Ziemkiewicz Rafał
Dobra wróżka
2
3
Powinieneś kiedyś zobaczyć, jak zdejmujemy z dziewczyny awa-
tar. Niezapomniany widok: te rubinowe igły skanujących laserów,
uwijające się w półmroku szybkim, migotliwym ściegiem po nagich
udach i biodrach, pnące się coraz wyżej, przez pośladki, brzuch, ku
piersiom... Zawsze wyobrażałam sobie, że modelki muszą to czuć,
zazdrościłam im tej świetlnej pieszczoty, delikatniejszej i czulszej
niż wszystko, co mógłby ofiarować mężczyzna. Dziewczyna pręży
się w kolejnych nakazanych programem pozach, oddając skanerom
każdy najintymniejszy skrawek ciała, a laserowe smugi punkt po
punkcie przenoszą jej kształt do pamięci komputerów Pałacu. Naj-
pierw w trójwymiarowych ekranach kontrolnych pojawia się tylko
zgrubna, toporna siatka, potem jej oka wypełniają się centymetr po
centymetrze, w miarę, jak komputer poznaje każdą fałdkę skóry i
każdy włosek, każdy możliwy grymas. Aż wreszcie – voila! – w cy-
frowej nie rzeczywistości rodzi się druga kobieta, identyczna, tylko
utkana jakby z księżycowego blasku. To ciało, które po wszystkim
prostuje z ulgą zdrętwiałe ramiona i grzbiet, naciąga bez wdzięku
bieliznę i odchodzi z zarobionymi pieniędzmi, by psuć się i starzeć,
nie ma już znaczenia. Tak jak nie ma znaczenia moje ciało, którego
nigdy nie zobaczysz. Liczy się już tylko to drugie, pozostawione w
blokach pamięci wirtualnego Pałacu Madame O. – eteryczne, do-
skonałe i na zawsze młode.
Na razie, zaraz po zeskanowaniu, przypomina suknię rozpiętą
na niewidzialnym wieszaku. Muszę je długo wypełniać sobą, spi-
nać mozolnie receptory widmowej skóry ze swoimi nerwami, uczyć
się nowego kształtu i nowych źródeł rozkoszy. Poznaję je godzina-
mi, powoli. Ta dziewczyna, której awataru użyję, gdy przyjdę speł-
nić twoje marzenia, miała w sobie coś z leśnej nimfy. Na pewno ci
się spodoba. Bardzo smukła, o jasnej karnacji ciała, ze spływającą
na łopatki gęstwą nieokiełzanych włosów – na pierwszy rzut oka
wydają się jednolicie jasne, ale z bliska dostrzeżesz w nich pasma
wszystkich odcieni, od spłowiałej słomy po miedzianorudy. Bar-
dzo długo dobierałam godną tego ciała oprawę. Zdecydowałam się
w końcu na suknie wiktoriańskiej damy – misterne koronki, ścią-
gnięta ciasno gorsetem talia, szerokoskrzydłe kapelusze z piórami...
2
3
I oczywiście cały stosowny do tego pejzaż. Uważam, że drobiazgi są
szalenie ważne. Nie, nie myśl, że jestem pedantką– na przykład, ta-
kiej bielizny jeszcze wtedy nie używano. Nie chodzi mi o historycz-
ną wierność, tylko o nastrój. Musi być romantyczny. Bo ja jestem
romantyczna, przekonasz się o tym.
Nigdy się nie dowiesz, dlaczego spośród tylu gości Pałacu wy-
brałam właśnie ciebie. Powiem ci szczerze: ja też tego do końca nie
wiem. Na pewno miało to coś wspólnego ze sposobem, w jaki po-
ruszałeś się w oknach głównego interfejsu. Już bez tremy, ale jesz-
cze bez rutyny. Nowicjusze zastanawiają się długo nad każdą z ofe-
rowanych przez Pałac rozkoszy, sięgają co i raz po program demon-
stracyjny. Rutyniarze, przeciwnie, jadą prosto do którejś z dziew-
czyn, które już sprawdzili, by załatwić sprawę bez cienia finezji. Nie
interesują mnie ani jedni, ani drudzy. Ty jesteś akurat w tym do-
brym momencie – poczułeś już tę dziwną pustkę, to męczące nieza-
spokojenie, ale jeszcze nie zdałeś sobie sprawy, czego właściwie, tak
naprawdę, pragniesz. Gdybyś mnie nie spotkał, nie dowiedziałbyś
się tego nigdy. Zabrnąłbyś tylko w szukanie coraz silniejszych pod-
niet, coraz ostrzejszych perwersji. Uwierz, że nic by ci to nie dało
– to tak, jakbyś sypał do wodnistej zupy coraz więcej przypraw, li-
cząc, że uczyni ją to bardziej sytą.
A poza tym, lubię spełniać marzenia właśnie takim jak ty, po-
rządnym chłopcom, pełnym zasad, pracowitym, wykształcownym
oraz cenionym w pracy. I poddanym bez reszty rygorom swojej sfe-
ry, z jej staroświeckimi kodeksami i sztywnymi obyczajami klasy
panującej – przynajmniej na pokaz. Mozolna wspinaczka po szcze-
blach kariery wymaga nieskazitelnej reputacji w środowisku, trzeba
o nią dbać – więc robisz to, odkąd pamiętasz. Tylko pewnego dnia
uświadomiłeś sobie nagle, że też potrzebujesz odprężenia, rozłado-
wania, zupełnie tak samo, jak jakiś prymityw ze społecznych nizin,
trawiący pół życia w zarządzanej przez podobnych tobie przestrze-
ni wirtualnej.
Ciekawe, jak się to dla ciebie zaczęło: znalazłeś nasze reklamy,
buszując z ciekawości po zastrzeżonych obszarach sieci? Czy może
któryś ze starszych kolegów, w męskiej rozmowie w cztery oczy,
4
5
wyjaśnił ci, jak wszyscy te sprawy załatwiają? Pomyślałeś sobie wte-
dy, że będzie to twój pierwszy bunt, mały i bezpieczny. Bunt, na
który zdobyłeś się tylko dlatego, że wydawał się tak zupełnie nie-
zobowiązujący. Żadnych konsekwencji. Nikt nie będzie płakał, nikt
nie zajdzie w ciążę ani niczym cię nie zarazi, nie musisz się nawet
obawiać, że mógłby ci nie dopisać wzwód. Wszystko, o czym mu-
sisz pamiętać, zanim oddasz władzę nad swymi zmysłami kompu-
terowi, to założenie prezerwatywy. Tylko dlatego, że to po prostu
niemiłe, gdy pierwszą rzeczą, jaka przypomina o powrocie do rze-
czywistości, jest mokra plama na spodniach.
To nie może być takie, uwierz mi. Tak bezproblemowe, łatwe i
nieprawdziwe. Sprowadzone do szybkiego konsumowania kolej-
nych fantomów z kolorowego światła. Gubi się wtedy cały sens.
Następnego dnia przy śniadaniu napomknąłeś pewnie małżon-
ce, że czas wreszcie kupić nieco lepszy sprzęt, i że musisz sobie wsz-
czepić porządny, półprofesjonalny implant. Pracowicie wymyślałeś
odpowiednią bajeczkę – o nowych obowiązkach, zmianach w pra-
cy albo czymś takim. Przy okazji dodałeś, że będziesz musiał teraz
więcej czasu spędzać w sieci, także wieczorami. Zupełnie niepo-
trzebnie się wysilałeś. Żona ma swoje zmartwienia, przecież nawet
nie wiesz, co robi przy swoim terminalu, gdy zamyka się w pokoju
z pracą. A co do implantów, tanieją z miesiąca na miesiąc, wszcze-
piają je już na prawo i lewo. Prawdę mówiąc, trochę mnie to mar-
twi. Do Madame O., mimo naszych zaporowych cen, trafiają coraz
okropniejsi klienci – ostatnio muszę się naprawdę porządnie naszu-
kać, żeby znaleźć kogoś na poziomie.
W każdym razie upatrzyłam cię już sobie i na pewno nie będę
musiała długo czekać, aż pewnego dnia, dla odmiany, zamiast sko-
rzystać z którejś ze stałych usług Pałacu, zechcesz połączyć na go-
rącej linii z jakąś równie jak ty anonimową i równie niezaspokojo-
ną użytkowniczką naszych komnat. Komputer spyta tylko o prefe-
rencje i każe czekać, a potem dobierze połączenie.
Reklamujemy tę usługę hasłem „zdaj się na los”, ale tym razem
losowi pomogę ja. Jeszcze o mnie nie wiesz, skrytej w komputero-
4
5
wej nierzeczywistości i czekającej cierpliwie na tę właśnie chwilę.
O tym, że od pewnego czasu śledzę wszystkie zapisy twojego wę-
zła sieci i znam już nie tylko godziny, o jakich nas odwiedzasz, ale
zdążyłam też przekopać twoje wyciągi z konta oraz służbową kore-
spondencję, poznać twoje obyczaje i przyzwyczajenia.
Nie męczy mnie to czekanie, co mam zresztą lepszego do roboty?
Prędzej czy później to się stanie. Decyzja, parę reklamowych kli-
pów podczas ładowania soware’u – i ze zdumieniem stwierdzisz,
że pejzaż, w którym się znalazłeś, nie przypomina wcale standar-
dowej oferty programu tych losowych schadzek. Staniesz nagle na
zamglonej, londyńskiej ulicy, wśród otoczonych kręgami mokrego
blasku gazowych latarń, przed uroczym, skrytym wśród róż dwor-
kiem. Bardzo starannie przygotowywałam ten program – błyszczą-
ce wilgocią bruki, bramę z czarnych, żelaznych prętów i niosące-
go trójramienny świecznik kamerdynera, który poinformuje cię, że
pani czeka już od dawna, i za którym podążysz ciemnymi, krętymi
schodami do mej sypialni.
Pomyślałam nawet o szeleście mojej sukni, gdy – jeszcze nie-
świadomy zasad tej gry –spróbujesz mnie po raz pierwszy do-
tknąć. Oczywiście, nie pozwolę na to. Będziesz wściekły. Podczas
tego pierwszego spotkania w ogóle nie pozwolę ci na nic. No, może
na kilka przelotnych pocałunków, jeśli będziesz bardzo miły. Może
będziesz mógł dosłownie musnąć moje piersi, tylko na tyle, by po-
czuć, jak bardzo pragną i czekają twych pieszczot. Ale spotka cię
coś lepszego. Poproszę, żebyś mi powiedział, jak chcesz to zrobić.
Żebyś opisał dokładnie, krok po kroku, jak będziesz mnie brał, ja-
kich pieszczot użyjesz, co pragniesz ze mną uczynić.
Będziesz potem zdumiony, że spędziłeś ze mną tyle czasu tylko
na rozmowie. To było pierwsze z twoich nieuświadomionych ma-
rzeń. Marzenie o zdobywaniu kobiety. Ten łatwy, komputerowy
seks, jaki wymyśliły nasze czasy, odebrał mężczyźnie jego głów-
ną, odwieczną przyjemność: przyjemność odgrywania przed każdą
kolejną ofiarą roli swego życia. Przyjemność tworzenia siebie same-
go, roztaczania uroku, natężenia wszystkich sił, by tylko okazać się
w jej oczach dowcipnym, elokwentnym i czarującym. Oddam ci tę
6
7
utraconą rozkosz – i pokochasz mnie za to.
Nie od razu zdasz sobie z tego sprawę. Będę musiała dać ci tro-
chę czasu, żebyś uświadomił sobie, jak bardzo pragniesz mnie jesz-
cze raz zobaczyć. Dam ci czas, żebyś zdążył uświadomić sobie, że
to niemożliwe, i poczuć z tego powodu ból. Nikt nie może złamać
anonimowości połączeń Pałacu, to podstawowa zasada jego funk-
cjonowania. Pozostanie ci tylko marzyć o mnie i o cudzie, że gene-
rator stochastyczny zetknie nas kiedyś raz jeszcze.
Znowu będę czekała, śledząc twoje ruchy w sieci. Przez pierw-
sze dni będziesz szaleć po Pałacu, zaliczać co wieczór po kilka po-
łączeń. Potem w ogóle zaprzestaniesz wizyt u nas na całe tygodnie,
na przemian z okresami powrotu do gwałtownej aktywności. Ścią-
gniesz też sobie profesjonalny program do budowy własnego awa-
taru i zaczniesz pracować z nim godzinami w obszarach swojej pry-
watnej, zastrzeżonej pamięci. Nie wiesz, bo kto mógłby to podej-
rzewać, że umiem wejść i tam – wykradłam twoje personalne kody
wprost z rejestrów podatkowych Madame O. Zaczniesz pracować
nad sobą; coś, na co nigdy wcześniej nie miałeś czasu, zadowalając
się którąś za standardowych wizualizacji Pałacu. Wskanujesz do pa-
mięci swoje holograficzne zdjęcia; oczywiście, jak was znam, pod-
retuszujesz je trochę, likwidując sobie brzuszek albo dodając parę
centymetrów wzrostu. Mniejsza z tym; dla mnie najważniejsze bę-
dzie to, że zacząłeś siebie tworzyć. Następne spełnione marzenie.
Któregoś dnia zobaczę, jak podczas przerwy w pracy albo wie-
czornego czasu, przeznaczonego w organizerze na relaks, zabawiasz
się przerabianiem swego komputerowego odbicia na angielskiego
lorda, przymierzaniem mu cylindrów i płaszczy, wybieraniem ro-
dzaju zarostu... To będzie znak, na który czekam. Cud, o którym
mogłeś tylko marzyć, zdarzy się. Znowu znajdziesz
się na mojej ulicy, pośród gazowych latarń i gęstej, londyńskiej
mgły. Znowu mój kamerdyner powiedzie cię po wąskich schodach
na górę, a ty, postępując za drżącymi od ruchu płomieniami świec,
nagle uświadomisz sobie ze zdumieniem rozsadzające piersi bicie
serca, gorączkę i drżenie nóg, jakich nigdy dotąd nie zaznałeś.
6
7
Tym razem pozwolę ci się posiąść – zadbam, abyś to zrobił do-
kładnie tak, jak mi opowiadałeś, wtedy, za pierwszym razem. Ale,
ku twojemu zdziwieniu i niedowierzaniu, nie skończę na tym. Bę-
dziemy leżeć zmęczeni na białych, nakrochmalonych sztywno
prześcieradłach, pieszcząc się delikatnie, aż zaczniesz mówić. Nie
wyobrażasz sobie, jak doskonale potrafię słuchać. Pokochasz mnie
za to jeszcze bardziej. Za to, że pozwolę ci się po prostu wygadać,
tak naprawdę od serca. Być może po raz pierwszy w życiu zdarzy
ci się ktoś, kto cię będzie słuchał tak uważnie i tak zupełnie bezin-
teresownie.
Nie zamierzam cię ciągnąć za język. I tak zaczniesz prędzej czy
później opowiadać o sobie. O sobie, jakim chciałbyś być. Zasmaku-
jesz w tym; w podbarwianiu swojego życiorysu, w nadawaniu pro-
stym wydarzeniom sentymentalnej nuty, a w końcu w wymyślaniu
ich zupełnie, od zera. To się stanie rytuałem każdej kolejnej wizy-
ty w moim buduarze na piętrze; kiedy już zaspokoimy swój głód,
kiedy uspokoją się oddechy i rytm serc, zaczniesz opowiadać, coraz
dłużej i barwniej. Jeśli nie różnisz się zanadto od swoich poprzed-
ników, jeśli się co do ciebie nie mylę, na pewno uśmiercisz w tych
opowieściach swoją żonę i dzieci, najlepiej w jakimś okropnym,
krwawym wypadku. I będziesz się przy mnie pławił w smutku, w
tęsknocie, będziesz oczekiwał ode mnie pocieszenia. Ależ wy uwiel-
biacie, by się nad wami litować... Może nawet w końcu zwierzysz
mi się z nieuleczalnej choroby? To się zdarza częściej, niż mógłbyś
przypuszczać.
Ile to potrwa? Nie chcę zgadywać. Z tym mężczyzną, który na-
uczył mnie łamania kodów i haseł spotykałam się kiedyś prawie
dwa lata, ale to było dawno, a on potrafił mnie nie nudzić. Nie spo-
dziewam się po tobie dość oryginalności, aby bawiło mnie to dłu-
żej niż kilka miesięcy. Pewnego dnia zaczniesz się powtarzać, albo
szukać pretekstu do ograniczenia naszych spotkań. I to będzie zna-
czyło, że przyszedł już czas spełnić twoje ostatnie, skryte marzenie,
tak skryte, że sam byś się do niego nigdy nie przyznał. Marzenie o
pogrążeniu się w głębokim, kojącym śnie. Żeby było ci łatwiej do-
cenić to szczęście, wcześniej będę musiała przeprowadzić cię przez
8
strach i udrękę, ale nie bój się – to nie potrwa długo. Któregoś dnia
dowiesz się nagle, że to, co opowiadałeś o strasznym wypadku na
miejskiej obwodnicy, o śmierci swojej rodziny – stało się prawdą.
Któregoś dnia okaże się, że w twoim komputerze medycznym rze-
czywiście znalazł się zapis nieuleczalnej choroby, o której opowia-
dałeś...
Zaczniesz mnie szukać, ale komputer będzie ci wmawiał, że ad-
resu, który ci dałam, nigdy w sieci nie było. Postaram się dla ciebie
wysilić, spełnić wszystko, wszystko, cokolwiek mówiłeś. Jeśli chcia-
łeś stać się nędzarzem – strącę cię w nędzę. Jeśli uskarżałeś się na
samotność – dam ci zaznać samotności. Najpierw będziesz się bał,
szamotał, przeklinał mnie i Madame O., będziesz próbował znaleźć
kogoś, kto cię uratuje... Przeczekam to. W końcu docenisz moje wy-
siłki. Zrozumiesz, że dzięki mnie udało ci się zdobyć skarb, który
w tym naszym skomputeryzowanym do cna świecie jest cenniejszy
niż wszystko: kawałek życia ponad wszelką wątpliwość prawdziwe-
go i niepowtarzalnego. Idopiero, gdy to wreszcie zrozumiesz, po-
zwolę ci umrzeć – och, nie zawracajmy sobie teraz głowy szczegóła-
mi, jest tyle sposobów. Ważne będzie tylko to jedno, byś miał świa-
domość, że umierasz z miłości. Przyznaj, tak szczerze: czy nigdy nie
marzyłeś o takiej śmierci?
A ja przecież czekam tutaj na ciebie po to, aby spełnić twe marze-
nia.
Najskrytsze i najgorętsze z twoich marzeń, kochanie.