7
Krew i desperacja
Gotuj siê na spotkanie ze swym bogiem! zakrzykn¹³ herszt
bandy, skoczy³ naprzód i zamachn¹³ siê porann¹ gwiazd¹, by roz-
trzaskaæ Conanowi twarz. Cymmerianin szarpn¹³ siê, przekrêci³ i pra-
wie uwolni³ nogi z miertelnego ucisku, lecz zbyt póno...
Nagle poród nocnej ciszy rozleg³ siê dziwny wist, jakby strza-
³a przeciê³a powietrze, tyle ¿e g³oniejszy. W plecach zbójcy utkwi³
pal gruby niczym s³up palisady. Poranna gwiazda wypad³a mê¿-
czynie z r¹k i spoczê³a na martwym ciele u stóp Conana.
Cymmerianin wytrzeszczy³ oczy. To nie pal przebi³ na wylot
herszta, lecz w³ócznia! Ale jaka! P³askie, dwustronne ostrze by³o
d³u¿sze, grubsze i szersze ni¿ rêka Conana, a drzewce potê¿niejsze
od jego ramienia.
Któ¿ móg³ cisn¹æ tak ogromn¹ dzidê?
8
9
I
Drog¹ wiod¹c¹ od strony Gór Karpash ku siedlisku wystêpku
zwanego Shadizarem pod¹¿a³ m³odzieniec z oksydowanym mie-
czem u lewego boku. M³ody mê¿czyzna wygl¹da³ potê¿niej ni¿
wiêkszoæ ludzi; by³ wysoki, szeroki w ramionach, mia³ muskular-
ne rêce i nogi. Opalona na br¹z skóra po³yskiwa³a, a niebieskie oczy
b³yszcza³y. Mia³ wystaj¹ce koci policzkowe i silnie zarysowany
podbródek.
S³oñce pra¿y³o bezlitonie na zamorañskiej równinie. Rozgrza-
ne powietrze falowa³o nad spêkan¹ ziemi¹. Podmuch gor¹cego wia-
tru wzbi³ w górê wiruj¹ce smugi kurzu, które po chwili zniknê³y nie
wiadomo gdzie. Potarga³ równie¿ grzywê czarnych w³osów wêdrow-
ca, gdy ten przystan¹³, by poci¹gn¹æ ³yk wody ze skórzanego buk³a-
ka. Napój by³ ciep³y, cuchn¹³ ¿elazem i siark¹, ale Conan z Cymme-
rii nie narzeka³. Pija³ ju¿ gorsze paskudztwa. Ugasi³ pragnienie
i rozejrza³ siê wokó³.
Niewiele zobaczy³. P³askowy¿ z rzadka porasta³y kêpki zaroli,
nic wiêcej. W miejscu oddalonym, mo¿e o trzy godziny drogi wzno-
si³o siê skalne wypiêtrzenie zbyt ma³e, by nazwaæ je wzgórzem,
lecz poroniête drzewami rzucaj¹cymi trochê cienia. Tyle przynaj-
mniej dostrzeg³y bystre oczy Conana.
Droga do Shadizaru by³a d³uga i niebezpieczna. Mimo wszyst-
ko, Conan cieszy³ siê, ¿e jest sam. Dotychczas zd¹¿y³ ju¿ napotkaæ
wszelkie zagro¿enie od ludzi po dzikie bestie. Mia³ szczêcie, ¿e
prze¿y³, choæ wola³by wêdrowaæ lepiej wyposa¿ony. Teraz ¿a³owa³,
10
¿e jego spalonej s³oñcem skóry nie chroni jaka szata; sz³oby siê
przyjemniej, gdyby cia³u nie dokucza³ skwar.
Cymmerianin rozemia³ siê g³ono.
A tak... powiedzia³ sam do siebie. Przyda³by siê jeszcze
koñ i niejeden worek pe³en z³ota. Jak marzyæ, to marzyæ!
Poci¹gn¹³ nastêpny ³yk wody, zatka³ buk³ak i ruszy³ dalej. Przy-
najmniej mia³ porz¹dn¹ broñ; klinga miecza by³a ostra niczym brzy-
twa. Jego uda os³ania³a para krótkich, skórzanych spodni, a biodra
szeroki pas, przy którym wisia³a sakiewka, co prawda pusta. Za to
buk³ak opró¿ni³ dopiero w po³owie. Co wiêcej, mocne stopy Conana
obute by³y w wygodne sanda³y na grubej podeszwie. Nie jest najgo-
rzej, pomyla³. Jego bóg, Crom Wojownik, obdarzy³ go przy naro-
dzinach si³¹, sprytem i pewn¹ doz¹ m¹droci. Potem Conan musia³
radziæ sobie sam. Crom nie dba o tych, co skaml¹ i dopominaj¹ siê
o wiêcej.
Conan widzia³ raz swego boga, a przynajmniej tak mu siê zda-
wa³o. Umiechn¹³ siê na to wspomnienie. Taaak... Co cz³owiek zrobi
z tym, co mu ofiarowano, zale¿y tylko od niego. A Conan mia³ teraz
¿yczenie dotrzeæ do Miasta Z³odziei, pobuszowaæ w tej metropolii
i staæ siê bogatym. Za kilka dni dojdzie do celu. A gdy siê ob³owi,
skradzione monety i klejnoty pozwol¹ mu p³awiæ siê w zbytku i luk-
susie. Wino, kobiety...
Na razie czeka³a go dalsza marszruta.
Gdy noc okry³a okolicê welonem zmierzchu, skwar na szczê-
cie zel¿a³. Conan dobrn¹³ w przyjemnym ch³odzie w pobli¿e ska-
listych wzniesieñ. Trakt do Shadizaru zacz¹³ siê wiæ wród igla-
stych drzew i gêstych krzewów. Cymmerianin dostrzeg³ lady
drobnej zwierzyny i postanowi³ sporz¹dziæ sid³a, by upolowaæ co
na kolacjê. Nadszed³ czas, ¿eby zasi¹æ przy ognisku, a potem u³o-
¿yæ siê na spoczynek. Nie mia³ opoñczy ani futer, ale miêkkie po-
s³anie mog³y mu zapewniæ ga³êzie poroniête wonnym igliwiem.
Wieczór by³ du¿o ch³odniejszy od dnia, lecz od gór nie ci¹gnê³o
jeszcze zimno.
Cymmerianin przygotowywa³ trzecie sid³a ze spl¹tanych pn¹-
czy, gdy jego wprawne ucho z³owi³o dwiêk niepodobny do odg³o-
sów ziemnych wiewiórek.
Kto kichn¹³. Conan nigdy nie s³ysza³ kichaj¹cego królika, a tym
bardziej takiego, który cicho klnie pod nosem.
11
Udaj¹c, ¿e niczego nie zauwa¿y³, dalej przygotowywa³ pu³apkê.
Okrêci³ pn¹cza wokó³ pochylonego drzewka i umocowa³ je do na-
ciêtych ko³ków. Jednak czujnie wytê¿a³ s³uch z nadziej¹, ¿e wychwyci
inne dwiêki.
Znajdowa³ siê blisko skraju drogi. Sta³ okrakiem na w¹skiej cie¿-
ce wydeptanej przez zwierzêta i nikn¹cej w gêstych, ciernistych krze-
wach. Na lewo mia³ ma³¹ polanê poroniêt¹ such¹ traw¹. Po drugiej
stronie traktu wznosi³a siê ciana lasu wyrastaj¹cego z bujnego po-
szycia. Kichniêcie dobieg³o w³anie stamt¹d.
Skoñczy³ zastawiaæ sid³a i nadal nas³uchiwa³. Rozleg³ siê odg³os
tarcia metalu o skórê kto niew¹tpliwie wyci¹gn¹³ miecz z pochwy.
Potem chrzêst kolczugi i skrzypniêcie skórzanej zbroi. Jeszcze jedno
kichniêcie i st³umione przekleñstwo, wreszcie szept wzywaj¹cy do
zachowania ciszy. Kto mówi³ z silnym zamorañskim akcentem.
A zatem, wród drzew Conan mia³ niewidoczne towarzystwo,
którego zamiary nietrudno by³o odgadn¹æ. Ludzie nastawieni przy-
janie nie kryj¹ siê po krzakach, nie uciszaj¹ wzajemnie i nie doby-
waj¹ broni, lecz wychodz¹ mia³o na otwart¹ przestrzeñ.
Conan rozejrza³ siê. Móg³ przemkn¹æ w stronê ciernistych krze-
wów. Tam nikt by go nie zaszed³ z ty³u.
Jak pomyla³, tak zrobi³. Maj¹c za plecami zarola, stan¹³ twa-
rz¹ do drzew i wyci¹gn¹³ miecz. Dzieñ nie ca³kiem jeszcze ust¹pi³
miejsca nocy i gasn¹ce promienie s³oñca odbi³y siê w ostrzu, gdy
wysunê³o siê z pochwy, wydaj¹c dwiêk tarcia zimnej stali o such¹
skórê. Conan zacisn¹³ na rêkojeci obie d³onie praw¹ wy¿ej, lew¹
ni¿ej. Potem wykona³ w powietrzu kilka ciêæ, by rozruszaæ nadgarstki
i ramiona.
Hej, nocne psy! zawo³a³. Wy³acie i poka¿cie siê!
Po dziesiêciu uderzeniach serca na zakurzony, bity trakt wygra-
molili siê z ha³asem zbójcy. By³o ich szeciu. Conan nie mia³ w¹tpli-
woci, ¿e to zwyk³e rzezimieszki, choæ ich odzienie stanowi³a oso-
bliwa kolekcja strojów rycerskich: kolczugi, rêkawice i p³ytkie,
mosiê¿ne he³my podobne do misek. Mo¿e kiedy s³u¿yli w armii lub
po prostu napadli na jaki zastêp i ograbili s³abeuszy. Dwaj mê-
czy¿ni uzbrojeni byli w krótkie, zakrzywione szable, dwaj inni trzy-
mali w d³oniach drewniane w³ócznie z ostrzami jak sztylety. Jeden
mia³ parê szerokich no¿y, a ostatni dzier¿y³ porann¹ gwiazdê ¿e-
lazn¹ kulê naje¿on¹ kolcami, osadzon¹ na trzonku d³ugoci ramienia
Conana. W sumie, grupka z³oczyñców przypomina³a raczej trupê
wêdrownych b³aznów.
12
Na czo³o wysun¹³ siê mê¿czyzna z porann¹ gwiazd¹. By³ niski,
lecz krêpy i muskularny, a niemal ca³kiem ³ysej czaszki nie chroni³ he³m.
Nie masz powodu, by nas obra¿aæ, barbarzyñco przemówi³.
Nie jestemy nocnymi psami, lecz zwyk³ymi... hê... biednymi piel-
grzymami w podró¿y.
Conan parskn¹³ miechem. Czy¿by to zapewnienie mia³o go
powstrzymaæ przed u¿yciem miecza?
Pielgrzymami?!
A ju¿ci. I dlatego nie mierdzimy groszem. Przeto zda³oby
siê nam skromne wsparcie. Mo¿e przypadkiem znalaz³by kilka mie-
dziaków, by nas wspomóc?
Nie.
No có¿... Twój miecz, który dzier¿ysz tak gronie, z pewno-
ci¹ jest co wart.
Moglibymy go zamieniæ na brzecz¹c¹ monetê.
Nie zamierzam siê go pozbywaæ.
Obcy zakrêci³ m³ynka porann¹ gwiazd¹.
Zwa¿, ¿e nas jest szeciu, a ty jeden. Oddaj nam miecz i co-
kolwiek masz cennego, a pucimy ciê wolno.
Wybacz, ¿e ci nie dowierzam, ale ta propozycja nie bardzo mi
siê podoba.
Powtarzam: nas jest szeciu, a ty jeden.
Ten stan rzeczy mo¿na zmieniæ. Conan umiechn¹³ siê z³o-
wieszczo, pokazuj¹c mocne, bia³e zêby.
Mê¿czyzna wzruszy³ ramionami i odwróci³ siê do kompanów.
Widaæ bogowie ka¿¹ nam walczyæ o ¿ycie, bracia. Na niego!
Szóstka zbójców rozproszy³a siê, próbuj¹c osaczyæ Cymmerianina.
Conan obserwowa³, jak siê zbli¿aj¹ i ocenia³ ich si³y. Dwaj otyli w³ócz-
nicy poruszali siê ociê¿ale. Nisko oszacowa³ ich mo¿liwoci. Ci z sza-
blami byli m³odzi, lecz jeden kula³, a drugi nerwowo przebiera³ palcami
d³oni zaciniêtej na rêkojeci broni, jakby gra³ na flecie. Za to ten z dwo-
ma no¿ami musia³ byæ szybki i sprawny, jeli prze¿y³ podobne spotka-
nia, pos³uguj¹c siê jedynie t¹ broni¹. A herszt bandy, uzbrojony w kol-
czast¹, ¿elazn¹ kulê, pewnie nie bez powodu zosta³ przywódc¹.
Widocznie w³ada³ ni¹ lepiej ni¿ jego przeciwnicy. Ca³a szóstka z pew-
noci¹ potrafi³a zabijaæ i ani chybi czyni³a to ju¿ wiele razy. Prawdziwe
zagro¿enie stanowili jednak tylko dwaj: herszt i no¿ownik.
Napastnicy zapewne spodziewali siê, ¿e Conan poprzestanie na
parowaniu ich ciosów, maj¹c za plecami os³onê z ciernistych krze-
wów. Taka obrona by³aby zreszt¹ ca³kiem roztropna.
13
Ale gdy otoczyli go pó³kolem, Cymmerianin post¹pi³ inaczej.
Wzniós³ przeraliwy okrzyk bojowy i skoczy³ naprzód.
Najbli¿ej mia³ dwóch w³óczników. Obaj zostali zaskoczeni i spró-
bowali siê cofn¹æ, zadaj¹c jednoczenie dgniêcia. Nic im z tego nie
wysz³o. Miecz Conana odbi³ na bok pierwsz¹ w³óczniê, zatoczy³ ko³o
w powietrzu i opad³ ze straszn¹ si³¹. Ostra klinga roz³upa³a mosiê¿-
ny he³m i zag³êbi³a siê w czaszce wroga, docieraj¹c do mózgu. Gru-
by w³ócznik pad³, jakby kto odci¹³ mu nogi.
Drugi rzuci³ siê do ucieczki. Cymmerianin wyszarpn¹³ miecz
z g³owy trupa i skoczy³ na zbiega. Ci¹³ p³asko z boku. Ostrze prze-
sz³o miêdzy ¿ebrami rzezimieszka, rozp³ata³o p³uco i przeciê³o ser-
ce. Zbój wrzasn¹³, upuci³ w³óczniê i uchwyci³ zabójcz¹ klingê tkwi¹-
c¹ w jego ciele. Kosztowa³o go to utratê czterech palców, gdy Conan
gwa³townym ruchem poci¹gn¹³ miecz ku sobie. Cymmerianin od-
wróci³ siê i strz¹sn¹³ krew z ostrza prosto w oczy nerwowego szer-
mierza zachodz¹cego go z ty³u.
Na j¹dra Seta...! wykrzykn¹³ napastnik, ale nie zd¹¿y³ do-
koñczyæ przekleñstwa. Potê¿ne kopniêcie obutej w sanda³ stopy
Conana trafi³o go w brzuch i odrzuci³o wprost na no¿ownika.
Cz³owiek z no¿ami nie móg³ siê tego spodziewaæ. Odruchowo
wyci¹gn¹³ obie rêce i dwa ostrza ugrzêz³y w nerkach kamrata a¿ po
rêkojeci. Szermierz run¹³ twarz¹ w dó³ z jednym z no¿y tkwi¹cym
w ciele.
Drugi mistrz fechtunku ruszy³ na Cymmerianina, polizgn¹³ siê
i upad³. Cofaj¹c siê przed atakuj¹cym, Conan z kolei potkn¹³ siê o cia-
³o pierwszego w³ócznika i run¹³ jak d³ugi na ziemiê.
Na Croma!
No¿ownik spróbowa³ wykorzystaæ okazjê i rozp³ataæ go od góry
do do³u. Lecz nawet le¿¹c, Conan zdo³a³ odbiæ nó¿. Broñ ugodzi³a
przeciwnika w krocze. £otr zakwili³ dziewczêcym g³osikiem, wypu-
ci³ z d³oni nó¿ i chwyci³ siê za zranione miejsce. S³aniaj¹c siê na
nogach, zrezygnowa³ z walki.
Utykaj¹cy zbójca z szabl¹ wsta³ z ziemi i natar³ na le¿¹cego
Conana tylko po to, by nadziaæ siê na ostrze miecza. Sta³o siê dobrze
i le zarazem. Klinga uwiêz³a miêdzy koæmi ofiary. Konaj¹cy wróg
wyrwa³ Conanowi broñ z rêki. Zwali³ siê u stóp barbarzyñcy i w ago-
nii chwyci³ siê ich jak ton¹cy brzytwy. Nogi Cymmerianina zosta³y
unieruchomione w miertelnym ucisku. Znalaz³ siê w pu³apce!
Gotuj siê na spotkanie ze swym bogiem! zakrzykn¹³ herszt
bandy, skoczy³ naprzód i zamachn¹³ siê porann¹ gwiazd¹, by roz-
2 Conan grony
14
trzaskaæ Conanowi twarz. Cymmerianin szarpn¹³ siê, przekrêci³ i pra-
wie uwolni³ nogi, ale zbyt póno...
Nagle poród nocnej ciszy rozleg³ siê dziwny wist. Jakby strza-
³a przeciê³a powietrze, tyle ¿e g³oniejszy. W plecach zbójcy utkwi³
pal gruby niczym s³up palisady. Poranna gwiazda wypad³a mê¿-
czynie z r¹k i spoczê³a na martwym ciele u stóp Conana.
Cymmerianin wytrzeszczy³ oczy. To nie pal przebi³ herszta na
wylot, lecz w³ócznia! Ale jaka! P³askie, dwustronne ostrze by³o d³u¿-
sze, grubsze i szersze ni¿ rêka Conana, a drzewce potê¿niejsze od
jego ramienia.
Zbój zachwia³ siê i pochyli³ w ty³, lecz pozosta³ w pozycji stoj¹-
cej, kiedy têpy koniec ogromnej dzidy opar³ siê o ziemiê. Po jednym
uderzeniu serca martwy rzezimieszek przewróci³ siê na bok.
Conan zgi¹³ siê i rozwar³ palce trupa szermierza zaciniête na
swoich nogach. Odepchn¹³ zw³oki i oswobodzi³ siê. Spojrza³ na hersz-
ta bandy. Czyje ramiê mog³o cisn¹æ tê wielk¹ w³óczniê z tak ogrom-
n¹ si³¹, by przeszy³a cz³owieka?
Gdy wsta³ i rozejrza³ siê za swym mieczem, wród drzew zama-
jaczy³y trzy sylwetki. W mroku dostrzeg³, ¿e to kobieta i dwaj mê¿-
czyni odziani w skórzan¹ i we³nian¹ odzie¿ z rêcznie tkanej przê-
dzy. Mê¿czyni dzier¿yli w³ócznie, co oznacza³o, ¿e to zapewne broñ
rzucona przez kobietê umierci³a przywódcê opryszków i zarazem
ocali³a Conana. Niesamowite!
Przygl¹da³ siê im z obaw¹. Wygl¹dali jak wszyscy ludzie, któ-
rych spotka³ w swoim ¿yciu, z jedn¹ wszak¿e, istotn¹ ró¿nic¹. Na-
wet kobieta, najmniejsza z ca³ej trójki, by³a pó³ raza wy¿sza od Co-
nana i niew¹tpliwie wa¿y³a dwakroæ tyle co Cymmerianin.
Conan w milczeniu patrzy³ na trójkê olbrzymów.
II
Mimo oszo³omienia, Conan odnalaz³ swój miecz i pocz¹³ czy-
ciæ klingê koszul¹ jednego z martwych rzezimieszków. Cz³owiek,
który nie dba o broñ, nie zas³uguje, by j¹ posiadaæ.
Zawdziêczam wam ¿ycie rzek³ do olbrzymów.
Trójka wielkoludów porozumia³a siê miêdzy sob¹ w nieznanym
Conanowi jêzyku. Minê³a d³u¿sza chwila, zanim ogromna kobieta
o kruczoczarnych w³osach do ramion zwróci³a siê do Cymmeriani-
15
na. Mówi³a t¹ sam¹ zamorañsk¹ gwar¹, w której on zagadn¹³ do ol-
brzymów.
Potrafisz walczyæ. Nie nale¿ysz do ¿adnego z miejscowych
plemion.
Pomimo wielkich rozmiarów, olbrzymka wygl¹da³a na ca³kiem
atrakcyjn¹ niewiastê, która po prostu uros³a niemal dwakroæ ponad
miarê. By³a niebrzydka i zgrabna, a jej g³os mia³ g³êbokie, dwiêcz-
ne i z pewnoci¹ kobiece brzmienie. Conan widywa³ ju¿ ludzi ucho-
dz¹cych za gigantów, lecz zbudowanych nieproporcjonalnie, z gru-
bymi brwiami i wargami, zniekszta³conymi rêkami i stopami.
Jam jest Conan z Cymmerii, kraju le¿¹cego daleko st¹d na
pó³noc odrzek³. Zd¹¿am do Shadizaru. Obejrza³ ostrze broni
i z zadowoleniem stwierdzi³, ¿e nie ucierpia³o wskutek walki.
Na chwilê zapanowa³a cisza, potem kobieta zamieni³a kilka s³ów
z kompanami. Znów mówi³a w tym niezrozumia³ym jêzyku, co przed-
tem. Po d³u¿szej przerwie z powrotem zwróci³a siê do Cymmerianina.
Conan zauwa¿y³, ¿e ca³a trójka podejmuje decyzje bardzo powoli.
Niedaleko od drogi do Shadizaru jest nasza wioska. Mo¿e
zechcia³by nas odwiedziæ?
Czy mieszka tam wiêcej takich... olbrzymów jak wy?
Z wyj¹tkiem dzieci, wszyscy podobnie wygl¹damy.
Conan zastanowi³ siê. Wioska gigantów! Bez w¹tpienia widok
godny uwagi. Shadizar czeka³ tak d³ugo, ¿e móg³ poczekaæ jeszcze
dzieñ lub dwa.
Chêtnie skorzystam z zaproszenia.
Jeden z wielkoludów podszed³ do martwego herszta bandy i wy-
ci¹gn¹³ z trupa w³óczniê kobiety. Wydobycie broni z cia³a nie spra-
wi³o mu najmniejszej trudnoci. Wielka dzida wysunê³a siê z mla-
niêciem przypominaj¹cym odg³os wyci¹gania buta z b³ota lub
gwodzia z mokrego drewna. Mê¿czyzna poda³ j¹ towarzyszcze.
Dobry rzut pochwali³ dziewczynê Conan.
Zw¹ mnie Teyle powiedzia³a olbrzymka. A nasze plemiê
to Jatte. Czasem trafiam tym do celu... Opar³a têpy koniec w³óczni
o ziemiê. Ale mam ma³o si³y w porównaniu z wiêkszoci¹ naszych
ludzi.
Conan przyjrza³ siê ranie na piersi zbója. W dziurze, któr¹ zro-
bi³a w³ócznia, zmieci³aby siê jego piêæ. Nawet najsilniejszy, zwy-
k³y cz³owiek mia³by trudnoci z uniesieniem i rzuceniem takiej dzi-
dy, a ta kobieta uwa¿a³a siê za s³ab¹! Jatte sprawiali wra¿enie
powolnych, lecz bez w¹tpienia brak zwinnoci nadrabiali si³¹.
16
Masz po¿ywienie? zapyta³a Teyle. Mo¿emy poczêstowaæ
ciê winem, serem i miêsem. Przy³¹cz siê do nas.
Ju¿ jestem waszym d³u¿nikiem odpar³ Conan.
Teyle popatrzy³a na martwych opryszków.
To hieny. Nie zas³ugiwali na nic innego ni¿ mieræ. Zamierza-
limy siê ich pozbyæ, a ty u³atwi³e nam zadanie.
Có¿... By³o w tym sporo racji, choæ Cymmerianin stan¹³ do wal-
ki z w³asnych powodów. A po takim zajêciu cz³owiek g³odnieje.
Wspomnia³a o winie?
W istocie.
Conan spa³ dobrze. Po wybornym winie mia³ przyjemne sny.
Móg³ porz¹dnie wypocz¹æ, wiedz¹c, ¿e przy ognisku towarzyszy mu
troje gigantów. Z pewnoci¹ nie zamierzali zrobiæ mu nic z³ego, bo
inaczej zabiliby go wraz z hersztem rzezimieszków.
Gdy blask poranka rozjani³ bezchmurne niebo, Cymmerianin
wsta³ rzeki. Czeka³a go kolejna przygoda. Na szczêcie zapowiada-
³a siê bezpieczniej ni¿ te, które prze¿y³ wczeniej podczas podró¿y.
Nie obawia³ siê olbrzymów, w koñcu mia³ byæ ich gociem.
Po obfitym niadaniu ruszyli w drogê. Tylko Teyle potrafi³a po-
rozumieæ siê z Conanem i w czasie marszu opowiedzia³a mu co nie-
co o historii Jatte.
Trzysta lat temu pewien potê¿ny czarownik stworzy³ naszych
przodków, bo potrzebowa³ silnych robotników do budowy swego
zamku. By³ zacnym cz³owiekiem i po wykonaniu pracy ofiarowa³
Jatte wolnoæ. Od tamtej pory ¿yjemy mniej lub bardziej spokojnie
w wiosce, sk¹d wywodzi siê nasz ród.
Conanowi wyda³o siê, ¿e gdy Teyle wypowiada³a ostatnie zda-
nie, przez jej twarz przemkn¹³ cieñ emocji. O nic siê jednak nie do-
pytywa³.
Przez kilka godzin szli w milczeniu. Czasem Jatte odzywali siê
do siebie, lecz kobieta nie zadawa³a sobie trudu, by t³umaczyæ Cym-
merianinowi ich s³owa.
Ko³o po³udnia dotarli do w¹skiej cie¿ki wij¹cej siê na prawo
w skalnej rozpadlinie. Conan cierpliwie pod¹¿a³ za trójk¹ olbrzy-
mów. Wkrótce przed wêdrowcami pojawi³ siê strumieñ p³yn¹cy rów-
nolegle do dró¿ki. Nad brzegami ros³y wierzby. Po godzinie marszu
zbli¿yli siê do miejsca, gdzie rolinnoæ gêstnia³a, a po nastêpnej
znaleli siê na skraju bagien. Ziemia zrobi³a siê grz¹ska, a korony
17
wysokich drzew tworzy³y sklepienie przepuszczaj¹ce niewiele wia-
t³a. Wokó³ brzêcza³y owady i sta³a woda. Tu i ówdzie przenika³ pro-
mieñ s³oñca, lecz nie doskwiera³ upa³, który da³ siê Conanowi we
znaki poprzedniego dnia.
cie¿kê dawno pozostawili za sob¹, ale trójka olbrzymów pew-
nie stawia³a kroki. Wielkoludy najwyraniej dobrze wiedzia³y, gdzie
st¹paæ, by nie uton¹æ w zdradliwym trzêsawisku. Cymmerianin nie
podj¹³by tej wêdrówki, gdyby musia³ iæ têdy po raz pierwszy w po-
jedynkê. Zdawa³o siê, ¿e dooko³a s¹ tylko mokrad³a i grz¹skie pia-
ski. Niekiedy drogê przecina³y piechurom wê¿e grube jak nogi Cym-
merianina. D³ugoæ niektórych gadów trzykrotnie przekracza³a
wzrost cz³owieka. Jednak dopóki szed³ za olbrzymami, czu³ siê bez-
pieczny. Skoro grunt nie zapada³ siê pod ich ciê¿arem, to tym bar-
dziej jemu nic nie grozi³o.
Zatrzymali siê na stosunkowo suchym skrawku ziemi, by siê
posiliæ. Wtedy wprawne ucho Conana z³owi³o dziwny dwiêk do-
chodz¹cy z oddali. Brzmia³ niczym g³one kumkanie wielkiej gro-
mady ¿ab, które wyroi³y siê po ulewnym deszczu.
Olbrzymy te¿ to us³ysza³y.
Vargowie! parskn¹³ wy¿szy z mê¿czyzn i splun¹³.
Zdziwiony Conan spojrza³ na Teyle.
Vargowie?
Skinê³a g³ow¹.
Bagienne bestie zamieszkuj¹ce moczary. S¹ podobne do Jatte,
lecz bardzo ma³e. Mniejsze nawet od ciebie. Maj¹ zielon¹, nakrapia-
n¹ skórê i spi³owuj¹ sobie zêby w ostre szpice. To najgorszy rodzaj
dzikich. W³ócz¹ siê stadami i ¿ywi¹... naszym miêsem.
Conan zamyli³ siê. Stworzenia po¿eraj¹ce olbrzymy z pewno-
ci¹ nie gardzi³y te¿ zwyk³ymi ludmi. Odruchowo dotkn¹³ rêkojeci
miecza.
To tchórze uspokoi³a go kobieta. Atakuj¹ tylko wtedy, gdy
jest ich tuzin, a ofiara jedna. Nie musimy siê ich obawiaæ.
Conan pokiwa³ g³ow¹, ale postanowi³ mieæ siê na bacznoci.
Pod¹¿yli dalej krêtym szlakiem przez b³ota. Kilka razy towarzy-
sze Cymmerianina ostrzegli go w porê przed zrobieniem fa³szywego
kroku. Uwiadomi³ sobie, ¿e nikt nie móg³by natkn¹æ siê przypadko-
wo na ich wioskê. A gdyby nawet kto wiedzia³, gdzie le¿y osada,
i zamierza³ tam dotrzeæ, wyprawa okaza³aby siê przera¿aj¹co nie-
bezpieczna. Conan mia³ bystre oko i na d³ugo zapamiêtywa³ miej-
sca, które raz zobaczy³. Mimo to, nie zapuci³by siê w te tereny bez
18
zachowania du¿ej ostro¿noci. Musia³by siê zastanawiaæ, zanim
gdzie postawi³by stopê.
Pónym popo³udniem dobrnêli wreszcie na skraj wioski Jatte.
Widok by³ zaiste imponuj¹cy.
Domy pobudowano g³ównie z drewna. Mia³y dachy kryte strze-
ch¹ i nawet najmniejsze z nich zdawa³y siê ogromne przy zwyk³ych,
ludzkich siedzibach. Conan zobaczy³ wielu Jatte poch³oniêtych ró¿-
nymi zajêciami. Tu kobiety me³³y ziarno na m¹kê, tam mê¿czyni
ciêli drewno na opa³ lub na budulec, ówdzie bawi³y siê dzieci. Cym-
merianin sam poczu³ siê jak malec, gdy¿ potomstwo Jatte dorówny-
wa³o mu wzrostem i budow¹ cia³a, lub nawet nad nim górowa³o.
Nigdy nie spotka³ siê z niczym podobnym.
Niektórzy wieniacy oderwali siê od pracy i wyszli naprzeciw
powracaj¹cej trójce. Pozdrawiali Teyle i jej towarzyszy, obrzucaj¹c
Conana zaciekawionymi spojrzeniami. Gawêdzili miêdzy sob¹
w swoim jêzyku. Cymmerianin us³ysza³, ¿e Teyle wymieni³a jego
imiê.
Trójka olbrzymów zaprowadzi³a gocia do okaza³ej budowli
w rodku wioski. Przy wejciu sta³o dwoje dzieci ch³opiec i dziew-
czynka. Przerasta³y Conana, choæ nie wygl¹da³y na wiêcej ni¿ trzy-
nacie wiosen. Nosi³y we³niane koszule, krótkie kilty oraz zielone
buty z cêtkowanej skóry siêgaj¹ce do po³owy ³ydek. Mia³y w³osy
tego koloru co Teyle. Cymmerianin dostrzeg³ rodzinne podobieñ-
stwo.
Kobieta wskaza³a na ch³opca.
To Oren. Trzynastolatek umiechn¹³ siê. A to Morja. S¹
bliniakami i moim m³odszym rodzeñstwem.
Conan pozdrowi³ dzieci skinieniem g³owy.
Wspania³y okaz, Teyle! ucieszy³ siê Oren.
Cymmerianin zerkn¹³ na olbrzymkê.
Okaz?
Uczy³am ich trochê jêzyka, którym mówisz wyjani³a. Ale
robi¹ du¿o b³êdów.
Conan przyj¹³ to do wiadomoci. Có¿ m³odzi czêsto siê myl¹.
Mój ojciec czeka na nas powiedzia³a. Chce ciê poznaæ.
A sk¹d wie, ¿e tu jestem?
Bliniaki z pewnoci¹ go uprzedzi³y.
We wnêtrzu wielkiego budynku panowa³ pó³mrok. wiat³o dzien-
ne wpada³o tu tylko przez kilka otwartych okien. Na rodku izby sta³
olbrzym niemal dwakroæ wiêkszy od Conana, a obok wielkoluda
19
widnia³a solidna, lecz pusta klatka. Pod cianami ustawiono sto³y
i krzes³a. Tu i ówdzie wala³y siê du¿e, wiklinowe kosze.
Witaj, Teyle! zawo³a³ olbrzym.
Witaj, ojcze.
Kobieta i Cymmerianin pozostawili innych z ty³u i podeszli do
gospodarza. Oblicze pana domu zdobi³a ciemna broda przyprószo-
na siwizn¹, a nagie cia³o okrywa³a jedynie zwierzêca skóra opasu-
j¹ca biodra i siêgaj¹ca do kolan. Mê¿czyzna by³ muskularny i opa-
lony bardziej ni¿ Conan. Cymmerianin mia³ wra¿enie, ¿e olbrzym
z³ama³by go wpó³ z tak¹ ³atwoci¹ jak zwyk³y cz³owiek ³amie kij
od miot³y.
Oto Conan, ojcze odezwa³a siê Teyle. Umierci³ na p³a-
skowy¿u piêciu ³otrów. Conanie, to mój ojciec imieniem Raseri, wódz
plemienia Jatte i nasz g³ówny szaman.
Piêciu ³otrów, hê?! zagrzmia³ olbrzym. Jego donony bas
zadudni³ echem w pustej izbie. Doskonale, moja córko! Przypro-
wadzi³a mi wspania³y okaz!
Co za okropne okrelenie, pomyla³ Conan. Zacz¹³ pow¹tpie-
waæ, ¿e to przypadek. Poczu³ nagle obawê i odwróci³ siê do Teyle.
Zd¹¿y³ dostrzec jej ogromn¹ piêæ, przy której jego w³asna wy-
dawa³a siê ma³a, i us³ysza³:
Wybacz.
Zbyt póno siê zorientowa³. Nawet szybki refleks nie móg³ go
ju¿ uratowaæ. Potworny cios zwali³ Conana z nóg. W oczach zawi-
rowa³y Cymmerianinowi kolorowe plamy, a potem ogarnê³a go ciem-
noæ. Straci³ przytomnoæ.
III
Wóz wolno toczy³ siê zanie¿onym Traktem Korynthiañskim,
zmierzaj¹c przez prze³êcz w kierunku Zamory. Z trudem pokony-
wa³ górski szlak. By³ ciê¿ki, d³ugi i szeroki. Mia³ solidn¹, drewnia-
n¹ konstrukcjê, wysokie burty i ustawion¹ w szpic plandekê z gru-
bej, mocnej tkaniny, która chroni³a pasa¿erów przed kaprysami
pogody. Szeæ wielkich, drewnianych kó³ opasywa³y ¿elazne obrê-
cze, a piasty obficie wype³nia³ czarny smar. Pasy miedzi wzmac-
niaj¹ce szprychy pozielenia³y ze staroci, a wymylnie rzebione
boki pojazdu wyblak³y od s³oñca. Ze wzglêdu na du¿e wymiary
20
wóz móg³ poruszaæ siê jedynie szerszymi drogami, choæ szeæ wo-
³ów id¹cych w zaprzêgu nie wprawia³o go w nale¿ycie szybki ruch.
Na kole oddzielonym od wnêtrza zas³on¹ siedzia³ wonica ukry-
waj¹cy twarz pod kapturem. W d³oniach chronionych rêkawicami
dzier¿y³ lejce.
Z czeluci wozu wygramoli³a siê druga postaæ i usiad³a obok
powo¿¹cego. Przystojny mê¿czyzna mia³ w³osy koloru s³omy i g³ad-
ko ogolone policzki. Podobnie jak wonica, ubrany by³ w szar¹,
we³nian¹ opoñczê. Klepn¹³ towarzysza w ramiê.
Hej, Penz. Dake chce, ¿eby stan¹³. Czas na posi³ek.
Spod kaptura dobieg³ nieartyku³owany pomruk.
Blondyn pokaza³ w umiechu piêkne zêby.
Ponurak z ciebie, w³ochaczu. Powiniene bardziej cieszyæ siê
¿yciem!
Z tymi s³owy przystojniak szarpn¹³ kaptur i zdar³ go z g³owy
Penza.
Wonica parskn¹³ i wyr¿n¹³ ¿artownisia na odlew ku³akiem. Cios
by³ silny. Jasnow³osy mê¿czyzna zachwia³ siê i run¹³ z koz³a na za-
nie¿on¹ drogê. Spad³ z wysoka; siedzenie dzieli³a od ziemi odle-
g³oæ równa wzrostowi doros³ego cz³owieka. Penz pospiesznie na-
ci¹gn¹³ kaptur z powrotem. Ka¿dy, kto zobaczy³by, co pod nim
ukrywa, w mig poj¹³by powód rozdra¿nienia.
Wonica mia³ oblicze dzikiej bestii. Twarz wilka.
Tam, gdzie zwyk³ym cz³owiekowi wyrasta nos, stercza³ d³ugi
pysk. Gdy Penz wpada³ w z³oæ, szczerzy³ d³ugie, ostre k³y zdolne
rozszarpaæ cia³o. G³êboko osadzone lepia zastêpowa³y mu oczy,
a ca³¹ zwierzêc¹ fizjonomiê uzupe³nia³a szorstka sieræ.
Kiedy wóz przystan¹³, wilko³ak uniós³ siê, by skoczyæ na le¿¹-
cego mê¿czyznê. Wtem mrone powietrze przeci¹³ czyj g³os, ostry
jak smagniêcie bicza.
Penz! Stój!
Cz³owiek o wilczej twarzy zamar³ niczym ra¿ony piorunem.
Zza zas³ony wy³oni³ siê trzeci podró¿ny. By³ przeciwieñstwem
blondyna podnosz¹cego siê w³anie ze niegu. Mia³ smag³¹ cerê i kru-
czoczarne w³osy, a jego oblicze zdobi³y sumiaste w¹sy opadaj¹ce
poni¿ej kwadratowego podbródka. Kiedy zacisn¹³ piêci, pod szat¹
opinaj¹c¹ krêp¹ sylwetkê zadrga³y mocne miênie ramion.
Jasnow³osy stan¹³ na nogi.
Rozwalê tê w³ochat¹ gêbê!
Smag³y mê¿czyzna spojrza³ na niego surowo.
21
Zamilcz, Kreg!
Blondyn, wyranie wciek³y, nie odezwa³ siê. Popatrzy³ ze z³o-
ci¹ na mówi¹cego, potem spuci³ wzrok i pocz¹³ otrzepywaæ odzie-
nie. Wola³ trzymaæ jêzyk za zêbami, skoro tak mu kazano.
Ogorza³y zwróci³ siê do Penza:
Nie wolno ci uderzyæ Krega. Ja wymierzam kary, rozumiesz?
Ja tu rz¹dzê!
Wilko³ak skin¹³ g³ow¹.
Powtórz!
Penz wykrztusi³ zrozumia³¹ odpowied:
Ty tu rz¹dzisz, Dake.
Dobrze pochwali³ smag³y mê¿czyzna, po czym nagle za-
machn¹³ siê. Cios wielkiej piêci trafi³ w³ochacza w pier. Wilko³ak
polecia³ z wozu, ku uciesze Krega. Ale umiech znikn¹³ z twarzy blon-
dyna, gdy zwalisty Penz spad³ i przygniót³ go swym ciê¿arem.
A ty nie masz prawa szydziæ z niego, Kreg warkn¹³ Dake.
Odwróci³ siê i znikn¹³ w g³êbi wozu, pozostawiaj¹c dwóch mê¿czyzn
le¿¹cych na zmarzniêtej ziemi.
Wewn¹trz wóz by³ wiêkszy ni¿ wydawa³ siê z zewn¹trz. Mia³
³awy do siedzenia, zamykane szafki i doæ miejsca do spania dla tu-
zina ros³ych mê¿czyzn. Kobieta-kot imieniem Tro oraz Sab, cz³o-
wiek o czterech rêkach, siedzieli w milczeniu i trwo¿liwie wpatry-
wali siê w Dakea, który po powrocie zaj¹³ wycie³an¹ ³awê
zarezerwowan¹ wy³¹cznie dla niego. Przywódca spojrza³ na kompa-
nów spode ³ba. Nikt w ca³ej Korynthii, Zamorze, ani nawet w Koth
nie posiada³ takiej kolekcji osobliwoci jak on, a jednak nie by³ za-
dowolony. Tro tak przypomina³a kotkê jak Penz wilka, lecz pod miêk-
k¹ sierci¹ jej cia³o mia³o bardzo kusz¹ce kszta³ty i wielu mê¿czyzn
chêtnie p³aci³o za sposobnoæ zabawienia siê z kobiet¹-kotem. Dake
te¿ j¹ wykorzystywa³, choæ ostatnio trochê odesz³a mu na to ochota.
Druga para r¹k Saba by³a mniejsza od pierwszej, ale s³u¿y³a mu
równie dobrze. Chêtnie siê ni¹ popisywa³, jeli tylko kto sypn¹³ gro-
szem. Od pewnego czasu jednak okazy Dakea nie wzbudza³y ju¿
takiej ciekawoci jak niegdy. Musia³ znaleæ co lepszego, by przy-
ci¹gn¹æ gawied. Mo¿e co wiêkszego?
Skromne umiejêtnoci magiczne i trupa z³o¿ona z dziwol¹gów
zapewnia³y mu byt, lecz marzy³o mu siê znacznie wiêcej. Chcia³ zo-
staæ nadwornym mistrzem rozrywki u jakiego króla i zgromadziæ
22
takie bogactwa, by osi¹gn¹æ cel swego ¿ycia. Pragn¹³ mianowicie
tworzyæ coraz dziwniejsze istoty, wyhodowaæ tuziny, mo¿e nawet
setki potworów, jakich nie widzia³y jeszcze ludzkie oczy, i staæ siê
bogiem groteski. Wiedzia³, ¿e najwiêksi magowie potrafiliby zrobiæ
to jednym machniêciem rêki, ale nie posiada³ tak rozleg³ej wiedzy
czarnoksiêskiej i nie móg³ dorównaæ najlepszym cudotwórcom. Po-
zostawa³o mu zadowoliæ siê tym, co umia³ jeli nie czeka³a go s³a-
wa wielkiego czarownika, to przynajmniej chcia³ zdobyæ popular-
noæ jako kolekcjoner.
Wieæ g³osi³a, ¿e gdzie w bok od drogi do Shadizaru ¿yje ple-
miê olbrzymów. Ci, co o tym wiedzieli, utrzymywali te¿, i¿ w pobli-
¿u zamieszkuje rasa kar³ów, a doros³e osobniki nie s¹ wiêksze od
dzieci. Kar³y nie by³y niczym osobliwym, lecz te mia³y podobno zie-
lon¹ skórê jak ¿aby. Zdobycie dwóch takich okazów znacznie zwiêk-
szy³oby szanse Dakea na pozyskanie mo¿nego patrona. Dlatego
wyruszy³ w kierunku Miasta Z³odziei. Posiada³ nawet przybli¿on¹
mapê zakupion¹ od pewnego bywalca wal¹cej siê karczmy tu¿ za
murami miasta Opkothard. Postawi³ pijaczynie flaszkê mêtnego wiñ-
ska i ten odda³ mu w zamian swój skarb. Za kilka miedziaków Dake
pozna³ miejsce, które mog³o dostarczyæ mu niebywale cennych dzi-
wów natury. Rzecz jasna, by³o wielce prawdopodobne, i¿ mapa jest
fa³szywa i nie warta nawet baraniej skóry, na której j¹ wyrysowano.
Lecz Dake nie wierzy³, by spotka³ go taki zawód. Mia³ dobrego nosa.
Szkic, starannie przechowywany, choæ wygnieciony przez lata u¿yt-
kowania, sprawia³ wra¿enie starego i autentycznego. A jeli tak, wart
by³ ca³ej winnicy, a nie jednej butelki. I z pewnoci¹ nikt nie prze-
p³aci³by, gdyby nawet wy³o¿y³ tuzin razy wiêcej.
Myli o pokonaniu wszelkiej konkurencji i bogatym patronie
nieco poprawi³y Dakeowi humor. Przywódcê wziê³a chêtka na co
przyjemnego.
Umiechn¹³ siê do kocicy i ruchem g³owy wskaza³ wielkie ³o¿e.
Tylko on mia³ prawo z niego korzystaæ, jeli nie liczyæ osoby, któr¹
zaprasza³ na pos³anie.
Tro wsta³a, westchnê³a i posz³a, gdzie jej kaza³.
Dake do³¹czy³ do niej i wybuchn¹³ miechem, gdy Sab odwróci³
wzrok. Czterorêki kocha³ siê w kocicy z wzajemnoci¹. Oboje nie
wiedzieli, ¿e Dake zna ich sekret.
Mieli pecha. Nie nale¿eli do gatunku ludzkiego, stanowili tylko
parê dziwol¹gów. Ich pragnienia nie liczy³y siê. Wa¿ne by³o jedynie
to, czego ¿yczy³ sobie Dake, ich pan i w³adca.
23
Gdy s³oñce dwakroæ zatoczy³o kr¹g po niebosk³onie i tyle¿ razy
ksiê¿yc spowi³ ziemiê swym blaskiem, pasa¿erowie wozu przybyli
do miejsca, gdzie mieli opuciæ bity trakt.
Penz, Kreg i Dake stali obok pojazdu i patrzyli na cie¿kê wij¹-
c¹ siê miêdzy ska³ami w stronê widocznego w dole strumienia.
Tam ozwa³ siê wilko³ak i d³oni¹ w rêkawiczce wskaza³ na
po³udnie.
Jeste pewien? spyta³ Dake.
A ju¿ci. Widzisz zielonoæ w oddali? To pocz¹tek mokrade³.
Dake znów roz³o¿y³ mapê. Mia³ jej kopiê, któr¹ w³asnorêcznie
odrysowa³ na wypadek, gdyby straci³ orygina³. Wygl¹da³o na to, ¿e
Penz siê nie myli.
Musimy ukryæ wóz powiedzia³ przywódca. W lesie, o pó³
godziny drogi st¹d. Mijalimy go, jad¹c tutaj.
A co z wo³ami? zapyta³ Kreg.
Wyprzêgniemy. Niech siê pas¹ do woli. Nie odejd¹ daleko.
Wróc¹, gdy je przywo³am Dake skin¹³ rêk¹, zginaj¹c palce, jakby
kogo przyzywa³. Zaklêcie zmuszaj¹ce zwierzêta domowe do pos³u-
szeñstwa nie by³o trudne, potrafi³ je rzuciæ bez wysi³ku. Nie urodzi³
siê magiem, lecz ¿ycie go nauczy³o, ¿e nawet wielkim czarownikom
nie zawsze dobrze siê wiedzie. Kiedy znajd¹ siê w potrzebie, gotowi
s¹ odsprzedaæ kilka mniej wa¿nych zaklêæ za godziw¹ cenê.
Czy nie powinnimy zostawiæ kogo do pilnowania wozu?
zauwa¿y³ blondyn.
Nie ma potrzeby. Dake umia³ zapewniæ pojazdowi niewi-
dzialn¹, magiczn¹ ochronê. Ka¿dy ciekawski nie znaj¹cy siê na rze-
czy, który podszed³by zbyt blisko, po¿a³owa³by tego. Ogarnê³aby go
paskudna niemoc i zebra³oby mu siê na wymioty. Ta przeszkoda na-
turalnie nie powstrzyma³aby dowiadczonego magika czy wiedmy,
ale te¿ po co kto taki mia³by kraæ czyj wóz, nawet wyj¹tkowo
dobry?
Wszyscy pójdziemy t¹ cie¿k¹. Mog¹ mi siê przydaæ wasze
umiejêtnoci, gdy przydybiemy zdobycz.
Penz zawróci³ wóz, by odjechaæ w stronê kryjówki. Dake przez
chwilê wpatrywa³ siê w odleg³e drzewa wyrastaj¹ce z bagien. Minê-
³y lata od czasu, gdy po raz ostatni zaszczyci³ Shadizar swoj¹ obec-
noci¹. Wiedzia³ jednak, ¿e w tym miecie znajdzie siê niejeden
mo¿ny opiekun jego mena¿erii. Zw³aszcza, jeli powiêkszy j¹ o ol-
brzyma i osobliwego kar³a.
24
Oczyma wyobrani widzia³ ju¿ przysz³e mo¿liwoci. Skrzy¿o-
waæ ze sob¹ dziwol¹gi! Gigantyczny cz³owiek-kot, kobieta lub mê¿-
czyzna... A mo¿e kar³owaty wilko³ak o zielonej sierci? Czterorêki
karze³ albo wielkolud... To prawda, ¿e nie wszystkie krzy¿ówki ró¿-
nych gatunków siê udaj¹, ale za pomoc¹ czarów pary powinny siê
po³¹czyæ. Dake zna³ kilka prostszych zaklêæ, a za odpowiedni¹ iloæ
z³ota móg³by posi¹æ wiêcej.
Odwróci³ siê z umiechem i wdrapa³ na ty³ wozu. Mia³ przed
sob¹ mnóstwo ekscytuj¹cych perspektyw.
IV
Conan ockn¹³ siê w klatce.
Bola³a go g³owa i zesztywnia³y mu miênie. Zda³ sobie sprawê,
¿e odrêtwia³ od le¿enia na ziemi. Kiedy po chwili przypomnia³ sobie
powód bólu g³owy, nie by³ zbyt uszczêliwiony.
Olbrzymka zdzieli³a go piêci¹, wykorzystuj¹c jego nieuwagê.
Cios zaprzecza³ jej twierdzeniu, ¿e jest s³aba. ¯aden mê¿czyzna jesz-
cze tak nie powali³ Conana.
Cymmerianin znalaz³ siê w nieweso³ym po³o¿eniu. Usiad³ i po-
masowa³ bol¹c¹ czaszkê. Potem rozejrza³ siê. Pozbawiono go mie-
cza i pochwy, ale nie zabrano mu odzienia, pasa ani sakiewki. Mia³
krzesiwo i hubkê, móg³ zatem rozpaliæ ogieñ.
Ci, którzy go uwiêzili, musieli przeoczyæ ten fakt i pope³nili b³¹d.
Nie zd¹¿y³ wczeniej przyjrzeæ siê klatce. Teraz zobaczy³, ¿e
jest zrobiona z twardego, bia³ego materia³u. Nie od razu rozpozna³
budulec. Poprzeczki tworz¹ce kraty mia³y dziwne kszta³ty i ró¿ne
wielkoci. Po³¹czono je jak¹ zielonkaw¹ substancj¹, bez w¹tpienia
nieznanym rodzajem kleju. Próby wykruszenia go paznokciem i krze-
mieniem nie zda³y siê na nic. Równie dobrze Conan móg³by d³ubaæ
w skale. Kiedy uderzy³ w bia³e prêty kostkami palców, rozleg³ siê
metaliczny dwiêk, jakby postuka³ w br¹z.
Koci!
Czyje, tego nie wiedzia³. Lecz s¹dz¹c po d³ugoci, pochodzi³y
od stworzenia wiêkszego ni¿ cz³owiek.
A, widzê, ¿e siê obudzi³e.
Conan odwróci³ siê i zobaczy³ ojca Teyle, olbrzyma imieniem
Raseri.
25
Wielkolud podszed³ bli¿ej.
Wiesz, dlaczego siê tu znalaz³e? Przychodzi ci do g³owy ja-
ki powód?
Conan nie mia³ ochoty na pogwarki, ale tamten trzyma³ go w gar-
ci. Lepiej nie dra¿niæ olbrzyma, kiedy siedzi siê w jego klatce.
Wiem tyle, ¿e wiêzisz mnie za kratami z wielkich, mocnych ko-
ci odrzek³. Podejrzewam, ¿e nale¿a³y do twoich pobratymców. Ale
nie pojmujê, po co mnie tu trzymasz. Mo¿e jestecie ludo¿ercami?
Olbrzym rozemia³ siê, a¿ zadudni³o.
Bardzo dobrze! Co do klatki, wszystko siê zgadza. Nasz Stwór-
ca wiedzia³, ¿e jeli mamy mu siê przydaæ, musimy byæ zbudowani
inaczej ni¿ mali ludzie. Da³ nam mocniejsze koci. Mylisz siê jed-
nak, s¹dz¹c, i¿ jestemy kanibalami, choæ tê ciekaw¹ teoriê uspra-
wiedliwia twoja sytuacja. Nie nale¿ymy do dzikusów jak Vargowie.
Uwa¿amy siê raczej za wyznawców filozofii naturalnej.
Conan nie zna³ tego terminu, wiêc milcza³. Im wiêcej siê dowie
od giganta, tym ³atwiej bêdzie mu uciec.
Twoja mina wiadczy o tym, ¿e nasza doktryna jest ci obca
ci¹gn¹³ Raseri. Filozofia naturalna to poznawanie wiata i jego ta-
jemnic. Chcemy wiedzieæ wszystko o wszystkim.
Olbrzym zbli¿y³ siê do klatki na odleg³oæ równ¹ swemu wzro-
stowi i spojrza³ z góry na Conana. Jeli mamy przetrwaæ w otocze-
niu przewa¿aj¹cej liczby ludzi, którzy boj¹ siê nas i nienawidz¹,
musimy znaæ ka¿dy szczegó³ o naszych wrogach. Przeto pos³u¿ysz
nam za przedmiot dociekañ.
Nie jestem mêdrcem zaprotestowa³ Conan. Niewiele wam
powiem.
Ale nie ty pierwszy siedzisz w tej klatce. Badalimy ju¿ tych,
których zwiesz mêdrcami. Wiemy, ¿e mali ludzie ró¿ni¹ siê od sie-
bie, podobnie jak my. Teraz przyszed³ czas, by przepytaæ wojownika
z obcego kraju.
Nie muszê tkwiæ za kratami, by udzielaæ odpowiedzi.
Obawiam siê, ¿e musisz. Niektóre z pytañ bêd¹ bolesne, bo to
badania natury fizycznej.
Conan popatrzy³ na Raseriego. B³yszcz¹ce, niebieskie oczy Cym-
merianina na moment pociemnia³y. Zamierzaj¹ go torturowaæ! A wiêc,
dobrze. Zobaczy, jacy s¹ silni, gdy otworz¹ klatkê, a on wpadnie
w gniew. Dostrzeg³ swój miecz oparty o cianê za plecami wielkolu-
da. Wiedzia³, ¿e jest szybszy od Jatte. Jeli zd¹¿y dopaæ broni, prze-
kona siê, czy cia³o olbrzymów oka¿e siê twardsze od ostrej stali.
26
Lepiej zgin¹æ z mieczem w d³oni ni¿ poddaæ siê i cierpieæ w mêczar-
niach. Crom nie jest ³askawy dla wojowników unikaj¹cych walki.
A skoro zanosi siê na rych³e spotkanie z bogiem, lepiej zabraæ ze
sob¹ tylu wrogów, ilu siê da. S¹ gorsze rzeczy ni¿ umieranie. Bez
w¹tpienia jedna z nich to niegodna mieræ.
Mokrad³a gêsto porasta³a bujna rolinnoæ, liczne rozlewiska
pokrywa³a bagienna piana, a grunt by³ zdradliwy. S³oñce tylko gdzie-
niegdzie przebija³o siê przez korony drzew i nawet w po³udnie pa-
nowa³ tu ponury pó³mrok.
Byæ mo¿e z powodu ciemnoci Kreg zmyli³ drogê i zszed³ ze
cie¿ki, zamiast pod¹¿aæ ladami Tro, pewnie prowadz¹cej grupkê.
Nagle zacz¹³ ton¹æ w b³otnistej mazi.
Na pomoc!
Dake z niesmakiem pokrêci³ g³ow¹.
Wyci¹gnij go, Penz.
Cz³owiek-wilk skin¹³ ³bem i zdj¹³ z ramienia zwój liny. Trzy-
maj¹c sznur w lewej rêce, okrêci³ koniec w powietrzu, by rzuciæ go
Kregowi.
Szybciej, w³ochaty durniu! Blondyn tkwi³ po uda w mule.
Przy ka¿dym ruchu zapada³ siê coraz g³êbiej.
Dake westchn¹³. Kreg by³ mu bezgranicznie oddany, ale równie
g³upi. Trzeba nie mieæ rozumu, by miotaæ wyzwiska na swego wy-
bawcê, gdy cz³owieka wch³ania bagno. Gdyby Dake nie rozkaza³
Penzowi wydobyæ kompana z grzêzawiska, wilko³ak z umiechem
pozwoli³by Kregowi uton¹æ. Kto nie potrzebuje pomocnika, bo uwa¿a
siê za zbyt sprytnego lub ambitnego, jest niebezpieczny. Ale lojal-
noæ Krega rekompensowa³a jego têpotê.
Penz cisn¹³ linê. Od ton¹cego dzieli³a go niewielka odleg³oæ,
tote¿ rozwin¹³ tylko kawa³ek zwoju. Gruby i ciê¿ki koniec sznura
mocno uderzy³ Krega w twarz i pier, oplataj¹c jego cia³o.
Auuu...! Niech ciê Set porwie!
Dake nie widzia³ twarzy Penza ukrytej pod kapturem, ale gotów
by³ siê za³o¿yæ, ¿e wykrzywi³ j¹ wilczy umiech.
Wokó³ brzêcza³y owady. Wilko³ak poci¹gn¹³ linê. Rozleg³o siê
g³one mlaniêcie i nogi Krega zosta³y uwolnione z bagnistej pu³ap-
ki. Gdy blondyn prawie ca³kiem wydoby³ siê z grzêzawiska, Penz
szarpn¹³ trochê za mocno i Kreg straci³ równowagê. Pad³ na twarz,
rozpryskuj¹c b³oto.
27
Za plecami Dakea Tro i Sab wybuchnêli miechem.
Kreg wygramoli³ siê na cie¿kê. Trz¹s³ siê z gniewu. Rzuci³ wil-
ko³akowi wciek³e spojrzenie.
Umylnie mnie przewróci³e! Wyrwa³ zza pasa d³ugi szty-
let. Obetnê ci za to uszy!
Schowaj nó¿ rozkaza³ Dake.
Blondyn by³ zbyt g³upi, by zdawaæ sobie sprawê z ryzyka. Prze-
niós³ p³on¹cy wzrok na swego pana.
Widzia³e, co mi zrobi³!
Widzia³em te¿, ¿e to ty spad³e ze cie¿ki. Nastêpnym razem
pozwolê ci uton¹æ!
Penz spokojnie zwija³ linê.
Kreg kipia³ ze z³oci, ale wsun¹³ sztylet do pochwy.
Dake odwróci³ siê. Pewnego dnia ci dwaj naprawdê skocz¹ so-
bie do garde³! Szkoda by³oby straciæ tak cenny okaz jak Penz, wiêc
jeli Kreg siê nie pohamuje, zginie. £atwo znaleæ nowego pomoc-
nika, o wiele trudniej wilko³aka. To przykre, ale sama lojalnoæ nie
czyni cz³owieka niezast¹pionym.
Tymczasem by³y wa¿niejsze sprawy: schwytanie kar³a i olbrzyma.
Jakby w odpowiedzi na to, z g³êbi bagien dolecia³ dziwny dwiêk.
Mag nigdy dot¹d nie s³ysza³ tak jednostajnego zawodzenia.
Co to? zaniepokoi³ siê Kreg.
Ruszajmy naprzód, to siê dowiemy odpar³ Dake.
W wysuniêtych najdalej na po³udnie dzikich ostêpach mokra-
de³, gdzie jeszcze nigdy nie zapuci³ siê cz³owiek, wród najbardziej
zdradliwych grz¹skich piasków i drzew rosn¹cych miejscami gêsto
jak palisada, ¿y³o plemiê Vargów. Na polanie przy ch³odnej sadzaw-
ce siedzia³ jego wódz imieniem Fosull. Spomiêdzy spiczastych, przed-
nich zêbów wyd³uba³ ostrym paznokciem kawa³ek miêsa i prze¿u³
go w zamyleniu. Fosull by³ najsilniejszy i najwy¿szy ze wszystkich
Vargów; wysokoæ jego cia³a siêga³a niemal æwierci wzrostu prze-
ciêtnego Jatte. Biega³ i wspina³ siê szybciej ni¿ o po³owê m³odsi
pobratymcy. Nakrapiana, zielona skóra wodza nosi³a tu i ówdzie la-
dy zmarszczek, a oczy nie widzia³y ju¿ tak dobrze jak tuzin wiosen
wczeniej, lecz wci¹¿ nikt nie mia³ odebraæ mu w³adzy. Nawet naj-
starszy syn, Vilken, choæ Fosull wiedzia³, ¿e ten dzieñ zbli¿a siê nie-
uchronnie. Ch³opak musi jeszcze nabraæ dowiadczenia. Ale nastêp-
nego lata, lub mo¿e trochê póniej, trzeba bêdzie ust¹piæ mu miejsca.
28
Niech m³odzieniec siê przekona, jak ciê¿ko jest rz¹dziæ. Fosull usu-
nie siê w cieñ i zazna zas³u¿onego spokoju w otoczeniu swych dzie-
wiêciu ¿on. Lepiej do¿yæ staroci jako by³y wódz ni¿ nie do¿yæ jej
wcale.
Pocz¹³ zdejmowaæ skórzane odzienie, by zanurzyæ siê w wo-
dzie, gdy nadbieg³ Brack, jeden ze stra¿ników strzeg¹cych cie¿ki.
Hej, wodzu!
Fosull wci¹gn¹³ ze wistem powietrze i zrobi³ znudzon¹ minê.
Dzieñ jest gor¹cy i zamierzam za¿yæ przyjemnej k¹pieli. Co
tam znowu?
Kto nadchodzi, wodzu.
Jatte?
Nie. Ludzie pozabagienni. Jacy dziwni.
Jak to?
Jeden ma cztery rêce. Drugi twarz dzikiej bestii. Jest jeszcze
kobieta o wygl¹dzie kota. Dwaj inni s¹ zwyczajni.
Ciekawe. Gdzie ich widzia³e?
Na Dolnym ¯ó³wim Szlaku.
Fosull zamyli³ siê. Prawda, ¿e ludzie spoza bagien byli du¿o
mniej smaczni od Jatte, ale miêso to zawsze miêso. Lepsze takie ni¿
¿adne. Dieta Vargów ogranicza³a siê ostatnio do dzikich wiñ i gry-
zoni. Uczta z³o¿ona z piêciu pozabagiennych ludzi, nawet dziwacz-
nych, nie trafia³a siê co dzieñ. K¹piel musia³a zaczekaæ.
Dobrze. Zbierz wojowników na Wysokim ¯ó³wiu. Z³apiemy
przybyszów na zakrêcie przy torfowisku.
Tak jest, wodzu.
Brack biegiem znikn¹³ w zarolach. Fosull siêgn¹³ po w³óczniê
opart¹ o roz³o¿yste drzewo ocieniaj¹ce sadzawkê. Mo¿e dziwacz-
noæ obcych doda im smaku?
Conan samotnie przesiedzia³ w klatce wiêkszoæ poranka. Wci¹¿
piek³y go oczy od cuchn¹cego p³ynu, którym Raseri chlusn¹³ na nie-
go przed odejciem.
Ciecz wylana z ma³ej drewnianej miski mierdzia³a niczym zde-
ch³y szczur le¿¹cy przez trzy dni w pal¹cym s³oñcu. Ale poza szczy-
paniem pod powiekami i przykrym zapachem, Cymmerianin nie za-
uwa¿y³ innych skutków prysznica. Olbrzym po opryskaniu wiênia
przygl¹da³ mu siê przez chwilê, potem pokiwa³ g³ow¹ w zamyleniu
i wyszed³.
29
Conan jeszcze nie s³ysza³ o takiej torturze.
Do izby wesz³a Teyle. Kiedy zbli¿y³a siê do klatki, pos³a³ jej
wciek³e spojrzenie, lecz nie odezwa³ siê ani s³owem.
Widzê, ¿e koughmn pogorszy³ ci nastrój powiedzia³a.
Conan milcza³.
Musisz zrozumieæ... ci¹gnê³a ¿e osobicie nic do ciebie
nie mam. Ojciec kaza³ mi sprowadziæ okaz wojownika rasy ma³ych
ludzi. Przypadkiem natknê³am siê na ciebie.
Conan uzna³ to wyjanienie za ma³o pocieszaj¹ce. Nadal trzy-
ma³ jêzyk za zêbami.
Nas jest garstka, a ma³ych ludzi wielu. Musimy poznaæ na-
szych wrogów, by przetrwaæ. Chyba to pojmujesz?
Dopóki tu nie przyby³em, nie by³em waszym wrogiem od-
rzek³ w koñcu Conan.
Lecz twój gatunek jest. ¯a³ujê, ¿e zwabi³am ciê tu podstêpem,
ale mam swoje obowi¹zki.
Przebaczy³bym ci, gdyby wypuci³a mnie z tej klatki.
Ale¿ nie mogê. Chcia³am tylko, ¿eby wiedzia³, i¿ nie powi-
niene braæ tego do siebie.
Wygl¹da na to, ¿e przyjdzie mi umrzeæ w waszej niewoli.
Wybacz wiêc, ale muszê braæ to do siebie.
Teyle nie wiedzia³a, co odpowiedzieæ. Odwróci³a siê i odesz³a.
Conan znów przyjrza³ siê klatce. Spojenia drzwi zasmarowano
takim samym klejem jak resztê krat. Ju¿ wczeniej sprawdzi³, ¿e nie
da siê go zeskrobaæ paznokciem lub krzemieniem, ani te¿ podpaliæ.
Koci by³y niepalne jak metal.
Cymmerianim pocz¹³ ostro¿nie napieraæ na wszystkie prêty, szu-
kaj¹c s³abego punktu. W rogu wiêzienia znalaz³ koæ d³ugoci i gru-
boci mniej wiêcej swego ramienia. Zaskrzypia³a lekko, gdy j¹ moc-
no poci¹gn¹³. Wyjêcie jej nie otworzy³oby mu drogi ucieczki, ale
przynajmniej zdoby³by narzêdzie do obluzowania pozosta³ych. Po-
nadto, mia³by maczugê. Gdyby Raseri podszed³ doæ blisko, Conan
móg³by spróbowaæ zgruchotaæ czaszkê olbrzyma. Albo cisn¹æ w nie-
go koci¹. Lepsze to ni¿ nic.
Cymmerianin uchwyci³ prêt i zacz¹³ go ci¹gn¹æ z ca³ej mocy.
Koæ zatrzeszcza³a i poruszy³a siê trochê. Odpocz¹³ chwilkê i po-
wróci³ do pracy.
Na myl o roz³upaniu Raseriemu g³owy umiechn¹³ siê ponuro.
Umiercenie jednego z wielkoludów choæ czêciowo wynagrodzi³o-
by mu to, ¿e tak lekkomylnie da³ siê zwabiæ w pu³apkê.
30
Dalej zmaga³ siê z klatk¹.
W tej chwili i tak nie mia³ nic lepszego do roboty.
V
Atak zupe³nie zaskoczy³ grupkê Dakea.
Ca³a pi¹tka brnê³a przez podmok³¹ polanê, gdy nagle z gêstych
krzaków na wprost wypad³a z wrzaskiem horda zielonych ludków
potrz¹saj¹cych w³óczniami.
W jednej chwili, która ci¹gnê³a siê niczym ¿ywica sp³ywaj¹ca
po korze drzewa, Dake uwiadomi³ sobie, ¿e on i jego dziwaczna
trupa zostan¹ otoczeni przez przewa¿aj¹ce si³y wroga. Napastników
by³o co najmniej dwudziestu. Musia³ co zrobiæ i to szybko, jeli
chcia³ uratowaæ siebie i swoj¹ mena¿eriê.
Pospiesznie wymówi³ s³owa zaklêcia. Powietrze za jego pleca-
mi rozb³ys³o, rozleg³ siê huk grzmotu i pojawi³ siê olbrzymi, czer-
wony demon. Potwór po trzykroæ przerasta³ wysokiego mê¿czyznê.
Gronie wyszczerzy³ lni¹ce k³y i zamacha³ ³apami uzbrojonymi w pa-
zury zdolne rozp³ataæ wo³u.
Kar³y natychmiast przyhamowa³y i lizgaj¹c siê na mokrej tra-
wie, stanê³y jak wryte.
Dake skin¹³ rêk¹; demon post¹pi³ krok naprzód.
Zielone ludki rzuci³y siê do ucieczki, szukaj¹c schronienia w za-
rolach. Popiskiwa³y co miêdzy sob¹; bez w¹tpienia wzywa³y na
pomoc swych bogów.
Mag umiechn¹³ siê. Rzecz jasna, demon by³ tylko iluzj¹. Móg³
rozwiaæ siê równie ³atwo jak dym z ogniska. Ale z pewnoci¹ wy-
gl¹da³ naturalnie. A kto przy zdrowych zmys³ach zaryzykowa³by
sprawdzenie tego na w³asnej skórze?
Kiedy kar³y rozpierzch³y siê, Dake zawo³a³ do Penza:
Z³ap mi jednego!
Wilko³ak skin¹³ ³bem i ruszy³ przez siebie, rozwijaj¹c linê. Okrê-
ci³ j¹ w powietrzu i cisn¹³. Pêtla na koñcu sznura opasa³a umykaj¹ce-
go ludzika. Penz szarpn¹³ lasso i schwytana zdobycz zwali³a siê z nóg.
wietnie. Jeli równie ³atwo da siê pojmaæ olbrzyma, wkrótce
wyrusz¹ w dalsz¹ drogê do Shadizaru.
Zielony karze³ miota³ siê i próbowa³ wstaæ. Nic z tego. Wilko³ak na-
prê¿y³ sznur i jeñcowi nie uda³o siê podnieæ. Dake podbieg³ do ofiary.
31
Czerwony demon znikn¹³. Spe³ni³ swoje zadanie i przesta³ byæ
potrzebny. Groba ataku zosta³a za¿egnana.
Penz przyci¹gn¹³ bli¿ej kar³a usi³uj¹cego uwolniæ siê z wiêzów.
Mag rzuci³ najpotê¿niejsze ze swych zaklêæ i wiêzieñ uspokoi³ siê
nagle. Czar obezw³adni³ karze³ka.
Teraz nale¿ysz do mnie rzek³ Dake. Wobec mojej mocy
jeste bezsilny.
Trudno by³o orzec, czy zielony ludek zrozumia³ jego s³owa. Ale
zosta³ spêtany niewidzialn¹, magiczn¹ sieci¹ i podobnie jak inne
okazy Dakea, nie móg³ ju¿ zagroziæ ani uciec swemu nowemu w³adcy.
Rozlunij linê rozkaza³ wilko³akowi czarodziej.
Penz pos³usznie wykona³ polecenie.
Jeniec patrzy³ na przeladowców. Mag gestem nakaza³ mu wstaæ.
Karze³ podniós³ siê niechêtnie. Wyranie zmaga³ siê z krêpuj¹cym
go zaklêciem. Dake umiechn¹³ siê. Na pocz¹tku wszyscy próbowali
walczyæ. Ale ten czar mia³ wyj¹tkow¹ moc i naprawdê doskonale
dzia³a³. Lepiej znaæ jedno dobre magiczne zaklêcie ni¿ kilka mar-
nych, a ta sztuczka jeszcze nigdy nie zawiod³a Dakea.
Ruszajmy powiedzia³ mag.
A co... a co z jego wspó³braæmi? zapyta³ niepewnie Kreg.
Widzia³e, jakiego stracha napêdzi³ im demon. Zostawi¹ nas
w spokoju.
Kreg nie by³ o tym do koñca przekonany, ale wola³ nie spieraæ
siê ze swym mistrzem. Grupka pod¹¿y³a dalej.
Do izby wkroczy³ Raseri w towarzystwie czterech innych olbrzy-
mów uzbrojonych w d³ugie, proste kije. Grube tyki przypomina³y
wielkoci¹ w³ócznie wielkoludów. Na znak wodza mê¿czyni oto-
czyli klatkê.
Raseri rzuci³ krótki rozkaz i jego ludzie wyci¹gnêli kije przed
siebie.
Pierwszy spróbowa³ dgn¹æ wiênia w plecy. Conan wyczu³ ten
zamiar i odwróci³ siê, by stawiæ czo³o napastnikowi. Wyr¿n¹³ potê¿-
n¹ piêci¹ w tykê i odtr¹ci³ j¹ w dó³. Unikn¹³ pierwszego ciosu, ale
nie zd¹¿y³ obroniæ siê przed nastêpnym. Drugi olbrzym wbi³ mu kij
w krêgos³up.
Cymmerianin zamrucza³ i zrobi³ unik przed trzecim atakiem.
Klatka by³a na tyle wysoka, ¿e móg³ w niej staæ. Ale gdyby chcia³
podskoczyæ, uderzy³by g³ow¹ w kratê z koci. Pozostawa³o mu za-
32
tem schylaæ siê lub uskakiwaæ na boki. Niestety, mia³ ograniczone
pole manewru, broni¹c siê przed trafieniami z czterech stron naraz.
Jeden cios trafi³ go w udo. Conan upad³ na bok. Wtedy drugi kij
ugodzi³ go w brzuch.
Musia³ szybko znaleæ jaki sposób obrony. Czterej napastnicy
byli zbyt silni; jeli czego nie wymyli, lada chwila zat³uk¹ go na
mieræ!
Jedno szturchniêcie chybi³o. Chwyci³ kij i mocno szarpn¹³, by
wyrwaæ go z r¹k wielkoluda. Ale olbrzym poci¹gn¹³ broñ z tak¹ si³¹,
¿e Conan nie zdo³a³ jej utrzymaæ.
W oczy zajrza³a mu mieræ. Lecz wtem dostrzeg³ nik³¹ nadziejê.
Gdyby przywar³ bokiem do rodka jednej ze cian kwadratowej
klatki, trzej przeladowcy nie dosiêgnêliby go bez zmiany pozycji;
dotychczas stali na swoich miejscach. Naturalnie taki manewr u³a-
twi³by zadanie czwartemu olbrzymowi, ale jeden napastnik to ju¿
nie czterech.
Gdy najbli¿ej stoj¹cy olbrzym wyprowadzi³ dgniêcie w jego brzuch,
Conan skoczy³ naprzód, odwracaj¹c siê bokiem. Koniec kija ledwo go
musn¹³. Dopad³ kraty i przycisn¹³ do niej ramiê i biodro. Uchwyci³ tykê
dwiema rêkami, oplót³ j¹ nogami i przyci¹gn¹³ do piersi.
Nawet wielkolud nie móg³ utrzymaæ ciê¿aru Cymmerianina na
drugim koñcu kija. Olbrzym wypuci³ tykê i Conan run¹³ na ziemiê,
ale poderwa³ siê natychmiast. Zdoby³ broñ!
Jatte by³ zaskoczony. Zanim zd¹¿y³ co zrobiæ, Conan przykuc-
n¹³ i dgn¹³ z ca³ej si³y.
Dobrze wycelowa³. Kij trafi³ wielkoluda w czo³o. Rozleg³ siê
dwiêk, jakby drewniany m³otek uderzy³ w ko³ek namiotu. Ogrom-
ny mê¿czyzna przewróci³ oczami, opad³ na kolana i leg³ na boku.
Klatka zadr¿a³a, gdy jego cia³o zwali³o siê na ziemiê.
Conan szybko wci¹gn¹³ broñ za kraty. Za ciê¿ka, ¿eby wzi¹æ
dobry zamach, ale mo¿e uda mu siê jeszcze kogo zdzieliæ, zanim
padnie trupem. Umiechn¹³ siê z³owieszczo.
Wspaniale! wykrzykn¹³ Raseri i zacz¹³ klaskaæ. Powiedzia³
co do swych towarzyszy. Opucili kije.
Cymmerianin przyjrza³ siê wodzowi olbrzymów. Krew kipia³a
w Conanie z wciek³oci. Chêtnie da³by wielkoludowi nauczkê, lecz
mimo ma³ego zwyciêstwa wci¹¿ pozostawa³ wiêniem na ³asce Ra-
seriego.
Jeste wielce zaradny pochwali³ wódz. Zwa¿ywszy cha-
rakter ataku, tylko tak mog³e zareagowaæ.
33
Wypuæ mnie st¹d, a zobaczysz jeszcze inne reakcje wark-
n¹³ Conan i potrz¹sn¹³ tyk¹.
Raseri umiechn¹³ siê. Och, nie mogê. To chyba jasne. Czeka
ciê jeszcze wiele prób. Oddaj kij.
Ani mylê. Wolê go zatrzymaæ. Jeli chcesz, spróbuj mi odebraæ.
Nie pozwolê ci zatrzymaæ tej broni, bo móg³by jej u¿yæ jako
dwigni. Ekad to mocny klej, lecz jeste silny i zapewne potrafi³by
utorowaæ sobie drogê ucieczki.
Conan nie ruszy³ siê.
Ka¿ê im ponowiæ atak ostrzeg³ Raseri i skin¹³ na trzech gi-
gantów.
Lepiej zgin¹æ w walce ni¿ iæ na rze potulnie jak koza.
Ach tak... Kodeks honorowy wojownika. Doskonale. Ale jesz-
cze nie czas, by zgin¹³. Oddaj kij.
Ani mi siê ni.
Raseri zanurzy³ d³oñ w sakiewce u pasa.
Conan przygotowa³ siê. Uniós³ kij i odchyli³ ramiê do ty³u. Tyka
mia³a têpy koniec, ale rzucona z du¿¹ si³¹ mog³a porz¹dnie uszko-
dziæ przeciwnika. Lepsza taka w³ócznia ni¿ ¿adna.
Lecz zanim Cymmerianin zd¹¿y³ jej u¿yæ, Raseri cisn¹³ do klat-
ki zawartoæ sakiewki. W powietrzu zamigota³ czarny proszek. Co-
nan za póno uskoczy³ na bok. Wstrzyma³ wprawdzie oddech, ale
nie ustrzeg³ siê przed wch³oniêciem gryz¹cego py³u. Oczy zasnu³a
mu mg³a i poczu³, ¿e nogi uginaj¹ siê pod nim. Ostatnim wysi³kiem
rzuci³ przed siebie kij. Zbyt s³abo, tajemnicza substancja pozbawi³a
Cymmerianina si³. Têpa dzida ledwo przelecia³a przez kraty i z ³o-
skotem upad³a na pod³ogê, u stóp Raseriego.
Conana ogarnê³a ciemnoæ.
Raseri by³ zachwycony. Córka przyprowadzi³a mu chyba naj-
cenniejszy okaz, jaki dotychczas bada³. Ma³y cz³owiek z obcego kraju
odznacza³ siê si³¹, odwag¹ i sprytem. Móg³ dostarczyæ wielu wa¿-
nych informacji.
Wódz Jatte podniós³ wzrok znad zapisków i przyjrza³ siê nie-
przytomnemu wiêniowi. Dobry humor psu³a szamanowi wiado-
moæ, ¿e tacy osobnicy jak ten stanowi¹ powa¿ne zagro¿enie dla
jego plemienia. Miejscowi ludzie nie posiadali umiejêtnoci cudzo-
ziemca i nie stawiali tak zaciek³ego oporu. Wiêkszoæ z nich wpada-
³a w pop³och na sam widok Jatte i poddawa³a siê bez walki. Umiera-
3 Conan grony
34
li szybko i wielu b³aga³o o litoæ. Gdyby wszyscy byli tacy, plemiê
olbrzymów nie musia³oby siê ich obawiaæ.
Lecz jeli obcy mia³ sobie równych wród ma³ych ludzi, to ist-
nienie takich mia³ków stwarza³o prawdziwy problem. Prêdzej czy
póniej wiat dowie siê o Jatte. Ju¿ nieraz ró¿nym ryzykantom uda³o
siê pokonaæ bagna i nawet Vargów, by dotrzeæ do wioski. Na szczê-
cie ¿aden st¹d nie wróci³. Ale to tylko kwestia czasu; w koñcu ko-
mu siê powiedzie.
Teyle nie nadawa³a siê do prowadzenia badañ, mia³a za miêkkie
serce. To, co uznawa³a za tortury, Raseri postrzega³ jako koniecz-
noæ. Nie widzia³a w ma³ych ludziach wrogów, Raseri za przewidy-
wa³, ¿e bêd¹ im zagra¿aæ. Nie zastanawia³a siê nad przysz³oci¹,
podczas gdy on myla³ perspektywicznie. Dziesiêæ lub sto wiosen
mo¿e min¹æ spokojnie, lecz co czeka jego wnuki? Bez poznania prze-
ciwnika i sposobów obrony przed nim, plemiê zginie. Raseri ju¿ daw-
no wyzby³ siê wyrzutów sumienia robi³, co musia³, dla ratowania
swego ludu. W koñcu, ¿ycie jest trudne, a bogowie najchêtniej po-
magaj¹ tym, którzy sami chc¹ sobie pomóc. Ten Conan w klatce
umrze, lecz jego mieræ przyniesie korzyæ Jatte. Tylko to siê liczy.
Wiedza daje si³ê, a im wiêksz¹, tym lepiej.
Raseri pochyli³ siê nad pergaminem i pocz¹³ opisywaæ ostatni
eksperyment. Czyni³ to nadzwyczaj starannie. Jeli skomplikowane
wnioski mia³y siê na co przydaæ, musia³y byæ przedstawione we
w³aciwej formie, by potem nikt ich fa³szywie nie zinterpretowa³.
W g³êbi bagien Fosull zebra³ wstrz¹niêtych wojowników na na-
radê. Zgromadzili siê na polanie, gdzie czasem pod jego przywódz-
twem dokonywano uroczystego obrz¹dku zg³adzania pojmanych wro-
gów. S³oñce przewieca³o przez ga³êzie i w jego blasku wódz zobaczy³
wiêcej, ni¿by sobie ¿yczy³. Nawet Vargowie, przywykli do walki z trzy-
krotnie wiêkszymi Jatte, byli przera¿eni pojawieniem siê czerwonego
demona, przy którym ludzie-olbrzymy wydawali siê mali. Wci¹¿ nie
mogli dojæ do siebie po spotkaniu z koszmarn¹ zjaw¹ i wspominali j¹
z trwog¹.
Spotkalicie kiedy takiego potwora?!
Te k³y zgruchota³yby ¿ó³wi¹ skorupê!
Patrzy³ prosto na mnie!
Cisza! zagrzmia³ Fosull. Przestañcie paplaæ jak dzieci!
Przecie¿ sam widzia³e, wodzu...
35
Widzia³em, ¿e by³ wielki, ale jeden, a nas wielu. Tymczasem
moi wojownicy pierzchali jak myszy przed kotem!
A co mielimy zrobiæ? Zgin¹æ pod ciosami tych szponów? To
magiczny stwór, nie z tego wiata!
Fosull nie odezwa³ siê. Nie ulega³o w¹tpliwoci, ¿e nagle znik¹d
wy³oni³ siê przera¿aj¹cy potwór. ¯adna magia Vargów nie potrafi³a-
by tego dokonaæ. Szaman móg³ wyleczyæ dreszcze, czasem nawet
uzdrowiæ bezp³odne ³ono przy pomocy zaklêæ, ale nie wyczarowa³-
by z powietrza takiego monstrum. W³ócznia zapewne nie wyrz¹dzi-
³aby tej bestii wiêkszej szkody ni¿ cierñ.
Mamy tu odbyæ naradê wojenn¹ przypomnia³. Musimy
postanowiæ, jak poradziæ sobie z tymi pozabagiennymi ludmi. Gdzie
jest mój syn? Vilken, do mnie!
Vargowie nagle zauwa¿yli, ¿e brakuje wród nich najstarszego
potomka wodza.
Vilken! Gdzie jeste?
Ale Vilken przepad³. Fosull poczu³ skurcz w ¿o³¹dku, gdy przy-
pomnia³ sobie, ¿e nie widzia³ syna od chwili ataku na obcych.
Czy to mo¿liwe, by jego nastêpca przysz³y wódz plemienia,
pad³ ofiar¹ potwora? Mo¿e czerwona bestia rodem z najg³êbszych
czeluci piekie³ prze¿uwa w³anie zw³oki jego dziecka?
Fosull odpêdzi³ straszne myli.
Mimo wszystko, wodzowi nie przystoi okazywaæ emocji w obec-
noci wojowników. To podrywa jego autorytet. Nie zdradzi³ siê ze
swymi podejrzeniami.
Zaczynamy naradê oznajmi³.
Ludzie pozabagienni mog¹ uciec zauwa¿y³ jeden z wojowników.
Nie uciekn¹. Pod¹¿yli ku wiosce Jatte odpar³ Fosull. Lecz
nawet czerwony demon nie pokona wszystkich olbrzymów, dajê za to
g³owê. A kiedy obcy bêd¹ stamt¹d pierzchaæ, zagrodzimy im drogê.
Ale jak zwyciê¿ymy magiczn¹ bestiê?
Znajdziemy sposób mrukn¹³ wódz. Zawsze istnieje jakie
rozwi¹zanie.
VI
Grupka Dakea przycupnê³a w gêstych zarolach nie opodal
cie¿ki. Ktokolwiek przemierza³by szlak, nie dostrzeg³by nikogo
36
wród bujnej rolinnoci o dziwacznych kszta³tach. Nikt te¿ z pew-
noci¹ nie zapuci³by siê bez potrzeby w g¹szcz krzaków. Odzienie
maga bardzo ucierpia³o wskutek przedzierania siê przez cierniste
krzewy rosn¹ce dziesiêæ kroków dalej, tote¿ Dake w¹tpi³, by kto
zaryzykowa³ wyprawê w kolczast¹ gêstwinê.
Brakowa³o tylko Penza. Wilko³ak po chwili do³¹czy³ do resz-
ty ze zwinnoci¹ pasuj¹c¹ do jego wygl¹du. Przykucn¹³ obok Da-
kea.
No i...? zapyta³ mag.
Wioska le¿y o dziesiêæ minut drogi st¹d.
Zatem plotka okaza³a siê prawd¹!
Widzia³e jakiego samotnego olbrzyma?
Nie. Pracuj¹ w grupach.
Dake zamyli³ siê. Mia³ prosty plan pochwycenia wielkoluda.
Gdyby natrafili na pojedynczy okaz, towarzysze maga odwróciliby
jego uwagê, ¿eby Dake móg³ podkraæ siê do niego i rzuciæ obez-
w³adniaj¹ce zaklêcie. Wielkoæ ofiary nie mia³a wp³ywu na moc czaru,
ale odleg³oæ tak. Dopóki nie zbli¿y siê do olbrzyma, nic z tego.
Najlepiej by³oby wypatrzyæ drwala cinaj¹cego drzewo na uboczu,
samotnego myliwego lub zbieracza. Ich nieobecnoci nikt by prêd-
ko nie zauwa¿y³. Zanim kto zacz¹³by szukaæ pojmanego wspó³ple-
mieñca, grupka Dakea by³aby daleko. Mag nie mia³ ochoty na wal-
kê z hord¹ gigantów. Czerwony demon z pewnoci¹ nie napêdzi³by
im takiego stracha jak kar³om.
W³adca dziwol¹gów rzuci³ okiem na sw¹ ostatni¹ zdobycz.
Ma³e, paskudne stworzenie. Zêby spi³owane w szpic, zielona skó-
ra nakrapiana jak u ¿aby... Ale w przeciwieñstwie do innych kar-
³ów, ten by³ proporcjonalnie zbudowany. Nie mia³ za du¿ej g³owy,
ani zbyt ma³ych r¹k czy stóp. Przypomina³ po prostu niskiego, zie-
lonego cz³owieczka. Mimo to, Dake cieszy³ siê ze zdobyczy. Na-
wet gdyby nie z³apa³ wielkoluda, wyprawa op³aci³a siê. ¯abowaty
wart by³ zachodu.
Jak du¿e s¹ te olbrzymy? zapyta³ Penza.
Wilko³ak rozpostar³ ramiona.
Mê¿czyni prawie dwa razy tacy jak my. Kobiety trochê ni¿-
sze.
Po dwakroæ przewy¿szaj¹ zwyk³ych ludzi! Wspaniale!
Bardzo dobrze. Musimy podejæ bli¿ej i zaczekaæ na okazjê.
Dake rozmarzy³ siê. Ale¿ sensacja! Mo¿ni patroni bêd¹ siê bili
o niego. Ka¿dy zapragnie roztoczyæ opiekê nad jego mena¿eri¹ i sfi-
37
nansowaæ hodowlê dziwów natury. Zyska s³awê, pozycjê i szacunek.
Stanie siê bogaty!
Conan ockn¹³ siê i usiad³. Wokó³ panowa³a cisza, ale wyczu³
czyj¹ obecnoæ. Odwróci³ siê. Zobaczy³ dwoje dzieci.
Rozpozna³ m³odsze rodzeñstwo Teyle. Przedstawi³a mu bli¿nia-
ki jako Orena i Morjê, o ile te imiona by³y prawdziwe. Ale po co
mia³aby k³amaæ?
Na co siê gapicie? zapyta³. Nigdy nie widzielicie zwy-
k³ego cz³owieka?
To my jestemy zwykli odrzek³ Oren. Ty nale¿ysz do rasy
ma³ych ludzi.
Widzielimy tylko kilku takich ja ty doda³a Morja. Za-
zwyczaj szybko umierali po eksperymentach naszego ojca.
Conan uzna³ to za niezbyt krzepi¹c¹ wiadomoæ.
Ty te¿ d³ugo nie wytrzymasz zapewni³ Oren.
Rozleg³ siê odg³os kroków.
To ojciec!
Bliniaki rozejrza³y siê w panice.
Musimy siê ukryæ! ponagli³a Morja.
Pod przeciwleg³¹ cian¹, z dala od drzwi wala³y siê wielkie ko-
sze. Dzieci pobieg³y w tamt¹ stronê i schowa³y siê wród wiklino-
wych pojemników.
Do izby wszed³ Raseri i zbli¿y³ siê do klatki. Popatrzy³ na boki,
jakby czego albo kogo szuka³.
Nie by³o tu moich m³odszych dzieci? zapyta³. Ch³opca
i dziewczynki, którzy licz¹ sobie trzynacie wiosen? Nie widzia³e
bliniaków?
Conan by³ wojownikiem i k³amanie nie le¿a³o w jego naturze.
Nigdy nie ucieka³ siê do oszustwa. Lecz nie widzia³ nic sprzecznego
z honorem w zatajeniu prawdy przed cz³owiekiem, który zamierza³
go torturowaæ i pozbawiæ ¿ycia. Ka¿dy sposób wyprowadzenia wro-
ga w pole wydawa³ siê dobry.
Nie.
Raseri mrukn¹³ pod nosem i wyszed³.
Oren i Morja ostro¿nie wyjrzeli z kryjówki. Potem podeszli do
wiênia.
Ojciec nie pozwala nam tu wchodziæ, kiedy prowadzi badania
nad ma³ymi ludmi lub Vargami wyjani³a dziewczynka. Gdyby
38
nas przy³apa³, spuci³by nam lanie i zabroni³ bawiæ siê w chatkach
dla dzieci przez ca³y cykl ksiê¿ycowy. Dlaczego nas nie wyda³e?
A po co? Wasz ojciec to mój wróg. Nie zamierzam mu po-
magaæ.
Chodmy powiedzia³ Oren. Lepiej, ¿eby nas tu nie znalaz³,
kiedy wróci.
Ch³opiec ruszy³ ku drzwiom.
Skoro uwa¿asz naszego ojca za wroga, to nas te¿ powiniene
traktowaæ jak nieprzyjació³ stwierdzi³a Morja. Mog³e sprawiæ,
¿e zostaniemy ukarani.
Nie zale¿y mi na tym. Nie walczê z dzieæmi.
Nie jestemy mniejsi ani s³absi od ciebie wtr¹ci³ Oren.
Za³o¿ê siê, ¿e rzucê w³óczni¹ tak daleko jak ka¿dy ma³y cz³owiek!
Mimo to, nie wojujê przeciw dzieciom.
Dziewczynka posz³a za bratem, ale nagle odwróci³a siê i szepnê-
³a, ¿eby ch³opiec jej nie us³ysza³ Dziêkujemy ci, ma³y cz³owieku.
Zw¹ mnie Conanem.
Wiêc dziêkujemy ci, Conanie.
Po wyjciu bliniaków Cymmerianin zabra³ siê do pracy. Koæ,
któr¹ wczeniej z niema³ym wysi³kiem trochê obluzowa³, rusza³a siê
coraz bardziej. Nie wiedzia³, ile czasu mu zosta³o, ale musia³ próbo-
waæ odzyskaæ wolnoæ. Lepiej co robiæ, ni¿ bezczynnie czekaæ na
mieræ.
Na przemian poci¹ga³ i popycha³ kociany prêt klatki, odpoczy-
wa³ i wraca³ do swego zajêcia. Nikt mu nie przeszkadza³. Najwi-
doczniej Raseri nie zamierza³ go karmiæ ani poiæ. Bez w¹tpienia chcia³
sprawdziæ, jak d³ugo wiêzieñ wytrzyma bez po¿ywienia i wody. Co-
nan wiedzia³, ¿e jeli prêdko nie ucieknie, straci si³y z g³odu i pra-
gnienia. Cokolwiek go czeka³o, nie mia³ ochoty umieraæ z wycieñ-
czenia. Cz³owiek mo¿e doprowadziæ do w³asnego koñca na wiele
ró¿nych sposobów, zw³aszcza zamkniêty w klatce. Albo ¿yæ tak d³u-
go, jak d³ugo siêga zêbami do swego cia³a.
Wierzy³ jednak, ¿e do tego nie dojdzie. Jeli oprawcy z kijami
znów zostan¹ sprowadzeni, wtedy stawi im czo³a i zginie w walce
mierci¹ wojownika.
Noc rozbrzmiewa³a przeró¿nymi dwiêkami: popiskiwaniem
nietoperzy, skrzekiem ¿ab, wrzaskiem kotów poluj¹cych w oddali.
W ciemnoci bzycza³y owady. Tysi¹ce drobnych stworzeñ pokrytych
39
³usk¹ rozchlapywa³o stoj¹c¹, bagienn¹ wodê wokó³ szóstki przycza-
jonej w zarolach na obrze¿ach wioski Jatte.
Dake klepn¹³ siê w szyjê i zabi³ komara dobieraj¹cego mu siê
do skóry. Niech szlag trafi te mokrad³a! Jeszcze nigdy nie widzia³
tyle fruwaj¹cego i pe³zaj¹cego wiñstwa. Jeli prêdko nie z³api¹ ol-
brzyma, chmary owadów wypij¹ z nich ca³¹ krew!
Ale wci¹¿ nie nadarza³a siê sposobnoæ pochwycenia wielkolu-
da. Nikt nie opuszcza³ wioski; przynajmniej mag i jego towarzysze
nie dostrzegli ¿adnego samotnego olbrzyma.
Dake rozwa¿a³ ró¿ne mo¿liwoci. Poruszanie siê noc¹ w tej okoli-
cy by³o ryzykowne. Wprawdzie nikt by ich nie zobaczy³, ale z drugiej
strony grozi³a im niebezpieczna k¹piel w bagnie. Mo¿e ranek oka¿e siê
szczêliwszy? Jaki gigant wyjdzie wreszcie z wioski i... A jeli nie?
Kolejny lataj¹cy mieszkaniec moczarów spróbowa³ po¿ywiæ siê
krwi¹ maga. Tym razem przysiad³ na go³ej rêce. Dake trzasn¹³ go
otwart¹ d³oni¹.
Chmary dokuczliwych komarów w koñcu pomog³y czarodzie-
jowi podj¹æ decyzjê. Wioska nie by³a pilnowana przez stra¿e; wi-
docznie mieszkañcy czuli siê bezpiecznie w swych domostwach. Dzi-
wol¹gi zakradn¹ siê wiêc do której z chat i uprowadz¹ pi¹cego
olbrzyma! Dziêki zwierzêcemu instynktowi Penza i Tro nie powinni
zgubiæ cie¿ki. Gdy wstanie wit, zdo³aj¹ ju¿ uciec daleko.
Mag gestem przywo³a³ trupê, by wy³o¿yæ swój plan.
Conan znów szarpn¹³ koæ i us³ysza³ w ciemnoci cichy trzask.
Prêt przesun¹³ siê. Wprawdzie tylko o w³os, ale na razie to wystar-
czy³o Cymmerianinowi do szczêscia. Conan umiechn¹³ siê szero-
ko. Nie móg³ dostrzec spojenia pokrytego zielonkawym klejem, wiêc
po omacku odnalaz³ je palcami. Dotyk powiedzia³ mu wszystko
skorupa by³a twarda niczym ska³a, lecz ³amliwa; popêka³a od wielo-
krotnego naginania koci. Wyranie wyczuwa³ drobne rysy.
Podwoi³ wysi³ki. Us³ysza³ nastêpne trzaski. Poczu³, ¿e na rêce
sypi¹ mu siê odpryski stwardnia³ego kleju. Kociany prêt siedzia³
coraz luniej. Conan przesun¹³ d³onie bli¿ej z³¹cza; skrzypia³o przy
ka¿dym ruchu. Koæ poddawa³a siê!
Wreszcie puci³a trzyma³ jeden koniec w rêkach.
Conan rozemia³ siê g³ono i bez namys³u wygi¹³ prêt do góry.
Drugi koniec wci¹¿ tkwi³ w spojeniu. Klej rozprysn¹³ siê niczym
kamyk roztrzaskany kowalskim m³otem.
40
Cymmerianin uniós³ oswobodzon¹ koæ i przekona³ siê, ¿e ten
element konstrukcji sporo wa¿y. By³ d³ugi jak jego ramiê i grubszy
od nadgarstka. Wspania³a maczuga! Conan z umiechem zamachn¹³
siê ni¹ w ciemnoci. Zdoby³ nie tylko broñ, lecz doskona³e narzê-
dzie. Móg³ obluzowaæ inne z³¹cza, mo¿e nawet od³upaæ klej. Na ra-
zie otwór w kracie klatki nie umo¿liwia³ ucieczki, lecz gdyby jesz-
cze przez kilka godzin nikt nie przyszed³, wiêzieñ powiêkszy³by dziurê
i wydosta³ siê. Drugi raz Jatte nie schwytaliby go tak ³atwo. Mia³
krzesiwo, a kosze le¿¹ce pod cian¹ wietnie nadawa³y siê na pod-
pa³kê. Jeli wznieci³by po¿ar i ogieñ ogarn¹³by kilka domów, miesz-
kañcy wioski zapomnieliby o jeñcu mieliby co innego na g³owie.
Zas³ugiwali na to, by sp³on¹³ ich ca³y dobytek.
Conan uniós³ maczugê i waln¹³ w kratê. Posypa³ siê zesch³y klej.
Vargowie smacznie spali pod os³on¹ nocy, odgrodzeni od wia-
ta nieprzebytym, kolczastym g¹szczem. Czuwa³ tylko oddzia³ stra-
¿y i Fosull. Wódz siedzia³ z w³óczni¹ na kolanach tu¿ za lini¹
krzaków i duma³. Zapowiedzia³ wojownikom, ¿e kiedy nadejdzie
czas, ujawni im swój plan pokonania wielkiego, czerwonego de-
mona.
W istocie nie mia³ ¿adnego pomys³u, jak tego dokonaæ. Ow-
szem, co przysz³o mu do g³owy. Sta³o siê to wtedy, gdy wród ludzi
pozabagiennych pojawi³a siê magiczna bestia. Fosull przygl¹da³ siê
smag³emu, krêpemu osobnikowi z czarnymi w³osami i dziwnym za-
rostem na twarzy. Bez w¹tpienia by³ przywódc¹ i to on przywo³a³
potwora. Gdyby przeszy³o go kilka w³óczni, zanim zd¹¿y zawezwaæ
demona, byæ mo¿e jego towarzysze pozostaliby bezradni. A jeli
nawet demon by przyby³, to po mierci swego w³adcy móg³by siê
zwróciæ przeciwko reszcie towarzystwa.
Po namyle Fosull uzna³, ¿e w³asna strategia niezbyt trafia mu
do przekonania. Jednak, o ile atak na czerwonego demona wydawa³
siê ca³kiem g³upi, o tyle ta taktyka mia³a w jego mniemaniu przynaj-
mniej nieco wiêcej sensu. Gdyby nie to, ¿e obcy porwali Vilkena,
pozwoli³by im odejæ. Po co ryzykowaæ i nara¿aæ siê na nieznane
niebezpieczeñstwa? Ale wódz, który nie spróbowa³by uwolniæ po-
tomka, nied³ugo sta³by na czele plemienia. Vargowie szanowali si³ê,
nie tolerowali s³aboci. Wojownicy ju¿ niemal zdo³ali sobie wmó-
wiæ, ¿e demon wcale ich nie przerazi³, a jedynie zaskoczy³. Przyzna-
nie siê do strachu oznacza³oby upadek Fosulla.
41
Jak odzyskaæ Vilkena? To w koñcu najstarszy syn. Wprawdzie
wódz mia³ jeszcze pó³ tuzina mêskiego potomstwa i prawie tyle samo
córek, lecz ¿aden Varg nie pogodzi³by siê z uprowadzeniem pierwo-
rodnego. Ani przez inny szczep Vargów, ani przez Jatte, ani nawet
przez potwora z piek³a rodem. Trzeba co zrobiæ!
Fosull westchn¹³ i pocz¹³ obracaæ w palcach w³óczniê. O wicie
wyrusz¹ w kierunku wioski olbrzymów, ¿eby zobaczyæ, jak sprawy
stoj¹. A jeli jego pomys³ oka¿e siê bezu¿yteczny, trudno ka¿dy
kiedy umiera. O wszystkim zadecyduj¹ bogowie.
Mo¿e powinien poprosiæ ich o przychylnoæ? Nawet, jeli po-
zostan¹ g³usi na jego proby o pomoc w nadchodz¹cej bitwie, jak to
czêsto bywa³o, nie zaszkodzi spróbowaæ. A nu¿ tym razem go wy-
s³uchaj¹? By³by g³upcem, gdyby nie wypowiedzia³ kilku s³ów skie-
rowanych pod w³aciwym adresem.
Wódz wsta³ i poszed³ poszukaæ wiêtego kamienia.
VII
Dake, w³adca dziwol¹gów, ostro¿nie wprowadzi³ sw¹ grupkê do
wioski olbrzymów. Nowy nabytek, zielony cz³owieczek, niechêtnie
wyjawi³ swoje imiê; pos³ugiwa³ siê niezbyt wyran¹, lecz zrozumia-
³¹ odmian¹ miejscowego dialektu. Zwa³ siê Vilken. Szed³ niby z oci¹-
ganiem, ale mag od razu zauwa¿y³, ¿e bliskoæ wielkoludów podnie-
ca Varga. Zapyta³ kar³a, dlaczego.
Zjadamy ich, gdy wpadn¹ w nasze rêce brzmia³a prosta od-
powied.
Dake uniós³ brwi, lecz nie odezwa³ siê. Co za strata, pomyla³.
Z drugiej strony, gdyby do wiata zewnêtrznego przedosta³o siê wiê-
cej olbrzymów, upolowany okaz by³by niewiele wart. Jedyny egzem-
plarz to co innego.
Tamten dom wskaza³ mag.
Dlaczego akurat tamten? spyta³ Kreg.
Co za dureñ! Przecie¿ to bez ró¿nicy. Dake nie raczy³ mu odpo-
wiedzieæ.
Podeszli do budowli. Wilko³ak i kocica zostali na czatach, Dake
i Kreg podkradli siê do drzwi. Czterorêki Sab i zielony Vilken pod¹-
¿yli za mê¿czyznami. Mag dojrza³ ich dwa cienie tañcz¹ce na cia-
nie wielkiego domu.
42
Zaraz... Tañcz¹ce cienie? Co tu jest nie tak!
Zrozumia³, gdy noc rozwietli³ pomarañczowy blask; jednocze-
nie us³ysza³ trzaski i poczu³ dym.
Odwróci³ siê w pó³ kroku.
Budynek za nimi sta³ w ogniu. Z dachu buchnê³y p³omienie i wo-
kó³ zrobi³o siê jasno jak w dzieñ.
Upiona wioska nagle o¿y³a. Zewsz¹d rozleg³y siê krzyki.
Ucieczka z klatki by³a jednym z najbardziej satysfakcjonuj¹cych
dowiadczeñ Conana. W ¿yciu zdarzaj¹ siê niepowodzenia, ale naj-
gorsze jest zaniechanie prób wydostania siê z pozornie tylko bezna-
dziejnej sytuacji. W ka¿dej bitwie s¹ zwyciêzcy i pokonani, taka ju¿
kolej rzeczy. Przegrana w uczciwej walce nie hañbi; nie godzi siê
jedynie poddawaæ, dopóki szansa na wygran¹ wci¹¿ istnieje.
Gdy trzeci prêt kocianej kraty ust¹pi³ pod ciosami prowizorycz-
nego m³ota, Conan rozemia³ siê na ca³e gard³o. Nie na darmo pocho-
dzi³ z kowalskiego rodu, nauka w kuni ojca nie posz³a w las. Rodzic
z pewnoci¹ by go pochwali³. Droga do wolnoci sta³a otworem. Cym-
merianin natychmiast wylizn¹³ siê z klatki i podbieg³ do ciany, gdzie
sta³ miecz. Kiedy przypasa³ pochwê, od razu poczu³ siê lepiej.
Podszed³ do sterty koszy, wród których wczeniej schowa³y siê
dzieci. Przukucn¹³ i wydoby³ krzesiwo. Sucha wiklina zatli³a siê od
snopu iskier. Conan rozdmucha³ ¿ar. Pojawi³y siê pierwsze jêzyki
ognia. Wkrótce ca³¹ izbê wype³ni³ blask, dym i gor¹co.
Conan z zadowoleniem przygl¹da³ siê p³on¹cym koszom. Po¿ar
zacz¹³ powoli trawiæ drewnian¹ cianê i siêgn¹³ strzechy. Oswobo-
dzony jeniec doby³ miecza i pobieg³ ku drzwiom. Ju¿ nikt nie bêdzie
wiêniem tego budynku i stoj¹cej w nim klatki.
Umiechaj¹c siê z satysfakcj¹, m³ody Cymmerianin wypad³ na
zewn¹trz w ch³odne, bezpieczne objêcia nocy.
Mimo ¿e Fosull ci¹gle siedzia³ poza lini¹ ciernistych krzewów
chroni¹cych pi¹cych wojowników, zapad³ w lekk¹, niespokojn¹
drzemkê. Ockn¹³ siê, gdy us³ysza³ krzyk wartownika.
Co siê dzieje? zapyta³, przecieraj¹c oczy.
Po¿ar, wodzu! Tam, chyba w wiosce Jatte!
Fosull zerwa³ siê na równe nogi. W oddali niebo przybra³o po-
marañczow¹ barwê. W rzeczy samej, co siê pali!
43
Wszyscy wstawaæ! wrzasn¹³. Do mnie!
Poczu³ dreszcz podniecenia. K³opoty Jatte mog³y przynieæ Var-
gom same korzyci. Mo¿e nawet plemiê bêdzie mia³o gotow¹ pie-
czeñ z olbrzyma lub dwóch!
Szybciej, durnie! Bogowie pokarali naszych wrogów
i umiechnêli siê do nas!
Diabli wziêli mój plan, pomyla³ Dake, pospiesznie kieruj¹c sw¹
grupkê za ma³y budynek stoj¹cy obok domu, do którego zamierzali
wejæ.
Niewielka budowla okaza³a siê doæ du¿a, by pomieciæ ca³¹
szóstkê, wiêc schronili siê w rodku. Mag pocz¹tkowo s¹dzi³, ¿e
to szopa na narzêdzia, ale smród wiadczy³, ¿e czarnoksiê¿nik siê
omyli³.
Fu! Kreg zatka³ nos. Chyba trafilimy do wychodka ol-
brzymów!
Zamilcz, g³upcze! ofukn¹³ go szeptem Dake. Kto mo¿e
ciê us³yszeæ! Wychodki same nie mówi¹!
Mag ostro¿nie uchyli³ drzwi i popatrzy³ na p³on¹cy dom. Wie-
niacy zgromadzeni wokó³ po¿aru próbowali ugasiæ ogieñ wod¹
z wiader.
Dake otrz¹sn¹³ siê z paniki, która ogarnê³a go w pierwszej chwili.
To zdarzenie mog³o okazaæ siê korzystne. Pewnie ca³a wioska zajê³a
siê walk¹ z p³omieniami. Czy to nie najlepszy moment, by pochwy-
ciæ jednego wielkoluda? Zamieszanie bez w¹tpienia potrwa wiele
godzin.
Wychodzimy rozkaza³.
Ale... ale pali siê! zaprotestowa³ Kreg.
Po¿ar odwróci ich uwagê, durniu! Z³apiemy olbrzyma i w no-
gi. Szybko!
Szeæ postaci poczê³o przemykaæ wokó³ wioski, kryj¹c siê za
domami i trzymaj¹c z dala od blasku.
Wiêkszoæ ludzi gasi³a ogieñ. Dwa wielkie, ¿ywe ³añcuchy ci¹-
gnê³y siê od studni do po¿aru i z powrotem. Wiadra wody wêdrowa-
³y z r¹k do r¹k po czym wraca³y puste. W pobli¿u sta³y grupki po-
krzykuj¹cych gapiów. Nikt nie by³ sam.
Niech ich bogowie przekln¹! Dake potrzebowa³ jednego!
Znajd mi kogo! poleci³ Kregowi.
Blondyn rozejrza³ siê.
44
Tam kto stoi jaki gigantyczny osobnik oznajmi³ po chwi-
li. Jest sam... ale to tylko kobieta.
Mag spojrza³ we wskazanym kierunku. Kobieta? Co z tego?
Olbrzymka jest równie dobra jak olbrzym, czy¿ nie? Mo¿e nawet
lepsza! Gdyby skojarzyæ mê¿czyznê-wielkoluda ze zwyk³¹ kobiet¹,
nie wiadomo, jaki by³by efekt. Ale odwrotnie powinno byæ ³atwiej.
Bardzo dobrze. Okr¹¿ysz j¹ z lewej. Kiedy spojrzy w moj¹
stronê, odwrócisz jej uwagê.
Kreg zrobi³, co mu kazano. Dake ruszy³ ku swej zdobyczy.
Kobietê zbyt poch³ania³ widok p³on¹cego domu, wiêc dopiero
w ostatniej chwili zauwa¿y³a, ¿e kto siê do niej podkrada. Zanim
zobaczy³a maga, zd¹¿y³ wypowiedzieæ s³owa zaklêcia. Zamar³a, nie-
mo wpatruj¹c siê w niego. Nie mog³a wydobyæ z siebie nawet szep-
tu, by wszcz¹æ alarm.
Dake omal nie rozemia³ siê g³ono. Uda³o siê! Pojma³ ol-
brzymkê!
Czas uciekaæ. Da³ swoim znak do odwrotu.
Gdy ca³a siódemka wybiega³a z wioski, z mroku naprzeciw wy-
³oni³a siê para ludzi normalnej wielkoci. Po chwili mag uwiado-
mi³ sobie, ¿e to dwójka dzieci-wielkoludów!
Pomyla³, ¿e któremu z bogów musi zale¿eæ na powodzeniu tej
wyprawy. Któ¿ nie wykorzysta³by takiej okazji? Szybko wymamro-
ta³ zaklêcie. Niewiadome niczego dzieci próbowa³y stawiaæ opór
magii, ale bezskutecznie. Czar Dakea omota³ je niewidzialn¹ sieci¹.
Có¿ za szczêcie schwyta³ nie jednego, a trójkê olbrzymów! Praw-
da, ¿e up³ynie trochê czasu, zanim tych dwoje doronie, ale mo¿na
zaczekaæ. A maj¹c mê¿czyznê i dwie kobiety, z pewnoci¹ uda siê
rozmno¿yæ rasê gigantów.
Mag odwróci³ siê do kocicy.
Wyprowad nas st¹d, Tro. Byle prêdko.
Dziewiêæ postaci zniknê³o wród bagien.
Conan mia³ wielk¹ ochotê skorzystaæ z zamieszania wywo³ane-
go po¿arem i wypróbowaæ ostrze miecza na jednym lub dwóch ol-
brzymach. Wola³ jednak nie ryzykowaæ. Tylko g³upiec móg³by w po-
jedynkê rzuciæ wyzwanie ca³ej wiosce wielkoludów. W surowym
kraju, jakim by³a Cymmeria, niewielu durniów do¿ywa³o pe³nolet-
noci, a Conan nie nale¿a³ do tych bezmylnych zuchów, którym siê
wydaje, ¿e okpi¹ mieræ. Uciek³ z niewoli i zniszczy³ swoje wiêzie-
45
nie wraz z drogocenn¹ pisanin¹ wodza olbrzymów na temat filozo-
fii naturalnej. Gdyby w panuj¹cym zamêcie móg³ odnaleæ Rase-
riego, z przyjemnoci¹ posieka³by go na drobne kawa³ki. Ale czy
warto nara¿aæ ¿ycie? Gigantyczne postacie biega³y tam i z powro-
tem, krzycza³y, nosi³y wodê i próbowa³y ugasiæ ogieñ. Na cianach
domów pl¹sa³y cienie, wokó³ unosi³ siê dym i zapach zwêglonego
drewna, sycza³a para.
O tak, bardzo chêtnie usiek³by wodza Jatte, ale to nie najlepsza
chwila. Ponadto, szaman bez w¹tpienia dysponuje wiêksz¹ iloci¹
tego zdradliwego, usypiaj¹cego proszku. A kto wie, czy inni te¿ nie
maj¹ magicznego py³u?
Nie, pomyla³ Conan, wymykaj¹c siê na bagna. Lepiej uwa¿aæ
siê za szczêciarza, któremu siê uda³o, a w przysz³oci byæ bardziej
ostro¿nym. Dosta³ nauczkê, ¿e nie nale¿y zbytnio ufaæ obcym, czy to
zwykli ludzie, czy olbrzymy. Crom mo¿e wybaczyæ cz³owiekowi jed-
n¹ omy³kê; powtarzanie tych samych b³êdów z pewnoci¹ ci¹gnie
gniew boga. Cymmerianin niezbyt drogo zap³aci³ za tê lekcjê, zwa-
¿ywszy, ile mog³a go kosztowaæ.
Conan w skupieniu przypomina³ sobie niebezpieczn¹ drogê przez
mokrad³a. Przebycie jej noc¹ by³o nie lada wyczynem. Zaraz... przy
tamtej roz³o¿ystej paproci cie¿ka powinna skrêcaæ w tê stronê...
£una po¿aru wci¹¿ jeszcze owietla³a szlak. I nie tylko. W po-
marañczowym blasku Cymmerianin zobaczy³ nagle tuzin ma³ych ludzi
o po³owê ni¿szych od niego. Wymachiwali w³óczniami i szczerzyli
ostre zêby; bia³e k³y po³yskiwa³y gronie na tle ciemnych twarzy.
Na Croma! A to co?!
Odg³osy gor¹czkowej krz¹taniny w wiosce olbrzymów coraz
s³abiej dochodzi³y do uszu Dakea. Grupka prowadzona przez koci-
cê oddala³a siê w g³¹b bagien. Mag nie posiada³ siê z radoci. Nawet
komary wydawa³y mu siê mniej dokuczliwe. Mo¿e polecia³y do ognia
i sp³onê³y? Zanim kto podejmie pocig, on i jego trupa bêd¹ w po-
³owie drogi do wozu. Za kilka dni wjad¹ do Shadizaru, gdzie czeka
s³awa i maj¹tek. Ech, ¿ycie jest piêkne!
Conan wycofa³by siê, gdyby mia³ dok¹d. Ale za nim le¿a³a wio-
ska, a nie zamierza³ tam wracaæ. Po bokach rozci¹ga³y siê zdradliwe
grzêzawiska, gdzie z pewnoci¹ by uton¹³. Przed nim za sta³y kar³y
46
z w³óczniami. ¯adna perspektywa nie by³a poci¹gaj¹ca, wiêc móg³
zrobiæ tylko jedno.
Doby³ miecza. Przeciwnicy zdawali siê równie zaskoczeni spo-
tkaniem jak Conan. Jedyna szansa w tym, ¿e zd¹¿y siê przebiæ, za-
nim przyjdê do siebie. Rzuci³ siê na nich z bojowym okrzykiem.
Szyki wroga natychmiast stopnia³y; po³owa kar³ów pierzch³a ze
cie¿ki. Inni nie wpadli w panikê. Najodwa¿niejszy albo najg³upszy,
a mo¿e jedno i drugie, stawi³ czo³o Conanowi i dgn¹³ w³óczni¹,
celuj¹c w pachwinê.
Cymmerianin zrobi³ unik, miecz zatoczy³ ³uk i ostrze g³adko prze-
ciê³o drzewce. Si³a ciosu odrzuci³a kar³a na bok.
Drugi mia³ek spisa³ siê lepiej. Obsydianowy szpic krótkiej dzi-
dy rozora³ Cymmerianin skórê nad lewym biodrem. Cymmerianin
ci¹³ w dó³ i klinga przesz³a przez szyjê kar³a. Odr¹bana g³owa odpa-
d³a od tu³owia. Z otwartych ust napastnika nie zd¹¿y³ nawet wyrwaæ
siê okrzyk grozy.
Conan bez namys³u skoczy³ naprzód. Nadepn¹³ stop¹ obut¹
w sanda³ na trzeciego, przykucniêtego kar³a i wybi³ siê wysoko do
góry jak z trampoliny. Os³upia³y przeciwnik zamar³, ledz¹c jego lot
nad nastêpnym oniemia³ym Vargiem.
Cymmerianin wyl¹dowa³ na cie¿ce za zdumion¹ band¹ i puci³
siê pêdem przed siebie. Dopóki dobrze pamiêta³ drogê, nie powinien
zboczyæ ze szlaku. Zdo³a³ oddaliæ siê na spor¹ odleg³oæ, gdy nagle
potkn¹³ siê i upad³. W tej samej chwili w powietrzu zafurkota³a krótka
w³ócznia i wbi³a siê w drzewo dwa kroki od niego.
Conan wsta³ i pobieg³ dalej. Rzucona dzida wiadczy³a, ¿e jest
cigany, choæ nie s³ysza³ za sob¹ pogoni.
Najpierw olbrzymy, potem kar³y... Pomyla³, ¿e wiat jest pe³en
tajemnic.
8
Tro widzia³a w ciemnoci jak ka¿dy kot, tote¿ bezb³êdnie pro-
wadzi³a grupkê Dakea cie¿k¹ przez bagna. Przed zrobieniem
fa³szywego kroku chroni³ uciekinierów równie¿ zwierzêcy wzrok
i instynkt Penza, który noc¹ wyczuwa³ niebezpieczeñstwo na od-
leg³oæ. Nie biegli, lecz posuwali siê naprzód szybkim marszem.
¯aden zwyk³y cz³owiek, nawet o bystrych oczach, nie potrafi³by
47
iæ w takim tempie bez nara¿ania siê na ryzyko utoniêcia w grzê-
zawisku.
Ale czy potrafili to Jatte i Vargowie, mag nie wiedzia³.
Dake by³ zmêczony, lecz strach przed olbrzymami i kar³ami do-
dawa³ mu si³. A skoro on nie odpoczywa³, jego niewolnicy musieli
za nim pod¹¿aæ. Nie mieli wyboru.
Tylko Krega nie krêpowa³a moc zaklêcia, które zniewala³o po-
zosta³ych.
Czy nie moglibymy stan¹æ i odsapn¹æ? spyta³. Chyba nikt
nas nie ciga? Nie nad¹¿y³by.
Mag pokrêci³ g³ow¹.
Nie wiadomo.
Wiêc zapytajmy naszych jeñców.
Dake zwolni³. Dlaczego sam na to nie wpad³. Kreg zaskakiwa³
go czasami tak prostymi, ale m¹drymi pomys³ami, ¿e dziwi³ siê, cze-
mu nie powsta³y w jego g³owie. Mag nigdy nie chwali³ asystenta, nie
mia³ tego zwyczaju. Prawienie komplementów uwa¿a³ za bezcelo-
we, chyba ¿e mog³o przynieæ jak¹ korzyæ. Bez s³owa zbli¿y³ siê
do olbrzymki.
Jak ci na imiê? zagadn¹³ w tym samym jêzyku, w którym
porozumiewa³ siê z kar³em.
Kobieta próbowa³a wyzwoliæ siê z wiêzów czaru. Napiê³a miê-
nie ramion, oblicze stê¿a³o jej z wysi³ku, szarpa³a g³ow¹ z boku na
bok. Oczywicie nadaremnie. Po chwili wyrzuci³a z siebie Zw¹ mnie
Teyle!
Czy twoi wspó³plemieñcy mogli ruszyæ za nami w ciemnoci?
Znów miota³a siê przez moment.
Tak, ale... Za póno ugryz³a siê w jêzyk.
Dake umiechn¹³ siê szeroko. Mia³ dowiadczenie w takich spra-
wach.
Potrafi¹ dotrzymaæ nam kroku?
Nie.
Jak szybko zdo³aj¹ iæ?
Du¿o wolniej ni¿ wy.
Mag umiechn¹³ siê jeszcze szerzej. Bardzo w¹tpi³, by przed
ugaszeniem po¿aru lub ca³kowitym sp³oniêciem budynku ktokolwiek
zauwa¿y³ znikniêcie trójki olbrzymów. A jeli nawet, pocig nie wy-
dawa³ mu siê grony.
Zwróci³ siê do kar³a z tymi samymi pytaniami. Zielony mikrus
wyranie pogodzi³ siê ze swym losem i ju¿ siê nie ciska³. Od razu
48
wyzna³, i¿ Vargowie nie byliby w stanie dogoniæ zbiegów w nocy.
Ponadto, obawialiby siê czerwonego demona.
Zatem przerwa w marszu nie stwarza³a ryzyka.
Stójcie rozkaza³ Dake. Odpoczniemy chwilê.
Grupka zatrzyma³a siê.
Mag spojrza³ na Teyle.
Zdejmij odzienie.
D³ugo zmaga³a siê ze zniewalaj¹c¹ j¹ moc¹, wreszcie da³a za
wygran¹ i ci¹gnê³a prost¹, rêcznie tkan¹ koszulê.
Nawet w nik³ym blasku gwiazd i ksiê¿yca ledwo przes¹czaj¹-
cym siê przez gêste korony drzew mo¿na by³o dostrzec wielce po-
nêtne, niewiecie kszta³ty. Tyle, ¿e du¿o wiêksze ni¿ zwyk³ych ko-
biet. Dake musia³ przyznaæ, i¿ w przeciwieñstwie do niektórych
zdeformowanych olbrzymów zrodzonych z normalnych rodziców,
Teyle jest ca³kiem zgrabna. Mia³a smuk³¹ figurê, jêdrne piersi wiel-
koci melonów, szerokie biodra i typowo kobiece, choæ muskularne
nogi i ramiona.
Odwróæ siê.
Zrobi³a, co kaza³.
Tak, stwierdzi³ mag, równie atrakcyjna z ty³u jak z przodu. Nie
ma ¿adnej skazy. Wyda na wiat wspania³e potomstwo. Cia³o wprost
stworzone do rodzenia dzieci.
Jakie one bêd¹, to ju¿ inna sprawa.
Odziej siê.
Teyle pos³usznie w³o¿y³a koszulê, lecz ten rozkaz wykona³a du¿o
szybciej.
Dake nie potrafi³by powiedzieæ, czy siê zarumieni³a. Dostrzeg³
jednak, ¿e ch³opiec-olbrzym wlepia wzrok w ubieraj¹c¹ siê kobietê.
Czarodziej nie widzia³ dok³adnie wyrazu jego twarzy. Zaintereso-
wanie? Mo¿e jest ju¿ na tyle doros³y, by zap³odniæ niewiastê?
Ruszamy powiedzia³. O wicie musimy byæ daleko st¹d.
Grupka znów pod¹¿y³a bagiennym szlakiem.
Dake zachichota³ pod nosem. Zapewne ju¿ umknêli pogoni,
a zanim wstanie dzieñ, oddal¹ siê jeszcze bardziej. Gdy dotr¹ do
wozu, ma³e zaklêcie sprawi, ¿e pojad¹ szybciej ni¿ porusza siê pie-
chur, nawet olbrzym. A kiedy znajd¹ siê w cywilizowanym wie-
cie, ani wielkoludy, ani kar³y ju¿ im nie zagro¿¹. Jatte i Vargowie
nie odwa¿¹ siê cigaæ uciekinierów tam, gdzie ¿yj¹ normalni lu-
dzie. Nie zaryzykuj¹, bo wnet zostaliby schwytani i uwiêzieni lub
zabici.
49
Mag rozemia³ siê cicho; by³ z siebie zadowolony. S³awa to tyl-
ko kwestia czasu. Widzia³ sw¹ przysz³oæ w ró¿owych kolorach.
Conan wolno kroczy³ krêt¹ cie¿k¹, bacznie wypatruj¹c miejsc,
które zapamiêta³. W mroku niewyranie majaczy³y drzewa i gêste
zarola. Noc¹ na bagnach by³o ch³odniej ni¿ za dnia, lecz równie
wilgotno. W powietrzu kr¹¿y³y roje brzêcz¹cych owadów. Choæ
Cymmerianin widzia³ w ciemnoci lepiej ni¿ wiêkszoæ znanych mu
ludzi, szed³ bardzo ostro¿nie. Kszta³ty, ³atwo dostrzegalne w wietle
dziennym, teraz kry³y siê za zas³on¹ nocy. Kilka razy le postawi³
stopê i tylko szybki refleks uratowa³ go przed zapadniêciem siê
w grzêzawisku. Brak czujnoci móg³ mieæ fatalne skutki.
Podczas marszu przez moczary nie wykry³ bliskiej obecnoci
olbrzymów ani ma³ych, zielonych ludzi. Z wyj¹tkiem w³óczni rzu-
conej za nim tu¿ po spotkaniu z Vargami, nic nie wskazywa³o na
pocig.
Zastanawia³ siê, czy nie przystan¹æ, by sporz¹dziæ pochodniê,
ale porzuci³ ten zamiar. Wprawdzie owietlaj¹c sobie drogê szed³by
szybciej, lecz blask móg³by go zdradziæ. Wiêcej szkody ni¿ po¿ytku,
pomyla³. Cz³owiek siedz¹cy noc¹ przy ognisku nie widzi, co kryje
siê za krêgiem wiat³a, bo olepiaj¹ go p³omienie. W ciemnoci czu³
siê bezpieczniej. Przyspieszy, gdy siê rozwidni.
By³ g³odny i spragniony. Zaryzykowa³ krótki postój przy stru-
myczku szemrz¹cym cicho w pobli¿u jednego z zakrêtów cie¿ki.
Woda mia³a zaskakuj¹co s³odki smak. Odwie¿ony, ruszy³ dalej.
Kiszki gra³y mu marsza coraz g³oniej, ale próbowa³ nie zwracaæ na
to uwagi. Wiedzia³, ¿e mo¿e wytrzymaæ bez jedzenia nawet kilka
dni. Lepiej iæ naprzód z pustym ¿o³¹dkiem ni¿ daæ siê z³apaæ i zgi-
n¹æ.
Z ka¿dym krokiem oddala³ siê od wioski Jatte, ale od czasu do
czasu miêdzy drzewami dostrzega³ jeszcze ³unê na niebie i umie-
cha³ siê. Mo¿e pal¹ siê wszystkie domy olbrzymów? Z pewnoci¹
ich mieszkañcy zas³u¿yli sobie na tak¹ karê.
Gdy sta³o siê jasne, ¿e p³on¹cego budynku nie da siê uratowaæ,
Raseri rozkaza³ swym ludziom, by odst¹pili od gaszenia po¿aru.
Wygl¹da³o na to, ¿e straci³ wiênia i niezwykle cenne zapiski, ale
trudno; nie móg³ ju¿ temu zaradziæ.
4 Conan grony
50
Wódz i szaman Jatte da³ mieszkañcom wioski nowe zadanie
zapobiec rozprzestrzenieniu siê ognia na najbli¿ej stoj¹ce domy.
Wiadra z wod¹ poczê³y wêdrowaæ w inn¹ stronê. Polewano ciany
i dachy, by nie zapali³y siê od przypadkowej iskry. W okamgnieniu
pobliskie budowle przemok³y, niczym po rzêsistej ulewie. Wokó³
unosi³y siê k³êby pary buchaj¹ce z rozgrzanego drewna. Gor¹ce ciany
szybko wysycha³y, wiêc studzono je nieprzerwanie.
Minê³y godziny, nim ogieñ zacz¹³ dogasaæ. Strawi³ wszystko, co
ogarn¹³, ale dalej nie pozwolono mu siêgn¹æ. Nie podsycany, pocz¹³
s³abn¹æ jak wyczerpany starzec. Tu i ówdzie strzela³y jeszcze iskry
z dopalaj¹cych siê belek, gdzieniegdzie pojawi³ siê p³omieñ li¿¹cy
zwêglone krokwie, lecz po¿ar nie zajania³ nowym blaskiem. Stru-
mienie wody dobi³y w koñcu ognist¹ bestiê zdychaj¹c¹ wród pogo-
rzeliska.
Raseri patrzy³ na tl¹ce siê ruiny. Jakim cudem klatka z koci
ocala³a. Sta³a poród szcz¹tków budowli. Poczernia³a i przechyli³a
siê, lecz nie uleg³a zniszczeniu.
Kiedy ¿ar bij¹cy od zgliszczy nieco zel¿a³, wódz podszed³ bli-
¿ej, szukaj¹c spalonych zw³ok. Szkoda. Uwiêziony wojownik wyka-
zywa³ siê du¿¹ odpornoci¹. Móg³by wiele wytrzymaæ. Wiêcej ni¿
którykolwiek z pojmanych dot¹d...
Na Wielkie S³oñce!
Raseri pocz¹³ biegaæ wko³o, nie zwa¿aj¹c na to, ¿e parzy sobie
stopy dymi¹cymi podeszwami sanda³ów.
Ani ladu cia³a! Wiêzieñ znikn¹³!
Olbrzym przystan¹³ i oniemia³y wpatrywa³ siê w pust¹ klatkê.
Wtem jeden z jego sanda³ów zapali³ siê. Wódz zakl¹³ i podskoczy³,
po czym pospiesznie opuci³ pogorzelisko.
Zadepta³ ogieñ na obuwiu, schyli³ siê i zerwa³ z nóg gor¹ce san-
da³y. Nie przestawa³ kl¹æ w ¿ywy kamieñ.
Jeniec uciek³! Teraz przyczyna po¿aru sta³a siê oczywista. Niech
Stwórca przeklnie go do koñca wiata!
Szaman odwróci³ siê. Jatte przygl¹dali mu siê ze zdumieniem.
Pokrêci³ g³ow¹. Co siê sta³o, to siê nie odstanie budynek nie wzniesie
siê z popio³ów. W jaki sposób ma³emu cz³owiekowi uda³o siê oswo-
bodziæ, wiedzia³ tylko on sam. Raseri w¹tpi³, by mia³ jeszcze okazjê
zapytaæ go o to zbieg z pewnoci¹ utopi³ siê w bagnie. Ale lepiej
sprawdziæ. Jeli jakim cudem Conan odnalaz³ drogê przez mokra-
d³a, nie mo¿na mu pozwoliæ dotrzeæ do pobratymców. Niektórzy
zapewne domylaj¹ siê, gdzie le¿y wioska olbrzymów, lecz dot¹d
51
nie prze¿y³ nikt, kto widzia³ j¹ na w³asne oczy. Dopóki obcy nie
wiedz¹, jak tu trafiæ, nie s¹ groni.
Noc dobiega³a koñca; blady wit zwiastowa³ rych³e nadejcie
dnia. Gdy tylko siê rozwidni, wyrusz¹ na poszukiwania uciekiniera.
Musz¹ go schwytaæ!
Raseri zwróci³ siê do m³odego mê¿czyzny: Przygotuj diab³opsy!
M³odzieniec by³ zaskoczony.
Wieziêñ wydosta³ siê z po¿aru i umkn¹³ wyjani³ wódz.
Trzeba go wytropiæ i z³apaæ.
Szaman rozejrza³ siê za córk¹; najlepiej ze wszystkich radzi³a
sobie z piekielnymi bestiami goñczymi. Przywi¹za³y siê do swej opie-
kunki. Teyle! zawo³a³ g³ono.
Nie odpowiedzia³a. Szuka³ jej przez kilka chwil, ale bez skutku.
Zniknê³a, a wraz z ni¹ bliniaki.
Jak¿e wielkim czarownikiem musi byæ ten Conan, skoro potrafi³
wydostaæ siê z klatki i jeszcze uprowadzi³ jego ukochane dzieci?
Dawaæ diab³opsy! wrzasn¹³.
Daleko na moczarach, w bezpiecznej odleg³oci od wioski Jat-
te, zebrali siê zbici z tropu Vargowie. Najgorzej czu³ siê Fosull.
Wódz sta³ oparty o grube drzewo, a ch³ód g³adkiej kory przeni-
ka³ mu plecy. Poddani przyci¹gnêli poleg³ych wojowników trzy
ofiary oszala³ego stwora, który nie móg³ byæ niczym innym jak tylko
cz³owiekiem pozabagiennym. Vargowie mieli jeszcze ciê¿ko ranne-
go; nieszczênik dogorywa³ i lada chwila wybiera³ siê na spotkanie
ze swymi przodkami.
Kim by³ ten obcy? Ani Fosull, ani jego wojownicy nie rozpo-
znali w napastniku cz³onka grupki widzianej wczeniej na szlaku
wiod¹cym przez bagna. Nieznajomy zaatakowa³ Vargów znienacka,
rozprawi³ siê z nimi krwawo i znikn¹³ tak szybko, ¿e z pewnoci¹
przyp³aci³ ucieczkê ¿yciem, ton¹c w grzêzawisku.
Wodzu!
Fosull odwróci³ siê.
Co znowu?
Jatte! odkrzykn¹³ wojownik stoj¹cy na stra¿y. Spucili dia-
b³opsy!
Jakby na potwierdzenie tych s³ów, rozleg³o siê mro¿¹ce krew
w ¿y³ach wycie jednego z potworów. Bardziej przypomina³o g³os
ogromnego, drapie¿nego kota ni¿ psa lub wilka.
52
Na Wielkiego Boga Lasu! Diab³opsy!
Kryæ siê! Szybko!
A cia³a naszych towarzyszy?
Zostawcie je! Mo¿e odwróc¹ uwagê bestii...
Fosull nie skoñczy³ wydawaæ rozkazów, gdy na cie¿ce pojawi³
siê pierwszy stwór. Z pyska naje¿onego k³ami ciek³a piana.
Ledwie wita³o, lecz nawet w pierwszym brzasku dnia ³atwo by³o
rozpoznaæ potwora. Po dwakroæ przewy¿sza³ wodza Vargów i bez
wzglêdu na to, czy z piek³a rodem czy nie, ani trochê nie przypomi-
na³ zwyk³ego psa.
Zatrzyma³ siê na polanie, daj¹c ukrytym Vargom okazjê, by przyj-
rzeli siê, potwornemu przeciwnikowi. Mia³ ³eb niedwiedzia, g³êbo-
ko osadzone, czarne lepia i rozdête nozdrza. Strzyg³ ma³ymi, okr¹-
g³ymi uszami i szczerzy³ d³ugie, ostre zêbiska, zdolne rozszarpaæ
ofiarê na strzêpy. Wilczy tu³ów pokrywa³o grube, czerwonawe futro.
Dziêki szerokim, p³askim ³apom z krzywymi pazurami diab³opies
z ³atwoci¹ porusza³ siê po moczarach; p³ywa³ równie szybko, jak
biega³. Na bagnach nie by³o przed nim ucieczki.
Fosull uniós³ w³óczniê. Vargowie kilka razy ubili tak¹ bestiê,
gdy od³¹czy³a siê od innych. Lecz teraz byli os³abieni liczebnie i mogli
przegraæ walkê, jeli pojawi siê wiêcej potworów. Jatte rzadko spusz-
czali diab³opsy; w gêstwinie zagra¿a³y im truj¹ce kolce. Ale na otwar-
tej przestrzeni...
Bestia zaczê³a wêszyæ, g³ono wci¹gaj¹c powietrze. Nagle za-
wróci³a i popêdzi³a dalej.
Fosull z niedowierzaniem patrzy³ w lad za potworem. Có¿ to,
na wszystkich znanych bogów...?
W polu widzenia zamajaczy³o siedem czy osiem diab³opsów.
Gna³y tropem przewodnika stada.
Wódz Vargów patrzy³ bezmylnie na porykuj¹ce bestie, mi-
jaj¹ce jego kryjówkê. Kiedy zniknê³y, jeszcze d³ugo trzyma³
w³óczniê w górze. Spodziewa³ siê, ¿e przyjdzie mu j¹ rzuciæ po
raz ostatni.
W koñcu opuci³ broñ. Zatem Jatte nie szukaj¹ Vargów, to jasne.
W takim razie... kogo?
Nagle go olni³o. Cz³owieka spoza bagien, zabójcê jego trzech
wojowników!
Musi byæ w zmowie z tamtymi, którzy uprowadzili Vilkena.
Pozabagienni podpalili wioskê Jatte i teraz olbrzymy ich cigaj¹.
53
Ale gdzie siê podzia³a tamta grupka? Mo¿e posz³a inn¹ cie¿k¹?
Lecz bez w¹tpienia te¿ uchodzi przed wielkoludami, Fosull by³ tego
pewien.
Jeli diab³opsy dopadn¹ zbiegów, Vilken zginie razem z innymi.
O ile bestie goñcze pokonaj¹ czerwonego demona, rzecz jasna. Tak¹
walkê warto zobaczyæ.
Za nimi! rozkaza³.
Straci³e rozum, wodzu?! nie wytrzyma³ który z wojowni-
ków. Mamy goniæ diab³opsy?!
One nie poluj¹ na nas odpar³ Fosull. Za to zaprowadz¹
mnie do syna. Szybciej, ruszaæ siê!
Vargowie przywykli do s³uchania rozkazów. Bez szemrania wy-
szli na cie¿kê i pod¹¿yli za wodzem. Wokó³ robi³o siê coraz widniej.
Ca³a ta awantura bardzo nie podoba³a siê Fosullowi; zbyt wiele
go kosztowa³a. Czas to zmieniæ, trzeba wzi¹æ sprawy w swoje rêce.
Przyspieszy³ kroku i umiechn¹³ siê z³owrogo. W pierwszych pro-
mieniach s³oñca gronie zalni³y jego ostre zêby.
IX
Poranek zasta³ Conana w czêci mokrade³ gêsto poroniêtej ni-
skimi, dziwnymi drzewami. Mia³y g³adkie licie d³ugie jak ludzkie
ramiê i szerokie na dwie d³onie. Mimo wczesnej pory zrobi³o siê
gor¹co. Nagle gdzie w oddali rozleg³ siê dziki wrzask i po chwili
zawtórowa³y mu inne. Cymmerianin nie zna³ bestii wydaj¹cych ta-
kie dwiêki. Wprawdzie dochodzi³y z daleka, lecz od razu pomy-
la³, ¿e to odg³osy pogoni.
Niedobrze. Do kresu bagien pozosta³ jeszcze kawa³ drogi. Tym-
czasem wycie zbli¿a³o siê szybciej, ni¿ szed³.
Cokolwiek go ciga, nied³ugo na pewno dosiêgnie celu. Nie
umiecha³o mu siê spotkanie z nieznanym niebezpieczeñstwem na
w¹skim szlaku porodku grzêzawiska. Potrzebowa³ kawa³ka wolnej
przestrzeni, by siê broniæ.
Zacz¹³ biec. Ufa³ swojej pamiêci i mia³ nadziejê, ¿e nie zb³¹dzi.
Niedaleko powinno byæ miejsce nadaj¹ce siê do odparcia ataku. Przy
odrobinie szczêcia zd¹¿y tam dotrzeæ.
Hm... Gdyby szczêcie mu sprzyja³o, to przede wszystkim nie
znalaz³by siê tutaj. Prawda, ¿e uciek³ z klatki, ale umiech losu ode-
54
gra³ w tym ma³¹ rolê. Jeli ma umrzeæ w kilka godzin po odzyskaniu
wolnoci, trudno mówiæ o sprzyjaj¹cej fortunie.
Mimo to, Conan zawsze pamiêta³, ¿e Crom najchêtniej pomaga
tym, którzy nie za³amuj¹ r¹k. Cz³owiek z pó³nocy powinien bardziej
ufaæ ostrej klindze ni¿ opiece bogów. Mieczem mo¿na kierowaæ
bogowie robi¹, co im siê podoba. Conan nigdy nie s³ysza³ o modli-
twie skuteczniejszej od ostrej stali.
Pocig zbli¿a³ siê. Cymmerianin przyspieszy³.
Widok wozu ukrytego na ma³ej polanie w bok od traktu ucieszy³
Dakea. Odetchn¹³ z ulg¹ wszystko posz³o g³adko. Szybko odwo-
³a³ zaklêcie chroni¹ce pojazd i wezwa³ do powrotu pas¹ce siê wo³y.
Nigdzie nie zauwa¿y³ ladów na wpó³ przetrawionego jedzenia, za-
tem podczas jego nieobecnoci nie by³o tu ¿adnego intruza.
Zaprzêgaæ! poleci³ podw³adnym.
Gdy zabrali siê do pracy, umiechn¹³ siê szeroko. Teraz do Sha-
dizaru z czwórk¹ nowych dziwów natury. Po drodze jest kilka mia-
steczek i wsi, gdzie bêdzie móg³ pochwaliæ siê swoj¹ mena¿eri¹.
Wystêpy niecodziennej trupy przynios¹ jaki taki zysk. Do celu pod-
ró¿y z pewnoci¹ nie dotrze z pust¹ sakiewk¹.
Tak, jeli cz³owiek ma g³owê na karku, mo¿e daleko zajæ.
W Shadizarze zadziwi bogatych kupców i z³odziei w³adaj¹cych mia-
stem. Bez w¹tpienia wszyscy bêd¹ siê ubiegaæ o wy³¹cznoæ na sfi-
nansowanie jego planów.
Mag popatrzy³ na Saba. Czterorêki szybko i zgrabnie zaprz¹g³
jedno ze zwierz¹t poci¹gowych. Czy¿ sam Sab nie jest wystarczaj¹-
co zadziwiaj¹cy? Któ¿ inny ma na pokaz kogo takiego? Kto oprócz
Dakea posiada mê¿czyznê o czterech rêkach, kobietê-kota, wilko-
³aka, trójkê olbrzymów i zielonego kar³a? Oczywicie nikt odpo-
wiedzia³ sobie mag.
Wreszcie rodek transportu by³ gotowy do odjazdu. Dake zasta-
nawia³ siê przez chwilê, co zrobiæ z Teyle. Choæ we wnêtrzu wozu
mieci³ siê doæ wygodnie tuzin ros³ych mê¿czyzn, pojazdu nie za-
projektowano do przewozu olbrzymki. Mog³aby podró¿owaæ le¿¹c
na pod³odze, co najwy¿ej siedz¹c, ale nie zdo³a³aby poruszaæ siê na
stoj¹co. W takiej pozycji nawet Dake mia³ niewiele przestrzeni nad
g³ow¹, a na wybojach uderza³ czasem o dach. Trudno, bêdzie musia-
³a chodziæ na czworakach. Ciekawy widok. ¯eby tylko nie pokale-
czy³a sobie kolan.
55
Mag nie chcia³, by jej cia³o ucierpia³o wskutek niewygód. Nie
z litoci; w razie potrzeby bez wahania zar¿n¹³by swoje dziwol¹gi. Ale
po co nara¿aæ na szwank cenny okaz. Uszkodzony towar traci na war-
toci. Nie, lepiej niech jedzie z Penzem na kole. Siedzenie wonicy
by³o zadaszone, ¿eby na powo¿¹cego nie pada³o, ale daszek znajdo-
wa³ siê doæ wysoko, by dziewczyna mog³a siê pod nim zmieciæ.
Jak zechce siê przespaæ, wczo³ga siê do rodka.
Uporawszy siê z tym niewielkim problemem, Dake kaza³ wszyst-
kim wsiadaæ. Na zewn¹trz zostali tylko Penz i Teyle. Kiedy wóz
wytoczy³ siê wolno na drogê, mag wskoczy³ na tylny stopieñ. Trzy-
maj¹c siê ramy drzwi, popatrzy³ w kierunku niewidocznej wioski Jatte.
Dobrze zapamiêta³ jej po³o¿enie. Kto wie, gdyby trójce olbrzymów
co siê sta³o, mo¿e kiedy wróci tam po nowe okazy.
Umiechn¹³ siê. U celu podró¿y czeka s³awa i fortuna. Ju¿ nie-
daleko.
Raseri i jego trzej najlepsi myliwi pod¹¿ali bagiennym szlakiem
za diab³opsami. Gdy dotarli do drzew o wielkich liciach, bestie goñ-
cze by³y daleko z przodu. Do uszu Jatte dochodzi³o tylko ich niewy-
rane wycie.
Wódz olbrzymów nie wierzy³ w szczêcie ani pomoc bogów.
Wola³ ufaæ swym badaniom i zgromadzonym zapiskom; uwa¿a³, ¿e
s¹ bardziej przydatne od pobo¿nych ¿yczeñ i modlitw. Straci³ w po-
¿arze dokumentacjê dotycz¹c¹ barbarzyñcy sprowadzonego przez
córkê, lecz nie wszystko przepad³o. Raseri pobra³ próbki w³osów
i odzienia jeñca, a nawet skóry z pochwy miecza. Porównywa³ je
z materia³em zdobytym na poprzednich wiêniach klatki. Trzyma³
to w najg³êbszej i najzimniejszej piwnicy, gdzie czasem nawet w upal-
ne dni tworzy³ siê szron. Dawno odkry³, ¿e niektóre rzeczy przecho-
wuj¹ siê d³u¿ej w niskiej temperaturze.
Teraz diab³opsy tropi³y zbiega, kieruj¹c siê nik³ym zapachem
próbek. Raseri wiedzia³, ¿e dopóki go czuj¹, nie zaprzestan¹ pogoni
i w koñcu dopadn¹ ofiarê. Sprawdzi³ kiedy, ¿e potrafi¹ wywêszyæ
lady jeszcze po piêciu dniach. ¯adne zwierzê ¿yj¹ce na bagnach nie
mog³o ich przechytrzyæ. Gdyby Conan zmyli³ drogê i uton¹³ w grzê-
zawisku, odnalaz³yby cia³o; gdyby po¿ar³ go wielki, drapie¿ny kot,
przynios³yby w zêbach choæby drobne szcz¹tki.
Raseri szed³ równym krokiem. Nie spieszy³ siê. I tak nie móg³
nad¹¿yæ za psami, podobnie jak Conan nie móg³ im uciec. By³ pe-
56
wien, ¿e stworzenia przybiegn¹, jak tylko co znajd¹. Jeli rozszar-
pi¹ barbarzyñcê, powróc¹ z tym, co z niego zostanie.
Wódz martwi³ siê jednak o dzieci. Nie pojmowa³, jakim sposo-
bem ma³y cz³owiek zdo³a³ porwaæ trzy istoty, z których najmniejsza
dorównywa³a mu wzrostem i budow¹. Mia³ nadziejê, ¿e wkrótce siê
tego dowie.
W lewo! zawo³a³ Lawi, najm³odszy z tropicieli, id¹cy na
przedzie.
Raseri skin¹³ na dwóch Jatte krocz¹cych z ty³u. Byli braæmi
i jego siostrzeñcami. Jeden zwa³ siê Kouri Starszy, drugi Hmuo
M³odszy.
W lewo powtórzy³.
Czterej mê¿czy¿ni skrêcili na rozwidleniu szlaku. Têdy wcze-
niej pobieg³y psy, zostawiaj¹c wyrane lady.
W oddali rozlega³y siê ledwo s³yszalne g³osy poluj¹cych bestii.
Wódz pomyla³, ¿e z pewnoci¹ ju¿ zbli¿aj¹ siê do ofiary.
Conan dobieg³ do polany, któr¹ pamiêta³. Le¿a³a na lewo od cie¿-
ki, obok stawu pokrytego zielon¹ pian¹ i zaroniêtego liliami wod-
nymi. Za ni¹ opada³o strome zbocze odgrodzone pó³kolist¹ cian¹
grubych drzew, po prawej gêsto by³o od kolczastych krzewów. Pro-
wadzi³o tu tylko w¹skie przejcie wprost ze szlaku. Przedostanie siê
na tê niewielk¹ przestrzeñ inn¹ drog¹ nie nale¿a³o do ³atwych zadañ.
Przeladowcy musieliby wchodziæ na polanê gêsiego, co dawa-
³o Conanowi pewn¹ przewagê. Chyba ¿e woleliby przeprawiaæ siê
przez wodê lub przedzieraæ przez ciernie. Bestie mog³y okr¹¿yæ go
i wdrapaæ siê zboczem, o ile mia³y doæ sprytu, by wykonaæ taki ma-
newr. Lecz wspinaczka znacznie spowolni³aby pogoñ. Jeli potrafi³y
p³ywaæ, pokona³yby staw, ale to te¿ zajê³oby sporo czasu. Nie wie-
dzia³, ile i jakich stworzeñ go ciga. Nie zna³ ich wielkoci ani mo¿-
liwoci. S¹dz¹c po odg³osach, zbli¿a³y siê szybko.
Przedosta³ siê na polanê i doby³ miecza. Stan¹³ plecami do krza-
ków, niewidoczny ze cie¿ki. Wzi¹³ kilka g³êbokich oddechów, zaci-
sn¹³ d³onie na rêkojeci broni i uniós³ j¹ nad prawym ramieniem ni-
czym drwal siekierê. By³ gotów, nic wiêcej nie móg³ zrobiæ.
Umiechn¹³ siê lekko. Jeli wybi³a jego godzina, zginie jak na wo-
jownika przysta³o. Zanim to nast¹pi, zatopi zimn¹ stal w cia³ach za-
bójców. Mo¿na umrzeæ gorsz¹ mierci¹, a nikt nie ¿yje wiecznie.
A zatem, Cromie...? Czy to dzi mam do ciebie do³¹czyæ?
57
Bóg Gór nie raczy³ siê odezwaæ. No i dobrze, pomyla³ Conan.
Lepiej nie znaæ odpowiedzi, dopóki nie nadejdzie.
Fosull i jego wojownicy maszerowali pust¹ cie¿k¹. Omijali grz¹-
skie piaski i okr¹¿ali stawy przylegaj¹ce do szlaku. Daleko z przodu
s³yszeli wycie diab³opsów. Wódz Vargów podziêkowa³ ju¿ ulubio-
nym bogom za cudowne ocalenie przed bestiami, lecz ich ³aska nie
przywróci³a mu na razie syna i nie pomog³a pomciæ poleg³ych. Zna-
j¹c naturê psów Jatte, Fosull obawia³ siê, ¿e dopadn¹ i rozszarpi¹
pozabagiennych na strzêpy, zanim Vargowie zd¹¿¹ wkroczyæ na sce-
nê. Szkoda. Wódz mia³ wielk¹ ochotê wymierzyæ im sprawiedliwoæ
po swojemu, ¿eby zaznali bólu i cierpieñ. Ale có¿... W koñcu mar-
twi to zawsze martwi. Skoro bogowie wybrali na mcicieli diab³op-
sy, Fosull by³ daleki od tego, ¿eby siê z nimi spieraæ. Wystarczy,
je¿eli odzyska Vilkena. Nie obrazi siê równie¿, jeli bogowie po-
zwol¹ zgarn¹æ resztki z pañskiego sto³u przyda³oby siê kilka ka-
wa³ków ludzkiego miêsa, choæ nie za cenê spotkania z psami czy
ogromnymi demonami.
Tak, pomyla³ wódz: ja i moi ludzie z wdziêcznoci¹ przyjmie-
my wszystko, co bogowie zechc¹ nam ofiarowaæ.
Dogoni³ go zwiadowca z tylnej stra¿y. Ledwo dysza³.
O co chodzi? Melduj.
Jatte... wodzu... wysapa³ wojownik.
Gdzie?
Za... nami...
Ilu ich? Jak daleko?
Zwiadowca uniós³ otwart¹ d³oñ i zagi¹³ kciuk.
Czterech... Godzinê drogi... st¹d.
Fosull zastanowi³ siê. Jego czternastu wojowników mog³oby
pokonaæ czterech Jatte, choæ wola³by mieæ wiêksz¹ przewagê liczeb-
n¹. Ale skoro dzieli³a ich godzina drogi, walka nie by³a konieczna.
Gdyby psy dopad³y ludzi pozabagiennych, mo¿liwe, ¿e Vargowie
zd¹¿yliby odbiæ Vilkena, a potem umkn¹æ szlakiem uczêszczanym
jedynie przez drobn¹ zwierzynê i zbyt w¹skim dla olbrzymów. Plan
wydawa³ siê dobry, o ile nie dogoni¹ ich Jatte.
Prêdzej! ponagli³ Fosull.
Piêtnastu Vargów przyspieszy³o.
58
Pogoñ by³a ju¿ blisko. Conan s³ysza³ tupot. Znów wzi¹³ g³êboki
oddech i do po³owy wypuci³ powietrze. Miecz nieruchomo zawis³
w górze.
Pierwsza bestia wpad³a na polanê tak szybko, ¿e ostrze przeciê-
³o jej zad zamiast karku. Si³a ciosu wstrz¹snê³a napiêtymi miêniami
ramion Cymmerianina. Omal nie wypuci³ broni z r¹k, gdy stal trafi-
³a na koæ ogonow¹ zwierzêcia. Stwór zawy³ i przysiad³. Conan moc-
niej cisn¹³ rêkojeæ. Ranne stworzenie poliznê³o siê i zatrzyma³o
dwa kroki dalej. Otrz¹snê³o siê i spróbowa³o wstaæ, ale za podporê
mia³o ju¿ tylko przednie ³apy.
Paskudna bestia, pomyla³ Conan. Brzydka i wiêksza od wiel-
kiego psa; czego takiego jeszcze nie widzia³. Zamachn¹³ siê, siek-
n¹³ j¹ w kark i prawie odr¹ba³ ³eb od tu³owia. Stwór dosta³ drgawek,
a po chwili skona³.
Za przywódc¹ stada pod¹¿a³y nastêpne. Cymmerianin przygo-
towa³ siê do starcia. Stan¹³ w w¹skim przesmyku z uniesionym mie-
czem.
Druga bestia zobaczy³a go i rzuci³a siê naprzód. Conan pozwo-
li³ siê jej zbli¿yæ.
Ci¹³ z prawej do lewej, uskakuj¹c w bok. Ostrze rozora³o ³eb
stwora. Pies, czy cokolwiek to by³o, przekozio³kowa³, po czym znie-
ruchomia³.
W polu widzenia pojawi³ siê trzeci. Przystan¹³ i wêszy³, zanim
podniós³ lepia na Conana. Widocznie zwietrzy³ krew pobratymców,
bo zaskomla³ ¿a³onie i nie poruszy³ siê.
Nagle do³¹czy³y do niego trzy inne. Te¿ powêszy³y w powie-
trzu, potem zakrêci³y siê w kó³ko, zbite z tropu.
No dalej, psie juchy! Podejdcie bli¿ej, a poczêstujê was
stal¹!
Pierwszy z czwórki psów skoczy³ naprzód. Reszta posz³a w je-
go lady.
Conan rzuci³ siê powstrzymaæ szar¿ê. Ten gwa³towny ruch mu-
sia³ zaskoczyæ atakuj¹c¹ bestiê, bo raptownie przyhamowa³a i pozo-
sta³e wpad³y na ni¹ z ty³u. Jeden pies zsun¹³ siê do stawu. Wrzasn¹³
niczym kot i pocz¹³ gramoliæ siê z wody.
Widz¹c, ¿e psy sko³owacia³y i zmuszone s¹ posuwaæ siê jeden
za drugim, Conan wykorzysta³ przewagê i natar³ na czworono¿ne
diab³y.
Przeciwnik chcia³ zawróciæ, ale inne zagradza³y mu drogê. Klinga
dosiêg³a jego boku. Rozp³ata³a go od ³opatki po brzuch. Buchnê³a
59
krew. Zwierzê odwróci³o ³eb i k³apnê³o zêbami, próbuj¹c zacisn¹æ
szczêki na zabójczym ostrzu. Zbyt póno.
Conan zd¹¿y³ wyszarpn¹æ miecz i dgn¹³ miêdzy ¿ebra, gdzie
powinno byæ serce bestii. miertelnie ugodzony zwierz rykn¹³ i pod-
skoczy³, spychaj¹c innego w cierniste krzewy. Próbowa³ jeszcze rzu-
ciæ siê na Cymmerianina, lecz ten szybko post¹pi³ krok do ty³u. Pies
zwali³ siê na ziemiê i zablokowa³ przesmyk miêdzy krzakami a sta-
wem.
Jedna z trzech pozosta³ych bestii wycofywa³a siê. Druga usi³o-
wa³a wydostaæ siê z cierni, lecz grzêz³a wród kolców coraz g³êbiej.
Trzecia ju¿ prawie wylaz³a z wody.
Conan w trzech susach wspi¹³ siê na le¿¹ce cielsko, sk¹d sko-
czy³ na psa szykuj¹cego siê do odwrotu.
Bestia zakrêci³a siê i uciek³a.
Przyszed³ czas, by rozprawiæ siê z t¹ wy³a¿¹c¹ ze stawu. Unio-
s³a grub¹ ³apê, jakby chcia³a zas³oniæ siê przed ciosem, ale na pró¿-
no. Ostra stal odr¹ba³a wielk¹ koñczynê.
Stwór zawy³ i znów wpad³ do wody. Próbowa³ odp³yn¹æ, lecz
bez jednej ³apy nie móg³ utrzymaæ równowagi; krêci³ siê w kó³ko.
Ostatni przeciwnik wci¹¿ miota³ siê w k³uj¹cym g¹szczu. Cym-
merianin gotowa³ siê do ataku, gdy nieoczekiwanie umykaj¹cy pies
zawróci³. Najwidoczniej zebra³ siê na odwagê, bo rzuci³ siê na Co-
nana, chc¹c dosiêgn¹æ jego gard³a. B³ysnê³y ociekaj¹ce lin¹ k³y.
Barbarzyñca zrobi³ w ty³ zwrot, by stawiæ mu czo³o. Wtedy poli-
zn¹³ siê na krwi i opar³ na jednym kolanie. Ten przypadkowy unik go
uratowa³. Rozpêdzony pies przelecia³ nad schylonym cz³owiekiem
i wyl¹dowa³ na grzbiecie swego towarzysza uwiêzionego poród se-
tek kolców. Ciê¿ar obu bestii wgniót³ je g³êbiej w cierniste krzaki.
Pies bez ³apy ci¹gle zatacza³ krêgi w stawie; nie zdo³a³ siê odda-
liæ. Ostrze miecza przebi³o mu kark. Zielona woda przybra³a barwê
purpury. Bestia jeszcze walczy³a o ¿ycie, lecz przegra³a. Utonê³a,
gdy Cymmerianin znów odwróci³ siê ku zwierzêtom w kolczastej
pu³apce.
O dziwo, jednemu stworowi uda³o siê oswobodziæ. Tylko po to,
by spotkaæ siê z zabójcz¹ stal¹.
Drugi potwór wciekle k³apa³ pyskiem. Rwa³ siê, by zatopiæ za-
krwawione k³y w ciele cz³owieka. Ale tysi¹ce ma³ych haczyków wbi³y
siê zwierzowi w zad i nie puszcza³y. Lni¹ca klinga po raz ostatni
odpiewa³a pieñ mierci.
60
Conan otar³ z twarzy pot i posokê. Uspokoi³ siê i rozejrza³. Wo-
kó³ wala³o siê szeæ martwych bestii. Nagle poczu³ zmêczenie. Po
walce czêsto siê to zdarza³o, lecz nie by³o czasu na odpoczynek.
Pokona³ diabelskie potwory, jednak ich w³adcy musieli byæ niedale-
ko. Psy, nawet tak przera¿aj¹ce, to jedno; olbrzymy, to co innego.
Wytar³ ostrze miecza o futro zabitego stwora, wsun¹³ broñ do
pochwy i wyszed³ na szlak. Pod¹¿y³ przed siebie, by jak najszybciej
oddaliæ siê od Jatte. Przynajmniej pokaza³ wielkoludom, na co go
staæ. Chocia¿ czêciowo im odp³aci³ za uwiêzienie go w klatce. Wo-
la³by pozostawiæ za sob¹ trupa Raseriego, ale trudno. Wódz olbrzy-
mów bêdzie zaskoczony, gdy znajdzie swoje psy goñcze.
Cymmerianin umiechn¹³ siê z zadowoleniem.
X
Zwiadowca Fosulla wyprzedzaj¹cy zastêp przybieg³ z meldun-
kiem, który brzmia³ wprost nieprawdopodobnie.
Wodzu! Diab³opsy s¹ martwe!
Wszystkie?!
Co do jednego!
Fosull zastanowi³ siê. O nic wiêcej nie spyta³. Wola³, by wojow-
nicy nie widzieli, jakie wra¿enie wywar³a na nim tak niecodzienna
wiadomoæ.
Vargowie doszli wkrótce do miejsca, gdzie rozegra³a siê walka.
Istotnie, psy nie ¿y³y. Pó³ tuzina najbardziej krwio¿erczych bestii na
bagnach pad³o zapewne od miecza. Nie do wiary!
Wódz obejrza³ pole bitwy i zbada³ lady. Ka¿dy Varg z jednym okiem
i po³ow¹ mózgu odkry³by, ¿e bestie zaszlachtowa³ pojedynczy cz³owiek.
Który z pozabagiennych. Zapewne ten sam, pó³nagi mê¿czyzna, który
zabi³ kilku Vargów na obrze¿ach wioski Jatte. Odciski stóp ani ¿adne
inne znaki nie wskazywa³y na grupkê ludzi w³adaj¹cych demonem.
Niedobrze. Bardzo niedobrze. Szeæ psów zar¿niêtych przez jed-
nego cz³owieka. Fosull zafrasowa³ siê. Takiego wojownika nale¿y
omijaæ z daleka, chyba ¿e jest sprzymierzeñcem. A tymczasem id¹
za nim, zamiast cigaæ tych, co porwali Vilkena. Zupe³nie niedobrze.
Vargowie patrzyli wyczekuj¹co na Fosulla. Mimo strachu, nie
móg³ pokazaæ, ¿e siê boi. Ba, powinien wrêcz zlekcewa¿yæ niebez-
pieczeñstwo. Od tego jest g³owa plemienia.
61
Myla³em, ¿e psów by³o wiêcej stwierdzi³ z nonszalancj¹.
Zwiadowca, szybkonogi Olir licz¹cy sobie dziewiêtnacie wio-
sen, zamruga³ oczami.
Nie rozumiem, wodzu...
S¹dzi³em, ¿e by³o ich osiem albo dziewiêæ. Zabiæ tak¹ zgraj¹,
to dopiero co!
Ale tylko szeæ...? Wzruszy³ obojêtnie ramionami i sprawdzi³
zrogowacia³ym kciukiem ostroæ obsydianowego szpica swej w³óczni.
Podtekst tego gestu by³ jasny: on, Fosull, po³o¿y³by trupem szeæ
diab³opsów i nawet by siê porz¹dnie nie spoci³.
Przez zastêp przebieg³ pomruk niedowierzania, jak domyli³
siê wódz, ale umiechn¹³ siê. Kto chce przewodziæ, musi ucho-
dziæ za odwa¿nego. Od dwunastu wiosen nikt nie rzuci³ mu wy-
zwania. Ostatni przeciwnik nie zd¹¿y³ zrobiæ kroku i unieæ bro-
ni, gdy przeszy³a go w³ócznia Fosulla. Wiêkszoæ z obecnych
wojowników by³a wtedy jeszcze dzieæmi. Opowieæ o tym mê¿-
nym czynie d³ugo przekazywano sobie z ust do ust. Przez lata
obros³a legend¹ i wielu m³odszych Vargów uwa¿a³o Fosulla za
niezwyciê¿onego. Mimo wszystko, woleli nie lekcewa¿yæ kogo,
kto w pojedynkê usiek³ stado diab³opsów i po prostu poszed³ so-
bie dalej.
Nic tu po nas owiadczy³ wódz Vargów.
Ruszymy za tym, kto to zrobi³? zapyta³ Olir.
Jasne. Za³o¿ê siê, ¿e zaprowadzi nas do pozosta³ych. Zapo-
mnia³e, ¿e Vilken jest w ich rêkach?
Nnnie... wodzu.
Wiêc chodmy. Id przodem i b¹d czujny, ¿eby nie wpad³
znienacka na nasz¹ ofiarê.
Fosull popatrzy³ za oddalaj¹cym siê zwiadowc¹. Ch³opak szed³
wolniej ni¿ zwykle. Wódz by³ wiêcej ni¿ pewien, ¿e m³ody Varg
zrobi wszystko, byle tylko unikn¹æ spotkania z tym, co zar¹ba³ psy.
Na jego miejscu post¹pi³by tak samo.
Lawi by³ blady jak p³ótno, kiedy wróci³ tam, gdzie Raseri i dwaj
inni Jatte koñczyli popo³udniowy posi³ek. Czterech olbrzymów za-
trzyma³o siê na odpoczynek w p³ytkim zag³êbieniu otoczonym wiel-
kimi ga³êziami zwalonego piorunem drzewa. Pieñ le¿¹cy tu co naj-
mniej od piêciu wiosen porós³ ju¿ grubym mchem.
Ustali³e, dlaczego psy ucich³y? Dogoni³y zbiega?
62
Lawi pokrêci³ g³ow¹ i przysiad³ na du¿ej k³odzie wystaj¹cej z b³o-
ta obok cie¿ki.
Owszem, dogoni³y, ale
To dobrze... przerwa³ mu Raseri.
Niedobrze wtr¹ci³ szybko Lawi. Psy nie ¿yj¹.
Co?! Niemo¿liwe! wykrzykn¹³ Kouri.
Nie mo¿e byæ! zawtórowa³ Hmuo.
Raseri powstrzyma³ siê od uwag.
Chodcie i sami zobaczcie.
Gdy wszyscy czterej doszli do miejsca krwawej rzezi, pierwszy
przemówi³ Kouri: lady Vargów! To oni zabili psy. By³ tu du¿y
zastêp kar³ów!
Raseri schyli³ siê. Obejrza³ jedno zwierzê, potem drugie i trzecie.
Nie. Tych ran nie zada³y w³ócznie Vargów.
Zatem kto...? zdziwi³ siê Hmuo.
Conan, nasz zbieg³y wiêzieñ. Widzicie? Wódz wskaza³ g³ê-
bokie ciêcia. To od miecza. Obejrzyjcie trzy pozosta³e psy, a znaj-
dziecie to samo.
Chcesz powiedzieæ, ¿e wszystkie szeæ ubi³ jeden ma³y cz³o-
wiek?
Raseri odwróci³ siê do Kouriego.
A owszem. Ucieczk¹ z klatki i dalej przez bagna dowiód³ swej
nieprzeciêtnej zaradnoci. Nigdy nie mielimy do czynienia z tak
zadziwiaj¹cym okazem ma³ego cz³owieka. Chyba pamiêtacie?
Kouri potar³ czo³o. Podczas znêcania siê nad Conanem, to w³a-
nie on straci³ kij i zosta³ ugodzony tak, ¿e pad³ nieprzytomny. Jak¿e
móg³by zapomnieæ?
Ale co robili tutaj Vargowie? spyta³ Lawi.
Raseri wzruszy³ ramionami.
Kto to wie? Mo¿e przyszli siê po¿ywiæ?
lady wskazuj¹, ¿e pod¹¿yli za tamtym cz³owiekiem, choæ
widzieli jatkê. Chyba nawet oni nie mog¹ byæ a¿ tacy g³upi?
Wódz zastanawia³ siê przez chwilê. To dziwne przyzna³.
I wielce ciekawe. Musieli mieæ nie lada powód. My te¿ widzimy krwa-
we dzie³o zbiega i równie¿ zamierzamy dalej go cigaæ, czy¿ nie?
Rozwa¿my wszystko powiedzia³ Hmuo. Dok³adnie zbada-
³em szlak i nie dostrzeg³em ladów Jatte. Co zatem z Teyle, Orenem
i Morj¹? Wygl¹da na to, ¿e nie towarzysz¹ naszemu uciekinierowi.
Raseri pomyla³, ¿e to jeszcze dziwniejsze. Ale bez w¹tpienia
musi istnieæ jaki zwi¹zek miêdzy barbarzyñc¹ i porwaniem dzieci.
63
Samodzielna ucieczka Conana z klatki by³a niewiarygodnym wyczy-
nem. Mo¿e kto mu pomóg³? Czy¿by mia³ kompanów, których prze-
oczy³a Teyle, gdy go zabiera³a do wioski? Oswobodzili przyjaciela
i z zemsty uprowadzili trójkê Jatte, a teraz uciekaj¹ innym szlakiem
ni¿ Conan?
Wódz stwierdzi³ po namyle, ¿e ta hipoteza jest nieco naci¹ga-
na. Jednak fakty mówi³y same za siebie: Conan i dzieci zniknêli z wio-
ski w tym samym czasie. Trudno by³o mieæ pewnoæ, co naprawdê
zasz³o, ale rozum podpowiada³, ¿e nic nie sta³o siê przypadkowo-
.Tak czy inaczej, nale¿a³o uj¹æ barbarzyñcê. Tylko on zna³ odpowie-
dzi na wszystkie pytania.
Chodmy rozkaza³ Raseri. Tutaj nie dowiemy siê niczego
wiêcej. Trzeba z³apaæ Conana.
W takim razie, musimy zostawiæ Vargów z ty³u zauwa¿y³
Kouri.
Tak zrobimy, jeli zajdzie potrzeba.
Conan przeby³ szlak w dobrym tempie. Bagna ustêpowa³y miej-
sca coraz wiêkszym po³aciom suchego gruntu. Trakt do Shadizaru
by³ ju¿ blisko.
Cymmerianin cieszy³ siê z odzyskanej wolnoci. Po wydostaniu
siê na drogê zamierza³ kontynuowaæ podró¿ bez dalszych niebez-
piecznych przygód, o ile zdo³a ich unikn¹æ. Najwa¿niejsze, ¿e prze-
¿y³. Wprawdzie dokucza³ mu g³ód, lecz z ka¿dym krokiem Conan
oddala³ siê od olbrzymów i kar³ów. Bez ¿alu pozostawia³ za sob¹
mokrad³a.
Spostrzeg³ jadalne jagody, wiêc przystan¹³, by siê posiliæ. Lene
owoce to nie miêso czy drób, ale lepsze takie po¿ywienie ni¿ burcze-
nie w ¿o³¹dku. Otar³ usta wierzchem d³oni i poszed³ dalej. Wkrótce
powinien dojæ do miejsca, gdzie po raz pierwszy spotka³ wielkolu-
dów. Jeszcze kawa³ek i znajdzie siê na drodze; nie móg³ siê tego
doczekaæ.
Wóz toczy³ siê wyboistym traktem. Jednostajne ko³ysanie by³o
usypiaj¹ce, dlatego Dake szybko zapad³ w drzemkê. ni³o mu siê, ¿e
jest w³acicielem ogromnego cyrku.
Na wielkiej arenie wystêpuj¹ setki dziwol¹gów, które zebra³ i ro-
zmno¿y³, a na widowni zasiadaj¹ tysi¹ce ludzi. Kobiety-koty wyko-
nuj¹ akrobacje, czterorêkie istoty ¿ongluj¹ tuzinami kolorowych kul,
64
zielone kar³y i zwaliste olbrzymy paraduj¹ tam i z powrotem, a wil-
ko³aki staczaj¹ krwawe walki, nie szczêdz¹c k³ów i pazurów.
A wszystko to pod najwiêkszym namiotem wiata. Spiczasty, jedwab-
ny dach wznosi siê wysoko, zdobi¹ go niebiesko-bia³e pasy.
Nagle rozleg³ siê trzask! Z³ama³ siê jeden z grubych s³upów pod-
trzymuj¹cych cyrkow¹ kopu³ê. Namiot opad³ na arenê i widzów.
Us³ysza³ krzyki wzywaj¹ce pomocy: Dake! Dake! Dake....
Obudzi³ siê. Kreg potrz¹sa³ go za ramiê.
Dake!
Mag gwa³townie odtr¹ci³ rêkê asystenta.
Dlaczego przerywasz mi drzemkê, durniu?!
W tej samej chwili zauwa¿y³, ¿e wóz stoi.
Po co siê zatrzymalimy? Nie kaza³em robiæ postoju!
Kreg pokrêci³ g³ow¹.
Nie, ale z³ama³o siê ko³o.
Co?! Poka¿!
Dake wygramoli³ siê tylnymi drzwiami i poszed³ za asysten-
tem do przodu wozu. W rzeczy samej, rozlecia³o siê ko³o od strony
Teyle siedz¹cej obok Penza. Pêk³y cztery szprychy, brakowa³o ka-
wa³ka drewnianej obrêczy, a opasuj¹ca j¹ ¿elazna tama sp³aszczy³a
siê.
Na ³uskowate krocze Seta! Jak to siê sta³o?!
Penz spojrza³ z koz³a w dó³.
Wjechalimy na wielki kamieñ, a zaraz potem w g³êbok¹ dziurê.
Nie mog³e tego omin¹æ, durniu?!
Nie by³o miejsca. Sam zobacz. Wilko³ak wskaza³ za siebie.
Mówi³ prawdê. Wypadek przytrafi³ siê na zwê¿eniu drogi. Z jednej
strony ros³y gêste zarola, z drugiej ci¹gn¹³ siê p³ytki parów o stro-
mym zboczu. Ze rodka traktu wystawa³y du¿e g³azy.
Mag przekl¹³ szpetnie kilku mniej znanych bogów, nazywaj¹c
przy tym dosadnie ich najbardziej odra¿aj¹ce nawyki. Nawet wo³y
poruszy³y siê niespokojnie, s³ysz¹c tyle obelg naraz.
Wy³adujcie i za³ó¿cie zapasowe ko³o rozkaza³ w koñcu.
Penz pokaza³ k³y w szerokim umiechu.
Nie da rady. Ju¿ je zu¿ylimy. Pamiêtasz przejazd przez Prze-
³êcz Haraan?
Dake wciekle zacisn¹³ piêci. W istocie, wtedy za³o¿yli zapas.
Od tamtego wypadku nie zajechali jeszcze do ko³odzieja, by zmaj-
strowa³ nowy. A ciê¿ar wozu uniemo¿liwia³ jazdê bez jednego ko³a.
Nie mo¿esz u¿yæ magii, by to naprawiæ? zapyta³ Kreg.
65
Czarownik nie zna³ odpowiedniego zaklêcia, ale nie zamierza³
przyznawaæ siê do niewiedzy. Zw³aszcza temu pó³g³ówkowi.
Szkoda marnowaæ magii na takie g³upstwo odpar³. Ty, Penz
i Sab wemiecie narzêdzia i dorobicie potrzebne czêci. Wokó³ jest
doæ drzew.
Ale¿ min¹ godziny, zanim
No to co? Przez ten czas bêdê podziwia³ krajobraz.
Jaki krajobraz?! Tu jest tylko las i zakurzona droga!
Trzymaj jêzor za zêbami albo go stracisz, g³upcze!
Kreg poczerwienia³, ale zamilk³. Dobrze wiedzia³, ¿e na jedno
skinienie Dakea wilko³ak z ochot¹ skoczy mu do gard³a. Lub te¿
mag unieruchomi go swym zaklêciem, po czym rozwali g³owê ka-
mieniem. Kreg ju¿ widzia³, jak jego pan zabija, i by³ pewien, ¿e nie
zawaha³by siê tak¿e tym razem.
Sab! Przynie narzêdzia! zawo³a³. A ty z³a z koz³a, w³o-
chata mordo!
Penz zeskoczy³ z siedzenia wonicy, wyl¹dowa³ zgrabnie przed
asystentem i wyszczerzy³ k³y w umiechu. Dake nie zauwa¿y³, by
obelga wywar³a na wilko³aku wra¿enie. Penz lubi³ patrzeæ na bezsil-
n¹ z³oæ Krega. Szkoda, lecz bez w¹tpienia kariera asystenta dobie-
ga koñca. Jeli Penz zas³u¿y, mo¿e w nagrodê dostanie pozwolenie
na wys³anie swego drêczyciela do Szarych Krain.
Kiedy trójka uzbrojona w pi³y i siekiery odesz³a, Dake rozejrza³
siê za ocienionym miejscem nadaj¹cym siê do drzemki. Mo¿e znów
przyni mu siê wielki cyrk? By³oby mi³o.
XI
Gdy tylko Conan wyszed³ na drogê, przyspieszy³ kroku. Cieszy³
siê, ¿e wreszcie czuje pod stopami twardy grunt. Mia³ silne nogi.
W ojczystej Cymmerii jeszcze jako ch³opiec dwiga³ ciê¿kie k³ody
oraz kamienie, potem przez wiele lat du¿o chodzi³ i biega³. By³ wy-
trzyma³ym piechurem i teraz rano pod¹¿a³ przed siebie.
Niewiele ucierpia³ wskutek niemi³ej przygody z olbrzymami. Stra-
ci³ trochê czasu, zazna³ niewygód, ale nic wiêcej. Odzyska³ miecz,
a w Shadizarze czeka³o bogactwo. Nie zamierza³ ju¿ nigdzie zbaczaæ.
Kiedy zaczê³o siê zmierzchaæ, znalaz³ miejsce na nocleg. Zasta-
wi³ sid³a, szybko z³apa³ królika i po zmroku siedzia³ przy ognisku,
5 Conan grony
66
spo¿ywaj¹c gor¹cy posi³ek. Umiecha³ siê, gdy rozrywa³ pieczeñ
bia³ymi, mocnymi zêbami. Kiedy opowie wnukom o wielkoludach
i zielonych kar³ach. A na razie mo¿e o nich zapomnieæ. Szkoda cza-
su na rozpamiêtywanie minionych zdarzeñ.
Ko³o naprawione oznajmni³ Kreg. Twarz i rêce mia³ uwala-
ne smarem, ocieka³ potem i w dodatku mierdzia³.
W górze wieci³ blady ksiê¿yc.
Zajê³o wam to du¿o czasu skrzywi³ siê Dake. W dole wzgó-
rza jest strumieñ. Id siê umyæ i wypierz odzienie. We ze sob¹ Saba
i Penza. Ju¿ za ciemno, by jechaæ dalej. Nie mam ochoty na uszko-
dzenie drugiego ko³a.
Kiedy asystent, czterorêki i wilko³ak odeszli, mag popatrzy³
na drogê za wozem. Przymusowy postój sprawi³, ¿e czasowa prze-
waga nad pocigiem stopnia³a o kilka godzin. Ale Dake w¹tpi³,
by pogoñ pod¹¿a³a przez bagna równie¿ noc¹. Nawet mimo na-
prawy ko³a z pewnoci¹ wyprzedzali olbrzymów o pó³ dnia. Jed-
nak z ulg¹ powita³by wschód s³oñca, ¿eby jak najprêdzej ruszyæ
dalej.
Po powrocie Krega i innych kaza³ im ukryæ wóz na ma³ej pola-
nie wród iglastych drzew o czerwonawej korze. Niezwyk³a trupa
u³o¿y³a siê na spoczynek wewn¹trz pojazdu. Wszyscy zapadli
w drzemkê.
Fosull le spa³, mêczy³y go koszmary. Widzia³ wielkie, czerwo-
ne demony, pó³nagich ludzi pozabagiennych, Jatte i mnóstwo innych
postaci, których nie rozpoznawa³. W rzeczywistoci by³ szybki i zwin-
ny, lecz we nie ledwo móg³ siê poruszaæ. Zupe³nie opuci³y go si³y.
Rzuca³ w³óczni¹ tak s³abo, ¿e lecia³a z szybkoci¹ opadaj¹cego li-
cia. Na co dzieñ nosi³ kilt z miêkkiej irchy, teraz chodzi³ nago. Pró-
bowa³ znaleæ drogê do swej chaty, ale zupe³nie pogubi³ siê wród
chaszczy. Nie potrafi³ przypomnieæ sobie, którêdy ma iæ. Podczas
panicznej ucieczki przed stadem czterorêkich kocic uwiadomi³ so-
bie nagle, ¿e ni. Ale jeszcze d³ugo po przebudzeniu nie móg³ siê
otrz¹sn¹æ.
Pomyla³, ¿e miewa³ ju¿ przyjemniejsze sny.
67
Raseri nie spa³. Le¿a³ i rozmyla³ o wydarzeniach ostatnich
dwóch dni. Stara³ siê pouk³adaæ sobie wszystko w g³owie, ale nie
sz³o mu zbyt dobrze. Wci¹¿ wiedzia³ za ma³o, by wyeliminowaæ nie-
które mo¿liwoci.
Wódz Jatte by³ w du¿ym k³opocie. Zazwyczaj potrafi³ ustaliæ
przyczyny zdarzeñ. Oczywicie mog³o tak byæ dlatego, ¿e w swoim
wiecie mia³ do czynienia z prostymi sprawami, które ³atwo dawa³y
siê wyjaniæ. Tymczasem teraz stan¹³ przed problemem, z jakim siê
dot¹d nie zetkn¹³. Z jednej strony by³o to przygnêbiaj¹ce, z drugiej
jednak podniecaj¹ce, bo przecie¿ wiêksz¹ satysfakcjê daje rozwi-
k³anie skomplikowanej zagadki.
Umiechn¹³ siê. Bez w¹tpienia rozszyfruje i tê tajemnicê. Pyta-
nie tylko, kiedy i ile trudu bêdzie go to kosztowaæ?
Oczywicie martwi³ siê o dzieci, lecz wmawia³ sobie, ¿e nie za-
gra¿a im wielkie niebezpieczeñstwo, przynajmniej na razie. Gdyby
porywacze a zak³ada³, ¿e jest ich kilku zamierzali zabiæ swe ofiary,
nie potrzebowaliby uciekaæ tak daleko od wioski. Nie, z pewnoci¹
maj¹ inne plany. Mo¿e chc¹ wykorzystaæ Teyle, Orena i Morjê do
eksperymentów, podobnie jak on Conana?
Albo wystawiaæ je na pokaz? Mo¿liwoci istnia³o tak wiele, ¿e
nie zd¹¿y³ rozpatrzyæ wszystkich, bo w koñcu zmorzy³ go sen.
Conan obudzi³ siê wczenie. Co mu mówi³o, ¿e im dalej bêdzie
od olbrzymów, tym lepiej. Ledwo wit zaró¿owi³ niebo, Cymmeria-
nin zerwa³ siê i ruszy³ w drogê. W marszu ogryza³ resztki drugiego
upieczonego królika. Przystan¹³ tylko na chwilê, by zaczerpn¹æ garæ
wody ze strumyka i op³ukaæ miêso.
Zanim s³oñce wzesz³o na dobre, wêdrowa³ prawie od godziny.
Gdy wspi¹³ siê traktem na niewielkie wzniesienie, zobaczy³ w od-
dali wóz stoj¹cy na skraju drogi. Kryty, szecioko³owy pojazd przy-
pomina³ wielkoci¹ dom. Obok pas³o siê osiem czy dziesiêæ wo³ów.
Cymmerianin skrêci³ w zagajnik i sprawdzi³, czy miecz luno
wysuwa siê z pochwy. Niedawna przygoda wzmog³a czujnoæ Co-
nana. Pasa¿erowie wozu mogli byæ nieszkodliwi, ale wola³ przyjrzeæ
siê im z ukrycia.
Skrada³ siê miêdzy drzewami, staraj¹c siê posuwaæ jak najci-
szej, i stopniowo zbli¿a³ siê do pojazdu.
Wreszcie wypatrzy³ miejsce pokryte suchym igliwiem i przykuc-
n¹³ za roz³o¿ystym krzakiem, by rozeznaæ siê w sytuacji.
68
Nie czeka³ d³ugo. Z wozu wyszed³ jasnow³osy mê¿czyzna. To-
warzyszy³a mu postaæ otulona opoñcz¹, w kapturze na g³owie. Co-
nan nie móg³ dostrzec jej twarzy, za to dobrze widzia³ pasa¿era, któ-
ry pojawi³ siê jako trzeci.
Ten cz³owiek mia³ ni mniej, ni wiêcej, tylko cztery ramiona!
Cymmerianin zastanawia³ siê nad tym dziwactwem, kiedy wóz
zaskrzypia³ i zatrz¹s³ siê mocno. W drzwiach stanê³a ogromna nie-
wiasta. Musia³a schyliæ g³owê, by nie zawadziæ o framugê. Conan
od razu rozpozna³ Teyle z plemienia Jatte.
Bardzo dziwne... Zdumia³ siê jeszcze bardziej, gdy zobaczy³ jej
m³odsze rodzeñstwo, Orena i Morjê. Za bliniakami sz³a kobieta o ko-
cich rysach, obroniêta krótk¹ sierci¹. Na koñcu drepta³ zielony,
nakrapiany karze³. Taki sam jak ci, których Conan niedawno napo-
tka³.
Jasnow³osy i czterorêki zaprzêgli wo³y. Zakapturzony przykuc-
n¹³, aby obejrzeæ przednie ko³o. Nakrycie g³owy zsunê³o siê, wte-
dy Cymmerianin ujrza³ zwierzêce oblicze. Pysk psa? Nie, raczej
wilka!
Ale za zbieranina dziwol¹gów! Wszyscy w jednym wozie. Co
to znaczy?
Jak ci siê podobaj¹ moje okazy? Interesuj¹ce, prawda? roz-
leg³ siê g³os za plecami Conana.
Cymmerianin natychmiast odwróci³ siê i wyprostowa³, jednocze-
nie dobywaj¹c miecza.
To nic nie da rzek³ obcy. Wymamrota³ jakie niezrozumia³e
s³owa i uczyni³ rêk¹ gest, jakby co rzuca³.
Conan uskoczy³ w bok i uniós³ broñ do ciêcia. Jak ten cz³owiek
podkrad³ siê do niego? Niewielu zdo³a³o zajæ Cymmerianina od ty³u,
a smag³y, czarnow³osy mê¿czyzna z d³ugimi w¹sami nie wygl¹da³
na zbyt sprytnego. Nie by³ uzbrojony, ale Conan nie opuci³ miecza.
Od³ó¿ broñ odezwa³ siê nieznajomy. Nie zabrzmia³o to jak
proba, lecz jak rozkaz.
Conan rozemia³ siê g³ono. Nagle zamilk³. Poczu³ na sobie zim-
ny, miertelny ucisk i rêce zaczê³y odmawiaæ mu pos³uszeñstwa.
Nadgarstki mia³ jak z o³owiu i jaka si³a zmusza³a go do opuszcze-
nia ramion.
Próbowa³ walczyæ z krêpuj¹c¹ go moc¹. Na ca³e cia³o wyst¹pi³y
mu krople potu. Wzmóg³ wysi³ek i na chwilê dr¿¹cy miecz znieru-
chomia³ w ch³odnym, porannym powietrzu.
Mê¿czyzna zmarszczy³ brwi.
69
Ostrze znów zaczê³o drgaæ. Conan opiera³ siê ze wszystkich si³.
Napi¹³ miênie, a¿ pod opalon¹ skór¹ spêcznia³y ciêgna. Muskular-
ne ramiona nabrzmia³y. Ale miecz sam kierowa³ siê do pochwy.
Cymmerianin patrzy³ ze zgoz¹ jak jego w³asne rêce chowaj¹ broñ,
jakby nale¿a³y do kogo innego.
Tak ju¿ lepiej powiedzia³ czarnow³osy i umiechn¹³ siê sze-
roko.
Conan w lot poj¹³, co go pokona³o magia! Obcy rzuci³ na nie-
go z³y urok!
Cymmerianin zamia³ siê i rozpostar³ d³onie, by zacisn¹æ je na
gardle czarownika. Ale wtem powietrze sta³o siê tak gêste, jakby
mia³ przed sob¹ nieprzeniknion¹, niewidzialn¹ cianê.
Tracisz tylko czas przemówi³ mag. Jestem Dake i bêdziesz
mi pos³uszny, czy ci siê to podoba, czy nie.
Conan zdo³a³ post¹piæ krok naprzód, lecz ten ruch kosztowa³ go
tyle wysi³ku, ¿e a¿ poczerwienia³.
Si³acz z ciebie zauwa¿y³ Dake. Byæ mo¿e znajdê ci jakie
zajêcie, zamiast pozbawiaæ ciê ¿ycia. Jak ciê zw¹?
Widz¹c, ¿e próby ataku na nic siê nie zdadz¹, Conan zrezygno-
wa³. Nie zamierza³ odpowiadaæ magikowi, lecz ta sama si³a, która
kaza³a mu schowaæ miecz, zmusza³a go teraz do mówienia. Mocno
zacisn¹³ usta, by jej nie ulec.
Minê³o tuzin uderzeñ serca.
Conan us³ysza³ nagle w³asny g³os.
Ach, tak. Doskonale. Zatem chodmy, Conanie.
Mag ruszy³ do wozu.
Cymmerianin znów spróbowa³ stawiæ opór. Bez skutku. Wbrew
swej woli pod¹¿y³ za czarownikiem. Nie móg³ powstrzymaæ nóg, ani
przyspieszyæ i skoczyæ przeladowcy do gard³a. Czar mia³ zbyt wielk¹
moc, by siê jej przeciwstawiæ. Conan czu³ siê jak pies na smyczy, do
tego z ciasn¹ obro¿¹ na szyi.
Kiedy wychodzili na drogê, uprzytomni³ sobie, ¿e to z pewno-
ci¹ magia pozwoli³a Dakeowi zajæ go z ty³u tak cicho. Teyle i bli-
niaki te¿ musi zniewalaæ potê¿ny czar. Zastanawia³ siê, czy wszyscy
pasa¿erowie wozu s¹ pod wp³ywem zaklêcia.
Có¿, nie ma co zgadywaæ, wkrótce siê dowie.
Wygl¹da³o na to, ¿e znów nie dojdzie do Shadizaru, choæ obie-
cywa³ sobie nie zbaczaæ z kursu.
70
Gdy Vargowie dotarli do krañca mokrade³, nie napotkawszy
pozabagiennych ani Vilkena, Fosull poczu³ siê mocno zak³opotany.
Mia³ du¿y dylemat. Wyprawa poza moczary by³a wielce niebezpiecz-
na. Ludzie pozabagienni nie nale¿eli do tolerancyjnych, o czym Var-
gowie zd¹¿yli siê przez lata bolenie przekonaæ. Zastêp kar³ów od
razu ci¹gn¹³by na siebie nieszczêcie. Wprawdzie potrafi³by siê
obroniæ przed atakiem pojedynczego zbójcy lub zaskoczonego wie-
niaka, lecz nie przed liczniejsz¹ gromad¹ ludzi. W czasie Wielkiej
Suszy, jakie czterdzieci wiosen temu, dziad Fosulla wyruszy³ z ba-
gien po prowiant na czele setki wojowników.
Wróci³ ze wiata zewnêtrznego z po³ow¹ dzielnych poddanych.
Filozofia ludzi pozabagiennych wydawa³a siê prosta: jeli kto jest
inny, nale¿y go natychmiast zabiæ.
Co robiæ? Fosull nie zamierza³ nara¿aæ na mieræ swoich wo-
jowników. Z drugiej strony, straci³by ich szacunek, gdyby pozwoli³
umkn¹æ porywaczom syna. Wódz wiedzia³, ¿e siê starzeje i nie jest
ju¿ tym samym Vargiem, co kiedy. Mimo i¿ wci¹¿ móg³ pokonaæ
ka¿dego wspó³plemieñca, brakowa³o mu dawnej stanowczoci. Jeli
zaprzestanie pocigu, wojownicy wezm¹ to za s³aboæ i rzuc¹ mu
wyzwanie. Za¿¹daj¹, by odda³ w³adzê. Taki by³ u Vargów zwyczaj.
Niech piek³o poch³onie tych pozabagiennych intruzów!
Co trzeba zrobiæ. Wiedzia³ nawet, co. Musia³ spojrzeæ praw-
dzie w oczy, choæby nie chcia³. Piêtnastu Vargów nie ukryje siê ³a-
two poza moczarami, ale jeden tak.
Fosull odwróci³ siê do wojowników.
Wracajcie. Sam poszukam Vilkena.
Ale¿ wodzu!
Ca³y zastêp wzbudzi tylko ciekawoæ i sprowokuje atak. Jed-
nemu z nas mo¿e uda siê pozostaæ nie zauwa¿onym.
Ale... ale czerwony demon...!
Jam jest Fosull i nie lêkam siê nikogo! Ani Vargów, ani ludzi
pozabagiennych, ani czerwonych demonów! Róbcie, co kaza³em!
Us³uchali niechêtnie i zaczêli pomrukiwaæ miêdzy sob¹ o ogrom-
nej odwadze przywódcy. Kto inny wybra³by siê w pojedynkê prze-
ciw demonowi potê¿niejszemu od Jatte? Fosull by³ pewien, ¿e jeli
prze¿yje, jego chwa³a przetrwa wiele wiosen i nikt nie mie rzuciæ
mu wyzwania.
W gruncie rzeczy, ryzykowna wêdrówka wcale mu siê nie umie-
cha³a. Mimo to, pocz¹³ uk³adaæ plan. Na mokrad³ach Vargów chro-
ni³ naturalny kamufla¿; potrafili ³atwo wtopiæ siê w otoczenie i ujæ
71
uwagi wrogów. Ludzie pozabagienni ró¿nili siê wzrostem. Niektó-
rzy, zw³aszcza dzieci, byli prawie tak mali jak Fosull. Wódz wpad³
na pomys³, jak zamaskowaæ swój wygl¹d nale¿a³o zdobyæ stosow-
ne odzienie.
Na wszystko znajdzie siê sposób.
XII
Dake wdrapa³ siê na dach wozu po krótkiej drabince umocowa-
nej z ty³u pojazdu. Oczywicie spiczasta plandeka nie wytrzyma³aby
jego ciê¿aru, ale poprzeczna deska by³a doæ gruba i szeroka, by
móg³ na niej usi¹æ i obserwowaæ drogê za wozem. W s³oneczne dni
robi³ to czêsto. Lubi³ siê opalaæ, a widok z wysoka dawa³ mu poczu-
cie w³adzy.
Mag uwa¿a³, ¿e ma wszelkie powody, by czuæ siê jak w³adca.
Jego myli zaprz¹ta³a teraz ostatnia zdobycz. Muskularny Co-
nan wydawa³ siê cennym dodatkiem do kolekcji dziwol¹gów. Wpraw-
dzie inne okazy te¿ przyci¹ga³y gawied w mijanych wioskach, lecz
samo pokazywanie czterorêkiego mê¿czyzny, czy kobiety o twarzy
kota nie przynosi³o godziwych zysków. Ile mo¿na zebraæ od setki
gapiów p³ac¹cych po kilka miedziaków?
Dake zazwyczaj nabija³ sobie kabzê, wykorzystuj¹c cz³onków
trupy w inny sposób. Wielu mê¿czyzn ciekawi³o, jak to jest na po-
s³aniu z kobiet¹-kotem. Pragn¹c prze¿yæ tak¹ przygodê, siêgali g³ê-
biej do sakiewek po d³ugo skrywane srebro. Penz po mistrzowsku
pos³ugiwa³ siê lassem i niejeden chcia³ siê z nim zmierzyæ. Obsta-
wiano wtedy zwyciêzcê konkursu, choæ wynik rywalizacji by³ z góry
przes¹dzony. Zielony karze³ móg³by stawaæ do zawodów w rzucaniu
w³óczni¹ do celu. Olbrzymka z pewnoci¹ wzbudzi po¿¹danie w nie-
których widzach p³ci mêskiej, choæ nale¿a³oby uwa¿aæ, ¿eby nie
wyda³a na wiat potomstwa. Kogo zainteresowa³by miniaturowy
wielkolud?
Ale nawet w najmniejszych dziurach zabitych deskami, ludzi
najbardziej podnieca³ hazard. Tam te¿ mieszkali najtwardsi si³acze
zahartowani ciê¿k¹ prac¹ na roli i polowaniem. W takich osadach
najwiêkszych emocji dostarcza³y zak³ady podczas zmagañ osi³ków.
Prosty lud uwielbia³ si³owanie siê na rêce, walkê na piêci i zapasy.
Dake widzia³ ju¿ ch³opów stawiaj¹cych na swoich faworytów piêæ-
72
dziesi¹t srebrników, a nawet kilka z³otych dukatów. I to w wioskach,
gdzie ziemia, chaty i ca³y dobytek wydawa³y siê niewarte garci mie-
dziaków.
Ten, kto wystawi³by silnego i zwinnego zawodnika, móg³by du¿o
zarobiæ. Co prawda w Shadizarze same dziwol¹gi wywo³aj¹ tak¹
sensacjê, ¿e zapanik nie bêdzie potrzebny. Z drugiej jednak strony,
miejscy z³odzieje bez w¹tpienia mog¹ postawiæ na walkê wiêcej ni¿
wieniacy. Ponadto, si³acz dobrze w³adaj¹cy mieczem doskonale
nadawa³by siê na stra¿nika bogactw, które Dake zamierza³ zdobyæ.
Zw³aszcza si³acz zmuszony do lojalnoci moc¹ zaklêcia.
Co naprawdê potrafi Conan, to siê dopiero oka¿e. Trudno oce-
niaæ czyje mo¿liwoci po samym wygl¹dzie, choæ barbarzyñca
z pewnoci¹ prezentuje siê jak nale¿y. Warto jednak poddaæ go kilku
próbom przed wizyt¹ w najbli¿szej wiosce.
Dake umiechn¹³ siê. Znów by³ z siebie zadowolny. Sprytny cz³o-
wiek zawsze ma szansê wspiêcia siê na szczyt, jeli tylko postêpuje
rozwa¿nie.
Wewn¹trz wozu Conan przygl¹da³ siê towarzyszom niedoli. Z bli-
ska wygl¹dali nie mniej dziwacznie ni¿ z daleka. Kobieta-kot sie-
dzia³a obok czterorêkiego mê¿czyzny. Rozmawiali szeptem. Wilko-
³ak naci¹gn¹³ kaptur i w ogóle siê nie odzywa³. Zielony karze³ drapa³
siê w udo i szczerzy³ w umiechu ostre zêby. Trójka olbrzymów spra-
wia³a wra¿enie przygnêbionych. Brakowa³o tylko blondyna, który
teraz powozi³. Jedynie on nie wydawa³ siê omotany si³¹ zaklêcia czar-
now³osego maga.
Teyle le¿a³a wyci¹gniêta na prowizorycznym wyrku. Wtem prze-
krêci³a siê na bok i wspar³a na ³okciu.
Sam uciek³e z klatki mojego ojca? spyta³a Conana.
I owszem.
Nie lada wyczyn stwierdzi³a i po chwili milczenia doda³a:
Cieszê siê, ¿e ci siê uda³o.
Conan nie kry³ zaskoczenia.
Dlaczego?
Zatoczy³a rêk¹ ³uk, wskazuj¹c wnêtrze wozu.
Teraz wiem, co to znaczy byæ wiêniem. Nieprzyjemne prze-
¿ycie.
Cymmerianin skin¹³ g³ow¹, ale nie odpowiedzia³. Kilkakroæ prze-
trzymywano go wbrew jego woli, lecz za ka¿dym razem tak samo
73
nienawidzi³ zamkniêcia. ¯aden cz³owiek nie jest stworzony do ¿ycia
w niewoli czy to mê¿czyzna, czy kobieta.
Co wiesz o czarnow³osym, który zwie siê Dake? zapyta³
w koñcu.
Ma jak¹ magiczn¹ moc odrzek³a Teyle.
Lepiej wyjaw mi co, czego jeszcze nie wiem.
Jedziemy do Shadizaru. Dake chce tam pokazywaæ swoke ofia-
ry jako wybryki natury. Zamierza skrzy¿owaæ nas i wyhodowaæ jesz-
cze dziwniejsze istoty.
Tak wam powiedzia³?
Nie. Ale mówi³ o tym Kreg, ten jasnow³osy mê¿czyzna. Szy-
dzi³ z nas. Tro, Sab i Penz potwierdzili s³owa blondyna.
Teyle przedstawi³a Conanowi trójkê pasa¿erów. Zielony karze³
zwa³ siê Vilken.
Cymmerianin zastanawia³ siê nad tym, co us³ysza³, i rozwa¿a³,
jak najlepiej wykorzystaæ zdobyte wiadomoci.
Ucieczka jest niemo¿liwa odezwa³ siê Penz, odgaduj¹c, co
Conanowi chodzi po g³owie. Zaklêcie, które nas krêpuje, jest zbyt
silne. Nie pozwala nam skrzywdziæ maga, ani sprzeciwiaæ siê jego
rozkazom.
Conan przytakn¹³. To prawda, próbowa³ walczyæ z czarem i prze-
gra³. Nawet teraz czu³ na sobie niewidzialne wiêzy.
Jestem wiêniem Dakea od piêciu wiosen ci¹gn¹³ Penz.
Tro i Sab od trzech. Ani razu moc zaklêcia nie os³ab³a. Nie sposób
siê od niego uwolniæ.
Mój ojciec zdo³a tego dokonaæ wtr¹ci³ Vilken, pokazuj¹c
k³y.
Cymmerianin spojrza³ na kar³a. Zielony mikrus mia³ cuchn¹cy
oddech!
Twój ojciec?
A tak. Jest wodzem naszego plemienia. Przybêdzie po mnie.
Wydajesz siê tego pewien.
Nie mo¿e post¹piæ inaczej, jeli chce pozostaæ wodzem.
Conan zamyli³ siê.
Nasz rodzic te¿ nas nie zostawi powiedzia³ Oren. Jego sio-
stra Morja przytaknê³a.
Cymmerianin popatrzy³ na Teyle. Ona równie¿ skinê³a g³ow¹.
Raseri nie pozwoli, by mali ludzie poznali po³o¿enie naszej
wioski. I nie spocznie, póki nie odnajdzie trójki swoich dzieci.
Conan wzruszy³ ramionami.
74
Ani zielonym kar³om, ani wielkoludom nie bêdzie ³atwo wê-
drowaæ przez ziemie ludzi mojej rasy.
Mój ojciec to najsprytniejszy z Vargów pochwali³ siê Vilken.
A mój jest dwakroæ sprytniejszy od twojego, bestio odparo-
wa³ Oren.
Karze³ pokaza³ k³y i poruszy³ siê, jakby chcia³ skoczyæ na ch³op-
ca. Ma³y olbrzym uniós³ siê, by stawiæ czo³o przeciwnikowi.
Stójcie! rozkaza³ Conan.
M³odzieñcy zamarli i spojrzeli na niego.
Nic nie zyskamy, walcz¹c miêdzy sob¹.
Vargowie to tylko z³oliwe bestie!
A Jatte g³upie góry miêsa!
Doæ!
Ch³opcy z wrogich plemion przeszyli siê nienawistnym wzro-
kiem, po czym znów spojrzeli na Cymmerianina. Pierwszy przemó-
wi³ Vilken.
A kto ciê wybra³ na wodza, ¿eby mia³ nam rozkazywaæ?!
Conan umiechn¹³ siê z³owieszczo i zacisn¹³ wielk¹ piêæ przy-
pominaj¹c¹ miêsisty m³ot.
Sam siê wybra³em. Nie zamierzam spêdziæ reszty ¿ycia jako
wiêzieñ w tym wozie. A zaklêcie Dakea nie powstrzyma mnie przed
zrobieniem tu porz¹dku!
Niedoszli zapanicy uznali widocznie, ¿e lepiej nie dowiadczyæ
na w³asnej skórze gniewu muskularnego barbarzyñcy. Bez s³owa
odst¹pili od walki.
A teraz... rzek³ Cymmerianin chcê wiedzieæ wszystko o Da-
keu i jego psie, Kregu.
Raseri rozpatrywa³ kilka sposobów docigniêcia porywaczy jego
dzieci. Wreszcie wybra³ jeden, jak mu siê zdawa³o, najbardziej roz-
s¹dny. Odes³a³ swoich towarzyszy do wioski, a sam dotar³ do skraju
bagien i wyszed³ na drogê w wiecie ma³ych ludzi. Logika podpo-
wiada³a olbrzymowi, ¿e najlepiej bêdzie wêdrowaæ noc¹, trzymaj¹c
siê utartych szlaków i unikaj¹c tubylców. Chyba ¿e zajdzie potrzeba
wypytania ich o zbiegów. Wielkolud z pewnoci¹ wzbudzi sensacjê,
lecz nie tak wielk¹ jak ca³a grupa. Zanim wieæ o nim obiegnie oko-
licê, zdo³a oddaliæ siê na du¿¹ odleg³oæ.
Nocna wêdrówka by³a, rzecz jasna, niezbyt bezpieczna, lecz nie-
wiele bestii mog³o stawiæ czo³o Jatte uzbrojonemu w d³ugi, obsydia-
75
nowy nó¿ i wielk¹ w³óczniê. Za dnia Raseri zamierza³ spaæ w ukry-
ciu. Pamiêta³ wygl¹d Conana, a innych uciekinierów mia³ nadziejê
rozpoznaæ po ladach. W ciemnoci trudno by³oby pod¹¿aæ ich tro-
pem, ale uwa¿a³, ¿e nie zbocz¹ z raz obranej trasy. Rozpytuj¹c od
czasu do czasu tu i tam, bez w¹tpienia uda mu siê iæ w³aciwym
szlakiem. Jeli on rzuca siê w oczy, to trójka dzieci tym bardziej.
Kto musia³ je zauwa¿yæ.
Kiedy ju¿ dogoni porywaczy, u³o¿y plan ataku. Ogólnie rzecz
bior¹c, postanowi³ wyr¿n¹æ ma³ych ludzi i odebraæ dzieci.
Znalaz³ ocienione miejsce i zatrzyma³ siê w ukryciu, by spo¿yæ
pieczonego królika i suszone owoce, które wzi¹³ ze sob¹. Potem u³o-
¿y³ siê na spoczynek, aby doczekaæ zmroku.
Raseriemu podoba³ siê plan pocigu. Nie by³ zbyt skompliko-
wany i pozostawia³ mu mo¿liwoæ manewru, gdyby zasz³a potrzeba.
Wódz Jatte z zadowoleniem zapad³ z sen.
Fosull spêdzi³ w marszu ca³y ranek i zd¹¿y³ odkryæ, ¿e ucieki-
nierzy maj¹ rodek transportu. To u³atwia³o mu zadanie g³êbokie
koleiny wozu widaæ du¿o wyraniej ni¿ odciski stóp. Ciê¿ar i szero-
koæ pojazdu gwarantowa³y, ¿e nie zjedzie z drogi, a przynajmniej
pozostanie na twardym gruncie. Zatem dopóki bêdzie sucho, Varg
tak zdolny jak Fosull nie zgubi tropu, choæby mia³ iæ po ladach na
koniec wiata.
Co ciekawe, porywacze jego syna podró¿owali z trójk¹ Jatte.
Wódz ocenia³, ¿e to jedna kobieta i dwoje dzieci. Owszem, ta dwój-
ka zostawia³a lady wielkoci ludzi pozabagiennych, co mog³o zmy-
liæ mniej wytrawnego tropiciela, ale nie Fosulla. Zna³ obuwie Jatte
jak palce swoich bosych nóg. Jeli to nie olbrzymy, gotów jest na-
pluæ na grobowiec w³asnego ojca.
Czy Jatte odbywali tê podró¿ dobrowolnie, nie potrafi³ stwier-
dziæ na pewno, ale uwa¿a³, ¿e to ma³o prawdopodobne. Olbrzymy
mia³y z ludzi pozabagiennych jeszcze mniejszy po¿ytek ni¿ Vargo-
wie nawet nie zjada³y tych, których z³apa³y i zabi³y.
Niedobrze. Co to za ludzie, skoro uprowadzili nie tylko Varga,
ale i Jatte?
Fosull kilkakroæ widzia³ podró¿nych zbli¿aj¹ch siê z przeciw-
ka. Opuszcza³ wtedy trakt i czeka³ w ukryciu, a¿ go min¹.
Na rozstaju dróg przerwa³ tropienie zbiegów i skrêci³ ku ma³ej
osadzie.
76
Skupisko kilku cha³up trudno by³o nazwaæ wsi¹. Skrada³ siê te-
raz z wielk¹ ostro¿noci¹, pod wiatr, ¿eby nie wywêszy³y go psy.
Wreszcie wypatrzy³ to, czego szuka³.
Na sznurze rozci¹gniêtym miêdzy dwoma drzewami suszy³o
siê w s³oñcu odzienie pozabagiennych. Varg przyjrza³ siê paru okry-
ciom i wybra³ odpowiednie dla siebie. Zanurzy³ siê w wysokiej tra-
wie i pod os³on¹ gêstych zaroli podpe³z³ bli¿ej. Poderwa³ siê, pod-
bieg³ do sznura i porwa³ prawie such¹ szatê z kapturem. Natychmiast
rzuci³ siê do ucieczki, gdy¿ jeden z psów zacz¹³ wciekle ujadaæ.
Ale Fosull zd¹¿y³ siê oddaliæ, zanim ktokolwiek sprawdzi³, co siê
dzieje. Gdyby za¿arta bestia mia³a ochotê go cigaæ, drogo zap³a-
ci³aby za ten b³¹d. Diab³opsy to jedno, ale zwyk³y kundel to zupe-
³nie co innego.
Znalaz³szy siê w bezpiecznej odleg³oci od cha³up, Fosull obej-
rza³ zdobycz. Rêcznie tkane, brunatne odzienie by³o szorstkie i sp³o-
wia³e. Szybko skróci³ no¿em rêkawy oraz po³y, ¿eby nie szarga³y siê
po ziemi. Kiedy przywdzia³ p³aszcz i postawi³ kaptur, tylko d³onie
i bose stopy zdradza³y, kim jest. Zauwa¿y³ gliniankê, zaczerpn¹³ gar-
ci¹ mu³, po czym na³o¿y³ ma na rêce i nogi. Jego cia³o przybra³o
szar¹ barwê. Wród ludzi pozabagiennych zdarzali siê niscy mê¿-
czyni, nawet kar³y, ale nikt nie mia³ zielonej skóry. Teraz musia³
tylko uwa¿aæ, by nie przygl¹dano mu siê zbyt d³ugo z bliska.
Wróci³ na g³ówny trakt i poszed³ dalej po ladach wozu.
XIII
Kiedy wóz stan¹³, Conan obudzi³ siê spocony.
Wewn¹trz panowa³ straszny zaduch. Gruba plandeka chroni³a
wprawdzie przed s³oñcem, ale nagrzewa³a siê i nie przepuszcza³a
powietrza.
Wszelkie próby wyrwania siê z side³ magii spe³z³y na niczym.
Gdy tylko Cymmerianin ockn¹³ siê z drzemki, znów usi³owa³ poko-
naæ moc krêpuj¹cego go zaklêcia, ale na pró¿no. Nie znalaz³ sposo-
bu, by zmusiæ swoje nogi do ucieczki z ruchomego wiêzienia.
Czu³ siê tak, jakby zwi¹zano go solidnymi linami. Tyle ¿e zwy-
k³e wiêzy mo¿na w koñcu nieco rozluniæ; czar wci¹¿ uniemo¿liwia³
jakikolwiek ruch.
Wychodziæ! rozkaza³ Kreg.
77
Pasa¿erowie pos³usznie wygramolili siê na popo³udniowe s³oñ-
ce. Kiedy Conan zszed³ ze stopnia, lekki wiatr zatarga³ jego czarn¹
grzyw¹. Nareszcie na wie¿ym powietrzu. Co za ulga po d³u¿szym
pobycie w dusznym pomieszczeniu. Na lewo od drogi rós³ niewiel-
ki zagajnik, prawe pobocze zalega³y g³azy. Niektóre tkwi³y w zie-
mi.
Znienawidzony Dake sta³ nie opodal i umiecha³ siê szeroko do
swych niewolników.
Zorganizowa³em dla was ma³e przedstawienie oznajmi³.
Nowy cz³onek naszej trupy, choæ nie obdarzony przez naturê tak
szczodrze jak reszta, posiada jednak swoisty wdziêk nieokrzesanego
osi³ka. Z umiechem spojrza³ na Cymmerianina, który przeszy³ dre-
czyciela zimnym wzrokiem. Barbarzyñcy to waleczni ludzie.
Wprawdzie du¿e musku³y nie zawsze wiadcz¹ o wielkiej sile, lecz
wierzê, ¿e Conanowi jej nie brak.
Cymmerianin rzuci³ okiem na towarzyszy. Twarz Penza pozo-
sta³a bez wyrazu. Vilken jak zwykle szczerzy³ ostre zêby w umie-
chu. Czterorêki i kobieta-kot przygl¹dali siê Dakeowi z wyran¹
obaw¹. Bliniaki gapi³y siê na maga z zaciekawieniem, a Teyle sta³a
z rêkami skrzy¿owanymi na olbrzymich piersiach.
Widzisz tamten g³az? spyta³ Dake, wskazuj¹c na potê¿ny
kamieñ. Przynie mi go, Conanie.
Cymmerianin znów spróbowa³ oprzeæ siê magii, ale dozna³ uczu-
cia, jakby jego nogi nale¿a³y do kogo innego. Pos³usznie podszed³
do bezkszta³tnego kamienia, który siêga³ mu do kolan i by³ szeroki
jak jego bary. Przykucn¹³ i opasa³ mocarnymi ramionami kawa³ ska-
³y. Naprê¿y³ miênie ud i bioder, wyrwa³ ciê¿ar z piachu i dwign¹³
do góry. G³az wa¿y³ chyba tyle, co on.
Conan wyprostowa³ siê i ruszy³ w kierunku Dakea. Gdy stan¹³
obok maga, zobaczy³ wytrzeszczone oczy Krega.
Bardzo dobrze! pochwali³ w³adca niewolników. Mo¿esz
go po³o¿yæ.
Gdzie?
Niewa¿ne. Gdziekolwiek.
Conan najchêtniej zmia¿d¿y³by g³azem Dakea, lecz wiedzia³,
¿e maga chroni moc zaklêcia. Co nie oznacza³o, ¿e niewarto spróbo-
waæ zaszkodziæ wrogowi. Odwróci³ siê i cisn¹³ wielki kamieñ w stronê
Krega.
Na j¹dra Seta! wrzasn¹³ asystent, rzucaj¹c siê do ucieczki.
Potkn¹³ siê i omal nie run¹³ jak d³ugi. Utrzyma³ siê jednak na nogach
78
i cudem unikn¹³ przygniecenia ciê¿k¹ ska³¹. G³az opad³ na ziemiê
z g³uchym odg³osem. W powietrze uniós³ siê py³.
Ty... ty barbarzyñski durniu! O ma³y w³os by mnie trafi³!
Umiech Cymmerianina przypomina³ grymas wilczej twarzy Pen-
za. W istocie wilko³ak i ca³a reszta te¿ umiechali siê z satysfakcj¹.
Nawet Dake nie móg³ siê powstrzymaæ.
Ca³kiem niele przyzna³. Ale bez w¹tpienia staæ ciê na wiê-
cej. Teraz przynie tamten... wyci¹gn¹³ ramiê.
Conanowi natychmiast spowa¿nia³a twarz. Drugi kawa³ ska³y
nie tkwi³ wprawdzie w piachu, lecz by³ znacznie wiêkszy i zapewne
o po³owê ciê¿szy.
Osi³ek zabra³ siê do pracy. G³az mia³ kszta³t kolawego grzyba,
co umo¿liwia³o wsuniêcie ramion pod kapelusz. Cymmerianin ze-
bra³ siê w sobie, uniós³ go trochê i wolno pocz³apa³ z powrotem. St¹-
pa³ z wysi³kiem, ale nie wlók³ ciê¿aru po ziemi.
Wspaniale! zachwyci³ siê Dake. Postaw go... spojrza³
na asystenta, potem na Conana ...tam. I uwa¿aj, ¿eby nie przestra-
szy³ Krega. Nie za blisko.
Gdy Cymmerianin opuci³ g³az, blondyn popatrzy³ na mocarza
z nienawici¹.
Jeszcze jeden powiedzia³ mag. Niech bêdzie tamten...
Conan powiód³ wzrokiem za palcem Dakea.
Ska³a przewy¿sza³a cz³owieka i z pewnoci¹ wa¿y³a dwakroæ
tyle, co on. Zwê¿a³a siê ku górze i by³a ca³kiem g³adka. Za co z³apaæ
taki obelisk? Wzruszy³ ramionami i pokrêci³ g³ow¹.
Nie widzê sposobu, by to podnieæ.
Musisz spróbowaæ. No, dalej!
Conana ogarnê³a wciek³oæ. Tego ju¿ za wiele! Nie jest psem,
¿eby mu rozkazywaæ!
Przez moment zdawa³o mu siê, ¿e moc zaklêcia s³abnie. Poczu³
radoæ, lecz ukry³ emocje. Czy¿by co rozluni³o magiczne okowy?
Ale co?
Nagle czar znów omota³ go z ca³¹ si³¹. Nie mia³ innego wyjcia,
musia³ wykonaæ polecenie. Na zastanawianie siê przyjdzie czas póniej.
Zadanie nie wygl¹da³o na ³atwe. Nie doæ, ¿e g³az by³ g³adki, to
jeszcze zbyt szeroki, aby opleæ go rêkami. Cymmerianin duma³ przez
chwilê, wreszcie wpad³ na pewien pomys³.
Napar³ na szczyt kamienia, by go lekko przechyliæ. Uda³o siê.
Obszed³ ska³ê i zacz¹³ j¹ pchaæ z drugiej strony. Kiedy j¹ ruszy³,
wróci³ na poprzednie miejsce.
79
W koñcu obluzowa³ g³az, wroniêty w ziemiê pewnie od wie-
ków. Wiedzia³, ¿e teraz musi wszystko dok³adnie zgraæ w czasie
mocno bujn¹æ skalny blok, okr¹¿yæ go szybko i podeprzeæ plecami,
zanim obelisk runie.
Zrobi³, jak zaplanowa³. Gdy ciê¿ar spocz¹³ mu na grzbiecie,
pocz¹³ bardzo powoli uginaæ kolana. Zni¿a³ siê coraz bardziej i pod-
suwa³ pod kamieñ.
Ostro¿nie sprawdzi³, czy nie straci równowagi, wyci¹gn¹³ rêce
za siebie i przytrzyma³ boki masywnej ska³y le¿¹cej na jego bar-
kach.
Ledwo dwign¹³ g³az, zda³ sobie sprawê, ¿e siê przeliczy³. Blok
wa¿y³ wiêcej, ni¿ Conan siê spodziewa³. Jeli le st¹pnie, ciê¿ar go
przygniecie.
Posuwaj¹c siê krok za krokiem, pokona³ w limaczym tempie
odleg³oæ dziel¹c¹ go od w³adcy niewolników.
Zdumiewaj¹ce! wykrzykn¹³ Dake. Myla³em, ¿e ci siê nie
uda. Zrzuæ to, nie chcê, ¿eby zrobi³ sobie krzywdê.
Conan stan¹³ prosto. Skalny blok zsun¹³ siê pionowo z jego ple-
ców i zary³ w piach. Przez moment zdawa³o siê, ¿e runie p³asko, ale
pozosta³ tylko lekko przechylony.
Sab, Penz i Kreg do mnie!
Czterorêki, wilko³ak oraz asystent przybiegli na wezwanie swe-
go pana.
Uniecie ten kamieñ.
We trzech otoczyli wysok¹ ska³ê, próbuj¹c j¹ jako uchwyciæ,
ale bez skutku.
Przewróæcie go tak jak Conan.
Spróbowali. Lecz gdy g³az siê przechyli³, okaza³ siê dla nich za
ciê¿ki. Mimo wysi³ków, nie zdo³ali go utrzymaæ. Gruchn¹³ o ziemiê,
wzbijaj¹c tuman kurzu.
Dosyæ powiedzia³ mag, po czym zwróci³ siê do Conana:
Istotnie jeste bardzo silny. Znasz zapasy?
Owszem warkn¹³ Cymmerianin.
A walkê na piêci?
Co nieco.
Masz wprawê w jednym albo w drugim?
W obu.
wietnie! Doskonale! Wyczycimy z pieniêdzy wszystkie wio-
ski st¹d do Shadizaru! Bêdê ciê wystawia³ jako mistrza i zapewne
zd¹¿ymy siê wzbogaciæ, zanim dojedziemy do Miasta Z³odziei!
80
Conan nie odezwa³ siê. Niezbyt umiecha³ mu siê udzia³ w wal-
kach, na które ludzie robi¹ zak³ady. Tym bardziej, jeli zmusza³a go
magia. Z drugiej strony, lepiej byæ zawodnikiem i pozostaæ ¿ywym,
ni¿ okazaæ siê nieprzydatnym i umrzeæ. Dopóki ¿yje, mo¿e uciec
i wzi¹æ odwet. Martwego czeka tylko droga do Szarych Krain, co
gorsza, te¿ za spraw¹ magii.
Trudno, bêdzie walczy³, jeli trzeba. Ale prawdziwym przeciw-
nikiem pozostanie Dake.
Fosullowi sz³o lepiej, ni¿ siê spodziewa³. Kilku napotkanych
pozabagiennych przygl¹da³o mu siê bacznie, lub wymienia³o uwagi
na temat jego niskiego wzrostu, ale nic poza tym. Byæ mo¿e zauwa-
¿yli, ¿e ostra w³ócznia to nie broñ paradna nosi³a wyrane lady
zu¿ycia. W koñcu, ma³y cz³owiek z dzid¹ wart jest tyle, co du¿y bez
dzidy. Przynajmniej tak to widzia³ Fosull.
S³oñce sta³o wysoko, gdy za plecami Varga pojawi³ siê wóz pe-
³en beczek. Ci¹gnê³y go cztery wo³y, a powozi³ zaroniêty grubas.
Rude w³osy na g³owie i brodzie stercza³y na wszystkie strony, ni-
czym masa t³ustych, k³uj¹cych kolców. Odziany by³ w wystrzêpio-
n¹, skórzan¹ koszulê i takie¿ spodnie, a obie czêci garderoby b³ysz-
cza³y od t³uszczu nie mniej ni¿ sko³tuniona czupryna.
Fosull zszed³ na bok, by ust¹piæ mu z drogi. Tymczasem wóz
zatrzyma³ siê, zamiast min¹æ piechura.
Hej, ma³y wêdrowcze! pozdrowi³ Varga wonica.
Hej odpowiedzia³ wódz nieco podejrzliwie. Po co ten poza-
bagienny t³ucioch stan¹³?
Zd¹¿asz do Eliki?
Fosull nie mia³ pojêcia, gdzie le¿y Elika, ani nawet, co to jest.
Lecz wydawa³o mu siê, ¿e zawsze lepiej zd¹¿aæ do konkretnego celu.
A ju¿ci odkrzykn¹³ spod kaptura.
No to wskakuj. Jadê do tej wioski i z ochot¹ powitam towa-
rzysza podró¿y.
Varg zastanowi³ siê. Przed nim ci¹gnê³y siê lady wozu porywa-
czy, a z pewnoci¹ ³atwiej jechaæ ni¿ iæ. Grubas wygl¹da³ ¿yczli-
wie. Fosull wdrapa³ siê na kozio³.
T³usty wonica popêdzi³ wo³y i pojazd potoczy³ siê wyboistym
traktem.
Zw¹ mnie Balorem Buk³akiem, bo wo¿ê wino, ma³y cz³owieczku.
Fosull.
81
Zatem, Fosullu, rad jestem ciê poznaæ.
Jechali przed siebie. Balor gada³ bez przerwy, najwyraniej za-
dowolony, ¿e ma s³uchacza. Varg tylko potakiwa³ lub zachêca³ wo-
nicê, by mówi³ dalej.
Rzecz jasna, zbójów tu nie brak ci¹gn¹³ Buk³ak. Ale mam
ja dla nich pod rêk¹ moje ¿elazne maleñstwo. Siêgn¹³ pod siedze-
nie i wydoby³ topór wojenny na krótkim trzonku. Broñ by³a stara
i zapewne niejeden raz przys³u¿y³a siê w³acicielowi, o czym wiad-
czy³y szczerby i rdza na ostrzu oraz zu¿yta rêkojeæ. Fosull mocniej
cisn¹³ w³óczniê. Balor schowa³ topór i rozemia³ siê.
Wszelako ostatnio ³otrów dziebko przetrzebi³o. Pewnie s³ysza³
o tych, co to ich usieczono dni temu kilka przy Korynthiañskim Trakcie?
Fosull nie s³ysza³. Balor mia³ wiêc okazjê do wyg³oszenia kolej-
nej, pó³godzinnej opowieci. Otó¿ jedna z podlejszych band rzezi-
mieszków zosta³a wybita do nogi na wzgórzach. Ze szcz¹tków pozo-
stawionych przez wilki i sêpy wynika³o, i¿ wiêkszoæ pechowych
opryszków zginê³a od miecza. Jeden wszak¿e mia³ w ciele dziurê
wielk¹ niczym obwód mêskiego ramienia.
Pytam siê ja, co mog³o takow¹ zrobiæ?
Fosull odpar³, ¿e nie wie. Balor wykorzysta³ to, by rozgadaæ siê
o rodzajach mierci, jakie widzia³ przez lata.
Varg westchn¹³. Wspomnienia nowego kompana wlok³y siê ni-
czym limak po nierównej cie¿ce. Ale jazda wozem by³a mniej
mêcz¹ca i szybsza ni¿ marsz. Ponadto, wódz mia³ nadziejê, ¿e w to-
warzystwie jednego z ludzi pozabagiennych nie zwróci na siebie
uwagi innych. Trudno, s³uchanie nudnych historyjek to niezbyt wy-
soka cena za wygodê i bezpieczeñstwo.
Po jakim czasie Fosull odniós³ dodatkow¹ korzyæ ze wspólnej
podró¿y. Balor przyci¹gn¹³ bowiem jedn¹ z beczek, odszpuntowa³ j¹
i zaproponowa³ poczêstunek. Nie cierpia³ piæ sam, wiêc mia³ nadzie-
jê, ¿e Fosull nie odmówi wychylenia kilku kubków zacnego trunku.
Naturalnie Fosull nie odmówi³.
Podró¿ stawa³a siê coraz przyjemniejsza w miarê, jak cz³owiek
i Varg osuszali kolejne kubki przedniego wina. Zadziwiaj¹ce, jak na-
pój z winogron potrafi podnieæ na duchu.
W rzeczy samej, przyzna³ wódz, miej¹c siê i klepi¹c kompana
w plecy.
W rzeczy samej!
6 Conan grony
82
Raseri nie mia³ wprawdzie baniowych, siedmiomilowych bu-
tów, ale d³ugie nogi nios³y go o po³owê szybciej ni¿ ma³ego cz³owie-
ka. Jak dot¹d, nikt nie zaczepia³ giganta, wiêc nie musia³ zwalniaæ.
Widocznie mali ludzie woleli nie wchodziæ w drogê olbrzymowi
z w³óczni¹, bo mogli wiêcej straciæ ni¿ zyskaæ.
Na razie ¿aden podró¿ny nie przecign¹³ wodza Jatte, a pod¹¿a-
j¹cy z przeciwka rych³o znikali za horyzontem. Tote¿, gdy doszed³
do wal¹cej siê przydro¿nej karczmy, by³ pewien, ¿e nie dotar³a tu
jeszcze wieæ o zbli¿aj¹cym siê wielkoludzie.
Raseri musia³ mocno zgi¹æ kark, by przest¹piæ próg niskich drzwi.
Na szczêcie, chyl¹ca siê ku upadkowi cha³upa mia³a wysoki dach,
wiêc po wejciu wódz móg³ siê wyprostowaæ.
Pojawienie siê gigantycznego Jatte wzbudzi³o ¿ywe zaintere-
sowanie kilku biesiadników. Na ich twarzach odmalowa³y siê ró¿-
ne uczucia: ciekawoæ, zaskoczenie i strach. Wódz oceni³, ¿e pó³
tuzina mê¿czyzn to miejscowi ch³opi lub pasterze. Ujrza³ te¿ dwie
kobiety star¹ babinê i wyzywaj¹co ubran¹ m³ódkê. Domyli³ siê,
¿e to sprzedajna dziewka, gdy¿ s³ysza³ o zwyczajach ma³ych ludzi;
wiedzia³, i¿ niektóre niewiasty dostarczaj¹ przyjemnoci za pieni¹-
dze.
Cz-cz-czym... mo-mo-mogê... s-s-s³u¿yæ?
Raseri spojrza³ w dó³ na mówi¹cego. Brodaty mê¿czyzna mia³
opaskê na oku i liczne blizny na twarzy.
Jad³em i napitkiem.
Ma-ma-mamy baraninê i piwo. A tak¿e wino.
Niech bêdzie.
Wódz siêgn¹³ do sakiewki przy pasie i wydoby³ kilka miedzia-
ków i srebrników odebranych swym by³ym wiêniom.
Wystarczy?
Chciwe spojrzenie karczmarza powiedzia³o mu, ¿e tak, zanim
tamten zd¹¿y³ siê odezwaæ:
O tak, z pewnoci¹!
Daj mi tyle, ile warte s¹ te monety rzek³ Jatte. Czego nie
zjem i nie wypijê, zabiorê ze sob¹.
Ju¿ siê robi!
M³odsza z kobiet przysunê³a siê do Raseriego i obliza³a wy-
schniête wargi, po czym zagadnê³a nieco nerwowo:
A nie potrzeba ci czego jeszcze, wielmo¿ny panie olbrzymie?
O czym mówisz?
Dziewczyna wskaza³a na siebie.
83
Dwaj mê¿czyni poci¹gaj¹cy piwo przy stole za plecami wodza
wybuchnêli miechem.
Marzycielka z tej naszej Feki, co? ozwa³ siê jeden.
Eee... chyba nie odpar³ drugi. Mo¿e siê jej poszczêci. Ja
bym nie odmówi³.
Cha, cha, cha! Ty by poszed³ choæby z mysz¹!
Raseri przyjrza³ siê kobiecie.
Potrzeba mi tylko strawy. I informacji. Przeje¿d¿a³ têdy du¿y
wóz. Jak dawno temu?
Skinê³a g³ow¹.
A owszem. Wczoraj po po³udniu. Dziwny cz³owiek powozi³.
Ca³y opatulony, w kapturze i rêkawicach, choæ taki gor¹c.
Jatte siêgn¹³ do sakiewki i wrêczy³ dziewczynie kilka srebrników.
Za fatygê.
Dziewka rozpromieni³a siê.
Dziêki stokrotne, moci panie wielkoludzie!
Raseri wzruszy³ ramionami i odwróci³ siê do karczmarza. W³a-
ciciel gospody przyniós³ w³anie kilka po³ci zimnego, t³ustego miê-
sa i beczu³kê piwa. Olbrzym wpakowa³ prowiant do worka przewie-
szonego przez ramiê. Posili siê w drodze.
Jeli wóz ma przewagê tylko jednego dnia, ³atwo go dogoni, bo
wo³y s¹ wolniejsze ni¿ on. Wêdruj¹c noc¹, docignie zbiegów jesz-
cze prêdzej, gdy¿ mali ludzie rzadko ryzykuj¹ podró¿ po zmroku,
nawet dobrze oznakowanymi szlakami. Wielkolud to co innego
niekoniecznie musi siê obawiaæ tego, co oni.
Owszem, napêdzi³ stracha bywalcom karczmy, ale gdyby napo-
tka³ tuzin uzbrojonych ma³ych ludzi, by³oby inaczej nie ulêkliby siê
samotnego giganta.
Si³a nie zawsze tkwi w wielkoci, czasem w liczebnoci.
Raseri opuci³ gospodê i pomrukuj¹cych klientów. W marszu
prze¿uwa³ kawa³y baraniny i popija³ piwem. Beczu³kê trzyma³, ni-
czym ma³y cz³owiek kufel. Pomin¹wszy powód wyprawy, uwa¿a³ j¹
za po¿yteczn¹. Dawno nie przebywa³ wród ma³ych ludzi, a zawsze
mo¿na siê nauczyæ czego nowego. W koñcu, wiedza to potêga.
14
Dake od kilku lat nie odwiedza³ Eliki, niewielkiej wioski odda-
lonej o pó³ godziny drogi na po³udniowy zachód od g³ównego trak-
84
tu. Wóz ledwo mieci³ siê na w¹skim gociñcu. Sio³o po³o¿one by³o
w zakolu rzeki Illitese, szerokiego szlaku wodnego zasilanego licz-
nymi strumieniami sp³ywaj¹cymi z po³udniowych zboczy gór Kar-
pash i przybieraj¹cymi podczas wiosennych roztopów.
Kreg wolno prowadzi³ skrzypi¹cy pojazd miêdzy rzêdami przy-
dro¿nych drzew o bia³ej korze. Miejscami drzewa ros³y tak gêsto, ¿e
korony tworzy³y sklepienie nad g³owami podró¿nych. Okoliczny
grunt by³ ¿yzny, a klimat przez ca³y rok na tyle ciep³y, ¿e uprawiano
tu g³ównie winogrona. Urodzajne winnice zapewnia³y ci¹g³e dosta-
wy owoców miejscowym wytwórcom szlachetnego trunku. Miesz-
kañcy Eliki trudnili siê równie¿ rybo³ówstwem, sadownictwem i prac¹
na roli. Nie nale¿eli do wyj¹tkowo zamo¿nych, ale wiod³o im siê
niezgorzej. W przeciwieñstwie do wielu podupadaj¹cych wiosek,
Elika mia³a siê czym pochwaliæ. ¯yli tu silni ludzie, co oznacza³o, ¿e
nie cierpi¹ na brak po¿ywienia.
Zanim wóz wtoczy³ siê do wsi, wieæ o przyjedzie trupy obie-
g³a wszystkie chaty. Kobiety, mê¿czyni i dzieci wylegli t³umnie na
powitanie.
Gdy Dake wynurzy³ siê z pojazdu, Kreg pospiesznie wyci¹gn¹³
grub¹ dechê, która by³a umieszczona pod podwoziem. Odgi¹³ sk³a-
dane nogi i ustawi³ prowizoryczne podium wzd³u¿ burty wozu.
Mag, wspi¹wszy siê na w¹sk¹ platformê, stan¹³ twarz¹ do ga-
piów.
Przyjaciele! Oto przyby³ do was W³adca Dziwów Natury, by
dostarczyæ wam rozrywki jakiej jeszcze nie mielicie! Rozpostar³
ramiona, po czym wolno z³o¿y³ d³onie i ci¹gn¹³ dalej dononym g³o-
sem: Dzisiejszego wieczoru za kilka miedziaków zobaczycie cuda,
jakich jeszcze nie widzia³y oczy zwyk³ego cz³owieka! Ujrzycie bo-
wiem zielonego kar³a kanibala z dalekich d¿ungli Zembabwi! Na-
cieszycie siê widokiem Tro, czyli kobiety-kota! Oraz Penza, którego
matk¹ by³a wilczyca, a ojcem hultaj i zabijaka! Jak równie¿ Saba,
mê¿czyzny o czterech ramionach! A z odleg³ych krañców wiata, a¿
zza ziem Khitai, przywioz³em wam olbrzymy! Dake z umiechem
popatrzy³ na rosn¹cy t³um. Przyjaciele. Jednym z moich gigantów
jest kobieta tak wielkiej urody i o kszta³tach tak ponêtnych, ¿e nawet
lepiec gapi³by siê na ni¹ bez koñca. Mrugn¹³ porozumiewawczo
do widzów. Kilku mê¿czyzn rozemia³o siê g³ono. W lot pojêli, ¿e
szykuj¹ siê dwa przedstawienia: jedno dla wszystkich, drugie dla
tych, którzy zap³ac¹ ekstra. A oprócz tych cudów nie znanych cy-
wilizowanemu wiatu... mag podniós³ g³os przywioz³em Conana
85
z Cymmerii, barbarzyñskiego wojownika z mronej pó³nocy, zapa-
nika i boksera, zwyciêzcê ponad stu walk! Conan zaprasza ka¿dego
chêtnego, by siê z nim zmierzy³! A jeli znajdzie siê wród was taki,
który go pokona, otrzyma od mistrza dwa z³ote solony!
Zapowied wywo³a³a ¿ywe poruszenie. Wiêkszoæ mê¿czyzn
widzia³a nagie kobiety, czasem jakie wybryki natury, ale wezwanie
do obstawiania zak³adów podzia³a³a na nich jak woñ smakowitego
jad³a. Zawsze znajdzie siê dureñ o zbyt ma³ym mózgu, a nadto du-
¿ych miêniach, gotów walczyæ z ka¿dym o pieni¹dze. Dake widy-
wa³ ju¿ g³upców wchodz¹cych miêdzy liny ringu, by stawiæ czo³o
niedwiedziowi lub gorylowi dla samego dreszczyka emocji. Wieæ
o z³ocie z pewnoci¹ zwabi miejscowego czempiona.
Kiedy w³aciciel mena¿erii zauwa¿y³, ¿e jego s³owa przyci¹gaj¹
coraz wiêcej ludzi, pocz¹³ jeszcze gorliwiej zachwalaæ wieczorny
spektakl. Jednoczenie myla³ o niezbêdnych przygotowaniach. Plac
owietli tyle pochodni, by ka¿dy mia³ mo¿liwoæ dok³adnie zoba-
czyæ dziwol¹gi. Do Krega bêdzie nale¿a³o pobieranie op³at. Asy-
stent musi dopilnowaæ, ¿eby wszyscy widzowie siêgnêli do sakie-
wek, zanim Dake rozpocznie przedstawienie. Potem mag poka¿e kilka
sztuczek iluzjonistycznych, mo¿e nawet wywo³a czerwonego demo-
na, deszcz ropuch, czy sztuczny po¿ar. Nastêpnie pojedynczo wyjd¹
jego okazy, a on opowie fantastyczn¹ historiê ka¿dego z mutantów.
Oczywicie kobiety-koty czy wilko³aki zawsze by³y zdumiewaj¹ce
same w sobie, ale reszta wzbudzi jeszcze wiêksze zainteresowanie,
gdy Dake dorzuci zmylon¹ opowieæ.
Po zaspokojeniu ciekawoci widowni, wiejskie kobiety zostan¹
odes³ane do domów, a on zdecyduje, czy pokazaæ mê¿czyznom Tro
i Teyle bez odzienia. Za s³on¹ op³at¹ chêtni poznaj¹ je bli¿ej w za-
cisznym wnêtrzu wozu. Byæ mo¿e dla miejscowych cena oka¿e siê
zbyt wygórowana, ale nie zaszkodzi zaproponowaæ mi³osnych us³ug
kocicy i olbrzymki. W Shadizarze bez w¹tpienia wielu staæ na spe³-
nienie takich zachcianek.
Ogrodzona arena pos³u¿y potem za ring i Conan zmierzy siê
z miejscowym mia³kiem, który podejmie wyzwanie. To oczywicie
na koñcu, bo dobra walka to gwód programu. Nad ranem Penz
móg³by wzi¹æ udzia³ w konkursie pos³ugiwania siê lassem, a Vilken
w zawodach rzucania w³óczni¹ do celu. Karze³ uwa¿a siê za mistrza;
warto sprawdziæ, czy to prawda, zanim zejd¹ siê ludzie.
Tak, ten postój z pewnoci¹ bêdzie udany. Dake zna³ siê na rze-
czy i ocenia³, ¿e wizyta w wiosce bardzo siê op³aci.
86
Cuda, przyjaciele, same cuda! Rzeczy, których sobie nawet
nie wyobra¿acie! Tylko dzisiaj! Kto ich nie zobaczy, bêdzie ¿a³owa³
do koñca ¿ycia!
Conan s³ucha³ Dakea z wnêtrza wozu.
£¿e jak pies! orzek³.
To jasne.
Cymmerianin spojrza³ na Penza. W g³osie wilko³aka dwiêcza-
³a wyrana pogarda.
Moja matka mia³a tyle wspólnego z wilczyc¹, ile jego. By³a
córk¹ szlachcica z Argos. Zgwa³ci³ j¹ rodzony brat, przez co mój
wuj sta³ siê zarazem moim ojcem. Prawda, ¿e lubi³ zabijaæ, ale we
mnie jest co z prawdziwego wilka.
Milcz¹ca zazwyczaj Tro odezwa³a siê nagle: Wszyscy wygl¹-
damy dziwacznie, ale to nic nadprzyrodzonego, po prostu wybryk
albo pomy³ka natury.
Teyle te¿ siê wtr¹ci³a: O nie, moich przodków stworzy³a ma-
gia. Lecz to by³o tak dawno temu, ¿e nikt z ¿yj¹cych cz³onków na-
szego plemienia nie dowiadczy³ tego na sobie.
Niewykluczone powiedzia³ Sab. Ale widzia³em ju¿ olbrzy-
mów takich jak ty, zrodzonych z matki i ojca zwyk³ego wzrostu. Sam
dar ¿ycia mo¿na by nazwaæ magi¹, a jednak nie potrafisz lataæ jak
ptak, p³ywaæ pod wod¹ jak ryba, ani pogr¹¿yæ siê w g³êbokich czelu-
ciach Gehenny niczym demon.
Teyle skinê³a g³ow¹.
Vilken rozemia³ siê.
Nie, ale gdyby moje plemiê j¹ z³apa³o, pogr¹¿y³aby siê w g³ê-
bokich czeluciach wielkiego kot³a i sta³a siê tym, czym ¿ycz¹ sobie
bogowie gor¹c¹ straw¹ dla Vargów!
Oren zamachn¹³ siê na kar³a otwart¹ d³oni¹. Trafi³ go tylko w ra-
miê, ale to wystarczy³o, by ¿abowaty zlecia³ ze sto³ka i rozci¹gn¹³
siê jak d³ugi na pod³odze. Zielonoskóry zerwa³ siê na równe nogi
i chwyci³ w³óczniê.
Conan by³ szybszy i z³apa³ za drzewce.
Stój! krzykn¹³.
Zadgam to rzene bydlê!
Siadaj albo po¿a³ujesz.
Zielony cz³owieczek kipia³ z wciek³oci. Ch³opiec-olbrzym sta³
z zaciniêtymi piêciami i z trudem hamowa³ gniew.
87
Niech ta ¿aba drzewna tylko spróbuje! wysapa³ z furi¹.
Tak siê z ni¹ rozprawiê, ¿e ze¿re ten szpikulec!
Ty te¿ siadaj rozkaza³ mu Conan spokojnie, lecz stanow-
czo. Bo ci przy³o¿ê.
Jestem taki du¿y jak ty!
I co z tego? Usi¹d.
Oren traci³ panowanie nad sob¹. Zdawa³o siê, ¿e zaraz runie na
Conana albo na Vilkena. Cymmerianin na wszelki wypadek przygo-
towa³ siê do odparcia ataku.
Zrób, co ci kaza³ Conan wtr¹ci³a siê Teyle.
Ale... ale przecie¿ sama s³ysza³a, siostro, ¿e ten zielony zwie-
rzak nas obrazi³!
Tutaj i teraz Vilken nam nie zagra¿a. Wspólnym wrogiem nas
wsystkich jest Dake. Chcesz spêdziæ resztê ¿ycia w tym wozie? Byæ
zmuszonym do spania z w³asnymi siostrami, by potem wyda³y na
wiat pokraczne dzieci, które te¿ zostan¹ niewolnikami?
Gniew uszed³ z Orena niczym resztki ¿ycia z konaj¹cego. Po-
s³usznie przysiad³ na brzegu ³o¿a.
Teyle przenios³a wzrok na Vilkena.
A ty, Vargu? Zamierzasz do koñca swych dni popisywaæ siê
przed t³umem ma³ych ludzi na rozkaz kogo takiego jak Dake?
Karze³ te¿ nieco ostyg³. Pokrêci³ g³ow¹.
Mój ojciec mnie nie zostawi.
Byæ mo¿e. A na razie, kto jest twoim sprzymierzeñcem?
Mikrus westchn¹³. Wreszcie po d³ugiej chwili wróci³ na miej-
sce.
Conan by³ pod wra¿eniem przemowy Teyle. Nie w¹tpi³, ¿e po-
trafi³by okie³znaæ obu m³odzieñców, ale ona uspokoi³a zapaleñców
nie podnosz¹c nawet g³osu. Jej s³owa widaæ trafi³y im do przekona-
nia. Poczu³ na sobie spojrzenie olbrzymki, odwróci³ siê i skin¹³ g³o-
w¹ na znak aprobaty. Zawsze chêtnie obdarza³ zaufaniem tych, któ-
rzy na to zas³ugiwali. Zw³aszcza wtedy, gdy dokonali czego
w sposób, w jaki on by nie post¹pi³.
Teyle umiechnê³a siê do niego i równie¿ skinê³a g³ow¹.
W porz¹dku. Chwilowy problem zosta³ rozwi¹zany, ale co przy-
niesie najbli¿sza przysz³oæ?
Cymmerianin doczeka³ siê odpowiedzi ju¿ po kilku godzinach.
Dake zagoni³ ca³¹ trupê do roboty. Nale¿a³o oczyciæ du¿y kr¹g zie-
88
mi znajduj¹cy siê o kilka minut spaceru od rodka wioski, a potem
otoczyæ plac pochodniami. Kreg trzyma³ miejscowych ciekawskich
z daleka.
Kiedy zapad³ zmrok, arena zosta³a przygotowana. Mag nakaza³
podw³adnym k¹piel w rzece. Conan zdj¹³ odzienie bez oporów, lecz
zauwa¿y³, ¿e nagoæ wyranie peszy Tro i Teyle. Nie widzia³ ku temu
powodu, bo nie mia³y siê czego wstydziæ. Wprawdzie cia³o pierw-
szej pokrywa³a krótka, miêkka sieræ, a druga by³a wielkiej postury,
ale obie nale¿a³y do najzgrabniejszych kobiet, jakie zdarzy³o mu siê
ogl¹daæ. Smuk³ych, kszta³tnych sylwetek nie szpeci³a ani jedna fa³d-
ka t³uszczu. Musia³ przyznaæ, ¿e jest na co popatrzeæ. Na szczêcie
zimna woda skutecznie ostudzi³a jego mêskie zainteresowanie, za-
nim sta³o siê zbyt widoczne.
Czyci i nieco odwie¿eni wrócili do wozu. Na wieczerzê spo-
¿yli zimne miêso i owoce podobne do jab³ek. Posi³ek popili ³agod-
nym, bia³ym winem, które Kreg wycygani³ od wieniaków.
Conan nie ob¿era³ siê, bra³ ma³e iloci jedzenia i ledwo s¹czy³
napitek. Dobrze wiedzia³, ¿e pe³ny ¿o³¹dek przeszkadza w walce,
a nadmiar trunku sk³ania czasem do zbytecznej brawury, nigdy za
nie dodaje sprytu.
Z zewn¹trz dochodzi³ przyt³umiony gwar zbieraj¹cego siê t³u-
mu. Cymmerianin oceni³, ¿e przedstawienie ju¿ przyci¹gnê³o sporo
ludzi.
W koñcu do publicznoci wyszed³ Dake. Stan¹³ na platformie
i pocz¹³ opowiadaæ o dalekich krainach, osobliwych plemionach,
ludzkich i zwierzêcych wynaturzeniach. Podnosi³, to znów zni¿a³ g³os.
Gawied s³ucha³a w milczeniu, czasem tylko mia³a siê z jakiego
dowcipu.
... i rozst¹pi³y siê niebiosa! Patrzcie!
Wród wieniaków zapanowa³o poruszenie. Jedni wybuchnêli
miechem, inni krzyknêli ze zdumienia.
Na dach wozu posypa³y siê ma³e przedmioty. Spada³y z planiê-
ciem niczym grudki b³ota, a plandeka ugina³a siê od uderzeñ.
Myla³em, ¿e to iluzja powiedzia³ Conan.
Iluzja poniek¹d zmaterializowana ucili³ Penz. Wygl¹-
daj¹ jak prawdziwe i mo¿na ich dotkn¹æ, tylko bardzo szybko znika-
j¹.
Znów zagrzmia³ bas Dakea:
Nie lubicie ropuch?! Zatem przygl¹dajcie siê! Ka¿ê im siê
wynosiæ tak, jak je przywo³a³em!
89
Przez ci¿bê przebieg³ g³ony szmer uznania.
Do wozu zajrza³ Kreg.
Wychodzisz pierwsza, Tro. Potem Penz, Sab, Conan, Vilken,
olbrzymy. I nie oci¹gaæ mi siê!
Conan skupi³ uwagê na asystencie i nie dos³ysza³ s³ów maga.
Do uszu barbarzyñcy dolecia³ jedynie koniec zapowiedzi:
... tote¿, przyjaciele, przedstawiê wam teraz piêkn¹ i zadziwia-
j¹c¹ Tro! Oto kobieta, która jest zarazem kotk¹!
Tro rozsunê³a kurtynê w drzwiach i wysz³a. Zaskoczona publi-
ka wstrzyma³a oddech, potem rozleg³y siê okrzyki podziwu.
Na wybiegu pojawiali siê kolejno nastêpni. Cymmerianin chêtnie
rozemia³by siê w g³os, s³ysz¹c ³garstwa o sobie p³yn¹ce z ust maga.
Ale nie pozwala³o mu zaklêcie. Tymczasem Dake opowiada³, jak Co-
nan pokona³ w stu walkach mê¿czyzn, dzikie bestie, a nawet demony.
To prawda wszystkie te istoty stawa³y ju¿ Cymmerianinowi na dro-
dze. Z jednymi rozprawi³ siê mieczem, z innymi go³ymi rêkami. Zwy-
ciê¿y³ te¿ prawdopodobnie wiêcej wrogów ni¿ ktokolwiek inny. Ale
historyjki maga czyni³y z Conana bohatera wiêkszego od bogów. S³u-
chaj¹c opowieci, mo¿na by pomyleæ, ¿e potrafi³by w pojedynkê po-
biæ ca³¹ armiê i to jedn¹ rêk¹, bo drug¹ przechyla³by w tym czasie
kufel piwa. W dodatku nie straci³by choæby w³osa na g³owie i nie zd¹-
¿y³by siê nawet spociæ.
Vilken wys³ucha³ podobnych bredni o sobie. Ale zuchwale b³y-
sn¹³ zêbami i zrobi³ tak¹ minê, jakby to wszystko by³o prawd¹ i roz-
pamiêtywanie jego czynów sprawia³o mu przyjemnoæ.
W koñcu przyszed³ czas na trójkê olbrzymów i to oni wywarli
na t³umie najwiêksze wra¿enie, zw³aszcza Teyle. Conan zauwa¿y³,
¿e niektórzy mê¿czyni gapi¹ siê na ni¹ z rozdziawionymi ustami.
Nietrudno by³o zgadn¹æ, o czym myl¹.
W stosownej chwili wiejskie kobiety poczê³y siê rozchodziæ.
Wiele zabiera³o ze sob¹ mê¿ów, choæ ci niechêtnie opuszczali plac.
Próbowali protestowaæ, lecz krewkie niewiasty si³¹ zmusi³y ich do
pos³uszeñstwa. Gdy t³um przerzedzi³ siê znacznie i pozosta³a jedy-
nie mêska czêæ widowni, Kreg przyst¹pi³ do pobierania dodatko-
wych op³at. Ka¿dy chêtny wysup³a³ z sakiewki ¿¹dan¹ kwotê, wtedy
Dake kaza³ Tro i Teyle zrzuciæ odzienie i paradowaæ nago przed
umiechaj¹cymi siê po¿¹dliwie widzami.
Conan nie posiada³ siê z oburzenia. Owszem, sam przygl¹da³ siê
kobietom, ale w k¹pieli to co innego. Poza tym, jego te¿ zmuszono do
rozebrania siê; one i on byli niewolnikami. Natomiast pokazywanie
90
ich za pieni¹dze tym lubie¿nym, wiejskim przyg³upom ca³kowicie roz-
wcieczy³o Cymmerianina. To nie sprzedajne dziewki! Nieszczêsne
istoty nie mog¹ siê temu sprzeciwiæ, a Dake nabija sobie kabzê!
Mag widocznie uzna³, ¿e wystarczy ju¿ spronych uwag, bo za-
koñczy³ pokaz i kaza³ kobietom siê ubraæ.
Nacieszylicie oczy, a teraz pora na inn¹ rozrywkê. Czy jest
wród was mia³ek, który zechce stawiæ czo³o niepokonanemu bar-
barzyñcy? zapyta³, wskazuj¹c Conana. Cymmerianin by³ tak roz-
sierdzony, ¿e wcale nie musia³ udawaæ gronego.
Wieniacy rozemieli siê i porozumieli miêdzy sob¹. Do uszu
Conana dotar³o imiê Deri.
T³um rozst¹pi³ siê, by przepuciæ wybrañca ludu.
Miejscowy osi³ek górowa³ postur¹ nad Cymmerianinem i wy-
gl¹da³ na têgiego zabijakê. Mia³ krzywy, z³amany nos, podbródek
i jeden policzek poznaczony bliznami i brakowa³o mu pó³ ucha. Skó-
rzana kamizelka opina³a tors ow³osiony gêsto niczym u Penza. Buj-
ne w³osy porasta³y te¿ inne odkryte czêci cia³. Ciemna, sko³tuniona
czupryna i d³uga broda b³yszcza³y od t³uszczu. Pod obwis³ym brzu-
chem si³acz nosi³ postrzêpione, we³niane portki przewi¹zane szarf¹.
Bose stopy by³y czarne od brudu, a w³ochate ³ydki przypomina³y
futrzane buty.
Po szerokoci masywnych ramion Conan oceni³, ¿e Deri zwyk³
dwigaæ nie lada ciê¿ary. Potê¿ne ³apska pokrywa³a wprawdzie war-
stwa t³uszczu, lecz pod ni¹ napina³y siê stalowe miênie.
Deri pokaza³ w umiechu szczerbê po dwóch górnych, przed-
nich zêbach.
Dajcie tu tego mistrza! Nie widzi mi siê, ¿e umie walczyæ! Za
g³adki! Bardziej to baba nili ch³op!
Gapie skwitowali dowcip wybuchem weso³oci.
Jeste zapanikiem czy bokserem, przyjacielu Deri? zapyta³
Dake.
Mnie tam bez ró¿nicy... wzruszy³ ramionami wiejski si³acz.
Wszystkie chwyty dozwolone.
A wiêc, za³atwione! og³osi³ mag. Dwa z³ote solony dla
zwyciêzcy!
Wyci¹gn¹³ zza pasa dwie b³yszcz¹ce monety i uniós³ w palcach.
Z³oty kruszec zamigota³ w blasku pochodni.
Przecie wiadomo, ¿e ja je dostanê. Deri odwróci³ siê i wy-
szczerzy³ do kompanów przerzedzone zêby. Który klepn¹³ go w ra-
miê, inni skwapliwie przytaknêli.
91
Zobaczymy odrzek³ Dake. Mo¿e kto z was, dobrzy lu-
dzie, zechce obstawiæ walkê? Tak jestem pewny swego mistrza, ¿e
proponujê... powiedzmy... dwa do jednego. Co wy na to?
Zachêceni mê¿czyni ruszyli ku magowi, potrz¹saj¹c moneta-
mi. Conan ujrza³ w ich d³oniach miedziaki, kilka srebrników, nawet
ma³e sztuki z³ota.
Spokojnie, przyjaciele, powoli... Mój asystent, Kreg, bêdzie
przyjmowa³ zak³ady. Wybierzcie sporód was kogo do trzymania kasy.
Przez kilka minut trwa³o zamieszanie. Dake odci¹gn¹³ Conana
na bok. Cymmerianin rozebra³ siê, zosta³ tylko w przepasce na bio-
drach. Wówczas czarownik powiedzia³:
Nie rozpraw siê z nim zbyt szybko. Daj siê powaliæ raz lub
dwa. Wtedy zaproponujemy trzy do jednego i wyci¹gniemy od nich
resztê pieniêdzy.
Conan patrzy³, jak Deri zrzuca odzienie.
To nie jest przeciwnik, którego mo¿na lekcewa¿yæ zauwa¿y³
kwano.
Niewa¿ne.
Tak? To nie ty staniesz naprzeciw niego.
Wierzê w ciebie, Conanie. Dake klepn¹³ Cymmerianina
w twarde, mocarne ramiê. Widzisz, Deri walczy dla pieniêdzy. Je-
li przegra, bêdzie po prostu równie biedny jak przedtem. Ale jeli ty
dasz siê pokonaæ, ca³kowicie ciê unieruchomiê, a Kreg poæwiczy na
tobie ciêcia mieczem.
XV
Balor najwyraniej nie mia³ nic przeciwko temu, by uchodziæ za
przyk³ad zgubnych skutków nadu¿ywania wina. Leg³ pó³przytomny
w tyle wozu poród beczek. Niewygodna poza najwyraniej mu nie
przeszkadza³a w pijackiej drzemce. Budzi³ siê tylko wtedy, gdy ko³a
wpada³y w g³êbok¹ dziurê lub naje¿d¿a³y na wystaj¹cy kamieñ. Przy
takich okazjach wydziera³ siê ochryp³ym g³osem:
B¹dcie przeklête, wszystkie córy Ophiru i wasze matki te¿!
Fosull nie odczuwa³ ¿adnych dolegliwoci, a jedynie ciep³o
i przyjemne oszo³omienie. Umiecha³ siê pod kapturem i krêci³ g³o-
w¹. Buk³ak musia³ widocznie prze¿yæ jakie niemi³e przygody z ko-
bietami z Ophiru.
92
Varg by³ zadowolony, ¿e powozi. Kilka godzin wczeniej minêli
gospodê, ale zwolnili tylko trochê. W strumieniu obok traktu wo³y
ugasi³y pragnienie, a wódz na³o¿y³ wie¿e b³oto na twarz i rêce; sta-
re ju¿ wysch³o i zaczê³a spod niego wy³aziæ zielona skóra. Balor spi³
siê niczym mucha sokiem zgni³ego mango i nawet nie zauwa¿y³ krót-
kiego postoju.
Fosull nie mia³ pojêcia, jak daleko jeszcze do Eliki. Zanim Bu-
k³ak odda³ siê we w³adanie bogom wina, wódz zd¹¿y³ siê tylko do-
wiedzieæ, ¿e to ma³a osada w bok od g³ównej drogi.
Niewa¿ne. lady wozu porywaczy wci¹¿ by³y widoczne i Varg
zamierza³ pod¹¿aæ nimi, a¿ docignie zbiegów. Gdyby minêli skrêt
do Eliki, trudno. Jeli Balor wytrzewieje na czas, wska¿e, którê-
dy jechaæ. W przeciwnym razie Fosull bêdzie zmierza³ wprost do
celu.
Pod wieczór poczu³ na twarzy podmuchy wilgotnego wiatru;
zanosi³o siê na deszcz.
Z ty³u niebo rozjani³ krótki b³ysk. W chwilê póniej przetoczy³
siê grzmot. Fosull wiedzia³, ¿e goni ich burza i jest szybsza ni¿ za-
przêg.
Niedobrze. Zwierzêta poci¹gowe mog¹ siê wystraszyæ. Wódz
nie by³ pasterzem i nie zna³ siê na bydle. Lepiej schroniæ siê gdzie
przed ulew¹ i uwi¹zaæ wo³y. Poza tym, choæ Varg to nie mrówka
i deszcz nie zmyje go z powierzchni ziemi, z pewnoci¹ sp³ucze b³o-
to z jego skóry. Ostatecznie, razem z pijanym Balorem wlez¹ pod
wóz, ale lepiej znaleæ chatê, grotê lub choæby gêsty zagajnik czy
zarola.
Dziad Fosulla nauczy³ go oceniaæ, jak daleko jest burza. Wyma-
ga³o to umiejêtnoci liczenia. Wprawdzie ¿aden Varg nie opanowa³
biegle tej sztuki, ale wódz potrafi³ skorzystaæ z palców u r¹k i nóg.
Kiedy zobaczy siê b³yskawica, trzeba zacz¹æ odliczanie. Jeli zd¹¿y
siê dojæ do ostatniego palca, licz¹c bez popiechu, znaczy, ¿e deszcz
lunie za dziesiêæ minut. Fosull nie mia³ pojêcia, dlaczego tak jest, ale
metoda nieraz siê sprawdza³a. Je¿eli uda siê policzyæ mniej palców,
burza nadci¹gnie szybciej. Bêdzie szuka³ kryjówki, dopóki nie oce-
ni, ¿e deszcz jest dziesiêæ minut za nimi. Wtedy przywi¹¿e wo³y,
obudzi Balora i wejd¹ pod wóz. Chyba ¿e trafi siê lepsze schronie-
nie.
Ale bardziej ni¿ przemokniêcia Fosull obawia³ siê czego inne-
go co stanie siê ze ladami wozu porywaczy po przejciu ulewy.
Rzêsisty deszcz zmyje koleiny. No có¿... nic na to nie poradzi, bê-
93
dzie siê martwi³ póniej. Vargowie nie maj¹ wp³ywu na pogodê, mimo
ofiar sk³adanych czasem przez szamana s³oñcu i bogom.
Powietrze coraz mocniej pachnia³o deszczem.
Pierwsze krople d¿d¿u spad³y, gdy Raseri podchodzi³ do rzad-
kiego m³odniaka nie daj¹cego dostatecznego schronienia. Wódz zna³
siê na pogodzie jak ka¿dy Jatte w wiosce rolników i myliwych
taka wiedza bardzo siê przydawa³a. Oceni³, ¿e nadci¹gaj¹ca burza
szybko minie, choæ bêdzie gwa³towna.
Doby³ obsydianowego no¿a i naci¹³ ga³êzi, po czym prêdko skle-
ci³ sza³as pod niskim drzewem na skraju zagajnika. Prowizoryczn¹
konstrukcjê celowo ulokowa³ z dala od wysokich drzew. Powszech-
nie wiadomo, ¿e bogowie czasem ciskaj¹ gromy na najwy¿sze obiekty
w okolicy, zapewne po to, by nauczyæ je pokory. Wódz Jatte nie za-
mierza³ usma¿yæ siê w blasku b³yskawicy. Widzia³ kiedy ziomka
ra¿onego piorunem; nieprzyjemny widok.
W kilka minut pokry³ skonie ustawione i zwi¹zane ga³êzie
grubo utkan¹ strzech¹. Nie spodziewa³ siê, ¿e taki dach wytrzyma
wielk¹ nawa³nicê, ale te¿ nie powinien ca³kiem przesi¹kn¹æ. Le-
piej, ¿eby kapa³o na g³owê, ni¿ przemokn¹æ do suchej nitki i zmar-
zn¹æ.
Zanim na dobre zaczê³o padaæ, Raseri wpe³z³ na czworakach do
sza³asu. B³yskawica rozdar³a ciemnoæ i rozleg³ siê huk grzmotu, lecz
widocznie bogowie postanowili oszczêdziæ giganta. Pobliskie drze-
wo rozpad³o siê od uderzenia pioruna i wokó³ rozszed³ siê sw¹d.
La³o ju¿ jak z cebra, ale nawet ulewa nie oczyci³a powietrza z odo-
ru wrz¹cych soków rolinnych.
Parszywa noc, pomyla³ wódz. By³ szczêliwy, ¿e ma jakie takie
schronienie.
Wieniacy zgromadzili siê niemal co do jednego na placu przy
wozie Dakea. Nie mogli siê doczekaæ rozpoczêcia walki. Nadci¹-
gaj¹ca burza wzmaga³a napiêcie wokó³ ringu. Conan czu³ na sobie
podmuchy wiatru, widzia³ b³yski i s³ysza³ grzmoty. Ale pogoda nie-
wiele go obchodzi³a, gdy stan¹³ na wprost przeciwnika. Bacznie le-
dzi³, jak tamten zaczyna zachodziæ go z prawej, i pocz¹³ posuwaæ
siê w lewo. Chybotliwe p³omienie pochodni rzuca³y doæ wiat³a, by
wy³owiæ z mroku ka¿dy ruch wiejskiego osi³ka.
94
Cymmerianin, który stoczy³ ju¿ niejeden zwyciêski pojedynek,
zwi¹za³ rzemykiem w³osy z ty³u g³owy, by Deri nie z³apa³ go za czu-
prynê. Wielkie ch³opisko sprawia³o wra¿enie silnego, ale wolnego,
choæ nie nale¿a³o zbytnio liczyæ na jego brak szybkoci.
Deri zamarkowa³ chwyt za prawy nadgarstek Conana i chcia³
przeciwnika zmyliæ pozorowanym kopniêciem w g³owê. Cymmeria-
nin uchyli³ siê, skoczy³ naprzód i pchn¹³ go dwiema rêkami w ramiê.
Si³acz zatoczy³ siê i celowo upad³, chroni¹c siê przed atakiem.
Przeturla³ siê b³yskawicznie i zerwa³ na nogi.
Wbrew pozorom by³ szybki i potrafi³ padaæ. Conan postanowi³
to zapamiêtaæ.
Deri wyszczerzy³ zêby w umiechu.
Tylko tyle umiesz, panienko?! Cz³ek ma wiêcej utrapienia z ko-
marami nili z tob¹!
Lubi³ gadaæ. Niektórzy bezustannie paplaj¹ podczas walki. Co-
nan wola³ oszczêdzaæ energiê, zamiast marnowaæ j¹ na s³owa. Chy-
ba ¿e ur¹ganie mog³o mu zapewniæ przewagê. Czasem wytr¹cony
z równowagi przeciwnik pope³nia b³¹d.
To nie ja tarza³em siê w piachu odparowa³.
Deri rozemia³ siê.
Trza siê rozluniæ, no nie?
Conan zatacza³ kr¹g w prawo. Drwiny nie dotr¹ do tego zakute-
go ³ba.
Si³acz zmieni³ pozycjê. Niby chcia³ ruszyæ w prawo, ale nagle
schyli³ siê, wyci¹gn¹³ ³apska i skoczy³ prosto.
Cymmerianin zrobi³ unik i zwin¹³ praw¹ piêæ, by zdzieliæ czem-
piona w pochylon¹ czaszkê. Chybi³ i waln¹³ w zgiête plecy, tu¿ pod
praw¹ ³opatkê. Mia³ wra¿enie, jakby uderzy³ w pieñ drzewa obci¹-
gniêty skór¹.
Deri chrz¹kn¹³, zanurkowa³ i znów siê przeturla³. Poderwa³ siê
i obróci³.
To¿ moja siostra ma bardziej krzepki ku³ak!
Trza siê rozluniæ, no nie?
Osi³ek znów siê wyszczerzy³.
Ju¿ ja ci rozluniê koci, barbarzyñco!
Conan uzna³, ¿e lepiej trzymaæ na dystans przeciwnika wiêksze-
go i mo¿e silniejszego od siebie, unikaæ zwarcia i wymierzaæ ciosy
lub kopniaki z bezpiecznej odleg³oci.
Deri rzuci³ siê naprzód, próbuj¹c chwyciæ wojownika z mena-
¿erii maga.
95
Cymmerianin uskoczy³ i trafi³ napastnika piêci¹ w lewy ³uk
brwiowy. Skóra pêk³a od ciosu, ale to nie powstrzyma³o szar¿y. Osi-
³ek zmieni³ tylko kierunek natarcia.
Conan cofa³ siê szybko. Wtem us³ysza³ g³os Dakea
Zostañ na ringu! Kto wyjdzie poza linie, ten przegra!
Barbarzyñca spojrza³ pod nogi, szukaj¹c wyznaczonej granicy
ringu i drogo za to zap³aci³.
Nisko pochylony Deri dopad³ go i oplót³ ramionami w pasie.
Cymmerianin grzmotn¹³ si³acza piêciami w plecy, ale niewy-
godny k¹t os³abi³ uderzenie.
Deri wyprostowa³ siê, dwign¹³ Conana do góry i cisn¹³ w po-
wietrze.
Cymmerianin te¿ wiedzia³ co nieco o padaniu. Lecz gdy próbo-
wa³ zwin¹æ siê w k³êbek przy l¹dowaniu, pechowo uderzy³ ramie-
niem o twardy grunt. Zerwa³ siê, skoczy³ przed siebie i zrobi³ dwa
przewroty w przód.
Zaskoczy³ przeciwnika. Deri spodziewa³ siê, ¿e Conan zaataku-
je z pozycji stoj¹cej. Tymczasem Cymmerianin omal nie zwali³ go
z nóg.
B³ysnê³o siê i prawie równoczenie hukn¹³ piorun.
Na Mitrê! wykrzykn¹³ kto.
Grzmot na moment odwróci³ uwagê Deriego. Conan opuci³ lewe
ramiê i natar³. Trafi³ przeciwnika w pier.
Pchniêcie by³o tak silne, ¿e osi³ek rozci¹gn¹³ siê na ziemi jak
d³ugi. Conan z rozpêdu o ma³o nie nadepn¹³ le¿¹cego mê¿czyzny.
Musia³ przeskoczyæ nad powalonym cielskiem.
Deri szybko wsta³, ale ju¿ siê nie umiecha³.
Zaczê³o padaæ. Deszcz momentalnie zamieni³ siê w ulewê.
Na Croma! Istny potop! Cymmerianin ciera³ wodê z oczu,
by dostrzec rywala. Na szczêcie nie miesza³a siê z krwi¹ jak u De-
riego.
Kiedy przesuwa³ siê obok Dakea, us³ysza³ za plecami jego szept:
Starczy tej zabawy, Conanie. Wykoñcz drania. W deszczu to
zabawa nie walka.
Conan uda³, ¿e nie us³ysza³. Zabawa? Dobre sobie! Ten wie-
niak ma si³ê byka! Jeli za³o¿y mocny chwyt...
Myl przerodzi³a siê w czyn. Deri rzuci³ siê na wroga. Conan
polizgn¹³ siê na b³ocie, próbuj¹c odskoczyæ. Wprawdzie nie upad³,
ale nie wydosta³ siê poza zasiêg wielkich ³apsk. Osi³ek oplót³ go
w pasie, zarechota³ tryumfalnie i uniós³ do góry.
96
Conan czu³, ¿e pêknie mu krêgos³up, jeli zaraz siê nie oswobo-
dzi. Stalowe ramiona zaciska³y siê coraz mocniej. Wali³ piêciami
w grzbiet przeciwnika, lecz nadaremnie. Na Croma! Co za ból...!
Cymmerianin rozwar³ d³onie i trzasn¹³ ze wszystkich si³ w uszy
wieniaka. Us³ysza³ tak g³one planiêcie, ¿e bez w¹tpienia og³uszy³
walecznego mia³ka.
Deri wrzasn¹³ na ca³e gard³o, wypuci³ Conana z ucisku i chwy-
ci³ siê za bol¹ce uszy.
To wystarczy³o. Dosta³ kopniaka w krocze.
Oczy wysz³y mu na wierzch, natychmiast z³apa³ siê za przyro-
dzenie.
Conan wzi¹³ potê¿ny zamach i zdzieli³ go piêci¹ miêdzy oczy.
Uderzy³ tak mocno, ¿e zrani³ sobie kostki palców. Ale bardziej ucier-
pia³ Deri. Run¹³ niczym ciête drzewo. Spod ogromnego cielska try-
snê³y fontanny b³ota. Nawet strugi deszczu nie zdo³a³y ocuciæ powa-
lonego si³acza i po chwili sta³o siê jasne, ¿e jest po walce. Tej nocy
Deri móg³ wróciæ do domu tylko w jeden sposób na noszach.
Dobra robota pochwali³ Dake.
Cymmerianin spojrza³ na maga. Przez moment w Conanie ki-
pia³a taka wciek³oæ, ¿e znów dozna³ uczucia, jakby co rozluni³o
niewidzialne wiêzy. Nie na tyle jednak, by móg³ zaatakowaæ w³adcê
niewolników, choæ zmiana by³a wyrana.
Odbierz zak³ady, Kreg rozkaza³ Dake i odwróci³ siê ty³em
do Conana. Idê siê osuszyæ w wozie.
Odszed³, rozchlapuj¹c ka³u¿e.
B³yskawica przeciê³a niebo i gruchn¹³ piorun.
Cymmerianin pomyla³, ¿e to nie bêdzie ³atwe ¿ycie.
Musia³ znaleæ jaki sposób, by uciec.
XVI
Ulewa wci¹¿ grzmoci³a w plandekê. Dake wytar³ siê i wdzia³
czyst¹ szatê. Umiechn¹³ siê szeroko. Ca³kiem udany wieczór, nie-
z³y dochód. Pokaz przyci¹gn¹³ prawie ca³¹ wie, jak siê spodziewa³.
Walka Conana z bezzêbnym g³upkiem op³aci³a siê jeszcze bardziej.
Szkoda tylko, ¿e zaczê³o padaæ. Nie mia³ ochoty mokn¹æ, gdy klien-
ci bêd¹ siê zabawiaæ z kocic¹ lub olbrzymk¹ w suchym wozie. Trze-
ba poczekaæ na pogodn¹ noc. Ale i tak nie mo¿na narzekaæ. Dake
97
nie w¹tpi³, ¿e znaczna czêæ pieniêdzy wieniaków trafi³a do jego
sakiewki, a to dobry omen. Wprawdzie udany pocz¹tek nie gwaran-
tuje równie pomylnego koñca, ale z pewnoci¹ pomaga.
Wychyli³ siê z wozu i zawo³a³:
W³acie do rodka, durnie! Nie ¿yczê sobie, ¿eby kto siê roz-
chorowa³!
Pos³usznie, bo jak¿eby inaczej, niewolnicza gromadka wykona-
³a polecenie.
Fosull ¿adnym sposobem nie móg³ ocuciæ chrapi¹cego wród
beczek Balora, w koñcu machn¹³ rêk¹ i sam wlaz³ pod wóz. Wo³y
uwi¹za³ do wielkich kamieni za kó³ka w nozdrzach, wiêc nie oba-
wia³ siê, ¿e uciekn¹. Do chwili rozpêtania siê burzy nie znalaz³ lep-
szej kryjówki; musia³ mu wystarczyæ wóz.
Kiedy Balor poczu³ na sobie krople deszczu, zacz¹³ kl¹æ g³o-
niej ni¿ przedtem. Nagle z ³omotem spad³ na ziemiê obok tylnego
ko³a. Podpe³z³ przez b³oto do Fosulla i osun¹³ siê na brzuch.
Czemu mnie nie zbudzi³?
Próbowa³em, ale tak smacznie spa³e, ¿e...
Mog³em uton¹æ!
Ale nie uton¹³e.
Co z wo³ami?
Uwi¹zane.
Pewnie nie zawita³o ci w g³owie, by zabraæ tu nieco wina, hê?
I owszem.
B³yskawica owietli³a na moment wykrzywion¹ w umiechu gêbê
Buk³aka.
Jak na ma³ego cz³owieczka, rozum masz spory.
Anta³ek stoi przy przednim kole.
Wóz nie by³ na tyle wysoki, ¿eby Balor móg³ usi¹æ pod nim
wyprostowany, lecz zdo³a³ podczo³gaæ siê do niewielkiej beczu³ki.
Po chwili na wpó³ le¿¹c ulokowa³ siê obok Fosulla i czkn¹³, rozsie-
waj¹c zapach trunku.
Bojê siê, czy aby woda nas tu nie podmyje powiedzia³.
Wykopa³em rów odp³ywowy dooko³a wozu.
A to ci spryciarz! Chcesz wina?
Nie odmówiê.
Popijaj¹c, Fosull by³ pe³en czarnych myli. To nie wiosenny
deszczyk, lecz istne oberwanie chmury! Nazajutrz nie zostanie ani
7 Conan grony
98
kropla, ale najpierw woda rozmyje koleiny wozu porywaczy Vilke-
na. Jak wtedy wódz odnajdzie zbiegów?
Zielonoskóry zastanawia³ siê, dlaczego bogowie dowiadczaj¹
go tak ciê¿ko.
Zanim ulewa przesz³a, strzecha sza³asu Raseriego nasi¹k³a wod¹,
jednak schronienie nie zawiod³o nadziei Jatte pozosta³ prawie su-
chy. Kiedy b³yskawice i grzmoty przesunê³y siê dalej, pocz¹³ siê za-
stanawiaæ, co teraz.
Móg³by opuciæ kryjówkê, jak tylko ca³kiem przestanie padaæ
deszcz, lecz nie wydawa³o siê to rozs¹dne. Droga z pewnoci¹ za-
mieni³a siê w b³otnist¹ rzekê i ciê¿ki olbrzym mia³by trudnoci z po-
ruszaniem siê po grz¹skim gruncie.
Lepiej przeczekaæ i wyruszyæ pónym rankiem, gdy s³oñce ju¿
trochê osuszy ziemiê. Jeli uciekinierów równie¿ z³apa³a burza, te¿
bêd¹ musieli zrobiæ postój nie zaryzykuj¹ dalszej podró¿y po roz-
miêk³ym trakcie. Wóz zapad³by siê po osie.
Tak. Raseri czu³, ¿e powinien wstrzymaæ siê z podjêciem wê-
drówki. Wódz pogr¹¿y³ siê w drzemce na nieco wilgotnym, lenym
pos³aniu.
Conana bola³y plecy i ¿ebra. Walczy³ z wieloma gronymi prze-
ciwnikami, ale chyba ¿aden nie dorównywa³ si³¹ Deriemu.
Kaganek przy pos³aniu barbarzyñcy kopci³ i dym zostawia³ czar-
ne smugi na brudnej, przemoczonej plandece wozu.
Dake, Kreg i prawie ca³a reszta szybko zapadli w sen. Nie spa³a
tylko Teyle le¿¹ca obok.
Boli ciê? spyta³a szeptem.
Trochê, da siê wytrzymaæ odrzek³ równie cicho.
Gdzie?
Conan pokaza³.
Olbrzymka podnios³a siê. Mimo ¿e zrobi³a to bardzo wolno i o-
stro¿nie, wóz zaskrzypia³ pod jej ciê¿arem. Zamar³a na moment, ale
nikt siê nie obudzi³. Usiad³a obok Conana.
Po³ó¿ siê na brzuchu powiedzia³a.
Po co?
Moje plemiê potrafi leczyæ dotykiem d³oni. Mo¿e bêdê mog³a
ci pomóc.
99
Cymmerianin wzruszy³ ramionami, ale przekrêci³ siê na brzuch.
Po chwili poczu³ na ciele wielkie rêce. Dziewczyna delikatnie
masowa³a mu plecy od góry do do³u. Gdy dosz³a do najbardziej bo-
l¹cych miejsc, ruchy d³oni usta³y.
Minê³o kilka sekund. Nieruchome palce Teyle robi³y siê coraz
cieplejsze, jakby co ogrzewa³o je od wewn¹trz. Miênie Conana
przenika³o gor¹co. Dotyk go nie parzy³, ale Cymmerianin nie spo-
dziewa³ siê, ¿e czyja skóra mo¿e osi¹gaæ tak wysok¹ temperaturê.
Ciep³o dzia³a³o koj¹co. Odprê¿y³ siê.
Jak d³ugo trwa³a ta terapia, nie wiedzia³. Lecz kiedy wreszcie
olbrzymka cofnê³a d³onie, ból niemal ca³kiem ust¹pi³.
Usiad³ i spojrza³ na kobietê. Umiecha³a siê do niego z góry.
Nawet na siedz¹co by³a du¿o wy¿sza od swego towarzysza niedoli.
Pomog³o szepn¹³. Czy to rodzaj magii?
Mo¿liwe. Sama dobrze nie wiem. Nauczy³a mnie tego babka.
Mówi³a, ¿e ka¿dy mo¿e posi¹æ tê sztukê, wiêc mylê, ¿e jeli to
magia, jest w niej co naturalnego. W g³osie Teyle pobrzmiewa³
smutek.
Conan poczu³ nagle, ¿e powinien j¹ przytuliæ i pocieszyæ. Mimo
wielkiej postury, wydawa³a siê bezradna i zalêkniona. Na wysokoci
twarzy mia³ jej ogromne piersi, ale wyci¹gn¹³ ramiona i obj¹³ nie-
wiastê.
Nie protestowa³a i te¿ otoczy³a go ramionami, równie potê¿ny-
mi jak jego w³asne.
Bojê siê o brata i siostrê wyzna³a. Trzyma³a Conana tak
mocno, jak jeszcze ¿adna kobieta. I o siebie. Nie wiem, co ten pod³y
cz³owiek mo¿e z nami zrobiæ.
Przyciniêty do olbrzymich piersi Conan odwróci³ g³owê w bok.
Nie obawiaj siê, Teyle. Znajdê sposób, ¿eby nas oswobodziæ.
Lecz kiedy g³aska³ j¹ i tuli³ do siebie, nie mia³ pojêcia, jak uda
mu siê dokonaæ tego, co obieca³.
Ranek by³ pogodny, nad wsi¹ rozci¹ga³ siê bezchmurny b³êkit.
Dake sta³ na kole i ogl¹da³ okolicê. Na otwartym terenie zalega³o
b³oto, a rolinnoæ jeszcze nie wysch³a po deszczu. Nie ujechaliby
daleko, wóz ugrz¹z³by po osie. Musieli odczekaæ kilka godzin, a¿
s³oñce nieco osuszy ziemiê.
Kiedy wszyscy wstali, mag kaza³ Tro przyrz¹dziæ niadanie.
Poinformowa³ trupê, ¿e trzeba siê wstrzymaæ z odjazdem.
100
A twój demon nie wyci¹gnie nas, jeli wóz siê zapadnie?
zapyta³ Vilken.
Kreg wybuchn¹³ miechem.
Ty g³upcze! Demon to tylko iluzja!
Trzymaj jêzyk za zêbami, albo ci go wyrwê! ofukn¹³ go wcie-
k³y Dake. Co za ba³wan! Po co zdradza ich sekrety? Mag nie obawia³
siê wprawdzie zniewolonej grupki, ale nie móg³ pozwoliæ, by asystent
ujawnia³ tajemnice potencjalnym wrogom. Ten dureñ bez w¹tpienia
jest coraz mniej przydatny. Trzeba co z nim zrobiæ i to szybko.
Kiedy Dake i Kreg poszli obejrzeæ drogê, Conan zwróci³ siê do
towarzyszy niedoli:
Nie umiecha mi siê wje¿d¿aæ do Shadizaru jako niewolnik.
Musimy uciec.
Próbowalimy ju¿ wiele razy odrzek³ Penz. To na nic.
Czy wtedy po³¹czylicie swoje si³y?
Tak powiedzia³a cicho Tro. Nawet w trójkê nie da³o rady.
Ale teraz jest nas omioro zauwa¿y³ Conan. Liczebnoæ
czasem dodaje si³.
Troje najstarszych sta¿em wiêniów popatrzy³o na niego z po-
w¹tpiewaniem.
A co mamy do stracenia? zachêci³ Cymmerianin.
Dake siê wcieknie i srogo nas ukarze odpar³ Sab.
Nie dowie siê o naszych zamiarach.
On zawsze wie westchn¹³ Penz. Jestemy z nim zwi¹zani
magi¹.
Wiêc powiecie mu, ¿e ja was zmusi³em.
Grupka wysypa³a siê z wozu. Prowadzi³ Conan. Pod¹¿yli przez
b³oto w odwrotnym kierunku ni¿ mag i asystent.
Nie uszli nawet dziesiêciu kroków, gdy zatrzyma³a ich niewi-
dzialna przeszkoda. Cymmerianin nic nie zauwa¿y³ w czystym, po-
rannym powietrzu, ale poczu³, jakby napiera³ na uginaj¹c¹ siê cianê
z gigantycznych ciêciw. Wytê¿y³ wszystkie si³y i z trudem zdo³a³
post¹piæ jeszcze dwa kroki naprzód. Nagle zapora odbi³a go do ty³u
tak mocno, ¿e omal nie straci³ równowagi na liskim gruncie. Nogi
rozjecha³y mu siê na glinie i musia³ ust¹piæ.
Podejdcie do mnie i pchajcie poleci³.
Pod naporem ca³ej ósemki niewidzialna ciana ugiê³a siê bar-
dziej. Grupce uda³o siê z mozo³em zrobiæ szeæ kroków. Potem sta-
101
nêli i przeszkoda zaczê³a powoli spychaæ ich z powrotem. Znaleli
siê w punkcie wyjcia.
Tl¹ca siê w Conanie z³oæ zap³onê³a ogniem wciek³oci. Z fu-
ri¹ rzuci³ siê na cianê, dobywaj¹c miecza. Przebije siê przez tê dzi-
waczn¹ zaporê, choæby mia³...
Ku ogólnemu zdumieniu, gwa³towna szar¿a odnios³a skutek. Cym-
merianin posun¹³ siê naprzód o piêtnacie kroków. Sam zaszed³ du¿o
dalej ni¿ z pomoc¹ siódemki pozosta³ych. Wci¹¿ wysoko dzier¿y³ miecz,
lecz na razie go nie u¿y³. Dopiero gdy poczu³, ¿e giêtka przeszkoda
znów stawia opór, zamrucza³ gronie i siekn¹³ w dó³ z ca³ej mocy.
Czar prys³!
Conan zrobi³ jeszcze piêæ kroków i gniew ust¹pi³ miejsca rado-
ci. Pokona³ magiczne zaklêcie!
Kiedy jednak przesz³a mu z³oæ, jaka niewidzialna rêka pochwy-
ci³a go i cisnê³a w ty³. Poczu³, ¿e leci w powietrzu niczym kamieñ
rzucony przez psotnego boga. Upad³ daleko za grupk¹ zaskoczo-
nych towarzyszy i sun¹³ po ziemi, rozchlapuj¹c b³oto, a¿ zatrzyma³
siê przy wozie.
Wsta³ i zacz¹³ siê czyciæ, wci¹¿ nie pojmuj¹c, co zasz³o. By³
pewien, ¿e jeszcze trochê i odzyska wolnoæ, a tymczasem... Jak to
siê sta³o?
W tym momencie pojawi³ siê Dake ze swym psem, Kregiem. Cym-
merianin dostrzeg³ na twarzy maga os³upienie, potem wielk¹ ulgê.
Chcia³e nas opuciæ, Conanie, prawda? Czy¿ nie rozumiesz,
¿e to strata czasu i energii? Lepiej oszczêdzaj si³y, by móg³ walczyæ
na ringu po drodze do Shadizaru. Mojego zaklêcia nikt nie pokona.
Conan bez s³owa ciera³ z siebie b³oto.
Tak czy inaczej jestem tu w³adc¹ i próba buntu podlega suro-
wej karze.
Wiêc wymierz j¹ tylko mnie odezwa³ siê Cymmerianin.
To ja zmusi³em resztê do ucieczki.
Dake popatrzy³ na gromadkê niewolników, potem znów na Co-
nana.
Wiem, ¿e to twoja sprawka. Mylisz, ¿e u¿ywaj¹c brutalnej
si³y, rozwi¹¿esz ka¿dy problem? Zatem, dobrze. Odpokutujesz ten
wystepek.
Mag zwróci³ siê do Krega:
Jest w twoich rêkach. Tylko nie zrób mu zbyt du¿ej krzywdy,
rozumiesz?
Asystent wyszczerzy³ zêby.
102
Dake spojrza³ na Cymmerianina.
Bêdziesz sta³ spokojnie, a Kreg nauczy ciê rozumu, ty barba-
rzyñski durniu. I zapamiêtaj sobie, ¿e sprzeciwianie siê mojej woli
jest daremne.
Otwarta d³oñ trafi³a Conana w twarz. Niepokorny wiêzieñ pa-
trzy³ na swego oprawcê, nie mog¹c siê ruszyæ. Ale te¿ nie odmówi³
sobie przyjemnoci zadrwienia z Krega.
Tylko na tyle ciê staæ, psie? Komary tn¹ mocniej.
Blondyn poczerwienia³ z gniewu. Uniós³ nogê do kopniêcia.
Ostro¿nie, Kreg ostrzeg³ Dake. Je¿eli go uszkodzisz i nie
bêdzie móg³ walczyæ, zrobiê z tob¹ to samo, co ty z nim.
Asystent opanowa³ siê i zrezygnowa³. Zamiast kopniaka wymie-
rzy³ Conanowi cios w ¿o³¹dek. Uderzy³ bardzo mocno i nawet na-
piête miênie brzucha nie zamortyzowa³y si³y sierpowego. Cymme-
rianinowi zapar³o dech, kolana siê pod nim ugiê³y. Z najwy¿szym
trudem utrzyma³ siê w pionie.
Potrafiê zadaæ ci ból bez uszkodzenia cia³a, barbarzyñco.
Kreg umiecha³ siê coraz szerzej, stopniowo wprowadzaj¹c s³o-
wa w czyn.
XVII
Wóz wolno pokonywa³ b³otnisty trakt. Conan le¿a³ na wyrku,
a Teyle znów zajmowa³a siê jego obola³ymi miêniami. Mia³ trochê
siñców, ale bardziej ucierpia³a duma.
Obok Teyle przycupn¹³ Penz. Bawi³ siê lin¹ to zwija³, to rozwija³
ciasne spirale. Na zewn¹trz, za zas³on¹, siedzia³ na kole Kreg, ko³o
niego podró¿owa³ Dake. Pasa¿erowie musieli rozmawiaæ szeptem.
Z nami robi³ to samo powiedzia³ Penz. Tro, Sab i ja po-
znalimy si³ê jego piêci. Kreg lubi tak¹ zabawê.
Zauwa¿y³em mrukn¹³ Conan. Nawet gor¹ce d³onie olbrzymki
nie ca³kiem umierza³y ból.
Lepiej go nie dra¿niæ doda³ Sab.
Cymmerianin spróbowa³ wzruszyæ ramionami, co nie by³o wy-
godne, bo le¿a³ na brzuchu.
Rozwcieczony cz³owiek czêsto traci panowanie nad sob¹. Pro-
wokowa³em drania, ¿eby w³o¿y³ w bicie wiêcej energii i szybciej siê
zmêczy³, a tym samym wczeniej skoñczy³.
103
Jeste odwa¿ny przyzna³ Oren. Móg³ ciê zraniæ.
Pociesza³em siê myl¹, ¿e wtedy Dake go ukarze.
Ryzykowa³e stwierdzi³ Penz.
Ca³e ¿ycie to ryzyko, przyjacielu.
No có¿... Teraz przynajmniej wiemy, ¿e nie rozerwiemy ma-
gicznych wiêzów Dakea odezwa³a siê Teyle.
Conan zastanawia³ siê przez moment, czy nie powiedzieæ towa-
rzyszom o swoim odkryciu, ale zrezygnowa³. Ufa³ im, lecz obawia³
siê, ¿e Dake mo¿e zacz¹æ co podejrzewaæ i zmusiæ ich do wyjawie-
nia prawdy. Lepiej, ¿eby na razie nie wiedzieli. Tak bêdzie bezpiecz-
niej dla wszystkich.
Cymmerianin czu³ bowiem, ¿e moc zaklêcia mo¿na pokonaæ.
Mimo i¿ brakowa³o mu obycia cywilizowanego cz³owieka, po-
trafi³ logicznie myleæ. Przekona³ siê, ¿e magiczne wiêzy s³abn¹
wówczas, gdy jest rozwcieczony do ostatecznoci. Kiedy furia mija,
niewidzialne pêta znów krêpuj¹ go z dawn¹ si³¹. Ostatnim razem
prawie uda³o mu siê uwolniæ i doszed³ do wniosku, ¿e poniós³ po-
ra¿kê, poniewa¿ przedwczesna radoæ ostudzi³a kipi¹cy w nim gniew.
Wiedza to potêga. Miecz jest gron¹ broni¹, lecz umiejêtne po-
s³ugiwanie siê nim czyni go tuzin razy skuteczniejszym. Bogatszy
o nowe dowiadczenie, Conan mia³ teraz plan, który zamierza³ zdra-
dziæ pozosta³ym we w³aciwym czasie. By³ przekonany, ¿e jeli wpad-
n¹ w taki sza³ jak on, wydostan¹ siê z niewoli. Bogowie musz¹ wie-
dzieæ, ¿e maj¹ ku temu wa¿ny powód.
Najlepiej spróbowaæ, kiedy Dake oddali siê nieco. Inaczej mag
rzuci nowe zaklêcie i przeszkodzi uciekinierom, a wciek³oæ nie trwa
wiecznie. Po uwolnieniu siê od tajemnej mocy wystarczy silne ramiê
i w³ócznia lub choæby kamieñ, ¿eby ciemiê¿ca przesta³ zagra¿aæ raz
na zawsze.
Plan by³ prosty, ale zazwyczaj w³anie takie okazuj¹ sie najlep-
sze.
Tak wiêc Conan postanowi³ nie ujawniaæ zbyt wczenie tego, co
wie. Do Shadizaru jeszcze daleko, z pewnoci¹ nadarzy siê okazja.
Cymmerianin nie grzeszy³ cierpliwoci¹, ale zd¹¿y³ siê ju¿ na-
uczyæ, ¿e czasem nie ma innego wyjcia, jak tylko spokojnie czekaæ.
Fosulla zaczyna³y dra¿niæ ci¹g³e narzekania nowego kompana.
Rudow³osy t³ucioch bez przerwy poi³ siê winem i pijacki be³kot
rozprasza³ Varga.
104
Wódz zaniecha³ czêstowania siê zawartoci¹ beczek; skoro mia³
wykonaæ zadanie, musia³ byæ trzewy. Burza dokona³a tego, czego
siê najbardziej obawia³ niemal zupe³nie zmy³a z drogi lady wozu
porywaczy. Tu i ówdzie pozosta³a g³êbsza koleina, lecz mog³o j¹
wypatrzyæ tylko bystre oko. Glêdzenie Balora przeszkadza³o Fosul-
lowi w obserwowaniu traktu, nie mia³ podzielnej uwagi.
Varg rozwa¿a³ kilka sposobów kontynuowania swej misji. Móg³-
by zostawiæ rudzielca i tropiæ uciekinierów na piechotê. Ale poru-
sza³by siê wolniej i ryzykowa³ wiêcej. Albo zatopiæ w³óczniê w ser-
cu grubasa, pozbyæ siê trupa i jechaæ dalej samotnie. Tyle ¿e jeli po
drodze kto rozpozna³by wóz Buk³aka, bez w¹tpienia zainteresowa³by
siê, dlaczego zaprzêg zmieni³ w³aciciela i jak dosta³ siê w rêce ma-
³ego cz³owieka o szarej skórze. Fosull nie mia³ ochoty byæ o to naga-
bywany. Tak le i tak niedobrze.
Pozostawa³o nie s³uchaæ utyskiwañ pijaczyny, skupiæ siê na le-
dzeniu drogi i czekaæ, a¿ Balora znów zmorzy sen.
Po namyle Fosull uzna³ to ostatnie wyjcie za najlepsze. Mimo
wszystko, towarzystwo grubasa mog³o przynieæ mu wiêcej po¿ytku
ni¿ szkody. W przeb³ysku trzewoci Balor uprzedzi³ go nawet, ¿e
doje¿d¿aj¹ do Eliki. Mo¿e kto z mieszkañców wioski widzia³ ci-
ganych i udzieli cennych wskazówek?
Tak wiêc Fosull nadal siedzia³ na kole i prowadzi³ wóz wysy-
chaj¹cym w s³oñcu traktem. Mia³ nadziejê, ¿e nie zgubi tropu pory-
waczy syna.
Raseri zobaczy³ przed sob¹ odkryty wóz zaprzê¿ony w wo³y. Sza-
man Jatte zwolni³ kroku, by nie wyprzedziæ pojazdu. Wola³ przyjrzeæ siê
pasa¿erom, samemu nie bêd¹c widzianym. Stos beczek i unosz¹cy siê
w powietrzu zapach powiedzia³y mu, ¿e to z pewnoci¹ transport wina.
Na kole siedzia³a dwójka ma³ych ludzi. Postaæ w kapturze wygl¹da³a na
dziecko; zapewne ojciec i syn wioz¹ towar do pobliskiej wioski.
Podró¿ni poruszali siê wolniej ni¿ Raseri i choæ nie wydawali
siê groni, postanowi³ iæ na razie za nimi. Powód by³ prosty: gdyby
kto pod¹¿a³ z przeciwka, zatrzyma³by siê pewnie, by pozdrowiæ
wonicê, wtedy wódz zd¹¿y³by siê ukryæ. Zawsze dobrze jest mieæ
pole manewru. Wkrótce znów trzeba bêdzie zapytaæ ma³ych ludzi
o wiêkszy wóz porywaczy, bo deszcz zmy³ lady. Szaman mia³ na-
dziejê, ¿e kiedy dojdzie do jakiego rozdro¿a, napotka wioskê lub
choæby zagrodê i zasiêgnie jêzyka, zamiast le skrêciæ.
105
Trzymaj¹c siê w bezpiecznej odleg³oci, by w ka¿dej chwili móc
czmychn¹æ w bok, jeli wóz stanie, Jatte maszerowa³ za dwójk¹
ma³ych ludzi.
Wtem wiêkszy z nich wgramoli³ siê miêdzy beczki i znikn¹³ z wi-
doku. Raseri przestraszy³ siê, ¿e zosta³ dostrze¿ony, lecz wóz nie
zwolni³, wiêc nic na to nie wskazywa³o. Druga osoba bez w¹tpie-
nia dziecko, bo któ¿ by inny tak ma³ego wzrostu? dalej popêdza³
wo³y.
Kilka godzin po opuszczeniu wioski, trupa maga dotar³a do miej-
sca, gdzie zachodnia droga z Ophiru ³¹czy³a siê z szerszym, po³u-
dniowym traktem do Shadizaru. Gdy dojechali do rozwidlenia, s³oñ-
ce osuszy³o ju¿ p³ytsze ka³u¿e, pozostawiaj¹c w nich warstwê
spêkanego b³ota. W oddali unosi³ siê nawet kurz, na co Kreg zwróci³
uwagê swemu panu.
Dake ockn¹³ siê z drzemki na kole, wyprostowa³ i spojrza³ przed
siebie. Istotnie, w powietrzu widoczna by³a lekka mgie³ka py³u. Za-
uwa¿y³ te¿ liczne koleiny, lady butów i sanda³ów. Za skrzy¿owa-
niem z drog¹ do odleg³ej Prze³êczy Ophirskiej, wzd³u¿ szlaku na
pó³noc od granicy z Koth panowa³ du¿y ruch.
Ho, ho... odezwa³ siê mag. Poprzedza nas karawana jakie-
go bogacza. Jest ca³kiem blisko.
Kreg spojrza³ na swego mistrza.
Sk¹d wiesz?
Czy¿ sam nie pokaza³e mi tumanów kurzu przed nami?
odrzek³ Dake.
Nnno, tak... ale jak mo¿na poznaæ po kurzu, czy to karawana
bogacza, czy biedny ch³op pêdz¹cy owce lub winie?
Dake westchn¹³. Dureñ! Co do tego nie ma ¿adnych w¹tpliwoci.
Rusz g³ow¹. Przed nami widaæ koleiny przynajmniej tuzina
wozów i po trzykroæ wiêcej ladów pieszych. A biednego ch³opa nie
staæ na owce. Poza tym, lady s¹ wie¿e, odcisnê³y siê ju¿ po desz-
czu i wiod¹ od Przelêczy Ophirskiej. Prosta dedukcja.
Zgoda, ale mo¿e to kilku ch³opów, nie s¹dzisz?
Dake westchn¹³ jeszcze g³êbiej. Po co w ogóle zadawaæ sobie
trud i wyjaniaæ cokolwiek temu g³upkowi?
Czy nie pamiêtasz, ¿e na Prze³êczy Ophirskiej roi siê od zbój-
ców czyhaj¹cych na nierozwa¿nych podró¿nych?
A owszem.
106
Wiêc jak mylisz, czy nawet du¿a grupa prostych rolników
lub pasterzy mog³aby stawiæ opór bandzie rzezimieszków?
Chyba nie.
A zatem, skoro ta karawana zd¹¿a stamt¹d, to musi j¹ chroniæ
zastêp zbrojnych. Pewnie najemnicy, choæ mo¿e nawet regularna
armia. A taka eskorta kosztuje. Przeto, cokolwiek wioz¹, jest du¿o
warte.
Oblicze Krega przypomina³o poranne niebo rozjanione promie-
niami wschodz¹cego s³oñca, gdy nagle sp³ynê³o na niego olnienie.
Aaa... Teraz pojmujê!
lepy prêdzej by to dostrzeg³, pomyla³ Dake. £atwiej przysz³o-
by wyt³umaczyæ os³u, dlaczego nie mo¿e lataæ.
Popêd wo³y rozkaza³. Chcê zobaczyæ, co to za ludzie.
Kreg pos³usznie wykona³ polecenie.
S³oñce znajdowa³o siê w najwy¿szym punkcie swej codziennej
wêdrówki po niebie, gdy Fosull dojecha³ do skrêtu w kierunku Eliki.
Spity do nieprzytomnoci Balor chrapa³ w najlepsze. Varg nie wie-
dzia³by, gdzie jest, gdyby nie napotka³ miejscowego wieniaka, któ-
ry akurat doszed³ do rozwidlenia dróg z przeciwnego kierunku.
Hej! zawo³a³ ch³op. Czy to winny wóz Balora?
A ju¿ci przytakn¹³ Fosull.
Gdzie zatem Buk³ak?
Fosull by³ rad, ¿e nie zadga³ pijaczyny.
Drzemie z ty³u.
Gospodarz rozemia³ siê.
Idê o zak³ad, ¿e ur¿n¹³ siê tym, co wiezie.
Zgad³e. Powiedz no, dobry cz³owieku, nie widzia³e gdzie
w okolicy du¿ego wozu?
Szukasz pewnie Dakea, w³adcy dziwol¹gów?
Serce wodza zabi³o ¿ywiej.
W rzeczy samej.
Wieniak smutno pokiwa³ g³ow¹.
Ciekawy dali pokaz, i owszem. Ale postawi³em ostatniego mie-
dziaka na walkê naszego Deriego z mistrzem magika. Kto by siê spo-
dziewa³, ¿e wioskowy mocarz przegra z barbarzyñc¹?
Nie wiesz przypadkiem, gdzie Dake i jego trupa s¹ teraz?
W drodze do Shadizaru. Ch³op machn¹³ rêk¹ w kierunku,
z którego przyby³. Jakie cztery godziny st¹d, mo¿e piêæ.
107
W Fosullu odezwa³ siê instynkt myliwego. Poczu³ ch³odny
skurcz w trzewiach. Tylko kilka godzin st¹d!
Jeszcze jedno pytanie, przyjacielu. Którêdy do Shadizaru?
Trzeba gdzie skrêciæ?
Nie. Prosto jak strzeli³. Trzymaj siê tego traktu, a nie zb³¹-
dzisz.
Varg chcia³ wyszczerzyæ zêby w umiechu, ale w porê przypo-
mnia³ sobie, ¿e ich widok mo¿e wprawiæ wieniaka w os³upienie.
Dziêkujê ci powiedzia³ tylko. No, czas ruszaæ.
A nie zajedziesz do nas, do Eliki, by dostarczyæ kilka beczek
wina Balora?
A ju¿ci... eee... Tyle ¿e w powrotnej drodze.
Z tymi s³owy Fosull chwyci³ lejce, smagn¹³ wo³y po zadach i od-
jecha³. Balor nie dawa³ znaku ¿ycia, wci¹¿ le¿a³ niczym trup. Gdyby
po przebudzeniu mia³ pretensje, ¿e nie zrobili postoju we wsi, za-
wsze mog¹ siê rozstaæ, pomyla³ wódz. W ten, czy w inny sposób.
Raseri obserwowa³ spotkanie z ukrycia. Uda³o mu siê podejæ
bli¿ej rozmawiaj¹cych ni¿ siê spodziewa³. Wielka kêpa gêstych za-
roli ci¹gnê³a siê jak ¿ywop³ot tu¿ przy skraju drogi. Olbrzym bar-
dzo ostro¿nie przedziera³ siê przez krzaki, uwa¿aj¹c, by nie narobiæ
ha³asu. W koñcu znalaz³ siê o kilka kroków od wozu i pieszego, wtedy
us³ysza³ strzêpy zdañ.
Od razu pozna³ po g³osie, ¿e wonica to nie dziecko. A zielone
plamki wy³a¿¹ce tu i ówdzie spod szarej skóry na rêkach... Jatte zro-
zumia³ nagle, ¿e to nie skóra, a na kole siedzi Varg!
Kiedy wóz odjecha³, a wieniak oddali³ siê od g³ównej drogi,
Raseri pocz¹³ siê zastanawiaæ nad swym odkryciem.
Informacje o niejakim Dakeu by³y, rzecz jasna, niezwykle cen-
ne. Tylko co, w imiê Stwórcy, robi tutaj Varg?!
Odczeka³ trochê, a gdy uzna³, ¿e wóz jest ju¿ w bezpiecznej
odleg³oci, opuci³ kryjówkê i powêdrowa³ dalej.
Vargowie, podobnie jak Jatte, nie mieli zwyczaju wypuszczaæ
siê w podró¿ przez ziemie ma³ych ludzi. Wprawdzie Raseri w³anie
to robi³, ale z wa¿nego powodu. W takim razie, Varg te¿ nie bez istot-
nej przyczyny pod¹¿a do Shadizaru ladem porywaczy trójki Jatte...
Aha!
W okamgnieniu wszystko sta³o siê jasne. Wieniak nazwa³ cz³o-
wieka imieniem Dake w³adc¹ dziwol¹gów. Wspomnia³ o pokazie.
108
Zatem chodzi o w³aciciela kolekcji osobliwych okazów. Mali lu-
dzie uwa¿aj¹ Jatte za wybryk natury. Czy¿ tak samo nie traktuj¹ Var-
gów?
Ten Dake ma równie¿ Varga, to pewne!
Co do barbarzyñcy, Raseri nie w¹tpi³, ¿e tak nazywano Cona-
na. Znalaz³ potwierdzenie swych wczeniejszych podejrzeñ, i¿ zbie-
g³y z klatki wiêzieñ by³ w zmowie z porywaczami jego dzieci. S¹
tylko o kilka godzin st¹d!
Wódz Jatte umiechn¹³ siê ponuro. Ciê¿ki wóz Dakea jedzie
du¿o wolniej ni¿ ten z winem i wolniej, ni¿ idzie Raseri. Nim za-
padnie noc, byæ mo¿e on i nieznany Varg dopadn¹ wspólnych wro-
gów.
Zamylony olbrzym obraca³ w palcach w³óczniê. Wkrótce ta
przygoda siê skoñczy i droga sp³ynie krwi¹ sprawców ca³ego zamie-
szania. A na dok³adkê Varg lub dwóch nagroda warta nieco wiêk-
szego wysi³ku.
Godzinê po spotkaniu z miejscowym wieniakiem Fosull zda³
sobiê sprawê, ¿e jest ledzony. Postanowi³ siê dyskretnie upewniæ,
udaj¹c, ¿e sprawdza, czy Balor ci¹gle pi.
Zd¹¿y³ tylko dostrzec sylwetkê opalonego mê¿czyzny, gdy¿ in-
truz szybko ukry³ siê wród drzew na skraju drogi. Ale rzut oka wy-
starczy³, by stwierdziæ, ¿e obcy jest zbyt wielki jak na jednego z lu-
dzi pozabagiennych.
Fosull wróci³ na kozio³ i zamyli³ siê. Bez w¹tpienia za wozem
idzie Jatte, to nie mo¿e byæ nikt inny. ¯aden pozabagienny nie wy-
gl¹da tak potê¿nie. Ale po co Jatte pod¹¿a tropem zaprzêgu z wi-
nem?!
Jaki jest cel jego wêdrówki? Giganci rzadko opuszczaj¹ swoj¹
wioskê, a jeli ju¿, to prawie zawsze w trójkê albo w czwórkê, ¿eby
pochwyciæ samotnego pozabagiennego cz³owieka. Co robi tutaj po-
jedynczy olbrzym?
Nagle Fosull przypomnia³ sobie, co zobaczy³, gdy odkry³ kolei-
ny wozu porywaczy. lady Jatte! Zatem wielkoludy s¹ wiêniami
tych samych opryszków!
Oczywicie! Który z Jatte wyruszy³, by odbiæ swoich.
Wódz Vargów umiechn¹³ siê szeroko. Tym razem wyszczerzy³
zêby, bo nikt go nie widzia³. No có¿... mo¿e uda siê wykorzystaæ
obecnoæ olbrzyma? Jeli nie, to przynajmniej zdobêdzie trochê miêsa
109
do wspólnego kot³a. Gdyby pospieszyli siê wraz z Vilkenem, nie
zd¹¿y³oby siê zepsuæ.
By³oby co wiêtowaæ!
XVIII
Pierwsz¹ oznakê, ¿e doganiaj¹ karawanê, stanowi³o pojawienie
siê tylnych stra¿y. Zbrojni odwrócili siê przodem do wozu Dakea
i unieli piki. Nie mieli przyjemnej powierzchownoci, za to dosko-
na³y rynsztunek. Za zbrojê s³u¿y³y im mocne, skórzane naramienniki
i ochraniacze na golenie, kolczugi, oraz grube, okr¹g³e tarcze na sze-
rokich pasach. W pochwach u lewego boku tkwi³y krótkie miecze,
w d³oniach lance o p³askich ostrzach. Ta broñ bardziej pasowa³aby
do konnych ni¿ do pieszych, lecz by³a doæ krótka i lekka, by nada-
wa³a siê do noszenia. Cz³onkowie eskorty mieli te¿ porz¹dne, wyso-
kie buty dobrego kroju. Dake zna³ siê na rzeczy i od razu oceni³, ¿e
ich pan nie ¿a³owa³ pieniêdzy.
Stójcie, podró¿ni! A dok¹d to?!
Dake odpowiedzia³ uprzejmie na zaczepkê dowódcy szecio-
osobowej dru¿yny.
Zmierzamy do Shadizaru.
Krêpy, ry¿y wojak o czerwonym obliczu i kab³¹kowatych no-
gach zmru¿y³ oczy od s³oñca. Popatrzy³ na swoich ludzi, potem znów
na maga.
I owszem, to by siê zgadza³o, skoro pod¹¿acie t¹ drog¹. Po co
tam jedziecie?
Ton Dakea sta³ siê nieco mniej uprzejmy.
W interesach.
A jakie¿ to interesy?
Cierpliwoæ nigdy nie by³a mocn¹ stron¹ maga, tote¿ szybko
straci³ panowanie nad sob¹.
To moja sprawa. Nic ci do tego, piechurze.
Ry¿ego zatka³o. Zamruga³ oczami, potem z namys³em podrapa³
siê w brodê. W koñcu powiedzia³:
W porz¹dku. Ale naszym obowi¹zkiem jest sprawdziæ twój wóz.
Jakim prawem?
A takim Ry¿y wyszczerzy³ zêby i uniós³ wy¿ej pikê. Spró-
buj nam przeszkodziæ, to podziurawimy tê furê jak sito.
110
Dake umiechn¹³ siê mimowolnie.
W takim razie, róbcie swoje.
Ry¿y wypi¹³ pier, ³ypn¹³ z chytr¹ min¹ na swoich ludzi i ruszy³
naprzód. Obejrza³ siê przez ramiê.
A niewiast tam czasem nie chowasz?
Tak siê sk³ada, ¿e owszem przyzna³ mag. Trzy.
S³yszelicie, ch³opy?! Kobitki!
Piêciu mê¿czyzn zarechota³o weso³o. Wymienili sprone uwagi.
Kiedy dzielny wojak maszerowa³ wzd³u¿ wozu, Dake odwróci³
siê na kole i szepn¹³ przez zas³onê:
Conanie, za chwilê pewien wcibski ¿o³dak otworzy tylne drzwi.
Poczêstuj go ku³akiem, tylko nie zabijaj.
Siedz¹cy obok maga Kreg wyszczerzy³ zêby.
A reszta tam w rodku niech dobrze uwa¿a ci¹gn¹³ Dake.
Na drodze stoi jeszcze piêciu podobnych cymba³ów. Jak Conan zdzieli
pierwszego, wysypiecie siê na zewn¹trz i z³apiecie tamtych. S¹ uzbro-
jeni, wiêc nie dajcie siê zraniæ. I chcê ich mieæ ¿ywych.
Mag wiedzia³, ¿e to trochê ryzykowna zagrywka, ale niebezpie-
czeñstwo jest niewielkie. Widok trupy dziwol¹gów powinien wy-
starczyæ, by tamci wziêli nogi za pas. Zdziwi³by siê, gdyby sta³o siê
inaczej. Sama Teyle mog³a napêdziæ stracha wiêkszoci mê¿czyzn.
A inni... Tylko nie lada mia³ek odwa¿y³by siê stawiæ im czo³o.
Rozochocony ry¿ow³osy siêgn¹³ do klamki.
Koleiny wygl¹da³y na wie¿e, lecz droga by³a rozje¿dzona ko³a-
mi wielu wozów. Fosull kilkakrotnie przystawa³, zeskakiwa³ z koz³a
i wypatrywa³ w³aciwego tropu. Dok³adniej badaj¹c liczne lady,
wydedukowa³, ¿e porywaczy poprzedza du¿a grupa pojazdów za-
przêgowych, jedców i pieszych. Szecioko³owy wóz pozostawia³
g³êbsze bruzdy i charakterystyczne wy¿³obienia, które Fosull ju¿
dobrze zna³.
Varg wsta³, otrzepa³ kolana i uwiadomi³ sobie, ¿e wiêksza licz-
ba ludzi utrudni mu zadanie. Nie uwiadomi³ sobie natomiast, ¿e
czyszcz¹c siê z kurzu, pope³ni³ b³¹d star³ z zielonych d³oni masku-
j¹c¹ warstwê szarego, zaschniêtego b³ota. Zreszt¹ wszêdzie przebi-
ja³ ju¿ naturalny kolor cia³a. Tylko wiecznemu opilstwu Balora za-
wdziêcza³ to, ¿e jeszcze nie zosta³ zdemaskowany.
Fosull zastanawia³ siê, czy ten grubas kiedykolwiek dowozi swój
³adunek do celu, skoro tyle po drodze spo¿ywa.
111
Wdrapuj¹c siê na kozio³, rzuci³ za siebie ukradkowe spojrzenie.
Nie zauwa¿y³ postaci Jatte, ani nawet jej cienia, lecz wci¹¿ wyczu-
wa³ blisk¹ obecnoæ olbrzyma. Nie ma siê co ³udziæ, wielkolud nie
zostawi go w spokoju. Ale ten problem mo¿na rozwi¹zaæ póniej.
Najpierw trzeba dogoniæ zbiegów i odzyskaæ syna. Porywacze s¹
tylko kilka godzin przed nim do zmroku powinno siê udaæ.
Pijaczyna z ty³u wozu nadal spa³ jak zabity.
Raseri nie uwa¿a³ siê za tak dobrego tropiciela jak Varg, jednak
potrafi³ odgadn¹æ, ¿e jego przysz³e ofiary s¹ ju¿ niedaleko. lady
kó³ by³y teraz bardziej wie¿e, choæ gorzej widoczne poród wielu
innych.
Nie szkodzi; dopóki je widzi, idzie dobrym tropem.
Co zrobiæ z Vargiem, to inna sprawa. Ma³y, zielony potworek
nie mo¿e przeszkodziæ mu w pocigu. Vargowie mieli trochê zwie-
rzêcego sprytu, ale w oczach Jatte uchodzili za pozbawionych rozu-
mu, przynajmniej w przyt³aczaj¹cej wiêkszoci. Co oczywicie nie
oznacza³o, ¿e nale¿y do niej akurat ten Varg. Skoro zielonoskóry
dotar³ a¿ tutaj i dziêki przebraniu zdo³a³ oszukaæ co najmniej jedne-
go ma³ego cz³owieka, to musi odznaczaæ siê ponadprzeciêtn¹ inteli-
gencj¹. Ale te¿ nie trzeba przeceniaæ mo¿liwoci tego zwierzaka.
Raseri czeka³, dopóki wóz nie sta³ siê tylko ma³ym punktem gi-
n¹cym na horyzoncie, po czym wyszed³ z ukrycia wród ska³. Przed
odjazdem Varg obejrza³ siê nie po raz pierwszy mo¿liwe, ¿e ju¿
wie, i¿ nie jest sam. Jatte nie móg³ na to nic poradziæ, lecz nie zamie-
rza³ siê tym przejmowaæ. Nie obawia³ siê konfrontacji z jednym Var-
giem uzbrojonym podobnie jak on sam. Mimo wszystko, zawsze le-
piej mieæ pole manewru. Wiedza to potêga, nawet pó³g³ówek zdaje
sobie z tego sprawê.
Wódz i szaman Jatte dziarsko kroczy³ w lad za wozem i uk³a-
da³ ró¿ne plany, by byæ przygotowanym na ka¿d¹ ewentualnoæ.
Wiêksze szanse ma ten, kogo nic nie zaskoczy. Olbrzym nie w¹tpi³,
¿e potrafi przewidzieæ wszystkie sytuacje.
Zanim drzwi wozu otworzy³y siê, Conan by³ gotów. A nawet
wiêcej wrêcz pali³ siê, by wy³adowaæ wciek³oæ na kim, kto za-
s³uguje na to, choæby w najmniejszym stopniu. S³ysza³ rozmowê Da-
kea z ¿o³nierzem; obcy mê¿czyzna zachowa³ siê butnie i aroganc-
112
ko. Prawda, ¿e Cymmerianin chêtniej rzuci³by siê na maga, ale wie-
dzia³, ¿e wysi³ek spe³znie na niczym. W takim razie lepsze to ni¿
nic. Temu durniowi zachciewa siê kobiet? No to zobaczy...
Drzwi rozwar³y siê gwa³townie. Umiechniêty intruz zmru¿y³
oczy, zagl¹daj¹c do mrocznego wnêtrza.
Wtedy Conan skoczy³.
Na Mitrê! zd¹¿y³ wykrzykn¹æ Ry¿y i umiech zamar³ na jego
twarzy.
Dla Conana bójka trwa³a stanowczo za krótko. Zacisn¹³ wielk¹
piêæ i grzmotn¹³ obcego w lew¹ skroñ. Dowódca oddzia³u zwali³
siê na ziemiê, nieprzytomny.
Na Croma! Dajcie tu prawdziwego przeciwnika!
Za plecami Conana zakot³owa³o siê. Towarzysze niedoli wysko-
czyli z wozu, by pojmaæ piêciu ¿o³nierzy. Pierwszy ruszy³ Vilken,
szczerz¹c ostre zêby. Za nim Penz, Oren, Morja, Tro i Sab. Ostatnia
pojawi³a siê Teyle.
Conan zda³ sobie sprawê, ¿e przecie¿ Dake nie zabroni³ mu wziê-
cia udzia³u w tej zabawie. Umiechn¹³ siê z³owrogo, biegiem okr¹-
¿y³ wóz i wynurzy³ siê z drugiej strony.
W tym momencie mag postanowi³ wywo³aæ czerwonego demona.
Warto by³o zobaczyæ miny piêciu wojaków. Odwrócili siê jak
jeden m¹¿ i rzucili do ucieczki. Biegli zaiste szybko jak na ludzi
w zbrojach.
Vilken cisn¹³ w³óczniê i ugodzi³ jednego w ods³oniêt¹ czêæ le-
wego uda. Trafiony pad³ twarz¹ w piach.
Penz okrêci³ nad g³ow¹ lasso i pochwyci³ drugiego. Pêtla zaci-
snê³a siê na kostkach zbiega. Run¹³ jak ciêty.
Conan bez trudu dogoni³ trzeciego. Pchn¹³ go w plecy i ucieki-
nier dosta³ takiego rozpêdu, ¿e nie nad¹¿y³ przebieraæ nogami. Prze-
wróci³ siê, przeturla³ na plecy i wrzasn¹³, ¿eby darowaæ mu ¿ycie.
Czwarty ¿o³nierz zary³ w ziemiê, os³aniaj¹c g³owê przed ciosa-
mi kocicy i Saba. Dar³ siê wniebog³osy, wzywaj¹c na pomoc wszyst-
kich bogów.
Ostatni umkn¹³ z traktu, lecz zosta³ otoczony przez Teyle i bli-
niaki. Gdy zobaczy³ przed sob¹ szybkonog¹ olbrzymkê, odrzuci³ pikê
i podniós³ rêce do góry na znak, ¿e siê poddaje.
Cymmerianin dobrze wiedzia³, jak przera¿aj¹co wygl¹da ca³a
trupa z nim w³¹cznie. Ale poczu³ odrazê do ¿o³nierzy, ¿e tak ³atwo
wpadli w panikê. Ktokolwiek zap³aci³ szóstce zbrojnych za ochro-
nê, wyrzuci³ pieni¹dze w b³oto.
113
Dawajcie ich tutaj! rozkaza³ Dake. Co mi siê widzi, ¿e
tamci z karawany szeroko rozdziawi¹ gêby, jak przyprowadzimy ich
tyln¹ stra¿ niczym winie na rze.
Pojmani wojacy nie byli oczywicie jedynymi stra¿nikami kon-
woju. Pozostali istotnie os³upieli, gdy ujrzeli swych spêtanych towa-
rzyszy drepcz¹cych przed wozem Dakea. Kiedy osobliwy pochód
dotar³ do rodka karawany, wywo³a³ ogólne poruszenie.
Konwój okaza³ siê tak bogaty, jak przewidzia³ mag. G³ówn¹
czêæ stanowi³y du¿e wozy pod bia³o-czerwonymi plandekami. Je-
den z nich by³ nawet wiêkszy od pojazdu Dakea. W powietrzu uno-
si³ siê zapach perfum i wonnych korzeni, mieszaj¹c siê z odorem
spoconych pieszych i koni. Spod jednej plandeki dochodzi³y przy-
t³umione kobiece g³osy. Mag da³by g³owê, ¿e cokolwiek wiezie ka-
rawana, warte by³oby krocie na g³ównym targu w Shadizarze.
Ponad dwa tuziny zbrojnych niepewnie pochyli³o piki. Niektó-
rzy cz³onkowie eskorty wykonali gesty odpêdzaj¹ce z³o.
Hej, a có¿ to za diabelska sztuczka?! wykrzykn¹³ barczysty
¿o³nierz.
Dake uniós³ siê na kole.
Chcê mówiæ z waszym panem! zawo³a³ na ca³y g³os.
Na te s³owa pojawi³ siê wysoki mê¿czyzna o królewskim wy-
gl¹dzie, w nakryciu g³owy i w odzieniu z najprzedniejszego, b³ê-
kitnego aquiloñskiego jedwabiu. Mia³ buty ze skóry wielkiej, pu-
stynnej jaszczurki. Oblicze okala³a starannie przyciêta, czarna
broda poprzetykana gdzieniegdzie siwizn¹. Ostry nos przypomi-
na³ dziób, a niebieskie oczy by³y zimne jak stal. Okrutna, aro-
gancka twarz, znamionuj¹ca cz³owieka potê¿nego i bogatego,
oceni³ Dake.
Doskonale!
Obcy podszed³ do czarownika w³adczym krokiem.
Ta karawana nale¿y do mnie odezwa³ siê g³êbokim baryto-
nem. Kim jeste, ¿e drwisz sobie z moich ludzi?
Dake zna³ bogaczy; wiedzia³, kiedy mo¿na im groziæ, a kiedy
trzeba schlebiaæ. Przybra³ uni¿on¹ pozê.
Ja? Och, jam jest tylko Dake, skromny w³adca dziwol¹gów,
janie panie. Pod¹¿am do Shadizaru w poszukiwaniu mo¿nego pa-
trona, gotowego wesprzeæ brzêcz¹c¹ monet¹ najbardziej niezwyk³¹
kolekcjê wybryków natury, jak¹ widzia³y ludzkie oczy. Chcia³em
8 Conan grony
114
jedynie pokazaæ, jak ma³o warci s¹ ci nêdzni stra¿nicy, niegodni, by
strzec tak wielkiego pana.
W³aciciel konwoju spojrza³ wciekle na spêtanych ¿o³nie-
rzy.
To widzê. A zatem, w³adca dziwol¹gów, powiadasz?
Mag wsun¹³ rêkê za zas³onê i da³ gestem rozkaz. Po chwili z tyl-
nych drzwi wozu znów wysypa³a siê gromadka niecodziennych oka-
zów, budz¹c zdumienie i przestrach.
Sam zobacz, janie panie...?
Capeya dokoñczy³ w³aciciel karawany. I nie jestem wiel-
mo¿¹, tylko zwyk³ym... kupcem.
Ach, zatem cz³owiekiem, który dorobi³ siê maj¹tku, a nie dzie-
dzicem fortuny.
Capeya ods³oni³ w umiechu mocne zêby.
W samej rzeczy, mój przyjacielu. Przyjrza³ siê podchodz¹-
cej bli¿ej trupie. By³ pod wra¿eniem. Wielce ciekawe zbiorowi-
sko. Nigdy nie widzia³em czego podobnego, nawet podczas Wiel-
kiego Festiwalu w Shadizarze. Doprawdy niezwyk³a kolekcja
osobliwoci.
Otó¿ to przyzna³ z umiechem Dake.
Pokazy bez w¹tpienia przyci¹gaj¹ t³umy gawiedzi?
Moi podopieczni potrafi¹ wiêcej, ni¿ na to wygl¹daj¹, sza-
cowny kupcze. Mag stara³ siê, jak umia³, by szacowny kupcze
zabrzmia³o równie uni¿enie jak janie panie. To oni rozprawi-
li siê z twoj¹ tyln¹ stra¿¹, muszê wyznaæ, z niewielkim wysi³kiem.
Wierzê. Capeya znów siê umiechn¹³. Powiadasz wiêc, ¿e
szukasz patrona?
Najkrócej mówi¹c, tak.
Mój wóz urz¹dzony jest doæ wygodnie, przyjacielu Dake.
Mo¿e mia³by ochotê spróbowaæ przedniego wina, które ostatnio
zdoby³em? Pogawêdzilibymy o sprawach mog¹cych przynieæ nam...
obopóln¹ korzyæ.
Mag nie posiada³ siê z radoci. Có¿ za szczêcie, ¿e spotka³ tê
karawanê! Wprost nie do wiary! Do Shadizaru jeszcze kilka dni dro-
gi, a on ju¿ ma patrona. Ani przez chwilê nie w¹tpi³, ¿e siê dogadaj¹.
Ale nie da³ po sobie nic poznaæ.
Có¿, chyba nie odmówiê, przyjacielu Capeya odrzek³ niby
obojêtnie, choæ w rzeczywistoci cieszy³ siê jak dziecko. ¯aden ku-
piec jeszcze go nie przechytrzy³, dlaczego Capeya mia³by byæ wy-
j¹tkiem?
115
Wiedzia³, ¿e ten postój to pierwszy krok na drodze do bo-
gactwa.
XIX
Conanowi nie podoba³o siê, ¿e Dake tak szybko zadzierzgn¹³
wiê przyjani z w³acicielem karawany. Skumali siê niczym dwie
pch³y na psie. To przymierze mog³o utrudniæ ucieczkê. Prawda, ¿e
gdyby tylko wyrwa³ siê z magicznych wiêzów, ³atwo pokona³by stra¿-
ników konwoju. Mia³ swoj¹ broñ i ma³a armia najemników nie robi-
³a na nim wielkiego wra¿enia. Dla zbójeckiej zbieraniny w³ócz¹cej
siê po górach stra¿nicy mogli byæ groni, lecz Cymmerianin wie-
dzia³, ¿e ci wojacy lepiej wygl¹daj¹, ni¿ walcz¹. Owszem, nie nale-
¿a³o ich ca³kiem lekcewa¿yæ, ale te¿ nie by³o siê czego zbytnio oba-
wiaæ. W koñcu, jest ulepiony z trochê lepszej gliny ni¿ zwyk³y rabu.
A przy tym, nie musia³by walczyæ ze wszystkimi wystarczy³oby
rozprawiæ siê z jednym lub dwoma, by droga do wolnoci stanê³a
otworem. Tak czy inaczej da³by sobie radê.
Gorzej z innymi wiêniami maga, zw³aszcza z dzieæmi. Co-
nan nie zamierza³ zostawiaæ towarzyszy niedoli na pastwê Dakea.
Teyle okaza³a siê jego przyjaciólk¹ mimo wczeniejszej zdra-
dy, opiekowa³a siê nim, gdy tego potrzebowa³. Conan wybaczy³
jej zwabienie go w pu³apkê. Przekona³a siê na w³asnej skórze, co
znaczy niewola. Cymmerianin nie nale¿a³ do bezdusznych ludzi,
którzy nie daj¹ skruszonej grzesznicy szansy poprawy. Teyle
z pewnoci¹ nie ucieknie bez rodzeñstwa, a skoro mia³by zabraæ
ze sob¹ troje nieboraków, to równie dobrze wszystkich. Zd¹¿y³
ich polubiæ. Wbrew dziwacznemu wygl¹dowi byli daleko bardziej
ludzcy ni¿ Dake i jego parobek. Penz mia³ odra¿aj¹c¹ powierz-
chownoæ, za to dobre serce; urodziwy Kreg pokaza³, ¿e jest z³y
do szpiku koci.
Conan maszerowa³ obok wozu maga. W powietrzu unosi³ siê
kurz wzbijany stopami, kopytami i ko³ami. Trudno by³o oddychaæ,
a spocone cia³o pokrywa³o siê brudem. Reszta trupy te¿ siê mêczy³a,
mo¿e z wyj¹tkiem wysokiej Teyle; dziêki du¿emu wzrostowi nie
musia³a wdychaæ tyle py³u. Cymmerianin marzy³ o k¹pieli w ch³od-
nym strumieniu, ale z równym powodzeniem móg³by pragn¹æ pa³a-
cu z rubinów.
116
Kreg siedzia³ na kole. Wygl¹da³ na wciek³ego. Zapewne za-
zdroci³ Dakeowi uczty z kupcem. Bardzo dobrze. Ka¿da przykroæ,
która go spotyka³a, podnosi³a Conana na duchu. Mo¿e zawiedziony
s³uga dgnie swego pana no¿em w plecy? Kto wie, nie takie rzeczy
siê zdarzaj¹. Nieobecnoæ maga stwarza³a okazjê do próby ucieczki.
Tyle ¿e w dzieñ ka¿dy zauwa¿y³by, co siê dzieje. Wprawdzie Cym-
merianin nie w¹tpi³, ¿e po uwolnieniu siê zdo³a³by z miejsca po³o-
¿yæ trupem ze dwóch stra¿ników, ale gdyby spowolni³a go walka
z zaklêciem, Kreg lub który z ¿o³nierzy zd¹¿y³by zatopiæ w³óczniê
w jego plecach. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e jest najmniej wartocio-
wym okazem w kolekcji dlaczego mieliby oszczêdzaæ jakiego
barbarzyñcê?
Szed³ wiêc dalej, a czas ucieka³. Ale prêdzej czy póniej nadej-
dzie odpowiednia chwila wtedy bêdzie gotowy.
Fosulla kompletnie zaskoczy³o to, co siê zdarzy³o. Nigdy nie
przysz³oby mu do g³owy, ¿e porywacze jego syna do³¹cz¹ do szere-
gu wozów jad¹cych przed nimi. S³abo zna³ zwyczaje ludzi pozaba-
giennych. Myla³, ¿e du¿a grupa pod¹¿aj¹ca przodem to po prostu
inni podró¿ni zmierzaj¹cy przypadkiem w tym samym kierunku. Na
lewe j¹dro Zielonego Boga, to ci dopiero komplikacja!
Gdzie... gdzie my s¹?
Varg spojrza³ za siebie. Balor gramoli³ siê z beczek, próbuj¹c
usi¹æ. Jedn¹ rêk¹ trzyma³ siê za g³owê.
Na drodze, a gdzie¿by?
Grubasowi uda³o siê przyj¹æ pozycjê siedz¹c¹.
Ale... To¿ my dawno minêli wioskê!
Zajechalimy tam z rana sk³ama³ Fosull. Nie przypomi-
nasz sobie?
Byli my tam?!
Ma siê rozumieæ. Sprzeda³e dwie beczki wina, potem posta-
wi³e pieni¹dze na wycigi karaluchów i wszystko straci³e.
Nie mo¿e byæ!
A jednak.
Balor pokrêci³ g³ow¹, jêkn¹³ i obj¹³ j¹ dwiema rêkami.
Nic nie pamiêtam. By³em pijany?
Ani chybi, skoro wydoi³ z tuzin dzbanków wina.
Tylko? Zwykle po tylu nie tracê pamiêci.
To przed wycigiem. Potem wy¿³opa³e dwakroæ wiêcej.
117
Aaa... to co innego!
Mo¿e i teraz przyda³aby ci siê kapka, bo wygl¹dasz, jakby
zachorza³.
Nie masz ci lepszego lekarstwa jak klin klinem, co? Chyba
dobrze mi radzisz.
Powiedz no mi raz jeszcze, jak ci na imiê, ma³y przyjacielu?
Szeroko umiechniêty Fosull nie zd¹¿y³ zas³oniæ zêbów.
Balor wytrzeszczy³ oczy.
Chyba za du¿o ¿em wypi³, przyjacielu. Mam zwidy.
Powiadaj¹, ¿e wino jest dobre na wszystko, czy¿ nie?
M¹drze mówisz. Zrób mi zatem przys³ugê: powo dalej, a ja
siê dziebko podleczê. Wynagrodzê ci fatygê w Shadizarze. O ile
do¿yjê...
Po tych s³owach Balor leg³ z powrotem z ty³u wozu i siêgn¹³ po
ma³¹ beczu³kê.
Fosull uwolni³ siê od pijaczyny, ale nadal mia³ problem. Jak od-
zyskaæ syna i wymierzyæ sprawiedliwoæ porywaczom, skoro pod-
ró¿uj¹ poród tylu swoich? Mo¿e lepiej zrezygnowaæ z zemsty i tyl-
ko oswobodziæ Vilkena? Oceni³, ¿e znajduje siê jak¹ godzinê za
rzêdem wozów. Wkrótce zapadnie zmrok. Na bagnach noc jest sprzy-
mierzeñcem Vargów, dlaczego tu mia³oby byæ inaczej? Po ciemku
mo¿na zrobiæ to, co nie uda siê w blasku s³oñca. Zw³aszcza dzia³aj¹c
z zaskoczenia.
Rzecz jasna, depcze mu po piêtach ten przeklêty Jatte. I wie o Fo-
sullu! Wódz Vargów bynajmniej nie marzy³, by znaleæ siê miêdzy
m³otem a kowad³em: z jednej strony wielu pozabagiennych, z dru-
giej olbrzym. Bez w¹tpienia trzeba co zrobiæ z wielkoludem, a im
szybciej, tym lepiej.
Raptem, zielonoskóremu b³ysnê³a mu w g³owie tak zaskakuj¹ca
myl, ¿e omal nie zlecia³ z koz³a. Pojawi³a siê niczym grzyb po desz-
czu nie by³o go i nagle jest. Fosull nie móg³ wprost uwierzyæ, ¿e
co takiego wylêg³o siê w jego umyle. Proste? Ale¿ tak! Niezwy-
k³e? Bez w¹tpienia. A jednak... W³anie znalaz³ sposób, jak za jed-
nym zamachem rozwi¹zaæ dwa problemy: uwolnienia Vilkena i o-
becnoci Jatte.
Wódz kar³ów wyszczerzy³ zêby w szerokim umiechu, bo ju¿
siê nie obawia³, ¿e Balor je zobaczy. W³anie zaplanowa³ najbar-
dziej zuchwa³e posuniêcie w historii Vargów. Jeszcze nikt nie omieli³
siê tego spróbowaæ. Ale w koñcu, czy¿ nie jest najodwa¿niejszy i naj-
sprytniejszy ze wszystkich wspó³plemieñców? Któ¿ inny zdoby³by
118
siê na tak radykalny krok? To zrozumia³e, ¿e w³anie on bêdzie pierw-
szy.
Tak, tylko jego na to staæ.
Rzecz jasna, skutki mog¹ byæ fatalne, ale có¿ warte jest ¿ycie
bez ryzyka.
Na wszystkich bogów, dokona tego!
Gdy koleiny szecioko³owego wozu poczê³y stopniowo nikn¹æ
wród wielu innych, Raseri zda³ sobie sprawê, ¿e oto stan¹³ przed
nowym problemem. cigani jechali teraz w towarzystwie sporej grupy
swoich, a to le wró¿y³o powodzeniu jego misji. Prawdê mówi¹c,
bra³ to wczeniej pod uwagê, ale nie spodziewa³ siê, ¿e do³¹cz¹ do
innych jeszcze przed du¿ym skupiskiem ludzkim.
Pope³ni³ b³¹d, a nie³atwo godzi³ siê z pora¿k¹.
Niech Stwórca przeklnie was wszystkich! mrukn¹³ pod nosem.
Wódz Jatte tak przej¹³ siê w³asn¹ pomy³k¹, ¿e mniej koncentro-
wa³ siê na tropieniu zbiegów. Uzna³, ¿e dopóki widzi w oddali wóz
z winem, nie ma potrzeby wpatrywaæ siê w lady zbyt uwa¿nie. Oka-
za³o siê, ¿e znów przyj¹³ z³y tok mylenia.
Nagle z krzaków po lewej stronie drogi wyskoczy³ zakapturzo-
ny Varg i zamachn¹³ siê w³óczni¹.
Stój, Jatte!
Raseri natychmiast uniós³ swoj¹ broñ.
Zdurnia³e Vargu, ¿e wchodzisz mi w drogê w pojedynkê?
Przygotowa³ siê do rzutu. Wycelowa³ grot w ma³¹, zielon¹ bestiê,
odchyli³ ramiê do ty³u...
Nie! Zaczekaj, Jatte.
Olbrzym zdumia³ siê.
A niby dlaczego?
Tropimy tych samych zbiegów.
I co z tego?
Porwali mojego syna, Vilkena.
Tyle mnie to obchodzi, ile krowie ³ajno.
Ale pojmali równie¿ troje twoich ludzi.
Raseri przypomnia³ sobie, ¿e wiedza to potêga. Wolno opuci³
ramiê.
Widzia³e ich?
Nie, ale rozpozna³em lady. Wczeniej, na trakcie. A to zna-
czy, ¿e jeszcze ¿yj¹.
119
Stwórcy niech bêdzie chwa³a... odetchn¹³ wódz Jatte. Po-
tem zapyta³: Po co siê zatrzyma³e i zagradzasz mi drogê? Chcesz
byæ martwym Vargiem?
Nie. Pragnê odzyskaæ syna. Ty te¿ zamierzasz uwolniæ swo-
ich. Tamtych jest wielu, a nas tylko dwóch.
To prawda. A zatem?
Proponujê... chwilowe przymierze.
Raseri omal nie wybuchn¹³ miechem, jednak propozycja go
zaintrygowa³a. Opuci³ w³óczniê jeszcze ni¿ej.
Przymierze? Jatte z Vargiem? Chyba do reszty zg³upia³e?
Ró¿nimy siê, dlatego mo¿emy siê uzupe³niaæ. Jeste potê¿ny,
ale nie schowasz siê tam, gdzie ja. Masz swój spryt, a ja swój. Je-
stem zwinny, a ty silny. Czy¿ razem nie mamy wiêkszych szans ni¿
w pojedynkê?
Wódz Jatte opar³ têpy koniec w³óczni o ziemiê. Patrzy³ na Var-
ga ze zdumieniem.
Jak na zwierzaka, jeste ca³kiem bystry. Muszê przyznaæ, ¿e
mówisz do rzeczy.
Varg te¿ opuci³ w³óczniê i wyszczerzy³ ostre zêby w szerokim
umiechu.
Wiêc rozwa¿ysz moj¹ propozycjê?
Ju¿ to zrobi³em. Brzmi sensownie, co nie znaczy, ¿e ci ufam.
Czy wystarczy s³owo wodza Vargów, ¿e nie musisz siê mnie
obawiaæ, dopóki nie uwolnimy naszych?
Jeste przywódc¹ plemienia?
Zielony stworek wyprostowa³ siê i wyprê¿y³ pier.
Nikim innym. Zw¹ mnie Fosull.
A ¿ebym siê tarza³ w kozim ³ajnie! Jam jest Raseri, wódz i sza-
man Jatte.
Zatem sojusz?
Raseri nie odpowiedzia³ natychmiast. W ka¿dej chwili mo¿e
rozgnieæ Varga jak robaka, jeli bêdzie trzeba. Ale na razie, ma³a
bestia gada logicznie.
Zgoda.
To dobrze. Chodmy wiêc, Raseri. Musimy znaleæ sposób,
by odzyskaæ co nasze.
Prowad, Fosullu.
Jatte wola³ nie odwracaæ siê do Varga plecami. Wci¹¿ jednak
nie móg³ wyjæ z podziwu. Nigdy nie przypuszcza³, ¿e spotka tak
rozumny okaz tego gatunku. To przechodzi³o wszelkie dotychczaso-
120
we wyobra¿enie Jatte o Vargach. Nie docenia³ tych ma³ych, zielo-
nych bestii. Omyli³ siê i to bardzo.
Cudom nie ma koñca.
Dake czu³ w g³owie moc wybornego wina, ale trunek ani trochê
nie zaæmi³ mu umys³u. Wrêcz odwrotnie bardzo go pobudza³. W³a-
ciwie dobili ju¿ targu, pozosta³o uzgodniæ drobne szczegó³y. Uwa-
¿a³, ¿e wyjdzie na tej transakcji lepiej ni¿ jego partner. Umowa prze-
widywa³a, ¿e w zamian za opiekê i wcale niema³e wsparcie, Dake
bêdzie oddawa³ kupcowi æwieræ zysków z pokazywania i innego
wykorzystywania kolekcji dziwol¹gów. Po potr¹ceniu kosztów, rzecz
jasna. Mag nie wierzy³ jednak, ¿eby nie uda³o mu siê ukryæ prawdzi-
wych wp³ywów i ograniczyæ czêci nale¿nej patronowi do piêtnastu
procent. Prêdzej zatañczy nago na ulicach Shadizaru w koziej skó-
rze na ramionach, ni¿ odda dwadziecia piêæ.
A co siê tyczy procesu zap³adniania, to...? spyta³ ostro¿nie
Capeya.
Co masz na myli, wspólniku?
Czy nie moglibymy... hm... pobieraæ op³aty za wstêp?
Dake ukry³ umiech, przystawiaj¹c sobie do ust drewniany, rze-
biony pucharek z winem. Mo¿e ten kupiec jest sprytniejszy, ni¿ na to
wygl¹da... wietny pomys³.
Powiedzia³ to g³ono, kiwaj¹c g³ow¹ na znak zgody.
I muszê przyznaæ, ¿e twój plan stworzenia... cyrku, jak to na-
zwa³e, wielkiego krêgu pe³nego atrakcji, jest godny uwagi ci¹g-
n¹³ Capeya. Mam posiad³oci równie¿ w miecie Arenjun oraz kil-
ka mniejszych w³asnoci ziemskich w s¹siednim kraju Khauran na
po³udniowym wschodzie. Tam mog³yby stan¹æ niewielkie repliki
g³ównej areny, o ile wyhodujesz tyle nowych dziwol¹gów, by przy-
ci¹gn¹æ ludzi.
Bez obaw, dobry cz³owieku. Z pewnoci¹ tego dokonam. Po-
siadam pewne... umiejêtnoci magiczne, które pozwol¹ mi osi¹gn¹æ
cel.
Wspaniale. Widzê, ¿e czeka nas d³uga i owocna wspó³praca,
przyjacielu Dake.
Te¿ tak mylê. Wypijmy, zatem, za twoje zdrowie.
I za twoje.
Obaj mê¿czyni wychylili puchary wina.
Po toacie Capeya dwakroæ klasn¹³ w d³onie.
121
Zza kotary wy³oni³a siê m³oda kobieta w przezroczystych, czer-
wonych jedwabiach. Jad¹cy wóz zako³ysa³ siê lekko.
To jedna z moich niewolnic wyjani³ kupiec. Jest do two-
jej dyspozycji.
Wielce uprzejmy, druhu. Mo¿e mia³by ochotê na wizytê...
panny z kolekcji Dakea? Pragn¹³bym siê jako odwdziêczyæ.
Oczy kupca zab³ys³y.
O tak! M³odsza siostra olbrzymki przypomina jedn¹ z moich
córek. Z pewnoci¹ znalaz³bym z ni¹ wspó³ny jêzyk.
Mag umiechn¹³ siê ze zrozumieniem.
Bez w¹tpienia, przyjacielu, bez w¹tpienia... Zatem, gdy za-
trzymamy siê na noc, przyprowadzê j¹ do ciebie, by mia³ tê przy-
jemnoæ.
Wspania³omylny z ciebie cz³owiek.
Nie bardziej wspania³omylny ni¿ z ciebie.
Umiechnêli siê do siebie, lecz Dake wygl¹da³ na bardziej zado-
wolonego. Tu ciê mam, wspólniku, pomyla³. Ods³oni³e przede mn¹
swoj¹ s³aboæ. Nie zapomnê, ¿e lubisz napastowaæ dzieci.
Nie, ¿eby maga obchodzi³ los dziewczynki. Sam wykorzysta³by
j¹ ju¿ wczeniej, gdyby nadarzy³a siê sposobnoæ. Ale mo¿e zrobi to
dzisiaj, zanim zaprowadzi j¹ do kupca?
Mina Dakea nie wró¿y³a niczego dobrego.
XX
Noc rozsypa³a po niebie gwiazdy, niczym b³yszcz¹ce ziarnka
piasku, maleñkie punkciki przepuszczaj¹ce wiat³o zza kurtyny ciem-
noci. Ksiê¿yc w pe³ni spowi³ ziemiê blad¹, srebrzyst¹ powiat¹ na-
daj¹c¹ cieniom dziwaczne kszta³ty. Z dala od siedzib ludzkich sta³a
karawana. Wokó³ p³onê³y ogniska, a zwierzêta poci¹gowe skuba³y
trawê.
Conan musia³ wyjæ z wozu za potrzeb¹. Wracaj¹c, przygl¹da³
siê obozowi, ch³on¹³ wieczorne zapachy. Gdyby by³ wolny, podoba-
³oby mu siê tutaj. Spokojna noc mia³a swój urok, inny ni¿ wielko-
miejski gwar. Nie przeszkadza³by mu brak têtni¹cych ¿yciem go-
spód, gdzie mo¿na wypiæ i znale¿æ towarzystwo niewiast.
Gdy zbli¿a³ siê do wozu, zauwa¿y³ ciemn¹ sylwetkê znikaj¹c¹
za poblisk¹ kêp¹ zaroli.
122
Mia³ bystre oczy, lecz nawet on nie móg³ dostrzec, kto siê tam ukry³.
Przemykaj¹ca postaæ by³a ma³a jak dziecko, ale Cymmerianin wyczu³
instynktownie, ¿e w krzakach chowa siê jeszcze kto. Sam nie wiedzia³
dlaczego, jednak da³by g³owê, ¿e druga osoba jest znacznie wiêksza.
Chêtnie by to sprawdzi³, gdyby nie moc zaklêcia nakazuj¹ca mu
powrót do wozu i obowi¹zków. Magiczne wiêzy nie pozwala³y na
zaspokojenie ciekawoci.
W rodku pojazdu czeka³y pilniejsze sprawy.
Morja cicho chlipa³a w k¹cie. Teyle siedzia³a przy siostrze. Pod-
nios³a na Conana oczy pe³ne bólu. Dake zamierza³ zaprowadziæ
dziewczynkê do kupca, by zaspokoiæ jego perwersyjne zachcianki,
i nikt nie móg³ temu zapobiec. Wszystkich ogarnê³a bezsilna wcie-
k³oæ, byli bezradni.
Conan zwróci³ siê szeptem do kocicy:
Popro Dakea, ¿eby pozwoli³ ci wyjæ. Jak bêdziesz na dwo-
rze, przyjrzyj siê ostro¿nie krzakom jakie trzydzieci kroków na
lewo st¹d.
Tro zrobi³a zdumion¹ minê.
Kto siê tam schowa³. Chcê wiedzieæ, kto.
Skinê³a g³ow¹ i przesz³a na przód wozu, by porozmawiaæ z ma-
giem przez zas³onê.
Conan przy³¹czy³ siê do Teyle.
Nie pozwólmy mu na to poprosi³a ³ami¹cym siê g³osem.
Przecie¿ Morja jest jeszcze dzieckiem!
Mo¿e co da siê zrobiæ spróbowa³ j¹ pocieszyæ. Rozpacz
olbrzymki cisnê³a mu serce.
Teyle spojrza³a na niego z nadziej¹.
Co?
Zacz¹³ jej opowiadaæ o swoim odkryciu, ¿e prawdziwa wcie-
k³oæ zapewne pokona moc zaklêcia, gdy do rodka zajrza³ Dake.
Conan zamilk³.
Idê skorzystaæ z hojnoci mojego dobroczyñcy oznajmi³
mag. Oczekuje mnie gor¹ca kobieta w czerwonych jedwabiach.
Popatrzy³ na p³acz¹c¹ Morjê. Za chwilê przyjdzie po ciebie Kreg.
Przestañ siê mazaæ... Albo nie, zaczekaj! Rycz dalej. O ile siê nie
mylê, Capeyi to siê spodoba. Spojrza³ na ka¿dego wiênia z osob-
na. A wy zachowujcie siê cicho powiedzia³. Wrócê rano.
Potem odszed³.
Conanie...? odezwa³a siê olbrzymka.
Zaczekaj chwilê.
123
Przyby³ Kreg.
Chodmy, wielka dziewczynko. Wyszczerzy³ zêby w szero-
kim umiechu. Dzi w nocy staniesz siê kobiet¹.
Wyci¹gn¹³ Morjê z wozu. Teyle rzuci³a siê za siostr¹, ale nagle
stanê³a, jakby wpad³a na niewidzialn¹ cianê. Dake uprzedzi³ wszyst-
kich, ¿eby nie próbowali zatrzymywaæ Krega.
Wróci³a Tro.
Conanie! powtórzy³a Teyle ochryp³ym g³osem.
Rozumiem, ¿e siê o ni¹ boisz odpar³. Ale zaczekaj jesz-
cze moment. Zwróci³ siê do kocicy. No i...?
Tam s¹ dwaj mê¿czyni. Jeden bardzo ma³y jak Vilken. Drugi
jak Teyle, nawet wiêkszy.
Ojciec! wykrzyknêli chórem Vilken i Oren.
Conan umiechn¹³ siê. wietnie! Im wiêksze zamieszanie, tym
lepiej.
S³uchajcie uwa¿nie! powiedzia³ do towarzyszy. Mylê, ¿e
mo¿emy uwolniæ siê z magicznych wiêzów Dakea. I musimy siê
pospieszyæ, jeli mamy uratowaæ Morjê.
Widzia³a nas ta kobieta podobna do kota mrukn¹³ Fosull.
Chyba nie... zaprzeczy³ Raseri. Podnios³aby alarm.
Nie, je¿eli jest wiêniem jak inni.
Czy to nie dziwne, ¿e ani ona, ani barbarzyñca nie próbowali
uciec? Wyszli i wrócili, a przecie¿ nikt ich nie pilnowa³. Mogli po
prostu odejæ. Co ich powstrzyma³o?
Varg pokrêci³ g³ow¹.
Tego nie wiem. Masz racjê, to bardzo dziwne.
Raseri zamyli³ siê. Potem powiedzia³:
No có¿. Dake i jasnow³osy poszli sobie. Ten drugi zabra³ moj¹
córkê. Powinnimy uwolniæ tych w wozie, a póniej Morjê.
Zgadzam siê. Mnie jest trudniej zobaczyæ, wiêc podkradnê
siê do pojazdu, a ty zostañ na stra¿y.
W porz¹dku.
Fosull wzi¹³ g³êboki oddech, wypuci³ powietrze i ruszy³ na spo-
tkanie z uwiêzionym synem.
Dake wyci¹gn¹³ siê wygodnie na miêkkich poduszkach wycie-
³aj¹cych wnêtrze wozu i pozwoli³ ponêtnej niewolnicy nape³niæ pu-
124
char wybornym winem. Poci¹gn¹³ ³yk i umiechn¹³ siê do m³odej
kobiety. Odwzajemni³a umiech, nieco speszona. Kaganki rozmiesz-
czone tu i ówdzie pod spiczast¹ plandek¹ rzuca³y rozchybotane wia-
t³o na jej ³adn¹ twarz.
Chcia³bym zobaczyæ, jak wygl¹dasz bez tych jedwabi po-
wiedzia³ mag. Zrzuæ odzienie.
Dziewczyna zrobi³a, co kaza³. Dake musia³ przyznaæ, ¿e jest na
co popatrzeæ.
Mia³a niad¹, g³adk¹ skórê, wydatne piersi i szerokie biodra.
Cia³o stworzone do dawania rozkoszy mê¿czynie, pomyla³.
Wyszczerzy³ zêby.
Podejd bli¿ej.
Conan czu³, jak wzbiera w nim gniew. Wiedzia³, ¿e w innych
te¿. Nie mo¿na d³u¿ej znosiæ niewolniczego losu, s³uchaæ rozkazów
Dakea, spe³niaæ jego ¿¹dañ! Doæ tego!
Barbarzyñca nie zna³ skomplikowanych uczuæ, kierowa³y nim
proste emocje. Tote¿ ³atwo dawa³ upust wciek³oci. Ale jeli s¹-
dzi³, ¿e jego towarzyszom przyjdzie to z trudem, by³ w du¿ym b³ê-
dzie.
Oczy Penza p³onê³y. ci¹gn¹³ wargi i gronie ods³oni³ k³y.
Tro pomrukiwa³a z³owrogo, a Sab zaciska³ cztery piêci. Oboje
a¿ siê trzêli.
Vilken zawodzi³ w kó³ko jak¹ niezrozumia³¹, monotonn¹ pieñ.
Z ust ciek³a mu lina.
Teyle wpatrywa³a siê po prostu w pusty k¹t, gdzie przedtem sie-
dzia³a jej siostra. Ale twarz olbrzymki poczerwienia³a. Dziewczyna
oddycha³a szybko i g³ono.
Nawet Oren nad¹³ siê, jakby zaraz mia³ pêkn¹æ.
Wspólna, wzbieraj¹ca furia by³a niemal namacalna. Zwolna, ni-
czym ciemny dym wype³nia³a wóz, wisia³a w powietrzu, gêstnia³a...
Cymmerianin poj¹³, ¿e nadesz³a odpowiednia chwila. Czas ru-
szaæ... lub zgin¹æ.
Teraz! wrzasn¹³. Teraz!
Fosull by³ niemal u celu, gdy nagle wóz rozlecia³ siê niczym
melon rzucony o ziemiê. Drzwi z hukiem wypad³y z zawiasów. Przez
powsta³y otwór wyskoczy³ wielki barbarzyñca...
125
W jego lady poszed³ inny cz³owiek... nie, m³ody Jatte. Wrzesz-
cza³ na ca³e gard³o...
Bok plandeki rozszarpa³y ostre pazury. Przez dziurê da³ nura
wyj¹cy wilko³ak...
Przodem wydostali siê kobieta-kot i czterorêki mê¿czyzna. Upa-
dli na ziemiê, ale zaraz poderwali siê na nogi...
Vilken... Gdzie Vilken? Jest! Rozpru³ w³óczni¹ drug¹ czêæ plan-
deki i rzuci³ siê naprzód ze piewem na ustach. Na ca³y g³os zawo-
dzi³ Pieñ Samobójczego Ataku...
Olbrzymka dokoñczy³a dzie³a zniszczenia. Wyprostowa³a siê
i rozdar³a dach niczym pajêcz¹ sieæ. Wo³a³a kogo imieniem Mor-
ja...
Fosull sta³ jak oniemia³y poród tego zamieszania. Nie mia³ po-
jêcia, co robiæ.
Têdy! zagrzmia³ donony bas Raseriego zdolny obudziæ nie-
boszczyka.
Wódz Vargów odwróci³ siê. Uciekinierzy te¿ us³yszeli okrzyk.
Ojcze! zawo³a³ Vilken. Wiedzia³em, ¿e po mnie przyj-
dziesz!
Fosull umiechn¹³ siê przelotnie.
Oto i jestem, synu, choæ zamierza³em ciê odbiæ bez takiego
ha³asu. Szybko! Musimy st¹d uchodziæ!
Czy z tob¹ jest Jatte?!
Póniej o tym pomówimy. Ty te¿ jeste w dziwnym towarzy-
stwie.
To prawda, ojcze.
Wódz popêdzi³ w kierunku przywo³uj¹cego ich Raseriego. Wrza-
wa zaalarmowa³a ca³¹ karawanê, zewsz¹d nadbiegali ludzie. W po-
wietrzu krzy¿owa³y siê zaskoczone g³osy. Mo¿na by³o zapomnieæ
o potajemnym odwrocie. Lepiej znikaæ st¹d czym prêdzej i przebiæ
w³óczni¹ ka¿dego, kto stanie na drodze.
Dake mrucza³ lubie¿nie przy ka¿dym dotkniêciu wprawnych r¹k
i ust nagiej niewolnicy, gdy nagle poczu³ w skroniach dziwny skurcz.
Przez moment s¹dzi³, ¿e z podniecenia, lecz po chwili dotar³o do
niego, ¿e powod jest inny.
S³udzy wymknêli siê spod kontroli!
Mag zerwa³ siê z poduszek, odepchn¹³ zaskoczon¹ kobietê i za-
kl¹³ szpetnie.
126
Mój panie... czy co...?
Zamilcz, g³upia! Gdzie moje odzienie?
Zakrêci³ siê, szukaj¹c szaty i butów. Ju¿ wiedzia³, i¿ z ka¿d¹
chwil¹ ma coraz mniejsz¹ w³adzê nad dziwol¹gami. Dlaczego? Co
siê sta³o? Jeszcze nikt nie pokona³ mocy zaklêcia! Jak to mo¿liwe?
Czy¿by Capeya by³ czarownikiem, a on tego nie dostrzeg³? Czy to
zdradziecka sztuczka kupca?
Dake ubra³ siê pospiesznie i wyskoczy³ z wozu.
W obozie panowa³ zamêt. W ciemnoci rozlega³y siê nawo³y-
wania, ludzie wpadali na siebie i przeklinali, nikt nie pojmowa³, co
zasz³o. Mag pobieg³ do swojego wozu, wo³aj¹c Krega. Na Siedem
Piekie³, co siê wydarzy³o?!
Conan pêdzi³ ile si³ w nogach, a jednak nie nad¹¿a³ za Teyle.
Czar prys³, byli wolni, ale Cymmerianin trzyma³ miecz w pogo-
towiu. W ka¿dej chwili mogli napotkaæ Dakea. Jeli mag spróbuje
znów rzuciæ zaklêcie, zawczasu poczêstuje go stal¹.
Biegn¹ca przodem olbrzymka wo³a³a siostrê i wtem... z dala
dolecia³a odpowied!
Teyle skrêci³a za skupisko wozów i Conan straci³ j¹ z oczu. Na-
gle drogê zagrodzili mu dwaj ludzie z krótkimi mieczami.
Cymmerianin bieg³ za szybko i nawet nie myla³, by ich omin¹æ.
Zamachn¹³ siê i siekn¹³ mocno z góry na dó³.
Przeciwnicy le ocenili odleg³oæ. Zbyt wolno sparowali cios.
Szczêknê³a stal i g³owa tego z lewej spad³a z tu³owia. Drugi straci³
rêkê powy¿ej ³okcia.
Conan tylko trochê zwolni³. Po chwili pêdzi³ dalej, s³ysz¹c za
sob¹ wrzask mê¿czyzny z odr¹banym ramieniem.
Dostrzeg³ Teyle w momencie, gdy dopad³a Krega. Pacho³ek
Dakea puci³ Morjê i wyszarpn¹³ d³ugi sztylet. Starsza siostra by³a
szybsza. Otwart¹ d³oni¹ zdzieli³a blondyna w twarz, a¿ ch³opak zro-
bi³ salto w powietrzu. Rozci¹gn¹³ siê jak d³ugi z roztrzaskanym no-
sem.
Cymmerianin podejrzewa³, ¿e po takim uderzeniu ten pies jest
co najmniej nieprzytomny, jeli nie martwy.
Teyle!
Olbrzymka odwróci³a siê do nadbiegaj¹cego Conana.
Wszystko dobrze wskaza³a Morjê. Nie zd¹¿yli do wozu
kupca.
127
To wietnie. A teraz wynomy siê st¹d, ale migiem!
Obie skinê³y g³owami i ruszy³y za Conanem.
Byli wolni, ale nic by im z tego nie przysz³o, gdyby osaczy³y ich
stra¿e. Nawet te têpaki mog³y byæ grone w wiêkszej liczbie. Cym-
merianin nie zamierza³ umieraæ tu¿ po odzyskaniu wolnoci.
Pobiegli odszukaæ pozosta³ych uciekinierów.
XXI
Grupka oddalaj¹ca siê w blasku ksiê¿yca od karawany kupca
stanowi³a zaiste osobliwy widok. Conan, wspomagany ostrym wzro-
kiem kocicy i czu³ym wêchem wilko³aka, prowadzi³ za sob¹ czwór-
kê olbrzymów, dwa zielone kar³y i czterorêkiego mê¿czyznê.
Minêli ma³y wóz, na którym siedzia³ grubas i trzyma³ siê za g³o-
wê. Kiedy podniós³ oczy i ujrza³ uciekinierów, jêkn¹³ co o nadmia-
rze wypitego wina.
Cymmerianin narzuci³ szybkie tempo marszu, gdy¿ nie wiedzia³,
czy bêd¹ cigani, a jeli tak, to kiedy wyruszy pogoñ. Mimo srebrzy-
stego wiat³a ksiê¿yca w pe³ni, nocny pocig by³ ryzykowny, zw³asz-
cza na nieznanym terenie.
Instynkt podpowiedzia³ Conanowi, ¿e lepiej opuciæ drogê i wê-
drowaæ na prze³aj. Po co u³atwiaæ zadanie cigaj¹cym?
By³ pewien, ¿e Dake nie zrezygnuje z pojmania swoich niewol-
ników. W koñcu, stanowili ród³o jego dochodów i nagle straci³ ca³y
kapita³. Mag musia³ byæ wciek³y. Conan pokaza³ mu, ¿e cz³owiek
potrafi zrzuciæ jarzmo niewoli, czym z pewnoci¹ mocno urazi³ jego
dumê.
Uwaga ostrzeg³a Tro. Przed nami dó³.
Conan przesta³ rozmylaæ o pocigu i wpatrzy³ siê w mrok.
Owszem, na lewo dojrza³ zag³êbienie terenu. Skrêci³ w prawo, by je
omin¹æ.
Nic nie zauwa¿y³em odezwa³ siê Oren.
Bo jeste tylko g³upim, lepym kawa³em miêsa odpar³ Vilken.
Tak? Ty za to nie jeste nawet psim ³ajnem!
Spokój! powiedzieli jednoczenie ich ojcowie.
Cymmerianin umiechn¹³ siê w ciemnoci.
128
Ca³e szczêcie, Dake nie by³ tak potê¿nym magiem, ¿eby potrafi³
niszczyæ wzrokiem. Inaczej wokó³ niego pozosta³yby same zgliszcza.
Kreg siedzia³ na ziemi u stóp swego pana i trzyma³ siê za z³ama-
ny nos. Krwawienie usta³o, ale w jednej chwili ch³opak przesta³ byæ
przystojnym blondynem.
Rusz siê, durniu! Musimy ich goniæ!
Asystent chwyci³ siê ko³a wozu i wsta³ niezgrabnie.
Po ciemku?
Choæby przez ogieñ piekielny, jeli bêdzie trzeba! Dake od-
wróci³ siê do stoj¹cego w pobli¿u Capeyi. Czy to jaki problem?
Przypominam, ¿e nale¿y ci siê czwarta czêæ dochodu od tych, co
uciekli.
A owszem. Tote¿ zamierzam sprowadziæ ich z powrotem.
W tej okolicy nie grasuj¹ zbójcy. Mo¿emy zostawiæ tuzin zbrojnych
na stra¿y karawany, a dwakroæ tyle zabraæ ze sob¹.
Zatem przy³¹czysz siê do pocigu?
Kupiec umiechn¹³ siê.
Z ochot¹. £owy nie s¹ mi obce. Ubi³em ju¿ niejednego dzika
i wo³u pi¿mowego. Ludzi ³atwiej upolowaæ ni¿ te bestie.
Dake kiwn¹³ g³ow¹, ale nie zgadza³ siê z t¹ opini¹. Dzikie wi-
nie czy byki mog¹ byæ grone, lecz nie dorównuj¹ cz³owiekowi spry-
tem. Poza tym, nie ciskaj¹ w³óczni i nie wymachuj¹ mieczami. Gdy-
by jednak zbli¿y³ siê do uciekinierów, potrafi³by odzyskaæ w³adzê
nad nimi. Tym razem by³by czujniejszy, a w przysz³oci uwiêzi³by
ich pod siln¹ stra¿¹ w odpowiednio przygotowanym miejscu. Teraz
uda³o im siê psim swêdem, zapewne dlatego, ¿e niewolnica rozpro-
szy³a jego uwagê.
Kiedy mo¿emy wyruszyæ? spyta³.
Za pó³ godziny.
Dobrze.
Ludzie Capeyi poczêli szykowaæ siê do drogi. Tymczasem Dake
zabra³ z wozu kilka niezbêdnych przyborów mia³ w zanadrzu jesz-
cze parê zaklêæ, do których potrzebowa³ magicznych przedmiotów.
Zawsze móg³ wywo³aæ deszcz ropuch lub sprowadziæ czerwonego
demona, ale ta broñ nie przynios³aby nale¿ytego skutku. Zbiegowie
wiedzieli przecie¿, ¿e to jedynie iluzja.
Ani przez chwilê nie w¹tpi³, ¿e odzyska niewolników. To tylko
kwestia czasu. Uciekli pieszo i z nêdznym wyposa¿eniem. Bêdzie
musia³ uwa¿aæ, by ci najbardziej wartociowi nie odnieli ran. Inni
s¹ mniej wa¿ni. Barbarzyñca Conan ju¿ zrobi³ swoje, nie jest mu
129
potrzebny. Niebezpieczny typ zabi³ jednego stra¿nika i miertelnie
zrani³ drugiego. Im szybciej umrze, tym lepiej.
Po godzinie Conan zarz¹dzi³ krótki postój. Nadesz³a chwila, by
bardziej formalnie powitaæ nowych towarzyszy. Teyle zd¹¿y³a ju¿
wyjaniæ ojcu, jak zostali porwani, i ¿e nie ma w tym winy Conana.
Cymmerianina bynajmniej nie ucieszy³ widok wodza Jatte. Gdy
tylko zobaczy³ olbrzyma, mia³ ochotê przebiæ go mieczem. Ale na
razie, Raseri zagra¿a³ mu du¿o mniej ni¿ Dake i jego nowi kompani.
Vilken przedstawi³ Fosulla jako swego ojca.
Conan by³ pewien, ¿e na miejscu obu wodzów post¹pi³by tak
samo ¿aden cz³owiek zas³uguj¹cy na to miano nie zostawi³by swo-
ich dzieci w rêkach porywaczy. Ale gdyby mia³ wybór, najchêtniej
znalaz³by siê jak najdalej od tego dziwacznego towarzystwa.
Tyle ¿e nie mia³ wyboru. Owszem, móg³by po¿egnaæ ca³¹ gro-
madkê, omin¹æ szerokim ³ukiem karawanê i pod¹¿yæ do Shadizaru.
Zapewne kupiec Capeya ma tam rozleg³e znajomoci, lecz w tak
du¿ym miecie cz³owiek mo¿e znikn¹æ w t³umie. Przez miesi¹ce lub
nawet lata nie spotka³by pewnie ani bogacza, ani jego najemników.
Ale Conan nie lubi³ zasypiaæ z jednym okiem otwartym i ze wiado-
moci¹, ¿e musi siê ukrywaæ. Uwiera³o go to niczym kamyk w bucie.
Dopóki siê dobrze nie zastanowi, co dalej robiæ, zostanie tutaj.
Nie mo¿emy pokazaæ im drogi do naszych domostw ode-
zwa³ siê Raseri.
Zgadzam siê z tym przytakn¹³ Fosull.
Conan pokrêci³ g³ow¹.
Dake ju¿ j¹ zna. A tam znajdziecie pomoc swoich. Wasze ro-
zumowanie nie ma sensu.
Czy ten Dake powiedzia³ innym, jak do nas trafiæ? zaniepo-
koi³ siê wódz Vargów.
Bardzo w¹tpiê odrzek³ Penz. Nikomu nie zdradza cen-
nych tajemnic.
A zatem, jeli zg³adzimy Dakea i jego asystenta, nikt siê nie
dowie, gdzie ¿yjemy stwierdzi³ Raseri.
Conan popatrzy³ po zebranych.
Mamy jeden miecz, trzy w³ócznie, z czego dwie doæ krótkie,
i zwój liny. T¹ broni¹ raczej nie pokonamy dwudziestu lub trzydzie-
stu dobrze uzbrojonych ludzi, choæby nawet le wyszkolonych.
Wykorzystamy element zaskoczenia zauwa¿y³ Fosull.
9 Conan grony
130
Pomijaj¹c nierówne si³y... ci¹gn¹³ Conan wasz problem
nie zniknie wraz z zabiciem Dakea i Krega.
Raseri przyjrza³ mu siê uwa¿nie.
Jak to? Nie rozumiem wtr¹ci³a siê Teyle.
Poniewa¿ my znamy po³o¿enie waszej wioski. Cymmeria-
nin wskaza³ na siebie, Tro, Saba i Penza.
I co z tego? zdziwi³a siê olbrzymka.
Oni nie s¹ Jatte, córko.
Ani Vargami doda³ Fosull.
Teyle spojrza³a ojcu prosto w oczy.
To Conan nas uwolni³, ojcze. To Conan pomóg³ mi uratowaæ
Morjê. I to on stawia³ Dakeowi najwiêkszy opór.
Co nie czyni go jednym z nas, moja droga.
Wiêc chcesz zabiæ jego i tamtych troje tylko dlatego, ¿e nie s¹
Jatte? odwróci³a siê do Fosulla. Ani Vargami?
Za to, ¿e wiedz¹, jak nas znaleæ.
Mamy siê ukrywaæ do koñca ¿ycia, a potem to samo czeka
nasze dzieci i wnuki? Do czasu, a¿ pewnego dnia ludzie pozaba-
gienni nas znajd¹, co jest nieuchronne?
mieræ te¿ jest nieunikniona, a jednak siê przed ni¹ bronimy,
jak d³ugo mo¿emy.
Kiedy córka i ojciec rozmawiali, Conan po cichu wyci¹gn¹³
miecz. Raseri dostrzeg³ to i siêgn¹³ po w³óczniê.
Zatem pora rozstrzygn¹æ, kto ma ¿yæ, kto umrzeæ powie-
dzia³ Cymmerianin.
Raseri zerwa³ siê i chwyci³ broñ. To samo uczynili Fosull i Vilken.
Penz, Tro i Sab sprê¿yli siê, gotowi do ataku lub obrony.
Nie! krzyknê³a Teyle.
Raseri nawet na ni¹ nie spojrza³.
Tak byæ musi, córko.
To moi przyjaciele! Jeli ich zabijesz, mi te¿ odbierz ¿ycie!
Postrada³a rozum?
Nie, w³anie go odzyska³am!
Oren i Morja stanêli obok siostry.
Ona ma racjê, ojcze wtr¹ci³a siê dziewczynka. To nasi przy-
jaciele.
Poszalelicie wszyscy?! zirytowa³ siê wódz Jatte.
Co ty na to, Vilkenie? spyta³ Fosull.
Nie chcê ci siê sprzeciwiaæ, ojcze, ale jak na rzene zwierza-
ki, postêpuj¹ ca³kiem s³usznie.
131
Lepiej pos³uchajcie swoich dzieci doradzi³ Conan. Bo je-
li dojdzie do walki i my zwyciê¿ymy, zginiecie na darmo.
Trzyma³ miecz luno, gotów go u¿yæ w ka¿dej chwili. Ju¿ siê
przekona³, ¿e koci Jatte s¹ wyj¹tkowo mocne, ale cia³o z pewnoci¹
nie oprze siê ostrej stali.
Je¿eli Raseri tylko spróbuje unieæ w³óczniê, koniec klingi utkwi
w jego sercu. Wiedzia³, ¿e olbrzym jest silniejszy, za to on szybszy.
Sprê¿y³ siê do skoku.
Wielkolud sta³ spokojnie przez d³u¿sz¹ chwilê. W koñcu przemówi³.
Mój lud zna pewien napój, który sprowadza zapomnienie, za-
æmiewa pamiêæ o niedawnych zdarzeniach. Czy wy czworo zgodzicie
siê go wypiæ, jeli prze¿yjemy starcie z Dakiem i jego kompanami?
Cymmerianin popatrzy³ na cz³owieka o wilczej twarzy, kobietê
o kocich rysach i mê¿czyznê o czterech ramionach. Ka¿de skinê³o
g³ow¹. Chc¹c nie chc¹c, sta³ siê ich przywódc¹, wiêc go s³uchali.
Spojrza³ na Raseriego.
Je¿eli dasz nam dowód, ¿e ten napój to nie trucizna.
Wypijê go pierwszy odrzek³ olbrzym. Czy to wam wystarczy?
Tak, o ile zapewnisz nas, ¿e stracimy tylko pamiêæ.
Macie moje s³owo.
W porz¹dku. Ale skoro dysponujesz takim rodkiem, dlaczego
nie poda³e go swym poprzednim jeñcom i nie puci³e ich wolno?
Nie ufa³em tej substancji. Kto wie, mog³a przestaæ dzia³aæ po
jakim czasie, i co wtedy?
A teraz siê tego nie obawiasz?
Wolê zaryzykowaæ ni¿ walczyæ z w³asnymi dzieæmi.
Conan pokiwa³ g³owa.
Zatem, je¿eli przetrwamy, zgoda.
S³yszycie?! zapyta³ nagle Penz.
Cymmerianin wytê¿y³ s³uch, lecz nie móg³ odgadn¹æ, co zanie-
pokoi³o wilko³aka.
Nadci¹gaj¹ konni powiedzia³ Penz. I piesi.
Lepiej ruszajmy odrzek³ Conan. Potem pogadamy. To nie
miejsce na obronê.
S³usznie przyzna³ Raseri.
Fosull zwróci³ siê do syna:
Biegnij naprzód i sprawd, gdzie bêdziemy mogli stawiæ opór.
Vilken znikn¹³ w ciemnoci. Reszta pod¹¿y³a za nastêpc¹ wodza.
132
lady, wielmo¿ny panie zameldowa³ jeden z ¿o³nierzy.
Z wysokoci grzbietu dorodnego konia Dake rozpozna³ Ry¿ego,
który zatrzyma³ go na drodze. Odwróci³ siê do kupca.
Myla³em, ¿e go wypatroszysz za nieudolnoæ?
Tak bym zrobi³, i owszem, gdyby nie fakt, ¿e mimo braku
rozumu to nasz najlepszy tropiciel.
Wspó³czujê.
Wiesz, coraz trudniej znaleæ fachow¹ pomoc.
Dake zerkn¹³ na Krega, który wci¹¿ trzyma³ siê za nos. wiêta
prawda, pomyla³.
Co nam mówi¹ te lady? zapyta³ Capeya.
Dwaj ludzie Ry¿ego badali trop w blasku pochodni. On te¿ po-
chyli³ siê i przyjrza³ miêkkiej ziemi. Po kilku chwilach wyprosto-
wa³ siê.
Bêdzie ich dziesi¹tka, wielmo¿ny panie zameldowa³.
Czwórka du¿ych i ciê¿kich, jedno nawet wiêksze od kobiety olbrzym-
ki. Dwójka ma³ych, jakby ten zielony, ¿abowaty mia³ ze sob¹ drugie-
go takiego. Reszta zwyczajna.
Dake zamyli³ siê. Wiêc doszed³ jeden olbrzym i jeden karze³.
Ciekawe...
Mo¿e u¿yli w³asnego zaklêcia, by uwolniæ swoich i resztê? Choæ
to w¹tpliwe. Gdyby byli prawdziwymi czarownikami, nie uciekali-
by, lecz zniszczyli obóz nieprzyjació³. Zadziwiaj¹ce, ¿e pod¹¿ali za
nim taki wiat drogi. Uparte bestie. Dobrze wiedzieæ.
Dziwne tylko, ¿e dzia³aj¹ razem. Wed³ug s³ów Vilkena, s¹ wro-
gimi plemionami. Z³y znak!
No có¿... Nic na to nie poradzi. Przecie¿ nie zawróci i nie zrezy-
gnuje z ¿y³y z³ota. W najgorszym razie upoluje tylko kilka dziwol¹-
gów. Lepiej odzyskaæ co nieco ni¿ starciæ wszystko.
Szukajmy drani zdecydowa³. Nie mog¹ byæ daleko. Jeli
szczêcie nam dopisze, z³apiemy ich zanim minie nastêpny dzieñ.
Pocig ruszy³ dalej.
XXII
Vilken wróci³ po kilku minutach i zda³ ojcu raport.
W tamtym kierunku nie ma ¿adnego wzniesienia. Tylko p³a-
ski teren i trochê krzaków. Królik siê nie ukryje, a co dopiero my.
133
Ale jak skrêcimy na po³udnie, mo¿e przed witem dojdziemy do ska-
listych wzgórz.
Wyprzedzamy pogoñ najwy¿ej o pó³ godziny zauwa¿y³
Conan. Wprawdzie tamci posuwaj¹ siê wolniej, bo musz¹ wypa-
trywaæ w ciemnoci naszych ladów, lecz bez w¹tpienia przyspie-
sz¹, jak tylko siê rozwidni.
Co radzisz? spyta³ Raseri.
Có¿... Skierujmy siê ku wzgórzom. Na ska³ach nie zostawimy
ladów. Jeli szybko tam dotrzemy, mo¿e zd¹¿ymy siê przygotowaæ
do spowolnienia pocigu.
Nikt nie mia³ lepszego pomys³u, tote¿ wszyscy przystali na plan
Conana.
Raseri uwa¿a³, ¿e opanowa³ sytuacjê, jak siê zreszt¹ spodzie-
wa³. Wykona³ ju¿ jedno zadanie odzyska³ dzieci. Teraz pozosta³o
mu pozbycie siê tych, którzy znaj¹ po³o¿enie wioski Jatte. Wype³-
nienie tej czêci misji te¿ powinno siê udaæ. Wczeniej powiedzia³
córce tylko pó³ prawdy. mierci nale¿y unikaæ jak d³ugo mo¿na, o ile
czyja mieræ nie s³u¿y wy¿szym celom. Zap³aci³by ka¿d¹ cenê, byle
mieæ pewnoæ, ¿e nikt nie znajdzie jego plemienia odda³by nawet
¿ycie.
Conan musi zgin¹æ, podobnie jak trójka dziwol¹gów i porywa-
cze. Je¿eli nie w walce, to w inny sposób.
Jeli nawet istnia³y mikstury zaæmiewaj¹ce pamiêæ, to Raseri
nic o tym nie wiedzia³. Potrafi³ natomiast przyrz¹dziæ tuzin truj¹-
cych napojów z pospolitych zió³, lici lub kwiatów. Zamierza³ po-
czêstowaæ takim p³ynem tych, których skaza³ na mieræ.
Wprawdzie da³ s³owo, ale z³amanie obietnicy z³o¿onej wrogowi
nie narusza³o norm etycznych olbrzyma. Najwa¿niejsze by³o bez-
pieczeñstwo jego ludu. Jako wódz i szaman mia³ obowi¹zek chroniæ
swe plemiê bez wzglêdu na koszty. Musia³ tylko przetrwaæ tak d³u-
go, by zd¹¿yæ zlikwidowaæ zagro¿enie. Wierzy³, ¿e w³asny spryt
pozwoli mu unikn¹æ bezporedniej konfrontacji z Conanem i dziwo-
l¹gami, dopóki nie zniszczy wszystkich przeciwników Jatte.
Fosull chêtnie zabra³by Vilkena i od³¹czy³ siê od reszty, gdyby
wierzy³, ¿e to da im wiêksz¹ szansê bezpiecznego powrotu do domu.
Ale choæ nie ufa³ ¿adnemu ze swych towarzyszy z wyj¹tkiem syna,
134
uwa¿a³ ich obecnoæ za mniejsze z³o ni¿ odpieranie ataku we dwóch.
W zamieszaniu zawsze mog¹ uciec. Zawczasu posmarowa³ grot
w³óczni sokiem z jagód glit, które by³y tak silnie truj¹ce, ¿e ofiara
umiera³a w ciagu kilku uderzeñ serca. Zazwyczaj myliwy unika³by
u¿ywania trucizny, bo upolowana zwierzyna nie nadawa³aby siê do
jedzenia. Jednak do samoobrony potrzebniejsze jest oddychanie ni¿
jedzenie.
Kiedy grupka uciekinierów przedziera³a siê przez ciemnoæ
w stronê wzgórz, Fosull zastanawia³ siê, kogo z jego potencjalnych
przeciwników nale¿a³oby dgn¹æ w pierwszej kolejnoci, gdyby mia-
³o do tego dojæ. Raseri by³ najsilniejszy i z pewnoci¹ najniebez-
pieczniejszy Fosull widzia³, jak Jatte ciska w³óczni¹ i przeszywa
Varga na wylot z odleg³oci ponad stu swoich kroków. Ale nie mo¿-
na te¿ lekcewa¿yæ Conana. Podczas marszu Vilken szeptem opowia-
da³ ojcu o niewoli u Dakea. Ze s³ów m³odzieñca wynika³o, ¿e bar-
barzyñca to równie¿ nie lada si³acz, w dodatku bardzo szybki.
Olbrzymki lepiej nie ignorowaæ zabi³aby Varga jednym ciosem lub
kopniakiem. Bliniaki wydawa³y siê grone, choæ bez w¹tpienia mniej
potrafi³y. Wilko³ak, kocica i czterorêki stanowili wielk¹ niewiado-
m¹. Niedobrze. Najgorszy jest wróg, o którym nic siê nie wie. Trud-
no zgadn¹æ, do czego zdolna jest ta trójka. Fosull przekona³ siê na
razie, ¿e maj¹ wspania³y wzrok i s³uch, a to wystarczy³o, by go po-
wstrzymaæ.
Wódz Vargów szed³ tak zamylony, ¿e omal nie potkn¹³ siê o ka-
mieñ. Uwa¿aj, g³upcze! Tylko tego brakuje, ¿eby upad³ i z³ama³ sobie
nogê akurat teraz, gdy planujesz, jak pokonaæ tylu wrogów!
Fosull czu³, ¿e krótki rozejm z Raserim s³u¿¹cy ratowaniu dzie-
ci przesta³ obowi¹zywaæ. Jeli to ca³e towarzystwo zginie i pójdzie
prosto do Zielonego Piek³a, nie ma zmartwienia. Jeli wymkn¹ siê
pogoni i prze¿yj¹, spróbuje dopilnowaæ, ¿eby tam trafili, o ile uda
mu siê to zrobiæ bez nadmiernego ryzyka. Szkoda by³oby marnowaæ
tyle dobrego miêsa z drugiej strony, trudno oczekiwaæ, ¿e doniesie
je do domu, zanim siê zepsuje. Lepiej wiêc, ¿eby Raseri i jego rodzi-
na zginêli i ulegli zepsuciu tutaj, ni¿ ¿eby mieli potem zabijaæ Var-
gów.
W koñcu, ka¿dy musi przede wszystkim troszczyæ siê o swoich.
Conan dotar³ do wzgórz przed innymi i zacz¹³ szukaæ sposobu,
jak zatrzymaæ pogoñ. Poród ska³ek bieg³a cie¿ka wydeptana przez
135
zwierzêta. Prowadzi³a do rozpadliny miêdzy wysokimi cianami
z czerwonawego kamienia. Przesmyk mia³ szerokoæ dwóch kroków.
Gdy na niebie rozb³ys³o s³oñce, Cymmerianin pocz¹³ siê wdra-
pywaæ na praw¹ cianê. Wspina³ siê z wpraw¹ górala nabyt¹ w dzie-
ciñstwie w ojczystym kraju i szybko wydosta³ siê na szczyt ska³y
piêciokrotnie wy¿szej od niego.
W oddali zobaczy³ pieszych i jedców; wci¹¿ byli jakie pó³
godziny drogi za uciekinierami.
Rozejrza³ siê.
Hej, Conanie! Co tam zamierzasz? zawo³a³ z do³u Penz.
Cymmerianin wychyli³ siê za krawêd. W szczelinie zebra³a siê
ju¿ ca³a grupka.
Zgotowaæ niespodziankê naszym znajomym. Mo¿esz tu wleæ
ze swoj¹ lin¹?
A pewnie!
Kiedy wilko³ak znalaz³ siê na górze, Conan ju¿ uk³ada³ g³azy na
brzegu w¹skiej pó³ki skalnej. Z jednej strony podpar³ chwiejny stos
drobnymi od³amkami, na wierzchu umieci³ kilka du¿ych kamieni.
Wystarczy tej liny, by spuciæ j¹ do ziemi i przeci¹gnaæ w po-
przek cie¿ki?
Jest dwakroæ d³u¿sza.
Odmierz, ile potrzeba.
Penz zrobi³ to i Conan odci¹³ mieczem kawa³ sznura. Owi¹za³
jeden koniec wokó³ kamieni podpieraj¹cych piramidê, resztê opu-
ci³ ostro¿nie w przepaæ. Musia³ uwa¿aæ, by lina nie poci¹gnê³a za
sob¹ lawiny.
Hej, tam w dole! Lepiej siê odsuñcie ostrzeg³.
Potem razem z Penzem do³o¿yli wiêcej g³azów do stosu. Dwa
niewielkie kamienie osunê³y siê, gro¿¹c konstrukcji zawaleniem, lecz
w ostatniej chwili Cymmerianin i wilko³ak zdo³ali temu zapobiec.
Conan spojrza³ w kierunku pogoni.
Bêd¹ tu za kilka chwil. Zejdmy i przygotujmy siê.
Szybko opucili siê na dno szczeliny. Conan przywi¹za³ luny
koniec liny do kamienia le¿¹cego w g³êbokim cieniu i przeci¹gn¹³ j¹
przez rozpadlinê. Mia³ nadziejê, ¿e pieszy ani jedziec nie zd¹¿y jej
zauwa¿yæ na tyle wczenie, ¿eby unikn¹æ zawadzenia o przeszkodê.
Pojawi³ siê Vilken. Ojciec wys³a³ go do Conana z raportem.
cie¿ka wije siê w górê wród ska³ zameldowa³. Wy¿ej
ci¹gnie siê kawa³ek p³askiego terenu, potem zaczyna siê zbocze.
Ojciec mówi, ¿e jeli tam dotrzemy, konni nie bêd¹ mogli nas cigaæ.
136
Cymmerianin skin¹³ g³ow¹.
To dobrze. A jeli zatrzymamy ich tutaj, nie dogoni¹ nas na-
wet pieszo.
Penz zwin¹³ resztê liny i zarzuci³ na ramiê.
A je¿eli okr¹¿¹ te ska³y i omin¹ nasz¹ pu³apkê?
Musimy siê postaraæ, ¿eby tego nie zrobili odpar³ Conan.
Jak?
Ty do³¹czysz do reszty, ja zostanê z ty³u na wabia.
Penz skin¹³ g³ow¹. Wilcza twarz pozosta³a bez wyrazu, ale po-
wiedzia³: B¹d ostro¿ny, Conanie. Za³o¿ê siê, ¿e Dake chce nas
mieæ ¿ywych, lecz ciebie z pewnoci¹ bêdzie wola³ martwego.
Bez obawy, przyjacielu. Cymmerianie potrafi¹ szybko ucie-
kaæ w razie potrzeby. Wkrótce was dopêdzê.
Kiedy Penz i Vilken odeszli, Conan wróci³ do wylotu skalnej
szczeliny, uwa¿aj¹c, by nie zaczepiæ nog¹ o sznur.
Nie musia³ d³ugo czekaæ.
Dake i Capeya jechali w rodku falangi, maj¹c z przodu i z ty-
³u konnych oraz pieszych. Brzask zasta³ ich w pobli¿u skalistych
wzgórz.
Koniom bêdzie ciê¿ko siê tam wdrapaæ zauwa¿y³ kupiec.
Lepiej okr¹¿yæ te wzniesienia. Tamci pewnie kieruj¹ siê ku zboczom
za ska³ami.
A nie schowali siê czasem wród ska³? Mo¿e czekaj¹, a¿ ich
ominiemy?
Nie s¹dzê. Nasz tropiciel zauwa¿y³by brak ladów po drugiej
stronie i byliby w pu³apce. Mamy doæ ludzi, by otoczyæ te kamieni-
ste pagórki. Kilka celnych strza³ po³o¿y³oby trupem ka¿dego, kto
chcia³by siê wymkn¹æ. Tylko durnie szukaliby tu schronienia.
Pobo¿ne ¿yczenia... mrukn¹³ Dake.
Capeya ju¿ mia³ wydaæ rozkaz, by czo³o kolumny zaczê³o skrê-
caæ, gdy Dake us³ysza³ krzyk.
S¹ tam!
Mag cisn¹³ kolanami grzbiet wierzchowca i uniós³ siê w siodle.
Okrzyk wyda³ najlepszy tropiciel Ry¿y.
Na skraju skalnego wzniesienia sta³ Conan. Najwidoczniej zo-
baczy³ nadci¹gaj¹c¹ pogoñ, bo nagle odwróci³ siê i da³ nura
w szczelinê.
Za nimi! wrzasn¹³ Capeya.
137
Czterej pierwsi jedcy spiêli rumaki i pocwa³owali naprzód.
Spod kopyt wytrysnê³y fontanny piachu. Za konnymi pobieg³ zastêp
pieszych. Mimo zbroi, poruszali siê ca³kiem ¿wawo.
Kreg nie chcia³ byæ gorszy. Wbi³ piêty w boki wierzchowca i po-
galopowa³ za czo³em pocigu.
Dake spojrza³ na kupca, a ten umiechn¹³ siê. ¯aden nie by³ na tyle
g³upi, by braæ udzia³ w walce. Niech ryzykuj¹ ci, którym siê za to p³aci.
Capeya odwróci³ konia, by ponagliæ jedców i pieszych z tyl-
nej stra¿y.
Ruszaæ siê! Szybciej!
Kiedy wszyscy zbrojni popieszyli ku ska³om, dwaj wspólnicy
ruszyli wolno na koñcu. Najemnicy dostali rozkaz, by oszczêdziæ
dziwol¹gi. Ale na tego, kto przyniesie g³owê barbarzyñcy, czeka³a
sakiewka pe³na srebra. Zwa¿ywszy liczbê chêtnych, Conan powi-
nien wkrótce do³¹czyæ do swych przodków.
Dake i Capeya dojechali do wylotu szczeliny, gdy pierwszy je-
dziec zapuci³ siê w g³¹b w¹skiego przesmyku. Conan znikn¹³.
Maga ogarnê³o z³e przeczucie. Spojrza³ w górê i zobaczy³ stos
g³azów. Nagle jego uwagê przyku³ owietlony s³oñcem skrawek cia-
ny. Co to za cieñ? Czy to lina zwisa w poprzek rozpadliny? Co tu
robi kawa³ sznura?
I naraz zrozumia³.
Staæ! krzykn¹³. Zasadzka!
Za póno. W mgnieniu oka lina naprê¿y³a siê mocno. Z krawê-
dzi prawej ciany posypa³ siê grad skalnych od³amków. Lecia³y ich
tuziny, spada³y na ludzi i konie. Niektóre kamienie mia³y wielkoæ
ludzkiej g³owy, inne nawet cztery czy piêæ razy tak¹. Z w¹skiego
w¹wozu nie by³o ucieczki droga w przód i w ty³ zosta³a odciêta.
Wybuch³a panika. Ci na samym koñcu próbowali jeszcze zawróciæ.
Jedziec z czo³a pocigu zaci¹³ konia i wyrwa³ przed siebie. Nie
ujecha³ daleko. Spadaj¹cy g³az zwali³ go z siod³a i przygwodzi³ do
ziemi. Mê¿czyzna zgin¹³ ze zmia¿d¿on¹ czaszk¹. Rumak cudem
wydosta³ siê z pu³apki.
Dake mia³ wra¿enie, ¿e ta scena rozgrywa siê w zwolnionym
tempie, ci¹gnie siê niczym gêsty syrop w zimowy dzieñ.
Dwaj piechurzy padli przygnieceni jednym wielkim kamieniem.
Rozleg³ siê tylko chrzêst koci.
Para konnych skona³a pod lawin¹ mniejszych od³amków. Nie-
szczêsne zwierzêta podzieli³y los jedców. Dake nigdy nie s³ysza³
tak przeraliwego koñskiego wrzasku.
138
Ry¿y ukry³ siê pod skalnym wystêpem. Odprysk roztrzaskuj¹ce-
go siê obok g³azu ugodzi³ go w szyjê niczym sztylet. Z rany buchnê-
³a krew, gdy wyszarpn¹³ kamienn¹ drzazgê. Upad³ i ziemia wokó³
zabarwi³a siê na czerwono. Szczêcie opuci³o Ry¿ego wraz z ucho-
dz¹cym ¿yciem.
Kreg znalaz³ siê w rozpadlinie wraz z innymi. Zeskoczy³ z ko-
nia i pobieg³ z powrotem, trzymaj¹c siê lewej ciany. Bogowie czu-
waj¹cy nad g³upcami musieli wzi¹æ go w opiekê zamiast Ry¿ego, bo
wyszed³ z opresji bez jednego draniêcia.
Kiedy kurz opad³, Capeya i Dake obliczyli straty: szeciu zabi-
tych na miejscu, dwóch konaj¹cych, trzech rannych. Pad³y trzy ko-
nie, a jeden dogorywa³ i nadawa³ siê tylko pod nó¿.
Zdradzieckie uderzenie sprawi³o, ¿e si³y ich ma³ej armii stop-
nia³y o jedn¹ trzeci¹.
¯eby wypiêli siê na ciebie wszyscy bogowie! rykn¹³ za Co-
nanem Dake, choæ bez w¹tpienia barbarzyñca by³ za daleko, by go
us³yszeæ. Mag poprzysi¹g³ sobie, ¿e jak tylko dopadnie tego drania,
obedrze go ¿ywcem ze skóry, posoli i bêdzie patrzy³, jak zdycha w mê-
czarniach!
Ale najpierw musia³ z³apaæ Cymmerianina.
XXIII
Uda³o siê? zapyta³a Teyle.
I owszem odrzek³ Conan.
Ilu zginê³o? chcia³ wiedzieæ Raseri.
Nie zatrzymywa³em siê, ¿eby policzyæ.
Grupka prawie dotar³a do stromych zboczy i na razie nie widaæ
by³o pogoni.
Mo¿e zabi³e wszystkich? podpowiedzia³a Morja.
Nie wydaje mi siê skwitowa³ Fosull.
Mo¿e ju¿ nie bêd¹ nas cigaæ wtr¹ci³ Oren.
Penz, Tro i Sab popatrzyli na siebie.
Dake nie zrezygnuje, choæby mia³ przyjæ po nas sam po-
wiedzia³ wilko³ak. Wystarczy mu zbli¿yæ siê do ofiary na kilka
kroków, ¿eby rzuciæ zaklêcie.
Ju¿ raz wyrwalimy siê z jego mocy przypomnia³ Vilken.
Dlaczego nie mia³oby siê nam udaæ po raz drugi?
139
Wtedy nie uwa¿a³ wyjani³ Sab. Je¿eli teraz damy siê
z³apaæ, uwiêzi nas pod stra¿¹. Co z tego, ¿e prze³amiemy moc za-
klêcia, skoro nadziejemy siê na sztylety. Poza tym, zna jeszcze inne
czary.
Nie bojê siê deszczu ropuch, ani nieprawdziwego demona
odpar³ Vilken.
On potrafi robiæ ró¿ne rzeczy odezwa³a siê cicho Tro. Ma
w zanadrzu nie tylko iluzjê.
W³anie przytakn¹³ Penz. Rzecz jasna, wiêkszoæ sztu-
czek jest raczej na pokaz. Zamienia wino i ka¿dy inny p³yn w czyst¹
wodê. U¿ywa do tego zielonego proszku. Wypowiada magiczne s³o-
wa i cia³o staje w ogniu. Wywo³uje olepiaj¹ce b³yski wiat³a. Wi-
dzielimy to na w³asne oczy.
Zamiana wina w wodê niewiele mu pomo¿e rzek³ Conan,
k³ad¹c d³oñ na rêkojeci miecza.
To niebezpieczny przeciwnik ostrzeg³a Tro. Prêdzej bê-
dzie nas ciga³ na koniec wiata, ni¿ przyzna siê do pora¿ki. Znamy
okrutnika.
Wiêc dobrze odpowiedzia³ Conan. Znajdmy miejsce da-
j¹ce nam przewagê i skoñczmy z nim raz na zawsze. Rozleg³y siê
zaniepokojone pomruki, lecz Cymmerianin uci¹³ dyskusjê. Nie za-
mierzam ogl¹daæ siê za siebie do koñca ¿ycia i baæ siê Dakea czy
kogokolwiek innego. A skoro Raseri i Fosull obawiaj¹ siê pokazaæ
im drogê do swoich, gdzie dostalibymy pomoc, sami musimy zaata-
kowaæ i zwyciê¿yæ... lub przegraæ.
Nawet, jeli w twojej zasadzce zginê³a po³owa przeciwników,
wci¹¿ jest ich wiêcej ni¿ nas zauwa¿y³ Penz.
Conan popatrzy³ po twarzach towarzyszy.
Dake zagra¿a nam wszystkim. Ci, co znaj¹ go najlepiej, mó-
wi¹, ¿e nigdy nie przestanie na nich polowaæ. Posiada magiczn¹ moc
zdoln¹ obezw³adniæ nawet silnego mê¿czyznê. Ju¿ wie, gdzie ¿yj¹
Jatte i Vargowie. Jeli zgubi nasz trop, co powstrzyma go przed cof-
niêciem siê na bagna, by zaczaiæ siê tam i spokojnie czekaæ? Sze-
cioro z was musi w koñcu wróciæ do domu, prawda?
Nikt nie móg³ zaprzeczyæ, ¿e Cymmerianin rozumuje logicz-
nie.
Conan ma racjê przyzna³ Raseri. Musimy zg³adziæ Da-
kea i jego psa. Inaczej nigdy nie zaznamy spokoju.
Ale¿ wszyscy mo¿emy zgin¹æ! zaprotestowa³ Sab.
Conan spojrza³ na czterorêkiego.
140
Czy¿ mieræ nie jest lepsza od ¿ycia w niewoli i spe³niania
ka¿dej zachcianki Dakea?
Tro i Sab porozumieli siê wzrokiem. Kocica lekko skinê³a g³ow¹.
Jasne odrzek³ czterorêki. Jestemy z tob¹.
Ja te¿ dorzuci³ Penz.
G³os zabra³ Fosull.
Wprawdzie mo¿na by zwabiæ ich na bagna, gdzie rozprawili-
by siê z nimi moi wojownicy, jednak zgadzam siê z Conanem.
Im szybciej pozbêdziemy siê Dakea, tym lepiej mrukn¹³
Raseri.
Musz¹ zostawiæ konie, ¿eby wdrapaæ siê za nami na tamte
wysokie zbocza powiedzia³ Conan. Jeli znajdziemy dobre miej-
sce do obrony, uzyskamy przewagê. Ruszajmy.
Choæ Cymmerianin nie by³ najstarszy i zapewne nie najm¹drzej-
szy ze wszystkich, reszta uzna³a jego przywództwo. Wiedzieli, ¿e
jest dowiadczonym wojownikiem. Conan wcale nie mia³ pewnoci,
czy zdo³a pokonaæ cigaj¹cych, ale nie zamierza³ rezygnowaæ z oka-
zji wypróbowania na nich swego miecza. Pozostawa³ prosty wybór:
wygraæ lub przegraæ, prze¿yæ albo zgin¹æ. Zdawa³ sobie sprawê z nie-
bezpieczeñstwa, lecz ³atwo siê z tym pogodzi³. Wynik walki bêdzie
zale¿a³ od jego umiejêtnoci. Czy¿ mo¿na znaleæ lepszy sposób
sprawdzenia siê ni¿ rzucenie na szalê w³asnego ¿ycia?
Gdy wspinali siê coraz wy¿ej i wy¿ej, Raseri umiecha³ siê do
siebie. Sprawy same uk³ada³y siê tak dobrze, jakby on sam nimi kie-
rowa³. Kiedy tylko Dake, Conan i dziwol¹gi zgin¹ zatryumfuje.
Niewa¿ne, jak umr¹. Ale wkrótce z pewnoci¹ dokonaj¹ ¿ywota. Czy
polegn¹ w walce, czy padn¹ od trucizny to bez znaczenia.
Fosull doszed³ do wniosku, ¿e perspektywa walki nawet mu od-
powiada. Ludzie pozabagienni byli silniejsi, za to stanowili wiêksze
cele dla w³óczni. Rzecz jasna, bêdzie musia³ ogl¹daæ siê za siebie,
ale lepiej dzia³aæ, ni¿ odejæ st¹d i ju¿ zawsze wêdrowaæ donik¹d.
Czy bogowie mu pomog¹, czy nie, bez w¹tpienia ¿ywi¹ do niego
trochê ciep³ych uczuæ tego by³ pewien. Oczywicie jego bogowie
s¹ daleko, lecz ludzie pozabagienni pewnie maj¹ w tych górach kil-
ku swoich, których mo¿na by wezwaæ? A zatruta w³ócznia rzucona
z bliskiej odleg³oci nie zmieni kierunku lotu, chyba ¿e bogowie przy-
141
³o¿¹ do tego rêkê. Jeli wódz Vargów ciska sw¹ dzidê, co najmniej
jeden z wrogów ginie, to pewne.
Kreg podjecha³ do Dakea. Pokryty warstw¹ czerwonawego py³u
wygl¹da³ gorzej ni¿ przedtem.
Mag popatrzy³ na umorusanego asystenta.
No i...?
Zapucili siê w góry. Szlak jest w¹ski, stromy i kamienisty.
Nie dla koni.
Dake spojrza³ na Capeyê. Kupiec drzema³ w siodle, ko³ysz¹c
siê w rytm kroków wierzchowca. Nagle ockn¹³ siê.
Co? Co siê sta³o?
Wkrótce bêdziemy musieli zsi¹æ z koni wyjani³ czaro-
dziej. I cigaæ ich pieszo.
Capeya lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹.
Nie urodzi³em siê na koñskim grzbiecie. Potrafiê chodziæ jak
ka¿dy.
Nigdy w to nie w¹tpi³em.
Za kilka godzin zrobi siê ciemno powiedzia³ kupiec. Tam-
ci z pewnoci¹ przerw¹ wspinaczkê. Moi ludzie maj¹ pochodnie, wiêc
dogonimy zbiegów.
Jeste wytrawnym ³owc¹ pochwali³ Dake.
A tak. Moim ofiarom rzadko udaje siê umkn¹æ.
Mag odwróci³ siê do Krega.
Wracaj na szlak. Ka¿ ludziom uwi¹zaæ zwierzêta i rozbiæ obóz.
Jeli Capeya pozwoli, zostawimy kogo przy koniach do naszego
powrotu.
Kupiec skin¹³ g³ow¹ i asystent odjecha³.
Wkrótce bêd¹ nasi zapewni³ Capeya. Znajd¹ siê w pu³ap-
ce jak osaczone dziki.
Z pewnoci¹. Ale musimy uwa¿aæ. Dziki nie zrzucaj¹ g³azów
na myliwych.
Masz racjê.
Kiedy s³oñce poczê³o chyliæ siê ku zachodowi, Conan i jego to-
warzysze znaleli to, czego szukali. Krêty, górski szlak wydeptany
przez zwierzêta doprowadzi³ ich do bardzo w¹skiej i stromej cie¿-
ki. Odchodzi³a w bok i piê³a siê wysoko a¿ do rozleg³ej skalnej pó³ki
142
o powierzchni du¿ej chaty, mo¿e nawet ma³ej gospody. Wdrapanie
siê tam wymaga³o nie lada umiejêtnoci i ostro¿noci; ludzie to nie
górskie kozice. Tylko nadzwyczaj dobry ³ucznik móg³by wypuciæ
ze szlaku strza³ê, która dolecia³aby do skalnego wystêpu.
Cymmerianin wspi¹³ siê do krawêdzi pó³ki. Powy¿ej wznosi³o siê
niemal pionowe zbocze, wysokie na kilkaset kroków. Nie by³o sposo-
bu, by wejæ tam inaczej ni¿ cie¿k¹. Chyba ¿e kto okr¹¿y³by górê
i dotar³ na szczyt z drugiej strony, co zajê³oby dzieñ lub dwa. Albo
potrafi³by lataæ. Ale cigaj¹cy ich ludzie nie mieli ani czasu, ani skrzy-
de³. Miejsce doskonale nadawa³o siê do obrony. Atakuj¹cy musieliby
pi¹æ siê gêsiego, a fa³szywy krok grozi³ zelizniêciem siê w dó³.
Conan zszed³ z powrotem na szlak.
Wkrótce zapadnie noc. Tam rozbijemy obóz powiedzia³,
wskazuj¹c pó³kê. Nikt nie zaprotestowa³, wiêc Cymmerianin ci¹-
gn¹³ dalej. Zobaczê, czy uda mi siê upolowaæ kilka królików lub
inn¹ drobn¹ zwierzynê. Przez ten czas wdrapcie siê na skalny wy-
stêp. Mo¿ecie nazbieraæ trochê kamieni na wypadek, gdybymy mieli
nieproszonych goci.
Kiedy grupka uciekinierów rozpoczê³a ryzykown¹ wspinaczkê,
barbarzyñca ruszy³ na poszukiwanie kolacji.
Ma³e ognisko wystarczy³o do upieczenia dwóch królików i trzech
wiewiórek ziemnych. Posi³ek nie by³ obfity, ale burczenie w pustych
¿o³¹dkach usta³o. Po drodze kilkakroæ gasili pragnienie w górskich
strumykach, lecz brak po¿ywienia zacz¹³ dawaæ siê im we znaki.
Po jedzeniu Raseri podszed³ do krawêdzi pó³ki. Fosull i Vilken sie-
dzieli z dala od niego i rozmawiali szeptem. Penz pokazywa³ blinia-
kom sztuczki z lin¹. Tro i Sab przytulali siê do siebie pod skaln¹ cian¹.
Teyle wyssa³a szpik z koci i cisnê³a j¹ w ogieñ. Conan prze¿u-
wa³ ostatni kês miêsa.
Jeszcze nie mia³am okazji podziêkowaæ ci za uwolnienie nas
i uratowanie honoru mojej siostry odezwa³a siê olbrzymka.
Nie ma o czym mówiæ.
Wrêcz przeciwnie. Teyle wzdrygnê³¹ siê.
Zimno ci?
Trochê.
Conan przysun¹³ siê bli¿ej i otoczy³ dziewczynê ramieniem, na
ile zdo³a³ siêgn¹æ. Ul¿y³a jego bol¹cemu cia³u i by³a niewiast¹, wiêc
przynajmniej móg³ spróbowaæ j¹ ogrzaæ.
143
Mój ojciec pragnie twojej mierci tak samo jak mierci Da-
kea rzek³a.
Tak?
Bardzo zale¿y mu na tym, by nikt nigdy nie odnalaz³ Jatte.
Przecie¿ ma napój sprowadzaj¹cy zapomnienie, wiêc...?
Wzruszy³a ramionami.
Nigdy nie s³ysza³am o czym takim.
Conan spojrza³ w stronê Raseriego.
Teyle zorientowa³a siê, ¿e powiedzia³a za du¿o.
Jest szamanem, wiêc oczywicie zna zio³a, o których ja nie
mam pojêcia dorzuci³a szybko. No i da³ s³owo.
Jej lojalnoæ wobec ojca by³a godna pochwa³y, ale Conana by-
najmniej nie uspokoi³o to pospieszne owiadczenie. Nie móg³ zapo-
mnieæ, ¿e Raseri z przyjemnoci¹ zamêczy³by go na mieræ w imiê
swojej filozofii naturalnej. Na ile mo¿na ufaæ komu takiemu? Co
warte jest jego s³owo? Wiara w dobre zamiary Teyle zaprowadzi³a
Conana do klatki. Wprawdzie póniej uzna³, ¿e mo¿e polegaæ na
olbrzymce, ale nie powiedzia³by tego o Raserim.
¯ycie nauczy³o Cymmerianina, ¿e ludzie zbyt powa¿nie traktu-
j¹cy swe obowi¹zki potrafi¹ byæ bardzo niebezpieczni.
Co obudzi³o Conana z drzemki. Ogieñ dawno wygas³, resztki
drewna ¿arzy³y siê tylko i lekko dymi³y. Wród ska³ panowa³ nocny
ch³ód. Wszyscy spali. Cymmerianin usiad³ i rozejrza³ siê.
Niskie, ciê¿kie chmury przys³ania³y wiêkszoæ gwiazd i ksiê¿yc.
Powietrze sta³o w bezruchu.
Co przerwa³o barbarzyñcy sen...?
Daleko w dole, na szlaku, b³ysnê³o nik³e, pomarañczowe wia-
te³ko. Po chwili pojawi³y siê nastêpne. Conan rozpozna³ pochodnie.
Grupa ludzi wolno pokonywa³a kolejne zakrêty. Byli mo¿e godzinê
drogi st¹d, lecz nieprzerwanie piêli siê do góry.
Cymmerianin potrz¹sn¹³ Teyle.
Co...?
Nadchodz¹ nieproszeni gocie. Zobacz.
Z ty³u us³ysza³, jak inni zaczynaj¹ wstawaæ. Obudzi³a ich cicha
rozmowa lub mo¿e tak¿e instynktowne przeczucia.
Penz przysun¹³ siê bli¿ej.
S¹ albo bardzo odwa¿ni, albo bardzo g³upi, ¿eby iæ przez
góry po ciemku tak niebezpieczn¹ tras¹.
144
Tro podesz³a do krawêdzi pó³ki. Popatrzy³a w ciemnoæ i wróci³a.
S¹ za daleko, ¿ebym mog³a dok³adnie policzyæ, ale jest ich co
najmniej piêtnastu, mo¿e wiêcej.
Zatem w twojej pu³apce zginê³o niewielu stwierdzi³ Penz.
Szkoda. Myla³em, ¿e pójdzie lepiej odrzek³ Conan.
I co teraz? spyta³a Teyle.
Zaczekamy.
Mo¿e bêdziemy mieæ szczêcie i nas nie zauwa¿¹? odezwa-
³a siê Morja.
Gdyby poszli dalej, wrócilibymy na dó³ i ukradli im konie
doda³ jej brat.
Nie odpar³ Raseri. Wybralimy to miejsce, by stoczyæ walkê.
Chyba powinnimy daæ im znaæ, gdzie jestemy. Co ty na to, Conanie?
Cymmerianin zgodzi³ siê z wodzem Jatte. Noc¹ nie wdrapi¹
siê tutaj, to pewne. Bêd¹ musieli zaczekaæ do witu. Kiedy dojd¹ do
cie¿ki i przystan¹, kolejny grad kamieni dobrze im zrobi.
Na skalnej pó³ce le¿a³o niewiele lunych g³azów. W dodatku,
jedne by³y zbyt ma³e, inne zbyt du¿e, ¿eby spe³ni³y swoje zadanie.
Jednak wokó³ wala³o siê trochê od³amków wielkoci piêci czy na-
wet g³owy. Ka¿dy z uciekinierów zebra³ po kilka. Krz¹tali siê jak
najciszej, co nie by³o ³atwe w ciemnoci.
Na mój rozkaz rzucajcie kamienie, jak szybko potraficie. Celujcie
w pochodnie, jeli nie zobaczycie nic innego. Zostawcie trochê na rano.
Conan cisn¹³ w prawej d³oni od³amek niewiele wiêkszy od jego
piêci. W lewej mia³ w pogotowiu drugi, mniejszy. Jeli dopisze im
szczêcie, roztrzaskaj¹ kilka czaszek lub str¹c¹ ze szlaku trzech czy
czterech ludzi. Liczy siê ka¿de os³abienie wroga.
Patrzyli na wspinaj¹cy siê ku nim pocig. Conan wiedzia³, ¿e
trzeba dzia³aæ szybko. Nie przetrwaj¹ d³ugiego oblê¿enia nie wy-
starczy im ¿ywnoci, a woda ju¿ jest na wyczerpaniu. Za dzieñ lub
dwa wszystko musi siê skoñczyæ.
W ten czy inny sposób.
24
¯o³nierz id¹cy tu¿ przed Dakiem jêkn¹³ i nagle polecia³ g³o-
w¹ w dó³. Dr¹c siê na ca³e gard³o, stoczy³ siê ze zbocza. Na szla-
ku pozosta³a tylko pochodnia. Co siê dzieje?! Co to za ³oskot?
145
Mag raptem zda³ sobie sprawê, ¿e z góry spadaj¹ kamienie!
S¹ nad nami! wrzasn¹³. Kryæ siê!
£atwiej by³o wydaæ ten rozkaz, ni¿ go wykonaæ. Z jednej strony
zdradliwego szlaku wyrasta³a tylko naga, skalna ciana. Z drugiej
opada³a stroma pochy³oæ. Skok w dó³ grozi³ zsuniêciem siê na dno
przepaci i gronym zranieniem lub mierci¹.
Najemnik za Dakiem wykrzykn¹³ g³one przekleñstwo i upad³
z przetr¹con¹ nog¹. W wietle pochodni mag ujrza³ nag¹ koæ z³a-
manej koñczyny.
Mê¿czyni nios¹cy p³on¹ce ¿agwie pojêli w mig, ¿e s¹ dobrze
widocznym celem. Cisnêli je daleko od siebie i wokó³ zapad³a ciem-
noæ, co tylko wzmog³o panikê.
Ty durniu! rykn¹³ Capeya, gdy wpad³ na niego jeden z lu-
dzi, który rzuci³ siê do ucieczki. Ka¿ê ciê wypatroszyæ, poæwiarto-
waæ i... hrrrr...
G³os uwi¹z³ w krtani kupca. Capeya nie dokoñczy³ grób. Ska³a
wielkoci ludzkiej g³owy roztrzaska³a mu czaszkê niczym piêæ sko-
rupkê jajka.
W ten oto sposób Dake straci³ bogatego patrona.
Niech ciê Set przeklnie! wrzasn¹³ mag w ciemnoæ. Siê-
gn¹³ do pasa i wyszarpn¹³ z sakwy Flaszkê B³yskawic. Zas³oñcie
oczy!
Wypowiedzia³ dwa z trzech magicznych s³ów i odkorkowa³ bu-
telkê. Rzuci³ j¹ do góry, jak najwy¿ej móg³, i dokoñczy³ zaklêcie.
Conan by³ zadowolony, widz¹c kilka pochodni spadaj¹cych ze
zbocza. Pierwszy atak zakoñczy³ siê powodzeniem. Kamieñ to do-
bra broñ, jeli umie siê j¹ wykorzystaæ; na du¿¹ odleg³oæ lepsza od
miecza...
Wtem poród krzyków rannych i przera¿onych us³ysza³ jakby
znajomy g³os.
Zas³oñcie oczy! dobieg³o z do³u.
Czy to nie Dake? I czy Penz, Tro i Sab nie wspominali o zaklê-
ciu, które olepia?
Conan ledwo zd¹¿y³ siê odwróciæ i zacisn¹æ powieki. Mimo to,
jego renice porazi³ przeraliwie jasny blask. Wokó³ zrobi³o siê bia-
³o. W oczach zawirowa³y mu czarne punkty.
wiat³o zgas³o tak szybko, jak siê pojawi³o. Conan otworzy³ oczy.
Widzia³ dobrze, choæ plamy jeszcze ca³kiem nie zniknê³y.
10 Conan grony
146
Inni mieli mniej szczêcia.
Na Zielonego Boga, straci³em wzroku! wykrzykn¹³ Fosull.
Ja te¿! zawtórowa³ mu Vilken.
Wszyscy zostali mniej lub bardziej olepieni. Jedni nie us³yszeli
okrzyku, inni nie pojêli w porê, na co siê zanosi. Tylko czterorêki
widzia³ równie dobrze jak Conan, bo dwiema d³oñmi zdo³a³ zakryæ
oczy.
Obaj cisnêli ostatnie kamienie i pospieszyli na pomoc towarzy-
szom. Bali siê, ¿eby kto poruszaj¹c siê na olep nie spad³ z pó³ki.
Ani kroku! zawo³a³ Conan. Ja i Sab zabierzemy was z kra-
wêdzi.
Dake zauwa¿y³, ¿e grad kamieni usta³. Kiedy dwa ostatnie
od³amki spad³y daleko za nim, uwiadomi³ sobie, ¿e musia³ olepiæ
atakuj¹cych. Utrata wzroku trwa³a zaledwie kilka minut z pew-
noci¹ za krótko, by zdo³a³ zebraæ ludzi i przypuciæ szturm. Po-
dejrzewa³, ¿e gdyby nawet dok³adnie zna³ pozycjê zbiegów, nie
by³oby ³atwo dotrzeæ tam i pochwyciæ drani. W ka¿dym razie, nie
po ciemku.
Czyja postaæ zamajaczy³a na szlaku. Kto szed³ w jego kie-
runku.
Dake?
Kreg. Wygl¹da³o na to, ¿e jeli którykolwiek z bogów czuwa³
dot¹d nad tym pó³g³ówkiem, jeszcze nie zrezygnowa³ z opieki.
To oni? zapyta³ Kreg.
Owszem. Chyba ¿e króliki albo wiewiórki nabra³y zwyczaju
ciskania w ludzi kamieniami.
Co zrobimy?
Na razie nic. Wstrzymali atak. Wkrótce siê rozwidni. Kiedy
zaczniemy ich widzieæ, zdecydujemy, co dalej.
Aha...
O brzasku Dake wychyli³ siê zza ska³y i spojrza³ w górê.
Ze zbocza wystawa³a rozleg³a pó³ka. Wygl¹da³a jak dziób stat-
ku. Choæ z do³u nie móg³ nikogo dostrzec, postawi³by z³otego solo-
na przeciw miedziakowi, ¿e to kryjówka zbiegów.
Dostanie siê tam i pojmanie ich wydawa³o siê piekielnie trudne.
Do wystêpu prowadzi³a bardzo w¹ska i stroma cie¿ka us³ana luny-
147
mi, drobnymi kamykami. Polizniêcie siê na ¿wirze grozi³o fatalnym
upadkiem. Dake nie mia³ ochoty na niebezpieczn¹ wspinaczkê,
zw³aszcza wród lec¹cych g³azów.
Sprawy nie uk³ada³y siê po jego myli. Chowa³ w rêkawie ostat-
niego asa, a wykorzystanie go wi¹za³o siê z du¿ym ryzykiem: by³o
to jedno z kilku nie wypróbowanych jeszcze zaklêæ. Wygra³ je w ko-
ci od pewnego zrujnowanego czarodzieja z Zingary. Wed³ug zapew-
nieñ pechowego gracza, czar potrafi³ unieæ nawet wo³u na ka¿d¹
wysokoæ, choæby do samego ksiê¿yca. Dake nie bardzo w to wie-
rzy³, ale dwa inne zaklêcia pochodz¹ce z tego samego ród³a dzia³a-
³y jak nale¿y. To w³anie jedno z nich da³o mu w³adzê nad dziwol¹-
gami.
Nawet, jeli nie zosta³ oszukany, sztuczka mia³a wadê móg³
siê unieæ tylko raz. Poprzedni w³aciciel zaklêcia twierdzi³ bowiem,
i¿ potrzeba do tego ca³ej mocy magicznej drzemi¹cej w najbli¿szych
z³o¿ach czarodziejskiej energii, a gdy siê j¹ uwolni, spala siê niczym
æma w p³omieniu wiecy.
Gdyby zdo³a³ wzlecieæ w pobli¿e zbiegów, ponownie rzuci³by
na nich zniewalaj¹ce zaklêcie. Z drugiej strony, nie umiecha³o mu
siê wisieæ w powietrzu jako cel dla kamieni i w³óczni.
Nie, to na nic. Pomys³ by³by dobry tylko wtedy, gdyby Dake
móg³ odwróciæ ich uwagê, kiedy siê wzniesie. Jeli zajm¹ siê czym
i nie zauwa¿¹ lataj¹cego napastnika, niewiadomie wpadn¹ w jego
rêce. Inaczej szkoda marnowaæ magii.
O ile czarodziej z Zingary nie k³ama³, rzecz jasna.
Dake cofn¹³ siê i pod os³on¹ ska³y wydoby³ z sakwy magiczny
przedmiot potrzebny do lewitacji. By³ to ma³y ptak wyrzebiony
w czarnym, twardym drewnie. Na piersi mia³ wyryte runy wyzwala-
j¹ce moc. Mag przyjrza³ siê symbolom i przypomnia³ sobie ich treæ.
Skoro zaklêcie mo¿e unieæ wo³u, to z pewnoci¹ równie¿ jego wraz
z durnym asystentem. Wystarczy na chwilê odwróciæ uwagê zbie-
gów.
W porz¹dku. Tak zrobi.
Dake umiechn¹³ siê szeroko. Nim s³oñce dojdzie do najwy¿-
szego punktu nieba, bêdzie po wszystkim.
Co widzisz? zapyta³ Raseri.
Conan schowa³ siê za krawêd pó³ki. Dwa kroki od niego po-
szybowa³a w górê strza³a, ale opad³a z powrotem pod w³asnym ciê-
148
¿arem. Z tak znacznej odleg³oci trafienie nie wyrz¹dzi³oby nikomu
wiêkszej szkody ni¿ uk³ucie komara, jednak ³ucznicy wci¹¿ strzelali.
Wiêkszoæ siedzi w ukryciu odpowiedzia³. Teraz ju¿ nie-
jeden mo¿e zobaczyæ nasze kamienie, wiêc nie warto ich marnowaæ.
Chwilowe olepienie minê³o, co zreszt¹ przepowiedzia³ Penz,
i wszyscy znów widzieli równie dobrze jak przedtem. Mimo to, Co-
nan kaza³ kompanom trzymaæ siê z daleka od skraju pó³ki. Po co
dawaæ tym na dole okazjê do policzenia zbiegów?
Mylisz, ¿e zaatakuj¹? spyta³ Oren, którego wyranie pod-
nieca³a ta perspektywa.
Kto wie? odrzek³ Cymmerianin. Na ich miejscu nie pró-
bowa³bym. Zaczeka³bym i wzi¹³ nas g³odem. Tyle ¿e nie wiedz¹,
czy mamy doæ wody i po¿ywienia, a ich zapasy te¿ mog¹ siê wy-
czerpaæ.
Zatem czekamy, hê? odezwa³ siê Fosull. Wcale mi siê to
nie podoba.
Ani mnie przyzna³ Conan. Ale czekanie jest niekiedy naj-
lepszym wyjciem. Pozwala unikn¹æ b³êdu, natomiast przeciwnik
mo¿e w tym czasie zrobiæ fa³szywy krok.
Jak d³ugo...? zaczê³a Teyle i nagle urwa³a. Rozleg³ siê
dwiêk, jakby co wilgotnego plasnê³o o ska³ê. Potem tych odg³o-
sów by³o coraz wiêcej. Deszcz ropuch!
Mog³y sobie byæ iluzj¹, ale kiedy spada³y, robi³y wra¿enie praw-
dziwych. Jedna wyl¹dowa³a Conanowi na karku. Strz¹sn¹³ j¹ szyb-
ko. Na Croma, co Dakeowi da ta dziecinada?
Poni¿ej, dziewiêciu mê¿czyzn zdolnych do walki popatrzy³o na
maga, jakby straci³ rozum.
Chcesz, panie, ¿ebymy wdrapali siê t¹ cie¿ynk¹ na górê?!
Pod gradem kamieni?! Co za durny pomys³! powiedzia³ jeden.
Bez w¹tpienia g³upi podchwyci³ drugi. Czemu nie mieli-
bymy roz³o¿yæ siê tu obozem i zaczekaæ? Przecie tamci nie bêd¹
tkwiæ na skale wiecznie.
Nie mam zamiaru czekaæ owiadczy³ Dake. Rozpoczy-
nam atak. Patrzcie!
Mê¿czyni zadarli g³owy. Niebo nad szczytem wzniesiena po-
ciemnia³o i w dó³ polecia³y jakie pecyny. Jedna spad³a miêdzy zdu-
mionych stra¿ników.
Atakujesz ich ropuchami, panie?
149
W rzeczy samej. A na górê poprowadzi was demon. Przygl¹-
dajcie siê!
Mag wypowiedzia³ zaklêcie i przywo³a³ czerwonego potwora.
Na widok zjawy najemnicy cofnêli siê przera¿eni i poczêli mam-
rotaæ imiona swych bogów.
Skoro mo¿esz wys³aæ tam co podobnego... przemówi³
w koñcu jeden to po co ci my?
Dake nie móg³ odmówiæ mu s³usznoci, ale nie mia³ czasu na
wyjanienia.
Mam swoje powody.
Byæ mo¿e, przyjacielu, ale nasz pan nie ¿yje. A nie przypomi-
nam sobie, by przekaza³ tobie dowództwo nad stra¿¹. Nawet z two-
im tresowanym demonem taki atak to samobójstwo!
Dake zdumia³ siê. Od kiedy ci durnie tak siê znaj¹ na taktyce?
Przedtem wydawali siê mniej rozgarniêci. Niewa¿ne. Zaatakuj¹, czy
im siê to podoba, czy nie. Celowo zebra³ ich razem, by zaklêcie na-
kazuj¹ce pos³uszeñstwo dosiêg³o wszystkich. Jeszcze nigdy nie pró-
bowa³ zniewoliæ dziewiêciu jednoczenie, ale dopóki stoj¹ st³ocze-
ni, powinno siê udaæ.
Zacz¹³ szybko wypowiadaæ magiczne s³owa, uwa¿aj¹c, ¿eby siê
nie pomyliæ.
Hej, a to co? odezwa³ siê trwo¿liwie jeden z wojaków. Co
siê dzie...?
Nie dokoñczy³. Natomiast Dake zd¹¿y³ dopowiedzieæ zaklêcie do
koñca i ca³a dziewi¹tka znalaz³a siê we w³adaniu czaru. Cicho, durnie!
Ropuchy przesta³y spadaæ! zawo³a³ z daleka Kreg.
Mag lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹.
Niewa¿ne.
Da³ znak i demon pocz¹³ w³aziæ na górê. By³ tylko iluzj¹, wiêc
nie przeszkadza³a mu stromizna. W istocie, wygl¹da³ przera¿aj¹co,
lecz ci na pó³ce wiedzieli, czym naprawdê jest niegron¹ zjaw¹.
Nie szkodzi.
Ruszajcie za nim i schwytajcie zbiegów! Ju¿! rozkaza³ Dake.
Wbrew swojej woli dziewiêciu mê¿czyzn rozpoczê³o niebez-
pieczn¹ wspinaczkê.
Nadchodzi czerwony demon uprzedzi³ Penz.
Musimy siê go obawiaæ? zapyta³ Fosull.
Nie, ojcze. To tylko iluzja.
150
Po co Dake go wys³a³? zastanowi³ siê g³ono Conan. Prze-
cie¿ wie, ¿e znamy tê sztuczkê.
Mo¿e ma os³aniaæ tych, co id¹ za nim podpowiedzia³ Penz.
Patrzcie.
Wszyscy podeszli do krawêdzi i spojrzeli w dó³. Dziewiêciu lu-
dzi wspina³o siê gêsiego cie¿k¹.
Przygotujcie kamienie poleci³ Conan.
Têdy! rozkaza³ Kregowi Dake. Prêdzej!
Co zrobimy?
Obaj pobiegli szlakiem za najbli¿szy zakrêt.
Odwróæ siê i schyl grzbiet, ¿ebym móg³ na ciebie wsi¹æ
powiedzia³ mag.
Asystent rozdziawi³ usta ze zdumienia, ale pos³ucha³. Dake wlaz³
mu na plecy z drewnianym ptakiem w zaciniêtej d³oni. Opasa³ ra-
mieniem pier Krega i cisn¹³ go kolanami, by nie spaæ.
Nic nie rozumiem.
Zaraz bêdziemy na górze.
Mylisz, ¿e dam radê ciê wnieæ?
Zamilcz, g³upcze! Magia nas uniesie. Jak oderwiemy siê od
ziemi, wyci¹gnij rêce i trzymaj siê zbocza. Uwa¿aj, ¿eby nas nie zo-
baczyli. Chcê siê do nich podkraæ.
Aha...
Dake wypowiedzia³ s³owa zaklêcia zapisanego runami, kieruj¹c
czarodziejsk¹ energiê na Krega. Przez chwilê nic siê nie dzia³o.
Uda³o siê! wykrzykn¹³ nagle asystent.
Rzecz jasna, têpaku! Przecie¿ mówi³em.
Wbrew w³asnym s³owom, mag wcale nie by³ pewien, czy zaklê-
cie zadzia³a. Ze zdumieniem poczu³, ¿e nogi Krega odrywaj¹ siê od
ziemi i obaj unosz¹ siê niczym b¹belki powietrza w kuflu piwa.
Trzymaj siê tu¿ przy zboczu!
Asystent pos³usznie chwyta³ siê palcami ska³y jak nurek p³yn¹-
cy wzd³u¿ dna stawu.
Zatem stary czarownik nie k³ama³. Cudom nie ma koñca!
Kamienie miotane muskularnym ramieniem Cymmerianina zmu-
si³y czterech atakuj¹cych do odwrotu. Pozostali uchylali siê przed
rzutami jego towarzyszy.
151
Czy to wszyscy? spyta³ Fosull, bior¹c zamach. Skalny od³a-
mek polecia³ niezbyt daleko, odbi³ siê od zbocza i nie wyrz¹dzi³
krzywdy ¿adnemu z piêciu mê¿czyzn.
Chyba tak odrzek³ Raseri.
Nie widzê Dake ani Krega zauwa¿y³ Conan.
Mo¿e noc¹ zaczêli wdrapywaæ siê z innej strony podsunê³a
Teyle.
Nie s¹dzê.
Nie zaryzykowaliby powiedzia³ Penz.
Ci ¿o³nierze musz¹ byæ bardzo odwa¿ni albo bardzo g³upi
stwierdzi³ Raseri. Jego kamieñ w³anie trafi³ jednego w pier i pe-
chowiec stoczy³ siê w dó³.
Albo zniewoleni zaklêciem mruknê³a Tro.
Dake nie wiedzia³, jak d³ugo magia utrzyma ich w powietrzu.
Mia³ tylko nadziejê, ¿e, zd¹¿y zaskoczyæ zbiegów. Pociesza³ siê
myl¹, ¿e nie jest zbyt wysoko nad zboczem i w razie upadku wyl¹-
duje miêkko na Kregu.
Wznieli siê powy¿ej poziomu skalnej pó³ki i zobaczyli ucieki-
nierów rzucaj¹cych kamieniami w atakuj¹cych. Teraz trzeba by³o
lecieæ niemal poziomo, by dotrzeæ do celu.
Ostro¿nie, ostro¿nie...
Poni¿ej, czerwony demon wdrapa³ siê na krawêd wystêpu i sta³
ca³kiem bezu¿yteczny. Conan i reszta ignorowali go zupe³nie. Prze-
chodzili nawet przez niego, nie mówi¹c o kamieniach przelatuj¹cych
na wylot przez zjawê. Tuziny ropuch podskakiwa³y jeszcze bez po-
trzeby. Wkrótce obie iluzje mia³y znikn¹æ.
Tam. Kieruj siê na tamten wielki g³az na tylnym skraju pó³ki.
Kreg wykona³ rozkaz. Gdy zbli¿yli siê do skalnego bloku,
blondyn uchwyci³ siê go mocno. Dake zeskoczy³ z pleców wier-
nego s³ugi. Uwolniony od ciê¿aru asystent omal nie odlecia³
w przestrzeñ. Zacisn¹³ d³onie na skale i zamacha³ nogami w po-
wietrzu.
Hej! Na pomoc!
Cicho, durniu! sykn¹³ mag.
Ale... jakbym nic nie wa¿y³!
Poczekaj chwilê. Z³apiê tamtych i wrócê do ciebie.
Ale... ale...
Powiedzia³em, zamknij gêbê!
152
Dake skrada³ siê szybko do dziwol¹gów i przeklêtego barbarzyñ-
cy. Ca³a grupka zgromadzi³a siê na krawêdzi pó³ki i by³a zajêta ata-
kowaniem wspinaj¹cych siê ludzi. Jeszcze kilka kroków i jego ofia-
ry znów zniewoli magiczna moc...
Chyba szósty zmys³ ostrzeg³ Conana przed niebezpieczeñstwem.
Cymmerianin odwróci³ siê i zobaczy³ za plecami Dakea.
Z ty³u, za nami! krzykn¹³. Rozdzielcie siê!
Jednoczenie odskoczy³ w bok, by znaleæ siê jak najdalej od innych.
Dake podchodzi³ coraz bli¿ej. Mamrota³ szybko jakie niezrozu-
mia³e s³owa. Grupka próbowa³a rozbiec siê w ró¿ne strony. Przera¿o-
ny Oren chwyci³ pierwszy lepszy kamyk i z ca³ej si³y cisn¹³ w maga.
Dake wypowiedzia³ ostatnie s³owa zaklêcia i niewidzialna sieæ
opad³a na dziwol¹gi. Nie dosiêg³a tylko Conana.
Nie ruszaæ siê! rozkaza³ mag tym, których zdo³a³ uwiêziæ.
Zamarli pos³usznie jak ¿ywe pos¹gi.
Na jego nieszczêcie rozkaz nie powstrzyma³ nadlatuj¹cego ka-
mienia. Ma³y lecz ostry kawa³ek ska³y ugodzi³ go w usta. Zgruchota³
dwa przednie zêby i rozci¹³ wargi.
Dake skrzywi³ siê i otar³ krew. Niewa¿ne. Ch³opak odpowie mu
za to. Póniej. Teraz trzeba rzuciæ czar na Conana. Niech skoczy
z pó³ki na pewn¹ mieræ!
Mag ruszy³ ku swej ostatniej ofierze. Cymmerianin doby³ mie-
cza i pocz¹³ siê cofaæ. Nadaremnie. Dake po raz drugi zacz¹³ wyg³a-
szaæ tajemn¹ formu³ê.
Przy czwartym s³owie poj¹³ nagle, ¿e nie jest w stanie go wymó-
wiæ! lini³ siê, plu³ krwi¹ i resztkami zêbów, ale tylko co sepleni³
szczerbatymi ustami. Wszystko na nic!
Conan przygotowa³ siê na spotkanie ze swym bogiem, ale za-
mierza³ to uczyniæ wymachuj¹c broni¹. Mo¿e zd¹¿y zadaæ szybki
cios, zanim czar zadzia³a. Wzi¹³ g³êboki oddech, uniós³ ramiê
i z okrzykiem rzuci³ siê naprzód.
Dake wpad³ w panikê. Uskoczy³ przed ostr¹ stal¹ i wrzasn¹³ do
jeñców. Chcia³ im rozkazaæ: Braæ go! Zabiæ!, ale wysz³o z tego:
Paæ ko! Apiæ!
153
Nikt siê nie poruszy³.
Aaaaa! wydar³ siê mag.
Cymmerianin zrozumia³, ¿e dzieje siê co dziwnego. Nie móg³
siê ju¿ zatrzymaæ i polecia³ przed siebie. Nawet, gdyby zaklêcie za-
dzia³a³o, z rozpêdu wpad³by na Dakea. Tymczasem mag zamiast go
unieruchomiæ, ucieka³ przed nim!
Conan znalaz³ siê na skraju pó³ki. Omal nie straci³ równowagi
i ratuj¹c siê, wypuci³ miecz. Broñ spad³a z krawêdzi i utkwi³a kilka
kroków ni¿ej.
Odwróci³ siê twarz¹ do przeciwnika.
Dake wyszarpn¹³ zza pasa d³ugi sztylet i pocz¹³ siê cofaæ.
Cymmerianin by³ zaskoczony. Dlaczego czar nie dzia³a na nie-
go? Przecie¿ Dake jest wystarczaj¹co blisko. Po co siêgn¹³ po broñ,
skoro ma na swoje us³ugi magiê?
Conan umiechn¹³ siê. Odpowied mog³a byæ tylko jedna: z t¹
magi¹ jest co nie tak!
Straci³e moc, ³owco niewolników?
Mag cofa³ siê dalej.
Cymmerianin rozpostar³ ramiona, pochyli³ siê i powoli naciera³.
Dake nagle skoczy³ na niego ze sztyletem wycelowanym w serce.
Conan zrobi³ unik i trzasn¹³ okrutnika w ramiê. Maga odrzuci³o
na bok, ale zdo³a³ siê zamachn¹æ. Koniec ostrza przeci¹³ Conanowi
skórê na piersi.
Piêæ Cymmerianina trafi³a Dakea w ¿o³¹dek. Magowi zapar³o
dech, plun¹³ krwi¹ i upuci³ broñ. Nogi ugiê³y siê pod nim.
Conan nie pozwoli³ mu upaæ. Pochwyci³ go i uniós³ nad g³ow¹.
Zrobi³ trzy kroki w stronê krawêdzi pó³ki...
Neee! zawy³ szczerbaty Dake. Neee!
Cymmerianin naprê¿y³ potê¿ne miênie, ugi¹³ ramiona i kolana,
po czym cisn¹³ ciemiê¿yciela w dó³.
Aaaa...!
Cia³o d³ugo spada³o, zanim trzasnê³o o p³ask¹ ska³ê. Krzyk usta³
niczym uciêty no¿em. Trup Dakea stoczy³ siê ze zbocza, odbi³ siê
od szlaku i znikn¹³ z widoku.
Czterej najemnicy stoj¹cy jeszcze na stromej pochy³oci zadarli
g³owy. Nagle musieli sobie przypomnieæ, ¿e maj¹ gdzie pilniejsze
sprawy, bo odwrócili siê i zbiegli cie¿k¹ na ³eb na szyjê. Wypadli
na szlak i nie zwalniaj¹c popêdzili przed siebie.
Conan odwróci³ siê. Towarzysze podchodzili, by mu pogratulowaæ.
Wraz ze mierci¹ Dakea czar przesta³ dzia³aæ i odzyskali wolnoæ.
154
Na pomoc!
Cymmerianin obejrza³ siê. W miejscu, gdzie pó³ka wyrasta³a ze
zbocza, unosi³ siê w powietrzu Kreg.
Penz ruszy³ w tamtym kierunku, okrêcaj¹c nad g³ow¹ linê.
Blondyn wzlecia³ wy¿ej niczym liæ nad ¿arem ogniska.
Wilko³ak rzuci³ lasso. Pêtla opasa³a ramiona Krega, lecz ten
szarpn¹³ j¹ zbyt pospiesznie. Zsunê³a siê i zacisnê³a na jego szyi.
Asystent zakaszla³. Dusi³ siê. Uchwyci³ jednak sznur i nieco roz-
lu¿ni³ splot.
Wiatr znosi³ Krega poza krawêd pó³ki. Penz zapiera³ siê noga-
mi i naprê¿a³ linê, lecz sam omal nie uniós³ siê w powietrze. Conan
rzuci³ siê na pomoc. Chwyci³ sznur i zacz¹³ ci¹gn¹æ, ale wymaga³o
to wielkiego wysi³ku.
Sprowadcie mnie na dó³! wrzeszcza³ jasnow³osy!
Conan i Penz ci¹gnêli ze wszystkich si³, lecz efekt by³ mizerny.
Kreg znalaz³ siê wysoko nad najbardziej strom¹ czêci¹ zbocza.
Raseri, pomó¿ nam! zawo³a³ Conan.
Jatte podbieg³ do kompanów, ale w tym momencie czarodziej-
ska energia utrzymuj¹ca Krega w górze wyczerpa³a siê. Cz³owiek
przypominaj¹cy ptaka na uwiêzi zamieni³ siê nagle w kowad³o na
koñcu sznura. Zamacha³ rêkami i run¹³ w dó³. Puszczaj¹c pêtlê na
szyi, pope³ni³ b³¹d, lecz przy tej szybkoci spadania i tak nie mia³
szans. Cymmerianin i Penz zdo³ali utrzymaæ linê, choæ mo¿e dla
Krega by³oby lepiej, gdyby zrezygnowali.
Gruby sznur naprê¿y³ siê. Us³yszeli nieprzyjemny trzask. Spoj-
rzeli na siebie. Reszta wychyli³a siê za krawêd pó³ki. Kreg wisia³
w dole niczym na szubienicy.
Twarz Penza wykrzywi³ wilczy umiech.
XXV
Ci, którzy najd³u¿ej byli wiêniami Dakea, pierwsi chcieli siê
upewniæ, czy w istocie nie ¿yje. Conan dotar³ na miejsce, gdy Penz
uwa¿nie ogl¹da³ kilka rzeczy osobistych zabranych trupowi.
Oprócz wozu i ukrytego w nim sejfu z monetami, niewiele
zyska³ na cudzej krzywdzie zauwa¿y³ Sab.
Teraz ju¿ siê niczego nie dorobi parsknê³a Tro. Mam nadzie-
jê, ¿e jego ofiary stan¹ mu na drodze przez Szare Krainy do Gehanny.
155
Jakie macie plany? zapyta³ Conan. Nareszcie jestecie
wolni.
Tro, Sab i Penz wymienili spojrzenia.
Chyba powinnimy wróciæ i zabraæ jego wóz powiedzia³
Penz. Jemu ju¿ nie bêdzie potrzebny i chyba nikt nie odmówi nam
prawa do pojazdu. Pojechalibymy tam, gdzie nasz wygl¹d nie by³-
by niczym niecodziennym. Mo¿e przy³¹czysz siê do nas, przyjacie-
lu? Czêæ wozu nale¿y siê tobie.
Nie, dziêki. Wolê pójæ w³asn¹ drog¹. Zabierajcie wóz i mo-
nety Dakea. Macie moje b³ogos³awieñstwo. Conan spojrza³ w gó-
rê. Ze zbocza schodzi³a czwórka Jatte i para Vargów. Mylicie, ¿e
istnieje miejsce, które chcecie znaleæ?
Wilko³ak, kocica i czterorêki wzruszyli ramionami.
Penz popatrzy³ na Conana.
Kto wie? Powiadaj¹, ¿e na Morzu Zachodnim, u wybrze¿y
Czarnych Królestw, jest wyspa, gdzie zgodnie ¿yj¹ wszystkie wy-
bryki natury. Mo¿e warto siê przekonaæ, czy to prawda? Za pieni¹-
dze Dakea wyruszymy w podró¿, najmiemy nawet stra¿e, jeli zaj-
dzie potrzeba. Dziwol¹gów pod ochron¹ zbrojnych nikt nie bêdzie
niepokoi³.
Jatte i Vargowie do³¹czyli do reszty.
Czy on naprawdê nie ¿yje? zapyta³ Vilken.
Bez w¹tpienia.
Ca³e szczêcie.
Zakoñczylimy nasz¹ wspóln¹ sprawê powiedzia³ Conan.
Nie ca³kiem przypomnia³ Raseri.
Cymmerianin spojrza³ na olbrzyma.
Ty i twoi towarzysze wiecie, jak znaleæ Jatte wyjani³ wiel-
kolud.
I Vargów doda³ Fosull.
Kiedy zejdziemy w doliny, przygotujê napój zapomnienia
ci¹gn¹³ Raseri. Wypijecie go i bêdziecie mogli odejæ.
Conan zerkn¹³ na Penza, Tro i Saba. Nie zaprotestowali. On by³
mniej sk³onny pogodziæ siê z utrat¹ pamiêci. Ale có¿...
Zgoda. Zatem wracajmy tam, sk¹d zaczêlimy wspinaczkê.
Olbrzym wyszczerzy³ w umiechu bia³e, mocne zêby.
Raseri znalaz³ wszystko w zarolach niedaleko miejsca, gdzie
przywi¹zano konie kupca, które dawno zniknê³y. Zebra³ korzeñ chu,
156
licie krzewu hemin i cierpkie, bia³e ³odygi chwastu pok. Po³kniêcie
nawet jednej z tych rolin grozi³o mierci¹, napój ze wszystkich trzech
powodowa³ natychmiastowy zgon. Ma³y ³yk powala³ wo³u. Wódz
Jatte zamierza³ nak³oniæ swe przysz³e ofiary do wypicia pe³nych kub-
ków.
Wróci³ do ogniska, gdzie reszta piek³a króliki i umiechn¹³ siê.
Uwa¿a³, ¿e ¿aden z tych ma³ych ludzi czy Vargów nie dorównuje mu
sprytem.
Conan patrzy³, jak Vilken i Oren popisuj¹ siê przed sob¹. Varg
demonstrowa³ wprawê w pos³ugiwaniu siê w³óczni¹, Jatte w rzutach
kamieniami. Zadziwiaj¹ce, ¿e tak szybko zawarli pokój. Kto wie,
gdyby nie wodzowie, mo¿e potrafiliby ¿yæ w zgodzie?
Kiedy Raseri zbli¿y³ siê do ognia, Cymmerianin podszed³ do
Penza. Wilko³ak siedzia³ w kucki i ogryza³ nogê pieczonego królika.
Nauczy³e siê od Dakea jakiej sztuczki magicznej? zapy-
ta³ Conan.
Penz otar³ t³uste wargi wierzchem d³oni.
Owszem. Wprawdzie nie potrafiê wywo³aæ deszczu ropuch
ani wezwaæ demona i nie umiem nikogo zniewoliæ ani te¿ nie zdoby-
³em sztuki latania. Ale wiem, jak u¿yæ zielony proszek. Cymmeria-
nin przyjrza³ siê Penzowi badawczo. Wilko³ak wyszczerzy³ zêby.
Ja te¿ nie ufam olbrzymowi.
Conan klepn¹³ go w ramiê.
To dobrze.
Raseri zagotowa³ p³yn w p³askim he³mie jednego z poleg³ych
najemników. Po godzinie uzna³, ¿e wywar dostatecznie wystyg³ i roz-
la³ go do czterech ma³ych, metalowych kubków zabranych zabitym
¿o³nierzom. W prowizorycznym garnku pozosta³a jeszcze po³owa
ciemnej cieczy.
Penz wzi¹³ napój dla siebie i trójki przyjació³. Kiedy odwróci³
siê plecami do olbrzyma, potajemnie wsypa³ odrobinê zielonego
proszku do ka¿dej porcji.
Gdy tylko poda³ kubki Conanowi, Sabowi i Tro, Raseri zawo³a³:
Wypijcie i zapomnijcie!
Ca³a czwórka unios³a naczynia. Conan popatrzy³ na wodza ol-
brzymów.
157
Czemu siê wahacie? zapyta³ Raseri. Czy¿ nie da³em wam
s³owa, ¿e to nieszkodliwe? Zapomnicie jedynie, gdzie mieszkaj¹ Jatte.
Zgoda, tak powiedzia³e przyzna³ Cymmerianin i zerkn¹³ do
kubka. Mêtna ciecz poczê³a musowaæ i po chwili zrobi³a siê przezro-
czysta niczym woda. Dostrzeg³ przez ni¹ dno metalowego naczynia.
Teyle schyli³a siê, chwyci³a pusty kubek i zanurzy³a w he³mie.
Ja te¿ wypijê, ojcze. Chcê im pokazaæ, ¿e mówi³e prawdê.
Nie! krzykn¹³ Raseri i wyrwa³ jej naczynie.
Czy¿by siê obawia³, ¿e córka napije siê tego, co ma nam
zaszkodziæ? spyta³ Conan.
Olbrzym gronie popatrzy³ na Cymmerianina, potem przeniós³
wzrok na resztê.
Conan pyta w imieniu nas wszystkich powiedzia³a Tro.
Wciek³oæ wykrzywi³a twarz wielkoluda. Zdawa³o siê, ¿e wódz
Jatte rzuci siê na nich lub przynajmniej wrzanie. Opanowa³ siê
jednak.
Nie, nie obawiam siê tego. Wola³bym zachowaæ w³asne wspo-
mnienia, ale trudno. Patrzcie!
Chwyci³ kubek i wychyli³ duszkiem ca³¹ zawartoæ.
Fosull podbieg³ do ogniska, z³apa³ puste naczynie i nape³ni³ ciecz¹.
Nikt nie zawstydzi Varga. Wypi³ wszystko prawie tak szyb-
ko jak Raseri.
Wstrêtne wzdrygn¹³ siê. Ale teraz wasza kolej, pozaba-
gienni! Umowa to umowa!
Conan popatrzy³ na przyjació³ i skin¹³ g³ow¹. Wypili.
Raseri odwróci³ siê i zwymiotowa³ gwa³townie.
Co siê sta³o? zaniepokoi³ siê Fosull. Co to znaczy?
Jatte opró¿ni³ ¿o³¹dek i spojrza³ na resztê.
Ojcze...?
To trucizna powiedzia³ Conan.
Ojcze!
Zgadza siê. Podejrzewa³em, ¿e bêd¹ chcieli, ¿ebym wypi³ ten
wywar, wiêc przedtem po³kn¹³em olej z pn¹czy brill. Pokry³ moje
wnêtrznoci warstw¹ ochronn¹, by nie wch³onê³y trucizny. Ale dla
nich jest ju¿ za póno. Zatruty napój kr¹¿y w ich organizmach i bêd¹
martwi za kilka uderzeñ serca. Tajemnica o istnieniu Jatte nie wyj-
dzie na jaw.
Zdawa³o siê, ¿e zielona skóra Fosulla przybra³a po trzykroæ bled-
szy odcieñ. Opad³ na kolana i zacharcza³. By³ mniejszy od Raserie-
go, wiêc trucizna dzia³a³a na niego szybciej.
158
Otru³e mnie?! wybe³kota³. Swojego sojusznika?!
Nie udawaj g³upszego, ni¿ na to wygl¹dasz, Vargu odpar³
wódz Jatte. Jeste tylko pod³ym zwierzakiem. Zabi³by mnie przy
pierwszej okazji.
Fosull umiechn¹³ siê s³abo.
Masz racjê, Jatte. Ale nie zasnê na wieki samotnie. To mó-
wi¹c, cisn¹³ w³óczniê.
Raseri uskoczy³ i dzida tylko drasnê³a go w ramiê. Przycisn¹³
d³oñ do skaleczenia, by zatamowaæ krwawienie.
Znów siê mylisz, Vargu, choæ nie ca³kiem. Ci mali ludzie umr¹
razem z tob¹. Dotrzymaj¹ ci towarzystwa.
Vilken upuci³ swoj¹ w³óczniê i podbieg³ do ojca. Kiedy go chwy-
ci³, Fosull g³ono liczy³.
... trzy... cztery... piêæ...
Co on robi?! spyta³a Teyle.
... osiem... dziewiêæ... dziesiêæ!
Trucizna pad³a mu na mózg orzek³ Raseri.
O nie zaprzeczy³ Fosull, szczerz¹c zêby w ostatnim umie-
chu. Chcia³em siê tylko upewniæ, czy nie usuniesz trucizny, zanim
zacznie dzia³aæ.
Co?!
A tak. W twojej ranie jest sok z jagód glit. Do zobaczenia
w piekle, Jatte!
Raseri oderwa³ d³oñ od ramienia i zobaczy³ z przera¿eniem, ¿e
miejsce zadraniêcia poczernia³o. Nogi ugiê³y siê pod nim i ciê¿ko
usiad³ na ziemi.
Umrê, ale uratowa³em tajemnicê Jatte! Wszyscy wypilicie tru-
ciznê i zaraz do³¹czycie do mnie!
Teyle uklêk³a i przytuli³a szamana.
Ojcze!
Conan pokrêci³ g³ow¹.
Nie, Raseri. Twój podstêp siê nie uda³. Wypilimy zwyk³¹ wodê.
Penz wykorzysta³ jedn¹ z magicznych sztuczek Dakea i w ten spo-
sób nas ocali³.
Wódz Jatte w panice wytrzeszczy³ oczy.
Fosull opad³ na twarz i zakoñczy³ ¿ycie.
Po chwili Raseri poszed³ w jego lady.
159
Przykro mi, ¿e tak to siê skoñczy³o powiedzia³ Conan do
Teyle. Stali obok wielkiego stosu, na którym p³onê³y zw³oki obu
wodzów. Wysokie p³omienie rozwietla³y zapadaj¹cy zmierzch.
Sam ci¹gn¹³ na siebie nieszczêcie odrzek³a.
Co zamierzasz?
Jestem teraz wodzem Jatte odpowiedzia³a. Muszê wróciæ
i zaj¹æ siê moim ludem.
A co z nami?
Wiem, ¿e nie macie wobec nas z³ych zamiarów. Mo¿ecie
odejæ.
Co bêdzie z Vargami?
Mo¿e ja i Vilken zawrzemy rozejm. Zbyt wielu naszych zgi-
nê³o niepotrzebnie. Czas po³o¿yæ temu kres.
Cymmerianin skin¹³ g³ow¹.
A ty, Conanie? spyta³a Teyle.
Pod¹¿ê do Shadizaru. Przeby³em d³ug¹ i krêt¹ drogê, ale chy-
ba w koñcu tam dotrê.
¯yczê ci szczêcia.
Dziêki.
Lecz gdy Teyle podesz³a bli¿ej do stosu, Conan zacz¹³ siê zasta-
nawiaæ nad celem dalszej wêdrówki. Po tylu przygodach, które prze-
¿y³ w ostatnich latach i miesi¹cach, bycie z³odziejem wyda³o mu siê
nagle... po prostu nudne.