15 (217)



















Harry Harrison     
  Bill, Bohater Galaktyki

   
. 15 .    









   - I jak; zdecydowałeś się wstąpić do
naszej Organizacji? - zapytał Z wysupłując się z płaszcza i zeskakując zwinnie
na podłogę.
   - Eee.. to znaczy... myślałem nad tym - odparł z dość
silnym poczuciem winy Bill.
   - Myśleć znaczy działać. Musimy wykurzyć smród
faszystowskich pijawek z nozdrzy naszych domów i ukochanych.
   - Przekonał mnie pan. Przyłączam się.
   - Logiczna argumentacja zawsze odnosi skutek. Podpisz ten
formularz, kapnij krople krwi.. dobrze, a teraz podnieś rękę. Przyjmę od ciebie
tajemną przysięgę.
   Bill posłusznie podniósł rękę i obserwował, jak Z w
milczeniu porusza wargami. - Nic nie słyszę - poskarżył się Bill.
   - Mówiłem ci przecież, że to tajemna przysięga. Musisz
tylko powiedzieć "tak".
   - Tak.
   - Witamy w naszych szeregach - X ucałował go serdecznie w
oba policzki. - A teraz idziemy na podziemne zebranie. Zaraz się rozpocznie.

   X przesunął dłonią po tapecie, zwalniając ukrytą sprężynę.
Rozległ się stukot odskakującej zapadki i ściana rozsunęła się, odsłaniając
ciemne, ociekające wilgocią, prowadzące stromo w dół schody. Bill przyjrzał im
się nieufnie.
   - Dokąd idziemy?
   - Pod ziemię, a gdzieżby indziej? Idź za mną, ale lepiej
się nie zgub. Te tunele mają kilka tysięcy lat i tam, na górze, zdążyli już o
nich zapomnieć. Pilnuj się, bo możesz trafić na Różne Stworzenia, mieszkające
tutaj od niepamiętnych czasów.
   W małej niszy leżało kilka pochodni. X zapalił jedną z nich
i zagłębił się w mokrą, rozbrzmiewającą tajemniczymi odgłosami ciemność. Bill
trzymał się najbliżej jak mógł, brnąc za pełgotliwym, dymiącym obficie
płomieniem przez sięgającą powyżej kolan wodę, przełażąc przez pordzewiałe,
powyginane szyny i przemykając przez pieczary, z których sklepień sypał się
obficie skalny gruz. W jednym z tuneli zatrzymał ich zgrzyt potężnych szczęk i z
zalegającej przed nimi ciemności odezwał się skrzypiący, nieludzki głos.
    - Za... - powiedział głos.
   - ...krwawiony - dokończył X, a kiedy minęli już to
miejsce, wyjaśnił szeptem Billowi:
    - Znakomity strażnik, antropofag z Dapdorfu. Zeżre cię w
okamgnieniu, jeżeli nie podasz mu obowiązującego w danym dniu hasła.
    - A jakie są te hasła? - zapytał Bill, zdając sobie nagle
sprawę, że jak za stówę miesięcznie to już zebrał dla G.B.S. wręcz
nieprawdopodobną ilość informacji.
   - W dni parzyste "za - krwawiony", w nieparzyste "kości
zostały - zjedzone", a w niedziele "nekrofilia".
   - To niezbyt łatwe do zapamiętania.
   - W końcu antropofag też musi od czasu do czasu coś
przekąsić. A teraz - absolutna cisza. Zgaszę pochodnię i poprowadzę cię za rękę.

   Światło zgasło i Bill poczuł, jak w ramie wbijają mu się
palce X-a.
   Szli, potykając się, w zupełnej ciemności, jak się Billowi
zdawało nieskończenie długo, aż wreszcie daleko z przodu pojawiła się słaba
poświata. Podłoga tunelu wyrównała się i po chwili stanęli pod oświetlonymi
migotliwym płomieniem drzwiami. Bill odwrócił się do swego przewodnika i
wrzasnął ze strachu.
    - Kim jesteś?!
   Trzymająca go za ramię biała, powłócząca nogami istota
zwróciła powoli w - jego stronę swe przypominające ugotowane na twardo jajka
oczy. Miała wilgotną, bladą jak u nieboszczyka skórę, zupełnie łysą głowę, za
całe odzienie służyła jej jakaś przewiązana wokół bioder szmata, a na czole zaś
miała wypaloną szkarłatną literę A.
    - Jestem androidem - odpowiedziała pozbawionym śladu
emocji głosem - każdy dureń może to stwierdzić widząc literę A na moim czole.
Moi panowie nazywali mnie Wampyr.
    - A twoje panie?
   Android nic nie odpowiedział na ten żałosny dowcip, tylko
wepchnął Billa do obszernego, oświetlonego płonącymi pochodniami pokoju. Bill
obrzucił pomieszczenie dzikim spojrzeniem i próbował natychmiast z niego wyjść,
ale android zablokował sobą drzwi.
   - Siadaj - polecił i Bill usiadł.
   Znajdował się wśród najmakabryczniejszej zbieraniny świrów,
odlolowców i pogibusów, jaką można było sobie wyobrazić. Oprócz kilku
rebeliantów (brody, czarne kapelusze i niewielkie okrągłe bomby z długimi
lontami) i rebeliantek (krótkie spódniczki, czarne pończochy, długie włosy,
fifki, zerwane ramiączka staników i cuchnące oddechy), pełno było rebeliantów -
robotów, rebeliantów - androidów oraz kilka sztuk czegoś, co strach by było
nawet opisać. X siedział za drewnianym kuchennym stołem i walił w niego kolbą
rewolweru.
    - Spokój ! Proszę o spokój ! Głos ma towarzysz ZC - 189 -
72S - PU z Ruchu Oporu Robotów. Cisza!
   Ze swego miejsca podniósł się potężny, zdrowo już zużyty,
robot. Miał wydłubane jedno oko, liczne plamy rdzy na pancerzu i skrzypiał jak
stara szafa. Spojrzał na zebranych swoim zdrowym okiem, wykrzywił w najlepszej,
na jaką go było stać, imitacji szyderczego uśmiechu swoją nieruchomą twarz i
pociągnął łyk oleju z podsuniętej mu przez obrzydliwie usłużnego robota
fryzjerskiego flaszki.
    - My z ROR - u - powiedział zgrzytliwym głosem - znamy
nasze prawa. Pracujemy ciężko i jesteśmy warci tyle samo, co wszyscy inni, a na
pewno więcej od tych rybiobrzuchych androidów, które twierdzą, że są tacy jak
ludzie, Równe prawa, to jest to, czego żądamy...
   Urwał, zagłuszony przenikliwymi gwizdami sporej grupy
androidów, które zerwały się z miejsc i wymachiwały gwałtownie swymi bladymi
kończynami. Wyglądały jak bulgoczące we wrzącej wodzie spaghetti. Z walił
rewolwerem, krzycząc o spokój i prawie już udało mu się go przywrócić, kiedy
nagle znowu się zakotłowało, tym razem z boku, gdzie ktoś usiłował przepchać się
do prezydialnego stołu. Właściwie nie był to ktoś, tylko coś, a dokładniej
sześcienna skrzynka o boku mniej więcej jednego metra, na kółkach, z masą
światełek, guzików i przełączników. Ciągnęła za sobą długi, niknący za drzwiami
kabel.
    - Kim jesteś? - zapytał podejrzliwie Z, kierując w stronę
skrzynki lufę rewolweru.
   - Jestem reprezentantem zjednoczonych komputerów i mózgów
elektronicznych Helioru, zdecydowanych walczyć o całkowite równouprawnienie.

   Maszyna drukowała jednocześnie swoje słowa na małych
karteczkach, wysypując je obfitym strumieniem na stół. Z zgarnął je zdecydowanym
ruchem na bok.
   - Poczekasz na swoją kolej - powiedział.
   - To dyskryminacja! - wrzasnęła maszyna tak głośno, że aż
przygasły pochodnie. Nie przestawała wrzeszczeć, wyrzucając w górę ulewę
karteczek zadrukowanych płomienną czcionką z napisem DYSKRYMINACJA!!!, z drugiej
zaś strony wypluwając nie kończącą się wstęgę żółtej papierowej taśmy z tą samą
informacją. ZC - 189 - 72S - PU wstał ze zgrzytaniem trybów i dokuśtykał do
ciągnącego przez reprezentanta komputerów kabla. Hydrauliczne szczypce robota
zamknęły się z cichym chrzęstem i kabel został przecięty. Zgasły migoczące na
skrzynce światła, ustała ulewa karteczek, a ucięty kabel podskoczył parę razy
sypiąc obficie iskrami, po czym uciekł za drzwi niczym monstrualnych rozmiarów
wąż.
    - Proszę o spokój ! - powtórzył zachrypniętym głosem X, po
raz nie wiadomo który używając rewolweru jako młotka.
   Bill trzymał się oburącz za głowę i zastanawiał się, czy to
było warte tej nędznej stówy miesięcznie.
   W gruncie rzeczy nie była to jednak najgorsza forsa i Bill
zbierał grosz do grosza jak największy sknera. Spokojnie, leniwie mijały kolejne
miesiące, Bill regularnie uczęszczał na zebrania, regularnie składał meldunki
G.B.Ś. i regularnie pierwszego każdego miesiąca znajdował w zapiekance, którą
regularnie dostawał na obiad, zwitek banknotów. Utytłane, zatłuszczone pieniądze
trzymał w gumowym kotku, którego znalazł na kupie śmieci i kotek pęczniał coraz
bardziej. Działalność wywrotowa nie zabierała Billowi zbyt dużo czasu, zaś praca
w Dep. San. coraz bardziej mu się podobała. Był teraz szefem operacji "Paczka -
Niespodzianka" i miał pod sobą oddział tysiąca robotów pracujących dzień i noc
przy pakowaniu, adresowaniu i wysyłaniu plastykowych tacek na wszystkie planety
galaktyki. Odczuwał wielki podziw i uznanie dla swojej wysoce humanitarnej
działalności. Wyobrażał sobie te okrzyki radości, jakie rozbrzmiewały na
dalekiej Dalecji czy odległej Odlegii, kiedy poczta przynosiła niespodziewaną
paczkę i gdy wysypywał się z niej strumień pięknych, błyszczących plastykowych
tacek. Szczęście nigdy jednak nie trwa wiecznie i słodka, mała stabilizacja
Billa pewnego dnia legła w gruzach, kiedy podszedł do niego jakiś obcy robot,
szepnął ,,Sic temper tyrannozaurus, podaj dalej" i zniknął.
   To było hasło. Wybuchła rewolta!
następny   








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
15 3
15
Program wykładu Fizyka II 14 15
15 zabtechnŁódzkiego z
311[15] Z1 01 Wykonywanie pomiarów warsztatowych
15 Wykonywanie rehabilitacyjnych ćwiczeń ortoptycznychid247
10 15 58
15 7 2012
ComboFix 15 1 22 2 2015r

więcej podobnych podstron