o12









Storytellers








::: Alex Hornbeam's :::



Opowiadania






Cykle






Empatia2







Inne Teksty






Komentarze






Baza Linków






Regulamin






Forum






Forum Offline






[Online]





Wonderful Life

Ze snu zbudził mnie drażniący odgłos wrzeszczącego budzika. Leniwie otwarłem oczy i wstałem by uciszyć źródło denerwującego dźwięku. Na budziku dwie wskazówki układają się w godzinę 7:20. Z lekkim bólem głowy wstałem i udałem się do łazienki. W lustrze przeraziła mnie straszna twarz. Włosy sterczące we wszystkich kierunkach, worki pod oczami. Po zmyciu z siebie śladów niewyspania rzuciłem okiem na lustro raz jeszcze. Tym razem ujrzałem, zadbanego człowieka, ale z wyrazem twarzy jak byk idący na rzeźnię. Tak się właśnie czułem. Kiedy robiłem sobie śniadanie do szkoły, usłyszałem dzwonek. "Maciek" - pomyślałem i otworzyłem drzwi, w których pojawiła się sylwetka Maćka - kolegi z klasy, który zawsze przychodził po mnie (miał po drodze) zbyt wcześnie i nigdy nie wyrabiałem się z robieniem śniadania.
- Zaraz wyjdę. - odrzuciłem na jego powitanie.
Szliśmy dość raźnie. Maciek coś mówił. Pewnie opowiadał, jak minął mu wczorajszy dzień, co jadł, jaki film wczoraj oglądał. Nie wiem dlaczego, ale zawsze o wszystkim mi opowiadał w drodze do szkoły, jakby mnie to obchodziło... Rytmicznie i co chwilę kiwałem głową, na znak, że go słucham. Albo był zbyt głupi, albo dobrze wiedział, że go nie słucham, ale kontynuował swoje raźne opowiadanie dalej. Kiedyś chciałem mu wykrzyczeć w twarz, co o nim myślę, ale doszedłem do wniosku, że nic by mi to nie dało. A Maciek pewnie znalazłby nowego kolesia, któremu by się spowiadał z całego dnia w drodze do szkoły. Uf. Nareszcie. Widać już dumne szyldy mojej szkoły.
"Liceum Ogólnokształcące nr 49 im. Władysława Reymonta" - głosił napis. Weszliśmy do środka. Maciek zniknął mi z oczu. Poleciał znowu gdzieś do kogoś, żeby powtórzyć swoją dumną opowieść. W szatni zastałem połowę mojej klasy siedzącej na ławeczkach i odpisujących zadanie domowe. Przeszedłem koło każdego z wystawioną ręką, a oni bezmyślnie, nawet bez spojrzenia mi w oczy oddawali dłoń...

Pierwsza lekcja. 
Matematyka. Nauczycielka - terrorystka. Wszyscy siedzą jakby w oczekiwaniu przed wydaniem wyroku. Trzeba uważać, żeby przypadkiem nie ziewnąć, bo od razu wywala z klasy. Co kilka minut patrzę na zegarek z myślą, kiedy będzie przerwa. Z nudów rzuciłem okiem na klasę. W pierwszej ławce siedzi trzech Dyzi. Poubierani w białe koszule wystające spod granatowych swetrów, ciągle uśmiechają się do nauczycielki, jakby coś od niej chcieli. Zgłaszają się jak dzieci w przedszkolu wystawiając rękę jak najwyżej potrafią i przekrzykują się w kretyńskim 
- Ja, Ja, Proszę Pani, ja chcę...
Dalej, pod ścianą siedzi Marek z Tomkiem. Cały czas nadają jak te radia i chwalą się jeden przed drugim, jakiego ma rozwiniętego bohatera w jakimś RPG. Kompletnie nie rozumiem tych kolesi. Siadają grupą wokół jednego z nich - Mistrza Gry, który coś im tam ściemnia, a oni cali podnieceni marzą o wielkich przygodach, walkach z potworami. Do tego czytają książkę fantazy na dzień i uważają się za kogoś lepszego. Dalej grupka kolesi, którzy, podobnie jak ja, odliczają każdą sekundę do końca lekcji. Oni jednak z innego powodu. Widzę jak obliczają, czy zdążą polecieć za ścianę i wyjarać dwie, a może trzy fajki. Tak myślę, że fajki. Bóg jeden wie, co oni tam palą. Ich wybór. 
Głośny odgłos dzwonka. Drugi dzisiaj, lecz witam go o wiele milej niż poprzedni. 
Na przerwie, siedząc pod ścianą, rozmawiam o niczym. Obserwuję przy tym innych kolesi. Rozmawiają o seksie, masturbacji, amerykańskich, zboczonych filmach młodzieżowych, prześcigają się w wymyślaniu najciekawszych przekleństw. Z kim tu zamienić kilka zdań? Tak od serca? Powiedzieć, jak się czuję? Maciek? Już zdaje sprawozdanie z ubiegłego wieczora chyba trzeciej ofierze. Jednak oni nawiązują z nim rozmowę. Czy to znaczy, że sam jestem jakiś dziwny? Odwracał głowę w stronę schodów. Znowu ONA. Idzie pewnie, rozpromieniona jasnym uśmiechem. Jej jasne włosy doskonale komponują się z jej rysami twarzy. Ubrana w dresową bluzę, pogiętą na wysokości mostka dwoma wypukłościami. Poniżej obcisłe, cieniowane spodnie dżinsowe. I znowu to beznadziejne uczucie bezradności... Jak pokazać jej, że żyję? Jak ją zapoznać? Czy warto? Tysiące pytań i wątpliwości w ułamku sekundy męczy moją głowę. Czy nie wyśmiałaby mnie, gdybym pokazał jej swój wiersz? Kolejny dzwonek uprzytamnia mnie i sprowadza na ziemię. Doszedłem do siebie i spostrzegłem, że patrzę na schody, na których już nikogo nie ma. 
Dość tego! Urwałem się z lekcji. Idę przez park. Minąłem już kilku innych wagarowiczów. Jedni z flaszkami, drudzy, z jointami... Znalazłem w końcu ustronne miejsce na ławce koło rzeczki. Usiadłem i zamknąłem oczy. Szum przelewającej się za mną wody, działał na mnie kojącą. Powoli zapominałem o bólu głowy, który męczył mnie od rana. 
Siedziałem tak dość długo, aż uprzytomniłem sobie, że nadszedł już czas na powrót do domu. Musiałem siedzieć tu dość długo, bo podczas wstawania odczuły to moje plecy, które zdążyły się już przyzwyczaić do siedzącej pozycji. Posuwałem się powolnym ruchem po chodniku. Mijałem po drodze wiele ludzi. Żaden z nich, dobrze się przyjrzałem, nie był nawet uśmiechnięty. Wszyscy gdzieś gonią, pewnie sami nie wiedzą za czym. I idzie tak wielka masa bezuczuciowych "ludzi" gdzieś skądś. "Ja będę inny" - pomyślałem mijając pędzącego garniturowca z wielką, twardą czarną teczką...
Właśnie przechodziłem przez rynek, kiedy moim oczom ukazało się nieprzeciętne widowisko. Przy sklepie na rogu stał facet grający na akordeonie. Przed nim stał futerał na ten przestarzały instrument muzyczny, a na nim opakowanie po maśle wypełniony kilkoma drobnymi monetami. Facet grał w koło dziwną melodię, chyba jeszcze jakąś przedwojenną. Nagle przed nim pojawiła się grupka dresiarzy. Stojący w środku, najbardziej wypakowany z nich pogładził się po łysinie, zmierzył zmieszanego zastałą sytuacją muzyka z góry do dołu, wykrzywił twarz w paskudnym grymasie, po czym wymierzył silnego kopniaka z brzuch bezbronnemu grajkowi. Reszta dodała coś od siebie, po czym znikneli za rogiem z kilkoma złotymi zarobionymi przez biedaka i jego cennym akordeonem...
Ciekawe, co się będzie działo za kilka lat? Czy będą napadać na ludzi i zabierać ich ubrania? A co najdziwniejsze, zaistniałe zajście nikogo nawet, poza mną chyba, nie zainteresowało. Siedząca na ławce zgrabna kobieta, bawiąca się ze swoją córeczką odwróciła tylko głowę. Grupka młodych (chyba jeszcze chodzili do podstawówki) zarechotała ze śmiechu. Nikogo nie przejęła nieszczęsna dola grajka. Przechodząc koło niego, uśmiechnąłem się tylko do niego. Nie miałem odwagi zrobić nic więcej. Pomóc mu wstać... Dlaczego? W obawie przed reakcją świadków? I tak to właśnie jest. Przyśpieszyłem kroku i pośpieszyłem przez kamienną ścieżkę pomiędzy dwoma rzędami budynków, w stronę swojego osiedla. 

Schodziłem już z górki i ujrzałem moje osiedle. Siedem wielkich bloków betonowych z kilkoma setkami ludzi, którzy są skazani na swoje towarzystwo. Doświadczeni życiowo ludzie, nie mogą nawet w spokoju oczekiwać na wieczną ciszę. Ich końcowe dni przesycone są "muzyką" puszczaną przez jakiegoś młodocianego kretyna, który wystawia swój mały magnetofon do okna i puszcza na cały głos, aby wszyscy na osiedlu słyszeli. Mijałem właśnie kolegę. Hm. Taki tam kolega. Nie rozmawiałem z nim od 4 lat, nie licząc zwykłego "Cześć". A tak z kolegami to jest dopiero zabawa. Kiedy spotykasz go samego, to sam jeszcze skinie głową, a kiedy stoi z bandą kolegów pod klatką, to jeżeli w ogóle spojrzy, to tylko pogardliwie, że nie należę do ich grupy, siedzących godzinami na ławkach przed blokowiskiem, rozmawiających, a raczej ruszających ustami i wydających niezrozumiałe i bezsensowne dźwięki, spożywających nie znanego pochodzenia napojów wyskokowych, palących trawę i inne świństwa. Oprócz tego, jeszcze nikogo nigdy nie napadłem i nie okradłem, więc rzeczywiście, całkiem do nich nie pasuję. 

Wszedłem do klatki. 
- Kto tam? - odezwał się głos rodzicielki w domofonie.
- Ja. - odpowiedziałem i szarpnąłem mocniej skrzeczące drzwi. Przeszedłem jak najszybciej przez przedpokój i, wreszcie, usiadłem na swojej kanapie. Rzuciłem torbę w kąt i puściłem muzykę. W między czasie weszła mama.
- Czemu się nie rozbierzesz? No i jak położyłeś tą torbę? - zasypała mnie na dzień dobry oskarżeniami i pretensjami o pierdoły.
Zjadłem obiad nie odzywając się w ogóle. Rodzice na mnie co jakiś czas spoglądali na mnie z politowaniem. Nie rozumieją mnie. Pewnie myślą, że jestem taki smutny, bo dostałem jedynkę, czy coś...
- Co jesteś taki smutny? - zaczął ojciec. - Jedynkę z czegoś dostałeś czy coś?
- To, że jestem nie w humorze, musi od razu znaczyć, że dostałem jedynkę? - zacząłem ostro. - Czy wy myślicie, że nie mam innych problemów jak szkoła?
- A jakie ty możesz mieć problemy? Nie musisz myśleć, co do garnka włożysz, nie musisz się martwić, czy nie wywalą cię przypadkiem z roboty... Wstajesz rano, masz gotowe śniadanie, przychodzisz ze szkoły, zjadasz sobie obiad, nawet nie musisz zmywać naczyń. Jeszcze Ci źle?
Nic już nie powiedziałem. Dalsza dyskusja byłaby bezsensowna. Kiedy wychodziłem z kuchni, mam jeszcze zdążyła dorzucić coś od siebie:
- I popraw ten plecak w pokoju... 

Walnąłem się na kanapę i patrząc w sufit zacząłem marzyć. O NIEJ. Jakby to było, gdyby było...
Zanim się spostrzegłem minęły dwie godziny. Wstałem i męczyłem się z uczuciem beznadziejności. Tak bardzo chciałbym JĄ poznać. Ale jak, w jaki sposób. Może dałbym jej swój wiersz? Nie, na pewno by mnie wyśmiała. I tak męczyłem się kolejny kwadrans. Podszedłem pod okno i wyjrzałem na błękitne niebo, poprzesłaniane gdzieniegdzie kilkoma białymi obłokami. Musiałem coś ze sobą zrobić, żeby znowu o NIEJ nie myśleć. Przebrałem się w krótkie spodenki i wyszedłem na rower. Pędząc pomiędzy samochodami, a potem, kiedy znalazłem się w zielonym, pachnącym lesie, drzewami, czułem się znakomicie. Pęd powietrza, a także dopływ adrenaliny spowodowały, że się rozluźniłem. Postanowiłem, że odpocznę sobie przy pobliskim jeziorze. 
Po kilku minutach wyjechałem z lasu, a moim oczom ukazała się błękitnawa powierzchnia jeziora. Wokół otoczone było falującą falą, gdzieniegdzie siedział rybak... Usiadłem na ziemi przed jeziorem i zamknąłem oczy. Zdałem sobie nagle sprawę, że w ogóle woda działa na mnie kojąco. Ach, jak tu pięknie... Zacząłem sobie wyobrażać, jak spaceruję z NIĄ w koło tego jeziora, trzymając się za rękę. Słońce zachodzi. Objąłem ją mocniej i wyszeptałem jej do ucha "Kocham Cię." ONA tylko się rozjaśniła twarz uśmiechem i przytknęła swoje usta do moich. Pocałunek mnie rozgrzał. Czułem się wspaniale... Otrząsnąłem się. Za mną przechodził ojciec z synkiem, który prowadził bój z niewidzialnymi wrogami. Uśmiechnąłem się do przechodniów. Znowu o niej myślę. Czy to kiedyś się skończy? Siedziałem tak jeszcze pół godziny, aż słońce zaczęło zachodzić. Rzuciłem okiem na jezioro, później na ścieżki wokół niego, na słońce. Przetarłem łzę, spływającą po moim policzku.

Wracałem powoli. Czułem się jeszcze gorzej, niż w szkole. W głowie ciągłe kłębiły się we mnie marzenia, wątpliwości. Nawet nie zauważyłem, że dawno już minąłem swoje osiedle. Gwałtownie zawróciłem i popędziłem do domu.

Po orzeźwiającym, zimnym prysznicu, poczułem się lepiej. Położyłem się na kanapie. Próbowałem podsumować dzień, i doszedłem do wniosku, że przez cały dzień, nic nie zrobiłem... Dochodziła 19:00. Przebrałem się i poszedłem do swojego przyjaciela. Hm. Czy można go nazwać moim przyjacielem? Sam nie wiem. Znam go najdłużej z naszej klasy, mamy podobne gusta i upodobania. Czasami mu się zwierzałem i nie bardzo mnie interesowało, co o mnie myśli. Kiedy już znalazłem się przed jego domem, zadzwoniłem na dzwonek. 
- O! Cześć!. - przywitał mnie.
- Cześć. - odpowiedziałem.
Poszliśmy na górę, do jego pokoju na strychu. Oczywiście grał w Quake'a. Sam także pogrywałem od czasu do czasu, ale gra nie przynosiła mi tyle przyjemności, co Sławkowi. Usiadłem obok niego i patrzałem, jak krew lała się z ekranu. 
Kiedy rozsiadłem się wygodnie w fotelu, obserwowałem jak Sławek z wielką wprawą i łatwością wykonywał akcje, widząc które chciałem krzyczeć ze zdziwienia, a które dla Sławka wydawały się czymś zupełnie normalnym. Zerknąłem w stronę okna. Widziałem jak za płotem szła jakaś blondynka. Czy to ona?! Przyjrzałem się dokładniej. Blondynka o pięknej figurze, ciemnej karnacji... 
- Co jesteś dzisiaj taki smutny? - zaskoczył mnie nagle pytaniem. 
- Smutny? - spytałem zdziwiony. - Nic, normalnie...
- Przecież widzę... Jeszcze ci nie przeszło z tą... Jak jej tam było...
- Kasią! - wykrzyczałem, aż sam się zdziwiłem. 
Sławek tylko się uśmiechnął i przelewał krew dalej. 
Potem już żaden z nas się nie odzywał. On grał, a ja siedząc obok patrzałem. Nie wiem nawet kiedy minęła godzina. Takie wspólne przebywanie jakoś, w nie wyjaśniony dla mnie sposób, dobrze na mnie działało. W końcu postanowiłem, że nadszedł czas by iść do domu. Spojrzałem kilka razy wymownie na zegarek, po czym powiedziałem:
- Kurczę, już późno. Będę się zbierał.
Sławek bez słowa wstał, podał mi rękę i tak znalazłem się znowu na ulicy. Po drodze nie myślałem o niczym. Znalazłszy się już w domu, szybko się przebrałem, umyłem i rozłożyłem łóżko. Próbowałem usnąć, ale ciągle mi coś przeszkadzało. A to dźwięki wydobywające się z telewizora w sypialni rodziców, a to zbyt miękka poduszka, którą, zanim zasnąłem, poprawiałem chyba z 7 razy... Gdy tylko zamknąłem oczy, do głowy przychodziły mi różne myśli, nadzieje, postanowienia. 
Myślałem o niej. 

Szedłem właśnie chodnikiem do szkoły, kiedy mnie minęła. Ciekawe, co tutaj robiła, wiem przecież, że nie mieszka w moim mieście. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę i tak jak w przeczytanych przeze mnie książkach Paulo Coelho, wziąć wszystko w własne ręce, nie czekać na to, co sam ześle los i jakoś się z nią zaznajomić. Jeszcze chwilę myślałem, po czym stanąłem i zawróciłem. Śledziłem ją tak, aż doszła do przejścia dla pieszych i odwróciła się do mnie bokiem. Chyba mnie skojarzyła, że szedłem jeszcze kilka minut temu w przeciwnym kierunku i uśmiechnęła się z lekka. Samochody jeździły, więc doszedłem spokojnie do niej, a że ciągle nie spuszczała ze mnie wzroku, postanowiłem coś powiedzieć. 
- Eee. Nie wiesz może, która godzina?
Moje pytanie bardzo ją zaskoczyło. Zmieszała się i zerknęła na zegarek wykrzywiając rękę (tarcza zegarka znajdowała się od wewnętrznej strony ręki). 
- 9:24. - wypowiedziała. Miała piękny głos.
- A to jeszcze mam czas. - usłyszałem swój głos. - Może mógłbym Cię gdzieś odprowadzić. - dodałem sam się dziwiąc swojej śmiałości. 
Po krótkiej chwili Kasia odpowiedziała:
- Właśnie szukałam biblioteki, wiesz nie jestem stąd...
Wyciągnąłem do niej dłoń i się przedstawiłem.
- Jestem Kasia. - odpowiedziała i uścisnęła delikatnie moją dłoń. Jej skóra była miękka i miła w dotyku. Szliśmy tak obok siebie i rozmawialiśmy o szkole o nauczycielach. Napomniałem też nieco o pogodzie, śmiejąc się sam ze siebie w myślach. Kiedy w końcu doszliśmy do biblioteki, zrobiło mi się smutno, że muszę ją już opuścić. 
- No to do zobaczenia. - podałem jej dłoń, a ona chwyciła mnie za ramię i zaczęła silnie potrząsać.

- Wstawaj, bo się do szkoły spóźnisz! - budząc się usłyszałem głos mamy, która silnie mną potrząsała. 
- Już wstaję. - tylko powiedziałem i zrobiłem gest ręką, jakbym odstraszał jakieś duchy. Kiedy mama mnie zostawiła już samego w spokoju, westchnąłem tylko i zacząłem żałować, że to był tylko sen. Kiedy już w pełni doszedłem do siebie, spostrzegłem, że jest już dość późno. Ubrałem się i wyparowałem z domu. Szybkim marszem udawałem się w kierunku szkoły. Mój pośpiech nie pozwalał mi na myślenie o czymkolwiek. Kiedy mijałem miejsce, w którym minąłem Kasię w moim śnie, westchnąłem kolejny raz, i troszeczkę się rozczarowałem, jakbym miał nadzieje, że mój sen się ziścił. "Kiedy ktoś czegoś bardzo pragnie, to cały wszechświat i każda jego część stara się temu komuś w tym pomóc" - głosił optymistycznie morał "Alchemika," a tu takie rozczarowanie... Przyśpieszyłem tylko i kontynuowałem swoją wędrówkę. 

Nie wiedzieć dlaczego byłem nawet w niezłym humorze. Rozmawiałem z kilkoma kolegami o pierdołach. Lekcje mijały jedna za drugą, a ja wciąż nie wiedzieć czemu naładowany byłem pozytywną energią. Tak jakbym zapomniał o rozczarowaniu przy przejściu dla pieszych, i jakbym wiedział, że dzisiaj zdąży się coś wyjątkowego. Na kolejnej przerwie schodząc ze schodów (warto zaznaczyć, że były one za ciasne jak na tą liczbę uczniów, która na każdej przerwie tłoczyła się na nich, zmieniając piętro), zagapiłem się i potknąłem. Było ciasno, więc nie upadłem. Jedynie otarłem się o jakąś dziewczynę. Rozprostowałem się i ujrzałem, że to ONA. Sczerwieniałem i nie wiedziałem co powiedzieć. Zupełnie inaczej, jak w moim śnie. Stałem tak na przeciwko niej. Wszystko to trwało krótką chwilę, może ze sekundę, ale mi się wydawało, że stoję tak kilka minut. Tłum za mną popchnął mnie do przodu, a ja, oglądając się za NIĄ, spostrzegłem, że szła z jakimś chłopakiem, trzymając się za ręce. Teraz czas jakby przyśpieszył i widziałem, jak uśmiechając się wzajemnie do siebie znikli za ścianą. Czułem się, jakbym dostał w twarz. Nie myliłem się, kiedy myślałem o tym, że dzisiaj zdąży się coś wyjątkowego. Nie spodziewałem się jedynie, że coś takiego. Do końca dnia nie wiedziałem, co ze sobą mam zrobić. Dzień, jakoś dziwnie mi się dłużył. Wracałem ze szkoły w towarzystwie trzech maniaków piłki nożnej, którzy przez całą drogę opowiadali o tym, jak jeden postawił na Real, a drugi na inną, nie znaną mi nigdy wcześniej, drużynę i przegrał. Cała trójka namiętnie pogrywała w "Profesjonale" - takim sportowym zakładzie buchmacherskim. Szedłem tylko i słuchałem, nie potrafiąc zapomnieć o tym, co widziałem...

Po kilku minutach znalazłem się przed swoim blokiem i zdałem sobie sprawę, że dzisiaj jest piątek, tak więc mam już weekend! Troszeczkę zrobiło mi się z tego powodu raźniej, ale zaraz sobie przypomniałem Kasię i zachciało mi się płakać. Opanowałem się jednak i ociągając się, udałem do domu. Dzień niesamowicie mi się dłużył, a ciemne chmury wiszące na niebie skutecznie pozbawiały mnie ochoty na przejażdżkę rowerową. Całe popołudnie spędziłem leżąc na łóżku i gapiąc się w sufit. Czułem jakby zawalił mi się świat. Próbowałem się pocieszać, że to nic nie znaczy, że to może jej brat, a jeśli nawet, to to nic takiego ważnego. Że jestem od niego lepszy. Bo w czym mógłby mnie przewyższać taki cwaniaczek z żelem na włosach? A jednak posiadł coś, na czym bardzo mi zależało. Czy właśnie takim powinienem być. Takim jak wszyscy? Bo jak na razie moja indywidualność, do niczego dobrego mi się jeszcze nie przydała... "I nawet kiedy będę sam, nie zmienię się, to nie mój świat" - głosiły słowa jednej z moich ulubionych piosenek grupy Myslovitz. Ale te słowa w tej chwili straciły na swojej mocy. Męczyłem tak się jeszcze przez długi czas. 
Rozprostowałem się i wyciągnąłem z szuflady biurka mały kawałek papieru, rozwinąłem i zacząłem czytać:

"Każdego dnia o Tobie śnie
O Tobie jak najpiękniej
Lecz kiedy znów, obudzę się
Nie czuję się najlepiej
Kolejny dzień, męczę się 
Lecz jest jeszcze nadzieja
Że ujrzę Cię, piękną tak
I wstąpią we mnie siły.
Za jeden choć, jeden gest
Oddałbym pół świata
Pragnę tak, z Tobą być
We włosy dłonie wplatać
Dłuższy czas, planuję jak
Pokazać Ci, że żyję
A jednak coś przeszkadza mi
Uczucia moje kryje
Nie robię nic, nie staram się
A potem pełen złości...
Na cały świat, na brak pewności
Kiedyś tam, przez pewien czas
Chciałem już z Tym skończyć
Sądziłem, że udało się
Uczucie już nie gości
A jednak gdy, minęłaś mnie
A oczy się spotkały
Zniknął świat, skoczył się czas
A nogi jak ze skały...
I nadal nic nie stało się
Siły odleciały...
I nadal nic, nie stało się
Dlaczegom tak nieśmiały"

Po drugim przeczytaniu wiersza długo patrzałem bezmyślnie na kawałek papieru. Zacisnąłem pięść na bezbronnym kawałku papieru, jakbym chciał się na kimś wyżyć. Położyłem się spać. Tym razem zasnąłem szybko i o niczym nie śniłem. 

Kolejne dni mijały jeden za drugim. Nie różniły się wcale od siebie. Błąkałem się tylko. Pierw w szkole na korytarzach, a potem w domu, odbijałem się od tylko od ścian. Aż nadszedł dzień, w którym stało się coś dziwnego. Wychodziłem właśnie jak zwykle ze szkoły a moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Minęła mnie Kasia, pędziła gdzieś. Nie wiem dlaczego, ale miałem odczucie, jakby płakała. Chciałem za nią biegnąć, pocieszyć, ale jak zwykle nie miałem odwagi. Spuściłem jedynie głowę i powędrowałem znowu do domu. Gdzieś w połowie drogi naszła mnie myśl, że to, co dzisiaj widziałem jest w rzeczywistości dla mnie dobrą wiadomością, bo wyglądało na to, że rozstała się ze swoim chłopakiem.
- Ha! - uśmiałem się w głowie.
Nic prawie o niej nie wiem. Widziałem ją raz z jakimś synkiem, a teraz wydawało mi się, że płakała i już obmyślam sobie plan działania, cieszę się takimi głupotami, a możliwe, że to wszystko dzieje się jedynie w mojej głowie. Muszę bardziej wyluzować. Tym postanowieniem tak się naładowałem, że uśmiechnąłem się. Tak dawno się nie uśmiechałem. Mój optymizm musiał być bardzo widoczny, bo w domu rodzice zaczęli się dziwnie zachowywać. Jakoś tak na mnie zerkali, uśmiechali się a to do mnie, a to do siebie. Czyżby coś przeczuwali? Jakbym się zastanowił, to już od dłuższego czasu tak się zachowywali. Kiedy leżałem na kanapie i patrzałem w sufit, ojciec często do mnie podchodził i mówił coś w stylu "Co tak myślisz? Wszystko już zostało wymyślone". Ciekawe dlaczego dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę...

Następnego dnia wstałem bardzo wcześnie. Na budziku wskazówki tworzyły jedną pionową linię, wskazując godzinę szóstą. Ale przecież dzisiaj jest sobota, i oprócz cotygodniowych obowiązków mam dzień wolny. Ułożyłem się wygodnie na fotelu, nałożyłem słuchawki, a to odtwarzacza włożyłem płytę Linkin Parku "Meteora". Mocne brzmienie i gniew na świat wylatujące z ich tekstów dało mi trochę energii. Później już tylko zakupy. Maszerowałem dość szybko, tak, że ojciec ciągle musiał mnie zwalniać, po cotygodniowej trasie pomiędzy sklepami. 
Po kilku godzinach, po zakupach, sprzątaniu byłem nareszcie wolny. 

Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałem taki dobry humor. I znowu to uczucie, że dzisiaj przydarzy mi się coś dobrego. Ostatnim razem zawiodłem się na tym przeczuciu, ale teraz byłem pewny, że los uśmiechnie się w końcu do mnie i będzie za co dziękować Bogu w kościele, do którego, nie wiedzieć czemu przestałem chodzić. 

Przejeżdżałem właśnie przez rynek, tak jak lubię. To znaczy pędzać pomiędzy ludźmi, depcząc cioty, jak to mówi Wojtek i kiedy minąłem ławkę stojącą na przeciwko kiosku, zdziwiłem się, zahamowałem gwałtownie odwracając się o 180 stopni. Na ławce siedziała Kasia. Co ona tutaj robi w sobotę. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, że mój zawrót zwrócił jej uwagę. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. "Tak!!!" wykrzyczałem w myślach. Wreszcie mnie zauważyła, wie że żyję. "A co teraz mam niby zrobić?" - tak myślałem i kiedy popatrzałem przed siebie spostrzegłem, że Kasia stoi przede mną. Wwiercała swoje okrągłe, niebieskie oczy we mnie. 
- Cześć. - powiedziałem.
- Cześć. - odpowiedziała. Na prawdę miała piękny głos. - Zawsze tak jeździsz na rowerze? - spytała.
Uśmiechnąłem się tylko.

Tak zaczęła się moja znajomość z Kasią. Kolejne dni mijały szybko, jak nigdy dotąd. Zawsze brakowało mi czasu, w przeciwieństwie do dni, w których całe dnie leżałem, wpatrując się w sufit.

Często się ze sobą umawialiśmy i spędzaliśmy całe dnie na spacerowaniu i rozmowie. Świat wydał mi się piękniejszy i mniej dostrzegałem brudu, bezsensowności, a więcej radości. Patrzałem na świat przez różowe okulary. Tak mijały tygodnie.

Ze snu zbudził mnie głośny dźwięk budzika. Otwarłem szybko oczy i stanąłem przed łóżkiem. Naciągnąłem się, wyglądając z okna i patrząc jak słońce budzi się ze mną ze snu. Wskazówki budzika wskazywały 7:20. Udałem się do łazienki. W lustrze ukazał mi się śmieszny koleś z rozczochranymi włosami, z którym trzeba było coś zrobić, żeby ludzie przed nim nie uciekali. Po chwili z lustra uśmiechał się do mnie młody, przystojny chłopak. Odwzajemniłem uśmiech i nie potrafiłem myśleć o niczym innym jak o tym, że dzisiaj umówiłem się z Kasią na dłuższy spacer nad moje jezioro. Wieczorem wszystko sobie zaplanowałem, ale ciągle nie byłem pewny, czy będę w stanie i czy to nie jest głupi pomysł. Dzwonek do drzwi przerwał moje rozważania. Przywitałem Maćka i zaprosiłem do środka.
- Cześć Maciek! Wejdź na chwilę, bo jeszcze śniadania nie zdążyłem sobie zrobić.
Po 5-ciu minutach byliśmy już w drodze do szkoły. Raźnie i wesoło rozmawialiśmy z Maćkiem o wszystkim. Po tym jak opowiedział, jak wczoraj podczas całowania się z dziewczyną, ona go ugryzła w język, nadmieniłem co nie co o Kasi, a potem to już tylko dawał mi różne rady, jedne trafne, inne... dla jaj. 
- Wiesz, - mówił Maciek. - keżeli kiedyś pójdziecie na dyskotekę, to w żadnym wypadku nie używaj dezodorantów. Kobiety uwielbiają zapach spoconego, prawdziwego mężczyzny...
Nawet nie zauważyłem, kiedy znaleźliśmy się w szkole. W szatni jak zwykle wszyscy odpisywali zadanie z matematyki. Przywitałem się ze wszystkimi, nietypowo podając im zamiast ręki, sam palec, uśmiechali się i oddawali palec i ściskaliśmy się, śmiejąc z naszej głupoty. 
Lekcje mijały szybko, a ja na każdej z nich oczekiwałem ciągle godziny 10-tej, kiedy to Kasia zaczyna lekcje. 
- Numer 13 do odpowiedzi! - usłyszałem i zdałem sobie sprawę, że chodzi o mnie.
Wstałem szybko i podszedłem pod biurko nauczycielki geografii. Byłą w sumie fajną nauczycielką, z którą można było pogadać, ale czasami miała swoje złe dni. 
- Narysuj mi wiatr pasat. - rozkazała.
Hm. Wiem, że coś było takiego, ale jak to się rysowało? Wyciągnąłem powoli rękę po kredę, chwyciłem i zacząłem rysować. Narysowałem chmurę z wydętymi policzkami, trzymającą tabliczkę z napisem "Jestem Pasat". Kiedy nauczycielka to zobaczyła nie miała nawet siły, żeby postawić mi jedynkę. Śmiejąc się razem z całą klasą, powiedziała, że mam się przygotować na następny raz.
Później matematyka, i już jest 10-ta. Na matematyce nie było żadnych niespodzianek. Wszystko było jak zawsze. Dwóch poleciało za drzwi, a czterech dostało jedynki. Dzwonek!

Wyskoczyłem jak wystrzelony z procy i już znalazłem się na korytarzu, a potem przed szkołą i szybko spostrzegłem Kasię zmierzającą w moim kierunku. Już chciałem do niej biegnąć, ale się powstrzymałem. Gdy mnie ujrzała, przywitała uśmiechem.
- Cześć, pięknie dzisiaj wyglądasz. - powiedziałem.
Ona tylko się z lekka zarumieniła. Nie zdążyłem się jeszcze nią nacieszyć, a tu zaskoczył mnie dzwonek. Rozstają się z nią, rzuciłem tylko.
- Nie zapominaj o dzisiejszym wypadzie nad jezioro!

Później dowiedziałem się, że z powodu choroby naszej wychowawczyni, ostatnie dwie lekcje mamy odwołane, i niestety będę musiał iść do domu. Minąłem ją jeszcze na schodach, powiedziałem, że już idę, a ona nie chciała mnie puścić. Jednak musiała to zrobić, bo napór ludzi był przygniatający. I to dosłownie. Po Maćka przyjechał Tata samochodem i pojechali razem gdzieś do jakiegoś lekarza, czy coś. Tak więc ze szkoły znowu wracałem w towarzystwie maniaków piłki nożnej, początkujących hazardzistów. Za dużo nie mówiłem, słuchałem tylko ich komentarzy śmiejąc się, tak żeby tego nie widzieli. Rozstałem się z nimi na rynku (szli w innym kierunku. No ciekawe gdzie...). Przechodząc przez rynek znowu zauważyłem grającego akordeonistę. Byłem do niego pełen podziwu, że ma na tyle odwagi, żeby tutaj wracać i nie przejmować się gnojami. Na prawdę ten grajek stał się dla mnie kimś. Wrzuciłem mu ze złoty trzydzieści w drobniakach.
W końcu dotarłem do swojego osiedla, a po chwili ciągnąłem za brzęczące drzwi. W domu przywitał mnie przyjemny zapach gołąbków w sosie pomidorowym. 

Postanowiłem chwile się zdrzemnąć po uczcie.
Wstałem na tyle wcześnie, żeby zdążyć na spotkanie. Umówiliśmy się w parku na ławce, za którą płynął cienki strumyk rzeczki. Maszerując w tamtym kierunku przypominałem sobie szczegóły mojego planu.
- Cześć.
- Cześć.
- No to co, idziemy?
- Idziemy!
Szliśmy w ciszy. Co jakiś czas tylko spoglądałem na nią i przyłapywałem ją, na tym samym. Speszeni odwracaliśmy głowy, by potem znowu... I tak się działo, aż naszym oczom ukazała się świecąca powierzchnia jeziora. Pomarańczowe słońce chowało się za drzewami, oświetlając jezioro, które świeciło odbitym słońcem, a wiatr gładził skórę na policzku, rozwiewał włosy.
- Tu jest pięknie! - powiedziała.
Spojrzałem jej głęboko w oczy i powiedziałem:
- Może się przejdziemy się w koło jeziora?
Kurde. A już prawie mi się udało. No nic, nawet dobrze się stało, bo po drugiej stronie jest ładniej. Tylko wtedy, kiedy nie ma tam naturystów. Znowu spacerowaliśmy w żółwim tempie, aż dotarliśmy do małej górki, na której moglibyśmy usiąść. Wtedy poczułem napływ pewności, chwyciłem ją za ramiona, popatrzałem w jej oczy i zacząłem recytować. Ciągle nie spuszczałem z niej wzroku, kiedy z moich ust wydobywały się słowa mojego wierszu. Gdy skończyłem, spostrzegłem, że jej oczy świecą.
Potem stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Nie wiem nawet jak, i kto zaczął, a kto odwzajemnił, ale najważniejsze było to, że całowałem się z dziewczyną, którą kocham.
Wszystko zgodnie z planem. 

Było późno kiedy wróciłem do domu. Wszedłem do mieszkania, zamykając za sobą drzwi, i nagle zaatakował mnie ojciec z latarką i oślepiając mnie, przyglądał się moim oczom. 
- Tato, co ty robisz? - krzyczałem. - Niczego nie piłem, nic nie ćpałem. - broniłem się. 
Gdy w końcu ciekawość ojca była zaspokojona, wyszedł do swojego pokoju i nic nie powiedział. 
Położyłem się na łóżku i zacząłem podsumowywać cały dzień. To dziwne, skrzeczący budzik nie wprawił mnie w zły humor, rozmowa z Maćkiem była interesująca, no i była rozmową, a nie monologiem, w szkole nie denerwowało mnie żadne z głupich zachowań, no a potem wieczór, jezioro... Myślałem jeszcze tak dłuższą chwilę i doszedłem do jednego wniosku.
Życie jest piękne.

KONIEC
26 Czerwiec 2003

..--==[ Sł0w0 oD aUt0rA ]==--..
Opowiadanie to jest nietypowe. A to dlatego, że w zamierzeniu miało to być opowiadanie o szukaniu własnej tożsamości, o obłudzie o denerwującym i bezsensownym świecie w oczach nastolatka. Później jednak, podczas pisania postanowiłem poszerzyć nieco wątek miłosny. Wtedy to zmieniłem tytuł z "Ordinary day", na "Spring feelings". Następnie chciałem wprowadzić postać kuzynki, która zauważyłaby dziwne zachowanie głównego bohatera (zauważyłeś, że nie wiadomo, jak on ma na imię?) wtedy przemianowałem tytuł na "Before the love", ale wtedy właśnie nastąpił zastój i przez ponad miesiąc nie napisałem nic. Wtedy postanowiłem wykasować kilkanaście linijek i po raz pierwszy od rozpoczęcia, miałem pomysł na zakończenie, który to pomysł zrealizowałem. 
Pisząc to opowiadanie, wielokrotnie wprowadzałem fakty i wydarzenia z mojego prywatnego życia. To ja sam zakochałem się w pięknej blondynce, ja sam napisałem w nocy, pod wpływem natchnienia wiersz, który został umieszczony w tym opowiadaniu, to ja sam widziałem ją z innym, ale w przeciwieństwie do bohatera tego opowiadania, nie udało mi się jej poznać i zdarza się jeszcze tak, że ją widzę, jak mnie mija na korytarzu. Może dlatego właśnie poszerzyłem wątek miłosny, żeby dać wyraz moim marzeniom, żeby chociaż w ten sposób... 
Opowiadanie to, oprócz przedstawienia zachowania się młodego, romantycznie zakochanego chłopaka, a potem ziszczeniu jego marzeń, miało też pokazać jedną słuszność: Każdy kto krytykuje otaczający go świat, sam nie potrafi się w nim odnaleźć. Ale jeżeli już znajdzie swoje miejsce, los się dla niego uśmiechnie, spostrzega, że życie jest piękne.



Alex Hornbeam's
lex@aldis.one.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
o12
o12
o12
fr o12

więcej podobnych podstron