DZIENNIK POKŁADOWY, ROK 2004
Czwartek, 01.01.2004
No i czego tu sobie życzyć na ten nadchodzący rok?
No i czego tu sobie życzyć na ten nadchodzący rok?
***
Ja od dziecka marzę. I doświadczenie mnie uczy, że marzenia spęłniają się w zaskakująco wysokim procencie. Mówimy o czymś "nierealne", a potem BUM! i jest.
Jako 5-6 letni chłopaszek marzyłem na przykład o tym, że zostanę posarzem. Opowiadałem Babci moje książki,opisywałem nawet jakie będą miały okładki, ilustracje i tytuły. Babcia słuchała, kiwała głową... A potem, kiedy byłem już 15-16 letnim chłopcem powtarzała mi:
- Kiedy byłeś małym chłopcem, opowiadałeś bardzo ciekawe historie. Każda z nich zawierała w sobie znane mi osoby lub fragmenbty wydarzeń, ale były... były jakieś takie ciekawsze niż rzeczywistość. To niezwykły dar - nie każdy potrafi tak opowiadać. W naszej rodzinie potrafi to tylko twój dziadek i ty. Mówiłeś, że zostaniesz pisarzem, pamiętasz Wojtuś?
Oczywiście pamiętałem, ale wydawało mi się, że to takie moje chłopięce gadanie, chociaż... nooo... fajnie by było.
Jako 7-8 letni chłopiec opowiadałem Babci, że zostanę wielkim podróżnikiem, takim ze strzelbą, który przedziera się przez puszczę, spotyka groźne tygrysy i dzikich ludzi na golasa.
Babcia jak zawsze słuchała i kiwała głową, a potem, kiedy miałem lat 17-18, mówiła mi:
- Kiedy byłeś chłopcem, miałeś takie nierealne marzenia. Mówiłeś, że zjeździsz cały świat, że pojedziesz do dżungli i zamieszkasz z Indianami, a do nas nawet nie będziesz słał kartek na święta, bo to będzie tak daleko, że nie dojdą. Pamiętasz to Wojtuś?
Oczywiście pamiętałem, ale wydawało mi się to mało realne - dookoła PRL, komuna nie daje paszportów, nie daje zarobić, nie daje się rozwijać, a w dodatku lada chwila weźmie mnie do wojska...
- Kiedy byłeś małym chłopcem mówiłeś, że nigdy nie pójdziesz do wojska. Mówiłeś to z taką mocą, że ja aż się bałam. Pamiętasz Wojtuś?
- Tak Babciu, to było moje wielkie marzenie. I to jest teraz największe marzenie wszystkich moich rówieśników - żeby żadnego z nas nie wzięli do tego wojska, które strzela do rodaków. Tylko, Babciu, to jest przy okazji najbardziej nierealne z marzeń.
Wkrótce potem, w apogeum stanu wojennego, wezwano mnie na komisję wojskową. Nie miałem żadnych papierów, żadnych koneksji... Po prostu stanąłem przed nimi, a oni nie zadając mi ani jednego pytania, spojrzeli w papiery, przeczytali, że "kilkakrotnie zatrzymywany", że "jeszcze w podstawówce zakładał ZWS - Związek Walki i Sabotażu, którego główną działalnością było niszczenie megafonów przez które przemawiał Gierek na pierwszego maja" i powiedzieli:
- Kategoria "E", trwale niezdolny do służby wojskowej, nawet w czasie wojny. Odmaszerować.
Następne lata mego życia, to kolejne spełnienia - spełniały mi się jedno po drugim najbardziej nierealne marzenia. Nawet takie o których zdążyłem zapomnieć. (Babcia pamiętała.)
Czy mam na to jakąś receptę?
Mam:
1.Traktuję nierealne marzenia, tak jak inni traktują skomplikowane zadania przezanczone do realizacji - szef kazał, to trzeba zrobić. I człowiek się nie zastanawia, czy się uda - po prostu realizuje.
2.Modlę się:
"Jeżeli to dla mnie dobre - niech mi się spełni. Po prostu daj Panie Boże. A jeżeli to dla mnie niedobre, daj coś innego, żebym się tym zajął i przestał myśleć o głupstwach."
***
No więc, czego by tu sobie życzyć na nadchodzący rok?
Żeby Polska nie została wcielona do Unii Europejskiej.
Żeby ci wszyscy ludzie z PZPR/SLD, którym Polska wisi, którzy potrafią zmieniać poglądy zależnie od prywatnej wygody, żeby oni odeszli. Nie wiem dokąd. Pan Bóg ma swoje sposoby i nie moja w tym głowa jak i dokąd.
A prywatnie chciałbym zostać pisarzem. Właśnie w tym roku. W zeszłym napisałem moją szóstą książkę. Szóstą, ale jednocześnie pierwszą, która jest literaturą piękną, a nie wyłącznie domeną wielu dziennikarzy - literaturą faktu.
Owszem, chcę opisywać fakty, ale w taki sposób, jak to czynią pisarze, a nie dziennikarze.
PS
No i chcę być zdrowy, bodgaty i kochany.
Kiedy człowiek kichnie, gdzieś na ulicy w Ameryce Południowej, życzą mu: SALUD, AMOR y DINERO - ZDROWIA, MIŁOŚCI i PIENIĘDZY. Bo bez zdrowia nic nie cieszy i miłość nie bardzo wychodzi, a bez pieniędzy nasza miłość bardzo często odchodzi do innego. (Kobiety niestety są o WIELEEEE mniej romantyczne niż mężczyźni. Dla kobiety liczy się przede wszystkim to, czy on jej jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo, czyli byt, czyli socjal, czyli DINERO. A jak chłop ma DINERO, i przy okazji jest w miarę ZDROWY, to dopiero wtedy możemy gadać o MIŁOŚCI. No właśnie "gadać"... :)
PPS
Umówmy się, że to był taki żarcik.
PPPS
A Panowie i tak wiedzą swoje ;)
Piątek, 02.01.2004
Wczoraj widziałem ostatnią część "Władcy Pierścieni".
Wczoraj widziałem ostatnią część "Władcy Pierścieni".
Wychodziłem z kina zachwycony. Wyobraźnię mam nieźe rozwiniętą, ale to, co zobaczyłem na ekranie ją zostawiło w pobitym polu. Zazwyczaj jest tak, że ekranizacja powieści spłaszcza nasze wyobrażenia bohaterów, pejzaży etc. Tym razem było na odwrót.
Mimo to film był nudny.
No bo ile czasu można oglądać jedną dłuuugaśną scenę batalistyczną. Fakt zrealizowaną perfekcyjnie, ale ILE MOŻNA????
A potem, kiedy człowiek już naprawdę chce iść do domu, oni się wszyscy ze wszystkimi zaczynają żegnać i nie mogą skończyć.
Rozumiem jeszcze klasyczne scenki damsko-męskie, czyli łzy, uściski i pocałunki. Niestety tym razem żegnali się głównie hobbici, i to samce z samcami. Były więc łzy, uściski, a potem... nooo... jest niby miejsce na pocałunek, ale jakoś tak nie bardzo wypada. Zrobili tylko jeden - FRODO CAŁOWAŁ DRUGIEGO HOBBITA-SAMCA. OK, OK, nie w usta, ale kto wie co tam się będzie działo na DVD, kiedy dołożą to wszystko, co wycięli.
No więc wychodziłem z kina zachwycony przepiękną ilustracją do książki.
Chwilę potem naszła mnie refleksja:
A po co komu takie filmy??
Tam zupełnie pominięto aspekt dobra - wszystko się kręci wokoło okropnego Mordoru. Nawet pozytywni bohaterowie pokazywani są wyłącznie w kontekście bezpośredniego starcia ze złem. A więc obcinają głowy, wypruwają flaki...
Po trzech godzinach tego filmu, w mojej głowie świecą srebrnym płomieniem perfekcyjnie i pięknie wykonane obrazki ochydy: potwory, potwory, potwory, terror, mord, czarna krew, zbrodnia, przerażenie, obłąkanie, wydzieliny ciała, szczątki, gruzy, wojna, zło, zło, zło, które trzeba zwalczyć, zamordować, któremu trzeba wyporuć flaki, utoczyć czarnej krwi, oberżnąć głowę...
Trzy godziny przepięknie pokazanej ochydy.
Ten film jest szatański - kusi perfekcją, kusi artyzmem, kusi smakiem najlepszego owocu, ten film JEST wspaniały, a jednocześnie jest esencją zła, która się sączy, jak słodki nektar...
Niedziela, 04.01.2004
Sylwetka sexy pod habitem.
NIEDZIELA:
O 10.30 zaglądam do TV Puls, a tam tuż po programie świątobliwym (film o tajemnicach Watykanu), no więc tuż po świętym obrazku z Janem Pawłem II, na ekran wskakują "TELEZAKUPY". W niedzielę! W telewizji katolickiej! Niedzielne zakupy, o których biskupi mówią, że się nie godzi na nie chodzić. No to teraz chodzic nie trzeba, można sobie bez wychodzenia z domu ominąć zakazik z pomocą katolickiego kanału TV.
A co oferowano do zakupu?
Ano pewien cudowny plasterek, który sobie przyklejasz w różne miejsca i chudniesz od tego samoistnie i bez wysiłku. A więc cuda, cuda ogłaszają - przyklejasz i chudniesz.
A w wyniku tego chudnięcia twoja sylwetka staje się, cytuję: SEXY.
Ciekawe po co braciszkom Franciszkanom (właściciele stacji TV Puls), po co zakonnikom sylwetka sexy pod habitem???
Ach, pardon, to nie dla nich, to dla nas. Dla nich będzie tylko kasa z tego cudu, pod warunkiem, że któraś owieczka da się na ten plasterek złapać.
Poniedziałek, 05.01.2004
FACECI W GORSETACH
Hm...
Kiedyś Jaruzel rządził w gorsecie,
a dzisiaj Miller, też w gorsecie.
To może Miller skończy tak samo jak Jaruzel?
Oj napewno tak samo, napewno.
A "tak samo" oznacza, że z porządną rządową emeryturką, z ochroniarzami do końca życia i PRAWDZIWĄ, a w dodatku bezpłatną opieką zdrowotną na najwyższym poziomie (bez kolejki, bez potrzeby udowadniania pani w okienku, że myśmy opłacili składkę, tylko jej ZUS nie przelał). Oni wszyscy zawsze kończą tak samo, więc i tym razem się uda.
Czy widział ktoś w Polsce rząd, który skończył się wyrokiem? Ja nie widziałem.
A czy widział ktoś może w Polsce rząd, któremu się na zakończenie wyrok nie należał?
Wtorek, 06.01.2004
OSTENTACYJNE SYMBOLE RELIGIJNE
NA TRZECH KRÓLI (którzy byli szamanami):
Przed domem mam płot. W tym płocie - zamiast furtki - wstawione stare drewniane drzwi. Kiedyś stanowiły reprezentacyjne wejście do gabinetu weterynaryjnego kolegi, potem solidne zamknięcie do drewutni, jeszcze później leżały w deszczu i słońcu - nikomu niepotrzebne, a teraz wywołują konsternację przechodniów nieprzygotowanych na drzwi zamocowane w szczerym polu.
Zaraz po powrocie z kościoła, jakoś tak około 7 rano, wyrysowałem na tych drzwiach kredą "ostentacyjne symbole religijne": K+M+B 2004.
Dobrze, że tu nie jest Francja, gdzie prezydent rozpoczął w zeszłym miesiącu walkę z "ostentacyjnymi symbolami religijnymi" w szkołach, poprzez zgłoszenie projektu ustawy zakazującej noszenie chrześcijańskich krzyżyków, żydowskich jarmułek i muzułmańskich hust na głowach we wszystkich szkołach państwowych. (O pomarańczowych kieckach hare-hare, jakoś nie wspomniano.)
Dobrze też, że to nie są Niemcy, gdzie w Sylwestra prezydent zaproponował pozdejmowanie krzyży ze szkół.
Dobrze, że to Polska - kraina słynąca z wiekowych tradycji swobód religijnych, gdzie wiejskie baby chodzą do woli w hustach na głowie, chłopy zakładajom berety (przypominające jako żywo "ostentacyjny symbol"), w szkołach i innych gmachach publicznych wiszą sobie rozliczne krzyże (na które nikt nie zwraca uwagi), a kredą na parkanie wolno bezkarnie napisać każde słowo, nawet z donośnym błędem ortograficznym.
Środa, 07.01.2004
SŁÓWKO DO SUMIENIA NIEROBÓW
Taki mi przyszedł argument koronny przeciwko wstępowaniu do Mumii:
Niemoralnie jest żyć za cudze pieniądze, a całe to nasze członkostwo na tym ma właśnie polegać, że gdzieś tam za granicą inni będą pracować w pocie czół, a my tu sobie powydajemy: na autostrady, oczyszczalnie ścieków, dopłaty do nierentownego chłopstwa, modernizacje, restrukturyzacje, dopłaty, dopłaty, ktoś nam coś darmo da do łapy...
To niemoralne, nieuczciwe.
Tak samo nieuczciwe i niemoralne jak pobieranie zasiłku dla bezrobotnych. NIE MA ŻADNEGO POWODU, ŻEBY PRACUJĄCY PŁACILI BEZROBOTNEMU, ZA TO, ŻE ON NIE MA ROBOTY.
Piątek, 09.01.2004
CZAS MI EMIGROWAĆ
Stanisław Nieckarz, minister finansów junty wojskowej gen. Jaruzelskiego, która wsadzała niewinnych ludzi do więzień, polewała staruszki wychodzące z kościoła sikawkami, strzelała to tu to tam zabijając ludzi, których jedyną "winą" było pragnienie wolności...
A więc Stanisław Nieckarz - członek przestępczego reżimu - został właśnie posadzony na miękkim stołeczku w Radzie Polityki pieniężnej.
Czas mi emigrować - w kraju sprawiedliwym obalone junty wojskowe sadza się do więzień; a w kraju niesprawiedliwym żyć nie chcę.
***
Na okupację Iraku w zeszłym roku poszło 150 milionów złotych.
W tym planują wydać 300.
A jednocześnie zastanawiają sie skąd wziąć forsę na zapłacenie lekarzom rodzinnym.
Czas mi emigrować. Czas.
***
W radiu słyszę, że Polacy żyją przeciętnie o cztery lata dłużej - to dobrze, myślę.
Ale chwilę potem słyszę, że nie mam racji - otóż to NIE jest dobrze ponieważ wydłużenie przeciętnej długości życia rodzi kolejne wydatki na które naszego państwa absolutnie nie stać - robi się coraz więcej ludzi starych, którzy zatykają system opieki zdrowotnej.
Czas emigrować. Kraj w którym nie szanuje się starców, prowokuje osobistą zemstę Boga.
Czas uchodzić w bezpieczniejsze rejony świata.
Niedziela, 11.01.2004
ZNIKA PLAMA
Właśnie przed chwileczką skończyłem oglądać ostatni odcinek mojego ulubionego programu telewizyjnego "ALE PLAMA". Jak zwykle śmiałem się na całe gardło i do łez. Dwa razy się nawet ze śmiechu usmarkałem (cztery mokre husteczki leżą na podłodze przy fotelu, jakby ktoś nie wierzył).
Na koniec Panowie Piasecki i Rewiński odśpiewali piosenkę pożegnalną - program definitywnie spadł z anteny.
Dlaczego?
Bo był śmieszny i interesujący jedynie dla niewielkiego marginesu społecznego.
***
No to witamy w klubie, Panowie - "Z KAMERĄ WŚRÓD LUDZI" też spada z anteny (choć podobno w styczniu mają nadawać jakieś powtórki).
Powody są takie, że oglądalność nie była oszałamiająca - z badań wynika, że program był "zbyt inteligentny dla przeciętnego odbiorcy". No to jest komplement, ale jednocześnie pokazuje, jak działa wolny rynek.
Na wolnym rynku (wbrew teorii) nie zawsze zwycięża produkt najlepszy - przeciwnie! - najczęściej zwyciężają produkty przeciętne, bo takie trafiają do najszerszego grona odbiorców.
***
W sprawie "Z KAMERĄ WŚRÓD LUDZI" jest jednak całkiem nieźle!
Uwaga! Uwaga!
Zadałem Polsatowi pytanie, czy mógłbym zostać producentem tego programu, bo wydaje mi się, że w programie autorskim, autor powinien mieć wpływ na wszystko: np. na montaż (dotychczas nie miałem), dobór reżysera (nie miałem), listę zapraszanych gości (miałem, ale niewielki) itp...
Polsat odpowiedział, że owszem, JEST zainteresowany moją propozycją. Mam spisać moje pomysły, planowane zmiany, udoskonalenia, rewolucyjne wynalazki (których poprzedni producent nie chciał) i złożyć to jako własną ofertę producencką.
No i dobrze się złożyło - wkrótce ruszam na długą wyprawę i ciężko by mi było naprodukować kilkanaście dobrych odcinków, gdyby cykl nie zszedł z anteny; a tak mam czas na wyprawę oraz na przygotowanie w pełni autorskiej wersji "Z KAMERĄ WŚRÓD LUDZI".
Jeżeli Bóg zechce, cykl wróci na antenę jesienią. Porządnie przygotowany i bliższy mojej wizji... artystycznej.
***
"Jeżeli Bóg zechce" jest dla mnie bardzo ważne.
Kiedy w pacierzu mówię słowa "bądź wola Twoja" myślę przy okazji o różnych moich projektach. Kiedyś prosiłem mówiąc DAJ. Dzisiaj proszę mówiąc: "Daj, bardzo tego chcę, ale tylko pod warunkiem, że to będzie dobre dla mnie i pożyteczne dla innych. Chcę być szczęśliwy, ale Ty wiesz lepiej ode mnie, czy to, o co proszę, napewno da mi szczęście."
W ten sposób prosiłem o "Gringo..." - Dał.
Podobnie prosiłem o "Z kamerą..." - Też dał.
A potem, kiedy stwierdziłem, że ten program nie jest wystarczająco dobry, prosiłem: "Pomóż poprawić, albo zabierz."
No i teraz (chwilowo) nikt z nas nie wie, czy zabrał (na zawsze), czy może właśnie pomaga poprawić.
Wprowadza mnie to w przyjemny stan ducha - pełna wolność, bo nic nie muszę, za to sporo mogę:
Mogę spokojnie ruszyć na wyprawę.
Mogę spokojnie kończyć książkę.
Mogę spokojnie zrealizować cztery inne projekty, które na razie pozostawię przed Wami w tajemnicy (ale tylko dlatego, by potem niespodzianka była smaczniejsza).
Do jesieni sporo czasu...
A zwykle o tej porze roku strasznie mi czasu brakowało - przed wyprawą tyle trzeba było produkować na zapas. Brakowało mi go tak bardzo, że stawałem się na długie tygodnie niewolnikiem zegarów i kalendarzy. W tym roku, dzięki "Daj, ale tylko pod warunkiem, że to będzie dla mnie dobre", dzięki temu sposobowi myślenia, POZOSTAJĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM.
Poniedziałek, 12.01.2004
WSYPA
Ten porucznik Wojskowych Służb Informacyjnych, którego niedawno przyłapano na próbie szpiegostwa na rzecz Rosji, wpadł ponieważ podszedł do sprawy wyjątkowo nieprofesjonalnie. Otóż najpierw zatelefonował, a potem OSOBIŚCIE POSZEDŁ do ruskiej ambasady i zaproponował swoje usługi.
Rosjanie rzecz jasna pomyśleli, że to jakaś dziecinnie naiwna prowokacja z naszej strony i sami zawiadomili polski kontrwywiad.
Takich oto mamy "fachowców" w Wojskowych Służbach Specjalnych.
Ja bym natychmiast zwolnił nie tylko pana porucznika, lecz także tych, którzy go szkolili, przyjmowali do pracy itd.
No tak, ale wówczas mogłoby się okazać, że w polskim kontrwywiadzie zostały wyłącznie sprzątaczki.
Wtorek, 13.01.2004
CEJROWSKI do WC
Pewien Pan pisze do mnie z dużej zagranicznej agencji reklamowej, że moja książka - "Gringo wsród dzikich plemion" - trafiła do tamtejszego "kibelka".
ubikacja, łazienka, WC, toaleta - jest tyle słów...)
Dalej ten Pan pisze, że "kibelki" u nich są takie, jak cała firma, czyli zagraniczne, a więc koedukacyjne.
Pomyślałem, że to nic nowego - widziało się w życiu niejedno, na przykład ulubiony mój serial ostatnich lat "Ally McBeal", gdzie także było koedukacyjnie.
Widziało się też latryny na dworcu w Świnoujściu (nazwa nieprzypadkowa)- latryny typ tzw. "turecki", czyli dwie ogromne żeliwne stopy Szwarcenegera odciśnięte na betonie, a między tymi stopami otwór w podłodze...
Taa... widziało się niejedno.
Pan z zagranicznej agencji reklamowej informuje mnie dalej, że w tych koedukacyjnych "kibelkach" zainstalowano lampki i pułeczki na prasę i książki. Siada więc sobie człowiek, zapala nastrojową lampkę i oddaje... lektórze.
Mój "Gringo..." cieszy się ponoć wielką popularnością. Wielką do tego stopnia, że ludzie czasami czekają w kolejce do tego jedynego "kibelka" w którym wyłożono egzemplarz książki. Ba! W tym egzemplarzu pojawiły się liczne osobiste zakładki oznaczone imionami czytelników.
I tak: Mariola jest dopiero przy stronie 58, Askenazy przy 200, a Łukasz już właściwie kończy, tylko akurat leży w domu chory na grypę i poprosił kolegę, żeby mu ostatni rozdział przeczytał przez komórkę.
Ktoś posunął się nawet o krok dalej - zamontował swoją zakładkę na stałe, na stronie 206 i poleca innym lektórę MORAŁU, twierdząc, że jest wprost idealny do tego miejsca.
Cóż, Mickiewicz trafił pod strzechy...
PS
A przy okazji dostałem też mailem wirusa:
UWAGA SUPER_GROZNY!!!!!!!!!!!!!
ALBANSKI WIRUS KOMPUTEROWY!!!!
Jestem albanskim wirusem komputerowym, ale z uwagi na slabe zaawansowanie informatyczne mego kraju nie moge nic Ci zrobic.
*** Prosze - skasuj sobie jakis plik i przeslij mnie dalej ***
Czwartek, 15.01.2004
GOLLUM W LODÓWCE
Na premierowym seancie "Powrotu Króla" rozdawali plakaty z tego filmu. Mnie akurat trafił się Gollum. No i co ja miałem z nim robić? Brzydastwo takie, oślizgłe, łyse, zimne, mokre, wredne... Kto to wogóle wpadł na pomysł, żeby akurat tego bohatera drukować na plakacie?
A potem przyszło mi do głowy, żeby nakleić tego zimnego, sinego typa w lodówce na tylnej ściance. No i działa toto lepiej od najlepszej diety - otwiera człwiek drzwiczki, zapala się lampka, z ciemności na pierwszym planie wynurzają się przepyszne produkty, a z tyłu za nimi spogląda na nas Gollum. Lekko zgarbiony, łypie na nas złym okiem; a okiem zazdrosnym na nasze żarcie.
Zatrzaskujęmy drzwi lodówki! Z hukiem!!!
Ochota na jedzenie odeszła w niebyt. Dzięki temu, kolejne poświąteczne dekagramy nadwagi ulegają spaleniu. Zamiast śniadanka z lodówki "pożeramy" śniadanko z naszych własnych materiałów zapasowych.
Nie wiem wprawdzie po co mi to - niedługo wyruszam na kolejną wyprawę, gdzie przez kilka tygodni będę niedożywiony - ale może Państwu przyda się gollumowa dieta. (W każdym kinie mają napewno całe stosy tych obrzydliwych plakatów i muszą je ludziom wciskac na siłę.)
Piątek, 16.01.2004
ŚMIAĆ SIĘ, CZY WIAĆ ?
Kłamali wczoraj strasznie na wszystkich kanałach i w prasie, że lejszmanioza nie jest groźna, a "nasi chłopcy w Iraku napewno się nią nie zarażą".
Same bzdury!
Jeżdżę w tropiki od lat. Od lat przed każdym wyjazdem idę do Instytutu Chorób Tropikalnych. Potem kupuję różne zabezpieczenia przed śmiercią - piguły przeciw malarii, szczepionki, maści na paciorkowce...
I przy tej okazji od lat wysłuchuję opowieści mojego doktora o kilku nieuleczalnych, śmiertelnych choróbskach na które nawet nie mam jak uważać - po prostu mogę się modlić do Boga, żeby mnie ominęły.
Jedną z takich chorób jest lejszmanioza. Roznoszą toto nie tylko pustynne muszki, które wczoraj na wszystkich kanałach lekceważył pewien armijny doktor. Roznoszą ją także komary i moskity. To po pierwsze.
(o drugie ustrzec się przed ukąszeniami moskitów niesposób. Są, owszem, odstraszacze 9repelenty), są długie rękawy, są moskitiery, ale to wszystko jedynie ogranicza kontakt. Ogranicza, a nie wyklucza.
Po trzecie na lejszmaniozę nie ma szczepionki. (Wczoraj w tekstach propagandowych mydlono ludziom oczy hasłami, że "nasi żołnierze są wszechstronnie zaszczepieni".)
A po czwarte, od lejszmaniosy odpadają chorym nosy, policzki, kawałki uszu, a gdy ktoś złapie taką odmianę, która rozwala od środka, to po prostu rozpadnie się wewnętrznie i umrze.
***
Takie samo mydlenie oczu, taka sama propaganda sukcesu, różowe okulary, pic na wodę itd, odbywało się w związku z zagrożeniem terrorystycznym.
Wiadomo, że Al kajda to mściwe dziady i kiedy tylko mogą stosują odwet. Wiadomo, że nasze służby nie są w stanie się na nic przygotować - w dzisiejszych czasach wystarcza jedna fiolka z wirusem wlana do Wisły w okolicy Krakowa. Wiadomo, wiadomo, wiadomo... A oni chrzanią, że tu jest bezpiecznie.
Oni chrzanią, a my wierzymy, bo większość z nas nie ma dokąd uciekać. To samo (wiara w słodkie mamidło propagandy) trzymało ludzi przy nadziei przed drugą wojną światową. Moim dziadkom wydawało się, że Polska ma potężną armię - a potem te konie i szable przeciw czołgom.
***
A dzisiaj rano dobił mnie Siwiec, który opowiadał w radiu banialuki na temat amerykańskich baz na polskiej ziemi.
- To tylko takie przymiarki, takie plany, kto wie co z tego będzie...
- Panie! - pyta dziennikarz - Ale Rosjanie już ogłosili, że wycelują w nas swoje rakiety jądrowe, to co to za bezpieczeństwo?
- Eee tam wycelują, nie wycelują, bo najpierw musieliby poprosić o zgodę NATO, Brukselę...
Ja już nie wiem - śmiać się, czy wiać?
Sobota, 17.01.2004
DOKĄD WIAĆ
Już chyba wiem dokąd wyjadę na tę najbliższą wyprawę. Najpierw do Boliwii.
Potem zaś zjadę z Andów na ich wschodnią stronę, przedrę się przez dżunglę i wyląduję w bagnach Plantanal, których większa część leży już po brazylijskiej stronie granicy.
Plantanal marzy mi się od lat. Dziewicza kraina, gdzie życie toczy się wciąż w pierwotnym rytmie - tu rządzi nie człowiek i jego cywilizacja, lecz naturalne cykle przyrody.
A ludzie, którzy tu mieszkają to rozproszone plemiona nomadów.
W porze deszczowej, przez kilka miesięcy bez przerwy wędrują swymi łodziami w poszukiwaniu skrawków suchego gruntu. Na nielicznych wzniesieniach, których nie podmyła woda łatwo upolować zwierzęta - chronią się tu przed powodzią, a potem nie mają jak uciec.
W porze suchej ci wędrowni Indianie zakładają tymczasowe wioski, budują szałasy, wyprawiają skóry, lepią i wypalają garnki - szykują sprzęt niezbędny do kolejnej kilkumiesięcznej wyprawy na łowy, która potrwa od pierwszych deszczy, do chwili gdy słońce ponownie osuszy grunt, a wody trochę opadną.
Żeby mieć jakąkolwiek szansę spotkania tych ludzi, muszę dotrzeć na Plantanal w porze wysokich wód.
A żeby miec szansę się stamtąd wydostać, muszę z Plantanalu uciec zanim opadną wysokie wody i cały teren zamieni się w rozmokłe nieprzebyte bagniska. Gdybym nie zdążył, wówczas bedę uwięziony pośród bagien, aż do następnej pory deszczowej.
Tylko czy napewno "uwięziony"?
Mam przeczucie, że gdyby mnie odcięło od świata, gdybym tam rzeczywiście "musiał" pozostać przez rok, wówczas już bym nie miał potrzeby wracać. Coś by we mnie pękło, rodzaj pępowiny, która łączy z krajem rodzinnym, z rodzimą kulturą i obyczajem, która każe wracać...
Na razie wciąż każe. Wciąż mam pewność, że tutaj też dzieją się dla mnie rzeczy ważne, ale kiedy jestem TAM, zawsze mam wrażenie, że TUTAJ, to jest marnowanie czasu. TAM zaś, jest korzystanie z czasu.
Wtorek, 20.01.2004
PO CO ŚNIEG JEST BIAŁY ?
Właśnie wpadłem na pomysł w jakim celu śnieg jest biały. Otóż Pan Bóg tak to sprytnie ułożył, żeby w miesiącach, kiedy jest ogólnie ciemno - bo dni krótkie - biały śnieg odbijał światło i trochę rozjaśniał szarości.
A tak przy okazji:
OGŁOSZENIE:
Wszystkich, którzy lubią śnieg zapraszam bardzo serdecznie, żeby sobie wzięli sprzed mojego domu ile tylko chcą. Proszę zacząć zabieranie od podjazdu do garażu, a potem posuwać się dookoła domu. Gdyby zabrakło, można zbierać na polu za płotem; ODDAM KAŻDĄ ILOŚĆ! (niekoniecznie w dobre ręce - niech bierze, kto tylko chce)
Środa, 21.01.2004
KOCHAJĄCE WOJSKO
Ale kraj!
MON (ministerstwo wojny) zamiast produkować czołgi i materiały wybuchowe zajmuje się drukowaniem pocztówek walentynkowych. Różowe serduszka, aniołki i fruwające pośród bławatków całuski, mają pozytywnie zmotywować naszych chłopców w Iraku.
A ja myślałem, że oni tam pojechali na wojnę i morale będzie budowane za pomocą pocztówek przedstawiających Rambo oraz filmów ze Szwarcenegerem.
Żeby się tylko ci nasi chłopcy w Iraku nie pozakochiwali inaczej.
Poniedziałek, 26.01.2004
UMOWA Z KOBIETĄ
Właśnie dostałem do podpisu coś takiego.
Mam podpisać?
UMOWA WSTEPNA ZWIĄZKU Z KOBIETĄ
&1. Kobiety ustalają zasady.
&2. Zasady mogą być zmieniane przez kobiety bez uprzedzenia.
&3. Żaden mężczyzna nie może znać wszystkich zasad. Próby zapisania zasad są niedozwolone.
&4. Jeśli kobieta podejrzewa, że mężczyzna poznał kilka lub wszystkie zasady, musi natychmiast zmienić kilka lub wszystkie zasady.
&5. Kobieta nigdy się nie myli.
&6. Jeśli kobieta się myli, to z powodu straszliwego nieporozumienia, które jest skutkiem tego, co mężczyzna
zrobił, powiedział, nie zrobił lub nie powiedział.
&7. Jeśli mamy do czynienia z zasadą 6, to mężczyzna musi natychmiast przeprosić za to, że był przyczyną
nieporozumienia, bez żadnych wyjaśnień ze strony kobiety, co robił, że spowodował nieporozumienie (patrz: zasada 13.
&8. Kobieta może zmienić zdanie w każdej chwili i z każdego powodu lub w ogóle bez powodu.
&9. Mężczyzna nigdy nie może zmieniać zdania, nawet pod wpływem okoliczności, bez wyraźnego pisemnego pozwolenia kobiety, które jest wydawane tylko w przypadku, gdy kobieta chce, aby mężczyzna zmienił zdanie, ale nie daje żadnych oznak takiego życzenia (patrz: zasada 6, 7, 12, 13).
&10. Kobieta ma prawo być zła i wyprowadzona z równowagi z każdego powodu, o każdej porze i w każdych okolicznościach, jakie, w swej jedynie słusznej ocenie, uzna za stosowne. Mężczyzna nie musi otrzymywać żadnych wskazówek, dlaczego kobieta jest zła, lub co ją wyprowadziło z równowagi. Kobieta może jednak podawać fałszywe lub mylne powody, aby sprawdzić czy mężczyzna słucha jej uważnie (patrz: zasada 13).
&11. Mężczyzna musi być spokojny przez cały czas, chyba że kobieta chce, aby był zły albo zdenerwowany.
&12. Kobieta może bez powodu dać znak lub wskazówkę, aby on był zły lub zdenerwowany.
&13. Mężczyzna powinien przez cały czas czytać w myślach kobiety. Niespełnienie tego obowiązku powoduje karę i sankcje nałożone według uznania kobiety.
&14. Kobieta może w każdej chwili i z każdego powodu (a także bez powodu) przywołać każde wydarzenie z przeszłości, bez względu
na czasowy i przestrzenny dystans, zmodyfikować je, wyolbrzymić, upiększyć, albo całkowicie przerobić, aby pokazać mężczyźnie, że jest albo był: nieczuły, uparty, niemądry, podstępny, lub/i że się mylił.
Wtorek, 27.01.2004
PIOTRUŚ PAN
Kim jest dla mnie Piotruś Pan?
Książki nie czytałem, a film widziałem jeden - ten z Robinem Wiliamsem. Nie zainteresował mnie, a nawet znudził. Muszę więc stwierdzić uczciwie, że Piotruś Pan jest dla mnie nikim. Albo, że nie jest nikim konkretnym.
Co się zaś tyczy mężczyzn, których psychologia określa mianem Piotrusiów Panów, to znam tylko jednego.
Najpierw wymienię pozytywy:
- Artystyczna dusza, a więc nadprzeciętnie twórczy i ciekawy człowiek - z kimś takim nigdy się nie nudzisz.
- Piotruś Pan daje się porywać szaleńczym pomysłom - dzięki temu jest zdolny do wyczynów, na które jego koledzy są już za starzy.
- Nigdy nie wyrasta z chłopięcych marzeń - dlatego jest w stanie te swoje marzenia realizować.
- Jego życie jest prywatną bajką - nigdy nie staje się rutynowe, ani nudne; wciąż zdarzają się gwałtowne zwroty akcjji.
A teraz negatywy:
- Artystyczna dusza - dzisiejszy świat woli przewidywalnych rutyniarzy; z artystami nie robi się interesów, wszyscy wolą negocjować z agentem artysty.
- Piotruś (już jako dorosły Pan) wciąż daje się porywać szaleńczym pomysłom - fantasta!; to oni posuwają świat do przodu, dokonują odkryć, myślą niesztampowo, ale współpraca z nimi jest obciążona ogromnym ryzykiem (drugą stroną ogromnego sukcesu, jest zawsze spektakularna porażka - lepiej więc współpracować z kimś, kto wprawdzie prochu nie odkryje, ale nie narazi naszej ciepłej posadki).
- Nigdy nie wyrasta z chłopięcych marzeń - a kobiety w małżonku, oraz partnerzy w biznesie, współpracownicy w robocie itp., oczekują solidności dorosłego człowieka, oczekują dojrzałego mężczyzny; Piotruś Pan nie dorasta nigdy, a od dorosłych problemów ucieka. Dlatego trudno mu będzie znaleźć żonę oraz miejsce stałego zatrudnienia - musiałby w tym celu trafić na kogoś, kto "wytrzyma" z wiecznym chłopcem, kto zaakceptuje niedostosowanie Piotrusia, kto je pokocha. Takie osoby istnieją - one po prostu podejmują pewne decyzje w imieniu Piotrusia Pana, a on się na to beztrosko godzi.
- Jego życie jest prywatną bajką - ale życie które toczy się dookoła Piotusia Pana, to już nie jest bajka, a Piotruś nie bardzo potrafi sobie radzić z prozą życia. Jego spotkania z biurokracją, urzędami, papierkami, PITami, z naciągaczami, nieuczciwością, ze wszystkim, co formalne... takie spotkania to porażki. Piotruś czuje się skrzywdzony albo osaczony, nie jest w stanie udżwignąć ciężarów nakładanych na niego przez dorosły świat i wtedy ucieka.
Niestety świat go goni, wbiega okutymi buciorami do jego prywatnej bajki (źle wypełniony PIT, komornicy, wezwania, brak odpowiednich dokumentów, przeterminowane prawo jazdy, Panie, jak to pan nie ma żadnego potwierdzenia na piśmie???), a wtedy Piotruś Pan przeżywa osobiste tragedie, którym nie umie sprostać. Ucieka więc coraz dalej i dalej... i to jest wieczny wyścig. Kiedy go życie dopadnie Piotruś ginie na miejscu. Częściej jednak Piotruś jest szybszy od prozy życia i ginie nam z oczu daleeeko za horyzontem swojej bajki...
***
Osobiście znam tylko jednego mężczyznę, którego psychologia określiłaby mianem Piotrusia Pana. To ja, Wojciech Cejrowski. I właśnie niedługo, po raz kolejny, mam Wam zamiar uciec daleeeko poza horyzont mojej bajki - pod koniec lutego ruszam z wyprawą na wielkie bagna Pantanal, gdzie żyją ludzie, którzy mieszkają na drzewach.
Środa, 28.01.2004
GARŚĆ KWAŚNYCH WIEŚCI
Co Kwaśniewski załatwił w USA?
Sześć starych zdezelowanych samolotów transportowych, które wymagają natychmiastowego remontu ponieważ latały w wojsku przez TRZYDZIEŚCI LAT.
Załatwił też 66 milionów dolarów przeznaczonych na remont tych gratów. (Myślę, że załatwił pozornie, bo 66 milionów z nawiązką wróci do USA, kiedy zaczniemy kupować części zamienne.)
***
Acha, załatwił jeszcze, że powstanie komisja, która POSTARA SIĘ o ułatwienia wizowe dla Polaczków.
Taniej by wyszło, gdyby MSZ wysłał list do Brukseli z przypomnieniem jednej z umów obowiązujących w UE. Umowa ta nakazuje państwom członkowskim solidarność w kwestiach wizowych wobec państw trzecich. Krótko mówiąc: skoro Francuzi jeżdżą do USA bez wiz, to Polacy musom tyz.
Tylko dwa frajery tego nie egzekfujom: Grecja i Polska.
***
1. Amerykańscy eksperci rządowi kolejno stwierdzają, że w Iraku nie było i nie ma broni masowego rażenia.
2. Obecność tej broni to był JEDYNY powód inwazji na Irak.
3. Wobec powyższego Polska powinna natychmiast przeprosić Irak za bezpodstawną inwazję, powiedzieć, że zostaliśmy przez USA wprowadzeni w błąd i wycofać się z tej wojny.
4. Ewentualnie Kwaśniewski powinien przedstawić narodowi jakieś nowe, inne od poprzedniego, uzasadnienie dlaczego właściwie wciąż wydajemy taką kolosalną kasę i ryzykujemy życie polskich obywateli na tej wojnie. (Jeszcze wczoraj mógłby uzasadniać, że w ten sposób "kupuje" nam bezwizowy wjazd do Ameryki, ale dzisiaj musi sobie skombinować lepsze alibi.)
Piątek, 30.01.2004
DEBIL I MUMIA
Na płocie, jak co tydzień, zawiesili mi DD - darmowy tygodnik. Wściekłem się aż do wrzasku włącznie, bo tam znalazłem mój tekst o Piotrusiu Panu (ten co go tu zamieściłem kilka dni temu) cały poprzerabiany.
Wersja z DD robi ze mnie bufona, debila, megalomana a do tego idiotę.
No i jeszcze moja fotka - jakże aktualna - Z ROKU 1997 !
Powiesić się można. Na płocie.
Zadzwoniłem do redakcji. Wrzeszczę jak opętany. Babka jak najbardziej rozumie moje racje. Noo rzeczywiście, głupio wyszło Panie Wojtku, poprzestawiałam wszystko zmieniając sens.... to ja za tydzień zamieszczę przeprosiny, dobrze?
Ciekawe, co mi z tych przeprosin przyjdzie? Wyjdę na jeszcze większego debila.
Powyższy opisik mojego dnia powszedniego dedykuję wszystkim, którym się wydaje, że osoby publiczne mają dobrze na tym świecie.
***
A z innych spraw:
Durnia Europejska wymaga od Polski ZERWANIA Konkordatu z Watykanem. Część wynegocjowanych z takim trudem zapisów jest niezgodna z prawem Mumii.
No to ja teraz chcę zobaczyc Millera, jak zaczyna kolejną wojnę z Kościołem.
***
W UE ma być konstytucja, rząd, prezydent... itd.
W takim razie UE stanie się superpaństwem ponadnarodowym.
Polska w tym superpaństwie stanie się jedną z republik związkowych.
To już było ćwiczone w Związku Sowieckim. I przypomnę, że NIE WYSZŁO.
Ja do czegoś takiego wstępować nie chcę, nawet za cenę tych wszystkich bogactw, które mają na nas spłynąć. Wolę biedniej, ale na swoim i za swoje.
***
Dla mnie zresztą mumijne członkostwo stanie się osobistym utrudnieniem. Otóż teraz, jako obywatel RP, mogę sobie pojechać bez wiz do wszystkich krajów, które akurat leżą na trasie mojej tegorocznej wyprawy. Niestety do Polski planuję wracać już po pierwszym maja i przekraczając niektóre granice w drodze powrotnej, będę już musiał mieć wizy - Polska umowę o ruchu bezwizowym ma, a Mumia nie.
Liczba państw do których Polacy mogą podróżowac bez wiz, po wstąpieniu do Mumii ZMALEJE!
Tegoście chcieli? (Pytam tych, którzy głosowali na TAK.)
Wtorek, 03.02.2004
UKOCHANY KRAJ
Lekarze rodzinni na Mazowszu nie zbuntowali się, tylko jak barany podpisali niekorzystne kontrakty i teraz będą musieli pracować dodatkowo także po nocach oraz w soboty, za te same pieniądze, co lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego (bez nocek i sobót).
Trzeba się było władzy postawić, frajerzy!
***
Co za kraj! Na cmentarzu urwała się gałąź, ugodziła dziewczynkę, doprowadziła do kalectwa i teraz za tę gałąź właściciel gałęzi ma płacić odszkodowanie. Co za kraj!
A kto tu jest właścicielem powietrza? Państwo Polskie? Bo ja niedawno od zimnego powietrza w powietrzu dostałem zapalenia zatok. Ktoś mi za to zapłaci, czy jak?
***
Begger (posyłka z "Samoobrony") dostała propozycję pozowania do "Playboya".
Czegoś takiego, to nawet najlepszy fotoedytor nie wyretuszuje - trzeba będzie zrobić większy format.
***
Połowa warszawskich studentów wyższych uczelni myśli o emigracji.
***
W Poznaniu już podrożał chleb - oni są najbliżej Mumii E.
Zaraz za mąką idzie cukier - do 1 maja musi podrożeć o 40% ze względu na "wspólną politykę rolną".
Mleko + 20%
Banany + 50%
Przybory szkolne i artykuły dziecięce + 15%
Internet +13%
Gazety i książki +10%
A tak ogólnie wszystko razem, czyli tzw. życie? Ile podrożeje?
Powiem Wam po powrocie z bagien Pantanal, bo będę miał świerzy ogląd - wyjadę w lutym, a wócę już po 1 maja, do nowego kraja. I jakoś tak czuję, że będzie to kraj, z którego będzie trzeba czem prędzej wy...
Środa, 04.02.2004
"TEZAURUS - HARRY POTTER"
O Potterze usłyszałem po raz pierwszy w którejś z nocnych dyskusji Radia Maryja.
A potem dowiedziałem się od zaprzyjaźnionego księdza, że on Pottera zaleca jako lekturę uzupełniającą do swoich lekcji religii.
Sięgnąłem po oryginał. No i wciągnęło mnie - najpierw przeczytałem wszystkie (wtedy trzy) tomy w oryginale, a potem jeszcze raz po polsku. Teraz już po polsku nie czytam, ale kiedy tylko ukazuje się wersja angielska, z przyjemnością siadam do lektury.
Mam więc własne zdanie. Solidnie ugruntowane! Nie jakieś uprzedzenia i zapośredniczone sądy tylko WŁASNE zdanie!
A ono jest takie:
Kiedy byłem małym chłopcem czytałem bajki. O czarodziejach też. W tych bajkach pojawiały się wróżki, magiczne zwierzęta, różdżki, zaklęcia... Pojawiała się też straszna i zła czarna magia.
W Potterze jest to samo - Dobro walczące ze złem. Podział zawsze wyraźny. Czytelnik zawsze po prostu MUSI się identyfikować z bohaterami stojącymi po stronie Dobra; musi im kibicować. A to Dobro w końcu zawsze zwycięża.
Obraz szatana przedstawiony jest w Potterach bardzo biblijnie - brak mu konkretnej twarzy, wykorzystuje słabości ludzi i... jest PRZERAŻAJĄCY.
"Książki o Harrym Potterze przedstawiają magię jako zjawisko bardzo realnie istniejące" - oto podstawowy zarzut krytyków.
No cóż, a czy magia nie istnieje? A jeśli nie istnieje, to czemu tak ostro zakazuje jej Biblia?
Magia JEST.
A człowiek ma się jej wystrzegać!
Jak się mają do tego Pottery, które bez wątpienia budzą fascynację światem czarów?
Ano tak się mają, że z takiej fascynacji się wyrasta.
Kiedy byłem małym chłopcem czytałem książki o czarodziejach. I zawsze wtedy chciałem BYĆ takim czarodziejem.
A potem z tego wyrosłem.
A teraz, kiedy widuję PRAWDZIWE czary w wykonaniu szamanów, to się ich śmiertelnie boję. I ZA WSZELKĄ CENĘ UNIKAM.
Dlatego właśnie wydałem "TEZAURUS Harry Potter" - leksykon haseł (w tym wszystkich terminów angielskich) pomocny w czytaniu powieści pani Rowling.
Bo WARTO żeby dzieci czytały. Warto żeby czytały dobrą literaturę. Warto żeby na ich drodze rozwoju pojawiła się bajka i informacja o magii. Warto także dlatego, by, kiedy dziecko dorośnie i spotka się z prawdziwą magią, było na to spotkanie przygotowane. Wielu dorosłych, którzy nie wierzą w istnienie magii, lekcewarzy zagrożenie tłumacząc sobie :Przecież to tylko zabawa.
Oni czytali ZA MAŁO, a nie zbyt wiele bajek.
Czwartek, 05.02.2004
WC w REALU
Jutro (piątek) mam o godzinie 18 występ w Zdzieszowicach (opolskich).
A w sobotę przez dzień cały prowadzę pewien eksperyment:
Do tej pory pisarze nie zajmowali sie aktywnie sprzedażą swoich książek. Owszem, czasami któryś posiedział w księgarni, albo na targach i porozdawał autografy, ale poza tym nic.
Ja postanowiłem sobie zaeksperymentować w supermarkecie.
Otóż przez całą najbliższą sobotę będę stał w sklepie REAL w Bytomiu. Stał, sprzedawał, podpisywał "Gringo...", pozował do okolicznościowych fotek itd. Ale uwaga: NIE NA STOISKU KSIĘGARSKIM, TYLKO GDZIEŚ MIĘDZY CEBULĄ, KISZONYMI OGÓRKAMI, A BANANAMI.
Tak to sobie właśnie wymyśliłem.
(Pierwotnie był pomysł, żeby stanąć koło frytek, ale stwierdziłem, że tam mi będzie za zimno.)
Jeżeli ten numer się uda; to znaczy jeżeli okaże się, że stojąc koło kiszopnej kapusty, albo kaszanki, sprzedaje się więcej książek niż poprzez księgarnie, to ruszę w Polskę.
I to będzie mój osobisty patent marketingowy. Mój osobisty wkład w posyłanie literatury pięknej pod strzechy blokowisk.
Powiedzmy sobie szczerze: Naród do księgarń nie chodzi.
No to w takim razie do tego Narodu powinno się wyjść. Zachęcić go - weż książkę człowieku, weż do łapki, popatrz: fajne obrazki, popatrz: pan z telewizji ci ją daje, przeczytaj! Przeczytaj, bo może się okazać, że przypadkiem znajdziesz tu coś ciekawszego niż w telewizorze.
Prawdziwy pisarz by się wstydził tak stać... koło cebuli.
Tak? Wstydziłby się?
No to ja wolę być prawdziwy kto inny, a nie pisarz.
Czwartek, 12.02.2004
PŁK. KUKLIŃSKI
Zmarł pułkownik Kukliński.
Pisza, że dezerter i zdrajca. Nawet Lech Wałęsa stwierdził w radiu, że Kuklińskiego za wzór stawiać się nie da - bo dezerter i zdrajca.
A kogóż on zdradził?
Sowieckiego okupanta.
A zdezerterował skąd?
Z Ludowego Wojska Polskiego. LWP służyło obecemu mocarstwu. W roku 1970, na rozkaz generała Jaruzelskiego oddziały LWP strzelały i zabijały protestujących robotników w Trójmieście. Zdezerterować z takiej armii to honor.
Piątek, 13.02.2004
JAK BYŁO W REALU
Jak było w Realu?
Fantastycznie. Stałem między marchewką a bananami. Z głośników co 20 minut leciała reklama, że stoję między cebulą a bananami. No i około 10% klientów odwiedzających tego dnia sklep wyszło z jakąś moją książką.
To tyle na temat "fantastycznie"
***
Jest też druga strona medalu - "beznadziejnie".
Nie dopytałem się dokładnie o to ILE osób odwiedza ten sklep w przeciętną sobotę. Ta sobota była przeciętna. Bytom zaś jest sporym miastem o nieprzeciętnym bezrobociu. A w tym mieście jakaś nieprzeciętnie szalona grupa inwestorów postanowiła pootwierać wszystkie możliwe rodzaje supermarketów dostępnych na rynku.
No i teraz, zamiast do jednego Reala, bezrobotni chodzą na spacery do czterech albo i sześciu.
Na spacery ponieważ na nic innego ich nie stać. Szczególnie na książki po 35 złotych sztuka, chocby i ładnie wydane.
***
Interes książkowy zrobiłem słaby.
Ale ineteres pojmowany jako darmowe szkolenie był niezły.
Następnym razem najpierw zrobię rozpoznanie okolicy.
Potem dowiem się ile transakcji kasowych zawieranych jest w przeciętną sobotę; i na jaką przeciętnie sumę.
Na podstawie tych danych zdecyduję, czy dany sklep rokuje nadzieje na wysokie obroty, czy może tylko (tak jak to było w przypadku bytomskiego Reala) na platfusa i żylaki.
Sobota, 14.02.2004
RUSZ SIĘ BUSH
Bush wreszcie przyznał oficjalnie, że doniesienia wywiadu na temat broni Saddama były nieakuratne.
Powołano komisję do szukania już nie broni, ale odpowiedzi na pytanie dlaczego wywiad mówił, że broń, której nie było, jest.
LIST OTWARTY:
Mister Bush,
Niniejszym zawiadamiam kto napewno ma broń masowego rażenia i kogo należy z tego powodu natychmiast zaatakować:
USA, Rosja, Chiny Ludowe, Indie, Pakistan, Izrael, Korea Pn...
Na początek wystarczy ta siódemka. Jak już Pan ich wszystkich wysadzi w powietrze, podam kolejną listę.
Z wyrazami szacunku,
Wojciech Cejrowski
Wtorek, 17.02.2004
KALISZ POPIERA BURDELE
Towarzysz Kalisz proponuje żeby zalegalizować burdele.
Uzasadnia to tak, że wszyscy powinni płacić podatki, niezależnie od rodzaju działalności.
Właściwie jestem za, to znaczy za opodatkowaniem burdeli. Kiedy Urząd Skarbowy pobierze pierwszy podatek od pierwszej prostytutki, wówczas stanie się sutenerem, a ponieważ sutenerstwo jest w Polsce zakazane, zamkną Urząd do paki. No i BINGO - Urząd Skarbowy zamknięty, to my możemy nie płacić podatków, bo kto nas skontroluje?
Środa, 18.02.2004
JABŁKO
Kupiłem jabłko.
Umyłem je solidnie - "Ludwikiem". (pewnie pryskane)
Przeciąłem nożem...
I odłożyłem na później, bo akurat zadzwonił telefon.
Wkrótce porwał mnie wir zajęć i o jabłku zapomniałem.
Następnego dnia znalałem je leżące na kuchennym stole.
Było...
Było podejrzanie świeże...
Normalne jabłka szybko ciemnieją... (Właściwie powinno się mówić "rdzewieją", bo to żelazo się w nich utlenia i dlatego zmieniają kolor)...a to było na przecięciu tak samo białe, jak wczoraj.
Dlaczego?
Dlaczego?
Inne jabłko?
Nie. To samo - poznaję mój sznyt (ja tnę zawsze w poprzek)
Wiec dlaczego ono nie zachowuje się tak, jak normalne jabłka?
????
??
!
PRZECIWUTLENIACZE!!!!
To jabłko ktoś naszprycował trucizną.
Przeciwutleniacze SĄ dla człowieka trujące. W małej, "jabłkowej" dawce nie zabiją, ale trują latami.
Trują zgodnie z unijną normą.
Czwartek, 19.02.2004
PĄCZKI
Tydzień temu, we wtorek, byłem w Łodzi. (Przygotowuję tam pewną niespodziankę dla Państwa. Szczególnie dla tych, którym podoba się "Gringo wśród dzikich plemion".)
To był kolejny przyjazd do Łodzi i pewnie nie ostatni.
W czasie jednego z poprzednich, obiecałem, że następnym razem przywiozę warszawskie pączki od Bliklego - żebyśmy tak nie pracowali o suchym pysku.
Ach te pączki Bliklego - sławne i pyszne. Pamiętam jak się po nie stało w długaśnych kolejkach. Były od razu pakowane po 10 sztuk, żeby przyspieszyć handel i skrócić stanie.
Kupiłem więc kilka, zawiozłem do Łodzi, wykładam na stół, a tu okazuje się, że nastąpiło lekkie nieporozumienie, bo każdy z obecnych na spotkaniu przyniósł swoje pączki. Aleśmy się głupio dogadali.
Był to więc wtorek, tłuściejszy od tłustego czwartku.
Ponieważ to, co w Łodzi przygotowujemy jest eksperymentem (na skalę polską napewno, a i na światową pewnie też), wszyscy byliśmy w nastroju skorym do testowania. i jakoś tak naturalnie wyszło, że zaczęliśmy porównywać te pączki. Najlepsze okazały się te, które kupić można niedaleko gmachu łódzkiej telewizji - są lekko podłużne i baaardzo pyszne. Bardzo. Takich jeszcze nia jadłem. Klasyczne oczywiście mają w sobie nadzienie z dzikeij róży, ale mnie akurat oczarowały te z jabłkowym. Słodki pączek, kwaskowate jabłka... mhmpdzo smamhfpne.
A najgorsze pączki wieczoru?
Blikle.
Najmniejsze, najdroższe i jakieś takie ogólnie sztampowo-fabryczne.
Tylko pudełeczko piękne, a w środku pudełeczka bibułka z nadrukiem, złote i tłoczone literki, znaki wodne, bajerki, firmowe naklejki - no ogólnie fasadka cudo, a z tyłu tłuste udo, śląskie pupsko, cellulit i ogólnie babs taki, że fujka.
To znaczy no... wcale nam nie smakowały.
A te kupione koło łódzkiej telewizji...
Zwykły papier, plastikowa reklamówka, lekko przez to zdefasonowane - wyglądały trochę, jak kapcie - ale za to w smaku... mhmpdzo smamhfpne.
MORAŁ:
Reklama dźwignią handlu?
Owszem.
I najczęściej jest to dźwignia ustawiona w geście Kozakiewicza.
Piątek, 20.02.2004
1 MAJA - ŚWIĘTO BEZPRACY
Lewicowa władza dorobiła się rekordowego w historii bezrobocia - ponad 20%, czyli co piąty Polak nie ma pracy.
Lewicowa władza ogłosiła w dniu dzisiejszym, że od 1 maja nie będzie żadnych ograniczeń dla obywateli państw Unii, jeśli chodzi o podejmowanie pracy zarobkowej w Polsce.
Nasz kraj nie zamierza wprowadzać zakazów, które inni stosują wobec nas.
Minister pracy, w specjalnym oświadczeniu, zapewnił, że liczba "cudzoziemców z państw zachodnich, chętnych do podejmowania pracy w Polsce jest minimalna, więc nie wpłynie na poziom naszego bezrobocia".
I na tym się to wszystko skończyło - oglądałem TVN, oglądałem TVP, wysłuchałem kilku stacji radiowych - jakoś nikt nie zauważył pewnej istotnej okoliczności; nikt nie zapytał pana ministra o KRAJE NIEZACHODNIE, KTÓRYCH NA RAZIE W UNII JESZCZE NIE MA, ALE WEJDĄ DO NIEJ RAZEM Z NAMI 1 MAJA. CO WTEDY?
Francuzi, Niemcy i Anglicy może tutaj nie przyjadą do roboty, ale Słowacy??? Oni tam na Słowacji mają trochę niższy poziom życia niż u nas i im może się opłacać.
A Litwa?
A kiedy do Unii przystępuje Bułgaria? Bo z Bułgarii, to już napewno przywalą całe tłumy.
Dlaczego żaden z dziennikarzy o to nie spytał?
Poniedziałek, 01.03.2004
WC W JEROZOLIMIE
Nie bylo mnie tu czas jakis.
To dlatego, ze ten czas nie byl latwy.
Po pierwsze trwaly zmudne przygotowania do wyprawy na ktora wyruszam lada dzien.
Po drugie pisze teraz do Was z Jerozolimy, gdzie wlasnie nagrywam programy wielkanocne dla POLSATu.
Po trzecie wreszcie, ostatnie dwa tygodnie trwala bardzo powazna przeprawa ze spolka Agora (wydawca "Wyborczej"). Przeprawa zakonczona kolejnym dotkliwym przeczolganiem mnie, a w dodatku publicznym ponizeniem.
Bylo tak:
Wiele lat temu, w roku 1995, kiedy jeszcze istnial "WC Kwadrans" zostalem zaproszony do Szczecina. Studenci tamtejszego Uniwersytetu goscili mnie na zamknietym spotkaniu Kola Naukowego. W spotkaniu tym uczestniczylo okolo 50 osob. Na koniec spotkania padlo pytanie o to, co sadze o "gazecie Wyborczej" odpowiedzialem na to pytanie szczerze i uczciwie mniej wiecej tak: "Gazeta traktuje czytelnika jak idiote, a przez jej strony wije sie waz nietolerancji wobec myslacych inaczej niz Adam Michnik" - cytuje z pamieci.
Jeden ze studentow polecial z tym do lokalnego szczecinskiego szczepu "Wyborczej", ktora sprawe naglosnila. I tak to od zemyczka do koziczka...
Agora wytoczyla mi proces o znieslawienie. Sad wezwal mnie na jedna z rozpraw w czasie kiedy przebywalem za granica. Zgodnie z polskimi przepisami, wezwanie, ktore do mnie wyslano zostalo doreczone. (Moze byc uznane za prawidlowo doreczone nawet jezeli faktycznie doreczone nie bedzie.) W tej sytuacji nie stawilem sie na rozprawie, no bo niby jak - Duchem Swietym, ani jasnowidzem nie jestem. Zapadl wyrok zaoczy faworyzujacy strone obecna czyli Agore. Wyrok w ktorym Sad zobowiazuje mnie do zaplacenia bardzo powaznych sum pieniedzy Agorze, a dodatkowo do opublikowania na stronach "Wyborczej" oswiadczenia napisanego w moim imieniu przez sad.
Nikt mnie o tym zaoczym wyroku nie poinformowal - zadnego listu poleconego z sadu... nic. Dopiero po kilku latach adwokat Agory przyslal mi wezwanie do zaplaty oraz xerokopie starego wyroku. Gdybym dostal ten wyrok w pore, mialbym szanse sie odwolac, a tak - plac czlowieku, plac, bo my mamy prawomocny wyrok.
Slowem granda i ponizenie.
Dlaczego ponizenie? Ano dlatego, ze nawet GDYBYM RZECZYWISCIE obrazil moimi slowami potezna "Gazete", to zgodnie z obyczajami jakie panuja w Polsce, sad powiniem mnie zobowiazac do przeprosin na tym samym polu na ktorym obrazilem - czyli na spotkaniu kola Naukowego Uniwersytetu Szczecinskiego w obecnosci 50 studentow. tymczasem sad nakazal mi przeprosic na forum ogolnopolskim i to w dodatku na lamach nielubianej przeze mnie "Gazety" - ponizenie #1.
ponizenie #2, to to ze sad sam napisal co uwazal za stosowne, a wiec zmusil mnie do klamstwa. Czytali Panstwo byc moze to oswiadczenie - ukazalo sie w zeszly weekend. Jest tam kilka klamstw, ktore sad podpisal moim nazwiskiem. czy tak sie godzi? czy sad moze zmuszac obywatela do wypowiedzi niezgodnych z jego sumieniem? na te dwa pytania moj kolega adwokat odpowiedzial tak:
- Wojtek, to sa pytania publicystyczne, a praktyka jest taka, ze sad moze ci kazac oswiadczyc wszystko, nawet, ze jestes gejem.
Ponizeniem #3 bylo to, ze zmuszony bylem z Agora zawrzec Ugode, w ktorej jestem strona totalnie przegrana. Zwyczajnie nie bylo mnie stac na zaplacenie sum do ktorych zobowiazywaly mnie wyroki sadowe. Dlatego musialem pasc na kolana o prosic Agore o laskawe obnizenie kar. Obnizyli. I za to jedno moge im podziekowac. Cala reszta... niech bedzie milczeniem.
Jestem wiec zapozyczony po uszy, ale wolny przynajmniej od wyrokow, komornikow, policjantow, listow gonczych...
Acha no i jestem w... Jerozolimie.
Jakie to zabawne zbiegi okolicznosci...
No na przyklad to, ze w dniu kiedy tu przylecialem, przylecial tu tez niejaki Kwasniewski Aleksander. Ja do pracy, a on odebrac doktorat honoris causa. Odebral tego causa, no i wreszcie ma jakis dyplom. Ale do Walesy, to i tak mu baaaaaaaaaaaardzo daleeeeeeeko, bo Walesa ma doktoratow honoris causa cala biblioteke. I od duuuuuzo bardziej prestizowych uczelni.
Wtorek, 02.03.2004
GRINGO I ARABSKIE ZELAZKO
Stara czesc Jerozolimy, wewnatrz sredniowiecznych murow.
Szedlem sobie spacerkiem do domu. Zapadal wieczor. Arabowie zamykali sklepy.
Nagle jeden z nich wyskoczyl gdzies z boku, zastapil mi droge, rozcapierzyl rece i calkowicie zatarasowal przejscie.
- Mam WSZYSTKO! - wola stanowczo i pokazuje na swoj sklep.
Szybkim rzutem oka oceniam zawartosc: lampki oliwne, kadzidla i pachnidla.
- Eee... - mowie mu - ja szukam zelazka. Potrzebuje wyprasowac spodnie.
Na te slowa Arab calkowicie stracil zainteresowanie moja osoba i zrejterowal spowrotem do sklepu.
***
To jest moja stara, sprawdzona sztuczka - kiedy handlarz widzi, ze szukasz czegos konkretnego, ale zarazem czegos, czym on nie handluje, wowczas przestaje ci zawracac glowe.
Oczywiscie to nie zawsze dziala. Czasami zaczynaja cie ciagnac za rekaw do sklepu "swojego brata", ktory akurat handluje zelazkami. Wtedy mozna jeszcze probowac przerabiac slowo "zelazko" na cos co brzmi podobnie, ale to juz jest desperacja.
- Chodzilo mi o "zelazo". Prety zbrojeniowe. Chce sobie wstawic kraty w okna.
- Aaaa zelazo, tak? Zelazo do prasowania spodni - mowi Arab ironicznie. - A moze chodzilo ci nie o prasowanie spodni, ale o ich suszenie, co? Szukasz zelaza na kraty w oknie, zebys mogl na tych kratach wieszac spodnie po praniu, prawda?
No wlasnie - mowielem przeciez, ze to desperacja
***
Na szczescie tym razem sprzedawcy nie przyszedl do glowy zaden "brat", ktory handluje zelazkami. Za to ja tafilem po kilku krokach w jakis slepy zaulek i zmuszony bylem wracac ta sama droga i znowu przejsc obok jego sklepu. Kiedy po 20 sekundach od naszej rozmowy na temat tego, ze on ma WSZYSTKO, a ja szukam zelazka, spotkalismy sie znowu, Arab byl lekko zdyszany i bardzo rozesmiany - w dloni trzymal zelazko. Bylo wyraznie uzywane, ale bylo! Musial je wyrwac komus, kto akurat prasowal, bo jeszcze buchalo goracem i co jakis czas syczalo para wodna.
- MAM! - wrzasnal tak, jak Ruscy na filmach wojennych wrzeszcza "Hurraaaa".
Teraz musialem cos szybko wymyslic. Jakis dobry wykret. W przeciwnym razie bede zmuszony kupic to zelazko. Jesli nie, kapitalizm walczacy o klienta zmieni sie w kapitalizm gleboko urazony, a byc moze nawet przejdzie do fazy kapitalizmu czynnie zwalczajacego zniewagi czynione mu przez bialych bogatych przybyszow, ktorzy bezczelnie panosza sie na Bliskim Wschodzie i ponizaja tutejsza ludnosc.
- Wiesz moze - mowie do Araba z goracym zelazkiem w dloni - kto tym prasowal?
- Moja zona - odpowiada lekko zbity z tropu.
- A gdzie ona jest?
- A bo cooo??
- Nic, nic, nic. Absolutnie nic. Po prostu mnie nie zalezy na tym zelazku, tylko na prasowaniu. Moze ona by mi mogla wyprasowac spodnie?
- Cooo??!
- Zaplace. Mniej niz za zelazko, ale zawsze cos.
- Chcesz isc na zaplecze mojego sklepu, zeby tam moja zona wyprasowala ci spodnie, tak?
- Tak.
- A ma je prasowac na tobie??
- Nieee. Przeciez normalnie zdejme. Eeee... Ups.
Arab uniosl brwi, potem uniosl zelazko i popatrzyl mi gleboko w oczy. Obaj wyobrazilismy sobie te scenke:
Arabska kobieta, w huscie, cala okutana, stoi sam na sam z obcym mezczyzna w ciasnym pomieszczeniu na zapleczu sklepu, a on zciaga spodnie i podaje jej do prasowania.
Wybuchnelismy smiechem. I nie moglismy przestac sie smiac przez dobre 10 minut.
A potem Arab zaprosil mnie do srodka:
- Chodz na herbatke. Posiedzimy, pogadamy, a ona w tym czasie wyprasuje ci te spodnie. Darmo! A tak przy okazji to jak ci na imie?
- Kiedy jestem w obcym kraju, najczesciej wolaja na mnie "gringo".
- Niech wiec bedzie Gringo takze w Jeruzalem. A ja jestem Ismail.
- Tak jak pierworodny syn Abrahama.
- Ibrachima. To nie byl zyd tylko Arab!! - kiedy to mowil, jego glos i spojrzenie stwardnialy na chwile.
- Tak wiem. I o to wlasnie jest ta cala Intifada. O dzidzictwo Ziemi Swietej. Komu sie ona nalezy? Pierworodnemu z nieprawego loza (Ismailowi), czy moze mlodszemu, ale za to legalnemu synowi (Izaakowi)?
Środa, 03.03.2004
SZCZODRA BIEDA
Pewien czlowiek postanowil przejechac samocchodem tym przez cala Syberie i Alaske.
Na Syberii spotykal sie ze straszliwa bieda - ludzie mieszkali w ziemiankach, a jedli tylko to, co udalo im sie upolowac. Mimo to okazywali mu zawsze serdeczna pomoc i dzielili sie upolowanym miesem, ostatnia szklanka wodki lub ostatnim litrem benzyny.
Kiedy dotarl na Alaske, odetchnal z ulga - "Nareszcie jestem w kraju gdzie nie ma glodu".
Ale niestety nie bylo tam tez ludzi chetnych do dzielenia sie swoim chlebem. Naszemu podroznikowi zabraklo pieniedzy. Przez kilka dni musial sie zywic tym co wyo do smietnika po zamknieciu sklepu z hot dogami. Twierdzi, ze nawet przytyl, bo nigdzie nie wyrzuca sie tyle zarcia ile wyrzucaja w USA.
W koncu sprzedal swoj zajezdzony na smierc woz terenowy i wrocil do kraju samolotem.
***
Spacerujac dzisiaj ulicami palestynskiego miasta Betlejem, dostalem w prezencie kilka sporej wielkosci chlebow oraz wielka butle owczego jogurtu domowej roboty. Podarunki pochodzily w obu przypadkach od bardzo biednie wygladajacych rodzin - rodziny piekarza oraz rodziny pasterza.
Pisalem juz o tym w "Gringo..." - bieda uczy dzielenia sie z innymi, bogactwo zas uczy skapstwa.
Piątek, 05.03.2004
TAJNE SMIECHY
Bylem dzisiaj w Galilei - stronach rodzinnych Jezusa. Jesli chodzi o zwiedzanie zabytkow, to moglem tu nie przyjezdzac. Wogole nikt nie musi - to, co tu oferuja pielgrzymom jest... marne.
Warto bylo jedynie zobaczyc roznice miedzy pustynnym swiatem otaczajacym Jerozolime, a rajem zapachow, roslin, kolorow i kwiatow, ktory otaca jezioro Genezaret.
***
Nie wiem, czy wspominalem po co tu jestem. Wspomne wiec teraz: POLSAT zamowil u mnie cykl programow z Ziemi Swietej, ktore beda emitowane w Wielkanoc oraz Boze Narodzenie. Po tych 5 dniach spedzonych przed kamera, moge chyba stwierdzic, ze sie uda - bedzie dokladnie tak jak chcialem, czyli:
- interesujaco
- pouczajaco
- a jednoczesnie zabawnie.
***
Zal mi tylko tego, co zostanie wyciete. W dodatku wyciete na moja wlasna prosbe - swieta to czas szczegolny i nie wszystkie dowcipy da sie powiedziec bez wywolywania skandalU. Ekipe mamy 6-osobowa i wielokrotnie kazdego dnia zasmiewamy sie do lez z rzeczy, ktorych publicznosc Polsatu nigdy nie zobaczy.
Na razie tylko Amerykanie maja odwage doczepiac do filmow i programow telewizyjnych tzw. cut-outs, czyli "obrzyny", zcinki - rzeczy, ktore sie nie udaly i nie weszlY do wlasciwego programu.
...A gdyby tak jeszcze nagrywac nasze rozmowy w samochodzie....
od lat nie smialem sie tak serdecznie jak tutaj.
Sobota, 06.03.2004
KAMIENIE
Dzisiaj przez dzien caly szlifowalem bruki starej czesci Jerozolimy.
Alez to jest miasto!!!
Waziutkie uliczki, brukowane kamieniami pamietajacymi sredniowiecze. Ciasno, tloczno, wasko, wyboiscie, raz w gore, raz w dol, ale nigdy prosto.
Nad niektorymi uliczkami pobudowano domy - kiedy brakowalo miejsca, a ktos potrzebowal dodatkowego pokoju, rozbudowywal dom w ten sposob, ze robil luk-sklepienie ponad ulica i powyzej wznosil pieterko, albo dwa. Idzie sie wiec czasami tunelem pod domami. A w dole tetni zycie.
Sobota jest dniem targowym dla Arabow, oraz dniem wypoczynku dla Zydow. Dzielnica arabska tetni wiec wzmozonym zyciem, a zaraz obok dzielnica zydowska jest prawie kompletnie wymarla. (Ortodoksyjni Hasydzi nawet nie otwieraja parasoli w deszcz, bo to tez praca.)
***
Rano w hotelu wybuchla mala afera:
Schodze na sniadanie i widze, ze prawie cala jadalnia jest wypelniona przez koreanska wycieczke jakiegos kobiecego stowarzyszenia religijnego - czterdziesci kobiet i jeden ksiadz. Bardzo glosnych kobiet! Robily taki rejwach, ze nie dalo sie wytrzymac. (Siadaly jakos tak dziwnie, ze kolezanki, ktore chcialy ze soba pogadac znajdowaly sie po przeciwnych stronach sali. W zwiazku z tym musialy do siebie krzyczec ponad glowami innych. Efekt byl taki, ze wszystkie te Koreanki krzyczaly jedna do grugiej, ale nikt nie mowil do osoby, ktora siedziala tuz obok.)
Postalem przez chwile, podumalem i w koncu poszedlem do sali obok. Siadam przy stoliku, a za mna leci kelner i krzyczy:
- Aj, waj, tutaj nie siadaj, bo mi rozkoszerujesz stol.
- Ze co? - pytam grzecznie.
- Aj, jaj, jaj... Dotykales widelcy? Albo filizanek?
- Po pierwsze to "Czy laskawy Pan dotykal?", a po drugie nie dotykalem niczego.
- To nie dotykaj, laskawy Pan, tylko idz do innego stolika, bo ten jest koszerny, czeka od wczoraj, i jak cos ruszysz, to bede musial wynajac szabes-goja, zeby na nowo ukladal widelce.
(Szabes-goj to specjalny sluzacy, ktory wyrecza prawowitego zyda w czynnosciach zabronionych w szabas.)
***
Poza tym jednym miejscem, w Ziemi Swietej wolno mi bylo dotykac wszystkiego. Tutaj turyste traktuje sie inaczej niz w Polsce. Wszystko jest otwarte, dostepne, nigdzie nie zabraniaja robic zdjec (nawet z lampa blyskowa!). Niesamowite.
A kilka miesiecy temu, w Meksyku, ktory przeciez jest krajem, gdzie przepisy traktuje sie z ogromna nonszalancja, zabraniano mi fotografowac eksponatow muzealnych zrobionych z kamienia. Nie byl to kamien malowany, ani zadne freski, a mimo to obok stala tabliczka, ze z fleszem nie wolno.
- Dlaczego nie wolno?
- Nie wolno, gringo, bo od lamp blyskowych eksponaty plowieja.
- Przeciez to tylko kamienne figurki.
- Nie szkodzi. Jak mowie, ze plowieja, to plowieja. Flesza nie bedzie!
Piątek, 12.03.2004
NARESZCIE W TROPIKU
Nareszcie jestem w tropiku. Czyli u siebie.
Po 20 godzinach podrozy z kilkoma przesiadkami w tym jedna Miami. Ta ostatnia byla zupelnie bezsensowna: kazali wysiasc z samolotu, zebrali odciski palcow oraz fotografie ryjkow lub teczowek oka, nastepnie wsteplowali wjazd i wyjazd z kraju jednoczesnie, no i juz - moga Panstwo wracac do samolotu. Ta bzdurna procedura trwala oczywiscie ze dwie godziny, bo samolot jumbo.
No ale nareszcie jestem.
Wprawdzie jest rozczarowujaco chlodno (21 stopni, o godzinie 21), ale za to ulicami snuja sie sprzedawcy owocow, ktore dojrzewaly w tropikalnym sloncu.
Wrabalem 4 banany polowke ananasa i cale mango. Wszystko oczywiscie w Panstwa imieniu, cha, cha, cha. (Sorry, ale nie moglem sie powstrymac.
Natomiast w intencji swojego zdrowia, zagryzlem wspomniane owoce dwiema tabletkami chininy (ma mnie chronic przed malaria).
Dobra, ide spac. W pokoju na dachu, ktory ma cztery okna, na cztery strony swiata. Rano obudzi mnie tropilamne slonce. Pokoj jest caly z blachy wiec w dzien bedzie w nim piekielnie goraco. I o to chodzilo!
Sobota, 13.03.2004
POD DRZEWEM CYTRYNOWYM
Na glownym deptaku, pod drzewem cytrynowym, rozsiadla sie orkiestra slepcow. Kazdy trzyma gitare do ktorej na gryfie ma doczepiona puszke na moniaki. Wszyscy w ciemnych okularach - wygladaja... klasycznie. Gdyby nie palisada bialych lasek wbitych w ziemie przed nimi, moznaby pomyslec, ze te okulary to czesc scenicznego kostiumu, a nie koniecznosc.
Spiewaja rzewne serenady, kolumbijskie piosenki portowe w stylu vallenato, chilijskie tanga, kubanskie sones, brazylijskie rumby...
Osmiu slepcow z gitarami.
Obok nich, jako dodatkowe wsparcie siedzi na tronie ze starych kartonow beznogi starzec. Ten nie gra na gitarze tylko za pomoca sprezystego patyczka "wyskrobuje" rytm na karbowanym owocu kalebasy.
Graja i spiewaja pod tym drzewem od lat. Cale dnie. Pamietam ich z dawnych czasow. Nie jest to orkiestra odgornie zorganizowana. Nie ma nazwy. Nie ma stalego skladu. Ot, gromadza sie przypadkowi slepcy pod drzewem cytrynowym i graja. Jak ktory potrafi. Lepiej lub gorzej.
Teraz jeden z nich ciagnie glosem wiodacym, a pozostali robia mu chorek. To samo dotyczy akompaniamentu - jeden wygrywa szalone wirtuozerskie solowki na pojedynczych strunach,podczas gdy pozostali graja gorace tlo zlozone z pelnych akordow.
Brzmi to jak Gipsy Kings wymieszani z Buena Vista Social Club. Tylko duzo lepiej. (Fusion zawsze brzmi lepiej, pelniej, od czystej formy.)
Ci slepcy zapewniaja sobie utrzymanie. Nie siedza zamknieci i bezuzyteczni w domach, tylko wychodza na ulice grac. Nie biadola nad swym nieszczesliwym losem tylko gromadza tlumy zasluchanych ludzi. Swoja muzyka blokuja ruchliwa ulice,ktora przy kazdej ich piosence korkuje sie zasluchanymi ludzmi.
Slepcy i jeden chromy,ktory w ich imieniu widzi i dzieli uzbierane pieniadze. Zawsze rowno - solidarnie.
Slepcy, ktorzy wzruszaja widzacych do lez.
Slepcy,ktorzy spiewaja: "Zamknij oczy, a uslyszysz nasza muzyke tak, jak my - sercem i dusza, a nie tylko uchem."
Tacy slepcy sa niemozliwi w Polsce, w Europie - zaraz by ktos do nich przyszedl i zarzadal ustawienia pod ich cytrynowym drzewem kasy fiskalnej.
Dlatego wole Ameryke Lacinska - tutaj system jest zdrowszy, a ludzie bardziej wolni. Nikt im niczego nie daje za darmo, ale jednoczesnie nikt im nie przeszkadza samodzielnie zadbac o siebie.
Poniedziałek, 15.03.2004
TWARZ ZMARSZCZEK
Zmarszczki mimiczne - co za idiotyczne okreslenie. Wymyslone tylko po to, by od glupich kobiet wyciagnac kolejne pieniadze. Nasz krem, nasze zastrzyki, likwiduja zmarszczki mimiczne... Zmarszczki mimiczne, czyli co? RYSY TWARZY. naturalne, zmieniajace sie z wiekiem rysy kazdej twarzy. Rysy dzieki ktorym ludzie sie komunikuja pozawerbalnie. Dzieki zmarszczkom mimicznym poznajemy na przyklad, ze ktos sie duzo usmiecha - bo ma tzw. kurze lapki, oraz zmarszczki smiechowe wokolo ust.
Wlasnie patrze na stare pomarszczone madre i dobre oblicze indianskiej kobiety. W tych jej zmarszczkach mimicznych znajduje zaufanie - kogos takiego, jak ona warto zapytac o rade w istotnej kwestii zyciowej. Ta twarz przezyla radosci i tragedie, ta twiarz przezyla troski o innych, przezywala strach, glod, upokorzenie... Ale mimo tych wszystkich przezyc, wypisanych liniami kolejnych zmarszczek, ta twarz emanuje radoscia i dobrocia. Gdzie to widze? Dookola oczu. Tam sa takie rodzaje zmarszczek, ktore mowia, ze po kazdym zmarszczonym nieszczesciu przychodzil smiech, radosny, szczery i taki na cale gardlo. Smiech, ktory trwale marszczy twarz.
***
Pamietaja Panstwo te Indianke, ktora jest na okladce "Gringo..."? Cala mimicznie pomarszczona i wlasnie dzieki temu piekna.
Gdyby ja posmarowac kremami przeciwzmarszczkowymi, albo gdyby jej zaaplikowac najnowsze zastrzyki z jadu kielbasianago od ktorego wiotczeja miesnie twarzy, wowczas ta twarz stracilaby caly wyraz. Zamienilaby sie w twarz cyborga, ktora ma zawsze taki sam wyraz, bez wzgledu na bagaz przezyc osobistych, ktore niesie osoba ukryta za ta twarza.
Czy o to chodzi? O ujednolicone maski? Piekne nienaturalna mlodoscia. Ujednolicony smak hamburgera i ujednolicony wyraz lica? Wszystkie rowno piekne, jak laleczki barbi? O to chodzi?
Wtorek, 16.03.2004
MADE IN CHINA
Chinskie latarki, garnki, termosy...
Chinskie trampki, Najki i Adidasy (nawet te markowe i oficjalnie niemieckie, tez sa dzisiaj, gdzies tam gleboko pod podszefka - Made in China).
Moja kowbojska kurtka (skorzana z fredzlami), ktora kupilem na rodeo w Arizonie, takze, niestety, przy ktoryms czyszczaniu ujawnila metke "Made in China" wszyta dyskretnie w rekawie.
W pierwszej chwili reagujemy na to tak: "Tani szmelc!"
W drugiej chwili reagujemy tak: "Moze i szmelc, ale za to tani."
Co jeszcze moze byc Made in China ?
Pierwszego dnia po przylocie poszedlem po ananasy na mercado (targ miejski) i prawie padlem na widok czosnku Made in China.
CZOSNEK?
A owszem - czosnek - pakowany w siateczki po cztery glowki. I o polowe tanszy od miejscowego sporzedawanego luzem. Jak to mozliwe, ze chinski jest tanszy mimo, ze przylecial samolotem, albo przyplynal statkiem chlodniczym? Jak to mozliwe, ze jest tanszy od tego ktory rosnie 20 kilometrow od mercado?
Tanszy mimo, ze jest zapakowany w siateczke i uzbrojony w kolorowa metke z opisem w 6 jezykach - po angielsku, hiszpansku, portugalsku, francusku, niemiecku i wlosku. Po chinsku nie ma ani slowa. O kraju pochodzenia swiadczy tylko to angielskie "Made in China".
Rzut oka na 6 jezykow z metki i od razu widac, ze chinski czosnek ma zawojowac co najmniej pol swiata.
Wlasnie! On dopiero MA zawojowac. MA i dlatego jest o polowe tanszy. Bylby tanszy o kazda polowe, bez wzgledu na cene czosnku uprawianego 20 kilometrow od mercado.
Tak sie zdobywa rynki.
Środa, 17.03.2004
VIVA LA VIDA LATINA
Zrobilem sobie kilka dni wakacji przed wyprawa. (Dlatego ciagle mam jaki taki dostep do internetu.) Wakacje kazdemu sie podobno naleza. Poza tym kazda moja wyprawa wymaga stanu ducha innego niz ten przywieziony z Polski. Te kilka dni wolnego, sluza wyciszeniu i skupieniu.
Wyprawa to rodzaj postu, cos jak 40 dni w pustelni. I nie chodzi wylacznie o to, ze jest wtedy mniej jedzenia, oraz ze to jedzenie staje sie monotonne i pozbawione smaku (brak soli i przypraw). Chodzi takze o to, ze w trakcie wyprawy mniej sie mowi; wlasciwie prawie wcale. Czasami jedno, dwa slowa dziennie, a reszta to oszczedne gesty i rutyna 40 tysiecy uderzen wiosla dziennie. (Policzylem w Gujanie Brytyjskiej, kiedy plynelismy do ostatniej wioski Wai Wai.)
Droga, ktora trzeba pokonac, zanim sie dotrze do ktoregos z dzikich plemion jest czasem spokoju i mozolu. Jest tez czasem niezmaconej mysli. Nigdzie indziej nie mysle tak tworczo jak na lodzi. Nigdzie indziej nie mam tyle czasu dla siebie. A czlowiek czasami powinien poswiecic sobie troche czasu, poprzebywac sam na sam ze soba samym.
Zeby tego czasu nie zmarnowac robie sobie kilkudniowe wakacje przed kazda wyprawa. Gdyby nie one, nie bylbym w stanie wielu moich wypraw wytrzymac, ani czerpac z nich radosci.
***
Nikt jakos nie probowal zgadywac gdzie jestem.
A nie jestem tam, gdzie byc chcialem - na bagna Pantanal pojade innym razem. Moze jeszcze w tym roku. Nie odpuszcze! Ludzie, ktorzy mieszkaja na drzewach, to rzecz niezwykla i chce to zobaczyc, sfotografowac, opisac, ocalic od zapomnienia, zanim zginie pod buciorem cywilizacji.
Nieoczekiwana zmiana planow, no i po 13 latach znowu jestem w Kostaryce.
Alez to jest nudziarski kraj!!! Najnudniejszy ze wszystkich, ktore znam. Mowia o nim "Szwajcaria Ameryki Srodkowej" - zadnych puczy wojskowych (bo oni nawet armii nie maja), zadnej partyzantki, napadow z nozami, a do tego porzadeczek, kosze na smiecie, pozamiatane, wszyscy mili, nikt nie jezdzi na gape, ceny z gory ustalone i nikt turysty nie poprobuje orznac na kilka groszy. Wszystko uregulowane i jakies takie wyprane z nastroju.
Moja teoria jest taka, ze to wina czystej krwi. W Kostaryce nie ma Metysow - prawie sami biali. A biali sa nudni. Ulozeni.
Wytrzymalem tego 4 dni. Poodwiedzalem rozne stare katy, wpadlem do jednego nowego i czem predzej wypadlem do... Panamy.
Na bezczelnego - polazlem na takie przejscie graniczne do ktorego nie prowadzi asfaltowka. Klade paszport na lade...
- Wiza jest? - pyta pogranicznik.
- Niepotrzebna - mowie to tak, jakbym wczesniej sprawdzil i wiedzial na 100%. - Stempluj Kochanku, jestem z Unii Europejskiej.
- Aleman?
- Polaco, Aleman, Italiano, teraz to jest wsio ryba. Stempluj!
Godzine pozniej zeskakuje z ciezarowki w pierwszym panamskim pueblu. Nooo!!!! Nareszcie w domu!!! Dookola America Latina, a nie jakas cholerna "Szwajcaria".
Z kazdego rogu gra inna muzyka, na wszystkich twarzach szerokie usmiechy, kierowcy stosuja klaksony, a nie szwajcarskie cierpliwie czekanie w kolejce. Powietrze wypelniaja zapachy roznorakiego zarcia oraz glosne nawolywania i pokrzykiwania. Jest troche brudu i balaganu, no ale kiedy czlowiek zyje normalnie, to brudzi.
Tak, tego mi bylo trzeba! Ja po prostu kocham latynoska dusze. Dusze wolna i pelna fantazji. Dusze niepodlegla; nieuczesana zgrzeblem paragrafow.
A juz sie balem, ze to cos ze mna jest nie tak. Ze przestalem sie cieszyc z tych moich wyjazdow. Uff... to tylko Kostaryka.
PRECZ ZE SZWAJCARIAMI - VIVA LA VIDA LATINA
Piątek, 19.03.2004
STARA PARA
Koniec wakacji. Czas mi w droge.
Tu juz nic nie czeka...
Jeszcze tylko poszedlem do szefcow. Dwoje, on i ona, polaczeni w jednym fachu. Na zapleczu tego ich fachu gromadka dzieci.
Zrobili mi remont sandalow. Remont kapitalny. (Zarowno jesli idzie o skale remontu, jak i o jego jakosc, kapitalny.)Pracowali prawie dwie godziny i z zazenowaniem poprosili potem o trzy i pol dolara zaplaty. Byli zaniepokojeni, ze to moze dla mnie zbyt wiele... (Ale tyle ta nasza robota i materialy sa warte, gringo.)
Powinienem juz te sandaly daaawno wyrzucic, ale...
Zapomnialem w domu moich brazylijskich klapek w kolorze zielonej zaby. Zostaly posrod innych butow, a do plecaka jakos tak same wlazly, te stare sandaly. Widocznie chcialy ze mna wrocic do Kostaryki.
Kupilem je w roku 1991 w USA, w dordze do Kostaryki wlasnie. Moze chcialy wrocic do kraju mlodosci, do kraju swietnosci, do swojego podrozniczego poczatku. Wtedy ich skora byla swierza i lsniaca, nigdzie nie pomarszczona. Bez jednej blizny.
Dzisiaj sa... zapisem wspomnien.
Kiedy patrze na nie ustawione na stole obok komputera widze, na samym wierzchu, nowa podeszwe naklejona w Panamie, a pod spodem, podeszwe, ktora przypomina wyprawe do Surinamu, do Brazylii, glebsze warstwy pochodza z wyprawy do Peru, jeden z paskow, przyszywal uliczny szefc w Ekwadorze, a te kawalki skory pod piety, wklejal arabski staruszek w Maroku w sylwestra roku 2000...
Sandaly wspomnien.
W czasie kazdej wyprawy cos w nich naprawialem.
Teraz wrocily do poczatku swojej drogi, a w Panamie dostaly nowe zycie.
Ten remont kapitalny zrobil ze starych trabantow, swietnie utrzymane mercedesy. Odrodzenie! Wiosna sandalowa.
Zycze Wam wszystkim wiosny i odrodzenia.
Czas sie rozejsc. Odchodze od internetu, od elektrycznej muzyki, od radosnego gwaru latynoskiego puebla.
Odchodze w strone ciszy.
Ruszam na nowa wyprawe.
Miala byc inna... a bedzie najtrudniejsza ze wszystkich dotychczasowych.
Piątek, 23.04.2004
IMIENINY
Od wielu lat nie obchodze imienin.
Nie mam jak - zawsze w kwietniu siedze w dzungli, a tam nie ma ani kalendarza, ani zegarow. Nie ma tam tez nikogo, kto by pamietal o moich imieninach. Nawet ja sam zwykle zapominam.
Tym bardziej, ze ani Latynosi, ani Indianie, nie znaja koncepcji imienin. Urodziny owszem, czasami, ale imieniny, to dla nich zupelnie obca tradycja. I prawde powiedziawszy nie bardzo wytlumaczalna. Wiec nie tlumacze, nie obchodze, nie pamietam...
Dopiero, kiedy wracam do cywilizacji, znajduje zyczenia od mojej Mamy. Czekaja na mnie na biurku w stercie zaleglej korespondencji. Ja zapomnialem i nie obchodze. Rodzina i znajomi zapomnieli, bo nigdy o tej porze roku nie ma ze mna kontaktu. Tylko Mama zawsze pamieta i zostawia mi te kartki z zyczeniami, choc wie, ze napewno nie dotra na czas.
Dzisiaj, po raz pierwszy, skozystala z internetu - wyslala zyczenia mailem.
A ja, po raz pierwszy od lat, wyszedlem z dzungli na tyle wczesnie, ze zdazylem sprawdzic poczte dokladnie w dniu moich imienin (choc wcale nie pamietalem, ze to wlasnie dzisiaj).
Obchodze wiec, wyjatkowo, imieniny. Wyjatkowo dostaje zyczenia na czas. A na dodatek jeszcze prezent!!!
Mama dolaczyla nastepujaca informacje:
Synu,
Twoja ksiazka "Gringo wsrod dzikich plemion" otrzymala Bursztynowego Motyla - nagrode im. Arkadego Fiedlera dla najlepszej ksiazki podrozniczej roku 2003.
Ide swietowac.
PS
Internet tutaj dziala w taki sposob, ze moja wiadomosc najpierw trafic musi do jakiegos serwera posredniego w stolicy, a dopiero potem ktos ja recznie popchnie dalej. Powiedzieli mi, ze to moze potrwac... KILKA DNI!
Najwolniejsze maile swiata.
(Za te kilka dni, to ja pewnie do tej stolicy sam dojade.)
Pa.
Czwartek, 29.04.2004
ZNOWU POD DRZEWEM CYTRYNOWYM
Wrocilem do San Jose.
I zaszedlem pod to drzewo cytrynowe, pod ktorym koncertuje orkiestra slepcow.
Do stalego skladu dolaczyl mlody chlopak. Ma moze 16-17 lat. I bardzo smutna twarz. Widocznie jego kalectwo jest wynikiem jakiegos niedawnego wypadku, a nie cecha wrodzona - widzial swiat, zna kolory, cieszyl sie zyciem... A teraz zostala mu tylko czern.
***
Do orkiestry slepcow moze dolaczyc kazdy. Nawet ktos, kto nie potrafi ani spiewac, ani grac na zadnym instrumencie. Nie trzeba nawet miec instrumentu.
***
Starsi koledzy dali chlopakowi jedna ze swoich zapasowych gitar. Przedtem jednak odpieli z niej wszystkie struny oprocz najnizszej - basowej. I powiedzieli mu tak:
Ucz sie, mlody. Sluchaj, jak my gramy i staraj sie na tej jednej strunie utrzymac rytm. Pum.Pum.Pam.
Jesli zechcesz, to ja czasami docisnij palcem do gryfu i sluchaj, jak zmienia sie dzwiek w zaleznosci od tego na ktorym progu naciskasz. Sluchaj, czy nowy dzwiek twojej struny pasuje do naszej melodii.
I stale trzymaj rytm! Pum.Pum.Pam
Jesli dzwiek nie bedzie pasowal, przesun palec w gore, albo w dol - na inny prog - az znajdziesz wlasciwe brzmienie.
Stale trzymaj rytm - Pum.Pum.Pam. - i szukaj wlasciwego tonu.
Kiedy zostaniesz mistrzem tej jednej struny, mlody, kiedy bedziesz potrafil na niej wygrywac cale melodie, improwizowac, kiedy zaczniesz grac wlasne solowki, wowczas dodamy ci druga strune. A potem kolejno pozostale.
***
Latynosi graja na gitarach inaczej niz my. Tam nie ma chwytow - stalych ukladow palcow. Tam kazda struna jest traktowana indywidualnie. Na kazdej osobno mozna wygrywac skomplikowane melodie. A na szesciu strunach razem?
Na szesciu, a czasami nawet na dwunastu strunach, gra sie tak, jak na kilku indywidualnych instrumentach.
Gitara pod palcami mistrza potrafi spiewac na kilka glosow.
Ale w tym celu trzeba zaczynac od nauki spiewania na jednej strunie. Na jednej, za to pelnym glosem. Pum.Pum.Pam.
Piątek, 30.04.2004
POD KATEDRĄ
Pod katedrą w San Jose siedzi żebrak.
To tylko niecale trzy przecznice od drzewa cytrynowego, wiec kiedy tak siedzi mógłby sobie słuchać orkiestry ślepców. Ale nie słucha.
W dodatku nie pozwala słuchać innym - bardzo głośno żebrze.
Hm... Właściwie to jego święte prawo, żebrać. Chłopina nie ma jednej nogi i kawałka ucha. Odziany jest w cienką spłowiałą koszulinę - wyraźnie marznie na górskim wietrze. Pod pupę podłożył sobie kawałek tekturowego pudła, a między kolana wstawił plastikową miseczkę na dnie której wala się kilka moniaków.
Wszystko się zgadza - klasyczny żebrak...
...no może poza jednym elementem:
To jest żebrak wyposażony w megafon ze wzmacniaczem na baterie. Wykrzykuje swoje prośby do mikrofonu i słychać go na kilkaset metrów dookoła.
ŻEBRAK Z MEGAFONEM !
***
Nie dałem mu nic - gdyby był naprawdę głodny, lub zmarznięty, to by najpierw sprzedał megafon.
Sobota, 01.05.2004
MGR. INŻ. KRZYSZTOF P.
No po prostu święto pierwszomajowe! - udało mi się odebrać pocztę z Polski. Ale ponieważ pierwszy liścik przeciskał się przez tutejsze kable całe 20 minut i kosztowało mnie to drożej niż rozmowa telefoniczna, postanowiłem poprzestać na tym jednym.
Pan magister inżynier Krzysztof Praszkiewicz (znany Państwu Wysokiej Klasy Specjalista od komputerowej obróbki i reżyserii dżwięku)opisuje mi, że wreszcie doszusował do cywilizacji i połączył się z Europą za pomocą Neostrady.
Posłuchajcie...
Drogi Wojtku,
Od dzis jestem "szczesliwym" posiadaczem NeostradyPlus.
Swoja przygode z Telekomunikacja zaczalem od 30 minut czekania w Telepunkcie. Mialem szczescie, bo przede mna byl tylko jeden facet.
Wiedzialem dokladnie czego chce, wiec zalatwienie formalnosci zabralo mi tylko 1,5 godziny. (Plus 20 minut czekania na fakture. Poniewaz bylo tylko jedno stoisko obslugujace sprawy internetowe, a Telepunktow w calej Warszawie jest 5, wiec za mna ustawila sie kolejka 18 osob. Polowa wyszla rezygnujac z Neostrady. Szczesciarze.)
Wieczorem zaczalem instalowac zestaw.
Na poczatek kazali mi usunac program przez ktory dotad laczylem sie z internetem.
Potem zainstalowal sie program od Neostrady, ktory zrobil kompletny balagan w komputerze dokladajac kupe niepotrzebnych podprogramow. Podlaczylem modem i chcialem sie zarejestrowac.
Neostrada powiadomila mnie, ze modem jest nie podlaczony do linii. Nieprawda to byla.
Po kilku probach odlaczylem cale cholerstwo i chcialem zadzwonic do kumpla, ktory kupil wczesniej Neostrade. Nie zdziwisz sie chyba, ze telefon byl gluchy.
Kiedy zadzwonilem do siebie z komorki, uslyszlem, ze "abonent jest czasowo niedostepny".
Po pol godzinie telefon sie odblokowal i dowiedzialem sie od kumpla, ze Telekomunikacja musi najpierw zestawic mi lacza, a dopiero pozniej bede mogl sie cieszyc stalym dostepem do internetu. Trwa to od kilku dni do - w jego
przypadku - poltora miesiaca. Przez ten czas nie mam internetu, bo kazali mi odinstalowac stary program, ale oczywiscie dalej musze placic za pakietinternetowy, ktorego nie wykorzystuje.
Co bedzie dalej zobaczymy.
Czwartek, 13.05.2004
WRÓCIŁEM
Wróciłem z wyprawy.
Szczęśliwie, więc wypada mi bardzo podziękować za Wasze modlitwy. Pomogły.
Hm... Ale zaraz po powrocie okazało się, że są potrzebne znowu, tyle, że w trochę innej intencji. A więc kto może niech mnie nadal wspiera.
A z innych spraw:
Posłuchałem wiadomości i widzę, że jest źle. Ale jednocześnie widzę, że to jest taki rodzaj zła,który zaczyna wywoływać w ludziach opór i prowokować do aktywnego sprzeciwu.
Do tej pory panował marazm, machanie ręką na kolejne afery, odwracanie się plecami do spraw publicznych. A teraz widzę zaczątki buntu.
Policja, która strzela i zabija ludzi "przez pomyłkę".
Bak benzyny, który w czasie mojej nieobecności podrożał ze 120 do 160 złotych.
Miarka sie przebiera... Długo to trwało, ale widzę wyrażnie, że się przebiera.
***
Acha i w ostatniej chwili przed zejściem filmu z ekranów, załapałem sie jeszcze na "Pasję". (Na razie nie skomentuję, bo wciąż sie otrząsam z wrażeń)
PS
Widzę też, że co najmniej kilka ostatnich wpisów, które miały trafić do dziennika, jeszcze z tamtej strony tęczy, gdzieś wcięło. Nie doszły. Szkoda.
Pisałem o domu nad brzegiem morza, o małpach, które budziły mnie co rano, o trzęsieniu ziemi...
Ah, szkoda...
No dobra, te najcenniejsze odtworzę i wpisze tu na nowo
Poniedziałek, 17.05.2004
CENZURA?
Dlaczego znikają niektóre wpisy?
Cenzura??
Nie. Po prostu znikają.
Wiele było przypadków niewyjaśnionych - coś znika i nikt nie wie dlaczego.
Inne przypadki, to hakerzy.
Ostatnio, jak Państwo widzieli na własne oczy, przeżyliśmy kolejny ich zmasowany atak. Uznajemy go za uciążliwy komplement - w końcu byle kim to oni się nie interesują, a nami owszem. I to od kilku miesięcy nieprzerwanie.
Mogę tylko powiedzieć, że pewnego dnia pewnie któremuś uda się zniszczyć tę stronę.
Wtedy z mozołem odtworzymy ją na nowo; w ulepszonej wersji. Jak będziemy odbudowywać ze zgliszczy, to pojawi się dobra okazja parę rzeczy udoskonalić.
Na koniec wypada przyznać, że część wpisów ginie z powodu mojej zadawnionej niechęci do wyrobów IBM, Mikrosoft i podobnych. Ja jestem Macowiec. Mam moje macowe nawyki. I bywa, że pracując przy zwykłym PeCecie, zrobię coś nie tak. Wówczas cała robota idzie na marne, kasują się teksty, zawiesza neostrada, a ja trzaskam pięścią w klawiaturę i wychodzę.
PS
Mekintosze mają to do siebie, że są odporne na niezręczności człowieka, a nawet na ludzką głupotę.
Zanim Mekintosz coś wykasuje, przeniesie, zgubi, przetworzy, a nawet zanim się zawiesi, to ostrzega dżwiękiem oraz grzecznie pyta: Szanowny mój Panie i Władco, biały sahibie, którego uniżonym niewolnikiem jestem, czy aby napewno chciałeś, żeby twój niegodny sługa skasował... ?
- Tak. Kasuj gnojku i nie zawracaj mi głowy głupimi pytaniami - odpowiadam. - Aaaalbo nie, zaraz!, czekaj! cholera, pomyliłem się nie kasuj...!
- Skasowałem, Panie, tak jak kazałeś mnie, bezmyślnej kupie plastikowego szmelcu.
- Oddawaj! Odkasuj!
- Tak jest, Panie mój. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Mekintosze mają jeszcze jedną zaletę - nie trzeba się ich uczyć, bo to one dostosowują się do Ciebie. To, co mam na ekranie jest wiernym odwzorowaniem tego, co się dzieje u mnie na biurku. Bałagan, kupka papierków przywalona inna kupką; a tych kupek jest ze czterdzieści...
- Gdzie jest ten list, co go wczoraj pisałem?!!!
- Jaki list, o Najjaśniejszy!
- Byle jaki!!! Ten, co pisałem! Nie pamiętam tytułu, tu leżał!!
- Przesunął się. Przepraszam, to napewno moja wina, Dobroczyńco.
***
Taak. Mac to Mac. Szanuje właściciela.
A PeCety są ze wszystkimi na "ty".
Wtorek, 18.05.2004
OPOWIEŚĆ IRLANDZKA
Pośród stada wirusów, które przyszły mailem, znalazłęm taką oto, zabawną opowiastkę z Irlandii.
Posłychajcie...
Pewnego razu pastuch przepedzal swoje owce z jednego pastwiska na drugie.
Nagle, w klebach kurzu i z rykiem silnika zatrzymalo sie przy nim nowiutkie BMW. Kierwcą byl mlody czlowiek w garniturze Prada,butach Gucci'ego, okularach Dior'a itd,itd. Typowy yuppie.
Koles wystawil sie przez opuszczana szybke i pyta: Czy jezeli powiem Ci ile dokladnie masz owiec w stadzie, dasz mi jedna z nich?
Owczarz popatrzyl na facia, na swoje stado i odpowiedzial: Jasne, czemu nie?
Yuppie zaparkowal samochod. Wyciagnal notebook DELL podlaczony do komorki AT&T. Polaczyl sie z internetem, wszedl na strone NASA i za pomocą GPS dokladnie okreslil swoja pozycje. Podal ja do innego satelity NASA, ktory zrobil zdjecie obszaru w wysokiej rozdzielczosci. Mlody czlowiek otworzyl zdjecie uzywajac Adobe Photoshop, przekonwertowl plik i wyslal go do centrum obrobki zdjec cyfrowych w Hamburgu.
Po kilku sekundach na palmtopa przyszedl mail informujacy go, ze zdjecie zostalo obrobione i podajacy adres, pod ktorym zostaly zmagazynowane dane.
Koles wszedl wiec do bazy danych SQL i sciagnal dane, a nastepnie nakarmil nimi arkusz Excel'a wypchany setkami skomplikowanych formulek.
Po otrzymaniu wyniku wydrukowal na swojej mini drukarce HP LaserJet pelny 150cio stronicowy raport. Podal go pastuchowi i powiedzial: Masz w stadzie 1586 owiec.
- To prawda - powiedzial owczarz. - Jak przypuszczam, chcesz teraz wybrac sobie jedna z nich?
Stal spokojnie, obserwujac mlodego czlowieka rozgladajacego sie wsrod stada, wybierajacego zwierzaka, a nastepnie ladujacego go do bagaznika nowiutkiego BMW. Po czym odezwal sie znowu: Hej, a jak Ci powiem jaki jest Twoj zawod, to
oddasz mi zwierzka?
Yuppie pomyslal przez chwilke, a nastepnie odparl: Jasne, czemu nie?
- Jestes konsultantem - powiedzial pastuch.
- O rany, niesamowite! Jak zgadles?
- Nie musialem zgadywac - rzekl owczarz. - Zjawiles sie tutaj nie wzywany,zadajac zaplaty za odpowiedz, ktora znalem, na pytanie, ktorego nigdy nie zadawalem. A w dodatku gowno wiesz o mojej robocie. Oddawaj psa.
Środa, 19.05.2004
WC ŻYD
Leży przede mną jedno z kwietniowych wydań tygodnika "Tylko Polska" (nr 15(187)2004).
Na stronie 12, na dole, "Lista zakonspirowanych Żydów" część 6.
Znalazłem swoje nazwisko! Napisali tak:
Wojciech Cejrowski - rysy twarzy, charakter - typowo żydowskie
W związku z powyższym napisałem następujący list do redaktora naczelnego Leszka Bubla;
Posłuchajcie...
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Z prawdziwą przyjemnością odnalazłem swoje nazwisko na "Liście zakonspirowanych Żydów" opublikowanej w pańskim tygodniku.
Od lat usilnie poszukuję dowodów na istnienie choćby naciąganego związku krwi między moją rodziną a światowym żydostwem. W latach szkolnych i studenckich prowadziłem gruntowne poszukiwania moich żydowskich korzeni. Ich odnalezienie pozwoliłoby mi ubiegać się o wymarzone stypendium w USA. (Byłem wprawdzie zdolny, znałem języki, ale brakowało mi... punktów za pochodzenie.)
Niestety te wysiłki przyniosły marne rezultaty. Przebadałem swoją rodzinę zarówno po mieczu, jak i po kądzieli, na kilka pokoleń wstecz i wyszło mi, że mam 37,5% krwi szlacheckiej, 37,5% krwi chłopskiej, oraz 25% krwi niemieckiej. W dodatku krew niemiecka też jest wątpliwa, bo w najlepszym przypadku chodziłoby o Niemco-Polaków z Wolnego Miasta Gdańsk, lub co gorsza nawet o holenderskich mennonitów.
Drogi Panie Leszku,
Umieszczenie mnie na Waszej liście przywróciło mi nadzieję! Ach, gdybym tylko mógł udowodnić światu, że jestem choć trochę Żyd! Czy Pan to sobie wyobraża?
Mógłbym wreszcie spokojnie prowadzić moją działalność publicystyczną, zapoczątkowaną w "WC Kwadransie". Mógłbym krytykować i gromić, mógłbym ośmieszać żydo-komunę, łoić jej skórę i nikt nie byłby w stanie oskarżyć mnie o antysemityzm, ani o skłonności faszystowskie. Hulaj dusza, piekła nie ma!
Dlatego, jeżeli los naszej Ojczyzny jest Panu bliski, a wiem, że jest napewno, wzywam Pana do dostarczenia mi niezbitych dowodów mojego żydowskiego pochodzenia, abym mógł się nimi zasłaniać przed wrednymi oskarżeniami naszych przeciwników.
Ojczyzna czeka!
Teraz wszystko w Pana rękach.
Z poważaniem
Wojciech Cejrowski
Niedziela, 23.05.2004
POTARGANY
Uff...
Już po Targach Książki.
Dwa dni na nogach od g.10 do 19 - teraz jestem... potargany.
Trudno mi ocenić, czy warto stać od rana do wieczora, czy może lepiej przyjść - tak jak inni autorzy - na godzinkę, rozdać sto autografów hurtem i sobie pójść.
Taka godzinka ma swoje zalety: tworzy się kolejka, tłum ludzki przyciąga innych, rośnie jak kula śnieżna...
Doprawdy nie wiem. Może w czasie takiej jednej godziny sprzedaje się tyle samo ksiązek, co w czasie całego dnia?
Tyle, że ja mam okazję porozmawiać z Czytelnikami, usłyszeć co im się podobało, a co nie...
W sobotę miałem też okazję przekonać się, że zaskakująco wielka liczba ludzi natknęła się na moją audycję w Pierwszym Programie P.R. A przecież ta audycja chodzi tam dopiero od kilku tygodni. Interesujące.
***
Przyszło też kilku starych fanów "WC Kwadransa" - z pretensjami, zarzutami oraz jedną obelgą.
Narzekali, że skapcaniałem, nie dowalam komunie i... "Jakieś takie banialuki nikomu niepotrzebne pan opowida panie Wojtku. Kogo obchodzą podróże?"
Ja im na to, że komunie nie dowalam, bo nie mam którędy. Naród wybrał Kwaśniewskiego, Kwaśniewski wsadził Waniek do Rady Radiofonii, a Rada przydziela i odnawia licencje dla prywatnych nadawców. W tej sytuacji żaden nadawca komunie nie podskoczy. A jakby podskoczył to straci licencję i cały majątek zainwestowany w stację telewizyjną, która z dnia na dzień utraci prawo do nadawania.
Kółko się zamyka, Panowie, i zostają "banialuki".
Jedyna pociecha, że pośród tych banialuk udaje się czasami przymycić kawałek Prawdy; udaje się też pokazać, że rozrywkowe nie musi być głupie, a mądre nie musi być nudne.
Poniedziałek, 24.05.2004
BULDOŻER ŻRE
Przeszła nam przez tę stronę nawałnica hakerska. Znowu wszystko porozwalane, brak dostępu, moje wpisy się nie wyświetlają, wyświetlone znikają. Jakieś ścierwo zeżarło obrazki...
Wandalizm i tyle.
Do niedawna wydawało mi się, że być hakerem to trochę jak być partyzantem, opozycjonistą, buntownikiem. Myślałem, że za tym stoją ludzie o nieprzeciętnej inteligencji i unikalnych zdolnościach. Tacy, którzy mają coś do powiedzenia.
Okazało się, że raczej nie mają nic do powiedzenia. Po prostu wpadają na stadion i robią ogólną bezcelową rozpierduchę wszystkiego jak leci. Tylko sprzęt nowocześniejszy.
Nie ma co liczyć na zabawne kawały, na celne riposty, na inteligentną niezgodę wobec tego, co ja piszę. Moglibyśmy się mądrze a przy tym dowcipnie poprztykać... Tymczasem ostatnie ataki dowiodły, że mamy do czynienia z inteligencją spychacza i finezją buldożera.
Buldożerze,
a idźże żreć gdzie indziej.
Wtorek, 25.05.2004
PRASÓWKA
Pooglądałem telewizję, posłuchałem radia:
Sąd uznał, że Jaskiernia jest kłamcą.
(To aż sądu trzeba było?)
Czy w związku z powyższym możemy teraz na niego publicznie wołać: "TY, KŁAMCO!" ?
Skoro jest kłamcą uznanym sądownie, to chyba utracił prawo do występowania z pozwami o obrazę.
***
Więźniowie głodują bo im ciasno.
No to niech głodują - ich prywatna sprawa. W więzieniu nie ma przymusu jedzenia posiłków, jest tylko przymus siedzenia.
Naprawdę nie widzę powodu żeby się przejmować, kiedy dorosły człowiek odmawia przyjmowania posiłków. Dajcie to żarcie bezdomnym.
***
Z powtórką matury załatwili głupio.
Uczniowie nie powinni byc karani za to, że jakiś urzędas wykradł tematy.
Można było zrobić tak:
Kto chce, ten maturę powtarza. Jeżeli komuś zależy na tym, żeby nikt w przyszłości (na oprzykład w czasie egzaminów na studia) nie patrzył na tę jego maturę podejrzliwie, to powtórzy. Jeżeli zaś komuś nie zależy, to nie powtórzy. Kropka.
Uczniom powinno się zostawić wolny wybór - to byłby dopiero prawdziwy egzamin dojrzałości.
I jakoś tak wydaje mi się, że bez protestów wszyscy DOBROWOLNIE poszliby powtarzać.
Piątek, 28.05.2004
KOMPLEKSY WC
Zadano mi dzisiaj kilka pytań do wywiadu.
Posłuchajcie...
- Jakie jest Pana zdanie na temat zawierania małżeństw wśród osób upośledzonych umysłowo. Czy powinniśmy wyrażać na to zgodę?
WC: Wyrażać zgodę?! A co to wogóle za pomysł, żeby ktoś miał prawo zgody lub sprzeciwu w tej kwestii? Pani proponuje zniewolenie upośledzonych; ograniczenie im praw. A ja się z tym nie zgadzam! Człowiek powinien być wolny, nawet jeżeli jest umysłowo ociężały. Jego życie, jego upośledzenie, jego krzyż - nie nam decydować o tym czy ma się żenić i z kim.
Jedyna sytuacja w której wolno coś ograniczyć, to sytuacja gdy osobnik niepoczytalny zagraża innym. Ale gdyby zagrażał tylko sobie, to ja już pozostawiam mu wolną rękę.
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że dzieci z takiego związku będą upośledzone, podobnie jak rodzice, ale czy to daje nam prawo zakazywania komukolwiek ożenku? Nie zakazujemy małżeństw ze względu na wysokie prawdopodobieństwo jaskry lub cukrzycy, nie zakazujmy więc dwojgu "wariatów", żeby się kochali jak wariaci.
Przy takim podejściu do wolności osobistej człowieka rodzi się jednak pytanie o odpowiedzialność osobistą upośledzonego na przykład w sprawach o przestępstwa kryminalne. Ja uważam, że wszyscy powinniśmy być wobec prawa równi - a skoro tak, to upośledzony umysłowo morderca powinien iść za kratki, tak samo jak morderca w pełni poczytalny.
-W Pana wypowiedziach widzę pewną sprzeczność. W opowiadaniach o swoich wyprawach po świecie i spotkaniach z inwalidami można było zauważyć dużą życzliwość wobec nich, choć bez cienia współczucia. Ich inwalidztwo określa Pan "dopustem bożym". Mówiąc o niepełnosprawnych w Polsce wkrada się brak zrozumienia i spora krytyka. Odnoszę wrażenie, że to nie samo kalectwo Pana odrzuca tylko stosunek ich samych do sytuacji w której się znaleźli. Czy gdyby wszyscy podobnie jak peruwiański szewc radzili sobie ze swoją niepełnośprawnością, Pana stosunek do nich byłby inny?
WC: Inwalidzi, których spotykam na drugim końcu globusa nie obnoszą się ze swoim inwalidztwem i nie prezentują postawy cierpiętniczo-roszczeniowej. Ich inwalidztwo jest jakby "zasłonięte" przed moimi oczami tą normalnością z jaką się zachowują. Szewc jest przede wszystkim szewcem, nawet jeżeli bez ręki, czy nogi. A mnie interesuje to, czy dobrze i tanio naprawia sandały, a mniej mnie obchodzi, że on to robi jedną ręką i pomaga sobie zębami.
Inwalidzi w Ameryce Łacińskiej są szewcami, piekarzami, mechanikami, handlarzami... a w Polsce inwalidzi są najczęściej tylko inwalidami. Może to jest ta różnica. ja z szewcem mam o czym gadać i się go nie boję, a z inwalidą na odwrót.
-Czy Pana zdaniem sensowne jest wydawanie pieniędzy państwowych na terapię dorosłych osób z upośledzeniem umysłowym w Domach Pomocy Społecznej?
WC: Wydawanie państwowych pieniędzy nigdy nie jest sensowne. Ochronki, sierocińce, domy dla obłąkanych - to wszystko powinno być prowadzone przez kościoły i organizacje harytatywne z pieniędzy oddawanych dobrowolnie przez ludzi takich jak ja. Ja jestem bardzo skory do jałmużny. Pan Bóg mi przymnaża, to się dzielę. Zarabiam swoim talentem w dziedzinach do których zostałem powołany i czuję obowiązek wdzięczności wobec Boga za to, że dał mi te talenty i możliwości. Dzielę się z tymi, którzy mają w życiu gorzej ode mnie. Ale dzielę się tylko, kiedy spotkam na mojej drodze instytucję niepaństwową.
-Ma Pan jakieś kompleksy?
WC: Nie mam pojęcia. Chyba nie. Od dziecka miałem raczej problemy z pychą i megalomanią.
-I to ostatnie pytanie-czy Pana kontrowersyjne poglądy to odwaga, przekora czy próba bycia oryginalnym za wszelką ceną?
WC: Ja moich poglądów za kontrowersyjne nie uważam. To świat dookoła nas zrobił się kontrowersyjny. Jestem tradycjonalistą. Szanuję porządek zapisany w Dekalogu.
Mówię prawdę w oczy i jestem szczery. Prawda w czasach, gdy króluje fałsz, bywa przekorna, bywa czymś oryginalnym i napewno wymaga odwagi cywilnej. Parę razy mnie za mówienie prawdy ukarano, dostawałem po uszach i po kieszeni, wywalano mnie z roboty, stawiano przed sądem.
Pani pytanie sugeruje, że to co robię jest na pokaz. Czasami jest. Czasami staram się pokazać ludziom, że należy iść pod prąd. Kiedy świat dookoła skręca w stronę piekła, my powinniśmy stanąć w poprzek drogi.
***
No a teraz pytanie do Państwa:
Czy ja mam kompleksy i ewentualnie jakie?
Sobota, 29.05.2004
ŚLIWKA W KOLORZE BIEDRONKOWYM
Dostałem mailem taki wierszyk,
Posłuchajcie...
Droga zimo, przy tobie
Czuję się jak w raju...
Tylko odwiedzaj mnie w grudniu,
A nie, k...., w maju
Jeszcze do wczoraj to było aktualne.
Dzisiaj zima poszła precz.
Za to mszyce się uaktywniły. Na śliwce pod którą parkuję samochód urządziły sobie obozowisko liczące kilka milionów osobników. Obżerają listki. Moja śliwka od lat daje sobie z tym jakoś radę. Po prostu czeka aż się mszyce wyszaleją, a potem puszcza nowe listki. LEPSZE OD POPRZEDNICH.
Dużo gorzej znosi mszyce mój samochód.
Opel Corsa - a więc samiczka - w kolorze śliwki węgierki. Dałem jej więc na imię Śliwka.
No i ta moja biedna Śliwka parkuje pod śliwką, na której sezonowo mieszkają miliony mszyc. Mieszkają i wydalają. Wydalają całą masę spadzi. Słodkie, lepkie i dobre do produkcji miodu, ale nie jako powłoka karoserii i szyb.
Samochód mi się klei, trawa pod drzewem mi się klei, mrówki i biedronki złażą się z całej okolicy lizać. Fuj.
Są takie pory w ciągu dnia, kiedy Śliwka zmienia kolor ze śliwkowego na biedronkowy.
Czy ktos wie, kiedy się w tym roku kończą mszyce?
Wtorek, 01.06.2004
SUPEREXPRESS
Oto list, który przed chwilą wysłałem DO Redaktora Naczelnego "Superexpressu", Pana MARIUSZA ZIOMECKIEGO;
Posłuchajcie...
Szanowny Panie Redaktorze,
W dzisiejszym wydaniu "Superexpressu" znalazłem zaskakujący zestaw informacji na mój temat, zatytułowany "Pawlikowska znudziła się Cejrowskim?"
Na końcu piszą Państwo tak: "A co o rozstaniu mówi Wojciech Cejrowski? Przeczytasz jutro."
W tej sytuacji pragnę poinformować, że nigdy nie udzielałem, ani nie planuję udzielać Waszej Redakcji, ani Reporterom żadnych informacji na temat mojego życia osobistego, rodzinnego ani prywatnego. Nie są to szykany wymierzone w "Superexpress" - po prostu taką mam zasadę, że ściśle oddzielam moje życie publiczne od prywatnego. NIGDY i NIKOMU nie godzę się udzielać wywiadów, ani nawet krótkich wypowiedzi, na tematy osobiste, nie związane z pracą.
Dlatego bardzo zaskoczyła mnie Wasza zapowiedź, że jutro Czytelnicy przeczytają, coś, czego nie powiedziałem.
Szanowny Panie, jeżeli w Waszej redakcji złożono jakiś tekst, w którym cytuje się "moje" wyznania na tematy osobiste, bardzo proszę potraktować to jako nieprawdę i powstrzymać jej rozpowszechnianie.
Rozumiem stylistykę "Superexpressu", ale czym innym jest stylizowanie prawdy, tak , by brzmiała ona troszkę bardziej sensacyjnie, a czym innym jest tworzenie nieprawdziwych informacji i powoływanie się na moją osobę jako ich źródło.
Z wyrazami szacunku,
Wojciech Cejrowski
Środa, 02.06.2004
Bella Vista
Dwa lata temu, w drodze powrotnej z wyprawy do plemienia Marubo, podpłynęliśmy do nowopowstałej wioski. Położona była w pięknym zakolu rzeki, na bardzo wysokim brzegu. Kilka prymitywnych chat uczepionych stromej skarpy.
- Dlaczego postawiliście domy w takim głupim miejscu? - pytam gospodarzy. - Przecież w każdej chwili skarpa się może oberwać i zjedziecie do rzeki.
- Wszędzie indziej jest pełno moskitów, a tu na skarpie zawsze wieje wiatr i nie przylatują - odpowiedział mi stary Indianin. - Jakby cię, gringo, kąsały bez przerwy, we dnie i w nocy, to też byś wolał mieszkać na niebezpiecznym urwisku, gdzie nic nie gryzie, nic nie swędzi...
- A jak się to miejsce nazywa? - pytam po chwili.
- Wcale się nie nazywa. Jakoś nikt nie wpadł na żaden pomysł. Chcesz, to sam nazwij tę naszą wioskę, gringo. Jak ją nazwiesz, to ona będzie również twoim miejscem i kiedyś tu wrócisz; tak, jak się wraca do domu rodzinnego. A my będziemy czekali.
- Niech się nazywa Bella Vista (Piękny Widok), bo skarpa wprawdzie niebezpieczna i śliska, ale widok tu macie piękny: na lewo rzeka, na prawo rzeka, pośrodku rzeka, a za plecami dżungla.
- Piękny widok? - pyta Indianin zdziwiony. - A co w nim pięknego, gringo? U nas wszystkie rzeki się zawsze wiją jak węże. I ze szczytu każdej skarpy widać to samo: z lewej rzeka, z prawej rzeka i pośrodku rzeka; a czasami jeszcze i z tyłu rzeka.
- Hm. Czyli nie chcecie żeby to byłą Bella Vista?
- No nie bardzo.
- W takim razie niech będzie Piękny Widok.
- Że jak?
- Piekny Widok.
- Wiesz co, gringo? Pierwsze słowo się liczy; niech już będzie Bella Vista.
I tak zostało.
***
Może pewnego dnia napisze książkę, która zacznie się słowami:
Miałem kiedyś wioskę w dżungli..
Piątek, 04.06.2004
DOBRE WNĘTRZE
Pismo "Dobre Wnętrze" poprosiło żebym dokończył kilka zdań. Dokończyłem.
I zaraz potem zastanowiło mnie po co komu takie informacje?
Posłuchajcie...
1. Najlepiej wypoczywam, gdy...
Płynę czółnem w górę którejś z amazońskich rzek. Zanim się dotrze do wioski dzikiego plemienia, mija kilkanaście dni na łodzi; dni pociętych monotonnymi uderzeniami wioseł. Dla innych to nuda, a dla mnie odpoczynek.
2. Na urlopie nie mogę obejść się bez...
Po pierwsze: ja nie mam urlopów, bo moja praca zawodowa, to wyprawy do tropikalnej puszczy, czyli coś w rodzaju wakacji. A po drugie: mogę się obejść bez wszystkiego. (No może poza szczoteczką do zębów.)
3. Pakowanie zaczynam od...
Wywalania wszystkiego, co niepotrzebne. Nawet na wielomiesięczną wyprawę zabieram zaledwie 5 kilogramów rzeczy osobistych.
4. Mój bagaż jest...
Złożony głównie z tego, co mam na sobie. Codziennie wieczorem wszystko piorę, a rano ubieram się w to samo, ale czyste.
5. Gdy wracam z podróży najbardziej brakuje mi...
Świerzych ananasów na śniadanie oraz dodatkowych kilkunastu stopni celsjusza na termometrach - upały znoszę świetnie (najlepiej czuję się, kiedy powietrze ma tyle co ja: + 36,6) natomiast poniżej 22 stopni zaczynam dygotać z zimna.
No i proszę mi powiedzieć po co komu takie banialuki? Czemu to służy? Czy warto odpowiadać? Tracić czas? (Oczywiście za coś takiego autorowi nie płacą.)
PS
"Dobre Wnętrze" nie jest pismem o duszy. Chodzi raczej o meble i firany.
Wtorek, 08.06.2004
WYCIĘTE Z GAZETY
Dziennik Wschodni Lubelski zamieścił moją sylwetkę. Na końcu przywołują taki cytat:
Jestem człowiekiem starych zasad. Czczę ojca i matkę swoją; jak wchodzi kobieta to wstaję; rano i wieczorem odmawiam pacierz; i kocham swój kraj. Czy to jest Ciemnogród?
Stary ten cytat. Ma już 9 lat.
A jednak nic się nie zmieniło - dzisiaj ująłbym to tak samo.
Czy to znaczy, że stoję w miejscu?
A jeśli stoję w miejscu, to czy to źle?
Czy postęp i rozwój są zawsze wartościami pozytywnymi?
Może warto się NIE rozwijać; NIE iść z duchem czasu?
Środa, 09.06.2004
WRÓCIŁEM Z KINA
Wróciłem z kina. To był "Harry Potter i więzień Azkabanu". Specjalny seans w wersji oryginalnej. (Nie cierpię dubbingów!)
No i jestem zachwycony.
Poprzednie filmy były niezłe; ten jest fantastico!
Nowy reżyser odważniejszy od poprzedniego - przeczytał ksiąźkę, a potem pokazał nam kilka rzeczy, o których autorka nie napisała. Wszystkie one pasują jak ulał do wykreowanego przez nią świata i napewno mogą w nim istnieć. To się nazywa praca twórcza.
Miło też było się przekonać, że cała trójka głównych bohaterów ładnie dorasta. Co to znaczy, że "ładnie"?
No po prostu w okresie dojrzewania ludzie twarze zmieniają się czasami w kierunku, który nas zaskakuje. Hermiona mogła zbrzydnąć, utyć, albo dostać koślawego tyłka. Tymczasem wypiękniała.
Harry mógł zacząć niemiło skrzeczeć i mieć nieproporcjonalnego nochala, tymczasem wyprzystojniał i nawet nauczył się grać. (Poprzednio poza wyglądem pasującym do pierwowzoru nie oferował nic.)
A rudy Ron... Skrzeczy wprawdzie, ale to do niego bardzo pasuje; wyładniał jakoś no i gra! Nie wiem aktor, czy naturszczyk, ale gra tę swoją rolę solidnie.
Jeśli chodzi o moje prywatne gusta, "Włądca pierścieni" może się bujać.
Czwartek, 10.06.2004
BOŻY DZIEŃ
Skończyłem właśnie czytać książkę Olgierda Budrewicza "Druga strona Księżyca". Znalazłem tam pewien interesujący fragment na temat niedzieli na wyspach Tonga (małe państewko na Pacyfiku).
Posłuchajcie...
Tego dnia Tonga nie funkcjonuje. Konstytucja kategorycznie postanawia, że niedziela jest "na zawsze dniem świętym". Należy wtedy - wyłącznie - spać, odpoczywać, odżywiać się (w domach, bo restauracje są zamknięte na głucho), odwiedzać przyjaciół, no i uczęszczać do kościoła. Żadna zawarta w niedzielę umowa nie ma mocy prawnej. Jakakolwiek praca jest wzbroniona. Nie wolno uprawiać żadnej gry, także w piłkę nożną, na otwartym powietrzu. Nie należy, Boże broń, pływać w oceanie. Jazda samochodem, także taksówką, wymaga specjalnego zezwolenia. Samolotom nie wolno startować i lądować. Kto złamie którykolwiek z przepisów, płaci karę do około 7 dolarów, lub czekają go trzy miesiące ciężkich robót (nisko wyceniana jest praca na Tonga!).
Tyle Budrewicz.
Hm...
Rajskie wyspy na Pacyfiku...
Pamiętajcie o święcie. O niedzieli.
Ja w takie dni odłączam telefon i popadam w nieróbstwo. Kategorycznie odmawiam nie tylko pracy w niedziele i święta, ale nawet spotkań towarzyskich. Uciekam w ciszę.
Mózg to bardzo lubi.
W poniedziałki odwdzięcza mi się stokrotnie - wtedy wpadam na najlepsze pomysły. I najszybciej pracuję.
Niedziela, 13.06.2004
WYBORY
Oszukańcza ordynacja.
1. Progi wyborcze.
Pewien kandydat uzyskuje najlepszy wynik w skali kraju i odpada, bo jego partia, jako całość nie przekroczyła progu wyborczego.
2. Listy partyjne.
Nie ważne, który kandydat ile wziął głosów - i tak układa się jakieś zawiłe proporcje i do władzy wchodzą ci, co byli pierwsi na liście. Choćby to ten ostatni dostał najwięcej głosów.
A jak być powinno?
Jednomandatowe okręgi wyborcze i nominacje otrzymuje ten, kto dostał najwięcej głosów. Żadnych list partyjnych - alfabetyczna lista wszystkich nazwisk, na jednej kartce papieru. I stawiamy jeden krzyżyk.
W ten sposób wybieramy swojego kandydata - z imienia i nazwiska, a nie z partyjnego nadania.
Acha i żadnych progów!
Nieobecni nie mają racji - racje mają obecni. Jeśli do wyborów poszła tylko jedna jedyna osoba i oddała jeden jedyny głos na jednego kandydata, to on tym jednym głosem pokonał wszystkich pozostałych. Koniec.
Środa, 16.06.2004
WYGASZACZ
Dostałem maila od Panny Agnieszki. Zawierał następującą anegdotę:
- Serwis, słucham...
- Sprzedaliście mi zepsuty komputer. Jeśli tego zaraz nie naprawicie, to oddam was do sądu!
- Spokojnie, proszę pani. Proszę najpierw powiedzieć, co się dzieje...
- Co się dzieje?! Znajomy zainstalował mi wygaszacz ekranu i wszystko jest niby dobrze... Do czasu. Za każdym razem jak ruszę myszkę to wygaszacz znika!
***
Odpisałem Pannie Agnieszce co następuje:
Z wygaszaczem nie zrozumiałem. Na tym pececie, który tu mam, wygaszacz też znika, kiedy się ruszy mysz.
> wc
***
Na to Panna Agnieszka do mnie:
Oooo mamo - brzuch mnie rozbolał ze śmiechu!!!
To przecież jest istota wygaszacza!!!!!!!! Jest tylko wtedy, jak nic innego na komputerze się nie dzieje ;)))))
> a.
***
Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak ogłosić
LIST OTWARTY W SPRAWIE PECECIARSKICH WYGASZACZY
Tfu.
MOJE (macowe) wygaszacze, wygaszają, kiedy ich Pan im każe, a nie kiedy nic się na komputerze nie dzieje. Czasami przecież, kiedy wygaszacz myśli, że nic się nie dzieje, ja - czyli Pan i władca wygaszacza - siedzę przed tym komputerem i wpatruję się w zapisaną do połowy stronicę, analizując ostatnie zdanie.
Albo w czasie pisania wierszy... siedzę, siedzę, nie ruszam myszą ni klawiszą, a myśli płyną.... niby nic się nie dzieje, a jednak dzieje się tak wiele, prawda?
GDYBY MI W TAKIM MOMENCIE JAKIŚ WYGASZACZ COKOLWIEK WYGASIŁ, TO BYM GO ZGASIŁ NA ZAWSZE.
No i na odwrót jest podobnie - gdyby moje bezmyślne poruszanie myszką, machinalne pukanko w klawiaturkę, albo nieświadome dotykanie komputera powodowało, że wygaszacz znika, to też bym u sprzedawcy składał reklamacje.
A może ja wygasiłem ekran, bo potrzebna mi była chwila ciszy i skupienia, chwila mroku, hę? Jak będę chciał, żeby wygaszacz zniknął i powróciła świecąca niezapisaną bielą kartka papieru (ekran), to świadomie naprowadzę mysz w prawy górny róg ekranu, świadomie pstryknę po dwakroć i wygaszacz zniknie.
W MOIM komputerze wygaszacz zapala się i gaśnie TYLKO na komendę swego Pana i Władcy. O tym, czy coś się aktualnie dzieje, czy też nie dzieje się nic, decyduje TYLKO Pan, a nie głupia kupa elektoniki.
MORAŁ:
Czasami tak wiele się dzieje, kiedy człowiek siedzi i nic się nie dzieje.
A innymi razy nic się nie dzieje, bo w koło tyle się dzieje, że już nie ma czasu by się coś mogło zdarzyć.
Czwartek, 17.06.2004
PISANIE WIERSZY
Po wczorajszym wpisie dotyczącym zachowań wygaszaczy, w kolejnym mailu padło pytanie: "Jak można pisać wiersze przy komputerze??? Ja muszę mieć zabazgraną kartkę, z której potem ledwo mogę coś odczytać ;)".
Oto moja odpowiedź;
Posłuchajcie...
Pisanie wierszy? Tylko na komputerze, bo wtedy łatwiej "grać" wielkością czcionki,ustawieniami wersów,formatami, boldami, kursywą...
Na komputerze forma jest od razu taka, jak potem w oczach czytelnika.
...no chyba, że Pani pisze wiersze wyłącznie do autodeklamacji.
Jeżeli zaś nie do autodeklamacji, tylko do czytania lub deklamowania przez innych, to oni to przecież dostaną ostatecznie w druku..., więc pisać powinna Pani też w druku.
***
Kolejne pytanie/zdziwienie dotyczyło tego, że ja wogóle pisuję wiersze.
Raczej wierszyki i piosenki, niż prawdziwą poezję, ale samo zdziwienie w tej kwestii mnie dziwi. Przecież we wszystkich moich książkach pojawiają się rymowanki oraz fragmenty prozą, które nie są czystą prozą, lecz raczej białym wierszem. (patrz kilka morałów z "Gringo..)
Piątek, 18.06.2004
KULT MYSZY
Disneyland - kraina Myszki Miki.
Przyjeżdżają tu pielgrzymki z całej Ameryki.
Fani Myszki kupują mysie pamiątki.
Ubierają się w mysie koszulki i swetry; na głowy wkładają specjalne plastikowe mysie uszy, w restauracjach zamawiają serowe koreczki (podobno ulubione danie Miki)...
Całymi worami wynoszą stąd przeróżne przedmioty będące wyrazem mysiego kultu.
O oznaczonej porze główną ulicą przetacza się specjalna parada ku czci Myszki. Ludzie wiwatują na jej cześć. Robią sobie pamiątkowe zdjęcia...
Tyle miłości i uwielbienia dla naszej Myszki...
A potem ci wszyscy ludzie wracają do domów, gdzie bardzo wielu z nich ustawiło pułapki na myszy lub wysypało trutkę.
Poniedziałek, 21.06.2004
KOSIARZE ŁOPUCHÓW
Od kilku lat uprawiam łopiany. (Zwane w moich stronach rodzinnych "łopuchami"; nie mylic z ropuchami.)
***
Łopuchy mają ogromne liście, z których w młodości robiłem sobie zielone kapelusze, indiańskie sukienki, szałasy... A pod koniec lata, obierało się łopucha z rzepów i była kolejna zabawa.
***
No więc uprawiam łopiany.
Daję im rosnąć, podlewam, a jesienią pomagam im się rozsiewać po okolicy. Szczególnie w tych miejscach, gdzie mają szansę rosnąć nietknięte.
To samo dotyczy kilku innych ziół i roślin bezużytecznych. Osty na przykład. W moim najbliższym sąsiedztwie dorastają 2 metrów wysokości. Widzieliście kiedyś takie wysokie? Nie? No bo nikt normalny nie nawozi ostu. A ja owszem. No i potem mam - oset gigant.
To znaczy miałem, bo kilka dni temu przylazły tu te zakontraktowane pomarańczowe brzęczki z kosiarkami na żyłkę nylonową. Przylazły i zamiast być, jak co roku, leniwe i pobieżne, tym razem bardzo skrupulatnie wygoliły całą okoliczną chaszczę. Wygoliły doszczętnie.
***
Po co te debile z Urzędów Gminy każą wygalać tereny zielone? Przecież roślinność przycięta do kilku centymetrów nad gruntem gorzej oczyszcza powietrze niż moje łopianowe chaszcze. A i wyglądem równać się nie może z pięknie wybujałymi ostami.
Czy wszędzie muszą być równo skoszone trawniki?
Co komu przeszkadzają zioła? I rośliny bezużyteczne.
***
Różnicę jakości powietrza, które płynie teraz do mnie ode drogi, widzę na masce mojego samochodu (to ten zaparkowany pod śliwką pełną mszyc). Kiedy jeszcze rosły łopiany, kiedy od strony drogi miałem miłą zieloną barykadę gęstej flory, wówczas moje auto wprawdzie lepiło się od spadzi (siuśki mszyc), ale nie było zakurzone. Teraz zaś, nalatuje mi na karoserię pył, który przykleja się do tego, co narobiły mszyce i w efekcie...
...hm. W efekcie, to nikt mi tego samochodu nigdy nie ukradnie, bo tak się lepi i taki jest zapylony, że odstręcza.
Wtorek, 22.06.2004
REWOLUCJA
Ale wredne komuchy!
Jużeśmy ich grzebali, gdy tymczasem mają się całkiem nieźle. Właśnie słyszę we wiadomościach jak to odpalono kolejną fazę odwiecznej walki z Kościołem, religią i Bogiem.
Tym razem zamiarują wyrugować religię ze szkół. (Wyrugować ponownie, bo przecież już raz rugowali - zaraz po wojnie - i to skutecznie.)
A o cóż to chodzi konkretnie?
O wybory. O zwieranie szeregów. Dostali po tyłkach, rozsypali się po kątach (pozornie), to teraz zwierają; konsolidują się wokół starych haseł:
- antyklerykalizm
- ateizm
- aborcja
Dostali nowego wiatru w żagle po tym, jak Francuzy doprowadziły do usunięcia pobożnej preambuły.
Walka z Kościołem to jedyne czym jeszcze mogą zachęcić swój obmierzły elektorat do głosowania na swoje obmierzłe kandydatury. Programu nie ma. Atrakcyjnych kandydatów nie ma. Obiecanych gruszek wierzbowych nie ma. Kasy też jakoś nie ma, bo co chłopcy próbowali skręcić trochę na lewo, to się ujawniała afera.
Jedyny ratunek widzą teraz w ucieczce w stare hasła.
Można się więc spodziewać eskalacji zbrojeń w tym zakresie. Oni niestety znowu nie mają nic do stracenia.
Ale na szczęście my też już nie.
Bunt, jeśli ma nastąpić, nie nastąpi prędko. Ale po raz pierwszy od kilku lat czuję, że wzbiera fala sprzeciwu. Fala wściekłości.
To jest oczywiście fala destrukcyjna, a nie chęć wspólnego działania dla wspólnego dobra, ale ja od dawna uważam, że najpierw ten układ trzeba rozpieprzyć zanim tu się coś wogóle da zbudować pozytywnego.
Okrągłostołowe układy, dogadywanki, wiara w możliwość ucywilizowania bestii - to wszystko była blaga. Nie wierzyłem w powodzenie ani przez chwilę.
Historia świata nie zna przypadku pokojowej rewolucji zakończonej sukcesem. Sukcesem mierzonym zmianą władzy i systemu.
(Tym właśnie jest rewolucja. Jej ISTOTĘ definicyjną stanowi całkowita wymiana władzy i zmiana systemu na... przeciwny.)
PS
Aksamitna rewolucja w Czechach?
Albo aksamitna, albo rewolucja. Tam żadnej rewolucji nie było. Cały ten ich aksamit, to gra pozorów - inne określenie na grubą kreskę. Wystarczy rzucić okiem na skład parlamentu - wszędzie stare "elity" partyjne. Ergo: rewolucji (wymiany władzy) nie było.
Piątek, 25.06.2004
LAMPKA KONIAKU
Wypiłem dzisiaj pierwszą w moim życiu lampkę koniaku. koniak rasowy, markowy, drogi, elegancki, leżakowany, klasyczny, francuski... podarował mi go pewien dżentelmen w Poznaniu. W czasie wręczania mi nagrody "Bursztynowego Motyla". Powiedział przy tym, że mnie nie cierpi, nie zgadza się z moimi poglądami, że go maksymalnie irytował "WC Kwadrans" itd. Ale bardzo mnie szanuje, za odwagę sprzeciwu wobec utartych poglądów. Za odwagę chodzenia pod prąd.
- Panie Wojtku, zbyt wielu jest w polsce koniunkturalistów, bezmyślnych tchórzliwych potakiwaczy, ludzi bez własnego zdania. Ten koniak to wyraz podziwu. Chciałbym, żeby po mojej stronie barykady (politycznej) był ktos taki jak Pan.
***
Miłe te jego słowa. Na pewno szczere - to widziałem w jego oku - choć wcale nie wiem, czy prawdziwe. Ale wracajmy do koniaku.
Pierwsza w moim życiu lampka.
Tfu. Okropne świństwo. Tak chyba smakuje lakier, pokost do drewna. Tfu. Fuj. Swiństwo wybitne.
Ale zapach!!!! :)))))))))))))))))))))))))))))))
Taaak. Zapach fantastyczny.
Dlatego do koniaku potrzebne są te zwężone u wylotu kieliszki. Zapach hipnotyczny.
No i znalazłem moją osobistą metodę na koniak.
Posłuchajcie...
Nalałem sobie drugą w moim życiu lampkę. I w jej towarzystwie przez dobrą godzinę oddawałem się lektórze i kontemplacji. Od czasu do czasu wprawiałem płyn w kieliszku w lekki ruch wirowy i zaciągałem się cudownym aromatem...
Po godzinie, kiedy koniak w moim kieliszku wywietrzał, wylałem płyn do zlewu.
I nalałem sobie kolejną lampkę...
MORAŁ:
Nie bądźcie koniunkturalistami, którzy z powodu presji tłumu, mody, czy nawet zwykłych przyzwyczajeń, katują się smakiem koniaku, podczas, gdzy przyjemność sprawia Wam tylko zapach.
Sobota, 26.06.2004
DZIEŃ KURONIA
Ojciec mój, Stanisław, zadzwonił dzisiaj rano pogadać. I z tej rozmowy wynika, że on jeszcze większy ekstremista ode mnie. (A mówią, że ludzie z wiekiem łagodnieją.)
Powiedział tak:
"Dzień Kuronia! Tfu!
Bohatera z niego robią. Bo wielki społecznik, bo 10 lat w pierdli przesiedział.
Ja bym go wsadził na 40 i wysłał 400 wiorst na północ od Kołymy! (To by tam siedział na krze lodowej - przyp. WC)za te jego kuroniówki. I za czerwone harcerstwo. Za stół okrągły... Ale przede wszystkim za kuroniówki.
Starzy ludzie, jeszcze przed wojną, mówili tak: BEZROBOTNEMU NIE WOLNO NIC DAWAĆ ZA DARMO. NAWET NA MISKĘ ZUPY MUSI ZAPRACOWAĆ. BO JAK BEZROBOTNEMU DASZ COKOLWIEK DARMO, TO GO ZDEPRAWUJESZ. WCALE MU W TEN SPOSÓB NIE POMOŻESZ, TYLKO MU DUSZĘ SKALECZYSZ - NAUCZY SIĘ, ŻE MOŻNA DOSTAWAĆ BEZ ROBOTY. I NATYCHMIAST PRZESTANIE JEJ SZYKAĆ. ZACZNIE ŻEROWAĆ NA KURONIÓWACH."
PS
O zmarłych nie wypada mówić źle?
Zabobon. Nie dałoby się napisać żadnej uczciwej biografii, ani innej książki historycznej, bo przecież nie wszystko w historii było cacy. O zmarłych należy mówić uczciwie.
PPS
Ludzi nie wypada osądzać? (Nie sądźcie, mówił Jezus.)
No ale przecież wolno oceniać ludzkie CZYNY. Oceniać nie po intencjach, bo tych nie znamy, lecz po widocznych efektach.
I wolno też mówić, że efakty czyichś działań przyniosły szkodę. Być może intencje miał czyste i zamiary zbożne, tego nie wiemy, nie oceniamy, nie OSĄDZAMY, bo dusze zna tylko Bóg.
Wtorek, 06.07.2004
HELLO
Wiem, wiem, WIEM.
Wszystko wiem - dawno mnie tu nie było.
Ale co robić, kiedy jest co robić i nie wiadomo w co ręce włożyć.
Mam obowiązki:
1. Zostałem rzecznikiem prasowym Pikniku Country w Mrągowie i to pochłania sporo czasu. Codziennie.
2. Jest lato, a latem jest sporo imprez w terenie (nie wszystkie otwarte - dlatego Was o nich nie zawiadamiam), no więc jeżdzi sie po kraju i chałturzy (hałtóży).
(Chałtura wcale nie oznacza, że człowiek odwala jakąś chałę. O nie - ja sie zawsze starannie przygotowuję i bardzo staram. To po prostu taka branżowa nazwa imprezy jednorazowej; przygodnej.)
3. Piszę, piszę i PISZĘ.
TAAAK, STRASZNIE DUŻO OSTATNIO PISZĘ. Potrafię zasiąść do pisania o 5 rano i wstać od pisania o 1 nad ranem dnia następnego.
"Rio Anaconda", wznowienie (napisanie od nowa) "Na końcu Orinoko", a także zaległy "Podróżnik WC tom 2".
Piszę, piszę, piszę i dlatego do Was nie piszę w "Dzienniku". Wybaczcie, ale za to poczytacie sobie książki.
Środa, 07.07.2004
WĘDROWNE KAKTUSY
Właśnie się zorientowałem: co rano wynosze kaktusy na spacer.
Przywiozłem je z pustyni w Arizonie i Meksyku. Tam miały słońca pod dostatkiem - tutaj im ciemno i smutno. Przez wiele miesięcy w roku, nad głową szare chmury; dnie krótkie; noce chłodne. To nie jest klimat dla kaktusów. Szczególnie dla takich, które urodziły się na prawdziwej pustyni.
Dlatego latem staram się im dostarczyć tyle słonecznej uciechy ile wlezie. No i spacerują przez całe dnie. Zaczynają na parapecie po wschodniej stronie domu, potem przeskakują na taras, wędrują wzdłuż ściany podążając za słońcem, by skończyć ten codzienny marsz na ostatnim skraweczku zachodniego balkonu, tam, gdzie sięgają ostatnie promienie słońca. Jeden krok dalej i kaktusy zwaliłyby się z pierwszego piętra, potłukły donice i najprawdopodobniej same roztrzaskały na pulpowatą miazgę.
Taak - lato ma swoje zalety. Ale ma też wady - gwałtowne i niespodziewane burze.
Wtedy kaktusy pedem uciekają pod dach. No, chyba, że mnie akurat nie było w domu - wówczas mokną bidule, prychają wodą, pęcznieją i potem przez kilka tygodni są osłabione. Napompowane, wzdęte i prawie się nie mogą ruszać. Bulgoce im w brzuchach. Wówczas nie wolno im nigdzie chodzić, bo od gwałtiowniejszych poruszen mogłyby się zapaść w sobie i zdechnąć.
- Hm... - powiedziała moja mama. - Synku, a ty się dobrze czujesz? Tak ogólnie, co? Bo wiesz, kto to widział, żeby wyprowadzać kaktusy na spacer?
Czwartek, 08.07.2004
LIST W SPRAWIE KURONIA
Dostałem dzisiaj taki list.
Posłuchajcie...
Szanowny Panie Wojtku
Przeczytałem Pana książke pt "Gringo wsród dzikich plemion" i nałogowo słucham "Na drugim końcu globusa",i jestem pełen uznania bo to wg mnie naprawde wartościowe i sympatyczne w odbiorze media.
Kiedyś, czasem oglądałem wc kwadrans no i w necie (nie)zasmakowałem innych upolitycznionych audycji Pana autorstwa. Po pieciu minutach Pana "tresci" wyglądam bardziej upośledzenie niż miś uszatek, bo odrazu klapniete mam oba ucha ojjjj. Szkoda że ktoś kto ma udział w "4" władzy zachowuje się tak nieodpowiedzialnie(odziaływuje Pan na dzieci młodzież...) Cynizm, uprzedzenia i hipokryzja. Skrzywdzony przez poprzedni ustrój i teraz do bólu udowadnia Pan ze socjalizm jest złem najgorszym. Przytaczając niedoskonałości wpadki i inne... , szkoda(i tu ujawnia sie hipokryzja) ze nigdy nie widzi pan drugiej strony "medalu". Bo w życiu juz tak jest ze nasza rzeczywistosc jest raczej szara a nie czarno-biała Szkoda ze ktos o takiej wiedzy inteligenncji czasem mentalnie przypomina przedzskolaka.
Z Jackiem Kuroniem postapił Pan podobnie - ot wytknął mu nie koniecznie doskonałe działania politycznie, nie dostrzegając osiągnięć (do rozpadu PRL-u wlasnie on walnie sie przyczynił). Moim zdaniem żeby ocena miała jakikolwiek sens to oceniajacy powinien miec jakas perespektywe, punkt
odniesienia a perespektywa fotela i Tv i kilku gazetek to chyba troche mało.
Gdyby pan sam był politykiem uwikłanym w te wszystkie polityczne konwenanse moglby pan osadzac. W tym wypadku Panskie opinie przypominaja nic nie wartą paplaninę kilku przekupek. Gdyby Pan pozbył sie swojego zjadliwego cynizmu i
uprzeden a pozostawił swój humor to częściej nastrajał bym sie na pana
"fale"
Pozdrowienia,
sms
***
Odpowiedziałem na ten list.
Posłuchajcie...
Miło mi, że mimo niechęci do moich pasaży politycznych, potrafił Pan bez uprzedzeń i z przyjemnością przeczytać "Gringo...".
Co do punktów odniesienia przy ocenie Jacka Kuronia...
Moim punktem odniesienia WE WSZYSTKIM, co robię jest zawsze Bóg i Jego prawo zawarte w dekalogu - a nie, jak Pan napisał, perspektywa fotela i kilku gazetek. To rzeczywiście byłoby zbyt mało.
Szanowny Panie, ja ważę słowa. Zanim coś napiszę MYŚLĘ.
Moja niezgoda na socjalizm wynika nie tylko z osobistych przeżyć, lecz z głębokiego przekonania, że jest to system szatański, niesprawiedliwy, niemoralny - system stojący w sporzeczności z Prawem zinternalizowanym przeze mnie, czyli z Dekalogiem.
Na koniec wreszcie:
Mój osąd Pana Kuronia nie polega na przymykaniu oczu, lecz na ich szerokim otwarciu. Dostrzegam fakt, że przyczynił się on do demontażu PRL. Ale dostrzegam też, że nie był to demontaż systemu, a jedynie fasady. Przeciwnie - Pan Kuroń
przyczynił się do przetrwania sporej części tego systemu. PZPR - przepoczwarzony w SLD - ci sami ludzie, ze swoimi starymi układami i nawykami. Owoce działania Kuronia, jego szkodliwych decyzji, to te wszystkie dzisiejsze przekręty starej władzy. A TAMTĄ WŁADZĘ NALEŻAŁO ZNISZCZYĆ,
ZNISZCZYĆ CAŁY TAMTEN STARY SYSTEM I ODSUNĄĆ JEGO LUDZI PRECZ, PRECZ, PRECZ.
ps
Pisze Pan też o tym, że życie nie jest czarno-białe, tylko pełne szarości...
No cóż, to jest chyba podstawowa różnica naszych światopoglądów: Pan się GODZI na obiektywnie istniejące szarości, a ja je ZWALCZAM.
Moim przewodnikiem duchowym, busolą, jest Jezus z Nazaretu. On, kazał nam na szarości życia reagować jasno: tak-tak, nie-nie I NIC POŚRODKU. ŻADNYCH SZAROŚCI, SZATAŃSKICH SUBTELNOŚCI.
W mętnej wodzie diabeł ryby łapie.
Dlatego właśnie nie ma u mnie zgody na mętne tłumaczenia, na
rozkładanie rączek i akceptowanie "nieuniknionych" i "obiektywnych" szarości życia, różnych
niemożności... Dlatego nie akceptuję - jakże pragmatycznej -postawy życiowej towarzysza Kuronia.
Z poważaniem,
Wojciech Cejrowski
Środa, 14.07.2004
KARA
Przeczytałem właśnie coś fajnego u Pratchetta.
Posłuchajcie...
Obowiązujący w Ankh-Morpork (duże miasto - przyp. WC) pogląd na temat zbrodni i kary mówił, że kara za pierwsze wykroczenie powinna usunąć możliwość drugiego wykroczenia.
Zgadzam się całkowicie!
Kieszonkowcowi obcinamy paluszki. Gwałcicielowi... instrumencik. Zabójcy czasami głowę, ale innym razem tylko ręce. Oszustom finansowym konfiskujemy majątek (np. firmę za pomocą której naciągali maluczkich). Pedofil-Samson mógłby zostać pozbawiony języka i oczu (bo najpierw namawiał, a potem podglądał).
Tańsze to i bardziej skuteczne niż tzw. resocjalizacja za pomocą więzień.
Środa, 21.07.2004
WIRY RIO ANACONDA
Uff..
Nareszcie się obrobiłem.
I NIE CHCĘ TAK WIĘCEJ PRACOWAĆ !!!!(Jest po północy, czyli pora, którą w normalnych warunkach znam jedynie z opowiadań.)
Podjąłem się obowiązków Rzecznika Prasowego Pikniku Country w Mrągowie i to, niestety, okazała się praca na dwa etaty. A jest przecież lato, które prowokuje do ciągłego uciekania zza biurka.
A jest przecież sezon imprez, więc człowiek częściej wyjeżdża na tzw. występy.
A jest przecież także trochę obowiązków stałych (np. cykliczne audycje radiowe), które też trzeba kiedyś zrobić.
A jest przecież kilka rzeczy koło domu, które można zrobić tylko latem.
No i jest RIO ANAKONDA.
Posłuchajcie...
Kilka dni temu słońce wyrwało mnie z łóżka trochę wcześniej niż zwykle. Zrobiłem mate, nakarmiłem koty, sprzątnąłem tylną połówkę myszy (martwej od kilku godzin), którą koty próbowały nakarmić mnie, wyszedłem na taras, odśpiewałem "Kiedy ranne wstają zorze" (właśnie wstawały), a potem jeszcze "Chwalcie łąki umajone" (pachniały jak w maju)i na koniec "Te Deum...", po czym rzuciłem okiem na moje biurko...
Brrr, ale kopiasty stos papierdasów, fuj!
Wszystko do obrobienia dzisiaj? Wszystko, cholera, fuj. Fuj, fuj, fuj. FUUJ!
Hm.
No to siadłem sobie na słoneczku. Tyłem do biurka.
Opalam się. Tyłem do biurka.
Popijam sobie mate. Tyłem, tyłem, tyłem do biurka.
I nie patrzę w stronę biurka. (Siedzę tyłem!)
No tak. Tyłem nie tyłem, ale zaraz ktoś zadzwoni i wtedy bedę przed tym biurkiem stał na baczność i salutował telefonem.
Acha, przecież telefon ma wyłącznik.
Wyłączyłem go z prawdziwą satysfakcją. Niech tam sobie dzwoni wewnętrznie jeśli chce, ja dzisiaj nie odbieram.
Siadłem za biurkiem. Ale za INNYM biurkiem. Nie za tym na którym ppiętrzyła się sterta papierdasów, ale za tym na którym stoi sobie komputer...
***
Kiedy go odpaliłem była 5:20 rano.
I jakoś tak popłynąłem z falami Rio Anaconda, że w ciągu dosłownie kilku chwil zrobiła się 2 nad ranem dnia następnego.
MORAŁ:
Rio Anaconda wciąga.
To rzeka zaczarowana.
Mam nadzieję, że kiedyś i Was wciągnie. Co najmnioej tak głęboko, jak mnie.
Czwartek, 22.07.2004
DROGA DO MRĄGOWA
Jest czwartek, prawda?
Ostatnio trudno mi się było zorientować jaki mamy dzień, bo moje dni nie były odpowiednio poprzedzielane. Normalnie człowiek zauważa, że jeden dzień roboczy się skończył, że nastąpił fajrant, potem noc, a dopiero po nocy następny dzień. U mnie było jakoś tak, że dni nakładały się końcówkami jeden na drugi z pominięciem fajrantów.
Tak czy owak to się skończyło.
Formalnie oczywiście jeszcze przez kilka dni będę Rzecznikiem Prasowym Pikniku, ale teraz mam już z górki - została mi tylko konsumpcja owoców wcześniejszej pracy.
***
O 9 rano idę do "Lata z Radiem" zapowiedzieć Piknik. Potem wsiadam w samochód i jadę do Mrągowa. Wprawdzie pierwszy koncert dopiero w piątek, ale muszę urządzić Biuro Prasowe no i moje tradycyjne stoisko na deptaku.
***
Każdego roku w czasie Pikniku Country wystawiam się z książkami przez dzień cały w piątek i sobotę. (W niedzielę nie handluję i moje stoisko zostaje puste, co zadziwia konkurencję.)
Zapraszam więc wszystkich serdecznie.
Stoję w tzw. Alejce Handlowej, która prowadzi do Amfiteatru. Zazwyczaj sąsiaduję ze straganem Czarka Makiewicza. Jego łatwo znależć, bo bez przerwy na okrągło puszcza piosenkę "Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa". Obaj z Czarkiem traktujemy to jako rodzaj pokuty za grzechy całego roku. Dlaczego pokuty?
A policzcie sobie:
Ja tam stoję od godziny 10 rano do 21, czyli 11 godzin. piosenka ma około 3 minut i GRA W KÓŁKO. To wychodzi jakieś 220 razy dziennie.
No ale nie ma co narzekać - dzięki tej piosence klienci nas odnajdują w tłumie sprzedawców kukurydzy, kaszanki, małosolnych, karkówy, grochówy, plastikowego badziewia, kowbojskich kapeluszy... itp
***
Czarek ma w tym roku - podobno - stoisko numer 7. To ja pewnie też. Do zobaczenia.
PS
Po Pikniku będzie lżej - mniej roboty.
A co za tym idzie częstsze wpisy w Dzienniku Pokładowym.
Piątek, 23.07.2004
WC W MRĄGOWIE
Jeszcze tylko konferencja prasowa z amerykańską gwiazdą - Billy'm Joe Shaver'em, potem korespondencja do Polskiego Radia i wreszcie udam się do mojego stoiska w Alejce Handlowej. (Stoję jak zwykle - z Czarkiem Makiewiczem, stoisko #7)
Czekam na Państwa, z książkami oraz żeby pogadać o tym i o owym, usłyszeć recencje moich programów itd.
Dzisiaj to wypadnie mniej wuiecej od godziny 15 do rozpoczęcia koncertu. A jutro (sobota od 10-11 także do wieczora i jeszcze potem nocą po koncercie.
Zapraszam.
PS
Po co Pan właściwie sterczy między tymi wszystkimi grillami, watą cukrową i piwem? - pytają ludzie.
Hm... Lubię pogadac twarzą w twarz z moimi odbiorcami. Ludzie po piwie stają się szczerzy i często słysze uwagi krytyczne, które są bezcenne. Człowiek tak chętnie wysłuchuje pochwał, tak się nimi daje zalukrować, że czasami gubi kontakt z rzeczywistością. Ja ten kontakt utrzymuję "wystawiając" się pod obstrzał krytyki. To mnie prostuje.
A ponadto dowiaduję się np. które fragmenty moich książek były najlepsze; które zostały zapamiętane; które mi ludzie cytują z pamięci. (I wiecie co, czasami jestem zaskoczony, że w pamięć Czytelników zapadło coś, co ja sam uważam za zupelnie zwyczajne, a nawet trochę nieudane.)
Poniedziałek, 26.07.2004
KAZANIE LONSTARA
Uff. No i po Mrągowie.
A jak było?
*
Billy Joe Shaver fantastyczny "stary dziadyga" pełen haryzmy. Potrafi ze swoim brakiem głosu zrobić coś takiego, że staje się wirtuozem. To pewnie kwestia odpowiedniej kompozycji - jego piosenki są tak dobre, że "śpiewają się same" w głowie, w wyobraźni, słuchaczy.
**
A najlepszy występ dała polska Grupa Furmana. Melodycznie to było połączenie bluegrassu i prostego, surowego rocka - rzecz niespotykana. Ponadto mocne teksty - każdy z nich opowiadał konkretną historię - nie to co słyszę z radia: bez przerwy historyjki o niczym.
Po koncercie powiedziałem Trojakowi (wokalista, autor tekstów), że widziałem w jego występie gorejący płomień ducha świętego: radość, miłość, energia, Prawda, walka.
PS
Płyty CD Grupy Furmana najłatwiej znaleźć przyczepione do butelki wina z serii Vasco da Gama. Dostępne w supermarkecie. Posłuchajcie.
***
Spore wrażenie zrobiła też na mnie msza country.
Lonstar oraz Honky Tonk Brothers śpiewali tradycyjne pieśni kościelne z południa USA. A one wszystkie są country. Wykonywane do dziś, co niedzielę w tysiącach kościołów od Luizjany do Kaliforni.
Na koniec proboszcz podziękował Lonstarowi nazywając go "gwiazdą". Na to Lonstar wygłosił najlepsze kazanie, jakie słyszałem od dawna.
Posłuchajcie...
"W tym miejscu, tylko Bóg jest gwiazdą. A my wszyscy, zaledwie jego fanami."
Piątek, 30.07.2004
WC IN NEWSWEEK
Wydrukował mnie Newsweek i bardzo się z tego cieszę.
Jechałem właśnie samochodem z Mrągowa, kiedy usłyszałem w radiu reklamówkę na ten temat. Natychmiast dałem po hamulcach i z zapachem palonej gumy zaparkowałem przy kiosku.
Nooo.. zdjęcia może mogli wybrać trochę lepsze (dostali ich 36 i moim zdaniem mieli z czego wybierać), ale to oczywiście w dużej mierze rzecz indywidualnego gustu plastycznego fotoedytora, oraz polityka firmy, więc nie będę się czepiał.
Przeciwnie - mam sporo powodów do radości:
1. Kilka kopii pisma natychmiast wysłałem różnym znajomym i biznes-partnerom do USA. Napewno zrobi to na nich kolosalne wrażenie.
2. Brytyjska agentka, która próbuje wprowadzić "Gringo..." na rynek anglojęzyczny pieje z zachwytu, że ten "Newsweek" nam bardzo pomoże.
3. Przedstawiciele dużej francuskiej firmy, z którymi akurat w ten wtorek negocjowałem pewien kontrakt, porozdziawiali gęby z zaskoczenia, kiedy poprosiłem kelnera, żeby łaskawie skoczył do kiosku i przyniósł nam aktualne wydanie "Newsweeka"...
Mam się z czego cieszyć i się cieszę!
Podobnie, jak wówczas, gdy mój pierwszy tekst pojawił się w "Rzeczpospolitej". No wiecie, po prostu są pisma bardziej i mniej prestiżowe. Są pisma symboliczne i pospolite. Są wyjątkowe oraz takie, jakich wiele.
Dla mnie "Newsweek" jest wyjątkowy, między innymi dlatego, że w stanie wojennym przemycałem go znajomym do Polski. A dzisiaj proszę.
***
Co się zaś tyczy samego tekstu, to dostałem wczoraj następującego maila, posłuchajcie...
"Znalazłam w Newsweeku Pana artykuł o Izraelitas. Jak zwykle czepię się małego szczegółu, że Izaak niekoniecznie wiedział, że będzie ofiarą, właściwie, to mnie na to wygląda, że dowiedział się już po zbudowaniu stosu, gdyż pytał: Ojcze mój (...) Oto ogień i drwa, a gdzie jest jagnię na całopalenie? Abraham odpowiedział: Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. Jak jakiś czas temu przeczytałam ten fragment, krew się we mnie ścięła... To chyba najcięższa próba, jaką można wymagać od rodzica... Uczy to, że z Bogiem się nie polemizuje, ufa się Mu we wszystkim. Tylko jest tak wiele rzeczy niepojętych, że to mnie przerasta i gubię się.
Dlatego zazdroszczę w pewnym sensie takim ludziom, jak Ci Israelitas, choć rzadko komukolwiek zazdroszczę. A im - spokoju ducha. Tego, że widzą przed sobą życiową drogę i nią podążają. Że jest to dla nich tak oczywiste.
Kilkukrotnie mówił Pan, że prosi Pan, by Bóg Pana prowadził, ale jak Go słuchać, jak wiedzieć, że się wybiera dobrą drogę? Jak znaleźć drogę, gdy własna natura rozrywa na pół? Na mszy w Mrągowie było kazanie: "Szukajcie, a znajdziecie, proście, a będzie Wam dane". Szukam, tylko gdzie?? Prosić? A co powiedzieć matkom umierających dzieci, albo takim, które nie mają czym ich nakarmić. Czasami jak pomyślę choćby tylko o skrawku nieszczęść, to wstyd mi prosić o coś dla siebie, bo w końcu dostałam tak wiele. A że serce mi pęka czasem z samotności.. Przecież nie było nigdy przypadku, by jakieś pękło, więc raczej wytrzyma... Mimo to nieustannie proszę, by mnie prowadził przez kolejne sztormy, czy kompletną ciszę, chwytając się resztką nadziei wiary, że tak jest. I tylko to pozwala mi z dnia na dzień się starać, bo dla samej siebie, to nie ma sensu. Jak Pan to robi, że ma Pan w sobie taki spokój ducha?"
W sprawie Izaaka odpowiem tyle:
Moja wina. Do tekstu przekradło się pewne uproszczenie. (Skracalismy go parokrotnie i to pewnie dlatego.)
Kiedy Izaak pyta o jagnię na ofiarę, to rzeczywiście najprawdopodobniej jeszcze nie wie co się swięci. Ale wkrótce potem... Jego stary ojciec nie byłby w stanie fizycznie pokonać wierzgającego młodzieńca, ułożyc go na stosie itd. Dlatego właśnie będę bronił tezy, że zanim Anioł zstąpił z nieba i powstrzymał rękę Abrachama wznoszącą nóż, zanim to się stało, Izaak współpracował ze swoim ojcem i sam, dobrowolnie, wspiął się na stos.
A w sprawie mojego spokoju ducha:
Nie zawsze jestem duchowo uporządkowany, nie zawsze spokojny, ale wtedy, kiedy jestem, to się bierze z nieba. Spokój przychodzi z nieba - z ziemi są niepokoje. Tak jak duch pochodzi z nieba, a z ziemi ciało.
Nie jestem pewien, czy zgodzą się ze mną teologowie, ale tak na mój chłopski rozum, zdaje mi się, że pokój nigdy nie jest dziełem człowieka, tylko zawsze spływa na nas z góry. My, śmiertelnicy, możemy go jedynie roznosić, przekazywac dalej, ale nie tworzyć. Twórcą (autorem?) naszego spokoju ducha jest więc zawsze tylko Stwórca.
ERGO:
Kiedy pragniesz spokoju, kiedy ci go brak, proś Ducha Świętego. Moje osobiste doświadczenie jest takie, że On nigdy nie odmawia.
Sobota, 31.07.2004
POWSTAŃCOM WARSZAWY
Biedni ci Powstańcy. Tyle lat oczekiwania na wolną Polskę, która doceni ich trud, tyle lat sprzeciwu, a teraz mają przyjmować pochwały i ordery od tej samej władzy, która przez dziesięciolecia pluła im w twarz.
Sekretarz partii komunistycznej Józef Oleksy przemawia jako Marszałek Sejmu RP; sekretarz partii komunistycznej Aleksander Kwaśniewski wręcza ordery jako Prezydent RP...
Czy o taką Polskę walczyli w Powstaniu?
Mnie sie wydaje, że zarówno w Powstaniu, jak i potem, przez całe dziesięciolecia, oni walczyli PRZECIWKO takiej Polsce i takim ludziom.
***
Trudny dylemat: przyjąć należny i zasłużony order, ale z podłej ręki? Czy odwrócić się i odejść z dumnie podniesioną głową?
Czy przyjęcie orderu od przedstawicieli dawnej władzy okupacyjnej jest godne? Tych ludzi wybrał Naród, oni sprawują swoje funkcje nie we własnym, ale w imieniu Najjaśniejszej Rzeczpospolitej... Ale jednak przez całe dziesięciolecia sprawowali inne funkcje; w imieniu władzy sowieckiej, w imieniu prześladowcy, okupanta, w imieniu systemu, który Powstańców Warszawy wsadzał do więzień, skazywał na śmierć, prześladował, znieważał... Czy przyjąc order, czy po raz kolejny dać jasne świadectwo sprzeciwu?
***
Podanie ręki Prezydentowi RP nie da się oddzielić od podania ręki Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. A przecież podanie ręki jest gestem symbolicznym. Gestem zgody.
Powstanie Warszawskie było zaś gestem niezgody wobec okupanta niemieckiego i w jeszcze większym stopniu gestem niezgody na poddanie Polski pod protektorat sowiecki. Czy teraz wolno zaprzeczyć sobie i podać rękę?...
Sobie może i wolno, ale czy wolno zapomnieć o kolegach, którzy za ten znak niezgody oddali życie?
***
Powstanie Warszawskie było symbolem.
Życie Powstańców też było symbolem.
Opierali się zapomnieniu. Opierali się kłamstwu i zaprzeczaniu...
Tak bardzo się opierali. Pomyślcie: dużo "łatwiej" było zginąć na barykadzie, z bronią w dłoni, niż potem w komunistycznym więzieniu. Dużo więcej heroizmu wymagała od nich walka o ocalenie pamięci Powstania, niż walka w samym Powstaniu.
Walka W Powstaniu była walką żołnierzy; okrutną, śmiertelną, ale jakoś... honorową - wojownik przeciw wojownikowi. Walka, którą musieli toczyć z komunistyczną władzą PO Powstaniu, była walką pozbawioną zasad. Właściwie nie walką lecz tępieniem - wojowników sprowadzono do roli szczurów, karaluchów, które się rozgniata buciorem; bez sądu, bez dania szansy, bez odrobiny szacunku, bez pardonu.
***
Powstańczy znak sprzeciwu powinien trwać!
Ta sama ręka, która zapala znicz na grobie kolegi, który zginął, nie może w symbolicznym geście szacunku przyjmować ręki prześladowcy.
Człowiek z człowiekiem ma się prawo (a może i obowiązek) pojednać. Ale tu chodzi nie o indywidualne osoby, lecz o symbole narodowe.
Wtorek, 03.08.2004
SPRAWIEDLIWIE WYGWIZDANY
Powstańcy Warszawy wygwizdali kanclerza Niemiec.
I słusznie. Polityczne "nasza wina" to przecież puste słowa. Do odpuszczenia win, do przebaczenia, niezbędne jest nie tylko wyznanie "zgrzeszyłem" ale także ZADOŚĆUCZYNIENIE, a tego nie widzę.
Kiedy złodziej uzna swoje winy w konfesjonale, zostają mu one odpuszczone. Ale tylko warunkowo! Musi jeszcze oddać, co ukradł, lub w inny dostępny sposób zadośćuczynić swoim ofiarom.
1. Niemcy w zemście za Powstanie zburzyli Warszawę. Ich skrucha nabierze mocy dopiero wówczas, gdy odbudują tyle ile zburzyli.
2. Niemcy ograbili nasze ziemie, wyworząc dobra kultury materialnej. Ich winy zostaną odpuszczone, gdy oddadzą wszystkie nasze zabytki, które trafiły do muzeów lub kolekcji prywatnych.
3. Do przebaczenia niezbędne jest też zadośćuczynienie za 200 tysięcy zabitych mieszkańców Warszawy. Tylko jak wycenić życie?
Jak?
Jest dość prosta zasada, którą znamy od tysięcy lat. Zasada wypisana palcem Boga w Starym Testamencie, powtórzona w Koranie, zasada, którą znał też Kodeks Hammurabiego i wiele innych ksiąg: ŻYCIE ZA ŻYCIE, ząb za ząb, oko za oko...
Ale uwaga!, to był tylko punkt wyjścia. To było zaledwie wskazanie, że zadośćuczynienie musi być równoważne szkodzie, którą się uczyniło. Zaraz po słowach ŻYCIE ZA ŻYCIE jest przecież mowa o tym, że rodzina zabitego może odstąpić od rządania uśmiercenia zabójcy i zarządać innego rodzaju okupu. BĄDŹDZIE MIŁOSIERNI WOBEC SIEBIE, TAK JAK BÓG JEST MIŁOSIERNY WOBEC WAS.
I oto jedyna sprawiedliwa zasada wedle której takie sprawy należałoby rozwiązywać:
Poszkodowani (żona zabitego Powstańca, jego dzieci, krewni...) "wyceniają" co mogłoby być dla nich właściwym, czyli satysfakcjonującym "odszkodowaniem. Innymi słowy: co uznają za dostateczną karę dla zabójców.
Jedni uznają, że wystarczy okazana skrucha i słowo "przepraszam". Inni uznają, że wdowa powinna otrzymywać dożywotnie utrzymanie, a więc, że zabójca powinien przejąć obowiązki osoby zamordowanej wobec rodziny, którą pozbawił ojca, męża... Jeszcze inni wymyślą coś innego, może podadzą jakąś konkretną sumę pieniędzy...
I za każdym razem będzie to zadośćuczynienie ADEKWATNE - coś takiego po czym poszkodowani ze szczerego serca będą mogli wybaczyć zabójcy, złodziejowi, prześladowcy, Niemcom.
Oto jedyna sprawiedliwa droga. Jedyny sposób, gdy poczucie krzywdy zamieni się w przekonanie, że sprawiedliwości stało się zadość. W ten sposób powraca równowaga serc - od tej chwili już nikt nie żywi do drugiego urazy, kończą się powody do nienawiści i żalu, nastaje klimat pojednania.
***
Biblijne ŻYCIE ZA ŻYCIE,
Arabskie ŻYCIE ZA ŻYCIE,
Hammurabiego ŻYCIE ZA ŻYCIE,
to był tylko surowy punkt wyjścia.
Dalej w tekście znajdziecie boskie nawoływanie do sprawiedliwego miłosierdzia.
***
Niemcy nie odbudowali żadnego domu w Warszawie.
Nie zapytali żadnego z poszkodowanych: Co mogę dla ciebie uczynić, żeby Ci zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy?
Dlatego Kanclerz Niemiec został wygwizdany sprawiedliwie!
Piątek, 06.08.2004
ZŁOŚLIWOŚCI
Co za złośliwość - napisała pewna panna - próbowałam się trochę poopalać, ale wszystkie chmury, chmurki i obłoczki przechodzą akurat przez słońce. Chociaż dookoła czyste niebo! Nic, tylko wracać do pracy...
Ja jej na to, że najlepiej się opalać przy robocie, bo wówczas te obłoczki też robią człowiekowi na złość i omijają słońce, żeby pracującemu było podwójnie gorąco - nie tylko od samej roboty.
***
Z kolei ja Wam napiszę o zupełnie innej złośliwości.
Posłuchajcie...
Od lat wstaję bez budzika. Po pierwsze bardzo rzadko muszę gdzieś rano wychodzić o oznaczonej porze, a po drugie lata życia bez zegarka wyrabiają w człowieku wewnętrzne wyczucie czasu. Zawsze więc budzę się ok. godziny 6 i natychmiast wstaję, bo leżakować, ani kitłasić się w kołdrze nie lubię.
Ostatnio jednak coś ze mną było nie tak - po wejściu do łazienki odkrywałem, że jest godzina nie 6, ale prawie 7.
W pośpiechu więc karmiłem koty (bez głaskania), robiłem sobie mate i leciałem na taras czytać. Zawsze rano czytam przez dwie godziny, a tu, ze względu na dłuższe spanie zostawała mi już tylko jedna godzina, bo z jakiego powodu wstawałem póżniej.
Ale jednocześnie czytałem jakby szybciej...
Hm... o połowę szybciej.
Kiedy około godziny 9 schodziłem z tarasu, okazywało się, że mam przeczytane sporo więcej niż to bywało w przeszłości.
***
Dzisiaj rano odkryłem przyczynę jednego i drugiego.
To wszystko wina łazienkowego zegara. Siadła mu bateria i on teraz kiwa się ledwo ledwo, pokazując bez przerwy czas między 6.45 a 6.50. Normalnie nie patrzę na zegary, ale kiedy rano myję zęby, to jakoś tak... noo... po prostu nie ma na czym zawiesić oka.
***
A więc przez ostatnie dni, codziennie wstawałem coraz wcześniej i czytałem coraz dłużej.
Sobota, 07.08.2004
TVN A POTEM TVP
Dzisiaj w TVN oglądałem jak A.Kwaśniewski w towarzystwie prezydenta Litwy spacerował po Gdańsku.
No i po raz kolejny wyszedł jego brak manier - pokrzykiwanie do przechodniów, zaczepianie ludzi, nawoływanie własnej żony w stylu: "Joluś, chodź"...
"Przedstawiam wam prezydenta Litwy" - krzyczał Kwaśniewski ze schodów ratusza, do grupki gapiów, która robiła mu zdjęcia.
Po pierwsze prezydentowi nie wypada krzyczeć na ulicy.
Po drugie ludzie kulturalni, z ogładą towarzyską, a już na pewno dyplomaci mówią nie "przedstawiam wam", tylko "przedstawiam Państwu".
Po trzecie prezydent Litwy ma imię i nazwisko, które należało wymienić.
Po czwarte...
Nie ważne, co po czwarte. Byłem zażenowany. I przyszło mi do głowy, że Lech Wałęsa zaczynał dużo niżej i dużo gorzej niż Kwaśniewski, ale całe życie się uczył; dorastał do kolejnych funkcji i urzędów, które przyszło mu sprawować. Tymczasem Kwaśniewski nie uczy się niczego.
Nie nabiera ogłady i obycia, tylko wiecznie ambarasuje i zawstydza. Kłamstwa w sprawie dyplomu nie nauczyły go, że nie opłaca się kłamać. Powtarzające się pijackie afery, nie nauczyły go, że można pić, ale nie opłaca się chlać. Niestosowne błękitne koszule, podczas, gdy wszyscy inni prezydenci na oficjalnej fotografii występują w białych, nie nauczyły go, że w dyplomacji istnieje pewien przyjęty kod zachowań...
Lech Wałęsa cały czas się uczył i doskonalił - dorastał do funkcji i urzędów.
Kwaśniewski bryluje tym, co miał już 20 lat temu, a tego jest niewiele. Zachowuje się stale jak młodzieżowy działacz ZMS-u.
Jest między Wałęsą a Kwaśniewskim różnica klasy i skali wielka jak przepasć.
Przepaść między samoukiem a niedoukiem.
PS
A póżnym wieczorem w TVP widziałem program rozrywkowy w którym wyśpiewywano największe szlagiery PRL-u. Te wszystkie melodyjne chały w stylu "Budujemy nowy dom", które miały za zadanie prać ludziom mózgi.
W jednej ze scen grupka młodzieży śpiewa, wymachuje czerwonymi flagami, a nad głową trzyma portrety Stalina.
TO BYŁA ROZRYWKA!!!!
Z rozkazu Stalina wymordowano kilkakrotnie więcej ludzi, niż z rozkazu Hitlera. Czy komuś przyszłoby do głowy zrobić programik rozrywkowy, w którym młodzież śpiewa szlagiery z czasów III Rzeszy wymachując portretami Hitlera? A to były co najmniej równie dobre szlagiery, jak te, które słyszałem wczoraj.
"Ukochany kraj, umiłowany kraj, ukochane i miasta i wioski."
NIE! Ten kraj jest mi coraz bardziej obcy.
Kraj, gdzie już się kruszyny chleba nie podnosi z ziemi, tylko całe bochenki trafiają na śmietnik.
Kraj, gdzie dwa równoległe kanały państwowej telewizji w tym samym czasie pokazują imprezę upamiętniającą Powstanie Warszawskie i imprezę rozrywkową w której wymachuje się portretami Stalina. Ten kraj nie jest moim krajem ukochanym.
Niedziela, 08.08.2004
100 DNI W UNII
100 dni w Unii Europejskiej.
Znowu mydlą oczy, że nie jest tak źle jak mówili niekórzy.
Nie jest tak źle, bo jeszcze nie zdążyło.
Ale przyznali otwarcie, że się jednak bardzo pogorszyło - PODROŻAŁY ŻYWNOŚĆ I BENZYNA
20% podwyżki to bardzo dużo, jedna piąta! A pensje nie wzrosły wcale.
Rolnicy dostaną dopłaty?
Co z tego, kiedy całe te dopłaty zaraz wydadzą w związku ze wzrostem cen.
Tu trzeba pytać nie o to, ile rolnik dostał dopłat, ale ile z tego ma kożyści? Ile mu przybyło stopy życiowej? Czy może sobie kupiĆ więcej, czy też jednak tyle samo?
***
Zapytajcie samych siebie:
Czy mnie osobiście się polepszyło, czy pogorszyło? A może cała ta Unia nic w moim życiu nie zmieniła?
Odpowiadam za siebie:
Pogorszyło mi się, bo płacąę sporo więcej za prąd i za benzynę. Sporo więcej za banany, za mleko, za chleb, za czereśnie, a nawet za czerwone wino, które przecież podobno staniało.
Łeż, łeż, łeż - nie staniało tylko poszło w górę!
Piątek, 13.08.2004
KRÓLEWSKIE TOWARZYSTWO GEOGRAFICZNE
Siedziałem właśnie nad "Rio Anaconda", kiedy zadzwonił telefon:
- Co ty maili nie czytasz???
- Ano nie czytam, a co?
- To zajrzyj! Szukaj notatki PAP na swój temat.
Zajrzałem i co znalazłem?
Posłuchajcie...
12.8.Londyn. (PAP) - Znany podróżnik, dziennikarz i satyryk, Wojciech Cejrowski, został członkiem brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego KTG (The Royal Geographical Society).
***
A potem znalazłem jeszcze coś takiego:
Królewskie Towarzystwo Geograficzne - KTG (The Royal Geographical Society)
Wśród członków tej prestiżowej organizacji widnieją takie nazwiska jak: David Livingstone, H.M.Stanley, Captain R. Scott, Sir Edmund Hillary...
Londyn. W dowód uznania, w poczet członków (Fellows) KTG przyjęty został niedawno także Wojciech Cejrowski. W liście rekomendującym jego kandydaturę napisano o dwudziestoletnim doświadczeniu w eksploracji ginących kultur Amazonii, oraz o jego istotnym wkładzie wniesionym do szerzenia wiedzy geograficznej (w tym antropologii kultury) poprzez działalność pisarską, radiową i telewizyjną.
„Jest to największy zaszczyt i honor, jaki może spotkać podróżnika” - powiedział Cejrowski, po otrzymaniu w dniu dzisiejszym (10.08.2004) oficjalnego certyfikatu potwierdzającego jego przynależność do KTG.
Jak wynika z informacji przesłanych przez Judith Thomsen z Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, poza Cejrowskim do członkowstwa w KTG zaproszono jeszcze tylko jednego Polaka - Jacka Pałkiewicza. Było to dokładnie 10 lat temu, w roku 1994. Thor Heyerdahl rekomendujący Pałkiewicza zwrócił uwagę na szczególne zasługi i wybitne osiągnięcia na polu eksploracyjnym.
„Mimo, że jestem w KTG już od tylu lat, wciąż uwazam, że to bardzo wyjątkowe wyróżnienie. Członkowstwo w tym elitarnym klubie otwiera wiele drzwi. Kiedy na drugim końcu świata pokazuję moją legitymację jestem przyjmowany jak osobisty wysłannik Królowej.” - powiedział Pałkiewicz.
Szeroki horyzont Towarzystwa przypieczętowany jest patronatem Jej Królewskiej Mości królowej Anglii. Honorowym Prezydentem jest Książę Kentu.
Początek Towarzystwa związany jest z towarzyskimi spotkaniami dżentelmenów w klubie dyskusyjnym -The Raleigh Dining Club, założonym w lutym 1827. Jednak dopiero w 1930 pod patronatem króla Wilhelma IV powstało KTG, a królowa Wiktoria nadała mu honorowy tutuł "Królewskiego". W 1831 Towarzystwo wchłonęło w swoje struktury inną organizację: Stowarzyszenie Afrykańskie, założone przez Sir Josepha Banksa (1788), które zajmowało się odkrywaniem i podróżami do Afryki. Od 1911, po wybraniu na prezydenta Towarzystwa byłego wicekróla Indii Lorda Curzona, KTG zajęło budynek przy Kensington Gore,w którym jest do dziś.
Królewskie Towarzystwo Geograficzne (The Royal Geographical Society) jest Towarzystwem Naukowym stworzonym na rzecz propagowania i rozwoju geografii, a także ośrodkiem dla geografów. Jest największym tego typu zrzeszeniem w Europie i jednym z największych na świecie.
Liczy wprawdzie ponad 13 tysięcy członków, ale wewnątrz Towarzystwa istnieje wyrazisty podział na dwa rodzaje członkowstwa: elitarną grupę Fellows (tu należą Cejrowski i Pałkiewicz) oraz szeroką rzeszę zwykłych członków - Members.
Elitarną grupę Fellows (Stowarzyszonych lub Towarzyszy) tworzą wybitne postaci zasłużone dla rozwoju i popularyzacji nauk geograficznych. Tylko Fellows mają prawo wybierać władze Towarzystwa, określają jego cele działania i dysponują fiunduszami. Do tej grupy nie można się zapisać, tak, jak nie można się zapisać do klubu dżentelmenów - tam można być jedynie zaproszonym i zarekomendowanym przez innych Fellows. Wyniesienie do honoru Fellow of Royal Geographical Society dokonuje się na specjalnych posiedzeniach Towarzystwa i zostaje potwierdzone oficjalnym certyfikatem. Do tej elitarnej grupy Fellows należą tylko dwaj Polacy - Jacek Pałkiewicz i Wojciech Cejrowski.
Drugą grupę, o wiele bardziej liczebną, stanowią zwykli czlonkowie (Members) - pasjonaci geografi, którzy uzyskują dostęp do archiwów i biblioteki Towarzystwa, uczestniczą w organizowanych przez KTG wykładach, konferencjach oraz, jako stypendyści w programach naukowych i ekspedycjach.
W szeregach Towarzystwa (jako Fellows!) znaleźli się tacy odkrywcy i geografowie jak : David Livingstone, Captain R. Scott, Sir Francis Younghusband, Sir Edmund Hillary, Lord Shackleton, Lord Hunt a obecnie: Sir Crispin Tickell , Prof. Ronald Cooke, Prof. Ray Hudson.
***
Dzisiaj święto, a jutro proza życia - jade do Gdańska na Jarmark Dominikański.
Na wprost ratusza, przed siedzibą PTTK będę od godziny 10 do 18 wystawiony na pokaz... Kolejna akcja promocyjna książki "Gringo wśród dzikich plemion". Zapraszam w imieniu mmojego Wydawcy - "Poznaj Świat" oraz własnym. (No chyba, że będzie lało - w deszczu się książek nie wystawia.)
Poniedziałek, 16.08.2004
JAKIEŚ IGRZYSKA???
W dniu dzisiejszym, kupując śliwki, dowiedziałem się zupełnie przypadkiem, że trwają jakieś kolejne Igrzyska Olimpijskie.
Mnie to zupełnie nie interesuje. Absolutnie. Nie podniecam się wynikami polskich sportowców. Nie znam ich nazwisk. Irytuje mnie, że stacje TV będą mi wciskać sto razy tyle sportu, co zwykle.
Wolałbym, żeby Polacy nie zdobyli żadnego medalu, bo potem napewno będzie się im wypłacać z budżetu jakieś nagrody, albo i dożywotnie emerytury. Ja sobie wypraszam - nie mam życzenia płacić podatków na takie rzeczy.
Sportu nie cierpię!!!
Jakiego szczególnie?
Chyba piłki nożnej - ona jest taka nachalna, wszędzie jej pełno, czy się komu podoba, czy nie.
Poza tym generalnie nie lubię dyscyplin drużynowych. To dlatego, że kiedy drużyna przegrywa, to nikt konkretny za to nie odpowiada, a kiedy wygrywa, to sukces trzeba podzielić na kilkunastu zawodników.
W sporcie indywidualnym jest jeden zwycięzca i on bierze wszystko - to zdrowe, uczciwe.
No i nie cierpię sportu amatorskiego. Amatorka w żadnej dziedzinie mnie nie pociąga - ja cenię zawodowstwo. Cóż to za idiotyzm, żeby walczyć o same medale??? W sporcie zawodowym są konkretne pieniądze, a przecież za pracę powinna być płaca, prawda?
Sport amatorski wydaje mi się w tym kontekście sprzeczny z Ewangelią. ("Godzien jest robotnik zapłaty swojej.")
Wtorek, 17.08.2004
PISZE WC RANKI WIECZORY...
Wakacje - niewiele się dzieje, więc i niewiele tu piszę.
Wakacje - niewiele się dzieje, więc siedzę i sporo piszę - książki, książki, książki.
W czasie redagowania "Rio Anaconda" wyrosło kilka nowych wątków pobocznych i szkoda mi je było przycinać. Dlatego zamiast przycinać rozwinąłem. A to oznacza całe godziny siedzenia przy klawiszach. I tak mi pękł poprzedni tydzień - wszystko inne pousuwałem z biurka i odpłynąłem...
***
Wielka Czwórka, która wylicytowała ostatnie egzemplarze "WC na końcu Orinoko" została obsłużona kilka dni temu i wraz z książką podostawali także początkowe rozdziały "Anacondy" - do oceny.
Bardzo jestem ciekaw ich reakcji. Może coś napiszą.
Najważniejsze oczywiście są uwago krytyczne, bo jeszcze jest szansa cos poprawić. Na chwalenie zaś, czasu będzie sporo już PO wydaniu książki
***
Wznowienie "Orinoko" też mnie porwało...
A poza tym wydawca mi tu podpowiada, że szkoda tych wszystkich historii z radiowych "Globusów", więc może by Pan Wojtek je rozwinął pouzupełniał i będzie z tego elegancka kontynuacja "Gringo".
- A KIEDY PAN WOJTEK MA SPAĆ ??? - zapytałem uprzejmie, na co wydawca nie odpowiedział.
***
Jeśli ktoś z Państwa ma do odstąpienia swoją emeryturę albo stypendium, to ja bardzo chętnie rzucę zarabianie na chleb powszedni i zajme sie pisarstwem.
Bardzo miłe zajęcie, ale pożera właściwie całą uwagę i czas.
Kilka nowych wątków, które jak boczne pędy, jakos tak same mi wyrosły w trakcie redagowania "Rio Anaconda"
Środa, 18.08.2004
WYRUGAĆ JARUGĘ !
Jaruga-Nowacka, ależ to jest okropny babs. Nigdy jej nie lubiłem, ale z pisaniem o tym powstrzymywałem się z kilku powodów:
1. Jestem uprzedzony do jej... urody.
Nawet kiedy mam w TV wyłączony dżwięk,wściekam się na sam jej widok. Fotki w gazetach - to samo. Jestem uprzedzony i nie potrafię słuchać co ona tam paple i czy przypadkiem nie paple merytorycznie.
2. Jestem uprzedzony do jej głosu i belferskiego, przemądrzałego sposobu mówienia; z tym irytującym puszczaniem wszystkiego przez nos. I znowu - nie potrafię słuchać co konkretnie paple i czy przypadkiem nie paple merytorycznie.
3. Patrzeć nie mogę, słuchać nie mogę, więc czytam... I znowu jestem uprzedzony, bo mi wychodzi, że baba jest głupia. (Słowo "głupia" zostało urzyte nie jako obrażliwy epitet, lecz jako chłodna ocena merytorycznej zawartości paplaniny pani Jarugi).
***
Jaruga sprawuje idiotyczny urząd, który wcześniej sama wymyśliła - minister do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn.
Pierwszym zadaniem takiego ministra powinno być ustalenie dlaczego w nazwie Urzędu jest "kobiet i mężczyzn", a nie "mężczyzn i kobiet". Jażeli status ma byĆ równy, to nazwę Urzędu powinno się co jakiś czas zmieniać, rotacyjnie.
***
W ramach sprawowania tego urzędu Jaruga przeputała już całe fury państwowych pieniędzy:
1. Ma najlepszą służbową limuzynę w całym rządzie - BMW.
2. Na służbowe obiadki chodzi nie do zakładowej stołówki, ale do najlepszej knajpy w mieście i przeżarła tam już 200 tysięcy złotych (podaję za TVN).
3. Żaden inny minister nie wydał 30% swojego budżetu na zagraniczne wojaże. Jaruga wydała.
***
CZY KTOŚ TĘ JARUGĘ WYRUGA??
Czy też będziemy tę babę finansować przez następne kosztowne miesiące??
Wtorek, 24.08.2004
SOLIDARYZM
Po południu w Trójce słyszałem jakąś babę - posełkę lewicy - która dyskutowała z przedstawicielem polskiego biznesu o nowych stawkach na ubezpieczenia.
Chodziło o to, że bogatsi mają płacić procentowo więcej od biedniejszych. Czyli nie wszyscy po np.20% osiąganego dochodu, ale jedni 20%, a inni powiedzmy 30% tego, co zarobią.
A z jakiej racji nierówno? - pyta przedsiębiorca.
A baba mu na to, że chodzi o solidaryzm społeczny.
Może więc ja odpowiem za tego biedaka-przedsiębiorcę:
Pani babo,
Solidaryzm nie może być przymusowy - wtedy bowiem przestaje być solidaryzmem. Proszę sobie sięgnąć do słownika języka polskiego i sprawdzić, co oznaczają słowa, którymi się pani posługuje, babo.
Piątek, 27.08.2004
KONSTYTUCJA
Konstytucja jest jak kubeł śmieci.
Pełen kolorowych papierków po cukierkach.
Kolorowe papierki po cukierkach nie służą niczemu.
A czy jest jakikolwiek paragraf konstytucji, który służy Wam? Ja takiego nie znam.
One służą jedynie Trybunałom Konstytucyjnym i Sądom Najwyższym do interpretacji. Politykom do spierania się. Ale obywatelowi żaden paragraf nie służy do niczego.
Dlaczego?
Bo żadnego z nich nie daje się zastosować w praktyce. Wszytkie one wymagają przepisów wykonawczych, szczegółowych, procedur, regulaminów, urzędów, instancji.
Obywatel podlega Kodeksom - nie Konstytucji.
Obywatel może się powoływać na konkretne przepisy, ale na Konstytucję nie da rady.
Idż człowieku z Konstytucją do dowolnego z państwowych urzędów i spróbój cokolwiek załatwić. COKOLWIEK! Najdrobniejszą błachostkę. Załatw ją w oparciu o Konstytucję.
Nie załatwisz. Wyśmieją cię. Popukają się w czoło.
Konstytucja nie służy do niczego.
Kubeł śmieci.
Sobota, 28.08.2004
SZEWIŃSKA
Włączam TVP, leci znowu jakiś sport, a w studiu siedzi zmurszały relikt komunizmu - Irena Szewińska - i się szczeży, mądrzy, wypowiada.
Aż mną wstrząsnęło!
Oczywiście zasłużona ona w sporcie - wybiegała rekordy i medale, ale...
No właśnie - jest też to "ale".
Czy ktoś pamięta jeszcze jej aktywność polityczną, po najgorszej z możliwych stron? Jej partyjniactwo i wsparcie reżimu w czasie stanu wojennego?
Ludzie gnili w więzieniach, a w tym czasie pani Irena...
HALO! CZY KTOŚ TO JESZCZE WOGÓLE PAMIĘTA?! CZY KOMUŚ ZALEŻY?!
Niech sobie będzie mistrzynią, niech siedzi na miękkiej sofie obwieszona medalami, niech wspomina stare zaszczyty partyjnych aparatczyków; poklepywania po plecach różnych Gierków i Jaruzelów; ale niech mi nie włazi do domu przez telewizor, bo się brzydzę.
***
Brzydzę się takich postaw moralnych, które pozwalały ludziom w stanie wojennym łasić się do oprawców. Brzydzę się.
Takie typy nie powinny dziś stanowić wzorców. Nie powinny być wybierane do Międzynarodowych Komitetów. Do Narodowych tym bardziej. A już najmniej do Polskich.
Precz, precz, precz; pod dywan historii.
***
Jesteście jeszcze na świecie, żyjecie - to żyjcie.
Ale w życiu publicznym wreszcie umrzyjcie.
Poniedziałek, 30.08.2004
DESZCZ
Wczoraj dzień cały dbałem o ogród. Przyciąłem co trzeba, zgrabiłem, podwiązałem, skosiłem trawę, znowu zgrabiłem, rozsypałem nawóz. Potem siadłem na tarasie i czekam na deszcz.
Czekam.
Czekam..
O! Chmurzy się.
Ooo rozpogadza.
I tak przez całe popołudnie.
Czekam na deszcz.
Czekam..
CZEKAM...
Zrobił się wieczór, a deszcz cały czas tylko dojrzewał, dojrzewał, ale padać nie chciał.
A na trawie czeka ten rozsypany nawóz. W dodatku ziemia sucha i mi ogród więdnie.
A deszcz dojrzewa, dojrzewa, dojrzewa, ale padać nie ma zamiaru.
Jak go sprowokować? Jak zmusić, żeby spadł?
Jest na to pewien prosty, stary, bardzo dokładnie sprawdzony sposób:
Wystarczy porządnie podlać ogród.
Jak tylko skończyłem podlewanie, spadł.
LUNĄŁ bydlak, a ja miałem jeszcze do zwinięcia szlauf.
A szlauf by to trafił!
Niedziela, 05.09.2004
KAZANIE WC
1.
Czy wolno odebrać bliźniemu jego własność przemocą?
Pan Bóg tego zabrania, ale prawo państwowe pozwala.
Zdziera się z ludzi podatki, a gdyby ktoś próbował nie zapłacić, to państwo ma swoje sposoby, żeby go do tego zmusić - czego nie zapłacisz skonfiskują sami. Przemoc. Rabunek. Grzech.
PS
Oczywiście są możliwe takie podatki, które nie stanowią rabunku, a więc nie są grzechem - Bóg ustanowił (zapisane w Biblii) uczciwą wysokość podatku na poziomie dziesięciny - i tyle gotowi jesteśmy oddawać dobrowolnie. (Pokazują to sondaże.) Niestety taki boży (nie-grzeszny) podatek nie istnieje nigdzie w Europie.
2.
Czy wolno jednym odbierać przemocą, po to, by dawać innym; lub po to, by uczynić jakieś dobro wspólne?
Pan Bóg mówi, że nie. "Nie wolno ci z krzywdy ludzkiej czynić jałmużny ubogim, ofiary na kościół lub innego dobrego uczynku, bo Bóg się brzydzi jałmużną skradzioną."
3.
Czy wolno przyjąć kradzione jako jałmużnę, pomoc, rentę, zasiłek?
Pan Bóg surowo napomina (np. w liście św.Pawła), "żeby pradując własny chleb jeść, a kto nie chce pracować, niech też i nie je!"
***
Co mnie naszło, żeby napisać te kilka słów?
W TV widziałem relację z rolniczej mszy. Sporo przy tej okazji było o dotacjach unijnych - żeby je dobrze wykorzystać, nie zmarnować...
TO MA BYĆ NAUKA CHRZEŚCIJAŃSKA?????
Jezus był twardy: TAK-TAK, NIE-NIE i w tym przypadku to oznacza:
NIE dla przyjmowania dotacji, pochodzących ze zrabowanych pieniędzy
NIE dla zasiłków dla bezrobotnych
NIE dla rent (emerytura - co innego, bo na emeryturę człowiek "odkłada" z własnych pieniędzy)
***
Łatwo jest brać, kiedy dają.
Tłumaczymy to sobie tak: że przecież nikt ich do dawania nie zmusza, a nam się należy, nam się przyda, jak nie weźmiemy, to inni wezmą, nie można być frajerem, trzeba tę szansę wykorzystać...
Otóż nie! Moim zdaniem myli się każdy, kto tak rozumuje.
I grzeszy, każdy, kto bierze cudze. Nawet wtedy, gdy mu to cudze wręczają zgodnie z prawem.
"Paracując własny chleb jedzcie."
Poniedziałek, 06.09.2004
ODPOWIEDZI
Pyta mnie pewien K. o kilka rzeczy. A ponieważ nie on jeden, więc odpowiem publicznie.
Posłuchajcie...
PYT.: Ile osób Pan zabiera na wycieczki reklamowane na stronie?
ODP.: Na wyjazd z księzmi Marianami - autokar, czyli 20-35.
A na wyjazdy nad Amazonkę (te bardziej "ekstremalne", "dzikie") nie więcej niż 10 osób, zwykle o wiele mniej; trzy, cztery.
PYT.: Czy można liczyć na sponsora, jeśli np. pojechałaby z Panem telewizja?
ODP.: Nie, nie można liczyć na sponsora:
1.gdy zabieram TV, to nie zabieram innych osób, bo do pracy się nie zaprasza osób z tą pracą nie związanych
2.gdybym miał sponsora na jakąś moją wyprawę, to dlaczego miałbym się moimi pieniędzmi dzielić z Panem???? - poda mi Pan jakiś racjonalny powód??? Może taki jest, ale ja o nim nie wiem.
3.radzę Panu - ze szczerego serca - ruszyć do roboty i sobie na wyjazd po prostu samodzielnie zarobić. Ja tak robiłem i robię od lat, a zacząłem jeszcze w szkole PODSTAWOWEJ, więc teraz nie przyjmuję usprawiedliwień, że ktoś nie ma czasu, bo studiuje, pracuje na etacie itp.
PYT.: A propos telewizji, to czy rzeczywiście lubi Pan Frytkę "nie bardzo", czy też tamten wywiad był pod publikę?
ODP.: Nigdy nie robię wywiadów pod publikę. Nie kłamię na temat swoich poglądów - jakie mam, takie pokazuję w TV.
A jeżeli czasami moje poglądy, przypadkiem, zgadzają się z poglądami publiki, wówczas wywiad robi się pod publikę - on się sam robi, a nie ja go robię. Znaczy to tylko tyle, że publika przyjmuje moje poglądy pokazane w programie, jako swoje - zgadza się z nimi. Ale nie znaczy to, że ja wcześniej wykalkulowałem co by się tu opłacało powiedzieć, żeby zyskać poklask. Jasne?
PS
Zresztą dużo częściej dostaję "poklask" po twarzy, niż brawa.
I to jest najlepszy dowód szczerości wypowiadanych przeze mnie poglądów.
Czwartek, 09.09.2004
KAMPANIA WRZEŚNIOWA
Ale nawał.
Nawaliło mi roboty zaspę.
Robię od rana aż zasnę.
Czy z tego będzie jakiś owoc; poza mamoną?
Pożytek; poza finansowym?
Radość; poza każdym rachunkiem zapłaconym?
Coś, cokolwiek; poza forsą?
To znaczy coś, cokolwiek, radość, pożytek i owoc DLA MNIE, bo dla innych to wszystko z mojej roboty wuniknie napewno - oni będą się cieszyć, będą mówić, że to dla nich pożyteczne, że owocne, że dla nich to naprawdę coś znaczy...
Ale dla mnie????!
A może, to czasami tak być powinno, że się człowiek zatraci w robocie dla innych?
Eeee... a gdzie tu radość z życia?
Pan Bóg, po każdym dniu Wielkiej Roboty - stwarzania świata - odczuwał satysfakcję i radość. Nawet to w Biblii zapisano. To my tu na ziemi, powinniśmy chyba też robić tylko takie rzeczy, by zawsze na koniec móc powiedzieć: Fajnie było.
Może będzie fajnie.
Choć trochę tego dużo:
16 września Katowice i Częstochowa
24 września Koszalin
25 września Warszawa i Wrocław
29 września Kliczków...
A do tego w każdy piątek od dodziny 19 do 19.45 mam audycję muzyczną w radiowej Jedynce.(Którą wcześniej trzeba starannie przygotować, bo ja się do radia przygotowuję!!! Wszystko po to, żeby całość wyglądała jak jedna wielka improwizacja..)
W soboty zaś "Na drugim końcu globusa" też w radiowej Jedynce o godzinie 11. (I też się trzeba przygotować, potrenować, a wszystko po to, żeby potem swobodnie improwizować...)
Do tego napisz jeszcze człowieku ze dwa następne teksty do "Newsweeka" i nawet Nescafe ci nie pomoże - padniesz na twarz i tak spędzisz week end.
PS
Za tę moją audycję muzyczną w piątki, to podziękujcie Pawłowi Sztompke - on mnie wcisnął na antene jakos tak w zeszłym roku i od tamtego czasu wyczynia różne hopsztosy, żeby wygospodarować choćby pół godzinki w tygodniu.
Nie wiem, czyście zauważyli, moi drodzy, że przez ostatni miesiąc-dwa występowałem w pasmie Redakcji Sportowej :))))
Ja! Który sportu nie lubi, na sporcie się nie zna, złajał olimpiadę, Sewińską, a za najwybitniejszych Polskich sportowców uważa mistrzów świata w kręgle.
No więc dziękujcie Pawłowi Sztompke.
PPS
Acha, a może wogóle nie ma za co dziękowac?
No, ja po prostu streasznie (chyba najbardziej ze wszystkiego) lubię robic te moje audycje muzyczne. Tam się wyżywam, tam nie ma ograniczeń, tam można uprawiać sztuke totalną.
Tylko, że może słuchacz tego tak nie odbiera... Dla słuchacze, to może jest jakies dziwaczne - facet się niestereotypowo podnieca piosenkami, tłumaczy o czym oni tam śpiewają, łączy piosenki w ciągi przyczynowo-skutkowe tak, jakby one opowiadały jakąs spójną historię... Pjór-nonsensowe poczucie humoru, a czasami chómoru wpadającego w amok
Taa... może tylko ja to lubie i Pawłowi Sztompkę należy się nagana z wpisaniem do dzienniczka.
Piątek, 10.09.2004
NA DRUGIM KOŃCU GLOBUSA
Kontrola imigracyjna:
- Name?
- Abu Dalah Sarafi.
- Sex?
- Four times a week.
- No, no, no... male or female?
- Male, female... sometimes camel...
Poniedziałek, 13.09.2004
VIVA MEXICO !
Danuta Waniek powiedziała dzisiaj na konferencji w Krakowie: "Media publiczne, albo śmierć".
Hmm, hmm.
Kusząca propozycja. Szczególnie jej druga część.
Czy pani Waniek zważyła słowa? Czy byłaby chętna wywiązać się? Zrealizować?
BO JEŚLI NIE, TO PO CHOLERĘ JĘZOR STRZĘPI?
A może by ją ktoś za ten jęzor pociągnął i kazał wykonać zobowiązanie, hę? W końcu ona mówiła z urzędu, a nie zwyczajnie - głupoty.
***
A na przyjęciu dyplomatycznym w Warszawie zorganizowanym przez Ambasadora Meksyku z okazji 194 rocznicy niepodległości tego kraju, widziałem gościa, ewidentnie dyplomatę i ewidentnie azjatę, w ewidentnie gustownym i kosztownym garniturze, który niósł przed sobą mały deserowy tależyk na którym sąsiadowały zlewając się sosami: udko kurczaka i kawałek tortu orzechowego.
Hmm, hmm.
Może chodziło o to, że jedno i drugie pieczone?
A poza tym, to przecież na Wschodzie jada się potrawy słodko-kwaśne, więc właściwie dlaczeguż by nie: tort i udko?
Czym - po trafieniu do gęby - różni się mięso na słodko od tortu z kurczakiem?
A po przełknięciu, to już się zupełnie nie różni.
A jeszcze póżniej, to już całkiem niczym. I nawet trudno byłoby rozróżnić, który kawałek z czego pochodził.
Tak samo, jak trudno rozróżnić dyplomatę na przyjęciu, od zwykłego Azjaty zagubionego w tłumie obcej kultury.
***
A potem - już w drodze do domu - wyobraziłem sobie naszych duplomatów w gustownych garniturach, którzy niosą przed sobą tależyki i próbują jeść sushi widelcem.
Z resztą co tu mówić o naszych duplomatach, skoro całe to towarzystwo na dzisiejszym przyjęciu, dosłownie wszyscy, jak jeden mąż, bez wyjątku, bez względu na rodziaj garnituru i kolor skóry, wszyscy oni jedli meksykańskie tacos nożem i widelcem!!!!
No ale znalazł się pośród tego tłumu jeden sprawiedliwy WC, który jadł tacos jak należy - palcami.
Jeden sprawiedliwy, który, jak należy, kropił tacos sokiem z limonów wyciskanym tak, że bryzgało na boki.
Sprawiedliwy, który polewał wszystko obficie salsą.
I któremu jak należy, ciekło po brodzie i łokciu.
PS
Wszelkie inne sposoby jedzenia tacos, są NIEDOPUSZCZALNE.
Ma bryzgać i ciec - inaczej nie smakuje!!!!!!
Wtorek, 14.09.2004
GŁUPKOWATA RADOŚĆ
Kwaśniewski podskakuje z radości po spotkaniu z irackim szejkiem-tymczasowym prezydentem. Podstakuje z radości, bo Polska zarobi milionowe sumy na sprzedaży broni do Iraku.
A przecież tam już jest zbyt wiele broni. I stąd ta wojna - konflikty wewnetrzne (nierozstrzygalne) plus kupa broni.
Dawanie więcej broni w tak nieodpowiedzialne ręce (arabskie), to nie jest metoda na walkę z terroryzmem, ani na zaprowadzenie pokoju.
Saddama szkolili i finansowali Amerykanie. Oni pomogli Saddamowi przejąć władzę w Iraku. I przez czas jakiś był pożyteczny, bo trzymał wojne za mordę. Dzięki hitlerowskim metodom Saddam zapewniał pokój wewnętrzny. Więc go dozbrajano czym tylko chciał.
A teraz dozbrajać się będzie kolejnych Saddamów?
Nie ma się z czego cieszyć.
Misja stabilizacyjna zamieniła się oficjalnie w wojnę. (Wczoraj wieczorem dzienniki cytowały odnośną wypowiedź generała dowodzącego polskimi odziałami w Iraku.)
W wojnę partyzancką, jak powiedział generał.
W wojnę kolonialną, jak widać gołymi oczami laika.
Bo czym jest wojna kolonialna?
Silne państwo zza morza, napada słabe państwo trzeciego świata, żeby zaprowadzić tam własne porządki (np demokrację, cywilizację, rządy prawa...) w celu ochrony lub realizacji jakichś swoich interesów (najczęściej ekonomicznych).
W tym przypadku silne państwo zza morza znalazło kilku frajerów pokroju Kwaśniewskiego, Belki... którzy, siedząc w miękkich fotelach gabinetów, wysyłają podległych sobie żołnierzy na obcą ziemię, na obcą wojnę, pod hasłami "O wolność naszą i waszą". Wysyłają nie za swoje pieniądze, dodajmy na koniec. Wysyłają czasami na śmierć lub kalectwo, samemu nie ryzykując niczego. Wysyłają wbrew opinii większości, którą ignorują, bo co my im właściwie możemy zrobić? Skoczyć?
No właśnie, my im możemy skoczyć.
Skoro nie daje się w Polsce posłać za kratki morderców z kopalni Wujek, i kilku naszych Miloszewiczów (np. Jaruzela, Kiszczaka...), to tym bardziej nei da się posadzić za kraty Kwaśniewskiego.
Za nieumyślne, ale lekkomyślne spowodowanie śmierci drugiego człowieka się odpowiada. To znaczy TY albo JA musielibysmy odpowiadać - są na to paragrafy.
Ale nikt tych paragrafów nie zastosuje wobec lekkomyslnych Kwachów, którzy posyłają ludzi na śmierć.
Wtorek, 21.09.2004
TEORIA WZGLĘDNOŚCI
Czytałem o Bogu - światłości świata. W Biblii jest bardzo wiele "świetlnych" porównań, przenośni, przypowieści... i Opowieści.
Choćby krzak gorejący. Albo biały oślepiający blask, tak mocny, że aż zabija - nikt ze śmiertelników nie może spojrzeć Bogu w twarz.
Czytałem więc o wiecznej nieskończonej Światłości.
A teraz czytam o szczególnej teorii względności Einsteina.
Wynika z niej, że wszystko we wszechświecie jest nieskończone. Wszystko poza prędkością światła - ona jest absolutem... (a może Absolutem??) Nieprzekraczalną granicą dla wszelkiej materii i energii. Barierą dla wszystkiego, co stworzone.
Kiedy rozpędzone obiekty zbliżają się do prędkości światła, ulegają skróceniu, ich masa wzrasta do nieskończoności, a czas zwalnia. Po dotarciu do granicy absolutnej - do prędkości światła - czas staje w miejscu, masa jest nieskończona, a rozmiary tak dalece skrócone, że... ich wogóle nie ma (uległy skróceniu do zera).
Czym staje się obiekt rozpędzony do prędkości światła, czym jest gdy dotknie granicy Absolutu?
Co jest POZA tą granicą?
Czas stoi tam w miejscu, a więc nie ma przeszłości, terażniejszości, ani przyszłości, są za to one wszystkie na raz - skupione w jednym punkcie, momencie... no właśnie, skupione w czym???
Czas stoi w miejscu, a masa jest nieskończona. Ale jednocześnie ta nieskończona masa nie ma wymiarów, bo uległa nieskończonemu skróceniu...
Tak właśnie językiem fizyki opisano Boga - Absolut - nieporzekraczalną granicę, poza którą jest Niepojęte.
We wzorze E=mc2, Bóg stoi tuż za literką "c". Nie na prawo od niej, tylko ZA (w głębi) - jest niewidoczny, ale przecież taki łatwy do udowodnienia. Taki oczywiśty w świetle teori względności Einsteina
Środa, 22.09.2004
REAL POLITIK
ŻYCIE LUDZKIE JEST BEZCENNE
ŻYCIE LUDZKIE JEST WARTOŚCIĄ NAJWYŻSZĄ
ŻYCIE LUDZKIE NIE MA CENY
ŻYCIE LUDZKIE WARTO RATOWAĆ ZA KAŻDĄ CENĘ...
Hasła.
Hasła wypisane na sztandarach Francji. Włoch. Na germańskich i na brytyjskich.
Hasła całej oświeconej Europy. Hasła ONZ. Spisane z Karty Praw Człowieka
Hasła.
A jakie są konkrety?
Włoskie sztandary łopocą, że nie ma ceny zbyt wysokiej za ludzkie życie, ale jednak nie zapłacono ceny, której zarządali terroryści za uwolnienie dwóch włoskich dziewcząt.
Nie zapłacono ceny za Francuzów, Brytyjczyków, Amerykanów...
Tylko jakieś nieważne kraiki z końca trzeciego świata godzą się płacić terrorystom okup za ludzkie życie. Tylko dla małych zacofanych w rozwoju życie ludzkie wciąż jest wartością najwyższą.
Dla Europejczyków wartością najwyższą jest real politik.
NIE MOŻEMY ULEGAĆ - mówią kolejne hasła, będące zaprzeczeniem tych pierwszych - NIE BĘDZIEMY SIĘ TARGOWAĆ O ŻYCIE LUDZKIE Z TERRORYSTAMI
Powiedzcie to żonie, która widzi swego spętanego męża na ekranie TV, błagającego o życie, tuż przed odrąbaniem głowy. Jej powiedzcie, że nie godzicie się uwolnić kilku bandytów z irackiego więzienia, w zamian za życie jednego niewinnego.
Czwartek, 23.09.2004
PAX
Jak przywrócić pokój w Iraku?
Jak to zrobić z dnia na dzień?
Proste:
Wystarczy wypyścic Saddama i oddac mu bezprawnie i przemocą odebraną władzę.
potem niech on zaprowadza pokój w swoim kraju.
Potem niech Irakijczycy decydują, czy chcą go obalić, wzniecać przeciw niemu powstania, czy może... zły, bo zły, ale o wiele bardziej pokojowy był żywot za Saddama, niż za Bush'a.
Poniedziałek, 27.09.2004
RECENZJA MONUMENTALNA
W stosie poranych maili znalazłem następującą recenzję:
"Dołączam się do gratulacji dotyczących "Gringo wśród ..." Książka jest MONUMENTALNA w swojej treści i bezpośredniości. I nie jest to tylko moje zdanie."
Fajnie sformułowane - pomyślałem i natychmiast prosiłem o zamieszczenie tej recenzji w przeznaczonym do tego miejscu sekcji MOJE KSIĄŻKI.
W odpowiedzi otrzymałem list, który bez skrótów i poprawek zamieszczam poniżej.
Posłuchajcie...
"Ponieważ moja recenzja Pańskiej książki nie wniosłaby wiele nowego to tego, co napisali inni, zamiast niej opiszę historię związaną z "Gringo ..."
Wiosną mąż mojej koleżanki po kilku latach zmagania się z rakiem, był już w stanie krytycznym i tym razem było wiadomo, że już mu się nie uda z tego wyjść. Alicja na zmianę z bliskimi Krzysztofa czuwała przy nim. On co
jakiś czas, na krótko odzyskiwał świadomość. Dlatego kiedy Ala była w szpitalu, mówiła do niego wiedząc (a może wierząc), że ją słyszy. Żeby zapewnić Krzysiowi słuchanie kiedy jej nie było, kupiła "Gringo ..." i wszyscy czuwający czytali ją na zmianę. Każdy kolejny kawałek.
Krzyś, kiedy był zdrowy, był człowiekiem "dalekiego zasięgu", nie na taką skalę jak Pan, ale razem z Alą byli w Rosji, Tajlandii, jego marzeniem było zobaczyć Chiny, które były jego pasją. Już kiedy chorował zaczął uczyć się
hiszpańskiego, bo miał nadzieję pojechać do Meksyku. Dlatego, jeśli rzeczywiście słyszał co mu czytano,
"Gringo ..." był trafnym wyborem.
Pod koniec często zdarzało się, że nocami Krzyś majaczył, mówiąc coś bez związku. Z pozoru. Pewnej nocy, kiedy czuwała Ala, Krzysztof przebudził się z krzykiem na jaki może się zdobyć tak wycieńczony człowiek:
- Ala! Ratuj! Schmetterling!
Ala szybko się zorientowała o co chodzi, bo to akurat ona czytała ten fragment. Przytuliła Krzysia i powiedziała:
- Przyjrzyj się dokładnie może to papillon? Tak, popatrz, to papillon.
To musiał być papillon, bo Krzyś uspokoił się i zasnął.
Kiedy Ala mi to opowiedziała, zastanowiło mnie to, jak przenikały się różne światy, ten Gringo z tym (za)światem Krzysztofa. W każdym razie wiadomo, że słyszał, co do niego mówiono, a Pana książka była rzeczą, która towarzyszyła mu do końca.
Powodzenia!
Zbyszek...
(nazwisko Autora listu zachowam dla siebie, bo nie pytałem Go, o pozwolenie na publikację - przyp. WC)
***
Po przeczytaniu powyższego tekstu, siedziałem zmartwiały przez dobre kilka minut. A potem wystukałem następującą odpowiedź:
Przednio napisał Pan, że książka jest MONUMENTALNA,i to mi się spodobało. Było takie... literacko w moim stylu.
Dlatego chciałem, żeby Pan to wrzucił do działu recenzji.
Ale to, co przeczytałem teraz...... to jest całkiem inna dziedzina. Też w "moim stylu", ale inna od tamtej. To już nie jest literatura - zabawy słowami -
to jest mistyka.
Dawno temu, przy innej okazji, w innej Polsce, występowałem gorąco przeciwko eutanazji. Występowałem zacietrzewiony. Walecznie. Agresywnie.
Uważałem, że tak trzeba, bo to taka WAŻNA sprawa, że jej nie wolno zwyczajnie omawiać i dyskutować - ją trzeba przewalczać. Nie ma co głaskać tematu - trzeba walić piąchami: NIE, NIE, NIE. NIGDY! Nie wolno, pod żadnymi warunkami, "uśpić" drugiego człowieka. Przecież zawsze jest choćby mikroskopijna szansa, że on tam jest w środku, w tym
"warzywie", które leży na szpitalnych marach, że wszystko słyszy..., widzi..., czuje..., albo nic nie widzi, nie słyszy i nie czuje, tylko jest - zatrzaśnięty w głuchym wnętrzu swojej czaszki - i czeka na przebudzenie.
Mój brat tak kończył.
I też czytaliśmy mu książki.
Nigdy nie dał znaku życia.
Nie zawołał swojego "Schmetterling!", ale czytaliśmy, czytaliśmy, opowiadaliśmy, puszczaliśmy radio na noc..
I wtedy uśpiłbym gołymi pięściami każdego, kto próbowałby mu "ulżyć" za pomocą eutanazji; "skrócić cierpienia", jak oni to mówią.
To, co Pan napisał, to nie jest recenzja książki.
Ale nic lepszego o tej książce do tej pory nie napisano.
Powodzenia!
wc
Niedziela, 03.10.2004
AUDYCJA DLA MNIE
Tegoroczna nagroda literacka Nike to "Gnój".
Rozumiem, że nie chodzi o literaturę piękną.
***
TVN nadaje "Ciao Darwin". Rodzaj teleturnieju w którym walczą ze sobą grubasy z chudzielcami. Poszczególne konkurencje związane są z oblewaniem wodą, obrzucaniem jajami, a w trakcie całego programu drużyny pokazują sobie języki, warczą na siebie nawzajem, wyją... generalnie prezentują zachowania powszechnie uznawane za chamskie, niekulturalne, wulgarne.
A ponieważ wszystko to dzieje się w studiu telewizyjnym w atmosferze fantastycznej zabawy, widz przed ekranem ma odnieść wrażenie, że takie zachowanie jest na topie; normalne; ogólnie przyjęte; trendy; cool; the best.
Powinni zmienić tytuł tego programu na "Gnój" - wtedy łatwiej byłoby się zorientować o co chodzi.
***
Zeszły rok, był rokiem wprowadzenia wulgaryzmów na antenę - przełomem było "zajebiście", a dzisiaj już nawet "kurwa" nie zagłuszają. Wczoraj wieczorem słyszałem to słowo kolejno na trzech głównych kanałach telewizyjnych. Poza tym rządowa stacja TVP1 nadawała film "Show" (pocz. godz. 20) i można było sobie pooglądać gołe cycki pokazywane przez kilkanaście minut bez pruderii. A przy okazji bez zwracania uwagi na jakąś tam ustawę, czy inne prawo państwowe, które mówi, że cycki i kurwy mają lecieć po godzinie 23.
***
Jedynie publiczne radio rzuciło mi dzisiaj okruch nadziei w postaci nowej audycji "Świat według Beaty Pawlikowskiej".
To ulepszona wersja "Świata według Blondynki", który od kilku lat nadawało radio Zet.
Nie wiem wprawdzie po jaką cholerę zmieniono wylansowany tytuł, ale prawdopodobnie chodzi o typowe polskie utarczki - zwalczanie konkurencji metodami psa ogrodnika.
Monika Olejnik na przykład, musi za każdym razem, kiedy zmienia stację, zmieniać także tytuł swoich wywiadów z politykami. Wszyscy wiedzą, że to będzie ta sama Olejnik, ci sami politycy i ten sam program, a mimo to jakieś idioty nalegają na tworzenie nowego tutułu. I to są idioty z obu stron! - stacja z której Olejnikowa ochodzi i ta nowa, do której przychodzi. Z Blondynką pewnie było podobnie.
Bzdura jakaś, ale cieszmy się, że program nie zniknął, tylko wraz z przeniesieniem do radiowej Jedynki, został ulepszony. Nareszcie mogę go słuchać bez obrzydzenia. Przeciwnie - teraz słucham z przyjemnością.
Po pierwsze i najważniejsze Autorce pozwolono na przynoszenie własnej muzyki.
W Zetce piosenki układał komputer i to było takie "Gówno", że mimo uroków prowadzącej nie byłem w stanie wytrzymać. Chłam, papka i w kółko te same "największe przeboje" do znudzenia.
Teraz piosenki nareszcie niecodzienne, dobrane nastrojem lub treścią do tematu audycji, umiejętnie i ciekawie zapowiedziane.
Dla mnie to jest ta unikatowa wartość radia - ktoś mi podaje pięknie na tależu jakąś muzyke, której ja normalnie sam z siebie nie słucham. W ten sposób człowiek się odchamia, poszerza horyzonty... (A w taki spoosób jak to robi radio Zet, RMF, TVN itd, w taki sposób człowiek tylko dziczeje a łeb mu się formatuje w drewniany kloc.)
No więc nareszcie Pawlikowską odkneblowano muzycznie i rozformatowano na tyle, że jej wejścia słowne dostały rozpostartych szeroko skrzydeł. O co chodzi? Na przykład o rozmowę z M.Kamińskim - facet gadał cięgiem przez 7 minut (w Zetce zakazane! - max. 3) i nie nudził. Mówił tak ciekawie, że po prostu nie wolno mu było przerywać, nie wolno go było przycinać, formatować do idiotycznej zasady "2 minuty gadułki i trzy przeboje".
Radio jest do słuchania, prawda? W takim razie nie wolno go formatować bez słuchania. trzeba słyszeć co się dzieje na antenie, trzeba wyczuwać napięcia i za każdym razem indywidualnie decydować czy teraz jest czas na 3 piosenki cięgiem, czy raczej na 3 minuty słowa po każdej piosence, czy może na 7 minut Kamińskiego, krótki przerywnik i znowu 7 minut Kamińskiego.
Nareszcie w radiu pojawiło się coś dla mnie.
Niestety to pojawienie się jest wyjątkiem - dużo częściej pojawia się gnój.
Wtorek, 05.10.2004
ZASŁYSZANE
Drogi serwisie techniczny!
W ubiegłym roku zmieniłam CHŁOPAKA na MĘŻA i zauważyłam znaczny spadek wydajności działania, w szczególności w aplikacjach KWIATY i BIŻUTERIA,które działały dotychczas bez zarzutu w CHŁOPAKU.
Dodatkowo MĄŻ - widocznie samoistnie - odinstalował kilka bardzo wartościowych programów takich jak ROMANS i ZAINTERESOWANIE, a w zamian zainstalował zupełnie przeze mnie niechciane aplikacje PIŁKA NOŻNA i BOKS.
ROZMOWA nie działa zupełnie, a aplikacja SPRZĄTANIE DOMU po prostu zawiesza system.
Uruchamiałam aplikacje wsparcia KŁÓTNIA aby naprawić problem, ale bezskutecznie.
/-/Desperatka.
Droga Desperatko!
Na wstępie pragniemy zwrócić Twoją uwagę, iż CHŁOPAK jest pakietem rozrywkowym, podczas gdy MĄŻ jest systemem operacyjnym.
Spróbuj wprowadzić komendę:C:\\\\MYŚLAŁAM_ŻE_MNIE_KOCHASZ, sciągnąć ŁZY oraz zainstalować WINĘ. Jeśli wszystko zadziała jak powinno, MĄŻ powinien automatycznie włączyć aplikacje BIŻUTERIA i KWIATY. Pamiętaj jednak, iż nadużywanie tych aplikacji może doprowadzić MĘŻA do wystąpienia błędu GROBOWA_CISZA lub PIWO. PIWO jest bardzo nieprzyjemnym programem, który w pewnych sytuacjach może włączać plik GŁOŚNE_CHRAPANIE.MP3
Cokolwiek byś robiła, pamiętaj jednak, żeby nie instalować TESCIOWEJ.
Nie próbuj też instalować nowego programu CHLOPAK. To nie są współpracujące aplikacje i zniszczą MĘŻA.
Sumując: MAŻ jest wspaniałym programem, ale ma ograniczoną pamięć i nie może szybko włączać nowych funkcji. Musisz przemyśleć możliwość zakupu dodatkowego oprogramowania dla poprawienia pamięci i wydajności.. Ja osobiście polecam GORĄCE_JEDZENIE lub SEX_BIELIZNĘ .
Powodzenia,
/-/ Serwis techniczny.
Czwartek, 07.10.2004
CAŁUSY JANKOWSKIEGO
No i dobrali się księdzu pod sutannę.
Za kprałatem Jankowskim nie przepadam. Ale nie z powodu jego podobno antysemickich wybryków - nic o nich nie wiem. Prasa pisała na ten temat bardzo dużo i bardzo mocno, jednak ta sama prasa w tym samym czasie pisała i o mnie - też dużo i mocno. I nieprawdziwie. Mam więc osobiste powody, by nie wierzyć w ani jedno słowo, które przeczytałem na temat księdza Jankowskiego.
Jeśli jego antysemityzm był taki sam, jak mój, to prawdziwych powodów obecnego skandalu należy szukać gdzie indziej.
***
Za co biskup Gocłowski usuwa prałata?
Oficjalnie z powodu "zgorszenia".
Czym jest to "zgorszenie"?
Na razie niczego nie dowiedziono, ale oczywiście biskup ma prawo wiedzieć swoje (sprawdził kanałami kościelnymi i nie musi czekać na wyniki świeckiego dochodzenia). Ale wiedzieć co? Konkretnie.
Konkretnie chodzi o całusy. Jankowski podobno całował ministrantów w usta.
Tfu! A fe! Obrzydlistwo! Bleee... Stary dziadyga, pewnie się trochę ślini, nici dentystycznej nie stosuje... bleee.
No więc te całusy, to prawdziwe zgorszenie.
Owszem, owszem - w dzisiejszych czasach, w naszych współczesnych oczach zgorszenie. A do tego automatycznie, odruchowo rodzą się podejrzenia o pedalskie ciągotki całującego. A może nawet o pedofilskie.
***
Mój dziadek też miał zwyczaj całowania nas w usta. Zwyczaj nieprzyjemny, dla mnie nawet obleśny (to była prawdziwa tortura, której się unikało wszelkimi sposobami, bleee..).
Ale ta oblesność z dziadkowej strony wyglądała zupełnie inaczej - moj dziadek uważał, że to jest wyraz ojcowskiej miłości, serdeczności; coś jak przytulenie do piersi, albo serceczny uscisk dłoni.
Dziadek wychował się na wsi, na wsi zabitej dechami, w dodatku przed wojną. I TAKIE TAM PANOWAŁY OBYCZAJE - ojciec, dziadek, stryj; każdy patriarcha rodu całował swoje dziatki w usta. Ta tradycja przetrwała do dnia dzisiejszego na Podlasiu, na Białorusi, Ukrainie, we Włoszech, Grecjii, Turcji. Przetrwała głównie na wsiach i głównie w dużych rodzinach patriarchalnych. Ale nie ma nic wspólnego z pedalstwem, pedofilią, ani innymi zboczeniami. To JEST wyraz czystej ojcowskiej miłości.
popatrzcie choćby na któryś film o włoskiej mafii w USA - tam nawet niespokrewnieni dorośli mężczyżni całują się w pewnych okolicznościach w usta. I to nie są pederaści! Przeciwnie - to są najbardziej zatwardziali macho, jakich nosi Ziemia.
***
Czy ten niewinny/nagminny całus w policzek, którym witają się dzisiaj ludzie w miastach, oznacza coś więcej niż powierzchowny gest przyjaźni?
A przecież jeszcze 20 lat temu, kiedy po raz pierwszy pojechałem do Szwecji a potem do USA byłem zaniepokojony, onieśmielony, czułem się niezręcznie, kiedy mnie całowano w policzek bez zobowiązań. W Polsce w tamtych czasach, kiedy dziewczyna cie całowała... kiedy cie musnęła policzkiem w policzek, to już była gra wstępna.
Dzisiaj obcy ludzie całują się przy pierwszym spotkaniu i nic.
To samo przeniesione na grunt moich przyzwuyczajeń jest przekroczeniem normy. WIEM, że taka norma obowiązuje w wielkomiejskich środowiskach, ale jej nie toleruję, albo toleruję z trudedm.
To samo (zdawkowy cmok w policzek) przeniesione do Arabii Saudyjskiej, czy do Indii, lub Japonii stanowiłoby albo dotkliwe pogwałcenie normy, albo obrazę nietykalności cielesnej, albo... nieodwracalne oświadczyny.
***
Nie wiem skąd pochodzi prałat Jankowski - czy z małej wioski na Podlasiu, gdzie tradycja ojcowskiego całowania w usta przetrwała do dziś, czy może z Chicago, gdzie takie zachowanie cechuje zboczeńców. Nie wiem i nie moja sprawa.
Ale biskup Gocłowski powinien to sprawdzić, zanim wywali Jankowskiego i odłosi światu, że czyni to z powodu "zgorszenia".
Chciałbym też, by biskup Gocłowski stanął w prawdzie i powiedział nam wszystkim, czy to prawda, że mercedes, którym biskup jeździ, to prezent od prałata Jankowskiego. nie chcielibysmy mieć biskupa nielojalnego niewdzięcznika, który brał kasę i przymykał oko, ale kiedy już kupił sobie wszystko, co mu potrzebne, kiedy już wyremontował dachy i kible w kurii, wówczas stosuje zasadę: MURZYN ZROBIŁ SWOJE MURZYN MOŻE ODEJŚĆ
PS
Mój osobisty stosunek do prałata Jankowskiego nie ma z tą sprawą wiele wspólnego, ale pewnie Państwa zainteresuje.
Od połowy lat 1980. uważam, że Jankowski jest ćwokiem.
Słyszałem go raz jeden - na mszy za Ojczyznę, kiedy został zaproszony przez ksiedza Jerzego Popiełuszkę. wtedy nie wiedziałem kto przemawia, ale od początku mi się nie podobało, że bredzi bez sensu, mówi nieskładnie, niegramatycznie, nielogicznie i baaaardzoo brzydko po polsku. prostak, ćwok, prymityw - pomyślałem wtedy. A zaraz potem usłyszałem, że kazanie głosił własnie ksiądz Jankowski z Gdańska.
Wiem, że prałat jest bohaterem. Wiem, że pomogł wielu osobom. Wiem, że wielokrotnie ratował Lecha. I za to wszystko Mu chwała. Za to wszystko Go szanuję.
Chociaż nadal uważam, że jest ćwok - no po prostu... on nie dla mnie kapelan, nie dla mnie.
Wtorek, 12.10.2004
NAJSEKSOWNIEJSZY
Zrobiono badania. Polacy uważają, że najbardziej seksownym politykiem jest Aleksander Kwaśniewski.
Polityków mamy różnych: są wysocy, barczyści, przystojni, znalazło by się wielu dobrze unranych, kulturalnych, nawet szarmanckich... no możnaby wybrać coś z tego stada, coś, kogoś!, kto także w jakimś innym kraju mógłby uchodzić za seksownego. Ale nie - my koniecznie musimy być oryginalni!
Za najseksowniejszego uważamy krępego otyłego kurdupla, w przyciasnych marynarkach, który nigdy publicznie nie wypowiedział niczego inteligentnego, jest za to specjalistą od prawienia okrągłych pustych komunałów. Dla nas seksowny jest małomiasteczkowy karierowicz, prostacki kłamczuszek, który potrafi się schlać na delegacji. Rozczochrany tłustokarki z nalaną gębą. Oczy wąskie, nieszczere. Charakterek też nieszczery.
Hmm.. Hm..
Wobec powyższego, w kategorii "najseksowniejszy polityk" nie mam czego szukać.
A w kategorii "najseksowniejsza postać telewizyjna"?
Tu wygrał Kamel, więc też raczej nie mam czego szukać - ja już dawno wyrosłem z wagi koguciej.
Środa, 13.10.2004
WYKRĘT FEMINISTYCZNY
Witamy się z kilkuosobową mieszaną grupką osób. W pierwszej kolejności powinniśmy podać rękę kobiecie, a dopiero potem mężczyznom; bez względu na starszeństwo pozycji i lat.
No ale to przecież byłby seksizm. Spotkanie jest biznesowe. Kobiety odnoszące sukcesy w biznesie, często dryfują w kierunku feminizmu i nie podoba im się, a nawet drażni, gdy mężczyżni zauważają i podkreślają ich płeć.
Biznes-łumen nie lubi być traktowana jak dama, woli by ją traktować jak rekina (finansjery).
***
Jednym z podstawowych postulatów feminizmu, równouprawnienia, równego statusu, dostępu... i innych takich, jest by płeć przestała być istotną kategorią społeczną. Mamy się stać ślepi na płeć. Cały system prawny ma być ślepy na płeć. Państwo dostrzega jedynie obywateli, a unika jak ognia kobiet i mężczyzn.
(Nawet urlopy macieżyńskie przestały przynależeć matkom.)
***
Feminizm to świetny wykręt w takich sytuacjach, gdy najpierw - omyłkowo lub nie - podaliśmy rękę mężczyżnie. Albo, gdy nie przepuściliśmy kobiety w drzwiach, gdy nie wstaliśmy, kiedy do gabinetu weszła podwładna, gdy zamiast pomóc jej zdjąć płaszcz mówimy: Rzuć palto na fotel i siadaj.
W dzisiejszych czasach możemy nasz brak kultury uzasadnić chęcią bycia nowoczesnym i kulturalnym inaczej - jesteśmy ślepi na płeć, to dobrze, to modne, Panie powinny być zadowolone... eee.. ups.. to znaczy panie, a nie Panie.
Panie wielką literą pisało się dawno, dawno temu. Dzisiaj wypada nawet nazwisko w mailu dać małą.
Poniedziałek, 18.10.2004
MOJE 503 ZŁOTE
Rolnicy dostają wypłaty.
Po 503 zł. od hektara.
Dostają wypłaty unijne, ale z polskiej kasy. Czyli ja im płacę. I Wy.
Za co im płacimy?
Nie wiem doprawdy. Bo za żywność to ja im płace w sklepie, więc za co niby teraz???
***
Wypłacane od dzisiaj pieniądze ma Polsce (czyli teoretycznie mnie i Wam) zwrócić kasa Unijna. Ma zwrócić, ale nie jest powiedziane ani czy to zrobi napewno, ani kiedy. Ponadto Unia nie zwróci wszystkiego, więc tak czy siak spory kawałek z tych 503 złotych płacimy ja i Wy.
Za co pytam?
Za to,że chłop ma ziemię?
Ja też mam ziemię. Wprawdzie budowlaną a nie orną, ale mam. I z tego tytułu płacę co roku podatek gruntowy. Natomiast mnie nie płaci nikt.
***
No więc wypłącamy rolnikom po 503 złote za każdy hektar.
Są po temu jakieś powody. Bezsensowne, ale są. Narzucone odgornie i nie mamy na to wpływu. OK.
Zastanówmy się więc teraz jekie efekty przyniesie to, że wypłacimy rolnikom po 503 złote za każdy hektar.
Ano takie, że część rolników pójdzie z tymi pieniędzmi do sklepów i zacznie kupować. A kiedy wzrasta popyt, to wzrastają ceny, czyli nie dość, że ktoś nam wyjmuje z kieszeni pieniądze, to jeszcze dodatkowo różne rzeczy podrożeją.
***
A co by było gdybyśmy rolnikom nie wypłacali po 503 złote od hektara?
Musieliby sprzedawać swoje produkty tanio - tak, jak do tej pory. Czyli żywność byłaby tańsza niż będzie.
W wyniku tego taniego sprzedawania część gospodarstw by zbankrutowała. Ale których gospodarstw? Ano nierentownych, czyli dobrze.
A tak, to te gospodarstwa przetrwają jeszcze parę lat, bo my będziemy do nich dopłacać, po 503 złote od hektara.
My będziemy dopłacać - ja i Wy.
***
Czuję się po raz kolejny sterroryzowany przez brukselską biurokrację. Pozbawiony wolności.
Budzi się we mnie sprzeciw i opór. Nie chcę być rządzony z obcej stolicy - tak samo jak nie chciałem być rządzony z Moskwy.
Czy mogę w tej sprawie coś zrobić?
Na razie nie widzę praktycznych możliwości oporu, sprzeciwu, podjęcia reform...
Na razie dla takich jak ja są tylko drzwi - wyemigruj sobie, jak ci się nie podoba.
Czwartek, 21.10.2004
WREDNY PREZYDENT
Z zażenowaniem słuchałem w radiu, a potem już ze wściekłością oglądałem w TV, jak Aleksander Kwaśniewski bezczelnie łaja dziennikarzy. Jednego nawet poniżył, publicznie przy kolegach, przy kamerach. Czołgał go psychicznie - kazał się przepraszać, apotem kazał się kajać, obiecywać, że nigdy więcej...
Że nigdy więcej co?
Ano, że dziennikarz już nigdy więcej sobie nie zażartuje z pałacu prezydenckiego.
Ten dziennikarz był oczywiscie głupi, że się dał czolgać, że czapkował, że przepraszał i płaszczył się pubklicznie zamiast stanąć dumnie i odszczeknąć na chamskie zachowanie głowy państa.
takie bowiem jest prawo wolnej prasy - by łajać polityków, by im grzebac w życiorysach, by spekulować i to bardzo często spekulowac bez wystarczających przesłanek, bez dowodów. Wylażłeś Kwachu na świecznik, to teraz świeć oczami, odpowiadaj na przykre pytania, wysłuchuj nieprzyjemnych, czasami zlośliwych, chamskich, parszywych komentarzyków na swoj temat. Męcz się z grzebaniem ci po życiorysie, z wyszukiwaniem tatusia Sztolcmana, z szarganiem imienia.
Wylazłeś na świecznik. Sam chciałeś tam leżć. To cierp katusze.
A JAK SIĘ NIE PODOBA, TO WON ZA DON. Zawsze mozesz ustąpić. prezydentura to nie jest przymus.
***
Ten pognębiony dziennikarz powinien się uniesc godnością. Kwaśniewski, nawet jako prezydent, nie jest nikim lepszym od nas. I to był świetny moment, żeby na oczach wielu kamer mu to pokazać. Żeby zachować się jak mężczyzna i odpalić: SPIEPRZAJ DZIADU (cytat z Prezycenta Warszawy, Kaczyńskiego).
Niedziela, 24.10.2004
KOMUNIA DO ŁAPY
Dzisiaj ogłoszono kolejną decyzje Episkopatu, która wypycha mnie na margones Kościoła - zezwala się na podawanie Komunii do łapy, a dodatkowo, zaleca się przyjmować Komunie na stojąco.
Kolejne profanum, profanum, profanum...
***
Po raz pierwszy poczułem się w kościele nieswojo, kiedy odkręcono ołtarz. Ksiądz przestał się modlić, a zaczął występowac przed publicznością - tak to odebrałem i odbieram do dzisiaj. Nie pomagają tłumaczenia, że jednoczymy sie w kręgu wokół stołu pańskiego. W starej gotyckiej katedrze, gdzie cała architektura "prowadzi" w przód i w górę - do Boga - gdzie ksiądz celebrując msze stoi jakby na czele ludu bożego i prowadiz ten lud do Boga, w takiej katedrze przekręcenie ołtarza i całej liturgii twarzą do widzów jest gwałtem. jest odwróceniem się plecami do Boga.
Tak to odebrałem ponad ćwieć wieku temu i od tamtej pory niezmiennie cierpię, kiedy kapłan zamiast twarzą do Boga, celebruje w moją stronę.
***
Po raz drugi poczułem się w kościele nieswojo, kiedy zlikwidowano ambonę - żeby się nie wywyższać. Co za bzdura!
profesor na uniwersytecie stając na katedrze też się wywyższa? Oczywiście nie - on naucza (a więc występuje w roli autorytetu) i chce być w tym nauczaniu widoczny.
Kiedy ksiądzgłosi kazanie od ołtarza, od tej mównicy zwanej "ambonką" ja go nie widzę. Widzą go jedynie pierwsze rzędy ciotek-dewotek. A ci z tyłu?
Nie widzę gestu, nie widzę mimiki twarzy, nie mogę zajrzeć w księżowskie oko, nie mogę też być wskazany palcem. Z ambony to wszytko było możliwe - był kontakt wzrokowy z przemawiającym.
To chyba oczywiste, ze "efekty wizualne" są dodatkowym atutem każdej prezentacji. Kler pozbawił się tych atutów schodząc z ambon - sam głos to o wiele za mało, by prawdziwie mocno przykuć uwagę.
***
Po raz trzeci poczułem się w kościele nieswojo, kiedy zaczęto podawać Komunię na stojaka. Zniknęły barierki, a więc pewna namiastka stołu pańskiego, przykrywanego na czas Komunii pięknie krochmalonym obrusem, przy którym się klękało z nabożeństwem. Znikneło sakrum, pojawił się taśmociąg - kolejka ludzi posuwająca się sprawnie i szybko w stronę księdza.
Teraz tę kolejkę-taśmociąg się jeszcze usprawnia zaleceniem Episkopatu, żebyśmy NIE PRÓBOWALI KLEKAĆ, tylko przyjmowali Komunie z marszu... w marszu... szybko, szybciej, bo następni czekają!
Hamburgeryzacja liturgii.
***
A komunia do łapy.
Do tej samej brudnej łapy, która łapała za kościelną klamkę, żeby sobie otworzyc drzwi, do tej samej brudnej łapy, kóra przekazywała znak pokoju i teraz ma na soboe komplet bakterii, katarów i gryp.
***
Jestem zepchnięty na margones Kościoła.
Czuję się nieswojo; obco.
Nie ma już żadnej mszy, która odbywałaby się po staremu - tak, jak mnie nauczono w młodości.
Kościół oświetlony światłem elektrycznym - w nadmiarze - a światło rozprasza skupienie. Ja wolę się modlić przy świecach, w sakralnym półmroku, pełnym kadzidlanego dymu.
Kapłan powinien być odświętnie przystrojony w złocony ornat - na chwałę Bogu.
I to kapłan powinien czytać, a nawet wyśpiewywać lekcję, a nie wpuszczać na ołtarz dukających cywilów, którzy rozpraszają mnie i irytują swoim czytaniem.
Jakieś kościelne kobietki-dewotki czytające Ewangelię - mnie to rozprasza, ja chcę po staremu - księdza!!!
Kościół się zmienia i reformuje? Ewoluuje?
W porządku, niech to robi, ale z poszanowaniem tych, których wcześniej wychował w innym obrządku. Niech sobie ewoluuje i się zmienia wolniej. I Z POSZANOWANIEM TAKICH JAK JA.
Bo to, co Kościół robi teraz, prowadzi do odrzucenia mnie coraz dalej i dalej na margines... Ja na tym marginesie czuję się jak sierota, której nie kocha już własna matka.
Staję daleko w kruchcie - bo tam jest półmrok, który pozwala się skupić.
Całą mszę mam zamknięte oczy - by mnie nie rozpraszał widok księżowskiej twarzy zwróconej do mnie, a nie do Boga.
Komunię przyjmuje na kleczkach mimo czestego ofukiwania przez innych wiernych, a nawet mimo głośnych pouczeń księdza bym tego nie robił.
Ale to wszystko nie pomaga.
Czytam, myślę, pytam.
I nie dostaję satysfakcjonujących odpowiedzi.
Czytam więc, myslę i pytam dalej. Czytam, myślę i pytam więcej.
I wciąż brak satysfakcjonujących odpowiedzi.
Dlaczego nie święcimy szabatu, czyli soboty, tak jak wyrażnie i wielokrotnie nakazał Bóg?
Dlaczego w Komunii nie pijemy krwi Chrystusa, ograniczając się jedynie do Jego ciała? Przecież Jezus powiedział, że kto nie pije Jego krwi, nie będzie zbawiony.
Dlaczego obok ofiary bezkrwawej nie skłądamy ofiar całopalnych, które nam na kazał Bóg? (A nakazał PO WSZE CZASY, DO SKOŃCZENIA ŚWIATA.)
Dlaczego?
Dlaczego?
Dlaczego?
Nie dostaję odpowiedzi, tu w moim Kościele.
Skoro tak, to czy mam sobie poszukać innego?
Poniedziałek, 25.10.2004
DUPA
Dzisiaj usłyszałem, że Aleksander Kwaśniewski jest głową państwa.
OK, jest.
Ale kto w takim razie jest tego państwa dupą?
PS
I czy jest możliwe - przynajmniej teoretycznie - by piastować obie te funkcje jednocześnie?
Wtorek, 26.10.2004
SŁOWNIK DAMSKO-MĘSKI
Dostałem ten słownik mailem.
Jest przetłumaczony z angielskiego. Ale jakże prawdziwy, nawet po polsku.
Nie odkrywa on żadnej prawdy nieznanej. Ale uzmysławia kilka rzeczy.
Rzeczy zasadniczo oczywistych, zdroworozsądkowych, i ogólniewiadomych. Mimo to zdecydowałem się go zamieścić, bo z takimi oczywistymi rzeczami jest jak z wielkimi napisami na mapie - kiedy stoisz blisko, to ich nie widzisz.
KOBIECY SŁOWNIK DLA PANÓW
Tak = Nie
Być może = Nie
Nie = Tak
Potrzebujemy = Chcę mieć
Rób, jak chcesz. = Kiedyś mi za to zapłacisz.
Musimy porozmawiać. = Mam kilka uwag co do twojego zachowania.
Wszystko mi jedno. = Oczywiście, że mi to przeszkadza idioto!
Jaki ty jesteś męski. = Lepiej, żebyś się ogolił, umył i
popsikał dezodorantem.
Chcę mieć nowe zasłony = .....i dywany, i meble, i tapety.
Kochasz mnie? = Zaraz cię poproszę o coś drogiego.
Naprawdę mnie kochasz? = To, co dziś zrobiłam, na pewno ci się nie spodoba.
Za minutkę będę gotowa. = Możesz założyć kapcie napić się piwa i obejrzeć film w TV.
MĘSKI SŁOWNIK DLA PAŃ
Jestem głodny. = Jestem głodny.
Jestem zmęczony. = Jestem zmęczony.
Chce mi się spać. = Chce mi się spać.
Może byś do mnie wpadła? = Kiedy pójdziemy do łóżka?
Może byśmy gdzieś razem wyskoczyli? = Kiedy pójdziemy do łóżka?
Mogę do ciebie zadzwonić? = Kiedy pójdziemy do łóżka?
Zatańczymy? = Kiedy pójdziemy do łóżka?
Kocham cię. = A może poszlibyśmy do łóżka już teraz?
Ja też cię kocham. = No, skoro juz to powiedziałem, to może
wreszcie pójdziemy do łóżka, co?
Prozmawiajmy = Chcę wywrzeć na tobie wrażenie, że jestem osobą o głębokiej osobowości i może wtedy wreszcie zechcesz pójść ze mną do łóżka.
Taak, niezła fryzura. = Przedtem było lepiej.
Taak, niezła fryzura. = I za to zapłaciłaś 150PLN?!
(W czasie zakupów)Ta jest niezła. = Weź wreszcie którąś z tych kiecek.
Środa, 27.10.2004
FEDERACJA OBŻARSTWA
Międzynarodowa Fereracja Obżarstwa istnieje w USA.
A czym się zajmuje?
Zrzeszaniem członków.
A oni czym?
Obżarstwem. Uczestniczą w konkursach "Kto zje więcej w krótszym czasie".
Uczestniczą też w szkoleniach, np. na temat technik rozciągania żołądka przed konkursem, albo co zrobić, żeby się nie porzygać w trakcie zawodów.
A czym się obżerają?
Aaaa... Różnościami: są wyścigi w jedzeniu hamburgerów, pierogów, parówek, najostrzejszych na świecie meksykańskich papryczek, pączków, marynowanych cebulek...
Ale są też konkursy bardziej wyrafinowane: połykanie łańcuchów rowerowych, na przykłąd. (Mnie najbardziej zainteresowało, jak oni potem te łańcuchy wyciągają - górą, czy dołem ?)
Tak, czy siak, ten syf i sodoma idą do nas - popatrzcie sobie na program Ciao Darwin. A potem poczekajcie ze dwa lata maximum.
Czwartek, 28.10.2004
W JEDEN DZIEŃ
Jeszcze wczoraj moja śliwka - ta, co ją mam przed domem - była cała zielona. Dookoła dęby czerwone, kasztanowce brązowe, klony żółte, a ona zielona i zielona.
Wyglądam przez okno dzisiaj rano, patrzę, a ona w jedną noc zrobiła się calusieńka żółta, jak opakowanie filmów KODAK.
Wyglądam po południu... dalej żółta.
Wyglądam wieczorem... ciemno. Zapalam światła. Acha, no tak myślałem - dalej żółta.
A potem, w trakcie tego mojego myślenia o żółci, zawiał wiatr. Raz a dobrze i w jednej chwili z całej śliwki opadły wszystkie listki. WSZYSTKIE NA RAZ.
Teraz jest zimowo-badylasta.
PS
Ślimaki są zmiennocieplne, tak?
To dlaczego jeszcze nie śpią?
Przyłażą w tych swoich skorupkach, przyczepiają mi się do schodów i potem nieprzyjemnie chrzęszczą, kiedy są deptane. NIECHCĄCY!! Ale co ja mam robić? Przestawiam je w cholerę, w inne miejsce, a one uparcie wracają zimną nocą na schody i rano tarasują przejście.
Sobota, 30.10.2004
PAN CZASU
Jutro jest ten jeden dzień w Polsce, kiedy można sobie stanąć poza czasem. Pamiętacie?
W dniu zmiany czasu na zimowy, zatrzymuję wszystkie zegary w domu. Czas przestaje płynąć. Mam godzinę, której nie ma.
Stoję w oknie i patrzę na świat.
Świat się rusza, mimo, że czas stanął. Rusza się np. w taki sposób, że powoli i ospale wstaje słońce.
Po godzinie uruchamiam zegary na nowo i zaczynam się zbierać do kościoła.
A skąd wiem, że minęła godzina, skoro zatrzymałem zegary?
Wy macie zegarki, a ja mam czas. Ten kto ma czas, CZUJE jego upływ, przepływ, jego poruszanie się... Ten kto ma czas, jest w stanie swój czas kontrolować, panować nad nim.
Wy macie zegarki - to one panują nad wami. Wyganiają Was z domów, popędzają w drodze do roboty, a potem w trakcie pracy: szybciej, szybciej, bo nie zdążysz, bo już dochodzi dwunasta, bo już wtorek...
Ja mam czas i nie pozwalam sobą dyrygować. To jest mój czas na ziemi, moje życie. Przeżyję je w takim tempie, jakie mi odpowiada. Czasami może być szaleńcze innym razem powolne aż do zanudzenia, ale zawsze moje.
Czas może mieć każdy.
Trzeba mieć tylko odwagę, go mieć.
Kiedy masz czas, wówczas już nie masz usprawiedliwienia dla jego marnotrawienia.
Każda chwila, którą stracisz ze swojego czasu obciąża twoje sumienie. I jest to wielki ciężar, bo strata jest bezpowrotna; a więc szkoda nieodwracalna.
Dlatego większości z nas wystarcza posiadanie zegarka.
Taaak - większość z Was zwyczajnie BOI się mieć czas.
(I dlatego go nie ma.)
Niedziela, 31.10.2004
HALLOWEEN
Od lat obchodzę Halloween z moimi przyjacółmi. Zaczęliśmy dawno dawno temu, kiedy jeszcze w Polsce ta tradycja nie była modna, ani specjalne znana. Lubię to święto. Całe szczęście, że ono absolutnie i w niczym nie koliduje z naszymi Zaduszkami, ani Dniem Wszystkich Świętych - każde z nich to osobna data, można więc jednego dnia się bawić w duchy, następnego uczcić świętych bezimiennych, a trzeciego iść na cmentarz i pomodlić się za naszych zmarłych.
A jak z moimi przyjaciółmi świętujemy Halloween?
Gwiazdą wieczoru jest zupa z dyni, podana w dyni. Zupa wyjątkowa, przepyszna, taka, że kto ją jadł raz, ten jej nie może zapomnieć, a kto ją jada co roku, marzy o niej tak, jak się marzy o wigilijnych kluskach z makiem. (Nasza zupa z dyni w dyni, jest podawana wyłącznie w tę jedną halloweenową noc. I nigdy więcej, aż do następnego roku. Uhuuuu...)
W zupie z dyni, poza kawałkami niej samej (kanibalizm wegetariański?), pływają kartofelki rzeźbione w trupie główki, kurze pazurki, marchewki ostrugane tak, by przypominały ludzkie palce, jajka w całości wymalowane farbką do żywności tak, by udawały wydłubane oko...
Poza zupą mamy odpowiednio przybrany stół:
Pełno na nim dyń i dyniopodobnych. Pełno cieknących świec (światło elektryczne jest surowo zakazane, a poza tym byłoby w złym tonie, bo drażni wampiry). Po naszym stole wala się też pełno czosnku (wiem, to pewna niekonsekwencja, bo czosnek też drażni wampiry, ale w razie czego mamy dla nich przygotowane klamerki na nos).
Stół, zastwa, żywność oraz biesiadnicy utrzymani są w tonacji czarno-pomarańczowej.
Całe wnętrze dookoła stoły też jest odpowiednio przystrojone; z głośników sączy się gustownie dobrana muzyczka (a to z filmu "Rodzina Adamsów", a to z "Drakuli"). No i wszyscy obecni są świątecznie ustrojeni - usta malowane na czarno, ciemne wory wokół oczu, cera ziemista lub trupio-biała, szramy na twarzach, bandaże, braki w uzębieniu, dodatkowe ręce wyrastające z pleców, ewentualnie kuchenny tasak wbity po rękojeść.
Dzisiaj po raz pierwszy do naszych drzwi zapukali obcy - trójka dzieci z sąsiedztwa, lekko przebrana, na modłę amerykańską i z okrzykiem TREAT OR TRICK, przetłumaczonym jakoś niezgrabnie... zawołali chyba: "podarek, albo psikus".
W Ameryce w podobnej sytuacji daje się dzieciakom garść cukierków, ale ja jestem przekorny. Poza tym nie lubię naciągactwa - ludzie (dzieci to też ludzie) powinni na nagrodę zapracować - więc zawsze odpowiadam: TRICK. Sprawdzam, czy są przygotowani zrealizować tę pogróżkę - rzucić na mnie urok, strzelić z kapiszona, oblać mnie śmierdzącym glutem.. cokolwiek.
Niestety w Ameryce się zawsze zawodzę. W Polsce też się zawiodłem - cukierki owszem, wzięli, ale żadnej sztuczki nie było.
Kiedy więc do naszych drzwi zapukała kolejna trójka z sąsiedztwa, wyskoczyliśmy na nich z ciemnej sieni w tych naszych tradycyjnie halloweenowych przebraniach: powiewaliśmy okrwawionymi bandarzami, szczeżyliśmy szczerbate szczęki, wybałuszaliśmy czarne gały, a ja dodatkowo miałem na sobie stare prześcieradło z wymalowanymi oczami Brunhildy oraz wielkimi potwornymi czarnymi zębiskami, a pod spodem, pod tymi zębiskami migotała trupioczerwona lampka od roweru.
Trzy dziewczyny z sąsiedztwa, najpierw przez kilkanaście sekund wrzeszczały przerażone nie mogąc ruszyć z miejsca, a potem rzuciły się jedna przez drugą do panicznej ucieczki.
No i nie wiem, czy ostatecznie zepsułem im Halloween, czy przeciwnie.
Poniedziałek, 01.11.2004
WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH
Doprawdy nie rozumiem dlaczego ludzie dzisiaj idą na cmentarze??? - Dzień Zaduszny, czyli dzień modlitwy za naszych zmarłych, jest dopiero jutro!
Dzisiaj powinno się iść do kościoła i uczcić bezimiennych świętych w niebie.
Kościół też nie porządkuje tej wiedzy, a nawet utrwala kompletne pomiesznie pojęć i świąt. nawet sięża od ołtarza potrafią powiedzieć "Święto Zmarłych", gdy tymczasem świętem zmarłych jest Halloween, a Zaduszki to nie święto zmarłych, tylko dziń modlitwy w ich intencji.
Kościół nie podejmuje też walki o przywrócenie dnia wolnego w Zaduszki. Przypomnę, że to BYŁ dzień wolny przeznaczony na odwiedziny cmentarzy, ale komuniści to zlikwidowali.
Po roku 1989 była szansa przywrócenia Zaduszek, jako dnia wolnego, za cenę likwidacji 1 maja. Niestety tzw. prawica ani Kościół nie potrafili tego sklutecznie przeprowadzić.
Ponowna szansa pojawiła się w momencie negocjowania Konkordatu, ale znowu nic. Kościół olewa??
Kościół powinien być radykalny jak Chrystus, a nie spolegliwy jak baranki.
Wyobrażam sobie braci Franciszkanów w brązowcy habitach, przepasanych sznurami, którzy idą na cmentarz, odwiązują te swoje sznury i zaczynają przeganiać handlarzy - jak Chrystus ze Świątyni.
A jest kogo przeganiać - pańska skórka, pieczone kiełbachy i hamburgery, ciastka i obważanki... Cmentarny jarmark.
Oburzycie się na moje oburzenie? Bo przecież gdzieś trzeba kupić znicze i chryzantemu na grób?
A kogo przeganiał Jezus ze świątyni? Kogo? Czym oni handlowali??
Gołąbkami na ofiarę dla Boga, barankami, wonnym kadzidłem... Wszystko, czym handlowali było na chwałę Pana, a jednak ich Jezus przegonił. jednak im powywracał stragany, nakrzyczał na nich, wychłostał biczem z powrozów.
Dlatego co roku, od lat, czekam na podobną akcję Franciszkanów - oni, pono, najradykalniejsi. oni pono idą śladami św. Franciszka - radykała nad radykały.
Czekam, czekam... i sam bym się przyłączył do takiego ZNAKU, SYMBOLU, do takiego PRZYWOŁANIA DO PORZĄDKU I ŚWIĘTOŚCI...
Sobota, 13.11.2004
WC W KWIATACH
Jak co rano, o switaniu, wyszedlem przed dom.
Z domu na ulice wychodzi sie przez ogrod. W ogrodowym murze jest drewniana furtka; wlasciwie solidne machoniowe drzwi. Wialo troche od strony gor i ktorys silniejszy poryw wiatru trzasnal tymi drzwiami z taka moca, ze w calej okolicy zaczely wyc psy. W tym momencie na moja glowe posypaly sie platki hibiskusa. Tego samego, ktory w zeszlym roku usypal kwiatowa zaspe pod moimi drzwiami.
Fioletowe platki opadaly i opadaly, a ja robilem sie coraz bardziej kwiecisty. Obsypalo mnie doszczetnie - kwiatowy snieg w kolorze jodynowo-gencjanowym.
Ruszylem do pierwszego rogu, by, jak co rano od lat, kupic dwie kawy - jedna dla mnie, a druga dla znajomej zebraczki.
Szedlem tak wzdloz zywoplotu i podziwialem wystajace z niego kwiaty. W Meksyku jest teraz jesien, ale wszystko kwitnie. Pamietacie kwiaty na moich hawajskich koszulach? - tutaj wszystko kwitnie wlasnie tak. Bez umiaru, agresywnymi kolorami i wyuzdanymi ksztautami kwiecia.
- Zupelnie cie nie widac na tle zywoplotu, gringo - zagadnal do mnie uliczny kawiarz. - Pelen kamuflarz. Koszula w kwiaty, a do tego kupa hibiskusa na glowie. Bawimy sie w cos, czy jak?
- Dawaj kawe i otrzep mnie troche.
- A po co?
No wlasnie: po co?
Po nico. Ludzie robia wiekszosc rzeczy z przyzwyczajenia. Dokladna analiza tego co robimy prowadzi do wniosku, ze calkiem sporo z tego, co robimy, robimy bezmyslnie, robimy niepotrzebnie, mogli bysmy tego nie robic wcale i nasz swiat nie zmienilby sie na gorsze.
Wniosek: Pomysl, czego by tu od dzisiaj nie robic. Czego by nie robic od dzisiaj juz nigdy. Bez czego mozesz sie obyc (wez pod uwage takze przedmioty, nalogi...). A potem zastosuj ostre redukcje. Beda to redukcje, ktore doprowadza do wzrostu. Wzrostu komfortu zycia, jakosci zycia. Oraz do zwiekszenia ilosci wolnego czasu.
PS
Przyszlo mi do glowy, ze meksykanska armia zamiast zwyczajowych zielonych mundurow w ciapki, powinna jesienia nosic hawajskie koszule - jako kamuflarz. Staliby w dwuszeregu na tle zywoplotu zupelnie niewidoczni... Acha, tylko jeszcze karabiny musieliby pomalowac w kwiatki.
Środa, 17.11.2004
GODZINA X
Na drzwiach zakrystii w Guadalupe wisi tabliczka z ostrzezeniem: Informujemy szanownych ksiezy, ze nie beda wpuszczani na oltarz po rozpoczeciu mszy.
W Meksyku niepunktualnosc jest powszechna - tak to postrzega przecietny Europejczyk. Ale trudno tu mowic o niepunktualnosci w naszym rozumieniu tego slowa. Czym bowiem jest niepunktualnosc gdy nie masz zegarka? A Meksykanie permanentnie nie stosuja zegarkow. Niby je maja, ale nie stosuja.
Ile trzebaby sie spoznic w swiecie bez zegarka, zeby ktos orzekl, ze jestesmy niepunktualni?
Jeden dzien?
Nie, bo wtedy bedziemy juz nieslowni, a nie niepunktualni.
Moze wiec, zamiast "niepunktualni" lepiej byloby powiedziec, ze Meksykanie nie przywiazuja wagi do tego co pokazuja zegary?
Zreszta one tu pokazuja bardzo rozne rzeczy - 15 minutowe odchylenia w lewo lub w prawo sa norma. A wiec na jednym zegarze moze byc 9.50, a na innym - w tym samym domu! - 10.15 i nikt tego nie bedzie poprawial, bo taka dokladnosc w zupelnosci wystarcza zeby normalnie zyc.
Jest jeszcze cos: W jednym domu to bedzie godzina 9.50, a w drugim (np. u naszych sasiadow) 8.50, bo niedawno zmieniono czas z letniego na zimowy. I co? Ano nic - zmiana czasu nie odbyla sie tu tak jak u nas - na komende, wszedzie o tej samej godzinie. W Meksyku zmiana czasu odbyla sie najczescie w ludzkich glowach, a nie na zegarach. W dodatku wszystko, co dotyczy czasu robi sie tu "na oko" i bez pospiechu, wiec niektorzy przestawiaja swoje zegarki dopiero w kilka dni, tygodni czy nawet miesiecy po oficjalnej zmianie czasu. A wiekszosc ich wogole nie przestawia, bo latwiej przestawic sobie zegar w glowie i pamietac, ze od dzisiaj wszystkie autobusy w miescie beda odjezdzaly o godzine pozniej - to latwiejsze niz gmeranie przy zegarku.
Na jednym wskazowki pokazuja 8.50, na innym 9.50, na jeszcze innym 10.15 i to jest TA SAMA GODZINA I MINUTA, co do sekundy!
Nikogo to tutaj nie dziwi, a juz napewno nie denerwuje; nikomu to tez nie przeszkadza w zyciu. Czasami tylko pojawiaja sie gdzies tabliczki z napisami: Informujemy szanownych ksiezy, ze nie beda wpuszczani na oltarz po rozpoczeciu mszy - zarzadzenie biskupa Guadalupe.
PS
Tabliczki tabliczkami, a gdyby ksiadz sie jednak spoznil, to po prostu wezmie jakas swiece, albo bukiet kwiatow, wnisie na oltarz, wstawi do ktoregos wazonu i juz sobie na tym oltarzu zostanie...
Czwartek, 18.11.2004
GIGANCI
Legendy o gigantach, ktorzy istnieli na ziemi w dawnych czasach, pojawiaja sie w mitologii bardzo roznych ludow na calej ziemi. Zawsze sa to stare mity. Tak stare, ze trudno odnalezc ich zrodlo.
Stary Testament opowiada o gigantach, ktorzy w najdawniejszych czasach dzielili ziemie z ludzmi. Dzielili, ale pozostawali w stalym konflikcie - wojowalismy z nimi o te ziemie, az do calkowitego wybicia.
Skandynawzkie mity o poteznych trollach. Obrzydliwych, smierdzacych, zdegenerowanych i wrednych.
Celtyckie mity o wielkoludach. Mity Aztekow, Majow, mity ludow Pacyfiku. A najblizej nas, greckie opowiesci o cyklopach.
Cyklop Homera wyglada jak zdegenerowany czlowiek. Wielki - owszem, ale mimo to zdegenerowany. Z jednym okiem po srodku czola, po szesc palcow u stup, u "ciezki" rozum.
Jakas ginaca rasa? U ktorej wystapily efekty krzyzowania wsobnego? Rasa, ktora istniala na ziemi dawno, dawno temu, tak jak istnily na niej malpoludy?
Jeszcze do niedawna uwazalismy, ze opowiesci o smokach to legendy. opowiesci obecne u ludow na wszystkich kontynentach. Nie wierzylismy do czasu odnalezienia pierwszego szkieletu dinozaura. Ten "smok" wprawdzie nie zial ogniem i nie mial zlotej skory, ale byl wielki i umial latac (przynajmniej niektore jego gatunki).
Moze wiec uwierzymy w istnienie gigantow, kiedy w sniegach Himalajow ktos przypadkiem natrafi na szkielet Yeti - wielkoluda.
I wowczas nie bedzie potrzeby konstruowania karkolomnych teorii na temat: kto i jak zbudowal megalityczne konstrukcje Stone Hange, ogromne glowy na Wyspie Wielkanocnej i podobne w meksykanskim La Venta, w Tula - glowy wazace po kilkanascie ton, glowy, ktorych niesposob podniesc i przestawic z miejsca na miejsce bez dzwigu, a gadki-szmatki o linach, usypywaniu ramp i toczeniu na drewnianych rolkach wreszcie przejda do lamusa.
Wczoraj patrzylkem na takie glowy - w La Venta wlasnie - glowy, ktore stowrzyl dosc prymitywny lud zamieszkujacy bagna. i nijak mi nie pasuje teoryjka o rampach i rolkach. Czlowiek nie wymysla takich karkolomnych przedsiewziec, jak rampy, rolki, liny i ryzykowna ekwilibrystyka kilkunastotonowymi kamulcami. Czlowiek szuka drogi wykonalnej, racjonalnej z punktu widzenia jego cywilizacji.
Szukajmy raczej gigantow niz ramp.
Poniedziałek, 22.11.2004
DEMOKRACJA
Demokracja to system, ktory szanuje glos mniejszosci.
Ale jednoczesnie nie szanuje glosu wiekszosci - wiekszosc chce kary smierci, mniejszych podatkow, wycofania naszego wojska z Iraku...
Wtorek, 23.11.2004
W MEKSYKANSKIM SKLEPIE
- Ma Pan moze lusterka wsteczne do samochodow, bo mi sie stluklo?
- O nie, gringo. Skonczyly sie.
- Ale wogole byly, tak? I bywaja?
- Kiedys chyba byly.
- To gdzie ja tu moge kupic lusterko?
- Za rogiem, gringo.
- Ale gdzie za rogiem?
- W nastepnej wiosce. Na rogu skrecasz w prawo, a potem caly czas prosto.
- Daleko?
- Niee... jakies 15 kilometrow - Meksykanin powiedzial to zupelnie powaznie; nie dowcipkowal sobie.
Czwartek, 02.12.2004
DZIENNIK FUCKT
Uradowała mnie informacja, ze brukowiec "FUCKT" został ukarany sądownie całkowitym zakazem pisania o Edycie Górniak. Zakazem pisania czegokolwiek na jej temat. Dobre, czy złe - nieważne - pisać zakazano.
W komentarzach do tej informacji usłyszałem popiskiwanie oburzenia, że to niby powrót cenzury, że to odpowiednik dawnych zapisów na nazwisko, które polegały na tym, że np. o Miłoszu nie wolno było pisać nic - ani dobrze, ani źle.
Żaden powrót! Po prostu kara za wypisywanie pierdół, za szkalowanie, za brzydkie plotki, za wysysanie wiadomości z brudnego palucha. Kara i to kara bardzo dobra. Przcież dziennik, gazeta, brukowiec żyje z tego, że pisze. Jeżeli więc nie może pisać na jakiś temat na który inni mogą poświęcać całe szpalty, to cierpi. Ponadto traci w wyścigu z konkurencją.
Oj piekna kara, piękna. I dotkliwa!
No i jest jeszcze moment zadośćuczynienia - Pani Górniak, jak sądzę, jest zadowolona z wyroku.
Brak mi tu tylko - dla pełnej satysfakcji - solidnego odszkodowania w pieniądzach. Może jednak i to przyjdzie. Z czasem, z kolejnym wyrokiem.
Oj, jak ja chciałbym dożyć takiej chwili, kiedy wreszcie będzie można zarobić na podawaniu do sądu kłamców. Wówczas od razu mi się polepszy finansowo. I to znacznie!
Poza tym kilka wrażych pism zbankrutuje!
Sobota, 04.12.2004
GRINGO W ZIELONEJ GÓRZE
W sobotę 4 grudnia odpalamy akcję "WC W CEBULI" polegającą na tym, że przez cały dzień będę wystawiony do Państwa dyspozycji na stoisku z cebulą w sklepie AUCHAN w Zielonej Górze.
Od pierwszego do ostatniego klienta - od godziny 8.30 rano do 22 wieczorem (postaram się nawet nie robić przerw na siusiu).
Większosć pisarzy promuje swoje książki na kameralnych spotkaniach w księgarni - stoliczek przykryty zielonym suknem, filiżaneczka kawy i kilku czytelników. Ja postanowiłem wyjść do ludu. Postanowiłem zdobywać czytelników. Takich, którzy na codzień nie zaglądają do księgarń i nie mają obyczaju kupowania księżek.
Dlatego właśnie wybrałem duży supermarket - AUCHAN, najbardziej "zakupowy" dzień tygodnia - sobotę, oraz takie miejsce w sklepie, gdzie każdy musi przyjść - stoisko warzywno-owocowe.
Nazywajcie to jak chcecie: WC W CEBULI, W KARTOFLACH, W BURAKACH... I śmiejcie się do woli, a nawet wyśmiewajcie.
To przecież takie nieeleganckie dla pisarza sterczeć z książką w warzywniaku.
Może i nieeleganckie, ale mnie nie o elegancję idzie, tylko o zdobywanie czytelnika. O rodziaj podboju. O odkrycie nowego sposobu.
Czy to był dobry pomysł, by literaturę piękną sprzedawać pośród jarzyn, poznacie po owocach.
Być może w poniedziałek pojawi się tutaj jakiś markotny wpis o kompletnej klapie, o zmarnowanym czasie... Być może. Ale jaka to frajda wpaść na taki pomysł, jaka to frajda umieć go zrealizować (przekonać dyrektorów poważnej firmy do wariactwa nie było łatwo), jaka to frajda czekać, że może jednak będzie z tego nowa wartość, że człowiek zostanie pionierem.
Pionierami, wynalazcami, odkrywcami... zostają wyłacznie ludzie gotowi ponosić klęski.
Jestem gotów!
Środa, 08.12.2004
DAMSKIE AUTO
Znalazłem fantastyczną ofertę samochodową:
Otóż niektóre firmy zaczynają wypuszczać damskie modele aut. Taki damski model ma automatyczną skrzynię biegów, osobny zewnętrzny!!! wlew na płyn do spryskiwacza (umieszczony obok wlewu paliwa, żeby kobieta nie musiała grzebać pod maską), sprężarkę, która podpompowuje przebitą oponę (żeby można było jakoś dojechac do najbliższej stacji, gdzie jakiś pan nam tę oponę wymieni), całą masę czytelnych wskażników informujących na przykład, że właśnie nadchodzi czas badania technicznego, albo opłacenia ubezpieczenia, no i ma też takie damskie auto dużo bardziej wyrafinowaną (czyt.: pstrokatą) kolorystykę.
Jak tylko te auta dojadą do Polski, ustawię się w kolejce. Taak, damskie auto odpowiada mi najbardziej.
Sobota, 11.12.2004
GRINGO W LEGNICY
Podobnie jak w zeszłą sobotę stoję w sklepie Auchan. Tym razem w Legnicy. I znów należy mnie szukać nie na stoisku księgarskim (bo tam mało kto zagląda) lecz gdzieś między cebulą a marchewką.
Podobnie jak poprzednio będę tak stał od pierwszego do ostatniego klienta, czyli od godziny 8 rano do 10 wieczorem.
Zrobię sobie pewnie ze trzy minimalne przerwy na siusiu. (Doświadczenie z zeszłego tygodnia uczy, że wszystkie te przerwy razem wzięte zajmą ok.6 minut).
Polskie Radio postanowiło nadać relację z tego dziwacznego przedsięwzięcia - na żywo, w Programie Pierwszym ok. godz. 9.15 rano.
A przedsięwzięcie dziwaczne jest! Chociaż przecież w pewnym sensie przypomina to, do czego zachęcali pozytywiści - żeby ruszyć pod strzechy, żeby ruszyć w lud... No to ruszyłem.
I co?
No i było nieźle - w tę poprzednią sobotę, w jeden dzień, sprzedaliśmy więcej moich książek niż wszystkie EMPiKi w całym kraju sprzedają przez miesiąc.
W dodatku zrobiliśmy to na terenie, gdzie ludziom jest dośc trudno przeznaczyć 30 złotych na książkę.
PS
Tylko jeden czlowiek podszedł do mnie i wyraził wątpliwość, czy to aby dobry pomysł by się tak publicznie degradować: W cebuli, panie Wojtku? Pan się powinien bardziej cenić.
Być może powinienem, ale z drugiej strony lubie patrzeć w oczy moim czytelnikom, lubie ich spotykać, bo potem łatwiej mi się pisze, kiedy wiem do kogo piszę.
Piątek, 17.12.2004
PUSTY TALERZ
Czytam oniemiały - artykuł o tym jakk to przed świętami ludzie dzwonią na pogotowie, żeby odesłać uciążliwie chorego domownika do szpitala. To podobno zjawisko doroczne. W Słupskim szpitalu mniej więcej 15 przypadków każdego roku. W Koszalinie więcej, bo miasto większe, itd.
Rodzina dzwoni, karetka przyjeżdża, a potem wmawia sie lekarzowi, że "babcia ma uciążliwe kłucie w klatce piersiowej". Babcia zaprzecza, ale przecież babcia stara, slini się, ma sklerozę i nie bardzo wie co się z nią dzieja. Babcia jest od kilku lat przykuta do łóżka. Cierpi i jest uciązliwa. Trzeba się nią co chwilę zajmować; czasami przewijać. Babcia przeszkadza. Od babci chcemy odpocząć chociaż w te święta, w Wigilię.
Babcia trafia do szpitala, między kilkanaście innych takich babć, dziadków, starych ciotek.
Nadchodzi Wigilia.
W ich domach w tym czasie rodzina siada do stołu. I tradycyjnie stawia na tym stole puste nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Jakże ono puste. puste podwójnie - pusty symbol. Okrutnie pusty, bo przecież to tależ babci.
Pan Bóg na to patrzy. I płacze rzewnymi łzami. Wyrzucić od wigilijnego stołu członka rodziny; wyrzucić z domu starego niedołęgę...
"Byłem głodny... Byłem chory... " mówił Jezus.
Może to właśnie On przyszedł do Twojego domu w skórze tej uciążliwej śliniącej się babci. Może to On.
A ty wystawiłeś Go za drzwi, odesłałeś w samotne mury szpitala.
Pan Bóg na to patrzy. I płacze.
Jak wielkie musi byc Jego miłosierdzie, że Cię nie spali zaraz, natychmiast żywym ogniem, że Cię nie ukamienuje, że Ci dachu twego domu nie zwali na głowę, że Ci nie rozkruszy tego kamiennego serca.
A Ty, który odesłałeś niedołęgę do szpitala, jak nieczółe musisz mieć serce, że jesteś w stanie przełykać tę wigilijną wieczerzę.
Mnie - obcemu - gardło zaciska Twoja historia. mnie lecą po policzkach łzy, kiedy o tym czytam. A Ty w tym czasie możesz spokojnie zajadać patrząc w ten pusty talerz????
Sobota, 18.12.2004
GRINGO W WAŁBRZYCHU
To już ostatni raz, kiedy WC stoi gdzieś między cebulą a marchewką. Przez całą sobotę od 8 rano do 22 wieczorem w supermarkecie Auchan, tym razem w Wałbrzychu.
Tym razem chyba mi sie nie uda stać od pierwszego do ostatniego klienta, bo Auchan wymyslił sobie przedświąteczną akcję "Noc Amerykańska", co oznacza, że będą otwarci do godziny 24, albo i do 1 w nocy, a ja mam pociąg z Wrocławia na który chcę zdążyć. Trochę jak Kopciuszek, co to musi przed północą. ja też muszę, bo mam zasady - w niedziele nie pracuję, nie liczę pieniędzy, nie czytam służbowej korespondencji, nie piszę tekstów gazetowych, nie nadrabiam zaległości... I staram się tak ukłądać plany byzawsze po sobotniej robocie jeszcze przed północą zdązyć do łóżka. (Tym razem to będzie łóżko w pociągu sypialnym, ale jednak w pewnym sensie własne - bo zapłacone - no i spanie to przecież nie jest praca.)
Wtorek, 21.12.2004
TW NIEZABITOWSKA
Niezabitowska się broni przez zarzutami kolegów z podziemnego "Tygodnika Solidarność", że współpracowała z bezpieką. Wszczyna jakieś akcje, udowadnia coś.
Nie wiem jak było. Nie wiem, czy szef bezpieki, gen. Kiszczak, rzaczywiście wyniósł jej teczkę i zniszczył, czy może wyniósł i schował. Nie wiem.
Nie wiem też czy ta teczka była wiarygodna. Nie wiem, czy mikrofilmy na których ją utrwalono były fałszowane. Nie wiem.
Wiem jednak, że Nizabitowska była rzecznicą prasową premiera Mazowieckiego. Tego Mazowieckiego, który wyrysował grubą kreskę, tego, ktory przyczynił się do ochrony agentów i pracowników bezpieki. Tego samego mazowieckiego, który już jako premir przymykał oko na niszczenie akt.
mazowieckiego, ktory grał ręka w rękę z Adamem Michnikiem. Tym samym Adamem Michnikiem, ktory swego czasu buszował po archiwach bezpieki. Co wybuszpował? Czego się dowiedział? Co zniszczył, albo zniszczyć kazał. A może co widział przed zniszczeniem - tego nie wiem.
Ale wiem, że Pani Niezabitowska nie jest osobą wiarygodną - była rzecznicą prasową niewiarygodnego premiera Mazowieckiego...
Mówiąc krótko: Ja jej nie wierzę. Natomiast jakoś bardzo łatwo przychodzi mi uwierzyć w to, że współpracowała z bezpieką.
Niestety oni wszyscy to robili.
A myśmy się trochę zbyt póżno zorientowałi.
Ja zorientowałem się, kiedy Andrzej Celiński (d.osobisty sekretarz Lecha Wałęsy) zagłosował ZA wybraniem Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta odrodzonej RP.
Zoreintowałem się, kiedy Michnik pojechał do paryża promowac książkę Jaruzelskiego. Kiedy wskakiwał do limuzyny Urbana...
Zorientowałem się dość wcześnie. Momo to - zbyt późno.
Środa, 22.12.2004
BOŻONARODZENIOWY KAC
Widzieli Państwo reklamę prasową 2KC ?
Jest chyba we wszystkich gazetach i pismach.
To taki środek, który, zgodnie z opisem: zmniejsza skutki nadużycia alkoholu, likwiduje oznaki kaca i obżarstwa....
Ów specyfik jest reklamowany z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Bożego Narodzenia!
Czym są te święta, skoro z ich okazji ktoś wydaje furę pieniędzi na reklamę pigułki na kaca?
Ano tym właśnie są - okazją do żarcia i picia. Widziałem to, niestety, stojąc przez trzy kolejne soboty w supermarkecie - ludzie sunący z koszykami jak czołgi. W koszykach kilogramy żarcia - zapasy jakby szła wojna. A to przecież tylko 2 dni świąt plus jedna kolacja wigilijna.
Żarcie, picie, żarcie... Pasterka. Żarcie, picie, żarcie, żarcie, żarcie... Telewizor. Żarcie, picie, żarcie...
Tak to wygląda?
Ano tak. Dlatego właśnie ktoś reklamuje środek na kaca i obżarstwo.
Urodziny Jezusa - czy ktoś o nich pamięta? czy ktoś się przygotowuje to Jego urodzin? Czy tylko do jedzenia i picia?
Piątek, 24.12.2004
CZEGO BY TU...?
Czego komu życzyć w święta?
Słyszałem,że pewien chłopiec modlił się w Adwencie by jego Mama była jak Maryja, Tata jak święty Józef, a młodsza siostra jak osioł Maryi...
Słyszałem też inne:
ŚWIĘTUJCIE CAŁYM SERCEM
A NIE PEŁNYM BRZUCHEM
Ponadto dostałem całą masę kartek-sztampek. Jedyny z nich pożytek jest taki, że wiszą w kuchni poprzyklejane do starych szafek i przez to ta kuchnia wygląda kolorowo i odświętnie.
Acha, przyszły też stada ciężkich pocztówkowych maili. Za które szczerze dziękuję choć wiem, że wiekszość została rozesłana automatem - do wszystkich adresów zapisancych w pamięci komputera.
Czego więc ludziom życzyć na święta?
BOŹEGO NARODZENIA!
Tak po prostu: Bozego Narodzenia. Czyli niech Jezus Chrystus narodzi się gdzieś w Was...
Niech usiądzie z Wami przy stole wigilijnym...
Niech posłucha jak opowiadacie sobie nawzajem ciekawe historie...
Niech popatrzy jak uśmiechacie się do kogoś, kogo każdy z Was nie lubi...
Niech powie coś co Was poruszy na kazaniu pasterkowym...
Chodzi o przeżycie. O poruszenie serca i umysłu. O wzruszenie posad i podstaw. O... nowe. O nowonarodzone w Was. O zmianę. O zamioanę starego, zepsutego, w nowe.
Życzę Wam doskonałości.
PS
NEWSWEEK dzwonił do mnie w zeszłym tygodniu z dziwaczną propozycją. Otóż chcieli poprosić kogoś (jakąś powszechnie znaną osobistosć) o zyczenia dla Polaków.
karkołomny pomysł - prosić kogoś by nam czegoś życzył. No więc pytali mnie do kogo mogliby zadzwonić z tą propozycją i czego ten ktos mógłby życzyć Polsce i Polakom.
Odpowiedziałem, ze mogliby zadzwonić do Augusto pinocheta i poprosić, by nam życzył podobnie skutecznej reformy ZUS-u jak tak, którą sam przeprowadził zaraz po swoim antykomunistycznym puchu.
(Chilijski ZUS jest jedynym na całym świecie systemem emerytalnym, ktory nie ma długów, jest samowystarczalny, samofinansujący się itd... Czyli jedynym, który jest IDEALNY.)
Piątek, 31.12.2004
NIE ZNAM ŻADNEGO SYLWESTRA
Sylwestra nie świętuję.
1. Nie znam żadnego, więc mnie nie zaprosił na swoje imieniny.
2. Towarzysko-kulturowy przymus dobrej zabawy oraz konieczność wytrwania co najmniej do północy mnie drażnią. Ja wcześnie wstaję i wcześnie lubię chodzić spać. A kiedy się źle bawię, to po prostu wychodzę z imprezy, bo szkoda mojego czasu.
***
W zeszłym roku byłem w domu już o godzinie 22 - niestety impreza w greckiej restauracji, na którą ktoś ze znajomych organizował bilety, okazała się wpadką na całej linii:
- Grek - właściciel restauracji - był Libańczykiem.
- Restauracja była pospolitą knajpą urządzoną w przebudowanym pawilonie handlowym. (Ludzie z ulicy mogli podziwiać naszą "zabawę" przez wielkie okna wystawowe.)
- A grecka kuchnia w tej greckiej knajpie, dziwnie przypominała tradycyjne dania weselne z okolic Garwolina. Jedyne urozmaicenie i ukłon w stronę Grecji, to serwowany obok dań polskich kebab. (Zresztą ukłon polegał raczej na tym, że kebaby ogólnie przyszły do Polski z tej samej strony świata, gdzie leży Grecja. Równie dobrze mógłby to być ukłon w stronę budek z żarciem na Dworcu Centralnym.)
Byłem więc z powrotem w domu ok. godziny 22.
***
W tym roku też.
Przed dziewiątą wyskoczyłem na chwilkę do znajomych, którzy podobnie jak ja nie przejmują się świętowaniem Sylwestra, pogadaliśmy chwilkę, zjadłem ze dwie kanapki i kilka poświątecznych ciasteczek, a potem wsiadłem na rower i wkrótce byłem w domu.
Szczęśliwy!
***
Lubię tańczyć.
Szczególnie salsę. Boso. Na piachu lub deskach.
Lubię też polkę i rokendrola.
I mogę tańczyć do białego rana.
Ale nie pod przymusem.
Dlatego czasami bawię się w Sylwestra (tak, jak mógłbym się bawić w każdy inny dzień). Innym zaś razem siedzę sobie w domu i czytam książkę, a potem - około 22.30 - idę spać (tak, jak w kazdy inny dzień).