Autor: Dinkel
Tytuł: Unintentionally Yours
Zgoda: jest
Tłumaczenie: Cleo
Beta: Crowla
Ostrzeżenia: slash, gwałt, niekanoniczność
Oryginał: http://www.foreverfandom....y.php?sid=16138
Najpierw parę słów od autorki:
W opowiadaniu przewija się w wątek romansu Harry’ego Pottera i Toma Riddle’a/Lorda Voldemorta, wobec czego osoby nie tolerujące tego typu fan ficków powinny opuścić stronę. Całkowicie zlekceważyłam „Harry’ego Pottera i Księcia Półkrwi” oraz zakończenie „Harry’ego Pottera i Zakonu Feniksa”, więc Syriusz jest nadal przy życiu.
A teraz słówko ode mnie:
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że fan fick ten zdecydowanie nie lubi się z kanonem. Mimo to uznaję go za jedno z najlepszych opowiadań HP/LV, co mam nadzieję po kilku rozdziałach będzie zrozumiałe. Mam nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu uda mi się oddać humor i świetny styl twórczyni tego ficka. Jest to opowiadanie utrzymane w poważnej tematyce, choć nie brakuje naprawdę humorystycznych momentów.
Wdzięczna też będę za wszelkie sugestie oraz słowa zarówno pochwały, jak i konstruktywnej krytyki.
Tłumaczenie publikuję także na Mirriel, jednak ze względu na to, że nie każdy ma dostęp do Zakazanego Lasu, pozwoliłam sobie umieścić je również tutaj.
A tłumaczenie to dedykuję Crowli, która w niezastąpiony sposób poradziła sobie z moimi potknięciami. Dziękuję.
PRZYPADKOWO TWÓJ
Rozdział 1. Oświadczyny
- Wy chyba nie jesteście poważni! – krzyknął Harry gwałtownie, upuszczając dokument, z którym właśnie się zapoznał.
- Obawiam się, że jesteśmy – odpowiedział Dumbledore nadzwyczaj poważnym tonem, choć wciąż w jego oczach dostrzegalne były iskierki. – To nasza jedyna szansa. Sądzę, że ta propozycja jest całkiem rozsądna.
- To nie jest rozsądne. Jak może się pan w ogóle nad tym zastanawiać? To nie pan będzie podejmował tę decyzję – odrzekł Harry, wypowiadając ostatnie zdanie nadzwyczaj poważnym głosem.
- Drogi chłopcze, właśnie dlatego poprosiliśmy cię, byś przedyskutował to z nami, my… - ponownie zaczął Dumbledore, lecz Harry wszedł mu w słowo:
- Nie jestem żadnym „drogim chłopcem”. Prawda jest taka, że nie chcę z wami o tym rozmawiać. Wystarczająco już wtrąciliście się w moje życie. Odpieprzcie się.
- To było odrobinę niemiłe, nie sądzisz, Harry? – wtrącił Korneliusz Knot, od sześciu lat obejmujący stanowisko Ministra Magii. – My wszyscy przede wszystkim mamy na uwadze twoje dobro.
- Jasne, jak mógłbym zapomnieć? Kiedy poinformowałem was o powrocie Voldemorta, to pan pierwszy był u mego boku, wierzył we mnie i wspierał. Gdzie byśmy teraz byli, gdyby nie pańska szybkość i determinacja? Oczywiście, doskonale wiem, że ma pan na uwadze jedynie moje dobro – prychnął Harry z ironią, z premedytacją ignorując zwyczajowe grymasy na imię Voldemorta.
Pozostali czarodzieje w pomieszczeniu wymienili spojrzenia, najwyraźniej niemo pytając, kto powinien teraz zabrać głos i przekonać Chłopca-Który-Przeżył, że przyjęcie propozycji będzie dla nich wszystkich najlepszym rozwiązaniem. Znajdowali się właśnie w gabinecie dyrektora, w którym poniewierały się resztki połamanych lub rozbitych rzeczy. Harry zniszczył je, tracąc nad sobą kontrolę, co miało już miejsce kilka razy podczas rozmowy.
Wśród osób znajdujących się w pokoju był Albus Dumbledore, dyrektor we własnej osobie, wyglądający wyjątkowo staro, który odruchowo gładził siedzącego mu na kolanach Fawkesa. Wspomniany już Minister Knot, nerwowo obracający w spoconych dłoniach swój zielony melonik, profesor Minerva McGonagall, nauczycielka transmutacji oraz opiekun Gryffindoru, ze zwyczajową, srogą miną i groźnym spojrzeniem, profesor Severus Snape, Mistrz Eliksirów, opiekun Slytherinu i śmierciożerca (cóż, nie do końca, ale sami znacie tę historię), sprawiający wrażenie skorego do kłótni z każdą osobą, która ośmieli się skrzyżować z nim wzrok. Jego własny w tym momencie skierowany był na Syriusza Blacka, ojca chrzestnego Harry’ego, animaga, skazanego za morderstwo trzynastu osób oraz zdradę Lily i Jamesa Potterów, który po dwunastu latach uciekł z Azkabanu, w tym momencie zajęty był zaś nie mniej gorącym wpatrywaniem się w Snape’a, bynajmniej nie zrażony zachowaniem Harry’ego, gdyż w jego opinii jego chrześniak miał pełne prawo do bycia zdenerwowanym. W pomieszczeniu znajdował się również Lucjusz Malfoy, śmierciożerca, zwolniony z Azkabanu w oparciu o zbyt małą ilość dowodów, zaledwie po jednej nocy aresztu, obecnie pracujący dla Ministerstwa, jeśli można to tak nazwać. Wyglądał tak opanowanie jak nigdy dotąd, w milczącym rozbawieniu obserwując rozgrywającą się przed nim scenę. Rudolf Lestrange, śmierciożerca i uciekinier z Azkabanu, całkiem nieźle radzący sobie z wracaniem do formy, wydający się być pod lekkim wrażeniem występu Harry’ego oraz dwóch aurorów, znajdujących się tam dla bezpieczeństwa Ministra, którzy w tym momencie zajmowali się uprzątnięciem bałaganu narobionego przez młodego czarodzieja. Oczywiście nie można zapomnieć o samym Harrym Potterze (chyba nie sądziliście, że był na zewnątrz?), Chłopcu-Który-Przeżył, drugim, po Hermionie Granger, najlepszym uczniu Hogwartu, od którego oczekiwano ciągłego ratowania świata.
W końcu Dumbledore doszedł do wniosku, że to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za przywołanie chłopca do porządku, przynajmniej w takim stopniu, by możliwa była przyzwoita dyskusja. Upewniwszy się, że Harry nadal wytrwale odmawia skosztowania cytrynowych dropsów, zapytał:
- A więc z kim chcesz omówić ten kontrakt?
W pierwszej chwili Harry zapragnął wykrzyczeć sobie płuca, by do dyrektora dotarło, że z nikim nie chce o tym rozmawiać, ponieważ oczywiste jest, że nigdy tego nie zaakceptuje. Wszyscy zaś powinni zostawić go w spokoju, a w zamian porozmawiać ze ścianą. Niemniej po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że mogłoby to wydać się nieco dziecinne, wskazał więc ręką na Syriusza, starając się za wszelką cenę nie wysadzić w powietrze biblioteczki Dumbledore’a.
- Harry, niegrzecznie jest tak żartować. Nie możesz na poważnie rozmawiać z psem! – oznajmił Knot, rzucając chłopcu potępiające spojrzenie.
- Wielkie dzięki za tę demonstrację pokładanej we mnie pewności, Ministrze. Na pewno to zapamiętam. Teraz, jeśli mi pan wybaczy, udam się na rozmowę z moim psem, który przy okazji z pewnością jest o wiele bardziej inteligentny niż pan – oświadczył Harry, rzucając Knotowi ostre spojrzenie. Następnie bez oglądania się za siebie szybko wyszedł pokoju.
Wspomniany pies, znany również jako Syriusz Black, wydawał się być nieco zaskoczony tymi słowami, parę sekund zajęło mu więc uzmysłowienie sobie, że Harry już wyszedł. Z zaniepokojonym wzrokiem wyrwał kontrakt z rąk jednego z aurorów, który dopiero co go rozprostował i wyszedł, podczas gdy biblioteczka Dumbledore’a eksplodowała, pokrywając podłogę resztkami starożytnych tomów.
- Harry, wszystko w porządku? – zapytał Syriusz niepewnie, gdy w końcu znalazł chrześniaka w jednej z nieużywanych klas w pobliżu biblioteki, przemierzając pomieszczenie i siadając obok niego.
- Czy wyglądam na kogoś, kto czuje się w porządku? – Harry wydał z siebie dźwięk oscylujący pomiędzy szlochem a parsknięciem. – Dlaczego wszystko zawsze przydarza się właśnie mnie?
Nie znajdując żadnych słów pocieszenia, Syriusz otoczył otwarcie teraz płaczącego chrześniaka ramionami, zataczając uspokajające koła na jego plecach. – Cii, już w porządku, coś wymyślimy. Nie pozwól im tak się dręczyć. Coś wymyślimy!
- Dlaczego muszą mi to robić? Dlaczego nie zostawią mnie w spokoju? – wyszlochał Harry w jego ramię, trzęsąc się gwałtownie i kurczowo czepiając się koszuli Syriusza, jak gdyby od tego zależało jego życie.
Animag tylko wzmocnił swój uścisk, nie mogąc wymyślić żadnej odpowiedzi, która w głównej mierze nie składałaby się z przekleństw.
Gdy Harry w końcu się uspokoił, a noga Syriusza zaczynała już piekielnie boleć, odrzekł:
- No dalej, Harry. Przeczytałeś chociaż całość? – gdy Harry potrząsnął głową, kontynuował – cóż więc, musimy to przeczytać teraz. Nie możemy pozwolić, byś wpadł w furię i zdemolował tylko połowę gabinetu Dumbledore’a, gdy wciąż możesz wkurzyć się na tyle, by zniszczyć całe biuro!
Gdy chłopiec na jego kolanach wydał dźwięk zbliżony do śmiechu, rozwinął dokument i trzymając go tak, by obaj mogli swobodnie mu się przyjrzeć, zaczął czytać:
KONTRAKT MAŁŻEŃSKI
Ja, Tom Marvolo Riddle, lepiej znany jako Lord Voldemort, niniejszym oświadczam swą chęć do poślubienia pana Harry’ego Jamesa Pottera. Po zaakceptowaniu tego kontraktu zobowiązuję się do:
1. Zakończenia wojny i wszelkich nieprzyjaznych akcji skierowanych przeciw Czarodziejskiemu Światu i Zakonowi Feniksa oraz do utrzymania pokoju.
2. Treningu i nauki pana Pottera najlepszych z moich umiejętności, a w przypadku gdy pan Potter wyrazi chęć nauki przedmiotu, z którego zakresu nie będę mógł mu pomóc, do znalezienia odpowiedniego nauczyciela.
3. Zapewnienia panu Potterowi zakwaterowania, pożywienia, ubioru oraz innych niezbędnych rzeczy.
4. Zapewnienia panu Potterowi możliwości wizyt u przyjaciół i rodziny pierwszego tygodnia każdego miesiąca, pod warunkiem, że weekendy nie będą zbiegały się z wakacjami.
5. Powstrzymania się od świadomego i rozmyślnego ranienia pana Pottera.
W zamian oczekuję:
1. Zakończenia wojny i wszelkich nieprzyjaznych akcji ze strony Czarodziejskiego Świata i Zakonu Feniksa wymierzonych w moją osobę lub organizację znaną pod nazwą śmierciożerców; powstrzymania się od dochodzeń sądowych oraz utrzymania pokoju.
2. Stosunków płciowych z panem Potterem, przynajmniej raz w tygodniu oraz powstrzymania się z jego strony od pożycia z innymi osobami.
3. Towarzystwa pana Pottera, gdy będę go wymagał oraz nie przedłużania jego nieobecności ze mną o dłużej niż dwa tygodnie.
4. Powstrzymania się ze strony pana Pottera od rzucania klątw, przekleństw lub ranienia mojej osoby oraz śmierciożerców.
Jeśli którakolwiek ze stron złamie powyższy kontrakt automatycznie zostanie on uznany za nieważny.
- To wszystko: moje szczęście przeciw pokojowi w całym Czarodziejskim Świecie – westchnął Harry, gdy skończyli już czytać.
- Na to wygląda – przyznał Syriusz, ściślej owijając postać na swoich kolanach ramieniem. – Ale może nie musisz wyrzekać się swojego szczęścia – mężczyzna starał się przekonać zarówno Harry’ego, jak i samego siebie.
Sądząc po niedowierzaniu odmalowującym się na twarzy chłopca, nie poszło mu zbyt dobrze.
- Sam w to nie wierzysz, prawda? Jak w ogóle mógłbym być szczęśliwy, żyjąc z potworem, który zabił moich rodziców? I nie tylko ich, całe mnóstwo ludzi, tylko dla zabawy, rozrywki…
- Ten kontrakt powstrzyma go od kolejnych bezsensownych zbrodni – zauważył delikatnie animag.
Harry utrudzenie kiwnął głową, zanim ponownie westchnął:
- To dobra strona tej sprawy.
- A jaka jest zła? – zapytał cicho Syriusz, obawiając się, że Harry ponownie straci nad sobą panowanie, gdy tylko zbytnio podniesie ton głosu.
- Praktycznie nie będę mógł widywać się z przyjaciółmi, nie będę mógł przekląć śmierciożerców, no i… będę musiał sypiać z tym draniem – wyznał Harry, rumieniąc się lekko.
Całując kręcone, ciemne włosy, Syriusz odparł:
- Cóż, myślę, że możemy podjąć negocjacje co do dwóch pierwszych punktów, ale obawiam się, że nie ma sposobu na obejście ostatniego. Przykro mi.
- Nie twoja wina – wymamrotał Harry, a następnie wyprostował się. – Ale z drugiej strony nie będzie więcej morderstw, a ja nie będę musiał go zabijać, prawda? A co do tej… rzeczy, jakoś dam sobie radę, jak zawsze. Myślę, że warto się na tyle poświęcić dla pokoju, tak?
- Wolałbym żyć podczas wojny, niż oddać cię temu potworowi, ale to tylko moje zdanie, a ja nigdy nie byłem zbytnio wrażliwy, jeśli się nad tym zastanowić – burknął Syriusz, a Harry momentalnie wybuchnął niepohamowanym śmiechem, gdyż w tym momencie jego ojciec chrzestny brzmiał zupełnie jak jego zwierzęcy odpowiednik.
Całując policzek mężczyzny i mamrocząc miękkie „Dzięki!”, wstał i rzekł:
- Pójdę sprowadzić kogoś, kto pomoże nam w negocjacjach. Kogo sugerujesz?
- Lucjusza Malfoya, jeśli potrzebujemy kogoś do przedyskutowania naszych żądań, a skoro on pochodzi ze starej czarodziejskiej rodziny najprawdopodobniej będzie znał prawa i przepisy. I Severusa Snape’a, bo chociaż nie mogę znieść tego tłustowłosego drania, jest piekielnie dobry w tych formalnościach, no i potrzebujemy kogoś, kto reprezentowałby Czarodziejski Świat – odpowiedział Syriusz z lekkim wahaniem. Skinąwszy głową, Harry zniknął w jednym ze znanych mu tajnych przejść.
Chłopak przemierzał wolno korytarz zamku, który od niemal pięciu lat nazywał swoim domem, powoli uporządkowując sobie to, czego przed chwilą się dowiedział. Wojna trwała już od prawie dwóch miesięcy i jak na razie żadna ze stron nie odniosła niczego poza małymi zwycięstwami co jakiś czas. Szpital Św. Munga był zapełniony rannymi ludźmi, a ich przyjaciele i rodzina chcieli wiedzieć, czy mogą czuć się bezpiecznie. W głębi serca Harry wiedział, że traktat, który miał zaakceptować był w gruncie rzeczy dobrym pomysłem, gdyż mógł znieść wojnę i wszelkie związane z nią cierpienia, ale dlaczego to zawsze musiał być on? Dlaczego wszyscy oczekiwali od osoby, która nie skończyła nawet jeszcze szesnastu lat, że rozwiąże wszystkie ich problemy i uratuje świat? I co, do cholery, myślał sobie Voldemort? Gdy szedł tak, pogrążony w rozważaniach i rzucał pod nosem przekleństwa, dotarł w końcu do gargulca strzegącego pomieszczeń Dumbledore’a i z hasłem „Droga mleczna” na ustach był już w drodze do biura dyrektora. Gdy tylko znalazł się na klatce schodowej, która zaczęła prowadzić go na górę, usłyszał gniewne okrzyki i coś, co podejrzanie przypominało dźwięk, jaki wydaje pięść uderzająca o blat stołu.
- Nie możesz na poważnie rozważać pozostawienia tej decyzji chłopcu. On nie jest nawet zdrów na umyśle, na brodę Merlina, ten chłopak rozmawia z psem. I ty chcesz, by to dziecko decydowała za całe społeczeństwo Czarodziejskiego Świata? Moim zdaniem należy jak najszybciej zaakceptować ofertę pokoju, co dobrego może przyjść z obciążania dzieciaka taką decyzją? – z zapałem argumentował Knot.
- Zdajesz się zapominać, ministrze, że to od tego dziecka zależy dotrzymanie warunków kontraktu. I jeśli ten chłopiec postanowi po prostu je złamać, cały układ będzie uznany za nieważny. Oraz że to właśnie dziecko stoi teraz w przejściu, słyszy każde wypowiedziane przez pana słowo i z łatwością może przetransmutować pana w psa, by zrozumiał pan w końcu, że niektóre zwierzęta rozumieją, co się do nich mówi. - zauważył Harry ozięble. – Panie Malfoy, profesorze Snape, bylibyście tak mili i towarzyszyli mi w drodze do Wąchacza, byśmy mogli poprowadzić negocjacje dotyczące naszych żądań?
- Nie możemy pozwolić, by po naszej szkole wałęsali się śmierciożercy, to by było… - wybulgotał Knot.
- Czy mogę panu przypomnieć, że jeszcze rok temu zapewniał mnie pan, iż pan Malfoy nie jest zagrożeniem dla społeczeństwa, lecz szanowanym człowiekiem? – przerwał mu Harry, patrząc wprost w oczy Ministra. – W każdym razie mogę zapewnić pana, że pan Malfoy nie będzie stanowił zagrożenia, tak długo, jak jest w tej szkole, czy mam rację?
- Tak, panie Potter, sądzę, że ma pan rację – odpowiedział płynnie Lucjusz Malfoy, podchodząc do drzwi i przytrzymując je dla Snape’a i Harry’ego.
Snape, rzucając Knotowi ostatnie spojrzenie, który to musiał znosić natarczywy wzrok Mistrza Eliksirów odkąd z pomieszczenia zniknął Syriusz, wyszedł z gabinetu, a tuż za nim podążył Harry.
- Mogę spytać, które warunki chciałbyś zmienić? – zapytał Lucjusz Malfoy, pojawiając się u boku chłopca gdy tylko minęli kamiennego gargulca.
- Większość, ale nie sądzę, by szczególnie mi to pomogło, prawda? – odparł Harry. – Zobaczy pan, które zostaną zmienione kiedy tylko tam dotrzemy.
- A gdzie jest „tam”? – parsknął Snape z irytacją.
- Koło biblioteki, w jednej z pustych klas – odpowiedział Harry płasko, pozdrawiając po drodze jeden z mijanych portretów.
- Dlaczego nie osiedliłeś się w którejś z bliższych sal? – zapytał ponownie Mistrz Eliksirów, rzucając karcące spojrzenie Grubej Damie, która ośmieliła się odprowadzić go wzrokiem.
- To wcale nie tak daleko, jeśli idzie się skrótem – odrzekł młodzieniec, prowadząc ich w dół jednymi z ruchomych schodów.
Snape nachmurzył się jeszcze bardziej:
- Dlaczego więc go nie użyjemy?
- Bo jest pan nauczycielem. Nie możemy dopuścić, by znał pan wszystkie tajne przejścia, prawda? Gdzie ukryliby się pana biedni uczniowie? Swoją drogą jesteśmy już na miejscu, może więc pan przestać rzucać mi to spojrzenie, bo i tak nie podziała. – odparł Harry, posyłając mu złośliwy uśmieszek.
Gdy weszli do sali Syriusz siedział właśnie ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, bazgroląc coś na kontrakcie. Na widok chrześniaka uśmiechnął się uspokajająco i powiedział:
- Hej, podejdź tu, spisałem ci parę rzeczy i przygotowałem kopie kontraktu – wyjaśnił miękko, gdy Harry rozgaszczał się na podłodze.
- Mogę jedną spalić? – zapytał chłopak z nadzieją, ruchem ręki wskazując pozostałym mężczyznom, by także usiedli. Obaj skorzystali z zaproszenia z identycznymi, nachmurzonymi minami, zachowując tak wiele godności, ile da się przy siadaniu na podłodze.
Jego ojciec chrzestny zacmokał i podał im kopie dokumentu.
- Więc możemy się dowiedzieć, jakie zmiany chcesz wprowadzić? – ponownie zapytał Malfoy, cały czas zachowując postawę biznesmena.
- Cóż, po pierwsze chcę się upewnić, że pokój zostanie zapewniony zarówno Światu Czarodziejskiemu jak i mugolskiemu – rozpoczął Harry, starając się odszyfrować bazgroły Syriusza.
- A co i tak moglibyśmy chcieć od świata mugoli? – skomentował Malfoy, ale uczynił stosowną notatkę.
- Po drugie, chcę kontynuować moją edukację w Hogwarcie. Jeśli mimo to on zechce udzielać mi dodatkowych lekcji, nie mam nic przeciwko – cicho wyjaśnił Harry.
Malfoy wymamrotał coś, zanotował uwagi Harry’ego, nie sygnalizując nawet, czy zmiana zostanie zaakceptowana.
- Możesz wykreślić trzeci punkt. Nie chcę, by kupował mi rzeczy. Mam dość własnych pieniędzy – polecił Harry.
śmierciożerca prychnął:
- Chcesz mi powiedzieć, że stać cię na przyzwoite ubrania, ale wolisz chodzić w tych szmatach?
- Gdybym zakupił jakieś nowe ubrania moi krewni i tak by je zabrali. - odpowiedział Harry. – Wiem, że nasze sposoby myślenia się różnią, ale naprawdę, część z tych ubrań jest bardzo wygodna.*
Malfoy wymienił zdezorientowane spojrzenia ze Snapem, który wydawał się zastanawiać nad znaczeniem jego słów.
- Poza tym żądam większej liczby wizyt z moimi przyjaciółmi. Co drugi weekend oraz wakacje. Poza tym będą mogli odwiedzać mnie, gdy tylko przyjdzie im taka ochota, pod warunkiem, że przyrzekną nie znieważać was podczas odwiedzin – kontynuował Harry, ignorując reakcje, które wzbudziły jego słowa.
- Muszę to przedyskutować z Czarnym Panem, wydaje mi się, że to trochę zbyt wiele – odrzekł Malfoy.
- Proszę bardzo – zgodził się Harry. – Chciałbym też upewnić się, że żaden ze śmierciożerców mnie nie skrzywdzi oraz że Voldemort nie wyda im rozkazów zranienia mnie, w taki czy inny sposób.
Malfoy gwałtownie podniósł głowę. – Dlaczego miałby kazać nam cię ranić? Będziesz jego mężem, będzie cię chronił!
Przez parę sekund Harry wydawał się być ogłuszony, po czym otrząsnął się i rzekł:
- Świetnie, więc to uściślijmy.
Nieświadomie przytulił się mocniej do Syriusza, wydając się nagle małym i samotnym pośród dorosłych mężczyzn. Syriusz w obrończym geście położył mu rękę na ramieniu i kontynuował:
- Co do naszych warunków kontraktu: nie podoba nam się punkt związany z towarzystwem. Harry to nie jakiś rzadki gatunek zwierzęcia, który można wrzucić do klatki i wyjmować, gdy przyjdzie ci taka ochota. Sugerowałbym, by Harry mógł nie przychodzić do Voldemorta, jeśli ma konkretny powód, dla którego nie chce tego zrobić oraz by mógł zawetować jego polecenia.
- To także będę musiał przedstawić Czarnemu Panu, czy coś jeszcze? – zapytał Malfoy, starając się zachować cierpliwy i uprzejmy ton głosu.
- W zasadzie tak, sądzimy że warunek dotyczący rzucania na was klątw powinien być skorygowany – odrzekł zadowolony z siebie Syriusz.
- A niby dlaczego, jeśli mogę spytać? – zapytał śmierciożerca, wymieniając z Mistrzem Eliksirów zirytowane spojrzenia.
- Cóż, Harry jest czarodziejem, a żaden czarodziej nie może być pozbawiony prawa do używania magii – odparł Syriusz z uśmiechem. – A biorąc pod uwagę, że jest on także synem Jamesa i praktycznie rzecz biorąc jednym z Huncwotów, powinien mieć możliwość robienia wam kawałów.
- Nie jestem w stanie pojąć twojej logiki, ale dobrze, to też przedyskutuję. Czy to był ostatni punkt? – zapytał Malfoy.
- Nie – odrzekł Harry, prostując się. – Mam jeszcze jedno żądanie: chcę, by Peter Pettigrew został przetransportowany do Ministerstwa Magii z pełną spowiedzią na swoich ustach!
- Zobaczę, co da się zrobić – obiecał Malfoy, z uśmiechem błąkającym się na wargach. – Nie znoszę tego szczura!
Harry odwzajemnił mu się szczerym uśmiechem.
- To już chyba wszystko, chyba że Snape chce coś dodać – powiedział Syriusz, przeglądając papiery.
- Sądzę, że jest to do przyjęcia, zwłaszcza, że Minister chciał zaakceptować już pierwszą wersję. Sądzę więc, że skończyliśmy – odparł Mistrz Eliksirów.
- Myślę, że dokument będzie w pełni gotowy za dwa dni, chyba że będziemy musieli ponownie przedyskutować któryś z punktów kontraktu – odrzekł Malfoy, wstając i otrzepując szaty. – Panie Potter, do zobaczenia wkrótce! – Ujął rękę Harry’ego i ucałował jej zewnętrzną stronę.
Harry spłonął delikatnym rumieńcem, ale skinął głową z uznaniem, zanim ponownie nie znalazł się w ramionach Syriusza.
- Jak sądzisz, możemy już uznać to za noc? – zapytał Syriusz delikatnie. – Chcesz dzisiaj spać w moich komnatach?
- Zaniesiesz mnie? – poprosił Harry, ponownie wyglądając na tak kruchego i zagubionego, że Syriusz nie mógłby odmówić, nawet gdyby chciał.
- Jasne, kochanie. – Wziął go w ramiona, rzucając Snape'owi ostatnie wyzywające spojrzenie, które nie pozostało bez odpowiedzi ze strony Mistrza Eliksirów, i zaniósł chłopaka do swoich komnat, które dzielił z Remusem Lupinem. Po drodze Harry zapadł w sen.
* Nieprzetłumaczalne dla mnie. W oryginale Harry twierdzi, że jego ubrania są "comfy", używając słowa, którym raczej nie posługiwali się pozostali mężczyźni. Stąd ich reakcja.
Rozdział 2. Negocjacje
Syriusz obserwował swojego chrześniaka, który leżał na sofie, pogrążony we śnie. Niepokoił się o niego. I nie chodziło tu tylko o kontrakt i zmiany, które będzie ze sobą niósł. Wyglądał blado, już od chwili, gdy sprowadzili go do Hogwartu od mugoli. Jego krewni zachowywali się nadzwyczaj dziwnie i grubiańsko, ale prawdopodobnie można było zwalić to na karb ich mugolstwa. Poza tym chłopak gwałtownie skrzywił się, gdy Remus po raz pierwszy dotknął jego pleców tego popołudnia. No i był zdecydowanie chudszy.
- O czym myślisz, Łapo? – dobiegł go cichy głos jego przyjaciela i kochanka, Remusa Lupina, który owinął swoje ręce wokół torsu mężczyzny. – Chyba czymś się martwisz.
- W tym problem, że masz rację. Wiesz w ogóle, o co w tym wszystkim chodzi? – westchnął Syriusz.
- Minerwa powiedziała mi, gdy byłeś zajęty rozmową z Malfoyem i Severusem. – Remus zerknął przyjacielowi przez ramię, obserwując spokojny kształt na sofie. – Naprawdę wiele od niego oczekują, a przecież jeszcze nie ma nawet szesnastu lat.
- Nienawidzę świadomości, że nie ma innego wyboru – warknął Syriusz, wpatrując się w ciemność za oknem.
- Zawsze może odmówić – wtrącił miękko wilkołak, całując Syriusza w czubek nosa, by ponownie przyciągnąć jego uwagę.
Syriusz wydał z siebie zduszone prychnięcie:
- Dobrze wiesz, że nigdy nie pozwoli im kontynuować walk, jeśli może to wszystko przerwać bez posuwania się do morderstwa. Poświęci siebie dla wyższego dobra! O to właśnie chodzi, by chłopak nie miał żadnego wyboru!
Zamyślony Remus poprowadził Syriusza do kuchni, powstrzymując go od obudzenia Harry’ego.
- Możemy mu jakoś pomóc? – zapytał Łapa, posyłając drugiemu mężczyźnie błagalne spojrzenie. – Czy jest sposób, by mu to chociaż jakoś ułatwić?
- Możemy go wspierać! – odpowiedział Remus bez wahania. – Być mu podporą, gdy będzie potrzebował naszej pomocy.
- A czy jest jeszcze coś?
- Obawiam się, że nic więcej nie możemy zrobić. Prześpijmy się teraz trochę, dobrze?
Syriusz pokiwał głową, upił ostatni łyk herbaty i podążył za Remusem do sypialni, po drodze całując Harry’ego na dobranoc.
***
Gdy Hogwart, wraz ze swoimi mieszkańcami zapadał w sen, Lucjusz Malfoy i Rudolf Lestrange podążali właśnie do Czarnego Pana, który czekał niecierpliwie na powrót swoich sług.
Pokój pogrążony był w cieniu, oświetlony jedynie dogasającym ogniem w palenisku i magiczną pochodnią, umieszczoną obok drzwi. W ciemnościach trudno było dostrzec meble i ściany.
W pobliżu kominka leżał wąż, a w kącie stał prawie niezauważalny skrzat domowy, cierpliwie czekający, aż jego Pan się oddali, a on będzie mógł wziąć się za sprzątanie.
Lucjusz Malfoy z oddaniem zbliżył się do fotela, na którym spoczywał jego Pan, i podczas gdy jego towarzysz skłonił się w ciszy, rzekł:
- Panie, powróciliśmy właśnie z Hogwartu, przynosząc wieści o chłopcu, którego wkrótce masz poślubić.
- Zgaduję więc, że przyjęli moją ofertę? – z ponurym rozbawieniem zapytał czarnoksiężnik.
Malfoy pozwolił sobie na drobny wzgardliwy uśmieszek, zanim odrzekł:
- Knot chciał zgodzić się do razu, ale Potter zasugerował kilka modyfikacji.
- Jak zareagował Potter? – zapytał Czarny Pan, hamując skwapliwość.
- Najpierw nie chciał w to uwierzyć, potem zaczął krzyczeć i demolować gabinet dyrektora przypadkowymi zaklęciami, następnie skonsultował się ze swoim ojcem chrzestnym i obraził Knota – odpowiedział Lestrange monotonnym głosem.
- Znieważył ministra? – zapytał Voldemort. – Dlaczego miałby to robić?
Lucjusz zaczął opowiadać całe zajście, z drobną pomocą drugiego śmierciożercy. Gdy doszli do tematu negocjacji, podali Czarnemu Panu skorygowany kontrakt.
- Niezbyt skromny, prawda? – skomentował Voldemort, gdy zapoznał się z dokumentem. – Nie sądzę, bym miał zaakceptować jego warunki.
- Myślę, że większość z nich wymyślił Black, Potter nie wydawał się być nimi szczególnie zainteresowany. Jego jedynym żądaniem było wysłanie Pettigrew do Ministerstwa Magii – zrelacjonował Malfoy.
- W takim razie musimy zorganizować kolejne spotkanie, by omówić dalsze warunki kontraktu – zaproponował Voldemort, chociaż oczywiście nie było mowy, by jego sugestia została odrzucona. Dwaj słudzy ulegle pokiwali głowami. – Swoją drogą, gdzie jest Severus? Nakazałem mu przybyć z wami.
- Prosił o wybaczenie, ale Dumbledore chciał pomówić z nim o wywarze tojadowym, który miał sporządzić dla tego wilkołaka. A skoro złożyliśmy ofertę pokoju, nie mógł urwać się szybciej pod pretekstem „szpiegowania” nas – wyjaśnił Lestrange z drobnym ukłonem, w tym samym momencie, gdy do pokoju wszedł mężczyzna, o którym właśnie rozmawiali, również się kłaniając.
- Chcesz donieść mi o czymś nowym? – zapytał Czarny Pan.
- Panie, wygląda na to, że chłopak nie jest już związany z Dumbledorem tak, jak dotychczas. Kompletnie zignorował fakt, że mieliby stanąć po przeciwnych stronach – odpowiedział Mistrz Eliksirów.
- W rzeczy samej, tak się właśnie stanie – odrzekł Czarny Pan, a następnie odprawił swoje sługi z nakazem zorganizowania spotkania i zdobycia kolejnych informacji o Potterze.
Już od prawie roku pożądał tego chłopca. Od czasu gdy zobaczył jego moc, zaradność i inne rzeczy, które jej towarzyszyły… Sposób, w jaki popatrzył na niego, wtedy, na cmentarzu, w pełni świadomy, że zaraz umrze, ale nieskory do poddania się, niezmiernie go zafascynował. Obiecał sobie, że będzie miał tego chłopaka. Wstrzymanie wojny nie było wielkim poświęceniem, ostatecznie i tak nie odnosili większych sukcesów. Jedynie żałował utraty powszechnego przerażenia, które wywoływała wśród Czarodziejskiego Świata myśl, że może nagle pojawić się na ich ganku. Dotychczas sprawiało mu to złośliwą uciechę. Duży wpływ na jego decyzję miał także fakt, że odbierze Dumbledorowi jego skarb, jego fatum, jego broń, jego jedyny element, który zawsze świadczył na korzyść Jasnej Strony. To wszystko miało być teraz jego. Wcale nie był przesadnie optymistyczny – nazywał to realizmem, w końcu zawsze otrzymywał to, co chciał. Pragnął być w Slytherinie – był w Slytherinie; pragnął być najlepszym uczniem – był najlepszym uczniem; pragnął odkryć i otworzyć Komnatę Tajemnic – odkrył i otworzył Komnatę Tajemnic; pragnął zostać prefektem – uczyniono go prefektem; pragnął mieć nowe ciało – otrzymał nowe ciało, które niedawno udoskonalił za pomocą eliksiru Severusa; pragnął pozbyć się Potterów – cóż… to można wykreślić, ale prawie zawsze otrzymywał to, co chciał. I tym razem także nie będzie inaczej. Pełen takich pokrzepiających myśli podniósł się, wysyczał pożegnanie do Nagini i udał się do swoich komnat.
***
Gdy tylko Syriusz i Remus zniknęli za drzwiami swojej sypialni, Harry ponownie otworzył oczy i podszedł do jednego z okien z widokiem na jezioro. Nienawidził udawać przed swoim ojcem chrzestnym. Uważał, że jest to równoznaczne z kłamstwem, jednak nie chciał też obciążać go swoimi problemami. Ostatnio Syriusz wydawał się być naprawdę szczęśliwy, a to nie zdarzało się często. Jasno świecące gwiazdy odbijały się na niewzruszonej tafli jeziora, co sprawiało wrażenie, jak gdyby znajdywało się tam drugie niebo. Zakazany Las także wyglądał nadzwyczaj cicho i spokojnie, chociaż Harry doskonale wiedział, że w rzeczywistości był niebezpieczny i zdziczały. Chatka Hagrida, choć w tym momencie niezamieszkana (jej właściciel udał się z wizytą do Beauxbatons), wydawała się wyjęta wprost z mugolskiej bajki.
Dlaczego? To właśnie pytanie wciąż i wciąż do niego wracało, a on nie potrafił udzielić na nie odpowiedzi. Z takim natłokiem myśli nie mógłby zasnąć, nawet gdyby chciał. Ale to nie był problem, i tak nie lubił spania. Problemem za to był powód, dla którego tak nie lubił zapadać w sen – koszmary. Harry nie był już nawet w stanie przypomnieć sobie nocy, w której nie obudziłby się, krzycząc i rzucając się na łóżku. Dlatego właśnie postanowił nie pozwalać sobie na sen. Istotne było też to, że dzięki temu nigdy nie pozostawał całkowicie bezbronny. Chociaż oczywiście w Hogwarcie nie trzeba było martwić się o bezpieczeństwo, mając pod nosem Dumbledore’a i jego wspaniałe zaklęcia obronne. Fakt, że nawet jego wewnętrzny głos brzmiał ironicznie i gorzko był nieco niepokojący. Ochrona dyrektora nie pomogła mu w tym roku, w zeszłym zresztą też nie…
„Lepiej o tym nie myśl”, nakazał sobie i postanowił wyjść na nocny spacer, skoro spanie i tak nie wchodziło w grę. Cicho wyszedł z pokoju i używając jednego ze znanych mu skrótów, udał się do frontowych drzwi, skąd pomaszerował w stronę Zakazanego Lasu. Prawda, był on niebezpieczny i zdziczały, ale nie dla Harry’ego Pottera. Większość zwierząt, stworów i duchów i tak była po jego stronie. Teraz zaś miał zamiar spotkać się z jednym z jednorożców lub centaurów, który zapewni mu taką ochronę, że będzie mógł czuć się bardziej niż bezpiecznie.
- Cześć Niveusie – przywitał się Harry, uśmiechając się delikatnie, gdy nos jednorożca dotknął jego brzucha. – To był ciężki dzień! – oznajmił, wdrapując się na srebrny grzbiet.
***
- Gdzieś ty był? – ostrym głosem zapytał Minister, który najwyraźniej w pełni doszedł do zdrowia po wczorajszym szoku. Teraz zaś podjął postanowienie, by zastąpić swoją opryskliwą postawę jeszcze bardziej opryskliwą postawą.
Harry zamknął drzwi od biura Dumbledore’a i razem z Syriuszem uniósł brew, wspaniale naśladując grymas Snape’a.
– Byłem na przejażdżce. A z tego co wiem, Wąchacz po prostu zaspał.
- Nie obchodzi mnie ten twój pies – wybulgotał Knot, uderzając pięścią w biurko Dumbledore’a.
- To po co pan pytał? – odpowiedział chłopak niewinnie, udając zaintrygowanego. Następnie usiadł na krześle obok Lupina, który tym razem zajął miejsce profesor McGonagall.
Minister postanowił zmienić temat rozmowy:
- Na czym to niby jeździłeś? Hogwart nie ma żadnych stajni…
- Tak się składa, że ma. Wie pan coś o testralach? A odpowiadając na pańskie pytanie - na jednym z jednorożców. Mam go opisać? Był biały, chociaż wokół oczu sierść miała srebrny odcień, kręty róg na łbie, złote kopyta, oczy koloru… - prześmiewczym głosem ciągnął Harry.
- Doskonale wiem, jak wyglądają jednorożce! A tobie nie wolno na nich jeździć! – wtrącił Knot, mnąc w dłoniach melonik.
- Cóż, Ministrze, można powiedzieć, że normalnie równie niewykonalne jest przeżycie uśmiercającego zaklęcia – rozległ się mroczny głos. Mężczyzna, wyglądający na około dwadzieścia lat, swoimi krwistoczerwonymi oczami przyglądał się pomieszczeniu. To skutecznie uciszyło Knota i pozwoliło Dumbledorowi przedstawić Harry’emu gościa, który właśnie zabrał głos. To nie było jednak konieczne, ponieważ od chwili przekroczenia progu gabinetu chłopak doskonale wiedział, kim jest przybysz. Jego blizna intensywnie dawała o sobie znać.
- Harry, jestem pewny, że rozpoznajesz Toma, chociaż oczywiście sporo zmienił się od waszego ostatniego spotkania.
Czarny Pan wyciągnął rękę, by uścisnąć Harry’emu dłoń, ten jednak odmówił:
- Doceniam gest, ale blizna boli mnie na tyle, że nie chcę tego pogarszać, wielkie dzięki – wytłumaczył, a następnie zapytał, po co się tu zebrali.
- Ach, właśnie, skoro już jesteśmy przy temacie. Poprosiłem Severusa, by sporządził eliksir, który zlikwiduje ten ból – radośnie oznajmił Dumbledore, ignorując coraz groźniejsze spojrzenie Snape’a.
- Świetnie, ale po co tu jesteśmy? – ponownie zapytał Harry.
- Oczywiście by dokończyć negocjacje – odpowiedział Tom Riddle. – Chyba nie sądziłeś, że tak po prostu zaakceptuję twoje warunki?
- Skąd. Jakie masz zastrzeżenia? – odparł płasko Harry, lecz odpowiedź Voldemorta została przerwana przez Ministra:
- Przede wszystkim chcę zobaczyć ten kontrakt. Nie będziecie decydować za naszymi plecami. Wykazałem tolerancję tylko raz, i na tym koniec.
Przedmioty w całym pokoju zaczęły nagle trząść się, podskakiwać i wybuchać, a jeden z wyjątkowo grubych tomów stoczył się z półki wprost na głowę Knota, który zemdlał, ze stłumionym okrzykiem na ustach. Syriusz zaszczekał i skrył się pod krzesłem Harry’ego. Dumbledore zaczął nucić pod nosem coś, co podejrzanie przypominało „Jingle bells”, Czarny Pan wydawał się tłumić śmiech, natomiast wzrok Snape’a zdawał się pytać, za jakie grzechy przyszło mu to znosić. Lupin wyjął różdżkę, rzucając parę zaklęć ochronnych i spokojnie czekał, aż Harry raczy się uspokoić. Malfoy i Lestrange kompletnie zaś zignorowali całe zamieszanie.
- Przepraszam – dobiegł do nich po chwili głos chłopaka, którego twarz pokryta była kurzem.
- Ależ żaden problem. Chociaż sądzę, że Korneliusz będzie odmiennego zdania – odparł Dumbledore, mrugając do Harry’ego.
Chłopiec rzucił mu dziwne spojrzenie, ale powstrzymał się od wyjaśnienia, że przeprosiny kierował do Syriusza, który w tym momencie z pasją lizał mu rękę.
- Wracając więc do tego, co chciałem powiedzieć, zanim nam tak bezczelnie przerwano, sprzeciwiam się kontynuowaniu twojej nauki w Hogwarcie, Harry – odezwał się Riddle, wciąż z rozbawionym uśmieszkiem błąkającym się na ustach. – Oznaczałoby to, że praktycznie cały czas spędzalibyśmy osobno. Skoro mamy być małżeństwem, jest to niedopuszczalne.
- Więc ty także będziesz musiał pozostać w szkole – wyjaśnił stanowczo Harry. – Hogwart to mój dom.
- Twój dom jest tam, gdzie jestem ja – odparł ozięble Voldemort.
- Ależ to doskonały pomysł. Jak sądzisz, Tom, dasz radę nauczać w przyszłym roku Obrony Przed Czarną Magią? W ten sposób Harry pozostanie w Hogwarcie, jednocześnie nie tracąc twojego towarzystwa – radośnie zawołał dyrektor, zacierając z zadowolenia ręce.
Natomiast Tom miał minę co najmniej sceptyczną, ale mimo to kiwnął głową:
- To mogłoby być możliwe. Ale w takim razie domagam się usunięcia punktu o wizytach przyjaciół, skoro i tak będziesz widywał ich w szkole.
- Ale to uniemożliwi mi kontaktowanie się z Syriuszem i profesorem Lupinem – zaprotestował Harry, dla pewności rzucając ostrożne spojrzenie na nieprzytomnego Ministra.
- Wydawało mi się, że oni także tu zostają – odpowiedział Voldemort, unosząc brew.
- Tylko do rozpoczęcia roku szkolnego. Planujemy zakup domku gdzieś koło szkockiej granicy, jeśli to nie problem – odparł grzecznie Remus. Syriusz z kolei warknął i ukazał zęby.
- Połowa wakacji i każdy pierwszy weekend miesiąca – zaproponował beznamiętnie Czarny Pan, choć czerwone oczy zdradzały jego gniew.
- Połowa wakacji, co drugi weekend i wizyty, gdy tylko sobie tego zażyczą – odparł drobny chłopiec, z ogniem płonącym w szmaragdowych oczach.
- Połowa wakacji, co drugi weekend i wizyty w nagłych wypadkach – targował się Tom, obracając różdżkę w swoich długich i smukłych palcach.
- A co uznajesz za nagły wypadek? – zapytał Lupin.
Voldemort zamyślił się chwilę, po czym rzekł:
- Gdy któryś z was będzie umierał.
Harry zacisnął pięści, starając się odpędzić myśli od wzmagającego się bólu, który narastał w okolicy pleców, żołądka i głowy. Próbował przy tym opanować gniew:
- Nie ma takiej możliwości! Nagły wypadek jest zawsze, gdy mnie potrzebują. Powiem im, by nie przychodzili, jeśli nie mają konkretnego powodu.
- Będziesz przy mnie zawsze, gdy tego zażądam! Będę też pokrywał twoje wydatki, gdyż ty nie masz takiej możliwości! I nie będziesz używał magii na mnie lub na śmierciożercach w celu zadania bólu lub upokorzenia nas – wysyczał Voldemort.
- Wyślesz Glizdogona do Ministerstwa? – słabym głosem zapytał Harry.
- Tak!
- Zgoda! – stwierdził Harry, po czym pociemniało mu przed oczami i zemdlał.
Rozdział 3. W skrzydle szpitalnym
Pierwszą osobą, która pojawiła się przy boku Harry’ego był Snape. Zignorowany przez niego Syriusz, zaskamlał i pchnął go swoim mokrym nosem, jednak nie doczekał się reakcji ze strony Mistrza Eliksirów, który w tym momencie sprawdzał puls chłopaka. Chwilę później dołączył do nich Remus, układając zwiotczałe ciało w swoich ramionach i wybiegając z biura z Syriuszem depczącym mu po piętach. Za nimi pospieszyli Snape i Dumbledore, równie szybko, choć dostojniej, z gabinetu wybiegli śmierciożercy na czele z Voldemortem. Wszyscy dotarli do skrzydła szpitalnego, wpadając na zszokowaną panią Pomfrey.
- Co my tutaj mamy? Syriuszu, uspokój się, nic nie pomożesz miotając się jak szalony… - zaczęła mówić, jednak przerwała, gdy tylko zdała sobie sprawę, czyje ciało leży w ramionach Remusa. – Na Merlina! Wnieście go tu, tylko ostrożnie.
Po szybkim zbadaniu chłopaka, sprawdzeniu źrenic i pulsu, który na szczęście wciąż był wyczuwalny, zapytała ostro:
- Zażył jakąś truciznę?
- Sądzisz, że się otruł? – W głosie Snape’a wychwycić można było wzgardę i coś na kształt rozczarowania.
- Nie bądź śmieszny! – zirytowała się pani Pomfrey. – Może mi w końcu ktoś powiedzieć, czy zażywał jakąś truciznę?
- Nie zażywał – udzielił odpowiedzi wilkołak, wymieniając szybkie spojrzenie z psem siedzącym mu u stóp. – Wszystko z nim w porządku?
- Zapewniam cię, bywało gorzej. A teraz wynocha stąd, wszyscy! – nakazała ze srogą miną, a następnie podążyła do swojego gabinetu, wracając po chwili z dwoma fiolkami. Jedna z nich była wypełniona bulgoczącym czerwonym płynem, druga natomiast lśniła jasnoniebiesko. Snape natychmiast rozpoznał eliksiry, gdyż sam nieraz ich używał – były to bardzo mocne leki uśmierzające ból, które w jego przypadku znajdywały zastosowanie po długich nocnych turach z zaklęciem Cruciatus.
Widok tak różnych pięciu mężczyzn, ściśniętych przed zamkniętymi drzwiami, z wyraźnie przygnębionym wielkim psem u stóp, musiał być dość zabawny. Wszyscy mieli na twarzach identyczne wyrazy zatroskania lub, jak w przypadku byłych Ślizgonów, wystudiowanej obojętności. Najwyraźniej martwili się o niezbyt dobrze znanego im chłopca, co zapewne zostało spowodowane tym, że nie mieli najbledszego pojęcia, co może mu dolegać. Snape zastanawiał się niejasno, co wśród nich robi jeszcze Czarny Pan, ale w tym momencie miał inne sprawy na głowie. Na przykład próby zrozumienia, dlaczego Potter zemdlał nagle w trakcie rozmowy. Oczywiście znał odpowiedź, chłopak cierpiał, i to straszliwie, ale to nie wyjaśniało jeszcze, czemu nie było żadnego ostrzeżenia. Nie było, prawda? Niepewność doprowadzała go do szału. Nie mówiąc już o irytującym Lupinie, przemierzającym korytarz w te i wewte. I Dumbledorze, zajętym teraz ssaniem tych swoich cholernych dropsów! Przecież one nawet nie były smaczne. Przede wszystkim nie smakowały ani trochę jak cytryna i na pewno nie miały w składzie tego owocu. Na Merlina, myślał o dropsach cytrynowych! Naprawdę musi znaleźć sobie jakieś zajęcie. Obchód korytarza nagle zaczął być kuszącym pomysłem.
W tym samym czasie Tom Marvolo Riddle zajmował swoje myśli zupełnie czymś innym. Nie na próżno był najlepszym uczniem Hogwartu. Doskonale wiedział, do czego służy jasnoniebieski płyn, który pielęgniarka zaniosła chłopakowi. Był świadom, że jego obecność powoduje u młodego bohatera ból, ale nie wiedział, że będzie to aż tak… przytłaczające. Coś trzeba było z tym zrobić. Czy ten stary głupiec nie wspominał o jakiejś miksturze? Nie był do końca pewny, podczas poprzedniej rozmowy zajęty był uważnym wpatrywaniem się w swojego narzeczonego, gdyż ten jawnie go obraził (no i nie ukrywajmy, był oszałamiająco przystojny). Nie powinien być jednak dla niego miły? Na Salazara, przecież zaoferował im wszystkim pokój, powinien być cholernie wdzięczny! Najwyraźniej wcale tak nie było. Zapewne chciał swoim omdleniem wzbudzić wokół siebie kolejną aferę i zyskać ich współczucie. Tak, na pewno o to chodziło.
Z kolei Remus był całkowicie przekonany, że Harry’emu coś poważnie dolega. W desperacji starając się wywnioskować, co było nie tak z chłopakiem, spacerował w kółko tuż przed wielkim nosem Snape’a. Wiedział, że zna wszystkie elementy układanki – Harry był chudszy, wzdrygnął się, gdy chcąc zwrócić jego uwagę Lupin położył mu rękę na plecach, w jego oczach widoczny był ból i przerażenie, a na dodatek jeszcze ci dziwni mugole... Miał ochotę zacząć walić głową w ścianę, na szczęście powstrzymał go zdrowy rozsądek. Rozpoczął kolejną turę spaceru wzdłuż korytarza, gdy wtem zauważył Syriusza, którego uszy zwrócone były w kierunku skrzydła szpitalnego.
- Syriuszu Orionie Black! – ryknął, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do swojego wilkołactwa. – Co ty sobie myślisz? – Wszyscy obecni przerwali swoje dotychczasowe zajęcia, obserwując teraz sprzeczkę dwóch Huncwotów. A raczej obserwując Remusa, który to zajęty był strofowaniem przyjaciela, w tym momencie wycofującego się powoli i wyraźnie pogrążonego w wyrzutach sumienia. – Jak w ogóle śmiesz podsłuchiwać swojego chrześniaka?! Gdyby chciał, byś wiedział, co z nim nie tak, z pewnością sam by ci powiedział, nie sądzisz?! I nie patrz tak, Black, granie małego zagubionego szczeniaczka nie podziała na mnie…
Tyrada Remusa została przerwana przez zbulwersowaną panią Pomfrey, która otworzyła drzwi tak gwałtownie, że zmuszona byłaby zająć się kolejnym pacjentem, gdyby Dumbledore w porę nie uskoczył.
- Po co te wszystkie krzyki?
- Mogłaby ich pani po prostu wpuścić? – cichy głos Harry’ego uratował Lupina od konieczności wyjaśniania sytuacji.
- Już o tym rozmawialiśmy, panie Potter. Dopóki w pełni nie powróci pan do zdrowia, nie ma mowy o żadnych odwiedzinach – warknęła pielęgniarka.
- Więc mam leżeć w łóżku przez cały tydzień? Zresztą, ostatnim razem to ja wygrałem kłótnię, więc proszę ich wpuścić. – Zgromadzonych na korytarzu ponownie dobiegł głos Harry’ego. Po kilku sekundach ciszy odezwał się znowu. – Proszę?
- Dobrze, pięć minut i ani sekundy dłużej – niechętnie zgodziła się pani Pomfrey, wycofując się, by przepuścić gości. – Ale ty masz nie ruszać się z miejsca, a zaraz po ich wyjściu zażyjesz swój eliksir. Zrozumiano?
Harry nachmurzył się, ale przytaknął:
- Zrozumiano!
Syriusz był pierwszy na łóżku Harry’ego, chociaż by być bardziej precyzyjnym trzeba dodać, że był jedyną osobą NA łóżku. Nawet sam dyrektor znalazł w sobie dość honoru, dostojeństwa, taktu czy czegokolwiek, co powstrzymało go od wskoczenia na posłanie. Następnie przy chłopcu znalazł się Lupin, który zajął miejsce na krześle, wciąż jednak rzucając animagowi groźne spojrzenia.
- W porządku Remusie, i tak niczego nie usłyszał. Ale mimo wszystko dziękuję – oznajmił chorobliwie blady chłopiec z uśmiechem wdzięczności na ustach.
- Skąd możesz to wiedzieć? – zapytał z drwiną Lucjusz Malfoy, chociaż Harry był pewien, że nadał swojemu głosowi taki ton, by ukryć ciekawość.
Uśmiechnął się lekko i odpowiedział:
- Bo gdyby wiedział, nie siedziałby tak spokojnie na moim łóżku. – Syriusz poderwał gwałtownie głowę, co wyglądało nieco dziwnie, gdyż znajdowała się ona obecnie pod ramieniem chrześniaka. – Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym jak najszybciej zakończyć już tę sprawę. Voldemort, chciałbyś jeszcze coś wyjaśnić, zanim podpiszemy dokument? – Teraz jego głos brzmiał inaczej, był kompletnie wyprany z emocji.
- Nie mam nic więcej do dodania w kwestii kontraktu, ale wciąż jeszcze musimy ustalić datę… - zaczął Czarny Pan.
- Niedziela za dwa tygodnie, jeśli ci pasuje – zasugerował beznamiętnie, kalkulując, że zostało mu jeszcze półtora tygodnia na powiadomienie przyjaciół o zaistniałej sytuacji.
Voldemort pokiwał głową:
- Rozumiem, że ślub ma odbyć się w Hogwarcie?
- Brzmi świetnie – odpowiedział dyrektor z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Sądzę, że zdążymy z wszelkimi przygotowaniami na czas. O to więc nie trzeba się martwić… Harry, teraz stworzę świstoklika, byś do tego czasu mógł powrócić do domu ciotki i wuja.
Twarz chłopca zbladła jeszcze bardziej, gdy zacisnął pięści i oznajmił:
- Nie wracam tam!
- A gdzie indziej miałbyś pójść? – zapytał Dumbledore, mrugając wesoło.
Harry nie był w stanie sformułować odpowiedzi, w cichym przerażeniu wpatrując się w twarz dyrektora. Pomoc przyszła z całkowicie nieoczekiwanej strony.
- Właściwie to syn poprosił mnie, bym zaprosił pana Pottera na resztę wakacji do naszego dworku – wtrącił gładko Lucjusz Malfoy, widząc bezradność w zielonych oczach.
- Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? – zapytał zaskoczony wilkołak.
- Nie sądziłem, że zaakceptujecie moją przyjaźń z Draco, zawsze byliście raczej negatywie nastawieni do ogółu Ślizgonów – skłamał Harry, posyłając Malfoyowi pełne wdzięczności spojrzenie. – I oczywiście akceptuję pańskie zaproszenie.
- Wybacz, że rujnuję twoje plany, ale pani Pomfrey najprawdopodobniej zechce jeszcze trochę cię tu zatrzymać, biorąc pod uwagę fakt, że niedawno zemdlałeś – wtrącił Dumbledore, nie całkiem zadowolony z obrotu wydarzeń.
- Nic się nie stało, dyrektorze – odpowiedział Harry, za wszelką cenę starający się zachować spokój i opanowanie. – Z pewnością pani Pomfrey przyzwyczaiła się już, że nie zostaję w skrzydle szpitalnym tak długo, jak ona by chciała.
- Coś w tym jest – odparła pielęgniarka z grobową miną, choć w oczach dostrzec można było iskierki rozbawienia. – Możesz iść, ale nie przemęczaj się, bo następnym razem, gdy tu się zjawisz, zamknę cię na klucz.
- Świetnie. - Harry uśmiechnął się do czarownicy i wyskoczył z łóżka, odrobinę się chwiejąc. – Przyrzekam, że następnym razem, gdy się zobaczymy będę całkowicie przytomny.
- Idziemy? – zapytał Lucjusz Malfoy, oferując chłopcu ramię. – Po drodze możemy wstąpić po twoje rzeczy.
Harry pokiwał posępnie głową, uściskał szybko Remusa i Syriusza i pomachał do pani Pomfrey. Przed wyjściem zdążył jeszcze rzucić wyzywające spojrzenie Dumbledorowi i zerknąć na Snape’a.
- Dziękuję, panie Malfoy – powiedział, gdy wyszli przez główne wejście i przemierzali błonia zamku. – To było bardzo miłe z pana strony, tak sądzę…
- Nie ma za co. Również tak uważam – śmierciożerca wygiął wargi w zadowoleniu. Można było wręcz pomyśleć, że był to uśmiech.
Po chwili Chłopiec-Który-Przeżył zapytał niepewnie:
- Nie chcę o to pytać, ale czy byłby pan tak miły i pożyczył mi trochę pieniędzy, bym mógł dostać się na ulicę Pokątną?
- Po co chcesz się tam udać? Tylko nie mów, że w końcu zdecydowałeś się na zakup jakichś przyzwoitych ubrań! – mężczyzna próbował mu dokuczyć, choć istotnie nie miał bladego pojęcia, po co chłopak chciał tam pojechać.
Jego odpowiedź zmieszała odrobinę Harry’ego:
- Cóż, chciałem zatrzymać się w Dziurawym Kotle, a skoro nie mam przy sobie pieniędzy…
- Nie chcesz więc zostać w moim dworku? - zapytał nieco zawiedziony śmierciożerca; przygotował się już do tego, że ugości chłopaka przez kilka dni.
- Ta propozycja była prawdziwa?
- Oczywiście!
- W takim razie przyjmuję ją! – odpowiedział z uśmiechem. Obaj dotarli właśnie do wielkiej czarnej limuzyny i wsiedli do niej, z pomocą podskakującego skrzata domowego.
Wnętrze było nawet większe od tego, jak wyobrażał je sobie Harry. Samochód był wyposażony w kominek, dużą biblioteczkę, planszę do gry w szachy, trzy fotele, ciemną skórzaną sofę, barek z trunkami i drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły do łazienki.
- Rozgość się – zaoferował Malfoy. – Chciałbyś się czegoś napić?
- Nie, dziękuję, panie Malfoy – odrzekł Harry, siadając na fotelu znajdującym się najbliżej kominka. – Ale mógłbym dostać jakiś koc lub coś takiego?
- Oczywiście. – Mężczyzna pstryknął palcami i w tym samym momencie pojawił się wśród nich kolejny skrzat domowy, tym razem z grubym wełnianym pledem w rękach. – Nie zdawałem sobie sprawy, że jest zimno.
- Zapewne nie jest – odpowiedział Harry, rezygnując z wyjaśniania, że czuje chłód z powodu swojej choroby. – Panie Malfoy, to nie Draco mnie zaprosił, prawda?
- Nie, w chwili obecnej bawi się w Hiszpanii ze swoją matką i przyjaciółmi – odpowiedział mężczyzna, rozbawiony widoczną ulgą, która pojawiła się na twarzy chłopaka po jego słowach. Decydując nie poruszać tego tematu, rozsiadł się na sofie. – Mogę spytać, czemu nie masz pieniędzy?
Harry’emu niezbyt spodobał się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. – Cóż, widzi pan… - zaczął, po czym postanowił wyrzucić to z siebie tak szybko, jak to możliwe. – Dursleyowie zdecydowali nie dawać mi żadnych mugolskich pieniędzy, gdyż w ich opinii zapewnienie mi dachu nad głową było już i tak nazbyt wielką łaską. Za każdym razem, gdy przekraczałem próg ich domu natychmiast zabierali mi wszystkie moje rzeczy, bym nie miał możliwości zrobienia czegoś, w ich opinii, dziwacznego. Stąd też nie mam nawet czarodziejskich pieniędzy.
Malfoy wydawał się zdziwiony, a gdyby ktoś zdołał dostrzec coś przez maskę obojętności na jego twarzy, dostrzegłby nawet szok. – A więc dlatego nie chcesz tam wracać. Teraz już rozumiem.
- Nie, nie rozumie pan – odpowiedział gwałtownie Harry. – Naprawdę sądzi pan, że jestem na tyle zepsuty, by odmówić mieszkania u wujostwa tylko dlatego, że nie dostaję dość słodyczy? W takim razie może pan swobodnie dołączyć do klubu Snape’a!
Z tymi słowami na ustach odwrócił się, zacisnął dłonie na kocu i zamknął oczy, sygnalizując, że uważa rozmowę za skończoną. Lucjusz nie odezwał się, mając teraz na głowie inne rzeczy i niekoniecznie pragnąc zmierzyć się w tym momencie ze wściekłym Harrym Potterem. By być szczerym, nigdy nie chciał do tego doprowadzić, zbyt bardzo lubił swoje ciało takim, jakie jest, wielkie dzięki. Tak więc teraz pogrążył się w myślach. Nie, żeby nie myślał nieustannie, teraz po prostu robił to w konkretnym celu (no nie, teraz to zabrzmiało jak zbrodnia).
Harry Potter był w jego limuzynie, zmierzał do jego dworku, a on wcale nie miał tego w planach. Mogło to stanowić pewien problem. Malfoyowie po prostu nie robili rzeczy instynktownie, to się nie zdarzało. Wcale nie musi być źle, przekonywał sam siebie. Ostatecznie jego dworek był na tyle duży, że nawet jeśli nie będzie miał ochoty przebywać w towarzystwie Gryfona, z łatwością go uniknie. A Czarny Pan nie powiedział słowa sprzeciwu na temat tej nieoczekiwanej wizyty chłopca w jego domu. „Prawdopodobnie dlatego, że był zbyt zaskoczony, a ostatecznie wcale jeszcze nie uzgodniliście, że Harry zostanie w twoim dworku” – odezwał się mały irytujący głosik w jego głowie. Przejeżdżali właśnie przez Londyn, a skrzat domowy nalewał mu kolejnego drinka. Ostatecznie mógł przez jakiś czas przypilnować chłopaka, w końcu miał on wkrótce wyjść za jego Pana. A jeśli wlepianie wzroku w Pottera przez Czarnego Pana przez całą rozmowę mogło coś sugerować, to tylko to, że był on już całkiem zainteresowany swoim narzeczonym. Czarnoksiężnik przedstawił mu już powody, dla których chce poślubić tego chłopca – dawało im to wielką przewagę, cenne źródło mocy, więcej wolności, dzięki czemu łatwiej będzie im planować wszelkie akcje. No i, oczywiście, nie będą musieli bać się aresztowania. Ale Malfoy nie był całkowicie przekonany, co do tego, czy tylko to nim kierowało. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Czarny Pan zdecydowanie nie był aż tak samolubny. Kto nie chciałby mieć za męża kogoś takiego, jak Harry Potter? Przystojnego, mądrego, odważnego, sprytnego, potężnego, interesującego, sławnego, lojalnego i wrażliwego. Śmierciożerca wciąż prowadził swój wewnętrzny dialog, przekonując sam siebie, że w tym chłopcu było coś jeszcze. Coś, czego na razie nie odkrył, ale już wkrótce miał okazję poznać.
„Wkrótce”, ku jego zdziwieniu nadeszło już niecałą godzinę później, gdy zaparkowali przed domem o numerze czwartym przy Privet Drive w Little Whining.
Obudził Harry’ego, informując go, że są już na miejscu i że powinien wyjść spakować swoje rzeczy. Nie przeszło mu nawet przez myśl, by zaoferować swoją pomoc. Zresztą doskonale wiedział, że skrzatka domowa – czy na imię nie było jej przypadkiem Chwiejka? – zrobi to za niego. Rozparł się wygodnie na sofie, próbując zdecydować, czy postawienie gargulca w pobliżu sypialni zrujnuje współczesny styl panujący w pokoju (widzicie, mówiłam, myśli przez cały czas).
Harry wysiadł z limuzyny, zauważając samochód wuja na podjeździe i światło dochodzące zza okien salonu. Wywnioskował, że cała rodzina Dursleyów siedzi właśnie na kanapie w dużym pokoju i ogląda jakiś film akcji, najprawdopodobniej pełen strzałów i bitew lub nagich kobiet, a jeśli szczęście im dopisywało, i tego i tego. Jedna rzecz jednak była pewna: szczęście z pewnością nie dopisywało dzisiaj jego osobie. Zanim otworzył jasnobłękitną furtkę zaczerpnął kilka głębokich oddechów, starając się powstrzymać drżenie i ukryć narastające przerażenie. Pukając niepewnie do drzwi wyrzucił sobie, że głupia gryfońska duma nie pozwoliła mu na poproszenie Lucjusza Malfoya o towarzystwo. Jednak było już za późno.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a w powstałej szparze pojawiła się wielka, czerwona twarz:
- Czego… - Harry poczuł ulgę, widząc, że wuj Vernon postanowił być opryskliwy dla wszystkich. Tymczasem mężczyzna zdał sobie sprawę, że osobą stojącą na ganku jest jego własny siostrzeniec. – Och, wróciłeś chłopcze, jestem pewny, że bardzo za nami tęskniłeś – powiedział fałszywie słodkim głosem, łapiąc młodego czarodzieja za ramiona, wciągając do środka, a następnie zatrzaskując gwałtownie drzwi.
- Przyszedłem tylko spakować swoje rzeczy… - próbował poinformować go Harry, ale pięść wuja skutecznie mu przerwała, powalając go na podłogę.
„Jak mogłem być taki głupi i nie przewidzieć, że to się stanie?”, pomyślał gorzko, gdy kolejne uderzenia i kopniaki maltretowały jego ciało.
W tym czasie Lucjusz Malfoy siedział wygodnie na ulubionym fotelu, popijając powoli ze swojej szklanki szkockiej, tworząc w głowie listę rzeczy, które musi wkrótce zrobić. W większości punkty ograniczały się do „rozkazać skrzatom domowym wysprzątanie poddasza w zachodnim skrzydle” lub „nakazać sługom dokupienie większej ilości lodów z wiórkami czekoladowymi”. W tym momencie jeden ze wspomnianych skrzatów pojawił się tuż przed nim, z paniką wymalowaną na drobnej twarzy. Podskakując jak szalony zaczął krzyczeć piskliwym głosem:
- Panie Malfoy, panie Malfoy, musi pan pójść z Chwiejką, pan Harry Potter jest w niebezpieczeństwie. Panie Malfoy, musi go pan uratować. Musi pan uratować…
Tego było już za wiele. Śmierciożerca wyskoczył ze swojego fotela, z taką godnością, na jaką stać tylko Malfoyów, gdy się wyjątkowo śpieszą, wybiegł z samochodu i pognał do domu Dursleyów, po drodze celując w drzwi różdżką i krzycząc „Alohomora!”. Oczywiście natychmiast otworzyłyby się, gdyż mugole nie byli w stanie zapobiec temu za pomocą magii, ale coś wielkiego tarasowało właśnie wejście i uniemożliwiało dostanie się do środka. Tym czymś był Vernon Dursley, tak pochłonięty znęcaniem się nad siostrzeńcem, że nawet nie zauważył wysokiego blondyna stojącego za jego plecami, dopóki nie wyleciał w powietrze, kończąc swój lot na ścianie naprzeciwko.
- Posłuchaj mnie, mugolu – warknął poruszony Malfoy. – Nigdy więcej nie podniesiesz ręki na swojego siostrzeńca. Zostaniesz w tym domu, a jeśli szczęście ci dopisze i Czarny Pan zrezygnuje z kary, pozostaniesz przy życiu, chociaż na twoim miejscu nie liczyłbym na to. Zrozumiałeś?
Dursley zachłysnął się i pokiwał głową, następnie zaś przeczołgał się do innego pokoju.
Bolesny kaszel, który wyrwał się z gardła Harry’ego odciągnął Lucjusza od rozmyślań nad swoim śmierciożerczym powołaniem. Pochylił się nad zwiniętym ciałem na podłodze, ale gdy tylko próbował przewrócić je na drugą stronę, chłopak zaczął trząść się tak gwałtownie, że nie próbował robić tego raz jeszcze.
- Potter? – powiedział najłagodniejszym głosem, na jaki było go stać. – Harry? Już w porządku. Już nigdy więcej cię nie dotknie, jesteś bezpieczny. Obiecuję…
Oczy chłopaka zatrzepotały gwałtownie, a on sam wyjąkał:
- Nie… nie mów nikomu.
Twierdzenie, że Lucjusz był zdziwiony byłoby niedopowiedzeniem. Twierdzenie, że był zmartwiony, byłoby niedopowiedzeniem roku. Na razie jednak musiało to zaczekać.
- Harry? – zaczął ponownie. – Nie jestem uzdrowicielem. Muszę zanieść cię do Świętego Munga lub do Hogwartu, gdzie wolisz?
- Nigdzie. Przysięgam, nie umrę, za parę dni będę wyleczony, tylko proszę, nie… - głos ponownie mu się załamał.
Dlaczego nie chciał udać się do uzdrowiciela? To, że go potrzebował było oczywiste, nawet w oczach śmierciożercy. Dlaczego nikomu nie zdradził, z jakiego powodu nie chce wracać do wujostwa? Gdyby Dumbledore o tym wiedział, z pewnością pozwoliłby zostać mu w ciągu lata w Hogwarcie. Dla każdego innego ucznia byłby to oczywisty wybór. A Harry przecież był Złotym Chłopcem Dumbledore’a, na Salazara!
Lucjusz Malfoy nie był jednak człowiekiem, który wierzył, że to, co wydaje się być oczywiste, zawsze jest słuszne. Delikatnie zbliżył się do chłopca i powiedział:
- Dobrze, zawrzyjmy układ. Nikomu o tym nie powiem, nie zaniosę cię też do uzdrowiciela, pod warunkiem, że stan twojego zdrowia poprawi się w ciągu trzech dni. Zabiorę cię do mojego domu, a ty zażyjesz każdy eliksir, który uznam za słuszny. Stoi?
Nastąpił krótki moment ciszy, w ciągu którego Harry zdawał się szukać czegoś w oczach drugiego mężczyzny. Widocznie to znalazł, bo szepnął „Stoi!”, jeszcze słabszym głosem niż poprzednio i zamknął oczy.
Malfoy postanowił zabrać go do samochodu, a potem jak najszybciej dostać się do dworku.
- Będę musiał cię ponieść – poinformował Harry’ego.
- Drętwota.
Dobrą chwilę zajęło śmierciożercy domyślenie się, co młody czarodziej miał na myśli. – Jesteś pewny?
Chłopiec wyraźnie spiął się i zacisnął zęby, ale jednocześnie kiwnął głową. Malfoy rzucił zaklęcie, po czym wziął zwiotczałe ciało w ramiona i ruszył w stronę limuzyny. Chwiejka deptała mu po piętach.
Rozdział 4. Dworek Malfoyów
- Chwiejko, proszę, nudzę się. Chcę coś zrobić, cokolwiek. Cały ostatni tydzień spędziłem w tym pokoju, nie mogę już na niego patrzeć – jęknął Harry, nadając swojej twarzy błagalny wyraz.
- Nie cały tydzień, ale ostatnie trzy dni, panie Potter – poprawiła go skrzatka, podając mu tacę z jedzeniem. – A pan Malfoy zakazał opuszczania pokoju aż do czasu pana pełnego powrotu do zdrowia.
- Ale… - spróbował ponownie podjąć dyskusję, lecz jego słowa zostały przerwane przez głośne pukanie do drzwi.
- Mogę wejść? – zapytał Lucjusz Malfoy, po czym wkroczył do pokoju, mijając skrzatkę, która usłużnie przytrzymała mu drzwi. – Jak się czujesz?
- Czułbym się lepiej… - zaczął Harry, nagle przerywając. Przypomniał sobie grzeczne zachowanie gospodarza i pomoc, której udzielił mu w domu wujostwa. Dochodząc do wniosku, że nie przyjąłby najlepiej tak dziecinnego zachowania, rozpoczął ponownie:
- Przepraszam. Czuję się już lepiej, chociaż nadal jestem nieco otępiały. Ale poradzę sobie. Na pewno nie dolega mi nic takiego, co wymagałoby wypicia kolejnej porcji tych obrzydliwych mikstur.
Kąciki ust Lucjusza uniosły się lekko, gdy powiedział:
- Rozumiem. Chciałbyś może pozwiedzać dwór, a następnie udać się na krótką wycieczkę do parku?
Harry pokiwał głową i ostrożnie podniósł się z wielkiego łoża z baldachimem. Przy pomocy Malfoya włożył czarny płaszcz z zielonym obramowaniem, następnie pozwolił gospodarzowi rzucić na siebie zaklęcie rozgrzewające, po czym wślizgnął się w swoje stare buty.
Dworek Malfoyów był ogromny. Większość sufitów wisiała tak wysoko nad ziemią, że z trudem można było je dostrzec, a żadne z pomieszczeń nie było mniejsze od kuchni i salonu Dursleyów razem wziętych. Dodatkowo było całe mnóstwo pokojów przeznaczonych tylko i wyłącznie dla jednej konkretnej czynności. Tym sposobem istniały pomieszczenia do relaksu, czytania, nauki, spania, jedzenia, medytacji, uspokajania się, wracania do zdrowia, kąpieli, negocjacji, pracy oraz tańczenia. W opinii Harry’ego było to dość niepraktyczne, zwłaszcza zważywszy, że bardzo rzadko pokoje te znajdowały się blisko siebie. Wcześniej wyobrażał sobie, że dworek Malfoyów musi być albo utrzymany we wszystkich odcieniach czerni, albo udekorowany na wszelkie możliwe sposoby. Mylił się w obu przypadkach. Większość pomieszczeń, które mijali w drodze do ogrodu (lub parku, jak nazywał go śmierciożerca) była utrzymana w kosztownym, bezpłciowym i chłodnym stylu. Harry zmarszczył brwi. Pokoje wydawały się tak puste, jakby ich właściciele dawno już zniknęli, a pomieszczenia utrzymały swój schludny wygląd tylko dzięki magii.
- Gdzie pan mieszka, panie Malfoy? – zapytał cicho, gdy mijali salonik oświetlony jedynie antycznym żyrandolem.
Lucjusz z trudem powstrzymał zaskoczenie:
- Tutaj oczywiście, czemu pytasz? To jest mój dom!
- Dla mnie nie wygląda to jak dom – wyjaśnił niepewnie Harry, wzruszając lekko ramionami.
- A co ty możesz wiedzieć o prawdziwym domu, Potter? – próbował bronić się gospodarz, jednak natychmiast tego pożałował, gdyż chłopak wzdrygnął się i powiedział cicho:
- Ma pan rację, przepraszam za moje zachowanie. Może jednak pozwiedzamy pana dworek kiedy indziej…
- Nie, nie powinienem był tego mówić – otwarcie wyznał Lucjusz, lekceważąc starą zasadę rodziny Malfoyów, która zobowiązywała każdego członka do powstrzymywania się od przeprosin. – To było nieodpowiednie.
- W porządku – zgodził się Harry, uśmiechając się lekko. – I naprawdę chciałbym zobaczyć pana ogród!
Malfoy odwzajemnił uśmiech, prowadząc chłopca przez hall do ogrodu. Lub parku, bo trzeba było przyznać, że naprawdę zasługiwał na ten tytuł. W pobliżu białej ławeczki znajdował się strumień, prześlizgujący się wesoło pomiędzy kamieniami i skałami, wpadający do małego wodospadu.
- Zakładam, że to podoba ci się nieco bardziej, prawda? – uśmiechnął się pod nosem Malfoy, siadając na ławce. Z fascynacją i zachwytem obserwował, jak świeże powietrze rozluźnia napiętą twarz chłopaka, nadając jej prawie szczęśliwy wyraz.
- Jak tu spokojnie – odpowiedział Harry, wzdychając i siadając obok niego. – Tak tu żywo… I wiem, że nie może się pan doczekać, by zadać mi kilka pytań, więc śmiało, może pan zaczynać.
Śmierciożerca chwilę zastanawiał się, skąd chłopak mógł to wiedzieć, ale szybko zwyciężyła jego ciekawość:
- Mogę spytać, od kiedy byłeś tak traktowany przez wuja? I dlaczego?
- Chyba już to pan zrobił, prawda? – wystraszyło go to pytanie, ale nie pozwolił, by Malfoy się czegokolwiek domyślił. – Traktował mnie tak odkąd pamiętam, w tym roku jednak trochę się pogorszyło. Myślę, że mojemu wujostwu nie spodobały się groźby, które w ich stronę skierowali członkowie Zakonu Feniksa na peronie King’s Cross. A dlaczego? Ogólnie nie znoszą magii, a że przypadkiem ja jestem jej przedstawicielem, postanowili przelać tę nienawiść na mnie. Myślę, że w pewien sposób przypominają pana, choć w przeciwną stronę.
Gdyby w naturze Malfoyów dopuszczalne było gapienie się z opadniętą szczęką i w całkowitym osłupieniu wpatrywałby się teraz w chłopaka. Niestety, było to zachowanie nie do przyjęcia w tej rodzinie, po prostu nie mieli tego w genach, musiał więc usatysfakcjonować się przypatrywaniem się Potterowi w kompletnym oszołomieniu, podczas gdy linia jego szczęki nawet nie drgnęła. Jak śmiał tak go obrażać? I to w dodatku w jego własnym domu. Czy naprawdę przed chwilą przyrównał go do tego okrutnego i obrzydliwego mugola?
- Nie chciałem, by tak to zabrzmiało – przerwał jego rozmyślania chłopak. – Ale… Nienawidzi pan niemagicznych ludzi, prawda? Pogardza pan nimi. Moi krewni są identyczni. Jedyną różnicą jest to, że na dodatek wzbudzam w nich strach, więc starali się również kontrolować mnie tak długo, jak się da. Gdy w końcu dotarło do nich, że są z góry skazani na porażkę, postarali się, bym ja też się ich bał. Dzięki temu miałbym nigdy nie odważyć się rzucić na nich zaklęcia…
Lucjusz w dalszym ciągu był oszołomiony, teraz jednak zdołał sformułować jakąś odpowiedź:
- Nigdy nie skrzywdziłbym dziecka!
- Wiem, panie Malfoy – padła miękka odpowiedź.
- Udało się im? – zapytał cicho gospodarz. – Boisz się ich?
Chłopak uśmiechnął się lekko. Malfoy nie był całkiem pewny, czy nabija się z niego, czy chce po prostu nieco rozluźnić atmosferę.
- Nie, za dnia się ich nie boję – odpowiedział Harry, po czym uśmiechnął się niewyraźnie, gdy nie doczekał się odpowiedzi ze strony gospodarza. Malfoy rzucił mu zmartwione i pytające spojrzenie:
- Mówiłeś kiedyś komuś o tym, co ci robili? Jestem pewny, że Dumbledore…
- Próbowałem mu powiedzieć! – głos chłopaka nagle nabrzmiał furią. – Dwa lata temu napisałem mu list, powiadamiając go, że głodzą mnie i zamykają w komórce pod schodami. Wie pan, co odpisał? Że jestem zbyt rozpuszczony, a bycie Chłopcem-Który-Przeżył nie upoważnia mnie do tego, by w mugolskim świecie traktowano mnie nadzwyczajnie. Powinienem przestać zawracać mu głowę takimi bzdurami i skończyć z wymyślaniem niestworzonych kłamstw o mojej ciężko pracującej rodzinie, która była tak miła i przygarnęła mnie pod swój dach. Powiedział, że Dursleyowie mają jego pełne poparcie, a jeśli jeszcze raz dowie się, że opowiadam komuś takie bzdury, rozkaże ponownie zamknąć w Azkabanie Syriusza, który najwyraźniej ma na mnie zły wpływ. I że to zapewne z winy mojego ojca chrzestnego stałem się taką skupioną na sobie, szukającą uwagi i poklasku osobą. Tak więc nie, nikomu o tym nie powiedziałem i panu, panie Malfoy, radzę zrobić dokładnie to samo, bo inaczej naprawdę gorzko pan tego pożałuje!
- Nie powiem słowa, dopóki nie dostanę twojego pozwolenia – przyrzekł mężczyzna. – Przepraszam, że tak cię zaniepokoiłem i że tak gorąco zapewniałem cię, iż wszystko zrozumiem. Tak się nie stało i nie jestem nawet pewien, czy kiedykolwiek do tego dojdzie. Ale wiedz, że chcę spróbować. A jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował kogoś, kto wystraszyłby tych twoich mugoli na śmierć, z radością ci pomogę.
Wciąż nieco blady chłopak, uśmiechnął się radośnie:
- Dziękuję, panie Malfoy.
- Mów mi Lucjusz – zaproponował śmierciożerca. – Chyba powinniśmy już wracać. Wkrótce pora obiadu.
Podnieśli się w ciszy, podczas gdy Harry chłonął spokojną atmosferę parku. Stosunkowo wąskie ścieżki oświetlone były delikatnym, zielonym blaskiem, który pozostawiał błyszczące smugi na tafli wody. Wokół nich rozlegały się ciche odgłosy dochodzące zza krzaków i drzew. Harry podejrzewał, że Malfoy – Lucjusz – nawet ich nie słyszał. Ale dla niego był to dowód, że dworek wcale nie był tak opuszczony, jakim się wydawał i uspokoiło go to znacznie bardziej, niż jakiekolwiek słowa otuchy. Nie odczuł co prawda ulgi – jak mogłoby mu w ogóle ulżyć, jeśli za niecały miesiąc miał wziąć ślub? – ale był wdzięczny, że ktoś troszczył się o niego przynajmniej na tyle, by zadać te pytania. Że próbował go zrozumieć i nie zrobił z litowania się nad nim małego show. A tak zachowałaby się na pewno pani Weasley, a nawet Ron i Hermiona. Harry wyczuwał litość Malfoya, jednak pocieszające było to, że mężczyzna starał się ją ukryć i zachowywać całkowicie normalnie, co znacznie ułatwiały mu ślizgońskie cechy. Co prawda Syriusz stanowczo ostrzegłby go przed zaufaniem jakiemukolwiek Ślizgonowi, a co dopiero Malfoyom. Uśmiechnął się miękko, gdy przywołał w umyśle obraz swojego ojca chrzestnego. Ale w rozmowie z Lucjuszem nie kłamał – naprawdę był pewny, że mężczyzna nie skrzywdziłby dziecka. Kochał swoją żonę i syna. Jego chłodna powierzchowność miała jedynie zapewnić mu społeczny status. Tak więc ufał mu i wierzył, że ten nie zdradzi jego sekretów.
- Dlaczego, według ciebie, dworek Malfoyów nie wygląda jak dom? – przerwał ciszę śmierciożerca. Jego głos potoczył się echem w pustym i ciemnym hallu przed nimi.
- Cóż, w ogóle nie jest przytulny – wyjaśnił Harry. – Wygląda bardziej jak muzeum lub centrum handlowe po godzinach otwarcia. Jest piękny i w ogóle, ale… nie oddycha. Dajmy na to Hogwart – kiedy spacerujesz po nim w środku nocy, nawet podczas wakacji, czujesz się otoczony przez magię i życie, a bicie własnego serca podpowiada ci, że ktoś tu wciąż jest. Wręcz masz wrażenie, że za rogiem czeka jakaś osoba. I nieważne, czy masz rację, czy też nie. Mimo wszystko czujesz impuls, który każe ci iść naprzód i sprawdzić, czy faktycznie ktoś się tam kryje. Z kolei dworek Malfoyów jest tak sterylny, jakbyś był jedyną osobą, która się tu ostała. Nie chce ci się nawet szukać innych ludzi, bo podejrzewasz, że nikogo nie znajdziesz i chcesz sobie oszczędzić rozczarowań… Człowiek zawsze jest tutaj bliski hiperwentylacji. Co prawda czuć powietrze, ale cóż, to jest tylko powietrze, a to nie wystarcza, by odpowiednio oddychać… Ale to tylko moje zdanie.
Lucjusz mruknął coś tylko i powstrzymał się od komentarza, za co Harry był mu wdzięczny. W ciszy, która ponownie zaległa między nimi, udali się do jadalni.
Stoły uginały się od, w większości pysznego, jedzenia, chociaż Harry odmówił skosztowanie potraw, które wyglądem przypominały krew, wymiociny lub kredę. Co prawda nie było ich dużo, ale trzeba mieć swoje zasady, prawda?
- Mogę zadać ci pytanie? – zapytał chłopak, rzucając spojrzenie na drugi koniec stołu, przy którym siedział Lucjusz.
- To chyba jedyne sprawiedliwe wyjście, biorąc pod uwagę, że po południu solidnie cię przesłuchałem – odpowiedział mężczyzna.
Zdumiony Harry zdał sobie sprawę, że śmierciożerca ledwo skrywał chichot.
- Dlaczego? – To krótkie pytanie wytrąciło odrobinę mężczyznę ze zwykłego stanu opanowania. Chociaż był pewny, o co pyta chłopak, postanowił udawać, że jest inaczej:
- Dlaczego? Cóż, na to pytanie jest wiele odpowiedzi, prawda? Pozwól, że zgadnę. Dlaczego mój dom jest taki „martwy”, jak ładnie to ująłeś? Ponieważ od wielu pokoleń należał do Malfoyów. Nigdy tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, jakie człowiek odnosi w nim wrażenie, bo mieszkam tu od dzieciństwa. I, będę szczery, nigdy mnie to także specjalnie nie obchodziło. Dlaczego zaprosiłem cię do siebie? Ponieważ w skrzydle szpitalnym wyglądałeś na naprawdę zagubionego, a ja, nawet jeśli nie okazuję tego często, mam serce i tym razem postanowiłem go posłuchać. Dlaczego pytałem cię o te wszystkie rzeczy? Ponieważ nienawidzę być jedyną nieuświadomioną osobą w okolicy. Poza tym byłem ciekaw. Dlaczego zgodziłem się zataić prawdę o tym „incydencie”? Ponieważ nie chcę popełnić błędu i stać się twoim wrogiem. Ale i tak wiem, że nie o to pytałeś, prawda? – Harry krótko pokiwał głową. – Dlaczego Czarny Pan zaproponował ci kontrakt i co dzięki temu zyska? W istocie, bardzo dobre pytanie. Mogę jedynie powiedzieć ci to, co według mnie jest najbardziej prawdopodobną możliwością, jednak ani nie będąc Czarnym Panem, ani nie siedząc mu w głowie nie mogę mieć pewności. Wojna nie przebiegała pomyślnie dla żadnej ze stron. I chociaż zapewne Dumbledore upierałby się przy twierdzeniu, że śmierciożercy uwielbiają widzieć śmierć i zniszczenie, żadnego z nas nie cieszy widok własnych dzieci i ich przyjaciół, torturowanych i mordowanych. Czarny Pan zaś nie jest w stanie wygrać wojny systematycznie tracąc zwolenników i chociaż nadal chce przejąć całą Anglię, i pozbyć się swoich przeciwników, jestem pewny, że zależy mu na czymś więcej niż martwym i niezamieszkałym kawałku ziemi. Zostało mu więc tylko jedno wyjście – znaleźć sposób, by uczynić ze swoich wrogów zwolenników, a ze swoich zwolenników szanowanych członków Czarodziejskiego Świata. W ten sposób mógłby zyskać znacznie więcej… przestrzeni operacyjnej.
- Nie mógł zaoferować zwykłego kontraktu, który nie zmuszałby mnie do poślubienia go, prawda? – westchnął Harry, obojętnie przesuwając ziarenka ryżu na swoim talerzu to w jedną, to w drugą stronę, mieszając je przy okazji z sosem curry i kawałkami ananasów.
- Nie – głos śmierciożercy oscylował pomiędzy rozbawieniem i współczuciem. – Robiąc tak tylko pogorszyłby swoją sytuację. Nikt dobrowolnie nie zaufałby śmierciożercy, nawet jeśli ten byłby po jego stronie. Całe złoto Gringotta nie sprawiłoby, że w oczach społeczeństwa były zwolennik Voldemorta stałby się porządnym gościem. By tego uniknąć, Czarny Pan potrzebuje ciebie. Czarodziejski Świat z pewnością nie straci zaufania do Wybrańca, a w efekcie także do jego męża. Jeśli ty zaufałeś mu na tyle, by wziąć z nim ślub, widocznie jest tego zaufania warty. A biorąc pod uwagę, że śmierciożercy nie mogą być gorsi niż ich pan, nas także powitają z otwartymi ramionami…
- Wasz plan ma jedną drobną wadę: w oczach Czarodziejskiego Świata wcale nie jestem wielkim bohaterem i idolem. Co więcej, uważają mnie wręcz za spragnionego uwagi, chorego psychicznie chłopaka z kompleksem bohatera, który dawno temu stracił swoich rodziców, a teraz najprawdopodobniej jest a.) wariatem, b.) potencjalnym zagrożeniem, c.) kombinacją obu poprzednich podpunktów. Obawiam się więc, że wasze marzenia się nie spełnią – zripostował Harry.
- Cóż, przynajmniej w pewnym stopniu masz rację. Ale jest jeszcze coś: jeśli nie możesz polepszyć swojej sytuacji, pogorsz sytuację przeciwnika – wyjaśnił Lucjusz, z uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
- Dumbledore. Straci mnie, swoją małą broń, a społeczeństwo znienawidzi go za oddania Chłopca-Który-Przeżył w ręce śmierciożerców i zmuszenie mnie do przejścia na Ciemną Stronę.
Malfoy pokiwał głową i pstryknął palcami, przywołując do siebie skrzaty domowe i nakazując im zabranie talerzy.
– Tak, o to właśnie chodzi. A teraz sugeruję, byś wrócił do łóżka, skoro jeszcze w pełni nie wyzdrowiałeś. Severus chce tu jutro przybyć, a więc najprawdopodobniej będziesz potrzebował całej swojej energii, by ukryć się przed nim lub wygrać wojnę na okrzyki i zniewagi. Wydaje się, że niezbyt za sobą przepadacie.
- Snape przyjeżdża? – zapytał drobny chłopak z niedowierzaniem. Gdy jego towarzysz kiwnął głową, ku zaskoczeniu gospodarza zapytał:
- Nie masz myślodsiewni, którą mógłbym pożyczyć na jakiś czas, prawda?
Malfoy wydawał się rozważać, czy lepiej będzie oburzyć się za sugestię, że Malfoyowie nie posiadają myślodsiewni czy może wykazać zdziwienie kierunkiem, w który zmierzała ta rozmowa. Wciąż zastanawiając się nad tym, pokiwał głową, (gdzie podziewa się ta słynna elokwencja Malfoyów, gdy naprawdę jej potrzebują?) i ponownie pstryknął palcami, przywołując skrzata, który trzymał w rękach wspomniany przedmiot.
- Proszę – podał go Harry’emu, gratulując sobie w duchu (brawo, to przynajmniej było zdanie. Następnym razem postarajmy się zbudować takie, które zawierałoby nieco więcej, niż jeden wyraz, dobrze, Lucjuszu?). Myślodsiewnia ozdobiona była dziwnymi znakami, a na jej obrzeżach wyryte były runy. – Mogę spytać, po co ci ona? (nieźle, tym razem przynajmniej to pytanie ma jakiś sens)
- Chcę umieścić tam trochę wspomnień, oczywiście – chłopak rzucił mu zuchwały uśmiech. – Dobranoc, Lucjuszu. – Z tymi słowami na ustach wyszedł z pokoju i, pytając o drogę jeden z portretów, podążył do swojego pokoju, tylko raz myląc korytarze.
Rozdział 5. Wspomnienia
Natarczywy głos Snape’a z pewnością nie był najmilszą rzeczą, która mogła wyrwać człowieka ze snu wywołanego eliksirem. Trzeba też dodać, że eliksir przygotowany był przez wspomnianego już nauczyciela, który po prostu źle go uwarzył, co można było wywnioskować z obrzydliwego posmaku. Takie myśli chodziły Harry’emu po głowie, gdy obudził się rano przez pukanie – a raczej walenie – do drzwi, połączone z wściekłym okrzykiem:
- Otwieraj! Natychmiast otwórz te drzwi albo je wysadzę!
Najwyraźniej pięć sekund znacząco nadwyrężyło cierpliwość Snape’a. Zaraz po tych słowach czarodziej wymamrotał kilka słów, po czym nastąpił głośny wybuch i drzwi zwyczajnie przestały istnieć.
- Prześladujesz mnie w szkole, zmuszasz, bym co chwila ratował ci tyłek, oskarżasz o szpiegowanie dla Ciemnej Strony, starasz się przekonać o tym także Dumbledore’a, podkopujesz moją pozycję w szeregach Czarnego Pana i naruszasz prywatność. A teraz na dodatek ukradłeś mi najlepszego przyjaciela, zająłeś mój ulubiony pokój i… - z furią krzyczał Snape, podczas gdy jego twarz z każdym kolejnym słowem stawała się coraz bledsza i nabierała naprawdę wściekłego wyrazu.
Chłopak zignorował swojego nauczyciela i podszedł do biurka. Stamtąd zabrał myślodsiewnię i uprzednio przygotowanym list, zbliżył się do wciąż wrzeszczącego Mistrza Eliksirów i wręczył mu oba przedmioty. Kiedy Snape urwał, prawdopodobnie rozpaczliwie potrzebując powietrza, Harry wtrącił:
- Skończył już pan? Czy może chciałby mnie pan obwinić jeszcze o fakt, że podczas swojego pierwszego roku w Hogwarcie potknął się pan o czyjąś nogę i wylądował twarzą w misce z pieczoną wołowiną?
Wyglądało na to, że mężczyzna wcale nie zamierza przerwać swojej tyrady, chłopak postanowił więc znieść jego mowę w milczeniu.
- Co masz na swoją obronę? – zapytał w końcu Mistrz Eliksirów. Harry był zaskoczony długością jego przemówienia – spodziewał się, że potrwa ono znacznie dłużej. Tymczasem Snape skończył raptem po dziesięciu minutach.
- Nic – odpowiedział chłopak, ponownie wciskając nauczycielowi oba przedmioty i zatrzaskując mu przed nosem drzwi, naprawione przed dwoma minutami. Biorąc głęboki wdech, podążył do połączonej z pokojem łazienki, gdzie umył zęby i podjął próby przekonania swoich włosów do przyjęcia bardziej uporządkowanej formy.
Oniemiały Snape stał chwilę przed drzwiami sypialni Pottera – jego sypialni, jak poprawił się w myślach – gdy wtem ponownie poczuł przypływ złości. Zerknął w dół. Myślodsiewnia? Czyżby smarkacz ponownie chciał się z niego ponabijać? Ale nie, w środku unosiła się srebrna, skotłowana substancja. Nie pozbawiłby się dobrowolnie tak przydatnego wspomnienia, prawda? Rozwinął świstek, który wciąż trzymał w drugiej ręce i zaczął czytać:
Szanowny profesorze Snape,
wiem, że najprawdopodobniej nie przeczyta Pan tego listu, postaram się więc wyjaśnić wszystko jak najkrócej. Piszę do pana, ponieważ chciałbym przeprosić. Przede wszystkim za to, że podczas mojego pierwszego roku w Hogwarcie podejrzewałem pana o próby zabicia mnie. A także, że dokładnie to samo myślałem w czwartej klasie. Nie zasługiwałem na to, co naprawdę pan wtedy robił, a mianowicie na chronienie mnie i narażanie życia w mojej obronie. Sądzę, że powinienem za to podziękować. Chciałbym także przeprosić, gdyż podczas poprzedniego roku nauki naruszyłem pana prywatność. Nie wiem, co mną kierowało ani co chciałem dojrzeć w pana myślodsiewni. Może szukałem wyjaśnienia dla moich dziwnych snów albo powodu, dla którego Dumbledore tak bardzo panu ufa. Z pewnością nie spodziewałem się ujrzeć własnego ojca znęcającego się nad panem. Za to także chciałbym przeprosić. Być może nic to dla pana nie znaczy, ale przez jakiś czas byłem naprawdę wściekły na mojego tatę, Syriusza i Remusa. Przez chwilę ich nawet nienawidziłem. Potem jednak zdałem sobie sprawę, że byli wtedy nastolatkami. Oczywiście to ich nie usprawiedliwia, ale od tego czasu sporo się zmieniło. Nie sądzi pan, że dość już wycierpieli za krzywdy, które panu wyrządzili? Śmierć, pobyt w Azkabanie, wilkołactwo… Myślę, że jest to wystarczająca kara, ale nie będę miał pretensji, jeśli się pan ze mną nie zgodzi. Z pewnością zastanawia się profesor także, po co dałem panu tę myślodsiewnię. To naprawdę proste. Oko za oko, ząb za ząb, jak to mówią mugole. Ja widziałem jedno z pana najgorszych wspomnień, więc teraz pozwolę panu zobaczyć jedno z moich. Bez obaw, to nie ma nic wspólnego z Voldemortem i jego morderstwami. Panu pozostawiam decyzję co do wykorzystania, lub nie, tej myślodsiewni. Proszę mi ją po prostu oddać, jeśli już pan skończy.
Jeszcze raz serdecznie przepraszam,
Harry Potter.
Stukanie do drzwi brzmiało niemal niepewnie. Wygląda na to, że Snape odzyskał swoje opanowanie, pomyślał Harry z nutą rozbawienia.
- Chcę, byś zrobił to ze mną! – oświadczył nauczyciel, gdy tylko ponownie stanął przed drobnym chłopcem, rzucając mu groźne spojrzenia znad haczykowatego nosa.
Gryfon głośno przełknął ślinę, lecz po chwili kiwnął głową i dał znać mężczyźnie, by podszedł bliżej, po czym zamknął drzwi. Weź głęboki oddech, nakazał sobie, wdech, wydech, dasz radę!
- Możemy w końcu zaczynać? – zapytał z kpiną Snape, obserwując jednak chłopca uważnie.
- Chodźmy – we własnych uszach ten głos wydał się Harry’emu wyjątkowo przerażony i przywołał na myśl małe przestraszone dziecko, ukrywające się przed burzą pod stołem.
Podeszli do myślodsiewni, która w tym momencie niewinnie spoczywała na blacie biurka. Zawartość wirowała i kłębiła się, układając się w metodyczny, ale nieznany im wzór. Snape ujął chude ramię chłopaka i dotknął płynnej tafli wspomnień.
Ciemność. Wilgoć. Krople deszczu spadały w ciszy na ziemię, wydając ledwo słyszalny dźwięk przy kontakcie z powierzchnią. Przed nimi wąska aleja, strzeżona przez obskurne domostwa i przepełnione pojemniki na śmieci. Przemierzający ulicę mały chłopiec wydawał się głęboko pogrążony w myślach. Wcisnął zaciśnięte pięści do kieszeni zbyt obszernych dżinsów. Wydawało się, że nie zauważa nawet okropnej pogody, zbyt dużych spodni oraz faktu, że przemakają mu nogawki. Mógł mieć dziewięć lub dziesięć lat, trudno było jednak to określić, gdyż ubrania skrywały jego posturę, a ciemność twarz.
Nieco starsza wersja Chłopca-Który-Przeżył dygotała teraz obok niego. Snape obserwował z chorobliwą fascynacją, jak przed nimi znikąd pojawia się posępna postać.
- Sam tak spacerujesz, chłopcze? – przemówiła ochrypłym głosem, chwiejąc się lekko. – Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną… zabawimy się…
Jego włosy prawdopodobnie miały kolor ciemnobrązowy, chociaż trudno mieć co do tego pewność, zważywszy na pokrywający je brud i łój. Nos miał czerwony, oczy zaś przekrwione. Musiał mieć jakieś czterdzieści, czterdzieści pięć lat, ale nie można było stwierdzić tego z całą pewnością.
- Nie, dziękuję, proszę pana – odpowiedział grzecznie młodszy Harry, starając się jednocześnie wyminąć nieznajomego.
Pijak złapał go za ramię, brutalnie przyciągając do siebie i ściskając chude ciało chłopaka. – Nie ma potrzeby tak się spieszyć, skarbie, możemy się przecież zabawić…
Młodzieniec uniósł głowę i Snape po raz pierwszy miał okazję spojrzeć mu w twarz. Na policzkach widoczne były smugi pozostawione przez łzy, w zielonych oczach czaił się strach. Ze zdławionym szlochem spróbował uniknąć ust nieznajomego, podejmując jednocześnie próbę uwolnienia się z silnego uchwytu na ramionach. Zamiast podjąć walkę, mężczyzna przewrócił chłopca na ziemię i z zaskakującą jak na pijaka szybkością doskoczył do niego, przyciskając Harry’ego do gruntu. Zaczął mamrotać bezładnie słowa, których Mistrz Eliksirów nie dosłyszał, po czym zerwał zbyt obszerne ubrania z chudego ciała i zaczął gładzić szczupłą pierś chłopaka. Wcisnął się między szeroko rozłożone nogi ofiary, ściskając wciąż jeszcze niegotowego penisa. Młodszy Harry szczelnie zacisnął usta i przegryzł dolną wargę, pozwalając, by drobna strużka krwi spłynęła mu wzdłuż szczęki.
- Przestań, proszę – wyszeptał. – Skończ.
Pijak zignorował go, kontynuując zaspokajanie swoich chorych potrzeb. Jęknął głośno, gdy w końcu doszedł. Krew zmieszała się z nasieniem mężczyzny. Na Merlina, ile krwi! Snape zerknął na chłopaka obok siebie. Miał opuszczoną głowę. Mistrz Eliksirów był pewien, że płakał, chociaż z jego ust nie wydobył się najmniejszy dźwięk. Dłonie zacisnął w pięści, dopełniając obrazu rozpaczy i napięcia, które biły z jego postawy.
Nagle wszystko pociemniało, a obaj czarodzieje zaczęli wirować (tak przynajmniej odebrał to Snape), po czym świat ponownie wrócił na swoje miejsce.
- Dobry wieczór, oficerze – powiedział otyły mężczyzna po prawej stronie Snape’a, zanim skierował swoją uwagę na drobną postać za plecami funkcjonariuszki. – Co zrobiłeś tym razem? Zapewne znów naopowiadałeś jakichś bzdur, by ściągnąć nam na głowę problemy i niepotrzebnie kłopotać policję!
- Panie Dursley – odezwała się policjantka, odrzucając długie blond włosy na plecy i w pocieszającym geście kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. – Ten młody człowiek wiele dzisiaj przeszedł. Mogłabym wejść do środka i wyjaśnić sytuację panu i pana żonie?
- Z pewnością nie będzie to konieczne – fałszywie słodkim głosem zapewnił ją wuj Harry’ego, ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Mam rację, chłopcze? Myślę, że o wiele lepiej będzie omówić to jedynie z nim – wie pani, tylko w rodzinnym gronie.
Policjantkę najwyraźniej niezbyt to przekonało, ale zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo, mężczyzna złapał siostrzeńca za ramię i wciągnął go do domu. Drzwi zatrzasnęły się z cichym kliknięciem.
- Jak śmiesz sprowadzać nam do domu policję? – ryknął natychmiast wuj, ciągnąc go za rękę.
- Vernon, kochanie, idziesz…? – głos wysokiej kobiety z końską twarzą załamał się. Wyciągnęła oskarżająco palec w kierunku trzęsącego się chłopca. – Kazaliśmy ci chyba zgubić się, prawda? Marge przez kilka następnych dni nie chce oglądać tej twojej szczurzej twarzy. Zabroniliśmy ci pokazywać się tu przez następne kilka godzin. A przecież ledwo co wyszedłeś!
- To nie jedyne jego przewinienie, złotko – wtrącił gruby mężczyzna z triumfem w oczach. – Przyprowadził nam także do domu policję!
- Co takiego? – wrzasnęła ciotka Petunia. – Jak śmiesz? Po wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy! Niewdzięczny smarkacz! Boże, co pomyślą sobie sąsiedzi? Popatrz na te ubrania, które daliśmy ci z dobroci serca… A ty tak po prostu ośmieszasz nas przed wszystkimi, obnosząc się ze swoją nienormalnością! I czego znowu płaczesz?
- Przepraszam, ciociu Petunio – wyszlochał chłopak. – Ale pani oficer powiedziała, że nie mogę zostać na zewnątrz po tym, co mnie spotkało i zaoferowała, że mnie podwiezie…
- Jakie to bzdury im znowu naopowiadałeś? – zapytała kobieta uszczypliwie, najwyraźniej postanawiając zignorować siniaki, bandaże i krew pokrywającą zniszczone ubrania.
- Zgwałcono mnie – wymamrotał z wahaniem, wypowiadając słowo, które powinno pozostać nieznane dla każdego dziecka w jego wieku. Mimo wszystko, Snape był pewny, że Dursleyowie doskonale go usłyszeli.
- Tylko tyle? Całe to zamieszanie, bo ktoś cię dotknął? Oszczędź nam tego pokazu użalania się nad sobą. Wygląda na to, że tylko to potrafisz. Idź do swojej komórki, potem się z tobą rozliczymy.
Snape był zszokowany. Chłopiec natomiast podniósł wzrok, co pozwoliło dostrzec Mistrzowi Eliksirów przedziwny i nieokreślony wyraz na jego twarzy. Wyglądał jak osoba, która w zbyt młodym wieku widziała zbyt wiele.
Ponownie sceneria zaczęła wirować, a dwaj mężczyźni z powrotem znaleźli się w pokoju, lądując obok łóżka. Harry wciąż stał ze spuszczoną głową, nagle wątpiąc, czy aby na pewno był to najlepszy sposób na przeproszenie Mistrza Eliksirów. Wspomnienia, które przed chwilą zobaczył przyniosły ze sobą jeszcze gorsze uczucia, które tylko pogłębiły jego ból. Co prawda chciał, by nauczyciel zrozumiał w końcu, że chłopak nie jest swoim ojcem, ale zdecydowanie nie potrzebował jego litości.
- Harry? – Ach, więc teraz tak będzie się do niego zwracać. Dobrze więc, rozpocznijmy to żałosne przedstawienie. – Chcesz o tym porozmawiać?
Nie tego dokładnie oczekiwałem, zdumiał się chłopak, wzruszając ramionami w duchu. Może jednak nadal mnie nienawidzi.
- Chcesz mnie o coś spytać. – To nie było pytanie, Harry po prostu stwierdził fakt. Usiadł ostrożnie na łóżku, podciągając kolana pod brodę. Snape również przysiadł na pościeli i zapytał:
- Co stało się po pierwszym wspomnieniu? Straciłeś przytomność?
- Tak – odpowiedział czarnowłosy chłopiec. – Kiedy w końcu ją odzyskałem, znajdowałem się w ambulansie. To taki samochód, którego używają mugole, by szybciej przywieźć pacjentów. Zawieźli mnie do lokalnego szpitala. Powiedziano mi potem, że znalazła mnie jakaś starsza pani, która zadzwoniła na policję. Wyleczono moje rany, a policjantka, którą widziałeś w drugim wspomnieniu przesłuchała mnie. Po drobnych naciskach z jej strony wszystko jej opowiedziałem. Obiecała, że porozmawia z moimi krewnymi i wszystko im wytłumaczy. Powiedziała także, że zrobi co w jej mocy, by złapać tego mężczyznę. Jednak nigdy nie spełniła obietnicy.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Dziesięć. Wszystko wydarzyło się podczas wakacji, rok przed otrzymaniem listu do Hogwartu – odpowiedział beznamiętnym tonem Chłopiec-Który-Przeżył.
- Po co pokazywałeś mi to drugie wspomnienie? Owszem, sposób, w jaki potraktowali cię krewni był okropny, ale nawet w części nie tak, jak… - zaczął Snape, jednak Harry mu przerwał:
- Nic nie rozumiesz, prawda? Sądzisz, że skoro mnie nie uderzyli, to nic wielkiego się nie wydarzyło. Cóż, mam dla ciebie niespodziankę: sposób, w jaki mnie potraktowali był o wiele gorszy niż to, co zrobił mi ten mężczyzna. To było gorsze niż gwałt, gorsze nawet niż morderstwo. Zdradzili mnie. Morderca zniszczy twoje ciało, gwałciciel psychikę, ale zdrada niszczy twoje serce i duszę. Dursleyowie są moją rodziną, powinni się o mnie troszczyć, kochać mnie bezwarunkowo. Tymczasem otrzymałem od nich tylko nienawiść i opuszczenie. Pytasz, po co ci to pokazałem? Bo sądziłem, że zrozumiesz, ale widocznie byłem w błędzie.
- Nigdy tak o tym nie myślałem – przyznał Snape. – Jak cię ukarali?
Harry zaśmiał się nieszczerze:
- Zrobili coś, co, jak sądzę, by ci się spodobało. Zamknęli mnie w komórce pod schodami i poczekali, aż obudzi się moja ciotka. Potem Marge wychłostała mnie starą kuchenną chochlą. Kiedy w końcu się zmęczyła, przyszła kolej na wuja Vernona. Zgwałcił mnie, cały czas powtarzając, jak bardzo na to zasłużyłem. Wydaje mi się, że po prostu czekał na dobrą okazję, by w końcu to zrobić. – Drobna łza spłynęła po policzku chłopaka.
Kierując się instynktem, z którego istnienia do tej pory nie zdawał sobie sprawy, Snape przygarnął chłopaka do siebie i owinął rękę wokół jego ramion, starając się jakoś go pocieszyć.
- A więc co teraz? Nienawidzisz mnie, obrzydzam cię, wzbudzam w tobie litość? – zapytał ostrożnie Harry.
Mistrz Eliksirów zdawał sobie sprawę, że od tego, co teraz powie, zależą przyszłe relacje między nim a chłopcem. Głęboko się więc zastanowił, zanim udzielił odpowiedzi:
- Jest mi przykro z powodu tego, co cię spotkało, ale nie wzbudzasz we mnie litości. Uważam po prostu, że litowanie się nad tobą zmniejszyłoby rangę tego, przez co przeszedłeś i nie oddało cierpienia, przez które musiałeś przebrnąć. Już cię nie nienawidzę, bo widzę teraz, jakie bezpodstawne uprzedzenia mną kierowały, gdy zakładałem, że jesteś kopią swojego ojca. I nie obrzydzasz mnie, bo nie ma w tobie rzeczy, która mogłaby wzbudzać to uczucie. Jedyne osoby, którymi w tym momencie gardzę to twoi krewni i gwałciciel. Podziwiam cię za to, co zrobiłeś i jak poradziłeś sobie z tą sytuacją. Masz pełne prawo, by nienawidzić swoich bliskich, a mimo to chroniłeś ich i z miłości do nich nikomu nie zdradziłeś, co spotkało cię ze strony rodziny. Doceniam także, że zdołałeś zachować swój wizerunek bohatera i obrońcy Czarodziejskiego Świata i uchroniłeś nas przed utratą nadziei. Podziwiam fakt, że zataiłeś to wszystko przed przyjaciółmi, nie mówiąc im, że byłeś maltretowany w najgorszy z możliwych sposobów. Jestem pod wrażeniem, gdyż ośmieliłeś się pokazać mi te wspomnienia, pomimo tego, że nie masz najmniejszych podstaw, by mi ufać. Podziwiam cię za każdy moment, podczas którego byłeś gotowy oddać swoje życie za innych. A także za to, że zgodziłeś się podpisać ten kontrakt. I to tylko po to, by zapewnić ludziom, którym nic nie zawdzięczasz, pokój na który nie zasługują.
Chłopiec w jego ramionach zachichotał:
- Bardzo udana mowa, profesorze Snape.
- Cóż, dziękuję, panie Potter – odpowiedział Mistrz Eliksirów. – Także tak myślę.
- A więc przyjmuje pan moje przeprosiny? – zapytał Harry.
- Biorąc pod uwagę, że nigdy przedtem nie dostałem lepszych, tak – odpowiedział mężczyzna. – Ale jedynie pod warunkiem, że dasz mi znać, gdy tylko będziesz potrzebował mojej lub czyjejkolwiek pomocy. Zgoda?
- Dlaczego każdy sądzi, że potrzebuję pomocy? – zapytał rozdrażniony chłopak.
- Ponieważ, drogi panie Potter – zaczął ze zwyczajowym uśmieszkiem na twarzy Lucjusz Malfoy, stojący teraz w drzwiach. – Wspaniale panu idzie troska o inne osoby, ale niestety zapomina pan zatroszczyć się o siebie samego. Co zmusza tak uczciwych i dobrych ludzi jak ja czy Severus do robienia tego za pana.
- Uczciwych i dobrych? – zapytał Harry z niedowierzaniem, uwalniając się jednocześnie z uścisku Snape’a i narzucając na siebie biały szlafrok. – Czyż to nie nazbyt puchońskie określenia, by pasowały do was? Nie sądzicie, że o wiele lepiej wasz charakter oddawałyby takie przymiotniki jak chytrzy, sprytni czy wredni? I przy okazji, Lucjuszu, gdzie podziały się twoje maniery? Wydawało mi się, że przed wejściem do pokoju wypada zapukać.
- Sądzę, że mogłem o nich zapomnieć, gdy twój ojciec chrzestny zajęty był znieważaniem mnie. Żeby nie być gołosłownym, zacytuję go: ”ty oślizgły ślizgoński lizodupie” – odpowiedział blondyn w zamyśleniu.
- Rozmawiałeś z Syriuszem? Gdzie on jest?
- W kominku – wyjaśnił arystokrata. – Zanim zaczął rzucać we mnie obelgami zapytał też, jak się czujesz i czy może wpaść do nas z wizytą.
- Och, proszę, mógłby? – zapytał błagalnie Harry, chwytając dłoń Lucjusza. – Zmuszę go, by zachowywał się odpowiednio, w porządku?
- Sądzę, że dworek Malfoyów jest wystarczająco duży, bym mógł uniknąć twojego ojca chrzestnego lub przynajmniej wysłać go do strefy, w której nie bywam – westchnął mężczyzna, po czym został szybko uściskany przez chłopaka, który natychmiast po tym pognał na dół, by porozmawiać z Syriuszem.
- Severusie, czyżby wzrok mnie mylił? Obejmowałeś tego chłopaka – stwierdził blondyn, a na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmieszek.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Lucjuszu – odpowiedział Snape ze zwyczajową drwiną w głosie. Będąc jednak najlepszym przyjacielem Malfoya nie był w stanie ukryć przed nim błysku rozbawienia w oczach. – A teraz chodźmy zająć się twoim małym gościem, zanim sprzymierzy się ze swoim ojcem chrzestnym i zniszczy ci cały dom.
Rozdział 6. Goście
Gdy tylko Harry przekroczył próg gabinetu Lucjusza, jedynego pomieszczenia w dworku, które posiadało łączność z siecią Fiu, spostrzegł w kominku ciemnowłosą głowę swojego ojca chrzestnego. Wyglądało na to, że umilał sobie czas, zdmuchując popiół na azjatycki, kosztowny dywan przed jego nosem.
- Syriuszu! – jęknął Harry, obrzucając wzrokiem narobiony przez mężczyznę bałagan. – Jak dojrzale z twojej strony! Czy chociaż raz mógłbyś zachowywać się jak człowiek?
- Nudziło mi się. – Animag wydął wargi. – Poza tym nie zrobiłbym tego, gdyby Malfoy nie wybiegł stąd jak burza bez słowa wyjaśnienia.
- Nie opuściłby pokoju, gdybyś go nie obraził – oznajmił chłopak, kucając obok głowy ojca chrzestnego. – Masz szczęście, że po tym wszystkim zgodził się na twoją wizytę tutaj.
- Mogę przyjść? – krzyknął Syriusz z zachwytem. – Nawet teraz? Remus poszedł spotkać się z jakimiś wilkołakami, a nie cierpię siedzieć sam w tym przeklętym domu.
- Możesz – wycedził Lucjusz, wchodząc do pokoju, ze Snape'em depczącym mu po piętach. Maska obojętności ponownie zakryła jego twarz.
- Świetnie! Pójdę spakować swoje rzeczy. Do zobaczenia wkrótce! – wykrzyknął animag, po czym jego głowa zniknęła z kominka z cichym „pop”.
- Nie jest odrobinę zbyt ufny? – zapytał Snape. – W każdej chwili moglibyśmy złapać go i odesłać do Czarnego Pana. I nie ukrywam, że sprawiłoby mi to przyjemność.
- A ja natychmiast stałbym się waszym wrogiem – odpowiedział Gryfon. – To głównie przez wzgląd na Syriusza zgodziłem się podpisać ten kontrakt. Gdyby nie to… No cóż, pójdę się przebrać.
Powrócił do swojego pokoju – lub pokoju Snape’a – tak pogrążony w myślach, że zawieszony na ścianie portret zauważył dopiero, gdy ten życzył mu miłego dnia. Tam przebrał się w luźne – i jak zwykle zbyt duże – dżinsy po Dudleyu i czerwony sweter Weasleyów. Pomieszczenie prezentowało się całkiem nieźle, jednak w porównaniu z hogwarckimi sypialniami było mniej przytulne i komfortowe. Wydawało się jednak, że Snape naprawdę je lubił. Chłopak zachichotał cicho, przypominając sobie dzisiejszy napad gniewu nauczyciela. Gdyby dwa dni temu ktoś powiedział mu, że Mistrz Eliksirów wyjdzie z siebie wszczynając awanturę o pokój gościnny, z pewnością kazałby temu komuś pozdrowić pielęgniarki pracujące w Świętym Mungu. A gdyby ten ktoś dodał także, że Snape użyje słowa „podziw” opisując swój stosunek do niego poważnie zwątpiłby, czy jego stan psychiczny nadaje się w ogóle do wyleczenia. Wzrok chłopaka padł na myślodsiewnię. Z cichym westchnieniem podszedł do niej i umieścił dwa wspomnienia z powrotem w ich należytym miejscu. Ponownie obie sceny rozegrały się przed jego oczami. Całą siłę woli skupił na powstrzymaniu łez cisnących mu się do oczu. Przynajmniej teraz miał po swojej stronie Mistrza Eliksirów, który najwyraźniej przestał być już jego wrogiem.
Wściekłe okrzyki dobiegające z parteru wyrwały go nagle z zadumy. Pospieszył na dół, by przerwać ewentualną walkę jego ojca chrzestnego i dwóch Ślizgonów. Raczej nie mógł uwierzyć, że dwaj śmierciożercy rozpoczęliby atak, ale niewątpliwie Syriusz był do tego zdolny.
- Natychmiast przestańcie! – krzyknął, gdy tylko wbiegł do pokoju. Trzej czarodzieje ze wściekłym wzrokiem celowali w siebie różdżkami.
Wszystkie pary oczu spoczęły na nim.
- Oddajcie różdżki i siadajcie.
- Ale…
- Nie, Syriuszu.
- Ja…
- Lucjuszu, siadaj.
- To…
- Severusie, natychmiast! A teraz, skoro wszyscy już się uspokoili – rzucił swojemu ojcu chrzestnemu wymowne spojrzenie. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby ktoś mnie poinformował, o co tym razem poszło.
Zapadła niezręczna cisza, podczas której wzrok obu Ślizgonów spoczął na Syriuszu, który bez oznak skruchy odwzajemnił spojrzenie.
- W porządku – powiedział Harry, coraz bardziej zirytowany. – W takim razie wszyscy nawzajem się przeprosicie. Nie, Syriuszu, nie obchodzi mnie, kto zaczął. Chciałbym, byście się dogadali, a jeśli nie potrafcie, nie będzie mnie tu szybciej, nim zdążysz powiedzieć, że to nie twoja wina. Decyzja należy do ciebie.
- Przepraszam, że obraziłem twoją rodzinę, Malfoy – wymamrotał Black. – I przepraszam, że nazwałem cię Smarkerusem, Snape.
- Dziękuję, Syriuszu – odrzekł jego chrześniak z wdzięcznością, po czym usiadł na kanapie obok niego.
- Przepraszam, że zasugerowałem, iż powinieneś wrócić do Azkabanu – powiedział Lucjusz beznamiętnie, za co został nagrodzony uśmiechem:
- Dziękuję, Lucjuszu.
- Nie powiedziałem nic, za co powinienem przeprosić – stwierdził zaciekle Mistrz Eliksirów. – Różdżkę wyciągnąłem tylko w samoobronie. Odkąd Black pojawił się w kominku, nie powiedziałem ani słowa.
- Za to też powinieneś przeprosić. Niezbyt uprzejmie jest zignorować kogoś, gdy ten pojawia się w pokoju – odpowiedział Harry. – I nie mów, że nie masz za co przepraszać Syriusza, bo wiem, że masz. Nie twierdziłem, że musicie przeprosić za coś, co zrobiliście dzisiaj…
Snape zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział:
- Przepraszam, że dwa lata temu byłem tak zacietrzewiony i odmówiłem wysłuchania twoich wyjaśnień we Wrzeszczącej Chacie. Powinienem był pozwolić ci opowiedzieć twoją wersję tej historii, zamiast od razu oddawać cię dementorom.
- Dziękuję, profesorze Snape – młody chłopak posłał mu promienny uśmiech.
- A więc wróciłeś do nazywania mnie profesorem? – zapytał Mistrz Eliksirów. – Ciekawe, jakoś nie przeszkadzało ci zwrócenie się do mnie po imieniu, gdy kazałeś mi się zamknąć.
Harry zarumienił się:
- No cóż, w ten sposób sprawiałem bardziej onieśmielające wrażenie.
Syriusz zaśmiał się otwarcie, podczas gdy Lucjusz pozwolił sobie jedynie na drobne rozbawione parsknięcie. Wydawało się nawet, że stwierdzenie Harry’ego wprawiło Severusa w zakłopotanie.
- Panie Potter, nigdy nie sądziłem, że fakt, czy zwracasz się do kogoś po imieniu czy nazwisku ma jakieś znaczenie – powiedział Snape srogo, gdy tylko wróciło jego zwykłe opanowanie.
- A dlaczego pan, panie profesorze, zwraca się do mnie po nazwisku? Wydaje mi się, że jeszcze tego ranka powiedział pan do mnie „Harry” – stwierdził chłopak z udawaną niewinnością.
- W ten sposób sprawiam bardziej onie…
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy Mistrz Eliksirów urwał gwałtownie i zacisnął zęby.
- Możesz mówić mi po imieniu tylko, gdy w pobliżu nie ma innych uczniów – oznajmił złowrogo ciemnowłosy profesor. Pozostali mężczyźni nadal mieli na twarzach wielkie uśmiechy. W tym momencie do pokoju wszedł skrzat domowy, serwując biszkopty i herbatę.
- Lucjuszu, czy możliwa byłaby zamiana pokojów między mną i Severusem? Profesor wydawał się być dzisiaj nieco urażony, gdy znalazł mnie w swojej sypialni - powiedział chłopak, sięgając po jedno ze smakowicie wyglądających ciasteczek. Przysunął się bliżej swojego ojca chrzestnego, który natychmiast otoczył go ramieniem.
- Sądzę, że jest to możliwe – oznajmił blondyn. Po chwili namysłu dodał: - Być może chciałbyś w takim razie zamieszkać w zachodnim skrzydle. Nie jest tak sterylne, wydaje mi się, że bardziej przytulne.
- Jak to? – zapytał z zainteresowaniem Harry.
- Pomieszczenia zostały udekorowane przez jednego z moich przodków, na wyraźne życzenie jego przyjaciela, który spędził w nich kawał czasu – wyjaśnił Lucjusz. – Zawsze ciekawiło mnie, jak to możliwe, że komuś nie podobały się pozostałe pokoje, ale teraz już chyba znam odpowiedź. Od jakiegoś czasu nikt jednak nie używał tego skrzydła, muszę więc posłać parę skrzatów domowych, by je wysprzątały.
- Kim był ten przyjaciel? – zapytał ochoczo Syriusz. Harry był pewny, że jego ojciec chrzestny z radością uścisnąłby dłoń każdemu, kto ośmielił się zarzucić cokolwiek nieskazitelnemu domu Malfoyów.
- Przebywał tutaj w osiemnastym wieku. Co prawda nie zachowało się wiele dokumentów na ten temat, ale powiada się, że był naprawdę potężny i utalentowany – odpowiedział Lucjusz.
- Nieźle ci poszło! A mogłeś po prostu powiedzieć, że nie masz pojęcia, kim był – odpowiedział Syriusz uszczypliwie.
Harry dał mu lekkiego kuksańca w bok, po czym zwrócił się do Mistrza Eliksirów:
- Pasuje ci to, Severusie? Wydaje mi się, że jesteś dosyć przywiązany do swojego pokoju.
- Jest w nim laboratorium do eliksirów – odpowiedział beznamiętnie ciemnowłosy śmierciożerca.
- To wszystko wyjaśnia – zachichotał młody czarodziej. – Przy okazji, co wydarzyło się wczoraj, po naszym wyjściu? Knot odzyskał przytomność?
- To było wspaniałe! – Syriusz wybuchnął śmiechem. Wydawało się, że nawet Snape z trudem powstrzymuje grymas rozbawienia. – Dumbledore właśnie uzgadniał z Voldemortem, która strona wie ile o drugiej, gdy ten kompletny idiota wtarabanił się do pokoju, krzycząc, że chce pomówić z tym „cholernym chłopakiem”. Lestrange uprzejmie poinformował go, że zdążyłeś już opuścić szkołę. Minister odmówił zawierzenia słowom i osądowi śmierciożercy i uciekiniera z Azkabanu, i postanowił sam przeszukać szkołę. Zaczął odsuwać łóżka, nawet wczołgał się pod jedno czy dwa. Był przy tym na tyle głupi, że zapomniał użyć różdżki, gdy więc już skończył, był odrobinę zasapany.
- Spróbował namówić Pomfrey, by użyczyła mu trochę eliksiru wzmacniającego, ale ta nie była zbytnio zachwycona przedstawieniem, które wcześniej odstawił, więc odmówiła. Stwierdziła, że czuje się odpowiedzialna jedynie za uczniów i grono pedagogiczne i że powinien udać się do Świętego Munga – kontynuował Snape. – Dumbledore chwilę przekonywał ją, by tym razem zrobiła wyjątek, ale oznajmiła, że płacą jej jedynie za użeranie się z bezczelnymi i upartymi bachorami i nie ma obowiązku radzić sobie jeszcze z zarozumiałymi ministrami. A potem wyrzuciła wszystkich ze skrzydła szpitalnego. A właśnie, kazała jeszcze przekazać ci to. – Severus wyciągnął ku Harry’emu brązową, papierową torbę. Chłopak przyjął ją z cichym jękiem.
- Nie wiesz, może, co mam z tym zrobić? – zapytał, gdy upewnił się już, że istotnie, pielęgniarka dostarczyła mu dziesięć buteleczek lekarstw.
- Zażyć je, oczywiście – odpowiedział Mistrz Eliksirów. – Mam ci także przekazać, że jeśli tego nie zrobisz, Pomfrey znajdzie cię i utnie ci głowę. Muszę się również upewnić, że bierzesz przynajmniej trzy dawki dziennie, w innym wypadku jestem zobowiązany natychmiast się z nią skontaktować.
- Co za irytująca pielęgniarka! – wymamrotał Harry, po czym opróżnił dwie buteleczki. – Zadowolony?
- Być może Severusowi do szczęścia potrzebne jest tylko obserwowanie, jak ktoś zażywa jego eliksiry, ale ja byłbym naprawdę rad, gdybyś zechciał oddać mi w końcu różdżkę – wtrącił Lucjusz.
- No tak, wciąż je mam – powiedział młodzieniec w zamyśleniu. – Żadnych zaklęć, w porządku?
- Masz moje słowo – odpowiedział uroczyście Malfoy. Harry trącił Syriusza łokciem, nakazując mu powstrzymanie swojego temperamentu i w końcu oddał im różdżki.
- Przypomnij mi, gdzie poszedł Remus? – młody czarodziej skierował pytanie do swojego ojca chrzestnego, ale odpowiedź utonęła w głośnym krzyku wydobywającym się z kominka:
- Na Merlina, Syriuszu! Tak bardzo się martwiłem. Sądziłem, że znowu wyruszyłeś na którąś z tych twoich głupich misji ratunkowych…
- Zostawiłem wiadomość – bronił się Syriusz, po czym dodał, widząc zdezorientowaną minę przyjaciela:
- Na kuchennym stole! I wcale nie biorę udziału w głupich misjach ratunkowych!
Trójka mężczyzn zaskakująco zgodnie prychnęła z niedowierzaniem. Harry ponownie zmuszony był interweniować:
- Remusie, czemu do nas nie dołączysz? Sądzę, że Lucjusz nie miałby nic przeciwko. Z własnego doświadczenia wiem, że klęczenie na podłodze z głową w kominku nie jest nadzwyczaj przyjemnym doświadczeniem.
- Byłoby mi bardzo miło. Mam nadzieję, że nie sprawi wam kłopotu, jeśli przyprowadzę ze sobą jeszcze jednego przyjaciela? – zapytał uprzejmie Lupin.
- Im więcej nas, tym lepiej – odpowiedział sarkastycznie Snape. Jego słowa brzmiały tak niedorzecznie, jak wesoła kolęda, podśpiewywana przez Voldemorta dwa dni przed Wielkanocą.
Po uzyskaniu zgody ze strony Lucjusza, Remus wycofał się z kominka, by po chwili pojawić się w nim jeszcze raz, tym razem wkraczając do pokoju. Tuż za nim podążał młody mężczyzna, który na pierwszy rzut oka nie skończył jeszcze dwudziestego piątego roku życia. Był wysoki, miał ciemnoniebieskie oczy i blond włosy, przeplatane gdzieniegdzie białymi pasemkami. Jego ubrania wyglądały na dość sfatygowane, a w szerokiej bluzie brakowało połowy rękawa.
- Poznajcie Damiana Lojacka – przedstawił nieznajomego Remus. – Damianie, to Severus Snape, Lucjusz Malfoy, Syriusz Black i Harry Potter.
Młodzieniec przywitał się z każdym z obecnych, po czym usadowił się w fotelu. Wyglądał na zakłopotanego.
- Jak poznaliście się z Lupinem? – zapytał gospodarz, gdy każdy już zajął swoje miejsce.
- Należę do jego stada – odrzekł Damian. Jego odpowiedź zdumiała śmierciożercę.
- Słucham? Wydaje mi się, że źle cię zrozumiałem. Powiedziałeś może, że należysz do jego…
- … stada, tak.
- Jakiego stada? – zapytał Mistrz Eliksirów swoim najlepszym głosem jestem-nauczycielem-i-lepiej-natychmiast-mi-odpowiedz-albo-dostaniesz-szlaban-do-końca-swojego-nędznego-życia.
- Stada wilkołaków – odpowiedział gość.
- Panie Lojack, chciałby pan może ciasteczko lub herbatę? – zapytał Harry, wyczuwając zmęczenie i obawę mężczyzny.
- Z chęcią napiłbym się herbaty, panie Potter. I proszę mówić mi po imieniu – odpowiedział młody wilkołak z wdzięcznością.
Harry podał mu napój:
- Wiem, że to nie moja sprawa i taką też prawdopodobnie dostanę odpowiedź, ale naprawdę chciałbym wiedzieć, po co spotkaliście się z Remusem. Wiem, że Lupin nieczęsto widuje się z innymi wilkołakami.
Damian momentalnie zbladł. Jego głos ochrypł, gdy powiedział:
- Wczoraj była pełnia księżyca i… ugryzłem kogoś.
- Dlaczego nie zażyłeś Wywaru Tojadowego? – zapytał ostro Snape.
- Nie stać mnie na niego, a nie znam nikogo, kto potrafiłby go uwarzyć – padła zrezygnowana odpowiedź.
- Poszliśmy do domu ugryzionej osoby, by przeprosić i jakąś ją wesprzeć. Cóż, nie poszło zbyt dobrze – kontynuował zmęczonym głosem starszy wilkołak. – Rodzina była bardziej zainteresowana odszkodowaniem, jakie mogą dostać, niż samą ukąszoną dziewczynką.
- Ile ma lat? – zapytał Harry.
- Jedenaście, w tym roku dostała list z Hogwartu – odpowiedział mężczyzna. – Nie pozwolili nam nawet porozmawiać z nią. Mówili, że zasnęła.
- Ale tak nie było, prawda? – ponownie wtrącił młody czarodziej. – Słyszała całą rozmowę. Słyszała, jak jej rodzice domagają się pieniędzy za jej stratę. Słyszała, jak nazywają was potworami.
- Skąd możesz to wiedzieć? – zapytał zdumiony gość.
- Ze sposobu, w jaki powiedział to Remus. – Harry wzruszył ramionami. – Czy to czystokrwista rodzina?
Lupin powoli pokiwał głową:
- Nazywają się Thompson. Sądzę, że ich korzenie sięgają do trzeciego pokolenia wstecz.
- Piątego – poprawił go Lucjusz. – Nie wiedziałem, że kwestia czystości krwi coś dla ciebie znaczy.
- Jacy są? – zapytał Harry, ignorując pytanie mężczyzny.
- Jeśli pytasz o to, którą stronę wspierają, to powiedziałbym, że Ministerstwa.
- Damianie, chciałbyś, bym pomógł ci porozmawiać z nimi? – zaproponował Chłopiec-Który-Przeżył. – Nie mogę ci nic obiecać, ale jeśli będziemy mieć szczęście, być może chociaż trochę mnie szanują. Lub boją się, że mogę bez mrugnięcia okiem zamienić ich w ropuchy.
- Wspaniale! – wykrzyknął młody wilkołak. – Miałbyś coś przeciwko, gdybyśmy poszli teraz? Chciałbym mieć to już za sobą.
- Pójdę z wami – oznajmił Remus, jednak Syriusz pospiesznie mu przerwał:
- Nie chcę, by ktokolwiek tam szedł. Wczoraj była pełnia księżyca, a ty, Harry, zemdlałeś zaledwie cztery dni temu. Żaden z was nie jest w wystarczającej formie, by wdawać się w dyskusje z prostackimi i bezczelnymi krewniakami dopiero co ukąszonego wilkołaka.
- Syriuszu, wiesz przecież, że nikomu nie pozwoliłbym skrzywdzić Remusa – odpowiedział Harry, patrząc ojcowi chrzestnemu w oczy.
- Tak.
- Wiesz też, że Remus zrobiłby wszystko, bym był bezpieczny, prawda?
- Tak, ale…
- Widzisz, nie ma się czym martwić – zakończył radośnie Harry i poprowadził dwóch wilkołaków w stronę kominka. – Niedługo wrócimy. Dlaczego nie pomożesz Severusowi w przyrządzaniu eliksirów? Albo Lucjuszowi w pomiataniu skrzatami domowymi? Na razie! – Z cichym „pop” zniknął w kominku.
- Nawet się nie waż – po tych słowach dwaj Ślizgoni równocześnie wyszli z pomieszczenia zostawiając wściekłego Syriusza samemu sobie.
Rozdział 7. Pomagając wilkołakom
Harry nienawidził podróżować za pomocą proszka Fiu. Denerwowało go to całe wirowanie, wszędobylski popiół i oczywiście samo lądowanie. Zawsze zastanawiało go, jakim cudem Remusowi i Syriuszowi udawało się wyskoczyć z kominka z taką gracją. Cholera, jemu wystarczyłoby, gdyby chociaż lądował na nogach!
- Dzięki, Remusie – powiedział, gdy mężczyzna pomógł mu wstać z ziemi. – Państwo Thompson?
- Tak. Kim jesteś i co robisz w naszym domu? – warknął żylasty mężczyzna z wielkimi dłońmi i lekko łysiejącą głową.
- Przybyłem tu, by zamienić z państwem słówko o waszej córce – odpowiedział hardo. – Jestem Harry Potter.
- Harry Potter? – pisnęła pucołowata kobieta, stojąca obok gospodarza. – Ed, widzisz go? To naprawdę Chłopiec-Który-Przeżył… Harry, to zaszczyt mieć cię tutaj. Mogę mówić ci po imieniu, prawda? Co możemy dla ciebie zrobić?
- Po pierwsze prosiłbym, by mówiła pani do mnie, a nie o mnie, jakbym był nową sofą. Po drugie nie życzę sobie, by zwracała się pani do mnie po imieniu. Dopiero co się poznaliśmy, poza tym nie sądzę, bym zbytnio panią polubił. Proszę także przeprosić tych dwóch mężczyzn, którzy przybyli ze mną, za swoją wcześniejszą nieuprzejmość. Chciałbym także poznać waszą córkę. I przede wszystkim – proszę słuchać uważnie, bo to najważniejszy punkt – nauczą państwo swojego dziecka wszystkich najlepszych umiejętności i nigdy nie będą państwo traktować jej jak potwora – oświadczył z mocą Harry. – Być może zastanawiacie się, dlaczego mielibyście posłuchać moich nakazów… Powiem tylko, że nie bez powodu wielu ludzi się mnie boi.
- Ehm… - starszej parze najwyraźniej zabrakło słów.
- Zaprowadzę go do pokoju państwa córki – zaproponował uprzejmie Remus.
- Drugie drzwi po lewej na piętrze – skrzeknął mężczyzna, po czym nogi się pod nim ugięły i upadł na podłożone przez Damiana poduszki.
- Bardzo dziękuję – powiedział Harry i podążył na górę.
Domu w żadnym razie nie można było porównać do dworku Malfoyów. Harry zrozumiał już, czemu rodzina zażądała pieniędzy. Tapety na ścianach były pożółkłe, a w jednym rogu zaczęły się nawet złuszczać. Stopnie schodów były obdarte, z łatwością można było zgadnąć, że wiele stóp przemierzyło już tę drogę. Wszystkie rzeczy wydawały się podniszczone, jakby ludzie dawno już przestali się starać, by utrzymać je w porządku. Na drugich drzwiach po lewej wisiała plakietka z imieniem „Tanea”. Były szczelnie zamknięte.
Harry zapukał, jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Westchnął i otworzył drzwi. Wychowując się w domu Dursleyów nauczył się, jak ważne jest zachowanie ciszy, wobec czego jego kroki były praktycznie niesłyszalne. Lecz nawet jeśli stąpałby tak głośno, że nawet Hagrid pozieleniałby z zazdrości, dziewczyna nie zauważyłaby go, zajęta wypłakiwaniem sobie oczu w poduszkę.
- Tanea? – zapytał cicho, siadając obok młodego wilkołaka na łóżku. – Wiem, że nie jest ci łatwo, ale płacz z pewnością nie pomoże…
- Niczego nie wiesz – wyszlochała blondwłosa głowa – Nie wiesz, jak to jest zostać pogryzionym. Ten wilkołak zniszczył całe moje życie. Teraz rodzina mnie nienawidzi, a przyjaciele na pewno nie będą chcieli się ze mną zadawać. To koniec mojego życia. Nie jestem już nawet człowiekiem, jestem potworem. Zostanę całkiem sama.
- Nie – odparł delikatnie chłopak. – Rodzina cię kocha, chociaż jeszcze nie przywykła do myśli, że jesteś wilkołakiem. Boją się, że nie będą w stanie wesprzeć cię tak, jak tego potrzebujesz. Przeraża ich, że cierpisz, a oni nie mogą zrobić nic, by ci ulżyć. Przyjaciele nie porzucą cię z tego powodu. A jeśli mimo wszystko to zrobią, to najwyraźniej nie zasługiwali na twoją przyjaźń. Zawsze możesz znaleźć sobie nowych znajomych, gdy trafisz już do Hogwartu. Uwierz mi, w zamku mamy tylu ludzi, z tyloma różnymi światopoglądami, że nie ma szans, by wszyscy cię znienawidzili. Jeśli mimo wszystko tak się stanie, obiecuję ci, wstawię się za tobą. Może nie zdajesz jeszcze sobie z tego sprawy, ale zyskałaś także nową rodzinę. Nie znam się na tym tak dobrze, jak Remus, ale przyjaźń i lojalność w stadach wilkołaków są wręcz legendarne. Oni już zawsze będą się tobą opiekować. Oczywiście, raz w miesiącu będziesz zmieniała swoją formę i nie mam zamiaru cię oszukiwać, że to wcale nie jest takie złe. Bo owszem, jest. Ale istnieje Wywar Tojadowy, który jest ogromnym udogodnieniem i pomoże ci przez to wszystko przebrnąć. Profesor Snape jest najlepszym żyjącym Mistrzem Eliksirów, a jestem pewny, że mogę go namówić, by przyrządzał eliksir dla ciebie. W ten sposób podczas przemiany zachowasz swój ludzki umysł. Widzisz więc, nie zostaniesz całkiem sama. Nie pozwolę, byś myślała o sobie lub o innych wilkołakach jak o potworach. Musisz zaakceptować fakt, że nie da się tego cofnąć, inaczej to wszystko zeżre cię od środka. Ale proszę, postaraj się chociaż pogodzić z tym i pozwól Damianowi cię przeprosić. Proszę…
Zapadła pełna napięcia cisza. Następnie Tanea powoli uniosła głowę, przestając płakać. Jej oczy momentalnie się rozszerzyły, gdy zobaczyła, kto siedzi obok niej.
- Jesteś Harrym Potterem! Czy… Czy mówiłeś szczerze?
- Oczywiście – zielonooki czarodziej uśmiechnął się ciepło. – Chciałabyś zejść na dół i porozmawiać z rodzicami i Damianem?
- W porządku – wymamrotał młody wilkołak, podnosząc się z wahaniem.
Zeszli na dół i weszli do salonu, gdzie reszta ludzi nieruchomo na nich czekała. Uściślając, to państwo Thompson i Damian nie ruszali się z miejsca, podczas gdy Remus krzątał się wokół nich, zaparzał herbatę i sprzątał dom.
Harry uśmiechnął się lekko, posadził Taneę na kanapie, naprzeciwko niebieskookiego wilkołaka. Następnie zwrócił się do Lupina:
- Remusie, mógłbyś na chwilę usiąść?
Mężczyzna kiwnął głową i usadowił się na położonym obok kominka, brązowym krześle.
- Tanea, naprawdę, tak bardzo mi przykro – rozpoczął młody wilkołak, gdy Harry kiwnął głową w jego stronę. – Wiem, że nigdy ci tego wystarczająco nie wynagrodzę, chociaż bardzo bym chciał. Uczę się, by w przyszłości zostać uzdrowicielem, więc niestety nie mam zbyt wielu pieniędzy. Niedługo jednak powinienem zakończyć naukę, wtedy postaram się wszystko ci zrekompensować. Jeśli mogłabyś jakoś znieść mój widok po tym wszystkim, jestem gotowy pomóc ci w przyzwyczajeniu się do bycia wilkołakiem. Naprawdę, strasznie mi przykro, że to się wydarzyło i…
- Nie ma sprawy. Przyjmuję twoje przeprosiny – przerwała mu cicho brązowooka dziewczyna. – Byłabym wdzięczna, gdybyś pomógł mi zrozumieć, kim teraz jestem. Co prawda czytałam kiedyś o tym w książce, ale nie zawierała zbyt wielu informacji. Chciałabym być już przygotowana, gdy nadejdzie następna pełnia.
- Razem z Damianem spróbujemy ci pomóc. Mam też parę rzeczy, które mogłabyś przeczytać – wtrącił Remus. – Zostało nam jeszcze trochę czasu do tej fazy księżyca, a w Hogwarcie zachowane są wszelkie środki ostrożności, także więc nie ma możliwości, byś miała kogoś nieumyślnie zranić. Obaj upewnimy się, że masz wszystko, czego potrzebujesz, a, o ile wiem, zrobi to także Harry.
- Oczywiście – powiedział chłopak. – Namówię też profesora Snape’a, by przygotowywał eliksiry dla każdego z was. Z pewnością będzie zachwycony. Państwo Thompson, jeśli naprawdę potrzebujecie pieniędzy, napiszcie do mnie, a coś wam prześlę. Tyczy się to też ciebie, Damianie. Tanea, jeśli kiedykolwiek poczujesz potrzebę porozmawiania z kimś, przypominam ci, że mam dwoje wspaniale działających uszu i byłbym rad, mogąc ich użyć. Jeśli nie macie żadnych innych pytań lub próśb, będziemy już z Remusem wychodzili…
- Sądzę, że wszystko już uzgodnione – powiedział młody uzdrowiciel. – Panie Potter, jestem ogromnie wdzięczy za wszystko, co pan dla mnie zrobił. Jeśli kiedykolwiek będzie pan w potrzebie, proszę nie wahać się skontaktować ze mną.
- Jestem Harry, możesz mówić mi po imieniu – odpowiedział chłopak. – Wszyscy możecie. Państwo Thompson, przepraszam za mój wcześniejszy wybuch, chyba po prostu jestem zbyt porywczy.
- Miałeś pełne prawo, by być wściekłym – uśmiechnęła się gospodyni. – Nie zachowaliśmy się najlepiej.
- Dzięki za przybycie, Harry – powiedziała cicho blond włosa dziewczynka. – Bardzo mi pomogłeś. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.
- Żaden problem – odpowiedział młody czarodziej. – Życzę wszystkim miłego dnia.
Po tych słowach rzucił garść proszku Fiu do kominka, przenosząc się na powrót do dworku Malfoyów.
Rozdział 8. Zazdrość
No właśnie, nienawidził proszku Fiu. Niewątpliwie już o tym wspominał. Ach, nieważne. Tym razem to Syriusz pomógł mu wstać. Chłopak mógłby przysiąc, że animag z ulgą przyjął możliwość zmiany zajęcia, nawet jeśli miałoby to być jedynie podniesienie chrześniaka z podłogi. Po chwili wszystko stało się jasne. Oprócz niego w pokoju znajdował się tylko skrzat domowy, do tego wyglądający na co najmniej znużonego. W zasadzie nie tyle znużonego, co poirytowanego. A każdy, kto choć trochę zna się na skrzatach domowych, może potwierdzić, że zdenerwowanie jednego z nich do takiego stopnia, że widać na jego twarzy poirytowanie, jest naprawdę wielkim wyzwaniem. Animag ponownie opadł na sofę i zaczął bawić się swoimi kciukami, kręcąc nimi kółka w powietrzu. Harry był pewny, że tym właśnie zajmował się podczas całej jego nieobecności, co podkreślało jeszcze urażone spojrzenie, które rzucał mu mężczyzna. W opinii Syriusza jego postawa była całkowicie usprawiedliwiona. W końcu zostawiono go na dwie godziny w pustym, nudnym pokoju, podczas gdy jego przyjaciele prawdopodobnie znajdywali się w wielkim niebezpieczeństwie, narażeni na zaatakowanie przez jakąś szaloną rodzinę. Co więcej, jego wrogowie świetnie się w tym czasie bawili, a przynajmniej mieli jakieś zajęcie. On zaś skazany był na towarzystwo irytującego skrzata domowego, którego dokładnie co dwie minuty pytał o godzinę. Zadałem mu więc to pytanie jakieś sześćdziesiąt razy, i tyle też odpowiedzi dostałem, wykalkulował Syriusz. Całkiem nieźle.
- Syriuszu – krzyknął w końcu Harry, tracąc cierpliwość. Zaczynał się już niepokoić. – Wiem, że zajęło nam to nieco więcej czasu, niż przewidywaliśmy i przepraszam cię za to. Ale mógłbyś przestać mnie w końcu ignorować?
- Przepraszam, mówiłeś może coś? – zapytał zaskoczony Syriusz.
Remus zachichotał cicho:
- Dobrze się bawiłeś, Łapo?
- Lepiej uciekaj – warknął animag, a wilkołak natychmiast zastosował się do jego rady.
Nagle Syriusz stanął twarzą w twarz z pewnym krzywonosym Mistrzem Eliksirów, który wybrał właśnie ten moment, by wejść do gabinetu.
- Jestem całkowicie zdolny zrozumieć, dlaczego chcesz uciec od tego towarzystwa, ale muszę cię poprosić, byś znalazł na to inny sposób – warknął Snape, gdy wilkołak upadł na ziemię, a na jego ciało natychmiast opadł Black.
- Severusie – z lekkim rozbawieniem powitał go zielonooki czarodziej. – Co takiego ważnego robiłeś, że skazałeś mojego ojca chrzestnego na samotne siedzenie w tym pokoju?
- Nie mogłem pozwolić, by jakiś były Gryfon zrujnował moje eliksiry – odpowiedział beznamiętnie mężczyzna.
- A, właśnie, co do tego – wtrącił Harry. – Mógłbyś przyrządzić dodatkowe dwie porcje Wywaru Tojadowego na następną pełnię księżyca?
- Oczywiście. Przecież nie mam nic innego do roboty, a to jeden z najprostszych istniejących eliksirów. Nie ma żadnego problemu – odpowiedział sarkastycznie Mistrz Eliksirów.
- Proszę – zaczął błagać go chłopiec. – Będę twoim dłużnikiem. W nadchodzącym roku szkolnym dam ci dużo wymówek, byś mógł ukarać mój dom utratą punktów. Albo wyszoruję twoje kociołki. Albo… Proszę.
- Jest całkiem przekonywujący, nie sądzisz, Severusie? – zza pleców wciąż kotłujących się na dywanie mężczyzn dobiegł głos Lucjusza Malfoya.
- Gdybym był na twoim miejscu – a, dzięki Bogu, nie jestem – zgodziłbym się. Znając Harry’ego i tak będzie męczył cię na tyle długo, że ostatecznie sam się poddasz – wtrącił animag z podłogi.
- Hej, wcale nie jestem taki zły! – zaprotestował chłopak, wydymając wargi. – Syriuszu, próbowałem ci pomóc, okazałbyś choć trochę wdzięczności. Udawaj chociaż, że jesteś po mojej stronie.
Skruszony mężczyzna mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Przy dużej ilości wyobraźni można by to uznać za przeprosiny.
- To co, przygotujesz te eliksiry? – ponownie zapytał Harry, rzucając Severusowi błagalne spojrzenie.
Snape burknął coś zrzędliwie, a chwilę po tym ręce pełne już miał uczepionego jego szyi czarnowłosego czarodzieja, wykrzykującego mu do ucha podziękowania.
Nie wiedząc, jak mógłby to skomentować, Severus zmienił temat, wyciągając z kieszeni szaty fiolkę z krystalicznie czystym płynem.
- Mam coś dla ciebie od pani Pomfrey.
- Mówiłem ci już, że jesteś moim ulubionym Mistrzem Eliksirów? – zapytał młodzieniec wesoło.
- Sam się tego domyśliłem – odpowiedział były śmierciożerca i szpieg Jasnej Strony swoim zwyczajowym, ślizgońskim głosem, choć w jego oczach można było dostrzec iskierki rozbawienia. – A teraz pij!
- Dlaczego wszystkie eliksiry smakują tak beznadziejnie? – zapytał po przełknięciu płynu, po czym natychmiast zmienił temat. – Chciałbym, byście nauczyli mnie tańczyć!
„Co?”, równocześnie zapytali Syriusz i Remus. Lucjusz ograniczył się do „Mógłbyś proszę powtórzyć?”, natomiast Severus postanowił wyrazić swoje emocje poprzez zdumiony wyraz twarzy.
- Przecież wszyscy potraficie tańczyć, prawda? Ja też chcę się tego nauczyć.
- Ale po co, na Salazara? – zapytał Malfoy.
- Za dwa tygodnie wychodzę za mąż, a z tego co wiem, na ślubach zazwyczaj się tańczy – mówiąc to, chłopak spuścił głowę, by po chwili obdarzyć ich promiennym uśmiechem. – Poza tym taniec to fajna zabawa.
- Dobrze więc, zaczynajmy – powiedział Syriusz, oferując chrześniakowi ramię. – Możemy?
Młodzieniec uśmiechnął się do niego i wstał. W tym czasie Lucjusz włączył jakąś wolną, dostojną muzykę.
Dwie godziny i jeden zraniony palec później (na nieszczęście dla siebie, Remus nie miał dość refleksu, by cofnąć nogę na czas) Harry tańczył właśnie w ramionach Lucjusza, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a do ich uszu dobiegł wesoły głos:
- Kochanie? Wróciłam. Było wspaniale, powinieneś… - Pani Malfoy zatrzymała się gwałtownie, wchodząc do pokoju.
- Witam panią – powiedział radośnie Harry, chcąc przerwać zapadłą ciszę. – Jak minęły pani wakacje?
- Jak. Śmiesz. Ty. Mała. Szmato. Won z mojego domu! – wybuchnęła nagle gospodyni, podczas gdy obiekt jej wściekłości drgnął i cofnął się.
- Kochanie – wtrącił Lucjusz, rzucając trzęsącemu się chłopakowi zaniepokojone spojrzenie. – Sądzę, że zaszła mała pomyłka. My wcale…
- Nie kochaniuj mi teraz, Lucjuszu Malfoyu – pisnęła blondwłosa czarownica. – Zdradzasz mnie z tą… tą szlamą. Jesteś obrzydliwy.
- Myli się pani – powiedział cicho piętnastolatek. – Po pierwsze, nie jestem szlamą. Nie, proszę mi nie przerywać. Po drugie, sądzi pani, że Lucjusz panią zdradza? Tak, mówię mu po imieniu. Nie sądzi pani, że jest on na tyle inteligentny, by nie robić takich rzeczy w gabinecie, do którego w każdej chwili może się ktoś dostać za pomocą proszka Fiu? Być może sądzi pani, że jestem szmatą. Ale chyba nawet pani przyzna, że zapraszanie byłego profesora, ojca chrzestnego i Mistrza Eliksirów, którzy się nawzajem nie znoszą, by dołączyli do mojej i Lucjusza orgii jest co najmniej dziwne. Być może następnym razem postara się pani nieco rozważniej ocenić sytuację, nim wyciągnie pani pochopne wnioski i zacznie obrażać ludzi. Lucjuszu, jeśli nie chcesz, bym przebywał teraz z wami, pójdę do ogrodu. Miłego dnia, pani Malfoy.
Wychodząc z pokoju otarł się o gospodynię i prawie wpadł na jej potomka. Udało mu się jednak uniknąć kolizji. Rzucając w stronę młodzieńca „witaj Draco, mam nadzieję, że dobrze bawiłeś się w Hiszpanii”, ruszył do ogrodu, nie czekając nawet na odpowiedź.
- Brawo, Narcyzo. Teraz przebiłaś samą siebie – zadrwił z wściekłością Lucjusz. – Naprawdę sądzisz, że jestem na tyle zdesperowany, iż nie potrafię wytrzymać tygodnia bez seksu? Gdybym przespał się z tym chłopcem, musiałbym być albo zboczeńcem, albo samobójcą.
- Samobójcą? – wtrącił Draco, unosząc lekko brew.
- Od niedawna chłopak ten jest narzeczonym Czarnego Pana – wyjaśnił chłodno Severus. – A żaden normalny człowiek nie ośmieliłby się dotknąć czegoś, co należy do niego.
- To był Harry Potter – powiedział wolno młody Malfoy, jak gdyby tłumaczył coś małemu i upośledzonemu dziecku. – Czemu Czarny Pan chciałby wyjść za cholernego Chłopca-Który-Nie-Chciał-Umrzeć?
- Uważaj na swój język – równocześnie upomnieli go rodzice, po czym ponownie skupili swoją uwagę na sobie.
- Cóż więc takiego robiłeś Lucjuszu? Najwyraźniej wymagało to nie tylko goszczenia chłopaka w naszym domu, ale jeszcze tulenia go w ramionach.
- Zaprosiłem go do dworku, by trzymać Harry’ego z dala od Dumbledore’a i tych niebezpiecznych mugoli. A tuliłem go w ramionach, gdyż stracił równowagę, gdy uczyłem go tańczyć – odpowiedział śmierciożerca z zadowolonym z siebie uśmieszkiem.
- Och… - zaczęła Narcyza. – Chyba jestem ci winna przeprosiny…
- Jesteś winna przeprosiny swojemu mężowi? – zapytał Syriusz z niedowierzaniem. – Obraziłaś mojego chrześniaka, doprowadziłaś go do łez, a teraz myślisz, że jesteś winna przeprosiny Malfoyowi?
- Syriuszu – odpowiedziała blondwłosa kobieta, tonem kompletnie wypranym z emocji. – Cóż za niespodzianka, sądziłam, że nadal się ukrywasz…
- Nie waż się mi grozić, Narcyzo – warknął animag. – Znam tyle brudnych sekretów o tobie i twojej tak zwanej rodzinie, że nawet dementorzy by sobie z tym nie poradzili.
- Przestańcie zachowywać się jak sześciolatki – wtrącił niecierpliwie Snape. – Black!
- Zgadzam się z Severusem – powiedział Remus. Widząc zranioną twarz animaga, pospiesznie kontynuował. – Oczywiście z Syriuszem także się zgadzam. Ale być może wrzeszczenie na siebie to nie najlepszy sposób, by przekonać drugą osobę do swoich racji.
- Chodźmy więc znaleźć Harry’ego, byś mogła go przeprosić, Narcyzo – zasugerował Lucjusz.
Kobieta nie wyglądała na zachwyconą, ale powstrzymała się od głośnego wyrażenia swoich obiekcji. Rozkazujący ton w głosie jej męża był zbyt wyczuwalny.
W tym czasie Harry dotarł w końcu do ogrodu. Usiadł, podczas gdy wciąż płynące łzy moczyły mu policzki.
"Podoba ci się to, prawda, szmato? Kochasz ból, odmieńcu. Błagaj mnie, dziwko, błagaj…" - bełkotliwy głos wuja rozbrzmiał echem w jego głowie.
Nigdy nie błagał, nigdy nie płakał, nigdy nie pokazał, jak bardzo cierpi i jak bardzo czuje się upokorzony. Promienie słońca powoli wysuszyły jego łzy. Trawa za jego plecami była miękka i pachniała latem. Zamknął oczy i skrzyżował dłonie za karkiem, kruczoczarne włosy rozsypały się wokół jego głowy.
"Chcesz tego, dziwko. Chcesz, bym wsadził penisa do twojego ciasnego tyłeczka, prawda, chłopcze? No powiedz… ".
- Nie, wujku, nigdy tego nie chciałem – wyszeptał, nadal z zamkniętymi oczami.
- Kimże jest twój wujek, kolego? – wysyczał jakiś głos w pobliżu, po czym coś prześlizgnęło się po jego brzuchu.
- Kimś, kogo już nigdy nie chcę widzieć na oczy – odpowiedział miękko, po czym zmierzył swoimi na wpół przymkniętymi szmaragdowymi oczami zielono-brązowego węża. – Mieszkasz w ogrodzie?
- Tak, odkąd się wylęgłam. Teraz sama mam już potomstwo – odpowiedział wąż. – Nazywam się Scira. A tobie jak na imię, Wężousty?
- Harry – przedstawił się. – Co u twoich dzieci?
- Są bezustannie głodne. – Zwierzę wydało z siebie rozbawiony syk. – Nie jest już tak łatwo zdobyć dla nich jedzenie. Dzisiaj znalazłam trzy myszy. Można by pomyśleć, że to całkiem niezły łup. Ale już z daleka wyczułam ich smród. Chyba były otrute. Moje potomstwo nie dostało dzisiaj żadnego dobrego pokarmu – poskarżyła się Scira, zwijając się na brzuchu chłopaka. – Teraz trochę sobie odpocznę. Nie masz nic przeciwko, prawda? Promienie słońca tak wspaniale mnie grzeją…
- Nie ma sprawy. – Harry uśmiechnął się, zamykając ponownie oczy. Wąż na jego ciele drzemał, unosząc się lekko, zgodnie z rytmem jego oddechów.
Tak właśnie zastali go pozostali czarodzieje, gdy pospieszyli do parku po naradzie. Nie poświęcili ani krzty uwagi wspaniale utrzymanym trawnikom czy idealnie przystrzyżonym żywopłotom.
Cóż, Syriusz z pewnością był pełnym miłości, troski i inteligencji człowiekiem. Niestety, nigdy nie pozwalał sobie na chwilę luzu czy chłodnej analizy, gdy jego bliscy byli zagrożeni. Zawsze działał instynktownie i porywczo. A z pewnością wąż na brzuchu jego chrześniaka mógł zwiastować niebezpieczeństwo.
Na szczęście Remusowi nie brakowało wcześniej wspomnianych cech. Poza tym, jako wilkołak o niesamowicie wyostrzonych zmysłach, szybko wyczuł, że ani Harry, ani zwierzę nie wydawało się szczególnie podenerwowane. Wstrzymał więc Syriusza, który był już w pełni gotowy do przeprowadzenia akcji ratunkowej na chłopaku. Sam zaś przemówił miękko do młodzieńca leżącego na trawie, tak, by go nie przestraszyć:
- Harry? Zdajesz sobie sprawę, że leży na tobie wąż?
- Tak. Nazywa się Scira i właśnie ucina sobie drzemkę – odpowiedział czarnowłosy czarodziej, wciąż nie otwierając oczu. – Do jakich doszliście wniosków, Lucjuszu?
Zanim gospodarz zabrał głos, wtrącił się Syriusz:
- Harry, posłuchaj. Zacznę odliczanie. Kiedy dojdę do trzech, odturlaj się na lewo, by nie trafiło cię zaklęcie. W porządku?
- Jezu, Syriuszu! To tylko wąż. Jestem wężousty, pamiętasz? Nic mi nie zrobi. – Chłopak postanowił w końcu otworzyć oczy. – Za bardzo się wszystkim przejmujesz.
- O co te hałasy? – wysyczała sennie Scira. – Chce mi się spać.
- Przepraszam, nie chciałem cię budzić – przeprosił Harry. – Przyszło paru moich znajomych, nieco się o mnie martwili.
- Nie ma sprawy, mój mały wężousty. – Zwierzę momentalnie mu wybaczyło. – Ostatecznie i tak powinnam iść już szukać jedzenia dla dzieci.
- Porozmawiam z Lucjuszem, by nie podtruwał już myszy – obiecał chłopak, obserwując, jak Scira znika w zaroślach.
- Dziękuję. Uważaj na siebie. Ty też powinieneś jeść więcej myszy.
Chichot Harry’ego ponownie przerwał Syriusz:
- Jesteś wężousty.
Szmaragdowe oczy chłopaka zwróciły się ze strachem w stronę jego ojca chrzestnego:
- Nienawidzisz mnie teraz? Proszę, nie…
Zszokowany animag uklęknął pospiesznie obok chrześniaka.
- Nie mógłbym cię znienawidzić, Harry – wyszeptał, obejmując jego trzęsące się ramiona swoją ręką. – A już na pewno nie z takiego błahego powodu. Za bardzo się wszystkim przejmujesz.
Młodzieniec trącił go żartobliwie w ramię.
- Panie Potter – zaczęła gospodyni, pod naglącym spojrzeniem swojego męża. – Widzę, że dokonałam pomyłki w ocenie całego zdarzenia, chciałabym więc przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Mam nadzieję, że akceptuje pan te przeprosiny.
- Ależ oczywiście, pani Malfoy – odpowiedział chłopiec. – Rozumiem, że musiało wyglądać to podejrzanie, ale proszę mi wierzyć, Lucjusz, Syriusz, Remus i Severus uczyli mnie tylko tańczyć. Mówiąc szczerze, niezbyt im się udało, chyba jestem beznadziejnym przypadkiem…
- Och, biedaku, twierdzisz, że ta czwórka próbowała cię czegokolwiek nauczyć? Nie dziwię się, że nie podziałało… W jaki sposób miałbyś nauczyć się tańczyć, skoro żaden z nich tego nie potrafi? – zapytała retorycznie Narcyza. – Jeśli nadal nosisz się z tym pomysłem, mogę ci pomóc. Chciałabym się tylko najpierw odświeżyć, nie zaszkodziłoby też zjeść obiad. Co o tym sądzisz?
- Wspaniale, pani Malfoy – odpowiedział zielonooki czarodziej.
- A więc ustalone – stwierdziła gospodyni i odwróciła się na pięcie, by wrócić do budynku. – Ach, Harry? Możesz mówić mi po imieniu.
Chłopak ponownie zamknął oczy i położył się na trawie.
- Jeśli wam to nie przeszkadza, posiedzę tu jeszcze trochę.
- W porządku, przyślę po ciebie skrzata domowego, gdy posiłek będzie gotowy – zaproponował Lucjusz.
- Miło z twojej strony – zgodził się młodzieniec. – Przy okazji, mógłbyś przestać podtruwać myszy? Scira się skarżyła.
- Hm, oczywiście – odpowiedział z wahaniem gospodarz, po czym on także ruszył do domu.
- Nie musicie mnie pilnować – zakpił Harry, nadal czując spoczywające na nim trzy pary oczu.
- No tak, jasne – rzekł Syriusz, otrząsając się lekko. – Pamiętaj, nie rób niczego, czego ja bym nie zrobił. Chociaż nie, szczerze mówiąc o wiele lepiej wyjdziesz, jeśli jednak będziesz robił tylko te rzeczy, których ja bym nie zrobił.
Wesoły śmiech chrześniaka towarzyszył animagowi i Remusowi, gdy znikali za dwumetrowym żywopłotem.
Młody Malfoy nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ma odejść, czy zostać? Gryfon nie odesłał go otwarcie. Cóż za zabawna myśl – jakby chłopak mógł odesłać go w jego własnym domu. A przecież i tak nie miał nic lepszego do roboty.
- Dlaczego się na mnie gapisz? Jestem aż tak fascynujący? – Głos Harry’ego wdarł się w jego myśli. Przez chwilę Draco zastanawiał się, jakim cudem chłopak odgadł, że ten nadal się w niego wpatruje, skoro nawet nie otworzył oczu.
- Prawdę mówiąc, tak, jesteś. Chcesz wiedzieć, dlaczego? – zapytał, po czym kontynuował, gdy jego towarzysz skinął powoli głową. – No cóż, jest kilka powodów. Jakiś cudem udało ci się przeżyć zaklęcie uśmiercające. – Harry gwałtownie szarpnął głową. – Pokonałeś Czarnego Pana, co samo w sobie jest już sporym wyczynem, a potem zaręczyłeś się z nim. I o ile dobrze się orientuję, masz najlepsze oceny na naszym roku. Ale wiesz, co jest w tobie najbardziej fascynujące?
- To, że udało mi się przekonać Severusa i Syriusza, by w swojej obecności zachowywali się po ludzku? – podjął próbę odgadnięcia chłopak.
- Nie, chociaż to też jest godne pochwały. Najbardziej fascynujące jest to, że jakimś cudem mój ojciec się o ciebie troszczy – odpowiedział blondyn, siadając na trawie.
Między nimi zapadła długa cisza, którą w końcu przerwał czarnowłosy czarodziej:
- Przepraszam – wyszeptał, tak cicho, że Draco musiał się skupić, by w ogóle cokolwiek usłyszeć. – Nie chciałem…
- Hej – wtrącił Ślizgon, zastanawiając się niejasno, czemu jego uwaga tak podziałała na chłopaka. – To miał być komplement, nie chciałem cię zasmucać. Chodziło mi o to, że skoro mój ojciec cię lubi, to najwidoczniej jesteś wart bliższego poznania.
- Och, przepraszam.
- Przestań mnie przepraszać! Nie zrobiłeś nic złego… No, pomijając twój wybór ciuchów. Rodzice zostawili ci fortunę, a ty chodzisz w szmatach, jakie to denerwujące – zadrwił blondyn, wskazując kpiąco na zbyt duże spodnie Gryfona.
- W takim razie chyba powinniśmy jakoś temu zaradzić, nie sądzisz? – zażartował Harry, podrywając się na nogi. – Chciałbyś towarzyszyć mi na zakupach, Draco?
- Od kiedy mówisz mi po imieniu? – zapytał blondyn ze starannie ukrywanym zmieszaniem.
- Odkąd przebywam w towarzystwie dwóch innych Malfoyów i przynajmniej pięćdziesięciu portretów, także noszących to nazwisko – odpowiedział czarodziej, stawiając nieoponującego kolegę na nogi. – A teraz chodźmy. Najpierw muszę poprosić o zgodę mojego ojca chrzestnego, ale nie powinien robić problemów. No chodź, coś taki wolny?
Draco podążył za nim niechętnie, mrucząc pod nosem coś o nagłych zmianach nastroju. Ale w jakiś sposób był także uradowany. Chłopak naprawdę potrzebował nowych ubrań, dobrze było się dowiedzieć, że nie ma awersji do ich kupowania. Poza tym obserwowanie tryskającego radością i ekscytacją młodzieńca także sprawiało mu przyjemność. Wyglądał nawet lepiej, niż gdy się złościł. Wtedy krew odpływała mu z twarzy i ust, dłonie zaciskał w pięści, palce świerzbiły, by wyciągnąć różdżkę lub przynajmniej uderzyć przeciwnika w twarz. Chociaż oczywiście doprowadzanie Chłopca-Który-Przeżył do utraty kontroli nad sobą było dość niebezpieczne…
Gdy blondyn wszedł do domu, usłyszał hałas, który podejrzanie przypominał upadek dwóch kotłujących się osób i wazonu z kwiatami jedwabnymi jego matki. Nie był więc zbytnio zaskoczony, gdy za rogiem natknął się na dwa ciemnowłose ciała na podłodze. Jednym z nich był Syriusz Black, drugim, na wpół ukrytym za plecami animaga, Harry Potter. Gdy Draco zorientował się, że reszta dorosłych obserwuje parę na dywanie z drugiego końca pokoju, poczuł się odrobinę zaskoczony.
- Syriuszu! – wydyszał zielonooki czarodziej, ze wszystkich sił starając się odepchnąć od siebie ojca chrzestnego. – Jesteś ciężki, złaź!
- Przepraszam – wymamrotał mężczyzna, jednym skokiem z powrotem powracając do pozycji stojącej i wyciągając rękę, by pomóc wstać chrześniakowi. – Nie chciałem cię przygnieść.
- Pocieszające – zakpił Harry, nadal zły, choć na jego ustach błąkał się już lekki uśmiech. – A teraz proszę, popraw kwiaty.
- Dlaczego pędziłeś, jakby deptał ci po piętach szalony seryjny morderca? – zapytał mężczyzna, naprawiając wazon.
- Haha, zabawne. Ponieważ potrzebuję nowych ubrań – odpowiedział chłopak.
Lucjusz prychnął:
- To chyba oczywiste. Kto ci to w końcu uświadomił?
- Twój ukochany syn. Idziemy na zakupy, prawda, Draco?
- Zakupy? Mogę pójść z wami? – odezwała się niespodziewanie Narcyza.
- Byłoby wspaniale. Na pewno przyda mi się jakaś kobieca porada – odpowiedział z uśmiechem młody czarodziej.
- A co z nami? Myślałem, że chcesz nauczyć się tańczyć – powiedział Syriusz, wsadzając do wazonu ostatniego kwiatka.
- Nie sądzę, bym był teraz w stanie zapamiętać jakieś kroki. Nie mówiąc już o ich wykonaniu – wyjaśnił Chłopiec-Który-Przeżył.
- A więc pójdę z wami! – oświadczył animag. W tym momencie jednak Harry wyszeptał mu coś niedosłyszalnego dla innych do ucha, po czym ukrył twarz w jego swetrze.
- Wąchaczu, proszę. Nie chcę, by cię pojmali, zranili lub zabili. Nie zniósłbym tego ponownie… Błagam cię, zostań, tutaj jesteś bezpieczny. Zrobię, co tylko zechcesz, tylko nie ruszaj się z miejsca. Wiem, że nienawidzisz być uwieziony, ale za tydzień będziesz już wolny…
- W porządku, przekonałeś mnie, załatw mi tylko coś, bym nie umarł tu z nudów – poprosił go Syriusz, całując delikatnie czubek głowy chrześniaka.
Harry zamyślił się na chwilę, po czym powiedział:
- Mógłbyś coś dla mnie zrobić? – Odczekał, aż jego ojciec pokiwa gorliwie głową, po czym kontynuował. – Mógłbyś udać się do Dursleyów i odebrać moje rzeczy?
- Sądziłem, że jeden z moich skrzatów domowych przyniósł tutaj twoje bagaże – wtrącił Lucjusz, marszcząc lekko brwi.
- Chwiejka spakowała moje ubrania i rzeczy, które leżały na wierzchu, ale część przedmiotów schowałem pod łóżkiem – odpowiedział Harry, nie patrząc mężczyźnie w oczy. – Najlepiej, gdyby towarzyszył ci też Remus. I byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście obiecali mi, że nie rzucicie na nich zaklęcia.
- Jestem pewny, że to nie problem – zapewnił go Lupin. – Możemy coś jeszcze dla ciebie zrobić?
- Napisałem list do Dudleya, mojego kuzyna. Chciałbym, byście mu go wręczyli, ale tylko jeśli w pobliżu nie będzie jego rodziców. Pamiętajcie, to bardzo ważne – powiedział i podał Syriuszowi kopertę.
- Masz to jak w banku – oświadczył mężczyzna, uściskał lekko chrześniaka i oddalił się pospiesznie z radosnym uśmiechem.
- Baw się dobrze! – krzyknął za nim Harry. – I nie pozabijaj moich krewnych.
Wilkołak odwrócił się, by podążyć za przyjacielem, ale zatrzymał się w pół kroku, zwracając się z powrotem do chłopaka.
- Może powinieneś napisać także listy do Rona i Hermiony, martwią się o ciebie i pytają, czy wszystko w porządku…
- Zrobię to, ale nie teraz, dobrze? – obiecał. – Mógłbyś już iść za moim ojcem chrzestnym, nim znów wplącze się w coś niewiarygodnie głupiego?
- Już idę, już idę – westchnął Remus i poszedł w ślady Syriusza.
- Nareszcie, zero Gryfonów – odetchnął głęboko Severus, głosem nabrzmiałym triumfem.
- Hej, czuję się urażony. A ja to co? Cocker spaniel? – zaprotestował Harry. – Wciąż należę do Gryffindoru i nie zamierzam tego zmieniać.
- No cóż, szkoda. Niemniej nadzieja umiera ostatnia – odpowiedział złośliwie Mistrz Eliksirów. – A teraz, jeśli pozwolisz, wrócę do swojego całkowicie pozbawionego Gryfonów laboratorium i dokończę eliksiry dla człowieka, który należy do Gryffindoru i nie zamierza tego zmieniać.
Powiedziawszy to, oddalił się pospiesznie. Jego czarne szaty powiewały za jego plecami.
- Pójdę po niego – zadeklarował Harry i ruszył w stronę drzwi. – Możemy ruszać za godzinę, pasuje to wam?
- W porządku – odpowiedziała Narcyza. – Spotkamy się w hallu.
Czarnowłosy czarodziej kiwnął głową i opuścił pokój, słysząc jeszcze, jak Draco sekundę po jego wyjściu zaczyna zadawać pytania. W dworku panowała cisza, niezakłócana nawet stukotem jego obcasów, chociaż stawiane przez niego kroki wzbudzały w korytarzach ciche echo. Parę portretów pozdrowiło go gestami, kilka nawet życzyło mu dobrego dnia, choć te należały do mniejszości. Przyspieszył kroku, nie chcąc przebywać tak długo samemu. Lucjusz mógł sobie mówić, co chciał, ale w jego odczuciu ten budynek był przerażający. Na szczęście jego nowa sypialnia ma być inna. Może to jakaś cecha Ślizgonów, pomyślał. Lubią otaczać się strasznymi, pozbawionymi życia rzeczami.
Gdy dotarł do swojego byłego pokoju, przerwał rozmyślania i zapukał:
- Severusie, mogę wejść?
Z drugiej strony nie nadeszła żadna odpowiedź. Chłopak ostrożnie otworzył drzwi i zrobił parę kroków do środka pomieszczenia, po czym zatrzymał się, wpatrując w plecy Mistrza Eliksirów, który najwyraźniej postanowił go ignorować:
- Co tym razem zrobiłem źle?
Ciemnowłosy mężczyzna odwrócił się, słysząc przepełniony żalem głos.
- Nie zrobiłeś nic złego.
- Więc czemu jesteś zły?
- Wcale nie… - zaczął Snape, ale słysząc swój gniewny głos zdał sobie sprawę, że rzeczywiście, jest zły. – Nie złoszczę się na ciebie, tylko na siebie.
- Dlaczego?
- Ponieważ przez te kilka lat traktowałem cię naprawdę okropnie, a wcale na to nie zasłużyłeś – wyznał. – Masz pełne prawo, by mnie znienawidzić, ale nie, jesteś na to zbyt miły. Sądziłem, że dzięki mojemu zachowaniu będziesz mnie bardziej szanował, ale teraz widzę, jak bardzo się myliłem. Może gdybym od początku traktował cię inaczej, teraz troszczyłbyś się o mnie tak samo, jak troszczysz się o Blacka. Na Salazara, jestem zazdrosny! Bo to dla tego animaga poświęciłbyś swoje życie i szczęście, bo to on jest dla ciebie najważniejszy.
- Poświęciłbym dla niego życie? Oczywiście, byłbym gotów zginąć w jego obronie, ale nie na tym polega różnica między tym, co czuję do niego, a tym, co czuję do ciebie. Oddałbym życie za praktycznie każdego człowieka, ale to dla Syriusza żyję – wyjaśnił zielonooki czarodziej.
Severus zamyślił się, po czym zapytał:
- Czujesz tak tylko w stosunku do niego?
- Tak, tylko dla niego żyję, ponieważ on żyje tylko dla mnie. Przetrwał dla mnie pobyt w Azkabanie, uciekał, pozwolił uwięzić się w swoim starym, rodzinnym domu. Jestem mu to winien – powiedział miękko chłopiec.
- Mimo wszystko nadal mi przykro – westchnął Mistrz Eliksirów, podając mu fiolkę z jakimś zielonym płynem. – To pomoże ci zwalczyć ból blizny. Na razie udało mi się zablokować go, gdy Czarny Pan jest w pobliżu i gdy ma w stosunku do ciebie pozytywne uczucia. Wciąż jednak czuć będziesz dyskomfort, gdy będzie on odczuwał złość lub nienawiść.
- Dzięki, Severusie. I wiesz, naprawdę się o ciebie troszczę. To coś więcej niż zwykły szacunek – powiedział Harry i przełknął eliksir.
- Uważaj, przez chwilę możesz się czuć nieco oszołomiony – ostrzegł go mężczyzna, po czym złapał za ramiona, gdy chłopiec zachwiał się na nogach. – Masz w sobie to coś, co sprawia, że każdy cię lubi, prawda? – dodał w ponurym rozbawieniu. – A teraz idź już, kup sobie nowe ubrania i składniki do eliksirów. Będziesz ich potrzebował w nadchodzącym roku szkolnym.
Nie czekając na odpowiedź, Snape wypchnął do delikatnie z pokoju i zamknął za nim drzwi. Oparł się o nie, wzdychając. Na Salazara, ten chłopak potrafił każdego owinąć sobie wokół palca.
W tym czasie Malfoyowie przeprowadzali właśnie małą dyskusję, jeśli można to tak nazwać. Nie co dzień w ich domu przebywało trzech Gryfonów, co więcej, jeszcze rzadziej gościli samego Chłopca-Który-Przeżył. Cała rodzina bynajmniej nie mogła służyć za wzór skromności, nie wstydzili się także swojego bogactwa, przeciwnie, starali się je jak najbardziej eksponować. Oczywiście sami nigdy by tego tak nie ujęli. Byli zbyt dumni, by przyznać, że chcą komuś zaimponować (i fakt faktem, że wcale nie musieli się bardzo o to starać). Nigdy też nie zniżyliby się do tak niskiego poziomu, by wykonać jakikolwiek ruch w kierunku zrobienia na kimś dobrego wrażenia. Teraz omawiali więc sposoby na przedstawienie się w świetle wspaniałych gospodarzy, przy jednoczesnym zapewnieniu gościom wszelkich wygód. W tym momencie nie mogli jednak całkowicie dojść do porozumienia, jak do tego doprowadzić. Oczywiście zgrywanie głupich buńczucznych ważniaków nie wchodziło w ogóle w grę. Ostatecznie byli przecież Ślizgonami, a co więcej, także Malfoyami. W końcu doszli do wniosku, że powinni skupić się bardziej na młodym czarodzieju, skoro był jedynym zaproszonym gościem (oprócz Mistrza Eliksirów, ale jemu do szczęścia wystarczało tylko jego laboratorium). Pozostali dwaj ochroniarze Pottera będą wystarczająco zadowoleni, jeśli sam chłopak będzie czuł się dobrze. Teraz potrzebowali tylko planu. Gdyby spytali Syriusza, Remusa, a być może nawet Severusa, prawdopodobnie dowiedzieliby się, że najbardziej zaimponują Harry’emu poprzez bycie szczęśliwą, kochającą się rodziną (którą oczywiście i tak byli, jedynie nie lubili okazywać tego publicznie). Pomysł ten jednak nie przyszedł do głowy żadnemu z nich, teraz dyskutowali więc nad innymi rozwiązaniami.
- Już oprowadziłem go po dworku, ale nie był zbyt zachwycony – powiedział Lucjusz, odrzucając sugestię żony. – Powiedział, że dom wydaje się zbyt zimny i bezosobowy. Nie sądzę, byśmy powinni iść dalej tym tropem.
- W ogrodzie wydawał się dosyć zadowolony – mruknęła Narcyza, na co Draco pokiwał głową.
- Skrzaty domowe przygotowują mu teraz zachodnie skrzydło, gdzie zamieszka na jakiś czas – poinformował ich Lucjusz, na co oboje poderwali gwałtownie głowy.
- Tamte pokoje nie były używane od ponad stu lat – powiedziała jego żona z wahaniem. – Naprawdę sądzisz, że powinniśmy go tam zakwaterować? Chyba pamiętasz, dlaczego nikt tam nie mieszka?
- To był tylko niefortunny wypadek – zbył ją Lucjusz.
- Wujek Xawier musiał pozostać w świętym Mungu przez ponad rok, bo drzwi postanowiły otworzyć się gwałtownie, uderzyć go w twarz i zepchnąć ze schodów – warknął młody Malfoy, patrząc na ojca z niedowierzaniem.
- Nie rób z tego wielkiego halo – upomniał go rodzic. – Ostatecznie i tak nikt w rodzinie go nie lubił, a musisz przyznać, że tylko on ponosi winę za ten wypadek!
Narcyza położyła mężowi dłoń na ramieniu, by go uspokoić.
- Kochanie, oczywiście, masz rację. Niemniej drzwi faktycznie go zaatakowały, a jestem pewna, że nasz młody Gryfon nie lubi tego typu wydarzeń. I chyba wciąż pamiętasz, co zostało wyryte nad wejściem do skrzydła?
- „Wejdą tylko najczystsi”. Tak, Narcyzo, pamiętam. Ale sporo już o tym myślałem. Xawier miał jeden z najwspanialszych rodowodów, a i tak nie mógł wejść. Może to wcale nie odnosi się do krwi? – Lucjusz popatrzył na żonę pytająco.
Draco nie był przyzwyczajony do ignorowania jego osoby, wobec czego ponownie wtrącił:
- No dobrze, zobaczymy, czy drzwi go wpuszczą. Ale nie mieliśmy przypadkiem rozmawiać o tym, co zrobić, by czuł się tu mile widziany?
- Najpierw powinniście przestać obgadywać mnie za plecami. – Trójka Malfoyów obróciła się gwałtownie, gdy usłyszała chłodny głos młodzieńca. – Wystarczająco dużo osób już to robi, bardzo dziękuję.
- Harry – powitał go Lucjusz. – Przepraszam, faktycznie o tobie rozmawialiśmy, ale tylko dlatego, że chcieliśmy jak najbardziej umilić ci te wakacje.
- Przeprosiłeś – stwierdził osłupiony chłopak, robiąc ostrożny krok w ich stronę, jakby w każdej chwili mogli przemienić się w sklątki tylnowybuchowe.
- Sądziłem, że to właśnie powinno się mówić, gdy popełnimy coś złego – odparł blondwłosy arystokrata z uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
Harry wpatrywał się w niego w oszołomieniu.
- No tak – powiedział w końcu, gdy doszedł do siebie, co zajęło mu zadziwiająco długo czasu. – Możemy już ruszać? Jestem strasznie podekscytowany, nigdy jeszcze nie kupowałem sobie ubrań. Będzie wspaniale…
Rodzina wymieniła między sobą rozbawione i nieco zdumione spojrzenia, po czym Draco zaoferował chłopakowi swoje ramię, co w tym samym momencie uczynił jego ojciec względem swojej żony.
Dwóch Malfoyów poprowadziło swoich partnerów ku drzwiom wejściowym i dalej, na dziedziniec, gdzie czekała już na nich czarna limuzyna.
Rozdział 9. Zakupy z Malfoyami
Zakupy z Malfoyami całkowicie różniły się od zakupów z Weasleyami. Pomijając oczywistą kwestię liczebności rodziny – czwórka arystokratów przeciwko przynajmniej siedmiu rudzielcom, na dodatek najczęściej z Hermioną i Lee Jordanem – jego nowi gospodarze zabrali go także do tej części ulicy Pokątnej, na której nigdy przedtem nie był. Nie był całkiem pewny, jak w ogóle się tam dostali, ale z pewnością użyli tego samego przejścia za Dziurawym Kotłem, które już przecież znał. Przede wszystkim uderzyła go zmiana pogody. Podczas spaceru po Londynie było co prawda ciepło i sucho, ale nad ich głowami zbierały się już ciężkie chmury, zmuszając Harry’ego do przypomnienia sobie kilku przeciwdeszczowych zaklęć. Jednak w tej magicznej części ulicy, niebo było tak czyste i bezchmurne, jak… cóż, czyste i bezchmurne niebo. Ulica i ustawione wzdłuż niej budynki wyglądały tak, jakby każdego ranka przed otwarcie sklepów, ktoś spacerował alejką i rzucał na prawo i lewo zaklęcia sprzątające. Najbardziej zdumiało go jednak, że wszyscy przechodnie na ulicy zdawali się ich witać. Machali do nich wesoło, chociaż chłopak poważnie wątpił, czy Malfoyowie kiedykolwiek rozmawiali z którymkolwiek z tych ludzi, albo mieli jakiekolwiek pojęcie, kim oni w ogóle są.
Sklep, do którego się udali, miał wielkie okno wystawowe, na którym porozstawiane były zadziwiająco wręcz mugolskie ubrania. Oczywiście nie było nawet mowy, by którykolwiek z Malfoyów to przyznał.
Sprzedawczyni była niską kobietą, z jasnobrązowymi włosami związanymi z tyłu głowy w kucyk i dużymi, okrągłymi okularami na nosie.
- Państwo Malfoy, cóż za zaszczyt – powiedziała, krzątając się wokół nich. – Och, panicz Malfoy także tutaj jest. Jak mogę państwu pomóc?
- Ile razy prosiłam cię już, byś mówiła mi po imieniu? – zapytała Narcyza nieco zirytowanym tonem.
Czarownica uśmiechnęła się figlarnie:
- Moim obowiązkiem jest traktować wszystkich klientów jednakowo, a nie wyobrażam sobie, bym kiedykolwiek mogła zwrócić się do pani Bullstrode Elena… W każdym razie, co państwa tutaj sprowadza? Coś nie tak z ostatnią przesyłką?
- Nie, Inko, wszystko jest w najlepszym porządku. – Pani Malfoy popchnęła lekko Harry’ego w stronę sprzedawczyni. – Pan Potter potrzebuje po prostu nowych ubrań.
- Bez wątpienia – odpowiedziała kobieta. Na policzki Gryfona wpłynął rumieniec gniewu, gdy obie czarownice okrążyły go, dokładnie badając jego ubiór. – Potrzebuje nowych spodni, chociaż odradzałabym dżinsy…
- Do tego także coś na górę, jakieś koszulki, swetry… - dodała Narcyza.
- … Tak, kochanie, zdecydowanie nie powinieneś nosić czerwonych rzeczy.
Ciemnowłosy czarodziej odwrócił się z paniką do przyglądających się temu mężczyzn i wyszeptał bezgłośnie: „pomocy”. Lucjusz uśmiechnął się tylko pod nosem, a Draco sam zaczął czynić komentarze na temat jego ubioru.
Minęło pięć minut, podczas których Harry bezskutecznie próbował wtrącić, co chciałby kupić, a czego za żadne skarby świata na siebie nie włoży. Doszedł do wniosku, że zakupy z Malfoyami wcale nie były aż tak dobrym pomysłem. W końcu został wepchnięty do przebieralni, z ogromnym naręczem ubrań. Poinstruowano go, by zmierzył je wszystkie i pokazał się w nich czwórce czarodziejów czekających na zewnątrz.
Skrócając naszą opowieść (a trzeba przyznać, że Harry z pewnością byłby za to wdzięczny), po dwóch godzinach opuścili w końcu sklep, podczas gdy jeden z pracowników pakował właśnie ubrania i przygotowywał je do wysyłki świstoklikiem.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiłam. Musisz przyznać, że ten golf wyglądał na tobie świetnie – paplała radośnie Narcyza. – Ale zajęło nam to nieco dłużej, niż przewidywałam. Może się rozdzielimy? Co o tym myślisz, kochanie? Jestem pewna, że dzieciaki chciałyby się w końcu od nas uwolnić.
- Mamo! – krzyknął Draco z oburzeniem, wypinając pierś. – Nie jestem już dzieckiem.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała nieobecnym tonem pani Malfoy. – Cóż, ja muszę jeszcze złożyć wizytę Izabeli i Ravenowi. Tym razem, Lucjuszu, koniecznie musisz pójść ze mną. Ostatnio Raven wydawał się być nieco zagubiony, gdy otoczyły go same plotkujące kobiety. A dzieci muszą przecież kupić jeszcze podręczniki i składniki do eliksirów. Myślę, że możemy spotkać się na lunchu za dwie godziny…
- Świetnie, skoro chcesz mnie po prostu ignorować, my już sobie pójdziemy – oświadczył mężnie młody Ślizgon, wydął wargi i złapał Harry’ego za ramię. – Do zobaczenia.
- Hm, Draco – wyjąkał niepewnie Gryfon, ciągnięty ulicą przez wściekłego chłopaka. – Gdzie my idziemy? I mógłbyś trochę zwolnić? Byłym też wdzięczny, gdyby krew znów mogła krążyć w moich żyłach.
- Co? – blondyn zatrzymał się gwałtownie, zerkając w dół i dostrzegając, że ściska mocno rękę Harry’ego. – Och.
- Wszystko w porządku? Wygląda na to, że coś cię zdenerwowało. Słuchaj, jestem pewny, że twoja matka wcale nie chciała cię ignorować…
Ku jego zdziwieniu, młody Malfoy zaśmiał się miękko.
- Nie jestem zdenerwowany, chciałem się po prostu szybko ulotnić, zanim zaczną się obściskiwać, jakby jutro miał być koniec świata.
Harry wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
- To właśnie znaczy wizyta u Izabeli i Ravena – wyjaśnił Ślizgon. – Żaden z ich znajomych się tak nie nazywa, zresztą Sev opowiedział mi kiedyś pewną historię. Od tego czasu staram się unikać ich towarzystwa, gdy wpadają w taki nastrój.
Gdy twarz Harry’ego oblała się lekką czerwienią, Draco zaśmiał się jeszcze głośniej.
- No już, chodź, kupimy najpierw podręczniki.
Ślizgon ponownie ujął jego ramię, teraz jednak nieco delikatniej, i poprowadził go wzdłuż wąskich zaułków i zaczarowanych ścian. W końcu dotarli do tej części ulicy Pokątnej, którą Harry dobrze już znał. Gdy tylko ponownie znaleźli się wśród ludzi, Draco natychmiast zmienił się z beztroskiego i radosnego młodzieńca w chłodnego i obojętnego czarodzieja. Wciąż jednak ściskał w swojej ręce ramię Gryfona. Zdawało się, że jego zachowanie miało na celu podtrzymanie ogólnej reputacji Malfoyów.
Wygląda na to, że Harry na jakiś czas się wyłączył (ostatnio zdarzało mu się to stanowczo zbyt często), gdyż chwilę potem zdał sobie sprawę, że jakimś cudem stoi sam w księgarni Esy i Floresy. Ślizgon gdzieś zniknął, prawdopodobnie w poszukiwaniu swoich książek. W normalnej sytuacji zrobiłby to samo, ale teraz nie miał pojęcia, jakie w tym roku obowiązują podręczniki.
- Draco - dogonił blondyna i szturchnął go w ramię. – Draco – powtórzył nagląco. – Draco, przysięgam, jeśli i tym razem mnie zignorujesz, dostaniesz każdą książką, która wpadnie mi w ręce.
- Cholera. – Ślizgon w końcu się odwrócił. – Można by pomyśleć, że ta szlama nauczyła cię, jak ważne w życiu młodego czarodzieja są szkolne podręczniki. Ale nie, wolisz stać tu nade mną i krzyczeć mi do ucha, jak gdybym popełnił jakiś śmiertelny grzech. Powiedz, Potter, tak trudno jest samemu kupić swoje rzeczy?
Harry odsunął się nieco.
- Skąd mam wiedzieć, które podręczniki wybrać?
- Weź te, które przydadzą ci się w przyszłym roku szkolnym – Malfoy westchnął, uspokajając się nieco. – Jeśli nie masz przy sobie listy, zawsze możesz spytać sprzedawcę.
- Ale nie wiem przecież, na które przedmioty będę uczęszczał.
- O czym ty mówisz? Wszystko było dołączone do listu z wynikami SUMów. Jeśli masz zamiar dalej marnować mój czas…
- Nie dostałem jeszcze listu z wynikami SUMów – poinformował go słabo Gryfon.
- Och – mruknął Draco, po kilku minutach ciszy. – No cóż, nie chciałem na ciebie warczeć.
- W porządku – powiedział Harry. – Ale co ja mam teraz zrobić?
- Może kupisz po prostu podręczniki z tych przedmiotów, na które chciałbyś uczęszczać? – zasugerował Ślizgon. – Jestem pewien, że i tak zdałeś wszystkie SUMy. A jeśli nawet nie… Cóż, jesteś Chłopcem, Który Przeżył, prawda? Mogą zrobić wyjątek.
- Możliwe – mruknął Harry, chcąc przerwać słowa Draco, zanim ten zorientuje się, że jest jeszcze jeden powód, dla którego Gryfon będzie mógł wybrać każdy przedmiot, który mu się spodoba. Ostatecznie, kto chciałby wkurzyć Voldemorta?
Zanim odszedł w poszukiwaniu podręczników, zwrócił się jeszcze na moment do Ślizgona:
- Dzięki. I jeszcze jedno, Draco. Nie nazywaj Hermiony szlamą, dobrze? Nie znasz jej. A nawet jeśli uważasz, że znasz wystarczająco dobrze, by móc ją obrażać, jestem pewien, że potrafisz wymyślić jakieś lepsze przezwisko.
Ślizgon stał chwilę nieruchomo, oszołomiony i lekko rozbawiony. Dziwne połączenie uczuć, zwłaszcza jak na Malfoyów, którzy bardzo rzadko odczuwali którekolwiek z nich. Ale ostatecznie i tak nie miało to żadnego znaczenia, na twarzy nadal udało mu się utrzymać maskę obojętności.
Harry krążył między półkami, szukając swoich nowych podręczników. Zakupił książkę do Obrony Przed Czarną Magią, chociaż poważnie wątpił, by Voldemort szczególnie skupił się na nauczaniu ich obrony. Potem nabył podręczniki do Transmutacji, Zaklęć, Eliksirów i Zielarstwa. Z czystej ciekawości wybrał także książkę o uzdrawiających miksturach i zaklęciach. Znalazł również coś o wilkołakach. Gdy upewnił się, że autor nie postrzega ich wszystkich jako groźnych potworów, zdecydował się sprezentować ją Tanei.
Taszcząc w rękach zbiór wszystkich książek, podszedł do kasy, gdzie cierpliwie czekał, aż młoda sprzedawczyni zapakuje wszystko do plastikowej torby. Nie umknęło jego uwadze, że kasjerka co chwilę rzucała ukradkowe spojrzenia na jego bliznę. Podawał właśnie należną sumę pieniędzy, gdy za jego plecami zjawił się Draco, niosąc swoje zakupy w ręce.
- Jakie więc przedmioty wybrałeś na ten rok szkolny? – zapytał, zerkając na okładki książek Ślizgona i ignorując spłoszony wzrok sprzedawczyni.
- Eliksiry, Transmutacja, Zaklęcia, Obrona Przed Czarną Magią i Starożytne Runy – odpowiedział Malfoy, rzucając kasjerce ostre spojrzenie, które wyraźnie mówiło, by przestała się gapić i jak najszybciej ich obsłużyła. – A ty?
- Obrona, Eliksiry, Transmutacja, Zaklęcia i Zielarstwo – odpowiedział Harry. – Jak podobają ci się Starożytne Runy? Zawsze zastanawiałem się, czy nie lepiej wziąć je zamiast Wróżbiarstwa – nie mogą być o wiele gorsze, prawda?
- Są całkiem interesujące. Ale i tak moim ulubionym przedmiotem są Eliksiry.
- Kto by pomyślał – zachichotał brunet, gdy obaj opuścili w końcu sklep i irytującą kasjerkę.
Następnie wstąpili do apteki, gdzie zakupili wszystkie potrzebne w tym roku składniki eliksirów. Draco nabył także nowy kociołek. Upierał się, że musi wymieniać je co roku. Nie było mowy, by sam umył stary, a skrzaty domowe używały zbyt agresywnego środka czyszczącego.
Gdy Harry otworzył usta, by spytać, czy wstąpią także do lodziarni Floriana Fortescue, został nagle obrócony o dziewięćdziesiąt stopni i stanął twarzą w twarz z dwójką swoich najlepszych przyjaciół.
- Cholera, Ron – syknął, uspokajając przyspieszony oddech. – Musisz mnie tak straszyć?
Rudowłosy młodzieniec przez moment wyglądał na zakłopotanego, dopóki nie zauważył obok Malfoya.
- Co on tu robi?
- Towarzyszy mi na zakupach – odpowiedział Gryfon ostro. – Nie, nie zaklął mnie, nie jestem pod działaniem zaklęcia Imperius, nie zażyłem żadnego eliksiru.
- A więc ta kobieta w Esach i Floresach miała rację… - mruknęła Hermiona.
- Harry – wyszeptał mu Draco do ucha. – Spotkamy się w Dziurawym Kotle, dobrze?
Chłopak pokiwał lekko głową, po czym Ślizgon zniknął.
- Więc jak minęły wam wakacje? – zapytał, chcąc zmienić temat.
Wyglądało na to, że pobyt we Włoszech bardzo się Hermionie podobał. Przerwała swoją opowieść tylko raz, gdy znaleźli stolik na zewnątrz lodziarni i zamówiła krojonego banana, a to i tak tylko dlatego, że po trzech minutach kelner zaczął się niecierpliwić.
Pozostali członkowie Złotej Trójcy byli tego dnia dziwnie milczący. A raczej to Ron był dziwnie milczący, Harry nigdy nie był zbyt rozgadaną osobą. Rudzielec pogrążony był w myślach, podczas gdy Harry nieuważnie wsłuchiwał się w opowieść swojej przyjaciółki, próbując zrozumieć, co tak trapi jego przyjaciela.
- Możemy chwilę porozmawiać? – wtrącił nagle Ron, zwracając się do bruneta. – Na stronie?
- Hm, jasne. Hermiono, możemy cię na chwilę przeprosić? – zgodził się niechętnie Gryfon.
Nie dosłyszał odpowiedzi przyjaciółki. Nie miał nawet takiej możliwości, gdyż sekundę potem rudzielec złapał go za ramię i odciągnął do stolika, kierując w stronę tylnego podwórza lodziarni.
- Ron, posłuchaj – zaczął chłopak, gdy jego przyjaciel ociągał się z rozpoczęciem rozmowy. – Jeśli chodzi o Hermionę, na pewno uda nam się coś wymyślić. Cokolwiek cię martwi…
- Tu nie chodzi o nią, Harry – przerwał mu Ron. Ton głos, jakim wypowiedział jego imię był podejrzanie dziwny, jak gdyby nadał mu zupełnie inne znaczenie.
- Dlaczego więc po prostu tam nie wrócimy? Wtedy mógłbyś nam obojgu powiedzieć, co tu jest grane.
Zamiast odpowiedzieć, Ron przysunął się bardzo blisko do przyjaciela i przycisnął swoje usta do jego warg. Zamknął oczy, dłońmi chwycił jego ramiona i pchnął na kamienną ścianę. Harry rozchylił wargi ze zdumienia i szoku, co tylko ułatwiło jego przyjacielowi dostęp do wnętrza jego ust. Próbował go odepchnąć, ale rudzielec źle zinterpretował ten ruch i przysunął swoją dłoń do krocza Gryfona.
- Harry? – zapytała Hermiona.
Obaj odwrócili się gwałtownie i zobaczyli jej pobladłą twarz.
- Jak mogłeś mi to zrobić? – krzyknęła, a brunet zachwiał się, czując, jak bardzo wściekła jest teraz jego przyjaciółka. – Wszystko ci powiedziałam, a ty tak po prostu działasz za moimi plecami? Nie mogę w to uwierzyć…
- Hermiono – odezwał się Ron, sądząc zapewne, że mówi pewnym tonem. – Nie chcieliśmy, byś dowiedziała się właśnie w ten sposób… Ale cóż, ja i Harry jesteśmy teraz parą.
- Nie! – zaprotestował Harry, odsuwając się od przyjaciela. – Nie mógłbym być twoim chłopakiem, nawet, gdybym chciał.
- A więc teraz nie tylko sądzisz, że nie jestem warta dalszej przyjaźni z tobą, ale po zdobyciu Rona jego też odrzucasz? Myślisz, że jesteś taki wspaniały? Że nie potrzebujesz już nas? – zakpiła młoda czarownica.
- Hermiono, nie – powiedział, błagając ją wzrokiem, by zrozumiała. – Jesteście dla mnie o wiele za dobrzy. To nie ma nic wspólnego z żadnym z was. Możemy pójść w jakieś ciche miejsce? Wtedy wszystko wam opowiem.
- Co takiego?! – ponownie wrzasnęła jego przyjaciółka, podczas gdy Ron nie odezwał się ani słowem. – Kolejny z twoich małych, obrzydliwych sekrecików? O co tym razem chodzi? Dostaniemy za to szlaban, wywalą nas ze szkoły, czy po prostu zabiją? Nikogo tutaj nie ma, możesz śmiało mówić, chętnie posłucham kolejnej z twoich fascynujących historyjek.
- Ja też – odezwał się w końcu Weasley, nie patrząc mu w oczy.
- Voldemort zaoferował pokój i ułaskawienie Syriusza, w zamian za moją rękę – odpowiedział Harry, gwałtownie, choć wyraźnie. – Za tydzień bierzemy ślub.
- Ty… - wściekły głos Hermiony nagle się zawahał. – Pomyślę nad tym i zastanowię się, czy warto dać ci drugą szansę. Skontaktujemy się z tobą, do tego czasu niech nawet nie przychodzi ci do głowy szukanie naszego towarzystwa – powiedziała, po czym chwyciła Rona za ramię i majestatycznie się oddaliła.
Rudzielec był zbyt zszokowany, a w oczach Harry’ego także zniesmaczony, by zdać sobie sprawę, że o wszystkim zdecydowano praktycznie za jego plecami. Bez słowa podążył za ciemnowłosą czarownicą.
- Harry? Harry, zatrzymaj się. Co się stało? Szlama i Weasley ci coś zrobili? Zabiję ich, jeśli cię tknęli. Harry? – głos Malfoya niechętnie wdzierał się do jego umysłu, przedzierając się z trudem przez jego myśl. W końcu zorientował się, kto próbuje z nim porozmawiać i zatrzymał się.
- Draco? – zapytał, mrugając zielonymi oczami. – Chcę do domu.
- W porządku – zgodził się niepewnie Ślizgon. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić z płaczącym Chłopcem, Który Przeżył w ramionach, pożegnał się więc pospiesznie z Blaisem Zabinim, Theodorem Nottem i Pansy Parkinson, których spotkał zaledwie kilka minut temu.
- W takim razie widzimy się później, Draco – krzyknął za nim Blaise, również zszokowany, chociaż nie tyle samym zachowaniem Gryfona, co w ogóle jego obecnością tutaj. – Dasz radę w przyszłym tygodniu?
- Jasne, wyślę ci sowę– odkrzyknął Malfoy, prowadząc uczepionego jego ramienia chłopaka do Dziurawego Kotła.
Pub był zatłoczony, jak zwykle. Ludzie ustępowali im miejsca, albo też Draco ich do tego zmuszał, w każdym razie dosyć szybko znaleźli się przy barze.
- Poinformuj proszę moich rodziców, że udaliśmy się już do domu, w związku z pewną nieprzewidzianą sytuacją. Zatrzymaj te torby do czasu ich przybycia, zrozumiałeś? – poinstruował barmana Draco, po czym odwrócił się do pijanej czarownicy przy barze i kazał jej pilnować własnego nosa. Mężczyzna za ladą pospieszył z zapewnieniami i szybko schował dwie wypchane książkami torby za kontuar, ale Ślizgon już go nie słuchał.
Podążył do położonego w tylnej części pubu pomieszczenia, rzucił w kominek garść proszku Fiu i przyciskając do siebie nieco mocniej drobne, trzęsące się ciało, krzyknął: „Dworek Malfoyów!”. Dwaj młodzieńcy zniknęli w feerii kolorów.
Draco zamknął oczy i wzmocnił uścisk wokół ramion Gryfona, zapobiegając przy tym bolesnemu obiciu jego łokci o ściany. Jakimś cudem udało mu się nawet zapobiec przełknięciu przez Harry’ego popiołu. Gdy dotarli na miejsce, zdołał utrzymać ich obu na nogach, co brunetowi nie udawało się nawet wtedy, gdy był w pełni skoncentrowany. Teraz niezbyt go to jednak obchodziło. Malfoy podniósł go, zdając sobie jednocześnie sprawę, że jest nawet lżejszy, niż przypuszczał i zaniósł go do jego nowej sypialni. A przynajmniej taki miał zamiar.
Ślizgon nie znał zbyt dobrze zachodniego skrzydła, gdyż nie wchodził tam od pamiętnego wypadku jego wuja. Z tego też powodu zatrzymał się gwałtownie dwa metry przed wielkimi, podwójnymi drzwiami. Zamkniętymi na cztery spusty. By zrozumieć dylemat, przed jakim stanął Draco, musicie wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, wciąż był niepełnoletni, nie mógł więc użyć magii i otworzyć drzwi zaklęciem. Po drugie, nawet gdyby miał możliwość rzucenia na nie Alohomora, i tak nic by to nie dało, gdyż drzwi były chronione nie tylko zaklęciami Lucjusza Malfoya, ale także specjalnym kluczem. Było to dosyć niespotykane w tym domu, gdyż jedynym pomieszczenie, które również posiadało zamek tego rodzaju były sypialnie Draco. Jak już wspomnieliśmy, nie mógł on przecież używać magii. W końcu Ślizgon wezwał do siebie skrzata domowego, który odmówił przyniesienia klucza, gdyż to nie leżało w kwestii jego uprawnień. Chcąc nie chcąc młody czarodziej musiał iść po niego sam. Zastanowił się przez chwilę, czy zabrać ze sobą na dół oszołomionego Gryfona, ale w końcu zrezygnował i usadowił go na ziemi przed tymi cholernymi drzwiami.
- Nic się nie martw, zaraz wracam. – Chłopiec, Który Przeżył nie dał żadnego znaku, że zrozumiał Malfoya, czy choćby go usłyszał, więc po chwili wahania i rzuceniu na niego ostatniego niepewnego spojrzenia, Draco pobiegł sprintem na dół. Oczywiście wcale to tak nie wyglądało. Jak wyraźnie zaznaczone jest w Wielkiej Księdze Odpowiedniego Zachowania Malfoyów, bieg sprintem jest zajęciem co najmniej niegodnym. Można się było go dopuścić jedynie w obliczu pożaru (gdy nie dało się ugasić go zaklęciami) lub groźby zawalenia się budynku (gdy nie dało się zapobiec temu za pomocą magii). Tak więc Draco wcale nie biegł, po prostu szedł bardzo, bardzo szybko. Tak szybko, że na schodach ledwo udało mu się uskoczyć przed skrzatem domowym, niosącym w rękach wielki stos świeżo wypranej pościeli. Nikt nie będzie więc chyba zdziwiony, jeśli powiem, że dotarł do pokoju w rekordowo szybkim tempie. Po minucie gorączkowych poszukiwań odnalazł w końcu właściwy klucz i pospieszył z powrotem do zachodniego skrzydła. Możecie wyobrazić sobie jego zdumienie, gdy dotarł do wciąż zamkniętych drzwi i zdał sobie sprawę, że Gryfon gdzieś zniknął.
Gdy Draco stał przed wielkimi, zamkniętymi na cztery spusty drzwiami, wpatrując się w nie w oszołomieniu, Harry znajdował się właśnie w swoich nowych pomieszczeniach. Zapewne zastanawiacie się, jak tam wszedł? Mówiąc szczerze, on sam dokładnie nie wiedział. A by być jeszcze bardziej precyzyjnym, trzeba dopowiedzieć, że niewiele go to także obchodziło. Wiedział jedynie, że drzwi otworzyły się, gdy tylko Malfoy zniknął z horyzontu. Niezbyt go to z początku zajęło, ale po przemyśleniu sprawy i dojściu do wniosku, że przydałaby mu się chwila spokoju, wszedł do środka i szczelnie zamknął za sobą drzwi, odgradzając się od reszty świata.
Ale wróćmy do Draco. Kiedy Ślizgon zdał sobie sprawę, że jakimś cudem Harry zniknął (a doszedł do takiego wniosku całkiem szybko), postanowił otworzyć drzwi. Nie wierzył co prawda, że Gryfon się za nimi znajduje. Był jednak całkowicie pewny, że znajdzie go dość szybko – praktycznie gdy tylko rozpocznie poszukiwania. Nie podobał mu się pomysł używania klucza i jednoczesnego przytrzymywania Harry'ego (doskonały przykład połączenia ślizgońskiego sprytu i krukońskiej logiki). Niestety, na chęciach się tylko skończyło. Drzwi nie zostały poinformowane o jego niepodważalnym autorytecie i w swojej bezbrzeżnej ignorancji ośmieliły się nie wpuścić go do środka. Błysnęło oślepiające światło i Draco wylądował dziesięć metrów dalej (a tylko metr od stromej klatki schodowej), lądując na obolałym tyłku. Ból z pewnością nie wpływał dobrze na stan zdrowia człowieka, ale Malfoyowie zazwyczaj byli ludźmi o dobrej kondycji zdrowotnej. Obolały tyłek tak naprawdę ranił poważnie tylko ich wielkie ego. Niemniej gdy jesteś świadkiem ataku własnych drzwi na twoją osobę, możesz zacząć wątpić w swoje zdrowie psychiczne. A jeśli na dodatek jesteś młodym Ślizgonem, możesz wpaść w histeryczną panikę (nie będę powtarzać, jak niecodzienne to jest dla Malfoyów, bo robi się to już nudne…).
Właśnie w takim stanie Draco zbiegł na dół i wpadł na Remusa i Syriusza, wynurzających się właśnie z kominka. Na twarzy Blacka widoczny był wielki, szeroki uśmiech.
- Hola, hola, młody człowieku, co ty wyprawiasz? – zapytał animag, jeszcze bardziej szczerząc zęby. – Trenujesz na zawody olimpijskie? (Tak, Syriusz wie o istnieniu Olimpiady, gdyż:
a) Interesuje się sportem,
b) Ma w domu telewizor,
c) W młodości pilnie zgłębiał wszystko, co związane z mugolami, by zirytować swoich rodziców).
Draco wziął głęboki oddech, który miał go uspokoić. Nie podziałało. Spróbował jeszcze raz. Bez skutku.
Ponownie odetchnął głęboko i wykrztusił:
- Ja… Nie wiem, gdzie on jest. W jednej chwili był ze mną, a potem… Przeszukałem cały dworek. Nawet lochy, chociaż nie mam pojęcia, po co miałby tam iść. Portrety także go nie widziały. Sev zamknął drzwi i zabezpieczył je zaklęciami dźwiękoszczelnymi, więc nie mogłem się z nim skontaktować. I… Musicie mi pomóc, płakał, nie wiem, co się stało – przerwał, po czym jeszcze głośniej wybuchnął. – No już, co tak stoicie? Musimy go natychmiast znaleźć!
Możecie wyobrazić sobie, z jaką szybkością jesteście w stanie wyłączyć telewizor, gdy stoicie przed nim, z ręką na przycisku wyłącznika? Uśmiech Syriusza zniknął nawet szybciej.
- Uspokójcie się, obaj – powiedział Remus, patrząc na przyjaciela, który miotał się teraz między wściekłymi wrzaskami a hiperwentylacją. – Panie Malfoy, proszę nam opowiedzieć, co dokładnie się stało.
- Nie wiem! – krzyknął Draco. – Poszliśmy razem na Pokątną, tam spotkaliśmy Wiewióra i szl… Granger, a potem ich zostawiłem. Gdy go potem spotkałem, płakał i błagał, bym zabrał go do domu. Skorzystaliśmy więc z kominka i wróciliśmy do dworku. Chciałem zanieść go do sypialni, ale drzwi były zamknięte. Poszedłem więc po klucz, a gdy wróciłem jego już nie było. Nie mogę teraz nigdzie go znaleźć!
Jakimś cudem Syriuszowi udało się uspokoić i teraz z najwyższym skupieniem słuchał słów blondwłosego arystokraty. Zastanawiał się gorączkowo nad jakimś planem. I to najlepiej takim, który nie skończy się na chowaniu się w panice pod stołem i nie zmusi Remusa do interwencji.
- Locaris – wymamrotał, trzymając luźno różdżkę między dwoma palcami. Obserwował z ulgą, jak obraca się wokół własnej osi i wskazuje na zachodnie skrzydło.
Lupin spojrzał na niego dziwnie, postanawiając jednak przemilczeć niespotykany dla niego przejaw zdrowego rozsądku i wymaszerował z pokoju. Z pomocą różdżki animaga i wskazówek Draco, wkrótce ponownie stali przed wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami.
- To wszystko? – jęknął młody Malfoy, ponownie bliski paniki. – Cholera, mówiłem wam już, że BYŁ tutaj, ale teraz już go nie ma. Widzicie go gdzieś? Nie! Bo go tutaj NIE MA!
- Jest tam – powiedział Syriusz, wskazując ręką na wielkie dębowe drzwi i rzucając Draconowi szybkie spojrzenie.
W międzyczasie Remus zaczął mamrotać pod nosem jakieś zaklęcie. Spod drzwi powoli wynurzył się wąski, niebiesko-szary strumień światła i skierował się w stronę różdżki wilkołaka. – Istotnie, Harry tam jest. Co więcej, nie jest ranny, nadal jednak sądzę, że powinniśmy się nim zaopiekować.
- Drzwi nie otworzą się, dopóki on sobie tego nie zażyczy – na szycie ciemnej, wyłożonej marmurem klatki schodowej pojawił się Lucjusz Malfoy wraz z żoną. – Nawet ja nie mogę tego zrobić. Mówi się, że zachodnie skrzydło nie należy do rodziny Malfoyów, ale do pierwotnego właściciela.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie mogę zobaczyć się z moim cierpiącym chrześniakiem, tylko dlatego, że nie wpuści mnie twój głupi dom? – warknął animag i ruszył w stronę arystokraty. Zanim jednak zdążył go uderzyć, z ciemności wyłonił się Snape, klaszczący powoli rękami.
- Brawo, powinniśmy świętować. Oto dzień, w którym Syriusz Black po raz pierwszy zrozumiał, co z desperacją chce mu przekazać drugi człowiek.
- Severusie, doprawdy, bynajmniej nie jestem zdesperowany. Można było przewidzieć, że dysponując odpowiednim uporem, uda mi się w końcu porozumieć z Blackiem – zacmokał Lucjusz. Na jego ustach błąkał się lekki uśmieszek.
Mistrz Eliksirów miał jednak spore trudności ze zrozumieniem przyjaciela, jak i zresztą wszyscy zebrani. W tym samym bowiem czasie Syriusz zdzierał sobie gardło krzykiem, a Remus robił co mógł, by uchronić i tak już krzywy nos Snape’a przed złamaniem.
- To, że sam nie masz się o kogo troszczyć, nie znaczy, że każdy pędzi tak żałosny żywot, jak ty! Mógłbyś w końcu wczuć się w położenie osób naprawdę kochanych, Smarkerusie!
Widzieliście kiedyś wściekłego, zirytowanego, na pół głuchego wilkołaka dzień po pełni księżyca? Nie? Cóż, Syriusz nie miał tyle szczęścia. Była to jedna z głównych wad związku z Lupinem, chociaż animag nigdy by tego głośno nie przyznał. Biorąc jednak pod uwagę, że sytuacje tego typu często miały miejsce, Black doskonale wiedział, jak postępować w takich przypadkach. To z kolei była istotna zaleta tego związku, ale tego również nie ośmieliłby się powiedzieć Remusowi, za bardzo cenił swoje części ciała w nienaruszonym stanie. Teraz zrobił więc to, co jak wiedział, szybko ułaskawi wściekłego partnera. Przeprosił (zawsze to robił, nawet pomimo tego, iż praktycznie nigdy nie miał za co), przyznał się do winy, zaskamlał, i generalnie robił wszystko, by wyglądać jak najbardziej niewinnie i bezbronnie. W tym czasie Lupin wrzeszczał przeraźliwie, oskarżając go o bycie niewrażliwym, irracjonalnym, bezmyślnym, niereformowalnym, niedojrzałym błaznem.
Ludzie zebrani w hallu byli… zaskoczeni. Chociaż nie, to słowo oddaje stan ducha jedynie Narcyzy. Lucjusz doszedł do wniosku, że widziana przed chwilą scena z pewnością przyda mu się w przyszłości, do niecnego szantażu. Mistrz Eliksirów był z kolei zafascynowany nagłym wybuchem wilkołaka. Cóż za ironia, gdyby moja szkolna nemezis zginęła tak, jak to dawno temu zaplanowałem, pomyślał. Draco czuł tylko ulgę. Pogratulował sobie, że nigdy nie rozwścieczył swojego byłego nauczyciela do tego stopnia i zanotował w głowie, by absolutnie przenigdy tego nie próbować.
Biorąc to wszystko pod uwagę nie dziwicie się zapewne, że wszystkim raczej ulżyło, gdy wilkołak złapał ostatni głęboki oddech (nie, nie przestał oddychać, nie umarł, po prostu skończył tyradę) i powiedział spokojnie:
- Może po prostu poczekamy gdzieś, aż Harry zdecyduje, że czuje się na siłach do nas wyjść? Dworek sam w sobie jest wspaniałym miejscem, ale przesiadywanie w korytarzu nie jest zbyt wygodne.
Narcyza, jako doskonała gospodyni, szybko wprowadziła ich do największej jadalni w domu (ostatecznie było to całe pięć osób. Jakże nieodpowiednie byłoby wciskanie ich do nieco mniejszego pomieszczenia, które mogło pomieścić jedynie nieco ponad setkę ludzi). Rozkazała skrzatom przygotowanie obiadu i rozsadziła gości przy stole.
Rozdział 10. Tak zwani przyjaciele
Następnego ranka, z małą pomocą Chwiejki, Harry odnalazł w końcu salonik przeznaczony do śniadań, w którym zdążyli już zgromadzić się wszyscy pozostali domownicy.
- Dzień dobry – ziewnął, podchodząc do swojego ojca chrzestnego i całując go w policzek.
- Harry! – krzyknął Syriusz. – Martwiliśmy się jak cholera. Wszystko w porządku?
- Tak, czemu miałoby nie być? – odpowiedział niepewnie Gryfon, mając niejasne wrażenie, że pominęło go coś istotnego.
Trzymając chłopca na wyciągnięcie ramion i przyglądając się mu w poszukiwaniu jakichkolwiek widocznych uszkodzeń ciała, Syriusz odparł:
- Malfoy powiedział nam, że po waszej wczorajszej wycieczce wróciłeś cały zalany łzami i od tego czasu nie ruszasz się z pokoju. Co się stało?
- To miała być tajemnica – warknął na Ślizgona, który siedział naprzeciwko Syriusza i Remusa. – Nic się nie stało. Wszystko jest w porządku, Siri.
Syriusz nabrał już tchu by zaprotestować, ale w tym samym momencie Remus położył mu dłoń na udzie, więc prychnął tylko i pozwolił chrześniakowi ugryźć kęs swojego rogalika. Wilkołak zaś w milczeniu podsunął chłopakowi własną filiżankę białej kawy.
- Wiesz, może wyda ci się to nieco dziwne skoro wychowywałeś się z tymi rudzielcami, ale w naszym domu jest wystarczająca ilość jedzenia, by każdy miał swojego rogalika i kawę – rzucił dokuczliwie młody Ślizgon, unosząc jasną brew.
- Czyżby Draco? – Harry wstał od stołu, podchodząc do dziedzica Malfoyów i nachylając się do jego ucha. – O czymś jednak zapomniałeś...
Blondyn z trudem ukrył fakt, że jest nieco... pobudzony. W sumie czego innego można było oczekiwać? Był idealnie zdrowym, homoseksualnym nastolatkiem, a niecodziennie zdarzało mu się, by wspaniały młody czarodziej mruczał mu coś do ucha.
- O czym? – zapytał, ledwo mogąc oddychać z napięcia.
- O fakcie, że jestem zbyt leniwy – wyszeptał uwodzicielsko Harry, wgryzając się w miodową bułeczkę Ślizgona, by po chwili z gracją usiąść obok Mistrza Eliksirów.
- Dostaniesz za swoje Potter – zadrwił młody Ślizgon, podczas gdy reszta zgromadzonych przy stole albo otwarcie się śmiała (Syriusz), albo powstrzymywała śmiech (Remus i Narcyza), albo uśmiechała pod nosem (Lucjusz i Severus) lub też starała się wyglądać jak niewiniątko (Harry).
- Nie mogę się doczekać – odpowiedział zielonooki czarodziej. – Ja teraz zajmę się śniadaniem, a ty wymyślaj swój szatański plan, dobrze?
- W porządku, i tak jesteś zdecydowanie zbyt chudy – odpowiedział Ślizgon, uśmiechając się lekko, gdy po tym stwierdzeniu na twarzy Harry’ego pojawił się lekki wyraz dyskomfortu.
- Czemu wszyscy mi to mówią? – zapytał rozdrażniony Gryfon. – I nawet nie ważcie się odpowiedzieć: „bo taka jest prawda” – dodał, patrząc w kierunku Syriusza.
- Podobają ci się nowe sypialnie? – pospiesznie zmienił temat Lucjusz. Zajmował główne miejsce przy stole i jadł właśnie coś, co podejrzanie przypominało zwykłe płatki z mlekiem.
- Tak, są wspaniałe – odpowiedział chłopak, uśmiechając się i przypominając sobie miłą pobudkę w nowych komnatach.
Były nawet bardziej przestronne od gościnnego pokoju Severusa, ale w przeciwieństwie do niego nie utrzymane były w kolorach czerni, raczej koloru kremowego, pomieszanego gdzieniegdzie z ciemniejszym brązowym. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę po przebudzeniu była niesamowita miękkość ogromnego łoża, na którym spał. Pościel była koloru kasztanowego (więc Ron z miejsca by ją znienawidził), a wzdłuż jej brzegów wyszyte były runy. Na środku leżała tylko jedna, wielka poduszka, w którą w nocy wtulał głowę. To jednak nie łóżka sprawiało, że tak bardzo kochał swoje nowe komnaty. Drugą rzeczą, którą zobaczył po przebudzeniu było wielkie okno, rozciągające się od jednego końca pokoju do drugiego. Wyglądając przez nie dostrzec było można strumyk, który mijali niedawno z Lucjuszem, ławeczkę oraz cały park Malfoyów. Niesamowity widok.
Musiał na chwilę odpłynąć, bo dopiero po pewnym czasie zauważył Świnkę, sówkę Rona, która wylądowała przed nim, o mały włos nie wpadając do talerza. Do jej nóżki przyczepiona była czerwona koperta.
- Dzień Dobry Świńko – powitał ptaszka, który zaćwierkał wesoło, opierając się o jego dłoń, gdy ten odwiązywał kopertę. – Chcesz trochę bułki? Nie musisz czekać, aż odpiszę. Z listem powrotnym wyślę Hedwigę, dobrze?
Sówka zaćwierkała jeszcze raz wesoło, po czym wyleciała przez otwarte okno, zostawiając w jego rękach list. Czerwona koperta powoli zaczynała się dymić... Harry nie miał nawet czasu jej otworzyć, nie mówiąc już o wyjściu z pokoju w poszukiwaniu prywatności. Ułamek sekundy później wyjec zaczął wrzeszczeć piskliwym, rozwścieczonym głosem Hermiony:
Ty niewdzięczna szmato, jesteś zadowolony?! Teraz masz wszystko, czego chciałeś, prawda Potter? Co dostałeś za sprzedanie swojego ciała? Nie próbuj nawet wciskać nam tych kitów o pokoju w świecie czarodziejskim i wolności Syriusza, naprawdę sądziłeś, że to kupimy? Nie wszyscy są tak naiwni jak ty. Więc co dostałeś? Władzę? Obiecał ci, że uczyni z nas twoich niewolników? Tego byś chciał, prawda? Zapomnij, nie jesteśmy już twoimi przyjaciółmi i nigdy nie będziemy ci służyć. A może zaproponował ci pieniądze? Nie, wtedy byś się nie zgodził, prawda? W końcu i tak mieszkasz w domu Malfoyów, jestem pewna, że kto jak kto, ale oni dobrze opłacają swoje dziwki. Z którym sypiasz? Pewno się tobą dzielą, co? Co na to Syriusz? W sumie i tak nie należy do najinteligentniejszych, głupiec, nawet nie zorientował się, że Peter jest zdrajcą. Może byłoby lepiej gdybyś po prostu zginął, wtedy wszyscy moglibyśmy żyć w spokoju. ŻYĆ, słyszysz?! Przez ciebie zginął Cedrik. Nie podobało ci się, że jest bardziej popularny od ciebie, tak? A potem ponownie sprowadziłeś nam na głowę Sam-Wiesz-Kogo, tylko po to, byś znów mógł odgrywać bohatera. Co za pech, Ministerstwo nawet ci nie wierzy. Czemu właściwie mieliby? Ostatecznie zbyt wiele Cruciatusów może nieźle namieszać w mózgu. Pamiętasz jeszcze Longbottomów? Oczywiście wiedziałeś o nich na długo przed nami, ale nigdy nam nie powiedziałeś! Co z ciebie za przyjaciel?! Jedyną osobą, z którą się liczysz jesteś ty sam. Potrafisz jedynie narzekać na Dursleyów, bo tylko dla nich nie jesteś nietykalną świętością. Jak dla mnie traktują cię zdecydowanie bardziej odpowiednio niż twój błaznowaty ojciec chrzestny albo jego chłopak. Czasem chciałabym im podziękować, że spuścili przynajmniej trochę powietrza z twojej nadętej głowy. Czy kiedykolwiek w ogóle przeszło ci przez myśl, że ja albo Ron też mamy jakieś problemy? Prawdziwe, nie urojone, jak twoje! Co za szczęście, że twoi rodzice nie żyją, przynajmniej nie muszą brać odpowiedzialności za takie dziecko! Bez nas byłbyś niczym...
Na szczęście Severus opanował się na tyle szybko, że nim Hermiona zdążyła obrazić kogokolwiek innego (na przykład jego) zdążył wrzucić list do ognia. Nagła cisza wyrwała Syriusza z osłupienia, szybko więc poderwał się z miejsca i podbiegł do płaczącego bezgłośnie chrześniaka, przytulając go mocno.
- Cii, w porządku, już w porządku – próbował go pocieszyć. – Wiesz, że nic z tego, co wygadywała nie było prawdą. Cii...
- Moglibyście zostawić nas na chwilę samych? – Remus zwrócił się do Malfoyów i Mistrza Eliksirów. – Oczywiście jeśli to nie kłopot.
- Nie ma problemu panie Lupin – odpowiedziała Narcyza z zatroskanym, ale szczerym uśmiechem. – Jeśli będziecie czegoś potrzebować będziemy w gabinecie Lucjusza. O wszystko możecie też prosić skrzaty – powiedziała, po czym wyprowadziła wszystkim z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
W międzyczasie Syriusz krążył po pokoju, trzymając w ramionach zdruzgotanego Harry’ego i przemawiając do niego spokojnie jak do niemowlaka, który nie może zasnąć. Poklepywał go po plecach, szepcząc do ucha słowa pocieszenia, dopóki chwytające za serce szlochy nieco nie przycichły. W końcu usiadł z chłopakiem na parapecie. Remus podszedł do nich, wyczarował koc i owinął nim trzęsącego się Gryfona, obejmując obu mężczyzn w szczelnym uścisku. On także zaczął uspokajająco krążyć dłonią po jego plecach.
Długą chwilę spędzili w ciszy, po czym wilkołak zapytał:
- Zasnął?
- Nie – odpowiedział Harry. – Wy teraz... – zakrztusił się, po czym ciągnął dalej. – Nienawidzicie mnie teraz? Proszę, nie róbcie tego...
- Cicho. Oczywiście, że nie, nigdy więcej nie waż się myśleć, że cię nienawidzimy. Nigdy więcej nie waż się wątpić w naszą miłość – upomniał go surowo Syriusz. – Granger nie miała najmniejszego prawa by tak cię obrażać. Fakt, że to zrobiła, pokazuje tylko, jak bardzo myli się w osądzie całej sprawy. Miała szczęście, że w ogóle chciałeś się z nią przyjaźnić. Jesteś inteligentnym, pięknym, zabawnym, nadzwyczajnym i potężnym młodym człowiekiem i masz w to uwierzyć!
- Więc czemu mnie tak nienawidzą? – wyszlochał tobołek w jego ramionach.
Istniały setki odpowiedzi na to pytanie. Przynajmniej dziesięć z nich miało zapewnić chłopca, że jego przyjaciele zwyczajnie przesadzają i niedługo wszystko wróci do normy. Jeszcze więcej odpowiedzi mogło przekonać go, że to nie ma znaczenia, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą cię za coś nienawidzić. Jeśli udzieli się komuś trzydziestu innych odpowiedzi, z pewnością nieco się uspokoi, przekonany, że ktoś się o niego troszczy. A reszta... Reszta zapewne tylko jeszcze bardziej go przygnębi, bo nieważne, ile odpowiedzi się zaprezentuje, one nigdy nie wystarczają. Nie ma więc co ich udzielać, chyba że oczywiście zależy nam by kogoś zdołować. Remus znał Syriusza zbyt dobrze, mógł więc przypuszczać, że ten wybierze jedną z najgorszych możliwych odpowiedzi. Sam oddałby wszystko, by móc uspokoić Harry’ego, przyzwyczajony był do radzenia sobie z dziećmi. Wszelakimi dziećmi. Szczęśliwymi, nadpobudliwymi, ze skłonnościami do histerii, melodramatycznymi, smutnymi, zranionymi. Był cholernie dobry w radzeniu sobie z nimi. Dlatego właśnie w szkole uczyniono go prefektem, chociaż z niektórych przedmiotów Syriusz i James mieli lepsze oceny od niego. Dlatego też to on zawsze musiał przepraszać, jeśli któryś z żartów huncwotów kogoś nieumyślnie zranił.
- Może najpierw opowiesz nam co stało się wczoraj na Pokątnej? – zaproponował delikatnie animag. – Spotkałeś się tam z Ronem i Hermioną, tak?
Harry ponownie pociągnął nosem, ale pokiwał głową i zrelacjonował im wydarzenia z poprzedniego dnia.
- ... wtedy uciekłem, a teraz oni mnie nienawidzą! – wyszlochał, chowając twarz w ciemnoniebieskich szatach Syriusza.
- Cii, posłuchaj mnie – uspokoił go animag. Lupin w tym czasie poprawił koc zsuwający się z trzęsących się ramion Gryfona. – Opowiem ci coś o twoich rodzicach, ok? Nigdy nie mówiłem ci, że podkochiwałem się w twojej matce, prawda? – Harry uniósł lekko głowię i wpatrywał się z niedowierzaniem w swojego ojca chrzestnego. – Tak, to było gdzieś w piątej klasie, zanim zacząłem spotykać się z Remusem. Nic w tym dziwnego, James ciągle o niej gadał, co chwila wychwalając jej wspaniałe zalety. Kiedy więc zorientowałem się, że ja także zaczynam myśleć o niej w ten sposób, pierwsze co zrobiłem to porozmawiałem z twoim ojcem. Oczywiście wpadł we wściekłość. Mam wrażenie, że gdyby nie zaklęcia uciszające, przynajmniej połowa szkoły by wtedy ogłuchła – zachichotał lekko, wpatrując się gdzieś w dal. Potem kontynuował:
- Zapewniłem go, że to nic poważnego, że takie zadurzenia zdarzają mi się co chwilę. Nie miałem zamiaru jej podrywać, zresztą James miał do niej większe prawo jako, że zakochał się w niej pierwszy. Jestem pewny, że gdyby twoja matka nas wtedy słyszała, kilka następnych tygodni musielibyśmy przeżyć bez istotnych części naszego ciała. Poprosiłem go, by nie wspominał nic o niej przez jakiś czas, żebym ja mógł zadurzyć się w jakiejś innej dziewczynie. James się oczywiście zgodził i przez trzy tygodnie ani słowa nie usłyszałem o twojej matce. Potem umówiłem się z jakąś Puchonką i oświadczyłem twojemu tacie, że Lily już nic z mojej strony nie grozi. James powiedział mi wtedy, jak wiele to dla niego znaczyło. Kochał twoją matkę, ale jeszcze bardziej cenił sobie swoją przyjaźń ze mną. Oczywiście nie powiedział mi tego dosłownie, ale wiedziałem, że gdybym naprawdę zakochał się w Lily, a ona wybrałaby mnie, zaakceptowałby to.
- A więc... Co dokładnie chciałeś mi przez to powiedzieć? – zapytał nieco skołowany Harry.
- Poczekaj, pozwól mi opowiedzieć ci jeszcze jedną historię, tym razem o mnie i o pewnym szczurze. Bodajże w czwartej klasie ten futrzak zakochał się w pewnej dziewczynie. Nic w tym dziwnego, Peterowi podobało się wiele dziewczyn. Ku jego zdziwieniu uczucia te rzadko były odwzajemniane, a płeć piękna tolerowała go jedynie dlatego, że włóczył się z nami. Dziewczyna, w której tym razem się podkochiwał była już jednak zadurzona w kimś innym... We mnie. I powiedzmy sobie szczerze, nie ma się jej co dziwić. – Harry zaśmiał się krótko, a Remus trzepnął animaga po ramieniu, co nie zrobiło na nim większego wrażenia. – Peter nie widział w tym żadnego problemu, kazał mi zostawić dziewczynę, chcąc zatrzymać ją dla siebie. Dla mnie również nie był to kłopot, ten szczur miał okropny gust. To jednak wcale nie sprawiło, że Peter nagle stał się bardziej atrakcyjny, a uwielbienie dziewczęcia do mnie wcale nie zmalało. Nadszedł w końcu ten pamiętny dzień, gdy zaproponowała mi randkę. Powiedziałem jej – oczywiście najdelikatniej, jak tylko umiałem – że nie ma u mnie szans i że nie umówię się z nią. Nie przyjęła tego najlepiej i zaczęła mnie unikać. A razem ze mną – Petera. On o wszystko obwiniał mnie, powiedział, że wszystko zepsułem i jestem cholernym egoistą, czy coś w tym rodzaju. Nie odzywał się do mnie przez kilka tygodni, dopóki nie zakochał się w innej dziewczynie.
Harry milczał, więc Syriusz kontynuował:
- Chciałem przez to powiedzieć, że gdyby Hermiona naprawdę kochała Rona i zależałoby jej na waszej przyjaźni, przynajmniej starałaby się to zaakceptować, tak, jak uczyniłby to James, gdybym chciał być z Lily. Ona natomiast zachowuje się jak Peter, a to zbyt dobrze o niej nie świadczy. A jeśli chodzi o Rona... Gdyby naprawdę mu na tobie zależało, walczyłby o ciebie, będąc najlepszym przyjacielem, jakiego mógłbyś sobie wymarzyć. Może kiedyś sobie to uświadomi, chociaż nie wydaje mi się, by był wystarczająco dojrzały, by naprawdę wiedział, co to znaczy miłość. Tak czy owak, jak dla mnie lepiej ci będzie bez nich, tak jak nam byłoby lepiej bez Petera.
- Mimo wszystko straciłem najlepszych przyjaciół – odpowiedział Harry bezbarwnym głosem. – Nawet jeśli tak jest dla mnie lepiej, oni wciąż mną pogardzają i nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Teraz w Hogwarcie będę kompletnie sam.
- Harry, pamiętasz co powiedziałeś Tanei? – wtrącił Remus, opierając się o animaga, by móc spojrzeć młodemu Gryfonowi w załzawione oczy. – Hogwart to nie tylko Ron i Hermiona. Hogwart to mnóstwo ludzi, którzy patrzą na pewne sprawy inaczej. Jestem pewny, że szybko znajdziesz sobie nowych przyjaciół.
- A co z dzieciakiem Malfoyów? – zasugerował Syriusz. – Niezbyt lubię tych fanatyków czystej krwi, ale wydają się raczej mili, a sam wspominałeś, że Draco oferował ci swoją przyjaźń w pierwszej klasie.
- Nie byłbyś zły, że przyjaźnię się ze Ślizgonem? – zapytał zdumiony Harry.
- Nie – odpowiedział mężczyzna, przytulając go nieco mocniej. – Co prawda muszę przyznać, że jestem do nich trochę uprzedzony, ale nie wierzę, że w całym Slytherinie nie ma porządnych ludzi. A jeśli postanowią wspomóc cię i postawić się Dumbledorowi, jestem gotowy dać im szansę.
- Dzięki – odpowiedział Harry, po raz pierwszy się uśmiechając. – Czuję się już o wiele lepiej. Chociaż nadal jest mi przykro, Hermiona mówiła o was okropne rzeczy.
- Daj spokój, nie tak nas już obrażano – zaśmiał się Syriusz. – Większość uczniów Hogwartu sądziła, że dobre oceny mam dzięki łapówkom, szantażom lub sypianiu z nauczycielami. Chociaż mogę cię zapewnić, że nic z tego nie miało miejsca.
- Syriusz ma rację...
- Och, dziękuję!
- Cicho Łapo! Fakt, że Hermiona nazwała mnie jego chłopakiem nie jest jakąś wielką obrazą...
- Jestem zaszczycony!
- Chociaż faktycznie, chodzenie z nim może być nieco uciążliwe – powiedział Remus, chociaż jego wypowiedź bez przerwy przerywana była przez wesołe wstawki animaga.
Harry uśmiechnął się lekko, uwalniając się z objęć Syriusza, który zajęty był teraz krytykowaniem Remusa za podłość, tak urażonym głosem, że można było niemal pomyśleć, że mówi serio. Niemal.
Kiedy miał już rzucić na pół opróżnionym kubkiem po kawie nad głową Syriusza (bądź co bądź, był przecież synem huncwota), rozległo się głośne pukanie do drzwi saloniku. Cała trójka okręciła się natychmiast dookoła własnej osi trzymając różdżki w pogotowiu (animag dodatkowo starał się bezskutecznie zakryć siostrzeńca własnym ciałem).
Zza drzwi wychyliła się głowa Draco, do której po chwili dołączyła reszta jego ciała (ukrywanie się za wyłomem byłoby kompletnie niegodne jego osoby).
- Wybaczcie, że przerywam wasze rodzinne pogaduszki, ale do dworku przybył właśnie Czarny Pan i chciałby się z tobą widzieć.
- Dziękuję Draco – odpowiedział Harry głosem tak opanowanym, że zadziwił nawet Ślizgona. – Jeśli dasz mi minutkę, niedługo przyjdę do gabinetu twojego ojca.
Chłopak pokiwał głową i zniknął za drzwiami, zamykając je cicho za sobą.
- Wiesz, że jeśli nie masz ochoty się z nim widzieć, nie musisz tam iść – powiedział Remus, za którego plecami Syriusz kiwał głową entuzjastycznie. Harry tylko uśmiechnął się z niedowierzaniem, przeglądając się w wielkim lustrze o srebrnych ramach wiszącym na suficie, upewniając się, że nie widać na jego twarzy oznak wcześniejszego płaczu. Następnie opuścił pokój.
Animag miał właśnie ruszyć w jego ślady, ale Remus złapał go za ramię.
- Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego James i Lily uczynili cię jego ojcem chrzestnym, ale teraz wiem już, że nie mogli dokonać lepszego wyboru.
Ku jego zdziwieniu Syriusz wybuchnął śmiechem.
- Nie mogę uwierzyć, że przez tyle lat cię to męczyło. Wiesz, czemu to ja, a nie ty zostałem jego ojcem chrzestnym? Lily chciała, byś to ty nim był, James był natomiast za moją kandydaturą, poszli więc na kompromis: zostanie nim ten, na którego Harry pierwszy spojrzy. A jako że jestem wspaniałym, przyciągającym wzrok Syriuszem Blackiem, spojrzał na mnie. Oczywiście ty też nie wyglądasz źle...
- Myślę, że możesz przedstawić mi swoje racje kiedy indziej – przerwał mu wilkołak, zanim mężczyzna całkiem się nie rozkręcił i nie zaczął tłumaczyć mu, dlaczego to właśnie jego wygląd był lepszy od wyglądu Remusa. – Chyba że chcesz zostawić swojego chrześniaka sam na sam z bandą Ślizgonów i Czarnym Panem.
Syriusz nic mówiąc wybiegł szybko z pokoju. Śmiejąc się cicho, Remus podążył za nim.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
serce naczynia przypadki 15 10 201410 (61)Serce przypadki 20 10 2014Przypadkowo twój[1 7]Przypadkowo twój 1 810 II 12 Histologia wykład układ pokarmowy (przepisany niedokładnie, bo nie słychać)61 MT 10 Prasa srubowa10 1996 61 6361 (10)10 (niedokonczone) zatruciaid 10499 pptUdar niedokrwienny 01 10 201010-Odpowiedź na ankietę 'Twój system wartości', J. Kaczmarski - teksty i akordy10 103B 61 417Azotany Choroba niedokrwienna serca 2010 10 11Sto przypadków 10 Kwietnia czyli Leszek Misiak stawia pytaniaByła narzeczona (odcinek 10) [NZ]więcej podobnych podstron