po wewnętrznej stronie ud.
Zaczęło się tak niewinnie. Dodanie znajomego na Facebooku i kilka krótkich zdań na czacie o tym, jak dawno się nie widzieli, o minionych latach i o tym, co teraz robią i jak im się układa. Nie wiedziała, czy to wspomnienie tamtego wysokiego, chudego nastolatka, czy dołeczki w policzkach na zdjęciu profilowym, czy uczucie, że jest blisko, ale w bezpiecznej odległości, sprawiło, że się przed nim otworzyła.
Odpowiadał, czasami mądrze, czasami tak zabawnie, że śmiała się głośno i odpowiadała
równie otwarcie. Miała wrażenie, że gdzieś z tyłu głowy przemyka jej myśl o niewierności, ale odpychała ją przez cały czas argumentem, że „przecież tylko piszemy”. Co prawda o wszystkim, ale jednak. Nic się w rzeczy samej nie wydarzyło.
Dobrze wiedziała, w jakim kierunku to zmierza, kiedy stało się niebezpieczne.
Pewnego wieczoru wyrzuciła z siebie słowa, że „seks jest przereklamowany” i dostała w odpowiedzi duży uśmiech. Później pytała siebie samą, czy miała jakąś ukrytą myśl, kiedy pisała te słowa i stwierdziła, że nie. Napisała tylko to, co naprawdę czuła, jak zawsze zresztą. Jednak po tamtym wieczorze nic już nie było takie samo.
Choć Magdalena była tak zmęczona, że łóżko się zakołysało, kiedy położyła głowę na poduszce, od dawna nie czuła takiej satysfakcji. Możliwość powrotu do pisania, sformułowania kilku myśli pod rząd i wyrażenia ich wprawiła ją w świetny nastrój.
Liv posapywała w łóżeczku obok, wreszcie spokojna po dawce alvedonu i zimnej wodzie z butelki.
– Ciekawe, jak długo potrwa to ząbkowanie – szepnęła Magdalena. – Szkoda mi jej.
– Mnie też – odrzekł Petter z twarzą oświetloną iPhonem. – O właśnie, jak ci się udało z artykułami? Przyjmą je?
– Myślę, że tak.
Viktor Lindh wydawał się bardzo zadowolony, kiedy dostał teksty. Pytanie, jak zareaguje Björn. Magdalena postanowiła, że nie będzie o tym myśleć. To i tak nic nie da.
– Że też akurat teraz jestem na urlopie macierzyńskim.
– Bo co?
Petter dalej przesuwał palcem po wyświetlaczu. Magdalena ze swojego miejsca zgadywała, że loguje się na Facebooka.
– Jeżeli Björn ma pilotować sprawę tej śmierci telefonicznie z Torsby, nie mając kontaktów tutaj w gminie, czytelnicy niczego się nie dowiedzą. Wkrótce się przyzwyczają, że w gazecie nie ma żadnych wiadomości z Hagfors. A kiedy potem zamkną lokalną redakcję, nikt tego nawet nie zauważy.
– Czemu tak mówisz? Nikt przecież niczego nie przesądza. Jesteś taką pesymistką. Petter odłożył telefon na stolik nocny i zgasił lampę.
– Myślę, że to tylko kwestia czasu – odrzekła Magdalena. – Teraz, kiedy zamknięto redakcję lokalną w Mukfors, wszyscy się zastanawiają, kto będzie następny. I raczej trudno przypuszczać, że postawią na Hagfors, skoro nawet nie mam zastępcy.
Magdalena mówiła coraz głośniej.
– Ten śmiertelny postrzał był szansą, by wzmocnić pozycję nie tylko „Värmlandsbladet”, lecz także moją własną.
– Tak, rozumiem.
Petter odwrócił się do niej pod kołdrą.
Kiedy ostatni raz tak leżeli i rozmawiali jak dwoje dorosłych ludzi?
Magdalena też przewróciła się na bok, podłożyła poduszkę pod ucho i uśmiechnęła się do niego.
– Myślisz, że mógłbyś wziąć parę dni urlopu ojcowskiego, żebym mogła trochę popracować?
Czuła, jak Petter sztywnieje.
– Niestety, nie mogę. Mamy teraz mnóstwo roboty. Wiesz, ta wiata samochodowa.
Magdalena nie spodziewała się właściwie innej odpowiedzi, ale i tak poczuła rozczarowanie.
– Myślę, że praca by mi dobrze zrobiła – powiedziała. – Byłabym w lepszym nastroju.
– Tak, rozumiem, ale jest, jak jest. Nic nie wyczaruję. Jest, jak jest. Nic nie wyczaruję.
Ile razy to słyszała przez ostatnie pół roku? Nie miał złych intencji, ale czasami działało jej to na nerwy. A ona? Czy miała jakiś wybór? Zwykle musiała uciekać się do czarów, by poradzić sobie z codziennością.
– Okej, rozumiem – odparła ostrzej, niż zamierzała.
– No wiesz… Chyba widzisz, że pomagam, ile mogę.
Petter wyjął rękę spod kołdry i pogłaskał ją po włosach i szyi. Aha, to dlatego tak na nią patrzył.
– Pomagasz? Czemu tak mówisz? To chyba też twoje dziecko? Dłoń Pettera zatrzymała się na jej ramieniu.
– Czy muszę ciągle ważyć słowa? Przecież dobrze wiesz, co mam na myśli. Chętnie zostałbym z nią w domu, gdyby tak się dało. Rozumiesz? Tęsknię do wiosny, kiedy będzie moja kolej. Chodź tu bliżej, bo chcę cię objąć.
Przysunął się i objął ją ramieniem. Magdalena próbowała się odprężyć.
– Mówiłam, że nie chodzi tylko o nas i o Liv, ale i o moją pracę. Strasznie się boję zwolnienia. Pontus z Munkfors nie znalazł nowej pracy i chodzi teraz na jakiś kurs rozwoju osobowości w Karlstad. Pomyśl, że też mogłabym tak skończyć, co za koszmar.
– Zobaczysz, że to jakoś się rozwiąże – pocieszał ją Petter. – Jesteś taka mądra i zdolna.
Dotknął dłonią jej policzka, połaskotał palcem pod grzywką, przycisnął lekko nogę do jej uda.
Nie.
– Kochanie, nie dam rady – powiedziała.
Ręka znikła. W pokoju zapadła cisza, słyszeli tylko oddech Liv w dziecięcym łóżeczku.
– Wcale już tego nie robimy – rzekł z wyrzutem. – Nigdy nie masz nastroju. Nie złość się, nie podnoś głosu, nie zacznij płakać.
– Kochanie, proszę. Przez całą dobę zajmuję się dzieckiem, czuję się ciągle taka nieświeża i
spocona. Trzeba jeszcze pomóc Nilsowi w lekcjach, ugotować i posprzątać. Kota też muszę nakarmić. Teraz nie dam rady zaspokoić więcej potrzeb. Kocham cię, ale nie mam siły.
– Naprawdę mnie kochasz?
– Oczywiście. Przecież wiesz.
– Czasami tego nie czuję.
Petter odsunął się od niej i położył się na wznak.
– Teraz jest ciężko, ale będzie lepiej. Muszę tylko to odespać.
– Mam nadzieję. Ale już raz to przeżyłem. I kiedy przychodzi właściwy czas, jest za późno.
Oddalamy się od siebie. Nie czujesz tego?
Magdalena wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku.
– Porozmawiamy jutro. Jestem taka zmęczona.
Bodil biegła między drzewami najszybciej, jak potrafiła. Oddech drapał ją w gardle, lecz to jej nie powstrzymywało.
– Alva – dyszała. – Gdzie jesteś?
Iglaste gałęzie uderzały ją w twarz, kalecząc skórę. Nagle upadła do przodu i poczuła, jak jej ręce zanurzają się w grząskiej ziemi. Próbowała znaleźć jakieś oparcie, lecz wszędzie było równie grząsko i miękko.
Trzęsawisko wsysało ją coraz głębiej, otulając miękką wilgocią. W ustach czuła smak krwi. Ziemi i żelaza.
Pośród drzew usłyszała dziwny śmiech, a potem głos:
– Ona jest u mnie. Alva jest u mnie i tu pozostanie.
Otworzyła oczy. Leżała skulona na kanapie z głową pod dziwnym kątem do oparcia. Kiedy próbowała się poruszyć, zabolał ją kark. Za oknem było zupełnie ciemno.
Rozejrzała się za telefonem, lecz znalazła tylko pustą butelkę po whisky i szklankę z lepkimi śladami ust na brzegu. Ucisk na biodro uświadomił jej, że komórka jest gdzieś pod nią na kanapie. Wydobycie jej spod koca zajęło chwilę.
Czwarta zero cztery.
Wszystkie światła były zapalone, a w fotelu siedziała Åse i chrapała z otwartymi ustami.
Oświetlony pokój wydawał się nienaturalny i złowieszczy.
Bodil znów zamknęła oczy, jakby mogła zasnąć i o wszystkim zapomnieć. Ale tak się nie dało.
Volvo Pära holowane przez samochód techniczny. Alva.
Już nigdy.
W kuchni też się świeciło, nad blatem i nad stołem. Z kranu jak zwykle kapała woda.
Bodil wyszła do holu i włożyła kalosze. Kurtka była jeszcze wilgotna, lecz nic nie mogła na to poradzić. W koszu z kory brzozowej wiszącym na ścianie znalazła w końcu zakopaną wśród rękawiczek latarkę.
Najciszej, jak mogła, otworzyła drzwi i przemknęła przez podwórze. Zamiast się schować pod kapturem kurtki, spojrzała w górę na niebo, wystawiając twarz na deszcz.
Obudź mnie.
Wysoka trawa przywierała do kaloszy, kiedy szła między domami w stronę jeziora. Wyglądało na to, że śpią wszyscy oprócz Johanssonów. Ich kuchenne okno lśniło jak świetlny punkt po drugiej stronie drogi.
W przyczepie było ciemno, lecz obok stał samochód. Bodil poświeciła latarką i zobaczyła wiązkę światła odbijającą się w przedsionku. W końcu znalazła zamek błyskawiczny. Przy wejściu stał plecak i kilka papierowych toreb z drewnem.
Kiedy zapukała po raz pierwszy, nikt nie odpowiedział, lecz za drugim razem zapaliła się lampa za zaciągniętymi roletami.
– Kto tam? – dobiegł głos ze środka.
– To ja, Bodil.
Po chwili Henrik stanął w drzwiach. W podkoszulku i kalesonach, z rozczochranymi włosami mrugał w blasku lampy.
Bodil prawie żałowała, że tu przyszła, widząc nieprzytomny wyraz jego twarzy. Po kilku sekundach jakby się przebudził i zrozumiał, co się stało.
– Wejdź – powiedział i wyciągnął do niej rękę. – Chodź.
Bodil weszła po małych schodkach prosto w jego ramiona. Nareszcie.
– Nie wiem, co powiedzieć – szepnął.
– Nie musisz nic mówić.
Cofnął się o parę kroków, usiadł na niepościelonym łóżku i wziął ją na kolana. Pościel pachniała ciepłym ciałem i snem.
– Nie odbierałaś, kiedy dzwoniłem – rzekł. – Myślałem o tobie przez cały dzień. Wciąż ją przytulał, a ona obejmowała mocno jego szyję.
– Nie mogłam.
– Tak się o ciebie martwiłem.
Odchylił się do tyłu, odsuwając ją lekko od siebie, i ujął jej twarz w dłonie.
– Kochanie moje – powiedział. – Tęskniłem za tobą jak wariat, żeby cię przytulić. Ale to nie tak miało być. To…
Pocałowała go w środku zdania, zanurzając palce w jego włosy. Pożądanie przeszło przez nią jak potężna ciepła fala.
– Weź mnie – zaszlochała. – Przywróć mi życie.
Wstała z jego kolan i zaczęła zrzucać kalosze, nie przestając go obejmować. Pomógł jej rozpiąć spodnie i zsunął do łydek, by ich też mogła się pozbyć.
Uderzyła głową w ścienną szafkę, gdy poprowadził ją do stołu i położył na brzuchu. Czuła
na skórze chłód blatu i krawędź wrzynająca się w pachwiny, niecierpliwe palce zdejmujace majtki, dłonie chwytające ją za biodra i przyciskające do blatu. Czuła jego mocne pchnięcia, promieniujące aż do ramion.
Kiedy było po wszystkim, wciąż miała na sobie wilgotną kurtkę.
– Byłeś przedtem w lesie – zauważyła, szukając w tym czasie majtek na podłodze. Drżały jej nogi, całe ciało miała osłabione.
– Tak, nie mogłem spać, więc wyszedłem i próbowałem jej szukać.
Henrik znów usiadł na łóżku. Nie było zresztą wielu innych miejsc do siedzenia. Dwie sofy wokół stołu ginęły pod stosami ubrań i papierowych toreb.
Kiedy Bodil włożyła spodnie, usiadła mu na kolanach.
– Wierzysz w Boga? – zapytała.
W swoich długich postach dyskutowali o wielu sprawach, ale o tej nie.
– Może – odpowiedział. – Uważam się za agnostyka. A ty?
– Ja podobnie. Ale dziś przyrzekłam Bogu, że z tobą zerwę, jeżeli sprawi, że Alva wróci cała i zdrowa.
Henrik pogłaskał ją po włosach i plecach.
– Więc miejmy nadzieję, że ten Bóg nie istnieje – odrzekł. – Albo że okaże trochę miłosierdzia.
Nadal głaskał ją po plecach, miękko i spokojnie, jak ojciec, który próbuje pocieszyć dziecko.
– Masz poczucie winy? – zapytał.
– Żeby tylko. Rozpadam się na kawałki.
– Ale nie mówiłaś nic policji? To znaczy o nas? Dłoń na plecach znieruchomiała w połowie ruchu.
– Nie, oczywiście, że nie. To chyba się rozumie samo przez się.
– To dobrze – powiedział. – To dobrze.
Kiedy Magdalena zeszła w czwartkowy poranek do kuchni z Liv na rękach, od razu włączyła Radio Värmland, by usłyszeć, czy dziewczynka się znalazła, ale dowiedziała się tylko, że poszukiwania będą kontynuowane.
Pochyliła się, by odczytać termometr. Plus trzy stopnie.
– Spójrz tutaj, gwiazdo reporterów – rzekł Petter, podając jej „Värmlandsbladet”.
„Koszmar dla nas wszystkich – Myśliwi przesłuchiwani po śmiertelnym postrzale w Uvanå”.
Zdjęcie Jensa i jej tekst, dokładnie tak, jak być powinno.
Posadziła Liv na krzesełku i zaczęła niemal z namaszczeniem przewracać strony gazety z wiadomościami. Tak dawno nie widziała swoich słów w druku, że czuła się jak stremowana praktykantka, przebiegając artykuły oczami.
No tak. Nie było to arcydzieło stylu, ale mogło ujść.
Wspaniałomyślnie włożyła rękę pod koszulkę Pettera, stojącego z czajnikiem i nalewającego wodę do kubka.
– A tobie co się stało? – zdziwił się.
– Przepraszam – rzekła. – Za wczoraj. Rozumiem, że to dla ciebie trudne, kiedy jestem taka niezainteresowana. Będzie lepiej, zobaczysz.
– Jeśli tak mówisz.
Wolałaby, żeby w jego głosie było więcej przekonania, ale przynajmniej się do niej uśmiechnął, zanim wyjął torebkę herbaty z puszki stojącej na blacie, rozwinął sznurek i włożył ją do wody.
Kiedy znów się do niej odwrócił, wyglądał na trochę weselszego. Przycisnął ją dla żartu do blatu i pogładził po włosach. Ponieważ nie było czasu na ciąg dalszy, odprężyła się i objęła nogą jego talię. To była tylko gra, nic innego. Jej ciało było równie zablokowane jak zwykle.
– Muszę obudzić Nilsa – powiedziała i cmoknęła go w usta. – Zajrzysz przez ten czas do Liv?
Kiedy weszła na piętro, usłyszała komórkę dzwoniącą w sypialni.
– Dzień dobry, Jens – powiedziała, wchodząc do pokoju Nilsa i zapalając lampkę przy jego łóżku.
– Nie wiedziałem, że nagle wróciłaś do pracy – rzekł. – Dobra robota!
Magdalena pochyliła się nad Nilsem i pogłaskała go po włosach. Spojrzał na nią
półprzytomnym wzrokiem.
– Ja też nie – odparła. – Tak jakoś wyszło.
– Więc teraz pojedziesz do Uvanå? Wznowią poszukiwania o siódmej, kiedy będzie jasno.
– Wstawaj! – dała znak Nilsowi. – Nie, tak niestety się nie da.
Kiedy Nils, sapiąc i pojękując, wygramolił się z łóżka, podniosła rolety.
– Jaka szkoda – westchnął Jens. – Pięknie było znów dać prztyczka „Länstidningen”. Magdalena popychała Nilsa przed sobą po schodach.
– Wiem. Ale ty możesz zadzwonić i powiedzieć mi, co się dzieje.
– To oczywiste.
Dokładnie w chwili, gdy się rozłączyła, telefon zadzwonił ponownie.
Kiedy pracowała, zawsze się denerwowała, widząc na wyświetlaczu nazwisko Bertilssona, ale tym razem nie mógł mieć przynajmniej zastrzeżeń do jej pracy. Nie miał.
– Muszę pogratulować błyskotliwego tekstu – usłyszała z drugiego końca linii. Magdalena podziękowała, prawie zawstydzona. Nieczęsto tak ją chwalił.
– Szkoda, że nie ma reportera na miejscu w Hagfors – ciągnął. – Zwłaszcza teraz.
– To prawda – przyznała.
W tle słychać było biurowy gwar redakcji centralnej. Odgłosy z innego świata.
– Rozmawialiśmy trochę o tym, by wysłać tymczasowo któregoś z reporterów z Karlstad.
Ale to też będzie za drogo, z hotelem, dojazdem i dietą.
Bertilsson wydał z siebie ledwo słyszalne westchnienie. Zawsze był niemal przesadnie lojalny wobec kierownictwa gazety, ale teraz wyczuwało się wyraźnie jego frustrację.
– Czy Björn lub Iris nie mogliby tu trochę popracować? – podsunęła Magdalena.
– Owszem. Ale ucierpią na tym ich redakcje. To tylko przenoszenie problemów z jednego miejsca na drugie.
Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć. Mówiła już, co myśli o tym, że jej redakcja od miesięcy nie ma obsady.
– Wiem, że masz pełno roboty w domu, ale może byś mogła trzymać rękę na pulsie? – zapytał. – Przynajmniej dzisiaj. Nie możemy przegrać walkowerem z „Länstidningen”, kiedy tak dobrze zaczęliśmy. Nie stać nas na to.
Jest pod presją, pomyślała Magdalena. Naprawdę.
Spojrzała na Pettera i Liv, na śniadaniowy chaos na stole, usłyszała, jak Nils spuszcza wodę w toalecie. Nad wszystkim kładła się mgła zmęczenia.
– Chętnie popracuję – odrzekła. – Ale trudno będzie to wszystko pogodzić. Petter podniósł wzrok znad gazety.
– Tylko przez parę dni, nim znajdziemy inne rozwiązanie – zapewnił Bertilsson. – I nie musisz być w redakcji, jeśli nie chcesz.
Musi to zrobić, nie ma już odwrotu.
– Okej – powiedziała. – Mogę spróbować przez parę dni i zobaczyć, jak to funkcjonuje.
– Jesteś opoką, Magdaleno.
Zakończyła rozmowę i położyła telefon na stole, poza zasięgiem rączek Liv.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytał Petter.
Siedział i obserwował ją, jakby samym spojrzeniem mógł ją nakłonić do odmowy.
– Musimy sobie poradzić – odrzekła.
– Czasami ciebie nie rozumiem. Jesteś taka zmęczona, że prawie zasypiasz na stojąco, a teraz nagle chcesz wrócić do pracy.
– Wiem. Ale to dla gazety. Może tata trochę by mi pomógł.
– Peo?
Petter uniósł brwi z miną, jakby właśnie usłyszał najdziwniejszą rzecz w całym swoim życiu.
– Tak. Byłoby dobrze, gdyby spędzał trochę czasu z wnukami.
– To na pewno. Prawie nie zna Liv.
Magdalena wiedziała, że Petter ma rację. A jednak się zmartwiła. A może właśnie dlatego.
Kiedy ojciec przeszedł latem na emeryturę, miała nadzieję, że wreszcie znajdzie dla nich czas. Zamiast tego zaczął reperować starego amerykańskiego krążownika szos, który stał w garażu od ponad dziesięciu lat. Za każdym razem, gdy przechodził koło pojazdu, szorował go i polerował i zawsze miał zbyt brudne ręce, by choć potrzymać Liv.
Czasami myślała, że jej powrót do domu wcale go nie ucieszył. Dla niego mogłaby nadal mieszkać w Sztokholmie. W każdym razie nie widywałby jej i dzieci rzadziej niż teraz, tego była pewna.
– To się ułoży – powiedziała.
Kuchenne krzesło zazgrzytało o podłogę, kiedy Petter wstał.
– Jesteś gotowy, Nils? – zawołał. – Musimy już jechać. Magdalena wciąż siedziała przy stole i wyglądała przez okno. Zadzwonię do taty. Teraz musi mi chyba pomóc.
Grupa ochotników zebranych przed ubojnią była już dość duża, kiedy Petra tam przyjechała.
Na oko ponad dwadzieścia osób. Miała nadzieję, że to wystarczy.
Pozdrowiła skinieniem głowy Götego Gustafssona, przewodniczącego Gwardii Krajowej, nim podeszła do Waldemara Hallinga, który siedział na krześle, trzymając w dłoni rękawiczki.
– Spałeś w nocy? – zapytała. Waldemar pokręcił głową.
– Może półtorej godziny. Najwyżej.
– Ja też.
– Myśli kotłują mi się w głowie – rzekł. – Nie wiadomo, co sądzić o tym wszystkim.
– Wiem.
Petra przez całą noc widziała martwe ciało Alvy, patrzącej szeroko otwartymi oczami w ciemność. Czasami Alva leżała wyciągnięta i zakrwawiona wśród borówek, dokładnie tak, jak Pär, czasami unosiła się na brzuchu na powierzchni jeziora lub siedziała oparta o kamień, zamarznięta, z sinymi wargami.
– Może powinniśmy wysłać Bodil kwiaty? – zaproponował Waldemar. – To znaczy, od grupy.
– To byłoby miłe.
– Choć też trochę dziwne – rozważał dalej Waldemar.
Przełożył rękawiczki do drugiej ręki i z powrotem. Petra spojrzała na jego dłonie z plamami wątrobowymi i guzowatymi stawami. Wiedziała, że wciąż jest w nich siła, lecz niedługo mogła się wyczerpać.
– Dobrze, że przyjechałeś tu otworzyć.
– To drobnostka.
Znów zapadła cisza. Przez okno słychać było kolejne samochody, które zatrzymywały się na parkingu, i przytłumione głosy.
W tej samej chwili wszedł Göte Gustafsson i klasnął dłońmi w rękawiczkach, które wydały głuchy odgłos.
– I jak? Nie czas się zbierać? Zaraz będzie jasno. Już miał czerwony nos.
– Tak, ja pojadę do domu – odrzekł Waldemar. – Mam nadzieję, że znajdziecie dziś dziewczynkę.
Utykając, minął Götego i wyszedł. Zobaczyła, jak przechodzi obok grupy ochotników, która zdążyła się powiększyć.
To dopiero początek, pomyślała. Czy znajdziemy Alvę żywą, czy martwą, nic już nie będzie takie samo.
– Więc? – zapytał Göte.
Petra podeszła do mapy na flipcharcie. Wieczorem siedziała w domu przy kuchennym stole i rozważała na wszystkie strony, jak optymalnie ustawić ekipę poszukującą. Z początku myślała, że najlepiej byłoby zacząć od stanowiska 224, rozdzielić się i rozejść się na wszystkie strony. Potem zmieniła zdanie, bo doszła do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy zaczęli od tego samego końca i posuwali się w jednym kierunku. Sieć miałaby wtedy drobniejsze oka.
– Będziemy się posuwać od Hallshöjden do Älvtjärnen – zdecydowała, wskazując kierunek na mapie. – Alva prawdopodobnie szukała tutaj wyjścia na drogę, ale to zależy oczywiście od tego, jaką ma orientację w przestrzeni. I parę samochodów powinno objechać boczne drogi koło Kroktjärnar i Hästberget.
Göte rozważał jej słowa.
– Co o tym sądzisz? – zapytała, kiedy nadal milczał. Niepewnym ruchem poprawił ocieplaną czapkę.
– Jak to się dzieje, że masz prowadzić poszukiwania, kiedy reszta grupy nawet nie może brać w nich udziału?
Göte przestąpił z nogi na nogę, a Petra starała się ukryć poirytowanie. Jego tok rozumowania był mimo wszystko zupełnie logiczny.
– W czasie poszukiwań dobrze jest mieć w ekipie policjanta, a nawet w tej niezręcznej sytuacji jestem policjantką, która najlepiej zna teren. A twoim zdaniem jak powinniśmy to rozplanować?
Wskazała ręką na mapę.
Göte miał długoletnie doświadczenie w organizowaniu poszukiwań. Najważniejsze, żeby dobrze zacząć.
– Myślę, że powinniśmy wyruszyć od stanowiska, na którym siedzieli – rzekł. – Najpierw
pójdziemy na południe, w stronę drogi, a jeśli niczego nie znajdziemy, zaczniemy szybko od nowa.
– Oczywiście – zgodziła się Petra. – Tak zrobimy.
Wyjrzała przez okno. Plac był już prawie pełen ludzi. Milczących, skupionych. Jakby przygotowanych na to, co mogą znaleźć w lesie. Jedną z tych osób była Bodil Sanner.
Christer usiadł na swoim zwykłym miejscu przy stole konferencyjnym, które zajmował, odkąd sięgał pamięcią – ostatnim z lewej strony. Wcześniej miał po prawej stronie Petrę, ale kiedy została szefową, usiadła tam zamiast niej Betty Lisspers. Urban siedział ze skrzyżowanymi ramionami po drugiej stronie stołu, a Folke obok niego.
Szczęście w nieszczęściu, że Urban nie dostał tego śledztwa.
Geir Clausen położył na stole wysłużony notes w skórzanej oprawie i stanął przed czystą białą tablicą. Po raz pierwszy nie zostały na niej ślady poprzednich zapisów, była idealnie biała i pusta.
– Jeśli ktoś mnie jeszcze nie zna, nazywam się Geir – przedstawił się z norweskim akcentem i spojrzał na Betty i Folkego. Wyjął z kieszeni dżinsów porcję snusu i otworzył wieczko, rzucając w międzyczasie Christerowi krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, a Urbanowi nieco dłuższe. Potem podszedł w paru szybkich krokach do kosza na śmieci przy drzwiach, by wyrzucić stary snus. Kawałek koszuli w kratę wyszedł mu zza paska spodni, ale nie przejął się tym specjalnie.
Wracając na miejsce, włożył do ust nową porcję snusu.
– I wy, i ja sądzimy, że znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji – powiedział, patrząc na siedzących przy stole. – Ale musimy się postarać jak najlepiej ją wykorzystać.
Wysunął krzesło, usiadł i otworzył notatnik.
– Z tego, co zrozumiałem, wszyscy byliście wczoraj w Uvanå. Ponieważ jednak chcemy mieć całościowy obraz, zaczniemy od początku, spokojnie i metodycznie. Przerwijcie mi, jeśli się pomylę albo coś opuszczę.
Christer wypił jeszcze jeden szybki łyk kawy, nim zdjął kubek ze swojego notatnika.
– Grupa z Uvanå zebrała się wczoraj o siódmej rano – zaczął Geir. – Ogółem w polowaniu wzięły udział dwadzieścia dwie osoby, wliczając córkę Pära Sannera, Alvę. Wśród nich była też Petra Wilander.
Przerwał na chwilę, by sprawdzić, czy wszyscy się z nim zgadzają, czy wcześniej rano otrzymał od Christera prawdziwe informacje. Nie słysząc protestów ani dopowiedzeń, mówił dalej:
– Pierwsza naganka zaczęła się o wpół do dziewiątej. Rejon nazywa się Rensberg i leży około trzech kilometrów na północny zachód od Uvanå.
Znowu pauza.
– Parę minut po dziewiątej została zastrzelona łosza. Mniej więcej kwadrans później, około dziewiątej dwadzieścia, usłyszano jeszcze jeden strzał. Prowadzący polowanie Waldemar Halling próbuje dowiedzieć się przez radio, kto strzelał, lecz nikt nie chce się do tego przyznać. Nie mamy tu ściśle określonego czasu. O wpół do jedenastej polowanie zostaje przerwane i wszyscy zbierają się ponownie przy ubojni w Uvanå. Kiedy zbliża się wpół do dwunastej, spostrzegają, że wciąż brakuje Pära Sannera i Alvy. Próba nawiązania kontaktu telefonicznego kończy się niepowodzeniem.
Geir zrobił kolejną pauzę, ale tym razem też nikt nie miał pytań ani niczego do dodania.
– Mniej więcej za piętnaście dwunasta Petra i Waldemar udają się z powrotem do Rensberg, by sprawdzić, co mogło się stać. Widzą volvo Pära nietknięte i zamknięte na placu, na którym stało wcześniej. Potem idą razem na stanowisko 224, gdzie znajdują Pära martwego. Leży na ziemi z raną postrzałową głowy. Nie mogą nigdzie znaleźć jego córki.
Geir popatrzył na Christera, który potwierdził skinieniem głowy, że wszystko się zgadza.
– O godzinie 12.21 wiadomość dociera do Centrum Radiokomunikacji. Wieczorem ktoś znajduje telefon komórkowy dziewczynki w lesie niedaleko stanowiska. Ona sama wciąż jest zaginiona. W tej chwili prowadzi się tam poszukiwania.
Geir wyjął ze skórzanej okładki mapę, rozłożył i podniósł się z krzesła.
– Zebrano dwadzieścia dwa sztucery na łosie, włącznie z należącym Pära Sannera – rzekł, przyczepiając mapę rejonu myśliwskiego Uvanå magnesami do białej tablicy. – Dziś zostaną przesłane do SKL razem z ciałem Pära. Sądzę jednak, że pełnego raportu z obdukcji możemy się spodziewać dopiero za parę tygodni.
– A kiedy dostaniemy odpowiedź z badania broni? – zapytała Betty.
– Też za kilka tygodni, jeśli będziemy mieć pecha.
Wyjął jeszcze jedną mapę, tym razem rejonu Rensberg z Dodlimyren i Klosstjärnen na południowym wschodzie i Hedaberget na północy. Stanowiska myśliwskie były wyraźnie oznaczone i ponumerowane, a czarne strzałki określaly kierunek polowania. W miejscu, gdzie znaleziono Pära, widniał duży czerwony krzyż.
Geir odsunął się na bok, by wszyscy mogli widzieć.
– Stanowisko Pära było tutaj – rzekł, wskazując na numer 224.
Wziął notes i zerknął ukradkiem do notatek, które Christer dostał wczoraj wieczorem od Waldemara Hallinga; porównał je z własnymi i Folkego.
– Na stanowisku najbliższym od strony południowej, numer 223, siedział Klas Sanner.
– Młodszy brat Pära – uzupełnił Urban. Geir uniósł brwi.
– Tak. Kolejne sto metrów dalej, na stanowisku numer 222, siedział Henrik Åhman. Od północy najbliżej Pära był Ulf Seth, numer 225. Dalej mamy Janet Antonsson, 226.
Geir zapisywał nazwiska na białej tablicy obok mapy i rysował strzałki między stanowiskami.
– Jak widzicie, te pięć miejsc znajduje się w części południowo-wschodniej. Reszta leży po drugiej stronie Grästjärnen.
Folke i Betty wychylili się do przodu, by lepiej widzieć.
– Żeby tu się dostać, trzeba iść tą drogą – ciągnął Geir, wskazując na poziomą linię u dołu mapy. – Wzdłuż drogi są dwa stanowiska, numer 221 i 220. Ernst Losjö siedział na 221, Bertil Öy na 220.
Ernst Losjö. Christer miał go przed oczami, siedzącego na plecaku trochę na uboczu grupy przed ubojnią. Z nikim nie rozmawiał. Trudno było rozstrzygnąć, czy nikt nie chciał rozmawiać z nim, czy też odsunął się od nich dobrowolnie.
Kiedy Geir skończył pisać, znów wskazał na mapę i podjął wątek:
– Tu jest plac, na którym zaparkował Pär i wszyscy, którzy mieli stanowiska po stronie wschodniej. Mamy też przewodników psów. Trzy osoby.
Jeszcze raz pochylił się nad notatkami i głośno odczytał:
– Petra Wilander, Oliver Långström i Jan-Åke Qvist. Kiedy skończył, zapisał nazwiska nad mapą.
– Według techników Pär upadł do przodu, w stronę innych stanowisk. Wiele wskazuje na to, że ten, kto go zabił, zakradł się od tyłu i strzelił z bliska.
Powiódł wzrokiem wokół stołu, jakby chciał się upewnić, że wszyscy nadążają za tokiem jego rozumowania, i podjął wątek:
– Sądzę, że wszyscy myślimy podobnie – rzekł, mocno dociskając nasadkę pisaka. – Że pewnie zrobiła to któraś z tych osób.
Zakreślił w powietrzu koło wokół wymienionych stanowisk.
– To może być także ktoś z przewodników psów, ale wtedy musiałby się przemknąć niepostrzeżenie między stanowiskami. Nie wiem, na ile to prawdopodobne. A co wy sądzicie?
– Więc już nie zakładamy, że to był przypadkowy postrzał? – upewnił się Folke.
– Nie – odrzekł Geir. – Obawiam się, że musimy tę wersję odrzucić.
Wokół stołu zapadła cisza. Christer spojrzał na mapy, nazwiska, krzyżyki i strzałki.
Przeczytał parę razy.
– To dziwne widzieć tam nazwisko Petry – zauważył.
– Rzeczywiście – zgodził się z nim Folke. – Nawet jeśli nie jest tak naprawdę podejrzana. Geir nie odpowiedział.
Chyba nie myślał poważnie, że ona mogła to zrobić? Nawet teoretycznie.
– Powiedzcie, co o tym sądzicie – rzekł.
Betty Lisspers chrząknęła i założyła za ucho pasmo jasnych włosów, które wysunęło się z końskiego ogona.
– Jaki jest teren między stanowiskami wschodnimi i zachodnimi? – zapytała.
– Nieciekawy – mruknął Urban, nawet na nią nie patrząc.
– Jeśli spojrzeć na mapę, odnosi się wrażenie, że można się przedostać na miejsce zbrodni także ze stanowisk po drugiej stronie, ale to oczywiście zależy od tego, jaka jest tam ziemia.
Urban przygładził swoje starannie wystylizowane wąsy.
– Więc się nie da? – zapytała, kiedy nie odpowiedział.
– Nie sądzę. To spory wyczyn, by najpierw przejść ze stanowiska po zachodniej stronie, zabić Pära, a potem wrócić między tropiącymi psami, szybko i niepostrzeżenie. Widziałaś psy myśliwskie w lesie? Niczego nie przepuszczą.
Urban na pewno ma rację, pomyślał Christer.
– I nie ma możliwości, by ktoś inny mógł się tam dostać i go zastrzelić? – nie ustępowała Betty. – To znaczy, ktoś spoza grupy? Z innej strony?
– Nie – odparł Christer. – Nikt spoza grupy nie wiedział, że Pär będzie siedział w tym miejscu. Przed polowaniem ciągnęli losy. To po prostu niemożliwe, by ktoś z zewnątrz mógł się na niego zasadzić.
Zebrani przy stole pokiwali głowami. Ich spojrzenia powędrowały ku nazwiskom na białej tablicy.
Ernst Losjö, Bertil Öy, Klas Sanner, Henrik Åhman, Janet Antonsson albo Ulf Seth. Ewentualnie Oliver Långström lub Jan-Åke Qvist. Albo Petra. Christer przeczytał nazwiska kilka razy.
Ktoś spośród nich to zrobił.
– Czy nie można jakoś przyspieszyć badania broni w SKL? – zapytał Urban. – Chyba stamtąd dostaniemy odpowiedź?
Geir prychnął.
– Nigdy mi się nie udało poza kolejką, więc nie mam wielkich złudzeń, że uda się teraz. Tak czy inaczej, musimy najpierw znaleźć kulę. Bez niej same próbne strzały nie mają znaczenia. Technicy będą dziś dalej przeczesywać teren wokół stanowiska, miejmy nadzieję, że coś znajdą.
Geir wyprostował się i odłożył flamaster.
– Niestety, czeka nas trochę rzetelnej policyjnej roboty. Zaczniemy od ponownego przesłuchania Bodil Sanner. Musimy się dowiedzieć, jakie relacje ona i Pär mieli z innymi członkami grupy.
Geir popatrzył na Christera i Betty. Christer skinął głową i zanotował coś szybko w notesie, dając w ten sposób znać, że wziął na siebie te zadania.
– Musimy też sprawdzić telefon Alvy – ciągnął Geir, zwracając się do Folkego. – Może robiła zdjęcia wczoraj na polowaniu. A może nawet próbowała do kogoś zadzwonić. Musimy też spojrzeć na komórkę Pära.
Talent Folkego do komputerów i telefonów stał się znany daleko poza granicami północnego Värmlandu. Pewnie niedługo ściągną go do Karlstad, pomyślał Christer.
– Co zrobimy z jego komputerem? – zapytał Folke.
– Też oczywiście musimy go przejrzeć. Ale zaczniemy od telefonów i Bodil Sanner.
Geir zwrócił się do Urbana, który przestał gładzić wąsy i znów skrzyżował ręce na piersi.
– Ty przejrzysz historię myśliwych i ich obecną sytuację życiową. Sprawdź rejestr karny, wcześniejsze wyroki, spróbuj znaleźć powiązania z Sannerem.
Urban krótko skinął głową.
– Dobrze – stwierdził Geir. – Bierzmy się więc do roboty.
Bodil przedzierała się przez leśne torfowisko. Z każdym krokiem zapadała się coraz głębiej w wilgotny mech.
Powrócił sen z poprzedniej nocy. Ziemia, która wsysała ją w wilgoć, udaremniając wszelki opór. Smak krwi. Głos, który wołał.
Nogi ledwo jej słuchały ze zmęczenia, skarpety ześliznęły się i podwinęły, odsłaniając pięty. Wyznaczyli jej miejsce w środku grupy poszukiwawczej. Po jednej stronie miała Petrę Wilander, po drugiej Götego Gustafssona, więc była w dobrych rękach. Na pewno mieli taki
zamiar. Jakby to mogło ją ochronić.
Wszędzie wokół słyszała echo imienia Alvy, głosy wysokie i niskie, blisko i daleko.
Wołanie prosto w wieczność. Sama nie mogła już wydobyć z siebie głosu.
Patrzyła na korony sosen kołyszące się wysoko w górze, światło poranka przesączające się między pniami. Czy tam gdzieś jest Bóg? Czy okazuje miłosierdzie? A może ona jest dla niego równie mała i nieważna jak te robaki, które rozdeptuje kaloszami?
Jeśli znajdziemy ją żywą, już nigdy, nigdy, nigdy nie będę na nią krzyczała. Nigdy nie będę zła czy niesprawiedliwa.
Rozmawiała głównie sama ze sobą. Boga już raz okłamała, więc pewnie by nie uwierzył w to, co mówi.
Zawsze będę mieć czas, by spokojnie ją wysłuchać. Rozmawiać z nią o wszystkim. O tym, jak jest. Naprawdę.
Grupa poszukiwawcza posuwała się metodycznie przez wrzosowisko, zbliżając do Grästjärnen. Bodil starała się nadążać za innymi, zdyszana i ze spuszczonym wzrokiem.
Göte też zaczynał wyglądać na zmęczonego. Coraz rzadziej wydawał z siebie wcześniejsze gromkie okrzyki.
Będę dobrym człowiekiem, naprawdę dobrym. Może zacznę działać w jakiejś organizacji charytatywnej, na przykład w Czerwonym Krzyżu, zamiast żyć tylko dla siebie.
Coś na ziemi sprawiło, że Bodil zastygła w pół kroku.
Czapka Alvy? Nie. To tylko czerwony liść. Bodil znów zaczęła oddychać, lecz mięśnie jej ramion drżały jeszcze przez dłuższą chwilę.
Bór zaczął gęstnieć i wkrótce wyrosły przed nimi wysokie świerki, stojące obok siebie jak uzbrojeni strażnicy.
Znajdźcie ją, jeśli potraficie, szeptały. Zbliżcie się, jeśli macie odwagę.
Bodil zobaczyła, jak grupa rozprasza się między drzewami, jakby jej uczestników pochłaniała ciemność. Ona i Göte weszli ostatni. Może wcale nie był zmęczony, tylko na nią czekał.
Gdzieś od strony wschodniej usłyszeli donośny męski głos, który wołał:
– Jest tutaj!
Magdalena obróciła twarz do słońca, któremu udało się znaleźć małą szczelinę w warstwie chmur, i czekała, aż Lovisa będzie gotowa.
Ich spacery były niemal jedynym kontaktem z ludźmi, jaki w tej chwili miała. Z Jeanette nie widywała się prawie wcale, choć tego chciała.
Kołysała wózek w przód i w tył, by uspokoić Liv, i myślała o ich pierwszym spotkaniu w poradni dziecięcej, o tym, jaka stara się wtedy czuła pośród innych matek. Tylko Lovisa była w jej wieku. Pozostałe wyglądały na znacznie mniej niż trzydzieści lat.
W kilka dni później spotkały się po raz pierwszy, by razem karmić dzieci – na kanapie Lovisy, każda ze swoim pięciotygodniowym maleństwem w objęciach.
Kiedy Lovisa zaczęła mówić o poronieniach i próbach in vitro, zupełnie naturalne wydało się opowiedzenie o Ludvigu, beznadziejnych staraniach o dziecko, adopcji i rozwodzie. I o tym, jak niespodziewanie zaszła w nieplanowaną ciążę, kiedy spotkała Pettera.
– Inne mamy w grupie myślą chyba, że dzieci po prostu się ma – stwierdziła Lovisa. – Jakby to było jedno z praw człowieka. Wystarczy tylko złożyć zamówienie.
Magdalena się z nią zgadzała, sama często czuła dokładnie to samo. Liv zapłakała w wózku.
– Cichutko, już idą – uspokajała ją Magdalena, mocniej kołysząc wózkiem i jednocześnie wyjmując z kieszeni komórkę.
Tak, była naładowana. Jens obiecał, że da jej znać, jak tylko coś się wydarzy w Uvanå.
Lovisa zrobiła przepraszający gest, kiedy wyszła z domu ze Svantem na ręku. Sińce pod oczami, które miała w ostatnich miesiącach, stały się prawie czarne. Svante natomiast wyglądał na równie zadowolonego jak zawsze. Niebieskie oczy błyszczały, a wesołe dołeczki w policzkach wskazywały, że się uśmiecha, choć buzię miał zasłoniętą smoczkiem.
– Przepraszam – rzekła Lovisa i szeroko ziewnęła, nie myśląc nawet o tym, by zakryć usta dłonią.
– Jesteś zmęczona? – zapytała Magdalena.
– Tak. Svante spał wyjątkowo dobrze, ale ja leżałam bezsennie i myślałam o tym, co stało się w lesie. Nie wiem, czy pozwolę Ulfowi na następne polowania, jeśli można przy tym tak zginąć.
Lovisa wzięła stojący na ganku wózek, zwolniła stopą hamulec i zjechała trochę lunatycznie z trzech schodków. Bum, bum, bum.
– No i Pär nie żyje – ciągnęła. – To niepojęte.
– Znałaś go? – zapytała Magdalena, poprawiając przekrzywioną czapeczkę na głowie Liv. – Nie wiedziałam.
– I tak, i nie. Ulf pracował z nim przez pewien czas i on czasem tu zaglądał. Kiedy Lovisa zeszła ze schodów, posadziła Svantego w wózku i zapięła szelki.
– Dzwoniłam wczoraj kilka razy do Bodil, ale nie odbierała – ciągnęła. – W końcu napisałam wiadomość na Facebooku. Trochę głupio, ale co miałam zrobić? Chciałam, by
przynajmniej wiedziała, że jestem tu i o niej myślę.
Jakby w milczącym porozumieniu skręciły w prawo, kiedy wyszły na chodnik, i zwiększyły tempo marszu.
Magdalena czuła, jak pracują mięśnie jej ud i pośladków, i było to przyjemne. Może poczułaby się lepiej, gdyby wróciła do zwykłej wagi i odzyskała dawne ciało. Przynajmniej trochę.
Rozstępy na brzuchu zostaną na pamiątkę i piersi też już nigdy nie będą takie same, ale reszta? Szczęście, że nigdy nie budowała swojej tożsamości na idealnie wyrzeźbionej sylwetce. Przez całe życie miała kanciaste chłopięce kształty i nauczyła się je lubić. Ale chłopięce kształty pokryte warstewką tłuszczu były trudniejsze do zaakceptowania.
Słońce znów przebiło się przez warstwę chmur. To była długa trasa przez most koło Sund i las ciągnący się do Hagälven. Chodziły tam z Lovisą bardzo często i za każdym razem przypominał jej się pierwszy spacer z Petterem w tamten piękny, mroźny zimowy dzień. Jak spotkali się na środku mostu i jak on wziął ostrożnie jej dłoń w swoją, kiedy zaczęli iść. I choć w tej chwili nie najlepiej się między nimi układało, zawsze czuła przebłysk szczęścia w chwili, gdy mijały miejsce, gdzie ją pocałował.
Dopóki to czuję, będzie dobrze, myślała w tym momencie. Lovisa schodziła długimi krokami do mostu.
– Na profilu Bodil było dzisiaj mnóstwo wpisów – rzekła. – Ryczałam jak bóbr, czytając te wszystkie serdeczne słowa, które ludzie jej napisali. Musi być teraz zupełnie załamana.
– Tak, mój Boże.
Kiedy Magdalena wyjechała po rozwodzie ze Sztokholmu i wróciła do Hagfors, spodziewała się, że nie będzie musiała tyle pisać o morderstwach i tragediach, ale tak się nie stało. Dziwne, ale nie.
Jako reporterka popołudniówki informowała o wielu nieszczęściach i przeprowadzała wywiady, które głęboko ją poruszały, lecz potem zwykle umiała zostawić je za sobą. Konieczne, by przetrwać w zawodzie, myślała.
Tu znacznie trudniej było zachować dystans. Kiedy zdarzała się tragedia, zdawała się dotykać całą społeczność.
– Ulf opowiadał, że wczoraj panowała u nich bardzo dziwna atmosfera. Wszyscy tylko patrzyli na siebie z ukosa.
Na chwilę zapadła cisza. Obie zatopiły się we własnych myślach. Svante już spał, ssąc przez sen smoczek, który rytmicznie się poruszał.
Kiedy przeszły przez most, zadzwoniła komórka Magdaleny. Wyświetlacz pokazywał „Björn Torsby”.
– Przepraszam, muszę odebrać.
To na pewno nie będzie miła rozmowa.
– Cześć, Björn – zaczęła, siląc się na pogodny ton.
– Cześć. Jak leci?
Miał sztywny głos, nie taki wyluzowany i koleżeński jak zwykle. Zawsze wyobrażała sobie, że siedzi rozparty z nogami na biurku, kiedy z nią rozmawia. Teraz miała wrażenie, że jest
wyprostowany jak struna i czuje się pokrzywdzony.
– Dziękuję, wszystko w porządku. Jestem na spacerze z Lovisą, koleżanką z grupy mam. A co u ciebie?
– Ach tak, więc wciąż jesteś na urlopie macierzyńskim? Bertilsson powiedział, że wracasz do pracy.
– Tylko na trochę. Prosili mnie o to.
– Tak? I na zlecenie szefostwa napisałaś dzisiejszy artykuł? Nic o tym nie słyszałem. Björn cedził słowa.
– Mam nadzieję, że nie przyjąłeś tego źle. Naprawdę nie chciałam. Trafiłam przypadkiem na kilka informacji, które warto było podać w gazecie.
– Rozmowa z policjantem to raczej nie jest przypadkowe trafienie na informację. A może się mylę? To chyba nie w porządku, że ja haruję, śledząc zdarzenia z połowy Värmlandu, ale kiedy trafia się coś ciekawego, ty się wcinasz i kradniesz mi show.
To może ty byś kiedyś spróbował zrobić coś więcej, pomyślała Magdalena, zamiast codziennie iść do domu o piątej.
– Rozumiem, że to może być przykre, ale, jak mówiłam, miałam parę dobrych kontaktów.
– Mogłaś przecież do mnie zadzwonić i przekazać to, co wiesz. Współpraca zamiast rywalizacji. Ale wy tak nie pracujecie w Sztokholmie, prawda? Tam liczą się tylko ostre łokcie.
Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć.
– Słyszałaś o planie oszczędnościowym? – dodał Björn. – Czy dlatego tak rzucasz się na pracę?
– Nie. Jaki plan oszczędnościowy?
– Gazeta musi w przyszłym roku oszczędzić trzy miliony.
Trzy miliony! To dlatego Bertilsson był taki spięty. Bał się o swoją pracę tak samo jak ona.
– Podobno szlag trafi przynajmniej jedną redakcję lokalną.
– Kto tak powiedział?
Lovisa patrzyła na nią pytającym wzrokiem.
– Jeszcze nikt. Ale można to sobie wyliczyć samemu. W Karlstad okroili już tyle, że nie ma z czego ciąć. Trzy miliony to cholernie dużo pieniędzy.
Wiem, pomyślała. Teraz, kiedy zdecydowałam się zostać w Hagfors na dobre, za chwilę się okaże, że jestem bezrobotną matką mającą na utrzymaniu dwoje dzieci dwóch różnych ojców. Gratulacje.
– Powiedziałeś: trzy miliony? – upewniła się.
– Tak.
– A kiedy zamierzają nam powiedzieć, co będzie dalej?
– Tego nie wiem. Myślę, że lada moment.
Dokładnie w chwili, gdy Magdalena miała się rozłączyć, usłyszała dżingiel Radia Värmland
– z drugiej strony linii, w redakcji w Torsby. Björn zwiększył głośność.
– Podejrzewa się, że śmiertelne postrzelenie pięćdziesięcioczteroletniego myśliwego wczoraj w Uvanå było morderstwem, według pewnych źródeł w policji w Hagfors…
Björn jeszcze podkręcił głośność. Kiedy wiadomość przebrzmiała, powiedział:
– Słyszałaś? Tego nie było w twoim artykule, co? Nie dało się nie zauważyć, jaki był zadowolony.
Petra biegła, ile sił w nogach, przez trawę i pieńki drzew w stronę, z której dochodził krzyk.
Parę osób z grupy zdążyło już tam przed nią i stały teraz wokół wielkiego kamienia.
Alva Sanner leżała na wpół ukryta i mrugała w oszołomieniu. Zgubiła gdzieś czapkę i jasne włosy, pełne trawy i drobnych gałązek, opadały jej w wilgotnych strąkach na twarz. Była skulona w pozycji embrionalnej, najciaśniej, jak potrafiła, i oparta plecami o kamień. Szczękała zębami.
– Och, kochanie.
Bodil rzuciła się na ziemię i wczołgała pod kamień. Objęła Alvę i zaczęła ją kołysać. Potem zdjęła z siebie kurtkę.
Dłonie Alvy jakby zastygły w skurczu na wysokości piersi, lecz ramiona trzęsły się spazmatycznie. Jedna stopa poruszała się poza jej kontrolą, kopiąc mech.
Bodil otuliła kurtką drobne ciało, nie przestając go tulić i kołysać.
– Jestem tu – powiedziała, głaszcząc Alvę po plecach i ramionach. – Jestem tu. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Nad ramieniem Bodil widać było szeroko otwarte oczy dziewczynki. Przez dłuższą chwilę tylko leżała, a jej ciało drgało w spazmach.
Potem usłyszeli słaby szept.
– Co powiedziałaś? – zapytała Bodil i nieco się odsunęła, by widzieć jej wargi. Alva zmarszczyła czoło, próbując sformułować słowa.
– Tata – wykrztusiła w końcu. Potem znów odpłynęła
– Musimy zadzwonić po karetkę – ocknęła się Petra. – Szybko!
Christer zaczął pisać esemesa do Torun, ale potem go skasował i zdecydowanym ruchem odłożył komórkę na biurko.
Dlaczego to on ma przez cały czas przymilać się i nadskakiwać?
Słyszał, jak Geir opowiada w korytarzu Betty i Urbanowi to samo, co przed chwilą mówił jemu. Znaleziono Alvę żywą. Wychłodzoną i w szoku. Została przewieziona karetką do szpitala w Torsby.
Głosy oddalały się, aż w końcu całkiem ucichły.
Christer przesunął nieco komórkę, kładąc ją obok podkładki pod mysz, i usiadł przy komputerze.
W chwili, gdy kładł palce na klawiaturze, usłyszał stukanie obcasów Laili zbliżające się od strony recepcji.
– Mamy gościa – oznajmiła. – Ulf Seth, jeden z myśliwych z tej grupy. Mówi, że chciałby powiedzieć komuś z was parę ciekawych rzeczy. Zajmiesz się tym?
Nawet w dzień miała cień do powiek dopasowany do koloru lakieru do paznokci. Wcześniej nie używała ani jednego, ani drugiego. Christer zastanawiał się, czy wiedziała, co mówią koledzy na temat jej przemiany.
– Oczywiście. Przyślij go tutaj.
Po jakiejś minucie Ulf stanął w drzwiach. Miał na sobie tę samą kurtkę w kratkę co wczoraj, lecz inną czapkę, z logo Zarządu Lasów na czole.
– Usiądź, proszę – rzekł Christer. – O czym chciałeś opowiedzieć?
Ulf rozejrzał się dokoła, nim rozsiadł się wygodnie na krześle dla gości.
– Właściwie nie wiem, czy to coś, z czym warto przychodzić, ale wiesz, jak jest, kiedy zdarza się coś takiego – zaczął. – Człowiek się nad tym zastanawia. Ja rozmyślałem przez całą noc. A potem rano powiedzieli w radiu, że Pär został zamordowany.
Christer poruszył się na krześle. Jakim cudem wyciekło to tak szybko? Zdawało mu się, że w początkach szefowania Petry przecieki do prasy znikły, ale teraz pojawiły się znowu.
– Rozumiem. Dobrze, że tu przyszedłeś. Lepiej o jeden raz za dużo niż za mało.
Ulf rozpiął kurtkę i rzucił spojrzenie na zamknięte drzwi, jakby się obawiał, że ktoś za nimi stoi i podsłuchuje. Potem pochylił się do przodu.
– Chodzi o wilka – rzekł cicho. – Tego zabitego.
Wilka? Szkoda, że Petra jeszcze nie wróciła. Sprawa zastrzelonej wilczycy wciąż leżała na jej stole, jeśli dobrze pamiętał. Chyba ona miała się tym zająć. Skinął głową w stronę Ulfa, by mówił dalej.
– Znaleźliśmy tego wilka razem, Pär i ja.
– Pär i ty?
– Tak, dokładnie.
Ulf spojrzał na dłonie, które zdawały się żyć własnym życiem na jego kolanach.
Christer przypomniał sobie, co Ulf mówił wczoraj o tym, że on i Pär pracowali czasami razem.
– Właśnie tamtego dnia miał mi pokazać jakiś zalesiony obszar, bo potrzebował rady, jak o niego zadbać.
– Okej. Więc byliście razem w lesie.
– Tak – potwierdził Ulf. – I na moment przed znalezieniem tego wilka zobaczyliśmy samochód, który jechał bardzo szybko, przynajmniej jak na taką wąską żwirówkę. Nerwowo. Z początku o tym nie pomyśleliśmy, ale potem zaczęliśmy się zastanawiać, czy ten samochód i wilk nie miały jakiegoś związku.
Ulf znów spojrzał na swoje ręce.
– Pär zrobił komórką mnóstwo zdjęć tego wilka i to on zgłosił wam to potem anonimowo. Pomyślałem, że ci, których spotkaliśmy, rozpoznali samochód Pära i kiedy zaczęli pisać o tym w gazetach, połączyli jedno z drugim.
– Jaki samochód widzieliście?
Christer przewrócił stronę skoroszytu, który leżał obok podkładki.
– Ani Pär, ani ja nie staraliśmy się zapamiętać numeru rejestracyjnego – odparł Ulf. – Po pierwsze, jechał bardzo szybko. Po drugie, nie wiedzieliśmy, że to może mieć jakieś znaczenie. Ale to była toyota, szara albo srebrna. Dość brudna.
– Model?
– Starsze kombi, może corolla? Jak już mówiłem, jechała dość szybko. I nie mieliśmy powodu, by starać się zapamiętać szczegóły.
Christer notował, a Ulf mówił dalej:
– W drodze tutaj myślałem o świadkach i szczegółach, które podają. Niektórzy są bardzo pewni siebie i wszystko zapamiętują. Ja taki nie jestem.
– Zakładam więc, że nie widziałeś też, kto prowadzi? – zapytał Christer.
– Nie. Ale w samochodzie były dwie osoby, tego jestem pewny. Obie dość wysokie i w czapkach, ale nie widziałem twarzy.
– Wiesz może, czy ktoś z waszej grupy jeździ podobnym samochodem? Ulf spojrzał na sufit.
– Samochód Bertila Öya przypomina dość dobrze ten, który widzieliśmy. I Olivera Långströma.
– Bertila i Olivera? Christer zanotował.
– A którego dnia to było?
– W czwartek. Czwartego. Około drugiej, może wpół do trzeciej.
– Jesteś pewny? Ulf skinął głową.
– Wiem, bo miałem się spotkać z Pärem o pierwszej. Zapisałem to w terminarzu. On na pewno też. Albo w telefonie.
Kiedy Christer skończył pisać, położył długopis obok skoroszytu i zapytał:
– Czy Bodil wie o tym wilku?
– Nie mam pojęcia – odparł Ulf. – Pär nie zamierzał jej o tym mówić, żeby jej nie denerwować, ale może w końcu powiedział.
– A ty komuś mówiłeś?
– Lovisa, moja partnerka, wie. Ale tylko ona.
– Okej – rzekł Christer, wstając. – To były cenne informacje. Oczywiście przyjrzymy się temu bliżej.
Obszedł biurko i przepuścił Ulfa pierwszego do wyjścia.
– Odezwij się, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz – powiedział, kiedy wyszli do recepcji.
– Na pewno.
Ulf zapiął kurtkę i poprawił czapkę, nim wyszedł. Christer długo stał i patrzył, jak idzie ciężkim krokiem przez parking.
Potem wrócił do sali konferencyjnej. Notatki z porannej odprawy nadal widniały na białej tablicy. Ulf Seth i Janet Antonsson. Klas Sanner i Henrik Åhman. Bertil Öy i Ernst Losjö. Jan-
Åke Qvist. Oliver Långström. Petra. Kto z nich?
Czy zabity wilk mógł być jakimś prawdopodobnym motywem? Może. Przynajmniej Petra ma coś, nad czym może dalej pracować.
Zostawił tablicę i poszedł szukać Geira.
Bodil ostrożnie wygładziła ręką koc, lecz Alva spała dalej i niczego nie poczuła. Nie zauważyła też chyba, kiedy pielęgniarka włożyła jej do ucha termometr, nawet jego pikanie nie wywołało żadnej reakcji.
– Trzydzieści pięć i pięć – odczytała pielęgniarka i zanotowała coś na kartce leżącej na stoliku obok łóżka.
W karetce Alva rozglądała się niespokojnie dookoła, lecz umykała spojrzeniem, kiedy Bodil próbowała je uchwycić. Słabe, ledwo słyszalne „tata”, wyszeptane w lesie, było jedynym słowem, które wypowiedziała od chwili, gdy ją odnaleziono.
– Tak w ogóle to mam na imię Ella – dodała pielęgniarka, chowając długopis do kieszonki na piersi. – Będę pracować przez cały dzień. Jadłaś coś?
Bodil pokręciła głową.
– Dziś jest zupa i naleśniki. Przyniosę ci trochę.
Bodil położyła dłoń na czole Alvy, pogłaskała ją po policzku.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała ją zupełnie bez makijażu. Alva pokazywała się bez warstwy podkładu i pudru tylko w drodze od prysznica do swojego pokoju. A pryszczy, które starała się ukryć, było bardzo mało. Tylko parę na podbródku. Bez maski makijażu wyglądała tak dziecinnie. Jakby znów miała dziesięć lat.
Bodil spojrzała na kroplówkę wiszącą na metalowym stojaku nad łóżkiem i przezroczysty wężyk chowający się pod kołdrą.
Ella poprawiła regulację kroplówki i płyn zaczął ściekać szybciej.
– Teraz lepiej – powiedziała, nim wyszła w swoich ergonomicznych sandałach.
Bodil głaskała Alvę po włosach, kiedy na stoliku przy łóżku zaczął wibrować jej telefon komórkowy. Numer zastrzeżony. Telefon długo brzęczał, nim zdecydowała się odebrać.
– Sanner – przedstawiła się szeptem.
– Dzień dobry. Z tej strony Christer Berglund, policja w Hagfors.
– Aha, dzień dobry.
Alva wciąż głęboko spała i nie reagowała na dźwięk.
– Widzieliśmy się wczoraj wieczorem u ciebie w domu – przypomniał jej Christer. – Słyszałem, że Alva się znalazła. To wspaniale.
Bodil przełknęła ślinę z takim trudem, że musiał to usłyszeć.
– Tak, to prawda.
– Jak się czuje?
– Mówią, że powinna z tego wyjść bez większego uszczerbku. Przynajmniej fizycznie. Poza tym nie potrafią wiele powiedzieć. Nadal jest wychłodzona i śpi.
– Czy coś mówiła?
– Tylko jedno słowo.
– Nic o tym, co się zdarzyło? – dopytywał Christer. – Co widziała?
– Nie – odparła Bodil. – Nic takiego.
– Kiedy się obudzi, chcielibyśmy jednak jak najszybciej z nią porozmawiać.
Ella weszła z tacą, którą postawiła na stoliku. Bodil skinęła jej głową, zanim pielęgniarka znów wyszła z pokoju.
– A w ogóle czy wiesz, że to Pär znalazł tego wilka zabitego przez kłusowników? – ciągnął Christer.
– Co? Tego, o którym pisali w gazetach?
– Dokładnie.
– Nie – odrzekła Bodil. – Nie miałam o tym pojęcia. Ale to chyba dobrze, że go znalazł? I powiadomił was, prawda?
– Można tak powiedzieć. Przynajmniej według informacji, jakie posiadamy. Co to mogło znaczyć? I dlaczego Pär nic jej nie powiedział?
– Aha. Ale, tak czy inaczej, nic mi o tym nie mówił.
– Rozumiem – odparł Christer. – Zastanawiam się też, czy myślałaś trochę o ewentualnych wrogach Pära.
Bodil wzięła z tacy łyżkę i pogmerała nią w warzywach w zupie. Kiedy się zastanawiała, Christer mówił dalej.
– Nie wiem, czy słuchałaś wiadomości, ale wygląda to na planowane zabójstwo, nie przypadkowy postrzał.
Bodil odłożyła łyżkę i pochyliła się. Podparła głowę dłońmi i próbowała przetrawić to, co właśnie usłyszała.
– Jakie imię pierwsze przychodzi ci na myśl?
– Klas. Jego młodszy brat. O, nie. To niemożliwe.
– Byli skłóceni? – zapytał Christer.
Usłyszała, jak po drugiej stronie skrzypi krzesło, kiedy się poruszył, czekając niecierpliwie na ciąg dalszy. Nagle poczuła się głupio.
– Tak. Teraz widzę, że powinnam była pomyśleć o tym już wczoraj, ale nie byłam całkiem sobą.
– To zupełnie zrozumiałe – uspokoił ją Christer. – Ale o co dokładnie chodzi?
Od czego powinna zacząć? Ich relacje zawsze była trudne, ale wszystko stanęło na ostrzu noża dopiero tego lata.
– Ich ojciec umarł na wiosnę – rzekła. – Przy podziale spadku poróżnili się o dom po
rodzicach. Klas chciał go sprzedać i miał latem kupca, Holendra, który był gotów naprawdę dobrze zapłacić, ponad półtora miliona, ale Pär się nie zgodził.
– I o to się pokłócili?
Bodil usłyszała szelest kartek notatnika.
– Tak, można chyba tak to nazwać. Nie widzieliśmy się od lata, prócz jednego razu parę tygodni temu, kiedy spotkaliśmy go przypadkiem z żoną we Frendo.
– I co się wtedy stało?
– Pär wyszedł i wsiadł do samochodu, jak tylko ich zobaczył. Ja chociaż się przywitałam i zamieniłam z nimi parę słów, wysłuchałam, co u nich i tak dalej. Klas dziwnie sztywno się zachowywał, a jego żona jak zwykle nie powiedziała ani słowa. Nadal słabo mówi po szwedzku.
– Więc Pär bał się Klasa po tym, co stało się z domem?
– Może nie dosłownie bał, przynajmniej z tego, co wiem. Ale czuł się nieswojo, to chyba najlepsze słowo. Pär nie przejmował się zbytnio tym, że Klas jest na niego zły, ja chyba bardziej. Nie lubię konfliktów.
– Myślisz, że Klas byłby zdolny zastrzelić brata?
Bodil zastanawiała się przez chwilę. Lubiła Klasa, choć z nim też trudno było się dogadać, ale inaczej niż z Pärem.
– Właściwie nie wiem – odparła. – W przeciwieństwie do Pära ma spokojny temperament, ale kto wie, jak człowiek się zachowa w konkretnej sytuacji.
– To prawda – zgodził się Christer. – Sugerujesz, że Pär ani nie był spokojny, ani nie bał się konfliktów. Czy miał niezałatwione sprawy jeszcze z kimś z grupy?
– Niewykluczone.
Nie dało się ukryć, że Pär i Bodil nie interesowali się już sobą nawzajem. Christer był dość spostrzegawczy, by to zauważyć.
– Wczoraj, kiedy widzieliśmy się u ciebie w domu, powiedziałaś, że Pär nie czuł się dobrze.
– Nie pamiętam dokładnie, co mówiłam, ale miałam wrażenie, jakby ostatnio żył na innej planecie.
– Mniej więcej od kiedy?
Alva poruszyła się lekko na łóżku i cmoknęła ustami, ale spała dalej.
– Trudno powiedzieć. Jak wspomniałam, jego ojciec umarł na wiosnę. Wtedy myślałam, że to normalne. Ale teraz, jesienią, kiedy sądziłam, że będzie lepiej, właściwie było jeszcze gorzej.
– I nie powiedział, co się stało?
– Nie. Próbowałam z nim rozmawiać, ale mnie zbywał. Coś jednak go niepokoiło, tego jestem pewna. Wiesz, jacy są faceci. Uparci jak osły. Jakby było wstydem okazać czasem słabość.
– Poza tym jak wam się układało?
Bodil poczuła uwierający kant stołu, na którym położył ją Henrik. Pamiętała jego ciężar.
– Bardzo dobrze – odparła szybko.
Paliła ją twarz.
– To świetnie – rzekł Christer. – Chciałbym cię jeszcze spytać o parę nazwisk, o relacje, jakie miał Pär z tymi osobami.
– Dobrze.
– Zaczniemy od Bertila Öya.
Bertil. Mały, szczupły człowieczek z miłym spojrzeniem i fajką w ustach.
– Prawie go nie znam – odparła – ale gdy go spotykałam, był bardzo sympatyczny.
– Nie macie z nim żadnych powiązań?
– Tylko razem polowali od wielu lat, o niczym innym nie wiem.
– To weźmy następną osobę. Janet Antonsson.
Bodil wzięła głęboki wdech, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Wciąż miała wyrzuty sumienia, choć minęło już tyle czasu.
– Pär i ona rzeczywiście dawno temu byli w związku.
– W związku – powtórzył Christer. – Kiedy?
– Zanim my się zeszliśmy. Chyba osiemnaście lat temu.
Bodil pomyślała o listach, które znalazła w kartonie na buty, grubym pliku związanym gumką, i o tym, jak Pär wyrwał go jej z ręki, kiedy zapytała, co to jest. Nie dlatego, żeby była przesadnie zainteresowana szczegółami, które z pewnością by ją uwierały, gdyby je poznała. Zastanawiała się jednak, czemu je zachował przez te wszystkie lata.
– Jak wyglądała ich relacja w późniejszym czasie? – zapytał Christer.
– Właściwie wcale jej nie było. Ale mieszkamy blisko siebie, po dwóch stronach drogi. Jednak, co właściwie wiedziała? Nic.
– Okej – rzekł Christer. – Henrik Åhman. Henrik? Dlaczego właśnie on?
– Nie wiem, kto to jest – odpowiedziała, mając nadzieję, że jej głos brzmi pewnie.
– Nowy myśliwy w grupie – wyjaśnił Christer. – Nie wiesz, czy Pär go znał?
– Nie.
Dłonie miała lepkie od potu. Czemu o niego pytał?
– Następne nazwisko to Ulf Seth.
– Trochę razem pracowali. Widziałam go kiedyś na naszym podwórzu. Mówiliśmy sobie
„dzień dobry”, kiedy przypadkiem spotykaliśmy się na mieście. Mniej więcej tyle.
Christer coś zanotował, nim podjął wątek.
– I ostatnie nazwisko na dziś – powiedział, spoglądając na nią. – Ernst Losjö.
Powróciły wspomnienia z ostatniej nocy, chociaż Bodil bardzo starała się rozumieć, co mówi do niej Christer.
– Pär miał coś do niego, ale, szczerze mówiąc, nie wiem co. Chyba to był tylko jego kompleks niższości.
– Kompleks niższości?
– Tak, to jedyne wytłumaczenie, przynajmniej ja innego nie widzę. Chociaż firma Pära dobrze prosperowała, nigdy nie był spokojny i zadowolony. Zawsze czuł się mniej wart. Ernst Losjö szczególnie go uwierał. Wiesz, taki w czepku urodzony.
Umilkła na chwilę, a Christer w tym czasie robił notatki.
– Ale mnie wydaje się dość miły. Zadzwonił wczoraj wieczorem i zaproponował, że przyniesie lekarstwa.
– Aha – mruknął Christer. – I przyniósł?
– Tak, tabletki nasenne i tak dalej, ale odmówiłam.
Chciała opowiedzieć o whisky, lecz się rozmyśliła. Nagle przypomniała sobie, co łączyło Pära z Ernstem Losjö.
– A właśnie, Pär kupił kiedyś od Ernsta las. Nie pamiętam szczegółów, ale wiem, że Pär mi o tym mówił.
– Okej – odparł Christer. – Możemy to sprawdzić.
Kiedy Christer pisał po drugiej stronie kartki, jej myśli znów powędrowały do Henrika.
Czemu o niego zapytał? Dlaczego wymienił właśnie te sześć osób?
– Na pewno jeszcze kilka razy zadzwonię – uprzedził Christer, kiedy skończył pisać. – A jak tylko to będzie możliwe, musimy, jak wspomniałem, przesłuchać także Alvę. Jeśli po przebudzeniu powie coś, co może być dla nas ważne, chciałbym, żebyś od razu zadzwoniła.
Jego głos brzmiał rzeczowo i poważnie.
– Spróbuj zachować spokój – rzekł. – Ale to ważne, byśmy jak najszybciej się dowiedzieli, co ona widziała.
Spróbuj zachować spokój.
Bodil rozłączyła rozmowę. Spojrzała na Alvę, starając się nie myśleć o tym, co przeszła tej nocy. I jak bardzo musiała się bać.
Na jej rękach pojawiła się gęsia skórka. Czuła instynktownie, że nie są same w pokoju.
Odwróciła się powoli.
– Dzień dobry, Bodil – przywitał ją Ernst Losjö, wyciągając do niej rękę. – Jak się czujesz?
Pod lekarskim kitlem widać było perfekcyjnie zawiązany węzeł krawata, a głos brzmiał równie poprawnie jak wczorajszego wieczoru przez telefon.
– Nie wiem – odrzekła. Czy on tu pracował?
– Masz silną córkę – powiedział. – Niewielu przetrwałoby noc w lesie w taką pogodę.
Bodil nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko skinęła głową i przesunęła spojrzeniem po niebieskim kwiatku na kieszonce kitla, z której wystawały długopisy. Kiedy Ernst mówił, poruszały się tylko usta, reszta twarzy pozostawała zupełnie nieruchoma.
Ma taką mimikę, a raczej jej brak, na jaką mogą sobie pozwolić tylko grube ryby, pomyślała.
Ludzie, którzy wiedzą, że nie muszą niczego udawać ani starać się przypodobać innym.
Nagle zrozumiała Pära.
– Czy jest z nią kontakt? – zapytał Ernst.
– Nie.
Ernst przejrzał dziennik choroby Alvy i pokiwał głową, czytając zapis jej temperatury.
– Tak zwykle bywa. Sen to sposób ciała na regenerację.
– Policja chce jak najszybciej z nią porozmawiać – rzekła Bodil.
– Rozumiem.
Ernst włożył dziennik z powrotem do kieszeni w wezgłowiu łóżka.
– Policja jest zwykle delikatna w takich przypadkach. Ale ja muszę najpierw dać zielone światło, dopilnować, by wszystko było pod kontrolą z czysto medycznego punktu widzenia.
Więc to Ernst miał decydować, czy Alva jest gotowa na przesłuchanie, czy nie? Ten, o którego pytała przed chwilą policja?
Ernst zbierał się do wyjścia, ale się zatrzymał.
– Mam nadzieję, że nie odebrałaś źle mojego wczorajszego telefonu? Nie chciałem się wtrącać ani wprawić cię w zakłopotanie.
Bodil próbowała się uśmiechnąć.
– Nie, to było miłe z twojej strony.
Ernst nie zmienił wyrazu twarzy, tylko skinął głową.
– Jak myślisz, kiedy będziemy mogły pojechać do domu? – zapytała Bodil.
– Trudno przewidzieć. Wydaje mi się, że ciało ładnie się regeneruje, ale dobrze będzie jeszcze mieć ją pod kontrolą.
Ernst pogłaskał Bodil po ramieniu i wyszedł.
Christer spojrzał na komórkę. Torun nie odzywała się od tamtej wysilonej rozmowy wczoraj wieczorem.
Znów bawimy się w ciche dni, pomyślał, nie mając pojęcia, jak mogło do tego dojść.
Wiedział natomiast bardzo dobrze, jak to się skończy. Nim upłynie dzień, on odezwie się pierwszy. Pytanie tylko, jak długo wytrzyma, zanim cisza zacznie go dławić. Na razie jednak miał w sobie jeszcze dość gniewu, by z uczuciem irytacji włożyć telefon do kieszeni.
Poszedł do pokoju Betty, zapukał i wszedł do środka.
Podniosła wzrok znad pliku papierów, trzymając w dłoni zjedzone do połowy jabłko.
– Chcę, żebyś poszła ze mną do Klasa Sannera – powiedział. – On i Pär mieli jakiś spór o spadek.
– Oczywiście. Już teraz?
Betty zjadła jeszcze szybko parę kęsów jabłka, po czym schyliła się i wyrzuciła resztę do kosza.
Kiedy czekał, aż włoży kurtkę, jego wzrok przyciągnął jak zwykle oprawiony plakat Edwarda Hoppera, który wisiał na ścianie nad biurkiem. Kobieta w białej sukience i okularach przeciwsłonecznych, na zalanych słońcem schodach, z dwiema kolumnami po obu stronach. Summertime, 1943. Christer był oczarowany za każdym razem, gdy na to patrzył.
– Jestem gotowa – oznajmiła Betty.
Klas Sanner mieszkał na najwyższym piętrze kamienicy przy Blinkenbergsvägen. Na drugim piętrze spotkali sprzątaczkę, która pracowała, posuwając się z mopem w dół schodów. Kiedy ją mijali, chwyciła spłoszonym ruchem wiadro ze spienioną wodą i odsunęła się na bok, nie mówiąc im dzień dobry.
– To tutaj – rzekł Christer, naciskając kciukiem dzwonek.
Drzwi zewnętrzne były sporo podniszczone, na drewnie widniało kilka rys. Nad otworem na listy tkwiła podłużna naklejka klubu żużlowego, którą ktoś próbował zdrapać paznokciem. Valsarna speedway. Miała nierówne brzegi po tej nieudanej próbie.
Klas Sanner wyglądał na zmęczonego. Nie witając się z nimi, otworzył drzwi i wpuścił ich do środka. Przedpokój był pomalowany na rzadko dziś spotykany odcień, mieszankę różu i pomarańczowego. Przez środek ściany biegła bordiura w kwiatowy wzór. Myśliwskie ubranie na wieszaku było przesiąknięte zapachem dymu z ogniska.
Betty wsunęła głowę przez kuchenne drzwi po prawej stronie. Dobiegało stamtąd szczękanie garnków, specyficzny dźwięk, jaki słychać przy wstawianiu jednego w drugi. Potem pojawiła się kobieta o azjatyckich rysach.
Spojrzała na Klasa, zanim wyciągnęła rękę, najpierw do Betty, potem do Christera. Włosy miała związane w zwykły koński ogon. Pod swetrem rysował się lekko wystający brzuch.
– Dawita – przedstawiła się.
Nie potrafili rozstrzygnąć, czy miała taką gładką twarz dlatego, że była młoda, czy dlatego, że rzadko się uśmiechała.
Klas wszedł przed nimi do salonu ze skórzaną sofą w jednym rogu i nielakierowanym biurkiem pod komputer w drugim. Pośrodku dłuższej ściany przymocowany był plazmowy telewizor. Sofa zaskrzypiała, kiedy Klas na niej usiadł.
– Jesteś dzisiaj w domu? – zapytał Christer.
– Tak, a jak wam się wydaje? Nie powinienem?
Klas ściszył telewizor. Na ekranie rozgrywała się teraz niema popołudniowa opera mydlana.
– Brat nie żyje, do cholery.
Siedział na brzegu sofy, lekko pochylony do przodu, opierając łokcie o kolana. Na stole stała szklanka i duża butelka taniej coli.
– Wiedziałem, że przyjdziecie – rzekł.
– Naprawdę?
Klas podniósł wzrok. W kuchni zapadła cisza.
– Zakładam, że przez tę kłótnię jestem najbardziej podejrzany z wszystkich. To dlatego tu jesteście.
Klas pocierał dłonią o dłoń; wyglądało to prawie tak, jakby je mył, bez mydła i wody.
– Można zrozumieć, że się wściekłeś, kiedy brat nie chciał sprzedać domu – odparła Betty.
– Jasne, że tak. Chodziło o duże pieniądze, a ja i Dawita planowaliśmy kupić coś w Hagfors. Chciałem, by nasze dziecko dorastało we własnym domu. Tamte pieniądze dużo by rozwiązały. W przeciwieństwie do niego nie jesteśmy bogaci.
Dłonie Klasa wciąż wykonywały ten sam ruch.
– A teraz jesteś jedynym spadkobiercą i możesz zrobić z domem, co zechcesz – zauważył
Christer.
Klas otworzył usta, ale zamiast coś powiedzieć, pochylił głowę, odwracając lekko twarz. Trudno było wyczuć, czy naprawdę płacze, czy tak dobrze gra. Trzęsące się ramiona sprawiały wrażenie teatralnego efektu, lecz łkania brzmiały prawdziwie.
W Bogu nadzieja, że nic nie stanie się Tinie, pomyślał Christer. Gdyby wbrew wszelkim oczekiwaniom została zamordowana w Göteborgu, miałbym przechlapane. Nasze dyskusje i wymiana maili tej wiosny wzbudziłyby podejrzenia każdego policjanta.
Wszystko zaczęło się wtedy, gdy Christer powiedział, że chce dać zachowek za jej część domu Bengta i Gunvor. Tina uznała, że agent wycenił jego wartość o wiele za nisko, bo wiedziała, że inne domy z własnym pomostem są sprzedawane znacznie drożej. W końcu zlecili wycenę innej agencji nieruchomości, by ją zadowolić.
Christer na samą myśl o tym czuł się zupełnie wyczerpany.
A kiedy wreszcie doszli do porozumienia, Torun nagle wyskoczyła ze swoimi wnętrzarskimi pomysłami. Mieli wyburzyć ściany, by stworzyć wyspę kuchenną i otwartą przestrzeń. Wszystkie tapety okazały się okropne, a łazienka była do generalnego remontu.
– Chyba rozumiesz, że ja też chcę mieć w to swój wkład – powtarzała.
I Christer rozumiał. Oczywiście, że tak. Ale to był dom jego dzieciństwa, a ona mówiła o nim jak o jakiejś ruderze.
Jego rodzice umarliby na miejscu, gdyby zobaczyli swój dom tak zrujnowany, tego był pewien. Powiedział to zresztą. I wtedy Torun krzyknęła, że jest maminsynkiem, że już czas, by odciął pępowinę i stał się dorosłym facetem. To był pierwszy i jedyny raz, kiedy na niego krzyczała, a Christer wciąż pamiętał każde słowo z tamtej kłótni, choć kilka razy go przepraszała, a on powiedział, że jej wybaczył.
Nie wiedział, czy najgorsze było uświadomienie sobie, że ona ma rację, czy to, że do tamtego dnia był przekonany, iż postrzega go inaczej. I czuł się szczęśliwy w tym złudzeniu.
Kiedy wrócił myślami do pokoju Klasa Sannera, gospodarz nadal siedział na brzegu sofy, lecz ramiona już mu się nie trzęsły.
– Jeśli nie ty zabiłeś Pära, to kto?
Christer czuł, jak jego frustracja związana z Torun przenosi się na Klasa, który podniósł na niego wzrok.
– Właśnie – powiedział. – Sam chciałbym to wiedzieć. Naprawdę płakał. Całą twarz miał mokrą od łez.
– Przepraszam – dodał po chwili. – Zaraz wracam.
Zakołysał się parę razy, odepchnął rękami od siedzenia sofy, wstał i wyszedł do łazienki.
Christer i Betty siedzieli w milczeniu. Nad sofą wisiała biała półka pełna porcelanowych figurek. W ich natłoku Christer zauważył rokokową damę z upiętymi włosami i zdobiony złotem krucyfiks. Torun pewnie by zemdlała.
Kiedy Klas wrócił, Christer poprosił go, by opowiedział o wczorajszym polowaniu.
– Mówiłem wczoraj – odparł Klas.
Pod wpływem nalegań opowiedział mechanicznie, jak podjechał samochodem do placu. Widział, jak Pär, jego córka, Henrik, Janet i Ulf odchodzą stamtąd zwartą grupą. On sam
odczekał, by nie iść razem z nimi. Siedział na swoim stanowisku, słyszał oba strzały, lecz „nie zauważył niczego niezwykłego, czy jak to nazwać”.
Opowiedział też jeszcze raz, jak Roy podbiegł do ambony i jak Petra rozmawiała z nim przez radio. Kiedy naganka się skończyła, zszedł szybko do samochodu, by zdążyć przed Pärem i Alvą.
– Mówisz, że zszedłeś od razu do samochodu, ale byłeś wśród ostatnich, którzy wrócili do ubojni – zauważył Christer.
– Jak mówiłem wczoraj, pomagałem przy zabitej łoszy. Możecie zapytać Hallinga.
– Według Waldemara Hallinga i Femkego van Veltzena dołączyłeś do stanowiska 212 jakieś dwadzieścia minut po przerwaniu polowania. Co robiłeś w międzyczasie?
– Pisałem esemesa do kumpla.
– Gdzie wtedy byłeś?
– W samochodzie.
– A gdzie stał samochód?
– Na placu.
Betty zmieniła pozycję na krześle, które zaskrzypiało.
– Powiedziałeś właśnie, że szybko wyszedłeś z lasu, by nie natknąć się na Pära, ale bez oporów zostałeś na placu.
– To co innego. Tam czułem się chroniony.
– Chroniony? Bałeś się Pära?
Klas przeciągnął dłonią po włosach. Mieli wrażenie, że rozmowa przybrała obrót, jakiego się nie spodziewał.
– Nie tyle bałem, co nie lubię konfliktów. Wolę ich unikać, jeśli mogę.
– A Pär taki nie był?
– Nie – przyznał Klas. – Ale o tym chyba wszyscy wiedzą, prawda?
– Czy ktoś cię widział, kiedy siedziałeś w samochodzie? – zapytał Christer.
– Nie wiem. Możliwe, że ktoś mnie zobaczył od strony lasu, ale ja nikogo nie zauważyłem.
– Co napisałeś w esemesie? – zapytała Betty.
– Słucham?
– Co napisałeś w esemesie, kiedy siedziałeś w samochodzie? I do kogo był? Klas zamrugał parę razy.
– Do kolegi, jak już mówiłem. Hassego. Kiedyś rozmawialiśmy o Nile City i powiedziałem mu, że mam jeszcze cały serial na starych taśmach VHS. Przedwczoraj wieczorem przysłał mi esemesa z pytaniem, czy mógłby je pożyczyć. A ja mu wtedy odpowiedziałem. Jest tutaj, jeśli was interesuje.
Klas kliknął na wiadomość i pokazał policjantom komórkę.
– Wysłana o 18.11 – odczytała Betty.
Klas ze zdziwieniem wpatrywał się w cyfry.
– Ale to niemożliwe.
Poruszył trochę komórką, lecz cyfry się nie zmieniły.
– Może wysłał się dopiero wtedy, gdy wracałem do domu – powiedział. – Na pewno tak
było. Wiecie, jak jest tam na górze. Wszędzie brak zasięgu.
Christer i Betty spojrzeli na siebie.
– Nie wierzycie mi?
Christer wstał i Betty zrobiła to samo.
– Na tym zakończymy – rzekł. – Ale może jeszcze tu wrócimy.
Klas nie ruszył się z sofy, kiedy wychodzili. Dawita zamknęła się w sypialni. Na klatce schodowej wciąż unosił się ostry zapach środka czyszczącego.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Christer.
– Trudno powiedzieć – odrzekła Betty. – Nigdy nie wiadomo. Tego esemesa mógł właściwie napisać kiedykolwiek. Przez dwadzieścia minut można dużo zrobić.
Christer otworzył centralnym zamkiem samochód zaparkowany po drugiej stronie ulicy.
– Przepraszam, jeśli to brzmi protekcjonalnie – dodała. – Nie chcę tego, naprawdę. Ale jak można w taki sposób importować sobie żonę? Naprawdę nie pojmuję.
– Dlaczego?
– To znaczy – co może ich łączyć? O czym rozmawiają? Człowiek chyba potrzebuje do życia czegoś więcej niż jedzenie i seks.
– Może prowadzą głębokie rozmowy, skąd mamy to wiedzieć? – rzekł Christer. – Dyskutują wieczorami o Kancie i Nietzschem.
– Tak myślisz?
Betty roześmiała się i usiadła na miejscu dla pasażera z niemal irytującą pewnością siebie. Co ty wiesz o prawdziwej samotności, pomyślał Christer.
Kiedy Petra wróciła na komisariat, poszła prosto do swojego pokoju, zdjęła kurtkę i powiesiła na haczyku za drzwiami. Usiadła przy starym biurku Munthera, które starała się jakoś ozdobić kwiatami w doniczkach i oprawionymi fotografiami Hannesa i Nellie.
Nogi miała zupełnie bez czucia, a podkoszulek wilgotny od potu. Zdjęła czapkę i energicznie przeciągnęła parę razy palcami przez włosy. Im dłużej drapała, tym bardziej ją swędziało. W końcu miała wrażenie, że zdarła sobie skórę z głowy.
– Jak było tam na górze? – zapytał Christer, wchodząc do pokoju z kartką w ręku.
– Ciężko. Nauczyłam się radzić sobie z większością rzeczy, ale najtrudniej jest, kiedy coś złego przytrafia się dzieciom.
Petra pamiętała, w jaką panikę wpadła, kiedy Nellie znikła tamtej zimy i nie można było się z nią skontaktować, jak pulsowało jej w głowie tak mocno, że nie mogła logicznie myśleć, i jak zupełnie straciła panowanie nad sobą przy kolegach.
– A wam jak poszło?
– Właśnie wróciłem z Betty od Klasa Sannera. Trudno powiedzieć, jak poszło. Ale mam dla ciebie wiadomość o wilku.
Gest, jakim Christer podał jej kartkę, wywołał u Petry intensywne déjà vu z czasów, gdy miał nadzieję, że zostanie szefem. Wrażenie było tak silne, że niemal słyszała głos Munthera i jego ciężkie kroki na korytarzu, widziała, jak wkłada na nos okulary. Wydało jej się to takie odległe w czasie.
Pamiętała swoje zaskoczenie, kiedy Munther jej zaproponował, by objęła jego stanowisko, kiedy on przejdzie na emeryturę. Należało się przecież Christerowi, wszyscy w komisariacie tak uważali, marzył o nim, odkąd sięgała pamięcią.
Powiedziała to zresztą, lecz Munther obstawał przy swoim. Twierdził, że jest stworzona do tej funkcji. I zgodziła się po paru tygodniach namysłu, mając w domu zaskakujące poparcie Lassego.
– Okej, co to jest? – zapytała i spojrzała na kartkę wypisaną starannym charakterem pisma Christera.
Streścił szybko to, co powiedział mu Ulf, jak to on i Pär znaleźli wilka, a chwilę wcześniej widzieli samochód, który jechał żwirówką z dużą prędkością.
– Toyota. Kombi. Srebrna? Bertil Öy. Oliver Långström. Czwartek czwartego października, koło czternastej – czytała. – Tak, muszę to sprawdzić.
– Myślisz, że to może być wystarczający motyw do odebrania człowiekowi życia? – zapytał Christer, siadając na krześle dla gości.
– Teoretycznie tak. Jeśli kłusownik jest absolutnie pewny, że Pär widział coś, czego nie powinien.
Usłyszeli kroki w korytarzu i po paru sekundach Folke stanął w pokoju z telefonem w ręku.
– Nie – zwrócił się do Christera. – Nie znalazłem w telefonie Pära żadnych zdjęć wilka. Ani jednego.
Przewijał zdjęcie za zdjęciem palcem wskazującym, po czym wzruszył ramionami.
– Może je skasował – odparł Christer.
– Całkiem możliwe, ale jeśli to wszystko prawda, powinniśmy sprawdzić komputer Pära. W ogóle sporo powinniśmy w nim sprawdzić.
– Bodil jest w szpitalu z Alvą – przypomniał Christer. – Nikogo nie ma u nich w domu.
– Może gdzieś jest zapasowy klucz – podsunęła Petra. – U jakiegoś sąsiada? Nie powinna się wtrącać. Na razie nie była szefem.
– Racja – przytaknął jej Christer. – Zaraz to sprawdzę.
Kiedy wyszedł z pokoju, Folke zajął jedno z miejsc dla gości.
– Jak leci? – zapytał, zakładając nogę na nogę.
Jego spojrzenie ze służbowego zmieniło się w prywatne. Krótka przerwa w pracy.
– Co mam powiedzieć? – odrzekła Petra. – Niezręczna sytuacja. A teraz jestem oficjalnie w kręgu podejrzanych.
Chociaż spodziewała się artykułu po wczorajszej rozmowie z Magdaleną Hansson, była zdziwiona, że tak wyeksponowali ten właśnie szczegół.
– To dla ciebie trudne? – zapytał Folke. – To znaczy… czytać o sobie w gazecie.
– Nie takie straszne. Czujesz się współwinny, czy co? Niepotrzebnie.
Wyczuwała czasami, że to dla Folkego pewien dyskomfort mieć za partnera profesjonalnego fotografa.
Odłożyła kilka kopert, które Laila położyła na jej biurku, i włączyła komputer.
– A właśnie, nie przyjął zastępstwa?
– Tym razem nie – odrzekł Folke. – Choć nie wiem, szczerze mówiąc, jak długo zostanie.
Chce jechać do Sztokholmu.
– Powinieneś się odważyć i pojechać z nim – powiedziała Petra półżartem, ale dość poważnie.
Folke się uśmiechnął, lecz nie odpowiedział. Czy on też przymierzał się do wyjazdu?
– No, czas zrobić coś pożytecznego – oznajmił, wstając.
Petra przeczytała kartkę, którą podał jej Christer. Bertil czy Oliver? Od którego powinni zacząć? Weszła na hitta.se i znalazła ich adresy. Oliver mieszkał w Uvanå, niedaleko ubojni, Bertil kilkaset metrów od komisariatu. Zacznie od niego, bo tak będzie wygodniej.
Odwróciła się, słysząc lekkie pukanie do drzwi.
– Mogę wejść? – zapytał Geir.
– Oczywiście.
Nie, pomyślała, widząc, jak Geir sięga do klamki. Nie rób tego. Zamknięte drzwi oznaczają konflikt albo tajemnice, a nie chciała, by ktoś sobie pomyślał jedno czy drugie. Geir chyba to rozumiał, bo nie zamknął ich całkiem, tylko zostawił dziesięciocentymetrową szczelinę, nim usiadł na krześle.
Wraz z nim pojawił się w pokoju wyraźny zapach szamponu.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, jakby żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że tu jestem – zaczął.
– Nie, czemu miałabym mieć?
Co on właściwie sobie myślał? Przygładziła dłonią włosy, które pewnie dalej sterczały na wszystkie strony, lecz pożałowała tego w tej samej chwili. Tak jakby jej zależało na jego opinii.
– To dobrze – odrzekł. Znów zapadła cisza.
– Muszę przyznać, że trochę się zdziwiłem, kiedy się dowiedziałem, że polujesz.
– Aha. A dlaczego?
– Nie wyglądałaś mi na taką osobę.
Parsknęła śmiechem trochę głośniej, niż zamierzała.
– A jak wygląda taka osoba?
– Milcząca, introwertyczna, mało kobieca. Dokładne przeciwieństwo ciebie. Przyglądał się jej intensywnie.
Niebieskie. Jego oczy były naprawdę niebieskie.
– Możliwe. Ale myślę, że dobrze jest czasem dać sobie spokój z gadaniem o niczym i tylko robić, co trzeba, bez analizowania i dzielenia włosa na czworo. Jak mamy polować, to polować, a nie gadać, kropka. Są tam ludzie, z którymi poluję od dobrych paru lat i nie mam
pojęcia, gdzie pracują ani ile mają dzieci. I nie interesuje mnie to. Może to męska cecha, nie wiem. Dla mnie to raczej odprężające.
Geir uśmiechnął się.
– A ja myślałem, że lubisz być szefem. Teraz już nie jestem taki pewny. Petra odwzajemniła uśmiech.
– Skoro już mówimy o pracy, zastanawiam się trochę nad tą nową informacją o wilku, którą dostał Christer – rzekła. – Czy mogę ją sprawdzić, nawet jeśli dotyczy myśliwych z tej grupy?
– Myślę, że tak. To nie ma przecież nic wspólnego z tym, co wydarzyło się wczoraj.
Przynajmniej nic nam na ten temat nie wiadomo.
– Okej – odparła Petra. – Chciałam tylko wiedzieć.
Geir nie zamierzał wstawać z krzesła, przeciwnie, rozsiadł się wygodnie i wyjął z kieszeni porcję snusu.
– Nie zostałem wprowadzony w tę sprawę z wilkiem – rzekł, obracając snus w palcach. – Co wiecie na ten temat?
Porcja snusu wydawała się malutka w jego silnej dłoni. Petra starała się wyrównać puls.
– Wiemy tylko, że wilk został zastrzelony ze sztucera, kaliber 30-06 – odpowiedziała. – Informacje, jakie przekazał Ulf Seth, pozwalają nam umiejscowić to w czasie.
– I co teraz z tym zrobicie?
Właśnie, pomyślała. Znów utkwiła wzrok w jego oczach.
– Sprawdzić, czy Bertil Öy i Oliver Långström mają alibi na te godziny. Jeśli nie, myślę, że powinniśmy przeszukać ich domy, zajrzeć do ich szafek na broń.
Geir pokiwał głową z lekkim roztargnieniem, jakby nie słuchał jej uważnie.
– Jak myślisz, kto zabił Pära Sannera? – zapytał.
Petra bębniła palcami po kartce, którą dostała od Christera.
– Rozumiem, że nie możesz nikogo wskazać – ciągnął Geir. – Ale dobrze byłoby usłyszeć, co o tym sądzisz.
– W tej chwili nie potrafię niczego wymyślić. To wszystko jest takie niedorzeczne.
– Czy wiedziałaś, że Janet Antonsson była w związku z Pärem? Petra skinęła głową.
– Obiło mi się o uszy.
– Jeżeli coś wymyślisz albo usłyszysz, albo tylko zechcesz porozmawiać, przyjdź do mnie.
Twoja znajomość środowiska i kontakty są ważne, mam nadzieję, że to rozumiesz.
Znów zapadła cisza. Czy on nie zamierza stąd iść? Miała wrażenie, że w pokoju zaczyna brakować tlenu.
– Właściwie powinienem powiedzieć, że żałuję tego, co mówiłem wiosną – rzekł. – Ale nie żałuję. Każde słowo było szczere.
Potem wstał i wyszedł.
Petra odwróciła się do komputera. Kiedy kliknęła w mapkę z domowym adresem Olivera, zauważyła, że lekko drżą jej ręce.
Kobieta między drzewami znów mówiła do Bodil. Jej sylwetka przemykała za świerkami. Miała ładną twarz, lecz skrzywiony kręgosłup.
– Myślisz, że odzyskałaś córkę – mówił głos. – Alva jednak jest wciąż u mnie. I pozostanie na zawsze. Nigdy nie dostaniesz jej z powrotem.
Kiedy Bodil otworzyła oczy, jej serce waliło jak młotem. Długo rozglądała się po pokoju, nie bardzo wiedząc, gdzie jest ani skąd dobiega ten dźwięk. Potem dotarło do niej, że zbudziło ją dzwonienie komórki.
Kroplówka. Koc. Właśnie.
Serce nadal tłukło jej się w piersi, kiedy wzięła telefon ze stolika przy łóżku. Numer zastrzeżony.
– Bodil, słucham? – szepnęła.
– Tu znów Christer Berglund. Przepraszam, że ciągle niepokoję telefonami. Christer. Berglund. Policjant.
Powoli oprzytomniała, usiadła na krześle. Szare dzienne światło spowijało pokój jak przezroczysta zasłona, a ona nie miała pojęcia, która jest godzina ani jak długo spała.
W ustach czuła smak podobny do orientalnej przyprawy i zapragnęła nagle umyć zęby.
– Obudziła się? – zapytał Christer.
Bodil spojrzała na Alvę, która leżała z zamkniętymi oczami i ciężko oddychała.
– Nie, jeszcze nie.
Czuła niejasny niepokój, wiedziała, że miała coś powiedzieć, coś ważnego, coś… Właśnie miała to uchwycić, kiedy Christer dodał:
– Właściwie chciałem spytać o coś innego. Będziemy musieli zajrzeć do komputera Pära.
– A dlaczego?
Teraz Bodil była już całkiem rozbudzona.
– Musimy przejrzeć maile i pliki, bo sądzimy, że rozwiązanie może kryć się tam. Umowy biznesowe, porozumienia, dokumenty, których może nigdy nie sprawdzał rewident. Mamy już jego telefon, ale, jak wspomniałem, musimy też sprawdzić inne rzeczy.
– Dobrze – zgodziła się z wahaniem. – Chociaż nie znam hasła do jego poczty.
– Poradzimy sobie – zapewnił ją Christer. – Bez problemu. Mamy tutaj ludzi, którzy to potrafią. Ale ty jesteś chyba nadal w Torsby, więc pytam, jak możemy się tam dostać i to sprawdzić? Czy jest gdzieś zapasowy klucz?
Bodil zadrżała, jakby w pokoju był przeciąg. To nie mogła być prawda. Nie wystarczy, że Pär nie żyje, a Alva leży nieprzytomna pod grubą warstwą koców – obcy ludzie zaczną teraz grzebać w ich życiu. Warstwa za warstwą, aż do samego wnętrza. Najbardziej sekretnego.
Znów zaczęła wątpić w miłosiernego Boga.
– Nie wiem, ale jakoś nie bardzo mi to odpowiada – powiedziała. – Wejdziecie do naszego domu, kiedy nikogo tam nie ma? Taki macie zamiar?
– Rozumiem, że to trudne, ale bardzo ważne. Mamy trop, nad którym pracujemy, i nie
możemy zwlekać. W komputerze może się kryć bardzo wiele.
To na pewno, pomyślała, a głośno rzekła:
– Ale to również mój komputer. Po pierwsze, mam tam mnóstwo prywatnych rzeczy, a po drugie – nie mogę zostać na dłużej bez komputera.
– Obiecujemy, że będziemy dyskretni.
Co to znaczy? Bodil znów zadrżała. Jak mogło do tego dojść?
– Nie będziecie chyba czytać moich maili? – zapytała. – Gwarantuję, że nie ma w nich nic, co by was mogło zainteresować.
– Nie ma powodu do obaw – zapewnił ją Christer. – Gdzie jest drugi klucz? Zrozumiała, że się nie wykręci.
– Wisi w drewutni, na gwoździu po prawej stronie przy drzwiach.
– Dobrze. Odezwiemy się.
Teraz nie mam już życia. Wszystkie rodzinne tajemnice wyjdą na jaw.
Christer upił kolejny łyk kawy, podczas gdy Folke obsługiwał projektor stojący na środku stołu konferencyjnego. Siedząca obok niego Betty rysowała kwiatki w swoim skoroszycie. Drobne czterolistne koniczynki, które szybko zapełniły jeden róg kartki. Urban siedział pochylony do przodu i przeglądał notatki.
– Chciałem wam pokazać kilka zdjęć z telefonu Alvy – zaczął Folke, podłączając projektor do laptopa.
Geir zamrugał w ostrym świetle, wstał i obrócił białą tablicę tak, że widać było pustą drugą stronę.
– To te, które zrobiła podczas polowania – wyjaśnił Folke.
Na tablicy pojawiło się siedem zdjęć wielkości znaczka pocztowego. Pierwsze, które powiększył, była ciemną i dość nieostrą fotografią, przedstawiającą trzech mężczyzn w strojach myśliwskich, wydychających białe obłoczki pary. Christer od razu rozpoznał Jana-Åkego Qvista z cienkimi włosami wystającymi spod czapki i moro Olivera Långströma, z czarnymi pniami drzew jak drukowany brzozowy zagajnik. Trzecią osobę, która stała pochylona, trudniej było rozpoznać.
– Wygląda jak Bertil Öy – orzekł Folke, zataczając kursorem kółko wokół ubranej w czapkę głowy.
– Zgadza się – potwierdził Christer.
– Dyskretna czapka – Betty wskazała ruchem głowy fluoryzujący napis „100 % przeciw wilkom!”
Następne zdjęcie przedstawiało mniej więcej to samo, z tą różnicą, że było jeszcze ciemniejsze. Na trzecim dostrzegli jeszcze pół twarzy Petry stojącej za Bertilem.
Folke położył trzy fotografie obok siebie, odłożył myszkę i sam spojrzał na obraz z projektora, jakby w ten sposób łatwiej było mu zinterpretować ich treść.
Geir odsunął swoje krzesło na bok, by nie zasłaniać, i zapytał:
– Dlaczego zrobiła zdjęcia właśnie tych trzech osób? Czy to czysty przypadek? Co o tym sądzicie?
Christer uważnie przyjrzał się zdjęciom. Oliver wyglądał na równie zadufanego w sobie jak zawsze i patrzył prosto w obiektyw. Jan-Åke spoglądał w bok, jakby skupiony na czymś, co znajdowało się poza kadrem. Bertil zdawał się myśleć tylko o białej karcie przydziału, którą trzymał w prawej dłoni.
– Czy Alva znała te osoby? – ciągnął Geir.
– Nie bardziej niż pozostałe z grupy – odparł Christer. – Nikt z nich nie utrzymywał bliższych kontaktów z Sannerami, przynajmniej nic nam dotąd o tym nie wiadomo.
– Ten w tej czapce z wilkiem jest nawet niezły – stwierdziła Betty. – Nie całkiem w moim typie, ale jednak.
– Od kiedy zaczęliśmy tu komentować urodę ludzi? – wtrącił Urban. – Strach pomyśleć, co by było, gdyby wszyscy to robili.
Betty posłała mu zmęczone spojrzenie, po czym zwróciła się do pozostałych osób siedzących przy stole.
– Nie miałam zamiaru komentować niczyjej urody, ale to mógł być powód, dla którego Alva robiła mu zdjęcia. Jak widzicie, jest w centrum wszystkich trzech.
Geir skinął głową.
– Możesz mieć rację. Ile on ma lat?
– Dwadzieścia dwa – odpowiedział Christer.
Geir splótł ręce za głową, nie odrywając wzroku od zdjęć.
– A Alva trzynaście. Nieletnia.
– Ale ja nie sądzę, że oni się znają – odrzekła Betty. – On nawet jej nie widzi, ledwo rejestruje jej obecność.
– Skąd wiesz? – zapytał Urban.
– Spójrz tylko na zdjęcia. Gdyby się znali, wiedziałby, gdzie ona stoi, i na pewno patrzyłby w obiektyw i się uśmiechał, widząc, że robi mu zdjęcie. Nie sądzicie?
Geir skinął głową.
– Myślę, że tu też masz rację.
– Ale jakie to właściwie ma znaczenie? – nie ustępował Urban. – To znaczy, w kontekście morderstwa.
– Jest więcej zdjęć, prawda, Folke? – przypomniał Geir, ignorując komentarz Urbana. Folke znów usiadł przed komputerem.
– Są trzy zdjęcia ze stanowiska. Nakręciła też krótki film.
Pierwsze z nich przedstawiało małe leśne jeziorko, nad którym leżała jeszcze poranna mgła.
– Zrobione dwadzieścia cztery minuty po ósmej – powiedział Folke. – Czyli na sześć minut
przed rozpoczęciem polowania.
Drugie zdjęcie zostało zrobione w kwadrans później i przedstawiało Alvę, która z poważną mina zwracała do kamery prawy policzek.
– Sama to zrobiła? – zapytał Christer. Folke skinął głową.
– Tak sądzę. Wnioskuję to z ramienia pochylonego do przodu.
Teraz kliknął w film. Trwał dziewiętnaście sekund i został nagrany trzy minuty po dziewiątej.
– Mniej więcej na kwadrans przed zastrzeleniem Pära – zaznaczył Folke, nim włączył play.
Christer drgnął, kiedy zobaczył obiektyw komórki omiatający stok i jezioro. Las szumiał, a nieco dalej trzepotały skrzydłami dwa kruki. Wyglądało to, jakby się bawiły, ganiając wokół wierzchołka świerka. Powolne panoramowanie objęło teraz wywrócone pniaki, a potem Pära siedzącego nieruchomo na plecaku, z parującym kubkiem kawy w dłoniach i sztucerem opartym o pień pobliskiej sosny. Kiedy spostrzegł, że jest filmowany, spojrzał w aparat i uśmiechnął się ze znużeniem. Ostatnie ujęcie było zbliżeniem stopy Pära w wysokim bucie.
– Czy na tym filmie da się dostrzec coś dziwnego? – zapytał Geir. – Puść go jeszcze raz.
Obejrzeli film cztery razy, lecz nie zobaczyli nikogo oprócz Pära i nie usłyszeli niczego prócz odgłosów lasu i lekkiego szelestu kurtki Alvy, kiedy się poruszała.
Ostatnie zdjęcie przedstawiało Pära i zostało zrobione na trzy minuty przed jego śmiercią. Siedział wciąż w tej samej pozycji jak na filmie, z tą różnicą, że odstawił termos z kawą i spoglądał na jezioro, zamiast patrzeć prosto w aparat.
Aby podkreślić, że pokaz się skończył, przynajmniej na dziś, Geir uniósł się na krześle i przysunął z nim do stołu. Folke wyłączył projektor i zdjęcia na białej tablicy znikły.
– Czy w telefonie znalazło się coś ciekawego? – zapytał Geir.
– Nie – odparł Folke. – Ani nie dzwoniła, ani nie próbowała się do nikogo dodzwonić wczoraj rano. Nie było też esemesów.
– A telefon Pära?
– Żadnych połączeń rano, ale są oczywiście numery i kontakty do przejrzenia. Jeszcze nie zdążyłem.
Geir powoli kiwał głową, jednocześnie coś notując. Potem wstał i odwrócił tablicę do zwykłej pozycji, tak że strona z mapami i nazwiskami znów stała się widoczna. Wcześniej podczas zebrania napisał pod nazwiskiem Klasa Sannera „spór o spadek” oraz „wilk?” przy Bertilu Öyu i Oliverze Långströmie. Koło Ulfa Setha widniały słowa „koledzy/przyjaciele”, a przy Janet Antonsson „dawny związek”. Pod nazwiskiem Ernsta Losjö znalazła się uwaga
„sprawa o las”. Tylko Henrik Åhman nie miał z Pärem żadnych znanych im powiązań.
– Urban, jak ci poszło z rejestrem karnym? – zapytał.
– Miło, że pytasz.
Urban rozluźnił ręce skrzyżowane wcześniej na piersi i zaczął kartkować swój notatnik.
– Znalazłem trzy wpisy. Ulf Seth wpadł trzy lata temu na oszustwie podatkowym. Wywinął się grzywną. Jan-Åke Qvist był w zeszłym roku sądzony za pędzenie bimbru. Też dostał grzywnę. I jeszcze Henrik Åhman, który osiem lat temu miał dozór elektroniczny za pobicie.
– Jakie pobicie? – zainteresował się Geir.
– Nic więcej nie wiem, ale chyba niezbyt poważne, skoro skończyło się na dozorze. Mogę sprawdzić dokładniej.
– Kim on właściwie jest? – zapytał Christer, zwracając się do Folkego, który miał go wczoraj na swojej liście osób do przesłuchania.
– Mieszka w Varbergu – odpowiedział Folke. – Jeśli dobrze pamiętam, to jego pierwsze polowanie w tych stronach. Zeszłej jesieni zdał egzamin łowiecki.
– Czy podczas polowań wynajmuje jakiś dom w okolicy? – zapytał Christer. – Betty i ja chcemy przesłuchać go później, kiedy będziemy u Janet Antonsson.
– Ma przyczepę kempingową, stoi przed domkiem rybackim w Uvanå. Wiesz, gdzie to jest? Christer skinął głową.
– To dobrze – odrzekł Geir. – Pojedziecie tam, kiedy skończymy tutaj. A tobie, Urban, przypadnie zaszczyt przejrzenia ksiąg rachunkowych Pära.
– Pasjonujące – mruknął Urban.
– Możliwe, że nie jest to najbardziej emocjonujące zadanie, ale musi być zrobione porządnie. Po pierwsze, mamy sprawę o las z Ernstem Losjö. Pär prowadził też interesy z innymi osobami spośród kręgu podejrzanych. Albo z ich krewnymi. Jak nam powiedzieli Christer i Betty, jego żona i brat potwierdzili, że był dość bezwzględny w interesach.
– I myślisz, że to można znaleźć w jego księgach. – Urban parsknął śmiechem. – Gospodarka leśna nie funkcjonuje teraz najlepiej. Ale okej, zrobię, co mogę.
Geir nie skomentował słów Urbana, tylko zwrócił się bezpośrednio do Folkego:
– Ty dalej pracuj nad telefonem i komputerem Pära. Życzę wam wszystkim powodzenia.
Zaczynał już zapadać błękitnawy zmrok, kiedy Petra po raz drugi tego dnia skręciła na parking przed ubojnią. Po porannym tłoku nie pozostał nawet ślad. Plac był pusty, nie licząc dwóch samochodów stojących obok siebie jak dwaj plotkujący przyjaciele. Bertila Öya i Fransa Mogårda.
Otworzyła drzwi i wysiadła. Nie umiała się w pełni zaangażować w sprawę wilka, ale przynajmniej miała jakieś zajęcie. Pretekst, by wyjść z komisariatu.
W oknie świeciło ciepłe światło, a kiedy podeszła bliżej, usłyszała włączone radio. Pchnęła obiema rękami wielkie drzwi i przeszła slalomem między lśniącymi czerwienią tuszami łosi do stołu na samym końcu pomieszczenia.
– Znowu? – zdziwił się Bertil, w fartuchu i rękawiczkach ochronnych. – Myślałem, że masz teraz coś innego do roboty.
– Bo mam – odrzekła.
– Dobrze, że przynajmniej znaleźliście dziewczynkę – dodał Bertil, po czym odwrócił się do niej plecami i znów zabrał do porcjowania.
Frans ściszył radio. Potem wziął od Bertila kawał mięsa wielkości pięści, a ten go poinstruował:
– Tego możemy też użyć do gulaszu.
Bertil każdego roku próbował uczyć młodszych członków grupy, lecz zainteresowanie żmudną pracą przy rzeźnickim stole było niewielkie. Najczęściej tylko w przypadku przydziału mięsa dla siebie interesowali się na poważnie, czym jest filet, a czym nerkówka. Petra miała podobnie. Dopiero w tym roku poświęciła na to czas, mając poczucie, że nie musi się spieszyć do domu. Została w poniedziałek i wtorek wieczorem i pomagała tyle, ile umiała. Hannes i Lasse dobrze radzili sobie bez niej.
Frans oderwał od rolki kawałek papieru do pieczenia, napisał ołówkiem drukowanymi literami „Na gulasz” i przymocował kartkę do mięsa. Potem włożył wszystko do plastikowego woreczka. Miska, którą wziął ze sobą, by zabrać mięso do domu, była już pełna prawie do połowy.
Petra stanęła obok Bertila przy stole, opierając się o jego krawędź. Oddzielał nożem tłuszcz od łopatki miękkim, niemal pieszczotliwym ruchem, nim robił głębokie nacięcie wokół mięśnia. To było solidne rzemiosło. Przyjemnie się oglądało.
– Czy mogłabym porozmawiać z tobą przez chwilę na osobności? – zapytała. Nóż znieruchomiał. Frans też zamarł w połowie ruchu.
– Ze mną? – upewnił się Bertil. – A o co chodzi? Patrzył na Petrę ze zdziwieniem.
– Chyba nie sądzisz, że zabiłem Pära? Znałem go od takiego. Pokazał ręką gdzieś na wysokości kolana.
– Nie zajmuję się sprawą śmierci Pära. Chodzi o coś innego. Możemy gdzieś pójść na chwilę?
Petra starannie zamknęła za sobą drzwi do świetlicy.
Nie było sensu dłużej go dręczyć, więc zapytała krótko i bez ogródek:
– Co robiłeś w zeszły czwartek? Czwartego. Bertil popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Co robiłem? A jakim cudem taki wolny strzelec jak ja ma pamiętać? Nie latam wszędzie z organizerem czy jak to się tam nazywa.
– Rozumiem – odrzekła z uśmiechem.
– A mogę wiedzieć, czemu pytasz? Trochę się zaniepokoiłem.
– Prowadzę śledztwo w innej sprawie. Potraktuj to jako rutynowe pytanie. Ale jeśli masz na tamten dzień alibi, chciałabym je znać.
– Alibi? – powtórzył Bertil. – Chyba nie potrzebuję alibi, skoro to tylko rutynowe pytanie. Podniósł dłonie i poruszył palcami w rękawiczkach.
– Muszę zadzwonić do domu i zapytać Verę – powiedział.
Petra patrzyła, jak zdejmuje rękawiczki i wyrzuca je do kosza. Podniósł słuchawkę
wiszącego na ścianie telefonu i zaczął wybierać numer. Staromodna tarcza z cyframi terkotała lekko przy obracaniu.
Kiedy Bertil rozmawiał, Petra zatopiła się w myślach, wspominając czasy, kiedy znało się numery telefonów na pamięć i nie wpisywało wszystkiego do komórki. Nadal nie pamiętała numeru Lassego, choć ostatni raz zmienił go ponad cztery lata temu.
– Byłem na badaniach kontrolnych w ośrodku zdrowia – oznajmił Bertil, odkładając słuchawkę. – Piętnaście po jedenastej.
Piętnaście po jedenastej. Miałby mało czasu, by zdążyć do Nain.
– U jakiego lekarza?
– U Johana Levéna. Nie wierzysz mi?
– Uspokój się, Bertil. To tylko rutyna. Przyglądał się jej przez chwilę.
– Nie zabiłem żadnego wilka. Bo do tego zmierzasz, prawda?
– Musimy sprawdzać informacje, które dostajemy – wyjaśniła Petra. – Nie bierz tego do siebie.
– Chętnie bym się dowiedział, komu przyszło do głowy, że mógłbym zrobić coś takiego. Bertil podszedł do niewielkiego blatu i wyjął z szuflady nową parę rękawiczek.
Kiedy wrócili do ubojni, Frans stał nad miską, rozmawiając szeptem z Oliverem Långströmem, lecz na widok Bertila i Petry od razu umilkli.
Czasem ma się szczęście, pomyślała Petra.
– Dobrze, że przyszedłeś – zwróciła się do Olivera. – Z tobą też chciałabym przez chwilę porozmawiać.
– Ze mną?
Oliver wyciągnął jedną rękę. Reklamówka Lidla, którą w niej trzymał, zaszeleściła w powietrzu. W drugiej ręce miał siatkę ze sklepu monopolowego, która wydawała się cięższa.
– Idziesz na imprezę? – zapytała Petra.
– Nie całkiem. Będziemy się tylko kąpać. W balii.
Oliver rzucał Fransowi i Bertilowi przez ramię przesadnie niespokojne spojrzenia, kiedy Petra prowadziła go do świetlicy Jakby zamierzała go porwać.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, zadała mu to samo pytanie, co Bertilowi.
– Niech pomyślę – odparł i pociągnął za ucho, w którym tkwił plastikowy kolczyk, rozciągający otwór w płatku ucha tak, że można było przez niego patrzeć. W drugim tkwił kieł jakiegoś drapieżnika.
Dzięki Bogu, Hennes nigdy nie miał takich pomysłów. Kolory włosów Nellie, od różowego przez zielony do kruczej czerni, były w porównaniu z tym łatwiejsze do zaakceptowania.
– A właściwie czemu o to pytasz? – zainteresował się w końcu Oliver.
– Rutyna. Chodzi o śledztwo.
– Które ma coś wspólnego z Pärem Sannerem?
– Odpowiedz tylko na pytanie, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
Wielkie nieba, czy to musi być takie trudne? Petra starała się ukryć narastającą irytację.
– Czy mogę dostać adwokata? – zapytał ze złośliwym uśmiechem.
– Aby odpowiedzieć na moje pytanie – nie. Ale jeśli nie podoba ci się to miejsce, możemy jechać na komisariat. Mnie tam wszystko jedno. I tak wracam do Hagfors.
Oliver obiema rękami nacisnął czapkę mocniej na głowę.
– Jeśli się nie mylę, pracowałem wtedy po południu. Nie mam stu procent pewności, ale mogę sprawdzić w domu.
– Zrób to – powiedziała Petra. – Muszę mieć nazwisko osoby, która może to potwierdzić także podczas rozprawy, więc daj znać, jak tylko będziesz wiedział. Mój numer telefonu jest na liście członków.
– Rozprawy? – zdziwił się Oliver. – Jakiej rozprawy? Mam przecież alibi.
– Rób tylko, co ci mówię. Teraz możesz iść się kąpać, jeśli chcesz.
Dobrze, że mogłeś przyjść – powiedziała Magdalena, wsadzając Liv do chodzika i patrząc, jak pędzi przez hol do salonu.
W końcu coś pozwoliło jej zapomnieć na chwilę o ząbkowaniu.
– Nie ma sprawy – odparł Peo. – I tak nie miałem nic do roboty.
Magdalena zerknęła na niego ukradkiem i zobaczyła, jak przygląda się Liv. Czy to się uda?
Nie miała jednak wielkiego wyboru.
Liv była tak uciążliwa, że Magdalena przez całe popołudnie nie mogła wykonać ani jednej rozmowy służbowej. Tak jakby mała za każdym razem wyczuwała, że matka chce podjąć taką próbę, i specjalnie darła się jeszcze głośniej.
– Jaka prędkość – zauważył Peo.
– Tak – zgodziła się Magdalena. – Uwielbia to.
Peo poszedł za Liv i trochę niezgrabnie usiadł na kanapie. Czy siadał na niej po raz pierwszy? Była niemal skłonna w to uwierzyć. Liv zareagowała na to, biorąc rozpęd i najeżdżając prosto na jego nogę.
– Ajaj – zażartował Peo. – Nie chcesz chyba przejechać swojego starego dziadka?
Liv najpierw obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem, a potem roześmiała się po raz pierwszy tego dnia.
– Ajajaj! – powtórzył Peo, zachęcony jej reakcją.
Magdalena stała, patrząc na nich. Może się uda choć przez chwilę. Miała nadzieję, że przynajmniej zdąży zadzwonić na policję.
Liv znów ruszyła, tym razem w stronę regału, gdzie próbowała sięgnąć po kolorowe książeczki, ale poddała się i pojechała w stronę stolika przy kanapie.
– Żeby tak mieć połowę tej energii – powiedział Peo. – Starczyłoby na długo.
– Pewnie tak – odrzekła Magdalena i ziewnęła.
Jak to sobie właściwie wyobrażała, kiedy zgodziła się wrócić do pracy? Ledwo do niej usiądzie, zaśnie po dziesięciu sekundach.
– Mówią, że takie chodziki nie są dobre dla rozwoju dziecka – zauważył Peo. Magdalena westchnęła. Dobrze wiedziała, skąd pochodzi ta informacja.
– Kerstin tak powiedziała, tak?
Peo poruszył się niespokojnie w miejscu.
– Ale możesz ją uspokoić, że nie ma zagrożenia, jeśli dziecko nie siedzi zbyt długo. Sam widzisz, jaką Liv ma z tego frajdę.
Liv zaczęła naciskać guziki na pulpicie i pokój wypełniły mechaniczne głosy zwierząt.
– Nie musisz się tak złościć – odrzekł Peo.
– Tak? Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest złe albo szkodliwe. Ciągle tylko słyszę, jak postępowała z dziećmi Kerstin i jak to robią jej koleżanki z pracy. Bez przerwy. Nie jest łatwo być zawsze perfekcyjną.
Peo nacisnął przycisk z kotkiem i rozległo się głośne miauczenie. Liv patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a potem na jego dłoń, ciekawa, na który guzik naciśnie następnym razem. Czy on w ogóle słuchał?
– Więc mogę teraz trochę popracować?
– Oczywiście.
– Jadła niedawno, więc tylko spróbuj przez chwilę ją zabawić.
– Damy sobie radę, prawda, Liv? – powiedział, naciskając następny guzik. Rozległ się ryk krowy. – Ale nie rozumiem, dlaczego musisz pracować na urlopie macierzyńskim.
To nie zabrzmiało jak niezręcznie ukryte oskarżenie ze strony Kerstin, raczej jak pełne zakłopotania pytanie, ale wzięła to do siebie.
Zła matka. Zła. Zła.
– Chwilowo muszę – odparła. – Nie mamy tu żadnego reportera.
Znów powróciła myśl o pakiecie oszczędnościowym. Kłuła ją i uwierała.
Co z nią będzie, jeśli zamkną lokalną redakcję? Zostanie wolnym strzelcem? Ann-Sofie była teraz redaktorem niedzielnego dodatku popołudniówki i Magdalena mogłaby się tam wkręcić, gdyby chciała. Może też pisać do paru tygodników. O ludzkich losach z mniej lub bardziej szczęśliwym zakończeniem. Albo się przekwalifikować. Zostać nauczycielką. Albo pielęgniarką. Albo.
Czy powinna coś powiedzieć o tym pakiecie? Nie, nie chciała martwić ojca. Wiedziała, że jej plany dotyczące freelancingu nie wystarczą, by go uspokoić. Tylko stała praca mogła dać prawdziwe poczucie bezpieczeństwa.
Najlepiej w hucie, pomyślała i uśmiechnęła się. Takie przynajmniej żywił przekonanie przez cały okres jej dorastania. Zamknięcie walcowni na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy pracę straciło prawie osiemset osób, naruszyło obraz jego świata, ale potem odzyskał spokój i pracował w wytłaczalni aż do emerytury.
Dokładnie w chwili, gdy wybrała w komórce bezpośredni numer do Petry Wilander, usłyszała kroki Nilsa z kuchni.
– Skończyłem – oznajmił. – Mogę teraz pograć na PlayStation?
– Pół godziny. Ale pod jednym warunkiem. Nils przewrócił oczami.
– Że cię uściskam?
– Skąd wiedziałeś?
Magdalena przytuliła go do siebie, a Nils mocno ją objął.
– Co miałeś zadane? – zapytał Peo.
– Mieliśmy przeczytać rozdział z książki pod tytułem Mini – odrzekł Nils. – O małym trollu.
Liv znudziła się już głosami zwierzątek i przypomniała sobie o ząbkowaniu. Wsadziła rączkę do buzi i zaczęła cicho popłakiwać.
– Biedne maleństwo – ulitował się Peo i zaczął ją wyjmować z chodzika.
Wyplątał ostrożnie jej stópki, które uwięzły w materiale, jakby w obawie, że odpadną, jeśli pociągnie za mocno.
Magdalena chciała już mu pomóc, ale pozwoliła, by zrobił to sam. A Liv niespodziewanie ucichła w chwili, gdy znalazła się w jego ramionach. Peo się wyprostował, wyglądał niemal na dumnego z siebie.
– Pamiętam, że ty też miałaś problemy z ząbkowaniem, Magda. Nawet jeszcze większe.
– Tak? To sporo wyjaśnia.
Pamiętał takie rzeczy z jej dzieciństwa? Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
– Jesteście takie podobne – ciągnął. – To czasem aż okropne.
Patrzyła na niego, jak stał, trzymając Liv w mocnym uścisku. Wielką dłonią obejmował jej drobne plecki.
Czy mnie kiedykolwiek tak trzymał?
– Naprawdę? – zapytała.
– No pewnie.
Peo uśmiechnął się do Liv, która złapała za kołnierzyk jego koszuli i lekko pociągnęła.
– Tak, oprócz koloru oczu – dodał.
Liv odziedziczyła zielone oczy Pettera zamiast jej bladoniebieskich. Czy któregoś dnia kogoś nimi oczaruje, tak jak Petter oczarował ją?
Nils cofnął się nagle, wyswobodził z objęć Magdaleny i pobiegł na górę. W chwilę później zatrzasnął głośno drzwi.
– Oj! – zmartwił się Peo. – Co się stało?
Magdalena wyczuwała, o co chodzi, lecz nic nie powiedziała. Peo na pewno by pomyślał, że Nils zareagował przesadnie.
Poszła na piętro i zapukała delikatnie do zamkniętych drzwi. Ze środka nie dobiegł żaden głos.
Zapukała jeszcze raz, nim uchyliła drzwi. Nils leżał na łóżku na brzuchu, z głową pod poduszką.
– Mogę wejść? – zapytała.
Spodziewała się protestu, lecz gdy go nie usłyszała, podeszła do łóżka i usiadła.
– Co się stało, kochanie? – zapytała. – Czemu tak posmutniałeś?
Spod poduszki dobiegło niezrozumiale mamrotanie.
– Wiesz, nie słyszę ani słowa.
Nils odłożył poduszkę i usiadł na łóżku. Magdalena nie znała nikogo, kto płakał w taki sposób – łzy naprawdę toczyły się po jego policzkach, duże i lśniące jak perły.
– Wszyscy lubią Liv bardziej niż mnie – powiedział. Głos mu się załamał i przeszedł w falset.
– To nieprawda i dobrze o tym wiesz.
– To jest prawda!
– Ale czemu tak mówisz?
– Bo tak jest. Ty i Petter przez cały czas mówicie o niej i o tym, jaka jest do was podobna.
Dziadek też. Ja nie jestem do nikogo podobny. Nawet nie wiem, kiedy mam urodziny.
Popłynęło więcej łez.
Od kursu dla rodziców adopcyjnych, który zrobiła razem z Ludvigiem w innym czasie i w innym życiu, była przygotowana na takie pytania i wątpliwości. Teraz jednak poczuła się zupełnie bezradna.
– Dla mnie nie ma znaczenia, do kogo jesteś podobny, Nils. Kocham cię ponad wszystko na świecie. I tata też.
Pogłaskała go po zgarbionych plecach.
– Nie – odparł. – Bo on woli Märtę.
– Zapewniam cię, że nie.
– Skąd możesz wiedzieć?
Niełatwo mieć dwoje młodszego rodzeństwa, niemal jednocześnie z obu stron. Ludvig i ona już o tym rozmawiali.
Magdalena nadal głaskała go po plecach, jeszcze raz opowiadając historię o tym, jak pewnego razu stał się ich dzieckiem. O telefonie z ośrodka adopcyjnego, na który tak długo czekali, o liście ze zdjęciem, długiej podróży do Hanoi i ich pierwszym spotkaniu w domu dziecka.
– Byłeś największym cudem, jaki w życiu widzieliśmy. Jestem pewna, że właśnie ty miałeś do nas trafić. To o tobie marzyłam i za tobą tęskniłam przez całe swoje życie.
Magdalena czuła, jak Nils się odpręża, słuchając dobrze znanej historii, i płacz zaczyna powoli ustawać.
Po chwili jednak niespodziewanie się wzmógł.
– Nie mam nawet żadnego zdjęcia z czasów, kiedy byłem mały. Liv ciągle robicie zdjęcia.
Ja nie mam nic.
To była prawda. Nic nie zostało po pożarze. Zupełnie nic. Magdalena poczuła ucisk w gardle na myśl o albumie z pierwszych dni Nilsa z nimi, który pochłonęły płomienie. Zamiast odpowiedzieć, położyła się obok i zanurzyła nos w jego włosy.
– Wiesz, Nils, wszyscy rodzice, którzy spodziewają się drugiego dziecka, zastanawiają się, czy będą umieli kochać je równie mocno jak to, które już jest. To wydaje się niemożliwe. A jednak mogą. Wszystkie dzieci zajmują równie ważne miejsce. I zapewniam cię, że kocham cię dokładnie tak samo jak Liv.
Objęła go ramieniem i mocno przytuliła.
– Wierzysz mi? – zapytała.
Czuła, jak lekko drżą mu ramiona.
– Ale Petter bardziej kocha Liv – nie ustępował Nils. – O wiele bardziej.
– Nie o wiele. Może trochę. Ale ty też kochasz tatę trochę bardziej niż Pettera, prawda?
Magdalenie brakowało czasem tej prostej relacji w rodzinie biologicznej, gdzie nie trzeba przez cały udowadniać miłości i na nią zasługiwać.
Wróciła pamięcią do odległych czasów, kiedy stała z Ludvigiem przy łóżeczku Nilsa i patrzyli oboje w ciemności, jak zasypia.
– Pomyśl, że właśnie nam trafił się najładniejszy chłopczyk.
– Prawda? I to zupełnie obiektywnie – dodawało któreś z nich i wybuchali śmiechem.
– Oczywiście. Zupełnie obiektywnie.
Teraz myślała o tym sama wieczorami. Choć Petter bardzo lubił Nilsa, nigdy nie poczuje tego samego.
Tylko jeden człowiek naprawdę wie, jaki wspaniały jest Nils. Ludvig.
Z własną zazdrością wobec Vendeli i Vanessy też starała się jakoś sobie radzić. Sama. Petter na początku wspierał ją i pocieszał, kiedy czuła się wykluczona, ale teraz chyba sądził, że wszystko się już unormowało.
I właściwie powinno. A jednak czuła ukłucie w środku, kiedy przy dziewczynkach Petter śmiał się tak, jak teraz przy niej prawie nigdy się nie śmiał. I nadal była zazdrosna o ich wspomnienia i wspólne historie, choć zwykle nie dawała tego po sobie poznać.
Mimo wszystko była dumna z tego, jak sobie z tym wszystkim radzili. Kiedy coś nie wychodziło tak, jak z początku zakładali, starali się przynajmniej jak najlepiej odnaleźć w sytuacji, stworzyć coś pięknego z okruchów, nawet jeśli czasem uwierało i sprawiało ból.
– Już trochę lepiej? – zapytała.
– Trochę – przyznał Nils. – Ale tęsknię za tatą.
– On też za tobą tęskni, jestem pewna. Chcesz teraz do niego zadzwonić? Nils skinął głową.
Magdalena wyłączyła numer Petry Wilander i podała mu telefon.
Znowu byli w drodze na północ. Betty siedziała na miejscu dla pasażera zatopiona we własnych myślach, opierając łokieć o okienną listwę.
Christer koncentrował się na prowadzeniu samochodu i na drodze, i nawet udało mu się ominąć wielką dziurę.
Janet Antonsson mieszkała w małym parterowym domku niedaleko ubojni, niewiele większym od domku letniego, kilkaset metrów od Sannerów.
Zobaczyli ją z daleka, stojącą na trawniku z grabiami w rękach. Wydawała się całkowicie pochłonięta pracą, podniosła wzrok dopiero wtedy, gdy Christer skręcił na podwórze.
Podchodząc do nich, wyjęła z uszu słuchawki i wcisnęła je do kieszeni kurtki. Rude włosy lśniły pod czapką.
Przeszła powoli ostatnie kroki dzielące ją od samochodu, ciągnąc po ziemi grabie jak kijek do nordic walking.
– Możemy wejść na chwilę? – zapytał Christer. – Chcielibyśmy porozmawiać.
Janet rozejrzała się dookoła, jakby w obawie, że ktoś ich zobaczy, po czym odstawiła grabie pod ścianę i weszła pierwsza po schodkach.
Zanim zdjęła kurtkę, wyjęła komórkę i słuchawki i położyła wszystko na małej komodzie. Dwie czarne kocie sylwetki z drewna wspinały się po kuchennych drzwiach – jedna w górę, druga w dół.
– Słucham audiobooków – wyjaśniła. – Odwracają myśli. Christer chrząknął, zdejmując buty.
W pomieszczeniu unosiła się ciężka woń kadzidła, zmieszana z zapachem zimnych i wilgotnych ubrań.
– Muszę najpierw zapytać, jak czuje się Alva – zaczęła Janet, kiedy weszli do kuchni. – Nie mogę myśleć o niczym innym.
Stała na środku, trochę niepewnie, jakby nie wiedziała, czego od niej oczekują. Czy powinna usiąść, czy zaproponować im kawę?
– Wygląda na to, że całkiem nieźle, zważywszy na okoliczności – odparł Christer. Tyle chyba mógł powiedzieć.
– Byłaś w związku z Pärem Sannerem, prawda? – przeszedł do rzeczy.
– Ale… na Boga, to było sto lat temu.
Christer i Betty usiedli obok siebie przy kuchennym stole.
– Szukamy prawdopodobnego motywu pośród wszystkich członków grupy – rzekła Betty. – Złamane serce do takich należy.
– Złamane serce? – parsknęła Janet. – Ty to umiesz mówić.
Spojrzała na stojące najbliżej krzesło, ale chyba nie miała ochoty z nimi usiąść.
– Możliwe, że wtedy miałam złamane serce, ale to przecież było tak dawno. Zupełnie nie rozumiem, skąd wam to przyszło do głowy.
– Nawet jeśli człowiek znów potrafi być szczęśliwy, zostaje blizna, która czasami boli.
Betty spojrzała na Christera, a on sam słyszał, że brzmi w tej chwili jak coś pomiędzy psychologiem i romansem w odcinkach. Ale to prawda. Mogło tak być.
– Wystarczy ich nie dotykać – odparła Janet. – To znaczy, tych blizn. Nie poświęciłam Pärowi ani jednej myśli od dziesięciu lat. Nie w tym sensie.
– Nie masz dzieci? – zapytała Betty.
– Na pewno już wiecie, że nie. Ale co to ma do rzeczy?
– Czy możesz opowiedzieć o środowym poranku? – zapytał Christer. – I usiądź, proszę.
Janet niechętnie wzięła krzesło i wysunęła je daleko od stołu, nim usiadła. Oświetlona kuchnia wyraźnie odbijała się w oknie.
– Tak jak już wcześniej mówiłam, zaparkowaliśmy na placu i poszliśmy razem przez las.
– Jaki panował nastrój? – zapytała Betty.
– Mniej więcej taki jak zawsze. Dobry. Pełna koncentracja. Choć jest trochę inaczej, kiedy ma się w grupie dziecko.
– To znaczy jak?
– Tak jakby wszyscy dbali o to, by się dobrze czuło. Wtedy jest inaczej. Janet szukała właściwych słów.
– Wszyscy starają się być uprzejmi i jakby to powiedzieć… otwarci. Normalnie zagłębiają się bardziej w swoim świecie.
Christer miał wrażenie, że rozumie, o co jej chodzi.
Janet mówiła dalej, prawie automatycznie, o strzale, który usłyszała, i pytaniach Waldemara, kto strzelał. I jak nieprzyjemnie się poczuła, kiedy nikt się nie przyznał. Już wtedy miała obawy, że coś jest nie tak.
Christer zastanawiał się, ile razy opowiadała od wczoraj tę historię.
– Wiem, że to zabrzmi głupio, ale czasami czuję takie rzeczy. Czuję je w całym ciele i widzę przed sobą obrazy.
– To znaczy jak? – zaciekawiła się Betty. – Opowiedz nam o tym.
– Zdarzyło mi się to parę razy – zaczęła Janet. – Raz, kiedy mieliśmy pożegnać kolegę, który odchodził z pracy, Görana Nilssona, jeśli pamiętacie. Umówiliśmy się w Pielgrzymie w Ekshärad, ale minęła godzina, a on nie przyszedł. Wtedy poczułam ucisk w piersi i zobaczyłam zielony samochód znikający pod taflą jeziora. To było tak niewiarygodnie silne i rzeczywiste. Więc powiedziałam innym, że on chyba nie przyjedzie, bo zdarzył się wypadek.
– I tak było? – zapytała Betty.
– Wpadł w poślizg i zjechał prosto do Klarälven.
– Przeżył?
– Nie – odparła Janet. – Nie przeżył.
Christer nie potrafił odgadnąć, co Betty sądzi o tej historii, lecz słuchała w skupieniu.
– Nie widziałaś przypadkiem, kto zastrzelił Pära? Nie mógł się powstrzymać.
– Kpisz sobie ze mnie? – zapytała Janet. Christer sam nie umiał na to odpowiedzieć.
– Może widziałam rzeczy, które mogą wam pomóc – ciągnęła Janet. – Ale nie interesuje mnie rozmowa z ludźmi, którzy uważają, że zmyślam.
W głosie Janet nie było gniewu, po prostu stwierdziła fakt. Kiedy na jej kolana wskoczył bury kot, zaczęła go głaskać, nie patrząc na niego, od głowy do końca ogona.
– Nie – zaprzeczył Christer z całym przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć. – Nie uważam, że zmyślasz.
Janet pokiwała głową.
– Nie widziałam całej osoby ani jej imienia. Myślę, że najlepiej odbieram kolory.
Popatrzyła przez chwilę na kota, pogłaskała go po pyszczku, a on ułożył się wygodnie i zmrużył oczy.
– Tuż przed usłyszeniem tego strzału miałam wewnętrzny obraz rękawicy.
– Rękawicy?
Z trudem stłumił śmiech. Na szczęście Janet chyba niczego nie zauważyła.
– Była czarna albo ciemnobrązowa, z dzianiny, ze skórą po wewnętrznej stronie. A na mankiecie było naszyte jakieś logo.
Zamknęła na chwilę oczy i dokończyła:
– Logo było w jaśniejszym odcieniu brązu niż cała rękawica i miało pomarańczowy napis.
Nie wiem dokładnie, jaki, ale zaczynał się na J.
Magdalena zamknęła drzwi sypialni i znów wybrała numer Petry. Kiedy wybrzmiewały kolejne sygnały, siedziała na brzegu łóżka z blokiem rysunkowym Nilsa na kolanach i nasłuchiwała w napięciu odgłosów z salonu.
Tak, na razie Liv dobrze się bawiła z dziadkiem.
– Wilander.
– Cześć, tutaj Magda.
– O, wróciłaś do pracy.
– Tak, jak mamy morderstwo, to trzeba pomóc. Usłyszała, jak Liv na dole zaczyna płakać.
– Morderstwo? To przecież wcale nie jest pewne.
Petra potrafiła być czasami niewiarygodnie poprawna i trudna w kontakcie. Prawie tak, jak Christer.
– Okej – zgodziła się, starając się, by jej głos nie był spięty ani poirytowany. – Ponieważ jednak taka informacja wyciekła do radia, zakładam, że jakieś przesłanki wskazują na działanie zaplanowane.
– Nie pracuję nad tym, jak wiesz. O wszystkim, co dotyczy sprawy Sannera, musisz rozmawiać z Geirem.
Płacz Liv przybierał na sile. Pewnie było go słychać aż w komisariacie.
– Nie masz łatwo, co? – zagadnęła Petra.
– Nie, naprawdę. Mój tata zajmuje się teraz małą. Rozwiązanie awaryjne.
Magdalena usłyszała odgłos zamykanych drzwi, a radio zagrało głośniej. Potem Petra wróciła.
– Mogę podać ci jedną informację – rzekła ściszonym głosem. – Ale nie mów, że wiesz to
ode mnie. Dowiedzieliśmy się, że to Pär Sanner znalazł wilka. Tego zabitego w Nain.
– Skąd wiecie?
– Kolega z grupy, który był z nim razem tamtego dnia, przyszedł o tym opowiedzieć, ale nie mogę podać jego nazwiska.
Magdalena próbowała ignorować płacz Liv. Odwróciła kartkę w bloku i notowała słowa Petry.
– Chcesz powiedzieć, że może istnieć związek między zabójstwem – przepraszam, podejrzeniem zabójstwa – a wilkiem?
– Trudno powiedzieć.
– Ale mogło tak być – ciągnęła Magdalena. – Informacja wypłynęła właśnie teraz.
– Tak, oczywiście. Może istnieć związek. Ale ja nie chcę widzieć mojego nazwiska w gazecie. Idź teraz do malej.
Magdalena podniosła się z łóżka i zbiegła ze schodów, zaskoczona rozmownością Petry.
Ona chce mi pomóc.
– Z początku szło bardzo dobrze – oznajmił Peo, kołysząc ryczącą Liv. – A potem już nie. Magdalena wzięła małą, poczuła na twarzy jej mokre paluszki.
– I tak dziękuję – powiedziała. – Udało mi się coś załatwić.
– Chyba niewiele.
– Lepsze niż nic. Mógłbyś jeszcze przyjść na trochę jutro?
Peo uśmiechnął się lekko do Liv, która przestała płakać i oparła czółko o policzek mamy.
– Tak, chętnie.
– Możesz zabrać ją na spacer. Zwykle się jej podoba.
Peo wyszedł do holu i zaczął wkładać kurtkę. Magdalena poszła za nim.
– Wiedziałeś, że Pär znalazł wilka w Nain? – zapytała.
– Naprawdę? O, cholera.
Peo uporał się z zamkiem błyskawicznym i podniósł na nią wzrok.
– Informacja od policji. O tym mam napisać na jutro. Kiedy Petter raczy wrócić do domu.
Przyczepa Henrika Åhmana stała koło domku rybackiego. W świetle dziennym Christer widział ją wyraźnie, ale teraz miał kłopot z jej odnalezieniem. Po dłuższym błądzeniu i dwukrotnym zawracaniu udało im się w końcu znaleźć wąską ścieżkę.
– Ciekawe, czy sama Janet wierzy w to z rękawicą – zastanawiał się Christer. – To brzmi jak zupełne wariactwo.
– Tak, ale istnieją ludzie, którzy mają taki dar – odrzekła Betty. – Choć pozostaje pytanie, czy ona do nich należy, czy tylko udaje. Zielony samochód w Klarälven to żaden dowód.
Tak, w tej pracy człowiek styka się z różnymi dziwnymi rzeczami, pomyślał Christer i wyłączył silnik.
Światło paliło się i w domku rybackim, i w przyczepie Åhmana, a od strony jeziora dobiegało coś w rodzaju muzyki tanecznej.
– Kąpią się? – zapytała Betty.
– Na to wygląda.
Wokół balii stojącej przy domku płonęło kilka pochodni w metalowych uchwytach wkopanych w ziemię. Z parującej wody wystawały cztery głowy. Christer od razu rozpoznał Olivera, Jana-Åkego i Ulfa. Czwarty był odwrócony do niego plecami.
Kiedy podeszli bliżej, usłyszeli przebijające się przez muzykę gniewne glosy.
– Może pojedziesz do domu i zajmiesz się mamusią, która jest taka chora?
– Nie zrobiłem tego! – krzyknął Jan-Åke i wstał, trzymając w dłoni puszkę piwa. – Zrozumcie to wreszcie, do cholery!
Christer przystanął i dał znak Betty, by zrobiła to samo. Powinni tego posłuchać. Myśliwi byli tak wzburzeni, że nawet ich nie zauważyli.
– Ale zgodzisz się, że tajming był niewiarygodny – odparł Oliver. – Wystarczy, że się przyznasz, a inni unikną tego pieprzonego terroru policji.
– Daj spokój – burknął Jan-Åke i powiódł wzrokiem dookoła. – Naprawdę wszyscy myślicie, że to ja?
Woda ściekała z jego wypukłego, owłosionego brzucha.
– Naprawdę?
Kiedy nikt nie odpowiedział, wygramolił się ociężale z balii i zdjął szarpnięciem ręcznik kąpielowy, leżący na krześle koło stopnia.
– A jak łatwo ci było dać policji inny sztucer niż ten, który miałeś ze sobą? – ciągnął Oliver.
– Choćby to.
– Uspokój się, Långström – rzucił Ulf, unosząc się do połowy.
– Chyba zwariowałeś. – Jan-Åke przerzucił ręcznik przez ramię i wszedł do domku.
Christer skinął na Betty i przeszli razem parę kroków w blasku pochodni. Głosy w balii umilkły.
Oliver, który siedział najbliżej, wystawił rękę za krawędź i uniósł gestem, który, jak domyślał się Christer, miał wyglądać na przyjazny i zapraszający. Obrócił parę razy puszkę piwa, którą trzymał w dłoni.
– Mam nadzieję, że wybaczycie, ale co mamy robić – rzekł. – Biorę pod uwagę, że policja może to źle zrozumieć, ale…
Przerwał w połowie zdania i zwrócił się do Ulfa, który siedział naprzeciw niego.
– Ścisz trochę. Nie słyszę własnych myśli.
Ulf zaczął majstrować mokrymi rękami przy małym głośniku stojącym na półce za jego głową. Obok lśnił na podstawce telefon komórkowy.
– Siedzimy tu tylko i rozmawiamy – podjął Oliver, gdy muzyka ucichła. – Wspólna kąpiel to taka miejscowa tradycja. Można się odprężyć. Rozgrzać i tak dalej.
Christer dostrzegł teraz, że czwartym w tym towarzystwie jest Henrik Åhman. Bardzo dobrze.
– Nie wyglądaliście na odprężonych – zauważył.
Ulf odstawił puszkę na półkę, jakby nagle zaczęła go parzyć.
– Nie ma sprawy – stwierdził Oliver, rzucając Betty szybkie spojrzenie. – Wystarczy wskoczyć. Jest dość miejsca.
– Myślę, że podziękujemy – odparła Betty w chwili, gdy Jan-Åke wypadł z domku i wziął
spod ściany swój rower.
– Qvist! – zawołał Oliver. – Pozdrów mamę i życz jej zdrowia,
Betty popatrzyła za nim, a Christer położył dłoń na jej ramieniu. Pozwól mu odjechać.
Henrik Åhman prawie się nie poruszał przez cały ten czas, tylko siedział zupełnie nieruchomo, z linią wody falującą na wysokości piersi. Przypominał Christerowi dziecko, które myśli, że stanie się niewidzialne, jeśli zasłoni oczy dłońmi.
– Rozumiem, że wszyscy jesteście w szoku – rzekł. – Ale nie będzie lepiej, jeśli będziecie się tak zachowywać. I kłócić. Nie chcemy kolejnego wypadku.
Oliver nie odpowiedział, tylko opłukał twarz parującą wodą i znów zaczął szukać spojrzenia Betty.
– Nie miałem na myśli nic złego, chyba to rozumiecie? Chciałem tylko być miły. Ale to oczywiste, że jesteście tu w innym celu. W czym możemy pomóc?
Christer zwrócił się wprost do Henrika, który wciąż siedział tak samo bez ruchu.
– Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z tobą.
– Ze mną?
Henrik zamrugał oczami, jakby chciał odczynić urok.
– Tak – potwierdził Christer. – Dokładnie. Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli gdzieś pójść i usiąść.
Zwrócił się do pozostałych kąpiących.
– Z wami też będziemy musieli jeszcze porozmawiać.
Henrik wstał przy akompaniamencie głośnego plusku. Wyszedł w kąpielówkach przyklejonych do ud i wsunął stopy w kroksy. Wytarł powoli tors, po czym zawiązał ręcznik wokół bioder i włożył sweter.
Christer i Betty poszli za nim przez trawnik do przyczepy. Było tak ciemno, że nie widzieli, gdzie stawiają stopy i mieli uczucie, jakby kroczyli w powietrzu.
– Dajcie mi tylko minutę na ubranie się – poprosił Henrik i znikł w drzwiach. Chris i Betty czekali na niego w chłodnym przedsionku.
– Co za widok – skomentowała Betty. – Czterech myśliwych kąpiących się w balii. Christer nie widział jej twarzy, ale wyczuwał w głosie rozbawienie.
– Całkiem przyjemny, no nie? – odpowiedział. Betty parsknęła stłumionym śmiechem.
Widzieli przez okno przyczepy, jak Henrik krąży po wnętrzu, pochyla się nad stołem, jakby chciał coś z niego zebrać. Potem usłyszeli trzaśnięcie drzwi szafy.
– Teraz chyba się wreszcie ubrał – skonstatowała Betty. – Wejdźmy.
Henrik, który stał zwrócony do nich plecami, odwrócił się gwałtownie, gdy otworzyli drzwi.
– Przestraszyliśmy cię? – zapytał Christer.
– Nie, skąd. Chciałem tylko trochę posprzątać. Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek mieszka sam w przyczepie i nie spodziewa się gości.
Łóżko, stojące na prawo od drzwi, było niepościelone, a na niewielkim blacie zalegał stos kartonów, resztki gotowych dań, rolka plastikowych torebek i opakowanie jednorazowych
sztućców. Nie był to jednak totalny syf. Christer rozejrzał się dookoła. Henrik z pewnością nie musiał ani się wstydzić, ani sprzątać w panice.
Na stole stał laptop, modem z małą antenką i miska cukierków.
– Częstujcie się, proszę – rzekł Henrik, siadając na kanapie.
Zanim Christer i Betty usiedli naprzeciw niego, zamknął pokrywę laptopa i odsunął go na bok.
– Masz internet? – zapytała Betty.
– Tak, oczywiście – odrzekł Henrik. – Musiałem mieć. Siedzenie tutaj w samotności bez komputera byłoby koszmarem. Działa nadspodziewanie dobrze.
Zielona lampka na modemie mrugała rytmicznie.
– Nie znasz tu nikogo? – indagował Christer. Henrik pokręcił głową.
– Nie. Babcia i dziadek mieli domek letni w okolicy, koło Nain, więc często tu bywałem w dzieciństwie. Zawsze lubiłem kontakt z przyrodą. Ten spokój głuszy.
Spokój głuszy. Całkiem niezłe określenie, pomyślał Christer.
– Z tego, co wiemy, polujesz tu od niedawna – powiedziała Betty.
– To prawda, dopiero pierwszy rok. I akurat to się zdarzyło po trzech dniach. Zupełnie niepojęte.
Zebrał palcem wskazującym okruchy na stole, po czym zgarnął je na papierowy talerzyk.
– Muszę powiedzieć, że dziwnie się o tym czyta w sieci. Mała Uvanå stała się nagle znana w całej Szwecji.
– Gdzie pracujesz?
– Jestem kucharzem – odparł Henrik. – Ale teraz bezrobotnym. Czyli mam przerwę w zatrudnieniu, jak to się mówi.
Kucharz. Tego Christer się nie spodziewał.
– Ile można w kółko gotować – dodał Henrik, wskazując ruchem głowy opakowania po gotowych daniach, jakby czytał w myślach Christera.
Przysunął im miskę z cukierkami.
– Mówiłem, żebyście się częstowali.
Christer wziął cukierek lukrecjowy i włożył do ust.
– A jak trafiłeś do grupy? – zapytała Betty. – Z tego, co wiem, nie jest to takie łatwe.
– Nie, trzeba mieć kontakty – odrzekł Henrik. – W przeciwieństwie do mnie moja młodsza siostra nawiązała tu mnóstwo znajomości, kiedy przyjeżdżaliśmy na wakacje, i była dobra w ich podtrzymywaniu przez lata. Jej najlepsza przyjaciółka z tamtego okresu ma na imię Lovisa i jest żoną Ulfa. Tego w balii.
– Rozumiem – odparł Christer. – Czy miałeś jakieś kontakty z Pärem Sannerem? Henrik wziął miskę z cukierkami i lekko nią potrząsnął.
– Niewielkie. – Mówiąc to, wyjął z miski nadziewany cukierek o smaku coli.
– A konkretnie?
Henrik zaczął odwijać papierek.
– Właściwie tylko się z nim przywitałem pierwszego dnia polowania. Nic więcej.
– Jakie zrobił na tobie wrażenie? – drążyła Betty.
– Wydał się dość miły, z tego, co zdążyłem zauważyć. Tak sądzę. Mięśnie szczęk Henrika napięły się, kiedy zaczął żuć cukierek.
– Nie był tu, nie kąpał się i nie pił piwa na początku tygodnia? Henrik pokręcił głową.
– Nie. Nie był chyba zbyt towarzyski. Przynajmniej nie w taki sposób.
– Siedziałeś na stanowisku najbliżej brata Pära, kiedy doszło do morderstwa. Czy coś widziałeś?
– Jak już mówiłem wczoraj, usłyszałem strzał, bardzo wyraźnie. I wydaje mi się, że Klas prawie wybiegł ze swojego stanowiska, kiedy przerwano polowanie, ale nie sądzę, by mnie widział.
– I nie widziałeś nikogo innego?
– Nie.
– O której zeszliście do samochodów?
– Nie mam pojęcia.
– Czy Klas Sanner siedział wtedy w swoim samochodzie?
– Ja go nie widziałem.
Za oknem przyczepy dostrzegli dwie przechodzące postacie. Oliver Långström wcisnął pod czapkę z wilkiem małą czołową lampkę, a Ulf Seth trzymał w dłoni latarkę, której snop światła omiatał trawę i samochody policyjne.
– Kilka lat temu zostałeś skazany za pobicie – odezwała się Betty. – Opowiedz nam o tym. Henrik, który sięgał właśnie po nowy cukierek, zawahał się.
– Oczywiście, jeśli chcecie. Ale to było dawno temu. Wyszedłem na miasto, kilka miesięcy po rozwodzie z moją ówczesną żoną. I natknąłem się na gościa, z którym kręciła za moimi plecami przez cały rok.
Henrik bardzo starannie składał papierek po cukierku.
– To było głupie, ale jakoś nie żałuję. Niewielu ludzi zasługuje na porządne manto, ale on na pewno. I nigdy wcześniej ani później nikogo nie uderzyłem.
– Mieszkasz z kimś teraz? – zapytała Betty.
– Nie. Ale jakie to ma znaczenie?
– Czy podejrzewasz, kto mógł to zrobić Pärowi? – włączył się Christer. – Czy ktoś się dziwnie zachowywał w ostatnim tygodniu lub coś w tym rodzaju?
– Trudno powiedzieć, bo prawie nie znam tych ludzi. To wpłynęło w pewnym sensie na wszystkich, ale tylko w pewnym sensie.
– Co masz na myśli?
Henrik wzruszył ramionami.
– Ludzie są w szoku, ale nie za bardzo smutni, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Mam wrażenie, że nie był szczególnie lubiany.
– Jak długo tu zostaniesz? – zapytał Christer.
– To zależy. Czy jestem o coś podejrzany?
– Nie bardziej niż inni, ale byłoby dobrze, gdybyś mógł tu zostać przynajmniej przez
weekend. Na pewno będziemy mieć więcej pytań.
– Muszę przyznać, że siedzenie tu w lesie nie jest szczególnie zabawne, kiedy wiadomo, że nie będzie więcej polowania, ale oczywiście zrobię, jak każecie.
Magdalena spojrzała na zegar. Viktor Lindh dzwonił już, by się dowiedzieć, jak jej poszło z tekstami.
Dziękuję, nieźle.
Zaczęła jeszcze raz czytać powoli artykuły. Wypuszczenie ich w świat bez najmniejszego błędu wydało jej się nagle sprawą życia i śmierci. Od tej chwili zawsze będzie oddawać je na czas. Wszystko ma być idealnie. Codziennie.
„Czy zabity wilk ma związek z podejrzeniem morderstwa w Uvanå?”
„13-letnią córkę znaleziono żywą”.
Artykuł o Alvie Sanner rano nie będzie już nowy, przez całe popołudnie podawali tę wiadomość w radiu. Tekst o wilku powinien jednak pokazać, że gazeta będzie jej potrzebować także w przyszłości. Bez jej kontaktów nigdy by nie powstał.
Kiedy wysłała artykuły po trzeciej korekcie, zadzwoniła do Viktora, by sprawdzić, czy doszły.
– Chodzą plotki o dużych cięciach – zaczęła, kiedy potwierdził, że wszystko jest w najlepszym porządku.
– Też o tym słyszałem.
– Myślisz, że powinnam się bać? Jeśli pójdą według długości stażu, to nie mam szans. Z tego, co wiem, zatrudniono po mnie tylko jednego reportera.
– Nikt już chyba nie może być pewny – zauważył Viktor.
– Więc sądzisz, że będą wypowiedzenia? Albo wyślą ludzi na emeryturę?
– Niestety, nic nie wiem.
Magdalena poczuła, że jest żałosna. Była tylko jedną z wielu w kolejce, którzy prosili o informacje, by uratować swój wewnętrzny spokój i sen. A jednak nie mogła nie zadać pytania, czy Viktor wie, kiedy przedstawią pakiet oszczędnościowy. O tym powinien mieć jakieś pojęcie.
– Dalej zasiadasz w zarządzie klubu, prawda? – upewniła się.
– Mówią, że na początku przyszłego tygodnia.
– Na początku przyszłego tygodnia? Teraz? W poniedziałek?
– W poniedziałek albo we wtorek. Przynajmniej tak słyszałem. W obecnej sytuacji na pewno będą chcieli to załatwić jak najszybciej, więc obstawiam poniedziałek.
Poniedziałek, pomyślała, odkładając słuchawkę. Trzy miliony koron.
Petter siedział rozparty na kanapie, kiedy zeszła do salonu. Rzuciła szybkie spojrzenie na wiadomości sportowe, nim podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. W sąsiednim domu zobaczyła Gunvor stojącą przy zlewie, jak zwykle w fartuszku. Bengt od dłuższego czasu rzadko się pokazywał. Ostatni raz widziała go parę tygodni temu, kiedy wsparty na balkoniku szedł niepewnym krokiem do samochodu przewożącego niepełnosprawnych.
Pomyślała, jak jej pomagał, kiedy wprowadziła się do tego domu i była jeszcze sama. Jak tylko zaczynał padać śnieg, zjawiał się z szuflą do odśnieżania. Teraz ledwo chodził.
– To dziwne uczucie, że się wyprowadzają – powiedziała. – Przecież zawsze tu mieszkali.
– Tak, bez nich będzie inaczej.
Petter spojrzał na nią i wyciągnął rękę.
– Może usiądziesz?
– Jeśli to zrobię, zasnę po trzech sekundach.
Teraz, gdy po napisaniu artykułów opadła adrenalina, poczuła ogarniającą ją podstępnie senność.
– Nie szkodzi – odrzekł. – Chodź.
Magdalena opadła na sofę. Kiedy Petter ją objął, oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Odgłosy sportowych wiadomości zlewały się w usypiające tło. Może ona też wkrótce popłynie… Trzy miliony koron.
Petter delikatnie potarł podbródkiem jej czoło i powiedział:
– Nie podoba mi się to.
– Ale co?
Magdalena podniosła głowę i spojrzała na niego.
– To nie to, że nie chcę, żebyś pracowała. Nie o to chodzi.
– A o co?
– Denerwuję się, kiedy piszesz o morderstwach, polowaniach na wilki i takich rzeczach. Zerknęła na ślad po oparzeniu na ręce Pettera, wciąż jasnoróżowy i bliznowaty.
– Jeśli chodzi o wilki, ludzie tracą rozum – ciągnął. – Pamiętasz, jak pisałaś o tej debacie o drapieżnikach?
Tak. Pamiętała. Jej skrzynka była pełna wzburzonych maili z obu stron i wszyscy zgodnie twierdzili, że artykuł jest stronniczy, bo sympatyzuje z ich przeciwnikami. Musieli w końcu wyłączyć dodawanie komentarzy na stronie, bo ich wydźwięk był bardzo agresywny.
Sama Magdalena nie miała sprecyzowanego poglądu w sprawie wilków, lecz fascynowało ją, że wzbudziła taką nienawiść.
– Obiecuję, że będę ostrożna – rzekła.
Chciała mu właśnie powiedzieć o cięciach, kiedy on przytulił ją mocniej i położył jej dłoń na udzie gestem, który wydawał się lekki i niewymuszony, lecz w jej głowie włączył się alarm.
– Nie moglibyśmy tylko trochę posiedzieć?
– Ale co? Zrobiłem coś nie tak?
Ech, pomyślała. Tego się nie da wytłumaczyć.
– Kocham cię – powiedziała, przeczesując palcami jego włosy. – Tak jak wcześniej. Przed Liv. Żebyś wiedział.
Petter patrzył na nią z mieszaniną zdziwienia i wyczekiwania.
– Ale nie mam ochoty. Nie teraz. Przepraszam.
Kiedy Christer i Betty podjechali do domu Sannerów, w środku nie paliło się żadne światło. Reflektory radiowozu odbijały się w czarnych szybach. Christer wyłączył silnik i ogarnęła ich nieprzenikniona ciemność.
Wysiedli i zaczęli iść w stronę budynków gospodarczych. Gdy się do nich zbliżali, zapaliła się reagująca na ruch zewnętrzna lampa.
– Jak myślisz, które drzwi prowadzą do drewutni? – zapytał Christer. – Może te?
Otworzył drzwi pośrodku, lecz znalazł się w jakimś magazynie. Pośród ogólnego nieładu dostrzegli zarysy odśnieżarki.
– To tutaj – oznajmiła Betty, stojąca parę metrów dalej.
Christer dokładnie zamknął drzwi i podszedł do następnych po lewej stronie. Wewnątrz unosił się intensywny zapach drewna, odwieczny i dający poczucie bezpieczeństwa. Było rzucone na wysoką stertę, stromy pagórek sięgający aż do sufitu.
– Czytałam gdzieś, że dawniej kobiety sprawdzały przed ślubem wartość narzeczonego, oglądając jego stos drewna.
– I co oznacza takie zagrożenie lawinowe? – zapytał Christer.
– Niedokończone lub ułożone byle jak stosy wskazują na mężczyznę niepraktycznego i niestabilnego, prawdopodobnie nadużywającego alkoholu.
– Aha – mruknął Christer. – To już wiadomo.
– Na ile cię znam, myślę, że twój stos miałby linie proste – stwierdziła Betty, szukając po omacku klucza na ścianie. – A może się mylę?
– I co by to oznaczało?
Mężczyznę dokładnego i godnego zaufania, pomyślał z zadowoleniem.
– Introwertycznego perfekcjonistę – Betty uśmiechnęła się. – Tu masz klucz.
Christer zamknął za nimi drzwi i patrzył na Betty idącą przed nim przez podwórze w stronę domu. Introwertyczny perfekcjonista?
– Tak mnie postrzegasz? – zapytał, zrównując się z nią.
– To przecież bzdury, chyba sam to czujesz. Nie warto się tym przejmować. Betty podbiegła lekkim krokiem na schody, lecz stanęła jak wryta na progu sieni.
– Patrz – powiedziała. – Kwiaty.
Miała rację. Dwa zawinięte w papier bukiety stały oparte o drzwi wejściowe.
– Możemy wziąć je do środka i wstawić do wody – zaproponował Christer. – Tu nie mogą zostać.
Podniósł ostrożnie kwiaty, a Betty w tym czasie włożyła klucz do zamka i otworzyła drzwi. Kiedy zapaliła sufitową lampę, zimne światło zalało mały przedpokój i sprawiło paradoksalnie, że pozostała część domu wydała się jeszcze ciemniejsza.
Christer zdjął buty i wszedł do kuchni z kwiatami w objęciach. Gdzie mogą być wazony? Otworzył kilka szafek na chybił trafił i znalazł w końcu to, czego szukał, w pawlaczu nad
spiżarnią.
Ostrożnie odwinął papier z pierwszego bukietu i odsłonił naręcze kwiatów we wszystkich barwach jesieni. Niechętnie przeczytał tekst na kartce: „Dużo ciepłych myśli od przyjaciół z grupy myśliwskiej”. Drugi bukiet składał się z dziesięciu żółtych róż „od kolegów z Älvstranden”.
Christer złożył papier w dwa płaskie kwadraty i wrzucił je do worka na śmieci. Potem postawił wazony na kuchennym stole.
Usłyszał powolne kroki Betty i kiedy wyszedł do przedpokoju, zobaczył ją taszczącą wielki komputer.
– Nie wiedziałam, że ludzie mają jeszcze takie zabytki – stwierdziła.
– Zaczekaj, pomogę ci.
– Nie, jest dobrze. Dam radę.
– Czemu jesteś taka uparta? Nie staniesz się przecież mniej kompetentną policjantką, jeśli trochę ci pomogę.
– Nigdy nie wiadomo – odrzekła z szelmowskim uśmiechem. – Przesuń się. Odepchnęła go żartobliwie trzymanym w objęciach komputerem.
– Zamierzasz go nieść do samochodu? To może ja go wezmę?
– Okej – rzekła z udawanym znużeniem. – Weź.
Christer wycofał się z komputerem na podwórze i włożył go do bagażnika. Lampa w narożniku domu zgasła. Słyszał, jak Betty gasi światła i zamyka drzwi.
– Skoro już tu jesteśmy, powinniśmy szybko przesłuchać Ernsta Losjö – powiedział. – Jest późno, ale on mieszka przy samej szosie w Gustavsfors, więc nie musimy nadkładać drogi.
– Oczywiście, mnie tam pasuje. Nikt na mnie nie czeka.
– Na mnie też nie.
– A Torun?
Siedzieli w samochodzie i zapinali pasy niemal perfekcyjnie zsynchronizowanymi ruchami.
– W tym tygodniu wcześnie zaczyna pracę, więc nocuje u siebie w Lesjöfors.
Christer nienawidził wracać wieczorami do pustego mieszkania; za bardzo przypominało mu to czasy, zanim poznał Torun, gotowe dania i przeskakiwanie pilotem między bzdurnymi programami w telewizji.
Nie, równie dobrze mogą załatwić to z Losjö od razu. Jeżeli Torun zadzwoni, kiedy tam będą, usłyszy: Abonent czasowo niedostępny, co jest równie irytujące, jak kolejne wolne sygnały, kiedy nikt nie odpowiada, ale nie będzie mogła mieć do niego o to pretensji. Ciche, małe zwycięstwo.
Christer wycofał samochód w stronę budynków gospodarczych, skręcił i wyjechał na drogę.
– Kiedy przyjeżdża firma transportowa? – zagadnęła Betty.
– Byliśmy w banku i załatwiliśmy kredyt we wtorek, a w przyszłym tygodniu będziemy podpisywać umowę kupna. Ale mama i tata muszą najpierw przenieść się do nowego mieszkania, więc nie wcześniej niż za dwa, trzy miesiące. O Boże, tylu rzeczy trzeba będzie dopilnować!
– A potem usłyszymy tupot małych stópek.
– Zobaczymy – rzekł z nieco wymuszonym uśmiechem. – A ty?
– Miło, że pytasz, ale na razie nie zanosi się na dzieci.
– Rozumiem. Ale jak ci się układa z Eliasem?
– Do bani.
– Do bani?
Christer pamiętał ich wspólne zdjęcia na Facebooku z balu przebierańców w Wyższej Szkole Policyjnej. Oboje nosili siedemnastowieczne peruki i wyglądali na bardzo zakochanych.
– Związki na odległość są okropne i chyba dotarło do mnie, że to się nie uda.
– I jakie to uczucie?
Betty nie wyglądała na załamaną.
– Mogło być gorzej. Chce żyć prawdziwie, zamiast czekać całymi wieczorami, aż komórka wyda jakiś dźwięk.
Christer nie bardzo umiał sobie wyobrazić Betty jako osobę, która na cokolwiek czeka. Sama myśl, że ona mogłaby siedzieć i tęsknić przy telefonie, wydawała się zupełnie niedorzeczna.
– Na pewno są jakieś fajne chłopaki w okolicy – ciągnęła. – A ty jak uważasz?
– Na pewno są.
Zmierzyła go spojrzeniem, które trwało o pół sekundy za długo, by mógł się czuć komfortowo, a potem wyjrzała przez okno. Zobaczył kątem oka, że się uśmiecha.
Dojechali do Gustavsfors, nie spotykając po drodze żadnego pojazdu. Kiedy minęli zamknięty sklep, Christer zwolnił, skręcił w lewo i wjechał na duży plac i dalej na podwórze państwa Losjö. W kuchennym oknie świeciła się ozdobna lampa, ale reszta domu przypominającego dwór była ciemna i cicha.
Betty znała sprawę Heddy, która zaginęła w tamtego Sylwestra – to była jedna z tych historii, które opowiadano jej w przerwie na lunch w pierwszym tygodniu pracy.
– Myślisz, że już się położyli? – zapytała.
Christer spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. Za kwadrans dziesiąta.
– Na to wygląda.
Christer zastanawiał się przez moment, czy powinni zadzwonić do drzwi, skoro już tu są, ale dał sobie spokój, mając na uwadze kruchy stan psychiczny Gabrielli.
– Niech śpią – powiedział i wyjechał z podwórza.
Rozmowa z Ernstem nie była taka pilna, by nie mogła zaczekać do następnego dnia.
Bodil jak zwykle siedziała przy szpitalnym łóżku. Worek z kroplówką był już prawie pusty i
zwisał ze stojaka jak wiotka szmatka.
Alva jeszcze się nie obudziła, lecz od czasu do czasu poruszała się niespokojnie pod górą koców, jakby śniła sen, z którego próbowała się ocknąć.
Co widziała w tym swoim dziwnym letargu? Czemu nie chciała się obudzić? A może nie mogła?
Zmierzch przeszedł w wieczór. Niebo stało się prawie czarne. Bodil wstała i podeszła do okna. Po wielu godzinach spędzonych na krześle miała zdrętwiałe nogi i bolał ją krzyż.
Widziała własne niewyraźne odbicie, zlewające się z oświetlonym głównym wejściem na dole. Nie było już widać jeziora Fryken ani otaczających je gór, tylko ciemne Torsby, lśniące na stoku wzniesienia schodzącego do jeziora.
Drzwi na korytarz były otwarte i wpuszczały smugę światła prowadzącą do łóżka Alvy. Głosy na zewnątrz za dnia były donośne i energiczne, a wieczorem zniżały się do szeptów. Tylko od czasu do czasu ktoś przebiegał, stukając sandałami.
Ernst w każdym razie więcej się nie pokazał.
Czy powinna była powiedzieć Christerowi, że on tu pracuje? Policja mogła o tym nie wiedzieć. Gdyby tylko nie była wybita ze snu i półprzytomna, kiedy zadzwonił.
Czy zabrali już komputer? Siedzieli teraz w komisariacie i śmiali się z ich korespondencji?
Na myśl o tym skrzywiła się z uczuciem zawstydzenia.
Zastanawiała się przez cały dzień, czy powinna zadzwonić do Henrika i go ostrzec. Ale było już za późno. A jeśli policja sprawdzi połączenia, na pewno odkryją jej rozmowy i wyciągną z nich mnóstwo wniosków.
Odeszła od okna, wzięła komórkę ze stolika przy łóżku i znów usiadła. Żeby wypełnić czas i pustkę, w której tkwiła, weszła jeszcze raz na Facebooka. W jej skrzynce przybywało wiadomości, prawie każdy z grupy coś napisał. Przewijała stronę, widząc te wszystkie serduszka i całusy; przebiegła wzrokiem „myślę o tobie”, „tak strasznie smutno”. Te wszystkie
„kochana”.
Ktoś kłamie. Ale kto?
Powinna chyba coś odpowiedzieć, ale ciało nie chciało jej słuchać, więc siedziała dalej na krześle, sztywno i ciężko, starając się spokojnie oddychać.
Gdzie był teraz Pär? Czy leżał w kostnicy? Czy zaczęli już go kroić? Odcięli mu głowę? To były okropne myśli, lecz musiała ich dotykać, jak palec dotyka gorącej płyty kuchennej. Czy potrafiłaby go rozpoznać? Czy widać jeszcze starą bliznę, która została po tym, jak wjechał rowerem w słup latarni pierwszego dnia po zdjęciu bocznych kółek?
Słyszała tę historię wiele razy i lubiła tę białą kreskę u nasady włosów. Dotykanie jej było czynnością intymną, czuła się wtedy wybrana. Teraz mogło jej już nie być. Została odstrzelona.
Ktoś zapukał do drzwi i zanim Bodil zdążyła zareagować, Ella znów stała koło niej z termometrem w dłoni.
– Jak się teraz czujesz?
Nie spuszczała oczu z Bodil, trzymając termometr w uchu Alvy.
– To trudne – wyznała Bodil. – Ludzie mi piszą takie miłe rzeczy. Termometr zapikał. W tej samej chwili zatrzepotały powieki dziewczynki.
– Chyba niedługo się obudzi – orzekła Ella, notując jeszcze coś na karcie. Kiedy skończyła, przysunęła stołek stojący pod ścianą i usiadła.
– Chcę, żebyś wiedziała, że słyszałam o tym, co stało się w lesie – powiedziała. – Naprawdę bardzo mi przykro. Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tutaj.
– Dobrze – odparła Bodil. – Dziękuję. Próbowała się uśmiechnąć.
– Przyjdę jeszcze – zapewniła Ella, wstając. – Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Nie odstawiła stołka pod ścianę.
Kiedy Ella wyszła z pokoju, Bodil wzięła komórkę i znów połączyła się z Facebookiem.
Wyświetliła prywatne wiadomości i znalazła jego imię pośród kondolencji.
Pierwsze słowo brzmiało: „Kochanie”.
„Kochanie”? Och, nie. Czy nie mógł być bardziej dyskretny? Naprawdę powinna była go ostrzec.
Tak się ucieszyłem, gdy się dowiedziałem, że znaleźliście Alvę całą i zdrową. Mam nadzieję, że czujesz się teraz trochę lepiej. Myślę o tobie przez cały czas. Może to czujesz.
Byłem taki szczęśliwy, kiedy przyszłaś do mnie w nocy. Nigdy nie czułem się tak pełny życia jak razem z tobą. Przy tobie odnalazłem swoje prawdziwe ja.
Wiem, że jesteś teraz w ciężkim szoku, ale mam nadzieję, że to nie zniszczy tego, co jest między nami. Może czujesz się winna temu, co stało się Pärowi, ale nie powinnaś. To nie jest twoja wina.
Wieczorem była tu policja, żeby mnie przesłuchać. „Przesłuchać” brzmi groźnie, ale wszystko poszło dobrze. Nie powiedziałem im o nas, bo obawiałem się, że mogą z tego wyciągnąć błędne wnioski. Ale teraz myślę, że może głupio było kłamać. Co ty o tym sądzisz? Może powiemy im prawdę. Ja się niczego nie wstydzę.
Chce żyć z tobą, Bodil.
Kiedy policjanci odjechali, poszedłem do waszego domu. Tak bardzo chciałem z tobą porozmawiać i spytać, jak się czujesz. Albo choć zobaczyć cię przez okno. Ale było zupełnie ciemno, więc domyślam się, że jesteś nadal w szpitalu.
Zostanę tu przez cały tydzień i mam nadzieję, że się zobaczymy, kiedy wrócisz. Kocham cię
Twój H.
I ja chcę z tobą żyć, pomyślała Bodil. Czemu to wszystko tak źle wyszło? Czemu tu siedzi i czuje się jak ścigany wspólnik zbrodni? Czy on miał rację? Czy nie lepiej było od razu iść na policję i o wszystkim powiedzieć? Ale… siedzieć tam i tłumaczyć się jak para idiotów? Zwłaszcza jeśli policja wszystko przeczytała i widziała.
Próbowała skasować wiadomość, lecz wciąż jej się wyświetlała. Niewyraźny, świszczący głos od strony łóżka sprawił, że się odwróciła.
– Mama?
Alva uniosła głowę i spojrzała na sufit, lecz po chwili znów zamknęła oczy i opadła na poduszkę.
– Jestem tu, kochanie.
Bodil odłożyła komórkę, przysunęła krzesło jeszcze bliżej łóżka i zaczęła głaskać Alvę po włosach i czole. Spokojnymi, łagodnymi ruchami, jakby chciała wymazać wszystkie straszne obrazy, które pod nimi tkwiły.
Alva nie otwierała oczu, ale było widać, że nie śpi. Oddychała inaczej i jej ręce zaczęły się poruszać pod przykryciem.
– Jesteś w szpitalu w Torsby – szepnęła Bodil i odchyliła koc od góry. Ręce poruszały się teraz bardziej energicznie.
Alva znów otworzyła oczy i zamrugała do matki w półmroku. Była wciąż blada i miała spierzchnięte wargi.
Bodil odchyliła pozostałe koce, żeby Alva mogła wydostać ręce. Dziewczynka skrzywiła się na widok przewodu od kroplówki i wenflona na grzbiecie dłoni.
– Moja malutka! – Bodil znów pogłaskała ją po włosach. – Będzie dobrze, zobaczysz. Alva rozglądała się przez chwilę dookoła, nic nie mówiąc. Potem znów znieruchomiała.
– Tata – szepnęła.
Bodil zobaczyła łzę spływającą po jej skroni i powoli znikającą w uchu. Co widziała? W czym uczestniczyła?
Przez dłuższą chwilę Alva leżała spokojnie. Nagle zaczęła rzucać głową.
– Nie, nie, nie!
Jej głos brzmiał tak monotonnie, mechanicznie i nieludzko, że Bodil się przestraszyła.
– Ciii… – uspokajała córkę. – Już po wszystkim. Jest dobrze. Jest dobrze. Alva znów próbowała usiąść, lecz opadła z powrotem na poduszkę.
Bodil zauważyła Ellę dopiero wtedy, gdy stanęła po drugiej stronie łóżka.
– I jak? – zapytała.
– Jest bardzo niespokojna – odrzekła Bodil. – Obudziła się kilka minut temu.
Ella zwinęła dwa koce i powiesiła w nogach łóżka, patrząc na dziewczynkę zatroskanym wzrokiem.
Alva trochę się odprężyła, kiedy zrobiło jej się chłodniej, ale po chwili znów zaczęła się rzucać. Grzywka kleiła się jej od potu.
– Zawołam doktora – powiedziała Ella i zaczęła iść w stronę drzwi.
– Ernsta Losjö?
– Tak.
– Nie chcę go tutaj – sprzeciwiła się Bodil. – Naprawdę. Ella zatrzymała się.
– Ale o tej porze nie ma nikogo innego.
– Nie szkodzi. I tak nie chcę, żeby tu przychodził.
Alva oblizała suche wargi i zacmokała. Kiedy poruszała ustami, w kącikach zbierały się nitki gęstej śliny.
Bodil sięgnęła po plastikowy kubek na stoliku i spróbowała pomóc jej usiąść.
– Proszę – powiedziała. – Wypij trochę soku.
Alva otworzyła usta, lecz nie była w stanie niczego przełknąć.
Kiedy Bodil znów podniosła wzrok, zobaczyła, że Ella wciąż stoi i patrzy na nią pytająco.
Jej odmowa wyraźnie zakłóciła szpitalne procedury.
Bodil chciałaby jej wyjaśnić, o co chodzi, lecz nie mogła tego zrobić przy Alvie.
– Muszę przynajmniej to ocenić z medycznego punktu widzenia – rzekła Ella. Potem wyszła.
Jeśli on tu wejdzie, zadzwonię na policję, pomyślała Bodil. Od razu.
Christer snuł się po mieszkaniu. Stanął w końcu przy oknie w pokoju i wyjrzał przez nie na Hagfors. Coop zamknięto dawno temu i parking był prawie pusty, nie licząc dwóch gruchotów, które stały obok siebie przed rampą. Christer widział łokieć wystający przez opuszczoną szybę.
Z przyzwyczajenia sprawdził ziemię w doniczkach, ale Torun musiała podlać kwiaty przed wyjazdem.
Dwadzieścia po jedenastej.
Przez cały dzień nie dała znaku życia. On też nie. Wiedział jednak, że nie zaśnie, jeśli z nią nie porozmawia. Gniew, który udało mu się podsycać przez cały dzień, wyparował. Jego miejsce zajął niepokój. Tęsknota.
Wybrał nową wiadomość.
„Nie śpisz?”, zapytał i wysłał esemes, mając nadzieję, że oddzwoni. Po dziesięciu minutach bez odpowiedzi napisał drugi.
„Cześć, kochanie. Myślę o tobie i mam nadzieję, że będziesz dobrze spać tej nocy. Tęsknię za tobą, skarbie. Całuję”.
Poczuł nagle, że jest bardzo głodny. Nie jadł nic od lunchu oprócz cukierków u Henrika Åhmana. Może znajdzie w lodówce coś do podgrzania?
Dokładnie w chwili, gdy otworzył lodówkę i zaczął robić przegląd słoików i misek, zadzwonił telefon zostawiony przez niego w pokoju.
Pokonał przedpokój w dwóch susach i dopadł stolika przy kanapie. To musi być ona. Tak!
– Cześć, kochanie. Myślałem, że spałaś.
– Nie. Nie spałam.
Miała dziwny głos. Spięty.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Nie za dobrze.
– Dlaczego? Czy coś się stało?
O co jej chodzi? Christer czuł, że zaczyna się pocić.
– Nie wiem, jak to powiedzieć. Chciałabym zrobić przerwę. Choć na trochę.
– Przerwę? Co to znaczy? Chcesz zerwać? Dzwoniło mu w uszach.
– Nie, nie zerwać. To, co powiedziałam. Zrobić przerwę. Przez pewien krótki czas nie będziemy się widywać. Muszę to przemyśleć.
Christer usiadł na brzegu fotela. To niemożliwe. To nie mogła być prawda.
– Co jest nie tak? – zapytał. – Mamy przecież podpisać umowę w przyszłym tygodniu, wszystko jest już przygotowane.
– Może właśnie dlatego.
– Co? Nie chcesz?
Cisza, która zapadła, trwała zbyt długo.
– Wiem, że według ciebie posuwam się za daleko z tymi planami remontu – rzekła w końcu Torun. – Ale nic nie poradzę, że interesuje mnie urządzanie wnętrz. I nie chcę mieszkać w muzeum, w twoim dzieciństwie, gdzie wszystko jest święte. I niczego nie wolno ruszać.
– Ale ja…
– Chcę żyć teraz, Christer. I planować przyszłość. Nie oglądać się przez cały czas za siebie.
– Ale ja cię kocham. Powiedz, co mam robić, a to zrobię. Torun westchnęła na drugim końcu linii.
– Nie wiem, Christer. Czasami myślę, że twoja rodzina… że wasze wspomnienia mnie blokują, jakby brakowało mi powietrza.
Wasze wspomnienia mnie blokują. Odebrał te słowa jak szyderstwo, jakby stała z wycelowanym w niego palcem. Uwielbiała przecież leżeć z głową na jego ramieniu i słuchać, jak opowiada o swoim dzieciństwie, o wyprawach z Bengtem na ryby i o tym, jak pomagał malować dom, kiedy rodzice go kupili. Chciała wiedzieć o nim wszystko i wszystko, co mówił, było dla niej zabawne i urocze.
Teraz leżało to między nimi i nie pozwalało jej oddychać.
Kiedy to się zaczęło? Jak długo udawała, że ją to interesuje? Czy leżała obok niego i z trudem łapała oddech parę dni temu, kiedy opowiadał jej o tym, jak…
Usłyszał, że Torun bierze głęboki wdech, niemal widział, jak unosi się i opada jej pierś.
– Nie potrafię być taka jak twoja mama, nie chcę robić wszystkiego sama w domu. Ale ty jesteś wspaniały, Christer. Naprawdę.
Nie, to też nieprawda.
Nie mógł wydobyć z siebie słowa, miał w głowie zupełną pustkę.
– Zostanę tu na weekend, a potem się zdzwonimy.
– Rodzice zaprosili nas przecież na obiad w sobotę.
– Coś wymyślisz.
Kiedy Christer nie odpowiedział, zapytała, czy jeszcze tam jest.
– A to ma znaczenie?
– Oczywiście.
– Nie sądzę.
Christer nie mógł sobie potem przypomnieć, jak zakończyli tę rozmowę. Usiadł przy kuchennym stole z telefonem w ręku. Może to wszystko tylko mu się przyśniło.
Bodil patrzyła, jak Ella wtacza do pokoju dodatkowe łóżko i ustawia je wezgłowiem do ściany. Może powinna jej pomóc, zamiast tylko bezmyślnie siedzieć, lecz nim zdążyła zareagować, Ella zmieniła już poszewkę na poduszce i wytrzepała pogniecione prześcieradło, które wydęło się nad łóżkiem jak żagiel, nim znów opadło na materac.
– On mógł to zrobić, wiesz? – szepnęła Bodil.
Miała wyrzuty sumienia, że wcześniej tak ostro zareagowała, nie wyjaśniając, o co jej chodzi.
– Co takiego? – zdziwiła się Ella, podwijając prześcieradło pod materac.
– Zabić mojego męża. Ojca Alvy. Należy do grupy i wypytywała o niego policja. Więc chyba rozumiesz, że nie chcę go tu widzieć.
– Nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
Ella patrzyła na nią sceptycznym wzrokiem.
– Nie wiemy o ludziach wielu rzeczy – zauważyła Bodil.
Otworzyła słoiczek wazeliny, który Ella postawiła na stoliku przy łóżku parę godzin wcześniej, nabrała trochę na palec i zaczęła delikatnie smarować wysuszone wargi Alvy. Wyjechała nieco poza ich wykrój i skóra wokół ust lśniła teraz w świetle nocnej lampki.
– Nie wierzę – odparła Ella. – To musiał być ktoś inny.
Bodil nie wiedziała, czy Alvę zbudził jej dotyk, czy głos Elli, lecz nagle otworzyła szeroko oczy i spojrzała niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.
– Alva!
Córka jednak jej nie słyszała.
– Nasu! – wyszeptała.
Jej głos brzmiał nisko, zupełnie niepodobny do normalnego.
– Nie. Nasu, nie.
Znów próbowała usiąść, jej nogi kopały pod kocem, jakby chciała się odepchnąć od materaca i przesunąć w górę, do wezgłowia łóżka. Bodil położyła na jej piersi rękę, by ją uspokoić. lecz jej się nie udało. Nogi wciąż desperacko walczyły.
– Co to jest nasu? Czy możesz mi wyjaśnić?
Alva znów szeroko otworzyła oczy, jakby dojrzała coś za matką, ale gdy ta się odwróciła, nie zobaczyła nic prócz drzwi otwartych na cichy i pusty korytarz.
– Czarny – szepnęła.
– Co jest czarne?
Oczy Alvy znów uciekły w głąb, a głowa opadła na poduszkę.
– Co jest czarne, Alva? – powtórzyła Bodil.
Dziewczynka pokręciła głową i zamknęła oczy. Po chwili znowu spała.
Ella skończyła ścielić dodatkowe łóżko i stała teraz z rękami w kieszeniach fartucha, patrząc na Alvę.
– Zrozumiałaś coś? – zapytała Bodil. – Nasu? Co to jest?
– Nie mam pojęcia.
– A co jest czarne?
– Nie wiem. Ale ty też musisz się trochę przespać. Potrzebujesz dużo sił. Mogę przynieść
tabletki nasenne, zanim zejdę ze zmiany.
– Schodzisz teraz?
– Tal. Ale wrócę jutro po południu. Połóż się teraz, a ja zrobię obchód przed wyjściem.
Nie, nie idź. Nie zostawiaj mnie tutaj samej.
Magdalena wpatrywała się w sufit sypialni. Wyliczenia i widoki na przyszłość zmieniały się z minuty na minutę, od paniki do nadziei i z powrotem.
W jednej chwili była pewna, że straci pracę. To przecież oczywiste, że kierownictwo gazety uzna, iż bezpieczniej jest postawić na Björna, który nie ma żony ani dzieci i w przeciwieństwie do niej nie będzie musiał w najbliższych latach prawie co tydzień brać zwolnienia.
Potem udało jej się niemal przekonać samą siebie o korzyściach płynących z pozostawienia jej w redakcji. Lokalna redakcja w Munkfors została już zamknięta i dlatego zakładali, że ona będzie się odtąd zajmować także sprawami gminy sąsiedniej.
Przynajmniej do tej pory tak było. Nie miała pojęcia, co myślą o tym teraz. I znów wracała do punktu wyjścia.
Leżała przewracając się z boku na bok przez blisko dwie godziny, a potem wstała cicho i wzięła laptop leżący wśród góry ubrań na krześle przy łóżku. Petter odwrócił się, kiedy otworzyła drzwi sypialni, ale po chwili znowu znieruchomiał. Liv spała głębokim snem z rączkami wyciągniętymi nad głową.
Magdalena zeszła do kuchni, zapaliła lampkę na parapecie i otworzyła laptop. Czytnik kart do banku internetowego leżał pośród rachunków między dwiema doniczkami. Szybko weszła na stronę banku i na swoje prywatne konta.
Na oszczędnościowym miała wcześniej pokaźną sumkę z tego, co ona i Ludvig zarobili na sprzedaży willi w Norra Ängby, lecz kwota topniała szybko podczas jej urlopu macierzyńskiego. Prawie co miesiąc musiała trochę dobierać. Poza tym zainstalowała gruntową pompę ciepła, kiedy stary piec olejowy zepsuł się na wiosnę.
Po rozwodzie postanowiła jedno: nigdy z nikim nie dzielić finansów. I nigdy nie być od nikogo zależną.
Teraz jej zabezpieczenie powoli znikało.
Magdalena usłyszał Pettera dopiero w chwili, gdy stanął w drzwiach w samym podkoszulku i spodenkach.
– Co robisz? – zapytał, mrugając półprzytomnie.
– Obudziłam cię? Nie chciałam. Myślałam, że wyszłam bardzo cicho.
– Nie szkodzi. Ale kiedy nie wróciłaś, zaniepokoiłem się, że coś się stało.
Usiadł na kuchennej sofie, patrząc na nią pytającym wzrokiem.
– Płacisz rachunki w środku nocy? – zapytał, wskazując ruchem głowy czytnik.
– Nie. Tylko coś sprawdzałam.
– Co sprawdzałaś? Jesteś bardzo blada.
– Moje oszczędności się kończą.
– Przecież chciałaś z nich korzystać, by zostać dłużej w domu z Liv.
– Tak, wiem. Ale muszę z czegoś żyć później.
– Teraz jest nas dwoje – zauważył. – Chciałaś powiedzieć my.
Magdalena nie potrafiła zliczyć, ile już razy o tym rozmawiali. Ona dalej chciała być niezależna, a Petter starał się ją przekonać, by odważyła się postawić na ich wspólne życie. Dzielić radość i smutek, ale też wszystko inne. Kupić większy dom, w którym wszystkie dzieci będą miały dość miejsca.
Tak, oczywiście, pomyślała. Ale kiedy ja stracę pracę, a ty się mną znudzisz, nie chcę się stąd wyprowadzać. Nie chcę już nigdy wyrywać dzieci z bezpiecznego otoczenia, kiedy skończy się związek. Nigdy.
Opamiętała się po chwili. Skąd przyszedł jej do głowy taki czarny scenariusz?
Jak gdyby Petter mógł czytać w jej myślach, wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni.
– Przepraszam – powiedziała. – Oczywiście, że my. Petter ujął jej dłoń w swoje.
– Obiecuję, że spróbuję ci pomóc, kiedy będziesz musiała pracować. A jutro na pewno wrócę wcześniej do domu. Przecież jest piątek. Będzie dobrze, zobaczysz.
Magdalena skinęła głową. Wiedziała, że musi powiedzieć prawdę. Podzielić się obawami.
– Gazeta planuje oszczędności. Trzy miliony. To nie żart. Dlatego nie mogę spać.
Bodil zbudziła się z lekkiego snu, kiedy Alva znów zaczęła rzucać się na łóżku. Wcześniej przysunęła bliżej swoje łóżko, by móc wyciągnąć rękę i głaskać ją za każdym razem, gdy będzie niespokojna. Miała wrażenie, że jej dotyk trochę pomaga.
– Tak, tak, kochanie. Jestem tutaj. Mama jest przy tobie przez cały czas.
Światło z korytarza sączyło się spod drzwi. Od czasu do czasu przemykał tam niemal bezszelestnie jakiś cień.
Musiała pożyczyć do spania szpitalną koszulę nocną. Była rozciągnięta po niezliczonych praniach i marszczyła się wszędzie, gdy przewracała się w łóżku.
Dalej głaskała wilgotne czoło Alvy, potem przeniosła dłoń na jej brzuch, czując, jak wznosi się i opada.
Nasu? Co to mogło znaczyć?
Zamknęła oczy, trzymając dłoń na brzuchu córki. Nie zauważyła, że zasnęła, ani że znów rozmawiała z kobietą z krzywymi plecami. Zbudziła się nagle, słysząc odgłos zamykanych drzwi. Czy ktoś był w pokoju albo właśnie z niego wyszedł? Serce tłukło jej się w piersi, kiedy próbowała wyplątać się z pościeli i znaleźć nocną lampkę.
Nie, nikogo nie było.
Pokój wyglądał tak jak przedtem, a w łóżku obok wciąż leżała Alva, zupełnie bez ruchu.
Nienaturalnie bez ruchu, z otwartymi ustami.
Nie. Nie. Nie!
Bodil przypadła do córki, wzięła jej głowę w dłonie i na cały głos krzyknęła jej imię. Alva spojrzała na nią i zaczęła się rzucać.
– Przepraszam, kochanie. Myślałam… Przepraszam.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wpadła ubrana na niebiesko pielęgniarka.
– Co się stało?
– Myślałam, że nie żyje – tłumaczyła się Bodil.
– Czemu miałaby nie żyć?
– Nie wiem, ale leżała zupełnie nieruchomo i nie było widać, że oddycha, więc się przestraszyłam. Musiało mi się coś przyśnić. Przepraszam.
Pielęgniarka pogłaskała ją po plecach.
– Usiądź i wypij trochę wody, lepiej się poczujesz.
– Chyba zaczynam wariować.
Miała wrażenie, że odpłynęła jej z głowy cała krew.
– Jesteś tylko trochę spięta– uspokajała ją siostra. – Nic dziwnego. Bodil opadła na łóżko i wzięła podaną jej szklankę wody.
– Obudziłam się, bo ktoś tu był. Wiesz może, kto?
– Nie mam pojęcia. Ale czasem zaglądamy do pacjentów w nocy, więc nie ma powodu do obaw.
– Aha. Nie wiedziałam.
– Mam na imię Marie – przedstawiła się pielęgniarka.
Bodil skinęła jej głową. Siedząc na łóżku, wypiła prawie całą szklankę.
– Jak się teraz czujesz?
– Trochę lepiej. Czy Ernst Losjö pracuje dziś w nocy?
– Tak, ma dyżur, ale teraz śpi. Czy coś się stało? Bodil pokręciła głową.
Jest tutaj. To on tu zaglądał.
– Spróbuj jeszcze zasnąć. Jestem obok, więc tylko zadzwoń, jeśli będziesz się denerwować albo czegoś potrzebować. Dobrze?
– Dobrze.
– Czy mam zostawić otwarte drzwi? – zapytała Marie.
– Nie, zamknij.
Bodil wzięła komórkę ze stolika, wstała i podeszła do szafy, w której powiesiła ubrania.
Zaczęła szukać, aż znalazła kurtkę, kieszeń, a na samym dnie wizytówkę Christera Berglunda.
Wracając do łóżka, szybko napisała wiadomość. Potem usiadła na łóżku. Wiedziała, że już nie zaśnie.
Christera obudził alarm w komórce. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że ktoś do niego dzwoni, ale się rozczarował, bo to tylko budzik wygrywał swoją melodię.
Dostał w nocy esemesa. Torun, pomyślał z nadzieją i kliknął, by go wyświetlić.
„Ernst Losjö tu pracuje. Alva się obudziła. Chcę, żebyś jak najszybciej przyjechał. /Bodil Sanner”. Wysłane o 03.01.
Christer odchylił kołdrę i usiadł. Zadygotał z zimna.
Gdyby trochę pomyślał, powinien wziąć pod uwagę ryzyko, że Alva i Ernst spotkają się w szpitalu. Wiedział przecież od dawna, że Ernst tam pracuje, ale jakoś podświadomie założył, że będzie miał wolne przez cały tydzień polowania.
Wziął leżący na krześle T-shirt i wciągnął przez głowę. Potem zadzwonił. Słuchając wolnych sygnałów, wstał i wyszedł do przedpokoju.
– Słucham – odezwała się schrypniętym głosem Bodil.
– Właśnie przeczytałem twojego esemesa. Coś się stało?
– Nie. Jeszcze nie. Ale jak on może tu pracować i zajmować się Alvą, skoro jest podejrzany?
– W pewnym sensie podejrzany. Nie bardziej niż inni uczestnicy polowania.
Christer schylił się, podniósł z podłogi gazetę i rozwinął tak, by widzieć nagłówki. „Czy zabity wilk ma związek z podejrzeniem morderstwa w Uvanå?”
Skąd Magdalena o tym wiedziała? Czy nie wystarczy już tych przecieków?
– Ale to nie jest rozsądne – ciągnęła Bodil. – Jak myślisz, jakie to uczucie mieć go tu w pobliżu?
– Domyślam się, że nieprzyjemne – zgodził się Christer. – Ale dopóki nie przedstawimy mu zarzutów, nie możemy zabronić mu pracować.
– To nierozsądne.
– Może uda się załatwić to tak, by przenieść jego lub Alvę na inny oddział.
– Jakby to coś zmieniało. Przecież nadal tu będzie.
– Z pewnością.
Christer postanowił zmienić temat rozmowy. W tamtej kwestii doszli już do ściany.
– Pisałaś, że Alva się obudziła.
– Tak. Wczoraj wieczorem.
– Ale nie wskazała na Ernsta… a może tak?
– Nie – odparła Bodil.
– Co powiedziała?
– Niewiele z tego rozumiem, jeśli mam być szczera, ale czegoś się boi. Mówiła bez związku o czymś, co jest czarne i powtórzyła kilka razy jedno słowo. Nasu, jeśli dobrze zrozumiałam.
– Nasu?
– Tak. Nie wiem, o co jej chodzi. Przez całą noc śniła koszmary. Chcę, żebyście jak najszybciej przyjechali.
Christer zakończył rozmowę, położył gazetę na stole i przejrzał artykuły. Kiedy jednak próbował je przeczytać, nie mógł się skoncentrować.
Torun.
Podniósł wzrok znad gazety. Na półce stał jeden ze skarbów wypatrzonych przez nią na pchlim targu, stary młynek do kawy, ładnie zdobiony detalami z mosiądzu i z drewnianą gałką. Na pewno go zabierze, jeśli się wyprowadzi. I tak będzie najlepiej. On już nigdy nie pojedzie na targ kolekcjonerów w Ransäter.
Znowu wziął komórkę i wybrał numer Betty. Właściwie mogli jechać do Torsby od razu.
Nie chciał być dłużej w domu.
Bylo jeszcze ciemno, kiedy Christer zabrał Betty sprzed jej mieszkania w Gärdet dwadzieścia minut później. Siadając na miejscu dla pasażera, ziewnęła tak szeroko, że zmarszczyła się jej cała twarz.
Christer zreferował jej rozmowę z Bodil, wyjeżdżając na Geijersholmsvägen, która wkrótce miała się zapełnić uczniami zdążającymi do szkoły, lecz o tej porze była jeszcze pusta, usiana plamami światła z latarni. Kiedy skończył, minęli w ciszy aptekę, Ica i sklep monopolowy i wjechali w Storgatan. Po przejechaniu Skålviken był prawie pewny, że Betty usnęła z głową opartą o pas bezpieczeństwa.
Przerwa. Torun chce zrobić przerwę. Co to znaczy?
– Co się dzieje? – zapytała nagle Betty, kiedy zbliżyli się do podjazdu w stronę kościoła w Ekshärad.
Christer zawsze się zatrzymywał dokładnie w tym miejscu, mając przed sobą czerwony most, dwa łuki wznoszące się po obu stronach drogi, i równie czerwony drewniany kościół na wzniesieniu. Teraz nawet nie zauważył, że przejechał przez most, nie widział Klarälven, która płynęła w dole, szeroka i majestatyczna.
– W porządku – zapewnił ją. – Wszystko w porządku.
Magdalena poprawiła kołnierz kurtki Nilsa, cmoknęła go w czoło i wypchnęła lekko za drzwi.
– Cześć, mały. Powodzenia w szkole. Petter siedział już w samochodzie i czekał.
– Kocham cię! – zawołała do jego pleców i przesłała mu dłonią całusa. Nie mówiła tego często.
Wschodzące słońce przebiło się bladymi promieniami między domami po drugiej stronie ulicy, ale powietrze było zimne. Magdalena stała jednak na schodach i machała ręką, aż samochód znikł za zakrętem.
„Värmlandsbladet” leżała wciąż rozłożona na jej artykułach pośrodku kuchennego stołu, kiedy drżąc lekko z zimna, wróciła do kuchni. Liv siedziała na swoim krzesełku i gryzła wafelek.
Magdalena nalała nową, gorącą kawę, usiadła przy stole obok Liv i wróciła do lektury gazety.
Z jakiegoś powodu bardzo ją zdenerwowało nazwisko i zdjęcie Björna pod artykułem o zaniedbaniach i naruszeniach prawa w jednym z domów opieki w Torsby. Tekstowi poświęcono dużo miejsca, znajdował się na samej górze i zajmował prawie cale dwie strony na drugiej rozkładówce z wiadomościami.
– Teraz przynajmniej jest zadowolony – powiedziała głośno do siebie. Liv odpowiedziała gaworzeniem i pomachała rozmiękłym wafelkiem.
Nawet Iris z redakcji w Sunne, której zostało tylko parę lat do emerytury i zwykle nie robiła więcej, niż musiała, ożywiła się i dostarczyła tekst ujawniający planowane wyburzenia kilku zabytkowych drewnianych domów w centrum. Była nawet w terenie i znalazła paru oburzonych mieszkańców oraz dwóch polityków, którzy sprzeciwiali się projektowi.
Tak bardzo się zawstydziła swojej irytacji, że usiadła do komputera i wysłała dwa maile z gratulacjami, jeden do Björna i drugi do Iris.
Kiedy skończyła, do jej skrzynki odbiorczej wpadła nowa wiadomość od Bertilssona.
„Dobra robota. Tak trzymać”.
Kliknęła „odpowiedz”, ale nie była pewna, co napisać. Dziarskie: „Oczywiście” jakoś jej nie pasowało. W końcu zdecydowała się napisać: „Postaram się”.
Może Peo zabierze Liv na spacer. To w najlepszym wypadku dałoby jej godzinę na spokojną pracę.
Trzeciego dnia po dramatycznym zdarzeniu trzeba było jednak czegoś specjalnego, by ożywić zainteresowanie czytelników i zasłużyć na najbardziej eksponowane miejsce w gazecie.
Muszę coś takiego znaleźć, pomyślała. Muszę.
Bodil spojrzała przez ramię, siedząc z telefonem w ręku. Tym razem jednak nikogo nie było.
Starała się odprężyć, a przynajmniej sprawiać takie wrażenie, kiedy odłożyła komórkę i zwróciła się do Alvy:
– Za chwilę przyjdzie tutaj dwoje policjantów, żeby z tobą porozmawiać. Myślisz, że dasz radę?
Alva popatrzyła na nią i w końcu kiwnęła głową.
Przynajmniej była już bardziej sobą. Po raz pierwszy od przybycia do szpitala zdawało się,
że nawiązują kontakt. Rumieńce na policzkach zbladły, a oczy nie były takie puste.
– Opowiesz im tylko tyle, ile dasz radę – dodała Bodil.
Alva oblizała wargi, przygryzła je lekko i znów skinęła głową.
Bodil postanowiła, że nie będzie rozmawiać na temat Pära, by nie wytrącać jej z równowagi. Na to przyjdzie czas później.
Oddychaj spokojnie.
Odwróciła się i znów spojrzała na drzwi, lecz kroki na korytarzu ucichły na jego końcu.
– Gdzie jest moja komórka? – zapytała Alva i uniosła głowę, by spojrzeć na stolik. Spękanie na wardze zaczęło krwawić, kiedy poruszyła ustami.
Bodil nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Jeżeli Alva pyta o telefon, wszystko idzie w dobrym kierunku. Potem spoważniała.
– Zgubiłaś ją w lesie – powiedziała. – Znalazła ją policja.
Spojrzenie Alvy zwróciło się do wewnątrz i straciło wyraz. Czyżby znowu jej się wymykała?
Bodil wzięła ze stolika wazelinę, odkręciła wieczko i podała słoiczek córce. Alva bez słowa nabrała trochę na palec i zaczęła smarować usta.
– Nie chcę tu być – rzekła cicho. – Chcę do domu.
– Niedługo pojedziemy, kochanie.
– Ale ja chcę teraz.
Skubała palcami górną wargę i spoglądała w stronę drzwi.
– Nie rób tego – ostrzegła ją Bodil. – Masz pełno takich ranek. Zaczynają krwawić.
– Chcę do domu.
Ja też, pomyślała Bodil. Nie wytrzymam tu jeszcze jednej nocy.
Poczuła, że chce jej się siusiu. Poza tym w każdej chwili mogą się tu zjawić policjanci. Powinna po prostu pójść do toalety, a potem spotkać ich przy windzie i przyprowadzić tutaj. Nie może ryzykować, że któraś z pielęgniarek zacznie zadawać mnóstwo pytań, a może nawet nie zechce wpuścić ich na oddział.
– Wychodzę na chwilę, by spotkać policjantów – oznajmiła.
Będzie dobrze, przekonywała samą siebie. Na pewno sobie coś wmawiała. Jak Ernst mógłby zdążyć coś zrobić w tak krótkim czasie? A jeśli zostawię otwarte drzwi, usłyszę, gdyby ktoś próbował je zamknąć.
– W porządku?
Alva gwałtownie pokręciła głową, tak jak w dzieciństwie, kiedy nic jej się nie podobało. Gdyby miała czyste włosy, potrząsnęłaby nimi w przód i w tył, ale teraz, spocone, kleiły się do głowy.
– Będę tuż za drzwiami. Zostawię je otwarte, żebyś mnie widziała przez cały czas. Zawołaj, gdyby coś się działo.
Krzycz. Wrzeszcz.
– Ale ja nie chcę zostać sama – szepnęła Alva. – Tu jest tak nieprzyjemnie. Wiem. Też tak uważam.
– Ale policjanci tu nie trafią, jeśli nie wskażę im drogi.
Alva nie odpowiedziała. Całkiem jakby zakończyła dyskusję. Spuściła wzrok i zaczęła nerwowo skubać poranione wargi.
– Wrócę za chwilę. Za króciutką chwilę. Obiecuję. A drzwi zostaną otwarte.
Bodil znalazła w korytarzu wolną toaletę i wysiusiała się najszybciej, jak potrafiła. Myjąc ręce, spojrzała na siebie w lustrze. Miała worki pod czerwonymi od płaczu oczami i naelektryzowane włosy. Przeczesała je parę razy mokrymi palcami, żeby się ułożyły, ale teraz wyglądały jeszcze gorzej.
W drodze do windy przystanęła w otwartych drzwiach i pomachała Alvie.
– Wrócę za chwilę. Za króciutką chwilę.
Petra przemknęła się przez korytarz do swojego pokoju. A przynajmniej takie miała wrażenie. Jakby nie mogła widzieć ani słyszeć nic z tego, co się dzieje wokół niej. Jakby już tu nie należała.
Czy dlatego przekazała informacje Magdalenie? W podświadomym proteście? Na myśl o tym trochę się zawstydziła.
Patrzyła na stare zdjęcia wilka rozłożone na stole, zastanawiając się, czy po prostu nie powinna wziąć urlopu do czasu rozwiązania sprawy morderstwa. Nie miała ochoty tu przychodzić i przeszkadzać swoją obecnością.
Zanim jednak podejmie taką decyzję, potrzebuje porządnego kubka kawy.
Przecież tu pracuję, próbowała przekonać samą siebie, kiedy weszła do sali konferencyjnej i skierowała się w stronę ekspresu z kawą, starając się być niewidzialna.
– Petra – powiedział do niej Geir. – Zostań, proszę, na naszym spotkaniu. Na miejscu byli tylko Geir, Urban i Folke.
– Naprawdę mogę? – zapytała, a jej wzrok powędrował do zabazgranej białej tablicy.
– Zgadzam się z komendantem okręgowym, że nie powinnaś kierować śledztwem ani przesłuchiwać swoich kolegów, lecz nie sądziłem ani przez chwilę, że zabiłaś Pära Sannera. I chyba wiesz, że nikt inny też tak nie myśli.
– Ale mimo wszystko… – Petra nie była przekonana. – Czy to naprawdę dobry pomysł?
– Znasz rejon i masz doświadczenie – odparł Geir. – A do tego jesteś niezwykle mądra.
Niezwykle mądra? Petra uniosła brwi, krzywiąc się w duchu. Powinien sobie darować ten ton, jeśli coś ma z tego wyjść. Pozorne pochlebstwo, a zarazem coś protekcjonalnego pod powierzchnią. Oczywiście, że była mądra, inaczej nie zostałaby szefem.
Stała dalej, trzymając kubek w dłoniach. Znów przebiegła wzrokiem notatki Geira na tablicy. Nazwiska i kreski. Janet Antonsson, Ulf Seth, Klas Sanner i Henrik Åhman. Bertil Öy i Ernst Losjö. A na samej górze ona, Jan-Åke Qvist i Oliver Långström.
– Siadaj – powiedział Folke, wyciągając krzesło obok siebie.
Klepnął w jego siedzenie, jakby była psem, którego próbował do siebie przywabić. Usiadła posłusznie, pociągając kilka łyków gorącej kawy. Kątem oka rejestrowała spojrzenie Geira.
– W czym wam przerwałam? – zapytała, zwracając się do niego.
– Folke właśnie mówił o połączeniach przychodzących i wychodzących w telefonie Pära.
– Okej.
Wypiła jeszcze parę łyków, nie uciekając spojrzeniem usłyszała, jak Folke obok niej chrząka
i kartkuje swoje papierowe wydruki.
– Jeśli się skoncentrujemy na głównych podejrzanych – zaczął – to znaczy nazwiskach na tablicy, Pär w ostatnich tygodniach kontaktował się telefonicznie z trzema osobami. To Klas Sanner, Ulf Seth i Ernst Losjö.
Ernst Losjö? Klas to oczywiste, przecież byli braćmi mimo sporu. A Ulf pracował dla Pära.
Ale Ernst?
– Kiedy i jak często Ernst rozmawiał z Pärem? – zapytała. – Nie wiedziałam, że się znali, choć widzę, że mieli jakieś wspólne sprawy.
Wskazała ruchem głowy na tablicę.
Folke przeczytał coś w notatkach i odpowiedział:
– Ernst dzwonił do Pära dwa razy w zeszłym tygodniu, w czwartek wieczorem i w niedzielę po południu.
Kiedy Folke mówił, Geir wstał i narysował trzy długie spiralne linie od imienia Pära do Klasa, Ulfa i Ernsta. Petra domyśliła się, że mają przedstawiać kable telefoniczne.
– Poza tym większość rozmów prowadził z domem i żoną – ciągnął Folke. – Kilka telefonów do rewidenta i jeden do firmy samochodowej. Niewiele. Ale jeśli chodzi o myśliwych, to tylko te trzy osoby.
Geir usiadł na swoim miejscu i zwrócił się do Urbana, który miał przed sobą trzy grube teczki.
– Teraz – zaczął Urban – spróbuję przedstawić interesy Pära. Jak widzicie, jest to sporo pracy, ale oczywiście tak jak Folke skupię się na wyszukaniu powiązań z nazwiskami na tablicy. Do tej pory nie znalazłem wielu ciekawych rzeczy, ale nie tracę nadziei.
Uniósł palec wskazujący, jakby na coś wpadł.
– Może to nie ma znaczenia dla sprawy, ale dotarłem do faktury, która potwierdza, że Ulf spotkał Pära w dniu, w którym, jak twierdzi, znaleźli wilka.
Z teczki na górze wystawała połówka samoprzylepnej kartki. Urban znalazł stronę i rzekł:
– Za tę małą konsultację miał dostać ponad cztery tysiące koron. Nic, tylko się przerzucić na własną działalność.
– Nie jest tak łatwo prowadzić firmę – wtrąciła Petra. – Lasse czasem dałby wszystko, by się pozbyć całej tej papierkowej roboty i dostawać co miesiąc pensję na konto. Mój mąż – zwróciła się z wyjaśnieniem do Geira.
Wiedziała, że mówi o tym tylko z jednego powodu – by móc wypowiedzieć słowa „mój mąż”.
– Jaką działalność prowadzi? – zapytał uprzejmie Geir.
– Sklep z artykułami myśliwskimi i wędkarskimi.
Urban wodził zdziwionym wzrokiem od Geira do Petry. Mówienie o prywatnych sprawach na porannej odprawie normalnie jej się nie zdarzało, zwłaszcza odkąd została szefem. Sven Munther wplatał czasem drobne anegdoty, szczególnie wtedy, gdy nie mieli pilnych spraw, ale ona nie robiła tego prawie nigdy.
Może kobiety szefowe tak mają, pomyślała Petra. Zmuszają się do jeszcze większej rzeczowości, by nie zyskać opinii gadatliwej mamuśki.
– Jak idzie z obdukcją? – zapytał Urban.
– Zajmie jeszcze ponad tydzień, ale mam nadzieję, że już dziś po południu dostanę wstępny raport przez telefon – odrzekł Geir.
Spojrzał na zegarek, nim zapytał, czy ktoś jeszcze ma jakąś ważną sprawę. Jeśli nie, mogą na tym zakończyć spotkanie.
– Myślałem sporo o Alvie – odezwał się Folke. – I o jej relacji z ojcem. Coś w tym nie daje mi spokoju.
– Co masz na myśli? – zapytał Geir.
– Nie wiem. Ale ona ukryła się w lesie, tak jakby nie chciała być znaleziona ani przez psy, ani przez helikopter. Po prostu trochę się zastanawiam nad jej zdrowiem psychicznym.
Petra pokiwała głową. Pomyślała o Hannesie i jego makabrycznej teorii, że Alva zastrzeliła Pära. Udało jej się jakoś odsunąć od siebie tę myśl.
– Może powinniście sprawdzić u pielęgniarki szkolnej? I w opiece społecznej – podsunęła.
– Zobaczyć, czy jest tam coś o Alvie albo o rodzinie.
Geir sprawiał wrażenie wprost nienaturalnie ożywionego, ale na szczęście nie powtórzył, jaka jest niezwykle mądra.
Żeby tylko szybko to rozwiązali. Wtedy on stąd odjedzie.
Przywiędłe jesienne róże zwisały na okrągłych klombach pośrodku placu przed szpitalem w Torsby. Kiedy Christer był tu poprzednio, białe zawilce leżały jak warstwa śniegu w zagajniku koło parkingu. Po tamtym dniu wszystko się zmieniło.
Zapach środka dezynfekującego uderzył ich od samych drzwi wejściowych.
– Wiesz, jak tam trafić? – zapytała Betty, rozglądając się po wielkim foyer.
– Nie bardzo – przyznał Christer. – Tata leżał tu po udarze, na oddziale trzecim, więc tam bym trafił. I do bufetu, ale to wszystko.
Podeszli do dużej tablicy informacyjnej i znaleźli na niej oddział siódmy, na którym według słów Bodil leżała Alva.
– Poprawia mu się? – zapytała Betty.
– Trudno powiedzieć. Wciąż ma problemy z poruszaniem jedną stroną, ale przynajmniej może trochę chodzić. To więcej, niż się spodziewaliśmy. Lekarze mówią, że nadal będzie powoli się poprawiać, ale teraz jakby się zatrzymało.
– Trzeba mieć nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys.
– Tak – zgodził się Christer. – Klatka C. To tam.
Lekarz na hulajnodze przemknął koło nich, kiedy szli obok siebie w milczeniu.
Winda czekała na nich z otwartymi drzwiami. Christer przepuścił Betty przodem, po czym wszedł za nią i nacisnął guzik, starając się nie patrzeć w lustro.
Żadne z nich się nie odezwało.
Parę sekund później winda zatrzymała się i mechaniczny kobiecy głos oznajmił:
– Piąte piętro.
Na klatce schodowej przed automatem ze słodyczami stała Bodil Sanner. Miała na sobie czarne drelichowe spodnie i szare wdzianko ze ściegiem warkoczowym i kieszeniami, które wyglądało na zrobione ręcznie na drutach.
Słysząc ich, odwróciła się – szybko, jakby się czegoś wystraszyła.
– Nareszcie jesteście – przywitała ich. – Chodźcie.
Poszli za nią przez wielkie podwójne drzwi ze szklanymi szybami i dalej przez długi korytarz.
– To tam. Leży w sali numer dziewięć.
Kiedy mijali salę numer pięć, pojawiła się pielęgniarka, tocząc przed sobą wózek.
– Masz odwiedziny? – zapytała, przenosząc spojrzenie z Bodil na Christera i Betty.
– Christer Berglund, policja w Hagfors.
Christer wyciągnął rękę, by się przywitać. Betty zrobiła to samo.
– Czy rozmawiałaś o tym z lekarzem? – zapytała siostra, patrząc na Bodil.
– Tak, oczywiście. Wszystko w porządku.
Christer poznał, że kłamie, lecz nie zareagował. Między brwiami pielęgniarki pojawiła się na moment zmarszczka, która równie szybko znikła.
– To dobrze – powiedziała.
Poszła dalej ze swoim wózkiem, a Bodil pospieszyła w drugą stronę. Christer i Betty musieli niemal podbiec, by za nią nadążyć. Nie oglądając się za siebie, wpadła do pokoju, którego drzwi były otwarte. W środku na łóżku leżała Alva pogrążona w głębokim śnie.
Bodil przypadła do łóżka, pochyliła się nad nią i zaczęła potrząsać za ramię.
– Alva, przyszła policja.
Potrząsnęła mocniej, lecz dziewczynka spała głęboko i nie dało się jej obudzić.
Salę wypełniało posępne światło poranka, a z oddali dochodził zapach smażonej cebuli.
– Przecież nie spała, kiedy wyszłam – zapewniła ich Bodil. Jej głos przeszedł niemal w falset.
– Powiedziałam, że jedziecie, a ona chętnie się zgodziła z wami porozmawiać. Alva!
Dziewczynka otworzyła wreszcie oczy. Przewracała nimi przez dłuższą chwilę, nim zdołała skupić wzrok w jednym punkcie.
– Policja przyszła – powtórzyła Bodil. – Możesz usiąść, kochanie?
Bodil próbowała podnieść Alvę, która leżała ciężko i bezwładnie na poduszce.
– Jeszcze przed chwilą była rozbudzona i zupełnie przytomna. Nie rozumiem, co się stało. Christer spojrzał na Betty i uniósł brwi.
– Chyba mi wierzycie? – zaniepokoiła się Bodil. – Nigdy bym was nie ściągała tu na darmo.
– Oczywiście, że wierzymy – uspokoił ją Christer.
Przyglądał się dziewczynce na wielkim szpitalnym łóżku. Splątane jasne włosy opadały jej
na czoło i policzki. Do jednej dłoni miała przyklejony plastrem opatrunek, pod którym prawdopodobnie tkwił wenflon. Usta, posmarowane czymś błyszczącym, były popękane.
Tylko na filmach ludzie leżący w szpitalu wyglądają ładnie. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Szpitalna bielizna, plastikowe kubki z rurką do picia i woreczki na wymioty.
Christer pamiętał okropny przewód z tlenem w nosie Bengta, kiedy go odwiedził po raz pierwszy, barierki po obu stronach łóżka i ciało ojca, które wydało mu się obce. Takie małe i bezradne.
Betty wzięła spod ściany metalowy stołek i usiadła przy łóżku Alvy. Christer trzymał się trochę z tyłu, tak jak ustalili w samochodzie.
Widział, jak się pochyla i kuli. Tak jakby chciała sprawiać wrażenie małej i niegroźnej.
– Mam na imię Betty i pracuję w policji w Hagfors. Tam dalej siedzi mój kolega Christer.
Alva przez moment spotkała się wzrokiem z Christerem, zanim jej niespokojne niebieskie oczy znów zwróciły się do Betty.
– Przeżyłaś coś bardzo trudnego – ciągnęła Betty. – Chyba najgorszego, co może się przytrafić.
Betty czekała na reakcję Alvy, lecz dziewczynka tylko się jej przyglądała.
– Rozumiem, że może ci być trudno mówić o tym, co zdarzyło się w lesie, ale byłoby dla nas lepiej, gdybyś spróbowała. Myślisz, że dasz radę?
Alva skinęła głową.
– To dobrze. Zrobisz to w swoim tempie i opowiesz tyle, ile będziesz mogła.
Palce Alvy zaczęły się poruszać na kocu. Skubnęła lekko plaster i przycisnęła opatrunek, jakby chciała sprawdzić, czy to boli.
– Spróbuj opowiedzieć, co się wydarzyło tamtego ranka po tym, jak zaparkowaliście w lesie samochód.
Alva oblizała wargi i skrzywiła się, gdy natrafiła językiem na krwawiącą rankę.
– Poszliśmy w górę przez las.
Miała wyschnięte usta i głos tak schrypnięty, że z trudem można było usłyszeć, co mówi.
– Tylko ty i tata?
– Nie… było nas więcej. Janet i Ulf, i jeszcze jeden, którego nie znam.
– Czy był z wami wujek Klas? Alva pokręciła głową.
– On i tata się kłócą.
Alva mówiła cicho i z wysiłkiem, lecz brzmiało to zaskakująco składnie. I jak dotąd zgadzało się z tym, co już wiedzieli.
– Czy rozmawialiście po drodze o czymś szczególnym? – zapytała Betty.
– Nie rozmawia się przed polowaniem.
– Ależ jestem głupia, nie pomyślałam o tym. A czy zdarzyło się coś, o czym byś chciała opowiedzieć? Co może być dla nas ważne?
Alva pokręciła głową.
– A kiedy przyszliście na stanowisko? Co się tam stało?
– Usiedliśmy na plecakach i…
W oczach Alvy stanęły łzy, ich białka poczerwieniały. Znów przycisnęła plaster; udało jej się opanować i odzyskać kontrolę nad głosem.
– Usiedliśmy na plecakach i czekaliśmy. Szybko zmarzłam. Tata pił kawę, a ja gorącą czekoladę.
Otarła policzek dłonią.
Betty przeczuwała, że zbliżają się do sedna. Zmieniła pozycję na krześle, przesunęła się lekko w bok. Czekała w milczeniu.
Alva przełknęła z trudem ślinę. Zmarszczyła czoło, potem znów przełknęła. Palce błądziły wokół plastra.
Bodil wstała, przeszła na drugą stronę łóżka i przykucnęła. Jedną dłoń położyła na ręce Alvy, a drugą zaczęła głaskać ją po włosach.
– Spróbuj opowiedzieć, co widziałaś – szepnęła. – Nawet jeśli to trudne. Alva przez cały czas przełykała. Potem wzięła głęboki wdech.
– Coś trzasnęło. Z początku pomyślałam…
Alva mocno zacisnęła powieki i i zaczęła machać rękami przed sobą, jakby chciała się pozbyć przyklejonego brudu, po czym wyciągnęła się na poduszce, unikając dotyku matki.
– Może to nie był dobry pomysł – rzekła Bodil.
Christer nie wiedział, czy powiedziała to do nich, czy do Alvy, czy po prostu do samej siebie. Stwierdzenie.
Alva głośno płakała, jęczała i kwiliła.
Wszyscy się odwrócili na głośne pukanie do drzwi. W sekundę później Ernst Losjö wszedł do pokoju.
– Jesteście tu? – zapytał, patrząc ze zdziwieniem na Christera i Betty.
– Tak – odrzekł Christer. – A nie powinniśmy?
Ernst podszedł do łóżka Alvy i zaczął wertować dziennik choroby.
Alva patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Christer się zastanawiał, czy ze strachu, czy tylko ze zdziwienia.
– Rozumiem, że wam się spieszy – powiedział Ernst. – Ale widzicie, że dziewczynka nie jest jeszcze na to gotowa. Wolałbym, żebyście najpierw porozmawiali ze mną.
Posłał Bodil długie spojrzenie znad dziennika.
– Sądzę, że nie powinno cię tu być – rzekła Bodil.
– Ale ja tu pracuję.
Christer chrząknął. Czas się wtrącić.
– Przyjechaliśmy także po to, by przesłuchać ciebie, Ernst. Myślę, że zrobimy to od razu.
Magdalena założyła Liv śliniaczek i spróbowała świeżo ugotowanego purée. Było bez smaku.
Letnie i bez smaku.
Przez okno zobaczyła czubek czapki Peo i po paru sekundach usłyszała jego człapanie na schodach.
– Łyżka za dziadka – powiedziała.
Liv radośnie otworzyła buzię, ale skrzywiła się, czując nowy smak. Wysunęła język i jedzenie wylądowało na śliniaku. Pogrzebała trochę rączką w papce, a potem długo oglądała lepkie paluszki, jakby badając, co takiego u licha każą jej jeść.
– Niedobre? – zapytała Magdalena i parsknęła śmiechem.
Liv, nadal z bardzo sceptyczną miną, wtarła w odpowiedzi trochę papki we włosy.
– Co dzisiaj masz? – zainteresował się Peo. Odsunął kosz na śmieci i usiadł na sofie, nie zdejmując ubrania.
Liv rozciągnęła usta w uśmiechu, nie przerywając paćkania włosów jedzeniem.
– Pasternak – odparła Magdalena. – Nic nadzwyczajnego.
– Może ja bym spróbował trochę ją pokarmić – zaproponował, rozpinając zamek błyskawiczny kurtki.
Magdalena z wdzięcznością podała mu talerz i wstała, by napełnić dwa kubki świeżo zaparzoną kawą. Cały czas zerkała ukradkiem na dziadka i wnuczkę. Liv śledziła każdy ruch, jaki Peo robił łyżką.
Może to będzie przełom w ich relacji.
Trzeba było aż pakietu oszczędnościowego, by znów odnaleźli drogę do siebie. I morderstwa. I grupy myśliwskiej Peo.
– Jak myślisz, kto zabił Pära? – zapytała, kładąc na talerzyku parę kupnych rogalików cynamonowych.
Peo szeroko otworzył usta, by skłonić Liv do zrobienia tego samego, i wsunął odrobinę papki do jej prawie zamkniętej buzi.
– Uwierz mi, że też o tym myślałem – odrzekł. – Ale nie wiem. Nikt naprawdę go nie lubił.
Tak jakoś wyszło.
– Kto siedział najbliżej?
Peo ostrożnie zgarnął trochę purée z podbródka Liv i podjął nową próbę włożenia odrobiny do jej buzi.
– Pracujesz teraz?
– Ja zawsze pracuję – odparła Magdalena. – Przecież wiesz. Ale teraz jestem po prostu ciekawa.
– Najbliżej siedzieli Klas, jego brat, od strony południowej i Ulf Seth od północnej. Na następnym stanowisku na południe Henrik Åhman, którego w ogóle nie znam, a na północ Janet Antonsson.
– A dalej?
– Nikt, tylko te stanowiska znajdują się w pobliżu.
– Więc to musi być ktoś z nich? Magdalena wzdrygnęła się na samą myśl.
– Są jeszcze dwa przy samej drodze, która tam prowadzi.
– A kto na nich siedział?
– Bertil Öy i Ernst Losjö. Jeśli dobrze pamiętam.
Magdalena zakładała, że w ostatnich dniach poczta pantoflowa krąży intensywnie wśród grupy, by każdy miał jasność, kto gdzie siedział.
– Czy to naprawdę nie mógł być ktoś inny, z zewnątrz?
– Nie. To wykluczone.
To na pewno też przeanalizowali na wszystkie strony. Warstwa po warstwie.
– Więc gdybyś miał wskazać na którąś z tych sześciu osób, to na kogo? Peo włożył rogalik do ust.
– Janet – odparł, kiedy już go przeżuł.
– Dlaczego Janet?
– Kazałaś mi kogoś wskazać, a ja nie mam bladego pojęcia. Uważam tylko, że ona jest okropnie męcząca.
Magdalena wypiła trochę kawy z kubka stojącego na blacie i spojrzała na zegar. Jeżeli Liv ma w ogóle zjeść jakiś lunch, muszą zmienić taktykę, pomyślała i wstawiła słoiczek z jedzeniem do mikrofalówki.
– Słyszałem zresztą wcześniej w radiu twoją wiadomość o wilku – dodał Peo.
– I co o tym sądzisz? Czy może istnieć jakiś związek? Peo wzruszył ramionami.
– Możliwe. Ale wydaje mi się trochę naciągany.
– No właśnie – zgodziła się z nim córka.
Wyjęła słoiczek z mikrofali, wzięła ze sobą do stołu i usiadła.
– Spróbuj tego – rzekła.
Liv się rozpromieniła, nie mogła wprost się doczekać, kiedy Peo skończy mieszać zawartość.
W kuchni zapadła cisza. Oboje patrzyli, jak mała otwiera buzię i przełyka. Magdalena zerknęła na ojca i zobaczyła, jak odrywa kawałek papierowego ręcznika i delikatnie wyciera buzię Liv.
Czas zatrzymał się na chwilę. Peo spojrzał na nią, jakby poczuł na sobie jej wzrok.
– Gdyby tak Elisabeth mogła być z nami – westchnął. – Na pewno bardzo by się cieszyła.
Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć. Nie rozmawiali prawie nigdy o jej mamie. W każdym razie od chwili, gdy Kerstin wtargnęła w życie Peo jak tornado i praktycznie wymazała wszystko, co w jakiś sposób mogło się wiązać z matką.
Jakby to mogło pomóc.
– Tak – powiedziała, znów na niego zerkając. – Też tak myślę.
Ręka Peo drżała, kiedy wycierał Liv czoło nowym kawałkiem ręcznika.
– Kiedy patrzę na Nilsa, myślę o tym, jaka byłaś mała, kiedy umarła. Nie było łatwo.
– Nie.
Potem uszło z niej powietrze.
Kiedy wyobrażała sobie tę rozmowę, której sama nigdy nie potrafiłaby zacząć, zawsze
żądała od niego wyjaśnień, pytała, jak mógł pozwolić Kerstin tak szybko się wprowadzić z chłopcami i jeszcze myśleć, że robi im przysługę.
Teraz zupełnie straciła wątek.
– Wciąż kładziesz kwiaty na jej grobie – rzekła. Peo skinął głową.
– Oczywiście.
– Czy Kerstin o tym wie?
– Nie. Tak jest lepiej.
Magdalena spróbowała powstrzymać płacz; zdjęła Liv śliniaczek, by mieć jakieś zajęcie.
Starała się ignorować szum w uszach.
– Powinnaś pójść i porządnie się zbadać – dodał Peo. – Znaczy… to może być dziedziczne.
– Niedługo dostanę pierwsze wezwanie.
– Obiecujesz, że wtedy pójdziesz? Za każdym razem? Magdalena spojrzała na Liv i skinęła głową.
– Obiecuję.
Peo poprawił czapkę i zaczął szukać kurtki.
– Wezmę ją na spacer, jak się umawialiśmy. Za parę godzin muszę jechać na przegląd samochodu. Najbliższy termin był w Sunne.
Oboje sprawiali wrażenie wyczerpanych niespodziewaną rozmową. Kiedy Magdalena była stanie znów spojrzeć ojcu w oczy, zobaczyła wokół nich czerwone obwódki.
– Już czas – powiedział i zakaszlał.
– Tak. Ale potem musimy jeszcze porozmawiać o mamie.
– Też tak uważam.
Pogłaskał ją niezdarnie po ręce.
Jego dłoń na jej dłoni. Po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią.
Potem na nią spojrzał, jakby jeszcze chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. Cofnął rękę i zaczął się zmagać z zamkiem błyskawicznym.
Petra wyjęła z mikrofalówki pojemnik z jedzeniem i właśnie miała siadać do stołu, kiedy wszedł Geir z torebką z kanapkami w ręce.
– Będę miał towarzystwo – powiedział. – To miło. Usiadł przy stole i zaczął otwierać torebkę.
Nie, tak się nie da. Stała z ręką na oparciu krzesła. Spojrzenie Geira i nieznaczny ruch głowy mówiły: „Nie usiądziesz?”
W tej samej chwili usłyszeli od drzwi głos Folkego:
– Petra, możesz przyjść i popatrzeć na coś ciekawego? Znalazłem zdjęcia.
Petra wsunęła krzesło, spojrzała przepraszającym wzrokiem na Geira i wzięła jedzenie do pokoju Folkego.
– Zdjęcia? – powtórzyła. – Wilka?
– Właśnie.
Folke usiadł ciężko przy biurku, aż skrzypnęło pod nim krzesło, i obrócił się jednym ruchem do monitora. Komputer Pära stał obok biurka jak wielki kloc. Petra ledwo się zmieściła, gdy próbowała się wcisnąć, by coś zobaczyć.
– Spójrz tutaj. Znalazłem je w folderze ze zdjęciami, który Pär nazwał krótko „W” i utworzył w piątek piątego października.
Następnego dnia po znalezieniu wilka, pomyślała Petra, i na dzień przed anonimowym mailem, który dostała policja.
Folke wypakował wszystkie zdjęcia na pulpit i kolejno na nie klikał. Wilczyca leżała na boku, z otwartymi oczami i zębami wyszczerzonymi w zastygłym grymasie.
– Widzisz, że brakuje jej dwóch zębów i krwawi z dziąsła? – Folke zrobił na powiększeniu parę kolistych ruchów kursorem myszy.
Petra pochyliła się, by lepiej widzieć.
– Myślisz, że wzięli trofea? – zapytała.
– Na to wygląda.
Petra wyprostowała się.
– W takim razie Ulf Seth tego nie zmyślił.
Folke odwrócił wzrok od monitora i popatrzył na nią.
– A tak podejrzewałaś?
– Nie, właściwie nie. Ale i Öy, i Långström mieli alibi, więc kiedy nie znalazłeś zdjęć w telefonie, zaczęłam się zastanawiać.
– Na świecie jest przecież więcej srebrnych toyot – zauważył Folke.
– Tak, właściwie masz rację – odrzekła.
Co ma robić dalej? Poszukać srebrnych toyot i sprawdzić ich właścicieli w rejestrze broni, by znaleźć licencję na sztucer kalibru 30-06? Tak, to była jakaś opcja.
– Chcesz, żebym wydrukował zdjęcia? – zapytał Folke. – Czy już je wszystkie masz?
– Wydrukuj to z zębami. Może się przydać.
Christer i Betty poszli za Ernstem Losjö długim korytarzem, mając przed sobą jego czerwone spodnie.
Na końcu korytarza Ernst otworzył mały pokoik, przeciągnął dłonią po zaczesanych do tyłu włosach i wpuścił ich przodem.
– Usiądźcie – powiedział.
Na środku stołu stała taca ze stosem kubków, plastikowych łyżeczek i kartonów mleka.
W milczeniu zajęli miejsca. Ernst usiadł wygodnie, założył nogę na nogę i oparł łokcie na poręczach fotela, bawiąc się obrączką.
– A więc… – przerwał ciszę Christer, nie wiedząc właściwie, od czego ma zacząć. – Po
pierwsze, uważamy, że nie powinieneś pracować na oddziale, na którym leży Alva Sanner.
Ernst przechylił głowę ruchem wyrażającym zdziwienie. Widząc to, Christer pomyślal o królu. Dokładnie tak się zachowywał podczas wywiadów.
– Nie możecie mi w tym przeszkodzić.
– Nie – zgodził się z nim Christer. – Masz całkowitą rację. Jednak ze względu na Bodil i Alvę byłoby dobrze, gdybyś przynajmniej się przeniósł na inny oddział. Ten ciągły niepokój nie jest chyba dobry dla zdrowia psychicznego Alvy.
– Obawiam się, że to będzie trudne.
– Teraz damy sobie z tym spokój – stwierdził Christer. – Omówię to później z kierownictwem szpitala.
Ernst zostawił obrączkę w spokoju i opuścił ręce. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
– Wróćmy do tego, co zdarzyło się w środę – podjął Christer, przewracając kartkę w notatniku.
Pozwolił Ernstowi jeszcze raz zreferować wszystko, co widział i słyszał na swoim stanowisku – głównie po to, by porównać z tym, co powiedział w dniu morderstwa. Ernst mówił równie składnie jak wtedy i szczegóły się zgadzały – że słyszał strzał, lecz nie widział nikogo z kolegów.
– Więc ciebie też nikt nie widział? – wywnioskowała Betty.
– Na to nie potrafię odpowiedzieć. To wasze zadanie dowiedzieć się, kto co widział.
– Jak dobrze znałeś Pära Sannera?
– Właściwie niespecjalnie.
– Ale mieliście wspólne interesy?
Ernst, który znów zaczął kręcić obrączką, zrobił jeszcze bardziej zdziwioną minę.
– To prawda. Jakiś rok temu chciał kupić ode mnie las, ładny kawałek na wschód od Knon, więc mu sprzedałem. Ale nigdy nie spotykaliśmy się prywatnie.
Christer notował.
– Jak to możliwe? – zapytała Betty. – Łączyły was przecież wspólne interesy.
– Jak wiecie, ja i moja żona przeżywamy trudny okres i nie prowadzimy ostatnio bujnego życia towarzyskiego. Wiecie też zapewne, że Gabriella leczy się okresowo w klinice psychiatrycznej.
Plotki były zatem prawdziwe. Christer zastanawiał się, jak rozegrać to dalej. Ernst w jednej chwili zmienił się z wyniosłego lekarza w ojca Heddy.
– Rozumiem – rzekł Christer. – Jak to się stało, że zacząłeś polować?
– Trzeba przecież coś robić. Gabriella nadal bardzo źle się czuje i nie wiem, czy jeszcze kiedyś będzie znowu sobą. Ale ja nie potrafię przestać żyć. Wstąpiłem do grupy, by wypełnić czymś czas i może poznać nowych znajomych.
– Myślałem, że chcecie wyjechać z Gustavsfors – zauważył Christer. – Wystawiliście dom na sprzedaż.
– To prawda. Ale nie dostaliśmy tyle, ile chcieliśmy, i zrozumieliśmy, że nie uciekniemy od naszego przeznaczenia. Nikt nie może uciec.
W chwili, gdy Petra nacisnęła dzwonek do drzwi Sethów, w środku zaczęło płakać dziecko.
O, nie.
– Obudziłam go? – zapytała, kiedy kobieta koło czterdziestki otworzyła jej z małym chłopczykiem na ręku.
– Nie szkodzi – odparła kobieta i podniosła rękę do ust, by ukryć szerokie ziewnięcie. – Niewiele trzeba, by go obudzić.
Miała na sobie spodnie od dresu i luźną tunikę. Prawdopodobnie też próbowała trochę się zdrzemnąć.
– Domyślam się, że ty jesteś Lovisa – Petra wyciągnęła rękę i przedstawiła się. – Nigdy się nie spotkałyśmy.
Chłopczyk umilkł i spoglądał teraz na nią wielkimi niebieskimi oczami.
– Czy Ulf jest w domu?
– Tak, naprawia coś w garażu, skoro w tym tygodniu nie będzie już polowania. Lovisa poprawiła chwyt pod pupą chłopca.
– Muszę z nim jeszcze porozmawiać o samochodzie, który on i Pär widzieli w lesie.
– Dobrze – zgodziła się Lovisa. – Trafisz tam sama, prawda? Ja spróbuję znów położyć Svantego.
Petra wyszła na schody i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Jakby poruszając się teraz cicho, mogła wynagrodzić tamto niepotrzebne obudzenie.
Brama garażu była zamknięta, lecz gdy zapukała po raz trzeci, uniosła się w górę jak roleta i wyjrzał Ulf, mrugając w silnym słońcu. Wyglądał na przerażonego.
– Mogę wejść na chwilę? – zapytała Petra, choć nie była pewna, czy ją poznał. – Chciałam spytać, czy możesz mi podać więcej szczegółów o tej toyocie, którą widzieliście w lesie.
Ulf wyjrzał na ulicę, zamykając za nią bramę.
– Właściwie nie chcę o tym mówić – rzekł. – Bardzo się boję.
Petra nigdy nie widziała go w takim stanie. Jakby drżał wewnętrznie. Czy to był ten sam człowiek, z którym żartowała, kiedy Bertil uczył ich technik rozbioru mięsa?
Ulf podszedł w półmroku do półki, na której stał rząd puszek i butelek. Na podłodze leżał czarny worek wypełniony do połowy śmieciami.
– Właściwie nie chciałem o tym mówić, Lovisa mnie przekonała. Cóż, nie mogliśmy przypuszczać, że to się ukaże w gazecie. Mam uczucie, że jestem następny w kolejce.
Petra spojrzała w bok. Wolała nie napotkać jego niespokojnego spojrzenia, nie chciała, by się domyślił, jaką odegrała w tym rolę.
– Myślisz, że ta historia z wilkiem ma jakiś związek z morderstwem? Ulf potrząsnął lekko puszką farby, nim wrzucił ją do worka na śmieci.
– Nie wiem, ale jeśli tak, to mam marne szanse. Nie rozumiem, jak w policji mogą być takie przecieki. Myślałem, że można coś zgłosić bez obaw.
Ulf brał kolejno puszki z półki i puste wyrzucał do śmieci. Pełne stawiał na ławie obok.
– Tym większy powód, by znaleźć ten samochód – odparła Petra. – Szukam go intensywnie, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Bardzo by mi pomogło, gdybyś przypomniał sobie jakieś szczegóły. Literę w numerze rejestracyjnym, nalepkę. Cokolwiek.
Usiadła na poplamionym farbą starym krześle i patrzyła, jak Ulf wrzuca do worka jeszcze
jedną puszkę, nim się do niej odwrócił.
– Tak, masz rację. Ale człowiek głupieje ze strachu.
– Spróbuj cofnąć się pamięcią, zobaczyć wszystko przed sobą jeszcze raz. Ulf przyciągnął sobie stojące w kącie krzesło i usiadł. Zamknął oczy.
Siedział tak ponad minutę, zupełnie nieruchomo. Drgały mu powieki, jakby śnił.
– Było słońce – powiedział. – Świeciło w szyby.
– Widziałeś numer rejestracyjny? – spróbowała Petra.
Ulf nie odpowiedział, jakby całkowicie pogrążony w swojej wizji.
– Widzę coś, co zwisa z wstecznego lusterka – dodał po chwili. – Nie wiem, co to jest.
Może choinka.
– Widzisz kolor? Ulf pokręcił głową.
– Jest czarne. Tak odbija się w szybie. Na pewno jakiś ciemny kolor. Może zielony albo fioletowy. Albo tylko wygląda na ciemny.
– Nie widzisz nic z tablicy rejestracyjnej?
– Nie – odparł Ulf i otworzył oczy. Petra wstała z krzesła.
– Przykro mi, że to wyciekło do mediów – powiedziała. – To niestety czasem się zdarza, ale spróbuj się nie denerwować. I daj znać, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz.
Choinka, pomyślała. Kto jej nie ma? Ale to zawsze lepsze niż nic.
Kiedy Christer i Betty wrócili z Torsby, spotkali Geira przy drukarce w korytarzu.
– Czy dziewczynka coś powiedziała?
– Niewiele – odparła Betty. – Nie jest w najlepszej formie psychicznej. Musieliśmy przerwać, kiedy wpadła w histerię.
– Rozumiem – odrzekł Geir. Drukarka zaszumiała i wypluła dwie kartki. – Więc niczego się nie dowiedzieliście?
– Bodil mówiła nam, że Alva majaczyła w nocy o czymś, co brzmiało jak nasu – powiedział Christer. – Ale nikt z nas nie ma pojęcia, co to może znaczyć. Ty wiesz?
– Nasu? Nie nazi?
– Nie, nasu.
Geir wziął wydruki i przez chwilę się zastanawiał, lecz wyglądało na to, że też niczego nie wymyślił.
– Tak, to nie jest łatwe. Jak wam poszło z lekarzem? Tym Ernstem?
Christer wzruszył ramionami.
– Przesłuchaliśmy go, ale nie mamy podstaw, by go zabrać ze szpitala. Alva jednak zostanie przeniesiona na inny oddział.
– Zrobimy zebranie – zdecydował Geir. – Tak będzie lepiej.
Ruszył w stronę sali konferencyjnej, a Christer i Betty poszli za nim. Zatrzymał się koło pokoju Folkego i wsunął głowę w drzwi.
– Mamy zebranie. Przyjdziesz?
Folke, który wyjątkowo nie siedział przy komputerze, lecz pochylał się nad jakimś papierem na biurku, podniósł wzrok.
– Zdążycie na to spojrzeć przed zebraniem?
Podsunął im papier, by mogli go zobaczyć. Wokół arkusza było wpisanych około trzydziestu nazwisk, połączonych we wszystkich kierunkach kreskami.
Christer pomyślał w pierwszej chwili, że przypomina mu to schematy relacji, które rysowali czasem w szkole policyjnej. Wszyscy w grupie, których łączyła jakaś zażyłość, byli połączeni podobnymi kreskami. Sieć pajęcza, jaka powstawała po jednym wspólnym semestrze, była często zaskakująco gęsta. On sam znalazł się tam tylko dwa razy, za każdym razem z jedną kreską.
– Co to jest? – zapytał, odsuwając wspomnienia.
– Analogowy wariant Facebooka. Najbardziej zwraca uwagę to. – Folke wskazał nazwisko Henrika Åhmana po prawej stronie arkusza.
– Co jest z nim? – zapytała Betty.
– Jest wprawdzie w grupie myśliwskiej na Facebooku, ale poza tym nie ma tam wielu przyjaciół.
Christer patrzył na palec Folkego, wskazujący cztery kreski odchodzące od nazwiska.
– Nie przyjaźnił się, jak widać, z Pärem – ciągnął Folke. – Jest natomiast znajomym jego żony Bodil.
– Rzeczywiście! – zawołał Geir.
– A to jeszcze nie wszystko. Na profilu Bodil prawie wszyscy złożyli jej w jakiś sposób kondolencje, tylko Henrik nie. Aż się prosi, żeby zapytać, dlaczego.
– To bardzo dobre pytanie – zgodziła się Betty. – Od jak dawna są znajomymi?
– Od marca tego roku – odparł Folke. – Ale nie piszą do siebie nic, co mogliby przeczytać inni. Nie dają też sobie żadnych polubień.
– Koniecznie musimy się dowiedzieć czegoś więcej o ich relacji.
– Zacznę od przejrzenia prywatnych wiadomości. Czuję, że znajdziemy tam dość delikatny materiał.
– Czy Janet ma wśród znajomych Pära? – zainteresował się Christer, starając się jednocześnie znaleźć odpowiedź wśród plątaniny kresek na arkuszu.
– Tak – potwierdził Folke. – Bodil też.
Folke podjechał krzesłem do komputera i wyświetlił stronę Pära na Facebooku. Przesunął kursorem w dół przez nieliczne stare posty. Pär nie był aktywnym użytkownikiem, lecz przy prawie każdym wpisie znajdowało się polubienie lub komentarz Janet.
– Tak, to nie wskazuje na specjalnie negatywne uczucia – powiedział Christer.
– Choć może też być i tak – wtrąciła Betty – że ona okazuje przesadny entuzjazm, by pokazać, że zapomniała o przeszłości, chociaż to nieprawda.
Folke wszedł na stronę Bodil, na której było znacznie więcej wpisów. Tu także Janet komentowała prawie wszystko, żywo i pogodnie.
– Ale Bodil powiedziała, że nie utrzymują prywatnych kontaktów.
– Tak bywa – odrzekła Betty. – Są ludzie, którzy komentują wszystko jak leci na profilach innych, a kiedy spotykają te same osoby w sklepie, są onieśmieleni i ledwo potrafią się przywitać. Janet nie wygląda na taką nieśmiałą, chciałam tylko powiedzieć, że aktywność użytkowników na Facebooku mówi raczej mało o ich zachowaniach w rzeczywistości.
– Coś w tym jest – zgodził się Christer.
Jedna z jego pierwszych kłótni z Torun dotyczyła właśnie Facebooka. Byli w kinie w Karlstad, potem w restauracji i ledwo stamtąd wyszli, Torun napisała, jak miło spędzili wieczór. Następnego dnia robiła mu wymówki, że nie polubił jej wpisu. Christer nic z tego nie rozumiał. Starał się jej wytłumaczyć, że dla niego to też był miły wieczór, chyba to zauważyła, poza tym powtórzył to parę razy w samochodzie w drodze do domu. Ale to nie wystarczyło. Nie polubił go tak, żeby inni widzieli.
Od tamtego czasu naciskał nerwowo na „Lubię to”, cokolwiek napisała.
– Najpierw musimy zbadać związek Henrika z Bodil – zdecydował Geir.
Bodil stała przy oknie, wyglądając na parking, ale samochodu Åse nie było jeszcze widać.
Powinna przyjechać lada moment, przynajmniej jeśli ruszy prosto ze szkoły, jak obiecała.
Wyjęła z szafy ubrania Alvy i położyła na stołku koło łóżka. Ktoś je wyprał, ale dżinsy nadal miały ciemne plamy na kolanach. Pewnie już nigdy nie zejdą.
Åse była zdziwiona i trochę niepewna, kiedy Bodil zadzwoniła z prośbą, by zawiozła je do domu.
A Bodil skłamała, mówiąc, że zostały wypisane, bo Alva dochodzi do siebie szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Teraz muszą tylko wrócić do domu.
Bodil pomogła córce się ubrać i znów podeszła do okna. Nareszcie. Samochód Åse wjechał na parking i atrzymał się przed wejściem. Bodil wysłała jej szybkiego esemesa: „Widzę cię. Schodzimy” – i zapięła kurtkę, którą miała na sobie już od pół godziny.
– Jedziemy do domu – powiedziała do Alvy.
Alva wstała z łóżka, lecz zachwiała się i musiała oprzeć ręką o materac.
– Kręci ci się w głowie? – zapytała Bodil i wzięła ją pod ramię jak staruszkę. Alva skinęła głową.
– Trochę.
Bodil rozejrzała się na wszystkie strony, zanim wyszły na korytarz, ale nie było widać nikogo z personelu, tylko kilku pacjentów schodziło na popołudniową kawę. Próbowała ponaglić Alvę, lecz ta najwyraźniej nie mogła iść szybciej. Ostrożnie stawiała kroki, stąpała jak po kruchym lodzie, niepewna, czy ją utrzyma.
Parę metrów przed dużymi drzwiami na oddział usłyszała głos Elli:
– Dokąd idziecie?
Bodil obejrzała się, lecz nie zatrzymała.
– Jedziemy do domu.
– To nie jest dobry pomysł – oceniła Ella. – Alva nie jest jeszcze dość silna. Proszę cię, zostań. Dla Alvy. I dla ciebie.
– Nie, jedziemy teraz. Nie zostanę, dopóki on tu jest. Nie możesz nas zatrzymać.
Christer siedział przy biurku i znów ważył w dłoni komórkę. Palce chciały wybrać numer Torun, lecz udało mu się opanować.
Nienawidził czekania, zwłaszcza kiedy nie wiedział, na co czeka. Takie siedzenie ze związanymi rękami wydawało mu się torturą. Gdyby przynajmniej umiał się jakoś sensownie do tego odnieść. Próbował myśleć, że się ułoży, że nic w tym dziwnego, że chciała dokładnie wszystko przemyśleć, zanim pójdzie do banku i stanie się właścicielką domu. Ale nie potrafił. To była zbyt poważna sprawa.
Spojrzał na zegarek i wstał. Czas na popołudniowe zebranie.
Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy stole konferencyjnym i trochę się zdziwił, ale i ucieszył, kiedy Petra usiadła obok niego.
– Mogę brać w tym udział – wyjaśniła. – Przynajmniej słuchać.
Geir stał przy białej tablicy, przestępując z nogi na nogę, i czekał, aż wszyscy się zejdą. Co pewien czas podchodził do stołu i zaglądał w papiery w rozłożonej teczce.
Kiedy przy stole zapadła cisza, chrząknął i powiedział:
– Pär Sanner nie został zabity ze sztucera.
Christer odwrócił głowę i napotkał spojrzenie Petry. Wyglądała na równie zdziwioną jak on sam.
Geir starannie włożył porcję snusu pod górną wargę. Kiedy zawiesił głos, wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę.
– Więc z czego? – zapytał Christer.
– To jeszcze nie jest ustalone – odpowiedział Geir. – Wiadomo tylko, że to pistolet. Może glock 17. Albo pistol 88. W każdym razie kula utkwiła w czaszce.
Geir przekartkował swoje notatki.
– Musimy zacząć od sprawdzenia pozwoleń.
Geir spojrzał na Urbana, który w tym śledztwie wyraźnie stawał się biurowym analitykiem.
– Oczywiście – odparł Urban. – Ale kto zabija własną bronią sportową?
– To się już zdarzało – powiedziała Petra. – Nawet nie jest takie rzadkie. W każdym razie częstsze niż sztucer. Łatwiej się tego pozbyć.
Christer wypił łyk kawy. Stała zbyt długo w ekspresie i miała gorzkawy posmak.
– Musimy wykluczyć tę możliwość, zanim pójdziemy dalej, prawda? – rzekł Geir do Urbana. – Pozwolenie może mieć jakiś krewny lub przyjaciel. Musimy przyjrzeć się temu, co mamy, i sprawdzić związek z grupą. Oraz spojrzeć na kradzieże broni.
Folke odsunął swoja kawę, skrzywił się i powiedział:
– Jak myślicie, gdzie jest ta broń? Gdybym ja kogoś zastrzelił, próbowałbym się jej pozbyć gdzieś w lesie. Wrzucić do wody czy coś w tym rodzaju.
Geir pokiwał głową.
– Musimy porządnie przeszukać cały teren – stwierdził. – Zajrzeć pod każdy kamień, jak to się mówi.
Znów zerknął w swoje notatki i dodał:
– Wiecie już, że możemy wykluczyć nieumyślny postrzał. To po prostu starannie zaplanowane morderstwo.
– A tak przy okazji, czy sprawdziliście Alvę? – zapytała Petra. – Pielęgniarka szkolna i opieka społeczna?
Geir spojrzał na Urbana.
– Tak – odrzekł Urban. – Ale nie znalazłem niczego szczególnego. Nic w opiece, a z tego, co mówiła pielęgniarka, zrozumiałem, że Alva bywała u niej w ostatnim roku z powodu różnych drobnych dolegliwości, ale to normalne wśród uczniów. Ogólnie nic poważnego.
– To może wskazywać, że dręczy ją coś innego – zauważyła Petra.
– Możliwe – zgodził się Urban. – Ale tyle udało mi się ustalić.
– Petra, masz na myśli coś szczególnego? – zapytał Geir.
– Nie. Właściwie nie. To tylko wrażenie.
– Tak, to może być ważne, ale teraz musimy się skoncentrować na znalezieniu broni – rzekł Geir. – I przede wszystkim tego, kto ją trzymał.
Magdalena usiadła koło Liv na podłodze w pokoju i położyła komórkę przy laptopie na nocnym stoliku. W ciągu ostatnich godzin próbowała kilka razy dodzwonić się do Geira Clausena. Inni policjanci stanowczo odsyłali ją do szefa, jak zawsze, kiedy zdarzyło się coś bardzo ważnego. Pytanie tylko, co.
Chociaż wiedziała, że to właściwie nie ma sensu, zadzwoniła do Petry. Mimo wszystko to ona przekazała jej informację o wilku. Słuchając wolnych sygnałów, które płynęły nieskończenie powoli, rzuciła okiem na najnowszy mail od Bertilssona, wysłany jakąś godzinę temu.
„Jak idzie? Odezwij się, żebyśmy wiedzieli, nad czym pracujesz”.
Miała wrażenie, że wdzięczność za jej powrót do pracy i zrozumienie dla jej sytuacji całkowicie znikły. Teraz ton był taki jak zawsze.
Petra wreszcie odebrała.
– Wiem, że nie pracujesz nad tym zabójstwem – zaczęła Magdalena – ale czy mogłabyś mi powiedzieć, co stało się dzisiaj? Domyślam się, że coś ważnego.
– Niestety. Staram się trzymać od tego jak najdalej. Musisz porozmawiać o tym z Geirem, ale teraz jest zajęty.
Magdalena znów spojrzała na zegarek, starając się zapanować nad stresem.
– Okej – powiedziała. – Kiedy będzie dostępny?
– Nie mam pojęcia, ale spróbuj za pół godziny. Mogę ci dać jego numer na komórkę, jeśli chcesz.
– Tak, dziękuję.
Magdalena położyła blok Nilsa na kolanach i zanotowała szybko cyfry, które wyrecytowała jej Petra.
Kiedy skończyły rozmowę, odłożyła blok na biurko. Starała się uspokoić. Petra naprawdę chciała jej pomóc. Będzie dobrze. Byle tylko złapała Geira.
Liv siedziała niepewnie na pupie i sfrustrowana próbowała czegoś, co przypominało raczkowanie, lecz utykała w połowie drogi z jedną nóżką z przodu, a drugą z tyłu.
– Tak, tak, kochanie. Jeszcze troszeczkę.
Pomogła Liv, lekko ją popychając, i malutka stała teraz chwiejnie na czworakach.
– Popatrz, co potrafisz!
Magdalena znów spojrzała na zegarek.
Za parę godzin Nils wróci ze szkoły. Poza tym był to weekend Pettera z dziećmi, więc Vanessa i Vendela też niedługo się pojawią. Kuchnia jak zwykle przypominała krajobraz po bitwie, z purée Liv wtartym w wykładzinę.
– Przejdziesz kawałeczek? – zapytała, kładąc stary samochodzik Nilsa pół metra od Liv na przynętę, a sama znów sięgnęła po telefon.
Szybko wystukała rozpaczliwy esemes do Pettera:
„Kiedy wrócisz? Zalegam z pracą. Buziaki”.
Gdy czekała na odpowiedź, zaczął dzwonić telefon. Lovisa.
Usiadła po turecku na podłodze i odebrała. Lovisa sprawiała wrażenie równie zestresowanej jak ona sama. Albo raczej osoby pod presją.
– To Ulf zgłosił policji tego wilka – zaczęła bez grzecznościowych wstępów.
– Co ty mówisz? – zainteresowała się Magdalena.
Liv upadła na brzuszek; leżała teraz i płakała żałośnie jakieś dziesięć centymetrów od zabawki. Magdalena podała ją jej, słuchając nerwowego paplania Lovisy o tym, co tamtego dnia przytrafiło się w lesie Ulfowi i Pärowi.
– A teraz on się boi – dodała.
– Ale przecież jest anonimowy – zdziwiła się Magdalena. – Nikt nie wie, kim jest.
– Tak, ale się boi, że ludzie w toyocie widzieli go wtedy z Pärem i połączą fakty, kiedy przeczytają o tym w gazecie. Teraz wmawia sobie, że wiedzą, że to on zgłosił to na policję.
– Rozumiem. Ale postaraj się nie denerwować.
Liv straciła równowagę podczas kolejnej próby raczkowania i upadła prosto na buzię.
Krzyczała tak głośno, że nie dało się już dłużej rozmawiać.
– Zdzwonimy się później – zakończyła Magdalena i rozłączyła się, nim Lovisa zdążyła się pożegnać.
Z Liv na ręku przeczytała nowy esemes od Pettera: „Mogę być później, niż myślałem. Sorry.
Trochę się tu przeciągnęło. Buzibuzi”.
– Cholera! – syknęła. – Niech to szlag. I tak nie ma mowy, żebym błagała Björna o pomoc.
Christer siedział sam w sali konferencyjnej, grzebiąc widelcem w jedzeniu. Zapiekanka rybna Torun, która stała się jedną z jego ulubionych potraw. Wiedział, że jest staroświecki, ale lubił, jak żona krząta się po domu, gotuje mu jedzenie, piecze ciasta i zamraża. Wtedy czuł się kochany. Naprawdę kochany.
Czasami ubolewał nad swoją nieudolnością w kuchni, ale wtedy całowała go w usta i mówiła, że lubi go rozpieszczać. I dodawała znacząco, że woli jego inne zalety.
Jednak po wczorajszej rozmowie telefonicznej zaczął wątpić, czy mówiła prawdę. Nie wiedział, co właściwie czuła. Ta myśl go przerażała.
Przynajmniej często odkurzam, próbował się pocieszać. I właściwie tylko ja wynoszę śmieci. I myję samochody, jej i mój.
Dalej gmerał widelcem w jedzeniu. Miał dziwne uczucie, że nie jest dla niego, choć Torun napisała flamastrem jego imię na pokrywce pojemnika.
Oparł się na krześle i wyjął z kieszeni komórkę. Żadnych nieodebranych połączeń. Ani nowych esemesów.
Jedyne, co mogło uśmierzyć ból serca, był jej głos, więc do niej zadzwonił. Nie mógł się powstrzymać, choć wiedział, że nie powinien tego robić. Rozłączył się dopiero wtedy, gdy włączyła się poczta.
Serce waliło mu jak młotem jeszcze przez parę minut.
W chwili, gdy wstał, by wyrzucić resztę jedzenia, do pokoju wszedł Folke.
– Wiedziałem – rzekł. – Wiedziałem, że są razem.
– Ale kto?
Christer był mało przytomny po wysłuchaniu serii wolnych sygnałów i nie nadążał. Czemu nie odbierała? Kiedyś zawsze to robiła, gdy do niej dzwonił, nawet jak była zajęta. Kiedyś.
Co zrobiłem źle?
– Henrik Åhman i Bodil Sanner! – Potężne ciało Folkego prawie tańczyło z emocji. – Zdradzała go!
Christer otrząsnął się wreszcie z własnych myśli.
– Naprawdę?
– Tak, a przynajmniej nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Chodź, sam zobaczysz!
Christer szybko umył pojemnik i odstawił go na suszarkę, po czym poszedł za kolegą, który zdążył już zniknąć w swoim pokoju. Kiedy Christer pojawił się za nim, jego wzrok padł od razu na wyświetloną korespondencję między Bodil i Henrikiem.
– Sam widzisz – rzekł Folke. – Z tego, co zdążyłem sprawdzić, spotkali się w realnym życiu tylko raz, w sierpniu w hotelu w Uddevalli, ale nie ma wątpliwości, że łączy ich silne uczucie.
I pomyśleć, że dla Folkego wejście w prywatne wiadomości na Facebooku było takie łatwe. Właściwie powinni byli to uzgodnić z prokuratorem, ale mieli nadzieję, że załatwią to jakoś później.
Folke przesunął kursorem w górę i otworzył załączone zdjęcia. Z początku Christer nie wierzył w to, co widzi, ale kiedy przysunął się bliżej do monitora, zobaczył nagą kobietę z rękami związanymi na plecach. Czerwony sznur był starannie zamotany w węzły od nadgarstków do ramion i Christer pomyślał bezwiednie, ile czasu musiało to zająć. Nie wyglądało zbyt komfortowo.
Bodil chyba podobało się to zdjęcie. Przynajmniej tak wynikało z jej odpowiedzi.
– Wyrafinowane – skomentował Folke.
– Cóż, można tak powiedzieć.
Christera takie rzeczy nigdy specjalnie nie pociągały. Nie miał pojęcia, jak zareagowałaby Torun, gdyby jej wysłał takie zdjęcia, choć podejrzewał, że jej reakcja nie byłaby równie pozytywna jak Bodil.
– Łączy ich prawdziwa namiętność – stwierdził Folke, przewijając obraz dalej.
Zdjęcia na razie się skończyły i zastąpiły je długie wpisy: jak bardzo za sobą tęsknią i co będą robić, kiedy się spotkają. Często pisali do siebie kilka razy dziennie.
– Henrik pewnie już dawno chciał widzieć Pära martwego – mruknął Folke.
– Chyba że zadowalała go rola kochanka; tego nie wiemy. Ale musimy go jeszcze raz przesłuchać.
Magdalena rozejrzała się po zabałaganionej kuchni. Z Liv na ręku obdzwoniła prawie wszystkich myśliwych, mając nadzieję na jakąś sensowną nową wiadomość, lecz odniosła wrażenie, że nikt nie chce z nią rozmawiać. Tak jakby cała grupa się przed nią zamknęła.
Coś się stało. Słyszała to w ich głosach, lecz niczego od nich nie wydobyła. Właściwie nie było to takie dziwne przy niemowlaku płaczącym do słuchawki. Geira też nie udało jej się złapać. Ile można siedzieć na zebraniu?
Za oknem zaczynało się ściemniać.
Zostawiła chaos za sobą i weszła do salonu. Nils siedział z laptopem na kolanach przy włączonym telewizorze.
– Czy telewizor musi grać, nawet kiedy nie oglądasz?
– Przecież oglądam – odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad monitora.
– Przecież widzę, że nie.
Wzięła pilota i wyłączyła kreskówkę. Teraz było słychać tylko stukanie Nilsa w klawiaturę i jej własny puls dudniący w uszach.
– Chcesz zarobić parę groszy? – zapytała.
– Jasne – odparł Nils i dopiero teraz na nią spojrzał.
– Dostaniesz dziesięć koron, jeśli wyjmiesz naczynia ze zmywarki i wstawisz brudne.
– Dwadzieścia.
– Piętnaście.
– Dwadzieścia. Magdalena westchnęła.
– Dobrze. Niech będzie dwadzieścia. Ale w takim razie musisz jeszcze wytrzeć stół w kuchni.
Nils zmarszczył nos. Ścierka do naczyń była dla niego najgorszą rzeczą pod słońcem.
– Kiedy przyjadą Vendela i Vanessa? – zapytał, odstawiając laptop.
– Niedługo. Ale przedtem muszę trochę popracować.
Nils poczłapał do kuchni, wykazując umiarkowany entuzjazm wobec czekających go zadań. Cóż, przynajmniej coś zarobi, pomyślała. Czego się nie robi dla pieniędzy?
Wcisnęła laptop na półkę, żeby był bezpieczny. Potem zadzwoniła do Peo, próbując jednocześnie wsadzić Liv do chodzika.
– Jak wypadł przegląd? – zapytała, kiedy odebrał.
– W porządku. Żadnych uwag.
– To świetnie.
Magdalena przykucnęła przed chodzikiem i zaczęła naciskać przyciski z głosami zwierząt, nie przerywając przy tym rozmowy.
– Chciałam cię tylko spytać, czy wiesz coś nowego w związku z tym zabójstwem, co mogłabym wykorzystać. Cokolwiek.
– Nie – odrzekł Peo i umilkł na chwilę. – Myślałem o czymś. Czy ludziom może się wydawać, że to ja powiedziałem ci o tym wilku? Bo jesteśmy rodziną. Byłoby niedobrze.
– Chyba nie ma powodu do obaw.
– Jesteś pewna?
– Raczej tak.
Całkiem pewna być nie mogę, pomyślała. Ale nie mam czasu na takie paranoidalne lęki.
Muszą być jakieś granice ludzkiego szaleństwa.
– Wiem tylko, że policja była dziś w szpitalu w Torsby i rozmawiała z Alvą – dodał Peo. Magdalena poczuła, że budzi się do życia, i zaczęła z zapałem naciskać guzik z kotem.
Miau! Miau!
– Skąd wiesz?
– Chronię swoje źródła, czy jak to się nazywa – zażartował Peo. – Ty chyba tak mówisz?
– Hej, bądź poważny.
– Przez przypadek nasza nowa sąsiadka, wiesz, Josefin, odwiedziła tam swoją siostrę i widziała Christera Berglunda z Bodil Sanner.
– O której godzinie to było?
– Jakoś przed południem.
– Bomba – podsumowała. – Dziękuję! Jedź ostrożnie. Ja muszę popracować.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i Vendela z Vanessą wpadły z impetem do holu, taszcząc wielkie torby.
– Czeeeść wszystkim! Jest ktoś w domu?
Christer postawił magnetofon na biurku i włączył nagrywanie.
– Jest piątek dwunastego października, godzina osiemnasta dwadzieścia. Przesłuchanie
Henrika Åhmana w sprawie zabójstwa Pära Sannera. Przesłuchanie prowadzi Christer Berglund.
Oparł się o krawędź biurka, splótł dłonie i spojrzał na Henrika. Przez dłuższą chwilę obserwował tylko mężczyznę siedzącego pod ścianą; patrzył, jak mruga i przełyka ślinę, przygotowując się do konfrontacji.
Te wszystkie tiki. Drobne nerwowe ruchy, niespokojne palce, nogi kiwające się tam i z powrotem, jakby żyły własnym życiem. Nerwowość Henrika zdawała się działać na jego nos. Marszczył go w równych odstępach czasu i lekko sapał.
Kiedy Christer zakończył obserwację, powiedział:
– Ja i mój kolega przesłuchiwaliśmy cię parę dni temu. Twierdziłeś wtedy, że nie znasz ani Pära, ani Bodil.
– Tak – potwierdził cicho Henrik.
– Musisz mówić głośniej.
– Tak.
– Wczoraj też powiedziałeś, że ich nie znasz. Czy chciałbyś w jakiś sposób zmienić zeznanie?
Henrik ścisnął lekko nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym.
– Co mówisz? – zapytał Christer.
– Tak, chcę.
– Wiemy, że dobrze znasz Bodil, znacznie lepiej, niż to by się podobało Pärowi, gdyby żył. Henrik spojrzał na niego i znów zamrugał, jakby spodziewał się policzka.
– Jak to się stało, że nam o tym nie powiedziałeś?
– A jak myślisz?
– To ja zadaję pytania. Mogę oczywiście mieć swoją teorię, ale to ty odpowiadasz.
– Bo wtedy od razu byłbym podejrzany.
– A sądzisz, że jak jest teraz? Naprawdę myślałeś, że nie umiemy sprawdzić prywatnych wiadomości, które wysyłają sobie ludzie? Z tego, co wyczytałem z rozmów na Facebooku, wasz związek był bardzo namiętny.
Henrik spuścił wzrok. Pulsowała mu żyłka na szyi.
– Jak wpadłeś na pomysł, by zacząć polować w tej samej grupie, co mąż Bodil? – zapytał Christer. – Sprytnie to wymyśliłeś.
– To wcale nie było tak.
– A jak? Opowiedz.
– Kiedy przyłączyłem się do grupy myśliwskiej w Uvanå, zacząłem szukać starych znajomych na Facebooku. I wtedy znalazłem Bodil.
– Skąd znaliście się wcześniej?
– Dawna wakacyjna przygoda. Mieliśmy wtedy po szesnaście, siedemnaście lat. Christer dał Henrikowi znak głową, by mówil dalej.
– A potem tak jakoś wyszło.
– Chyba, można to tak ująć. Henrik milczał przez chwilę.
– Może powinienem mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się zdarzyło między nami, ale nie mam. To coś naprawdę pięknego.
– Pomijając drobiazg, że była mężatką – wtrącił Christer.
– Tak, ale…
Henrik umilkł z otwartymi ustami.
– Ale?
– Nie, nic. To Bodil była w związku, nie ja. To jej prywatna sprawa, czemu do mnie się zbliżyła, i nie zamierzam w to wnikać. Małżeństwo nie gwarantuje szczęścia.
– To na pewno – zgodził się Christer. – Ale, jak powiedziałem, polowanie w tej samej grupie, co Pär, było sprytnym posunięciem.
– Naprawdę myślisz, że było mi z tym dobrze? Poważnie? Tak się bałem, że Pär się o nas dowie, że niechętnie tu przyjeżdżałem na polowania. Ale nie przestałem. Ze względu na Bodil.
Henrik już się nie czerwienił i mówił szybciej, jakby największy strach go opuścił.
– Chyba potrafisz sobie wyobrazić, jak niezręcznie się czułem, kiedy dostaliśmy stanowiska prawie obok siebie. A jeśli się dowiedział? Przy każdym losowaniu miejsc denerwowałem się tak samo.
Christer zrozumiał, że nie uzyska przyznania się do winy, przynajmniej nie dziś, więc postanowił na razie zakończyć przesłuchanie.
– Dziś wieczorem przeszukamy twoją przyczepę – rzekł. – Na razie pozostaniesz w areszcie jako podejrzany o zamordowanie Pära Sannera.
Henrikowi opadła szczęka. Nie wypowiedział nawet słowa.
Bodil patrzyła na Åse, wchodzącą przez drzwi Lidla w Hagfors. Zmierzch zabarwił niebo na liliowo i sprawił, że oświetlony sklep wyglądał ciepło i przytulnie. Zapraszająco.
Parking był prawie pusty, ale Bodil i tak odmówiła, kiedy Åse zaproponowała, by weszły wszystkie razem. Zamiast tego dała jej swoją kartę Visa i poprosiła o kupienie najbardziej potrzebnych rzeczy.
– Jak się czujesz, mała? – zapytała, kładąc dłoń na nodze Alvy.
Alva wyglądała przez okno po drugiej stronie, przygryzając suche płatki skóry na wargach.
Włosy na karku miała skołtunione.
– Dziwnie.
– Tak, to jest dziwne.
Bodil znów spojrzała w stronę wejścia, mając nadzieję, że Åse zdąży wrócić, nim zobaczy je tu ktoś znajomy. Zamiast niej wyszedł jednak Oliver Långström, niosąc dwie reklamówki.
Prawie truchtem pospieszył do zaparkowanego obok samochodu.
Alva na jego widok zaczęła gwałtownie oddychać i rzuciła się na podłogę. Leżała tam z szeroko otwartymi oczami, ciągnąc Bodil za rękę, by zrobiła to samo.
– Uspokój się, kochanie! Uspokój!
Nie chcąc denerwować Alvy jeszcze bardziej, schyliła się i patrzyła trochę z dołu, jak Oliver otwiera samochód, rozglądając się dookoła. Choć policja nie wymieniła jego nazwiska, Bodil zrobiło się słabo na jego widok. Próbowała sobie przypomnieć, co napisał na jej profilu, ale wszystko wirowało jej przed oczami. Usiadła dopiero wtedy, gdy jego wóz wytoczył się z parkingu. Nareszcie zobaczyła wychodzącą Åse.
– Prawie doszło tam do bójki – powiedziała Åse, stawiając torby przed siedzeniem pasażera. – Między Oliverem Långströmem a…
Umilkła, widząc spojrzenie Bodil we wstecznym lusterku. Odwróciła się i popatrzyła pytającym wzrokiem na Alvę, która wciąż leżała skulona na podłodze.
Bodil próbowała nakłonić córkę, by usiadła, uśmiechając się jednocześnie przepraszająco do Åse, jakby chciała ją przekonać, że kontroluje sytuację.
Kiedy Åse zawracała na parkingu, Bodil spostrzegła Klasa wychodzącego ze sklepu z Dawitą. Czy to nie z nim starł się w środku Oliver? Chciała zapytać Åse, co się tam wydarzyło, lecz nie miała odwagi. Wolała nie wiedzieć.
Jechały więc w ciszy przez las w stronę Uvanå. Bodil trzymała lodowatą dłoń Alvy, która wciąż drżała, i zerkała na nią z boku.
W Dragsjöberg zaczęło mżyć. Woda kładła się cienką warstwą na szybach, rozmywając rzeczywistość.
Kiedy przybyły do Uvanå i Åse zwolniła, Alva puściła rekę Bodil i zaczęła przesuwać dłonią po nogawce spodni. Åse starała się dyskretnie obserwować ją w lusterku.
– Chyba będę ci mogła pomóc ściągnąć jutro samochód – powiedziała.
– Byłabym wdzięczna – odrzekła Bodil, choć słowo „jutro” wydało się jej trudne do pojęcia.
Oddychaj spokojnie, powiedział pastor.
Bodil wzięła więc głęboki wdech, otworzyła drzwi samochodu i odszukała pęk kluczy w kieszeni kurtki. Alva wstała sztywno i zaczęła iść w stronę schodów, nie rozglądając się dokoła. Jakby postanowiła zrobić to sama.
Z daleka dobiegało słabo słyszalne wycie, nie było jednak wątpliwości, że to wilk. Bodil zobaczyła, że Åse przystanęła w połowie drogi od samochodu do domu i też zaczęła się przysłuchiwać, lecz żadna specjalnie się nie przejęła tym żałosnym zewem. Nawet Alva.
Podwórze po deszczu tonęło w błocie. Powinni byli wypełnić żwirem największe dziury, wyrównać i zagrabić. Bodil miała czasem takie ambitne zrywy w kwestii porządku, ale szybko rezygnowała. Zwalczanie chwastów stało się przyszłościowym projektem. Trawnik był nierówny i rzadki. Lepiej było zostawić tę nieurodzajną leśną działkę taką, jaka była, ze śladami kół i korzeniami drzew.
Alva stała na schodach i patrzyła prosto na drzwi, kiedy Bodil podeszła, włożyła klucz do zamka i przekręciła. Zanim nacisnęła klamkę, objęła ramiona córki, która gwałtownie dygotała
pod kurtką.
Oddychaj spokojnie.
Alva z wahaniem przeszła przez próg. Bodil spostrzegła, że utkwiła wzrok w półce na buty, gdzie jak zwykle stały drewniaki Pära i jego obuwie robocze.
– Wezmę torby – powiedziała Bodil, kiedy Åse weszła do przedpokoju.
– Dacie sobie radę?
– Jasne.
Bodil marzyła tylko o tym, by zamknąć drzwi i nigdy więcej ich nie otwierać.
– Na pewno?
Åse schyliła się i postawiła siatki. Wyglądała niemal na urażoną.
Pewnie miała swoje pięć minut, kiedy mogła opowiedzieć koleżankom o tym, jak pomagała mi w środę, pomyślała Bodil. Załamanie Alvy nie powinno jednak być tematem dnia w pokoju nauczycielskim.
– Okej – uśmiechnęła się Åse. – Zadzwoń, jakby coś. Od razu przyjadę.
Bodil próbowała odwzajemnić uśmiech, lecz skórę na twarzy miała suchą i napiętą po tych wszystkich łzach. Kątem oka zobaczyła Alvę wchodzącą do kuchni w kurtce.
– Dziękuję – powiedziała. – I dziękuję, że nas tu przywiozłaś.
Jedź już!
– Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Ale, jak mówiłam, daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Czegokolwiek.
Jestem niesprawiedliwa, pomyślała Bodil, widząc, jak Åse wychodzi, starannie zamykając za sobą drzwi tym specjalnym szarpnięciem, które sprawiało, że dzwoniła w nich szyba.
Przekręciła oba zamki, zwykły i antywłamaniowy. Kilka lat wcześniej Pär mówił, że chce wstawić bardziej bezpieczne drzwi, lecz nigdy do tego nie doszło.
Człowiek myśli, że zdąży jeszcze tyle zrobić, i nagle jest za późno.
Już nigdy.
Powiesiła swoją kurtkę obok kurtki Pära i postawiła buty obok jego butów na półce. Każda rzecz po kolei. Każdy oddech.
W torbach pozostawionych przez Åse był chleb, jogurt i sporo gotowych dań. Bodil wzięła je do kuchni, w której unosił się słodki i duszący zapach kwiatów.
Alva stała przy komodzie i dotykała leżących tam rzeczy Pära. Ładowarka do komórki, futerał na okulary, rozerwana koperta od nadawcy radiowego z jego nazwiskiem w okienku. Wciąż miała na sobie kurtkę zapiętą pod szyję.
Bodil patrzyła, jak córka podchodzi do wiązanek kwiatów na kuchennym stole, szuka karteczek i je czyta.
Nagle wyszarpnęła jeden bukiet z wazonu i podbiegła do zlewu. Brudna woda z kwiatów kapała na podłogę.
Otworzyła szafkę pod zlewem i wcisnęła kwiaty do worka na śmieci, tak mocno, że połamały się łodygi, a liście rozsypały na wszystkie strony. Z bukietu wypadła na podłogę kartka. Dużo ciepłych myśli od przyjaciół z grupy myśliwskiej. Zanim Bodil zdążyła podejść do Alvy, by spróbować ją uspokoić, dziewczynka zatrzasnęła szafkę i rzuciła się na podłogę.
– Tata! – szlochała. – Tata!
Petra położyła na biurku wydruki z rejestracji pojazdów i zaczęła je przeglądać jeszcze raz. Były wśród nich toyoty Olivera Långströma i Bertila Öya. Brat Jana-Åkego Qvista również miał srebrną toyotę. Jakie to teraz mogło mieć znaczenie?
Pracowała metodycznie z rejestrem aut, porównując go z rejestrem pozwoleń na broń, lecz nie znalazła wyraźnych punktów wspólnych. Oliver miał wprawdzie 30-06, ale miał także alibi. Sprawdziła nawet wymianę samochodów w ostatnich tygodniach, jednak to też nic nie dało.
Powinna dać sobie spokój na dziś i jechać do domu. Przecież jest piątek. Kiedy składała papiery w dwa pliki, usłyszała lekkie pukanie do drzwi.
– A, jesteś jeszcze – stwierdził Geir za jej plecami.
– Tak, ale właśnie wychodzę.
Odwróciła się do komputera, by się wylogować i go wyłączyć. Odczuwała jego obecność jak gorące tchnienie na karku i plecach.
– Jak ci idzie, Petra? Prawie cię dziś nie widziałem. Rozumiem, że dalej pracujesz. Petra.
Czy musiał przez cały czas wymawiać jej imię w taki sposób? Za każdym razem, gdy to robił, miała wrażenie, że za bardzo skraca dystans. Tak, jakby czuła jego oddech na szyi.
Nie mogła nic poradzić na gęsią skórkę na ramionach.
Geir usiadł na poręczy fotela dla gości, kręcąc porcję snusu między kciukiem i palcem wskazującym.
– Tak, ale utknęłam. Pytałam Ulfa Setha, czy pamięta więcej szczegółów dotyczących tamtego samochodu, ale nie potrafił wiele pomóc.
– To szkoda.
Petra wylogowywała się dłużej niż zwykle, by się nie odwracać.
– A jak poszło z narzędziem zbrodni?
– Mamy w lesie ludzi, którzy go szukają – odparł Geir. – Ale na razie nic z tego. Teraz szybko się ściemnia.
– Może ja mogłabym pomóc jutro w szukaniu. Jeżeli oczywiście jestem wiarygodna.
Monitor zgasł i Petra musiała się w końcu od niego odwrócić. Geir siedział nieporuszony, kręcąc w palcach kulkę ze snusu. Rozpięta pod szyją koszula jak zwykle wychodziła mu ze spodni.
– Oczywiście – powiedział i rozpromienił się. – Jeśli tylko chcesz. Nie wolałabyś spędzić weekendu z rodziną?
Sprawdza mnie.
– Byłoby miło, ale przecież musimy wyjaśnić sprawę morderstwa. Geir znów pokręcił snusem i powiedział:
– To prawda. Będę ci bardzo wdzięczny, jeśli tylko się zjawisz.
Petra jeszcze raz zebrała wydruki, choć właściwie nie było to potrzebne, i wyrównała je, stukając nimi o biurko.
– A mnie znów czeka hotelowa nuda. Są lepsze sposoby na spędzanie piątkowego wieczoru.
Gdyby to był ktoś inny, Petra bez wahania zaprosiłaby go na kolację, wybawiając na parę godzin od tej nudy. Ale tu się nie dało. Lasse od razu by zauważył, co się dzieje.
– Rozumiem – odrzekła. Utkwiła wzrok w jego oczach.
– Cóż – powiedziała w końcu. – Jadę do domu. Miłego wieczoru mimo wszystko. Geir siedział bez ruchu na poręczy fotela i patrzył, jak wkłada kurtkę.
Magdalena otworzyła górny karton ze stosu, który trzymał w objęciach Petter, oderwała kawałek pizzy i złożyła na pół.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał, widząc, że idzie po schodach z laptopem w rękach i blokiem rysunkowym Nilsa pod pachą.
– Muszę pracować – odrzekła. – Pisać.
– Wieczorem też? Myślałem, że spędzimy czas całą rodziną.
Możesz sobie spędzać czas z rodziną i w ogóle się wypchać, pomyślała, wkładając wielki kawał pizzy do ust, jakby chciała się powstrzymać od powiedzenia czegoś, czego naprawdę nie chciała mówić.
Petter nie był w najlepszym humorze, kiedy wreszcie się pojawił dwadzieścia po siódmej. Zamiast spytać, co się stało, kazała mu jechać po pizzę. Dziewczynki nie jadły niczego porządnego od szkolnego lunchu i były głodne jak wilki.
Weszła do pokoju Nilsa, zamykając za sobą drzwi. Nareszcie. Wolna ręką zdjęła z biurka jego plecak, wepchnęła w siebie ostatni kawałek pizzy i otworzyła laptop. Teraz musi pójść szybko.
Geir potwierdził, że Alva się obudziła i że ją przesłuchali. Poza tym był niezwykle powściągliwy. Śledztwo jest w delikatnej fazie i w tej chwili nie może powiedzieć więcej.
Ponieważ Liv w tej samej chwili wzięła słuchawki Vanessy i włożyła jedną do buzi, Magdalena musiała zakończyć rozmowę z niejasnym uczuciem, że coś jest tuż poza jej zasięgiem.
No cóż. Nie ma sensu teraz o tym myśleć. I tak jest bardzo późno.
Szybko weszła w News Pilot i ułożyła palce na klawiaturze, przez chwilę delektując się ciszą.
Mimo wszystko to kocham, pomyślała. Kocham swoją pracę.
Bodil podniosła w końcu Alvę z podłogi i rozpięła jej kurtkę. Mżawka na dworze przeszła w uporczywy deszcz.
Alva ani nie protestowała, ani nie pomagała, kiedy Bodil ściągała z niej kurtkę. Siedziała tylko na kuchennym krześle i patrzyła w przestrzeń. Od czasu do czasu czkała i odrywała płatki
skóry z wargi. Jakby ból sprawiał jej przyjemność.
– Może weźmiesz prysznic? – zaproponowała Bodil. – I umyjesz zęby. Alva nie odpowiedziała, jakby nie rozumiała, co matka do niej mówi.
Mogły oczywiście trochę z tym zaczekać. Starała się nie myśleć o nieprzyjemnym zapachu z ust Alvy. Chemikalia. Metal. Najpierw musi trochę odpocząć.
Bodil czuła, że sama też brzydko pachnie. Kiedy wsunęła nos pod pachę, uderzył ją kwaśny odór potu. Chciała wziąć prysznic, ale jak?
Zaczęła więc wypakowywać jedzenie. Kiedy włożyła rzeczy do lodówki, zabrakło jej sił i zostawiła resztę w reklamówkach na środku podłogi.
Było tak cicho, że słyszała tykanie zegara i deszcz uderzający o szyby. Alva była wciąż zajęta skubaniem warg.
Co my teraz zrobimy? Co z nami będzie?
Poszła do pokoju i zapaliła światło. Potem stanęła przy oknie i wyjrzała na podwórze, nasłuchując jednocześnie odgłosów z kuchni. Maska traktora wystawała ze starej szopy, brezentowa osłona piły tarczowej łopotała ciężko na wietrze. Ale nikogo tam nie było.
Bodil odwróciła się od okna i rozejrzała po pokoju. Nasu? Co to znaczy?
Tylko popiół w kominku przypominał jej o wieczorze, kiedy nie było Alvy. Åse sprzątnęła whisky, szklanki i filiżanki po herbacie z nocnego stolika, złożyła koc i powiesiła starannie na oparciu fotela Pära.
Musi spróbować wydobyć z Alvy, co zdarzyło się w lesie. Tylko to mogło je uratować.
Sprawić, by Alva sobie wszystko przypomniała, a potem zadzwonić na policję.
Kiedy ułożyła sobie plan, poczuła się trochę lepiej. Uczucie przebywania w próżni na moment ustąpiło.
Dzwonek komórki zabrzmiał tak głośno, że aż się wzdrygnęła. Puls przyspieszył, kiedy wzięła telefon i zaczęła go niezdarnie ściszać.
O Boże, jaki hałas!
Numer zastrzeżony. Na pewno znowu Christer Berglund. Lepiej odebrać i przyznać się, że uciekły ze szpitala. Powinien zrozumieć.
– Bodil, słucham – powiedziała.
Po drugiej stronie nie słyszała nic prócz czyjegoś oddechu.
– Halo, kto tam?
Znowu oddech. I nic więcej.
– Halo?
Czuła, że dławi ją w gardle. Szybko rozłączyła rozmowę, próbując sobie wmówić, że ktoś tylko się pomylił. Albo miał słaby zasięg. Na próżno. Serce tłukło jej się w piersi, kiedy odkładała komórkę na kanapę.
Ledwo zdążyła wyrównać oddech, usłyszała pukanie do drzwi.
Petra skuliła się na kanapie, próbując nadążyć za akcją piątkowego filmu. Lasse siedział jak zwykle z nogami na stole, zadowolony i pochłonięty filmową intrygą. W ogóle nie zwracał na nią uwagi.
Czy będą teraz tak siedzieć w każdy piątek? Sami? Hannes był jak zwykle u kolegi, a Nellie wróci dopiero na Wszystkich Świętych. Petra zaproponowała, że opłaci jej podróż, gdyby chciała wrócić wcześniej, a zabrakło jej pieniędzy ze stypendium, lecz Nellie odmówiła. Dostała zresztą dodatkową pracę w kawiarni niedaleko Kungsportsplatsen, więc jakoś sobie poradzi. Petra nie wiedziała do końca, co myśleć o samodzielności córki.
Lasse roześmiał się z jakiejś sceny w filmie i położył rękę na jej udzie. Zwykły, oczywisty gest. Tak, jak być powinno. Należeli do siebie, siedzieli razem. I zawsze tak będzie.
– Nie podoba ci się film? – zapytał i pogłaskał ją lekko po nodze, kiedy znów nie zareagowała na coś zabawnego.
– Jestem zbyt zmęczona – przyznała. – Dawno straciłam wątek. Ziewnęła szeroko, szerzej, niż trzeba.
– To idź się położyć – zaproponował. – Ja tylko obejrzę do końca i też przyjdę.
– Chyba naprawdę tak zrobię – powiedziała, wstając. – Mam zresztą jutro trochę pracy.
Pomogę im szukać narzędzia zbrodni w lesie.
Lasse rzucił jej spojrzenie, zanim wrócił do filmu.
– Myślałem, że przy tym nie pracujesz.
– Nie, ale nie jest łatwo znaleźć pistolet w lesie. Potrzeba dużo ludzi.
– Pistolet?
Lasse spojrzał na nią przez oparcie kanapy.
– Tak, dowiedzieliśmy się, że Pär nie został zabity ze sztucera, więc muszę trochę im pomóc.
To chyba żaden problem? Normalnie bym przecież polowała.
– Nie, nie, oczywiście – zgodził się Lasse z wzrokiem utkwionym w ekran. – Zaraz idę spać. Wszystko znów będzie dobrze. Byle tylko Geir stąd wyjechał.
Pukanie do drzwi było tak słabe, że Bodil ledwo je usłyszała. Dopiero gdy się powtórzyło trochę mocniej, dotarło do niej, że ktoś naprawdę stoi za drzwiami i chce wejść.
Widziała za szybą jakiś cień, lecz sylwetka nie przypominała jej nikogo znajomego.
– Kto tam? – zapytała.
– Janet Antonsson.
Bodil niechętnie otworzyła drzwi.
Twarz Janet skrywał niemal w całości cień daszka mokrej czapki. Trzymała w jednej ręce formę do zapiekanki, przykrytą skropioną deszczem aluminiową folią.
– Właściwie nie wiem, co powiedzieć, a nie chcę się narzucać.
Bodil też nie wiedziała, co powiedzieć. Chciała tylko znowu zamknąć drzwi i przekręcić zamek.
– Czy to ty dzwoniłaś przed chwilą z komórki?
– Przed chwilą? – powtórzyła niepewnie Janet. – Nie, nie dzwoniłam.
– W porządku.
Zatem ktoś się pomylił. Na pewno.
– Zrobiłam lasagne – rzekła Janet. – Pomyślałam, że chcecie pewnie coś zjeść, a to można podgrzać.
Bodil wzięła od niej ciężką formę, która jeszcze była ciepła, i zmusiła się, by podziękować.
– Jak już mówiłam, nie wiem, co powiedzieć. To, co się stało, jest niepojęte. Wszyscy jesteśmy w szoku.
Janet zrobiła ruch, jakby się spodziewała, że zostanie wpuszczona do środka, przynajmniej do przedpokoju, lecz Bodil się nie poruszyła.
– Dostałaś kwiaty od nas?
– Tak, dziękuję.
– Baliśmy się, że źle to odbierzesz, ale mam nadzieję, że rozumiesz nasze dobre intencje.
– Tak. Oczywiście.
– Jak się czuje Alva?
Janet przechyliła głowę i Bodil zdała sobie sprawę z tego, że tak łatwo się jej nie pozbędzie. Lepiej coś odpowiedzieć.
– Dosyć dobrze. Była bardzo wychłodzona, gdy trafiła do szpitala, ale lekarze mówią, że szybko doszła do siebie.
– Przynajmniej jakaś dobra nowina – odparła Janet. Dreptała w miejscu, przestępując z nogi na nogę.
– Mam nadzieję, że mnie o to nie podejrzewasz – rzekła w końcu. Aha, Åse rozsiewa plotki.
– Nie, skąd. Niczego takiego nie myślę.
– Dobrze to słyszeć. Nigdy nie wiadomo, jakimi drogami krążą ludzkie myśli.
– No tak.
– Ale to było dawno, prawda?
Bodil przełożyła ciężką formę do drugiej ręki i przyglądała się Janet, jej pełnemu zrozumienia spojrzeniu, które w każdej chwili mogło się zmienić.
Ty cholerna mała dziwko! Nie myśl sobie, że coś znaczysz!
Pamiętała wściekłość Janet, wykrzykującej wtedy te słowa.
– Dziękuję bardzo za lasagne – powiedziała, próbując zakończyć wizytę. – To miło z twojej strony.
– Nie ma za co. To najmniejsze, co mogłam zrobić. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.
Będę za pół minuty.
Bodil nie usłyszała nadchodzącej Alvy, która nagle stanęła obok niej w przedpokoju.
Krwawiła z ranki na górnej wardze, a w jej oczach było coś dziwnie obcego.
– Idź stąd – syknęła do Janet.
– Spokojnie, Alva – spróbowała Bodil. – Wszystko w porządku. Janet przyniosła nam jedzenie.
– Nie ma prawa tu być! – krzyknęła Alva, wskazując na Janet.
Nagle przyskoczyła, wypchnęła ją na schody i zatrzasnęła drzwi.
– Nie ma prawa tu być – mamrotała, zamykając je na zamek. – Już nigdy tu nie przyjdzie, nigdy, nigdy.
Wyrwała formę z rąk matki i pobiegła do kuchni. Kiedy Bodil poszła za nią, stała znów przy worku na śmieci i kroiła lasagne szerokim nożem. Duże kawałki lądowały w bukiecie od grupy.
– Kochanie… – spróbowała Bodil, podchodząc do niej. – Uspokój się.
Alva jednak nie słuchała. Dopiero, gdy opróżniła całą formę i cisnęła daleko od siebie na blat, pozwoliła matce wziąć się w ramiona i ukołysać.
– Dobrze, już dobrze.
Kiedy ciało Alvy się odprężyło, Bodil szepnęła w jej skołtunione włosy:
– Czy to Janet zrobiła?
– Nie ma prawa tu być. Nigdy, nigdy.
Christer włożył dres, zawiązał buty i zbiegł ze schodów na ulicę. Jak zwykle, kiedy nic innego nie pomagało, biegał tak długo, aż nie był już w stanie myśleć.
Chciał uniknąć ulic ze sklepami, po których krążyli młodzi ludzie w oczekiwaniu, że coś się wydarzy, więc skręcił od razu w górę, w stronę parku Blinkenberg, ominął slalomem obiekty na placu zabaw i pobiegł dalej drogą dla pieszych w stronę kamienic po drugiej stronie wzgórza.
Żałował, że nie ma z kim porozmawiać, ale nie przychodził mu do głowy nikt oprócz Petry. Była jedyną osobą, przed którą potrafił się otworzyć, ale to już się skończyło. Teraz była szefem, nie koleżanką.
Było chłodniej, niż myślał, i zimne powietrze drapało go w gardle. To w jakiś sposób mu się podobało. Odwracało uwagę.
Betty? Nie. Ona nie.
Przeciął na ukos parking przed lokalem Jontego i jeszcze bardziej zwiększył tempo, kiedy dobiegł do Abborrtorpsvägen.
Komórkę zostawił w domu. Mogła tam leżeć, a on nie musiał nasłuchiwać, czy dzwoni, czy milczy.
Bodil położyła się obok córki w jej łóżku, w nadziei, że Alva się odpręży i może zaśnie. Na podłodze obok leżał materac przyniesiony przez nią z garderoby. Zamierzała sama na nim spać tej nocy. Powinna była oblec go pościelą, ale musiał wystarczyć koc i poduszka z kanapy. Nie chciała iść na górę do sypialni. Jeszcze nie.
Próbowała wydobyć z Alvy coś więcej na temat, czy to Janet ona zabiła Pära, albo czy widziała coś innego w lesie, lecz Alva mówiła w odpowiedzi same niezrozumiałe rzeczy. Jeśli
w ogóle odpowiadała.
Powinna chyba móc powiedzieć coś z sensem, pomyślała Bodil. Z upływem godzin zaczęła w niej kiełkować przerażająca myśl.
Oddychała przez usta, żeby nie czuć zapachu potu. Przysunęła się do Alvy, by córka przynajmniej wiedziała, że ona tu jest. Po prostu.
Niezależnie od wszystkiego.
Przestało padać. Bodil opuściła rolety, by nie oglądać gęstej ciemności za oknem. W innych pokojach na parterze zaciągnęła żaluzje.
Słuchała oddechu Alvy, jak wtedy, gdy była noworodkiem. Nagła śmierć łóżeczkowa przerażała ją najbardziej i dopiero gdy Alva miała ponad rok, odważyła się głęboko zasnąć, nie nasłuchując przez cały czas jednym uchem odgłosów z dziecięcego łóżeczka. Spanie we własnym pokoju było zupełnie wykluczone.
Bodil myślała o tamtym okresie, kiedy nic jeszcze się nie psuło. Nie popełniali błędów jako rodzice, nie wypowiadali słów, których potem żałowali, nie tracili dobrego nastroju.
Pamiętała pierwszy raz, gdy zobaczyła błysk strachu w oczach Alvy w obecności Pära.
Córka miała wtedy pięć lat i musiało to już trwać od pewnego czasu.
Wmawiała sobie, że zrobiła, co mogła. Postawiła ultimatum: ma przestać pić, bo inaczej zabierze Alvę i odejdzie. Przestał zupełnie na cztery, pięć lat. Potem zaczął od lekkiego piwa. Na to mógł sobie pozwolić. I na lampkę wina do obiadu jak normalny człowiek. Ale już w tamtym czasie powróciły napady złości.
Palce Alvy bawiły się brzegiem tapety. Od czasu do czasu brała ciężki oddech, jakby brakowało jej powietrza.
– Ty to zrobiłaś?
Pytanie odbiło się echem w pokoju, choć Bodil miała wrażenie, że je wyszeptała. Ciało Alvy obok niej zesztywniało.
– Zastrzeliłaś go?
– Co ty właściwie sobie myślisz?
Po raz pierwszy od powrotu do domu jej głos zabrzmiał prawie normalnie.
– Nie wiem, co myślę – odparła Bodil. – Można od tego stracić rozum. Ale to oczywiste, że nie ty. Całkiem oczywiste.
Pogłaskała Alvę po włosach.
– Przepraszam za głupie pytanie. Oczywiście, że to nie byłaś ty. Alva przestała się bawić tapetą i jej ręka opadła na kołdrę.
Usłyszały nagle słaby odgłos silnika i chrzęst opon na podjeździe. Światło z dwóch reflektorów wcisnęło się między roletę i ścianę, nim zgasło.
– Ktoś przyjechał – stwierdziła Bodil i podniosła głowę, by lepiej słyszeć.
Trzasnęły drzwi samochodu i na podwórzu rozległy się kroki. A potem uporczywe pukanie do drzwi.
– Nie otwieramy – szepnęła. – Nie o tej porze.
Przysunęła się do okna i uniosła roletę. Zobaczyła, jak Ernst Losjö wraca do stojącego przed domem samochodu, otwiera drzwi i wsiada. Lampka w środku oświetliła na parę sekund jego
twarz o zaciętym wyrazie.
Czego chciał?
Kiedy Bodil zobaczyła, jak Ernst cofa się, zakręca i wyjeżdża powoli na drogę, wymknęła się do holu. Klamka do drzwi była opuszczona. Czy coś na niej powiesił?
Bodil rozważała, czy powinna to sprawdzić, czy też jest to jakaś pułapka. Ale czemu miałaby być? Stłumiła tę myśl, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
Na klamce wisiała mała reklamówka. Zdejmując ją, Bodil rozejrzała się dokoła. Nie, to nie wyglądało na pułapkę. Ogród był cichy i pusty. Ciężkie krople deszczu spadały z rynny w narożniku domu do drewnianej beczki. Plum, plum. To było wszystko. Nie ma się czego bać, pomyślała. Nie ma się czego bać.
Wzięła reklamówkę i starannie zamknęła drzwi. Torba była bardzo lekka.
Na jej dnie leżały cztery opakowania różnych lekarstw. I podwójnie złożona kartka papieru. Bodil wyjęła kartkę i poszła do kuchni.
Bodil!
Przykro mi, jeśli Cię wystraszyłem w szpitalu. Potrafię to jakoś zrozumieć, więc nie będę robił Ci wymówek.
Słyszałem od kolegów, że zabrałaś dzisiaj Alvę ze szpitala wbrew woli personelu. Też potrafię to zrozumieć, nawet jeśli to wcale nie jest dobre. Alva jest w złej formie psychicznej i oboje o tym wiemy.
Macie tu parę lekarstw, których ona (i ewentualnie ty też) może potrzebować. Zadzwoń, gdyby coś się działo.
Serdecznie pozdrawiam Ernst Losjö
Na odwrocie znajdowała się lista leków, ich zastosowanie i dawkowanie.
Bodil odłożyła kartkę i wysypała opakowania na stół. Nie znała właściwie żadnego z nich.
A jeśli ją oszukał?
Wszystkie tabletki były jednak zapakowane w aluminiowe blistry, a z takimi trudno coś zrobić.
Rozwijała kolejno ulotki, czytała o działaniu i skutkach ubocznych. W końcu postanowiła, że odważy się dać córce jedną z tych tabletek, by się uspokoiła.
Alva wzięła tabletkę, nie pytając, co to jest, i opadła z powrotem na poduszkę.
Bodil znów położyła się obok niej, nucąc „Śpij, mały kwiatuszku”, dopóki dziewczynka nie zasnęła – także po to, by uspokoić siebie. Serce jednak wciąż tłukło jej się w piersi, aż obawiała się, że wibracje zbudzą Alvę.
– Maleńka – szepnęła, kiedy była już pewna, że Alva głęboko śpi. – Kto nas prześladuje?
Alva wciąż spała ciężkim snem, kiedy Bodil podniosła się z materaca na podłodze. Na dworze zaczynało się przejaśniać.
Wymknęła się z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Czy zdąży wziąć gazetę, zanim Alva się obudzi?
Włożyła kalosze i narzuciła na siebie kurtkę, nie zapinając jej. Owinęła się nią tylko jak szlafrokiem, przytrzymując obiema dłońmi.
Kiedy wyszła na schody, poranne słońce zaświeciło jej prosto w twarz. Zawsze uważała, że jesienne poranki mają w sobie coś szczególnego. Zapach zwiędłych liści. Czysty. Jakby samo powietrze zostało w nocy oczyszczone. Teraz mrużyła tylko oczy od słońca, jakby się przed nim broniła.
Rozejrzała się dookoła, popatrzyła na drogę i las, na przybudówkę z wystającym dachem, pod którym stał traktor. Tego, co kryło się w cieniach, nie mogła zobaczyć.
Zachwiała się na najniższym stopniu, potknęła i zatoczyła, lecz udało jej się nie upaść w błoto.
Ciało już mnie nie słucha.
Roztrzęsiona zaczęła iść wzdłuż wyżłobionych śladów kół, koncentrując się na tym, gdzie stawia stopy. Każdy krok po kolei. Żółte liście brzóz były tak delikatne, że zdawały się fosforyzować w blasku słońca.
Bodil obejrzała się przez ramię, wyjmując ze skrzynki jedną kopertę za drugą. Reklamy.
Listy z odręcznie wypisanym adresem.
Przycisnęła plik papierów do piersi i pospieszyła z powrotem do domu. Serce biło jej mocno, kiedy wreszcie zamknęła za sobą drzwi.
Zrzuciła z nóg kalosze i zajrzała szybko do pokoju Alvy, nim wysypała cały stos poczty na kuchenny stół.
Nagłówki gazet krzyczały do niej.
A więc to się zdarzyło. On nie żył. Naprawdę.
Już nigdy.
Magdalena wcisnęła się na kuchenną sofę obok Nilsa i Vanessy i dała Liv wafelek do gryzienia. Petter siedział po drugiej stronie stołu, pochylony nad jej artykułem w
„Värmlandsbladet”. Vendela w jednej ręce trzymała łyżkę do płatków, a w drugiej komórkę. Jak zwykle.
– Może powinniśmy tu wprowadzić parę zasad – odezwała się Magdalena. – Co do telefonów i komputerów przy jedzeniu.
– To niegłupi pomysł – zgodził się Petter. Wypił łyk kawy i wrócił do lektury.
– A ja właściwie nie rozumiem różnicy między czytaniem papierowej gazety przy stole a czytaniem gazety w komórce – powiedziała Vendela.
Magdalena starała się nie myśleć o tym, jak bardzo Vendela jest podobna do swojej matki, kiedy zapala się w dyskusji. Tak samo porusza małym zadartym noskiem i przyciska do zębów górną wargę.
– Uważam tylko, że miło byłoby porozmawiać, skoro siedzimy tutaj razem – spróbowała.
– Też tak uważam – poparł ją Nils.
– Ale, przecież możemy rozmawiać – odrzekła Vendela. – No i, jak mówiłam, jaka jest różnica między tym, że tata siedzi i czyta, a ja trochę surfuję?
Pomóż mi, Petter. Stań po mojej stronie. Przecież myślisz tak samo jak ja.
Ale Petter, który już przeczytał jej tekst, wertował następne strony.
– Dalej czytasz gazetę? – podjęła.
– Dokładnie.
Vendela, nie odrywając wzroku od komórki, zanurzyła łyżkę w misce z płatkami, po czym włożyła jej zawartość do ust.
– Ciekawe, kim jest ten aresztowany – powiedziała, kiedy już przełknęła.
– Co takiego? – zapytała Magdalena.
– Jestem na stronie „Länstidningen” i piszą tam, że jakiś mężczyzna został aresztowany za morderstwo.
Magdalena poczuła chłód w całym ciele. Co przegapiła?
– Daj zobaczyć – powiedziała, wyciągając rękę nad stołem.
– Tak? – Vendela uśmiechnęła się łobuzersko. – Sama nie wiem. Mamy zakaz używania komórek przy stole.
– Daj spokój! – głos Magdaleny zabrzmiał ostrzej, niż chciała.
Wiedziała, że Vendela tylko próbuje żartować, lecz nie czuła się ani trochę usposobiona do żartów.
– Przepraszam. Nie chciałam. Mogę przeczytać, co tam piszą? Proszę.
Vendela podała jej telefon z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i wróciła do płatków z maślanką.
„36-latek aresztowany za morderstwo w Uvanå”.
Odebrała ten nagłówek jak policzek. Kim był ten trzydziestosześciolatek? Cholerny Linus Saxberg.
Niechętnie czytała dalej o mężczyźnie, który był przyjacielem rodziny i zamieszkiwał w okolicy w sezonie polowań. Miał już na koncie wyrok za pobicie, lecz z artykułu nie wynikało, na jakiej podstawie został aresztowany. Linus jak zwykle zasłonił się formułą: „pewne źródło w policji w Hagfors”. Choć Magdalena uważała to za niski chwyt, czytelnicy nie zwrócą na to uwagi, dopóki będą mieli swoje newsy.
Według anonimowego źródła w policji „pojawiły się dowody, które każą nam sądzić, że
morderstwo było starannie zaplanowane”.
Starannie zaplanowane. Zupełnie ją zamurowało.
Kiedy na blacie zaczęła dzwonić jej komórka, wstała z ulgą i po drodze oddała Vendeli telefon.
Nie znała numeru na wyświetlaczu, więc przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem.
– Cześć, tu Bodil Sanner – usłyszała. Bodil? Sanner? Ta Bodil Sanner?
– Tak? – odpowiedziała. – Cześć.
Czego ona może chcieć? Magdalena wciąż rumieniła się ze wstydu po przeczytaniu artykułu Saxberga. W Karlstad muszą być nią teraz bardzo rozczarowani.
– Proszę przyjąć wyrazy współczucia – dodała, by wypełnić dziwną ciszę, jaka powstała, kiedy Bodil umilkła.
– Dziękuję. Dzwonię dlatego, że przeczytałam twój artykuł w dzisiejszej gazecie.
– Aha. – Magdalena podeszła do drzwi ganku i wyjrzała na nieruchome, lśniące jezioro.
Daj mi coś, o czym mogłabym napisać.
– Muszę powiedzieć, że mi się nie podobał. Napisałaś o tym, że policja rozmawiała z Alvą i uzyskała cenne informacje. Teraz się boję, że ktoś będzie chciał zrobić jej krzywdę.
Tylko tego jeszcze brakowało. Nie napisała prawie nic, a nawet ta odrobina, którą udało jej się zdobyć, okazała się szkodliwa. Oparła czoło o framugę drzwi.
– Myślę, że ktoś będzie chciał ją uciszyć.
Bodil prawie szeptała, jakby się bała, że ktoś ją podsłuchuje. Naprawdę nie czuła się chyba dobrze.
– Czy coś się stało? – zapytała Magdalena, próbując przekonać samą siebie, że to nie jej wina.
To nie ona zabiła męża Bodil, a jeśli Alva coś wiedziała, osoba, która chciała ją uciszyć, próbowałaby to zrobić i bez jej artykułu.
Nie bardzo pomagało.
– Nie – odparła Bodil. – Ale siedzę tu teraz i czekam, nie wiedząc na co. Boję się spuścić Alvę z oczu.
– Rozumiem – rzekła Magdalena.
– Ale tego nie wolno ci napisać w gazecie.
– Oczywiście, że nie. Nawet by mi to nie przyszło do głowy.
– Nigdy nie wiadomo.
Teraz głos Bodil przynajmniej brzmiał spokojniej.
– Mnie możesz być pewna – odparła Magdalena. – Nie napiszę ani słowa z tego, co powiedziałaś. Ale jeśli chcesz się czymś podzielić, przedstawić swój punkt widzenia, po prostu zadzwoń jeszcze raz. Mam nadzieję, że policja szybko znajdzie mordercę, żebyście mogły z Alvą zaznać trochę spokoju.
Bodil pociągnęła nosem.
– Nie dam rady.
– Człowiek potrafi dać sobie radę lepiej, niż mu się wydaje. Bodil chlipnęła trochę ciszej. Magdalena czekała.
– Pastor mówi, że trzeba spokojnie oddychać – załkała Bodil. – Ale jak, kiedy każdy oddech boli?
– Spróbuj – powiedziała Magdalena. – Kiedy umarła moja mama, zdawało mi się, że zgasło słońce i że już nigdy nie będę umiała się bawić i śmiać, ale się okazało, że jednak potrafię.
Gdyby Elisabeth mogła tutaj być.
– Żałoba nigdy nie mija całkowicie – dodała – ale można z nią żyć. Bodil chrząknęła.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Dziewięć.
– Biedactwo.
– Dałam radę. A teraz wam jest ciężko. Bodil znów zaczęła płakać.
– Zanim się rozłączymy, muszę o coś zapytać – rzekła Magdalena.
– Tak?
– Kim jest ten trzydziestosześcioletni mężczyzna, o którym pisze dziś „Länstidningen”?
– Co? Nie mam „Länstidningen”. O czym tam piszą?
Bodil z trudem wydobywała z siebie słowa, jakby potykała się o nie.
Magdalena próbowała w miarę dokładnie streścić jej to, co przeczytała, myśląc, że nawet jeśli Bodil o tym nie wiedziała, powinna się domyślić, kto to jest. Napisali przecież, że przyjaciel rodziny. I nie powinno być w Uvanå zbyt wielu tymczasowych mieszkańców w tym wieku.
Ale gdy skończyła, Bodil rzuciła szybko:
– Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
– Ale…
– Muszę już kończyć. Alva mnie woła.
Nim Magdalena zdążyła odpowiedzieć, Bodil się rozłączyła.
Bodil nie wiedziała, co zrobić z gazetami. Miała wielką ochotę spalić je w piecu, ale może to było głupie. Kiedy usłyszała, że Alva wychodzi z pokoju, otarła z twarzy łzy i położyła cały plik na górnej półce szafki.
Trzydziestosześcioletni mężczyzna aresztowany? To chyba nie może…
Kiedy Alva weszła do kuchni, Bodil stała na samym jej środku. Ich spojrzenia się spotkały,
zadając nieme pytania.
Co tu się dzieje? Co mamy robić?
Reklamówki z jedzeniem wciąż stały na podłodze. Bodil podeszła do zlewu i zaczęła machinalnie przekładać brudne naczynia. W końcu stanęła, wpatrując się w wyschnięte torebki herbaty, które zabarwiły kieliszek do jajka na brunatny kolor. Kiedy Alva wysunęła krzesło i usiadła, Bodil się odwróciła.
– Jak się czujesz? – zapytała. Przynajmniej muszą spróbować.
– Boli mnie głowa – odrzekła Alva.
Zmarszczyła czoło i przełknęła ślinę. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować.
Bodil wyjęła komórkę z kieszeni i weszła na stronę „Länstidningen”. Zaczęła drżeć na całym ciele, kiedy sobie uświadomiła, że to musi być Henrik.
Ile policja wyczytała z ich prywatnych wiadomości? Na jakie pytania musiał odpowiedzieć? Czytała dalej, lecz nagle zamarła w środku tekstu.
„Mężczyzna był już wcześniej skazany za pobicie byłej żony”.
Pobicie? O co chodzi? Czemu nigdy jej o tym nie powiedział, choć mówił o tylu innych rzeczach?
– Co się stało? – zapytała Alva.
– Nic, nic.
Nie znam go. Nie wiem, kim jest. Ani do czego jest zdolny.
Kiedy Petra zwolniła i skręciła w wąską żwirówkę prowadzącą do Rensberg, poczuła, że nareszcie zaczyna się trochę odprężać.
Twarz nadal ją paliła od spojrzenia, jakie rzucił jej Geir, kiedy brała z szafki kluczyki do samochodu. Na szczęście Betty chyba niczego nie zauważyła.
Włączyła wentylator i ustawiła go tak, by chłodne powietrze owiewało jej czoło.
– Myślisz, że znajdziemy pistolet? – zapytała Betty.
– Nie jest to całkiem wykluczone. Ale prawie.
Patrzyła na ciągnący się kilometrami las. Widok, który tak ją zachwycał w środę rano, dziś wzbudzał już zupełnie inne uczucia.
Stanęła na placu, na którym parkował Pär Sanner i inni myśliwi ze stanowisk zachodnich.
Geir wysłał grupę ludzi pod ubojnię, podczas gdy Betty i ona miały szukać tutaj.
Las brzmiał dziś i pachniał inaczej. Słońce i cichy szum drzew przywodziły na myśl późne lato, ale w cieniu było równie zimno jak w poprzednich dniach. Petra zadrżała, kiedy przekroczyła rów i weszła między świerki.
Bez słowa zaczęły iść w stronę stanowiska 224.
– Aha – orzekła Petra, kiedy doszły na miejsce. – Tu stały plecaki Pära i Alvy. Morderca musiał zatem przyjść mniej więcej tą samą drogą co my. Gdzie wyrzuciłabyś broń?
Rozejrzały się dookoła. Małe jeziorko u stóp wzniesienia było czarne jak noc i zupełnie nieruchome.
– Czy zeszłabyś i wyrzuciła ją do wody?
Betty zastanawiała się przez chwilę.
– Nie – odrzekła. – To nadkładanie drogi. I chyba biegały tam psy, jeśli się nie mylę.
– To prawda. Też bym tego nie zrobiła. Dalej się rozglądały.
– Ja bym poszła w tamte chaszcze – Betty wskazała je ręką. – Albo wróciła tam, skąd przyszłyśmy, i pozbyła się pistoletu po drugiej stronie ścieżki, gdzie nie było psów ani myśliwych z naganki.
Petra kiwnęła głową. To brzmiało logicznie. Sama też by tak zrobiła.
– Jeśli zaczniesz szukać w krzakach i tamtym zagajniku, ja zajmę się drugą stroną ścieżki.
– Jasne – zgodziła się Betty. – Tak będzie dobrze.
– Podnoś pniaki, odwracaj kamienie, zaglądaj we wszystkie dziury. Jeżeli broń tu jest, to ją znajdziemy.
Aha, pomyślał Christer. Znów wrócili do punktu pierwszego. Niczego nie znaleźli w przyczepie Henrika Åhmana. Żadnego pistoletu, żadnych zakrwawionych ubrań. Nic.
Wypuszczenie podejrzanego z aresztu zawsze jest porażką, ale tym razem czuli się z tym gorzej niż zwykle. Nie mogli pozbyć się wrażenia, że Henrik coś ukrywa.
Mimo sobotniego przedpołudnia komisariat pracował pełną parą, nawet Urban był na miejscu. Zewsząd dochodziło stukanie w klawiatury, urywki rozmów telefonicznych i kroki na korytarzu.
Christer miał wrażenie, że przeniósł się w przeszłość do czasów, gdy prawie mieszkał w pracy. Kiedy dodatkowe weekendowe dyżury były jak dziecięca pocieszanka, zagłuszająca poczucie bezsensu w miarę upływu godzin. Czy znów tak będzie? Wzdrygnął się na samą myśl.
Spojrzał na zegar. Za piętnaście dwunasta. Na wpół do czwartej był zaproszony na obiad do Bengta i Gunvor. Nawet nie powiedział matce, że Torun nie przyjdzie. Pewnie podświadomie miał nadzieję, że ona wcześniej się odezwie. Zmieni zdanie. Zakończy przerwę i wciśnie guzik
„play”.
– Ernst Losjö nie dostał pieniędzy za swój las. Głos Urbana zabrzmiał gdzieś w korytarzu.
Kiedy Geir coś wymamrotał, Urban dodał:
– Czy to może mieć jakieś znaczenie?
Christer wyszedł na korytarz. Kiedy Urban go zobaczył, podjął wątek:
– Czy Losjö o tym mówił, kiedy go przesłuchiwaliśmy? Że nie dostał zapłaty?
– Nie, ani słowa. Czy chodzi o duże pieniądze?
– Czterysta sześćdziesiąt tysięcy koron. Prawie pół miliona. Geir uniósł brwi.
– Pär Sanner miał jeszcze inne długi – ciągnął Urban. – Ale wobec ludzi spoza grupy. I na mniejsze kwoty.
Ciekawe, czy Bodil o tym wie, pomyślał Christer. Znów spojrzał na zegar i ocenił, że zdąży jeszcze obrócić do Gustavsfors przed obiadem.
– Sprawdziłeś Ernsta w rejestrze broni? – zapytał.
– Tak – odparł Urban. – Nie ma żadnego pistoletu, przynajmniej oficjalnie.
– Okej, to już wiemy – rzekł Geir. – Ale to nie znaczy, że nie mógł jej w jakiś sposób zdobyć.
– Pojedziesz ze mną do Losjö? – zapytał Christer. – Betty szuka w lesie broni.
Dawno nie widział Urbana tak rozpromienionego. Od wielu dni nie pracował poza komisariatem.
– Jasne – odparł. – Jedziemy od razu?
Alva siedziała na łóżku z plecami opartymi o ścianę i kolanami podciągniętymi pod brodę, jak zwykle, kiedy była nie w humorze. Teraz jednak Bodil nie miała pojęcia, w jakim jest nastroju, co myśli i czuje. Była zupełnie obca. Jak przerażone dzikie zwierzątko.
Bodil siedziała na brzegu łóżka i rozglądała się po pokoju. Nagrody myśliwskie na szafie, plakat z kociakiem w hamaku, który przetrwał liczne czystki i generalne porządki.
Alva skuliła się jeszcze bardziej, podciągając wyżej nogi i przywierając do ściany. Paznokcie szukały na wargach czegoś, co mogłyby uchwycić, znalazły i szarpnęły. Machinalnie zlizała krew, studiując uważnie skrawek skóry.
Te napady, pomyślała Bodil. To nerwowe samoudręczenie.
Nie wiedziała teraz, czy odważy się podać jej lekarstwo. Nie chodziło chyba o to, by spała przez wiele godzin. Może jednak w tych tabletkach było coś dziwnego.
Krew sączyła się z nowej ranki na wardze. Alva zlizywała ją, lekko się przy tym krzywiąc.
Siedziały tak przez długą, długą chwilę, nie mówiąc ani słowa. Alva zwlokła się w końcu z łóżka, podeszła do biurka i otworzyła pokrywę laptopa.
Bodil patrzyła niespokojnie, jak loguje się na Facebooku. Czy sobie z tym poradzi?
Jej profil był pełen wpisów, dokładnie tak, jak Bodil przewidywała. Nigdy przedtem nie widziała tylu czerwonych serduszek w jednym miejscu.
Ręka Alvy lekko drżała, gdy przewijała stronę w dół. Kiedy jednak zaczęły jej się trząść ramiona, Bodil wstała z łóżka i podeszła do niej. Twarz dziewczynki była mokra od łez. Bodil pogłaskała ją po plecach, jednak Alva zesztywniała pod jej dotknięciem.
– Chcę zostać na chwilę sama. Czy mogę?
– Tak – odrzekła Bodil. – Tak, oczywiście. Cofnęła rękę i wyszła z pokoju.
– Zostawię otwarte – powiedziała do pleców przy biurku. Alva nie odpowiedziała.
Kiedy Bodil wyszła do kuchni, usłyszała trzaśnięcie zamykanych drzwi.
Popołudnie było ładne, niebo intensywnie niebieskie, jakby pomalowane gęstą, prawie
fluoryzującą farbą. Warstwa po warstwie. Christer odbierał to w pewnym sensie jak osobistą obrazę. Opuścił osłony przeciwsłoneczne najniżej, jak się dało i prześlizgiwał się wzrokiem po lesie. Rzadko się zdarzało, by pogoda tak źle współgrała z jego stanem ducha.
– Wspaniale wyjść na trochę – odezwał się Urban.
W tej samej chwili zatrzeszczało radio i podało informację o wypadku na drodze krajowej
62. Jedna osoba w samochodzie. Lekkie obrażenia ciała. Karetka w drodze. Urban podkręcił głośność, ale Christer słuchał tylko jednym uchem.
Urban prowadził szybko, jak zwykle.
Kiedy dojechali do rozwidlenia na Tyngsjö, Christer chciał mu już przypomnieć o źle wyprofilowanym zakręcie, jak to zawsze czyniła Petra, lecz powstrzymał się w obawie, że się o to obrazi. Chwycił się więc mocno uchwytu nad drzwiami, mając nadzieję, że będzie dobrze.
Ernst Losjö wyjrzał przez kuchenne okno, kiedy zobaczył, że wjeżdżają na podwórze. Po chwili otworzył drzwi.
– Znowu? – zapytał tylko.
– Tak – odparł Christer. – Znowu.
Ernst poprowadził ich do kuchni i usiadł, czekając na ich pytania. Na nogach miał filcowe kapcie, a na koszuli granatową kamizelkę. Dziś był bez krawata.
– Zapomniałeś nam powiedzieć, że nie dostałeś zapłaty za ten sprzedany las – zaczął Christer.
– Nie sądziłem, że to ważne.
Ernst złożył „Svenska Dagbladet”, leżącą na stole obok kubka po herbacie z resztkami liści na dnie.
– Czterysta sześćdziesiąt tysięcy koron to dla ciebie może niedużo – zauważył Urban. – Ale dla większości z nas to całkiem sporo pieniędzy. W niesprzyjających okolicznościach można nawet za nie umrzeć.
Ernst zmarszczył czoło i popatrzył na nich, jakby naprawdę starał się zrozumieć, co mówią, lecz nie wiedział, do czego naprawdę zmierzają.
– Poza tym zadzwoniłeś dwa razy do Pära w tygodniu przed jego śmiercią – podjął Christer.
– To możliwe – przyznał Ernst.
– Podczas naszej ostatniej rozmowy mówiłeś, że nie utrzymywaliście ze sobą kontaktu?
– Bo tak było.
– O czym rozmawialiście? – zapytał Urban.
Ernst popatrzył na swoje splecione dłonie, po czym znów podniósł wzrok.
– Chciałem wybadać, co z tymi pieniędzmi, żeby nic nie stało między nami podczas polowania. Tak jak mówicie, to naprawdę duża kwota i niedobrze jest mieć taką niezałatwioną sprawę, kiedy idzie się razem do lasu.
– Chcesz powiedzieć, że się obawiałeś, że Pär skorzysta z okazji i cię zastrzeli? – zapytał wprost Urban.
– Tak jak sugerujecie, pieniądze mogły mieć dla niego większą wartość niż dla mnie.
Przynajmniej teraz.
– Nic z tego nie rozumiem – rzekł Christer. – Jeżeli Pär chciał kupić las, a nie miał dość
gotówki, by zapłacić, czy nie prościej było wziąć pożyczkę z banku?
– W zasadzie tak – zgodził się Ernst. – Ale Pär miał jakieś problemy z bankiem, przynajmniej tak mówił. Więc się dogadaliśmy, że na początek dostanę część tej kwoty, a resztę po wyrębie.
– Ale nie dostałeś? – domyślił się Urban.
– Nie, nie dostałem.
– I o czym konkretnie myślałeś, dzwoniąc do niego w zeszłym tygodniu?
– Chciałem ułożyć harmonogram spłat, który by zadowolił nas obu.
– I jak poszło?
– Trochę dobrze, a trochę źle. Obiecał mi sto pięćdziesiąt tysięcy na koniec miesiąca. Nie wiedział jednak, kiedy będzie mógł spłacić resztę.
– Zrobiłeś to, by mu pomóc?
– Można tak na to spojrzeć.
– Ale jeśli Pär miał tyle zarobić na wyrębie, czemu nie zatrzymałeś lasu dla siebie? – zapytał znowu Urban.
Ernst popatrzył na niego z pobłażaniem.
– Dlatego, że w przeciwieństwie do Pära nie mam maszyn leśnych. W tej sytuacji mój zarobek byłby mniejszy niż jego.
Umilkł, czekając na następne pytanie.
– Przy podziale majątku dostaniesz całą kwotę – zauważył Christer.
– Kto tak powiedział? Mógł mieć masę podobnych długów. Moje pieniądze mogą się okazać kroplą w morzu, jak przyjdzie co do czego. Nie wiem nawet, czy dostanę te obiecane sto pięćdziesiąt tysięcy.
– Miał nowy, dobry samochód – rzucił Christer.
– Owszem – odparł Ernst. – Rozumiem, że tylko wykonujecie swoją pracę, ale gwarantuję, że nic nie zrobiłem.
– Na pewno jeszcze się odezwiemy – powiedział Christer, starając się ratować resztki godności.
– Zapraszam – odrzekł Ernst, odprowadzając ich do drzwi. – Postaram się wam pomóc w miarę możliwości.
Kiedy Urban wyjeżdżał z podwórza, Ernst znów siedział przy stole schylony nad gazetą. Jak gdyby nic się nie zdarzyło.
Petra marzła w ręce. Przemokły jej rękawiczki od grzebania w dziurach i wykrotach.
Zaczynało się ściemniać i niedługo będą musieli przerwać.
Przeszukała około dwudziestu pięciu metrów lasu na zachód od ścieżki, metodycznie, metr po metrze. Teraz była już prawie przy placu. Betty robiła to samo po stronie wschodniej. Od czasu do czasu widziały się przez moment między drzewami, lecz teraz straciła ją z oczu na dłużej.
Zrobiła parę wymachów ramion, by się pozbyć sztywności barków. Wysondowała patykiem wgłębienie wypełnione wodą, zajrzała pod duży kamień, włożyła rękę pod korzenie świerka.
Zaczynało ją mdlić z głodu. Powinny były wziąć ze sobą coś do jedzenia, ale Petra myślała tylko o tym, by jak najszybciej wyjść. Znaleźć się daleko od niebieskich oczu Geira.
Kiedy doszła do niewielkiej wyniosłości terenu, zobaczyła na uboczu stos kamieni. A raczej ich skupisko, które lądolód usypał w dość wysoką stertę. Skierowała się w ich stronę. Przyklękła wśród borówek, zaglądając we wgłębienia i wkładając w nie kijek.
Nie, tu też nic.
Już miała wstać i pójść dalej, kiedy przypadkiem spojrzała w lewo. Tam pod małym kamieniem leżało coś białego. Foliowa reklamówka. Petra wygarnęła ją kijkiem i pomacała.
– Betty! – zawołała. – Chodź!
Reklamówka z ICA wyglądała na prawie nową. Nie mogła tu leżeć zbyt długo. Petra czuła, jak mocno bije jej puls, kiedy ją rozwiązywała.
Ale zobaczyła tylko coś czarnego, też z folii. Ostrożnie rozłożyła zwinięty pakunek. Z tyłu słyszała zbliżające się kroki Betty.
– Znalazłaś pistolet?
– Nie – odrzekła Petra. – Tylko płaszcz od deszczu, który ktoś dość starannie próbował ukryć.
Magdalena wzięła wózek i przeszła przez bramkę Coopa. W sobotnie popołudnie w sklepie było spokojnie.
Pięknie, pomyślała, wyjmując z kieszeni listę zakupów.
Szampon, papierowe ręczniki, klamerki do bielizny. Do wózka trafiły też rękawiczki z pięcioma palcami dla Nilsa.
Najbardziej po wyjeździe ze Sztokholmu podobało jej się to, że mogła kupić wszystkie potrzebne produkty w jednym sklepie. Może nie w dziesięciu różnych rodzajach, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że nie musiała jechać trzydziestu kilometrów do olbrzymiego centrum handlowego, by kupić kilka spinek do włosów czy zwykłe plastikowe wiadro.
Wkładała metodycznie do wózka jedną rzecz po drugiej, błądząc swobodnie myślami.
Kiedy usłyszała podniesione głosy, pomyślała w pierwszej chwili, że któryś z miejscowych dziwaków nadmiernie się czymś emocjonuje, ale gdy podeszła bliżej, zobaczyła Klasa Sannera i Jana-Åkego Qvista, stojących naprzeciw siebie w wojowniczej pozie.
– Nie wierzysz, że wszyscy wiedzą, że to ty zabiłeś brata. – Bas Jana-Åkego wibrował między półkami. – Że też masz czelność się pokazywać! Wstydu nie masz?
Klas wysunął podbródek i popchnął wózek o jakieś dziesięć centymetrów, ale się nie odezwał. Jego drobna żona stała tuż za nim i ciągnęła go za rękę, patrząc na Jana-Åkego, który
nadal się awanturował.
– Chodź – szepnęła.
Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać.
Magdalena była pewna, że gdyby żona nie odciągnęła Klasa, Jan-Åke by się na niego rzucił.
Był purpurowy na twarzy z gniewu.
Kiedy Klas wyszedł, Jan-Åke zwrócił się do Magdaleny. Nad jego górną wargą perliły się krople potu.
– Tak, ludzie myślą, że to ja, ale ja przecież wiem.
Zanim Magdalena zdążyła coś powiedzieć, zrobił nagły zwrot w stronę półki z chipsami.
Jakaś kobieta przyciągnęła do siebie chłopca w wieku Nilsa, kiedy ich mijał.
Bodil pomogła Alvie usiąść na kanapie. Potem podeszła do półki z filmami DVD i wyszukała Małą syrenkę, ukochany film Alvy, kiedy miała pięć, sześć lat. Bodil do dziś pamiętała prawie każdą kwestię.
The soundtrack of my life, pomyślała, wkładając płytę do odtwarzacza.
Wstrzymała się chwilę, nim włączyła film. Może po to, by dać im czas na oddech, bez rozmyślania o tym, co się dzieje wokół nich.
Potem nacisnęła „play” i usiadła obok Alvy. Za oknem zaczynało się już ściemniać. Zauważyła dwie brązowe skórki od banana leżące w głębokim talerzu ze śladami sernika na stoliku przy kanapie. Arielka w tym czasie płynęła na powierzchnię. Do światła.
Obudziła się w chwili, gdy mała syrenka dostawała reprymendę od ojca, króla Trytona, widziała jak przez mgłę jej zuchwałą ucieczkę z krabem.
Kidy znów podniosła wzrok, nie obudził jej film.
– Miał na sobie czarny płaszcz – powiedziała Alva. Bodil natychmiast oprzytomniała.
– Czarny błyszczący płaszcz i kaptur na głowie – ciągnęła dziewczynka, patrząc w ekran. Bodil wstrzymała oddech, nie śmiąc się nawet ruszyć.
– Jak upiór we Władcy Pierścieni. Nazgûl. Nazgûl? Czy to o tym mówiła w szpitalu?
– Stał tam. Nie miał twarzy, tylko pustkę. I wtedy podniósł rękę, bardo powoli, a potem upadł…
Ścisnęła kolana dłońmi tak mocno, że zbielały jej kostki palców.
– Potem upadł…
– Potem upadł tata – spróbowała dokończyć Bodil.
Alva powoli pokiwała głową. Wczepiła palce we włosy i zaczęła je ciągnąć tak mocno, że uderzała czołem o kolana.
– Nie, kochanie, nie rób tak – Bodil chwyciła ją za ręce.
Alva jednak nie przestawała. Kiedy w końcu puściła włosy, zaczęła się bić po twarzy.
Mocno.
– Alva, przestań! – krzyknęła Bodil. – To nie była twoja wina. Nie możesz tak się karać. Nie ty to zrobiłaś.
– Uciekłam, uciekłam!
– Przestraszyłaś się, kochanie. Nie mogłaś zrobić nic innego.
Alva dalej biła się po twarzy, na przemian uderzając w głowę pięściami i wymierzając sobie policzki.
Bodil próbowała przytrzymać jej ręce, lecz Alva rzuciła się w róg kanapy, by uniknąć jej dotyku, i dalej wymierzała sobie karę.
Nie powinnam była zabierać jej do domu. Jak sobie teraz poradzę?
Po chwili ciosy zelżały, aż w końcu ustały zupełnie.
Bodil wybiegła do kuchni po tabletki zostawione przez Ernsta i nalala wody do szklanki. Kiedy wróciła, Alva leżała na kanapie, obejmując się rękami. Bodil widziała, jak mocno wbija paznokcie w przedramiona. Kiedy zmieniła chwyt, na skórze pozostały głębokie ślady w kształcie półksiężyca. Nie miało sensu prosić ją, by przestała.
Wycisnęła więc tabletkę na dłoń. Przeczytała, że działają uspokajająco i przeciwlękowo.
– Proszę – powiedziała, podając jej wodę. – Zobaczysz, że zaraz poczujesz się lepiej. Alva rozluźniła chwyt i sztywno wyciągnęła rękę po szklankę.
Kiedy połknęła tabletkę, wróciła do poprzedniej pozycji.
Bodil podłożyła jej poduszkę pod głowę i przykryła nogi kocem. Usiadła obok, głaszcząc jej kolana.
Alva trzęsła się z początku, jakby jej było zimno, ale po chwili się odprężyła.
Czarny płaszcz, myślała Bodil. Powinna powiedzieć to policji. Ale może lepiej, by Alva spokojnie sobie wszystko przypomniała, nim poprosi ich jeszcze raz. W tym stanie nie nadawała się do przesłuchania.
Nie miał twarzy? Dziwne. Może tylko fantazjowała, mieszała sen z rzeczywistością. Czy tak może się stać po traumatycznym przeżyciu?
Przez otwarte żaluzje widziała, jak zapala się światło na przybudówce. Co tym razem?
Podniosła się z kanapy i podeszła ostrożnie do okna, lecz nic nie zobaczyła. Poruszała się tylko brezentowa osłona i cień brzozy padający na podwórze.
– Na co patrzysz? – zapytała sennym głosem Alva.
– Nic, nic. Lampa się zapaliła, ale to musiało być jakieś zwierzę. Na pewno lis.
Kiedy światło zgasło, Bodil niechętnie odwróciła się od okna. Co się poruszało tam na zewnątrz? Kto czaił się w mroku? Zobaczyła przed sobą leśną zjawę ze snu. Przemykała między drzewami, wyciągając ręce po Alvę.
Musi coś wymyślić. Nie mogą tylko siedzieć i czekać.
Kiedy Alva znów odwróciła się do telewizora, by zobaczyć dobrze znane sceny finałowe, Bodil zeszła do piwnicy.
Wiedziała na szczęście, gdzie Pär trzyma klucz do szafki z bronią.
Nie odważyła się dotknąć strzelby, ale z wiatrówki już wcześniej strzelała. Powinna wystarczyć przynajmniej do odstraszenia. W razie potrzeby mogłaby nawet posłużyć do czegoś więcej.
Włożyła do środka nabój i pociągnęła rygiel. Potem wsunęła jeszcze do kieszeni kilka dodatkowych naboi i wróciła z bronią na górę. Kiedy zobaczyła, że Alva nadal jest skupiona na filmie, przemknęła do holu i schowała wiatrówkę za ubraniami na wieszaku. Żeby zasłonić ją
całkowicie, postawiła przed nią kalosze Pära. Naboje wysypała do drewniaka. Potem wróciła do Alvy i usiadła obok niej na kanapie.
W porządku. Teraz poczuła się trochę lepiej.
Patrzyła na usypiającą Alvę. Wyglądało na to, że tabletki działają.
– Zaczekasz, aż wezmę prysznic? – zapytała. – Zostawię otwarte drzwi, żebyś w razie czego mogła mnie zawołać.
– Mhm.
– Na pewno?
– Mhm.
Bodil wróciła do piwnicy, chwyciła szybko czyste ubranie i pościel z ławy w pralni i pobiegła z powrotem na górę.
– Wołaj, jakby co, kochanie. Alva nie odpowiedziała. Spała.
Bodil zdarła z siebie brudne ciuchy i podniosła pokrywę kosza na pranie. Na samym wierzchu leżał jeden z podkoszulków Pära i jego spodenki. Bodil zapatrzyła się w ubrania, po czym przykryła je swoimi.
Już nigdy.
Kiedy stanęła pod prysznicem, odprężyła się nareszcie i pozwoliła popłynąć łzom. Płakała niemal do całkowitego wyczerpania. Płakała nad śmiercią Pära, płakała, że nie umiała go już kochać tak, jak przyrzekała. Płakała nad człowiekiem, którym Pär się stał. Płakała z ulgi.
Stała tam, aż skończyła się ciepła woda.
W chwili, gdy zakręciła kran i wyszła spod prysznica, ktoś zapukał do drzwi.
Magdalena była wciąż wystraszona po awanturze w sklepie, gdy postawiła torby z zakupami na podłodze w kuchni i zaczęła wkładać mleko do lodówki.
W krótkim czasie, jaki spędziła w sklepie, kuchnia znów zmieniła się w pobojowisko. Zlew był pełen brudnych naczyń po pieczeniu, duże plamy roztopionego masła zastygały na płycie indukcyjnej, a na uchwycie do otwierania szafki leżała warstwa kakao w proszku.
Wszystko od nowa. Nieważne, ile pracowała – i tak nigdy nie mogła nadążyć. Zapach ciasta z piekarnika nie wprawił jej w dobry nastrój, raczej w sentymentalny. Przełykała ślinę, by się pozbyć wzbierającego w gardle płaczu.
Kiedy usłyszała, że Petter wchodzi do kuchni, zupełnie go zignorowała, dalej rozpakowując zakupy.
– Jak właściwie się czujesz? – zapytał.
– Mógłbyś przynajmniej dopilnować, żeby sprzątnęły po pieczeniu. Chyba nie wymagam za wiele?
– Aż tak źle?
Położył jej dłoń na ramieniu, by ją uspokoić, lecz się uwolniła i odwróciła od niego plecami.
– Może się na chwilę położysz i odpoczniesz? – spróbował. – Jesteś trochę wytrącona z równowagi.
– I co mi z tego przyjdzie, że się położę? Kiedy tu wrócę, będzie dwa razy tyle roboty, więc na jedno wychodzi.
Magdalena trzasnęła drzwiami od lodówki; usłyszała, że w środku coś się przewraca, ale się tym nie przejęła.
– Nils! – krzyknęła. – Ścisz to!
– Kochanie, chodź tu – powiedział Petter.
Wysunął krzesło i posadził ją na nim. Potem przykucnął przed nią, zmuszając ją, by na niego spojrzała.
– To ten pakiet oszczędnościowy? Boisz się, co będzie w poniedziałek? Magdalena skinęła głową. To i wszystko inne, chciała powiedzieć.
– Powiedz, co mogę zrobić. Wiesz, że zrobię wszystko, żeby było ci dobrze.
Nie mogła znaleźć słów. Zamiast nich popłynęły łzy. Kiedy się pochyliła, pogłaskał ją po włosach.
– Przejmę wszystko dziś wieczorem – obiecał. – Zrobię kolację, zajmę się dziećmi, położę je. A ty będziesz mogła robić, co chcesz. Wziąć kąpiel, może trochę poczytać. Co o tym sądzisz?
W tej samej chwili zadzwonił minutnik i Vanessa wpadła do kuchni, by wyjąć z piekarnika blachę z mufinkami.
Na widok Magdaleny stanęła jak wryta.
– Co się stało? – zapytała.
– Nic takiego – odpowiedziała Magdalena. – Jestem tylko trochę zmęczona.
– Okeeej.
Podeszła do kuchenki i zdjęła z haczyka rekawicę.
– Zgoda? – zapytał Petter.
Magdalena skinęła głową, czując jednocześnie wibracje komórki w kieszeni spodni. Esemes od Lovisy.
„Ulf wypadł dziś z drogi. Był w szpitalu, ale jest raczej ok. Pozdrawiam”.
Christer widział przez okno w kuchni, że Gunvor stoi przed kuchenką, a Bengt siada na swoim miejscu przy stole nakrytym na cztery osoby.
Wziął wdech, nim wszedł – bez dzwonienia i pukania.
– Halo! – zawołał, zdejmując buty. Usłyszał zbliżające się ciche kroki Gunvor.
– Torun nie przyszła? – zapytała i wytarła ręce w fartuch, rozglądając się jednocześnie po holu, jakby Torun mogła się ukryć gdzieś za nim.
– Nie – odrzekł Christer. – Niestety, trochę źle się czuje.
Gunvor zrobiła zmartwioną minę.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Jasne – odparł przesadnie ożywionym tonem. – Nic poważnego.
Nie wiedział, jak to się stało, że jego słowa zabrzmiały dwuznacznie. Zmartwiona twarz Gunvor rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
– To dobrze.
Stała jeszcze przez chwilę, jakby rozważając, czy zapytać wprost, czy byłoby to jednak nadmierne wścibstwo. Ku uldze Christera dała mu spokój.
– Trafiłeś idealnie – powiedziała zamiast tego. – Jedzenie będzie zaraz gotowe. Rzuciła mu jeszcze jedno wesołe spojrzenie i wróciła do kuchni.
Christer powoli powiesił kurtkę. Właściwie wolałby jechać do domu i się położyć. Wiedział jednak, że bez Torun nie zazna spokoju, więc równie dobrze może spędzić parę godzin tutaj.
Popatrzył na trofea myśliwskie Bengta, wiszące nad schodami, jakby je widział po raz pierwszy w życiu. W nowym mieszkaniu na pewno zabraknie dla nich miejsca. Będzie chyba musiał powiesić je w garażu.
Bengt rozpromienił się na widok syna wchodzącego do kuchni i uśmiechnął kącikiem ust. Kasetkę na lekarstwa i etui z okularami, które zwykle leżały przed nim, Gunvor przeniosła na parapet.
– Jak idzie z… z… morderstwem w lesie? – zapytał.
– Eee, nie ma o czym mówić – odrzekł Christer, siadając na swoim miejscu. – Większość przeczytaliście już w gazecie.
– Pär potrafił być prawdziwym… draniem, kiedy się pokazał od tej strony.
– Tak, na pewno. Miałeś na myśli coś szczególnego?
– N-n-ie. Ale był krętaczem.
Christer patrzył na Bengta, na jego zdrową rękę, która przesunęła nieco nóż. Na pewno chciał dłużej opowiadać o tym, jakim draniem był Pär, ale wiedział, że nie da rady formułować zdań na tyle szybko, by nie zgubić wątku i utrzymać uwagę syna.
Gunvor krążyła między blatem a stołem, stawiając na nim mięso, marchewki, galaretkę z porzeczek i ogórki konserwowe. Zabrała też niepostrzeżenie talerz i sztućce Torun.
Ile jeszcze razy będę jadł tu obiad?, pomyślał, patrząc na tę krzątaninę. U nich.
– Wiesz może, czy ta ściana jest nośna? – zagadnął, wskazując na ścianę dzielącą kuchnię od salonu.
– Nie wiem – odparł Bengt. – Czemu… czemu… pytasz?
– Myśleliśmy o tym, by ją wyburzyć i zrobić jeden wielki pokój. Z wyspą kuchenną w środku.
– I mieć zapach jedzenia w salonie? – wtrąciła Gunvor, odcedzając w zlewie ziemniaki. Odwróciła twarz od pary i lekko zamrugała.
– Wszystko nie może zostać dokładnie tak samo – odpowiedział Christer. – Chcemy to urządzić po swojemu.
– Rozumiem, ale lepiej pomyśleć praktycznie, zanim się zacznie burzyć ściany. Nie jest
przyjemnie czuć zapach naleśników w całym domu.
Praktycznie. Wszystko ma być praktycznie. Może i lepiej, że nie ma dziś z nim Torun. Gunvor wsypała ziemniaki do salaterki, zaniosła je na stół i usiadła.
– Częstujcie się – powiedziała.
– Czy nie są… czy nie są drogie takie przeróbki? – zapytał Bengt.
– To zależy. Od tego, ile się zrobi samemu i tak dalej.
Bengt popatrzył na syna, a ten wiedział, o czym ojciec myśli: Przecież nigdy się nie interesowałeś remontami.
– Może byście spytali Pettera Magdaleny – podsunęła Gunvor. – On na pewno się na tym zna.
Christer westchnął.
– Może – powiedział, biorąc salaterkę z ziemniakami, którą podała mu matka. Rozmowa przestała się kleić. Właściwie nie sprawiało mu to różnicy.
– O właśnie, czy ojciec Torun poluje? – zapytała Gunvor.
Salaterka powędrowała do Bengta, który zdrową ręką nałożył sobie na talerz dwa małe ziemniaczki. Bengt, który zawsze był takim żarłokiem, prawie zupełnie stracił apetyt. Stracił apetyt na samo życie, choć starał się udawać, że wszystko jest w porządku.
– Nie – odrzekł Christer.
– Szkoda – stwierdziła Gunvor. – To ostatnie steki. Weź oba dla was.
Henrik stał na schodach ze zwieszoną głową, blady i nieogolony. Bodil owinęła się ciaśniej płaszczem kąpielowym i spojrzała nad jego ramieniem na podwórze. Nie stał tam przynajmniej samochód. Była pewna, że Janet rejestruje każdy pojazd zatrzymujący się przed domem.
– Nieważne, czy ktoś zobaczy – powiedział. – Policja wie już o wszystkim. O nas.
Siedziałem w areszcie przez całą noc.
Ale dla mnie to ważne, pomyślała, głośno zaś rzekła:
– Domyśliłam się, że to o tobie pisali w gazecie.
– Czy mogę wejść?
– Oczywiście.
Bodil musiała się zawahać przy odpowiedzi, bo Henrik nie wszedł, tylko przechylił lekko głowę. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się.
– W artykule pisali, że byłeś skazany za pobicie. Swojej byłej żony. Henrik nadal stał w otwartych drzwiach.
– Wcale nie – sprostował. – To pomyłka. Raz pobiłem po pijaku jej kochanka i dostałem dozór, ale to było wiele lat temu.
– Czemu mi o tym nie powiedziałeś?
– Nie wiem. W sumie nie ma czym się chwalić. Ale źle zrobiłem, nie mówiąc. Przepraszam.
Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Mogę ci opowiedzieć o wszystkim, co chcesz.
Spojrzał na nią miękko.
– Nie myślisz chyba…
– Oczywiście, że nie – zapewniła, zatapiając wzrok w jego oczach.
Ale nie jestem pewna.
– Wejdź – powiedziała.
Henrik rozejrzał się po holu, niepewnie, lecz z zaciekawieniem. „Więc tak mieszkasz”, powiedziałby na pewno, gdyby sprawy wyglądały inaczej.
Miał na sobie filcową kurtkę, dżinsy i buty w naturalnym kolorze skóry. Nieuczesane włosy sterczały mu na wszystkie strony.
Patrzyła, jak zdejmuje rękawice i wkłada do kieszeni. Prawie takie, jak Pära, pomyślała, choć brązowe.
– Jak się czujesz? – zapytała. Chciała wyciągnąć rękę, dotknąć go, położyć dłoń na jego ramieniu, ale tego nie zrobiła.
Wzruszył ramionami z miną, jakby chciał to wszystko z siebie strząsnąć i zapomnieć.
– Pobrali mi próbkę DNA – rzekł cicho. – Z ust. To chore.
Bodil wzięła od niego kurtkę i powiesiła na wieszaku. Sam dotyk materiału wywołał reakcję jej ciała.
– Alva jest w złym stanie psychicznym – powiedziała. – Właściwie nie powinna być w domu. Ciągle ma napady histerii.
– To może źle, że przyszedłem – mruknął Henrik, stając zdecydowanie za blisko niej.
– Nie. To dobrze.
Wahanie w jej głosie było prawie niewyczuwalne.
– Tylko się boję, że się obudzi – ciągnęła. – Nie wiem, jak wtedy zareaguje. Jak długo działają tabletki?
– Czy mogę skorzystać z toalety? – zapytał.
– Oczywiście. – Bodil wskazała mu, gdzie ma iść. – Chcesz kawę? Albo coś innego?
– Kawa wystarczy.
Chyba tak się robi, gdy przychodzą goście? Częstuje kawą.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że Henrik stoi w otwartych drzwiach salonu, w którym Alva wciąż leżała zwinięta na kanapie. Zdążyła mu się przyjrzeć przez parę sekund, nim ją zauważył.
Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic.
Henrik pokręcił z zakłopotaniem głową, widząc jej spojrzenie, po czym poszedł do łazienki.
Kim jesteś?
Znowu wychodzę – oznajmiła Magdalena, zaglądając do salonu.
Petter siedział w tym fotelu, co zwykle, i oglądał telewizję. Vanessa i Vendela zajęły kanapę ze swoimi laptopami i komórkami. Cały pokój wyglądał jak centrala łączności.
Nils leżał na brzuchu na podłodze, jedząc mufinkę z polewą czekoladową, czwartą, jak można było sądzić z leżących obok pustych papierowych foremek.
– Okej – odparł Petter. – Długo cię nie będzie?
– Nie wiem. Może zajrzę do Lovisy i dowiem się, co z Ulfem.
Stała w otwartych drzwiach. Po kąpieli z Muse w słuchawkach i małej drzemce była w trochę lepszej formie.
– Pozdrów ich ode mnie.
– Jasne.
Wkładając kurtkę, zajrzała do nienagannie wysprzątanej kuchni. Petter naprawdę dotrzymał obietnicy. Potrafił, jeśli się postarał.
Przeszła szybko przez dzielnicę willową i minęła niski szeregowiec, znany wśród miejscowych jako Królicze Klatki. Pomyślała przez chwilę, by zajrzeć do Jeanette, ale jak zwykle było u niej ciemno, więc poszła dalej, właściwie bez określonego celu.
Na jednym z balkonów stała grupa młodych ludzi, palących papierosy, a przez otwarte drzwi słychać było głośną muzykę. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz była na imprezie, kiedy gdzieś wychodziła. Pomyślała o mroźnym wieczorze, gdy była z Jeanette i Lisą w pizzerii Florencja i spotkała Pettera w drodze do domu. Miała wrażenie, że od tamtego dnia minęło sto lat. Pewnie czułaby się jak emerytka, gdyby wybrała się teraz na imprezę do Jontego, a jednak patrzyła z zazdrością na gromadkę rozbawionej młodzieży na balkonie.
Kiedy doszła do dworca autobusowego, skręciła w Storgatan i zaczęła iść z powrotem w stronę domu. U Lovisy i Ulfa paliło się światło, dokładnie tak, jak przewidywała. Wypucowane, piękne volvo nie stało jednak tam, gdzie zwykle. Jak on właściwie się czuł?
Weszła na podwórze i uśmiechnęła się do siebie, widząc krasnala ogrodowego, leżącego na boku jak bramkarz z piszczałką w ręku. Liv zanosiła się od śmiechu, kiedy go zobaczyła po raz pierwszy. Wcale się nie przestraszyła, wbrew obawom Magdaleny.
Lovisa otworzyła jej, świeżo wykąpana i ubrana w szary kombinezon. Mokre włosy miała związane w koński ogon. Przywodziła Magdalenie na myśl Urcellen Ellen, figurkę z programów o ludzkim ciele, które oglądała w dzieciństwie.
– Wejdź – powiedziała, odsuwając nogą kocyk do wózka Svantego i parę kozaków.
– Nie przeszkodziłam w romantycznym wieczorze? – zapytała z lekką ironią Magdalena.
Obie dobrze wiedziały, jak bardzo są zmęczone, i że nie mają życia towarzyskiego. Lovisa przewróciła oczami.
– Prawda?
Magdalena zdjęła kurtkę i poszła za Lovisą do salonu, starając się rozgrzać zmarznięte ręce. Ulf siedział przed telewizorem w kołnierzu ortopedycznym na szyi, z opatrunkiem na czole i szklanką piwa w ręku. Na widok Magdaleny odwrócił sztywno głowę.
– Cześć – powiedział.
– Jak się czujesz?
– Dość dobrze. Mam parę szwów i cholernie boli mnie szyja, ale mogło być gorzej. Magdalena usiadła na kanapie, wciąż rozcierając dłonie.
– Szłaś pieszo, prawda? – domyśliła się Lovisa. – To dla ciebie też przyniosę wino.
Magdalena skinęła głową i Lovisa wyszła.
– Co właściwie się stało? Dostałam tylko esemesa od Lovisy, że miałeś wypadek. Ulf ściszył telewizor.
– Sam dobrze nie rozumiem, co się stało. Nagle znalazłem się w rowie, właściwie na stoku.
Nigdy mi się nie przytrafiło coś podobnego.
– Nie powiesz o hamulcach? – odezwała się Lovisa, która zdążyła już wrócić.
– Ale to głupie.
– Może nie takie głupie.
Postawiła przed Magdaleną kieliszek wina i sama usiadła na kanapie.
– Dla innych to brzmi jak marna teoria spiskowa – wzbraniał się Ulf.
– Mów – rzuciła Magdalena.
– Miałem wrażenie, że nie działają hamulce. Naciskałem i naciskałem, ale nic się nie działo.
– Ulf podejrzewa, że ktoś majstrował przy hamulcach.
– Nieprawda – zaprzeczył. – Powiedziałem tylko, że mogło tak być. Ale mogły też zepsuć się same.
Lovisa podwinęła nogi na kanapie i wzięła do ręki kieliszek.
– I tak uważam, że to nieprzyjemne. Jeśli to prawda, jaki będzie następny krok?
Magdalena domyśliła się, że rozmawiali o tym na długo przed jej przyjściem, dyskutując wszelkie możliwe warianty.
– Zgłosiliście to policji? – zapytała.
– Nie – odparł Ulf. – Może powinienem. Ale, jak mówię, czuję się jak paranoik czy jak to się nazywa. A oni i tak nie potraktują tego poważnie, zważywszy na to, jakie mają małe środki.
Magdalena wypiła łyk wina. Czy to możliwe, że ktoś dokonał sabotażu? Jeśli tak, przynajmniej będzie miała o czym pisać w poniedziałkowym wydaniu.
– A co u was, jak Petter i Nils? – zapytał Ulf, który widocznie nie był tak zainteresowany rozmową o wypadku jak Lovisa.
– Dziękuję, nieźle – odrzekła, sączą wino małymi łykami. – Chociaż Nils ma fazę zazdrości o Liv. Nie wiem, czy to dlatego, że jest adoptowany, a ona nie. W każdym razie dużo o tym myśli. Ale będzie lepiej.
– Nie zrozum mnie źle – odrzekł Ulf – ale cholernie się cieszę, że udało nam się w końcu mieć dzieciaka.
Lovisa poprawiła się z zakłopotaniem w miejscu, poruszyła kieliszkiem, wyraźnie speszona.
– Ale dzieci adoptowane kocha się tak samo. Prawda, Magda? Nim Magdalena zdążyła odpowiedzieć, Ulf mówił dalej:
– Tak, na pewno, ale my unikniemy tego, o czym mówi Magdalena. Svante i Liv nigdy nie będą musieli się zastanawiać, skąd pochodzą i dlaczego ich mamy ich porzuciły. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Tak, oczywiście.
Choć Magdalena się z tym zgadzała, zawsze czuła się dotknięta, kiedy inni rodzice mówili o adopcji. Wyczuwała, że nie wierzą, by dziecko adoptowane można kochać tak samo jak biologiczne. I często starali się ukrywać przebłysk samozadowolenia, że im udało się mieć
dziecko w zupełnie naturalny sposób.
Lovisa spojrzała na nią z boku, więc Magdalena chrząknęła i uśmiechnęła się, żeby załagodzić niezręczną sytuację.
– Oczywiście, że rozumiem. Z tym wiąże się wiele problemów, co zresztą wcale nie jest dziwne.
– Czy on chciałby jechać do Wietnamu? – zapytała Lovisa. – Zobaczyć dom dziecka i tak dalej. Podobno wiele adoptowanych dzieci z wiekiem tego pragnie.
– Nigdy o tym nie mówił, ale może zacznie w przyszłości.
Magdalena spojrzała na zegarek i odstawiła kieliszek, który nadal był prawie pełny.
– No – powiedziała. – Czas wracać, zanim zaczną mnie szukać. Ale uważam, że naprawdę powinniście powiedzieć policji o tym samochodzie. Na pewno nie zaszkodzi.
– Zobaczymy – odrzekł Ulf.
– Może ja o tym wspomnę, kiedy będę z nimi rozmawiać?
– To dobry pomysł – zgodziła się Lovisa. – Może ciebie potraktują poważniej niż nas. Magdalena parsknęła śmiechem.
– Nie sądzę. W ich świecie jestem jak wrzód na tyłku. Ale przyznam, że mnie to zaciekawiło.
Bodil weszła do kuchni i po raz pierwszy dostrzegła panujący w niej bałagan. Torby, brudne naczynia, worek ze śmieciami, którego nie wyrzuciła do śmietnika, tylko zawiązała i postawiła na podłodze.
Kiedy zaczęła ogarniać najgorszy rozgardiasz, usłyszała otwierające się drzwi łazienki i po chwili poczuła za plecami jego obecność. Jej ramiona pokryły się gęsią skórką.
– Tak jak mówiłam, Alva nadal jest w szoku. Żebyś o tym pamiętał.
– Jeśli chcesz, żebym poszedł, zaraz to zrobię. Wiem, że jest wam ciężko i nie chcę się narzucać.
– Nie narzucasz się.
Czekałam, pomyślała. Czekałam wiele lat, żeby znów to poczuć.
Nie mając odwagi się odwrócić, podeszła do ekspresu. Niezdarnym ruchem zdjęła dzbanek z podstawy i odkręciła wodę. Tak jakby zapomniała, jak to się robi.
Poczuła ciepło na plecach, kiedy przysunął się bliżej.
– Usiądź – powiedziała. – Ja się tym zajmę.
Ręce nie chciały jej słuchać. Za mocno odkręciła kran i kiedy chciała napełnić dzbanek, woda ochlapała jej rękaw. Palił ją kark, kiedy Henrik, zamiast usiąść, stanął za nią z plecami opartymi o szafkę.
– Nie odpowiedziałaś na moją wiadomość – rzekł cicho.
Bodil lała wodę po zewnętrznym brzegu, patrząc, jak ścieka wąskim strumykiem do zlewu.
– Nie miałam odwagi – odparła, nie patrząc na niego. – Bałam się, że policja to przeczyta.
Kiedy położyła dłoń na jego ramieniu, by odsunąć go od szafki, poczuła przenikającą ją falę gorąca.
– Ojej – powiedział, przesuwając się na bok. – Przeszkadzam?
– Nie szkodzi.
Upuściła filtr na podłogę, lecz podniosła go, nim Henrik zdążył zareagować.
– Rzeczywiście się nad tym zastanawiałem. Kiedy siedziałem w areszcie, prawie sobie wmówiłem, że ty też zaczęłaś mnie podejrzewać.
Bodil wcisnęła filtr do ekspresu. Z trudem oddychała.
– No wiesz – obruszyła się, wyjmując z szafki puszkę z kawą. – Jak mogłeś tak pomyśleć?
Przepraszam. Nie jest łatwo, kiedy człowiek jest taki nerwowy i wystraszony.
Teraz nie miała jednak wątpliwości.
– Nie wiem – odparł. – Siedzenie tam było najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła.
Tego nie da się opisać.
Znów chciała go dotknąć. Mieć go blisko. Zamiast tego trzymała mocno puszkę obiema rękami.
– Kiedy cię wypuścili? – zapytała.
– Kilka godzin temu. Nie znaleźli niczego w przyczepie, więc musieli mnie wypuścić. Ale chyba nadal jestem podejrzany.
Bodil liczyła miarki. Jeden, dwa, trzy, cztery, cztery… Cztery? Zirytowana wsypała wszystko z powrotem i zaczęła od początku. Teraz. Nareszcie.
Kiedy włączyła ekspres i odstawiła puszkę na niewłaściwą półkę, odwzajemniła spojrzenie Henrika po raz pierwszy, odkąd wszedł do kuchni.
– Boje się – powiedział.
– Ja też. Bardzo się boję.
Pochyliła się nad blatem, opierając o jego krawędź obiema rękami, jakby chciała podtrzymać samą siebie.
– Nie wiem, jak teraz spojrzę tym policjantom w oczy – rzekła. – Po tym, jak przeczytali wszystko, co do siebie pisaliśmy.
Wstyd przeszył jeszcze raz każdy mięsień jej ciała i poczuła pot sączący się spod pach. Wyobrażała sobie artykuł w poniedziałkowej gazecie. Policja mówiąca o mężczyźnie – „bliskim przyjacielu rodziny” – który siedział w areszcie, lecz został zwolniony z braku dowodów. Tragedia rodzinna. Dramat zazdrości. Nadal podejrzany.
Dziennikarze mają niezawodną umiejętność pisania tak, by wszyscy dokładnie wiedzieli, o co chodzi, a oni sami mieli zabezpieczony odwrót. Wkrótce dowie się cała wieś.
– Jak mogło do tego dojść? – zapytała.
– Nie wiem.
Nadal trzymała się blatu, kiedy Henrik do niej podszedł. Teraz stał tak blisko, że czuła jego oddech na czole. Gdyby podniosła głowę, ich usta by się zetknęły.
Delikatnie ujął w dłonie jej twarz, zmuszając ją, by na niego spojrzała. Kocham cię, wyrzekł bezgłośnie, nim ją pocałował.
Nie puściła się blatu, wiedząc, że jeśli to zrobi, wpadnie w wir i zatonie.
– Alva – wydyszała. – Alva może tu przyjść.
Jej ciało pulsowało, nogi ledwo się słuchały. Udało jej się mimo to przejść obok Henrika i otwartej szafki z naczyniami. Po chwili jednak jego ręce znów tam były, muskając jej dłonie. Wsunęły się pod płaszcz kąpielowy, powędrowały do piersi i w dół pleców.
– Nie tu – jęknęła. – Nie można. Alva.
Pociągnęła go za sobą do gabinetu i opadli razem na kanapę.
Magdalena nie zauważyła w pierwszej chwili Christera na podwórzu Gunvor i Bengta. Dopiero gdy weszła na schody, zobaczyła go idącego pospiesznie do samochodu.
– Odwiedziłeś rodziców? – spytała zupełnie bez sensu.
Znali się tak długo, a jednak w rozmowie z nim okropnie trudno było jej odnaleźć właściwy ton. Oboje wiedzieli, że to, co zdarzyło się raz, bardzo dawno temu, tkwi między nimi i przeszkadza, ale starali się udawać, że nic takiego nie miało miejsca.
Często ukrywali się więc za swoimi rolami zawodowymi. Tak jak teraz.
– Ulf Seth – powiedziała. – Wypadł dziś z drogi. Hamulce nie zadziałały.
– Tak?
Christer obracał pęk kluczyków do samochodu wokół palca wskazującego.
– Przyszło mu do głowy, że to sabotaż. Że ktoś majstrował przy hamulcach.
– A kto mógł to zrobić?
Christer otworzył samochód, obrócił kluczyki jeszcze parę razy i rzekł:
– Pierwsza myśl taka, że to brzmi jak scena z filmu. To znaczy, samo uszkodzenie hamulców nie oznacza jeszcze, że sprawca ma kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. Ulf mógł równie dobrze wjechać w płot przy prędkości trzydziestu kilometrów na godzinę, a od tego raczej się nie umiera.
– Ale dobrze działa jako ostrzeżenie.
– I miałby za tym stać ten kłusownik od wilka, tak? Magdalena wzruszyła ramionami.
– To tylko taka luźna myśl, ale to ty jesteś policjantem, nie ja.
Christer uśmiechnął się złośliwie; Magdalena dobrze wiedziała, o czym myśli. Nie zawsze mam takie wrażenie.
– Sam wiesz, że ludzie są gotowi posunąć się daleko w kwestii wilków – ciągnęła. – Wystarczy się na ten temat wypowiedzieć, by dostać pogróżki. Cóż, zrobicie, jak uważacie. To tylko informacja.
Magdalena zajrzała do kuchni; zobaczyła, że Petter zamyka lodówkę i wychodzi, nie widząc jej za oknem.
– A co poza tym? – zapytała.
– Jakoś leci – odparł, otwierając drzwi samochodu. – A u ciebie?
– Całkiem nieźle – odpowiedziała, kiedy siadał za kierownicą i przekręcał kluczyk przy
otwartych drzwiach.
– Zdzwonimy się. I dziękuję za tę informację.
Magdalena odprowadzała go wzrokiem, gdy wyjeżdżał na ulicę.
Powinniśmy kiedyś o tym porozmawiać, pomyślała. Wyciągnąć trolla na światło. Chwila pieszczot na parkingu dwadzieścia lat temu nie powinna urastać do takich rozmiarów. To, że Christer był nią zainteresowany jeszcze długo potem, trochę komplikowało sprawę, ale teraz, kiedy ma Torun, powinni się z tego śmiać.
Leżeli spleceni w uścisku na kanapie, jak dwaj rozbitkowie, sami na bezkresnym oceanie.
Bodil delikatnie wyciągnęła włosy przyciśnięte ramieniem Henrika i przykryła ich płaszczem kąpielowym jak kocem. Z kanapy w salonie nadal nie dochodził żaden dźwięk. Mogli jeszcze przez chwilę poleżeć, unosząc się razem w ciemności.
– Co my zrobiliśmy?
Przytuliła policzek do piersi Henrika, pogłaskała cienkie włoski na jego przedramieniu. Męskie, ale niegroźne, pomyślała tamtej pierwszej letniej nocy. Przyjemne. Powiedziała to głośno, a on się roześmiał.
Lekko skrzywiony palec wskazujący. Ścięgno uszkodzone przy skaleczeniu, jak jej wyjaśnił.
– Chyba nie żałujesz? – zapytał. – Prawda?
– Nie, nawet tak nie myśl. Ale mimo wszystko… Zdradziłam go, okłamałam i wstydzę się tego.
– Ale nie jesteś winna jego śmierci. To ważne, byś to zrozumiała.
Odwrócił się lekko, zrobił miejsce, by się do niego przysunęła, i ujął jej głowę w dłonie.
– Zaniepokoiłem się, kiedy mi powiedziałaś o Alvie.
– Słusznie – przyznała Bodil. – Wcale nie jest z nią dobrze.
– Czy mówiła, co się wydarzyło?
– I tak, i nie, trudno było to zrozumieć.
Powiedziała o słowie „nasu”, które Alva wymówiła parę razy w szpitalu.
– Ale dziś mówiła o upiorach z Władcy pierścieni i o czarnym płaszczu z kapturem. A potem wpadła w kompletną histerię.
– Cholera – mruknął Henrik.
– Tak, nie powinna być w domu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co robić. Myślę, że powinnam jej pozwolić, by spokojnie sobie wszystko przypomniała i opowiedziała, ale jak, skoro wtedy jest taka poruszona? To niebezpieczne.
Pogłaskał ją po włosach.
– Zobaczysz, że się ułoży – obiecał.
Roy przybiegł jak zwykle, kiedy Petra weszła do domu, i potarł czołem o jej nogę. Spojrzenie miał pełne wyrzutu. Prawdopodobnie wyczuł na jej ubraniu zapach lasu.
– Niedługo też ze mną pojedziesz. Obiecuję.
Przyklękła i zanurzyła palce w jego sierści. Podrapała go za uszami i zamknęła oczy. Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy usłyszała gdzieś nad sobą głos Lassego:
– I jak poszło? Znaleźliście jakiś pistolet?
Petra wstała, a Roy poczłapał z powrotem na swoje posłanie.
– Nie, ale znaleźliśmy czarny płaszcz od deszczu. Nie wiadomo, czy ma jakiś związek z morderstwem, ale trzeba mieć nadzieję, że tak.
– Chodź i opowiedz więcej. Zrobiłem dla nas coś do jedzenia.
Petra zdjęła kurtkę i buty i pozwoliła Lassemu, by poprowadził ją do salonu, gdzie czekał na nią stół zastawiony serami, kiełbaskami piwnymi i salami z truflami, pokrojonym w cienkie plastry.
Nie wiedziała, co powiedzieć. To wyglądało naprawdę ładnie. Zapalone świece, ozdobne serwetki i najlepsze kieliszki do wina.
– To jakaś specjalna okazja? – zapytała.
– Nie, miałem tylko ochotę na odrobinę luksusu. Ale opowiedz o tym płaszczu. Gdzie go znaleźliście?
Usiadła trochę niepewnie i patrzyła, jak Lasse otwiera wino.
– Leżał w plastikowej reklamówce, schowany pod kamieniem między stanowiskiem Pära i placem, na którym wszyscy po tej stronie parkowali samochody.
– Więc powinien mieć jakiś związek z morderstwem?
Usiadł obok niej i nalał im wina. Wyglądał na zadowolonego. Jak zwykle. A zarazem było w tym coś innego, trochę wymuszonego.
O co on właściwie pytał? A, prawda. Czy ten płaszcz ma związek z morderstwem.
– Przynajmniej tak w tej chwili zakładamy – odrzekła. – To, że leżał przy ścieżce, to jedno, a po drugie, nie znalazłby się tam, gdyby ktoś go celowo nie położył.
– Rozumiem – odparł Lasse. – Ale to chyba dobra wiadomość. Wyślecie go do analizy?
– Tak, powinny na nim być jakieś włosy.
Wypiła łyk wina, przyglądając się ukradkiem Lassemu znad brzegu kieliszka.
Miał na sobie eleganckie dżinsy, choć był to sobotni wieczór, i bordowy podkoszulek – w kolorze, w którym jej zdaniem było mu bardzo do twarzy.
– To jest bardzo dobre – rzekł, wskazując na jeden z półmisków z wędliną. – Nazywa się lomo.
Petra nałożyła kilka plasterków na swój talerz.
– Gdzie Hannes?
– Wyszedł jakąś godzinę temu. Dziś wieczorem jest coś u Jontego.
Hannes poszedł do Jontego? Przecież wolał zbierać pieniądze na nowe płyty DVD.
– Przynajmniej tam się wybierał, z tego, co zrozumiałem – dodał Lasse. – Powiedział, że to zależy.
Petra nawinęła plasterek szynki na widelec i włożyła do ust.
– Jak myślisz, dziewczyna?
– Na pewno – odrzekł Lasse.
Milczeli przez chwilę. Lasse wypił kilka małych łyków wina i postawił kieliszek na stole.
– A skoro o tym rozmawiamy… Jak ci się układa z Geirem? Słysząc jego imię, Petra omal nie udławiła się szynką.
– Jak to układa? – zdziwiła się. – Śledztwo posuwa się do przodu, powoli, ale skutecznie, więc myślę, że układa się dobrze.
– Wiesz, co mam na myśli.
– To stąd ten romantyczny wieczór? Bo jesteś zazdrosny? Lasse powoli nakładał kawałki kiełbasy, jeden za drugim.
– Może trochę – przyznał.
– Mówisz poważnie?
Petra starała się przybrać lekki, prowokujący ton; uznała, że całkiem nieźle jej się to udało.
Przynajmniej zważywszy na to, że cała drżała.
– Jesteśmy razem tak długo, że to na pewno ekscytujące, kiedy ktoś inny zaczyna cię podrywać – rzekł Lasse. – I nic w tym dziwnego.
Petra miała nieodparte wrażenie, że Lasse mówi o własnych doświadczeniach.
– A ty? Ciebie ktoś podrywał? Kusił do zdrady? Lasse uśmiechnął się.
– Teraz mam wrażenie, że to ty jesteś trochę zazdrosna. I skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy mi to nie przeszło przez głowę przez te wszystkie wspólne lata.
Skłamałbym… O czym on właściwie mówi? Jej Lasse.
– Ale nigdy niczego nie zrobiłem – zastrzegł. – Nigdy. To, co nas łączy, zawsze było cenniejsze.
Petra nie wiedziała, co powiedzieć. To, że Lasse pomyślał o zdradzie, wystarczyło, by poczuła się zdradzona, niepełnowartościowa.
– I tyle mniej więcej chciałem przez to powiedzieć – dodał Lasse, robiąc nieokreślony gest nad stołem. – Pokazać, ile dla mnie znaczysz. Bo, szczerze mówiąc, ostatnio jedziemy głównie na rutynie.
Petra siedziała wyprostowana z dłońmi na kolanach. Słowa wciąż nie chciały przyjść.
– Może się mylę? Musimy się trochę postarać, zwłaszcza teraz, kiedy niedługo zostaniemy sami w domu. Spróbuj jeszcze tego salami.
Christer wyjechał z dzielnicy willowej na Storgatan. Grupa młodzieży szła hałaśliwie szerokim chodnikiem. Przed Jontem – albo Hotelem Monika, jak teraz się nazywał, choć nikt nie używał tej nazwy – parking był pełen samochodów z zapalonymi światłami. Przez otwarte drzwi płynęła głośna muzyka, a ludzie kłębili się między samochodami jak roje owadów.
Christer dobrze to znał: dziewczyny tak podekscytowane alkoholem i oczekiwaniem, że ich głosy brzmiały o kilka oktaw wyżej niż normalnie. Z początku głośne, egzaltowane i chętne do pieszczot, kilka godzin później, usmarkane od płaczu, wymiotowały w krzakach hibiskusu. Też by tak mógł. Gdyby potrafił.
Dziś miał w każdym razie wolny wieczór.
Światła dyskoteki pulsowały w oknach, kiedy przejeżdżał obok budynku, lecz na parkiecie było jeszcze pusto. Nie chciał tam być. Ani nigdzie indziej.
Tak jak za każdym razem, gdy przejeżdżał przez skrzyżowanie z Abborrtorpsvägen, pomyślał o agencji towarzyskiej, którą odkryli w jednym z domów nad rzeką parę lat temu. Dziś budynku już nie było. O tym, że kiedyś tu stał, przypominał magazyn rowerowy i zarośnięty kort otoczony płotem, który zwisał między słupkami jak prześcieradło na sznurze.
Dokąd jadę?
Przerażała go myśl o cichym, pustym mieszkaniu, więc zamiast skręcić w Hagforsvägen, a z niej w ulicę prowadzącą do domu, pojechał prosto, koło Lidla, który świecił groteskowo pośrodku łąki. Właściwie dobrze wiedział, dokąd jedzie, nawet jeśli nie chciał się do tego przed sobą przyznać przez cały wieczór.
Musi z nią porozmawiać, tylko tyle. Zrobił prawie pełne okrążenie na rondzie i zwiększył prędkość.
Kiedy minął Geijersholm i wjechał w ciemny las, nacisnął jeszcze mocniej pedał gazu. Koncentrując się na ostrych zakrętach przed Gumhöjden, przestał intensywnie rozmyślać. Ruch był niewielki, a nawierzchnia sucha, więc mógł sobie pozwolić na szybką jazdę. Po roku spędzonym z Torun znał tę drogę na pamięć.
Zaczął więc myśleć o tym, co Magdalena powiedziała o samochodzie Ulfa: że ktoś dokonał sabotażu, uszkodził hamulce. Dla niego było to trochę naciągane, ale oczywiście coś mogło w tym być.
Nie udało mu się dłużej na tym skupić, bo znów stanęła mu przed oczami Torun. Próbując odsunąć jej obraz, włączył radio, trafił na You Learn Takidy i szybko wyłączył. Budziło zbyt wiele wspomnień.
Że też to musi być takie trudne.
A jeśli ma gościa? Myśl, że Torun mogłaby kogoś u siebie mieć, kogoś innego, zupełnie go rozstroiła.
Może powinienem był zadzwonić, zamiast narażać się na coś takiego, pomyślał, mijając właściciela psa w kamizelce odblaskowej, który szedł drogą koło szkoły Stålvalla.
Powinienem.
Ale teraz było już za późno.
Może zbudził ją jakiś samochód przejeżdżający drogą, a może wiatr. Bodil usiadła nagle na tapczanie, sama i w pełni rozbudzona. W gabinecie nie paliło się światło. Gdzie się podział Henrik?
Szukała po omacku włącznika stojącej lampy z przerażającym poczuciem, że coś jest nie tak.
Nie znam go.
Odczuła tę myśl jak uderzenie pięścią w żołądek i zgięła się wpół.
Nie znam go.
Wstała i wyszła z pokoju w powiewającym za nią płaszczu kąpielowym. Już w progu salonu zobaczyła, że Alvy tam nie ma. Pobiegła do jej pokoju, ale tam też zastała puste łóżko.
– Alva!
Wpadła do garderoby, rozsunęła w panice zasłony, jakby Alva bawiła się z nią w chowanego. Kiedy tam też jej nie znalazła, wybiegła na korytarz.
Strzelba. Musi wziąć strzelbę.
Szukała nerwowo pod kurtkami, ale wiatrówki tam nie było.
Nie znam go.
W tej samej chwili Henrik wyszedł do przedpokoju w spodenkach i podkoszulku.
– Co się stało, kochanie? Czemu tak krzyczysz?
– Gdzie jest Alva? – wrzasnęła. – Co jej zrobiłeś?
Chwyciła wieszak, żeby się bronić, podniosła rękę. Henrik stanął jak wryty.
– O co ci chodzi? – zapytał, próbując do niej podejść.
– Nie ruszaj się! – krzyknęła. – Gdzie ona jest?
– Uspokój się, proszę.
– Nie ma jej! Co jej zrobiłeś?
– O czym ty mówisz? Bodil, kochanie, odłóż ten wieszak.
Usłyszeli kroki na schodach do piwnicy i nim któreś z nich zdążyło zareagować, drzwi się otworzyły i Alva wyszła, trzymając broń w obu rękach. Miała w sobie coś dzikiego, spojrzenie, jakiego Bodil nigdy wcześniej u niej nie widziała.
– Nie ruszaj się, mamo, bo cię zabiję. Słyszysz? Zabiję cię.
Bodil oglądała tę scenę jak pocięty film. Czas się nagle zatrzymywał, a potem przeskakiwał o parę sekund. Alva w drzwiach, błysk lufy, gdy się poruszyła, jej bose stopy na progu, spodnie do joggingu z różowymi lampasami. Drżące kolana Henrika.
Trzymała wieszak tak mocno, że wrzynał jej się w dłoń.
– Alva – powiedziała najspokojniej, jak potrafiła. – Proszę, odłóż broń. Kiedy huknął strzał, wszystko się zatrzymało.
Christer zaparkował samochód przed domem Torun i siedział teraz w ciemności. W jej oknie paliło się światło, więc chyba była w domu. A jeśli nie sama? Jeśli będzie zła, że przyszedł?
Patrzył w górę na fasadę, na przytulne światła prawie we wszystkich oknach.
Miał wrażenie, jakby dopiero co siedział tam po raz pierwszy i czekał, patrząc na zegarek, odliczając minuty i drżąc z radosnego podniecenia.
Teraz jednak czuł się tylko źle.
Wysiadł w końcu z samochodu, zamknął go i wszedł do budynku. Szczególny zapach klatki schodowej sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej.
Zanim zadzwonił, nasłuchiwał dźwięków z mieszkania. Nie słyszał w każdym razie żadnych głosów prócz tych z telewizora. Ostry dźwięk dzwonka odbił się echem od ścian.
Czekał tak długo, aż otworzy, aż zaczął myśleć, że naprawdę nie ma jej w domu.
Ale stanęła w końcu w drzwiach, otulona wielką chustą i z łyżką w ręku. Christer zobaczył na nierdzewnej stali ślady po lodach.
Nie była ani zdziwiona, ani zła, ani zadowolona, gdy go zobaczyła. Tylko obojętna.
Wyglądała jak mały, zmęczony szop pracz, z podkrążonymi oczami bez makijażu.
Powstrzymał impuls, by ją przytulić i ukołysać w ramionach.
– Mieliśmy zrobić przerwę, Christer.
– To ty powiedziałaś, że zrobimy przerwę – odparł. – Ja nic nie mówiłem. Musisz mi wytłumaczyć, co się dzieje. Jestem przez to zupełnie rozbity.
Czy nie mogłaby mimo wszystko go wpuścić? Nie musi chyba stać na schodach.
– Muszę się zastanowić, a nie mogę myśleć, kiedy ciągle rozmawiamy. Rozumiesz?
– Właściwie nie – przyznał. – Czy ktoś u ciebie jest? Może przeszkodziłem?
– Nie, nikogo nie ma.
Wreszcie odsunęła się na bok, by go wpuścić. Westchnęła lekko i poszła przed nim do salonu, z chustą okrywająca ramiona jak peleryna.
Christer zamknął drzwi, zdjął buty i poszedł za nią w kurtce.
– Poznałaś kogoś innego?
Torun pokręciła głową. Usiadła w rogu kanapy z podwiniętymi nogami.
– Nie o to chodzi – powiedziała. – Bardzo cię lubię, chyba to wiesz, prawda?
Lubię cię.
– Ale… muszę pomyśleć.
Umilkła, szukając właściwych słów.
– Lepiej, jeśli zrobię to teraz, zanim w tym ugrzęźniemy.
– Jak to ugrzęźniemy?
Usiadł w fotelu i rozpiął kurtkę. Znów powróciły wspomnienia z ich pierwszej randki, kiedy powoli gasły świece, a oni bawili się swoimi dłońmi.
Teraz nie było świec. Na stole stało tylko pudełko z lodami i miska. Ugrzęźniemy? O co jej właściwie chodzi?
– Przecież tydzień temu rozmawialiśmy o dzieciach. Nie rozumiem, jak mogło ci się tak szybko odmienić.
Torun odłożyła łyżkę do miski, wypełnionej do połowy roztapiającymi się lodami. Przynajmniej znikło to znużenie ze środowego poranka. Teraz wyglądała na zupełnie bezbronną.
– Byłem dziś u rodziców – ciągnął Christer. – Bardzo im ciebie brakowało. Torun przełknęła ślinę.
– Nie wiem, jak to powiedzieć, ale… ja nie mogę być twoją matką. Nie mogę i nie chcę. Mówiąc to, patrzyła na niego z boku.
– Jak to „być moją matką”? Co to ma znaczyć?
– No, wiesz. Gotuję, robię zakupy i planuję. Dłużej już tak nie chcę.
Christer poczuł przypływ złości, lecz opanował się na tyle, by przynajmniej nie mówić podniesionym głosem.
– Jesteś niesprawiedliwa – powiedział. – Pytałem cię wiele razy i nigdy nie mówiłaś, że to dla ciebie uciążliwe, tylko przyjemne. Właśnie tak. Że to przyjemne.
Christer czuł, że niedługo wybuchnie, więc umilkł, wstrzymując oddech.
– Przez ciebie czuję się teraz jak jakiś tyran – podjął. – I mam nadzieję, że wiesz, że nim nie jestem.
Torun wciąż siedziała pochylona, oglądając własne dłonie, które bawiły się chustą, zaginając jej rogi na różne sposoby.
– Wiem – odrzekła. – Przecież wiem. Ale na początku miłości łatwo się przystosować, bo wtedy się tego chce i wszystko jest takie cudowne. Aż któregoś dnia człowiek się zatrzymuje i zaczyna zastanawiać, dokąd właściwie zmierza. Nie mówię tylko o pracach domowych.
– A o czym?
Christer spiął się wewnętrznie, przygotowany na wszystko.
– Prawie nigdy już nie oglądam ulubionych seriali w telewizji. Nie wychodzę potańczyć.
Nie wierzył własnym uszom. Próbował sobie wmówić, że te słowa to tylko dźwięki, przypadkowe dźwięki bez żadnego znaczenia.
– Czy ja ci kiedykolwiek przeszkadzałem w oglądaniu telewizji? Czy zabraniałem wyjść potańczyć?
Jaka szkoda, że tu przyjechałem. Dałbym wszystko, by uniknąć tej dziwacznej rozmowy.
– Nie. I wcale tego nie powiedziałam. Ale tak wyszło. Chciałam sprawiać ci przyjemność, bo bardzo cię lubię, ale teraz się czuję, jakbym zgubiła siebie.
Christer nic z tego nie rozumiał. Kim ona właściwie jest? Jeśli przestała udawać, że chce sprawiać mu przyjemność?
– Grałaś przez cały czas? – zapytał. – To nienormalne.
– Nie, oczywiście, że nie grałam. Chciałam robić to wszystko. Chciałam. Ale teraz muszę sobie ustalić, co jest dla mnie ważne, a w czym mogę pójść na kompromis. Rozumiesz?
Wzruszył ramionami. Kiedy położyła mu dłoń na kolanie, po raz pierwszy się odsunął. Kim ona jest?
– Nie patrz tak na mnie – rzekła Torun, znów chowając dłoń pod chustą.
W tym momencie zadzwonił telefon w kieszeni kurtki. Christer wstał i odebrał bez zastanowienia.
Geir ledwo się przedstawił, powiedział coś szybko o strzelaninie u Bodil Sanner w Uvanå i zapytał, czy Christer, który już wcześniej miał z nią kontakt, mógłby tam pojechać.
– Strzelanina? Czy ktoś jest ranny?
– Na razie nie wiemy nic prócz tego, że dzwonił ktoś z sąsiadów. Możesz tam jechać, czy jesteś zajęty?
– Nie mam nic specjalnego do roboty – odrzekł, patrząc na Torun, która prawie znikła pod chustą.
– Najbliższy patrol jest w Munkfors, więc nie wiem, kto z was dojedzie pierwszy.
– Jestem teraz w Lesjöfors i nie mam przy sobie broni.
– Patrol się tym zajmie, jeśli będzie trzeba – odparł Geir. – Ty masz porozmawiać z ludźmi.
Tak to widzę.
I tak będę żył sam, pomyślał, wychodząc do przedpokoju bez pożegnania z Torun. Może tak ma być.
W każdym razie tak jest łatwiej.
Christer spodziewał się dantejskich scen, gdy dojechał do Uvanå, ale wieś była równie cicha i spokojna jak przedtem. Jedyną różnicą w porównaniu ze zwykłą sobotnią nocą było to, że w domach sąsiadów Sannerów paliły się światła.
Na podwórzu stał radiowóz i to było wszystko. Z otwartych drzwi od strony kierowcy
wystawała czyjaś noga. Kiedy Christer zaparkował obok, z radiowozu wysiadł Rolf Linnet, jeden z policjantów z Munkfors.
– Co się stało? – zapytał Christer.
– Dobre pytanie. Wysłali nas tutaj do jakiejś strzelaniny, a Bodil Sanner mówi, że to nieprawda. Sąsiadka, która dzwoniła, widziała kogoś wychodzącego z domu na drogę. Ale, jak wspomniałem, Bodil nic na ten temat nie mówi.
– Wejdę i porozmawiam z nią – rzekł Christer.
– Catrin tam teraz jest. Zrobimy rundkę wśród sąsiadów. Może jednak ktoś coś widział.
Kiedy Christer wszedł do kuchni, Bodil i Catrin Bengtsson siedziały naprzeciwko siebie przy stole, lecz Catrin na jego widok zakończyła rozmowę i wstała, odstępując mu swoje miejsce. Kiedy się mijali, rzuciła mu pytające spojrzenie i niedostrzegalnie pokręciła głową.
Skądś dochodził nieprzyjemny, zgniły zapach. Christer rozejrzał się po kuchni i stwierdził, że to od kwiatów, które powinny mieć zmienioną wodę.
– Czy nadal jesteście tu zupełnie same, Alva i ty? – zapytał. Bodil skinęła głową.
– Nikt was nie odwiedził? Nikt nie przyszedł pomóc?
– Nie. Przychodzą ludzie, ale ja nie chcę nikogo wpuszczać.
– Nikogo? Naprawdę nikomu nie ufasz?
– Nikomu.
Bodil wyglądała bardziej świeżo niż w szpitalu i ładnie jej było w batikowej bluzce. Wzrok miała jednak nadal rozbiegany i niespokojny.
– Jesteście obie w szoku, ty i Alva, i nie możecie tak funkcjonować. – Christer skinął głową w stronę zlewu. – Niedługo trzeba będzie płacić rachunki i zająć się mnóstwem innych rzeczy. Pogrzebem. Ubezpieczeniem Pära. Zamknięciem jego spraw.
– Miałabym tu kogoś wpuścić, by płacił moje rachunki? Nigdy w życiu!
– Kościół może w tym pomóc.
Bodil nie odpowiedziała, lecz Christer podjął już decyzję. Jutro z samego rana zadzwoni do Carla Orehaga. To nie może tak dłużej trwać.
– Jak się czuje Alva?
– Śpi.
– Pytałem, jak się czuje?
– Nie za dobrze. Ale Ernst Losjö przyniósł nam lekarstwa, więc damy sobie radę.
Ernst dał Alvie lekarstwa? Christer nie mógł w to uwierzyć. Na co on właściwie sobie pozwala?
– Zobaczymy te leki – powiedział.
Bodil popatrzyła trochę niepewnie, ale wstała i zaczęła czegoś szukać w bałaganie na blacie.
– Proszę – powiedziała w końcu, kładąc przed nim cztery pudełka i list. – Sprawdziłam nazwy w Google i nie ma w nich niczego podejrzanego. Chociaż po wzięciu całej tabletki, jak zalecił, śpi bardzo długo.
Christer przeczytał zalecenia Ernsta i nazwy lekarstw.
– Czy Henrik Åhman był tu dziś wieczorem? – zapytał. Widział, że pytanie ją zaskoczyło.
– Nie.
– To kto pił kawę?
Dwa podobne kubki stały obok siebie koło ekspresu, który nadal był włączony, choć w dzbanku nie zostało już prawie nic.
Bodil poczerwieniała i w jej oczach stanęły łzy.
– Wiemy, że jesteście w związku – ciągnął Christer. – Ukrywanie tego przed nami było w jakimś sensie zrozumiałe, a jednocześnie bardzo, bardzo głupie.
Trochę nawet współczuł Bodil, która dygotała po drugiej stronie stołu.
– Ale go tu nie było – szepnęła.
– A jak myślisz, co to był za strzał, którzy słyszeli sąsiedzi?
– Skąd mam wiedzieć?
– Ja też nie wiem. Czy ty i Henrik zaplanowaliście to razem?
Nie wiedział, co go skłoniło, by to powiedzieć; prawdopodobnie fakt, że Bodil siedziała tu przed nim i kłamała w żywe oczy.
– Co? – zapytała, wbijając w niego wzrok.
– Zabicie Pära. Czy on zrobił to sam? Na własną rękę?
– Oszalałeś?
– Nietrudno zrozumieć, że oboje chcieliście się go pozbyć. Uprzedzam: jeśli nie powiesz, co tu się stało dziś wieczorem, będę zmuszony zatrzymać cię za współudział w morderstwie.
Bodil oddychała urywanie, wciąż czerwona na twarzy.
– Nie było go tutaj. Oba kubki są moje. Powiedziałam przecież, że nikogo nie wpuszczam.
Że nikomu już nie ufam. Nawet Henrikowi.
Christer długo się jej przyglądał, próbując dojrzeć, co się w niej dzieje. Widział jednak tylko przerażoną kobietę.
– Tak się bałaś, że do niego strzeliłaś? – zapytał.
– Nie, nie, nie.
– Widziano, jak ktoś przechodził przez twoje podwórze – dodał. – Kto to był? Bodil płakała, wycierając twarz rękawem bluzki.
– Przecież mówię, że nie wiem! Nikomu nie otwieram! Nie wiem!
Christer czuł, że jest w złym humorze, kiedy siadał przy stole konferencyjnym. Spał tylko kilka godzin i kulił się teraz nad kubkiem kawy. Trzecim tego dnia.
– Jak może już słyszeliście, podobno wczoraj wieczorem miała miejsce strzelanina w Uvanå
– zaczął Geir. – Albo raczej w nocy.
– Podobno miała miejsce? – powtórzył Urban.
Jako jedyny z nich wyglądał na jako tako wyspanego, co było dość nietypowe.
– Dokładnie tak – odrzekł Geir i opowiedział im o zgłoszeniu, które wpłynęło około północy.
Potem oddał głos Christerowi.
Christer wypił porządny łyk kawy, próbując zebrać myśli. Wyjaśnił najprościej, jak umiał, co się wydarzyło, a raczej co na ten temat wiedzieli. Że Janet Antonsson zadzwoniła na policję, bo usłyszała strzał w domu Sannerów, kiedy była na dworze i szukała kota. Kilka minut później, jakieś pięć, dziesięć, ktoś przechodził przez ogród, ale go nie poznała.
– Dziwne. Ona ma chyba wyjątkową zdolność widzenia rzeczy, których nie widzą inni – rzuciła sucho Betty.
Christer wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział:
– Rolf Linnet i Catrin Bengtsson przesłuchali wszystkich sąsiadów, ale nikt inny niczego nie widział ani nie słyszał.
– Czy Janet konfabuluje? – zapytała Betty. – Muszę przyznać, że czułam dziwne wibracje, kiedy tam byliśmy.
– Nie mam pojęcia – odparł Christer. – Ale na pewno coś tu się nie zgadza.
– A Henrik Åhman? – włączyła się Petra. – Czy patrol był też u niego?
– Tak – odrzekł Christer. – Spał, kiedy tam poszli, i twierdził, że cały wieczór spędził w przyczepie.
– Naprawdę spał? – zdziwił się Urban. – Po dobie spędzonej w areszcie? Nie chce mi się wierzyć.
Na chwilę zapadła cisza. Geir wypluł snus do kosza i włożył nową porcję. Myślał.
– Czy Bodil jest zamieszana w to morderstwo? – zapytał.
– Też o tym pomyślałem w nocy – przyznał Christer. – Nawet zagroziłem, że ją zabiorę, jeśli nie przestanie kłamać.
– Właściwie powinniśmy zamknąć ich oboje – zauważył Urban.
– Tylko co byśmy wtedy zrobili z Alvą – podjął Christer. – One dwie są tam zupełnie same. Może lepiej pojedźmy i jeszcze raz przeszukajmy przyczepę Henrika. I porozmawiajmy z Bodil.
– Jasne – odrzekł Geir. – Oczywiście. Przynajmniej od tego możemy zacząć. Spojrzał na Christera i Betty, którzy skinęli głowami na znak, że zrozumieli.
– A, jeszcze rejestr broni, Urban – ciągnął Geir, wkładając długopis do notesu. – Jak ci idzie?
– Nikt z uczestników polowania nie ma glocka. Ani niczego podobnego.
– Ani nikt z rodziny?
– Zacząłem sprawdzać każdą rodzinę po kolei, ale niczego jeszcze nie znalazłem.
– Okej. – Geir odhaczył jakąś pozycję na swojej liście. – Sprawdzaj dalej. Znaleziony wczoraj płaszcz od deszczu przesłaliśmy do analizy. To już wiecie.
– I musimy pamiętać, żeby przyjrzeć się bliżej wypadkowi Ulfa Setha – wtrącił Christer.
– A to czemu? – zapytał Urban.
– Są podejrzenia, że ktoś uszkodził jego samochód – wyjaśnił Geir. – Zaraz poproszę techników, by na to zerknęli.
Bodil zobaczyła, że Carl Orehag siada w fotelu Pära. Sama usiadła na kanapie. Czy nie mogą choć raz zostawić jej w spokoju? Czemu ciągle ktoś je nachodzi?
Drzwi do pokoju Alvy były uchylone. Pewnie leżała na łóżku i słuchała.
– Czy jesteś w stanie porozmawiać o pogrzebie? – zapytał Carl i zaczął wertować czarny organizer leżący na kolanach.
Jego kartki były od góry do dołu zapełnione notatkami.
– Co powiesz na przyszły piątek? – ciągnął.
Bodil popatrzyła na niego, zastanawiając się, czy on nie zdaje sobie sprawy z absurdalności tego pytania. Czas się zatrzymał, czy on tego nie rozumie? Każdy dzień był równie zły jak pozostałe.
– Więc niech będzie piątek, dobrze? O pierwszej?
Bodil skinęła głową. Oczywiście. Świetnie. Doskonale.
– Myślałaś może o jakichś specjalnych pieśniach czy wierszach…? Głos Carla stawał się coraz słabszy, aż w końcu zamilkł zupełnie.
– Myślisz, że Bóg karze ludzi, którzy zrobili coś złego? – szepnęła Bodil tak, by nie słyszała jej Alva.
Carl zamknął organizer, ale wciąż trzymał go na kolanach.
– Nie, nie myślę – powiedział. – Na sądzie w dniu ostatecznym nie chodzi o wymierzenie kary, tylko o pokutę, wyznanie grzechów i uzyskanie przebaczenia. Bóg zawsze przebacza, jeśli człowiek Go o to prosi.
– Nie potrafiłam go dłużej kochać. Nie dałam rady.
Carl wcale nie wyglądał na tak zszokowanego, jak się spodziewała.
– Małżeństwo nigdy nie spoczywa tylko na jednej stronie – rzekł. – Oboje małżonkowie są odpowiedzialni za to, by wzajemnie się wspierać i utrzymać miłość przy życiu. Wiem, że to teraz dla ciebie bardzo trudne, ale brak miłości nie jest zbrodnią.
– Zdradziłam go – szepnęła.
Tak jakby chciała i nie chciała, żeby ją wysłuchał.
– Każdy człowiek wybiera niekiedy złą drogę – odpowiedział Carl. – Czasami opiera się pokusom, a czasami nie. Najważniejsze to zrozumieć swoje błędy i prosić o przebaczenie.
– Ale teraz jest już za późno.
– Za późno na przebaczenie Pära, ale nie za późno na pokutę i przebaczenie Boga. Ktoś zapukał do drzwi.
– Ja otworzę – powiedział Carl i wstał.
Kiedy Bodil znów podniosła wzrok, zobaczyła przed sobą Christera Berglunda i Betty Lispers.
– Przepraszam, że przeszkodziliśmy w rozmowie – zaczął Christer. – Muszę jednak zapytać, czy to poznajesz.
Pomachał jej przed oczami brązową rękawicą myśliwską Henrika, z niemal triumfującym wyrazem twarzy.
– Nie – odrzekła. – Nie mam pojęcia, co to jest.
– Jesteś pewna? – nie ustępował Christer. – Nie mogła zbyt długo leżeć na twoim podwórku. Bodil czuła pot występujący jej na plecy.
– Jak mówiłam wczoraj, przychodzi tu i dzwoni mnóstwo ludzi. To może należeć do połowy Uvanå.
– Okej – odparł Christer, opuszczając rękę, w której trzymał rękawicę. – Będziemy więc musieli chodzić od drzwi do drzwi, jak książę w Kopciuszku. Czy Alva powiedziała coś jeszcze o tym, co widziała w lesie?
– Trochę. Mówiła o czarnym, błyszczącym płaszczu.
– Czarnym, błyszczącym płaszczu? – powtórzył Christer. – Czemu nie zadzwoniłaś, by nam o tym powiedzieć? Chyba tak się umawialiśmy, prawda? Że zadzwonisz, jeśli ona powie coś, co może być ważne.
– Tak, ale… Ona jest taka wytrącona z równowagi i…
Bodil poczuła nagle gniew. Rozzłościł ją jego ton, jego mina i sposób, w jaki ją traktował – jakby była podejrzana o morderstwo.
– Czemu tak się do mnie odnosisz? – krzyknęła. – Co ja takiego zrobiłam? Straciłam męża, moja córka przeżyła ciężką traumę. A ty mnie traktujesz, jakby to była moja wina. To jest cholernie niesprawiedliwe.
– Przykro mi, że tak to odbierasz – odparł Christer tym samym protekcjonalnym tonem. – Ale, jeśli mam być szczery, myślę, że nie mówisz nam całej prawdy. Nie wiem oczywiście, dlaczego, mogę się tylko domyślać. I coś mi mówi, że niedługo znów będziemy musieli z tobą porozmawiać.
Bodil odprowadzała Christera i Betty wzrokiem, kiedy znikali w mroku przedpokoju. Po jej plecach płynęła teraz strużka potu.
Co grozi za okłamywanie policji?, pomyślała i popatrzyła na Carla. Tego pytania nie zadała jednak głośno.
Może powinna jednak o wszystkim powiedzieć? Myśl znikła równie szybko, jak się pojawiła.
Nie wolno jej. Ona i Henrik przyrzekli sobie nawzajem, że nikomu nie powiedzą o poprzedniej nocy. Nie było go tutaj, Alva nie strzelała do niego ze strzelby, nie trafiła w futrynę drzwi tak, że drzazgi posypały się na jego głowę jak deszcz konfetti. Gdyby to wyszło na jaw, na pewno by ją zabrali na oddział zamknięty.
To się po prostu nie zdarzyło.
Nie wierzę jej – oświadczyła Betty, kiedy wyszli z domu Bodil.
– Ja też nie – odparł Christer. – Zdecydowanie.
Brązowa rękawica z logo Jahti leżała na żwirze jakieś dwadzieścia centymetrów od granicy trawnika. Sucha i czysta. Wręcz rzucała się w oczy. Jak gdyby miała zostać znaleziona.
– Zaczyna się na J, dokładnie tak, jak mówiła Janet – zauważyła Betty. – To dziwne. To rzeczywiście było dziwne, ale mogło też być dziełem przypadku.
Christer nadal złościł się na Bodil. Czyżby nie chciała, by wyjaśnili sprawę tego morderstwa? Czemu nie zadzwoniła i nie powiedziała o czarnym płaszczu? To przecież była niesłychanie cenna informacja.
Chroniła kogoś. Chroniła Henrika. Christer był tego pewny.
Przyczepa Henrika Åhmana w świetle dziennym prezentowała się gorzej niż w blasku pochodni tamtego wieczoru. Wzdłuż bocznych listew widniały plamy rdzy, a przedsionek nosił ślady pleśni.
Kiedy zapukali, otworzył im od razu, blady i z przekrwionymi oczami.
– Witamy ponownie – powiedział Christer. – Chcielibyśmy na chwilę wejść.
– Oczywiście – odrzekł Henrik. – Oczywiście.
Podszedł niepewnym krokiem do stołu i usiadł. Komputer było wyłączony, radio też. Stół pusty. Nic nie wskazywało na jakąkolwiek aktywność. Czy Henrik tylko siedział i patrzył przed siebie?
Christer rozejrzał się dookoła. Odniósł wrażenie, że Henrik się pakuje i zamierza stąd wyjechać.
Kiedy Betty trąciła go w bok, podążył za jej wzrokiem i zobaczył to, co ona. Na haku po wewnętrznej stronie drzwi wisiała kurtka w kratę. Z jednej kieszeni wystawała brązowa rękawica.
– Zgubiłeś coś? – zapytał.
– Ale co?
– Rękawicę.
– Nie, nie sądzę.
Henrik wstał. Przecisnął się między nimi i podszedł do kurtki.
– A to co? – zdziwił się i zaczął szukać w drugiej kieszeni, w której powinna leżeć rękawica.
– Tego szukasz? – zapytała Betty. – Znaleźliśmy ją przy schodach Bodil Sanner.
– Będziesz musiał znowu pójść z nami – stwierdził Christer. – Mamy więcej spraw do omówienia.
Magdalena postawiła wózek w cieniu jabłoni, by chronić Liv przed ostrym słońcem. Na drzewie pozostało jeszcze trochę liści.
– Tak będzie dobrze – powiedziała. – Teraz możesz popatrzeć, jak mama pracuje.
Włożyła rękawice ogrodowe i zaczęła grabić. Szybko weszła w przyjemny rytm, rozkoszując się szelestem liści i trawą, która stawiała lekki opór.
Spojrzała na jezioro, którego ciemnoniebieska tafla marszczyła się lekko pod jeszcze bardziej niebieskim niebem. Zmrużyła oczy przed słońcem i intensywnymi kolorami.
Sterta liści rosła szybko, przelewając się przed nią jak fala.
Liv jednak nie podzielała jej radości. Po kilku minutach zaczęła cicho płakać.
Petter, który wnosił meble ogrodowe z altany do przybudówki, najwyraźniej jej nie słyszał.
– Aż tak źle? – zapytała Magdalena.
Wyjęła Liv z wózka i podeszła do gałęzi jabłoni. Liv wyciągnęła rączkę do najbliższego jabłka, a Magdalena ostrożnie je zerwała.
– Popatrz – powiedziała. – Jabłko.
Podtrzymując czerwony owoc w małej rączce, podeszła do ganku i zawołała przez uchylone drzwi:
– Nils! Bill! Wyjdźcie i pobawcie się trochę.
– Ojej! Musimy?
– Myślę, że tak. Korzystajcie ze słońca, póki jest. Magdaleno, kochanie. Czytać możesz, kiedy pada deszcz. Jasny głos mamy.
Gdyby mogła tutaj być… Nie, nie myśl tak. Nie teraz. Jest, jak jest.
– Gdzieś już to słyszałem.
Odwróciła się i zobaczyła Peo na schodach ganku.
– Przyszedłeś? – spytała zaskoczona.
– Tak. Chciałem tylko zajrzeć. Może Liv ma ochotę na spacer ze starym dziadkiem? Pochylił się nad wnuczką i połaskotał ją w czubek nosa.
– Chcesz?
Liv wyciągnęła do niego rączki.
– Na to wygląda – stwierdziła Magdalena, podając mu małą.
Usiadła na schodach i patrzyła, jak Peo ostrożnie wkłada Liv do wózka i poprawia kocyk za jej plecami.
– A właśnie, czy słyszałaś, że w Uvanå była w nocy jakaś strzelanina? – zapytał, zapinając małej szelki.
Szybko się nauczył.
– Co? Strzelanina?
Usiadła wygodniej, jakby w ten sposób mogła lepiej słyszeć.
– Nic więcej nie wiem – zastrzegł Peo. – Janet Antonsson słyszała strzały w domu Sannerów, ale nikt nie wie, kto strzelał.
– Ktoś został ranny?
– Nic nie słyszałem.
– A co mówi Bodil?
Peo wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, ale podobno w ogóle zaprzecza, że ktoś strzelał.
– Dlaczego miałaby to robić? Powinna się przecież bać.
– Może Janet to wszystko wymyśliła. Jest, jaka jest. Wiesz, co o niej myślę. Cała ta historia brzmiała to co najmniej dziwnie.
Magdalena przerwała rozważania, gdy Peo zaczął pchać wózek po trawie.
– Popracuj teraz – powiedział. – Nie możesz tylko tak siedzieć.
– Tak, jasne – odrzekła Magdalena.
Popracuj rękami, pomyślała. Tylko to dla niego się liczy.
Petter wniósł wszystkie meble do przybudówki. Teraz składał krzesła, by zyskać więcej miejsca. Obserwowała go z daleka, jego skupienie, dokładność. Szerokie plecy. Od czasu do czasu prostował się i przeciągał dłonią po przyprószonych siwizną lokach, zupełnie nieświadomy, że ktoś na niego patrzy.
Poczuła, jak przepływa przez nią drobna fala, ssanie w żołądku, które zaczęło schodzić niżej.
W chwili, gdy wstała, by do niego podejść, zapikała komórka.
Wygrzebała telefon spośród chusteczek nawilżających w kieszeni kurtki. Esemes przyszedł od Lovisy.
„Rozmawiałaś z policją o samochodzie?”
„Rozmawiałam wczoraj z Christerem, ale niczego się nie dowiedziałam. Zadzwonię później jeszcze raz. Pracuję w ogrodzie. A co u was? Jak się czuje Ulf?”
Lovisa musiała siedzieć z telefonem w ręku, bo odpowiedź przyszła szybko.
„Ok. Nadal trochę w szoku. Denerwuje się. Pójdziemy jutro na spacer? Mam być przed południem w poradni dziecięcej”.
„Pasuje”.
Kiedy Magdalena podniosła wzrok znad komórki, Pettera już nie było w przybudówce.
Wzięła więc grabie i podjęła przerwaną pracę.
Petra słyszała z korytarza wzburzony głos Henrika Åhmana i nieco spokojniejszy Christera.
– Nie powiem ani słowa bez adwokata! Ani słowa!
– Załatwimy to. Nie ma problemu. Ale to potrwa parę godzin.
Patrzyła, jak kierują się w stronę cel aresztu, po czym wróciła do beznadziejnego wertowania wydruków z komputera i kopii zdjęć.
– Tu jesteś, Petra – powiedział Geir, jakby szukał jej wszędzie i na koniec znalazł w najmniej spodziewanym miejscu.
Jak zwykle usiadł na poręczy fotela, opierając się nogami o podłogę. Żółta karteczka samoprzylepna zwisała z jego palca wskazującego jak mała flaga.
– Więc Åhman wrócił? – zagadnęła.
– Tak, i zaplątał się w masę nowych kłamstw. Musimy się przekonać, czy jesteśmy w stanie wydobyć z niego coś sensownego. A tobie jak idzie?
Przestań tu przychodzić.
– Drepczemy w miejscu – odparła, udając, że czyta trzymany w ręce wydruk.
– Mogę tylko potwierdzić, że wygląda na to, jakby ktoś rzeczywiście majstrował przy samochodzie Ulfa Setha. Możesz wierzyć lub nie.
– Naprawdę? – powiedziała ze szczerym zdziwieniem.
– Tak to się przedstawia. Technicy wzięli do pomocy paru bystrych gości z warsztatu w Torsby. Nie pytaj mnie o szczegóły, kiepsko się znam na samochodach, ale w każdym razie znaleźli uszkodzenie hamulców, które nie wynika ze zużycia. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, możesz zadzwonić do nich bezpośrednio.
Geir wyciągnął rękę, by Petra mogła wziąć kartkę.
– Czy myślisz, że wśród twoich podejrzanych kłusowników jest ktoś, kto umiałby coś takiego zrobić?
– To zależy, na ile jest skomplikowane.
Oliver Långström, pomyślała. Do tego ma podobny samochód. Może dla pewności powinnam jeszcze raz sprawdzić jego alibi.
– Damy Ulfowi ochronę? – zapytała. – A przynajmniej powiemy mu, żeby był ostrożny?
– Chyba będziemy musieli – odparł Geir. – Na wszelki wypadek.
Magdalena postawiła komputer na kuchennym stole, ale trudno było jej się skupić na pisaniu artykułu. Petter usiadł naprzeciw niej z policzkami zaróżowionymi po kilku godzinach pracy na dworze.
– Ładny mamy dziś dzień – powiedziała.
– Tak, naprawdę piękny.
Oglądała pęcherze na dłoniach, których nabawiła się przy grabieniu mimo rękawiczek.
– Pokaż. – Petter wyciągnął rękę i lekko ujął jej dłoń w nadgarstku.
Drgnęła, gdy pogłaskał opuszkami palców jej skórę i powiódł nimi po bąblach.
– Ty mój mały szczurku biurowy – rzekł. – Nie masz siły do pracy.
– Przecież wiesz, że jestem prawdziwą damą – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Dziękuję za wczoraj. To znaczy, za pomoc.
– E, to drobnostka.
– Nie, to coś ważnego. Bardzo wiele dla mnie znaczyło. I nie trzeba więcej, bym odzyskała trochę sił. Trochę energii.
– Pomyślę o tym. Co będzie jutro w gazecie? – zapytał, puszczając jej dłoń.
– Piszę o trzydziestosześciolatku, który znów siedzi w areszcie, i o wczorajszej strzelaninie.
I krótki tekst o samochodzie Ulfa, choć policja nie chce zdradzić, co o tym sądzą.
– Ale Lovisa i Ulf powinni być czujni?
– Tak, Christer dzwonił do nich w tej sprawie.
Petter wypił łyk kawy i zajrzał do wnętrza filiżanki. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że słoneczny weekend się skończył i znów nastał dzień powszedni. Wkrótce będzie poniedziałek.
– Jak się czujesz przed nadchodzącym tygodniem? – zapytał.
– Masz na myśli pakiet oszczędnościowy?
– Tak.
– Nie wiem. Różnie. Ale nie chcę kupować większego domu, jeśli nie będę miała stałej pracy.
– Rozumiem.
Płacz Liv z góry przerwał nagle ich rozmowę. Magdalena spojrzała na zegar. Dziesięć po ósmej. Czy mała teraz weszła w nowy rytm i będzie szybko zasypiać, by się budzić po trzech kwadransach?
– Zajmę się nią – rzekł Petter. – Ty popracuj.
Christer usiadł w swoim starym fotelu relaksacyjnym i wysunął podnóżek, nie zapalając jedynej lampy w pokoju.
Co się działo z Bodil Sanner? Jak mogła zachowywać się wobec nich tak nieszczerze, ewidentnie motać się w kłamstwach i ukrywać ważne informacje? Nigdy z czymś takim się nie spotkał.
I ten Henrik Åhman, który wszystkiego się wypierał. Ale to właściwie nie był duży problem.
Kiedy przyjdą wyniki analizy DNA, jego przyznanie się nie będzie miało znaczenia.
Mimo wszystko powinien być zadowolony z dnia pracy, ale nie potrafił. Dziwne wywody Torun z poprzedniego wieczoru kładły się na wszystko cieniem.
Bodil, Henrik i Uvanå nikły powoli w jego świadomości, a ich miejsce zajął wysoki głos Torun, który znów zaczął odbijać się echem w jego głowie.
Co się stało? Co się dzieje?
Czy naprawdę pod jego naciskiem zajmowała się pracami domowymi wbrew swojej woli? Czy przeszkadzał jej w robieniu rzeczy, które lubiła? Ale z której strony by na to spojrzeć, nie mógł zrozumieć, jak do tego doszło.
Nie umiał widać czytać w cudzych myślach.
W ciągu ostatniej doby przeżywał zmienne emocje. Najpierw poczuł się zraniony jej słowami, ale w miarę upływu godzin zaczął odczuwać złość.
Kiedy zadzwonił telefon i w ciemności błysnęło imię Torun, pomyślał w pierwszej chwili, że nie odbierze, ale w końcu to zrobił. Przygotowany na wszystko.
– Czemu to musi być takie trudne? – zapytała cicho.
– Co jest takie trudne? Mówienie o swoich uczuciach?
– Gniewasz się na mnie?
– Trochę.
– No tak. Mogę to zrozumieć.
– To bardzo dziwne uczucie wiedzieć, że robiłaś tyle rzeczy, wbrew swojej woli.
– Ale to nie tak…
– A jak? Czuję się jak męska świnia, jak jakiś tyran domowy.
– Ale ja nie robiłam niczego wbrew woli, przysięgam.
– Na pewno?
– Na sto procent. Lubiłam cię rozpieszczać, ale zrozumiałam, że nie chcę tak przez cały czas. Teraz, kiedy jestem sama w domu, żyję kanapkami i płatkami na mleku. Nie gotuję, nie prasuję i nie muszę niczym się zajmować. Nie jestem taka, jak Gunvor. Nigdy nie będę.
– A więc uważasz, że ja i moja rodzina cię dusimy, czy jak to powiedziałaś?
– Jesteś mocno związany z rodzicami, z waszym domem i wspomnieniami, a ja próbuję znaleźć w tym wszystkim miejsce dla siebie. To nie jest łatwe, dla ciebie też nie, bo jesteś rozdarty.
Kiedy mówiła, wydawała się taka delikatna. Taka malutka i wrażliwa.
– Więc nie lubisz, kiedy mówię za dużo o przeszłości? Nudzi cię to?
– Ależ, kochanie, oczywiście, że nie. Chyba to rozumiesz? Ale też chcę mieć w tym jakieś miejsce.
Christer słuchał oddechu Torun, widział oczami duszy, jak siedzi na kanapie i szuka właściwych słów gdzieś na suficie.
I nagle wszystko mu się ułożyło.
– Myśle, że… – zaczął Christer.
– Będziemy mogli mieszkać w tym domu – dokończyła Torun.
– Nie, nie. Znajdziemy coś własnego, co będzie nasze od samego początku. Torun się roześmiała. Nie mógł nie słyszeć ulgi w jej głosie.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytała.
– Naprawdę.
Najwyższy czas, by dał już spokój. I w kwestii dzieciństwa, i domu.
Gdyby Torun tu była, wziąłby ją za rękę i tulił długo i mocno, i może nigdy nie wypuścił. Bo tak się teraz czuł. Było tylko ich dwoje. I przyszłość.
– Wystarczy ci już tej przerwy? – zapytał.
– Tak – odrzekła. – Tak, w zupełności. Jeśli obiecasz, że jutro zrobisz obiad.
Kiedy Magdalena pomachała Nilsowi i Petterowi rączką Liv trzymaną w swojej dłoni i odprowadziła ich wzrokiem do końca drogi, usiadła na kuchennej sofie.
Znów leżała bezsennie, rozpatrując sprawę ze wszystkich stron. Z jednej i z drugiej. Z jednej, redakcja w Hagfors powinna się utrzymać. Z drugiej, bezdzietny mężczyzna był bardziej stabilnym pracownikiem. Z jednej. I z drugiej.
Nie mogła jednak nic zrobić. Tylko czekać.
Niepokój i niepewność gnębiły ją tak mocno, że czymkolwiek próbowała się zająć, nie mogła się ich pozbyć. Co powinna zrobić? Do spaceru z Lovisą pozostało co najmniej pięć godzin.
Z Liv w ramionach przeglądała apatycznie „Värmlandsbladet”. Potem sięgnęła po telefon i wybrała bezpośredni numer do Bertilssona.
Po zwyczajowych grzecznościach przedstawiła mu swój pomysł.
– Pomyślałam, że mogłabym pojechać do Uvanå. Porozmawiać z ludźmi. Wieś żyjąca w strachu to klasyk. Pociągnąć sprawę tej dziwnej strzelaniny, czy co to tam było. Co o tym sądzisz?
Nie było to nic nadzwyczajnego, raczej wypełniacz, ale coś musiała robić, a nic lepszego nie przychodziło jej do głowy.
– Oczywiście – powiedział. – Zrób to. Jeśli ktoś odważy się mówić…
– Wierzę, że tak. Czy mogę wziąć ze sobą Jensa?
Właśnie, potrzebuję dnia spędzonego z Jensem. Brakuje mi naszego żargonu, wspólnej jazdy samochodem, poczucia, że jestem w zespole. Może to będzie ostatni raz.
– Najpierw pojedź tam sama. Jeśli będzie coś ciekawego, on może dojechać. Jego godzina dużo kosztuje, oboje o tym wiemy…
Bertilsson nie dokończył myśli.
Musimy oszczędzać, pomyślała Magdalena. Oszczędzać, oszczędzać, oszczędzać.
– Okej, więc pojadę tam z małą. Odezwę się.
– Dobrze.
Lepsze to niż nic.
Od sobotniej rozmowy z Bodil miała wrażenie, że powinna do niej zadzwonić, że ona chciała jej o czymś powiedzieć. Ale telefon milczał.
Może powinna pojechać z kwiatami. Zawsze, kiedy próbowała nawiązać kontakt z bliskimi
podczas lat pracy w popołudniówce, dzwoniła do drzwi zaopatrzona w bukiet kwiatów i szeroki uśmiech. I za każdym razem, gdy to działało, a przeważnie tak było, dziwiła się, że ludzie tacy są. Trochę uprzejmości i mogą wpuścić prawie każdego.
Nie, dam sobie spokój z kwiatami, pomyślała. Jeśli chce, porozmawia ze mną i bez nich. A jeśli nie będzie jej w domu, to trudno. I tak muszę wyjść z czterech ścian.
Zadowolona, że ma jakiś plan, zaczęła ubierać Liv. Nim otworzyła drzwi wyjściowe, przejechała włosy szczotką i związała w koński ogon. Może być.
Niskie, szare niebo zajęło miejsce weekendowego słońca. Pogoda w sam raz na poniedziałek.
A jeśli naprawdę stracę pracę? Jeśli będę musiała sprzedać dom?
Żółta drewniana willa nad jeziorem przesądziła o jej powrocie do domu. Jeżeli miała wrócić, musiała dobrze wybrać miejsce zamieszkania. Ładne i spokojne, ale z sąsiadami.
Znów próbowała odsunąć tę myśl i skupić się na prowadzeniu samochodu. Liv w swoim foteliku wyglądała na zadowoloną.
– Pojedziemy na małą wycieczkę? – zapytała Magdalena.
Christer dawno nie był taki zadowolony, prawie szczęśliwy, wodząc wzrokiem po białej tablicy. Tyle osób, tyle kresek tu i tam. Ale teraz wreszcie do czegoś doszli.
Oczywiste było, że to Henrik Åhman.
– Przynajmniej będziemy mogli zatrzymać go na dłużej – rzekł Geir. – To świetnie. Laila odbyła już wiele rozmów z ludźmi, którzy uważają, że powinniśmy wsadzić za kratki całą grupę, aż ktoś z nich się przyzna.
Christer wyprostował się na krześle. Zrobili, co mogli, wykonali uczciwą robotę, o której mówił Geir. I przyniosła efekty.
– Ale on wciąż nic nie mówi? – zapytała Petra. Geir pokręcił głową.
– Nie.
– Jak bardzo można być upartym? – zastanawiał się Urban. – Chyba rozumie, że pogrążą go testy DNA. Czemu po prostu się nie przyzna, żeby w wiosce znów było spokojnie?
Geir tylko wzruszył ramionami.
– Myślicie, że zaplanował to razem z Bodil? – zapytał Folke.
– To by mnie wcale nie zdziwiło – odparł Christer. – Kłamie, więc można ją podejrzewać.
Geir oparł się wygodnie na krześle, wyjął z kieszonki na piersi koszuli porcję snusu i otworzył wieczko wprawnym ruchem.
Popatrzył na nich, kiwając z namysłem głową. Jakby nie miał pewności, czy znaleźli już rozwiązanie, czy jeszcze nie.
Henrik Åhman się przyzna, pomyślał Christer. Powie wszystko, nim skończy się dzień.
A czarny płaszcz przeciwdeszczowy został wysłany do SKL do analizy. Pozostało tylko czekać.
Magdalena zaczęła swoją rundę po Uvanå od Waldemara Hallinga, który ze zwieszoną głową opowiadał monotonnie, w jakim wszyscy są szoku po tym, co się wydarzyło; mówił że ich zgrana wspólnota została rozbita i może już nigdy nie będzie taka sama.
Potem zdobyła wypowiedzi od starszego małżeństwa, które było na spacerze ze swoim wyżłem, nim stanęła przed domem Janet Antonsson i pozwoliła jej opowiedzieć własnymi słowami, co widziała i słyszała w sobotni wieczór. Liv została w samochodzie przy otwartych drzwiach, a Magdalena i Janet stały na podwórzu i rozmawiały.
– Mam swoją teorię na ten temat, ale może nie powinnam dzielić się nią z prasą… Ty jesteś córką Peo?
– Zgadza się – potwierdziła Magdalena.
– To sporo wyjaśnia.
– Co wyjaśnia?
– Dużo piszesz w tej gazecie. Rozmawiałaś już z Bodil?
– Nie, jeszcze nie.
– Ale chciałaś do niej jechać?
– Tak. – Magdalena skinęła głową. – Miałam taki zamiar.
– Muszę cię ostrzec.
Janet włożyła ręce do kieszeni i uniosła ramiona tak, że prawie dotykały uszu.
– Ostrzec?
Janet schyliła się i powiedziała konspiracyjnym tonem:
– Ona chyba oszalała. Alva.
– Oszalała?
– Coż, nie mieści się całkiem w normie, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ale może teraz jest lepiej, byłam tam parę dni temu.
– Chcesz powiedzieć, że jest niebezpieczna?
– Prawie mnie pobiła i wypchnęła za drzwi – rzekła Janet. – To naprawdę było dość przerażające. Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona strzelała w sobotę.
– Tak myślisz?
– Wolę w to nie wnikać, ale nie można tego wykluczyć.
– Okej – powiedziała Magdalena. – Będę ostrożna.
Oszalała? – pomyślała Magdalena, znów wsiadając do samochodu. Mimo wszystko muszę spróbować.
Magdalena omal nie zawróciła, kiedy zobaczyła na skraju lasu dom z zaciągniętymi żaluzjami. Tu mieszkali ludzie, którzy nie chcieli gości. Miała wrażenie, że sam dom próbuje ją stąd przepędzić. Wjeżdżając na podwórze, dostrzegła kątem oka ruch jednej żaluzji.
Czy powinna zaryzykować i od razu wziąć ze sobą Liv, czy najpierw zapukać do drzwi
sama?
Nie, nie mogę zostawić Liv. Muszę ją wziąć.
Magdalena obeszła samochód, zerkając przy tym w stronę okna, w którym poruszyła się żaluzja. Kiedy wyjęła Liv i wzięła ją na ręce, otworzyły się drzwi i stanęła w nich drobna kobieta mniej więcej w jej wieku. Szare wdzianko sięgało jej prawie do kolan.
Pasuje do niej imię Bodil, pomyślała Magdalena. Starała się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie, idąc przez podwórze z Liv na ręku.
– To ja jestem Magdalena Hansson – przedstawiła się. – Z „Värmlandsbladet”.
Rozmawiałyśmy w sobotę przez telefon. A to Liv. Dziś moja mała współpracownica.
– Aha – powiedziała Bodil.
Magdalena nie sądziła, że tamta poda jej rękę, ale to zrobiła. Z rezerwą.
– Chcę złożyć wyrazy współczucia – rzekła. – Nie wiem, jak skomentować to, co się stało.
Ale to straszne.
Przełożyła Liv na drugie biodro, pokołysała ją trochę, a kiedy Bodil wciąż milczała, podjęła wątek:
– Jestem tu, by napisać o nastrojach we wsi. O tym, że ludzie się boją.
– Czego się boją? – zapytała Bodil. – Tylko my mamy się czego bać, Alva i ja.
– Ale od środy działo się dużo więcej. Była jakaś strzelanina…
– To zwykłe nieporozumienie.
– … a teraz się okazało, że ktoś uszkodził samochód Ulfa Setha. Że ktoś, a może parę osób chciało, żeby wypadł z drogi. Dzieją się dziwne rzeczy. Może wejdziemy i porozmawiamy przez chwilę?
– Ale ja nie chcę być w gazecie.
– Nie musisz.
Bodil wpuściła ją z wahaniem do przedpokoju i uśmiechnęła się lekko do Liv.
– Mały słodziak.
Magdalena odpowiedziała jej uśmiechem i zdjęła Liv czapkę.
– Napijesz się kawy? – zapytała Bodil.
– Chętnie.
Kiedy tam stały, Alva wyszła z pokoju i uważnie im się przyjrzała. Krwawiły jej wargi, a włosy leżały na głowie jak tłusty, płaski hełm.
Magdalena cofnęła się instynktownie na jej widok. Janet miała rację, dziewczynka nie czuła się dobrze.
– To Magdalena Hansson – przedstawiła ją Bodil. – Wypije kawę i trochę porozmawiamy.
Nie bój się.
Magdalena wypowiedziała ostrożne „cześć”, a Bodil pogłaskała Alvę po plecach, jakby zmarzła i potrzebowała ogrzania.
Spojrzenie Alvy trochę złagodniało, ale twarz miała równie spiętą jak wcześniej. W ogóle nie zwróciła uwagi na Liv.
Potem znikła w swoim pokoju równie nagle, jak się pojawiła.
– Boi się wszystkich, którzy tu przychodzą – wyjaśniła Bodil. – Ale ty na szczęście nie
brałaś udziału w polowaniu.
Petra rozejrzała się po korytarzu i zaczekała, aż wszyscy przejdą, nim przemknęła do pokoju socjalnego. Nie miała teraz siły spotkać się z Geirem. Szybko umyła swój kubek i napełniła po brzegi kawą. Używała go tak długo, że logo Friluftsfrämjandet zaczynało blaknąć.
Wypiła parę łyków na stojąco i poszła z resztą kawy do pokoju, starając się jej nie rozlać. Kiedy w końcu się tam znalazła, zamknęła drzwi i usiadła za biurkiem. Za mało spała.
Kłębiące się myśli pozwoliły jej zasnąć dopiero po drugiej. Myśli o Geirze i o nerwowym spojrzeniu Ulfa Setha.
Zastanawiała się, czemu tak się zdziwiła, kiedy się dowiedziała, że samochód Ulfa naprawdę został celowo uszkodzony. Czy to było zdziwienie, czy też coś innego?
Kilka razy odtwarzała w pamięci sceny w domu Sethów, wsłuchiwała się uważnie w to, co zostało, a co nie zostało powiedziane, studiowała jego gesty i mimikę.
Coś jej się nie zgadzało, nawet jeśli nie umiała tego sprecyzować.
Właściwie nie było nic dziwnego w jego nerwowym sprzątaniu puszek i w niespokojnym spojrzeniu, a jednak nie mogła przestać o tym myśleć.
Wstała w końcu, wzięła ze sobą kawę i poszła do Folkego.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, siadając na krześle dla gości.
– Jasne – odparł Folke i odwrócił się szybko od komputera. Wyglądał na zaniepokojonego.
– Nie denerwuj się – uspokoiła go. – Muszę głośno pomyśleć. O Ulfie i o tym wypadku.
– Okej. Więc?
Odstawiła kubek z kawą na jego biurko.
– Nie wiem. Ale coś mi w tym nie pasuje.
– Co masz na myśli?
Petra nie wiedziała, jak zacząć. To wszystko wydawało się takie naciągane.
– Więc tak – zaczęła w końcu. – Byłam u niego w domu w piątek. Jego żona wygląda jak cień człowieka, jakby nie spała, odkąd się urodził ich syn. Ulf mógł jej pomóc tamtego dnia, kiedy nie było polowania, ale schował się w garażu.
– Czy nie tak reagują mężczyźni? – odpowiedział Folke. – Zamykają się w swoim świecie, żeby uciec od problemu.
– Niby tak, ale on był naprawdę zdenerwowany. Nie mam co do tego wątpliwości. Myślałam, że jest tak, jak mówi, że boi się tego kłusownika, który zabił wilka. Ale teraz jestem prawie pewna, że stara się unikać Lovisy.
Słowa popłynęły same. W końcu udało jej się sprecyzować, co o tym myśli.
– Nie chciał, żeby go przejrzała, po prostu. I ten wypadek… A jeśli to nie był wypadek? Folke wyraźnie się zdziwił.
– Ale przecież porządnie się poturbował. A może nie?
– Mówi, że tak.
Folke długo się zastanawiał, nim powiedział:
– Uważasz, że celowo zjechał z drogi. Ale dlaczego…? Urwał w połowie zdania.
No właśnie, pomyślała Petra. Upozorowanie wypadku wprowadza wszystkich w błąd. Dopiła kawę i wstała,
– Chcę tam wrócić i sprawdzić. Pojedziesz ze mną?
Liv nie chciała siedzieć w kuchni, kiedy czekały na kawę, więc żeby ją zabawić, Magdalena obchodziła z nią cały parter, starając się jednak trzymać w bezpiecznej odległości od pokoju Alvy.
Na ile była właściwie szalona?
W salonie stała zabytkowa komoda z mnóstwem fotografii w ramkach. Większość przedstawiała Alvę w różnym wieku. Magdalenie zrobiło się przykro, gdy spojrzała na najnowsze zdjęcie. Trudno było sobie wyobrazić, że przedstawia tę samą osobę, którą dopiero co spotkała w holu.
Liv patrzyła z zaciekawieniem na białe kartki ze chrztu i ślubu, ułożone w równych rządkach. Magdalena musiała przytrzymać jej niecierpliwe rączki, żeby czegoś nie zniszczyły.
Na ścianie nad komodą wisiały starsze fotografie. Pierwsza z prawej przedstawiała malucha na wiklinowym fotelu, wyłożonym zwierzęcą skórą.
Svante, pomyślała w pierwszej chwili. Na zdjęciu był Svante, ze słodkimi dołeczkami i wszystkim innym. Wyglądało wprawdzie na stare, lecz nabrała pewności dopiero po przeczytaniu nazwy zakładu, wytłoczonej złotymi literami: Josephssons Foto, Hagfors. Josephssonowie zamknęli działalność w połowie lat osiemdziesiątych.
– Kto to jest? – zapytała, kiedy Bodil weszła do pokoju.
– Pär.
Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co powiedzieć.
– Słodki. Naprawdę.
– Kawa powinna być już gotowa – rzekła Bodil i wyszła do kuchni.
– Jesteście spokrewnieni z Ulfem lub Lovisą Sethami? – zapytała Magdalena, kiedy usiadły do stołu.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
Właśnie, dlaczego pytam?
Kiedy Petra minęła zakręt, na którym Ulf wypadł z drogi, wjechała na parking znajdujący się kilkaset metrów dalej i wyłączyła silnik.
Folke nie odezwał się od chwili, gdy opuścili komisariat. Wyczuwała jego sceptycyzm. A jednak chciała, by był tu razem z nią.
Wysiedli w milczeniu z samochodu i poszli poboczem szosy. Pęd samochodów mijających ich jeden za drugim sprawiał, że chwilami prawie tracili równowagę.
Kiedy znaleźli się na miejscu wypadku, Petra zeszła do rowu. W trawie było pełno błotnistych śladów po holowaniu. Stała dłuższą chwilę, patrząc na miejsce, w którym się zatrzymał samochód Ulfa. Drzewa po obu stronach były wysokie, a teren kamienisty.
Uczucie, że coś się tu nie zgadza, przybrało jeszcze na sile.
– Wiesz, czy kazali mu dmuchać w balonik? – zapytała.
– Na pewno tak – odparł Folke.
Petra wiedziała, że myśli to samo, co ona.
– Idealnie się zmieścił – powiedziała. – Między blokami skalnymi i pniami. Starannie wybrał miejsce.
– Myślę, że ty naprawdę masz rację.
Stali jeszcze przez chwilę, spoglądając na ślady kół, kończące się w rowie. Petra nie wierzyła w to, co widziała. Wolałaby się mylić.
– Żeby zrobić coś takiego, trzeba być naprawdę zdesperowanym – rzekła.
Oczywiście, że możecie mieć rację, ale narażanie się na takie niebezpieczeństwo to zbyt duży hazard. Mógł przecież zostać inwalidą.
– Wiem – odparła Petra. – I nie mówię, że tak było, ale mimo wszystko powinniśmy sprawdzić to jeszcze raz.
– Poza tym sam nie zgłosił tego uszkodzenia – ciągnął Geir. – Jeśli dobrze pamiętam, to informacja od tej dziennikarki?
– W takim razie to sprytne posunięcie z jego strony, że ją w to wciągnął – zauważył Christer.
– Wszyscy daliśmy się nabrać.
Dzięki, Christer. Nie jesteś taki głupi.
– Ale jak to się wiąże? – zapytał Geir. – Dlaczego to zrobił?
Petrę zdziwił pobrzmiewający w jego głosie sceptycyzm. Naprawdę nie rozumiał, czy też celowo kwestionował jej słowa, bo obawiał się, że koledzy wyczują wibracje między nimi?
– Też tego nie rozumiem – przyznała. – Ale mam dziwną pewność, że Ulf nie jest prześladowaną ofiarą, jaką chce się wydawać.
– Henrik Åhman siedzi w areszcie za zamordowanie Pära Sannera – przypomniał jej Geir. – Jak Ulf miałby być w to zamieszany? A ten zabity wilk?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – wyznała Petra. – Ale czuję, że coś w tym jest.
Kiedy Magdalena wyjechała na szosę, wyjęła komórkę, by zadzwonić do centralnej redakcji, ale nie miała zasięgu. Na wyświetlaczu nie pojawiała się ani jedna kreska.
Podczas jazdy trzymała telefon w ręku, spoglądając na niego w równych odstępach czasu.
Niekiedy pojawiała się jedna lub dwie kreski, by równie szybko zniknąć.
Dopiero w okolicach Geijersholm sygnał na tyle się ustabilizował, że mogła spróbować zadzwonić w czasie jazdy.
Bertilsson jak zwykle od razu odpowiedział i wyjątkowo pozytywnie przyjął to, co zrobiła. Nawet z pewnym zadowoleniem, chociaż Bodil nie życzyła sobie być cytowana. Tak jakby chciał podtrzymać jej dobry nastrój.
Kiedy omówili szczegóły techniczne i doszli do porozumienia, że trzeba po południu wysłać
Jensa do Janet Antonsson, Bertilsson chrząknął po drugiej stronie.
– Charlotta Carlén i Axel Johansson przyjadą jutro do Hagfors. Redaktor naczelna i przewodniczący organizacji związkowej. Magdalena czuła, jak zaciska się jej żołądek.
– Spotkają się o pierwszej z tobą, Björnem i Iris w redakcji w Hagfors.
– Okej – odpowiedziała.
– Pewnie się domyślasz, że chodzi o pakiet oszczędnościowy. Przyjeżdżają do was, skoro nie możecie być tam na miejscu, kiedy zostanie przedstawiony. To ważne, żebyście otrzymali te same informacje i mieli taką samą możliwość zadawania pytań.
Cholera. Teraz już pozamiatane.
Nawet nie próbowała interpretować głosu Bertilssona, szukać odrobiny nadziei, której by mogła się uchwycić. Było już po wszystkim.
Nie wiedząc jak, przejechała całą drogę do domu. Liv zasnęła w foteliku, lecz zatrzepotała rzęsami, kiedy Magdalena wyłączyła silnik. Wciąż trzymała w dłoni mokrą od potu komórkę.
Szybko wybrała numer Lovisy i oparła się o zagłówek, słuchając kolejnych sygnałów.
Jutro o pierwszej.
– Tu Lovisa.
– Cześć, tutaj Magda. Jak się czujesz?
– Dosyć dobrze. A ty?
– Beznadziejnie. Jutro przyjeżdża redaktor naczelny, żeby się spotkać ze mną i z redaktorami z Sunne i Torsby. Będzie też przewodniczący związku. To może oznaczać tylko jedno.
– Ojej – odpowiedziała Lovisa. – Poczekaj, tylko włączę tryb głośnomówiący. Zmieniam pieluchę.
Z łazienki odbijało się lekkie echo.
– To nie brzmi dobrze – podjęła. – Ale to nie oznacza, że zwolnią ciebie, prawda?
– Wiem, że nie. Ale się na to nastawiam, więc w razie czego nie będę zaskoczona. Tak jest lepiej.
Lovisa krzątała się na drugim końcu. Zaklęła cicho na coś, co widać nie działało tak, jak powinno.
Kiedy Magdalena czekała, aż jej rozmówczyni skończy to, czym się zajmuje, zaczęła znowu myśleć o fotografii nad komodą Bodil i uśmiechnęła się do siebie.
– Właściwie jak dobrze znałaś Pära Sannera? – zapytała.
– Co? – zdziwiła się Lovisa. – Co masz na myśli?
– Byłam dziś w Uvanå i rozmawiałam z Bodil. A na ścianie zobaczyłam starą fotografię. Słowo daję, chłopiec był taki podobny do Svantego, że z początku pomyślałam, że to on. Ale to był Pär w dzieciństwie. Niesamowite. Można by pomyśleć, że to on był ojcem Svantego.
Parsknęła śmiechem.
– Ale nie był – odparła Lovisa.
– No przecież wiem. Tylko żartowałam. Ale podobieństwo jest szokujące. Wiecie na pewno, że nie jesteście z nim w jakikolwiek sposób spokrewnieni, ty albo Ulf?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Liv zaczęła się wiercić i Magdalena przestała drążyć temat.
– Pójdziemy potem na spacer? – zapytała Lovisa.
– Nie wiem, czy zdążę. Muszę jeszcze spróbować wysłać ten artykuł. Zadzwonię.
– Oczywiście – zgodziła się Lovisa. – Nie ma sprawy, przejdę się sama.
Geir zebrał wszystkich w sali konferencyjnej, gdzie czekał na nich z pytaniem.
– Zakładając, że Ulf Seth sfingował wypadek… czemu miałby to robić?
Wygląda na wyczerpanego, pomyślał Christer. Jakby osłabł tuż przed linią mety i próbował znów się rozpędzić. Sam czuł mniej więcej to samo.
– Żeby coś ukryć – odpowiedział Urban. – Żeby nas zmylić. Odwrócić uwagę. Geir skinął głową.
– Prawdopodobnie. Ale w jakiej sprawie?
– Morderstwa – podsunęła Betty.
Geir wydał ledwo słyszalne westchnienie. Pozostali milczeli przez dłuższą chwilę.
– Myślę podobnie jak Betty – powiedział Folke. – Żeby uszkodzić własne hamulce i zjechać do rowu, trzeba mieć naprawdę dobry powód.
– Jeżeli Ulf jest zamieszany w morderstwo Pära, to jaka jest jego rola w tym wszystkim? – zapytał Geir. – Jaki ma motyw?
Urban muskał palcami starannie wypielęgnowaną brodę.
– Pär i Ulf pracowali razem – rzekł. – Czyżby nie miał lepszej okazji do zabicia Pära niż podczas polowania na łosie?
Folke skinął głową.
– Tyle że – powiedział – Pär mógł notować, gdzie i kiedy mają się spotkać i Ulf byłby od razu podejrzany. Podczas polowania miał szansę ukryć się w tłumie.
Geir wzruszył ramionami.
– Oczywiście. Przynajmniej w pewnym stopniu. Teraz jednak nie może się ukryć. Figuruje na naszej liście, a wiedział, że tak będzie.
– Mordercy po prostu nie są wybitnie inteligentni – wtrącił Urban. – To już mogliśmy stwierdzić wcześniej, prawda?
Christer musiał niechętnie przyznać, że w tym, co mówi Urban, rzeczywiście coś jest.
Zawsze wychodzili z założenia, że morderstwo jest czymś starannie przemyślanym, że jest w nim jakaś logika, ale przy bliższym oglądzie prawie nigdy tak nie było.
– Mam wątpliwości, ale jedźcie po niego – rozstrzygnął Geir, dając znak Christerowi i Petrze. – Przynajmniej usłyszymy, co ma do powiedzenia.
Magdalena włączyła ekspres do kawy i zaczęła napełniać zmywarkę, która dziś wyjątkowo była pusta i czysta. Petter zaczynał rozumieć.
– Najadłaś się? – zapytała, biorąc talerzyk Liv.
Kiedy Liv odpowiedziała szerokim uśmiechem, Magdalena zobaczyła coś jak małe ziarenko ryżu w dolnej szczęce.
– Co? Ten nieszczęsny ząbek wreszcie wyszedł?
Pochyliła się, by dokładnie go obejrzeć, i delikatnie musnęła wargami pokrytą puszkiem główkę Liv.
Że też Lovisy wcale nie rozbawiło podobieństwo Svantego i Pära. Magdalena przecież tylko żartowała, mówiąc, że Pär mógłby być jego ojcem. Też pomysł.
Zgarnęła resztki jedzenia z talerza Liv, wstawiła go do zmywarki i właśnie miała wylać do zlewu resztę zimnej herbaty, kiedy nagle zatrzymała się w połowie ruchu i myśli.
Nie, stwierdziła po chwili. Nie, to niemożliwe. Na pewno nie.
Wróciła do monotonnej pracy, lecz myśl zdążyła już zapuścić w niej korzenie.
Czy zrobili trzy próby in vitro, nim wreszcie się udało? Nie pamiętała dokładnie, ale było ich dużo. Lovisa tłumaczyła, może trochę bardziej szczegółowo niż Magdalena by chciała, że problemem były plemniki Ulfa, zbyt powolne czy coś w tym rodzaju, jednak on w ogóle nie brał pod uwagę banku spermy. Mógł mieć tylko własne dziecko, żadne inne. Innej możliwości nie było.
– Nie umiem sobie wyobrazić życia bez dziecka – mówiła Lovisa. – Na szczęście w końcu się nam udało. Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
Magdalena pamiętała, jak Lovisa ucałowała Svantego w czółko, nim przystawiła go do drugiej piersi.
Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
Myśl zaczęła kiełkować i z pamięci wypłynął jeszcze jeden obraz. To było w czasie długiego popołudniowego spaceru, kiedy Liv i Svante zaczynali już siadać w wózkach. Oboje oglądali z zachwytem otaczający ich świat.
– Jakie on ma ładne oczy – zauważyła Magdalena. – Wyjątkowy kolor.
Lovisa odpowiedziała jej szczegółowym wykładem z genetyki: rodzice z brązowymi oczami rzadko mają niebieskookie dzieci, lecz czasami się to zdarza, a że jej babcia i mama Ulfa miały niebieskie oczy, jest to całkiem możliwe.
Magdalena nigdy się nie zastanawiała nad kolorem oczu Lovisy i Ulfa.
Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
– Teraz, kochanie, pośpij po obiedzie – zarządziła.
Podniosła Liv z krzesełka, zabrała do łazienki i zmyła z jej buzi resztki jedzenia. Ale to chyba niemożliwe. Na pewno.
Wciąż odpychała od siebie powracającą z uporem myśl, kiedy niosła Liv do sypialni, w której nadal było ciemno. Jakby i ona, i Petter uznali, że nie warto podnosić rolet między drzemkami małej.
Po raz pierwszy od dawna Liv nie protestowała. Kiedy tylko znalazła się w łóżeczku, zaczęły jej opadać powieki.
Magdalena nakręciła pozytywkę i zaczęła kołysać łóżeczko.
Zdarza się czasem, że rodzice z brązowymi oczami mają niebieskookie dzieci.
Oczy Alvy były intensywnie niebieskie. Dokładnie tak, jak Svantego.
Może jednak powinnam porozmawiać z policją, pomyślała, nawet jeśli to wszystko jest czystą fantazją. Mogłaby pomówić z Christerem. Albo z Petrą. Tak po prostu, bez żadnych sugestii.
Kiedy Liv usnęła, Magdalena wymknęła się z sypialni, zostawiając uchylone drzwi, i zeszła na dół.
Komórka leżała na stole w kuchni. Wzięła ją w zamyśleniu, ważąc w dłoni.
A może powinna porozmawiać z Lovisą? Ale co miałaby jej powiedzieć? „Myślę, że Pär Sanner jest ojcem Svantego?”
I że Ulf się tego domyślił.
Stała przez dłuższą chwilę z telefonem w ręku, zanim wyszukała numer Christera, lecz w chwili, gdy miała zadzwonić, rozmyśliła się. Łatwiej będzie porozmawiać z Petrą.
Po krótkim wyszukiwaniu znalazła jej numer.
Płynęły kolejne sygnały. Kiedy włączyła się poczta, Magdalena zastanawiała się, co powiedzieć. Dziwnie byłoby nagrywać na pocztę swoje podejrzenia. Rzekła więc tylko:
„Cześć, tu Magdalena Hansson. Zadzwoń do mnie, kiedy to odsłuchasz. Muszę o czymś porozmawiać. Nie chodzi o moją pracę, tylko o Pära Sannera”.
Pielęgniarka w poradni dziecięcej poradziła jej, by korzystała z chwil, kiedy Liv śpi, i też odpoczywała, lecz dziś było to niemożliwe. Chodziła z pokoju do pokoju, ogarniając bałagan, jak sama to nazywała.
Biedna, biedna Lovisa, myślała, podnosząc z kuchennej podłogi metalową trzepaczkę i zestaw plastikowych miarek. Jeśli to prawda, musi dźwigać taką tajemnicę.
Kiedy się wyprostowała, usłyszała otwierające się drzwi wejściowe.
– Halo! Kto tam? – zawołała.
Nikt nie odpowiedział, więc krzyknęła jeszcze raz:
– To ty, tato?
Znów żadnej odpowiedzi. Usłyszała za to odgłos przekręcanego zamka.
Ciężkie kroki rozległy się w holu i w drzwiach stanął Ulf Seth, w kołnierzu ortopedycznym i dresie.
Gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiała, że ma rację. Zastygła w połowie ruchu, palce ściskały trzepaczkę tak mocno, że czuła ból. Spojrzenie Ulfa przygwoździło ją do podłogi.
– A, to ty – rzuciła tak lekko, jak tylko potrafiła.
Jakby to było zupełnie naturalne, że zjawił się bez zapowiedzi w jej domu. Jakby to robił prawie codziennie.
Kiedy nie odpowiedział, tylko dalej się w nią wpatrywał, chrząknęła i przełknęła ślinę.
– Jak szyja? – spytała tym samym sztucznie swobodnym tonem. – Widzę, że możesz chodzić. Z tego, co pamiętała, Ulf nigdy wcześniej u niej nie był.
Komórka, pomyślała, szukając jej wzrokiem.
Jest. Na stole. Dokładnie pomiędzy nimi. Ulf zignorował jej grzecznościowe uwagi.
– Musimy porozmawiać – rzekł, siadając na kuchennej sofie.
– Okej – zgodziła się Magdalena i podeszła do stołu. Zachowuj się naturalnie, staraj się nie patrzeć na telefon. Nie patrz na telefon. Po prostu go weź.
– O czym? Czy coś się stało? Dowiedziałeś się czegoś o tym sabotażu? Kiedy usiadła na krześle, Ulf położył obie ręce na stole.
W odległości dziesięciu centymetrów.
– Chcesz, żebym o czymś napisała?
Sprawiał wrażenie, jakby słowa Magdaleny w ogóle do niego nie docierały. Miała z nim mniej więcej taki kontakt jak z Vendelą i Vanessą, kiedy siedziały ze słuchawkami w uszach, a ona o tym nie wiedziała.
– Ta sprawa ze Svantem i Pärem – rzekł. – Słyszałem, co mówiłaś Lovisie.
– To był tylko żart – Magdalena próbowała się roześmiać. – Na Boga, chyba to rozumiesz. Nim zdążyła zareagować, Ulf zgarnął telefon. Nonszalancko. Jakby należał do niego.
Magdalenie udało się powstrzymać impuls, by rzucić się przez stół i wyrwać go z jego ręki. I tak by się jej nie udało. Był o wiele za silny. Poza tym udawali przecież, że jest zupełnie normalnie i nic specjalnego się nie dzieje.
Ulf obracał telefon w dłoni, nawet na niego nie patrząc.
– Mówi, że mnie kocha i zrobiła to dla nas – powiedział. – Słyszałaś kiedyś coś tak głupiego?
– Ale co? – zapytała Magdalena. – Kto co zrobił?
– Zdradziła mnie z Pärem. Ale nikt się o tym nie dowie. Nigdy.
Włożył wolną rękę do kieszeni bluzy. Kiedy znów ją wyjął, trzymał w niej czarny pistolet.
Z początku nie docierało do niej to, co widziała. Czy to jakiś żart? Chciała się już roześmiać, lecz przeszła jej ochota, gdy spojrzała w jego oczy.
Nigdy nie widziała pistoletu z tak bliska. Przez długą chwilę wpatrywała się tylko w kanciastą lufę, którą Ulf lekko poruszał. U wylotu widziała dwa otwory, jeden duży i drugi trochę mniejszy.
Czy to była prawdziwa broń? A może tylko bardzo realistyczna atrapa, o jakich czasem się czyta?
– Działa – jakby czytał w jej myślach. – Możesz mi wierzyć.
Bawił się palcem wskazującym na cynglu, nie odrywając od niej wzroku. Spojrzenie Magdaleny wędrowało od pistoletu do komórki.
Pistolet. Komórka. Pistolet. Komórka.
Słodkawy, chemiczny zapach podrażnił jej nozdrza i spłynął do gardła. Widziała jak przez mgłę, że Ulf wkłada komórkę do drugiej kieszeni.
Muszę pomyśleć. Muszę. Pomyśleć.
Więcej nie zdążyła, bo na stół spadło opakowanie tabletek i wylądowało tuż przed nią.
A to co takiego? O co mu właściwie chodzi?
– Masz je zjeść – polecił Ulf. – Wszystkie. Teraz.
Zobaczyła, że pistolet drży. Na wierzch dłoni Ulfa wystąpiły grube żyły.
Myśl.
Powoli obróciła opakowanie.
– Co to jest? – zapytała tak spokojnie, jak tylko mogła się zdobyć.
– Tabletki nasenne. Możesz je tym popić. – Wskazał ruchem głowy na kubek wypełniony do połowy zimną kawą.
Magdalena obracała opakowanie, potrząsała nim.
Myśl. Zyskaj na czasie.
– Otwórz! – krzyknął Ulf. – Otwórz, mówię!
Udało jej się w końcu otworzyć i wyjąć okrągły słoiczek. Etykieta wskazywała, że lek przepisano Lovisie jakiś miesiąc temu.
Spojrzała na kuchenny zegar. Dwadzieścia po pierwszej. Nils wróci ze szkoły dopiero za parę godzin. Petter będzie najwcześniej o wpół do szóstej.
Czy nikt nie może przyjść i zadzwonić do drzwi?
Kiedy Bengt był zdrowy, irytowało ją czasem, że przychodzi na pogaduszki, przynajmniej w niektóre dni. Teraz dałaby wszystko, by usłyszeć jego kroki na schodach i gromkie „hoho” z holu.
– Mam jedno pytanie – rzekła. – Naprawdę sobie wyobrażasz, że nikt nie zwróci na to uwagi?
Sama się zdziwiła, że wrócił jej głos.
– To proste – odparł Ulf. – Ostatnio źle się czułaś, wszyscy o tym wiedzą. Zwłaszcza Lovisa i ja.
– Czy Lovisa jest z tobą w zmowie? To chyba niemożliwe!
– W ostatnich miesiącach mówiłaś w kółko o tym, jak ci źle i ciężko – ciągnął Ulf. – Jak wyczerpuje cię opieka nad dziećmi. Petter też wie, jak było trudno.
Magdalena czuła, jak napinają się i drętwieją mięśnie jej rąk.
– Obiecuję, że nikomu nie powiem. Nigdy – szepnęła. – Jeśli tylko przestaniesz.
Znów spojrzała na zegar. Gdyby tylko udało jej się wciągnąć Ulfa w rozmowę, zyskać na czasie…
– Sam się unieszczęśliwiasz, Ulf – spróbowała. W tej samej chwili Liv zaczęła płakać na piętrze.
Ulf spojrzał na sufit, potem na Magdalenę i uśmiechnął się.
– Zostaw ją – powiedział. – Poleży i popłacze, aż weźmiesz te tabletki. Wskazał pistoletem na słoiczek.
Magdalena siedziała na krześle jak sparaliżowana. Płacz Liv, coraz bardziej histeryczny, rozdzierał ją w środku. Ulf widział, jak cierpi.
– Krzyk dziecka bardzo działa na nerwy, kiedy człowiek jest w stresie, prawda? Jeśli się nie pospieszysz, sam go uciszę. Poduszka na buzię i po wszystkim. Zdarza się, że matki w głębokiej
depresji robią to, nim odbiorą sobie życie.
Magdalena nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać.
Tato. Przyjdź mi pomóc.
I pomyśleć, że znów pracujemy razem – rzekł Christer, kiedy jechali Storgatan. – Dawno nie mieliśmy okazji.
– To prawda, dawno – przyznała Petra.
W innym momencie uległaby pewnie sentymentom. Teraz jednak była w pełni skoncentrowana na tym, co ich czeka.
Ulf. Czy to on mógł zabić Pära?
Chociaż na wjeździe do garażu przed jego domem nie stał żaden samochód, Christer zaparkował przy drodze.
Lovisa miała na sobie tę samą spraną tunikę co poprzednio. Spojrzała na nich spod grzywki, gdy otwierała drzwi. Pewnie chciała ukryć, że przed chwilą płakała, pomyślała Petra, lecz niespecjalnie jej się to udało.
– Czy coś się stało? – zapytała Petra.
Lovisa wytarła policzek dłonią, odwróciła głowę i ze wszystkich sił starała się powstrzymać nowy atak płaczu. Petra oglądała profil jej odwróconej twarzy, a Christer w tym czasie zamykał za nimi drzwi.
– To moja wina – zaszlochała.
– Loviso, uspokój się – powiedziała Petra. – Co jest twoją winą?
– Wszystko. Wszystko jest moją winą.
– Usiądźmy i porozmawiajmy.
Wprowadziła delikatnie Lovisę do salonu i posadziła na kanapie. Na środku pokoju leżał na podłodze rozłożony notes. Niektóre strony, zapisane niebieskim atramentem, były pogniecione.
– Co jest twoją winą? – spróbowała jeszcze raz.
– Nie potrafię żyć bez Ulfa, a teraz na wszystko jest za późno. – Lovisa pociągnęła nosem. – Zrobiłam to dla niego. Wszystko zrobiłam dla niego i dla nas.
– Co zrobiłaś dla niego?
– Tak bardzo chciałam mieć dziecko, ale on nie chciał pomocy. Zrobiłam to tylko raz. Tylko
raz.
Petra nic z tego nie rozumiała.
– Loviso, uspokój się – powtórzyła. – Co takiego zrobiłaś?
– Spałam z Pärem.
Petra poszukała spojrzenia Christera nad jej głową.
– Spałaś z Pärem Sannerem, żeby mieć dziecko?
– Inaczej musiałabym zostawić Ulfa. Albo przeżyć całe życie, nie będąc nigdy matką. Nie dałabym rady.
Kiedy Petra szukała słów, w Lovisie jakby pękła tama. Z szaleńczą prędkością wyrzuciła z siebie, jak do tego doszło, jak pilnowała dni płodnych i jak tamtego wieczoru zabrała parę koleżanek na spontaniczną imprezę i poszła do Jontego tylko z jedną myślą. Wybór Pära był czystym przypadkiem. Przejeżdżał koło nich w drodze do domu i zaproponował, że ją podwiezie.
– Poznaliśmy się przez Ulfa – wyjaśniła. – I stało się to, co się stało. Okłamałam go, że biorę pigułki.
– Więc nie wiedział, że Svante jest jego? – zapytała Petra.
– Chyba się domyślał. Powiązał jedno z drugim. Wysłał do mnie kilka maili, robił jakieś aluzje. Ale ja nie odpisałam. I nigdy bym mu tego nie powiedziała.
Lovisa spojrzała na notes na podłodze i znów zaczęła histerycznie płakać.
– Gdzie jest Ulf? – zapytał bezgłośnie Christer za jej plecami. Kiedy Lovisa trochę się uspokoiła, Petra zapytała:
– Czy możesz opowiedzieć, co się dziś wydarzyło? Lovisa przetarła twarz rękawem i pociągnęła nosem.
– Zadzwoniła do mnie Magdalena Hansson, a ja, idiotka, włączyłam tryb głośnomówiący. Była u Bodil Sanner, zobaczyła jakieś zdjęcie Pära z dzieciństwa i zażartowała, że był podobny do Svantego. Przynajmniej myślę, że żartowała, ale trudno powiedzieć. Zaraz przyszedł Ulf, rzucił mój pamiętnik na podłogę i wykrzyczał, że wie o tym, że Pär jest ojcem Svantego, że wiedział przez cały czas. Mówił, że stanie się podejrzany o morderstwo, jeśli to wyjdzie na jaw. I że to będzie moja wina.
– Gdzie jest teraz Ulf? – zapytała Petra, znów szukając spojrzenia Christera i wstając z kanapy.
– Nie wiem. Wyszedł jakiś czas temu. Zawsze tak robi, kiedy się pokłócimy.
– Zadzwonię do Magdaleny – rzekła Petra w drodze do drzwi. Sygnały płynęły bez odpowiedzi. W końcu włączyła się poczta.
Dopiero, gdy się rozłączyła, zobaczyła nieodebrane połączenie od „Magdalena H, Värmlandsbladet”.
Cholera.
Kiedy zaczął dzwonić telefon, który leżał teraz w kieszeni kurtki Ulfa, oboje zesztywnieli.
Dzwonił i dzwonił, ale Ulf nawet się nie pofatygował, by sprawdzić, kto to jest.
No, dzwoń, myślała intensywnie Magdalena. Zadzwoń jeszcze raz.
Telefon w końcu umilkł, ale po chwili zapikał. Nowa wiadomość głosowa.
Jens. To na pewno Jens, który potrzebuje adresu Janet albo więcej instrukcji przed fotografowaniem. Zadzwoń znowu, Jens.
– Otwórz! – wrzasnął Ulf, by przekrzyczeć Liv. Płacz z góry wzmagał się z każdą chwilą.
Ulf pogroził jej pistoletem. Był tak czerwony na twarzy, że wyglądał, jakby go dusił własny ortopedyczny kołnierz.
– Mam już tego dość! Jeśli nie otworzysz, pójdę do niej na górę!
On nie żartuje. On naprawdę to zrobi.
Ręce Magdaleny trzęsły się bez żadnej kontroli, ale w końcu udało jej się odkręcić plastikowe wieczko. Tak jak podejrzewała, słoiczek był prawie pełny.
Zaczęło jej dzwonić w głowie. Coraz głośniej i głośniej.
– Szybciej! – ponaglił ją Ulf.
Kiedy znów zaczął dzwonić telefon, podniósł głos jeszcze bardziej, by mieć pewność, że go słyszy:
– Masz pięć sekund. Pięć.
Dźwięczało jej w głowie, jakby ktoś uderzał w czaszkę od środka kamertonem.
Niech mi ktoś pomoże. Szybko.
Potem wsypała połowę tabletek do ust i popiła zimną kawą.
– Wszystkie! – ryknął Ulf. – Masz wziąć wszystkie i przechylić słoiczek, żebym widział, że jest pusty.
Magdalena wpatrywała się w pistolet, łykając resztę tabletek i pokazując puste opakowanie.
Niech ktoś teraz przyjdzie. Proszę, niech ktoś przyjdzie. Petter. Jens. Gunvor. Proszę, proszę.
Ale na dworze było zupełnie cicho. Nie słyszała samochodu na ulicy. Ani szczekania psa.
Tylko bezradny krzyk Liv.
Nie mogę zasnąć, dopóki ktoś nie przyjdzie. Nie mogę.
Wpatrywała się w pistolet w dłoni Ulfa, kolbę, która błysnęła, kiedy nią poruszył. Lśniła. Diamenty. Gwiazdy. Jak wszystkie gwiazdy we wszechświecie. Takie piękne. Tak nieskończenie cudowne.
Christer włączył koguta i ruszył przez dzielnicę willową z maksymalną prędkością, podskakując na spowalniaczach i zygzakując między kwietnikami, a Petra w tym czasie nadaremnie próbowała się dodzwonić do Magdaleny.
– Czemu, do diabła, Lovisa nie zadzwoniła na policję, kiedy Ulf wyszedł z domu? – spytał Christer. – Albo do Magdaleny, żeby ją ostrzec. To nie do wiary.
– Bo jest naiwna – odpowiedziała Petra. – I go kocha.
– Chcesz powiedzieć, że nie wierzy, że to Ulf zastrzelił Pära?
– Dokładnie. Myślę, że tak właśnie jest. Myśli tylko o tym, co zrobiła sama.
Christer zahamował przed domem Magdaleny i zobaczył, jak Petra wyskakuje z samochodu, nim zdążył wyłączyć silnik. Po chwili też pobiegł przez trawnik.
Z domu dobiegał płacz dziecka, który przybierał na sile w miarę, jak się zbliżali. Petra była już na schodach i waliła w zamknięte drzwi.
– Otwierać! Policja!
Christer nie wiedział, czy to sobie wmówił, ale wydało mu się, że dostrzegł w kuchni Ulfa, który po chwili znikł jak cień. Magdaleny nie widział.
– Myślę, że próbuje uciec drugą stroną – powiedział.
Petra zeskoczyła ze schodów i pobiegła za róg domu. Tyle dobrego, że Ulf był po wypadku i nie mógł daleko uciec. Jeśli oczywiście nie symulował.
– Co tu się dzieje?
Znajomy głos dobiegał zza żywopłotu. Gunvor.
– Christer? Co wy tu robicie?
– Przynieś klucz Magdaleny! Szybko!
Christer nigdy nie widział matki biegnącej tak szybko jak teraz, gdy po paru sekundach wróciła z zapasowym kluczem.
– Dziękuję – powiedział, wyjmując go z jej dłoni. – Wróć teraz do domu. I nie wychodź. Szybko włożył klucz do zamka, przekręcił i wpadł do środka z odbezpieczoną bronią.
Rzeczywiście, drzwi na ganek były szeroko otwarte. Z salonu zobaczył Ulfa z kołnierzem ortopedycznym na szyi, biegnącego przez trawnik z zadziwiającą prędkością.
Ale co on trzymał w dłoni? Pistolet?
Wybiegł z ganku i zobaczył Petrę zatrzymującą się przy krzakach porzeczek. Musiała widzieć to samo.
– Stój! – krzyknął. – Rzuć broń! Będę strzelał.
Ulf przebiegł jeszcze parę kroków, nim zwolnił i podniósł ręce. Głowę miał opuszczoną.
– Rzuć broń! – powtórzył Christer.
Czarny pistolet upadł z głuchym stukiem na ziemię.
Kiedy Christer stał z wycelowaną bronią, Petra podbiegła, odpinając od paska kajdanki. Brutalnie wykręciła ręce Ulfa do tyłu i powiedziała do niego coś, czego Christer nie zrozumiał.
– Dasz radę? – krzyknął.
– Tak. Znajdź Magdalenę.
Włożył pistolet do kabury i pobiegł do kuchni, starając się ignorować dochodzący z góry krzyk.
Magdalena leżała na podłodze z nogami pod krzesłem. Na stole leżało przewrócone puste opakowanie po tabletkach. Christer upadł na kolana i zaczął nią potrząsać w rozpaczliwej próbie nawiązania kontaktu.
– Magda! Słyszysz mnie? Odpowiedz, proszę!
Magdalena nie wykazywała jednak żadnych oznak życia, tylko bezwładnie się poddawała. Wyjął komórkę i wybrał numer 112, próbując jednocześnie wymacać puls na jej szyi.
Nareszcie. Słabiutkie uderzenia. Jak u pisklęcia.
Muszę wywołać wymioty, pomyślał i włożył palce do jej gardła. Muszę wydobyć z niej to świństwo. Próbował raz za razem i Magdalena wydawała co jakiś czas bulgoczący odgłos, lecz jej ciało było już zbyt wiotkie, by współpracować.
Rozdzierający płacz na piętrze był wprost nie do zniesienia.
– Nie możesz umrzeć, Magda! – krzyknął. – Posłuchaj Liv. Ona cię woła. Potrzebuje cię. My też cię potrzebujemy. Musisz z nami zostać!
Nareszcie usłyszał syrenę karetki.
Pierwszą rzeczą, jaką poczuła Magdalena po obudzeniu, był ból gardła. Potem ból głowy, który eksplodował w skroniach przy każdym oddechu.
Gdzie ona jest? Czy żyje?
Zmrużyła oczy przed światłem; mogła je przyjmować tylko w małych dawkach, by nie rozsadziło jej głowy. Po chwili zobaczyła Pettera: siedział pochylony przy jej szpitalnym łóżku z łokciami na kołdrze. Czuła obejmujące ją ręce.
Ulf po drugiej stronie stołu. Pistolet.
– Liv – próbowała wykrztusić, lecz nie bardzo się jej udało.
– Jest w domu z dziadkiem – uspokoił ją Petter.
Magdalena wyswobodziła jedną dłoń z jego uścisku i dotknęła nią gardła. Miała uczucie, że od przełyku do żołądka ma wielką, otwartą ranę.
– Musieli ci zrobić płukanie żołądka – wyjaśnił Petter. – Tym razem niewiele brakowało, Maggie.
Dopiero teraz zobaczyła, że płakał.
– Chodź – powiedziała. – Połóż się przy mnie.
– Chyba nie mogę – mruknął, zerkając w stronę drzwi.
– Pewnie, że możesz. Chodź.
Petter zdjął buty i wśliznął się do łóżka, obejmując ją ciasno ramionami. Wciąż miał na sobie robocze spodnie, pachniał lekko trocinami, potem i tym szczególnym zapachem, który miał
tylko on. Tylko jeden Petter na całym świecie.
Za oknem zapadał zmrok. Leżeli zupełnie nieruchomo, nie mówiąc do siebie ani słowa.
– I to by było na tyle – zakończył Geir, ścierając wszystko, co napisał na białej tablicy. Christer patrzył, jak znikają kolejne nazwiska. Wszystkie znaki zapytania.
Ulf Seth przyznał się do zamordowania Pära Sannera. Jakby to mogło coś zmienić. Christer mógł myśleć tylko o Magdalenie, leżącej bez życia na kuchennej podłodze.
Po innych też nie było widać prawdziwej ulgi, jaką zwykle się odczuwa po wyjaśnieniu sprawy. Urban wpatrywał się w jeden punkt na blacie stołu. Folke wodził palcem wskazującym po brzegu filiżanki. Dookoła, raz za razem.
– Wiec groził Magdalenie narzędziem zbrodni? – odezwała się pierwsza Betty.
– Tak, i płaszcz od deszczu też był jego – odrzekła Petra. – Mam wrażenie, jakby wszystkie zapory puściły po wysiłku, jaki włożył w podsuwanie fałszywych tropów i fingowanie wypadków. Przyznał się do wszystkiego.
Urban oderwał wzrok od punktu na stole.
– Mówią, że mordercy rzadko kierują się logiką. Folke wypił łyk kawy i powiedział:
– I pomyśleć, że oboje byli niewierni. I Pär, i Bodil. Pisali na tym samym komputerze, ukrywając przed sobą tajemnice.
Petra poprawiła się na krześle, które lekko zaskrzypiało.
– Pytanie, jaki rodzaj niewierności jest gorszy – rzekła Betty. – Przespać się raz z niewłaściwą osobą, czy dzielić z kimś innym najskrytsze myśli i uczucia.
Geir odłożył gąbkę i podszedł do stołu. Wypolerowana biała płaszczyzna lśniła za jego plecami, gdy po raz ostatni zamykał notes.
Christer kupił peklowanego łososia i słoik musztardowego sosu a potem nakrył do stołu najładniej, jak potrafił.
Kiedy odcedzał ziemniaki, czuł, że odnajduje w sobie jakiś spokój. Sprawa morderstwa została wyjaśniona, a Magdalena zaczęła wracać do zdrowia. Miała jeszcze zachrypnięty głos, kiedy do niej dzwonił pół godziny temu, ale powiedziała, że lekarze gwarantują jej powrót do pełnej formy.
Umył zlew, przetarł blat i spojrzał na zegar.
Powinna już tu być, jeśli wyjechała tak, jak napisała w mailu.
– Cześć! Jestem w domu.
Zanim wyszedł do przedpokoju, Torun zdjęła już buty i wbiegła do kuchni w płaszczu. Tym razem się nie opierała, gdy wziął ją w ramiona i mocno przytulił.
– Tak się cieszę, że wróciłaś – rzekł.
Jej ręce na jego plecach. Dłonie delikatnie głaszczące ramiona. Czoło na jego piersi.
– Co to takiego? – zapytała, patrząc na stół.
– Przynajmniej ziemniaki obrałem sam. Obiecuję, że nauczę się więcej, ale jestem wykończony po całym dniu pracy.
– Chodź, usiądźmy. Wygląda świetnie.
Kiedy wyszła do przedpokoju, by zdjąć płaszcz, Christer wyjął z lodówki dwa piwa.
– Zajrzałam dziś na Hemnet[2] – uśmiechnęła się, gdy wróciła do kuchni. – Tylko tak, dla zabawy. Chcesz zobaczyć, co znalazłam?
– Chętnie.
Uśmiechnęła się tak szeroko, że wyraźnie zobaczył mały półksiężyc w jej policzku.
Petra siedziała, wpatrując się w monitor komputera, gdy usłyszała za sobą głos Geira. I
„Värmlandsbladet”, i „Länstidningen” zamieściły wiadomości o wyjaśnieniu sprawy morderstwa, ale przejrzała tylko nagłówki, nie mogąc zebrać myśli, by przeczytać resztę.
– No tak – powiedział Geir. – Wracam na południe.
Nareszcie, pomyślała, odwracając się do niego i patrząc mu prosto w oczy.
– Okej – odparła. – Dziękujemy bardzo za pomoc. Wstała i obeszła biurko.
– Musicie jeszcze popracować nad tym zabitym wilkiem – przypomniał. Na ramieniu miał podróżną torbę, a w ręku trzymał teczkę z laptopem.
– Nie można mieć wszystkiego – skwitowała.
Na korytarzu było cicho, nawet Folke poszedł już chyba do domu.
– Mam nadzieję, że moja obecność nie była uciążliwa.
– Nie, skąd.
Geir nie ruszał się z miejsca, jakby nie potrafił się zmusić do wyjścia.
– Czy mogę cię tylko przytulić? – zapytał w końcu.
Kiedy skinęła głową, odstawił bagaże i mocno ją do siebie przyciągnął.
Pocałunek był prawie namiętny. Obejmowała go za szyję, patrząc przez cały czas w niebieskie oczy.
Parę sekund później została sama w pokoju.
Jeden raz, pomyślała. Jeden raz i nigdy, nigdy więcej.
Magdalena obudziła się, gdy Ernst Losjö wsunął głowę przez drzwi i zapytał, czy czuje się na siłach, by przyjąć gościa.
Kiedy skinęła głową i odruchowo przeczesała palcami włosy, Björn wszedł do pokoju, niosąc zapakowany w celofan bukiet kwiatów w dłoni.
– Niestety – odparła z uśmiechem. – Nie udzielam wywiadów. Gardło nadal ją bolało, gdy mówiła.
– Widzę, że nie jestem jedynym wielbicielem – odrzekł, kładąc swój bukiet obok czerwonych róż, które dostała od Pettera.
Potem przysunął krzesło do jej łóżka.
– Jak się czujesz?
– Jako tako. Jestem zmęczona i trochę mi słabo. A ty? Björn wzruszył ramionami.
– W każdym razie nam się udało. Tym razem.
– Tak, słyszałam. Ale co będzie z Iris?
– Była mocno podłamana. Trudno się dziwić.
Redaktor naczelny zadzwonił do Magdaleny przed południem i oznajmił, że redakcja w Hagfors ma pozostać, podobnie jak w Torsby, natomiast redakcja w Sunne będzie zlikwidowana z końcem roku.
– Ale czy to prawda, że będziemy pracować na trzy czwarte etatu?
– Tak – potwierdził Björn. – Kokosów z tego nie będzie. Jaki związek zawodowy zgadza się na coś takiego?
Bo nie ma alternatywy, pomyślała. Inaczej nas też by zwolnili.
– Ale w gazecie nie powinno się zauważyć różnicy – dodał Björn.
– Tak powiedzieli? Że nie będzie widać różnicy, czy pracujemy na pełny etat, czy na trzy czwarte? – parsknęła Magdalena.
– Mów, co chcesz, ale to dopiero początek – odrzekł Björn. – Nas też niedługo zwolnią.
Kończy się czas prasy drukowanej.
– Nie mów tak – zaoponowała Magdalena. – I wiesz, przykro mi, że byłam dla ciebie taka wredna w ostatnim tygodniu. Przepraszam.
– Nie szkodzi. Poza tym miałaś rację. Zawsze lepiej dla gazety, jeśli dziennikarz ma kontakty.
– Choć nie powinny być zbyt bliskie, bo wtedy też może być źle. Przyłożyła dłoń do gardła. Miała wrażenie, że ból wewnątrz trochę zelżał.
– Teraz się nie poddamy – dodał Björn. – „Värmlandsbladet” ma być symbolem najlepszego dziennikarstwa w północnym Värmlandzie.
– Oczywiście – zgodziła się. – Ale najpierw dokończę urlop macierzyński.
– Ty? Urlop? Nie wierzę.
Bodil siedziała przy kuchennym stole i wyglądała przez okno. Nad wsią leżało szare niebo, trawnik był pełen wilgotnych, na wpół zwiędłych liści.
Alva miała przyrodniego brata. Pär także zdradził, co najmniej tak samo jak ona. Jakby to mogło coś zmienić.
Teraz przynajmniej nie musiały już niczego się bać. Niczego prócz samego życia, codzienności, z którą będą musiały nauczyć się sobie radzić. Ze wstydem i poczuciem winy.
Kiedy zobaczyła santa fe wyjeżdżające powoli na drogę z przyczepą, wstrzymała oddech. Potem wstała od stołu i pobiegła.
Popędziła przez drzwi i w dół po schodach.
Biegła przez trawnik w pończochach, klejących się do stóp w mokrej trawie.
– Henriku! – krzyknęła. – Zatrzymaj się!
Myślała już, że odjedzie, nawet się nie oglądając, ale w końcu zatrzymał samochód i opuścił szybę.
– Dokąd? – łapała oddech. – Dokąd jedziesz? Miał smutny wyraz twarzy i puste spojrzenie.
– Do domu – odparł.
– Nie możesz tak po prostu odjechać, rozumiesz? Nie chciałeś się pożegnać?
Wielka gula w gardle sprawiła, że nie czuła bólu w stopach pokaleczonych przez żwir.
– Przepraszam – powiedział Henrik.
– Ale ty nie możesz odjechać, nie możesz. Nie umiem bez ciebie żyć!
– Bodil…
– Może nie moglibyśmy tutaj mieszkać, ale Alva i ja możemy się przeprowadzić.
Dokądkolwiek. Jak tylko odzyska siły. Zacząć od nowa. Tak jak marzyliśmy.
– Proszę…
– To się ułoży. Powiedz, że się ułoży, powiedz!
– Posłuchaj…
Wsunęła ręce przez okno, chwyciła go za ramię.
– Kocham cię, Henriku.
– Myślałaś, że zabiłem Pära. Myślałaś, że skrzywdziłem Alvę. Zrozum, tak się nie da. Nie ufasz mi.
– Ale to było nieporozumienie – chlipnęła Bodil. – Bałam się, byłam skołowana. Przecież wiedziałam, że to nie ty. W głębi ducha nigdy nie wątpiłam.
– Alva nigdy mnie nie zaakceptuje.
– Ale z czasem… Henriku, proszę.
Henrik ruszył, Bodil zaczęła biec, by go zatrzymać.
– Przepraszam – powtórzył. – Po prostu nie dam rady. Nie oglądając się za siebie, wyjechał na drogę i zniknął.
Dla:
…Karin Linge Nordh (wydawcy) i Johna Häggbloma (redaktora) za okazaną jeszcze raz mądrość, ciepło i zaangażowanie. Bez Was nie dałabym rady.
…grupy łowieckiej z Granberget za to, że zgodziliście się, bym poszła z Wami na przeszpiegi jesienią 201 . Specjalne podziękowania dla Torda Wikströma i Donny. Byliście niesamowici.
…grupy łowieckiej z Uvanå (szczególnie dla Raino i Andreasa Lehikoinenów) za dobrą opiekę w czasie polowania jesienią 2012. Specjalne podziękowania dla Karla-Axela Gundersvika, Lindy Hollsten i „Dużego Jonasa” Anderssona, którzy pozwolili mi siedzieć na ich stanowiskach. Mam nadzieję, że za bardzo nie przeszkadzałam.
…Lennarta Kjellandera (komisarza wydziału kryminalnego Komendy Głównej Policji) za przeczytanie, poprawki i szukanie rozwiązań, kiedy literatura musiała czasem iść na kompromis z rzeczywistością.
…pastor Birgitty Halvarsson, która opowiedziała mi, jak duchowni pracują z ludźmi w szoku i w żałobie.
…Håkana Karlssona i Moniki Gustafsson, moich superlektorów, za zaangażowanie i trafne uwagi. Dziękuję, że użyczyliście mi swojego cennego czasu.
…Erica Bengtssona za owocne improwizacje.
I ostatnie, lecz bardzo ważne: dziękuję, dziękuję, dziękuję całej reszcie Forum, bez wymieniania osób. Wszyscy jesteście wspaniali!
[1] Szwedzki Urząd Ochrony Przyrody.
[2] Hemnet – największa w Szwecji strona internetowa z ogłoszeniami o domach i mieszkaniach na sprzedaż (przyp. tłum.).