Tytuł
oryginału:
I STUNDENS HETTA
Redakcja
Krystyna
Podhajska
Projekt
okładki
Paweł Skupień
Zdjęcia
na okładce:
© Klubovy/istock, © Dash_med/istock
Zdjęcie
autorki:
© Anna-Lena Ahlström
Korekta:
Małgorzata
Denys, Maciej Korbasiński
Copyright
© Viveca Sten 2012
First published by Forum, Sweden.
Published
by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.
Copyright for the
Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
Wydanie I
ISBN 978-83-8015-121-5
Wydawnictwo
Czarna Owca Sp. z o.o.
ul. Alzacka 15a, 03-972
Warszawa
www.czarnaowca.pl
Redakcja: tel. 22 616 29 20;
e-mail: redakcja@czarnaowca.pl
Dział handlowy: tel. 22 616 29
36; e-mail: handel@czarnaowca.pl
Księgarnia i sklep
internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: sklep@czarnaowca.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Mojej
ukochanej córce
Camilli
Port szczelnie wypełniały białe łodzie. Na pokładzie większości z nich tłoczyli się imprezowicze. Gromady pijanych nastolatków przetaczały się przez pomosty. Wieczór był ciepły, mimo to dziewczyna, która chwiejnym krokiem przeciskała się przez tłum, drżała z zimna.
Całkowicie obcy ludzie otaczali ją ze wszystkich stron. Śmiali się i rozmawiali podekscytowanymi głosami. Dźwięki wdzierały się w nią, więc zasłoniła uszy dłońmi, by się odciąć od tego hałasu.
Zrozpaczona zmrużyła oczy, rozglądała się, szukając znajomej twarzy.
Grupka nastolatków siedziała na piasku i grillowała kiełbaski, mimo że rozstawione tabliczki informowały o zakazie palenia ognisk. Dalej stało kilku policjantów w żółtych kamizelkach. Kolejnych kilku przyjechało czerwonym quadem i zatrzymało się przy Restauracji Żeglarskiej.
Dziewczyna na pomoście ich nie dostrzegała. Jej jasne włosy były rozczochrane, oczy nienaturalnie rozszerzone. Lekko utykała, bo nie miała buta na jednej nodze.
Ktoś popchnął ją niechcący i wpadła na kosz na śmieci.
Błądziła wzrokiem wokoło. Oparła się o hydrant i z jej gardła wyrwał się szloch. Nikt nie zwracał na nią uwagi, gwar wokół narastał i cichł, dudniąca muzyka zagłuszała jej ciche pojękiwania.
– Muszę znaleźć łódź – wymamrotała płaczliwie.
Popchnęła ją kolejna osoba. Tym razem dziewczyna przewróciła się na pomost. Dość szybko usiadła, ale była tak wyczerpana, że nie mogła wstać. Na brudnych policzkach widniały ślady łez. Mruczała coś, czego nie rozumiał nikt prócz niej samej.
Zadrżała i objęła się ramionami, jakby chciała się ogrzać.
– Co ci jest?
Zatrzymała się przed nią para w średnim wieku.
– Jak się czujesz? – spytała kobieta, przyjaźnie kładąc jej dłoń na ramieniu.
Dziewczyna zerwała się i bez słowa uciekła na długi pomost pontonowy, jak najdalej od tych ludzi.
– Muszę znaleźć Victora – wymruczała sama do siebie.
Muzyka stała się teraz głośniejsza.
Z ogromnych czarnych głośników na dużej łodzi motorowej dobiegały rytmy techno. Dźwięki ją ogłuszały, wibracje rozchodziły się po betonie pod jej stopami. Na tylnym pokładzie łodzi zobaczyła niski mahoniowy stół i stojące na nim kufle i puste butelki. Na szerokiej białej sofie siedział opalony chłopak z nagim torsem, palił papierosa. Omiótł wzrokiem ciało dziewczyny.
– Czujesz się samotna? – Wyszczerzył zęby i znacząco wysunął język. – Mogę ci pomóc.
Znów się wzdrygnęła, cofnęła kilka kroków i rzuciła biegiem z powrotem na ląd.
Przed nią widniał las białych masztów. Bezradnie wypatrywała między nimi znajomej sylwetki.
– Victorze – wyszeptała, a do oczu znów napłynęły jej łzy. – Gdzie jesteś?
Potem nogi ugięły się pod nią i osunęła się na piasek.
Poniedziałek, 16 czerwca 2008
1
– Chyba miło będzie odwiedzić Larssonów w noc świętojańską?
Madeleine Ekengreen odwróciła się w stronę swojego syna, Victora, ale on zignorował jej pytanie.
Dochodziła siódma wieczorem. Warkot silnika za oknem zdradzał, że jaguar ojca właśnie wjechał na podjazd. Madeleine przejrzała się w srebrzystych drzwiach lodówki i poprawiła fryzurę.
Wydaje ci się, że kogoś oszukasz? – pomyślał Victor. Botoks, rozjaśnione włosy… Żebyś nie wiem jak się starała, nikt już nie uwierzy, że masz trzydzieści pięć lat.
– Victor?
– Nie chcę z wami jechać.
– Przecież zawsze tam jeździmy – odparła Madeleine i w jej oczach pojawiło się jakieś napięcie, jakby nie do końca rozumiała, dokąd zmierza ta rozmowa.
Postawiła na stole miskę z sałatą i spojrzała na syna.
– A co chciałbyś robić?
Victor wpatrywał się w talerz.
– Chcę się wybrać do Sandhamn z Tobbem i paroma kumplami. Christoffer pożyczył od ojca motorówkę, będzie zajebiście spokojnie.
– Nie mów tak – upomniała go automatycznie Madeleine. – To nieładnie.
Było oczywiste, że nie zachwycała jej myśl, że miałby spędzać noc świętojańską bez nich.
– Tata Tobbego wybiera się z wami? – spytała po chwili.
Victor pokręcił głową.
– Nieee. Chyba do Falsterbo.
– A Felicia?
Tym razem pokiwał głową.
– Oczywiście, że się z nami wybiera.
– Co na to jej rodzice?
Popatrzyła na niego trochę zaniepokojona, ale Victor wiedział, że Madeleine lubi jego dziewczynę.
– Są cool.
Właściwie Felicia mówiła, że pojedzie z Ebbą na wieś. A Ebba twierdziła, że wybiera się tam z Felicią.
Po Madeleine było widać, że nie jest do końca przekonana. Bez słowa podeszła do wyspy kuchennej i przyniosła półmisek z grillowanym kurczakiem. Wtedy rozległ się trzask drzwi prowadzących z garażu do domu.
Oto nadchodzi wielki Johan Ekengreen, pomyślał Victor.
– Jesteś pewien, że rodzice Felicii się na to zgadzają? – spytała Madeleine, stawiając kurczaka na stole.
– Przestań wreszcie marudzić!
Victor sięgnął po karton z mlekiem i napełnił szklankę.
Madeleine milczała. Victor wiedział, że poczuła się urażona, ale nie zamierzał jej przepraszać. Przecież i tak nigdy nie miała dla niego czasu. Dlaczego musiała zacząć zrzędzić akurat teraz, gdy choć raz miał własne plany?
Kiedy jesienią wyjechałaś ze starym do Paryża, mogłem robić, co chciałem, pomyślał.
– Mam szesnaście lat, poradzę sobie – stwierdził. – Poza tym jedziemy tam zajebiście dużą paczką.
Wiedział, że pewnie znów zareaguje na słowo „zajebiście”, i spojrzał na nią wyzywająco.
Madeleine się poddała.
– Nie złość się – poprosiła. – Nie rozumiem, dlaczego stałeś się taki przewrażliwiony. Ciągle się złościsz, cokolwiek powiem.
– Przestań wreszcie marudzić – powtórzył Victor.
Drzwi się otworzyły i do kuchni wszedł Johan Ekengreen. Pogwizdywał wesoło i wydawał się nie dostrzegać, że przy stole panuje napięta atmosfera.
Ojciec Victora miał niedługo skończyć sześćdziesiąt trzy lata. Był opalony, kilka razy w tygodniu chodził na siłownię. Jego włosy zaczęły się przerzedzać i Victor wiedział, że potajemnie je farbuje, by ukryć siwiznę.
– Cześć wam.
Z szerokim uśmiechem postawił aktówkę na podłodze i poluzował krawat. Potem zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła.
– Victor nie chce jechać z nami w noc świętojańską – oświadczyła bez wstępu Madeleine, patrząc znacząco na męża, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że musi przeprowadzić z synem poważną rozmowę.
– A to dlaczego? – Johan Ekengreen zwrócił się do Victora.
Zanim Victor zdołał odpowiedzieć, Madeleine dodała:
– Zamiast jechać do Larssonów, wybiera się z kolegami do Sandhamn.
Johan się roześmiał, jakby nie słyszał pretensji w jej głosie.
– Chłopak dorasta. Chce imprezować w Sandhamn tak jak wszyscy. W jego wieku też bym tak wolał.
Johan sięgnął po otwartą butelkę z winem stojącą na środku stołu i napełnił swój kieliszek. Automatycznie powąchał wino, zanim go skosztował.
– Całkiem niezłe – stwierdził i zaczął czytać informacje na etykietce.
– Johan, posłuchaj mnie – poprosiła Madeleine.
Zirytowana, zamaszystymi ruchami wycierała blat.
– Czyli mogę jechać, tato? – spytał Victor, nim Johan zareagował.
Cholera, miałby przerąbane, gdyby matka pokrzyżowała plany wyjazdu do Sandhamn. Zebrał całkiem sporo pieniędzy, bo ojciec dał mu kopertę z paroma tysiakami w nagrodę za oceny na koniec roku, które mimo wszystko wypadły naprawdę przyzwoicie. Dałoby się za to załatwić naprawdę zajebiste rzeczy na noc świętojańską.
– Jest na to za młody. – Matka broniła swojego zdania. – Dopiero co skończył szesnaście lat. Jeszcze za wcześnie na samodzielne wyjazdy.
– Zakładam, że Felicia też się z wami wybiera? – spytał Johan.
– Tak.
Victor pokiwał głową, nie podnosząc wzroku. No dalej, stary, pomyślał, no dalej.
– O, proszę – Johan Ekengreen zwrócił się do żony. – Pozwól chłopakowi jechać. Człowiek tylko raz w życiu jest młody.
Upił kolejny łyk wina, które lśniło krwistą czerwienią w cienkiej czarce kieliszka.
– Chodzi przecież tylko o kilka dni na szkierach.
Sobota
2
Gdy Wilma Sköld zeszła na parter willi Brandów, Nora Linde mimowolnie wstrzymała oddech i z trudem zachowała milczenie.
Czternastolatka pomalowała powieki ciemną kredką i nałożyła na rzęsy grubą warstwę tuszu. Króciutka dżinsowa spódniczka przypominała raczej szorty, przez cieniutki biały top prześwitywał biustonosz.
Wilma chodziła dopiero do ósmej klasy. Taki makijaż był dla niej zbyt ostry, a strój – zbyt wyzywający. Nora napomniała jednak samą siebie, że zwracanie Wilmie uwagi należy do Jonasa. Byli razem dopiero od ośmiu miesięcy i nie mogła przecież wychowywać Wilmy jak własnego dziecka.
Podczas posiłku dziewczyna siedziała jak na szpilkach, jakby każda minuta spędzona z dala od przyjaciół była dla niej męczarnią. Zaraz potem znikła w łazience, żeby się przygotować do wyjścia.
Wilma minęła kuchnię i przeszła do jadalni, gdzie Jonas ciągle siedział z Adamem i Simonem. Adam skończył jeść, ale Simon wciąż pałaszował młode ziemniaki. Uwielbiał pierwsze delikatne bulwy, które pojawiały się w czerwcu, i wziął już trzecią dokładkę.
– Tato – oświadczyła Wilma. – Spadam. Jestem cholernie spóźniona.
Nora ruszyła za nią, ale zatrzymała się w otwartych drzwiach i oparła o framugę. Było widać, że Jonas również wzdrygnął się na widok córki. Czasem sprawiał wrażenie, że nie przyjmuje do wiadomości faktu dorastania córki. Tak przynajmniej wydawało się Norze.
– Może wzięłabyś kurtkę? – zaproponowała ostrożnie Nora. – Pod wieczór na pewno zrobi się chłodno. Wiesz, jak to bywa na szkierach.
Wilma nie zwróciła na nią uwagi. Zrobiła kilka kroków w stronę Jonasa.
– Mogę dostać trochę pieniędzy?
– Przecież dostałaś kieszonkowe na ten miesiąc.
– Noooo… – Wilma przeciągnęła to słowo. – Ale skończyła mi się kasa.
Jonas uniósł brwi, lecz sięgnął do tylnej kieszeni po portfel. Otworzył go z wahaniem. Zupełnie jakby się zastanawiał, czy to mądre, żeby dawać dodatkowe pieniądze nastoletniej córce.
– Tato, proszę. Jak mam się bawić bez kasy?
Wilma zawisła nad oparciem krzesła. Nagle jej głos zabrzmiał dziecinnie i błagalnie. Przez chwilę Nora wyobraziła sobie, jak musiała wyglądać jako mała dziewczynka, szczerbata i z kucykami.
Trudno się dziwić, że Jonas skapitulował. Wyjął trzy stukoronowe banknoty, położył je na stole i podsunął córce.
– Jeśli coś ci zostanie, chcę, żebyś mi to oddała – oświadczył.
Ton jego głosu i zadowolona mina Wilmy świadczyły o tym, że nic takiego się nie zdarzy.
Adam podniósł wzrok znad talerza i posłał Wilmie długie spojrzenie.
Był od niej młodszy zaledwie o rok, ale nie interesowało go wychodzenie wieczorami. Wolał siedzieć w domu i grać na komputerze z kolegami albo sam. Nora wiedziała, że niedługo i on zacznie wychodzić i imprezować, na razie cieszyła się tym, że to jeszcze nie teraz. Jej rozwód z Henrikiem zbiegł się w czasie z dojrzewaniem Adama. Ani jedno, ani drugie nie było proste.
– Może mnie chociaż przytulisz, zanim sobie pójdziesz? – poprosił Jonas, wsuwając portfel z powrotem do kieszeni.
Wilma szybko podeszła i przytuliła się do ojca. Potem cofnęła się o kilka kroków i spytała podejrzanie nonszalanckim tonem:
– Wystarczy, jeśli będę w domu o drugiej?
Jonas zmarszczył czoło.
– Umawialiśmy się przecież, że masz wrócić o dwunastej. Wiesz, że twoja mama i ja jesteśmy co do tego zgodni.
– Ale czy… jest przecież noc świętojańska. Wszyscy zostaną o wiele dłużej. Tylko ja jedna muszę wrócić wcześniej? To nie fair.
Nie ustępuj, pomyślała Nora, równocześnie ciesząc się, że nie musi toczyć tej walki. Miała aż nadto własnych utarczek z synami.
Czekała, co Jonas odpowie córce, i nie wtrącała się. Nawet Simon milczał, skupiony na ziemniaczkach.
– Tato, proszę…
Wilma przekrzywiła głowę i – o ile to możliwe – wyglądała jeszcze bardziej dziecinnie.
Jonas odsunął talerz.
– Umówmy się na pierwszą. Tylko ten jeden jedyny raz. Przez resztę lata nie chcę słyszeć o tym, że chciałabyś wrócić później.
Na twarzy Wilmy malowały się sprzeczne uczucia. Czy powinna dalej naciskać, ryzykując, że ojciec się rozzłości, czy też zadowolić się połowicznym zwycięstwem?
Powrót o pierwszej był lepszy niż nic. Podeszła do ojca tanecznym krokiem i powiedziała:
– Obiecuję. Dziękuję, tato. Jesteś najlepszy.
Przytuliła się do niego jeszcze raz. Tym razem szczerze. Jonas spróbował pogłaskać ją po włosach, ale zgrabnie mu się wywinęła.
W przelocie nawet Norę obdarzyła uśmiechem.
– No to cześć! Widzimy się jutro.
– Uważaj na siebie. Wzięłaś komórkę?
– Tak, tak, wzięłam – mruknęła zniecierpliwiona, bo myślami była już gdzie indziej.
– Pamiętaj, żeby była włączona – rzucił Jonas. – Musisz mi obiecać, że odbierzesz, kiedy zadzwonię.
Wilma stała w drzwiach. Nie odwróciła się.
– Okej, okej. Obiecuję. Przestań marudzić.
Wilma owinęła sobie Jonasa wokół palca. Nora westchnęła. Wydawało się jej, że z nią dziewczyna nie poradziłaby sobie tak łatwo. Chyba dobrze, że wciąż mieszkali osobno – ona z Adamem i Simonem w nowym mieszkaniu w Saltsjöbaden, Jonas z Wilmą w trzypokojowym apartamencie w mieście.
Tu w Sandhamn Jonas wynajmował stary dom Nory, z którego wyprowadziła się w zeszłym roku. Teraz razem z chłopcami mieszkała w willi Brandów, pięknym domu z przełomu stuleci, który odziedziczyła po swojej sąsiadce, cioci Signe. Dzięki temu, że zdecydowała się na wynajem, poznała Jonasa.
W ten weekend wyjątkowo mieszkali razem w willi Brandów, bo z powodu awarii u Jonasa nie było prądu. Miły elektryk z wyspy obiecał, że zajmie się tym następnego dnia.
Drzwi wejściowe trzasnęły. Wilma wyszła.
3
Wilma nawet nie zauważyła, że nie zamknęła za sobą furtki. Uśmiechnęła się, zadowolona.
Jej komórka zapiszczała.
Będziesz zaraz? Jestem już w porcie/Malena
Szybko wstukała odpowiedź.
Spoko idę/W
Zupełnie nie miała ochoty spędzać nocy świętojańskiej na Sandhamn z ojcem i Norą. Kiedy się jednak dowiedziała, że jej przyjaciółki z miasta zamierzają tu przyjechać, zaczęła z niecierpliwością wyczekiwać chwili wyjazdu mimo Nory i tych jej dzieciaków. Simon potrafił być nawet słodki, lubił, kiedy Wilma oglądała z nim kreskówki. Ale Adam był beznadziejny. Ślęczał tylko przy komputerze i grał w te swoje nudne gry – sam albo ze swoimi równie beznadziejnymi kumplami.
Tata i Nora byli jeszcze gorsi. Ciągle się obmacywali, kiedy wydawało im się, że nikt nie widzi. Wstrętne. Obrzydliwe. Dlaczego musiał ją poznać?
Telefon znów zapiszczał.
Masz coś?
Wilma z zadowoleniem poklepała swoją torbę. U Nory w piwnicy stało kilka kartonów z winem. Wilma odkryła je przypadkiem i wzięła dwie butelki z kartonu w samym kącie.
Przez cały tydzień zastanawiała się, co włożyć, i raz po raz przymierzała wszystkie ubrania. W końcu zdecydowała się na krótką spódniczkę z białego dżinsu i prosty top na ramiączkach. Chciała wyglądać elegancko, ale bez przesady.
W H&M-ie zobaczyła nowy tusz do rzęs, na który właściwie nie było jej stać. Kiedy nikt nie patrzył, wsunęła go do kieszeni. Wiedziała, że źle zrobiła, ale skoro niczego nie zauważyli, sami byli sobie winni.
Wilma zaczęła się zadawać z nową paczką podczas semestru wiosennego. W jej klasie wszyscy byli tacy dziecinni, non stop się wygłupiali. Chłopacy byli pryszczaci, głupawi i śmieszni – w jednej chwili mówili niskim głosem, w następnej falsetem.
Jej nowi przyjaciele byli o wiele bardziej interesujący. Zwłaszcza Mattias, brat przyrodni jej przyjaciółki Maleny, która chodziła do równoległej klasy. Między rodzeństwem było dwa i pół roku różnicy. Mattias chodził do gimnazjum w centrum miasta.
Brat Maleny był wysoki, miał ciemną karnację i włosy do ramion. Zazwyczaj wsuwał je za uszy, tak by końcówki się zawijały. Wilma marzyła, żeby ich dotknąć. Mattias ubierał się elegancko w postarzane dżinsy i zamszowe mokasyny, na szyi nosił srebrny łańcuszek. Był o wiele przystojniejszy niż chłopaki z jej klasy w tych swoich brzydkich bluzach z kapturami i tenisówkach. Przypominali jej przebrane stado małp.
Wilma niemal natychmiast zakochała się w Mattiasie. Na razie wyglądało na to, że on nic nie zauważył. Prawie z nią nie rozmawiał, choć za każdym razem, gdy się pojawiał, usiłowała zwrócić na siebie jego uwagę.
Po każdym takim spotkaniu Wilma potrafiła siedzieć godzinami i rozpamiętywać każde jego słowo. Analizowała zdanie po zdaniu i sposób, w jaki je wypowiadał, jak na nią patrzył, gdy coś mówił.
Wiedziała, że nie jej jednej podoba się Mattias. Ciągle kręciły się wokół niego inne dziewczyny, jego komórka nieustannie piszczała. Od czasu do czasu wybuchał głośnym śmiechem i pokazywał innym chłopakom jakiś SMS. Czasem rzucał też przy tym jakiś ironiczny komentarz.
Wilma oblizała usta, by sprawdzić, czy wciąż jest na nich błyszczyk. Nazywał się Spring Blossom i był różowopomarańczowy. Błyszczyk również zwędziła w H&M-ie. Uważała, że dzięki niemu wygląda na starszą i bardziej doświadczoną.
Dziś wieczorem Mattias zwróci na nią uwagę. Wilma czuła to w całym ciele. Dziś wieczorem zrozumie, że nie jest już taka mała, że nie jest jakąś smarkulą, z którą włóczy się jego młodsza siostra.
Butelki wina w torbie to jej przepustka do innego życia. Mattias zrozumie, że Wilma nadaje na tych samych falach i że potrafi być częścią paczki.
Była gotowa zrobić wszystko, byle tylko z nim być.
– Napijemy się kawy przy pomoście? – spytała Nora, spoglądając na Jonasa.
Choć dochodziła ósma wieczorem, słońce wciąż stało wysoko. Od dawna w noc świętojańską nie było tak pięknej pogody i ciepło zdawało się cudowne po długiej, ciemnej zimie.
Jonas przyciągnął ją do siebie. Całował jej włosy i mruczał:
– Zostaliśmy sami w domu.
Nora wtuliła się w niego, delektując się jego bliskością.
– Chłopcy są u kolegów, Wilma wróci o pierwszej – wyszeptał jej do ucha Jonas.
Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu. Nora od razu zareagowała na to zaproszenie. Poczuła ciepło poniżej pępka i łaskotanie w całym ciele. Pocałowała Jonasa, ale prawie natychmiast znieruchomiała.
– A co, jeśli Adam i Simon wrócą? Sytuacja będzie wyjątkowo głupia.
Wywinęła się z objęć Jonasa, udając, że nie widzi rozczarowania w jego oczach.
– Później będziemy mieli dużo czasu – dodała.
Pochyliła się, by wyjąć tacę z dolnej szafki. Postawiła na niej dwa kubki, cukier i dzbanuszek z mlekiem.
– Chcesz coś jeszcze? – spytała. – Może trochę koniaku z okazji nocy świętojańskiej?
Nie wydawał się urażony. Wciąż się uśmiechał w taki sposób, że niemal była gotowa mu ulec. Przez chwilę przyglądała mu się, gdy tak stał oparty o kuchenny blat, w dżinsach, zielonym T-shircie i żeglarskich butach na gołych stopach. Myśl o chłopcach ją powstrzymała.
– Wystarczy mi kawa – zapewnił Jonas. – Jeśli ty masz na coś ochotę, nie krępuj się.
Nora się zastanowiła. Ma ochotę na koniak czy może na coś innego?
Jednak koniak. Do kolacji wypili butelkę czerwonego wina, do kawy przydałoby się coś mocniejszego. Wyjęła butelkę armaniaku i nalała odrobinę do kieliszka. Potem wzięła tacę, przeszła przez przeszkloną werandę i ruszyła po długich schodach prowadzących nad wodę.
Działka wciąż była skąpana w słońcu, z sąsiedniego domu dobiegały wesołe śmiechy. Przy pomoście sąsiadów zacumowano kilka żaglówek. W ogrodzie stał długi stół, w powietrzu wciąż unosił się zapach grillowanych potraw. Kawałek dalej śpiewano jakąś piosenkę biesiadną, która zakończyła się donośnym „na zdrowie!”.
Uśmiechnęła się, słysząc brzęk kieliszków. To była taka typowa noc świętojańska w Sandhamn: wszyscy siedzieli na powietrzu przy dobrym jedzeniu i piciu.
Postawiła tacę na białym drewnianym stoliku. Gdy Jonas odkręcał termos, wzięła z niej kubki i tabliczkę ciemnej czekolady, którą połamała na kawałki.
Nad ich głowami zaświergotały ptaki. Gdy spojrzała w górę, zobaczyła stado jaskółek. Latały wysoko, co było oznaką wyżu. Ciepło powinno się utrzymać co najmniej przez kilka następnych dni.
Nora z zadowoleniem opadła na krzesło i sięgnęła po filiżankę z kawą. To niemal zbyt piękne, żeby było prawdziwe, pomyślała.
4
Elin leżała na plecach, zaciskała maleńkie usteczka na smoczku, który poruszał się w rytm jej oddechu. Drobne paluszki, które wcześniej ze złością zaciskała w piąstki, spoczywały teraz na cienkiej kołderce. W kącie dziecięcego łóżeczka leżał pluszowy miś, nad poduszką wisiał pręt z kolorowymi motylkami.
Inspektor policji kryminalnej Thomas Andreasson stał przy białym łóżeczku w domku letniskowym na Harö i przyglądał się swojej córeczce. Przez zasłony, które powiesili ze względu na nią, sączyła się wąska smuga światła. To wystarczało, by mógł rozróżniać jej drobne rysy. Brwi miała tak jasne, że zdawały się prawie niewidoczne, włoski lekko kręcone.
Dotknął ostrożnie delikatnej rączki. Paznokcie były małe i różowe, nie do pojęcia, jak małe w porównaniu z jego własnymi. Brzuszek dziecka unosił się regularnie i Thomas poczuł rozluźnienie.
Jego córeczka spała i miała się dobrze.
Gdy jej starsza siostra Emily zmarła w wieku trzech miesięcy, ból po stracie był tak ogromny, że niemal się poddał. Utrata dziecka sprawiła, że jego małżeństwo z Pernillą się rozpadło. Odsunęła ich od siebie rozpacz, z którą nie potrafili sobie poradzić, i dopiero w zeszłym roku ponownie się odnaleźli.
To Pernilla odezwała się do niego pierwsza i chciała się z nim spotkać. Thomas się wahał; bał się rozdrapywać zabliźnione rany. Ale gdy znów ją zobaczył, przypomniały mu się tylko piękne chwile: letni wieczór w Sztokholmie, gdy się w sobie zakochali, uśmiech Pernilli podczas ich ślubu w kościele w Djurö, szczęście, gdy urodziła się Emily. Było tak, jakby nigdy się nie rozstali.
Dostali nową szansę. Pernilla ponad rok temu pomogła mu dojść do siebie po tym, jak niemal stracił życie na lodzie w pobliżu Sandhamn. Popadł wówczas w odrętwienie. Życie wydawało mu się jałowe, nie miał nawet pewności, czy zostanie w policji. Atmosfera w wydziale śledczym przytłaczała go, wszędzie piętrzyły się papiery, brakowało pieniędzy nawet na rutynowe działania.
Potem pojawiły się wyrzuty sumienia i zwątpienie we własne możliwości.
Gdyby jednak przestał być policjantem, kim by wtedy był?
Wielka zmiana nadeszła wraz z pojawieniem się Elin. Świadomość, że znów będzie ojcem, osłabiła duszący uścisk depresji. W marcu, gdy się urodziła, przebudził się z długiego letargu, jakby ktoś starł cienką warstewkę kurzu z okna i szyba znów stała się przejrzysta.
Niedługo Elin będzie w takim wieku, w jakim była Emily tamtej nocy, gdy zmarła we śnie.
Do końca życia będzie w sobie nosił obraz martwego ciała córeczki z tamtego ranka. Ani on, ani Pernilla nie mogli temu zapobiec.
– Thomas, gdzie się podziewasz? – dobiegał z werandy głos Pernilli. – Kawa stygnie.
Thomas zauważył, że mimowolnie mocniej zacisnął dłoń na ramie łóżeczka. Siłą woli rozluźnił palce i ostrożnie pogłaskał Elin po mięciutkim policzku. Zakwiliła cicho. Smoczek wysunął jej się z buzi, więc szybko wsunął go z powrotem między malutkie wargi.
Spojrzał jeszcze raz i poszedł do Pernilli.
5
Adrian Karlsson poprawił ciężki pas, przy którym na biodrze wisiały radio policyjne, pałka i służbowa broń. Sam pas ważył ponad pięć kilogramów, sprzęt i ubrania ważyły razem ponad piętnaście.
Gdy po raz pierwszy go zapinał, niemal ugiął się pod tym ciężarem, teraz doceniał pewność, że ma w zasięgu ręki wszystko, czego potrzebuje. Jednak dziś całe to wyposażenie sprawiało, że jeszcze bardziej się pocił pod granatowym mundurem.
Nie po raz pierwszy wysłano go do Sandhamn na noc świętojańską, ale nigdy nie trafił na tak piękną pogodę. Choć był dopiero dwudziesty pierwszy czerwca, wydawało się, że jest pełnia lata. Po kilku godzinach Adrian miał przepocony podkoszulek i mokre plecy, a krótko ostrzyżone brązowe włosy mocno wilgotne.
Stał ze swoją koleżanką Anną Miller na nadmorskim deptaku przed szeregiem rdzawoczerwonych sklepików. Minęła ósma wieczorem; byli na służbie od dziesiątej rano. Zdążyli jedynie zjeść szybki lunch, późnym popołudniem napili się tylko kawy w ośrodku kontaktowym policji, który mieli do dyspozycji na czas całego długiego weekendu.
Anna była podoficerem policji i zaledwie kilka lat temu ukończyła wyższą szkołę policyjną. Miała dwadzieścia siedem lat, o pięć mniej niż Adrian. On mierzył metr osiemdziesiąt pięć wzrostu; Anna była prawie o dwadzieścia centymetrów niższa. O jej koreańskim pochodzeniu świadczyły wąskie oczy i proste jak drut czarne włosy, które związała w kucyk.
Mimo młodego wieku szybko się odnalazła w pracy w policji. Pogodnie przyjmowała docinki, potrafiła rozbroić uśmiechem nawet agresywnych zatrzymanych.
Za każdym razem, gdy zauważali kogoś, kto trzymał w ręce otwartą butelkę, upominali go, by wylał zawartość. W noc świętojańską picie alkoholu w miejscach publicznych było w Sandhamn zakazane. Adrian i Anna mówili uprzejmie, ale jasno: Musisz wylać wszystko. Już.
W czasie tej służby natrafiali nawet na trzynasto- i czternastolatków. Widok zataczających się dzieciaków mocno ich przygnębiał.
Z jakiegoś powodu wśród sztokholmskiej młodzieży stało się niemal tradycją, by na noc świętojańską wybierać się na szkiery. Ta wizyta miała tylko jeden cel: upicie się do nieprzytomności na pokładzie łodzi albo w jakimś innym miejscu na wyspie.
W wigilię Dnia Świętego Jana wybierano się na Möję, w północnej części szkierów. W Dniu Świętego Jana wyruszano na południe, do Sandhamn. Niczym chmara szarańczy.
To był na wyspie najgorszy dzień w roku.
Dudniące dźwięki muzyki pop niosły się z portu aż do pomostu Nory. Od wczesnego popołudnia wartkim strumieniem cieśniną zmierzały do Sandhamn łodzie motorowe, w większości pełne młodych ludzi. Za każdym razem, gdy Nora podnosiła wzrok znad książki, miała wrażenie, że zbliża się jeszcze więcej motorówek.
Oby tylko nie doszło do żadnej awantury. W zeszłym roku wywiązała się poważna bójka i młody chłopak z przebitym płucem został przetransportowany helikopterem do szpitala. Udało się udzielić mu pomocy w ostatniej chwili.
Przed oczami Nory pojawiła się Wilma. Dziewczyna chyba będzie potrafiła o siebie zadbać? Wyszła tylko w cienkiej bluzeczce na ramiączkach. Jej kurtka wisiała na wieszaku w przedpokoju.
Jonas odezwał się, jakby czytał w jej myślach:
– Myślisz, że za łatwo ustępuję Wilmie?
Nora uniosła do ust kubek, zwlekała z odpowiedzią. Starannie dobierała słowa, by nie zepsuć miłego nastroju.
– Dajesz jej dużo przestrzeni – stwierdziła w końcu.
– Chcesz powiedzieć, że ją rozpuszczam?
Jonas opadł na oparcie krzesła i uśmiechnął się słabo, jakby zdawał sobie sprawę, że nie jest wystarczająco stanowczy wobec córki.
– Taaak. Można tak chyba powiedzieć.
Umilkła i jej spojrzenie powędrowało w stronę wody. Słońce chyliło się w stronę Harö i za parę godzin zniknie za lasem. Kilka mew krążyło nad pomostami, szukając czegoś do jedzenia. Od strony działki sąsiadów rozległo się kolejne gromkie „na zdrowie!”.
– Wilma dokładnie wie, jakie guziki naciskać, żeby dostać to, czego chce. Jest dość… – Nora szukała właściwego słowa – …dość dojrzała jak na swój wiek.
Mogła powiedzieć „wyzywająca”, ale nie chciała, żeby zabrzmiało to dosadnie. Potem przypomniała sobie, że nie rozmawia przecież z Henrikiem, swoim byłym mężem, któremu tak szybko zmieniał się humor. Z Jonasem rozmawiało się łatwiej. Uświadomiła sobie, że mimowolnie się spięła, zanim otworzyła usta. Trudno było zerwać ze starymi nawykami.
Jonas przerwał jej rozmyślania:
– Oczywiście masz rację, ale trzymanie jej ciągle w ryzach wcale nie jest łatwe. Zwłaszcza teraz.
Pochylił się ku Norze, ujął jej dłoń i odwrócił wnętrzem do góry. Palcem zaczął delikatnie głaskać przecinające je linie. Jego skóra była miękka w dotyku.
– Musimy dać jej czas, by się przyzwyczaiła. Teraz, gdy stałaś się częścią mojego życia, wiele rzeczy jest dla niej nowych.
Nora przyglądała się Jonasowi w wieczornym słońcu. W jego brązowych oczach w ciepłym świetle pojawiały się zielone refleksy. Brązowe włosy, dłuższe na karku, lśniły. Twarz wyrażała otwartość, nie było w nim nic skomplikowanego. Z początku martwiło ją, że Jonas jest o siedem lat młodszy od niej – wkrótce miała skończyć czterdzieści jeden lat. Teraz niezbyt często o tym myślała.
Jego delikatny dotyk sprawił, że poczuła łaskotanie w brzuchu. Dlaczego tak się upierała, żeby wypili kawę? Nadarzyła się wspaniała okazja, ale ona zawsze musiała być taka beznadziejnie porządna.
Gdy ma się w domu troje dzieci, trzeba korzystać z nadarzających się okazji.
– To dla niej ogromna zmiana – ciągnął Jonas.
– Dla moich chłopców też. – Nora zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzała. Dodała łagodniej: – Wszyscy potrzebują trochę czasu, rozumiem doskonale. Ten rok pod wieloma względami był przełomowy. Ale to dobrze, że mamy mniej więcej zbliżone poglądy na pewne sprawy związane z dziećmi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Jonas ostrożnie ułożył dłoń Nory na jej kolanach i odchylił się na krześle. Nora pragnęła być z nim szczera, nie raniąc go przy tym. Niełatwo było z „moimi dziećmi” i „twoim dzieckiem”, minionej zimy musiała to zrozumieć.
– Adam jest tylko o rok młodszy od Wilmy – powiedziała po chwili milczenia. – Niedługo on też zacznie marudzić, żebym pozwoliła mu wychodzić wieczorami. Nie chciałabym, żeby wracał o pierwszej w nocy. Jest na to o wiele za młody, a ja nie mogłabym spać z nerwów.
Jonas milczał, więc mówiła dalej:
– Po prostu nie chciałabym, żebyśmy wysyłali dzieciom sprzeczne sygnały.
Jonas się wyprostował. Znikła beztroska, która malowała się na jego twarzy jeszcze kilka minut temu, jakby nagle ogarnął go niepokój. Nora żałowała, że zaczęli o tym rozmawiać.
W pobliżu pomostu z dużą prędkością przemknęła motorówka. Wpłynęła w cieśninę, nie przejmując się ograniczeniami prędkości do pięciu węzłów. Mały jachcik niemal przewrócił się od wywołanej tym fali. Przechylił się i samotny żeglarz miał pełne ręce roboty z kontrowaniem fal. Zdawało się, że krzyknął coś ze złością za sterującym motorówką.
Jonas oderwał wzrok od żeglarza, wyjął z kieszeni komórkę i włączył ją. Na wyświetlaczu pojawiła się twarz Wilmy, opalonej i uśmiechniętej. Jasne włosy opadały miękkimi falami na ramiona, lekko mrużyła oczy, patrząc pod słońce.
– Masz rację – stwierdził niespodziewanie Jonas. – Nie powinienem był jej mówić, że może wrócić tak późno.
Wcisnął przycisk, zdjęcie Wilmy zniknęło. Włożył komórkę na miejsce. Potem uśmiechnął się pojednawczo, niemal psotnie, jak mały chłopczyk, którego przyłapano na jakimś wybryku.
– Poprawię się, obiecuję.
Mrugnął i znów wziął dłoń Nory w swoje dłonie. Delikatnie przysunął ją do ust i pocałował. Poczuła jego gorący oddech na opuszkach palców.
– Jesteś zupełnie pewna, że chcesz teraz pić kawę?
6
Adrian stał z Anną na deptaku nadmorskim i rozglądał się po okolicy. Na prawo, na wielkim pomoście przed hotelem żeglarskim, stała duża grupa ludzi z kieliszkami w rękach. Ponad pół godziny temu zgodnie z tradycją rozległ się wystrzał z pistoletu sygnalizujący, że należy opuścić flagę. Robiono to dokładnie o godzinie dziewiątej wieczorem.
Temperatura nie spadała. Adrian tęsknił za chłodnym prysznicem, ale do końca zmiany pozostało jeszcze wiele godzin.
W ich stronę zbliżała się jakaś para w średnim wieku z psem na smyczy.
– Przepraszam bardzo – odezwała się jasnowłosa, krótko ostrzyżona kobieta.
W jej oczach otoczonych delikatną siateczką zmarszczek widać było troskę. Mężczyzna, z wyglądu jej rówieśnik, uparcie patrzył w jeden punkt.
– Tak? – spytał z ociąganiem Adrian.
– Widzi pan dziewczynę tam dalej? – zapytała kobieta, wskazując miejsce, na które patrzył mężczyzna. – Chyba źle się czuje. Trochę się o nią niepokoimy.
Adrian przeszukał wzrokiem tłum. I wtedy zrozumiał, co miała na myśli.
Młoda dziewczyna w różowej bluzce opadła na kolana przy długim drewnianym pomoście. Kucnęła, obejmując rękoma szczupłe ciało.
– Może powinni państwo sprawdzić, co się z nią dzieje – ciągnęła kobieta. – Wpadliśmy na nią jakąś godzinę temu i zapytaliśmy, jak się czuje. Wtedy po prostu uciekła. Przed chwilą znów się na nią natknęliśmy. Spacerowaliśmy z Tequilą. – Wskazała na pięknego golden retrievera, który szarpał smycz. Kobieta ze sporym wysiłkiem trzymała go w miejscu. – Siad, Tequila. Siad! – poleciła surowym tonem.
Po kilku kolejnych upomnieniach pies grzecznie usiadł obok niej.
– Dobry piesek – pochwaliła. – Jesteś taka ładna i mądra.
Adrian przyglądał się dziewczynie w promieniach wieczornego słońca.
Coś przykuło jego uwagę. Sprawiała wrażenie, jakby znajdowała się w przezroczystej bańce, odcięta od otoczenia. Adrian wystarczająco często widywał ludzi pod wpływem alkoholu i narkotyków, by rozpoznawać takie objawy.
Mimo tłumu wokół nikt się nią nie przejmował, żadni znajomi ani chłopak.
Była zupełnie sama.
– Przyjrzymy się jej – zapewnił starszą parę. – Dziękujemy za informację.
– Mam nadzieję, że to nic takiego – odparła sympatyczna kobieta. – Dziewczyna wygląda na młodą. – Poklepała psa. – Mam synów w jej wieku. Nie chcielibyśmy, żeby stało się coś złego; zwłaszcza w taki wieczór jak ten.
Adrian kiwnął głową do Anny i ruszyli w stronę dziewczyny. Gdy byli zaledwie kilka metrów od niej, osunęła się na ziemię. To był powolny, niemal nierzeczywisty ruch, jak na filmie w zwolnionym tempie. Straciła jakąkolwiek kontrolę nad swoim ciałem i przewróciła się na bok.
Jakiś pijany chłopak potknął się o jej stopę, ale nawet się nie zatrzymał.
Dziewczyna leżała tuż przy drewnianym pomoście, z lewym policzkiem wciśniętym w piasek. Jasne włosy rozsypały się wokół głowy jak zniszczona aureola.
Niedziela
7
Przewróciła się na bok, bo coś ją obudziło. Wyciągnęła rękę do Jonasa i stwierdziła, że go nie ma. Przez szczelinę między roletą a parapetem zobaczyła, że na dworze jest ciemno.
Spojrzała na stare radio z zegarem stojące na stoliku przy łóżku. Cyfry lśniły biało. Właśnie minęła pierwsza – Wilma powinna wrócić.
Nora przymknęła oczy i spróbowała nasłuchiwać. Czy Wilma wróciła? W domu panowała cisza.
Nora leżała jeszcze kilka minut, potem sięgnęła po szlafrok. Boso podeszła do schodów i znów nasłuchiwała.
Nic.
Przez uchylone drzwi do pokoju Simona słyszała jego lekki oddech. Jak zwykle ściskał pod pachą misia. W półmroku widziała zarysy jego wciąż pulchnych policzków. W październiku miał skończyć dziewięć lat.
Szybko zajrzała do pokoju Adama. Spał równie głęboko, na plecach, z kołdrą zsuniętą na brzuch. Jakiś czas temu zrezygnował z piżamy i zaczął sypiać w samych slipach.
Naprzeciw pokoju Adama był pokój gościnny, ale jeszcze zanim otworzyła drzwi, wiedziała, że nikogo tam nie zobaczy.
Zeszła po schodach. W kuchni żywego ducha. Ruszyła więc na werandę. Zastała tam Jonasa siedzącego w jednym z rattanowych foteli. Spoglądał na morze, podpierając podbródek ręką. Na horyzoncie majaczyły zarysy ławicy chmur, w oddali mrugała latarnia na Getholmen.
Nora przystanęła w drzwiach i otuliła się szczelniej szlafrokiem.
– Co tam?
– Wilma nie wróciła do domu.
Nora podeszła bliżej i przykucnęła obok Jonasa. Dotknęła lekko jego ramienia.
– Może zapomniała o upływie czasu. Nietrudno o to, kiedy człowiek się dobrze bawi.
Jonas pomasował sobie kark. Włożył T-shirt i dżinsy. Poczuła jego zapach i pomyślała o chwilach spędzonych z nim wcześniej tego wieczoru.
– Powinna już być w domu – powiedział.
W półmroku dostrzegła napięcie na jego twarzy.
– Próbowałeś do niej dzwonić?
– Nie odbiera. Próbowałem co najmniej pięć razy.
– Może zostawiła gdzieś komórkę?
– Wilma nie ruszy się na krok bez swojego telefonu.
– A może się rozładował?
Sama słyszała, jak to brzmi. Dokładnie rozumiała, co czuje Jonas. Gdyby chodziło o Adama, martwiłaby się tak samo jak on.
– Akurat dzisiaj? – Jonas uderzył ręką w oparcie fotela. – To nie w porządku. Powiem jej do słuchu, kiedy wróci do domu.
Norze zaczynały drętwieć nogi, wstała. Wzdrygnęła się w chłodnym nocnym powietrzu.
– Masz ochotę napić się herbaty? Zobaczysz, niedługo wróci.
– Połóż się. – Głos Jonasa złagodniał. – Nie musisz ze mną siedzieć, kiedy będę czekał na moją nieposłuszną córkę.
Nora pogłaskała go po policzku.
– To żaden problem. Mogę zostać z tobą. Zobaczysz, lada chwila tu będzie.
8
W oddali przez port przetaczali się ludzie niczym bezkształtna ameba. Od czasu do czasu tłum się rozpraszał, ale zaraz ponownie się łączył, jakby jego części nie mogły pozostać oddzielone na dłużej.
Zrobiło się znacznie chłodniej. Od morza nadciągnęła lekka mgła, w świetle reflektorów hotelu żeglarskiego płynęły cienkie jej pasemka. Powietrze stało się wilgotne
Słychać było muzykę dobiegającą z dyskoteki. Intensywne basy sprawiały, że cała okolica wibrowała. Długa kolejka ludzi, którzy nie stracili jeszcze nadziei, ustawiła się przed wejściem na wydzielony obszar, pilnowany przez dwóch ponurych ochroniarzy.
Adrian i Anna byli na służbie ponad piętnaście godzin. Zostawili młodą dziewczynę w ośrodku policyjnym, gdzie zajęła się nią kobieta z organizacji „Matki na Mieście”, i znów ruszyli w tłum.
Między Gospodą a KSSS policja patrolowała rejon portu dwójkami. W ciągu ostatnich godzin Adrian i Anna chodzili w tę i z powrotem deptakiem nadmorskim. Ich obecność wydawała się wpływać na ludzi uspokajająco. Raz za razem pokonywali ten odcinek, mierzący niecałe pięćset metrów.
Adrian przystanął i poprawił ciężki pas. Był zmęczony, bolały go biodra.
Anna to zauważyła.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– Mhm.
Odsunął ręce od pasa i znów ruszył w stronę Gospody.
Cały czas podchodzili do nich młodzi ludzie i zadawali pytania: Kiedy odchodzi ostatni prom do miasta? Na pewno jest ten dodatkowy rejs o drugiej? Gdzie są toalety?
Dotarli właśnie do kiosku przy przystani dla parowców pośrodku portu, gdy w ich słuchawkach zatrzeszczało. Adrian zerknął szybko w stronę hotelu żeglarskiego i odwrócił się.
– Awantura między załogami dwóch łodzi – powiedział na głos, choć Anna słyszała tę samą wiadomość. – Przy pierwszym pomoście pontonowym KSSS.
Rzucili się biegiem w stronę hotelu.
Z daleka Adrian usłyszał podniesione głosy. Wydawały się dobiegać z dwóch stojących obok siebie łodzi po lewej stronie długiego pomostu. Na rufie dużej motorówki z doczepionym silnikiem tłoczyła się grupka młodych ludzi. Na sąsiedniej łodzi siedzieli faceci z gangu motocyklowego ubrani w czarne skórzane kurtki. Wielu miało ogolone głowy.
Z głośników obu łodzi dudniła muzyka, nie zagłuszała jednak sypiących się przekleństw. Adrian zobaczył dwóch mężczyzn, którzy stali na pomoście i wpatrywali się w siebie.
– Ty cholerny kretynie! – wrzasnął jeden, trzydziestolatek w wytartych dżinsach, z nagim torsem i czarnymi włosami związanymi w kucyk.
Drugi miał około dwudziestu lat, może nawet mniej. Stał na szeroko rozstawionych nogach z uniesionymi pięściami, jakby wiedział, jak boksować. Napiął mięśnie i przyjął pozycję obronną.
W chwili gdy Adrian dotarł do pomostu, rozległ się piskliwy dziewczęcy głos:
– Proszę, przestańcie. Słyszycie, co mówię? Przestańcie.
Schodziło się coraz więcej gapiów i zablokowali drogę policjantom. Nagle dwudziestolatek rzucił się do przodu. Na chłodno wykonał markowany atak lewą ręką i dokładnie w chwili gdy wydawało się, że zada nią cios, uderzył prawym łokciem.
Zaskoczył tym przeciwnika i trafił go łokciem dokładnie w podbródek. Trzydziestolatek runął na ziemię z taką siłą, że aż zakołysał się pomost.
– Teraz się zamknąłeś, co?
Dwudziestolatek się odwrócił i z zadowoleniem wyszczerzył zęby do zaniepokojonej dziewczyny. Uniósł pięść w geście zwycięzcy, odpowiedziały mu wesołe okrzyki kolegów.
– Cholerna banda – powiedział, ocierając czoło grzbietem dłoni.
Tamten wciąż leżał nieruchomo, twarzą do ziemi. Potem się poruszył, podźwignął na jedno kolano i potrząsnął głową. Splunął krwią. Mimo panującego chłodu jego skóra lśniła od potu.
Sekundę później trzymał w ręce nóż. Dzikim, chaotycznym ruchem, wciąż klęcząc na jednym kolanie, zamachnął się na młodszego mężczyznę. Nim ten zdążył zareagować, ostrze przecięło nogawkę spodni. W jednej chwili biały materiał zabarwił się na czerwono.
Ranny odwrócił się ze zdumieniem na twarzy, jakby nie do końca rozumiał, co się dzieje.
Adrian poczuł, jak jego mięśnie się napinają.
– Natychmiast przestańcie! Policja! – wrzasnął najgłośniej, jak potrafił, próbując roztrącić stojących przed nim ludzi.
Choć znajdował się w tłumie, wyciągnął broń i szturchnął łokciem w bok wysokiego mężczyznę stojącego mu na drodze.
Mężczyzna z nożem znów zaatakował, celując w lewe ramię dwudziestolatka. Ostrze przecięło powietrze i bezgłośnie trafiło dokładnie w miejsce, gdzie kończyła się koszulka z krótkim rękawem.
Młody mężczyzna wpatrywał się w swoje ramię. Instynktownie spróbował przycisnąć dłoń do rany, by zatamować krwawienie, ale krew dalej płynęła między palcami i ciemnymi kroplami kapała na ziemię.
Dokładnie w chwili gdy Adrianowi udało się przedrzeć przez tłum, mężczyzna z kucykiem znów uniósł nóż. Adrian rzucił się w jego stronę i wolną ręką chwycił go za ramię.
– Puść nóż! – krzyknął. – Jestem z policji! Natychmiast odłóż nóż! Słyszysz, co mówię!
Wcisnął lufę pistoletu w nagi bark mężczyzny i poczuł pot na górnej wardze.
– Wypuść broń! – wrzasnął jeszcze raz w ucho mężczyzny, ściskając kolbę pistoletu.
Upłynęła sekunda, dwie, potem rozległ się dźwięk metalu uderzającego o ziemię.
Sekundę później Anna była tuż obok niego i chwyciła mężczyznę za drugie ramię. Wspólnie zmusili go, by się położył, i przycisnęli jego ręce i nogi do wilgotnego pomostu.
Adrian, zdyszany, chwycił mocno ręce mężczyzny i spiął je kajdankami na plecach.
– Wszystko w porządku? – spytała cicho Anna.
Adrian skinął, choć trochę kręciło mu się w głowie. Od wezwania upłynęło najwyżej kilka minut, ale zdawało mu się, że minęło znacznie więcej czasu. Wstał i podszedł do rannego nastolatka. Chłopak pozieleniał na twarzy i drżał na całym ciele.
– Usiądź, żebyś nie zemdlał – powiedział Adrian. – I unieś rękę.
Chłopak bez słowa kiwnął głową. Z bliska było widać jeszcze wyraźniej, jaki jest młody.
Na miejsce zdążyli dotrzeć kolejni policjanci i teraz silnymi latarkami oświetlali ludzi na łodziach.
Adrian chciał zabrać stąd sprawcę, zanim któryś z jego kolegów wpadnie na pomysł, by zrobić coś głupiego. Z gangami motocyklowymi nie było żartów. Któryś z tych typków mógł spróbować zrobić to, co nie udało się nożownikowi.
Postawił mężczyznę na nogi i sprowadził go z pomostu.
– Idę z nim na posterunek – rzucił do Anny.
Na pomoście zrobiło się zaskakująco spokojnie, gapie szybko się rozeszli. Adrian przystanął w półmroku.
– To było cholernie niepotrzebne – rzucił i mocno szturchnął w plecy skutego mężczyznę.
9
– Gdzie ona może być? Jeszcze nigdy się tak bardzo nie spóźniła.
Z niepokoju Jonas mówił ochrypłym głosem. Wstał z wiklinowego fotela i podszedł do wielkiego okna z widokiem na morze.
Nora po raz kolejny spojrzała na zegarek. Od ostatniego razu wskazówki prawie się nie przesunęły. Czas wlókł się w nieskończoność, niepokój narastał.
Niebo pojaśniało, na wschodzie lekko się zaróżowiło. Łodzie przycumowane przy pomoście sąsiadów unosiły się na lśniącej powierzchni wody.
– Tak się dalej nie da. Idę jej poszukać.
Jonas przeczesał ręką włosy. Zwykle był uosobieniem spokoju, ale gdy odwrócił się od okna, Nora dostrzegła strach, nad którym starał się zapanować.
– W takim razie idę z tobą. Tylko włożę dżinsy.
Adam i Simon spali w swoich pokojach. Mogła zostawić ich samych na jakieś pół godziny. Miasteczko było takie małe, a ona będzie tuż obok, niecałe dziesięć minut drogi od domu. Przeszukanie rejonu portu nie mogło przecież trwać długo.
Jonas pokręcił głową.
– Lepiej, żebyś została tutaj. Na wypadek gdyby się pojawiła. Mogłabyś do mnie zadzwonić, gdyby wróciła do domu.
– Jesteś pewny?
Stanowczo pokiwał głową. Nora ustąpiła.
– Dobrze. Ale chociaż ty nie zapomnij komórki.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. Świetnie zdawała sobie sprawę, ilu pijanych młodych ludzi włóczy się po wyspie. Większość mieszkańców Sandhamn unikała w tę noc chodzenia do portu.
Jeśli Wilma piła alkohol, mogła być zbyt pijana, by zadbać o swoje bezpieczeństwo. To samo dotyczyło zresztą jej przyjaciół. Mieli dopiero po czternaście lat, choć usiłowali sprawiać wrażenie starszych.
Żeby uspokoić samą siebie i Jonasa, powiedziała na głos:
– Na pewno jest na jakiejś łodzi i straciła poczucie czasu. Wiesz, jak to bywa z nastolatkami. – Widziała, że jej słowa nic nie zmieniły. – Chcesz to zgłosić na policję? – spytała szybko. – Mogę zadzwonić do Thomasa. Jest przecież na Harö.
– Nie, jest środek nocy. Na pewno masz rację, musiała zostać na jakimś jachcie i imprezuje.
Bez słowa przeszedł do przedpokoju i sięgnął po kurtkę. Zaraz potem zamknęły się za nim drzwi.
10
Adrian poprawił słuchawkę w uchu; szedł w stronę dużego samochodu kempingowego, który pełnił funkcję mobilnego posterunku policji. Stał tuż za hotelem żeglarskim na początku alejki biegnącej równolegle do promenady. Stąd kierowano pracą policji podczas nocy świętojańskiej.
Anna poszła do toalety; wróci dopiero za parę minut. Miał nadzieję, że na płytce elektrycznej będzie na niego czekać gorąca kawa. Cokolwiek, co by go trochę orzeźwiło.
Czuł zmęczenie, powieki miał ciężkie, choć adrenalina jeszcze nie wyparowała. Uporanie się ze skutkami bójki zajęło im niecałą godzinę. Adrian i Anna dopiero co opuścili pomost celny, gdzie jedna z policyjnych łodzi przejęła nożownika, by przewieźć go do aresztu na Söder. Na szczęście łódź pogotowia wodnego pojawiła się prawie równocześnie i ratownicy natychmiast zajęli się opatrzeniem rannego chłopaka. Dwóch pijanych niepełnoletnich przekazano opiece społecznej oraz spisano nazwiska i numery PESEL wszystkich obecnych na miejscu zdarzenia.
Ochota do składania zeznań była zwykle niewielka, z przypomnieniem sobie czegokolwiek sensownego było jeszcze gorzej, ale przynajmniej zebrali informacje, które będą potrzebne podczas mającego się rozpocząć śledztwa. Teraz ktoś inny musi się zająć kolejną fazą.
Adrian nie widział żadnych oznak, które świadczyłyby o tym, że impreza dobiega końca. Lokale miały się zamknąć dopiero za kwadrans, o drugiej. Ostatni prom do miasta odchodził o tej samej porze. Zwykle robiło się wtedy spore zamieszanie, goście tłumnie wychodzili z lokali i razem z setkami pijanych młodych ludzi usiłowali dostać się na prom.
Potem sytuacja powinna się uspokoić. Na całe szczęście kolejna noc świętojańska będzie dopiero za rok.
Właśnie miał wejść do samochodu kempingowego, gdy usłyszał za plecami jakiś dźwięczny głos.
– Przepraszam.
Adrian zszedł z pierwszego stopnia, odwrócił się i spojrzał.
Jakiś metr od niego stała szczupła, ciemnowłosa dziewczyna, na oko szesnastolatka, ubrana w niebieską pikowaną kurtkę z lśniącymi klapami. Skrzyżowała ręce na piersi, jakby marzła.
– Tak?
– Szukam moich kolegów – powiedziała niepewnie dziewczyna. – Nigdzie nie mogę ich znaleźć. Może mi pan pomóc?
I nagle wybuchnęła płaczem. Przycisnęła dłoń do ust, jakby próbowała zapanować nad sobą, i wyszlochała:
– Szukam ich od kilku godzin. Z początku myślałam, że wrócili do miasta, ale teraz tak strasznie się niepokoję. Kiedy dzwoniłam, nikt nie odbierał… i rozładowała mi się komórka.
Adrian przemógł zmęczenie.
– Spokojnie – powiedział. – Chodź ze mną i opowiedz, co się stało.
Wskazał na wóz kempingowy. Dziewczyna weszła do środka, Adrian za nią.
– Usiądź – poprosił uprzejmie, wskazując na brązową skórzaną sofę pod okienkiem.
Przestrzeń w środku była urządzona prosto, ale wyposażona we wszystko, co najpotrzebniejsze. Naprzeciw sofy stało biurko, na nim dwa otwarte laptopy. Na białej tablicy ktoś odnotował liczbę aresztowanych tej nocy oraz liczbę zatrzymanych, którzy znajdowali się pod wpływem alkoholu. Było ich ponad tuzin.
Kierujący operacją Jens Sturup siedział przy biurku i rozmawiał ściszonym głosem przez telefon, sprawdzając na ekranie czyjś numer PESEL. Gdy weszli, nie podniósł wzroku, ale na powitanie uniósł prawą rękę.
Adrian oderwał kawałek papierowego ręcznika z rolki przy ekspresie do kawy i podał go dziewczynie.
– Chcesz kawy? – spytał, nalewając sobie.
Pachniała trochę spalenizną, pewnie zbyt długo stała na płytce, ale innej nie mieli.
Dziewczyna wytarła nos i pokręciła głową.
– To może wody?
Tym razem skinęła potakująco. Adrian napełnił plastikowy kubek i podał jej.
– Jak się nazywasz?
– Ebba – odparła cicho. – Ebba Halvorsen.
– Ile masz lat, Ebbo?
– Szesnaście. Właśnie skończyłam dziewiątą klasę.
Adrian usiadł obok niej na jedynym wolnym krześle.
– No więc co się stało, Ebbo?
Dziewczyna wciąż zdawała się bliska płaczu, ale udało jej się przełknąć kilka łyków wody.
Powiedziała cicho:
– Przypłynęliśmy tu łodzią wczoraj wieczorem.
– Czyja to łódź, twoja?
– Nie, Christoffera. Jego taty. Pożyczył nam ją na weekend. Z początku było całkiem fajnie, wczoraj poszliśmy pod drzewko świętojańskie, tańczyliśmy i zrobiliśmy sobie piknik na trawie. – Ebba ścisnęła kubek. – Potem imprezowaliśmy przez cały wieczór, ale nie jakoś strasznie. Właściwie to było naprawdę w porządku. W każdym razie przez jakiś czas.
Adrian przyglądał jej się w zamyśleniu. Siedziała na podkurczonej nodze. Włosy zwisały swobodnie, trochę potargane.
– Kiedy przestało być fajnie? – spytał ostrożnie.
– Dzisiaj. Po południu. Chłopaki zaczęli pić zaraz po obudzeniu. Pili coraz więcej, nie dało się z nimi gadać. W końcu miałam tego dość i sobie poszłam.
– Która była wtedy godzina?
Ebba odwróciła głowę.
– Nie wiem dokładnie. Szósta albo siódma.
– Dokąd poszłaś?
– Na plażę, nie tę w Trouville, tylko na tę drugą, bliżej miasteczka.
– Fläskberget – wyjaśnił Adrian.
– Mhm. Posiedziałam tam trochę, potem zasnęłam. Kiedy się obudziłam, właściwie chciałam wracać do domu, ale prom odpływał dopiero za kilka godzin, więc wróciłam, żeby znaleźć moich kumpli, ale nikogo tam nie było. Łódź stała pusta i zamknięta na klucz.
Do oczu znów napłynęły jej łzy.
– Co wtedy zrobiłaś? – spytał Adrian.
– Usiadłam na rufie i czekałam. Potem znów zaczęłam ich szukać. Próbowałam też dzwonić, ale nikt nie odbierał i w końcu rozładowała mi się bateria.
– O której to było?
– Jakoś po jedenastej. Już po zachodzie słońca.
– Co potem?
– Poszłam do ochroniarzy pod lokalem, by spytać, czy ktoś ich widział, ale nie chcieli mi pomóc. Nie pozwolili mi wejść ani się rozejrzeć. Przez ostatnie godziny chodziłam po pomostach i próbowałam ich znaleźć.
Ebba znów pociągnęła nosem. Adrian wstał, podał jej kolejny kawałek papierowego ręcznika.
– Dziękuję – powiedziała cicho.
– Ilu was było? Jak się nazywają twoi przyjaciele?
– Przypłynęliśmy w pięcioro.
Umilkła, jakby nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć.
– Christoffer i jego młodszy brat Tobbe – dodała po chwili. – I Felicia, moja najlepsza przyjaciółka, i jej chłopak Victor.
Adrian się zastanawiał.
Koledzy dziewczyny znajdowali się zapewne na jakiejś innej łodzi i imprezowali, być może z jakimiś nowymi przyjaciółmi. Po pijanemu szybko nawiązywało się nowe kontakty i łatwo było się znaleźć przy innym pomoście. Albo poszli na plażę przy Skärkarlshamn lub na pole kempingowe zaraz obok. To miejsce było popularne wśród młodzieży. Patrole policyjne chodziły tam regularnie, w tym roku nie doszło do żadnych incydentów.
Jeśli byli bardzo pijani, może nie słyszeli komórki. Mimo to wydawało się dziwne, że wszyscy równocześnie zniknęli.
W otwartych drzwiach pojawiła się Anna.
– To jest Ebba – wyjaśnił Adrian. – Jej koledzy zniknęli. Nie widziała ich od kilku godzin, od szóstej.
Ebba otarła łzy grzbietem dłoni.
– Nie martw się – powiedziała Anna. – Na weekend przyjechało tu mnóstwo ludzi, łatwo zgubić swoich przyjaciół, zwłaszcza teraz, po ciemku. Możesz ich trochę dokładniej opisać? Może natknęliśmy się na nich dziś wieczorem.
– Tobbe jest rudy, natychmiast przyciąga uwagę – powiedziała Ebba. – Ma strasznie lokowate rude włosy, od razu rzuca się w oczy. Christoffer ma dwadzieścia lat i kasztanowe włosy, ale prostsze. Ale są do siebie podobni.
– A pozostali? – spytała Anna.
Ebba przesuwała palcami po obiciu sofy.
– Victor jest wysoki, mocno zbudowany. Ma jasne włosy, tak samo jak Felicia, ale ona jest niższa, mniej więcej takiego wzrostu jak ja. Victor wydaje się znacznie starszy, ludzie zawsze myślą, że chodzi do gimnazjum.
– Co miała na sobie Felicia? – spytała Anna.
– Chyba dżinsową spódniczkę.
– Pamiętasz może coś jeszcze?
– Różową bluzkę i białą dżinsową kurtkę.
Anna wymieniła spojrzenia z Adrianem, Ebba to dostrzegła. Jej oczy błysnęły.
– Coś się stało? – wyszeptała.
11
Nora zasnęła na wiklinowej sofie. Gdy się obudziła, słońce za oknem stało znacznie wyżej, więc musiały upłynąć prawie dwie godziny, odkąd Jonas wyszedł szukać Wilmy.
Pewnie za dużo wypiła i boi się wrócić do domu, zanim trochę nie wytrzeźwieje, próbowała tłumaczyć sobie Nora, choć czuła coraz większy ucisk w żołądku. Może gdzieś zasnęła?
Nie sposób było nie zauważyć podziwu Wilmy, jakim obdarzała starszych kolegów. Przypomniało jej to, ile może oznaczać jeden rok różnicy w wyższych klasach podstawówki. Gdy chodziło się do ósmej klasy, wszyscy z dziewiątej wydawali się o wiele bardziej interesujący niż koledzy z własnego rocznika. Właściwe ciuchy i właściwi koledzy nigdy nie byli tak ważni jak w tym wieku.
Nora wstała, wolno poszła do kuchni. Za oknem świergotały jakieś małe ptaszki, poza tym było cicho i spokojnie. W rdzawoczerwonych domkach położonych poniżej willi Brandów rolety były opuszczone; sąsiedzi o tej porze jeszcze spali.
Rower Simona leżał niedbale porzucony za płotem. Na nic się zdały jej upomnienia, że takie niedbalstwo to zachęta dla złodzieja. Mimo pięknego poranka Nora czuła się zziębnięta i nie w humorze. W domu panował chłód, ale to nie dlatego zadrżała.
Nagle rozległ się przenikliwy sygnał telefonu.
Jonas wszedł do portu przy Strindbergsgårdens Café. Tutaj przy pomoście mieli swoje miejsca mieszkańcy wyspy; łodzie były znacznie skromniejsze niż eleganckie jachty przy pomostach KSSS.
W porcie było pusto. Jonas się rozglądał, ale nie widział znaku życia. Płuca bolały go od wysiłku. Pochylił się, by złapać dech.
Było po czwartej rano i panował chłód, a mimo to on się pocił.
Najpierw szybko obszedł port i przeszukał wąskie uliczki w starej części miasteczka. Potem szukał w okolicy Domu Misyjnego i dalej w stronę cmentarza, aż do Fläskberget. Kiedy tam dotarł, plaża była pusta. Zobaczył tylko trochę puszek po piwie, które unosiły się na wodzie przy brzegu.
W drodze powrotnej przeszedł przez Adolfs Torg, gdzie trzydzieści sześć godzin wcześniej postawiono drzewko świętojańskie. Wtedy setki ludzi tańczyły wokół niego przy dźwiękach akordeonu, a Wilma miała wianek na głowie. Uplotła go przed południem, choć wcześniej oświadczyła, że to porąbane: nosić kwiaty we włosach.
Przed oczami Jonasa pojawił się obraz córki, gdy śpiewała z innymi tradycyjne pieśni. Jasne włosy kołysały się, gdy skakała przy Małych żabkach, na przemian unosząc ręce nad głowę i klaszcząc za plecami. Gdy mijała go w tańcu, posłała mu całusa. Stał wtedy, obejmując Norę, i wesoło jej pomachał.
A teraz zniknęła.
Po raz kolejny rozejrzał się po okolicy. Zupełnie jakby Wilma miała się nagle przed nim pojawić.
Obok niego przeszedł jakiś szorstkowłosy pies i zaczął grzebać w plastikowym worku. Szczeknął radośnie i odbiegł, niosąc coś w pysku. Wyglądało to jak resztki kurczaka z grilla.
Jonas wyprostował się i ruszył szybkim krokiem w stronę przystani KSSS. Po chwili minął kiosk i dotarł do długiego drewnianego nabrzeża ze sklepikami.
Tam przystanął.
W słabym świetle świtu widział zaśmiecony port. Kosze na śmieci po obu stronach promenady były przepełnione, odpadki walały się po ziemi. Puste puszki, opakowania po chipsach, kubki po kawie. Czuł kwaśną woń alkoholu.
Jonas przysiadł na jednej z drewnianych ławek i spróbował zebrać myśli. Wilma chyba wspominała, że łódź jej kolegów stoi przy pomoście Via Mare, na końcu przystani KSSS?
Zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć, jak nazywali się koledzy. Wilma wspominała ich tylko po imieniu. Z taką wiedzą nie mógł zadzwonić do ich rodziców ani zdobyć numeru niczyjej komórki.
Był zły na siebie. Jak mógł być taki nierozważny? Nie miał żadnego punktu zaczepienia, zupełnie nic. Co z tego, że Wilma ma komórkę, skoro jej nie odbiera?
Telefon po prostu się rozładował, nie musiało zdarzyć się nic złego. Mogła go zgubić albo gdzieś zostawić. Ale choć próbował znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie, wyobraźnia podsuwała mu najgorsze wersje wydarzeń.
Czy powinien zadzwonić do Margot? Nie, najpierw musi znaleźć Wilmę. To nic nie pomoże, że obudzi swoją byłą i ją też wystraszy.
Kątem oka dostrzegł jakiś ruch na jednym z pomostów. Jakiś zaspany chłopak w slipach wspiął się na rufę jachtu, żeby się wysikać.
Jonas podbiegł do niego.
– Przepraszam! – zawołał półgłosem.
Żadnej reakcji.
– Halo! – krzyknął, tym razem głośniej. – Halo!
Teraz chłopak go usłyszał i się odwrócił.
– Widziałeś może blondynkę, czternastolatkę, z włosami do ramion?
Chłopak się żachnął. – Co?
Jonas powtórzył pytanie, ale w odpowiedzi chłopak tylko potrząsnął głową. Potem bez słowa zniknął w kajucie.
Jonas stał na pomoście.
Wokół cumowały setki łodzi. Jeśli Wilma poszła z jakimś nieznajomym, mogła się znajdować na pokładzie którejkolwiek z nich.
Jak miał ją odnaleźć?
12
Nora szybkim krokiem podeszła do telefonu stojącego na stoliku w przedpokoju. To był staromodny, czarny bakelitowy telefon, taki, jakiego od kilkudziesięciu lat nie można już było kupić.
Telefon znów zadzwonił; Norze ścisnął się żołądek. To nie mógł być Jonas; on dzwoniłby na komórkę.
Zmusiła się, by podnieść słuchawkę. I usłyszała znajomy głos:
– Noro, tu Monica.
– Monica?
Nora nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Jej była teściowa nie dzwoniłaby o czwartej nad ranem, gdyby nie stało się coś poważnego.
Chodziło o Henrika?
Nora z trudem zapanowała nad głosem, mocniej ścisnęła słuchawkę.
– Coś się stało z Henrikiem?
Sekunda milczenia. Nora wstrzymała oddech.
– Z Henrikiem? Nie, nie. Dlaczego tak myślisz? Nie dlatego dzwonię.
Gdy napięcie ustąpiło, Norze nie udało się powstrzymać nerwowego śmiechu. Była przekonana, że chodzi o Henrika.
– Potrzebuję twojej pomocy – ciągnęła władczym tonem Monica. – Wnuczka naszych bliskich przyjaciół została zatrzymana przez policję. Wyobrażasz to sobie? Przez policję!
Pełen oburzenia wdech.
– Pamiętasz Karin i Holgera Grimstadów? Poznałaś ich u nas, jestem tego prawie pewna. Holger jest konsulem honorowym Islandii, bardzo ważną osobą. Mają cudowny domek w Torekov, nad samym morzem, z przepięknym widokiem.
Gdy Monica mówiła, Nora próbowała zapomnieć o niepokoju, że coś mogło się stać z Henrikiem, i skupić się na przyczynie tej rozmowy.
W końcu musiała przerwać byłej teściowej.
– Monico, proszę. Co się stało?
– Wnuczkę Grimstadów zatrzymała policja. Ponoć jest w opłakanym stanie, a rodzice wyjechali na noc świętojańską do Torekov. Przed chwilą dzwoniła Karin, była kompletnie zrozpaczona. Nikogo z rodziny nie ma w okolicy Sztokholmu.
– Ach tak?
Nora wciąż nie miała pojęcia, czego chce Monica.
– Musisz skontaktować się z policją i zająć się ich wnuczką, dopóki nie będą tego mogli zrobić jej rodzice. W tej chwili jest z nią koleżanka.
Monica przerwała, by zaczerpnąć tchu, ale nim Nora zdołała coś z siebie wydusić, ciągnęła:
– Córka i zięć Karin wsiądą dziś w pierwszy samolot, ale najwyraźniej jest niewiele lotów z Ängelholm do Sztokholmu.
– Dziewczyna jest w Sandhamn? – spytała Nora.
Monica westchnęła ze zniecierpliwienia. Nora przymknęła oczy. Podobnie jak to się często zdarzało w przeszłości, Monice udało się sprawić, że Nora poczuła się kimś gorszym. Była teściowa była mistrzynią w traktowaniu z góry ludzi w swoim otoczeniu i przez lata przeżyte z Henrikiem Nora zdążyła się o tym przekonać.
– Tak, oczywiście, że jest na wyspie. Inaczej po co miałabym do ciebie dzwonić?
Nora bardzo chciała okazać wyrozumiałość, ale jak zwykle tylko ją to rozdrażniło. Monice naturalnie nawet nie przyszło do głowy, by przeprosić, że tak wcześnie dzwoni. Było dla niej oczywiste, że Nora, podobnie jak reszta świata, będzie tańczyć tak, jak jej zagra.
– A teraz posłuchaj – podjęła Monica, zanim Nora zdążyła zaprotestować. – Dziewczyna nie jest w stanie się sobą zająć, a ty jesteś moją jedyną znajomą, która znajduje się w tej chwili na Sandhamn. – Głośno westchnęła. – O ileż wszystko byłoby łatwiejsze, gdybyś dalej była z Henrikiem. Wtedy mogłabym liczyć na to, że on zająłby się tą przykrą sprawą.
Nora pomyślała o Wilmie. W głowie pojawił się obraz Adama i Simona. To Adam mógł za dużo wypić i pochorować się gdzieś, gdzie nikogo nie zna. Albo coś złego mogło się stać Simonowi.
Musiała pomóc.
– Co chcesz, żebym zrobiła?
– Byłoby dobrze, gdybyś odebrała dziewczęta i zatrzymała je u siebie, póki nie pojawią się rodzice. Policja najwyraźniej chce się ich jak najszybciej pozbyć. Co za bezczelność!
To było typowe, że Monica oburza się zarówno tym, że policja zatrzymała dziewczynę, jak i tym, że nie chce jej przetrzymywać dłużej. Nora uśmiechnęła się pod nosem.
– Mówiłaś, że kiedy przyjadą jej rodzice?
– Najszybciej, jak będą mogli. Najwcześniej w porze lunchu.
Nora szybko pomyślała.
Jeśli wylądują na lotnisku w Brommie, przejazd do portu w Stavsnäs zajmie im co najmniej godzinę. Stamtąd odpływały promy do Sandhamn. Podróż promem trwała jakieś czterdzieści pięć minut.
– Jak się nazywają? – spytała.
– Matka ma na imię Jeanette. Jeanette i Jochen Grimstadowie.
– Masz do nich telefon?
– Nie, tylko do Karin. Ale dostali twój numer, więc na pewno niedługo się odezwą.
– Jak ma na imię ich córka?
– Felicia.
13
Gdy Adrian wrócił do samochodu kempingowego, Jensa Sturupa zdążył zastąpić przy biurku pochodzący z Norrlandii Harry Anjou, którego prawie nie znał.
Adrian podszedł do ekspresu i nalał sobie resztkę smakującej spalenizną kawy. Wypił ją na stojąco. Wszystko go bolało z niewyspania. Pracował prawie osiemnaście godzin.
Wykończony opadł na sofę. Dochodziła czwarta rano, zbliżał się koniec operacji policyjnej. W miarę jak nocne życie stopniowo się uspokajało, większość policjantów mogła się odmeldować. Teraz została ich na służbie tylko garstka.
– Udało mi się dodzwonić do rodziców tej dziewczyny, która jest w ośrodku kontaktowym – powiedział Adrian do Anjou; ten siedział odwrócony do niego plecami i czytał coś na ekranie.
Na tablicy ogłoszeń nad jego głową liczby aresztowanych i zatrzymanych znacznie wzrosły.
– Są w drodze? – spytał Harry, odrywając wzrok od ekranu.
Adrian pokręcił głową.
– Są na drugim końcu kraju. W południowej Szwecji. Ale mają znajomą, która ma dom tu na wyspie. Obiecała, że gdy tylko będzie mogła, odbierze dziewczynę. Anna została w ośrodku i czeka na nią.
– Co z tą dziewczyną?
Gdy Ebba odnalazła koleżankę, znów zaczęła płakać. Potem położyła się obok Felicii. Ta ostatnia wciąż była zamroczona i prawie nie zwróciła na nią uwagi.
– Prawie nie kojarzy – odparł Adrian. – Ale do rana pewnie jej przejdzie. – Dopił ostatnie krople kawy i mimowolnie się skrzywił, czując jej smak na języku. – Co robimy z ich kolegami? – spytał. – Ktoś ich widział?
– Pewnie gdzieś leżą i odsypiają imprezę – stwierdził Anjou. – Tak jak wszyscy, którzy nie mieli dość rozumu, by wrócić do domu ostatnim promem. Ochleje.
Anjou wydawał się nie przejmować zdumioną miną kolegi. Wcześniej pracował w policji w Norrlandii, w Nacce służył dopiero od pół roku. Najwyraźniej na północy policjanci mniej ważyli słowa.
Adrian zastanawiał się, czy powinien przejść się jeszcze raz i poszukać kolegów Ebby. Ale Anjou prawdopodobnie miał rację: oni mogli zasnąć właściwie gdziekolwiek. Na pewno pojawią się przed południem, skacowani, z zaczerwienionymi oczami. I pewnie nie będą zgrywać takich chojraków jak wtedy, gdy biedna Ebba ich zostawiła.
Wyprostował się i szeroko ziewnął.
– No to pójdę się położyć – oświadczył. – Spotykamy się o dziesiątej, tak?
Statek, którym miano przewieźć ich wyposażenie na stały ląd, odpływał około pierwszej. Przedtem musieli wszystko spakować. A to oznaczało niewiele godzin snu.
Anjou kiwnął głową na potwierdzenie. Również wydawał się zmęczony, powieki mu opadały.
– Zaraz tu wszystko pozamykam – rzucił przez ramię. – Jeśli coś wyskoczy, będę pod telefonem.
Wskazał na komórkę wiszącą przy pasie.
Adrian nie był w stanie stłumić kolejnego ziewnięcia. Wstał i odstawił kubek.
– No to widzimy się rano. – Zerknął na zegar. – Czyli za kilka godzin.
– Dobra – powiedział Anjou, nie odrywając wzroku od ekranu.
14
Molly skomlała od dłuższej chwili. W końcu nie dało się tego dłużej ignorować. Pelle Forsberg westchnął i odrzucił kołdrę.
Oczy piekły go z niewyspania. Potrząsnął głową, by się rozbudzić; była dopiero czwarta rano.
– No chodź – powiedział przyjaźniej, niż miał naprawdę ochotę.
Właściwie było o wiele za wcześnie na poranny spacer, ale Molly miała sporo lat i problemy z pęcherzem. Pelle wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim pójdzie z nią na ostatnią wizytę u weterynarza. Spędzili ze sobą jednak wiele lat i czasem, gdy rozwód ciągnął się w nieskończoność, a on i Linda najbardziej się kłócili, ten pies był dla niego największym pocieszeniem.
Prawdę mówiąc, jedynym, gdy żona i córka zwróciły się przeciw niemu.
Uśmiechnął się na widok błysku w oczach Molly, gdy pojęła, że zamierza z nią wyjść.
– Już dobrze, moja dziewczynko – powiedział i pogłaskał ją po miękkim nosie. – Wygrałaś. Przejdziemy się trochę.
Spróbował spojrzeć na nią surowo.
– A potem się jeszcze położymy. Słyszysz?
Molly z zapałem pomachała ogonem. Pelle Forsberg naciągnął dżinsy, które leżały przy łóżku. Sięgnął po wiszący na oparciu krzesła T-shirt i wsunął na nogi stare tenisówki.
Kiedy wrócą, spróbuje trochę odpocząć. Czuł taką potrzebę, wieczorem z trudem zasypiał.
Dom stał w pewnej odległości od portu, tuż przy kortach tenisowych. Mimo to w nocy słyszał dudniące dźwięki dyskoteki. Basy przenikały aż do szpiku kości, takie w każdym razie miał wrażenie, gdy położył poduszkę na głowie, by się odciąć od tych hałasów.
Pelle Forsberg wziął smycz z wieszaka tylko dla formalności. O tej porze nie przypinał Molly. Komu by to miało przeszkadzać? Natomiast porządnie zamknął za sobą drzwi na klucz. Zazwyczaj tego nie robił, ale akurat w ten weekend ostrożność nie zawadzi.
Molly pobiegła w stronę plaży przy Skärkarlshamn i niemal natychmiast przykucnęła. Pelle Forsberg prawie czuł jej ulgę i było mu trochę wstyd, że musiała się tak długo naczekać. Teraz, gdy się rozbudził na dobre, zobaczył, że jest naprawdę piękny poranek. Słońce wstało nad wieżą na Korsö, zapowiadał się kolejny dzień przepięknej pogody. Powietrze było klarowne i rześkie.
Molly zaczęła coś obwąchiwać, więc przystanął i poszperał w kieszeni. Zapalił papierosa. Rozkoszując się pierwszym machem, na chwilę zamknął oczy. Potem bez pośpiechu ruszył za Molly.
Niech sobie pobiega, myślał. Niech też się nacieszy. Po powrocie do domu trochę się prześpimy.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jaki jest sentymentalny.
Kawałek dalej zobaczył kilka namiotów w rzadkim sosnowym lesie. Szare płótno namiotowe wtapiało się w żółtozielone połacie mchu i krzaczki jagód. Roślinność przypominała wysepki na piasku, których centralnym punktem często była skarłowaciała sosna z pniem otoczonym opadłym igliwiem i szyszkami.
Zszedł na plażę, skręcił w prawo. Kilkaset metrów dalej, blisko końca plaży, widział płot dochodzący do samej wody. Zgodnie z tradycją zwykle nie ogradzano działek nad samym morzem i ten płot doprowadzał miejscowych i letników do białej gorączki.
W Pellem Forsbergu budził tylko chęć, by demonstracyjnie przespacerować się przez teren działki.
Molly coś zwietrzyła i odbiegła spory kawałek dalej. Niespiesznie ruszył za nią, zastanawiając się, czy skoro już wyszli, to czy nie przejść się kawałek dalej do Trouville.
Zaciągnął się papierosem i potknął o korzeń ukryty w piasku. Złapał równowagę i wtedy usłyszał, że suczka zaczęła głośno szczekać. Znajdowała się około stu metrów dalej przy rozłożystej olsze z grubym pniem. Drzewo rosło dokładnie w miejscu, gdzie piaszczysta plaża przechodziła w skały, jakieś dwadzieścia metrów przed tym irytującym płotem.
Szczekanie echem zakłócało poranną ciszę.
– Szsz! – syknął Pelle. – Bądź cicho, Molly. Ludzie jeszcze śpią.
Przyśpieszył kroku i przeszedł nad grubymi korzeniami jakiegoś drzewa, wystającymi z piasku.
Molly wciąż szczekała.
– Dość tego!
Podniósł głos i ostry ton sprawił, że pies wreszcie ucichł. Teraz cicho i gardłowo skomlał, ale wciąż stał w tym samym miejscu i nie chciał się ruszyć.
Pelle podszedł bliżej. Przez zieleń przeświecało coś białego. Odsunął kilka gałęzi i przykucnął, by lepiej widzieć.
Nagle pojął, dlaczego suczka tak zareagowała.
Zobaczył wyzierającą spod ziemi bladą twarz o martwych oczach.
Poczuł na policzku zimny nos Molly i zerwał się na nogi. Serce łomotało mu w piersi, gdy biegł z powrotem do domu, gdzie na stoliku przy łóżku zostawił telefon.
15
Nora zdjęła z wieszaka żeglarską kurtkę. Obaj chłopcy wciąż głęboko spali. Pewnie się nie obudzą, gdy jej nie będzie, ale na wszelki wypadek napisała karteczkę i położyła ją na stole w kuchni.
Nie chciała tracić czasu na zrobienie sobie kanapki, chociaż była głodna. Zamiast tego nalała szklankę jogurtu i wypiła ją na stojąco. Potem zamknęła za sobą drzwi wejściowe i otworzyła białą drewnianą furtkę. W przelocie zauważyła, że przydałoby jej się malowanie.
Gdy szybkim krokiem schodziła z Kvarnberget, wyciągnęła z kieszeni komórkę i wybrała numer Jonasa.
Odebrał po pierwszym sygnale.
– Wróciła do domu?
Norze ścisnęło się serce, gdy usłyszała nadzieję w jego głosie. Musiał się strasznie niepokoić o Wilmę.
– Nie, niestety – odparła, mocniej przyciskając telefon do ucha. – Nie dlatego dzwonię. Stało się coś innego.
Szybko wyjaśniła sytuację.
– Właśnie idę do ośrodka policyjnego, gdzie są dziewczyny. Obiecałam Monice, że na razie wezmę je do domu. – Zawahała się. – Zgłaszałeś na policję, że Wilma zaginęła?
– Nie.
– Nie uważasz, że powinieneś to zrobić?
– Nie widziałem żadnych policjantów.
Oddychał głośno i mówił o wiele szybciej niż zwykle.
– Jak uważasz, może powinnam spytać policjantów z ośrodka, czy ją widzieli, skoro i tak już tam idę? To przecież chyba nie zaszkodzi.
Usłyszała, że Jonas kilka razy głęboko wciąga powietrze.
– Masz rację – odparł po chwili. – Na pewno nie zaszkodzi.
– Gdzie jesteś? – spytała Nora.
– Na samym końcu najdalszego pomostu pontonowego, naprzeciw pomostu Via Mare. Próbuję zajrzeć na większe łodzie, ale to na nic. Wszyscy o tej porze jeszcze śpią, nie widać żywej duszy.
Via Mare był przy stacji benzynowej, obok przystani KSSS. Był to długi pomost, zarezerwowany dla ważniejszych członków klubu, i żeby otworzyć furtkę, trzeba było wprowadzić kod.
Nora bardzo pragnęła móc powiedzieć coś, co by uspokoiło Jonasa, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów.
– Na pewno lada chwila się odezwie – zapewniła bez przekonania w głosie. – Zobaczysz, że jak tylko się rozłączymy, zadzwoni telefon.
Wsunęła komórkę z powrotem do kieszeni. Szła szybkim krokiem przez wąskie uliczki z białymi i czerwonymi sztachetami po obu stronach. Kwitł dziki bez i na widok pięknych kremowobiałych baldachów przypomniała sobie, jak ślicznie wyglądała Wilma poprzedniego dnia pod drzewkiem świętojańskim.
Przeszła tyłami Baru dla Nurków i znalazła się w porcie, tuż przy jasnym budynku, w którym mieścił się sklep spożywczy.
Jonas miał rację, było tu zupełnie pusto. W kiosku obok przystani dla parowców szare blaszane żaluzje były opuszczone, sklepik odzieżowy naprzeciw też był zamknięty na cztery spusty.
Kawałek dalej w porannej mgiełce krążyła para nurogęsi.
Słońce stało sporo ponad wieżą na Korsö, ale Norze wydawało się, że wcale nie grzeje.
Zadzwoniła do drzwi ośrodka. Niemal natychmiast otworzyła jej śliczna policjantka o azjatyckich rysach.
– Nazywam się Nora Linde. Mam chyba odebrać dwie dziewczyny…
Sama słyszała, jak niepewnie to zabrzmiało, ale policjantka nie zareagowała na jej ton. Wyciągnęła rękę na powitanie.
– Anna Miller, czekałam na panią. Są na piętrze. Ma pani jakiś dowód tożsamości?
– Eee… tak.
Lekko speszona Nora pokazała jej swoje prawo jazdy. Anna rzuciła na nie okiem.
– Dziękuję. Ojciec Felicii wspominał, że się pani zjawi, ale muszę przecież potwierdzić, że to pani.
Wskazała na schody.
– Proszę za mną. Pokażę pani drogę.
Jakie one są młode. Ta myśl natychmiast uderzyła Norę, gdy Anna otworzyła drzwi, pokazując jej dziewczyny.
Szczupłe ramiona, półdługie włosy, smukłe ciała i cieniutkie ubrania. Leżały tuż obok siebie na pryczy, częściowo przykryte kocem.
Jedna wstała, żeby się przywitać. Ostrożnie przedstawiła się jako Ebba i pośpiesznie dygnęła. Na jej twarzy widać było ślady łez. Druga dziewczyna, zapewne Felicia, wyglądała dość kiepsko. Dalej leżała, miała rozczochrane włosy. Nora mimowolnie pomyślała o Wilmie.
Spontanicznie się pochyliła i uścisnęła Ebbę.
– Jestem Nora Linde, mieszkam tu w Sandhamn – powiedziała. – Moja teściowa zna rodzinę Felicii, to dlatego tu jestem. Jak się czujesz? Co z twoją koleżanką?
– Nie za dobrze – odparła cicho Ebba.
Nora pogłaskała ją po włosach tak jak Simona, gdy potrzebował pocieszenia.
– Teraz pójdziecie ze mną do domu i prześpicie się trochę, póki nie zjawią się wasi rodzice. Wszystko się ułoży, zobaczysz, nie martw się.
Ebba bez słowa kiwnęła głową. Felicia była zupełnie bez kontaktu, miała zamglone oczy. Gdy Nora próbowała z nią rozmawiać, mruczała coś niezrozumiale.
– Zajmie się pani dziewczynami? – upewniła się Anna.
Kilka ciemnych kosmyków wysunęło się z jej kucyka i opadało na kark. Zsunęła gumkę, zebrała włosy i znów je ściągnęła.
– Mam zrobić coś konkretnego? – spytała Nora, którą nagle ogarnęła niepewność.
– Proszę pozwolić im się wyspać i dojść do siebie – odparła Anna. – Byłoby dobrze, gdyby za jakiś czas coś zjadły i wypiły.
– Zatruła się alkoholem? – spytała cicho Nora, spoglądając na Felicię.
– Aż tak źle nie jest. W takim wypadku musielibyśmy ją wysłać do szpitala. Ale zdecydowanie za dużo wypiła, zupełnie nie kontaktowała, kiedy ją znaleźliśmy.
– Rozumiem – powiedziała Nora, choć wcale nie rozumiała.
Dziewczyny były niewiele starsze od Adama. Czy jemu też mogłoby się coś podobnego przytrafić? Zatrzymany przez policję, niezdolny zająć się samym sobą?
Nie potrafiła wyobrazić sobie syna nietrzeźwego, a tym bardziej pijanego do nieprzytomności.
– Naprawdę tak wcześnie zaczynają pić? – spytała mimo woli.
– Nie ma pani pojęcia. Znajdujemy dzieciaki z czwartej, piątej, szóstej klasy kompletnie odurzone piwem i winem.
– Jak to możliwe? – spytała Nora. – Skąd mają alkohol?
Anna spojrzała na nią, jakby Nora żyła w jakimś innym świecie.
– Podkradają rodzicom albo proszą starsze rodzeństwo, żeby im kupiło. Inna możliwość to dealerzy, w piątki kręcą się pod szkołami.
Pobłażliwy uśmiech.
– Zamyka pani na klucz alkohol w domu? – spytała Anna, choć znała odpowiedź.
Nora zakłopotana pokręciła głową. Wręcz przeciwnie, na blacie w kuchni butelki leżały na stojaku z oliwnego drewna, który kupiła kiedyś w Hiszpanii. Otwarty karton białego wina stał w lodówce.
Nawet nie przeszło jej przez myśl, by go schować, choć sama widziała, jak Wilma szykuje się na wieczór.
Była taka naiwna.
Przerwała im Ebba:
– Przepraszam – odezwała się nieśmiało. – Zastanawiałam się… Znaleźliście moich kumpli?
– Niestety nie – odparła Anna. – Ale nie martw się o nich. Na pewno gdzieś śpią. Wy też potrzebujecie snu.
Wydaje się wykończona, pomyślała Nora. Miała zaschnięte usta i mętne oczy.
Dotknęła ramienia policjantki.
– Muszę panią o coś zapytać.
Odeszły kilka metrów dalej i stanęły pod oknem wychodzącym na północ, żeby Ebba i Felicia ich nie słyszały.
– Moja…
Nora urwała. Jak powinna nazwać Wilmę? Pasierbica brzmiało tak obco; nie mieszkała przecież nawet z Jonasem. Może lepiej będzie „przybrana córka”?
Zaczęła jeszcze raz:
– Córka mojego partnera nie wróciła do domu na noc. Ojciec poszedł jej szukać. Trochę się niepokoimy, jak pewnie pani rozumie.
Anna zmarszczyła czoło i do Nory dotarło, że miała nadzieję na inną reakcję. Przyjazny uśmiech, parę uspokajających słów o nastolatkach, które wychodzą na imprezę i zapominają o czasie. Że nie ma się czym przejmować.
Zamiast tego policjantka spytała:
– Kiedy zniknęła?
– Miała wrócić o pierwszej.
– Próbowaliście do niej dzwonić?
– Nie odbiera komórki.
Anna spojrzała badawczo na Norę.
– Proszę tego źle nie odebrać – powiedziała – ale chciałabym wiedzieć, czy nie pokłóciliście się, zanim wyszła. Miała jakiś powód, żeby nie chcieć wrócić do domu?
– Absolutnie nie – zapewniła Nora, bardziej kategorycznie, niż zamierzała. – Miała tylko obchodzić noc świętojańską z grupą znajomych.
– Jest pani tego pewna?
– Oczywiście.
Pytanie nie było zadane w nieprzyjemny sposób, ale Nora i tak poczuła się winna. Jakby powinna być uważniejsza.
Anna miała więcej pytań:
– Nie zauważyła pani nietypowych oznak? Na przykład że dziewczyna była smutna albo czymś zdenerwowana?
– Nie, przecież mówiłam.
Nora sama słyszała w swoim głosie defensywny ton, ale nie mogła nic na to poradzić.
– W porządku, zostawmy to – stwierdziła Anna. – Jak dziewczyna wygląda? Ma jakieś znaki szczególne?
Nora najlepiej, jak potrafiła, opisała Wilmę, jej ubranie i kolor włosów.
– Są do siebie dość podobne – powiedziała na koniec, spoglądając w stronę Ebby i Felicii.
Pomyślała o zdjęciu Wilmy, które Jonas miał na tapecie w swoim telefonie. Beztroski uśmiech, jasne włosy.
– Ich znajomi też zaginęli – powiedziała Anna, wskazując w stronę dziewczyn. – Mówiła pani, że jak ona się nazywa?
– Wilma. Wilma Sköld. Jej ojciec nazywa się Jonas Sköld i wynajmuje ode mnie dom.
Nie miała pojęcia, dlaczego dodała to ostatnie, nie było przecież żadnych powodów, by informować o tym policję.
– Ile ma lat?
– Czternaście.
– Zna dobrze wyspę?
– Nie jestem tego pewna.
– Czyli tylko czternaście lat – powtórzyła Anna.
Norze nie spodobał się ton jej głosu.
16
Adrian powiedział Anjou, że pójdzie się położyć, ale wybrał się na pomost pontonowy, przy którym stała łódź kolegów Ebby. Chciał jeszcze raz się rozejrzeć; może ktoś do tej pory wrócił.
Łódź stała prawie przy samym końcu. Był to czterdziestodwustopowy sunseeker z dużym pokładem słonecznym i białymi skórzanymi meblami na rufie. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył Adrian, była zaschnięta plama na pokładzie. Pewnie po czerwonym winie. Ebba wspominała, że łódź należy do ojca jednego z kolegów; nie będzie mu pewnie do śmiechu, kiedy to zobaczy.
Wyglądało na to, że drzwi do kajuty są niedomknięte. Czy ktoś tam był?
Adrian wszedł na pokład i nacisnął klamkę. Drzwi się otworzyły. Wsunął głowę do środka.
– Halo?! – zawołał półgłosem.
Żadnej odpowiedzi.
Gdy już przyzwyczaił się do półmroku, ujrzał mesę ze stołem. Wyposażenie było luksusowe: lśniące drewno, piękna mahoniowa podłoga. W zlewie walały się puste puszki po piwie, na stole stało kilka butelek. Napój energetyczny potoczył się do kąta.
Na wielkiej skórzanej sofie spał na brzuchu jakiś chłopak. Miał rude, kędzierzawe włosy, był ubrany.
– Halo! – powtórzył Adrian, tym razem głośniej.
Zero reakcji.
Po chwili wahania Adrian zszedł do przestronnej kajuty. Na regale stało kilka książek o żeglarstwie, na podłodze leżały poduszki z wzorem we flagi sygnałowe.
Drzwi ze szlachetnego drewna z mosiężną klamką prowadziły do kajuty z podwójną koją na samym dziobie. Adrian zobaczył tam parę młodych ludzi pogrążoną w głębokim śnie. Dziewczyna miała na sobie tylko majtki, kołdra zsunęła się i zaplątała między jej nogami. Chłopak leżał na plecach i z otwartymi ustami.
W ciasnym pomieszczeniu czuć było woń alkoholu.
Adrian się wycofał. Położył rękę na ramieniu śpiącego na sofie nastolatka i nim potrząsnął.
Gdy chłopak nie zareagował, zrobił to jeszcze raz, mocniej.
– Co jest, kurwa – mruknął nagle chłopak i otworzył oczy.
Odwrócił głowę i spojrzał na Adriana. Zamrugał na widok munduru.
– Nic nie zrobiłem – powiedział automatycznie.
Zaspany usiadł na sofie. Rude włosy sterczały na wszystkie strony. Jeszcze raz spojrzał na Adriana.
– Czego pan chce? Coś się stało?
Adrian pojął, że go wystraszył, i cofnął się trochę.
– Jak się nazywasz?
– Tobbe. Tobias Hökström.
– Znasz dziewczynę o imieniu Ebba Halvorsen?
Chłopak pokiwał głową, wciąż zdezorientowany. Obicie sofy odcisnęło pręgi na jego policzku, na którym widniał wielki siniak.
– Tak, chodzimy do tej samej klasy.
– Wiesz, że przez całą noc szukała ciebie i twoich kolegów?
– A to dlaczego? To przecież ona sobie od nas poszła.
– Przypłynęliście tutaj razem. Chyba byłoby fair, gdybyś się do niej odezwał i powiedział, dokąd idziecie. Tak się martwiła, że skontaktowała się z nami.
– Poszła na policję?! Odbiło jej?!
Adrian nie wiedział, jak zareagować na ten wybuch.
– Gdzie byliście? – zapytał w końcu.
Tobbe podrapał się po karku i ziewnął.
– Imprezowaliśmy na innej łodzi. Ze znajomymi mojego brata.
– Byliście tam cały czas?
– Chyba tak.
Kolejne ziewnięcie.
– Nie przyszło ci do głowy, żeby zadzwonić do Ebby i powiedzieć, gdzie jesteście?
– Eee – mruknął Tobbe, patrząc pusto przed siebie.
– Kiedy wróciliście?
– Nie wiem dokładnie. Nie pamiętam.
Adrian wskazał głową w stronę kajuty dziobowej.
– A tamci to co za jedni?
Tobbe uniósł się trochę i zajrzał przez szczelinę w drzwiach.
– To mój starszy brat.
– A dziewczyna?
– Poznał ją na tej drugiej łodzi. – Tobbe znów ziewnął. – Nic nie zrobiłem. Mogę dalej spać?
Adrian się zastanawiał.
– Zajęliśmy się waszą koleżanką Felicią. Według Ebby szukała swojego chłopaka, Victora. Wiesz, gdzie on jest?
– Victor nie wrócił?
– Chyba lepiej niż ja potrafisz odpowiedzieć na to pytanie.
Tobbe niechętnie się podźwignął i wsunął głowę do drugiej kabiny, gdzie na materacu leżały torba i niechlujnie rzucona kurtka.
– Nikogo tam nie ma – zauważył Adrian, choć było to zbyteczne.
Tobias opadł na sofę i wyglądało na to, że znów zasypia.
– Pewnie jest z Felicią.
Adrian zaczynał mieć tego dość.
– Nie słyszałeś, co mówiłem? Felicia została zatrzymana przez policję.
Do chłopaka wreszcie dotarło, co usłyszał. W jego oczach pojawił się błysk zdziwienia.
– Jest teraz z Ebbą – dodał Adrian. – Zastanawiam się, gdzie się podział Victor. Poszedł z wami na tę imprezę na drugiej łodzi?
– Chyba nie.
– Kiedy widziałeś go ostatni raz?
Tobbe wydawał się zagubiony. Przeczesał ręką włosy i spojrzał niepewnie na Adriana.
– W sumie to nie wiem.
17
Anna obracała w dłoni policyjne radio, jakby nie do końca wiedziała, co robić. Nora wyczuwała narastający niepokój. Wyglądało na to, że Anna podjęła decyzję, bo przysunęła usta do małego mikrofonu przypiętego do kurtki i mruknęła coś, czego Nora nie dosłyszała.
Gdy słuchała odpowiedzi, jej spojrzenie nic nie mówiło. Zakończyła rozmowę i zwróciła się do Nory:
– Według mojego kolegi jeden z tych młodych ludzi wciąż się nie odnalazł.
Wskazała ręką na dziewczyny. Norze ścisnął się żołądek.
– Pewnie nie ma się czym przejmować – podjęła Anna. – Takie rzeczy zdarzają się ciągle. Nie ma pani pojęcia, ile osób się do nas zwraca, bo zgubiło przyjaciół. Ale ponieważ córka pani partnera wciąż się nie znalazła, mimo wszystko sprawdzimy parę rzeczy. Może pani tu chwilę poczekać?
– Oczywiście.
Nora kiwnęła głową. Słowa policjantki ani trochę jej nie uspokoiły.
– Mam poprosić, żeby jej ojciec tu przyszedł?
– Jeśli pani chce.
– Myśli pani, że stało się coś poważnego?
Anna nie odpowiedziała, tylko znów zaczęła mówić do mikrofonu.
Adrian zamknął kajutę i zszedł na ląd. Tobias Hökström zdążył już zasnąć.
– Halo, proszę chwilę poczekać!
Adrian odwrócił głowę, by sprawdzić, kto go woła, i zobaczył mężczyznę po trzydziestce, który biegł w jego stronę, nie patrząc pod nogi, choć deski pomostu były zdradziecko śliskie od porannej rosy.
– Proszę poczekać! – zawołał jeszcze raz, wymachując rękoma.
Gdy się zbliżył, miał taką zadyszkę, że ledwie był w stanie mówić. Mimo to z jego ust popłynęły słowa:
– Przepraszam. Czy mogę z panem porozmawiać? Nazywam się Jonas, Jonas Sköld. Moja córka zaginęła, szukam jej od wielu godzin.
Nie dało się nie zauważyć, jak zaniepokojony jest mężczyzna. Wzrok miał rozbiegany.
– Szukałem wszędzie.
Adrian pojął, z kim rozmawia.
– To pańska partnerka miała się zająć tą znalezioną dziewczyną i jej koleżanką? – spytał.
– Tak. – Mężczyzna wydawał się zdziwiony. – Skąd pan to wie?
– Właśnie rozmawiałem z koleżanką o pańskiej córce. Proszę ze mną, spróbujemy to wyjaśnić.
Nora siedziała na krześle przy długim stole w ośrodku policyjnym, gdy drzwi się otworzyły. Ciążyły jej powieki i musiała się bardzo starać, żeby nie zasnąć. Na stole stało kilka pustych kubków po kawie, których nikt nie miał siły posprzątać.
Dziewczęta czekały na piętrze. Nora wyjaśniła im, że zaraz pójdą do niej do domu, ale najpierw musi coś zrobić. Nie protestowały, Ebba położyła się obok Felicii i obie drzemały.
Do pomieszczenia wszedł wysoki policjant w wieku około trzydziestu lat. Miał popielatoblond włosy i sympatyczną twarz. Za nim pojawił się Jonas. Był rozczochrany, poszarzały na twarzy. Brązowe żeglarskie buty miał zabrudzone. Nora natychmiast wstała i go objęła. Uśmiechnął się smutno, ale nic nie powiedział.
Anna zeszła na parter. Właśnie miała wyciągnąć rękę, by przywitać się z Jonasem, gdy w słuchawkach obojga policjantów zatrzeszczało.
Nora zauważyła, że oboje zesztywnieli.
Wysoki policjant się odwrócił, żeby nie widziała jego twarzy. Powiedział coś do mikrofonu, przez chwilę słuchał, i znów zaczął mówić.
Nie dało się dosłyszeć słów, ale Nora czuła narastający niepokój, gdy co chwilę zerkał na nią i na Jonasa.
– Przepraszamy na chwilę – powiedział nagle i pociągnął Annę do wnęki kuchennej, gdzie zaczęli cicho rozmawiać.
– Co się dzieje? – rzucił półgłosem Jonas do Nory.
– Nie wiem. Nic z tego nie rozumiem.
Do jej oczu napłynęły łzy. Nie potrafiła powiedzieć, czy to ze strachu, czy po prostu z wyczerpania.
Policjanci wrócili.
– Musimy państwa na chwilę zostawić. Chyba będzie najlepiej, jeśli weźmiecie dziewczyny do domu. Skontaktujemy się z państwem później.
Jonas zrobił krok do przodu i powiedział tonem, którego Nora nigdy przedtem nie słyszała:
– Musicie mi powiedzieć, co się dzieje. To moja córka zaginęła.
Wpatrywał się w wysokiego policjanta. Anna była już w drzwiach, ale przystanęła, gdy usłyszała jego podniesiony głos.
– Niestety, w tej chwili nie możemy nic powiedzieć – odparł policjant. – Przykro mi.
– Będzie najlepiej, jeśli państwo wezmą teraz dziewczyny do domu – powiedziała Anna do Nory. – Odezwiemy się do państwa.
18
Adrian wsiadł za kierownicę policyjnego jeepa i włączył silnik. Anna usiadła obok niego.
– Zgłaszający czeka na was przy kortach tenisowych! – zawołał za nimi Jens Sturup. – Nazywa się Pelle Forsberg.
Samochód szarpnął i ruszył. Adrian zawrócił. Potem skierował się w stronę stromego wzgórza za hotelem żeglarskim, ku Skärkarlshamn.
Szybko dojechali do wysokiego płotu otaczającego dwa korty tenisowe. Przy furtce czekał na nich wysoki, chudy mężczyzna. Adrian zahamował i zatrzymał się obok niego.
– To od pana przyjęliśmy zgłoszenie?
– Tak, ode mnie. – Mężczyzna wyciągnął lekko drżącą rękę. – Pelle Forsberg.
– Może nas pan tam zaprowadzić? – spytał Adrian.
– Jasne.
– Niech pan wsiada.
Adrian wskazał na psa, który biegał dokoła, a przed chwilą, gdy zbliżał się policyjny jeep, radośnie szczekał.
– Byłoby dobrze, gdyby wziął pan psa, żeby nie wbiegł nam pod koła.
Suczka zaskomlała cicho. Uspokoiła się, gdy pan wziął ją na kolana i mocno przytrzymał.
– Proszę podjechać do tego dużego żółtego domu, tam dalej – powiedział Pelle Forsberg i pokazał ręką.
W kilka minut jeep dotarł do olchy na plaży. Adrian zaparkował i wysiedli.
– To tutaj – oświadczył Pelle Forsberg.
Wskazał na niedbale ułożoną stertę gałęzi i liści. Coś z niej wystawało.
Adrian podszedł, by się przyjrzeć z bliska. Więcej nie było trzeba.
Uniósł do ust radio.
Jonas wpatrywał się w drzwi, których nie zamknęli za sobą policjanci. Pochylił się, jakby chciał ruszyć za nimi biegiem, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Nora miała ochotę wyciągnąć rękę i go dotknąć, ale się zawahała. Dotarło do niej, że nie ma pojęcia, jak reagował w sytuacjach kryzysowych.
Jest pilotem, pomyślała. Przeszedł setki godzin szkolenia, by umieć sobie radzić z trudnymi sytuacjami. Zachowanie spokoju pod presją to jego praca.
Ale teraz chodziło o jego własną córkę. O Wilmę. Co wtedy pomaga szkolenie?
Przypomniała sobie słowa Anny: to normalne, że ludzie gubią przyjaciół w taki weekend jak ten. Musieli się tego trzymać.
Ucisk w żołądku nie mijał. Skoro tak, to dlaczego policjanci wyszli? Dlaczego nagle im się tak bardzo śpieszyło?
Za oknem ptaki witały świt uporczywym ćwierkaniem. Ktoś nazbierał bukiet polnych kwiatów i postawił na stole konferencyjnym obok drzewka świętojańskiego w kolorach szwedzkiej flagi.
– Posłuchamy rady policjantów i weźmiemy dziewczyny do domu? – spytała Nora. – Nie ma sensu tutaj dłużej siedzieć. I tak nic nie możemy zrobić, a Felicia i Ebba powinny się położyć, obie są wyczerpane.
Okrągły stalowy zegar na ścianie wskazywał za dwadzieścia piąta. Z niewyspania Nora drżała na całym ciele, czuła ucisk w skroniach.
Adam i Simon wciąż byli sami w domu. Nie chciała o tym wspominać, ale zostawiła ich samych znacznie dłużej, niż zamierzała. Simon się wystraszy, jeśli nie będzie jej przy nim, gdy się obudzi.
Jonas przysiadł na krawędzi drewnianego stołu i splótł ręce na karku, jakby próbował zebrać myśli. Wciąż miał szarą twarz. Norę bolało, że widzi go w takim stanie.
Westchnął głęboko i opuścił głowę.
– Idź do domu z dziewczynami. Ja będę dalej szukać Wilmy.
Zadzwonił telefon i Thomas natychmiast usiadł na łóżku. Odkąd urodziła się Elin, miał bardzo lekki sen. Zaspany zamrugał oczami, złapał telefon i ściszył sygnał.
Na zewnątrz było jasno. Za oknem kołysały się jasnozielone liście dużej brzozy rosnącej przy domu. Pojawiły się zaledwie kilka tygodni wcześniej. Na szkierach wegetacja była opóźniona, dopiero co przekwitły bzy.
Obok niego spała na brzuchu Pernilla. Jej jasne włosy urosły. Opadały na kark i rozsypały się na niebieskiej poszewce w małe kotwice. Thomas cieszył się, że zapuściła włosy – kiedy się poznali, miała długie.
Pernilla się nie poruszyła, przenikliwy sygnał telefonu nie przerwał jej snu. Przekręciła się tylko na bok i wtuliła twarz głębiej w poduszkę. Elin dalej leżała na plecach, przez sen musiała poruszyć misia, bo biały pluszak wciskał nos w materac przy jej główce. Ona też spała w najlepsze.
Z telefonem w ręce Thomas wyszedł na werandę i zamknął za sobą drzwi. Przez cały weekend miał dyżur pod telefonem i spodziewał się takich rozmów.
Słuchał przez kilka minut i dotarło do niego, że dłużej nie pośpi.
19
Ciężkim krokiem Nora wyszła na werandę i odstawiła tacę na stół. Każdy ruch wymagał wysiłku, ale wiedziała, że nie zaśnie, była za bardzo roztrzęsiona. Zrobiła więc sobie kubek herbaty i kanapkę. Padła na wiklinową sofę. Odgryzła kęs razowego chleba. Może po jedzeniu poczuje się trochę lepiej?
Dziewczęta zasnęły w pokoju gościnnym. W tym samym łóżku, w którym od dawna powinna leżeć Wilma, pomyślała mimowolnie. Zapadły w sen natychmiast, przytulone do siebie, zanim Nora zdążyła opuścić rolety i zamknąć drzwi.
Chwilę później zadzwonił ojciec Felicii, a po paru minutach matka Ebby, Lena Halvorsen. Również ona była o kilka godzin drogi od Sandhamn.
Oboje mówili trochę wymuszonym tonem, jakby ulżyło im, że dziewczynki są całe i zdrowe, ale jakby jednocześnie nieco się wstydzili.
– Strasznie przepraszam za tyle kłopotów – powtarzała raz za razem Lena Halvorsen. – Byłam przekonana, że Ebba nocuje u rodziny Felicii. Nie miałam pojęcia, że wybrała się na szkiery.
Nora zapewniła ją, że nic się nie stało.
– Ja też mam dzieci, synów. Rozumiem, jakie to uczucie. Dziewczynkom tu będzie dobrze, dopóki pani się nie zjawi. W tej chwili śpią. Zobaczymy się za kilka godzin. Cieszę się, że mogę państwu pomóc.
Nora westchnęła i podwinęła nogi. Jonas jeszcze nie wrócił. Nie chciała nawet myśleć o tym, jak strasznie musiał się niepokoić. Czuła się zziębnięta. Ogrzała dłonie o kubek.
W porannej mgle zobaczyła łódź zbliżającą się od północnego zachodu. Wydawało się, że kieruje się do jej pomostu. Odstawiła herbatę i wstała, by lepiej widzieć. To chyba motorówka Thomasa, pięciometrowy buster z lśniącym aluminiowym kadłubem.
Natychmiast ścisnęło jej się serce. Na pewno wydarzyło się coś poważnego, inaczej nie wezwano by Thomasa, jej przyjaciela z czasów dzieciństwa. Nie przychodził jej do głowy żaden powód, dla którego Thomas miałby o tej porze wybrać się na Sandhamn, jeśli nie byłoby to związane z jego pracą.
Musiało chodzić o Wilmę. Nora przypomniała sobie zachowanie policjantów z ośrodka, którzy nagle wyszli, zostawiając ją i Jonasa. Dobry Boże!
Bez zastanowienia włożyła buty i kurtkę i wybiegła Thomasowi na spotkanie. Dotarła na pomost dokładnie w chwili, gdy zdławił silnik i opłynął szczyt pomostu.
Aluminiowa łódź gładko dobiła do środkowego kesonu pomostu. W tej samej chwili Thomas ją zauważył. Najpierw wydał się zdziwiony, zaraz potem podniósł rękę i pomachał na powitanie.
– Możesz odebrać?! – zawołał i rzucił Norze cumę dziobową, którą szybko uwiązała do pachołka.
Odruchowo sprawdziła, czy węzeł dobrze trzyma.
Thomas umocował w ten sam sposób cumę rufową i wyszedł na pomost.
– Znaleźliście Wilmę? – spytała bez wstępów Nora. – Coś jej się stało?
Podniosła wzrok, by widzieć jego twarz. Wydawało jej się tylko czy malowało się na niej współczucie? A może coś gorszego?
Ogarnięta paniką, z której nawet nie zdawała sobie sprawy, krzyknęła:
– Dlaczego nikt nam nic nie powiedział?! Thomas, musisz być ze mną szczery.
Cofnął się o krok. Niedbale ogolony zarost zdradzał, że opuszczał dom w pośpiechu. Nora chwyciła go za ramiona.
– Musisz mi powiedzieć, dlaczego tu jesteś – powiedziała. – Proszę.
Bez słowa przytulił ją do siebie. Panika zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. Nora rozluźniła się w jego objęciach, zmusiła się, by spokojniej oddychać.
– Co się stało? – spytał, gdy zauważył, że się uspokoiła.
– Wilma nie wróciła przez całą noc – wymruczała w jego kurtkę. – Nie możemy jej znaleźć. Tak strasznie się boję, że coś jej się stało.
Thomas delikatnie odsunął ją od siebie i zobaczyła jego twarz.
– Wilma zaginęła?
Wydawał się szczerze zdziwiony.
– Jonasa nie ma, poszedł jej szukać – odparła Nora. – Szukał przez całą noc i kiedy przypłynąłeś, tak okropnie się wystraszyłam…
Głos jej się załamał. Przełknęła ślinę. Po jakiejś minucie odzyskała kontrolę.
– Przepraszam – szepnęła. – Jestem taka zestresowana tym z Wilmą, miałam ciężką noc, nie masz nawet pojęcia.
Thomas objął ją ramieniem. Zaczęli iść w stronę brzegu. Nora opowiedziała mu o rozmowie z Monicą i o tym, że odebrała Felicię i Ebbę z ośrodka policyjnego.
Zeszli na ląd. Thomas przystanął.
– Posłuchaj – powiedział – na razie wiem o Wilmie tyle co ty i naprawdę muszę już iść. Odezwę się, jak tylko będę mógł.
To z niewyspania, pomyślała Nora. Dlatego tak przesadnie na wszystko reaguję. Muszę tylko przespać parę godzin i znów poczuję się dobrze.
– Poradzisz sobie? – spytał.
Nora kiwnęła głową. Wciąż drżały jej kolana.
– A tak w ogóle – powiedział Thomas, wskazując na bustera – czy łódź może tam zostać na kilka godzin? Do portu w tej chwili trudno się wcisnąć.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Oczywiście – odparła. – Nie pytaj mnie nawet o takie rzeczy.
Odprowadziła Thomasa do furtki. Dopiero tam przyjrzał jej się badawczo.
– Spałaś w ogóle dziś w nocy?
– Nie za dużo.
– Idź do domu i spróbuj trochę odpocząć. Zadzwonię później. Obiecuję.
Thomas oddalił się szybkim krokiem.
Dopiero gdy już zniknął, Nora zdała sobie sprawę, że nie powiedział jej, dlaczego jest na wyspie.
20
Chcąc najszybciej dostać się z willi Brandów do Skärkarlshamn, trzeba było przejść obok budynku dawnej szkoły i przez wydmy.
Żwir trzeszczał pod butami Thomasa, gdy mijał Dom Misyjny i ruszył drogą na skróty przez wzgórze nad piaskownią.
Zadzwoniła komórka. Zerknął na wyświetlacz i zobaczył, że to z centrali hrabstwa.
– Andreasson.
Męski głos w słuchawce. Ze słabym gotlandzkim akcentem.
– Tu Malmqvist. Technicy są już w drodze. Helikopter wyleciał dwadzieścia minut temu. Niedługo powinni być na miejscu.
– Ja też. Kto to będzie?
– Poczekaj, sprawdzę. Staffan Nilsson. Poul Anderberg.
Thomas pracował wcześniej z Nilssonem. Był doświadczonym technikiem kryminalistyki, dobrze znał Sandhamn i okolice. W zeszłym roku, gdy na wyspie odnaleziono poćwiartowaną dziewczynę, również wezwano Nilssona. Wtedy razem spędzili na mrozie wiele godzin w lesie.
– Powiedz pilotowi, żeby leciał prosto do Skärkarlshamn. Nie ma sensu, żeby siadał na lądowisku.
Oficjalne lądowisko dla helikopterów w Sandhamn mieściło się przy pomoście celnym, tuż obok gospody. Gdyby Nilssona wysadzono tam ze sprzętem, dotarcie na miejsce zajęłoby im co najmniej kwadrans. Lepiej było wylądować od razu na plaży. Oznaczało to co prawda obudzenie wszystkich w okolicy, ludzie domyślą się, że coś się stało, ale i tak nie dało się tego uniknąć.
Nie da się utrzymać niczego w tajemnicy na tak małej wysepce jak Sandhamn.
– Dobra, załatwię to.
– Dzięki.
Po chwili Thomas usłyszał znajomy dźwięk wirnika zbliżającego się helikoptera. Dudnienie narastało i zobaczył przelatujący nad swoją głową śmigłowiec, który oddalił się w stronę miejsca zbrodni.
Przyśpieszył kroku.
Wydmy przeszły w sosnowy las, ziemię pokrywały krzaczki jagód i miękki zielony mech. Wszędzie rosły wrzosy.
Thomas wiedział, że sto lat temu z jednego końca wyspy dało się zobaczyć drugi, ale w tej chwili trudno w to było uwierzyć. Sosny rosły tak blisko siebie, że równie dobrze mógł się znajdować głęboko w smalandzkich lasach.
Obok kortów tenisowych zauważył jeepa i ciemnowłosego policjanta, który do niego pomachał.
Czekali na niego.
Thomas podszedł do kolegi i uświadomił sobie, że go zna.
– Jens Sturup, kierujący operacją na Sandhamn i Möi na czas weekendu – powiedział nieco młodszy od Thomasa policjant i wyciągnął rękę. – Mówili, że jesteś w drodze, więc wyszedłem ci naprzeciw. Chodź, pokażę ci zwłoki.
Thomas się rozejrzał.
Stali przy płocie otaczającym dużą i piękną kupiecką willę. Poniżej ciągnęła się Skärkarlshamn, północno-wschodnia plaża wyspy z widokiem na Korsö. Przychodziło tu wielu mieszkańców Sandhamn, którzy nie lubili bardziej znanej plaży Trouville, gdzie przesiadywali turyści. Miejsce było też popularne wśród windsurferów, świadczyły o tym deski leżące na piasku przy brzegu.
Plażą szło się trudno i po kilku krokach Thomas miał piasek w butach. Po chwili dotarli na miejsce.
Duży obszar został odgrodzony. Niebiesko-biała taśma policyjna była rozpięta między pniami drzew, wydzielając teren kilkuset metrów kwadratowych. W cieniu jednej z sosen leżała zapomniana pomarańczowa dziecięca kamizelka ratunkowa. Na jej widok pomyślał o Elin.
Życie i śmierć tuż obok siebie.
Helikopter, z którego wysiedli technicy, zdążył odlecieć. Teraz był tylko małym punkcikiem na niebie, zmierzającym w stronę stałego lądu.
Thomas i Jens Sturup przeszli pod taśmą i dołączyli do Staffana Nilssona, stojącego przy gęstej olsze. Zdążył wyjąć z torby aparat fotograficzny. Drugi technik stał trochę dalej, pochłonięty badaniem najbliższego otoczenia.
– Cześć, Andreasson – przywitał go Staffan Nilsson. – Przyjrzymy się temu?
21
Nora usłyszała, że otwierają się drzwi wejściowe, i pobiegła do przedpokoju. Jonas stał ze spuszczoną głową. Podeszła do niego i mocno go uścisnęła. Przez chwilę stali tak w milczeniu. Potem wypuściła go z objęć i cofnęła się.
– Znalazłeś ją? – spytała, choć znała odpowiedź.
– Nie.
Zdjął kurtkę, wszedł na werandę i usiadł na fotelu. Nagle uderzył pięścią w podłokietnik.
– Gdzie ona może być?! – krzyknął.
Nora wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.
– Na pewno niedługo się znajdzie – mruknęła bez przekonania.
– Muszę zadzwonić do Margot – westchnął ciężko Jonas. – Zacznie odchodzić od zmysłów. – Jęknął. – Przespałaś się trochę? – spytał i przyciągnął Norę do siebie.
Usiadła na brzegu fotela i oparła głowę na ramieniu Jonasa. Jego brązowe włosy były trochę wilgotne i pachniały morzem.
Pokręciła głową.
– Odpoczęłam chwilę tu na sofie, to wszystko. Nie mogłam się rozluźnić.
Wskazała w stronę pomostu przy domu, gdzie stała aluminiowa łódź. Szarpnęło cumami, gdy przyszły fale wywołane przez pierwszy poranny prom.
– Thomas tu jest. Zostawił łódź.
– Thomas tu jest? – powtórzył Jonas i wyprostował się. – A to dlaczego?
Zareagował dokładnie tak jak ona, gdy zobaczyła zbliżającą się motorówkę. Niepokój czaił się tuż pod powierzchnią.
– Nie wiem – szepnęła. – Nie powiedział mi.
Odruchowo spojrzała na zegar. Dochodziło wpół do ósmej, minęła niecała godzina od jej rozmowy z Thomasem.
Jonas się poruszył, jakby zdenerwowanie sprawiało, że nie mógł usiedzieć na miejscu.
– Pytałam, czy słyszał coś o Wilmie – powiedziała Nora. – Ale nic nie wiedział. Obiecał, że się odezwie.
– Wiesz, kiedy wróci?
Jonas wstał i podszedł do okna. Bez słowa wpatrywał się w łódź Thomasa. Nora stanęła za nim, objęła go w pasie i ostrożnie wtuliła się w niego.
– Spróbujesz się trochę przespać? Nie zmrużyłeś oka przez całą noc, musisz być kompletnie wykończony.
– Nie wiem, czy będę w stanie.
– Może coś zjesz? Zrobię ci kanapkę z serem, jeśli masz ochotę.
– Byłoby miło.
Jonas się otrząsnął. Potem powiedział cicho, jakby do siebie, nie zwracając uwagi na Norę: – Cholerny dzieciak.
22
Pernilla przeczytała karteczkę, którą Thomas zostawił na stole w kuchni.
„Coś się stało na Sandhamn, zadzwonię, jak dowiem się więcej”.
Uśmiechnęła się pod nosem. Pismo było okropne, prawie nieczytelne, ale z biegiem lat nauczyła się je rozszyfrowywać.
Coś na Sandhamn… co to mogło znaczyć?
Co prawda Thomas miał dyżur przez cały długi weekend, ale do tej pory, wbrew temu, czego się można było spodziewać, panował spokój. Mogli razem spędzić noc świętojańską na Harö.
Elin znów zasnęła po porannym karmieniu i Pernilla rozkoszowała się spokojem.
Każda minuta z Elin była cenna, ale Pernilla czuła, że nie jest młodą mamą. W listopadzie skończy czterdzieści jeden lat i nieprzespane noce nadwątliły jej siły. Thomas próbował ją zastępować, ale to przecież ona miała pokarm.
Tęskniła za tym, by móc po prostu usiąść i mieć czas dla siebie, choć nie śmiała się do tego przyznać. To było jak zdrada zarówno wobec Elin, jak i Emily.
Włączyła ekspres i wyjęła kubek ze staromodnej szafki w kuchni.
Domek letniskowy był przebudowaną starą stodołą na działce, którą rodzice Thomasa wydzielili z własnej nieruchomości kilka lat wcześniej. Wtedy, gdy planowali przebudowę, otwarty dół i przestronne poddasze do spania, do tego z widokiem na morze, wydawały się idealnym rozwiązaniem.
Teraz z małym dzieckiem było jasne, że muszą wymyślić coś innego, by mieć porządne sypialnie dla siebie i dla Elin.
Pernilla wyjęła z lodówki karton z mlekiem. Kawa zaczynała kapać do dzbanka.
W ciągu tych trudnych lat, gdy ona i Thomas osobno opłakiwali śmierć Emily, nie pozwalała sobie na myśli o domku na Harö.
Spędzili tu swoje najlepsze chwile i po rozwodzie postanowiła, że nigdy więcej tu nie przyjedzie. Ani do Sandhamn, to było za blisko. Czuła ból za każdym razem, gdy słyszała nazwy tych miejsc.
Po rozwodzie Thomas zachował domek, a ona mieszkanie w Sztokholmie. To był naturalny podział. Żadne z nich nie chciało przedłużać tego bolesnego procesu kłótniami o to, co do kogo należy. Wynajęła mieszkanie i przeprowadziła się do Göteborga, gdzie dostała pracę jako kierownik projektu w biurze reklamowym.
Ponure wspomnienia wciąż czaiły się tuż pod powierzchnią, mimo to ona i Thomas znów się odnaleźli. Mieli Elin i Pernilla była zdeterminowana, by nie dopuścić przeszłości do głosu. Gdy powiedziała, że jest w ciąży, Thomas niemal jej nie uwierzył. Emily była owocem wieloletnich prób i zastosowania in vitro. Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że Pernilla w naturalny sposób może zajść w ciążę.
Nie uszło jej uwadze, jak długo trwało, nim do Thomasa naprawdę to dotarło. Dopiero gdy położna pokazała im Elin z pomarszczoną buzią i zaciśniętymi powiekami, po raz pierwszy odważył się okazać radość.
Usłyszała głos córki i podeszła do niej. Elin leżała w łóżeczku z otwartymi ustami i uśmiechała się, pokazując różowe dziąsła. Pernilla wzięła ją na ręce i wtuliła twarz w jej mięciutkie ciało.
– Nic ci się nie może stać – wyszeptała. – Nic nigdy ci się nie stanie. Przysięgam.
23
Staffan Nilsson ostrożnie odgarniał gałęzie, pod którymi ukryto zwłoki.
Rozłożysta olcha o grubych konarach rosła zaledwie kilka metrów od wody. Ziemię pod nią pokrywała bujna nadmorska roślinność. W górę strzelały wysokie łodygi pokryte różowymi kwiatami.
Nilsson odsunął się, żeby Thomas mógł lepiej widzieć.
Zwłoki leżały na plecach. Głowa była nieco przekręcona, tak że jeden policzek dotykał ziemi. Ręka w łokciu była wygięta za plecami pod nienaturalnym kątem.
W porannej mgiełce brzęczały muchy. Kilka zdążyło usiąść na zwłokach. Thomas widział, jak grzebią nóżkami w zastygłej krwi.
Nilsson przyglądał się ciału. Podobnie jak Thomas włożył lateksowe rękawiczki. Sięgnął po coś do czarnej torby.
– Ma od piętnastu do osiemnastu lat – stwierdził. – Prawie dziecko. Paskudna sprawa.
Thomas powoli odwrócił wzrok w stronę długiego drewnianego płotu, który kończył się nad samą wodą. Za nim stało kilka szarych drewnianych domów, w największym były zamknięte okiennice, jakby przez długi weekend stał pusty. Nikt nie poruszał się na działce ani nie wyglądał przez okno.
Mimo wszystko Thomas miał nadzieję, że ktoś tu był tej nocy. Potrzebowali wszelkich świadków, jakich tylko mogli znaleźć.
Staffan Nilsson skończył robić zdjęcia. Teraz odgarnął ostatnie gałęzie, odsłaniając całe ciało.
– Patrz – powiedział, wskazując na głowę.
Policzek ofiary nie dotykał teraz ziemi. Jasna grzywka się zsunęła, ukazując dużą ranę na lewej skroni. Na policzku widniała ciemna smuga, włosy przykleiły się do krwi.
W szeroko otwartych oczach nie było nic ludzkiego.
Wydawało jej się, że dopiero zasnęła, gdy zaczął dzwonić telefon. Nora zerknęła na zegar. Wskazywał dwadzieścia po ósmej, więc spała najwyżej trzynaście minut.
Zmęczona odwróciła głowę. Jonas drzemał na plecach obok niej. To dobrze, był zmęczony jeszcze bardziej niż ona.
Chwyciła telefon, syknęła:
– Proszę poczekać – i zbiegła po schodach ze słuchawką w ręce. – Halo, tu Nora – powiedziała, wchodząc do kuchni.
Słońce świeciło z południowego wschodu. Było raczej ciepło.
– Noro, co ty wyprawiasz? Dlaczego tak dziwnie odebrałaś?
Monica.
Oczywiście musiała się odezwać akurat wtedy, gdy Nora próbowała trochę się przespać, zanim przyjadą rodzice Felicii i Ebby. Niedługo obudzi się Simon i będzie chciał wiedzieć, dlaczego w pokoju Wilmy śpią dwie obce osoby.
To będzie długi dzień.
– Dzień dobry, Monico.
– Zajęłaś się dziewczętami? Czemu nie zadzwoniłaś i nie powiedziałaś mi, jak poszło?
Do Nory dotarło, że Monica też musiała się niepokoić, ale w ciągu ostatnich godzin zupełnie zapomniała o swojej byłej teściowej. Ich relacje po rozwodzie wciąż były bolesne i Nora usiłowała jej unikać, kiedy tylko mogła, by nie wróciły wszystkie przykre wspomnienia.
Otworzyła okno i wdychała świeże powietrze.
– Dziewczynki śpią na piętrze. Rozmawiałam z ich rodzicami. Panuję nad wszystkim.
– Jestem zawiedziona, że nie zadzwoniłaś. Nie rozumiesz, że przez całą noc siedziałam i czekałam?
Nora miała na końcu języka jakąś kwaśną uwagę, ale wzięła kilka głębokich oddechów, żeby nie stracić panowania nad sobą.
– Nie chciałam, żebyś się niepokoiła – powiedziała w końcu. – Po prostu miałam dużo na głowie.
– Dopiero co rozmawiałam z Henrikiem i on też nie rozumie, dlaczego nie oddzwoniłaś.
Czy ona wciągnęła w to jeszcze Henrika?
– Monico, nie rozumiem do końca, co z tym ma wspólnego Henrik, ale staram się, jak mogę. Musisz po prostu zdać się na mnie.
– Wypływamy promem o jedenastej. Przynajmniej tyle w tych okolicznościach mogę zrobić. Jestem to winna moim drogim przyjaciołom.
– Wybierasz się tutaj?
Nora wysunęła białe kuchenne krzesło ze starymi plamami, które zdradzały upodobanie Simona do keczupu.
– Oczywiście, że przyjedziemy. Harald i ja chętnie ci pomożemy. I możemy skorzystać z okazji, żeby odwiedzić Adama i Simona. Naprawdę miło będzie się z wami zobaczyć, a ty absolutnie nie musisz się fatygować. Wystarczy nam jakiś lekki lunch z odrobiną białego wina.
Nora usiłowała wymyślić jakiś uprzejmy, lecz stanowczy sposób odmowy.
– Monico, posłuchaj mnie: naprawdę nie ma takiej potrzeby. Za kilka godzin przyjadą rodzice dziewczynek i naprawdę nic nie pomoże, że ty i Harald też przyjedziecie do Sandhamn.
– Nonsens, moja droga. Już zdecydowaliśmy. Byłoby miło, gdybyś odebrała nas przy pomoście o dwunastej.
Monica się rozłączyła. Nora przymknęła oczy. Na próżno usiłowała znaleźć w sobie spokój.
24
Thomas przykucnął i przyglądał się zwłokom.
– Poznajesz go? – spytał Nilsson.
– Nie mam pojęcia, kto to.
Nastolatek miał jasne włosy i niebieskie oczy. Prosty nos był trochę zaczerwieniony, jakby od długiego przebywania na słońcu. Miał beżowe polo Lacoste, szorty poplamione trawą i na lewym przegubie zegarek przypominający model dla nurków.
– Drogi gadżet – stwierdził Nilsson.
– Mhm.
Thomas obszedł ciało, by lepiej mu się przyjrzeć. Potem cofnął się o jakiś metr i odwrócił w stronę skał po drugiej stronie drzewa. Kolega Nilssona, Anderberg, przechadzał się tam z pochyloną głową, studiując grunt.
Thomas podszedł do niego.
– Znaleźliśmy ręcznik z wymiocinami – poinformował go Anderberg. – Za wcześnie, żeby powiedzieć, czy to ma coś wspólnego ze sprawą. W każdym razie nie mają zapachu, więc są świeże.
– Dobra.
– I tu coś mamy – powiedział Andersson, wskazując na spiczasto zakończony kamień jakieś pół metra od skał.
Miał około osiemdziesięciu centymetrów wysokości i czterdziestu szerokości. Na szarym granicie widać było kilka ciemnych plam.
– To krew? – spytał Thomas.
– Na to wygląda.
Thomas się pochylił, by lepiej widzieć powierzchnię kamienia.
– Jeśli chłopak się przewrócił albo został pchnięty, mógł uderzyć o tę skałę skronią – stwierdził. – To może wyjaśniać ranę na głowie. Była po lewej stronie, w takim razie musiał stać plecami do wody.
Stanął w tej samej pozycji i uważnie rozejrzał się wokół. Na ukos po lewej stronie stał duży szary dom, przed nim był sosnowy las.
– I co potem? – powiedział z namysłem.
Znów odwrócił się do Anderberga i sam odpowiedział sobie na to pytanie:
– Chłopak umiera albo jest ranny; może traci przytomność.
Thomas zrobił kilka kroków w stronę rozłożystego drzewa. Rośliny były zgniecione, jakby ktoś ciągnął po ziemi coś ciężkiego. Ślad kończył się dokładnie w miejscu, gdzie leżało ciało.
– A więc sprawca zaciąga chłopaka pod drzewo, żeby go ukryć.
– Na to wygląda – zgodził się Anderberg.
– Czy ktoś próbowałby ukryć zwłoki, gdyby to był zwykły wypadek? – zastanawiał się na głos Thomas. – Wtedy chyba wzywa się pomoc?
– Według mnie – odezwał się Anderberg zza jego pleców – sprawca zrobił to niedbale. Odkrycie zwłok było tylko kwestią czasu. Zgarnął trochę gałęzi, żeby przykryć ciało. Za dwa dni wszystko i tak by zwiędło i nici z kamuflażu.
– Inaczej mówiąc, to nie było dobrze zaplanowane.
– Nie za bardzo.
– To by świadczyło o tym, że sprawcy się śpieszyło – stwierdził Thomas. – Chciał jak najszybciej ukryć zwłoki i odejść.
Zmarszczył czoło i przyjrzał się powierzchni gruntu.
– Dałoby się zabezpieczyć jakieś odciski butów?
– Mam nadzieję, że tak – odparł Anderberg – chociaż warunki nie są idealne. Zrobię, co mogę.
Staffan Nilsson wciąż klęczał za drzewem i badał ciało martwego chłopaka.
– Thomas, chodź tu na chwilę! – zawołał.
Nilsson przesunął ciało tak, żeby stał się widoczny tył głowy. Wskazał na kolejną ranę nad prawym uchem.
– Kilka uderzeń – stwierdził znacząco. – Sprawca się starał, żeby zabić ofiarę. Rana na skroni mu nie wystarczyła, uderzył go też tutaj czymś twardym.
Nilsson wyjął szkło powiększające i przyglądał się obrażeniom.
– To nie od tego kamienia, założę się o miesięczną pensję.
– A myślisz, że od czego? – spytał Thomas.
W głosie technika brzmiało powątpiewanie:
– Trudno powiedzieć… Prawdopodobnie od jakiegoś tępego narzędzia, może kolby broni.
Spojrzenie Thomasa padło na kamienie przy brzegu. Na Sandhamn były wszędzie i we wszelkich możliwych kształtach. Wielu mieszkańców wyspy używało ich do układania ozdobnych krawężników w ogródkach.
– Czy to mógł być zwykły kamień?
– Niewykluczone.
Thomas zapatrzył się w morze.
– Ciekawe, czy potem go wyrzucił… W każdym razie ja bym tak zrobił.
– Chyba będziesz musiał poprosić kogoś z młodszych, żeby zdjął buty i zamoczył sobie nogi – stwierdził Nilsson. – Nie zaszkodziłoby trochę tutaj pobrodzić. Chyba po to się przyjeżdża do Sandhamn: żeby nacieszyć się morskimi kąpielami i świeżym powietrzem.
W słowach Nilssona słychać było ironię, ale miał twarz pokerzysty.
– Powiesz coś o porze zgonu? – spytał Thomas, wstając.
– Na pewno upłynęło jakieś dziesięć, dwanaście godzin od chwili śmierci. Może więcej. Zwłoki są zimne. Ale to wynika też z nocnych temperatur, wiesz przecież.
Thomas spojrzał na zegarek. Była za kwadrans dziewiąta.
– Czyli wczoraj wieczorem?
– Pewnie tak. Ale jeśli chcesz precyzyjniejszą porę, musisz poczekać na orzeczenie lekarza sądowego.
Blisko brzegu przepływał mały jacht; w porannej bryzie zatrzepotały żagle. Dźwięk niósł się w powietrzu.
– Dlaczego ukrył ofiarę akurat tutaj? – zastanawiał się na głos Thomas.
– Może mu się śpieszyło? Oczywiście o ile miejsce zbrodni jest niedaleko – podsunął Nilsson. – To dość odludny zakątek.
Thomas odwrócił głowę.
Po drodze zauważył kilka namiotów. Teraz stwierdził, że z miejsca, w którym stoi, ich nie widać. Znajdowali się właściwie na uboczu. Kawałek dalej stały tylko puste domki letniskowe.
Jeśli ktoś chciał ukryć zwłoki na plaży Skärkarlshamn, prawdopodobnie nie znalazłby lepszego miejsca. W każdym razie jeśli nie chciał taszczyć ciała gdzieś dalej.
– Inaczej mówiąc, tak było najprościej.
– Chyba można tak powiedzieć.
Thomas miał ruszyć w stronę szarego domku letniskowego, gdy Nilsson znów go zawołał:
– Znalazłem coś! Chodź, zobacz!
Technik ostrożnie wysunął komórkę z szortów chłopaka. To był ericsson, drogi model.
– Tu masz coś, dzięki czemu go zidentyfikujesz.
Thomas zważył w ręce komórkę.
Kim jesteś? – pomyślał. Skąd się tutaj wziąłeś?
25
Telefon od babci oczywiście obudził Simona. Mimo to chłopiec był w dobrym humorze i chętnie pobiegł do piekarni po zakupy. Po chwili wrócił ze świeżymi bułkami i drożdżówkami z kremem.
– Lecę do Fabiana – powiedział z pełnymi ustami.
Nora była wdzięczna za chwilę wytchnienia. W całym tym chaosie zajmowanie się rozmownym synkiem wydawało się ponad jej siły.
Siedziała w kuchni z drożdżówką i kubkiem bardzo mocnej kawy, choć kwaśne uczucie w ustach świadczyło o tym, że nie powinna jej więcej pić. Liczyła jednak, że kawa odpędzi znużenie. Wciąż trochę szumiało jej w uszach.
Jak zwykle na wszelki wypadek strzepnęła cukier z jeszcze ciepłej drożdżówki z kardamonem. Zmierzyła już sobie poziom cukru i wzięła insulinę. Kalorie zamiast snu, pomyślała. Niezbyt wymienne wartości.
Usłyszała kroki na schodach. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła w drzwiach Adama. O wiele za wcześnie na jej lubiącego sobie pospać syna.
– Cześć, przyjacielu – powiedziała, siląc się na wesoły ton. – Wstałeś?
Miał na sobie za krótkie spodnie od piżamy. Będzie wysoki, tak jak Henrik.
– Kto śpi w pokoju Wilmy? Czemu jej tam nie ma?
Skąd mógł to wiedzieć? Nora przypomniała sobie, że zostawiła uchylone drzwi. Na wszelki wypadek, żeby słyszeć, kiedy dziewczyny się obudzą.
– Mamy za sobą dość niespokojną noc – odparła, postanawiając, że poda mu złagodzoną wersję prawdy. – Felicia i Ebba to wnuczki przyjaciół babci. Nocowały u nas, żeby rodzice mogli przyjechać je odebrać.
– Upiły się?
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo w pokoju śmierdzi, a tu w noc świętojańską wszyscy są pijani.
Dlaczego wciąż jej się wydawało, że jest małym dzieckiem? To przecież oczywiste, że zaczyna dorastać.
– No i gdzie jest Wilma? – spytał Adam, otwierając lodówkę.
Nora się zawahała. Jak powinna postąpić? Nie chciała go przestraszyć, ale nie miała innego wyjścia, musiała powiedzieć prawdę.
– Wilma nie wróciła jeszcze do domu.
– Oj – mruknął Adam i usiadł przy stole z kartonem mleka w ręce. – Coś się stało?
Nora położyła rękę na jego dłoni.
– Mam nadzieję, że nie. Pewnie śpi u jakiejś koleżanki.
Nora zaproponowała mu ostatni kęs drożdżówki. Wepchnął ją do ust i powiedział:
– To chyba Jonas się wkurzył?
– Przede wszystkim bardzo się niepokoi. Teraz śpi, szukał jej przez całą noc. Wilma na pewno się zjawi, jak tylko się obudzi.
Adam wyszczerzył zęby.
– Ale byś była na mnie zła, gdybym tak się spóźnił.
– Tak. – Nora mimowolnie odpowiedziała mu uśmiechem. – Byłabym naprawdę wściekła. Musisz mi obiecać, że nigdy tak nie zrobisz.
Wstała i podeszła do blatu, gdzie na desce leżał świeży chleb.
– Chcesz kanapkę?
– Mhm.
Adam głośno ziewnął.
– Wygląda na to, że babcia z dziadkiem się tu dzisiaj wybierają – rzuciła Nora.
– Po co?
– Chcieli was odwiedzić. Dawno się nie widzieliście.
– Tata mówił, że w przyszłym tygodniu, kiedy u niego będziemy, wybierzemy się na Ingarö.
Monica i Harald Linde mieli domek letniskowy na Ingarö pod Sztokholmem. Nora musiała przeżyć tam wiele świąt. To była jedna z tych tradycji, za którymi nie tęskniła po rozwodzie z Henrikiem.
– Ach tak? Marie pojedzie z wami?
Dlaczego o to zapytała? Natychmiast pożałowała swoich słów. Nie chciała być matką, która wypytuje dzieci o nową kobietę byłego męża. Odkroiła grubą kromkę chleba i posmarowała ją pasztetem z wątróbki.
– Nie wiem.
Adam wzruszył ramionami, a Nora pośpiesznie zmieniła temat.
– Wilma nie mówiła ci, z kim miała się spotkać wczoraj wieczorem?
– Nie.
Odpowiedź padła szybko. Może za szybko? Nora położyła kanapkę na stole i usiadła naprzeciw Adama.
– Może jednak coś wspominała? Jeśli tak było, to bardzo ważne, żebyś mi powiedział.
Był zakłopotany?
– Wiesz, gdzie jest? – spytała poważnie Nora.
– Nie. – Adam ociągał się z odpowiedzią. – Wiem tylko, że lubi jednego chłopaka. Chciała się z nim spotkać.
– Kto to taki?
– Jakiś Mattias.
– Skąd to wiesz?
Teraz był wyraźnie zażenowany.
– No wiesz, wczoraj dużo gadała przez telefon… tam, przy pomoście. Siedziała i cały czas coś pisała na gazecie. Ciągle to samo imię.
Nagle wyglądał, jakby czuł się winny, że wtrąca się w nie swoje sprawy.
– Zobaczyłem to, kiedy kazałaś mi pozbierać rzeczy i posprzątać – wyjaśnił pośpiesznie. – Chyba ze dwadzieścia razy napisała na marginesie „Mattias”.
– Wiesz, jak ten Mattias ma na nazwisko?
– Pewnie tak jak Malena, to jej starszy brat.
Nora wiedziała, że Wilma ma się spotkać z Maleną, ale nie że to jest rodzeństwo.
– Jak się nazywa Malena?
– Nie wiem. Sprawdź w internecie.
Nora mimo wszystko poczuła się spokojniejsza na myśl, że Wilma była z Maleną i jej starszym bratem.
Adam dojadł kanapkę. Bez słowa wstał i wyszedł z kuchni. Nie odstawił talerza do zlewu. Kilka sekund później Nora usłyszała telewizor w sąsiednim pokoju.
Spojrzała na zegar. Za kilka godzin zjawi się Monica. Czuła, że nie ma sił na wizytę teściowej. Mogła zrobić tylko jedną rzecz, bo gorzej już chyba być nie mogło.
Sięgnęła po komórkę i wybrała numer Henrika. Słysząc kolejne sygnały, pożałowała swojej decyzji. Ale było za późno.
– Tu Henrik.
– Cześć, tu Nora.
– Dzień dobry. – Zabrzmiało to tak, jakby Henrik był w dobrym humorze. – Co u ciebie? Słyszałem, że mama męczyła cię po nocy.
– Można tak to ująć. Mam tu dwie nastolatki, które w środku nocy musiałam odebrać na policji, i nie zmrużyłam oka.
– No tak, to podobne do mojej kochanej mamusi.
Powiedział to z uśmiechem? Nora nie poznawała swojego byłego męża.
Krótko zrelacjonowała mu, co się stało. O Wilmie nie wspomniała. To go nie dotyczyło.
– Nie to jest… – Chciała powiedzieć „najgorsze”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. – Nie tylko o tym chciałam z tobą porozmawiać.
– No dobra, o co chodzi?
– Twoi rodzice wybierają się do Sandhamn. Monica uparła się, żeby przyjechać mi pomóc, chcą za kilka godzin wsiąść na prom w Stavsnäs.
Żeby tylko Henrik się nie rozzłościł. Nie miała na to sił.
– Oj, chyba nie tego ci w tej chwili potrzeba.
W jego głosie usłyszała współczucie. To było niepodobne do Henrika, który zawsze stawał po stronie matki.
– Nie – przyznała. – Nie do końca.
Zebrała się w sobie.
– Zastanawiałam się, czy nie mógłbyś do niej zadzwonić i przekonać ją, żeby dała sobie spokój.
Henrik roześmiał się cicho.
– Spokojnie, zaraz do niej zadzwonię. Co tam u chłopców?
Nora uśmiechnęła się na myśl o synach.
– Wszystko dobrze. Simon właśnie pobiegł do Fabiana, Adam wyleguje się przed telewizorem. Chcesz z nim pogadać?
– Nie, nie przeszkadzaj mu. Ale pozdrów ich ode mnie. I nie przejmuj się mamą, namówię ją, żeby została w domu.
Nora odłożyła telefon na stół. Przyglądała mu się. Czyżby Henrik naprawdę stanął po jej stronie, tak po prostu?
26
Thomas wszedł do ośrodka policyjnego. Jens Sturup siedział tam ze Staffanem Nilssonem i Poulem Anderbergiem. Na stole przed nimi stał talerz ze świeżymi drożdżówkami, w pomieszczeniu pachniało kawą. Zegar ścienny pokazywał, że dochodzi jedenasta.
Na piętrze policjanci z patroli kończyli pakować sprzęt. Miano go przewieźć z powrotem na posterunek. Samochód kempingowy odprowadzono na przystań i tam czekał na transport.
Dokładnie w chwili gdy Thomas usiadł przy stole, drzwi się otworzyły. Weszli Adrian Karlsson i Anna Miller. Za nimi pojawił się policjant z ciemnym zarostem.
Jens Sturup kiwnął głową nieznajomemu.
– To Harry Anjou. Jutro zaczyna pracę u was, w wydziale śledczym. Ma służbę rotacyjną i właśnie skończył sześć miesięcy u nas.
Harry Anjou podał Thomasowi rękę na powitanie.
– Masz informacje o tym, co się stało na wyspie – powiedział Thomas. – Bardzo się nam przydadzą, jeśli mamy wyjaśnić tę sprawę.
Przed chwilą potwierdzono, że rodzice zabitego chłopaka są w drodze. Thomas miał przed oczami jego twarz, włosy rozrzucone między liśćmi.
Idąc z miejsca zbrodni do ośrodka, zastanawiał się nad sytuacją. Na Sandhamn panował niemal nierzeczywisty spokój, ale wiedział z doświadczenia, jaki chaos ogarnął wyspę poprzedniego wieczoru.
Gdzieś na jednej z tych setek łodzi byli ludzie, którzy dokładnie wiedzieli, co się wydarzyło dwanaście godzin wcześniej, gdy zamordowano nastolatka. Jak zdążą ich odnaleźć, zanim pomosty opustoszeją i wszyscy wrócą do domu?
To było niewykonalne. Jens Sturup odchrząknął i wyrwał Thomasa z zamyślenia. Pora rozpocząć spotkanie.
– No dobrze – powiedział Thomas. – Spróbujemy podsumować to, co na razie wiemy. Ofiara nazywa się najprawdopodobniej Victor Ekengreen. Znaleźliśmy komórkę należącą do osoby o takim imieniu i nazwisku. Poza tym wiek się zgadza. Miał szesnaście lat.
– Victor – powtórzył Adrian Karlsson. – Tak samo miał na imię chłopak, którego zaginięcie zgłoszono dziś w nocy.
Thomas odwrócił się w jego stronę.
– Co powiedziałeś?
– Wczoraj wieczorem znaleźliśmy młodą dziewczynę. Zupełnie nie kontaktowała i zgubiła swoich kolegów. Trochę później zjawiła się jej przyjaciółka i wypytywała o nią. W ten sposób dowiedzieliśmy się, kim była ta pierwsza. Ma ponoć chłopaka o imieniu Victor.
Adrian przerzucał kartki w notesie. Dodał:
– Łódź, którą przypłynęły dziewczyny, stoi przy pierwszym pomoście pontonowym KSSS. Byłem tam kilka godzin temu, koło piątej, ale zastałem tylko dwóch braci i dziewczynę starszego. Tego Victora nie było na pokładzie.
– Gdzie one są teraz? – spytał Thomas.
– Ich rodzice przebywają w południowej Szwecji, w Skanii, ale znają jakąś kobietę na wyspie, która zaopiekowała się dziewczynami.
O czym wspominała mu rano Nora? Thomas usiłował sobie przypomnieć. Coś o dwóch młodych dziewczynach, które w środku nocy odebrała na policji. Czy to się mogło zgadzać? Cóż za nieprawdopodobny zbieg okoliczności!
– Musimy zadbać, żeby nikt z tej paczki nie wyjechał, zanim z nimi nie porozmawiamy.
Adrian wstał.
– Idę na łódź.
– Zrób tak – powiedział Jens Sturup. – Weź ze sobą Annę i przeprowadź tu wszystkich, których zastaniesz na pokładzie.
– Musimy z nimi wszystkimi pogadać – dodał Thomas.
Przed chwilą dostał SMS. Margit Grankvist, jego partnerka z posterunku w Nacce, była w drodze. Zanim ona dotrze na Sandhamn, Thomas musiał się zdać na kolegów będących na miejscu.
Adrian Karlsson przystanął w drzwiach.
– Wczoraj wieczorem w porcie była bójka z użyciem noża. Gang motocyklowy. Czy nie powinniśmy tego sprawdzić z uwagi na to, co się stało?
– Kiedy to było? – spytał Thomas.
– Koło północy – odparł Jens Sturup. – Zadbam, żebyś dostał wszystkie dokumenty.
Thomas kiwnął głową i zanotował to sobie. Potem odwrócił się do Staffana Nilssona.
– Chcesz coś dodać?
– Przeprowadziliśmy badanie w miejscu, gdzie znaleziono zwłoki, które jest też miejscem zbrodni. Victor Ekengreen zmarł wskutek kilku uderzeń w głowę. Śmierć nastąpiła wczoraj wieczorem, na razie nie wiemy, o której. Zakładamy wstępnie, że stało się to przed dwudziestą drugą.
– Gdzie są teraz zwłoki? – spytał Sturup.
– Zabraliśmy je ze Skärkarlshamn. Są w jednym z domków hotelu żeglarskiego. Policja wodna czeka na sygnał, by przewieźć je do Stavsnäs. Równie dobrze możemy chyba przeprowadzić identyfikację tutaj?
Rozejrzał się, jakby spodziewał się protestów, a gdy nikt się nie odezwał, dodał:
– Oczywiście mam na myśli rodziców Ekengreena, nie tych nastolatków. Nie chcę, żeby ci młodzi ludzie mieli traumę na całe życie.
Nilsson zwrócił się do Thomasa:
– Mówiłeś, że rodzina jest w drodze?
– Tak – potwierdził Thomas. – Mają dom na wyspie, na północ od Sandhamn. Będą tu za pół godziny.
– Biedacy – mruknął Anderberg.
Był niepozornym mężczyzną zbliżającym się do sześćdziesią-tki. Na jego łysinie lśnił pot.
– Będziemy musieli się skontaktować ze wszystkimi, którzy mieszkają w pobliżu, i sprawdzić, czy ktoś coś widział albo słyszał – stwierdził Thomas. – W lesie stało kilka namiotów. Ludzi z nich też trzeba przesłuchać, zanim się zwiną.
– Mamy jakichś naocznych świadków? – spytał Harry Anjou.
– Na razie nic nam o tym nie wiadomo. Miejsce zbrodni jest położone na uboczu.
Thomas spojrzał na Jensa Sturupa.
– Zajmiesz się sąsiadami i biwakowiczami? Zadbaj, żeby ktoś z nimi pogadał i spisał ich dane kontaktowe. Ja muszę się spotkać z rodzicami chłopaka, kiedy tylko się tu zjawią. Potem pogadam też ze wszystkimi jego kolegami. Możemy skorzystać z tego pokoju?
– Załatwię to – zapewnił Sturup. – Mocno przekroczymy pułap nadgodzin, ale to już inna historia.
Uśmiechnął się krzywo.
– Jest na wyspie jakiś pastor? – spytał Thomas, rozglądając się po zebranych. – Dobrze by było mieć go pod ręką, kiedy zjawią się rodzice.
– Nie mam pojęcia – powiedział Sturup.
– W porządku – stwierdził Thomas. – Mogę spytać znajomą.
Może Nora wiedziała, czy uda się tu znaleźć jakiegoś pastora. I tak musiał przejść się do willi Brandów, by porozmawiać z dziewczyną Victora i jej koleżanką.
Zupełnie jakby Nora wyczuła, że Thomas o niej myśli, jego komórka zapiszczała. Zerknął pośpiesznie na wyświetlacz. Przysłała mu SMS.
Słyszałeś coś o Wilmie?
Wilma wciąż nie wróciła? Thomasowi wyleciało z głowy, że córka Jonasa też zaginęła.
Czy te sprawy były jakoś powiązane?
27
Opalony mężczyzna stojący za kołem sterowym dużej łodzi motorowej miał ciemne okulary lotnicze. Mimo to Thomas natychmiast go poznał.
Johan Ekengreen był jednym z najbardziej znanych inwestorów kapitału wysokiego ryzyka w Szwecji. Wcześniej prowadził wielką firmę. Zasłynął jako twardy biznesmen, ze świetnym zmysłem do interesów. Miał około sześćdziesiątki, ale jego jasne włosy wciąż były gęste. Sprawiał wrażenie silnego człowieka, choć właśnie dowiedział się o śmierci syna.
Thomas zrozumiał, że te dramatyczne wydarzenia odbiją się echem w prasie. Do tej chwili się z tym nie liczył; dopóki nie zobaczył ojca zabitego chłopaka, nie domyślił się związku zabójstwa ze znanym wszystkim Johanem Ekengreenem.
Czekał na pomoście, gdy dwóch strażników portowych w czerwonych kurtkach KSSS pomagało przycumować deltę 42. Szybkimi ruchami wyłożyli wszystkie odbijacze między pomostem a kadłubem, by ten się nie porysował.
Potężne silniki ostatni raz warknęły i zgasły.
Johan Ekengreen wciąż stał przy kole sterowym, jakby zbierał siły przed tym, co go czeka. W końcu wyjął kluczyk ze stacyjki, pochylił się i coś zawołał.
Na górnym stopniu pojawiła się kobieta o bardzo jasnych włosach, w białych dżinsach i czarnej bluzce bez rękawów. Podobnie jak mąż nosiła ciemne okulary. Nagle przystanęła, jakby się zawahała.
Thomas podszedł w ich stronę. Podmuch wiatru przyniósł ze sobą woń benzyny ze stacji przy sąsiednim pomoście.
– Thomas Andreasson – przedstawił się, wyciągając rękę. – Inspektor policji kryminalnej z Nacki. Dobrze, że zjawili się państwo tak szybko.
Johan Ekengreen wyskoczył na ląd i pomógł wysiąść żonie. Z bliska widać było wyraźnie, że nie jest młody. Świadczyły o tym zwiotczała szyja i plamy wątrobowe na dłoniach.
Również Madeleine Ekengreen z bliska wyglądała starzej, choć różnica wieku między małżonkami według Thomasa musiała wynosić co najmniej piętnaście lat, jeśli nie więcej.
Madeleine Ekengreen załkała i ścisnęła rękę męża. Nie zdjęła ciemnych okularów, a mimo to pochyliła głowę, jakby nie chciała patrzeć Thomasowi w oczy.
– Wiadomo, że to on? – spytał ochryple Johan Ekengreen. – Nie zaszła jakaś pomyłka? Takie rzeczy się zdarzają, nie mielibyśmy żadnych pretensji. – Przeczesał ręką włosy. – Policja ma dużo roboty. Może to jednak nieporozumienie – dodał. – Może to wcale nie Victor. Przecież to możliwe?
Thomasa ogarnęło współczucie, ale nic nie mógł zrobić. Musiał ich poprosić, by poszli z nim i obejrzeli zwłoki. Pośpiech był wskazany, ponieważ należało je przewieźć na sekcję do zakładu medycyny sądowej w Solnie.
Nie zdążył zapytać Nory, czy na wyspie jest jakiś pastor. Miała jednak dołączyć do nich Anna Miller. Będą we dwoje i tym razem Thomas cieszył się, że będzie mu towarzyszyć kobieta, przede wszystkim ze względu na matkę Victora.
Poczuł irracjonalne pragnienie, by mieć obok Margit. Ona radziła sobie z takimi sytuacjami o wiele lepiej niż on. Thomas zawsze czuł się nieswojo w obliczu obnażonego bólu ludzi, którzy stracili kogoś bliskiego. Bez względu na to, jak bardzo się starał, nigdy nie mógł znaleźć właściwych słów, wszystko brzmiało kulawo i niezręcznie.
Johan Ekengreen wyglądał tak, jakby czekał, aż Thomas coś powie.
– Przykro mi – powiedział Thomas. – Niestety, nie sądzę, by doszło do pomyłki.
Twarz Ekengreena drgnęła, ale nic nie powiedział.
Spod ciemnych okularów Madeleine płynęły łzy. Thomas chciał ją jakoś pocieszyć, poklepać po ramieniu… Nie mógł się jednak przemóc, żeby wyciągnąć rękę.
Powiedział tylko:
– Proszę ze mną. Pokażę państwu drogę.
Hotel żeglarski udostępnił policji jeden z mniejszych czerwonych domków. Po wstępnym badaniu przeniesiono tam zwłoki. Teraz leżały w worku na pryczy.
Gdy dotarli do budynku, przy drzwiach stały Anna Miller i jakaś nieznana mu kobieta, która przedstawiła się jako Gunilla Apelkvist, pastor z parafii Oscara. Skontaktował się z nią ktoś z hotelu żeglarskiego. Co prawda przyjechała tu tylko w odwiedziny, ale mogła zostać kilka godzin dłużej i pomóc.
Thomas podejrzewał, że pastor pewnie nie ma jeszcze pięćdziesiątki. Choć jej długie, spięte spinką włosy były siwe, na twarzy nie dało się dostrzec ani jednej zmarszczki. Obecność tej kobiety sprawiła, że poczuł ulgę.
– Są państwo gotowi? – zapytał i zwrócił się do Johana Ekengreena: – Wejdą państwo oboje czy tylko pan…?
Pytanie zawisło w powietrzu.
Madeleine Ekengreen zachwiała się lekko. Pastor podeszła do niej i wsunęła rękę pod jej ramię.
– Może woli pani zaczekać tu ze mną? – Wskazała na ławeczkę przy narożniku domku. – Możemy na chwilę usiąść, żeby doszła pani do siebie. Tak będzie chyba najlepiej.
Johan Ekengreen zwrócił się do żony:
– Zrób tak. Zostań tu na razie.
Po chwili Thomas spojrzał na Johana Ekengreena. Mężczyzna pogłaskał żonę po policzku i wziął głęboki oddech. Kiwnął głową do Thomasa, który na ten znak wsunął klucz do zamka i go przekręcił. Drzwi się otworzyły.
Na zewnątrz świeciło słońce, tu panował półmrok. Zwłoki leżące na prowizorycznej pryczy wydzielały słabą woń. A może tylko mu się wydawało?
Johan Ekengreen zawahał się na progu, ale wszedł do środka.
Thomas rozsunął zamek błyskawiczny biegnący wzdłuż plastikowego worka. Ostrożnie zsunął górną część, by odsłonić twarz martwego chłopaka, i stanął z boku.
Johan Ekengreen wyciągnął rękę, by dotknąć syna, ale dłoń zawisła w powietrzu. Zacisnął palce, potem zgiął się wpół.
Thomas tylko patrzył. Nie mógł powiedzieć ani zrobić nic, co złagodziłoby ten ból.
Po kilku sekundach Johan Ekengreen chwycił się krawędzi pryczy i ciężko osunął na kolana.
– Victor – wyszeptał zduszonym głosem. – Tata tu jest.
Pochylił się tak bardzo, że jego twarz niemal dotknęła twarzy zmarłego.
Drżącą ręką przesunął po podbródku, ustach, nosie i policzkach syna. Zatrzymał się przy świeżym ukąszeniu komara, ale po chwili jego palce przesunęły się dalej, jakby głaskał niemowlę, które ma zaraz zasnąć i trzeba je uspokoić.
Johan Ekengreen odwrócił głowę i popatrzył na Thomasa. W jego spojrzeniu kryły się tysiące pytań. Potem znów zwrócił się do syna:
– Dlaczego to musisz być ty? Dlaczego akurat ty? – wyszeptał i przycisnął usta do czoła Victora.
Potem coś w nim pękło, z oczu popłynęły łzy. Przycisnął pięść do ust, próbując nad sobą zapanować.
Thomas czekał w milczeniu.
– Nie wolno panu pokazywać go Madeleine – z trudem powiedział Johan Ekengreen. – Ona nie może go zobaczyć w takim stanie. Niech mi pan to obieca.
Thomas pokiwał głową.
Johan Ekengreen dopiero teraz dostrzegł głęboką ranę na głowie Victora. Z niedowierzaniem przesunął palcami po jej krawędziach, głaskał jasne włosy sklejone zakrzepłą krwią. Zaschnięte strużki biegły po policzku, uchu i dalej na poplamiony kołnierz koszulki.
Opuszkami palców ojciec jakby odczytywał ciosy, które odebrały życie jego synowi.
Oczy Ekengreena pociemniały. Zacisnął pięści tak mocno, że aż pobielały kostki.
– Pożałuje tego – szepnął w ucho Victora tak cicho, że Thomas ledwie dosłyszał te słowa. – Obiecuję ci, Victor. Ten, kto to zrobił, jeszcze tego pożałuje.
Kiedy Johan Ekengreen wyszedł na słońce do zrozpaczonej żony, wydawał się przygarbiony.
Na widok męża Madeleine zerwała się z ławeczki. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, krzyknęła:
– Nie, nie!
Szybko skierowała się w stronę drzwi domku. Mąż ją zatrzymał, a wtedy uderzyła go w twarz. Pierścionek rozciął skórę, pociekła krew.
– Puść mnie, chcę do Victora! Muszę go zobaczyć!
Trzymał ją, póki nie przestała się z nim szarpać. Wreszcie znieruchomiała i niemal jednocześnie wybuchnęła gwałtownym, rozpaczliwym płaczem. Pastor spróbowała ją przytulić. Johan też płakał.
Thomas stał z boku całkowicie bezradny.
28
Jonas spał, gdy Nora zakradła się do sypialni, żeby wziąć laptop. Powinna go obudzić? Nie, to była trudna noc, lepiej pozwolić mu spać.
Niedawno minęło południe, a Wilma wciąż nie wróciła. Thomas się nie odezwał, choć Nora wysłała mu dwa SMS-y.
Felicia i Ebba nie dawały znaku życia. Nora zajrzała do ich pokoju i zobaczyła, że są pogrążone w głębokim śnie. Ich rodzice mieli przypłynąć promem z Waxholmu za ponad dwie godziny. Piętnaście po drugiej.
Z laptopem pod pachą Nora zeszła do kuchni i podłączyła się do internetu. Oporny modem zadziałał dopiero po dłuższej chwili, zasięg na szkierach pozostawiał wiele do życzenia. Wreszcie usłyszała sygnał.
– Adam! – zawołała.
Wciąż leżał na sofie przed telewizorem, tylko dziś nie miała siły się tym przejmować.
– Adam! – zawołała jeszcze raz. – Chodź tu na chwilę!
– Co jest?!
– Chodź tutaj, zamiast wrzeszczeć!
– Ty przecież też wrzeszczysz! – odkrzyknął.
Minutę później pojawił się jednak w drzwiach.
– Jesteś znajomym Wilmy na Facebooku?
Pokręcił głową.
– Nie. Dlaczego miałbym być jej znajomym?
Nora poczuła, jak ogarnia ją zniechęcenie. Może jej plan odnalezienia Maleny i jej brata Mattiasa wcale nie był taki genialny?
Adam odwrócił się, by znów usiąść przed telewizorem. Usłyszała melodię z jego ulubionego amerykańskiego serialu.
– Simon jest jej znajomym – rzucił przez ramię i zniknął w korytarzu.
– Jesteś pewien?! – zawołała za nim.
– Chyba tak.
– Czekaj. Wróć tu.
Adam pojawił się znowu z niezadowoloną miną.
– Co znowu?
– Ty chyba jesteś znajomym Simona?
– Taaa… – odparł z ociąganiem.
– W takim razie to zadziała, jeśli wyświadczysz mi przysługę. Musimy zostać znajomymi na Facebooku.
Adam wydawał się przerażony.
– Przecież jesteś moją matką. Nie mogę cię tam mieć.
– Kochanie, wiem o tym. Nie rób teraz problemów.
Łagodnie przyciągnęła go do komputera.
– Obiecuję, że jak tylko skończę, pozwolę ci mnie usunąć. Dobrze?
Adam wciąż był podejrzliwy.
– Dlaczego chcesz być moją znajomą na Facebooku?
– Jeśli dodasz mnie do znajomych, dotrę do znajomych Simona. I do Wilmy. W ten sposób znajdę nazwisko Maleny.
To był jedyny sposób na skontaktowanie się z rodziną Maleny, jaki przychodził jej do głowy. Może Margot byłaby w stanie pomóc, ale Jonas się do niej nie dodzwonił. Wczoraj miała wyłączoną komórkę.
– No dobra.
Adam szybko wstukał swoje hasło i dodał ją do znajomych.
– Teraz mogę już iść?
– Tak. Bardzo ci dziękuję.
Pochyliła się nad klawiaturą. Oby tylko się udało.
29
Thomas i Christoffer Hökströmowie byli na posterunku. Harry Anjou siedział naprzeciw nich przy długim stole konferencyjnym. Widząc Thomasa, wstał i podszedł do niego.
– Starszy skończył dwadzieścia lat – powiedział cicho, wskazując głową na braci. – Jeśli będziemy rozmawiać z jednym i drugim równocześnie, może unikniemy czekania na rodziców.
Niepełnoletnich nie można przesłuchiwać, jeśli w pokoju nie jest obecny ich opiekun prawny. Ale to właściwie nie jest przesłuchanie, pomyślał Thomas. Raczej coś w rodzaju rozmowy.
Trzeba się było śpieszyć, niedługo wszyscy imprezowicze opuszczą wyspę.
Podjął decyzję. Podszedł, żeby się przywitać.
– Ktoś chce wody, zanim zaczniemy? – spytał, przeszedł do wnęki kuchennej i odkręcił kran.
– Ja poproszę – powiedział młodszy z braci, który przedstawił się jako Tobbe.
Jego kręcone rude włosy przypominały kudłatą czapkę. Na prawym policzku miał świeży siniak, sięgający aż do ucha.
Kto ci to zrobił? – zastanawiał się Thomas.
Włosy starszego brata były raczej pofalowane niż kręcone, ale byli do siebie podobni, mieli taki sam kształt podbródka i takie same piegi na nosie.
Sprawiali wrażenie zdezorientowanych, jakby nie mieli pojęcia, dlaczego zgarnęła ich policja.
Thomas podał Tobbemu plastikowy kubek z wodą i usiadł.
– Musimy z wami porozmawiać w związku ze zgonem, do którego doszło wczoraj wieczorem na wyspie.
Bracia patrzyli na niego speszeni.
– Dlaczego? – zapytał Christoffer.
Nie istniał żaden sposób złagodzenia prawdy.
– Z przykrością muszę was poinformować, że wasz kolega, Victor Ekengreen, został znaleziony martwy.
– Victor nie żyje? – wyjąkał Tobbe. – Odbiło panu?
– Niestety, to prawda – odparł Thomas. – Dziś rano znaleziono jego zwłoki.
– Wczoraj byliśmy razem – zaprotestował starszy brat, zrywając się z miejsca. – To niemożliwe, był wczoraj z nami. To jakaś pomyłka.
– Naprawdę bardzo mi przykro – powiedział Thomas. – Może usiądziesz?
Wstał i poszedł po drugi kubek wody. Podsunął go Christofferowi.
– Masz, napij się trochę.
Christoffer Hökström odebrał kubek. Nic nie rozumiejąc, wpatrywał się w brata. Tobbe siedział jak skamieniały. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
Nagle Tobbe przycisnął ręce do brzucha i pochylił się nad stołem.
– Co się dzieje? Niedobrze ci? – spytał Thomas.
– Tak – wydusił chłopak, opierając czoło o stół.
– Będziesz wymiotował? Chcesz się położyć?
Tobbe pokręcił głową i głośno wciągnął powietrze.
Po chwili powiedział:
– To na pewno Vic… To on? – Głos mu się załamał, gdy próbował wymówić imię przyjaciela.
– Tak. Byli tu rodzice Victora. Zidentyfikowali go.
– Jak umarł? – spytał Christoffer.
Zaciskał oczy, mrugał, ale nie udało mu się powstrzymać łez.
Thomas nie chciał wdawać się w szczegóły.
– Ma obrażenia głowy – odparł krótko.
– Przewrócił się? – wyszeptał Tobbe, wciąż z głową opartą o stół.
– Sądzimy, że został zamordowany – powiedział cicho Thomas.
Christoffer Hökström rozdziawił usta.
– Chce pan powiedzieć, że ktoś go zabił?
– W każdym razie to jedna z wielu możliwości, które w tej chwili sprawdzamy.
Tobbe się wyprostował. Otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa. W końcu wykrztusił:
– Wiecie, kto to zrobił?
– Niestety nie. Dlatego musimy z wami porozmawiać. Skontaktujemy się ze wszystkimi z waszej grupy, żeby ustalić, co Victor robił przed śmiercią. Musimy się dowiedzieć, co się wydarzyło w ostatnich godzinach jego życia.
Z gardła Tobbego wyrwał się szloch. Chłopak ukrył twarz w dłoniach.
Czy powinienem był poczekać na ich rodziców? – pomyślał Thomas. Nie, nie było na to czasu.
Podsunął zszokowanemu chłopakowi pudełko chusteczek higienicznych.
Tobbe wziął jedną i wytarł nos.
– Dobrze się czujesz? Powinniśmy kontynuować, ale jeśli nie dasz rady, możemy to odłożyć na później.
Harry Anjou miał taką minę, jakby chciał zaprotestować, ale się nie odezwał.
Tobbe jeszcze raz wytarł nos.
– Nic mi nie jest – powiedział i przełknął ślinę.
Brat poklepał go niezdarnie po ramieniu.
– Kiedy po raz ostatni widzieliście Victora? – zapytał po chwili Thomas.
– Wczoraj wieczorem – odparł Tobbe.
– Możesz być trochę bardziej konkretny? Musimy się dowiedzieć, co Victor robił w ostatnim dniu życia. Każdy szczegół może być ważny.
Tobbe odwrócił głowę, pociągnął nosem i zaczął opowiadać.
Tobbe
Było po dwunastej, kiedy Tobbe obudził się na łodzi w Dzień Świętego Jana.
Rany, ale dziś wieczorem będzie melanż, pomyślał i się przeciągnął. Był spocony, choć miał na sobie tylko slipy. Ale spał w puchowym śpiworze, a za oknem kajuty świeciło słońce.
Dziewczyny już się ubrały. Victor wciąż spał w kajucie na rufie.
– No chodźcie! – zawołała do nich z pokładu Felicia. – Chcemy iść do piekarni i zjeść jakieś śniadanie. Umieram z głodu.
Wracając, zauważyli, że port zaczął zapełniać się jachtami. Victor i Tobbe przybili pionę, gdy kawałek dalej przycumował wielki jacht z laskami w bikini.
Później siedzieli wyluzowani na rufie. Z głośników sączyła się muzyka. Mieli zamiar stopniowo ją podgłaśniać, przejść na mocniejszą muzykę klubową, żeby podgrzać atmosferę. Na razie idealnie się sprawdzały stare dobre przeboje, mieszanka Coldplay i Beyoncé.
Od czasu do czasu piszczał czyjś telefon – przychodziły SMS-y od przyjaciół, którzy też wybierali się do Sandhamn. Stół zapełnił się szklankami i butelkami.
Chyba koło wpół do piątej ktoś zawołał z pomostu. Tobbe zobaczył, że stoją tam trzy dziewczyny, które znał ze szkoły. Spytały, czy mogą trochę z nimi posiedzieć. Dopiero skończyły ósmą klasę, ale były z nich niezłe laski.
Victor wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Chcecie wejść na pokład? – zapytał i wykonał zapraszający gest, choć Felicia wyraźnie nie miała ochoty na powiększenie się towarzystwa. Nawalony Victor bywał dość brutalny.
Dziewczyny weszły na pokład i usiadły. Na rufie wielkiej motorowej łodzi było mnóstwo miejsca. Powiedziały, że przypłynęły w porze lunchu promem z Waxholmu. Zatrzymały się na wyspie w domku rodziców jakiejś swojej koleżanki.
Popijali sobie na luzie. Fajnie było tak siedzieć na słońcu. Z łodzi mieli świetny widok. Wszędzie roiło się od ludzi, jakby w porcie odbywał się jakiś wielki festiwal, coś w stylu Stockholmsveckan na Gotlandii. Albo jakby byli w Båstad w lipcu.
Tobbe uniósł szklankę i stuknął się z Victorem.
Nowe dziewczyny prawie cały czas chichotały. Tessan, ta, która najwięcej gadała, była naprawdę niezła. Miała czerwoną górę od bikini z wąskimi ramiączkami i postrzępione dżinsowe szorty.
Zauważył, że zerkała na niego.
Po chwili wyciągnęła paczkę papierosów i spytała go, czy ma ochotę.
Zapalił zapałkę, a ona przysunęła się do niego, włożyła papierosa do ust i pochyliła się nad jego ręką. Przy każdym ruchu jej piersi nieznacznie się kołysały, a nawet otarły się o niego przez ułamek sekundy.
Victor śledził to przedstawienie spod półprzymkniętych powiek. Felicia siedziała obok niego i było wyraźnie widać, że jej się to nie podoba.
Tessan zaciągnęła się i opadła na oparcie, dotykając Tobbego udem. Miała ciepłe, opalone ciało. Wypuściła dym i uśmiechnęła się do niego zza ciemnych okularów.
Ebba siedziała najbliżej kajuty. Była wyraźnie skwaszona. Od czasu do czasu zerkała ze złością na Tobbego.
Wciąż ją lubił, chociaż zerwali ze sobą. Inaczej się jednak nie dało, bo zaczęła strzelać straszne fochy. Właściwie nie przypuszczał, że wybierze się z nimi do Sandhamn. Pewnie Felicia ją namówiła. Wszystko robiły razem.
Tessan naprawdę była chętna. Cały czas niby przypadkiem ocierała się o niego. Gasząc papierosa, spojrzała mu w oczy i spytała, czy mają coś do picia.
Z tym nie było żadnego problemu. Christoffer załatwił sporo alkoholu, a Tobbe dokupił jeszcze wódkę z samochodu stojącego pod szkołą, zanim wyjechali z miasta.
Tobbe migiem przyniósł czerwoną fantę z kabiny i zrobił mocne drinki dla siebie i Tessan. Ebbą się nie przejmował, niech sama sobie zrobi drinka.
Godziny mijały. Nie czuł się nawalony, raczej naspeedowany, ale jasne, że nie był trzeźwy. Musiał się oprzeć o stół, kiedy wstał, żeby zrobić kolejnego drinka. Nie przewrócił się jednak ani nic takiego.
Po jakimś czasie Tessan siedziała mu już na kolanach. Kilka razy się pocałowali. Obejmował ją, jej miękka pierś ciasno przylegała do jego ciała. Trochę się napalił. Spocił się, czując ciepło jej ciała. Zajebiście było tak siedzieć z nią na słońcu.
Widział, że Ebba się strasznie wkurza, kiedy obmacywał Tessan. Rzucała kąśliwe uwagi, wredne zdania o gówniarach, które zrobią wszystko dla starszego chłopaka.
Do diabła z tym, nie on się wycofał. To Ebba zrobiła się dziwna. Nie chciała z nim być? Trudno. Są inne zainteresowane.
Na przykład Tessan.
Na tę myśl wyszczerzył zęby i dalej się z nią obściskiwał. W pewnym sensie czuł satysfakcję, robiąc to przy Ebbie. Tessan nadawała na tych samych falach, ona również była nieźle pijana. Ale to w niczym nie przeszkadzało.
Nagle Ebbie odwaliło na dobre.
– Kurwa, jesteś obrzydliwy! – wrzasnęła na niego. – Jesteś po prostu obleśny!
Tessan nic z tego nie rozumiała, siedziała mu tylko na kolanach i gapiła się na nich.
W jednej chwili Ebba zeskoczyła na ląd i zniknęła w tłumie. Felicia zrobiła ruch, jakby chciała za nią pójść. Victor wyciągnął rękę i ją powstrzymał.
– Zostaw ją w spokoju. Po prostu się wkurzyła, że Tobbe zarwał laskę.
Victor też był mocno nawalony. Sączył drinki przez całe popołudnie i poruszał się chwiejnie. Teraz spróbował posadzić sobie Felicię na kolanach i ją pogłaskać. Bez skutku. Felicia nadąsała się po odejściu Ebby. Ciągle o niej ględziła i w końcu warknęła na Victora, żeby przestał ją obmacywać.
– Pieprzyć to – zaklął Victor.
Odwrócił się do Felicii plecami i zaczął gadać z koleżanką Tessan.
Wszystko się pochrzaniło. Tobbe miał tego dość. Przyjechali tu przecież na fajny melanż. Dlaczego wszystko musi być zawsze takie skomplikowane?
Felicia się najeżyła. Coraz bardziej czepiała się Victora. Z początku ją olewał, potem się pokłócili.
Tobbe widział to nie po raz pierwszy.
Wiosną Victor zaczął mieć humory. Niewiele potrzebował, żeby się wkurzyć. Felicii, gdy sobie popiła, też czasem odwalało.
– Jesteś pojebana, ty głupia krowo! – wrzasnął Victor na Felicię.
Pokazał jej środkowy palec. Odpowiedziała mu tym samym.
– Jesteś, kurwa, chory.
Victor wyglądał, jakby miał ochotę jej przywalić.
– Zamknij się!
– Sam się zamknij!
Victor walnął szklanką o stół tak mocno, że pękła. Wstał i zszedł z pokładu.
Wtedy Felicia się rozpłakała.
– Victor, czekaj! – zawołała i pobiegła za nim.
Tobbe nie rozumiał, co się dzieje. Wszystko to było cholernie niepotrzebne, spieprzyli cały klimat. Czasem nie wyrabiał z Victorem, Felicia zresztą też.
Chwilę po tej kłótni wrócił Christoffer. Poszedł po hamburgery – stary dał mu sporo kasy. Ponoć spora paczka jego kumpli z Wyższej Szkoły Handlowej przypłynęła tu własną łodzią. Tobbe, jako brat Christoffera, mógł przyprowadzić na tę łódź swoich znajomych.
Czemu nie, pomyślał Tobbe.
Dziewczyny były chętne. Szczerze mówiąc, nie miał siły przejmować się całą resztą. Victor i Felicia pewnie wyjaśniają sobie swoje sprawy gdzie indziej. Ebba się skwasiła i sama jest sobie winna.
Łyknął drinka, stanowczo przyciągnął do siebie Tessan i pocałował ją w usta.
Zjedli hamburgery, wzięli ze sobą trochę alkoholu i powędrowali na łódź kumpli Christoffera. Stała spory kawałek dalej, przy pomoście Via Mare. Christoffer dostał kod do furtki, więc weszli bez problemu.
Tobbe był tam, dopóki nie wyłączyli muzyki w hotelu żeglarskim. Kiedy wrócili na swoją łódź, natychmiast urwał mu się film.
Potem obudził go policjant, który stał nad nim w kajucie.
30
Tobbe unikał spojrzenia Thomasa. Zaczął obgryzać paznokieć. Thomas zauważył, że poobgryzał już wszystkie. Zostało z nich tak niewiele, że opuszki palców wydawały się napuchnięte.
Wyglądało na to, że Tobbe wolałby być zupełnie gdzie indziej. Jego mina była równocześnie nieufna i nieszczęśliwa.
Pięcioro młodych ludzi przypłynęło do Sandhamn, żeby bawić się w święto przesilenia letniego. W ciągu zaledwie kilku godzin troje z nich gdzieś sobie poszło i wieczór zakończył się katastrofą.
Przez Tobbego jego była dziewczyna zrozpaczona opuściła łódź i przez cały wieczór błąkała się po Sandhamn. Potem Felicia straciła przytomność w porcie, a jej chłopak został zamordowany na plaży. Wyglądało na to, że dwaj bracia siedzący naprzeciw Thomasa niczego nie zauważyli ani nawet nie zastanawiali się, czy przypadkiem coś się nie stało.
Zamiast tego imprezowali w najlepsze z nowymi znajomymi.
Thomas nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale tego nie skomentował. Harry Anjou był bardziej wzburzony.
– Nie zastanawiałeś się, dokąd poszli twoi przyjaciele? – spytał ostrym tonem. – Czy miałeś to po prostu gdzieś, bo byłeś pijany?
Tobbe jeszcze bardziej skulił się na krześle. Wreszcie odezwał się drżącym głosem:
– Próbowałem skontaktować się z resztą i powiedzieć, że idziemy do kumpli Christoffera. Nikt nie odbierał telefonu. Wysłałem SMS-a do Victora. Nie odezwał się. Nie chciałem go olać, dziewczyn też nie. Kumplujemy się przecież.
Wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
– Skąd miałem wiedzieć, że on nie żyje? Myślałem, że jest z Felicią, że przyjdą później. Przysięgam.
Wsunął do ust paznokieć kciuka, a raczej to, co z niego zostało.
– O ile cię dobrze zrozumiałem, Ebba, Felicia i Victor zniknęli około dziewiętnastej w Dzień Świętego Jana – stwierdził Thomas. – I nawet nie przyszło wam do głowy, że coś się mogło stać?
Patrzył pytająco na starszego z chłopaków. Przy szczupłym Tobbem Christoffer wydawał się dorosłym mężczyzną, zielona koszulka tenisowa opinała się na jego szerokich ramionach.
Jego spojrzenie było puste.
Harry Anjou zwrócił się bezpośrednio do Christoffera:
– Nie sądzisz, że powinieneś był jakoś zareagować, kiedy zniknęło tyle osób z waszej paczki? Twój brat i jego koledzy dopiero skończyli dziewiątą klasę. Jesteś jedynym pełnoletnim w tym gronie?
Tym razem Christoffer pokręcił głową.
– Nie pomyślałem o tym. Wszędzie było tyle ludzi, wszyscy imprezowali. Jakoś do mnie nie dotarło, że ich nie ma – mówił z coraz większym zdenerwowaniem.
Przerwał i przełknął kilka razy ślinę.
– To znaczy… żałuję, że nie miałem lepszej kontroli nad sytuacją… Myślałem, że z nimi wszystko w porządku, że prędzej czy później się zjawią.
Dalsze obwinianie braci niczemu nie służyło. Zapewne i bez tego będą się zmagać z wyrzutami sumienia. Thomas pochylił się ku nim.
– Chłopcy, musicie spróbować nam pomóc. Żaden z was nie wie, gdzie mógł być wczoraj wieczorem wasz kolega? Dokąd mógł pójść?
– Nie – odparł Tobbe i zerknął ukradkiem w bok.
Thomas zdążył wychwycić szybki ruch jego oczu. Czy Tobbe niemo zadawał pytanie swojemu bratu, czy tylko mu się wydawało?
Zanim zdążył coś powiedzieć, wtrącił się Harry Anjou:
– Czy Victor był komuś winny pieniądze? Miał jakichś wrogów?
– Nie wydaje mi się – odparł Tobbe.
Thomas znów przyjrzał się siniakowi na jego policzku. Czy chłopcy się pokłócili?
– Skąd masz ten siniak? – spytał.
Dłoń Tobbego mimowolnie powędrowała do policzka.
– Przewróciłem się – powiedział.
– Jak to się stało?
– Pośliznąłem się na skale.
– Aha – powiedział Thomas, czekając na dalszy ciąg.
Ale Tobbe wbił spojrzenie w stół i milczał.
Anjou stracił cierpliwość.
– Chyba możecie powiedzieć nam coś więcej?! – wybuchnął.
Thomas dostrzegł, jak nastolatek reaguje na ten ton. Dał Anjou znak spojrzeniem, żeby się uspokoił. To, że bracia będą jeszcze bardziej zdenerwowani, w niczym nie pomoże. Wyglądało na to, że Anjou nie zauważył sygnału.
– Twój najlepszy przyjaciel został zamordowany – powiedział. – Pomóż nam jakoś, zamiast siedzieć i mruczeć pod nosem. Przecież musisz coś wiedzieć.
Tobbe znów złapał się za brzuch. Thomas doszedł do wniosku, że pora kończyć rozmowę.
– Możecie iść – powiedział. – Natomiast chcemy, żebyście dzisiaj zostali na wyspie na wypadek, gdybyśmy mieli więcej pytań.
Christoffer wstał. Jego brat nawet nie drgnął. Dalej siedział skulony. Christoffer go szturchnął.
– No chodź.
Tobbe bez słowa ruszył za nim do drzwi. Po kilku krokach odwrócił się i spojrzał błagalnie na Thomasa.
– Jest pan pewien, że on został zamordowany?
31
– Co robisz?
Głos Jonasa zaskoczył Norę. Podskoczyła przed komputerem, siedząc przy kuchennym stole. Stał w drzwiach, miał rozczochrane włosy i oczy jak szparki.
– Wstałeś?
– Powinnaś mnie była obudzić dawno temu – powiedział Jonas, ale bez przekonania. – Wilma wciąż nie wróciła?
– Nie, niestety. Wtedy natychmiast bym ci powiedziała.
Nora wskazała na ekspres.
– Jest świeżo zaparzona kawa, jeśli masz ochotę. I pieczywo z piekarni. Powinieneś coś zjeść.
Sama usłyszała, że zabrzmiało to tak, jakby mówiła do któregoś ze swoich synów. Zmieniła ton:
– Próbuję znaleźć nazwiska przyjaciół Wilmy, żebyśmy mogli się z nimi skontaktować. Może w ten sposób uda nam się ją znaleźć.
Wskazała na laptop. Jonas usiadł na krześle obok niej.
Przesunęła myszką po ekranie. Kliknęła kilka razy i pojawiła się uśmiechnięta twarz Wilmy. Jonas wzdrygnął się na ten widok.
Nora szybko kliknęła na znajomych tuż pod zdjęciem Wilmy. Miała ich kilkuset.
Pojawiła się lista wszystkich przyjaciół wraz ze zdjęciami. Była ułożona według imion, w porządku alfabetycznym. Nora przewinęła w dół do litery M.
M jak Malena i Mattias.
Pojawiło się zdjęcie dziewczyny o brązowych włosach.
– Tu ją mamy – powiedziała Nora. – Wassberg, Malena ma na nazwisko Wassberg. A jej starszy brat… – przewinęła trochę w dół – …jest tu.
Kliknęła zdjęcie siedemnastoletniego chłopaka i natychmiast pojawił się profil Mattiasa Wassberga.
Ponoć grał w koszykówkę i dopiero skończył drugą klasę w Östra Real, gimnazjum w centrum Sztokholmu. On też miał kilkuset znajomych i lubił jakiś zespół, o którym Nora nigdy nie słyszała.
Był przystojny, musiała to przyznać. Błysk w jego oku sugerował, że Mattias świetnie zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda. Nawet Nora potrafiła zrozumieć, że dla nastolatek musiał być strasznie cool.
Czy to dlatego Wilma się w nim zakochała?
Miał siedemnaście lat, Wilma dopiero czternaście. Nora pomyślała o tym, że w tym wieku to duża różnica, i żołądek ścisnął jej się z niepokoju.
– Znasz któregoś z jej znajomych? – spytała Jonasa.
– Nie, nie ma tu nikogo z jej dawnych przyjaciół. – Potarł podbródek. – Wcześniej wiedziałem, z kim się zadawała, znałem rodziców tych dzieciaków. To się zmieniło, gdy poszła do siódmej klasy. W nowej szkole było już inaczej. O wiele mniej kontaktów z klasą i z rodzicami.
Nora otworzyła nowe okno i weszła na hitta.se. Szybko wpisała w wyszukiwanie Malenę Wassberg. Nic.
Spróbowała wyszukać Mattiasa Wassberga. Wyświetliło się dwadzieścia pięć osób, z których cztery mieszkały w okolicach Sztokholmu.
– Bingo – powiedział Jonas. Podszedł do ekspresu i nalał sobie kawy do kubka. – Chcesz też?
– Nie, dziękuję. I tak za dużo jej wypiłam. Jeśli napiję się jeszcze, mój żołądek tego nie wytrzyma.
Nora sięgnęła po telefon.
– Sprawdzimy?
Nie czekając na odpowiedź, wybrała pierwszy numer. Włączyła funkcję głośnomówiącą, żeby Jonas też słyszał rozmowę.
Odczekała kilka sygnałów, potem włączyła się skrzynka głosowa.
– Witaj, dodzwoniłeś się do Mattiasa. Zostaw nazwisko i numer telefonu, oddzwonię do ciebie, jak tylko będę mógł.
– Brzmi jak facet w średnim wieku – stwierdził Jonas. – Nie jak młody chłopak.
Na wszelki wypadek Nora nagrała wiadomość i poprosiła mężczyznę, by do niej oddzwonił.
Kolejny Mattias Wassberg okazał się ojcem rodziny i gdy spytała go o Wilmę Sköld, nie miał pojęcia, o kogo chodzi. Uprzejmie przeprosiła i zakończyła rozmowę.
– Zostało nam dwóch – powiedziała do Jonasa, który wciąż stał przy ekspresie.
Wybrała trzeci numer. Przebrzmiewały kolejne sygnały, nikt nie odbierał. Nora spodziewała się, że włączy się skrzynka głosowa, ale po prostu ją rozłączyło.
– Dziwne – stwierdziła. – Spróbować jeszcze raz?
– Zrób tak.
Wcisnęła ponowne wybieranie i przeczekała kilka sygnałów. Chciała się rozłączyć i wtedy ktoś odebrał. Młody chłopak o zaspanym głosie.
– Halo, tu Mattias.
Usłyszała coś w tle. Ptaki? Brzmiało to prawie jak mewy. Jeśli był na szkierach, możliwe, że znaleźli właściwą osobę.
Przedstawiła się szybko.
– Chciałam zapytać, czy znasz dziewczynę o imieniu Wilma? Wilma Sköld? Próbuję się dowiedzieć, gdzie jest.
– Wilma? Nie mam pojęcia.
Zapadła cisza. Potem w słuchawce kliknęło i połączenie zostało przerwane.
Nora wpatrywała się w telefon. To nie miało sensu. Przez chwilę wydawało jej się, że znalazła właściwego Mattiasa Wassberga.
Powoli wybrała ostatni numer.
Po dwóch sygnałach odebrał jakiś starszy mężczyzna, głos był trochę gderliwy.
– Wassberg.
Z Nory uszło powietrze.
– Przepraszam – powiedziała tylko. – Pomyłka.
Jonas odwrócił się, by odstawić kawę na blat. Kubek trafił na krawędź, spadł i roztrzaskał się o podłogę.
– Niech to wszyscy diabli! – wybuchnął Jonas. – Kurwa mać!
Nora zamknęła laptop i wstała.
– Pójdę do ośrodka policyjnego znaleźć Thomasa – oświadczyła. – Najwyższa pora, żeby policja coś z tym zrobiła.
32
Po wyjściu braci Hökströmów Thomas i Harry Anjou zostali w ośrodku. Była pora lunchu.
– Oni udają niewiniątka – żachnął się Anjou. – Od razu widać, co to za gówniarze. Upić się na motorówce tatusia, proszę bardzo. Ale żeby wziąć się w garść i pomóc policji, to już nie.
Potarł oczy i przeciągnął się.
– Choćby ten siniak u rudego. Ani trochę bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że pobił się z Ekengreenem.
– Chodzi ci o to, że coś wymknęło się spod kontroli?
Anjou wzruszył ramionami.
– Pijane dzieciaki robią głupie rzeczy. Sam słyszałeś, co mówił. Pili cały dzień. Może potem wieczorem też sobie popalali, skąd mogę wiedzieć? Na razie mamy tylko jego słowo na to, że jego przyjaciel sobie poszedł i potem go nie widział.
Drzwi się otworzyły. Wszedł Adrian Karlsson.
– Mam przekazać od Jensa, że dwa patrole pukają teraz do drzwi w porcie. – Mówiąc to, zrobił palcami znak cudzysłowu. – O ile można tak powiedzieć, kiedy chodzi się po pomoście i rozmawia z właścicielami łodzi. Za pół godziny zjawią się kolejni ludzie, którzy zmienią chłopaków przy barierkach. Jens mówi, że możesz do niego dzwonić, jeśli będziesz potrzebował czegoś jeszcze.
– Dzięki – powiedział Thomas. – Będę o tym pamiętał.
– My się zwijamy – ciągnął Adrian. – Nowi zostaną na cały dzień.
Stłumił ziewnięcie i Thomas zdał sobie sprawę, że facet musi być na nogach od ponad dwudziestu czterech godzin. Jeśli się nad tym dokładniej zastanowić, to Harry Anjou też co chwila pocierał oczy. To była bardzo długa noc świętojańska.
– Ty też wracasz z transportem na posterunek czy zostajesz? – Adrian zwrócił się do Anjou.
Ten wydawał się rozdarty między poczuciem obowiązku a zmęczeniem. Zwlekał z odpowiedzią i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Thomas rozstrzygnął sprawę.
– Byłeś na nogach przez całą noc – powiedział do Harry’ego. – Jedź do domu i prześpij się parę godzin. Widzimy się jutro rano w Nacce.
Nie miało sensu wykańczanie go, zanim zacznie pracę w wydziale śledczym.
Thomas zerknął na zegar i zdał sobie sprawę, że za chwilę Margit dotrze na wyspę. Zamierzał od razu pójść z nią do Nory i porozmawiać z dziewczyną Victora i jej koleżanką.
Wstał i rozprostował plecy.
– Mogę was odprowadzić na przystań. Moja koleżanka przypływa za kilka minut.
Właśnie miał nacisnąć klamkę, gdy rozległ się dzwonek. Thomas otworzył drzwi. Na progu stała Nora. Była blada, włosy miała niedbale związane w kucyk i koszulkę wciśniętą w sprane szorty.
– Thomas – wyrzuciła z siebie zestresowana i złapała go mocno za ramię. – Wilma wciąż nie wróciła. Próbowaliśmy znaleźć Mattiasa Wassberga, chłopaka, z którym ponoć miała się wczoraj spotkać, ale nie możemy go namierzyć. Musicie coś zrobić. Niedługo minie dwanaście godzin, odkąd powinna wrócić do domu.
Nora zrobiła krok do przodu i zauważyła pozostałych policjantów.
– Przepraszam – powiedziała zażenowana.
Było widać, że nie miała pojęcia o ich obecności.
Adrian uniósł rękę na powitanie.
– Spotkaliśmy się w nocy, kiedy przyszła pani odebrać dziewczyny.
– No tak, właśnie. Przepraszam, że pana nie poznałam.
Wyciągnęła rękę i przywitała się z nim i z Harrym Anjou.
– W ostatnich godzinach sporo się działo – powiedziała. – Zaginęła córka mojego partnera i nie możemy jej odnaleźć.
– Właśnie się do ciebie wybierałem – powiedział Thomas.
– Dlaczego?
W jej oczach znów pojawił się strach i Thomas pojął, że źle go zrozumiała.
– To nie ma nic wspólnego z Wilmą – spróbował ją uspokoić. – Wciąż uważam, że gdzieś odsypia imprezę.
– Nie ma pani pojęcia, jak często zdarzają się takie rzeczy – stwierdził Harry Anjou. – Nie jest pani pierwszym rodzicem, który kontaktuje się z nami w ten weekend.
– Jednak w nocy coś się stało – podjął Thomas. – Muszę jak najszybciej porozmawiać z Ebbą i z Felicią.
– Czemu? To coś poważnego? – spytała Nora.
Jej głos zadrżał. Do Thomasa dotarło, że ani trochę jej nie uspokoił. Wysunął dla niej krzesło, potem usiadł obok niej.
– Nie rozgłaszaj tego w miasteczku, ale doszło do morderstwa. Rano znaleziono w Skärkarlshamn zwłoki nastolatka.
Okrzyk przerażenia. Nora zasłoniła usta dłonią.
– Wygląda na to, że to chłopak Felicii Grimstad; dlatego się do ciebie wybierałem. Pewnie rozumiesz, że musimy z nią porozmawiać?
Twarz Nory pobladła.
– Nic ci nie jest? – zatroszczył się Thomas.
– Jesteś pewien, że to nie ma nic wspólnego z Wilmą? A jeśli jej też coś się stało…
Ostatnie słowa przeszły w szloch.
Thomas zrozumiał, że swoimi słowami pogorszył sytuację, ale co więcej mógł powiedzieć? Musiał się zdać na instynkt. A ten podpowiadał mu, że Wilmie nic się nie stało.
Adrian Karlsson wstał. Podniósł czarną torbę z rzeczami osobistymi, stojącą w kącie przy wnęce kuchennej.
– Musimy iść – oświadczył.
Anjou kiwnął Thomasowi głową i wyszedł za Adrianem.
Thomas wstał.
– Byłoby dobrze, gdybyśmy poszli do ciebie – zwrócił się do Nory. – Prom Margit lada chwila przypłynie. Ona też pójdzie z nami.
Pogłaskał Norę po policzku, żeby jej dodać otuchy.
– A gdzie jest Jonas?
– Został w domu. Próbuje dzwonić do znajomych Wilmy, żeby się dowiedzieć, czy odzywała się do kogoś. Naprawdę mam nadzieję, że masz rację…
W jej głosie słychać było powątpiewanie.
Ja też mam taką nadzieję, pomyślał Thomas.
33
Margit zeszła na ląd jako pierwsza. W silnym słońcu jej krótkie włosy wydawały się jeszcze bardziej rude niż zwykle. Dostrzegła Thomasa z Norą i uniosła rękę na powitanie.
– Cześć, Noro – powiedziała, podchodząc do nich. – Jak rozumiem, ty też zostałaś wciągnięta w tę sprawę. Co za tragiczna historia. To zawsze jest trudne, gdy chodzi o młodych ludzi.
Nora w milczeniu pokiwała głową. Spotkała Margit wiele razy i wiedziała, jak bardzo Thomas ceni jej doświadczenie i stanowczość.
Ruszyli w stronę willi Brandów. Thomas cicho relacjonował Margit, co się wydarzyło dziś rano.
Urywki tej rozmowy docierały do uszu Nory, która szła kilka kroków przed nimi. Ucisk w żołądku narastał. Skąd Thomas mógł być taki pewny, że Wilmie nic się nie stało? A jeśli się mylił i Wilma była w to w jakiś sposób zamieszana?
Skręcili przy Gospodzie i ruszyli wąską uliczką prowadzącą obok Barnberget. Wąska rynna łącząca szczyt tego pagórka z jego podnóżem świadczyła o tym, że przez całe lata zjeżdżały tędy na tyłkach tysiące dzieciaków. Powierzchnia skały stała się z tego powodu niemal idealnie gładka. Nawet teraz kilkoro czterolatków bawiło się w ten właśnie sposób. Ich wesołe śmiechy sprawiły, że Nora poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Kontrast był zbyt wielki. Zwolniła, żeby zrównać się z Thomasem i z Margit. Usiłowała przy tym myśleć o czymś innym.
Po kilku chwilach dotarli do willi.
Jonas siedział w kuchni. Usłyszał ich i natychmiast przybiegł do przedpokoju. Dostrzegła, jak zareagował na widok Thomasa i Margit. To był ten sam strach, jaki czuła, gdy Thomas opowiedział jej o zamordowanym chłopaku.
Od razu spróbowała go uspokoić.
– To nie ma nic wspólnego z Wilmą. Thomas i Margit przyszli porozmawiać z dziewczynami w zupełnie innej sprawie.
Thomas uścisnął dłoń Jonasa i po przyjacielsku poklepał go po ramieniu. Spotkali się kilka razy zimą. Potem urodziła się Elin i nie nadarzyły się kolejne okazje. W ostatnich miesiącach Nora i Thomas rozmawiali tylko przez telefon. Latem na pewno będzie mnóstwo czasu na pogawędki, powtarzała sobie wtedy Nora. Dziecko trochę podrośnie, a Thomas i Pernilla będą lepiej wiedzieli, jak sobie z nim radzić.
Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że spotkają się w takich okolicznościach.
Thomas, zupełnie nieświadomy rozważań Nory, zwrócił się do Jonasa:
– Przed chwilą mówiłem Norze, że Wilma pewnie zaspała. Zapewniam cię, dzisiaj wszędzie leżą pokotem skacowane nastolatki.
Wydawało się, że Jonas trochę się rozluźnił, i Nora poczuła ulgę.
– Miała wrócić do domu o pierwszej – powiedział. – Cholerny dzieciak. Mam nadzieję, że się nie mylisz i ona niedługo się tutaj przywlecze. Po tym numerze na kilka lat wstrzymam jej kieszonkowe.
Blady uśmiech.
Odwrócili się, słysząc podekscytowany głos od strony werandy:
– Mamo, gdzie jesteś? Mogę iść z Fabianem na lody?
To był Simon. Thomas odpowiedział za Norę:
– To małym chłopcom wolno teraz kupować lody? Wydawało mi się, że policja tego zabroniła.
– Thomas?
Simon pojawił się w drzwiach, podszedł do ojca chrzestnego i serdecznie go uściskał. Thomas wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni.
– Pozwól mi – rzucił do Nory i wyjął stukoronowy banknot.
– Mogę za wszystko kupić lody?
– Możesz zaprosić brata.
– Strasznie dziękuję.
Simon zerknął na Norę, jakby nie był pewien, czy może przyjąć pieniądze. Pokazała mu uniesiony kciuk, więc zachwycony wziął banknot i wybiegł.
– Rozpieszczasz go – powiedziała Nora.
Thomas przepraszająco wzruszył ramionami, ale wyglądał tak, jakby wcale tego nie żałował.
Margit odchrząknęła.
– To co, porozmawiamy z dziewczynami?
Zwróciła się do Nory:
– Moglibyśmy usiąść na werandzie?
– Oczywiście. Dziewczyny jeszcze śpią. Mam je obudzić?
– Poproszę.
Niedługo Thomas będzie musiał im powiedzieć, co się stało, pomyślała Nora, idąc po schodach do pokoju gościnnego. Najbliższe godziny będą dla dziewcząt trudne.
Przystanęła na najwyższym stopniu, bo uderzyła ją pewna myśl: trudne, chyba że dziewczyny wiedzą, jak się sprawy mają.
34
Ebba już się obudziła. Leżała na plecach i wpatrywała się w sufit. Felicia spała nakryta kołdrą tak dokładnie, że wystawały spod niej tylko kosmyki włosów.
Słońce prześwitywało przez cienką białą roletę, która wpuszczała do pokoju dużo światła. Za oknem rozległ się ostrzegawczy sygnał promu z Waxholmu, przepływającego przez cieśninę.
Na widok Nory Ebba się wzdrygnęła.
– Jak się czujesz? – spytała Nora, siadając na brzegu łóżka obok niej.
Dziewczyna wciąż sprawiała wrażenie zagubionej i Nora pragnęła poprawić jej trochę humor. Niedługo usłyszy wiadomość, która wstrząśnie nią jeszcze bardziej.
– Jesteś głodna?
– Trochę.
Ebba usiadła na łóżku.
– Zjesz coś?
– Tak, poproszę.
Widać było, że próbuje się uśmiechnąć.
– Wie pani, która godzina?
Nora zerknęła na zegarek.
– Dochodzi wpół do drugiej.
– Tak późno?
– Tak. Twoja mama zjawi się za jakieś trzy kwadranse. Rodzice Felicii też są w drodze, mieli płynąć tym samym promem.
Ebba wbiła wzrok w kołdrę.
– Są na nas źli?
Nora wyciągnęła rękę i poklepała ją po ramieniu.
– Na twoim miejscu nie martwiłabym się o to. Na pewno przede wszystkim im ulżyło, bo nic się wam nie stało.
Ebba poruszyła się niespokojnie.
Jak Nora powinna to rozegrać?
– Musimy obudzić Felicię – powiedziała ostrożnie. – Przyszła policja, chcą z wami porozmawiać.
– Policja? Dlaczego?
W oczach Ebby pojawił się strach.
– Będzie najlepiej, jeśli sami wam powiedzą. Powinnaś się ubrać i jak najszybciej zejść na dół. Na parterze czeka dwoje policjantów.
Nora wstała i wskazała na ręczniki, które ze sobą przyniosła.
– Jeśli chcesz się umyć, łazienka jest naprzeciw. Położyłam szczoteczki do zębów dla ciebie i dla Felicii.
Odwróciła się, żeby wyjść. Przystanęła, słysząc szept za plecami.
– Dziękuję, jest pani taka miła.
Nora zeszła do kuchni i wyjęła kilka drożdżówek dla Thomasa i Margit. Przygotowała tacę, postawiła na niej kubki z kawą, położyła talerz z drożdżówkami i dwie kanapki z serem dla Ebby.
Codzienne czynności trochę ją uspokoiły. To była ulga zaparzać kawę, zamiast zamartwiać się o Wilmę.
Czuła, że jest na granicy załamania. Niepokój o Wilmę cały czas czaił się z tyłu głowy, w domu miała pełno ludzi, którymi powinna się zająć. Musi się skupić na jednej rzeczy, w przeciwnym razie straci kontrolę.
Wysłali Adama do miasteczka, żeby szukał Wilmy. Jonas siedział w sypialni i obdzwaniał jej przyjaciół. Kiedy ostatnio tam zajrzała, miał tak zaciętą minę, że wycofała się bez słowa.
Nora wiedziała, że nie ma sensu znów poruszać sprawy Wilmy z Thomasem, całkowicie pochłaniało go śledztwo.
Czuła się tak jak w domu wariatów. Ledwie pojmowała, że to jej własny głos brzmi tak spokojnie, gdy rozmawiała z Ebbą.
Odruchowo wytarła blat. Po jednej rzeczy naraz, pomyślała, wyżęła szmatkę i powiesiła ją na kranie. Wytarła ręce o czerwono-biały kuchenny ręczniczek, który pamiętał jeszcze czasy Signe. Wyhaftowano na nim jej inicjały – S.B.
Thomas i Margit mieli zacząć od rozmowy z Ebbą. Nora obiecała, że w tym czasie spróbuje obudzić Felicię. Dziewczyna musiała wziąć prysznic i się ubrać, niedługo zjawią się jej rodzice. Nora miała wyjść po nich na przystań.
Musiała jeszcze trochę wytrzymać.
35
Felicia wymiotowała w łazience. Nora słyszała to wyraźnie i nie wiedziała, co począć. Powinna dać dziewczynie spokój czy otworzyć drzwi i spróbować jej pomóc?
Ostatni odgłos wymiotów, potem dźwięk spuszczanej wody.
– Jak się czujesz?! – zawołała Nora przez zamknięte drzwi.
– Zaraz wyjdę – usłyszała słabą odpowiedź.
– Dobrze. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, powiedz.
Nora poczekała kilka minut. Wreszcie usłyszała szum prysznica i wróciła do kuchni. Przez drzwi dobiegały stłumione głosy, ale nie słyszała, czego dotyczy rozmowa. Wydało jej się, że słyszy szloch Ebby.
Jak mogło do tego dojść? Szesnastoletni chłopak leżał martwy na plaży, a jego dziewczynę znaleziono tak pijaną, że prawie nieprzytomną…
Nora przypomniała sobie uczucie, którego doznała, po raz pierwszy trzymając na ręku Adama. Mała twarzyczka, czerwona i pomarszczona, która szybko się wygładziła, gdy znalazł pierś i zaczął ssać. Zaopiekuję się tobą, obiecała mu wtedy. Jesteś u mnie bezpieczny.
Czy matka Victora Ekengreena złożyła podobną obietnicę?
Jak stworzyliśmy społeczeństwo, w którym nasze dzieci mogą spotkać takie rzeczy? – pomyślała. Chcemy je ochronić przed całym złem, ale to nam się nie udaje. Same szukają zła.
Jak pokierować kimś, kto nie chce, by nim kierowano?
Oczy Nory stały się wilgotne. Oparła czoło o chłodne drzwi lodówki.
Usłyszała kroki na schodach. Otworzyła lodówkę i udała, że czegoś w niej szuka, żeby nie było widać, że przed chwilą płakała.
W drzwiach pokazała się Felicia.
– Chodź, zjedz coś – powiedziała Nora.
Przełknęła z trudem ślinę i zamknęła lodówkę.
Odwróciła się, by postawić na stole talerz z kanapkami. W pośpiechu prawie przewróciła mały wazonik z białymi i żółtymi kwiatami, które zerwał dla niej Simon w noc świętojańską.
To było zaledwie dwa dni temu, a wydawało się tak nieskończenie odległe.
– Napijesz się herbaty? – spytała Felicię. – Czy może jesteś zziębnięta i wolisz gorącą czekoladę?
– Może być herbata.
Felicia usiadła ostrożnie na krawędzi krzesła. Nora pożyczyła jej podkoszulek. Wesoły turkusowy kolor tylko podkreślał bladość jej twarzy.
Dziewczyna wpatrywała się z nieszczęśliwą miną w kanapki z pasztetem i ogórkiem.
– Nie wiem, czy mogę coś zjeść. Trochę mi niedobrze.
– Powinnaś spróbować coś zjeść. Człowiek zawsze czuje się lepiej, kiedy ma coś w żołądku.
Mówię jak moja mama, pomyślała.
Felicia odgryzła maleńki kęs i odłożyła kanapkę na talerz.
– Mama i tata są pewnie strasznie źli. – Drżała jej warga. – Powiedziałam im, że spędzę noc świętojańską u Ebby na wsi. Ona zrobiła tak samo.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz – zapewniła Nora, zastanawiając się, ile razy powtórzyła ten frazes w ciągu ostatnich dwunastu godzin.
Nalała mleka do brązowego ceramicznego kubka, nasypała cukru, wrzuciła torebkę herbaty i zalała wrzątkiem.
– Tu masz herbatę. Możesz jej chociaż skosztować?
– Dziękuję.
Na twarzy Felicii pojawił się cień uśmiechu i szybko zniknął. Obracała w palcach kanapkę. Po chwili spytała nieśmiało:
– Przepraszam, wie pani może, gdzie są nasi przyjaciele, Victor i Tobbe? Wiedzą, że nocowałyśmy u pani?
Norę uratował Jonas, który zawołał ją z góry. Pośpiesznie wstała od stołu, wdzięczna, że nie musi odpowiadać.
– Siedź tutaj i jedz, zaraz do ciebie wrócę.
Wbiegła po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Jonas stał w sypialni z komórką w ręce i podsunął ją Norze, by mogła zobaczyć wyświetlacz.
– Wilma właśnie to przysłała.
Nora przeczytała. Wiadomość składała się tylko z jednego słowa:
Przepraszam.
– Boże, jak to dobrze.
Zdała sobie sprawę, że obawiała się najgorszego, choć nie śmiała się przyznać do tego nawet przed sobą.
Twarz Jonasa wciąż była napięta, ale odetchnął głęboko.
– Tak, całe szczęście.
Opadł na nieposłane łóżko i oparł się plecami o ścianę. Nora usiadła obok i wtuliła się w niego. Po chwili Jonas szepnął jakby do siebie:
– Ale gdzie ona jest?
36
Ebba przywitała się z Thomasem i Margit i usiadła na wiklinowym fotelu. Thomas wskazał na talerz z kanapkami.
– Chcesz coś zjeść? Są dla ciebie.
Zerknęła na talerz, bez słowa wzięła kanapkę i odgryzła kęs. Potem sięgnęła po kubek z herbatą i wypiła kilka łyków. Wciąż milcząc, odstawiła go i odgryzła kolejny kęs.
Margit i Thomas nie chcieli jej poganiać. Zależało im, by nie poczuła się zaszczuta. Dopiero gdy Ebba zjadła i jej twarz nabrała kolorów, Thomas powiedział przyjaźnie:
– Chcielibyśmy, żebyś nam opowiedziała, co się działo wczoraj wieczorem, zanim zgłosiłaś się na policję.
Koszulka, którą Nora pożyczyła Ebbie, była trochę za duża i rękawy zasłaniały połowę dłoni. Mimo to Ebba wydawała się zziębnięta.
– Powiedziałam już wszystko temu drugiemu policjantowi. Temu z samochodu kempingowego, który znalazł Felicię w porcie.
– Chcielibyśmy, żebyś nam też opowiedziała – poprosił Thomas. – Żebyśmy mogli wyrobić sobie własne zdanie.
Ebba już nie protestowała. Ale trzymała przed sobą kubek, jakby próbowała się za nim schować.
Przez szerokie okno werandy widać było jachty płynące ku stałemu lądowi.
– Zacznij od początku – powiedziała spokojnie Margit. – Spróbuj nam podać jak najwięcej szczegółów. To ważne, żebyś opowiedziała o wszystkim.
Dziewczyna zagryzła wargę, jakby bała się o coś spytać.
– Znaleźliście naszych kolegów? Tobbe, on ma rude włosy. Wiecie, gdzie jest?
W tym pytaniu kryło się tak wiele nadziei.
Thomas i Margit wymienili spojrzenia.
– Tak – odparł Thomas. – Ale najpierw chcielibyśmy usłyszeć, co masz do powiedzenia. Tym zajmiemy się później.
Uśmiech Ebby zgasł.
– Co się stało wczoraj wieczorem? – zapytała Margit.
Ebba
Gdy Tessan usiadła na kolanach Tobbego, Ebba nie wiedziała, że cokolwiek może ją aż tak zaboleć. Bolało gorzej niż wtedy, gdy jako dziesięcioletnia dziewczynka usłyszała o rozwodzie rodziców, a tata powiedział jej, że się wyprowadza. Wtedy czuła się tak, jakby już jej nie było, jakby była rysunkiem na kartce papieru, którą zgniata się w kulkę i wyrzuca, bo nie wyszedł tak, jak się chciało.
Tata posadził ją sobie wówczas na kolanach i zapewnił, że ona i jej młodsza siostra wciąż będą dla niego równie ważne jak do tej pory, tyle tylko, że on i mama już się nie kochają. Przytulił ją i w końcu ośmieliła się uwierzyć, że mówił prawdę.
Tata dotrzymał obietnicy, ale teraz nie było nikogo, kto mógłby ją pocieszyć.
Ebba świetnie rozpoznawała to, co łączyło ją z Tobbem. Oboje mieli rozwiedzionych rodziców, ich ojcowie założyli nowe rodziny. Różniło ich to, że ona i jej siostra mieszkały u taty co drugi tydzień. On tak po prostu nie zniknął jak ojciec Tobbego.
Tobbe nigdy nie mówił o rozwodzie rodziców. Wszystkiego dowiedziała się z komentarzy, które czasem mu się wyrywały. Na przykład że nie tylko jest rudy, ale jeszcze ma rozwiedzionych rodziców. Nic dziwnego, że jest skazany na to, żeby wszystko spieprzyć.
Mówiąc tak, zawsze się śmiał, to było tak pół żartem, pół serio, ale wyczuwała gorycz, która kryła się tuż pod powierzchnią.
Ona i Tobbe zaczęli do siebie lgnąć wiosną w ósmej klasie, chociaż on wpadł jej w oko znacznie wcześniej.
Przed nim nie miała żadnego chłopaka na poważnie, czasem tylko przelotnie na jakiejś imprezie. W Tobbem dostrzegła coś szczególnego, co wzbudziło jej zainteresowanie. Był taki zabawny, nie dało się przy nim zachować powagi.
Po wakacjach stali się parą.
Dziewiąta klasa była pod wieloma względami trudna, mimo to Ebba codziennie rano, gdy się budziła, czuła w ciele przyjemne łaskotanie. Chociaż Tobbe był wariatem, lubiła jego szalone pomysły. Pociągała ją jego beztroska. Gdy na nią patrzył, robiło jej się gorąco. Był jej pierwszym prawdziwym facetem.
Potem nadszedł ten wieczór, gdy Victor i Felicia zaczęli być ze sobą. Wpadli sobie w oko dużo wcześniej. Felicia potrafiła mówić tylko o najlepszym kumplu Tobbego i o tym, jakie z niego ciacho.
Wszyscy w doskonałym nastroju szli do Victora. Miał akurat wolną chatę, bo jego rodzice polecieli do Paryża. W torbie Tobbego dzwoniły butelki.
– Załatwiłem trochę fajnego towarku – oznajmił.
Włosy miał ułożone na żel, uśmiechał się szeroko. Pocałował Ebbę w usta i zdjął kurtkę. Przeszli do salonu, usiedli na białej skórzanej sofie.
– Przyniesiesz jakieś szklanki? – spytał Tobbe Victora.
Felicia zerwała się od razu.
– Pomogę ci je przynieść – zaproponowała.
Tobbe mrugnął do Ebby, gdy Victor zniknął w kuchni z Felicią. Trwało to ponad pół godziny, nim wrócili ze szklankami i dwoma miskami chipsów.
Wkrótce na parterze domu dudniła muzyka, we wszystkich pomieszczeniach kłębili się jacyś ludzie. Wtedy po raz pierwszy Ebba widziała Victora w takim stanie. Ale nie po raz ostatni. Tamtego wieczoru był jak odmieniony, śmiał się po wariacku i ciągle obmacywał się z Felicią. Bez przerwy gadał i tańczył tak, że przepocona koszula lepiła mu się do pleców.
Ktoś go szturchnął i Victor oblał Felicię drinkiem. Zaskoczona krzyknęła. Alkohol wylał się na górę jej topu, spod którego wystawał obszyty koronką stanik.
– Przepraszam, nie chciałem – powiedział Victor.
– Nie szkodzi. – Felicia zachichotała. – Ale mi teraz mokro.
– Jak chcesz, mogę ci pożyczyć jakiś ciuch. Chodź.
Victor wziął Felicię za rękę. Idąc za nim na piętro, Felicia uśmiechnęła się do Ebby.
Po tamtym weekendzie zawsze trzymali się razem, cała czwórka.
Zimą Victor i Tobbe zaczęli więcej imprezować. Victor na trzeźwo był właściwie dość spokojny, niemal nieśmiały. Alkohol całkowicie go zmieniał. Tobbego także.
Tobbe po alkoholu tracił wszelkie zahamowania, Victor stawał się agresywny.
Kilka razy Tobbe zrobił prawdziwe głupoty. Na przykład wchodził na tory po opuszczeniu szlabanu. I pewnej nocy po prostu usiadł na środku jezdni. Mało brakowało, a przejechałby go wtedy samochód. Na szczęście Tobbe w ostatniej chwili uskoczył. Potem tylko się roześmiał i objął Ebbę, jakby wszystko było świetnym żartem.
Kilka razy próbowała z nim pogadać. Co z tego? Nie chciał jej słuchać. Poza tym Victor wywierał na niego presję. Miał mnóstwo swobody, bo jego rodzice nie interesowali się tym, co robił. Często zapraszał Tobbego do siebie. W semestrze wiosennym zaczął imprezować także w ciągu tygodnia, nie tylko w weekendy, i nalegał, żeby Tobbe się do niego przyłączał. Ebba próbowała protestować: byli w dziewiątej klasie, oceny końcowe stały się ważne.
Ponieważ Tobbe nadal robił głupoty, zaczęła się wycofywać. Myślała, że może wtedy Tobbe się opamięta. Zamiast tego usłyszała, że jest kwasiarą i ciągle marudzi.
Oddalali się od siebie coraz bardziej.
Kilka razy, gdy nie poszła na jakąś imprezę, Tobbe dobierał się do innych lasek.
Dowiedziała się o tym okrężną drogą. Czuła się zraniona. Wkurzyło ją to. Próbowała z nim rozmawiać. Bronił się, że był pijany i nic nie pamięta. Powtarzał, że tamto nie miało żadnego znaczenia. Potem przez jakiś czas był dla niej wyjątkowo miły, więc nie wracała do tematu. Oczywiście dręczyło ją to, nie wiedziała, czy może mu ufać.
Próbowała porozmawiać także z Felicią, ale ona unikała tego tematu i nie chciała jej zrozumieć. Zakochała się do szaleństwa w Victorze i robiła wszystko, czego chciał. Tylko wtedy, kiedy się porządnie upiła, potrafiła mu wygarnąć. Poza tym zawsze trzymała z Victorem. Zawsze znajdowała wymówkę, żeby się wykręcić od rozmowy z Ebbą.
Ebbie coraz trudniej przychodziło zwierzanie się Felicii. Od siódmej klasy były najlepszymi przyjaciółkami i zawsze trzymały się razem, ale teraz również Felicia zaczęła się od niej odsuwać.
Po zerwaniu z Tobbem Ebba miała ochotę tylko ciągle płakać.
Z początku nie chciała wybierać się na Sandhamn na noc świętojańską. Potem pomyślała, że to mogłaby być dobra okazja; wciąż miała nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, że ona i Tobbe znów się zejdą.
Tak strasznie chciała z nim być.
Potem na pokład weszła ta dziewczyna. Tessan ze swoimi wielkimi cyckami. Od razu było widać, czego chce. Tobbe się nie żenował, olewał to, że Ebba tam jest. Zupełnie jakby sprawiało mu przyjemność macanie tej gówniary, kiedy ona na to patrzyła. Zupełnie otwarcie ją pieścił.
Za ciemnymi okularami Ebba próbowała powstrzymać łzy. Widziała każdy ruch, każdą pieszczotę. Gdy Tobbe wsunął język do ust Tessan, zamknęła oczy. Niemal nie mogła oddychać. Tobbe za żadne skarby nie mógł zobaczyć, jaka była nieszczęśliwa. Chyba zapadłaby się wtedy ze wstydu pod ziemię.
Przez chwilę się zastanawiała, czy z zemsty nie zacząć się dobierać do brata Tobbego. Ale nie mogła. Poza tym Christoffer zawsze był dla niej w porzo.
Mimo to coś w niej pękło.
Nie pamiętała, co do nich wykrzykiwała, tylko tyle, że potem nie poczuła się ani trochę lepiej.
Biegła po nabrzeżu ze ściśniętym gardłem. Dotarła na całkiem pustą plażę kawałek dalej i wtedy popłynęły łzy. Siedziała zupełnie sama nad morzem i nie mogła przestać ryczeć.
Cholerny Tobbe, pieprzony rudzielec. Powinna go olać, była kretynką, która się za bardzo przejmuje.
Minęło dużo czasu, nim się uspokoiła. Zmęczona położyła się na piasku i musiała zasnąć, bo gdy się obudziła, słońce zachodziło i zrobiło się jej zimno.
Po jakimś czasie wróciła do portu i poszła do toalety.
Zdumiona zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Wyglądała jak wariatka: tusz do rzęs się rozmazał, włosy były rozczochrane i pełne piasku. Spróbowała doprowadzić się do porządku, uczesała się i umyła twarz.
Nie miała ochoty wracać na łódź, ale zostały tam przecież jej rzeczy. Tylko że łódź była zamknięta na klucz, a jej kolegów nikt nie widział. Próbowała dzwonić do Felicii i do Tobbego, ale nie odbierali.
W końcu, po kilku godzinach poszukiwań, poszła na policję do samochodu kempingowego.
37
Ebba skończyła opowiadać i skuliła się zapłakana na fotelu.
Margit mimowolnie przytuliła ją. Na chwilę twarda, doświadczona policjantka zmieniła się we współczującą matkę nastolatki.
Jej córki, Anna i Linda, były tylko kilka lat starsze od Ebby. Margit dobrze znała ból, jaki potrafi sprawić dziewczynie nieszczęśliwa pierwsza miłość.
Thomas odruchowo pomyślał o Elin. Oby nigdy nie siedziała tak wśród obcych ludzi, kompletnie załamana.
Margit ścisnęła ramię Ebby i wyjęła z kieszeni chusteczki higieniczne.
Musimy jej powiedzieć, że Victor Ekengreen nie żyje, pomyślał Thomas.
Wolałby się z tym wstrzymać, dopóki nie porozmawiają z Felicią. Reakcji dziewczyn nie dało się przewidzieć.
Rozległo się pukanie i zajrzała do nich Nora.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Chciałam tylko powiedzieć, że idę na pomost odebrać rodziców Ebby i Felicii. Felicia już wstała, siedzi w kuchni.
Margit zerknęła na Thomasa. Zrozumiał, o co jej chodzi. Czy powinni porozmawiać z Felicią, zanim zjawią się jej rodzice?
Kiwnął głową.
Ebba ściskała kubek z herbatą. Ciekło jej z nosa. Wytarła go pogniecioną chusteczką.
– Czyli rodzice Tobbego i Victora nie wiedzieli o tym, co się dzieje? – spytała Margit. – Że tyle imprezowali? Niczego nie zauważyli?
– Nie wiem. – Ebba pociągnęła nosem. – Tobbe mieszka z matką, rodzice Victora ciągle gdzieś wyjeżdżają.
– Niedługo mama cię odbierze – powiedziała cicho Margit. – Będziesz mogła wrócić do domu i wyspać się we własnym łóżku. Za kilka dni poczujesz się lepiej, obiecuję.
Ebba spojrzała na nią z nieszczęśliwą miną.
38
Wrócił Adam. Niedbale oparł rower o płot i podszedł do furtki akurat w chwili, gdy Nora otworzyła drzwi.
– Cześć, kochanie – powiedziała. – Nie znalazłeś jej, co?
Adam pokręcił głową.
– Dziękuję, że próbowałeś. To bardzo miłe z twojej strony.
Adam zwlekał przy furtce.
– Dlaczego Thomas tu jest? – zapytał.
– Chciał porozmawiać z dziewczynami, które u nas dzisiaj nocowały.
– Przy Skärkarlshamn jest strasznie dużo policjantów. Rozpięli taśmę między drzewami…
Nora udała, że nie zauważa niewypowiedzianego pytania.
– Muszę iść odebrać rodziców tych dziewczyn.
Wzięła swój rower i poklepała Adama po ramieniu.
– Jonas jest na górze – rzuciła. – W mojej sypialni. Wciąż obdzwania kolegów Wilmy.
Adam rysował nogą linie na piasku.
– Czy Wilma jest zamieszana w to, co się stało w Skärkarlshamn? I dlatego nie wraca do domu?
Jadąc do portu, Nora czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie potrafiła się otrząsnąć z tego uczucia.
W ogródku Gospody tłoczyli się ludzie, stały wózki dziecięce, kilka osób czekało w kolejce przy schodkach prowadzących na drewniany taras. Na stolikach lśniły kufle z piwem i kieliszki z różowym winem. Ale przycumowane przy pomoście celnym dwie łodzie policyjne przypominały o tym, co stało się w nocy.
Wydawało jej się nierzeczywiste, że Thomas i Margit siedzą na jej werandzie, przesłuchując Ebbę i Felicię.
Z niewyspania i stresu pulsowało jej w skroniach. Kiedy tylko wróci do domu, musi wziąć tabletkę od bólu głowy.
Niepokój nie znikał. Czy Wilma mogła być zamieszana w śmierć Victora Ekengreena? A jeśli ktoś zabrał jej komórkę i wysłał ten SMS? Ktoś, kto być może przetrzymywał ją wbrew jej woli?
Przestań, upomniała się. Nie ma sensu, żebyś się zadręczała, zwłaszcza że Thomas się nie niepokoi.
Dotarła do przystani dokładnie w chwili, gdy biały prom z Waxholmu przepływał przez cieśninę. To był „Sandhamn”, jeden z największych kursujących na wyspę. W czwartek, gdy przypłynęła tu z Jonasem i dziećmi, pokład zapełniali podekscytowani imprezowicze.
Zobaczyła, że na przystani zebrało się mnóstwo ludzi. Kolejka chętnych do wejścia na prom mijała kiosk i ciągnęła się jakieś pięćdziesiąt metrów dalej. Nora rozpoznała wielu mieszkańców Sandhamn.
Prom dobił do nabrzeża, wysunięto trap. Niewielu pasażerów szykowało się do zejścia na ląd. Uwagę Nory natychmiast przykuły trzy osoby: dwie kobiety i mężczyzna.
Obie kobiety włożyły białe dżinsy, przez ramię miały przewieszone duże torebki. Mężczyzna był ubrany w niebieskie spodnie i białą koszulkę polo.
Domyśliła się, że to matka Ebby i rodzice Felicii. Pomachała, żeby ją zobaczyli.
Co powinna im powiedzieć? Czy musi wspomnieć o Victorze? Czy w ogóle wolno jej to robić?
Felicia zerkała ukradkiem na Thomasa i Margit. Została na werandzie sama z dwojgiem policjantów, bo Ebba poszła do toalety.
– Nie możemy poczekać na mamę i tatę? – spytała cicho. – Niedługo tu będą.
Thomas żałował, że to powiedziała. Lepiej byłoby przesłuchać dziewczynę bez rodziców, a potem wyjaśnić to pośpiechem. Istniało duże ryzyko, że w ich obecności nie będzie swobodnie mówić. Niestety, wiedział, jakie obowiązują przepisy.
Dźwięk otwieranych drzwi przesądził sprawę.
– Felicio! – zawołała kobieta.
To wystarczyło, by dziewczyna zerwała się z wiklinowego fotela.
– Mamo!
Felicia rzuciła się w objęcia matki. Zaczęła głośno, gwałtownie szlochać, matka próbowała ją uciszyć, a dziewczyna nie potrafiła zapanować nad sobą.
Chwilę później pojawił się barczysty mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat.
To musi być Jochen Grimstad, ojciec Felicii, pomyślał Thomas. Córka jest bardzo podobna do niego.
Otworzyły się drzwi toalety i wyszła Ebba. Gdy zobaczyła matkę, też wybuchnęła płaczem.
– Przepraszam – wyszlochała. – Już nigdy więcej tak nie zrobię. Przepraszam.
Po dziesięciu minutach, gdy dziewczyny się uspokoiły, Thomasowi udało się posadzić wszystkich w jadalni.
Ogarnęły go wyrzuty sumienia, gdy Nora wniosła kolejną tacę z kawą. Zmienili jej dom w prowizoryczny posterunek policji. Nora, delikatnie mówiąc, wydawała się wykończona. Przypomniało mu się, że miała w tej chwili własne problemy.
– Wilma wróciła? – spytał cicho, gdy Nora przyniosła z kuchni dzbanuszek z mlekiem i talerz z ciasteczkami.
– Nie, ale wysłała SMS-a do Jonasa.
– Jak to dobrze.
Thomas odetchnął. To znaczyło, że po prostu się upiła i gdzieś zasnęła, dokładnie tak jak przypuszczał.
Zanim Nora zdążyła coś dodać, zadzwoniła komórka Thomasa. Jens Sturup.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że zwłoki są w drodze do zakładu medycyny sądowej. Staffan Nilsson z ekipą zostali jeszcze na miejscu zbrodni.
– Dobra.
– Chcę cię też uprzedzić, że zjawił się reporter. Z TV4. Na pewno będą o tym wspominać w wieczornych wiadomościach, takie rzeczy szybko się roznoszą.
Nie tego im było trzeba, ale Thomas nie miał czasu teraz się nad tym zastanawiać. Ludzie odpowiedzialni za kontakty z prasą będą musieli się tym zająć.
Zakończył połączenie i wrócił do jadalni. Rodzice i wyczerpane dziewczyny siedzieli przy stole.
Obie matki rozmawiały ze sobą szeptem. Wyglądało na to, że mówią o rodzinie Ekengreenów, zabrzmiało to tak, jakby któraś z nich próbowała się dodzwonić do Madeleine Ekengreen, ale nikt nie odbierał.
Thomas natychmiast zauważył wiszące w powietrzu napięcie graniczące z irytacją.
Trzeba było jak najszybciej porozmawiać z Felicią.
– Sprawa wygląda tak – zaczął. – Chcielibyśmy zadać Felicii kilka pytań, najlepiej w cztery oczy. Potem poinformujemy państwa o tym, co się stało.
– To nie może poczekać? – zaprotestował Jochem Grimstad.
– Niestety nie – odparł Thomas. – Bardzo nam zależy, by porozmawiać z nią od razu.
– Jak pan widzi, moja córka jest bardzo zmęczona – powiedział Jochen Grimstad, obejmując Felicię. – Chcemy ją jak najszybciej zabrać do domu.
Spojrzał podejrzliwie na Thomasa, jakby wyczuwał, że stało się coś poważnego, i miał zaraz zażądać wyłożenia wszystkich kart na stół.
Thomas rozważał wady i zalety powiedzenia im prawdy. Po raz kolejny doszedł do tego samego wniosku: lepiej przesłuchać Felicię, zanim się dowie o śmierci Victora.
O ile już nie wiedziała.
Margit go ubiegła. Zwróciła się do ojca Felicii:
– To naprawdę nie potrwa długo i bylibyśmy naprawdę wdzięczni za taką możliwość – powiedziała. – Przed chwilą rozmawialiśmy z Ebbą. Jeśli nie mają państwo nic przeciwko temu, chcielibyśmy teraz przez kilka minut porozmawiać na osobności z państwa córką.
Felicia odgarnęła włosy z czoła i wstała.
– W porządku – powiedziała. – O ile zaraz potem będę mogła wrócić do domu. Obiecujecie mi to?
Thomas uspokajająco pokiwał głową. Felicia ruszyła przodem na werandę.
Felicia
Dlaczego tak na niego nawrzeszczała? Kochała przecież Victora. Bardzo, ale to bardzo mocno.
Jednak nigdy nie widziała go tak rozwścieczonego i to ją przestraszyło. Gdy zszedł z łodzi, pobiegła za nim. Szedł bardzo szybko i w pierwszej chwili go zgubiła, ale zaraz dostrzegła w tłumie jego plecy. Oddalał się od portu w stronę pola do minigolfa. Minął je i zaczął się wspinać na stromy stok.
– Victor! – zawołała Felicia. – Poczekaj na mnie.
Dogoniła go na szczycie wzgórza.
– Możesz trochę poczekać?
Wydawało jej się, że syknął „pieprzona cipa”, i miała nadzieję, że się przesłyszała.
– Victor…
Wyciągnęła rękę i złapała go za koszulkę. Wyszarpnął się i dalej szedł przed siebie. Rozpłakała się, nie potrafiła nad tym zapanować. To nie mógł być koniec, wtedy by umarła.
Zrobię wszystko, byle tylko mnie nie rzucił, pomyślała spanikowana. Co tylko będzie chciał.
– Proszę. – Pociągnęła nosem. – Możemy przecież porozmawiać.
Trochę zwolnił, ale wciąż się nie odzywał. Nie śmiała go dotknąć i musiała niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku. Milczała, żeby jeszcze bardziej go nie rozdrażnić.
Minęli wzgórze, za lasem otworzył się widok na morze. Jakaś paczka urządziła tam sobie piknik, ale Victor szedł dalej. Minął długi szereg domów i ruszył leśną ścieżką przy jakiejś dużej kupieckiej willi. Nagle skręcił w dół w stronę wody, na plażę, na której nigdy dotąd nie była.
Szedł tak jeszcze spory kawałek, prawie do końca plaży.
– Moglibyśmy na chwilę usiąść? – wydusiła z siebie Felicia.
Była zdyszana i ledwie dotrzymywała mu kroku.
Victor zatrzymał się bez słowa między dużym drzewem a szczeliną w skałach. Gałęzie ich osłaniały, nie widziała stąd żadnych ludzi, tylko kawałek dalej jakieś szare domki, które wydawały się zamknięte na cztery spusty.
Byli sami.
Felicia lękliwie usiadła obok Victora. Wciąż się bała, że powie coś, co znów go zdenerwuje. Z całych sił starała się powstrzymać łzy, czuła, że gdyby zaczęła ryczeć, jeszcze bardziej by się rozzłościł. Nie chciała się z nim kłócić, chciała tylko, żeby znów było dobrze.
Po dłuższej chwili wzięła go za rękę. Pozwolił jej na to. Poczuła się trochę lepiej. Victor nawet się uśmiechnął. Wtedy zrobiło jej się niedobrze i poczuła, że musi zwymiotować. Victor znów wpadł w złość, nawrzeszczał na nią, chociaż go przepraszała.
Po jakimś czasie chyba zasnęła. Gdy się obudziła, nie było go, a ona nie pamiętała, gdzie się znajduje. Strasznie źle się czuła, była zmarznięta, chciało jej się pić, dudniło jej w głowie. Ledwie była w stanie ustać na nogach.
Z początku nie wiedziała, co począć. Później odnalazła drogę do portu.
Tyle że Victora ani reszty tam nie było.
39
Thomas otworzył drzwi do jadalni, gdzie czekali rodzice Felicii z Ebbą i jej matką. Wskazał na krzesło obok Jeanette Grimstad.
– Usiądź, Felicio.
Musi im teraz powiedzieć, nie dało się tego dłużej odkładać.
Podejrzewał, że siedzącej przy stole grupce wcale się nie spodoba, że nie poinformował ich od razu o śmierci Victora. Ale to było konieczne. Felicia nigdy nie rozmawiałaby z nim tak otwarcie, gdyby wiedziała, co się stało.
Odczekał, aż dziewczyna usiądzie, i powiedział:
– Niestety, mam dla państwa bardzo smutną wiadomość.
Ebba zasłoniła usta ręką. Domyśliła się, co się stało? A może się bała, że chodziło o jej byłego chłopaka?
Felicia wydawała się zupełnie nieświadoma tego, że Victor nie żyje. Podczas ich rozmowy nic nie świadczyło o tym, że wie, co się stało.
Margit weszła do pokoju i stanęła obok Thomasa. Próbował znaleźć właściwe słowa.
– Niestety, Victor Ekengreen dziś rano został znaleziony martwy – Thomas zwrócił się przede wszystkim do obu dziewczyn. – To dlatego musieliśmy porozmawiać z wami teraz i nie mogliśmy czekać.
– Victor – wydusiła z siebie Felicia i osunęła się w ramiona matki.
– Kochanie – powiedziała drżącym głosem Jeanette Grimstad.
Jochen Grimstad odłożył telefon.
– Co mu się stało? – zapytał.
– Niestety, obawiamy się, że popełniono przestępstwo – odparła Margit. – Victor został dziś rano znaleziony na plaży w Skärkarlshamn i wygląda na to, że ktoś z premedytacją go zabił.
Przerwała na chwilę, by jej słowa do nich dotarły. Potem dodała:
– Śledztwo dopiero się zaczęło, w tej chwili niewiele wiemy.
Felicia się nie poruszyła. Wpatrywała się w Thomasa. Wyglądała tak, jakby zapadła się w siebie.
– Co to znaczy? – spytał Jochen Grimstad, marszcząc czoło. – Dlaczego nie powiedzieliście nam o tym od razu?
– Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie porozmawiać z dziewczętami, zanim się o tym dowiedzą – odparł Thomas. – Mam nadzieję, że państwo to rozumieją.
Grimstad spojrzał ze złością na policjantów. Głośno zabębnił palcami w stół.
– Chcę wiedzieć, czy moja córka jest o coś podejrzewana. Możemy już stąd wyjechać?
Thomas próbował zapanować nad emocjami. Jak chcesz złożyć skargę, to złóż, pomyślał. Mamy w tej chwili na głowie sprawy ważniejsze niż twoje zranione uczucia. Ale gdyby się odgryzł, pewnie by później tego żałował.
Margit przybyła mu na ratunek.
– W tej chwili Ebba ani Felicia nie są o nic podejrzewane. Ale w najbliższym czasie musimy mieć możliwość się z nimi kontaktować, więc byłoby dobrze, gdyby nie opuszczali państwo okolic Sztokholmu.
Jochen Grimstad nie dał się udobruchać.
– Będziemy w naszym domku na wsi na Vindalsö. Numer jest w książce telefonicznej, możecie go sobie znaleźć. A teraz zabieram stąd Felicię.
Ebba była blada jak ściana.
– A co z Tobbem? – wyszeptała.
– On i jego brat są wciąż na łodzi – odparła Margit. – Nic im się nie stało, nie martw się.
Thomas zdążył zobaczyć ulgę na twarzy Ebby, nim pochyliła głowę.
Nora zaproponowała, że odprowadzi wszystkich do portu, ale ojciec Felicii upierał się, że nie ma takiej potrzeby.
Mimowolnie zastanawiała się, dlaczego był taki nieuprzejmy, niemal nieokrzesany. Może czuł wstyd, bo córka się upiła i zatrzymała ją policja, ale działy się przecież gorsze rzeczy. Mógł sobie choćby wyobrazić, w jakiej sytuacji jest teraz rodzina Ekengreenów. Ale może w ten sposób odreagowywał szok?
Jochen Grimstad zamienił z Norą może dwa słowa i nie marnował czasu na pogawędki, gdy czekali, aż skończy się przesłuchanie Felicii. Teraz poganiał córkę i żonę, żeby jak najszybciej wyszły z willi.
Matka Ebby, Lena Halvorsen, była o wiele sympatyczniejsza.
– Nie wiem, jak się pani za to odwdzięczymy – powiedziała, żegnając się z Norą na progu. – Jestem taka wdzięczna, że przyjęła pani moją córkę, kiedy tego bardzo potrzebowała. Jest pani wspaniałą kobietą.
Nora uśmiechnęła się do niej blado. Nie potrafiła powiedzieć prawdy. Z jej ust posypały się niewinne kłamstwa.
– To nic takiego – zapewniła. – Mam synów w tym samym wieku. Cieszę się, że mogłam pomóc. Miejmy nadzieję, że teraz dziewczęta odpoczną. W ich wieku to musi być trudne.
Wyciągnęła rękę, by się pożegnać, ale Lena Halvorsen pochyliła się i serdecznie ją uścisnęła.
– Musimy pani w jakiś sposób podziękować – odparła. – Naprawdę nalegam. Ale jeszcze do tego wrócimy.
– Naprawdę, nie trzeba – upierała się Nora. – Do widzenia, Ebbo – powiedziała i przytuliła dziewczynę. – Dbaj o siebie.
Już miały odejść, gdy Ebba lekko pociągnęła matkę za rękaw.
– Moje rzeczy zostały na łodzi. Musimy je zabrać.
– Zdążymy? – spytała Lena.
Nora spojrzała na zegar. Dochodziła czwarta. Prom odchodził o piątej i o wpół do szóstej.
– To zależy, którym promem zamierzacie płynąć. Dziś odchodzą prawie co godzinę.
– Proszę – powiedziała Ebba, niespokojnie przestępując z nogi na nogę. – Możemy chociaż sprawdzić, czy Tobbe i Christoffer wciąż są w porcie?
40
Thomas i Margit wyszli z willi Brandów i wrócili do ośrodka policyjnego. W budynku było pusto. Po całym tym chaosie i mocnych słowach, jakie padły w domu Nory, czuli ulgę, mogąc usiąść w ciszy.
Zanim wyszli, Jochen Grimstad jeszcze raz ich skrytykował za to, że – jak to ujął – „umyślnie przemilczeli informację o śmierci Victora”. Było wyraźnie widać, że Grimstad szuka kogoś, na kim mógłby wyładować swoją frustrację.
Thomasa to rozdrażniło. Poczuł się zmęczony. Wskazał głową na ekspres we wnęce kuchennej.
– Napijesz się kawy? – spytał Margit.
Tym razem odmówiła.
– Nie mamy punktu zaczepienia – powiedziała z namysłem, wyjmując notes i długopis. – Victor mógł spotkać sprawcę, kiedy jego dziewczyna była wyłączona z gry. W takim wypadku, gdy się obudziła, był już prawdopodobnie martwy i ukryty pod drzewem. Gdy go nie znalazła, wpadła w panikę. Nie mając pojęcia, że on leży tuż obok, ruszyła do portu.
Narysowała drzewo, kółko i strzałkę po tej stronie, gdzie było pusto.
– Albo Victor wrócił później i wtedy natknął się na sprawcę – dodał Thomas. – Może przyszedł sprawdzić, co się dzieje z jego dziewczyną. Mogli się rozminąć.
– Zastanawiam się, czy Felicia kłamie – powiedziała Margit. – Myślisz, że wymyśliła tę historię dlatego, że jest w to zamieszana?
Thomas zmarszczył czoło.
– Nigdy nie dałaby rady zaciągnąć go pod tamto drzewo. Spójrz na nią, ledwie byłaby w stanie podnieść walizkę. W takim wypadku ktoś musiałby jej pomóc.
– Ebba? – spekulowała Margit.
– Chcesz powiedzieć, że obie mogłyby być w to zamieszane?
Thomasowi trudno było sobie wyobrazić, że dziewczyny mogłyby być tak wyrachowane.
– A co, jeśli historia Felicii jest częściowo prawdziwa? – zastanawiała się Margit. – Poszła z Victorem na plażę, żeby wszystko naprawić, zamiast tego się pokłócili i coś poszło nie tak.
– Chodzi ci o to, że Ebba zobaczyła, jak jej najlepsza przyjaciółka bije się z chłopakiem, i spróbowała jej pomóc?
– Mniej więcej. Victor był dla nich za silny i w końcu któraś z dziewczyn podniosła kamień i go uderzyła. Oczywiście nie po to, żeby go zabić. Kiedy dotarło do nich, co zrobiły, wystraszyły się i spróbowały jak najlepiej ukryć zwłoki.
Margit wstała, podeszła do okna i otworzyła je. Do dusznego pokoju wpadło świeże powietrze.
– Felicia opuściła plażę, tak jak mówi – dodała. – Ale później, po śmierci Victora. Podała tylko inną porę.
– A Ebba?
– Co robiła Ebba? – Margit wróciła na swoje miejsce i usiadła. – Snuła się po okolicy. Tak jak Felicia, była w szoku. Zgubiły się i po jakimś czasie wpadła w rozpacz. Wtedy poszła na policję i w ten sposób zapewniła sobie też alibi.
– Myślisz, że ludzie w tym wieku potrafią być tacy wyrachowani?
– Są dowody, że bywa nawet gorzej – odparła oschle Margit.
Thomas wiedział, że miała rację. Takie rzeczy nie zdarzały się często, ale istnieli nastoletni mordercy popełniający potworne zbrodnie.
– A jak do tego pasują chłopcy? – spytał Thomas. – Zastanówmy się nad nimi przez chwilę.
– Bracia Hökströmowie? To ty z nimi rozmawiałeś.
– Dali sobie nawzajem alibi – stwierdził Thomas.
Przypomniał sobie, jak przejęty wydawał się młodszy z braci. Czy to było tylko przedstawienie? Harry Anjou niemal natychmiast nabrał wobec niego podejrzeń.
Skąd się właściwie wziął ten wielki siniak na policzku?
– Chłopak miałby zabić najlepszego przyjaciela? – zastanowił się na głos Thomas.
– Takie rzeczy się zdarzają. Za dużo alkoholu, awantura o dziewczynę… Ebba przecież wspominała, że chłopcy za dużo imprezowali. Felicia zresztą też.
Odłożyła długopis i pomasowała kark.
– Może nawet mamy do czynienia z podobnym scenariuszem – podjęła. – Tobias mógł zobaczyć, że Victor i Felicia się kłócą. Próbował powstrzymać przyjaciela i coś poszło nie tak.
Tobias Hökström wydawał się głęboko wstrząśnięty, gdy Thomas poinformował go o śmierci Ekengreena. Czy wynikało to z tego, że o tym nie wiedział, czy też dopiero wtedy dotarło do niego, co zrobił?
Żadnej z tych możliwości nie dało się wykluczyć.
Thomas wiedział: wszystkie statystyki przemawiają za tym, że morderca i ofiara się znali. Sprawcy nieznający ofiary zdarzali się bardzo rzadko.
– Co jeszcze mamy?
– No cóż. W tej chwili niewiele. – Margit się skrzywiła. Intensywny kolor jej włosów raczej podkreślał, niż łagodził, jej ostre rysy. W głęboko osadzonych oczach malowała się troska. – Nie żyje szesnastoletni chłopak. Nie mamy pojęcia, co się stało. Właściwie nie wiem, w co trudniej uwierzyć: w nieznanego sprawcę czy w to, że zabił go ktoś z jego paczki.
Powietrze w pomieszczeniu mimo otwartego okna nagle wydało się ciężkie.
41
Nora siedziała na werandzie. Teraz, gdy w domu nie było obcych ludzi, powinna pójść na górę i porozmawiać z Jonasem. Wciąż tkwił w sypialni.
Musi zebrać siły i wstać.
Posiedzę tu tylko pięć minut, pomyślała, i potem do niego pójdę. Pięć minut.
Oparła głowę o ścianę i kilka razy głęboko odetchnęła. Dwie tabletki od bólu głowy, które wzięła kilka godzin wcześniej, niewiele pomogły; wciąż czuła tępe pulsowanie w skroniach.
Musimy znaleźć Wilmę. W tej chwili to jest najważniejsze.
Komórka zapiszczała. Wysunęła ją z kieszeni.
Mam nadzieję, że z Grimstadami dobrze poszło. Masz pozdrowienia od mamy, jest na Ingarö i tam zostanie/H
Henrik.
Zupełnie zapomniała o Monice. Najwyraźniej udało mu się namówić ją, by zrezygnowała z wizyty.
Błogosławiony Henrik.
Naprawdę tak pomyślałam? – zastanawiała się zdziwiona. To musiała być pierwsza życzliwa myśl, jaką po raz pierwszy od wielu miesięcy posłała byłemu mężowi.
Zobaczyła w wyobraźni jego twarz, ciemne włosy i klasyczny profil. Kiedyś tak bardzo go kochała.
Nie przywykła do tego, by uważać go za sojusznika.
Szły w stronę przystani KSSS. Ebba wyobrażała sobie, jak zareaguje Tobbe na jej widok. W pierwszej chwili będzie zdziwiony, potem zobaczy wdzięczność w jego oczach.
Wróciła.
Tak bardzo mu ulży, gdy zrozumie, że ona jest gotowa zapomnieć o tym, co się stało. Śmierć Victora tego wymagała. To wszystko było straszne, potworne, ale teraz staną się dla siebie nawzajem pocieszeniem.
Victor był najlepszym przyjacielem Tobbego. Tobbe może się przed nią wypłakać. Będą go razem opłakiwać. Ebba będzie przy nim.
Bo kto inny? Przecież nie jego ojciec, który odtrącił Tobbego i jego brata.
Pragnęła się w niego wtulić. Była gotowa wszystko mu wybaczyć, nawet to z Tessan.
Tak wiele się zmieniło…
– Tam stoi łódź, mamo.
Ebba podniosła wzrok i wskazała na sunseekera, który wciąż był przycumowany przy jednym z pomostów KSSS.
Połowa miejsc w porcie opustoszała, przy pomostach widać było spore luki, rząd łodzi przy długim nabrzeżu znacznie się przerzedził.
Kilku strażników portowych w czerwonych kurtkach opróżniało kosze na śmieci.
Czy Tobbe wciąż był na pokładzie? – zastanawiała się szybko Ebba. Wiedział w ogóle o śmierci Victora?
Nie przyszło jej do głowy, by zapytać o to tych policjantów. Powinna była to zrobić. Ale do tej pory on pewno poznał prawdę.
– Poczekaj tu, mamo – powiedziała Ebba. – Zaraz wrócę.
Zanim Lena Halvorsen zdążyła cokolwiek powiedzieć, Ebba wbiegła na pomost, kierując się ku łodzi, którą opuściła zrozpaczona dobę wcześniej.
Na sofie na rufie leżała jakaś koszulka, ale nie było widać Christoffera ani Tobbego. Nagle Ebba poczuła, że postępuje niewłaściwie, zakradając się na pokład.
– Halo?! – zawołała ostrożnie. – Jest tu kto?!
Milczenie.
– Halo?! – zawołała jeszcze raz.
Wciąż żadnej odpowiedzi.
Rozejrzała się, potem zeszła na pokład i na dół, do kokpitu. Przez uchylone drzwi kajuty zobaczyła Christoffera.
Siedział na sofie, przed nim stał biały kubek. Nie zauważył jej.
Ebba wsunęła głowę do środka.
– Cześć – powiedziała ostrożnie. – Słyszałeś, co się stało?
Zgubiła wątek. Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć, ale Christoffer pokiwał głową.
– To okropne. Nie rozumiem…
Nie dokończył zdania. Ebbie wydawało się, że próbował zdusić szloch, ale nie była pewna.
Christoffer wydawał się taki zagubiony. Wczoraj był w wyśmienitym humorze, fajny starszy brat, całkowicie w porzo wobec Tobbego i jego paczki. Teraz wydawał się bezradny.
– Wezmę tylko swoje rzeczy – wyjaśniła szybko i ruszyła w stronę kajuty, gdzie leżała jej torba.
– Ebba?
W głosie Christoffera brzmiało napięcie. Przystanęła.
– Tak?
– Felicia wie, co się stało? Nie widziałem jej, odkąd wczoraj sobie poszła.
Unikał jej spojrzenia.
– Obie sobie poszłyście. Czy ona wie, że… – przełknął – …Victor nie żyje?
Ebba kiwnęła głową. Nie chciała nic mówić, bo nie wiedziała, czy głos by jej się nie załamał. Wzięła torbę Felicii i swoją.
– Felicię zabrali rodzice – powiedziała w końcu. – Obiecałam, że wezmę też jej rzeczy.
Uniosła żółtą torbę Felicii.
Przez cały czas rozglądała się za Tobbem. Zamknięty skrajnik dziobowy. Czy Tobbe tam był? Jeśli tak, to dlaczego nie wyszedł?
– Jak długo zostajecie w Sandhamn? – spytała, żeby zyskać na czasie.
Christoffer opadł na oparcie sofy.
– Niedługo. Policja ma do nas jeszcze jakieś pytania. Dzwonili przed chwilą i prosili, żebym przyszedł. Spadamy do domu, jak tylko nam pozwolą.
Wóz albo przewóz. Ebba odstawiła obie torby na jasny dywan.
– Gdzie jest Tobbe?
– Poszedł sobie na trochę.
– Ach tak?
Christoffer przeczesał ręką kasztanowe włosy, takie podobne do włosów Tobbego, a jednak nie.
– Może jest z tą dziewczyną, Tessan – powiedział. – Była tu przed chwilą i pytała o niego. Mam mu coś przekazać?
Ebba pochyliła głowę, żeby nie zobaczył grymasu na jej twarzy. Wydusiła z siebie:
– Nie ma takiej potrzeby. Nie chciałam nic konkretnego.
Podniosła torby i uciekła.
42
Simon rozpłaszczył buzię na dolnej szybie drzwi werandy. Zniekształcone rysy nasunęły Norze na myśl odbicie w krzywym zwierciadle w wesołym miasteczku.
Głośno pukał ręką w szybę.
– Simon! – zawołała Nora. – Przestań. Chodź tutaj.
Najpierw wyszczerzył zęby, ale zaraz zrobił to, co mu kazała. Wyciągnęła do niego ręce, a gdy do niej podszedł, mocno go uścisnęła. Pomyśleć tylko, że to Adam albo Simon mogliby leżeć martwi w Skärkarlshamn. Oczy jej się zaszkliły i jeszcze mocniej przytuliła Simona.
– Jesteś smutna? Pokłóciłaś się z tatą?
To tak synowie odbierali jej relacje z ich ojcem? Jeśli miała łzy w oczach, to znaczy, że znów się pokłócili?
Kolejny powód do wyrzutów sumienia. Miała ich tak wiele.
Nora pokręciła głową.
– Nie, kochanie. Zupełnie nie o to chodzi. Tata był naprawdę strasznie miły i pomógł mi w czymś dziś rano.
Simon uśmiechnął się, zachwycony.
– Czyli teraz jesteście przyjaciółmi? – zapytał z nadzieją w głosie.
Nora wiedziała, że niczego bardziej nie pragnął niż tego, by znów zamieszkali razem.
– Tak, kochanie. Ale nie w ten sposób.
Uśmiech zniknął, ale Simon został na jej kolanach. Położył głowę na jej ramieniu. Niedługo będzie za duży, żeby tak siedzieć. Jego szyja pachniała słońcem i morzem. Nora wtuliła w nią twarz i pragnęła móc tak siedzieć przez wiele godzin, nie musieć wstawać ani nic robić.
– Mamo?
– Mhm?
– Dlaczego Wilma siedzi w budce na sieci?
Jego głos był tak cichy, że w pierwszej chwili Nora nie dosłyszała. Potem podniosła głowę i przyjrzała się synowi.
– Co powiedziałeś?
– Dlaczego Wilma siedzi w budce na sieci?
Jego mina była równocześnie niewinna i pełna wyczekiwania, jakby czuł, że Nora w jakiś sposób powinna zareagować na tę informację.
– Dobry Boże, Simon! – wybuchnęła Nora. – Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś? Szukamy jej przecież przez cały dzień. Jonas się tak strasznie martwi.
Zdjęła z kolan Simona i przyjrzała mu się poważnie.
– Ona naprawdę tam jest?
– Tak! – Chłopiec popatrzył na nią ze złością. – Nie musisz się tak wściekać! Przepraszam, że coś powiedziałem.
Nora uklękła przy nim.
– Słodziaczku, to dobrze, że powiedziałeś. Naprawdę.
– Przecież jesteś zła.
– Nie jestem, przysięgam. – Uścisnęła go, żeby to podkreślić. – Jestem po prostu zaskoczona. Kiedy ją znalazłeś?
– Chwilę temu. Poszliśmy z Fabianem po wędki. Siedzi na podłodze i jest strasznie smutna.
Thomas otworzył drzwi policyjnego ośrodka i wpuścił Christoffera Hökströma. Chłopak był ponadprzeciętnie wysoki, ale niższy od niego.
– Dobrze, że przyszedłeś – przywitał go Thomas. – Wejdź. – Wskazał na Margit, która wstała, żeby się przywitać. – To moja koleżanka, inspektor policji kryminalnej Margit Grankvist. Będzie uczestniczyć w rozmowie.
Christoffer spojrzał podejrzliwie na Margit.
– To przesłuchanie?
– Formalnie nazywa się to „złożenie wyjaśnień”.
– Powinienem mieć adwokata?
– Oczywiście, jeśli chcesz, masz prawo do adwokata, ale nie jesteś o nic podejrzany – wyjaśniła po prostu Margit. – Chcemy tylko zapytać cię o parę rzeczy. Nie prościej byłoby zrobić to teraz, kiedy jesteś w Sandhamn? Wolisz stawić się w tygodniu na posterunku w Nacce?
Christoffer Hökström chyba uznał, że to logiczne, bo usiadł.
– Chcesz coś do picia, zanim zaczniemy? – spytała Margit.
Pokręcił głową.
Thomas przyglądał się dwudziestolatkowi siedzącemu przy stole. Rano miał kaca, może wciąż był nietrzeźwy i na pewno w szoku. Teraz zdążył wziąć prysznic, ogolił się i przebrał w inną koszulkę. Nosił jasnobrązowe chinosy z plecionym skórzanym paskiem. Wciąż był przejęty, ale panował nad sobą.
Miał zamyślone spojrzenie, najwyraźniej nie był tak skory do śmiechu jak jego brat.
Kto się tobą zajmował, kiedy byłeś mały?
Ta myśl zjawiła się jakby sama z siebie. Thomas przypomniał sobie słowa Ebby o nieobecnym ojcu.
– Możesz opisać, jak spędziliście wczorajszy dzień? – spytała Margit.
Christoffer założył ręce.
– Co chcecie wiedzieć?
– Jak najwięcej. Jak trafiłeś na Sandhamn z bratem i jego paczką?
– Zawsze zajmowałem się Tobbem – odparł spontanicznie Christoffer. – Odkąd byliśmy mali.
– Stało się tak z jakiegoś konkretnego powodu?
– Chyba można tak powiedzieć.
Christoffer odwrócił głowę, wyglądał, jakby dopadły go wspomnienia.
Christoffer
Pierwszą rzeczą, jaką Christoffer pamiętał z dzieciństwa, był policyjny wóz, który zaparkował przed ich domem. Musiał mieć wtedy niecałe cztery lata. Pojechali na wieś na noc świętojańską. Johanna miała dwa i pół roku. Dziewczyna z sąsiedztwa miała się nimi zająć, gdy mama i tata pojadą zrobić zakupy.
Z jakiegoś powodu Christoffer nie chciał zostać w domu, marudził, dopóki nie zgodzili się wziąć go ze sobą. Opiekunka i jej koleżanka zabrały Johannę na plażę.
Potem nie wróciły.
Zobaczył policjantów przez okno w kuchni. Wciąż pamiętał, jaki był podekscytowany, kiedy zadzwonili do drzwi. Pobiegł do przedpokoju, żeby im otworzyć.
Christoffer nie pamiętał już, jak wyglądała jego młodsza siostra. Nigdzie w domu nie było jej zdjęć.
Tobbe urodził się ponad rok później. Nigdy nie spuszczano go z oka, ale i tak przed niczym nie można go było powstrzymać. To było tak, jakby próbował żyć za siebie i za Johannę. W wieku dziewięciu miesięcy nauczył się chodzić, od początku był szalony i bez przerwy trzeba mu było zakładać jakieś plastry i opatrunki.
Jako siedmiolatek złamał sobie rękę. Wspiął się na drzewo, żeby nakraść jabłek u sąsiada. Chociaż mieli własny ogród pełen jabłoni. Raz złamał sobie duży palec u nogi i musiał chodzić o kulach. Na obozie żeglarskim dostał bomem w czoło i trzeba go było przewieźć helikopterem do szpitala. Rok później rozciął sobie łuk brwiowy na takim samym obozie.
Matka ciągle się bała, że coś się Tobiasowi stanie. Nieustannie go napominała i od pierwszej chwili Christoffer czuł, że to on odpowiada za młodszego brata, żeby mama mogła być spokojna.
Christoffer miał dziewięć lat, a Tobbe pięć, kiedy Arthur został wspólnikiem w dużej kancelarii adwokackiej. Dobrze zarabiał, przeprowadzili się do większego domu. Bracia dostali własne pokoje, Arthur zaś przestronny gabinet na parterze, gdzie nikomu nie wolno było wchodzić.
Wieczorami często tam przesiadywał.
Matka rzuciła pracę nauczycielki. Zawsze była w domu. Christoffer pamiętał, że kiedy był mały, matka piekła dużo ciast. Później coraz częściej leżała w swoim pokoju.
– Mama musi odpocząć – mawiała. – Mógłbyś odebrać Tobbego z przedszkola?
W szafce w łazience stały białe opakowania, na etykietkach był tekst drobnym druczkiem i czerwony trójkąt. Czasem było widać, że matka płakała.
Arthur coraz częściej wyjeżdżał służbowo. Poza tym pracował do późna. Kiedyś, gdy Christoffer miał trzynaście lat, przyłapał ojca pod garażem. Arthur wyszedł, żeby porozmawiać przez telefon. Christoffer musiał wynieść worek ze śmieciami, nie chciał podsłuchiwać, mimo to usłyszał głos zza węgła.
To było tylko kilka zdań, ale dało się wyczuć, że Arthur rozmawia z kimś, kogo lubi. Głos był zupełnie inny niż wtedy, gdy rozmawiał z matką Christoffera. Brzmiał łagodnie i weselej.
Christoffer nienawidził ojca za ten ton.
Wyjazdy służbowe były coraz dłuższe. Przybyło fiolek z tabletkami w szafce w łazience.
Tobbe większość czasu spędzał z kolegami. Zawsze łatwo zdobywał przyjaciół, już w przedszkolu mieli zgraną paczkę. Tobbe często nocował u swojego najlepszego kumpla, Victora. Czasem wyjeżdżał z Ekengreenami na urlopy albo do ich domku letniskowego na szkierach.
To dobrze, myślał Christoffer. Kiedy Tobbe był u Ekengreenów, Christoffer nie odczuwał takiej presji i nie musiał martwić się o niego. Ale w pewnym sensie niepokój zawsze gdzieś się czaił.
Tobbe wydawał się nie zauważać napiętej atmosfery w domu. To było tak, jakby nawet na sekundę nie potrafił zachować powagi.
A może się tego bał.
Christoffer poszedł do gimnazjum i nie mógł się doczekać, by zdać maturę i wyprowadzić się z domu. Unikał rodziców, niezdarnych prób ojca, by się do niego zbliżyć, i udręczonej miny matki, kiedy wychodził.
W ostatniej klasie non stop kuł. Żeby dostać się do szkoły handlowej, musiał mieć naprawdę świetne oceny. To była dla niego ulga móc skupić się na nauce. Zapełniał głowę matematyką i fizyką i odsuwał od siebie całą resztę.
Zaraz po maturze wyprowadzi się z domu.
Tydzień po maturze Christoffera obudził rozpaczliwy płacz matki. Siedziała w kuchni w samej nocnej koszuli, obok niej leżał telefon. Jej oczy były szkliste.
Przed chwilą dzwonił Arthur. Chciał się rozwieść, jak najszybciej. Powiedział jej o tym przez telefon.
Matka przestała wstawać z łóżka. Nie myła się, włosy miała przetłuszczone i wstrętne. W sypialni zaczęło brzydko pachnieć.
Christoffer aż kipiał ze złości, kiedy próbował się nią zajmować. Miał ochotę wrzasnąć: Weź się w garść! Nie jestem twoją matką, jestem twoim dzieckiem! Nie radzę sobie z tym!
Gardził nią równie mocno, jak wstydził się własnej reakcji.
W jakiś sposób udało się załatwić mieszkanie w pobliskim bloku. Przeprowadzili się tam w sierpniu. Christoffer spakował ich najlepiej, jak umiał, i zniósł kartony do furgonetki.
Okolicę, w którą się przeprowadzili, ludzie nazywali Rozwodówka. To tam mieszkały wszystkie rozwiedzione kobiety, których nie było stać na mieszkanie dalej w ich pięknych willach. Teraz oni też tu zamieszkali.
Gdy Christoffer zapytał, dlaczego muszą się wyprowadzić, Arthur wpadł w złość.
– A jak myślisz, czy twoją matkę będzie stać, żeby tutaj mieszkać?! – wrzeszczał. – Ona przecież nie pracuje. To ja ją utrzymuję! Chcę móc chociaż mieszkać we własnym domu, za który płacę!
Po tym zdarzeniu Christoffer znienawidził go jeszcze bardziej.
Teraz nie mógł wyprowadzić się z domu, choć dostał się do szkoły handlowej. Matka by sobie nie poradziła.
Żeby nie musieć wracać po zajęciach do trzypokojowego mieszkania, zostawał dłużej w szkole. Czasem dorabiał jako barman w klubie przy Stureplan. Zdarzało się, że zabierał ze sobą Tobbego, pod warunkiem że brat nie będzie wchodził mu w drogę. Tobbe to lubił, a Christoffer chciał mu sprawić przyjemność.
Tobbe zaczął być z Ebbą i wszystko się uspokoiło. To była dobra dziewczyna dla niego. Christofferowi podobało się to, że jest taka zrównoważona. Ebba też miała rozwiedzionych rodziców, ale jej matka i ojciec się dogadywali.
Czasem ojciec wciskał im pieniądze albo mówił, że Christoffer może pożyczyć samochód. Christoffer podejrzewał, że ojciec ma wyrzuty sumienia. Jego nowa kobieta, Eva, wprowadziła się z wielkim brzuchem do ich dawnego domu. Będzie miał przyrodnie rodzeństwo, młodsze o dwadzieścia lat. Brzydziła go ta myśl.
Wiele razy nie odbierał telefonu, kiedy Arthur dzwonił.
Nie spotykali się zbyt często. Christoffer i Tobbe byli zbyt dorośli na to, by mieszkać tydzień u każdego z rodziców, poza tym Christoffer nie chciał bywać w swoim dawnym domu. Nadkładał nawet drogi, żeby nie musieć przechodzić obok.
Raz bracia poszli na kolację z Evą i Arthurem. Wybrali się do dobrej restauracji, ale przez cały wieczór atmosfera była napięta. Eva była tylko o dziesięć lat starsza od Christoffera. Czuł się dziwnie, siedząc naprzeciw niej przy stole. Od czasu do czasu opierała rękę na wystającym brzuchu.
Tobbe jak zwykle robił z siebie pajaca, ale tym razem Christoffer był mu za to wdzięczny. W przeciwnym razie ta kolacja okazałaby się katastrofą. Odwracał wzrok, gdy Eva i Arthur się dotykali, nie chciał, żeby ta kobieta kleiła się do jego ojca.
Dzień Świętego Jana zawsze był trudny. Matka miała strasznego doła, Arthur wolał wyjeżdżać, by uciec przed wspomnieniami. Powiedział, że mogą pożyczyć jego wielki jacht motorowy, jeśli mają ochotę wybrać się na szkiery. Christoffer uznał, że to całkiem fajny pomysł. Miał kumpli ze szkoły handlowej, którzy wspominali, że wybierają się do Sandhamn.
Tobbe i jego paczka mogą się z nim zabrać, zaproponował Christoffer. Nie miał nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie; dzięki temu nie musiałby się martwić o brata.
Zimą Christoffer zauważył, że Tobbe dość ostro imprezuje. Zastanawiał się czasem, czy młodszy brat z tym nie przesadza. Ciuchy Tobbego śmierdziały dymem, w weekendy często miał kaca. Potem Ebba z nim zerwała. Tobbe zamknął się w sobie, gdy Christoffer próbował go wypytywać, co się stało.
Poza tym posprzeczali się z Victorem, choć przyjaźnili się od tak dawna. Pewnego wieczoru porządnie się upalili i prawie pobili. Potem Tobbe nie chciał powiedzieć dlaczego.
Christofferowi wydawało się, że Victor też zachowuje się inaczej. Wydawał się niespokojny, stał się strasznie porywczy. Czasem Christoffer słyszał, jak warczy na Felicię. Kiedyś rozpłakała się u nich w domu i schowała w toalecie.
Pewnego ranka po tym, jak Tobbe wrócił do domu późno w nocy, Christoffer zapytał go, co się z nim dzieje. Tobbe zbył to szerokim uśmiechem. Tak jak większość spraw.
– Upaliłem się ziołem. Kto tego nie robił?
Christoffer zostawił ten temat. W semestrze wiosennym miał bardzo dużo nauki i na tym chciał się skupić. Ale cieszył się, że będzie mógł mieć na oku Tobbego w noc świętojańską.
43
Wyłania się z tego przygnębiający obraz, uznał Thomas. Wiedział z własnego doświadczenia, jak łatwo pozwolić, by ból po stracie dziecka odcisnął piętno na związku. Ale Hökströmowie mieli więcej dzieci.
Thomas mimowolnie się zastanawiał, czy Christoffer wyrzucił kiedyś z siebie wściekłość na rodziców: na ojca, który mentalnie opuścił dzieci na długo przed rozwodem, i matkę, która skapitulowała jeszcze wcześniej.
Musiało ci brakować ojca, kiedy dorastałeś, pomyślał Thomas. Zwłaszcza wieczorami, kiedy matka nie dawała rady się wami zajmować, a młodszego brata ogarniał smutek. To nie do ciebie należało naprawianie wszystkiego.
– Wasi rodzice wiedzą o tym, co się stało? – spytała Margit, starając się spojrzeć Christofferowi w oczy.
– Nie.
– Nie powinieneś do nich zadzwonić i im powiedzieć?
Wzruszenie ramion. Więcej nie trzeba. Ten pełen rezygnacji gest poruszył Thomasa.
– W każdym razie byłoby dobrze, gdybyś skontaktował się z ojcem – powiedział. – To ułatwi pracę również nam, bo twój brat jest niepełnoletni.
– Dobra.
– Co się stało później tego wieczoru? – spytała po chwili Margit. – Po tym, jak Victor i Felicia już poszli?
– Imprezowaliśmy na drugiej łodzi, u moich kumpli.
– Mógłbyś wyrazić się trochę konkretniej? – Margit odchyliła się na krześle. – Kto jest jej właścicielem, kto cię zaprosił i kto tam był?
Christoffer Hökström przeczesał ręką faliste włosy. Przypominał studenta, który właśnie ma zabrać głos na sali wykładowej. Uprzejmy i konkretny.
– To fairline 46 należąca do Carla Bianchiego.
Thomas znał to nazwisko z gazet. Carl Bianchi zarobił ogromne pieniądze na giełdzie i bez oporów chwalił się tym, ile posiada. Doszło do nagłośnionego sporu z urzędem skarbowym, chodziło o sposób, w jaki Bianchi wyprowadził z kraju wiele milionów, by nie płacić podatku. Urząd przegrał z nim w sądzie, ale o sprawie sporo pisano, a Bianchi wygłosił kilka kontrowersyjnych opinii na temat szwedzkiego systemu podatkowego.
Dziwny to świat, w którym dwudziestolatek i jego kumple mogą korzystać z łodzi, która kosztowała znacznie więcej niż przeciętny szwedzki dom jednorodzinny. Mimo wszystko Thomas nie był zdziwiony. Przez lata napatrzył się w Sandhamn na różne rzeczy.
– Jest przepiękna, z wielkim flybridge’em i mocnymi silnikami. – Christoffer chwilowo się ożywił, jakby wspomnienie wielkiego jachtu stłumiło niepokój.
– Flybridge’em? – powtórzyła Margit.
– To coś w rodzaju otwartej sterówki na dachu – wyjaśnił jej Thomas. – Można siedzieć na zewnątrz i sterować łodzią. To daje lepszą widoczność przy dobijaniu.
– Aha.
Wydawało się, że Margit nie zrozumiała, o co chodzi, ale nie drążyła tematu.
– Która była godzina, kiedy tam poszliście? – spytała.
– Nie wiem dokładnie. Może ósma, może wpół do dziewiątej? Koło wpół do ósmej przyniosłem hamburgery, zjedliśmy, a potem tam poszliśmy.
– Kto taki?
– Ja i Tobbe, Tessan i jej koleżanki. Pozostali przecież sobie poszli. Nie mieliśmy pojęcia dokąd.
– Szukaliście ich? – spytała Margit.
Christoffer pokręcił głową.
– Nie, nie było sensu.
– Dlaczego?
– Szczerze mówiąc, miałem wrażenie, że Victor i Felicia powinni trochę pobyć sami. Tak było nawet lepiej, bo Victor powinien się uspokoić. Już w noc świętojańską był strasznie nawalony. Naprawdę porządnie.
– A Ebba? – wypytywała Margit.
Christoffer unikał jej spojrzenia.
– To było skomplikowane. Ona i Tobbe kleili się przecież trochę do siebie… – Umilkł na chwilę. – Wydawało mi się, że to nie ja powinienem jej pilnować.
– Ma tylko szesnaście lat, a ty dwadzieścia – powiedziała Margit. – Gdy Ebba opuszczała łódź, była bardzo wzburzona, sam to powiedziałeś. Nie sądzisz, że ktoś z was powinien się trochę poczuwać do odpowiedzialności? Pójść za nią i sprawdzić, czy wszystko w porządku?
Christoffer zarumienił się lekko.
– Tak, to jasne. Po prostu o tym nie pomyślałem, w każdym razie nie wtedy.
Wyważasz otwarte drzwi, pomyślał Thomas i spojrzał znacząco na Margit. Anjou próbował już pójść tym tropem. Margit chyba zauważyła spojrzenie, bo zostawiła ten temat.
– Wspominałeś, że Tobbe i Victor pokłócili się wiosną – powiedziała.
Christoffer poruszył się niespokojnie na krześle.
– Tylko ten jeden raz.
Odpowiedź padła szybko. Thomas próbował wyczytać coś z jego twarzy. Odnosił silne wrażenie, że Christoffer żałował, że w ogóle im o tym wspomniał.
– O co poszło? – spytała Margit.
– Właściwie nie wiem. Przyszedłem do domu z imprezy i zastałem ich pod klatką.
– Bili się?
Chłopak wzruszył sztywno ramionami.
– Niezupełnie. Wrzeszczeli i się popychali. Obaj byli podpici.
– Co się stało potem? – chciał wiedzieć Thomas.
– Powiedziałem im, że jest noc i żeby się uspokoili. Victor zwinął się do domu, Tobbe poszedł ze mną na górę. Kilka dni później znów się kumplowali.
Christoffer Hökström nagle wydawał się zmęczony.
– Mogę dostać trochę wody?
– Oczywiście.
Margit wstała i przyniosła mu kubek. Thomas odczekał, aż chłopak wypije parę łyków.
– Co się stało, kiedy dotarliście na łódź Bianchiego?
– Trwała impreza. Muzyka, drinki, fajny klimat.
Wydawało się, że Christoffer poczuł ulgę, gdy zmienili temat.
– Wszędzie siedzieli ludzie, na pokładzie dziobowym i na flybridge’u.
– Spotkałeś tę paczkę w Sandhamn, zgadza się?
– Tak, to byli moi kumple ze szkoły handlowej. Ale umówiliśmy się wcześniej.
– Będziemy potrzebować ich nazwisk i danych kontaktowych – wtrącił Thomas.
Christoffer pokiwał głową.
– Czyli przyszedłeś tam około ósmej, w sobotę wieczorem. Jak długo tam byłeś?
– Nie wiem dokładnie. Do drugiej w nocy, może do trzeciej.
– Kiedy wyszedłeś z imprezy, było ciemno?
– Tak.
– Dyskoteka wciąż była otwarta? Słyszałeś muzykę?
– Chyba nie.
– No to w każdym razie po drugiej – stwierdził Thomas.
– Czy ktoś może poświadczyć, że przez cały czas tam byłeś? – zapytała Margit.
– Tak. Prawie cały wieczór spędziłem z dziewczyną. Potem poszła ze mną na naszą łódź i została na noc.
Christoffer uśmiechnął się słabo, niemal z zakłopotaniem. Pewnie ta dziewczyna znaczyła dla niego więcej niż tylko towarzystwo na jedną noc, pomyślał Thomas.
– Jak się nazywa? – spytał.
– Sara. Sara Lövstedt. Studiuje w szkole handlowej tak jak ja. Jesteśmy w tej samej grupie.
Thomas jeszcze raz przeczytał swoje notatki.
– To ona była z tobą dziś rano, gdy przyszedł do was nasz kolega?
– Tak, zgadza się.
– I może poświadczyć, że przez cały ten czas byliście razem?
– Jak najbardziej.
W jego głosie brzmiał zapał, może nawet odrobina dumy.
W pokoju robiło się coraz goręcej. Thomas poczuł, że się poci. Wstał i otworzył jeszcze jedno okno, żeby zrobić przeciąg.
– Możesz powiedzieć, co tego wieczoru robił twój brat? – spytała Margit.
– Tobbe?
– Tak.
– Był ze mną.
– Przez cały czas?
– Poszliśmy tam razem. Był z Tessan, tą dziewczyną, na którą tak wkurzyła się Ebba.
– Z Tessan? – powtórzyła Margit.
– Tak. Nie wiem, jak ma na nazwisko. Chyba chodziła do jego starej szkoły.
– Nie rozumiem – powiedziała z ociąganiem Margit. – Spędziłeś tam około sześciu godzin i mówisz, że byłeś z jakąś fajną dziewczyną. Chcesz powiedzieć, że nawet na chwilę nie spuściłeś Tobbego z oczu?
Christoffer Hökström natychmiast stał się czujny.
– To znaczy… – Umilkł i zaczął jeszcze raz. – Oczywiście nie widziałem go non stop, ale wiem, że tam był.
– Gdzie siedziałeś? – spytała Margit.
– Na rufie, przynajmniej na początku. Potem leżeliśmy na pokładzie dziobowym.
– Ty i Sara.
– Tak.
– To skąd wiesz, gdzie był Tobbe? – drążyła Margit. – Skoro jacht jest taki duży, jak mówisz, nie mogłeś mieć na oku wszystkich na pokładzie. Musiał tam panować niezły zamęt.
– Tobbe był tam cały wieczór – powtórzył Christoffer. – Jestem tego pewien. Zauważyłbym, gdyby sobie poszedł.
– Mógłbyś przysiąc, że tak było? – zapytał Thomas. – Powtórzyć to pod przysięgą w sądzie?
– Nie – odparł z namysłem chłopak.
– W takim razie nie wiesz, co robił twój brat między wpół do dziewiątej a drugą w nocy?
Oddech Christoffera stał się cięższy.
– Nie, nie wiem.
44
Czerwona szopa na sieci stała na skałach kilka metrów od pomostu należącego do willi Brandów. Dwa pomalowane na biało okienka wpuszczały dzienne światło, budynek miał najwyżej kilka metrów kwadratowych.
Jonas zbiegł ścieżką, Nora szła kilka metrów za nim. Czuł ulgę i jednocześnie niepokój. Wilma wróciła, tylko dlaczego ukryła się w szopie, zamiast przyjść do domu?
Coś się musiało stać.
Nora przystanęła przed szopą.
– Poczekam tutaj – powiedziała. – Lepiej, żebyś sam z nią najpierw porozmawiał.
– Dobra.
Jonas zauważył, że Nora zareagowała na jego szorstki ton. Nie miał czasu jej przepraszać, teraz musiał zająć się córką.
Wydawało mu się, że Nora chciała go uścisnąć. Zanim zdążyła to zrobić, nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Rozejrzał się w półmroku.
Wilma siedziała oparta plecami o ścianę pod jakimiś starymi sieciami na okonie, wiszącymi na wieszakach. Podciągnęła nogi pod brodę i mocno je obejmowała. Mimo słabego światła Jonas zobaczył, że jej twarz jest napuchnięta od płaczu.
– Kochanie! – zawołał. – Co tu robisz?!
– Tato!
Jonas dopadł do niej i przykucnął.
– Tato – załkała Wilma. – Przepraszam, nie chciałam. Przepraszam.
Rzuciła mu się w ramiona, jej ciałem wstrząsnął szloch.
Jonas przytulił ją mocno.
– Już dobrze, kochanie, już dobrze. Uspokój się.
Wilma wtuliła twarz w jego koszulkę. Miała rozczochrane, zapiaszczone włosy, bose i brudne stopy. Jej ubranie śmierdziało jakby starymi wymiocinami.
– Chodź, przyjrzę ci się – powiedział ostrożnie Jonas.
Uniósł jej podbródek, lecz Wilma się odwróciła. Wyglądała na udręczoną.
Jonas usiadł na zakurzonej podłodze i ostrożnie pogłaskał Wilmę po policzku. Zobaczył zadrapanie na łokciu, do ranki przylgnęło trochę piasku.
– Co się stało?
Ogarnął go wstydliwy lęk, do którego nie chciał się nawet przyznać. Tym bardziej nie chciał usłyszeć potwierdzenia. Musiał jednak zadać to pytanie. Ścisnął mocniej dłonie Wilmy.
– Kochanie, czy ktoś ci zrobił krzywdę? Wiesz przecież, że możesz mi powiedzieć wszystko. Czy ktoś cię w jakiś sposób napadł… to znaczy fizycznie?
Jak mam sprawić, by nie myślała, że to jej wina? – zastanawiał się gorączkowo, usiłując panować nad głosem.
Wilma załkała. Jonas spróbował się przygotować na to, co usłyszy.
– Nie – wyszeptała. – Przysięgam, tato. Nie jest tak, jak myślisz.
– Na pewno?
Jonas nie śmiał odetchnąć z ulgą.
– Nie bój się. Możesz mi opowiedzieć o czymś takim.
– Przysięgam – wyszeptała jeszcze raz, nie patrząc na niego.
Czując, jak wilgotnieją mu oczy, przyciągnął córkę do siebie i uścisnął.
Wciąż jesteś taka mała, pomyślał, nie masz nawet jak się bronić, gdyby ktoś chciał ci zrobić krzywdę.
Mijały kolejne minuty.
Jonas kołysał Wilmę w ramionach. Zdrętwiały mu nogi, ale nie zmieniał pozycji.
– Gdzie byłaś?
– W lesie…
– W lesie? – powtórzył, ale Wilma milczała. – Dlaczego nie odbierałaś komórki? Ani nie oddzwoniłaś? Próbowałem się do ciebie dodzwonić mnóstwo razy, nie zauważyłaś tego?
– Nie było sensu – wydusiła w końcu.
– Dlaczego nie?
– Byłeś przecież u Nory…
– A co to ma za znaczenie?
Jonas odgarnął jasny kosmyk z czoła Wilmy. Miała chłodną skórę, powinna położyć się do łóżka pod ciepłą kołdrą. I wziąć prysznic.
Na jej szczupłej szyi pulsowała cieniutka żyłka.
– Teraz przejmujesz się tylko nią – wyszeptała Wilma.
– To nieprawda, kochanie.
Jonas przycisnął ją mocniej do siebie.
– Nienawidzę tu być – mruknęła Wilma, wtulając twarz w jego pierś.
– Cicho już.
Mięśnie jej pleców były bardzo napięte, ostrożnie masował je prawą ręką.
Tak bardzo nie lubiła Nory. Dlaczego wcześniej tego nie zauważył?
– Teraz – powiedział w końcu – pójdziemy do domu, żebyś mogła się umyć. Potem porozmawiamy jeszcze o tym, kiedy sobie odpoczniesz i coś zjesz. Pewnie jesteś głodna?
Wilma słabo pokiwała głową.
– No to chodź, kochanie.
Jonas się podźwignął i postawił Wilmę na nogi. Zanim zdążył otworzyć drzwi, przystanęła.
– Mówiłeś coś mamie?
Jej głos brzmiał żałośnie.
– Tak, oczywiście, że mówiłem.
– Jest zła?
Jonas w końcu dodzwonił się do Margot kilka godzin temu. Bardzo się zdenerwowała i oskarżyła go, że zaniedbał opiekę nad córką. Nie przebierała w słowach. Tylko to, że przebywała w Dalarnie, powstrzymało ją od tego, by wybrać się na wyspę i samej zacząć szukać Wilmy.
– Strasznie się o ciebie niepokoiła – odparł. – Zaraz do niej zadzwonię i powiem, że nic ci nie jest.
Wilma wytarła nos grzbietem dłoni.
– Nie chcę iść do Nory – powiedziała cicho. – Nie moglibyśmy pójść do nas?
– Nie wiem, czy już mamy prąd – powiedział Jonas.
– Nic nie szkodzi, bylebyśmy tylko nie musieli jej widzieć.
Te słowa go zabolały. Ale to nie było odpowiednie miejsce na tę dyskusję.
– Dobrze, tak zrobimy.
Wilma wyszła ze spuszczoną głową, nie patrząc na Norę, która czekała na nich na zewnątrz.
– Musi wziąć prysznic i trochę się położyć – powiedział Jonas.
Norze wystarczyło jedno spojrzenie na Wilmę, by zrozumieć, jak się sprawy mają.
– Dobrze – powiedziała. – Pójdę tylko po coś i zaraz będę.
– Idziemy do nas – odparł Jonas. – Tak będzie najlepiej. Musimy trochę pobyć sami.
Potem odwrócił się bez słowa i odszedł.
45
Nora odprowadziła Jonasa wzrokiem. Wydawał się taki pełen rezerwy. Miała wrażenie, że coś straciła, ale nie wiedziała co.
To było dziwne uczucie patrzeć, jak oddala się w stronę jej dawnego domu. Dał jej do zrozumienia, że nie jest tam mile widziana.
Dwadzieścia cztery godziny temu była szczęśliwa, siedzieli razem przy pomoście i wszystko wydawało się proste i oczywiste.
Dlaczego teraz czuła się inaczej?
Nora przysiadła na starej ławce zrobionej z drewna wyrzuconego przez morze, która opierała się na dwóch dużych kamieniach przy szopie na sieci. Siadywała tu wiele razy, oglądając zachód słońca.
Wąskie pomosty przed nią były wyblakłe i jasnoszare, stapiały się ze skałami. Przy brzegu leżały stare gałązki morszczynu, wplątane w jasnozielone wodorosty. Przy niektórych pomostach było tak płytko, że nawet płaskodenna łódka ocierała się o dno. Wypiętrzanie lądu sprawiło, że żelazne kółka przymocowane do skał znalazły się zbyt wysoko, by łodzie mogły z nich korzystać.
To było takie spokojne miejsce, a jednak dziś nie potrafiła odnaleźć w sobie spokoju.
Łódź Thomasa wciąż była przycumowana do jej pomostu, a w takim razie wciąż musiał być na wyspie.
Czy wieści już się rozeszły? Czy w telewizji pojawią się teraz obrazy ze Skärkarlshamn z policyjną taśmą wokół miejsca, gdzie znaleziono tego zabitego chłopaka?
Bolał ją brzuch i czuła się roztrzęsiona. Na pewno spadł jej poziom cukru i powinna zjeść coś słodkiego. Nie wolno jej było tego zaniedbać, miała cukrzycę i powinna dbać o siebie.
Nora wstała i spróbowała odsunąć od siebie nieprzyjemne uczucia. Ruszyła w stronę domu.
Niedługo wreszcie będzie mogła się położyć, ale Adam i Simon muszą dostać kolację. W kieszeni miała dwa pogniecione, stukoronowe banknoty. Może chłopcy pójdą na grilla i kupią sobie hamburgery. Wtedy nie będzie musiała stać w kuchni i przygotowywać jedzenia.
W kieszeni szortów zaczęła wibrować komórka. Nora wyjęła telefon. „Monica” – widniało na wyświetlaczu. Nie odebrała.
Thomas ziewnął i zerknął na zegar. Pięć po szóstej. Policyjny ośrodek pogrążył się w cieniu, sąsiednie budynki zasłaniały słońce.
On i Margit wciąż byli tu sami. Jutro zjawią się cywilni pracownicy i będą odbierać telefony i maile o przestępstwach z całego kraju. Przy każdym stanowisku stały dwa monitory, ale jak na razie było tu cicho i spokojnie.
– Jak odbierasz młodszego z braci? – spytała Margit. – Ciekawe, że on i Victor wcześniej się pokłócili. – Wskazała długopisem na swoje notatki. – Poza tym nie ma alibi, a w każdym razie brat nie może mu go dać.
– Zanim będziemy mogli coś stwierdzić na pewno, musimy sprawdzić tę dziewczynę, Tessan – zauważył Thomas.
Margit się zastanawiała.
– Może wkurzył się na przyjaciela i go poniosło?
– To możliwe, ale myślisz, że prawdopodobne?
Thomas sięgnął po tabliczkę czekolady, którą kupili w kiosku przy przystani, i odłamał sobie spory kawałek. Potrzebował świeżej energii.
– Mamy troje młodych ludzi, którzy nie mają alibi – powiedział. – Nikt nie może potwierdzić tego, co opowiadali nam Ebba, Felicia i Tobbe. Wszyscy troje mogą być w to zamieszani.
Przekrzywił głowę, aż chrupnęło mu w karku.
– Tak czy inaczej, analiza techniczna będzie interesująca – stwierdziła Margit. – Jutro dowiemy się więcej. Mam nadzieję, że znajdą dla nas jakiś punkt zaczepienia. Mówiłeś, że kiedy odpływa następny prom?
– Koło siódmej.
– Spróbujemy się na niego załapać i przeprawić się na ląd?
– Ja nie. – Thomas potrząsnął głową. – Wracam na Harö. Przypłynę jutro pierwszym promem.
Tęsknił za Pernillą i Elin. To było bolesne patrzeć na Johana Ekengreena, gdy obejmował martwego syna. Thomas pragnął wziąć w ramiona córeczkę.
– Nie sądzisz, że powinniśmy jeszcze raz przesłuchać Tobiasa, zanim się stąd zwiniemy? – spytała Margit. – Zobaczmy, co ma do powiedzenia o tej kłótni z Victorem Ekengreenem. I musimy spisać nazwisko Tessan.
Thomas się wahał. Już raz go przesłuchiwali bez opiekuna prawnego. Nie mogli przekraczać granicy, zwłaszcza że ojciec chłopaka był adwokatem.
Ale dobrze byłoby skorzystać z okazji, póki Tobias wciąż był na wyspie.
Kiwnął głową, a Margit wyjęła telefon.
– Dziwne – stwierdziła po chwili. – Nie odbiera.
– Spróbuj do brata.
Przerzuciła stronę w notesie i znalazła numer.
– On też nie odbiera – powiedziała zdziwiona.
– No to będziemy musieli przejść się na łódź i go przyprowadzić – powiedział Thomas i wstał.
Przejście z policyjnego ośrodka do przystani KSSS zajęło im tylko kilka minut. Teraz w porcie było jeszcze mniej łodzi.
Luka po jachcie braci Hökströmów była wyraźnie widoczna.
46
Johan Ekengreen siedział przy stole w swojej willi na Lidingö. Wielka kuchnia wyglądała tak jak zwykle. Na parapetach stały zielone rośliny, w oknie wykuszowym zioła w donicach. W półmisku na owoce leżały nektarynki i brzoskwinie. Madeleine ułożyła w wazonie piękną kompozycję z ciętych kwiatów.
Wszystko było dokładnie tak jak zawsze.
Tylko Victor nie żył.
Johan objął się rękoma i kołysał się na krześle. Z jego gardła wydobył się cichy jęk.
Nie potrafił odpędzić obrazu zwłok leżących na pryczy. Martwa twarz syna, włosy sklejone zakrzepłą krwią.
W tle cicho szumiała lodówka. Poza tym było zupełnie cicho.
Madeleine spała na piętrze. Jej bliska przyjaciółka, lekarka, przepisała jej mocne leki nasenne.
Johan czuł dla niej za to wielką wdzięczność.
Gdy wracali z Sandhamn, Madeleine była tak zrozpaczona, że bał się, by nie skoczyła za burtę. Wreszcie dotarli do domu. Na szczęście ich znajoma czekała pod domem. Johanowi ulżyło, gdy Madeleine zasnęła i nie musiał dłużej nad nią czuwać.
Siedział przy niej, póki nie upewnił się, że głęboko zasnęła. Mimo tabletek jej ciałem wstrząsał szloch jeszcze długo po tym, jak zapadła w sen.
Johan nie potrafił sobie poradzić z bezgraniczną rozpaczą, jaką okazywała Madeleine. Ból wykrzywiał jej rysy i zmieniał jego piękną żonę w niepocieszoną kobietę w średnim wieku. Obcą kobietę o drżących ustach i łamiącym się głosie.
Johan nienawidził tego, że żona zupełnie straciła kontrolę nad sobą. To było niegodne. To, że sam panował nad bólem, nie znaczyło, że mniej cierpi. Ale nie mógł pozwolić sobie na ryk, który mógłby rozerwać go na strzępy.
Nie miał na to odwagi.
Podniósł się ze znużeniem i nalał sobie lodowatej wody z kranu w drzwiach lodówki. Wypił kilka łyków, wrócił na krzesło i podparł głowę rękoma.
W kuchni panował półmrok, wzdłuż ścian kładły się długie cienie. Nie miał sił wstać, by zapalić światło. Musi się skontaktować z Ellinor, zanim będzie za późno. Spędzała noc świętojańską u przyjaciół w Skanii i miała wrócić do domu dopiero jutro.
W pewnym sensie telefon do Nicole był dla niego łatwiejszy. Najstarszą córkę i jej zamordowanego przyrodniego brata dzieliło piętnaście lat. Mógł rozmawiać z nią jak z dorosłą osobą.
Nicole zaproponowała, że wsiądzie w pierwszy samolot i przyleci do domu. Johan zapewnił ją, że nie ma takiej potrzeby, wystarczy, jeśli zdąży na pogrzeb.
Nie wiedział, kiedy to będzie. Nie wiedzieli nawet, kiedy oddadzą im ciało. Gdy Madeleine to usłyszy, załamie się jeszcze bardziej. Była katoliczką, według rodzinnej tradycji pogrzeb musiał się odbyć od pięciu do sześciu dni po śmierci.
Nie miał sił zastanawiać się teraz nad tym. Bał się rozmowy z Ellinor.
Na myśl, że ma opowiedzieć swojej osiemnastoletniej córce o tym, co się stało, robiło mu się niedobrze.
Jego piękna Ellinor zawsze zajmowała się młodszym bratem. Łączyła ich szczególna więź. Choć na przestrzeni lat przez ich dom przewinęło się wiele opiekunek, to Ellinor zawsze czytała Victorowi bajkę na dobranoc, gdy jego i Madeleine nie było.
Tak często wyjeżdżali.
Odkąd Ellinor przeniosła się do internatu w Lundsbergs Skoli, Victor musiał spędzać wieczory sam.
Johan rozejrzał się po wielkiej kuchni. Pomalowane na biało pomieszczenie wydawało się bezosobowe. Było tu pięknie i elegancko, ale bynajmniej nie przytulnie.
Ile razy Victor siedział tu zupełnie sam przy podgrzanym w mikrofalówce jedzeniu, gdy Johan i Madeleine gdzieś wyjechali?
Johana przytłoczyły wyrzuty sumienia. Jego twarz się wykrzywiła. Zacisnął pięść i uderzył nią mocno w dębowy stół.
Fizyczny ból był lepszy niż ten w piersi.
Tyle rzeczy mogli zrobić inaczej, tylu wyborów teraz żałował.
Johan poczuł słone łzy, ale nie chciało mu się ich ocierać. To i tak nie miało znaczenia.
Nic nigdy nie będzie dobrze.
Po długiej chwili wyjął z kieszeni komórkę. Nie mógł dłużej odkładać tej rozmowy.
Palce mu drżały, gdy wybierał numer Ellinor. W głębi ducha miał nadzieję, że nie odbierze, że będzie miał jeszcze chwilę wytchnienia.
Już po dwóch sygnałach usłyszał głos córki:
– Cześć, tato.
Wydawała się taka wesoła. Przez chwilę miał wrażenie, że nie da rady oddychać.
– Nie mogę – szepnął cicho i ramiona zadrżały od wstrzymywanego płaczu. Potem coś w nim puściło. – Ellinor – powiedział ciężko – muszę ci powiedzieć coś strasznego.
Ebba leżała w łóżku. Niczego tak bardzo nie pragnęła, jak zasnąć, po prostu się wyłączyć i nie musieć myśleć o tym, co stało się w ciągu ostatniej doby. Ale ręce zaciskały się pod kołdrą, a mięśnie karku tak się napięły, że aż bolały.
W żaden sposób nie mogła się uspokoić.
Przewracała się na łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Poduszka wydawała się zbyt twarda, kołdra za cienka. Choć czerwcowy wieczór był ciepły i miała na sobie flanelową nocną koszulę, marzła. Po chwili przyniosła narzutę i przykryła się nią, ale nie zrobiło się jej cieplej.
Przed jej oczami pojawiały się kolejne obrazy.
Tobbe obściskujący Tessan, Victor, który wściekle walnął szklanką o stół, płacz Felicii.
Przypomniała sobie słońce na twarzy, uczucie, że jest najbardziej samotna na świecie.
Jak wszystko mogło aż tak źle się potoczyć?
Tęskniła za Tobbem i wiedziała, że to bez sensu. Był w domu czy wciąż na Sandhamn? To bez znaczenia, i tak mu na niej nie zależało.
Na stoliku przy łóżku leżała komórka. Czy powinna wysłać mu SMS?
Wyciągnęła rękę, ale zaraz ją cofnęła. Przecież i tak nie chciał jej znać.
Zamknęła oczy, ale wciąż widziała Victora. Leżał na piasku, miał zakrwawioną twarz i puste oczy.
Victor nie żył, nic nie mogło tego zmienić. Nie żył i na wszystko było za późno.
47
Christoffer rozpoznał tę postać z daleka, gdy za przesmykiem pojawiły się pomosty. Na nabrzeżu czekał ojciec.
Prawą ręką Christoffer zmniejszył prędkość. Zostało tylko jakieś sto metrów do portu, w którym między dwoma y-bomami cumowali zwykle sunseekera. Port był pięć minut spacerem od ich domu.
Powrót z Sandhamn zajął im prawie półtorej godziny. Podczas rejsu Tobbe prawie się nie odzywał, przez większość czasu siedział i wpatrywał się w wodę.
Na wodzie panował duży ruch, wszyscy wracali do domów po nocy świętojańskiej. Christoffer musiał się bardzo skupić, by sterować i utrzymywać odpowiedni dystans do pozostałych jachtów. W oczy świeciło silne wieczorne słońce, co też nie ułatwiało sprawy.
Po przesłuchaniu wziął telefon i bez entuzjazmu wybrał numer ojca, tak jak kazali mu policjanci. Gdy opowiedział, co się stało podczas ostatniej doby, Arthur Hökström polecił im natychmiast opuścić wyspę.
Christoffer próbował protestować.
– Policjanci mówili, że mamy zostać. Wygląda na to, że chcą jeszcze raz porozmawiać z Tobbem.
– Nie słyszysz, co mówię? – przerwał mu Arthur Hökström. – Natychmiast opuśćcie Sandhamn. Bez dyskusji.
Christoffer przełknął ślinę. Czego właściwie się spodziewał? Głos ojca brzmiał sztywno i chłodno jak w sądzie. Pozostawało im tylko go posłuchać.
I Arthur czekał na nich teraz.
Nie sposób było się domyślić, o czym myśli ojciec. Ciemne okulary zasłaniały oczy. Miał surową minę.
Do miejsca przy pomoście zostało tylko pięćdziesiąt metrów i Christoffer, przekrzykując pomruk silnika, zawołał do Tobbego:
– Możesz pójść pilnować dziobu, gdy będziemy dobijać?!
Brat nie zareagował. Christoffer wyciągnął rękę i go szturchnął. Tobbe jak lunatyk podniósł się z miejsca, przeszedł przez owiewkę i dalej na dziób. Miał zaczerwienione oczy.
Christoffer jeszcze bardziej zmniejszył prędkość. Po chwili silniki pracowały na jałowym biegu. Odległość coraz bardziej malała. Kadłub wsunął się powoli między bomy, a wtedy Christoffer wrzucił wsteczny i łódź zatrzymała się niecałe pół metra od nabrzeża.
Tobbe kucnął przy relingu i sięgnął po linę z pomostu, którą podał mu Arthur. Gdy ją umocował, zeskoczył na pomost i znalazł się tuż przy ojcu.
– Co powiedziałeś na policji? – rzucił niemal natychmiast Arthur. W jego głosie słychać było wzburzenie.
Mówił tak głośno, że Christoffer słyszał go aż na rufie. Właśnie zamocował cumę.
Przypomniało mu się, jak Tobbe wybił okno u sąsiadów. Ojciec spoliczkował go wtedy tak mocno, że dziewięciolatek się przewrócił. Tobbe był zrozpaczony i przez resztę dnia chował się w garażu. Christoffer miał wtedy trzynaście lat, niewiele brakowało do czternastych urodzin. Zaczynał dorastać, ale nie ośmielił się interweniować.
– Tato – powiedział Tobbe.
Christoffer słyszał, że jego brat jest bliski płaczu.
– Odpowiedz mi. Co powiedziałeś na przesłuchaniu?
Arthur chwycił go za ramię i mocno nim potrząsnął. Wyglądało to tak, jakby zaraz miał go uderzyć.
Christoffer puścił cumę i ruszył na dziób. Twarz ojca niemal dotykała twarzy brata.
– Jak, kurwa, mogłeś być aż tak głupi, żeby gadać z policją beze mnie?! – ryknął.
48
Jonas siedział przy Wilmie w nogach łóżka, dopóki nie zasnęła. Nawet się nie zorientował, kiedy sam się zdrzemnął z głową opartą o ścianę.
Obudził się pod wpływem jakiegoś sennego obrazu. Dochodziła dziesiąta wieczorem i na zewnątrz zaczynało się robić ciemno. Za pół godziny zajdzie słońce.
Zaspany potrząsnął głową. Wilma była pogrążona w głębokim śnie, okryta kołdrą aż po szyję. Gdy pogłaskał ją po policzku, nie zareagowała. Wtedy ostrożnie wstał z łóżka.
Zamknął drzwi jej pokoju, zszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Było w niej prawie pusto, ale na półce stało kilka butelek piwa. To musiało wystarczyć. Na szczęście nie czuł silnego głodu.
Z butelką w ręce poszedł do dużego pokoju i usiadł na narożnej sofie. Znów mieli prąd, ale nie zapalił światła. Wolał siedzieć w półmroku.
Czy nie chciał, by Nora zobaczyła, że nie śpi? Nie był tego pewien. Ale widział, że w oknie jej kuchni pali się światło.
Upił łyk piwa i zważył w ręce butelkę.
Dręczyło go wciąż to samo pytanie: Dlaczego nie zauważył, co Wilma czuje do Nory?
Próbował sobie przypomnieć, jak to było wiosną. Czy Nora źle się odnosiła do Wilmy? Pokręcił głową. Próbowała dogadać się z jego córką tak samo, jak on starał się poznać Adama i Simona.
Odkąd powiedzieli dzieciom, że są ze sobą, oboje starali się z całych sił, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Z początku czuli się trochę niepewnie, ale ogólnie szło całkiem dobrze. Byli zgodni co do tego, by z niczym się nie śpieszyć.
Wielkanoc Jonas spędził z Norą i dziećmi w Sandhamn. Nie mieszkali wtedy w tym samym domu, natomiast jedli razem posiłki. Wilma była marudna i nadąsana, ale nie bardziej niż inne nastolatki.
Teraz się zastanawiał, czy już wtedy nie powinien zauważyć znaków.
Poczuł się bardzo nieswojo na myśl, że siedziała w lesie dlatego, że on był z Norą. Dlaczego wcześniej się nie zorientował? Wilma to jeszcze dziecko, on jest dorosłym facetem.
W uszach wciąż brzmiały ostre słowa Margot:
– Jak mogłeś ją tak puścić? Ma dopiero czternaście lat. Nie spodziewałam się tego po tobie, Jonas. Naprawdę się na tobie zawiodłam. Musisz odpowiadać za własną córkę!
Wyobraził sobie Wilmę: zagubioną i zziębniętą, samą w nocy, tak zrozpaczoną, że nie odbierała telefonów.
Ogarnął go niepokój.
Znów pojawiła się twarz Nory. Czy przez ostatnie miesiące żył w jakiejś bańce mydlanej?
Po raz pierwszy od wielu lat naprawdę się zakochał. Może to dlatego pozwolił, by go poniosło. Wilma zaczynała dorastać i dobrze wiedział, że niedługo nie będzie chciała spędzać z nim czasu. Zostało mu jeszcze tylko kilka lat. Potem ona wyprowadzi się z domu i zacznie żyć własnym życiem.
Co będzie później? Gdy zbliży się do czterdziestki, a jego jedyne dziecko wyprowadzi się z domu?
Kiedy się urodziła, Jonas nie skończył jeszcze dwudziestu lat. Został ojcem wcześniej niż inni. Wtedy wypadł z rytmu i teraz też było podobnie. Jego przyjaciele dopiero wiele lat później zaczęli zakładać rodziny i urodziły im się dzieci. Teraz narzekali na nieprzespane noce i na kolkę, a on zmagał się z problemami nastolatki i wieku dojrzewania.
Ponad czternaście lat budował swoje życie wokół Wilmy. Ale narastała w nim tęsknota za jakimś stałym związkiem. Czymś więcej niż krótkie spotkania z innymi kobietami w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Otworzył się na Norę tak, jak dawno tego nie robił. To było fantastyczne uczucie móc sobie na to pozwolić i naprawdę się zakochać.
Nora.
Na samą myśl o niej poczuł tęsknotę. Ale nie mógł pozwolić, by jego nowa miłość była ważniejsza niż córka.
Thomas usiadł na łóżku zlany zimnym potem. Cienka kołdra stała się wilgotna w miejscach, gdzie dotykała jego ciała.
Elin żyje?
Odwrócił głowę i poczuł delikatny oddech.
Sny mieszały się ze sobą. W jednej chwili widział Elin, która uśmiechała się do niego, różowiutka i zdrowa. Potem zmieniała się w Emily i zaczynała się dusić. Szarpała się, jej twarz stawała się sina. Thomas próbował jej pomóc, ale to nic nie dawało, dalej nie mogła złapać tchu, choć próbował wdmuchiwać powietrze w jej maleńkie usta. Był zrozpaczony, gdy we śnie córka wyśliznęła się z jego objęć i zniknęła.
Obraz dziecka duszącego się na jego rękach wciąż był rzeczywisty.
Thomas zmusił się, by spokojniej oddychać, to przecież tylko sen.
W półmroku widział swoją rodzinę. Elin leżała w łóżeczku, Pernilla spała na boku. Wszystko tak jak zwykle.
W ciemności lśniły cyfry budzika. Za trzy godziny musi wstać, żeby zdążyć na pierwszy prom do Stavsnäs.
Naprawdę przydałoby mu się więcej snu, ale lęk nie chciał odejść. Serce biło mocno. Poprawił poduszkę i odwrócił ją na drugą stronę, by nie leżeć na wilgotnej.
Usiłował się rozluźnić, przewrócił się na plecy i wsunął rękę pod głowę. Ciszę przerywały tylko regularne oddechy. Jakiś owad wpadł przez okno i latał nad nim, cicho bzycząc.
Pernilla przysunęła się do niego przez sen. Thomas musnął ustami jej nagie ramię w miejscu, gdzie nocna koszula zsunęła się trochę. Jej świeżo umyte włosy pachniały kwiatem jabłoni.
Poczuł falę wdzięczności, że nie musi już być sam.
– Kocham cię – wyszeptał.
Poniedziałek
49
Norę obudziły uderzenia młotka dobiegające z sąsiedniej działki. Po nocy świętojańskiej miano zawiesić wszelkie prace budowlane w miasteczku, ale ten czy inny grzesznik nie wyrobił się na czas i ignorował tę zasadę.
Leżała z głową na prześcieradle. Przez sen zrzuciła poduszkę na podłogę. W domu panowała cisza, chłopcy na pewno jeszcze spali.
Czterdzieści osiem godzin wcześniej obok niej leżał Jonas. Teraz jego miejsce było puste.
Nora zsunęła kołdrę i podeszła do wysokiego okna. Wstawał piękny dzień. Obok przepływała mała płaskodenna łódka ze splątanymi sieciami na dziobie, ale stąd nie widziała, czy jej właścicielowi dopisało szczęście podczas połowu.
Nora wpadła w melancholijny nastrój. Oparła czoło o szybę, chłodną i trochę wypukłą.
Wczoraj wieczorem Jonas się nie odezwał. Wyglądała przez okno w kuchni, by sprawdzić, czy pali się u niego światło, ale nie dostrzegła żadnych oznak życia. On nie przyszedł, a ona nie chciała mu przeszkadzać.
Zupełnie rozbudzona wiedziała, że już nie zaśnie, choć minęła dopiero siódma rano.
W ciągu ostatnich sześciu miesięcy czuła się najszczęśliwsza od wielu lat. Nie zasługuję na to, myślała czasami.
Troskliwość i nieskomplikowany charakter Jonasa dawały ukojenie po latach spędzonych z Henrikiem. Pomogło jej to dojść do siebie po rozwodzie, nie czuła się już zmęczona ani odrzucona. Bardzo poprawił jej się nastrój i przestała bez końca rozpamiętywać nieudane małżeństwo. Nie ogarniała jej już rozpacz, gdy ktoś w tym samym zdaniu wymieniał Henrika i Marie.
Przy Jonasie zaczęła wierzyć, że może żyć inaczej. Że ona i Henrik znajdą szczęście, choć każde z nich osobno.
Jonas dał jej siłę, by zacząć od nowa. Stopniowo zaczęła postrzegać siebie i swoich synów jako pełnowartościową rodzinę.
Z Jonasem czy bez niego wreszcie stała na własnych nogach. Pomógł jej dotrzeć do tego punktu.
Ale nie chciała go teraz stracić.
Lekarz sądowy Carl-Henrik Sachsen bez pośpiechu naciągnął białe lateksowe rękawiczki. Przed chwilą skończył jeść śniadanie; praca to nie powód, by zaniedbać najważniejszy posiłek dnia.
Dwie kanapki z serem i szynką, jogurt z owocami i mocna kawa. Pierwszy z wielu kubków tego dnia, bo rzadko wypijał mniej niż osiem, często nawet więcej.
Proste jak drut, trochę za długie włosy sięgały do kołnierzyka białego fartucha. Łysina na czubku głowy świadczyła o tym, że nie był młody, niedługo miał skończyć pięćdziesiąt dziewięć lat. Zostało mu sześć lat do emerytury i sam nie wiedział, czy się tego boi, czy nie może się doczekać.
– Jesteś gotów?! – zawołał do swojego asystenta Axela Ohlina, niepozornego szczupłego mężczyzny, który od pół roku pracował w zakładzie medycyny sądowej.
– Przywieziesz chłopaka?! – zawołał do niego Sachsen
Zegar wskazywał kwadrans po siódmej rano, Sachsen należał do typowych skowronków.
Ohlin pojawił się po kilku minutach, popychając wózek. Ustawił go pośrodku pomalowanego na szaro pokoju, w którym czekał Sachsen.
Na stole pod ścianą stał włączony komputer.
– No dobra – rzucił Sachsen. – Przyjrzyjmy mu się.
Zsunął płachtę zakrywającą nagie ciało.
– Wszystkie zdjęcia zrobione? Możemy zaczynać?
Axel Ohlin kiwnął głową w odpowiedzi.
Sachsen z dyktafonem w ręce obszedł zwłoki. Zawsze zwracał szczególną uwagę na pierwsze wrażenie, to, czego nie dało się odtworzyć, gdy skalpel naruszy stawy i mięśnie.
– Teraz ci się przyjrzymy – powiedział, ujmując w dwa palce skórę.
Niedługo przetną tkanki, zbadają płyny ustrojowe, pobiorą próbki i wyślą je do laboratorium kryminalistycznego w Linköping. Wyjmą narząd po narządzie, zważą je i zmierzą.
– Potem cię załatam – mruknął Sachsen do siebie. – Znów będziesz ładny. Zupełnie jak nowy.
Młody chłopak, prawie dziecko, pomyślał i na chwilę zapomniał o zawodowym podejściu. Biedni rodzice. Odpędził tę myśl i rzucił szorstko do swojego asystenta:
– No dobra, jedziemy. Opisz, co tu mamy.
Jego pomocnik podszedł trochę bliżej i stanął tuż przy Victorze Ekengreenie.
Zmarły leżał na boku z odsłoniętą szyją i widocznym ciemieniem. Część jasnych włosów opadła do tyłu. Pod bladą skórą biegły niebieskawe żyłki, tworząc delikatny wzór.
Sachsen spojrzał wyczekująco na Ohlina.
– Co widzisz?
– Ma złamanie przebiegające przez większą część sutura coronaria i w dół, do sinus frontalis.
– Zgadza się, ma poważne obrażenia głowy. Mów dalej.
Asystent postarał się najlepiej, jak potrafił, opisać obrażenia.
Gdy Ohlin w pewnym momencie podniósł głowę martwego chłopaka, Sachsen dostrzegł coś, czego przedtem nie zauważył.
Podszedł bliżej i pochylił się nad Victorem.
– Co my tutaj mamy? – mruknął.
50
– Cześć, Thomas – powiedziała Karin Ek, gdy wszedł do podłużnej sali konferencyjnej na trzecim piętrze. – Wracasz prosto z Harö?
– Pierwszym promem.
Był w Stavsnäs za kwadrans siódma, potem w zaledwie pół godziny dojechał na posterunek w Nacce.
– Co słychać u Pernilli i Elin?
Dla Karin, ich asystentki, rozmowy o sprawach rodzinnych były czymś naturalnym. Miała trzech uwielbiających sport nastoletnich synów, których bez przerwy woziła na jakieś treningi. Kiedy urodziła się Elin, Karin podarowała Thomasowi pięknie zapakowany kombinezonik.
– Wszystko dobrze – odparł Thomas. – Obie spały, kiedy wyjeżdżałem.
Przerwało im czyjeś przekleństwo.
– Jasna cholera!
To była Margit. Jej kubek się przewrócił i kawa zalała stół.
– Masz – powiedziała Karin i podała jej rolkę papierowych ręczników.
Thomas obszedł stół i usiadł obok koleżanki.
– Wszystko w porządku?
Margit nie odpowiedziała. Dalej wycierała stół, nim kawa zaleje wszystkie papiery.
Drzwi się otworzyły i weszło dwóch młodszych inspektorów policji kryminalnej, Erik Blom i Kalle Lidwall. Erik jak zwykle nałożył na ciemne włosy żel. Zdążył się już całkiem mocno opalić.
– Cześć wam – rzucił wesoło i wsunął okulary przeciwsłoneczne do kieszeni na piersi.
Kalle Lidwall, najmłodszy z zebranych, milcząco uniósł rękę na powitanie. Rzadko się zdarzało, by wspominał coś o swoim prywatnym życiu. Thomas wiedział o koledze zaskakująco niewiele, choć pracowali razem od dobrych kilku lat. Rzucało się jednak w oczy jego zamiłowanie do porządku. Na biurku Kallego nie leżał ani jeden niepotrzebny papierek. Thomas zauważył to już wielokrotnie z pewną zazdrością.
– Widziałaś nowego, tego Anjou? – Thomas zwrócił się do Karin.
– Jest teraz u Dziadka.
Szefa sekcji śledczej, Görana Perssona, wszyscy nazywali Dziadkiem.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Dziadek. Za nim wyłonił się Anjou. Wciąż wyglądał na zmęczonego. Thomas uśmiechnął się do niego, jakby chciał mu dodać otuchy.
– Dzień dobry wszystkim – powiedział Dziadek i wysunął krzesło. Usiadł naprzeciw Thomasa i Margit. – To jest Harry Anjou – dodał, wskazując na nowego członka ich zespołu. – Wcześniej pracował w sekcji porządkowej, dziś zaczyna u nas. Ponieważ brał udział w operacji na Sandhamn w noc świętojańską, dobrze się składa, że został przydzielony do tego śledztwa.
Dziadek sięgnął do półmiska z bułeczkami, który przed spotkaniem postawiła na stole Karin. Jest tak gruby, że to pewnie ostatnia rzecz, jaką powinien jeść, pomyślał Thomas. Musi mieć niebotycznie wysoki poziom cholesterolu. Zaczerwieniona twarz świadczyła o tym, że Dziadek w każdej chwili może dostać wylewu.
Thomas doceniał drożdżówki – w domu nie zdążył zjeść śniadania. Po tym, jak ponownie zasnął, nie usłyszał budzika i o mało nie spóźnił się na prom. Drzemał przez całą drogę do Stavsnäs.
– Harry, może powiesz coś o sobie nowym kolegom? – zaproponował Dziadek.
Ten kiwnął głową zebranym. Przesunął dłonią po policzku, mimo wczesnej godziny pokrytym cieniem zarostu. Miał ostrą linię szczęki, ciemne brwi odcinały się wyraźnie na bladej skórze. Thomas pomyślał o Walonach, którzy przybyli do Szwecji w siedemnastym wieku. Pokrewieństwa z nimi dowodziły i nazwisko, i krępa budowa ciała nowego kolegi.
– No więc jestem Harry Anjou – powiedział. – Mam trzydzieści dwa lata i od jesieni mieszkam w Sztokholmie.
Nie dało się nie zauważyć norrlandzkiego akcentu. Anjou wymawiał słowa bez pośpiechu, z charakterystycznym „l”. Jego waloński przodek musiał osiedlić się na północy.
– Niedawno odsłużyłem sześć miesięcy w sekcji porządkowej. Ponieważ mam służbę kombinowaną, przydzielono mnie do was. Bardzo się z tego cieszę.
– Skąd pochodzisz? – spytała Margit.
– Z Ånge. Przez kilka lat po wyższej szkole policyjnej pracowałem w dystrykcie Ånge. Jak wiadomo, większość ludzi próbuje się stamtąd wyrwać.
Wzruszył ramionami, jakby zakładał, że wszyscy zebrani wiedzą o wyludnianiu się Norrlandii.
– Chciałem spróbować pracy w wielkim mieście. Polowanie na łosie musi poczekać.
Uśmiechnął się krzywo.
– Masz rodzinę? – chciała wiedzieć Karin.
Harry Anjou pokręcił głową.
– Nie, jeszcze nie.
– Jesteś tu mile widziany – zapewnił go Thomas. – Ja i Harry spotkaliśmy się wczoraj w Sandhamn – wyjaśnił reszcie grupy.
Znów zwrócił się do Anjou:
– Wykonaliście tam kawał dobrej roboty. W weekend musieliście tam mieć niezły młyn.
– Tak, chyba tak – odparł Anjou i zmęczonym gestem potarł nos.
– No dobra – stwierdził Dziadek – to mamy z głowy. Spróbujemy teraz podsumować sytuację? Cholera jasna, że też to się musiało stać tuż przed sezonem urlopowym.
Thomas zrelacjonował wydarzenia z ostatnich dwudziestu czterech godzin. Przed spotkaniem Karin przypięła na ścianie zdjęcia z miejsca zbrodni. Wskazał na zbliżenie Victora Ekengreena, leżącego pod drzewem.
– Większość przesłanek wskazuje na to, że Victor został zamordowany – powiedział. – Ale niełatwo będzie nam ruszyć tę sprawę z miejsca. Podczas weekendu przez wyspę przewinęły się tłumy ludzi, większość przypłynęła tylko na noc świętojańską. Znalezienie świadków będzie bardzo trudne.
Zamilkł i zwrócił się do Margit:
– Chcesz coś dodać?
– Tak jak wspominałeś, nie mamy za dużo punktów zaczepienia, jeśli chodzi o motyw i sprawcę – powiedziała. – Do tej pory wiemy tylko, że denat pokłócił się ze swoim najlepszym przyjacielem, Tobiasem Hökströmem, który również spędzał noc świętojańską na wyspie.
– Kiedy sekcja? – chciał wiedzieć Kalle.
– Liczymy na to, że już dziś.
– Przefaksowałam wszystkie dokumenty do zakładu medycyny sądowej – odezwała się Karin.
– A ja, jak tylko tu skończymy, zadzwonię do Sachsena – dodał Thomas.
– Zaczęliśmy przesłuchiwać paczkę przyjaciół, którzy spędzali noc świętojańską na Sandhamn – powiedziała Margit. – Jeśli mielibyśmy się trzymać starej dobrej teorii o bliskiej osobie, to na razie najbardziej interesujący są dla nas Tobias Hökström, o którym przed chwilą wspominałam, i dziewczyna Victora, Felicia Grimstad.
Thomas przypomniał sobie pośpieszne spojrzenie, jakie bracia wymienili między sobą. Strach w oczach Tobiasa, gdy szukał oparcia u Christoffera. Muszą w tym podrążyć.
Na głos powiedział:
– Trzeba się wybrać do Sandhamn i pogadać z ludźmi. Powinien się tam znaleźć ktoś, kto coś widział albo słyszał. Wiem, że wczoraj spisano sporo danych kontaktowych, ale jeszcze nie skończyliśmy.
– Ja się mogę tym zająć – zaoferował Erik Blom. Zwrócił się do nowego kolegi: – Chcesz się wybrać ze mną?
Harry Anjou nie tryskał entuzjazmem. Zapewne wynikało to z faktu, że Anjou, podobnie jak on sam, dopiero co wrócił na stały ląd po kilku intensywnych dobach na szkierach.
– Weź Kallego – zdecydował Dziadek. – Niech Harry tu dzisiaj zostanie. Trzeba zrekonstruować historię Victora. Musimy się porządnie przyjrzeć jego życiu. Zabierz się do tego jak najszybciej.
– Oczywiście – odparł Harry Anjou.
Thomas mógłby przysiąc, że widzi wdzięczność w jego oczach.
– Przydzielili nam prokurator Charlotte Ståhlgren – poinformował Dziadek. – Margit, Thomas, możecie ją informować na bieżąco?
Margit pokiwała głową.
– Dobra – stwierdził Dziadek i wstał. – No to do roboty.
51
Erik Blom mrugnął do ładnej dziewczyny, która trzymała za rękę pięcioletnie dziecko i czekała, aż prom dobije do brzegu.
Na dziobie promu stało mnóstwo ludzi, którzy mieli wysiąść w Sandhamn. Do trapu ustawiła się długa kolejka. Mężczyzna przed nimi taszczył reklamówki z zakupami, trzymał po dwie w każdej ręce.
– Ile wózków z dziećmi może płynąć na jednym promie? – mruknął Kalle, gdy musiał się przycisnąć do ściany, by przepuścić matkę z niemowlęciem.
Przez całą podróż miał kiepski humor, ale Erik nie zapytał go dlaczego. Szanse na to, że małomówny kolega mu coś zdradzi, i tak były marne.
– Już prawie jesteśmy – powiedział jakby dla odwrócenia uwagi.
Wciąż przyglądał się matce z dzieckiem. Nosiła obcisły wzorzysty top i białe szorty. Miała ładne piersi.
Wcześniej Kalle kupił bilety i dał mu jeden. W końcu przyszła ich kolej. Erik pokazał bilet i zszedł na szare betonowe nabrzeże. Po lewej stronie zobaczył kiosk, a na wprost sklepik z ubraniami, przed którym stały donice pełne kwiatów. Nad wejściem wisiał ozdobny szyld z napisem „Letni Sklepik”. Przed kioskiem stało kilkoro dzieciaków z lodami.
– Jak myślisz, od czego powinniśmy zacząć? – spytał Erik, rozpinając suwak niebieskiej wiatrówki.
Kalle przed chwilą założył okulary przeciwsłoneczne. Z krótko ostrzyżonymi włosami przypominał twardego policjanta z amerykańskich seriali.
– Może od miejsca zbrodni?
Naprawdę jest tak małomówny jak te postacie z telewizji – pomyślał Erik i też nałożył okulary przeciwsłoneczne.
– No dobra – powiedział na głos.
Nie po raz pierwszy dostali zadanie, by pukać do drzwi w Sandhamn, i Erik wiedział z doświadczenia, że brak normalnych adresów nie ułatwia sprawy.
Na wyspie nie używano tabliczek z nazwami ulic i dróg, stosowano lokalne określenia, których nie dało się znaleźć na żadnej mapie. Ludzie mieszkali na „Zachodzie”, na „Północy” albo przy „Cyplu Oxudden”. Turysta nie miał szans się w tym zorientować, potrafili to tylko ludzie, którzy znali wyspę od dziecka. Za pierwszym razem, gdy uczestniczył w śledztwie na Sandhamn, doprowadzało go to do białej gorączki. Poza tym jedynymi dozwolonymi środkami transportu były rowery lub własne nogi. W miasteczku widywało się jedynie pojedyncze quady, czasem traktor.
– Idziemy? – spytał. – Chyba nie ma sensu czekać na autobus?
Szybkim krokiem ruszyli w stronę Skärkarlshamn i w niecałe dziesięć minut dotarli do odgrodzonego policyjną taśmą terenu. Miejsca nikt już nie pilnował.
Na drugim końcu plaży siedzieli jacyś windsurferzy. Najwyraźniej nie mieli ochoty się zbliżać.
Obaj koledzy przeszli pod biało-niebieską taśmą i podeszli do miejsca, gdzie znaleziono zwłoki. Przystanęli przy olsze. Erik się rozejrzał. Kilka godzin wcześniej dokładnie studiował zdjęcia z miejsca zbrodni, ale to nie było to samo.
Ponieważ technicy sprawdzili wszystko co trzeba, Erik i Kalle nie musieli się martwić, że zatrą ślady. Mimo to Erik poruszał się ostrożnie. Nigdy nie wiadomo, czy czegoś nie będzie trzeba sprawdzić jeszcze raz.
Chłonął widok okolicy skąpanej w słońcu.
Thomas wspominał, że miejsce zbrodni jest położone na uboczu, ale dopiero teraz do Erika dotarło, jak bardzo odosobniony jest ten zakątek.
Plaża Skärkarlshamn miała kształt łuku, ale akurat w tym miejscu morze wcinało się głębiej w ląd. Za drzewem, którego gałęzie opadały tak nisko, że dotykały roślinności przy gruncie, powstał zakątek niewidoczny z innych miejsc na plaży.
Erik musiał odgarnąć te gałęzie, by zobaczyć miejsce, w którym leżał Victor.
Roślinność wciąż była przygnieciona. Erik ukląkł i przyglądał się śladom na ziemi. Bez problemu potrafił sobie wyobrazić zarysy ciała.
Wstając, zauważył coś między konarami po drugiej stronie drzewa.
Thomas wspominał, że domy na najbliższej działce stały puste. Wtedy nikogo nie widział. Teraz ktoś poruszał się na działce, białe okiennice otwarto. Chyba Thomas mówił, że wczoraj były zamknięte?
– Kalle! – zawołał półgłosem Erik.
Kalle stał pochylony po drugiej stronie olchy i oglądał jakiś spiczasty kamień wystający na kilkanaście centymetrów z traw porastających plażę. Musiał się spocić podczas szybkiego spaceru, bo zdjął kurtkę, a na plecach pasiastej tenisowej koszulki widniały wilgotne plamy.
Erik wykonał znaczący gest w stronę domów.
– Chyba wrócili właściciele. Chodź, pogadamy z nimi.
52
Erik i Kalle podeszli do płotu i zaczęli szukać furtki, ale na próżno. W końcu dotarli do miejsca, gdzie płot kończył się kilka metrów od brzegu. Przy ostatnim słupku na piasku leżały sterty wyrzuconego przez morze brązowego morszczynu.
Erik zobaczył, że na działce stoi kilka domków dla gości. Główny budynek miał wielkie, panoramiczne okno z widokiem na morze. Na drewnianym tarasie stała wysoka, mocno zbudowana kobieta około sześćdziesiątki. Właśnie przesadzała pelargonie do nowej donicy. Szerokie szorty miała poplamione, dłonie osłoniła rękawicami ogrodniczymi.
– Halo! – zawołał Erik, zdejmując okulary przeciwsłoneczne.
Podskoczyła i upuściła roślinę.
– Proszę się nie bać – szybko dodał Erik. – Jesteśmy z policji. Chcielibyśmy z panią chwilę porozmawiać, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
Kobieta odstawiła donicę na ogrodowy stół i zeszła po szerokich schodach z tarasu. Otarła pot z czoła i przy tym ubrudziła sobie włosy ziemią.
Erik i Kalle się przedstawili, Erik pokazał legitymację.
– Ann-Sofie Carlén. – Zdjęła jedną rękawicę i wyciągnęła rękę na powitanie. – Nie rozumiem, dlaczego panowie tu są. W tym roku nie składałam żadnego zgłoszenia. – Skrzyżowała ręce na piersi i ciągnęła: – Ale oczywiście powinnam była to zrobić. Łobuzów jest coraz więcej i nikt nie chce się tym na poważnie zająć. To smutne, jak niewiele policja robi w tej sprawie.
Erik stwierdził, że nie udało im się jeszcze nawet powiedzieć, z czym przyszli, a ona zdążyła się poskarżyć.
Kalle spochmurniał. Erik postanowił zdać się na swój urok osobisty.
– To pani jest właścicielką? – spytał z szerokim uśmiechem. – Naprawdę przepiękne miejsce. Fantastyczny widok.
Ann-Sofie Carlén rozpromieniła się w uśmiechu.
– Pięknie tu, prawda? – powiedziała. – Mamy to miejsce od kilku lat. To znaczy ja i mój mąż. Ale wymagało solidnego remontu.
– Pani mąż też tu jest? – spytał uprzejmie Erik, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Nie, poszedł na zakupy do miasteczka. Przyjeżdżają do nas wnuczki.
Nie było żadnych wątpliwości, że Ann-Sofie Carlén jest dumna ze swoich potomków.
– Mamy dwie córki – ciągnęła z zapałem. – Obie mają dzieci i dziś po południu przyjeżdża nasza najstarsza z dziewczynkami.
Wskazała w stronę plaży na wąską łachę piasku obok pomostu. Widać było, że ktoś w tym miejscu zgrabił gałązki morszczynu.
– Uwielbiają się tutaj bawić.
Kalle odchrząknął tak mocno, że jego jabłko Adama aż podskoczyło.
– Mamy kilka pytań w sprawie wydarzeń, które zaszły podczas nocy świętojańskiej – powiedział.
– I nic dziwnego – zaperzyła się Ann-Sofie Carlén. – Rozejrzyjcie się tylko, panowie. Wszędzie sterty śmieci, a gmina nic z tym nie robi. To naprawdę godne pożałowania. – Przerwała na chwilę, żeby nabrać tchu. – I do tego te policyjne taśmy. Co się właściwie tutaj dzieje?
Oburzenie na jej twarzy zmieniło się teraz w podejrzliwość.
– Może wy dwaj możecie mi to powiedzieć?
Ann-Sofie Carlén najwyraźniej nie słyszała jeszcze o morderstwie na plaży Skärkarlshamn. Erik widział wiadomość o śmierci Victora Ekengreena w porannych gazetach, ale nie nagłośniono tego aż tak bardzo, jak się obawiali. Nagłówki zdominował karambol w Dalarnie z kilkoma ofiarami śmiertelnymi i wieloma rannymi. W gazetach zaroiło się od artykułów o groźnych wypadkach w okresie nocy świętojańskiej i opublikowano zbliżenia „drogi śmierci”, jak ochrzcili tę trasę dziennikarze.
– Na wyspie doszło do morderstwa – powiedział.
– Co pan mówi?
Ann-Sofie Carlén zgubiła wątek.
– Podczas weekendu na plaży zginął młody człowiek – wyjaśnił Kalle. – Dokładniej mówiąc, w Dzień Świętego Jana. To dlatego teren jest odgrodzony. Próbujemy się dowiedzieć, czy któryś z sąsiadów coś widział albo słyszał.
– Okropne – stwierdziła Ann-Sofie Carlén. W jej głosie brzmiały przerażenie i ciekawość. – To ktoś z Sandhamn?
Kalle się żachnął.
– Nie, żaden ze stałych mieszkańców. Ofiara przypłynęła tu łodzią.
Ann-Sofie Carlén uniosła lekko podbródek.
– Nie mogę powiedzieć, by mnie to dziwiło. W noc świętojańską wyprawiają tutaj dzikie harce. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, kiedy stanie się coś okropnego. Oczywiście był pijany?
Erik postanowił zignorować to pytanie.
– Zastanawiamy się, czy ktoś przebywał u państwa w domu w Dzień Świętego Jana. Zwrócili państwo na coś uwagę? – spytał.
– Niestety, nie. – Ann-Sofie Carlén stanowczo pokręciła głową. – Wyjechaliśmy na cały weekend. Wróciliśmy dopiero dziś rano.
– Szukamy osób, które mogły coś widzieć po godzinie siódmej wieczorem w sobotę, czyli w Dzień Świętego Jana – wyjaśnił cierpliwie Kalle. – Nie mieliście państwo żadnych gości w tych domkach?
Wskazał głową na pozostałe budynki, które wydawały się na tyle duże, by móc pomieścić jedną, dwie rodziny.
– Przykro mi – odparła Ann-Sofie Carlén. – Tak jak mówiłam, nie było nas tutaj. Na noc świętojańską zawsze wyjeżdżamy, za dużo tu hałasu i awantur. Człowiek boi się wyjść poza teren działki przez tych wszystkich łobuzów, którzy rozbijają namioty i palą ogniska w lesie.
Jedyne domy, z których widać było miejsce zbrodni, należały do Carlénów. Erik chciał się upewnić.
– Czyli w weekend było tu zupełnie pusto? – spytał.
Ann-Sofie Carlén jakiś czas temu podniosła okulary przeciwsłoneczne na czoło. Teraz powoli zsunęła je na nos i odparła:
– Przecież mówiłam.
Naciągnęła ogrodową rękawicę, jakby nagle zaczęło jej się śpieszyć.
– A teraz wybaczcie, panowie, mam mnóstwo roboty przed przyjazdem wnuczek.
Erik spojrzał znacząco na Kallego. Ukrywała coś?
Kalle stał jakieś pół metra od Ann-Sofie Carlén. Był co najmniej dwadzieścia pięć centymetrów wyższy od niej.
– To pytanie w ramach prowadzonego śledztwa – powiedział chłodno. – Zginął młody człowiek. O ile ktoś tutaj przebywał podczas nocy świętojańskiej, musimy o tym wiedzieć.
Ann-Sofie Carlén wydawała się zakłopotana. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła.
Erik odniósł wrażenie, że miała coś na końcu języka.
– Niestety, nie potrafię panom pomóc – rzuciła, odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
Erik dogonił ją w kilku szybkich krokach.
– Jeśli ma pani jakieś informacje, które mogą mieć znaczenie dla śledztwa, powinna nam pani o tym powiedzieć.
Kobieta zatrzymała się. Odwróciła się powoli.
– Nie wiem, czy to takie ważne – powiedziała – ale chyba ktoś był w jednym z domków dla gości.
– Dlaczego pani tak sądzi? – Erik starał się, by jego głos brzmiał jak najprzyjaźniej, przed chwilą Kalle zachował się wystarczająco obcesowo. – Są ślady włamania?
– Nie, ale kiedy tam weszłam, dziwnie pachniało. – Skrzywiła się z niesmakiem. – Zauważyłam to, kiedy szykowałam domek dla córki. I pościel była w nieładzie. Nie wyglądało to tak jak zwykle.
Zacisnęła usta, jakby natychmiast pożałowała, że cokolwiek powiedziała.
– To pewnie nic takiego – oświadczyła. – Poza tym nie chcę być w nic zamieszana.
– Możemy obejrzeć ten domek? – zapytał Erik.
Kobieta ruszyła w stronę schodów.
– Jeśli chcecie – stwierdziła. – Ale już wszystko wyszorowałam. Znów jest porządek. I dzięki Bogu przestało śmierdzieć.
53
Thomas wybrał numer Carla-Henrika Sachsena. Słuchając kolejnych sygnałów, kołysał się na biurowym krześle, tak że plecy dotykały regału. Po południu, gdy przygrzewało słońce, w pokoju robił się straszny upał, ale na razie panował tu chłód.
– Halo? – odebrał ktoś po piątym sygnale.
Czy to był Carl-Henrik Sachsen? Brzmiało to tak, jakby miał kluski w ustach.
– Co robisz? – spytał Thomas.
– Jem. Siedzę w socjalnym. Po robocie jemy sobie szarlotkę. A co, przepisy tego zabraniają?
– Nie, nie – odparł pośpiesznie Thomas. – Jak tam, zdążyliście się przyjrzeć Victorowi Ekengreenowi?
– Tak – potwierdził Sachsen, z pełnymi ustami. – Nie martw się. Rano zbadaliśmy twojego chłopaka. Papierkową robotą zajmiemy się później.
– Doceniam to – odparł Thomas. – Możesz mi coś powiedzieć?
– Chłopak zmarł wskutek potężnych ciosów tępym narzędziem w głowę. Ma sporo krwotoków z ran tłuczonych, złamanie kości sklepienia czaszki, obrażenia mózgu wskutek urazu i krwotoki nadtwardówkowe. Zgon musiał nastąpić niemal natychmiast.
– Możesz trochę dokładniej wyjaśnić przebieg wydarzeń?
– Ktoś walił tego młodego człowieka w głowę czymś okrągłym i twardym.
– Czy to mógł być kamień? – spytał od razu Thomas, któremu przypomniała się plaża i kamienie na brzegu.
– Jeśli wziąć pod uwagę ślady, to całkiem niewykluczone.
Było tak, jak podejrzewał. W takim razie morderca działał spontanicznie.
– Miał kilka różnych ran na głowie – zauważył Thomas.
– Zgadza się, ale tylko te późniejsze były śmiertelne. Ta na skroni nie jest specjalnie głęboka ani groźna, tylko wygląda paskudnie.
– Czy pierwszy uraz wystarczył, żeby chłopak stracił przytomność? – spytał Thomas.
– Może, ale najwyżej na krótką chwilę. Gdyby nic więcej mu się nie stało, bez problemu doszedłby do siebie.
Thomas usiłował poskładać kawałki układanki.
– Czyli Victor Ekengreen przewraca się lub zostaje pchnięty i uderza głową o kamień. Ma krwawiącą ranę na skroni i traci przytomność albo jest zamroczony.
– Właśnie tak. – Sachsen chyba odstawił kubek do zmywarki, bo w tle rozległ się dźwięk naczynia uderzającego o metal. – Przejrzałem zdjęcia z miejsca zbrodni i tę powierzchowną ranę spokojnie mógł spowodować ten kamień, na którym znaleźliśmy ślady krwi. Powierzchnia i kształt zgadzają się z fizycznymi obrażeniami.
– Mówiłeś, że potem stało się coś jeszcze, zadano mu kolejne obrażenia, te, które doprowadziły do śmierci? – dopytywał Thomas.
– Właśnie.
– Chodzi o bójkę? Walczył z kimś?
– Powiedziałbym, że tak. Ma trochę zadrapań na twarzy. Co prawda płytkie, ale są. Ma też siniaki na ramionach, jakby ktoś mocno go złapał, i siniak na klatce piersiowej, pośrodku.
– Jak myślisz, co się stało?
– To chyba raczej twoje zadanie. – Sachsen milczał przez chwilę. – Ale powiedzmy tak: pierwsza rana mogła powstać wskutek wypadku, kolejne już nie. Nie wystarczyło jedno uderzenie, żeby go zabić. Obstawiałbym co najmniej dwa, może nawet trzy.
Czyli morderstwo. Czy z premedytacją?
– Co możesz powiedzieć o napastniku? – zapytał Thomas.
– To najprawdopodobniej osoba, która miała sporo siły. Czaszka jest porządnie wgnieciona.
Thomas pomyślał o Ebbie i Felicii. Żadna z nich nie miała więcej niż metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, obie były smukłe, o szczupłych nadgarstkach. Statystyki przemawiały za mężczyzną, ale w rozpaczliwych sytuacjach kobiety potrafiły dać z siebie więcej, niż można by przypuszczać.
– Da się powiedzieć, pod jakim kątem zadano ciosy?
– To trochę skomplikowane – odparł Sachsen. – Ale uważam, że ofiara znajdowała się oko w oko ze sprawcą. Kamień, jeżeli to faktycznie był kamień, trafił ukośnie za prawe ucho. Wygląda na to, że cios spadł z boku, ofiara i sprawca mogli obaj leżeć na ziemi.
– Prawe ucho – powtórzył Thomas. – Czyli jeśli byli naprzeciw siebie, sprawca powinien trzymać kamień w lewej ręce.
– Zgadza się.
Leworęczny? – zanotował szybko Thomas.
Spróbował wyobrazić sobie Victora po pierwszym uderzeniu. Czy był zbyt zamroczony, żeby się bronić? Ile czasu trwało, nim sprawca znalazł dostatecznie duży kamień, żeby go zabić?
Mocny chwyt, uniesiona ręka. Śmiertelny cios, potem jeszcze kilka. Więcej nie było trzeba.
– To wszystko? – spytał Thomas, zerkając na zegar.
Za pięć minut miał się spotkać z Margit, ale nic się nie stanie, jeśli trochę się spóźni.
– Niezupełnie. – Sachsen odchrząknął. – Jak się domyślasz, analiza chemiczna jeszcze nie jest gotowa. Trochę potrwa, zanim pracownia chemii sądowej przyśle wyniki. Ale znalazłem jeszcze coś, co powinno cię zainteresować.
– Co takiego?
– Wygląda na to, że twoja ofiara przez dłuższy czas brała narkotyki. Dokładniej kokainę. Znalazłem ślady białego proszku w nosie i uszkodzenia śluzówki. Niewiele tego, ledwie widać gołym okiem, ale są uszkodzenia przegrody nosowej. Poza tym miał zastój krwi i wodę w płucach, więc możliwe, że brał coś jeszcze. Nie potrafię powiedzieć co konkretnie, dopóki nie dostaniemy wyników z SKL.
– Kokaina – powtórzył Thomas.
Trawił tę informację.
Victor Ekengreen używał narkotyków. Nikt nie wspomniał o tym podczas przesłuchania.
54
Gdy Thomas wszedł do pokoju Margit, siedziała pochylona nad stołem i obierała lekko przejrzałego banana.
– Rozmawiałem z Sachsenem. Przeprowadzili sekcję przed południem.
– To świetnie. Co miał ci do powiedzenia?
Thomas usiadł naprzeciw niej i podsumował rozmowę z Sachsenem.
– A więc wszystko wskazuje na to, że Victora zamordowano z premedytacją – zakończył. – Nie da się inaczej zinterpretować tych informacji.
– Czyli inaczej mówiąc, tak jak przypuszczaliśmy.
– I jest jeszcze coś – dodał Thomas. – Według Sachsena Victor Ekengreen przed śmiercią brał kokainę.
Margit odłożyła banana.
– Miał przecież dopiero szesnaście lat. Wcześnie na kokainę, zwłaszcza jak na kogoś z tak dobrej rodziny.
– To chyba bardzo typowe na takich przedmieściach.
Thomas nie mógł się powstrzymać, ale uśmiechnął się, żeby złagodzić ironiczną wymowę.
– Kokainę, mówisz – powtórzyła Margit, ignorując komentarz Thomasa. – To imprezowy narkotyk.
– Ale może również sprawiać, że ludzie stają się agresywni, zwłaszcza że często używa się jej razem z alkoholem – powiedział Thomas. – Victor przez cały weekend wlewał w siebie wódkę, wszyscy tak zeznali. Tobbe mówił, że Victor był naprawdę nawalony.
– Nie wspomniał tylko, że nie chodziło o sam alkohol. – Margit zabębniła palcami w stół. – Alkohol i narkotyki, co za świetne połączenie.
– Sachsen uważał, że Victor brał coś jeszcze, znalazł wskazówki, które o tym świadczyły.
– Co to mogło być?
– Za wcześnie, żeby powiedzieć. Ale to nie musi być żaden nielegalny narkotyk. Równie dobrze może chodzić o jakiś lek.
Thomas się zastanawiał.
– Kokaina jest droga – stwierdził. – Jeśli skończyły mu się zapasy, może wybrał tańsze rozwiązanie.
– I niekoniecznie lepsze – zauważyła Margit.
– Niekoniecznie.
Thomas przypomniał sobie przypadek sprzed wielu lat, gdy pewien mężczyzna pomieszał tabletki na ból głowy z alkoholem, rzucił się na swoją rodzinę i zdemolował mieszkanie. Kiedy Thomas i jego koledzy przyjechali, mężczyzna był kompletnie szalony i trzeba było trzech ludzi, by go obezwładnić. Następnego dnia nic nie pamiętał. Nie potrafił pojąć, że wpadł w taki dziki szał.
– Dodzwoniłam się do tej dziewczyny, na którą mówią Tessan – powiedziała Margit. – Do tej, która była z Tobiasem Hökströmem. Jej pełne nazwisko brzmi Therese Almblad, ma czternaście lat i skończyła ósmą klasę. Dopiero odłożyłam słuchawkę.
Po minie Margit poznał, że zdobyła jakieś ciekawe informacje.
– No to słucham – powiedział Thomas.
– Twierdzi, że rozstała się z Tobiasem krótko po tym, jak przyszli na tę drugą łódź.
– Była tego pewna?
– Tak. Według Therese przyszli tam razem koło ósmej i wcisnęli się na rufę z resztą towarzystwa. Najwyraźniej sporo ich tam było. Mieli ze sobą wódkę i zaczęli pić drinki, ale po jakimś czasie Tobbe powiedział, że chce zejść na ląd. Mówił, że musi pójść do kibla. Dziewczyna twierdzi, że nie wrócił. W końcu znudziło jej się czekanie i znalazła sobie inne towarzystwo.
– O której widziała go po raz ostatni?
– Koło ósmej, wpół do dziewiątej.
– Czyli chłopak na wiele godzin zniknął z radaru – stwierdził Thomas.
– Właśnie. Nie ma alibi, a poza tym okłamał nas w tej sprawie.
– Interesujące, zwłaszcza w świetle tego, co mówił Sachsen. Victor przed śmiercią brał udział w bójce.
Margit zmarszczyła czoło.
– Tobias Hökström miał wielki siniak na policzku.
Pochyliła się nad koszem na śmieci, wzięła w dwa palce skórkę od banana i wrzuciła ją do środka.
– Jedna rzecz mnie zastanawia – powiedziała po chwili.
– Co takiego?
– Jeśli założymy, że Hökström znalazł się tam, by przerwać kłótnię Victora i Felicii, to wystarczyłoby chyba, żeby stanął między nimi. Dlaczego miałby zabijać Victora, tak jak opisuje to Sachsen? I to kilkoma uderzeniami. To się nie trzyma kupy.
Thomas spróbował wyobrazić sobie scenę na plaży.
Felicia, zrozpaczona, wołała o pomoc, pojawił się Tobbe. Może udało jej się wysłać SMS-a, że Victorowi odbiło. Tobbe się zbliża, słyszy jej krzyki i rzuca się biegiem. Desperacko szarpie przyjaciela za ramię, w tym zamieszaniu Victor się przewraca i uderza w głowę.
– Zastanawiam się, czy po tym uderzeniu Victorowi coś się nie stało – powiedział powoli Thomas. – W połączeniu z alkoholem i narkotykami. Narkotyki mogły sprawić, że stał się agresywny, zachowywał się jak obcy człowiek wobec najlepszego przyjaciela. Może Tobbe po prostu próbował się bronić i znalazł jakiś kamień…
– Powinniśmy jak najszybciej przesłuchać Tobiasa – zdecydowała Margit. – Felicię też. Na pewno mają nam więcej do powiedzenia.
Thomas zerknął na zegar. Niedługo miało się zacząć popołudniowe spotkanie.
– To pierwsze, co zrobimy jutro rano – stwierdził.
55
Wydawało się, że powietrze stoi w miejscu. Thomas siedział przy stole konferencyjnym i próbował wachlować się notesem. W pomieszczeniu było co najmniej dwadzieścia pięć stopni. Dziadek, siedzący u szczytu stołu, miał ciemne plamy potu pod pachami. Jego czoło lśniło.
Cała grupa, z wyjątkiem Erika i Kallego, którzy wciąż przebywali na Sandhamn, zebrała się, by podsumować sytuację przed zakończeniem dnia.
– Czego dowiedziałeś się na temat ofiary? – spytał dziadek Harry’ego Anjou, przed którym leżała sterta papierów.
Victor Ekengreen miał szesnaście lat i w czerwcu skończył dziewiątą klasę, z przyzwoitymi ocenami. – Anjou wertował dokumenty. – Rodzina mieszka w dużej willi na Lidingö. Ojciec ma na imię Johan, a matka Madeleine nie pracuje. Pobrali się dziewiętnaście lat temu, jest to drugie małżeństwo ojca. Starsza siostra ma osiemnaście lat, jest też znacznie starsze przyrodnie rodzeństwo, oboje mieszkają za granicą.
– Rodzinie chyba nie brakuje pieniędzy – rzuciła półgłosem Margit.
I może właśnie na tym polegał problem, pomyślał Thomas, skoro szesnastolatka było stać na regularne kupowanie kokainy.
– Ekengreen lubił sporty wodne i narciarstwo zjazdowe – ciągnął Harry Anjou. – Kontaktowałem się z kilkoma jego kolegami z klasy. Różnie go opisują. Niektórzy uważali go za wysportowanego faceta, może trochę nieśmiałego. Inni mówią, że zadzierał nosa i nie zawsze był miły.
– Co masz na myśli? – spytała Margit.
Harry Anjou zajrzał do swoich papierów.
– Zwłaszcza jeden chłopak mówił, że Ekengreen był zarozumiałym typem. Na przykład wykorzystywał nazwisko ojca. – Rozejrzał się po zebranych. – Nie muszę chyba wyjaśniać, kim jest Johan Ekengreen?
Dziadek pokręcił głową. Anjou dalej czytał z notatek.
– Według tego samego informatora zdarzało się, że czepiał się kolegów z klasy, których nie lubił.
– Chodzi ci o to, że narobił sobie wrogów? – spytał Thomas. – Może powinniśmy się temu dokładniej przyjrzeć.
Harry Anjou wzruszył ramionami.
– Aż tak mocno bym tego nie określił. Ale parę osób za nim nie przepadało. Dwa inne określenia, które padły, to „humorzasty” i „kłótliwy”.
– Wygląda na to, że nie był za fajny – zauważyła Karin Ek.
– A co z jego dziewczyną? – Dziadek zwrócił się do Margit. – Miałaś z nią porozmawiać.
– Nazywa się Felicia Grimstad – powiedziała Margit. – Chodzili do tej samej klasy i mieszkali niedaleko. Ma dwoje rodzeństwa i opinię porządnej, ale trochę niesamodzielnej. Zaczęła być z Victorem jesienią i od tego czasu trzymali się razem. Ojciec pracuje w agencji rekrutacyjnej, matka jest bibliotekarką w szkole.
– Przychodzi tu jutro rano – wtrącił Thomas. – Podobnie jak Tobbe Hökström.
Dziadek otarł czoło chustką. Plamy pod pachami się powiększyły, twarz była czerwona.
– A billingi? – spytał. – Co wiemy o jego kontaktach?
– Już ich zażądałem – odparł Thomas. – Przyjdą w tym tygodniu. Przeglądamy też jego SMS-y, ale na razie nic nie znaleźliśmy.
– Odzywali się z medycyny sądowej? – spytał Dziadek, wpychając chustkę do kieszeni. – Jak poszło Sachsenowi?
– Sekcję przeprowadzono dziś rano – odparł Thomas.
Podsumował rozmowę z Sachsenem i streścił spostrzeżenia lekarza sądowego. Już prawie kończył, gdy przerwało mu głośne wycie syreny za otwartym oknem. Gdy przenikliwy dźwięk ucichł w oddali, ciągnął dalej.
– Zobaczymy, co wykaże analiza chemiczna – podsumował.
Dziadek się zastanowił.
– Czyli Victor używał narkotyków. Dowiedzmy się więcej na ten temat.
– Tak – zgodził się Thomas. – Poruszymy temat jutro na przesłuchaniach.
– Ekengreen musiał mieć dealera – ciągnął Dziadek. – Musimy się dowiedzieć, u kogo kupował. To może być ciekawe.
Harry Anjou pochylił się, jakby chciał coś powiedzieć.
– Tak? – Dziadek spojrzał na niego.
– W tym roku na Sandhamn było znacznie więcej narkotyków niż dotąd – powiedział Harry. – Powinniśmy pogadać z wywiadowcami z wydziału do walki z narkotykami, przez cały weekend mieli na Sandhamn sześciu tajniaków. Po raz pierwszy przeprowadzili tam operację na tak dużą skalę. Kilka osób z kręgów narkotykowych widziano w porcie.
Anjou odchrząknął.
– Słyszeliście o Goranie Minosevitchu? – spytał po chwili. – Był tam w sobotę.
Thomas słyszał, że Minosevitch ma około pięćdziesięciu lat i jest powiązanym z gangami dealerem. Kilka razy siedział w więzieniu za przestępstwa związane z narkotykami.
– Paskudny typ – podjął Harry Anjou. – Wysoki, potężny, mnóstwo tatuaży. Był na wyspie ze sporą grupą, siedzieli na jachcie w samym środku portu. Całe towarzystwo wyglądało tak jak on.
Dziadek zwrócił się do Thomasa i Margit:
– Skontaktujcie się z wydziałem do walki z narkotykami i spróbujcie się czegoś dowiedzieć. To może być coś. Ale nie zapominajcie o przyjaciołach Victora.
Thomas zapisał to sobie w notesie. Wciąż jest wiele teorii, pomyślał. Nie możemy wykluczać żadnej możliwości. Mogło chodzić o coś tak banalnego jak kłótnia o narkotyki.
Odsunął od siebie wcześniejsze obrazy z plaży. Wszystko trzeba sprawdzić bez żadnych uprzedzeń.
Nora stała przy kuchennym oknie w willi Brandów. Mimowolnie zerkała w stronę swojego starego domu, gdzie teraz znajdowali się Jonas i Wilma. Drzwi wejściowe znajdowały się w cieniu. Choć zwykle Jonas zostawiał je otwarte, teraz były zamknięte.
Jonas nie odzywał się przez cały dzień. Gruda w gardle rosła coraz bardziej. Nora pragnęła, żeby pojawił się na schodach, bo wtedy miałaby powód, by tam podejść i porozmawiać.
Wystarczyłoby kilka minut rozmowy, może pogłaskałby ją po policzku albo na chwilę przytulił.
Chciała go dotknąć, poczuć, że fizyczny kontakt wciąż jest naturalny i oczywisty, że nic się nie zmieniło. To by odpędziło złe przeczucia.
Ale w jej dawnym domu nikt się nie poruszał, a nie chciała tam pójść bez jakiegoś powodu.
Na parapecie leżało kilka martwych much. Nora zgarnęła je kawałkiem papierowego ręcznika. Gdy miała je wyrzucić, zauważyła, że worek na śmieci jest przepełniony. Jak zwykle chłopcy nawrzucali do niego mnóstwo rzeczy. Wypadło kilka zużytych torebek z herbatą i ogryzek po jabłku. Ostatnie krople z przewróconego kartonu po mleku wyciekły na dno szafki, tworząc żółtawą plamę.
Westchnęła i pochyliła się, żeby zawiązać worek i zmienić go na nowy. Po kolacji będzie musiała pójść do zsypu w porcie.
Może wtedy wpadnie na Jonasa? Ta myśl poprawiła jej humor.
Wystawiła worek do przedpokoju, żeby o nim nie zapomnieć, i wymacała w kieszeni komórkę. Może powinna mu wysłać krótki SMS z pytaniem, jak się czuje Wilma? To chyba nic dziwnego, że chciała się upewnić, czy jego córka dobrze się czuje. Nie mógł przecież pomyśleć inaczej. Ona też troszczyła się o Wilmę.
Zanim zdążyła zmienić zdanie, wybrała numer Jonasa i napisała krótką wiadomość.
Co z Wilmą? Czuje się już dobrze? Ściskam, Nora.
Telefon zapiszczał, gdy wcisnęła „wyślij”.
56
Po spotkaniu Margit poszła z Thomasem do jego pokoju i usiadła na krześle dla gości. Thomas sięgnął po telefon i włączył funkcję głośnomówiącą.
Znalazł numer do Torbjörna Landina, szefa oddziału specjalnego do walki z narkotykami, który odpowiadał za operację na Sandhamn. Miał nadzieję, że Landin wciąż będzie na posterunku, choć było już po godzinach.
W słuchawce odezwał się głęboki, szorstki głos:
– Landin. – Nazwisko i nic więcej.
– Chodzi o martwego nastolatka znalezionego na Sandhamn – zaczął Thomas i wyjaśnił, po co dzwoni.
– Słyszeliśmy, że Goran Minosevitch był na wyspie w noc świętojańską – dodała Margit.
– Z nim nie ma żartów – rzucił natychmiast Landin.
– Co na niego masz?
– A co chcesz wiedzieć?
Thomas wiedział, że Landin w ciągu ostatnich dni miał służbę niemal bez przerwy, ale podejrzewał, że za jego zmęczonym tonem kryje się coś więcej niż brak snu. Ludzie w wydziale do walki z narkotykami byli sfrustrowani i nie było to żadną tajemnicą. Dźwigali wielki ciężar, a środków nie wystarczało.
– Na Minosevitcha mam, ile tylko chcesz – ciągnął Landin. – Tak jak większość ludzi z tych kręgów nie płaci żadnych podatków. O ile pamiętam, przynajmniej raz był na długoterminowym zwolnieniu chorobowym. Wiele razy siedział, najczęściej za przestępstwa związane z narkotykami. Ale też za handel bronią i długi.
– Jest agresywny?
– Był skazany za pobicie i grożenie urzędnikowi. Prawie wszyscy oni tacy są.
– Skąd pochodzi? – spytała Margit.
– Z byłej Jugosławii.
Landin nie musiał im więcej wyjaśniać. W ciągu ostatnich trzydziestu lat przestępcy z krajów bałkańskich przejęli większość nielegalnych interesów. Przetrwali policyjną infiltrację i rywalizację z innymi grupami przestępczymi.
– Ten Goran Minosevitch… Wiesz, czy sprzedaje narkotyki dzieciakom? – spytał Thomas.
– To zależy, jak zdefiniujesz sprzedaż. Jeśli pytasz, czy robi to osobiście, to odpowiedź brzmi „nie”. Ale jego dealerzy jak najbardziej.
– O czym mówimy? – spytała Margit.
– Ma większość rzeczy. Marihuanę, benzodiazepiny, oczywiście kokainę, zwłaszcza w Sztokholmie, i amfetaminę. Ecstasy też jest powszechne. Wszystkiego jest mnóstwo, w miejsce każdej substancji, która zostanie sklasyfikowana jako narkotyk, pojawia się nowa i niewiele możemy na to poradzić.
Thomas poznawał w jego głosie własne zniechęcenie, ale nie cynizm.
– Dzieciaki chyba najczęściej palą marihuanę? – spytał.
– Tak. Na drugim miejscu jest amfetamina, potem kokaina.
– A jak to wygląda z mieszaniem używek? Tabletki i alkohol? – spytała Margit.
Landin wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
– To częste, ale naprawdę niebezpieczne. Ludzie stają się bardzo apatyczni albo nienaturalnie ożywieni, dochodzi do zatruć, utraty przytomności. Czasem stają się w niekontrolowany sposób agresywni i skłonni do przemocy. To piekielny koktajl.
– Większość leków jest chyba na receptę? – spytała Margit.
– To żadna przeszkoda. Leki przeciwbólowe, takie jak tradolan i citodon, albo uspokajające, jak sobril, można dostać bez problemu. Rohypnol czy efedrin kupują sobie przez internet. Niestety, lekomania bardzo rośnie, zwłaszcza wśród nastolatków.
Thomas rozumiał dlaczego. Nie można było skazać za ich używanie czy posiadanie osób poniżej osiemnastego roku życia, więc nie dało się nic z tym zrobić.
– Brzmi to alarmująco – zauważyła Margit.
– Można tak powiedzieć.
– Jak wygląda sprzedaż narkotyków uczniom starszych klas? – chciał wiedzieć Thomas.
– Sprzedaż na ulicy?
– Tak.
Landin parsknął.
– Znaleźlibyśmy zajęcie dla całej armii policjantów w samym tylko hrabstwie sztokholmskim. Cały czas pojawiają się nowi dealerzy z nowymi numerami telefonów, które podaje się dzieciakom. Niektórzy sprzedają alkohol, inni cięższe rzeczy. W ostatnich latach to się znacznie nasiliło, zwłaszcza w gminach otaczających Sztokholm.
– Podczas nocy świętojańskiej mieliście pewnie na oku tego Minosevitcha i jego towarzystwo, zgadza się? – spytała Margit.
– Tak – potwierdził Landin.
– Podejrzewamy, że ofiara mogła się pokłócić ze swoim dealerem i sytuacja wymknęła się spod kontroli – powiedział Thomas. – Chcemy się dowiedzieć, co robił Minosevitch i jego ludzie w określonych godzinach.
– W takim razie proponuję, żebyśmy spotkali się jutro rano. Zajrzyjcie koło ósmej, zbiorę całą ekipę, która była na Sandhamn.
Podczas rozmowy Margit robiła notatki. Thomas zwrócił uwagę, że podkreśliła potrójną linią słowa „mieszanie używek” i „agresywni”.
Koledzy Victora wspominali o jego zmiennych humorach. W wyobraźni Thomasa znów pojawił się obraz dwóch młodych ludzi, którzy się biją.
57
Tobbe leżał na sofie w dużym pokoju. Telewizor był włączony, ale nie miał pojęcia, jaki kanał czy program ogląda.
Jutro rano miał się stawić na posterunku policji w Nacce.
Kobieta, z którą rozmawiał przez telefon, ucinała końcówki. Brzmiała jak jego dawna nauczycielka niemieckiego.
Dlaczego tak szybko wzywali go drugi raz?
Może ich rozzłościł tym, że razem z Christofferem opuścili Sandhamn. To nie była jego wina, ojciec tak zdecydował. Ale gdy zadzwonili z policji, Arthura oczywiście nie było w pobliżu i Tobbe nie miał odwagi się przeciwstawić. Obiecał, że będzie tam o dziesiątej.
Był sam w mieszkaniu. Christoffer poszedł do jakichś kumpli, matka poszła po zakupy. Wczoraj czekała na nich z przerażeniem w oczach, ale Tobbe minął ją i bez słowa poszedł do swojego pokoju.
Przecież i tak nic nie rozumiała.
Arthur miał zawziętą minę, gdy podwoził ich do mieszkania.
– Od tej pory nie powiecie ani słowa na policji bez wcześniejszego uzgodnienia ze mną.
To była ostatnia rzecz, jaką im powiedział, zanim odjechał. W ogóle nie wspomniał o śmierci Victora. Nie zapytał nawet, jak Tobbe się czuje.
– Cholerny stary – mruknął Tobbe. – Przejmuje się tylko tym, co ludzie pomyślą. Ma gdzieś mnie i Christoffera, przecież zawsze tak było. Potrafi tylko płacić.
Dla ojca pieniądze nigdy nie były problemem. Po rozwodzie Tobbe dostawał kasę, kiedy udało mu się coś w szkole. Pięć stów za „dobry”, tysiaka za „bardzo dobry”. Takimi rzeczami Arthur się przejmował.
To była kupa kasy, znacznie więcej, niż miała większość ludzi w klasie. Victor był pod wrażeniem, kiedy się dowiedział, ile dostał Tobbe. Siedzieli wtedy na ławce na szkolnym podwórzu i dopiero co poznali wyniki pierwszego egzaminu z matematyki w semestrze jesiennym.
Tobbe dostał dobry.
– No to pięć stów do kieszeni – oświadczył zadowolony.
– Twój stary musi mieć straszne wyrzuty sumienia – zauważył Victor, zapalając papierosa. – Prawdziwy guilt trip.
Podsunął mu paczkę, z której Tobbe wyjął marlboro, i zapalił zapałkę.
– Raczej spłaca to w ratach. – Tobbe wyszczerzył zęby.
To było osiem miesięcy temu. Wydawało mu się, że minęło sto lat.
Tobbe apatycznie sięgnął po dużą coca-colę stojącą na stoliku i napił się prosto z butelki. Napój był letni, ale miał to gdzieś. Nic nie jadł przez cały dzień, nie był głodny.
Victor nie żyje, nie mógł tego pojąć.
Tobbe przełknął i smak coli zmieszał się ze słonymi łzami.
58
Zbliżała się pora kolacji, ale Jonas nie był głodny. Przez cały dzień ledwie zamienił parę słów z Wilmą, choć ze względu na nią został w domu. Spała do późna, a kiedy już wstała, wzięła kanapki, które jej przygotował, i wróciła do swojego pokoju.
Gdy pukał, udawała, że śpi; przypuszczał, że chciała jak najbardziej odwlec rozmowę.
W sumie to i lepiej, on też czuł się wykończony, zmęczył go niepokój ostatniej doby. Miło było mieć trochę spokoju, on też musiał dojść do siebie.
Sądząc po dźwiękach komórki, które słyszał przez drzwi Wilmy, SMS-owała ze znajomymi. Nie mogła być aż tak strasznie wyczerpana.
Jonas wziął popołudniówkę i wyszedł do ogrodu z kubkiem kawy. Usiadł na białym ogrodowym krześle, które wciąż stało w słońcu, ale niedługo miało znaleźć się w cieniu domu.
Wertując gazetę, znalazł całą stronę z nagłówkiem: „Morderstwo w Sandhamn”. Poniżej było duże zdjęcie z Skärkarlshamn, przedstawiające teren ogrodzony policyjną taśmą.
„Policja poszukuje świadków”, brzmiał podtytuł.
Zadzwoniła komórka. Jonas wyjął telefon i zerknął na wyświetlacz. To była Margot.
Znów chciała na niego nawrzeszczeć?
Jonas odstawił kubek i odebrał bez większego entuzjazmu.
– Cześć, Margot.
– Jak tam?
– Tak sobie. Siedzę w ogrodzie, Wilma jest w swoim pokoju. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że mnie unika.
– Przed chwilą z nią rozmawiałam.
Jej głęboki głos brzmiał poważnie, był cichszy niż zwykle.
Jonas usłyszał jakiś szelest. Wyobraził sobie, jak Margot zbiera lśniące brązowe włosy w koński ogon, pamiętał ten gest jeszcze ze szkoły. Zaczęli być ze sobą w ostatniej klasie gimnazjum, a Margot zaszła w ciążę mniej więcej w czasie egzaminów maturalnych. Gdy przeprowadzali się do maleńkiego mieszkanka, nie mieli pojęcia, co ich czeka. Wkrótce po drugich urodzinach Wilmy Jonas dostał się na szkolenie dla pilotów w Ljungbyhed. Jakiś czas później ich związek się rozpadł.
Rozstanie nie przebiegło jednak dramatycznie. Sprawowali naprzemienną opiekę nad Wilmą – wyjątek stanowiły lata, które Jonas spędził w Skanii.
Od dawna się nie zdarzyło, by skrzyczała go tak jak wczoraj. Z biegiem lat stali się serdecznymi przyjaciółmi i zdarzało się, że spędzał święta Bożego Narodzenia z Margot i jej nową rodziną.
– Gdzie była? – spytał. – Co się stało?
Margot zwlekała z odpowiedzią.
– Musiałam jej obiecać, że nic ci nie powiem. Przykro mi, ale jeśli z nią porozmawiasz, zrozumiesz.
Nastąpiła chwila milczenia. Jonasowi nie spodobały się słowa Margot, ale słyszał z jej tonu, że nie ma sensu na nią naciskać.
Zaczęła coś mówić, ale urwała. Spróbowała jeszcze raz:
– Słuchaj, przepraszam, że wczoraj tak na ciebie najechałam. Po prostu tak strasznie się martwiłam, że coś się stało Wilmie.
Jonas nie mógł mieć jej za złe tych ostrych słów, bo w sumie się z nią zgadzał.
– W porządku – powiedział. – Zapomnijmy o tym.
Margot nie chciała zmieniać tematu.
– Jesteś dobrym ojcem i też masz prawo poznać kogoś nowego. Naprawdę się cieszę, że znalazłeś Norę. Sprawia strasznie sympatyczne wrażenie.
Nora była u Jonasa pewnego wieczoru, gdy Margot przyniosła kilka rzeczy, których potrzebowała Wilma. Przez kilka minut rozmawiały w przedpokoju i przyszło im to naturalnie.
Margot roześmiała się w trochę wymuszony sposób.
– Uwierz mi – powiedziała. – Chcę, żebyś ty też kogoś znalazł. Może żebyś miał więcej dzieci, tak jak ja. Wcale nie jesteś jeszcze taki stary.
Od tych słów zrobiło mu się ciepło na sercu. Ale w tej chwili nowa rodzina wydawała się czymś bardzo odległym.
Jakiś trzmiel krążył wesoło wokół gęstego krzewu czerwonej porzeczki, rosnącego pod samym płotem. Drobne jasnożółte owocki zwisające z gałęzi świadczyły o tym, że w tym roku będą dobre zbiory.
Czy to Nora zasadziła tę porzeczkę? Na tę myśl Jonasowi ścisnęło się gardło.
– W każdym razie chciałam ci to powiedzieć. Żebyś o tym wiedział – zakończyła Margot.
– Dobrze. Dzięki.
Chwila milczenia.
– Gdybym była na twoim miejscu – odezwała się Margot – dziś wieczorem dałabym Wilmie spokój i pogadałabym z nią jutro. Musicie chyba nabrać trochę dystansu do tego wszystkiego.
Bzyczący trzmiel ostatni raz okrążył porzeczkę i odleciał do ogrodu sąsiadów.
– To chyba dobry pomysł – stwierdził Jonas. – Na pewno masz rację. – I bez śladu ironii w głosie dodał: – Jak zwykle.
Margot roześmiała się ciepło.
– Dbaj o siebie – powiedziała i się rozłączyła.
Jonas wsunął telefon do kieszeni. Porozmawia z Wilmą jutro, kiedy oboje będą wypoczęci.
59
Pernilla odebrała dopiero po czterech sygnałach, gdy Thomas już się szykował, by nagrać wiadomość. Wciąż był na posterunku. Ostatnie godziny spędził, siedząc przy telefonie i próbując dowiedzieć się jak najwięcej o Tobbem Hökströmie.
Powoli zaczynał się wyłaniać pewien obraz.
– Halo?
Głos był zdyszany, jakby biegła do telefonu. Było pięknie, może wciąż siedziała przy pomoście w wieczornym słońcu.
Thomas w wyobraźni zobaczył spokojną zatoczkę, pale, na których odpoczywają mewy, pomost kąpielowy na końcu.
– Cześć, to ja.
– Dobry wieczór, mój panie.
Uśmiechnął się, słysząc ten staromodny zwrot. Cała Pernilla.
– Co u ciebie słychać? – ciągnęła. – Pozwól, że zgadnę. Siedzisz w pracy i wiesz, że nie zdążysz na ostatni prom. Nie przypłyniesz dzisiaj.
Pernilla dobrze go znała.
Thomas miał właśnie odpowiedzieć, lecz nagle usłyszał okropny wrzask w słuchawce. Choć Elin miała dopiero kilka miesięcy, można było powiedzieć, że ma zdrowe płuca.
– Twoja córka jest dzisiaj nie w humorze – powiedziała Pernilla, przekrzykując hałas. – Porozmawiamy później. Zadzwonię do ciebie, kiedy zaśnie.
Thomas odłożył telefon i w tej samej chwili usłyszał pukanie do drzwi. Harry Anjou wsunął głowę do pokoju.
– Masz chwilę czy zbierasz się do domu?
– Chodź. – Thomas wskazał głową na krzesło dla gości. – Usiądź sobie.
Odsunął na bok papierki po hamburgerze, którego zjadł na kolację. Harry Anjou usiadł i potarł się po podbródku. Szorstki zarost był teraz wyraźnie widoczny.
– Zastanawiałem się nad tymi narkotykami. – Harry opadł na oparcie. – Jeśli Victor Ekengreen chciał porządnie poimprezować w noc świętojańską, pewnie zabrał ze sobą spore zapasy. Ale może coś się stało. Ktoś go okradł albo zgubił je w morzu, kto to może wiedzieć. W każdym razie to go strasznie wkurzyło. Poza tym wiemy, że był pijany.
– Z tego, co mówili jego przyjaciele, chyba źle tolerował alkohol – stwierdził Thomas.
– Właśnie – powiedział Anjou. – Myślę, że szukał dealera na wyspie, żeby kupić więcej, i skończyło się tym, że nadział się na jednego z ludzi Minosevitcha.
– Tak jak mówiliśmy na zebraniu – stwierdził Thomas.
Zastanawiał się, do czego dążył kolega.
– Właśnie – powiedział Anjou. – Pamiętasz, jego dziewczyna wspominała, że Ekengreenowi się śpieszyło, gdy dogoniła go na wzgórzu za Restauracją Żeglarską. Może to wcale nie był przypadek. Mógł się umówić na spotkanie z dealerem.
– Felicia mówiła, że Victor nie chciał jej znać – przyznał Thomas. – Musiała go prosić, żeby pozwolił jej ze sobą pójść.
– To mi przyszło do głowy. Może dziewczyna myślała, że idą do Skärkarlshamn bez żadnego powodu, ale to miejsce, gdzie znaleziono Ekengreena, jest na uboczu. Idealnie nadawało się na spotkanie, żeby kupić narkotyki tak, żeby nikt nie zwrócił na to uwagi.
Krzywy uśmiech.
– Wierz mi – ciągnął – w całym porcie roiło się od policji, ale tam się prawie nie zapuszczaliśmy. Najwyżej jakiś pojedynczy patrol, który od czasu do czasu sprawdzał, czy nikt nie pali ogniska w lesie.
– Więc gdybyśmy się dowiedzieli, z kim Ekengreen umówił się na spotkanie… – zaczął z namysłem Thomas.
– …może znaleźlibyśmy świadka albo nawet potencjalnego sprawcę. Założę się, że daleko zajdziemy z tą sprawą, jeśli dotrzemy do jego dealera. Może Ekengreen nie chciał zapłacić ceny, której zażądał dealer, i spróbował go wykiwać. To przecież twarde typy.
– Landin też tak mówił.
Anjou pochylił się z zapałem w stronę Thomasa.
– Wyobraź sobie, że kiedy ma dojść do transakcji, Ekengreen zaczyna szukać zaczepki. W końcu zaczynają się bić i Ekengreen traci przytomność. Wtedy dealer zaczyna się martwić, nie chce ryzykować, że Ekengreen się ocknie i zgłosi to na policję, więc go zabija.
– Chcesz powiedzieć, że zabił go na wszelki wypadek? – spytał Thomas. – To trochę naciągane.
Anjou pokręcił głową.
– Niekoniecznie. Wielu z tych dealerów nie ma pozwolenia na stały pobyt. Jeśli wpadną za jakieś przestępstwo związane z narkotykami, niemal zawsze po odsiedzeniu kary czeka ich deportacja. To wysoka cena, wielu zrobi wszystko, byle tylko nie musieć opuszczać kraju.
Anjou rozłożył ręce.
– W każdym razie mam taką hipotezę.
– Zobaczymy, co jutro powie Landin. – Thomas wyciągnął ręce przed siebie i się zamyślił.
Sprawdzili zamieszanych w bójkę z użyciem noża, ale nie znaleźli żadnego związku. Ale dobrze będzie się dowiedzieć, czy koledzy z wydziału do walki z narkotykami zwrócili uwagę na Victora albo coś innego, co mogło się wiązać z jego śmiercią.
W każdym razie wyglądało na to, że Anjou zaczynał czuć się pewnie w nowym miejscu.
– Poza tym co słychać? – spytał Thomas. – Od razu rzuciliśmy cię na głęboką wodę.
– Można tak powiedzieć. Ale wolę to, niż przekładać papierki. Myślałem, że będę musiał zacząć od drobnych wykroczeń i tym podobnych.
Thomas uśmiechnął się pod nosem na myśl o Anjou otoczonym stertami nakazów zapłacenia grzywny.
– Jak ci się podoba w Sztokholmie? – spytał.
– Jest w porządku. Szybsze tempo niż w Norrlandii. Lubię wielkie miasta, to, że ludzie nie wściubiają ciągle nosa w nie swoje sprawy. – Anjou się skrzywił. – Wiesz, jak to jest w małych miasteczkach, ciągle jakieś plotki. Każdy sukinsyn ma o tobie coś do opowiedzenia. Tutaj czuję się o wiele lepiej.
Thomas zerknął na zegar. Dochodziło wpół do dziesiątej. Ziewnął. – Spadamy? – rzucił i od razu wstał.
60
Thomas wsiadł do volvo i zapiął pasy. Pernilla się nie odezwała, ale do tej pory Elin powinna już zasnąć. Wyjął komórkę.
– Cześć, to ja – powiedział, gdy odebrała. – Usnęła już?
– Tak. Na szczęście – odparła Pernilla i roześmiała się cicho, ale zaraz spoważniała. – Zastanawiam się, czy nie miała ataku kolki, strasznie krzyczała. Może powinniśmy zapytać w aptece o jakiś środek na kolkę? Wydaje mi się, że długo tego nie wytrzymam.
Znów dały o sobie znać wyrzuty sumienia. Powinien być na Harö i zajmować się córką. Zamiast tego przesiadywał w biurze po dwanaście godzin dziennie.
– Jak wam idzie?
– Tak sobie – przyznał Thomas. – Ale jesteśmy dopiero na początku śledztwa. Trzeba zrobić mnóstwo rzeczy, zawsze tak jest.
– Czytałam o tym w gazetach. Przejęłam się, choć nie znam Johana Ekengreena ani jego żony.
Thomas usłyszał odgłos zamykanych drzwi i silnik przepływającej gdzieś w oddali motorówki. Pewnie Pernilla usiadła przy pomoście.
– Ciężko wam?
W głosie Pernilli słyszał tylko zaangażowanie, ani cienia wyrzutów, że został w mieście. Thomas kochał ją za to.
– Wiesz, jak jest – odparł. – Tysiące rzeczy do sprawdzenia i mało ludzi, którzy mogą to zrobić. Pożyczyli nam kilku z wydziału porządkowego, zajmują się przyjmowaniem telefonów, sprawdzają różne rzeczy i tak dalej. Wszystko długo trwa.
Thomas minął Danvikstull i zbliżał się do Folkungagatan, gdzie miał skręcić, żeby dojechać do mieszkania na Söder. Musiał się zatrzymać na czerwonym świetle. Przy terminalu promowym po prawej stronie stał wielki oświetlony prom kursujący do Finlandii.
– Przeprowadzili sekcję. Dziś mieliśmy kilka zebrań. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda dobrze, te dzieciaki są dobrze wychowane, z bogatych rodzin. Ale jak tylko się zajrzy pod powierzchnię…
Światło zmieniło się na zielone i Thomas skręcił w lewo.
– Pieniądze to naprawdę nie wszystko – powiedział. – To przygnębiające.
– A ty czym się zajmujesz? – spytała Pernilla.
– Przez ostatnie godziny sprawdzałem najlepszego przyjaciela zabitego chłopaka. Byli razem w Sandhamn. Próbujemy zrozumieć, co tam się stało.
Obraz Tobbego wyłaniał się stopniowo, gdy Thomas rozmawiał z nauczycielami i ludźmi, którzy go znali. Najczęściej opisywali Tobbego jako wesołego lekkoducha, który zawsze ma w zanadrzu jakąś bystrą uwagę. Chłopaka, który chciał zwrócić na siebie uwagę, szukał potwierdzenia. Wielu uważało, że Tobbe za dużo imprezuje, mimo to cieszył się sporą sympatią.
– Jesteś tam? – spytała Pernilla.
Thomas zdał sobie sprawę, że pogrążył się w rozmyślaniach.
– Myślałem o tych dzieciakach.
– I co, doszedłeś do czegoś?
– Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. Musimy zrekonstruować, co robili wszyscy, którzy byli tam z Victorem podczas tej ostatniej doby, a to trochę potrwa.
Usłyszał, że Pernilla smutno wzdycha.
– Miał dopiero szesnaście lat – powiedziała z ociąganiem. – To tak niewiele.
– Tak.
Umilkli, Thomas wiedział, że oboje myślą o Elin.
– Spróbuję przypłynąć jutro – powiedział i zakończył rozmowę.
Jego myśli powróciły do Tobbego.
Wydawał się zagubiony. Thomas na podstawie tego, co usłyszał, wyciągnął wniosek, że chłopak nie wiedział za dobrze, czego chce. Miał przyzwoite oceny, lecz wielu nauczycieli uważało, że jest gadatliwy, że trudno mu usiedzieć spokojnie i się skupić. Większość była zgodna, że rozwód rodziców wywarł na niego negatywny wpływ. W ostatniej klasie stał się jeszcze bardziej niespokojny.
Victor zażywał narkotyki. Bez wątpienia Tobbe też to robił.
Czy on również stawał się wtedy agresywny? Czy tego wieczoru na plaży dwóch naćpanych chłopaków skoczyło sobie do gardła?
61
Nora i chłopcy siedzieli przed telewizorem w dawnej szwalni Signe, w której urządzili sobie pokój wypoczynkowy. Wtulili się w siebie na pięknej aksamitnej sofie z barwnymi haftami, która, odkąd Nora sięgała pamięcią, zawsze tu stała. To był ten sam mebel, na którym kiedyś prawie się udusił młodszy brat Signe, gdy sofa przez przypadek się złożyła, a on utknął pod materacem.
Nora słyszała tę historię wiele razy. Zawsze gdy tu siadała, mimowolnie myślała o Signe i jej bracie. Na wszelki wypadek wzięła młotek i gwoździe i unieruchomiła mechanizm. Jej synowie nie będą narażeni na to, żeby udusić się pod jakimś materacem.
Na ścianie nad sofą wisiał jeden z ulubionych obrazów Signe, piękny olejny pejzaż Axela Sjöberga, malarza kochającego szkiery. Przez większą część życia mieszkał na Sandhamn, w porcie przed muzeum szkierów stał jego pomnik.
Dochodziła jedenasta. Niebo przybrało granatowy odcień. W całym domu pachniało popcornem, Adam go uwielbiał i zrobił dwie wielkie miski.
Głowa Simona spoczywała na jej kolanach, Adam siedział tuż obok nich. Nora próbowała rozkoszować się tą chwilą. Ostatnie dni były przytłaczające, teraz pragnęła odciąć się od całego świata i po prostu być z chłopcami.
Tak bardzo was kocham, pomyślała i pogłaskała Simona po policzku. Ledwie to zauważył, obaj jej synowie byli całkowicie skupieni na akcji filmu. Adam jadł popcorn, nie odrywając wzroku od ekranu. Kilka białych ziarenek upadło na dywan.
Nora położyła rękę na szyi Simona. Był trochę spocony i jej też zaczynało się robić gorąco, ale cieszyła ją ta bliskość. Przypominało jej to pierwsze lata dzieciństwa chłopców, gdy przed zaśnięciem leżeli jak żabki wtuleni w jej pierś. Wtedy nie chcieli być nigdzie indziej, tylko u mamy.
Napięte mięśnie Nory powoli się rozluźniały. Lampa naftowa na pomalowanym na szaro kredensie płonęła ciepłym żółtym światłem, kilka zbłąkanych owadów krążyło wokół niej. Okno było uchylone, cienkie koronkowe firanki unosiły się w ciepłej wieczornej bryzie.
Choć próbowała skupić się na filmie, jej myśli powracały do Jonasa. Nie odpisał na jej SMS ani nie odezwał się przez cały dzień. Czy była naiwna, sądząc, że wszystko się ułoży, bo tak bardzo się w sobie zakochali? Może wiosną wszystko działo się za szybko?
Nora czuła, że te zmiany były zbyt wielkie dla Wilmy.
Ebba zgasiła nocną lampkę i podciągnęła kołdrę pod szyję. Powinna spać, ale nie potrafiła przestać myśleć o Tobbem. Przez cały czas zastanawiała się, jak się czuje i co robi. Wczoraj długo leżała w łóżku i zasnęła dopiero nad ranem.
Przypomniała sobie łobuzerski uśmiech Tobbego, gdy próbował ją rozśmieszyć podczas nudnego wykładu w auli. Ciepło, gdy trzymali się za ręce na przerwach. Uczucie, że są tylko we dwoje.
Przypomniała sobie, jak po raz pierwszy u niej nocował. Matka wyjechała i Ebba powiedziała jej, że będzie mieszkać u Felicii. Zamiast tego zaprosiła Tobbego do domu i zasnęli razem w jej łóżku.
Nigdy nie była tak szczęśliwa jak wtedy, gdy rano otworzyła oczy, a on był obok. Jego rude włosy rozsypały się na poduszce.
Tobbe w najlepszym wydaniu, pomyślała.
Zapiszczała komórka na nocnym stoliku. Ebba sięgnęła po nią, nie zapalając lampki. Gdyby matka zauważyła, że esemesuje o tej porze, byłaby wściekła.
Wbrew wszystkiemu miała nadzieję, że to Tobbe się odezwał. Niestety, SMS przysłała Felicia z Vindalsö.
Ebba miała zostać na Lidingö przez cały tydzień, aż do dnia, w którym zaczynał się urlop jej matki. Później na czternaście dni pojadą na Gotlandię.
Ebba odczytała krótką wiadomość.
Tobbe ma jutro iść na policję, ja też.
Poczuła grudę w gardle. Przełknęła kilka razy ślinę.
Dlaczego?
Odpowiedź przyszła natychmiast.
Nie wiem.
Upłynęło kilka sekund, potem telefon znów zapiszczał.
Litery lśniły w półmroku.
Widziałam Tobbego na plaży, kiedy zginął Victor. Co mam powiedzieć policji?
62
W bibliotece paliła się samotna lampa. Johan Ekengreen siedział na brązowym skórzanym fotelu. Lampa rzucała słaby krąg światła, regały pod ścianami okrywał cień. Płyta CD z Johnnym Cashem dawno przestała grać, ale Johan nie potrafił znaleźć w sobie siły, by wstać i włączyć nową. W ręce trzymał kieliszek z koniakiem, butelka na stole była prawie pusta.
Ellinor wylądowała dziś po południu, blada i zdruzgotana. Gdy go zobaczyła w hali przylotów, zaczęła płakać. Johan zacisnął zęby, nie mógł się rozkleić przy wszystkich tych ludziach. Zauważył, że wiele osób go rozpoznaje. Zamiast tego zacisnął szczęki tak mocno, że jego głos zabrzmiał szorstko:
– Daj mi walizkę. Samochód czeka.
Szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, by zdążyć stamtąd wyjść, zanim przestanie panować nad sobą. Ellinor musiała prawie za nim biec.
Pontus, jego najstarszy syn, wciąż przebywał na Ibizie. Tylko jego ta wiadomość nie załamała. Będzie zadowolony, byle tylko mógł grać w golfa i jeździć na nartach, pomyślał cierpko Johan.
Pontus żył, a Victora już nie było.
Bez sensu tak myśleć. To niesprawiedliwe. Ale nie potrafił się powstrzymać. To nie z Pontusem wiązał największe nadzieje. Najstarszy syn był wesoły, czarujący i… niewiele ponadto. Nie wyrósł na gracza dużego kalibru, pod tym względem upodobnił się do matki. Tak wyglądała gorzka prawda.
W półmroku Johan przyznał się sam przed sobą, co naprawdę czuł. To w najmłodszym synu poznawał samego siebie, to Victor miał kontynuować jego dzieło.
A jednak warunki, w jakich dorastał Victor, były zupełnie inne. Johan niczego nie dostał za darmo. Rodzice pracowali na roli, by utrzymać jego i starsze siostry. Matkę nieustannie bolały zęby, ale nie starczało pieniędzy na wizytę u dentysty. W końcu musiała usunąć je co do jednego.
Wciąż prześladowało go wspomnienie sztucznej szczęki na stoliku przy łóżku.
Wcześnie stało się jasne, że Johan ma głowę do nauki. Choć brakowało pieniędzy, matka nalegała, by poszedł do gimnazjum i nie kończył na podstawówce, tak jak reszta chłopaków z ich małej miejscowości.
Johan jako pierwszy w rodzinie zdał maturę.
Powinienem wspominać ten dzień z radością, pomyślał nie po raz pierwszy. Ale jedyne, co zapamiętał, to upokorzenie. Wstyd, jaki czuł, kiedy stał na szkolnym podwórku z rodzicami. Ojciec w znoszonej czapce z daszkiem, matka w starym swetrze i sukience w kwiatki.
Został zaproszony na przyjęcia maturalne kolegów z klasy. To było jak żart, ponieważ nie mógł się zrewanżować i zaprosić kogoś do siebie.
Zaraz po szkole trafił do wojska. Służył w jednostce komandosów piechoty morskiej. To był najlepszy czas w jego życiu. Gdy zaczynał studia na uniwersytecie, naprawdę za tym tęsknił. Ale nauka przychodziła mu łatwo, miał dobre oceny i z pewnym zdziwieniem zauważył, że jest popularny wśród koleżanek z roku.
Otworzył się przed nim nowy świat.
Dopasował się jak kameleon. Ukradkiem obserwował bogatych przyjaciół i ich zwyczaje. Jak mężczyzna dotrzymuje towarzystwa kobiecie, jak młodszy zwraca się do starszego. Przyswajał sobie to wszystko.
Dyskretnie dodał kilka liter do swojego nazwiska, żeby lepiej brzmiało. Z Ekgrena stał się Ekengreenem. Dzięki nowym kontaktom dostał dobrą pracę, do której chodził w białej koszuli i wyglansowanych butach. Kiedy miał trzydzieści lat, zarabiał takie kwoty, o jakich jego rodzice nawet nie marzyli.
Rzadko ich odwiedzał.
Stopniowo awansował, dostał nową pracę, potem kolejną. Wkrótce po trzydziestce po raz pierwszy został dyrektorem zarządzającym. Zaczęto go zapraszać na dyskusje panelowe, udzielał wywiadów w prasie biznesowej. Po kilku latach zadzwonił do niego prezes zarządu notowanej na giełdzie dużej firmy. Szukał szefa koncernu.
Johan zaczął zarabiać jeszcze więcej, ale nigdzie nie czuł się u siebie. Starannie to ukrywał, zamieszkał w luksusowym domu na bogatych przedmieściach, nosił szyte na miarę garnitury.
Matka Nicole i Pontusa przez jakiś czas towarzyszyła mu w tej podróży. Wiele lat przymykała oczy na plotki o innych kobietach. W końcu miała dość i od niego odeszła.
Kika lat później poznał Madeleine na kolacji u znajomych. Była idealna: o szesnaście lat młodsza, ze znanej rodziny finansistów, jej matka wywodziła się z polskiej szlachty. Najpierw urodziła się Ellinor, potem Victor. Oboje byli jasnowłosi i eleganccy jak matka.
Ellinor i Victor.
Mocniej ścisnął kieliszek z koniakiem.
Na półce nad kominkiem stały zdjęcia dzieci. Jego czworga dzieci. Teraz zostało tylko troje. Victor nigdy nie wróci. Śmierć była jedyną nieodwołalną rzeczą.
Po raz pierwszy w życiu Johan poczuł się stary.
Upił duży łyk i poczuł na języku palący trunek.
Niepewność związana ze śmiercią Victora dręczyła go o wiele bardziej, niż przypuszczał. Nagle zrozumiał, dlaczego krewni ludzi, którzy zginęli w katastrofach morskich, potrafili walczyć przez całe lata o wydobycie ciał.
Potrzeba dowiedzenia się, co się stało, była fizyczna; niepewność sprawiała ból. To było jedyne, o czym myślał w ciągu ostatniej doby.
Kto zamordował jego syna?
Po południu zadzwonił na policję, by dowiedzieć się o postępach w śledztwie, ale odpowiedź była niezadowalająca.
– Skontaktujemy się, gdy dowiemy się więcej – powiedział mu Thomas Andreasson.
To nie wystarczy.
Johanowi ścisnął się żołądek na myśl o tych pustych słowach. Czy będzie musiał czekać na odpowiedź tygodniami, może nawet miesiącami?
– Chyba musicie coś wiedzieć? – spróbował.
– Skontaktujemy się z panem – powtórzył policjant.
Johan czuł, jak niepewność go dusi. Frustracja narastała. Nie mógł tak po prostu siedzieć i czekać.
Stanowczo odstawił kieliszek i wstał z fotela. Zrobił parę kroków, nie wiedząc, dokąd idzie. Podszedł do biurka, oparł się o blat.
Jego spojrzenie przesuwało się po pokoju.
W najdalszym regale na przedostatniej półce stała księga jubileuszowa komandosów piechoty morskiej, elitarnej jednostki z Korsö pod Sandhamn. Johan ukończył szkolenie na trzecim miejscu w swoim roczniku.
Harował jak wół, pogłoski o twardych komandosach nie były przesadzone. Ale nauczył się zaciskać zęby i nigdy nie tracić z oczu celu. Ta zdolność okazała się bezcenna w jego późniejszej karierze. Komandosów łączyło skrajne poczucie solidarności, nic nie mogło naruszyć lojalności wobec kolegów.
Johan się wahał. W końcu wyprostował plecy i podszedł do regału. Zdjął książkę i przerzucił kilka stron, by odnaleźć własny rocznik.
Tamtego roku, w połowie lat sześćdziesiątych, szkolenie ukończyło ich trzydziestu sześciu. Utrzymywał regularny kontakt tylko z kilkoma osobami, ale wiedział, że zawsze może poprosić kolegów o pomoc bez względu na to, o co chodziło.
Z książką w ręce obrócił głowę i spojrzał na zdjęcie Victora.
Syn uśmiechał się do niego, blond włosy miał trochę rozczochrane. Rozpięta pod szyją jasnoniebieska koszula odsłaniała srebrny krzyżyk, który dostał od rodziców na konfirmację. Victora konfirmowano dopiero rok temu, na obozie żeglarskim na szkierach.
Ze zdwojoną siłą powróciło wspomnienie nieruchomej twarzy Victora leżącego na pryczy z włosami sklejonymi krwią.
Oddychanie bolało.
Z księgą jubileuszową w ręce Johan wrócił do biurka i wysunął górną szufladę, w której leżała stara książka telefoniczna. Palce jakby same z siebie odszukały numer. Szybko wybrał go na komórce.
– Tu Johan Ekengreen. Potrzebuję twojej pomocy – powiedział cicho do słuchawki.
Wtorek
63
Wilma wciąż spała. Jonas uznał, że w sumie to dobrze. Poprzedniego wieczoru zostawił ją w spokoju, tak jak radziła mu Margot, ale dzisiaj musieli porozmawiać.
Bezgłośnie zamknął drzwi jej pokoju i zszedł po schodach. Wprawnymi ruchami zasznurował buty do joggingu i wyszedł na schody. Na zewnątrz było ciepło, choć dopiero minęła ósma rano.
Tuż obok, na Kvarnberget, piętrzyła się willa Brandów, ale unikał patrzenia na ten żółty budynek. Ruszył biegiem w stronę Domu Misyjnego, w głąb lasu.
Jego trasa prowadziła na drugą stronę wyspy, potem południową plażą, dalej, aż do Trouville i z powrotem przez wydmy. Dwie rundy zajmowały niecałą godzinę, czterdzieści pięć minut, jeśli się przyłożył.
To było wyzwalające uczucie znaleźć się wśród tchnących spokojem sosen. Wysokie korony drzew szumiały cicho w porannej bryzie, słyszał tylko odgłos swoich stóp uderzających o pokrytą igliwiem ścieżkę, wijącą się wśród krzaczków jagód i wrzosów.
Skupił się na stawianych kolejno krokach. Oddychał równo, próbował oczyścić głowę ze wszystkich myśli.
Przez całą noc przewracał się z boku na bok. W tej chwili niczego nie pragnął bardziej niż tego, by wysiłkiem rozładować stres.
Przyśpieszył i skręcił w ścieżkę prowadzącą w dół, na południową plażę. Leżała bardziej na uboczu niż popularne plaże Trouville, a piasek miała równie delikatny. Ale była ładniejsza.
To właśnie tutaj po raz pierwszy rozmawiał z Norą. Tak naprawdę z nią rozmawiał.
Wybrała się wtedy na samotny spacer i przypadkiem natknęli się na siebie. We wrześniu, tylko pół roku po jej separacji.
Wtedy wydawała się taka przybita, uśmiechała się, lecz oczy miała smutne. W pewnej chwili była nawet bliska płaczu.
Wzruszyło go to spotkanie na plaży, kiedy jej usta drżały. Udało mu się sprawić, by się uśmiechnęła, gdy schylił się po kamień i puścił kaczkę.
Potem wrócili razem do miasteczka. Zanim się rozstali, usłyszał samego siebie, jak pyta ją, czy chciałaby zjeść z nim kolację. Te słowa go zaskoczyły, padły, zanim do końca zdążył sformułować tę myśl, ale poczuł się absurdalnie szczęśliwy, kiedy się zgodziła.
Spędzili długi, swobodny wieczór w Barze dla Nurków, tydzień później znów przypadkiem na siebie wpadli. Oboje w ten weekend nie mieli dzieci i skończyło się tym, że spędzili ze sobą noc.
Prawie natychmiast się w niej zakochał.
To jest kobieta, z którą mógłbym żyć, pomyślał instynktownie.
Po raz pierwszy od wielu lat czuł się dobrze, gdy nie obudził się sam. Nie wychodził w pośpiechu, zażenowany, zostawiając partnerkę, z którą spędził noc.
Pot spływał mu po plecach; Jonas przyśpieszył jeszcze bardziej. To było wyzwalające uczucie, móc się skupić na napiętych mięśniach i bólu w płucach. Musiał znaleźć odpowiednią odległość od wody, nie za daleko, bo wtedy ciężko się biegło, ale też nie za blisko liżących buty fal. Niedługo dotrze do terenów zielonych i boiska, na którym dzieciaki z wyspy od lat grywały w piłkę.
Kawałek dalej nad brzegiem stały dwie kobiety we frotowych szlafrokach i szykowały się do porannej kąpieli w morzu. Przebiegając obok, Jonas uniósł rękę na powitanie.
W zasięgu wzroku pojawiły się dwa charakterystyczne domy z wieżyczkami i skały. Żeby nie przeszkadzać właścicielom, skręcił w las. Zaczął się wspinać na niewielki pagórek. Świadomie wyciskał z siebie wszystko, wreszcie poczuł w ustach metaliczny posmak.
Gdzieś w oddali szczekał pies. Jonas skręcił w stronę drewnianej kładki prowadzącej do szerokiej drogi do miasteczka. Proste deski uginały się pod nim. Po kilku minutach znalazł się na długim prostym odcinku.
Krew tętniła mu w żyłach. Pot zalewał oczy i kapał na koszulkę, która była już zupełnie przemoczona.
Choć biegł najszybciej, jak mógł, myśli i tak go dogoniły.
Czy będzie zmuszony wybierać między swoją córką a Norą? Naprawdę było aż tak źle?
64
Wydział do walki z narkotykami mieścił się piętro wyżej nad wydziałem śledczym w ceglastoczerwonym budynku posterunku. Thomas i Margit dotarli tam schodami. W tym czasie Thomas opowiedział jej o wczorajszej rozmowie z Harrym Anjou.
Gdy weszli, Torbjörn Landin zebrał troje kolegów przy okrągłym stole w mniejszej sali konferencyjnej bez okien. Był wysokim mężczyzną o rumianej cerze, wyglądało to nawet tak, jakby miał trądzik różowaty na nosie i policzkach. Przywitał się z nimi mocnym uściskiem dłoni.
– Witajcie – powiedział, wskazując dwa wolne krzesła.
Thomas poznawał twarze pozostałych, mimo to Landin przedstawił ich wszystkich, dwóch mężczyzn i kobietę: Haralda Riméra, Kurta Ögrena i Emmę Hallberg.
– To połowa ekipy tajnych agentów, którzy w noc świętojańską znajdowali się na Sandhamn – wyjaśnił Landin. – Pozostali są na urlopie wyrównawczym, ale możecie porozmawiać z nimi później, jeśli będzie taka potrzeba.
Thomas przywitał się i wyjął notes.
– Opowiadałem o waszym śledztwie – powiedział Landin – więc wszyscy są poinformowani. Czego konkretnie chcecie się dowiedzieć?
Wszystkiego, co mogłoby rzucić światło na ostatnie godziny Victora Ekengreena, pomyślał Thomas, ale nie powiedział tego na głos.
Wyjął zdjęcie Victora, przekazane im przez rodziców. Zostało zrobione na morzu. Victor był opalony i miał na sobie kamizelkę ratunkową w czerwone pasy. Spoglądał na coś za obiektywem.
Thomas nagle odniósł wrażenie, że na tym zdjęciu Victor jest smutny. A może mrużył tylko oczy w słońcu? Trudno powiedzieć.
– To Victor Ekengreen – zaczął. – Zastanawialiśmy się, czy ktoś z was zwrócił na niego uwagę podczas nocy świętojańskiej.
Policjanci przekazywali sobie zdjęcie z rąk do rąk, ale wszyscy pokręcili głowami.
– Dobrze wyglądał – powiedziała cicho Emma Hallberg.
– Jedna z naszych hipotez zakłada, że Victor umówił się ze swoim dealerem na miejscu zbrodni – powiedziała Margit. – I że potem coś poszło nie tak.
– Zastanawiamy się, czy któraś z osób, jakie śledziliście, może być w to zamieszana – dodał Thomas.
– Znaleziono go w Skärkarlshamn, tak? – Emma odłożyła zdjęcie.
Thomas i Margit pokiwali głowami.
– Za daleko – stwierdziła Emma.
– Co masz na myśli? – spytała Margit.
– Handel odbywał się głównie w porcie. To nienaturalne, żeby kupujący i dealer poszli tak daleko ubić interes, skoro wystarczyło skręcić za róg i załatwić to w pięć minut.
– Emma ma sporo racji – zauważył Landin. – Większość handlu odbywa się na jachtach. Plotka szybko się rozchodzi, ludzie po niedługim czasie orientują się, gdzie coś można kupić. To nie sprzedający się przemieszcza, tylko kupujący. Trwałoby to za długo, gdyby dealerzy mieli się spotykać z każdym klientem w innym miejscu.
– W weekend zrobiliśmy sporo nalotów na jachty – odezwał się Harald Rimér. Był ostrzyżony prawie na zero i miał mocno opaloną głowę. – Nietrudno zgadnąć, gdzie się odbywa handel, kiedy już człowiek wie, na co zwracać uwagę.
Landin wygiął palce tak, że aż zatrzeszczały.
– Na niektóre łodzie przychodzą nowi goście mniej więcej co kwadrans – wyjaśnił. – Zostają najwyżej dziesięć minut. Kupujący wchodzi na łódź, wita się i znika pod pokładem. Po pięciu, dziesięciu minutach znów się pojawia i dziękuje. Chwilę później zjawia się następny klient. Wtedy wiadomo, że coś jest na rzeczy.
Inni mruknęli na potwierdzenie.
– Więc dlaczego dealer miałby się fatygować i iść aż do Skärkarlshamn, skoro wystarczyło tylko poczekać, aż zjawią się klienci? – spytał Thomas.
Myślał o rozmowie z Harrym Anjou. Anjou uważał, że Skärkarlshamn to idealne miejsce na handel narkotykami. W odpowiedniej odległości od portu.
– Odniosłem wrażenie, że Skärkarlshamn to dobre miejsce, by handlować tam narkotykami – powiedział.
Emma pokręciła głową.
– Zdecydowanie za dużo fatygi.
– Powiedz mi jedną rzecz – odezwał się Kurt Ögren. – Czy denat miał przy sobie jakieś „amsterdamskie koperty”?
Thomas znał to wyrażenie. Najprostszym sposobem na przewiezienie kilku gramów kokainy było zawinięcie jej w prostokąt papieru wielkości karteczki samoprzylepnej. Składano ją tak, że wyglądała jak koperta.
– Nic nam o tym nie wiadomo – odparł.
– A kulki? – spytał Landin.
Szef oddziału miał na myśli foliowe kulki, których używano do przewozu większej ilości narkotyków. Stykało się kciuk z palcem wskazującym i owijało cienką folią, tworząc kieszonkę, do której można było nasypać proszek.
– Nie – odparła Margit. – Czemu pytasz?
– Myślałem tylko, że jeśli ofiara miała nieotwarte opakowania, nie miałaby potrzeby kupować więcej.
Tej logice nic nie można zarzucić, pomyślał Thomas, ale w pobliżu ciała Victora nie znaleźli nic, z wyjątkiem małej koperty, którą wysłali do analizy.
Czy trop narkotykowy był ślepą uliczką? Czy powinni zarzucić pomysł, że śmierć Ekengreena miała coś wspólnego z dealerami z Sandhamn?
Było na to za wcześnie. Thomas chciał dowiedzieć się więcej.
– Jak długo śledziliście tego Minosevitcha tamtego wieczoru? – spytał. – W porcie zgromadziło się mnóstwo ludzi. Cały czas kontrolowaliście, gdzie przebywał?
– Ja mogę na to odpowiedzieć – odezwała się Emma. – On i jego ludzie ucztowali w Restauracji Żeglarskiej.
– Jesteś tego pewna? – spytała Margit.
– Tak. Zajmowali cały długi stół we wschodniej części. Nie mogę przysiąc, ale wygląda na to, że zebrało się całe towarzystwo. Co najmniej dziesięć, dwanaście osób; jedli, pili… – Przerwała na chwilę. – Można powiedzieć, że rzucali się w oczy. Bynajmniej nie zachowywali się dyskretnie.
– Co możesz powiedzieć o czasie? – spytał Thomas.
– No cóż. – Emma wzruszyła ramionami. – W każdym razie byli tam jeszcze, kiedy spuszczano flagę. Znajdowałam się akurat w restauracji, gdy usłyszałam strzał.
– Dziewiąta – powiedział automatycznie Thomas. – Wtedy opuszcza się flagę.
– W takim razie o dziewiątej.
A więc Minosevitch i jego ludzie jedli kolację na wschodniej werandzie mniej więcej w tym samym czasie, gdy Victor Ekengreen został zabity na plaży. Wystarczyło, żeby w kolacji nie brała udziału tylko jedna osoba. Albo żeby dołączyła później. Nie wiedzieli, ilu ludzi wchodziło w skład tej grupy.
Dlaczego Victor poszedł akurat do Skärkarlshamn? To wciąż pozostawało kluczowym pytaniem. Może to czysty przypadek, a może…
Margit zabrała głos.
– Zapytam tak – powiedziała. – Czy to prawdopodobne, żeby któryś z tych facetów zabił nastolatka z powodu kłótni o kilka gramów kokainy? – Zwróciła się bezpośrednio do Landina: – Co ty o tym sądzisz?
Landin podrapał się po zaczerwienionym, łuszczącym się nosie.
– Nie brzmi to zbyt wiarygodnie – stwierdził. – Rzadko napadają na dzieciaki.
Nora zeszła do kuchni, żeby zrobić śniadanie. Dochodziła dziewiąta, wstała później niż zwykle. Czuła się sztywna i ociężała, zupełnie nie miała energii.
Chłopcy spali i na pewno nie obudzą się jeszcze przez jakiś czas. Adam, jak większość nastolatków, potrafił spać do lunchu, jeśli go nie obudziła. Simon wciąż był rannym ptaszkiem, ale wczoraj do północy oglądał film.
Zachmurzyło się, mimo to w kuchni w południowo-zachodniej części domu nie musiała zapalać lampy. Dom stał na szczycie Kvarnberget, więc nic nie zasłaniało światła. Z okien Nora miała widok prawie do Stavsnäs, w każdym razie tak sobie wmawiała.
W oddali, przy Eknö, pojawił się biały prom z Waxholmu zmierzający na Sandhamn. Za nim jakiś duży tankowiec zaczął zbaczać z kursu, by opłynąć wyspę od zachodu, kierując się na Bałtyk.
Komórka Nory leżała na stole w kuchni. Kiedy wzięła ją do ręki, natychmiast zobaczyła, że ma nową wiadomość. Musiała przyjść po tym, jak się położyła.
To był SMS od Jonasa.
Wilma czuje się dość dobrze. Dziękuję, że pytasz. Odezwę się./J
Stała z komórką w ręce. Jeszcze raz przeczytała wiadomość.
Odezwie się. Co to miało znaczyć?
To było takie dziwne, mieszkali niecałe pięćdziesiąt metrów od siebie, ale nie mógł do niej przyjść i porozmawiać. To było aż tak trudne?
Ze złością skasowała wiadomość.
65
Niebo było zachmurzone. Był wtorek rano, dochodziła dziewiąta i Felicia Grimstad miała niedługo stawić się na posterunku. Thomas nie mógł powiedzieć, że czeka niecierpliwie na spotkanie z jej aroganckim ojcem.
Wyjął notes i przejrzał notatki ze spotkania z Landinem. Powinni porozmawiać z pozostałymi ludźmi z oddziału do walki z narkotykami, którzy dyżurowali na Sandhamn. Landin mówił, że wracają do pracy w czwartek rano. Do tego czasu nie zabraknie mu spraw, z którymi musi się uporać.
Zadzwonił telefon – numer wewnętrzny.
– Halo?
– Tu Nilsson – powiedział technik kryminalistyki.
– Dzień dobry. Jak leci?
– Przygotowaliśmy to, co mamy wysłać do SKL, ale najpierw trzeba wyjaśnić jedną sprawę. Przy zwłokach znaleźliśmy skrawek żółtej tkaniny, ma niecałe pół centymetra.
– I co z nim?
– Zastanawiam się, czy ten materiał nie pochodzi z kamizelki odblaskowej jednego z policjantów oddziału porządkowego.
Thomas odstawił kubek.
– Ach tak?
– Pewnie któryś z mundurowych po prostu zahaczył o gałąź. To oznacza, że musimy zebrać wszystkie ich kamizelki, żeby poznać pochodzenie skrawka. Nie chcę niepotrzebnie wysyłać próbki do analizy, na pewno to rozumiesz.
– Zajmę się tym – zapewnił Thomas. – Poproszę Anjou, żeby jak najszybciej to załatwił. Dopiero stamtąd wrócił.
– No dobra – zakończył Nilsson. – To do usłyszenia.
Thomas wstał i przeszedł do pokoju Harry’ego Anjou. Harry siedział przy komputerze i skupiony klikał myszką.
Do połowy pełen kubek kawy stał obok kilku innych z resztkami płynu na dnie, przy nich leżało pudełko ze snusem.
– Możesz mi w czymś pomóc? – spytał Thomas.
– Jasne. – Anjou podniósł wzrok.
– Nilsson chce, żebyśmy zebrali wszystkie kamizelki odblaskowe z operacji na Sandhamn. Mógłbyś to od razu załatwić?
– Po co mu one?
– Znalazł skrawek żółtego materiału na miejscu zbrodni i chce go wykluczyć z materiału dowodowego. Pewnie pochodzi z kamizelki któregoś z policjantów, którzy byli tam, gdy znaleziono Victora.
– Załatwię to – zapewnił Anjou, odkładając myszkę.
Zrobił to tak niezgrabnie, że strącił ze stołu snus. Ciemnobrązowy proszek rozsypał się po podłodze.
– Szlag by to trafił!
Thomas usiłował ukryć uśmiech. Uratował go telefon dzwoniący w jego pokoju.
– Muszę iść.
– Zajmę się tymi kamizelkami – powiedział Anjou, nie podnosząc wzroku.
Próbował przy tym zgarniać snus czubkiem buta.
Dzwonił dyżurny z informacją, że przyszła Felicia Grimstad. Thomas wsunął głowę do pokoju Margit.
– Idziemy? Felicia jest w recepcji. Karin zaraz przyprowadzi ją na górę.
Kiedy Thomas i Margit otworzyli drzwi do pokoju przesłuchań, Felicia Grimstad siedziała skulona na krześle. Włosy związała w kucyk, ubrała się w krótką spódniczkę i bawełniany top, który starannie wpuściła za pasek.
Tym razem, na całe szczęście, była z nią tylko matka. Jeanette Grimstad przywitała się uprzejmie z dwójką policjantów.
Felicia spojrzała podkrążonymi oczami na Thomasa i Margit.
– Znaleźliście mordercę Victora?
– Śledztwo dopiero się zaczęło – odparł Thomas. – Właśnie dlatego poprosiliśmy cię, żebyś przyszła.
– Jak się czujesz? – spytała Margit.
– Nie za dobrze.
Jeanette Grimstad grzbietem dłoni pogłaskała córkę po policzku.
– Kochanie – powiedziała czule.
– Odpoczęłaś trochę? – spytał Thomas.
Felicia potrząsnęła głową.
– Trochę, ale trudno mi zasnąć.
Thomas chciał poprowadzić to ostrożnie. Nie było sensu na początku zaszczuć dziewczyny.
– Chcielibyśmy z tobą jeszcze raz porozmawiać o tym, co się stało ostatniego wieczoru, kiedy byłaś z Victorem.
– Zanim umarł – powiedziała powoli.
– Właśnie.
Felicia splotła ręce na kolanach.
– Zastanawiamy się, czy na plaży byli jeszcze jacyś ludzie, którzy mogli coś widzieć – powiedziała Margit. – Pamiętasz, jak wyglądała okolica, kiedy byłaś tam razem z Victorem? Czy w pobliżu zauważyłaś jakichś ludzi? Może namioty? Wszystkie szczegóły są ważne, mamy trudności ze znalezieniem świadków.
Jeanette Grimstad otoczyła ramieniem córkę.
– Spróbuj się zastanowić, kochanie.
Thomas był wdzięczny za jej spokój. Gdyby musiał się zmagać z drażliwym Jochenem Grimstadem, to by nie ułatwiło sprawy.
– Nie wiem nic więcej – powiedziała Felicia. – Pytaliście już przecież o to wszystko.
– Spróbujmy po kolei – zaproponowała Margit. – Czy kiedy przyszłaś do Skärkarlshamn, był jeszcze ktoś w pobliżu?
Felicia zagryzła wargę i zastanawiała się przez kilka sekund.
– Chyba na początku siedziała jakaś paczka – powiedziała.
– Chcesz powiedzieć, na początku plaży?
– Tak.
– A gdzie dokładnie?
– Przy dużym domu z długim płotem. Takim żółtym. Byli dość daleko od nas.
Czyli w północnej części plaży, pomyślał Thomas. Kilkaset metrów od tego miejsca. Najdalej jak się dało od miejsca zbrodni.
Liczył na inną odpowiedź.
– Nie znasz ich? – podjęła Margit.
– Nie.
– Poznałabyś ich, gdybyś zobaczyła ich teraz?
– Nie wydaje mi się.
Margit spróbowała inaczej.
– Mówiłaś nam, że ty i Victor przystanęliście i usiedliście pod dużym drzewem. W tym samym miejscu, gdzie później znaleziono zwłoki twojego chłopaka.
Felicia wzdrygnęła się na dźwięk słowa „zwłoki”. Przełknęła głośno i powiedziała cienkim głosem:
– Tak.
– Jak długo tam byliście, zanim zasnęłaś?
– Nie wiem. Trochę.
– Nie miałaś w ogóle żadnego poczucia czasu? – spytał Thomas. – To dla nas ważna informacja.
– Nie.
– Czy to była godzina, czy raczej pół? Może dłużej?
– Nie wiem.
Jaką długość ma sznurek? Dwa razy taką jak pół sznurka, pomyślał Thomas. Ona nie ma pojęcia, ile czasu tam spędziła. Fakt, że była nietrzeźwa i roztrzęsiona, też nie ułatwiał sprawy.
Lekarz sądowy podał im ramy czasowe, nie dało się dokładniej ustalić chwili śmierci. Musieli zawęzić te ramy albo, jeszcze lepiej, poznać dokładną porę.
Thomas uśmiechnął się uspokajająco do Jeanette Grimstad, która wyglądała, jakby za chwilę zamierzała się wtrącić.
– To niełatwe. Musimy jednak zadać pani córce pewne pytania.
– Rozumiem – odparła Jeanette Grimstad i zwróciła się do Felicii: – Policja wykonuje tylko swoją pracę. Na pewno zaraz skończymy.
Pytania o narkotyki nie dało się uniknąć. Thomas przeczuwał, że matka dziewczyny będzie przerażona. Ale nie było sensu tego odkładać.
– Musimy porozmawiać o innej sprawie – powiedział. – Wiemy, że na łodzi piliście alkohol, wódkę mieszaną z różnymi napojami, o ile dobrze pamiętam. – Utkwił wzrok w twarzy Felicii. – Mamy podstawy sądzić, że braliście też narkotyki.
Jeanette Grimstad się żachnęła, Felicia zasłoniła ręką usta.
– Narkotyki? – powtórzyła Jeanette.
Margit nie spuszczała Felicii z oczu.
– Sekcja zwłok wykazała, że twój chłopak brał tego wieczoru kokainę. Wiedziałaś o tym?
Usta Felicii drżały.
– Wiedziałaś o tym? – powtórzyła Margit.
– Tak.
Odpowiedź była tak cicha, że ledwie ją dosłyszeli.
– Możesz powtórzyć odpowiedź, żeby nagrała się na magnetofon?
– Tak – powiedziała Felicia ze spuszczoną głową.
– Teraz musisz powiedzieć prawdę – podjęła Margit. – Czy zdarzało się, że ty też brałaś kokainę? Na przykład w noc świętojańską?
– Tak – szepnęła Felicia, nie patrząc na matkę.
Jeanette Grimstad wciągnęła powietrze tak gwałtownie, że się rozkaszlała. Zasłoniła usta ręką i odwróciła głowę. Kaszel przeszedł chyba w zduszony szloch, ale trudno było to stwierdzić na pewno.
Thomas odczekał kilka sekund.
– Od jak dawna braliście narkotyki? – zapytał Felicię. – Co cię skłoniło, żeby zacząć?
Felicia
To miała być pierwsza impreza po przerwie świątecznej. Temperatura spadła do minus dziesięciu stopni, na ziemi leżał śnieg. Gdy wysiedli z autobusu, było strasznie zimno, Felicii marzły stopy, choć włożyła uggi.
Impreza odbywała się w domu Filipa. Ebba i Tobbe wybrali się z nimi. Dochodziła jedenasta. W całym domu dudniła muzyka. Ludzie tańczyli w najlepsze w salonie i w jadalni, gdzie odsunięto pod ścianę duży stół.
Zostawili wierzchnią odzież w przedpokoju. Felicia chciała zacząć się bawić, ale Victor wydawał się niespokojny. Wyglądał, jakby czegoś szukał. Kiedy próbowała z nim rozmawiać, odpowiadał półsłówkami.
Wciąż był opalony po gwiazdkowym wyjeździe z rodziną do Meksyku. Słońce musiało tam nieźle prażyć.
– Pytałam, czy zatańczymy.
Felicia szturchnęła Victora w bok i przygładziła czarną sukienkę. Dostała ją na Gwiazdkę, była zawrotnie droga, ale Victor w ogóle jej nie skomentował.
– Nie teraz – mruknął i rozejrzał się.
– Czemu nie?
– Muszę najpierw coś zrobić.
– Co?
– Nieważne. Za chwilę przyjdę.
Felicia zrobiła markotną minę, żeby zwrócił na nią uwagę.
– Chcę iść z tobą.
Oblizała wargi lśniące od różowego błyszczyku i spróbowała go sobą zainteresować.
Oczy Victora błyszczały, nie rozumiała dlaczego. Wzruszył ramionami i odgarnął włosy. Zapuścił je, sięgały mu teraz do ramion. Felicii się to podobało, wyglądał cool, kiedy wsuwał je za uszy.
– No dobra. Chodź ze mną.
Na prawo od salonu mieściła się biblioteka. Ściany miała zastawione regałami pełnymi książek, pod oknem stały dwa fotele obite zieloną skórą.
Victor wszedł pierwszy, Felicia za nim. Starannie zamknął drzwi i usiadł na jednym z foteli. Potem zmierzył ją wzrokiem.
Bez słowa wyjął lusterko kieszonkowe i cieniutką kopertę.
Felicia domyślała się, co robili z Tobbem, gdy od czasu do czasu wychodzili podczas imprez. Za każdym razem wracali z blaskiem w oczach, ich ruchy znów wydawały się sprężyste. Nagle byli w wyśmienitym nastroju. Jednak Victor nigdy z nią o tym nie rozmawiał.
Ostrożnie wysypał biały proszek na lusterko i uformował cienką kreskę. Potem pochylił się nad stołem i wprawnym ruchem ją wciągnął.
Jego ciało szybko zareagowało na narkotyk. Przyciągnął do siebie Felicię i mocno pocałował.
Po chwili ją puścił i wskazał na kopertę z kokainą.
– Starczy też dla ciebie. Chcesz?
Felicia była rozdarta między ciekawością a ostrzeżeniami rodziców, które tłukły się jej gdzieś z tyłu głowy.
Victor zaczął pieścić jej pierś przez cienką sukienkę i znów ją pocałował. Potem uśmiechnął się z wyższością, dotknął lekko nosa i podsunął jej lusterko.
– Spróbujesz?
Felicia się wahała, wierciła w fotelu.
– No dalej – ponaglił ją Victor. – Chciałaś iść ze mną.
– No dobra – mruknęła.
Wprawnym ruchem przygotował jej kreskę.
– To na pewno nie jest niebezpieczne?
Wcześniej Felicia uważała, że to ekscytujące, ale teraz straciła tę pewność.
– Nie wydziwiaj. Przecież widzisz, że dobrze się czuję. Nawet świetnie.
Znów przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. Felicia ustąpiła. Bez dalszych protestów pochyliła głowę, zacisnęła palcem prawe nozdrze, tak jak wcześniej robił to Victor, i wciągnęła proszek. Czubek jej nosa niemal ocierał się o lusterko.
Pojawiły się zupełnie nowe doznania. Znów wszystko było dobrze. Nie było ani trochę strasznie, nie rozumiała, dlaczego przedtem się wahała.
Victor wpatrywał się w nią z wyczekiwaniem. Rozpromieniona uśmiechnęła się do niego.
66
Felicia nie patrzyła na matkę, która siedziała z rękoma zaciśniętymi na kolanach.
– Jak często braliście kokainę? – spytała Margit po chwili milczenia.
Thomas zauważył, jak Jeanette Grimstad wzdrygnęła się na te słowa. Margit często od razu przechodziła do rzeczy.
– To znaczy… różnie. Głównie na imprezach. – Felicia zwiesiła głowę. – Victor i Tobbe brali o wiele częściej niż ja. To na pewno.
– A Ebba? – spytał Thomas.
– Ona nie chciała. Pokłócili się o to z Tobbem, zanim się rozstali.
– Jak było was na to stać? – chciała wiedzieć Margit. – Kokaina nie jest tania, gram kosztuje siedemset, osiemset koron, czasem nawet więcej.
Felicia skuliła się jeszcze bardziej, jej włosy opadły i zasłoniły oczy. Powiedziała cicho:
– Victor dostawał od rodziców pieniądze na jedzenie. Strasznie często wyjeżdżali. Zwykle mówił, że postawił pizzę całej paczce. Tobbe chyba dostawał coś ekstra od ojca.
– I to naprawdę starczało? – spytała powoli Margit.
Dziewczyna się zawahała.
– Czasem Victor brał kasę… od rodziców.
– To znaczy kradł?
– Tak – szepnęła Felicia.
– Ty też tak robiłaś? – spytał Thomas.
Felicia przesunęła się trochę na krześle, jakby chciała być jak najdalej od matki.
– Tak – mruknęła. – Kilka razy.
Jeanette Grimstad zacisnęła usta. Patrzyła z przerażeniem na córkę.
– Brałaś pieniądze… z mojego portfela?
Felicia nie próbowała nic powiedzieć na swoją obronę. Po jej policzku spłynęła łza i spadła z podbródka.
– Braliście coś jeszcze prócz kokainy? – spytał po chwili Thomas. – Nie mówię o alkoholu.
Dziewczyna spuściła oczy.
– Co to było? – dopytywała Margit.
Ton był teraz życzliwszy, jakby wyczuwała, że Felicia jest bliska załamania.
– Nie wiem dokładnie – powiedziała to tak cicho, że ledwie usłyszeli. – Kilka razy Victor podkradł leki matce. I czasem kupował jakieś tabletki, ale nie wiem jakie.
Margit sięgnęła po dzbanek i nalała Felicii wody. Dziewczyna chwiała się na krześle.
– Napij się trochę. Jesteś zielona na twarzy.
Thomas odczekał, aż Felicia wypije kilka łyków. Gdy odstawiła szklankę, spytał:
– Od kogo kupował narkotyki?
– Na początku od kumpla Christoffera z pracy. Tobbe go znał i załatwiał towar. Victor chyba chciał mieć pewność, nie ryzykować, że ktoś go wykiwa. Potem znalazł kogoś innego i zaczął kupować od niego.
– Byłaś przy tym? – spytała Margit.
– Niezupełnie.
– Co to znaczy?
– Zwykle czekałam kawałek dalej.
– Widziałaś, jak ubijali interes? – spytał Thomas. – Jak to się odbywało?
Felicia zamrugała kilka razy.
– Victor wysyłał SMS-a. Potem, po szkole, jakiś facet podjeżdżał czarnym samochodem. Victor dawał mu kasę przez okno i dostawał to, co zamówił. Strasznie szybko to szło.
– Christoffer wiedział o tym, co się dzieje?
Dziewczyna uniosła ręce.
– Wydaje mi się, że się nie zorientował. Naprawdę. Nie robi takich rzeczy, nie lubi narkotyków.
– Wiesz, co twój chłopak załatwił na noc świętojańską? – spytała Margit.
– Nie. Wtedy mnie przy tym nie było. I nie pytałam.
– Jak to?
Felicia zaczęła rozdrapywać strupek na łokciu.
– Nie było między nami za dobrze – odparła po chwili. – Poza tym był zły, że Ebba wybiera się z nami, ale inaczej nie mogłabym przecież jechać.
Ze strupka zaczęła się sączyć krew.
– Myślałam, że znów będzie… miły – powiedziała. – Kiedy przypłyniemy do Sandhamn. Że znów będzie między nami dobrze.
Margit pochyliła się nad stołem.
– Dlaczego mieliście problemy?
– Strasznie dużo imprezował. Czasem przeginał… Często się kłóciliśmy.
Jeanette Grimstad, która do tej pory siedziała jak sparaliżowana, nagle zaatakowała córkę:
– Dlaczego po prostu nie odmówiłaś? Jak mogłaś pozwolić, żeby Victor namówił cię na narkotyki? Rozmawiałyśmy przecież o tym! Obiecałaś mi, że nigdy tego nie zrobisz.
Twarz Felicii się zmarszczyła.
– Kochałam go – wyszlochała. – Bałam się, że mnie rzuci.
– Chcesz powiedzieć, że rzuciłby cię, gdybyś nie brała z nim narkotyków? – spytała z niedowierzaniem Margit.
Felicia, zrozpaczona, pokiwała głową.
– Potrafił się wściekać o nic. Czasem był najlepszy na świecie, czasem wredny. Mówił złośliwe rzeczy, że jestem głupia i w ogóle.
Po raz pierwszy od rozpoczęcia przesłuchania Felicia zwróciła się bezpośrednio do matki:
– Tobbe rzucił Ebbę, bo nie chciała spróbować! Co by było, jeśli Victor też by tak zrobił?
Oparła się o stół i zaczęła szlochać z twarzą ukrytą w dłoniach. Jeanette Grimstad przesunęła ręką po włosach, jakby nie wiedziała, co począć z tym, co właśnie usłyszała.
– Musimy kończyć – powiedziała. – Tak się dalej nie da.
– Zaraz skończymy – zapewniła Margit. – Zostało nam już tylko kilka pytań. To ważne, żebyśmy mogli doprowadzić rozmowę do końca.
Z Jeanette uszło powietrze. Bez słowa opadła na oparcie krzesła.
Thomas pomyślał, że matka i córka są do siebie podobne. Tyle że Jeanette miała pełniejsze kształty i pasemka siwizny w jasnych włosach. Najwyraźniej czuła się teraz nieswojo, bo jej czoło przecinała głęboka zmarszczka.
– Chcesz wytrzeć nos? – spytała Margit, podsuwając Felicii opakowanie papierowych chusteczek.
Dziewczyna nie podniosła głowy.
– Felicio – zaczął Thomas – chcę cię o coś zapytać. To niezwykle ważne, żebyś powiedziała prawdę.
Widział, że niemal się skuliła.
– Czy na plaży był ktoś jeszcze, kogo ty i Victor znaliście?
Felicia odwróciła głowę i popatrzyła przez otwarte okno. Popołudniowy deszcz nie złagodził zaduchu. W powietrzu wisiała burza.
Ma się na baczności, pomyślał Thomas. Wie coś, ale nie chce nam powiedzieć. Chroni kogoś?
– Kiedy Victor wpadł w złość i zaczął na ciebie krzyczeć na plaży, czy ktoś nie przyszedł ci na pomoc? – spytał Thomas.
– Zastanawiamy się, czy nie dzwoniłaś do Ebby albo do Tobbego – dodała Margit. – Prosiłaś któreś z nich, żeby przyszło?
Dziewczyna mocno potrząsnęła głową.
– Nie – powiedziała. Jej głos stał się mocniejszy. – Do nikogo nie dzwoniłam. Na pewno.
Margit drążyła dalej.
– Nie wysłałaś SMS-a do któregoś z przyjaciół?
– Nie. Przysięgam.
Zmiana w jej zachowaniu zaskoczyła Thomasa. W jednej chwili Felicia wydawała się kompletnie zagubiona, teraz była stanowcza.
Wtedy zrozumiał.
Margit zadała pytanie w taki sposób, że Felicia mogła zaprzeczyć i nie skłamać. Do nikogo nie dzwoniła ani nie wysłała SMS-a. Niemniej widziała kogoś tego wieczoru na plaży. To o tym nie chciała powiedzieć.
Thomas przyglądał się jej badawczo. Sięgnęła po kolejną chusteczkę i wytarła nos, jakby nie chciała nic dodać.
– Ale przecież spotkałaś kogoś na plaży tuż przed śmiercią Victora – powiedział.
– Nie – wyszeptała ze spuszczoną głową, zasłaniając usta chusteczką. – Nikogo nie spotkałam.
– To jak było?
Oczy Felicii zdawały się puste.
– Opowiedz – poprosił cicho Thomas. Nie chciał jej przestraszyć.
– Zobaczyłam go.
– Kogo?
– Tobbego. – Z jej rzęsy spadła łza. – Poznałam go po włosach.
– Felicio. – Głos Margit brzmiał bardzo poważnie, jakby tonem chciała przekazać dziewczynie, jakie to ważne, by powiedziała prawdę. – Czy Tobbe próbował ci pomóc, gdy pokłóciłaś się z Victorem?
– Nie wiem. – Felicia objęła się rękoma. – Nie wiem, nie pamiętam więcej, mówiłam przecież.
– Spójrz na mnie – powiedziała Margit.
Felicia z ociąganiem popatrzyła jej w oczy.
– Wtedy, kiedy się źle poczułaś, a Victor stracił panowanie nad sobą. Czy Tobbe tam wtedy był?
– Nie pamiętam.
Wydawało się, że Jeanette Grimstad usiłuje zapanować nad sobą i nie wtrącić się do rozmowy. Przyciskała pięść do ust.
Naprawdę niczego się nie domyślałaś? – pomyślał Thomas. Jak to możliwe, by wiedzieć tak mało o własnym dziecku?
Obiecał sobie, że z Elin nigdy tak nie będzie.
– Sądzimy – Thomas wymawiał słowa powoli, by dotarły do Felicii – że naćpany Victor przestał być sobą. – Przerwał na chwilę, po czym ciągnął: – Sądzimy, że Tobbe próbował ci pomóc i doszło do bójki z Victorem. Sądzimy, że skończyło się tym, że Tobias Hökström zabił twojego chłopaka. Czy to mogło stać się w ten sposób?
– Nie pamiętam – powiedziała Felicia i znów zaczęła rozpaczliwie szlochać. – Mówiłam przecież! Nie wiem.
67
Felicia wyszła z matką z posterunku. Skierowały się do białego audi zaparkowanego na ulicy. Jeanette otworzyła drzwi. Odkąd opuściły pokój przesłuchań, nie odezwała się ani słowem.
– Mamo, przepraszam – powiedziała Felicia, gdy tylko znalazły się w samochodzie.
Siedzenie było rozgrzane i jej nagie nogi przykleiły się do skórzanego obicia. Pas się zacinał. Szarpała go spoconymi palcami i w końcu udało jej się zatrzasnąć metalową końcówkę.
Wydawało się, że matka jej nie słyszy. Przekręciła kluczyk w stacyjce, uruchomiła silnik, wrzuciła bieg. Ale zamiast ruszyć, siedziała z ręką na kierownicy.
Felicia zerknęła na nią. Nie pojadą do domu?
Matka wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem.
Na ulicy prawie nie było samochodów. Kilka metrów dalej stał szary parkomat. Felicia zauważyła martwą muchę, która utknęła między wycieraczką a szybą.
Upłynęło kilka minut. Felicia zerkała ukradkiem na matkę. Nie śmiała się odezwać.
– Jak mogłaś?
Felicia nigdy nie słyszała takiego rozczarowania i zranienia w głosie matki.
– Przepraszam – powtórzyła. – Przykro mi. Tak strasznie mi przykro za to wszystko.
Jeanette potarła czoło. Lśniło od potu.
– Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała. Tata i ja wierzyliśmy, że umiesz o siebie zadbać. Okazaliśmy ci zaufanie. Okłamałaś nas, brałaś narkotyki i kradłaś mi pieniądze…
Głos uwiązł jej w gardle.
Felicia zacisnęła ręce. Twarz matki była jak sparaliżowana bólem.
Chcę umrzeć, pomyślała bezradnie. Tak jak Victor. Byłoby lepiej, gdybym też umarła. Już nigdy nie będzie dobrze.
Przełknęła ślinę.
– Zamierzasz powiedzieć tacie?
Felicia sama słyszała, jak błagalnie brzmi jej głos, ale nie potrafiła się powstrzymać. Na myśl o reakcji ojca żołądek ściskał jej się ze strachu. Ojciec czasem tak strasznie się złościł.
Jeanette się otrząsnęła, jakby próbowała się obudzić. Uniosła ręce i przycisnęła palce do skroni.
– Muszę to przemyśleć – powiedziała półgłosem, nie odpowiadając na pytanie Felicii. – Muszę spróbować zrozumieć, co się stało.
Bez ostrzeżenia uderzyła pięścią w deskę rozdzielczą tak mocno, że Felicia aż podskoczyła.
– Powiedziałaś wszystko? Możesz mi obiecać, że nie ma nic więcej, o czym powinnam wiedzieć?
Złapała córkę za ramię. Bolało, ale Felicia była zbyt zszokowana, żeby zaprotestować. To ojciec zwykle się wściekał, nie matka. Z reguły Jeanette stawała między nimi, gdy ojciec wpadał w złość. Prawie nigdy nie podnosiła głosu.
– Mamo, proszę!
Jeanette puściła Felicię, ale wciąż wpatrywała się w nią jak w obcą osobę. Usta miała zaciśnięte.
Potem pochyliła się i wyłączyła silnik. Ścisnęła w ręce kluczyki.
– Opowiedz mi o tym, jak ostatni raz byłaś z Victorem – powiedziała. – Chcę dokładnie wiedzieć, co się stało tego wieczoru. I już żadnych kłamstw, Felicio.
Felicia
Leżeli na piasku, zasłaniały ich drzewa. Victor wciąż był zły. Felicia zaczęła głaskać go po brzuchu, jej dłoń wędrowała coraz niżej, w okolice krocza. To był zwykle dobry sposób, żeby poprawić mu humor.
Próbowała nie myśleć o tym, jakie to tanie.
Rozsunęła suwak jego szortów, ale Victor odsunął jej rękę i usiadł.
– Nie chcesz? – spytała zdezorientowana.
– Zrobimy tak, żeby było ciekawiej – uśmiechnął się.
Z kieszeni szortów wyciągnął małą kopertę. Felicia poruszyła się niespokojnie. Victor już był nieobliczalny. Jeśli wciągnie kolejną ścieżkę, sytuacja pewnie zmieni się na gorsze.
– Musisz? – spytała ostrożnie.
Zmrużył oczy.
– Co muszę?
Felicia dała sobie spokój.
– Myślałam, że i tak jest nam fajnie. Nie musimy więcej brać…
– Mam trochę nowych towarków.
Wytrząsnął na otwartą dłoń dwie tabletki i mrugnął do niej.
– Jedna dla ciebie, druga dla mnie.
– Co to takiego?
– Zaczyna się na „e” – uśmiechnął się.
Felicia nigdy dotąd nie brała ecstasy. Ze strachu jednak nie zaprotestowała.
Posłusznie wzięła tabletkę i popiła wódką z piersiówki Victora. Zrobiła to dla niego.
Po chwili poczuła się naprawdę świetnie. Wieczorne światło wydało się jej takie piękne, leżała i nuciła pod nosem. Victor chciał się kochać, ale mu nie stawał.
Z początku się obawiała, że to go zdenerwuje. Na szczęście chyba się tym nie przejął. Leżeli obok siebie i patrzyli w niebo.
Musiała pójść za drzewo, żeby się wysikać. Wtedy dalej na plaży zobaczyła Tobbego. Czuła się jednak tak ociężała, że nie miała siły go zawołać. Nie wspomniała też o tym Victorowi.
Po jakimś czasie źle się poczuła, miłe wrażenia zniknęły i zrobiło jej się niedobrze. Trzęsły jej się ręce, czuła się dziwnie.
Mdłości się nasilały i nagle zwymiotowała.
Ochlapała przy tym trochę Victora. On też zaczynał mieć zjazd i wtedy się wściekł. Krzyczał na nią i klął. Felicia się skuliła. Nigdy dotąd tak się go nie bała.
Ktoś się zbliżał, pamiętała jakiś cień za plecami Victora.
Potem wszystko się rozpłynęło.
68
Mężczyzna, który przyszedł na przesłuchanie z Tobiasem Hökströmem, miał na sobie niebieski garnitur, białą koszulę i jasnoniebieski krawat w wąskie ciemniejsze prążki.
Przedstawił się jako Arthur Hökström, ojciec Tobiasa. Miał mocny uścisk dłoni. Thomas zdał sobie sprawę, że to również człowiek, który przywykł, że dostaje to, czego chce – tak jak ojciec Felicii.
– Jestem adwokatem – powiedział. – Wspólnikiem w kancelarii Zetterlings Advokatbyrå, może słyszeliście państwo o niej.
– Jest pan karnistą? – spytała Margit.
– Nie, bynajmniej. Specjalizuję się w prawie handlowym. Głównie w przejęciach spółek i tego typu transakcjach.
Powiedział to tak, jakby to było coś oczywistego. Prawo handlowe było znacznie bardziej cenione niż karne, Thomas o tym wiedział. Poza tym było o wiele bardziej dochodowe.
Widywał takich jak on. Sztywnych adwokatów, którzy nie mieli do czynienia z prawem karnym od czasów studiów. Mimo to wydawało im się, że wiedzą więcej niż gliniarze prowadzący przesłuchanie.
– Proszę usiąść. – Margit wskazała dwa krzesła po drugiej stronie stołu w pomalowanym na biało pokoju.
Pochyliła się w stronę magnetofonu i szybko nagrała wymagane dane.
Arthur Hökström wyjął komórkę i położył ją na blacie.
– Proszę to schować – poleciła Margit.
– Jak to?
Uniósł brwi, ale wsunął telefon z powrotem do kieszeni.
Margit zwróciła się do chłopaka, który siedział skulony na krześle. Poklepała go po ręce.
– Jak się czujesz, Tobias?
– Proszę mi mówić Tobbe – mruknął. – Wszyscy tak mówią.
Był bardzo blady, pod oczami miał niebieskawe cienie.
– Nie wyglądasz za dobrze – stwierdziła Margit. – Spałeś w ostatnich dniach?
– Nie za dużo.
Tobbe się wzdrygnął. Dżinsy wyglądały, jakby były na niego o rozmiar za duże, i znad paska wystawały slipy. Biały T-shirt niemal wisiał na szczupłym ciele.
– Mam koszmary – powiedział Tobbe.
– A co ci się śni?
Zsunął się na krawędź krzesła.
– Victor. Jak umarł i takie tam. Czy to bolało, kiedy on… – Głos uwiązł mu w gardle. Spróbował jeszcze raz: – To znaczy, kiedy on…
Nie dał rady.
– Są jakieś szczególne powody, by ci się śniło coś takiego? – Margit wpatrywała się w jego twarz. – Jest coś, co chciałbyś nam powiedzieć?
Tobias Hökström poruszył ustami. Próbował znaleźć odpowiednie słowa – na próżno. Skubał palcami jakąś nitkę przy spodniach.
– Poczułbyś się lepiej, gdybyś porozmawiał z nami o tym, co się stało – ciągnęła Margit. – Czasem dobrze jest zrzucić z siebie ciężar.
Chłopak bez słowa odwrócił głowę i popatrzył na ojca. Zanim zdążył odpowiedzieć, ojciec zabrał głos:
– Czemu właściwie mają służyć te pytania?
Margit się wyprostowała.
– Dwie doby temu został zamordowany młody człowiek. Musimy o tym porozmawiać z pańskim synem.
Znów zwróciła się do Tobbego:
– Chciałeś coś powiedzieć?
Chwila bezpowrotnie minęła.
– Nie, nic szczególnego.
Thomas powiedział bezpośrednio do chłopca:
– Chcemy z tobą porozmawiać o tym, gdzie przebywałeś w sobotę między wpół do dziewiątej wieczorem a drugą w nocy.
Twarz Tobbego nic nie wyrażała.
– Byłem na tej łodzi z moim bratem. Mówiłem wam przecież.
– Czy ktoś może to potwierdzić?
– Mój brat i ta dziewczyna, Tessan. Byliśmy tam razem.
Thomas odparł z naciskiem:
– Rozmawialiśmy z twoim bratem i z Therese Almblad. Twierdzą, że wcale cię tam nie było. Therese mówi, że około wpół do dziewiątej zszedłeś na ląd, żeby pójść do toalety, i nie wróciłeś. Zeznała, że potem cię nie widziała.
Ramiona Tobbego obwisły.
– Tessan tak powiedziała?
– Tak.
– Był z bratem – wtrącił Arthur Hökström. – To ustalone.
– Nie był – stwierdziła Margit. – Pański najstarszy syn nie może tego potwierdzić. Christoffer spędził noc z koleżanką ze studiów o imieniu Sara i nie ma pojęcia, gdzie w tych godzinach przebywał jego młodszy brat.
– W takim razie pamięć go myli – odparł bez zająknięcia Arthur Hökström.
– Możliwe – powiedział Thomas – ale mało prawdopodobne. Trudno mi uwierzyć, żeby pański starszy syn kłamał nam prosto w oczy. A może chodzi panu o to, że teraz zmieni zeznania? To by oznaczało, że wcześniej zeznał nieprawdę.
W pierwszej chwili wydawało się, że Arthur Hökström zaprotestuje, ale tylko skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zacisnął usta.
Thomas się zastanawiał, jak przyjmie wiadomość, że jego syn brał narkotyki. Czy podobnie jak Jeanette Grimstad nic nie wiedział o uzależnieniu?
– Możemy kontynuować? – spytał Thomas.
Adwokat bez słowa pokiwał głową.
– No dobrze, Tobbe – podjął Thomas. – Dowiedzieliśmy się, że ty i twoi przyjaciele przez ostatni rok braliście narkotyki. Na przykład kokainę i inne rzeczy.
Arthur Hökström, skonsternowany, zwrócił się do syna:
– Co wyście, u diabła, wyprawiali?
Tobbe skulił się na krześle.
– Ćpaliście?
– Niestety, na to wygląda.
Thomas miał nadzieję, że ojciec nie będzie się więcej wtrącał. Zwrócił się znów bezpośrednio do chłopaka:
– Wiemy, że ty i Victor byliście w noc świętojańską pijani i pod wpływem narkotyków. Wiemy też, że byłeś na plaży tego wieczoru, gdy zabito Victora.
Tobbe bezradnie kręcił głową.
– Sądzimy, że na plaży Skärkarlshamn coś wymknęło się spod kontroli i doprowadziło to do śmierci twojego przyjaciela. Może próbowałeś pomóc Felicii, kiedy Victor wpadł w złość. Zaczęliście się bić i skończyło się na tym, że uderzyłeś go kamieniem?
– Odruchowo – dodała Margit. – Bez premedytacji.
Tobbe patrzył z przerażeniem w oczach na Thomasa i Margit.
– Tato… – jęknął.
Arthur Hökström ścisnął krawędź stołu.
– Nie mówicie chyba poważnie?! – wybuchnął.
– Nie byłoby lepiej, gdybyś nam opowiedział, jak to się stało? – zwróciła się Margit do Tobbego. – Potem poczujesz się lepiej, zawsze tak jest.
– Poszedłem szukać Ebby – powiedział ochryple Tobbe. – Nie zrobiłem nic Victorowi. Przysięgam.
Zwrócił się do ojca:
– Przysięgam, tato, nic nie zrobiłem. To nie byłem ja.
– Dość tego – powiedział Arthur Hökström. – Nie odpowiadaj na ani jedno pytanie więcej.
Wstał tak gwałtownie, że wywrócił krzesło.
– To jakieś głupoty. Mój syn nie popełnił żadnego przestępstwa. A teraz kończymy to przesłuchanie i wychodzimy.
– Proszę usiąść! – warknął Thomas.
Arthur Hökström wydawał się zaskoczony tym ostrym tonem.
– Proszę się zastanowić – dodał łagodniej Thomas. – Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli to wyjaśnimy. Zażądaliśmy zrzutu danych z masztu w Sandhamn. To znaczy, że będziemy mieć wgląd we wszystkie rozmowy przychodzące, wychodzące i SMS-y na wyspie, również te z komórki pańskiego syna.
Arthur Hökström stał w miejscu. Znieruchomiał.
– Mogę pana zapewnić – ciągnął Thomas – że jeśli Tobias nie miał z tym nic wspólnego, to się wyjaśni. Ale ze względu na wszystkich musimy to wyjaśnić jak najszybciej. Przeciąganie sprawy nic nie pomoże, wtedy będziemy musieli wzywać pańskiego syna na kolejne przesłuchania.
– Zaraz skończymy – dodała Margit. – Ale to naprawdę ważne, byśmy poznali prawdę o tym, co wydarzyło się tego wieczoru. Sam pan powinien to rozumieć, zna pan przecież prawo.
Wydawało się, że Arthurowi Hökströmowi słowa uwięzły w gardle.
Wahał się i Thomas to wyczuł. Doświadczony specjalista w dziedzinie prawa handlowego powinien wiedzieć, że w obecnych okolicznościach policja miała nieograniczone możliwości przesłuchiwania jego syna bez względu na to, czy był pełnoletni, czy nie. Pozostawało tylko pytanie, jakie środki przymusu zastosują funkcjonariusze.
Hökström przygładził ręką proste szpakowate włosy. Wyglądało na to, że Tobbe nie po nim odziedziczył intensywnie rude loki.
– Nie dajecie nam wyboru – rzucił krótko.
Odwrócił się i niechętnie podniósł z podłogi przewrócone krzesło.
– To tylko dzieciak, nie naciskajcie za mocno.
Hökström ścisnął ramię syna. Po raz pierwszy od początku przesłuchania Thomasowi zdawało się, że dostrzega błysk czułości w jego oczach.
Tobbe patrzył na nich lękliwie. Margit położyła rękę na jego ramieniu.
– Opowiedz teraz, co się naprawdę stało tego wieczoru w Sandhamn – powiedziała. – Powiedz prawdę, Tobias.
Tobbe
Tobbe poszedł z Christofferem na fairline Carla Bianchiego przy pomoście Via Mare. Tessan kleiła się do niego, ale był nie w humorze. Nie miał ochoty wciągnąć kolejnej działki, alkohol zaczynał się ulatniać.
Wciąż miał przed oczami Ebbę, która zbiegła z pokładu ze łzami w oczach.
Próbował się opędzić od wyrzutów sumienia, wkurzyć się na nią. Cholerna Ebba próbowała decydować za niego. Nie była przecież jego matką.
I tak nie dawało mu to spokoju.
Minęli estradę przy dużym pomoście i szli dalej, ku ostatnim pomostom pontonowym. Kawałek przed stacją benzynową stało kilka rodzin z dziećmi. Czekali w kolejce na prom KSSS kursujący na wyspę Lökholmen. Jakaś mała dziewczynka lizała lody, które kapały jej na szorty.
Tessan cały czas coś paplała. Spróbowała wziąć go za rękę, ale nie pozwolił.
Dotarli wreszcie na pomost Via Mare. Christoffer wstukał kod i przeszli przez furtkę. Łódź jego kumpla stała po prawej stronie. Wyglądała na cholernie drogą: piętnaście metrów, lśniący biały kadłub, pokład z mahoniu. Z dwóch głośników dudniła muzyka, na pokładzie kręciło się mnóstwo ludzi.
Christoffer przywitał się z Dantem Bianchim i zawołał „siema” do jakiejś ślicznej, dość wysokiej dziewczyny, na oko dwudziestolatki. Miała gęste, brązowe włosy uczesane z przedziałkiem pośrodku, nosiła niebieską koszulkę i białe obcięte dżinsy.
Christoffer jakby się rozpromienił, gdy do nich podeszła. Przedstawił ją jako Sarę, koleżankę ze szkoły handlowej. Tobbe od razu się zorientował, że nie była tylko koleżanką. Zrozumiał też, że chcą, by zostawiono ich w spokoju.
– Tobbe, tutaj! – zawołała Tessan, wskazując miejsce obok siebie.
Nie miał na to ochoty, ale mimo wszystko podszedł i usiadł przy niej. Wydawało mu się to głupie. Spojrzał w stronę Christoffera, który uśmiechał się i trzymał za rękę Sarę. Był całkowicie nią pochłonięty.
Tobbe przypomniał sobie, jak dobrze było mu z Ebbą.
Zwykle czekała na niego pod bramą szkoły. Zawsze się spóźniał i musieli biec, żeby zdążyć na pierwsze zajęcia. W zimie nosiła śmieszną czapkę z pomponem z futra, który kołysał się, gdy się poruszała. Droczył się z nią i mówił, że wygląda jak jego babcia na wycieczce w górach.
Gdy w grudniu spadł pierwszy śnieg, ulepili bałwana u niej w ogrodzie. Potem ściągnął jej tę czapkę i przewrócił Ebbę na ziemię. Wyciągnęła ręce i pociągnęła go ku sobie. Mimo mrozu jej usta były gorące.
Leżeli obok siebie w śniegu, póki nie zaczęli szczękać zębami z zimna.
– Tobbe?
Głos Tessan przywrócił go do rzeczywistości. Miała niezadowoloną minę i powiedziała, że chce coś do picia.
– Nie mają tutaj żadnego alkoholu?
Tobbe wyjął z plecaka butelkę wódki, zorganizował szklanki i więcej fanty. Tessan wypiła łyk i pochyliła się. Przylgnęła do niego piersiami i rozchyliła usta.
Nie wytrzyma tego. Szybko wstał i mruknął, że musi iść do toalety w porcie.
– Zaraz wrócę – skłamał i odszedł szybkim krokiem.
Tessan zawołała coś za nim, ale udał, że nie słyszy.
Idąc do męskiej toalety za nadmorskim deptakiem, zastanawiał się, co on właściwie wyprawia. Przygnębiony wszedł do budynku i ustawił się w kolejce. Kiedy wyszedł umyć ręce, zobaczył w lustrze swoją nieszczęśliwą twarz. Do toalety weszło jakichś dwóch zachowujących się głośno facetów. Nie było papierowego ręcznika, więc wytarł ręce o spodnie i wyszedł.
Przystanął pod budynkiem. Nie miał ochoty wracać na łódź, ale nie wiedział, co z sobą począć. Była za kwadrans dziewiąta. Sięgnął po komórkę i wysłał SMS do Victora, żeby go namierzyć. Minęło trochę czasu, odkąd on i Felicia sobie poszli.
Znów zerknął na telefon.
Ebba była taka smutna, kiedy uciekła z jachtu. Powinien do niej zadzwonić i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale dlaczego miałaby z nim gadać? To on zachował się jak dupek.
W głębi serca dokładnie wiedział, dlaczego się rozstali. To z narkotykami posunęło się za daleko, o wiele za daleko.
Zaczęło się od żartów. Nigdy nie miał oporów przed próbowaniem nowych rzeczy i gdy nadarzyła się okazja, by spróbować kokainy, nie potrafił się powstrzymać. Kierowała nim głównie ciekawość; kolega mu powiedział, że po koce można imprezować całą noc.
Victor też chciał spróbować. Zanim Tobbe się zorientował, wciągali prawie co weekend. Victor nalegał. Poza tym dlaczego Tobbe miałby się powstrzymywać? Lubił to uczucie, choć nigdy nie było tak intensywne jak za pierwszym razem.
Victor znalazł nowe dojście i kupował wszystko, co tylko mógł. Kokę albo inne rzeczy. Wkrótce zaczął załatwiać kokainę dla osób z paczki. Brał coraz więcej. Tobbe nie był głupi, rozumiał, że Victora nie byłoby stać na tyle dragów, gdyby nie zaczął sam dealować.
Czasem Victor był spięty i nie w sosie, czasem poirytowany i drażliwy. Tobbe zaczął się zastanawiać, czy tego nie odstawić, ale z Victorem nie dało się o tym pogadać. Poza tym Tobbe nie chciał dać Ebbie tej satysfakcji. Był na nią taki cholernie wkurzony przez całą wiosnę. Odstręczała go myśl, że miałby przyznać jej rację.
Zachowanie Victora go niepokoiło.
W lipcu ojciec wynajął domek na Majorce, Christoffer i Tobbe mieli tam spędzić kilka tygodni. Wydawało mu się, że to dobra okazja, żeby odstawić dragi.
W noc świętojańską ostatni raz wciągnie ścieżkę, obiecał to sobie.
Wsunął komórkę do tylnej kieszeni, przeszedł na tyły Restauracji Żeglarskiej i zaczął się wspinać na wzgórze. W pewnym sensie liczył, że natknie się na Ebbę. Że będą mogli usiąść i pogadać.
Po chwili dotarł do punktu widokowego. Przy starej żelaznej kotwicy na skale siedziała jakaś para około trzydziestki i trzymała się za ręce.
Tobbe żałował, że nie siedzi tutaj z Ebbą.
Bez planu szedł dalej wzgórzem, aż dotarł do płaskich skał nad brzegiem. Szedł dalej wzdłuż wody i dotarł na plażę, gdzie przy ognisku siedziała jakaś paczka. Słyszał ich śmiechy, więc podszedł bliżej. Nikogo z nich nie znał.
Ebby tam nie było.
Po jakimś czasie wrócił do płaskich kamieni i położył się na nich. Obojętnie patrzył w niebo. Nie miał ochoty wracać na jacht Bianchiego, Tessan na pewno wciąż tam na niego czekała.
Musiał zasnąć, bo gdy się obudził, słońce zaszło. W oddali słyszał dudniącą w porcie muzykę. Pośliznął się po ciemku i uderzył w twarz. Cholernie bolało, prawie się popłakał, ale jakoś udało mu się dotrzeć na ich łódź. Tam na sofie urwał mu się film.
69
Głos Tobbego stał się ochrypły. W końcu ucichł.
Thomas i Margit wymienili spojrzenia. Tobias Hökström nie mógł udowodnić, gdzie przebywał w krytycznym momencie. Chociaż mieli naocznego świadka, nie chciał się przyznać, że był w pobliżu miejsca, w którym znaleziono Victora.
Nie oczyścił się z podejrzeń. Pozostawało pytanie, co teraz zrobią.
– Utrzymujesz, że nie masz nic wspólnego z zamordowaniem Victora? – spytał Thomas.
Tobbe spojrzał na niego z nieszczęśliwą miną.
– Nie miałem pojęcia, co się stało, póki nie powiedziała mi policja. Przysięgam – powiedział szybko, rwącym się głosem. – Powiedziałem wam wszystko.
To, co mówisz, nie jest dowodem, pomyślał Thomas, wpatrując się w Tobbego. I wiele przemawia przeciwko tobie.
– Mamy potwierdzenie, że przebywałeś na plaży Skärkarlshamn w czasie, gdy zabito twojego przyjaciela, wspominaliśmy o tym – powiedział. – Felicia cię widziała. Rozumiesz teraz, dlaczego uważamy, że byłeś zamieszany w śmierć Victora?
Tobbe zerknął na ojca. Arthur Hökström lekko pobladł. Obaj się nie odzywali.
– Przyznajesz się, że byłeś na plaży, kiedy zamordowano twojego przyjaciela? – spytała Margit.
– Nie było go tam, kiedy przyszedłem – zaprotestował Tobbe. Jego głos przeszedł prawie w falset. – Ani jego, ani Felicii. Dlaczego mi nie wierzycie?
Thomas nie spuszczał go z oka.
– Sądzimy, że doszło między wami do bójki. Gdy Victor już nie żył, uciekłeś w jakieś ustronne miejsce. Rozpadliny skalne pod Dansberget są świetną kryjówką. Może to prawda, że zasnąłeś, napięcie zrobiło swoje. Kiedy się obudziłeś, myślę, że nie wiedziałeś, dokąd pójść, więc z braku lepszego pomysłu wróciłeś na łódź.
Podczas wywodu Thomasa Arthur Hökström znów zerwał się z miejsca. Jego szczęki się poruszały, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie udało mu się wydobyć głosu. Usiadł. Drżały mu ręce, gdy oparł je o stół.
– Mam rację? – spytał Thomas, patrząc na Tobbego.
Nastolatek kręcił tylko głową. Pobladł. Siniak na policzku stał się teraz jeszcze bardziej widoczny.
– Ten siniak – rzucił Thomas. – Rozmawialiśmy o tym wcześniej i nie umiałeś podać żadnego sensownego wyjaśnienia. Skąd się naprawdę wziął?
– Przecież mówiłem. Potknąłem się po ciemku na skałach i uderzyłem się w twarz.
– Z nikim się nie pobiłeś?
– Nie.
– Nie pobiłeś się z Victorem? To wygląda jak ślad po uderzeniu pięścią.
– Przestańcie! Mówiłem, że się przewróciłem.
Margit znów położyła mu rękę na ramieniu.
– Rozumiesz, jak poważna jest twoja sytuacja? – spytała. – Właśnie przyznałeś, że nas okłamałeś, kiedy rozmawialiśmy z tobą na Sandhamn. Przemilczałeś, że ty i Victor braliście narkotyki. Możesz mi podać choć jeden powód, dla którego teraz mielibyśmy ci uwierzyć?
Nastolatek wpatrywał się w Margit i Thomasa rozszerzonymi oczami.
– Nie chciałem skłamać, kiedy mnie pani poprzednio pytała. Nie chciałem tylko powiedzieć, że… – zarumienił się – …że próbowałem znaleźć Ebbę.
– Dlaczego? – spytał Thomas.
– To była przecież moja wina, że sobie poszła. Dlatego powiedziałem, że byłem z resztą ludzi na łodzi Bianchiego.
Zarumienił się jeszcze bardziej.
– Czułem się okropnie z tym, że poszła na policję, bo nie mogła nas znaleźć… Że tak strasznie się bała.
Głos uwiązł mu w gardle. Zaczął obgryzać resztkę paznokcia na kciuku.
– Było mi wstyd.
Arthur Hökström pochylił się i ostrożnie odsunął rękę syna od ust.
– Zostaw to.
Thomas obserwował ojca i syna. Sytuacja Tobbego nie była zbyt dobra. Okłamał ich, nie miał alibi, nie potrafił wyjaśnić, skąd ma siniak na policzku. Nie mieli jednak dowodów technicznych.
Na razie.
Będą musieli zbadać ubrania, które miał na sobie w ten weekend, ale do tego potrzebowali nakazu prokuratora.
Wyczuł, że myśli Margit biegną podobnym torem.
Thomas podjął decyzję:
– Przerywamy na chwilę przesłuchanie. Zanim będziemy kontynuować, chcę coś omówić z prokuratorem.
Wyłączył magnetofon i oboje wyszli.
Tobbe był bardzo blady, gdy Thomas i Margit po dziesięciu minutach wrócili do pokoju. Usiedli. Thomas włączył magnetofon.
– Rozmawialiśmy z prokuratorem – zaczął Thomas i umilkł na chwilę, by znaleźć właściwe słowa.
Był tylko jeden sposób, by to powiedzieć.
– Niniejszym informujemy cię, że jesteś podejrzany o morderstwo bądź nieumyślne spowodowanie śmierci. Masz prawo do obrońcy z urzędu na koszt państwa.
– Tato! – zawołał piskliwie Tobbe. – Proszę. Zrób coś.
Arthur Hökström objął syna i przyciągnął do siebie. W pierwszej chwili wydawało się, że Tobbe nie przywykł do fizycznych kontaktów z ojcem, potem ukrył twarz w piersi Arthura, wcisnął rude włosy w szorstki materiał garnituru.
– Będzie dobrze – powiedział cicho Arthur Hökström do syna, nie przejmując się obecnością Thomasa i Margit. – Wszystko się ułoży. – I, jakby próbował przekonać też samego siebie, powtórzył głośniej: – Wszystko się ułoży.
– Prokurator podjęła decyzję o przeprowadzeniu rewizji u ciebie w domu i skonfiskowaniu ubrań, które nosiłeś w noc świętojańską – powiedział Thomas. – Zanim stąd wyjdziesz, zostaną też od ciebie pobrane próbki DNA.
– Przecież nic nie zrobiłem – ledwo wyszeptał Tobbe.
– Byłoby o wiele lepiej, gdybyś z nami współpracował – powiedziała Margit. – Przeciągając to, nic nie zyskasz. – Pochyliła się. – Nie uważamy, że chciałeś to zrobić – ciągnęła przyjaznym tonem. – Mógłbyś nam powiedzieć, w jaki sposób doszło do bójki z Victorem? Wiemy, że wcześniej się pokłóciliście, twój brat nam o tym powiedział.
– Christoffer – szepnął Tobbe.
Oczy Arthura Hökströma stały się szkliste. Thomas trochę się spodziewał, że adwokat przerwie przesłuchanie i zażąda, by jego syn natychmiast dostał obrońcę z urzędu. Ale najwyraźniej ojciec był zbyt wstrząśnięty, by o tym pomyśleć.
– Victor był moim kumplem – wyjąkał Tobbe. – Dlaczego miałbym go zabić?
– Nieumyślnie – powiedziała Margit, jakby chciała go zachęcić. – Ile wypiłeś w sobotę?
– Nie pamiętam dokładnie.
– Spróbuj sobie przypomnieć. Trzy drinki z wódką czy więcej? Ile alkoholu wypiłeś tego dnia?
– Jakieś cztery, pięć drinków, nie więcej.
– Brałeś też kokainę? – naciskała Margit.
Żałośnie pokiwał głową.
– Tak.
– Kiedy?
– Po południu.
– O której?
– Nie wiem, jakoś koło czwartej.
– Więc tego wieczoru byłeś pijany i pod wpływem narkotyków.
– Ale go nie zabiłem. Nie zrobiłem tego!
Głos Tobbego przeszedł w krzyk.
– Jesteś pewien, że dobrze wszystko pamiętasz? – spytała poważnie Margit. – Gdybym wlała w siebie pół butelki wódki i do tego brała narkotyki, wątpię, czy w ogóle cokolwiek bym pamiętała. Dlaczego się upierasz?
– Nic nie zrobiłem – wyszlochał Tobbe.
Wierzchem dłoni wycierał sobie nos.
Thomas dotknął ramienia Margit. Chłopak był zdruzgotany, należało zakończyć przesłuchanie.
– Dziś chyba dalej nie zajdziemy – stwierdził. – Jak wspomi-naliśmy, konfiskujemy twoje ubranie, komórkę również.
Powietrze w ciasnym pomieszczeniu wydawało się gęste.
– Porozmawiam z prokurator i poinformuję cię, czy zostaniesz zatrzymany – poinformował Thomas, wstając. – Poczekaj tu chwilę z ojcem.
– Nie mogę jechać do domu? – wyszeptał Tobbe.
70
– No dobra, co teraz zrobimy? – spytała Margit.
Siedzieli w pokoju Thomasa i próbowali przeanalizować przesłuchania, które odbyły się przed południem.
– Sama słyszałaś, co mówiła – odparł Thomas. – To, co mamy, nie wystarczy, żeby go aresztować.
Prokurator Charlotte Ståhlgren nie chciała podjąć decyzji o zatrzymaniu Tobiasa Hökströma. Uznała, że nie ma ku temu wystarczających powodów. W przypadku zatrzymania i tak jako niepełnoletni zostałby natychmiast przekazany opiece społecznej. Lepiej było się zatem wstrzymać.
– W każdym razie zdobyliśmy jego ubranie – stwierdziła Margit. – I komórkę.
Zerknęła na zegar i wstała.
– Wyjdziemy na lunch? Może spytamy Harry’ego, czy ma ochotę iść z nami?
Wybrali restaurację kilka minut spacerem od posterunku w stronę plaży w Nacce.
Thomas wziął gotowanego dorsza w sosie jajecznym, wspaniałe domowe danie, może niezbyt wyszukane, ale pyszne. Margit wolała porządną porcję lazanii. Ładnie pachniały, ale okazały się nieco za miękkie. Harry Anjou zdecydował się na spaghetti bolognese.
Z tacą w ręce Thomas ruszył za Margit, która skierowała się na zewnątrz.
Wyszli na otoczony płotkiem drewniany taras, na którym stały stoliki z obrusami w czerwoną kratę. Mimo zachmurzonego nieba prawie wszystkie miejsca były tu zajęte. Widać wszyscy woleli jeść na powietrzu, a sezon urlopowy jeszcze się nie zaczął.
Thomas postawił swoją tacę obok tacy Harry’ego.
– Zimno ci? – zażartował, bo nowy kolega miał na sobie grubą kurtkę z ciemnobrązowej skóry.
Thomas na koszulę nie narzucił nawet swetra.
– Tak, trochę – przytaknął Harry.
Nie wygląda zdrowo, pomyślał Thomas. Anjou miał podkrążone, zaczerwienione oczy. Czyżby nie doszedł jeszcze do siebie po nocy świętojańskiej?
– Mam nadzieję, że się nie pochorujesz – zauważyła Margit. – W tej chwili potrzebujemy wszystkich.
Rozmowa automatycznie zeszła na sprawę, jak to często bywa podczas toczącego się śledztwa. W takiej sytuacji trudno odciąć się od pracy.
– Musimy znaleźć więcej świadków – stwierdziła Margit. – Kalle i Erik nie znaleźli ani jednej osoby, która by coś widziała albo słyszała. Z wyjątkiem tamtej sąsiadki, ale ona miała niewiele do powiedzenia.
– Dziwi cię to? – spytał Thomas. – Inne dzieciaki, które przebywały na plaży, na pewno nielegalnie kupiły alkohol. Poza tym większość nie miała zgody rodziców na wyjazd do Sandhamn. W tych okolicznościach trudno się dziwić, że nikt nie chce się ujawnić.
Margit podniosła widelec. Thomas widział, że wciąż myśli o sprawie.
– Wydawało mi się, że mamy dosyć, żeby go zatrzymać – stwierdziła. – Z zeznaniami Felicii i tym, co powiedział sam Tobbe, możemy dowieść, że był na miejscu zbrodni, kiedy zginął Victor. Poza tym wiemy, że chłopcy wcześniej się pokłócili i że obaj byli pod silnym wpływem narkotyków i alkoholu.
– Ale Felicia nie wie dokładnie, co się stało – przypomniał jej Thomas. – Też była pod wpływem narkotyków, a Tobbe zaprzecza, że miał z tym cokolwiek wspólnego.
– Owszem. Musisz jednak przyznać, że jego sytuacja wygląda kiepsko. Pewnie był na takim haju, że nie pamięta, co robił.
– I ma ten siniak na policzku – dodał Harry, który do tej pory skupiał się na jedzeniu.
– Jakoś trudno mi uwierzyć, że się pośliznął i uderzył – zauważyła Margit.
– Tak, nie brzmi to zbyt przekonująco – przyznał Thomas.
Margit poszła do restauracji zamówić kawę i po chwili wróciła z trzema kubkami.
– Po lunchu zadzwonię do Nilssona i trochę z nim pogadam – powiedział Thomas. – Zobaczymy, czy powie nam coś nowego.
– Bardzo ciekawe, co wykaże analiza ubrania – stwierdziła Margit. – Niestety, pewnie minie co najmniej tydzień, nim dostaniemy wyniki.
– O ile chłopak wcześniej się nie załamie i nie przyzna – zauważył Harry Anjou, wyjmując z kieszeni pudełeczko ze snusem. – Uważam, że powinniśmy jeszcze mocniej go przycisnąć. Założę się o miesięczną pensję, że to on.
71
Co za ulga: wyjść na kilka godzin z domu, pomyślał Johan Ekengreen, wyjeżdżając na autostradę. Kiedy Madeleine nie spała po tabletkach, snuła się po domu jak widmo.
Nie wytrzymywał tego.
Zebranie zarządu zaczynało się o drugiej, za pięćdziesiąt minut. Miał dużo czasu, ale wolał czekać w samochodzie, niż siedzieć w domu.
W przegródce na rękawiczki leżało pudełko cygar. Johan palił tylko sporadycznie, teraz sięgnął do niego i zapalił.
Zadzwoniła komórka. Pomacał ręką w wewnętrznej kieszeni i wydobył telefon. Odruchowo zerknął na wyświetlacz.
Nagle obudowa komórki wydała mu się lodowata.
– Tak.
– Rozmawiałem z prowadzącymi śledztwo. – Głos komendanta policji brzmiał niemal tak samo jak czterdzieści trzy lata temu, gdy razem służyli na Korsö. Stał się może trochę bardziej władczy. – Wygląda na to, że są silne podejrzenia wobec jednego z kumpli twojego syna.
Johan mocniej ścisnął telefon.
– Masz nazwisko?
– Tobias Hökström. Wiesz, który to?
Cygaro wysunęło się z palców Johana. Żar natychmiast wypalił dziurę w spodniach po wewnętrznej stronie uda. Johan poczuł swąd żarzącej się tkaniny i ból oparzonej skóry. Po omacku odszukał cygaro.
– Halo, jesteś tam?
Gdy Johan się odezwał, jego głos brzmiał szorstko.
– Tak. Tobias Hökström jest… był… najlepszym przyjacielem Victora.
Samochód przed nim przyhamował i Johan o mało w niego nie wjechał. Skręcił na lewy pas tuż przed żółtą taksówką.
– Nie rozumiem – powiedział zdezorientowany. – Tobbe jest w to zamieszany?
– Na to wygląda. Prowadzący śledztwo uważają, że między chłopakami doszło do bójki. Najwyraźniej obaj byli pod wpływem narkotyków.
– Co mówisz?!
– Znaleźli ślady kokainy w ciele twojego syna.
Ten policjant, Thomas Andreasson, wspominał coś podczas wczorajszej rozmowy przez telefon, że Victor był pod wpływem narkotyków. Johan nie chciał w to uwierzyć.
– Przykro mi, myślałem, że wiedziałeś – ciągnął komendant. – Wygląda na to, że chłopacy rzucili się na siebie na plaży i skończyło się tym, że Hökström zabił twojego syna. Potem ukrył go pod drzewem. W panice. Jakiś facet z psem znalazł zwłoki już po paru godzinach.
Johan nie zauważył, że dodał gazu. Jechał teraz sto pięćdziesiąt na godzinę. Krajobraz przemykał za szybą o wiele za szybko. Zmusił się, żeby zdjąć nogę z gazu.
– Tobbe się przyznał? – spytał z wysiłkiem.
– Jeszcze nie. Ale był dzisiaj z ojcem na przesłuchaniu.
Arthur Hökström. Johan znał go tylko powierzchownie. Madeleine go nie lubiła.
– Został formalnie powiadomiony, że jest podejrzany o morderstwo lub nieumyślne spowodowanie śmierci. Prokurator wydała decyzję o rewizji w domu. Skonfiskowano jego ubranie. Przygotowują zatrzymanie, ale prokurator chce mieć więcej dowodów technicznych, a analiza trwa co najmniej tydzień, może nawet dłużej. Poza tym jest niepełnoletni, to zawsze komplikuje sytuację.
– Rozumiem – szepnął Johan.
– Niedługo znów go wezwą. W tej chwili sprawdzają jego ubranie i komórkę. – Komendant przerwał na chwilę. – Zadzwonię, jak dowiem się więcej.
– Dzięki.
Johan odłożył telefon na siedzenie pasażera. Serce mocno biło. Kawałek dalej zobaczył stację benzynową. Nie patrząc w lusterko wsteczne, zmienił pas, skręcił i zjechał na parking.
Kiedy wyłączał silnik, czuł zimny pot na karku.
Tobbe. Czy to on zamordował jego syna? Ten sam chłopak, który wyjeżdżał z nimi na urlopy i do domku letniskowego? Wesoły gnojek, który dostał trochę w kość, kiedy jego rodzice rozwiedli się jakiś rok temu.
Policja musiała się pomylić.
Johan Ekengreen zaczął drżeć na całym ciele. Serce biło mu jak szalone. Ścisnął kierownicę, żeby nad sobą zapanować.
Co Thomas Andreasson powiedział mu przez telefon? Johan dzwonił do niego, żeby się dowiedzieć, kiedy będą mogli odebrać zwłoki po sekcji. Madeleine bez przerwy mówiła o pogrzebie, uczepiła się myśli, że muszą pochować syna jak najszybciej, zgodnie ze starą rodzinną tradycją.
Johan znów usłyszał głos Andreassona, głośno i wyraźnie:
– Niestety, pana syn w chwili śmierci był pod wpływem narkotyków. To sprawiło, że badania się przeciągają. Odezwiemy się, gdy tylko będziemy coś wiedzieć. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo.
Narkotyki.
Johan nie chciał w to uwierzyć; jego syn nie był jakimś ćpunem. Odsunął to od siebie, ani słowem nie wspomniał o tym Madeleine.
Oczywiście słyszał, że w okolicy, w której mieszkali, pojawiały się narkotyki. To była jedna z wad mieszkania w takim miejscu. Dzieciaki były rozpuszczone i nie wiedziały, co robić z pieniędzmi. Niektóre przekraczały granice i szukały mocnych wrażeń. Johan liczył na to, że jego dzieci będą się trzymać z dala od tego świństwa. Tak wiele im przecież zapewniał.
W kabinie nadal pachniało spalenizną. Zaczęło mżyć, drobne kropelki deszczu spadały na szybę i spływały po szkle.
Ktoś musiał namówić Victora, żeby spróbował kokainy. To jedyne sensowne wytłumaczenie.
Johan sięgnął po telefon. Musi się dowiedzieć. Szybko wybrał numer na policję.
– Thomas Andreasson – usłyszał po kilku sygnałach.
Brzmiało to tak, jakby policjant był gdzieś na zewnątrz, w tle zatrąbił samochód.
– Tu Johan Ekengreen. Mówił pan wczoraj, że sekcja wykazała obecność narkotyków w organizmie Victora. Co pan miał na myśli?
Słowa padły o wiele za szybko. Johan próbował się uspokoić. Jeśli będzie słychać, że jest podenerwowany, nie dowie się tego, co chce.
– Niestety, to prawda – odparł Thomas. – Lekarz sądowy znalazł podczas sekcji ślady kokainy.
– Jesteście tego pewni?
– Nie sądzę, żeby doszło do pomyłki. Są też świadkowie, którzy zeznali, że pana syn brał w sobotę kokainę.
– Kto tak twierdzi?
Johan czuł, że wciąż mówi zbyt gorączkowo. Uspokój się, pomyślał.
– Osoby, które były z Victorem na Sandhamn.
Thomas Andreasson najwyraźniej nie chciał wdawać się w szczegóły.
– Może pan podać jakieś konkrety? Z kim rozmawialiście? Czy te osoby są wiarygodne? – Johan wyrzucił z siebie pytania i w napięciu czekał na odpowiedź.
– Rozmawialiśmy z jego dziewczyną i najlepszym przyjacielem.
Więc Felicia i Tobbe potwierdzili, że Victor ćpał.
Drobne kropelki na szybie sprawiały, że świat zaczął się zamazywać. A może to coś z jego oczami?
– Wiecie dlaczego? – spytał. – Jak to się stało, że zaczął ćpać?
Andreasson zwlekał z odpowiedzią, jakby się zastanawiał, ile może zdradzić. W końcu odparł:
– Wygląda na to, że jego kolega zaczął pierwszy brać narkotyki. Ale wszyscy troje robili to od dłuższego czasu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przykro mi – dodał Thomas Andreasson – jednak pana syn był prawdopodobnie poważnie uzależniony.
Brzmiało to tak, jakby chciał zakończyć rozmowę. Johan musiał dowiedzieć się więcej.
– Ostatnie pytanie – powiedział. – Macie jakiegoś podejrzanego?
– Niestety, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
– Mówimy o moim synu – wydusił Johan. – Proszę.
Teraz był zdesperowany, nie potrafił tego ukryć. Najwyraźniej to sprawiło, że Thomas Andreasson ustąpił.
– Powiadomiliśmy pewną osobę, że jest podejrzana o popełnienie morderstwa. Na tym etapie nie mogę powiedzieć więcej.
Johan zakończył rozmowę. Był jak sparaliżowany.
Tobbe.
To przez niego Victor zetknął się z narkotykami. Najpierw doprowadził Victora do uzależnienia, a potem go zabił.
Bez ostrzeżenia Johan poczuł w ustach smak żółci. Szarpnął drzwi samochodu i zwymiotował wszystko, co miał w żołądku. Na czarnym asfalcie utworzyła się różowa kałuża.
Mdłości szybko minęły. Wtedy Johan oparł się o kierownicę i patrzył pustym wzrokiem przed siebie.
Skurwysyn.
72
W pokoju Wilmy na podłodze leżały porozrzucane ubrania, spod łóżka wyglądało czerwone bikini i jakiś wilgotny ręcznik. Na stoliku przy łóżku stały brudne naczynia.
Ale Jonas nie przyszedł poprosić ją, by posprzątała.
Wilma siedziała na łóżku, oparta plecami o pomalowaną na żółto ścianę. Z laptopa leżącego na jej brzuchu płynęła muzyka, komórka leżała w zasięgu ręki na pogniecionym prześcieradle.
Wciąż miała na sobie nocną koszulę, choć było po drugiej. W pokoju panował zaduch, jakby od wielu dni nikt tu nie wietrzył.
Jonas przysiadł na skraju łóżka.
– Cześć, kochanie. Jak się czujesz?
Wilma wciąż wpatrywała się w ekran, nie podnosząc wzroku.
– Nie uważasz, że przyszła pora, żebyśmy chwilę porozmawiali?
Nie przejmując się brakiem reakcji z jej strony, pochylił się i ostrożnie pogłaskał ją po policzku.
– Wiem, że rozmawiałaś z mamą, ale ja też muszę się dowiedzieć, co się stało w sobotę. Kiedy mieszkasz u mnie, musisz przestrzegać moich reguł. Chyba to rozumiesz?
Wilma wciąż była skupiona na laptopie. Muzyka się zmieniła, skończył się jakiś ognisty kawałek. Jonas nie znał żadnego z nich.
Czy w ogóle słyszała, co mówił?
– Odłóż to, proszę.
Jego córka bez entuzjazmu odsunęła laptop. Zapiszczała jej komórka i Wilma odruchowo wyciągnęła rękę.
Jonas delikatnie ją powstrzymał.
– Czy to może chwilę poczekać?
– Po co?
Wilma nie patrzyła mu w oczy. Jonas poczuł, że ma na końcu języka jakąś ostrą uwagę, ale się powstrzymał.
– Bo cię o to proszę.
Wilma niechętnie odłożyła telefon.
Od czego miał zacząć? Musiał ważyć każde słowo, bo były jak miny, które mogą wybuchnąć, jeśli zrobi fałszywy ruch. Powinna być tutaj Margot. Powinni razem przeprowadzić tę rozmowę.
Targały nim złość i niepokój. Szukał właściwych sformułowań.
– To bardzo nie w porządku. Mam nadzieję, że rozumiesz, o czym mówię. Miałaś wrócić o określonej porze, umawialiśmy się. Ja i Nora strasznie się o ciebie niepokoiliśmy, baliśmy się, że stało się coś złego.
– Nory to chyba nie dotyczy. – Głos Wilmy nieoczekiwanie zadrżał. – Nie jest moją matką.
Jonas za późno pojął, że nie należało wspominać o Norze.
– Naprawdę się martwiłem, myślałem, że stało ci się coś strasznego.
Teraz zaakcentował, że to on się o nią martwił. Wilma uniosła lekko podbródek, ale jej mowa ciała świadczyła o tym, że wciąż jest nastawiona negatywnie.
Jonas spróbował jeszcze raz znaleźć właściwe słowa.
– Kiedy przyszła policja, pomyślałem, że chodzi o ciebie. Nie rozumiesz tego? Że stało ci się coś złego. Poza tym nie odbierałaś telefonu. Nie rozumiesz, jak mnie nastraszyłaś? Szukałem cię przez pół nocy.
Kiedy Jonas wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że strach czaił się tuż pod powierzchnią. Próbował zamaskować niepokój racjonalnymi wytłumaczeniami. Wszystko, byle tylko nie myśleć, że doszło do najgorszego. Szczerze mówiąc, był kompletnie przerażony.
Ściskało mu się gardło na myśl o wszystkim, co mogło się stać. Nie potrafił zapomnieć o tym, że tej samej nocy inna rodzina straciła syna.
– To było naprawdę nie w porządku – powtórzył, nie przejmując się tym, że jego głos brzmi ochryple.
Wilma załkała i Jonas z trudem zapanował nad sobą. Nagle wtuliła się w niego.
– Przepraszam, tato, przepraszam.
– Musisz mi obiecać, że nigdy więcej tak nie zrobisz. Nigdy, słyszysz?
Jonas mocno przytulił córkę.
Po dłuższej chwili powiedział jej do ucha:
– Teraz musisz mi opowiedzieć, dlaczego tak okropnie to wyszło.
– Muszę?
Jej głos lekko zadrżał i znów ogarnął go niepokój. Pogłaskał ją delikatnie po policzku.
– Co się właściwie stało, Wilmo? Jeśli spotkało cię coś złego, musisz mi o tym powiedzieć.
Wilma
Malena czekała przy Strindbergsgården. Wilma uśmiechnęła się triumfalnie i otworzyła torbę, w której miała ukradzione wino.
– Kurde, super – zachwyciła się Malena. – Chodź, spadamy.
– Dokąd idziemy?
– Na plażę przy kortach. Reszta już tam jest.
Ramię w ramię minęły port. Gdy przechodziły obok grupki pijanych facetów stojących pod Barem dla Nurków, kilku rzuciło za nimi pochlebne komentarze. Wilma udała, że nie słyszy, ale to było ekscytujące.
Po dziesięciu minutach dołączyły do pozostałych na plaży. Pośrodku kręgu paliło się ognisko.
Natychmiast dostrzegła Mattiasa. Leżał na plecach z rękoma pod głową, obok stała otwarta butelka piwa.
Na jego widok poczuła łaskotanie w brzuchu. Naprawdę był cholernie przystojny. Udała, że go nie widzi, i kiwnęła głową reszcie grupy. Usiadła na piasku jakiś metr od Mattiasa. Wydawało jej się, że omiótł ją wzrokiem, ale nic nie powiedział.
Wyprężyła się i wyciągnęła wino.
– Ktoś ma ochotę? – spytała i niby przypadkiem zwróciła się do Mattiasa.
Uniósł się na łokciu.
– Małe dziewczynki przyniosły coś do picia – wyszczerzył zęby. – Jak to otworzysz?
Wilma zażenowana zrozumiała, że nie ma korkociągu. Jak mogła być taka głupia? W piwnicy były też butelki z nakrętką.
Zaczerwieniła się i gorączkowo myślała, co powiedzieć, by ukryć zakłopotanie.
– Weź to – powiedział chłopak, który siedział naprzeciwko.
Miał na imię Micke. Trzymał w ręce metalowy korkociąg z czerwoną rączką.
– Otworzyć ci?
Uczynnie wyciągnął rękę i wziął od niej butelkę.
– Dzięki – mruknęła Wilma.
Zerkała na Mattiasa. Teraz pewnie pomyślał, że jest skończoną siksą, która o niczym nie ma pojęcia. Miała ochotę kopnąć się za własną nieporadność.
Mattias nie zwracał już na nią uwagi. Znów położył się na plecach i gadał z jakąś starszą dziewczyną. Jego brązowe włosy leżały na piasku. Wilma miała ochotę wyciągnąć rękę i ich dotknąć.
Dziewczyna zachichotała i Wilma poczuła, że rozmawiają o niej. Na pewno się nabijali z jej niezdarnej próby, by wypaść cool.
Micke wyciągnął korek i podał jej butelkę.
– Masz, otwarta.
– Dzięki – mruknęła, wciąż patrząc na Mattiasa, który nadal zupełnie się nią nie interesował.
Siedząca obok Malena szturchnęła ją w bok.
– Dasz spróbować?
Wzięła butelkę i łyknęła, Wilma zrobiła to samo. O mało się nie skrzywiła, gdy poczuła cierpki smak na języku. Szybko zmusiła się, by przełknąć, i upiła jeszcze jeden duży łyk, by nikt nie zauważył, że pierwszy raz naprawdę pije wino.
Półtorej godziny później w obu butelkach prawie nic nie zostało. Wilma stopniowo przysuwała się coraz bliżej Mattiasa i teraz siedziała tylko kilka centymetrów od niego. Ta druga dziewczyna nagle wstała i poszła się wysikać do lasu.
Wilma oparła się o Mattiasa. Trochę kręciło jej się w głowie i musiała podeprzeć się ręką. Ale teraz nadarzała się okazja.
– Wymyślimy coś?
Mówiła trochę niewyraźnie, ale miała nadzieję, że Mattias nie zwróci na to uwagi. Sam też przecież pił, butelka po piwie była pusta, w ręce trzymał nową. Butelka wódki kilka razy przeszła przez ręce wszystkich.
Mattias jej się przyglądał. Był opalony na czole, skóra pewnie się złuszczy w zaczerwienionych miejscach. Wyszczerzył zęby.
– Na przykład co?
Wzruszyła ramionami i spróbowała uśmiechnąć się zachęcająco. Oby tylko nie miała na zębach czerwonych śladów po winie.
– Może coś wymyślimy, ty i ja? – powiedziała.
Teraz naprawdę jej się przyglądał. Wilma ledwie śmiała oddychać.
– No to chodź – powiedział nagle i wstał.
Szybko się podniosła i ruszyła za nim. W pierwszej chwili zakręciło jej się w głowie, ale zaraz przeszło.
– Wrócimy! – zawołał przez ramię do pozostałych.
Mattias wyciągnął do niej rękę. Wydawało jej się, że umrze ze szczęścia. Przeszli kawałek plażą i dotarli do ogrodzenia, za którym stał jakiś szary dom. Mattias przeszedł przez płot, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Wilma została po drugiej stronie. Kręciło jej się w głowie, ale starała się skupić na Mattiasie.
– Co robisz? – spytała niepewnie.
– Moja ciotka tu mieszka. Ciotunia Ann-Sofie.
Wilma nic z tego nie rozumiała.
– Idziemy do twojej ciotki? Po co?
– Nikogo nie ma w domu, ale wiem, gdzie są zapasowe klucze – odparł. – Chodź.
Skierował się do głównego budynku. Wilma z wahaniem ruszyła za nim. Po jednej stronie leżała wielka sterta drewna na opał. Mattias do niej podszedł i poszukał czegoś ręką na rogu. Zalśnił jakiś metalowy przedmiot.
– Twoja ciotka się nie wkurzy, jak się dowie? – szepnęła Wilma.
– A kto jej o tym powie?
Mattias wziął pęk kluczy i ruszył w stronę jednego z domków dla gości stojących na działce. Bez wahania wsunął klucz do zamka i otworzył.
Nagle usłyszeli kawałek dalej jakiś głos. Wilma odwróciła głowę, by zobaczyć, kto to.
– Shit, to gliniarz – szepnęła.
– W tym roku jest ich pełno na wyspie – odparł Mattias. – Nie przejmuj się tym. Nic do nas nie mają.
Schylił głowę i pociągnął ją za sobą do domku.
– Widzieli nas? – spytała.
– Nie mam pojęcia, ale pieprzyć to. Jeśli spytają, powiem po prostu, że moja ciotka tu mieszka.
Zamknął drzwi i przez kilka sekund wyglądał przez okno. Wilma czekała w napięciu.
– W porządku, poszedł sobie – powiedział Mattias.
Odwrócił się do Wilmy i naparł na nią ciałem.
W mgnieniu oka ściągnął jej przez głowę top i została w samym staniku. Wsunął palce za pasek jej spódniczki i rozpiął zamek błyskawiczny. Spódniczka zsunęła się na podłogę.
Wilma wpatrywała się w spódniczkę. Zażenowana odsunęła ją nogą, ale czuła się głupio, stojąc tak półnaga.
– No i dobra – powiedział Mattias i ścisnął jej pierś.
Zaczął ją całować, ale przerwał.
– Zabezpieczyłaś się?
Z nieszczęśliwą miną pokręciła głową.
– Nie.
Westchnął zniecierpliwiony. Wilma czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie tak wyobrażała sobie wieczór z Mattiasem. Wszystko działo się za szybko.
Myślała, że będą siedzieć, rozmawiać, że poznają się trochę lepiej, może trochę poprzytulają na plaży. Tysiące razy wyobrażała sobie, jak będzie ją po raz pierwszy całował, ale nigdy nie przyszło jej do głowy coś takiego. Że złapie ją za pierś tak mocno, aż ją zaboli.
Mattias pchnął ją w stronę łóżka. Kolana ugięły się pod nią. Wylądowała na plecach. Opadł na nią ciężko. Wsunął palce pod jej majtki.
Łzy cisnęły się jej do oczu. Wszystko wyszło nie tak. Kręciło jej się w głowie, mdliło ją po winie. Ale nie śmiała protestować.
Mattias przycisnął usta do jej ust, siłą rozsunął jej wargi. Gdy poczuła jego język, zemdliło ją jeszcze bardziej.
– Nie – spróbowała. – Nie chcę. Muszę wracać do domu. Przestań, Mattias.
Nie przejmując się jej protestami, jedną ręką zsunął stanik i znów zaczął ugniatać pierś.
– Przestań – powiedziała.
Zrozpaczona, spróbowała się wyrwać, ale przygniatał ją do łóżka całym ciałem.
– Daj spokój – mruknął i dalej ją całował.
Smakował piwem i papierosami, nie była w stanie dłużej powstrzymywać mdłości.
– Muszę zwymiotować – wydusiła i ledwie zdążyła wysunąć głowę za krawędź łóżka. Z ust trysnął strumień czerwonej cieczy.
– Ożeż kurwa! – krzyknął Mattias, zrywając się na nogi. – Jebana suko, patrz, co narobiłaś!
Trochę trafiło w niego, większość w stertę jej ubrań. Wymiociny rozpływały się po podłodze.
– Jak to, kurwa, wyjaśnię?! Zastanawiałaś się nad tym?! – wrzasnął.
Wilma wpatrywała się w niego jak sparaliżowana. Chwyciła swoje ciuchy i szarpnęła drzwi.
Wypadła na zewnątrz i rozejrzała się. Musi stąd iść. Natychmiast.
Najszybciej, jak potrafiła, rzuciła się biegiem w stronę drzew. Oby tylko jej nie gonił. Potknęła się o korzeń i prawie przewróciła, ale złapała równowagę i zdyszana dalej biegła w głąb lasu. Paliło ją w piersiach, wiedziała, że zaraz zabraknie jej sił. Oddaliła się jeszcze trochę i upadła na ziemię.
Zaczęła przeciągle szlochać. Czuła się taka głupia i naiwna. Co ona sobie myślała?
Usłyszała jakiś dźwięk i wzdrygnęła się. Czy to Mattias? Znów wpadła w panikę, ale wyglądało na to, że w pobliżu nikogo nie ma.
Po chwili zrobiło jej się zimno, więc naciągnęła ubranie, chociaż śmierdziało. Potem musiała zasnąć, bo gdy znów otworzyła oczy, była noc. Nie wiedziała, gdzie jest, strasznie źle się czuła i nie miała siły się ruszyć ani odebrać telefonu.
Przeleżała tam całą noc, zupełnie sama.
O świcie się obudziła i zakradła do miasteczka. Zbliżyła się do willi Brandów, ale nie śmiała wejść. Wiedziała, że tata się domyśli, co się stało, i tak strasznie się wstydziła. Nie mogła się pokazać w zarzyganych ciuchach. Zwłaszcza Norze.
Spróbowała dostać się do ich domu, ale drzwi były zamknięte, a ona nie miała klucza. Szczękała zębami z zimna. Gdzie miała się podziać?
Wtedy przypomniała sobie o szopie na sieci.
73
Wilma ukryła twarz w dłoniach.
– Czuję się taka głupia – wyszlochała. – Jak skończona debilka.
– Co za cholerna świnia – syknął Jonas, próbując panować nad głosem. Tak się zdenerwował, że aż dyszał. – Jak dorwę tego całego Mattiasa, skręcę mu kark!
– Myślałam, że go kocham – powiedziała Wilma łamiącym się głosem. – Myślałam, że on mnie naprawdę lubi.
Musiał się uspokoić. Teraz przede wszystkim ma się zająć Wilmą. Zmusił się, by mówić ciszej.
– Kochanie – powiedział i przyciągnął do siebie córkę.
Jak miał sprawić, by zrozumiała, że ten cały Mattias był pijanym, napalonym nastolatkiem, któremu ktoś powinien dać po pysku? Właściwie powinien to zgłosić na policję. Wilma miała dopiero czternaście lat. Mattias molestował nieletnią. Pociemniało mu przed oczami, gdy pomyślał o tym, co się mogło stać, gdyby Wilma nie zwymiotowała i nie uciekła.
– To nie była twoja wina. Nic z tego nie było twoją winą – spróbował ją pocieszyć.
Gdyby to zgłosili na policję, Wilma byłaby narażona na upokarzające wypytywanie, wiedział o tym. Jej słowo przeciwko słowu Mattiasa. Doszłoby do przesłuchania, zadawania szczegółowych pytań. Wstydziłaby się jeszcze bardziej.
Nie było mowy, by ją na to naraził.
Oby tylko Wilma zrozumiała, że nie ona ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Mattias był dupkiem, ale to nie miało nic wspólnego z nią.
– Zapomnij o tym idiocie. Jeśli kiedykolwiek go dorwę, to… – Umilkł. – To tego pożałuje, obiecuję ci – dodał w końcu.
Plecy zaczynały go boleć od niewygodnej pozycji. Wstał i rozprostował kości.
– Może weźmiesz prysznic i się ubierzesz? Moglibyśmy tu tro-chę wywietrzyć. Zjemy dziś kolację w Gospodzie, tylko ty i ja.
– Bez Nory?
Jonas westchnął cicho.
– Bez Nory.
74
Johan Ekengreen siedział w bibliotece. Zadzwonił, że nie może przyjść na zebranie zarządu, i wrócił do domu. Zamknął się w pokoju z butelką whisky.
Od jakiegoś czasu nie trzeźwiał, ale nie miał problemu z tym, by jasno myśleć. Raz po raz analizował krótką rozmowę przez telefon, informację, która sprawiła, że jego świat stanął na głowie.
Wciąż nie chciał w to uwierzyć. Ale dawny towarzysz z wojska był pewny swego. Tobbego oficjalnie poinformowano, że jest podejrzany o morderstwo.
Johanowi ścisnęło się gardło na myśl o tej zdradzie.
Coś tłukło mu się w pamięci. Wyjazd na narty do Chamonix w ferie zimowe, gdy wybrał się z nimi Tobbe. Przez cały tydzień chłopcy byli niespokojni i nie umieli się zachować, zwłaszcza Victor wydawał się drażliwy i rozkojarzony. Pewnego wieczoru poszli na dyskotekę, nazajutrz żaden nie chciał jeździć na nartach.
Powiedzieli Madeleine, że czymś się zatruli, ale Johan był przekonany, że mieli kaca. Wtedy uśmiechnął się pod nosem na myśl o chłopakach, którzy nie nauczyli się jeszcze tolerować alkoholu. Pijane nastolatki.
Teraz rozumiał to lepiej. Naćpali się, potem źle się czuli. Jak mógł tego nie zauważyć? Tak niewiele rozumiał. Mimo to wciąż miał wątpliwości. Tobbe był najlepszym przyjacielem Victora, jeszcze niemal dzieckiem.
Ktoś zadzwonił do drzwi i usłyszał, że Ellinor otwiera. Cichy pomruk. Rozmawiała z kimś. Po chwili ostrożne pukanie.
– Tato – powiedziała, uchylając drzwi. – Przyszedł ojciec Tobbego, chce z tobą porozmawiać.
Minęło kilka sekund, nim do Johana dotarło, co usłyszał.
– Arthur? – spytał zaskoczony.
Kiwnęła głową i odsunęła się.
Do biblioteki wszedł Arthur Hökström ubrany w garnitur i krawat. Strój świadczył o tym, że przyszedł prosto z kancelarii.
– Witaj, Johan – powiedział, wyciągając rękę.
Johan odruchowo wstał i ją uścisnął.
– Mogę usiąść? – spytał Arthur.
Nie czekając na odpowiedź, opadł sztywno na fotel naprzeciwko.
– Moje kondolencje. Ja i moja rodzina bardzo lubiliśmy Victora.
Ciężko było znieść te banalne frazesy. Johan czuł narastającą niechęć. Czego Arthur tu szuka? Jego syn przecież żyje.
Arthur wskazał na torbę, którą przyniósł ze sobą.
– To rzeczy Victora, zostały na łodzi.
– Na co nam one? – uciął Johan. – Victor nie żyje.
Nie potrafił ukryć goryczy w głosie.
Arthur Hökström umilkł, jakby nauczył się na pamięć, co chce powiedzieć, i teraz zgubił wątek.
Zebrał się w sobie.
– Chciałem z tobą porozmawiać o Tobiasie.
– Dlaczego? – spytał Johan, sięgając po kieliszek.
Wyglądało na to, że gość ma problemy z wyduszeniem z siebie, czego chce. W końcu powiedział:
– Dziś byliśmy na przesłuchaniu na policji.
– Ach tak?
Wiem, miał ochotę powiedzieć. Wiem o wszystkim.
– To było… stresujące.
Arthur przerwał, poluzował trochę krawat, miał pot na czole.
– Mówili, że Tobbe był na plaży tego wieczoru. Tam, gdzie znaleziono Victora. Najwyraźniej Felicia go widziała. Ona też była przesłuchiwana.
Dlatego policja była pewna, że Tobbe zamordował Victora? Dzięki zeznaniom Felicii?
Po tym wyjaśnieniu Johanowi zrobiło się niedobrze, ale zapanował nad sobą.
– Policja myśli, że Tobbe to zrobił – wydusił z siebie Arthur. – Że Tobbe zabił Victora. Zrobili nawet rewizję w domu i skonfiskowali jego ubranie. Oczywiście to absurd.
Arthur potarł wilgotne czoło.
– Tobbe i Victor byli najlepszymi przyjaciółmi od przedszkola. Mój chłopak nigdy nie mógłby skrzywdzić twojego syna. Na pewno to rozumiesz.
Głos Arthura przeszedł w falset.
– Johan, proszę. Musisz powiedzieć policji, że się mylą… Że chłopacy byli najlepszymi przyjaciółmi. On jest niewinny.
Znów zaczęło mżyć. Przez otwarte okno dobiegł dźwięk padających kropelek. Kiedy Victor był mały, lubił pluskać się w kałużach. Johan pamiętał, jak syn wybiegał na dwór i wskakiwał w nie, a potem wracał cały przemoczony i z wodą w butach.
– Wiem, że popełniłem błędy – powiedział cicho Arthur Hökström. – Ostatnie lata dla nikogo nie były łatwe. Wiem, że nie byłem dobrym ojcem, nie zajmowałem się moimi chłopakami. Ale jestem tylko człowiekiem… A teraz chcą ukarać za to Tobbego…
Spuścił głowę, jakby zabrakło mu sił.
– To straszne, że Victor nie żyje, ale od tego, że mój syn zostanie uznany za jego mordercę, nic nie będzie lepiej. Tobbe nie ma z tym nic wspólnego. Obaj o tym wiemy.
Ostatnie słowa wypowiedział szeptem.
– Tylko ty możesz sprawić, by policja zrozumiała, jaki popełniła błąd. Zrobię wszystko, jeśli nam pomożesz.
Dźwięk pękającego szkła zaskoczył ich obu.
Johan wpatrywał się w gruby kryształowy kieliszek, który nieświadomie zgniótł w dłoni. Na dywanie leżały odłamki. Whisky wsiąkła w czerwony orientalny wzór.
– Twój syn żyje – powiedział beznamiętnie Johan. – A ty przychodzisz tu i prosisz mnie, żebym bronił mordercę mojego syna.
Odłamek szkła wbił się we wnętrze dłoni, po której spływała cienka strużka krwi.
Wargi Johana były sztywne, odmawiały mu posłuszeństwa. Musiał wydusić z siebie słowa, sylaba po sylabie:
– Wynoś się stąd. Wyjdź.
75
Nora odkręciła ogrodowy kran i podsunęła zieloną plastikową konewkę pod strumień wody. Trzeba podlać pelargonie, ziemia w donicach była sucha i spękana.
Nad stałym lądem wciąż wisiały chmury, lecz nad Sandhamn się przejaśniło. Na zewnętrznych szkierach często była lepsza pogoda niż w Sztokholmie.
Szła z ciężką konewką w ręce i kątem oka zobaczyła za furtką Jonasa. Przywołała na twarz neutralny uśmiech, odstawiając konewkę na najniższy stopień schodów.
– Cześć – powiedziała z wahaniem.
– Cześć.
Stał przy płocie, nie chciał wejść do ogrodu.
– Co słychać?
– Wszystko dobrze. Nawet bardzo dobrze – zapewniła wesoło. – Jak się czuje Wilma?
– W porządku. Dużo spała, teraz ma się chyba lepiej.
– Miło to słyszeć.
Nora zerwała kilka pożółkłych liści z najbliższej pelargonii.
– Co się stało?
– Chłopak. I alkohol, oczywiście.
Jonas mimowolnie zacisnął pięść, ale nic więcej nie powiedział. Dało się wyraźnie wyczuć, że nie chce wnikać w szczegóły. Nora nie chciała być natarczywa.
Umilkli.
– Chcesz się napić kawy? – spytała z braku lepszego pomysłu.
– Nie w tej chwili – odparł cicho. – Muszę się skontaktować z Thomasem.
– Dlaczego? – wyrwało się jej.
– Wygląda na to, że Wilma i jej koledzy siedzieli na Skärkarlshamn wtedy, kiedy zamordowano tego chłopaka. Policja powinna się o tym dowiedzieć. Czytałem w gazecie, że szukają świadków.
– Ach tak.
Głupio to zabrzmiało. Chciała tylko, by zrozumiał, jak bardzo go lubi. Oczywiście, że córka jest dla ciebie najważniejsza, chciała powiedzieć. Ja też mam dzieci, świetnie rozumiem, jakie to uczucie. Nie musisz mnie jednak z tego powodu wykluczać. Dlaczego musi być albo – albo?
W tej chwili nie potrafiła wyrazić żadnej z tych myśli. Zerknęła na jego żeglarskie buty i powiedziała:
– Sznurówka ci się rozwiązała.
– Co?
Jonas spojrzał w dół i stwierdził, że jeden rzemyk luźno zwisa.
– Dzięki.
Przykucnął, żeby zasznurować but.
Stali zaledwie dwa metry od siebie, ale wrażenie było takie, jakby wyrosła między nimi szklana ściana. Każda próba rozmowy odbijała się od niewidocznych przeszkód. Nora pomyślała o tancerzach z teatru pantomimy w białych strojach, z pomalowanymi na czarno ustami. Udawali, że dotykają dłońmi ścian, które nie istniały. Nierzeczywiste, mimo to prawdziwe.
Numer Thomasa. Sięgnęła do kieszeni po komórkę, nacisnęła kilka przycisków. Podsunęła telefon Jonasowi, który wprowadził numer do swojej komórki.
– Muszę wracać do Wilmy. Może później napijemy się kawy?
Wyciągnął rękę, jakby chciał ją pogłaskać po policzku, ale akurat wtedy przyjechał na rowerze Simon. Zahamował tak gwałtownie, że żwir obsypał nogi Jonasa i powstały głębokie koleiny. Niedbale odstawił rower, przemknął obok Jonasa i podszedł do Nory.
– Zjemy niedługo kolację? Jestem strasznie głodny.
Nastrój prysł.
– Muszę się zabrać za kolację – powiedziała Nora i ruszyła po schodach do drzwi, nie oglądając się za siebie.
76
– Tato?
Ellinor otworzyła drzwi biblioteki. Johan Ekengreen siedział tam, odkąd wyszedł Arthur Hökström. Córka miała napuchnięte oczy, srebrzystoblond włosy niedbale spięła spinką. Kilka kosmyków opadało jej na twarz. Na nadgarstku miała bransoletkę ze splecionych plastikowych paciorków.
– Co robisz? – spytała.
– Siedzę i myślę.
Mimowolnie popatrzył na zdjęcie Victora na półce nad kominkiem. Nie umiał się powstrzymać. Ellinor podążyła za jego spojrzeniem i załkała.
Ściskała w ręce chusteczkę higieniczną.
– Zjemy kolację?
– Nie jestem głodny, kochanie. Zjedzcie same z mamą.
– Mama leży i śpi. – Ellinor wykonała bezradny gest. – Poza tym w lodówce nie ma jedzenia, nikt nie zrobił zakupów.
Johan wyciągnął portfel i wyjął z niego pięćset koron.
– Może pójdziesz na targ i coś kupisz? Weź to, na co masz ochotę. Dobrze ci zrobi, jeśli na chwilę wyjdziesz.
Z tego mauzoleum, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos.
Jakaś część niego chciała płakać razem z Ellinor, ale nie mógł pozwolić sobie na to, by zawładnął nim ból. Jeszcze nie teraz, wcześniej musiał czymś się zająć.
Ellinor wzięła pieniądze i wsunęła do tylnej kieszeni jasnoniebieskich spodni.
– Nie chcesz nic? – spytała, skubiąc bransoletkę.
– Nie chce mi się jeść.
– W porządku.
Miała się odwrócić, gdy Johan ją zatrzymał.
– Poczekaj chwilę. Muszę cię o coś zapytać.
Jego córka przystanęła.
– Rozmawiałem z policją. Zastanawia mnie jedna rzecz.
– Co takiego?
Nie miała pojęcia, do czego zmierzał. Johan widział to po jej twarzy. Czy nawet Ellinor nie domyśliła się, co się dzieje?
– Twierdzą, że Victor używał narkotyków – powiedział. – Mówią, że w chwili śmierci miał w organizmie kokainę.
Ellinor chwyciła oparcie jednego z foteli.
– Och, tato.
Johan nie odrywał od niej oczu. Twarz Ellinor się zmarszczyła.
– Wiedziałaś o tym?
Ellinor
Gdy Victor obudził się w Nowy Rok, Ellinor siedziała na skraju łóżka. Związała włosy w kucyk, miała na sobie swoje nowe niebieskie bikini. Zza okna dobiegały śmiechy znad basenu. Był środek dnia.
Victor wyglądał naprawdę kiepsko.
– Ile wczoraj wypiłeś?
Nigdy dotąd nie widziała brata tak pijanego jak poprzedniego wieczoru. Pił tyle tylko dlatego, że nie zostali w domu, w Szwecji? W ostatnich latach zawsze wyjeżdżali na Gwiazdkę. W tym roku wybrali się do Meksyku i trafili na falę upałów.
– Jesteście tacy duzi – powiedzieli rodzice, gdy po raz pierwszy wspomnieli o wyjeździe. – Nie byłoby miło pobyć w słońcu zamiast na tym mrozie?
Ellinor wiedziała, że Victor zdecydowanie wolałby obchodzić Gwiazdkę w Szwecji. Zawsze uwielbiał Wigilię. Kiedy był mały, zbiegał do salonu i podniecony przeglądał wszystkie paczki pod choinką. Potem potrafił siedzieć godzinami i oglądać prezenty, póki reszta rodziny się nie obudzi.
Madeleine zwykle brała ze sobą paczki, które otwierali dwudziestego czwartego, ale to już nie było to samo. Nie to, co w zimowej Szwecji.
– Za dużo pijesz – powiedziała teraz Ellinor.
Spodziewała się, że brat nie zaprotestuje, wiedział, że miała rację.
– Był przecież sylwester – jęknął.
– Daj spokój.
Dzieliło ich tylko dwadzieścia miesięcy, ale zawsze się nim zajmowała. Jednak tej jesieni prawie nie bywała w domu, cały czas zabierała jej szkoła. Przyjechała tylko na kilka weekendów, a wtedy najczęściej spotykała się z dawnymi przyjaciółmi. Nie było czasu, by zajmować się młodszym bratem.
Victor o wiele za często siedział sam w domu. Kiedy dzwoniła, wydawał się zdołowany. Miała wrażenie, że matka i ojciec ciągle gdzieś wyjeżdżają.
Na całe szczęście jesienią zaczął być z Felicią; gdyby nie to, niepokoiłaby się o niego jeszcze bardziej. Felicia była strasznie miła, Victor miał z kim się spotykać, kiedy rodzice wyjeżdżali.
W ostatni weekend, gdy Ellinor przyjechała do domu przed przerwą świąteczną, była u nich Felicia. Ellinor ukradkiem pokazała podniesiony kciuk i gdy zobaczyła, jak Victor się z tego ucieszył, ogarnęło ją poczucie winy. Domyślała się, że brat tęsknił za nią bardziej, niż sądziła. Wiedziała, że musi przykładać się do nauki, że ojciec dużo od niego wymaga. Nie przypuszczała jednak, że Victor traktował to aż tak poważnie.
Teraz zszokowało ją to, ile pił.
– Kiedy zacząłeś tak przeginać?
Ellinor poprawiła ramiączko stanika. Pod nim widać było biały pasek na opalonej skórze. Szturchnęła brata, który wbił głowę w poduszkę.
– Daj mi spokój – mruknął w pościel. – Nie mam siły na przesłuchanie.
– Victor – Ellinor nie ustępowała. – Co ty wyprawiasz? Co będzie, jak mama z tatą coś zauważą?
– Mmm…
Rodzice zjedli kolację z innymi rodzinami, które wybrały się w podróż, i nikt się nie wtrącał w to, jak „dzieciaki” obchodzą sylwestra.
Późną nocą Ellinor zobaczyła ojca, który wyszedł na taras zapalić cygaro. Obok stał ktoś, kto nie przypominał Madeleine.
– Victor – powtórzyła Ellinor. – Co się dzieje? Odkąd tu przyjechaliśmy, codziennie pijesz.
Mieszkali w hotelu z pełnym wyżywieniem, barkiem i wszystkim. Bez problemu brało się także alkohol z któregoś z wielu barów. Ale czy to wszystko? Parę dni temu czuła chyba w pokoju jakiś słodkawy zapach.
– Palisz trawkę? – spytała i sama usłyszała, że brzmi jak matka. – Masz dopiero piętnaście lat.
– Za miesiąc będę miał szesnaście – usłyszała słabą odpowiedź.
– Robisz takie rzeczy, kiedy chodzisz do szkoły? – I dodała łagodniej: – Martwię się o ciebie, nie rozumiesz tego?
– Nie będę tego więcej robił.
Wtedy zabrzmiało to szczerze. Było oczywiste, że Victor paskudnie się czuł.
– Muszę do łazienki – mruknął.
Przez drzwi słyszała, jak wymiotuje.
Gdy wrócił, Ellinor siedziała na łóżku z kolanami podciągniętymi pod brodę i śledziła go wzrokiem.
– Masz problemy w szkole? Pokłóciłeś się z Felicią? Czy chodzi o coś innego?
– Po prostu mam dość tego wszystkiego.
– Co się stało?
Milczał.
– Victor?
– Co chcesz wiedzieć? – mruknął po dłuższej chwili. – Starzy ciągle są zajęci jakimś gównem. Przejmują się tylko tym, jakie mam oceny, resztę mają gdzieś. Nie wiesz nic o tym, jak się czuję.
Przewrócił się na plecy i zapatrzył w sufit.
– Mniejsza z tym, nigdy nie będę taki wspaniały jak ty. Jest tylko jedna osoba w rodzinie, która umie sprostać wszystkim oczekiwaniom.
– Victor!
Ellinor wystraszyła się bijącej od niego goryczy. Nigdy dotąd nie słyszała, by brat mówił w ten sposób. Zacisnął szczęki i wyglądał tak, jakby chciał komuś przyłożyć.
– Co z tobą?! – wybuchnęła. – Dlaczego jesteś taki zły?
Przerwał im czarny hotelowy telefon stojący na stoliku przy łóżku.
Ellinor odebrała, słuchała przez kilka sekund, a potem się rozłączyła.
– To była mama. Mamy zjeść brunch w tym klubie golfowym, o drugiej. Musisz natychmiast wziąć prysznic, spotykamy się za kwadrans w lobby.
Przez resztę pobytu Victor jej unikał.
Potem nie miała już okazji, by z nim porozmawiać.
77
– Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby tak pił – powiedziała Ellinor. – Nie wiem, czy brał też kokainę, ale jestem prawie pewna, że palił marihuanę, kiedy byliśmy w Meksyku.
Potarła czoło.
– Nie mieści mi się w głowie, że ani ty, ani mama niczego nie zauważyliście. Był przecież pijany prawie co wieczór.
Johana zabolały te słowa.
– Dlaczego nic nam nie powiedziałaś?
Wyczytał odpowiedź z jej zrezygnowanego spojrzenia: i tak nie chcielibyście słuchać.
Bez słowa wstała i wyszła. Drzwi zamknęły się za jej plecami.
Jesteś taka podobna do Victora, pomyślał Johan. Ten sam kolor włosów, te same niebieskie oczy. Moje piękne dziecko. Które Tobias Hökström mi odebrał.
Ogarnęła go rozpacz. Szybko ją stłumił i skupił się na wściekłości. Wstał, podszedł do zabytkowego biurka pod oknem. Wiele lat temu wylicytował je na aukcji. Wielu gości sądziło, że to rodzinna pamiątka, bawiło go niewyprowadzanie ich z błędu.
Z górnej szuflady wyjął książkę telefoniczną. Wiedział dokładnie, z kim powinien porozmawiać. Carl Tarras, szef ochrony z koncernu, w którym Johan kiedyś był dyrektorem zarządzającym. Dawny wojskowy, który zmienił zawód po redukcji kadr. Teraz prowadził odnoszącą sukcesy firmę konsultingową zajmującą się wszystkim – od zagadnień związanych z bezpieczeństwem aż po osobistą ochronę wysoko postawionych ludzi.
Carl Tarras miał kontakty we wszystkich kręgach.
Johan wyjął komórkę. Ręka ciążyła mu jak odlana z ołowiu. Wybrał numer, lecz zanim usłyszał pierwszy sygnał, przerwał połączenie.
Wszystko było zbyt chaotyczne. Musiał się zastanowić.
Przyniósł z barku nową butelkę whisky, powoli odkręcił zieloną nakrętkę. Nalał porcję do szklanki i dolał wody z dzbanka stojącego na stole. Wrócił na fotel, osunął się na oparcie i zamknął oczy.
Po raz kolejny analizował to, co usłyszał przez telefon, siedząc w samochodzie.
Słowo po słowie, zdanie po zdaniu.
Informator miał całkowitą pewność. Wszystko wskazywało na Tobiasa Hökströma. Arthur to potwierdził, gdy mówił o zeznaniach Felicii. Tobbe był na plaży, na której umarł Victor. Felicia go widziała.
Narkotyki, to one spowodowały całe zło. Ale Victor uzależnił się z winy Tobbego.
Tobbe był zarówno przyczyną, jak i skutkiem.
Lada moment policja aresztuje Tobbego. Szczegół formalny, jak stwierdził komendant policji. Wtedy chłopak znajdzie się poza zasięgiem. Prawdopodobnie trafi do zamkniętego zakładu poprawczego na jakiś rok, najwyżej dwa. Niedługo wyjdzie i będzie żył dalej.
Victor odszedł na zawsze.
Znów powróciło wspomnienie martwej twarzy Victora. Ciało leżące na pryczy w małym domku na Sandhamn. Słońce na zewnątrz, potem półmrok w przedpokoju, gdy Johan musiał wejść zidentyfikować zwłoki.
Rozpaczliwy płacz Madeleine.
Nie byli przy Victorze, kiedy żył. Świadomość tego nie opuści Johana do końca jego dni. Ale teraz nie potrafił bezczynnie siedzieć i się przyglądać.
Miał dług do spłacenia.
Arthur Hökström błagał go o pomoc, a Johan miał ochotę jedynie przywalić mu w pysk.
Jego wściekłość była silniejsza od wszystkiego innego, co kiedykolwiek czuł. Pulsowała w żyłach, dudniła w głowie.
Jak, u diabła, ten człowiek mógł sądzić, że Johan kiwnie choćby palcem, by pomóc jego synowi?
Dlaczego Tobbe miał żyć, skoro Victor umarł?
78
Thomas miał właśnie minąć Mölnvik, gdy zadzwonił telefon. Zostało mu dokładnie dwadzieścia minut, by zdążyć na ostatni prom ze Stavsnäs. Kiedy dotrze na miejsce, Elin na pewno będzie spała, ale przynajmniej zobaczy ją i Pernillę.
Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Staffana Nilssona. Thomas po południu dzwonił do niego, ale Nilsson nie odebrał.
– Co z tymi kamizelkami? – spytał Nilsson bez żadnego wstępu.
– Z kamizelkami? – powtórzył Thomas.
Minął ostatnią fotokomórkę i pozwolił sobie dodać gazu.
– Mieliście zebrać kamizelki odblaskowe policjantów sił porządkowych, którzy brali udział w operacji w noc świętojańską. Rozmawialiśmy o tym rano.
– Tak, właśnie. Poprosiłem Harry’ego Anjou, żeby się tym zajął. Myślałem, że już je dostaliście.
– Jeszcze nie. – W głosie Nilssona brzmiała irytacja. – Chodzi o to, że na zwłokach jest mnóstwo innych włókien, które trzeba zbadać. Przydałoby się załatwić to jak najszybciej.
– Oczywiście. Jutro rano od razu spytam o to Anjou. Może być?
– Chyba musi.
– Znaleźliście coś jeszcze? – spytał Thomas. – Jak poszło z ubraniami Tobiasa Hökströma?
– Badamy je. Wiesz, że to trochę trwa. Odezwę się.
W słuchawce kliknęło i Thomas zrozumiał, że Nilsson się rozłączył.
Thomas przyśpieszył na tyle, na ile miał odwagę na krętej drodze przy klubie golfowym w Värmdö i Fågelbro.
Zegar cyfrowy na desce rozdzielczej wskazywał dziewiętnastą dwadzieścia trzy, gdy droga się zwęziła i przed oczami Thomasa pokazał się kanał Strömma. W ciasnym kanale kilka jachtów czekało, aż zostaną przepuszczone. Czerwony szlaban na szczęście jeszcze nie opadł.
Sygnał ostrzegawczy zapowiadający otwarcie mostu rozległ się dokładnie w chwili, gdy Thomas nim przejeżdżał. Ale on znalazł się już po właściwej stronie. Dotarcie ze Strömmy do Stavsnäs zajmowało najwyżej dziesięć minut.
Znów zadzwoniła komórka. Thomas odebrał, nie patrząc, kto to.
– Cześć Thomas, tu Jonas Sköld.
Jonas. Dlaczego dzwonił? Thomas nie wiedział nawet, że Jonas ma numer jego komórki.
– Cześć – odparł po chwili wahania.
– Dostałem twój numer od Nory – wyjaśnił Jonas, jakby czytał mu w myślach. – Chodzi o Wilmę.
Ukłucie wyrzutów sumienia. W ostatnich dniach Thomas nie poświęcił Wilmie ani jednej myśli. Jakoś nie było kiedy. Oczywiście powinien był odezwać się do Nory, ale tego nie zrobił.
– Jak ona się czuje po tym, co się stało?
– Tak sobie. – Jonas odchrząknął. – Między innymi dlatego do ciebie dzwonię.
Za chwilę Thomas dotrze do Stavsnäs. Będzie miał tylko kilka minut, żeby zaparkować samochód.
– O co chodzi?
– Wilma mi powiedziała, że w sobotę wieczorem była z paczką znajomych na plaży w Skärkarlshamn. Pomyślałem, że w tych okolicznościach powinieneś się o tym dowiedzieć. – Chwila milczenia. – Czytałem w gazecie, że szukacie świadków.
– Rozumiem.
Thomas szybko to przemyślał. „Rybitwa” kursująca na Harö płynęła i na Sandhamn. Jeśli się tam wybierze, od razu porozmawia z Wilmą. Może potem Nora podrzuci go na Harö motorówką?
Pernilla się nie ucieszy, ale to powinno potrwać najwyżej kilka godzin.
Rzecz na pewno warta fatygi.
– Właśnie płynę na szkiery. Mogę z nią porozmawiać dziś wieczorem?
– Pewnie. O której?
– Prom powinien być na miejscu koło wpół do dziewiątej. Mogę pójść prosto do was.
– Dobra. – Jonas odchrząknął. – Jesteśmy z Wilmą u siebie, w dawnym domu Nory.
Czy nie mieszkał ostatnio w willi Brandów? Jeśli się nad tym chwilę zastanowić, głos Jonasa nie brzmiał wesoło. Thomas nie chciał jednak zadawać zbyt osobistych pytań.
Zakończył rozmowę i niczego właściwie się nie dowiedział.
Przed nim pojawiło się Stavsnäs. Skręcił na parking, błyskawicznie kupił bilet w parkomacie i rzucił go za szybę na deskę rozdzielczą. Potem pobiegł na prom. Szyper właśnie zwalniał cumy.
– Miał pan szczęście. – Wyszczerzył zęby do Thomasa. – Zdążył pan w ostatniej chwili.
Thomas zdyszany kiwnął głową i szybko wszedł na pokład. Bez problemu znalazł wolne miejsce i usiadł w saloniku na rufie. W tym czasie prom odbił od nadbrzeża. Miło było przez chwilę spokojnie posiedzieć. Miał za sobą kolejny długi dzień. Oparł się o ścianę i przymknął oczy, ale zaraz zdał sobie sprawę, że musi powiedzieć Pernilli o spóźnieniu. I powinien też sprawdzić, czy Nora podrzuci go do domu po rozmowie z Wilmą.
Wysłał do niej SMS i już po minucie dostał odpowiedź.
Nie wiedziałam, że przyjeżdżasz, ale chętnie cię podrzucę/Nora
Dziwne, że Jonas nie wspomniał jej o moim przyjeździe, pomyślał.
Wybrał numer Pernilli z nadzieją, że jego późniejszy powrót bardzo jej nie rozczaruje.
79
Jonas przywitał Thomasa na schodach. Miał mokre włosy, jakby dopiero co brał prysznic.
Weszli do kuchni. Na pozór wyglądała tak jak wtedy, kiedy gospodarowała w niej Nora. A jednak nie. Jonas usunął podniszczone ścierki i rękawice kuchenne, na ich miejsce powiesił własne, czerwone i zielone. Na blacie ustawił butelki z różnymi rodzajami oliwy, na okrągłej tacy na stole tłoczyły się donice z bazylią i rozmarynem.
– Napijesz się kawy? – spytał Jonas. – Czy wolisz zimne piwo?
Teoretycznie nie był na służbie, ale najpierw chciał porozmawiać z Wilmą.
– Piwo brzmi nieźle – odparł Thomas – o ile najpierw mogę porozmawiać z twoją córką.
– Jasne.
Jonas podszedł do schodów na piętro.
– Wilmo! – zawołał. – Thomas tu jest. Możesz, proszę, zejść na dół?
Po kilku minutach Wilma weszła do kuchni. Miała na sobie koszulkę z długim rękawem wypuszczoną na niebieskie szorty. Chodziła po domu boso tak jak jej ojciec.
– Cześć – powiedziała trochę zakłopotana.
– Cześć – powiedział Thomas, wyciągając rękę. – Jak to dobrze, że mogliśmy się tak szybko spotkać.
Zwrócił się do Jonasa:
– Zostajemy tutaj?
– To zależy od ciebie. Jeśli wolisz, możemy przejść do dużego pokoju.
– Wolę kuchnię.
Zawsze lubił przestronną kuchnię Nory, gdzie za oknem świeciło wieczorne słońce.
Wilma wysunęła jedno z białych krzeseł. Podwinęła jedną nogę, podciągnęła wysoko kolano drugiej i oparła na nim podbródek.
Potem oplotła nogę rękoma.
Thomas usiadł naprzeciw niej. Jonas wciąż stał oparty o kuchenny blat.
Powiedział przyjaźnie do córki:
– Opowiedz teraz Thomasowi, z kim spotkałaś się w sobotę na plaży.
– Musi wiedzieć o wszystkim?
W jej głosie wyraźnie pobrzmiewała niechęć.
– No dalej, dziewczyno – zachęcił córkę Jonas. – Musisz tylko powiedzieć, kto tam był i co widziałaś tamtego wieczoru. Dla Thomasa to może być ważne.
Gdy Wilma skończyła swoją opowieść, zerknęła na Jonasa. Uśmiechnął się, by dodać jej otuchy.
– Bardzo nam pomogłaś – zapewnił ją szczerze Thomas. – Świetnie, że mogłem z tobą porozmawiać.
Nagle miał dostęp do całej grupy świadków, którzy inaczej pewnie by się nie ujawnili.
Wilma złożyła na pół karteczkę, na której wypisała nazwiska i numery telefonów. Podała ją Thomasowi. Wsunął karteczkę do kieszeni.
Podziękował i od razu zwrócił się do Jonasa:
– Teraz chętnie napiję się piwa, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Jasne.
Jonas podszedł do lodówki i otworzył ją. Wyjął dwie puszki, jedną dla siebie, jedną dla Thomasa.
– Mieliśmy trudności ze znalezieniem świadków na Sandhamn. Nikt się nie rwał, żeby zadzwonić – powiedział Thomas. – A gdzie podziałeś Norę? Obiecała, że podrzuci mnie na Harö, kiedy tu skończymy.
Jonas stał plecami do drzwi. Odwrócił głowę.
– Chyba jest u siebie w domu – powiedział.
Wilma wstała.
– Mogę już iść?
– Myślę, że tak – odparł Thomas. – Tylko ostatnie pytanie. Ten policjant, o którym wspomniałaś, ten, którego widziałaś, gdy wchodziliście do domku. Pamiętasz, jak wyglądał?
Pokręciła głową.
– Nie bardzo.
– Jesteś pewna, że był sam?
Pokiwała głową.
– Miał włosy ciemne czy jasne? Był wysoki czy niski? Gruby czy chudy?
Wilma się zawahała.
– To się działo tak szybko… Może Mattias będzie pamiętał, widział go o wiele lepiej niż ja.
– I nie przypominasz sobie nic więcej?
Thomas próbował mówić lekkim tonem, bo nie chciał wywierać presji na dziewczynę. To, co powiedziała, wydało mu się jednak dziwne. Dlaczego nikt z mundurowych nie zgłosił, że był na Skärkarlshamn w tych krytycznych godzinach?
Thomas odstawił puszkę.
– Wyświadcz mi przysługę – poprosił Wilmę. – Zamknij oczy i spróbuj sobie wyobrazić tę sytuację.
Wilma zamknęła oczy.
– Wyobraź sobie, jak się poczułaś, kiedy się zorientowałaś, że w pobliżu jest policjant. Co zobaczyłaś?
Wilma zamrugała i spojrzała prosto na Thomasa.
– Miał na sobie żółtą kamizelkę.
80
Znajdziesz go w pizzerii Salvatore’s, na rogu Paradistorget, niedaleko od stacji kolejki podmiejskiej. Przyjdź o dwudziestej drugiej, będzie tam wtedy. Przynieś dziesięć tysięcy koron w gotówce, żeby pokazać, że masz poważne zamiary. Żąda, żebyś przyszedł osobiście, to jego zabezpieczenie.
Instrukcje byłego szefa ochrony były jasne.
Johan z tylnego siedzenia taksówki zobaczył stację kolejki podmiejskiej w Huddinge. Wypił za dużo, by siadać za kierownicą, zdawał sobie z tego sprawę. Musiał pojechać taksówką, nie mógł ryzykować, że natknie się na jakąś kontrolę.
Nie dziś wieczorem.
Na wszelki wypadek zamówił taksówkę, która najpierw zawiozła go do centrum. Tam wysiadł i zapłacił gotówką. Gdy tylko samochód odjechał, Johan poszedł na dworzec przy Vasagatan i ustawił się w kolejce po taksówkę pod głównym wejściem. Gdy przyszła jego kolej, wybrał wóz innej firmy niż ta, którą przed chwilą jechał.
Przed wyjściem z domu włożył niebieską czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Mimo upału nosił cienkie rękawiczki, by nie zostawić odcisków palców.
To jak z kiepskiego filmu, pomyślał. Ale nie był głupi. Nie mógł pozwolić, by go rozpoznano. Nie zamierzał ryzykować.
– Na stację kolejki w Huddinge – mruknął ze spuszczoną głową.
Po chwili zostawił za sobą stolicę. Taksówka skręciła w Söderleden i jechała w stronę drogi 226, czyli Huddingevägen. Po kwadransie dotarli na miejsce.
Johan stanął pod dużym drzewem i poczekał na odjazd taksówki. Wtedy stanowczym krokiem skierował się w stronę Paradistorget.
Po drugiej stronie ulicy dostrzegł restaurację. Brudny neonowy szyld powiedział mu, że trafił we właściwe miejsce. Na chodniku przy wejściu umieszczono biały plastikowy trójkąt z nazwami różnych rodzajów pizzy.
Trochę dalej, po drugiej stronie torów, stało kilka bloków z zagraconymi balkonami. Jakaś kobieta w chuście na głowie szybko przeszła obok niego, pchając wózek. Starała się nie patrzeć w stronę chłopaków na motorowerach, którzy stali pod budką z hamburgerami jakieś sto metrów dalej.
Podróż w to miejsce z obsadzonej drzewami dzielnicy willowej Johana trwała nie więcej niż godzinę, ale on czuł się tu równie obco, jak czułby się w nieznanym kraju.
To nie jego świat, chciał się stąd wydostać. Teraz żałował, że nie poprosił taksówkarza, by na niego zaczekał. Ale z tym wiązało się ryzyko, którego chciał uniknąć: facet mógłby go zapamiętać.
Drzwi obskurnej pizzerii się otworzyły i na ulicę wyszedł jakiś wysoki mężczyzna. Zapalił papierosa. Żar był wyraźnie widoczny w półmroku ulicy. Johan się wahał, ciągle stał w cieniu.
Wciąż mógł zrezygnować, odwrócić się i pójść do kolejki. Za godzinę byłby znowu z żoną i córką.
Ale powrócił obraz okaleczonej twarzy syna.
Mężczyzna skończył palić. Rzucił niedopałek na chodnik i przydepnął go butem. Potem wszedł do środka.
Johan zerknął na zegarek. Pięć po dziesiątej. Musiał wejść.
W kieszeni miał kopertę z pieniędzmi. Zawsze trzymał w domu gotówkę. W piwnicy miał wbudowany sejf i wyjął z niego tyle, ile potrzebował.
Dłoń zacisnęła się na kopercie. Kwota duża, plik bardzo cienki. Dziesięć banknotów po tysiąc koron.
Za tę kwotę mógł zapewnić ochronę sobie i swojej rodzinie. Tyle wystarczyło, by wysłać ostrzeżenie: nie tykaj tej rodziny. Wiedział o tym, podobnie jak wielu ludzi na wysokich stanowiskach.
Teraz chodziło o coś zupełnie innego, więc kwota była tylko pierwszą ratą. Biletem wstępu.
Usłyszał zgrzytliwy dźwięk trochę dalej i odwrócił głowę w stronę stacji. Właśnie wjechał na nią pociąg, który niedługo odjedzie do Sztokholmu. Dość czasu, żeby zawrócić.
Mocniej ścisnął plik banknotów.
81
Nora wysadziła Thomasa na pomoście na Harö. Fala za jej łodzią przecięła wodę, poza tym w zatoczce panował spokój. Przy drabince kąpielowej leżały zapomniane ręcznik frotté i różowy smoczek.
– Chcesz wejść i przywitać się z Pernillą?
– Muszę wracać do chłopców. Czy możemy się zobaczyć w weekend? Wpadnijcie na kawę, jeśli macie ochotę.
Silnik pracował na jałowym biegu. Nora trzymała się krawędzi pomostu, żeby łódź nie odpłynęła. Thomas przerzucił kurtkę przez ramię.
– Zobaczymy, dobrze? To zależy od tego, jak potoczy się śledztwo.
– Pewnie. Możemy się zdzwonić w piątek. – Nora odepchnęła łódź od pomostu. – Pozdrów ode mnie rodzinę! – zawołała, przekrzykując silnik.
Opłynęła Harö i jej oczom ukazało się Sandhamn. Nora obrała kurs na żółte i czerwone domki przy wejściu do portu. Nad koronami sosen wznosiła się wysoka wieża pilotów. Przez wiele dziesięcioleci ktoś ciągle stamtąd śledził morze. Bosmani się zmieniali, by nigdy nie stała pusta. Teraz wszystko skomputeryzowano, wieża była pusta.
Bączek nie miał świateł, ale ich nie potrzebowała. Wieczorne niebo było pogodne, wcześniejsze chmury się rozwiały i słońce za jej plecami zachodziło jak wielka pomarańczowa kula.
Kierowana impulsem zgasiła silnik i pozwoliła łodzi dryfować.
Thomas wydawał się speszony, gdy przyszedł do willi Brandów po wizycie u Jonasa i Wilmy. Nora udawała, że nie widzi pytania w jego oczach. Sięgnęła po kurtkę, przyniosła kluczyki od łodzi i ruszyła przodem na pomost, żeby uruchomić silnik
Motorówka kołysała się na drobnych falach. Nora oparła się o reling i zanurzyła rękę w wodzie – dość zimnej, jak zawsze w tym miejscu archipelagu. Chłód na opuszkach palców spra-wiał jej przyjemność. Dopiero po dłuższej chwili wyjęła rękę.
Na zachód od Sandhamn płynął duży prom pod estońską banderą. Zachód słońca odbijał się w jego oknach, wyglądało to tak, jakby wszystkie szyby pomalowano na czerwono.
Powróciła myśl, którą próbowała od siebie odsunąć.
Thomas odwiedził Jonasa w jej dawnym domu, a ona nie została zaproszona.
82
Johan Ekengreen nacisnął klamkę i wszedł.
W podłużnej sali stało kilkanaście stolików. Ściany osłaniała ciemna boazeria. Lokal był większy, niż wydawał się z zewnątrz, po lewej stronie znajdowała się otwarta kuchnia, a naprzeciw niej kilkoro pomalowanych na czarno drzwi.
Przy stolikach pod oknem siedzieli pojedynczy goście. W lokalu unosiła się intensywna woń sosu pomidorowego i świeżo upieczonej pizzy. W głębi restauracji plecami do ściany siedział potężny mężczyzna o ciemnych, bardzo krótko ostrzyżonych włosach. Na szyi miał wąski srebrny łańcuszek, na kciuku szeroki pierścień ze szczotkowanej stali. Towarzyszyło mu trzech innych mężczyzn, bardzo do niego podobnych. Patrzył czujnie spod krzaczastych brwi.
Nazywa się Wolfgang Ivkovac. Wie, że przyjdziesz. Więcej nie mogę zrobić.
Johan podszedł do okrągłego stolika.
Przed Ivkovacem stała niedojedzona pizza calzone.
Johan uniósł podbródek i spojrzał mu w oczy.
– Wiesz, dlaczego tu jestem – powiedział cicho.
Ivkovac poruszył głową. Jeden z mężczyzn wstał i zrobił miejsce Johanowi.
Johan usiadł ciężko. Nagle poczuł się, jakby miał zaraz zemdleć, język zmienił się w bezkształtną grudę. Ale było za późno, by zmienić zdanie.
– Mój syn nie żyje – powiedział powoli.
– Przykro mi – odparł Ivkovac, odsuwając talerz. – W czym mogę ci pomóc?
Skup się, pomyślał Johan. Spróbował przywołać uczucie, które pamiętał z wojska. Ten chłód pojawiający się, gdy każda komórka ciała jest nastawiona na jakiś cel. Gdy cały świat znika i liczy się tylko jedno.
– Wiem, kto jest winny – powiedział.
Z zewnętrznej kieszeni wyjął zdjęcie Tobbego i położył je na stole. Podsunął je Ivkovacowi.
Ivkovac wziął fotografię i dokładnie jej się przyjrzał.
– Jest młody – stwierdził.
– Mój syn też był.
Ivkovac z namysłem pokręcił głową.
– Mam własne dzieci – powiedział. – Dwóch synów i dwie córki. Rodzice nie powinni żyć dłużej niż ich dzieci.
Uniósł kufel i dopił resztkę piwa. Gdy przełykał, na jego szyi poruszyła się wyblakła blizna.
Johan wskazał na zdjęcie.
– Na odwrocie jest jego nazwisko i adres.
– Przyniosłeś pieniądze?
Johan wysunął z kieszeni kopertę, żeby mężczyzna mógł ją zobaczyć.
– Tak.
– To cię będzie kosztować więcej.
Napisał liczbę na karteczce i pokazał Johanowi. Cena była znacznie niższa niż koszt wyjazdu na narty do Chamonix.
Znów poczuł smak żółci w ustach.
– Dostaniesz numer konta w zagranicznym banku. Nie może być widać, skąd przyszły pieniądze. – Znaczący gest. – Rozumiesz, tak?
– Załatwię to jutro rano.
Johan przez wiele lat robił interesy w Turcji. Miał tam starego znajomego, któremu ufał. Jeśli Johan do niego zadzwoni, znajomy bez zbędnych pytań przeleje tę kwotę na konto Ivkovaca. Po jakimś czasie do jednej ze spółek Johana przyjdzie faktura za usługi konsultacyjne. Nikomu nie uda się wyśledzić powiązania między tymi faktami.
Jestem zręczny, pomyślał. Nawet w tych okolicznościach. Mam kontakty, które pozwalają mi osiągnąć to, czego chcę.
Ta wiedza nie przyniosła mu żadnej radości.
– Kiedy chcesz to mieć załatwione? – spytał Ivkovac.
– Jak najszybciej.
Johan dyskretnie wyjął kopertę z pieniędzmi i podał Ivkovacowi pod stołem. Jugosłowianin równie dyskretnie ją schował.
– Jeszcze jedno – powiedział Johan. – To musi wyglądać jak wypadek.
Ivkovac wymienił spojrzenie z jednym z ochroniarzy.
– To ważne?
– Tak, tak jest dla mnie bezpieczniej.
Johan wstał i wsunął krzesło.
Jego głos był spokojny, decyzja została podjęta.
– Chcę, żeby to się stało na oczach jego ojca.
Środa
83
W pokoju było gorąco, Tobbe nie mógł zasnąć. Miał na sobie tylko slipy, mimo to się pocił. Kołdra leżała zsunięta na bok.
Tuż po drugiej skończył oglądać jakiś film akcji; powinien być senny, ale nie potrafił się odprężyć.
W mieszkaniu było cicho, za cicho. Matka dawno temu wzięła jedną ze swoich tabletek nasennych, Christoffer był u Sary. Proponował, że zostanie w domu, ale Tobbe powiedział, że nie ma takiej potrzeby.
Teraz tego żałował. Chciał, żeby Christoffer tu był, nie miał jednak ochoty dzwonić do niego w środku nocy.
Stary pytał, czy nie chciałby trochę u niego pomieszkać, ale Tobbe podziękował. Nic nie będzie lepiej od tego, że przeprowadzi się do ojca i Evy. Tobbe wiedział, że matka potraktuje to jak kolejną zdradę. Nie miał siły na znoszenie kolejnych smutnych spojrzeń i pretensji.
Wystarczały mu własne wyrzuty sumienia.
Za każdym razem, gdy próbował zasnąć, przypominało mu się przesłuchanie na policji. Ta policjantka patrzyła na niego, jakby był jakimś potworem. W ich oczach był kryminalistą, młodocianym przestępcą…
Mordercą.
Czy teraz trafi do więzienia? Miał dopiero szesnaście lat, w sierpniu zamierzał pójść do gimnazjum. Próbował myśleć o tym, że tylko w Stanach Zjednoczonych zamykano nastolatków w prawdziwych więzieniach. Ale żołądek i tak ściskał mu się ze strachu. A jeśli się mylił i zamkną go z dorosłymi, którzy będą go gwałcić?
Drżały mu wargi.
Tak wielu rzeczy żałował, tak wiele rzeczy zrobiłby inaczej, gdyby miał taką możliwość. To wszystko było jego winą i niczego nie mógł zmienić.
W pokoju wciąż panował bałagan po wizycie policji. Kiedy wrócił do domu, stali i grzebali w jego szufladach i w koszu na pranie. Wydawało mu się to nierzeczywiste, wóz policyjny na ulicy, płacz matki w kuchni. Na dole stało kilku sąsiadów i zerkali w stronę ich okien. Spuścił głowę i szybkim krokiem wszedł na klatkę schodową.
Gdyby tylko miał z kim porozmawiać.
Ebba.
Ona by zrozumiała, jak się czuł. Był takim idiotą, że ją odtrącił.
Policja zabrała mu laptop, więc poszedł do dużego pokoju i usiadł przed komputerem stacjonarnym, którego zwykle używała matka. Wszedł na Facebooka i wyszukał profil Ebby. W każdym razie go nie zablokowała. Ta myśl go w jakiś sposób pocieszyła.
Powoli przejrzał zmiany statusu Ebby w ostatnim czasie. Było ich niewiele, po nocy świętojańskiej ani jednej.
Jego uwagę przykuł album ze zdjęciami. Dawniej na wielu z nich byli oboje. Teraz wszystkie takie zdjęcia zniknęły. Nie mógł mieć jej tego za złe, a jednak żałował, że nie zostawiła choć kilku. Lubił patrzeć na zdjęcia Ebby, to go uspokajało.
Po chwili dotarł do zdjęć Victora z Felicią. Świat zakołysał mu się przed oczami i szybko je przewinął, by nie patrzeć na przyjaciela.
Ostatnie zdjęcie Ebby zostało zrobione podczas zakończenia roku szkolnego, w czerwcu. Nosiła białą bawełnianą sukienkę z brzegiem obszytym haftem i wąskimi ramiączkami. Z uśmie-chem patrzyła w obiektyw, trzymając kopertę ze świadectwem.
Przypomniał sobie, jak proste wydawało się tamtego dnia życie. Radość z rozpoczynających się wakacji, lekki żal, bo nie będą już w klasie z dawnymi kolegami.
Stali w słońcu na szkolnym podwórzu i nie chcieli się rozejść.
Szybko, zanim zdąży się rozmyślić, kliknął na „Opublikuj”. Na monitorze pojawiło się okienko. Litery napisały się same.
– Przepraszam.
84
Thomas zaparkował pod posterunkiem w Nacce i ruszył szybkim krokiem do wejścia. Przed chwilą minęło wpół do ósmej. Prom z Harö spóźnił się kilka minut, do tego most na kanale w Strömmie był akurat zamknięty.
Za chwilę miało się zacząć poranne spotkanie. Zostawił w pokoju kurtkę i szybko ruszył do sali konferencyjnej. Siedzieli tam już Erik, Kalle i Karin. Margit nadeszła równocześnie z drugiej strony, przystanął i przepuścił ją w drzwiach.
– W windzie natknęłam się na Nilssona – powiedziała, siadając przy stole. – Wspominał, że rozmawialiście o kamizelkach odblaskowych, tych, które miał zebrać Anjou.
– Tak, właśnie. Kilku brakuje.
Przerwał im dźwięk otwieranych drzwi. Na salę wszedł Harry Anjou z kubkiem kawy w ręce. Wciąż nie wyglądał rześko, miał obwisłe policzki i ziemistą cerę.
– Świetnie – powiedziała Margit. – Właśnie rozmawialiśmy o tobie. Jak poszło z kamizelkami?
Harry odstawił kawę i wysunął krzesło.
– Oddałem je – powiedział. – Dopiero co zaniosłem ostatnie.
– Doskonale. – Margit przyjrzała się jego zapadniętym oczom. – Jak się czujesz?
– Tak sobie.
Karin podniosła wzrok znad notesu.
– Mam w szufladzie alvedon, jeśli chcesz – zaproponowała życzliwie.
Anjou kiwnął głową.
– Jeszcze jedno – powiedział Thomas. – Sachsen się odezwał. Dziś rodzice będą mogli odebrać ciało, pogrzeb odbędzie się jutro, o ile dobrze zrozumiałem.
– Szybka piłka – stwierdziła Margit.
– Matka jest katoliczką.
Margit ostrzegawczo uniosła palec.
– No to miejmy nadzieję, że Sachsen nie będzie musiał czegoś później sprawdzić. Nie byłoby przyjemnie, gdyby coś takiego stało się po pogrzebie.
Tuż po zakończeniu spotkania zadzwoniła Nora.
– Cześć, masz minutę?
– O ile to będzie tylko minuta.
Roześmiał się, żeby złagodzić te słowa.
– Aha. – Nora i tak zgubiła wątek. – Chciałam tylko sprawdzić, czy bez problemu dotarłeś do domu.
Thomas natychmiast wyczuł, że zamierzała powiedzieć coś zupełnie innego.
– Przecież sama świetnie wiesz; wysadziłaś mnie na pomoście.
– No tak. Mniejsza z tym. To cześć, na razie.
Zdecydowanie coś jej leżało na sercu.
– Poczekaj chwilę, wejdę do swojego pokoju.
Wszedł i zamknął drzwi.
– Coś się stało? – spytał, wysuwając krzesło. – Chyba nie tylko po to dzwonisz?
Smutne westchnienie w słuchawce. Thomas przypomniał sobie, jak brzmiał jej głos, kiedy pokłóciła się z Henrikiem.
– W tej chwili między mną a Jonasem nie jest za dobrze – powiedziała po chwili.
– Tak myślałem. Zastanawiałem się, czemu cię nie było z nami wczoraj wieczorem.
– Jonas coś o mnie mówił?
– Nie, nie, nic – odparł zgodnie z prawdą Thomas. – Spytałem go tylko, gdzie się podziewasz. Odpowiedział, że jesteś u siebie w domu.
Zapadło milczenie.
– Powiesz mi, co się dzieje?
– Chodzi o Wilmę – odparła. – Ona mnie nie lubi, od początku było trudno. Pewnie nie potrafi się przyzwyczaić, że Jonas ma nową partnerkę.
– Tak bywa – stwierdził Thomas.
– W sobotę, kiedy nie było jej przez całą noc, Jonas strasznie się niepokoił. Odkąd wróciła w niedzielę, prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Wydaje mi się, że Jonas w jakiś sposób mnie obwinia. Nie wiem, co mam robić.
Nagle Nora umilkła.
– Myślę, że teraz Jonas musi się skupić na Wilmie – powiedział ostrożnie Thomas. – Dziewczyna potrzebuje ojca.
Wywnioskował z opowieści Wilmy, że spotkało ją coś nieprzyjemnego. Choć nie wdawała się w szczegóły, można to było wyczytać między wierszami. Gdy Wilma wyszła z kuchni, Jonas zasugerował, że Mattias posunął się za daleko. Dał jednak jasno do zrozumienia, że nie chce zgłaszać sprawy na policję.
To nie Thomas powinien opowiedzieć o tym Norze. Jonas musiał to zrobić sam.
– Przecież nie wiem, co jej się stało! – wybuchnęła Nora. – On nic mi nie mówi.
Thomas próbował znaleźć jakiś kompromis.
– Noro, nie mogę się wdawać w to, co mówiła Wilma, ale w tej chwili jest rozbita. Chodzi o chłopaka; coś poszło nie tak. Nic dziwnego, że Jonas się nią zajmuje.
– To dlaczego mi tego nie powie?
– Sama przecież wiesz, jak działają faceci. – Thomas starał się mówić lekkim tonem. – Potrafimy się skupić tylko na jednej rzeczy naraz.
– Czyli myślisz, że nie powinnam się tak bardzo przejmować?
– Znasz Jonasa o wiele lepiej niż ja. Ale sam bym pewnie zareagował podobnie.
– Naprawdę? Strasznie ci dziękuję. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy, że tak mówisz.
Wyraźnie słyszał ulgę w jej głosie. Ale przypomniał sobie cień, który przemknął po twarzy Jonasa, gdy zapytał go o Norę.
85
Dochodziła dziesiąta. Thomas wyszukał profil Mattiasa Wassberga na Facebooku i studiował twarz siedemnastolatka. Na zdjęciu Wassberg miał biały T-shirt z krótkim rękawem. Mięśnie rysujące się pod jego opaloną skórą dowodziły, że uprawia sport.
Chłopak był przystojny, bez dwóch zdań, ale coś w jego uśmiechu sprawiało, że Thomasowi wydawał się niesympatyczny. Może się do niego uprzedził po tym, co usłyszał wczoraj?
Thomas wiedział aż za dobrze, ilu jest dupków, którzy już jako nastolatki źle traktują dziewczyny. Miał nadzieję, że w przypadku Wilmy skończyło się na strachu.
Wybrał numer Wassberga, który podała mu Wilma. Po pięciu sygnałach usłyszał zaspany głos.
– Halo?
Thomas się przedstawił.
– Musimy ci zadać kilka pytań w związku z wydarzeniami na Sandhamn podczas weekendu.
– Jestem na jachcie – mruknął niewyraźnie głos.
– Gdzie?
– Niedaleko Gotlandii.
– Kiedy wracasz do Sztokholmu? – spytał Thomas. – Chcielibyśmy się z tobą spotkać.
– Nie wiem.
Thomas usłyszał szumy. Mattias Wassberg zakaszlał, powiedział coś, czego Thomas nie dosłyszał. Połączenie zostało przerwane.
Zadzwonił jeszcze raz, ale tym razem odezwał się metaliczny głos: „Abonent jest czasowo niedostępny”.
Zasięg na morzu nie był najlepszy, Thomas o tym wiedział. Spróbował jeszcze raz, ale bez powodzenia.
Mattias Wassberg był nadal czasowo niedostępny.
Staffan Nilsson stał pochylony nad stołem ze stali nierdzewnej w dużym jasnym pomieszczeniu w wydziale techników.
Na stole leżała sterta żółtych kamizelek odblaskowych, każda starannie oznaczona nazwiskiem policjanta, do którego należała. Do pojemnika na podłodze włożono te, które zostały zbadane.
– Zobaczmy, co my tu mamy.
Nilsson mruczał pod nosem, metodycznie sprawdzając kamizelki jedną po drugiej. Zawsze mruczał. Jego żona mawiała, że przypomina jej wtedy starego dziadka.
Sprawdził już siedemnaście.
Sięgnął po osiemnastą. Na białym identyfikatorze widniało imię i nazwisko: Adrian Carlsson.
Nilsson natychmiast zauważył, że w rogu brakuje małego skrawka żółtej tkaniny.
– Gdzie ja położyłem pęsetę?
Odwrócił się i znalazł ją na biurku. Wysunął nią żółty skrawek materiału z woreczka strunowego oznaczonego numerem katalogowym śledztwa.
Starannie przysunął skrawek do ubytku w kamizelce, by sprawdzić, czy pasuje.
– A niech mnie! – zawołał cicho.
Johan oddychał lżej. W domu panowała cisza – Madeleine odpoczywała, Ellinor poszła do przyjaciółki.
Od razu po wyjściu z restauracji w Huddinge poczuł się lepiej. Kawałki układanki zaczęły wpadać na właściwe miejsca. Dług wobec Victora zostanie spłacony.
W tym przeświadczeniu wrócił do willi i choć się tego nie spodziewał, udało mu się przespać kilka godzin obok Madeleine.
Wszystko było lepsze niż bezczynne siedzenie i pogrążanie się w rozpaczy.
Po śniadaniu poczynił kroki, by załatwić ostatnią sprawę. Rozmowę telefoniczną do Turcji miał z głowy: zadzwonił z samego rana, na wszelki wypadek z telefonu na kartę kupionego w kiosku.
Tak jak przewidział, nie było żadnego problemu. Stary przyjaciel chętnie mu pomógł i nie zadawał żadnych pytań.
Za kilka miesięcy przyjdzie faktura. Zupełnie legalna, za usługi analityczne w związku z planowanym przejęciem spółki, które nie doszło do skutku.
Plan, realizacja, analiza. Tego się nauczył w szkole komandosów morskich i od tego czasu stosował. Pomagało mu to w całej karierze. Nigdy nie oglądać się za siebie, gdy decyzja zostanie podjęta.
Już wtedy świadomość dobrze przeprowadzonej operacji zapewniała mu spokój ducha. Nigdy jednak nie przypuszczał, że zastosuje te umiejętności w najtrudniejszej sytuacji w swoim życiu.
Pogrzeb miał się odbyć jutro, w katolickiej katedrze przy Folkungagatan. Madeleine podtrzymywało na duchu planowanie ceremonii i wszystkich dekoracji. Potem miała się odbyć stypa, Madeleine na to nalegała, choć Johan powątpiewał, czy wytrzyma takie napięcie. Mimo to pozwolił jej, by postawiła na swoim we wszystkim, co dotyczyło pogrzebu ich syna. Zażądał tylko, żeby nie było żadnych białych kwiatów.
Białe lilie są dla starych ludzi, którzy umarli po spełnionym życiu.
– Johan.
Podniósł wzrok i zobaczył Madeleine stojącą w drzwiach. Jej włosy na skroniach były przetłuszczone i oklapnięte. Poza tym krzywo zapięła guziki białej bluzki z krótkim rękawem.
– Johan – powtórzyła, podnosząc granatowy garnitur. – Muszę przekazać ubranie do zakładu pogrzebowego. Pytają, w co Victor ma być jutro ubrany.
Johan spojrzał na ubranie na wieszaku. Na jednej z klap marynarki wisiał krawat z szarego jedwabiu.
– Może lepsze byłyby dżinsy i koszula – powiedziała Madeleine. – Takie ubrania, jakie nosił na co dzień. Ta różowa koszula, którą kupił sobie za własne pieniądze. To tutaj nie pasuje do Victora.
W jej oczach zalśniły łzy. Przełknęła kilka razy ślinę i znów spróbowała:
– Jak uważasz?
Johan pokręcił głową. Jakie to miało znaczenie, w co Victor będzie ubrany? Za dwadzieścia cztery godziny trumna z nim zostanie przykryta ziemią. Nikt go już nigdy nie zobaczy.
– W garniturze wyglądałby godniej – dodała Madeleine. – Tak chyba będzie lepiej.
Jej głos się załamał.
– Pomóż mi – poprosiła. – Nie wiem, co będzie najlepsze.
Oparła się o framugę.
– Proszę, Johan.
Pośpiesznie wstał i wyjął wieszak z garniturem z jej dłoni.
– Może chciałabyś odpocząć? – powiedział przyjaznym tonem, choć pragnął tylko tego, by sobie poszła. – Idź się trochę położyć. Ja to odwieszę. Możemy zadecydować później.
Madeleine wypuściła wieszak z ręki, a Johan niezręcznie poklepał ją po ramieniu. Musi spróbować być dla niej miły, choć ledwie mógł znieść przebywanie z nią w jednym pokoju.
Nie miał sił ani na własną rozpacz, ani na rozpacz żony.
86
Drzwi pokoju służbowego Staffana Nilssona były zamknięte, więc Thomas zapukał.
– Proszę – dobiegł go stanowczy głos.
– Szukałeś mnie – powiedział Thomas, wchodząc.
– Tak, chciałem ci coś pokazać. – Nilsson wstał z krzesła. – Chodź ze mną.
Ruszył przodem do laboratorium. Na metalowym stole leżała duża sterta żółtych kamizelek odblaskowych. Nilsson wziął jedną z nich i podsunął Thomasowi. Przy dolnej krawędzi była rozerwana.
– Czyli sprawa z głowy? – spytał Thomas.
– Niezupełnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Brakuje tu małego skrawka materiału. Porównałem ubytek ze skrawkiem znalezionym na miejscu zbrodni. Coś się nie zgadza.
– Możesz to dokładniej wyjaśnić?
Nilsson się odwrócił. Przyniósł plastikową torebkę ze skrawkiem materiału i podał ją Thomasowi.
– Sam zobacz.
– Nie pasują do siebie? – Thomas nie rozumiał, do czego Nilsson zmierza.
– Przyjrzyj się krawędzi dziury w kamizelce.
Thomas pochylił się i dokładnie obejrzał syntetyczną tkaninę.
– Krawędź jest prosta.
– Właśnie.
Nilsson wziął torebkę od Thomasa i położył ją obok kamizelki odblaskowej Adriana Karlssona tak, żeby skrawek znalazł się tuż obok dziury.
– W torebce widzisz materiał, który został wyrwany, jakby o coś zahaczył. Przy pobieżnych oględzinach można pomyśleć, że ten fragment pochodzi z kamizelki Karlssona. Ale to, czego brakuje w kamizelce, zostało najpierw częściowo odcięte, a dopiero na koniec oderwane.
Technik pochylił się nad stołem i skrzyżował ręce na piersi. Thomas wpatrywał się w jego twarz.
– Co o tym myślisz?
– Ktoś manipulował przy kamizelce, żeby wyglądała na podartą. Ktoś chce, byśmy myśleli, że ten skrawek pochodzi właśnie z tej kamizelki.
Thomas próbował zrozumieć, co to oznacza.
– Chcesz powiedzieć, że Adrian Karlsson chce, żebyśmy myśleli, że skrawek pochodzi z jego kamizelki? Sam ją naciął i wyrwał ten skrawek?
– Coś w tym stylu.
– Dlaczego miałby to zrobić?
– Tak właśnie brzmi moje pytanie – odparł technik. – Dlaczego miałby to zrobić?
Coś się tutaj nie zgadzało, Nilsson ma rację. Dlaczego Karlsson miałby pociąć własną kamizelkę? Schodząc na piętro zajmowane przez wydział porządkowy, Thomas intensywnie myślał.
Postanowił zajrzeć do Jensa Sturupa, który kierował operacją na Sandhamn w noc świętojańską. Drzwi były uchylone, więc wszedł. Sturup siedział przy biurku, przed nim leżał otwarty duży segregator. Na biurku stał niebieski kubek z kawą z napisem „Ordnung muss sein”.
– Cześć – powiedział Thomas. – Szukam Adriana Karlssona. Wiesz może, gdzie jest?
Sturup spojrzał na zegar.
– Dziś chyba na drugiej zmianie, zaczyna o piętnastej. A o co chodzi?
– Mam do niego kilka pytań w związku z tym chłopakiem, którego zamordowano na Sandhamn. Możesz go poprosić, żeby przyszedł do mnie na górę, jak tylko się zjawi?
– Załatwię to – powiedział Sturup i znów zajął się segregatorem.
Thomas wciąż stał na progu.
– Masz chwilę?
Sturup podniósł głowę.
– Podczas operacji na Sandhamn wszyscy mundurowi chodzili parami, prawda? Tylko koledzy z wydziału do walki z narkotykami pracują na własną rękę?
– Technicznie rzecz biorąc, tak jest – odparł szef wydziału.
– Co masz na myśli?
– Zasadniczo jest tak, jak mówisz, ale istnieją wyjątki. Jeśli jest względnie spokojnie albo na przykład jeden z policjantów musi pójść od toalety, może się zdarzyć, że ktoś robi obchód sam.
– Więc mogło tak być, że ktoś patrolował teren bez partnera?
– Raczej tak.
Wilma wspominała, że widziała jednego policjanta. W żółtej kamizelce.
Gdyby Adrian Karlsson przypadkiem rozdarł kamizelkę na miejscu zbrodni, mógł to najzwyczajniej zgłosić. Wtedy nie byłoby sprawy. To, że postanowił postąpić inaczej, musiało coś znaczyć.
W śledztwie w sprawie morderstwa takie rozbieżności były interesujące. Wszystko, co odbiegało od wzorca. Czy to właśnie jedna z takich sytuacji?
– Znasz go dobrze? – spytał z namysłem Thomas. – Karlssona. Poznałem go przelotnie w niedzielę na Sandhamn.
– Trochę – odparł Sturup. – Pracujemy razem od kilku lat. W zeszłym roku też brał udział w operacji w noc świętojańską.
– Jakim jest człowiekiem?
Sturup zamknął segregator.
– Staranny, uczciwy, dość spokojny. Porządny facet, jest dobrym policjantem.
– Ile ma lat?
– Trzydzieści cztery, może trzydzieści pięć.
– Ma rodzinę?
– Partnerkę i dziecko. Chyba jesienią ma się im urodzić drugie.
– Powiedz mi jedną rzecz. – Thomas starał się, by słowa nie zabrzmiały zbyt dramatycznie. – Wiesz może, czy nie było na niego jakichś skarg? Zdarzyły mu się jakieś wybryki?
– Jak to?
– Tylko pytam.
Jens Sturup podniósł okulary na czoło.
– Nie, teraz musisz mi powiedzieć, o co chodzi. To oczywiste, że nie pytasz bez powodu.
Thomas się zawahał. W końcu postanowił wszystko załagodzić.
– To pewnie nic takiego, tylko jedna rzecz jest trochę dziwna. Na pewno uda się to wyjaśnić, kiedy z nim porozmawiam. Nie zapomnij mu przekazać, żeby się ze mną skontaktował – dodał, zanim wyszedł z pokoju.
„Abonent jest czasowo niedostępny”.
Thomas przerwał połączenie i wciąż siedział z telefonem w ręce. Mattias Wassberg musiał nadal być na morzu.
Nagle ktoś zapukał i do pokoju wszedł Adrian Karlsson w mundurze.
– Szukałeś mnie. O co chodzi?
– Usiądź.
Thomas odłożył telefon, później będzie ścigał Wassberga.
– Za parę minut zaczynam zmianę – powiedział Karlsson. – Czy to długo potrwa?
Spojrzał znacząco na zegarek, ale usiadł naprzeciw Thomasa.
– Raczej nie. Muszę tylko coś sprawdzić. – Thomas postanowił od razu przejść do rzeczy. – Chciałem cię zapytać o tę kamizelką odblaskową, którą wczoraj zdałeś. Jest rozerwana i wygląda to tak, jakbyś z niej wyciął kawałek. Dlaczego to zrobiłeś?
– O czym ty mówisz?
Adrian Karlsson naprawdę wyglądał na zdumionego. Thomas przyglądał mu się badawczo.
– Twoja kamizelka odblaskowa jest uszkodzona, wydaje się, że umyślnie. Chcę wiedzieć, jak to się stało.
– Kiedy oddawałem ją wczoraj, była cała – odparł Adrian. – Mogę przysiąc, że tak było.
Thomas próbował zwrócić na siebie uwagę Margit. Siedziała w pokoju socjalnym z kilkunastoma osobami. Karin Ek miała urodziny i zaprosiła wszystkich kolegów na kawę i tort.
Wreszcie Margit go zauważyła. Odstawiła talerz i przeprosiła wszystkich na chwilę. Odeszli kilka metrów, by koledzy nie słyszeli, o czym rozmawiają.
– Adrian Karlsson? – spytała Margit, gdy tylko do niego podeszła.
– Przed chwilą z nim rozmawiałem.
– Jak poszło?
– Zaklina się, że jego kamizelka była cała, kiedy ją oddawał.
– Co?
– Zadałem proste pytanie i otrzymałem prostą odpowiedź.
Thomas oparł się o ścianę.
– Karlsson twierdzi, że jej nie uszkodził. Próbowałem go przycisnąć i wtedy się zdenerwował, stał się niemal agresywny. Spytał, czy ktoś próbuje go wrobić.
– Strasznie dziwnie to brzmi – stwierdziła Margit. – Kamizelka jest uszkodzona. Nilsson jest pewny, że ktoś przy niej manipulował.
– Tylko dwie osoby miały do niej dostęp, zanim trafiła do Nilssona.
– Skoro Adrian mówi, że to nie on, pozostaje Harry.
– Właśnie to mnie niepokoi.
Z pokoju socjalnego dobiegła ich salwa śmiechu. Pewnie Erik zabawiał towarzystwo, zawsze miał niezłe gadane.
– Nie lubię, kiedy sprawy się komplikują – powiedziała cicho Margit. – Zwłaszcza jeśli chodzi o kogoś z nas… Czy da się zamienić nazwisko na kamizelce tak, żeby nie pozostawić śladów?
– Nilsson od razu by się zorientował.
– Mamy za dużo roboty, żeby zajmować się jeszcze własnym bagnem. Mimo to musimy się dowiedzieć, o co chodzi z tą kamizelką.
– Pogadam z Harrym.
– Nie ma go w socjalnym. Właściwie nie widziałam go przez całe popołudnie.
87
Po kolacji Johan Ekengreen siedział na tarasie z kieliszkiem czerwonego wina.
Przywiózł dla wszystkich kilka tajskich dań z restauracji w centrum. Madeleine dłubała na talerzu, ale trochę zjadła. Ellinor i Nicole też.
Nicole, jego najstarsza córka, przyjechała po południu. Starała się jakoś pomóc, przede wszystkim zajęła się Ellinor. Johan był jej za to wdzięczny.
Pontus miał problemy ze zdobyciem biletu, ale on też był w drodze. Miał wylądować późnym wieczorem; dotrze do domu pewnie koło północy.
Kiedy to się skończy, Johan zamierzał wybrać się na ich wyspę. Sam. Tam mógł pozwolić, by dopadła go rozpacz.
Raz za razem analizował wczorajsze wieczorne spotkanie. Z jakiegoś powodu to go uspokajało. Nieodmiennie dochodził do wniosku, że układ jest idealny, wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Teraz pozostawało tylko potwierdzenie zapłaty.
Telefon na kartę zapiszczał w jego kieszeni. Wyjął go, wstał i zszedł na wypielęgnowany trawnik.
Na wyświetlaczu sprawdził numer kierunkowy. Turcja.
– My friend – powiedział łamanym angielskim znajomy głos. – The payment has gone through exactly as you wished. The bank has faxed its confirmation. Everything has been taken care of.
– I understand.
Johan usiadł na jednej z żeliwnych ławek. Na czarnej powierzchni widać było kilka plam rdzy. Ławki trzeba było malować co trzecie lato, w tym roku znów przyszła na to pora.
– I am in your debt – powiedział cicho.
– This is what old friends do for each other. I am happy to help you. You know that.
– Thank you.
Johan zakończył rozmowę.
Przed nim w wieczornym słońcu lśniła woda. Przy pomoście stała delta 42, łódź, którą zwykle pływali do swojego domku letniskowego.
Pamiętał tę radość, gdy ją dostał prawie dokładnie rok temu. Wybrali się do stoczni we dwóch. W drodze do Lidingö sterowali na zmianę i płynęli naprawdę szybko. Kiedy Victor stawał za sterem, jego jasne włosy powiewały na wietrze.
Johan wpatrywał się w czarną obudowę telefonu. Po kilku minutach wybrał kolejny numer. Dziesięć cyfr, które dostał na karteczce poprzedniego wieczoru i których nauczył się na pamięć, zanim wyszedł z pizzerii.
Po trzech sygnałach usłyszał znajomy głos.
– Pieniądze są na koncie – powiedział Johan, nie przedstawiając się. – Tak jak się wczoraj umówiliśmy.
Zakończył połączenie i wstał. Powoli ruszył wysypaną żwirem ścieżką na pomost. Drewniane deski uginały się lekko pod jego butami. Dotarł do delty zacumowanej na samym końcu. Przy mniejszej boi stał skuter wodny Victora, jak zwykle przycumowany trochę niedbale. Koniec cumy był zanurzony w wodzie.
Na ten widok Johan poczuł ucisk w piersi. To było takie typowe dla Victora: zrobić niedbały węzeł, który mógł się poluzować, jeśli zacznie wiać. Pochylił się, poprawił cumę. Potem się wyprostował, zrobił kilka kroków i stanął na krawędzi pomostu. Zamachnął się i cisnął telefon najdalej, jak mógł. W tym miejscu głębokość wynosiła dwadzieścia metrów; nigdy go nie znajdą.
Telefon z cichym pluskiem zniknął pod wodą. Obok pomostu sunęły dwa łabędzie z wysoko uniesionymi głowami. Ich białe pióra odcinały się od gładkiej jak lustro wody, za parą rodziców płynęło puszyste pisklę o szczupłej szyi.
Przyglądał się tym pięknym ptakom. Piekły go oczy. Wściekłość i ból tworzyły w gardle szorstką grudę. Nie było łez, które mogłyby złagodzić ten ból.
Jeszcze nie.
88
Thomas potarł oczy. Od kilku godzin siedział w swoim pokoju i przeglądał różne wydruki.
Miał nadzieję, że Nilsson się odezwie. Liczył na to, że wstępne badanie ubrań Tobbego coś wykaże.
W pokoju było zdecydowanie za gorąco, latem klimatyzacja naprawdę kiepsko działała.
Sfrustrowany wstał, żeby rozprostować kości. Miał sztywne plecy. Poruszył głową, żeby rozluźnić kark. Odwrócił się i zobaczył Margit.
– Co tam?
– Skontaktowałam się z matką Mattiasa Wassberga. Twierdziła, że syn jest u kolegi, który ma domek letniskowy na Utö.
– Na Utö – powtórzył Thomas. – To na północ od Nynäshamn. Wcześniej mówił, że jest w pobliżu Gotlandii.
Dochodziło wpół do ósmej wieczorem. Zaczynało się robić późno.
– Co ty na to, żebyśmy pojechali tam jutro rano? – spytał. – Chcę z nim jak najszybciej pogadać.
Thomas przypomniał sobie wyraz twarzy Adriana Karlssona, gdy spytał go o uszkodzoną kamizelkę. To, jak Karlsson wszystkiemu zaprzeczył.
– Chciałbym się dowiedzieć, jak wyglądał ten policjant, o którym wspominała Wilma – dodał. – Może Mattias będzie mógł nam podać lepszy rysopis.
Obszedł biurko i usiadł.
– Rozmawiałaś z siostrą Mattiasa?
– Jest na obozie jeździeckim na zachodnim wybrzeżu. Matka próbuje się z nią skontaktować.
– A co z pozostałymi, o których wspominała Wilma? W tej paczce były jeszcze co najmniej cztery osoby.
– Kalle i Erik próbują do nich dotrzeć. Ale zaczęły się wakacje, trochę to trwa.
– Ktoś z tej paczki musiał zwrócić uwagę na Victora i Felicię – powiedział Thomas. – Musieli być nie więcej niż czterysta metrów dalej.
Margit wzruszyła ramionami i odwróciła się, żeby wyjść, ale przystanęła na progu.
– Rozmawiałeś z Harrym.
– Nie. Nie odbiera komórki.
– Myślisz, że się pochorował? Rano kiepsko wyglądał.
– Jeśli tak, powinien to chyba zgłosić.
Thomas wyjął komórkę i wybrał numer Harry’ego Anjou. Znów od razu włączyła się skrzynka głosowa.
– Dziwne, dzwonię czwarty raz.
Thomas sięgnął po wiszącą na oparciu kurtkę.
– Wiesz co, pojadę do niego do domu.
Margit kiwnęła głową.
– Chcesz, żebym pojechała z tobą?
– Nie ma takiej potrzeby.
Harry Anjou mieszkał niedaleko Älta Centrum, na południe od posterunku w Nacce. Dojazd tam nie powinien zająć więcej niż dwadzieścia minut. Telefon zadzwonił w chwili, gdy Thomas wjechał na rondo przed wjazdem na autostradę. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Staffana Nilssona.
Wreszcie.
Nilsson od razu przeszedł do rzeczy. Wydawał się przejęty.
– Odkryłem coś.
Ubranie Tobbego, pomyślał od razu Thomas. Znalazł coś.
– Mów – poprosił Thomas, wjeżdżając na autostradę po szybkim zerknięciu w boczne lusterko.
– Poinformowano nas, że w operacji na Sandhamn podczas długiego weekendu brało udział dwudziestu ośmiu funkcjonariuszy. Tak jest na liście.
Te słowa zaskoczyły Thomasa.
– To się może zgadzać. Nie liczyłem ich tak dokładnie.
– Przejrzałem wszystkie kamizelki i okazało się, że dostałem tylko dwadzieścia siedem. Jednej brakuje. Bardzo mi się to nie podoba w kontekście naszej rozmowy.
Thomas nagle pojął, do czego zmierza Nilsson.
– Wiesz, kto nie zdał swojej kamizelki?
– Tak. Harry Anjou.
89
Przed Thomasem stało kilkanaście identycznych bloków. Anjou mieszkał w trzecim od ulicy. Thomas zaparkował samochód przed budynkiem.
Idąc, myślał o tym, że słabo zna swojego nowego kolegę. Prawie nie rozmawiali prywatnie od czasu, gdy poznali się kilka dni temu na Sandhamn.
Żeby otworzyć drzwi i wejść na klatkę schodową, trzeba było wprowadzić kod. Na szczęście akurat wychodził z niej jakiś facet koło trzydziestki.
Thomas szybko pokonał dwa piętra i na drzwiach na wprost schodów zobaczył przyklejoną taśmą karteczkę z odręcznym napisem „Harry Anjou”.
Nacisnął dzwonek. Wyraźnie słyszał jego dźwięk. I cisza. Nacisnął ponownie.
Zadzwonił po raz trzeci. Wtedy zamek szczęknął. W drzwiach pojawił się Anjou. Nie wyglądał zdrowo. Thomas poczuł bijącą od niego woń alkoholu. Nie mógł uwierzyć, że to prawda.
– Siedzisz w domu i pijesz?
Anjou otworzył szerzej drzwi. Wydawał się zmęczony, jego podbródek pokrywał jeszcze ciemniejszy zarost.
– Dlaczego nie odbierasz telefonu? Próbuję się do ciebie dodzwonić przez cały dzień. Prowadzimy śledztwo, nie zauważyłeś?
– Wejdź.
Anjou ruszył przodem do jasnej kuchni. Na podłodze leżała czarno-biała korkowa wykładzina, środek zajmował okrągły stół otoczony krzesłami.
Na blacie stała opróżniona do połowy butelka smirnoffa.
– Co ty wyprawiasz? – spytał Thomas.
Anjou wysunął sobie krzesło i wskazał na drugie.
– Siadaj – powiedział i westchnął zrezygnowany. – Zrobiłem coś cholernie głupiego.
– Na to wygląda.
Anjou stał oparty o poręcz krzesła. Po chwili odwrócił się, otworzył szafkę, wyjął z niej szklankę i napełnił w jednej trzeciej wódką.
Thomas obserwował go bez słowa. Alkohol niczego nie ułatwi, ale bez sensu było o tym wspominać.
– Harry – zaczął – nie zdałeś swojej kamizelki odblaskowej. Kamizelka Karlssona jest podarta. On się upiera, że oddał ją nienaruszoną. Co się dzieje?
W szklance Anjou zostało tylko kilka kropel. Odstawił ją i patrzył na Thomasa. Z jego miny nic nie dało się wyczytać.
– Kamizelki – roześmiał się gorzko. – Poprosiłeś mnie, żebym zebrał kamizelki.
– Tak.
– Spanikowałem.
Umilkł i przeczesał ręką włosy przyklejone do wilgotnego czoła.
– Czyli ten skrawek pochodzi z twojej kamizelki?
Harry Anjou ponuro pokiwał głową.
– Nilsson od razu by odkrył, że to moja była podarta.
– Więc wyrwałeś skrawek z kamizelki Adriana Karlssona, żeby nas zmylić?
Jedyną odpowiedzią było mroczne spojrzenie Anjou.
– Dlaczego? – spytał Thomas.
– To idiotyczne, wiem. – Anjou pokręcił głową. – Ale szukałem jakiegoś sposobu… Karlsson był pierwszy na miejscu, mógł zahaczyć o gałąź i podrzeć kamizelkę. Nikt by się nad tym więcej nie zastanawiał.
Thomas zrozumiał. Wszyscy myśleli, że Harry Anjou pojawił się na miejscu zbrodni dopiero wtedy, kiedy Nilsson skończył badać okolicę, bo wcześniej, gdy technicy przeczesywali teren, siedział w policyjnym wozie kempingowym. Skąd zatem skrawek z kamizelki Anjou wziął się przy zwłokach Victora Ekengreena?
– Harry – powiedział z troską w głosie – co się stało tamtego wieczoru? Dlaczego obok zwłok Victora był skrawek twojej kamizelki? Co ty zrobiłeś?
Harry Anjou
Nie wyobrażał sobie, jak wyczerpująca będzie operacja na Sandhamn. Po południu w Dzień Świętego Jana zaczął żałować, że na ochotnika zgłosił się do służby.
Pracował prawie bez przerwy, niemal nie miał czasu na jedzenie ani odpoczynek. Przez cały czas coś wymagało jego uwagi. Gdy zbliżała się dziewiąta wieczorem, padał z nóg.
Jens Sturup zastąpił go w samochodzie kempingowym i przejął koordynowanie działań. Anjou skorzystał z okazji, żeby trochę się przejść. Po wielu godzinach spędzonych przy komputerze czuł ogromną potrzebę ruchu. Postanowił pójść na plażę Skärkarlshamn.
Normalnie chodzili parami, ale ponieważ tak długo siedział w wozie, nie miał partnera. To mu nie przeszkadzało, miło było pobyć trochę samemu.
Szybkim krokiem minął Dansberget i korty tenisowe. Wkrótce dotarł do drogi do Trouville, a potem do ścieżki prowadzącej w dół, na Skärkarlshamn. Szedł przez las, ścieżkę pokrywało igliwie, od czasu do czasu spod ziemi wystawał sękaty korzeń. Dotarł do miejsca, w którym plażę przecinało drewniane ogrodzenie.
Trochę dalej zauważył ruch. Przy dużej olsze niedaleko brzegu zataczał się jakiś facet. Gdy Anjou podszedł bliżej, zauważył też dziewczynę leżącą nieruchomo na ziemi. Zemdlała?
Chłopak nie miał jeszcze dwudziestu lat, był wysoki, jasnowłosy i dobrze zbudowany. Wyglądał na mocno pijanego. W ręku trzymał butelkę z wódką.
Anjou przydałoby się teraz towarzystwo, ale nie było czasu na wzywanie posiłków. Przyśpieszył kroku. Chciał sprawdzić, czy z dziewczyną wszystko w porządku. Miał przeczucie, że coś tu jest nie tak.
Przystanął kilka metrów od nastolatka. Teraz widział wyraźnie agresywny wyraz jego twarzy.
Później dowiedział się, że to był Victor Ekengreen.
– Co jej się stało? – spytał Anjou, pokazując głową na nieprzytomną dziewczynę na piasku.
Leżała na plecach i nie zareagowała, gdy podszedł. Miała na sobie tylko cienką koszulkę i krótką spódniczkę, która się zawinęła i odsłoniła całe uda.
Czy to była napaść? Czy ten chłopak chciał ją zgwałcić? Harry myślał gorączkowo, poczuł uderzenie adrenaliny.
Blondyn nie odpowiedział. Anjou zbliżył się jeszcze bardziej do niego. Teraz stali zaledwie jakiś metr od siebie.
– Co się tutaj dzieje? – spytał ostrzejszym tonem. – Co się stało tej dziewczynie? Zrobiłeś jej coś?
Jednocześnie zastanawiał się, czy powinien teraz wezwać przez radio pomoc.
Tamten próbował skupić na nim wzrok. Źrenice miał czarne, oddychał ciężko. Jego nozdrza drżały, były spierzchnięte i zaczerwienione.
Jesteś naćpany, nie tylko pijany, pomyślał Anjou.
Położył rękę na pałce. Po narkotykach ludzie bywali nieobliczalni, wiedział to z doświadczenia. Co ten chłopak wyrabiał?
– Spierdalaj, glino! – zawołał chłopak, unosząc pięść. – Nie wtrącaj się w to!
– Spokój! – powiedział Anjou, nie dając się sprowokować. – Co tu się stało?
Miał nikłą nadzieję, że zaraz pojawią się jacyś inni policjanci. Zdawał sobie jednak sprawę, że ta część plaży jest częściowo niewidoczna, zasłonięta przez drzewo.
Bez ostrzeżenia chłopak zaatakował. Wymachując rękoma, rzucił się całym ciężarem na Anjou, żeby powalić go na ziemię. Mniej więcej dorównywał mu wzrostem, do tego okazał się nadspodziewanie silny. Anjou z trudem się bronił. Wreszcie zdołał podnieść ręce i mocno pchnąć napastnika w pierś.
Ten stracił równowagę. Padając, obrócił się i trafił głową na kamień wystający z piasku.
Anjou usłyszał chrupnięcie.
Nie wydawszy żadnego dźwięku, Victor bezwładnie przetoczył się na bok i leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Ze skroni ciekła mu krew.
Do diabła! Anjou natychmiast pojął, co się stanie, jeśli ktoś go zobaczy. Rozejrzał się niespokojnie, ale nikogo nie zauważył. Nieprzytomna dziewczyna przecież go nie zidentyfikuje.
Nie wiedząc, co właściwie zamierza zrobić, Anjou opadł na kolana obok Victora i przyjrzał się jego ranie. Z bliska nie wyglądała raczej na powierzchowną.
Chłopak oddychał normalnie.
– Nie jest źle – mruknął Anjou do siebie. – Tylko zemdlał. Zaraz się ocknie.
Nerwowo jeszcze raz omiótł wzrokiem okolicę. Pusto. Nagle usłyszał śmiechy z drugiego końca plaży. Znów poczuł strach, że ktoś go nakryje. Wstał i ze spuszczoną głową ruszył szybkim krokiem tą samą drogą, którą przyszedł.
90
– Żył, kiedy stamtąd odchodziłem. Musisz mi uwierzyć, Thomas. Nigdy bym go nie zostawił, gdybym myślał, że ma poważne obrażenia.
Sięgnął po butelkę i dolał sobie wódki.
– To on mnie napadł, nie na odwrót. Pech, że upadł na ten kamień. Próbowałem tylko się bronić.
– I tak po prostu sobie poszedłeś? – Thomas nie próbował ukryć oburzenia. – Victor mógł być w poważnym stanie. Felicia zresztą też.
Słońce schowało się za chmurami, w pokoju zrobiło się ciemniej. W słabym świetle cienie pod oczami Anjou stały się wyraźniejsze.
– Dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej? Cholernie kiepsko to wygląda… Sam chyba rozumiesz. Oprócz tego przemilczałeś też ważne dla śledztwa informacje.
Wódka w butelce się zakołysała, gdy Anjou odstawił szklankę na stół. Było na niej wyraźnie widać ślady jego spoconych palców.
– Zdarzyło się parę rzeczy w Ånge – powiedział, znów siadając. – To dlatego chciałem się przenieść do Nacki.
– Co takiego?
– Było na mnie kilka skarg.
Umilkł, odkaszlnął.
– Jedna, stara, była zupełnie bezpodstawna. Odbiło jakiemuś ćpunowi. Ale jakiś rok temu stało się coś gorszego.
– Co takiego?
– Straciłem kontrolę.
Anjou mówił ciszej, stał się bardziej spięty. Najwyraźniej wciąż przeżywał tamto wydarzenie.
– Kilku nastolatków rzucało kamieniami w mojego kolegę. Celnie. Prawie stracił wzrok w jednym oku. Następnego dnia rozpoznałem ich na mieście. Strasznie się wkurzyłem. W tym czasie odeszła ode mnie dziewczyna, nie sypiałem dobrze, piłem… Za bardzo ich przycisnąłem, zwłaszcza jednego. Chodził dopiero do dziewiątej klasy, ale był wysoki. Nie dotarło do mnie, że jest taki młody. Gdyby dotarło, może bym nad sobą zapanował.
– Złożył na ciebie skargę?
– Tak, oczywiście.
– I co się stało?
– Przeprowadzono śledztwo. Uwolnili mnie od zarzutów. Mój kolega zeznał, że nic nie widział, a chłopak musiał się pośliznąć i uderzyć. Sprawę zamknięto z braku dowodów.
Pomasował skroń. Thomas wyczuwał jego gorycz.
– Potem nikt nie chciał ze mną pracować. Nawet związek zawodowy nie stanął po mojej stronie.
– I to wciąż jest w twoich aktach?
– Tak. Nie dokopano się do tego, kiedy szukałem pracy w innym dystrykcie, ale gdyby wyszło na jaw, że pobiłem się kiedyś z nastolatkiem, który odniósł poważne obrażenia…
Thomas zrozumiał. Trzecie śledztwo wewnętrzne w związku z nieuzasadnionym użyciem przemocy najprawdopodobniej zakończyłoby policyjną karierę Anjou.
– Nie jestem złym policjantem. Są o wiele gorsi, wiesz o tym.
Jego oczy zapłonęły.
– Daj mi szansę to wyprostować. Nie musisz o niczym mówić. Możesz powiedzieć, że kiedy tu przyjechałeś, byłem chory i to dlatego nie odbierałem telefonu. Inni nie muszą poznać prawdy. Victor Ekengreen i tak nie żyje, jakie to ma znaczenie, że się pobiliśmy? Najważniejsze, żebyśmy znaleźli dowody obciążające Hökströma.
Chwycił Thomasa za ramię.
– Jeśli staniesz po mojej stronie, będę dzień i noc harować przy śledztwie, przysięgam.
Thomas cofnął rękę.
Pierwsza rana była powierzchowna, pomyślał. Tak orzekł lekarz sądowy. To kolejne ciosy zabiły Victora.
Jak do tego wszystkiego pasował Tobbe? Czy Harry mówi prawdę? Twierdził, że gdy odchodził, Victor był tylko nieprzytomny. A może teraz też kłamał?
– Manipulowałeś przy kamizelce Adriana Karlssona – powiedział Thomas. – Próbowałeś wrobić kolegę.
Anjou nerwowo strzelał oczami na boki.
– Spanikowałem. Chciałem zyskać na czasie, póki nie znajdziemy sprawcy. Przecież nikt by nie uwierzył, że Adrian ma z tym coś wspólnego.
– A ta twoja teoria, że Victor pokłócił się z dealerem? To też wymyśliłeś, żeby oddalić od siebie podejrzenia?
Anjou zrezygnowany pokiwał głową.
Thomasa przeszły ciarki. Poczuł, że nie wytrzyma ani sekundy dłużej w jednym pomieszczeniu z Anjou. Wstał.
– To, co zrobiłem, nie ma wpływu na śledztwo – upierał się Anjou.
On również wstał i zagrodził Thomasowi drogę do wyjścia.
– Nie zabiłem Victora Ekengreena, mimo że był nieobliczalny i agresywny. Zrobił to jego kumpel, ten rudy. Tobias Hökström tam był, sam się do tego przyznał. Musiał się na niego natknąć już po mnie. Wszyscy wiedzą, że zabił Hökström.
Agresja w oczach Anjou zniknęła, błagalnie patrzył na Thomasa.
– Do licha, przecież jesteśmy kolegami.
Thomas odsunął go i ruszył do drzwi.
– Przykro mi. Muszę to zgłosić. Wszystko.
Nacisnął klamkę, odwrócił się i spojrzał na kolegę.
– Co ty sobie właściwie myślałeś?
91
Thomas zakończył rozmowę z Dziadkiem i niemal natychmiast telefon zadzwonił. Policyjny numer. Śledczy z wewnętrznego nie mogli się odezwać tak szybko.
Odebrał.
– Tu Landin. Jesteś jeszcze na posterunku?
– Nie, siedzę w samochodzie.
– No to powiem ci przez telefon. Na jedno wyjdzie. Dowiedziałem się o czymś, co może dotyczyć twojego śledztwa.
– Tak?
– Od jakiegoś czasu śledzimy pewnego faceta z jugosłowiańskiej mafii. Zajmuje się mnóstwem różnych rzeczy: narkotyki, ochrona, egzekucje… W sprawie bierze udział Rikskrim.
– Jak się nazywa?
– Wolfgang Ivkovac.
Thomas zwolnił. Wieczorne słońce wciąż stało wysoko i oślepiało go.
– Wczoraj wieczorem odwiedził go ktoś, kto cię może zainteresować.
– Mów dalej.
– Johan Ekengreen, ojciec tego zamordowanego nastolatka, spotkał się z Ivkovacem w pizzerii w Huddinge. Przyszedł koło dziesiątej i siedział z nim przy stoliku przez jakieś dwadzieścia minut.
– Ekengreen – powtórzył Thomas. – Czego on tam szukał?
– Właśnie nad tym się zastanawiamy. Nic na niego nie ma w takim kontekście, sprawdzałem w rejestrze. Nie ma żadnych znanych powiązań między nim a Ivkovacem.
– Myślisz, że bawi się w prywatnego detektywa?
– Nie wiem. Ale uznałem, że powinieneś się o tym dowiedzieć.
– Czy może obwinia Ivkovaca, że sprzedawał narkotyki jego synowi? Chce się zemścić?
– To by była katastrofa. Nie wydaje mi się, żeby Ekengreen miał jakiekolwiek pojęcie, jakiego kalibru gościem jest ten Ivkovac.
– Wiesz, o czym rozmawiali?
– Nie mam pojęcia, nasi ludzie nic nie słyszeli, ale rozpoznali go.
Thomas prawie dojechał do domu. Zatrzymał się na ostatnim czerwonym świetle przed swoją ulicą.
– Co zrobił po spotkaniu? – spytał.
– Nie wiem. Nasi ludzie śledzili Ivkovaca. Widzieli tylko, że Ekengreen odszedł w stronę stacji kolejki podmiejskiej.
W słuchawce zapadła cisza.
– To niebezpieczni kolesie – powiedział Landin. – Nie ma z nimi żartów. Ekengreen może źle skończyć, jeśli spróbuje się do niego dobrać. Musisz mieć go na oku.
Thomas zakończył rozmowę i odłożył komórkę na siedzenie pasażera. Światło zmieniło się na zielone, więc ruszył. Ku swojemu zaskoczeniu znalazł miejsce parkingowe bardzo blisko mieszkania. Wyłączył silnik. Teraz poczuł, jaki jest zmęczony.
Wstrząsnęło nim wyznanie Anjou. Nigdy by nie przypuszczał, że jest aż tak źle. Próba wrobienia Adriana Karlssona nie dała się w żaden sposób wytłumaczyć. Anjou mógł się spodziewać postawienia zarzutów i zwolnienia.
Słowa Landina też nie dawały mu spokoju. Co wyprawiał ojciec Victora? Na rodzinę i tak spadło wielkie nieszczęście, prywatna wendeta wymierzona w handlarzy narkotyków nie była im potrzebna.
Czy powinien przemówić do rozsądku ojcu chłopaka?
Jeśli tak, zrobi to po pogrzebie. Jutro nie mógł im przecież przeszkadzać.
Tobbe leżał na plecach na zmiętej narzucie i gapił się w sufit. Roleta była opuszczona, w pokoju panował półmrok. Przez cały wieczór nic nie jadł, ale nie miał siły wstać i pójść do kuchni.
Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, Tobbe myślał, że przyjdzie po niego policja. To była tylko kwestia czasu. Ukradkiem spakował szczoteczkę do zębów, T-shirt i slipy na zmianę, żeby być przygotowanym, kiedy po niego przyjdą. Wepchnął pod łóżko. Matka nie powinna zobaczyć torby, bo zrobiłaby scenę.
Pociągnął nosem. Gdyby w noc świętojańską nie wybrali się do Sandhamn, gdyby nie wziął narkotyków, gdyby poszedł na plażę trochę wcześniej… To było bez sensu, nic się nie dało zmienić. Mimo to nie potrafił przestać tego roztrząsać. Pod powiekami ciągle przewijały się obrazy.
Co on zrobił?
Na drzwiach szafy na czarnym plastikowym wieszaku wisiał ciemny garnitur, który miał włożyć jutro na pogrzeb. Dostał go od Arthura kilka tygodni wcześniej na wiosenny bal uczniów z dziewiątej klasy. W tym garniturze wydawał się starszy, jakby chodził już do gimnazjum. Czuł się w nim strasznie elegancki.
Teraz to nie miało żadnego znaczenia.
Matka wyprasowała białą koszulę i powiesiła na drzwiach obok garnituru. Pojedzie do kościoła z nią i z Christofferem. Wyjdą z domu o dwunastej, żeby spokojnie zdążyć.
Arthur też miał przyjść, ale Tobbe nie chciał jechać z nim i Evą. Z jakiegoś powodu wolał się zjawić w towarzystwie Christoffera i matki.
Czy ludzie będą na niego patrzeć i myśleć, że jest mordercą?
Czy plotka o podejrzeniach policji już się rozniosła? Czy wszyscy wiedzieli, że u niego w domu była rewizja?
Skulił się. Nie potrafił odsunąć myśli o trumnie, pod której ciężkim wiekiem leżał Victor. Jak mógł tak leżeć w ciemności zupełnie sam?
Gruda w gardle zdawała się coraz większa. Bolała go głowa.
Ciąg na kokainę znikł. Już nigdy więcej, obiecał sobie. Ani alkoholu, ani narkotyków. To wszystko była jego wina. To przez niego Victor zaczął.
Pierwszy raz kupił kokę przez kumpla Christoffera, tuż przed jesiennymi feriami. Siedzieli w domu u Victora, wyluzowali się. Tobbe wyjął cienką kopertę i pokazał ją Victorowi. Wysypał biały proszek na kieszonkowe lusterko.
Dotąd kilka razy palili zioło, a to było coś nowego.
Tobbe przypomniał sobie, że wyjął scyzoryk i ostrzem zgarnął proszek na kupkę. Potem się pochylił i wciągnął ją ostrożnie.
To było najintensywniejsze ze wszystkiego, co dotąd przeżył. Pamiętał, jak Victor wpatrywał się w białe drobinki.
– Stary mnie zabije, jeśli kiedykolwiek się o tym dowie – powiedział.
Tobbe pamiętał, co na to odpowiedział, jakby to było w innym świecie.
– So what? – rzucił i beztrosko wyszczerzył zęby. – To przecież odjazdowe! Musisz spróbować. Teraz nie możesz stchórzyć.
Czwartek
92
Rano Thomas podjechał po Margit. Prom na Utö odchodził o wpół do dziewiątej z Årsta Havsbad.
Mattias Wassberg mógł być jedynym naocznym świadkiem tego, co się stało. Jeśli tamtego wieczoru to Harry’ego Anjou widziała przelotnie Wilma, Wassberg mógł być świadkiem tego, co stało się później. O ile potem ktoś jeszcze się tam pojawił.
Pora dokładnie się zgadzała.
Anjou został już zawieszony, śledczy z wewnętrznego natychmiast podjęli działania.
W oddali Thomas zobaczył biały prom zbliżający się do nabrzeża. Trasę obsługiwała linia Waxholmsbolaget. Równie dobrze mogliby wybierać się na Sandhamn. Taki sam prom, podobni ludzie w kolejce. Thomas i Margit stanęli za jakąś młodą rodziną z wózkiem i grupką niemieckich turystów z rowerami.
Podczas jazdy samochodem Thomas opisał swoją wizytę u Harry’ego Anjou.
– A co, jeśli on kłamie? – rzuciła Margit, gdy stali obok siebie na przystani.
Świeciło słońce, ale poranne powietrze było wilgotne.
– Co?
– Co, jeśli Harry kłamie? – Kichnęła głośno. – Może to się zgadza, że Ekengreen najpierw się pośliznął i uderzył – ciągnęła, gdy wytarła nos – ale skąd mamy wiedzieć, że to nie Harry potem go zabił, żeby sprawa się nie wydała? Może mimo wszystko się mylimy, podejrzewając Tobbego?
– Dziś możemy poznać odpowiedź – odparł Thomas.
Liczył na zeznania Mattiasa Wassberga.
– Wsiadacie państwo?! – zawołał marynarz stojący przy trapie.
Kiedy rozmawiali, pozostali pasażerowie zdążyli wsiąść na pokład.
Thomas i Margit pośpiesznie weszli na prom.
Podróż na Utö trwała niecałą godzinę. Kiedyś na wyspie kopano rudę żelaza. W dziewiętnastym wieku pewien bogaty biznesmen wykupił cały ten kram i zmienił Utö w wakacyjny raj dla artystów i zamożnych mieszkańców Sztokholmu.
Pod wieloma względami wyspa przypomina Sandhamn, pomyślał Thomas. Ale krajobraz był bardziej zielony, nie tak surowy jak na zewnętrznych szkierach. Poza tym Utö była znacznie większa, miała też asfaltowe drogi.
Powinni wysiąść na przystani o nazwie Gruvbyn, według matki Mattiasa tam stał dom jego kolegów.
Thomas zerknął na zegarek. Dochodziło wpół do dziesiątej. W tej samej chwili głos z trzeszczącego głośnika oznajmił, że zaraz przybiją do Gruvbyn. Potem prom płynął dalej do Sprängi.
Wysiedli przy szerokim nabrzeżu, przy którym stały czerwone sklepiki z czarnymi dachami. Po obu stronach betonowego pomostu kołysały się szeregi jachtów. Na rdzawoczerwonym budynku naprzeciw widniał duży szyld wypisany białymi literami, informujący, że przybyli do mariny na Utö.
Przed nimi droga się rozwidlała. Od tego miejsca ścieżka wiodła bardzo stromym stokiem do Gospody na Utö.
– Wiesz, jak tam dotrzeć? – spytał Thomas.
Margit wyciągnęła z kieszeni zapisaną kartkę.
– Zobaczmy… Mamy skręcić w prawo i minąć piekarnię. Potem będzie dom po lewej stronie. To niedaleko.
Kawałek dalej Thomas dostrzegł szyld piekarni na przypominającym sporą stodołę budynku.
– Chodź, idziemy.
Dom był tak dobrze ukryty za wysokim żywopłotem z bzu, że prawie go przeoczyli.
– To tutaj? – spytała z powątpiewaniem Margit, patrząc na biały drewniany budynek z narożami pomalowanymi na szaro. Nieźle zarośnięty.
– Sprawdźmy – powiedział Thomas.
Otworzył furtkę i ruszył wysypaną żwirem ścieżką prowadzącą do drzwi wejściowych. Nie było dzwonka, więc kilka razy zapukał. Nikt nie odpowiedział, więc zapukał jeszcze raz, mocniej. Nagle na piętrze otworzyło się okno.
– Kto tam? – odezwał się jakiś zaspany głos.
Dziewczyna o jasnych rozczochranych włosach wysunęła głowę.
– O co chodzi?
– Szukamy Mattiasa Wassberga! – zawołał Thomas.
– Nie ma go tu, jest pewnie na łodzi – powiedziała dziewczyna i zatrzasnęła okno.
Thomas się skrzywił i jeszcze raz zapukał. W oknie znów ukazała się dziewczyna.
– Nie ma go tu, mówiłam przecież.
– Jesteśmy z policji – wyjaśnił Thomas. – Proszę otworzyć.
Upłynęło kilka chwil, potem rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Na progu stała jasnowłosa dziewczyna w zielonym T-shircie i białych majtkach. Miała zaspane oczy, a na policzku odgniecenia od poduszki.
Najwyraźniej poprzedniego wieczoru była tu impreza.
– Coś się stało? – spytała, patrząc nerwowo na Thomasa.
Margit podeszła do schodów prowadzących na ganek.
– Nic takiego – zapewniła. – Ale musimy zadać Mattiasowi kilka pytań. Gdzie go znajdziemy?
– Eee…
Blondynka przeczesała włosy, zastanawiała się.
– Łódź stoi naprzeciw kiosku przy nabrzeżu.
– Jak wygląda?
– To żaglówka. Nie wiem, jak się taka nazywa.
– Możesz ją opisać.
Najpierw pokręciła głową, ale zaraz powiedziała:
– W sumie to tak. Ma czerwony kadłub.
– No dobrze – stwierdził Thomas. – Dziękujemy za pomoc. Przepraszamy, że cię obudziliśmy.
Odwrócił się i ruszył do furtki.
W niecałe dziesięć minut wrócili do portu. Gdy zbliżali się do kiosku, Thomas rozejrzał się po nabrzeżu. Nagle dostrzegł jakiś ruch na łodzi przycumowanej jakieś sto metrów dalej. Kadłub lśnił ciepłym kolorem, który chyba można było uznać za czerwony.
Na pokładzie dziobowym pojawił się jakiś młody chłopak. Zeskoczył na ląd, rozejrzał się pośpiesznie i pobiegł w stronę wzgórza, na którym stała Gospoda.
Thomas natychmiast zrozumiał, kto to jest.
– To chyba Wassberg! – zawołał do Margit i pobiegł za nim.
– Dlaczego ucieka?! – odkrzyknęła zza jego pleców i też zaczęła biec. – Chcemy przecież z nim tylko pogadać.
Thomas pobiegł skosem przez trawnik przy sklepikach. Kiedy zadyszany dotarł na szczyt wzgórza, znalazł się przy białym budynku Gospody. Tutaj droga się rozwidlała. Którędy pobiegł Wassberg – prosto czy w lewo?
Na werandzie siedziała przy śniadaniu grupka gości. Jeden z nich musiał się domyślić, co się dzieje, bo uniósł rękę i wskazał na wschód.
– Tam pobiegł! – zawołał.
Thomas znów rzucił się biegiem. W tej samej chwili pojawiła się Margit. Przebiegli jeszcze jakieś sto metrów i przed nimi wyłonił się wysoki płot. Za nim po obu stronach drogi zobaczyli duże stawy otoczone poszarpanymi skałami – wyrobiska kopalni, które zalano wodą.
Thomas przystanął i spróbował zajrzeć za ogrodzenie. Powierzchnię stawów porastały nenufary, gęste krzewy zasłaniały światło i ograniczały widoczność.
– Gdzie zniknął? – zapytał.
Margit zmrużyła oczy. Nagle ciszę przerwał dźwięk kamienia spadającego do wody.
Thomas dostrzegł jakiś ruch przy skale.
– Tam! – krzyknął i rzucił się w stronę dalszej części stawu. – Przeszedł przez płot, próbuje się tam schować.
93
Ogrodzenie miało co najmniej dwa metry wysokości, tabliczki ostrzegały nieuprawnione osoby, żeby nie zapuszczały się na ten teren. Na szczycie płotu w blasku słońca niepokojąco lśnił drut kolczasty.
Thomas biegł wzdłuż ogrodzenia, szukając miejsca, gdzie mógłby przejść na drugą stronę. W końcu natknął się na kilka dużych kamieni. To musiało wystarczyć; jeśli stanie na największym, powinien dać radę.
Wspiął się i sięgnął ręką do krawędzi płotu, starając się nie trafić na drut kolczasty.
Podciągnął się na rękach i zeskoczył po drugiej stronie. Zahaczył o drut dżinsami i rozdarł sobie tylną kieszeń, ale wylądował na wąskiej ścieżce tuż przy płocie. Miała tylko pół metra szerokości. Gdyby stracił równowagę, wpadłby do stawu.
Wiedząc, że ryzykuje, rzucił się biegiem za Mattiasem Wassbergiem, który chyba się zorientował, że Thomas jest już po tej stronie ogrodzenia. Opuścił swoją kryjówkę i teraz poruszał się wąską ścieżką biegnącą wzdłuż płotu.
Dzieliło ich jakieś dwadzieścia metrów.
– Mattias! – zawołał Thomas. – Stój! Policja! Chcemy tylko z tobą porozmawiać.
Płot się kończył. Nie było dokąd uciekać. Wassberg przystanął na chwilę, obejrzał się przez ramię.
– Stój! – powtórzył Thomas.
Był już prawie przy nim, gdy chłopak rzucił się do wody. Najpierw zniknął pod powierzchnią, potem znów się wynurzył i zaczął płynąć na drugą stronę stawu.
Margit, która dotąd biegła za płotem, błyskawicznie odwróciła się i ruszyła w drugą stronę, by odciąć Wassbergowi drogę. Thomas po sekundowym zawahaniu wskoczył do wody. Okazała się bardzo zimna. Z daleka staw nie wydawał się duży, ale to było złudzenie. Musi być tu bardzo głęboko, pomyślał, gdy silnymi ruchami zagarniał wodę.
Dopadł Mattiasa przy samym brzegu.
– Stój! – zawołał po raz trzeci.
Wassberg go zignorował, ale Thomas był lepszym pływakiem. Jeszcze dwa ruchy i się z nim zrównał.
Wyciągnął rękę i chwycił Wassberga.
– Nie słyszysz, co mówię?! – wrzasnął. – Jestem z policji. Uspokój się.
Wassberg wpadł w panikę. Zaczął wymachiwać rękoma i uderzać Thomasa. Potem rzucił się desperacko i spróbował wepchnąć Thomasa pod wodę.
Zanim Thomas zdołał zareagować, znalazł się pod Wassbergiem. Zimna woda wdzierała mu się do nosa, gdy próbował zrzucić z siebie chłopaka. Na szczęście dopłynęła do nich Margit, szarpnęła Wassberga z drugiej strony i Thomas wynurzył się na powierzchnię.
Razem udało im się uchwycić rozpaczliwie szarpiącego się Mattiasa. Na wpół płynąc, na wpół ciągnąc go ze sobą, dotarli do występu czarnej skały. Udało im się wyjść z wody. Dysząc, Thomas wyjął kajdanki. Zatrzasnął je Wassbergowi na rękach. Wtedy osunął się na skałę obok niego.
Mattias Wassberg oddychał ciężko. Milczał.
Kątem oka Thomas dostrzegł, jak ktoś męczy się, by otworzyć furtkę. Po chwili podszedł do nich ochroniarz w mundurze.
– Co wy, u diabła, wyprawiacie! – powiedział wzburzony. – To teren zamknięty! Nie umiecie czytać?
– Jesteśmy z policji – wydyszał Thomas i powoli wstał.
Margit też wstała. Woda lała się jej z rękawa, gdy wyciągnęła rękę i wskazała na Wassberga.
– Patrz, Thomas.
Odwrócił się i podążył za jej spojrzeniem.
Po raz pierwszy zobaczył Wassberga od przodu i odkrył, że twarz chłopaka jest okropnie pokiereszowana. Te podrapania i rany nie mogły powstać podczas szarpaniny przed chwilą.
Chusta, którą Mattias Wassberg nosił na szyi, teraz się zsunęła i odsłoniła wielkie siniaki. Musiały mieć co najmniej kilka dni, bo zaczęły zmieniać kolor na żółtoniebieskawy.
Bez wątpienia niedawno ktoś mocno ścisnął Mattiasa Wassberga za gardło.
94
Telefon zadzwonił dokładnie w chwili, gdy Nora wróciła ze sklepu i otworzyła drzwi willi Brandów. Henrik.
Nie widziała rowerów Adama i Simona, pewnie gdzieś pojechali. Przyszła pora lunchu, ale nie było sensu niczego przygotowywać, zanim chłopcy nie wrócą.
Z komórką w ręce Nora wyszła na werandę i usiadła. Dopiero wtedy odebrała.
– Halo?
– Co tam u was słychać? – spytał z entuzjazmem Henrik. – Dziś na Sandhamn musi być przepięknie.
Norę zaskoczył jego wesoły ton.
– Całkiem dobrze – powiedziała. – Znów jest świetna pogoda.
– Zdecydowanie wolałbym być na szkierach, niż sterczeć przy zdjęciach rentgenowskich.
– Zastanawiałam się nawet, czy nie wybrać się dziś po południu na Alskär i się nie wykąpać.
– Alskär. – Henryk powiedział to przeciągle.
Nora gotowa była przysiąc, że usłyszała w jego głosie ton autentycznej tęsknoty.
– Tam jest naprawdę pięknie – dodał.
Zapadła cisza.
– Słuchaj – odezwał się znów Henrik. – Zastanawiałem się nad jedną rzeczą w związku z piątkową wymianą.
Żeby tylko Henrik nie nawalił. To w tej chwili ostatnie, czego jej było trzeba. Pierwszy raz od dawna Nora nie czuła się nieszczęśliwa, że oddaje na dwa tygodnie dzieci. Wręcz czekała na to, że będzie mogła spędzić czas sam na sam z Jonasem. Teraz nie wiedziała, na czym stoi. Jonas się nie odezwał, a ona nie miała ochoty do niego pójść i spytać, co dalej.
To jej przypomniało, jak bardzo była rozczarowana rozwojem sytuacji w ostatnich dniach.
– Tak – powiedziała z ociąganiem.
– Jeśli chcesz, mogę przyjechać do Sandhamn i odebrać chłopców. Żebyś nie miała z tym tyle fatygi.
Zupełnie nie tego się spodziewała.
– Co powiedziałeś? – zdziwiła się.
– Pomyślałem tylko, że dzięki temu nie musiałabyś się wybierać aż do Saltsjöbaden z chłopcami. W piątek po południu mogę wsiąść na prom i ich odebrać.
Wciąż nie opuszczała jej podejrzliwość.
– Dlaczego? – spytała. – Dlaczego miałbyś tak robić?
– Pomyślałem, że będzie ci miło.
Roześmiał się do słuchawki i poznała jego dawny śmiech. Ten, w którym się zakochała, gdy studiował medycynę, a ona prawo. W tych czasach, kiedy wciąż szukali swojego dotyku.
– Daj spokój – powiedział Henrik. – Dlaczego uważasz, że we wszystkim musi kryć się jakiś haczyk? Chyba nie jestem aż taki okropny?
Nora mimo woli uśmiechnęła się.
– Nie przeczę, że tak byłoby mi łatwiej – powiedziała cieplejszym tonem.
– Może zjedlibyśmy razem kolację? – zaproponował Henrik. – Chłopcom by się pewnie spodobało. Jeśli chcesz, możemy wybrać się do Gospody. Lubisz przecież ich zupę rybną.
Nora nie wiedziała, co o tym myśleć.
– Co na to Marie? A może chcesz ją ze sobą zabrać?
Usłyszała lekką zmianę w głosie Henrika.
– Postanowiliśmy w tym roku spędzić urlop osobno. Myślę, że tak będzie lepiej. Potrzebujemy trochę przerwy.
– Aha – wyrwało się Norze.
Henrik udał, że nie zauważył jej zaskoczenia.
– I co powiesz? Zjemy w piątek kolację w Gospodzie?
– Pewnie. Chętnie.
Wciąż zdumiona Nora przeszła do kuchni i zaczęła rozpakowywać zakupy.
Henrik brzmiał naprawdę miło, od dawna nie przeprowadzili tak cywilizowanej rozmowy. Chłopcy oczywiście ucieszą się ze wspólnej kolacji.
Przez otwarte okno zobaczyła, że drzwi jej dawnego domu się otwierają. Na schody wyszedł Jonas. Wydawał się wykończony i przybity.
Stał przez kilka sekund, a potem ruszył w stronę Nory i willi Brandów.
95
Dostali do dyspozycji pomieszczenie w Gospodzie, w okazałym budynku naprzeciw restauracji o nazwie Societetshuset.
Thomas i Margit usiedli na sofie na dużej werandzie. Hotel pożyczył im suche ubrania z zapasów dla personelu, ich przemoczone upchnięto w dwa plastikowe worki.
Margit miała dość przytomności umysłu, by wyjąć komórkę, zanim wskoczyła do wody. Telefon Thomasa nadawał się do wyrzucenia.
Przed nimi morze lśniło w porannym słońcu. Societetshuset była położona w najwyższym punkcie wyspy i na wszystkie strony rozciągał się widok na szkiery. Wysokie szczeblinowe okna wychodziły na zachód.
Upłynie wiele godzin, nim do środka zacznie zaglądać słońce, ale drzwi werandy uchylono, by wpuścić świeże powietrze.
Mattias Wassberg siedział skulony na wiklinowym krześle plecami do okien. Jego włosy wciąż były trochę mokre, a kołnierzyk pożyczonej koszulki wilgotny.
Pewny siebie nastolatek ze zdjęcia na Facebooku zupełnie zniknął. Siedział zgarbiony, prawie się nie odzywał.
W jasnym świetle wyraźnie widzieli, jak bardzo jest poturbowany.
Odcisk ręki, która kilka dni temu mocno zacisnęła się na gardle Wassberga, był upiornie wyraźny. Kciuk i pozostałe palce pozostawiły sine ślady na skórze. Jeden policzek pokrywały drobne rysy, w stronę podbródka biegło kilka głębokich zadrapań.
Na ramionach Margit leżał biały frotowy ręcznik z logo Gospody. Wytarła włosy i powiedziała:
– Teraz chcemy się dowiedzieć, co się stało na Sandhamn.
Mattias Wassberg spojrzał na nich wzrokiem człowieka, który się poddał.
– To nie była moja wina – powiedział.
Mattias
Cholerna dziewucha. Najpierw go obrzygała, a potem uciekła.
Mattias patrzył na wymiociny na podłodze. Zastanawiał się, czy tego nie olać. Niech ciotka się zastanawia, co się stało. Ale pewnie by się domyśliła, kto się za tym kryje. Sama mu pokazała, gdzie leżą zapasowe klucze. Kiedy wróci na wyspę, Mattias będzie pierwszym, którego zacznie podejrzewać.
Zdecydował się na kompromis.
Wziął z wieszaka ręcznik i wytarł wymiociny najlepiej, jak umiał. Potem wyrzuci ręcznik w lesie. Ciotka pewnie nawet nie zauważy, że jednego brakuje.
Sprzątając, przeklinał w duchu Wilmę.
Co za suka! Podkładała mu się przez cały wieczór jak prawdziwa dziwka. W ostatniej chwili zmieniła zdanie.
Skończył. W domku wciąż śmierdziało wymiocinami, ale przynajmniej na podłodze niewiele zostało.
Za oknem usłyszał jakieś wzburzone głosy. Ktoś krzyczał.
Mattias odłożył ręcznik i wyjrzał. Było ciemniej, ale dostrzegł plecy kogoś, kto oddalał się szybko; mignął mu jakby policyjny mundur.
W tę noc świętojańską na wyspie roiło się od policjantów. Nigdy dotąd nie widział ich tu tak wielu.
Z obrzydliwym ręcznikiem w ręce wyszedł i zamknął drzwi. Szybko odłożył klucze na miejsce, by nikt się nie zorientował, że ktoś wchodził do domu.
Ktoś go zawołał. Jasnowłosy chłopak w jego wieku stał przy skałach kilkanaście metrów dalej i trzymał się za czoło.
Mattias przeszedł przez płot i zbliżył się do niego.
– Chcesz coś? – spytał zdziwiony.
Nie znał go.
Tamten zamrugał. Odsunął rękę od głowy, odsłaniając krwawiącą skroń.
– Jebany gliniarz! – krzyknął nagle i rzucił się na Mattiasa. – Pożałujesz tego!
– Co ty robisz?! – zdążył zawołać Mattias.
Napastnik był wyższy od niego o co najmniej dziesięć centymetrów. Mattias upadł na ziemię i posypały się na niego ciosy. Nieznajomy z wściekłym wrzaskiem chwycił jego głowę i walnął nią o ziemię. Mattias zobaczył gwiazdy.
Potem poczuł ręce zaciskające się na szyi i usłyszał wrzask:
– Ja ci pokażę!
Mocny ucisk na krtani, zatrzymany oddech. Mattias próbował podważyć palce napastnika. Kręciło mu się w głowie.
– To nie ja – próbował wydusić z siebie. – Pomyliłeś się.
Brakowało mu jednak powietrza, nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Chwyt stawał się coraz silniejszy.
To szaleniec, zdążył pomyśleć niemal mdlejący Mattias. On mnie zabije.
Wyciągnął rękę i rozpaczliwie szukał na ziemi czegoś, czym mógłby się bronić. I wtedy jego palce natrafiły na coś twardego.
Kamień.
W jakiś sposób uniósł go i uderzył chłopaka w głowę.
Chwyt nieco osłabł.
Mattias uderzył jeszcze raz i jeszcze. Wreszcie mógł zrzucić z siebie napastnika. Wykończony przetoczył się na bok i próbował złapać dech. Rzęził. Szyję miał poranioną, język suchy i opuchnięty, ledwie mógł przełykać.
Po dłuższej chwili odwrócił głowę.
Blondyn leżał na plecach, jego oczy były martwe. Mattias zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma w ręce zakrwawiony kamień.
O Boże, on nie żyje. Co ja narobiłem?
Mattias drżał na całym ciele. Wypuścił kamień, jakby parzył go w rękę.
Po chwili podźwignął się na kolana. Gdy wstał, szumiało mu w głowie i prawie zemdlał.
Wtedy zauważył jakąś dziewczynę leżącą na piasku. Wydawała się zupełnie nieprzytomna. Zdał sobie również sprawę z głosów dobiegających od strony ogniska płonącego trochę dalej na plaży. Ludzie z jego paczki wciąż tam siedzieli. Do jego uszu dotarł cichy śmiech.
Co robić? A jeśli ten policjant wróci?
Jak we śnie chwycił zwłoki. Były o wiele cięższe, niż się spodziewał, ale udało mu się zataszczyć je pod wielkie drzewo. Pozrywał mnóstwo roślin i przykrył nimi ciało. Odszukał zakrwawiony kamień. Z całych sił cisnął go do morza.
Dziewczyna się nie poruszyła. Nikt go nie widział.
Potykając się, Mattias wszedł do lasu.
96
Na promie usiedli na uboczu w miejscu wskazanym im przez personel. Thomas zdjął Mattiasowi kajdanki. Ocenił, że ryzyko kolejnej próby ucieczki jest niewielkie.
Z nastolatka zupełnie uszło powietrze. Siedział apatycznie na narożnej sofie.
Prom miał przybić do Årsta Brygga około pierwszej. Stamtąd pojadą prosto na posterunek policji w Nacce, gdzie mieli się spotkać z rodzicami Wassberga i ludźmi z opieki społecznej.
– Chcesz coś do picia? – spytała Margit.
Poszła do kafeterii i po chwili wróciła z dwoma kubkami kawy i puszką coca-coli. Postawiła napój przed Wassbergiem, potem podała kubek Thomasowi.
– W pewnym sensie cały czas mieliśmy rację – powiedziała cicho, żeby Mattias jej nie słyszał. – Zrobił to rówieśnik Victora. Pod wpływem chwili. Tyle tylko, że nie był to jego najlepszy przyjaciel.
Thomas skosztował kawy. Miała lekki posmak plastiku z jednorazowego kubka, mimo to wypił ją do dna. Potrzebował kofeiny.
Chciał na Harö, do Pernilli i Elin.
– Liczyłam się z tym, że analiza techniczna da nam dostateczne podstawy do zatrzymania Tobbego – powiedziała w zamyśleniu Margit. Wzruszyła ramionami, uniosła kubek do ust i podmuchała na kawę. – Byłam przekonana, że odbyło się to mniej więcej tak, jak on to opisał.
Lekko wskazała głową w stronę Wassberga. Otworzył colę, ale siedział z pochyloną głową i wpatrywał się w stół. Nie zwracał uwagi na rozmowę policjantów.
– Czyli myśleliśmy dobrze, myliliśmy się tylko co do osoby. – Margit odstawiła kubek. – Musimy powiadomić rodzinę Ekengreena, że sprawca został zidentyfikowany i się przyznał.
– Zapomniałem ci powiedzieć, że wczoraj wieczorem dzwonił Landin – wtrącił Thomas. – Śledzili siatkę przestępczą i nakryli ojca Victora w towarzystwie jakiejś grubej ryby. Chodziło o Wolfganga Ivkovaca.
Margit opadła szczęka.
– Co ty mówisz?
– Ekengreen spotkał się z nim w restauracji w Huddinge.
– Po co?
– Landin nie wiedział, ale martwił się, że może Ekengreen chce się zemścić. Ivkovac zajmuje się handlem narkotykami, może po tym, co się stało z Victorem, Ekengreen chce go dorwać. Zamierzałem z nim o tym porozmawiać po pogrzebie.
Jakaś myśl kołatała się Thomasowi po głowie.
Co powiedział Harry Anjou?
Wszyscy wiedzą, że ten rudy to zrobił.
Prawie wszystko wskazywało na Tobiasa Hökströma. Prawdę mówiąc on i Margit też byli przekonani, że winny jest przyjaciel Victora. Thomas w rozmowie z Ekengreenem właściwie to potwierdził.
Czy znów się pomylili…?
Margit dopiła kawę i spojrzała na zegar. Nie miała pojęcia, jakim torem biegną myśli Thomasa.
– Powinniśmy się skontaktować z rodziną po pogrzebie i powiedzieć, że znaleźliśmy sprawcę. Uroczystość ma się zacząć za chwilę, prawda?
Thomas poczuł zimny pot na karku, gdy dotarło do niego, jak mogło być naprawdę. Ekengreen nie spotkał się z Ivkovacem, by go oskarżać i obarczać odpowiedzialnością za śmierć syna. Zamówił egzekucję. Landin mówił przecież, że Ivkovac zajmuje się wszystkim, od handlu narkotykami po egzekucje.
Johan Ekengreen nie chciał dorwać Jugosłowianina, chciał pomścić swojego syna. Zemsta była wymierzona w tego, którego wszyscy uważali za mordercę.
– Potrzebuję twojego telefonu – powiedział do Margit. – Musimy się natychmiast skontaktować z Johanem Ekengreenem. Musi się dowiedzieć, kim jest sprawca.
Margit gapiła się na niego.
– Pogrzeb zaczyna się za pięć minut. Nie możesz mu teraz przeszkadzać.
– Daj mi telefon, to ważne. – Thomas wstał zdesperowany. – Myślę, że zlecił zabójstwo Tobbego Hökströma.
97
Ebba wyszła z parkingu kilka kroków przed matką. Nosiła granatową sukienkę i czarne czółenka. Taki ubiór w letnim upale wydawał się dziwny, mimo to pasował do sytuacji.
Włosy miała zebrane w kucyk, w ręce trzymała długą różę.
Ebba nigdy dotąd nie była na katolickim pogrzebie. Wcześniej matka wyjaśniła jej, że trwa on dłużej niż w kościołach protestanckich, a ceremonia ma inny przebieg.
Dotarły do okazałej katedry. Ebba poszukała wzrokiem Felicii. Równocześnie rozglądała się za Tobbem. Musiał tu być.
Myślała o nim bez przerwy, odkąd dostała wiadomość na Facebooku, wysłaną przedwczoraj późno w nocy.
„Przepraszam” – napisał. Nic więcej.
Co to znaczyło?
Chciała zadzwonić i go zapytać, ale się bała. Może zrobił to po pijanemu i potem żałował? Jeśli naprawdę chciał z nią być, powinien się znów odezwać.
Nic nie zrobiła. Lepiej było wciąż mieć nadzieję, niż potwierdzić swoje podejrzenia.
Jednak mimowolnie odwracała głowę, stojąc wśród innych uczestników pogrzebu, którzy rozmawiali ściszonymi głosami przed wejściem do kościoła.
Przyszło mnóstwo ludzi. Prawie cała klasa i równie wiele osób z równoległych klas.
Dyrektor szkoły. I nauczyciele Victora.
Jej matka przywitała jakichś znajomych i przystanęła, by zamienić z nimi parę słów.
Ebba dostrzegła Felicię. Razem z rodzicami stała trochę na uboczu, pod wielkim dębem o grubym pniu.
Jej oczy już były napuchnięte od płaczu, w ręce ściskała białą chusteczkę. Miała na sobie trochę za dużą czarną bluzkę i ciemną spódnicę przed kolana.
Ebba poczuła napływające do oczu łzy, gdy objęła Felicię. Przez dłuższą chwilę stały przytulone.
– Ebbo. – Matka ostrożnie dotknęła jej ramienia. – Musimy wejść do środka.
Uścisnęła Felicię i kiwnęła głową Jochenowi i Jeanette Grimstadom.
– Idziesz? – spytała Ebbę.
Ruszyły w stronę wejścia kościoła z wypalanej cegły. Wewnątrz było ciemno i Ebba musiała mrugać oczami, by jej wzrok się przyzwyczaił. Gdy dotarły do połowy przejścia prowadzącego do ołtarza, zauważyła rude włosy Tobbego.
Siedział w ławce po lewej stronie, na samym końcu, z matką i Christofferem. Nie poruszył się, ale gdy go mijała, odwrócił głowę i ich spojrzenia się spotkały.
– Ebbo.
Bez namysłu usiadła obok niego. Matka, która szła tuż za nią, zawahała się, ale odeszła do następnej ławki i zajęła miejsce przed nimi.
Tobbe był wychudzony, miał zapadnięte, smutne oczy.
– Jak się czujesz? – spytała cicho.
– Nie za dobrze.
Pochyliła się bliżej, ich skronie się zetknęły.
– Dlaczego tak napisałeś na Facebooku?
Spuścił wzrok.
– Bo to prawda – szepnął. – Byłem cholernie głupi. Przepraszam. Tak bardzo tego żałuję.
Palce Ebby odnalazły jego rękę. Ostrożnie przesunęła opuszkami po jego piegowatej skórze. Potem ujęła jego dłoń. Po wewnętrznej stronie była trochę spocona. Ebba mocno ją ścisnęła.
– Policja myśli, że to ja – powiedział przez ściśnięte gardło.
– Ciii.
Tobbe skulił się trochę, oparł skroń o jej głowę.
– Kocham cię – powiedziała.
Słowa przyszły same.
Musnął ustami jej policzek. Cichy szept.
– Ja też.
W tle zaczęły grać organy. Ebba skądś znała tę melancholijną melodię, ale nie umiała powiedzieć skąd. Przycisnęła dłoń Tobbego do ust.
Ksiądz czytał ostatnie błogosławieństwo. Madeleine płakała zrozpaczona w ławce obok Johana.
Ujął i uścisnął jej dłoń. Po raz pierwszy, odkąd dowiedział się o śmierci syna, dotknął jej z własnej woli. Nie wiadomo skąd pojawiła się pewność. Przebrniemy przez to.
Trumna z Victorem spoczywała przed ołtarzem otoczona wieńcami w ciepłych barwach lata. Na małym stoliku obok stał duży portret syna, przy nim migotał płomień świecy w srebrnym świeczniku.
Na zdjęciu Victor był opalony i szczęśliwy, jego jasne włosy rozwiewał wiatr. Zrobiono je w piękny lipcowy dzień przy ich domku letniskowym.
Johan poczuł, jak coś w nim pęka.
Jego syn nie żył. Nic na całym świecie nie mogło tego zmienić.
Odwrócił głowę i kątem oka zobaczył rude włosy Tobbego. Dziwne, ale nie poczuł gniewu. Razem opłakiwali Victora, teraz to zrozumiał. Nie byli wrogami.
Nic nie będzie lepiej od tego, że pomści śmierć syna. Musi istnieć jakieś wyjaśnienie, którego nie znał. Tobbe nie był zły.
– Co ja zrobiłem? – powiedział do siebie Johan.
Wsunął rękę do kieszeni i dotknął komórki. Zaraz po pogrzebie zadzwoni do Ivkovaca i wszystko odwoła.
Czuł się, jakby obudził się z jakiegoś złego snu, jakby w ostatnich dniach przejął nad nim kontrolę ktoś obcy i zmuszał go do robienia rzeczy wbrew jego naturze. Teraz znów był sobą.
Nic więcej nie mogło się wydarzyć, najgorsze już się stało.
Nie byłem sobą, pomyślał Johan i szepnął: „Przepraszam”, nie wiedząc, kogo właściwie prosi o wybaczenie.
Ból był równie trudny do zniesienia jak wcześniej, a jednak inny.
Do oczu Johana napłynęły łzy, ukrył twarz w dłoniach i płakał razem z Madeleine.
98
Tobbe mocno ścisnął dłoń Ebby, gdy po pogrzebie wyszli na słońce. Był równie przejęty jak ona.
Wyjście na świeże powietrze przypominało wyzwolenie.
– Wybierasz się na stypę? – spytał cicho Tobbe.
– Oczywiście. – Ebba uśmiechnęła się smutno. – Chyba wszyscy idą? Ty nie?
– Też idę – powiedział i przyjrzał się jej niepewnie. – Chciałbym pójść z tobą, jeśli mogę.
Ebba ścisnęła jego dłoń. Więcej nie potrzebował.
Podeszli do dębu, pod którym Ebba stała z Felicią, zanim zaczął się pogrzeb.
– Pójdę tylko kupić coś do picia – powiedział Tobbe, wskazując na kiosk po drugiej stronie ulicy. Strasznie chce mi się pić. Chcesz coś?
Ebba pokręciła głową.
– Poczekam tutaj. Muszę powiedzieć mamie, że idziemy razem na stypę.
Tobbe się odwrócił, ale wciąż zwlekał.
– Wiesz…
– Tak?
– Nie, nie, nic.
Wciąż stał obok niej. Nieśmiało wyciągnął rękę i pogłaskał ją powoli po policzku.
– A właściwie to tak. Jesteś wspaniała.
– Ty też.
– Zaraz wrócę.
Mimo smutnej chwili Ebba poczuła przepełniającą ją radość. Oparła się o pień drzewa i śledziła go wzrokiem.
Kilka metrów dalej z kościoła wychodzili goście pogrzebowi.
Rodzice Victora stali na schodach, Johan kilka kroków od Madeleine. Christoffer, Arthur i Eva wyszli na wysypaną żwirem ścieżkę, Lena szła za nimi.
Ebba mimowolnie zwróciła uwagę, że Johan ma komórkę przy uchu. To musiało być coś ważnego, bo wyjął ją zaraz po pogrzebie. Wyglądał, jakby odsłuchiwał jakąś wiadomość, potem nagle podniósł wzrok na Tobbego, który szedł już w stronę ulicy.
Zapaliło się czerwone światło. Tobbe to zignorował. Cały on.
Dźwięk silnika dobiegł jakby znikąd.
W jednej chwili na ulicy pod kościołem było pusto, w następnej z jakiegoś zakamarka wyjechał czarny samochód.
Tobbe zatrzymał się na jezdni.
Ebba zobaczyła, że Johan upuszcza komórkę i rzuca się biegiem. Z powodu hałasu nie słyszała, co woła, ale widziała, że gwałtownie gestykuluje.
– Z drogi, z drogi! – wydawał się krzyczeć.
Tobbe wciąż stał na przejściu dla pieszych, jakby nie rozumiał, co się dzieje.
Ebba to pojęła.
Uważaj! – chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Stała jak sparaliżowana, a samochód przyśpieszał, kierując się prosto na Tobbego.
Z początku gapił się tylko na błyskawicznie zbliżający się pojazd, potem wyciągnął obie ręce w obronnym geście.
Wtedy dopadł do niego Johan i pchnął go z całych sił.
Rozległ się trzask. Johan uniósł się w powietrze, samochód zniknął z rykiem silnika. Ciało z głuchym odgłosem upadło na asfalt. Tobbe leżał przy krawężniku, nie ruszał się.
Nierzeczywista cisza.
Ebba patrzyła przerażona na oba ciała. Z ust Johana ciekła cienka strużka krwi.
Paraliż minął.
– Tobbe! – krzyknęła i rzuciła się biegiem przez trawnik.
Roztrącała ludzi stojących jej na drodze.
– Przepuśćcie mnie!
W końcu znalazła się przy Tobbem. Krwawił z nosa i miał podrapany policzek.
Opadła na kolana obok niego.
– Jesteś ranny?
– Chyba nie.
Zdezorientowany pokręcił głową i podniósł rękę, jakby chciał sprawdzić, czy wciąż jest sprawna.
Ebba chwyciła go w ramiona.
– Myślałam, że nie żyjesz.
W oddali przeraźliwie wyły syreny karetki. Kilka metrów od Ebby i Tobbego zahamował wóz policyjny. Wybiegł z niego wysoki mężczyzna i przyklęknął przy Johanie.
Ebba poznała tego policjanta z Sandhamn, miał na imię Thomas.
Nagle wszystko ucichło.
– Żyje? – usłyszała pytanie Thomasa.
Nie wiedziała, kto mu odpowiedział.
– Nie wiem.
Piątek 19 września 2008
Sune Svensson otworzył furtkę katolickiego cmentarza w Solnie. Mężczyzna na wózku inwalidzkim już tu był. Jak zwykle.
Sune od dawna pracował w administracji cmentarza, widział wiele zrozpaczonych rodzin przy grobie kogoś bliskiego. Ale na widok tych zgarbionych ramion ściskało mu się serce. Ból otaczający tę samotną postać był tak silny, że wydawał się żyć własnym życiem.
Mężczyzna miał spojrzenie utkwione w prostym nagrobku z szarego granitu.
Sune znał inskrypcję na pamięć:
Victor Ekengreen
1992–2008
Ukochany syn i brat
Ojciec Victora Ekengreena potrafił tkwić przy grobie godzinami bez względu na pogodę. Odbierał go samochód z gminy przeznaczony do transportu osób niepełnosprawnych, od czasu do czasu to córka odwoziła go do domu.
Dzisiejszy pogrzeb miał się odbyć o jedenastej, prawie wszystko zostało już przygotowane. Sune Svensson spojrzał na zegarek; nie ma pośpiechu. Nowy grób był położony nie dalej niż sto metrów od grobu Victora.
Nagle słońce przebiło się przez chmury. Rano padało i powietrze wciąż było wilgotne, ale nie czuło się chłodu. Jak to się często zdarza we wrześniu, mieli kilka dni babiego lata.
Sune znów zerknął w stronę Johana Ekengreena. Jego sparaliżowane nogi przykrywał koc. Siwe włosy przydałoby się ostrzyc, a szpakowaty jednodniowy zarost ogolić.
Sune przyjaźnie kiwnął mu głową, choć wiedział, że nie doczeka się odpowiedzi.
Nigdy jej nie dostawał.
Ruszył w stronę szopki na narzędzia, żeby przynieść to, czego potrzebował.
Tego ranka ukazał się w gazecie kolejny artykuł o procesie Ekengreena. Miał się rozpocząć w przyszłym tygodniu, oskarżano go o podżeganie do zamordowania najlepszego przyjaciela jego syna.
Choć ten przyjaciel, dzięki interwencji samego Ekengreena, wyszedł z tej historii tylko z kilkoma otarciami, prokurator był stanowczy. Poinformował, że zamierza domagać się surowego wyroku.
Na ścieżce leżał jakiś zgnieciony papier, Sune pochylił się i go podniósł, wszystko musi wyglądać porządnie podczas pogrzebu. Przekręcił klucz, wszedł do niewielkiej szopki i zapalił światło pod sufitem.
Według gazety Ekengreen przyznał się do popełnienia przestępstwa. Prasa upajała się tą historią, znany dyrektor przedsiębiorstwa, który wynajął płatnego mordercę, by pomścić syna.
A przecież nie było morderstwa ani mordercy, tylko seria nieszczęśliwych okoliczności. Co prawda zamieszanego w sprawę policjanta skazano za poważne niedopełnienie obowiązków służbowych, ale uwolniono go od zarzutu spowodowania śmierci Victora. Jego czyn uznano za obronę konieczną, tak jak w przypadku nastolatka, z którym Victor Ekengreen również się pobił.
Sune nic nie mógł na to poradzić, że żal mu było Johana Ekengreena mimo wszystkiego, co się stało. Stracił najmłodszego syna, a żona chyba też go opuściła, o ile wierzyć popołudniówkom.
To było jak grecka tragedia, w której wszyscy przegrywają.
Biedaczysko.
Podziękowania Autorki
Ta historia zaczęła się w noc świętojańską 2010 roku. Wskutek nieporozumienia musiałam przejść przez port bardzo późno w nocy. To był przygnębiający widok – wszędzie zataczali się pijani młodzi ludzie, a policja robiła, co mogła, żeby opanować sytuację. Sama mam troje nastolatków, więc przestraszyłam się i byłam niemile poruszona.
Z tych doświadczeń narodziła się książka Pod wpływem chwili.
Pozwoliłam sobie czasem na dokonywanie drobnych zmian w rzeczywistości: na plaży Skärkarlshamn stoi rozłożysta olcha, ale nie ma żadnej spiczastej skały ani szarych domów. Stawy w dawnych wyrobiskach kopalni na Utö bynajmniej nie są takie duże, jak je opisałam, a tuż za płotem nie biegnie żadna wąska ścieżka. W Huddinge nie ma pizzerii o nazwie Salvatore’s, a przy katolickiej katedrze nie rośnie wielki dąb.
Odpowiedzialność za wszystkie inne błędy ponoszę ja i tylko ja.
Wszystkie postacie są całkowicie fikcyjne, ewentualne podobieństwa z rzeczywistymi osobami są czysto przypadkowe.
Wielu życzliwych ludzi pomogło mi w pracy nad tą książką.
Chcę bardzo podziękować Thomasowi Byrbergowi, zastępcy dowódcy operacji na Sandhamn, i Lisie Hall, podoficer policji, którzy w noc świętojańską 2011 roku pozwolili mi przyglądać się swojej pracy. Pomógł mi również Magnus Carmelid, dowódca operacji na Sandhamn i Möi w 2011 roku. A Lars Sandgren, inspektor policji kryminalnej z wydziału do walki z narkotykami w dystrykcie policyjnym Nacka, podzielił się ze mną wiedzą o narkotykach i walce z nimi.
Komisarz policji Rolf Hamsson bardzo mi pomógł w sprawie wszelkich możliwych zagadnień związanych z pracą policji.
Lekarz sądowy Petra Råsten Almqvist wspaniałomyślnie podzieliła się ze mną swoją fachową wiedzą, natomiast adwokat Johan Eriksson pomógł mi zrozumieć, jak przeprowadzane są przesłuchania niepełnoletnich. Theréz Randqvist wyjaśniła mi pojęcia związane z obrzędami pogrzebowymi w tradycji katolickiej.
Z Fredrikiem Klerfeltem, właścicielem klubu nocnego w Laroy, i Filipem Börgessonem, uczniem gimnazjum Norra Real, omówiłam wszelkie możliwe aspekty życia nastolatków. Moja córka Camilla, która zdała maturę w 2011 roku, aktywnie uczestniczyła w całym tym procesie i nawet pomogła mi znaleźć właściwe wyrażenia, charakterystyczne dla języka nastolatków.
Rodzina, przyjaciele i sąsiedzi z Sandhamn czytali różne wersje tej powieści i dzielili się ze mną mądrymi przemyśleniami. Byli to: Lisbeth Bergstedt, Anette Brifalk, Helen Duphorn, Per Lyrvall, Gunilla Pettersson oraz oczywiście Camilla i Lennart Sten. Po tysiąckroć im dziękuję.
Jestem winna ogromne podziękowania swojemu fantastycznemu wydawcy – Karin Linge Nordh – i równie fantastycznemu redaktorowi Johnowi Häggblomowi, który nieustannie mnie motywuje, bym stała się lepszą pisarką. Dziękuję również Sarze Lindegren i wszystkim pozostałym z Forum, którzy pracują nad moimi książkami. Anniko i Dennisie z Bindefeld, wy też jesteście wspaniali!
Ogromnie doceniam zaangażowanie moich przyjaciół z Nordin Agency: Joakima Hanssona, Anny Frankl, Liny Salazar i Anny Österholm, oraz pozostałych, którzy sprawiają, że moje pisarstwo trafia też do innych krajów na świecie!
I na koniec – już o tym wspominałam, ale muszę to powtórzyć – nigdy by mi się to wszystko nie udało bez mojej rodziny. Lennarcie, Camillo, Alexandrze i Leo, dziękuję, że jesteście. Bardzo was kocham.
Viveca Sten
Sandhamn, 9 maja 2012