Conan 62 Conan groźny

background image

– 7 –

Krew i desperacja

 – Gotuj siê na spotkanie ze swym bogiem! – zakrzykn¹³ herszt

bandy, skoczy³ naprzód i zamachn¹³ siê „porann¹ gwiazd¹”, by roz-

trzaskaæ Conanowi twarz. Cymmerianin szarpn¹³ siê, przekrêci³ i pra-

wie uwolni³ nogi z œmiertelnego uœcisku, lecz zbyt póŸno...

Nagle poœród nocnej ciszy rozleg³ siê dziwny œwist, jakby strza-

³a przeciê³a powietrze, tyle ¿e g³oœniejszy. W plecach zbójcy utkwi³

pal gruby niczym s³up palisady. „Poranna gwiazda” wypad³a mê¿-

czyŸnie z r¹k i spoczê³a na martwym ciele u stóp Conana.

Cymmerianin wytrzeszczy³ oczy. To nie pal przebi³ na wylot

herszta, lecz w³ócznia! Ale jaka! P³askie, dwustronne ostrze by³o

d³u¿sze, grubsze i szersze ni¿ rêka Conana, a drzewce potê¿niejsze

od jego ramienia.

Któ¿ móg³ cisn¹æ tak ogromn¹ dzidê?

background image

– 8 –

background image

– 9 –

I

Drog¹ wiod¹c¹ od strony Gór Karpash ku siedlisku wystêpku

zwanego Shadizarem pod¹¿a³ m³odzieniec z oksydowanym mie-

czem u lewego boku. M³ody mê¿czyzna wygl¹da³ potê¿niej ni¿

wiêkszoœæ ludzi; by³ wysoki, szeroki w ramionach, mia³ muskular-

ne rêce i nogi. Opalona na br¹z skóra po³yskiwa³a, a niebieskie oczy

b³yszcza³y. Mia³ wystaj¹ce koœci policzkowe i silnie zarysowany

podbródek.

S³oñce pra¿y³o bezlitoœnie na zamorañskiej równinie. Rozgrza-

ne powietrze falowa³o nad spêkan¹ ziemi¹. Podmuch gor¹cego wia-

tru wzbi³ w górê wiruj¹ce smugi kurzu, które po chwili zniknê³y nie

wiadomo gdzie. Potarga³ równie¿ grzywê czarnych w³osów wêdrow-

ca, gdy ten przystan¹³, by poci¹gn¹æ ³yk wody ze skórzanego buk³a-

ka. Napój by³ ciep³y, cuchn¹³ ¿elazem i siark¹, ale Conan z Cymme-

rii nie narzeka³. Pija³ ju¿ gorsze paskudztwa. Ugasi³ pragnienie

i rozejrza³ siê wokó³.

Niewiele zobaczy³. P³askowy¿ z rzadka porasta³y kêpki zaroœli,

nic wiêcej. W miejscu oddalonym, mo¿e o trzy godziny drogi wzno-

si³o siê skalne wypiêtrzenie – zbyt ma³e, by nazwaæ je wzgórzem,

lecz poroœniête drzewami rzucaj¹cymi trochê cienia. Tyle przynaj-

mniej dostrzeg³y bystre oczy Conana.

Droga do Shadizaru by³a d³uga i niebezpieczna. Mimo wszyst-

ko, Conan cieszy³ siê, ¿e jest sam. Dotychczas zd¹¿y³ ju¿ napotkaæ

wszelkie zagro¿enie – od ludzi po dzikie bestie. Mia³ szczêœcie, ¿e

prze¿y³, choæ wola³by wêdrowaæ lepiej wyposa¿ony. Teraz ¿a³owa³,

background image

– 10 –

¿e jego spalonej s³oñcem skóry nie chroni jakaœ szata; sz³oby siê

przyjemniej, gdyby cia³u nie dokucza³ skwar.

Cymmerianin rozeœmia³ siê g³oœno.

– A tak... – powiedzia³ sam do siebie. – Przyda³by siê jeszcze

koñ i niejeden worek pe³en z³ota. Jak marzyæ, to marzyæ!

Poci¹gn¹³ nastêpny ³yk wody, zatka³ buk³ak i ruszy³ dalej. Przy-

najmniej mia³ porz¹dn¹ broñ; klinga miecza by³a ostra niczym brzy-

twa. Jego uda os³ania³a para krótkich, skórzanych spodni, a biodra

szeroki pas, przy którym wisia³a sakiewka, co prawda pusta. Za to

buk³ak opró¿ni³ dopiero w po³owie. Co wiêcej, mocne stopy Conana

obute by³y w wygodne sanda³y na grubej podeszwie. Nie jest najgo-

rzej, pomyœla³. Jego bóg, Crom Wojownik, obdarzy³ go przy naro-

dzinach si³¹, sprytem i pewn¹ doz¹ m¹droœci. Potem Conan musia³

radziæ sobie sam. Crom nie dba o tych, co skaml¹ i dopominaj¹ siê

o wiêcej.

Conan widzia³ raz swego boga, a przynajmniej tak mu siê zda-

wa³o. Uœmiechn¹³ siê na to wspomnienie. Taaak... Co cz³owiek zrobi

z tym, co mu ofiarowano, zale¿y tylko od niego. A Conan mia³ teraz

¿yczenie dotrzeæ do Miasta Z³odziei, pobuszowaæ w tej metropolii

i staæ siê bogatym. Za kilka dni dojdzie do celu. A gdy siê ob³owi,

skradzione monety i klejnoty pozwol¹ mu p³awiæ siê w zbytku i luk-

susie. Wino, kobiety...

Na razie czeka³a go dalsza marszruta.

Gdy noc okry³a okolicê welonem zmierzchu, skwar na szczê-

œcie zel¿a³. Conan dobrn¹³ w przyjemnym ch³odzie w pobli¿e ska-

listych wzniesieñ. Trakt do Shadizaru zacz¹³ siê wiæ wœród igla-

stych drzew i gêstych krzewów. Cymmerianin dostrzeg³ œlady

drobnej zwierzyny i postanowi³ sporz¹dziæ sid³a, by upolowaæ coœ

na kolacjê. Nadszed³ czas, ¿eby zasi¹œæ przy ognisku, a potem u³o-

¿yæ siê na spoczynek. Nie mia³ opoñczy ani futer, ale miêkkie po-

s³anie mog³y mu zapewniæ ga³êzie poroœniête wonnym igliwiem.

Wieczór by³ du¿o ch³odniejszy od dnia, lecz od gór nie ci¹gnê³o

jeszcze zimno.

Cymmerianin przygotowywa³ trzecie sid³a ze spl¹tanych pn¹-

czy, gdy jego wprawne ucho z³owi³o dŸwiêk niepodobny do odg³o-

sów ziemnych wiewiórek.

Ktoœ kichn¹³. Conan nigdy nie s³ysza³ kichaj¹cego królika, a tym

bardziej takiego, który cicho klnie pod nosem.

background image

– 11 –

Udaj¹c, ¿e niczego nie zauwa¿y³, dalej przygotowywa³ pu³apkê.

Okrêci³ pn¹cza wokó³ pochylonego drzewka i umocowa³ je do na-

ciêtych ko³ków. Jednak czujnie wytê¿a³ s³uch z nadziej¹, ¿e wychwyci

inne dŸwiêki.

Znajdowa³ siê blisko skraju drogi. Sta³ okrakiem na w¹skiej œcie¿-

ce wydeptanej przez zwierzêta i nikn¹cej w gêstych, ciernistych krze-

wach. Na lewo mia³ ma³¹ polanê poroœniêt¹ such¹ traw¹. Po drugiej

stronie traktu wznosi³a siê œciana lasu wyrastaj¹cego z bujnego po-

szycia. Kichniêcie dobieg³o w³aœnie stamt¹d.

Skoñczy³ zastawiaæ sid³a i nadal nas³uchiwa³. Rozleg³ siê odg³os

tarcia metalu o skórꠖ ktoœ niew¹tpliwie wyci¹gn¹³ miecz z pochwy.

Potem chrzêst kolczugi i skrzypniêcie skórzanej zbroi. Jeszcze jedno

kichniêcie i st³umione przekleñstwo, wreszcie szept wzywaj¹cy do

zachowania ciszy. Ktoœ mówi³ z silnym zamorañskim akcentem.

A zatem, wœród drzew Conan mia³ niewidoczne towarzystwo,

którego zamiary nietrudno by³o odgadn¹æ. Ludzie nastawieni przy-

jaŸnie nie kryj¹ siê po krzakach, nie uciszaj¹ wzajemnie i nie doby-

waj¹ broni, lecz wychodz¹ œmia³o na otwart¹ przestrzeñ.

Conan rozejrza³ siê. Móg³ przemkn¹æ w stronê ciernistych krze-

wów. Tam nikt by go nie zaszed³ z ty³u.

Jak pomyœla³, tak zrobi³. Maj¹c za plecami zaroœla, stan¹³ twa-

rz¹ do drzew i wyci¹gn¹³ miecz. Dzieñ nie ca³kiem jeszcze ust¹pi³

miejsca nocy i gasn¹ce promienie s³oñca odbi³y siê w ostrzu, gdy

wysunê³o siê z pochwy, wydaj¹c dŸwiêk tarcia zimnej stali o such¹

skórê. Conan zacisn¹³ na rêkojeœci obie d³onie – praw¹ wy¿ej, lew¹

ni¿ej. Potem wykona³ w powietrzu kilka ciêæ, by rozruszaæ nadgarstki

i ramiona.

 – Hej, nocne psy! – zawo³a³. – Wy³aŸcie i poka¿cie siê!

Po dziesiêciu uderzeniach serca na zakurzony, bity trakt wygra-

molili siê z ha³asem zbójcy. By³o ich szeœciu. Conan nie mia³ w¹tpli-

woœci, ¿e to zwyk³e rzezimieszki, choæ ich odzienie stanowi³a oso-

bliwa kolekcja strojów rycerskich: kolczugi, rêkawice i p³ytkie,

mosiê¿ne he³my podobne do misek. Mo¿e kiedyœ s³u¿yli w armii lub

po prostu napadli na jakiœ zastêp i ograbili s³abeuszy. Dwaj mêŸ-

czy¿ni uzbrojeni byli w krótkie, zakrzywione szable, dwaj inni trzy-

mali w d³oniach drewniane w³ócznie z ostrzami jak sztylety. Jeden

mia³ parê szerokich no¿y, a ostatni dzier¿y³ „porann¹ gwiazdꔠ– ¿e-

lazn¹ kulê naje¿on¹ kolcami, osadzon¹ na trzonku d³ugoœci ramienia

Conana. W sumie, grupka z³oczyñców przypomina³a raczej trupê

wêdrownych b³aznów.

background image

– 12 –

Na czo³o wysun¹³ siê mê¿czyzna z „porann¹ gwiazd¹”. By³ niski,

lecz krêpy i muskularny, a niemal ca³kiem ³ysej czaszki nie chroni³ he³m.

– Nie masz powodu, by nas obra¿aæ, barbarzyñco – przemówi³. –

Nie jesteœmy nocnymi psami, lecz zwyk³ymi... hê... biednymi piel-

grzymami w podró¿y.

Conan parskn¹³ œmiechem. Czy¿by to zapewnienie mia³o go

powstrzymaæ przed u¿yciem miecza?

– Pielgrzymami?!

 – A ju¿ci. I dlatego nie œmierdzimy groszem. Przeto zda³oby

siê nam skromne wsparcie. Mo¿e przypadkiem znalaz³byœ kilka mie-

dziaków, by nas wspomóc?

 – Nie.

 – No có¿... Twój miecz, który dzier¿ysz tak groŸnie, z pewno-

œci¹ jest coœ wart.

Moglibyœmy go zamieniæ na brzecz¹c¹ monetê.

 – Nie zamierzam siê go pozbywaæ.

Obcy zakrêci³ m³ynka „porann¹ gwiazd¹”.

– Zwa¿, ¿e nas jest szeœciu, a ty jeden. Oddaj nam miecz i co-

kolwiek masz cennego, a puœcimy ciê wolno.

 – Wybacz, ¿e ci nie dowierzam, ale ta propozycja nie bardzo mi

siê podoba.

 – Powtarzam: nas jest szeœciu, a ty jeden.

 – Ten stan rzeczy mo¿na zmieniæ. – Conan uœmiechn¹³ siê z³o-

wieszczo, pokazuj¹c mocne, bia³e zêby.

Mê¿czyzna wzruszy³ ramionami i odwróci³ siê do kompanów.

– Widaæ bogowie ka¿¹ nam walczyæ o ¿ycie, bracia. Na niego!

Szóstka zbójców rozproszy³a siê, próbuj¹c osaczyæ Cymmerianina.

Conan obserwowa³, jak siê zbli¿aj¹ i ocenia³ ich si³y. Dwaj otyli w³ócz-

nicy poruszali siê ociê¿ale. Nisko oszacowa³ ich mo¿liwoœci. Ci z sza-

blami byli m³odzi, lecz jeden kula³, a drugi nerwowo przebiera³ palcami

d³oni zaciœniêtej na rêkojeœci broni, jakby gra³ na flecie. Za to ten z dwo-

ma no¿ami musia³ byæ szybki i sprawny, jeœli prze¿y³ podobne spotka-

nia, pos³uguj¹c siê jedynie t¹ broni¹. A herszt bandy, uzbrojony w kol-

czast¹, ¿elazn¹ kulê, pewnie nie bez powodu zosta³ przywódc¹.

Widocznie w³ada³ ni¹ lepiej ni¿ jego przeciwnicy. Ca³a szóstka z pew-

noœci¹ potrafi³a zabijaæ i ani chybi czyni³a to ju¿ wiele razy. Prawdziwe

zagro¿enie stanowili jednak tylko dwaj: herszt i no¿ownik.

Napastnicy zapewne spodziewali siê, ¿e Conan poprzestanie na

parowaniu ich ciosów, maj¹c za plecami os³onê z ciernistych krze-

wów. Taka obrona by³aby zreszt¹ ca³kiem roztropna.

background image

– 13 –

Ale gdy otoczyli go pó³kolem, Cymmerianin post¹pi³ inaczej.

Wzniós³ przeraŸliwy okrzyk bojowy i skoczy³ naprzód.

Najbli¿ej mia³ dwóch w³óczników. Obaj zostali zaskoczeni i spró-

bowali siê cofn¹æ, zadaj¹c jednoczeœnie dŸgniêcia. Nic im z tego nie

wysz³o. Miecz Conana odbi³ na bok pierwsz¹ w³óczniê, zatoczy³ ko³o

w powietrzu i opad³ ze straszn¹ si³¹. Ostra klinga roz³upa³a mosiê¿-

ny he³m i zag³êbi³a siê w czaszce wroga, docieraj¹c do mózgu. Gru-

by w³ócznik pad³, jakby ktoœ odci¹³ mu nogi.

Drugi rzuci³ siê do ucieczki. Cymmerianin wyszarpn¹³ miecz

z g³owy trupa i skoczy³ na zbiega. Ci¹³ p³asko z boku. Ostrze prze-

sz³o miêdzy ¿ebrami rzezimieszka, rozp³ata³o p³uco i przeciê³o ser-

ce. Zbój wrzasn¹³, upuœci³ w³óczniê i uchwyci³ zabójcz¹ klingê tkwi¹-

c¹ w jego ciele. Kosztowa³o go to utratê czterech palców, gdy Conan

gwa³townym ruchem poci¹gn¹³ miecz ku sobie. Cymmerianin od-

wróci³ siê i strz¹sn¹³ krew z ostrza prosto w oczy nerwowego szer-

mierza zachodz¹cego go z ty³u.

 – Na j¹dra Seta...! – wykrzykn¹³ napastnik, ale nie zd¹¿y³ do-

koñczyæ przekleñstwa. Potê¿ne kopniêcie obutej w sanda³ stopy

Conana trafi³o go w brzuch i odrzuci³o wprost na no¿ownika.

Cz³owiek z no¿ami nie móg³ siê tego spodziewaæ. Odruchowo

wyci¹gn¹³ obie rêce i dwa ostrza ugrzêz³y w nerkach kamrata a¿ po

rêkojeœci. Szermierz run¹³ twarz¹ w dó³ z jednym z no¿y tkwi¹cym

w ciele.

Drugi mistrz fechtunku ruszy³ na Cymmerianina, poœlizgn¹³ siê

i upad³. Cofaj¹c siê przed atakuj¹cym, Conan z kolei potkn¹³ siê o cia-

³o pierwszego w³ócznika i run¹³ jak d³ugi na ziemiê.

 – Na Croma!

No¿ownik spróbowa³ wykorzystaæ okazjê i rozp³ataæ go od góry

do do³u. Lecz nawet le¿¹c, Conan zdo³a³ odbiæ nó¿. Broñ ugodzi³a

przeciwnika w krocze. £otr zakwili³ dziewczêcym g³osikiem, wypu-

œci³ z d³oni nó¿ i chwyci³ siê za zranione miejsce. S³aniaj¹c siê na

nogach, zrezygnowa³ z walki.

Utykaj¹cy zbójca z szabl¹ wsta³ z ziemi i natar³ na le¿¹cego

Conana tylko po to, by nadziaæ siê na ostrze miecza. Sta³o siê dobrze

i Ÿle zarazem. Klinga uwiêz³a miêdzy koœæmi ofiary. Konaj¹cy wróg

wyrwa³ Conanowi broñ z rêki. Zwali³ siê u stóp barbarzyñcy i w ago-

nii chwyci³ siê ich jak ton¹cy brzytwy. Nogi Cymmerianina zosta³y

unieruchomione w œmiertelnym uœcisku. Znalaz³ siê w pu³apce!

 – Gotuj siê na spotkanie ze swym bogiem! – zakrzykn¹³ herszt

bandy, skoczy³ naprzód i zamachn¹³ siê „porann¹ gwiazd¹”, by roz-

2 – Conan groŸny

background image

– 14 –

trzaskaæ Conanowi twarz. Cymmerianin szarpn¹³ siê, przekrêci³ i pra-

wie uwolni³ nogi, ale zbyt póŸno...

Nagle poœród nocnej ciszy rozleg³ siê dziwny œwist. Jakby strza-

³a przeciê³a powietrze, tyle ¿e g³oœniejszy. W plecach zbójcy utkwi³

pal gruby niczym s³up palisady. „Poranna gwiazda” wypad³a mê¿-

czyŸnie z r¹k i spoczê³a na martwym ciele u stóp Conana.

Cymmerianin wytrzeszczy³ oczy. To nie pal przebi³ herszta na

wylot, lecz w³ócznia! Ale jaka! P³askie, dwustronne ostrze by³o d³u¿-

sze, grubsze i szersze ni¿ rêka Conana, a drzewce potê¿niejsze od

jego ramienia.

Zbój zachwia³ siê i pochyli³ w ty³, lecz pozosta³ w pozycji stoj¹-

cej, kiedy têpy koniec ogromnej dzidy opar³ siê o ziemiê. Po jednym

uderzeniu serca martwy rzezimieszek przewróci³ siê na bok.

Conan zgi¹³ siê i rozwar³ palce trupa szermierza zaciœniête na

swoich nogach. Odepchn¹³ zw³oki i oswobodzi³ siê. Spojrza³ na hersz-

ta bandy. Czyje ramiê mog³o cisn¹æ tê wielk¹ w³óczniê z tak ogrom-

n¹ si³¹, by przeszy³a cz³owieka?

Gdy wsta³ i rozejrza³ siê za swym mieczem, wœród drzew zama-

jaczy³y trzy sylwetki. W mroku dostrzeg³, ¿e to kobieta i dwaj mê¿-

czyŸni odziani w skórzan¹ i we³nian¹ odzie¿ z rêcznie tkanej przê-

dzy. Mê¿czyŸni dzier¿yli w³ócznie, co oznacza³o, ¿e to zapewne broñ

rzucona przez kobietê uœmierci³a przywódcê opryszków i zarazem

ocali³a Conana. Niesamowite!

Przygl¹da³ siê im z obaw¹. Wygl¹dali jak wszyscy ludzie, któ-

rych spotka³ w swoim ¿yciu, z jedn¹ wszak¿e, istotn¹ ró¿nic¹. Na-

wet kobieta, najmniejsza z ca³ej trójki, by³a pó³ raza wy¿sza od Co-

nana i niew¹tpliwie wa¿y³a dwakroæ tyle co Cymmerianin.

Conan w milczeniu patrzy³ na trójkê olbrzymów.

II

Mimo oszo³omienia, Conan odnalaz³ swój miecz i pocz¹³ czy-

œciæ klingê koszul¹ jednego z martwych rzezimieszków. Cz³owiek,

który nie dba o broñ, nie zas³uguje, by j¹ posiadaæ.

 – Zawdziêczam wam ¿ycie – rzek³ do olbrzymów.

Trójka wielkoludów porozumia³a siê miêdzy sob¹ w nieznanym

Conanowi jêzyku. Minê³a d³u¿sza chwila, zanim ogromna kobieta

o kruczoczarnych w³osach do ramion zwróci³a siê do Cymmeriani-

background image

– 15 –

na. Mówi³a t¹ sam¹ zamorañsk¹ gwar¹, w której on zagadn¹³ do ol-

brzymów.

 – Potrafisz walczyæ. Nie nale¿ysz do ¿adnego z miejscowych

plemion.

Pomimo wielkich rozmiarów, olbrzymka wygl¹da³a na ca³kiem

atrakcyjn¹ niewiastê, która po prostu uros³a niemal dwakroæ ponad

miarê. By³a niebrzydka i zgrabna, a jej g³os mia³ g³êbokie, dŸwiêcz-

ne i z pewnoœci¹ kobiece brzmienie. Conan widywa³ ju¿ ludzi ucho-

dz¹cych za gigantów, lecz zbudowanych nieproporcjonalnie, z gru-

bymi brwiami i wargami, zniekszta³conymi rêkami i stopami.

 – Jam jest Conan z Cymmerii, kraju le¿¹cego daleko st¹d na

pó³noc – odrzek³. – Zd¹¿am do Shadizaru. – Obejrza³ ostrze broni

i z zadowoleniem stwierdzi³, ¿e nie ucierpia³o wskutek walki.

Na chwilê zapanowa³a cisza, potem kobieta zamieni³a kilka s³ów

z kompanami. Znów mówi³a w tym niezrozumia³ym jêzyku, co przed-

tem. Po d³u¿szej przerwie z powrotem zwróci³a siê do Cymmerianina.

Conan zauwa¿y³, ¿e ca³a trójka podejmuje decyzje bardzo powoli.

 – Niedaleko od drogi do Shadizaru jest nasza wioska. Mo¿e

zechcia³byœ nas odwiedziæ?

 – Czy mieszka tam wiêcej takich... olbrzymów jak wy?

 – Z wyj¹tkiem dzieci, wszyscy podobnie wygl¹damy.

Conan zastanowi³ siê. Wioska gigantów! Bez w¹tpienia widok

godny uwagi. Shadizar czeka³ tak d³ugo, ¿e móg³ poczekaæ jeszcze

dzieñ lub dwa.

 – Chêtnie skorzystam z zaproszenia.

Jeden z wielkoludów podszed³ do martwego herszta bandy i wy-

ci¹gn¹³ z trupa w³óczniê kobiety. Wydobycie broni z cia³a nie spra-

wi³o mu najmniejszej trudnoœci. Wielka dzida wysunê³a siê z mla-

œniêciem przypominaj¹cym odg³os wyci¹gania buta z b³ota lub

gwoŸdzia z mokrego drewna. Mê¿czyzna poda³ j¹ towarzyszcze.

 – Dobry rzut – pochwali³ dziewczynê Conan.

 – Zw¹ mnie Teyle – powiedzia³a olbrzymka. – A nasze plemiê

to Jatte. Czasem trafiam tym do celu... – Opar³a têpy koniec w³óczni

o ziemiê. – Ale mam ma³o si³y w porównaniu z wiêkszoœci¹ naszych

ludzi.

Conan przyjrza³ siê ranie na piersi zbója. W dziurze, któr¹ zro-

bi³a w³ócznia, zmieœci³aby siê jego piêœæ. Nawet najsilniejszy, zwy-

k³y cz³owiek mia³by trudnoœci z uniesieniem i rzuceniem takiej dzi-

dy, a ta kobieta uwa¿a³a siê za s³ab¹! Jatte sprawiali wra¿enie

powolnych, lecz bez w¹tpienia brak zwinnoœci nadrabiali si³¹.

background image

– 16 –

 – Masz po¿ywienie? – zapyta³a Teyle. – Mo¿emy poczêstowaæ

ciê winem, serem i miêsem. Przy³¹cz siê do nas.

 – Ju¿ jestem waszym d³u¿nikiem – odpar³ Conan.

Teyle popatrzy³a na martwych opryszków.

– To hieny. Nie zas³ugiwali na nic innego ni¿ œmieræ. Zamierza-

liœmy siê ich pozbyæ, a ty u³atwi³eœ nam zadanie.

Có¿... By³o w tym sporo racji, choæ Cymmerianin stan¹³ do wal-

ki z w³asnych powodów. A po takim zajêciu cz³owiek g³odnieje.

 – Wspomnia³aœ o winie?

 – W istocie.

Conan spa³ dobrze. Po wybornym winie mia³ przyjemne sny.

Móg³ porz¹dnie wypocz¹æ, wiedz¹c, ¿e przy ognisku towarzyszy mu

troje gigantów. Z pewnoœci¹ nie zamierzali zrobiæ mu nic z³ego, bo

inaczej zabiliby go wraz z hersztem rzezimieszków.

Gdy blask poranka rozjaœni³ bezchmurne niebo, Cymmerianin

wsta³ rzeœki. Czeka³a go kolejna przygoda. Na szczêœcie zapowiada-

³a siê bezpieczniej ni¿ te, które prze¿y³ wczeœniej podczas podró¿y.

Nie obawia³ siê olbrzymów, w koñcu mia³ byæ ich goœciem.

Po obfitym œniadaniu ruszyli w drogê. Tylko Teyle potrafi³a po-

rozumieæ siê z Conanem i w czasie marszu opowiedzia³a mu co nie-

co o historii Jatte.

 – Trzysta lat temu pewien potê¿ny czarownik stworzy³ naszych

przodków, bo potrzebowa³ silnych robotników do budowy swego

zamku. By³ zacnym cz³owiekiem i po wykonaniu pracy ofiarowa³

Jatte wolnoœæ. Od tamtej pory ¿yjemy mniej lub bardziej spokojnie

w wiosce, sk¹d wywodzi siê nasz ród.

Conanowi wyda³o siê, ¿e gdy Teyle wypowiada³a ostatnie zda-

nie, przez jej twarz przemkn¹³ cieñ emocji. O nic siê jednak nie do-

pytywa³.

Przez kilka godzin szli w milczeniu. Czasem Jatte odzywali siê

do siebie, lecz kobieta nie zadawa³a sobie trudu, by t³umaczyæ Cym-

merianinowi ich s³owa.

Ko³o po³udnia dotarli do w¹skiej œcie¿ki wij¹cej siê na prawo

w skalnej rozpadlinie. Conan cierpliwie pod¹¿a³ za trójk¹ olbrzy-

mów. Wkrótce przed wêdrowcami pojawi³ siê strumieñ p³yn¹cy rów-

nolegle do dró¿ki. Nad brzegami ros³y wierzby. Po godzinie marszu

zbli¿yli siê do miejsca, gdzie roœlinnoœæ gêstnia³a, a po nastêpnej –

znaleŸli siê na skraju bagien. Ziemia zrobi³a siê grz¹ska, a korony

background image

– 17 –

wysokich drzew tworzy³y sklepienie przepuszczaj¹ce niewiele œwia-

t³a. Wokó³ brzêcza³y owady i sta³a woda. Tu i ówdzie przenika³ pro-

mieñ s³oñca, lecz nie doskwiera³ upa³, który da³ siê Conanowi we

znaki poprzedniego dnia.

Œcie¿kê dawno pozostawili za sob¹, ale trójka olbrzymów pew-

nie stawia³a kroki. Wielkoludy najwyraŸniej dobrze wiedzia³y, gdzie

st¹paæ, by nie uton¹æ w zdradliwym trzêsawisku. Cymmerianin nie

podj¹³by tej wêdrówki, gdyby musia³ iœæ têdy po raz pierwszy w po-

jedynkê. Zdawa³o siê, ¿e dooko³a s¹ tylko mokrad³a i grz¹skie pia-

ski. Niekiedy drogê przecina³y piechurom wê¿e grube jak nogi Cym-

merianina. D³ugoœæ niektórych gadów trzykrotnie przekracza³a

wzrost cz³owieka. Jednak dopóki szed³ za olbrzymami, czu³ siê bez-

pieczny. Skoro grunt nie zapada³ siê pod ich ciê¿arem, to tym bar-

dziej jemu nic nie grozi³o.

Zatrzymali siê na stosunkowo suchym skrawku ziemi, by siê

posiliæ. Wtedy wprawne ucho Conana z³owi³o dziwny dŸwiêk do-

chodz¹cy z oddali. Brzmia³ niczym g³oœne kumkanie wielkiej gro-

mady ¿ab, które wyroi³y siê po ulewnym deszczu.

Olbrzymy te¿ to us³ysza³y.

– Vargowie! – parskn¹³ wy¿szy z mê¿czyzn i splun¹³.

Zdziwiony Conan spojrza³ na Teyle.

– Vargowie?

Skinê³a g³ow¹.

– Bagienne bestie zamieszkuj¹ce moczary. S¹ podobne do Jatte,

lecz bardzo ma³e. Mniejsze nawet od ciebie. Maj¹ zielon¹, nakrapia-

n¹ skórê i spi³owuj¹ sobie zêby w ostre szpice. To najgorszy rodzaj

dzikich. W³ócz¹ siê stadami i ¿ywi¹... naszym miêsem.

Conan zamyœli³ siê. Stworzenia po¿eraj¹ce olbrzymy z pewno-

œci¹ nie gardzi³y te¿ zwyk³ymi ludŸmi. Odruchowo dotkn¹³ rêkojeœci

miecza.

 – To tchórze – uspokoi³a go kobieta. – Atakuj¹ tylko wtedy, gdy

jest ich tuzin, a ofiara jedna. Nie musimy siê ich obawiaæ.

Conan pokiwa³ g³ow¹, ale postanowi³ mieæ siê na bacznoœci.

Pod¹¿yli dalej krêtym szlakiem przez b³ota. Kilka razy towarzy-

sze Cymmerianina ostrzegli go w porê przed zrobieniem fa³szywego

kroku. Uœwiadomi³ sobie, ¿e nikt nie móg³by natkn¹æ siê przypadko-

wo na ich wioskê. A gdyby nawet ktoœ wiedzia³, gdzie le¿y osada,

i zamierza³ tam dotrzeæ, wyprawa okaza³aby siê przera¿aj¹co nie-

bezpieczna. Conan mia³ bystre oko i na d³ugo zapamiêtywa³ miej-

sca, które raz zobaczy³. Mimo to, nie zapuœci³by siê w te tereny bez

background image

– 18 –

zachowania du¿ej ostro¿noœci. Musia³by siê zastanawiaæ, zanim

gdzieœ postawi³by stopê.

PóŸnym popo³udniem dobrnêli wreszcie na skraj wioski Jatte.

Widok by³ zaiste imponuj¹cy.

Domy pobudowano g³ównie z drewna. Mia³y dachy kryte strze-

ch¹ i nawet najmniejsze z nich zdawa³y siê ogromne przy zwyk³ych,

ludzkich siedzibach. Conan zobaczy³ wielu Jatte poch³oniêtych ró¿-

nymi zajêciami. Tu kobiety me³³y ziarno na m¹kê, tam mê¿czyŸni

ciêli drewno na opa³ lub na budulec, ówdzie bawi³y siê dzieci. Cym-

merianin sam poczu³ siê jak malec, gdy¿ potomstwo Jatte dorówny-

wa³o mu wzrostem i budow¹ cia³a, lub nawet nad nim górowa³o.

Nigdy nie spotka³ siê z niczym podobnym.

Niektórzy wieœniacy oderwali siê od pracy i wyszli naprzeciw

powracaj¹cej trójce. Pozdrawiali Teyle i jej towarzyszy, obrzucaj¹c

Conana zaciekawionymi spojrzeniami. Gawêdzili miêdzy sob¹

w swoim jêzyku. Cymmerianin us³ysza³, ¿e Teyle wymieni³a jego

imiê.

Trójka olbrzymów zaprowadzi³a goœcia do okaza³ej budowli

w œrodku wioski. Przy wejœciu sta³o dwoje dzieci – ch³opiec i dziew-

czynka. Przerasta³y Conana, choæ nie wygl¹da³y na wiêcej ni¿ trzy-

naœcie wiosen. Nosi³y we³niane koszule, krótkie kilty oraz zielone

buty z cêtkowanej skóry siêgaj¹ce do po³owy ³ydek. Mia³y w³osy

tego koloru co Teyle. Cymmerianin dostrzeg³ rodzinne podobieñ-

stwo.

Kobieta wskaza³a na ch³opca.

– To Oren. – Trzynastolatek uœmiechn¹³ siê. – A to Morja. S¹

bliŸniakami i moim m³odszym rodzeñstwem.

Conan pozdrowi³ dzieci skinieniem g³owy.

 – Wspania³y okaz, Teyle! – ucieszy³ siê Oren.

Cymmerianin zerkn¹³ na olbrzymkê.

– Okaz?

 – Uczy³am ich trochê jêzyka, którym mówisz – wyjaœni³a. – Ale

robi¹ du¿o b³êdów.

Conan przyj¹³ to do wiadomoœci. Có¿ m³odzi czêsto siê myl¹.

 – Mój ojciec czeka na nas – powiedzia³a. – Chce ciê poznaæ.

 – A sk¹d wie, ¿e tu jestem?

 – BliŸniaki z pewnoœci¹ go uprzedzi³y.

We wnêtrzu wielkiego budynku panowa³ pó³mrok. Œwiat³o dzien-

ne wpada³o tu tylko przez kilka otwartych okien. Na œrodku izby sta³

olbrzym niemal dwakroæ wiêkszy od Conana, a obok wielkoluda

background image

– 19 –

widnia³a solidna, lecz pusta klatka. Pod œcianami ustawiono sto³y

i krzes³a. Tu i ówdzie wala³y siê du¿e, wiklinowe kosze.

 – Witaj, Teyle! – zawo³a³ olbrzym.

 – Witaj, ojcze.

Kobieta i Cymmerianin pozostawili innych z ty³u i podeszli do

gospodarza. Oblicze pana domu zdobi³a ciemna broda przyprószo-

na siwizn¹, a nagie cia³o okrywa³a jedynie zwierzêca skóra opasu-

j¹ca biodra i siêgaj¹ca do kolan. Mê¿czyzna by³ muskularny i opa-

lony bardziej ni¿ Conan. Cymmerianin mia³ wra¿enie, ¿e olbrzym

z³ama³by go wpó³ z tak¹ ³atwoœci¹ jak zwyk³y cz³owiek ³amie kij

od miot³y.

 – Oto Conan, ojcze – odezwa³a siê Teyle. – Uœmierci³ na p³a-

skowy¿u piêciu ³otrów. Conanie, to mój ojciec imieniem Raseri, wódz

plemienia Jatte i nasz g³ówny szaman.

 – Piêciu ³otrów, hê?! – zagrzmia³ olbrzym. Jego donoœny bas

zadudni³ echem w pustej izbie. – Doskonale, moja córko! Przypro-

wadzi³aœ mi wspania³y okaz!

Co za okropne okreœlenie, pomyœla³ Conan. Zacz¹³ pow¹tpie-

waæ, ¿e to przypadek. Poczu³ nagle obawê i odwróci³ siê do Teyle.

Zd¹¿y³ dostrzec jej ogromn¹ piêœæ, przy której jego w³asna wy-

dawa³a siê ma³a, i us³ysza³:

– Wybacz.

Zbyt póŸno siê zorientowa³. Nawet szybki refleks nie móg³ go

ju¿ uratowaæ. Potworny cios zwali³ Conana z nóg. W oczach zawi-

rowa³y Cymmerianinowi kolorowe plamy, a potem ogarnê³a go ciem-

noœæ. Straci³ przytomnoœæ.

III

Wóz wolno toczy³ siê zaœnie¿onym Traktem Korynthiañskim,

zmierzaj¹c przez prze³êcz w kierunku Zamory. Z trudem pokony-

wa³ górski szlak. By³ ciê¿ki, d³ugi i szeroki. Mia³ solidn¹, drewnia-

n¹ konstrukcjê, wysokie burty i ustawion¹ w szpic plandekê z gru-

bej, mocnej tkaniny, która chroni³a pasa¿erów przed kaprysami

pogody. Szeœæ wielkich, drewnianych kó³ opasywa³y ¿elazne obrê-

cze, a piasty obficie wype³nia³ czarny smar. Pasy miedzi wzmac-

niaj¹ce szprychy pozielenia³y ze staroœci, a wymyœlnie rzeŸbione

boki pojazdu wyblak³y od s³oñca. Ze wzglêdu na du¿e wymiary

background image

– 20 –

wóz móg³ poruszaæ siê jedynie szerszymi drogami, choæ szeœæ wo-

³ów id¹cych w zaprzêgu nie wprawia³o go w nale¿ycie szybki ruch.

Na koŸle oddzielonym od wnêtrza zas³on¹ siedzia³ woŸnica ukry-

waj¹cy twarz pod kapturem. W d³oniach chronionych rêkawicami

dzier¿y³ lejce.

Z czeluœci wozu wygramoli³a siê druga postaæ i usiad³a obok

powo¿¹cego. Przystojny mê¿czyzna mia³ w³osy koloru s³omy i g³ad-

ko ogolone policzki. Podobnie jak woŸnica, ubrany by³ w szar¹,

we³nian¹ opoñczê. Klepn¹³ towarzysza w ramiê.

 – Hej, Penz. Dake chce, ¿ebyœ stan¹³. Czas na posi³ek.

Spod kaptura dobieg³ nieartyku³owany pomruk.

Blondyn pokaza³ w uœmiechu piêkne zêby.

– Ponurak z ciebie, w³ochaczu. Powinieneœ bardziej cieszyæ siê

¿yciem!

Z tymi s³owy przystojniak szarpn¹³ kaptur i zdar³ go z g³owy

Penza.

WoŸnica parskn¹³ i wyr¿n¹³ ¿artownisia na odlew ku³akiem. Cios

by³ silny. Jasnow³osy mê¿czyzna zachwia³ siê i run¹³ z koz³a na za-

œnie¿on¹ drogê. Spad³ z wysoka; siedzenie dzieli³a od ziemi odle-

g³oœæ równa wzrostowi doros³ego cz³owieka. Penz pospiesznie na-

ci¹gn¹³ kaptur z powrotem. Ka¿dy, kto zobaczy³by, co pod nim

ukrywa, w mig poj¹³by powód rozdra¿nienia.

WoŸnica mia³ oblicze dzikiej bestii. Twarz wilka.

Tam, gdzie zwyk³ym cz³owiekowi wyrasta nos, stercza³ d³ugi

pysk. Gdy Penz wpada³ w z³oœæ, szczerzy³ d³ugie, ostre k³y zdolne

rozszarpaæ cia³o. G³êboko osadzone œlepia zastêpowa³y mu oczy,

a ca³¹ zwierzêc¹ fizjonomiê uzupe³nia³a szorstka sierœæ.

Kiedy wóz przystan¹³, wilko³ak uniós³ siê, by skoczyæ na le¿¹-

cego mê¿czyznê. Wtem mroŸne powietrze przeci¹³ czyjœ g³os, ostry

jak smagniêcie bicza.

 – Penz! Stój!

Cz³owiek o wilczej twarzy zamar³ niczym ra¿ony piorunem.

Zza zas³ony wy³oni³ siê trzeci podró¿ny. By³ przeciwieñstwem

blondyna podnosz¹cego siê w³aœnie ze œniegu. Mia³ smag³¹ cerê i kru-

czoczarne w³osy, a jego oblicze zdobi³y sumiaste w¹sy opadaj¹ce

poni¿ej kwadratowego podbródka. Kiedy zacisn¹³ piêœci, pod szat¹

opinaj¹c¹ krêp¹ sylwetkê zadrga³y mocne miêœnie ramion.

Jasnow³osy stan¹³ na nogi.

– Rozwalê tê w³ochat¹ gêbê!

Smag³y mê¿czyzna spojrza³ na niego surowo.

background image

– 21 –

– Zamilcz, Kreg!

Blondyn, wyraŸnie wœciek³y, nie odezwa³ siê. Popatrzy³ ze z³o-

œci¹ na mówi¹cego, potem spuœci³ wzrok i pocz¹³ otrzepywaæ odzie-

nie. Wola³ trzymaæ jêzyk za zêbami, skoro tak mu kazano.

Ogorza³y zwróci³ siê do Penza:

– Nie wolno ci uderzyæ Krega. Ja wymierzam kary, rozumiesz?

Ja tu rz¹dzê!

Wilko³ak skin¹³ g³ow¹.

 – Powtórz!

Penz wykrztusi³ zrozumia³¹ odpowiedŸ:

– Ty tu rz¹dzisz, Dake.

 – Dobrze – pochwali³ smag³y mê¿czyzna, po czym nagle za-

machn¹³ siê. Cios wielkiej piêœci trafi³ w³ochacza w pierœ. Wilko³ak

polecia³ z wozu, ku uciesze Krega. Ale uœmiech znikn¹³ z twarzy blon-

dyna, gdy zwalisty Penz spad³ i przygniót³ go swym ciê¿arem.

 – A ty nie masz prawa szydziæ z niego, Kreg – warkn¹³ Dake.

Odwróci³ siê i znikn¹³ w g³êbi wozu, pozostawiaj¹c dwóch mê¿czyzn

le¿¹cych na zmarzniêtej ziemi.

Wewn¹trz wóz by³ wiêkszy ni¿ wydawa³ siê z zewn¹trz. Mia³

³awy do siedzenia, zamykane szafki i doœæ miejsca do spania dla tu-

zina ros³ych mê¿czyzn. Kobieta-kot imieniem Tro oraz Sab, cz³o-

wiek o czterech rêkach, siedzieli w milczeniu i trwo¿liwie wpatry-

wali siê w Dake’a, który po powrocie zaj¹³ wyœcie³an¹ ³awê

zarezerwowan¹ wy³¹cznie dla niego. Przywódca spojrza³ na kompa-

nów spode ³ba. Nikt w ca³ej Korynthii, Zamorze, ani nawet w Koth

nie posiada³ takiej kolekcji osobliwoœci jak on, a jednak nie by³ za-

dowolony. Tro tak przypomina³a kotkê jak Penz wilka, lecz pod miêk-

k¹ sierœci¹ jej cia³o mia³o bardzo kusz¹ce kszta³ty i wielu mê¿czyzn

chêtnie p³aci³o za sposobnoœæ zabawienia siê z kobiet¹-kotem. Dake

te¿ j¹ wykorzystywa³, choæ ostatnio trochê odesz³a mu na to ochota.

Druga para r¹k Saba by³a mniejsza od pierwszej, ale s³u¿y³a mu

równie dobrze. Chêtnie siê ni¹ popisywa³, jeœli tylko ktoœ sypn¹³ gro-

szem. Od pewnego czasu jednak okazy Dake’a nie wzbudza³y ju¿

takiej ciekawoœci jak niegdyœ. Musia³ znaleŸæ coœ lepszego, by przy-

ci¹gn¹æ gawiedŸ. Mo¿e coœ wiêkszego?

Skromne umiejêtnoœci magiczne i trupa z³o¿ona z dziwol¹gów

zapewnia³y mu byt, lecz marzy³o mu siê znacznie wiêcej. Chcia³ zo-

staæ nadwornym mistrzem rozrywki u jakiegoœ króla i zgromadziæ

background image

– 22 –

takie bogactwa, by osi¹gn¹æ cel swego ¿ycia. Pragn¹³ mianowicie

tworzyæ coraz dziwniejsze istoty, wyhodowaæ tuziny, mo¿e nawet

setki potworów, jakich nie widzia³y jeszcze ludzkie oczy, i staæ siê

bogiem groteski. Wiedzia³, ¿e najwiêksi magowie potrafiliby zrobiæ

to jednym machniêciem rêki, ale nie posiada³ tak rozleg³ej wiedzy

czarnoksiêskiej i nie móg³ dorównaæ najlepszym cudotwórcom. Po-

zostawa³o mu zadowoliæ siê tym, co umia³ – jeœli nie czeka³a go s³a-

wa wielkiego czarownika, to przynajmniej chcia³ zdobyæ popular-

noϾ jako kolekcjoner.

Wieœæ g³osi³a, ¿e gdzieœ w bok od drogi do Shadizaru ¿yje ple-

miê olbrzymów. Ci, co o tym wiedzieli, utrzymywali te¿, i¿ w pobli-

¿u zamieszkuje rasa kar³ów, a doros³e osobniki nie s¹ wiêksze od

dzieci. Kar³y nie by³y niczym osobliwym, lecz te mia³y podobno zie-

lon¹ skórê jak ¿aby. Zdobycie dwóch takich okazów znacznie zwiêk-

szy³oby szanse Dake’a na pozyskanie mo¿nego patrona. Dlatego

wyruszy³ w kierunku Miasta Z³odziei. Posiada³ nawet przybli¿on¹

mapê zakupion¹ od pewnego bywalca wal¹cej siê karczmy tu¿ za

murami miasta Opkothard. Postawi³ pijaczynie flaszkê mêtnego wiñ-

ska i ten odda³ mu w zamian swój skarb. Za kilka miedziaków Dake

pozna³ miejsce, które mog³o dostarczyæ mu niebywale cennych dzi-

wów natury. Rzecz jasna, by³o wielce prawdopodobne, i¿ mapa jest

fa³szywa i nie warta nawet baraniej skóry, na której j¹ wyrysowano.

Lecz Dake nie wierzy³, by spotka³ go taki zawód. Mia³ dobrego nosa.

Szkic, starannie przechowywany, choæ wygnieciony przez lata u¿yt-

kowania, sprawia³ wra¿enie starego i autentycznego. A jeœli tak, wart

by³ ca³ej winnicy, a nie jednej butelki. I z pewnoœci¹ nikt nie prze-

p³aci³by, gdyby nawet wy³o¿y³ tuzin razy wiêcej.

Myœli o pokonaniu wszelkiej konkurencji i bogatym patronie

nieco poprawi³y Dake’owi humor. Przywódcê wziê³a chêtka na coœ

przyjemnego.

Uœmiechn¹³ siê do kocicy i ruchem g³owy wskaza³ wielkie ³o¿e.

Tylko on mia³ prawo z niego korzystaæ, jeœli nie liczyæ osoby, któr¹

zaprasza³ na pos³anie.

Tro wsta³a, westchnê³a i posz³a, gdzie jej kaza³.

Dake do³¹czy³ do niej i wybuchn¹³ œmiechem, gdy Sab odwróci³

wzrok. Czterorêki kocha³ siê w kocicy z wzajemnoœci¹. Oboje nie

wiedzieli, ¿e Dake zna ich sekret.

Mieli pecha. Nie nale¿eli do gatunku ludzkiego, stanowili tylko

parê dziwol¹gów. Ich pragnienia nie liczy³y siê. Wa¿ne by³o jedynie

to, czego ¿yczy³ sobie Dake, ich pan i w³adca.

background image

– 23 –

Gdy s³oñce dwakroæ zatoczy³o kr¹g po niebosk³onie i tyle¿ razy

ksiê¿yc spowi³ ziemiê swym blaskiem, pasa¿erowie wozu przybyli

do miejsca, gdzie mieli opuœciæ bity trakt.

Penz, Kreg i Dake stali obok pojazdu i patrzyli na œcie¿kê wij¹-

c¹ siê miêdzy ska³ami w stronê widocznego w dole strumienia.

 – Tam – ozwa³ siê wilko³ak i d³oni¹ w rêkawiczce wskaza³ na

po³udnie.

 – Jesteœ pewien? – spyta³ Dake.

 – A ju¿ci. Widzisz zielonoœæ w oddali? To pocz¹tek mokrade³.

Dake znów roz³o¿y³ mapê. Mia³ jej kopiê, któr¹ w³asnorêcznie

odrysowa³ na wypadek, gdyby straci³ orygina³. Wygl¹da³o na to, ¿e

Penz siê nie myli.

 – Musimy ukryæ wóz – powiedzia³ przywódca. – W lesie, o pó³

godziny drogi st¹d. Mijaliœmy go, jad¹c tutaj.

 – A co z wo³ami? – zapyta³ Kreg.

 – Wyprzêgniemy. Niech siê pas¹ do woli. Nie odejd¹ daleko.

Wróc¹, gdy je przywo³am – Dake skin¹³ rêk¹, zginaj¹c palce, jakby

kogoœ przyzywa³. Zaklêcie zmuszaj¹ce zwierzêta domowe do pos³u-

szeñstwa nie by³o trudne, potrafi³ je rzuciæ bez wysi³ku. Nie urodzi³

siê magiem, lecz ¿ycie go nauczy³o, ¿e nawet wielkim czarownikom

nie zawsze dobrze siê wiedzie. Kiedy znajd¹ siê w potrzebie, gotowi

s¹ odsprzedaæ kilka mniej wa¿nych zaklêæ za godziw¹ cenê.

 – Czy nie powinniœmy zostawiæ kogoœ do pilnowania wozu? –

zauwa¿y³ blondyn.

 – Nie ma potrzeby. – Dake umia³ zapewniæ pojazdowi niewi-

dzialn¹, magiczn¹ ochronê. Ka¿dy ciekawski nie znaj¹cy siê na rze-

czy, który podszed³by zbyt blisko, po¿a³owa³by tego. Ogarnê³aby go

paskudna niemoc i zebra³oby mu siê na wymioty. Ta przeszkoda na-

turalnie nie powstrzyma³aby doœwiadczonego magika czy wiedŸmy,

ale te¿ po co ktoœ taki mia³by kraœæ czyjœ wóz, nawet wyj¹tkowo

dobry?

– Wszyscy pójdziemy t¹ œcie¿k¹. Mog¹ mi siê przydaæ wasze

umiejêtnoœci, gdy przydybiemy zdobycz.

Penz zawróci³ wóz, by odjechaæ w stronê kryjówki. Dake przez

chwilê wpatrywa³ siê w odleg³e drzewa wyrastaj¹ce z bagien. Minê-

³y lata od czasu, gdy po raz ostatni zaszczyci³ Shadizar swoj¹ obec-

noœci¹. Wiedzia³ jednak, ¿e w tym mieœcie znajdzie siê niejeden

mo¿ny opiekun jego mena¿erii. Zw³aszcza, jeœli powiêkszy j¹ o ol-

brzyma i osobliwego kar³a.

background image

– 24 –

Oczyma wyobraŸni widzia³ ju¿ przysz³e mo¿liwoœci. Skrzy¿o-

waæ ze sob¹ dziwol¹gi! Gigantyczny cz³owiek-kot, kobieta lub mê¿-

czyzna... A mo¿e kar³owaty wilko³ak o zielonej sierœci? Czterorêki

karze³ albo wielkolud... To prawda, ¿e nie wszystkie krzy¿ówki ró¿-

nych gatunków siê udaj¹, ale za pomoc¹ czarów pary powinny siê

po³¹czyæ. Dake zna³ kilka prostszych zaklêæ, a za odpowiedni¹ iloœæ

z³ota móg³by posi¹œæ wiêcej.

Odwróci³ siê z uœmiechem i wdrapa³ na ty³ wozu. Mia³ przed

sob¹ mnóstwo ekscytuj¹cych perspektyw.

IV

Conan ockn¹³ siê w klatce.

Bola³a go g³owa i zesztywnia³y mu miêœnie. Zda³ sobie sprawê,

¿e odrêtwia³ od le¿enia na ziemi. Kiedy po chwili przypomnia³ sobie

powód bólu g³owy, nie by³ zbyt uszczêœliwiony.

Olbrzymka zdzieli³a go piêœci¹, wykorzystuj¹c jego nieuwagê.

Cios zaprzecza³ jej twierdzeniu, ¿e jest s³aba. ¯aden mê¿czyzna jesz-

cze tak nie powali³ Conana.

Cymmerianin znalaz³ siê w nieweso³ym po³o¿eniu. Usiad³ i po-

masowa³ bol¹c¹ czaszkê. Potem rozejrza³ siê. Pozbawiono go mie-

cza i pochwy, ale nie zabrano mu odzienia, pasa ani sakiewki. Mia³

krzesiwo i hubkê, móg³ zatem rozpaliæ ogieñ.

Ci, którzy go uwiêzili, musieli przeoczyæ ten fakt i pope³nili b³¹d.

Nie zd¹¿y³ wczeœniej przyjrzeæ siê klatce. Teraz zobaczy³, ¿e

jest zrobiona z twardego, bia³ego materia³u. Nie od razu rozpozna³

budulec. Poprzeczki tworz¹ce kraty mia³y dziwne kszta³ty i ró¿ne

wielkoœci. Po³¹czono je jak¹œ zielonkaw¹ substancj¹, bez w¹tpienia

nieznanym rodzajem kleju. Próby wykruszenia go paznokciem i krze-

mieniem nie zda³y siê na nic. Równie dobrze Conan móg³by d³ubaæ

w skale. Kiedy uderzy³ w bia³e prêty kostkami palców, rozleg³ siê

metaliczny dŸwiêk, jakby postuka³ w br¹z.

Koœci!

Czyje, tego nie wiedzia³. Lecz s¹dz¹c po d³ugoœci, pochodzi³y

od stworzenia wiêkszego ni¿ cz³owiek.

 – A, widzê, ¿e siê obudzi³eœ.

Conan odwróci³ siê i zobaczy³ ojca Teyle, olbrzyma imieniem

Raseri.

background image

– 25 –

Wielkolud podszed³ bli¿ej.

 – Wiesz, dlaczego siê tu znalaz³eœ? Przychodzi ci do g³owy ja-

kiœ powód?

Conan nie mia³ ochoty na pogwarki, ale tamten trzyma³ go w gar-

œci. Lepiej nie dra¿niæ olbrzyma, kiedy siedzi siê w jego klatce.

 – Wiem tyle, ¿e wiêzisz mnie za kratami z wielkich, mocnych ko-

œci – odrzek³. – Podejrzewam, ¿e nale¿a³y do twoich pobratymców. Ale

nie pojmujê, po co mnie tu trzymasz. Mo¿e jesteœcie ludo¿ercami?

Olbrzym rozeœmia³ siê, a¿ zadudni³o.

– Bardzo dobrze! Co do klatki, wszystko siê zgadza. Nasz Stwór-

ca wiedzia³, ¿e jeœli mamy mu siê przydaæ, musimy byæ zbudowani

inaczej ni¿ mali ludzie. Da³ nam mocniejsze koœci. Mylisz siê jed-

nak, s¹dz¹c, i¿ jesteœmy kanibalami, choæ tê ciekaw¹ teoriê uspra-

wiedliwia twoja sytuacja. Nie nale¿ymy do dzikusów jak Vargowie.

Uwa¿amy siê raczej za wyznawców filozofii naturalnej.

Conan nie zna³ tego terminu, wiêc milcza³. Im wiêcej siê dowie

od giganta, tym ³atwiej bêdzie mu uciec.

 – Twoja mina œwiadczy o tym, ¿e nasza doktryna jest ci obca –

ci¹gn¹³ Raseri. – Filozofia naturalna to poznawanie œwiata i jego ta-

jemnic. Chcemy wiedzieæ wszystko o wszystkim.

Olbrzym zbli¿y³ siê do klatki na odleg³oœæ równ¹ swemu wzro-

stowi i spojrza³ z góry na Conana. – Jeœli mamy przetrwaæ w otocze-

niu przewa¿aj¹cej liczby ludzi, którzy boj¹ siê nas i nienawidz¹,

musimy znaæ ka¿dy szczegó³ o naszych wrogach. Przeto pos³u¿ysz

nam za przedmiot dociekañ.

 – Nie jestem mêdrcem – zaprotestowa³ Conan. – Niewiele wam

powiem.

 – Ale nie ty pierwszy siedzisz w tej klatce. Badaliœmy ju¿ tych,

których zwiesz mêdrcami. Wiemy, ¿e mali ludzie ró¿ni¹ siê od sie-

bie, podobnie jak my. Teraz przyszed³ czas, by przepytaæ wojownika

z obcego kraju.

 – Nie muszê tkwiæ za kratami, by udzielaæ odpowiedzi.

 – Obawiam siê, ¿e musisz. Niektóre z pytañ bêd¹ bolesne, bo to

badania natury fizycznej.

Conan popatrzy³ na Raseriego. B³yszcz¹ce, niebieskie oczy Cym-

merianina na moment pociemnia³y. Zamierzaj¹ go torturowaæ! A wiêc,

dobrze. Zobaczy, jacy s¹ silni, gdy otworz¹ klatkê, a on wpadnie

w gniew. Dostrzeg³ swój miecz oparty o œcianê za plecami wielkolu-

da. Wiedzia³, ¿e jest szybszy od Jatte. Jeœli zd¹¿y dopaœæ broni, prze-

kona siê, czy cia³o olbrzymów oka¿e siê twardsze od ostrej stali.

background image

– 26 –

Lepiej zgin¹æ z mieczem w d³oni ni¿ poddaæ siê i cierpieæ w mêczar-

niach. Crom nie jest ³askawy dla wojowników unikaj¹cych walki.

A skoro zanosi siê na rych³e spotkanie z bogiem, lepiej zabraæ ze

sob¹ tylu wrogów, ilu siê da. S¹ gorsze rzeczy ni¿ umieranie. Bez

w¹tpienia jedna z nich to niegodna œmieræ.

Mokrad³a gêsto porasta³a bujna roœlinnoœæ, liczne rozlewiska

pokrywa³a bagienna piana, a grunt by³ zdradliwy. S³oñce tylko gdzie-

niegdzie przebija³o siê przez korony drzew i nawet w po³udnie pa-

nowa³ tu ponury pó³mrok.

Byæ mo¿e z powodu ciemnoœci Kreg zmyli³ drogê i zszed³ ze

œcie¿ki, zamiast pod¹¿aæ œladami Tro, pewnie prowadz¹cej grupkê.

Nagle zacz¹³ ton¹æ w b³otnistej mazi.

 – Na pomoc!

Dake z niesmakiem pokrêci³ g³ow¹.

– Wyci¹gnij go, Penz.

Cz³owiek-wilk skin¹³ ³bem i zdj¹³ z ramienia zwój liny. Trzy-

maj¹c sznur w lewej rêce, okrêci³ koniec w powietrzu, by rzuciæ go

Kregowi.

 – Szybciej, w³ochaty durniu! – Blondyn tkwi³ po uda w mule.

Przy ka¿dym ruchu zapada³ siê coraz g³êbiej.

Dake westchn¹³. Kreg by³ mu bezgranicznie oddany, ale równie

g³upi. Trzeba nie mieæ rozumu, by miotaæ wyzwiska na swego wy-

bawcê, gdy cz³owieka wch³ania bagno. Gdyby Dake nie rozkaza³

Penzowi wydobyæ kompana z grzêzawiska, wilko³ak z uœmiechem

pozwoli³by Kregowi uton¹æ. Kto nie potrzebuje pomocnika, bo uwa¿a

siê za zbyt sprytnego lub ambitnego, jest niebezpieczny. Ale lojal-

noœæ Krega rekompensowa³a jego têpotê.

Penz cisn¹³ linê. Od ton¹cego dzieli³a go niewielka odleg³oœæ,

tote¿ rozwin¹³ tylko kawa³ek zwoju. Gruby i ciê¿ki koniec sznura

mocno uderzy³ Krega w twarz i pierœ, oplataj¹c jego cia³o.

 – Auuu...! Niech ciê Set porwie!

Dake nie widzia³ twarzy Penza ukrytej pod kapturem, ale gotów

by³ siê za³o¿yæ, ¿e wykrzywi³ j¹ wilczy uœmiech.

Wokó³ brzêcza³y owady. Wilko³ak poci¹gn¹³ linê. Rozleg³o siê

g³oœne mlaœniêcie i nogi Krega zosta³y uwolnione z bagnistej pu³ap-

ki. Gdy blondyn prawie ca³kiem wydoby³ siê z grzêzawiska, Penz

szarpn¹³ trochê za mocno i Kreg straci³ równowagê. Pad³ na twarz,

rozpryskuj¹c b³oto.

background image

– 27 –

Za plecami Dake’a Tro i Sab wybuchnêli œmiechem.

Kreg wygramoli³ siê na œcie¿kê. Trz¹s³ siê z gniewu. Rzuci³ wil-

ko³akowi wœciek³e spojrzenie.

– Umyœlnie mnie przewróci³eœ! – Wyrwa³ zza pasa d³ugi szty-

let. – Obetnê ci za to uszy!

 – Schowaj n󿠖 rozkaza³ Dake.

Blondyn by³ zbyt g³upi, by zdawaæ sobie sprawê z ryzyka. Prze-

niós³ p³on¹cy wzrok na swego pana.

– Widzia³eœ, co mi zrobi³!

 – Widzia³em te¿, ¿e to ty spad³eœ ze œcie¿ki. Nastêpnym razem

pozwolê ci uton¹æ!

Penz spokojnie zwija³ linê.

Kreg kipia³ ze z³oœci, ale wsun¹³ sztylet do pochwy.

Dake odwróci³ siê. Pewnego dnia ci dwaj naprawdê skocz¹ so-

bie do garde³! Szkoda by³oby straciæ tak cenny okaz jak Penz, wiêc

jeœli Kreg siê nie pohamuje, zginie. £atwo znaleŸæ nowego pomoc-

nika, o wiele trudniej wilko³aka. To przykre, ale sama lojalnoœæ nie

czyni cz³owieka niezast¹pionym.

Tymczasem by³y wa¿niejsze sprawy: schwytanie kar³a i olbrzyma.

Jakby w odpowiedzi na to, z g³êbi bagien dolecia³ dziwny dŸwiêk.

Mag nigdy dot¹d nie s³ysza³ tak jednostajnego zawodzenia.

 – Co to? – zaniepokoi³ siê Kreg.

 – Ruszajmy naprzód, to siê dowiemy – odpar³ Dake.

W wysuniêtych najdalej na po³udnie dzikich ostêpach mokra-

de³, gdzie jeszcze nigdy nie zapuœci³ siê cz³owiek, wœród najbardziej

zdradliwych grz¹skich piasków i drzew rosn¹cych miejscami gêsto

jak palisada, ¿y³o plemiê Vargów. Na polanie przy ch³odnej sadzaw-

ce siedzia³ jego wódz imieniem Fosull. Spomiêdzy spiczastych, przed-

nich zêbów wyd³uba³ ostrym paznokciem kawa³ek miêsa i prze¿u³

go w zamyœleniu. Fosull by³ najsilniejszy i najwy¿szy ze wszystkich

Vargów; wysokoœæ jego cia³a siêga³a niemal æwierci wzrostu prze-

ciêtnego Jatte. Biega³ i wspina³ siê szybciej ni¿ o po³owê m³odsi

pobratymcy. Nakrapiana, zielona skóra wodza nosi³a tu i ówdzie œla-

dy zmarszczek, a oczy nie widzia³y ju¿ tak dobrze jak tuzin wiosen

wczeœniej, lecz wci¹¿ nikt nie œmia³ odebraæ mu w³adzy. Nawet naj-

starszy syn, Vilken, choæ Fosull wiedzia³, ¿e ten dzieñ zbli¿a siê nie-

uchronnie. Ch³opak musi jeszcze nabraæ doœwiadczenia. Ale nastêp-

nego lata, lub mo¿e trochê póŸniej, trzeba bêdzie ust¹piæ mu miejsca.

background image

– 28 –

Niech m³odzieniec siê przekona, jak ciê¿ko jest rz¹dziæ. Fosull usu-

nie siê w cieñ i zazna zas³u¿onego spokoju w otoczeniu swych dzie-

wiêciu ¿on. Lepiej do¿yæ staroœci jako by³y wódz ni¿ nie do¿yæ jej

wcale.

Pocz¹³ zdejmowaæ skórzane odzienie, by zanurzyæ siê w wo-

dzie, gdy nadbieg³ Brack, jeden ze stra¿ników strzeg¹cych œcie¿ki.

– Hej, wodzu!

Fosull wci¹gn¹³ ze œwistem powietrze i zrobi³ znudzon¹ minê.

– Dzieñ jest gor¹cy i zamierzam za¿yæ przyjemnej k¹pieli. Co

tam znowu?

 – Ktoœ nadchodzi, wodzu.

 – Jatte?

 – Nie. Ludzie pozabagienni. Jacyœ dziwni.

 – Jak to?

 – Jeden ma cztery rêce. Drugi twarz dzikiej bestii. Jest jeszcze

kobieta o wygl¹dzie kota. Dwaj inni s¹ zwyczajni.

 – Ciekawe. Gdzie ich widzia³eœ?

 – Na Dolnym ¯ó³wim Szlaku.

Fosull zamyœli³ siê. Prawda, ¿e ludzie spoza bagien byli du¿o

mniej smaczni od Jatte, ale miêso to zawsze miêso. Lepsze takie ni¿

¿adne. Dieta Vargów ogranicza³a siê ostatnio do dzikich œwiñ i gry-

zoni. Uczta z³o¿ona z piêciu pozabagiennych ludzi, nawet dziwacz-

nych, nie trafia³a siê co dzieñ. K¹piel musia³a zaczekaæ.

 – Dobrze. Zbierz wojowników na Wysokim ¯ó³wiu. Z³apiemy

przybyszów na zakrêcie przy torfowisku.

 – Tak jest, wodzu.

Brack biegiem znikn¹³ w zaroœlach. Fosull siêgn¹³ po w³óczniê

opart¹ o roz³o¿yste drzewo ocieniaj¹ce sadzawkê. Mo¿e dziwacz-

noϾ obcych doda im smaku?

Conan samotnie przesiedzia³ w klatce wiêkszoœæ poranka. Wci¹¿

piek³y go oczy od cuchn¹cego p³ynu, którym Raseri chlusn¹³ na nie-

go przed odejœciem.

Ciecz wylana z ma³ej drewnianej miski œmierdzia³a niczym zde-

ch³y szczur le¿¹cy przez trzy dni w pal¹cym s³oñcu. Ale poza szczy-

paniem pod powiekami i przykrym zapachem, Cymmerianin nie za-

uwa¿y³ innych skutków prysznica. Olbrzym po opryskaniu wiêŸnia

przygl¹da³ mu siê przez chwilê, potem pokiwa³ g³ow¹ w zamyœleniu

i wyszed³.

background image

– 29 –

Conan jeszcze nie s³ysza³ o takiej torturze.

Do izby wesz³a Teyle. Kiedy zbli¿y³a siê do klatki, pos³a³ jej

wœciek³e spojrzenie, lecz nie odezwa³ siê ani s³owem.

 – Widzê, ¿e koughmn pogorszy³ ci nastrój – powiedzia³a.

Conan milcza³.

 – Musisz zrozumieæ... – ci¹gnê³a – ¿e osobiœcie nic do ciebie

nie mam. Ojciec kaza³ mi sprowadziæ okaz wojownika rasy ma³ych

ludzi. Przypadkiem natknê³am siê na ciebie.

Conan uzna³ to wyjaœnienie za ma³o pocieszaj¹ce. Nadal trzy-

ma³ jêzyk za zêbami.

 – Nas jest garstka, a ma³ych ludzi wielu. Musimy poznaæ na-

szych wrogów, by przetrwaæ. Chyba to pojmujesz?

 – Dopóki tu nie przyby³em, nie by³em waszym wrogiem – od-

rzek³ w koñcu Conan.

 – Lecz twój gatunek jest. ¯a³ujê, ¿e zwabi³am ciê tu podstêpem,

ale mam swoje obowi¹zki.

 – Przebaczy³bym ci, gdybyœ wypuœci³a mnie z tej klatki.

 – Ale¿ nie mogê. Chcia³am tylko, ¿ebyœ wiedzia³, i¿ nie powi-

nieneœ braæ tego do siebie.

 – Wygl¹da na to, ¿e przyjdzie mi umrzeæ w waszej niewoli.

Wybacz wiêc, ale muszê braæ to do siebie.

Teyle nie wiedzia³a, co odpowiedzieæ. Odwróci³a siê i odesz³a.

Conan znów przyjrza³ siê klatce. Spojenia drzwi zasmarowano

takim samym klejem jak resztê krat. Ju¿ wczeœniej sprawdzi³, ¿e nie

da siê go zeskrobaæ paznokciem lub krzemieniem, ani te¿ podpaliæ.

Koœci by³y niepalne jak metal.

Cymmerianim pocz¹³ ostro¿nie napieraæ na wszystkie prêty, szu-

kaj¹c s³abego punktu. W rogu wiêzienia znalaz³ koœæ d³ugoœci i gru-

boœci mniej wiêcej swego ramienia. Zaskrzypia³a lekko, gdy j¹ moc-

no poci¹gn¹³. Wyjêcie jej nie otworzy³oby mu drogi ucieczki, ale

przynajmniej zdoby³by narzêdzie do obluzowania pozosta³ych. Po-

nadto, mia³by maczugê. Gdyby Raseri podszed³ doœæ blisko, Conan

móg³by spróbowaæ zgruchotaæ czaszkê olbrzyma. Albo cisn¹æ w nie-

go koœci¹. Lepsze to ni¿ nic.

Cymmerianin uchwyci³ prêt i zacz¹³ go ci¹gn¹æ z ca³ej mocy.

Koœæ zatrzeszcza³a i poruszy³a siê trochê. Odpocz¹³ chwilkê i po-

wróci³ do pracy.

Na myœl o roz³upaniu Raseriemu g³owy uœmiechn¹³ siê ponuro.

Uœmiercenie jednego z wielkoludów choæ czêœciowo wynagrodzi³o-

by mu to, ¿e tak lekkomyœlnie da³ siê zwabiæ w pu³apkê.

background image

– 30 –

Dalej zmaga³ siê z klatk¹.

W tej chwili i tak nie mia³ nic lepszego do roboty.

V

Atak zupe³nie zaskoczy³ grupkê Dake’a.

Ca³a pi¹tka brnê³a przez podmok³¹ polanê, gdy nagle z gêstych

krzaków na wprost wypad³a z wrzaskiem horda zielonych ludków

potrz¹saj¹cych w³óczniami.

W jednej chwili, która ci¹gnê³a siê niczym ¿ywica sp³ywaj¹ca

po korze drzewa, Dake uœwiadomi³ sobie, ¿e on i jego dziwaczna

trupa zostan¹ otoczeni przez przewa¿aj¹ce si³y wroga. Napastników

by³o co najmniej dwudziestu. Musia³ coœ zrobiæ i to szybko, jeœli

chcia³ uratowaæ siebie i swoj¹ mena¿eriê.

Pospiesznie wymówi³ s³owa zaklêcia. Powietrze za jego pleca-

mi rozb³ys³o, rozleg³ siê huk grzmotu i pojawi³ siê olbrzymi, czer-

wony demon. Potwór po trzykroæ przerasta³ wysokiego mê¿czyznê.

GroŸnie wyszczerzy³ lœni¹ce k³y i zamacha³ ³apami uzbrojonymi w pa-

zury zdolne rozp³ataæ wo³u.

Kar³y natychmiast przyhamowa³y i œlizgaj¹c siê na mokrej tra-

wie, stanê³y jak wryte.

Dake skin¹³ rêk¹; demon post¹pi³ krok naprzód.

Zielone ludki rzuci³y siê do ucieczki, szukaj¹c schronienia w za-

roœlach. Popiskiwa³y coœ miêdzy sob¹; bez w¹tpienia wzywa³y na

pomoc swych bogów.

Mag uœmiechn¹³ siê. Rzecz jasna, demon by³ tylko iluzj¹. Móg³

rozwiaæ siê równie ³atwo jak dym z ogniska. Ale z pewnoœci¹ wy-

gl¹da³ naturalnie. A kto przy zdrowych zmys³ach zaryzykowa³by

sprawdzenie tego na w³asnej skórze?

Kiedy kar³y rozpierzch³y siê, Dake zawo³a³ do Penza:

– Z³ap mi jednego!

Wilko³ak skin¹³ ³bem i ruszy³ przez siebie, rozwijaj¹c linê. Okrê-

ci³ j¹ w powietrzu i cisn¹³. Pêtla na koñcu sznura opasa³a umykaj¹ce-

go ludzika. Penz szarpn¹³ lasso i schwytana zdobycz zwali³a siê z nóg.

Œwietnie. Jeœli równie ³atwo da siê pojmaæ olbrzyma, wkrótce

wyrusz¹ w dalsz¹ drogê do Shadizaru.

Zielony karze³ miota³ siê i próbowa³ wstaæ. Nic z tego. Wilko³ak na-

prê¿y³ sznur i jeñcowi nie uda³o siê podnieœæ. Dake podbieg³ do ofiary.

background image

– 31 –

Czerwony demon znikn¹³. Spe³ni³ swoje zadanie i przesta³ byæ

potrzebny. GroŸba ataku zosta³a za¿egnana.

Penz przyci¹gn¹³ bli¿ej kar³a usi³uj¹cego uwolniæ siê z wiêzów.

Mag rzuci³ najpotê¿niejsze ze swych zaklêæ i wiêzieñ uspokoi³ siê

nagle. Czar obezw³adni³ karze³ka.

 – Teraz nale¿ysz do mnie – rzek³ Dake. – Wobec mojej mocy

jesteœ bezsilny.

Trudno by³o orzec, czy zielony ludek zrozumia³ jego s³owa. Ale

zosta³ spêtany niewidzialn¹, magiczn¹ sieci¹ i podobnie jak inne

okazy Dake’a, nie móg³ ju¿ zagroziæ ani uciec swemu nowemu w³adcy.

 – RozluŸnij linꠖ rozkaza³ wilko³akowi czarodziej.

Penz pos³usznie wykona³ polecenie.

Jeniec patrzy³ na przeœladowców. Mag gestem nakaza³ mu wstaæ.

Karze³ podniós³ siê niechêtnie. WyraŸnie zmaga³ siê z krêpuj¹cym

go zaklêciem. Dake uœmiechn¹³ siê. Na pocz¹tku wszyscy próbowali

walczyæ. Ale ten czar mia³ wyj¹tkow¹ moc i naprawdê doskonale

dzia³a³. Lepiej znaæ jedno dobre magiczne zaklêcie ni¿ kilka mar-

nych, a ta sztuczka jeszcze nigdy nie zawiod³a Dake’a.

 – Ruszajmy – powiedzia³ mag.

 – A co... a co z jego wspó³braæmi? – zapyta³ niepewnie Kreg.

 – Widzia³eœ, jakiego stracha napêdzi³ im demon. Zostawi¹ nas

w spokoju.

Kreg nie by³ o tym do koñca przekonany, ale wola³ nie spieraæ

siê ze swym mistrzem. Grupka pod¹¿y³a dalej.

Do izby wkroczy³ Raseri w towarzystwie czterech innych olbrzy-

mów uzbrojonych w d³ugie, proste kije. Grube tyki przypomina³y

wielkoœci¹ w³ócznie wielkoludów. Na znak wodza mê¿czyŸni oto-

czyli klatkê.

Raseri rzuci³ krótki rozkaz i jego ludzie wyci¹gnêli kije przed

siebie.

Pierwszy spróbowa³ dŸgn¹æ wiêŸnia w plecy. Conan wyczu³ ten

zamiar i odwróci³ siê, by stawiæ czo³o napastnikowi. Wyr¿n¹³ potê¿-

n¹ piêœci¹ w tykê i odtr¹ci³ j¹ w dó³. Unikn¹³ pierwszego ciosu, ale

nie zd¹¿y³ obroniæ siê przed nastêpnym. Drugi olbrzym wbi³ mu kij

w krêgos³up.

Cymmerianin zamrucza³ i zrobi³ unik przed trzecim atakiem.

Klatka by³a na tyle wysoka, ¿e móg³ w niej staæ. Ale gdyby chcia³

podskoczyæ, uderzy³by g³ow¹ w kratê z koœci. Pozostawa³o mu za-

background image

– 32 –

tem schylaæ siê lub uskakiwaæ na boki. Niestety, mia³ ograniczone

pole manewru, broni¹c siê przed trafieniami z czterech stron naraz.

Jeden cios trafi³ go w udo. Conan upad³ na bok. Wtedy drugi kij

ugodzi³ go w brzuch.

Musia³ szybko znaleŸæ jakiœ sposób obrony. Czterej napastnicy

byli zbyt silni; jeœli czegoœ nie wymyœli, lada chwila zat³uk¹ go na

œmieræ!

Jedno szturchniêcie chybi³o. Chwyci³ kij i mocno szarpn¹³, by

wyrwaæ go z r¹k wielkoluda. Ale olbrzym poci¹gn¹³ broñ z tak¹ si³¹,

¿e Conan nie zdo³a³ jej utrzymaæ.

W oczy zajrza³a mu œmieræ. Lecz wtem dostrzeg³ nik³¹ nadziejê.

Gdyby przywar³ bokiem do œrodka jednej ze œcian kwadratowej

klatki, trzej przeœladowcy nie dosiêgnêliby go bez zmiany pozycji;

dotychczas stali na swoich miejscach. Naturalnie taki manewr u³a-

twi³by zadanie czwartemu olbrzymowi, ale jeden napastnik to ju¿

nie czterech.

Gdy najbli¿ej stoj¹cy olbrzym wyprowadzi³ dŸgniêcie w jego brzuch,

Conan skoczy³ naprzód, odwracaj¹c siê bokiem. Koniec kija ledwo go

musn¹³. Dopad³ kraty i przycisn¹³ do niej ramiê i biodro. Uchwyci³ tykê

dwiema rêkami, oplót³ j¹ nogami i przyci¹gn¹³ do piersi.

Nawet wielkolud nie móg³ utrzymaæ ciê¿aru Cymmerianina na

drugim koñcu kija. Olbrzym wypuœci³ tykê i Conan run¹³ na ziemiê,

ale poderwa³ siê natychmiast. Zdoby³ broñ!

Jatte by³ zaskoczony. Zanim zd¹¿y³ coœ zrobiæ, Conan przykuc-

n¹³ i dŸgn¹³ z ca³ej si³y.

Dobrze wycelowa³. Kij trafi³ wielkoluda w czo³o. Rozleg³ siê

dŸwiêk, jakby drewniany m³otek uderzy³ w ko³ek namiotu. Ogrom-

ny mê¿czyzna przewróci³ oczami, opad³ na kolana i leg³ na boku.

Klatka zadr¿a³a, gdy jego cia³o zwali³o siê na ziemiê.

Conan szybko wci¹gn¹³ broñ za kraty. Za ciê¿ka, ¿eby wzi¹æ

dobry zamach, ale mo¿e uda mu siê jeszcze kogoœ zdzieliæ, zanim

padnie trupem. Uœmiechn¹³ siê z³owieszczo.

 – Wspaniale! – wykrzykn¹³ Raseri i zacz¹³ klaskaæ. Powiedzia³

coœ do swych towarzyszy. Opuœcili kije.

Cymmerianin przyjrza³ siê wodzowi olbrzymów. Krew kipia³a

w Conanie z wœciek³oœci. Chêtnie da³by wielkoludowi nauczkê, lecz

mimo ma³ego zwyciêstwa wci¹¿ pozostawa³ wiêŸniem na ³asce Ra-

seriego.

 – Jesteœ wielce zaradny – pochwali³ wódz. – Zwa¿ywszy cha-

rakter ataku, tylko tak mog³eœ zareagowaæ.

background image

– 33 –

 – Wypuœæ mnie st¹d, a zobaczysz jeszcze inne reakcje – wark-

n¹³ Conan i potrz¹sn¹³ tyk¹.

Raseri uœmiechn¹³ siê. – Och, nie mogê. To chyba jasne. Czeka

ciê jeszcze wiele prób. Oddaj kij.

 – Ani myœlê. Wolê go zatrzymaæ. Jeœli chcesz, spróbuj mi odebraæ.

 – Nie pozwolê ci zatrzymaæ tej broni, bo móg³byœ jej u¿yæ jako

dŸwigni. Ekad to mocny klej, lecz jesteœ silny i zapewne potrafi³byœ

utorowaæ sobie drogê ucieczki.

Conan nie ruszy³ siê.

 – Ka¿ê im ponowiæ atak – ostrzeg³ Raseri i skin¹³ na trzech gi-

gantów.

 – Lepiej zgin¹æ w walce ni¿ iœæ na rzeŸ potulnie jak koza.

 – Ach tak... Kodeks honorowy wojownika. Doskonale. Ale jesz-

cze nie czas, byœ zgin¹³. Oddaj kij.

 – Ani mi siê œni.

Raseri zanurzy³ d³oñ w sakiewce u pasa.

Conan przygotowa³ siê. Uniós³ kij i odchyli³ ramiê do ty³u. Tyka

mia³a têpy koniec, ale rzucona z du¿¹ si³¹ mog³a porz¹dnie uszko-

dziæ przeciwnika. Lepsza taka w³ócznia ni¿ ¿adna.

Lecz zanim Cymmerianin zd¹¿y³ jej u¿yæ, Raseri cisn¹³ do klat-

ki zawartoœæ sakiewki. W powietrzu zamigota³ czarny proszek. Co-

nan za póŸno uskoczy³ na bok. Wstrzyma³ wprawdzie oddech, ale

nie ustrzeg³ siê przed wch³oniêciem gryz¹cego py³u. Oczy zasnu³a

mu mg³a i poczu³, ¿e nogi uginaj¹ siê pod nim. Ostatnim wysi³kiem

rzuci³ przed siebie kij. Zbyt s³abo, tajemnicza substancja pozbawi³a

Cymmerianina si³. Têpa dzida ledwo przelecia³a przez kraty i z ³o-

skotem upad³a na pod³ogê, u stóp Raseriego.

Conana ogarnê³a ciemnoœæ.

Raseri by³ zachwycony. Córka przyprowadzi³a mu chyba naj-

cenniejszy okaz, jaki dotychczas bada³. Ma³y cz³owiek z obcego kraju

odznacza³ siê si³¹, odwag¹ i sprytem. Móg³ dostarczyæ wielu wa¿-

nych informacji.

Wódz Jatte podniós³ wzrok znad zapisków i przyjrza³ siê nie-

przytomnemu wiêŸniowi. Dobry humor psu³a szamanowi œwiado-

moœæ, ¿e tacy osobnicy jak ten stanowi¹ powa¿ne zagro¿enie dla

jego plemienia. Miejscowi ludzie nie posiadali umiejêtnoœci cudzo-

ziemca i nie stawiali tak zaciek³ego oporu. Wiêkszoœæ z nich wpada-

³a w pop³och na sam widok Jatte i poddawa³a siê bez walki. Umiera-

3 – Conan groŸny

background image

– 34 –

li szybko i wielu b³aga³o o litoœæ. Gdyby wszyscy byli tacy, plemiê

olbrzymów nie musia³oby siê ich obawiaæ.

Lecz jeœli obcy mia³ sobie równych wœród ma³ych ludzi, to ist-

nienie takich œmia³ków stwarza³o prawdziwy problem. Prêdzej czy

póŸniej œwiat dowie siê o Jatte. Ju¿ nieraz ró¿nym ryzykantom uda³o

siê pokonaæ bagna i nawet Vargów, by dotrzeæ do wioski. Na szczê-

œcie ¿aden st¹d nie wróci³. Ale to tylko kwestia czasu; w koñcu ko-

muœ siê powiedzie.

Teyle nie nadawa³a siê do prowadzenia badañ, mia³a za miêkkie

serce. To, co uznawa³a za tortury, Raseri postrzega³ jako koniecz-

noœæ. Nie widzia³a w ma³ych ludziach wrogów, Raseri zaœ przewidy-

wa³, ¿e bêd¹ im zagra¿aæ. Nie zastanawia³a siê nad przysz³oœci¹,

podczas gdy on myœla³ perspektywicznie. Dziesiêæ lub sto wiosen

mo¿e min¹æ spokojnie, lecz co czeka jego wnuki? Bez poznania prze-

ciwnika i sposobów obrony przed nim, plemiê zginie. Raseri ju¿ daw-

no wyzby³ siê wyrzutów sumienia – robi³, co musia³, dla ratowania

swego ludu. W koñcu, ¿ycie jest trudne, a bogowie najchêtniej po-

magaj¹ tym, którzy sami chc¹ sobie pomóc. Ten Conan w klatce

umrze, lecz jego œmieræ przyniesie korzyœæ Jatte. Tylko to siê liczy.

Wiedza daje si³ê, a im wiêksz¹, tym lepiej.

Raseri pochyli³ siê nad pergaminem i pocz¹³ opisywaæ ostatni

eksperyment. Czyni³ to nadzwyczaj starannie. Jeœli skomplikowane

wnioski mia³y siê na coœ przydaæ, musia³y byæ przedstawione we

w³aœciwej formie, by potem nikt ich fa³szywie nie zinterpretowa³.

W g³êbi bagien Fosull zebra³ wstrz¹œniêtych wojowników na na-

radê. Zgromadzili siê na polanie, gdzie czasem pod jego przywódz-

twem dokonywano uroczystego obrz¹dku zg³adzania pojmanych wro-

gów. S³oñce przeœwieca³o przez ga³êzie i w jego blasku wódz zobaczy³

wiêcej, ni¿by sobie ¿yczy³. Nawet Vargowie, przywykli do walki z trzy-

krotnie wiêkszymi Jatte, byli przera¿eni pojawieniem siê czerwonego

demona, przy którym ludzie-olbrzymy wydawali siê mali. Wci¹¿ nie

mogli dojœæ do siebie po spotkaniu z koszmarn¹ zjaw¹ i wspominali j¹

z trwog¹.

 – Spotkaliœcie kiedy takiego potwora?!

 – Te k³y zgruchota³yby ¿ó³wi¹ skorupê!

 – Patrzy³ prosto na mnie!

 – Cisza! – zagrzmia³ Fosull. – Przestañcie paplaæ jak dzieci!

 – Przecie¿ sam widzia³eœ, wodzu...

background image

– 35 –

 – Widzia³em, ¿e by³ wielki, ale jeden, a nas wielu. Tymczasem

moi wojownicy pierzchali jak myszy przed kotem!

 – A co mieliœmy zrobiæ? Zgin¹æ pod ciosami tych szponów? To

magiczny stwór, nie z tego œwiata!

Fosull nie odezwa³ siê. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e nagle znik¹d

wy³oni³ siê przera¿aj¹cy potwór. ¯adna magia Vargów nie potrafi³a-

by tego dokonaæ. Szaman móg³ wyleczyæ dreszcze, czasem nawet

uzdrowiæ bezp³odne ³ono przy pomocy zaklêæ, ale nie wyczarowa³-

by z powietrza takiego monstrum. W³ócznia zapewne nie wyrz¹dzi-

³aby tej bestii wiêkszej szkody ni¿ cierñ.

 – Mamy tu odbyæ naradê wojenn¹ – przypomnia³. – Musimy

postanowiæ, jak poradziæ sobie z tymi pozabagiennymi ludŸmi. Gdzie

jest mój syn? Vilken, do mnie!

Vargowie nagle zauwa¿yli, ¿e brakuje wœród nich najstarszego

potomka wodza.

 – Vilken! Gdzie jesteœ?

Ale Vilken przepad³. Fosull poczu³ skurcz w ¿o³¹dku, gdy przy-

pomnia³ sobie, ¿e nie widzia³ syna od chwili ataku na obcych.

Czy to mo¿liwe, by jego nastêpca – przysz³y wódz plemienia,

pad³ ofiar¹ potwora? Mo¿e czerwona bestia rodem z najg³êbszych

czeluœci piekie³ prze¿uwa w³aœnie zw³oki jego dziecka?

Fosull odpêdzi³ straszne myœli.

Mimo wszystko, wodzowi nie przystoi okazywaæ emocji w obec-

noœci wojowników. To podrywa jego autorytet. Nie zdradzi³ siê ze

swymi podejrzeniami.

– Zaczynamy naradꠖ oznajmi³.

 – Ludzie pozabagienni mog¹ uciec – zauwa¿y³ jeden z wojowników.

 – Nie uciekn¹. Pod¹¿yli ku wiosce Jatte – odpar³ Fosull. – Lecz

nawet czerwony demon nie pokona wszystkich olbrzymów, dajê za to

g³owê. A kiedy obcy bêd¹ stamt¹d pierzchaæ, zagrodzimy im drogê.

 – Ale jak zwyciê¿ymy magiczn¹ bestiê?

 – Znajdziemy sposób – mrukn¹³ wódz. – Zawsze istnieje jakieœ

rozwi¹zanie.

VI

Grupka Dake’a przycupnê³a w gêstych zaroœlach nie opodal

œcie¿ki. Ktokolwiek przemierza³by szlak, nie dostrzeg³by nikogo

background image

– 36 –

wœród bujnej roœlinnoœci o dziwacznych kszta³tach. Nikt te¿ z pew-

noœci¹ nie zapuœci³by siê bez potrzeby w g¹szcz krzaków. Odzienie

maga bardzo ucierpia³o wskutek przedzierania siê przez cierniste

krzewy rosn¹ce dziesiêæ kroków dalej, tote¿ Dake w¹tpi³, by ktoœ

zaryzykowa³ wyprawê w kolczast¹ gêstwinê.

Brakowa³o tylko Penza. Wilko³ak po chwili do³¹czy³ do resz-

ty ze zwinnoœci¹ pasuj¹c¹ do jego wygl¹du. Przykucn¹³ obok Da-

ke’a.

 – No i...? – zapyta³ mag.

 – Wioska le¿y o dziesiêæ minut drogi st¹d.

Zatem plotka okaza³a siê prawd¹!

– Widzia³eœ jakiegoœ samotnego olbrzyma?

 – Nie. Pracuj¹ w grupach.

Dake zamyœli³ siê. Mia³ prosty plan pochwycenia wielkoluda.

Gdyby natrafili na pojedynczy okaz, towarzysze maga odwróciliby

jego uwagê, ¿eby Dake móg³ podkraœæ siê do niego i rzuciæ obez-

w³adniaj¹ce zaklêcie. Wielkoœæ ofiary nie mia³a wp³ywu na moc czaru,

ale odleg³oœæ tak. Dopóki nie zbli¿y siê do olbrzyma, nic z tego.

Najlepiej by³oby wypatrzyæ drwala œcinaj¹cego drzewo na uboczu,

samotnego myœliwego lub zbieracza. Ich nieobecnoœci nikt by prêd-

ko nie zauwa¿y³. Zanim ktoœ zacz¹³by szukaæ pojmanego wspó³ple-

mieñca, grupka Dake’a by³aby daleko. Mag nie mia³ ochoty na wal-

kê z hord¹ gigantów. Czerwony demon z pewnoœci¹ nie napêdzi³by

im takiego stracha jak kar³om.

W³adca dziwol¹gów rzuci³ okiem na sw¹ ostatni¹ zdobycz.

Ma³e, paskudne stworzenie. Zêby spi³owane w szpic, zielona skó-

ra nakrapiana jak u ¿aby... Ale w przeciwieñstwie do innych kar-

³ów, ten by³ proporcjonalnie zbudowany. Nie mia³ za du¿ej g³owy,

ani zbyt ma³ych r¹k czy stóp. Przypomina³ po prostu niskiego, zie-

lonego cz³owieczka. Mimo to, Dake cieszy³ siê ze zdobyczy. Na-

wet gdyby nie z³apa³ wielkoluda, wyprawa op³aci³a siê. ¯abowaty

wart by³ zachodu.

 – Jak du¿e s¹ te olbrzymy? – zapyta³ Penza.

Wilko³ak rozpostar³ ramiona.

– Mê¿czyŸni prawie dwa razy tacy jak my. Kobiety trochê ni¿-

sze.

Po dwakroæ przewy¿szaj¹ zwyk³ych ludzi! Wspaniale!

 – Bardzo dobrze. Musimy podejœæ bli¿ej i zaczekaæ na okazjê.

Dake rozmarzy³ siê. Ale¿ sensacja! Mo¿ni patroni bêd¹ siê bili

o niego. Ka¿dy zapragnie roztoczyæ opiekê nad jego mena¿eri¹ i sfi-

background image

– 37 –

nansowaæ hodowlê dziwów natury. Zyska s³awê, pozycjê i szacunek.

Stanie siê bogaty!

Conan ockn¹³ siê i usiad³. Wokó³ panowa³a cisza, ale wyczu³

czyj¹œ obecnoœæ. Odwróci³ siê. Zobaczy³ dwoje dzieci.

Rozpozna³ m³odsze rodzeñstwo Teyle. Przedstawi³a mu bli¿nia-

ki jako Orena i Morjê, o ile te imiona by³y prawdziwe. Ale po co

mia³aby k³amaæ?

 – Na co siê gapicie? – zapyta³. – Nigdy nie widzieliœcie zwy-

k³ego cz³owieka?

 – To my jesteœmy zwykli – odrzek³ Oren. – Ty nale¿ysz do rasy

ma³ych ludzi.

 – Widzieliœmy tylko kilku takich ja ty – doda³a Morja. – Za-

zwyczaj szybko umierali po eksperymentach naszego ojca.

Conan uzna³ to za niezbyt krzepi¹c¹ wiadomoœæ.

 – Ty te¿ d³ugo nie wytrzymasz – zapewni³ Oren.

Rozleg³ siê odg³os kroków.

 – To ojciec!

BliŸniaki rozejrza³y siê w panice.

– Musimy siê ukryæ! – ponagli³a Morja.

Pod przeciwleg³¹ œcian¹, z dala od drzwi wala³y siê wielkie ko-

sze. Dzieci pobieg³y w tamt¹ stronê i schowa³y siê wœród wiklino-

wych pojemników.

Do izby wszed³ Raseri i zbli¿y³ siê do klatki. Popatrzy³ na boki,

jakby czegoœ albo kogoœ szuka³.

 – Nie by³o tu moich m³odszych dzieci? – zapyta³. – Ch³opca

i dziewczynki, którzy licz¹ sobie trzynaœcie wiosen? Nie widzia³eœ

bliŸniaków?

Conan by³ wojownikiem i k³amanie nie le¿a³o w jego naturze.

Nigdy nie ucieka³ siê do oszustwa. Lecz nie widzia³ nic sprzecznego

z honorem w zatajeniu prawdy przed cz³owiekiem, który zamierza³

go torturowaæ i pozbawiæ ¿ycia. Ka¿dy sposób wyprowadzenia wro-

ga w pole wydawa³ siê dobry.

 – Nie.

Raseri mrukn¹³ pod nosem i wyszed³.

Oren i Morja ostro¿nie wyjrzeli z kryjówki. Potem podeszli do

wiêŸnia.

 – Ojciec nie pozwala nam tu wchodziæ, kiedy prowadzi badania

nad ma³ymi ludŸmi lub Vargami – wyjaœni³a dziewczynka. – Gdyby

background image

– 38 –

nas przy³apa³, spuœci³by nam lanie i zabroni³ bawiæ siê w chatkach

dla dzieci przez ca³y cykl ksiê¿ycowy. Dlaczego nas nie wyda³eœ?

 – A po co? Wasz ojciec to mój wróg. Nie zamierzam mu po-

magaæ.

 – ChodŸmy – powiedzia³ Oren. – Lepiej, ¿eby nas tu nie znalaz³,

kiedy wróci.

Ch³opiec ruszy³ ku drzwiom.

 – Skoro uwa¿asz naszego ojca za wroga, to nas te¿ powinieneœ

traktowaæ jak nieprzyjaci󳠖 stwierdzi³a Morja. – Mog³eœ sprawiæ,

¿e zostaniemy ukarani.

 – Nie zale¿y mi na tym. Nie walczê z dzieæmi.

 – Nie jesteœmy mniejsi ani s³absi od ciebie – wtr¹ci³ Oren. –

Za³o¿ê siê, ¿e rzucê w³óczni¹ tak daleko jak ka¿dy ma³y cz³owiek!

 – Mimo to, nie wojujê przeciw dzieciom.

Dziewczynka posz³a za bratem, ale nagle odwróci³a siê i szepnê-

³a, ¿eby ch³opiec jej nie us³ysza³ – Dziêkujemy ci, ma³y cz³owieku.

 – Zw¹ mnie Conanem.

 – Wiêc dziêkujemy ci, Conanie.

Po wyjœciu bliŸniaków Cymmerianin zabra³ siê do pracy. Koœæ,

któr¹ wczeœniej z niema³ym wysi³kiem trochê obluzowa³, rusza³a siê

coraz bardziej. Nie wiedzia³, ile czasu mu zosta³o, ale musia³ próbo-

waæ odzyskaæ wolnoœæ. Lepiej coœ robiæ, ni¿ bezczynnie czekaæ na

œmieræ.

Na przemian poci¹ga³ i popycha³ koœciany prêt klatki, odpoczy-

wa³ i wraca³ do swego zajêcia. Nikt mu nie przeszkadza³. Najwi-

doczniej Raseri nie zamierza³ go karmiæ ani poiæ. Bez w¹tpienia chcia³

sprawdziæ, jak d³ugo wiêzieñ wytrzyma bez po¿ywienia i wody. Co-

nan wiedzia³, ¿e jeœli prêdko nie ucieknie, straci si³y z g³odu i pra-

gnienia. Cokolwiek go czeka³o, nie mia³ ochoty umieraæ z wycieñ-

czenia. Cz³owiek mo¿e doprowadziæ do w³asnego koñca na wiele

ró¿nych sposobów, zw³aszcza zamkniêty w klatce. Albo ¿yæ tak d³u-

go, jak d³ugo siêga zêbami do swego cia³a.

Wierzy³ jednak, ¿e do tego nie dojdzie. Jeœli oprawcy z kijami

znów zostan¹ sprowadzeni, wtedy stawi im czo³a i zginie w walce

œmierci¹ wojownika.

Noc rozbrzmiewa³a przeró¿nymi dŸwiêkami: popiskiwaniem

nietoperzy, skrzekiem ¿ab, wrzaskiem kotów poluj¹cych w oddali.

W ciemnoœci bzycza³y owady. Tysi¹ce drobnych stworzeñ pokrytych

background image

– 39 –

³usk¹ rozchlapywa³o stoj¹c¹, bagienn¹ wodê wokó³ szóstki przycza-

jonej w zaroœlach na obrze¿ach wioski Jatte.

Dake klepn¹³ siê w szyjê i zabi³ komara dobieraj¹cego mu siê

do skóry. Niech szlag trafi te mokrad³a! Jeszcze nigdy nie widzia³

tyle fruwaj¹cego i pe³zaj¹cego œwiñstwa. Jeœli prêdko nie z³api¹ ol-

brzyma, chmary owadów wypij¹ z nich ca³¹ krew!

Ale wci¹¿ nie nadarza³a siê sposobnoœæ pochwycenia wielkolu-

da. Nikt nie opuszcza³ wioski; przynajmniej mag i jego towarzysze

nie dostrzegli ¿adnego samotnego olbrzyma.

Dake rozwa¿a³ ró¿ne mo¿liwoœci. Poruszanie siê noc¹ w tej okoli-

cy by³o ryzykowne. Wprawdzie nikt by ich nie zobaczy³, ale z drugiej

strony grozi³a im niebezpieczna k¹piel w bagnie. Mo¿e ranek oka¿e siê

szczêœliwszy? Jakiœ gigant wyjdzie wreszcie z wioski i... A jeœli nie?

Kolejny lataj¹cy mieszkaniec moczarów spróbowa³ po¿ywiæ siê

krwi¹ maga. Tym razem przysiad³ na go³ej rêce. Dake trzasn¹³ go

otwart¹ d³oni¹.

Chmary dokuczliwych komarów w koñcu pomog³y czarodzie-

jowi podj¹æ decyzjê. Wioska nie by³a pilnowana przez stra¿e; wi-

docznie mieszkañcy czuli siê bezpiecznie w swych domostwach. Dzi-

wol¹gi zakradn¹ siê wiêc do którejœ z chat i uprowadz¹ œpi¹cego

olbrzyma! Dziêki zwierzêcemu instynktowi Penza i Tro nie powinni

zgubiæ œcie¿ki. Gdy wstanie œwit, zdo³aj¹ ju¿ uciec daleko.

Mag gestem przywo³a³ trupê, by wy³o¿yæ swój plan.

Conan znów szarpn¹³ koœæ i us³ysza³ w ciemnoœci cichy trzask.

Prêt przesun¹³ siê. Wprawdzie tylko o w³os, ale na razie to wystar-

czy³o Cymmerianinowi do szczêscia. Conan uœmiechn¹³ siê szero-

ko. Nie móg³ dostrzec spojenia pokrytego zielonkawym klejem, wiêc

po omacku odnalaz³ je palcami. Dotyk powiedzia³ mu wszystko –

skorupa by³a twarda niczym ska³a, lecz ³amliwa; popêka³a od wielo-

krotnego naginania koœci. WyraŸnie wyczuwa³ drobne rysy.

Podwoi³ wysi³ki. Us³ysza³ nastêpne trzaski. Poczu³, ¿e na rêce

sypi¹ mu siê odpryski stwardnia³ego kleju. Koœciany prêt siedzia³

coraz luŸniej. Conan przesun¹³ d³onie bli¿ej z³¹cza; skrzypia³o przy

ka¿dym ruchu. Koœæ poddawa³a siê!

Wreszcie puœci³a – trzyma³ jeden koniec w rêkach.

Conan rozeœmia³ siê g³oœno i bez namys³u wygi¹³ prêt do góry.

Drugi koniec wci¹¿ tkwi³ w spojeniu. Klej rozprysn¹³ siê niczym

kamyk roztrzaskany kowalskim m³otem.

background image

– 40 –

Cymmerianin uniós³ oswobodzon¹ koœæ i przekona³ siê, ¿e ten

element konstrukcji sporo wa¿y. By³ d³ugi jak jego ramiê i grubszy

od nadgarstka. Wspania³a maczuga! Conan z uœmiechem zamachn¹³

siê ni¹ w ciemnoœci. Zdoby³ nie tylko broñ, lecz doskona³e narzê-

dzie. Móg³ obluzowaæ inne z³¹cza, mo¿e nawet od³upaæ klej. Na ra-

zie otwór w kracie klatki nie umo¿liwia³ ucieczki, lecz gdyby jesz-

cze przez kilka godzin nikt nie przyszed³, wiêzieñ powiêkszy³by dziurê

i wydosta³ siê. Drugi raz Jatte nie schwytaliby go tak ³atwo. Mia³

krzesiwo, a kosze le¿¹ce pod œcian¹ œwietnie nadawa³y siê na pod-

pa³kê. Jeœli wznieci³by po¿ar i ogieñ ogarn¹³by kilka domów, miesz-

kañcy wioski zapomnieliby o jeñcu – mieliby co innego na g³owie.

Zas³ugiwali na to, by sp³on¹³ ich ca³y dobytek.

Conan uniós³ maczugê i waln¹³ w kratê. Posypa³ siê zesch³y klej.

Vargowie smacznie spali pod os³on¹ nocy, odgrodzeni od œwia-

ta nieprzebytym, kolczastym g¹szczem. Czuwa³ tylko oddzia³ stra-

¿y i Fosull. Wódz siedzia³ z w³óczni¹ na kolanach tu¿ za lini¹

krzaków i duma³. Zapowiedzia³ wojownikom, ¿e kiedy nadejdzie

czas, ujawni im swój plan pokonania wielkiego, czerwonego de-

mona.

W istocie nie mia³ ¿adnego pomys³u, jak tego dokonaæ. Ow-

szem, coœ przysz³o mu do g³owy. Sta³o siê to wtedy, gdy wœród ludzi

pozabagiennych pojawi³a siê magiczna bestia. Fosull przygl¹da³ siê

smag³emu, krêpemu osobnikowi z czarnymi w³osami i dziwnym za-

rostem na twarzy. Bez w¹tpienia by³ przywódc¹ i to on przywo³a³

potwora. Gdyby przeszy³o go kilka w³óczni, zanim zd¹¿y zawezwaæ

demona, byæ mo¿e jego towarzysze pozostaliby bezradni. A jeœli

nawet demon by przyby³, to po œmierci swego w³adcy móg³by siê

zwróciæ przeciwko reszcie towarzystwa.

Po namyœle Fosull uzna³, ¿e w³asna strategia niezbyt trafia mu

do przekonania. Jednak, o ile atak na czerwonego demona wydawa³

siê ca³kiem g³upi, o tyle ta taktyka mia³a w jego mniemaniu przynaj-

mniej nieco wiêcej sensu. Gdyby nie to, ¿e obcy porwali Vilkena,

pozwoli³by im odejœæ. Po co ryzykowaæ i nara¿aæ siê na nieznane

niebezpieczeñstwa? Ale wódz, który nie spróbowa³by uwolniæ po-

tomka, nied³ugo sta³by na czele plemienia. Vargowie szanowali si³ê,

nie tolerowali s³aboœci. Wojownicy ju¿ niemal zdo³ali sobie wmó-

wiæ, ¿e demon wcale ich nie przerazi³, a jedynie zaskoczy³. Przyzna-

nie siê do strachu oznacza³oby upadek Fosulla.

background image

– 41 –

Jak odzyskaæ Vilkena? To w koñcu najstarszy syn. Wprawdzie

wódz mia³ jeszcze pó³ tuzina mêskiego potomstwa i prawie tyle samo

córek, lecz ¿aden Varg nie pogodzi³by siê z uprowadzeniem pierwo-

rodnego. Ani przez inny szczep Vargów, ani przez Jatte, ani nawet

przez potwora z piek³a rodem. Trzeba coœ zrobiæ!

Fosull westchn¹³ i pocz¹³ obracaæ w palcach w³óczniê. O œwicie

wyrusz¹ w kierunku wioski olbrzymów, ¿eby zobaczyæ, jak sprawy

stoj¹. A jeœli jego pomys³ oka¿e siê bezu¿yteczny, trudno – ka¿dy

kiedyœ umiera. O wszystkim zadecyduj¹ bogowie.

Mo¿e powinien poprosiæ ich o przychylnoœæ? Nawet, jeœli po-

zostan¹ g³usi na jego proœby o pomoc w nadchodz¹cej bitwie, jak to

czêsto bywa³o, nie zaszkodzi spróbowaæ. A nu¿ tym razem go wy-

s³uchaj¹? By³by g³upcem, gdyby nie wypowiedzia³ kilku s³ów skie-

rowanych pod w³aœciwym adresem.

Wódz wsta³ i poszed³ poszukaæ œwiêtego kamienia.

VII

Dake, w³adca dziwol¹gów, ostro¿nie wprowadzi³ sw¹ grupkê do

wioski olbrzymów. Nowy nabytek, zielony cz³owieczek, niechêtnie

wyjawi³ swoje imiê; pos³ugiwa³ siê niezbyt wyraŸn¹, lecz zrozumia-

³¹ odmian¹ miejscowego dialektu. Zwa³ siê Vilken. Szed³ niby z oci¹-

ganiem, ale mag od razu zauwa¿y³, ¿e bliskoœæ wielkoludów podnie-

ca Varga. Zapyta³ kar³a, dlaczego.

 – Zjadamy ich, gdy wpadn¹ w nasze rêce – brzmia³a prosta od-

powiedŸ.

Dake uniós³ brwi, lecz nie odezwa³ siê. Co za strata, pomyœla³.

Z drugiej strony, gdyby do œwiata zewnêtrznego przedosta³o siê wiê-

cej olbrzymów, upolowany okaz by³by niewiele wart. Jedyny egzem-

plarz to co innego.

 – Tamten dom – wskaza³ mag.

 – Dlaczego akurat tamten? – spyta³ Kreg.

Co za dureñ! Przecie¿ to bez ró¿nicy. Dake nie raczy³ mu odpo-

wiedzieæ.

Podeszli do budowli. Wilko³ak i kocica zostali na czatach, Dake

i Kreg podkradli siê do drzwi. Czterorêki Sab i zielony Vilken pod¹-

¿yli za mê¿czyznami. Mag dojrza³ ich dwa cienie tañcz¹ce na œcia-

nie wielkiego domu.

background image

– 42 –

Zaraz... Tañcz¹ce cienie? Coœ tu jest nie tak!

Zrozumia³, gdy noc rozœwietli³ pomarañczowy blask; jednocze-

œnie us³ysza³ trzaski i poczu³ dym.

Odwróci³ siê w pó³ kroku.

Budynek za nimi sta³ w ogniu. Z dachu buchnê³y p³omienie i wo-

kó³ zrobi³o siê jasno jak w dzieñ.

Uœpiona wioska nagle o¿y³a. Zewsz¹d rozleg³y siê krzyki.

Ucieczka z klatki by³a jednym z najbardziej satysfakcjonuj¹cych

doœwiadczeñ Conana. W ¿yciu zdarzaj¹ siê niepowodzenia, ale naj-

gorsze jest zaniechanie prób wydostania siê z pozornie tylko bezna-

dziejnej sytuacji. W ka¿dej bitwie s¹ zwyciêzcy i pokonani, taka ju¿

kolej rzeczy. Przegrana w uczciwej walce nie hañbi; nie godzi siê

jedynie poddawaæ, dopóki szansa na wygran¹ wci¹¿ istnieje.

Gdy trzeci prêt koœcianej kraty ust¹pi³ pod ciosami prowizorycz-

nego m³ota, Conan rozeœmia³ siê na ca³e gard³o. Nie na darmo pocho-

dzi³ z kowalskiego rodu, nauka w kuŸni ojca nie posz³a w las. Rodzic

z pewnoœci¹ by go pochwali³. Droga do wolnoœci sta³a otworem. Cym-

merianin natychmiast wyœlizn¹³ siê z klatki i podbieg³ do œciany, gdzie

sta³ miecz. Kiedy przypasa³ pochwê, od razu poczu³ siê lepiej.

Podszed³ do sterty koszy, wœród których wczeœniej schowa³y siê

dzieci. Przukucn¹³ i wydoby³ krzesiwo. Sucha wiklina zatli³a siê od

snopu iskier. Conan rozdmucha³ ¿ar. Pojawi³y siê pierwsze jêzyki

ognia. Wkrótce ca³¹ izbê wype³ni³ blask, dym i gor¹co.

Conan z zadowoleniem przygl¹da³ siê p³on¹cym koszom. Po¿ar

zacz¹³ powoli trawiæ drewnian¹ œcianê i siêgn¹³ strzechy. Oswobo-

dzony jeniec doby³ miecza i pobieg³ ku drzwiom. Ju¿ nikt nie bêdzie

wiêŸniem tego budynku i stoj¹cej w nim klatki.

Uœmiechaj¹c siê z satysfakcj¹, m³ody Cymmerianin wypad³ na

zewn¹trz w ch³odne, bezpieczne objêcia nocy.

Mimo ¿e Fosull ci¹gle siedzia³ poza lini¹ ciernistych krzewów

chroni¹cych œpi¹cych wojowników, zapad³ w lekk¹, niespokojn¹

drzemkê. Ockn¹³ siê, gdy us³ysza³ krzyk wartownika.

 – Co siê dzieje? – zapyta³, przecieraj¹c oczy.

 – Po¿ar, wodzu! Tam, chyba w wiosce Jatte!

Fosull zerwa³ siê na równe nogi. W oddali niebo przybra³o po-

marañczow¹ barwê. W rzeczy samej, coœ siê pali!

background image

– 43 –

 – Wszyscy wstawaæ! – wrzasn¹³. – Do mnie!

Poczu³ dreszcz podniecenia. K³opoty Jatte mog³y przynieœæ Var-

gom same korzyœci. Mo¿e nawet plemiê bêdzie mia³o gotow¹ pie-

czeñ z olbrzyma lub dwóch!

 – Szybciej, durnie! Bogowie pokarali naszych wrogów

i uœmiechnêli siê do nas!

Diabli wziêli mój plan, pomyœla³ Dake, pospiesznie kieruj¹c sw¹

grupkê za ma³y budynek stoj¹cy obok domu, do którego zamierzali

wejϾ.

Niewielka budowla okaza³a siê doœæ du¿a, by pomieœciæ ca³¹

szóstkê, wiêc schronili siê w œrodku. Mag pocz¹tkowo s¹dzi³, ¿e

to szopa na narzêdzia, ale smród œwiadczy³, ¿e czarnoksiê¿nik siê

omyli³.

 – Fu! – Kreg zatka³ nos. – Chyba trafiliœmy do wychodka ol-

brzymów!

 – Zamilcz, g³upcze! – ofukn¹³ go szeptem Dake. – Ktoœ mo¿e

ciê us³yszeæ! Wychodki same nie mówi¹!

Mag ostro¿nie uchyli³ drzwi i popatrzy³ na p³on¹cy dom. Wie-

œniacy zgromadzeni wokó³ po¿aru próbowali ugasiæ ogieñ wod¹

z wiader.

Dake otrz¹sn¹³ siê z paniki, która ogarnê³a go w pierwszej chwili.

To zdarzenie mog³o okazaæ siê korzystne. Pewnie ca³a wioska zajê³a

siê walk¹ z p³omieniami. Czy to nie najlepszy moment, by pochwy-

ciæ jednego wielkoluda? Zamieszanie bez w¹tpienia potrwa wiele

godzin.

 – Wychodzimy – rozkaza³.

 – Ale... ale pali siê! – zaprotestowa³ Kreg.

 – Po¿ar odwróci ich uwagê, durniu! Z³apiemy olbrzyma i w no-

gi. Szybko!

Szeœæ postaci poczê³o przemykaæ wokó³ wioski, kryj¹c siê za

domami i trzymaj¹c z dala od blasku.

Wiêkszoœæ ludzi gasi³a ogieñ. Dwa wielkie, ¿ywe ³añcuchy ci¹-

gnê³y siê od studni do po¿aru i z powrotem. Wiadra wody wêdrowa-

³y z r¹k do r¹k po czym wraca³y puste. W pobli¿u sta³y grupki po-

krzykuj¹cych gapiów. Nikt nie by³ sam.

Niech ich bogowie przekln¹! Dake potrzebowa³ jednego!

 – ZnajdŸ mi kogoœ! – poleci³ Kregowi.

Blondyn rozejrza³ siê.

background image

– 44 –

– Tam ktoœ stoi jakiœ gigantyczny osobnik – oznajmi³ po chwi-

li. – Jest sam... ale to tylko kobieta.

Mag spojrza³ we wskazanym kierunku. Kobieta? Co z tego?

Olbrzymka jest równie dobra jak olbrzym, czy¿ nie? Mo¿e nawet

lepsza! Gdyby skojarzyæ mê¿czyznê-wielkoluda ze zwyk³¹ kobiet¹,

nie wiadomo, jaki by³by efekt. Ale odwrotnie powinno byæ ³atwiej.

 – Bardzo dobrze. Okr¹¿ysz j¹ z lewej. Kiedy spojrzy w moj¹

stronê, odwrócisz jej uwagê.

Kreg zrobi³, co mu kazano. Dake ruszy³ ku swej zdobyczy.

Kobietê zbyt poch³ania³ widok p³on¹cego domu, wiêc dopiero

w ostatniej chwili zauwa¿y³a, ¿e ktoœ siê do niej podkrada. Zanim

zobaczy³a maga, zd¹¿y³ wypowiedzieæ s³owa zaklêcia. Zamar³a, nie-

mo wpatruj¹c siê w niego. Nie mog³a wydobyæ z siebie nawet szep-

tu, by wszcz¹æ alarm.

Dake omal nie rozeœmia³ siê g³oœno. Uda³o siê! Pojma³ ol-

brzymkê!

Czas uciekaæ. Da³ swoim znak do odwrotu.

Gdy ca³a siódemka wybiega³a z wioski, z mroku naprzeciw wy-

³oni³a siê para ludzi normalnej wielkoœci. Po chwili mag uœwiado-

mi³ sobie, ¿e to dwójka dzieci-wielkoludów!

Pomyœla³, ¿e któremuœ z bogów musi zale¿eæ na powodzeniu tej

wyprawy. Któ¿ nie wykorzysta³by takiej okazji? Szybko wymamro-

ta³ zaklêcie. Nieœwiadome niczego dzieci próbowa³y stawiaæ opór

magii, ale bezskutecznie. Czar Dake’a omota³ je niewidzialn¹ sieci¹.

Có¿ za szczêœcie – schwyta³ nie jednego, a trójkê olbrzymów! Praw-

da, ¿e up³ynie trochê czasu, zanim tych dwoje doroœnie, ale mo¿na

zaczekaæ. A maj¹c mê¿czyznê i dwie kobiety, z pewnoœci¹ uda siê

rozmno¿yæ rasê gigantów.

Mag odwróci³ siê do kocicy.

– WyprowadŸ nas st¹d, Tro. Byle prêdko.

Dziewiêæ postaci zniknê³o wœród bagien.

Conan mia³ wielk¹ ochotê skorzystaæ z zamieszania wywo³ane-

go po¿arem i wypróbowaæ ostrze miecza na jednym lub dwóch ol-

brzymach. Wola³ jednak nie ryzykowaæ. Tylko g³upiec móg³by w po-

jedynkê rzuciæ wyzwanie ca³ej wiosce wielkoludów. W surowym

kraju, jakim by³a Cymmeria, niewielu durniów do¿ywa³o pe³nolet-

noœci, a Conan nie nale¿a³ do tych bezmyœlnych zuchów, którym siê

wydaje, ¿e okpi¹ œmieræ. Uciek³ z niewoli i zniszczy³ swoje wiêzie-

background image

– 45 –

nie wraz z drogocenn¹ pisanin¹ wodza olbrzymów na temat „filozo-

fii naturalnej”. Gdyby w panuj¹cym zamêcie móg³ odnaleŸæ Rase-

riego, z przyjemnoœci¹ posieka³by go na drobne kawa³ki. Ale czy

warto nara¿aæ ¿ycie? Gigantyczne postacie biega³y tam i z powro-

tem, krzycza³y, nosi³y wodê i próbowa³y ugasiæ ogieñ. Na œcianach

domów pl¹sa³y cienie, wokó³ unosi³ siê dym i zapach zwêglonego

drewna, sycza³a para.

O tak, bardzo chêtnie usiek³by wodza Jatte, ale to nie najlepsza

chwila. Ponadto, szaman bez w¹tpienia dysponuje wiêksz¹ iloœci¹

tego zdradliwego, usypiaj¹cego proszku. A kto wie, czy inni te¿ nie

maj¹ magicznego py³u?

Nie, pomyœla³ Conan, wymykaj¹c siê na bagna. Lepiej uwa¿aæ

siê za szczêœciarza, któremu siê uda³o, a w przysz³oœci byæ bardziej

ostro¿nym. Dosta³ nauczkê, ¿e nie nale¿y zbytnio ufaæ obcym, czy to

zwykli ludzie, czy olbrzymy. Crom mo¿e wybaczyæ cz³owiekowi jed-

n¹ omy³kê; powtarzanie tych samych b³êdów z pewnoœci¹ œci¹gnie

gniew boga. Cymmerianin niezbyt drogo zap³aci³ za tê lekcjê, zwa-

¿ywszy, ile mog³a go kosztowaæ.

Conan w skupieniu przypomina³ sobie niebezpieczn¹ drogê przez

mokrad³a. Przebycie jej noc¹ by³o nie lada wyczynem. Zaraz... przy

tamtej roz³o¿ystej paproci œcie¿ka powinna skrêcaæ w tê stronê...

£una po¿aru wci¹¿ jeszcze oœwietla³a szlak. I nie tylko. W po-

marañczowym blasku Cymmerianin zobaczy³ nagle tuzin ma³ych ludzi

o po³owê ni¿szych od niego. Wymachiwali w³óczniami i szczerzyli

ostre zêby; bia³e k³y po³yskiwa³y groŸnie na tle ciemnych twarzy.

Na Croma! A to co?!

Odg³osy gor¹czkowej krz¹taniny w wiosce olbrzymów coraz

s³abiej dochodzi³y do uszu Dake’a. Grupka prowadzona przez koci-

cê oddala³a siê w g³¹b bagien. Mag nie posiada³ siê z radoœci. Nawet

komary wydawa³y mu siê mniej dokuczliwe. Mo¿e polecia³y do ognia

i sp³onê³y? Zanim ktoœ podejmie poœcig, on i jego trupa bêd¹ w po-

³owie drogi do wozu. Za kilka dni wjad¹ do Shadizaru, gdzie czeka

s³awa i maj¹tek. Ech, ¿ycie jest piêkne!

Conan wycofa³by siê, gdyby mia³ dok¹d. Ale za nim le¿a³a wio-

ska, a nie zamierza³ tam wracaæ. Po bokach rozci¹ga³y siê zdradliwe

grzêzawiska, gdzie z pewnoœci¹ by uton¹³. Przed nim zaœ sta³y kar³y

background image

– 46 –

z w³óczniami. ¯adna perspektywa nie by³a poci¹gaj¹ca, wiêc móg³

zrobiæ tylko jedno.

Doby³ miecza. Przeciwnicy zdawali siê równie zaskoczeni spo-

tkaniem jak Conan. Jedyna szansa w tym, ¿e zd¹¿y siê przebiæ, za-

nim przyjdê do siebie. Rzuci³ siê na nich z bojowym okrzykiem.

Szyki wroga natychmiast stopnia³y; po³owa kar³ów pierzch³a ze

œcie¿ki. Inni nie wpadli w panikê. Najodwa¿niejszy albo najg³upszy,

a mo¿e jedno i drugie, stawi³ czo³o Conanowi i dŸgn¹³ w³óczni¹,

celuj¹c w pachwinê.

Cymmerianin zrobi³ unik, miecz zatoczy³ ³uk i ostrze g³adko prze-

ciê³o drzewce. Si³a ciosu odrzuci³a kar³a na bok.

Drugi œmia³ek spisa³ siê lepiej. Obsydianowy szpic krótkiej dzi-

dy rozora³ Cymmerianin skórê nad lewym biodrem. Cymmerianin

ci¹³ w dó³ i klinga przesz³a przez szyjê kar³a. Odr¹bana g³owa odpa-

d³a od tu³owia. Z otwartych ust napastnika nie zd¹¿y³ nawet wyrwaæ

siê okrzyk grozy.

Conan bez namys³u skoczy³ naprzód. Nadepn¹³ stop¹ obut¹

w sanda³ na trzeciego, przykucniêtego kar³a i wybi³ siê wysoko do

góry jak z trampoliny. Os³upia³y przeciwnik zamar³, œledz¹c jego lot

nad nastêpnym oniemia³ym Vargiem.

Cymmerianin wyl¹dowa³ na œcie¿ce za zdumion¹ band¹ i puœci³

siê pêdem przed siebie. Dopóki dobrze pamiêta³ drogê, nie powinien

zboczyæ ze szlaku. Zdo³a³ oddaliæ siê na spor¹ odleg³oœæ, gdy nagle

potkn¹³ siê i upad³. W tej samej chwili w powietrzu zafurkota³a krótka

w³ócznia i wbi³a siê w drzewo dwa kroki od niego.

Conan wsta³ i pobieg³ dalej. Rzucona dzida œwiadczy³a, ¿e jest

œcigany, choæ nie s³ysza³ za sob¹ pogoni.

Najpierw olbrzymy, potem kar³y... Pomyœla³, ¿e œwiat jest pe³en

tajemnic.

8

Tro widzia³a w ciemnoœci jak ka¿dy kot, tote¿ bezb³êdnie pro-

wadzi³a grupkê Dake’a œcie¿k¹ przez bagna. Przed zrobieniem

fa³szywego kroku chroni³ uciekinierów równie¿ zwierzêcy wzrok

i instynkt Penza, który noc¹ wyczuwa³ niebezpieczeñstwo na od-

leg³oœæ. Nie biegli, lecz posuwali siê naprzód szybkim marszem.

¯aden zwyk³y cz³owiek, nawet o bystrych oczach, nie potrafi³by

background image

– 47 –

iœæ w takim tempie bez nara¿ania siê na ryzyko utoniêcia w grzê-

zawisku.

Ale czy potrafili to Jatte i Vargowie, mag nie wiedzia³.

Dake by³ zmêczony, lecz strach przed olbrzymami i kar³ami do-

dawa³ mu si³. A skoro on nie odpoczywa³, jego niewolnicy musieli

za nim pod¹¿aæ. Nie mieli wyboru.

Tylko Krega nie krêpowa³a moc zaklêcia, które zniewala³o po-

zosta³ych.

– Czy nie moglibyœmy stan¹æ i odsapn¹æ? – spyta³. – Chyba nikt

nas nie œciga? Nie nad¹¿y³by.

Mag pokrêci³ g³ow¹.

– Nie wiadomo.

 – Wiêc zapytajmy naszych jeñców.

Dake zwolni³. Dlaczego sam na to nie wpad³. Kreg zaskakiwa³

go czasami tak prostymi, ale m¹drymi pomys³ami, ¿e dziwi³ siê, cze-

mu nie powsta³y w jego g³owie. Mag nigdy nie chwali³ asystenta, nie

mia³ tego zwyczaju. Prawienie komplementów uwa¿a³ za bezcelo-

we, chyba ¿e mog³o przynieœæ jak¹œ korzyœæ. Bez s³owa zbli¿y³ siê

do olbrzymki.

 – Jak ci na imiê? – zagadn¹³ w tym samym jêzyku, w którym

porozumiewa³ siê z kar³em.

Kobieta próbowa³a wyzwoliæ siê z wiêzów czaru. Napiê³a miê-

œnie ramion, oblicze stê¿a³o jej z wysi³ku, szarpa³a g³ow¹ z boku na

bok. Oczywiœcie nadaremnie. Po chwili wyrzuci³a z siebie – Zw¹ mnie

Teyle!

 – Czy twoi wspó³plemieñcy mogli ruszyæ za nami w ciemnoœci?

Znów miota³a siê przez moment.

– Tak, ale... – Za póŸno ugryz³a siê w jêzyk.

Dake uœmiechn¹³ siê szeroko. Mia³ doœwiadczenie w takich spra-

wach.

– Potrafi¹ dotrzymaæ nam kroku?

 – Nie.

 – Jak szybko zdo³aj¹ iœæ?

 – Du¿o wolniej ni¿ wy.

Mag uœmiechn¹³ siê jeszcze szerzej. Bardzo w¹tpi³, by przed

ugaszeniem po¿aru lub ca³kowitym sp³oniêciem budynku ktokolwiek

zauwa¿y³ znikniêcie trójki olbrzymów. A jeœli nawet, poœcig nie wy-

dawa³ mu siê groŸny.

Zwróci³ siê do kar³a z tymi samymi pytaniami. Zielony mikrus

wyraŸnie pogodzi³ siê ze swym losem i ju¿ siê nie ciska³. Od razu

background image

– 48 –

wyzna³, i¿ Vargowie nie byliby w stanie dogoniæ zbiegów w nocy.

Ponadto, obawialiby siê czerwonego demona.

Zatem przerwa w marszu nie stwarza³a ryzyka.

– Stójcie – rozkaza³ Dake. – Odpoczniemy chwilê.

Grupka zatrzyma³a siê.

Mag spojrza³ na Teyle.

– Zdejmij odzienie.

D³ugo zmaga³a siê ze zniewalaj¹c¹ j¹ moc¹, wreszcie da³a za

wygran¹ i œci¹gnê³a prost¹, rêcznie tkan¹ koszulê.

Nawet w nik³ym blasku gwiazd i ksiê¿yca ledwo przes¹czaj¹-

cym siê przez gêste korony drzew mo¿na by³o dostrzec wielce po-

nêtne, niewieœcie kszta³ty. Tyle, ¿e du¿o wiêksze ni¿ zwyk³ych ko-

biet. Dake musia³ przyznaæ, i¿ w przeciwieñstwie do niektórych

zdeformowanych olbrzymów zrodzonych z normalnych rodziców,

Teyle jest ca³kiem zgrabna. Mia³a smuk³¹ figurê, jêdrne piersi wiel-

koœci melonów, szerokie biodra i typowo kobiece, choæ muskularne

nogi i ramiona.

 – Odwróæ siê.

Zrobi³a, co kaza³.

Tak, stwierdzi³ mag, równie atrakcyjna z ty³u jak z przodu. Nie

ma ¿adnej skazy. Wyda na œwiat wspania³e potomstwo. Cia³o wprost

stworzone do rodzenia dzieci.

Jakie one bêd¹, to ju¿ inna sprawa.

 – Odziej siê.

Teyle pos³usznie w³o¿y³a koszulê, lecz ten rozkaz wykona³a du¿o

szybciej.

Dake nie potrafi³by powiedzieæ, czy siê zarumieni³a. Dostrzeg³

jednak, ¿e ch³opiec-olbrzym wlepia wzrok w ubieraj¹c¹ siê kobietê.

Czarodziej nie widzia³ dok³adnie wyrazu jego twarzy. Zaintereso-

wanie? Mo¿e jest ju¿ na tyle doros³y, by zap³odniæ niewiastê?

 – Ruszamy – powiedzia³. – O œwicie musimy byæ daleko st¹d.

Grupka znów pod¹¿y³a bagiennym szlakiem.

Dake zachichota³ pod nosem. Zapewne ju¿ umknêli pogoni,

a zanim wstanie dzieñ, oddal¹ siê jeszcze bardziej. Gdy dotr¹ do

wozu, ma³e zaklêcie sprawi, ¿e pojad¹ szybciej ni¿ porusza siê pie-

chur, nawet olbrzym. A kiedy znajd¹ siê w cywilizowanym œwie-

cie, ani wielkoludy, ani kar³y ju¿ im nie zagro¿¹. Jatte i Vargowie

nie odwa¿¹ siê œcigaæ uciekinierów tam, gdzie ¿yj¹ normalni lu-

dzie. Nie zaryzykuj¹, bo wnet zostaliby schwytani i uwiêzieni lub

zabici.

background image

– 49 –

Mag rozeœmia³ siê cicho; by³ z siebie zadowolony. S³awa to tyl-

ko kwestia czasu. Widzia³ sw¹ przysz³oœæ w ró¿owych kolorach.

Conan wolno kroczy³ krêt¹ œcie¿k¹, bacznie wypatruj¹c miejsc,

które zapamiêta³. W mroku niewyraŸnie majaczy³y drzewa i gêste

zaroœla. Noc¹ na bagnach by³o ch³odniej ni¿ za dnia, lecz równie

wilgotno. W powietrzu kr¹¿y³y roje brzêcz¹cych owadów. Choæ

Cymmerianin widzia³ w ciemnoœci lepiej ni¿ wiêkszoœæ znanych mu

ludzi, szed³ bardzo ostro¿nie. Kszta³ty, ³atwo dostrzegalne w œwietle

dziennym, teraz kry³y siê za zas³on¹ nocy. Kilka razy Ÿle postawi³

stopê i tylko szybki refleks uratowa³ go przed zapadniêciem siê

w grzêzawisku. Brak czujnoœci móg³ mieæ fatalne skutki.

Podczas marszu przez moczary nie wykry³ bliskiej obecnoœci

olbrzymów ani ma³ych, zielonych ludzi. Z wyj¹tkiem w³óczni rzu-

conej za nim tu¿ po spotkaniu z Vargami, nic nie wskazywa³o na

poœcig.

Zastanawia³ siê, czy nie przystan¹æ, by sporz¹dziæ pochodniê,

ale porzuci³ ten zamiar. Wprawdzie oœwietlaj¹c sobie drogê szed³by

szybciej, lecz blask móg³by go zdradziæ. Wiêcej szkody ni¿ po¿ytku,

pomyœla³. Cz³owiek siedz¹cy noc¹ przy ognisku nie widzi, co kryje

siê za krêgiem œwiat³a, bo oœlepiaj¹ go p³omienie. W ciemnoœci czu³

siê bezpieczniej. Przyspieszy, gdy siê rozwidni.

By³ g³odny i spragniony. Zaryzykowa³ krótki postój przy stru-

myczku szemrz¹cym cicho w pobli¿u jednego z zakrêtów œcie¿ki.

Woda mia³a zaskakuj¹co s³odki smak. Odœwie¿ony, ruszy³ dalej.

Kiszki gra³y mu marsza coraz g³oœniej, ale próbowa³ nie zwracaæ na

to uwagi. Wiedzia³, ¿e mo¿e wytrzymaæ bez jedzenia nawet kilka

dni. Lepiej iœæ naprzód z pustym ¿o³¹dkiem ni¿ daæ siê z³apaæ i zgi-

n¹æ.

Z ka¿dym krokiem oddala³ siê od wioski Jatte, ale od czasu do

czasu miêdzy drzewami dostrzega³ jeszcze ³unê na niebie i uœmie-

cha³ siê. Mo¿e pal¹ siê wszystkie domy olbrzymów? Z pewnoœci¹

ich mieszkañcy zas³u¿yli sobie na tak¹ karê.

Gdy sta³o siê jasne, ¿e p³on¹cego budynku nie da siê uratowaæ,

Raseri rozkaza³ swym ludziom, by odst¹pili od gaszenia po¿aru.

Wygl¹da³o na to, ¿e straci³ wiêŸnia i niezwykle cenne zapiski, ale

trudno; nie móg³ ju¿ temu zaradziæ.

4 – Conan groŸny

background image

– 50 –

Wódz i szaman Jatte da³ mieszkañcom wioski nowe zadanie –

zapobiec rozprzestrzenieniu siê ognia na najbli¿ej stoj¹ce domy.

Wiadra z wod¹ poczê³y wêdrowaæ w inn¹ stronê. Polewano œciany

i dachy, by nie zapali³y siê od przypadkowej iskry. W okamgnieniu

pobliskie budowle przemok³y, niczym po rzêsistej ulewie. Wokó³

unosi³y siê k³êby pary buchaj¹ce z rozgrzanego drewna. Gor¹ce œciany

szybko wysycha³y, wiêc studzono je nieprzerwanie.

Minê³y godziny, nim ogieñ zacz¹³ dogasaæ. Strawi³ wszystko, co

ogarn¹³, ale dalej nie pozwolono mu siêgn¹æ. Nie podsycany, pocz¹³

s³abn¹æ jak wyczerpany starzec. Tu i ówdzie strzela³y jeszcze iskry

z dopalaj¹cych siê belek, gdzieniegdzie pojawi³ siê p³omieñ li¿¹cy

zwêglone krokwie, lecz po¿ar nie zajaœnia³ nowym blaskiem. Stru-

mienie wody dobi³y w koñcu ognist¹ bestiê zdychaj¹c¹ wœród pogo-

rzeliska.

Raseri patrzy³ na tl¹ce siê ruiny. Jakimœ cudem klatka z koœci

ocala³a. Sta³a poœród szcz¹tków budowli. Poczernia³a i przechyli³a

siê, lecz nie uleg³a zniszczeniu.

Kiedy ¿ar bij¹cy od zgliszczy nieco zel¿a³, wódz podszed³ bli-

¿ej, szukaj¹c spalonych zw³ok. Szkoda. Uwiêziony wojownik wyka-

zywa³ siê du¿¹ odpornoœci¹. Móg³by wiele wytrzymaæ. Wiêcej ni¿

którykolwiek z pojmanych dot¹d...

Na Wielkie S³oñce!

Raseri pocz¹³ biegaæ wko³o, nie zwa¿aj¹c na to, ¿e parzy sobie

stopy dymi¹cymi podeszwami sanda³ów.

Ani œladu cia³a! Wiêzieñ znikn¹³!

Olbrzym przystan¹³ i oniemia³y wpatrywa³ siê w pust¹ klatkê.

Wtem jeden z jego sanda³ów zapali³ siê. Wódz zakl¹³ i podskoczy³,

po czym pospiesznie opuœci³ pogorzelisko.

Zadepta³ ogieñ na obuwiu, schyli³ siê i zerwa³ z nóg gor¹ce san-

da³y. Nie przestawa³ kl¹æ w ¿ywy kamieñ.

Jeniec uciek³! Teraz przyczyna po¿aru sta³a siê oczywista. Niech

Stwórca przeklnie go do koñca œwiata!

Szaman odwróci³ siê. Jatte przygl¹dali mu siê ze zdumieniem.

Pokrêci³ g³ow¹. Co siê sta³o, to siê nie odstanie – budynek nie wzniesie

siê z popio³ów. W jaki sposób ma³emu cz³owiekowi uda³o siê oswo-

bodziæ, wiedzia³ tylko on sam. Raseri w¹tpi³, by mia³ jeszcze okazjê

zapytaæ go o to – zbieg z pewnoœci¹ utopi³ siê w bagnie. Ale lepiej

sprawdziæ. Jeœli jakimœ cudem Conan odnalaz³ drogê przez mokra-

d³a, nie mo¿na mu pozwoliæ dotrzeæ do pobratymców. Niektórzy

zapewne domyœlaj¹ siê, gdzie le¿y wioska olbrzymów, lecz dot¹d

background image

– 51 –

nie prze¿y³ nikt, kto widzia³ j¹ na w³asne oczy. Dopóki obcy nie

wiedz¹, jak tu trafiæ, nie s¹ groŸni.

Noc dobiega³a koñca; blady œwit zwiastowa³ rych³e nadejœcie

dnia. Gdy tylko siê rozwidni, wyrusz¹ na poszukiwania uciekiniera.

Musz¹ go schwytaæ!

Raseri zwróci³ siê do m³odego mê¿czyzny: – Przygotuj diab³opsy!

M³odzieniec by³ zaskoczony.

 – Wieziêñ wydosta³ siê z po¿aru i umkn¹³ – wyjaœni³ wódz. –

Trzeba go wytropiæ i z³apaæ.

Szaman rozejrza³ siê za córk¹; najlepiej ze wszystkich radzi³a

sobie z piekielnymi bestiami goñczymi. Przywi¹za³y siê do swej opie-

kunki. – Teyle! – zawo³a³ g³oœno.

Nie odpowiedzia³a. Szuka³ jej przez kilka chwil, ale bez skutku.

Zniknê³a, a wraz z ni¹ bliŸniaki.

Jak¿e wielkim czarownikiem musi byæ ten Conan, skoro potrafi³

wydostaæ siê z klatki i jeszcze uprowadzi³ jego ukochane dzieci?

 – Dawaæ diab³opsy! – wrzasn¹³.

Daleko na moczarach, w bezpiecznej odleg³oœci od wioski Jat-

te, zebrali siê zbici z tropu Vargowie. Najgorzej czu³ siê Fosull.

Wódz sta³ oparty o grube drzewo, a ch³ód g³adkiej kory przeni-

ka³ mu plecy. Poddani przyci¹gnêli poleg³ych wojowników – trzy

ofiary oszala³ego stwora, który nie móg³ byæ niczym innym jak tylko

cz³owiekiem pozabagiennym. Vargowie mieli jeszcze ciê¿ko ranne-

go; nieszczêœnik dogorywa³ i lada chwila wybiera³ siê na spotkanie

ze swymi przodkami.

Kim by³ ten obcy? Ani Fosull, ani jego wojownicy nie rozpo-

znali w napastniku cz³onka grupki widzianej wczeœniej na szlaku

wiod¹cym przez bagna. Nieznajomy zaatakowa³ Vargów znienacka,

rozprawi³ siê z nimi krwawo i znikn¹³ tak szybko, ¿e z pewnoœci¹

przyp³aci³ ucieczkê ¿yciem, ton¹c w grzêzawisku.

 – Wodzu!

Fosull odwróci³ siê.

– Co znowu?

 – Jatte! – odkrzykn¹³ wojownik stoj¹cy na stra¿y. – Spuœcili dia-

b³opsy!

Jakby na potwierdzenie tych s³ów, rozleg³o siê mro¿¹ce krew

w ¿y³ach wycie jednego z potworów. Bardziej przypomina³o g³os

ogromnego, drapie¿nego kota ni¿ psa lub wilka.

background image

– 52 –

Na Wielkiego Boga Lasu! Diab³opsy!

– Kryæ siê! Szybko!

 – A cia³a naszych towarzyszy?

 – Zostawcie je! Mo¿e odwróc¹ uwagê bestii...

Fosull nie skoñczy³ wydawaæ rozkazów, gdy na œcie¿ce pojawi³

siê pierwszy stwór. Z pyska naje¿onego k³ami ciek³a piana.

Ledwie œwita³o, lecz nawet w pierwszym brzasku dnia ³atwo by³o

rozpoznaæ potwora. Po dwakroæ przewy¿sza³ wodza Vargów i bez

wzglêdu na to, czy z piek³a rodem czy nie, ani trochê nie przypomi-

na³ zwyk³ego psa.

Zatrzyma³ siê na polanie, daj¹c ukrytym Vargom okazjê, by przyj-

rzeli siê, potwornemu przeciwnikowi. Mia³ ³eb niedŸwiedzia, g³êbo-

ko osadzone, czarne œlepia i rozdête nozdrza. Strzyg³ ma³ymi, okr¹-

g³ymi uszami i szczerzy³ d³ugie, ostre zêbiska, zdolne rozszarpaæ

ofiarê na strzêpy. Wilczy tu³ów pokrywa³o grube, czerwonawe futro.

Dziêki szerokim, p³askim ³apom z krzywymi pazurami diab³opies

z ³atwoœci¹ porusza³ siê po moczarach; p³ywa³ równie szybko, jak

biega³. Na bagnach nie by³o przed nim ucieczki.

Fosull uniós³ w³óczniê. Vargowie kilka razy ubili tak¹ bestiê,

gdy od³¹czy³a siê od innych. Lecz teraz byli os³abieni liczebnie i mogli

przegraæ walkê, jeœli pojawi siê wiêcej potworów. Jatte rzadko spusz-

czali diab³opsy; w gêstwinie zagra¿a³y im truj¹ce kolce. Ale na otwar-

tej przestrzeni...

Bestia zaczê³a wêszyæ, g³oœno wci¹gaj¹c powietrze. Nagle za-

wróci³a i popêdzi³a dalej.

Fosull z niedowierzaniem patrzy³ w œlad za potworem. Có¿ to,

na wszystkich znanych bogów...?

W polu widzenia zamajaczy³o siedem czy osiem diab³opsów.

Gna³y tropem przewodnika stada.

Wódz Vargów patrzy³ bezmyœlnie na porykuj¹ce bestie, mi-

jaj¹ce jego kryjówkê. Kiedy zniknê³y, jeszcze d³ugo trzyma³

w³óczniê w górze. Spodziewa³ siê, ¿e przyjdzie mu j¹ rzuciæ po

raz ostatni.

W koñcu opuœci³ broñ. Zatem Jatte nie szukaj¹ Vargów, to jasne.

W takim razie... kogo?

Nagle go olœni³o. Cz³owieka spoza bagien, zabójcê jego trzech

wojowników!

Musi byæ w zmowie z tamtymi, którzy uprowadzili Vilkena.

Pozabagienni podpalili wioskê Jatte i teraz olbrzymy ich œcigaj¹.

background image

– 53 –

Ale gdzie siê podzia³a tamta grupka? Mo¿e posz³a inn¹ œcie¿k¹?

Lecz bez w¹tpienia te¿ uchodzi przed wielkoludami, Fosull by³ tego

pewien.

Jeœli diab³opsy dopadn¹ zbiegów, Vilken zginie razem z innymi.

O ile bestie goñcze pokonaj¹ czerwonego demona, rzecz jasna. Tak¹

walkê warto zobaczyæ.

 – Za nimi! – rozkaza³.

 – Straci³eœ rozum, wodzu?! – nie wytrzyma³ któryœ z wojowni-

ków. – Mamy goniæ diab³opsy?!

 – One nie poluj¹ na nas – odpar³ Fosull. – Za to zaprowadz¹

mnie do syna. Szybciej, ruszaæ siê!

Vargowie przywykli do s³uchania rozkazów. Bez szemrania wy-

szli na œcie¿kê i pod¹¿yli za wodzem. Wokó³ robi³o siê coraz widniej.

Ca³a ta awantura bardzo nie podoba³a siê Fosullowi; zbyt wiele

go kosztowa³a. Czas to zmieniæ, trzeba wzi¹æ sprawy w swoje rêce.

Przyspieszy³ kroku i uœmiechn¹³ siê z³owrogo. W pierwszych pro-

mieniach s³oñca groŸnie zalœni³y jego ostre zêby.

IX

Poranek zasta³ Conana w czêœci mokrade³ gêsto poroœniêtej ni-

skimi, dziwnymi drzewami. Mia³y g³adkie liœcie d³ugie jak ludzkie

ramiê i szerokie na dwie d³onie. Mimo wczesnej pory zrobi³o siê

gor¹co. Nagle gdzieœ w oddali rozleg³ siê dziki wrzask i po chwili

zawtórowa³y mu inne. Cymmerianin nie zna³ bestii wydaj¹cych ta-

kie dŸwiêki. Wprawdzie dochodzi³y z daleka, lecz od razu pomy-

œla³, ¿e to odg³osy pogoni.

Niedobrze. Do kresu bagien pozosta³ jeszcze kawa³ drogi. Tym-

czasem wycie zbli¿a³o siê szybciej, ni¿ szed³.

Cokolwiek go œciga, nied³ugo na pewno dosiêgnie celu. Nie

uœmiecha³o mu siê spotkanie z nieznanym niebezpieczeñstwem na

w¹skim szlaku poœrodku grzêzawiska. Potrzebowa³ kawa³ka wolnej

przestrzeni, by siê broniæ.

Zacz¹³ biec. Ufa³ swojej pamiêci i mia³ nadziejê, ¿e nie zb³¹dzi.

Niedaleko powinno byæ miejsce nadaj¹ce siê do odparcia ataku. Przy

odrobinie szczêœcia zd¹¿y tam dotrzeæ.

Hm... Gdyby szczêœcie mu sprzyja³o, to przede wszystkim nie

znalaz³by siê tutaj. Prawda, ¿e uciek³ z klatki, ale uœmiech losu ode-

background image

– 54 –

gra³ w tym ma³¹ rolê. Jeœli ma umrzeæ w kilka godzin po odzyskaniu

wolnoœci, trudno mówiæ o sprzyjaj¹cej fortunie.

Mimo to, Conan zawsze pamiêta³, ¿e Crom najchêtniej pomaga

tym, którzy nie za³amuj¹ r¹k. Cz³owiek z pó³nocy powinien bardziej

ufaæ ostrej klindze ni¿ opiece bogów. Mieczem mo¿na kierowa栖

bogowie robi¹, co im siê podoba. Conan nigdy nie s³ysza³ o modli-

twie skuteczniejszej od ostrej stali.

Poœcig zbli¿a³ siê. Cymmerianin przyspieszy³.

Widok wozu ukrytego na ma³ej polanie w bok od traktu ucieszy³

Dake’a. Odetchn¹³ z ulg¹ – wszystko posz³o g³adko. Szybko odwo-

³a³ zaklêcie chroni¹ce pojazd i wezwa³ do powrotu pas¹ce siê wo³y.

Nigdzie nie zauwa¿y³ œladów na wpó³ przetrawionego jedzenia, za-

tem podczas jego nieobecnoœci nie by³o tu ¿adnego intruza.

 – Zaprzêgaæ! – poleci³ podw³adnym.

Gdy zabrali siê do pracy, uœmiechn¹³ siê szeroko. Teraz do Sha-

dizaru z czwórk¹ nowych dziwów natury. Po drodze jest kilka mia-

steczek i wsi, gdzie bêdzie móg³ pochwaliæ siê swoj¹ mena¿eri¹.

Wystêpy niecodziennej trupy przynios¹ jaki taki zysk. Do celu pod-

ró¿y z pewnoœci¹ nie dotrze z pust¹ sakiewk¹.

Tak, jeœli cz³owiek ma g³owê na karku, mo¿e daleko zajœæ.

W Shadizarze zadziwi bogatych kupców i z³odziei w³adaj¹cych mia-

stem. Bez w¹tpienia wszyscy bêd¹ siê ubiegaæ o wy³¹cznoœæ na sfi-

nansowanie jego planów.

Mag popatrzy³ na Saba. Czterorêki szybko i zgrabnie zaprz¹g³

jedno ze zwierz¹t poci¹gowych. Czy¿ sam Sab nie jest wystarczaj¹-

co zadziwiaj¹cy? Któ¿ inny ma na pokaz kogoœ takiego? Kto oprócz

Dake’a posiada mê¿czyznê o czterech rêkach, kobietê-kota, wilko-

³aka, trójkê olbrzymów i zielonego kar³a? Oczywiœcie nikt – odpo-

wiedzia³ sobie mag.

Wreszcie œrodek transportu by³ gotowy do odjazdu. Dake zasta-

nawia³ siê przez chwilê, co zrobiæ z Teyle. Choæ we wnêtrzu wozu

mieœci³ siê doœæ wygodnie tuzin ros³ych mê¿czyzn, pojazdu nie za-

projektowano do przewozu olbrzymki. Mog³aby podró¿owaæ le¿¹c

na pod³odze, co najwy¿ej siedz¹c, ale nie zdo³a³aby poruszaæ siê na

stoj¹co. W takiej pozycji nawet Dake mia³ niewiele przestrzeni nad

g³ow¹, a na wybojach uderza³ czasem o dach. Trudno, bêdzie musia-

³a chodziæ na czworakach. Ciekawy widok. ¯eby tylko nie pokale-

czy³a sobie kolan.

background image

– 55 –

Mag nie chcia³, by jej cia³o ucierpia³o wskutek niewygód. Nie

z litoœci; w razie potrzeby bez wahania zar¿n¹³by swoje dziwol¹gi. Ale

po co nara¿aæ na szwank cenny okaz. Uszkodzony towar traci na war-

toœci. Nie, lepiej niech jedzie z Penzem na koŸle. Siedzenie woŸnicy

by³o zadaszone, ¿eby na powo¿¹cego nie pada³o, ale daszek znajdo-

wa³ siê doœæ wysoko, by dziewczyna mog³a siê pod nim zmieœciæ.

Jak zechce siê przespaæ, wczo³ga siê do œrodka.

Uporawszy siê z tym niewielkim problemem, Dake kaza³ wszyst-

kim wsiadaæ. Na zewn¹trz zostali tylko Penz i Teyle. Kiedy wóz

wytoczy³ siê wolno na drogê, mag wskoczy³ na tylny stopieñ. Trzy-

maj¹c siê ramy drzwi, popatrzy³ w kierunku niewidocznej wioski Jatte.

Dobrze zapamiêta³ jej po³o¿enie. Kto wie, gdyby trójce olbrzymów

coœ siê sta³o, mo¿e kiedyœ wróci tam po nowe okazy.

Uœmiechn¹³ siê. U celu podró¿y czeka s³awa i fortuna. Ju¿ nie-

daleko.

Raseri i jego trzej najlepsi myœliwi pod¹¿ali bagiennym szlakiem

za diab³opsami. Gdy dotarli do drzew o wielkich liœciach, bestie goñ-

cze by³y daleko z przodu. Do uszu Jatte dochodzi³o tylko ich niewy-

raŸne wycie.

Wódz olbrzymów nie wierzy³ w szczêœcie ani pomoc bogów.

Wola³ ufaæ swym badaniom i zgromadzonym zapiskom; uwa¿a³, ¿e

s¹ bardziej przydatne od pobo¿nych ¿yczeñ i modlitw. Straci³ w po-

¿arze dokumentacjê dotycz¹c¹ barbarzyñcy sprowadzonego przez

córkê, lecz nie wszystko przepad³o. Raseri pobra³ próbki w³osów

i odzienia jeñca, a nawet skóry z pochwy miecza. Porównywa³ je

z materia³em zdobytym na poprzednich wiêŸniach klatki. Trzyma³

to w najg³êbszej i najzimniejszej piwnicy, gdzie czasem nawet w upal-

ne dni tworzy³ siê szron. Dawno odkry³, ¿e niektóre rzeczy przecho-

wuj¹ siê d³u¿ej w niskiej temperaturze.

Teraz diab³opsy tropi³y zbiega, kieruj¹c siê nik³ym zapachem

próbek. Raseri wiedzia³, ¿e dopóki go czuj¹, nie zaprzestan¹ pogoni

i w koñcu dopadn¹ ofiarê. Sprawdzi³ kiedyœ, ¿e potrafi¹ wywêszyæ

œlady jeszcze po piêciu dniach. ¯adne zwierzê ¿yj¹ce na bagnach nie

mog³o ich przechytrzyæ. Gdyby Conan zmyli³ drogê i uton¹³ w grzê-

zawisku, odnalaz³yby cia³o; gdyby po¿ar³ go wielki, drapie¿ny kot,

przynios³yby w zêbach choæby drobne szcz¹tki.

Raseri szed³ równym krokiem. Nie spieszy³ siê. I tak nie móg³

nad¹¿yæ za psami, podobnie jak Conan nie móg³ im uciec. By³ pe-

background image

– 56 –

wien, ¿e stworzenia przybiegn¹, jak tylko coœ znajd¹. Jeœli rozszar-

pi¹ barbarzyñcê, powróc¹ z tym, co z niego zostanie.

Wódz martwi³ siê jednak o dzieci. Nie pojmowa³, jakim sposo-

bem ma³y cz³owiek zdo³a³ porwaæ trzy istoty, z których najmniejsza

dorównywa³a mu wzrostem i budow¹. Mia³ nadziejê, ¿e wkrótce siê

tego dowie.

 – W lewo! – zawo³a³ Lawi, najm³odszy z tropicieli, id¹cy na

przedzie.

Raseri skin¹³ na dwóch Jatte krocz¹cych z ty³u. Byli braæmi

i jego siostrzeñcami. Jeden zwa³ siê Kouri Starszy, drugi Hmuo

M³odszy.

– W lewo – powtórzy³.

Czterej mê¿czy¿ni skrêcili na rozwidleniu szlaku. Têdy wcze-

œniej pobieg³y psy, zostawiaj¹c wyraŸne œlady.

W oddali rozlega³y siê ledwo s³yszalne g³osy poluj¹cych bestii.

Wódz pomyœla³, ¿e z pewnoœci¹ ju¿ zbli¿aj¹ siê do ofiary.

Conan dobieg³ do polany, któr¹ pamiêta³. Le¿a³a na lewo od œcie¿-

ki, obok stawu pokrytego zielon¹ pian¹ i zaroœniêtego liliami wod-

nymi. Za ni¹ opada³o strome zbocze odgrodzone pó³kolist¹ œcian¹

grubych drzew, po prawej gêsto by³o od kolczastych krzewów. Pro-

wadzi³o tu tylko w¹skie przejœcie wprost ze szlaku. Przedostanie siê

na tê niewielk¹ przestrzeñ inn¹ drog¹ nie nale¿a³o do ³atwych zadañ.

Przeœladowcy musieliby wchodziæ na polanê gêsiego, co dawa-

³o Conanowi pewn¹ przewagê. Chyba ¿e woleliby przeprawiaæ siê

przez wodê lub przedzieraæ przez ciernie. Bestie mog³y okr¹¿yæ go

i wdrapaæ siê zboczem, o ile mia³y doœæ sprytu, by wykonaæ taki ma-

newr. Lecz wspinaczka znacznie spowolni³aby pogoñ. Jeœli potrafi³y

p³ywaæ, pokona³yby staw, ale to te¿ zajê³oby sporo czasu. Nie wie-

dzia³, ile i jakich stworzeñ go œciga. Nie zna³ ich wielkoœci ani mo¿-

liwoœci. S¹dz¹c po odg³osach, zbli¿a³y siê szybko.

Przedosta³ siê na polanê i doby³ miecza. Stan¹³ plecami do krza-

ków, niewidoczny ze œcie¿ki. Wzi¹³ kilka g³êbokich oddechów, zaci-

sn¹³ d³onie na rêkojeœci broni i uniós³ j¹ nad prawym ramieniem ni-

czym drwal siekierê. By³ gotów, nic wiêcej nie móg³ zrobiæ.

Uœmiechn¹³ siê lekko. Jeœli wybi³a jego godzina, zginie jak na wo-

jownika przysta³o. Zanim to nast¹pi, zatopi zimn¹ stal w cia³ach za-

bójców. Mo¿na umrzeæ gorsz¹ œmierci¹, a nikt nie ¿yje wiecznie.

A zatem, Cromie...? Czy to dziœ mam do ciebie do³¹czyæ?

background image

– 57 –

Bóg Gór nie raczy³ siê odezwaæ. No i dobrze, pomyœla³ Conan.

Lepiej nie znaæ odpowiedzi, dopóki nie nadejdzie.

Fosull i jego wojownicy maszerowali pust¹ œcie¿k¹. Omijali grz¹-

skie piaski i okr¹¿ali stawy przylegaj¹ce do szlaku. Daleko z przodu

s³yszeli wycie diab³opsów. Wódz Vargów podziêkowa³ ju¿ ulubio-

nym bogom za cudowne ocalenie przed bestiami, lecz ich ³aska nie

przywróci³a mu na razie syna i nie pomog³a pomœciæ poleg³ych. Zna-

j¹c naturê psów Jatte, Fosull obawia³ siê, ¿e dopadn¹ i rozszarpi¹

pozabagiennych na strzêpy, zanim Vargowie zd¹¿¹ wkroczyæ na sce-

nê. Szkoda. Wódz mia³ wielk¹ ochotê wymierzyæ im sprawiedliwoœæ

po swojemu, ¿eby zaznali bólu i cierpieñ. Ale có¿... W koñcu mar-

twi to zawsze martwi. Skoro bogowie wybrali na mœcicieli diab³op-

sy, Fosull by³ daleki od tego, ¿eby siê z nimi spieraæ. Wystarczy,

je¿eli odzyska Vilkena. Nie obrazi siê równie¿, jeœli bogowie po-

zwol¹ zgarn¹æ resztki z pañskiego sto³u – przyda³oby siê kilka ka-

wa³ków ludzkiego miêsa, choæ nie za cenê spotkania z psami czy

ogromnymi demonami.

Tak, pomyœla³ wódz: ja i moi ludzie z wdziêcznoœci¹ przyjmie-

my wszystko, co bogowie zechc¹ nam ofiarowaæ.

Dogoni³ go zwiadowca z tylnej stra¿y. Ledwo dysza³.

 – O co chodzi? Melduj.

 – Jatte... wodzu... – wysapa³ wojownik.

 – Gdzie?

 – Za... nami...

 – Ilu ich? Jak daleko?

Zwiadowca uniós³ otwart¹ d³oñ i zagi¹³ kciuk.

– Czterech... Godzinê drogi... st¹d.

Fosull zastanowi³ siê. Jego czternastu wojowników mog³oby

pokonaæ czterech Jatte, choæ wola³by mieæ wiêksz¹ przewagê liczeb-

n¹. Ale skoro dzieli³a ich godzina drogi, walka nie by³a konieczna.

Gdyby psy dopad³y ludzi pozabagiennych, mo¿liwe, ¿e Vargowie

zd¹¿yliby odbiæ Vilkena, a potem umkn¹æ szlakiem uczêszczanym

jedynie przez drobn¹ zwierzynê i zbyt w¹skim dla olbrzymów. Plan

wydawa³ siê dobry, o ile nie dogoni¹ ich Jatte.

 – Prêdzej! – ponagli³ Fosull.

Piêtnastu Vargów przyspieszy³o.

background image

– 58 –

Pogoñ by³a ju¿ blisko. Conan s³ysza³ tupot. Znów wzi¹³ g³êboki

oddech i do po³owy wypuœci³ powietrze. Miecz nieruchomo zawis³

w górze.

Pierwsza bestia wpad³a na polanê tak szybko, ¿e ostrze przeciê-

³o jej zad zamiast karku. Si³a ciosu wstrz¹snê³a napiêtymi miêœniami

ramion Cymmerianina. Omal nie wypuœci³ broni z r¹k, gdy stal trafi-

³a na koœæ ogonow¹ zwierzêcia. Stwór zawy³ i przysiad³. Conan moc-

niej œcisn¹³ rêkojeœæ. Ranne stworzenie poœliznê³o siê i zatrzyma³o

dwa kroki dalej. Otrz¹snê³o siê i spróbowa³o wstaæ, ale za podporê

mia³o ju¿ tylko przednie ³apy.

Paskudna bestia, pomyœla³ Conan. Brzydka i wiêksza od wiel-

kiego psa; czegoœ takiego jeszcze nie widzia³. Zamachn¹³ siê, siek-

n¹³ j¹ w kark i prawie odr¹ba³ ³eb od tu³owia. Stwór dosta³ drgawek,

a po chwili skona³.

Za przywódc¹ stada pod¹¿a³y nastêpne. Cymmerianin przygo-

towa³ siê do starcia. Stan¹³ w w¹skim przesmyku z uniesionym mie-

czem.

Druga bestia zobaczy³a go i rzuci³a siê naprzód. Conan pozwo-

li³ siê jej zbli¿yæ.

Ci¹³ z prawej do lewej, uskakuj¹c w bok. Ostrze rozora³o ³eb

stwora. Pies, czy cokolwiek to by³o, przekozio³kowa³, po czym znie-

ruchomia³.

W polu widzenia pojawi³ siê trzeci. Przystan¹³ i wêszy³, zanim

podniós³ œlepia na Conana. Widocznie zwietrzy³ krew pobratymców,

bo zaskomla³ ¿a³oœnie i nie poruszy³ siê.

Nagle do³¹czy³y do niego trzy inne. Te¿ powêszy³y w powie-

trzu, potem zakrêci³y siê w kó³ko, zbite z tropu.

 – No dalej, psie juchy! PodejdŸcie bli¿ej, a poczêstujê was

stal¹!

Pierwszy z czwórki psów skoczy³ naprzód. Reszta posz³a w je-

go œlady.

Conan rzuci³ siê powstrzymaæ szar¿ê. Ten gwa³towny ruch mu-

sia³ zaskoczyæ atakuj¹c¹ bestiê, bo raptownie przyhamowa³a i pozo-

sta³e wpad³y na ni¹ z ty³u. Jeden pies zsun¹³ siê do stawu. Wrzasn¹³

niczym kot i pocz¹³ gramoliæ siê z wody.

Widz¹c, ¿e psy sko³owacia³y i zmuszone s¹ posuwaæ siê jeden

za drugim, Conan wykorzysta³ przewagê i natar³ na czworono¿ne

diab³y.

Przeciwnik chcia³ zawróciæ, ale inne zagradza³y mu drogê. Klinga

dosiêg³a jego boku. Rozp³ata³a go od ³opatki po brzuch. Buchnê³a

background image

– 59 –

krew. Zwierzê odwróci³o ³eb i k³apnê³o zêbami, próbuj¹c zacisn¹æ

szczêki na zabójczym ostrzu. Zbyt póŸno.

Conan zd¹¿y³ wyszarpn¹æ miecz i dŸgn¹³ miêdzy ¿ebra, gdzie

powinno byæ serce bestii. Œmiertelnie ugodzony zwierz rykn¹³ i pod-

skoczy³, spychaj¹c innego w cierniste krzewy. Próbowa³ jeszcze rzu-

ciæ siê na Cymmerianina, lecz ten szybko post¹pi³ krok do ty³u. Pies

zwali³ siê na ziemiê i zablokowa³ przesmyk miêdzy krzakami a sta-

wem.

Jedna z trzech pozosta³ych bestii wycofywa³a siê. Druga usi³o-

wa³a wydostaæ siê z cierni, lecz grzêz³a wœród kolców coraz g³êbiej.

Trzecia ju¿ prawie wylaz³a z wody.

Conan w trzech susach wspi¹³ siê na le¿¹ce cielsko, sk¹d sko-

czy³ na psa szykuj¹cego siê do odwrotu.

Bestia zakrêci³a siê i uciek³a.

Przyszed³ czas, by rozprawiæ siê z t¹ wy³a¿¹c¹ ze stawu. Unio-

s³a grub¹ ³apê, jakby chcia³a zas³oniæ siê przed ciosem, ale na pró¿-

no. Ostra stal odr¹ba³a wielk¹ koñczynê.

Stwór zawy³ i znów wpad³ do wody. Próbowa³ odp³yn¹æ, lecz

bez jednej ³apy nie móg³ utrzymaæ równowagi; krêci³ siê w kó³ko.

Ostatni przeciwnik wci¹¿ miota³ siê w k³uj¹cym g¹szczu. Cym-

merianin gotowa³ siê do ataku, gdy nieoczekiwanie umykaj¹cy pies

zawróci³. Najwidoczniej zebra³ siê na odwagê, bo rzuci³ siê na Co-

nana, chc¹c dosiêgn¹æ jego gard³a. B³ysnê³y ociekaj¹ce œlin¹ k³y.

Barbarzyñca zrobi³ w ty³ zwrot, by stawiæ mu czo³o. Wtedy poœli-

zn¹³ siê na krwi i opar³ na jednym kolanie. Ten przypadkowy unik go

uratowa³. Rozpêdzony pies przelecia³ nad schylonym cz³owiekiem

i wyl¹dowa³ na grzbiecie swego towarzysza uwiêzionego poœród se-

tek kolców. Ciê¿ar obu bestii wgniót³ je g³êbiej w cierniste krzaki.

Pies bez ³apy ci¹gle zatacza³ krêgi w stawie; nie zdo³a³ siê odda-

liæ. Ostrze miecza przebi³o mu kark. Zielona woda przybra³a barwê

purpury. Bestia jeszcze walczy³a o ¿ycie, lecz przegra³a. Utonê³a,

gdy Cymmerianin znów odwróci³ siê ku zwierzêtom w kolczastej

pu³apce.

O dziwo, jednemu stworowi uda³o siê oswobodziæ. Tylko po to,

by spotkaæ siê z zabójcz¹ stal¹.

Drugi potwór wœciekle k³apa³ pyskiem. Rwa³ siê, by zatopiæ za-

krwawione k³y w ciele cz³owieka. Ale tysi¹ce ma³ych haczyków wbi³y

siê zwierzowi w zad i nie puszcza³y. Lœni¹ca klinga po raz ostatni

odœpiewa³a pieœñ œmierci.

background image

– 60 –

Conan otar³ z twarzy pot i posokê. Uspokoi³ siê i rozejrza³. Wo-

kó³ wala³o siê szeœæ martwych bestii. Nagle poczu³ zmêczenie. Po

walce czêsto siê to zdarza³o, lecz nie by³o czasu na odpoczynek.

Pokona³ diabelskie potwory, jednak ich w³adcy musieli byæ niedale-

ko. Psy, nawet tak przera¿aj¹ce, to jedno; olbrzymy, to co innego.

Wytar³ ostrze miecza o futro zabitego stwora, wsun¹³ broñ do

pochwy i wyszed³ na szlak. Pod¹¿y³ przed siebie, by jak najszybciej

oddaliæ siê od Jatte. Przynajmniej pokaza³ wielkoludom, na co go

staæ. Chocia¿ czêœciowo im odp³aci³ za uwiêzienie go w klatce. Wo-

la³by pozostawiæ za sob¹ trupa Raseriego, ale trudno. Wódz olbrzy-

mów bêdzie zaskoczony, gdy znajdzie swoje psy goñcze.

Cymmerianin uœmiechn¹³ siê z zadowoleniem.

X

Zwiadowca Fosulla wyprzedzaj¹cy zastêp przybieg³ z meldun-

kiem, który brzmia³ wprost nieprawdopodobnie.

 – Wodzu! Diab³opsy s¹ martwe!

 – Wszystkie?!

 – Co do jednego!

Fosull zastanowi³ siê. O nic wiêcej nie spyta³. Wola³, by wojow-

nicy nie widzieli, jakie wra¿enie wywar³a na nim tak niecodzienna

wiadomoϾ.

Vargowie doszli wkrótce do miejsca, gdzie rozegra³a siê walka.

Istotnie, psy nie ¿y³y. Pó³ tuzina najbardziej krwio¿erczych bestii na

bagnach pad³o zapewne od miecza. Nie do wiary!

Wódz obejrza³ pole bitwy i zbada³ œlady. Ka¿dy Varg z jednym okiem

i po³ow¹ mózgu odkry³by, ¿e bestie zaszlachtowa³ pojedynczy cz³owiek.

Któryœ z pozabagiennych. Zapewne ten sam, pó³nagi mê¿czyzna, który

zabi³ kilku Vargów na obrze¿ach wioski Jatte. Odciski stóp ani ¿adne

inne znaki nie wskazywa³y na grupkê ludzi w³adaj¹cych demonem.

Niedobrze. Bardzo niedobrze. Szeœæ psów zar¿niêtych przez jed-

nego cz³owieka. Fosull zafrasowa³ siê. Takiego wojownika nale¿y

omijaæ z daleka, chyba ¿e jest sprzymierzeñcem. A tymczasem id¹

za nim, zamiast œcigaæ tych, co porwali Vilkena. Zupe³nie niedobrze.

Vargowie patrzyli wyczekuj¹co na Fosulla. Mimo strachu, nie

móg³ pokazaæ, ¿e siê boi. Ba, powinien wrêcz zlekcewa¿yæ niebez-

pieczeñstwo. Od tego jest g³owa plemienia.

background image

– 61 –

 – Myœla³em, ¿e psów by³o wiêcej – stwierdzi³ z nonszalancj¹.

Zwiadowca, szybkonogi Olir licz¹cy sobie dziewiêtnaœcie wio-

sen, zamruga³ oczami.

 – Nie rozumiem, wodzu...

 – S¹dzi³em, ¿e by³o ich osiem albo dziewiêæ. Zabiæ tak¹ zgraj¹,

to dopiero coœ!

Ale tylko szeœæ...? – Wzruszy³ obojêtnie ramionami i sprawdzi³

zrogowacia³ym kciukiem ostroœæ obsydianowego szpica swej w³óczni.

Podtekst tego gestu by³ jasny: – on, Fosull, po³o¿y³by trupem szeœæ

diab³opsów i nawet by siê porz¹dnie nie spoci³.

Przez zastêp przebieg³ pomruk niedowierzania, jak domyœli³

siê wódz, ale uœmiechn¹³ siê. Kto chce przewodziæ, musi ucho-

dziæ za odwa¿nego. Od dwunastu wiosen nikt nie rzuci³ mu wy-

zwania. Ostatni przeciwnik nie zd¹¿y³ zrobiæ kroku i unieœæ bro-

ni, gdy przeszy³a go w³ócznia Fosulla. Wiêkszoœæ z obecnych

wojowników by³a wtedy jeszcze dzieæmi. Opowieœæ o tym mê¿-

nym czynie d³ugo przekazywano sobie z ust do ust. Przez lata

obros³a legend¹ i wielu m³odszych Vargów uwa¿a³o Fosulla za

niezwyciê¿onego. Mimo wszystko, woleli nie lekcewa¿yæ kogoœ,

kto w pojedynkê usiek³ stado diab³opsów i po prostu poszed³ so-

bie dalej.

 – Nic tu po nas – oœwiadczy³ wódz Vargów.

 – Ruszymy za tym, kto to zrobi³? – zapyta³ Olir.

 – Jasne. Za³o¿ê siê, ¿e zaprowadzi nas do pozosta³ych. Zapo-

mnia³eœ, ¿e Vilken jest w ich rêkach?

 – Nnnie... wodzu.

 – Wiêc chodŸmy. IdŸ przodem i b¹dŸ czujny, ¿ebyœ nie wpad³

znienacka na nasz¹ ofiarê.

Fosull popatrzy³ za oddalaj¹cym siê zwiadowc¹. Ch³opak szed³

wolniej ni¿ zwykle. Wódz by³ wiêcej ni¿ pewien, ¿e m³ody Varg

zrobi wszystko, byle tylko unikn¹æ spotkania z tym, co zar¹ba³ psy.

Na jego miejscu post¹pi³by tak samo.

Lawi by³ blady jak p³ótno, kiedy wróci³ tam, gdzie Raseri i dwaj

inni Jatte koñczyli popo³udniowy posi³ek. Czterech olbrzymów za-

trzyma³o siê na odpoczynek w p³ytkim zag³êbieniu otoczonym wiel-

kimi ga³êziami zwalonego piorunem drzewa. Pieñ le¿¹cy tu co naj-

mniej od piêciu wiosen porós³ ju¿ grubym mchem.

 – Ustali³eœ, dlaczego psy ucich³y? Dogoni³y zbiega?

background image

– 62 –

Lawi pokrêci³ g³ow¹ i przysiad³ na du¿ej k³odzie wystaj¹cej z b³o-

ta obok œcie¿ki.

– Owszem, dogoni³y, ale…

 – To dobrze... – przerwa³ mu Raseri.

 – Niedobrze – wtr¹ci³ szybko Lawi. – Psy nie ¿yj¹.

 – Co?! Niemo¿liwe! – wykrzykn¹³ Kouri.

 – Nie mo¿e byæ! – zawtórowa³ Hmuo.

Raseri powstrzyma³ siê od uwag.

 – ChodŸcie i sami zobaczcie.

Gdy wszyscy czterej doszli do miejsca krwawej rzezi, pierwszy

przemówi³ Kouri: – Œlady Vargów! To oni zabili psy. By³ tu du¿y

zastêp kar³ów!

Raseri schyli³ siê. Obejrza³ jedno zwierzê, potem drugie i trzecie.

– Nie. Tych ran nie zada³y w³ócznie Vargów.

 – Zatem kto...? – zdziwi³ siê Hmuo.

 – Conan, nasz zbieg³y wiêzieñ. Widzicie? – Wódz wskaza³ g³ê-

bokie ciêcia. – To od miecza. Obejrzyjcie trzy pozosta³e psy, a znaj-

dziecie to samo.

 – Chcesz powiedzieæ, ¿e wszystkie szeœæ ubi³ jeden ma³y cz³o-

wiek?

Raseri odwróci³ siê do Kouriego.

– A owszem. Ucieczk¹ z klatki i dalej przez bagna dowiód³ swej

nieprzeciêtnej zaradnoœci. Nigdy nie mieliœmy do czynienia z tak

zadziwiaj¹cym okazem ma³ego cz³owieka. Chyba pamiêtacie?

Kouri potar³ czo³o. Podczas znêcania siê nad Conanem, to w³a-

œnie on straci³ kij i zosta³ ugodzony tak, ¿e pad³ nieprzytomny. Jak¿e

móg³by zapomnieæ?

 – Ale co robili tutaj Vargowie? – spyta³ Lawi.

Raseri wzruszy³ ramionami.

– Kto to wie? Mo¿e przyszli siê po¿ywiæ?

 – Œlady wskazuj¹, ¿e pod¹¿yli za tamtym cz³owiekiem, choæ

widzieli jatkê. Chyba nawet oni nie mog¹ byæ a¿ tacy g³upi?

Wódz zastanawia³ siê przez chwilê. – To dziwne – przyzna³. –

I wielce ciekawe. Musieli mieæ nie lada powód. My te¿ widzimy krwa-

we dzie³o zbiega i równie¿ zamierzamy dalej go œcigaæ, czy¿ nie?

 – Rozwa¿my wszystko – powiedzia³ Hmuo. – Dok³adnie zbada-

³em szlak i nie dostrzeg³em œladów Jatte. Co zatem z Teyle, Orenem

i Morj¹? Wygl¹da na to, ¿e nie towarzysz¹ naszemu uciekinierowi.

Raseri pomyœla³, ¿e to jeszcze dziwniejsze. Ale bez w¹tpienia

musi istnieæ jakiœ zwi¹zek miêdzy barbarzyñc¹ i porwaniem dzieci.

background image

– 63 –

Samodzielna ucieczka Conana z klatki by³a niewiarygodnym wyczy-

nem. Mo¿e ktoœ mu pomóg³? Czy¿by mia³ kompanów, których prze-

oczy³a Teyle, gdy go zabiera³a do wioski? Oswobodzili przyjaciela

i z zemsty uprowadzili trójkê Jatte, a teraz uciekaj¹ innym szlakiem

ni¿ Conan?

Wódz stwierdzi³ po namyœle, ¿e ta hipoteza jest nieco naci¹ga-

na. Jednak fakty mówi³y same za siebie: Conan i dzieci zniknêli z wio-

ski w tym samym czasie. Trudno by³o mieæ pewnoœæ, co naprawdê

zasz³o, ale rozum podpowiada³, ¿e nic nie sta³o siê przypadkowo-

.Tak czy inaczej, nale¿a³o uj¹æ barbarzyñcê. Tylko on zna³ odpowie-

dzi na wszystkie pytania.

 – ChodŸmy – rozkaza³ Raseri. – Tutaj nie dowiemy siê niczego

wiêcej. Trzeba z³apaæ Conana.

 – W takim razie, musimy zostawiæ Vargów z ty³u – zauwa¿y³

Kouri.

 – Tak zrobimy, jeœli zajdzie potrzeba.

Conan przeby³ szlak w dobrym tempie. Bagna ustêpowa³y miej-

sca coraz wiêkszym po³aciom suchego gruntu. Trakt do Shadizaru

by³ ju¿ blisko.

Cymmerianin cieszy³ siê z odzyskanej wolnoœci. Po wydostaniu

siê na drogê zamierza³ kontynuowaæ podró¿ bez dalszych niebez-

piecznych przygód, o ile zdo³a ich unikn¹æ. Najwa¿niejsze, ¿e prze-

¿y³. Wprawdzie dokucza³ mu g³ód, lecz z ka¿dym krokiem Conan

oddala³ siê od olbrzymów i kar³ów. Bez ¿alu pozostawia³ za sob¹

mokrad³a.

Spostrzeg³ jadalne jagody, wiêc przystan¹³, by siê posiliæ. Leœne

owoce to nie miêso czy drób, ale lepsze takie po¿ywienie ni¿ burcze-

nie w ¿o³¹dku. Otar³ usta wierzchem d³oni i poszed³ dalej. Wkrótce

powinien dojœæ do miejsca, gdzie po raz pierwszy spotka³ wielkolu-

dów. Jeszcze kawa³ek i znajdzie siê na drodze; nie móg³ siê tego

doczekaæ.

Wóz toczy³ siê wyboistym traktem. Jednostajne ko³ysanie by³o

usypiaj¹ce, dlatego Dake szybko zapad³ w drzemkê. Œni³o mu siê, ¿e

jest w³aœcicielem ogromnego cyrku.

Na wielkiej arenie wystêpuj¹ setki dziwol¹gów, które zebra³ i ro-

zmno¿y³, a na widowni zasiadaj¹ tysi¹ce ludzi. Kobiety-koty wyko-

nuj¹ akrobacje, czterorêkie istoty ¿ongluj¹ tuzinami kolorowych kul,

background image

– 64 –

zielone kar³y i zwaliste olbrzymy paraduj¹ tam i z powrotem, a wil-

ko³aki staczaj¹ krwawe walki, nie szczêdz¹c k³ów i pazurów.

A wszystko to pod najwiêkszym namiotem œwiata. Spiczasty, jedwab-

ny dach wznosi siê wysoko, zdobi¹ go niebiesko-bia³e pasy.

Nagle rozleg³ siê trzask! Z³ama³ siê jeden z grubych s³upów pod-

trzymuj¹cych cyrkow¹ kopu³ê. Namiot opad³ na arenê i widzów.

Us³ysza³ krzyki wzywaj¹ce pomocy: „Dake! Dake! Dake...”.

Obudzi³ siê. Kreg potrz¹sa³ go za ramiê.

– Dake!

Mag gwa³townie odtr¹ci³ rêkê asystenta.

– Dlaczego przerywasz mi drzemkê, durniu?!

W tej samej chwili zauwa¿y³, ¿e wóz stoi.

 – Po co siê zatrzymaliœmy? Nie kaza³em robiæ postoju!

Kreg pokrêci³ g³ow¹.

– Nie, ale z³ama³o siê ko³o.

 – Co?! Poka¿!

Dake wygramoli³ siê tylnymi drzwiami i poszed³ za asysten-

tem do przodu wozu. W rzeczy samej, rozlecia³o siê ko³o od strony

Teyle siedz¹cej obok Penza. Pêk³y cztery szprychy, brakowa³o ka-

wa³ka drewnianej obrêczy, a opasuj¹ca j¹ ¿elazna taœma sp³aszczy³a

siê.

 – Na ³uskowate krocze Seta! Jak to siê sta³o?!

Penz spojrza³ z koz³a w dó³.

– Wjechaliœmy na wielki kamieñ, a zaraz potem w g³êbok¹ dziurê.

 – Nie mog³eœ tego omin¹æ, durniu?!

 – Nie by³o miejsca. Sam zobacz. – Wilko³ak wskaza³ za siebie.

Mówi³ prawdê. Wypadek przytrafi³ siê na zwê¿eniu drogi. Z jednej

strony ros³y gêste zaroœla, z drugiej ci¹gn¹³ siê p³ytki parów o stro-

mym zboczu. Ze œrodka traktu wystawa³y du¿e g³azy.

Mag przekl¹³ szpetnie kilku mniej znanych bogów, nazywaj¹c

przy tym dosadnie ich najbardziej odra¿aj¹ce nawyki. Nawet wo³y

poruszy³y siê niespokojnie, s³ysz¹c tyle obelg naraz.

 – Wy³adujcie i za³ó¿cie zapasowe ko³o – rozkaza³ w koñcu.

Penz pokaza³ k³y w szerokim uœmiechu.

– Nie da rady. Ju¿ je zu¿yliœmy. Pamiêtasz przejazd przez Prze-

³êcz Haraan?

Dake wœciekle zacisn¹³ piêœci. W istocie, wtedy za³o¿yli zapas.

Od tamtego wypadku nie zajechali jeszcze do ko³odzieja, by zmaj-

strowa³ nowy. A ciê¿ar wozu uniemo¿liwia³ jazdê bez jednego ko³a.

 – Nie mo¿esz u¿yæ magii, by to naprawiæ? – zapyta³ Kreg.

background image

– 65 –

Czarownik nie zna³ odpowiedniego zaklêcia, ale nie zamierza³

przyznawaæ siê do niewiedzy. Zw³aszcza temu pó³g³ówkowi.

– Szkoda marnowaæ magii na takie g³upstwo – odpar³. – Ty, Penz

i Sab weŸmiecie narzêdzia i dorobicie potrzebne czêœci. Wokó³ jest

doϾ drzew.

 – Ale¿ min¹ godziny, zanim…

 – No to co? Przez ten czas bêdê podziwia³ krajobraz.

 – Jaki krajobraz?! Tu jest tylko las i zakurzona droga!

 – Trzymaj jêzor za zêbami albo go stracisz, g³upcze!

Kreg poczerwienia³, ale zamilk³. Dobrze wiedzia³, ¿e na jedno

skinienie Dake’a wilko³ak z ochot¹ skoczy mu do gard³a. Lub te¿

mag unieruchomi go swym zaklêciem, po czym rozwali g³owê ka-

mieniem. Kreg ju¿ widzia³, jak jego pan zabija, i by³ pewien, ¿e nie

zawaha³by siê tak¿e tym razem.

 – Sab! Przynieœ narzêdzia! – zawo³a³. – A ty z³aŸ z koz³a, w³o-

chata mordo!

Penz zeskoczy³ z siedzenia woŸnicy, wyl¹dowa³ zgrabnie przed

asystentem i wyszczerzy³ k³y w uœmiechu. Dake nie zauwa¿y³, by

obelga wywar³a na wilko³aku wra¿enie. Penz lubi³ patrzeæ na bezsil-

n¹ z³oœæ Krega. Szkoda, lecz bez w¹tpienia kariera asystenta dobie-

ga koñca. Jeœli Penz zas³u¿y, mo¿e w nagrodê dostanie pozwolenie

na wys³anie swego drêczyciela do Szarych Krain.

Kiedy trójka uzbrojona w pi³y i siekiery odesz³a, Dake rozejrza³

siê za ocienionym miejscem nadaj¹cym siê do drzemki. Mo¿e znów

przyœni mu siê wielki cyrk? By³oby mi³o.

XI

Gdy tylko Conan wyszed³ na drogê, przyspieszy³ kroku. Cieszy³

siê, ¿e wreszcie czuje pod stopami twardy grunt. Mia³ silne nogi.

W ojczystej Cymmerii jeszcze jako ch³opiec dŸwiga³ ciê¿kie k³ody

oraz kamienie, potem przez wiele lat du¿o chodzi³ i biega³. By³ wy-

trzyma³ym piechurem i teraz raŸno pod¹¿a³ przed siebie.

Niewiele ucierpia³ wskutek niemi³ej przygody z olbrzymami. Stra-

ci³ trochê czasu, zazna³ niewygód, ale nic wiêcej. Odzyska³ miecz,

a w Shadizarze czeka³o bogactwo. Nie zamierza³ ju¿ nigdzie zbaczaæ.

Kiedy zaczê³o siê zmierzchaæ, znalaz³ miejsce na nocleg. Zasta-

wi³ sid³a, szybko z³apa³ królika i po zmroku siedzia³ przy ognisku,

5 – Conan groŸny

background image

– 66 –

spo¿ywaj¹c gor¹cy posi³ek. Uœmiecha³ siê, gdy rozrywa³ pieczeñ

bia³ymi, mocnymi zêbami. Kiedyœ opowie wnukom o wielkoludach

i zielonych kar³ach. A na razie mo¿e o nich zapomnieæ. Szkoda cza-

su na rozpamiêtywanie minionych zdarzeñ.

 – Ko³o naprawione – oznajmni³ Kreg. Twarz i rêce mia³ uwala-

ne smarem, ocieka³ potem i w dodatku œmierdzia³.

W górze œwieci³ blady ksiê¿yc.

 – Zajê³o wam to du¿o czasu – skrzywi³ siê Dake. – W dole wzgó-

rza jest strumieñ. IdŸ siê umyæ i wypierz odzienie. WeŸ ze sob¹ Saba

i Penza. Ju¿ za ciemno, by jechaæ dalej. Nie mam ochoty na uszko-

dzenie drugiego ko³a.

Kiedy asystent, czterorêki i wilko³ak odeszli, mag popatrzy³

na drogê za wozem. Przymusowy postój sprawi³, ¿e czasowa prze-

waga nad poœcigiem stopnia³a o kilka godzin. Ale Dake w¹tpi³,

by pogoñ pod¹¿a³a przez bagna równie¿ noc¹. Nawet mimo na-

prawy ko³a z pewnoœci¹ wyprzedzali olbrzymów o pó³ dnia. Jed-

nak z ulg¹ powita³by wschód s³oñca, ¿eby jak najprêdzej ruszyæ

dalej.

Po powrocie Krega i innych kaza³ im ukryæ wóz na ma³ej pola-

nie wœród iglastych drzew o czerwonawej korze. Niezwyk³a trupa

u³o¿y³a siê na spoczynek wewn¹trz pojazdu. Wszyscy zapadli

w drzemkê.

Fosull Ÿle spa³, mêczy³y go koszmary. Widzia³ wielkie, czerwo-

ne demony, pó³nagich ludzi pozabagiennych, Jatte i mnóstwo innych

postaci, których nie rozpoznawa³. W rzeczywistoœci by³ szybki i zwin-

ny, lecz we œnie ledwo móg³ siê poruszaæ. Zupe³nie opuœci³y go si³y.

Rzuca³ w³óczni¹ tak s³abo, ¿e lecia³a z szybkoœci¹ opadaj¹cego li-

œcia. Na co dzieñ nosi³ kilt z miêkkiej irchy, teraz chodzi³ nago. Pró-

bowa³ znaleŸæ drogê do swej chaty, ale zupe³nie pogubi³ siê wœród

chaszczy. Nie potrafi³ przypomnieæ sobie, którêdy ma iœæ. Podczas

panicznej ucieczki przed stadem czterorêkich kocic uœwiadomi³ so-

bie nagle, ¿e œni. Ale jeszcze d³ugo po przebudzeniu nie móg³ siê

otrz¹sn¹æ.

Pomyœla³, ¿e miewa³ ju¿ przyjemniejsze sny.

background image

– 67 –

Raseri nie spa³. Le¿a³ i rozmyœla³ o wydarzeniach ostatnich

dwóch dni. Stara³ siê pouk³adaæ sobie wszystko w g³owie, ale nie

sz³o mu zbyt dobrze. Wci¹¿ wiedzia³ za ma³o, by wyeliminowaæ nie-

które mo¿liwoœci.

Wódz Jatte by³ w du¿ym k³opocie. Zazwyczaj potrafi³ ustaliæ

przyczyny zdarzeñ. Oczywiœcie mog³o tak byæ dlatego, ¿e w swoim

œwiecie mia³ do czynienia z prostymi sprawami, które ³atwo dawa³y

siê wyjaœniæ. Tymczasem teraz stan¹³ przed problemem, z jakim siê

dot¹d nie zetkn¹³. Z jednej strony by³o to przygnêbiaj¹ce, z drugiej

jednak podniecaj¹ce, bo przecie¿ wiêksz¹ satysfakcjê daje rozwi-

k³anie skomplikowanej zagadki.

Uœmiechn¹³ siê. Bez w¹tpienia rozszyfruje i tê tajemnicê. Pyta-

nie tylko, kiedy i ile trudu bêdzie go to kosztowaæ?

Oczywiœcie martwi³ siê o dzieci, lecz wmawia³ sobie, ¿e nie za-

gra¿a im wielkie niebezpieczeñstwo, przynajmniej na razie. Gdyby

porywacze – a zak³ada³, ¿e jest ich kilku – zamierzali zabiæ swe ofiary,

nie potrzebowaliby uciekaæ tak daleko od wioski. Nie, z pewnoœci¹

maj¹ inne plany. Mo¿e chc¹ wykorzystaæ Teyle, Orena i Morjê do

eksperymentów, podobnie jak on Conana?

Albo wystawiaæ je na pokaz? Mo¿liwoœci istnia³o tak wiele, ¿e

nie zd¹¿y³ rozpatrzyæ wszystkich, bo w koñcu zmorzy³ go sen.

Conan obudzi³ siê wczeœnie. Coœ mu mówi³o, ¿e im dalej bêdzie

od olbrzymów, tym lepiej. Ledwo œwit zaró¿owi³ niebo, Cymmeria-

nin zerwa³ siê i ruszy³ w drogê. W marszu ogryza³ resztki drugiego

upieczonego królika. Przystan¹³ tylko na chwilê, by zaczerpn¹æ garœæ

wody ze strumyka i op³ukaæ miêso.

Zanim s³oñce wzesz³o na dobre, wêdrowa³ prawie od godziny.

Gdy wspi¹³ siê traktem na niewielkie wzniesienie, zobaczy³ w od-

dali wóz stoj¹cy na skraju drogi. Kryty, szeœcioko³owy pojazd przy-

pomina³ wielkoœci¹ dom. Obok pas³o siê osiem czy dziesiêæ wo³ów.

Cymmerianin skrêci³ w zagajnik i sprawdzi³, czy miecz luŸno

wysuwa siê z pochwy. Niedawna przygoda wzmog³a czujnoœæ Co-

nana. Pasa¿erowie wozu mogli byæ nieszkodliwi, ale wola³ przyjrzeæ

siê im z ukrycia.

Skrada³ siê miêdzy drzewami, staraj¹c siê posuwaæ jak najci-

szej, i stopniowo zbli¿a³ siê do pojazdu.

Wreszcie wypatrzy³ miejsce pokryte suchym igliwiem i przykuc-

n¹³ za roz³o¿ystym krzakiem, by rozeznaæ siê w sytuacji.

background image

– 68 –

Nie czeka³ d³ugo. Z wozu wyszed³ jasnow³osy mê¿czyzna. To-

warzyszy³a mu postaæ otulona opoñcz¹, w kapturze na g³owie. Co-

nan nie móg³ dostrzec jej twarzy, za to dobrze widzia³ pasa¿era, któ-

ry pojawi³ siê jako trzeci.

Ten cz³owiek mia³ ni mniej, ni wiêcej, tylko cztery ramiona!

Cymmerianin zastanawia³ siê nad tym dziwactwem, kiedy wóz

zaskrzypia³ i zatrz¹s³ siê mocno. W drzwiach stanê³a ogromna nie-

wiasta. Musia³a schyliæ g³owê, by nie zawadziæ o framugê. Conan

od razu rozpozna³ Teyle z plemienia Jatte.

Bardzo dziwne... Zdumia³ siê jeszcze bardziej, gdy zobaczy³ jej

m³odsze rodzeñstwo, Orena i Morjê. Za bliŸniakami sz³a kobieta o ko-

cich rysach, obroœniêta krótk¹ sierœci¹. Na koñcu drepta³ zielony,

nakrapiany karze³. Taki sam jak ci, których Conan niedawno napo-

tka³.

Jasnow³osy i czterorêki zaprzêgli wo³y. Zakapturzony przykuc-

n¹³, aby obejrzeæ przednie ko³o. Nakrycie g³owy zsunê³o siê, wte-

dy Cymmerianin ujrza³ zwierzêce oblicze. Pysk psa? Nie, raczej

wilka!

Ale za zbieranina dziwol¹gów! Wszyscy w jednym wozie. Co

to znaczy?

 – Jak ci siê podobaj¹ moje okazy? Interesuj¹ce, prawda? – roz-

leg³ siê g³os za plecami Conana.

Cymmerianin natychmiast odwróci³ siê i wyprostowa³, jednocze-

œnie dobywaj¹c miecza.

 – To nic nie da – rzek³ obcy. Wymamrota³ jakieœ niezrozumia³e

s³owa i uczyni³ rêk¹ gest, jakby coœ rzuca³.

Conan uskoczy³ w bok i uniós³ broñ do ciêcia. Jak ten cz³owiek

podkrad³ siê do niego? Niewielu zdo³a³o zajœæ Cymmerianina od ty³u,

a smag³y, czarnow³osy mê¿czyzna z d³ugimi w¹sami nie wygl¹da³

na zbyt sprytnego. Nie by³ uzbrojony, ale Conan nie opuœci³ miecza.

 – Od³ó¿ broñ – odezwa³ siê nieznajomy. Nie zabrzmia³o to jak

proœba, lecz jak rozkaz.

Conan rozeœmia³ siê g³oœno. Nagle zamilk³. Poczu³ na sobie zim-

ny, œmiertelny uœcisk i rêce zaczê³y odmawiaæ mu pos³uszeñstwa.

Nadgarstki mia³ jak z o³owiu i jakaœ si³a zmusza³a go do opuszcze-

nia ramion.

Próbowa³ walczyæ z krêpuj¹c¹ go moc¹. Na ca³e cia³o wyst¹pi³y

mu krople potu. Wzmóg³ wysi³ek i na chwilê dr¿¹cy miecz znieru-

chomia³ w ch³odnym, porannym powietrzu.

Mê¿czyzna zmarszczy³ brwi.

background image

– 69 –

Ostrze znów zaczê³o drgaæ. Conan opiera³ siê ze wszystkich si³.

Napi¹³ miêœnie, a¿ pod opalon¹ skór¹ spêcznia³y œciêgna. Muskular-

ne ramiona nabrzmia³y. Ale miecz sam kierowa³ siê do pochwy.

Cymmerianin patrzy³ ze zgoz¹ jak jego w³asne rêce chowaj¹ broñ,

jakby nale¿a³y do kogoœ innego.

 – Tak ju¿ lepiej – powiedzia³ czarnow³osy i uœmiechn¹³ siê sze-

roko.

Conan w lot poj¹³, co go pokona³o – magia! Obcy rzuci³ na nie-

go z³y urok!

Cymmerianin zaœmia³ siê i rozpostar³ d³onie, by zacisn¹æ je na

gardle czarownika. Ale wtem powietrze sta³o siê tak gêste, jakby

mia³ przed sob¹ nieprzeniknion¹, niewidzialn¹ œcianê.

 – Tracisz tylko czas – przemówi³ mag. – Jestem Dake i bêdziesz

mi pos³uszny, czy ci siê to podoba, czy nie.

Conan zdo³a³ post¹piæ krok naprzód, lecz ten ruch kosztowa³ go

tyle wysi³ku, ¿e a¿ poczerwienia³.

 – Si³acz z ciebie – zauwa¿y³ Dake. – Byæ mo¿e znajdê ci jakieœ

zajêcie, zamiast pozbawiaæ ciê ¿ycia. Jak ciê zw¹?

Widz¹c, ¿e próby ataku na nic siê nie zdadz¹, Conan zrezygno-

wa³. Nie zamierza³ odpowiadaæ magikowi, lecz ta sama si³a, która

kaza³a mu schowaæ miecz, zmusza³a go teraz do mówienia. Mocno

zacisn¹³ usta, by jej nie ulec.

Minê³o tuzin uderzeñ serca.

 – Conan – us³ysza³ nagle w³asny g³os.

 – Ach, tak. Doskonale. Zatem chodŸmy, Conanie.

Mag ruszy³ do wozu.

Cymmerianin znów spróbowa³ stawiæ opór. Bez skutku. Wbrew

swej woli pod¹¿y³ za czarownikiem. Nie móg³ powstrzymaæ nóg, ani

przyspieszyæ i skoczyæ przeœladowcy do gard³a. Czar mia³ zbyt wielk¹

moc, by siê jej przeciwstawiæ. Conan czu³ siê jak pies na smyczy, do

tego z ciasn¹ obro¿¹ na szyi.

Kiedy wychodzili na drogê, uprzytomni³ sobie, ¿e to z pewno-

œci¹ magia pozwoli³a Dake’owi zajœæ go z ty³u tak cicho. Teyle i bliŸ-

niaki te¿ musi zniewalaæ potê¿ny czar. Zastanawia³ siê, czy wszyscy

pasa¿erowie wozu s¹ pod wp³ywem zaklêcia.

Có¿, nie ma co zgadywaæ, wkrótce siê dowie.

Wygl¹da³o na to, ¿e znów nie dojdzie do Shadizaru, choæ obie-

cywa³ sobie nie zbaczaæ z kursu.

background image

– 70 –

Gdy Vargowie dotarli do krañca mokrade³, nie napotkawszy

pozabagiennych ani Vilkena, Fosull poczu³ siê mocno zak³opotany.

Mia³ du¿y dylemat. Wyprawa poza moczary by³a wielce niebezpiecz-

na. Ludzie pozabagienni nie nale¿eli do tolerancyjnych, o czym Var-

gowie zd¹¿yli siê przez lata boleœnie przekonaæ. Zastêp kar³ów od

razu œci¹gn¹³by na siebie nieszczêœcie. Wprawdzie potrafi³by siê

obroniæ przed atakiem pojedynczego zbójcy lub zaskoczonego wie-

œniaka, lecz nie przed liczniejsz¹ gromad¹ ludzi. W czasie Wielkiej

Suszy, jakieœ czterdzieœci wiosen temu, dziad Fosulla wyruszy³ z ba-

gien po prowiant na czele setki wojowników.

Wróci³ ze œwiata zewnêtrznego z po³ow¹ dzielnych poddanych.

Filozofia ludzi pozabagiennych wydawa³a siê prosta: jeœli ktoœ jest

inny, nale¿y go natychmiast zabiæ.

Co robiæ? Fosull nie zamierza³ nara¿aæ na œmieræ swoich wo-

jowników. Z drugiej strony, straci³by ich szacunek, gdyby pozwoli³

umkn¹æ porywaczom syna. Wódz wiedzia³, ¿e siê starzeje i nie jest

ju¿ tym samym Vargiem, co kiedyœ. Mimo i¿ wci¹¿ móg³ pokonaæ

ka¿dego wspó³plemieñca, brakowa³o mu dawnej stanowczoœci. Jeœli

zaprzestanie poœcigu, wojownicy wezm¹ to za s³aboœæ i rzuc¹ mu

wyzwanie. Za¿¹daj¹, by odda³ w³adzê. Taki by³ u Vargów zwyczaj.

Niech piek³o poch³onie tych pozabagiennych intruzów!

Coœ trzeba zrobiæ. Wiedzia³ nawet, co. Musia³ spojrzeæ praw-

dzie w oczy, choæby nie chcia³. Piêtnastu Vargów nie ukryje siê ³a-

two poza moczarami, ale jeden tak.

Fosull odwróci³ siê do wojowników.

– Wracajcie. Sam poszukam Vilkena.

 – Ale¿ wodzu!

 – Ca³y zastêp wzbudzi tylko ciekawoœæ i sprowokuje atak. Jed-

nemu z nas mo¿e uda siê pozostaæ nie zauwa¿onym.

 – Ale... ale czerwony demon...!

 – Jam jest Fosull i nie lêkam siê nikogo! Ani Vargów, ani ludzi

pozabagiennych, ani czerwonych demonów! Róbcie, co kaza³em!

Us³uchali niechêtnie i zaczêli pomrukiwaæ miêdzy sob¹ o ogrom-

nej odwadze przywódcy. Kto inny wybra³by siê w pojedynkê prze-

ciw demonowi potê¿niejszemu od Jatte? Fosull by³ pewien, ¿e jeœli

prze¿yje, jego chwa³a przetrwa wiele wiosen i nikt nie œmie rzuciæ

mu wyzwania.

W gruncie rzeczy, ryzykowna wêdrówka wcale mu siê nie uœmie-

cha³a. Mimo to, pocz¹³ uk³adaæ plan. Na mokrad³ach Vargów chro-

ni³ naturalny kamufla¿; potrafili ³atwo wtopiæ siê w otoczenie i ujœæ

background image

– 71 –

uwagi wrogów. Ludzie pozabagienni ró¿nili siê wzrostem. Niektó-

rzy, zw³aszcza dzieci, byli prawie tak mali jak Fosull. Wódz wpad³

na pomys³, jak zamaskowaæ swój wygl¹d – nale¿a³o zdobyæ stosow-

ne odzienie.

Na wszystko znajdzie siê sposób.

XII

Dake wdrapa³ siê na dach wozu po krótkiej drabince umocowa-

nej z ty³u pojazdu. Oczywiœcie spiczasta plandeka nie wytrzyma³aby

jego ciê¿aru, ale poprzeczna deska by³a doœæ gruba i szeroka, by

móg³ na niej usi¹œæ i obserwowaæ drogê za wozem. W s³oneczne dni

robi³ to czêsto. Lubi³ siê opalaæ, a widok z wysoka dawa³ mu poczu-

cie w³adzy.

Mag uwa¿a³, ¿e ma wszelkie powody, by czuæ siê jak w³adca.

Jego myœli zaprz¹ta³a teraz ostatnia zdobycz. Muskularny Co-

nan wydawa³ siê cennym dodatkiem do kolekcji dziwol¹gów. Wpraw-

dzie inne okazy te¿ przyci¹ga³y gawiedŸ w mijanych wioskach, lecz

samo pokazywanie czterorêkiego mê¿czyzny, czy kobiety o twarzy

kota nie przynosi³o godziwych zysków. Ile mo¿na zebraæ od setki

gapiów p³ac¹cych po kilka miedziaków?

Dake zazwyczaj nabija³ sobie kabzê, wykorzystuj¹c cz³onków

trupy w inny sposób. Wielu mê¿czyzn ciekawi³o, jak to jest na po-

s³aniu z kobiet¹-kotem. Pragn¹c prze¿yæ tak¹ przygodê, siêgali g³ê-

biej do sakiewek po d³ugo skrywane srebro. Penz po mistrzowsku

pos³ugiwa³ siê lassem i niejeden chcia³ siê z nim zmierzyæ. Obsta-

wiano wtedy zwyciêzcê konkursu, choæ wynik rywalizacji by³ z góry

przes¹dzony. Zielony karze³ móg³by stawaæ do zawodów w rzucaniu

w³óczni¹ do celu. Olbrzymka z pewnoœci¹ wzbudzi po¿¹danie w nie-

których widzach p³ci mêskiej, choæ nale¿a³oby uwa¿aæ, ¿eby nie

wyda³a na œwiat potomstwa. Kogo zainteresowa³by miniaturowy

wielkolud?

Ale nawet w najmniejszych dziurach zabitych deskami, ludzi

najbardziej podnieca³ hazard. Tam te¿ mieszkali najtwardsi si³acze

zahartowani ciê¿k¹ prac¹ na roli i polowaniem. W takich osadach

najwiêkszych emocji dostarcza³y zak³ady podczas zmagañ osi³ków.

Prosty lud uwielbia³ si³owanie siê na rêce, walkê na piêœci i zapasy.

Dake widzia³ ju¿ ch³opów stawiaj¹cych na swoich faworytów piêæ-

background image

– 72 –

dziesi¹t srebrników, a nawet kilka z³otych dukatów. I to w wioskach,

gdzie ziemia, chaty i ca³y dobytek wydawa³y siê niewarte garœci mie-

dziaków.

Ten, kto wystawi³by silnego i zwinnego zawodnika, móg³by du¿o

zarobiæ. Co prawda w Shadizarze same dziwol¹gi wywo³aj¹ tak¹

sensacjê, ¿e zapaœnik nie bêdzie potrzebny. Z drugiej jednak strony,

miejscy z³odzieje bez w¹tpienia mog¹ postawiæ na walkê wiêcej ni¿

wieœniacy. Ponadto, si³acz dobrze w³adaj¹cy mieczem doskonale

nadawa³by siê na stra¿nika bogactw, które Dake zamierza³ zdobyæ.

Zw³aszcza si³acz zmuszony do lojalnoœci moc¹ zaklêcia.

Co naprawdê potrafi Conan, to siê dopiero oka¿e. Trudno oce-

niaæ czyjeœ mo¿liwoœci po samym wygl¹dzie, choæ barbarzyñca

z pewnoœci¹ prezentuje siê jak nale¿y. Warto jednak poddaæ go kilku

próbom przed wizyt¹ w najbli¿szej wiosce.

Dake uœmiechn¹³ siê. Znów by³ z siebie zadowolny. Sprytny cz³o-

wiek zawsze ma szansê wspiêcia siê na szczyt, jeœli tylko postêpuje

rozwa¿nie.

Wewn¹trz wozu Conan przygl¹da³ siê towarzyszom niedoli. Z bli-

ska wygl¹dali nie mniej dziwacznie ni¿ z daleka. Kobieta-kot sie-

dzia³a obok czterorêkiego mê¿czyzny. Rozmawiali szeptem. Wilko-

³ak naci¹gn¹³ kaptur i w ogóle siê nie odzywa³. Zielony karze³ drapa³

siê w udo i szczerzy³ w uœmiechu ostre zêby. Trójka olbrzymów spra-

wia³a wra¿enie przygnêbionych. Brakowa³o tylko blondyna, który

teraz powozi³. Jedynie on nie wydawa³ siê omotany si³¹ zaklêcia czar-

now³osego maga.

Teyle le¿a³a wyci¹gniêta na prowizorycznym wyrku. Wtem prze-

krêci³a siê na bok i wspar³a na ³okciu.

– Sam uciek³eœ z klatki mojego ojca? – spyta³a Conana.

 – I owszem.

 – Nie lada wyczyn – stwierdzi³a i po chwili milczenia doda³a: –

Cieszê siê, ¿e ci siê uda³o.

Conan nie kry³ zaskoczenia.

– Dlaczego?

Zatoczy³a rêk¹ ³uk, wskazuj¹c wnêtrze wozu.

– Teraz wiem, co to znaczy byæ wiêŸniem. Nieprzyjemne prze-

¿ycie.

Cymmerianin skin¹³ g³ow¹, ale nie odpowiedzia³. Kilkakroæ prze-

trzymywano go wbrew jego woli, lecz za ka¿dym razem tak samo

background image

– 73 –

nienawidzi³ zamkniêcia. ¯aden cz³owiek nie jest stworzony do ¿ycia

w niewoli – czy to mê¿czyzna, czy kobieta.

 – Co wiesz o czarnow³osym, który zwie siê Dake? – zapyta³

w koñcu.

 – Ma jak¹œ magiczn¹ moc – odrzek³a Teyle.

 – Lepiej wyjaw mi coœ, czego jeszcze nie wiem.

 – Jedziemy do Shadizaru. Dake chce tam pokazywaæ swoke ofia-

ry jako wybryki natury. Zamierza skrzy¿owaæ nas i wyhodowaæ jesz-

cze dziwniejsze istoty.

 – Tak wam powiedzia³?

 – Nie. Ale mówi³ o tym Kreg, ten jasnow³osy mê¿czyzna. Szy-

dzi³ z nas. Tro, Sab i Penz potwierdzili s³owa blondyna.

Teyle przedstawi³a Conanowi trójkê pasa¿erów. Zielony karze³

zwa³ siê Vilken.

Cymmerianin zastanawia³ siê nad tym, co us³ysza³, i rozwa¿a³,

jak najlepiej wykorzystaæ zdobyte wiadomoœci.

 – Ucieczka jest niemo¿liwa – odezwa³ siê Penz, odgaduj¹c, co

Conanowi chodzi po g³owie. – Zaklêcie, które nas krêpuje, jest zbyt

silne. Nie pozwala nam skrzywdziæ maga, ani sprzeciwiaæ siê jego

rozkazom.

Conan przytakn¹³. To prawda, próbowa³ walczyæ z czarem i prze-

gra³. Nawet teraz czu³ na sobie niewidzialne wiêzy.

 – Jestem wiêŸniem Dake’a od piêciu wiosen – ci¹gn¹³ Penz. –

Tro i Sab od trzech. Ani razu moc zaklêcia nie os³ab³a. Nie sposób

siê od niego uwolniæ.

 – Mój ojciec zdo³a tego dokona栖 wtr¹ci³ Vilken, pokazuj¹c

k³y.

Cymmerianin spojrza³ na kar³a. Zielony mikrus mia³ cuchn¹cy

oddech!

– Twój ojciec?

 – A tak. Jest wodzem naszego plemienia. Przybêdzie po mnie.

 – Wydajesz siê tego pewien.

 – Nie mo¿e post¹piæ inaczej, jeœli chce pozostaæ wodzem.

Conan zamyœli³ siê.

 – Nasz rodzic te¿ nas nie zostawi – powiedzia³ Oren. Jego sio-

stra Morja przytaknê³a.

Cymmerianin popatrzy³ na Teyle. Ona równie¿ skinê³a g³ow¹.

– Raseri nie pozwoli, by mali ludzie poznali po³o¿enie naszej

wioski. I nie spocznie, póki nie odnajdzie trójki swoich dzieci.

Conan wzruszy³ ramionami.

background image

– 74 –

– Ani zielonym kar³om, ani wielkoludom nie bêdzie ³atwo wê-

drowaæ przez ziemie ludzi mojej rasy.

 – Mój ojciec to najsprytniejszy z Vargów – pochwali³ siê Vilken.

 – A mój jest dwakroæ sprytniejszy od twojego, bestio – odparo-

wa³ Oren.

Karze³ pokaza³ k³y i poruszy³ siê, jakby chcia³ skoczyæ na ch³op-

ca. Ma³y olbrzym uniós³ siê, by stawiæ czo³o przeciwnikowi.

 – Stójcie! – rozkaza³ Conan.

M³odzieñcy zamarli i spojrzeli na niego.

 – Nic nie zyskamy, walcz¹c miêdzy sob¹.

 – Vargowie to tylko z³oœliwe bestie!

 – A Jatte g³upie góry miêsa!

 – Doœæ!

Ch³opcy z wrogich plemion przeszyli siê nienawistnym wzro-

kiem, po czym znów spojrzeli na Cymmerianina. Pierwszy przemó-

wi³ Vilken.

– A kto ciê wybra³ na wodza, ¿ebyœ œmia³ nam rozkazywaæ?!

Conan uœmiechn¹³ siê z³owieszczo i zacisn¹³ wielk¹ piêœæ przy-

pominaj¹c¹ miêsisty m³ot.

– Sam siê wybra³em. Nie zamierzam spêdziæ reszty ¿ycia jako

wiêzieñ w tym wozie. A zaklêcie Dake’a nie powstrzyma mnie przed

zrobieniem tu porz¹dku!

Niedoszli zapaœnicy uznali widocznie, ¿e lepiej nie doœwiadczyæ

na w³asnej skórze gniewu muskularnego barbarzyñcy. Bez s³owa

odst¹pili od walki.

 – A teraz... – rzek³ Cymmerianin – chcê wiedzieæ wszystko o Da-

ke’u i jego psie, Kregu.

Raseri rozpatrywa³ kilka sposobów doœcigniêcia porywaczy jego

dzieci. Wreszcie wybra³ jeden, jak mu siê zdawa³o, najbardziej roz-

s¹dny. Odes³a³ swoich towarzyszy do wioski, a sam dotar³ do skraju

bagien i wyszed³ na drogê w œwiecie ma³ych ludzi. Logika podpo-

wiada³a olbrzymowi, ¿e najlepiej bêdzie wêdrowaæ noc¹, trzymaj¹c

siê utartych szlaków i unikaj¹c tubylców. Chyba ¿e zajdzie potrzeba

wypytania ich o zbiegów. Wielkolud z pewnoœci¹ wzbudzi sensacjê,

lecz nie tak wielk¹ jak ca³a grupa. Zanim wieœæ o nim obiegnie oko-

licê, zdo³a oddaliæ siê na du¿¹ odleg³oœæ.

Nocna wêdrówka by³a, rzecz jasna, niezbyt bezpieczna, lecz nie-

wiele bestii mog³o stawiæ czo³o Jatte uzbrojonemu w d³ugi, obsydia-

background image

– 75 –

nowy nó¿ i wielk¹ w³óczniê. Za dnia Raseri zamierza³ spaæ w ukry-

ciu. Pamiêta³ wygl¹d Conana, a innych uciekinierów mia³ nadziejê

rozpoznaæ po œladach. W ciemnoœci trudno by³oby pod¹¿aæ ich tro-

pem, ale uwa¿a³, ¿e nie zbocz¹ z raz obranej trasy. Rozpytuj¹c od

czasu do czasu tu i tam, bez w¹tpienia uda mu siê iœæ w³aœciwym

szlakiem. Jeœli on rzuca siê w oczy, to trójka dzieci tym bardziej.

Ktoœ musia³ je zauwa¿yæ.

Kiedy ju¿ dogoni porywaczy, u³o¿y plan ataku. Ogólnie rzecz

bior¹c, postanowi³ wyr¿n¹æ ma³ych ludzi i odebraæ dzieci.

Znalaz³ ocienione miejsce i zatrzyma³ siê w ukryciu, by spo¿yæ

pieczonego królika i suszone owoce, które wzi¹³ ze sob¹. Potem u³o-

¿y³ siê na spoczynek, aby doczekaæ zmroku.

Raseriemu podoba³ siê plan poœcigu. Nie by³ zbyt skompliko-

wany i pozostawia³ mu mo¿liwoœæ manewru, gdyby zasz³a potrzeba.

Wódz Jatte z zadowoleniem zapad³ z sen.

Fosull spêdzi³ w marszu ca³y ranek i zd¹¿y³ odkryæ, ¿e ucieki-

nierzy maj¹ œrodek transportu. To u³atwia³o mu zadanie – g³êbokie

koleiny wozu widaæ du¿o wyraŸniej ni¿ odciski stóp. Ciê¿ar i szero-

koœæ pojazdu gwarantowa³y, ¿e nie zjedzie z drogi, a przynajmniej

pozostanie na twardym gruncie. Zatem dopóki bêdzie sucho, Varg

tak zdolny jak Fosull nie zgubi tropu, choæby mia³ iœæ po œladach na

koniec œwiata.

Co ciekawe, porywacze jego syna podró¿owali z trójk¹ Jatte.

Wódz ocenia³, ¿e to jedna kobieta i dwoje dzieci. Owszem, ta dwój-

ka zostawia³a œlady wielkoœci ludzi pozabagiennych, co mog³o zmy-

liæ mniej wytrawnego tropiciela, ale nie Fosulla. Zna³ obuwie Jatte

jak palce swoich bosych nóg. Jeœli to nie olbrzymy, gotów jest na-

pluæ na grobowiec w³asnego ojca.

Czy Jatte odbywali tê podró¿ dobrowolnie, nie potrafi³ stwier-

dziæ na pewno, ale uwa¿a³, ¿e to ma³o prawdopodobne. Olbrzymy

mia³y z ludzi pozabagiennych jeszcze mniejszy po¿ytek ni¿ Vargo-

wie – nawet nie zjada³y tych, których z³apa³y i zabi³y.

Niedobrze. Co to za ludzie, skoro uprowadzili nie tylko Varga,

ale i Jatte?

Fosull kilkakroæ widzia³ podró¿nych zbli¿aj¹ch siê z przeciw-

ka. Opuszcza³ wtedy trakt i czeka³ w ukryciu, a¿ go min¹.

Na rozstaju dróg przerwa³ tropienie zbiegów i skrêci³ ku ma³ej

osadzie.

background image

– 76 –

Skupisko kilku cha³up trudno by³o nazwaæ wsi¹. Skrada³ siê te-

raz z wielk¹ ostro¿noœci¹, pod wiatr, ¿eby nie wywêszy³y go psy.

Wreszcie wypatrzy³ to, czego szuka³.

Na sznurze rozci¹gniêtym miêdzy dwoma drzewami suszy³o

siê w s³oñcu odzienie pozabagiennych. Varg przyjrza³ siê paru okry-

ciom i wybra³ odpowiednie dla siebie. Zanurzy³ siê w wysokiej tra-

wie i pod os³on¹ gêstych zaroœli podpe³z³ bli¿ej. Poderwa³ siê, pod-

bieg³ do sznura i porwa³ prawie such¹ szatê z kapturem. Natychmiast

rzuci³ siê do ucieczki, gdy¿ jeden z psów zacz¹³ wœciekle ujadaæ.

Ale Fosull zd¹¿y³ siê oddaliæ, zanim ktokolwiek sprawdzi³, co siê

dzieje. Gdyby za¿arta bestia mia³a ochotê go œcigaæ, drogo zap³a-

ci³aby za ten b³¹d. Diab³opsy to jedno, ale zwyk³y kundel to zupe-

³nie co innego.

Znalaz³szy siê w bezpiecznej odleg³oœci od cha³up, Fosull obej-

rza³ zdobycz. Rêcznie tkane, brunatne odzienie by³o szorstkie i sp³o-

wia³e. Szybko skróci³ no¿em rêkawy oraz po³y, ¿eby nie szarga³y siê

po ziemi. Kiedy przywdzia³ p³aszcz i postawi³ kaptur, tylko d³onie

i bose stopy zdradza³y, kim jest. Zauwa¿y³ gliniankê, zaczerpn¹³ gar-

œci¹ mu³, po czym na³o¿y³ maŸ na rêce i nogi. Jego cia³o przybra³o

szar¹ barwê. Wœród ludzi pozabagiennych zdarzali siê niscy mê¿-

czyŸni, nawet kar³y, ale nikt nie mia³ zielonej skóry. Teraz musia³

tylko uwa¿aæ, by nie przygl¹dano mu siê zbyt d³ugo z bliska.

Wróci³ na g³ówny trakt i poszed³ dalej po œladach wozu.

XIII

Kiedy wóz stan¹³, Conan obudzi³ siê spocony.

Wewn¹trz panowa³ straszny zaduch. Gruba plandeka chroni³a

wprawdzie przed s³oñcem, ale nagrzewa³a siê i nie przepuszcza³a

powietrza.

Wszelkie próby wyrwania siê z side³ magii spe³z³y na niczym.

Gdy tylko Cymmerianin ockn¹³ siê z drzemki, znów usi³owa³ poko-

naæ moc krêpuj¹cego go zaklêcia, ale na pró¿no. Nie znalaz³ sposo-

bu, by zmusiæ swoje nogi do ucieczki z ruchomego wiêzienia.

Czu³ siê tak, jakby zwi¹zano go solidnymi linami. Tyle ¿e zwy-

k³e wiêzy mo¿na w koñcu nieco rozluŸniæ; czar wci¹¿ uniemo¿liwia³

jakikolwiek ruch.

 – Wychodziæ! – rozkaza³ Kreg.

background image

– 77 –

Pasa¿erowie pos³usznie wygramolili siê na popo³udniowe s³oñ-

ce. Kiedy Conan zszed³ ze stopnia, lekki wiatr zatarga³ jego czarn¹

grzyw¹. Nareszcie na œwie¿ym powietrzu. Co za ulga po d³u¿szym

pobycie w dusznym pomieszczeniu. Na lewo od drogi rós³ niewiel-

ki zagajnik, prawe pobocze zalega³y g³azy. Niektóre tkwi³y w zie-

mi.

Znienawidzony Dake sta³ nie opodal i uœmiecha³ siê szeroko do

swych niewolników.

 – Zorganizowa³em dla was ma³e przedstawienie – oznajmi³. –

Nowy cz³onek naszej trupy, choæ nie obdarzony przez naturê tak

szczodrze jak reszta, posiada jednak swoisty wdziêk nieokrzesanego

osi³ka. – Z uœmiechem spojrza³ na Cymmerianina, który przeszy³ dre-

czyciela zimnym wzrokiem. – Barbarzyñcy to waleczni ludzie.

Wprawdzie du¿e musku³y nie zawsze œwiadcz¹ o wielkiej sile, lecz

wierzê, ¿e Conanowi jej nie brak.

Cymmerianin rzuci³ okiem na towarzyszy. Twarz Penza pozo-

sta³a bez wyrazu. Vilken jak zwykle szczerzy³ ostre zêby w uœmie-

chu. Czterorêki i kobieta-kot przygl¹dali siê Dake’owi z wyraŸn¹

obaw¹. BliŸniaki gapi³y siê na maga z zaciekawieniem, a Teyle sta³a

z rêkami skrzy¿owanymi na olbrzymich piersiach.

 – Widzisz tamten g³az? – spyta³ Dake, wskazuj¹c na potê¿ny

kamieñ. – Przynieœ mi go, Conanie.

Cymmerianin znów spróbowa³ oprzeæ siê magii, ale dozna³ uczu-

cia, jakby jego nogi nale¿a³y do kogoœ innego. Pos³usznie podszed³

do bezkszta³tnego kamienia, który siêga³ mu do kolan i by³ szeroki

jak jego bary. Przykucn¹³ i opasa³ mocarnymi ramionami kawa³ ska-

³y. Naprê¿y³ miêœnie ud i bioder, wyrwa³ ciê¿ar z piachu i dŸwign¹³

do góry. G³az wa¿y³ chyba tyle, co on.

Conan wyprostowa³ siê i ruszy³ w kierunku Dake’a. Gdy stan¹³

obok maga, zobaczy³ wytrzeszczone oczy Krega.

 – Bardzo dobrze! – pochwali³ w³adca niewolników. – Mo¿esz

go po³o¿yæ.

 – Gdzie?

 – Niewa¿ne. Gdziekolwiek.

Conan najchêtniej zmia¿d¿y³by g³azem Dake’a, lecz wiedzia³,

¿e maga chroni moc zaklêcia. Co nie oznacza³o, ¿e niewarto spróbo-

waæ zaszkodziæ wrogowi. Odwróci³ siê i cisn¹³ wielki kamieñ w stronê

Krega.

 – Na j¹dra Seta! – wrzasn¹³ asystent, rzucaj¹c siê do ucieczki.

Potkn¹³ siê i omal nie run¹³ jak d³ugi. Utrzyma³ siê jednak na nogach

background image

– 78 –

i cudem unikn¹³ przygniecenia ciê¿k¹ ska³¹. G³az opad³ na ziemiê

z g³uchym odg³osem. W powietrze uniós³ siê py³.

 – Ty... ty barbarzyñski durniu! O ma³y w³os byœ mnie trafi³!

Uœmiech Cymmerianina przypomina³ grymas wilczej twarzy Pen-

za. W istocie wilko³ak i ca³a reszta te¿ uœmiechali siê z satysfakcj¹.

Nawet Dake nie móg³ siê powstrzymaæ.

– Ca³kiem nieŸle – przyzna³. – Ale bez w¹tpienia staæ ciê na wiê-

cej. Teraz przynieœ tamten... – wyci¹gn¹³ ramiê.

Conanowi natychmiast spowa¿nia³a twarz. Drugi kawa³ ska³y

nie tkwi³ wprawdzie w piachu, lecz by³ znacznie wiêkszy i zapewne

o po³owê ciê¿szy.

Osi³ek zabra³ siê do pracy. G³az mia³ kszta³t koœlawego grzyba,

co umo¿liwia³o wsuniêcie ramion pod „kapelusz”. Cymmerianin ze-

bra³ siê w sobie, uniós³ go trochê i wolno pocz³apa³ z powrotem. St¹-

pa³ z wysi³kiem, ale nie wlók³ ciê¿aru po ziemi.

 – Wspaniale! – zachwyci³ siê Dake. – Postaw go... – spojrza³

na asystenta, potem na Conana –...tam. I uwa¿aj, ¿ebyœ nie przestra-

szy³ Krega. Nie za blisko.

Gdy Cymmerianin opuœci³ g³az, blondyn popatrzy³ na mocarza

z nienawiœci¹.

 – Jeszcze jeden – powiedzia³ mag. – Niech bêdzie tamten...

Conan powiód³ wzrokiem za palcem Dake’a.

Ska³a przewy¿sza³a cz³owieka i z pewnoœci¹ wa¿y³a dwakroæ

tyle, co on. Zwê¿a³a siê ku górze i by³a ca³kiem g³adka. Za co z³apaæ

taki obelisk? Wzruszy³ ramionami i pokrêci³ g³ow¹.

– Nie widzê sposobu, by to podnieœæ.

 – Musisz spróbowaæ. No, dalej!

Conana ogarnê³a wœciek³oœæ. Tego ju¿ za wiele! Nie jest psem,

¿eby mu rozkazywaæ!

Przez moment zdawa³o mu siê, ¿e moc zaklêcia s³abnie. Poczu³

radoœæ, lecz ukry³ emocje. Czy¿by coœ rozluŸni³o magiczne okowy?

Ale co?

Nagle czar znów omota³ go z ca³¹ si³¹. Nie mia³ innego wyjœcia,

musia³ wykonaæ polecenie. Na zastanawianie siê przyjdzie czas póŸniej.

Zadanie nie wygl¹da³o na ³atwe. Nie doœæ, ¿e g³az by³ g³adki, to

jeszcze zbyt szeroki, aby opleœæ go rêkami. Cymmerianin duma³ przez

chwilê, wreszcie wpad³ na pewien pomys³.

Napar³ na szczyt kamienia, by go lekko przechyliæ. Uda³o siê.

Obszed³ ska³ê i zacz¹³ j¹ pchaæ z drugiej strony. Kiedy j¹ ruszy³,

wróci³ na poprzednie miejsce.

background image

– 79 –

W koñcu obluzowa³ g³az, wroœniêty w ziemiê pewnie od wie-

ków. Wiedzia³, ¿e teraz musi wszystko dok³adnie zgraæ w czasie –

mocno bujn¹æ skalny blok, okr¹¿yæ go szybko i podeprzeæ plecami,

zanim obelisk runie.

Zrobi³, jak zaplanowa³. Gdy ciê¿ar spocz¹³ mu na grzbiecie,

pocz¹³ bardzo powoli uginaæ kolana. Zni¿a³ siê coraz bardziej i pod-

suwa³ pod kamieñ.

Ostro¿nie sprawdzi³, czy nie straci równowagi, wyci¹gn¹³ rêce

za siebie i przytrzyma³ boki masywnej ska³y le¿¹cej na jego bar-

kach.

Ledwo dŸwign¹³ g³az, zda³ sobie sprawê, ¿e siê przeliczy³. Blok

wa¿y³ wiêcej, ni¿ Conan siê spodziewa³. Jeœli Ÿle st¹pnie, ciê¿ar go

przygniecie.

Posuwaj¹c siê krok za krokiem, pokona³ w œlimaczym tempie

odleg³oœæ dziel¹c¹ go od w³adcy niewolników.

 – Zdumiewaj¹ce! – wykrzykn¹³ Dake. – Myœla³em, ¿e ci siê nie

uda. Zrzuæ to, nie chcê, ¿ebyœ zrobi³ sobie krzywdê.

Conan stan¹³ prosto. Skalny blok zsun¹³ siê pionowo z jego ple-

ców i zary³ w piach. Przez moment zdawa³o siê, ¿e runie p³asko, ale

pozosta³ tylko lekko przechylony.

 – Sab, Penz i Kreg do mnie!

Czterorêki, wilko³ak oraz asystent przybiegli na wezwanie swe-

go pana.

 – Unieœcie ten kamieñ.

We trzech otoczyli wysok¹ ska³ê, próbuj¹c j¹ jakoœ uchwyciæ,

ale bez skutku.

 – Przewróæcie go tak jak Conan.

Spróbowali. Lecz gdy g³az siê przechyli³, okaza³ siê dla nich za

ciê¿ki. Mimo wysi³ków, nie zdo³ali go utrzymaæ. Gruchn¹³ o ziemiê,

wzbijaj¹c tuman kurzu.

 – Dosy栖 powiedzia³ mag, po czym zwróci³ siê do Conana: –

Istotnie jesteœ bardzo silny. Znasz zapasy?

 – Owszem – warkn¹³ Cymmerianin.

 – A walkê na piêœci?

 – Co nieco.

 – Masz wprawê w jednym albo w drugim?

 – W obu.

 – Œwietnie! Doskonale! Wyczyœcimy z pieniêdzy wszystkie wio-

ski st¹d do Shadizaru! Bêdê ciê wystawia³ jako mistrza i zapewne

zd¹¿ymy siê wzbogaciæ, zanim dojedziemy do Miasta Z³odziei!

background image

– 80 –

Conan nie odezwa³ siê. Niezbyt uœmiecha³ mu siê udzia³ w wal-

kach, na które ludzie robi¹ zak³ady. Tym bardziej, jeœli zmusza³a go

magia. Z drugiej strony, lepiej byæ zawodnikiem i pozostaæ ¿ywym,

ni¿ okazaæ siê nieprzydatnym i umrzeæ. Dopóki ¿yje, mo¿e uciec

i wzi¹æ odwet. Martwego czeka tylko droga do Szarych Krain, co

gorsza, te¿ za spraw¹ magii.

Trudno, bêdzie walczy³, jeœli trzeba. Ale prawdziwym przeciw-

nikiem pozostanie Dake.

Fosullowi sz³o lepiej, ni¿ siê spodziewa³. Kilku napotkanych

pozabagiennych przygl¹da³o mu siê bacznie, lub wymienia³o uwagi

na temat jego niskiego wzrostu, ale nic poza tym. Byæ mo¿e zauwa-

¿yli, ¿e ostra w³ócznia to nie broñ paradna – nosi³a wyraŸne œlady

zu¿ycia. W koñcu, ma³y cz³owiek z dzid¹ wart jest tyle, co du¿y bez

dzidy. Przynajmniej tak to widzia³ Fosull.

S³oñce sta³o wysoko, gdy za plecami Varga pojawi³ siê wóz pe-

³en beczek. Ci¹gnê³y go cztery wo³y, a powozi³ zaroœniêty grubas.

Rude w³osy na g³owie i brodzie stercza³y na wszystkie strony, ni-

czym masa t³ustych, k³uj¹cych kolców. Odziany by³ w wystrzêpio-

n¹, skórzan¹ koszulê i takie¿ spodnie, a obie czêœci garderoby b³ysz-

cza³y od t³uszczu nie mniej ni¿ sko³tuniona czupryna.

Fosull zszed³ na bok, by ust¹piæ mu z drogi. Tymczasem wóz

zatrzyma³ siê, zamiast min¹æ piechura.

 – Hej, ma³y wêdrowcze! – pozdrowi³ Varga woŸnica.

 – Hej – odpowiedzia³ wódz nieco podejrzliwie. Po co ten poza-

bagienny t³uœcioch stan¹³?

 – Zd¹¿asz do Eliki?

Fosull nie mia³ pojêcia, gdzie le¿y Elika, ani nawet, co to jest.

Lecz wydawa³o mu siê, ¿e zawsze lepiej zd¹¿aæ do konkretnego celu.

– A ju¿ci – odkrzykn¹³ spod kaptura.

 – No to wskakuj. Jadê do tej wioski i z ochot¹ powitam towa-

rzysza podró¿y.

Varg zastanowi³ siê. Przed nim ci¹gnê³y siê œlady wozu porywa-

czy, a z pewnoœci¹ ³atwiej jechaæ ni¿ iœæ. Grubas wygl¹da³ ¿yczli-

wie. Fosull wdrapa³ siê na kozio³.

T³usty woŸnica popêdzi³ wo³y i pojazd potoczy³ siê wyboistym

traktem.

 – Zw¹ mnie Balorem Buk³akiem, bo wo¿ê wino, ma³y cz³owieczku.

 – Fosull.

background image

– 81 –

 – Zatem, Fosullu, rad jestem ciê poznaæ.

Jechali przed siebie. Balor gada³ bez przerwy, najwyraŸniej za-

dowolony, ¿e ma s³uchacza. Varg tylko potakiwa³ lub zachêca³ woŸ-

nicê, by mówi³ dalej.

 – Rzecz jasna, zbójów tu nie brak – ci¹gn¹³ Buk³ak. – Ale mam

ja dla nich pod rêk¹ moje ¿elazne maleñstwo. – Siêgn¹³ pod siedze-

nie i wydoby³ topór wojenny na krótkim trzonku. Broñ by³a stara

i zapewne niejeden raz przys³u¿y³a siê w³aœcicielowi, o czym œwiad-

czy³y szczerby i rdza na ostrzu oraz zu¿yta rêkojeœæ. Fosull mocniej

œcisn¹³ w³óczniê. Balor schowa³ topór i rozeœmia³ siê.

 – Wszelako ostatnio ³otrów Ÿdziebko przetrzebi³o. Pewnieœ s³ysza³

o tych, co to ich usieczono dni temu kilka przy Korynthiañskim Trakcie?

Fosull nie s³ysza³. Balor mia³ wiêc okazjê do wyg³oszenia kolej-

nej, pó³godzinnej opowieœci. Otó¿ jedna z podlejszych band rzezi-

mieszków zosta³a wybita do nogi na wzgórzach. Ze szcz¹tków pozo-

stawionych przez wilki i sêpy wynika³o, i¿ wiêkszoœæ pechowych

opryszków zginê³a od miecza. Jeden wszak¿e mia³ w ciele dziurê

wielk¹ niczym obwód mêskiego ramienia.

 – Pytam siê ja, co mog³o takow¹ zrobiæ?

Fosull odpar³, ¿e nie wie. Balor wykorzysta³ to, by rozgadaæ siê

o rodzajach œmierci, jakie widzia³ przez lata.

Varg westchn¹³. Wspomnienia nowego kompana wlok³y siê ni-

czym œlimak po nierównej œcie¿ce. Ale jazda wozem by³a mniej

mêcz¹ca i szybsza ni¿ marsz. Ponadto, wódz mia³ nadziejê, ¿e w to-

warzystwie jednego z ludzi pozabagiennych nie zwróci na siebie

uwagi innych. Trudno, s³uchanie nudnych historyjek to niezbyt wy-

soka cena za wygodê i bezpieczeñstwo.

Po jakimœ czasie Fosull odniós³ dodatkow¹ korzyœæ ze wspólnej

podró¿y. Balor przyci¹gn¹³ bowiem jedn¹ z beczek, odszpuntowa³ j¹

i zaproponowa³ poczêstunek. Nie cierpia³ piæ sam, wiêc mia³ nadzie-

jê, ¿e Fosull nie odmówi wychylenia kilku kubków zacnego trunku.

Naturalnie Fosull nie odmówi³.

Podró¿ stawa³a siê coraz przyjemniejsza w miarê, jak cz³owiek

i Varg osuszali kolejne kubki przedniego wina. Zadziwiaj¹ce, jak na-

pój z winogron potrafi podnieœæ na duchu.

W rzeczy samej, przyzna³ wódz, œmiej¹c siê i klepi¹c kompana

w plecy.

W rzeczy samej!

6 – Conan groŸny

background image

– 82 –

Raseri nie mia³ wprawdzie baœniowych, siedmiomilowych bu-

tów, ale d³ugie nogi nios³y go o po³owê szybciej ni¿ ma³ego cz³owie-

ka. Jak dot¹d, nikt nie zaczepia³ giganta, wiêc nie musia³ zwalniaæ.

Widocznie mali ludzie woleli nie wchodziæ w drogê olbrzymowi

z w³óczni¹, bo mogli wiêcej straciæ ni¿ zyskaæ.

Na razie ¿aden podró¿ny nie przeœcign¹³ wodza Jatte, a pod¹¿a-

j¹cy z przeciwka rych³o znikali za horyzontem. Tote¿, gdy doszed³

do wal¹cej siê przydro¿nej karczmy, by³ pewien, ¿e nie dotar³a tu

jeszcze wieœæ o zbli¿aj¹cym siê wielkoludzie.

Raseri musia³ mocno zgi¹æ kark, by przest¹piæ próg niskich drzwi.

Na szczêœcie, chyl¹ca siê ku upadkowi cha³upa mia³a wysoki dach,

wiêc po wejœciu wódz móg³ siê wyprostowaæ.

Pojawienie siê gigantycznego Jatte wzbudzi³o ¿ywe zaintere-

sowanie kilku biesiadników. Na ich twarzach odmalowa³y siê ró¿-

ne uczucia: ciekawoœæ, zaskoczenie i strach. Wódz oceni³, ¿e pó³

tuzina mê¿czyzn to miejscowi ch³opi lub pasterze. Ujrza³ te¿ dwie

kobiety – star¹ babinê i wyzywaj¹co ubran¹ m³ódkê. Domyœli³ siê,

¿e to sprzedajna dziewka, gdy¿ s³ysza³ o zwyczajach ma³ych ludzi;

wiedzia³, i¿ niektóre niewiasty dostarczaj¹ przyjemnoœci za pieni¹-

dze.

 – Cz-cz-czym... mo-mo-mogê... s-s-s³u¿yæ?

Raseri spojrza³ w dó³ na mówi¹cego. Brodaty mê¿czyzna mia³

opaskê na oku i liczne blizny na twarzy.

 – Jad³em i napitkiem.

 – Ma-ma-mamy baraninê i piwo. A tak¿e wino.

 – Niech bêdzie.

Wódz siêgn¹³ do sakiewki przy pasie i wydoby³ kilka miedzia-

ków i srebrników odebranych swym by³ym wiêŸniom.

– Wystarczy?

Chciwe spojrzenie karczmarza powiedzia³o mu, ¿e tak, zanim

tamten zd¹¿y³ siê odezwaæ:

– O tak, z pewnoœci¹!

 – Daj mi tyle, ile warte s¹ te monety – rzek³ Jatte. – Czego nie

zjem i nie wypijê, zabiorê ze sob¹.

 – Ju¿ siê robi!

M³odsza z kobiet przysunê³a siê do Raseriego i obliza³a wy-

schniête wargi, po czym zagadnê³a nieco nerwowo:

– A nie potrzeba ci czegoœ jeszcze, wielmo¿ny panie olbrzymie?

 – O czym mówisz?

Dziewczyna wskaza³a na siebie.

background image

– 83 –

Dwaj mê¿czyŸni poci¹gaj¹cy piwo przy stole za plecami wodza

wybuchnêli œmiechem.

 – Marzycielka z tej naszej Feki, co? – ozwa³ siê jeden.

 – Eee... chyba nie – odpar³ drugi. – Mo¿e siê jej poszczêœci. Ja

bym nie odmówi³.

 – Cha, cha, cha! Ty byœ poszed³ choæby z mysz¹!

Raseri przyjrza³ siê kobiecie.

– Potrzeba mi tylko strawy. I informacji. Przeje¿d¿a³ têdy du¿y

wóz. Jak dawno temu?

Skinê³a g³ow¹.

– A owszem. Wczoraj po po³udniu. Dziwny cz³owiek powozi³.

Ca³y opatulony, w kapturze i rêkawicach, choæ taki gor¹c.

Jatte siêgn¹³ do sakiewki i wrêczy³ dziewczynie kilka srebrników.

– Za fatygê.

Dziewka rozpromieni³a siê.

– Dziêki stokrotne, moœci panie wielkoludzie!

Raseri wzruszy³ ramionami i odwróci³ siê do karczmarza. W³a-

œciciel gospody przyniós³ w³aœnie kilka po³ci zimnego, t³ustego miê-

sa i beczu³kê piwa. Olbrzym wpakowa³ prowiant do worka przewie-

szonego przez ramiê. Posili siê w drodze.

Jeœli wóz ma przewagê tylko jednego dnia, ³atwo go dogoni, bo

wo³y s¹ wolniejsze ni¿ on. Wêdruj¹c noc¹, doœcignie zbiegów jesz-

cze prêdzej, gdy¿ mali ludzie rzadko ryzykuj¹ podró¿ po zmroku,

nawet dobrze oznakowanymi szlakami. Wielkolud to co innego –

niekoniecznie musi siê obawiaæ tego, co oni.

Owszem, napêdzi³ stracha bywalcom karczmy, ale gdyby napo-

tka³ tuzin uzbrojonych ma³ych ludzi, by³oby inaczej – nie ulêkliby siê

samotnego giganta.

Si³a nie zawsze tkwi w wielkoœci, czasem w liczebnoœci.

Raseri opuœci³ gospodê i pomrukuj¹cych klientów. W marszu

prze¿uwa³ kawa³y baraniny i popija³ piwem. Beczu³kê trzyma³, ni-

czym ma³y cz³owiek kufel. Pomin¹wszy powód wyprawy, uwa¿a³ j¹

za po¿yteczn¹. Dawno nie przebywa³ wœród ma³ych ludzi, a zawsze

mo¿na siê nauczyæ czegoœ nowego. W koñcu, wiedza to potêga.

14

Dake od kilku lat nie odwiedza³ Eliki, niewielkiej wioski odda-

lonej o pó³ godziny drogi na po³udniowy zachód od g³ównego trak-

background image

– 84 –

tu. Wóz ledwo mieœci³ siê na w¹skim goœciñcu. Sio³o po³o¿one by³o

w zakolu rzeki Illitese, szerokiego szlaku wodnego zasilanego licz-

nymi strumieniami sp³ywaj¹cymi z po³udniowych zboczy gór Kar-

pash i przybieraj¹cymi podczas wiosennych roztopów.

Kreg wolno prowadzi³ skrzypi¹cy pojazd miêdzy rzêdami przy-

dro¿nych drzew o bia³ej korze. Miejscami drzewa ros³y tak gêsto, ¿e

korony tworzy³y sklepienie nad g³owami podró¿nych. Okoliczny

grunt by³ ¿yzny, a klimat przez ca³y rok na tyle ciep³y, ¿e uprawiano

tu g³ównie winogrona. Urodzajne winnice zapewnia³y ci¹g³e dosta-

wy owoców miejscowym wytwórcom szlachetnego trunku. Miesz-

kañcy Eliki trudnili siê równie¿ rybo³ówstwem, sadownictwem i prac¹

na roli. Nie nale¿eli do wyj¹tkowo zamo¿nych, ale wiod³o im siê

niezgorzej. W przeciwieñstwie do wielu podupadaj¹cych wiosek,

Elika mia³a siê czym pochwaliæ. ¯yli tu silni ludzie, co oznacza³o, ¿e

nie cierpi¹ na brak po¿ywienia.

Zanim wóz wtoczy³ siê do wsi, wieœæ o przyjeŸdzie trupy obie-

g³a wszystkie chaty. Kobiety, mê¿czyŸni i dzieci wylegli t³umnie na

powitanie.

Gdy Dake wynurzy³ siê z pojazdu, Kreg pospiesznie wyci¹gn¹³

grub¹ dechê, która by³a umieszczona pod podwoziem. Odgi¹³ sk³a-

dane nogi i ustawi³ prowizoryczne podium wzd³u¿ burty wozu.

Mag, wspi¹wszy siê na w¹sk¹ platformê, stan¹³ twarz¹ do ga-

piów.

 – Przyjaciele! Oto przyby³ do was W³adca Dziwów Natury, by

dostarczyæ wam rozrywki jakiej jeszcze nie mieliœcie! – Rozpostar³

ramiona, po czym wolno z³o¿y³ d³onie i ci¹gn¹³ dalej donoœnym g³o-

sem: – Dzisiejszego wieczoru za kilka miedziaków zobaczycie cuda,

jakich jeszcze nie widzia³y oczy zwyk³ego cz³owieka! Ujrzycie bo-

wiem zielonego kar³a kanibala z dalekich d¿ungli Zembabwi! Na-

cieszycie siê widokiem Tro, czyli kobiety-kota! Oraz Penza, którego

matk¹ by³a wilczyca, a ojcem hultaj i zabijaka! Jak równie¿ Saba,

mê¿czyzny o czterech ramionach! A z odleg³ych krañców œwiata, a¿

zza ziem Khitai, przywioz³em wam olbrzymy! – Dake z uœmiechem

popatrzy³ na rosn¹cy t³um. – Przyjaciele. Jednym z moich gigantów

jest kobieta tak wielkiej urody i o kszta³tach tak ponêtnych, ¿e nawet

œlepiec gapi³by siê na ni¹ bez koñca. – Mrugn¹³ porozumiewawczo

do widzów. Kilku mê¿czyzn rozeœmia³o siê g³oœno. W lot pojêli, ¿e

szykuj¹ siê dwa przedstawienia: – jedno dla wszystkich, drugie dla

tych, którzy zap³ac¹ ekstra. – A oprócz tych cudów nie znanych cy-

wilizowanemu œwiatu... – mag podniós³ g³os – przywioz³em Conana

background image

– 85 –

z Cymmerii, barbarzyñskiego wojownika z mroŸnej pó³nocy, zapaœ-

nika i boksera, zwyciêzcê ponad stu walk! Conan zaprasza ka¿dego

chêtnego, by siê z nim zmierzy³! A jeœli znajdzie siê wœród was taki,

który go pokona, otrzyma od mistrza dwa z³ote solony!

ZapowiedŸ wywo³a³a ¿ywe poruszenie. Wiêkszoœæ mê¿czyzn

widzia³a nagie kobiety, czasem jakieœ wybryki natury, ale wezwanie

do obstawiania zak³adów podzia³a³a na nich jak woñ smakowitego

jad³a. Zawsze znajdzie siê dureñ o zbyt ma³ym mózgu, a nadto du-

¿ych miêœniach, gotów walczyæ z ka¿dym o pieni¹dze. Dake widy-

wa³ ju¿ g³upców wchodz¹cych miêdzy liny ringu, by stawiæ czo³o

niedŸwiedziowi lub gorylowi dla samego dreszczyka emocji. Wieœæ

o z³ocie z pewnoœci¹ zwabi miejscowego czempiona.

Kiedy w³aœciciel mena¿erii zauwa¿y³, ¿e jego s³owa przyci¹gaj¹

coraz wiêcej ludzi, pocz¹³ jeszcze gorliwiej zachwalaæ wieczorny

spektakl. Jednoczeœnie myœla³ o niezbêdnych przygotowaniach. Plac

oœwietli tyle pochodni, by ka¿dy mia³ mo¿liwoœæ dok³adnie zoba-

czyæ dziwol¹gi. Do Krega bêdzie nale¿a³o pobieranie op³at. Asy-

stent musi dopilnowaæ, ¿eby wszyscy widzowie siêgnêli do sakie-

wek, zanim Dake rozpocznie przedstawienie. Potem mag poka¿e kilka

sztuczek iluzjonistycznych, mo¿e nawet wywo³a czerwonego demo-

na, deszcz ropuch, czy sztuczny po¿ar. Nastêpnie pojedynczo wyjd¹

jego okazy, a on opowie fantastyczn¹ historiê ka¿dego z mutantów.

Oczywiœcie kobiety-koty czy wilko³aki zawsze by³y zdumiewaj¹ce

same w sobie, ale reszta wzbudzi jeszcze wiêksze zainteresowanie,

gdy Dake dorzuci zmyœlon¹ opowieœæ.

Po zaspokojeniu ciekawoœci widowni, wiejskie kobiety zostan¹

odes³ane do domów, a on zdecyduje, czy pokazaæ mê¿czyznom Tro

i Teyle bez odzienia. Za s³on¹ op³at¹ chêtni poznaj¹ je bli¿ej w za-

cisznym wnêtrzu wozu. Byæ mo¿e dla miejscowych cena oka¿e siê

zbyt wygórowana, ale nie zaszkodzi zaproponowaæ mi³osnych us³ug

kocicy i olbrzymki. W Shadizarze bez w¹tpienia wielu staæ na spe³-

nienie takich zachcianek.

Ogrodzona arena pos³u¿y potem za ring i Conan zmierzy siê

z miejscowym œmia³kiem, który podejmie wyzwanie. To oczywiœcie

na koñcu, bo dobra walka to gwóŸdŸ programu. Nad ranem Penz

móg³by wzi¹æ udzia³ w konkursie pos³ugiwania siê lassem, a Vilken

w zawodach rzucania w³óczni¹ do celu. Karze³ uwa¿a siê za mistrza;

warto sprawdziæ, czy to prawda, zanim zejd¹ siê ludzie.

Tak, ten postój z pewnoœci¹ bêdzie udany. Dake zna³ siê na rze-

czy i ocenia³, ¿e wizyta w wiosce bardzo siê op³aci.

background image

– 86 –

 – Cuda, przyjaciele, same cuda! Rzeczy, których sobie nawet

nie wyobra¿acie! Tylko dzisiaj! Kto ich nie zobaczy, bêdzie ¿a³owa³

do koñca ¿ycia!

Conan s³ucha³ Dake’a z wnêtrza wozu.

– £¿e jak pies! – orzek³.

 – To jasne.

Cymmerianin spojrza³ na Penza. W g³osie wilko³aka dŸwiêcza-

³a wyraŸna pogarda.

 – Moja matka mia³a tyle wspólnego z wilczyc¹, ile jego. By³a

córk¹ szlachcica z Argos. Zgwa³ci³ j¹ rodzony brat, przez co mój

wuj sta³ siê zarazem moim ojcem. Prawda, ¿e lubi³ zabijaæ, ale we

mnie jest coœ z prawdziwego wilka.

Milcz¹ca zazwyczaj Tro odezwa³a siê nagle: – Wszyscy wygl¹-

damy dziwacznie, ale to nic nadprzyrodzonego, po prostu wybryk

albo pomy³ka natury.

Teyle te¿ siê wtr¹ci³a: – O nie, moich przodków stworzy³a ma-

gia. Lecz to by³o tak dawno temu, ¿e nikt z ¿yj¹cych cz³onków na-

szego plemienia nie doœwiadczy³ tego na sobie.

 – Niewykluczone – powiedzia³ Sab. – Ale widzia³em ju¿ olbrzy-

mów takich jak ty, zrodzonych z matki i ojca zwyk³ego wzrostu. Sam

dar ¿ycia mo¿na by nazwaæ magi¹, a jednak nie potrafisz lataæ jak

ptak, p³ywaæ pod wod¹ jak ryba, ani pogr¹¿yæ siê w g³êbokich czelu-

œciach Gehenny niczym demon.

Teyle skinê³a g³ow¹.

Vilken rozeœmia³ siê.

– Nie, ale gdyby moje plemiê j¹ z³apa³o, pogr¹¿y³aby siê w g³ê-

bokich czeluœciach wielkiego kot³a i sta³a siê tym, czym ¿ycz¹ sobie

bogowie… – gor¹c¹ straw¹ dla Vargów!

Oren zamachn¹³ siê na kar³a otwart¹ d³oni¹. Trafi³ go tylko w ra-

miê, ale to wystarczy³o, by ¿abowaty zlecia³ ze sto³ka i rozci¹gn¹³

siê jak d³ugi na pod³odze. Zielonoskóry zerwa³ siê na równe nogi

i chwyci³ w³óczniê.

Conan by³ szybszy i z³apa³ za drzewce.

 – Stój! – krzykn¹³.

 – ZadŸgam to rzeŸne bydlê!

 – Siadaj albo po¿a³ujesz.

Zielony cz³owieczek kipia³ z wœciek³oœci. Ch³opiec-olbrzym sta³

z zaciœniêtymi piêœciami i z trudem hamowa³ gniew.

background image

– 87 –

 – Niech ta ¿aba drzewna tylko spróbuje! – wysapa³ z furi¹. –

Tak siê z ni¹ rozprawiê, ¿e ze¿re ten szpikulec!

 – Ty te¿ siadaj – rozkaza³ mu Conan spokojnie, lecz stanow-

czo. – Bo ci przy³o¿ê.

 – Jestem taki du¿y jak ty!

 – I co z tego? Usi¹dŸ.

Oren traci³ panowanie nad sob¹. Zdawa³o siê, ¿e zaraz runie na

Conana albo na Vilkena. Cymmerianin na wszelki wypadek przygo-

towa³ siê do odparcia ataku.

 – Zrób, co ci kaza³ Conan – wtr¹ci³a siê Teyle.

 – Ale... ale przecie¿ sama s³ysza³aœ, siostro, ¿e ten zielony zwie-

rzak nas obrazi³!

 – Tutaj i teraz Vilken nam nie zagra¿a. Wspólnym wrogiem nas

wsystkich jest Dake. Chcesz spêdziæ resztê ¿ycia w tym wozie? Byæ

zmuszonym do spania z w³asnymi siostrami, by potem wyda³y na

œwiat pokraczne dzieci, które te¿ zostan¹ niewolnikami?

Gniew uszed³ z Orena niczym resztki ¿ycia z konaj¹cego. Po-

s³usznie przysiad³ na brzegu ³o¿a.

Teyle przenios³a wzrok na Vilkena.

– A ty, Vargu? Zamierzasz do koñca swych dni popisywaæ siê

przed t³umem ma³ych ludzi na rozkaz kogoœ takiego jak Dake?

Karze³ te¿ nieco ostyg³. Pokrêci³ g³ow¹.

– Mój ojciec mnie nie zostawi.

 – Byæ mo¿e. A na razie, kto jest twoim sprzymierzeñcem?

Mikrus westchn¹³. Wreszcie po d³ugiej chwili wróci³ na miej-

sce.

Conan by³ pod wra¿eniem przemowy Teyle. Nie w¹tpi³, ¿e po-

trafi³by okie³znaæ obu m³odzieñców, ale ona uspokoi³a zapaleñców

nie podnosz¹c nawet g³osu. Jej s³owa widaæ trafi³y im do przekona-

nia. Poczu³ na sobie spojrzenie olbrzymki, odwróci³ siê i skin¹³ g³o-

w¹ na znak aprobaty. Zawsze chêtnie obdarza³ zaufaniem tych, któ-

rzy na to zas³ugiwali. Zw³aszcza wtedy, gdy dokonali czegoœ

w sposób, w jaki on by nie post¹pi³.

Teyle uœmiechnê³a siê do niego i równie¿ skinê³a g³ow¹.

W porz¹dku. Chwilowy problem zosta³ rozwi¹zany, ale co przy-

niesie najbli¿sza przysz³oœæ?

Cymmerianin doczeka³ siê odpowiedzi ju¿ po kilku godzinach.

Dake zagoni³ ca³¹ trupê do roboty. Nale¿a³o oczyœciæ du¿y kr¹g zie-

background image

– 88 –

mi znajduj¹cy siê o kilka minut spaceru od œrodka wioski, a potem

otoczyæ plac pochodniami. Kreg trzyma³ miejscowych ciekawskich

z daleka.

Kiedy zapad³ zmrok, arena zosta³a przygotowana. Mag nakaza³

podw³adnym k¹piel w rzece. Conan zdj¹³ odzienie bez oporów, lecz

zauwa¿y³, ¿e nagoœæ wyraŸnie peszy Tro i Teyle. Nie widzia³ ku temu

powodu, bo nie mia³y siê czego wstydziæ. Wprawdzie cia³o pierw-

szej pokrywa³a krótka, miêkka sierœæ, a druga by³a wielkiej postury,

ale obie nale¿a³y do najzgrabniejszych kobiet, jakie zdarzy³o mu siê

ogl¹daæ. Smuk³ych, kszta³tnych sylwetek nie szpeci³a ani jedna fa³d-

ka t³uszczu. Musia³ przyznaæ, ¿e jest na co popatrzeæ. Na szczêœcie

zimna woda skutecznie ostudzi³a jego mêskie zainteresowanie, za-

nim sta³o siê zbyt widoczne.

Czyœci i nieco odœwie¿eni wrócili do wozu. Na wieczerzê spo-

¿yli zimne miêso i owoce podobne do jab³ek. Posi³ek popili ³agod-

nym, bia³ym winem, które Kreg wycygani³ od wieœniaków.

Conan nie ob¿era³ siê, bra³ ma³e iloœci jedzenia i ledwo s¹czy³

napitek. Dobrze wiedzia³, ¿e pe³ny ¿o³¹dek przeszkadza w walce,

a nadmiar trunku sk³ania czasem do zbytecznej brawury, nigdy zaœ

nie dodaje sprytu.

Z zewn¹trz dochodzi³ przyt³umiony gwar zbieraj¹cego siê t³u-

mu. Cymmerianin oceni³, ¿e przedstawienie ju¿ przyci¹gnê³o sporo

ludzi.

W koñcu do publicznoœci wyszed³ Dake. Stan¹³ na platformie

i pocz¹³ opowiadaæ o dalekich krainach, osobliwych plemionach,

ludzkich i zwierzêcych wynaturzeniach. Podnosi³, to znów zni¿a³ g³os.

GawiedŸ s³ucha³a w milczeniu, czasem tylko œmia³a siê z jakiegoœ

dowcipu.

 –... i rozst¹pi³y siê niebiosa! Patrzcie!

Wœród wieœniaków zapanowa³o poruszenie. Jedni wybuchnêli

œmiechem, inni krzyknêli ze zdumienia.

Na dach wozu posypa³y siê ma³e przedmioty. Spada³y z plaœniê-

ciem niczym grudki b³ota, a plandeka ugina³a siê od uderzeñ.

 – Myœla³em, ¿e to iluzja – powiedzia³ Conan.

 – Iluzja poniek¹d zmaterializowana – uœciœli³ Penz. – Wygl¹-

daj¹ jak prawdziwe i mo¿na ich dotkn¹æ, tylko bardzo szybko znika-

j¹.

Znów zagrzmia³ bas Dake’a:

– Nie lubicie ropuch?! Zatem przygl¹dajcie siê! Ka¿ê im siê

wynosiæ tak, jak je przywo³a³em!

background image

– 89 –

Przez ci¿bê przebieg³ g³oœny szmer uznania.

Do wozu zajrza³ Kreg.

– Wychodzisz pierwsza, Tro. Potem Penz, Sab, Conan, Vilken,

olbrzymy. I nie oci¹gaæ mi siê!

Conan skupi³ uwagê na asystencie i nie dos³ysza³ s³ów maga.

Do uszu barbarzyñcy dolecia³ jedynie koniec zapowiedzi:

–... tote¿, przyjaciele, przedstawiê wam teraz piêkn¹ i zadziwia-

j¹c¹ Tro! Oto kobieta, która jest zarazem kotk¹!

Tro rozsunê³a kurtynê w drzwiach i wysz³a. Zaskoczona publi-

ka wstrzyma³a oddech, potem rozleg³y siê okrzyki podziwu.

Na wybiegu pojawiali siê kolejno nastêpni. Cymmerianin chêtnie

rozeœmia³by siê w g³os, s³ysz¹c ³garstwa o sobie p³yn¹ce z ust maga.

Ale nie pozwala³o mu zaklêcie. Tymczasem Dake opowiada³, jak Co-

nan pokona³ w stu walkach mê¿czyzn, dzikie bestie, a nawet demony.

To prawda – wszystkie te istoty stawa³y ju¿ Cymmerianinowi na dro-

dze. Z jednymi rozprawi³ siê mieczem, z innymi go³ymi rêkami. Zwy-

ciê¿y³ te¿ prawdopodobnie wiêcej wrogów ni¿ ktokolwiek inny. Ale

historyjki maga czyni³y z Conana bohatera wiêkszego od bogów. S³u-

chaj¹c opowieœci, mo¿na by pomyœleæ, ¿e potrafi³by w pojedynkê po-

biæ ca³¹ armiê i to jedn¹ rêk¹, bo drug¹ przechyla³by w tym czasie

kufel piwa. W dodatku nie straci³by choæby w³osa na g³owie i nie zd¹-

¿y³by siê nawet spociæ.

Vilken wys³ucha³ podobnych bredni o sobie. Ale zuchwale b³y-

sn¹³ zêbami i zrobi³ tak¹ minê, jakby to wszystko by³o prawd¹ i roz-

pamiêtywanie jego czynów sprawia³o mu przyjemnoœæ.

W koñcu przyszed³ czas na trójkê olbrzymów i to oni wywarli

na t³umie najwiêksze wra¿enie, zw³aszcza Teyle. Conan zauwa¿y³,

¿e niektórzy mê¿czyŸni gapi¹ siê na ni¹ z rozdziawionymi ustami.

Nietrudno by³o zgadn¹æ, o czym myœl¹.

W stosownej chwili wiejskie kobiety poczê³y siê rozchodziæ.

Wiele zabiera³o ze sob¹ mê¿ów, choæ ci niechêtnie opuszczali plac.

Próbowali protestowaæ, lecz krewkie niewiasty si³¹ zmusi³y ich do

pos³uszeñstwa. Gdy t³um przerzedzi³ siê znacznie i pozosta³a jedy-

nie mêska czêœæ widowni, Kreg przyst¹pi³ do pobierania dodatko-

wych op³at. Ka¿dy chêtny wysup³a³ z sakiewki ¿¹dan¹ kwotê, wtedy

Dake kaza³ Tro i Teyle zrzuciæ odzienie i paradowaæ nago przed

uœmiechaj¹cymi siê po¿¹dliwie widzami.

Conan nie posiada³ siê z oburzenia. Owszem, sam przygl¹da³ siê

kobietom, ale w k¹pieli to co innego. Poza tym, jego te¿ zmuszono do

rozebrania siê; one i on byli niewolnikami. Natomiast pokazywanie

background image

– 90 –

ich za pieni¹dze tym lubie¿nym, wiejskim przyg³upom ca³kowicie roz-

wœcieczy³o Cymmerianina. To nie sprzedajne dziewki! Nieszczêsne

istoty nie mog¹ siê temu sprzeciwiæ, a Dake nabija sobie kabzê!

Mag widocznie uzna³, ¿e wystarczy ju¿ sproœnych uwag, bo za-

koñczy³ pokaz i kaza³ kobietom siê ubraæ.

 – Nacieszyliœcie oczy, a teraz pora na inn¹ rozrywkê. Czy jest

wœród was œmia³ek, który zechce stawiæ czo³o niepokonanemu bar-

barzyñcy? – zapyta³, wskazuj¹c Conana. Cymmerianin by³ tak roz-

sierdzony, ¿e wcale nie musia³ udawaæ groŸnego.

Wieœniacy rozeœmieli siê i porozumieli miêdzy sob¹. Do uszu

Conana dotar³o imiê „Deri”.

T³um rozst¹pi³ siê, by przepuœciæ wybrañca ludu.

Miejscowy osi³ek górowa³ postur¹ nad Cymmerianinem i wy-

gl¹da³ na têgiego zabijakê. Mia³ krzywy, z³amany nos, podbródek

i jeden policzek poznaczony bliznami i brakowa³o mu pó³ ucha. Skó-

rzana kamizelka opina³a tors ow³osiony gêsto niczym u Penza. Buj-

ne w³osy porasta³y te¿ inne odkryte czêœci cia³. Ciemna, sko³tuniona

czupryna i d³uga broda b³yszcza³y od t³uszczu. Pod obwis³ym brzu-

chem si³acz nosi³ postrzêpione, we³niane portki przewi¹zane szarf¹.

Bose stopy by³y czarne od brudu, a w³ochate ³ydki przypomina³y

futrzane buty.

Po szerokoœci masywnych ramion Conan oceni³, ¿e Deri zwyk³

dŸwigaæ nie lada ciê¿ary. Potê¿ne ³apska pokrywa³a wprawdzie war-

stwa t³uszczu, lecz pod ni¹ napina³y siê stalowe miêœnie.

Deri pokaza³ w uœmiechu szczerbê po dwóch górnych, przed-

nich zêbach.

 – Dajcie tu tego mistrza! Nie widzi mi siê, ¿e umie walczyæ! Za

g³adki! Bardziej to baba niŸli ch³op!

Gapie skwitowali dowcip wybuchem weso³oœci.

 – Jesteœ zapaœnikiem czy bokserem, przyjacielu Deri? – zapyta³

Dake.

 – Mnie tam bez ró¿nicy... – wzruszy³ ramionami wiejski si³acz. –

Wszystkie chwyty dozwolone.

 – A wiêc, za³atwione! – og³osi³ mag. – Dwa z³ote solony dla

zwyciêzcy!

Wyci¹gn¹³ zza pasa dwie b³yszcz¹ce monety i uniós³ w palcach.

Z³oty kruszec zamigota³ w blasku pochodni.

 – Przecie wiadomo, ¿e ja je dostanê. – Deri odwróci³ siê i wy-

szczerzy³ do kompanów przerzedzone zêby. Któryœ klepn¹³ go w ra-

miê, inni skwapliwie przytaknêli.

background image

– 91 –

 – Zobaczymy – odrzek³ Dake. – Mo¿e ktoœ z was, dobrzy lu-

dzie, zechce obstawiæ walkê? Tak jestem pewny swego mistrza, ¿e

proponujê... powiedzmy... dwa do jednego. Co wy na to?

Zachêceni mê¿czyŸni ruszyli ku magowi, potrz¹saj¹c moneta-

mi. Conan ujrza³ w ich d³oniach miedziaki, kilka srebrników, nawet

ma³e sztuki z³ota.

 – Spokojnie, przyjaciele, powoli... Mój asystent, Kreg, bêdzie

przyjmowa³ zak³ady. Wybierzcie spoœród was kogoœ do trzymania kasy.

Przez kilka minut trwa³o zamieszanie. Dake odci¹gn¹³ Conana

na bok. Cymmerianin rozebra³ siê, zosta³ tylko w przepasce na bio-

drach. Wówczas czarownik powiedzia³:

– Nie rozpraw siê z nim zbyt szybko. Daj siê powaliæ raz lub

dwa. Wtedy zaproponujemy trzy do jednego i wyci¹gniemy od nich

resztê pieniêdzy.

Conan patrzy³, jak Deri zrzuca odzienie.

– To nie jest przeciwnik, którego mo¿na lekcewa¿y栖 zauwa¿y³

kwaœno.

 – Niewa¿ne.

 – Tak? To nie ty staniesz naprzeciw niego.

 – Wierzê w ciebie, Conanie. – Dake klepn¹³ Cymmerianina

w twarde, mocarne ramiê. – Widzisz, Deri walczy dla pieniêdzy. Je-

œli przegra, bêdzie po prostu równie biedny jak przedtem. Ale jeœli ty

dasz siê pokonaæ, ca³kowicie ciê unieruchomiê, a Kreg poæwiczy na

tobie ciêcia mieczem.

XV

Balor najwyraŸniej nie mia³ nic przeciwko temu, by uchodziæ za

przyk³ad zgubnych skutków nadu¿ywania wina. Leg³ pó³przytomny

w tyle wozu poœród beczek. Niewygodna poza najwyraŸniej mu nie

przeszkadza³a w pijackiej drzemce. Budzi³ siê tylko wtedy, gdy ko³a

wpada³y w g³êbok¹ dziurê lub naje¿d¿a³y na wystaj¹cy kamieñ. Przy

takich okazjach wydziera³ siê ochryp³ym g³osem:

– B¹dŸcie przeklête, wszystkie córy Ophiru i wasze matki te¿!

Fosull nie odczuwa³ ¿adnych dolegliwoœci, a jedynie ciep³o

i przyjemne oszo³omienie. Uœmiecha³ siê pod kapturem i krêci³ g³o-

w¹. Buk³ak musia³ widocznie prze¿yæ jakieœ niemi³e przygody z ko-

bietami z Ophiru.

background image

– 92 –

Varg by³ zadowolony, ¿e powozi. Kilka godzin wczeœniej minêli

gospodê, ale zwolnili tylko trochê. W strumieniu obok traktu wo³y

ugasi³y pragnienie, a wódz na³o¿y³ œwie¿e b³oto na twarz i rêce; sta-

re ju¿ wysch³o i zaczê³a spod niego wy³aziæ zielona skóra. Balor spi³

siê niczym mucha sokiem zgni³ego mango i nawet nie zauwa¿y³ krót-

kiego postoju.

Fosull nie mia³ pojêcia, jak daleko jeszcze do Eliki. Zanim Bu-

k³ak odda³ siê we w³adanie bogom wina, wódz zd¹¿y³ siê tylko do-

wiedzieæ, ¿e to ma³a osada w bok od g³ównej drogi.

Niewa¿ne. Œlady wozu porywaczy wci¹¿ by³y widoczne i Varg

zamierza³ pod¹¿aæ nimi, a¿ doœcignie zbiegów. Gdyby minêli skrêt

do Eliki, trudno. Jeœli Balor wytrzeŸwieje na czas, wska¿e, którê-

dy jechaæ. W przeciwnym razie Fosull bêdzie zmierza³ wprost do

celu.

Pod wieczór poczu³ na twarzy podmuchy wilgotnego wiatru;

zanosi³o siê na deszcz.

Z ty³u niebo rozjaœni³ krótki b³ysk. W chwilê póŸniej przetoczy³

siê grzmot. Fosull wiedzia³, ¿e goni ich burza i jest szybsza ni¿ za-

przêg.

Niedobrze. Zwierzêta poci¹gowe mog¹ siê wystraszyæ. Wódz

nie by³ pasterzem i nie zna³ siê na bydle. Lepiej schroniæ siê gdzieœ

przed ulew¹ i uwi¹zaæ wo³y. Poza tym, choæ Varg to nie mrówka

i deszcz nie zmyje go z powierzchni ziemi, z pewnoœci¹ sp³ucze b³o-

to z jego skóry. Ostatecznie, razem z pijanym Balorem wlez¹ pod

wóz, ale lepiej znaleŸæ chatê, grotê lub choæby gêsty zagajnik czy

zaroœla.

Dziad Fosulla nauczy³ go oceniaæ, jak daleko jest burza. Wyma-

ga³o to umiejêtnoœci liczenia. Wprawdzie ¿aden Varg nie opanowa³

biegle tej sztuki, ale wódz potrafi³ skorzystaæ z palców u r¹k i nóg.

Kiedy zobaczy siê b³yskawica, trzeba zacz¹æ odliczanie. Jeœli zd¹¿y

siê dojœæ do ostatniego palca, licz¹c bez poœpiechu, znaczy, ¿e deszcz

lunie za dziesiêæ minut. Fosull nie mia³ pojêcia, dlaczego tak jest, ale

metoda nieraz siê sprawdza³a. Je¿eli uda siê policzyæ mniej palców,

burza nadci¹gnie szybciej. Bêdzie szuka³ kryjówki, dopóki nie oce-

ni, ¿e deszcz jest dziesiêæ minut za nimi. Wtedy przywi¹¿e wo³y,

obudzi Balora i wejd¹ pod wóz. Chyba ¿e trafi siê lepsze schronie-

nie.

Ale bardziej ni¿ przemokniêcia Fosull obawia³ siê czegoœ inne-

go – co stanie siê ze œladami wozu porywaczy po przejœciu ulewy.

Rzêsisty deszcz zmyje koleiny. No có¿... nic na to nie poradzi, bê-

background image

– 93 –

dzie siê martwi³ póŸniej. Vargowie nie maj¹ wp³ywu na pogodê, mimo

ofiar sk³adanych czasem przez szamana s³oñcu i bogom.

Powietrze coraz mocniej pachnia³o deszczem.

Pierwsze krople d¿d¿u spad³y, gdy Raseri podchodzi³ do rzad-

kiego m³odniaka nie daj¹cego dostatecznego schronienia. Wódz zna³

siê na pogodzie jak ka¿dy Jatte – w wiosce rolników i myœliwych

taka wiedza bardzo siê przydawa³a. Oceni³, ¿e nadci¹gaj¹ca burza

szybko minie, choæ bêdzie gwa³towna.

Doby³ obsydianowego no¿a i naci¹³ ga³êzi, po czym prêdko skle-

ci³ sza³as pod niskim drzewem na skraju zagajnika. Prowizoryczn¹

konstrukcjê celowo ulokowa³ z dala od wysokich drzew. Powszech-

nie wiadomo, ¿e bogowie czasem ciskaj¹ gromy na najwy¿sze obiekty

w okolicy, zapewne po to, by nauczyæ je pokory. Wódz Jatte nie za-

mierza³ usma¿yæ siê w blasku b³yskawicy. Widzia³ kiedyœ ziomka

ra¿onego piorunem; nieprzyjemny widok.

W kilka minut pokry³ skoœnie ustawione i zwi¹zane ga³êzie

grubo utkan¹ strzech¹. Nie spodziewa³ siê, ¿e taki dach wytrzyma

wielk¹ nawa³nicê, ale te¿ nie powinien ca³kiem przesi¹kn¹æ. Le-

piej, ¿eby kapa³o na g³owê, ni¿ przemokn¹æ do suchej nitki i zmar-

zn¹æ.

Zanim na dobre zaczê³o padaæ, Raseri wpe³z³ na czworakach do

sza³asu. B³yskawica rozdar³a ciemnoœæ i rozleg³ siê huk grzmotu, lecz

widocznie bogowie postanowili oszczêdziæ giganta. Pobliskie drze-

wo rozpad³o siê od uderzenia pioruna i wokó³ rozszed³ siê sw¹d.

La³o ju¿ jak z cebra, ale nawet ulewa nie oczyœci³a powietrza z odo-

ru wrz¹cych soków roœlinnych.

Parszywa noc, pomyœla³ wódz. By³ szczêœliwy, ¿e ma jakie takie

schronienie.

Wieœniacy zgromadzili siê niemal co do jednego na placu przy

wozie Dake’a. Nie mogli siê doczekaæ rozpoczêcia walki. Nadci¹-

gaj¹ca burza wzmaga³a napiêcie wokó³ ringu. Conan czu³ na sobie

podmuchy wiatru, widzia³ b³yski i s³ysza³ grzmoty. Ale pogoda nie-

wiele go obchodzi³a, gdy stan¹³ na wprost przeciwnika. Bacznie œle-

dzi³, jak tamten zaczyna zachodziæ go z prawej, i pocz¹³ posuwaæ

siê w lewo. Chybotliwe p³omienie pochodni rzuca³y doœæ œwiat³a, by

wy³owiæ z mroku ka¿dy ruch wiejskiego osi³ka.

background image

– 94 –

Cymmerianin, który stoczy³ ju¿ niejeden zwyciêski pojedynek,

zwi¹za³ rzemykiem w³osy z ty³u g³owy, by Deri nie z³apa³ go za czu-

prynê. Wielkie ch³opisko sprawia³o wra¿enie silnego, ale wolnego,

choæ nie nale¿a³o zbytnio liczyæ na jego brak szybkoœci.

Deri zamarkowa³ chwyt za prawy nadgarstek Conana i chcia³

przeciwnika zmyliæ pozorowanym kopniêciem w g³owê. Cymmeria-

nin uchyli³ siê, skoczy³ naprzód i pchn¹³ go dwiema rêkami w ramiê.

Si³acz zatoczy³ siê i celowo upad³, chroni¹c siê przed atakiem.

Przeturla³ siê b³yskawicznie i zerwa³ na nogi.

Wbrew pozorom by³ szybki i potrafi³ padaæ. Conan postanowi³

to zapamiêtaæ.

Deri wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– Tylko tyle umiesz, panienko?! Cz³ek ma wiêcej utrapienia z ko-

marami niŸli z tob¹!

Lubi³ gadaæ. Niektórzy bezustannie paplaj¹ podczas walki. Co-

nan wola³ oszczêdzaæ energiê, zamiast marnowaæ j¹ na s³owa. Chy-

ba ¿e ur¹ganie mog³o mu zapewniæ przewagê. Czasem wytr¹cony

z równowagi przeciwnik pope³nia b³¹d.

 – To nie ja tarza³em siê w piachu – odparowa³.

Deri rozeœmia³ siê.

– Trza siê rozluŸniæ, no nie?

Conan zatacza³ kr¹g w prawo. Drwiny nie dotr¹ do tego zakute-

go ³ba.

Si³acz zmieni³ pozycjê. Niby chcia³ ruszyæ w prawo, ale nagle

schyli³ siê, wyci¹gn¹³ ³apska i skoczy³ prosto.

Cymmerianin zrobi³ unik i zwin¹³ praw¹ piêœæ, by zdzieliæ czem-

piona w pochylon¹ czaszkê. Chybi³ i waln¹³ w zgiête plecy, tu¿ pod

praw¹ ³opatkê. Mia³ wra¿enie, jakby uderzy³ w pieñ drzewa obci¹-

gniêty skór¹.

Deri chrz¹kn¹³, zanurkowa³ i znów siê przeturla³. Poderwa³ siê

i obróci³.

 – To¿ moja siostra ma bardziej krzepki ku³ak!

 – Trza siê rozluŸniæ, no nie?

Osi³ek znów siê wyszczerzy³.

– Ju¿ ja ci rozluŸniê koœci, barbarzyñco!

Conan uzna³, ¿e lepiej trzymaæ na dystans przeciwnika wiêksze-

go i mo¿e silniejszego od siebie, unikaæ zwarcia i wymierzaæ ciosy

lub kopniaki z bezpiecznej odleg³oœci.

Deri rzuci³ siê naprzód, próbuj¹c chwyciæ wojownika z mena-

¿erii maga.

background image

– 95 –

Cymmerianin uskoczy³ i trafi³ napastnika piêœci¹ w lewy ³uk

brwiowy. Skóra pêk³a od ciosu, ale to nie powstrzyma³o szar¿y. Osi-

³ek zmieni³ tylko kierunek natarcia.

Conan cofa³ siê szybko. Wtem us³ysza³ g³os Dake’a”

– Zostañ na ringu! Kto wyjdzie poza linie, ten przegra!

Barbarzyñca spojrza³ pod nogi, szukaj¹c wyznaczonej granicy

ringu i drogo za to zap³aci³.

Nisko pochylony Deri dopad³ go i oplót³ ramionami w pasie.

Cymmerianin grzmotn¹³ si³acza piêœciami w plecy, ale niewy-

godny k¹t os³abi³ uderzenie.

Deri wyprostowa³ siê, dŸwign¹³ Conana do góry i cisn¹³ w po-

wietrze.

Cymmerianin te¿ wiedzia³ co nieco o padaniu. Lecz gdy próbo-

wa³ zwin¹æ siê w k³êbek przy l¹dowaniu, pechowo uderzy³ ramie-

niem o twardy grunt. Zerwa³ siê, skoczy³ przed siebie i zrobi³ dwa

przewroty w przód.

Zaskoczy³ przeciwnika. Deri spodziewa³ siê, ¿e Conan zaataku-

je z pozycji stoj¹cej. Tymczasem Cymmerianin omal nie zwali³ go

z nóg.

B³ysnê³o siê i prawie równoczeœnie hukn¹³ piorun.

 – Na Mitrê! – wykrzykn¹³ ktoœ.

Grzmot na moment odwróci³ uwagê Deriego. Conan opuœci³ lewe

ramiê i natar³. Trafi³ przeciwnika w pierœ.

Pchniêcie by³o tak silne, ¿e osi³ek rozci¹gn¹³ siê na ziemi jak

d³ugi. Conan z rozpêdu o ma³o nie nadepn¹³ le¿¹cego mê¿czyzny.

Musia³ przeskoczyæ nad powalonym cielskiem.

Deri szybko wsta³, ale ju¿ siê nie uœmiecha³.

Zaczê³o padaæ. Deszcz momentalnie zamieni³ siê w ulewê.

Na Croma! Istny potop! Cymmerianin œciera³ wodê z oczu,

by dostrzec rywala. Na szczêœcie nie miesza³a siê z krwi¹ jak u De-

riego.

Kiedy przesuwa³ siê obok Dake’a, us³ysza³ za plecami jego szept:

– Starczy tej zabawy, Conanie. Wykoñcz drania. W deszczu to

zabawa nie walka.

Conan uda³, ¿e nie us³ysza³. Zabawa? Dobre sobie! Ten wie-

œniak ma si³ê byka! Jeœli za³o¿y mocny chwyt...

Myœl przerodzi³a siê w czyn. Deri rzuci³ siê na wroga. Conan

poœlizgn¹³ siê na b³ocie, próbuj¹c odskoczyæ. Wprawdzie nie upad³,

ale nie wydosta³ siê poza zasiêg wielkich ³apsk. Osi³ek oplót³ go

w pasie, zarechota³ tryumfalnie i uniós³ do góry.

background image

– 96 –

Conan czu³, ¿e pêknie mu krêgos³up, jeœli zaraz siê nie oswobo-

dzi. Stalowe ramiona zaciska³y siê coraz mocniej. Wali³ piêœciami

w grzbiet przeciwnika, lecz nadaremnie. Na Croma! Co za ból...!

Cymmerianin rozwar³ d³onie i trzasn¹³ ze wszystkich si³ w uszy

wieœniaka. Us³ysza³ tak g³oœne plaœniêcie, ¿e bez w¹tpienia og³uszy³

walecznego œmia³ka.

Deri wrzasn¹³ na ca³e gard³o, wypuœci³ Conana z uœcisku i chwy-

ci³ siê za bol¹ce uszy.

To wystarczy³o. Dosta³ kopniaka w krocze.

Oczy wysz³y mu na wierzch, natychmiast z³apa³ siê za przyro-

dzenie.

Conan wzi¹³ potê¿ny zamach i zdzieli³ go piêœci¹ miêdzy oczy.

Uderzy³ tak mocno, ¿e zrani³ sobie kostki palców. Ale bardziej ucier-

pia³ Deri. Run¹³ niczym œciête drzewo. Spod ogromnego cielska try-

snê³y fontanny b³ota. Nawet strugi deszczu nie zdo³a³y ocuciæ powa-

lonego si³acza i po chwili sta³o siê jasne, ¿e jest po walce. Tej nocy

Deri móg³ wróciæ do domu tylko w jeden sposób – na noszach.

 – Dobra robota – pochwali³ Dake.

Cymmerianin spojrza³ na maga. Przez moment w Conanie ki-

pia³a taka wœciek³oœæ, ¿e znów dozna³ uczucia, jakby coœ rozluŸni³o

niewidzialne wiêzy. Nie na tyle jednak, by móg³ zaatakowaæ w³adcê

niewolników, choæ zmiana by³a wyraŸna.

 – Odbierz zak³ady, Kreg – rozkaza³ Dake i odwróci³ siê ty³em

do Conana. – Idê siê osuszyæ w wozie.

Odszed³, rozchlapuj¹c ka³u¿e.

B³yskawica przeciê³a niebo i gruchn¹³ piorun.

Cymmerianin pomyœla³, ¿e to nie bêdzie ³atwe ¿ycie.

Musia³ znaleŸæ jakiœ sposób, by uciec.

XVI

Ulewa wci¹¿ grzmoci³a w plandekê. Dake wytar³ siê i wdzia³

czyst¹ szatê. Uœmiechn¹³ siê szeroko. Ca³kiem udany wieczór, nie-

z³y dochód. Pokaz przyci¹gn¹³ prawie ca³¹ wieœ, jak siê spodziewa³.

Walka Conana z bezzêbnym g³upkiem op³aci³a siê jeszcze bardziej.

Szkoda tylko, ¿e zaczê³o padaæ. Nie mia³ ochoty mokn¹æ, gdy klien-

ci bêd¹ siê zabawiaæ z kocic¹ lub olbrzymk¹ w suchym wozie. Trze-

ba poczekaæ na pogodn¹ noc. Ale i tak nie mo¿na narzekaæ. Dake

background image

– 97 –

nie w¹tpi³, ¿e znaczna czêœæ pieniêdzy wieœniaków trafi³a do jego

sakiewki, a to dobry omen. Wprawdzie udany pocz¹tek nie gwaran-

tuje równie pomyœlnego koñca, ale z pewnoœci¹ pomaga.

Wychyli³ siê z wozu i zawo³a³:

– W³aŸcie do œrodka, durnie! Nie ¿yczê sobie, ¿eby ktoœ siê roz-

chorowa³!

Pos³usznie, bo jak¿eby inaczej, niewolnicza gromadka wykona-

³a polecenie.

Fosull ¿adnym sposobem nie móg³ ocuciæ chrapi¹cego wœród

beczek Balora, w koñcu machn¹³ rêk¹ i sam wlaz³ pod wóz. Wo³y

uwi¹za³ do wielkich kamieni za kó³ka w nozdrzach, wiêc nie oba-

wia³ siê, ¿e uciekn¹. Do chwili rozpêtania siê burzy nie znalaz³ lep-

szej kryjówki; musia³ mu wystarczyæ wóz.

Kiedy Balor poczu³ na sobie krople deszczu, zacz¹³ kl¹æ g³o-

œniej ni¿ przedtem. Nagle z ³omotem spad³ na ziemiê obok tylnego

ko³a. Podpe³z³ przez b³oto do Fosulla i osun¹³ siê na brzuch.

 – Czemuœ mnie nie zbudzi³?

 – Próbowa³em, ale tak smacznie spa³eœ, ¿e...

 – Mog³em uton¹æ!

 – Ale nie uton¹³eœ.

 – Co z wo³ami?

 – Uwi¹zane.

 – Pewnie nie zaœwita³o ci w g³owie, by zabraæ tu nieco wina, hê?

 – I owszem.

B³yskawica oœwietli³a na moment wykrzywion¹ w uœmiechu gêbê

Buk³aka.

– Jak na ma³ego cz³owieczka, rozum masz spory.

 – Anta³ek stoi przy przednim kole.

Wóz nie by³ na tyle wysoki, ¿eby Balor móg³ usi¹œæ pod nim

wyprostowany, lecz zdo³a³ podczo³gaæ siê do niewielkiej beczu³ki.

Po chwili na wpó³ le¿¹c ulokowa³ siê obok Fosulla i czkn¹³, rozsie-

waj¹c zapach trunku.

 – Bojê siê, czy aby woda nas tu nie podmyje – powiedzia³.

 – Wykopa³em rów odp³ywowy dooko³a wozu.

 – A to ci spryciarz! Chcesz wina?

 – Nie odmówiê.

Popijaj¹c, Fosull by³ pe³en czarnych myœli. To nie wiosenny

deszczyk, lecz istne oberwanie chmury! Nazajutrz nie zostanie ani

7 – Conan groŸny

background image

– 98 –

kropla, ale najpierw woda rozmyje koleiny wozu porywaczy Vilke-

na. Jak wtedy wódz odnajdzie zbiegów?

Zielonoskóry zastanawia³ siê, dlaczego bogowie doœwiadczaj¹

go tak ciê¿ko.

Zanim ulewa przesz³a, strzecha sza³asu Raseriego nasi¹k³a wod¹,

jednak schronienie nie zawiod³o nadziei Jatte – pozosta³ prawie su-

chy. Kiedy b³yskawice i grzmoty przesunê³y siê dalej, pocz¹³ siê za-

stanawiaæ, co teraz.

Móg³by opuœciæ kryjówkê, jak tylko ca³kiem przestanie padaæ

deszcz, lecz nie wydawa³o siê to rozs¹dne. Droga z pewnoœci¹ za-

mieni³a siê w b³otnist¹ rzekê i ciê¿ki olbrzym mia³by trudnoœci z po-

ruszaniem siê po grz¹skim gruncie.

Lepiej przeczekaæ i wyruszyæ póŸnym rankiem, gdy s³oñce ju¿

trochê osuszy ziemiê. Jeœli uciekinierów równie¿ z³apa³a burza, te¿

bêd¹ musieli zrobiæ postój – nie zaryzykuj¹ dalszej podró¿y po roz-

miêk³ym trakcie. Wóz zapad³by siê po osie.

Tak. Raseri czu³, ¿e powinien wstrzymaæ siê z podjêciem wê-

drówki. Wódz pogr¹¿y³ siê w drzemce na nieco wilgotnym, leœnym

pos³aniu.

Conana bola³y plecy i ¿ebra. Walczy³ z wieloma groŸnymi prze-

ciwnikami, ale chyba ¿aden nie dorównywa³ si³¹ Deriemu.

Kaganek przy pos³aniu barbarzyñcy kopci³ i dym zostawia³ czar-

ne smugi na brudnej, przemoczonej plandece wozu.

Dake, Kreg i prawie ca³a reszta szybko zapadli w sen. Nie spa³a

tylko Teyle le¿¹ca obok.

 – Boli ciê? – spyta³a szeptem.

 – Trochê, da siê wytrzyma栖 odrzek³ równie cicho.

 – Gdzie?

Conan pokaza³.

Olbrzymka podnios³a siê. Mimo ¿e zrobi³a to bardzo wolno i o-

stro¿nie, wóz zaskrzypia³ pod jej ciê¿arem. Zamar³a na moment, ale

nikt siê nie obudzi³. Usiad³a obok Conana.

 – Po³ó¿ siê na brzuchu – powiedzia³a.

 – Po co?

 – Moje plemiê potrafi leczyæ dotykiem d³oni. Mo¿e bêdê mog³a

ci pomóc.

background image

– 99 –

Cymmerianin wzruszy³ ramionami, ale przekrêci³ siê na brzuch.

Po chwili poczu³ na ciele wielkie rêce. Dziewczyna delikatnie

masowa³a mu plecy od góry do do³u. Gdy dosz³a do najbardziej bo-

l¹cych miejsc, ruchy d³oni usta³y.

Minê³o kilka sekund. Nieruchome palce Teyle robi³y siê coraz

cieplejsze, jakby coœ ogrzewa³o je od wewn¹trz. Miêœnie Conana

przenika³o gor¹co. Dotyk go nie parzy³, ale Cymmerianin nie spo-

dziewa³ siê, ¿e czyjaœ skóra mo¿e osi¹gaæ tak wysok¹ temperaturê.

Ciep³o dzia³a³o koj¹co. Odprê¿y³ siê.

Jak d³ugo trwa³a ta terapia, nie wiedzia³. Lecz kiedy wreszcie

olbrzymka cofnê³a d³onie, ból niemal ca³kiem ust¹pi³.

Usiad³ i spojrza³ na kobietê. Uœmiecha³a siê do niego z góry.

Nawet na siedz¹co by³a du¿o wy¿sza od swego towarzysza niedoli.

 – Pomog³o – szepn¹³. – Czy to rodzaj magii?

 – Mo¿liwe. Sama dobrze nie wiem. Nauczy³a mnie tego babka.

Mówi³a, ¿e ka¿dy mo¿e posi¹œæ tê sztukê, wiêc myœlê, ¿e jeœli to

magia, jest w niej coœ naturalnego. – W g³osie Teyle pobrzmiewa³

smutek.

Conan poczu³ nagle, ¿e powinien j¹ przytuliæ i pocieszyæ. Mimo

wielkiej postury, wydawa³a siê bezradna i zalêkniona. Na wysokoœci

twarzy mia³ jej ogromne piersi, ale wyci¹gn¹³ ramiona i obj¹³ nie-

wiastê.

Nie protestowa³a i te¿ otoczy³a go ramionami, równie potê¿ny-

mi jak jego w³asne.

 – Bojê siê o brata i siostrꠖ wyzna³a. Trzyma³a Conana tak

mocno, jak jeszcze ¿adna kobieta. – I o siebie. Nie wiem, co ten pod³y

cz³owiek mo¿e z nami zrobiæ.

Przyciœniêty do olbrzymich piersi Conan odwróci³ g³owê w bok.

– Nie obawiaj siê, Teyle. Znajdê sposób, ¿eby nas oswobodziæ.

Lecz kiedy g³aska³ j¹ i tuli³ do siebie, nie mia³ pojêcia, jak uda

mu siê dokonaæ tego, co obieca³.

Ranek by³ pogodny, nad wsi¹ rozci¹ga³ siê bezchmurny b³êkit.

Dake sta³ na koŸle i ogl¹da³ okolicê. Na otwartym terenie zalega³o

b³oto, a roœlinnoœæ jeszcze nie wysch³a po deszczu. Nie ujechaliby

daleko, wóz ugrz¹z³by po osie. Musieli odczekaæ kilka godzin, a¿

s³oñce nieco osuszy ziemiê.

Kiedy wszyscy wstali, mag kaza³ Tro przyrz¹dziæ œniadanie.

Poinformowa³ trupê, ¿e trzeba siê wstrzymaæ z odjazdem.

background image

– 100 –

 – A twój demon nie wyci¹gnie nas, jeœli wóz siê zapadnie? –

zapyta³ Vilken.

Kreg wybuchn¹³ œmiechem.

– Ty g³upcze! Demon to tylko iluzja!

 – Trzymaj jêzyk za zêbami, albo ci go wyrwê! – ofukn¹³ go wœcie-

k³y Dake. Co za ba³wan! Po co zdradza ich sekrety? Mag nie obawia³

siê wprawdzie zniewolonej grupki, ale nie móg³ pozwoliæ, by asystent

ujawnia³ tajemnice potencjalnym wrogom. Ten dureñ bez w¹tpienia

jest coraz mniej przydatny. Trzeba coœ z nim zrobiæ i to szybko.

Kiedy Dake i Kreg poszli obejrzeæ drogê, Conan zwróci³ siê do

towarzyszy niedoli:

– Nie uœmiecha mi siê wje¿d¿aæ do Shadizaru jako niewolnik.

Musimy uciec.

 – Próbowaliœmy ju¿ wiele razy – odrzek³ Penz. – To na nic.

 – Czy wtedy po³¹czyliœcie swoje si³y?

 – Tak – powiedzia³a cicho Tro. – Nawet w trójkê nie da³o rady.

 – Ale teraz jest nas oœmioro – zauwa¿y³ Conan. – Liczebnoœæ

czasem dodaje si³.

Troje najstarszych sta¿em wiêŸniów popatrzy³o na niego z po-

w¹tpiewaniem.

 – A co mamy do stracenia? – zachêci³ Cymmerianin.

 – Dake siê wœcieknie i srogo nas ukarze – odpar³ Sab.

 – Nie dowie siê o naszych zamiarach.

 – On zawsze wie – westchn¹³ Penz. – Jesteœmy z nim zwi¹zani

magi¹.

 – Wiêc powiecie mu, ¿e ja was zmusi³em.

Grupka wysypa³a siê z wozu. Prowadzi³ Conan. Pod¹¿yli przez

b³oto w odwrotnym kierunku ni¿ mag i asystent.

Nie uszli nawet dziesiêciu kroków, gdy zatrzyma³a ich niewi-

dzialna przeszkoda. Cymmerianin nic nie zauwa¿y³ w czystym, po-

rannym powietrzu, ale poczu³, jakby napiera³ na uginaj¹c¹ siê œcianê

z gigantycznych ciêciw. Wytê¿y³ wszystkie si³y i z trudem zdo³a³

post¹piæ jeszcze dwa kroki naprzód. Nagle zapora odbi³a go do ty³u

tak mocno, ¿e omal nie straci³ równowagi na œliskim gruncie. Nogi

rozjecha³y mu siê na glinie i musia³ ust¹piæ.

 – PodejdŸcie do mnie i pchajcie – poleci³.

Pod naporem ca³ej ósemki niewidzialna œciana ugiê³a siê bar-

dziej. Grupce uda³o siê z mozo³em zrobiæ szeœæ kroków. Potem sta-

background image

– 101 –

nêli i przeszkoda zaczê³a powoli spychaæ ich z powrotem. ZnaleŸli

siê w punkcie wyjœcia.

Tl¹ca siê w Conanie z³oœæ zap³onê³a ogniem wœciek³oœci. Z fu-

ri¹ rzuci³ siê na œcianê, dobywaj¹c miecza. Przebije siê przez tê dzi-

waczn¹ zaporê, choæby mia³...

Ku ogólnemu zdumieniu, gwa³towna szar¿a odnios³a skutek. Cym-

merianin posun¹³ siê naprzód o piêtnaœcie kroków. Sam zaszed³ du¿o

dalej ni¿ z pomoc¹ siódemki pozosta³ych. Wci¹¿ wysoko dzier¿y³ miecz,

lecz na razie go nie u¿y³. Dopiero gdy poczu³, ¿e giêtka przeszkoda

znów stawia opór, zamrucza³ groŸnie i siekn¹³ w dó³ z ca³ej mocy.

Czar prys³!

Conan zrobi³ jeszcze piêæ kroków i gniew ust¹pi³ miejsca rado-

œci. Pokona³ magiczne zaklêcie!

Kiedy jednak przesz³a mu z³oœæ, jakaœ niewidzialna rêka pochwy-

ci³a go i cisnê³a w ty³. Poczu³, ¿e leci w powietrzu niczym kamieñ

rzucony przez psotnego boga. Upad³ daleko za grupk¹ zaskoczo-

nych towarzyszy i sun¹³ po ziemi, rozchlapuj¹c b³oto, a¿ zatrzyma³

siê przy wozie.

Wsta³ i zacz¹³ siê czyœciæ, wci¹¿ nie pojmuj¹c, co zasz³o. By³

pewien, ¿e jeszcze trochê i odzyska wolnoœæ, a tymczasem... Jak to

siê sta³o?

W tym momencie pojawi³ siê Dake ze swym psem, Kregiem. Cym-

merianin dostrzeg³ na twarzy maga os³upienie, potem wielk¹ ulgê.

 – Chcia³eœ nas opuœciæ, Conanie, prawda? Czy¿ nie rozumiesz,

¿e to strata czasu i energii? Lepiej oszczêdzaj si³y, byœ móg³ walczyæ

na ringu po drodze do Shadizaru. Mojego zaklêcia nikt nie pokona.

Conan bez s³owa œciera³ z siebie b³oto.

 – Tak czy inaczej jestem tu w³adc¹ i próba buntu podlega suro-

wej karze.

 – Wiêc wymierz j¹ tylko mnie – odezwa³ siê Cymmerianin. –

To ja zmusi³em resztê do ucieczki.

Dake popatrzy³ na gromadkê niewolników, potem znów na Co-

nana.

– Wiem, ¿e to twoja sprawka. Myœlisz, ¿e u¿ywaj¹c brutalnej

si³y, rozwi¹¿esz ka¿dy problem? Zatem, dobrze. Odpokutujesz ten

wystepek.

Mag zwróci³ siê do Krega:

– Jest w twoich rêkach. Tylko nie zrób mu zbyt du¿ej krzywdy,

rozumiesz?

Asystent wyszczerzy³ zêby.

background image

– 102 –

Dake spojrza³ na Cymmerianina.

– Bêdziesz sta³ spokojnie, a Kreg nauczy ciê rozumu, ty barba-

rzyñski durniu. I zapamiêtaj sobie, ¿e sprzeciwianie siê mojej woli

jest daremne.

Otwarta d³oñ trafi³a Conana w twarz. Niepokorny wiêzieñ pa-

trzy³ na swego oprawcê, nie mog¹c siê ruszyæ. Ale te¿ nie odmówi³

sobie przyjemnoœci zadrwienia z Krega.

– Tylko na tyle ciê staæ, psie? Komary tn¹ mocniej.

Blondyn poczerwienia³ z gniewu. Uniós³ nogê do kopniêcia.

 – Ostro¿nie, Kreg – ostrzeg³ Dake. – Je¿eli go uszkodzisz i nie

bêdzie móg³ walczyæ, zrobiê z tob¹ to samo, co ty z nim.

Asystent opanowa³ siê i zrezygnowa³. Zamiast kopniaka wymie-

rzy³ Conanowi cios w ¿o³¹dek. Uderzy³ bardzo mocno i nawet na-

piête miêœnie brzucha nie zamortyzowa³y si³y sierpowego. Cymme-

rianinowi zapar³o dech, kolana siê pod nim ugiê³y. Z najwy¿szym

trudem utrzyma³ siê w pionie.

 – Potrafiê zadaæ ci ból bez uszkodzenia cia³a, barbarzyñco.

Kreg uœmiecha³ siê coraz szerzej, stopniowo wprowadzaj¹c s³o-

wa w czyn.

XVII

Wóz wolno pokonywa³ b³otnisty trakt. Conan le¿a³ na wyrku,

a Teyle znów zajmowa³a siê jego obola³ymi miêœniami. Mia³ trochê

siñców, ale bardziej ucierpia³a duma.

Obok Teyle przycupn¹³ Penz. Bawi³ siê lin¹ – to zwija³, to rozwija³

ciasne spirale. Na zewn¹trz, za zas³on¹, siedzia³ na koŸle Kreg, ko³o

niego podró¿owa³ Dake. Pasa¿erowie musieli rozmawiaæ szeptem.

 – Z nami robi³ to samo – powiedzia³ Penz. – Tro, Sab i ja po-

znaliœmy si³ê jego piêœci. Kreg lubi tak¹ zabawê.

 – Zauwa¿y³em – mrukn¹³ Conan. Nawet gor¹ce d³onie olbrzymki

nie ca³kiem uœmierza³y ból.

 – Lepiej go nie dra¿ni栖 doda³ Sab.

Cymmerianin spróbowa³ wzruszyæ ramionami, co nie by³o wy-

godne, bo le¿a³ na brzuchu.

– Rozwœcieczony cz³owiek czêsto traci panowanie nad sob¹. Pro-

wokowa³em drania, ¿eby w³o¿y³ w bicie wiêcej energii i szybciej siê

zmêczy³, a tym samym wczeœniej skoñczy³.

background image

– 103 –

 – Jesteœ odwa¿ny – przyzna³ Oren. – Móg³ ciê zraniæ.

 – Pociesza³em siê myœl¹, ¿e wtedy Dake go ukarze.

 – Ryzykowa³eœ – stwierdzi³ Penz.

 – Ca³e ¿ycie to ryzyko, przyjacielu.

 – No có¿... Teraz przynajmniej wiemy, ¿e nie rozerwiemy ma-

gicznych wiêzów Dake’a – odezwa³a siê Teyle.

Conan zastanawia³ siê przez moment, czy nie powiedzieæ towa-

rzyszom o swoim odkryciu, ale zrezygnowa³. Ufa³ im, lecz obawia³

siê, ¿e Dake mo¿e zacz¹æ coœ podejrzewaæ i zmusiæ ich do wyjawie-

nia prawdy. Lepiej, ¿eby na razie nie wiedzieli. Tak bêdzie bezpiecz-

niej dla wszystkich.

Cymmerianin czu³ bowiem, ¿e moc zaklêcia mo¿na pokonaæ.

Mimo i¿ brakowa³o mu obycia cywilizowanego cz³owieka, po-

trafi³ logicznie myœleæ. Przekona³ siê, ¿e magiczne wiêzy s³abn¹

wówczas, gdy jest rozwœcieczony do ostatecznoœci. Kiedy furia mija,

niewidzialne pêta znów krêpuj¹ go z dawn¹ si³¹. Ostatnim razem

prawie uda³o mu siê uwolniæ i doszed³ do wniosku, ¿e poniós³ po-

ra¿kê, poniewa¿ przedwczesna radoœæ ostudzi³a kipi¹cy w nim gniew.

Wiedza to potêga. Miecz jest groŸn¹ broni¹, lecz umiejêtne po-

s³ugiwanie siê nim czyni go tuzin razy skuteczniejszym. Bogatszy

o nowe doœwiadczenie, Conan mia³ teraz plan, który zamierza³ zdra-

dziæ pozosta³ym we w³aœciwym czasie. By³ przekonany, ¿e jeœli wpad-

n¹ w taki sza³ jak on, wydostan¹ siê z niewoli. Bogowie musz¹ wie-

dzieæ, ¿e maj¹ ku temu wa¿ny powód.

Najlepiej spróbowaæ, kiedy Dake oddali siê nieco. Inaczej mag

rzuci nowe zaklêcie i przeszkodzi uciekinierom, a wœciek³oœæ nie trwa

wiecznie. Po uwolnieniu siê od tajemnej mocy wystarczy silne ramiê

i w³ócznia lub choæby kamieñ, ¿eby ciemiê¿ca przesta³ zagra¿aæ raz

na zawsze.

Plan by³ prosty, ale zazwyczaj w³aœnie takie okazuj¹ sie najlep-

sze.

Tak wiêc Conan postanowi³ nie ujawniaæ zbyt wczeœnie tego, co

wie. Do Shadizaru jeszcze daleko, z pewnoœci¹ nadarzy siê okazja.

Cymmerianin nie grzeszy³ cierpliwoœci¹, ale zd¹¿y³ siê ju¿ na-

uczyæ, ¿e czasem nie ma innego wyjœcia, jak tylko spokojnie czekaæ.

Fosulla zaczyna³y dra¿niæ ci¹g³e narzekania nowego kompana.

Rudow³osy t³uœcioch bez przerwy poi³ siê winem i pijacki be³kot

rozprasza³ Varga.

background image

– 104 –

Wódz zaniecha³ czêstowania siê zawartoœci¹ beczek; skoro mia³

wykonaæ zadanie, musia³ byæ trzeŸwy. Burza dokona³a tego, czego

siê najbardziej obawia³ – niemal zupe³nie zmy³a z drogi œlady wozu

porywaczy. Tu i ówdzie pozosta³a g³êbsza koleina, lecz mog³o j¹

wypatrzyæ tylko bystre oko. Glêdzenie Balora przeszkadza³o Fosul-

lowi w obserwowaniu traktu, nie mia³ podzielnej uwagi.

Varg rozwa¿a³ kilka sposobów kontynuowania swej misji. Móg³-

by zostawiæ rudzielca i tropiæ uciekinierów na piechotê. Ale poru-

sza³by siê wolniej i ryzykowa³ wiêcej. Albo zatopiæ w³óczniê w ser-

cu grubasa, pozbyæ siê trupa i jechaæ dalej samotnie. Tyle ¿e jeœli po

drodze ktoœ rozpozna³by wóz Buk³aka, bez w¹tpienia zainteresowa³by

siê, dlaczego zaprzêg zmieni³ w³aœciciela i jak dosta³ siê w rêce ma-

³ego cz³owieka o szarej skórze. Fosull nie mia³ ochoty byæ o to naga-

bywany. Tak Ÿle i tak niedobrze.

Pozostawa³o nie s³uchaæ utyskiwañ pijaczyny, skupiæ siê na œle-

dzeniu drogi i czekaæ, a¿ Balora znów zmorzy sen.

Po namyœle Fosull uzna³ to ostatnie wyjœcie za najlepsze. Mimo

wszystko, towarzystwo grubasa mog³o przynieœæ mu wiêcej po¿ytku

ni¿ szkody. W przeb³ysku trzeŸwoœci Balor uprzedzi³ go nawet, ¿e

doje¿d¿aj¹ do Eliki. Mo¿e ktoœ z mieszkañców wioski widzia³ œci-

ganych i udzieli cennych wskazówek?

Tak wiêc Fosull nadal siedzia³ na koŸle i prowadzi³ wóz wysy-

chaj¹cym w s³oñcu traktem. Mia³ nadziejê, ¿e nie zgubi tropu pory-

waczy syna.

Raseri zobaczy³ przed sob¹ odkryty wóz zaprzê¿ony w wo³y. Sza-

man Jatte zwolni³ kroku, by nie wyprzedziæ pojazdu. Wola³ przyjrzeæ siê

pasa¿erom, samemu nie bêd¹c widzianym. Stos beczek i unosz¹cy siê

w powietrzu zapach powiedzia³y mu, ¿e to z pewnoœci¹ transport wina.

Na koŸle siedzia³a dwójka ma³ych ludzi. Postaæ w kapturze wygl¹da³a na

dziecko; zapewne ojciec i syn wioz¹ towar do pobliskiej wioski.

Podró¿ni poruszali siê wolniej ni¿ Raseri i choæ nie wydawali

siê groŸni, postanowi³ iœæ na razie za nimi. Powód by³ prosty: gdyby

ktoœ pod¹¿a³ z przeciwka, zatrzyma³by siê pewnie, by pozdrowiæ

woŸnicê, wtedy wódz zd¹¿y³by siê ukryæ. Zawsze dobrze jest mieæ

pole manewru. Wkrótce znów trzeba bêdzie zapytaæ ma³ych ludzi

o wiêkszy wóz porywaczy, bo deszcz zmy³ œlady. Szaman mia³ na-

dziejê, ¿e kiedy dojdzie do jakiegoœ rozdro¿a, napotka wioskê lub

choæby zagrodê i zasiêgnie jêzyka, zamiast Ÿle skrêciæ.

background image

– 105 –

Trzymaj¹c siê w bezpiecznej odleg³oœci, by w ka¿dej chwili móc

czmychn¹æ w bok, jeœli wóz stanie, Jatte maszerowa³ za dwójk¹

ma³ych ludzi.

Wtem wiêkszy z nich wgramoli³ siê miêdzy beczki i znikn¹³ z wi-

doku. Raseri przestraszy³ siê, ¿e zosta³ dostrze¿ony, lecz wóz nie

zwolni³, wiêc nic na to nie wskazywa³o. Druga osoba – bez w¹tpie-

nia dziecko, bo któ¿ by inny tak ma³ego wzrostu? – dalej popêdza³

wo³y.

Kilka godzin po opuszczeniu wioski, trupa maga dotar³a do miej-

sca, gdzie zachodnia droga z Ophiru ³¹czy³a siê z szerszym, po³u-

dniowym traktem do Shadizaru. Gdy dojechali do rozwidlenia, s³oñ-

ce osuszy³o ju¿ p³ytsze ka³u¿e, pozostawiaj¹c w nich warstwê

spêkanego b³ota. W oddali unosi³ siê nawet kurz, na co Kreg zwróci³

uwagê swemu panu.

Dake ockn¹³ siê z drzemki na koŸle, wyprostowa³ i spojrza³ przed

siebie. Istotnie, w powietrzu widoczna by³a lekka mgie³ka py³u. Za-

uwa¿y³ te¿ liczne koleiny, œlady butów i sanda³ów. Za skrzy¿owa-

niem z drog¹ do odleg³ej Prze³êczy Ophirskiej, wzd³u¿ szlaku na

pó³noc od granicy z Koth panowa³ du¿y ruch.

 – Ho, ho... – odezwa³ siê mag. – Poprzedza nas karawana jakie-

goœ bogacza. Jest ca³kiem blisko.

Kreg spojrza³ na swego mistrza.

– Sk¹d wiesz?

 – Czy¿ sam nie pokaza³eœ mi tumanów kurzu przed nami? –

odrzek³ Dake.

 – Nnno, tak... ale jak mo¿na poznaæ po kurzu, czy to karawana

bogacza, czy biedny ch³op pêdz¹cy owce lub œwinie?

Dake westchn¹³. Dureñ! Co do tego nie ma ¿adnych w¹tpliwoœci.

– Rusz g³ow¹. Przed nami widaæ koleiny przynajmniej tuzina

wozów i po trzykroæ wiêcej œladów pieszych. A biednego ch³opa nie

staæ na owce. Poza tym, œlady s¹ œwie¿e, odcisnê³y siê ju¿ po desz-

czu i wiod¹ od Przelêczy Ophirskiej. Prosta dedukcja.

 – Zgoda, ale mo¿e to kilku ch³opów, nie s¹dzisz?

Dake westchn¹³ jeszcze g³êbiej. Po co w ogóle zadawaæ sobie

trud i wyjaœniaæ cokolwiek temu g³upkowi?

– Czy nie pamiêtasz, ¿e na Prze³êczy Ophirskiej roi siê od zbój-

ców czyhaj¹cych na nierozwa¿nych podró¿nych?

 – A owszem.

background image

– 106 –

 – Wiêc jak myœlisz, czy nawet du¿a grupa prostych rolników

lub pasterzy mog³aby stawiæ opór bandzie rzezimieszków?

 – Chyba nie.

 – A zatem, skoro ta karawana zd¹¿a stamt¹d, to musi j¹ chroniæ

zastêp zbrojnych. Pewnie najemnicy, choæ mo¿e nawet regularna

armia. A taka eskorta kosztuje. Przeto, cokolwiek wioz¹, jest du¿o

warte.

Oblicze Krega przypomina³o poranne niebo rozjaœnione promie-

niami wschodz¹cego s³oñca, gdy nagle sp³ynê³o na niego olœnienie.

– Aaa... Teraz pojmujê!

Œlepy prêdzej by to dostrzeg³, pomyœla³ Dake. £atwiej przysz³o-

by wyt³umaczyæ os³u, dlaczego nie mo¿e lataæ.

 – PopêdŸ wo³y – rozkaza³. – Chcê zobaczyæ, co to za ludzie.

Kreg pos³usznie wykona³ polecenie.

S³oñce znajdowa³o siê w najwy¿szym punkcie swej codziennej

wêdrówki po niebie, gdy Fosull dojecha³ do skrêtu w kierunku Eliki.

Spity do nieprzytomnoœci Balor chrapa³ w najlepsze. Varg nie wie-

dzia³by, gdzie jest, gdyby nie napotka³ miejscowego wieœniaka, któ-

ry akurat doszed³ do rozwidlenia dróg z przeciwnego kierunku.

 – Hej! – zawo³a³ ch³op. – Czy to winny wóz Balora?

 – A ju¿ci – przytakn¹³ Fosull.

 – Gdzie zatem Buk³ak?

Fosull by³ rad, ¿e nie zadŸga³ pijaczyny.

– Drzemie z ty³u.

Gospodarz rozeœmia³ siê.

– Idê o zak³ad, ¿e ur¿n¹³ siê tym, co wiezie.

 – Zgad³eœ. Powiedz no, dobry cz³owieku, nie widzia³eœ gdzie

w okolicy du¿ego wozu?

 – Szukasz pewnie Dake’a, w³adcy dziwol¹gów?

Serce wodza zabi³o ¿ywiej.

– W rzeczy samej.

Wieœniak smutno pokiwa³ g³ow¹.

– Ciekawy dali pokaz, i owszem. Ale postawi³em ostatniego mie-

dziaka na walkê naszego Deriego z mistrzem magika. Kto by siê spo-

dziewa³, ¿e wioskowy mocarz przegra z barbarzyñc¹?

 – Nie wiesz przypadkiem, gdzie Dake i jego trupa s¹ teraz?

 – W drodze do Shadizaru. – Ch³op machn¹³ rêk¹ w kierunku,

z którego przyby³. – Jakie cztery godziny st¹d, mo¿e piêæ.

background image

– 107 –

W Fosullu odezwa³ siê instynkt myœliwego. Poczu³ ch³odny

skurcz w trzewiach. Tylko kilka godzin st¹d!

 – Jeszcze jedno pytanie, przyjacielu. Którêdy do Shadizaru?

Trzeba gdzieœ skrêciæ?

 – Nie. Prosto jak strzeli³. Trzymaj siê tego traktu, a nie zb³¹-

dzisz.

Varg chcia³ wyszczerzyæ zêby w uœmiechu, ale w porê przypo-

mnia³ sobie, ¿e ich widok mo¿e wprawiæ wieœniaka w os³upienie.

– Dziêkujê ci – powiedzia³ tylko. – No, czas ruszaæ.

 – A nie zajedziesz do nas, do Eliki, by dostarczyæ kilka beczek

wina Balora?

 – A ju¿ci... eee... Tyle ¿e w powrotnej drodze.

Z tymi s³owy Fosull chwyci³ lejce, smagn¹³ wo³y po zadach i od-

jecha³. Balor nie dawa³ znaku ¿ycia, wci¹¿ le¿a³ niczym trup. Gdyby

po przebudzeniu mia³ pretensje, ¿e nie zrobili postoju we wsi, za-

wsze mog¹ siê rozstaæ, pomyœla³ wódz. W ten, czy w inny sposób.

Raseri obserwowa³ spotkanie z ukrycia. Uda³o mu siê podejœæ

bli¿ej rozmawiaj¹cych ni¿ siê spodziewa³. Wielka kêpa gêstych za-

roœli ci¹gnê³a siê jak ¿ywop³ot tu¿ przy skraju drogi. Olbrzym bar-

dzo ostro¿nie przedziera³ siê przez krzaki, uwa¿aj¹c, by nie narobiæ

ha³asu. W koñcu znalaz³ siê o kilka kroków od wozu i pieszego, wtedy

us³ysza³ strzêpy zdañ.

Od razu pozna³ po g³osie, ¿e woŸnica to nie dziecko. A zielone

plamki wy³a¿¹ce tu i ówdzie spod szarej skóry na rêkach... Jatte zro-

zumia³ nagle, ¿e to nie skóra, a na koŸle siedzi Varg!

Kiedy wóz odjecha³, a wieœniak oddali³ siê od g³ównej drogi,

Raseri pocz¹³ siê zastanawiaæ nad swym odkryciem.

Informacje o niejakim Dake’u by³y, rzecz jasna, niezwykle cen-

ne. Tylko co, w imiê Stwórcy, robi tutaj Varg?!

Odczeka³ trochê, a gdy uzna³, ¿e wóz jest ju¿ w bezpiecznej

odleg³oœci, opuœci³ kryjówkê i powêdrowa³ dalej.

Vargowie, podobnie jak Jatte, nie mieli zwyczaju wypuszczaæ

siê w podró¿ przez ziemie ma³ych ludzi. Wprawdzie Raseri w³aœnie

to robi³, ale z wa¿nego powodu. W takim razie, Varg te¿ nie bez istot-

nej przyczyny pod¹¿a do Shadizaru œladem porywaczy trójki Jatte...

Aha!

W okamgnieniu wszystko sta³o siê jasne. Wieœniak nazwa³ cz³o-

wieka imieniem Dake „w³adc¹ dziwol¹gów”. Wspomnia³ o pokazie.

background image

– 108 –

Zatem chodzi o w³aœciciela kolekcji osobliwych okazów. Mali lu-

dzie uwa¿aj¹ Jatte za wybryk natury. Czy¿ tak samo nie traktuj¹ Var-

gów?

Ten Dake ma równie¿ Varga, to pewne!

Co do „barbarzyñcy”, Raseri nie w¹tpi³, ¿e tak nazywano Cona-

na. Znalaz³ potwierdzenie swych wczeœniejszych podejrzeñ, i¿ zbie-

g³y z klatki wiêzieñ by³ w zmowie z porywaczami jego dzieci. S¹

tylko o kilka godzin st¹d!

Wódz Jatte uœmiechn¹³ siê ponuro. Ciê¿ki wóz Dake’a jedzie

du¿o wolniej ni¿ ten z winem i wolniej, ni¿ idzie Raseri. Nim za-

padnie noc, byæ mo¿e on i nieznany Varg dopadn¹ wspólnych wro-

gów.

Zamyœlony olbrzym obraca³ w palcach w³óczniê. Wkrótce ta

przygoda siê skoñczy i droga sp³ynie krwi¹ sprawców ca³ego zamie-

szania. A na dok³adkê Varg lub dwóch – nagroda warta nieco wiêk-

szego wysi³ku.

Godzinê po spotkaniu z miejscowym wieœniakiem Fosull zda³

sobiê sprawê, ¿e jest œledzony. Postanowi³ siê dyskretnie upewniæ,

udaj¹c, ¿e sprawdza, czy Balor ci¹gle œpi.

Zd¹¿y³ tylko dostrzec sylwetkê opalonego mê¿czyzny, gdy¿ in-

truz szybko ukry³ siê wœród drzew na skraju drogi. Ale rzut oka wy-

starczy³, by stwierdziæ, ¿e obcy jest zbyt wielki jak na jednego z lu-

dzi pozabagiennych.

Fosull wróci³ na kozio³ i zamyœli³ siê. Bez w¹tpienia za wozem

idzie Jatte, to nie mo¿e byæ nikt inny. ¯aden pozabagienny nie wy-

gl¹da tak potê¿nie. Ale po co Jatte pod¹¿a tropem zaprzêgu z wi-

nem?!

Jaki jest cel jego wêdrówki? Giganci rzadko opuszczaj¹ swoj¹

wioskê, a jeœli ju¿, to prawie zawsze w trójkê albo w czwórkê, ¿eby

pochwyciæ samotnego pozabagiennego cz³owieka. Co robi tutaj po-

jedynczy olbrzym?

Nagle Fosull przypomnia³ sobie, co zobaczy³, gdy odkry³ kolei-

ny wozu porywaczy. Œlady Jatte! Zatem wielkoludy s¹ wiêŸniami

tych samych opryszków!

Oczywiœcie! Któryœ z Jatte wyruszy³, by odbiæ swoich.

Wódz Vargów uœmiechn¹³ siê szeroko. Tym razem wyszczerzy³

zêby, bo nikt go nie widzia³. No có¿... mo¿e uda siê wykorzystaæ

obecnoœæ olbrzyma? Jeœli nie, to przynajmniej zdobêdzie trochê miêsa

background image

– 109 –

do wspólnego kot³a. Gdyby pospieszyli siê wraz z Vilkenem, nie

zd¹¿y³oby siê zepsuæ.

By³oby co œwiêtowaæ!

XVIII

Pierwsz¹ oznakê, ¿e doganiaj¹ karawanê, stanowi³o pojawienie

siê tylnych stra¿y. Zbrojni odwrócili siê przodem do wozu Dake’a

i unieœli piki. Nie mieli przyjemnej powierzchownoœci, za to dosko-

na³y rynsztunek. Za zbrojê s³u¿y³y im mocne, skórzane naramienniki

i ochraniacze na golenie, kolczugi, oraz grube, okr¹g³e tarcze na sze-

rokich pasach. W pochwach u lewego boku tkwi³y krótkie miecze,

w d³oniach lance o p³askich ostrzach. Ta broñ bardziej pasowa³aby

do konnych ni¿ do pieszych, lecz by³a doœæ krótka i lekka, by nada-

wa³a siê do noszenia. Cz³onkowie eskorty mieli te¿ porz¹dne, wyso-

kie buty dobrego kroju. Dake zna³ siê na rzeczy i od razu oceni³, ¿e

ich pan nie ¿a³owa³ pieniêdzy.

 – Stójcie, podró¿ni! A dok¹d to?!

Dake odpowiedzia³ uprzejmie na zaczepkê dowódcy szeœcio-

osobowej dru¿yny.

 – Zmierzamy do Shadizaru.

Krêpy, ry¿y wojak o czerwonym obliczu i kab³¹kowatych no-

gach zmru¿y³ oczy od s³oñca. Popatrzy³ na swoich ludzi, potem znów

na maga.

 – I owszem, to by siê zgadza³o, skoro pod¹¿acie t¹ drog¹. Po co

tam jedziecie?

Ton Dake’a sta³ siê nieco mniej uprzejmy.

– W interesach.

 – A jakie¿ to interesy?

Cierpliwoœæ nigdy nie by³a mocn¹ stron¹ maga, tote¿ szybko

straci³ panowanie nad sob¹.

– To moja sprawa. Nic ci do tego, piechurze.

Ry¿ego zatka³o. Zamruga³ oczami, potem z namys³em podrapa³

siê w brodê. W koñcu powiedzia³:

– W porz¹dku. Ale naszym obowi¹zkiem jest sprawdziæ twój wóz.

 – Jakim prawem?

 – A takim… – Ry¿y wyszczerzy³ zêby i uniós³ wy¿ej pikê. – Spró-

buj nam przeszkodziæ, to podziurawimy tê furê jak sito.

background image

– 110 –

Dake uœmiechn¹³ siê mimowolnie.

– W takim razie, róbcie swoje.

Ry¿y wypi¹³ pierœ, ³ypn¹³ z chytr¹ min¹ na swoich ludzi i ruszy³

naprzód. Obejrza³ siê przez ramiê.

– A niewiast tam czasem nie chowasz?

 – Tak siê sk³ada, ¿e owszem – przyzna³ mag. – Trzy.

 – S³yszeliœcie, ch³opy?! Kobitki!

Piêciu mê¿czyzn zarechota³o weso³o. Wymienili sproœne uwagi.

Kiedy dzielny wojak maszerowa³ wzd³u¿ wozu, Dake odwróci³

siê na koŸle i szepn¹³ przez zas³onê:

– Conanie, za chwilê pewien wœcibski ¿o³dak otworzy tylne drzwi.

Poczêstuj go ku³akiem, tylko nie zabijaj.

Siedz¹cy obok maga Kreg wyszczerzy³ zêby.

 – A reszta tam w œrodku niech dobrze uwa¿a – ci¹gn¹³ Dake. –

Na drodze stoi jeszcze piêciu podobnych cymba³ów. Jak Conan zdzieli

pierwszego, wysypiecie siê na zewn¹trz i z³apiecie tamtych. S¹ uzbro-

jeni, wiêc nie dajcie siê zraniæ. I chcê ich mieæ ¿ywych.

Mag wiedzia³, ¿e to trochê ryzykowna zagrywka, ale niebezpie-

czeñstwo jest niewielkie. Widok trupy dziwol¹gów powinien wy-

starczyæ, by tamci wziêli nogi za pas. Zdziwi³by siê, gdyby sta³o siê

inaczej. Sama Teyle mog³a napêdziæ stracha wiêkszoœci mê¿czyzn.

A inni... Tylko nie lada œmia³ek odwa¿y³by siê stawiæ im czo³o.

Rozochocony ry¿ow³osy siêgn¹³ do klamki.

Koleiny wygl¹da³y na œwie¿e, lecz droga by³a rozje¿dzona ko³a-

mi wielu wozów. Fosull kilkakrotnie przystawa³, zeskakiwa³ z koz³a

i wypatrywa³ w³aœciwego tropu. Dok³adniej badaj¹c liczne œlady,

wydedukowa³, ¿e porywaczy poprzedza du¿a grupa pojazdów za-

przêgowych, jeŸdŸców i pieszych. Szeœcioko³owy wóz pozostawia³

g³êbsze bruzdy i charakterystyczne wy¿³obienia, które Fosull ju¿

dobrze zna³.

Varg wsta³, otrzepa³ kolana i uœwiadomi³ sobie, ¿e wiêksza licz-

ba ludzi utrudni mu zadanie. Nie uœwiadomi³ sobie natomiast, ¿e

czyszcz¹c siê z kurzu, pope³ni³ b³¹d – star³ z zielonych d³oni masku-

j¹c¹ warstwê szarego, zaschniêtego b³ota. Zreszt¹ wszêdzie przebi-

ja³ ju¿ naturalny kolor cia³a. Tylko wiecznemu opilstwu Balora za-

wdziêcza³ to, ¿e jeszcze nie zosta³ zdemaskowany.

Fosull zastanawia³ siê, czy ten grubas kiedykolwiek dowozi swój

³adunek do celu, skoro tyle po drodze spo¿ywa.

background image

– 111 –

Wdrapuj¹c siê na kozio³, rzuci³ za siebie ukradkowe spojrzenie.

Nie zauwa¿y³ postaci Jatte, ani nawet jej cienia, lecz wci¹¿ wyczu-

wa³ blisk¹ obecnoœæ olbrzyma. Nie ma siê co ³udziæ, wielkolud nie

zostawi go w spokoju. Ale ten problem mo¿na rozwi¹zaæ póŸniej.

Najpierw trzeba dogoniæ zbiegów i odzyskaæ syna. Porywacze s¹

tylko kilka godzin przed nim – do zmroku powinno siê udaæ.

Pijaczyna z ty³u wozu nadal spa³ jak zabity.

Raseri nie uwa¿a³ siê za tak dobrego tropiciela jak Varg, jednak

potrafi³ odgadn¹æ, ¿e jego przysz³e ofiary s¹ ju¿ niedaleko. Œlady

kó³ by³y teraz bardziej œwie¿e, choæ gorzej widoczne poœród wielu

innych.

Nie szkodzi; dopóki je widzi, idzie dobrym tropem.

Co zrobiæ z Vargiem, to inna sprawa. Ma³y, zielony potworek

nie mo¿e przeszkodziæ mu w poœcigu. Vargowie mieli trochê zwie-

rzêcego sprytu, ale w oczach Jatte uchodzili za pozbawionych rozu-

mu, przynajmniej w przyt³aczaj¹cej wiêkszoœci. Co oczywiœcie nie

oznacza³o, ¿e nale¿y do niej akurat ten Varg. Skoro zielonoskóry

dotar³ a¿ tutaj i dziêki przebraniu zdo³a³ oszukaæ co najmniej jedne-

go ma³ego cz³owieka, to musi odznaczaæ siê ponadprzeciêtn¹ inteli-

gencj¹. Ale te¿ nie trzeba przeceniaæ mo¿liwoœci tego zwierzaka.

Raseri czeka³, dopóki wóz nie sta³ siê tylko ma³ym punktem gi-

n¹cym na horyzoncie, po czym wyszed³ z ukrycia wœród ska³. Przed

odjazdem Varg obejrza³ siê nie po raz pierwszy – mo¿liwe, ¿e ju¿

wie, i¿ nie jest sam. Jatte nie móg³ na to nic poradziæ, lecz nie zamie-

rza³ siê tym przejmowaæ. Nie obawia³ siê konfrontacji z jednym Var-

giem uzbrojonym podobnie jak on sam. Mimo wszystko, zawsze le-

piej mieæ pole manewru. Wiedza to potêga, nawet pó³g³ówek zdaje

sobie z tego sprawê.

Wódz i szaman Jatte dziarsko kroczy³ w œlad za wozem i uk³a-

da³ ró¿ne plany, by byæ przygotowanym na ka¿d¹ ewentualnoœæ.

Wiêksze szanse ma ten, kogo nic nie zaskoczy. Olbrzym nie w¹tpi³,

¿e potrafi przewidzieæ wszystkie sytuacje.

Zanim drzwi wozu otworzy³y siê, Conan by³ gotów. A nawet

wiêcej – wrêcz pali³ siê, by wy³adowaæ wœciek³oœæ na kimœ, kto za-

s³uguje na to, choæby w najmniejszym stopniu. S³ysza³ rozmowê Da-

ke’a z ¿o³nierzem; obcy mê¿czyzna zachowa³ siê butnie i aroganc-

background image

– 112 –

ko. Prawda, ¿e Cymmerianin chêtniej rzuci³by siê na maga, ale wie-

dzia³, ¿e wysi³ek spe³znie na niczym. W takim razie – lepsze to ni¿

nic. Temu durniowi zachciewa siê kobiet? No to zobaczy...

Drzwi rozwar³y siê gwa³townie. Uœmiechniêty intruz zmru¿y³

oczy, zagl¹daj¹c do mrocznego wnêtrza.

Wtedy Conan skoczy³.

 – Na Mitrê! – zd¹¿y³ wykrzykn¹æ Ry¿y i uœmiech zamar³ na jego

twarzy.

Dla Conana bójka trwa³a stanowczo za krótko. Zacisn¹³ wielk¹

piêœæ i grzmotn¹³ obcego w lew¹ skroñ. Dowódca oddzia³u zwali³

siê na ziemiê, nieprzytomny.

Na Croma! Dajcie tu prawdziwego przeciwnika!

Za plecami Conana zakot³owa³o siê. Towarzysze niedoli wysko-

czyli z wozu, by pojmaæ piêciu ¿o³nierzy. Pierwszy ruszy³ Vilken,

szczerz¹c ostre zêby. Za nim Penz, Oren, Morja, Tro i Sab. Ostatnia

pojawi³a siê Teyle.

Conan zda³ sobie sprawê, ¿e przecie¿ Dake nie zabroni³ mu wziê-

cia udzia³u w tej zabawie. Uœmiechn¹³ siê z³owrogo, biegiem okr¹-

¿y³ wóz i wynurzy³ siê z drugiej strony.

W tym momencie mag postanowi³ wywo³aæ czerwonego demona.

Warto by³o zobaczyæ miny piêciu wojaków. Odwrócili siê jak

jeden m¹¿ i rzucili do ucieczki. Biegli zaiste szybko jak na ludzi

w zbrojach.

Vilken cisn¹³ w³óczniê i ugodzi³ jednego w ods³oniêt¹ czêœæ le-

wego uda. Trafiony pad³ twarz¹ w piach.

Penz okrêci³ nad g³ow¹ lasso i pochwyci³ drugiego. Pêtla zaci-

snê³a siê na kostkach zbiega. Run¹³ jak œciêty.

Conan bez trudu dogoni³ trzeciego. Pchn¹³ go w plecy i ucieki-

nier dosta³ takiego rozpêdu, ¿e nie nad¹¿y³ przebieraæ nogami. Prze-

wróci³ siê, przeturla³ na plecy i wrzasn¹³, ¿eby darowaæ mu ¿ycie.

Czwarty ¿o³nierz zary³ w ziemiê, os³aniaj¹c g³owê przed ciosa-

mi kocicy i Saba. Dar³ siê wniebog³osy, wzywaj¹c na pomoc wszyst-

kich bogów.

Ostatni umkn¹³ z traktu, lecz zosta³ otoczony przez Teyle i bliŸ-

niaki. Gdy zobaczy³ przed sob¹ szybkonog¹ olbrzymkê, odrzuci³ pikê

i podniós³ rêce do góry na znak, ¿e siê poddaje.

Cymmerianin dobrze wiedzia³, jak przera¿aj¹co wygl¹da ca³a

trupa z nim w³¹cznie. Ale poczu³ odrazê do ¿o³nierzy, ¿e tak ³atwo

wpadli w panikê. Ktokolwiek zap³aci³ szóstce zbrojnych za ochro-

nê, wyrzuci³ pieni¹dze w b³oto.

background image

– 113 –

 – Dawajcie ich tutaj! – rozkaza³ Dake. – Coœ mi siê widzi, ¿e

tamci z karawany szeroko rozdziawi¹ gêby, jak przyprowadzimy ich

tyln¹ stra¿ niczym œwinie na rzeŸ.

Pojmani wojacy nie byli oczywiœcie jedynymi stra¿nikami kon-

woju. Pozostali istotnie os³upieli, gdy ujrzeli swych spêtanych towa-

rzyszy drepcz¹cych przed wozem Dake’a. Kiedy osobliwy pochód

dotar³ do œrodka karawany, wywo³a³ ogólne poruszenie.

Konwój okaza³ siê tak bogaty, jak przewidzia³ mag. G³ówn¹

czêœæ stanowi³y du¿e wozy pod bia³o-czerwonymi plandekami. Je-

den z nich by³ nawet wiêkszy od pojazdu Dake’a. W powietrzu uno-

si³ siê zapach perfum i wonnych korzeni, mieszaj¹c siê z odorem

spoconych pieszych i koni. Spod jednej plandeki dochodzi³y przy-

t³umione kobiece g³osy. Mag da³by g³owê, ¿e cokolwiek wiezie ka-

rawana, warte by³oby krocie na g³ównym targu w Shadizarze.

Ponad dwa tuziny zbrojnych niepewnie pochyli³o piki. Niektó-

rzy cz³onkowie eskorty wykonali gesty odpêdzaj¹ce z³o.

 – Hej, a có¿ to za diabelska sztuczka?! – wykrzykn¹³ barczysty

¿o³nierz.

Dake uniós³ siê na koŸle.

– Chcê mówiæ z waszym panem! – zawo³a³ na ca³y g³os.

Na te s³owa pojawi³ siê wysoki mê¿czyzna o królewskim wy-

gl¹dzie, w nakryciu g³owy i w odzieniu z najprzedniejszego, b³ê-

kitnego aquiloñskiego jedwabiu. Mia³ buty ze skóry wielkiej, pu-

stynnej jaszczurki. Oblicze okala³a starannie przyciêta, czarna

broda poprzetykana gdzieniegdzie siwizn¹. Ostry nos przypomi-

na³ dziób, a niebieskie oczy by³y zimne jak stal. Okrutna, aro-

gancka twarz, znamionuj¹ca cz³owieka potê¿nego i bogatego,

oceni³ Dake.

Doskonale!

Obcy podszed³ do czarownika w³adczym krokiem.

– Ta karawana nale¿y do mnie – odezwa³ siê g³êbokim baryto-

nem. – Kim jesteœ, ¿e drwisz sobie z moich ludzi?

Dake zna³ bogaczy; wiedzia³, kiedy mo¿na im groziæ, a kiedy

trzeba schlebiaæ. Przybra³ uni¿on¹ pozê.

– Ja? Och, jam jest tylko Dake, skromny w³adca dziwol¹gów,

jaœnie panie. Pod¹¿am do Shadizaru w poszukiwaniu mo¿nego pa-

trona, gotowego wesprzeæ brzêcz¹c¹ monet¹ najbardziej niezwyk³¹

kolekcjê wybryków natury, jak¹ widzia³y ludzkie oczy. Chcia³em

8 – Conan groŸny

background image

– 114 –

jedynie pokazaæ, jak ma³o warci s¹ ci nêdzni stra¿nicy, niegodni, by

strzec tak wielkiego pana.

W³aœciciel konwoju spojrza³ wœciekle na spêtanych ¿o³nie-

rzy.

– To widzê. A zatem, w³adca dziwol¹gów, powiadasz?

Mag wsun¹³ rêkê za zas³onê i da³ gestem rozkaz. Po chwili z tyl-

nych drzwi wozu znów wysypa³a siê gromadka niecodziennych oka-

zów, budz¹c zdumienie i przestrach.

 – Sam zobacz, jaœnie panie...?

 – Capeya – dokoñczy³ w³aœciciel karawany. – I nie jestem wiel-

mo¿¹, tylko zwyk³ym... kupcem.

 – Ach, zatem cz³owiekiem, który dorobi³ siê maj¹tku, a nie dzie-

dzicem fortuny.

Capeya ods³oni³ w uœmiechu mocne zêby.

– W samej rzeczy, mój przyjacielu. – Przyjrza³ siê podchodz¹-

cej bli¿ej trupie. By³ pod wra¿eniem. – Wielce ciekawe zbiorowi-

sko. Nigdy nie widzia³em czegoœ podobnego, nawet podczas Wiel-

kiego Festiwalu w Shadizarze. Doprawdy niezwyk³a kolekcja

osobliwoœci.

 – Otó¿ to – przyzna³ z uœmiechem Dake.

 – Pokazy bez w¹tpienia przyci¹gaj¹ t³umy gawiedzi?

 – Moi podopieczni potrafi¹ wiêcej, ni¿ na to wygl¹daj¹, sza-

cowny kupcze. – Mag stara³ siê, jak umia³, by „szacowny kupcze”

zabrzmia³o równie uni¿enie jak „jaœnie panie”. – To oni rozprawi-

li siê z twoj¹ tyln¹ stra¿¹, muszê wyznaæ, z niewielkim wysi³kiem.

 – Wierzê. – Capeya znów siê uœmiechn¹³. – Powiadasz wiêc, ¿e

szukasz patrona?

 – Najkrócej mówi¹c, tak.

 – Mój wóz urz¹dzony jest doœæ wygodnie, przyjacielu Dake.

Mo¿e mia³byœ ochotê spróbowaæ przedniego wina, które ostatnio

zdoby³em? Pogawêdzilibyœmy o sprawach mog¹cych przynieœæ nam...

obopóln¹ korzyœæ.

Mag nie posiada³ siê z radoœci. Có¿ za szczêœcie, ¿e spotka³ tê

karawanê! Wprost nie do wiary! Do Shadizaru jeszcze kilka dni dro-

gi, a on ju¿ ma patrona. Ani przez chwilê nie w¹tpi³, ¿e siê dogadaj¹.

Ale nie da³ po sobie nic poznaæ.

– Có¿, chyba nie odmówiê, przyjacielu Capeya – odrzek³ niby

obojêtnie, choæ w rzeczywistoœci cieszy³ siê jak dziecko. ¯aden ku-

piec jeszcze go nie przechytrzy³, dlaczego Capeya mia³by byæ wy-

j¹tkiem?

background image

– 115 –

Wiedzia³, ¿e ten postój to pierwszy krok na drodze do bo-

gactwa.

XIX

Conanowi nie podoba³o siê, ¿e Dake tak szybko zadzierzgn¹³

wiêŸ przyjaŸni z w³aœcicielem karawany. Skumali siê niczym dwie

pch³y na psie. To przymierze mog³o utrudniæ ucieczkê. Prawda, ¿e

gdyby tylko wyrwa³ siê z magicznych wiêzów, ³atwo pokona³by stra¿-

ników konwoju. Mia³ swoj¹ broñ i ma³a armia najemników nie robi-

³a na nim wielkiego wra¿enia. Dla zbójeckiej zbieraniny w³ócz¹cej

siê po górach stra¿nicy mogli byæ groŸni, lecz Cymmerianin wie-

dzia³, ¿e ci wojacy lepiej wygl¹daj¹, ni¿ walcz¹. Owszem, nie nale-

¿a³o ich ca³kiem lekcewa¿yæ, ale te¿ nie by³o siê czego zbytnio oba-

wiaæ. W koñcu, jest ulepiony z trochê lepszej gliny ni¿ zwyk³y rabuœ.

A przy tym, nie musia³by walczyæ ze wszystkimi – wystarczy³oby

rozprawiæ siê z jednym lub dwoma, by droga do wolnoœci stanê³a

otworem. Tak czy inaczej – da³by sobie radê.

Gorzej z innymi wiêŸniami maga, zw³aszcza z dzieæmi. Co-

nan nie zamierza³ zostawiaæ towarzyszy niedoli na pastwê Dake’a.

Teyle okaza³a siê jego przyjaciólk¹ – mimo wczeœniejszej zdra-

dy, opiekowa³a siê nim, gdy tego potrzebowa³. Conan wybaczy³

jej zwabienie go w pu³apkê. Przekona³a siê na w³asnej skórze, co

znaczy niewola. Cymmerianin nie nale¿a³ do bezdusznych ludzi,

którzy nie daj¹ skruszonej grzesznicy szansy poprawy. Teyle

z pewnoœci¹ nie ucieknie bez rodzeñstwa, a skoro mia³by zabraæ

ze sob¹ troje nieboraków, to równie dobrze wszystkich. Zd¹¿y³

ich polubiæ. Wbrew dziwacznemu wygl¹dowi byli daleko bardziej

ludzcy ni¿ Dake i jego parobek. Penz mia³ odra¿aj¹c¹ powierz-

chownoœæ, za to dobre serce; urodziwy Kreg pokaza³, ¿e jest z³y

do szpiku koœci.

Conan maszerowa³ obok wozu maga. W powietrzu unosi³ siê

kurz wzbijany stopami, kopytami i ko³ami. Trudno by³o oddychaæ,

a spocone cia³o pokrywa³o siê brudem. Reszta trupy te¿ siê mêczy³a,

mo¿e z wyj¹tkiem wysokiej Teyle; dziêki du¿emu wzrostowi nie

musia³a wdychaæ tyle py³u. Cymmerianin marzy³ o k¹pieli w ch³od-

nym strumieniu, ale z równym powodzeniem móg³by pragn¹æ pa³a-

cu z rubinów.

background image

– 116 –

Kreg siedzia³ na koŸle. Wygl¹da³ na wœciek³ego. Zapewne za-

zdroœci³ Dake’owi uczty z kupcem. Bardzo dobrze. Ka¿da przykroœæ,

która go spotyka³a, podnosi³a Conana na duchu. Mo¿e zawiedziony

s³uga dŸgnie swego pana no¿em w plecy? Kto wie, nie takie rzeczy

siê zdarzaj¹. Nieobecnoœæ maga stwarza³a okazjê do próby ucieczki.

Tyle ¿e w dzieñ ka¿dy zauwa¿y³by, co siê dzieje. Wprawdzie Cym-

merianin nie w¹tpi³, ¿e po uwolnieniu siê zdo³a³by z miejsca po³o-

¿yæ trupem ze dwóch stra¿ników, ale gdyby spowolni³a go walka

z zaklêciem, Kreg lub któryœ z ¿o³nierzy zd¹¿y³by zatopiæ w³óczniê

w jego plecach. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e jest najmniej wartoœcio-

wym okazem w kolekcji – dlaczego mieliby oszczêdzaæ jakiegoœ

barbarzyñcê?

Szed³ wiêc dalej, a czas ucieka³. Ale prêdzej czy póŸniej nadej-

dzie odpowiednia chwila – wtedy bêdzie gotowy.

Fosulla kompletnie zaskoczy³o to, co siê zdarzy³o. Nigdy nie

przysz³oby mu do g³owy, ¿e porywacze jego syna do³¹cz¹ do szere-

gu wozów jad¹cych przed nimi. S³abo zna³ zwyczaje ludzi pozaba-

giennych. Myœla³, ¿e du¿a grupa pod¹¿aj¹ca przodem to po prostu

inni podró¿ni zmierzaj¹cy przypadkiem w tym samym kierunku. Na

lewe j¹dro Zielonego Boga, to ci dopiero komplikacja!

 – Gdzie... gdzie my s¹?

Varg spojrza³ za siebie. Balor gramoli³ siê z beczek, próbuj¹c

usi¹œæ. Jedn¹ rêk¹ trzyma³ siê za g³owê.

 – Na drodze, a gdzie¿by?

Grubasowi uda³o siê przyj¹æ pozycjê siedz¹c¹.

– Ale... To¿ my dawno minêli wioskê!

 – Zajechaliœmy tam z rana – sk³ama³ Fosull. – Nie przypomi-

nasz sobie?

 – Byli my tam?!

 – Ma siê rozumieæ. Sprzeda³eœ dwie beczki wina, potem posta-

wi³eœ pieni¹dze na wyœcigi karaluchów i wszystko straci³eœ.

 – Nie mo¿e byæ!

 – A jednak.

Balor pokrêci³ g³ow¹, jêkn¹³ i obj¹³ j¹ dwiema rêkami.

– Nic nie pamiêtam. By³em pijany?

 – Ani chybi, skoroœ wydoi³ z tuzin dzbanków wina.

 – Tylko? Zwykle po tylu nie tracê pamiêci.

 – To przed wyœcigiem. Potem wy¿³opa³eœ dwakroæ wiêcej.

background image

– 117 –

 – Aaa... to co innego!

 – Mo¿e i teraz przyda³aby ci siê kapka, bo wygl¹dasz, jakbyœ

zachorza³.

 – Nie masz ci lepszego lekarstwa jak klin klinem, co? Chyba

dobrze mi radzisz.

Powiedz no mi raz jeszcze, jak ci na imiê, ma³y przyjacielu?

Szeroko uœmiechniêty Fosull nie zd¹¿y³ zas³oniæ zêbów.

Balor wytrzeszczy³ oczy.

– Chyba za du¿o ¿em wypi³, przyjacielu. Mam zwidy.

 – Powiadaj¹, ¿e wino jest dobre na wszystko, czy¿ nie?

 – M¹drze mówisz. Zrób mi zatem przys³ugê: powoŸ dalej, a ja

siê Ÿdziebko podleczê. Wynagrodzê ci fatygê w Shadizarze. O ile

do¿yjê...

Po tych s³owach Balor leg³ z powrotem z ty³u wozu i siêgn¹³ po

ma³¹ beczu³kê.

Fosull uwolni³ siê od pijaczyny, ale nadal mia³ problem. Jak od-

zyskaæ syna i wymierzyæ sprawiedliwoœæ porywaczom, skoro pod-

ró¿uj¹ poœród tylu swoich? Mo¿e lepiej zrezygnowaæ z zemsty i tyl-

ko oswobodziæ Vilkena? Oceni³, ¿e znajduje siê jak¹œ godzinê za

rzêdem wozów. Wkrótce zapadnie zmrok. Na bagnach noc jest sprzy-

mierzeñcem Vargów, dlaczego tu mia³oby byæ inaczej? Po ciemku

mo¿na zrobiæ to, co nie uda siê w blasku s³oñca. Zw³aszcza dzia³aj¹c

z zaskoczenia.

Rzecz jasna, depcze mu po piêtach ten przeklêty Jatte. I wie o Fo-

sullu! Wódz Vargów bynajmniej nie marzy³, by znaleŸæ siê miêdzy

m³otem a kowad³em: z jednej strony wielu pozabagiennych, z dru-

giej olbrzym. Bez w¹tpienia trzeba coœ zrobiæ z wielkoludem, a im

szybciej, tym lepiej.

Raptem, zielonoskóremu b³ysnê³a mu w g³owie tak zaskakuj¹ca

myœl, ¿e omal nie zlecia³ z koz³a. Pojawi³a siê niczym grzyb po desz-

czu – nie by³o go i nagle jest. Fosull nie móg³ wprost uwierzyæ, ¿e

coœ takiego wylêg³o siê w jego umyœle. Proste? Ale¿ tak! Niezwy-

k³e? Bez w¹tpienia. A jednak... W³aœnie znalaz³ sposób, jak za jed-

nym zamachem rozwi¹zaæ dwa problemy: uwolnienia Vilkena i o-

becnoœci Jatte.

Wódz kar³ów wyszczerzy³ zêby w szerokim uœmiechu, bo ju¿

siê nie obawia³, ¿e Balor je zobaczy. W³aœnie zaplanowa³ najbar-

dziej zuchwa³e posuniêcie w historii Vargów. Jeszcze nikt nie oœmieli³

siê tego spróbowaæ. Ale w koñcu, czy¿ nie jest najodwa¿niejszy i naj-

sprytniejszy ze wszystkich wspó³plemieñców? Któ¿ inny zdoby³by

background image

– 118 –

siê na tak radykalny krok? To zrozumia³e, ¿e w³aœnie on bêdzie pierw-

szy.

Tak, tylko jego na to staæ.

Rzecz jasna, skutki mog¹ byæ fatalne, ale có¿ warte jest ¿ycie

bez ryzyka.

Na wszystkich bogów, dokona tego!

Gdy koleiny szeœcioko³owego wozu poczê³y stopniowo nikn¹æ

wœród wielu innych, Raseri zda³ sobie sprawê, ¿e oto stan¹³ przed

nowym problemem. Œcigani jechali teraz w towarzystwie sporej grupy

swoich, a to Ÿle wró¿y³o powodzeniu jego misji. Prawdê mówi¹c,

bra³ to wczeœniej pod uwagê, ale nie spodziewa³ siê, ¿e do³¹cz¹ do

innych jeszcze przed du¿ym skupiskiem ludzkim.

Pope³ni³ b³¹d, a nie³atwo godzi³ siê z pora¿k¹.

 – Niech Stwórca przeklnie was wszystkich! – mrukn¹³ pod nosem.

Wódz Jatte tak przej¹³ siê w³asn¹ pomy³k¹, ¿e mniej koncentro-

wa³ siê na tropieniu zbiegów. Uzna³, ¿e dopóki widzi w oddali wóz

z winem, nie ma potrzeby wpatrywaæ siê w œlady zbyt uwa¿nie. Oka-

za³o siê, ¿e znów przyj¹³ z³y tok myœlenia.

Nagle z krzaków po lewej stronie drogi wyskoczy³ zakapturzo-

ny Varg i zamachn¹³ siê w³óczni¹.

 – Stój, Jatte!

Raseri natychmiast uniós³ swoj¹ broñ.

– Zdurnia³eœ Vargu, ¿e wchodzisz mi w drogê w pojedynkê? –

Przygotowa³ siê do rzutu. Wycelowa³ grot w ma³¹, zielon¹ bestiê,

odchyli³ ramiê do ty³u...

 – Nie! Zaczekaj, Jatte.

Olbrzym zdumia³ siê.

– A niby dlaczego?

 – Tropimy tych samych zbiegów.

 – I co z tego?

 – Porwali mojego syna, Vilkena.

 – Tyle mnie to obchodzi, ile krowie ³ajno.

 – Ale pojmali równie¿ troje twoich ludzi.

Raseri przypomnia³ sobie, ¿e wiedza to potêga. Wolno opuœci³

ramiê.

– Widzia³eœ ich?

 – Nie, ale rozpozna³em œlady. Wczeœniej, na trakcie. A to zna-

czy, ¿e jeszcze ¿yj¹.

background image

– 119 –

 – Stwórcy niech bêdzie chwa³a... – odetchn¹³ wódz Jatte. Po-

tem zapyta³: – Po co siê zatrzyma³eœ i zagradzasz mi drogê? Chcesz

byæ martwym Vargiem?

 – Nie. Pragnê odzyskaæ syna. Ty te¿ zamierzasz uwolniæ swo-

ich. Tamtych jest wielu, a nas tylko dwóch.

 – To prawda. A zatem?

 – Proponujê... chwilowe przymierze.

Raseri omal nie wybuchn¹³ œmiechem, jednak propozycja go

zaintrygowa³a. Opuœci³ w³óczniê jeszcze ni¿ej.

– Przymierze? Jatte z Vargiem? Chyba do reszty zg³upia³eœ?

 – Ró¿nimy siê, dlatego mo¿emy siê uzupe³niaæ. Jesteœ potê¿ny,

ale nie schowasz siê tam, gdzie ja. Masz swój spryt, a ja swój. Je-

stem zwinny, a ty silny. Czy¿ razem nie mamy wiêkszych szans ni¿

w pojedynkê?

Wódz Jatte opar³ têpy koniec w³óczni o ziemiê. Patrzy³ na Var-

ga ze zdumieniem.

 – Jak na zwierzaka, jesteœ ca³kiem bystry. Muszê przyznaæ, ¿e

mówisz do rzeczy.

Varg te¿ opuœci³ w³óczniê i wyszczerzy³ ostre zêby w szerokim

uœmiechu.

– Wiêc rozwa¿ysz moj¹ propozycjê?

 – Ju¿ to zrobi³em. Brzmi sensownie, co nie znaczy, ¿e ci ufam.

 – Czy wystarczy s³owo wodza Vargów, ¿e nie musisz siê mnie

obawiaæ, dopóki nie uwolnimy naszych?

 – Jesteœ przywódc¹ plemienia?

Zielony stworek wyprostowa³ siê i wyprê¿y³ pierœ.

– Nikim innym. Zw¹ mnie Fosull.

 – A ¿ebym siê tarza³ w kozim ³ajnie! Jam jest Raseri, wódz i sza-

man Jatte.

 – Zatem sojusz?

Raseri nie odpowiedzia³ natychmiast. W ka¿dej chwili mo¿e

rozgnieœæ Varga jak robaka, jeœli bêdzie trzeba. Ale na razie, ma³a

bestia gada logicznie.

 – Zgoda.

 – To dobrze. ChodŸmy wiêc, Raseri. Musimy znaleŸæ sposób,

by odzyskaæ co nasze.

 – ProwadŸ, Fosullu.

Jatte wola³ nie odwracaæ siê do Varga plecami. Wci¹¿ jednak

nie móg³ wyjœæ z podziwu. Nigdy nie przypuszcza³, ¿e spotka tak

rozumny okaz tego gatunku. To przechodzi³o wszelkie dotychczaso-

background image

– 120 –

we wyobra¿enie Jatte o Vargach. Nie docenia³ tych ma³ych, zielo-

nych bestii. Omyli³ siê i to bardzo.

Cudom nie ma koñca.

Dake czu³ w g³owie moc wybornego wina, ale trunek ani trochê

nie zaæmi³ mu umys³u. Wrêcz odwrotnie – bardzo go pobudza³. W³a-

œciwie dobili ju¿ targu, pozosta³o uzgodniæ drobne szczegó³y. Uwa-

¿a³, ¿e wyjdzie na tej transakcji lepiej ni¿ jego partner. Umowa prze-

widywa³a, ¿e w zamian za opiekê i wcale niema³e wsparcie, Dake

bêdzie oddawa³ kupcowi æwieræ zysków z pokazywania i innego

wykorzystywania kolekcji dziwol¹gów. Po potr¹ceniu kosztów, rzecz

jasna. Mag nie wierzy³ jednak, ¿eby nie uda³o mu siê ukryæ prawdzi-

wych wp³ywów i ograniczyæ czêœci nale¿nej patronowi do piêtnastu

procent. Prêdzej zatañczy nago na ulicach Shadizaru w koziej skó-

rze na ramionach, ni¿ odda dwadzieœcia piêæ.

 – A co siê tyczy procesu zap³adniania, to...? – spyta³ ostro¿nie

Capeya.

 – Co masz na myœli, wspólniku?

 – Czy nie moglibyœmy... hm... pobieraæ op³aty za wstêp?

Dake ukry³ uœmiech, przystawiaj¹c sobie do ust drewniany, rzeŸ-

biony pucharek z winem. Mo¿e ten kupiec jest sprytniejszy, ni¿ na to

wygl¹da... Œwietny pomys³.

Powiedzia³ to g³oœno, kiwaj¹c g³ow¹ na znak zgody.

 – I muszê przyznaæ, ¿e twój plan stworzenia... cyrku, jak to na-

zwa³eœ, wielkiego krêgu pe³nego atrakcji, jest godny uwagi – ci¹g-

n¹³ Capeya. – Mam posiad³oœci równie¿ w mieœcie Arenjun oraz kil-

ka mniejszych w³asnoœci ziemskich w s¹siednim kraju Khauran na

po³udniowym wschodzie. Tam mog³yby stan¹æ niewielkie repliki

g³ównej areny, o ile wyhodujesz tyle nowych dziwol¹gów, by przy-

ci¹gn¹æ ludzi.

 – Bez obaw, dobry cz³owieku. Z pewnoœci¹ tego dokonam. Po-

siadam pewne... umiejêtnoœci magiczne, które pozwol¹ mi osi¹gn¹æ

cel.

 – Wspaniale. Widzê, ¿e czeka nas d³uga i owocna wspó³praca,

przyjacielu Dake.

 – Te¿ tak myœlê. Wypijmy, zatem, za twoje zdrowie.

 – I za twoje.

Obaj mê¿czyŸni wychylili puchary wina.

Po toaœcie Capeya dwakroæ klasn¹³ w d³onie.

background image

– 121 –

Zza kotary wy³oni³a siê m³oda kobieta w przezroczystych, czer-

wonych jedwabiach. Jad¹cy wóz zako³ysa³ siê lekko.

 – To jedna z moich niewolnic – wyjaœni³ kupiec. – Jest do two-

jej dyspozycji.

 – Wielceœ uprzejmy, druhu. Mo¿e mia³byœ ochotê na wizytê...

panny z kolekcji Dake’a? Pragn¹³bym siê jakoœ odwdziêczyæ.

Oczy kupca zab³ys³y.

 – O tak! M³odsza siostra olbrzymki przypomina jedn¹ z moich

córek. Z pewnoœci¹ znalaz³bym z ni¹ wspó³ny jêzyk.

Mag uœmiechn¹³ siê ze zrozumieniem.

 – Bez w¹tpienia, przyjacielu, bez w¹tpienia... Zatem, gdy za-

trzymamy siê na noc, przyprowadzê j¹ do ciebie, byœ mia³ tê przy-

jemnoϾ.

 – Wspania³omyœlny z ciebie cz³owiek.

 – Nie bardziej wspania³omyœlny ni¿ z ciebie.

Uœmiechnêli siê do siebie, lecz Dake wygl¹da³ na bardziej zado-

wolonego. Tu ciê mam, wspólniku, pomyœla³. Ods³oni³eœ przede mn¹

swoj¹ s³aboœæ. Nie zapomnê, ¿e lubisz napastowaæ dzieci.

Nie, ¿eby maga obchodzi³ los dziewczynki. Sam wykorzysta³by

j¹ ju¿ wczeœniej, gdyby nadarzy³a siê sposobnoœæ. Ale mo¿e zrobi to

dzisiaj, zanim zaprowadzi j¹ do kupca?

Mina Dake’a nie wró¿y³a niczego dobrego.

XX

Noc rozsypa³a po niebie gwiazdy, niczym b³yszcz¹ce ziarnka

piasku, maleñkie punkciki przepuszczaj¹ce œwiat³o zza kurtyny ciem-

noœci. Ksiê¿yc w pe³ni spowi³ ziemiê blad¹, srebrzyst¹ poœwiat¹ na-

daj¹c¹ cieniom dziwaczne kszta³ty. Z dala od siedzib ludzkich sta³a

karawana. Wokó³ p³onê³y ogniska, a zwierzêta poci¹gowe skuba³y

trawê.

Conan musia³ wyjœæ z wozu za potrzeb¹. Wracaj¹c, przygl¹da³

siê obozowi, ch³on¹³ wieczorne zapachy. Gdyby by³ wolny, podoba-

³oby mu siê tutaj. Spokojna noc mia³a swój urok, inny ni¿ wielko-

miejski gwar. Nie przeszkadza³by mu brak têtni¹cych ¿yciem go-

spód, gdzie mo¿na wypiæ i znale¿æ towarzystwo niewiast.

Gdy zbli¿a³ siê do wozu, zauwa¿y³ ciemn¹ sylwetkê znikaj¹c¹

za poblisk¹ kêp¹ zaroœli.

background image

– 122 –

Mia³ bystre oczy, lecz nawet on nie móg³ dostrzec, kto siê tam ukry³.

Przemykaj¹ca postaæ by³a ma³a jak dziecko, ale Cymmerianin wyczu³

instynktownie, ¿e w krzakach chowa siê jeszcze ktoœ. Sam nie wiedzia³

dlaczego, jednak da³by g³owê, ¿e druga osoba jest znacznie wiêksza.

Chêtnie by to sprawdzi³, gdyby nie moc zaklêcia nakazuj¹ca mu

powrót do wozu i obowi¹zków. Magiczne wiêzy nie pozwala³y na

zaspokojenie ciekawoœci.

W œrodku pojazdu czeka³y pilniejsze sprawy.

Morja cicho chlipa³a w k¹cie. Teyle siedzia³a przy siostrze. Pod-

nios³a na Conana oczy pe³ne bólu. Dake zamierza³ zaprowadziæ

dziewczynkê do kupca, by zaspokoiæ jego perwersyjne zachcianki,

i nikt nie móg³ temu zapobiec. Wszystkich ogarnê³a bezsilna wœcie-

k³oœæ, byli bezradni.

Conan zwróci³ siê szeptem do kocicy:

– Poproœ Dake’a, ¿eby pozwoli³ ci wyjœæ. Jak bêdziesz na dwo-

rze, przyjrzyj siê ostro¿nie krzakom jakieœ trzydzieœci kroków na

lewo st¹d.

Tro zrobi³a zdumion¹ minê.

 – Ktoœ siê tam schowa³. Chcê wiedzieæ, kto.

Skinê³a g³ow¹ i przesz³a na przód wozu, by porozmawiaæ z ma-

giem przez zas³onê.

Conan przy³¹czy³ siê do Teyle.

 – Nie pozwólmy mu na to – poprosi³a ³ami¹cym siê g³osem. –

Przecie¿ Morja jest jeszcze dzieckiem!

 – Mo¿e coœ da siê zrobi栖 spróbowa³ j¹ pocieszyæ. Rozpacz

olbrzymki œcisnê³a mu serce.

Teyle spojrza³a na niego z nadziej¹.

– Co?

Zacz¹³ jej opowiadaæ o swoim odkryciu, ¿e prawdziwa wœcie-

k³oœæ zapewne pokona moc zaklêcia, gdy do œrodka zajrza³ Dake.

Conan zamilk³.

 – Idê skorzystaæ z hojnoœci mojego dobroczyñcy – oznajmi³

mag. – Oczekuje mnie gor¹ca kobieta w czerwonych jedwabiach. –

Popatrzy³ na p³acz¹c¹ Morjê. – Za chwilê przyjdzie po ciebie Kreg.

Przestañ siê mazaæ... Albo nie, zaczekaj! Rycz dalej. O ile siê nie

mylê, Capeyi to siê spodoba. – Spojrza³ na ka¿dego wiêŸnia z osob-

na. – A wy zachowujcie siê cicho – powiedzia³. – Wrócê rano.

Potem odszed³.

 – Conanie...? – odezwa³a siê olbrzymka.

 – Zaczekaj chwilê.

background image

– 123 –

Przyby³ Kreg.

– ChodŸmy, wielka dziewczynko. – Wyszczerzy³ zêby w szero-

kim uœmiechu. – Dziœ w nocy staniesz siê kobiet¹.

Wyci¹gn¹³ Morjê z wozu. Teyle rzuci³a siê za siostr¹, ale nagle

stanê³a, jakby wpad³a na niewidzialn¹ œcianê. Dake uprzedzi³ wszyst-

kich, ¿eby nie próbowali zatrzymywaæ Krega.

Wróci³a Tro.

 – Conanie! – powtórzy³a Teyle ochryp³ym g³osem.

 – Rozumiem, ¿e siê o ni¹ boisz – odpar³. – Ale zaczekaj jesz-

cze moment. – Zwróci³ siê do kocicy. – No i...?

 – Tam s¹ dwaj mê¿czyŸni. Jeden bardzo ma³y jak Vilken. Drugi

jak Teyle, nawet wiêkszy.

 – Ojciec! – wykrzyknêli chórem Vilken i Oren.

Conan uœmiechn¹³ siê. Œwietnie! Im wiêksze zamieszanie, tym

lepiej.

 – S³uchajcie uwa¿nie! – powiedzia³ do towarzyszy. – Myœlê, ¿e

mo¿emy uwolniæ siê z magicznych wiêzów Dake’a. I musimy siê

pospieszyæ, jeœli mamy uratowaæ Morjê.

 – Widzia³a nas ta kobieta podobna do kota – mrukn¹³ Fosull.

 – Chyba nie... – zaprzeczy³ Raseri. – Podnios³aby alarm.

 – Nie, je¿eli jest wiêŸniem jak inni.

 – Czy to nie dziwne, ¿e ani ona, ani barbarzyñca nie próbowali

uciec? Wyszli i wrócili, a przecie¿ nikt ich nie pilnowa³. Mogli po

prostu odejœæ. Co ich powstrzyma³o?

Varg pokrêci³ g³ow¹.

– Tego nie wiem. Masz racjê, to bardzo dziwne.

Raseri zamyœli³ siê. Potem powiedzia³:

– No có¿. Dake i jasnow³osy poszli sobie. Ten drugi zabra³ moj¹

córkê. Powinniœmy uwolniæ tych w wozie, a póŸniej Morjê.

 – Zgadzam siê. Mnie jest trudniej zobaczyæ, wiêc podkradnê

siê do pojazdu, a ty zostañ na stra¿y.

 – W porz¹dku.

Fosull wzi¹³ g³êboki oddech, wypuœci³ powietrze i ruszy³ na spo-

tkanie z uwiêzionym synem.

Dake wyci¹gn¹³ siê wygodnie na miêkkich poduszkach wyœcie-

³aj¹cych wnêtrze wozu i pozwoli³ ponêtnej niewolnicy nape³niæ pu-

background image

– 124 –

char wybornym winem. Poci¹gn¹³ ³yk i uœmiechn¹³ siê do m³odej

kobiety. Odwzajemni³a uœmiech, nieco speszona. Kaganki rozmiesz-

czone tu i ówdzie pod spiczast¹ plandek¹ rzuca³y rozchybotane œwia-

t³o na jej ³adn¹ twarz.

 – Chcia³bym zobaczyæ, jak wygl¹dasz bez tych jedwabi – po-

wiedzia³ mag. – Zrzuæ odzienie.

Dziewczyna zrobi³a, co kaza³. Dake musia³ przyznaæ, ¿e jest na

co popatrzeæ.

Mia³a œniad¹, g³adk¹ skórê, wydatne piersi i szerokie biodra.

Cia³o stworzone do dawania rozkoszy mê¿czyŸnie, pomyœla³.

Wyszczerzy³ zêby.

– PodejdŸ bli¿ej.

Conan czu³, jak wzbiera w nim gniew. Wiedzia³, ¿e w innych

te¿. Nie mo¿na d³u¿ej znosiæ niewolniczego losu, s³uchaæ rozkazów

Dake’a, spe³niaæ jego ¿¹dañ! Doœæ tego!

Barbarzyñca nie zna³ skomplikowanych uczuæ, kierowa³y nim

proste emocje. Tote¿ ³atwo dawa³ upust wœciek³oœci. Ale jeœli s¹-

dzi³, ¿e jego towarzyszom przyjdzie to z trudem, by³ w du¿ym b³ê-

dzie.

Oczy Penza p³onê³y. Œci¹gn¹³ wargi i groŸnie ods³oni³ k³y.

Tro pomrukiwa³a z³owrogo, a Sab zaciska³ cztery piêœci. Oboje

a¿ siê trzêœli.

Vilken zawodzi³ w kó³ko jak¹œ niezrozumia³¹, monotonn¹ pieœñ.

Z ust ciek³a mu œlina.

Teyle wpatrywa³a siê po prostu w pusty k¹t, gdzie przedtem sie-

dzia³a jej siostra. Ale twarz olbrzymki poczerwienia³a. Dziewczyna

oddycha³a szybko i g³oœno.

Nawet Oren nad¹³ siê, jakby zaraz mia³ pêkn¹æ.

Wspólna, wzbieraj¹ca furia by³a niemal namacalna. Zwolna, ni-

czym ciemny dym wype³nia³a wóz, wisia³a w powietrzu, gêstnia³a...

Cymmerianin poj¹³, ¿e nadesz³a odpowiednia chwila. Czas ru-

szaæ... lub zgin¹æ.

 – Teraz! – wrzasn¹³. – Teraz!

Fosull by³ niemal u celu, gdy nagle wóz rozlecia³ siê niczym

melon rzucony o ziemiê. Drzwi z hukiem wypad³y z zawiasów. Przez

powsta³y otwór wyskoczy³ wielki barbarzyñca...

background image

– 125 –

W jego œlady poszed³ inny cz³owiek... nie, m³ody Jatte. Wrzesz-

cza³ na ca³e gard³o...

Bok plandeki rozszarpa³y ostre pazury. Przez dziurê da³ nura

wyj¹cy wilko³ak...

Przodem wydostali siê kobieta-kot i czterorêki mê¿czyzna. Upa-

dli na ziemiê, ale zaraz poderwali siê na nogi...

Vilken... Gdzie Vilken? Jest! Rozpru³ w³óczni¹ drug¹ czêœæ plan-

deki i rzuci³ siê naprzód ze œpiewem na ustach. Na ca³y g³os zawo-

dzi³ Pieœñ Samobójczego Ataku...

Olbrzymka dokoñczy³a dzie³a zniszczenia. Wyprostowa³a siê

i rozdar³a dach niczym pajêcz¹ sieæ. Wo³a³a kogoœ imieniem Mor-

ja...

Fosull sta³ jak oniemia³y poœród tego zamieszania. Nie mia³ po-

jêcia, co robiæ.

 – Têdy! – zagrzmia³ donoœny bas Raseriego zdolny obudziæ nie-

boszczyka.

Wódz Vargów odwróci³ siê. Uciekinierzy te¿ us³yszeli okrzyk.

 – Ojcze! – zawo³a³ Vilken. – Wiedzia³em, ¿e po mnie przyj-

dziesz!

Fosull uœmiechn¹³ siê przelotnie.

– Oto i jestem, synu, choæ zamierza³em ciê odbiæ bez takiego

ha³asu. Szybko! Musimy st¹d uchodziæ!

 – Czy z tob¹ jest Jatte?!

 – PóŸniej o tym pomówimy. Ty te¿ jesteœ w dziwnym towarzy-

stwie.

 – To prawda, ojcze.

Wódz popêdzi³ w kierunku przywo³uj¹cego ich Raseriego. Wrza-

wa zaalarmowa³a ca³¹ karawanê, zewsz¹d nadbiegali ludzie. W po-

wietrzu krzy¿owa³y siê zaskoczone g³osy. Mo¿na by³o zapomnieæ

o potajemnym odwrocie. Lepiej znikaæ st¹d czym prêdzej i przebiæ

w³óczni¹ ka¿dego, kto stanie na drodze.

Dake mrucza³ lubie¿nie przy ka¿dym dotkniêciu wprawnych r¹k

i ust nagiej niewolnicy, gdy nagle poczu³ w skroniach dziwny skurcz.

Przez moment s¹dzi³, ¿e z podniecenia, lecz po chwili dotar³o do

niego, ¿e powod jest inny.

S³udzy wymknêli siê spod kontroli!

Mag zerwa³ siê z poduszek, odepchn¹³ zaskoczon¹ kobietê i za-

kl¹³ szpetnie.

background image

– 126 –

 – Mój panie... czy coœ...?

 – Zamilcz, g³upia! Gdzie moje odzienie?

Zakrêci³ siê, szukaj¹c szaty i butów. Ju¿ wiedzia³, i¿ z ka¿d¹

chwil¹ ma coraz mniejsz¹ w³adzê nad dziwol¹gami. Dlaczego? Co

siê sta³o? Jeszcze nikt nie pokona³ mocy zaklêcia! Jak to mo¿liwe?

Czy¿by Capeya by³ czarownikiem, a on tego nie dostrzeg³? Czy to

zdradziecka sztuczka kupca?

Dake ubra³ siê pospiesznie i wyskoczy³ z wozu.

W obozie panowa³ zamêt. W ciemnoœci rozlega³y siê nawo³y-

wania, ludzie wpadali na siebie i przeklinali, nikt nie pojmowa³, co

zasz³o. Mag pobieg³ do swojego wozu, wo³aj¹c Krega. Na Siedem

Piekie³, co siê wydarzy³o?!

Conan pêdzi³ ile si³ w nogach, a jednak nie nad¹¿a³ za Teyle.

Czar prys³, byli wolni, ale Cymmerianin trzyma³ miecz w pogo-

towiu. W ka¿dej chwili mogli napotkaæ Dake’a. Jeœli mag spróbuje

znów rzuciæ zaklêcie, zawczasu poczêstuje go stal¹.

Biegn¹ca przodem olbrzymka wo³a³a siostrê i wtem... z dala

dolecia³a odpowiedŸ!

Teyle skrêci³a za skupisko wozów i Conan straci³ j¹ z oczu. Na-

gle drogê zagrodzili mu dwaj ludzie z krótkimi mieczami.

Cymmerianin bieg³ za szybko i nawet nie myœla³, by ich omin¹æ.

Zamachn¹³ siê i siekn¹³ mocno z góry na dó³.

Przeciwnicy Ÿle ocenili odleg³oœæ. Zbyt wolno sparowali cios.

Szczêknê³a stal i g³owa tego z lewej spad³a z tu³owia. Drugi straci³

rêkê powy¿ej ³okcia.

Conan tylko trochê zwolni³. Po chwili pêdzi³ dalej, s³ysz¹c za

sob¹ wrzask mê¿czyzny z odr¹banym ramieniem.

Dostrzeg³ Teyle w momencie, gdy dopad³a Krega. Pacho³ek

Dake’a puœci³ Morjê i wyszarpn¹³ d³ugi sztylet. Starsza siostra by³a

szybsza. Otwart¹ d³oni¹ zdzieli³a blondyna w twarz, a¿ ch³opak zro-

bi³ salto w powietrzu. Rozci¹gn¹³ siê jak d³ugi z roztrzaskanym no-

sem.

Cymmerianin podejrzewa³, ¿e po takim uderzeniu ten pies jest

co najmniej nieprzytomny, jeœli nie martwy.

 – Teyle!

Olbrzymka odwróci³a siê do nadbiegaj¹cego Conana.

 – Wszystko dobrze – wskaza³a Morjê. – Nie zd¹¿yli do wozu

kupca.

background image

– 127 –

 – To œwietnie. A teraz wynoœmy siê st¹d, ale migiem!

Obie skinê³y g³owami i ruszy³y za Conanem.

Byli wolni, ale nic by im z tego nie przysz³o, gdyby osaczy³y ich

stra¿e. Nawet te têpaki mog³y byæ groŸne w wiêkszej liczbie. Cym-

merianin nie zamierza³ umieraæ tu¿ po odzyskaniu wolnoœci.

Pobiegli odszukaæ pozosta³ych uciekinierów.

XXI

Grupka oddalaj¹ca siê w blasku ksiê¿yca od karawany kupca

stanowi³a zaiste osobliwy widok. Conan, wspomagany ostrym wzro-

kiem kocicy i czu³ym wêchem wilko³aka, prowadzi³ za sob¹ czwór-

kê olbrzymów, dwa zielone kar³y i czterorêkiego mê¿czyznê.

Minêli ma³y wóz, na którym siedzia³ grubas i trzyma³ siê za g³o-

wê. Kiedy podniós³ oczy i ujrza³ uciekinierów, jêkn¹³ coœ o nadmia-

rze wypitego wina.

Cymmerianin narzuci³ szybkie tempo marszu, gdy¿ nie wiedzia³,

czy bêd¹ œcigani, a jeœli tak, to kiedy wyruszy pogoñ. Mimo srebrzy-

stego œwiat³a ksiê¿yca w pe³ni, nocny poœcig by³ ryzykowny, zw³asz-

cza na nieznanym terenie.

Instynkt podpowiedzia³ Conanowi, ¿e lepiej opuœciæ drogê i wê-

drowaæ na prze³aj. Po co u³atwiaæ zadanie œcigaj¹cym?

By³ pewien, ¿e Dake nie zrezygnuje z pojmania swoich niewol-

ników. W koñcu, stanowili Ÿród³o jego dochodów i nagle straci³ ca³y

kapita³. Mag musia³ byæ wœciek³y. Conan pokaza³ mu, ¿e cz³owiek

potrafi zrzuciæ jarzmo niewoli, czym z pewnoœci¹ mocno urazi³ jego

dumê.

 – Uwaga – ostrzeg³a Tro. – Przed nami dó³.

Conan przesta³ rozmyœlaæ o poœcigu i wpatrzy³ siê w mrok.

Owszem, na lewo dojrza³ zag³êbienie terenu. Skrêci³ w prawo, by je

omin¹æ.

 – Nic nie zauwa¿y³em – odezwa³ siê Oren.

 – Bo jesteœ tylko g³upim, œlepym kawa³em miêsa – odpar³ Vilken.

 – Tak? Ty za to nie jesteœ nawet psim ³ajnem!

 – Spokój! – powiedzieli jednoczeœnie ich ojcowie.

Cymmerianin uœmiechn¹³ siê w ciemnoœci.

background image

– 128 –

Ca³e szczêœcie, Dake nie by³ tak potê¿nym magiem, ¿eby potrafi³

niszczyæ wzrokiem. Inaczej wokó³ niego pozosta³yby same zgliszcza.

Kreg siedzia³ na ziemi u stóp swego pana i trzyma³ siê za z³ama-

ny nos. Krwawienie usta³o, ale w jednej chwili ch³opak przesta³ byæ

przystojnym blondynem.

 – Rusz siê, durniu! Musimy ich goniæ!

Asystent chwyci³ siê ko³a wozu i wsta³ niezgrabnie.

– Po ciemku?

 – Choæby przez ogieñ piekielny, jeœli bêdzie trzeba! – Dake od-

wróci³ siê do stoj¹cego w pobli¿u Capeyi. – Czy to jakiœ problem?

Przypominam, ¿e nale¿y ci siê czwarta czêœæ dochodu od tych, co

uciekli.

 – A owszem. Tote¿ zamierzam sprowadziæ ich z powrotem.

W tej okolicy nie grasuj¹ zbójcy. Mo¿emy zostawiæ tuzin zbrojnych

na stra¿y karawany, a dwakroæ tyle zabraæ ze sob¹.

 – Zatem przy³¹czysz siê do poœcigu?

Kupiec uœmiechn¹³ siê.

– Z ochot¹. £owy nie s¹ mi obce. Ubi³em ju¿ niejednego dzika

i wo³u pi¿mowego. Ludzi ³atwiej upolowaæ ni¿ te bestie.

Dake kiwn¹³ g³ow¹, ale nie zgadza³ siê z t¹ opini¹. Dzikie œwi-

nie czy byki mog¹ byæ groŸne, lecz nie dorównuj¹ cz³owiekowi spry-

tem. Poza tym, nie ciskaj¹ w³óczni i nie wymachuj¹ mieczami. Gdy-

by jednak zbli¿y³ siê do uciekinierów, potrafi³by odzyskaæ w³adzê

nad nimi. Tym razem by³by czujniejszy, a w przysz³oœci uwiêzi³by

ich pod siln¹ stra¿¹ w odpowiednio przygotowanym miejscu. Teraz

uda³o im siê psim swêdem, zapewne dlatego, ¿e niewolnica rozpro-

szy³a jego uwagê.

 – Kiedy mo¿emy wyruszyæ? – spyta³.

 – Za pó³ godziny.

 – Dobrze.

Ludzie Capeyi poczêli szykowaæ siê do drogi. Tymczasem Dake

zabra³ z wozu kilka niezbêdnych przyborów – mia³ w zanadrzu jesz-

cze parê zaklêæ, do których potrzebowa³ magicznych przedmiotów.

Zawsze móg³ wywo³aæ deszcz ropuch lub sprowadziæ czerwonego

demona, ale ta broñ nie przynios³aby nale¿ytego skutku. Zbiegowie

wiedzieli przecie¿, ¿e to jedynie iluzja.

Ani przez chwilê nie w¹tpi³, ¿e odzyska niewolników. To tylko

kwestia czasu. Uciekli pieszo i z nêdznym wyposa¿eniem. Bêdzie

musia³ uwa¿aæ, by ci najbardziej wartoœciowi nie odnieœli ran. Inni

s¹ mniej wa¿ni. Barbarzyñca Conan ju¿ zrobi³ swoje, nie jest mu

background image

– 129 –

potrzebny. Niebezpieczny typ – zabi³ jednego stra¿nika i œmiertelnie

zrani³ drugiego. Im szybciej umrze, tym lepiej.

Po godzinie Conan zarz¹dzi³ krótki postój. Nadesz³a chwila, by

bardziej formalnie powitaæ nowych towarzyszy. Teyle zd¹¿y³a ju¿

wyjaœniæ ojcu, jak zostali porwani, i ¿e nie ma w tym winy Conana.

Cymmerianina bynajmniej nie ucieszy³ widok wodza Jatte. Gdy

tylko zobaczy³ olbrzyma, mia³ ochotê przebiæ go mieczem. Ale na

razie, Raseri zagra¿a³ mu du¿o mniej ni¿ Dake i jego nowi kompani.

Vilken przedstawi³ Fosulla jako swego ojca.

Conan by³ pewien, ¿e na miejscu obu wodzów post¹pi³by tak

samo – ¿aden cz³owiek zas³uguj¹cy na to miano nie zostawi³by swo-

ich dzieci w rêkach porywaczy. Ale gdyby mia³ wybór, najchêtniej

znalaz³by siê jak najdalej od tego dziwacznego towarzystwa.

Tyle ¿e nie mia³ wyboru. Owszem, móg³by po¿egnaæ ca³¹ gro-

madkê, omin¹æ szerokim ³ukiem karawanê i pod¹¿yæ do Shadizaru.

Zapewne kupiec Capeya ma tam rozleg³e znajomoœci, lecz w tak

du¿ym mieœcie cz³owiek mo¿e znikn¹æ w t³umie. Przez miesi¹ce lub

nawet lata nie spotka³by pewnie ani bogacza, ani jego najemników.

Ale Conan nie lubi³ zasypiaæ z jednym okiem otwartym i ze œwiado-

moœci¹, ¿e musi siê ukrywaæ. Uwiera³o go to niczym kamyk w bucie.

Dopóki siê dobrze nie zastanowi, co dalej robiæ, zostanie tutaj.

 – Nie mo¿emy pokazaæ im drogi do naszych domostw – ode-

zwa³ siê Raseri.

 – Zgadzam siê z tym – przytakn¹³ Fosull.

Conan pokrêci³ g³ow¹.

– Dake ju¿ j¹ zna. A tam znajdziecie pomoc swoich. Wasze ro-

zumowanie nie ma sensu.

 – Czy ten Dake powiedzia³ innym, jak do nas trafiæ? – zaniepo-

koi³ siê wódz Vargów.

 – Bardzo w¹tpiꠖ odrzek³ Penz. – Nikomu nie zdradza cen-

nych tajemnic.

 – A zatem, jeœli zg³adzimy Dake’a i jego asystenta, nikt siê nie

dowie, gdzie ¿yjemy – stwierdzi³ Raseri.

Conan popatrzy³ po zebranych.

– Mamy jeden miecz, trzy w³ócznie, z czego dwie doœæ krótkie,

i zwój liny. T¹ broni¹ raczej nie pokonamy dwudziestu lub trzydzie-

stu dobrze uzbrojonych ludzi, choæby nawet Ÿle wyszkolonych.

 – Wykorzystamy element zaskoczenia – zauwa¿y³ Fosull.

9 – Conan groŸny

background image

– 130 –

 – Pomijaj¹c nierówne si³y... – ci¹gn¹³ Conan – wasz problem

nie zniknie wraz z zabiciem Dake’a i Krega.

Raseri przyjrza³ mu siê uwa¿nie.

 – Jak to? Nie rozumiem – wtr¹ci³a siê Teyle.

 – Poniewa¿ my znamy po³o¿enie waszej wioski. – Cymmeria-

nin wskaza³ na siebie, Tro, Saba i Penza.

 – I co z tego? – zdziwi³a siê olbrzymka.

 – Oni nie s¹ Jatte, córko.

 – Ani Vargami – doda³ Fosull.

Teyle spojrza³a ojcu prosto w oczy.

– To Conan nas uwolni³, ojcze. To Conan pomóg³ mi uratowaæ

Morjê. I to on stawia³ Dake’owi najwiêkszy opór.

 – Co nie czyni go jednym z nas, moja droga.

 – Wiêc chcesz zabiæ jego i tamtych troje tylko dlatego, ¿e nie s¹

Jatte? – odwróci³a siê do Fosulla. – Ani Vargami?

 – Za to, ¿e wiedz¹, jak nas znaleŸæ.

 – Mamy siê ukrywaæ do koñca ¿ycia, a potem to samo czeka

nasze dzieci i wnuki? Do czasu, a¿ pewnego dnia ludzie pozaba-

gienni nas znajd¹, co jest nieuchronne?

 – Œmieræ te¿ jest nieunikniona, a jednak siê przed ni¹ bronimy,

jak d³ugo mo¿emy.

Kiedy córka i ojciec rozmawiali, Conan po cichu wyci¹gn¹³

miecz. Raseri dostrzeg³ to i siêgn¹³ po w³óczniê.

 – Zatem pora rozstrzygn¹æ, kto ma ¿yæ, kto umrze栖 powie-

dzia³ Cymmerianin.

Raseri zerwa³ siê i chwyci³ broñ. To samo uczynili Fosull i Vilken.

Penz, Tro i Sab sprê¿yli siê, gotowi do ataku lub obrony.

 – Nie! – krzyknê³a Teyle.

Raseri nawet na ni¹ nie spojrza³.

– Tak byæ musi, córko.

 – To moi przyjaciele! Jeœli ich zabijesz, mi te¿ odbierz ¿ycie!

 – Postrada³aœ rozum?

 – Nie, w³aœnie go odzyska³am!

Oren i Morja stanêli obok siostry.

– Ona ma racjê, ojcze – wtr¹ci³a siê dziewczynka. – To nasi przy-

jaciele.

 – Poszaleliœcie wszyscy?! – zirytowa³ siê wódz Jatte.

 – Co ty na to, Vilkenie? – spyta³ Fosull.

 – Nie chcê ci siê sprzeciwiaæ, ojcze, ale jak na rzeŸne zwierza-

ki, postêpuj¹ ca³kiem s³usznie.

background image

– 131 –

 – Lepiej pos³uchajcie swoich dzieci – doradzi³ Conan. – Bo je-

œli dojdzie do walki i my zwyciê¿ymy, zginiecie na darmo.

Trzyma³ miecz luŸno, gotów go u¿yæ w ka¿dej chwili. Ju¿ siê

przekona³, ¿e koœci Jatte s¹ wyj¹tkowo mocne, ale cia³o z pewnoœci¹

nie oprze siê ostrej stali.

Je¿eli Raseri tylko spróbuje unieœæ w³óczniê, koniec klingi utkwi

w jego sercu. Wiedzia³, ¿e olbrzym jest silniejszy, za to on szybszy.

Sprê¿y³ siê do skoku.

Wielkolud sta³ spokojnie przez d³u¿sz¹ chwilê. W koñcu przemówi³.

– Mój lud zna pewien napój, który sprowadza zapomnienie, za-

æmiewa pamiêæ o niedawnych zdarzeniach. Czy wy czworo zgodzicie

siê go wypiæ, jeœli prze¿yjemy starcie z Dakiem i jego kompanami?

Cymmerianin popatrzy³ na cz³owieka o wilczej twarzy, kobietê

o kocich rysach i mê¿czyznê o czterech ramionach. Ka¿de skinê³o

g³ow¹. Chc¹c nie chc¹c, sta³ siê ich przywódc¹, wiêc go s³uchali.

Spojrza³ na Raseriego.

– Je¿eli dasz nam dowód, ¿e ten napój to nie trucizna.

 – Wypijê go pierwszy – odrzek³ olbrzym. – Czy to wam wystarczy?

 – Tak, o ile zapewnisz nas, ¿e stracimy tylko pamiêæ.

 – Macie moje s³owo.

 – W porz¹dku. Ale skoro dysponujesz takim œrodkiem, dlaczego

nie poda³eœ go swym poprzednim jeñcom i nie puœci³eœ ich wolno?

 – Nie ufa³em tej substancji. Kto wie, mog³a przestaæ dzia³aæ po

jakimœ czasie, i co wtedy?

 – A teraz siê tego nie obawiasz?

 – Wolê zaryzykowaæ ni¿ walczyæ z w³asnymi dzieæmi.

Conan pokiwa³ g³owa.

– Zatem, je¿eli przetrwamy, zgoda.

 – S³yszycie?! – zapyta³ nagle Penz.

Cymmerianin wytê¿y³ s³uch, lecz nie móg³ odgadn¹æ, co zanie-

pokoi³o wilko³aka.

 – Nadci¹gaj¹ konni – powiedzia³ Penz. – I piesi.

 – Lepiej ruszajmy – odrzek³ Conan. – Potem pogadamy. To nie

miejsce na obronê.

 – S³usznie – przyzna³ Raseri.

Fosull zwróci³ siê do syna:

– Biegnij naprzód i sprawdŸ, gdzie bêdziemy mogli stawiæ opór.

Vilken znikn¹³ w ciemnoœci. Reszta pod¹¿y³a za nastêpc¹ wodza.

background image

– 132 –

 – Œlady, wielmo¿ny panie – zameldowa³ jeden z ¿o³nierzy.

Z wysokoœci grzbietu dorodnego konia Dake rozpozna³ Ry¿ego,

który zatrzyma³ go na drodze. Odwróci³ siê do kupca.

– Myœla³em, ¿e go wypatroszysz za nieudolnoœæ?

 – Tak bym zrobi³, i owszem, gdyby nie fakt, ¿e mimo braku

rozumu to nasz najlepszy tropiciel.

 – Wspó³czujê.

 – Wiesz, coraz trudniej znaleŸæ fachow¹ pomoc.

Dake zerkn¹³ na Krega, który wci¹¿ trzyma³ siê za nos. Œwiêta

prawda, pomyœla³.

 – Co nam mówi¹ te œlady? – zapyta³ Capeya.

Dwaj ludzie Ry¿ego badali trop w blasku pochodni. On te¿ po-

chyli³ siê i przyjrza³ miêkkiej ziemi. Po kilku chwilach wyprosto-

wa³ siê.

 – Bêdzie ich dziesi¹tka, wielmo¿ny panie – zameldowa³. –

Czwórka du¿ych i ciê¿kich, jedno nawet wiêksze od kobiety olbrzym-

ki. Dwójka ma³ych, jakby ten zielony, ¿abowaty mia³ ze sob¹ drugie-

go takiego. Reszta zwyczajna.

Dake zamyœli³ siê. Wiêc doszed³ jeden olbrzym i jeden karze³.

Ciekawe...

Mo¿e u¿yli w³asnego zaklêcia, by uwolniæ swoich i resztê? Choæ

to w¹tpliwe. Gdyby byli prawdziwymi czarownikami, nie uciekali-

by, lecz zniszczyli obóz nieprzyjació³. Zadziwiaj¹ce, ¿e pod¹¿ali za

nim taki œwiat drogi. Uparte bestie. Dobrze wiedzieæ.

Dziwne tylko, ¿e dzia³aj¹ razem. Wed³ug s³ów Vilkena, s¹ wro-

gimi plemionami. Z³y znak!

No có¿... Nic na to nie poradzi. Przecie¿ nie zawróci i nie zrezy-

gnuje z ¿y³y z³ota. W najgorszym razie upoluje tylko kilka dziwol¹-

gów. Lepiej odzyskaæ co nieco ni¿ starciæ wszystko.

 – Szukajmy drani – zdecydowa³. – Nie mog¹ byæ daleko. Jeœli

szczêœcie nam dopisze, z³apiemy ich zanim minie nastêpny dzieñ.

Poœcig ruszy³ dalej.

XXII

Vilken wróci³ po kilku minutach i zda³ ojcu raport.

 – W tamtym kierunku nie ma ¿adnego wzniesienia. Tylko p³a-

ski teren i trochê krzaków. Królik siê nie ukryje, a co dopiero my.

background image

– 133 –

Ale jak skrêcimy na po³udnie, mo¿e przed œwitem dojdziemy do ska-

listych wzgórz.

 – Wyprzedzamy pogoñ najwy¿ej o pó³ godziny – zauwa¿y³

Conan. – Wprawdzie tamci posuwaj¹ siê wolniej, bo musz¹ wypa-

trywaæ w ciemnoœci naszych œladów, lecz bez w¹tpienia przyspie-

sz¹, jak tylko siê rozwidni.

 – Co radzisz? – spyta³ Raseri.

 – Có¿... Skierujmy siê ku wzgórzom. Na ska³ach nie zostawimy

œladów. Jeœli szybko tam dotrzemy, mo¿e zd¹¿ymy siê przygotowaæ

do spowolnienia poœcigu.

Nikt nie mia³ lepszego pomys³u, tote¿ wszyscy przystali na plan

Conana.

Raseri uwa¿a³, ¿e opanowa³ sytuacjê, jak siê zreszt¹ spodzie-

wa³. Wykona³ ju¿ jedno zadanie – odzyska³ dzieci. Teraz pozosta³o

mu pozbycie siê tych, którzy znaj¹ po³o¿enie wioski Jatte. Wype³-

nienie tej czêœci misji te¿ powinno siê udaæ. Wczeœniej powiedzia³

córce tylko pó³ prawdy. Œmierci nale¿y unikaæ jak d³ugo mo¿na, o ile

czyjaœ œmieræ nie s³u¿y wy¿szym celom. Zap³aci³by ka¿d¹ cenê, byle

mieæ pewnoœæ, ¿e nikt nie znajdzie jego plemienia – odda³by nawet

¿ycie.

Conan musi zgin¹æ, podobnie jak trójka dziwol¹gów i porywa-

cze. Je¿eli nie w walce, to w inny sposób.

Jeœli nawet istnia³y mikstury zaæmiewaj¹ce pamiêæ, to Raseri

nic o tym nie wiedzia³. Potrafi³ natomiast przyrz¹dziæ tuzin truj¹-

cych napojów z pospolitych zió³, liœci lub kwiatów. Zamierza³ po-

czêstowaæ takim p³ynem tych, których skaza³ na œmieræ.

Wprawdzie da³ s³owo, ale z³amanie obietnicy z³o¿onej wrogowi

nie narusza³o norm etycznych olbrzyma. Najwa¿niejsze by³o bez-

pieczeñstwo jego ludu. Jako wódz i szaman mia³ obowi¹zek chroniæ

swe plemiê bez wzglêdu na koszty. Musia³ tylko przetrwaæ tak d³u-

go, by zd¹¿yæ zlikwidowaæ zagro¿enie. Wierzy³, ¿e w³asny spryt

pozwoli mu unikn¹æ bezpoœredniej konfrontacji z Conanem i dziwo-

l¹gami, dopóki nie zniszczy wszystkich przeciwników Jatte.

Fosull chêtnie zabra³by Vilkena i od³¹czy³ siê od reszty, gdyby

wierzy³, ¿e to da im wiêksz¹ szansê bezpiecznego powrotu do domu.

Ale choæ nie ufa³ ¿adnemu ze swych towarzyszy z wyj¹tkiem syna,

background image

– 134 –

uwa¿a³ ich obecnoœæ za mniejsze z³o ni¿ odpieranie ataku we dwóch.

W zamieszaniu zawsze mog¹ uciec. Zawczasu posmarowa³ grot

w³óczni sokiem z jagód glit, które by³y tak silnie truj¹ce, ¿e ofiara

umiera³a w ciagu kilku uderzeñ serca. Zazwyczaj myœliwy unika³by

u¿ywania trucizny, bo upolowana zwierzyna nie nadawa³aby siê do

jedzenia. Jednak do samoobrony potrzebniejsze jest oddychanie ni¿

jedzenie.

Kiedy grupka uciekinierów przedziera³a siê przez ciemnoœæ

w stronê wzgórz, Fosull zastanawia³ siê, kogo z jego potencjalnych

przeciwników nale¿a³oby dŸgn¹æ w pierwszej kolejnoœci, gdyby mia-

³o do tego dojœæ. Raseri by³ najsilniejszy i z pewnoœci¹ najniebez-

pieczniejszy – Fosull widzia³, jak Jatte ciska w³óczni¹ i przeszywa

Varga na wylot z odleg³oœci ponad stu swoich kroków. Ale nie mo¿-

na te¿ lekcewa¿yæ Conana. Podczas marszu Vilken szeptem opowia-

da³ ojcu o niewoli u Dake’a. Ze s³ów m³odzieñca wynika³o, ¿e bar-

barzyñca to równie¿ nie lada si³acz, w dodatku bardzo szybki.

Olbrzymki lepiej nie ignorowa栖 zabi³aby Varga jednym ciosem lub

kopniakiem. BliŸniaki wydawa³y siê groŸne, choæ bez w¹tpienia mniej

potrafi³y. Wilko³ak, kocica i czterorêki stanowili wielk¹ niewiado-

m¹. Niedobrze. Najgorszy jest wróg, o którym nic siê nie wie. Trud-

no zgadn¹æ, do czego zdolna jest ta trójka. Fosull przekona³ siê na

razie, ¿e maj¹ wspania³y wzrok i s³uch, a to wystarczy³o, by go po-

wstrzymaæ.

Wódz Vargów szed³ tak zamyœlony, ¿e omal nie potkn¹³ siê o ka-

mieñ. Uwa¿aj, g³upcze! Tylko tego brakuje, ¿ebyœ upad³ i z³ama³ sobie

nogê akurat teraz, gdy planujesz, jak pokonaæ tylu wrogów!

Fosull czu³, ¿e krótki rozejm z Raserim s³u¿¹cy ratowaniu dzie-

ci przesta³ obowi¹zywaæ. Jeœli to ca³e towarzystwo zginie i pójdzie

prosto do Zielonego Piek³a, nie ma zmartwienia. Jeœli wymkn¹ siê

pogoni i prze¿yj¹, spróbuje dopilnowaæ, ¿eby tam trafili, o ile uda

mu siê to zrobiæ bez nadmiernego ryzyka. Szkoda by³oby marnowaæ

tyle dobrego miêsa – z drugiej strony, trudno oczekiwaæ, ¿e doniesie

je do domu, zanim siê zepsuje. Lepiej wiêc, ¿eby Raseri i jego rodzi-

na zginêli i ulegli zepsuciu tutaj, ni¿ ¿eby mieli potem zabijaæ Var-

gów.

W koñcu, ka¿dy musi przede wszystkim troszczyæ siê o swoich.

Conan dotar³ do wzgórz przed innymi i zacz¹³ szukaæ sposobu,

jak zatrzymaæ pogoñ. Poœród ska³ek bieg³a œcie¿ka wydeptana przez

background image

– 135 –

zwierzêta. Prowadzi³a do rozpadliny miêdzy wysokimi œcianami

z czerwonawego kamienia. Przesmyk mia³ szerokoœæ dwóch kroków.

Gdy na niebie rozb³ys³o s³oñce, Cymmerianin pocz¹³ siê wdra-

pywaæ na praw¹ œcianê. Wspina³ siê z wpraw¹ górala nabyt¹ w dzie-

ciñstwie w ojczystym kraju i szybko wydosta³ siê na szczyt ska³y

piêciokrotnie wy¿szej od niego.

W oddali zobaczy³ pieszych i jeŸdŸców; wci¹¿ byli jakieœ pó³

godziny drogi za uciekinierami.

Rozejrza³ siê.

 – Hej, Conanie! Co tam zamierzasz? – zawo³a³ z do³u Penz.

Cymmerianin wychyli³ siê za krawêdŸ. W szczelinie zebra³a siê

ju¿ ca³a grupka.

 – Zgotowaæ niespodziankê naszym znajomym. Mo¿esz tu wleŸæ

ze swoj¹ lin¹?

 – A pewnie!

Kiedy wilko³ak znalaz³ siê na górze, Conan ju¿ uk³ada³ g³azy na

brzegu w¹skiej pó³ki skalnej. Z jednej strony podpar³ chwiejny stos

drobnymi od³amkami, na wierzchu umieœci³ kilka du¿ych kamieni.

 – Wystarczy tej liny, by spuœciæ j¹ do ziemi i przeci¹gnaæ w po-

przek œcie¿ki?

 – Jest dwakroæ d³u¿sza.

 – Odmierz, ile potrzeba.

Penz zrobi³ to i Conan odci¹³ mieczem kawa³ sznura. Owi¹za³

jeden koniec wokó³ kamieni podpieraj¹cych piramidê, resztê opu-

œci³ ostro¿nie w przepaœæ. Musia³ uwa¿aæ, by lina nie poci¹gnê³a za

sob¹ lawiny.

 – Hej, tam w dole! Lepiej siê odsuñcie – ostrzeg³.

Potem razem z Penzem do³o¿yli wiêcej g³azów do stosu. Dwa

niewielkie kamienie osunê³y siê, gro¿¹c konstrukcji zawaleniem, lecz

w ostatniej chwili Cymmerianin i wilko³ak zdo³ali temu zapobiec.

Conan spojrza³ w kierunku pogoni.

– Bêd¹ tu za kilka chwil. ZejdŸmy i przygotujmy siê.

Szybko opuœcili siê na dno szczeliny. Conan przywi¹za³ luŸny

koniec liny do kamienia le¿¹cego w g³êbokim cieniu i przeci¹gn¹³ j¹

przez rozpadlinê. Mia³ nadziejê, ¿e pieszy ani jeŸdziec nie zd¹¿y jej

zauwa¿yæ na tyle wczeœnie, ¿eby unikn¹æ zawadzenia o przeszkodê.

Pojawi³ siê Vilken. Ojciec wys³a³ go do Conana z raportem.

 – Œcie¿ka wije siê w górê wœród ska³ – zameldowa³. – Wy¿ej

ci¹gnie siê kawa³ek p³askiego terenu, potem zaczyna siê zbocze.

Ojciec mówi, ¿e jeœli tam dotrzemy, konni nie bêd¹ mogli nas œcigaæ.

background image

– 136 –

Cymmerianin skin¹³ g³ow¹.

– To dobrze. A jeœli zatrzymamy ich tutaj, nie dogoni¹ nas na-

wet pieszo.

Penz zwin¹³ resztê liny i zarzuci³ na ramiê.

– A je¿eli okr¹¿¹ te ska³y i omin¹ nasz¹ pu³apkê?

 – Musimy siê postaraæ, ¿eby tego nie zrobili – odpar³ Conan.

 – Jak?

 – Ty do³¹czysz do reszty, ja zostanê z ty³u na wabia.

Penz skin¹³ g³ow¹. Wilcza twarz pozosta³a bez wyrazu, ale po-

wiedzia³: – B¹dŸ ostro¿ny, Conanie. Za³o¿ê siê, ¿e Dake chce nas

mieæ ¿ywych, lecz ciebie z pewnoœci¹ bêdzie wola³ martwego.

 – Bez obawy, przyjacielu. Cymmerianie potrafi¹ szybko ucie-

kaæ w razie potrzeby. Wkrótce was dopêdzê.

Kiedy Penz i Vilken odeszli, Conan wróci³ do wylotu skalnej

szczeliny, uwa¿aj¹c, by nie zaczepiæ nog¹ o sznur.

Nie musia³ d³ugo czekaæ.

Dake i Capeya jechali w œrodku falangi, maj¹c z przodu i z ty-

³u konnych oraz pieszych. Brzask zasta³ ich w pobli¿u skalistych

wzgórz.

 – Koniom bêdzie ciê¿ko siê tam wdrapa栖 zauwa¿y³ kupiec. –

Lepiej okr¹¿yæ te wzniesienia. Tamci pewnie kieruj¹ siê ku zboczom

za ska³ami.

 – A nie schowali siê czasem wœród ska³? Mo¿e czekaj¹, a¿ ich

ominiemy?

 – Nie s¹dzê. Nasz tropiciel zauwa¿y³by brak œladów po drugiej

stronie i byliby w pu³apce. Mamy doœæ ludzi, by otoczyæ te kamieni-

ste pagórki. Kilka celnych strza³ po³o¿y³oby trupem ka¿dego, kto

chcia³by siê wymkn¹æ. Tylko durnie szukaliby tu schronienia.

 – Pobo¿ne ¿yczenia... – mrukn¹³ Dake.

Capeya ju¿ mia³ wydaæ rozkaz, by czo³o kolumny zaczê³o skrê-

caæ, gdy Dake us³ysza³ krzyk.

 – S¹ tam!

Mag œcisn¹³ kolanami grzbiet wierzchowca i uniós³ siê w siodle.

Okrzyk wyda³ najlepszy tropiciel – Ry¿y.

Na skraju skalnego wzniesienia sta³ Conan. Najwidoczniej zo-

baczy³ nadci¹gaj¹c¹ pogoñ, bo nagle odwróci³ siê i da³ nura

w szczelinê.

 – Za nimi! – wrzasn¹³ Capeya.

background image

– 137 –

Czterej pierwsi jeŸdŸcy spiêli rumaki i pocwa³owali naprzód.

Spod kopyt wytrysnê³y fontanny piachu. Za konnymi pobieg³ zastêp

pieszych. Mimo zbroi, poruszali siê ca³kiem ¿wawo.

Kreg nie chcia³ byæ gorszy. Wbi³ piêty w boki wierzchowca i po-

galopowa³ za czo³em poœcigu.

Dake spojrza³ na kupca, a ten uœmiechn¹³ siê. ¯aden nie by³ na tyle

g³upi, by braæ udzia³ w walce. Niech ryzykuj¹ ci, którym siê za to p³aci.

Capeya odwróci³ konia, by ponagliæ jeŸdŸców i pieszych z tyl-

nej stra¿y.

– Ruszaæ siê! Szybciej!

Kiedy wszyscy zbrojni poœpieszyli ku ska³om, dwaj wspólnicy

ruszyli wolno na koñcu. Najemnicy dostali rozkaz, by oszczêdziæ

dziwol¹gi. Ale na tego, kto przyniesie g³owê barbarzyñcy, czeka³a

sakiewka pe³na srebra. Zwa¿ywszy liczbê chêtnych, Conan powi-

nien wkrótce do³¹czyæ do swych przodków.

Dake i Capeya dojechali do wylotu szczeliny, gdy pierwszy jeŸ-

dziec zapuœci³ siê w g³¹b w¹skiego przesmyku. Conan znikn¹³.

Maga ogarnê³o z³e przeczucie. Spojrza³ w górê i zobaczy³ stos

g³azów. Nagle jego uwagê przyku³ oœwietlony s³oñcem skrawek œcia-

ny. Co to za cieñ? Czy to lina zwisa w poprzek rozpadliny? Co tu

robi kawa³ sznura?

I naraz zrozumia³.

 – Staæ! – krzykn¹³. – Zasadzka!

Za póŸno. W mgnieniu oka lina naprê¿y³a siê mocno. Z krawê-

dzi prawej œciany posypa³ siê grad skalnych od³amków. Lecia³y ich

tuziny, spada³y na ludzi i konie. Niektóre kamienie mia³y wielkoœæ

ludzkiej g³owy, inne nawet cztery czy piêæ razy tak¹. Z w¹skiego

w¹wozu nie by³o ucieczki – droga w przód i w ty³ zosta³a odciêta.

Wybuch³a panika. Ci na samym koñcu próbowali jeszcze zawróciæ.

JeŸdziec z czo³a poœcigu zaci¹³ konia i wyrwa³ przed siebie. Nie

ujecha³ daleko. Spadaj¹cy g³az zwali³ go z siod³a i przygwoŸdzi³ do

ziemi. Mê¿czyzna zgin¹³ ze zmia¿d¿on¹ czaszk¹. Rumak cudem

wydosta³ siê z pu³apki.

Dake mia³ wra¿enie, ¿e ta scena rozgrywa siê w zwolnionym

tempie, ci¹gnie siê niczym gêsty syrop w zimowy dzieñ.

Dwaj piechurzy padli przygnieceni jednym wielkim kamieniem.

Rozleg³ siê tylko chrzêst koœci.

Para konnych skona³a pod lawin¹ mniejszych od³amków. Nie-

szczêsne zwierzêta podzieli³y los jeŸdŸców. Dake nigdy nie s³ysza³

tak przeraŸliwego koñskiego wrzasku.

background image

– 138 –

Ry¿y ukry³ siê pod skalnym wystêpem. Odprysk roztrzaskuj¹ce-

go siê obok g³azu ugodzi³ go w szyjê niczym sztylet. Z rany buchnê-

³a krew, gdy wyszarpn¹³ kamienn¹ drzazgê. Upad³ i ziemia wokó³

zabarwi³a siê na czerwono. Szczêœcie opuœci³o Ry¿ego wraz z ucho-

dz¹cym ¿yciem.

Kreg znalaz³ siê w rozpadlinie wraz z innymi. Zeskoczy³ z ko-

nia i pobieg³ z powrotem, trzymaj¹c siê lewej œciany. Bogowie czu-

waj¹cy nad g³upcami musieli wzi¹æ go w opiekê zamiast Ry¿ego, bo

wyszed³ z opresji bez jednego draœniêcia.

Kiedy kurz opad³, Capeya i Dake obliczyli straty: szeœciu zabi-

tych na miejscu, dwóch konaj¹cych, trzech rannych. Pad³y trzy ko-

nie, a jeden dogorywa³ i nadawa³ siê tylko pod nó¿.

Zdradzieckie uderzenie sprawi³o, ¿e si³y ich ma³ej armii stop-

nia³y o jedn¹ trzeci¹.

 – ¯eby wypiêli siê na ciebie wszyscy bogowie! – rykn¹³ za Co-

nanem Dake, choæ bez w¹tpienia barbarzyñca by³ za daleko, by go

us³yszeæ. Mag poprzysi¹g³ sobie, ¿e jak tylko dopadnie tego drania,

obedrze go ¿ywcem ze skóry, posoli i bêdzie patrzy³, jak zdycha w mê-

czarniach!

Ale najpierw musia³ z³apaæ Cymmerianina.

XXIII

 – Uda³o siê? – zapyta³a Teyle.

 – I owszem – odrzek³ Conan.

 – Ilu zginê³o? – chcia³ wiedzieæ Raseri.

 – Nie zatrzymywa³em siê, ¿eby policzyæ.

Grupka prawie dotar³a do stromych zboczy i na razie nie widaæ

by³o pogoni.

 – Mo¿e zabi³eœ wszystkich? – podpowiedzia³a Morja.

 – Nie wydaje mi siꠖ skwitowa³ Fosull.

 – Mo¿e ju¿ nie bêd¹ nas œciga栖 wtr¹ci³ Oren.

Penz, Tro i Sab popatrzyli na siebie.

– Dake nie zrezygnuje, choæby mia³ przyjœæ po nas sam – po-

wiedzia³ wilko³ak. – Wystarczy mu zbli¿yæ siê do ofiary na kilka

kroków, ¿eby rzuciæ zaklêcie.

 – Ju¿ raz wyrwaliœmy siê z jego mocy – przypomnia³ Vilken. –

Dlaczego nie mia³oby siê nam udaæ po raz drugi?

background image

– 139 –

 – Wtedy nie uwa¿a³ – wyjaœni³ Sab. – Je¿eli teraz damy siê

z³apaæ, uwiêzi nas pod stra¿¹. Co z tego, ¿e prze³amiemy moc za-

klêcia, skoro nadziejemy siê na sztylety. Poza tym, zna jeszcze inne

czary.

 – Nie bojê siê deszczu ropuch, ani nieprawdziwego demona –

odpar³ Vilken.

 – On potrafi robiæ ró¿ne rzeczy – odezwa³a siê cicho Tro. – Ma

w zanadrzu nie tylko iluzjê.

 – W³aœnie – przytakn¹³ Penz. – Rzecz jasna, wiêkszoœæ sztu-

czek jest raczej na pokaz. Zamienia wino i ka¿dy inny p³yn w czyst¹

wodê. U¿ywa do tego zielonego proszku. Wypowiada magiczne s³o-

wa i cia³o staje w ogniu. Wywo³uje oœlepiaj¹ce b³yski œwiat³a. Wi-

dzieliœmy to na w³asne oczy.

 – Zamiana wina w wodê niewiele mu pomo¿e – rzek³ Conan,

k³ad¹c d³oñ na rêkojeœci miecza.

 – To niebezpieczny przeciwnik – ostrzeg³a Tro. – Prêdzej bê-

dzie nas œciga³ na koniec œwiata, ni¿ przyzna siê do pora¿ki. Znamy

okrutnika.

 – Wiêc dobrze – odpowiedzia³ Conan. – ZnajdŸmy miejsce da-

j¹ce nam przewagê i skoñczmy z nim raz na zawsze. – Rozleg³y siê

zaniepokojone pomruki, lecz Cymmerianin uci¹³ dyskusjê. – Nie za-

mierzam ogl¹daæ siê za siebie do koñca ¿ycia i baæ siê Dake’a czy

kogokolwiek innego. A skoro Raseri i Fosull obawiaj¹ siê pokazaæ

im drogê do swoich, gdzie dostalibyœmy pomoc, sami musimy zaata-

kowaæ i zwyciê¿yæ... lub przegraæ.

 – Nawet, jeœli w twojej zasadzce zginê³a po³owa przeciwników,

wci¹¿ jest ich wiêcej ni¿ nas – zauwa¿y³ Penz.

Conan popatrzy³ po twarzach towarzyszy.

– Dake zagra¿a nam wszystkim. Ci, co znaj¹ go najlepiej, mó-

wi¹, ¿e nigdy nie przestanie na nich polowaæ. Posiada magiczn¹ moc

zdoln¹ obezw³adniæ nawet silnego mê¿czyznê. Ju¿ wie, gdzie ¿yj¹

Jatte i Vargowie. Jeœli zgubi nasz trop, co powstrzyma go przed cof-

niêciem siê na bagna, by zaczaiæ siê tam i spokojnie czekaæ? Sze-

œcioro z was musi w koñcu wróciæ do domu, prawda?

Nikt nie móg³ zaprzeczyæ, ¿e Cymmerianin rozumuje logicz-

nie.

 – Conan ma racjꠖ przyzna³ Raseri. – Musimy zg³adziæ Da-

ke’a i jego psa. Inaczej nigdy nie zaznamy spokoju.

 – Ale¿ wszyscy mo¿emy zgin¹æ! – zaprotestowa³ Sab.

Conan spojrza³ na czterorêkiego.

background image

– 140 –

– Czy¿ œmieræ nie jest lepsza od ¿ycia w niewoli i spe³niania

ka¿dej zachcianki Dake’a?

Tro i Sab porozumieli siê wzrokiem. Kocica lekko skinê³a g³ow¹.

 – Jasne – odrzek³ czterorêki. – Jesteœmy z tob¹.

 – Ja te¿ – dorzuci³ Penz.

G³os zabra³ Fosull.

– Wprawdzie mo¿na by zwabiæ ich na bagna, gdzie rozprawili-

by siê z nimi moi wojownicy, jednak zgadzam siê z Conanem.

 – Im szybciej pozbêdziemy siê Dake’a, tym lepiej – mrukn¹³

Raseri.

 – Musz¹ zostawiæ konie, ¿eby wdrapaæ siê za nami na tamte

wysokie zbocza – powiedzia³ Conan. – Jeœli znajdziemy dobre miej-

sce do obrony, uzyskamy przewagê. Ruszajmy.

Choæ Cymmerianin nie by³ najstarszy i zapewne nie najm¹drzej-

szy ze wszystkich, reszta uzna³a jego przywództwo. Wiedzieli, ¿e

jest doœwiadczonym wojownikiem. Conan wcale nie mia³ pewnoœci,

czy zdo³a pokonaæ œcigaj¹cych, ale nie zamierza³ rezygnowaæ z oka-

zji wypróbowania na nich swego miecza. Pozostawa³ prosty wybór:

wygraæ lub przegraæ, prze¿yæ albo zgin¹æ. Zdawa³ sobie sprawê z nie-

bezpieczeñstwa, lecz ³atwo siê z tym pogodzi³. Wynik walki bêdzie

zale¿a³ od jego umiejêtnoœci. Czy¿ mo¿na znaleŸæ lepszy sposób

sprawdzenia siê ni¿ rzucenie na szalê w³asnego ¿ycia?

Gdy wspinali siê coraz wy¿ej i wy¿ej, Raseri uœmiecha³ siê do

siebie. Sprawy same uk³ada³y siê tak dobrze, jakby on sam nimi kie-

rowa³. Kiedy tylko Dake, Conan i dziwol¹gi zgin¹ – zatryumfuje.

Niewa¿ne, jak umr¹. Ale wkrótce z pewnoœci¹ dokonaj¹ ¿ywota. Czy

polegn¹ w walce, czy padn¹ od trucizny – to bez znaczenia.

Fosull doszed³ do wniosku, ¿e perspektywa walki nawet mu od-

powiada. Ludzie pozabagienni byli silniejsi, za to stanowili wiêksze

cele dla w³óczni. Rzecz jasna, bêdzie musia³ ogl¹daæ siê za siebie,

ale lepiej dzia³aæ, ni¿ odejœæ st¹d i ju¿ zawsze wêdrowaæ donik¹d.

Czy bogowie mu pomog¹, czy nie, bez w¹tpienia ¿ywi¹ do niego

trochê ciep³ych uczu栖 tego by³ pewien. Oczywiœcie jego bogowie

s¹ daleko, lecz ludzie pozabagienni pewnie maj¹ w tych górach kil-

ku swoich, których mo¿na by wezwaæ? A zatruta w³ócznia rzucona

z bliskiej odleg³oœci nie zmieni kierunku lotu, chyba ¿e bogowie przy-

background image

– 141 –

³o¿¹ do tego rêkê. Jeœli wódz Vargów ciska sw¹ dzidê, co najmniej

jeden z wrogów ginie, to pewne.

Kreg podjecha³ do Dake’a. Pokryty warstw¹ czerwonawego py³u

wygl¹da³ gorzej ni¿ przedtem.

Mag popatrzy³ na umorusanego asystenta.

– No i...?

 – Zapuœcili siê w góry. Szlak jest w¹ski, stromy i kamienisty.

Nie dla koni.

Dake spojrza³ na Capeyê. Kupiec drzema³ w siodle, ko³ysz¹c

siê w rytm kroków wierzchowca. Nagle ockn¹³ siê.

– Co? Co siê sta³o?

 – Wkrótce bêdziemy musieli zsi¹œæ z koni – wyjaœni³ czaro-

dziej. – I œcigaæ ich pieszo.

Capeya lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹.

– Nie urodzi³em siê na koñskim grzbiecie. Potrafiê chodziæ jak

ka¿dy.

 – Nigdy w to nie w¹tpi³em.

 – Za kilka godzin zrobi siê ciemno – powiedzia³ kupiec. – Tam-

ci z pewnoœci¹ przerw¹ wspinaczkê. Moi ludzie maj¹ pochodnie, wiêc

dogonimy zbiegów.

 – Jesteœ wytrawnym ³owc¹ – pochwali³ Dake.

 – A tak. Moim ofiarom rzadko udaje siê umkn¹æ.

Mag odwróci³ siê do Krega.

– Wracaj na szlak. Ka¿ ludziom uwi¹zaæ zwierzêta i rozbiæ obóz.

Jeœli Capeya pozwoli, zostawimy kogoœ przy koniach do naszego

powrotu.

Kupiec skin¹³ g³ow¹ i asystent odjecha³.

 – Wkrótce bêd¹ nasi – zapewni³ Capeya. – Znajd¹ siê w pu³ap-

ce jak osaczone dziki.

 – Z pewnoœci¹. Ale musimy uwa¿aæ. Dziki nie zrzucaj¹ g³azów

na myœliwych.

 – Masz racjê.

Kiedy s³oñce poczê³o chyliæ siê ku zachodowi, Conan i jego to-

warzysze znaleŸli to, czego szukali. Krêty, górski szlak wydeptany

przez zwierzêta doprowadzi³ ich do bardzo w¹skiej i stromej œcie¿-

ki. Odchodzi³a w bok i piê³a siê wysoko a¿ do rozleg³ej skalnej pó³ki

background image

– 142 –

o powierzchni du¿ej chaty, mo¿e nawet ma³ej gospody. Wdrapanie

siê tam wymaga³o nie lada umiejêtnoœci i ostro¿noœci; ludzie to nie

górskie kozice. Tylko nadzwyczaj dobry ³ucznik móg³by wypuœciæ

ze szlaku strza³ê, która dolecia³aby do skalnego wystêpu.

Cymmerianin wspi¹³ siê do krawêdzi pó³ki. Powy¿ej wznosi³o siê

niemal pionowe zbocze, wysokie na kilkaset kroków. Nie by³o sposo-

bu, by wejœæ tam inaczej ni¿ œcie¿k¹. Chyba ¿e ktoœ okr¹¿y³by górê

i dotar³ na szczyt z drugiej strony, co zajê³oby dzieñ lub dwa. Albo

potrafi³by lataæ. Ale œcigaj¹cy ich ludzie nie mieli ani czasu, ani skrzy-

de³. Miejsce doskonale nadawa³o siê do obrony. Atakuj¹cy musieliby

pi¹æ siê gêsiego, a fa³szywy krok grozi³ zeœlizniêciem siê w dó³.

Conan zszed³ z powrotem na szlak.

– Wkrótce zapadnie noc. Tam rozbijemy obóz – powiedzia³,

wskazuj¹c pó³kê. – Nikt nie zaprotestowa³, wiêc Cymmerianin ci¹-

gn¹³ dalej. – Zobaczê, czy uda mi siê upolowaæ kilka królików lub

inn¹ drobn¹ zwierzynê. Przez ten czas wdrapcie siê na skalny wy-

stêp. Mo¿ecie nazbieraæ trochê kamieni na wypadek, gdybyœmy mieli

nieproszonych goœci.

Kiedy grupka uciekinierów rozpoczê³a ryzykown¹ wspinaczkê,

barbarzyñca ruszy³ na poszukiwanie kolacji.

Ma³e ognisko wystarczy³o do upieczenia dwóch królików i trzech

wiewiórek ziemnych. Posi³ek nie by³ obfity, ale burczenie w pustych

¿o³¹dkach usta³o. Po drodze kilkakroæ gasili pragnienie w górskich

strumykach, lecz brak po¿ywienia zacz¹³ dawaæ siê im we znaki.

Po jedzeniu Raseri podszed³ do krawêdzi pó³ki. Fosull i Vilken sie-

dzieli z dala od niego i rozmawiali szeptem. Penz pokazywa³ bliŸnia-

kom sztuczki z lin¹. Tro i Sab przytulali siê do siebie pod skaln¹ œcian¹.

Teyle wyssa³a szpik z koœci i cisnê³a j¹ w ogieñ. Conan prze¿u-

wa³ ostatni kês miêsa.

 – Jeszcze nie mia³am okazji podziêkowaæ ci za uwolnienie nas

i uratowanie honoru mojej siostry – odezwa³a siê olbrzymka.

 – Nie ma o czym mówiæ.

 – Wrêcz przeciwnie. – Teyle wzdrygnê³¹ siê.

 – Zimno ci?

 – Trochê.

Conan przysun¹³ siê bli¿ej i otoczy³ dziewczynê ramieniem, na

ile zdo³a³ siêgn¹æ. Ul¿y³a jego bol¹cemu cia³u i by³a niewiast¹, wiêc

przynajmniej móg³ spróbowaæ j¹ ogrzaæ.

background image

– 143 –

 – Mój ojciec pragnie twojej œmierci tak samo jak œmierci Da-

ke’a – rzek³a.

 – Tak?

 – Bardzo zale¿y mu na tym, by nikt nigdy nie odnalaz³ Jatte.

 – Przecie¿ ma napój sprowadzaj¹cy zapomnienie, wiêc...?

Wzruszy³a ramionami.

– Nigdy nie s³ysza³am o czymœ takim.

Conan spojrza³ w stronê Raseriego.

Teyle zorientowa³a siê, ¿e powiedzia³a za du¿o.

– Jest szamanem, wiêc oczywiœcie zna zio³a, o których ja nie

mam pojêcia – dorzuci³a szybko. – No i da³ s³owo.

Jej lojalnoœæ wobec ojca by³a godna pochwa³y, ale Conana by-

najmniej nie uspokoi³o to pospieszne oœwiadczenie. Nie móg³ zapo-

mnieæ, ¿e Raseri z przyjemnoœci¹ zamêczy³by go na œmieræ w imiê

swojej „filozofii naturalnej”. Na ile mo¿na ufaæ komuœ takiemu? Co

warte jest jego s³owo? Wiara w dobre zamiary Teyle zaprowadzi³a

Conana do klatki. Wprawdzie póŸniej uzna³, ¿e mo¿e polegaæ na

olbrzymce, ale nie powiedzia³by tego o Raserim.

¯ycie nauczy³o Cymmerianina, ¿e ludzie zbyt powa¿nie traktu-

j¹cy swe obowi¹zki potrafi¹ byæ bardzo niebezpieczni.

Coœ obudzi³o Conana z drzemki. Ogieñ dawno wygas³, resztki

drewna ¿arzy³y siê tylko i lekko dymi³y. Wœród ska³ panowa³ nocny

ch³ód. Wszyscy spali. Cymmerianin usiad³ i rozejrza³ siê.

Niskie, ciê¿kie chmury przys³ania³y wiêkszoœæ gwiazd i ksiê¿yc.

Powietrze sta³o w bezruchu.

Co przerwa³o barbarzyñcy sen...?

Daleko w dole, na szlaku, b³ysnê³o nik³e, pomarañczowe œwia-

te³ko. Po chwili pojawi³y siê nastêpne. Conan rozpozna³ pochodnie.

Grupa ludzi wolno pokonywa³a kolejne zakrêty. Byli mo¿e godzinê

drogi st¹d, lecz nieprzerwanie piêli siê do góry.

Cymmerianin potrz¹sn¹³ Teyle.

 – Co...?

 – Nadchodz¹ nieproszeni goœcie. Zobacz.

Z ty³u us³ysza³, jak inni zaczynaj¹ wstawaæ. Obudzi³a ich cicha

rozmowa lub mo¿e tak¿e instynktowne przeczucia.

Penz przysun¹³ siê bli¿ej.

– S¹ albo bardzo odwa¿ni, albo bardzo g³upi, ¿eby iœæ przez

góry po ciemku tak niebezpieczn¹ tras¹.

background image

– 144 –

Tro podesz³a do krawêdzi pó³ki. Popatrzy³a w ciemnoœæ i wróci³a.

– S¹ za daleko, ¿ebym mog³a dok³adnie policzyæ, ale jest ich co

najmniej piêtnastu, mo¿e wiêcej.

 – Zatem w twojej pu³apce zginê³o niewielu – stwierdzi³ Penz.

 – Szkoda. Myœla³em, ¿e pójdzie lepiej – odrzek³ Conan.

 – I co teraz? – spyta³a Teyle.

 – Zaczekamy.

 – Mo¿e bêdziemy mieæ szczêœcie i nas nie zauwa¿¹? – odezwa-

³a siê Morja.

 – Gdyby poszli dalej, wrócilibyœmy na dó³ i ukradli im konie –

doda³ jej brat.

 – Nie – odpar³ Raseri. – Wybraliœmy to miejsce, by stoczyæ walkê.

Chyba powinniœmy daæ im znaæ, gdzie jesteœmy. Co ty na to, Conanie?

Cymmerianin zgodzi³ siê z wodzem Jatte. – Noc¹ nie wdrapi¹

siê tutaj, to pewne. Bêd¹ musieli zaczekaæ do œwitu. Kiedy dojd¹ do

œcie¿ki i przystan¹, kolejny grad kamieni dobrze im zrobi.

Na skalnej pó³ce le¿a³o niewiele luŸnych g³azów. W dodatku,

jedne by³y zbyt ma³e, inne zbyt du¿e, ¿eby spe³ni³y swoje zadanie.

Jednak wokó³ wala³o siê trochê od³amków wielkoœci piêœci czy na-

wet g³owy. Ka¿dy z uciekinierów zebra³ po kilka. Krz¹tali siê jak

najciszej, co nie by³o ³atwe w ciemnoœci.

 – Na mój rozkaz rzucajcie kamienie, jak szybko potraficie. Celujcie

w pochodnie, jeœli nie zobaczycie nic innego. Zostawcie trochê na rano.

Conan œcisn¹³ w prawej d³oni od³amek niewiele wiêkszy od jego

piêœci. W lewej mia³ w pogotowiu drugi, mniejszy. Jeœli dopisze im

szczêœcie, roztrzaskaj¹ kilka czaszek lub str¹c¹ ze szlaku trzech czy

czterech ludzi. Liczy siê ka¿de os³abienie wroga.

Patrzyli na wspinaj¹cy siê ku nim poœcig. Conan wiedzia³, ¿e

trzeba dzia³aæ szybko. Nie przetrwaj¹ d³ugiego oblê¿enia – nie wy-

starczy im ¿ywnoœci, a woda ju¿ jest na wyczerpaniu. Za dzieñ lub

dwa wszystko musi siê skoñczyæ.

W ten czy inny sposób.

24

¯o³nierz id¹cy tu¿ przed Dakiem jêkn¹³ i nagle polecia³ g³o-

w¹ w dó³. Dr¹c siê na ca³e gard³o, stoczy³ siê ze zbocza. Na szla-

ku pozosta³a tylko pochodnia. Co siê dzieje?! Co to za ³oskot?

background image

– 145 –

Mag raptem zda³ sobie sprawê, ¿e z góry spadaj¹ kamienie!

 – S¹ nad nami! – wrzasn¹³. – Kryæ siê!

£atwiej by³o wydaæ ten rozkaz, ni¿ go wykonaæ. Z jednej strony

zdradliwego szlaku wyrasta³a tylko naga, skalna œciana. Z drugiej

opada³a stroma pochy³oœæ. Skok w dó³ grozi³ zsuniêciem siê na dno

przepaœci i groŸnym zranieniem lub œmierci¹.

Najemnik za Dakiem wykrzykn¹³ g³oœne przekleñstwo i upad³

z przetr¹con¹ nog¹. W œwietle pochodni mag ujrza³ nag¹ koœæ z³a-

manej koñczyny.

Mê¿czyŸni nios¹cy p³on¹ce ¿agwie pojêli w mig, ¿e s¹ dobrze

widocznym celem. Cisnêli je daleko od siebie i wokó³ zapad³a ciem-

noœæ, co tylko wzmog³o panikê.

 – Ty durniu! – rykn¹³ Capeya, gdy wpad³ na niego jeden z lu-

dzi, który rzuci³ siê do ucieczki. – Ka¿ê ciê wypatroszyæ, poæwiarto-

waæ i... hrrrr...

G³os uwi¹z³ w krtani kupca. Capeya nie dokoñczy³ gróŸb. Ska³a

wielkoœci ludzkiej g³owy roztrzaska³a mu czaszkê niczym piêœæ sko-

rupkê jajka.

W ten oto sposób Dake straci³ bogatego patrona.

 – Niech ciê Set przeklnie! – wrzasn¹³ mag w ciemnoœæ. Siê-

gn¹³ do pasa i wyszarpn¹³ z sakwy Flaszkê B³yskawic. – Zas³oñcie

oczy!

Wypowiedzia³ dwa z trzech magicznych s³ów i odkorkowa³ bu-

telkê. Rzuci³ j¹ do góry, jak najwy¿ej móg³, i dokoñczy³ zaklêcie.

Conan by³ zadowolony, widz¹c kilka pochodni spadaj¹cych ze

zbocza. Pierwszy atak zakoñczy³ siê powodzeniem. Kamieñ to do-

bra broñ, jeœli umie siê j¹ wykorzystaæ; na du¿¹ odleg³oœæ lepsza od

miecza...

Wtem poœród krzyków rannych i przera¿onych us³ysza³ jakby

znajomy g³os.

 – Zas³oñcie oczy! – dobieg³o z do³u.

Czy to nie Dake? I czy Penz, Tro i Sab nie wspominali o zaklê-

ciu, które oœlepia?

Conan ledwo zd¹¿y³ siê odwróciæ i zacisn¹æ powieki. Mimo to,

jego Ÿrenice porazi³ przeraŸliwie jasny blask. Wokó³ zrobi³o siê bia-

³o. W oczach zawirowa³y mu czarne punkty.

Œwiat³o zgas³o tak szybko, jak siê pojawi³o. Conan otworzy³ oczy.

Widzia³ dobrze, choæ plamy jeszcze ca³kiem nie zniknê³y.

10 – Conan groŸny

background image

– 146 –

Inni mieli mniej szczêœcia.

 – Na Zielonego Boga, straci³em wzroku! – wykrzykn¹³ Fosull.

 – Ja te¿! – zawtórowa³ mu Vilken.

Wszyscy zostali mniej lub bardziej oœlepieni. Jedni nie us³yszeli

okrzyku, inni nie pojêli w porê, na co siê zanosi. Tylko czterorêki

widzia³ równie dobrze jak Conan, bo dwiema d³oñmi zdo³a³ zakryæ

oczy.

Obaj cisnêli ostatnie kamienie i pospieszyli na pomoc towarzy-

szom. Bali siê, ¿eby ktoœ poruszaj¹c siê na oœlep nie spad³ z pó³ki.

 – Ani kroku! – zawo³a³ Conan. – Ja i Sab zabierzemy was z kra-

wêdzi.

Dake zauwa¿y³, ¿e grad kamieni usta³. Kiedy dwa ostatnie

od³amki spad³y daleko za nim, uœwiadomi³ sobie, ¿e musia³ oœlepiæ

atakuj¹cych. Utrata wzroku trwa³a zaledwie kilka minut – z pew-

noœci¹ za krótko, by zdo³a³ zebraæ ludzi i przypuœciæ szturm. Po-

dejrzewa³, ¿e gdyby nawet dok³adnie zna³ pozycjê zbiegów, nie

by³oby ³atwo dotrzeæ tam i pochwyciæ drani. W ka¿dym razie, nie

po ciemku.

Czyjaœ postaæ zamajaczy³a na szlaku. Ktoœ szed³ w jego kie-

runku.

 – Dake?

Kreg. Wygl¹da³o na to, ¿e jeœli którykolwiek z bogów czuwa³

dot¹d nad tym pó³g³ówkiem, jeszcze nie zrezygnowa³ z opieki.

 – To oni? – zapyta³ Kreg.

 – Owszem. Chyba ¿e króliki albo wiewiórki nabra³y zwyczaju

ciskania w ludzi kamieniami.

 – Co zrobimy?

 – Na razie nic. Wstrzymali atak. Wkrótce siê rozwidni. Kiedy

zaczniemy ich widzieæ, zdecydujemy, co dalej.

 – Aha...

O brzasku Dake wychyli³ siê zza ska³y i spojrza³ w górê.

Ze zbocza wystawa³a rozleg³a pó³ka. Wygl¹da³a jak dziób stat-

ku. Choæ z do³u nie móg³ nikogo dostrzec, postawi³by z³otego solo-

na przeciw miedziakowi, ¿e to kryjówka zbiegów.

Dostanie siê tam i pojmanie ich wydawa³o siê piekielnie trudne.

Do wystêpu prowadzi³a bardzo w¹ska i stroma œcie¿ka us³ana luŸny-

background image

– 147 –

mi, drobnymi kamykami. Poœlizniêcie siê na ¿wirze grozi³o fatalnym

upadkiem. Dake nie mia³ ochoty na niebezpieczn¹ wspinaczkê,

zw³aszcza wœród lec¹cych g³azów.

Sprawy nie uk³ada³y siê po jego myœli. Chowa³ w rêkawie ostat-

niego asa, a wykorzystanie go wi¹za³o siê z du¿ym ryzykiem: by³o

to jedno z kilku nie wypróbowanych jeszcze zaklêæ. Wygra³ je w ko-

œci od pewnego zrujnowanego czarodzieja z Zingary. Wed³ug zapew-

nieñ pechowego gracza, czar potrafi³ unieœæ nawet wo³u na ka¿d¹

wysokoœæ, choæby do samego ksiê¿yca. Dake nie bardzo w to wie-

rzy³, ale dwa inne zaklêcia pochodz¹ce z tego samego Ÿród³a dzia³a-

³y jak nale¿y. To w³aœnie jedno z nich da³o mu w³adzê nad dziwol¹-

gami.

Nawet, jeœli nie zosta³ oszukany, sztuczka mia³a wadꠖ móg³

siê unieœæ tylko raz. Poprzedni w³aœciciel zaklêcia twierdzi³ bowiem,

i¿ potrzeba do tego ca³ej mocy magicznej drzemi¹cej w najbli¿szych

z³o¿ach czarodziejskiej energii, a gdy siê j¹ uwolni, spala siê niczym

æma w p³omieniu œwiecy.

Gdyby zdo³a³ wzlecieæ w pobli¿e zbiegów, ponownie rzuci³by

na nich zniewalaj¹ce zaklêcie. Z drugiej strony, nie uœmiecha³o mu

siê wisieæ w powietrzu jako cel dla kamieni i w³óczni.

Nie, to na nic. Pomys³ by³by dobry tylko wtedy, gdyby Dake

móg³ odwróciæ ich uwagê, kiedy siê wzniesie. Jeœli zajm¹ siê czymœ

i nie zauwa¿¹ lataj¹cego napastnika, nieœwiadomie wpadn¹ w jego

rêce. Inaczej szkoda marnowaæ magii.

O ile czarodziej z Zingary nie k³ama³, rzecz jasna.

Dake cofn¹³ siê i pod os³on¹ ska³y wydoby³ z sakwy magiczny

przedmiot potrzebny do lewitacji. By³ to ma³y ptak wyrzeŸbiony

w czarnym, twardym drewnie. Na piersi mia³ wyryte runy wyzwala-

j¹ce moc. Mag przyjrza³ siê symbolom i przypomnia³ sobie ich treœæ.

Skoro zaklêcie mo¿e unieœæ wo³u, to z pewnoœci¹ równie¿ jego wraz

z durnym asystentem. Wystarczy na chwilê odwróciæ uwagê zbie-

gów.

W porz¹dku. Tak zrobi.

Dake uœmiechn¹³ siê szeroko. Nim s³oñce dojdzie do najwy¿-

szego punktu nieba, bêdzie po wszystkim.

 – Co widzisz? – zapyta³ Raseri.

Conan schowa³ siê za krawêdŸ pó³ki. Dwa kroki od niego po-

szybowa³a w górê strza³a, ale opad³a z powrotem pod w³asnym ciê-

background image

– 148 –

¿arem. Z tak znacznej odleg³oœci trafienie nie wyrz¹dzi³oby nikomu

wiêkszej szkody ni¿ uk³ucie komara, jednak ³ucznicy wci¹¿ strzelali.

 – Wiêkszoœæ siedzi w ukryciu – odpowiedzia³. – Teraz ju¿ nie-

jeden mo¿e zobaczyæ nasze kamienie, wiêc nie warto ich marnowaæ.

Chwilowe oœlepienie minê³o, co zreszt¹ przepowiedzia³ Penz,

i wszyscy znów widzieli równie dobrze jak przedtem. Mimo to, Co-

nan kaza³ kompanom trzymaæ siê z daleka od skraju pó³ki. Po co

dawaæ tym na dole okazjê do policzenia zbiegów?

 – Myœlisz, ¿e zaatakuj¹? – spyta³ Oren, którego wyraŸnie pod-

nieca³a ta perspektywa.

 – Kto wie? – odrzek³ Cymmerianin. – Na ich miejscu nie pró-

bowa³bym. Zaczeka³bym i wzi¹³ nas g³odem. Tyle ¿e nie wiedz¹,

czy mamy doœæ wody i po¿ywienia, a ich zapasy te¿ mog¹ siê wy-

czerpaæ.

 – Zatem czekamy, hê? – odezwa³ siê Fosull. – Wcale mi siê to

nie podoba.

 – Ani mnie – przyzna³ Conan. – Ale czekanie jest niekiedy naj-

lepszym wyjœciem. Pozwala unikn¹æ b³êdu, natomiast przeciwnik

mo¿e w tym czasie zrobiæ fa³szywy krok.

 – Jak d³ugo...? – zaczê³a Teyle i nagle urwa³a. Rozleg³ siê

dŸwiêk, jakby coœ wilgotnego plasnê³o o ska³ê. Potem tych odg³o-

sów by³o coraz wiêcej. Deszcz ropuch!

Mog³y sobie byæ iluzj¹, ale kiedy spada³y, robi³y wra¿enie praw-

dziwych. Jedna wyl¹dowa³a Conanowi na karku. Strz¹sn¹³ j¹ szyb-

ko. Na Croma, co Dake’owi da ta dziecinada?

Poni¿ej, dziewiêciu mê¿czyzn zdolnych do walki popatrzy³o na

maga, jakby straci³ rozum.

 – Chcesz, panie, ¿ebyœmy wdrapali siê t¹ œcie¿ynk¹ na górê?!

Pod gradem kamieni?! Co za durny pomys³! – powiedzia³ jeden.

 – Bez w¹tpienia g³upi – podchwyci³ drugi. – Czemu nie mieli-

byœmy roz³o¿yæ siê tu obozem i zaczekaæ? Przecie tamci nie bêd¹

tkwiæ na skale wiecznie.

 – Nie mam zamiaru czeka栖 oœwiadczy³ Dake. – Rozpoczy-

nam atak. Patrzcie!

Mê¿czyŸni zadarli g³owy. Niebo nad szczytem wzniesiena po-

ciemnia³o i w dó³ polecia³y jakieœ pecyny. Jedna spad³a miêdzy zdu-

mionych stra¿ników.

 – Atakujesz ich ropuchami, panie?

background image

– 149 –

 – W rzeczy samej. A na górê poprowadzi was demon. Przygl¹-

dajcie siê!

Mag wypowiedzia³ zaklêcie i przywo³a³ czerwonego potwora.

Na widok zjawy najemnicy cofnêli siê przera¿eni i poczêli mam-

rotaæ imiona swych bogów.

 – Skoro mo¿esz wys³aæ tam coœ podobnego... – przemówi³

w koñcu jeden – to po co ci my?

Dake nie móg³ odmówiæ mu s³usznoœci, ale nie mia³ czasu na

wyjaœnienia.

– Mam swoje powody.

 – Byæ mo¿e, przyjacielu, ale nasz pan nie ¿yje. A nie przypomi-

nam sobie, by przekaza³ tobie dowództwo nad stra¿¹. Nawet z two-

im tresowanym demonem taki atak to samobójstwo!

Dake zdumia³ siê. Od kiedy ci durnie tak siê znaj¹ na taktyce?

Przedtem wydawali siê mniej rozgarniêci. Niewa¿ne. Zaatakuj¹, czy

im siê to podoba, czy nie. Celowo zebra³ ich razem, by zaklêcie na-

kazuj¹ce pos³uszeñstwo dosiêg³o wszystkich. Jeszcze nigdy nie pró-

bowa³ zniewoliæ dziewiêciu jednoczeœnie, ale dopóki stoj¹ st³ocze-

ni, powinno siê udaæ.

Zacz¹³ szybko wypowiadaæ magiczne s³owa, uwa¿aj¹c, ¿eby siê

nie pomyliæ.

 – Hej, a to co? – odezwa³ siê trwo¿liwie jeden z wojaków. – Co

siê dzie...?

Nie dokoñczy³. Natomiast Dake zd¹¿y³ dopowiedzieæ zaklêcie do

koñca i ca³a dziewi¹tka znalaz³a siê we w³adaniu czaru. – Cicho, durnie!

 – Ropuchy przesta³y spadaæ! – zawo³a³ z daleka Kreg.

Mag lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹.

– Niewa¿ne.

Da³ znak i demon pocz¹³ w³aziæ na górê. By³ tylko iluzj¹, wiêc

nie przeszkadza³a mu stromizna. W istocie, wygl¹da³ przera¿aj¹co,

lecz ci na pó³ce wiedzieli, czym naprawdê jest – niegroŸn¹ zjaw¹.

Nie szkodzi.

 – Ruszajcie za nim i schwytajcie zbiegów! Ju¿! – rozkaza³ Dake.

Wbrew swojej woli dziewiêciu mê¿czyzn rozpoczê³o niebez-

pieczn¹ wspinaczkê.

 – Nadchodzi czerwony demon – uprzedzi³ Penz.

 – Musimy siê go obawiaæ? – zapyta³ Fosull.

 – Nie, ojcze. To tylko iluzja.

background image

– 150 –

 – Po co Dake go wys³a³? – zastanowi³ siê g³oœno Conan. – Prze-

cie¿ wie, ¿e znamy tê sztuczkê.

 – Mo¿e ma os³aniaæ tych, co id¹ za nim – podpowiedzia³ Penz. –

Patrzcie.

Wszyscy podeszli do krawêdzi i spojrzeli w dó³. Dziewiêciu lu-

dzi wspina³o siê gêsiego œcie¿k¹.

 – Przygotujcie kamienie – poleci³ Conan.

 – Têdy! – rozkaza³ Kregowi Dake. – Prêdzej!

 – Co zrobimy?

Obaj pobiegli szlakiem za najbli¿szy zakrêt.

 – Odwróæ siê i schyl grzbiet, ¿ebym móg³ na ciebie wsi¹œæ –

powiedzia³ mag.

Asystent rozdziawi³ usta ze zdumienia, ale pos³ucha³. Dake wlaz³

mu na plecy z drewnianym ptakiem w zaciœniêtej d³oni. Opasa³ ra-

mieniem pierœ Krega i œcisn¹³ go kolanami, by nie spaœæ.

 – Nic nie rozumiem.

 – Zaraz bêdziemy na górze.

 – Myœlisz, ¿e dam radê ciê wnieœæ?

 – Zamilcz, g³upcze! Magia nas uniesie. Jak oderwiemy siê od

ziemi, wyci¹gnij rêce i trzymaj siê zbocza. Uwa¿aj, ¿eby nas nie zo-

baczyli. Chcê siê do nich podkraœæ.

 – Aha...

Dake wypowiedzia³ s³owa zaklêcia zapisanego runami, kieruj¹c

czarodziejsk¹ energiê na Krega. Przez chwilê nic siê nie dzia³o.

 – Uda³o siê! – wykrzykn¹³ nagle asystent.

 – Rzecz jasna, têpaku! Przecie¿ mówi³em.

Wbrew w³asnym s³owom, mag wcale nie by³ pewien, czy zaklê-

cie zadzia³a. Ze zdumieniem poczu³, ¿e nogi Krega odrywaj¹ siê od

ziemi i obaj unosz¹ siê niczym b¹belki powietrza w kuflu piwa.

 – Trzymaj siê tu¿ przy zboczu!

Asystent pos³usznie chwyta³ siê palcami ska³y jak nurek p³yn¹-

cy wzd³u¿ dna stawu.

Zatem stary czarownik nie k³ama³. Cudom nie ma koñca!

Kamienie miotane muskularnym ramieniem Cymmerianina zmu-

si³y czterech atakuj¹cych do odwrotu. Pozostali uchylali siê przed

rzutami jego towarzyszy.

background image

– 151 –

 – Czy to wszyscy? – spyta³ Fosull, bior¹c zamach. Skalny od³a-

mek polecia³ niezbyt daleko, odbi³ siê od zbocza i nie wyrz¹dzi³

krzywdy ¿adnemu z piêciu mê¿czyzn.

 – Chyba tak – odrzek³ Raseri.

 – Nie widzê Dake ani Krega – zauwa¿y³ Conan.

 – Mo¿e noc¹ zaczêli wdrapywaæ siê z innej strony – podsunê³a

Teyle.

 – Nie s¹dzê.

 – Nie zaryzykowaliby – powiedzia³ Penz.

 – Ci ¿o³nierze musz¹ byæ bardzo odwa¿ni albo bardzo g³upi –

stwierdzi³ Raseri. Jego kamieñ w³aœnie trafi³ jednego w pierœ i pe-

chowiec stoczy³ siê w dó³.

 – Albo zniewoleni zaklêciem – mruknê³a Tro.

Dake nie wiedzia³, jak d³ugo magia utrzyma ich w powietrzu.

Mia³ tylko nadziejê, ¿e, zd¹¿y zaskoczyæ zbiegów. Pociesza³ siê

myœl¹, ¿e nie jest zbyt wysoko nad zboczem i w razie upadku wyl¹-

duje miêkko na Kregu.

Wznieœli siê powy¿ej poziomu skalnej pó³ki i zobaczyli ucieki-

nierów rzucaj¹cych kamieniami w atakuj¹cych. Teraz trzeba by³o

lecieæ niemal poziomo, by dotrzeæ do celu.

 – Ostro¿nie, ostro¿nie...

Poni¿ej, czerwony demon wdrapa³ siê na krawêdŸ wystêpu i sta³

ca³kiem bezu¿yteczny. Conan i reszta ignorowali go zupe³nie. Prze-

chodzili nawet przez niego, nie mówi¹c o kamieniach przelatuj¹cych

na wylot przez zjawê. Tuziny ropuch podskakiwa³y jeszcze bez po-

trzeby. Wkrótce obie iluzje mia³y znikn¹æ.

 – Tam. Kieruj siê na tamten wielki g³az na tylnym skraju pó³ki.

Kreg wykona³ rozkaz. Gdy zbli¿yli siê do skalnego bloku,

blondyn uchwyci³ siê go mocno. Dake zeskoczy³ z pleców wier-

nego s³ugi. Uwolniony od ciê¿aru asystent omal nie odlecia³

w przestrzeñ. Zacisn¹³ d³onie na skale i zamacha³ nogami w po-

wietrzu.

 – Hej! Na pomoc!

 – Cicho, durniu! – sykn¹³ mag.

 – Ale... jakbym nic nie wa¿y³!

 – Poczekaj chwilê. Z³apiê tamtych i wrócê do ciebie.

 – Ale... ale...

 – Powiedzia³em, zamknij gêbê!

background image

– 152 –

Dake skrada³ siê szybko do dziwol¹gów i przeklêtego barbarzyñ-

cy. Ca³a grupka zgromadzi³a siê na krawêdzi pó³ki i by³a zajêta ata-

kowaniem wspinaj¹cych siê ludzi. Jeszcze kilka kroków i jego ofia-

ry znów zniewoli magiczna moc...

Chyba szósty zmys³ ostrzeg³ Conana przed niebezpieczeñstwem.

Cymmerianin odwróci³ siê i zobaczy³ za plecami Dake’a.

 – Z ty³u, za nami! – krzykn¹³. – Rozdzielcie siê!

Jednoczeœnie odskoczy³ w bok, by znaleŸæ siê jak najdalej od innych.

Dake podchodzi³ coraz bli¿ej. Mamrota³ szybko jakieœ niezrozu-

mia³e s³owa. Grupka próbowa³a rozbiec siê w ró¿ne strony. Przera¿o-

ny Oren chwyci³ pierwszy lepszy kamyk i z ca³ej si³y cisn¹³ w maga.

Dake wypowiedzia³ ostatnie s³owa zaklêcia i niewidzialna sieæ

opad³a na dziwol¹gi. Nie dosiêg³a tylko Conana.

 – Nie ruszaæ siê! – rozkaza³ mag tym, których zdo³a³ uwiêziæ.

Zamarli pos³usznie jak ¿ywe pos¹gi.

Na jego nieszczêœcie rozkaz nie powstrzyma³ nadlatuj¹cego ka-

mienia. Ma³y lecz ostry kawa³ek ska³y ugodzi³ go w usta. Zgruchota³

dwa przednie zêby i rozci¹³ wargi.

Dake skrzywi³ siê i otar³ krew. Niewa¿ne. Ch³opak odpowie mu

za to. PóŸniej. Teraz trzeba rzuciæ czar na Conana. Niech skoczy

z pó³ki na pewn¹ œmieræ!

Mag ruszy³ ku swej ostatniej ofierze. Cymmerianin doby³ mie-

cza i pocz¹³ siê cofaæ. Nadaremnie. Dake po raz drugi zacz¹³ wyg³a-

szaæ tajemn¹ formu³ê.

Przy czwartym s³owie poj¹³ nagle, ¿e nie jest w stanie go wymó-

wiæ! Œlini³ siê, plu³ krwi¹ i resztkami zêbów, ale tylko coœ sepleni³

szczerbatymi ustami. Wszystko na nic!

Conan przygotowa³ siê na spotkanie ze swym bogiem, ale za-

mierza³ to uczyniæ wymachuj¹c broni¹. Mo¿e zd¹¿y zadaæ szybki

cios, zanim czar zadzia³a. Wzi¹³ g³êboki oddech, uniós³ ramiê

i z okrzykiem rzuci³ siê naprzód.

Dake wpad³ w panikê. Uskoczy³ przed ostr¹ stal¹ i wrzasn¹³ do

jeñców. Chcia³ im rozkazaæ: „Braæ go! Zabiæ!”, ale wysz³o z tego:

– Paæ ko! Apiæ!

background image

– 153 –

Nikt siê nie poruszy³.

 – Aaaaa! – wydar³ siê mag.

Cymmerianin zrozumia³, ¿e dzieje siê coœ dziwnego. Nie móg³

siê ju¿ zatrzymaæ i polecia³ przed siebie. Nawet, gdyby zaklêcie za-

dzia³a³o, z rozpêdu wpad³by na Dake’a. Tymczasem mag zamiast go

unieruchomiæ, ucieka³ przed nim!

Conan znalaz³ siê na skraju pó³ki. Omal nie straci³ równowagi

i ratuj¹c siê, wypuœci³ miecz. Broñ spad³a z krawêdzi i utkwi³a kilka

kroków ni¿ej.

Odwróci³ siê twarz¹ do przeciwnika.

Dake wyszarpn¹³ zza pasa d³ugi sztylet i pocz¹³ siê cofaæ.

Cymmerianin by³ zaskoczony. Dlaczego czar nie dzia³a na nie-

go? Przecie¿ Dake jest wystarczaj¹co blisko. Po co siêgn¹³ po broñ,

skoro ma na swoje us³ugi magiê?

Conan uœmiechn¹³ siê. OdpowiedŸ mog³a byæ tylko jedna: z t¹

magi¹ jest coœ nie tak!

 – Straci³eœ moc, ³owco niewolników?

Mag cofa³ siê dalej.

Cymmerianin rozpostar³ ramiona, pochyli³ siê i powoli naciera³.

Dake nagle skoczy³ na niego ze sztyletem wycelowanym w serce.

Conan zrobi³ unik i trzasn¹³ okrutnika w ramiê. Maga odrzuci³o

na bok, ale zdo³a³ siê zamachn¹æ. Koniec ostrza przeci¹³ Conanowi

skórê na piersi.

Piêœæ Cymmerianina trafi³a Dake’a w ¿o³¹dek. Magowi zapar³o

dech, plun¹³ krwi¹ i upuœci³ broñ. Nogi ugiê³y siê pod nim.

Conan nie pozwoli³ mu upaœæ. Pochwyci³ go i uniós³ nad g³ow¹.

Zrobi³ trzy kroki w stronê krawêdzi pó³ki...

 – Neee! – zawy³ szczerbaty Dake. – Neee!

Cymmerianin naprê¿y³ potê¿ne miêœnie, ugi¹³ ramiona i kolana,

po czym cisn¹³ ciemiê¿yciela w dó³.

 – Aaaa...!

Cia³o d³ugo spada³o, zanim trzasnê³o o p³ask¹ ska³ê. Krzyk usta³

niczym uciêty no¿em. Trup Dake’a stoczy³ siê ze zbocza, odbi³ siê

od szlaku i znikn¹³ z widoku.

Czterej najemnicy stoj¹cy jeszcze na stromej pochy³oœci zadarli

g³owy. Nagle musieli sobie przypomnieæ, ¿e maj¹ gdzieœ pilniejsze

sprawy, bo odwrócili siê i zbiegli œcie¿k¹ na ³eb na szyjê. Wypadli

na szlak i nie zwalniaj¹c popêdzili przed siebie.

Conan odwróci³ siê. Towarzysze podchodzili, by mu pogratulowaæ.

Wraz ze œmierci¹ Dake’a czar przesta³ dzia³aæ i odzyskali wolnoœæ.

background image

– 154 –

 – Na pomoc!

Cymmerianin obejrza³ siê. W miejscu, gdzie pó³ka wyrasta³a ze

zbocza, unosi³ siê w powietrzu Kreg.

Penz ruszy³ w tamtym kierunku, okrêcaj¹c nad g³ow¹ linê.

Blondyn wzlecia³ wy¿ej niczym liœæ nad ¿arem ogniska.

Wilko³ak rzuci³ lasso. Pêtla opasa³a ramiona Krega, lecz ten

szarpn¹³ j¹ zbyt pospiesznie. Zsunê³a siê i zacisnê³a na jego szyi.

Asystent zakaszla³. Dusi³ siê. Uchwyci³ jednak sznur i nieco roz-

lu¿ni³ splot.

Wiatr znosi³ Krega poza krawêdŸ pó³ki. Penz zapiera³ siê noga-

mi i naprê¿a³ linê, lecz sam omal nie uniós³ siê w powietrze. Conan

rzuci³ siê na pomoc. Chwyci³ sznur i zacz¹³ ci¹gn¹æ, ale wymaga³o

to wielkiego wysi³ku.

 – SprowadŸcie mnie na dó³! – wrzeszcza³ jasnow³osy!

Conan i Penz ci¹gnêli ze wszystkich si³, lecz efekt by³ mizerny.

Kreg znalaz³ siê wysoko nad najbardziej strom¹ czêœci¹ zbocza.

 – Raseri, pomó¿ nam! – zawo³a³ Conan.

Jatte podbieg³ do kompanów, ale w tym momencie czarodziej-

ska energia utrzymuj¹ca Krega w górze wyczerpa³a siê. Cz³owiek

przypominaj¹cy ptaka na uwiêzi zamieni³ siê nagle w kowad³o na

koñcu sznura. Zamacha³ rêkami i run¹³ w dó³. Puszczaj¹c pêtlê na

szyi, pope³ni³ b³¹d, lecz przy tej szybkoœci spadania i tak nie mia³

szans. Cymmerianin i Penz zdo³ali utrzymaæ linê, choæ mo¿e dla

Krega by³oby lepiej, gdyby zrezygnowali.

Gruby sznur naprê¿y³ siê. Us³yszeli nieprzyjemny trzask. Spoj-

rzeli na siebie. Reszta wychyli³a siê za krawêdŸ pó³ki. Kreg wisia³

w dole niczym na szubienicy.

Twarz Penza wykrzywi³ wilczy uœmiech.

XXV

Ci, którzy najd³u¿ej byli wiêŸniami Dake’a, pierwsi chcieli siê

upewniæ, czy w istocie nie ¿yje. Conan dotar³ na miejsce, gdy Penz

uwa¿nie ogl¹da³ kilka rzeczy osobistych zabranych trupowi.

 – Oprócz wozu i ukrytego w nim sejfu z monetami, niewiele

zyska³ na cudzej krzywdzie – zauwa¿y³ Sab.

 – Teraz ju¿ siê niczego nie dorobi – parsknê³a Tro. – Mam nadzie-

jê, ¿e jego ofiary stan¹ mu na drodze przez Szare Krainy do Gehanny.

background image

– 155 –

 – Jakie macie plany? – zapyta³ Conan. – Nareszcie jesteœcie

wolni.

Tro, Sab i Penz wymienili spojrzenia.

– Chyba powinniœmy wróciæ i zabraæ jego wóz – powiedzia³

Penz. – Jemu ju¿ nie bêdzie potrzebny i chyba nikt nie odmówi nam

prawa do pojazdu. Pojechalibyœmy tam, gdzie nasz wygl¹d nie by³-

by niczym niecodziennym. Mo¿e przy³¹czysz siê do nas, przyjacie-

lu? Czêœæ wozu nale¿y siê tobie.

 – Nie, dziêki. Wolê pójœæ w³asn¹ drog¹. Zabierajcie wóz i mo-

nety Dake’a. Macie moje b³ogos³awieñstwo. – Conan spojrza³ w gó-

rê. Ze zbocza schodzi³a czwórka Jatte i para Vargów. – Myœlicie, ¿e

istnieje miejsce, które chcecie znaleŸæ?

Wilko³ak, kocica i czterorêki wzruszyli ramionami.

Penz popatrzy³ na Conana.

– Kto wie? Powiadaj¹, ¿e na Morzu Zachodnim, u wybrze¿y

Czarnych Królestw, jest wyspa, gdzie zgodnie ¿yj¹ wszystkie wy-

bryki natury. Mo¿e warto siê przekonaæ, czy to prawda? Za pieni¹-

dze Dake’a wyruszymy w podró¿, najmiemy nawet stra¿e, jeœli zaj-

dzie potrzeba. Dziwol¹gów pod ochron¹ zbrojnych nikt nie bêdzie

niepokoi³.

Jatte i Vargowie do³¹czyli do reszty.

 – Czy on naprawdê nie ¿yje? – zapyta³ Vilken.

 – Bez w¹tpienia.

 – Ca³e szczêœcie.

 – Zakoñczyliœmy nasz¹ wspóln¹ sprawꠖ powiedzia³ Conan.

 – Nie ca³kiem – przypomnia³ Raseri.

Cymmerianin spojrza³ na olbrzyma.

 – Ty i twoi towarzysze wiecie, jak znaleŸæ Jatte – wyjaœni³ wiel-

kolud.

 – I Vargów – doda³ Fosull.

 – Kiedy zejdziemy w doliny, przygotujê napój zapomnienia –

ci¹gn¹³ Raseri. – Wypijecie go i bêdziecie mogli odejœæ.

Conan zerkn¹³ na Penza, Tro i Saba. Nie zaprotestowali. On by³

mniej sk³onny pogodziæ siê z utrat¹ pamiêci. Ale có¿...

 – Zgoda. Zatem wracajmy tam, sk¹d zaczêliœmy wspinaczkê.

Olbrzym wyszczerzy³ w uœmiechu bia³e, mocne zêby.

Raseri znalaz³ wszystko w zaroœlach niedaleko miejsca, gdzie

przywi¹zano konie kupca, które dawno zniknê³y. Zebra³ korzeñ chu,

background image

– 156 –

liœcie krzewu hemin i cierpkie, bia³e ³odygi chwastu pok. Po³kniêcie

nawet jednej z tych roœlin grozi³o œmierci¹, napój ze wszystkich trzech

powodowa³ natychmiastowy zgon. Ma³y ³yk powala³ wo³u. Wódz

Jatte zamierza³ nak³oniæ swe przysz³e ofiary do wypicia pe³nych kub-

ków.

Wróci³ do ogniska, gdzie reszta piek³a króliki i uœmiechn¹³ siê.

Uwa¿a³, ¿e ¿aden z tych ma³ych ludzi czy Vargów nie dorównuje mu

sprytem.

Conan patrzy³, jak Vilken i Oren popisuj¹ siê przed sob¹. Varg

demonstrowa³ wprawê w pos³ugiwaniu siê w³óczni¹, Jatte w rzutach

kamieniami. Zadziwiaj¹ce, ¿e tak szybko zawarli pokój. Kto wie,

gdyby nie wodzowie, mo¿e potrafiliby ¿yæ w zgodzie?

Kiedy Raseri zbli¿y³ siê do ognia, Cymmerianin podszed³ do

Penza. Wilko³ak siedzia³ w kucki i ogryza³ nogê pieczonego królika.

 – Nauczy³eœ siê od Dake’a jakiejœ sztuczki magicznej? – zapy-

ta³ Conan.

Penz otar³ t³uste wargi wierzchem d³oni.

– Owszem. Wprawdzie nie potrafiê wywo³aæ deszczu ropuch

ani wezwaæ demona i nie umiem nikogo zniewoliæ ani te¿ nie zdoby-

³em sztuki latania. Ale wiem, jak u¿yæ zielony proszek. Cymmeria-

nin przyjrza³ siê Penzowi badawczo. Wilko³ak wyszczerzy³ zêby. –

Ja te¿ nie ufam olbrzymowi.

Conan klepn¹³ go w ramiê.

– To dobrze.

Raseri zagotowa³ p³yn w p³askim he³mie jednego z poleg³ych

najemników. Po godzinie uzna³, ¿e wywar dostatecznie wystyg³ i roz-

la³ go do czterech ma³ych, metalowych kubków zabranych zabitym

¿o³nierzom. W prowizorycznym garnku pozosta³a jeszcze po³owa

ciemnej cieczy.

Penz wzi¹³ napój dla siebie i trójki przyjació³. Kiedy odwróci³

siê plecami do olbrzyma, potajemnie wsypa³ odrobinê zielonego

proszku do ka¿dej porcji.

Gdy tylko poda³ kubki Conanowi, Sabowi i Tro, Raseri zawo³a³:

– Wypijcie i zapomnijcie!

Ca³a czwórka unios³a naczynia. Conan popatrzy³ na wodza ol-

brzymów.

background image

– 157 –

 – Czemu siê wahacie? – zapyta³ Raseri. – Czy¿ nie da³em wam

s³owa, ¿e to nieszkodliwe? Zapomnicie jedynie, gdzie mieszkaj¹ Jatte.

 – Zgoda, tak powiedzia³eœ – przyzna³ Cymmerianin i zerkn¹³ do

kubka. Mêtna ciecz poczê³a musowaæ i po chwili zrobi³a siê przezro-

czysta niczym woda. Dostrzeg³ przez ni¹ dno metalowego naczynia.

Teyle schyli³a siê, chwyci³a pusty kubek i zanurzy³a w he³mie.

– Ja te¿ wypijê, ojcze. Chcê im pokazaæ, ¿e mówi³eœ prawdê.

 – Nie! – krzykn¹³ Raseri i wyrwa³ jej naczynie.

 – Czy¿byœ siê obawia³, ¿e córka napije siê tego, co ma nam

zaszkodziæ? – spyta³ Conan.

Olbrzym groŸnie popatrzy³ na Cymmerianina, potem przeniós³

wzrok na resztê.

 – Conan pyta w imieniu nas wszystkich – powiedzia³a Tro.

Wœciek³oœæ wykrzywi³a twarz wielkoluda. Zdawa³o siê, ¿e wódz

Jatte rzuci siê na nich lub przynajmniej wrzaœnie. Opanowa³ siê

jednak.

– Nie, nie obawiam siê tego. Wola³bym zachowaæ w³asne wspo-

mnienia, ale trudno. Patrzcie!

Chwyci³ kubek i wychyli³ duszkiem ca³¹ zawartoœæ.

Fosull podbieg³ do ogniska, z³apa³ puste naczynie i nape³ni³ ciecz¹.

– Nikt nie zawstydzi Varga. – Wypi³ wszystko prawie tak szyb-

ko jak Raseri.

 – Wstrêtne – wzdrygn¹³ siê. – Ale teraz wasza kolej, pozaba-

gienni! Umowa to umowa!

Conan popatrzy³ na przyjació³ i skin¹³ g³ow¹. Wypili.

Raseri odwróci³ siê i zwymiotowa³ gwa³townie.

 – Co siê sta³o? – zaniepokoi³ siê Fosull. – Co to znaczy?

Jatte opró¿ni³ ¿o³¹dek i spojrza³ na resztê.

 – Ojcze...?

 – To trucizna – powiedzia³ Conan.

 – Ojcze!

 – Zgadza siê. Podejrzewa³em, ¿e bêd¹ chcieli, ¿ebym wypi³ ten

wywar, wiêc przedtem po³kn¹³em olej z pn¹czy brill. Pokry³ moje

wnêtrznoœci warstw¹ ochronn¹, by nie wch³onê³y trucizny. Ale dla

nich jest ju¿ za póŸno. Zatruty napój kr¹¿y w ich organizmach i bêd¹

martwi za kilka uderzeñ serca. Tajemnica o istnieniu Jatte nie wyj-

dzie na jaw.

Zdawa³o siê, ¿e zielona skóra Fosulla przybra³a po trzykroæ bled-

szy odcieñ. Opad³ na kolana i zacharcza³. By³ mniejszy od Raserie-

go, wiêc trucizna dzia³a³a na niego szybciej.

background image

– 158 –

 – Otru³eœ mnie?! – wybe³kota³. – Swojego sojusznika?!

 – Nie udawaj g³upszego, ni¿ na to wygl¹dasz, Vargu – odpar³

wódz Jatte. – Jesteœ tylko pod³ym zwierzakiem. Zabi³byœ mnie przy

pierwszej okazji.

Fosull uœmiechn¹³ siê s³abo.

– Masz racjê, Jatte. Ale nie zasnê na wieki samotnie. – To mó-

wi¹c, cisn¹³ w³óczniê.

Raseri uskoczy³ i dzida tylko drasnê³a go w ramiê. Przycisn¹³

d³oñ do skaleczenia, by zatamowaæ krwawienie.

 – Znów siê mylisz, Vargu, choæ nie ca³kiem. Ci mali ludzie umr¹

razem z tob¹. Dotrzymaj¹ ci towarzystwa.

Vilken upuœci³ swoj¹ w³óczniê i podbieg³ do ojca. Kiedy go chwy-

ci³, Fosull g³oœno liczy³.

 –... trzy... cztery... piêæ...

 – Co on robi?! – spyta³a Teyle.

 –... osiem... dziewiêæ... dziesiêæ!

 – Trucizna pad³a mu na mózg – orzek³ Raseri.

 – O nie – zaprzeczy³ Fosull, szczerz¹c zêby w ostatnim uœmie-

chu. – Chcia³em siê tylko upewniæ, czy nie usuniesz trucizny, zanim

zacznie dzia³aæ.

 – Co?!

 – A tak. W twojej ranie jest sok z jagód glit. Do zobaczenia

w piekle, Jatte!

Raseri oderwa³ d³oñ od ramienia i zobaczy³ z przera¿eniem, ¿e

miejsce zadraœniêcia poczernia³o. Nogi ugiê³y siê pod nim i ciê¿ko

usiad³ na ziemi.

– Umrê, ale uratowa³em tajemnicê Jatte! Wszyscy wypiliœcie tru-

ciznê i zaraz do³¹czycie do mnie!

Teyle uklêk³a i przytuli³a szamana.

– Ojcze!

Conan pokrêci³ g³ow¹.

– Nie, Raseri. Twój podstêp siê nie uda³. Wypiliœmy zwyk³¹ wodê.

Penz wykorzysta³ jedn¹ z magicznych sztuczek Dake’a i w ten spo-

sób nas ocali³.

Wódz Jatte w panice wytrzeszczy³ oczy.

Fosull opad³ na twarz i zakoñczy³ ¿ycie.

Po chwili Raseri poszed³ w jego œlady.

background image

– 159 –

 – Przykro mi, ¿e tak to siê skoñczy³o – powiedzia³ Conan do

Teyle. Stali obok wielkiego stosu, na którym p³onê³y zw³oki obu

wodzów. Wysokie p³omienie rozœwietla³y zapadaj¹cy zmierzch.

 – Sam œci¹gn¹³ na siebie nieszczêœcie – odrzek³a.

 – Co zamierzasz?

 – Jestem teraz wodzem Jatte – odpowiedzia³a. – Muszê wróciæ

i zaj¹æ siê moim ludem.

 – A co z nami?

 – Wiem, ¿e nie macie wobec nas z³ych zamiarów. Mo¿ecie

odejϾ.

 – Co bêdzie z Vargami?

 – Mo¿e ja i Vilken zawrzemy rozejm. Zbyt wielu naszych zgi-

nê³o niepotrzebnie. Czas po³o¿yæ temu kres.

Cymmerianin skin¹³ g³ow¹.

 – A ty, Conanie? – spyta³a Teyle.

 – Pod¹¿ê do Shadizaru. Przeby³em d³ug¹ i krêt¹ drogê, ale chy-

ba w koñcu tam dotrê.

 – ¯yczê ci szczêœcia.

 – Dziêki.

Lecz gdy Teyle podesz³a bli¿ej do stosu, Conan zacz¹³ siê zasta-

nawiaæ nad celem dalszej wêdrówki. Po tylu przygodach, które prze-

¿y³ w ostatnich latach i miesi¹cach, bycie z³odziejem wyda³o mu siê

nagle... po prostu nudne.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Perry Steve Conan Grozny
Conan 56 Conan zwyciązca
Conan 51 Conan Pan czarnej rzeki
Conan 60 Conan wyzwoliciel
Conan 12 Conan buntownik
Conan 26 Conan mistrz
Conan Xuthal
Conan 47 Conan i szalony bóg
Conan 4 Conan obieżyświat
Conan 50 Conan Gladiator
Conan 7 Conan wojownik
Conan 63 Conan i Prorok Ciemności
Conan 20 Conan z Aquilonii
Conan 72 conan i widmo przeszłości
Conan 42 Conan i szmaragdowy lotos
Conan i podziemie niewoli
Conan Stygian Spells
Conan 43 Conan nieugięty

więcej podobnych podstron