Dzieli nas mil tysiące … str.-105
Rankiem wstaję gdy kres nieba.
Coraz bardziej niebieścieje.
I choć trzeba czy nie trzeba.
Z majdanem swym w góry wieję.
To zapieje kur z daleka.
Zając – tak –z pod nóg mych czmychnie.
Gdzieś z oddali pies zaszczeka.
A za chwilę wszystko cichnie.
A ja - wspinam się na skały.
W miękkim mchu zatapiam nogi.
Dziwię się żem taki mały.
A przebyłem tyle drogi.
Tam już inne słyszę głosy:
Śpiewy ptaków, szum potoku.
Czasem dźwięk srebrzystej kosy.
Idę… znów przyśpieszam kroku.
Patrzę w dal. Wśród drzew gęstwiny.
Gdzieś ukryte domki stoją.
Dalej – lasu pas jest siny.
Dalej jeszcze – myśli moje.
Wreszcie kres mego wspinania.
Tutaj temat wnet uchwycę.
Teraz pora malowania.
Pięknem oczy me nasycę.
Cała tylko w tym jest bieda.
By wizji nie przetęczować.
Bo co widzę – to się nie da.
Ni opisać, ni malować.
Wzrok wytężę, skupię, nagnę.
Myślę: piękno, urok, siła.
I jednego tylko pragnę.
Żebyś Ty tu ze mną była.
Choć nas dzieli mil tysiące.
Mocą wielką i tajemną.
Nikną lasy, góry, słonce.
A Ty jesteś tylko ze mną.