Zachód słońca (Księżyc w nowiu oczami Edwarda)

Zachód słońca


(Księżyc w nowiu oczami Edwarda)




WSTĘP: Melancholia


Był środek nocy, a ja wciąż siedziałem wpatrzony w nią. Zapewne, gdybym był normalny, nie byłoby mnie tutaj. Nie przyglądałbym się miłości mego życia podczas gdy ona spała. Ja jednak nie byłem normalny- byłem potworem, który dopiero po blisko stuleciu swego życia poczuł, że znalazł sens swego istnienia. Tym sensem była piękna i delikatna ludzka dziewczyna, która w tej chwili rzucała się po łóżku. Zapewne miała w tej chwili koszmar. Ja jednak nie chciałem jej budzić zupełnie nie wiedziałem dlaczego. Bella nie wiedziała, że tę noc miałem zamiar spędzić u jej boku.

Mieliśmy spotkać się dopiero rano przed szkołą, tuż po moim powrocie z polowania. Polowanie było koniecznością jeśli Bella miała być blisko mnie, a pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie powinniśmy być razem, jednak by poczuć ją chociaż przez chwilę w swych ramionach, byłem gotów na wieczne cierpienie.

Bella przekręciła się na łóżku. Spojrzałem na nią. Dziś kończyła 18 lat. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, jak ją to przytłaczało. Od kilku tygodni chodziła przybita. Uśmiechała się, odwzajemniała, a nawet częściej wymuszała pocałunki, jednak wszystkie gesty, każde słowo skłaniały się ku temu, że miała przestać być moją równolatką. Dla mnie tak właśnie powinno być. Gdybym nie istniał, a istnieć nie powinienem, żyłaby teraz jak każda normalna dziewczyna. Miałaby normalnych znajomych, a nie przyjaciół w rodzinie wampirów. Powoli nadchodził ranek, a musiałem jeszcze wrócić do domu. Niechętnie wstałem z bujanego fotela w kącie pokoju, ucałowałem Bellę w czoło i wymknąłem się przez okno.


Biegłem tylko krótką chwilę do domu, a jednak poczułem się dziwnie wolny. Emmetta i Rosalie nie było w domu. Carlisle i Esme, tak jak Alice i Jasper byli razem na górze, a ja nie chciałem im przeszkadzać. Usiadłem w salonie przy moim fortepianie i zacząłem grać. Jak zawsze mimo iż nie miałem przed sobą nut melodia, która wydobywała się spod moich palców była tą, którą napisałem z myślą o mojej jedynej miłości. Ta melodia powodowała, że czułem się szczęśliwy na jeden z najdoskonalszych sposobów.

"Byłeś u niej?"

Mimo iż było to pytanie Alice doskonale znała na nie odpowiedź.

- Tak.

"Cieszę się, że ją masz. W pełni zasługiwałeś na kogoś takiego jak ona, kogoś kto uczni cię szczęśliwym"

Nic nie odpowiedziałem. Po prostu grałem. Nie chciałem by cokolwiek zakłóciło ten idealny moment wyciszenia.

"Cóż, widzę Edwardzie, że nie masz najmniejszej ochoty rozmawiać ze mną w tej chwili."

Wiedziałem, że jest to tylko prowokacja. Ten narwany chochlik zawsze tak robił. I tylko ja, który dobrze znałem mechanizm działania jej sztuczek, mogłem się jej skutecznie oprzeć .

Wyjrzałem przez okno. Powoli zaczynało świtać. Za niecałą godzinę będę mógł zobaczyć Bellę. Będę mógł poczuć jej zapach, poczuć jej miękkie usta na swoich. Ta myśl spowodowała, że melancholijny nastrój, który dziś był powodem mych długich i niepokojących rozważań prysł jak bańka mydlana.

Pobiegłem po schodach do mojego pokoju. Pierwszym co wyczułem zaglądając do szafy były jeansy i t-shirt, które jak najszybciej na siebie założyłem. Przerzuciłem plecak przez ramię i zbiegłem na dół. Po domu kręcili się już pozostali. Carlisle, który szykował się do pracy, Esme, która układała kwiaty po pokoju, Alice, która czekała na mnie już przy wejściu do garażu. Od kiedy w zeszłym roku Rose, Emmett i Jasper zakończyli po raz kolejny swoją edukację w liceum, poczułem że ludzie w szkole zrobili się bardziej rozluźnieni. Mieli w końcu trzech Cullenów z głowy.

Niby teraz z Alice integrowaliśmy się z pozostałymi, ale robiliśmy to tylko dla Belli. Nie mogła stracić wspomnień znajomych z lat szkolnych, tylko z tego powodu, że jest z kimś takim jak ja. Jeśli miałbym być szczery, byłoby mi dużo łatwiej to wszystko znieść, gdyby w tym gronie zabrakło przebrzydłego Mike'a Newtona.

Droga do szkoły minęła nam szybko. Alice o nic nie pytała, a ja nic nie opowiadałem. W tej chwili najważniejsze dla mnie było tylko wreszcie jązobaczyć. Nieposłuszna myśl wyrwała się Alice.

- Będzie zła o ten prezent.

- Och Edwardzie nie przesadzaj. w sumie ten zakaz tyczył się bardziej ciebie.

Ale ja już jej nie słuchałem, ponieważ w tej chwili na parking szkolny wjechał sens mego istnienia. Oparty o moje volvo czekałem by móc złożyć pocałunek na jej ustach. Gdyby nie to, że moje serce przestało bić parę dekad wcześniej, jak nic jego bicie by przyspieszyło.



Rozdział 1. Przyjęcie


Widziałem, że już mnie zauważyła, widziałem doskonale wyraz jej twarzy, kiedy uświadomiła sobie co w swoich rękach trzyma Alice.

"Żadnych prezentów, nie chcę żadnych prezentów"- doskonale wyuczona na pamięć formuła wybrzmiewała z jej ust jeśli tylko ktoś poruszył przy niej temat jej urodzin. Ze złością trzasnęła drzwiami swojej wiekowej furgonetki i ruszyła w naszym kierunku. Nie mogłem pojąć, dlaczego nie pozwoliła mi jeszcze, bym kupił jej jakiś nowy, cichy i bezpieczny samochód.

Jej wymówka zawsze brzmiała tak samo "Już samo to że przy mnie jesteś jest dla mnie największym prezentem jaki możesz mi podarować". Jakby było w tym chodź odrobinę prawdy.

- Wszystkiego najlepszego Bello!- krzyknęła Alice, kiedy podeszła do niej.

- Cii!- no tak, bo jeszcze ktoś by usłyszał.

Alice dalej kontynuowała swoje wywody, nie zważając na reakcje Belli.

- Otworzysz swój prezent teraz, czy później?

Dostrzegłem gniewne spojrzenie rzucone mi przez Bellę.

- Żadnych prezentów.

- Dobra, wrócimy do tego później. I co, podoba ci się ten album, który przysłała ci mama? A aparat fotograficzny od Charliego? Fajny, prawda?

W ogóle nie wydawała się zdziwiona wiedzą Alice. Bella znała tajemnice mojej rodziny i doskonale wiedziała co też potrafimy.

- Tak, świetny. Album też.

- Moim zdaniem to bardzo trafiony pomysł. W końcu tylko raz w życiu kończy się liceum. Warto wszystko starannie udokumentować.

- I kto to mówi? Przyznaj się, ile razy byłaś w czwartej klasie?

- Ja, to co innego.

Podeszły do mnie. Moja ręka machinalnie wyciągnęła się w kierunku jej dłoni byle tylko ja dotknąć. Ścisnąłem delikatnie jej palce. Ten gest wystarczał za każde słowo, jakie mógłbym powiedzieć do niej w tej chwili. Czułem, jak serce Belli zaczyna łomotać. Uśmiechnąłem się do niej. Było to dla mnie takie niezwykłe, że kochałem ja, a ona w jakiś sposób odwzajemniała to uczucie.

- Jeśli dobrze zrozumiałem, mam ci nie składać życzeń, tak?- Spytałem mając nadzieję, że może jednak zmieniła zdanie. A ja jak nic popędziłbym natychmiast za najcudowniejszym prezentem dla niej. W takich chwilach żal spowodowany brakiem możliwości słyszenia jej myśli przybierał gwałtownie na sile.

- Zgadza się.

- Chciałem się tylko upewnić. Mogłaś w międzyczasie zmienić zdanie. Wiesz, większość ludzi lubi mieć urodziny i dostawać prezenty.

Alice na te słowa parsknęła śmiechem.

- Spodoba ci się, sama zobaczysz. Wszyscy będą dla ciebie mili i będą ci ustępować. Co w tym takiego okropnego? - spytała retorycznie, ale i tak jej odpowiedziała.

- To, że się starzeję.

Przestałem się uśmiechać.

- Osiemnaście lat to jeszcze nie tak dużo - stwierdziła Alice. - Kobiety zwykle denerwują się urodzinami, dopiero, gdy skończą dwadzieścia dziewięć.

- Ale jestem już starsza od Edwarda - wymamrotała.

Westchnąłem tylko. Więc to był jedyny powód.

- Formalnie rzecz biorąc, tak - powiedziała Alice pogodnie - ale w praktyce to przecież tylko jeden mały roczek.

Bella jednak nie wydawała się za bardzo przekonana argumentami wysuniętym przez Alice. Odkąd tylko byliśmy razem, nie było dnia, by nie poruszała tematu swojej ewentualnej przemiany. Nie mogłem uwierzyć, że chciała dołączyć do rodziny potępionych, że była w stanie poświęcić swoje życie dla wieczności spędzonej ze mną. Zapewne nie mógłbym spojrzeć w lustro wiedząc, że Bella stała się potworem przeze mnie.

- O której się u nas pojawisz? - Alice zmieniła temat.

- Nie wiedziałam, że mam się dziś u was pojawić.- Wyczułem dziwne zaniepokojenie w głosie Belli, kiedy usłyszała pełne entuzjazmu pytanie Alice.

- No, nie bądź taka - zaprotestowała. - Chyba nie pozbawisz nas frajdy?

Kolejny raz żałowałem, że nie mogę słyszeć jej myśli, jednak jej wyraz twarzy mówił wystarczająco wiele. Nie chciałem jej do niczego zmuszać, ale doskonale wiedziałem, że całej (no może prawie całej) rodzinie zależało na tym, by Bella przyszła dziś na przyjęcie urodzinowe, którego główną organizatorką była moja kochana siostra.

- Podjadę po nią zaraz, jak wróci ze szkoły. - To wydało mi się najbardziej odpowiednie w tej chwili.

- Po szkole pracuję! - Bella jak nic zwietrzyła podstęp.

- Nie dziś - poinformowała ją Alice, zadowolona z własnej zapobiegliwości. - Rozmawiałam już na ten temat z panią Newton. Załatwi zastępstwo. Kazała złożyć ci w jej imieniu najserdeczniejsze życzenia urodzinowe.

- To nie wszystko. E... - Zabrakło jej już w tej chwili wymówek. - Nie obejrzałam jeszcze Romea i Julii na angielski.

Alice prychnęła.

- Znasz tę sztukę na pamięć!

- Widziałaś już film z DiCaprio - przypomniała Alice oskarżycielskim tonem.

- Pan Berty kazał nam obejrzeć tę wersję z lat sześćdziesiątych. Ponoć jest lepsza.

W takich momentach byłem wręcz zaniepokojony jej zachowaniem. Całkowicie człowiecze zachowania czy okazje nic dla niej nie znaczyły. Prowadziła taki niby wampirzy tryb życia wciąż pozostając człowiekiem.

- Możesz się stawiać, Bello, proszę bardzo, ale...

Znałem plan działania Alice doskonale. Miała na celu zmiękczyć serce Belli i działać bez opamiętania tworząc dla Belli przyjęcie jej marzeń. Przynajmniej ona tak myślała.

- Uspokój się, Alice. Nie możemy zakazać Belli oglądania filmu. A już szczególnie w jej urodziny. - Gdyby wzrok Alice mógłby mnie zabić, leżałbym już martwy.

- Właśnie.

- Przywiozę ją koło siódmej.- Alice rozchmurzyła się.

- W porządku. W takim razie, do zobaczenia wieczorem! Będzie fajnie, obiecuję! - W szerokim uśmiechu zaprezentowała idealny zgryz.

Mały i wnerwiający chochlik ucałował policzek Belli i tanecznym krokiem poszedł w stronę budynku w swojej głowie wymyślając już całą scenerie.

- Nie chcę żadnego... - kiedy zaczęła to mówić przycisnąłem swój palec do jej miękkich ust.

- Zostawmy tę dyskusję na później. Chodź już, bo się spóźnimy.


Delikatnie objąłem ją w pasie i ruszyliśmy ku głównemu wejściu do szkoły.

Stwierdziłem, że opiekowanie się Bellą to zajęcie wymagające mojej ciągłej obecności, stąd też pojawił się u mnie pomysł zmiany mojego planu lekcji. Wystarczało spojrzeć tylko w oczy pani Cope, by ta zrobiła co jej się powiedziało bez żadnych ale. Zbyt dokładnie chyba przysłuchiwałem się jej mało grzecznym myślom, gdyż zdecydowanie tego dnia słyszałem za wiele.

"Ta Swan to ma dopiero szczęście. Oh gdybym mogła być w jej wieku."

Uważałem za niestosowne takie zachowanie, ale jak to sobie zawsze usprawiedliwiałem ich przede mną "To tylko nieposłuszne myśli". Bella była najważniejsza i tylko ona się dla mnie liczyła. Z początku irytował mnie stosunek innych, to jak twierdzili "Ona jest z nim tylko dla kasy", "Co ona ma w sobie, czego ja nie mam?". Z całą pewnością żadna inna dziewczyna nie byłaby w stenie zastąpić mi Belli.

Dzisiejszego dnia była ona całkowicie poza światem żywych. I choć nie słyszałem jej myśli mogłem chyba całkiem trafnie określić gdzie się znajdywała. Udzielił mi się jej humor i powróciłem do rozmyślań z rana. Coraz częściej zastanawiałem się, czy aby na pewno związanie się z Bellą było nieuniknione. Oczywiście kochałem każde jej spojrzenie, gest, uśmiech na jej twarzy, to jak się czerwieniła, kiedy ktoś ją zawstydził, ale cały czas twierdziłem, że zasługuje na kogoś lepszego. I choć tak właśnie myślałem, to ostatnia rzeczą, jaką bym sobie życzył było to, żeby Bella chciała się związać z kimś takim jak Mike Newton. Dobrze, że przynajmniej nie patrzy już na nią w ten dziwnie zachłanny sposób. Zawsze wtedy miałem ochotę rozerwać go na strzępy, a powstrzymywałem się tylko dlatego, że Belli by się to nie spodobało. W sumie, gdyby ona tylko tego chciała, moglibyśmy żyć tak, jak to dla nas zaplanowano. Ja wiecznie młody przy starzejącej się Belli - nie sprawiałoby mi to problemu. Kochałbym ją do końca jej dni, a po śmierci Belli zadbałbym o to, by jak najszybciej do niej dołączyć. Nie poruszałem już z nią tematu urodzin.

Po tym jak zrobiła się spokojniejsza, mogłem stwierdzić, że było to słuszne posunięcie. Po tych kilku godzinach spędzonych na przedmiotach, które nie były w stanie już nauczyć mnie niczego nowego, ruszyliśmy w stronę stołówki. Przyłączyła się do nas Alice, która wciąż była zajęta planowaniem przyjęcia. Oboje zdecydowanie lepiej czuliśmy się siedząc przy stoliku z naszym rodzeństwem, jednak Jasper, Rose i Em skończyli szkołę (po raz czwarty zresztą), a my siadaliśmy ze znajomymi Belli. Nie chciałem jej ranić, mówiąc co tak naprawdę myślą o niej, nas jej "przyjaciele", co nie oznaczało, że chciałem to tolerować. Siadaliśmy z brzegu. Wydawało im się, że to oni podjęli taka decyzje, ale prawda jest, że za nic nie usiadłbym gdzie indziej. Tego dnia również mogłem posłuchać dość niewybrednych myśli. Tu zawsze wydawało mi się dziwne podobieństwo myśli Jessiki i Lauren. Zdecydowanie dwulicowość miały w genach.

"Przyszła królewna z księciem".

"Ależ ona paskudna, w ogóle do niego nie pasuje".

Przy stoliku siedzieli również z nami Ben i Angela. Uśmiechałem się sam do siebie na wspomnienie mojej intrygi, która weszła w życie z pomocą Emmetta. Alice spojrzała się na mnie badawczym wzrokiem.

"Co ci tak wesoło?"

- Nic, nic...


Dzień minął szybko. Umówiłem się z Alice, że to ona wróci dziś moim samochodem, natomiast ja pojadę z Bellą. Zdecydowanie wyczuła ona podstęp już w drodze na parking. Błyskawicznie otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera. Mimo że padł deszcz, nie śpieszno było jej wejść do samochodu.

- Dziś moje urodziny. Chyba dasz mi prowadzić?

- Tak jak sobie tego życzyłaś, udaję, że nie masz dziś urodzin.

- Jeśli to nie moje urodziny, to nie muszę do was wpadać dziś wieczorem... - Czasami jej zachowanie doprowadzało mnie do białej gorączki. Szczerze nie chciałem jej tego mówić, ale kierowca był z niej marny.

- No dobrze, już dobrze. - Zamknąłem drzwiczki od strony pasażera, i obszedłem furgonetki, by otworzyć te od strony kierowcy. - Wszystkiego najlepszego. - Nie mogłem się oprzeć by zrobić jej na złość.

- Cicho! - Zdecydowanie żałowała, że nie usiadła po stronie pasażera.

Jadąc tak tym jej ślimaczym tempem chciałem dać jej wskazówkę, czego może się spodziewać po dzisiejszym przyjęciu. Bawiłem się sędziwym jak i słabo działającym radiem.

- Strasznie kiepsko odbiera.

Moja wypowiedź zdecydowanie się jej nie spodobała.

- Jak ci się nie podoba, to wracaj do swojego volvo. - Bella zaczęła się robić drażliwa. I bynajmniej nie chodziło tu o moja uwagę. Jej zdenerwowanie wydało mi się zabawne. Musiałem uważać, żeby nie parsknąć śmiechem.


Droga minęła nam w milczeniu. Najwyraźniej złość na Alice jej nie przeszła. Nie ma co, miała humor na zabawę. Kiedy podjechała pod swój dom, delikatnie ująłem jej twarz w moje dłonie. Była bardziej krucha niż większość ludzi.

- Powinnaś być dziś w dobrym nastroju. To twój dzień.

- A co, jeśli nie chcę być w dobrym nastroju? - spytała. Jej serce znów zaczęło wykonywać dobrze znane mi ewolucje. Gdyby mogła usłyszeć moje serce, wiedziałaby, że działa na mnie tak samo.

- Szkoda, że nie chcesz.

Delikatnie ją pocałowałem, jednak to przerodziło się w coś więcej.

Minęła chwila. Czułem, jak Bella obejmuje mnie za szyję, jak wpija się jeszcze mocniej w moje wargi. Wraz z większą namiętnością obudził się we mnie potwór, który dawał o sobie znać. Musiałem przestać, aby jej nie skrzywdzić. Pojawił się palący gardło ogień. Balansowaliśmy na granicy moich możliwości, a ona nic mi nie ułatwiała. Pachniała tak smakowicie. "Przestań!" krzyknąłem w myślach. Musiałem to przerwać. Delikatnie ją odsunąłem, zdejmując jej ręce z mojej szyi. Pewnych granic nie można przekraczać.

- Błagam, bądź grzeczną dziewczynką - zamruczałem jej nad uchem, po czym pocałowałem ją krótko w usta. Bella oddychała niczym po maratonie. Przyłożyła swoją dłoń do serca.

- Jak myślisz, przejdzie mi to kiedyś? Czy moje serce przyzwyczai się kiedyś do twojego dotyku?

- Mam nadzieję, że nie - byłem zadowolony, że właśnie tak na nią działam.

- Macho! Obejrzysz ze mną potyczki Montekich i Kapuletów?

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.


Rozłożyłem się w salonie, kiedy Bella włączała film. Osobiście nie przepadałem za tą sztuką, jednak bliskość Belli wszystko wynagradzała. Oparła się o mój tors. Dla innych z mojego gatunku mogłoby się wydawać, że mam normalna temperaturę ciała, jednak ona czuła chłód. Okryłem ją kocem, by nie zmarzła.

- Wiesz, nigdy nie przepadałem za Romeem.

- Co masz mu do zarzucenia? - spytała, niemile zaskoczona.

- Hm, przede wszystkim najpierw jest zakochany w tej całej Rozalinie - nie uważasz, że to nieco dyskredytuje stałość jego uczuć? A potem, kilka minut po ślubie z Julią, zabija jej kuzyna. Przyznasz, że nie jest to zbyt rozsądne z jego strony. Popełnia błąd za błędem. W dużej mierze sam jest sobie winny. - tak, skąd ja to znałem.

Słychać było tylko ciche westchnięcie.

- Nie musisz tu ze mną siedzieć.

- Posiedzę. I tak będę patrzył głównie na ciebie. - Była to najprawdziwsza prawda. Nigdy nie miałem dość przyglądać się jej, czy też jej zachowaniu. - Będziesz płakać?

- Raczej tak. Jeśli pozwolisz mi się skupić.

- W takim razie nie będę ci przeszkadzał - Nie miałem jednak takiego zamiaru. Delikatnie całowałem ją we włosy. Po jej ciele przechodziły miłe dreszcze ekscytacji.

Doskonale także znałem kwestie Romea, więc wkrótce zmieniłem taktykę i zacząłem szeptać jej do ucha jego kwestie.

Patrzyłem na nią zafascynowany, kiedy popłakała się podczas sceny w której Julia budzi się i widzi martwego Romea.

- Muszę przyznać, że mu poniekąd zazdroszczę - powiedziałem, ocierając jej anielską twarz z łez.

- Śliczna ta Julia, prawda?

Zupełnie mnie nie zrozumiała.

- Nie zazdroszczę mu dziewczyny, tylko tego, z jaką łatwością Romeo mógł ze sobą skończyć. Wy, ludzie, to macie dobrze! Starczy dosypać sobie trochę ziółek do picia i...

- Co ty wygadujesz?

- Raz w życiu zastanawiałem się nad tym, jak się zabić, a z doświadczeń Carlisle'a wynika, że w naszym przypadku nie jest to takie proste. Chyba pamiętasz, jak ci opowiadałem o jego przeszłości? Sam nie wiem, ile razy próbował popełnić samobójstwo, po tym jak się zorientował... po tym jak się zorientował, czym się stał... - Zupełnie nie wiem co mnie napadło, żeby to powiedzieć. Chyba musiałem dać upust jakoś swoim emocjom. Widziałem jej poważną minę, musiałem jak najszybciej rozładować sytuację. - A jak sama dobrze wiesz, wciąż cieszy się świetnym zdrowiem.

Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

- Nigdy mi nie mówiłeś, że zastanawiałeś się nad samobójstwem. Kiedy to było?

- Na wiosnę... kiedy o mały włos... - Zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy Belli przy mnie nie ma od razu opracowuję plan awaryjny,w razie, gdyby jej zbrakło w moim życiu na zawsze.- Oczywiście koncentrowałem się na tym, żeby odnaleźć cię żywą, ale jakaś cześć mojej świadomości obmyślała też plan awaryjny. Jak już mówiłem, to dla mnie nie takie proste, jak dla człowieka.

Bella całkowicie zamarła. Z wyrazu jej twarzy mogłem odczytać głównie jedno - niedowierzanie.

- Plan awaryjny? - powtórzyła.

- Wiedziałem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, ale nie miałem pojęcia, jak się zabić - Emmett i Jasper na pewno odmówiliby, gdybym poprosił ich o pomoc. W końcu doszedłem do wniosku, że mógłbym pojechać do Włoch i sprowokować jakoś Volturi.

- Jakich znowu Volturi? - spytała.

- Volturi to przedstawiciele naszej rasy, bardzo stara i potężna rodzina. Są dla nas jakby odpowiednikiem królewskiego rodu. Carlisle mieszkał z nimi jakiś czas we Włoszech, zanim przeniósł się do Ameryki. Pamiętasz? Wspominałem ci o nich.

- Jasne, że pamiętam.

- To ich właśnie nie należy prowokować. Chyba, że chce się umrzeć, rzecz jasna. To znaczy, jeśli nasz koniec można nazwać śmiercią. - cóż, ja podchodziłem do tego dość sceptycznie.

Rozmawianie o śmierci nie było dla mnie niczym, co mogłoby jakoś mnie poruszyć. Przeżyłem już swoją śmierć jako człowiek. Wątpiłem, czy wampirza może być gorsza. Bella natychmiast chwyciła moją twarz w swoje dłonie i przysunęła się do niej.

- Zabraniam ci, zabraniam ci myśleć o takich rzeczach! Nigdy więcej nie bierz takiego wyjścia pod uwagę! Bez względu na to, co się ze mną stanie, nie wolno ci ze sobą skończyć!

- Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie narażę cię na niebezpieczeństwo, więc to czyste teoretyzowanie.

- Co ty pleciesz? Kiedy ty mnie niby narażałeś na niebezpieczeństwo? Ustaliliśmy chyba, że za każdym razem, gdy przytrafia mi się coś złego, wina leży po mojej stronie, prawda? Boże, jak możesz brać ją na siebie?

Jak bardzo chciałbym wierzyć w słowa, które powiedziała w tej chwili. Jednak moje sumienie dawało mi wyraźnie do zrozumienia, jak jest prawda. Nawet samo to, że siedziałem z nią w tej chwili w jej domu, sam, było wysoce nieodpowiednie. Powinienem odejść, ale nie mogę. Za bardzo ją kocham.

- A co ty byś zrobiła na moim miejscu? - zapytałem.

- Ja to nie ty.

A była różnica? Ja i ona byliśmy jednością.

- Co bym zrobiła, gdyby tobie się coś stało? Chciałbyś, żebym popełniła samobójstwo?

Grymas bólu wstąpił na moją twarz.

- Ha. Rozumiem, o co ci chodzi, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale co ja bez ciebie pocznę?

- Żyj tak jak dawniej. Jakoś sobie radziłeś, zanim pojawiłam się w twoim życiu i postawiłam je na głowie.

Gdyby była tylko w stanie pojąć, że nic już nie będzie nigdy dla mnie takie samo jak wcześniej.

- Gdyby było to takie proste...

- To jest proste. Nie jestem nikim wyjątkowym.

Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie widziała, jak niesamowita jest. Była najbardziej wyjątkową istotą, jaką spotkałem przez całe moje życie.

- Czyste teoretyzowanie - przypomniałem.

W tej chwili dosłyszałem warkot silnika radiowozu. Wyprostowałem się zdejmując sobie Bellę z kolan.

- Charlie?


Uśmiechnąłem się do niej. Charlie już zaparkował. Chciał zrobić jej niespodziankę w dniu urodzin, żeby nie musiała gotować. W pracy miał ciężki dzień. Przyszło jakieś zgłoszenie o mordercy kierującym się na północ.

- Cześć, dzieciaki. Pomyślałem sobie, że będzie miło, jeśli odpoczniesz we własne urodziny od gotowania i zmywania. Głodna? "Mogłem się domyślić, że będziemy mieli gościa."

- Jasne. Dzięki, tato.- Bella uśmiechnęła się do ojca.

Z początku Charlie nie rozumiał, dlaczego mimo tylu zachęt nigdy nie jadłem w ich towarzystwie. Wkrótce jednak przestał się pytać myśląc iż po prostu jem wcześniej w domu przed przyjściem do Belli. Niemałą ciekawostka był dla mnie fakt, że jego myśli było ciężej wyłapać niż pozostałych. Nie było to niemożliwe, jednak przypuszczałem, że nie słyszę wszystkiego.

- Czy ma pan coś przeciwko, żeby Bella przyszła dziś wieczorem do nas do domu? - spytałem grzecznie, kiedy skończyli już posiłek.

Bella spojrzała znacząco na Charliego. Nie mogła być pewna jego reakcji.

- Nie, skąd. To się nawet dobrze składa, bo Seattle Mariners grają dzisiaj z Boston Red Sox, a i tak nie nadawałbym się na towarzysza solenizantki. - Sięgnął po aparat fotograficzny, który kupił jej na prośbę Renee i rzuci go w jej stronę. - Łap!

Cóż, nie wiedziałem, czym jest to spowodowane, że Charlie nie zauważył jeszcze niezdarności Belli. Chwyciłem aparat w ostatniej chwili.

- Niezły refleks - pochwalił mnie Charlie. - Jeśli Cullenowie szykują coś na twoją cześć, Bello, powinnaś zrobić trochę zdjęć dla mamy. Znasz ją. Teraz, skoro masz już czym, będziesz musiała szykować dla niej fotoreportaż z każdego swojego wyjścia.

- Dopilnuję, żeby obfotografowała dziś wieczorem wszystkie atrakcje - przyrzekłem, podając jej aparat.

Natychmiast zrobiła mi zdjęcie.

- No to fajnie. Ach, przy okazji, pozdrówcie ode mnie Alice. Dawno już do nas nie zaglądała – dodał Charlie z wyrzutem.

- Trzy dni, tato - przypomniała mu.

Doskonale zdawałem sobie sprawę z uwielbienia, jakim Charlie darzył moją siostrę. W końcu wyręczała go w tych wszystkich dość niewygodnych dla niego sytuacjach tuż po wypadku w Phoenix. O ile Alice darzył wręcz czcią, o tyle doskonale wiedziałem kogo poniekąd wini za cały ten "wypadek".

- Pozdrowię ją, nie martw się.

- Bawcie się dobrze.

Charlie chciał się już nas pozbyć.


Triumfalny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Natychmiast chwyciłem rękę Belli i wyprowadziłem ją z domu. Na dworze przy furgonetce znów otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera, ale tym razem nie zaprotestowała. Domyślałem się, że powodem tego była jej niemożność w znalezieniu drogi do mojego domu, nigdy nie mogła znaleźć zjazdu z drogi głównej. Wkrótce minęliśmy północną granicę miasteczka. Starałem się wycisnąć z tej furgonetki chociaż marne 80 kilometrów na liczniku, jednak bez efektu. "Ach to moje volvo."

- Na miłość boską, zwolnij.

- Gdybyś tylko się zgodziła, sprawiłbym ci śliczne sportowe audi. Cichutkie, o dużej mocy...- taki zresztą miałem z początku plan na prezent, ale po jej reakcji na słowo urodziny natychmiast z tego zrezygnowałem.

- Mojemu autu nic nie brakuje. A propos sprawiania mi drogich, bezsensownych prezentów, mam nadzieję, że nic mi nie kupiłeś na urodziny?

- Nie wydałem na ciebie ani centa. - była to w pewnym sensie prawda.

- Twoje szczęście.

- Wyświadczysz mi przysługę?

- Zależy, jaką - jak zwykle jakiś warunek. Mogłem się tego spodziewać.

- Bello, ostatnie przyjęcie urodzinowe wyprawialiśmy w 1935 roku, dla Emmetta. Okaż nam trochę serca i przestań się dąsać. Oni tam już nie mogą się doczekać.

Miałem nadzieję, że to przemówi jej do rozsądku.

- Niech ci będzie. Obiecuję, że będę grzeczna.

- Chyba powinienem cię o czymś uprzedzić... - wiedziałem, że ani Bella ani Rose nie cieszą się ze wspólnego spotkania.

- Tak?

- Mówiąc „oni”, mam na myśli wszystkich członków mojej rodziny.

- Wszystkich? Emmett i Rosalie przyjechali aż z Afryki?

- Emmettowi bardzo na tym zależało.

- A Rosalie?

- Wiem, ale o nic się nie martw. Dopilnujemy, żeby nie robiła scen. - już mi to zresztą obiecała.

Zaczęła się martwić. Wiedziałem, że właśnie w ten sposób zareaguje na wiadomość o przyjeździe Rosalie. Zresztą wcale się nie dziwiłem, nie podobało mi się jak się do niej odnosiła. Wypadało chyba zmienić tor rozmowy.

- Skoro nie pozwalasz mi kupić sobie audi, to może powiesz, co innego chciałabyś dostać na urodziny?

- Wiesz, o czym marzę - wyszeptała.

Wiedziałem i nie chciałem nawet o tym myśleć. Zbyt wiele wspólnie spędzonego czasu straciliśmy na rozmowy na ten właśnie temat.

- Starczy już, Bello. Proszę.

- Jest jeszcze Alice. Kto wie, co dla mnie szykuje...

Zza moich zębów dobył się warkot. Doskonale wiedziałem, do czego zdolna jest Alice.

- To nie są twoje ostatnie urodziny. Koniec, kropka.

- To nie fair!

Pozostało mi tylko zacisnąć zęby.


To, co mogłem przyznać, to to, że Alice zrobiła kawał dobrej roboty. Ja mogłem się spodziewać jak to będzie wyglądać, ale Bella z całą pewnością nie.

Wydała z siebie cichy jęk.

- To przyjęcie na twoją cześć - przypomniałem jej - Doceń to i zachowuj się przyzwoicie.

- Wiem. - mruknęła ponuro.

Obszedłem auto, otworzyłem przed nią drzwiczki i podałem jej rękę.

- Mam pytanie.

Skrzywiłem się, ale pozwoliłem by mi je zadała.

- Jak wywołam ten film - powiedziałam, obracając w palcach aparat - to będziecie widoczni na zdjęciach?

Zacząłem się śmiać. Byliśmy już chyba razem na tyle długo i wiedziała o mnie i o mojej rodzinie na tyle by wiedzieć, że nie musi wierzyć we wszystkie mity na temat mojego gatunku. Atak wesołości minął mi dopiero po wejściu do domu.

Wszyscy członkowie rodziny już na nas czekali i gdy tylko znaleźliśmy się w środku, powitali nas gromkim: „Wszystkiego najlepszego, Bello!” Gdy to usłyszała zarumienia się i spuściła wzrok.

Salon był wręcz przesadnie udekorowany. Alice poustawiał gdzie się dało różowe świece i dalsze wazony z różami. Koło mojego fortepianu stał stół nakryty białym, udrapowanym obrusem, a na nim różowy tort, kolejny bukiet, szklane talerzyki i zapakowane w srebrny papier prezenty. Wyczułem jej przerażenie. Przyciągnąłem ją do siebie i ucałowałem w czoło.

Najbliżej drzwi stali Carlisle i Esme. Moja przybrana matka uściskała ją i tak samo jak ja wcześniej pocałowała Bellę w czoło. Potem podszedł do niej Carlisle i położył jej dłonie na ramionach.

- Wybacz nam, Bello - szepnął jej do ucha. - Alice była głucha na wszelkie prośby.

Następnie podeszli do niej Emmett i Rosalie. Mój brat cieszył się na spotkanie z Bellą. Twierdził, że jej człowiecza niezdarność jest śmieszna no i jakby nie było dzięki niej coś się zawsze dzieje. Rose natomiast najchętniej po prostu wyrzuciłaby ją za drzwi. Z całą pewnością nie miała zamiaru uszanować mojego szczęścia.

- Nic się nie zmieniłaś - odezwał się Emmett, udając rozczarowanego. - Spodziewałem się wyłapać z miejsca jakieś różnice, a tę zaczerwienioną twarzyczkę przecież dobrze znam.

- Piękne dzięki - powiedziała, rumieniąc się jeszcze bardziej.

Emmett zaśmiał się.

- Muszę teraz wyjść na moment. - Mruknął porozumiewawczo do Alice. - Tylko powstrzymaj się przed robieniem głupstw, kiedy mnie nie będzie!

- Postaram się.

Z tyłu przy schodach stali Jasper i Alice. Chochlik natychmiast do nas podbiegł, by pocałować Bellę w oba policzki i złożyć życzenia. Zauważyłem, że Bella rzuciła zaciekawione spojrzenie Jasperowi. Zapewne zastanawiała się, dlaczego jako jedyny do niej nie podszedł. Po prostu uważałem, że tak będzie rozsądniej.

- Czas otworzyć prezenty! - ogłosiła Alice. Wzięła Bellę pod rękę i podprowadziła do stołu.

- Mówiłam ci, Alice, że nie chcę żadnych...

- Ale cię nie posłuchałam - przerwała jej z filuternym uśmiechem. Zabrała aparat fotograficzny, a wręczyła duże, kwadratowe pudło. - Masz. Otwórz ten pierwszy.

Bella natychmiast wzięła się za rozpakowywanie prezentu. Z jej twarzy można było odczytać zaciekawienie, a później zdezorientowanie.

- Ehm... Dzięki.

Rosalie nareszcie się uśmiechnęła. Jasper się zaśmiał.

- To radio samochodowe z wszystkimi bajerami - wyjaśnił. - Do twojej furgonetki. Emmett właśnie je instaluje, żebyś nie mogła go zwrócić.

Musiałem przyznać, że gdyby Emmet tego nie zrobił tej chwili prawdopodobnie to radio nie znalazłoby swego miejsca na desce rozdzielczej w furgonetce.

- Dziękuję, Jasper. Dziękuję, Rosalie. Dzięki, Emmett! - zawołała.

Z zewnątrz, od strony podjazdu, dobiegł nas tubalny rechot chłopaka.

- A teraz mój i Edwarda. - Alice była taka podekscytowana, że piszczała jak mysz. Wzięła ze stołu małą, płaską paczuszkę, którą widziała już rano na szkolnym parkingu.

Bella nie była zachwycona, kiedy dowiedziała się, że również mam dla nie prezent.

- Obiecałeś!

Zanim odpowiedziałem, do salonu wrócił Emmett.

- Zdążyłem! - ucieszył się i stanął za Jasperem, który przysunął się niespodziewanie blisko, żeby mieć lepszy widok.

- Nie wydałem ani centa - zapewniłem ją. Nieposłuszny kosmyk wypadł jej zza ucha. Schowałem go w to samo miejsce.

- Dobrze. Zobaczmy, co to - zwróciła się do Alice.

Alice zamarła, miała wizję. Ale było już za późno, by cokolwiek zmienić, Bella otwierała swój prezent.

- Cholera - mruknęła.

Zacięła się papierem. Na jej palcu pojawiły się krople krwi, a jej zapach doleciał do Jaspera. W tej chwili nie było ważne, że polował dziś. Instynkt zabójcy był silniejszy, a ogień, który pojawił się w jego gardle był odczuwalny i przeze mnie.

- Nie! - ryknąłem, rzucając się do przodu. Popchnąłem ją z całą siłą na zastawiony stół. W tym samym momencie zderzyłem się z Jasperem. Był w szale. Jego myśli były chaotyczne, w tej chwili jego jedynym zadaniem było wtopienie jego zębów w gardło Belli.

Zaczął kłapać zębami koło mojej twarzy. W tym momencie doskoczył do nas Emmett, który złapał go od tyłu w uścisk, ale on nie przestawał się szarpać.

A ona leżała koło fortepianu, z ręką we krwi.

I wtedy już wiedziałem, że przyjdzie podjąć mi ciężką decyzję.



Rozdział 2. Szwy


Jasper wciąż kłapał swoimi zębami, a w jego oczach widać było tylko potwora drzemiącego w każdym z nas.

- Emmett, Rose, wyprowadźcie Jaspera na zewnątrz, proszę – rozkazał Carlisle tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jego myśli były niespokojnie - obawiał się o swojego najmłodszego syna.

Emmett skinął głową. Już się nie uśmiechał.

- Idziemy, Jasper.

Jazz nadal się wyrywał, a w jego oczach nie było nic ludzkiego. Potwór ukryty w nim, tak jak w każdym z nas, aż krzyczał z chęci posmakowania krwi Belli. W swojej głowie układał scenariusz, jak wyślizgnąć się z uścisku brata i wbić swoje kły w gardło dziewczyny...

Mimowolnie warknąłem na niego i przykucnąłem gotów do skoku, jeśli tylko ten spróbuje wykonać swój morderczy plan. Zapach krwi palił moje nozdrza wielokrotnie bardziej, niż wszystkich tutaj zebranych. Wstrzymałem oddech, przez co mogłem, chociaż przez chwilę zacząć racjonalnie myśleć. Jedyną osobą, która wydawała się być usatysfakcjonowana całym tym zajściem, była Rose, która nie mogła odżałować, że Jasperowi nie udało się zabić mojej ukochanej. Kiedy tylko usłyszałem jej myśli, wpadłem w taki gniew, że jedynym pragnieniem silniejszym od zabicia blondynki było posmakowanie krwi Belli. Rosalie podeszła do Jaspera i trzymając się w bezpiecznej odległości od jego zębów, pomogła Emmettowi wyprowadzić go siłą przez szklane drzwi, które zawczasu uchyliła Esme - nie chciała mieć żadnych blizn na swojej nieskalanej twarzy.

Próżna do końca”

Esme walczyła ze sobą, jak tylko mogła, ale doskonale wiedziałem, że już długo nie wytrzyma.

- Tak mi przykro, Bello - zawołała zawstydzona i szybko wyszła za tamtymi. Czuła się nieswojo, ale wiedziała, że jest to dużo lepsze wyjście z niezręcznej sytuacji niż narażanie dziewczyny.

- Będziesz mi potrzebny, Edwardzie - powiedział cicho Carlisle, podchodząc do stołu.

Słyszałem jego słowa, ale musiałem się upewnić, że Jasper będzie w bezpiecznej odległości od domu, nie mogłem ryzykować. Kiedy już ich myśli stały się słabo słyszalne, rozluźniłem pozycję.

Bella wciąż siedziała na podłodze z ustami szeroko otwartymi, tkwiła w szoku. Carlisle przykląkł przy jej ręce.

- Proszę - Alice pojawiła się z ręcznikiem, ale mój ojciec pokręcił przecząco głową.

- W ranie jest za dużo szkła.

Sięgnął po obrus i oderwał od niego długi, cienki pas tkaniny, po czym zawiązał tę prowizoryczną opaskę uciskową nad łokciem Belli. Widziałem, jak moja ukochana słabnie, ale wynikiem tego za pewne był zapach krwi, którego nie znosiła.

- Bello - spytał Carlisle. - Czy odwieźć cię do szpitala, czy wolałabyś, żebym zajął się tobą na miejscu?

- Żadnego szpitala - wyszeptała.

Nawet w takich momentach myślała o swoim ojcu i matce - nie chciała ich martwić, ale co byśmy zrobili, gdyby się okazało, że się przemieni, albo, co gorsza, umrze?

- Pójdę po twoją torbę - zaoferowała się Alice.

- Zanieśmy ją do kuchni – powiedział do mnie Carlisle, który wyrwał mnie z zamyślenia.

To nie twoja wina Edwardzie”

Kiwnąłem tylko przecząco głową. Oczywiście, że była to moja wina. Odkąd dałem nam szansę na bycie razem, podpisałem wyrok śmierci na Bellę z nieokreślonym terminem.


Bez problemu ją uniosłem. To, że nie mogłem usłyszeć jej myśli w tym momencie było dla mnie jeszcze bardziej frustrujące niż zwykle.

- Poza tym nic ci nie jest? - Upewniłem się.

- Wszystko w porządku. - Głos jej drżał. Czyżby bała się mnie? Może wreszcie pojęła, kim tak naprawdę jestem, że nasz związek nie ma przyszłości. Jak mogłem w ogóle tak myśleć? Przecież kochałem ją, jak nikogo innego na świece. Odkąd pierwszy raz ją ujrzałem, stała się na początku częścią, a teraz całym moim życiem.

W kuchni czekała już na nas Alice, która chyba, jako jedyny domownik była myśli, że wszystko skończy się dobrze. Nie okazywała tego, ale była w rozsypce. Tu siedziała jej upragniona siostra, a w lesie miłość jej życia przeżywała katusze. Pewnie gdyby nie wierzyła w Jaspera, już by jej tu nie było. Przyniosła nie tylko czarną torbę Carlisle'a, ale i lampę kreślarską z silną żarówką. Obie postawiła na stole, a lampę zdążyła podłączyć do kontaktu. Usadziłem Bellę na krześle, a Carlisle bezzwłocznie się do niej przysunął i zaczął opatrywać jej rękę.

Stanąłem tuż obok niej, by w razie potrzeby jakoś pomóc, ale jej krew wciąż płynęła z rany i wkrótce nie mogłem trzeźwo myśleć. Natychmiast zacisnąłem szczęki i wstrzymałem oddech. Ona była najważniejsza i nie liczyły się katusze, jakie przyszło mi teraz cierpieć. Dla niej byłem w stanie się powstrzymać, wiedziałem to.

- Idź już, nie męcz się - zachęcała.

- Poradzę sobie. - Z mojej strony było to nic innego jak okłamywanie samego siebie. Nie mogłem już wytrzymać. Potwór we mnie zacierał ręce z powodu długo wyczekiwanej uczty.

- Nikt ci nie każe odgrywać bohatera - powiedziała. - Carlisle opatrzy mnie i bez twojej pomocy. Idź, świeże powietrze dobrze ci zrobi.

Zaraz potem skrzywiła się, bo Carlisle czymś boleśnie ją uszczypnął.

- Poradzę sobie – powtórzyłem.

- Musisz być takim masochistą? - Burknęła. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie. Wydawało mi się, że stanowiło to aluzję do naszego pierwszego spotkania na łące.

- Edwardzie, sądzę, że lepiej będzie, jeśli pójdziesz odnaleźć Jaspera, zanim oddali się za daleko. Na pewno jest załamany. Wątpię, żeby ktokolwiek oprócz ciebie mógł teraz przemówić mu do rozumu. - Carlisle najwyraźniej długo szukał wymówki, by przegonić mnie z domu.

Nie mogę patrzeć, jak walczysz ze sobą synu”.

- Tak, tak - podchwyciła. - Idź poszukać Jaspera.

- Zróbże coś pożytecznego - dodała Alice.

Nie byłem zadowolony z tego, jak mnie wyganiają, ale podobnie jak Esme czułem, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Musiałem wyjść na dwór, odetchnąć świeżym powietrzem i co najważniejsze odnaleźć Jasper, który za pewne był wściekły na siebie.

Spojrzałem tylko ostatni raz na Bellę. Carlisle właśnie miał wyjmować pozostałości szkła z ręki.


Zamknąłem za sobą drzwi i biegiem ruszyłem ku północnej ścianie lasu.

Za chwile usłyszałem myśli Alice, które mnie nawoływały. Zwolniłem nieco, by moja siostra mogła mnie doścignąć.

Nie obwiniaj się, Edwardzie, nawet ja nie przewidziałam tego, co się stanie.”

- Alice, czy ty rozumiesz, że co dzień z mojego powodu Bella narażona jest na śmierć? Wiesz, ile dałbym za to, by móc być normalnym chłopakiem z Forks, który nie musiałby chronić swojej dziewczyny przed własnym bratem, bo ta zacięła się papierem? Dałbym za to chyba więcej niż Rose.

Edward...”

- Daj spokój, Alice. Nie zrobię tego Belli. Nie zamienię jej w takiego samego potwora, jakim ja jestem.

Ona nie postrzega ciebie, jako potwora”

- A powinna.

Kochałem Alice jak rodzoną siostrę. Była chyba najbliższym mi członkiem naszej rodziny potępionych, ale momentami denerwowała mnie bardziej, niż ktokolwiek inny. Zwłaszcza wtedy, gdy mimo wszystko miała rację.

Przyspieszyłem, nie chcąc dłużej być z nią sam na sam. Trop Jaspera był dość wyraźny, a wkrótce byłem wystarczająco blisko, by słyszeć jego myśli.

Były one mieszanką cierpienia, zła, pożądania, smutku i niepokoju. Nigdy dotychczas Jazz nie był taki chaotyczny. Nie mógł zapomnieć zapachu krwi Belli, pożądał jej, ale z drugiej strony nie chciał jej skrzywdzić, nie chciał tego zrobić, by nie być potworem, by nie zranić i nie stracić mnie.

- Jasper...

Wampir natychmiast spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się szaleństwo i ból. Wiedziałem, jak bardzo musiał walczyć ze sobą, dla niego było to dużo trudniejsze niż dla nas. Dostrzegłem parę powalonych drzew, które musiał zniszczyć w przypływie gniewu.

- Edward, ja nie chciałem, tak mi przykro...

Ukrył twarz w dłoniach. Wszyscy milczeli. Rose stała wtulona w Emmetta a w jej głowie widniała tylko jedna myśl: „Musimy się jak najszybciej stąd wynieść.” Esme tak samo martwiła się o Jaspera, jak i o Bellę. Gdyby tylko mogła płakać, po jej policzkach spływałyby strumienie łez z bezsilności. Była też Alice, dla której najlepszym wyjściem z sytuacji była przemiana mojej ukochanej, o czym nawet nie chciałem myśleć. Wampirzyca bezszelestnie podeszła do Jazza, który spojrzał jej głęboko w oczy.

- Nie chciałem jej skrzywdzić.

- Wiem o tym. - Gestem ręki go uciszyła. Rozumieli się bez słów mimo tego, że nie słyszeli wzajemnie swoich myśli. On mógł pogłaskać ją po twarzy, pocałować nie martwiąc się o to, że w przypływie emocji ją zabije.

Nawet, jeśli nie umiałbym czytać w myślach, nie mógłbym być na niego zły. Furia, która we mnie narosła, skierowana była tylko i wyłącznie na mnie. Od momentu, w którym zakochałem się w Belli, straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Przysłoniła mi cały świat, bo teraz to ona nim była, ale gdzieś w pogoni za szczęściem, którego niedane było mi wcześniej zaznać, zagubiłem troskę o moją rodzinę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że codziennie wodziłem Jaspera i pozostałych na pokuszenie. Wizyty mojej ukochanej w naszym domu ciężko odbijały się na jego samopoczuciu. Był wściekły na siebie i na mnie. Kochał mnie jak brata i chciał dzielić ze mną moje szczęście, ale w obawie, że zabije najważniejszą dla mnie osobę, odsunął się ode mnie. Patrzyłem nieobecnym wzrokiem przed siebie. Oczami wyobraźni widziałem Bellę z wizji Alice, najpierw tę martwą, a później wampirzą; o zimnej i jasnej niczym marmur cerze i szkarłatnoczerwonych oczach. Czy jej szczęście z powodu przemiany miało jakąkolwiek rację bytu? A może ogarnęłaby ją złość przyćmiewająca największy gniew, który zapewne wycelowany byłby we mnie - a tego nie chciałem.

Jasper siedział na trawie skulony, a Alice wciąż go pocieszała, kiedy jej wzrok zrobił się mętny od wizji przyszłości. Widziałem to w jej oczach. Bellę, zrozpaczoną Bellę. I kolejna wizja, w której ktoś ją pociesza jakiś chłopak, a ona uśmiecha się do niego, aż wreszcie mrok i nic nie było widać. Siostra spojrzała tylko na mnie, a ja na nią pytającym wzrokiem.

- Co to miało być?

- Nie wiem. Przyszło samo, niczego nie wyszukiwałam. - W umyśle wampirzycy pojawił się kolejny obraz, wyraźniejszy od pozostałych - Bella, która chodzi sama po lesie, zgubiła się.

- Kiedy to się stanie?

Już wkrótce.”

- Powie mi ktoś, co tu się dzieje? - rzucił Emmett, jak zwykle podenerwowany, kiedy nie wiedział, co się wokół niego dzieje.

Musimy stąd wyjechać, natychmiast.” To Rosalie zastanawiała się jak przekonać pozostałych do swojego planu. W pierwszym odruchu na moje usta rzucało się nieme „Nie”, ale kiedy pomyślałem o tym, jak mogłoby wyglądać życie Belli, gdyby mnie w nim nie było, albo gdybym umarł, tak jak to powinno być, ona mogłaby być jak każdy inny człowiek, a moja rodzina byłaby już na zawsze bezpieczna.

- Masz rację. - Słowa te paliły mi gardło gorzej niż pragnienie. Nie chciałem tego mówić, ale była to prawda, z którą nie mogłem się nie zgodzić.

- Że co, Edwardzie? - Rosalie widocznie była zaskoczona moimi słowami.

- Masz rację. - Powtórzyłem jeszcze raz. Czy mógłbym zostawić Bellę i skazać się na największe męki? Czy piekłem dla mnie miało być każde miejsce bez niej przy moim boku, bez jej zapachu, rumianych policzków, jej irracjonalnej miłości do mnie?

- Czy ktoś wreszcie powie mi, co się dzieje, bo chyba nie do końca rozumiem.

- Wyprowadzamy się z Forks. - Alice i ja powiedzieliśmy to razem, ale słowa wydawały się być cichym i ledwo dosłyszalnym szeptem.

Nowa wizja nawiedziła moją siostrę. Byłem sam i nikt nie wiedział gdzie, nawet ja nie rozpoznawałem tego miejsca. Zwinięty w kłębek siedziałem w jakimś kącie, chodź ciałem obecny, duchem będący zupełnie w innym miejscu. Było tam brudno, ciemno i obskurnie, ale nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.

- Edward... - To Esme podeszła do mnie i przytuliła się.

- Powinniśmy byli tak zrobić, zanim wszystko się zaczęło. - Zanim zacząłem żyć, oddychać i cieszyć się, że dane mi było zaznać smaku prawdziwego szczęścia i miłości, która w moim odczuciu miała być tą wieczną.

- Przecież żadne z nas nie chce stąd odjeżdżać, żadne z nas nie chce stracić Belli. - Moja matka starała się jakkolwiek wpłynąć na decyzję, którą nieświadomie już podjąłem. Moje oczy utkwione były w Rosalie. Na twarzach wszystkich wokół malowało się niedowierzanie i smutek. Jasper czuł się z tym szczególnie podle. Odczuwał to, co czuli inni i winił się za to, że chcę dla nich zrezygnować z własnego życia. Przez chwilę w jego głowie zaświtał pomysł opuszczenia rodziny, przy czym pojawiła się także obawa, czy Alice poszłaby z nim. Wiedziałem, że gdyby powiedziała tak, zrobiłby to bez wahania.

- Jasper, to by do niczego nie doprowadziło. - Wampir spojrzał na swoją żonę, po czym obrócił się do mnie.

- Nie musisz rezygnować, Edward, nie poddawaj się. - „Obaj wiemy, bez kogo tak naprawdę nie umiesz żyć.”- Ale to dodał już w swoich myślach.

- Wiem też, kto jest moją rodziną i wobec kogo mam pewne obowiązki. Bella ma prawo żyć normalnie bez tego, że ktoś ciągle naraża jej życie.

Jasper tylko westchnął.

Więc o to chodzi.”

- Nie, nie o to. Prędzej czy później sam bym ją zabił. Wole żyć z przeświadczeniem, że jest tu w Forks, szczęśliwa z kimś, kto jej nie skrzywdzi, niż z piętnem mordercy ukochanej.

Jasper spojrzał po wszystkich wokół. Na twarzy Alice malowało się tylko niedowierzanie. Kochała Bellę jak siostrę i nie chciała jej tu zostawiać, Emmett całkowicie się wyłączył, nie wierząc w moje słowa w najmniejszym calu, dla Esme był to kolejny cios zadany tego dnia - strata kogoś bliskiego, członka rodziny była dla niej najgorszą rzeczą. Rosalie jako jedyna miała dziką satysfakcje z takiego obrotu sytuacji, ale na jej twarzy malowało się coś jeszcze - powątpiewanie w słuszność jej pragnienia. Zdałem sobie sprawę, że Bella wniosła do naszego domu dużo więcej, niż przypuszczałem. Przypomniało mi się niezadowolenie rodziny i strach, kiedy ta krucha, ludzka istota pojawiła się w naszym życiu, zupełnie nieświadomie mącąc nasz spokój. Teraz wydało mi się to śmieszne, bo stała się ona elementem, który, o ironio, zżył nas z sobą jeszcze bardziej. Alice zadrżała. Wizja Belli - wampirzycy zniknęła, za to coraz bardziej widoczna była, jak błąka się w ciemnościach po lesie. Wiedziałem, że jest to oznaka tego, że podjąłem już decyzje, od której nie zamierzałem odstąpić. Jasper wyczuł rozpacz Alice i moje zdeterminowanie. Zmaterializował się natychmiast przy mnie i chwycił za ramiona.

- Zabraniam ci, Edwardzie. Możesz skazywać siebie na męki, ale nie rób tego z całą naszą rodziną. Odejdę. Wrócę za parę lat, kiedy już będę bardziej wytrwały, ale nie pozwolę ci ich ranić - tu spojrzał na wszystkich obecnych.

- Jazz...- Alice spojrzała z tęsknotą na męża. - On już podjął decyzje. Widzę to bardzo wyraźnie. - Obróciła się w moją stronę - To nie musi się tak skończyć.

Przecież nie chcesz tego, jeszcze bardziej niż my wszyscy.”

- Tak, to się powinno skończyć i uważam to za jedyne słuszne posunięcie.


W wampirzym tempie obróciłem się na pięcie i biegłem przed siebie. Słyszałem jak cały las cichnie - drapieżnik ruszył na polowanie - ale tym razem chciałem tylko poczuć się wolny, odpędzić od siebie wszystkie złe myśli. Nigdy dotychczas moje serce i rozum nie walczyły tak zaciekle między sobą. Kocham ją i wszystko to, co z nią związane. Kocham powietrze, którym oddycha, kocham, jak się uśmiecha, kiedy patrzy na mnie z ufnością świadoma tego, że w historii druga taka miłość się nie zdarzyła. Nie byliśmy Romeem i Julią, Panem Darcy i Elisabeth, czy Heatcliffem i Cathy, my byliśmy prawdziwi, a w swej prawdziwości połączyło nas uczucie tak niedorzeczne, że z czystym sumieniem i słusznie mogło być nazwane fantastycznym. Rozum za to krzyczał, że nigdy nie powinno było być „my” i „nas”- lew nie może zakochać się w jagnięciu, może tylko omotać biedne i niewinne stworzonko w jednym celu. Potwór we mnie pokiwał twierdząco z zadowoleniem.

Ruszyłem w stronę domu. Przez okno widziałem Bellę i Carlisle'a. Biedna i nieświadoma nie rozumiała, że jest wśród potępieńców, żywych trupów łakomych na każdą krople jej krwi. Słyszałem, jak mój przyszywany ojciec opowiada jej moją historię. Powinna być mną przerażona, ale chłonęła każde słowo, pragnąc wiedzieć o mnie jak najwięcej. Była częścią mnie i miałem takie same pragnienia wobec niej. Jak na filmie widziałem wszystko, o czym mówił Carlisle.

Ojciec, który już więcej nie powiedział nic do syna i matka, moja biologiczna matka, która kiedy patrzyła na mnie miała tylko na ustach: „Proszę, przeżyj, dla mnie”. Pamiętałem, jak mówiła do Carlisle'a: „Niech go pan ocali”, „Musi go pan uratować”, jak zgasły jej oczy i zmarła. W tym momencie zostałem sam, by wkrótce posiąść nową rodzinę.

Nie odczuwałem już smutku wspominając te wydarzenia. Religię za ludzkiego życia traktowałem bardzo poważnie tak jak i teraz i wiedziałem, że taka była kolej rzeczy - tak musiało być. Kiedy wchodziłem do domu kończył swoją historię. Miałem wrażenie, jakby nie mówił o mnie - o wymarzonym towarzyszu dla wiecznego życia.

- Odwiozę cię do domu.

- Ja ją odwiozę. - Wyszedłem niepewnym krokiem z cienia jadalni, wolniej, niż miałem to w zwyczaju. Wyraz mojej twarzy był całkowicie pozbawiony emocji. Nie mogłem się pogodzić z tym, co miałem zamiar zrobić. Widziałem zwątpienie na twarzy Belli, jakby coś przeczuwała.

- Ten jeden raz Carlisle może cię zastąpić - powiedziała.

- Nic mi nie jest. – Starał się nie dać po sobie poznać jak wiele wysiłku mnie to kosztuje. - Tylko przebierz się przed wyjściem. Alice coś ci pożyczy. Charlie dostałby zawału, gdyby zobaczył cię w tej bluzce.

Nie czekając na jej odpowiedź wybiegłem z domu w poszukiwaniu swojej siostry. Nie musiałem jej długo szukać - już nawiedziła ją odpowiednia wizja. Czekała na mnie stojąc pod drzewem nie daleko domu. Miała zatroskany wyraz twarzy - po raz pierwszy od wielu lat widziałem ją w takim stanie.

Proszę cię Edwardzie, nie zabieraj mi jej i siebie.”

Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się blado.

- Przecież wiesz, że nigdzie się nie wybieram Alice.

Wtedy zobaczyłem to, co widziała ona - siebie samego siedzącego w jakiejś norze sam na sam z własną rozpaczą.

- Chcesz zabrać mi siostrę i samego siebie. Czy naprawdę nie widzisz, że nie będziesz w stanie bez niej istnieć.

Ton głosu mojej siostry był niemal błagalny. Ostatnimi siłami pragnęła wpłynąć jakoś na moją decyzje, ale szczęście Belli zawsze będzie dla mnie priorytetem, a życie z kimś takim jak ja nie można nazwać szczęśliwym.

- Zawsze będę ją kochać i nigdy nikt nie zajmie jej miejsca w moim sercu, ale nadszedł czas wyboru. Musisz zrozumieć, że nie każda bajka ma szczęśliwie zakończenie - moja i Belli z pewnością nie.

Opuściła swój wzrok na ziemię. Słyszałem w jej myślach jak ogarnia ją rozpacz, przeciwko której nie może nic zrobić.

- Alice - zwróciłem się do siostry - musisz mi coś obiecać.

Czarnowłosa spojrzała na mnie, a w oczach tliły się jej ostatnie iskierki nadziei.

- Zrobię wszystko.

- Nigdy więcej nie spojrzysz w przyszłość Belli.

Na jej twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane ze smutkiem. Wiedziałem ile będzie ją to kosztować tak samo dobrze wiedziałem, że wysłucha mojej prośby.

- A teraz chodź Bella potrzebuje czegoś na przebranie. - Kiedy to powiedziałem biegiem ruszyłem w stronę naszego domu.

Weszliśmy tylnimi drzwiami. W pokoju zastaliśmy już czekających na nas Bellę, Esme i Carlisle’a. Mogłem usłyszeć jak Esme układa sobie to, co ma zamiar mi powiedzieć i jak Carlisle zastanawia się, o co chodzi w moim dziwnym zachowaniu, ale od strony Belli dochodziła do mnie tylko cisza, której teraz nie mogłem znieść jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałem wiedzieć czy odnalazła już we mnie potwora, którym jestem i czy już zaczęła się mnie bać.

- Chodź - powiedziała Alice do Belli przerywając niezręczną ciszę. - Dam ci coś na zmianę. Tę bluzkę możesz, co najwyżej zachować na Halloween.

Ruszyły na górę powolnym, ludzkim tempem. Kiedy straciłem je z punktu widzenia spojrzałem na swoją matkę, której myśli krzyczały do mnie z bólu, jaki jej zadałem. Ona także widziała w tej kruchej, ludzkiej dziewczynie sens mojego istnienia, moją towarzyszkę na wieczność oraz kolejne swoje dziecko. Carlisle w dalszym ciągu milczał wciąż mi się przypatrując. Miał nadzieję, że sam powiem mu, co się stało, że moje zachowanie uległo tak gwałtownej zmianie, ale stchórzyłem. Nie miałam odwagi powiedzieć swojemu ojcu, co zamierzam uczynić. Powoli sam zacząłem myśleć, że nie uda mi się jej tak po prostu zostawić. Była wszystkim tym, czego potrzebowałem do życia - była moim powietrzem i moim sercem, które po osiemdziesięciu latach na nowo obudziła. Stałem przy frontowych drzwiach czekając na nią. Kiedy ujrzałem ją na schodach, taką zmarnowaną i bezbronną poczułem się w obowiązku zapewnić jej nowe, lepsze życie beze mnie, mimo iż miałbym stracić swoje szczęście - nie mogłem już dłużej być egoistą.

- Zapomniałaś o prezentach! - Zawołała Alice. Wzięła ze stołu dwie paczuszki, w tym jedną w połowie odpakowaną, i podniosła aparat fotograficzny, który leżał pod fortepianem.

- Podziękujesz mi jutro, jak już zobaczysz, co to - powiedziała.

Esme i Carlisle życzyli Belli cicho dobrej nocy wciąż patrząc w moją stronę. Tak cicho, żeby Bella nie usłyszała szepnąłem tylko „Nie dziś” i wyszliśmy z domu na werandę oświetloną urodzinowymi lampionami, które Bella pośpiesznie ominęła.


Wciąż milczałem, nawet wtedy, gdy otwierałem jej drzwi do furgonetki. Widziałem jak ukradkiem Bella zdziera z tablicy rozdzielczej czerwoną kokardę i wkopuje ją pod siedzenie mając nadzieję, że nic nie zauważyłem. Chciałem jak najszybciej zabrać ją stąd. Gaz miałem wciśnięty na maxa.

- No, powiedz coś – to było żądanie.

- A co mam niby powiedzieć? – spytałem, jakbym był nieobecny.

- Powiedz, że mi wybaczasz.

Poczułem jak coś we mnie pęka. Dzisiejszego wieczoru mało, co nie straciła przeze mnie życia i to mnie prosiła o wybaczenie.

- Że wybaczam? Co?

- Gdybym tylko było ostrożniejsza, bawilibyśmy się teraz świetnie na moim przyjęciu urodzinowym.

Ona myślała, że jest temu wszystkiemu winna, była winna temu, że byłem potworem - wątpię.

- Bello, zacięłaś się papierem! To nie to samo, co zabójstwo z premedytacją.

- Co nie zmienia faktu, że wina była po mojej stronie.

- Po twojej stronie? Gdybyś zacięła się w palec u Mike'a Newtona, przy Jessice, Angeli i innych swoich normalnych znajomych, to, co by się stało, jak myślisz? W najgorszym razie okazałoby się może, że nie mają w domu plastrów! A gdybyś potknęła się i sama wpadła na stos szklanych talerzy - podkreślam, sama, a niepopchnięta przez swojego chłopaka - co najwyżej poplamiłabyś siedzenia w aucie, gdy wieźliby cię, do szpitala! Mike Newton mógłby w dodatku trzymać cię za rękę, kiedy zakładaliby ci szwy, i nie musiałby przy tym powstrzymywać się z całych sił, żeby cię nie zabić! Więc błagam, o nic się nie obwiniaj, Bello. Gdy to robisz, czuję do siebie tylko jeszcze większy wstręt.

Nie mogłem powstrzymać tej lawiny słów. Gdybym tylko mógł zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy by być człowiekiem. Przez te wszystkie lata nie zrozumiałem jednego - jak wiele straciłem pozyskując w zamian siłę, szybkość, nieśmiertelność. Nie wierzyłem sam sobie, że się do tego przyznaję, ale chciałem być takim Mike’m Newtonem odkąd tylko drogi moja i Belli się przecięły.

- Dlaczego, u licha, akurat Mike Newton miałby trzymać mnie za rękę?! - Spytała rozdrażniona.

- Bo uważam, że dla swojego dobra to z nim powinnaś być, a nie ze mną!

Wcale tak nie myślałem. Naprawdę nie chciałem, żeby ten przebrzydły Newton był z nią, ale wiedziałem też, że był dla niej kimś bardziej odpowiednim niż stu letni wampir z poważnymi problemami natury czysto emocjonalnej, który tak naprawdę był tylko maszyną do zabijania.

- Wolałabym umrzeć, niż zostać dziewczyną Mike'a Newtona! - Wykrzyknęła. - Wolałabym umrzeć, niż zadawać się z kimkolwiek oprócz ciebie!

Nie wie, co mówi. Nie dała swojemu życiu takiej szansy”

- No, już nie przesadzaj.

- A ty w takim razie nie wygaduj bzdur.

Już nic nie powiedziałem. Nie chciałem jej bardziej ranić. Dzisiejszego wieczora wycierpiała już wystarczająco dużo.

- Może zostaniesz jeszcze trochę? – Zasugerowała wyrywając mnie tym samym z przemyślenia.

- Powinienem wracać do domu.

- Dziś są moje urodziny - powiedziała błagalnie prawdopodobnie mając nadzieję, że to jakoś wpłynie na moją decyzje.

- O czym kazałaś nam zapomnieć - przypomniałem. - Zdecyduj się wreszcie. Albo świętujemy, albo udajemy, że to dzień, jak co dzień.

Chciałem, żeby mój głos zabrzmiał nieco bardziej rozluźnienie i chyba się udało. Bella delikatnie się uśmiechnęła.

- Postanowiłam, że jednak chcę obchodzić te urodziny. Do zobaczenia w moim pokoju! - Dodała na odchodne.

Wyszła z furgonetki zabierając ze sobą prezenty.

- Nie musisz ich przyjmować.

- Ale mogę - odparła przekornie. - Przecież Carlisle i Esme wydali pieniądze, żeby kupić swój.

Przycisnęła pakunki do piersi i nogą zatrzasnęła za sobą drzwiczki. W ułamku sekundy znalazłem się przy jej boku.

- Daj mi je, niech się na coś przydam. – Powiedziałem zabierając od niej pakunki - Będę czekał na górze.

Uśmiechnęła się.

- Dzięki.

- Wszystkiego najlepszego.

Nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem ją przelotnie, na co ona od razu wspięła się na palcach by przedłużyć pieszczotę - od razu się od niej odsunąłem i zniknąłem w ciemnościach zostawiając ją na podjeździe,


W jej pokoju panowała ciemność, która absolutnie mi nie przeszkadzała. Usiadłem na środku jej łóżka wraz z prezentami. Wziąłem jeden do rąk i zacząłem nim obracać całkowicie wyłączając się na wszystko, co mnie otaczało pozostając sam na sam z własnymi myślami. Bo co się stanie, jeśli to, co zamierzam zrobić nie jest jedynym wyjściem z sytuacji. Wtedy przypomniałem sobie wizję Alice, w której Bella jest taka jak ja - marmurowy posąg, wieczny, zatrzymany w czasie i zrozumiałem, że nienawidziłbym się aż po krańce wieczności za to, że uczyniłem ją potworem, który nie godny jest prawdziwego życia.

- Cześć - powiedziałem smutno, kiedy weszła do pokoju.

Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i usadowiła się na moich kolanach. Nie protestowałem.

- Cześć. – Oparła się plecami o moją klatkę piersiową. - Mogę już otwierać?

Byłem, co najmniej zaskoczony.

- Co już otwierać?

- Prezenty

- Skąd ten nagły przypływ entuzjazmu? - Zdziwiłem się.

- Rozbudziłeś moją ciekawość.

Podniosła pierwszą paczuszkę. Widziałem jak bardzo ostrożna stara się być.

- Pozwól, że cię wyręczę. – Jednym ruchem zdarłem papier, po czym wręczyłem Belli pudełko z prezentem od Carlile’a i Esme.

- Jesteś pewien, że mogę sama unieść pokrywkę?

Tą uwagę puściłem mimo uszu.

- Możemy polecieć do Jacksonville? - powiedziała trzymając w swoich dłoniach bilety lotniczce.

- Takie było założenie.

Przypomniałem sobie wizję Alice, która mówiła jak świetnie będziemy się tam bawić, nawet mimo tego, że bez przerwy będę musiał unikać słońca.

- Ale fajnie! Renee padnie, jak jej o tym powiem! Tyle, że tam jest słonecznie. Nie masz nic przeciwko siedzeniu cały dzień w domu, prawda?

Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu naprawdę wydała się podekscytowana faktem spotkania się ze swoją matką. Ku mojemu przerażeniu nadszedł ten moment - musiałem ją okłamać.

- Jakoś to wytrzymam. Hej, gdybym wiedział, że potrafisz tak przyzwoicie zareagować na prezent, zmusiłbym cię do otworzenia go w obecności Carlisle'a i Esme. Myślałem, że zaczniesz zrzędzić.

Starałem się nieco rozładować napięcie między nami. Zachować, chociaż pozory normalności nie raniąc jej bardziej niż będzie to konieczne.

- Nadal uważam, że przesadzili z hojnością, ale z drugiej strony masz pojechać ze mną! Super!

Parsknąłem wymuszonym śmiechem, chodź tak naprawdę, wewnątrz wyłem z rozpaczy.

- Żałuję, że nie kupiłem ci czegoś wystrzałowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że czasami zachowujesz się rozsądnie.

Ale nie martw się kochana dostaniesz od mnie najcenniejszy prezent, jaki mogę ci ofiarować - zwrócę ci wolność” pomyślałem kiedy odkładała voucher na bok i sięgała po kwadratową paczuszkę zawierająca prezent ode mnie i Alice.

- Co to? - Spytała zaskoczona.

Nic nie powiedziałem. Wziąłem od nie płytę i włożyłem do odtwarzacza, po czym nacisnąłem przycisk „play”. Po chwili z głośników dało się słyszeć pierwsze tony jej kołysanki. Poczułem się tak, jakby ktoś żywcem wydzierał mi serce z piersi. Spojrzałem na nią oczekując jakiegokolwiek komentarza, ale ona milczała. Mogłem tylko usłyszeć jak jej serce zaczyna szybciej bić. W jej oczach pojawiły się łzy, które prawie natychmiastowo wytarła wierzchem dłoni.

- Boli cię? - Zaniepokoiłem się.

- Nie, to nie szwy. To ta muzyka. Nawet nie marzyłam, że załatwisz dla mnie coś takiego. To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać.

Mimo tego wszystkiego czułem się paskudnie. Miałem zamiar ją zostawić, co wydało mi się czymś zupełnie niedorzecznym. Zacząłem się wahać. Spojrzałem na nią wiedząc, że muszę usunąć się w cień, dać jej odetchnąć, ale nie mogłem.

- Przypuszczałem, że nie zgodzisz się, żebym kupił ci fortepian i grał do snu – powiedziałem po chwili

- I słusznie.

- Jak twoja ręka?

- W porządku.

Kłamała. Widziałem jak lekko przygryza wargi - zapewne z bólu.

- Przyniosę ci coś przeciwbólowego.

- Nie, nie trzeba - zaprotestowała, ale nawet nie zdążyła dokończyć, kiedy już stałem przy drzwiach jej pokoju.

- Charlie – syknęła ostrzegawczo.

- Będę cichutki jak myszka – przyrzekłem. W wampirzym tempie, nie robiąc najmniejszego hałasu zbiegłem do kuchni. Wyczułem gdzie znajdują się lekarstwa i bezzwłocznie wróciłem na górę.

Z głośników nadal płynęły łagodne tony kołysanki.

- Już późno – powiedziałem, po czym położyłem ją na łóżku delikatnie otulając kołdrą.

Rozluźniła się w moich objęciach.

- Jeszcze raz dziękuję - szepnęła.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Wciąż myślałem o niej. O jej włosach, oczach, uśmiechu. Czy będę w stanie żyć bez tego wszystkiego? Czy w ogóle bez niej będę miał dość sił by żyć.

- O czym myślisz? - Spytała cicho.

- O tym, co jest dobre, a co złe. – Na ile to możliwe nie chciałem jej okłamywać.

- Pamiętasz, postanowiłam, że jednak nie udajemy, że nie mam dziś urodzin?

Zmiana tematu całkowicie zbiła mnie z pantałyku.

- Pamiętam - potwierdziłem podejrzliwie.

- Tak sobie myślałam, że może z tej okazji pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować...

- Masz dzisiaj dużo zachcianek.

Ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie tylko jej pragnienia.

- Owszem - przyznała. - Ale, proszę, nie rób nic wbrew sobie - dodała z lekka urażona.

Zaśmiałem się, a potem westchnąłem.

- Tak... Módlmy się, żebym nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie... – W moim głosie dało się wyczuć nutę rozpaczy.

Z początku był to bardzo subtelny pocałunek, ale kiedy poczułem jej wargi na moich i zrozumiałem, że być może to ostatni raz przyciągnąłem ją mocniej do siebie rozkoszując się jej zapachem i delikatnością jej ust na moich. Delikatnie wplotłem swoją dłoń w jej włosy, co wręcz uwielbiałem. Bez wahania odpowiedziała na moje pieszczoty mierzwiąc mi włosy i mocniej wtulając się w mój tors. Bestia we mnie powoli budziła się wyrywając z kajdan, jakie jej założyłem.

Przerwałem pocałunek i na tyle delikatnie by nie urazić, Belli odsunąłem ja od siebie.

Opadła na poduszkę. Miała przyspieszony oddech i nieco nieobecny wzrok

- Przepraszam, przeholowałem.- Mi także brakowało tchu.

- Nie mam nic przeciwko.

Rzuciłem jej karcące spojrzenie.

- Spróbuj już zasnąć.

- Nie, chcę jeszcze.

- Przeceniasz moją samokontrolę.

- Co jest dla ciebie bardziej kuszące moja krew czy moje ciało?

Było to dla mnie kolejne zaskakujące pytanie, jakie zadała mi dzisiejszego wieczora.

- Pół na pół. - Uśmiechnąłem się wbrew sobie, ale zaraz na powrót spoważniałem. - Śpij, już śpij. Dosyć miałaś igrania z ogniem jak na jeden dzień.

- Niech ci będzie.

Powoli zasypiała. W oczekiwaniach na jej wstąpienie w objęcia Morfeusza myślałem nad tym, co mam powiedzieć swojej rodzinie. Jak uargumentować podjętą przez mnie decyzje i jak zostawić Bellę tak by jak najmniej cierpiała, bym w końcu przestał być jej kajdanami.



Rozdział 3. Koniec


Bella spała już od dłuższego czasu. Jej sen był niespokojny - wciąż rzucała się po łóżku, co chwilę mówiąc „ratunku”. To jedno słowo, które padało z jej ust dało mi absolutną pewność, co do decyzji, jaką powziąłem - nie jestem i nigdy nie byłem kimś odpowiednim dla niej. Zaślepiony miłością, jaką ją darzyłem nie zauważyłem jak wielkim egoistą jestem starając się na siłę utrzymać ją przy sobie. Była to też pierwsza noc od wielu miesięcy, kiedy przez sen ani razu nie wyszeptała mojego imienia.


Nagle usłyszałem cichy pomruk samochodu jakieś pięćset metrów od domu Belli a zaraz potem pojawiły się czyjeś myśli:

Edward!”
To Alice jechała moim volvo i najwyraźniej pilnie chciała ze mną porozmawiać. Spojrzałem na zegarek, który stał na szafce nocnej - dochodziła czwarta nad ranem, a ja jeszcze nie rozmawiałem ze swoją rodziną. Jakaś część mojej świadomości chciała powstrzymać mnie, ale natychmiast zagłuszyłem w sobie ten głos. Podszedłem do łóżka, po czym złożyłem pocałunek na jej czole.

- Kocham cię i zawsze będę cię kochać nie ważne, co się wydarzy.

Po tych słowach spojrzałem na nią ostatni raz oczami zakochanego wampira i przybrałem maskę potwora bez uczyć. Wyskoczyłem przez okno jej pokoju i w mgnieniu oka byłem już obok Alice w samochodzie.
- Nie masz nic, przeciwko że wzięłam twój samochód bez pozwolenia? - Zaczęła niewinnie.

- Najwyraźniej miałaś jakiś ważny powód.

Byłem tego pewny. Myśli mojej siostry były chaotyczne, jakby nie mogła się skupić na tym, co widzi, słyszy i co chce powiedzieć. Mogłem tylko zobaczyć przebłyski wizji i usłyszeć strzępy, ale nie było to nic konkretnego, co mogłoby mnie nakierować na cel jej przyjazdu tutaj. Milczałem w nadziei, że sama powie mi, o co chodzi. Kątem oka dostrzegłem jak coraz mocniej zaciska swoje dłonie wokół kierownicy.
- Zaraz ją połamiesz. - Powiedziałem delikatnie się uśmiechając

- Przepraszam - natychmiast rozluźniła swój uścisk - Widzisz nie wiem jak zacząć.

- Alice wiesz, że nie musisz mieć przede mną tajemnic. Jesteś mi najbliższa z całej rodziny.

Spojrzała na mnie i po raz pierwszy odkąd wszedłem do samochodu uśmiechnęła się „Wiem o tym”.

- Chodzi o to, że powzięłam właśnie ostatnią próbę ratowania cię i nie wiem jak się za to zabrać.

Jej słowa mnie zaniepokoiły, ale jednocześnie dały mi stu procentową pewność, co do tematu, jaki miała zamiar podjąć.

- Chcesz porozmawiać o Belli? - To nie musiało być pytanie - ja po prostu to wiedziałem.
- Tak.

- Alice ile byłabyś w stanie zrobić dla Jaspera?

- Wszystko, ale to przecież wiesz. Tak samo jak ty byłbyś w stanie zrobić wszystko dla Belli.

- Więc chyba sama rozumiesz, że to jedyne słuszne wyjście. Na pewno nie zamierzam zamienić jej w wampira ani nie chcę by życie widziała tylko przez mój pryzmat. Chcę żeby była człowiekiem i żyła jak człowiek, żeby nic w jej życiu jej nie umknęło, dlatego muszę odsunąć się w cień.

- A co zmierzasz potem?

- Po czym?

Po jej śmierci”- mentalny głos Alice krzyczał do mnie. Był to jeden z tych rodzajów krzyków, które są głośniejsze niż te werbalne.

- Zamierzam zakończyć swoje życie.

Alice momentalnie zamarła.

- To bez sensu Edwardzie. Chcesz zostawić Bellę, chodź doskonale wiesz, że ona nie chce żebyś odchodził. A co z resztą twojego życia? Zamierzasz cierpieć przez ten czas. Czy wiesz, że razem z tobą my także będziemy cierpieć. Bella jest dla nas ważna tak samo jak i dla ciebie.

- To bez znaczenia.

- Jak możesz! Nie rozumiesz? Miłość niesie ze sobą wielkie szczęście, o wiele większe od bólu, który przynosi tęsknota.

- Więc może jestem masochistą.

Nie odezwała się już do mnie więcej dopóki nie dojechaliśmy do domu. Po raz pierwszy odkąd poznałem Alice widziałem jak się poddaje. Nie zaczekała na mnie tylko od razu wysiadła z samochodu.
- Czekamy w środku. - Rzuciła na odchodne, po czym podbiegła do Jaspera, który stał na werandzie. Kiedy wyczuł emocję, jakie targają jego żoną rzucił mi gniewne spojrzenie i przytulił ją mocniej do siebie.
Siedziałem w samochodzie zastanawiając się nad słowami Alice i zrozumiałem, że nie mogę już tchórzyć. Jeśli mam to zakończyć ma się to stać wkrótce i muszę zrobić to sam nawet, jeśli miałbym kłamać i zwodzić ukochaną.

Wszedłem do domu i od razu moim oczom ukazała się cała rodzina siedząca przy długim, drewnianym stole w pokoju, który miał robić za jadalnie.

Carlisle siedział na końcu stołu, a po jego lewej stronie siedziała Esme kurczowo ściskając jego rękę. Moja siostra stała w kącie przytulona do swojego męża, który rzucał mi spojrzenia pełne rozczarowania po tym, do jakiego stanu doprowadziłem Alice. Emmett siedział po środku od strony okna i był jakby nie obecny, obok niego siedziała, Rose, która jako jedyna była zadowolona z obrotu sytuacji - znowu.

- Chcesz nam coś powiedzieć Edwardzie? - Zaczął mój ojciec nawet nie patrząc w moją stronę.

- Chce abyśmy się stad wynieśli i zostawili Bellę w spokoju - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

- Wreszcie jakaś rozsądna decyzja młodszy bracie. - Rosalie wyglądała na naprawdę zadowoloną.

Wszyscy się patrzyli to na mnie i na nią oczekując jakiejś reakcji. I chodź przychodziło mi to naprawdę ciężko muszę przyznać, że był to jeden z tych nielicznych razy, kiedy musiałem zgodzić się z blondynką.

Pamiętaj robisz to dla niej”- pomyślałem, po czym odruchowo nabrałem powietrza w płuca. Ledwo wyczuwalny zapach krwi mojej ukochanej unosił się jeszcze w powietrzu, na co potwór we mnie uśmiechnął się szeroko.


Stałem na werandzie i przypatrywałem się odjeżdżającym samochodom. Rosalie oczywiście nie zgodziła się jechać jeepem Emmetta i razem z moim bratem ruszyli pierwsi jej czerwonym BMW. Później przyszła pora na Carlisle’a, który zadzwonił do szpitala w Forks i poinformował doktora Grenady o obiecującym angażu w Los Angeles, na który grzechem byłoby się nie zgodzić i Esme. Moja przyszywana matka spojrzała na mnie wzorkiem pełnym czułości.

Jeśli kochasz, wtedy nie chcesz ranić.” Pomyślała, ale nie było to oskarżenie a raczej ostatnia, desperacka próba odciągnięcia mnie od mojego pomysłu.

- Jeśli zginęłaby przeze mnie to tylko, dlatego, że ją kocham. Ranienie to jedyny sposób na jej ocalenie.
Esme od razu odwróciła wzrok i ruszyła do czarnego Mercedesa.

Jako ostatni mieli wyruszyć Astonem Alice z Jasperem. Mały narwany chochlik rzucił się mi na szyję z takim impetem, że mało, co mnie nie wywróciła.

- Przecież wkrótce do was dołączę - starałem się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko zniekształcony grymas.
- Wiem, ale kiedy znów odjedziesz nie pożegnasz się ze mną - w jej głosie dało się wyczuć zrozumienie. – Chodź Jazz czas na nas.

Jasper podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu.

- Pamiętaj, że są drzwi, które raz zamknięte nigdy więcej nie mogą zostać otwarte.

- Wiem i taką mam nadzieję - to było oczywiste kłamstwo. Nie chciałem tego całym sobą, ale miłość bez poświęceń nie może być miłością.

Wraz z tym jak ostatni samochód wyjechał zamknąłem za sobą drzwi do życia, które chciałem mieć razem z Bellą, a do którego nie miałem prawa.


Czekałem na nią na szkolnym parkingu świadom tego, co miałem zrobić. Ból przeszywający mnie na wskroś był nie do zniesienia. Całe to staranie się dla jej dobra było niczym moja własne próba samobójcza. Zacząłem się jeszcze raz zastanawiać jak będzie wyglądać wieczność bez jej zarumienionych policzków, kaskady brązowych loków i tych czekoladowych oczu tak inteligentnych będących dla mnie jedyna przepustką do jej wewnętrznego świata. Czy wspomnienie mojego porzucenia szybko ją opuści i znajdzie pocieszenie w ramionach kogoś innego, ludzkiego. Na tą myśl kamyk znajdujący się w mojej dłoni zmienił się w kupkę piachu, którą bezzwłocznie wyrzuciłem. Zauważyłem jak powoli wjeżdża na parking - jak zawsze skupiona, skoncentrowana nawet na najdrobniejszych manewrach. Natychmiast podszedłem w jej stronę i otworzyłem drzwiczki od jej furgonetki.

- Jak samopoczucie? - Zapytałem widząc jej wymuszony uśmiech.

- Świetnie.

Szliśmy do klasy w milczeniu. Jak na prawdziwego masochistę przystało myślałem nad najbardziej łagodną wersją „opuszczenia” Belli. Ona natomiast równie odległa widocznie była pogrążona w rozmyślaniach, które z całą pewnością dotyczyły wczorajszego wieczora.

Lekcje mijały mi niepostrzeżenie. Od wyjścia z parkingu nie odzywaliśmy się do siebie stanowiąc jedynie dla siebie towarzystwo w milczeniu. Sytuacja uległa całkowitemu przeistoczeniu, kiedy po wejściu do stołówki Bella dostrzegła, że przy naszym stoliku nie ma mojego rodzeństwa.

- Gdzie jest Alice?

- Z Jasperem – odpowiedziałem bawiąc się batonikiem. Wydało mi się, że cokolwiek teraz nie wymyśle będzie oczywiste.

I kłamstwo - skarciłem sam siebie w myślach.

- Co z nim?

- Wyjechał na jakiś czas.

- Co takiego? Dokąd?

- W żadne konkretne miejsce.

- A Alice z nim. - To nie było już pytanie.

- Chciała mieć na niego oko. Będzie go próbować nakłonić do zatrzymania się w Denali.

Na chwilę jakby odpłynęła najwyraźniej starając sobie przypomnieć coś istotnego.

- Ręka ci dokucza? – Spytałem by wyrwać ją z tego zamyślenia.

- Kogo obchodzi moja głupia ręka!

Ta odpowiedź zbiła mnie z tropu. Nie odezwałem się już więcej. Gdzieś w głębi pojawiła się cicha nadzieja, że być może nienawidzi mnie i brzydzi się mojego gatunku po wydarzeniach z poprzedniego wieczora. Odprowadzałem ją na parking, kiedy przerwała nasze niezręczne milczenie. - Wpadniesz do mnie później

Być obojętnym wydało mi się najlepszym w zaistniałem sytuacji. Powoli ją odstawiać od siebie, stopniowo kawałek po kawałku.

- Później?

- Dziś pracuję. Zamieniłam się dyżurami, żeby móc świętować swoje urodziny.

- Ach tak.

- To, co wpadniesz, kiedy wrócę, prawda?

Wątpiła. Wyczułem to od razu i chodź serce pragnęło być z nią już na wieczność rozum mówił mi zupełnie coś innego.

- Jeśli chcesz.

- Zawsze tego chcę. - Pragnienie siebie nawzajem, które nigdy nie powinno mieć miejsce. Bóg zapewne przeklął mnie już dawno.

- No to wpadnę. - Starałem się zabrzmieć najzwyczajniej na świecie.

Pojawiła się pustka, przeraźliwa pustka, która wypełniała mnie całego. Spojrzałem w jej czekoladowe oczy pełne nadziei i zrozumienie. Oczy, które nie wątpią, a wiedzą. Jedynym, na co się zdobyłem było ucałowanie czoła ukochanej. Zamknąłem za nią drzwi od jej furgonetki i ruszyłem w stronę swojego volvo.


Czekałem na nią na podjeździe wiedząc, że każda sekunda przybliża mnie do opuszczenia Belli już na zawsze. Ostatnie dwa dni były dla mnie mieszanką sprzecznych emocji. Co raz podejmowałem decyzję o porzuceniu swego niechlubnego pomysłu, ale kiedy patrzyłem w jej oczy, które od urodzin przepełnione były troską i bólem czułem, że dobrze postępuję. Dla mnie była to miłość na wieczność, ale miałem nadzieję, że Bella odnajdzie w przyszłości spokój i zaopiekuję się nią ktoś bardziej odpowiedni ode mnie. Moje przemyślenia przerwał hałas jej furgonetki. Gdyby moje serce nie przestało bić wiele lat temu jak nic by przyspieszyło. Spojrzałem przez okno i przypatrywałem się jej wsłuchując się w ciszę, która ją otaczała. Pragnąłem jej już na zawsze, była moją heroiną, ale każdy musi uwolnić się od uzależnienia. Moja pora przyszła właśnie w tej chwili. Z samochodu wyszedłem równo z nią odbierając jej torbę i ponownie odkładając na fotel pasażera.

- Chodźmy się przejść – powiedziałem widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy.

Wydała się być zagubiona, jakby miała już wcześniej jakieś przeczucia. Czy mogłem to przegapić pogrążony w rozmyślaniach? Najwyraźniej tak. Nie czekałem na jej aprobatę. Po prostu chwiałem jej dłoń i pociągnąłem w stronę lasu. Nie zagłębialiśmy się za daleko, nie chciałem, żeby się zgubiła. Zza drzew wciąż prześwitywała ściana domu.


Oparłem się o pień drzewa. Czułem się jakby całe moje ciało było przeciw temu wszystkiemu. Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku, kiedy patrzyłem tak na nią. Była zaskoczona sytuacją, ale na pewno nic nie przeczuwała. Nie zasługiwała sobie na to, co zamierzałem uczynić, ale nie mogła się spodziewać niczego ponad to odkąd zgodziła się na romans z wampirem.

- Okej, porozmawiajmy. - Powiedziała, przerywając niezręczną ciszę, która zaistniała pomiędzy nami.

- Wynosimy się z Forks, Bello.

Tak będzie dla Ciebie lepiej”- pomyślałem, jednocześnie sprawiając, iż na mojej twarzy zawitała maska obojętności.
Wydawała się zaskoczona. Jakby wypowiedziane przeze mnie słowa zupełnie do niej nie dochodziły. - Bello, już najwyższy czas. Carlisle wygląda góra na trzydzieści lat, a twierdzi, że ma trzydzieści trzy. Jak długo jeszcze kłamstwa uchodziłyby nam tu na sucho? I tak musielibyśmy niedługo zacząć gdzieś wszystko od nowa.

Dezorientacja mieszała się z brakiem zrozumienie. Wciąż nie rozumiała, wciąż miała nadzieję, której musiałem ją jakoś pozbawić.

Zamknąłem się na wszelakie emocje i „uciszyłem” swoje serce. Już wiedziała. Ten smutek, który miała wypisany na twarzy będzie mnie prześladować przez dekady. Chciałem do niej podejść i przytulić. Ucałować jej pełne wargi i zapomnieć o całym świecie - nie mogłem, nie teraz. W myślach zacząłem się karcić za powzięcie tej decyzji.

- Mówiąc „wynosimy się” - wyszeptała - Masz na myśli...

- Siebie i swoją rodzinę – dokończyłem starając się by każde słowo zabrzmiało wystarczająco dobitnie.
Pokręciła głową, jakby się na to nie zgadzała. Jakby to wszystko nie miało dla niej najmniejszego sensu. Czułem, że wewnątrz targają nami te same emocje, z czego najsilniejsze miało być niedowierzanie - moje, że odciąłem się od sensu swojego życia, jej, że pomimo tylu zapewnień o mojej wiecznej miłości porzucam ją.

- Nie ma sprawy - oświadczyła. - Pojadę z wami.

Nawet nie wiesz jak tak pragnę.”

Chciałem wiedzieć czy kiedyś zapomni o tym, co właśnie zamierzałem zrobić, o bólu, jaki jej sprawię. Czy kiedyś u jej boku pojawi się ktoś, kto będzie ją kochał, chociaż w jednym procencie tak jak ja wtedy będę mógł odejść z uśmiechem na twarzy mając w myślach „Jest szczęśliwa, bo kochając ją pozwoliłem jej odejść.”

- Nie możesz, Bello. Tam, dokąd się wybieramy... To nieodpowiednie miejsce dla ciebie.

- Każde miejsce, w którym przebywasz, jest dla mnie odpowiednie.

Kolejne desperacka próba bym został przy jej boku. Kusiła mnie jej krew, ale sto razy bardziej kusiła mnie ona sama, jej oczy, włosy, usta, każdy jej uśmiech i rumieniec.

- Ja sam nie jestem kimś odpowiednim dla ciebie.

Wreszcie mówisz jej prawdę.”

- Nie bądź śmieszny.

W jej głosie dało się wyczuć błaganie.

- Jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła w życiu.

Nie Bello, jestem najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła ci się w życiu.”

- Nie powinnaś mieć wstępu do mojego świata. - Stwierdziłem wcale nie mijając się z prawdą.

- Słuchaj, po co tak się przejmować tą historią z Jasperem? To był wypadek. Nic takiego.

Na to wspomnienie mimowolnie się wzdrygnąłem.

- Masz rację - przyznałem. - Nic, czego nie należało się spodziewać.

- Obiecałeś! W Phoenix przyrzekłeś mi, że zostaniesz ze mną na zawsze.

Chciałbym tego ukochana. Być przy tobie już na zawsze, po kraniec naszego istnienia.”

- Nie na zawsze, tylko tak długo, jak długo swoją obecnością nie będę narażał ciebie na niebezpieczeństwo - poprawiłem.

- Jakie niebezpieczeństwo? Wiem, tu chodzi o moją duszę, prawda? Carlisle o wszystkim mi opowiedział, ale dla mnie nie ma to znaczenia. To nie ma dla mnie znaczenia, Edwardzie! Możesz sobie wziąć moją duszę! Na co mi dusza po twoim odejściu? I tak już należy do ciebie.

Nie chciałem tego słyszeć. Opis jej stanu był opisem mojego stanu zmieniając jedynie duszę na serce.

Stałem tam ze wzrokiem wbitym w ziemie wymyślając w swojej głowie najbardziej absurdalny, a zarazem najbardziej przekonujący powód mojego odejścia.

- Bello, nie chcę cię brać ze sobą.

Pragnie cię każda komórka mojego ciała. Nie pozwól mi odejść.”- Natychmiast wyrzuciłem ta nieposłuszną myśl, która wciąż do mnie wracała ze zdwojoną siłą.

- Nie... chcesz... mnie? - W jej ustach zabrzmiało to jeszcze bardziej absurdalnie niż w moich.
- Nie – potwierdziłem bezlitośnie.

Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.”

Wpatrywała się w moje oczy tak intensywnie jakby szukała, chociaż najmniejszego dowodu na to, ze kłamię. Ostatnimi siłami broniła się przed moim kłamstwem zapominając o tym jak dobrym jestem aktorem. Potrząsała głową jakby miała nadzieję, że to tylko senny koszmar, z którego wkrótce się obudzi. Po raz pierwszy od wielu lat żałowałem tego, że Carlisle mnie uratował, że nie pozwolił mi wtedy zginąć.

- Hm. To zmienia postać rzeczy.

Spokój jej wypowiedzi sprawił, iż to ja zacząłem niedowierzać we wszystko to, co się wydarzyło. Myślałem, że zapewnianie jej o tym, że już jej nie kocham zajmie mi długie godziny, że zasianie, chociaż ziarenka niepewności, co do mojej miłości w stosunku do jej kruchej, ludzkiej osoby będzie prawie niewykonalne tymczasem ona przyjmowała to wszystko ze stoickim spokojem.

- Oczywiście zawsze będę cię kochał... w pewien sposób. „Zawsze, już na wieczność, miłością tak silną, że umrę wraz z tobą.” Ale tamtego feralnego wieczoru uzmysłowiłem sobie, że czas na zmianę dekoracji. Widzisz, zmęczyło mnie już udawanie kogoś, kim nie jestem. Bo ja nie jestem przedstawicielem twojej rasy.

Niczego bardziej jak bycia człowiekiem nie pragnąłem w tej chwili. Wszystko byłoby prostsze, takie nieskomplikowane i chociaż moje życie nie byłoby wieczne miałoby ono sens i warto było by je przeżyć.
- Przepraszam za to, że nie wpadłem na to prędzej. - Powiedziałem po chwili.

- Przestań. Nie rób tego. Może być tak, jak dawniej.

Chciałbym ukochana.”

- Nie jesteś kimś dla mnie odpowiednim, Bello.

Był to kolejny zadany przeze mnie cios, chociaż to nie ona była winna. Zupełnie nieświadomie przytaknęła.
- Skoro tak uważasz.

- Tak właśnie uważam.

- Chciałbym cię prosić o wyświadczenie mi przysługi, jeśli to nie za wiele.

Chwila zawahania. Próba zwalczenia odruchu przerwania całej tej farsy. Po co zadawać sobie i jej więcej bólu może jest dla nas jeszcze szansa.

Pamiętaj, że są drzwi, które raz zamknięte nigdy więcej nie mogą zostać otwarte.”

Słowa Jaspera utrwalone w mojej głowie dały mi siłę na ciągnięcie tej bezsensownej gry.

- Zgodzę się na wszystko - zadeklarowała nieco głośniejszym szeptem.

Uśmiechnąłem się sam do siebie w myślach.

Zwątpiłaś w moją miłość, ale wciąż mnie kochasz - nie zasługuję na kogoś takiego jak ty.”

- Pod żadnym pozorem nie postępuj pochopnie - rozkazałem jej z uczuciem, którego ta wypowiedź nie mogła zawierać, maska, pod którą się skrywałem zaczynała powoli się kruszyć. - Żadnych głupich wyskoków! Wiesz, co mam na myśli?

Kiwnęła głową.

Momentalnie się opanowałem i powróciłem do poprzedniej postaci.

- Proszę cię o to przez wzgląd na Charliego. Bardzo cię potrzebuje. Uważaj na siebie choćby tylko dla niego.
- Obiecuję.

- Przyrzeknę ci coś w zamian - oświadczyłem. - Przyrzekam, Bello, że dziś widzisz mnie po raz ostatni. Nie wrócę już do Forks. Nie będę więcej cię na nic narażał. Możesz żyć dalej, nie obawiając się, że niespodziewanie się pojawię. Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Postaram się o to.”

Widziałem tylko jak zaprzecza. Jak nie chce tego do siebie dopuścić.

- Nie martw się. Jesteś człowiekiem. Wasza pamięć jest jak sita. Czas leczy wszelkie wasze rany.

- A co z twoimi wspomnieniami? – Spytała.

- Cóż... Niczego nie zapomnę, ale nam... Nam łatwo skupić uwagę na czymś zupełnie innym.

Dlatego już na zawsze pozostaniesz w mej pamięci.”

Uśmiechnąłem się do niej jednocześnie powoli wycofując.

- To już chyba wszystko. Nie będziemy cię więcej niepokoić.

Jej spokój zdał się być w tej chwili zburzony. Pomyślałem o Alice o tym, w jaki sposób rozdzieliłem je. Kolejna osoba, której zadałem niepotrzebny ból. Poczułem do siebie obrzydzenie spowodowane moim zachowaniem. Coraz bardziej przypominałem Rosalie, która myślała tylko o sobie, chociaż powątpiewałem czy ona jest równie egoistyczna, co ja.

Pokiwałem głową na jej nieme pytanie o moją siostrę.

- Tak. Wszyscy już wyjechali. Tylko ja zostałem się pożegnać.

- Alice wyjechała na dobre... – Powtórzyła.

- Chciała się z tobą spotkać, ale przekonałem ją, że będzie dla ciebie lepiej, jeśli odetniemy się od ciebie za jednym zamachem.

Edwardzie stajesz się potworem, którym nigdy nie chciałeś być,”

- Żegnaj, Bello - powiedział kończąc przedstawienie.

- Zaczekaj! - Wykrztusiła, wyciągając ręce.

Podszedłem bliżej, ale tylko po to, żeby chwycić ją za nadgarstki i przycisnąć dłonie do tułowia. Nachyliłem się nieco całując jej czoło. Po raz ostatni czując pod swoimi wargami miękkość jej skóry oraz zapach krwi, który doprowadzał mnie do szaleństwa.

- Uważaj na siebie - szepnąłem.


Nie dałem jej już nic powiedzieć. Na przekór sobie ruszyłem w las pozostawiając za sobą jedynie delikatny podmuch i szelest opadających liści. Serce walczyło z rozumem o powrót do Belli. Ale w tym momencie ujrzałem nasz były już dom. Nie zwlekając ani chwili wsiadłem do mojego volvo i odpaliłem. Z impetem wyjechałem na drogę mając nadzieję, że dotrę do domu Belli wystarczająco szybko by nikogo nie spotkać. Tak jak się spodziewałem wszystko pozostawało tak jak było.

Wyjąłem notes z szuflady i jednym zdecydowanym ruchem napisałem na niej jak najbardziej przypominającym Belli pismem, że wyszła ze mną na spacer do lasu. Po czym wyszedłem na podjazd. Wszedłem do jej samochodu i wyciągnąłem radio starając się przy tym nic nie uszkodzić. Z prezentem w ręce wdrapałem się przez okno i postarałem się by znikły wszystkie rzeczy przypominające, Belli o mnie min. Płyta ze skompowanymi przeze mnie utworami oraz wspólne zdjęcie. I kiedy miałem już wychodzić, poczułem, że nie mogę zabrać tego ze sobą. Ujrzałem wtedy obluzowana deskę w podłodze i bez chwili namysłu pozostawiłem pod nią wszystkie przedmioty.
„Chociaż tyle mnie może pozostać przy tobie.”

Ostatni raz omiotłem ten pokój wzrokiem, po czym wyskoczyłem przez okno. Zapaliłem silnik swojego volvo przeklinając siebie w myślach za wszystko, co dzisiaj uczyniłem. Wciąż miałem przed oczami twarz Belli, twarz kobiety, którą jak ostatni tchórz zostawiłem samą w lesie, bo nie miałem dość odwagi by ją kochać.

Koniec miłości. Koniec mojego życia.


Rozdział 4. Obserwacje


Docisnąłem mocniej pedał gazu chcąc jak najszybciej pozostawić Forks za sobą. Oczami wyobraźni wciąż widziałem Bellę, która błąkała się sama po lesie i chodź walczyłem ze sobą by nie wrócić do niej i błagać o przebaczenie czułem jak narasta we mnie poczucie winy.

Pamiętaj, że to dla jej własnego dobra.”

Tak właśnie chciałem myśleć, chodź nie było to dla mnie proste. Zadziwiające było moje pragnienie ujrzenia Alice. Nie chodziło mi o rozmowę z moją siostrą, a raczej o doszukaniu się w jej oczach chodź cienia zrozumienia i aprobaty dla tego, co uczyniłem, chodź szczerze zaczynałem w to wszystko wątpić.


Przekraczałem już granice Alaski, kiedy wśród ściany lasu mignął mi punkt poruszający się z taką prędkością, iż ludzkie oko nie było w stanie go dostrzec. Kiedy się zatrzymał w odległości stu metrów ode mnie od razu rozpoznałem posągową figurę Tanyi. Jej towarzystwo było mi w tej chwili wybitnie nie na rękę, ale skoro przebyła blisko trzysta kilometrów od swojego domu widocznie chciała ze mną porozmawiać bez świadków. Zatrzymałem swoje volvo na poboczu, a ona natychmiast zajęła miejsce pasażera. Ubrana była w wojskowe spodnie oraz oliwkową koszulkę, a swoje truskawkowe loki związała w wysoki koński ogon. Spojrzała na mnie z czułością, ale w tym spojrzeniu nie było tego podążania, które widziałem za każdym razem, kiedy patrzyłem w jej topazowe oczy, a raczej troska o przyjaciela, który gdzieś pobłądził.

- Witaj Edwardzie, stęskniłam się za tobą.- Wypowiedziała to bardzo cicho i ze spuszczoną głową, ale mimo wszystko ją usłyszałem.

- Witaj Tanya. Chyba nie sądziłaś, że zapomniałem jak do was trafić? - Starałem się wymusić na sobie uśmiech, ale jedynym, co mi z tego wyszło był niekształtny grymas na mojej twarzy.

Przecież wiesz, że nie”- jej myśli były bardziej śmiałe niż słowa.

- Zawsze powtarzałaś mi, że nigdy nie będziemy prowadzić rozmowy w ten sposób.

Przypomniałem sobie jedną z naszych niewielu poważnych rozmów. W jednej z nich powiedziała, że cokolwiek by się nie stało, zawsze będzie chciała mówić mi, co myśli na głos, tak by nie musiała się później karać za swoje nieposłuszne myśli.

- Ludzie się zmieniają Edwardzie, nawet ja.

- Wampiry… - nawet nie zwróciła uwagi na moją poprawkę.

Miałem wrażenie, że wciąż mi się przypatruje, ale ja uparcie wpatrywałem się w jezdnie chcąc jak najszybciej zakończyć tą farsę.

- Carlisle nie chciał mi powiedzieć, co was do nas sprowadza, kiedy zadzwonił, mało tego, kiedy już przyjechał również nie był za bardzo rozmowny. Mogę wiedzieć, dlaczego?

Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się na kierownicy, a frustracja wywołana jej pojawieniem się sięgnęła zenitu.

- Po to tylko przybiegłaś? Żeby akurat mnie się wypytywać, co się stało? Dlaczego nie mogłaś urządzić sobie pogawędki z Esme, Alice albo Rosalie - z nią na pewno znalazłybyście wspólny język na temat „przeszkody”, jaką przed wami postawiłem!

Wykrzyczałem w twarz wampirzycy, która zdała się być przerażona. Jeśli wyszła mi na spotkanie tylko z powodu Belli mogła już w tej chwili wyjść z tego samochodu.

Nigdy taki nie był.”- Jej myśli wprowadziły mnie w jeszcze gorszy nastrój.

- Sama powiedziałaś, że wampiry się zmieniają, czyż nie?- Powiedziałem z ironią. - A dla twojej wiadomości chociażbyś była ostatnią wampirzycą na świecie moje stosunki wobec ciebie na pewno się nie zmienią, więc już w tej chwili możesz sobie podarować to całe przedstawienie zostawiając mnie i moje myśli sam na sam, z dala od twoich niestosownych fantazji.

Zdałem sobie sprawę, że był to pierwszy raz, kiedy świadomie pokazywałem swoją niechęć wobec kogokolwiek. Wampirzyca ostatni raz spojrzała w moje oczy. Dostrzegłem w nich ból i cierpienie, ale nie czułem bym zrobił źle cokolwiek, to ona powinna panować nad swoimi instynktami.

- Przepraszam.- Rzuciła na odchodne, pozostawiając jedynie za sobą swoją słodkawą woń i ginąc w mroku.


Wysiadłem z samochodu z impetem zatrzaskując za sobą drzwi. Podszedłem na taras widokowy i spojrzałem na góry. Były takie niedostępne, a ja świadom, bądź nie stawałem się taki sam.

Uderzyłem w metalową barierkę z całej siły dając upust swojej frustracji, pozostawiając w niej spore wgłębienie.
Lód na nowo zaczął skuwać moje serce.

Jechałem do celu mając cichą nadzieję, że już nikt nie wyjdzie mi na spotkanie. Chciałem pozbierać się po rozmowie, z Tanyą zanim dojadę do Denali i czekających na mnie jedenastu wampirów. Kierowałem rozmyślając nad tym, dokąd się udać - wiedziałem, bowiem, że długie przebywanie w towarzystwie mojej rodziny nie jest teraz dobrym rozwiązaniem. Postanowiłem, że pozostanę tam tak długo aż postanowię, co dalej z tym wszystkim zrobić.

Mam nadzieję, że moi rodzice nie zapisali mnie do szkoły”- chciałem sam na sobie wysilić jakiś żart, cokolwiek, ale szkoła kojarzyła się z Bellą, bo prawdą jest, że wszystko zaczęło dla mnie istnieć dopiero z nią - kruchą ludzką dziewczyną, która uczyniła mój czarno-biały świat kolorowym.

Byłem już na miejscu. Dom klanu Denalii nic się nie zmienił - wciąż tak samo wystawny i starodawny jak kiedyś. Widziałem jak w salonie pali się światło i zdawałem sobie sprawę, że to Alice postawiła wszystkich na nogi w sprawie mojego przyjazdu.

Wreszcie…” - myśli Esme były najgłośniejsze ze wszystkich, zdecydowanie była ona tak samo dobra jak moja rodzona matka. Obie miały także ten sam błysk w oku, kiedy na mnie patrzyły.

Rozglądając się po okolicy dostrzegłem w górnym oknie zarys postaci. Wampirzyca stała ze skrzyżowanymi rękoma i wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym nienawiści.

"Rosalie."



Rozdział 5. (18) Telefon


Telefon w mojej kieszeni znów zaczął wibrować. Po raz dwudziesty piąty w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Pomyślałem, żeby otworzyć go i przynajmniej sprawdzić, kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było coś ważnego. Może Carlisle mnie potrzebował.

Pomyślałem o tym, ale się nie ruszyłem.

Nie byłem całkiem pewien, gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu, pełnym szczurów i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze przepełniała woń smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad wszystkim. Pode mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem sobie trudu, by oddzielać myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską wrzawę, której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała się ode mnie. To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja egzystencja była pozbawiona znaczenia.

Cały świat był pozbawiony znaczenia.

Przyciskałem czoło do kolan, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Może to było bezsensowne. Może jeśli moja próba i tak była skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować i po prostu wrócić...

Ten pomysł był tak pobudzający, tak ożywczy - jakby te słowa zawierały w sobie silny środek znieczulający, zmiatający z powierzchni ziemi tę górę cierpienia, pod którą byłem zakopany - że sprawił, iż wziąłem głębszy oddech, a świat zawirował mi przed oczami.

Mógłbym stąd odejść, mógłbym wrócić.

Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi powiekami, uśmiechnęła się do mnie.

To był zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie wywołał on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja podświadomość.

Oczywiście, że nie mogłem wrócić. Czymże było moje cierpienie w porównaniu z jej szczęściem? Powinna móc się uśmiechać, wolna od strachu i wszelkich zagrożeń. Wolna od tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na coś więcej. Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten świat, pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu, nieważne jakie życie prowadziłem na ziemi.

Myśl o tej ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż ból, który do tej pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca, do którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej swojego życia. Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował ulgi.

To była moja nadzieja, ale nie miałem na to żadnych gwarancji. Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda, zacytowałem. Nawet gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę odczuwać męki po jej stracie?

Ponownie wstrząsnęły mną dreszcze.

A poza tym, do diabła, obiecałem. Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej życiu. Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym choć raz zrobić czegoś dla jej dobra? Czegokolwiek?

Myśl o powrocie do pochmurnego miasteczka, które już na zawsze pozostanie moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w głowie.

Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić się, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać. Nigdy by się nie dowiedziała, że tam byłem...

Nie. Do diabła, nie.

Telefon znów zaczął wibrować.

- Niech to szlag - warknąłem.

Mógłbym tym odwrócić swą uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od pół roku nie przeżyłem takiego szoku.

Po co Rosalie miałaby do mnie dzwonić? Była prawdopodobnie jedyną osobą, która cieszyła się z mojej nieobecności.

Musiało się stać coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać. Zmartwiony o swoją rodzinę, odebrałem telefon.

- Co? - spytałem spięty.

- Och, wow. Edward odebrał telefon. Czuję się zaszczycona.

Gdy tylko usłyszałem ton jej głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej postępowania bez wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy nie miało dla mnie sensu. Jej działania wynikały z najbardziej zawiłych rodzajów logiki.

Zatrzasnąłem telefon.

- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.

Oczywiście telefon od razu znów zaczął wibrować.

Będzie do mnie wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała mnie zirytować? Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej przez kilka miesięcy. Rozważyłem w myślach pomysł, by pozwolić jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru przez następne pół roku... a potem westchnąłem i znów odebrałem telefon.

- Streszczaj się.

Rosalie zaczęła wyrzucać z siebie słowa.

- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że Alice jest w Forks.

Otworzyłem oczy i wpatrzyłem się w spróchniałe drewniane belki oddalone trzy cale od mojej twarzy.

- Co? - Mój głos był pusty i wyprany z wszelkich emocji.

- Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak ty. - Rosalie zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła.

Ale moja wściekłość utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki problem miała Rosalie.

Alice przyrzekła mi, że podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu do Belli, mimo że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi Bellę w spokoju... przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem. Najwyraźniej uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację.

Ale nie uległem. Jeszcze. Więc co robiła w Forks? Zapragnąłem skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć się na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej we mnie...

- Jesteś tam jeszcze, Edward?

Nie odpowiedziałem. Ścisnąłem czubkami palców nasadę nosa, zastanawiając się, czy wampir może dostać migreny.

Z drugiej strony, jeśli Alice już i tak wróciła...

Nie. Nie. Nie. Nie.

Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie.

Powtarzałem te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego widoku ciemnego okna Belli. Wejścia do mojego jedynego sanktuarium.

Bez wątpienia musiałbym się płaszczyć, gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie spędzić następne dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z nią.

Nie, nie, nie.

- Edward? Obchodzi cię chociaż, czemu Alice tam jest?

- Nieszczególnie.

Głos Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że wymusiła na mnie odpowiedź.

- Cóż, właściwie, to ona nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.

Zamrugałem powoli. Bella wyjechała? Moje myśli skupiły się na tej niespodziewanej wiadomości. Jeszcze nie ukończyła szkoły, więc musiała wrócić do matki. To dobrze. Będzie żyła tam, gdzie jest mnóstwo słońca. To dobrze, że była w stanie zostawić za sobą cienie przeszłości.

Spróbowałem przełknąć ślinę, ale nie potrafiłem.

Rosalie wydała z siebie nerwowy chichot.

- Więc nie musisz się wściekać na Alice.

- W takim razie po co do mnie dzwonisz, Rosalie, jeśli nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi głowę? Eh!

- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając, że miałem zamiar przerwać połączenie. - To nie dlatego dzwoniłam.

- Więc po co? Mów szybko i zostaw mnie w spokoju.

- Cóż... - zawahała się.

- Wyduś to z siebie, Rosalie. Masz dziesięć sekund.

- Myślę, że powinieneś wrócić do domu - powiedziała w pośpiechu. - Jestem zmęczona Esme, która się ciągle smuci, i Carlisle’em, który się nigdy nie śmieje. Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle za tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w końcu i przestań myśleć tylko o sobie.

- Ciekawa rada, Rosalie. Pozwól, że ci opowiem o tym, jak to kocioł przygarniał garnkowi...

- Ja myślę o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie obchodzi cię, jak bardzo ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię bardziej niż resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.

Nie odpowiedziałem.

- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy, zapomnisz o tym.

- Forks nigdy nie było problemem, Rosalie - powiedziałem, starając się być cierpliwym. To, co powiedziała o Esme i Carlisle’u poruszyło we mnie czułą strunę. - Tylko dlatego że Bella - trudno było wypowiedzieć jej imię na głos - wyprowadziła się na Florydę, to wcale nie znaczy, że będę w stanie... Zrozum, Rosalie. Naprawdę mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym tam był.

- E...

Znowu. Znowu to wahanie.

- Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w porządku? A z Carlisle’em?

- Nic im nie jest. Po prostu... cóż, nie powiedziałam, że Bella się wyprowadziła.

Nie odezwałem się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie powiedziała, że Bella się wyprowadziła. Powiedziała: „...ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.” A potem: „Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.” Więc Bella nie była w Forks. Co miała na myśli, mówiąc, że Bella się nie wyprowadziła?

I znów Rosalie wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu, tym razem prawie ze złością.

- Nie chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to głupie. Im szybciej się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy. Po co miałbyś się szwędać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy nie ma takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów tworzyć rodzinę. To koniec.

Wydawało się, że mój umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła. Wyglądało na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach, ale nie miałem pojęcia co. Mój mózg przetwarzał te informacje, układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.

- Edward?

- Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie.

Długie milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego serca.

- Ona nie żyje, Edwardzie.

Jeszcze dłuższe milczenie.

- Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo się dowiedzieć. Bella... rzuciła się z klifu dwa dni temu. Alice widziała to, ale było już zbyt późno, by coś zrobić. Chociaż myślę, że pomogłaby, łamiąc dane słowo, gdyby tylko miała czas. Wróciła, by zrobić co w jej mocy, aby pomóc Charliemu. Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...

Telefon zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go wyłączyłem.

Siedziałem w ciemności przez bardzo długą chwilę. Wydawało mi się, że czas się skończył. Jakby wszechświat się zatrzymał.

Powoli, poruszając się jak staruszek, włączyłem z powrotem telefon i wybrałem jedyny numer, pod który przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie zadzwonię.

Gdyby ona odebrała, rozłączyłbym się. Jeśli to będzie Charlie, zdobędę postępem informację, na której mi zależało. Udowodnię, że to był tylko chory żart Rosalie, a potem powrócę do swojej nicości.

- Dom państwa Swan - odezwał się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem. Ochrypły, głęboki męski głos, ale mimo to należący do kogoś młodego.

Nie zastanawiałem się nad tym, co to może oznaczać.

- Mówi doktor Carlisle Cullen - przedstawiłem się, perfekcyjnie naśladując głos ojca. - Mogę rozmawiać z Charliem?

- Nie ma go tutaj - odparł głos, mgliście zaskoczył mnie pobrzmiewający w nim gniew. Te słowa były niemalże warknięciem. Ale to nie miało znaczenia.

- W takim razie gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.

Nastąpiło krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację przede mną.

- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu chłopak.

Ponownie zatrzasnąłem telefon.



Rozdział 6. (20) Volterra


Więc to było to. Śmierć. Podczas mojej wędrówki po tym świecie nigdzie nie spotkałem miejsca gdzie byłaby tak kontemplowana. Ale wiedziałem też, że nigdy naprawdę nie ‘żyłem zanim Bella pojawiła się w moim życiu. Przed nią tylko egzystowałem. Skoro już wiedziałem jak wyglądałoby Życie bez Belli nie chciałbym nigdy istnieć bez niej na tym świecie.

Nawet, jeśli nie mógłbym być z nią o ile ona prowadziła szczęśliwe i zdrowe życie zadowoliłbym się egzystęcją w świecie. Ale teraz śmierć była jedynie ucieczka od agonii, która przeżywałem. Śmierć ratowałaby mnie. Szedłbym przez ogrom bólu, by uciec od nieznośnego jego poziomu, który właśnie czułem. Przekształcałbym się w wampira i znosił ten okrutny proces milion razy, jeśli tylko mógłbym być z Bellą – tylko jeden ostatni raz.

Jeżeli moje serce mogłoby przede wszystkim bić to pewnie eksplodowałoby od bólu rozbitego serca. Myślałem, że poznałem już ból, chociaż prawdziwy czułem ostatniej wiosny, kiedy to prawie straciłem Bellę przez złośliwy atak wampira. Byłem zły. Myślałem, że poznałem już ból, kiedy Jasper usiłował zabić te, którą kocham najbardziej. Byłem zły. Myślałem ze poznałem już ból, kiedy pożegnałem tę, którą kochałem bardziej niż kogokolwiek przez cały mój żywot. Kiedy zraniłem ją i powiedziałem najbardziej bluźniercze słowa? Kiedy przekonałem ją że nie jest dla mnie odpowiednia osobą. Te wszystkie bóle były niczym w porównaniu z męką, którą odczułem, gdy usłyszałem, że Bella odeszła z tego świata.

Tyle emocji płynęło przez mnie w tym momencie. Najpierw szok. To uderzyło mnie jak tona cegieł. Oczywiście moje ciało zostało zmuszone by stawić się czoło jakoś takiej sile. Ale moje serce skrwawiło – metaforycznie – w tym momencie. Tylko nie mogłem w to uwierzyć.

Ona obiecała być bezpieczną … dla Charliego. Obiecała dała mi swoje słowo. Jak ona mogła zostawić ten świat za sobą? Owszem ja też żyłem przez wszystkich dla nich.

Ale zamiast wyobrażać sobie śmierć, wyobrażałem sobie nasze ponowne spotkanie.

To pomagało mi przetrwać dzień. Przypominałem sobie sposób, w jaki ona się uśmiechała i jakim blaskiem jaśniały jej oczy, kiedy patrzyła na mnie. Przypominałem sobie jej zapach, który wzbudzał w moim gardle dzikie ogniste pragnienie. To była wciąż Bella. Przypominałem sobie jej bezinteresowność, sposób, w jaki zawsze była dzielna. I wspomnienia, do których zapamiętania się zmusiłem. Sposób, w jaki czułem jej bladą skórę. Była ciepła, tak miękka, że dotykanie jej sprawiało przyjemność samą w sobie. Sposób, w jaki jej wargi dopasowywały się do moich jak gdyby były zmuszone by przyjąć dokładnie moja formę. Tak szok nigdy nie czucia takich uczuć kiedykolwiek wystarczyłby zabić mnie samotnie. Świat stał nieruchomo, kiedy Bella była blisko, ze mną, ja i ona Bella i ja. Ona zrobiła wszystko dobrze. O ile byłem z nie czułem, że wszystko miało być w porządku. Ale nie miałem znów kiedykolwiek być z Bellą i jako skutek nigdy nie miałem być już w porządku. Ale wtedy przyszedł żal. Ona zabiła się z powodu mnie. Ponieważ zraniłem ją zbyt mocno. Ponieważ właściwie podjąłem złą decyzje i zakończyłem nasze wspólne życie. Myślałem, że ona ruszyłaby naprzód. Nigdy nie byłaby skłonna ku kandydata, którzy mieliby zająć moje miejsce. Obojętnie jak bym się rozwścieczył. Myśl, że dłonie kogoś innego obejmują talie Belli mają tak blisko do ust Belli… gdy pierwszy raz myślałem o takiej rzeczy rozłupałem w gniewie, na kawałki trzy potężne drzewa. Bella ruszyłaby i znalazła kogoś. On nie kochałby jej nawet w najlżejszym porównaniu tak mocno jak kochałem ją ja. Nikt kiedykolwiek nie mógłby kochać kogoś tak bardzo jak ja kochałem Bellę. Ale spróbowałem ratować ją przez zostawienie jej. I teraz mój plan pracował w odwrotnym efekcie. Właściwie skończyłem będąc tym, który zabił Bellę. Zadrżałem w myśli. Od momentu, w który zdałem sobie sprawę, że ją kochałem myślałem tylko o tym. Nie, że ona kochałaby mnie lub, że akceptowałaby mnie jako wampira, – chociaż wszystkie te myśli były znaczące. Ale najbardziej chciałem żeby ona była bezpieczna…, aby nigdy nie czuła bólu przeżywała długie i szczęśliwe życie. Ale ona nie ruszyła naprzód.

I moje serce było zarówno chore z bólu z takiej wiadomości i drobiazgowo rozradowane.

Ona nie ruszyła. Żaden człowiek nie wszedł do jej serca. Ona umarła z moja duszą w sercu i nikogo innego. I teraz umierałem z jej duszą. Zniszczyłem jej duszę. Zabrałem jej życie. Zmusiłem ją do skończenia się na tej ziemi. Tak żal był emocja, która płynęła przez moja głowę niemiłosiernie, nigdy nie pozwalając mi, choć na minutę spokoju.

To jest twój błąd Edwardzie. Skandował mój umysł. Bella nie żyje przez ciebie.


W końcu mógłbym nie czuć niczego tylko powodujące odrętwienie uczucie świata bez Belli. To było prawie pięć miesięcy odkąd widziałem jej wspaniałą twarz. Dwa tygodnie przed jej śmiercią – nadal drżałem na myśl o takim słowie w odniesieniu do Belli – robiłem plany awaryjne, aby wrócić do Forks i poprosić o przebaczenie. Zmagałem się ze sobą by trzymać się z dala od niej. Zmagałem się by przeżyć.

Już podświadomie biegłem w stronę Forks. Kiedy zadzwoniła Rosalie zostały tylko tygodnie bym złamał wszystkie moje obietnice. Zamierzałem biec z powrotem w ramiona Belli i błagać, i błagać, i błagać dopóki nie przyjęłaby mnie z powrotem. Nic. Żadna Bella albo cała Bella. Próbowałbym odzyskać zaufanie w przyjaźni z Bellą. Ale życie nie miało mieć nigdy więcej żadnego znaczenia. Życie przeszło wolno. Spadłem do gorzkiego świata; zimnego i nieubłaganego szczęście wydało się już nigdy do mnie nie uśmiechnąć. Wszystko było kłopotem – polowanie bieganie zostawiające ślady. Życie było kłopotem. Słońce było wrogiem, dlatego przyniosło mi nadzieję, której nie miałem, nadzieję, że nie będą długo się zastanawiać. Zacząłem się gwałtownie staczać do stanu politowania, zagłębiając się coraz głębiej i głębiej w przeszłość dni, każde mignięcie nadziej więdło w moim kruchym sercu.

Zastanawiałem się jak kiedykolwiek będę znajdować siłę by pokonać mój ból jak potężny by nie był i widzieć blask słońca błysk w uśmiechu nadzieję, którą moja rodzina pokładała we mnie. Emocjonalnie mój umysł stał się ciemną dziurą tak głęboką w ziemi, że, ponieważ każdy dzień kontynuował przeszłość moje cierpienie wzrastało i dziura, do której wybrnąłem nie przestawała stawać się coraz głębsza.

Moje serce, moja dusza, mój umysł, moja mentalność umierały i w tym czasie, myślałem, że oni nigdy więcej nie przywróciliby mnie do życia. Dźwięki mieszały się, więc wszystko, co słyszałem było nierozpoznawalnymi tonami – szept, ruch, śmiech, muzyka – wszystkie mieszały się zupełnie takie same. Polowanie, bieganie zostawiające ślady, wszystkie kartele, wszystko zostaje zamazane, jeden duży nierozpoznawalny ciąg wydarzeń i ich wolno przemijający czas. Ból zużył mnie ciągnąc do otchłani smutnego litościwego istnienia.

Czas minął – przyszłość spadła do teraźniejszości, teraźniejszość zaś poczuwała się do przeszłości. Mógłbym nigdy nie doprowadzić do samodzielnej powrotnej podróży do Forks, do otwartej trumny. Aby zobaczyć Bellę cichą, zamarłą… martwą, nie mógłbym znieść takiej rzeczy. To uczyniłoby to ostatecznym. To uczyniłoby to prawdziwym. Więc uciekłbym od tego życia, w poszukiwaniu czegoś, co jak miałem nadzieję, byłoby życiem pozagrobowym, które spędziłbym z Bellą. Zostaliśmy rozdzieleni w tym świecie. Ale może bylibyśmy ponownie połączeni w następnym. To było wszystkim, czego żądała moja dusza. Jeżeli miałem duszę w ogóle – mógłbym tylko prosić, żeby odnalazła Bellę w następnym życiu.

Bella i ja byliśmy bratnimi duszami. Jeżeli Carlisle miał rację i naprawdę istniało życie pozagrobowe dla naszego gatunku, wtedy mógłbym zostać ponownie złączony z Bellą … w zwykłych minutach. Zostało pięć minut do ostatniego bicia dzwonu na południe miałem nadzieje, że Volturi pospieszą się. Zakończyć to w końcu i zrobić coś bym mógł przejść do następnego świata – lub przynajmniej – obrócić się z powrotem w proch. Każdą z tych dwóch dróg byłbym w stanie uciec od niezgłębionego bólu.


Spróbowałem rozważyć każdą pomyłkę, jaką kiedykolwiek popełniłem w stosunku do Belli, która sprowadziłaby taki straszny rezultat. Jeśli umiałbym trzymać się daleka od początku… ona właśnie teraz byłaby żywa. Jeżeli umiałbym zadowolić się tylko tym by kochać ją i nie pozwolić jej by kochała mnie w zamian, wtedy, ona właśnie teraz byłaby żywa. Widziałem wszystkie pomyłki, nagromadzone w zręcznym opakowaniu, a jednak nie zmieniłbym nic z tego. Każde dotknięcie, którym obdarzyła mnie Bella, było czymś, czego nie doświadczyłem kiedykolwiek wcześniej. I jak nic nie myślałem, że mógłbym doświadczyć czegoś takiego na tym świecie.

Po raz pierwszy naprawdę żyłem, po Raz pierwszy byłem szczęśliwy. Jak mógłbym tego żałować? Oczywiście to doprowadziło do śmierci Belli… tak; zrobiłem wiele pomyłek w minionym roku. Ale nie musiałem żałować ich już dłużej. Oczywiście zawsze wiedziałem ze ona kiedyś by umarła – to jest naturalne fatum ludzkiego życia. Ale pomyślałem, że będę mieć 70 lub więcej lat zanim musiałbym zająć się takim fatum. I nawet wtedy miałem próżną nadzieję, że… Bella stałaby się … wampirzycą… zanim śmierć zabrałaby ją. To oburzające. Było mi ciężko myśleć o Belli jak o wampirzycy. Byłem tak samolubny, że byłem skłonny, by zabrać duszę Belli tylko po to, by móc być z nią. Cieszę się, że znalazłem siłę, by pozwolić jej odejść.

Ale poza tym wszystko skończyło się na jej śmierci. To było zupełnie tak nie dawno. Naprawdę minęło pięć miesięcy odkąd ją widziałem? To wydawało się jak dożywocie. Zastanowiłem się jak Charlire przyjął tę wiadomość. To by go zabiło. Czy Bella wiedziała jak jej śmierć dotknęłaby wielu ludzi? Charlire by umarł – metaforycznie. I teraz ja miałem umrzeć i stąpać po jej śladach. Ale domyślam się, że mogliście powiedzieć, że to wszystko było moim błędem. Jeżeli miałem nigdy nie opuścić Belli lub nawet lepiej być wystarczająco silny by unikać jej na początku. Ale teraz było za późno. Tyle decyzji, tyle pomyłek, tyle reperkusji. Nienawidziłem tego samobójstwa, które stało się dla mnie nagrodą odkąd zostawiłem Bellę… pomysł, w którym cały ból mógłby odejść daleko… nigdy nie czuć się już zranionym. Tak, śmierć jest spokojna, łatwa. Życie jest trudniejsze. Życie bez Belli jest bolesne. A świat bez Belli jest torturą. Pewnie moje samobójstwo dewastowałoby moją rodzinę, Esme byłaby bardziej niż roztargniona i Carlisle – drogi Carlisle, który dał mi drugą szansę w życiu. Zadrżałem na myśl o to jak by to go dotknęło. I Alice, Jasper, Rosale i Emmett – nie spędziłem z nimi wiele czasu razem w minionej parze miesięcy. I teraz nigdy nie miałem już znów dzielić wyjątkowych chwil z kimś, kogo kochałem najbardziej; kto był dla mnie jak ogień i woda, był wszystkim.

Ale Rosalie wiedziała, co robiła, kiedy powiedziała mi, że Bella nie żyje. Ona musiała wiedzieć, jakie konsekwencje to za sobą pociągnie. Zastanowiłem się, jak Alice uporała się ze śmiercią Belli. Ona poradziła sobie gorzej niż ja – nie mogła nawet pożegnać najlepszej przyjaciółki. W rozpiętości roku wszystko odwróciło się tak do góry nogami, ale nie zmieniłbym niczego.

Każdy pojedynczy moment spędzony z Bellą był cenny… każde dotknięcie, każdy pocałunek… gdybym mógł tylko pocałować jej miękkie wargi jeden ostatni raz… NIE!

Nie mogę sobie pozwolić myśleć w ten sposób, pomyślałem. Wziąłem głęboki oddech, jeszcze raz zaczerpnąć powietrza przez fakt, że wkrótce nie będę żył. I prawdopodobnie, jeżeli zrobiłem jakąś sprawiedliwość dla mojej duszy i Carlisle miał rację – byłbym znowu z Bellą… i jak dobrze pójdzie, wkrótce. Miałem nadzieję, że Volturi ni rozciągnęliby zabójczego procesu dłużej niż byłoby to konieczne. Mogłem tylko mieć nadzieję. Ale śmierć była pewną z dwóch dróg i to mnie zadowalało.


Stałem dokładnie w szczelinie przejścia, ulgi dla cieni chroniącej mnie - teraz – od ujawnienia. Byłem teraz tak blisko… to było prawie jak gdyby Bella była tu ze mną.

To było prawie jakbym usłyszał jakby wykrzyczała moje imię. Oczywiście mógłbym pozwolić sobie słyszeć cokolwiek by rozproszyć uwagę od zamieszania, myśli tłumu naruszających mój umysł. Usłyszałem jej głos dokładnie w taki sposób, jaki na zawsze zapamiętałem, ’’Edward! Edward!’’ Głos zawołał. To było jak gdyby ona naprawdę wzywała moje imię. Nagle natrafiłem na myśl w moim mózgu. Nadziej zabiłaby mnie w tym momencie. Ale wtedy zdarzyła się najdziwniejsza rzecz. Usłyszałem jej bicie serca, pamiętałem ten rytm tak dobrze, że mógłbym nawet w tym momencie rozpoznać je pośród tysięcy innych serc tłoczących się mieszkańców Volterry. To musiało być moim wyobrażeniem prowadzącym do szaleństwa; tęsknota i potrzeba współczucia Belli została tak wzmocniona, że wywołała halucynacje jej zmysłów. Wiatr wezbrał wtedy i dmuchnął ciężko w moje ciało roznoszący się z nim zapach Belli. To gorzało w powietrzu i moje gardło płonęło. Moje oczy były ociężałe z pragnienia; nie polowałem już przez długi czas. Włoch nie oferowały dużo dla fanatyka niedźwiedzi czy pum. Ostatnim czasem, w którym naprawdę mnie nękał, był pobyt w Ameryce Południowej. Ale jej zapach szalejący teraz w moim gardle… to było dziwne nie oczekiwałem tego. To było jak gdyby ona była tu naprawdę, jej zapach trwał w powietrzu. Tak jest, mój umysł musiał kompletnie zgłupieć. To, manifestacja fizycznych symptomów, jakie dziwaczne. Jeżeli miałem doczekać momentu przed moja śmiercią, który doprowadziłby mnie do czucia zmysłów Belli, to po to by usłyszeć jak jej głos wzywa moje imię, usłyszeć bicie jej serca, czuć delikatny aromat jej krwi – pomyślałem o tym wkrótce. Żaden – poprawiłem się w myśli – nigdy nie zostawiłbym świata, gdzie Bella nadal egzystowała.

Wtedy usłyszałem jak zadzwonił zegar. Ach! To był czas. Bella, miłości moja, jeśli jest zamierzone by być – będziemy znów razem, myślałem. Zachowałem w pamięci ostatnie wyobrażenie o jej trosce. Nasz pierwszy pocałunek, w lesie, całe miesiące temu. To było tak prawdziwe; moje odczucia były ostre, jak zapamiętałem. Dotyk jej drogiej skóry – tak miękki i delikatny – sposób, w jaki ona niecierpliwie oddała gest… uśmiech rozświetlił wtedy moja twarz we wspomnieniu. Statecznie mogłem uśmiechnąć się jedyny ostatni raz zanim zostawiłem ten świat. Nie uśmiechałem się już przez tak długi czas; czułem się dziwnie czując taką emocje. Zrobiłem jeden duży krok z ciemnego przejścia. I w tej chwili wszystkie żale, wyrzuty sumienia, smutek, ból, szok, tortura – wszystkie stały się dalekimi wspomnieniami – byłyby. Uśmiech pociągnął dalej w górę moje wargi wtedy, ponieważ zdumiałem się faktem, że ktoś tak zdumiewający jak Bella kochała mnie. I wtedy się skończyło.

Czułem lekkie doznanie, to nie zabolało, to było…miłe. Było ciepło od dotyku i prądu czystej błyskotliwej elektryczności. To czułem tylko kiedyś, przy Belli. Podolem, że uczucie w moich rękach było fizyczne – chwyciłem ciało, ale poczułem więcej elektrycznych drgań przynoszących ulgę. Śmierć była spokojna, co najmniej ta śmierć była. Ponieważ zegar zadzwonił znów, otworzyłem oczy. Wtedy spotkałem uporczywie przyglądającą się mi Bellę.

To było bardziej zaskakujące niż cokolwiek innego, by zobaczyć jej twarz. Przeszedłem do następnego świata i także Bella tam ze mną była. Radość z takiej niespodzianki mógł rozbudzić we mnie ciepło. Była tak piękna jak zawsze. I tak…prawdziwa. Jej serce bilo ciężko naprzeciw mojej klatki piersiowej; to nie był jego zwykły rytm. I jej policzki zaróżowiły się, jest pobudzona, ona biegła? To nie miało jakiegoś głębszego sensu, ale kto troszczyłby się o to, myślałem – Bella właściwie tu była, w moich rękach. Mogłem fizycznie poczuć jej ciało, jej duszę, moją duszę, znów byliśmy jednością. Mógłbym wybuchnąć z radości.

- Zdumiewające, Carlisle miał rację. - powiedziałem na głos.

Potwierdzając myśli w mojej głowie. Naprawdę miałem duszę. I przeszedłem do życia pozagrobowego, gdzie byłem w stanie spędzić resztę mojego czasu z Bellą, byłem tak szczęśliwy w tym momencie. Może szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Szczęśliwszy, niż kiedy powiedziała, że mnie kocha… szczęśliwszy, niż kiedy dzieliliśmy nasz pierwszy pocałunek… szczęśliwszy, niż kiedy uratowałem ją od Jamesa – wszystkie szczęśliwe wspomnienia, wspomnienia, które zawiodły w porównaniu do tego cudownego momentu.

- Edwardzie - spróbowała wydyszeć. - Musisz się cofnąć! Musisz schować się w cieniu!

Wydawała się teraz naprężać, jej serce trzepotało jak skrzydła kolibra i zdumiało mnie to, o czym mówiła. Jak mogła martwić się tym w tak doskonałym momencie?

Byliśmy razem – na zawsze. Nic nie mogłoby kiedykolwiek znów nas rozdzielić. Musnąłem palcami jej policzek, sprawdzając tylko, czy ona była naprawdę, fizycznie, ze mną, w tym miejscu. Przede wszystkim wiedziałem, że mógłbym wywołać halucynację Belli – stałem się w tym bardzo dobry przez ostatnie parę miesięcy, by pomóc sobie przetrwać każdy dzień.

Ona była taka miękka i ciepła jak zawsze. Wydawała się popychać mnie, jej palce napierały na moją skórę, ale nie mogłem skupić się na tym dłużej.

Ona był tu w moich rękach, cały ból i żal zniknęły. Nie mógłbym nawet zapamiętać jak się czułem zanim cały ból zniknął, ponieważ Bella była tu ze mną – teraz.

Dzwony znów zabiły, gdy szepnąłem jej do ucha

- Nie mogę uwierzyć że uwinęli się tak szybko, nic nie poczułem. Jednak mają wprawę. - zamknąłem oczy i przycisnąłem wargi do jej włosów. Jej włosy były tak miękkie jak zapamiętałem i pachniały równie przyjemnie.

- Śmierć, co wyssała miód twego tchnienia wdzięków twoich zatrzeć nie zdołała jeszcze.

Powiedziałem wers, który zapamiętałem i zaoszczędziłem dla momentu dokładnie takiego jak ten – momentu, w którym nasze dusze osiągnęły siebie znów w życiu pozagrobowym.

Nie mógłbym w tym momencie czuć niczego innego prócz euforii. To było niebo, czysty zachwyt. Pozwoliłem sobie odetchnąć i wtedy jej woń rozpaliła żywy ogień w moim gardle.

- Pachniesz dokładnie tak samo jak zawsze. - powiedziałem wdychając jej zapach czy taki płomień był możliwy w niebie? - Więc może rzeczywiście trafiłem do piekła. Wszystko mi jedno. Niech i tak będzie.

I to było prawdziwe; brałbym cokolwiek tylko po to by ten ostatni moment rwał wiecznie.

Nigdy nie chciałbym ruszyć się z tego miejsca – z Bellą ukrytą pewnie w moich ramionach.

- Jeszcze żyję! - przerwała - I ty również! Błagam Edwardzie, cofnij się! Zaraz cię któryś zauważy!

Jej głos znów się wytężył i nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Ona była tu ze mną, a ja z nią. Byliśmy bezpieczni i wszystko było w porządku ze światem. Zmarszczyłem moje brwi w zakłopotaniu.

- Co powiedziałaś? - spytałem.

- Nie jesteśmy martwi! Jeszcze nie! Ale musimy się stąd wynieść zanim Volturi – to był wtedy, gdy usłyszałem ich myśli. Dwa bardzo różne głosy, ale bardzo zsynchronizowane.

- Tam jest… popatrz na niego w słońcu w ten sposób…musimy go dostać, potajemnie wykończyć! Co on sobie myśli, że kim on jest?!

W niecałej sekundzie zrozumiałem dokładnie, co się zdarzyło i co będzie dalej. Nie byłem martwy ani Bella. Ona była żywa i próbowała zepchnąć mnie ze ścieżki wściekłego słońca. I Volturi tu byli, po mnie, gotowi, by mnie zabić…

- Mmm… człowiek, pożywimy się, kiedy skończymy z Edwardem!

Myślał jeden z nich bez wątpienia spodobał im się delikatny zapach Belli. Deja vu uderzył mnie wtedy bardzo mocno – to było prawie jak James od nowa, tylko teraz stawka była dużo wyższa. Nie! Oni mogliby mnie zabić, ale musiałem zrobić cokolwiek by zostawili Bellę w spokoju. Szybko pociągnąłem Bellę w moich ramionach daleko od światła, do cienia. Przycisnąłem ją do ceglanej ściany, moimi plecami do niej, rozłożyłem ręce tak, by ja chronić.

Ochraniałbym ją obojętnie ile by mnie to kosztowało w zamian. Jak głupi byłem, narażając ją? Próbowała mnie popędzać. Ale ja nadal byłem absorbowany przez dotychczasowy raj, i zauważyłem, że teraz jeszcze jeden wampir zapragnął jej krwi. Kiedy się to wszystko skończy? Muszę teraz mocno popracować, aby nie okazać jakiejkolwiek paniki w moim głosie lub jakiejś słabości. Bella żyła, ale była tak bliska śmierci, że nie mogłem tego znieść.

- Witam. - powiedziałem jak najbardziej miłym tonem, na jaki mogłem się zebrać. - Nie myślę, że będę dziś wymagać dziś waszych usług. Doceniłbym to bardzo, niemniej, jeżeli przesłałbyś moje podziękowania Wielkiej Trójce. - wiedziałem, że nie będzie łatwo wyjść poza takie wydarzenie bez więcej niż słowa, jakie tylko powiedziałem. Ale, mogłem tylko mieć nadzieję.

- Może przenieśmy tę rozmowę w bardziej odpowiednie miejsce. - Feliks szepnął z groźbą w głosie.

- Nie widzę takiej potrzeby.

Odciąłem. Jeżeli oni mieli zdjąć nas poniżej… Wiedziałem, że naszym fatum była śmierć. Co najmniej Bella i ja umarlibyśmy razem, to byłoby lepsze niż umieranie samotnie i oddzielnie, prawda?

- Znam twoje rozkazy Feliksie. Nie złamałem żadnej z reguł. - powiedziałem.

- Feliks pragnie jedynie zauważyć, że stoimy niebezpiecznie blisko słońca. Odejdźmy kawałek w bok.

Demetrii powiedział gładkim głosem. Oboje byli w szarych płaszczach, by ukryć się od słońca. Nie zaryzykowaliby wyjścia na zewnątrz w tak słonecznym dniu gdyby nie moja próba samobójcza. Ale cokolwiek zdarzy się teraz nie powinienem narażać Belli na więcej szkód. Widziałem jak Demetrii mierzył swoim wzrokiem Bellę od góry do dołu, jego oczy były spragnione i nie byłem w stanie z nim konkurować, jeżeli zdecydowałby, że chcę krwi Belli.

- Będę szedł tuż za wami, - powiedziałem sucho. - Bello, dlaczego nie wracasz na plac i nie cieszysz się festiwalem?

Chciałbym żeby to mogło być takie proste. Że ona by wtedy poszła, podczas gdy ja szedłbym po śmierć. Przynajmniej mogłem ją zobaczyć ostatni raz zanim umarłem. Usłyszeć jej bijące serce, jeszcze jeden ostatni raz, czuć ciepły dotyk jej delikatnej i kruchej skóry, jej zapach…

- Nie dziewczynę weź ze sobą. - powiedział Feliks.

On był trochę zbyt chętny i teraz w jego myślach wyczytałem, że był spragniony zapachu Belli.

- Niema mowy. - powiedziałem lodowatym tonem. ‘Muszę być opanowany’ skandowałem bez końca. Ale dostosowałem moją pozycję, żeby wiedzieli, że byłem przygotowany do walki.

Obroniłbym Bellę przed krzywdą, nawet, jeżeli byłaby to ostatnia rzecz. I teraz wydawało się, że to będzie ostatnia rzecz, jaka kiedykolwiek bym zrobił. I naprawdę byłem dłużny, Belli by ją uratować – znowu. Ona była w niebezpieczeństwie zbyt wiele razy przez moje samolubstwo.

- Nie. - Bella zdeklarowała. Ona była taka sama jak zawsze. Bezinteresowna i niemożliwie dzielna. I to po tym wszystkim, na co ją naraziłem, była nadal skłonna zaryzykować swoje życie, by uratować moje. Nie to nie może się tak potoczyć!

- Shh - szepnąłem żeby tylko Bella usłyszała.

Nie powinno być zbyt wielu świadków, jeżeli teraz zabierzemy ich oboje na dół. Byłoby wstydem zmarnować taki zapach, jaki posiada Bella…” myślał Feliks, ale zanim mógłbym zaprotestować przeciw jego myślą Demetrii mnie ubiegł.

- Feliks - ostrzegł Demetrii - Nie tutaj. - wtedy obrócił swoje ciało ku mnie.

- Aro po prostu chciałby znów z tobą porozmawiać, jeżeli porzuciłeś swoje plany na dobre.

- Proszę bardzo, - zgodziłem się, - Ale dziewczyna odchodzi wolno. - musze uratować Bellę, muszę! To było wszystko, co miało teraz znaczenie.

- Obawiam się, że to niemożliwe. - powiedział Feliks. Jego ton był skruszony, ale myśli dalece od tego odpływały.

Skoro już jej zapach pieczę moje gardło ni pozwolę jej teraz odejść!” Polizał wargi przed mówieniem znów głośno:

- Mamy zasady, którym się podporządkowujemy.

- Wtedy obawiam się, że nie będę zdolny, by przyjąć zaproszenie Aro, Demetrii. - warknąłem w odpowiedzi. Nie dawałem za wygrana. To była moja bratnia dusza, moje życie, powód, dla którego istnieję jest taki, że próbowałem ją ochraniać. Nie miałem poddać się tak łatwo.

- Nic nie szkodzi. - mruknął Feliks.

- Aro się zawiedzie, - Demetrii westchnął „jak ja” dodał cicho.

- Jestem pewny, że przeżyje zawód. - odpowiedziałem z jak największą ilością jadu w moim glosie. Wtedy Feliks i Demetrii ruszyli wolno, ale pewnie do każdej strony mnie i Belli.

Byli gotowi by zabić. W ich myślach widziałem już plan. Wolno, zmusiliby mnie i Bellę do przejścia na koniec alei. Feliks przytrzymałby mnie, a Demetrii wziąłby Bellę. Nie przesunąłem ciała. W żadnym wypadku nie zamierzałem być powodem śmierci Belli.

Żadnym sposobem nie mogłem przeżyć tego, ponieważ… czy to był czwarty raz, gdy narażałem życie Belli? I wtedy, a jeśli nie było żadnego życia pozagrobowego dla Belli i dla mnie? Wszystkie moje lęki ponownie się wzbudziły.

Och podziękuj Bogu, że ona to zrobiła w sama porę! Edwardzie to ja Alice. Zobacz! Bella jest żywa!”

Alice zbliżała się do przejścia i jej myśli wrzeszczały na mnie. Więc Bella przyjechała z Alice i teraz ona tez była w niebezpieczeństwie. Nie, chciałem by Alice również umarła. Odwróciłem głowę by spotkać spojrzenie Alice. Ona nie usłyszała moich myśli, ale chciałbym by mogła. Mówiłbym żeby uciekała, uciekała dla ratowania swojego życia!

Demetrii i Feliks spojrzeli wtedy w koniec ciemnego przejścia, ponieważ Alice wyfrunęła z ciemności do cienia gdzie mogliśmy wszyscy ja zobaczyć.

- Zachowujmy się, dobrze? - zasugerowała Alice. - Panie są obecne. - Alice płynęła lekko w moja stronę, ze swobodną postawą. Jej myśli biegły szalenie planami nagłego wypadku.

Edward bierzesz Feliksa. Wezmę Demetriego. Feliks jest masywny, prawie tak duży jak Emmett, – więc domyślam się, że słusznie przypisuje go tobie?”

Nie mogłem dać jej jakiejś aluzji, że usłyszałem jej myśli. Ona automatycznie to zrozumiała i znów zaczęła się skupiać na naszej pozornie strasznej sytuacji.

- Nie jesteśmy sami. - przypomniała im.

Demetrii spojrzał ponad swoim ramieniem. Kilka jardów od placu, niewielka rodzina z dwoma dziewczynkami w czerwonych sukienkach, obserwowała nas. Matka mówiła coś pilnie swojemu mężowi, jej oczy były zwrócone na naszą piątkę.

Kochanie wygląda na to, że te dziewczyny są w niebezpieczeństwie, musimy kogoś powiadomić, spójrz na tego dużego – on wygląda groźnie.” Powiedziała swemu mężowi, a on kiwnął głową w porozumieniu. Żona odwróciła się, Kidy Demetrii spotkał jej spojrzenie. Jej mąż odszedł kilka kroków w głąb placu i poklepał po ramieniu jednego z mężczyzn ubranych na czerwono. Demetrii potrząsnął głową.

- Proszę, Edwardzie bądź rozsądny. - powiedział.

- Właśnie. - zgodziłem się. - I odejdźmy w pokoju. - Dziękować Bogu za strategiczne położenie tej rodziny! Oni mogliby właściwie to skończyć ratując nas. Lub – i zadrżałem w innej alternatywie – oni kończyliby się umierając z nami. Demetrii westchnął sfrustrowany.

- Przenieśmy się gdzieś i porozmawiajmy.

Sześciu mężczyzn w czerwieni dołączyło teraz do rodziny, ponieważ obserwowali nas z zaniepokojonymi twarzami.

Ta dziewczyna zdecydowanie ma kłopoty, musimy jej jakoś pomóc,” myślał jeden z mężczyzn w czerwieni.

- Nie. - zażądałem od Feliksa tak spokojnie jak potrafiłem. Feliks uśmiechnął się.

Wtedy usłyszałem jej piskliwy głos z niedużej odległości. Jane.

- Wystarczy. - Jane szła do nas od tyłu. „Więc to jest Bella. Mmm, ładnie pachnie. Widzę już los tej dziewczyny. Gdyby nie Edward ryzykujący swoje życie dla niej… musi być wyjątkowa. Jest dokładnie taka, jaką ja sobie wyobrażałam. Ucieleśnienie piękna dla jej rodzaju,” myślała Jane. Przynajmniej ona nie była tak próżna jak Rosalie lub tak ślepa jak Emmett. Ona widziała to, co ja – przepiękną dziewczynę. W tej chwili Feliks i Demetrii natychmiast się odprężyli, cofając się z ich ofensywnych pozycji, by zmieszać się znów z cieniami pod ścianą.

Tak! Jane jest tu, teraz on nie może uciec. To powinno być zabawne.” Pomyślał Feliks.

Więc to miało tak wyglądać? Bella nie mogła teraz uciec, żadne z nas nie mogło. Nie byłem żadną konkuręcją dla złośliwej siły Jane. Zrelaksowałem się moją pozycje w klęsce.

- Jane. - westchnąłem.

Edwardzie, jestem tu nie zapominaj o tym. Jestem nią. Widzę wizję teraz… e tej chwili nie jesteśmy w tarapatach. Jane nas nie zaatakuje, ale nie widzę ich decyzji, gdy tylko wchodzimy poniżej.” Alice powiedziała mi przez swoje myśli. Wzdrygnąłem się w tej chwili. Więc będziemy poniżej. Czy mogło być gorzej? Znałem odpowiedź na to pytanie – tak mogło.

Mogłem doprowadzić do śmierci Belli, tym razem naprawdę.

- Podążajcie za mną. - powiedziała Jane. „Nie mogę się doczekać by zobaczyć minę Aro, kiedy nie tylko Edward, lecz również Bella wejdzie przez te drzwi! Jaki ekscytujący dzień!” Dodała w swoich myślach. Była trochę zachwycona i wiedziałem, dlaczego. Jeżeli Aro zdecydowałby, skończyć życie, Belli, Jane byłaby jedną z pierwszych żądna jej krwi.

Jeżeli przyjdzie najgorsze, spróbuje wziąć Jane pierwszą.” Pomyślała Alice. Wtedy owinąłem rękę wokół talii Belli i pociągnąłem ją wzdłuż w dół przejścia.


To było jak gdybym nigdy nie został z nią rozdzielony. Jakby położenie ręki na talii Belli było takim prostym, naturalnym odruchem. Poczułem ciepło jej skóry i zapach, który płonął w moim gardle. Spoglądała na mnie szerokimi oczyma i wtedy pojąłem, że była bardziej przestraszona niż kiedykolwiek. W końcu normalna reakcja, dziewczyny, która myślałem, że nie mogłaby obawiać się niczego. Oczywiście nie zawierając mnie zostawiającego ją.

Nie mógłbym powiedzieć niczego by w tym momencie dodać jej otuchy, zamiast tego tylko potrząsnąłem głową.

Jej zapach jest nawet bardziej przepyszny niż mógłbym kiedykolwiek mieć wrażenie.” Pomyślał Feliks. On wiedział o mojej władzy czytania w myślach, a jednak nadal kontynuował, pragnienie zapachu Belli ciągle krążyło w jego myślach. Doszedłem do wniosku, że robi to po to by mnie rozdrażnić, więc skupiłem się na Alice i jej myślach.

- A wiec Alice. - powiedziałem, kiedy szliśmy. - Sądzę, że nie powinienem zostać zaskoczony widząc cię tutaj.

- To była moja pomyłka, - odpowiedziała ostrożnym tonem. - Więc ja musiałam ją naprawić.

Edwardzie jest tyle do opowiadania!” Dodała cicho.

- Co się wydarzyło? - zapytałem. Moje pytanie zostało bardziej skierowane do jej myśli i wiedziałem, że to pojęła. Było tak wiele, czego nie mogliśmy powiedzieć w obecności Volturi.

- To długa historia. - powiedziała Alice na głoś. - W streszczeniu ona naprawdę skakała z klifu, ale nie próbowała się zabić. Bella po tym wszystkim stała się fanką sportów ekstremalnych. - wtedy powtórzyła każde wydarzenie, które zdołała uchwycić z życia Belli po tym jak odeszliśmy…

Edwardzie, spójrz na Bellę! Ona jest w gorszym stanie niż mogliśmy mieć kiedykolwiek wrażenie. Twierdzi, że nie skoczyła z klifu by umrzeć, ale ja nie jestem tego pewna. Jest powód, dla którego nie jestem do końca pewna tylko, co to jest…. I Laurent wrócił po nią Edwardzie!” Kontynuowałem moje stałe tempo chodzenia, ale zmroziłbym bym nawet kamień, jeżeli byłbym do tego zdolny.

Był tak blisko zabicia jej, ale… i wyobraź sobie – wilkołaki uratowały Bellę. I tu jest najlepsza część – ona jest teraz najlepszą przyjaciółką wilkołaka! Jacoba Black’a. Charlie wydawał się myśleć, że to była tylko sprawa czasu zanim oni… dobrze, zanim oni zostaliby kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.” To wzbudziło we mnie zaskoczenie większe niż cokolwiek. Chciałem, by Bella ruszyła ze swoim życiem, to było moje życzenie. Ale nadal raniło, dźgało milion razy.

- Hm. - było wszystkim, co powiedziałem. Miałem tyle pytań. Dlaczego Bella zaryzykowała swoje życie? Laurent naprawdę nie żył? I co z vVktorią? I ten Jackob Black…byli już kimś więcej niż tylko przyjaciółmi?

Pójdę w dół pierwsza. Bella może pójść druga i wtedy schwycę ją. Oczywiście podążasz następny Edwardzie,” pomyślała Alice. Nie zawahała się, nie rozbiła tępa, równo kroczyła do ściany. Wtedy z wdziękiem, wślizgnęła się w dół otwartej dziury na ulicy.

Mógłbym czuć napięcie emanujące od Belli.

- Wszystko będzie dobrze Bello, - powiedziałem półgłosem. - Alice cię złapię.

Przyglądała się dziurze z powątpiewaniem. Jeżeli Feliks nadal nie wykrzywiałby swoich spragnionych myśli we mnie, poszedłbym najpierw i sam schwycił Bellę. Ale będzie lepiej, jeśli pozostanę tu i ochronie ją.

- Alice? - wargi Belli zadrżały, ponieważ szepnęła. Chciałbym, żeby był jakiś sposób, którym mógłbym ja pocieszyć. Ale jak?

- Jestem tu Bello, - Alice uspokoiła ją. Wziąłem wtedy przegubie jej dłoni i obniżyłem ją do ciemności.

- Gotowe? - Zapytałem obie, Bellę i Alice.

- Puść ją - zawołała Alice. „Nie martw się Edwardzie złapię ją.”

Bella nie wrzasnęła, chociaż spadła, ale widziałem, że tylko próbowała być dzielna. Gdy tylko usłyszałem myśli Alice potwierdzające, że wylądowała natychmiast byłem po stronie Belli.

Nie troszczyłem się o to, że Feliks lub Demetri tu byli, że prawdopodobnie szliśmy na spotkanie naszej śmierci. Wszystko, o co się teraz troszczyłem było trzymanie Belli. Położyłem rękę dookoła jej talii i przyciągnąłem ją tak blisko jak było to możliwe. Zaczęliśmy iść naprzód i ona obwinęła obie swoje ręce wokół mojej talii. Czułem się tak naturalnie. Jak byśmy nigdy nie zostali rozdzieleni. Jak byśmy nadal byli parą. Nie pomagałem sobie zastanawiając się jak blisko była z Jackobem Blackiem. I czy ona trzyma mnie tylko z… litości.

Żałuje, że próbowałem popełnić samobójstwo. Nie okazało się to dobre.

Metaliczna pokrywa nad nami zamknęła się i nie było już nigdzie więcej światła. Jedynym dźwiękiem były kroki słaniającej się Belli… oraz żarowe fantazję Feliksa i Demetriego o krwi Belli. Alice myślała o planach odwzajemnienia się i próbowała zobaczyć wizję pozytywnego rezultatu. Jene była jedyną osobą kontrolującą swoje myśli. Praktykowała to w Mandaryn. Było coś, co nie chciała abym usłyszał. Jak dziwnie?

Nie mogłaby być jeszcze bardziej człowiecza? Jeszcze powolniejsza?” Pomyślał z niecierpliwością Demetrii.

Spróbowałem zamknąć się na myśli każdego tak bardzo jak było to możliwe, by skupić się na byciu z Bellą w tym momencie. Trzymałem ją tak mocno jak było to możliwe, elektryczność dotknięcia jej skóry na nowo rozpaliła płomień w moim gardle – płomień ponownego spotkania. Wyciągnąłem rękę przed moje ciało by trzymać jej twarz, podczas gdy kciukiem odszukałem jej delikatne wargi. W tym momencie nic nie było tak ważne jak to, że chciałem ją pocałować. Aby pocałować ją jeden jedyny raz… nasze wargi ruszające się w słodkiej synchronizacji, tak jak wiele razy wcześniej. Odnalazłem je pamiętając, że każdy pocałunek, jaki kiedykolwiek dzieliliśmy ze sobą był nadzieją na więcej w przyszłości.

Była miękka jak kiedyś i po prostu piękna. Przycisnąłem twarz do jej włosów przypominając zapach jej jedwabistych loków, gdy musnęły moje wargi. Chciałem czegoś więcej, usłyszeć jej myśli. Lub żeby ona usłyszała moje. Żebym mógł powiedzieć jak ją kocham, jeden ostatni raz zanim umarłem. Upewniłbym się, że wiedziała. Umarlibyśmy razem, zdecydowałem.

Ten świat nie znajdowałby nas rozdzielonych na długo. Tego byłem pewien. Serce Belli bilo szalenie i przybliżyłem ją do siebie. Robiłem cokolwiek by pocieszyć ją w tym… piekle.

To było wtedy, gdy spostrzegłem, że Bella się trzęsła. Najpierw pomyślałem, że to od lęku, ale, ponieważ chłodny wiatr podmuchał tunel, musiała zmarznąć. Nie tylko ona chłonęła wilgoć, ale i moja lodowata skóra nie mogła jakoś temu zaradzić. Jej zęby zgrzytały, więc opuściłem jej ręce. Nigdy nie będę już oddzielony od Belli.

- N-n-nie. - Bella powiedziała zgrzytając zębami. Zarzuciła wtedy ręce dookoła mnie i nie mogłem się opierać. Ona nie mogłaby zostać rozdzielona ze mną nawet przez sekundę. To dało mi nadzieję. Małe cząstka nadziei w tej masywnej dziurze Sądu ostatecznego. Byłem zaskoczony jak silnie pragnęła naszej bliskości. Zdradziłem ją i doprowadziłem do jej próby samobójczej… dobrze niebezpieczeństwa, – jeśli to skakanie z klifu miało być przyjemnością.

Ale ona nadal chciała być przy mnie. Nie, nie zasłużyłem na nią. Roztarłem ręką jej dłonie, próbując rozgrzać ją tarciem. Jedynie to mogłem zrobić. Wtedy doszliśmy do końca tunelu i ruszyliśmy w głąb długiego pokoju wypełnionego sztucznym światłem. Tak, to było to życie lub śmierć. Jedną z dróg mogłem umrzeć z Bellą, drugą być z nią znowu. Ale zrobiłbym wszystko, co w mojej władzy by uratować Bellę, jeżeli to byłby mój ostatni czyn. Przeszliśmy przez drzwi. Serce Belli zaczęło histerycznie walić zacisnąłem szczęki.

Tak, to było to. Życie lub Śmierć.



Rozdział 7. (23). Prawda


Bella ,Bella szeptałem w głowie cały czas ciesząc się, że mogę znaleźć się tu obok niej. Wpatrywałem się w jej nieprzytomną twarz. Była taka słodka gdy spała tak bardzo się za nią stęskniłem życie bez niej było straszne, teraz gdy leżałem obok niej nie mogłem wyobrazić sobie skąd znalazłem w sobie tyle siły by ją opuścić. Bella westchnęła przez sen. Przytuliłem się do niej mocniej, ale pytanie czy wciąż mogłem to robić czy miałem prawo chociaż dotknąć jej ręki po tym co jej zrobiłem po cierpieniu, którego prze ze mnie doznała...? Jej ojciec wręcz mnie nienawidził ona też powinna, powinna mnie znienawidzić! Ale czy pozwoliłbym jej na to czy pozwolił bym jej na to by odeszła?... Musnąłem dłonią jej czoło ....zacisnęła mocniej oczy.

- O, nie!- szepnęła przykładając dłonie do oczu .Co pomyślała? Co się stało? Delikatnie uniosła powieki. Nasze twarze dzieliły zaledwie parę centymetrów.

- Przestraszyłem, cię? – spytałem z troską.

Zamrugała kilkakrotnie, nie wiedziałem co się stało. Zmartwiło mnie to, że nie wiem...

- Cholera jasna! – jęknęła ochryple.

- Coś cię boli, kochanie? – Spytałem. Skrzywiła się. A ja jeszcze bardziej zacząłem się zamartwiać.

- Nie żyję, prawda? Utonęłam pod tym pioruńskim klifem. Zacisnąłem mocniej usta przestraszyłem się na myśl o tym,że mógł bym ją ponownie stracić.

- Uratowałaś się żyjesz. – powiedziałem.

- Tak? To czemu nie mogę się obudzić?

- Właśnie się obudziłaś, Bello.

Spojrzała na mnie z sarkazmem.

- Jasne. A ty sobie tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Ech... Za raz się obudzę i znów mnie będzie bolało... Nie, nie obudzę się.

Pokręciła głową.

- Rozumiem, że możesz mylić mnie z kolejnym koszmarem – oświadczyłem,próbując się uśmiechnąć lecz nie wyszło to przekonująco. - Ale nie pojmuję, dlaczego uważasz, że zasługiwałabyś na to, żeby trafić do piekła. Czyżbyś od mojego wyjazdu zabiła paru ludzi?

- Skąd. Zresztą wcale nie twierdzę, że trafiłam do piekła piekle nie nagrodziliby mnie twoją obecnością.

Westchnąłem, poczułem ogień w gardle, ale nie był już tak strasznie palący oczywiście jej zapach był cudowny piękny...Oderwała wzrok od mojej twarzy i zerknęła w bok, na otwarte, okno. Spojrzałem jej w oczy wyglądało na to, jakby coś sobie uświadomiła poczułem ciepło bijące od jej policzków ...och ten cudowny rumieniec.

- Czyli... czyli to wszystko... to nie był sen? – wyjąkała jakby nie mieściło jej się to w głowie.

- Zależy. – Wyszeptałem, nadal krzywo się uśmiechając - Jeśli masz na myśli to, że cudem nie zmasakrowano nas w Volterze, to odpowiedź brzmi: tak. - wzdrygnąłem się namyśl o tym okropnym miejscu.

- Ale numer! Naprawdę poleciałam do Włoch! Czy wiesz, że nigdy nie byłam dalej na wschód niż w Albuquerque? – Wzniosłem oczy ku niebu.

- Bredzisz, Bello. Chyba powinnaś jeszcze się zdrzemnąć. - odpowiedziałem. Chociaż zrobiłbym wszystko byle by nie spała. Mógł ciągle widzieć te jej piękne, czekoladowe oczy....

- Nie, już się wyspałam. – Odpowiedziała no tak spała długo,ale każda sekunda z nią była bezcenna. - Która godzina? Jak długo tak leżę?

- Jest parę minut po pierwszej, więc odpłynęłaś na ponad czternaście godzin. - odpowiedziałem. Przeciągnęła się, kiedy mówiłem.

- Co z Charliem?

Zmarszczyłem czoło.

- Śpi. Wcześniej odbyliśmy poważną rozmowę i musisz wiedzieć, że łamię właśnie jedną z ustanowionych przez niego reguł. No, może nie do końca, bo zakazał mi przekraczać próg swojego domu, nie parapet, ale mimo wszystko... Jego intencje były jasne. - Przypomniałem sobie jego myśli, twarz Belli wypełnioną bólem... jej smutną twarz pozbawioną uśmiechu i to prze ze mnie...

- Charlie zabronił ci wchodzić do naszego domu? – Powiedziała zdenerwowanym głosem.

- A czego się spodziewałaś?- Szepnąłem ze smutkiem wciąż myśląc o tym jakie sprawiłem jej cierpienie...

- Jaka jest oficjalna wersja? - Powiedziała nagle, o jaką wersje jej chodziło?

Więc spytałem:- Wersja czego?

- Co mam powiedzieć Charliemu? Jak mam wytłumaczyć to, że zniknę łam na...Zaraz... Jak długo tak właściwie mnie nie było?Bella skupiła się zdawało się, że coś podlicza.

- Trzy dni - odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się łobuzersko trzy piękne dni spędzone z Bellą

- Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to ty coś wymyślisz. Nic nie przygotowałem. – Chociaż chciałem się zaśmiać,ale nie wypadało. Bella nie była raczej dobra w kłamstwach w końcu ja byłem utalentowanym kłamcą, przecież powiedziałem jej największe kłamstwo jakie kiedykolwiek padło z moich ust powiedziałem,że jej nie kocham.

- Świetnie! – jęknęła.

- Jest jeszcze Alice – pocieszyłem ją. Tej pomysłów nie brakuje. -„O tak jej na pewno..” –pomyślałem. Wpatrywałem się w nią intensywnie. Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy

- Co porabiałeś przez te kilka miesięcy?

Błyskawicznie zdwoiłem czujność, polowałem na Victorię. „Victoria” Musiałem powstrzymać warknięcie.

- Nic takiego. – Odpowiedziałem po chwili.

- Oczywiście. – Mruknęła krzywiąc się.

- Czemu się tak krzywisz?

- Jeślibyś mi się jednak tylko śnił, tak właśnie byś odpowiedział. Moja wyobraźnia jest już trochę nadwerężona.

Westchnąłem.- Czy jeśli powiem ci prawdę, uwierzysz wreszcie, że to nie koszmar?

- Koszmar? Jaki koszmar? Co ty wygadujesz? - Opanowała się, widząc, że czekam na jej odpowiedź.

- Nie wiem. Chyba ci uwierzę.

- Zajmowałem się... polowaniem. – Jeśli można tak powiedzieć.

- Na nic lepszego cię nie stać? - zaszydziła. - To żaden dowód na to, że nie śpię.

Zawahałem się. Kiedy w końcu się odezwałem, mówiłem powoli, starannie dobierając słowa.

- Nie polowałem, żeby zaspokoić głód. Głównie to... tropiłem. Nie jestem w tym specjalnie dobry. -

Szczególnie gdy myślałem o tobie. Czyli cały czas, bez przerwy.

- Co takiego tropiłeś? - spytała, zaintrygowana.

- Nic takiego. - Skłamałem. Zrobiłem zawstydzona minę.

- Coś kręcisz. – powiedziała w końcu. Byłem rozdarty. Przez dłuższą chwilę biłem się z myślami.

- Jestem... - Wziąłem głęboki wdech. - Jestem ci winien przeprosiny. Nie, jestem ci winien o wiele, wiele więcej. Będę wobec ciebie zupełnie szczery.

Dostałem słowotoku. - Po pierwsze, uwierz mi, że wyjeżdżając, nie miałem pojęcia, co ci grozi. Sądziłem, że będziesz w Forks bezpieczna. Nie przypuszczałem, że Victoria postanowi cię zabić. - Wymawiając jej imię, obnażyłem na moment zęby.

- Przyznaję bez bicia, że kiedy spotkaliśmy się ten jeden jedyny raz, tam na polanie, zwracałem większą uwagę na Jamesa niż na nią. Wychwyciłem kilka jej myśli, ale nic, co wzbudziłoby moje podejrzenia. Nie wiedziałem nawet że łączą ich takie silne więzi. Zupełnie się o niego nie bała. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, dlaczego - była pewna jego przewagi. Do głowy jej nie przyszło, że mogłoby mu się coś stać. I to mnie zmyliło. Nie bała się o niego, więc z pozoru o niego nie dbała, a skoro był jej w gruncie rzeczy obojętny, nie miała powodu się mścić. Nie żeby mnie to usprawiedliwiało. Zostawiłem cię bez opieki na pastwę wampirzycy! Kiedy usłyszałem w myślach Alice, co jej mówisz i co sama widzi – kiedy uświadomiłem sobie, że musiałaś złożyć swoje życie w ręce wilkołaków, w dodatku młodych i niedoświadczonych w poskramianiu własnej agresji, poniekąd niemal tak samo niebezpiecznych, co sama Victoria... - Wzdrygnąłem się. Na kilka sekund głos uwiązł mi w gardle. - Błagam cię, uwierz mi, że nie miałem o tym wszystkim pojęcia. Jest mi wstyd, gorzej, czuję do siebie obrzydzenie, nawet teraz, kiedy tak ufnie się do mnie przytulasz. Co ze mnie za...

- Przestań! – przerwała a ja i tak nie chciałem kończyć więc siedziałem cicho. Popatrzyłem na nią z bólem.

- Edwardzie. – zaczęła, cicho lekko smutnawo i przerwała.- Edwardzie, musimy coś sobie wyjaśnić. Nie możesz tak tego odbierać. Nie możesz pozwolić na to, żeby twoim życiem rządziły wyrzuty sumienia. W żadnym wypadku nie odpowiadałeś za to, co działo się w Forks podczas twojej nieobecności. To nie twoja wina że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. To... to już są moje problemy, a nie nasze. Jeśli jutro poślizgnę się na przejściu dla pieszych przed nadjeżdżającym autobusem, czy co tam znowu wymyślę, nie musisz brać tego do siebie. Nie wolno ci brać tego do siebie. Dobra, nie uratowałbyś mnie, czułbyś się fatalnie, ale, po co od razu lecieć do Volturi? Nawet gdybym skakała wtedy z klifu, żeby się zabić, nic ci do tego. To byłaby moja suwerenna decyzja. Powtarzam: nie możesz się za nic obwiniać. Wiem, taki już jesteś - wrażliwy, honorowy - ale, na Boga, bez przesady! Jadąc do Włoch, postąpiłeś bardzo nieodpowiedzialnie. Pomyśl, co przeżywali Carlisle i Esme...

Bella naprawdę nadal nie wiedziała, że ją kocham ona...ona myślała, że pojechałem się zabić bo dręczyły mnie wyrzuty sumienia !!! ...Przecież to chyba jasne, że ją kocham każdy mój ruch był poświęcony dla niej...

- Isabello Marie Swan – Wyszeptałem starannie jej imię... byłem bliski obłędu. - Czy naprawdę wierzysz, że poprosiłem Volturi o śmierć, ponieważ gryzło mnie sumienie?

- A nie? – wykrztusiła zdezorientowana

- Owszem, miałem wyrzuty sumienia. Ogromne. Tak ogromne, że nie potrafiłabyś wyobrazić sobie ich mocy.

- No to, co się nie zgadza? Nie rozumiem.

- Bello. – W moich oczach płonął ogień, ale zachowywałem spokój. - Pojechałem do Volterry, ponieważ sądziłem, że nie żyjesz. To, czy przyczyniłem się do twojej śmierci, czy nie, nie było najistotniejsze. Oczywiście, popełniłem poważny błąd, nie potwierdzając u Alice tego, co przekazała mi Rosalie, ale przecież zadzwoniłem do was do domu i Jacob powiedział, że Charlie jest na pogrzebie. Wszystko pasowało. Kto jeszcze mógł mu umrzeć? Jak wysokie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności? Ach... – Przypomniałem sobie przecież najlepszy przyjaciel Charliego zmarł.

- No tak... - Zniżyłem głos do szeptu. - Los zawsze przeciwko kochankom. Nieporozumienie za nieporozumieniem. Już nigdy nie będę krytykował Romea. – Zrozumiałem że nie mogłem bez niej żyć że bez niej to nie było żadne życie a nawet jeśli jakieś to pozbawione najmniejszego sensu.

- Ale nadal nic z tego nie rozumiem. – Przyznała po chwili - Co jedno ma z drugim wspólnego?

- Co, z czym? - Spytałem.

- Moja ewentualna śmierć z twoim samobójstwem.

Zanim odpowiedziałem wpatrywałem się w nią z dobrą minutę, nie mogłem uwierzyć, że nie wiedziała, że ją kocham, ale musiałem jej to uświadomić powoli, wszystko wyjaśnić a dopiero potem jej to powiedzieć w oczy.

- Czy nic nie pamiętasz z tego, co ci kiedyś wyłożyłem?

- Pamiętam każde słowo, które padło z twoich ust.

Przejechałem chłodnym palcem po jej dolnej wardze tak bardzo chciałem ją znów pocałować.

- Najwyraźniej coś opacznie zrozumiałaś. - przymknąwszy powieki, zacząłem potrząsać głową w przód i w tył. Na mojej twarzy malował się smutny półuśmiech. - Myślałem, że wszystko ci szczegółowo wyjaśniłem. Bello, życie w świecie, którego nie byłabyś częścią, nie miałoby dla mnie najmniejszego sensu.

- Chyba... coś... - powiedziała wolno. - Coś mi się tu nie zgadza. – odpowiedziała pełnym zdaniem.

Spojrzałem jej prosto w oczy. Przypomniałem sobie co jej powiedziałem w lesie, że jej nie chce ...przecież to była najbardziej absurdalna rzecz jaka kiedykolwiek powiedziałem.! NAJWIĘKSZE KŁAMSTWO jakiego się dopuściłem!!!

- Nic dziwnego. Jestem utalentowanym kłamcą. Muszę nim być.

Zamarła. Napięła mięśnie, jakbym szykowała się na cios. Pogłaskałem ją po ramieniu, żeby choć odrobinę się rozluźniła.

- Pozwól mi skończyć! Wiem, że jestem utalentowanym kłamcą, ale nie spodziewałem się, że ty z kolei jesteś aż tak łatwowierna. – Skrzywiłem się. Omal mi serce nie pękło. „Gdybym je miał, ale czułem się jakbym je stracił, jakbym zostawił je przy niej”- Wtedy, w lesie, kiedy się z tobą żegnałem...

Zniżyłem głos do szeptu... ciężko było mi o tym wspominać.

- Byłaś głucha na zdroworozsądkowe argumenty, to ustaliliśmy już dawno temu, więc nie miałem wyboru. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Lepiej! Wydawało mi się, że umrę z żalu!Ale czy była jakaś alternatywa? Gdybym cię nie przekonał, że cię już nie kocham, cierpiałabyś znacznie dłużej - a przynajmniej tak zakładałem. Po co tęsknić za kimś, kto tobą gardzi? Skoro mi niby przeszło, mogłaś sądzić, że przejdzie i tobie. I zostawić przeszłość za sobą. – ale ja ją kochałem nadal kochałem, kocham i zawsze będę ją kochał niezależnie co się wydarzy jeśli nie będzie chciała być ze mną, jeśli wybierze kogoś innego nadal będę ją kochał po mimo wszystko moja miłość do niej jest niezniszczalna...

- „Złamania proste zrastają się szybciej i bez komplikacji” - zacytowała Car‘lisa.

- Właśnie. Tyle, że nie podejrzewałem, że pójdzie mi tak łatwo! Myślałem,że porywam się z motyką na słońce - że jesteś tak pewna moich uczuć, że będę musiał kłamać jak z nut przez kilka godzin tylko po to, by zasiać w tobie, choć ziarenko zwątpienia. Ale ty mi uwierzyłaś, uwierzyłaś od razu. A cała ta mistyfikacja i tak na nic się nie zdała. Nie udało mi się uchronić ciebie przed konsekwencjami kontaktowania się z rodziną wampirów. Co gorsza, zadałem ci ból. Tak bardzo mi przykro. Mogę cię jedynie błagać o wybaczenie. Jednego tylko nie pojmuję: Dlaczego twoja wiara w moją miłość była taka krucha? Jak mogłaś we mnie zwątpić? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, po wszystkich moich zapewnieniach...

Uparcie milczała a na jej twarzy malował się szok.

- Zobaczyłem w twoich oczach, że przyjmujesz moje straszne wyznanie bez zastrzeżeń. A poinformowałem cię przecież, że cię nie chcę! Czy mogłem powiedzieć coś bardziej nieprawdopodobnego, coś bardziej absurdalnego! Potrzebowała cię każda komórka mojego ciała! Nie mogłem uwierzyć, że tak szybko zwątpiła jakby to co mówiłem się nie liczyło

Jakby to, że ją kocham nie miało sens a w moim świecie tylko to, że ją kochałem miało sens...Położyłem jej dłonie na ramionach. Nawet nie drgnęła.

- Bello, powiedz mi, proszę, jak to się stało? - Szepnąłem. Łzy zaczęły cieknąć jej po policzku.

- Wiedziałam - wyszlochała - Od początku wiedziałam, że śnię.

- Ach! Jesteś niemożliwa! - Zaśmiał się krótko, sfrustrowany.

- Jak mam ci to przekazać, żebyś i tym razem mi uwierzyła - sformułowałem w myślach zdanie. - Nieś śpisz i nie umarłaś. Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochał. Odkąd cię porzuciłem, nie było sekundy, żebym o tobie nie myślał. To, co powiedziałem w lesie, było świętokradztwem.

Pokręciła głową, jakby nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości.

- Nie wierzysz mi, prawda? – pobladłem - Dlaczego uwierzyłaś w kłamstwa, a nie wierzysz w prawdę?

- Zawsze trudno mi było uwierzyć w to, że kocha mnie ktoś taki jak ty.

A mi, że kocha mnie ktoś tak wspaniały jak ty” – pomyślałem. Zmrużyłem oczy i zacisnąłem zęby chciałem jej udowodnić że nie śpi chciałem ją ... pocałować, ale czy byłem wystarczająco silny po tej rozłące.... byłem, mogłem to zrobić.

- Dobrze. W takim razie udowodnię ci, że to nie sen.

Ująłem stanowczo twarz Belli w obie dłonie, ignorując to, że usiłuję mi się wyrwać. Nie mogłem się opanować moja głowa wypełniona była myślą o pocałowaniu jej.

- Przestań! –krzyknęła. Znieruchomiałem. Nasze usta dzieliły milimetry.

- Dlaczego mam przestać?- spytałem zdezorientowany.

- Kiedy się obudzę... - otworzyłem usta, żeby zaprotestować. - Okej - poddała się. - Niech ci będzie, nie śnię. Ale zrozum, kiedy znowu wyjedziesz, i bez tego będzie mi ciężko.

Odsunąłem się o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem minę Belli, żeby móc cokolwiek z niej odczytać.

- Wczoraj, kiedy cię dotykałem, reagowałaś z taką... ostrożnością. Miałaś się na baczności. Chciałbym cię spytać, dlaczego. Czy dlatego, że się spóźniłem? Że za bardzo cię zraniłem? Że zostawiłaś przeszłość za sobą, tak jak o tym marzyłem? Ja... Ja nie miałbym ci tego za złe. Nie podważał bym słuszności twojej decyzji. Jeśli mnie już nie kochasz, po prostu mi to powiedz. Nie oszczędzaj mnie, proszę. A może kochasz mnie jeszcze, mimo wszystko?

- Co za głupie pytanie.

- Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź.

Przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie niemal ze złością.

- To, co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni. - oświadczyła z powagą. - Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał, nie mógłbyś nic na to poradzić! –a, jednak moje obawy nie były właściwie kochała mnie i to się liczyło. Wreszcie mogłem ją pocałować.

- To mi wystarczy. - szepnąłem i wpiłem się w jej wargi.

Tym razem się nie opierała - a ja niemal nie posiadałem się ze szczęścia całowałem się z nią co było moim marzeniem od pierwszej chwili gdy zobaczyłem ją w „Volterze”. Stęskniłem się za nią, jej ustami, charakterem, stęskniłem się za Bellą. Zaczęła na mnie napierać, wić się, głaskać mnie po policzkach. Z nadmiaru emocji serce biło jej nierównym, przyspieszonym rytmem, a płytkie dotąd oddechy przeszły w ciche dyszenie. Gładziłem ją po włosach, po skroniach, po szyi, łapczywie uczyłem się jej na pamięć, a od czasu do czasu szeptałem czule jej imię „Bella”. Kiedy sprawy zaszły za daleko, odsunąłem się, ale złożyłem głowę na jej piersi przysłuchując się przyspieszonym biciem jej serca. Leżała oszołomiona, z wolna dochodząc do siebie.

- A tak przy okazji - oznajmiłem swobodnym tonem - Nigdzie się nie wybieram.

Nic nie powiedziała, ale zapewne mi nie wierzyła. Uniosłem się na łokciu i spojrzałem Belli głęboko w oczy.

- Zostaję w Forks - powtórzyłem. - Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz, opuściłem cię po to, żebyś mogła prowadzić zwykłe, szczęśliwe, ludzkie życie. Przy mnie, przy nas, zbyt wiele ryzykowałaś, a w dodatku oddalałaś się od ludzi, od świata, do którego przecież należałaś. Nie mogłem czekać bezczynnie na kolejny wypadek. Wydawało mi się, że nasz wyjazd będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdybym w to nie wierzył, nigdy bym cię nie zostawił. Nigdy nie zdołałbym się do tego zmusić. Twoje dobro było dla mnie ważniejsze od własnego, ważniejsze od tego, czego chciałem i czego potrzebowałem. A prawda jest taka, że to ciebie chcę i ciebie potrzebuję. Teraz, kiedy wróciłem, nie zdobędę się na to, żeby znowu wyjechać. Dzięki Bogu, mam też dobrą wymówkę! I beze mnie pakujesz się notorycznie w tarapaty. I beze mnie otaczasz się istotami z legend. Nawet gdybym wyniósł się do Australii, nic by to nie pomogło.

- Niczego mi nie obiecuj – szepnęła. Oburzyłem się nie uwierzyła mi!!! W moich czarnych tęczówkach zalśnił gniew, ale miałem nadzieje, że tego nie zauważyła.

- Uważasz, że znowu kłamię?

- Nie, nie, ja tylko... To, co mówisz, niekoniecznie mija się z prawdą. - zamyśliła się.. - Może... może teraz jesteś wobec mnie szczery. Ale co będzie jutro, kiedy przypomnisz sobie inne powody, dla których ze mną zerwałeś? Albo za miesiąc, kiedy Jasper znowu się na mnie rzuci? - wzdrygnąłem się na tą myśl. - Dokładnie to wtedy przemyślałeś, prawda? Następnym razem też tak będzie. Odejdziesz, jeśli uznasz taki ruch za słuszny.

- Masz mnie za silniejszego, niż jestem w istocie. Słuszne, niesłuszne to już nic dla mnie nie znaczy. I tak bym wrócił. Kiedy Rosalie do mnie zadzwoniła, byłem u kresu wytrzymałości. Nie żyłem już z tygodnia na tydzień, czy z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. To była tylko kwestia czasu, być może paru dni. Zjawiłbym się w Forks tak czy owak, padł ci do stóp i błagał o wybaczenie. Może mam zrobić to teraz? Czy poczułabyś się lepiej?

- Proszę, bądź poważny.

- Ależ jestem. - prawie się zdenerwowałem. Ja zrobiłbym wszystko byle by mi wybaczyła, dosłownie wszystko. - Czy wysłuchasz wreszcie, co mam ci do powiedzenia? Czy pozwolisz mi wyjaśnić sobie, ile dla mnie znaczysz? - odczekałem kilka sekund, żeby upewnić się, że mnie naprawdę słucha.- Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens.

- Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności – wymamrotała.

- W tym cały problem, jakoś im to nie wychodzi.

- A kto twierdził, że wampiry łatwo skupiają uwagę na czymś zupełnie innym? - wypomniała mi moje własne słowa. - Podróżowałeś po Ameryce Południowej... - zaśmiałem się gorzko.

- To kolejne kłamstwo. Nic nie było w stanie pomóc mi o tobie zapomnieć. Miałem zresztą takie straszne ataki bólu... To bardzo dziwne - moje serce nie bije od niemal dziewięćdziesięciu lat, ale kiedy wyjechałem, nagle przypomniałem sobie o jego istnieniu, a raczej uświadomiłem sobie, że go niema. Poczułem się tak, jakby mi je wyrwano. Jakbym zostawił je tu, przy tobie.

- To zabawne.

- Zabawne? - Uniosłem jedną brew ku górze ona uważała, że mój ból po utracie jej był zabawny.

- To znaczy, dziwne. Myślałam, że tylko ja mam podobne objawy. Rozpadłam się na tysiące kawałków i wiele z nich zaginęło - serce, płuca. Dopiero teraz się odnalazły. Od tak dawna nie oddychałam pełną piersią!

Och a wiec tęskniła za mną choć trochę tak jak ja za nią? Wzięła głęboki wdech..Zamknąłem oczy i przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. Przytuliła się policzkiem do moich włosów. Stęskniłem się za jej sercem do, którego dostrajało się całe moje życie...

- Tęskniłeś za mną nawet wtedy, kiedy tropiłeś? – spytała „Tęskniłem to mało powiedziane”

- Nie tropiłem, żeby zapomnieć. Tropiłem z obowiązku.

- Z obowiązku?

- Wprawdzie nie przypuszczałem, że Victoria zapragnie się na tobie zemścić, ale nie zamierzałem puścić jej niczego płazem. To ją tropiłem. Jak już mówiłem, byłem w tym beznadziejny. Ustaliłem, że jest w Teksasie, i choć ten jeden raz miałem rację, potem - kompletna klapa. Sądziłem, że poleciała do Brazylii, a tak naprawdę wróciła tutaj! Nawet kontynenty pomyliłem! Gdybym wiedział...

- Polowałeś na Victorię?! - przerwała mi piskliwie. Rytm, w jakim pochrapywał Charlie, zmienił się na moment, ale na szczęście się nie obudził.

- Jak ostatnia oferma – powtórzyłem, zaskoczony jej gwałtowną reakcją. - Ale obiecuję się poprawić. Ten rudy babsztyl nie pożyje długo.

- Nie... nie ma mowy – wykrztusiła.

Chciałem by ta ruda hybryda przestała istnieć, bo gdyby kiedyś byłaby za blisko...Belli.

- To już postanowione. Raz pozwoliłem jej się wymknąć, ale nie popełnię tego błędu po raz drugi. Nie po tym, jak... - odpowiedziałem.

- Czy nie obiecałeś dopiero, co, że nigdzie się beze mnie nie ruszysz? – Użyła chwytu, który mnie zabolał, nie uwierzyła w moja obietnice. - Jak to się ma do kolejnej ekspedycji tropicielskiej? –Spochmurniałem.

- Dotrzymam danego ci słowa, Bello, ale dni Victorii są policzone.

- Po co ten pośpiech? - powiedziała, widać było, że zaczyna panikować, ale próbowała to w sobie zdusić.

- Może już nie wróci? Może sfora Jake'a odstraszyła ją na dobre? Moim zdaniem, nie ma powodów, żeby jej szukać. Poza tym, mam ważniejsze problemy na głowie.

Zmrużyłem drapieżnie oczy, na myśl o wilkołakach,które były prawie tak samo niebezpieczne jak sama Victoria, ale skinąłem głową.

- Tak, te wilkołaki są zdolne do wszystkiego. - prychnęła. Co było w tym takiego śmiesznego....?

- Nie miałam na myśli Jacoba. To coś o wiele poważniejszego niż banda młodocianych wilków szukających guza.

Chciałem już coś powiedzieć, ale się opanowałem i zabrał głos z dwu sekundowym opóźnieniem.

- Doprawdy? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. - Więc co jest dla ciebie największym problemem? Przy czym powrót Victorii wydaje ci się taki nieistotny?

- Może na początek porozmawiajmy o tym, co jest na drugim miejscu mojej listy problemów? – zaproponowała.

- A co jest na drugim miejscu? - spytałem zniecierpliwiony, zwodziła mnie. Zawahała się. Jakby niebyła czegoś pewna

- Nie tylko Victoria pali się do złożenia mi wizyty - oznajmiła szeptem. Westchnąłem.

- Masz na myśli Volturi?

- Jakoś nie przeszkadza ci to, że są dopiero na drugim miejscu – zauważyła.

- Cóż, mamy dużo czasu, żeby się przygotować. Dla nich płynie on inaczej niż dla ciebie, inaczej nawet niż dla mnie. Odliczają lata, tak jak ty odliczasz dni. Zanim sobie o tobie przypomną, pewnie stuknie ci już trzydziestka.

- Trzydziestka? - powiedziała przerażona. W oczach stanęły jej łzy.

- Nie masz czego się obawiać - pocieszyłem Bellę,

- Nie pozwolę im cię skrzywdzić. „Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić,...nikomu, nikomu”

- A jeśli przyjadą, kiedy ciebie tu nie będzie? – Jej oczy były wypełnione bólem.

Znowu ująłem jej twarz w swoje kamienne dłonie. Wpatrywała się w moje oczy.

- Bello, zawsze już będę przy tobie.

- Przecież wspomniałeś coś o trzydziestce - wyjąkała. Po policzkach spłynęły jej pierwsze łzy. „Przyglądanie się temu jak cierpi było udręką,” - Zostaniesz i pozwolisz mi się zestarzeć?

Spojrzałem na nią czule, wykrzywiłem usta przypomniałem sobie to zdarzenie: gdy szliśmy do pokoju Volturi spytała mnie o dziewczynę, która wręcz paliła się na myśl o tym by zostać wampirem –A Bella odpowiedział „Jak może marzyć o czymś tak potwornym”

- Właśnie tak zamierzam postąpić. Czy mam inny wybór? Nie mogę bez ciebie żyć, ale nie unicestwię twojej duszy.

- Czy to naprawdę... - Jej twarz znowu wykrzywiła się bólem jakby sobie przypomniała o czyś smutnym

- Tak? - zachęciłem ją.

- Ale co będzie, kiedy zrobię się taka stara, że ludzie zaczną myśleć, że jestem twoją matką? Twoją babcią?

Wzdrygnęła się. Rozczuliłem się jeszcze bardziej. Otarłem jej łzy wargami. Bella myślała, że nie będę jej kiedykolwiek chciał?! Ja zawsze będę jej potrzebować zawsze będę ją kochać ona była dla mnie jak powietrze dla człowieka, nie mogłem bez niej żyć...

- Niech sobie mówią, co chcą. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza. - nagle posmutniałem.

- Oczywiście, jeśli w jakiś sposób się z czasem zmienisz... Jeśli będziesz chciała od życia czegoś więcej... Uszanuję każdą twoją decyzję, Bello. Przyrzekam, że nie stanę na drodze twojemu szczęściu. spoglądałem na nią z miną żołnierza gotowego zginąć za ojczyznę.

- Chyba zdajesz sobie sprawę, że kiedyś umrę? – spytała. Przestraszyłem się na tą myśl ale odpowiedziałem bez namysłu już dużo o tym myślałem.

- Pójdę w twoje ślady tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.

- Wiesz, co? W życiu nie słyszałam większej bzdury.

- Ależ Bello, to jedyne słuszne wyjście...

- Zaraz, zaraz. Może cofnijmy się trochę. Mówiliśmy o Volturi, prawda? Nie pamiętasz warunków naszej umowy? Jeśli nie zmienicie mnie w wampira, to mnie zabiją. Może i odczekają całe dwanaście lat, ale nie przypuszczasz chyba, że o nas zapomną?

- Nie, na pewno o nas nie zapomną, ale...

- Ale co?

Uśmiechnąłem się niespodziewanie od ucha do ucha. Przyjrzała mi się z powątpiewaniem. Jakby myślała, że jestem wariatem.

- Mam kilka scenariuszy - oświadczyłem z dumą.

- I, jak rozumiem, wszystkie twoje scenariusze opierają się na tym, że pozostanę człowiekiem?

Uśmiech zagasł z mojej twarzy jak zdmuchnięta świeca a może Bella bardziej pali się do tego by być wampirem niż, być ze mną ... jeśli mnie nie kochała... Przez dobrą minutę patrzyliśmy na siebie spode łba. W końcu wzięła głębszy wdech, ściągnęła łopatki i odepchnęła moje ręce. Zdziwiłem się...

- Chcesz, żebym już sobie poszedł? - zranił mnie ten gest może o to chodziło może jeśli sądziła, że skoro nie zostanie wampirem nie ma sensu być ze mną..., bardzo zabolała mnie ta myśl, ale postanowiłem spróbować tego nie okazywać, ale słabo mi to wychodziło. Jej serce zadrżało.

- Nie – poinformowała mnie.

- To ja wychodzę. – nie ona nie umie kłamać a jej słowa o tym, że mnie kocha były takie szczere... wygramoliwszy się z łóżka, zaczęła przeczesywać pogrążony w mroku pokój. Zdziwiło mnie to przyglądałem się jej podejrzliwie.

- Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz?

- Do ciebie do domu - wyznała, nie przerywając poszukiwań. Pewnie chciała znaleźć buty podszedłem po nie szybko i stanąłem za nią.

- Proszę, już je znalazłem. – Wręczyłem dziewczynie adidasy.

- Czym chcesz pojechać?

- Furgonetką.

- Jej ryk obudzi Charliego – zauważyłem przytomnie. Westchnęła.

- Wiem, ale co mi tam. I tak dostanę szlaban. Czy mogę go jeszcze bardziej rozwścieczyć?

- Lepiej nie próbuj. Zresztą to mnie będzie obwiniał, a nie ciebie.

- Jeśli masz lepszy pomysł, zamieniam się w słuch.

- Powinnaś zostać tutaj – doradziłem Chociaż i tak wiedziałem, że zaprzeczy, ale pozostało mi tylko próbować...

- Nie, dziękuję, ale ty się nie krępuj, czuj się jak u siebie w domu.

Podeszła do drzwi. Zanim zdążyła położyć dłoń na gałce, pojawiłem się między nią a progiem nie chciałem by zmieniła się w wampira nie chciałem odebrać jej życia „Nie chciałem spuszczać jej z oczu musiałem ją mieć przy sobie”. Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę okna. Była uparta

- Dobrze, już dobrze - poddałem się łatwo było jej ulec.

- Zaniosę cię. Pobiegniemy.

- Zaniesiesz mnie i wejdziesz ze mną do środka.

- Bello, co ty kombinujesz?

- Nic takiego. Po prostu dobrze cię znam i uważam, że bardzo byś żałował, gdybym pozbawiła cię takiej szansy.

- Jakiej szansy? Na co?- zdziwiłem się.

- Na przedstawienie swojej opinii szerszemu forum. Widzisz, tu już nie chodzi tylko o ciebie. Musisz wiedzieć, że nie jesteś pępkiem świata. Jeśli wolisz sprowadzić nam na kark Volturi, niż zamienić mnie w wampira, powinna się o tym dowiedzieć twoja rodzina i podjąć decyzję wspólnie z nami.

- Jaką decyzję?

- Decyzję w sprawie mojego przeobrażenia. Zamierzam urządzić małe głosowanie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
3 rozdziały Księżyca w Nowiu oczami Edwarda
księżyc w nowiu oczami edwarda rozdziały od I do IX
Księżyc w nowiu oczami Edwarda 1 4
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
Księżyc w nowiu oczami Edwarda 1 4
Księżyc w Nowiu Oczami Edwarda (Przyjaciel cz II)
Księżyc w Nowiu Oczami Edwarda (Przyjaciel cz I)
księzyc w nowiu oczami Edwarda nicość
Księżyc w nowiu oczami Edwarda
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 6, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 5, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w Nowiu oczami Jacoba- rozdiał 1, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w Nowiu oczami Jacoba- rozdiał 2, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 3, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA

więcej podobnych podstron