Księżyc w nowiu oczami Edwarda "Nicość"
~~
- W takim razie gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.
Nastąpiło krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację przede mną.
- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu chłopak.
Ponownie zatrzasnąłem telefon.
Przez bardzo długą chwilę wpatrywałem się w drewnianą podłogę przede mną.Mój mózg nie chciał przyjąć do informacji tego co przed chwilą usłyszałem. Moje nieżyjące serce krzyczało z rozpaczy z powodu który jeszcze do mnie nie dotarł. Nie wiem ile to trwało , ile siedziałem w tej względnej ciszy- względnej bo wokół mnie nadal tętniło życie- dla mnie wszystko pozostawało głuche.
- Ona nie żyje, Edwardzie.
Gdzieś w głębi mnie, jakaś część która nie była sparaliżowana zaczęła domagać się głosu. Moje ściśnięte gardło nie chciało przepuścić zwierzęcego krzyku rozpaczy. Boże ile bym dał żeby teraz móc płakać. Powoli podniosłem się i niemal natychmiast przewróciłem. Straciłem równowagę po raz pierwszy od ponad 100 lat. Przycisnąłem kolana do klatki piersiowej jakby to miało mi w czymś pomóc.
- Ona nie żyje, Edwardzie.
Słowa Rosalie wpijały się bezlitośnie w moje odrętwiałe ciało i raniły tak mocno iż myślałem że zemdleje. Nie , jestem wampirem , będę znosił ból na który zasłużyłem.To wszystko było moją winą. Bella- mój Anioł, mój jedyny sens istnienia- zniknęła z tego świata przeze mnie. Wydawało mi się że moje nieśmiertelne ciało rozpada się na kawałki, nie mogłem odnaleźć moich nóg , nie mówiąc o głowie czy innych częściach ciała. Musiałem się ruszyć, muszę do niej dołączyć. W przebłysku ujrzałem moją rozmowę z Bellą, mówiliśmy o Volturi. Zabroniła mi umierać. No cóż niestety nie miałem zamiaru jej posłuchać. W końcu udało mi się rozluźnić gardło z którego wydobył się histeryczny śmiech.Wydawało mi się że mój umysł próbuje w ten sposób uchronić mnie przed popadnięciem w obłęd. Nie udało mu się. Czułem, po prostu czułem że zaczynam wariować. Uświadomił mnie w tym odgłos pękania jaki usłyszałam gdy próbowałem się podnieść. Nie kontrolowałem mojej siły tworząc ziejącą dziurę w podłodze. Przez otwór widziałem zdziwione i przerażone twarze ludzi. Przez barierę bólu ledwo słyszałem ich myśli. Sądzili że jestem duchem. I pewnie nie bardzo się mylili. Z pewnością tak wyglądałem- blady niż zwykle, bo nie polowałem od wielu tygodni, czarne oczy przepełnione szaleństwem i twarz wyciosana jak z kamienia przedstawiająca obraz potwora gotowego pożreć wszystkich. Musiałem czymś zająć mój umysł. Byłem świadomy że jeżeli pozwolę mu swobodnie myśleć o Belli to nie będę w stanie się kontrolować. Zresztą mało mnie to obchodziło. Poza Nią nic się nie liczyło. Wspomnienie uśmiechu Belli i jej głębokich czekoladowych oczu wyrwało ze mnie dziki ryk. Ludzi schodzili mi z drogi, niektórzy krzyczeli. Miałem ochotę rozwalić wszystko przede mną , byleby jak najszybciej dostać się na lotnisko. Już niedługo skarbie.Już niedługo. Zatrzymałem się gwałtownie wychodząc z domu w którym przebywałem. Nie nie zobaczymy się. Nigdy już jej nie zobaczę. Wampirów nie wpuszczają do nieba, a Ona nie zasłużyła na piekło. Moja dusza została zaprzedana w momencie w którym stałem się wampirem, nie wspominając o tych ludziach których zabiłem. Zgiąłem się w pół jakbym miał zaraz zwymiotować. Po raz pierwszy w życiu- jeżeli mogę to tak określić- miałem wrażenie że jeżeli teraz się zatrzymam to już nie wstanę. Nie miałem pojęcia skąd się to wzięło. W kieszeni mojej brudnej już koszuli zaczął wibrować telefon. Nie sprawdziłem nawet kto to- po prostu wyrzuciłem go do kosza na śmieci. Szybkim krokiem , który pewnie w oczach ludzi wydawał się biegiem ruszyłem w stronę lotniska. Na szczęście nie było daleko, a w szafce przechowalni miałem wszystko czego potrzebowałem. Paszport i pieniądze. Wpadłem do głównego pomieszczenia nieczuły na popłoch jaki wprowadzałem. Ominąłem strażników którzy patrzyli się na mnie dziwnie i dopadłem szafek w przechowalni. Wyciągając potrzebne papiery na ziemię padł pęk kluczy. Zawsze miałem przy sobie zapasowe w razie gdybym chciał nocować w jednym z naszych licznych domostw. Nie zwracałem na nie uwagi póki ich nie podniosłem. Na srebrnym kółeczku wisiał breloczek. Mały czarny nietoperz którego dostałem w formie żartu od Belli. Nagle wokół mnie zrobiło się ciemno. Myślałem że po odejściu z Forks czułem się okropnie, jednak teraz było to nieporównywalnie silniejsze uczucie. Coś rozrywało mnie na kawałeczki.Nicość wdzierała się we mnie i nie mogłem zrobić nic żeby ją powstrzymać. Czas już dawno się zatrzymał. Byłem sam, sam i do tego martwy. Jeszcze nigdy rzeczywistość nie sprawiła mi takiego bólu. Jeżeli byłaby jakakolwiek możliwość żeby przywrócić mojego Anioła do życia to nie zawahałbym się przed niczym. Tyle że niebiosa nie są łaskawe dla potworów. Cichy zgrzyt wyginanej szafki odrobinę mnie rozproszył. Potrząsnąłem głową próbując odzyskać pole widzenia. Nie chciałem patrzeć na nieszczęsny breloczek więc wrzuciłem go z powrotem do zdewastowanej szafki. Nie obchodziło mnie czy ktoś to zauważy. Ustawiłem się w kolejce do kasy powstrzymując jednocześnie moje mordercze instynkty. Chciałem usunąć wszelkie przeszkody z mojej drogi, nie obchodziło mnie że są nimi niewinni ludzie. Cały świat mnie nie obchodził , bo mój właśnie się kończył. Kobieta za kontuarem była wyraźnie przerażona. W jej myślach widziałem własną twarz. Twarz żywego trupa. Puste oczy wwiercały się w tą drobną istotę sprawiając że miała ochotę uciec. Serce zaczęło bić jej szybciej jakby miało zaraz uciec z piersi.
-S...słucham pana?- słowa ledwo przechodziły jej przez gardło
- Włochy, Volterra- wyrzuciłem z siebie starając się nie warczeć. Kobieta przytaknęła szybko i zaczęła przeglądać w komputerze dostępne loty , w jej umyśle zobaczyłem że nie ma żadnych dostępnych miejsc. Miałem wrażenie że zaraz rozwalę kontuar przed którym stałem. Zdusiłem w sobie morderczy ryk.
-Nniestety nie ma wolnych miejsc- dziewczyna trzęsła się , a jej sąsiadka spoglądała ze strachem w stronę strażników. Musiałem się opanować co w tej sytuacji było niemal niemożliwe.
-Muszę się dostać do Włoch, obojętnie jakim lotem, mogę wynająć nawet prywatny samolot, tylko proszę coś wymyślić. To sprawa życia i śmierci.- no cóż nie kłamałem, zamierzałem umrzeć . Kobieta spojrzała się niepewnie na moje brudne ubranie. Rzuciłem jej zabójcze spojrzenie co zmotywowało ją do ponownego przejrzenia komputera. Znalazła jedno jedyne miejsce, pierwsza klasa w samolocie do Florencji.
-Jest jeden lot. Ale bilet kosztuje 1700 dolarów więc- jej oczy się rozszerzyły gdy podałem jej platynową kartę kredytową. Ciemny rumieniec wstydu zalała jej policzki gdy przez jej umysł przeleciała myśl że nie należy oceniać po ubraniu. Gdybym nie zamierzał się zabić to pewnie wydałoby mi sie to śmieszne. Dziewczyna szybko wstukała potrzebne informacje z paszportu który jej podałem . Chciała się mnie pozbyć jak najszybciej. Nawet nie dziękując odwróciłem się szukając mojej bramki. Do odloty pozostało pół godziny. Z głębi mojej świadomości dostałem ostrzeżenie że mogę nie wytrzymać tak długo. Żeby nie kusić losu wstąpiłem do najbliższego sklepu z odzieżą. Ekspedientka również się przeraziła. Szybko wybrała mi jakiś komplet spodni i koszulę. Zapłaciłem nawet na nią nie patrząc. Do odlotu pozostało jakieś 10 minut, an szczęście mogłem już wejść na pokład. Zajmując wyznaczone miejsce pozaciągałem rolety w oknach i skuliłem się na swoim miejscu. Nie zwracałem uwagi na nic i na nikogo.Żeby nie zagłębiać się jeszcze bardziej w pustce która zdawał się ciągnąc za mną starałem się o niczym nie myśleć. Było to ciężkie bo cały czas miałem przed oczami dwoje roześmianych, czekoladowych oczu.Nicość witała mnie otwartymi ramionami.
***
Podroż z Florencji do Volterry nie zajęła mi dużo czasu. Jak zwykle postąpiłem tak jak wampir- ukradłem samochód. Wjeżdżając przez bramę główną Volterry moje ciało automatycznie się napięło. Myślami wyszukiwałem najbliższego strażnika i znalazłem go niedaleko północnego muru miasta. W całym mieście przygotowywano się do jakiegoś święta. Sądząc po dekoracjach to jest to dzień Marka. Zatrzymałem samochód w miejscu najbardziej oddalonym od jakiegokolwiek strażnika. Popuściłem wodzę mojego umysłu. Mogło to być trochę ryzykowne ponieważ przez ostatnie godziny mojej agonii trzymałem go w ryzach. W moim umyśle panował chaos. Nie wiedziałem jak się do tego zabrać jednak musiałem wymyśleć coś skutecznego. Być może dobrym pomysłem było zaatakowanie strażnika. Chociaż nie zamiast mnie od razu zabić najpierw zawiadomi Volturich. Mógłbym też zapolować na kogoś, ale ta myśl od razu została wypchnięta z mojego umysłu. Najprostszym sposobem byłoby chyba użycie mojej siły . Podniesienie samochodu na oczach tych ludzi nie będzie znowu takie trudne. Musze znaleźć sobie jedynie dobrą publiczność. Nie ważne co zrobię na pewno zostanę ukarany. W końcu postanowiłem po prostu poprosić. Być może zlitują się nade mną. Jeżeli nie to trzeba będzie ich sprowokować. Moje rozmyślania przerwało nadejście jednego ze strażników. Byłem tak zajęty że nawet go nie zauważyłem. Wysiadłem powoli niczym staruszek ciągnąc za sobą nogi. Czułem się jakbym już nie żył. Feliks nie stawiał oporu gdy poprosiłem go aby zaprowadził mnie do Volturich. Musiał zobaczyć szaleństwo w moich oczach bo się nie odzywał, co jakiś czas rzucał mi zaciekawione spojrzenia , a jego myśli nie bardzo mnie interesowały. Przemykając pomiędzy cieniami miasta dotarliśmy do zamku- siedziby Wielkiej Trójki . W wampirzym tempie znaleźliśmy się w jasnym pomieszczeniu przypominającym poczekalnie. Nie wiadomo czemu wydawało mi się że moje nieżyjące serce zaczęło się odzywać. Po sekundzie zrozumiałem że to nadzieja na ponowne ujrzenie Belli napędza mnie do tego. Boże- po raz pierwszy od bardzo dawna postanowiłem się pomodlić- Panie, wiem że nie zasługuję żebyś nawet mnie wysłuchał , ale błagam Cię pozwól mi ją ujrzeć. Jeszcze tylko ostatni raz, potem możesz zrobić ze mną co tylko zechcesz. Ale błagam Cię , chcę ją zobaczyć. Miałem nadzieje że moje pokorne prośby zostaną wysłuchane. Być może On był na tyle miłosierny że pozwoli mi chociaż zerknąć na to niebo i na Nią , na to co nie jest mi dane. Feliks poprowadził mnie do wielkiej komnaty, za stołem zobaczyłem wiecznie trwające przy boku Volturich żony. Rzuciły mi zaciekawione spojrzenia jednak nie ruszyły się nawet o milimetr od pogrążonych w rozmowie mężczyznach. Feliks chrząknął i jak na zawołanie wszyscy trzej spojrzeli na mnie.
-Och jakże miło Cię widzieć Edwardzie! - Aro naprawdę się z tego ucieszył. Na pozostałej dwójce moje przybycie nie zrobiło żadnego wrażenia. I dobrze bo należało mi tylko na decyzji Aro, Marek i Kajusz nie musieli o niczym decydować . Wampir przyglądał mi się z uwagą wyraźnie studiując moją zbolałą minę.
-Przybyłem żeby prosić cię o przysługę- wyszeptałem wiedząc że i tak mnie usłyszy
- Och , naprawdę? O co może chodzić? Czy wszystko w porządku? Czy chodzi o Carlisla? - każda nowość zdawała się go cieszyć. Aro był po prostu znudzony , a jakakolwiek odmiana powodowała u niego euforię jak u małego dziecka.
- U Carlisla wszystko w porządku. Tu chodzi raczej o mnie... chodzi o to .... - bardzo rzadko zdarzało mi się stracić głos- przybyłem aby prosić cię o pomoc.... moja rodzina nie zgodziła się... więc... -po raz kolejny zabrakło mi słów, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze rzuciłem- chcę byś pomógł mi umrzeć- głos mi zadrżał a na sali zapanowała bezdenna cisza moje bezpośrednie wyznanie wywołało w pozostałych wampirach coś na kształt szoku . Zwróciłem uwagę wszystkich w komnacie, sądzę że wywołałem większe zaskoczenie niż gdybym wpadł tutaj na czworaka udając psa
-Umrzeć? - Marek powtórzył sceptycznym głosem jednak w jego myślach dostrzegłem zaciekawienie. Przytaknąłem patrząc tylko na Aro. Miał rozszerzone w zdumieniu oczy i niemal automatycznie wyciągnął rękę . Chce zrozumieć? Proszę bardzo. W mgnieniu oka uścisnąłem jego dłoń. I to nie było dobrym pomysłem. Całe moje życie przeleciało mi przed oczami. Wszystkie sekrety jakie ukrywałem , wszystko było równie jasne i zrozumiałe dla Aro. Tak samo jak wspomnienia Belli. Aro szybko puścił moją dłoń. Przez dłuższą chwilę miał przyspieszony oddech chociaż nie rozumiałem dlaczego, dopiero gdy zagłębiłem się w jego umyśle znalazłem odpowiedz. Wampir odczuwał wszystko tak samo jak ja. Być może nie tak samo ale wszystko moje uczucia, moja agonia i nicość jaka mnie otaczała przeszła na chwile i na niego. Odczuł nawet sposób działania krwi Belli na moje wyczulone zmysły.
- Co się dzieje?- Marek chciał jak najszybciej znać odpowiedź, rzadko która rzecz denerwowała któregoś z Volturich.
- La tua cantante- wyjaśnił Aro- zakochał się w swojej śpiewaczce, a ona umarła- dodał cicho nadal spoglądając mi w oczy. Widziałem w nich współczucie i zdziwiłem się że wampir jest w stanie nawet po tylu latach na okazywanie takich uczuć. Kajusz prychnął
- Tylko to ? To nie sprawia jeszcze żebyśmy musieli Cię zabić - Marek również nie był przekonany
- Tak zgadzam się z moim bratem Edwardzie, byłoby to ogromne marnotrawstwo- moja ostatnia deska ratunku właśnie pękła. W moim umyśle zapanował chaos bo byłem świadomy tego że nie zmienią już swojej decyzji.- możesz do nas jednak dołączyć. jestem pewien że z czasem zapomnisz o dziewczynie , a nam przyda się Twoje towarzystwo- Aro mówił to z pewnym wahaniem, widział w moich myślach ogrom uczuć do Belli jednak nie mógł ich pojąć
- Nie dziękuję- moja odpowiedz była równie martwa jak moje ciało. Cóż pozostało mi jedno wyjście. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować wyszedłem za drzwi.
- Zostaw go, niech pomyśli- Aro powstrzymał Feliksa przed złapaniem mnie , nie każdy może lekceważyć Volturich.Zrozpaczony wypadłem na ulicę. I co miałem teraz zrobić ? Prowokacja to było to. Resztkami zdrowego rozsądku odrzuciłem kolejną myśl o polowaniu na ludzi. Nie mógłbym tego zrobić Carlisl'owi. Rozbrajała mnie beznadziejność sytuacji w której się znalazłem. Oparłem się o mur w ciemnym zaułku i osunąłem na ziemię. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk.Dlaczego to jest takie trudne? Gdybym był człowiekiem to nie miał bym trudności żeby ze sobą skończyć. Ale człowiekiem nie byłem , i to sprowadziło na miłość mojego życia śmierć. Kolejny obraz Belli poruszył mój mózg do działania. Rozejrzałem się po okolicy i od razu mój wzrok przykuł zabłąkany promień który odbijał się od mojej skóry. I w tym momencie w mojej głowie ułożył się plan. Spojrzałem na zatłoczone ulice Volterry. W Święto Marka zadziałają błyskawicznie. Niemal się uśmiechnąłem. Teraz pozostało mi tylko czekać.
***
Stałem ukryty w zaułku przy wieży zegarowej. Już za chwilę. Za chwilę ją zobaczę. Miałem nadzieję że Bóg okaże się na tyle miłosierny że mi na to pozwoli. Powolnym ruchem zdjąłem koszulę rzucając ją pod nogi. Zamknąłem oczy i po raz ostatni pogrążyłem się w wspomnieniach mojego Anioła. Jej usta, jej oczy i jej zapach . Jej ciało przyciśnięte delikatnie do mnie. Miękkość jej skóry , ciepło policzków i jej serce które zdawało się bić jedynie dla mnie. Byłem samolubny. Ale wierzyłem że mogłem jej podarować moje serce. Cały należałem do niej. A ona nawet po śmierci będzie należała do mnie. Zegar zabił po raz pierwszy. I z oddali usłyszałem wołanie. Zdawało się docierać z daleka. Poczekaj chwilę kochanie. Zaraz będę przy tobie. Niemal nie słyszałem bicia dzwonów. Całą moją istotę wypełniło ciepło miłości do Belli. Być może nie byłem człowiekiem ale potrafiłem równie mocno kochać. Zegar zabił po raz dziewiąty i zrozumiałem że zaraz będzie czas. Drgnąłem lekko i uniosłem stopę. Tylko jeden krok i będzie po wszystkim. I w tym momencie coś ciepłego uderzyło we mnie. Otworzyłem powoli oczy i przed sobą zobaczyłem mojego Anioła.
-Niesamowite- szepnąłem zdziwiony tym że jednak dane było mi sobaczyć Bellę.- Carlisle miał rację
-Edwardzie! Musisz się cofnąć! Musisz schować się w cieniu !- nie bardzo zwracałem uwagę na słowa dziewczyny, wydawało mi się że jest tylko snem, że zaraz zniknie i już na zawsze zostanę sam. Unosząc rękę pogłaskałem jej gładki policzek.
-Nie mogę uwierzyć że uwinęli się tak szybko- mruknąłem, nawet nie usłyszałem ich myśli- Nic nie poczułem. mają jednak wprawę.- Zamknąłem oczy i przycisnąłem wargi do skroni dziewczyny.
-Śmierć , do wyssała miód twego tchnienia , wdzięków twoich zatrzeć nie zdołała jeszcze- wyszeptałem- Pachniesz dokładnie tak jak za życia- ciągnąłem- więc może rzeczywiście trafiłem do piekła. Wszystko mi jedno. Niech i tak będzie.
- Jeszcze żyję! I ty również ! Błagam, cofnij się ! Zaraz cię któryś zauważy !
- Czy możesz powtórzyć to, co powiedziałaś?- nie mogłem zrozumieć o czym mówiła, byłem za szczęśliwy mogąc ją widzieć
- To nie piekło! Żyjemy, a przynajmniej na razie !Ale musimy się stąd wynieść, zanim Volturi...- nie czekałem aż skończy w mig pojąłem o co chodzi. Przycisnąłem Bellę do chłodnej ściany i czekałem na przybycie strażników. Nie miało to dla mnie dużego znaczenia ważne że Bella była ze mną. I teraz byłem gotów walczyć o jej życie .
CDN ?
Postacie by Stephenie Meyer
Opowiadanie by Evangelin_san