Tytuł oryginału Contemplative Prayer
© by the Merton Legacy Trust, 1969 © Copyright for Polish edition by Wydawnictwo W drodze, 2005
Redaktor wznowienia Beata Stefaniak
Redaktor techniczny Justyna Nowaczyk
Projekt okładki i stron tytułowych Aleksander Bąk
ISBN 83-7033-539-X
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów
W drodze, 2005
ul. Kościuszki 99, 60-920 Poznań
tel. (061) 852 39 62, tel./fax (061) 850 82 17
e-mail: sprzedaz@wdrodze.pl www.wdrodze.pl
Przedmowa do wydania polskiego
Bez kontemplacji i modlitwy wewnętrznej Kościół, choćby najgłośniej nawet obwieszczał swoje nadprzyrodzone posłannictwo, będzie jedynie najemnikiem cynicznych mocarstw tego świata, bez głębokich kontemplacyjnych pragnień religia w sposób nieunikniony zmierza do przemienienia się w opium — tymi myślami zakończył niniejszą książkę Thomas Merton, A myśli te stały się nieoczekiwanie — dla nas, wciąż tkwiących na powierzchni pozacza-sowej rzeczywistości — jego duchowym testamentem. Modlitwa kontemplacyjna była bowiem ostamią książką, którą napisał. Ale, jak to bywa zazwyczaj w życiu, które nie jest skoncentrowane na sobie, czas śmierci nie był czasem zniszczenia, a nawet kresem, lecz jedynie podkreślił to, co było istotą Mertonowego życia, i nadał mu ostateczne znaczenie. Bo przecież — a z upływem każdego roku od śmierci amerykańskiego trapisty widzimy to coraz wy-
5
THOMAS MliKTON
raźniej — istotą powołania Mertona było przywracanie nierozumiejącemu samego siebie, zaplątanemu w pozornie absurdalny, a w rzeczywistości morderczy wyścig XX--wiecznemu światu jego tożsamości; było głoszenie, że wyrzekająca się kontemplacji cywilizacja zasklepia się w świecie swych wytworów, odrywa od rzeczywistości i dobrowolnie, choć bezwiednie pogrąża się w krainie ułudy, która jest w istocie niebytem. I całym swoim życiem głosił Merton, że jedynie nieskończenie cienka, niewidzialna nitka kontemplacji utrzymuje nas ponad Otchłanią i że to dzięki głębokiej, żarliwej, a niekiedy rozpaczliwej modlitwie Kościół wciąż pozostaje Kościołem; człowiek zaś bez krótkiego choćby odetchnięcia klimatem modlitwy nie będzie w pełni człowiekiem.
To, że powyższe stwierdzenia nie wydają się w swych roszczeniach z gruntu śmieszne, że nie zdają się żałosną uzurpacją lub mrzonką niemającą pokrycia — a przecież bez wątpienia tak właśnie by je przyjęto jeszcze 20, tym bardziej 120 lat temu —jest wynikiem nie tylko tragicznego bilansu dwustuletnich wysiłków szturmowania nieba bez Boga, lecz i przenikliwej dalekowzroczności niewielkiej liczby myślicieli, którzy mieli odwagę głoszenia swoich poglądów niezależnie od intelektualnych czy politycznych koniunktur i poklasku opinii publicznej. Do grupy tej należy również zaliczyć żyjącego w Kentucky mnicha eremitę.
Jego życie stało się nie tylko apologią kontemplacji, lecz i monastycyzmu. Albowiem jeżeli ideał życia zakonnego, od XVI wieku powoli rugowany na peryferie kultury, a od dwóch przynajmniej stuleci deprecjonowany w mnięj^lub
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
bardziej zawoalowany sposób przez literaturę, historiografię i psychologię wspierane gazetowymi nagonkami i administracyjnym naciskiem, nie wydaje się dzisiaj przeżytkiem, to życie Thomasa Mertona i jego twórczość bardzo się do tego przyczyniły. W znacznej mierze właśnie dzięki trapiście z opactwa Gethsemani dostrzegamy znowu, że żywotność Kościoła, a także żywotność całej kultury powiązana jest ściśle z rozwojem życia zakonnego, zwłaszcza zakonników kontemplacyjnych, gdyż —jak pisze Merton — „główną posługą, przez którą mnich służy światu, jest właśnie ta cisza, to słuchanie, zadawanie pytań, pokorne i odważne demaskowanie rzeczy, których świat nie wie o sobie — zarówno dobrych, jak i złych" (s. 28). I można w myśli współczesnej dostrzec powolne obumieranie racjonalistycznego stereotypu klasztoru jako miejsca ucieczki, pasożytniczego trybu życia i niezrozumiałych antyludzkich praktyk. A rozwijając porównanie RT. Forsytha twierdzącego, że modlitwa jest tym samym dla religii, czym dla nauki prowadzenie poszukiwań i badań, klasztor — zgodnie z twierdzeniem Mertona — zaczyna się jawić jako swego rodzaju laboratorium — miejsce, w którym weryfikuje się teraźniejszość otaczającego go świata i wykuwa przyszłość. Jest częścią kory mózgowej cywilizacji, niewielkiej kolonii komórek, które mogąprawie niepostrzeżenie obumrzeć, lecz bez których człowieczeństwo nie może się spełnić.
Tak wysoka ocena życia zakonnego, jednego z ważkich czynników współtworzących cywilizację, nie jest dziełem samych zakonników. Jest to pogląd myślicieli tej miary co Cri- Dawson, T.S. Eliot, E. Gilson czy H. Urs von Baltha-
6
7
THOMAS MERTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
sar. W tej przemianie duchowego klimatu epoki dokonującej się na naszych oczach ważne miejsce należy przyznać również o. Ludwikowi — znanemu w świecie jako Thomas Merton -— z opactwa Gethsemani. Swoim życiem dowiódł on bowiem pasywnemu niekiedy współczesnemu chrześcijaństwu, a także — często aktywnym —jego przeciwnikom, że można połączyć pisanie esejów na temat nuklearnych zagrożeń z gruntownymi studiami nad teologią życia wewnętrznego, zainteresowania duchowością Dalekiego Wschodu z krytyką struktur społecznych i zaangażowaniem na rzecz pokrzywdzonych, że liczne intelektualne przyjaźnie z wybitnymi poetami, pisarzami i przedstawicielami Kościoła można dopełnić pracą fizyczną i samotniczym życiem w eremie, a uprawianie awangardowej poezji i grafiki — z głęboką medytacyjną modlitwą i „usługowym" pisarstwem na potrzeby liturgii czy dydaktyki.
Bez tej ogólnej perspektywy, bez uwzględnienia tła historycznego, bez wysiłku uzmysłowienia sobie różnorodności oraz bogactwa dokonań Mertona nie można zrozumieć wielkości i oryginalności tego anachorety, a zarazem człowieka awangardy, który — jak chyba nikt inny w poprzednim stuleciu — potrafił dokonać syntezy starożytnej kościelnej tradycji z przenikliwym rozumieniem swego czasu i pełnym zaangażowaniem we współczesność.
Już sam fakt podjęcia powołania trapisty, dziś w naturalny sposób nierozerwalnie związany z jego osobą, nabiera właściwego znaczenia dopiero w zestawieniu ze- światem, który opuścił: z American way oflife i atmosferą intelektu-alną lat trzydziestych. Trudno bowiem o większy kontrast
między życiem według średniowiecznych wzorów w hierarchicznej i ascetycznej wspólnocie a zbiorem tradycyjnych, egalitarnych i liberalnych, amerykańskich przekonań połączonych z antykatolickimi uprzedzeniami; między życiem w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie a stylem życia obowiązującym postępowych intelektualistów i bohemy artystyczne, do których Merton należał. Spełnieniem zaś jego powołania było przypomnienie światu starej prawdy, że pozornie go odrzucając, można pozostać w nim nadal i można nadal być sobą. A nawet więcej, bo Merton dowiódł naszym czasom, jak bardzo może się rozwinąć silna, twórcza osobowość, gdy się w pełni otworzy na Boga. Setki odczytanych z jego pomocą Bożych wezwań (w latach 1944-57 amerykańscy trapiści musieli założyć 10 nowych klasztorów), liczne tłumaczenia i milionowe nakłady książek Mertona są zewnętrznym wyrazem tego, że powszechnie zrozumiałym językiem umiał uczyć życia modlitwy, wspierać ludzi w wysiłkach rozumienia siebie i wiary, przywracać im Tradycję Kościoła, ukazywać sens monastycyzmu.
Ta z konieczności skrótowa refleksja niezbędna jest, jak sądzę, do dobrego zrozumienia niewielkiej książki, a raczej obszernego eseju, który Merton poświęcił modlitwie. Modlitwa kontemplacyjna zajmuje bowiem dość nietypowe miejsce w liczącej ponad 50 książek i tomików poezji twórczości amerykańskiego trapisty — mało jest w niej odniesień do współczesności, typowego dlań poczucia humoru, barwnych anegdot i tonu osobistej narracji. Należy jąusy-tuować wśród innych książek poświęconych problemom ży-
8
9
THOMAS MERTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
cia wewnętrznego, takich jak znane polskiemu czytelnikowi Nikt nie jest samotną wyspą, Posiew kontemplacji czy Wspinaczka ku Prawdzie. Lecz i od nich jest ona w pewien sposób uboższa: skoncentrowana wyłącznie na tytułowym zagadnieniu, pisana stylem mniej obrazowym, prawie zupełnie pozbawionym metafor. Niech jednak nikt się nie spodziewa, że ma przed sobą zbiór suchych technik pogrążania się w medytacji. Wielka duchowa perspektywa zawarta jest na każdej karcie tej książki. Ale Merton przywołuje jąjedynie mimochodem, ucieka się nawet do przypisów (np. bardzo ważny komentarz na s. 120). W odróżnieniu od wielu innych książek nie objaśnia, prawie nie komentuje i nie egzemplifikuje swych poczynań, nie prowadzi czytelników za rękę, pomagając im stawiać kolejne kroki w ponadzmysłowej przestrzeni. Tym razem istnienie tej bogatej monastycznej kultury — otwartej na tradycję i będącej w stałym dialogu ze światem — przyjęte jest już w punkcie wyjścia i Merton zakłada zrozumienie tego faktu, a nawet go wymaga, gdyż jest przekonany, że bez tego kontemplacja nie będzie prawdziwie owocna. Absolutnie nie oznacza to jednak, że jest to książka przeznaczona wyłącznie dla mnichów. Jej treść — takie jest zdanie Mertona — „można zastosować do modlitwy każdego chrześcijanina, co najwyżej zmniejszając nieco nacisk na intensywność pewnych doświadczeń, właściwych monastycznemu życiu w samotności" (s. 20).
Jeżeli w pewien sposób zniechęcam do lektury tej książki amatorów klasztornej egzotyki, estetów ceniących smak i jakość Mertonowych opinii oraz poszukiwaczy bifcgra-
ficznych historii, to — będąc konsekwentny — należy jeszcze uprzedzić czytelników obeznanych z literaturą ascetyczną i mistyczną, że książka ta zawiera jedynie klasyczny wykład doktryny o drodze oczyszczenia i o nocy ciemnej. Ale, by pozostać uczciwym, trzeba natychmiast dodać, że jest to książka znakomita, a powściągliwość Mertona jest celowo i konsekwentnie przeprowadzonym zabiegiem, aby nie koncentrować uwagi czytelników na formie i stać się jak najbardziej przezroczysty, by w jak najmniejszym stopniu zniekształcić dynamikę duchowej części rzeczywistości.
W sposób może mniej efektowny od tego, do którego przywykliśmy, ale głęboki i pełny, dostrzec też można w Modlitwie kontemplacyjnej zalety pisarstwa Mertona — precyzję i nieskazitelny spokój prowadzonego dyskursu, tchnący przy tym świeżością i mocą odważnych, soczystych sformułowań.
Książka ta jest również popisem erudycji Mertona, a słowa „popis" używam w jego najlepszym znaczeniu, chcąc podkreślić, że Merton obficie czerpie z tradycji wielkich mistyków, wykorzystując także w miarę potrzeby swą rzetelną znajomość filozofii. Wystarczy uważnie prześledzić gęsto rozsiane po tekście odniesienia, cytaty, aluzje lub akcenty polemiczne, by dostrzec, że panorama, w którą wpisuje się autor, rozciąga się od Orygenesa, Ojców Pustyni i Doktorów Kościoła poprzez wielką benedyktyńską tradycję i najbliższych Mertonowi trzech Janów: dwóch związanych z mistyką nadreńską — Ruysbroecka i Taulera, a w sposób szczególny św. Jana od Krzyża, sięgając aż po t)ostojewskiego, Heideggera, Marcela, Mouniera.
10
11
THOMAS MRRTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
Sposób skomponowania tej książki, dość często spotykany u Mertona, zbiór krótkich, parustronicowych rozdziałów, przez częste powracanie do poruszanych już wcześniej zagadnień, by ukazać je w nowym świetle, postawić nowe pytania, zweryfikować w kontekście kolejnych doświadczeń, przez częste powoływanie się na cytowanych już uprzednio autorów, lekkie muśnięcie problemów, które nikną i znów się pojawiają w kolejnych rozdziałach, sprawia wrażenie dość luźno, by nie rzec chaotycznie ułożonej całości. Jest to jednak tylko złudzenie. Za tym pozornym szaleństwem kryje się wypracowana metoda: poprzez powtarzanie tematów, wielość cytatów i swobodę skojarzeń, szkic, zniknięcie i powtórne zjawienie się wprowadzonego już uprzednio motywu podkreśla Merton pełnię i integralność opisywanej przezeń pozaempirycznej rzeczywistości, wyróżniając przy tym dwa najistotniejsze wymiary konstytuujące kontemplację: doświadczenie pustki i egzystencjalnego lęku. Równocześnie w sposób logiczny i konsekwentny rozważa kolejne problemy życia wewnętrznego. Uporządkujmy je, uzmysławiając przy tej okazji, jak wiele można powiedzieć na tak niewielu stronicach: modlitwa myślna a modlitwa ustna, przeszkody w życiu modlitwy, medytacja jako przygotowanie i zarazem początek kontemplacji, znaczenie nocy ciemnej, modlitwa indywidualna a liturgiczna, konflikt między działaniem a kontemplacją (wspaniały historyczny przegląd benedyktyńskiej doktryny), znaczenie ascezy, intefektualnego przygotowania do medytacji oraz ogołocenia wewnętrznego, doświadczenie pustki i lęku, niebezpieczeństwa-%ycia
kontemplacyjnego. I mimo że tematy krzyżują się wzajemnie, niekiedy niepostrzeżenie przenikają! nie można jasno określić ich zakresu, delikatna konstrukcja książki oznacza się wielką zwartością. Choć więc jest zabiegiem nieco sztucznym wydzielanie poszczególnych partii tekstu, chciałbym jednak zwrócić uwagę czytelników na ostatnich parę rozdziałów poświęconych głównie doświadczeniu pustki oraz lęku, a także znaczeniu życia kontemplacyjnego i niebezpieczeństwom czyhającym na wszystkich, którzy rozpoczęli wspinaczkę ku Prawdzie. Są one szczególnie istotne, gdyż autor rozbija w nich liczne stereotypy i wiele błędnych mniemań niebezpiecznych dla życia duchowego. A nikt chyba poza Mertonem nie potrafi z taką odwagą, pewnością i precyzją demaskować rozlicznych przejawów religijnego egoizmu, zrutynizowanego przeżywania wiary, drobnomieszczańskiej, pewnej siebie pseu-dodobroci i pozorowanego życia wewnętrznego. Ucząc przy tym, że nie są to choroby abstrakcyjnych, „letnich" chrześcijan, ale stanowią one śmiertelne zagrożenie dla każdego, kto dąży do Bożego Królestwa.
Jeżeli w początkowej części książki zamiarem Mertona jest przekazanie trudno dostępnej, często hermetycznej (chociażby ze względu na język i przyobleczenie w starożytną szatę), mistycznej tradycji Kościoła, to przy jej końcu — acz takie dychotomiczne rozróżnienie jest dość sporym uproszczeniem — w większym stopniu do głosu dochodzi sam Merton, z nieporównaną precyzją zagłębiając się w temat podstawowego doświadczenia Europy drugiej "połowy XX wieku — poczucia bezsensu i trwogi.
12
13
THOMAS MERTON
Sądzę, że tych parę stroniczek przewyższa swą mocą nawet znakomite, lecz — z konieczności — abstrakcyjne analizy egzystencjalnego lęku dokonane przez Paula Tilli-cha, jest to bowiem opis egzystencjalnych doświadczeń. Opis wędrówki do Boga, która jest i bezradnym zmaganiem z nicością, i osamotnioną agonią, drogi, w której ocierając się o szatańskie ułudy, dochodzi się do piekła — doświadczenia, że „Bóg stał się pustką, nicością, trwogą i nocą" (s. 141). In inferno sumus... —jesteśmy w piekle — przywołuje Merton słowa Izaaka ze Stella. Jedyną obroną w takiej chwili —jak uczą wielcy mistycy —jest wyzbycie się przywiązania do wszelkich pojęć, odczuć, nawyków, wyobrażeń i skłonności, jest bezwarunkowe przylgnięcie do Nieobecnego Boga.
Człowieka, który nie stanie twarzą w twarz ze swą absolutną bezsiłą, czeka klęska. Jak pisze Merton: „wpadnie [on] w męczarnie ciemności. Jego medytacja będzie niemożliwa do zniesienia i skłoni go do buntu albo do rozpaczy" (s. 143). Czyż nie jest to opis przeżyć, które stały się udziałem współczesnego egzystencjalizmu (we wprowadzeniu autor odwołuje się expressis verbis do Camusa)? Lecz jeżeli „skazany na wolność" człowiek Sartre'a musi „zawsze wybrać samego siebie", a „człowiek zbuntowany" Camusa tylko poprzez swą wolność nadaje sens absurdowi i godzi się na swą rozpacz, w pewien sposób trzeźwą i piękną, ale tym bardziej tragiczną, to człowiek kontemplacji podejmuje wezwanie, przekracza absurd i docierając do niepojętej pustki, odkrywa, że jest ona pustką, „która przekraczając wszystkie rzeczy, tkwi immanenrnJe we
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
wszystkim" (s. 135), że jest ona pełnią wolności, że jest czystą miłością.
Albowiem stwierdzenie in inferno sumus ma swoje dokończenie — sed misericordiae non irae; in caelo erimus (jesteśmy w piekle, lecz w piekle miłosierdzia, nie gniewu; będziemy w niebie).
Droga człowieka, który uświadomił sobie fundamentalny, metafizyczny antagonizm pomiędzy ,ja" a Bogiem i który nie godzi się na własny bunt wobec Tego, Który Jest, wiedzie przez piekło miłosierdzia i prowadzi do Nowej Ziemi, ziemi, w której Jemu będziemy podobni.
Nie jest to książka przeznaczona dla garstki wybrańców. Do kontemplacji — w tej materii zgodni są zarówno mistycy, jak i teologowie — wszyscy jesteśmy wezwani (nie należy mylić tego wezwania z powołaniem do życia kontemplacyjnego lub otrzymywaniem łask mistycznych), gdyż jest ona dokonywaną z Bożym wsparciem „penetracją najgłębszego podłoża mojego życia, szukaniem pełnego zrozumienia Bożej woli i Jego miłosierdzia wobec mnie oraz mej całkowitej zależności od Boga" (s. 64). Początkiem tej penetracji musi być prośba o poznanie Boga oraz siebie; modlitwa o moc do wytrwania w prawdzie, ze świadomością całkowitego rozdarcia. Albowiem —jak przestrzega Pascal — poznanie siebie bez poznania Boga rodzi rozpacz, poznanie zaś Boga bez poznania siebie rodzi pychę.
Dla każdego więc, kto w imię Boże nie boi się postawienia najistotniejszych pytań, nie obawia się podjęcia ry-
14
15
THOMAS MERTON
zyka poszukiwań podstaw wszelkiego istnienia, Modlitwa kontemplacyjna będzie nieocenioną pomocą. Odnajdzie on na jej kartach ślady własnych rozterek i zwątpień, opisy już ominiętych pułapek i tych, które jeszcze mu grożą. Poznając fizykę Bożej przestrzeni, lepiej zrozumie zarazem siebie i świat, w którym żyje. Ale dla ludzi niedostrzegają-cych, że żyjemy po zmartwychwstaniu, oraz — to ważne — dla tych, którzy są przekonani, że Boga znają, będzie to książka zamknięta: nudna, przeteoretyzowana, bezskładna. Pisana jest bowiem dla ludzi, którzy Boga s z u k a j ą. To do nich skierował Merton tę niewielką książeczkę, która stała się podsumowaniem i zwieńczeniem jego doświadczeń —jego testamentem.
Jesienią 1968 roku głód Boga, który w nim stale narastał, zaprowadził Thomasa Mertona na Daleki Wschód, do Tybetu. Także podczas tej pierwszej i ostatniej w swym życiu monastycznym podróży przypominał wszystkim dążącym do Boga: „Podstawowym warunkiem jest to, aby każdy był wierny swoim poszukiwaniom".
A gdy 10 grudnia w Bangkoku znaleziono o. Ludwika Thomasa Mertona porażonego prądem zepsutego wentylatora, mnisi zgromadzeni na konferencji przełożonych katolickich zakonów kontemplacyjnych napisali w liście do jego współbraci w Gethsemani: „Twarz zmarłego ojca Ludwika była pełna wielkiego i głębokiego pokoju i było oczywiste, że znalazł Tego, którego tak zawzięcie poszukiwał".
Maciej Zięba OP
Modlitwa kontemplacyjna
Kto chodzi w ciemnościach
i bez przebłysku światła,
niechaj imieniu Pana zaufa
i niech na swoim Bogu się oprze!
Iz 50,10
Dam im serce zdolne do poznania Mnie, że
Ja jestem Pan. Oni będą moim narodem,
Ja zaś będę ich Bogiem, ponieważ całym sercem
serca powrócą do Mnie..
Jr 24,7
Wprowadzenie
Mnich jest chrześcijaninem, który odpowiedział na specjalne wezwanie Boże i wycofał się z co bardziej absorbujących spraw życia doczesnego, aby całkowicie poświęcić się pokucie, nawróceniu, metanoi, wyrzeczeniu i modlitwie. Wyrażając się pozytywnie: życie monastyczne należy rozumieć przede wszystkim jako życie modlitwy. Elementy negatywne: samotność, post, posłuszeństwo, pokuta, wyrzeczenie się posiadania oraz wyrzeczenie się własnych ambicji — wszystko to ma służyć oczyszczeniu drogi, aby modlitwa, medytacja i kontemplacja mogły wypełnić przestrzeń opróżnioną poprzez rezygnację z innych spraw.
To, co napisano na tych stronach o modlitwie, przeznaczone jest przede wszystkim dla mnichów. Jednakże tak jak książka o psychoanalizie napisana przez psychoanalityka głównie dla psychoanalityków może przemówić (jeżeli nie okaże się nadmiernie fachowa) również do laika interesującego się tą tematyką — tak praktyczna i nieaka-demicka rozprawa o modlitwie monastycznej powinna za-
19
THOMAS MERTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
ciekawić wszystkich chrześcijan, skoro każdy z nich jest w pewnym sensie zobowiązany być człowiekiem modlitwy. I chociaż tylko niewielu odczuwa pragnienie samotności lub powołanie do życia monastycznego, wszyscy powinni — przynajmniej teoretycznie — interesować się modlitwą w takim stopniu, aby móc czytać i wykorzystać to, co zostało tu powiedziane do mnichów, dostosowując to do okoliczności własnego powołania. Wobec trudności współczesnego wielkomiejskiego życia wielu zapewne odkryje w sobie potrzebę pewnego wewnętrznego wyciszenia i umartwienia, choćby po to, by nie ulec rozkojarze-niu i by zachować swą ludzką i chrześcijańską tożsamość oraz wewnętrzną wolność. Aby to było możliwe, ludzie tacy często szukają chwil skupienia i modlitwy, które pozwalają im pogłębić swe życie medytacyjne. Niniejsza książka traktuje o samej istocie modlitwy, a nie ogranicza się do specjalnych jej technik. Dlatego też wszystko, co zostało w niej powiedziane, można zastosować do modlitwy każdego chrześcijanina, co najwyżej zmniejszając nieco nacisk na intensywność pewnych doświadczeń, właściwych monastycznemu życiu w samotności.
Modlitwa monastyczna jest przede wszystkim prosta. W pierwotnym monastycyzmie nie zawsze była modlitwą liturgiczną, chociaż liturgię wkrótce zaczęto uważać za specjalność mnichów i kanoników. Rzeczywiście, pierwsi mnisi w Egipcie i Syrii ograniczali się do najbardziej podstawowej liturgii, a ich modlitwa osobista była bezpośrednia i nieskomplikowana. Na przykład w wypowiedziach pjców Pustyni czytamy, że gdy pewien mnich zapytał św. Waka-
rego, jak się modlić, ów odpowiedział: „Nie trzeba na modlitwie dużo słów, lecz często wyciągać ręce i mówić: »Pa-nie, zgodnie z Twoją wolą, zmiłuj się nade mną«. Jeśli w duszy zrodzi się walka, mów: »Wspomóż mnie«. A ponieważ On sam wie, co jest pożyteczne, zmiłuje się nad nami"1. W Rozmowach o modlitwie1 Jana Kasjana zauważamy, że pierwsi mnisi kładli wielki nacisk na prostą modlitwę składającą się z krótkich wyrażeń zaczerpniętych z Psalmów lub innych ksiąg Pisma Świętego. Jednym z najczęściej używanych było wezwanie: Deus, in adiutorium meum intende, „Panie, pospiesz ku ratunkowi memu!" (Ps 70,2).
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, źe takie proste modlitwy nie mają wiele wspólnego z życiem kontemplacyjnym. Przede wszystkim Ojcowie Pustyni nie uważali się za mistyków, chociaż w istocie często nimi byli. Wystrzegali się szukania niezwykłych przeżyć i doświadczeń. Poprzestawali na walce o „czystość serca" i kontroli nad swoimi myślami, aby nie dopuszczać do serc i umysłów trosk i niepokojów, a przez to zupełnie zapomnieć o sobie i oddać się wyłącznie miłowaniu Boga i służeniu Mu.
Miłość ta wyrażała się przede wszystkim w umiłowaniu słowa Bożego. Słowa modlitwy czerpano z Pisma Świętego, zwłaszcza z Psalmów. Pierwsi mnisi uważali Psalmy nie tylko za pewnego rodzaju streszczenie wszystkich pozostałych ksiąg Pisma Świętego, lecz także za księ-
1 Filokalia. Teksty o modlitwie serca, przeł. i oprać. ks. J. Naumo-
wicz, Wydawnictwo „M", Kraków 20022, BOK 18, s. 9(^
2 Jan Kasjan, Rozmowy z Ojcami X 10, przeł. i opraoźfcs. A.Nocoń,
'.. Wyd. Benedyktynów „Tyniec", ŹM 28, Kraków 2002.
20
21
THOMAS MLRTON
gę o szczególnym znaczeniu dla życia ascetycznego, gdyż ich zdaniem objawiała ona ukryte poruszenia serca w jego walce z siłami ciemności3. Tak zwane „psalmy walki" były interpretowane jako odnoszące się do wewnętrznej walki z namiętnością i demonami. Medytacja była przede wszystkim meditatio scripturarum, rozważaniem Pisma Świętego. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że pierwsi mnisi zajmowali się bardzo rozumową i analityczną „medytacją" Biblii. Medytacja polegała dla nich na przyswajaniu sobie słów Pisma Świętego poprzez uczenie się ich na pamięć i powtarzanie z głęboką i prostą koncentracją, płynącą wprost z serca. Dlatego „serce" odgrywa główną rolę w tej pierwotnej formie modlitwy monastycznej.
Poproszono kiedyś św. Makarego, aby wyjaśnił następujący werset Psalmu: „Rozmyślanie mego serca przed Tobą zawsze" (Ps 19,15). Sformułował on wówczas jedno z pierwszych określeń „modlitwy serca", która polegała na wzywaniu imienia Chrystusa w całkowitym skupieniu, z największych głębin jestestwa rozmodlonego człowieka, to znaczy z „serca", uważanego za korzeń i źródło całej wewnętrznej prawdy osoby. Wzywać imienia Chrystusa „w sercu" znaczyło wołać doń w najgłębszej i najbardziej gorliwej intensywności wiary, okazanej przez skoncentrowanie całego jestestwa na modlitwie pozbawionej wszelkich nieistotnych elementów i zredukowanej jedynie do
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
wzywania imienia Chrystusa wraz z prostą prośbą o pomoc. Makary powiedział:
Nie ma rozważania bardziej potrzebnego niż to, które obejmuje zbawcze i błogosławione Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa. Nieustannie powinieneś podtrzymywać je w sobie, jak jest napisane: „Jak jaskółka wołam, wzdycham jak gołębica" (Iz 38,14). Tak czyni sługa Boży, który wciąż trwa przy zbawczym Imieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa4.
Mnisi Kościołów wschodnich w Grecji i Rosji używali przez wieki podręcznika modlitwy zwanego Filokalia. Jest to antologia cytatów z nauk wschodnich Ojców monastycznych od trzeciego stulecia aż po średniowiecze. Całość dzieła dotyczy owej „modlitwy serca" czy „modlitwy Jezusowej". Ten typ modlitwy rozwinął się w specjalną, niemal ezoteryczną technikę w szkole kontemplacji hezy-chastycznej, która rozkwitła w monastycznych ośrodkach na Synaju i górze Athos. W pracy tej nie będziemy jednak omawiali szczegółów owej techniki, którą czasami (lecz nader lekkomyślnie) porównywano z jogą. Uwydatnimy jedynie istotną prostotę modlitwy monastycznej w pierwotnej „modlitwie.serca", polegającej na wewnętrznym skupieniu, na porzucaniu rozpraszających myśli oraz pokornym wzywaniu Pana Jezusa słowami zaczerpniętymi z Biblii w duchu mocnej wiary. W tradycji monastycznej wschodniego Kościoła uważa się, że ta prosta praktyka ma
3 Por. św. Atanazy, List do Marcelina, w: ks. A. Tronina, Teologia Psalmów, Wprowadzenie do lektury Psałterza, RW KUL, Lublin 1995,
s. 222-257. ~>
^ 4Filokałia, s. 96.
22
23
THOMAS MliRTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
decydujące znaczenie podczas modlitwy, zgodnie z wiarą, iż moc sakramentalna imienia Jezusa sprowadza Ducha Świętego do serca modlącego się mnicha. W tekście typowym dla tej tradycji czytamy:
Człowiek zostaje wzbogacony przez wiarę oraz —jeśli wolisz — przez nadzieję i pokorę, z którymi wzywa najsłodszego imienia naszego Pana, Jezusa Chrystusa; zostaje także wzbogacony przez pokój i miłość. Są one bowiem prawdziwie życiodajnym drzewem o trzech konarach, zasadzonym przez Boga. Człowiek dotykający tego drzewa we właściwym czasie i jedzący z niego, gdy jest to godziwe, zbierze niekończące się i wieczne życie, a nie śmierć, jak Adam. (...) Nasi chwalebni nauczyciele (...), w których mieszka Duch Święty, mądrze zalecają wszystkim, a szczególnie tym, którzy chcieli przyjąć przestrzeń Bożego milczenia (tzn. mnichom) i poświęcić się Bogu, wyrzekłszy się świata, aby praktykowali pokój połączony z mądrością i z nieustraszoną nadzieją wybierali Jego miłosierdzie. Codzienną praktyką i zajęciem takich ludzi jest wzywanie Jego świętego i najsłodszego imienia i noszenie go stale w swym umyśle, w sercu i na ustach (...)5.
Praktyka utrzymywania stałej obecności imienia Jezus u podstaw własnego istnienia była dla starożytnych mnichów tajemnicą kontrolowania myśli oraz zwycięstwa nad pokusami. Towarzyszyła ona wszystkim czynnościom ży-
cia monastycznego, nasycając je modlitwą. Na tym polegała istota medytacji monastycznej, szczególna forma praktyki stawania w obecności Boga, którą św. Benedykt uczynił z kolei kamieniem węgielnym życia i medytacji monastycznej . Ta podstawowa i prosta praktyka mogła być oczywiście poszerzona przez włączenie myśli o męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa; św. Atanazy był jednym z pierwszych, którzy połączyli tę poszerzoną praktykę z różnymi kanonicznymi godzinami modlitwy6.
Dla uproszczenia skoncentrujemy się na najbardziej podstawowych formach medytacji monastycznej i rozważymy „modlitwę serca" jako drogę utrzymywania się w obecności Boga oraz jako rzeczywistość zakorzenioną w wewnętrznej prawdzie osoby. W naszym rozważaniu odwołamy się od czasu do czasu do starożytnych tekstów, lecz ujęcie tematu będzie w zasadzie współczesne.
Ostatecznie, niektóre z myśli przewodnich egzystencja-lizmu Heideggera, kładąc nacisk na nieuniknioną konieczność śmierci, na ludzkie pragnienie autentyczności oraz pewnego rodzaju duchowe wyzwolenie, przypominają, że klimat, w którym rozkwitła modlitwa monastyczna, nie jest jednak całkowicie obcy współczesnemu światu. Wręcz przeciwnie: jest to wiek, który z samej swej natury, jako czas kryzysu, rewolucji, walki, domaga się szczególnych poszukiwań i dociekań; to właśnie jest zadaniem mnicha podczas modlitwy i rozmyślania. Albowiem mnich przetrząsa nie tylko własne serce: zanurza się głęboko w sercu
5 Kadloubovsky, Palraer, Writingsfrom the Phiłokalia on Player of
theHeart, Londyn 1957, s. 172-173. ->
1 _ 6 De yłrginitałe [O dziewictwie] 12-16.
24
25
THOMAS MERTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
świata, którego częścią pozostaje, chociaż pozornie go opuścił. W rzeczywistości mnich porzuca świat jedynie po to, aby uważniej słuchać najgłębszych i najbardziej pomijanych głosów, które pochodzą z wewnętrznej głębi tegoż świata.
Dlatego to termin „kontemplacja" jest zarówno niewystarczający, jak i niejasny, kiedy stosuje się go na określenie najwyższych postaci modlitwy chrześcijańskiej. Nic nie jest bardziej obce autentycznie monastycznej i kontemplacyjnej tradycji w Kościele niż pewien rodzaj gnostycy-zmu, który chciałby wynieść człowieka oddanego kontemplacji ponad zwyczajnego chrześcijanina, wprowadzając go w sferę ezoterycznej wiedzy i doświadczenia, uwalniając od codziennych zmagań i cierpień ludzkiej egzystencji i podnosząc do uprzywilejowanego stanu istot duchowo czystych, jak gdyby był niemal aniołem, nietkniętym przez materię i namiętność, którego ekonomia sakramentów, miłości i krzyża przestała już interesować.
Droga modlitwy monastycznej nie jest wyrafinowaną formą ucieczki od chrześcijańskiej ekonomii wcielenia i odkupienia. Jest to szczególny sposób pójścia za Chrystusem, uczestniczenia w Jego męce i zmartwychwstaniu oraz dokonanym przez Niego odkupieniu świata. Z tego właśnie powodu wymiarami modlitwy w samotności są zwykłe ludzkie udręki, badanie siebie, chwile obrzydzenia wobec własnej próżności, zakłamania i zdolności do zdrady. Nie umieszczając bynajmniej człowieka w nienaruszalnym narcystycznym bezpieczeństwie, owa droga modlitwy stawia nas twarzą w twarz z nieprawdą i niegodziwością fałszywego, ja", które pragnie żyć jedynie dla siebici cie-
szyć się „pociechą płynącą z modlitwy" dla niej samej. To , ja" jest czystą iluzją i ostatecznie życie tą iluzją i przez nią musi skończyć się rozgoryczeniem lub obłędem.
Z drugiej strony musimy przyznać, że życie społeczne, czyli tak zwane „życie światowe", na swój własny sposób sprzyja owej złudnej, narcystycznej egzystencji i doprowadza ją do ostatecznych granic. Dziwaczny stan wyobcowania i zamętu, dotykający człowieka we współczesnym społeczeństwie, jest być może bardziej „znośny", ponieważ przeżywany jest wraz z mnóstwem rozrywek i możliwości ucieczki, niesie też szansę owocnego działania i prawdziwego chrześcijańskiego altruizmu. Lecz u podłoża każdego istnienia leży warstwa wątpliwości oraz zakwestionowania siebie, która wcześniej czy później zmusi nas do stanięcia twarzą w twarz z ostatecznym sensem naszego życia. To zakwestionowanie siebie nie może obyć się nigdy bez pewnego egzystencjalnego lęku—poczucia niepewności, zagubienia, wygnania i grzechu. Poczucia, że było się w jakiś sposób niewiernym nie tyle abstrakcyjnym normom moralnym czy społecznym, ile swej własnej, najbardziej wewnętrznej prawdzie. „Lęk" w tym znaczeniu nie jest zwykłym dziecinnym strachem przed karą, naiwnym poczuciem winy, obawą przed naruszeniem tabu. To raczej głęboka świadomość, że jest się zdolnym do niewierności wobec siebie i innych: że żyje się kłamstwem.
Szczególny, monastyczny wymiar tej walki ujawnia się w fakcie, że właśnie społeczeństwo, jego instytucje, organizacje, całe to „normalne życie" może wpychać nas w jeszcze większe zafałszowanie i iluzję. Głębokim
26
27
THOMAS Mf-RTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
źródłem monastycznego „lęku" jest konflikt wewnętrzny, który każe nam się domyślać, że aby być wiernym Bogu i sobie samym, musimy zerwać ze znanymi, ustabilizowanymi i bezpiecznymi normami i wyruszyć w nieznane. „Jeżeli człowiek nie będzie miał w nienawiści ojca i matki..."
— te słowa Chrystusa stanowią pewien znak głębokiego
konfliktu leżącego u podstaw każdego chrześcijańskiego na
wrócenia, zwrotu ku wolności, która nie opiera się już na
aprobacie społecznej i względnym wyobcowaniu, ale w czy
stej wierze staje się bezpośrednio zależna od niewidzial
nego i niezbadanego Boga.
Trzeba od razu dodać, że to zmaganie nie kończy się wraz z przekroczeniem bramy klasztoru i często może wyjść na jaw ponownie, gdy mnich pracuje nad swoim powołaniem. Zadaniem monastycznej odnowy i reformy jest znalezienie takich dróg, na których mnisi i mniszki będą mogli pozostać wierni powołaniu poprzez pogłębienie i rozwijanie go w nowy sposób, nie poświęcając swojego życia na podpieranie starych struktur, lecz skupiając wysiłki na tworzeniu nowych form życia monastycznego, nowych obszarów kontemplacyjnego doświadczenia.
Główną posługą, przez którą mnich służy światu, jest właśnie ta cisza, to słuchanie, zadawanie pytań, pokorne i odważne demaskowanie rzeczy, których świat nie wie o sobie
— zarówno dobrych, jak i złych. Jeśli w drugiej połowie
tej pracy pojawi się często pojęcie „lęku", to będziemy go
używali w znaczeniu egzystencjalnym.
Mnich, który prawdziwie jest człowiekiem modlitwy i który na serio stawia czoła wezwaniu, które niesie, mu
powołanie w całej swojej głębi, przez sam ten fakt naraża się na ów egzystencjalny lęk. Doświadcza w sobie pustki, braku autentyczności, poszukiwania wierności, zagubienia współczesnego człowieka. Doświadcza jednak tego wszystkiego w zupełnie inny, głębszy sposób aniżeli zwykły człowiek żyjący pośród współczesnego świata, do którego ta niepokojąca świadomość siebie przychodzi raczej jako doświadczenie nudy i duchowej dezorientacji. Mnich staje wobec własnego człowieczeństwa i człowieczeństwa tego świata w najgłębszym i najbardziej centralnym punkcie, w którym pustka zdaje się przechodzić w czarną rozpacz. Mnich uświadamia sobie tę poważną możliwość i odrzuca ją, tak jak u Camusa człowiek, stając wobec „absurdu", przekracza go dzięki wolności. Możliwość absolutnej rozpaczy przemienia się w doskonałą nadzieję poprzez czystą i pokorną prośbę modlitwy monastycznej. Mnich staje twarzą w twarz z najgorszym, a odkrywa w nim nadzieję tego, co najlepsze. Z ciemności przychodzi światło. Ze śmierci — życie. Z otchłani przychodzi przedziwny, tajemniczy dar Ducha Świętego posłanego przez Boga, aby odnowić wszystkie rzeczy, przemienić stworzony i odkupiony świat i wszystkie rzeczy ustanowić na nowo w Chrystusie.
Takie jest owo twórcze i uzdrawiające dzieło mnicha, które realizuje się w ciszy, ogołoceniu ducha, w pustce i pokorze. Jest to uczestniczenie w zbawczej śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Dlatego każdy chrześcijanin może, jeśli tego pragnie, wejść we wspólnotę milczenia z modlącym się i medytującym Kościołem, który jest Kościołem Pustyni.
28
Rozdział 1
Klimat dogodny dla rozkwitu modlitwy monastycznej to klimat pustyni (por. Iz 35,1-10), na której człowiek jest pozbawiony pociech, bezpieczna rutyna miejskiego życia nie stanowi już dlań żadnego oparcia, a modlitwa musi być podtrzymywana przez Boga w czystości wiary. Mnich, jeśli nawet żyje we wspólnocie, tak samo jak pustelnik zobowiązany jest do badania wewnętrznej nędzy własnego istnienia. Słowo Boga stanowiące jego pociechę jest równocześnie jego utrapieniem. Liturgia, która jest jego radością i która objawia mu chwałę Boga, nie może napełnić serca, jeśli nie zostało ono wcześniej upokorzone i oczysz-
I czone przez lęk. Alleluja to pieśń pustyni.
| Chrześcijanin, nawet mnich bzy eremita, nigdy nie jest
! wyizolowanąjednostką. Jest członkiem oddającej chwałę
i
; wspólnoty — ludu Bożego. Alleluja jest zwycięską aklamacją zmartwychwstałego Zbawiciela. Niemniej sam lud Boży, nawet gdy oddaje chwałę Panu w Świątyni piękna
\ zacienionej Obłokiem Jego obecności, ciągle jeszcze piel-
i _rf grzymuje. Przyjmujemy Boga z radościąjako członkowie
I
31
THOMAS Ml-RTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
wspólnoty, która otrzymała błogosławieństwo i zbawienie, a która teraz wędruje, aby spotkać Go, gdy przyjdzie w obiecanym przez siebie Adwencie. Jednakże jako pojedyncze osoby uznajemy w sobie grzeszników. Modlitwa mnicha podyktowana jest dwojaką świadomością: grzechu i odkupienia, gniewu i miłosierdzia — jak modlitwa każdego chrześcijanina, lecz mnich jest powołany, aby zbadać te dwa wymiary bardziej dokładnie i za większą cenę aniżeli jego bracia, którzy poświęcili się dziełom miłosierdzia lub aktywności w świecie.
W książce tej chcemy zająć się w sposób szczególny modlitwą osobistą, uwzględniając zwłaszcza jej medytacyjne i kontemplacyjne aspekty. Przyjmujemy, że osobista modlitwa mnicha osadzona jest w jego życiu przez psalmodie, celebracjęliturgicznąoraz medytacyjne czytanie Pisma Świętego (łectio divina). Wszystkie te czynności mają wymiar zarówno osobisty, jak i wspólnotowy. Na kartach tej książki zajmiemy się przede wszystkim pogłębiającą się u mnicha egzystencjalną świadomością swego wezwania do życia w Chrystusie, tak jak stopniowo objawia mu się ono na pustyni, na której jest sam wobec Boga — niezależnie od tego, czy jego bracia są fizycznie obecni wokół niego, czy też nie.
Dostojewski w Braciach Karamazow ukazuje nam to, co Rozanow nazwał „odwiecznym konfliktem" w mona-stycyzmie — i bez wątpienia w samym chrześcijaństwie. Jest to konflikt pomiędzy surowym, apodyktycznym, obłudnym, ascetycznym Ferapontem, który siłą wyzwala się ze świata, a potem czuje się upoważniony do ściągania nań
przekleństw — oraz Starcem Zosimą, dobrym, współczującym człowiekiem modlitwy, który utożsamia się z grzesznym i cierpiącym światem, aby tym samym sprowadzić nań Boże błogosławieństwo.
Trzeba podkreślić, że w obecnym czasie odnowy monastycznej coraz bardziej interesujemy się typem duchowości Zosimy. Ten rodzaj ducha monastycznego ma charakter raczej charyzmatyczny aniżeli instytucjonalny. Potrzebuje o wiele mniej surowych struktur i oddaje się całkowicie tylko jednej potrzebie — potrzebie posłuszeństwa słowu i duchowi Bożemu, którego owocem jest pokora i współczująca miłość. A zatem typ monastycyzmu wzorowany na Zosimie może rozkwitnąć również w sytuacjach nietypowych, nawet pośrodku świata. Być może istnieją tacy „mnisi" niemający zewnętrznych więzi z mo-nastycyzmem.
Z drugiej strony trzeba przyznać, że struktury wspólnotowe mają wartość, której nie wolno nie doceniać. Porządek, cisza, braterska więź i miłość, które zapewnia pracująca i modląca się wspólnota, są środowiskiem oczywistym i typowym dla rozwoju życia modlitwy. Nie trzeba przy tym dodawać, że takie wspólnoty nie muszą powielać formalnych i obserwanckich modeli życia klasztornego trapistów, kartuzów czy karmelitów, takich, jakie znaliśmy dotychczas.
32
Rozdział 2
W sposobie modlitwy opisywanym przez wczesnych pisarzy monastycznych meditatio trzeba rozpatrywać w ścisłym powiązaniu zpsalmodia, lectio, oratio i contemplatio. Jest to część nieprzerwanej całości, całego ujednoliconego życia mnicha, conversatio monastica, odwrócenia się od świata ku Bogu. Oddzielenie medytacji od modlitwy, czytania duchowego i kontemplacji jest fałszowaniem obrazu monastycznego sposobu modlitwy. Wraz ze wzrostem kontemplacyjnego charakteru medytacji zauważamy, że nie jest ona tylko środkiem, lecz posiada również coś z natury swego celu. A więc modlitwa monastyczna, a zwłaszcza medytacja i modlitwa kontemplacyjna, jest nie tyle sposobem odkrywania Boga, ile raczej sposobem spoczywania w Tym, którego już znaleźliśmy, a który nas kocha, jest blisko i przychodzi, by nas pociągnąć ku sobie. Dominus enim prope est, Pan bowiem jest blisko. Modli-| twa, czytanie, medytacja i kontemplacja wypełniają zwyk-j łą pustkę monastycznej samotności i milczenia rzeczywi-L^stością Bożej obecności — dzięki nim uczymy się praw-
i
! 35
THOMAS MLRTON
dziwej wartości milczenia oraz doświadczamy jałowości i daremności wszelkich rozproszeń i bezużytecznego porozumiewania się, które nic nie wnoszą do powagi i prostoty życia modlitwy.
Cokolwiek można by myśleć o wartości wspólnej liturgii połączonej z wszelkiego rodzaju śpiewami i wyrażaniem siebie — a z pewnością mają one swoje miejsce w życiu modlitwy — to rodzaj modlitwy, o którym tutaj mówimy jako o ściśle „monastycznym" (choć może on się nadawać dla każdej osoby świeckiej, która znalazła w nim upodobanie), jest modlitwą milczenia, prostoty, medytacyjnej i kontemplacyjnej harmonii, głębokiej osobistej integracji w uważnym, czujnym słuchaniu serca. Odpowiedzią, którą taka modlitwa wywołuje, nie jest zazwyczaj radość i uchwytne dla ucha świadectwo, ale bezsłowne i całkowite poddanie się serca w milczeniu.
Syryjski mnich Izaak z Niniwy dobrze opisał nieroz-dzielną jedność milczenia i modlitwy monastycznej:
Wielu gorliwie poszukuje, lecz tylko ci znajdują, którzy pozostają w bezustannym milczeniu. (...) Każdy człowiek, który ma upodobanie w mnóstwie słów, chociażby głosił chwalebne rzeczy, jest pusty wewnątrz. Jeżeli kochasz prawdę, bądź miłośnikiem milczenia. Milczenie jak światło słońca oświeci cię w Bogu i uwolni od widma ignorancji. Milczenie zjednoczy cię z samym Bogiem. (...)
Umiłuj milczenie bardziej niż wszelkfe inne rzeczy: przyniesie ci owoc, którego język nie jest w stanie opi-
36
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
sać. Na początku musimy zmuszać się, aby zachować milczenie. Lecz później rodzi się coś, co pociąga nas ku niemu. Niech Bóg da ci doświadczenie tego „czegoś", które rodzi się z milczenia. Jeśli tylko będziesz je praktykował, niewypowiedziane światło zaświta w tobie (...), odczujesz wkrótce nieznaną słodycz płynącą z tego ćwiczenia i ciało zostanie bez mała przymuszone do trwania w milczeniu.
Trzeba zauważyć, że w kontekście monastycznym termin „modlitwa m y ś 1 n a" jest całkowicie mylący. Rzadko modlimy się samym umysłem. Medytacja monastyczna, modlitwa, oratio, kontemplacja, czytanie (duchowe) angażują całego człowieka i pochodzą z samego „centrum" jego istnienia, z jego „serca" odnowionego przez Ducha Świętego i całkowicie posłusznego łasce Chrystusa. Modlitwa monastyczna rozpoczyna się nie tyle rozważaniami, ile „powrotem do własnego serca", odnalezieniem swego najgłębszego centrum, rozbudzeniem głębi swego istnienia w obecności Boga, który jest źródłem naszego istnienia i naszego życia.
Na tych stronach będzie się zatem używać pojęcia „medytacja" jako mniej więcej równoznacznego z tym, co mistycy Kościoła Wschodniego nazywali „modlitwą serca" — przynajmniej w ogólnym sensie modlitwy, która szuka swoich korzeni u samej podstawy naszego istnienia, a nie jedynie w naszym umyśle czy uczuciach. Poprzez „modlitwę serca" szukamy samego Boga obecnego w głębi naszego jestestwa, a spotykamy Go tam przez wzywanie imienia Jezus w wierze, zdumieniu i miłości.
37
THOMAS MERTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
Pojęcie „modlitwa myślna" sugeruje, niestety, rozłam
w życiu modlitwy pomiędzy modlitwą „w umyśle", wraz ;
z określonymi „aktami" lub bez nich, a prostą modlitwą ;
ustną, czy to prywatną, czy chórową. To z kolei zdaje się I
wskazywać na inny rozdźwięk — między modlitwą osobi- j
stą i chórową. Można mniemać, że wszelkiego rodzaju pro- ;
bierny wypływają z tego rzekomego konfliktu. I rzeczywi- ;
ście, samo przekonanie o istnieniu niezgodności między ;
tymi „działami" życia modlitwy prowadzi nieraz do ducho
wego nieładu. We wczesnej tradycji monastycznej nie było
jednak takiego podziału i konfliktu. Całe życie mnichajest
harmonijną jednością, w której różne formy modlitwy mają
swój właściwy czas i miejsce, ale dzięki tej harmonii moż
na uważać mnicha za „modlącego się zawsze" w taki czy
inny sposób. Święty Bazyli na przykład, kiedy mówi o tym,
co dzisiejsi autorzy nazywają modlitwą prywatną, opisuje
modlitwę mnicha podczas pracy. Taka modlitwa składa się ■
częściowo z psalmów, częściowo z jego własnych, prostych !
i spontanicznych słów lub nawet bezsłownych aktów skie- |
rowanych ku Bogu.
Jest przeznaczony czas na modlitwę i śpiew psalmów, i
jak i na inne działanie. Gdy ręce są zajęte przy pracy, \
można działać językiem (...). W ten sposób można wy- j
pełnić obowiązek modlitwy podczas pracy. W ten spo- j
sób możemy dziękować Temu, który dał siłę naszym rę- j
kom do pracy, a nadto mądrość umysłu (...). j
Będziemy utrzymywać umysł w skupieniu, przy każ- |
dej pracy błagając Boga o jej powodzenie, dziękując Mu !
za to, że dał nam jakieś zadanie do wykonania, rhie tra- !.
38 l
cąc z oczu — jak już powiedziano — celu, jakim jest podobanie się Jemu7.
W tradycji celtyckiej istnieje poemat przypisywany św. Kolumbanowi, opisujący życie pustelnicze na otoczonej oceanem wyspie i dający pewne pojęcie o różnych sposobach modlitwy, które jednoczyły całodzienne zajęcia w organiczną całość. Autor określa siebie jako wygnańca, który „porzucił Irlandię", a teraz poruszony do głębi widokiem fal rozbijających się o brzeg opisuje swe upodobanie do życia pełnego smutku i wielbienia Boga:
Obym mógł błogosławić Pana,
który zachowuje wszystko —
ntebo z miriadami jasnych konstelacji,
ziemię, brzeg i wezbrane wody.
Obym mógł przestudiować wszystkie książki
pożyteczne dla każdej duszy;
czasami zginając kolana przed umiłowanym Niebem,
czasami śpiewając psalmy;
czasami kontemplując Króla Niebios,
Świętego Pana;
czasami przy pracy nieprzymuszonej,
byłoby wspaniale;
czasami zbierając wodorosty ze skał,
czasami łowiąc ryby,.
czasami dając pożywienie biednym,
czasami w samotnej celi,
7 Św. Bazyli Wielki, Reguły dłuższe, q. 37, w: Pisma ascetyczne, t. 2, przeł. i oprać. ks. J. Naumowicz, Wyd. Benedyktynów „Tyniec", 'ŻM 6, Kraków 1995, s. 147-148.
39
THOMAS MKKTON
Również Św. Beda opisuje nieprzerwaną medytację mnichów, którzy towarzyszyli św. Aidanowi podczas jego misji w Northumbrii w VII wieku. Gorliwe życie modlitwy mnichów przypisuje on żarliwości samego Aidana:
Jego sposób życia był tak odmienny od lenistwa panującego w naszych czasach, że wszyscy ci, którzy mu towarzyszyli, czy to mnisi, czy zwykli wiemi, zajmowali swój czas medytacją, którą było albo czytanie Pisma Świętego, albo rozważanie Psalmów. Było to codzienne zajęcie jego samego i wszystkich, którzy z nim byli, dokądkolwiek się udali8.
Zauważmy szerokie znaczenie, które Beda nadaje medytacji, utożsamiając ją z lectio i psalmodią. Warto również zauważyć, że nie widzi on żadnego problemu w tym, aby mnisi i zwykli wierni prowadzili ten sam rodzaj prostego życia modlitwy opartego na Biblii.
W cytowanych tekstach odnajdujemy pogląd na życie modlitwy nie tylko bardzo prosty, szeroki i zdrowy, lecz również wysoce jednolity, a mimo to urozmaicony, w doskonałej harmonii z naturą. Przede wszystkim jest rzeczą zrozumiałą, że każdy modli się tak, jak lubi, czy to głośno, czy też „w sercu swoim". Modlitwa głośna oznacza tutaj naprawdę głośne śpiewanie Psalmów. Ten sposób modlitwy nie jest zmaganiem się, aby być skupionym pomimo pracy, podróży czy innych działań, lecz wypływa z codziennego życia i współistnieje w zgodzie z gracą i innymi
R Historia ecclesiastica gentis Angiorum [Historia kościelna naro
du angielskiego] III 5 (PL 95,21-290). ^
40
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
obowiązkami: jest on rzeczywiście pewnym aspektem pra-j cy mnicha, klimatem, w którym mnich pracuje, zakłada bo-■ wiem świadome przeżywanie obecności Boga i zależności
od Niego. Również tutaj formy, które przybiera ta świado-j mość, nie są określone ani nakazane. Brak jakiejkolwiek
wskazówki, że mnich musi wyobrażać sobie Boga „gdzieś i tam" lub w ogóle gdziekolwiek; każdy ma postępo-
'■■ wać według własnej wiary i zdolności pojmowania. Klimat
i
takiej modlitwy jest zatem klimatem świadomości, wdzięcz-ności i całkowicie posłusznej miłości, która pragnie jedynie podobać się Bogu. Tę samą prostotę odnajdujemy w 52 rozdziale Reguły, gdzie św. Benedykt mówi o modlitwie prywatnej i osobistej: „A jeśli też kiedy indziej ktoś zechce modlić się w samotności, niech wejdzie po prostu i niech się modli, nie na cały głos, lecz ze łzami i z głębi serca"9. Klimat modlitwy ukazany w tradycyjnym wyrażeniu „ze łzami
| i z głębi serca" jest klimatem skruchy i miłości.
< Nie od rzeczy byłoby przeanalizować tutaj pojęcie „ser-
ca". Odnosi się ono do najgłębszej psychologicznej podstawy osobowości człowieka, do wewnętrznego sanktu-
| arium, gdzie samoświadomość wychodzi poza analityczną refleksję i otwiera się na metafizyczną i teologiczną konfrontację z Głębią Nieznanego, a jednak Obecnego — Tego, który jest „bliższy nam niż my sami sobie"10.
I 9 Św. Benedykt z Nursji, Reguła, św. Grzegorz Wielki, Dialogi,
| Księga druga, przeł. A. Świderkówna, Wyd. Benedyktynów „Tyniec",
j Kraków 1997, s. 185.
f l0 Trawestacja słów św. Augustyna z Wyznań (przeł. i oprać. Z. Ku-
„U*. Łaak, Wyd. Znak, Kraków 2001).
1
i 41
Rozdział 3
Na podstawie cytowanych tekstów przekonujemy się, że
j w medytacji nie powinniśmy szukać „metody" czy „syste-
! mu", lecz raczej udoskonalać swoje nastawienie, postawę
| podczas modlitwy: wiarę, szczerość, uwagę, cześć, ocze-
j kiwanie, błaganie, ufność, radość. Wszystko to napełnia
I nasze jestestwo miłością w takim stopniu, w jakim nasza
i żywa wiara mówi nam, że znajdujemy się w obecności
i Boga, że żyjemy w Chrystusie, że w Duchu Bożym „wi
dzimy" Boga, naszego Ojca, nie widząc Go. Poznajemy
Go w „nieznajomości". Wiara jest więzią, która jednoczy
nas z Nim w Duchu obdarzającym nas światłem i miłością.
I Niektórzy ludzie posiadają bez wątpienia spontaniczny
dar modlitwy medytacyjnej. Dziś jest to jednak czymś wyjątkowym. Większość ludzi dopiero musi się jej uczyć. Istnieją sposoby medytacji. Nie powinniśmy jednak oczekiwać, że odkryjemy magiczne metody czy systemy, które sprawią, iż i wszystkie trudności i przeszkody rozpłyną się, jakby ich ni-[ gdy nie było. Medytacja jest niekiedy dosyć trudna. Jeśli zno-L/ simy trudności podczas modlitwy i czekamy cierpliwie na
; 43
!»—"--"
THOMAS MliRTON
czas łaski, możemy łatwo odkryć, że medytacja i modlitwa
to bardzo radosne doświadczenia. Nie powinniśmy jednak ;
oceniać wartości naszej medytacji według tego, Jak się czu- ;
jemy". Pełna trudów i pozornie bezowocna medytacja może ;
się w rzeczywistości okazać bardziej wartościowa od modli- j
twy łatwej, radosnej, oświecającej i na pozór bardzo udanej. [
Istnieje pewien „ruch" medytacji, wyrażający podsta- I
wowy, „paschalny" rytm życia chrześcijańskiego, przejście
ze śmierci do życia w Chrystusie. Czasami modlitwa, roz- i
myślanie i kontemplacja są „śmiercią" — rodzajem zstą- j
pienia w głąb naszej własnej nicości, poznaniem bezradno- j
ści, frustracji, niewierności, zamieszania, niewiedzy. Za- i
uważmy, jak powszechny jest ten temat w Psalmach (por. [
np. Ps 56, Ps 39). Jeśli potrzebujemy pomocy podczas roz- i
myślania, możemy zwrócić się do tekstów Pisma Święte
go wyrażających owo głębokie udręczenie człowieka włas
ną nicością oraz totalną potrzebą Boga. Wówczas — gdy
postanawiamy stawić czoło trudnym rzeczywistościom ży- j
cia wewnętrznego, gdy poznajemy raz jeszcze, że musimy I
mocno i pokornie modlić się o wiarę — On wyprowadza [
nas z ciemności do światła, On nas słucha, odpowiada na \
naszą modlitwę, poznaje nasze potrzeby i obdarza porno- j
cą, której potrzebujemy: zwłaszcza większą wiarą, że On |
może nas wspomóc i wspomoże we właściwym czasie. To i
już jest wystarczająca odpowiedź. \
Ta naprzemienność ciemności i światła może wytworzyć pewien rodzaj dialogu pomiędzy chrześcijaninem a Bogiem, pewną dialektykę, która prowadzi nas coraz głębiej i głębiej
do przekonania, że Bóg jest dla nas wszystkim. P&przez ta- X
MODLITWA KONTRMPLACYJNA
kie kolejne zmiany wzrastamy w oderwaniu i w nadziei. Powinniśmy uświadomić sobie wielkie dobro, które może być osiągnięte jedynie poprzez wierność medytacji. Otwiera się nowe królestwo, którego nie można odkryć w inny sposób. Nazywamy je królestwem Bożym. Aby wejść do tego królestwa, powinno się dokonać wszelkich wysiłków i ofiar. Takie wyrzeczenia są obficie wynagradzane przez swoje skutki, nawet wówczas, gdy te ostatnie nie są dla nas jasne ani oczywiste. Lecz wysiłek jest konieczny, i to wysiłek światły, dobrze skierowany i wytrwały.
Od razu pojawia się tu jeden z problemów życia modlitwy: skąd wiadomo, kiedy wysiłki danej osoby są światłe, a kiedy wypływają po prostu z nieuporządkowanych zachcianek i niedojrzałych pragnień. Błędem byłoby przypuszczać, że jedynie dobra wola, sama z siebie, jest dostateczną gwarancją, iż wszystkie nasze wysiłki osiągną właściwy, dobry skutek. Można popełnić wiele poważnych błędów, mając nawet najlepszą wolę. Niektóre pokusy i ułudy trzeba uważać za normalną część życia modlitwy, a kiedy ktoś sądzi, że osiągnął pewną łatwość kontemplacji, może przyłapać się na posiadaniu wszelkiego rodzaju dziwnych myśli i — co więcej — przylgnąć do nich z żarliwym poświęceniem, przeświadczony, iż są to nadprzyrodzone łaski i znaki Bożego błogosławieństwa dla jego wysiłków, podczas gdy w rzeczywistości wskazują one po prostu, że owa osoba oddaliła się od właściwej drogi i zapewne znajduje się w nader poważnym niebezpieczeństwie.
Z tego powodu pokora i uległe przyjęcie zdrowej rady ,są bardzo konieczne w życiu modlitwy. Chociaż kierow-
44
45
r™"""'v- ■"
THOMAS MERT0N
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
nictwo duchowe może nie być niezbędne w zwyczajnym życiu chrześcijańskim i choć zakonnik, do pewnego stopnia, może radzić sobie sam (wielu jest do tego zmuszonych!), duchowe kierownictwo staje się moralną koniecznością dla każdego, kto usiłuje pogłębić swoje życie modlitwy. Stąd tradycyjna ważność ojca duchowego w życiu monastycznym; może nim być opat lub inny doświadczony mnich, zdolny do kierowania początkującymi na drogach modlitwy i do natychmiastowego wykrywania jakichkolwiek oznak zbłąkanej gorliwości i nierozważnego wysiłku. Powinno się go uważnie słuchać i być mu posłusznym, zwłaszcza kiedy przestrzega przed stosowaniem pewnych metod i praktyk, o których sądzi, że sanie na miejscu oraz w danym wypadku szkodliwe, lub kiedy nie chce uznać pewnych doświadczeń za oznaki postępu.
Właściwe spożytkowanie wysiłku jest określone wska
zaniami woli Boga i Jego łaski. Gdy ktoś jest po prostu
posłuszny Bogu, nawet niewielki wysiłek posuwa go dale
ko naprzód. Kiedy natomiast sprzeciwia się Mu (choć
utrzymuje, że nie ma żadnej innej intencji niż spełnianie
Jego woli), najbardziej wytężone wysiłki nie są w stanie
spowodować dobrego skutku. Przeciwnie, uparte trwanie
w sprzeciwie wobec Boga, pomimo wciąż jaśniejszych
wskazań Jego woli, jest sygnałem, że taka osoba znajduje
się w wielkim niebezpieczeństwie duchowym. Zdarza się
jednak, że ten, kogo to dotyczy, nie potrafi samodziel
nie tego dostrzec. I jest to następnym powodem, dla które
go posiadanie ojca duchowego okazuje się naprawdę ko
nieczne. :>
Praca ojca duchowego polega nie tyle na uczeniu nas tajemniczej i niezawodnej metody osiągnięcia ezoterycznych doświadczeń, ile na ukazaniu nam, jak rozpoznawać łaskę Boga i Jego wolę, jak być pokornym i cierpliwym, jak uzyskać wgląd we własne trudności oraz w jaki sposób usuwać główne przeszkody, które nie pozwalają nam stawać się ludźmi modlitwy.
Te przeszkody mogą być bardzo głęboko zakorzenione w naszym charakterze, tak że uświadamiamy sobie w końcu, iż życia ledwo nam wystarczy, aby je usunąć. Na przykład wielu ludzi posiadających trochę naturalnych zdolności i nieco pomysłowości chętnie wyobraża sobie, że dzięki własnej inteligencji może całkiem łatwo nauczyć się metod—można by rzec trików — życia duchowego. Cały problem leży jednak w tym, że w życiu duchowym nie ma trików ani skrótów. Ci, którzy wyobrażają sobie, że mogą odkryć i wykorzystać jakieś szczególne sztuczki, lekceważą zazwyczaj wolę Boga i Jego łaskę. Ufają w swoje siły i są nawet z siebie zadowoleni. Podejmują decyzję, że osiągną to lub tamto, i próbują wyznaczyć własną drogę w życiu kontemplacji. Może się nawet wydawać, że do pewnego stopnia odnoszą sukces. Lecz pewne systemy duchowości — szczególnie buddyzm zen — kładą wielki nacisk na surowe, bardzo rzeczowe kierownictwo, negujące tego rodzaju ufność. Człowiek nie może podejmować się zadań rzeczywiście trudnych w życiu modlitwy, jeśli najpierw nie zadowoli się tym, że jest początkujący, i nie doświadczy siebie jako tego, który wie mało albo nic, oraz jeżeli nie dozna rozpaczliwej potrzeby nauczenia się sa-
46
47
THOMAS MERTON
mych podstaw. Komu wydaje się, że „wie" od samego początku, ten w rzeczywistości nigdy nie poznaje niczego.
Ludzie, którzy usiłują się modlić i rozmyślać w sposób przekraczający ich możliwości, którzy zanadto pragną osiągnąć to, co — jak sądzą — jest „wysokim stopniem modlitwy", odchodzą od prawdy i od rzeczywistości. Obserwując siebie i usiłując się przekonać o swoim postępie, zostają uwięzieni w samych sobie. Po czym, kiedy uświadomią sobie, że łaska ich opuściła, zaskakuje ich własna pustka i płytkość i pozostająbezradni. Po entuzjazmie pychy i duchowej próżności następuje acedia. Lekarstwem na taki stan jest długa nauka pokory i skruchy.
Nie chcemy być początkującymi. Lecz musimy pogodzić się z faktem, że nigdy, przez całe nasze życie, nie będziemy nikim innym, jak tylko nowicjuszami!
Rozdział 4
Inną przeszkodą—chyba jednąz najczęściej spotykanych — jest duchowa bezwładność, chaos wewnętrzny, oziębłość, brak wiary w siebie. Może to mieć miejsce w przypadku tych, którzy po zadowalającym początku doznają nieuniknionego zawodu, przychodzącego, gdy życie medytacji nabiera powagi. To, có na początku wydawało się łatwe i niosło pociechę, nagle staje się zupełnie niemożliwe. Umysł odmawia posłuszeństwa. Nie sposób się na niczym skoncentrować. Wyobraźnia i uczucia błąkają się, chodzą własnymi ścieżkami. W takim momencie, być może w środku modlitwy, która jest wtedy oschła, jałowa, a nawet budzi odrazę, jej miejsce zająć mogą nieświadome wyobrażenia. Mogą one być przykre, a nawet przerażające. Częściej jednak życie wewnętrzne staje się po prostu pustynią, na której nie ma niczego godnego zainteresowania. Bez wątpienia można to wytłumaczyć jako przejściowe, ciężkie doświadczenie („ciemna noc zmysłów"), lecz musimy liczyć się z faktem, że często sprawa jest poważ-
49
THOMAS MERTON
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
niej sza. Może to być wynik złego początku, w którym (pod wpływem typowego żargonu książek o modlitwie i życiu ascetycznym) ujawnił się rozziew pomiędzy „życiem wewnętrznym" danej osoby a resztą jej egzystencji. W tym wypadku rzekome „życie wewnętrzne" może być jedynie zuchwałą i bezsensowną próbą wymknięcia się rzeczywistości. Pod pretekstem, że to, co „wewnętrzne", jest rzeczywiście prawdziwe, duchowe, nadprzyrodzone itd., kultywuje się lekceważenie i pogardę dla tego, co „zewnętrzne", a więc światowe, zmysłowe, materialne i sprzeciwiające się łasce. Jest to fałszywa teologia i fałszywa asceza. Postawa taka jest właściwie zła pod każdym względem, ponieważ zamiast akceptować rzeczywistość taką, jaka jest, odrzucają, by poszukiwać jakiejś doskonałej sfery abstrakcyjnych idei, która w ogóle nie istnieje realnie, Z inercji i poczucia odrazy, charakteryzujących tak zwane „życie duchowe" wielu chrześcijan, najczęściej można by się wyleczyć przez zwyczajne uszanowanie konkretnych rzeczywistości codziennego życia: przyrody, ciała, pracy, przyjaciół, otoczenia itd. Fałszywe pojęcie o nadprzyrodzoności, według którego świat „nadprzyrodzony" jest rodzajem platońskiej sfery abstrakcyjnych treści, całkowicie oddzielonych i przeciwstawionych konkretnemu światu natury, nie daje prawdziwego oparcia autentycznemu życiu modlitwy i medytacji. Medytacja pozbawiona jest wszelkiego sensu i realności, jeśli nie tkwi korzeniami w życiu. Bez tych korzeni może jedynie wydać uschłe owoce rozgoryczenia, acedią (smutek z dobra Bożego), a nawet chorobliwą i zwyrodniałą introwersję, masochizm, doloryzm, negację. Nie-
tzsche bezlitośnie obnażył rozpaczliwy bezład, wynikający z przyjęcia tej karykatury chrześcijaństwa11.
Nowicjuszom zdarza się też innego rodzaju falstart, który prowadzi do mieszaniny zarozumialstwa i inercji. Nauczyli się już cieszyć pierwszymi owocami życia duchowego i zakosztowali niewielkich sukcesów, gdy zatem to wszystko zostaje im zabrane, zaczynają szukać przyczyn wokół siebie. Są przekonani, że jest to czyjaś „wina", a skoro nie widzą powodu, by obwiniać siebie (być może zresztą nie ma tu niczyjej „winy"), szukają wytłumaczenia we wspólnocie monastycznej, w której żyją. Zapewne trzeba przyznać, że w sytuacji, gdy monastycyzm przechodzi szczytową fazę kryzysu odnowy, gdy wszystkie obserwan-cje, a nawet ideały są co dzień kwestionowane, bez trudności można sobie znaleźć jakiś przedmiot krytyki. Jednakże krytyka, nawet jeśli ma pewne podstawy, nie jest jeszcze tym samym w każdym wypadku całkowicie rozsądna, szczególnie krytyka wyłącznie negatywna i służąca głównie jako ujście frustracji i resentymentu.
Wiele przeszkód w życiu myśli i miłości, którym jest medytacja, ma swoją przyczynę w fakcie, że ludzie uporczywie zamykają się wewnątrz siebie, aby w ukryciu cieszyć się własnymi myślami i doświadczeniami, jakby były ich prywatnym skarbem. Mylnie tłumaczą ewangeliczną przypowieść o talentach i ukrywają swój talent w chuście, miast puścić go w obieg i pomnożyć. Nawet wówczas, gdy zaczynamy życie kontemplacyjne, miłość do bliźnich i otwarcie
11 Patrz Emmanuel Mounier, The Spoils ofthe Violent.
50
51
THOMAS MERTON
na nich pozostają — tak jak w życiu czynnym — warunkiem podtrzymania i owocowania wewnętrznego życia myśli i miłości. Miłość bliźniego jest bodźcem do życia wewnętrznego, a nie zagrożeniem dlań, jak błędnie sądzą niektórzy. Opat Monchanin, wielki kontemplatyk naszych czasów, kapłan francuski, który założył chrześcijański aśram w południowych Indiach, pisał:
Nie pozwalajmy zagasnąć płomieniowi myśli i miłości: są one jednym i tym samym płomieniem. Przekazujmy tym, którzy są wokół nas, pragnienie rozumienia i dawania (a również i przyjmowania). Zbyt wiele jest zamkniętych serc13.
Wielu poważnych i dobrych mnichów idealistów pragnie kształtować swe życie jak dzieło sztuki, według pewnych ogólnie przyjętych wzorów. Pociąga to za sobą odruch przypatrywania się sobie, formowania swojego życia, przerabiania siebie, dostrajania i przestrajania wszystkich swoich wewnętrznych dyspozycji, a w rezultacie prowadzi do nieustannej medytacji i kontemplacji samego siebie. Ludzie tacy mogą niestety uznać to zajęcie za tak zachwycające i absorbujące, że tracą wszelkie zainteresowanie niewidzialnym i nieprzewidywalnym działaniem łaski. Słowem, usiłują sami zapewnić sobie bezpieczeństwo, by uniknąć ryzyka i lęku związanego z posłuszeństwem nieodgadnionej tajemnicy woli Bożej *
12 Jules Monchanin, Ecrits Spirituełs, s. 125.
MODLITWA KONTEMPLACYJNA
Wspomnijmy i inne przeszkody. Zniechęcenie — tracimy wszelką ufiiość i dochodzimy stopniowo do przekonania, że nie jesteśmy zdolni do żadnego postępu w modlitwie. W rzeczywistości może to być spowodowane fatalnym subiektywizmem, który być może skłonił nas niegdyś do szukania niewłaściwych efektów — do pielęgnacji doznań uczuciowych i niedojrzałych „zaspokojeń". Istnieje wtedy niebezpieczeństwo psychicznego regresu. Jeśli jednak gotowi jesteśmy posuwać się naprzód, utracić siebie, to nie ma powodu do zniechęcenia. Lekarstwem jest tu nadzieja.
Zamęt, bezradność — poczucie niezdolności, ponownie spowodowane przerostem subiektywizmu — uwięzieni w samych sobie stajemy się sparaliżowani. Drogą wyjścia jest tutaj wiara.
Jak możemy zaradzić tym wszystkim przeszkodom? Nowy Testament nie ofiaruje nam żadnych technik ani sposobów: każe nam zwrócić się do Boga, polegać na Jego łasce i uświadomić sobie, że Duch został nam dany, całko-wicie, w Chrystusie. To On modli się w nas, kiedy nie wiemy, jak się modlić:
A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa <Jezusa> z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha.
(...) Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w "którym możemy
52
53
THOMAS MERT0N
wołać: „Abba, Ojcze!" Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. (...) Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą (Rz 8,11.14-16.26-27).
Działanie Ducha Świętego w nas staje się coraz ważniejsze, w miarę jak postępujemy w życiu modlitwy wewnętrznej. To prawda, że nasze własne wysiłki pozostają konieczne co najmniej tak długo, jak długo nie zostaną całkowicie zastąpione przez działanie Boga „w nas i bez nas" — według tradycyjnego określenia. Lecz nasze wysiłki nabierają stopniowo nowej orientacji: miast kierować się ku celom, które sami wybraliśmy, miast być mierzone korzyścią i przyjemnością, których nam —jak sądzimy — dostarczą, kierują się coraz bardziej ku posłusznej i współpracującej uległości wobec łaski; oznacza to przede wszystkim postawę coraz większej koncentracji i otwartości na ukryte działanie Ducha Świętego. Jest właśnie zadaniem medytacji — tak jak ją tutaj rozumiemy — doprowadzać nas do takiej świadomości i wrażliwości. Medytacja obdarza nas także nadzieją i mocą wraz z głębokim rozeznaniem wartości wewnętrznego milczenia, w którym zostaje nam jasno ukazana tajemnica Bożej miłości.
Rozdział 5
Ammon, jeden z ojców pustyni i uczeń św. Antoniego Pustelnika, powiedział:
Spójrzcie, umiłowani moi, ukazałem wam, jak potężne jest milczenie, jak całkowicie uzdrawia i jak w pełni jest miłe Bogu. Dlatego też napisałem do was, byście okazali się mocni w tej pracy, którą podjęliście, a przez to byście mogli poznać, że właśnie dzięki milczeniu uświęcali się święci, właśnie z powodu milczenia moc Boża w nich zamieszkała i z powodu milczenia objawione im zostały tajemnice Boga13.
Modlitwa serca wprowadza nas w głębokie wewnętrzne milczenie, dzięki któremu uczymy się doświadczać jej mocy. Z tego powodu musi ona być zawsze bardzo prosta, ograniczona do najprostszych aktów, a często pozbawiona w ogóle wszelkich słów i myśli.
J* Epistoła [List] XII (PO XI 606).
55